31

Szczegóły
Tytuł 31
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

31 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 31 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

31 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Henryk Sienkiewicz "Ogniem i mieczem" spis tre�ci analiza utworu str. 2 tre�� str. 5 pierwotny tytu� "Wilcze gniazdo", powie�� oparta na studiach walk polsko-kozackich. Drukiem powie�� ukaza�a si� wpierw na �amach krakowskiego "Czasu" i warszawskiego "S�owa" od 2 maja 1883 r. do 1 lutego 1884 r., osobno ukaza�a si� w 1884 r. Fabu�a Pod koniec 1647 r. na po�udniowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej, tzw. Dzikich Polach, nad rzek� Omelniczek, dop�ywem Dniepru. Uratowanie przez Jana Skrzetuskiego, namiestnika chor�gwi husarskiej, �ycia Bohdanowi Chmielnickiemu; Pocz�tek stycznia 1648 r. Poznanie Heleny Kurczewicz�wnej, o�wiadczyny (panna wbrew swojej woli zar�czona zosta�a z pu�kownikiem kozackim Bohunem); Skrzetuski w niewoli Chmielnickiego (zdrada Krzeczowskiego, kl�ska w bitwach pod ��tymi Wodami i Korsuniem, okrucie�stwa, jakich dopuszcza si� "czer�" na Polakach); Tu kluczowa, dla poznania pogl�d�w historiozoficznych Sienkiewicza, scena rozmowy pomi�dzy Chmielnickim a Skrzetuskim. Chmielnicki prezentuje si� tu jako m�ciciel wszystkich strasznych krzywd, jakich Polacy dopu�cili si� na Ukrainie. Skrzetuski (porte parole autora) nie podwa�a przedstawionych fakt�w, ale odrzuca jego rozumowanie. Racjom uciskanych przedstawi� racje wy�sze - wzgl�d na dobro kraju, kt�re jego zdaniem domaga�o si� polubownego za�atwienia sporu. Nie ma bowiem takich racji, kt�re usprawiedliwia�yby zbrojne wyst�pienie poddanych przeciw majestatowi pa�stwa i w�adzy. Zemsta Bohuna w Roz�ogach (morduje opiekunk� Heleny i dwu jej syn�w, za� dw�r podpalaj� okoliczni ch�opi kozaccy mszcz�c si� za ucisk ze strony Kurcewicz�w); Ucieczka Onufrego Zag�oby z Helen� (przebrani w �achmany udaj�: rycerz - dziada z lir�, Helena - jego ma�oletniego, niemego przewodnika), po�cig; Po kl�sce korsu�skiej ksi��� Wi�niowiecki nakazuje wszystkim oddzia�om stawi� si� w �ubniach. Umiera kr�l W�adys�aw IV, a regimentarze, sprawuj�cy tymczasow� w�adz�, domagaj� si� podj�cia uk�ad�w (chc� drog� wzajemnych ust�pstw i cz�ciowego zaspokojenia ��da� kozackich za�egna� "bratob�jcz�" walk�"). Starcie racji politycznych Jeremiego z polityka obozu sprawuj�cego w�adz� w kraju, to jedna z g��wnych osi w akcji wojennej powie�ci. Szczeg�ln� wymow� ma scena porachunk�w dumnego magnata z w�asna dusz�. Knia� wie, �e zap�dy ukrai�skiej "czerni" mo�na pow�ci�gn�� tylko "ogniem i mieczem", ale nie chce wywo�ywa� anarchii. Poddaje si� pod w�adz� regimentarzy. Ci jednak, po nieudanych misjach wojewody Kisiela do Chmielnickiego, r�wnie� opowiadaj� si� za wojn�. Wzi�cie Baru, Helena pod opiek� Hopryny (rozkochany Kozak pozostawia dziewczyn� w jarze nad Wa�adynk�, nieopodal Raszkowa pod opiek� czarownicy i jej s�ugi Czeremisa); Skrzetuski zgodnie z zaleceniami Wi�niowieckiego zbiera informacje o wojskach Chmielnickiego, ale przede wszystkim rozsiewa pog�oski o zbli�aniu si� ksi�cia, co dezorientuje "czer�" Zag�oba w r�ku Bohuna, pomoc Wo�odyjowskiego; Pop�och w zagro�onym Lwowie; Pojedynek Wo�odyjowskiego z Bohunem (odwag� i zr�czno�ci� "ma�y rycerz" zdobywa sobie przyjaciela w Char�ampie, r�wnie jak i on zakochanym w Anusi Borzobohatej); Kr�lem Polski zostaje obrany Jan Kazimierz. Skrzetuski, do��czywszy do eskorty wojewody Kisiela, pod��aj�cego w misji pokojowej do Chmielnickiego, jest �wiadkiem uroczystego wr�czenia buntownikowi bu�awy hetma�skiej i czerwonej chor�gwi z wizerunkiem or�a. Chmielnicki nie kryje, �e pok�j jest tylko chwilowy. Odbicie Heleny, ucieczka (dzi�ki sprytowi Rz�dziana Wo�odyjowski i Zag�oba, przebrani za ataman�w kozackich uwalniaj� dziewczyn�; od niewoli tatarskiej ratuj� ich oddzia�y dowodzone przez Kuszla i Roztworowskiego); Obl�enie Zbara�a (dope�nienie �lub�w przez Podbipi�t� i bohaterska �mier�) i przybycie Skrzetuskiego do kr�la stacjonuj�cego w Toporowie z wiadomo�ci� o obl�eniu twierdzy; Spotkanie Skrzetuskiego z Helen�. W Epilogu: 1651 r. zwyci�ska bitwa pod Beresteczkiem zako�czona ucieczka chana. Bohun obrany na miejsce Chmielnickiego, wodzem kozackim, umiera w odbudowanych Roz�ogach. Historia w powie�ci Kozacy na Ukrainie w XVII w. znosili du�y ucisk pa�szczy�niany ze strony polskich magnat�w i mo�now�adc�w zwanych "kr�lewi�tami kresowymi". W utworze znale�� mo�na zaledwie wzmianki o ich sytuacji, niewoli i marzeniach o wolno�ci); Wolno�ciowe d��enia Kozak�w, ich walk� wyzwole�cz�, narodowo-spo�eczn� pod sztandarami Chmielnickiego Sienkiewicz ukazuje jako bunt przeciw prawowitej w�adzy i d��enie do rzezi i rozboju; Walk� ukrai�sko- polsk� traktuje jako wojne bratob�jcz� mi�dzy dzie�mi jednej ojczyzny, wojne domow�; Autor jako potomek dawnej szlachty staje po stronie polskich magnat�w oraz solidaryzuje si� z szlacht� kresow�, kt�ra w obronie magnackich latyfundi�w usi�owa�a ogniem i mieczem gasi� s�uszny bunt uciskanych mas ludu; Solidaryzuje si� z "kr�lewi�tkami ukrai�skimi" i ich postaw� ukazuje jako patriotyczna walk� w obronie zagro�onego kraju Obraz wojny kozackiej ukazany w powie�ci wynika z: ( pogl�d�w Sienkiewicza na dzieje XVII w., ( �wiadomie przyj�tej idei utworu. Sienkiewicz pragn�� przede wszystkim: ( przywr�ci� pami�ci pokolenia dni wielko�ci i chwa�y jego ojczyzny, zdolnej wyd�wign�� si� z otch�ani kl�sk moc� swego or�a (kr�tkotrwa�y tryumf wojsk koronnych pod Zbara�em i Beresteczkiem potraktowany jako generalny tryumf s�usznej sprawy nad z�em), ( opisuj�c bunt na Ukrainie daje swoiste ostrze�enie przed nieszcz�ciem, jakie grozi�o i grozi� mo�e ojczy�nie, gdy porachunki spo�eczne wezm� g�r� nad zasad� narodow�, nad dobrem Rzeczypospolitej jako ca�o�ci. Jeremi Wi�niowiecki: zwany Jarem�, ksi���, jeden z najwi�kszych magnat�w na Ukrainie i jeden z okrutnych kr�lewi�t, ciemi�yciel i wyzyskiwacz, uosobienie magnackiej pychy, prywaty, despotyzmu i warcholstwa. W powie�ci ukazany jako idea� rycerza, wodza i polityka: ( szlachetny, ( zdolny, "orli umys�" ( �mia�y, ( silny, ( niezwyci�ony, ( znakomity wojownik, bohater bez skazy, uwielbiany przez �o�nierzy, ( ojcowski wobec poddanych, ( postrach dla rebeliant�w, ( do�wiadczony polityk, godny korony (jego syn, Micha� Korybut, obrany w�adc�), ( wszystkie jego bitwy s� wygrane. Posta� nieomal ba�niowa. Bohdan Chmielnicki: narodowy bohater Ukrainy, w powie�ci ukazany niezgodnie z prawd� historyczn� w spos�b bardzo negatywny: ( morderca, ( barbarzy�ca, ( egoista, ( dumny despota, ( chytry, podst�pny polityk, ( zdrajca sprzymierzaj�cy si� z wrogiem dla osobistych korzy�ci. W�tek romansowy Uczucie Jana Skrzetuskiego i Heleny Kurcewicz�wnej ukazane zosta�o: ( w spos�b tradycyjny, prosty ( jako romans sensacyjny (mi�o�� z przeszkodami, zak��cona obecno�ci� i dzia�alno�ci� rywala oraz urozmaicona licznymi przygodami); W w�tku wyst�puj� nast�puj�ce elementy: ( spotkanie dwojga bohater�w, kt�rym od samego pocz�tku pomy�lny uk�ad uniemo�liwiaj� dzia�ania rywala, Bohuna, ( roz��czenie pary zakochanych wynikaj�ce z obowi�zk�w wobec ojczyzny Skrzetuskiego, ( perypetie zwi�zane z losem Heleny (jej ucieczka z Zag�ob� z Roz�og�w, pobyt w jarze pod opiek� Hopryny, uwolnienie), ( szcz�liwe po��czenie m�odych. Bohaterowie Jan Skrzetuski: posta� fikcyjna (�r�d�a historyczne podaj� tylko, �e rycerz o tym imieniu przeprawi� si� z obl�onego Zbara�a do kr�la, a potem walczy� pod Beresteczkiem). Jego losy stanowi� o istnieniu zwi�zk�w przyczynowych w powie�ci. ( Porucznik, namiestnik wojsk ksi�cia Jeremiego Wi�niowieckiego. Ulubieniec i stronnik ksi�cia, uznaj�cy w nim najwy�szy autorytet wojskowy i polityczny. W s�u�bie ksi�cia t�umi powstanie kozackie oceniaj�c je, jako bunt zrewoltowanej czerni przeciwko prawowitej w�adzy (rozmowa z Chmielnickim); ( Idea� rycerza, chrze�cijanina, "niez�omny rycerz" dla kt�rego s�u�ba ojczy�nie, honor i s�awa stanowi� warto�ci cenniejsze nad �ycie. W ich to imi� po�wi�ca �ycie prywatne, minimalizuj�c znaczenie w�asnych dramat�w w obliczu tragedii Rzeczypospolitej; ( Dumny, uczciwy, g��boko religijny, w imi� wiary gotowy pogodzi� si� ze swym losem. Bohun pu�kownik kozacki, posta� fikcyjna. Uwielbiany przez Kozak�w (�piewano o nim pie�ni i opowiadano wr�cz nieprawdopodobne historie o wyczynach). ( Posta� tajemnicza o niejasnej przesz�o�ci i pochodzeniu, kt�rego tajemnicy pilnie strze�e; ( ukochawszy Helen�, kt�ra nim gardzi, czci j� niczym �wi�t� i s�u�y Kurcewiczom oczekuj�c, a� dziewczyna odwzajemni uczucie, ( Z�y i m�ciwy, przekonawszy si� o zdradzie opiekun�w Heleny, w porywie szalonej z�o�ci wymordowuje ich; gwa�towny i dziki zdolny jest do najokrutniejszej zbrodni; ( Odwag�, waleczno�ci� i m�stwem budzi szacunek wrog�w; ( Do ko�ca �ycia pozostaje wierny Helenie, odbudowuje z gruz�w Roz�ogi i w nich sp�dza ostatnie lata �ycia. Helena: pochodzi ze starego rodu Kurcewicz�w, osierocona: matka zmar�a przy porodzie, ojciec, ksi��� Wasyl, nale�a� do stronnik�w ksi�cia Micha�a Wi�niowieckiego (ojca Jeremiego), nies�usznie oskar�ony o zdrad� salwowa� si� ucieczk�. Maj�tek i kilkuletni� c�reczk� pozostawi� pod opiek� brata Konstantyna, po �mierci kt�rego Roz�ogami rz�dzi demoniczna �ona. To ona w�a�nie zdecydowa�a si� po�wi�ci� bratanic�, by maj�tek pozosta� w r�kach syn�w. Rzadko zjawia si� na kartach powie�ci, ale to wok� niej tocz� si� najbardziej sensacyjne wydarzenia. ( Osiemnastoletnia dziewczyna jest nieziemsko pi�kna, budzi wi�c zar�wno szalon� mi�o�� Bohuna, kt�rym pogardza, jak i odwzajemniona Skrzetuskiego; ( Powa�na, dumna i bez skazy staje si� godn� narzeczona a p�niej �on� dla polskiego rycerza; "Ogniem i Mieczem" Rok 1647 by� to dziwny rok, w kt�rym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowa�y jakowe� kl�ski i nadzwyczajne zdarzenia. Wsp�cze�ni kronikarze wspominaj�, i� z wiosny szara�cza w nies�ychanej ilo�ci wyroi�a si� z Dzikich P�l i zniszczy�a zasiewy i trawy, co by�o przepowiedni� napad�w tatarskich. Latem zdarzy�o si� wielkie za�mienie s�o�ca, a wkr�tce potem kometa pojawi�a si� na niebie. W Warszawie widywano te� nad miastem mogi�� i krzy� ognisty w ob�okach; odprawiano wi�c posty i dawano ja�mu�ny, gdy� niekt�rzy twierdzili, �e zaraza spadnie na kraj i wygubi rodzaj ludzki. Nareszcie zima nasta�a tak lekka, �e najstarsi ludzie nie pami�tali podobnej. W po�udniowych wojew�dztwach lody nie pop�ta�y wcale w�d, kt�re podsycane topniej�cym ka�dego ranka �niegiem wyst�pi�y z �o�ysk i pozalewa�y brzegi. Pada�y cz�ste deszcze. Step rozm�k� i zmieni� si� w wielk� ka�u��, s�o�ce za� w po�udnie dogrzewa�o tak mocno, �e - dziw nad dziwy! - w wojew�dztwie brac�awskim i na Dzikich Polach zielona ru� okry�a stepy i roz�ogi ju� w po�owie grudnia. Roje po pasiekach pocz�y si� burzy� i hucze�, byd�o rycza�o po zagrodach. Gdy wi�c tak porz�dek przyrodzenia zdawa� si� by� wcale odwr�conym, wszyscy na Rusi oczekuj�c niezwyk�ych zdarze� zwracali niespokojny umys� i oczy szczeg�lniej ku Dzikim Polom, od kt�rych �atwiej ni�li sk�din�d mog�o si� ukaza� niebezpiecze�stwo. Tymczasem na Polach nie dzia�o si� nic nadzwyczajnego i nie by�o innych walk i potyczek jak te, kt�re si� odprawia�y tam zwykle, a o kt�rych wiedzia�y tylko or�y, jastrz�bie, kruki i zwierz polny. Bo takie to ju� by�y te Pola. Ostatnie �lady osiad�ego �ycia ko�czy�y si�, id�c ku po�udniowi, niedaleko za Czehrynem ode Dniepru, a od Dniestru -niedaleko za Humaniem, a potem ju� hen, ku limanom i morzu, step i step, w dwie rzeki jakby w ram� uj�ty. Na �uku Dnieprowym, na Ni�u, wrza�o jeszcze kozacze �ycie za porohami, ale w samych Polach nikt nie mieszka� i chyba po brzegach tkwi�y gdzieniegdzie "polanki" jakoby wyspy w�r�d morza. Ziemia by�a de nomine Rzeczypospolitej, ale pustynna, na kt�rej pastwisk Rzeczpospolita Tatarom pozwala�a, wszak�e gdy Kozacy cz�sto bronili, wi�c to pastwisko by�o i pobojowiskiem zarazem. Ile tam walk stoczono, ilu ludzi leg�o, nikt nie zliczy�, nikt nie spami�ta�. Or�y, jastrz�bie i kruki jedne wiedzia�y, a kto z daleka dos�ysza� szum skrzyde� i krakanie, kto ujrza� wiry ptasie nad jednym ko�uj�ce miejscem, to wiedzia�, �e tam trupy lub ko�ci nie pogrzebione le��... Polowano w trawach na ludzi jakby na wilki lub suhaki. Polowa�, kto chcia�. Cz�ek prawem �cigan chroni� si� w dzikie stepy, or�ny pasterz trz�d strzeg�, rycerz przyg�d tam szuka�, �otrzyk �upu. Kozak Tatara, Tatar Kozaka. Bywa�o, �e i ca�e watahy broni�y trz�d przed t�umami napastnik�w. Step to by� pusty i pe�ny zarazem, cichy i gro�ny, spokojny i pe�en zasadzek, dziki od Dzikich P�l, ale i od dzikich dusz. Czasem te� nape�nia�a go wielka wojna. W�wczas p�yn�y po nim jak fale czambu�y tatarskie, pu�ki kozackie, to chor�gwie polskie lub wo�oskie; nocami r�enie koni wt�rowa�o wyciom wilk�w, g�os kot��w i tr�b mosi�nych lecia� a� do Owidowego jeziora i ku morzu, a na Czarnym Szlaku, na Kuczma�skim - rzek�by�: pow�d� ludzka. Granic Rzeczypospolitej strzeg�y od Kamie�ca a� do Dniepru stanice i "polanki" i - gdy szlaki mia�y si� zaroi�, poznawano w�a�nie po niezliczonych stadach ptactwa, kt�re, p�oszone przez czambu�y, lecia�y na p�noc. AleTatar, byle wychyli� si� z Czarnego Lasu lub Dniestr przeby� od strony wo�oskiej, to stepem r�wno z ptakami stawa� w po�udniowych wojew�dztwach. Wszelako zimy owej ptastwo nie ci�gn�o zwrzaskiem ku Rzeczypospolitej. Na stepie by�o ciszej ni� zwykle. W chwili gdy rozpoczyna si� powie�� nasza,s�o�ce zachodzi�o w�a�nie, a czerwonawe jego promienie roz�wieca�y okolic� pust� zupe�nie. Na p�nocnym kra�cu Dzikich P�l, nad Omelniczkiem, a� do jego uj�cia, najbystrzejszy wzrok nie m�g�by odkry� jednej �ywej duszy ani nawet �adnego ruchu w ciemnych, zaschni�tych i zwi�d�ych burzanach. S�o�ce po�ow� tylko tarczy wygl�da�o jeszcze zza widnokr�gu. Niebo by�o ju� ciemne, a potem i step z wolna mroczy� si� coraz bardziej. Na lewym brzegu, na niewielkiej wynios�o�ci podobniejszej do mogi�y ni� do wzg�rza, �wieci�y tylko resztki murowanej stanicy, kt�r� niegdy� jeszcze Teodoryk Buczacki wystawi�, a kt�r� potem napady star�y. Od ruiny owej pada� d�ugi cie�. Opodal �wieci�y wody szeroko rozlanego Omelniczka, kt�ry w tym miejscu skr�ca si� ku Dnieprowi. Ale blaski gas�y coraz bardziej na niebie i na ziemi. Z nieba dochodzi�y tylko klangory �urawi ci�gn�cych ku morzu; zreszta ciszy nie przerywa� �aden g�os. Noc zapad�a nad pustyni�, a z ni� nasta�a godzina duch�w. Czuwaj�cy w stanicach rycerze opowiadali sobie w owych czasach, �e nocami wstaj� na Dzikich Polach cienie poleg�ych, kt�rzy zeszli tam nag�� �mierci� w grzechu, i odprawuj� swoje korowody, w czym im �aden krzy� ani ko�ci� nie przeszkadza. Tote� gdy sznury wskazuj�ce p�noc poczyna�y si� dopala�, odmawiano po stanicach modlitwy za umar�ych. M�wiono tak�e, �e one cienie je�d�c�w snuj�c si� po pustyni zast�puj� drog� podr�nym j�cz�c i prosz�c o znak krzy�a �wi�tego. Mi�dzy nimi trafia�y si� upiory, kt�re goni�y za lud�mi wyj�c. Wprawne ucho z daleka ju� rozeznawa�o wycie upior�w od wilczego. Widywano r�wnie� ca�e wojska cieni�w, kt�re czasem przybli�a�y si� tak do stanic, �e stra�e gra�y larum. Zapowiada�o to zwykle wielk� wojn�. Spotkanie pojedynczych cieni�w nie znaczy�o r�wnie� nic dobrego, ale nie zawsze nale�a�o sobie �le wr�y�, bo i cz�ek �ywy zjawia� si� nieraz i nikn�� jak cie� przed podr�nymi, dlatego cz�sto i snadnie za ducha m�g� by� poczytanym. Skoro wi�c noc zapad�a nad Omelniczkiem, nie by�o w tym nic dziwnego, �e zaraz ko�o opustosza�ej stanicy pojawi� si� duch czy cz�owiek. Miesi�c wychyn�� w�a�nie zza Dniepru i obie�i� pustk�, g�owy bodiak�w i dal stepow�. Wtem ni�ej na stepie ukaza�y si� inne jakie� nocne istoty. Przelatuj�ce chmurki przes�ania�y co chwila blask ksi�yca, wi�c owe postacie to wyb�yskiwa�y z cienia, to znowu gas�y. Chwilami nik�y zupe�nie i zdawa�y si� topnie� w cieniu. Posuwaj�c si� ku wynios�o�ci, na kt�rej sta� pierwszy je�dziec, skrada�y si� cicho, ostro�nie, z wolna, zatrzymuj�c si� co chwila. W ruchach ich by�o co� przera�aj�cego, jak i w ca�ym tym stepie, tak spokojnym na poz�r. Wiatr chwilami podmuchiwa� ode Dniepru sprawuj�c �a�osny szelest w zesch�ych bodiakach, kt�re pochyla�y si� i trz�s�y, jakby przera�one. Na koniec postacie znik�y, schroni�y si� w cie� ruiny. W bladym �wietle nocy wida� by�o tylko jednego je�d�ca stoj�cego na wynios�o�ci. Wreszcie szelest �w zwr�ci� jego uwag�. Zbli�ywszy si� do skraju wzg�rza pocz�� wpatrywa� si� w step uwa�nie. W tej chwili wiatr przesta� wia�, szelest usta� i zrobi�a si� cisza zupe�na. Nagle da� si� s�ysze� przera�liwy �wist. Zmieszane g�osy pocz�y wrzeszcze� przera�liwie: "Ha��a! Ha��a! Jezu Chryste! ratuj! bij!" Rozleg� si� huk samopa��w, czerwone �wiat�a rozdar�y ciemno�ci. T�tent koni zmiesza� si� z szcz�kiem �elaza. Nowi jacy� je�d�ce wyro�li jakby spod ziemi na stepie. Rzek�by�: burza zawrza�a nagle w tej cichej, z�owrogiej pustyni. Potem j�ki ludzkie zawt�rowa�y wrzaskom strasznym, wreszcie ucich�o wszystko: walka by�a sko�czona. Widocznie rozegrywa�a si� jedna ze zwyk�ych scen na Dzikich Polach. Je�d�cy zgrupowali si� na wynios�o�ci; niekt�rzy pozsiadali z koni, przypatruj�c si� czemu� pilnie. Wtem w ciemno�ciach ozwa� si� silny i rozkazuj�cy g�os: - Hej tam! skrzesa� ognia i zapali�! Po chwili posypa�y si� naprz�d iskry, a potem buchn�� p�omie� suchych oczeret�w i �uczywa, kt�re podr�uj�cy przez Dzikie Pola wozili zawsze ze sob�. Wnet wbito w ziemi� dr�g od kaganka i jaskrawe, padajace, z g�ry �wiat�o o�wieci�o wyra�nie kilkunastu ludzi pochylonych nad jak�� postaci� le��c� bez ruchu na ziemi. Byli to �o�nierze ubrani w barw� czerwon�, dworsk�, i w wilcze kapuzy. Z tych jeden, siedz�cy na dzielnym koniu, zdawa� si� reszcie przywodzi�. Zsiad�szy z konia zbli�y� si� do owej Ie��cej postaci i spyta�: - A co, wachmistrzu? �yje czy nie �yje? - �yje, panie namiestniku, ale charcze; arkan go zd�awi�. - Co zacz jest? - Nie Tatar, znaczny kto�. - To i Bogu dzi�kowa�. Tu namiestnik popatrzy� uwa�nie na le��cego m�a. - Co� jakby hetman - rzek�. - I ko� pod nim tatar zacny, jak lepszego u chana nie znale�� - odpowiedzia� wachmistrz. - A ot, tam go trzymaj�. Porucznik spojrza� i twarz mu si� rozja�ni�a. Obok dw�ch szeregowych trzyma�o rzeczywi�cie dzielnego rumaka, kt�ry tul�c uszy i rozdymaj�c chrapy wyci�ga� g�ow� i pogl�da� przera�onymi oczyma na swego pana. - Ale ko�, panie namiestniku, b�dzie nasz? - wtr�ci� tonem pytania wachmistrz. - A ty, psiawiaro, chcia�by� chrze�cijanowi konia w stepie odj��? - Bo zdobyczny... Dalsz� rozmow� przerwa�o silniejsze chrapanie zduszonego m�a. - Wla� mu gorza�ki w g�b� - rzek� pan namiestnik - pas odpi��. - Czy zostaniemy tu na nocleg? - Tak jest, konie rozkulbaczy�, stos zapali�. �o�nierze skoczyli co �ywo. Jedni pocz�li cuci� i rozciera� le��cego, drudzy ruszyli po oczerety, inni rozes�ali na ziemi sk�ry wielb��dzie i nied�wiedzie na nocleg. Pan namiestnik, nie troszcz�c si� wi�cej o zduszonego m�a, odpi�� pas i rozci�gn�� si� na burce przy ognisku. By� to m�ody jeszcze bardzo cz�owiek, suchy, czarniawy, wielce przystojny, ze szczup�� twarz� i wydatnym orlim nosem. W oczach jego malowa�a si� okrutna fantazja i zadzier�ysto��, ale w obliczu mia� wyraz uczciwy. W�s do�� obfity i nie golona widocznie od dawna broda dodawa�y mu nad wiek powagi. Tymczasem dwaj pacho�kowie zaj�li si� przyrz�dzaniem wieczerzy. Po�o�ono na ogniu gotowe �wierci baranie; zdj�to te� z koni kilka dropi�w upolowanych w czasie dnia, kilka pardew i jednego suhaka, kt�rego pacho� wnet zacz�� ob�upywa� ze sk�ry. Stos p�on�� rzucaj�c na step ogromne, czerwone ko�o �wiat�a. Zduszony cz�owiek pocz�� z wolna przychodzi� do siebie. Przez czas jaki� wodzi� nabieg�ymi krwi� oczyma po obcych badaj�c ich twarze; nast�pnie usi�owa� powsta�. �o�nierz, kt�ry poprzednio rozmawia� z namiestnikiem, d�wign�� go w g�r� pod pachy; drugi w�o�y� mu obuszek w d�o�, na kt�rym nieznajomy wspar� si� z ca�ej si�y. Twarz jego by�a jeszcze czerwona, �y�y jej nabrzmia�e. Na koniec przyduszonym g�osem wykrztusi� pierwszy wyraz: - Wody? Podano mu gorza�ki, kt�r� pi� i pi�, co mu widocznie dobrze zrobi�o, bo odj�wszy wreszcie flasz� od ust, czystszym ju� g�osem spyta�: - W czyich jestem r�ku? Namiestnik powsta� i zbli�y� si� ku niemu. - W r�ku tych, co wa�ci salwowali. - Przeto nie waszmo�ciowie schwycili mnie na arkan? - Mosanie, nasza rzecz szabla, nie arkan. Krzywdzisz wa�� dobrych �o�nierz�w podejrzeniem. Z�apali ci� jakowi� �otrzykowie udaj�cy Tatar�w, kt�rych je�li� ciekaw, ogl�da� mo�esz, bo oto le�� tam por�ni�ci jak barany. To m�wi�c wskaza� r�k� na kilka ciemnych cia� le��cych poni�ej wynios�o�ci. A nieznajomy na to: - To pozw�lcie mi spocz��. Pod�o�ono mu woj�okow� kulbak�, na kt�rej siad� i pogr��y� si� w milczeniu. By� to m�� w sile wieku, �redniego wzrostu, szerokich ramion, prawie olbrzymej budowy cia�a i uderzaj�cych rys�w. G�ow� mia� ogromn�, cer� zawi�d��, bardzo ogorza��, oczy czarne i nieco uko�ne jak u Tatara, a nad w�skimi ustami zwiesza� mu si� cienki w�s rozchodz�cy si� dopiero przy ko�cach w dwie szerokie ki�cie. Twarz jego pot�na zwiastowa�a powag� i dum�. By�o w niej co� poci�gaj�cego i odpychaj�cego zarazem - powaga hetma�ska o�eniona z tatarsk� chytro�ci�, dobrotliwo�� i dziko��. Posiedziawszy nieco na kulbace, wsta� i nad wszelkie spodziewanie, zamiast dzi�kowa�, poszed� ogl�da� trupy. - Prostak! - mrukn�� namiestnik. Nieznajomy tymczasem przypatrywa� si� uwa�nie ka�dej twarzy kiwaj�c g�ow� jak cz�owiek, kt�ry odgad� wszystko, po czym wraca� z wolna do namiestnika, klepi�c si� po bokach i szukaj�c mimowolnie pasa, za kt�rywidocznie chcia� zatkn�� r�k�. Nie podoba�a si� m�odemu namiestnikowi ta powaga w cz�eku oder�ni�tym przed chwil� od powroza, wi�c rzek� z przek�sem: - Rzek�by kto, �e wasze znajomych szukasz mi�dzy owymi �otrzykami albo �e pacierz za ich dusz� odmawiasz. Nieznajomy odpar� z powag�: - I nie mylisz si� wa��, i mylisz: nie mylisz si�, bom szuka� znajomych, a mylisz si�, bo to nie �otrzykowie, jeno s�udzy pewnego szlachcica, mego s�siada. - Tedy widocznie nie z jednej studni pijacie z onym s�siadem. Dziwny jaki� u�miech przelecia� po cienkich wargach nieznajomego. - I w tym si� wa�� mylisz - mrukn�� przez z�by. Po chwili doda� g�o�niej: - Ale wybacz waszmo�� pan, �em mu naprz�d powinnej nie z�o�y� dzi�ki za auxilium i skuteczny ratunek, kt�ry mnie od tak nag�ej �mierci wybawi�. Wa�ci m�stwo stan�o za moj� nieostro�no��, bom si� od ludzi swoich od��czy�, ale te� wdzi�czno�� moja dor�wnywa waszmo�cinej ochocie. To rzek�szy wyci�gn�� ku namiestnikowi r�k�. Ale butny m�odzie�czyk nie ruszy� si� z miejsca i nie spieszy� z podaniem swojej; natomiast rzek�: - Chcia�bym naprz�d wiedzie�, je�eli ze szlachcicem mam spraw�, bo chocia� o tym nie w�tpi�, jednak�e bezimiennych podzi�k�w przyjmowa� mi si� nie godzi. - Widz� w waszmo�ci prawdziwie kawalersk� fantazj� - i s�usznie m�wisz. Powinienem by� zacz�� od nazwiska m�j dyskurs i moj� podzi�k�.Jestem Zenobi Abdank, herbu Abdank z krzy�ykiem, szlachcic z wojew�dztwa kijowskiego, osiad�y i pu�kownik kozackiej chor�gwi ksi�cia Dominika Zas�awskiego. - A ja Jan Skrzetuski, namiestnik chor�gwi pancernej J.O. ksi�cia Jeremiego Wi�niowieckiego. - Pod s�awnym wojownikiem wa�� s�u�ysz. Przyjm�e teraz moj� wdzi�czno�� i r�k�. Namiestnik nie waha� si� d�u�ej. Towarzysze pancerni z g�ry wprawdzie patrzyli na �o�nierz�w spod innych chor�gwi, ale pan Skrzetuski by� na stepie, na Dzikich Polach, gdzie takie rzeczy mniej sz�y pod uwag�. Zreszt� mia� do czynienia z pu�kownikiem, o czym zaraz naocznie si� przekona�, bo gdy jego �o�nierze przynie�li panu Abdankowi pas i szabl�, i kr�tki buzdygan, z kt�rych go rozpasano dla cucenia, podali mu zarazem i kr�tk� bu�aw� o osadzie z ko�ci, o g�owie ze �linowatego rogu, jakich za�ywali zwykle pu�kownicy kozaccy. Przy tym ubi�r imci Zenobiego Abdanka by� dostatni, a mowa kszta�tna znamionowa�a umys� bystry i otarcie si� w �wiecie. Wi�c pan Skrzetuski zaprosi� go do kompanii. Zapach pieczonych mi�s j�� w�a�nie rozchodzi� si� od stosu, �echc�c nozdrza i podniebienie. Pacho� wydoby� je z �aru i poda� na latercynowej misie. Pocz�li je��, a gdy przyniesiono spory worek mo�dawskiego wina uszyty z ko�lej sk�ry, wnet zawi�za�a si� �ywa rozmowa. - Oby nam si� szcz�liwie do domu wr�ci�o! - rzek� pan Skrzetuski. - To waszmo�� wracasz? sk�d�e, prosz�? - spyta� Abdank. - Z daleka, bo z Krymu. - A c�e� waszmo�� tam robi�? z wykupnem je�dzi�e�? - Nie, mo�ci pu�kowniku; je�dzi�em do samego chana. Abdank nastawi� ciekawie ucha. - Ano to, prosz�, w pi�kn� wa�� wszed�e� komityw�! I z czym�e do chana je�dzi�e�? - Z listem J. O. ksi�cia Jeremiego. - To wa�� pos�owa�! O c� jegomo�� ksi��� do chana pisa�? Namiestnik popatrzy� bystro na towarzysza. - Mo�ci pu�kowniku - rzek� - zagl�da�e� w oczy �otrzykom, kt�rzy ci� na arkan uj�li - to twoja sprawa; ale co ksi��� do chana pisa�, to ani twoja, ani moja, jeno ich obydw�ch. - Dziwi�em si� przed chwil� - odpar� chytrze Abdank - �e jegomo�� ksi��� tak m�odego cz�owieka pos�em sobie do chana obra�, ale po wa�cinej odpowiedzi ju� si� nie dziwi�, bo widz�, �e� m�ody laty, ale stary eksperiencj� i rozumem. Namiestnik po�kn�� g�adko pochlebne s��wko, pokr�ci� tylko m�odego w�sa i pyta�: - A powiedz�e mi waszmo��, co porabiasz nad Omelniczkiem i jake� si� tu wzi�� sam jeden? - Nie jestem sam jeden, jenom ludzi zostawi� po drodze, a jad� do Kudaku, do pana Grodzickiego, kt�ren tam jest prze�o�onym nad prezydium i do kt�rego jegomo�� hetman wielki wys�a� mnie z listami. - A czemu wa�� nie bajdakiem, wod�? - Taki by� ordynans, od kt�rego odst�pi� mi si� nie godzi. - To dziw, �e jegomo�� hetman taki wyda� ordynans, gdy� w�a�nie na stepie w tak ci�kie popad�e� terminy, kt�rych wod� jad�c pewno by�by� unikn��. - Mosanie, stepy teraz spokojne; znam ja si� z nimi nie od dzi�, a to, co mnie spotka�o, to jest z�o�� ludzka i invidia. - I kt� to na jegomo�ci tak nastaje? - D�ugo by gada�. S�siad to z�y, mo�ci namiestniku, kt�ry substancj� mi zniszczy�, z w�o�ci mnie ruguje, syna mi zbi� - i ot - widzia�e� wa��, tu jeszcze na szyj� moj� nastawa�. - A to wa�� nie nosisz szabli przy boku? W pot�nej twarzy Abdanka zab�ys�a nienawi��, oczy za�wieci�y mu pos�pnie i odrzek� z wolna a dobitnie: - Nosz�, i tak mi dopom� B�g, jako innych rekurs�w przeciw wrogom moim szuka� ju� nie b�d�. Porucznik chcia� co� m�wi�, gdy nagle na stepie rozleg� si� t�tent koni, a raczej po�pieszne chlupotanie ko�skich n�g po rozmi�k�ej trawie. Wnet te� i czeladnik namiestnika, trzymaj�cy stra�, nadbieg� z wie�ci�, �e jakowi� ludzie si� zbli�aj�. - To pewnie moi - rzek� Abdank - kt�rzy zaraz za Ta�min� zostali. Jam te�, nie spodziewaj�c si� zdrady, tu na nich czeka� obieca�. Jako� po chwili gromada je�d�c�w otoczy�a p�okr�giem wzg�rze. Przy blasku ognia ukaza�y si� g�owy ko�skie z otwartymi chrapami, prychaj�ce ze zm�czenia, a nad nimi pochylone twarze je�d�c�w, kt�rzy przys�aniaj�c r�koma od blasku oczy patrzyli bystro w �wiat�o. - Hej, ludzie! kto wy? - spyta� Abdank. - Raby bo�e! - odpowiedzia�y g�osy z ciemno�ci. - Tak, to moi mo�ojce - powt�rzy� Abdank zwracaj�c si� do namiestnika. - Bywajcie! bywajcie! Niekt�rzy zeszli z koni i zbli�yli si� do ognia. - A my �pieszyli, �pieszyli, bat'ku. Szczo z toboju? - Zasadzka by�a. Chwedko, zdrajca, wiedzia� o miejscu i tu ju� czeka� z innymi. Musia� pod��y� dobrze przede mn�. Na arkan mnie uj�li! - Spasi Bih! spasi Bih! A to co za Laszek ko�o ciebie? Tak m�wi�c spogl�dali gro�nie na pana Skrzetuskiego i jego towarzysz�w. - To druhy dobre - rzek� Abdank. - S�awa Bogu, ca�ym i �yw. Zaraz b�dziemy rusza� dalej. - S�awa Bogu! my gotowi. Nowo przybyli pocz�li rozgrzewa� d�onie nad ogniem, bo noc by�a zimna, cho� pogodna. By�o ich do czterdziestu ludzi ros�ych i dobrze zbrojnych. Nie wygl�dali wcale na Kozak�w regestrowych, co nie poma�u zdziwi�o pana Skrzetuskiego, zw�aszcza �e by�a ich gar�� tak spora. Wszystko to wyda�o si� namiestnikowi mocno podejrzanym. Gdyby hetman wielki wys�a� imci Abdanka do Kudaku, da�by mu przecie stra�� z regestrowych, a po wt�re, z jakiej�e by racji kaza� mu i�� stepem od Czehryna, nie wod�? Konieczno�� przeprawiania si� przez wszystkie rzeki id�ce Dzikimi Polami do Dniepru mog�a tylko poch�d op�ni�. Wygl�da�o to raczej tak, jakby im� pan Abdank chcia� w�a�nie Kudak omin��. Ale zar�wno i sama osoba pana Abdanka zastanawia�a wielce m�odego namiestnika. Zauwa�y� wraz, �e Kozacy, kt�rzy ze swymi pu�kownikamiobchodzili si� do�� poufale, jego otaczali czci� niezwyczajn�, jakby prawego hetmana. Musia� to by� jaki� rycerz du�ej r�ki, co tym dziwniejsze by�o panu Skrzetuskiemu, �e znaj�c Ukrain� i z tej, i z tamtej strony Dniepru, o takim przes�awnym Abdanku nic nie s�ysza�. By�o przy tym w twarzy tego m�a co� szczeg�lnego -jaka� moc utajona, kt�ra tak bi�a z oblicza, jak �ar od p�omienia, jaka� wola nieugi�ta, znamionuj�ca, �e cz�ek ten przed nikim i niczym si� nie cofnie. Tak� w�a�nie wol� w obliczu mia� ksi��� Jeremi Wi�niowiecki, ale co w ksi�ciu by�o przyrodzonym natury darem, w�a�ciwym wielkiemu urodzeniu i w�adzy, to mog�o zastanowi� w m�u nieznanego nazwiska, zab��kanym w g�uchym stepie. Pan Skrzetuski d�ugo deliberowa�. Chodzi�o mu po g�owie, �e to mo�e jaki pot�ny banita, kt�ry, wyrokiem �cigan, chroni� si� w Dzikie Pola - to zn�w, �e to wata�ka watahy zb�jeckiej; ale to ostatnie nie by�o prawdopodobne. I ubi�r, i mowa tego cz�owieka pokazywa�y co innego. Zgo�a wi�c nie wiedzia� namiestnik, czego si� trzyma�, mia� si� tylko na baczno�ci, a tym czasem Abdank kaza� konia sobie podawa�. - Mo�ci namiestniku - rzek� - komu w drog�, temu czas. Pozw�l�e podzi�kowa� sobie raz jeszcze za ratunek. Oby B�g pozwoli� mi odp�aci� ci r�wn� us�ug�! - Nie wiedzia�em, kogo ratuj�, przetom i na wdzi�czno�� nie zas�u�y�. - Modestia to twoja tak m�wi, kt�ra jest m�stwu r�wna. Przyjmij�e ode mnie ten pier�cie�. Namiestnik zmarszczy� si� i krok w ty� odst�pi� mierz�c oczyma Abdanka, ten za� m�wi� dalej z ojcowsk� niemal powag� w g�osie i postawie: - Spojrzyj jeno. Nie bogactwo tego pier�cienia, ale inne cnoty ci zalecam. Za m�odych jeszcze lat w bisurma�skiej niewoli b�d�c dosta�em go od p�tnika, kt�ry z Ziemi �wi�tej powraca�. W tym oczku zamkni�ty jest proch z grobu Chrystusa. Takiego daru odmawia� si� nie godzi, cho�by i z os�dzonych r�k pochodzi�. Jeste� wa�� m�odym cz�owiekiem i �o�nierzem, a gdy nawet i staro�� bliska grobu nie wie, co j� przed ostateczn� godzin� spotka� mo�e, c� dopiero adolescencja, kt�ra maj�c przed sob� wiek d�ugi, na wi�ksza liczb� przyg�d trafi� musi ! Pier�cie� ten ustrze�e ci� od przygody i obroni, gdy dzie� s�du nadejdzie, a to ci powiadam, �e dzie� ten idzie ju� przez Dzikie Pola. Nasta�a chwila ciszy; s�ycha� by�o tylko syczenie p�omienia i parskanie koni. Z dalekich oczeret�w dochodzi�o �a�osne wycie wilk�w. Nagle Abdank powt�rzy� raz jeszcze, jakby do siebie: - Dzie� s�du idzie ju� przez Dzikie Pola, a gdy nadejdzie -zadywytsia wsij swit bo�yj... Namiestnik przyj�� pier�cie� machinalnie, tak by� zdumiony s�owami tego dziwnego m�a. A ten zapatrzy� si� w dal stepow�, ciemn�. Potem zwr�ci� si� z wolna i siad� na ko�. Mo�ojcy jego czekali ju� u st�p wzg�rza. - W drog�! w drog�!.. Bywaj zdr�w, druhu �o�nierzu! - rzek� do namiestnika. - Czasy teraz takie, �e brat bratu nie ufa, przeto i nie wiesz, kogo� ocali�, bom ci nazwiska swego nie powiedzia�. - Wi�c wa�� nie Abdank? - To klejnot m�j... - A nazwisko? - Bohdan Zenobi Chmielnicki. To rzek�szy zjecha� ze wzg�rza, a za nim ruszyli mo�ojcy. Wkr�tce okry�y ich tuman i noc. Dopiero gdy odjechali ju� z p� stajania, wiatr przyni�s� od nich s�owa kozackiej pie�ni: Oj wyzwo�y, Bo�e, nas wsich, bidnych newilnykiw, Z tia�koj newoli, Z wiry bisurmanskoj - Na jasni zori, Na tychi wody, U kraj wese�yj, U mir chreszczennyj - Wys�uchaj, Bo�e, u pro�bach naszych. U neszczasnych mo�ytwach, Nas bidnych newilnykiw. G�osy cich�y z wolna, potem stopi�y si� z powiewem szumi�cym po oczeretach. Nazajutrz z rana przybywszy do Czehryna pan Skrzetuski stan�� w mie�cie w domu ksi�cia Jeremiego, gdzie te� mia� k�s czasu zabawi�, aby ludziom i koniom da� wytchnienie po d�ugiej z Krymu podr�y, kt�r� z przyczyny wezbrania i nadzwyczaj bystrych pr�d�w na Dnieprze trzeba by�o l�dem odbywa�, gdy� �aden bajdak nie m�g� owej zimy p�yn�� pod wod�. Sam te� Skrzetuski za�y� nieco wczasu, a potem szed� do pana Za�wilichowskiego, by�ego komisarza Rzplitej, �o�nierza dobrego, kt�ren, nie s�u��c u ksi�cia, by� jednak jego zaufanym i przyjacielem. Namiestnik pragn�� si� go wypyta�, czy nie ma jakich z �ubni�w dyspozycji. Ksi��� wszelako nic szczeg�lnego nie poleci�; kaza� Skrzetuskiemu, w razie gdyby odpowied� chanowa by�a pomy�lna, wolno i��, tak aby ludzie i konie mieli si� dobrze. Z chanem za� mia� ksi��� tak� spraw�, �e chodzi�o mu o ukaranie kilku murz�w tatarskich, kt�rzy w�asnowolnie pu�cili mu w jego zadnieprza�skie pa�stwo zagony, a kt�rych sam zreszt� srodze zbi�. Chan rzeczywi�cie da� odpowied� pomy�ln�: obieca� przys�a� osobnego pos�a na kwiecie�, ukara� niepos�usznych, a chc�c sobie zyska� �yczliwo�� tak ws�awionego jak ksi��� wojownika, pos�a� mu przez Skrzetuskiego konia wielkiej krwi i sz�yk soboli. Pan Skrzetuski wywi�zawszy si� z niema�ym zaszczytem z poselstwa, kt�re ju� samo by�o dowodem wielkiego ksi���cego faworu, bardzo by� rad, �e mu w Czehrynie zabawi� pozwolono i nie naglono z powrotem. Natomiast stary Za�wilichowski wielce by� zafrasowany tym, co dzia�o si� od niejakiego czasu w Czehrynie. Poszli tedy razem do Dopu�a, Wo�ocha, kt�ry w mie�cie zajazd i winiarni� trzyma�, i tam, cho� by�a godzina jeszcze wczesna, zastali szlachty huk, gdy� to by� dzie� targowy, a opr�cz tego w tym�e dniu wypada� w Czehrynie post�j byd�a p�dzonego ku obozowi wojsk koronnych, przy czym ludzi nazbiera�o si� w mie�cie mn�stwo. Szlachta za� gromadzi�a si� zwykle w rynku, w tak zwanym Dzwonieckim K�cie, u Dopu�a. Byli tam wi�c i dzier�awcy Koniecpolskich, i urz�dnicy czehry�scy, i w�a�ciciele ziem pobliskich siedz�cy na przywilejach, szlachta osiad�a i od nikogo niezale�na, dalej urz�dnicy ekonomii, troch� starszyzny kozackiej i pomniejszy drobiazg szlachecki, b�d� to na kondycjach �yj�cy, b�d� na swoich futorach. Ci i tamci pozajmowali �awy stoj�ce wedle d�ugich d�bowych sto��w i rozprawiali g�o�no, a wszyscy o ucieczce Chmielnickiego, kt�ra by�a najwi�kszym w mie�cie ewenementem. Skrzetuski wi�c z Za�wilichowskim siedli sobie w k�cie osobno i namiestnik pocz�� wypytywa�, co by to za feniks by� ten Chmielnicki, o kt�rym wszyscy m�wili. - To wa� nie wiesz? - odpowiedzia� stary �o�nierz. - To jest pisarz wojska zaporoskiego, dziedzic Subotowa i - doda� ciszej - m�j kum. Znamy si� dawno. Bywali�my w r�nych potrzebach, w kt�rych niema�o dokazywa�, szczeg�lniej pod Cecor�. �o�nierza takiej eksperiencji w wojskowych rzeczach nie masz mo�e w ca�ej Rzeczypospolitej. Tego si� g�o�no nie m�wi, ale to hetma�ska g�owa: cz�ek wielkiej r�ki i wielkiego rozumu; jego ca�e kozactwo s�ucha wi�cej ni� koszowych i ataman�w, cz�ek nie pozbawiony dobrych stron, ale hardy, niespokojny i gdy nienawi�� we�mie w nim g�r� - mo�e by� straszny. - Co mu si� sta�o, �e z Czehryna umkn��? - Koty ze starostk� Czapli�skim darli, ale to furda! Zwyczajnie szlachcic szlachcicowi z nieprzyja�ni sad�a zalewa�. Nie jeden on i nie jednemu jemu. M�wi� przy tym, �e �on� starostce ba�amuci�: starostka mu kochanic� odebra� i z ni� si� o�eni�, a on mu j� za to p�niej ba�amuci�, a to jest podobna rzecz, bo zwyczajnie... kobieta lekka. Ale to s� tylko pozory, pod kt�rymi g��bsze jakie� praktyki si� ukrywaj�. Widzisz wa��, rzecz jest taka: w Czerkasach mieszka stary Barabasz, pu�kownik kozacki, nasz przyjaciel. Mia� on przywileje i jakowe� pisma kr�lewskie, o kt�rych m�wiono, �e Kozak�w do oporu przeciw szlachcie zach�ca�y. Ale �e to ludzki, dobry cz�ek, trzyma� je u siebie i nie publikowa�. Ow� Chmielnicki Barabasza na uczt� zaprosiwszy tu do Czehryna, do swego domu, spoi�, potem pos�a� ludzi do jego futoru, kt�rzy pisma i przywileje u �ony podebrali - i z nimi umkn��. Strach, by z nich jaka rebelia, jako by�a Ostranicowa, nie korzysta�a, bo repeto: �e to cz�ek straszny, a umkn�� nie wiadomo gdzie. Na to pan Skrzetuski: - A to lis! w pole mnie wywi�d�. To� ja jego tej nocy na stepie spotka�emi od arkana uwolni�em! Za�wilichowski a� si� za g�ow� porwa�. - Na Boga, co wa� powiadasz? Nie mo�e to by�! - Mo�e by�, kiedy by�o. Powiada� mi si� pu�kownikiem u ksi�cia Daminika Zas�awskiego i �e do Kudaku, do pana Grodzickiego, od hetmana wielkiego jest pos�any, alem ju� temu nie wierzy�, gdy� nie wod� jecha�, jeno si� stepem przekrada�. - To cz�ek chytry jak Ulisses. I gdzie�e� go wa� spotka�? - Nad Omelniczkiem, po prawej stronie Dnieprowej. Widno do Siczy jecha�. - Kudak chcia� min��. Teraz intelligo. Ludzi si�a by�o przy nim? - By�o ze czterdziestu. Ale za p�no przyjechali. Gdyby nie moi, byliby go s�udzy starostki zd�awili. - Czekaj�e waszmo��. To jest wa�na rzecz. S�udzy starostki, m�wisz? - Tak sam powiada�. - Sk�d�e starostka m�g� wiedzie�, gdzie jego szuka�, kiedy tu w mie�cie wszyscy g�owy trac� nie wiedz�c, gdzie si� podzia�? -Tego i ja wiedzie� nie mog�. Mo�e te� Chmielnicki ze�ga� i zwyk�ych �otrzyk�w na s�ug starostki kreowa�, by swoje krzywdy tym mocniej afirmowa�. - Nie mo�e to by�. Ale to jest dziwna rzecz. Czy waszmo�� wie, �e s� listy hetma�skie przykazuj�ce Chmielnickiego �apa� i in fundo zadzier�y�? Namiestnik nie zd��y� odpowiedzie�, bo w tej chwili wszed� do izby jaki� szlachcic z ogromnym ha�asem. Drzwiami trzasn�� raz i drugi, a spojrzawszy hardo po izbie zawo�a�: - Czo�em waszmo�ciom! By� to cz�ek czterdziestoletni, niski, z twarz� zapalczyw�, kt�rej to zapalczywo�ci przydawa�y jeszcze bardziej oczy jakby �liwy na wierzchu g�owy siedz�ce, bystre, ruchliwe - cz�ek widocznie bardzo �ywy, wichrowaty i do gniewu skory. - Czo�em waszmo�ciom! - powt�rzy� g�o�niej i ostrzej, gdy mu zrazu nie odpowiadano. - Czo�em, czo�em - ozwa�o si� kilka g�os�w. By� to pan Czapli�ski, podstaro�ci czehry�ski, s�uga zaufany m�odego pana chor��ego Koniecpolskiego. W Czehrynie nie lubiono go, bo by� zawadiaka wielki, pieniacz, prze�ladowca, ale mia� niemniej wielkie plecy, przeto ten i �w z nim politykowa�. Za�wilichowskiego jednego szanowa�, jak i wszyscy, dla jego powagi, cnoty i m�stwa. Ujrzawszy go, wnet te� zbli�y� si� ku niemu i sk�oniwszy si� do�� dumnie Skrzetuskiemu zasiad� przy nich ze swoj� lampk� miodu. - Mo�ci starostko - spyta� Za�wilichowski - czy wiesz, co si� dzieje z Chmielnickim? - Wisi, mo�ci chor��y, jakem Czapli�ski, wisi, a je�li dot�d nie wisi, to b�dzie wisia�. Teraz, gdy s� listy hetma�skie, niech jedno go dostan� w swoje r�ce. To m�wi�c, uderzy� pi�ci� w st�, a� p�yn rozla� si� ze szklenic. - Nie wylewaj wa�pan wina! - rzek� pan Skrzetuski. Za�wilichowski przerwa�: - A czy go wa� dostaniesz! Przecie uciek� i nikt nie wie, gdzie jest? - Nikt nie wie? Ja wiem, jakem Czapli�ski! Waszmo��, panie chor��y, znasz Chwedka. Ow� Chwedko jemu s�u�y, ale i mnie. B�dzie on Judaszem Chmielowi. Si�a m�wi�. Wda� si� Chwedko w komityw� z mo�ojcami Chmielnickiego. Cz�ek sprytny. Wie o ka�dym kroku. Podj�� si� mi go dostawi� �ywym czy zmar�ym i wyjecha� w step r�wno przed Chmielnickim, wiedz�c, gdzie ma go czeka�!... A, didk�w syn przekl�ty! To m�wi�c znowu w st� uderzy�. - Nie wylewaj wa�pan wina! - powt�rzy� z przyciskiem pan Skrzetuski, kt�ry dziwn� jak�� awersj� uczu� do tego podstaro�ciego od pierwszego spojrzenia. Szlachcic zaczerwieni� si�, b�ysn�� swymi wypuk�ymi oczyma, s�dz�c, �e mu daj� okazj�, i spojrza� zapalczywie na Skrzetuskiego, ale ujrzawszy na nim barw� Wi�niowieckich zmitygowa� si�, gdy� jakkolwiek chor��y Koniecpolski wadzi� si� w�wczas z ksi�ciem, wszelako Czehryn zbyt by� blisko �ubni�w i niebezpiecznie by�o barwy ksi���cej nie uszanowa�. Ksi��� te� i ludzi dobiera� takich, �e ka�dy dwa razy pomy�la�, nim z kt�rym zadar�. - Wi�c to Chwedko podj�� si� waci Chmielnickiego dostawi�? - pyta� zn�w Za�wilichowski. - Chwedko: I dostawi, jakem Czapli�ski. - A ja waci m�wi�, �e nie dostawi: Chmielnicki zasadzki uszed� i na Sicz pod��y�, o czym trzeba pana krakowskiego dzi� jeszcze zawiadomi�. Z Chmielnickim nie ma �art�w. Kr�tko m�wi�c, lepszy on ma rozum, t�sz� r�k� i wi�ksze szcz�cie od waci, kt�ry zbyt si� zapalasz. Chmielnicki odjecha� bezpiecznie, powtarzam waci, a je�li mnie nie wierzysz, to ci to ten kawaler powt�rzy, kt�ry go wczoraj na stepie widzia� i zdrowym go po�egna�. - Nie mo�e by�! nie mo�e by�! - wrzeszcza� targaj�c si� za czupryn� Czapli�ski. - I co wi�ksza - doda� Za�wilichowski - to ten kawaler tu obecny sam go salwowa� i wa�cinych s�ug wygubi�, w czym mimo list�w hetma�skich nie jest winien, bo z Krymu z poselstwa wraca i o listach nie wiedzia�, a widz�c cz�eka przez �otrzyk�w, jak s�dzi�, w stepie oprymowanego, przyszed� mu z pomoc�. O kt�rym to wyratowaniu si� Chmielnickiego wcze�niej waci zawiadamiam, bo got�w ci� z Zaporo�cami w twojej ekonomii odwiedzi�, a zna� nie by�by� mu rad bardzo. Nadto� si� z nim warcholi�. Tfu, do licha! Za�wilichowski nie lubi� tak�e Czapli�skiego. Czapli�ski zerwa� si� z miejsca i a� mu mow� ze z�o�ci odj�o; twarz tylko sp�sowia�a mu zupe�nie, a oczy coraz bardziej na wierzch wy�azi�y. Tak stoj�c przed Skrzetuskim puszcza� tylko urywane wyrazy: - Jak to! wa�� mimo list�w hetma�skich!... Ja wa�ci... ja wa�ci... A pan Skrzetuski nie wsta� nawet z �awy, jeno wspar�szy si� na �okciu patrzy� na podskakuj�cego Czapli�skiego jak rar�g na uwi�zanego wr�bla. - Czego si� wa�� mnie czepiasz jak rzep psiego ogona? - spyta�. - Ja wa�ci do grodu ze sob�... Wa�� mimo list�w... Ja wa�ci Kozakami!... Krzycza� tak, �e w izbie uciszy�o si� troch�. Obecni pocz�li zwraca� g�owy w stron� Czapli�skiego. Szuka� on okazji zawsze, bo taka by�a jego natura, robi� burdy ka�demu, kogo napotka�, ale to zastanowi�o wszystkich, �e teraz zacz�� przy Za�wilichowskim, kt�rego jednego si� obawia�, i �e zacz�� z �o�nierzem nosz�cym barw� Wi�niowieckich. - Zamilknij no wasze - rzek� stary chor��y. - Ten kawaler jest ze mn�. - Ja wa... wa... wa�ci do grodu... w dyby! - wrzeszcza� dalej Czapli�ski nie uwa�aj�c ju� na nic i na nikogo. Teraz pan Skrzetuski podni�s� si� tak�e ca�� wysoko�ci� swego wzrostu, ale nie wyjmowa� szabli z pochew, tylko jak j� mia� spuszczon� nisko na rapciach, chwyci� w �rodku i podsun�� w g�r� tak, �e r�koje�� wraz z krzy�ykiem posz�a pod sam nos Czapli�skiemu. - Pow�chaj no to wa�� - rzek� zimno. - Bij, kto w Boga!... S�u�ba! - krzykn�� Czapli�ski chwytaj�c za r�koje��. Ale nie zd��y� szabli wydoby�. M�ody namiestnik obr�ci� go w palcach, chwyci� jedn� r�k� za kark, drug� za hajdawery poni�ej krzy�a, podni�s� w g�r� rzucaj�cego si� jak cyga i id�c ku drzwiom mi�dzy �awami wo�a�: - Panowie bracia, miejsce dla rogala, bo pobodzie! To rzek�szy doszed� do drzwi, uderzy� w nie Czapli�skim, roztworzy� i wyrzuci� podstaro�ciego na ulic�. Po czym spokojnie usiad� na dawnym miejscu obok Za�wilichowskiego. W izbie przez chwil� zapanowa�a cisza. Si�a, jakiej dow�d z�o�y� pan Skrzetuski, zaimponowa�a zebranej szlachcie. Po chwili jednak ca�a izba zatrz�s�a si� od �miechu. - Vivant wi�niowiecczycy! - wo�ali jedni. - Omdla�, omdla� i krwi� oblan! - krzyczeli inni, kt�rzy zagl�dali przeze drzwi, ciekawi, co te� pocznie Czapli�ski. - S�udzy go podnosz�! Ma�a tylko liczba stronnik�w podstaro�ciego milcza�a i nie maj�c odwagi uj�� si� za nim, spogl�da�a ponuro na namiestnika. - Prawd� rzek�szy, w pi�tk� goni ten ogar - rzek� Za�wilichowski. - Kundys to, nie ogar - rzek� zbli�aj�c si� gruby szlachcic, kt�ry mia� bielmo na jednym oku, a na czole dziur� wielko�ci talara, przez kt�r� �wieci�a naga ko��. - Kundys to, nie ogar! pozw�l wa�� - m�wi� dalej zwracaj�c si� do Skrzetuskiego - abym mu s�u�by moje ofiarowa�. Jan Zag�oba herbu Wczele, co ka�dy snadno pozna� mo�e cho�by po onej dziurze, kt�r� w czele kula rozb�jnicka mi zrobi�a; gdym si� do Ziemi �wi�tej za grzechy m�odo�ci ofiarowa�. - Daj�e wa�� pok�j - rzek� Za�wilichowski - powiada�e� kiedy indziej, �e ci j� kuflem w Radomiu wybito. - Kula rozb�jnicka, jakom �yw! W Radomiu by�o co innego. - Ofiarowa�e� si� wa�� do Ziemi �wi�tej... mo�e, ale� w niej nie by�, to pewna. - Nie by�em, bom ju� w Galacie palm� m�cze�sk� otrzyma�. Je�li ���, jestem arcypies, nie szlachcic. - A taki breszesz i breszesz! - Szelm� jestem bez uszu. W wasze r�ce, panie namiestniku ! Tymczasem przychodzili i inni zabieraj�c z panem Skrzetuskim znajomo�� i afekt mu sw�j o�wiadczaj�c, nie lubili bowiem og�lnie Czapli�skiego i radzi byli, �e go taka spotka�a konfuzja. Rzecz dziwna i trudna dzi� do zrozumienia, �e tak ca�a szlachta w okolicach Czehryna, jak i pomniejsi w�a�ciciele s�ob�d, dzier�awcy ekonomii, ba! nawet ze s�u�by Koniecpolskich, wszyscy wiedz�c, jako zwyczajnie w s�siedztwie, o zatargach Czapli�skiego z Chmielnickim, byli po stronie tego ostatniego. Chmielnicki bowiemmia� s�aw� znamienitego �o�nierza, kt�ren niema�e zas�ugi w r�nych wojnach po�o�y�. Wiedziano tak�e, �e sam kr�l si� z nim znosi� i wysoce jego zdanie ceni�, na ca�e za� zaj�cie patrzano tylko jak na zwyk�� burd� szlachcica ze szlachcicem, jakich to burd na tysi�ce si� liczy�o, zw�aszcza w ziemiach ruskich. Stawano wi�c po stronie tego, kto sobie wi�cej przychylno�ci zjedna� umia�, nie przewiduj�c, by z tego takie straszliwe skutki wynikn�� mia�y. P�niej dopiero zap�on�y serca nienawi�ci� ku Chmielnickiemu, ale zar�wno serca szlachty i duchowie�stwa obydw�ch obrz�dk�w. Przychodzili tedy do pana Skrzetuskiego z kwartami m�wi�c: "Pij, panie bracie! Wypij i ze mn�! - Niech �yj� wi�niowiecczycy! Tak m�ody, a ju� porucznik u ksi�cia. Vivat ksi��� Jeremi, hetman nad hetmany! Z ksi�ciem Jeremim p�jdziemy na kraj �wiata! - Na Turk�w i Tatar�w! - Do Stambu�u! Niech �yje mi�o�ciwie nam panuj�cy W�adys�aw IV!" Najg�o�niej za� krzycza� pan Zag�oba, kt�ry sam jeden got�w by� ca�y regiment przepi� i przegada�. - Mo�ci panowie! - wrzeszcza�, a� szyby w oknach dzwoni�y - pozwa�em ja ju� jegomo�ci su�tana do grodu za gwa�t, kt�rego si� na mnie w Galacie dopu�ci�. - Nie powiadaj�e wa�pan lada czego, �eby ci si� g�ba nie wystrz�pi�a! - Jak to, mo�ci panowie? Quatuor articuli judicii castrensis: stuprum, incendium; latrocinium et vis armata alienis aedibus illata- a czy� nie by�a to w�a�nie vis armata? - Krzykliwy z wa�ci g�uszec. - I cho�by do trybuna�u p�jd�! - Przesta�e wasze... - I kondemnat� uzyskam, i bezecnym go og�osz�, a potem wojna, ale ju� z infamisem. - Zdrowie waszmo�ci�w! Niekt�rzy wszelako �mieli si�, a z nimi i pan Skrzetuski, bo mu si� z czupryny troch� kurzy�o, szlachcic za� tokowa� dalej naprawd� jak g�uszec, kt�ry si� w�asnym g�osem upaja. Na szcz�cie dyskurs jego przerwany zosta� przez innego szlachcica, kt�ry zbli�ywszy si� poci�gn�� go za r�kaw i rzek� �piewnym litewskim akcentem: - Poznajomij�e wa�pan, mo�ci Zag�obo, i mnie z panem namiestnikiem Skrzetuskim... poznajomij�e! - A i owszem, i owszem. Mo�ci namiestniku, oto jest pan Powsinoga. - Podbipi�ta - poprawi� szlachcic. - Wszystko jedno! herbu Zerwipludry... - Zerwikaptur - poprawi� szlachcic. - Wszystko jedno! Z Psichkiszek. - Myszykiszek - poprawi� szlachcic. - Wszystko jedno. Nescio, co bym wola�, czy mysie, czy psie kiszki. Ale to pewna, �ebym w �adnych mieszka� nie chcia�, bo to i osiedzie� si� tam nie�atwo, i wychodzi� niepolitycznie. Mo�ci panie! - m�wi� dalej do Skrzetuskiego ukazuj�c Litwina - oto tydzie� ju� pij� wino za pieni�dze tego szlachcica, kt�ren ma miecz za pasem r�wnie ci�ki jak trzos, a trzos r�wnie ci�ki jak dowcip. Ale je�lim pi� kiedy wino za pieni�dze wi�kszego cudaka, to pozwol� si� nazwa� takim kpem, jak ten, co mi wino kupuje. -A to go objecha�! - wo�a�a �miej�c si� szlachta. Ale Litwin nie gniewa� si�, kiwa� tylko r�k�, u�miecha� si� �agodnie i powtarza�: - At, da�by� wa�pan pok�j... s�ucha� hadko! Pan Skrzetuski przypatrywa� si� ciekawie tej nowej figurze, kt�ra istotnie zas�ugiwa�a na nazw� cudaka. Przede wszystkim by� to m�� wzrostu tak wysokiego, �e g�ow� prawie powa�y dosi�ga�, a chudo�� nadzwyczajna wydawa�a go wy�szym jeszcze. Szerokie jego ramiona i �ylasty kark zwiastowa�y niepospolit� si��, ale by�a na nim tylko sk�ra i ko�ci. Brzuch mia� tak wpad�y pod piersi�, �e mo�na by go wzi�� za g�odomora, lubo ubrany by� dostatnio, w szar� opi�t� kurt� ze �wiebodzi�skiego sukna, z w�skimi r�kawami, i wysokie szwedzkie buty, kt�re na Litwie zaczyna�y wchodzi� w u�ycie. Szeroki i dobrze wypchany �osiowy pas nie maj�c na czym si� trzyma� opada� mu a� na biodra, a do pasa przywi�zany by� krzy�acki miecz tak d�ugi, �e temu olbrzymiemu m�owi prawie do pachy dochodzi�. AIe kto by si� miecza przel�k�, wnet by si� uspokoi� spojrzawszy na twarz jego w�a�ciciela. By�a to twarz chuda, r�wnie� jak i ca�a osoba, ozdobiona dwiema zwi�ni�tymi ku do�owi brwiami i par� tak samo zwis�ych konopnego koloru w�s�w, ale tak poczciwa, tak szczera, jak u dziecka. Owa obwis�o�� w�s�w i brwi nadawa�a jej wyraz stroskany, smutny i �mieszny zarazem. Wygl�da� na cz�eka, kt�rego ludzie popychaj�, ale panu Skrzetuskiemu podoba� si� z pierwszego wejrzenia za ow� szczero�� twarzy i doskona�y moderunek �o�nierski. - Panie namiestniku - rzek� - to waszmo�� od ksi�cia pana Wi�niowieckiego? - Tak jest. Litwin r�ce z�o�y� jako do modlitwy i oczy podni�s� w g�r�. -Ach, co to za wielki wojennik! co to za rycerz! co to za w�dz! - Daj Bo�e Rzeczypospolitej takich jak najwi�cej. - I pewno, i pewno! A czyby nie mo�na do niego pod znak? - B�dzie wa�ci rad. Tu pan Zag�oba wtr�ci� si� do rozmowy: - B�dzie mia� ksi��� dwa ro�ny do kuchni: jeden z wa�pana, drugi z jego miecza, albo najmie wa�ci za mistrza, albo ka�e na wasanu zb�j�w wiesza� lub sukno na barw� b�dzie waspanem mierzy�! Tfu, jak si� wa�pan nie wstydzisz, b�d�c cz�owiekiem i katolikiem, by� tak d�ugim, jak serpens lub jak poga�ska w��cznia! - S�ucha� hadko - rzek� cierpliwie Litwin. - Jak�e te� godno�� waszeci? - spyta� pan Skrzetuski - bo gdy� m�wi�, pan Zag�oba tak wa�ci podrywa�, �e z przeproszeniem nic nie mog�em zrozumie�. - Podbipi�ta. - Powsinoga. - Zerwikaptur z Myszykiszek. - Masz babo pociech�! Pij� jego wino, ale kpem jestem, je�li to nie poga�skie imiona. - Dawno wa�� z Litwy? - pyta� namiestnik. - At, ju� dwie niedziele w Czehrynie. Dowiedziawszy si� od pana Za�wil