2669
Szczegóły |
Tytuł |
2669 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2669 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2669 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2669 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jeffrey Archer
Kane i Abel
Prze�o�yli:
Danuta S�kalska
i Wies�aw Mleczko
Przedruk
z wydawnictwa "Czytelnik",
Warszawa 1991
Pisa�a K. Kruk
Korekty dokona�y
D. Borowska
i I. Stankiewicz
Michaelowi i Jane
po�wi�cam
Autor pragnie podzi�kowa� dwu
m�czyznom, dzi�ki kt�rym
powsta�a ta ksi��ka. Obaj chc�
pozosta� anonimowi; pierwszy,
poniewa� pracuje nad swoj�
autobiografi�, drugi, gdy� jest
znan� postaci�, wci�� jeszcze
czynn� w �yciu publicznym Stan�w
Zjednoczonych.
Ksi�ga Pierwsza
1
18 kwietnia
1906 roku
S�onim, Polska
Ucich�a dopiero, gdy skona�a.
W�wczas zacz�� krzycze� on.
Ma�y ch�opiec, kt�ry polowa� w
lesie na dzikie kr�liki, nie
wiedzia�, czy to ostatni krzyk
kobiety, czy pierwszy krzyk
dziecka obudzi� jego czujno��.
Raptownie si� odwr�ci� wietrz�c
niebezpiecze�stwo, nat�y� wzrok
wypatruj�c zwierz�cia, kt�re
wydawa�o skarg� b�lu. Nigdy
przedtem nie s�ysza� takiego
g�osu. Ostro�nie zacz�� si�
skrada� w stron�, sk�d dochodzi�
d�wi�k; krzyk przeszed� teraz w
kwilenie, ale nadal nie
przypomina�o mu to g�osu �adnego
stworzenia, jakie zna�. Chcia�by
tylko, �eby by�o niedu�e i �eby
m�g� je zabi�; cho� raz nie
musieliby je�� kr�lika na
kolacj�.
Przemyka� si� ku rzece, sk�d
dobiega� dziwny d�wi�k,
przeskakuj�c od drzewa do
drzewa. Czu� si� bezpiecznie z
dotykiem kory na plecach. NIgdy
nie st�j nieos�oni�ty, mawia�
ojciec. Ch�opiec dotar� na skraj
lasu, sk�d m�g� swobodnie obj��
wzrokiem ca�� dolin� a� do
rzeki, ale dopiero po chwili
poj��, �e to nie zwierz� tak
dziwnie p�acze. Nadal skrada�
si� do celu, teraz ju� bez
�adnej os�ony, zdany tylko na
siebie. Nagle zobaczy� le��c�
kobiet� ze sp�dnic� zadart�
powy�ej pasa i szeroko
rozrzuconymi nogami. Nigdy nie
widzia� tak le��cej kobiety.
Pr�dko podbieg� do niej i z
przestrachem spojrza� na nagi
brzuch. Mi�dzy nogami kobiety
le�a�o malutkie, mokre, r�owe
stworzenie, przyczepione czym� w
rodzaju linki. Ma�y my�liwy
upu�ci� na ziemi� �wie�o
obdartego ze sk�ry kr�lika i
ukl�k� przy male�stwie.
Oszo�omiony d�ugo mu si�
przygl�da�, po czym spojrza� na
kobiet�, lecz natychmiast cofn��
wzrok. Ju� zsinia�a: jej
um�czona, dwudziestotrzyletnia
twarz wyda�a mu si� stara. Od
razu pozna�, �e kobieta jest
martwa. Podni�s� o�liz�e ma�e
cia�ko- gdyby go kto� zapyta�
dlaczego, a nikt nigdy tego nie
zrobi�, odpar�by, �e trapi�y go
male�kie paznokietki drapi�ce
pomarszczon� twarzyczk� - i
w�wczas odkkry�, �e dziecko z
matk� ��czy� �liski sznur.
Par� dni wcze�niej widzia�
narodziny jagni�cia i teraz
pr�bowa� sobie to przypomnie�.
Tak, w�a�nie tak zrobi� pastuch,
ale czy mo�na tak post�pi� z
dzieckiem? Kwilenie usta�o i
ch�opiec poj��, �e nie ma czasu
do stracenia. Wyj�� z pochwy
n�, ten sam, kt�rym osk�rowa�
kr�lika, wytar� go o r�kaw
koszuli i po chwili wahania
przeci�� p�powin� tu� przy
cia�ku dziecka. Z obu ko�c�w
trysn�a krew. Co nast�pnie
zrobi� pastuch? Zawi�za� w�ze�,
�eby zatrzyma� up�yw krwi. Tak,
tak! Ch�opiec wyrwa� z ziemi
troch� trawy i obwi�za�
niezdarnie p�powin�. Potem wzi��
dziecko na r�ce. Podni�s� si�
wolno z kl�czek zostawiwszy trzy
nie�ywe kr�liki i martw�
kobiet�, kt�ra wyda�a dziecko na
�wiat. Nim si� od niej
ostatecznie odwr�ci�, u�o�y� jej
nogi jedna obok drugiej i
obci�gn�� sukienk�. Czu�, �e tak
nale�y post�pi�.
- �wi�ty Bo�e - powiedzia� na
g�os, jak zawsze, gdy zrobi� co�
bardzo dobrze albo bardzo �le.
Wcale jednak nie by� pewien, czy
to, co robi, jest dobre czy z�e.
Ma�y my�liwy ruszy� biegiem do
chaty, gdzie matka, jak
wiedzia�, krz�ta si� przy
kolacji i czeka tylko na
kr�liki; poza tym wszystko
b�dzie ju� gotowe. My�li pewno
teraz, ile sztuk dzisiaj
upolowa�; dla o�mioosobowej
rodziny potrzeba conajmniej
trzy. Czasami ch�opcu uda�o si�
z�apa� kaczk�, g�, a kiedy�
nawet ba�anta, kt�ry wyw�drowa�
z posiad�o�ci barona, gdzie
zatrudniony by� ojciec. Dzi�
m�ody my�liwy upolowa� innego
rodzaju stworzenie i kiedy
stan�� ju� przed chat�, nie
�mia� pu�ci� swej zdobyczy
cho�by jedn� r�k�, kopn�� wi�c
bos� stop� drzwi i czeka�, a�
matka mu otworzy. Bez s�owa
wyci�gn�� do niej r�ce z
male�stwem. Nie poruszy�a si�
nawet, �eby je wzi��, lecz
milcz�c, z r�k� na piersi, sta�a
i patrzy�a na niebo��tko.
- �wi�ty Bo�e - rzek�a
wreszcie i prze�egna�a si�.
Ch�opiec spojrza� na matk�,
szukaj�c w jej twarzy oznak
gniewu lub zadowolenia. W jej
oczach dostrzeg� czu�o��, jakiej
nigdy jeszcze nie widzia�. To
znaczy, �e post�pi� dobrze.
- To dzieci�tko, matko?
- To ma�y ch�opaczek -
odrzek�a kiwn�wszy g�ow� w
strapieniu. - Gdzie� go
znalaz�e�?
- Nad rzek�, matko.
- A jego matusia?
- Umar�a.
Drugi raz si� prze�egna�a.
- Le� pr�dko i opowiedz ojcu o
tym, co si� zdarzy�o. Niech
znajdzie w maj�tku Urszul�
Wojnak. Zaprowad� ich oboje do
matki male�stwa, a potem
dopilnuj, �eby tutaj przyszli.
Ma�y my�liwy poda� dziecko
swojej rodzicielce, szcz�liwy,
�e nie upu�ci� �liskiego cia�ka.
Pozbywszy si� zdobyczy wytar�
r�ce o spodnie i pop�dzi� do
ojca.
Matka zamkn�a drzwi ramieniem
i zawo�a�a do dziewczynki,
najstarszej z rodze�stwa, �eby
postawi�a sagan na piecu. Potem
usiad�a na drewnianym zydlu,
rozpi�a kaftanik i wsun�a
obola�� sutk� w male�kie,
pomarszczone usteczka. Zosia,
najm�odsze dziecko, zaledwie
sze�ciomiesi�czne, b�dzie si�
musia�a dzi� wiecz�r obej�� bez
kolacji, jak zreszt� ca�a
rodzina.
- Na co to si� zda? -
powiedzia�a na g�os kobieta,
otulaj�c chustk� siebie i
dziecko. - I tak, biedna ma�a
kruszynko, nie do�yjesz rana.
Nie wspomnia�a jednak o swoich
przeczuciach starej akuszerce,
Urszuli Wojnak, kiedy ta my�a
ma�e cia�ko i do p�na
opatrywa�a skr�cony kikucik
p�powiny. M�� kobiety w
milczeniu przygl�da� si� scenie.
- Go�� w dom, B�g w dom -
o�wiadczy�a kobieta, przywo�uj�c
stare polskie przys�owie.
- Do cholery z nim - splun��
wie�niak. - Mamy do�� w�asnych
dzieci.
Kobieta uda�a, �e nie s�yszy i
dalej g�adzi�a g��wk� noworodka
poro�ni�t� ciemnymi, rzadkimi
w�oskami.
- Jak damy mu na imi�? -
spyta�a podnosz�c wzrok na m�a.
- Nie ma co zawraca� sobie
g�owy - wzruszy� ramionami. - Do
grobu nie potrzebuje imienia.
2
18 kwietnia
1906 roku
Boston.
stan Massachusetts
Lekarz schwyci� noworodka za
n�ki i plasn�� w po�Ladki.
Dziecko zanios�o si� krzykiem.
W Bostonie, w stanie
Massachusetts, jest pewien
szpital, kt�ry dba g��wnie o
pacjent�w cierpi�cych na
przypad�o�ci bogaczy, i czasami,
w wyj�tkowych okazjach, pozwala
sobie na luksus przysparzania
�wiatu nowych nabab�w. W tym
szpitalu rodz�ce kobiety nie
krzycz�, a ju� z pewno�ci� nie
odbywaj� po�ogu w ubraniu. Nie
by�oby to w dobrym tonie.
Przed drzwiami sali porodowej
chodzi� tam i z powrotem m�ody
m�czyzna, w �rodku za� czuwa�o
dwu lekarzy po�o�nik�w oraz
doktor domowy. Ten ojciec by nie
dopu�ci� do najmniejszego ryzyka
przy narodzinach pierworodnego.
Obaj po�o�nicy otrzymaj� wysokie
honoraria tylko za to, �e byli w
pogotowiu i znajdowali si� na
miejscu. Jeden z nich, kt�ry pod
d�ugim, bia�ym fartuchem mia� na
sobie smoking, wybiera� si�
p�niej na przyj�cie. Nie m�g�
sobie jednak pozwoli� na
nieobecno�� przy tym szczeg�lnym
porodzie. Wszyscy trzej ci�gn�li
wcze�niej losy, kt�ry ma odebra�
dziecko. Wypad�o na doktora
Mackenzie, lekarza rodziny.
Solidna, pewna firma, my�la�
m�czyzna przemierzaj�c tam i na
powr�t korytarz. Nie, �eby mia�
jakie� powody do niepokoju.
Roberts zawi�z� Anne, jego �on�,
kabrioletem do szpitala tego
ranka, kiedy to wed�ug jej
oblicze� przypada� dwudziesty
�smy dzie� dziewi�tego miesi�ca.
B�le porodowe zacz�y si�
niebawem po �niadaniu, ale, jak
go zapewniono, por�d odb�dzie
si� dopiero po godzinach
urz�dowych jego banku. Przysz�y
ojciec by� zdyscyplinowanym
cz�owiekiem i nie widzia�
powodu, aby narodziny potomka
mia�y zak��ci� tok jego
uporz�dkowanego �ycia. Mimo to
nadal kr��y� po korytarzu
wielkimi krokami. Przebiegali
ko�o niego m�odzi lekarze i
piel�gniarki, �wiadomi jego
obecno�ci, �ciszaj�c g�osy w
jego pobli�u i podnosz�c je
zn�w, gdy si� oddalili. Nie
zwraca� na to uwagi, zawsze
bowiem tak go traktowano.
Wi�kszo�� z nich nigdy nie
widzia�a go przedtem na oczy,
ale wszyscy wiedzieli, kim by�.
Je�li urodzi mu si� syn, to
prawdopodobnie zafunduje nowe
skrzyd�o dla oddzia�u
dzieci�cego, bardzo potrzebne
szpitalowi. Sfinansowa� przecie�
ju� budow� szko�y i biblioteki.
Pr�bowa� zaj�� si� czytaniem
popo�udniowej gazety, lecz nie
chwyta� sensu s��w, po kt�rych
prze�lizgiwa� si� wzrokiem. By�
zatroskany, a nawet troch�
rozdra�niony. Czy� oni doprawdy
nie potrafi� zrozumie� (prawie
ca�y �wiat poza w�asn� osob�
kwitowa� s��wkiem "oni"), �e to
musi by� ch�opiec? Ch�opiec,
kt�ry pewnego dnia zostanie po
nim dyrektorem generalnym banku?
Przekartkowa� "Evening
Transcript". Bosto�ski zesp�
"Czerwone Skarpety" zwyci�y�
"Nowojorskich G�rali" - inni
b�d� �wi�towa�. Potem
przypomnia� sobie tytu� na
pierwszej stronie i wr�ci� do
niej. Najwi�ksze trz�sienie
ziemi w historii Ameryki.
Katastrofalne zniszczenie w San
Francisco, co najmniej czterystu
zabitych - inni przywdziej�
�a�ob�. By� wzburzony. Wszak to
odwr�ci uwag� od narodzin jego
syna. W pami�ci ludzi utkwi inne
wydarzenie, kt�re mia�o miejsce
tego dnia. NIgdy, ani przez
moment, nie przysz�o mu do
g�owy, �e mo�e urodzi� si�
c�rka. Przewertowa� gazet� i
otworzy� j� na kolumnach
finansowych: sprawdzi� notowania
gie�dowe - gwa�towna zni�ka. To
przekl�te trz�sienie ziemi
spowodowa�o spadek warto�ci
portfela akcji, kt�ry ma w
banku, o sto tysi�cy dolar�w,
ale jego maj�tek osobisty
pozosta� nienaruszony i wynosi
dobrze ponad szesna�cie milion�w
dolar�w. Trzeba by gorszej
katastrofy ni� trz�sienie ziemi
w Kalifornii, �eby mu zagrozi�.
M�g�by �y� spokojnie z procent�w
od procent�w od kapita�u i
szesnastomilionowy maj�tek
zostawi� nietkni�ty, czekaj�cy
na syna, wci�� jeszcze nie
narodzonego. Dalej spacerowa�
udaj�c, �e czyta "Evening
Transcript".
Z wahad�owych drzwi sali
porodowej wy�oni� si� lekarz w
smokingu, spiesz�cy z nowin�.
Czu�, �e wypada co� zrobi� w
zamian za olbrzymie,
niezas�u�one honorarium, ponadto
by� najstosowniej ubrany, aby j�
obwie�ci�. Obaj m�czy�ni przez
chwil� mierzyli si� wzrokiem.
Doktor te� by� troch�
stremowany, lecz nie zamierza�
si� z tym zdradzi� przed �wie�o
upieczonym ojcem.
- Gratuluj� panu. Ma pan syna,
�adnego ma�ego ch�opaczka.
Jak�e g�upie uwagi robi�
ludzie, kiedy rodzi si� dziecko,
pomy�la� ojciec, przecie�
wiadomo, �e noworodek musi by�
ma�y. Nowina jeszcze do niego w
pe�ni nie dotar�a. Urodzi� si�
syn! Niewiele brakowa�o, a
podzi�kowa�by Bogu. Po�o�nik
zdoby� si� na odwag� i zapyta�,
�eby przerwa� milczenie:
- Czy ju� wybra� mu pan imi�?
- William Lowelly Kane - pad�a
natychmiastowa odpowied�, bez
chwili wahania.
3
W wie�niaczej chatce dawno ju�
przemin�o poruszenie wywo�ane
pojawieniem si� ma�ego znajdy i
ca�a rodzina u�o�y�a si� do snu,
tylko matka czuwa�a z dzieckiem
w ramionach. Helena Koskiewicz
mocno wierzy�a w �ycie i �eby
tego dowie��, wyda�a na �wiat
dziewi�cioro dzieci. Wprawdzie
troje straci�a w niemowl�ctwie,
ale do ostatka o nie walczy�a.
Teraz, w wieku trzydziestu
pi�ciu lat, wiedzia�a ju�, �e
niegdy� pe�en wigoru Jasio nie
da jej wi�cej syn�w ani c�rek.
B�g da� jej to male�stwo, czyli
�e przeznaczone mu by�o �y�.
Wiara Heleny by�a prosta, jak
�ycie, kt�rym obdarzy� j� los.
By�a blada i chuda, nie z
wyboru, ale ze sk�pego
po�ywienia, ci�kiej pracy i
biedy. Nie skar�y�a si� nigdy,
chocia� w dzisiejszych czasach
jej pobru�d�ona twarz
przywodzi�aby na my�l raczej
babk� ni� matk�. Nigdy nie mia�a
na grzbiecie nowego odzienia.
Helena �cisn�a obola�e piersi
tak mocno, �e wok� brodawek
wyst�pi�y nik�e czerwone plamy i
wyp�yn�o z nich par� kropel
mleka. W wieku trzydziestu
pi�ciu lat, na p�metku �ycia,
wszyscy mamy jakie� po�yteczne
do�wiadczenia, za� do�wiadczenie
Heleny Koskiewicz okaza�o si�
akurat nadzwyczaj przydatne.
- Matczyna kruszynko -
szepn�a czule i musn�a
nap�cznia�� mlekiem brodawk�
zaci�ni�te usteczka dziecka.
Otworzy�y si� niebieskie oczka i
na nosku usi�uj�cego ssa�
niemowl�cia pojawi�y si� drobne
pere�ki potu. W ko�cu matka,
nawet nie wiedz�c kiedy, zapad�a
w g��boki sen.
Jasio Koskiewicz,
przysadzisty, powolny ch�op,
kt�rego sumiasty w�s stanowi�
jedyny rys buntowniczo�ci w
sk�din�d niewolniczym �ywocie,
wsta� o pi�tej rano i spostrzeg�
swoj� �on� �pi�c� z dzieckiem w
ramionach na krze�le na
biegunach. Nie zauwa�y� w nocy
jej nieobecno�ci w ��ku. Rzuci�
okiem na b�karta, kt�ry dzi�ki
Bogu przynajmniej zamilk�. Mo�e
ju� umar�? Jasio wykoncypowa�,
�e najlepszym rozwi�zaniem
problemu b�dzie wyj�cie do pracy
i omijanie z daleka
nieproszonego go�cia; niech
kobieta martwi si� sprawami
�ycia i �mierci, on musi o
�witaniu stawi� si� w maj�tku
barona. Poci�gn�� kilka du�ych
�yk�w koziego mleka i otar�
bujny w�s r�kawem koszuli, jedn�
r�k� schwyci� kawa� chleba,
drug� sid�a i bezszelestnie
wymkn�� si� z chaty, nie chc�c
budzi� kobiety i wdawa� si� w
spraw�. Pomaszerowa� �wawo do
lasu, nie zawracaj�c sobie
wi�cej g�owy znajd�. Pomy�la�
tylko, �e mo�e ju� go wi�cej nie
zobaczy.
Tu� przed sz�st�, jak
wskazywa� stary zegar, kt�ry od
lat chodzi� wedle w�asnego
czasu, wesz�a do kuchni
najstarsza c�rka, Florentyna.
Zegar pe�ni� tylko pomocnicz�
rol�, wskazuj�c przybli�on�
godzin� tym, kt�rzy chcieli
wiedzie�, czy pora wsta�, czy
k�a�� si� spa�. Do codziennych
obowi�zk�w Florentyny nale�a�o
przygotowanie �niadania, co by�o
nieskomplikowanym zadaniem
polegaj�cym na obdzieleniu
bochenkiem �ytniego chleba i
skopkiem koziego mleka
o�mioosobowej rodziny. Jednak
trzeba by�o to uczyni� tak, �eby
nikt nie czu� si� pokrzywdzony,
co zaiste wymaga�o m�dro�ci
Salomona.
Na ka�dym, kto widzia� j�
pierwszy raz, Florentyna robi�a
wra�enie �adnego, kruchego,
n�dznie odzianego dziewcz�tka.
By�o doprawdy
niesprawiedliwo�ci�, �e od
trzech lat musia�a chodzi� wci��
w tej samej sukienczynie, jednak
ci, kt�rzy umieli spojrze� na
dziewczynk� wyodr�bniaj�c j� z
ubogiego t�a, rozumieli,
dlaczego Jasio zakocha� si� w
jej matce. Mia�a l�ni�ce,
lniane, d�ugie w�osy, a
orzechowe oczy rzuca�y skry
jakby na przek�r jej urodzeniu i
od�ywianiu.
Na paluszkach podesz�a do
krzes�a na biegunach i obrzuci�a
spojrzeniem matk� i ma�ego
ch�opaczka, kt�rego pokocha�a od
pierwszej chwili. Nigdy w swoim
o�mioletnim �yciu nie mia�a
lalki. Raz tylko widzia�a jedn�,
kiedy na �wi�tego Miko�aja
rodzina zosta�a zaproszona do
zamku barona. Wtedy nawet nie
dotkn�a owego pi�knego
przedmiotu, a teraz poczu�a
niewyt�umaczalne pragnienie
przytulenia male�stwa. Pochyli�a
si�, wzi�a dziecko z obj��
matki i, wpatruj�c si� w
male�kie b��kitne oczka - jakie�
b��kitne! - zacz�a nuci�.
Wyrwane z ciep�a matczynej
piersi, pod dotykiem ch�odnych
r�czek dziewczynki, niemowl�
natychmiast zaprotestowa�o. Jego
p�acz obudzi� matk�, a ta
poczu�a si� winna, �e zapad�a w
sen.
- �wi�ty Bo�e, to on jeszcze
�yje! - rzek�a do Florentyny. -
Zr�b �niadanie ch�opcom, a ja
spr�buj� go nakarmi�.
Florentyna z oci�ganiem odda�a
ma�ego i sta�a patrz�c, jak
matka zn�w ugniata bol�ce
piersi. Wprost nie mog�a oderwa�
wzroku.
- Pospiesz si�, Florcia -
ofukn�a j� matka. - Reszta
rodziny te� musi co� zje��.
Florentyna pos�usznie spe�ni�a
polecenie, a kiedy jej bracia
zeszli ze stryszku, gdzie spali,
uca�owali r�ce matce i stan�li
urzeczeni przygl�daj�c si�
male�stwu. Tylko tyle wiedzieli,
�e to nie ich matka wyda�a je na
�wiat. Florentyna z nadmiaru
emocji nie tkn�a �niadania tego
ranka i ch�opcy bez namys�u
podzielili si� jej porcj�,
zostawiaj�c na stole tylko
troch� jedzenia dla matki. Potem
rozeszli si� do swoich
codziennych zaj�� i �aden nie
zauwa�y�, �e matka nic nie
wzi�a do ust od chwili, gdy
przyniesiono dziecko.
Helena Koskiewicz by�a
zadowolona, �e dzieci od ma�ego
potrafi� sobie radzi�. Umia�y
nakarmi� zwierz�ta, doi� kozy i
krowy, uprawia� warzywa w
ogrodzie i spe�nia� codzienne
powinno�ci bez jej pomocy i
pop�dzania. Kiedy Jasio wr�ci�
wieczorem do domu, nagle
u�wiadomi�a sobie, �e nie
zrobi�a mu kolacji, ale na
szcz�cie Florentyna zabra�a si�
ju� do przyrz�dzania kr�lik�w,
kt�re wr�czy� jej Franek, ma�y
my�liwy. Florentyna nie
posiada�a si� z dumy, �e
samodzielnie gotuje kolacj�;
zadanie to powierzano jej tylko
w razie choroby matki, a Helena
Koskiewicz rzadko kiedy
pozwala�a sobie na taki luksus.
Franek przyni�s� z lasu cztery
kr�liki, a ojciec sze�� grzyb�w
i trzy kartofle; dzi� wiecz�r
b�dzie prawdziwa uczta.
Po kolacji Jasio Koskiewicz
usiad� na swoim krze�le przy
piecu i po raz pierwszy
dok�adnie przyjrza� si� dziecku.
Schwyci� je pod paszki, pod
wiotk� szyjk� pod�o�y� kciuki i
przeegzaminowa� malca bystrym
okiem �owcy. Brzydot�
pomarszczonej, bezz�bnej
twarzyczki rekompensowa�y tylko
chwytaj�ce za serce niebieskie
oczki o rozmytym spojrzeniu.
Jasio przeni�s� wzrok na w�t�e
cia�ko i natychmiast co�
przyku�o jego uwag�. Nachmurzy�
si� i potar� palcami delikatn�
pier� niemowl�cia.
- Widzia�a�, Helena? - zapyta�
postukuj�c palcem o �ebra
ma�ego. - Ta szkarada ma tylko
jedn� brodawk�.
Kobieta zmarszczy�a brwi tr�c
palcem pier� ch�opaczka, jakby
ta czynno�� mog�a przywr�ci�
brakuj�cy organ. M�� mia� racj�;
z lewej strony widnia�a male�ka,
blada brodawka, natomiast z
prawej, gdzie powinna znajdowa�
si� druga, p�aska pier� by�a
zupe�nie g�adka i jednako
r�owa.
W kobiecie natychmiast odezwa�
si� przes�d. - B�g mi go zes�a�!
- wykrzykn�a. - To jego znak.
M�czyzna z gniewem odda� jej
dziecko. - G�upia� - powiedzia�.
- To dziecko sp�odzi� cz�owiek o
zepsutej krwi. - Splun�� w
ogie�, aby tym dobitniej
podkre�li� swoj� opini� o
pochodzeniu dziecka. - Zreszt�
nie za�o�y�bym si� nawet o
kartofla, �e ten b�kart
prze�yje.
Dla Jasia �ycie dziecka warte
by�o nawet mniej. Nie mia� serca
z kamienia, ale to nie by� jego
syn, co wi�cej, przybywa�a
jeszcze jedna g�ba do
wy�ywienia. Je�li jednak ju� tak
mia�o si� sta�, nie jemu
podwa�a� wyroki boskie. Nie
my�l�c o tym wi�cej, Jasio
smacznie zasn�� w cieple pieca.
W miar� up�ywu dnia nawet
Jasio Koskiewicz zacz�� wierzy�,
�e dziecko b�dzie �y�, a gdyby
mia� �y�k� hazardzisty,
przegra�by kartofla. Najstarszy
syn, my�liwy, z pomoc� m�odszych
braci zmajstrowa� dziecinne
��eczko z drewna uzbieranego w
lesie barona. Florentyna uszy�a
ch�opaczkowi ubranko ze
skrawk�w, na kt�re poci�a swoje
szatki. Mogliby nazwa� go
arlekinem, gdyby wiedzieli, co
to znaczy. Prawd� m�wi�c, wyb�r
imienia spowodowa� w chacie
wi�cej sprzeczek, ni� zdarzy�o
si� w ci�gu wielu miesi�cy.
Tylko ojciec nie wyst�pi� z
�adnym pomys�em. Wreszcie
postanowili nazwa� ch�opca
W�adkiem i najbli�szej
niedzieli, w kaplicy znajduj�cej
si� w posiad�o�ci barona,
dziecko zosta�o ochrzczone jako
W�adys�aw Koskiewicz. Matka
dzi�kowa�a Bogu, �e zachowa�
dziecko przy �yciu, ojciec za�
pogodzi� si� z losem.
Wieczorem odby�y si� skromne
chrzciny, na stole kr�lowa�a g�
podarowana przez barona. Wszyscy
zajadali z wielkim apetytem.
Od tego dnia Florentyna
nauczy�a si� dzieli� mi�dzy
dziewi�cioro.
4
Anne Kane spa�a spokojnie tej
nocy. Kiedy po �niadaniu do
pokoju wesz�a piel�gniarka z jej
synem Williamem na r�ku, Anne
wprost nie mog�a si� doczeka�,
kiedy go we�mie w ramiona.
- A teraz, pani Kane - �ywo
powiedzia�a ubrana na bia�o
piel�gniarka - mo�e i ma�emu
damy jego �niadanie?
Pomog�a usi��� Anne, kt�ra
nagle poczu�a obrzmia�o��
piersi, i wtajemniczy�a dwoje
nowicjuszy, matk� i dziecko, w
sztuk� karmienia. �eby nie
okaza� za�enowania, co mog�oby
wygl�da� nie po macierzy�sku,
Anne patrzy�a ca�y czas w
niebieskie oczy Williama,
jeszcze intensywniej niebieskie
ni� oczy jego ojca, i wchodzi�a
w now� rol�, kt�ra zgodnie z
logik� powinna jej sprawia�
wy��cznie przyjemno��. Anne
mia�a dwadzie�cia jeden lat i
doskonale zdawa�a sobie spraw�,
�e niczego jej nie brakuje.
Urodzona w rodzinie Cabot�w,
przez m�a spowinowacona z rodem
Lowell�w, wyda�a oto na �wiat
pierworodnego, kt�ry podtrzyma
tradycje zwi�le odmalowane w
kartce, jak� jej przys�a�a
szkolna kole�anka:
"Wiwat miasto Boston,@ kraina
mlekiem i miodem p�yn�ca,@ gdzie
Cabotowie rozmawiaj� tylko z
Lowellami,@ a ci tylko z Panem
Bogiem."@
Anne ca�e p� godziny
przemawia�a do Williama, jednak
bez specjalnego odd�wi�ku.
Zabrano go tak samo, jak
wcze�niej przyniesiono. Anne z
godno�ci� opar�a si� pokusie
si�gni�cia po owoce i s�odycze
pi�trz�ce si� przy ��ku.
Powzi�a mocne postanowienie, �e
do lata b�dzie mog�a zn�w w�o�y�
wszystkie swoje suknie i
ponownie zajmie nale�ne sobie
miejsce we wszystkich wytwornych
ilustrowanych magazynach. Czy�
ksi��� de Garonne nie
powiedzia�, �e jest jedynym
obiektem godnym zachwytu w ca�ym
Bostonie? Jej d�ugie z�ote
w�osy, subtelne rysy i smuk�a
figura budzi�y podziw i zachwyt
w miastach, w kt�rych nawet nie
posta�a jej noga. Spojrza�a w
lusterko: nie dostrzeg�a na
twarzy �adnych �lad�w po
przebytym po�ogu; ludziom trudno
b�dzie uwierzy�, �e w�a�nie
wyda�a na �wiat krzepkiego
ch�opaka. Dzi�ki ci, Bo�e, �e to
ch�opak, pomy�la�a.
Z przyjemno�ci� spo�y�a lekki
lunch i zacz�a si�
przygotowywa� na przyj�cie
go�ci, kt�rzy zaczn� si�
schodzi� po po�udniu, wed�ug
planu ustalonego przez jej
osobist� sekretark�. W
pierwszych dniach przyjdzie
tylko bliska rodzina b�d�
przedstawiciele najlepszych
sfer; innym si� powie, �e nie
mo�e jeszcze ich przyj��.
Poniewa� jednak Boston to
ostatnie miasto w Ameryce, gdzie
jeszcze ka�dy zna� dok�adnie
swoje miejsce w hierarchii
spo�ecznej, by�o ma�o
prawdopodobne, aby usi�owa� tu
wtargn�� jaki� niespodziewany
intruz.
Pok�j, kt�ry zajmowa�a sama,
m�g�by �atwo pomie�ci� jeszcze
pi�� ��ek, gdyby nie by� tak
wype�niony kwiatami. Kto�
niezorientowany m�g�by pomy�le�,
�e zab��dzi� na jak�� pomniejsz�
wystaw� ogrodnicz�, gdyby nie
obecno�� m�odej matki siedz�cej
prosto w ��ku. Anne w��czy�a
�wiat�o. Elektryczno�� ci�gle
jeszcze by�a dla niej nowo�ci�.
Czekali z Richardem, dop�ki
Cabotowie nie zainstalowali jej
u siebie, co ca�y Boston uzna�
za niechybny znak, i� indukcja
elektromagnetyczna jest w owym
momencie "comme il faut".
PIerwsza przysz�a z wizyt�
te�ciowa Anne, pani Tomaszowa z
Lowell�w Kane, kt�ra po �mierci
m�a w zesz�ym roku zosta�a
g�ow� rodziny. Ta dostojna dama
w p�nym wieku �rednim do
perfekcji opanowa�a technik�
nag�ego wp�ywania do pokoju ku
w�asnej wielkiej uciesze i
niew�tpliwej konsternacji os�b
tam si� znajduj�cych. Nosi�a
d�ug�, lu�n� sukni� szczelnie
os�aniaj�c� kostki; jedyny
m�czyzna, kt�ry je ogl�da�, ju�
nie �y�. Zawsze by�a szczup�a.
Jej zdaniem oty�o�� kobiety
�wiadczy�a o z�ej kuchni i
jeszcze gorszym wychowaniu. By�a
teraz najstarsz�
przedstawicielk� klanu Lowell�w;
najstarsz� w�r�d Kane'�w, je�li
ju� o to chodzi. Oczekiwa�a
zatem i po niej oczekiwano, �e
przyjdzie pierwsza z wizyt�, aby
zobaczy� nowo narodzonego wnuka.
Czy� to w ko�cu nie ona
zaaran�owa�a pierwsze spotkanie
Anne i Richarda? Do mi�o�ci pani
Kane nie przywi�zywa�a zbytniego
znaczenia. Maj�tek, pozycja,
presti� - owszem, to ceni�a
wysoko. Mi�o�� jest pi�kn�
rzecz�, ale to nietrwa�y towar w
odr�nieniu od tamtych trzech. Z
aprobat� uca�owa�a czo�o
synowej. Anne dotkn�a guzika na
�cianie i rozleg� si� cichy g�os
dzwonka. D�wi�k zaskoczy� pani�
Kane, kt�ra nigdy nie
przypuszcza�a, �e elektryczno��
kiedykolwiek wejdzie w mod�. W
drzwiach ponownie stan�a
piel�gniarka z dziedzicem rodu.
Pani Kane przeprowadzi�a
dok�adne ogl�dziny, chrz�kn�a z
aprobat� i odes�a�a wnuka
kiwni�ciem d�oni.
- Brawo, Anne - powiedzia�a
takim tonem, jakby synowa
zdoby�a drugorz�dn� nagrod� w
pokazach hippicznych. - Wszyscy
jeste�my z ciebie bardzo dumni.
Matka Anne, pani Edwardowa
Cabot, przyby�a kilka minut
p�niej. Podobnie jak pani Kane
owdowia�a przed paru laty i tak
niewiele r�ni�a si� od niej
wygl�dem, �e ci, kt�rzy widywali
je z daleka, zazwyczaj mylili je
ze sob�. Nale�y jednak przyzna�,
�e potraktowa�a wnuka i c�rk� z
du�o wi�kszym ni� tamta
zainteresowaniem. Po obejrzeniu
dziecka damy zwr�ci�y uwag� na
kwiaty.
- To mi�o ze strony Jackson�w,
�e pami�tali - o�wiadczy�a pani
Cabot.
Pani Kane wykaza�a bardziej
powierzchowne podej�cie.
Prze�lizn�a si� wzrokiem po
delikatnych p�czkach i skupi�a
na wizyt�wkach ofiarodawc�w.
Odczytywa�a szeptem
pochlebiaj�ce jej nazwiska:
Adamsowie, Lawrence'owie,
Lodge'owie, Higginsonowie. �adna
z babek nie komentowa�a
natomiast nazwisk, kt�re nic im
nie m�wi�y; obie przekroczy�y
ju� wiek, w kt�rym chcia�oby si�
dowiedzie� o czym� lub o kim�
nowym. Wysz�y razem, wielce
zadowolone: potomek przyszed� na
�wiat i na pierwszy rzut oka
wydawa� si� bez zarzutu. Obie
uzna�y, �e ich ostatni obowi�zek
rodzinny zosta� pomy�lnie,
aczkolwiek zast�pczo spe�niony,
i �e b�d� mog�y ograniczy� si�
do roli ch�ru.
Obydwie si� myli�y.
Przez ca�e popo�udnie
nap�ywali bliscy przyjaciele
Anne i Richarda, ofiarowuj�c
z�ote lub srebrne podarunki i
sk�adaj�c �yczenia afektowanym
tonem bosto�skich bramin�w.
Anne by�a ju� nieco zm�czona,
gdy po zamkni�ciu banku przyby�
jej m��. Pierwszy raz w �yciu
Richard pi� podczas lunchu
szampana - stary Amos Kerbes
bardzo nalega�, a wszyscy w
klubie Somerset na niego
patrzyli, tak �e nie spos�b by�o
odm�wi�. Anne odnios�a wra�enie,
�e m�� jest nieco mniej sztywny
ni� zazwyczaj. Budzi� zaufanie w
swoim czarnym surducie i
sztuczkowych spodniach. Mierzy�
ca�e sze�� st�p i jeden cal
wzrostu, a jego ciemne w�osy z
przedzia�kiem po�rodku
b�yszcza�y w �wietle du�ej
elektrycznej lampy. Ma�o kto by
odgad�, �e liczy sobie zaledwie
trzydzie�ci trzy lata: dla niego
m�odo�� nigdy nie by�a wa�na,
jedynie maj�tek. Jeszcze raz
wezwano Williama Lowella Kane'a
i poddano go inspekcji, co
wygl�da�o, jakby ojciec
sprawdza� saldo przed
zamkni�ciem banku. Wszystko
wydawa�o si� w porz�dku.
Ch�opiec mia� dwie nogi, dwie
r�ce, dziesi�� palc�w u r�k i
dziesi�� u n�g, i Richard nie
dostrzeg� niczego, co mog�oby go
zbulwersowa�, wi�c William
zosta� odes�any.
- Zadepeszowa�em wieczorem do
dyrektora gimnazjum �w. Paw�a.
Zapisa� Williama na wrzesie�
tysi�c dziewi��set osiemnastego
roku.
Anne nie odezwa�a si�. A wi�c
Richard, pomy�la�a, ju�
zaplanowa� karier� synowi.
- A ty, kochanie, czy ju�
przysz�a� ca�kiem do siebie? -
zagadn��. W ci�gu swego
trzydziestotrzyletniego �ycia
nie sp�dzi� ani jednego dnia w
szpitalu.
- Tak... nie... chyba tak -
wyb�ka�a Anne trwo�nie, hamuj�c
�zy cisn�ce si� do oczu, gdy�
wiedzia�a, �e p�acz zirytuje
m�a. Takich odpowiedzi trze�wy
umys� Richarda po prostu nie
rejestrowa�. Poca�owa� wi�c �on�
w policzek i odjecha� swoim
powozem do Louisburg Square do
Czerwonego Domu, rodowej
siedziby. Wraz z pracownikami,
s�u�b�, dzieckiem i niani�
b�dzie mia� do wykarmienia
dziewi�� os�b. Ale takimi
drobnostkami Richard nie
zaprz�ta� sobie g�owy.
Chrzest Williama Lowella
Kane'a - b�ogos�awie�stwo i
nadanie imion, kt�re ojciec
wyznaczy� ch�opcu jeszcze przed
urodzeniem - odby� si� w
protestanckim ko�ciele
episkopalnym �w. Paw�a w
obecno�ci wszystkich tych,
kt�rzy si� w Bostonie liczyli, i
niewielu takich, co nie mieli
�adnego znaczenia. Msz�
celebrowa� s�dziwy biskup
Lawrence, rodzicami chrzestnymi
byli J.P. Morgan i Alan Lloyd,
bankierzy o nieskazitelnej
reputacji, oraz Milly Preston,
najbli�sza przyjaci�ka Anne.
Jego Eminencja pokropi� wod�
�wi�con� czo�o Williama;
ch�opiec ani pisn��. Ju� si�
uczy� podej�cia do �ycia
charakterystycznego dla
bosto�skich bramin�w. Anne
dzi�kowa�a Bogu za szcz�liwe
urodzenie syna, Richard za�, dla
kt�rego B�g by� kim� w rodzaju
niebia�skiego buchaltera
rejestruj�cego czyny rodu
Kane'�w z pokolenia na
pokolenie, za to, �e obdarzy� go
potomkiem, kt�remu mo�e zostawi�
fortun�. Przysz�o mu jednak do
g�owy, �e roztropnie by�oby
sp�odzi� drugiego syna. Kl�cz�c
k�tem oka spojrza� na �on� z
zadowoleniem.
Ksi�ga Druga
5
W�adek Koskiewicz r�s� powoli.
Dla przybranej matki sta�o si�
jasne, �e ch�opiec zawsze b�dzie
chorowity. �apa� wszelkie
mo�liwe choroby, jakie zazwyczaj
przechodz� dzieci, oraz wiele
innych, i zara�a� nimi ca��
rodzin� bez wyboru. Helena
traktowa�a go jak rodzonego syna
i zawsze go broni�a zawzi�cie,
kiedy Jasio zaczyna� przypisywa�
diab�u, a nie Bogu obecno��
ch�opca w ich ciasnej cha�upce.
Florentyna opiekowa�a si� nim
jak w�asnym dzieckiem. Pokocha�a
go od pierwszego wejrzenia
gor�c� mi�o�ci�, kt�rej �r�d�em
by� l�k, �e nikt nigdy nie
zechce poj�� za �on� takiej
n�dzarki jak ona, a wi�c nie
b�dzie mia�a w�asnych dzieci.
W�adek by� jej dzieckiem.
Najstarszy brat, my�liwy, ten,
kt�ry znalaz� W�adka nad rzek�,
traktowa� go jak bawide�ko, ale
zbyt ba� si� ojca, by przyzna�,
�e polubi� w�tlutkie niemowl�,
kt�re wyrasta�o na �ywego
berbecia. Tak czy owak ma�y
my�liwy w styczniu nast�pnego
roku mia� zako�czy� szkoln�
edukacj� i rozpocz�� prac� w
maj�tku barona, a dzieci, jak
m�wi� mu ojciec, to babski
k�opot. Trzech m�odszych braci,
Stefana, J�zefa i Jana, W�adek
niewiele obchodzi�, a
najm�odszej z rodziny, malutkiej
Zosi, wystarczy�o zupe�nie,
je�li go czasem przytuli�a.
Co najbardziej zaskoczy�o
oboje rodzic�w, to charakter i
umys�owo�� W�adka, inne ni� ich
w�asnych dzieci. Ka�demu rzuca�
si� w oczy jego odmienny wygl�d
i odr�bno�� intelektualna.
Koskiewicze jeden w drugiego
byli wysocy, gruboko�ci�ci,
szaroocy i jasnow�osi, natomiast
W�adek by� ma�y i kr�g�y,
ciemnow�osy, o intensywnie
niebieskich oczach. Koskiewicze
nie mieli zaci�cia do nauki i
ch�tnie pozbywano si� ich z
wiejskiej szk�ki, gdy tylko
osi�gn�li odpowiedni wiek lub z
lada jakiego powodu. Przeciwnie
W�adek; wprawdzie zacz�� p�no
chodzi�, ale m�wi� maj�c
osiemna�cie miesi�cy, w wieku
trzech lat czyta�, ale nie
potrafi� sam si� ubra�, pisa�
maj�c pi�� lat, ale si� moczy�.
By� utrapieniem ojca i chlub�
matki. Pierwsze cztery lata
�ycia W�adka upami�tni�y si�
tylko ze wzgl�du na jego
ustawiczne pr�by rozstania si� z
tym �wiatem przez nieko�cz�ce
si� choroby, i nieust�pliwe
wysi�ki Heleny i Florentyny, aby
mu na to nie pozwoli�. Biega� na
bosaka ko�o ma�ej, drewnianej
chatynki w swoim stroju
arlekina, nie odst�puj�c matki
ani na krok. Kiedy Florentyna
wraca�a ze szko�y, drepta� znowu
za ni�, dop�ki nie po�o�y�a go
spa�. Dziel�c po�ywienie mi�dzy
dziewi�� os�b Florentyna cz�sto
oddawa�a mu p� swojej porcji, a
kiedy by� chory, ca��. Nosi�
ubranka szyte jej r�koma,
�piewa� piosenki, jakich go
uczy�a, i dzieli� z ni� te
nieliczne zabawki i podarunki,
jakie dostawa�a.
POniewa� Florentyna wi�kszo��
dnia przebywa�a w szkole, W�adek
od male�kiego pragn�� tam
chodzi�. Gdy tylko mu pozwolono,
pow�drowa� osiemna�cie wiorst
(ca�y czas trzymaj�c mocno r�k�
Florentyny) przez lasy
poro�ni�tych mchem brz�z i sosen
i przez wi�niowe i �liwkowe sady
do S�onimia, aby rozpocz��
nauk�.
Polubi� szko�� od pierwszego
dnia; by�a ucieczk� od ma�ej
chatynki, kt�ra do tej pory
stanowi�a ca�y jego �wiat. W
szkole zetkn�� si� pierwszy raz
w �yciu z barbarzy�skimi
nast�pstwami zaboru tej cz�ci
Polski przez Rosj�. Dowiedzia�
si�, �e j�zykiem ojczystym wolno
mu si� pos�ugiwa� tylko w
czterech �cianach chaty,
natomiast w szkole mo�e m�wi�
tylko po rosyjsku. U
otaczaj�cych go dzieci odkry�
�arliw� dum� z t�pionego
polskiego j�zyka i kultury. On
sam r�wnie� czu� t� dum�. Ku
swojemu zdumieniu W�adek
zauwa�y�, �e nauczyciel, pan
Kotowski, nie traktuje go
lekcewa��co tak jak ojciec.
Chocia� i tu by� najm�odszy, nie
min�o du�o czasu, a przewy�szy�
wszystkich koleg�w pod ka�dym
wzgl�dem pr�cz wzrostu. Jego
male�ka figurka myli�a ich;
wci�� nie doceniali jego
prawdziwych zdolno�ci. Dzieci
zawsze sobie wyobra�aj�, �e
wi�ksze jest lepsze. Przed
uko�czeniem pi�tego roku �ycia
W�adek by� pierwszy w klasie w
ka�dym przedmiocie opr�cz
kowalstwa.
Pod wiecz�r, po powrocie do
ma�ej chatynki, kiedy inne
dzieci piel�gnowa�y fio�ki i
konwalie, tak bujnie pleni�ce
si� i upojnie pachn�ce w
wiosennym ogr�dku, zrywa�y
jagody, r�ba�y drzewo, �apa�y
kr�liki lub szy�y odzienie,
W�adek czyta� i czyta�, p�ki nie
poch�on�� wszystkich nie
otwieranych dot�d ksi��ek
najstarszego brata, a potem
starszej siostry. Z czasem
Helena Koskiewicz uprzytomni�a
sobie, �e zosta�a obdarowana
sowiciej, ni� przypuszcza�a, gdy
jej syn, my�liwy, przyni�s� do
domu ma�ego stworka zamiast
trzech kr�lik�w; ju� teraz
W�adek zadawa� pytania, na kt�re
nie umia�a odpowiedzie�. Wkr�tce
zrozumia�a, �e nie poradzi sobie
sama i nie wiedzia�a, co robi�.
Niezachwianie jednak wierzy�a w
przeznaczenie i wcale si� nie
zdziwi�a, kiedy los sam za ni�
zadecydowa�.
Pewnego jesiennego wieczora w
1911 roku w �yciu W�adka
nast�pi� pierwszy zwrot. Ca�a
rodzina w�a�nie sko�czy�a je��
niewyszukan� kolacj� sk�adaj�c�
si� z barszczu i siekanych
kotlet�w, i Jasio chrapa� ju� w
najlepsze przy piecu, Helena
zaj�a si� szyciem, a dzieci si�
bawi�y. W�adek siedzia�
zaczytany u st�p matki, gdy
wtem, w�r�d gwaru sprzeczki
Stefana i J�zefa o �wie�o
pomalowane sosnowe szyszki,
rozleg�o si� mocne stukanie do
drzwi. Wszyscy umilkli. Stukanie
do drzwi zawsze by�o
zaskoczeniem dla rodziny
Koskiewicz�w, ich chatynka
bowiem znajdowa�a si� w
odleg�o�ci osiemnastu wiorst od
S�onimia i ponad sze�ciu od
maj�tku barona. Prawie nigdy
nikt ich nie odwiedza�, a
zab��kany go�� m�g� co najwy�ej
liczy� na pocz�stowanie sokiem z
jag�d i ha�a�liwe towarzystwo
dzieci. Wszyscy z niepokojem
spojrzeli w drzwi. Czekali na
powt�rne stukni�cie, jakby
pierwszego nie by�o. Powt�rzy�o
si�, tym razem nieco g�o�niej.
Jasio podni�s� si� ospale z
krzes�a, podszed� do drzwi i
nieufnie je otworzy�. Na widokk
m�czyzny stoj�cego w progu
wszyscy sk�onili g�owy opr�cz
W�adka, kt�ry wlepi� wzrok w
szerok�, postawn�,
arystokratyczn� posta� w
ci�kiej szubie nied�wiedziej,
posta�, kt�ra zdominowa�a ma��
izdebk� i wzbudzi�a l�k w oczach
ojca. Kordialny u�miech
rozproszy� ten l�k i wie�niak
zaprosi� barona Rosnowskiego do
�rodka. NIkt si� nie odezwa�.
Nigdy dotychczas baron nie
odwiedza� chaty i �adne z nich
nie wiedzia�o, co nale�y
powiedzie�.
W�adek od�o�y� ksi��k�, wsta�,
podszed� do przybysza i
wyci�gn�� r�k�, zanim ojciec
zdo�a� mu przeszkodzi�.
- Dobry wiecz�r panu -
powiedzia�.
Baron uj�� podan� r�k� i obaj
spojrzeli sobie w oczy. Kiedy
baron pu�ci� jego d�o�, W�adek
dostrzeg� na jego przegubie
wspania��, srebrn� bransolet� z
wyrytym na niej napisem, kt�rego
nie umia� odczyta�.
- To pewno ty jeste� W�adek.
- Tak, prosz� pana - rzek�
W�adek, ani g�osem, ani min� nie
okazuj�c zdziwienia, �e baron
zna jego imi�.
- W�a�nie w twojej sprawie
przyszed�em zobaczy� si� z twoim
ojcem - powiedzia� baron.
W�adek pozosta� tam, gdzie
by�, wpatrzony w barona.
Wie�niak ruchem r�ki nakaza�
dzieciom, �eby zostawi�y go sam
na sam z jego chlebodawc�, wi�c
dwie dziewczynki dygn�y,
czterej ch�opcy zgi�li si� w
uk�onie, i ca�a sz�stka w
milczeniu wycofa�a si� na
stryszek. W�adek zosta� na swoim
miejscu i nikt nie poleci� mu
odej��.
- KOskiewicz - zacz�� baron
nadal stoj�c, poniewa� nikt go
nie poprosi�, by usiad�.
Wie�niak nie uczyni� tego z dwu
powod�w: po pierwsze, by� zbyt
onie�mielony, a po drugie,
s�dzi�, �e baron przyszed� zmy�
mu g�ow�. - Chcia�em was prosi�
o przys�ug�.
- Wszystko, co pan ka�e,
ja�nie panie - odpar� wie�niak
dziwi�c si� w duchu, co te�
takiego m�g�by da� baronowi,
czego ten by nie mia� po stokro�
wi�cej.
- M�j syn, Leon - ci�gn��
baron - ma teraz sze�� lat i
ucz� go dwaj mieszkaj�cy w zamku
guwernerzy, Polak i Niemiec.
M�wi�, �e jest uzdolniony, ale
brak mu zach�ty do nauki, gdy�
jest sam i nie ma rywala. Pan
Kotowski, nauczyciel ze szk�ki
w S�onimiu, powiedzia� mi, �e
tylko W�adek by�by rywalem
stosownym dla Leona. Chcia�bym
wi�c zapyta�, czyby�cie nie
zezwolili synowi opu�ci�
wiejskiej szko�y i przenie�� si�
do zamku, aby uczy� si� wraz z
Leonem pod okiem guwerner�w?
W�adek nadal sta� wpatrzony w
barona, podczas gdy oczyma
wyobra�ni ujrza� ju� cudown�
wizj� dobrego jedzenia i picia
oraz ksi��ek i nauczycieli o
wiele m�drzejszych od pana
Kotowskiego. Zerkn�� na matk�. I
ona wpatrywa�a si� w barona, a
jej twarz wyra�a�a zdumienie i
smutek. Ojciec W�adka odwr�ci�
si� ku �onie i ta chwila
milcz�cego porozumienia zda�a
si� dziecku wieczno�ci�.
- To zaszczyt dla nas, ja�nie
panie - wie�niak sk�oni� si� do
st�p baronowi.
Baron spojrza� pytaj�co na
Helen� Koskiewiczow�.
- �wi�ta Panienka nie dopu�ci,
�ebym mia�a kiedy� stan�� na
drodze mojego dziecka -
powiedzia�a cicho kobieta -
chocia� tylko ona jedna wie, ile
b�dzie mnie kosztowa�o to
rozstanie.
- Ale� pani Koskiewicz, syn
b�dzie m�g� pani� regularnie
odwiedza�.
- Tak, ja�nie panie. Na pewno
b�dzie to robi� z pocz�tku. -
Chcia�a jeszcze o co� poprosi�,
lecz zmilcza�a.
- Doskonale - u�miechn�� si�
baron - wi�c postanowione.
Przyprowad�cie ch�opca jutro
przed si�dm� rano do zamku.
Podczas trymestru szkolnego
W�adek b�dzie mieszka� z nami, a
przed Bo�ym Narodzeniem do was
wr�ci.
W�adek wybuchn�� p�aczem.
- Cicho b�d� - ofukn�� go
wie�niak.
- Ja nie p�jd� - stanowczo
o�wiadczy� W�adek, kt�ry tylko o
tym marzy�.
- Cicho b�d� - powt�rzy�
wie�niak troch� g�o�niej.
- Ale dlaczego? - spyta� baron
ze wsp�czuciem.
- Nigdy nie zostawi� Florci.
Nigdy.
- Florci? - zdziwi� si� baron.
- A kt� to taki?
- Moja najstarsza c�rka -
wtr�ci� wie�niak. - Prosz� si� o
ni� nie turbowa�, ja�nie panie.
Ch�opiec zrobi, co mu si� ka�e.
Zapad�a cisza. Baron co�
rozwa�a�. W�adek nadal roni�
wymuszone �zy.
- Ile dziewczynka ma lat? -
spyta� wreszcie baron.
- Czterna�cie - powiedzia�
wie�niak.
- Czy nadawa�aby si� do pomocy
w kuchni? - dowiadywa� si�
baron, konstatuj�c z ulg�, i�
Helena Koskiewicz nie wt�ruje
synowi p�aczem.
- O tak, ja�nie panie - rzek�a
Helena. - Florcia umie gotowa�,
szy� i...
- Dobrze, dobrze, niech wi�c
te� przyjdzie. B�d� na nich
czeka� jutro o si�dmej.
Baron odwr�ci� si� do wyj�cia,
obejrza� si� i u�miechn�� do
W�adka, a ten odwzajemni�
u�miech. W�adek dobi� pierwszego
w �yciu targu. Zapatrzony w
zamkni�te drzwi poczu� mocny
u�cisk matki i us�ysza� jej
szept:
- Oj, matczyna kruszynko, co
te� teraz z tob� b�dzie?
W�adek ciekaw by� jeszcze
bardziej.
Helena Koskiewicz pakowa�a w
nocy rzeczy W�adka i Florentyny,
co wcale nie znaczy�o, �e mieli
ich du�o; nawet spakowanie
dobytku ca�ej rodziny nie
zaj�oby wiele czasu. Rankiem
wszyscy ustawili si� przed chat�
i odprowadzali spojrzeniami
dwoje dzieci wyruszaj�cych do
zamku, ka�de z owini�t� w papier
paczk� pod pach�. Florentyna,
wysoka i poruszaj�ca si� z
wdzi�kiem, co chwil� odwraca�a
si� z p�aczem i macha�a r�k�,
ale ma�y i niezgrabny W�adek ani
razu nie obejrza� si� za siebie.
Florentyna trzyma�a mocno r�k�
W�adka ca�y czas, a� do zamku
barona. Role si� odwr�ci�y; od
tego dnia on sta� si� jej
opiekunem.
W zamku barona najwyra�niej
ich oczekiwano, bowiem na
nie�mia�e pukanie do wielkich
d�bowych drzwi wyjrza� zaraz
cz�owiek odziany w zielon�,
zdobn� haftem liberi�. Dzieci
nieraz w mie�cie przygl�da�y si�
z podziwem szarym mundurom
�o�nierzy, pilnuj�cych
pobliskiej granicy, ale nigdy w
�yciu nie ogl�da�y tak
ol�niewaj�cej postaci, jak �w
wystrojony s�uga, patrz�cy na
nich z wysoka i na pewno bardzo
wa�ny. G��wna sala zamkowa
wy�o�ona by�a grubym dywanem i
W�adek jak urzeczony wpatrywa�
si� w pi�kne, zielonoczerwone
wzory, niepewny, czy nie
powinien zdj�� but�w i zdumiony,
�e nie s�yszy w�asnych krok�w.
Ol�niewaj�ca posta� zaprowadzi�a
dzieci do przeznaczonych dla
nich sypialni w zachodnim
skrzydle zamku. Oddzielne
sypialnie! Czy potrafi� w nich
kiedykolwiek zasn��? ��czy�y je
na szcz�cie drzwi, wi�c nigdy
nie byli zbyt daleko od siebie,
zreszt� przez wiele nocy spali
razem w jednym ��ku.
Kiedy si� rozpakowali,
Florentyn� zaprowadzono do
kuchni, a W�adka do dziecinnej
bawialni w po�udniowym skrzydle
zamku, gdzie czeka� Leon, syn
barona. By� to wysoki, �adny
ch�opiec, kt�ry tak mi�o i
bezpo�rednio przywita� W�adka,
i� ten z ulg� i zdziwieniem od
razu wyzby� si� przybranej na
wszelki wypadek zaczepnej
postawy. Leon by� osamotniony i
nie mia� nikogo do zabawy pr�cz
swej niani, przywi�zanej do
niego Litwinki, kt�ra wykarmi�a
go piersi� i opiekowa�a si� nim
z oddaniem od czasu
przedwczesnej �mierci matki.
Kr�py ch�opaczek z lasu b�dzie
jego upragnionym towarzyszem
zabaw. Obaj wiedzieli, �e
przynajmniej pod jednym wzgl�dem
zostali uznani za r�wnych.
Leon z miejsca zaproponowa�,
�e oprowadzi W�adka po zamku i
wyprawa ta zaj�a im ca�y ranek.
W�adek oszo�omiony by� ogromem
budowli, przepychem umeblowania
i tkanin, a zw�aszcza kobiercami
wy�cie�aj�cymi wszystkie
komnaty. Nie okazywa� jednak
Leonowi przepe�niaj�cego go
zachwytu; w ko�cu wezwano go
tutaj, gdy� sobie na to
zas�u�y�. G��wna cz�� zamku to
wczesny gotyk, obja�ni� syn
barona, jakby W�adkowi cokolwiek
m�wi�o to s�owo. W�adek z m�dr�
min� kiwn�� g�ow�. Nast�pnie
Leon zaprowadzi� W�adka do
ogromnych piwnic, gdzie sta�y
nieko�cz�ce si� rz�dy butelek z
winem, okrytych kurzem i
paj�czyn�. Najbardziej spodoba�a
si� W�adkowi olbrzymia sala
jadalna o pot�nym sklepieniu
wspartym na filarach i posadzce
z kamiennych p�yt. Na �cianach
rozwieszono wypchane g�owy
zwierz�t. Leon powiedzia� mu, �e
to �ubry, nied�wiedzie, �osie,
dziki i �biki. W g��bi sali, pod
rogami jelenia, widnia�
przepyszny herb barona. Dewiza
rodu Rosnowskich brzmia�a:
"Odwa�nym fortuna sprzyja". Po
obiedzie, kt�rego W�adek prawie
nie tkn��, poniewa� nie umia�
pos�ugiwa� si� no�em i widelcem,
pozna� obu guwerner�w, kt�rzy
nie przywitali go r�wnie
serdecznie jak Leon; wieczorem
wgramoli� si� do najd�u�szego
��ka, jakie w �yciu widzia�, i
opowiedzia� Florentynie o swoich
przygodach. S�ucha�a go
przej�ta, z otwart� buzi�, ani
na chwil� nie odrywaj�c od niego
b�yszcz�cych ciekawo�ci� oczu, a
jej zdumienie dosi�g�o szczytu,
kiedy wspomnia� o no�u i
widelcu, ilustruj�c opowie��
zwartymi palcami prawej r�ki i
rozczapierzonymi lewej.
Nauka rozpocz�a si�
punktualnie o si�dmej, jeszcze
przed �niadaniem, i trwa�a przez
ca�y dzie� z kr�tkimi przerwami
na posi�ki. Leon wyra�nie
wyprzedza� W�adka, ale ten tak
zawzi�cie zmaga� si� z
podr�cznikiem, �e po kilku
tygodniach zacz�� go dogania�,
tymczasem za� rozkwita�a
przyja�� i rywalizacja mi�dzy
obu ch�opcami. Ani polskiemu,
ani niemieckiemu guwernerowi nie
przychodzi�o �atwo traktowanie
na r�wni syna barona i
wie�niaka, jednak�e zapytani
przez barona, niech�tnie
przyznawali, i� wyb�r pana
Kotowskiego by� trafny. W�adek
nie przejmowa� si� zbytnio
zachowaniem guwerner�w, gdy�
Leon zawsze go traktowa� jak
r�wnego sobie.
Baron okazywa� zadowolenie z
post�p�w obu ch�opc�w i od czasu
do czasu obdarowwywa� W�adka
ubraniem i zabawkami. W�adek,
kt�ry pocz�tkowo z rezerw� i
ch�odem podziwia� barona, z
czasem zacz�� darzy� go
szacunkiem, a kiedy nadszed�
czas powrotu do chatynki w
lesie, do ojca i matki, na okres
�wi�t Bo�ego Narodzenia, ch�opcu
wcale nie u�miecha�o si�
rozstanie z Leonem.
Z niech�ci� opuszcza� zamek i
wkr�tce si� przekona�, �e
przeczucia go nie myli�y.
Wprawdzie bardzo si� ucieszy� na
widok matki, ale kr�tki,
trzymiesi�czny pobyt w zamku
barona unaoczni� mu niedostatki
w�asnego domu, z kt�rych
przedtem nie zdawa� sobie
sprawy. Wakacje wlok�y si�
niemi�osiernie. W�adek wprost
dusi� si� w ma�ej chatynce z
jedn� izb� i stryszkiem, nie
odpowiada�y mu tak�e posi�ki
podawane w znikomych ilo�ciach i
spo�ywane r�koma; w zamku nikomu
nie wydzielano jedzenia. Po
up�ywie dwu tygodni W�adek ju�
t�sknie wygl�da� powrotu do
Leona i barona. Ka�dego
popo�udnia przemierza� sze��
wiorst, siada� i wpatrywa� si� w
mur okalaj�cy posiad�o��.
Florentyna, kt�ra przebywa�a
jedynie w�r�d s�u�by kuchennej,
�atwiej znios�a powr�t i nie
mog�a zrozumie�, �e dla W�adka
wiejska chatka nigdy nie b�dzie
ju� domem. Ojciec nie wiedzia�,
jak odnosi� si� do W�adka, kt�ry
teraz by� dobrze ubrany, wyra�a�
si� po pa�sku i maj�c sze�� lat,
m�wi� o takich rzeczach, kt�rych
on ani nie rozumia�, ani nie
chcia� rozumie�. Ch�opak nic
zupe�nie nie robi�, ca�y dzie�
marnowa� na czytanie. Co z niego
wyro�NIe, martwi� si� ojciec.
Jak uczciwie zarobi na �ycie,
skoro nie umie utrzyma� siekiery
ani z�apa� w sid�a zaj�ca? On
te� nie m�g� doczeka� si� ko�ca
wakacji.
Helena by�a z W�adka dumna i
pocz�tkowo nie chcia�a przyzna�
si� nawet przed sob�, �e mi�dzy
W�adka i jej w�asne dzieci
wkrad�a si� obco��. W ko�cu i
tak nie da�o si� tego zatai�.
Kt�rego� wieczoru, przy zabawie
w wojsko, zar�wno Stefan, jak
Franek, genera�owie przeciwnych
stron, odm�wili przyj�cia W�adka
do swoich szereg�w.
- Dlaczego nikt nigdy nie chce
si� ze mn� bawi�? - rozp�aka�
si� W�adek. - Ja te� chc�
nauczy� si� bi�.
- Bo ty nie jeste� nasz -
oznajmi� Stefan. - Nie jeste�
naszym prawdziwym bratem.
Zapad�a cisza, kt�r� po
d�ugiej chwili przerwa� Franek.
- Ojciec wcale ciebie nie
chcia�, tylko matka by�a za
tob�.
W�adek sta�, jakby wr�s� w
ziemi� i tylko wodzi� oczyma po
otaczaj�cych go dzieciach
wypatruj�c Florentyny.
- Dlaczego Stefan powiedzia�,
�e nie jestem naprawd� waszym
bratem? - za��da� wyja�nienia.
I tak W�adek dowiedzia� si�,
jak przyszed� na �wiat, i
zrozumia�, dlaczego zawsze
odr�nia� si� od swoich braci i
si�str. Chocia� �al mu by�o
matki, kt�ra bola�a nad jego
zamkni�ciem si� w sobie, skrycie
cieszy� si�, �e pochodzi z
nieznanego pnia, nieska�onego
nikczemn� krwi� wie�niaka, i �e
nosi w sobie zal��ek ducha,
kt�ry sprawi, �e wszystko teraz
stanie si� mo�liwe.
Nieszcz�sne wakacje dobieg�y
ko�ca i W�adek z rado�ci�
powr�ci� do zamku. Leon powita�
go z otwartymi ramionami; dla
niego, r�wnie odizolowanego od
�wiata bogactwem barona, jak
W�adek n�dz� swego ojca, wakacje
tak�e nie by�y pasmem szcz�cia.
Od tego czasu ch�opcy jeszcze
bardziej si� zbli�yli i wkr�tce
stali si� nieroz��czni. Gdy
nadesz�y letnie wakacje, Leon
uprosi� ojca, �eby pozwoli�
W�adkowi pozosta� w zamku. Baron
ch�tnie si� zgodzi�, bo on
r�wnie� pokocha� W�adka. W�adek
nie posiada� si� ze szcz�cia.
Do le�nej chaty zawita� jeszcze
tylko raz w �yciu.
Po sko�czeniu lekcji Leon z
W�adkiem reszt� dnia sp�dzali na
zabawach. Bardzo lubili bawi�
si� w chowanego; zamek mia�
siedemdziesi�t dwa pokoje, wi�c
zakamark�w by�o bez liku.
Ulubion� kryj�wk� W�adka by�y
podziemia zamku. Tylko s�abe
�wiat�o padaj�ce przez wykute w
kamieniu okienko mog�o zdradzi�
czyj�� obecno��, zreszt� i tak
nie by�o mo�na si� tam porusza�
bez �wiecy. W�adek nie wiedzia�,
jakiemu celowi s�u�y�y lochy,
�aden ze s�u��cych nigdy o tym
nie m�wi�, gdy� za ich pami�ci
nikt ich nie u�ywa�.
W�adek dobrze wiedzia�, �e
dor�wnuje Leonowi jedynie w
nauce, ale �e w �adnej grze z
wyj�tkiem szach�w nie dorasta
przyjacielowi do pi�t.
Granicz�ca z posiad�o�ci� barona
rzeka Szczara by�a jeszcze
jednym miejscem zabaw. Wiosn�
�owili w niej ryby, latem
p�ywali, zim� za�, gdy zamarz�a,
przypinali drewniane �y�wy i
�cigali si�, a siedz�ca na
brzegu Florentyna ostrzega�a ich
krzykiem, kiedy zap�dzali si� na
cienki l�d. W�adek nigdy jej nie
s�ucha� i zawsze to on si�
zapada�. Leon wyrasta� na du�ego
i silnego ch�opca; szybko
biega�, dobrze p�ywa� i nigdy
si� nie m�czy� ani nie chorowa�.
Patrz�c na niego W�adek m�g� si�
przekona�