2669

Szczegóły
Tytuł 2669
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2669 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2669 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2669 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jeffrey Archer Kane i Abel Prze�o�yli: Danuta S�kalska i Wies�aw Mleczko Przedruk z wydawnictwa "Czytelnik", Warszawa 1991 Pisa�a K. Kruk Korekty dokona�y D. Borowska i I. Stankiewicz Michaelowi i Jane po�wi�cam Autor pragnie podzi�kowa� dwu m�czyznom, dzi�ki kt�rym powsta�a ta ksi��ka. Obaj chc� pozosta� anonimowi; pierwszy, poniewa� pracuje nad swoj� autobiografi�, drugi, gdy� jest znan� postaci�, wci�� jeszcze czynn� w �yciu publicznym Stan�w Zjednoczonych. Ksi�ga Pierwsza 1 18 kwietnia 1906 roku S�onim, Polska Ucich�a dopiero, gdy skona�a. W�wczas zacz�� krzycze� on. Ma�y ch�opiec, kt�ry polowa� w lesie na dzikie kr�liki, nie wiedzia�, czy to ostatni krzyk kobiety, czy pierwszy krzyk dziecka obudzi� jego czujno��. Raptownie si� odwr�ci� wietrz�c niebezpiecze�stwo, nat�y� wzrok wypatruj�c zwierz�cia, kt�re wydawa�o skarg� b�lu. Nigdy przedtem nie s�ysza� takiego g�osu. Ostro�nie zacz�� si� skrada� w stron�, sk�d dochodzi� d�wi�k; krzyk przeszed� teraz w kwilenie, ale nadal nie przypomina�o mu to g�osu �adnego stworzenia, jakie zna�. Chcia�by tylko, �eby by�o niedu�e i �eby m�g� je zabi�; cho� raz nie musieliby je�� kr�lika na kolacj�. Przemyka� si� ku rzece, sk�d dobiega� dziwny d�wi�k, przeskakuj�c od drzewa do drzewa. Czu� si� bezpiecznie z dotykiem kory na plecach. NIgdy nie st�j nieos�oni�ty, mawia� ojciec. Ch�opiec dotar� na skraj lasu, sk�d m�g� swobodnie obj�� wzrokiem ca�� dolin� a� do rzeki, ale dopiero po chwili poj��, �e to nie zwierz� tak dziwnie p�acze. Nadal skrada� si� do celu, teraz ju� bez �adnej os�ony, zdany tylko na siebie. Nagle zobaczy� le��c� kobiet� ze sp�dnic� zadart� powy�ej pasa i szeroko rozrzuconymi nogami. Nigdy nie widzia� tak le��cej kobiety. Pr�dko podbieg� do niej i z przestrachem spojrza� na nagi brzuch. Mi�dzy nogami kobiety le�a�o malutkie, mokre, r�owe stworzenie, przyczepione czym� w rodzaju linki. Ma�y my�liwy upu�ci� na ziemi� �wie�o obdartego ze sk�ry kr�lika i ukl�k� przy male�stwie. Oszo�omiony d�ugo mu si� przygl�da�, po czym spojrza� na kobiet�, lecz natychmiast cofn�� wzrok. Ju� zsinia�a: jej um�czona, dwudziestotrzyletnia twarz wyda�a mu si� stara. Od razu pozna�, �e kobieta jest martwa. Podni�s� o�liz�e ma�e cia�ko- gdyby go kto� zapyta� dlaczego, a nikt nigdy tego nie zrobi�, odpar�by, �e trapi�y go male�kie paznokietki drapi�ce pomarszczon� twarzyczk� - i w�wczas odkkry�, �e dziecko z matk� ��czy� �liski sznur. Par� dni wcze�niej widzia� narodziny jagni�cia i teraz pr�bowa� sobie to przypomnie�. Tak, w�a�nie tak zrobi� pastuch, ale czy mo�na tak post�pi� z dzieckiem? Kwilenie usta�o i ch�opiec poj��, �e nie ma czasu do stracenia. Wyj�� z pochwy n�, ten sam, kt�rym osk�rowa� kr�lika, wytar� go o r�kaw koszuli i po chwili wahania przeci�� p�powin� tu� przy cia�ku dziecka. Z obu ko�c�w trysn�a krew. Co nast�pnie zrobi� pastuch? Zawi�za� w�ze�, �eby zatrzyma� up�yw krwi. Tak, tak! Ch�opiec wyrwa� z ziemi troch� trawy i obwi�za� niezdarnie p�powin�. Potem wzi�� dziecko na r�ce. Podni�s� si� wolno z kl�czek zostawiwszy trzy nie�ywe kr�liki i martw� kobiet�, kt�ra wyda�a dziecko na �wiat. Nim si� od niej ostatecznie odwr�ci�, u�o�y� jej nogi jedna obok drugiej i obci�gn�� sukienk�. Czu�, �e tak nale�y post�pi�. - �wi�ty Bo�e - powiedzia� na g�os, jak zawsze, gdy zrobi� co� bardzo dobrze albo bardzo �le. Wcale jednak nie by� pewien, czy to, co robi, jest dobre czy z�e. Ma�y my�liwy ruszy� biegiem do chaty, gdzie matka, jak wiedzia�, krz�ta si� przy kolacji i czeka tylko na kr�liki; poza tym wszystko b�dzie ju� gotowe. My�li pewno teraz, ile sztuk dzisiaj upolowa�; dla o�mioosobowej rodziny potrzeba conajmniej trzy. Czasami ch�opcu uda�o si� z�apa� kaczk�, g�, a kiedy� nawet ba�anta, kt�ry wyw�drowa� z posiad�o�ci barona, gdzie zatrudniony by� ojciec. Dzi� m�ody my�liwy upolowa� innego rodzaju stworzenie i kiedy stan�� ju� przed chat�, nie �mia� pu�ci� swej zdobyczy cho�by jedn� r�k�, kopn�� wi�c bos� stop� drzwi i czeka�, a� matka mu otworzy. Bez s�owa wyci�gn�� do niej r�ce z male�stwem. Nie poruszy�a si� nawet, �eby je wzi��, lecz milcz�c, z r�k� na piersi, sta�a i patrzy�a na niebo��tko. - �wi�ty Bo�e - rzek�a wreszcie i prze�egna�a si�. Ch�opiec spojrza� na matk�, szukaj�c w jej twarzy oznak gniewu lub zadowolenia. W jej oczach dostrzeg� czu�o��, jakiej nigdy jeszcze nie widzia�. To znaczy, �e post�pi� dobrze. - To dzieci�tko, matko? - To ma�y ch�opaczek - odrzek�a kiwn�wszy g�ow� w strapieniu. - Gdzie� go znalaz�e�? - Nad rzek�, matko. - A jego matusia? - Umar�a. Drugi raz si� prze�egna�a. - Le� pr�dko i opowiedz ojcu o tym, co si� zdarzy�o. Niech znajdzie w maj�tku Urszul� Wojnak. Zaprowad� ich oboje do matki male�stwa, a potem dopilnuj, �eby tutaj przyszli. Ma�y my�liwy poda� dziecko swojej rodzicielce, szcz�liwy, �e nie upu�ci� �liskiego cia�ka. Pozbywszy si� zdobyczy wytar� r�ce o spodnie i pop�dzi� do ojca. Matka zamkn�a drzwi ramieniem i zawo�a�a do dziewczynki, najstarszej z rodze�stwa, �eby postawi�a sagan na piecu. Potem usiad�a na drewnianym zydlu, rozpi�a kaftanik i wsun�a obola�� sutk� w male�kie, pomarszczone usteczka. Zosia, najm�odsze dziecko, zaledwie sze�ciomiesi�czne, b�dzie si� musia�a dzi� wiecz�r obej�� bez kolacji, jak zreszt� ca�a rodzina. - Na co to si� zda? - powiedzia�a na g�os kobieta, otulaj�c chustk� siebie i dziecko. - I tak, biedna ma�a kruszynko, nie do�yjesz rana. Nie wspomnia�a jednak o swoich przeczuciach starej akuszerce, Urszuli Wojnak, kiedy ta my�a ma�e cia�ko i do p�na opatrywa�a skr�cony kikucik p�powiny. M�� kobiety w milczeniu przygl�da� si� scenie. - Go�� w dom, B�g w dom - o�wiadczy�a kobieta, przywo�uj�c stare polskie przys�owie. - Do cholery z nim - splun�� wie�niak. - Mamy do�� w�asnych dzieci. Kobieta uda�a, �e nie s�yszy i dalej g�adzi�a g��wk� noworodka poro�ni�t� ciemnymi, rzadkimi w�oskami. - Jak damy mu na imi�? - spyta�a podnosz�c wzrok na m�a. - Nie ma co zawraca� sobie g�owy - wzruszy� ramionami. - Do grobu nie potrzebuje imienia. 2 18 kwietnia 1906 roku Boston. stan Massachusetts Lekarz schwyci� noworodka za n�ki i plasn�� w po�Ladki. Dziecko zanios�o si� krzykiem. W Bostonie, w stanie Massachusetts, jest pewien szpital, kt�ry dba g��wnie o pacjent�w cierpi�cych na przypad�o�ci bogaczy, i czasami, w wyj�tkowych okazjach, pozwala sobie na luksus przysparzania �wiatu nowych nabab�w. W tym szpitalu rodz�ce kobiety nie krzycz�, a ju� z pewno�ci� nie odbywaj� po�ogu w ubraniu. Nie by�oby to w dobrym tonie. Przed drzwiami sali porodowej chodzi� tam i z powrotem m�ody m�czyzna, w �rodku za� czuwa�o dwu lekarzy po�o�nik�w oraz doktor domowy. Ten ojciec by nie dopu�ci� do najmniejszego ryzyka przy narodzinach pierworodnego. Obaj po�o�nicy otrzymaj� wysokie honoraria tylko za to, �e byli w pogotowiu i znajdowali si� na miejscu. Jeden z nich, kt�ry pod d�ugim, bia�ym fartuchem mia� na sobie smoking, wybiera� si� p�niej na przyj�cie. Nie m�g� sobie jednak pozwoli� na nieobecno�� przy tym szczeg�lnym porodzie. Wszyscy trzej ci�gn�li wcze�niej losy, kt�ry ma odebra� dziecko. Wypad�o na doktora Mackenzie, lekarza rodziny. Solidna, pewna firma, my�la� m�czyzna przemierzaj�c tam i na powr�t korytarz. Nie, �eby mia� jakie� powody do niepokoju. Roberts zawi�z� Anne, jego �on�, kabrioletem do szpitala tego ranka, kiedy to wed�ug jej oblicze� przypada� dwudziesty �smy dzie� dziewi�tego miesi�ca. B�le porodowe zacz�y si� niebawem po �niadaniu, ale, jak go zapewniono, por�d odb�dzie si� dopiero po godzinach urz�dowych jego banku. Przysz�y ojciec by� zdyscyplinowanym cz�owiekiem i nie widzia� powodu, aby narodziny potomka mia�y zak��ci� tok jego uporz�dkowanego �ycia. Mimo to nadal kr��y� po korytarzu wielkimi krokami. Przebiegali ko�o niego m�odzi lekarze i piel�gniarki, �wiadomi jego obecno�ci, �ciszaj�c g�osy w jego pobli�u i podnosz�c je zn�w, gdy si� oddalili. Nie zwraca� na to uwagi, zawsze bowiem tak go traktowano. Wi�kszo�� z nich nigdy nie widzia�a go przedtem na oczy, ale wszyscy wiedzieli, kim by�. Je�li urodzi mu si� syn, to prawdopodobnie zafunduje nowe skrzyd�o dla oddzia�u dzieci�cego, bardzo potrzebne szpitalowi. Sfinansowa� przecie� ju� budow� szko�y i biblioteki. Pr�bowa� zaj�� si� czytaniem popo�udniowej gazety, lecz nie chwyta� sensu s��w, po kt�rych prze�lizgiwa� si� wzrokiem. By� zatroskany, a nawet troch� rozdra�niony. Czy� oni doprawdy nie potrafi� zrozumie� (prawie ca�y �wiat poza w�asn� osob� kwitowa� s��wkiem "oni"), �e to musi by� ch�opiec? Ch�opiec, kt�ry pewnego dnia zostanie po nim dyrektorem generalnym banku? Przekartkowa� "Evening Transcript". Bosto�ski zesp� "Czerwone Skarpety" zwyci�y� "Nowojorskich G�rali" - inni b�d� �wi�towa�. Potem przypomnia� sobie tytu� na pierwszej stronie i wr�ci� do niej. Najwi�ksze trz�sienie ziemi w historii Ameryki. Katastrofalne zniszczenie w San Francisco, co najmniej czterystu zabitych - inni przywdziej� �a�ob�. By� wzburzony. Wszak to odwr�ci uwag� od narodzin jego syna. W pami�ci ludzi utkwi inne wydarzenie, kt�re mia�o miejsce tego dnia. NIgdy, ani przez moment, nie przysz�o mu do g�owy, �e mo�e urodzi� si� c�rka. Przewertowa� gazet� i otworzy� j� na kolumnach finansowych: sprawdzi� notowania gie�dowe - gwa�towna zni�ka. To przekl�te trz�sienie ziemi spowodowa�o spadek warto�ci portfela akcji, kt�ry ma w banku, o sto tysi�cy dolar�w, ale jego maj�tek osobisty pozosta� nienaruszony i wynosi dobrze ponad szesna�cie milion�w dolar�w. Trzeba by gorszej katastrofy ni� trz�sienie ziemi w Kalifornii, �eby mu zagrozi�. M�g�by �y� spokojnie z procent�w od procent�w od kapita�u i szesnastomilionowy maj�tek zostawi� nietkni�ty, czekaj�cy na syna, wci�� jeszcze nie narodzonego. Dalej spacerowa� udaj�c, �e czyta "Evening Transcript". Z wahad�owych drzwi sali porodowej wy�oni� si� lekarz w smokingu, spiesz�cy z nowin�. Czu�, �e wypada co� zrobi� w zamian za olbrzymie, niezas�u�one honorarium, ponadto by� najstosowniej ubrany, aby j� obwie�ci�. Obaj m�czy�ni przez chwil� mierzyli si� wzrokiem. Doktor te� by� troch� stremowany, lecz nie zamierza� si� z tym zdradzi� przed �wie�o upieczonym ojcem. - Gratuluj� panu. Ma pan syna, �adnego ma�ego ch�opaczka. Jak�e g�upie uwagi robi� ludzie, kiedy rodzi si� dziecko, pomy�la� ojciec, przecie� wiadomo, �e noworodek musi by� ma�y. Nowina jeszcze do niego w pe�ni nie dotar�a. Urodzi� si� syn! Niewiele brakowa�o, a podzi�kowa�by Bogu. Po�o�nik zdoby� si� na odwag� i zapyta�, �eby przerwa� milczenie: - Czy ju� wybra� mu pan imi�? - William Lowelly Kane - pad�a natychmiastowa odpowied�, bez chwili wahania. 3 W wie�niaczej chatce dawno ju� przemin�o poruszenie wywo�ane pojawieniem si� ma�ego znajdy i ca�a rodzina u�o�y�a si� do snu, tylko matka czuwa�a z dzieckiem w ramionach. Helena Koskiewicz mocno wierzy�a w �ycie i �eby tego dowie��, wyda�a na �wiat dziewi�cioro dzieci. Wprawdzie troje straci�a w niemowl�ctwie, ale do ostatka o nie walczy�a. Teraz, w wieku trzydziestu pi�ciu lat, wiedzia�a ju�, �e niegdy� pe�en wigoru Jasio nie da jej wi�cej syn�w ani c�rek. B�g da� jej to male�stwo, czyli �e przeznaczone mu by�o �y�. Wiara Heleny by�a prosta, jak �ycie, kt�rym obdarzy� j� los. By�a blada i chuda, nie z wyboru, ale ze sk�pego po�ywienia, ci�kiej pracy i biedy. Nie skar�y�a si� nigdy, chocia� w dzisiejszych czasach jej pobru�d�ona twarz przywodzi�aby na my�l raczej babk� ni� matk�. Nigdy nie mia�a na grzbiecie nowego odzienia. Helena �cisn�a obola�e piersi tak mocno, �e wok� brodawek wyst�pi�y nik�e czerwone plamy i wyp�yn�o z nich par� kropel mleka. W wieku trzydziestu pi�ciu lat, na p�metku �ycia, wszyscy mamy jakie� po�yteczne do�wiadczenia, za� do�wiadczenie Heleny Koskiewicz okaza�o si� akurat nadzwyczaj przydatne. - Matczyna kruszynko - szepn�a czule i musn�a nap�cznia�� mlekiem brodawk� zaci�ni�te usteczka dziecka. Otworzy�y si� niebieskie oczka i na nosku usi�uj�cego ssa� niemowl�cia pojawi�y si� drobne pere�ki potu. W ko�cu matka, nawet nie wiedz�c kiedy, zapad�a w g��boki sen. Jasio Koskiewicz, przysadzisty, powolny ch�op, kt�rego sumiasty w�s stanowi� jedyny rys buntowniczo�ci w sk�din�d niewolniczym �ywocie, wsta� o pi�tej rano i spostrzeg� swoj� �on� �pi�c� z dzieckiem w ramionach na krze�le na biegunach. Nie zauwa�y� w nocy jej nieobecno�ci w ��ku. Rzuci� okiem na b�karta, kt�ry dzi�ki Bogu przynajmniej zamilk�. Mo�e ju� umar�? Jasio wykoncypowa�, �e najlepszym rozwi�zaniem problemu b�dzie wyj�cie do pracy i omijanie z daleka nieproszonego go�cia; niech kobieta martwi si� sprawami �ycia i �mierci, on musi o �witaniu stawi� si� w maj�tku barona. Poci�gn�� kilka du�ych �yk�w koziego mleka i otar� bujny w�s r�kawem koszuli, jedn� r�k� schwyci� kawa� chleba, drug� sid�a i bezszelestnie wymkn�� si� z chaty, nie chc�c budzi� kobiety i wdawa� si� w spraw�. Pomaszerowa� �wawo do lasu, nie zawracaj�c sobie wi�cej g�owy znajd�. Pomy�la� tylko, �e mo�e ju� go wi�cej nie zobaczy. Tu� przed sz�st�, jak wskazywa� stary zegar, kt�ry od lat chodzi� wedle w�asnego czasu, wesz�a do kuchni najstarsza c�rka, Florentyna. Zegar pe�ni� tylko pomocnicz� rol�, wskazuj�c przybli�on� godzin� tym, kt�rzy chcieli wiedzie�, czy pora wsta�, czy k�a�� si� spa�. Do codziennych obowi�zk�w Florentyny nale�a�o przygotowanie �niadania, co by�o nieskomplikowanym zadaniem polegaj�cym na obdzieleniu bochenkiem �ytniego chleba i skopkiem koziego mleka o�mioosobowej rodziny. Jednak trzeba by�o to uczyni� tak, �eby nikt nie czu� si� pokrzywdzony, co zaiste wymaga�o m�dro�ci Salomona. Na ka�dym, kto widzia� j� pierwszy raz, Florentyna robi�a wra�enie �adnego, kruchego, n�dznie odzianego dziewcz�tka. By�o doprawdy niesprawiedliwo�ci�, �e od trzech lat musia�a chodzi� wci�� w tej samej sukienczynie, jednak ci, kt�rzy umieli spojrze� na dziewczynk� wyodr�bniaj�c j� z ubogiego t�a, rozumieli, dlaczego Jasio zakocha� si� w jej matce. Mia�a l�ni�ce, lniane, d�ugie w�osy, a orzechowe oczy rzuca�y skry jakby na przek�r jej urodzeniu i od�ywianiu. Na paluszkach podesz�a do krzes�a na biegunach i obrzuci�a spojrzeniem matk� i ma�ego ch�opaczka, kt�rego pokocha�a od pierwszej chwili. Nigdy w swoim o�mioletnim �yciu nie mia�a lalki. Raz tylko widzia�a jedn�, kiedy na �wi�tego Miko�aja rodzina zosta�a zaproszona do zamku barona. Wtedy nawet nie dotkn�a owego pi�knego przedmiotu, a teraz poczu�a niewyt�umaczalne pragnienie przytulenia male�stwa. Pochyli�a si�, wzi�a dziecko z obj�� matki i, wpatruj�c si� w male�kie b��kitne oczka - jakie� b��kitne! - zacz�a nuci�. Wyrwane z ciep�a matczynej piersi, pod dotykiem ch�odnych r�czek dziewczynki, niemowl� natychmiast zaprotestowa�o. Jego p�acz obudzi� matk�, a ta poczu�a si� winna, �e zapad�a w sen. - �wi�ty Bo�e, to on jeszcze �yje! - rzek�a do Florentyny. - Zr�b �niadanie ch�opcom, a ja spr�buj� go nakarmi�. Florentyna z oci�ganiem odda�a ma�ego i sta�a patrz�c, jak matka zn�w ugniata bol�ce piersi. Wprost nie mog�a oderwa� wzroku. - Pospiesz si�, Florcia - ofukn�a j� matka. - Reszta rodziny te� musi co� zje��. Florentyna pos�usznie spe�ni�a polecenie, a kiedy jej bracia zeszli ze stryszku, gdzie spali, uca�owali r�ce matce i stan�li urzeczeni przygl�daj�c si� male�stwu. Tylko tyle wiedzieli, �e to nie ich matka wyda�a je na �wiat. Florentyna z nadmiaru emocji nie tkn�a �niadania tego ranka i ch�opcy bez namys�u podzielili si� jej porcj�, zostawiaj�c na stole tylko troch� jedzenia dla matki. Potem rozeszli si� do swoich codziennych zaj�� i �aden nie zauwa�y�, �e matka nic nie wzi�a do ust od chwili, gdy przyniesiono dziecko. Helena Koskiewicz by�a zadowolona, �e dzieci od ma�ego potrafi� sobie radzi�. Umia�y nakarmi� zwierz�ta, doi� kozy i krowy, uprawia� warzywa w ogrodzie i spe�nia� codzienne powinno�ci bez jej pomocy i pop�dzania. Kiedy Jasio wr�ci� wieczorem do domu, nagle u�wiadomi�a sobie, �e nie zrobi�a mu kolacji, ale na szcz�cie Florentyna zabra�a si� ju� do przyrz�dzania kr�lik�w, kt�re wr�czy� jej Franek, ma�y my�liwy. Florentyna nie posiada�a si� z dumy, �e samodzielnie gotuje kolacj�; zadanie to powierzano jej tylko w razie choroby matki, a Helena Koskiewicz rzadko kiedy pozwala�a sobie na taki luksus. Franek przyni�s� z lasu cztery kr�liki, a ojciec sze�� grzyb�w i trzy kartofle; dzi� wiecz�r b�dzie prawdziwa uczta. Po kolacji Jasio Koskiewicz usiad� na swoim krze�le przy piecu i po raz pierwszy dok�adnie przyjrza� si� dziecku. Schwyci� je pod paszki, pod wiotk� szyjk� pod�o�y� kciuki i przeegzaminowa� malca bystrym okiem �owcy. Brzydot� pomarszczonej, bezz�bnej twarzyczki rekompensowa�y tylko chwytaj�ce za serce niebieskie oczki o rozmytym spojrzeniu. Jasio przeni�s� wzrok na w�t�e cia�ko i natychmiast co� przyku�o jego uwag�. Nachmurzy� si� i potar� palcami delikatn� pier� niemowl�cia. - Widzia�a�, Helena? - zapyta� postukuj�c palcem o �ebra ma�ego. - Ta szkarada ma tylko jedn� brodawk�. Kobieta zmarszczy�a brwi tr�c palcem pier� ch�opaczka, jakby ta czynno�� mog�a przywr�ci� brakuj�cy organ. M�� mia� racj�; z lewej strony widnia�a male�ka, blada brodawka, natomiast z prawej, gdzie powinna znajdowa� si� druga, p�aska pier� by�a zupe�nie g�adka i jednako r�owa. W kobiecie natychmiast odezwa� si� przes�d. - B�g mi go zes�a�! - wykrzykn�a. - To jego znak. M�czyzna z gniewem odda� jej dziecko. - G�upia� - powiedzia�. - To dziecko sp�odzi� cz�owiek o zepsutej krwi. - Splun�� w ogie�, aby tym dobitniej podkre�li� swoj� opini� o pochodzeniu dziecka. - Zreszt� nie za�o�y�bym si� nawet o kartofla, �e ten b�kart prze�yje. Dla Jasia �ycie dziecka warte by�o nawet mniej. Nie mia� serca z kamienia, ale to nie by� jego syn, co wi�cej, przybywa�a jeszcze jedna g�ba do wy�ywienia. Je�li jednak ju� tak mia�o si� sta�, nie jemu podwa�a� wyroki boskie. Nie my�l�c o tym wi�cej, Jasio smacznie zasn�� w cieple pieca. W miar� up�ywu dnia nawet Jasio Koskiewicz zacz�� wierzy�, �e dziecko b�dzie �y�, a gdyby mia� �y�k� hazardzisty, przegra�by kartofla. Najstarszy syn, my�liwy, z pomoc� m�odszych braci zmajstrowa� dziecinne ��eczko z drewna uzbieranego w lesie barona. Florentyna uszy�a ch�opaczkowi ubranko ze skrawk�w, na kt�re poci�a swoje szatki. Mogliby nazwa� go arlekinem, gdyby wiedzieli, co to znaczy. Prawd� m�wi�c, wyb�r imienia spowodowa� w chacie wi�cej sprzeczek, ni� zdarzy�o si� w ci�gu wielu miesi�cy. Tylko ojciec nie wyst�pi� z �adnym pomys�em. Wreszcie postanowili nazwa� ch�opca W�adkiem i najbli�szej niedzieli, w kaplicy znajduj�cej si� w posiad�o�ci barona, dziecko zosta�o ochrzczone jako W�adys�aw Koskiewicz. Matka dzi�kowa�a Bogu, �e zachowa� dziecko przy �yciu, ojciec za� pogodzi� si� z losem. Wieczorem odby�y si� skromne chrzciny, na stole kr�lowa�a g� podarowana przez barona. Wszyscy zajadali z wielkim apetytem. Od tego dnia Florentyna nauczy�a si� dzieli� mi�dzy dziewi�cioro. 4 Anne Kane spa�a spokojnie tej nocy. Kiedy po �niadaniu do pokoju wesz�a piel�gniarka z jej synem Williamem na r�ku, Anne wprost nie mog�a si� doczeka�, kiedy go we�mie w ramiona. - A teraz, pani Kane - �ywo powiedzia�a ubrana na bia�o piel�gniarka - mo�e i ma�emu damy jego �niadanie? Pomog�a usi��� Anne, kt�ra nagle poczu�a obrzmia�o�� piersi, i wtajemniczy�a dwoje nowicjuszy, matk� i dziecko, w sztuk� karmienia. �eby nie okaza� za�enowania, co mog�oby wygl�da� nie po macierzy�sku, Anne patrzy�a ca�y czas w niebieskie oczy Williama, jeszcze intensywniej niebieskie ni� oczy jego ojca, i wchodzi�a w now� rol�, kt�ra zgodnie z logik� powinna jej sprawia� wy��cznie przyjemno��. Anne mia�a dwadzie�cia jeden lat i doskonale zdawa�a sobie spraw�, �e niczego jej nie brakuje. Urodzona w rodzinie Cabot�w, przez m�a spowinowacona z rodem Lowell�w, wyda�a oto na �wiat pierworodnego, kt�ry podtrzyma tradycje zwi�le odmalowane w kartce, jak� jej przys�a�a szkolna kole�anka: "Wiwat miasto Boston,@ kraina mlekiem i miodem p�yn�ca,@ gdzie Cabotowie rozmawiaj� tylko z Lowellami,@ a ci tylko z Panem Bogiem."@ Anne ca�e p� godziny przemawia�a do Williama, jednak bez specjalnego odd�wi�ku. Zabrano go tak samo, jak wcze�niej przyniesiono. Anne z godno�ci� opar�a si� pokusie si�gni�cia po owoce i s�odycze pi�trz�ce si� przy ��ku. Powzi�a mocne postanowienie, �e do lata b�dzie mog�a zn�w w�o�y� wszystkie swoje suknie i ponownie zajmie nale�ne sobie miejsce we wszystkich wytwornych ilustrowanych magazynach. Czy� ksi��� de Garonne nie powiedzia�, �e jest jedynym obiektem godnym zachwytu w ca�ym Bostonie? Jej d�ugie z�ote w�osy, subtelne rysy i smuk�a figura budzi�y podziw i zachwyt w miastach, w kt�rych nawet nie posta�a jej noga. Spojrza�a w lusterko: nie dostrzeg�a na twarzy �adnych �lad�w po przebytym po�ogu; ludziom trudno b�dzie uwierzy�, �e w�a�nie wyda�a na �wiat krzepkiego ch�opaka. Dzi�ki ci, Bo�e, �e to ch�opak, pomy�la�a. Z przyjemno�ci� spo�y�a lekki lunch i zacz�a si� przygotowywa� na przyj�cie go�ci, kt�rzy zaczn� si� schodzi� po po�udniu, wed�ug planu ustalonego przez jej osobist� sekretark�. W pierwszych dniach przyjdzie tylko bliska rodzina b�d� przedstawiciele najlepszych sfer; innym si� powie, �e nie mo�e jeszcze ich przyj��. Poniewa� jednak Boston to ostatnie miasto w Ameryce, gdzie jeszcze ka�dy zna� dok�adnie swoje miejsce w hierarchii spo�ecznej, by�o ma�o prawdopodobne, aby usi�owa� tu wtargn�� jaki� niespodziewany intruz. Pok�j, kt�ry zajmowa�a sama, m�g�by �atwo pomie�ci� jeszcze pi�� ��ek, gdyby nie by� tak wype�niony kwiatami. Kto� niezorientowany m�g�by pomy�le�, �e zab��dzi� na jak�� pomniejsz� wystaw� ogrodnicz�, gdyby nie obecno�� m�odej matki siedz�cej prosto w ��ku. Anne w��czy�a �wiat�o. Elektryczno�� ci�gle jeszcze by�a dla niej nowo�ci�. Czekali z Richardem, dop�ki Cabotowie nie zainstalowali jej u siebie, co ca�y Boston uzna� za niechybny znak, i� indukcja elektromagnetyczna jest w owym momencie "comme il faut". PIerwsza przysz�a z wizyt� te�ciowa Anne, pani Tomaszowa z Lowell�w Kane, kt�ra po �mierci m�a w zesz�ym roku zosta�a g�ow� rodziny. Ta dostojna dama w p�nym wieku �rednim do perfekcji opanowa�a technik� nag�ego wp�ywania do pokoju ku w�asnej wielkiej uciesze i niew�tpliwej konsternacji os�b tam si� znajduj�cych. Nosi�a d�ug�, lu�n� sukni� szczelnie os�aniaj�c� kostki; jedyny m�czyzna, kt�ry je ogl�da�, ju� nie �y�. Zawsze by�a szczup�a. Jej zdaniem oty�o�� kobiety �wiadczy�a o z�ej kuchni i jeszcze gorszym wychowaniu. By�a teraz najstarsz� przedstawicielk� klanu Lowell�w; najstarsz� w�r�d Kane'�w, je�li ju� o to chodzi. Oczekiwa�a zatem i po niej oczekiwano, �e przyjdzie pierwsza z wizyt�, aby zobaczy� nowo narodzonego wnuka. Czy� to w ko�cu nie ona zaaran�owa�a pierwsze spotkanie Anne i Richarda? Do mi�o�ci pani Kane nie przywi�zywa�a zbytniego znaczenia. Maj�tek, pozycja, presti� - owszem, to ceni�a wysoko. Mi�o�� jest pi�kn� rzecz�, ale to nietrwa�y towar w odr�nieniu od tamtych trzech. Z aprobat� uca�owa�a czo�o synowej. Anne dotkn�a guzika na �cianie i rozleg� si� cichy g�os dzwonka. D�wi�k zaskoczy� pani� Kane, kt�ra nigdy nie przypuszcza�a, �e elektryczno�� kiedykolwiek wejdzie w mod�. W drzwiach ponownie stan�a piel�gniarka z dziedzicem rodu. Pani Kane przeprowadzi�a dok�adne ogl�dziny, chrz�kn�a z aprobat� i odes�a�a wnuka kiwni�ciem d�oni. - Brawo, Anne - powiedzia�a takim tonem, jakby synowa zdoby�a drugorz�dn� nagrod� w pokazach hippicznych. - Wszyscy jeste�my z ciebie bardzo dumni. Matka Anne, pani Edwardowa Cabot, przyby�a kilka minut p�niej. Podobnie jak pani Kane owdowia�a przed paru laty i tak niewiele r�ni�a si� od niej wygl�dem, �e ci, kt�rzy widywali je z daleka, zazwyczaj mylili je ze sob�. Nale�y jednak przyzna�, �e potraktowa�a wnuka i c�rk� z du�o wi�kszym ni� tamta zainteresowaniem. Po obejrzeniu dziecka damy zwr�ci�y uwag� na kwiaty. - To mi�o ze strony Jackson�w, �e pami�tali - o�wiadczy�a pani Cabot. Pani Kane wykaza�a bardziej powierzchowne podej�cie. Prze�lizn�a si� wzrokiem po delikatnych p�czkach i skupi�a na wizyt�wkach ofiarodawc�w. Odczytywa�a szeptem pochlebiaj�ce jej nazwiska: Adamsowie, Lawrence'owie, Lodge'owie, Higginsonowie. �adna z babek nie komentowa�a natomiast nazwisk, kt�re nic im nie m�wi�y; obie przekroczy�y ju� wiek, w kt�rym chcia�oby si� dowiedzie� o czym� lub o kim� nowym. Wysz�y razem, wielce zadowolone: potomek przyszed� na �wiat i na pierwszy rzut oka wydawa� si� bez zarzutu. Obie uzna�y, �e ich ostatni obowi�zek rodzinny zosta� pomy�lnie, aczkolwiek zast�pczo spe�niony, i �e b�d� mog�y ograniczy� si� do roli ch�ru. Obydwie si� myli�y. Przez ca�e popo�udnie nap�ywali bliscy przyjaciele Anne i Richarda, ofiarowuj�c z�ote lub srebrne podarunki i sk�adaj�c �yczenia afektowanym tonem bosto�skich bramin�w. Anne by�a ju� nieco zm�czona, gdy po zamkni�ciu banku przyby� jej m��. Pierwszy raz w �yciu Richard pi� podczas lunchu szampana - stary Amos Kerbes bardzo nalega�, a wszyscy w klubie Somerset na niego patrzyli, tak �e nie spos�b by�o odm�wi�. Anne odnios�a wra�enie, �e m�� jest nieco mniej sztywny ni� zazwyczaj. Budzi� zaufanie w swoim czarnym surducie i sztuczkowych spodniach. Mierzy� ca�e sze�� st�p i jeden cal wzrostu, a jego ciemne w�osy z przedzia�kiem po�rodku b�yszcza�y w �wietle du�ej elektrycznej lampy. Ma�o kto by odgad�, �e liczy sobie zaledwie trzydzie�ci trzy lata: dla niego m�odo�� nigdy nie by�a wa�na, jedynie maj�tek. Jeszcze raz wezwano Williama Lowella Kane'a i poddano go inspekcji, co wygl�da�o, jakby ojciec sprawdza� saldo przed zamkni�ciem banku. Wszystko wydawa�o si� w porz�dku. Ch�opiec mia� dwie nogi, dwie r�ce, dziesi�� palc�w u r�k i dziesi�� u n�g, i Richard nie dostrzeg� niczego, co mog�oby go zbulwersowa�, wi�c William zosta� odes�any. - Zadepeszowa�em wieczorem do dyrektora gimnazjum �w. Paw�a. Zapisa� Williama na wrzesie� tysi�c dziewi��set osiemnastego roku. Anne nie odezwa�a si�. A wi�c Richard, pomy�la�a, ju� zaplanowa� karier� synowi. - A ty, kochanie, czy ju� przysz�a� ca�kiem do siebie? - zagadn��. W ci�gu swego trzydziestotrzyletniego �ycia nie sp�dzi� ani jednego dnia w szpitalu. - Tak... nie... chyba tak - wyb�ka�a Anne trwo�nie, hamuj�c �zy cisn�ce si� do oczu, gdy� wiedzia�a, �e p�acz zirytuje m�a. Takich odpowiedzi trze�wy umys� Richarda po prostu nie rejestrowa�. Poca�owa� wi�c �on� w policzek i odjecha� swoim powozem do Louisburg Square do Czerwonego Domu, rodowej siedziby. Wraz z pracownikami, s�u�b�, dzieckiem i niani� b�dzie mia� do wykarmienia dziewi�� os�b. Ale takimi drobnostkami Richard nie zaprz�ta� sobie g�owy. Chrzest Williama Lowella Kane'a - b�ogos�awie�stwo i nadanie imion, kt�re ojciec wyznaczy� ch�opcu jeszcze przed urodzeniem - odby� si� w protestanckim ko�ciele episkopalnym �w. Paw�a w obecno�ci wszystkich tych, kt�rzy si� w Bostonie liczyli, i niewielu takich, co nie mieli �adnego znaczenia. Msz� celebrowa� s�dziwy biskup Lawrence, rodzicami chrzestnymi byli J.P. Morgan i Alan Lloyd, bankierzy o nieskazitelnej reputacji, oraz Milly Preston, najbli�sza przyjaci�ka Anne. Jego Eminencja pokropi� wod� �wi�con� czo�o Williama; ch�opiec ani pisn��. Ju� si� uczy� podej�cia do �ycia charakterystycznego dla bosto�skich bramin�w. Anne dzi�kowa�a Bogu za szcz�liwe urodzenie syna, Richard za�, dla kt�rego B�g by� kim� w rodzaju niebia�skiego buchaltera rejestruj�cego czyny rodu Kane'�w z pokolenia na pokolenie, za to, �e obdarzy� go potomkiem, kt�remu mo�e zostawi� fortun�. Przysz�o mu jednak do g�owy, �e roztropnie by�oby sp�odzi� drugiego syna. Kl�cz�c k�tem oka spojrza� na �on� z zadowoleniem. Ksi�ga Druga 5 W�adek Koskiewicz r�s� powoli. Dla przybranej matki sta�o si� jasne, �e ch�opiec zawsze b�dzie chorowity. �apa� wszelkie mo�liwe choroby, jakie zazwyczaj przechodz� dzieci, oraz wiele innych, i zara�a� nimi ca�� rodzin� bez wyboru. Helena traktowa�a go jak rodzonego syna i zawsze go broni�a zawzi�cie, kiedy Jasio zaczyna� przypisywa� diab�u, a nie Bogu obecno�� ch�opca w ich ciasnej cha�upce. Florentyna opiekowa�a si� nim jak w�asnym dzieckiem. Pokocha�a go od pierwszego wejrzenia gor�c� mi�o�ci�, kt�rej �r�d�em by� l�k, �e nikt nigdy nie zechce poj�� za �on� takiej n�dzarki jak ona, a wi�c nie b�dzie mia�a w�asnych dzieci. W�adek by� jej dzieckiem. Najstarszy brat, my�liwy, ten, kt�ry znalaz� W�adka nad rzek�, traktowa� go jak bawide�ko, ale zbyt ba� si� ojca, by przyzna�, �e polubi� w�tlutkie niemowl�, kt�re wyrasta�o na �ywego berbecia. Tak czy owak ma�y my�liwy w styczniu nast�pnego roku mia� zako�czy� szkoln� edukacj� i rozpocz�� prac� w maj�tku barona, a dzieci, jak m�wi� mu ojciec, to babski k�opot. Trzech m�odszych braci, Stefana, J�zefa i Jana, W�adek niewiele obchodzi�, a najm�odszej z rodziny, malutkiej Zosi, wystarczy�o zupe�nie, je�li go czasem przytuli�a. Co najbardziej zaskoczy�o oboje rodzic�w, to charakter i umys�owo�� W�adka, inne ni� ich w�asnych dzieci. Ka�demu rzuca� si� w oczy jego odmienny wygl�d i odr�bno�� intelektualna. Koskiewicze jeden w drugiego byli wysocy, gruboko�ci�ci, szaroocy i jasnow�osi, natomiast W�adek by� ma�y i kr�g�y, ciemnow�osy, o intensywnie niebieskich oczach. Koskiewicze nie mieli zaci�cia do nauki i ch�tnie pozbywano si� ich z wiejskiej szk�ki, gdy tylko osi�gn�li odpowiedni wiek lub z lada jakiego powodu. Przeciwnie W�adek; wprawdzie zacz�� p�no chodzi�, ale m�wi� maj�c osiemna�cie miesi�cy, w wieku trzech lat czyta�, ale nie potrafi� sam si� ubra�, pisa� maj�c pi�� lat, ale si� moczy�. By� utrapieniem ojca i chlub� matki. Pierwsze cztery lata �ycia W�adka upami�tni�y si� tylko ze wzgl�du na jego ustawiczne pr�by rozstania si� z tym �wiatem przez nieko�cz�ce si� choroby, i nieust�pliwe wysi�ki Heleny i Florentyny, aby mu na to nie pozwoli�. Biega� na bosaka ko�o ma�ej, drewnianej chatynki w swoim stroju arlekina, nie odst�puj�c matki ani na krok. Kiedy Florentyna wraca�a ze szko�y, drepta� znowu za ni�, dop�ki nie po�o�y�a go spa�. Dziel�c po�ywienie mi�dzy dziewi�� os�b Florentyna cz�sto oddawa�a mu p� swojej porcji, a kiedy by� chory, ca��. Nosi� ubranka szyte jej r�koma, �piewa� piosenki, jakich go uczy�a, i dzieli� z ni� te nieliczne zabawki i podarunki, jakie dostawa�a. POniewa� Florentyna wi�kszo�� dnia przebywa�a w szkole, W�adek od male�kiego pragn�� tam chodzi�. Gdy tylko mu pozwolono, pow�drowa� osiemna�cie wiorst (ca�y czas trzymaj�c mocno r�k� Florentyny) przez lasy poro�ni�tych mchem brz�z i sosen i przez wi�niowe i �liwkowe sady do S�onimia, aby rozpocz�� nauk�. Polubi� szko�� od pierwszego dnia; by�a ucieczk� od ma�ej chatynki, kt�ra do tej pory stanowi�a ca�y jego �wiat. W szkole zetkn�� si� pierwszy raz w �yciu z barbarzy�skimi nast�pstwami zaboru tej cz�ci Polski przez Rosj�. Dowiedzia� si�, �e j�zykiem ojczystym wolno mu si� pos�ugiwa� tylko w czterech �cianach chaty, natomiast w szkole mo�e m�wi� tylko po rosyjsku. U otaczaj�cych go dzieci odkry� �arliw� dum� z t�pionego polskiego j�zyka i kultury. On sam r�wnie� czu� t� dum�. Ku swojemu zdumieniu W�adek zauwa�y�, �e nauczyciel, pan Kotowski, nie traktuje go lekcewa��co tak jak ojciec. Chocia� i tu by� najm�odszy, nie min�o du�o czasu, a przewy�szy� wszystkich koleg�w pod ka�dym wzgl�dem pr�cz wzrostu. Jego male�ka figurka myli�a ich; wci�� nie doceniali jego prawdziwych zdolno�ci. Dzieci zawsze sobie wyobra�aj�, �e wi�ksze jest lepsze. Przed uko�czeniem pi�tego roku �ycia W�adek by� pierwszy w klasie w ka�dym przedmiocie opr�cz kowalstwa. Pod wiecz�r, po powrocie do ma�ej chatynki, kiedy inne dzieci piel�gnowa�y fio�ki i konwalie, tak bujnie pleni�ce si� i upojnie pachn�ce w wiosennym ogr�dku, zrywa�y jagody, r�ba�y drzewo, �apa�y kr�liki lub szy�y odzienie, W�adek czyta� i czyta�, p�ki nie poch�on�� wszystkich nie otwieranych dot�d ksi��ek najstarszego brata, a potem starszej siostry. Z czasem Helena Koskiewicz uprzytomni�a sobie, �e zosta�a obdarowana sowiciej, ni� przypuszcza�a, gdy jej syn, my�liwy, przyni�s� do domu ma�ego stworka zamiast trzech kr�lik�w; ju� teraz W�adek zadawa� pytania, na kt�re nie umia�a odpowiedzie�. Wkr�tce zrozumia�a, �e nie poradzi sobie sama i nie wiedzia�a, co robi�. Niezachwianie jednak wierzy�a w przeznaczenie i wcale si� nie zdziwi�a, kiedy los sam za ni� zadecydowa�. Pewnego jesiennego wieczora w 1911 roku w �yciu W�adka nast�pi� pierwszy zwrot. Ca�a rodzina w�a�nie sko�czy�a je�� niewyszukan� kolacj� sk�adaj�c� si� z barszczu i siekanych kotlet�w, i Jasio chrapa� ju� w najlepsze przy piecu, Helena zaj�a si� szyciem, a dzieci si� bawi�y. W�adek siedzia� zaczytany u st�p matki, gdy wtem, w�r�d gwaru sprzeczki Stefana i J�zefa o �wie�o pomalowane sosnowe szyszki, rozleg�o si� mocne stukanie do drzwi. Wszyscy umilkli. Stukanie do drzwi zawsze by�o zaskoczeniem dla rodziny Koskiewicz�w, ich chatynka bowiem znajdowa�a si� w odleg�o�ci osiemnastu wiorst od S�onimia i ponad sze�ciu od maj�tku barona. Prawie nigdy nikt ich nie odwiedza�, a zab��kany go�� m�g� co najwy�ej liczy� na pocz�stowanie sokiem z jag�d i ha�a�liwe towarzystwo dzieci. Wszyscy z niepokojem spojrzeli w drzwi. Czekali na powt�rne stukni�cie, jakby pierwszego nie by�o. Powt�rzy�o si�, tym razem nieco g�o�niej. Jasio podni�s� si� ospale z krzes�a, podszed� do drzwi i nieufnie je otworzy�. Na widokk m�czyzny stoj�cego w progu wszyscy sk�onili g�owy opr�cz W�adka, kt�ry wlepi� wzrok w szerok�, postawn�, arystokratyczn� posta� w ci�kiej szubie nied�wiedziej, posta�, kt�ra zdominowa�a ma�� izdebk� i wzbudzi�a l�k w oczach ojca. Kordialny u�miech rozproszy� ten l�k i wie�niak zaprosi� barona Rosnowskiego do �rodka. NIkt si� nie odezwa�. Nigdy dotychczas baron nie odwiedza� chaty i �adne z nich nie wiedzia�o, co nale�y powiedzie�. W�adek od�o�y� ksi��k�, wsta�, podszed� do przybysza i wyci�gn�� r�k�, zanim ojciec zdo�a� mu przeszkodzi�. - Dobry wiecz�r panu - powiedzia�. Baron uj�� podan� r�k� i obaj spojrzeli sobie w oczy. Kiedy baron pu�ci� jego d�o�, W�adek dostrzeg� na jego przegubie wspania��, srebrn� bransolet� z wyrytym na niej napisem, kt�rego nie umia� odczyta�. - To pewno ty jeste� W�adek. - Tak, prosz� pana - rzek� W�adek, ani g�osem, ani min� nie okazuj�c zdziwienia, �e baron zna jego imi�. - W�a�nie w twojej sprawie przyszed�em zobaczy� si� z twoim ojcem - powiedzia� baron. W�adek pozosta� tam, gdzie by�, wpatrzony w barona. Wie�niak ruchem r�ki nakaza� dzieciom, �eby zostawi�y go sam na sam z jego chlebodawc�, wi�c dwie dziewczynki dygn�y, czterej ch�opcy zgi�li si� w uk�onie, i ca�a sz�stka w milczeniu wycofa�a si� na stryszek. W�adek zosta� na swoim miejscu i nikt nie poleci� mu odej��. - KOskiewicz - zacz�� baron nadal stoj�c, poniewa� nikt go nie poprosi�, by usiad�. Wie�niak nie uczyni� tego z dwu powod�w: po pierwsze, by� zbyt onie�mielony, a po drugie, s�dzi�, �e baron przyszed� zmy� mu g�ow�. - Chcia�em was prosi� o przys�ug�. - Wszystko, co pan ka�e, ja�nie panie - odpar� wie�niak dziwi�c si� w duchu, co te� takiego m�g�by da� baronowi, czego ten by nie mia� po stokro� wi�cej. - M�j syn, Leon - ci�gn�� baron - ma teraz sze�� lat i ucz� go dwaj mieszkaj�cy w zamku guwernerzy, Polak i Niemiec. M�wi�, �e jest uzdolniony, ale brak mu zach�ty do nauki, gdy� jest sam i nie ma rywala. Pan Kotowski, nauczyciel ze szk�ki w S�onimiu, powiedzia� mi, �e tylko W�adek by�by rywalem stosownym dla Leona. Chcia�bym wi�c zapyta�, czyby�cie nie zezwolili synowi opu�ci� wiejskiej szko�y i przenie�� si� do zamku, aby uczy� si� wraz z Leonem pod okiem guwerner�w? W�adek nadal sta� wpatrzony w barona, podczas gdy oczyma wyobra�ni ujrza� ju� cudown� wizj� dobrego jedzenia i picia oraz ksi��ek i nauczycieli o wiele m�drzejszych od pana Kotowskiego. Zerkn�� na matk�. I ona wpatrywa�a si� w barona, a jej twarz wyra�a�a zdumienie i smutek. Ojciec W�adka odwr�ci� si� ku �onie i ta chwila milcz�cego porozumienia zda�a si� dziecku wieczno�ci�. - To zaszczyt dla nas, ja�nie panie - wie�niak sk�oni� si� do st�p baronowi. Baron spojrza� pytaj�co na Helen� Koskiewiczow�. - �wi�ta Panienka nie dopu�ci, �ebym mia�a kiedy� stan�� na drodze mojego dziecka - powiedzia�a cicho kobieta - chocia� tylko ona jedna wie, ile b�dzie mnie kosztowa�o to rozstanie. - Ale� pani Koskiewicz, syn b�dzie m�g� pani� regularnie odwiedza�. - Tak, ja�nie panie. Na pewno b�dzie to robi� z pocz�tku. - Chcia�a jeszcze o co� poprosi�, lecz zmilcza�a. - Doskonale - u�miechn�� si� baron - wi�c postanowione. Przyprowad�cie ch�opca jutro przed si�dm� rano do zamku. Podczas trymestru szkolnego W�adek b�dzie mieszka� z nami, a przed Bo�ym Narodzeniem do was wr�ci. W�adek wybuchn�� p�aczem. - Cicho b�d� - ofukn�� go wie�niak. - Ja nie p�jd� - stanowczo o�wiadczy� W�adek, kt�ry tylko o tym marzy�. - Cicho b�d� - powt�rzy� wie�niak troch� g�o�niej. - Ale dlaczego? - spyta� baron ze wsp�czuciem. - Nigdy nie zostawi� Florci. Nigdy. - Florci? - zdziwi� si� baron. - A kt� to taki? - Moja najstarsza c�rka - wtr�ci� wie�niak. - Prosz� si� o ni� nie turbowa�, ja�nie panie. Ch�opiec zrobi, co mu si� ka�e. Zapad�a cisza. Baron co� rozwa�a�. W�adek nadal roni� wymuszone �zy. - Ile dziewczynka ma lat? - spyta� wreszcie baron. - Czterna�cie - powiedzia� wie�niak. - Czy nadawa�aby si� do pomocy w kuchni? - dowiadywa� si� baron, konstatuj�c z ulg�, i� Helena Koskiewicz nie wt�ruje synowi p�aczem. - O tak, ja�nie panie - rzek�a Helena. - Florcia umie gotowa�, szy� i... - Dobrze, dobrze, niech wi�c te� przyjdzie. B�d� na nich czeka� jutro o si�dmej. Baron odwr�ci� si� do wyj�cia, obejrza� si� i u�miechn�� do W�adka, a ten odwzajemni� u�miech. W�adek dobi� pierwszego w �yciu targu. Zapatrzony w zamkni�te drzwi poczu� mocny u�cisk matki i us�ysza� jej szept: - Oj, matczyna kruszynko, co te� teraz z tob� b�dzie? W�adek ciekaw by� jeszcze bardziej. Helena Koskiewicz pakowa�a w nocy rzeczy W�adka i Florentyny, co wcale nie znaczy�o, �e mieli ich du�o; nawet spakowanie dobytku ca�ej rodziny nie zaj�oby wiele czasu. Rankiem wszyscy ustawili si� przed chat� i odprowadzali spojrzeniami dwoje dzieci wyruszaj�cych do zamku, ka�de z owini�t� w papier paczk� pod pach�. Florentyna, wysoka i poruszaj�ca si� z wdzi�kiem, co chwil� odwraca�a si� z p�aczem i macha�a r�k�, ale ma�y i niezgrabny W�adek ani razu nie obejrza� si� za siebie. Florentyna trzyma�a mocno r�k� W�adka ca�y czas, a� do zamku barona. Role si� odwr�ci�y; od tego dnia on sta� si� jej opiekunem. W zamku barona najwyra�niej ich oczekiwano, bowiem na nie�mia�e pukanie do wielkich d�bowych drzwi wyjrza� zaraz cz�owiek odziany w zielon�, zdobn� haftem liberi�. Dzieci nieraz w mie�cie przygl�da�y si� z podziwem szarym mundurom �o�nierzy, pilnuj�cych pobliskiej granicy, ale nigdy w �yciu nie ogl�da�y tak ol�niewaj�cej postaci, jak �w wystrojony s�uga, patrz�cy na nich z wysoka i na pewno bardzo wa�ny. G��wna sala zamkowa wy�o�ona by�a grubym dywanem i W�adek jak urzeczony wpatrywa� si� w pi�kne, zielonoczerwone wzory, niepewny, czy nie powinien zdj�� but�w i zdumiony, �e nie s�yszy w�asnych krok�w. Ol�niewaj�ca posta� zaprowadzi�a dzieci do przeznaczonych dla nich sypialni w zachodnim skrzydle zamku. Oddzielne sypialnie! Czy potrafi� w nich kiedykolwiek zasn��? ��czy�y je na szcz�cie drzwi, wi�c nigdy nie byli zbyt daleko od siebie, zreszt� przez wiele nocy spali razem w jednym ��ku. Kiedy si� rozpakowali, Florentyn� zaprowadzono do kuchni, a W�adka do dziecinnej bawialni w po�udniowym skrzydle zamku, gdzie czeka� Leon, syn barona. By� to wysoki, �adny ch�opiec, kt�ry tak mi�o i bezpo�rednio przywita� W�adka, i� ten z ulg� i zdziwieniem od razu wyzby� si� przybranej na wszelki wypadek zaczepnej postawy. Leon by� osamotniony i nie mia� nikogo do zabawy pr�cz swej niani, przywi�zanej do niego Litwinki, kt�ra wykarmi�a go piersi� i opiekowa�a si� nim z oddaniem od czasu przedwczesnej �mierci matki. Kr�py ch�opaczek z lasu b�dzie jego upragnionym towarzyszem zabaw. Obaj wiedzieli, �e przynajmniej pod jednym wzgl�dem zostali uznani za r�wnych. Leon z miejsca zaproponowa�, �e oprowadzi W�adka po zamku i wyprawa ta zaj�a im ca�y ranek. W�adek oszo�omiony by� ogromem budowli, przepychem umeblowania i tkanin, a zw�aszcza kobiercami wy�cie�aj�cymi wszystkie komnaty. Nie okazywa� jednak Leonowi przepe�niaj�cego go zachwytu; w ko�cu wezwano go tutaj, gdy� sobie na to zas�u�y�. G��wna cz�� zamku to wczesny gotyk, obja�ni� syn barona, jakby W�adkowi cokolwiek m�wi�o to s�owo. W�adek z m�dr� min� kiwn�� g�ow�. Nast�pnie Leon zaprowadzi� W�adka do ogromnych piwnic, gdzie sta�y nieko�cz�ce si� rz�dy butelek z winem, okrytych kurzem i paj�czyn�. Najbardziej spodoba�a si� W�adkowi olbrzymia sala jadalna o pot�nym sklepieniu wspartym na filarach i posadzce z kamiennych p�yt. Na �cianach rozwieszono wypchane g�owy zwierz�t. Leon powiedzia� mu, �e to �ubry, nied�wiedzie, �osie, dziki i �biki. W g��bi sali, pod rogami jelenia, widnia� przepyszny herb barona. Dewiza rodu Rosnowskich brzmia�a: "Odwa�nym fortuna sprzyja". Po obiedzie, kt�rego W�adek prawie nie tkn��, poniewa� nie umia� pos�ugiwa� si� no�em i widelcem, pozna� obu guwerner�w, kt�rzy nie przywitali go r�wnie serdecznie jak Leon; wieczorem wgramoli� si� do najd�u�szego ��ka, jakie w �yciu widzia�, i opowiedzia� Florentynie o swoich przygodach. S�ucha�a go przej�ta, z otwart� buzi�, ani na chwil� nie odrywaj�c od niego b�yszcz�cych ciekawo�ci� oczu, a jej zdumienie dosi�g�o szczytu, kiedy wspomnia� o no�u i widelcu, ilustruj�c opowie�� zwartymi palcami prawej r�ki i rozczapierzonymi lewej. Nauka rozpocz�a si� punktualnie o si�dmej, jeszcze przed �niadaniem, i trwa�a przez ca�y dzie� z kr�tkimi przerwami na posi�ki. Leon wyra�nie wyprzedza� W�adka, ale ten tak zawzi�cie zmaga� si� z podr�cznikiem, �e po kilku tygodniach zacz�� go dogania�, tymczasem za� rozkwita�a przyja�� i rywalizacja mi�dzy obu ch�opcami. Ani polskiemu, ani niemieckiemu guwernerowi nie przychodzi�o �atwo traktowanie na r�wni syna barona i wie�niaka, jednak�e zapytani przez barona, niech�tnie przyznawali, i� wyb�r pana Kotowskiego by� trafny. W�adek nie przejmowa� si� zbytnio zachowaniem guwerner�w, gdy� Leon zawsze go traktowa� jak r�wnego sobie. Baron okazywa� zadowolenie z post�p�w obu ch�opc�w i od czasu do czasu obdarowwywa� W�adka ubraniem i zabawkami. W�adek, kt�ry pocz�tkowo z rezerw� i ch�odem podziwia� barona, z czasem zacz�� darzy� go szacunkiem, a kiedy nadszed� czas powrotu do chatynki w lesie, do ojca i matki, na okres �wi�t Bo�ego Narodzenia, ch�opcu wcale nie u�miecha�o si� rozstanie z Leonem. Z niech�ci� opuszcza� zamek i wkr�tce si� przekona�, �e przeczucia go nie myli�y. Wprawdzie bardzo si� ucieszy� na widok matki, ale kr�tki, trzymiesi�czny pobyt w zamku barona unaoczni� mu niedostatki w�asnego domu, z kt�rych przedtem nie zdawa� sobie sprawy. Wakacje wlok�y si� niemi�osiernie. W�adek wprost dusi� si� w ma�ej chatynce z jedn� izb� i stryszkiem, nie odpowiada�y mu tak�e posi�ki podawane w znikomych ilo�ciach i spo�ywane r�koma; w zamku nikomu nie wydzielano jedzenia. Po up�ywie dwu tygodni W�adek ju� t�sknie wygl�da� powrotu do Leona i barona. Ka�dego popo�udnia przemierza� sze�� wiorst, siada� i wpatrywa� si� w mur okalaj�cy posiad�o��. Florentyna, kt�ra przebywa�a jedynie w�r�d s�u�by kuchennej, �atwiej znios�a powr�t i nie mog�a zrozumie�, �e dla W�adka wiejska chatka nigdy nie b�dzie ju� domem. Ojciec nie wiedzia�, jak odnosi� si� do W�adka, kt�ry teraz by� dobrze ubrany, wyra�a� si� po pa�sku i maj�c sze�� lat, m�wi� o takich rzeczach, kt�rych on ani nie rozumia�, ani nie chcia� rozumie�. Ch�opak nic zupe�nie nie robi�, ca�y dzie� marnowa� na czytanie. Co z niego wyro�NIe, martwi� si� ojciec. Jak uczciwie zarobi na �ycie, skoro nie umie utrzyma� siekiery ani z�apa� w sid�a zaj�ca? On te� nie m�g� doczeka� si� ko�ca wakacji. Helena by�a z W�adka dumna i pocz�tkowo nie chcia�a przyzna� si� nawet przed sob�, �e mi�dzy W�adka i jej w�asne dzieci wkrad�a si� obco��. W ko�cu i tak nie da�o si� tego zatai�. Kt�rego� wieczoru, przy zabawie w wojsko, zar�wno Stefan, jak Franek, genera�owie przeciwnych stron, odm�wili przyj�cia W�adka do swoich szereg�w. - Dlaczego nikt nigdy nie chce si� ze mn� bawi�? - rozp�aka� si� W�adek. - Ja te� chc� nauczy� si� bi�. - Bo ty nie jeste� nasz - oznajmi� Stefan. - Nie jeste� naszym prawdziwym bratem. Zapad�a cisza, kt�r� po d�ugiej chwili przerwa� Franek. - Ojciec wcale ciebie nie chcia�, tylko matka by�a za tob�. W�adek sta�, jakby wr�s� w ziemi� i tylko wodzi� oczyma po otaczaj�cych go dzieciach wypatruj�c Florentyny. - Dlaczego Stefan powiedzia�, �e nie jestem naprawd� waszym bratem? - za��da� wyja�nienia. I tak W�adek dowiedzia� si�, jak przyszed� na �wiat, i zrozumia�, dlaczego zawsze odr�nia� si� od swoich braci i si�str. Chocia� �al mu by�o matki, kt�ra bola�a nad jego zamkni�ciem si� w sobie, skrycie cieszy� si�, �e pochodzi z nieznanego pnia, nieska�onego nikczemn� krwi� wie�niaka, i �e nosi w sobie zal��ek ducha, kt�ry sprawi, �e wszystko teraz stanie si� mo�liwe. Nieszcz�sne wakacje dobieg�y ko�ca i W�adek z rado�ci� powr�ci� do zamku. Leon powita� go z otwartymi ramionami; dla niego, r�wnie odizolowanego od �wiata bogactwem barona, jak W�adek n�dz� swego ojca, wakacje tak�e nie by�y pasmem szcz�cia. Od tego czasu ch�opcy jeszcze bardziej si� zbli�yli i wkr�tce stali si� nieroz��czni. Gdy nadesz�y letnie wakacje, Leon uprosi� ojca, �eby pozwoli� W�adkowi pozosta� w zamku. Baron ch�tnie si� zgodzi�, bo on r�wnie� pokocha� W�adka. W�adek nie posiada� si� ze szcz�cia. Do le�nej chaty zawita� jeszcze tylko raz w �yciu. Po sko�czeniu lekcji Leon z W�adkiem reszt� dnia sp�dzali na zabawach. Bardzo lubili bawi� si� w chowanego; zamek mia� siedemdziesi�t dwa pokoje, wi�c zakamark�w by�o bez liku. Ulubion� kryj�wk� W�adka by�y podziemia zamku. Tylko s�abe �wiat�o padaj�ce przez wykute w kamieniu okienko mog�o zdradzi� czyj�� obecno��, zreszt� i tak nie by�o mo�na si� tam porusza� bez �wiecy. W�adek nie wiedzia�, jakiemu celowi s�u�y�y lochy, �aden ze s�u��cych nigdy o tym nie m�wi�, gdy� za ich pami�ci nikt ich nie u�ywa�. W�adek dobrze wiedzia�, �e dor�wnuje Leonowi jedynie w nauce, ale �e w �adnej grze z wyj�tkiem szach�w nie dorasta przyjacielowi do pi�t. Granicz�ca z posiad�o�ci� barona rzeka Szczara by�a jeszcze jednym miejscem zabaw. Wiosn� �owili w niej ryby, latem p�ywali, zim� za�, gdy zamarz�a, przypinali drewniane �y�wy i �cigali si�, a siedz�ca na brzegu Florentyna ostrzega�a ich krzykiem, kiedy zap�dzali si� na cienki l�d. W�adek nigdy jej nie s�ucha� i zawsze to on si� zapada�. Leon wyrasta� na du�ego i silnego ch�opca; szybko biega�, dobrze p�ywa� i nigdy si� nie m�czy� ani nie chorowa�. Patrz�c na niego W�adek m�g� si� przekona�