14598
Szczegóły |
Tytuł |
14598 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14598 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14598 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14598 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joseph Conrad
Zwyci�stwo
Victory
Prze�o�y�a Aniela Zag�rska
Percevalowi i Maisie Gibbonom
PRZEDMOWA DO PIERWSZEGO WYDANIA
Ostatnie s�owo tej powie�ci zosta�o napisane 29 maja 1914 roku. Tym ostatnim
s�owem by�
pojedynczy wyraz, a mianowicie tytu�.
Dzia�o si� to w czasach pokoju. Teraz, gdy zbli�a si� chwila wydania ksi��ki,
przysz�o mi na
my�l, czy nie nale�a�oby zmieni� tytu�u. S�owo: zwyci�stwo, wspania�y i
tragiczny cel
szlachetnych d��e�, wyda�o mi si� zanadto wielkie i wznios�e na nazw� zwyk�ej
powie�ci. M�g�
mi� kto� tak�e pos�dzi�, �e ze wzgl�d�w czysto handlowych usi�uj� wm�wi� w
publiczno��, i�
tre�� ksi��ki ma jaki� zwi�zek z wojn�.
Tego si� jednak nie bardzo obawiam. Na moj� decyzj� wp�yn�y najsilniej
nieuchwytne
podszepty tych poga�skich pozosta�o�ci grozy i l�ku, kt�re czaj� si� jeszcze na
dnie naszego
starego cz�owiecze�stwa. Zwyci�stwo by�o ostatnim s�owem, kt�re napisa�em w
czasie pokoju.
By� to ostatni literacki pomys�, kt�ry mi si� nasun��, zanim drzwi �wi�tyni
Janusa rozwar�y si� z
hukiem, wstrz�saj�c umys�ami, sercami i sumieniami wszystkich ludzi na �wiecie.
Nie nale�a�o
lekcewa�y� takiego zbiegu okoliczno�ci. Postanowi�em wi�c zostawi� to s�owo,
wiedziony t�
sam� nadziej�, z kt�r� jacy� prostoduszni obywatele dawnego Rzymu byliby
przyj�li �omen�.
Druga rzecz, na kt�r� chcia�bym zwr�ci� uwag�, dotyczy istnienia (w powie�ci)
osobnika
nazwiskiem Schomberg.
�e uwa�am go za istot� prawdziw�, o tym m�wi� nie potrzebuj�. Nikt nie przypu�ci,
abym
�wiadomie dawa� lichy towar swoim czytelnikom. Schomberg jest dawnym cz�onkiem
mojej
kompanii. W Lordzie Jimie, si�gaj�cym jeszcze roku 1899, wyst�powa� jako bardzo
podrz�dna
osobisto��, a w jednej z nowel, wydanej w 1902 r., odegra� ju� rol� powa�n�.
Tutaj ukazuje si� w
jeszcze wi�kszej roli, zgodnej z prawd� �yciow� (mam nadziej�) � a tak�e i z
w�asnym swoim
charakterem. Tylko w tym wypadku wchodz� w gr� jego g��bokie nami�tno�ci i, co
za tym idzie,
groteskowa jego psychologia zostaje nareszcie uzupe�niona.
Nie twierdz� wcale, �e moja powie�� daje ca�o�� germa�skiej psychiki, ale jest
to bezsprzecznie
psychika Germanina. Wspominam o tym, aby podkre�li� fakt, �e Schomberg nie jest
bynajmniej
wcieleniem wrogich uczu� z ostatniej doby i �e stanowi rezultat moich dawnych,
g��boko
ugruntowanych i poniek�d bezstronnych zapatrywa�.
J. C.
PRZEDMOWA
W chwili gdy zaczynam pisa� przedmow� do Zwyci�stwa, zdaj� sobie przede
wszystkim
spraw�, jak bliska mi jest ta ksi��ka, bliska mi jest osobi�cie, bliska jest
minionego nastroju, w
kt�rym j� pisa�em, i wi��e si� �ci�le z r�nymi mymi uczuciami, wywo�anymi przez
recenzje o
pierwszym wydaniu, kt�re ukaza�o si� mniej wi�cej w rak po wybuchu wielkiej
wojny. Powie��
zosta�a uko�czona w r. 1914, na d�ugo, zanim morderstwo austriackiego
arcyksi�cia rzuci�o
pierwsz� nut� przestrogi �wiatu, pe�nemu ju� zw�tpienia i l�ku.
Wydana jednocze�nie z powie�ci� bardzo kr�tka przedmowa, zachowana r�wnie� w
obecnym
wydaniu, wyja�nia dostatecznie, z jakim uczuciem zgodzi�em si� w�wczas na
wydrukowanie tej
ksi��ki. Fakt, �e ukaza�a si� w Stanach Zjednoczonych ju� z pocz�tkiem roku, nie
pozwala�
zwleka� d�u�ej z wydaniem jej w Anglii. Pojawi�a si� w trzynastym miesi�cu wojny;
sumienie
wyrzuca�o mi jednak, �e pope�niam ra��c� niestosowno��, rzucaj�c strz�p
wymy�lonego dramatu
w wir rzeczywisto�ci tak zaiste tragicznej, lecz bardziej jeszcze okrutnej ni�
tragicznej i bardziej
podnios�ej ni� okrutnej. Okropnym zarozumialstwem wyda�a mi si� my�l, �e mo�e
si� kto� zaj��
czytaniem tych kartek, �e znajdzie si� kto� taki w spo�ecze�stwie, kt�re w�r�d
huku wielkich dzia�
i w rozgwarze �mia�ych s��w, stwierdzaj�cych nieugi�t� wiar�, musia�o jednak
czu� ostrze no�a na
gardle.
Niezmienny cz�owiek dziejowy umie si� przedziwnie zastosowa� do wszelkich
warunk�w
przez si�� swej wytrzyma�o�ci i zdolno�� oderwania si� od zewn�trznego �ycia.
Wydaje mi si�, �e
gra losu jest za wielka w stosunku do l�k�w cz�owieka i zbyt tajemnicza, aby j�
m�g� zrozumie�.
Gdyby tr�ba s�du ostatecznego zagrzmia�a nagle w�r�d powszedniego dnia, muzyk
przy swym
pianinie nie przesta�by gra� sonaty Beethovena, a szewc trwa�by do ostatka przy
warsztacie,
o�ywiony niezam�con� wiar� w donios�o�� swej pracy. I mieliby najzupe�niejsz�
s�uszno��. Bo po
co mamy si� wzrusza� m�ciw� pobudk� anio�a, zbyt pot�n� dla naszych uszu i zbyt
straszn� dla
naszych l�k�w? Tote� zdarza si� czasem, �e uderzy w nas b�yskawica gniewu.
Czytelnik nie
przerwie czytania, je�li ksi��ka mu si� spodoba, a krytyk b�dzie w dalszym ci�gu
pisa� recenzje z
t� zdolno�ci� do oderwania si� od zewn�trznego �wiata, kt�ra wyp�ywa mo�e z
poczucia
niesko�czonej naszej ma�o�ci, a kt�ra jest mimo to jedyn� cech�, zdaj�c� si�
zbli�a� cz�owieka do
nie�miertelnych bog�w.
Ale je�li katastrofa dor�wnuje w tajemniczo�ci rz�dz�cemu nami losowi, najlepszy
nawet
przedstawiciel ludzkiej rasy mo�e straci� r�wnowag�. Widzimy wyra�nie, �e z
przybyciem
dystyngowanego pana Jonesa, prostodusznego Ricarda i wiernego Pedra, Heyst,
cz�owiek zupe�nie
od �wiata oderwany, traci wewn�trzne opanowanie, t� pi�kn� postaw� wobec
nieuniknionej
konieczno�ci, postaw�, kt�ra si� zwie stoicyzmem. Wszystko jest kwesti�
wzajemnego stosunku
zjawisk. Powinien by� si� znale�� jaki� spos�b wyj�cia z sytuacji. A jednak nie
by�o rady. W tym
drobnym przyk�adzie igraszek losu Heyst czuje si�� �lepego przeznaczenia. A przy
tym w swym
pi�knym oderwaniu si� od �ycia Heyst zatraci� zdolno�� samoobrony. Nie m�wi� tu
o odwadze
przeciwstawienia si� faktom, moralnej czy fizycznej, ale umiej�tno�ci wzi�cia
si� do rzeczy, o
spr�ysto�ci ducha i odruchowym ge�cie, kt�re przychodz� bez namys�u i prowadz�
cz�owieka do
doskona�o�ci w �yciu, w sztuce, w zbrodni, w cnocie i, je�li o to chodzi, nawet
w mi�o�ci. Refleksja
jest wielkim wrogiem powodzenia. Musz� wyzna�, �e zwyczaj g��bokich rozmy�la�
jest
najszkodliwszy ze wszystkich zwyczaj�w wytworzonych przez cywilizowanego
cz�owieka.
Ale nie chc�, aby mi� dotkn�o cho�by najl�ejsze podejrzenie, �e �artuj� sobie z
Aksela Heysta.
Lubi�em go zawsze. �ywego cz�owieka, kt�ry stoi za niesko�czenie mi bli�sz�
postaci� z ksi��ki,
pami�tam dobrze jako tajemniczego Szweda. Nie jestem zupe�nie pewien, czy by�,
jak Heyst,
baronem. Nie ro�ci� nigdy pretensji do tego tytu�u. Oderwanie jego od �ycia by�o
zbyt wielkie, aby
m�g� ��da� od ludzi ufno�ci � w wielkich czy ma�ych rzeczach. Nie chc�
powiedzie�, gdzie go
spotka�em, boj� si�, aby to nie wywar�o na czytelnikach fa�szywego wra�enia,
poniewa� wyra�ny
rozd�wi�k mi�dzy cz�owiekiem a jego otoczeniem jest cz�sto okoliczno�ci� bardzo
zwodn�.
Byli�my czas jaki� w wielkiej przyja�ni i nie chcia�bym go nara�a� na
nieprzyjemne podejrzenia,
cho� jestem pewien, �e zachowa�by si� oboj�tnie wobec podejrze�, tak jak
zachowywa� si�
oboj�tnie wobec wszystkich innych przykro�ci �ycia. Nie by�, oczywi�cie,
identyczny z Heystem;
da� mi tylko � na podstawie kr�tkiej znajomo�ci � fizyczne i moralne t�o do
mojego Heysta.
Nasza znajomo�� trwa�a kr�tko bynajmniej nie z mojej winy, gdy� oczarowa�o mi�
pe�ne wdzi�ku
oderwanie tego cz�owieka od �ycia; w stosunku do siebie musia�em jednak uzna� to
oderwanie za
przesadne. Heyst opu�ci� hotel nie zostawiaj�c po sobie �adnego �ladu.
Zaciekawi�o mi�, dok�d
wyjecha�, ale teraz ju� wiem. Znik� mi z oczu tylko po to, aby zapl�ta� si� w t�
nieuniknion�
przygod�, czekaj�c� na niego na tym �wiecie, kt�ry uwa�a� niezmiennie za
z�owieszczy cie�
wiruj�cy w blasku s�o�ca. W ci�gu lat przypomina�o mi go cz�sto wyra�one przez
kogo� uczucie
lub szczeg�lne znaczenie jakiego� zdania zas�yszanego przypadkiem, tak �e
przypisa�em mu wiele
s��w, kt�re pad�y z ust innych ludzi i wyp�yn�y z nastroj�w mniej wznios�ych i
mniej
wzruszaj�cych.
Te same spostrze�enia mo�na zastosowa� mutatis mutandis i do pana Jonesa, kt�ry
powsta� na
podstawie znajomo�ci znacznie pobie�niejszej. Pana Jonesa (czy jak tam si�
nazywa�) nie unios�a
ode mnie fala �ycia. Odwr�ci� si� do mnie plecami i wyszed� z pokoju. By�o to w
roku 1875, w
ma�ym hoteliku na Wyspie �w. Tomasza w Indiach Zachodnich. Zastali�my go
rozci�gni�tego na
trzech krzes�ach w pewne gor�ce popo�udnie: le�a� samotnie w�r�d g�o�nego
brz�czenia much, a
nieruchomo�� jego i trupi wygl�d sprawia�y, �e to brz�czenie wydawa�o si�
dziwnie ponure. Nasze
wtargni�cie musia�o mu si� nie podoba�, gdy� wsta� nagle i wyszed�, zostawiaj�c
mi� pod
niewypowiedzianie dziwacznym wra�eniem swoich cienkich piszczeli. Jeden z mych
towarzyszy
powiedzia�, �e ten cz�owiek jest najzawzi�tszym graczem, jakiego spotka� w �yciu.
�Zawodowy
szuler?� � zapyta�em. �On jest zupe�nie niemo�liwy � odrzek� m�j towarzysz � ale
musz�
przyzna�, �e do pewnych granic gra uczciwie.� Ciekaw jestem, dok�d si�ga�y te
granice. Nigdy go
ju� nie widzia�em, zdaje mi si�, �e wyszed�szy z hotelu siad� na parowiec, kt�ry
odp�yn�� w
godzin� potem do innych port�w w stron� Aspinallu. Charakterystyczn� bezczelno��
pana Jonesa
zaobserwowa�em u innego osobnika o typie wr�cz odmiennym. Nie chc� m�wi�, sk�d
wzi��em
spos�b my�lenia pana Jonesa, poniewa� nie lubi� rzuca� krzywdz�cych insynuacji.
Tak si� z�o�y�o, �e w tym samym roku Ricardo � prototyp Ricarda � by� moim
wsp�pasa�erem na malutkim i niezmiernie brudnym szkunerze, podczas
czterodniowego
przejazdu z jednej miejscowo�ci do drugiej � w Zatoce Meksyka�skiej � mniejsza o
nazw� tych
miejscowo�ci. �w pasa�er le�a� prawie ci�gle na pok�adzie, niejako u moich st�p,
od czasu do
czasu podnosi� si� na �okciu i m�wi� o sobie bez ko�ca � ale m�wi� w�a�ciwie nie
do mnie i nawet
nie w intencji, abym go wys�ucha� (nie patrzy� przed siebie, wzrok jego tkwi�
ci�gle w pok�adzie);
wygl�da�o to, jak gdyby si� zwierza� swemu zaufanemu diab�u. Niekiedy rzuca� na
mnie spojrzenie
i porusza� dziwacznie sztywnymi w�sikami. Oczy mia� zielone i do dzi� dnia, gdy
patrz� na kota,
przypominaj� mi si� dok�adnie kontury tamtej twarzy. Nie zwierzy� mi si�, w
jakim celu odbywa t�
podr� i czym si� zajmuje. Prawd� powiedziawszy, jedynym podr�nym, kt�ry by�by
m�g� m�wi�
otwarcie o swej dzia�alno�ci i zamiarach by� bardzo zatabaczony i przemi�y w
rozmowie zakonnik,
przeor klasztoru, podr�uj�cy w towarzystwie m�odziutkiego braciszka o
szczeg�lnie okrutnej
twarzy. W ciemnej i niewypowiedzianie wstr�tnej kajucie tego szkunera jecha�
tak�e z nami stary
pan, wyci�gni�ty na wznak w koi, Hiszpan, w�a�ciciel licznych kufr�w � ci�ko
chory, jak
zapewnia� Ricardo. Wygl�da�o na to, �e Ricardo jest s�u��cym czy domownikiem
tego
wiekowego, dystyngowanego pana, kt�ry raz na samym pocz�tku podr�y mia� d�ug�
rozmow�
szeptem z zakonnikiem, a potem ju� tylko wydawa� s�abe j�ki, pali� papierosy i
wo�a� od czasu do
czasu na Marcina g�osem pe�nym b�lu. W�wczas ten, kt�ry w ksi��ce sta� si�
Ricardem, schodzi�
do wstr�tnej i ha�a�liwej dziury, przepada� tam tajemniczo i � wracaj�c na
pok�ad z
nieprzeniknion� twarz� � milcza� lub kontynuowa� ku memu zbudowaniu wyk�ad o
swym
wewn�trznym stosunku do �ycia, o�ywiony jaskrawymi przyk�adami najokrutniejszej
tre�ci. Czy
chcia� mnie przestraszy�? czy skusi�? czy zdziwi�? czy wywo�a� m�j zachwyt?
Zdo�a� mi� tylko
roz�mieszy� i wzbudzi� we mnie niedowierzanie. Jak to si� zdarza u �otr�w, nie
by� wcale nudny.
Zreszt� naiwno�� moja by�a w�wczas tak wielka, �e nie mog�em wzi�� jego
filozofii na serio.
Przez ca�y ten czas trzyma� jedno ucho zwr�cone w stron� kajuty jak wierny s�uga,
ale mimo to
mia�em wra�enie, �e w ten czy inny spos�b narzuci� si� choremu dla swych
w�asnych cel�w.
Czytelnik nie zdziwi si� wi�c, gdy mu powiem, �e pewnego ranka padrone szkunera
oznajmi� mi
bez szczeg�lnego wzruszenia, i� �bogaty pan tam na dole� umar�; skona� w nocy.
Nie
przypominam sobie, aby mi� kiedy tak wzruszy�a samotna �mier� cz�owieka zupe�nie
mi obcego.
Zajrza�em przez luk �wietlny i zobaczy�em, jak wierny Marcin obwi�zywa� sznurami
sk�rzane
kufry nieboszczyka, z kt�rego ca�ej postaci wida� by�o tylko bia�� brod� i orli
nos, majacz�ce w
mrocznych g��biach ohydnej, dusznej koi.
Poniewa� wiatr usta� zupe�nie w ci�gu popo�udnia i cisza trwa�a przez ca�� noc,
a tak�e gro�ny,
p�omienny dzie�, zmar�ego �bogatego pana� wypad�o wrzuci� w morze o zachodzie
s�o�ca, cho�
w�a�ciwie by�o ju� wida� cel naszej . podr�y � niskie, zapowietrzone wybrze�e
obramowane
lini� mangrowii. Zacny przeor rzek� do mnie z g��bokim wsp�czuciem: �Ten biedak
zostawi�
m�od� c�rk�.� Nie wiem, kto mia� si� ni� zaopiekowa�, ale widzia�em, jak wierny
Marcin
przewozi� bardzo troskliwie kufry ze statku na brzeg, zanim jeszcze zd��y�em
wyl�dowa�. By�bym
si� mo�e zaj�� na chwil� �ledztwem tego tak wylanego cz�owieka, ale zaprz�ta�y
mi� w�asne
bardzo nagl�ce sprawy, kt�re skomplikowa�y si� w ko�cu przez trz�sienie ziemi �
tak i� zabrak�o
mi czasu dla Ricarda. Nie potrzebuj� m�wi� czytelnikowi, �e go jednak nie
zapomnia�em.
M�j kontakt z wiernym Pedrem by� znacznie kr�tszy, a obserwacj� nad nim
przeprowadzi�em
mniej dok�adnie, w warunkach bez por�wnania gro�niejszych. Przerwa�o mi t�
obserwacj� nag�e
natchnienie, aby usun�� si� z drogi obserwowanego obiektu. Dzia�o si� to w
sza�asie z mat
rozpi�tych na tykach obok �cie�ki. Wszed�em tam, aby poprosi� o butelk�
limoniady, i do dzi� dnia
nie mam najmniejszego poj�cia, jaki szczeg� mojej powierzchowno�ci czy
zachowania wzbudzi�
straszliwy gniew Pedra. Ten gniew sta� si� dla mnie widoczny w niespe�na dwie
minuty od chwili,
gdy moje oczy pierwszy raz na Pedrze spocz�y, i cho� niezmiernie by�em
zdziwiony, nie
pozosta�em oczywi�cie na miejscu, aby zbada� pow�d owego gniewu. Zwia�em
najbli�sz� drog�
� przez �cian�. Ta bestialska zjawa i pewien olbrzymi Murzyn, z kt�rym zetkn��em
si� na Haiti
zaledwie w par� miesi�cy potem � oba te spotkania ustali�y raz na zawsze moje
wyobra�enie o
�lepej, rozjuszonej, bezrozumnej w�ciek�o�ci. Murzyn �ni� mi si� potem latami.
Pedro nigdy.
Wra�enie by�o mniej silne. Za pr�dko zszed�em Pedrowi z drogi.
Wydaje mi si� naturalne, �e ta tr�jka, schowana w jakim� zakamarku mej pami�ci,
wysz�a nagle
na �wiat�o dzienne; tak naturalne, i� nie usprawiedliwiam si� wcale z
egzystencji tych trzech ludzi.
Tkwili w moich wspomnieniach i musieli si� stamt�d wydosta�; jest to dostateczne
usprawiedliwienie dla powie�ciopisarza, kt�ry zabra� si� do swego rzemios�a bez
przygotowania
bez powzi�tego z g�ry zamiaru i bez �adnej innej moralnej intencji poza t�,
kt�ra przenika
ca�okszta�t naszego �wiata.
Poniewa� ta przedmowa dotyczy przede wszystkim pochodzenia os�b wyst�puj�cych w
powie�ci i moich z nimi stosunk�w, musz� zaj�� si� tak�e Len�. Gdybym o niej
zamilcza�,
wygl�da�oby to na lekcewa�enie, a nic nie jest mi bardziej obce ni� lekcewa��cy
stosunek do Leny.
Je�li ze wszystkich os�b zapl�tanych w �tajemnic� Samburanu� przestawa�em
najd�u�ej z
Heystem (lub tym, kt�rego Heystem nazywam), to dziewczynie zwanej Len�
przypatrywa�em si�
najd�u�ej, z najbardziej wyt�on� uwag�. Ta uwaga wyp�ywa�a z lenistwa, do
kt�rego mam talent
wrodzony. Pewnego wieczoru zaw�drowa�em do kawiarni w mie�cie nie le��cym pod
zwrotnikiem, lecz na po�udniu Francji. W sali pe�no by�o tytoniowego dymu,
rozgwaru, klekotu
domina i d�wi�k�w piskliwej muzyki. Orkiestra chyba by�a mniejsza od tej, kt�ra
si� popisywa�a w
hali Schomberga, i wygl�da�a bardziej na zesp� rodzinny ni� na zebran�
przygodnie kapel�;
musz� wyzna�, �e wszystko razem robi�o wra�enie znacznie przyzwoitsze od
muzycznego
przedsi�biorstwa Zangiacoma. By�o w tym tak�e mniej pretensjonalno�ci, a nastr�j
panowa�
bardziej domowy, �e si� tak wyra��, i poufa�y, poniewa� w przerwach, gdy
wszystkie muzykantki
opuszcza�y estrad�, jedna z nich chodzi�a w�r�d marmurowych stolik�w, zbieraj�c
sousy i franki w
pogi�te cynowe naczynie, przypominaj�ce kszta�tem sosjerk�. Ow� muzykantk� by�a
m�oda
dziewczyna. Mam teraz wra�enie, �e oboj�tno��, z jak� pe�ni�a sw�j obowi�zek,
by�a r�wnie
wielka, a mo�e jeszcze wi�ksza ni� wynios�o�� Heysta w stosunku do wszelkich
poni�e�, na kt�re
ludzki rozum jest nara�ony w drodze przez �ycie. Chodzi�a od sto�u do sto�u
milcz�c, z szeroko
rozwartymi oczyma jak lunatyczka i potrz�sa�a tylko z lekka pieni�dzmi, aby
zwr�ci� na siebie
uwag�. Rozdzia� morski mojego �ycia dawno ju� si� wtedy sko�czy�, ale trudno
odrzuci� zupe�nie
cechy charakteryzuj�ce nas przez p� �ywota, tote� wpu�ci�em do sosjerki
pi�ciofrankow� monet�,
niby marynarz na urlopie. Lunatyczka odwr�ci�a g�ow�, aby na mnie spojrze�, i
rzek�a: Merci
monsieur* � tonem, w kt�rym nie by�o wdzi�czno�ci, tylko zdziwienie. Musia�em
mie� w�wczas
doprawdy woln� g�ow�, skoro to wystarczy�o, bym zauwa�y�, �e g�os dziewczyny
jest czaruj�cy.
Gdy muzykantki wr�ci�y na miejsca, przesun��em troch� krzes�o, �eby brodaty
m�czyzna, kt�ry
dyrygowa� orkiestr�, nie zas�ania� mi tej dziewczyny. O ile mi si� zdaje, m�g�
to by� jej ojciec, ale
prawdziw� jego misj� w �yciu by�o sta� si� prototypem Zangiacoma w Zwyci�stwie.
Zdobywszy
dobry punkt obserwacyjny, podczas drugiej cz�ci programu patrzy�em naturalnie
dalej (z
lenistwa) na dziewczyn�. Zarys jej ciemnej g��wki pochylonej nad skrzypcami
przykuwa� oczy, a
gdy wypoczywa�a w przerwach niezmiernie d�ugiego programu, wygl�da�a w swej
bia�ej sukni, z
opalonymi r�kami za�o�onymi na kolanach, jak �ywy obraz marzycielskiej naiwno�ci.
Podstarza�a
z�o�nica przy pianinie mog�a by� jej matk�, cho� nie zauwa�y�em mi�dzy nimi
najl�ejszego
podobie�stwa. Ze stosunku, jaki je ��czy�, jedn� rzecz stwierdzi�em na pewno:
owo okrutne
uszczypni�cie w rami�. Jestem pewien, �e to widzia�em! Pomyli� si� nie mog�em.
Zanadto by�em
rozleniwiony, aby wymy�li� ni st�d ni zow�d takie okrucie�stwo. Mo�e to by� i
�art, ale
dziewczyna zerwa�a si� jak oparzona. Mo�e to by� i �art. Lecz widzia�em dobrze,
jak �rozmarzona
naiwno�� rozciera�a delikatnie bol�ce miejsce id�c g�siego za innymi
muzykantkami �rodkowym
przej�ciem w�r�d marmurowych stolik�w � w rozgwarze g�os�w, w klekocie domina, w
niebieskiej atmosferze tytoniowego dymu. O ile mi si� zdaje, ta orkiestra
opu�ci�a miasto
nazajutrz.
A mo�e tylko przenios�a si� do wielkiej kawiarni po drugiej stronie Place de la
Comedie. To
bardzo mo�liwe. Nie przeszed�em jednak przez plac, aby si� o tym przekona�. Moje
rozleniwienie
w�a�nie nada�o szczeg�lny urok dziewczynie i nie chcia�em zniweczy� tego uroku
przez jaki�
niepotrzebny wysi�ek. Nadczu�o�� moja w owym rozleniwionym nastroju utrwali�a na
tak d�ugo to
wra�enie, �e gdy nadesz�a chwila spotkania dziewczyny z Heystem, czu�em, i� Lena
sprosta po
bohatersku wszystkim wymaganiom ryzykownej i niepewnej przysz�o�ci. Tak by�em o
tym
prze�wiadczony, �e pozwoli�em jej uciec z Heystem � nie bez wzruszenia, ale z
pewno�ci� bez
z�ych przeczu�. I zaiste, wobec tryumfalnego ko�ca Leny, c� wi�cej m�g�bym
zrobi� dla jej
rehabilitacji i dla jej szcz�cia?
J.C.
CZʌ� PIERWSZA
I
W naszym o�wieconym stuleciu ka�dy ucze� wie o tym, �e mi�dzy w�glem a
diamentami
zachodzi bardzo bliskie pokrewie�stwo chemiczne. Przypuszczam, �e w�a�nie
dlatego niekt�rzy
nazywaj� w�giel �czarnymi diamentami�. Oba te minera�y stanowi� bogactwo, ale
w�giel daleko
trudniej przewozi� ni� diamenty. Z tego punktu widzenia musimy stwierdzi� w
w�glu bardzo
przykry brak koncentracji. Gdyby tak da�o si� schowa� kopalni� w�gla do kieszeni
od kamizelki!
Ale to niemo�liwe. Poza tym dziwny jaki� urok ma dla nas w�giel � najcenniejszy
z towar�w
naszego wieku � tego wieku, w kt�rym obozujemy jak oszo�omieni podr�ni we
wspania�ym,
gwarnym hotelu. Ot� s�dz�, �e dwa powy�sze wzgl�dy, jeden praktyczny, a drugi
raczej
mistyczny, powstrzyma�y od wyjazdu Heysta � Aksela Heysta.
Podzwrotnikowa Sp�ka W�glowa zosta�a zlikwidowana. �wiat finans�w jest
tajemnicz�
krain�, w kt�rej mo�e si� zdarzy� ten niewiarygodny fakt, �e stan lotny
poprzedza stan p�ynny.
Najpierw ulatnia si� kapita�, a potem nast�puje stan p�ynny � czyli likwidacja
interes�w. S� to
zjawiska przeciwne zasadom fizyki � i one to w�a�nie spowodowa�y przewlek��
bezczynno��
Heysta, z powodu kt�rej brali�my go cz�sto na j�zyki, w do�� zreszt� przyjazny
spos�b.
Bezw�adna jednostka nie wyrz�dza nikomu nic z�ego, nie usposabia wrogo �
zas�uguje zaledwie
na drwiny. Zdarza si� niekiedy, �e i ta bezw�adno�� jest zawad�, ale o Akselu
Hey�cie nie mo�na
by�o tego powiedzie�. Nie przeszkadza� nikomu � zupe�nie jak gdyby tkwi� na
najwy�szym
szczycie Himalaj�w, i nawet w pewnym znaczeniu by� r�wnie jak ten szczyt
widoczny. W tej
okolicy �wiata ka�dy o nim s�ysza� i wiedzia�, �e mieszka na swojej wysepce.
Wyspa jest jakby
szczytem g�ry. Aksel Heyst tkwi� na niej nieruchomo, a zamiast nieuchwytnej,
przejrzystej i
burzliwej toni powierza, rozp�ywaj�cej si� w bezkresie, otacza�o go ciep�e,
p�ytkie morze,
spokojna odnoga wielkich w�d, kt�re obejmuj� wszystek l�d naszego globu.
Najcz�stszymi
go��mi Heysta by�y cienie � cienie chmur, o�ywiaj�ce ponur� monotoni�
bezdusznego
podzwrotnikowego s�o�ca. Najbli�szym jego s�siadem � m�wi� tu o rzeczach
ujawniaj�cych
jakie�kolwiek o�ywienie � by� leniwy wulkan, kt�ry dymi� z lekka dzie� ca�y tu�
nad p�nocnym
horyzontem, a nocami roznieca� w�r�d jasnych gwiazd t�py, czerwony blask, co
roz�arza� si� i
przygasa� kurczowo jak koniec olbrzymiego cygara, kt�rym raz po raz zaci�ga si�
kto� w
ciemno�ciach. Aksel Heyst pali� tak�e i gdy wychodzi� z cygarem na werand� przed
p�j�ciem na
spoczynek, �arzy� si� przed nim w mroku kr��ek takiej samej wielko�ci jak ten
drugi, oddalony o
wiele, wiele mil.
Wulkan dotrzymywa� mu niejako towarzystwa w�r�d ciemno�ci, kt�re bywa�y niekiedy
tak
g�ste, �e � zdawa�o si� � nie przepuszcz� nawet najl�ejszego wietrzyka. Zreszt�
rzadko kiedy
zjawia� si� powiew, zdolny utrzyma� pi�rko w powietrzu. Prawie co wiecz�r przez
ca�y rok Heyst
by�by m�g� siadywa� na dworze przy niczym nie os�oni�tej �wiecy i czyta�
kt�r�kolwiek z ksi��ek
pozosta�ych po zmar�ym ojcu. A by� ich zapas niema�y. Lecz Heyst nie robi� tego
nigdy;
prawdopodobnie ba� si� moskit�w. I nigdy cisza nie natchn�a go my�l�, by
zwr�ci� si� z jak��
uwag� do kolegi�ognika, �arz�cego si� nad wulkanem. Nie by� przecie� wariatem.
Dziwak bo
dziwak, to prawda, mo�na to by�o powiedzie� i m�wiono tak rzeczywi�cie; ale
ka�dy przyzna, �e
mi�dzy tymi dwoma poj�ciami jest jeszcze ca�a przepa��.
W ksi�ycowe noce milczenie obejmuj�ce Samburan (zwany na mapie Wysp� Okr�g��)
mia�o
w sobie co� ol�niewaj�cego. Dom i najbli�sze otoczenie zalane zimnym �wiat�em
wygl�da�y jakby
jaka� opuszczona osada poch�oni�ta przez d�ungl�. Heyst patrzy� na niewyra�ne
zarysy dach�w
nad nisk� ro�linno�ci�, na �amane cienie bambusowych p�ot�w w�r�d po�yskliwej,
wysokiej trawy,
na szmat zaro�ni�tej drogi, biegn�cej uko�nie przez poszarpany g�szcz ku
brzegowi oddalonemu o
par�set jard�w; wida� tam by�o ciemny pomost i co� na kszta�t kopca, czarnego od
strony cienia jak
atrament. Ale przede wszystkim rzuca�a si� w oczy olbrzymia czarna tablica
umieszczona na
dw�ch s�upach; gdy ksi�yc przew�drowa� na drug� stron�, ukazywa�y si� na niej
Heystowi bia�e
litery P.S.W., wysoko�ci przynajmniej dw�ch st�p. By�y to inicja�y
Podzwrotnikowej Sp�ki
W�glowej, nale��cej do chlebodawc�w Heysta, a �ci�lej m�wi�c, do by�ych jego
chlebodawc�w.
Zgodnie z tajnikami �wiata finans�w, sprzecznymi naturze, kapita� P.S.W. ulotni�
si� w
przeci�gu dw�ch lat i towarzystwo przesz�o w �stan p�ynny� likwidacji � nie
dobrowolnej, s�dz�,
lecz przymusowej. W tym procesie nie by�o jednak nic gwa�townego. Dokonywa� si�
powoli; i
podczas gdy likwidacja � w Londynie i Amsterdamie � posuwa�a si� ��wim krokiem,
Aksel
Heyst, wymieniony w prospekcie jako �dyrektor podzwrotnikowy�, pozostawa� na
swoim
stanowisku w Samburanie, stacji w�glowej, oznaczonej numerem pierwszym.
Ale Samburan by� nie tylko stacj� w�glow�; znajdowa�a si� tam r�wnie� i kopalnia.
Pok�ady
w�gla ci�gn�y si� zboczem wzg�rz o nieca�e pi��set jard�w od ko�lawego pomostu
i imponuj�cej,
czarnej tablicy. Celem sp�ki by�o ow�adni�cie wszystkimi kopalniami w�gla na
wyspach
podzwrotnikowych i eksploatacja ich dla miejscowego handlu. A pok�ad�w by�o bez
liku. Heyst
odkry� je w tych okolicach, natkn�wszy si� na nie podczas swych bezcelowych
w�dr�wek; �e za�
prowadzi� zawsze o�ywion� korespondencj�, rozpisa� si� o nich szeroko do
przyjaci� w Europie.
Tak przynajmniej opowiadano.
Nie s�dzili�my, aby Heyst marzy� o bogactwach � a w ka�dym razie nie pragn�� ich
dla siebie.
Zdaje si�, �e najwi�cej obchodzi�o go to, co nazywa� �d��eniem naprz�d�, my�l�c
zapewne o
organizacji �wiata w og�le. Wi�cej ni� sto os�b spo�r�d mieszka�c�w wysp
s�ysza�o, jak m�wi�, �e
�ca�a okolica zrobi�a wielki krok naprz�d�. Zamaszysty ruch r�k� towarzysz�cy
tym s�owom
uzmys�awia�, �e tropikalne obszary zmuszone s� do posuwania si� naprz�d. W
zwi�zku z
wytwornym obej�ciem Heysta by�o to bardzo przekonywaj�ce, a w ka�dym razie
zamyka�o
ludziom usta � przynajmniej na jaki� czas. Nikt nie mia� ochoty zaprzeczy�, gdy
Heyst
przemawia� tym tonem. Jego przej�cie si� spraw� w�glow� nie przeszkadza�o nikomu.
Nie grozi�o
bynajmniej niebezpiecze�stwo, aby kto� m�g� wzi�� na serio marzenia o w�glu
podzwrotnikowym, po c� wi�c by�o sprawia� mu przykro��? Tak rozumowali r�ni
ludzie w
solidnych biurach handlowych, kt�re Heyst odwiedza�, przybywszy ze wschodu z
listami
polecaj�cymi i czekami wystawionymi na skromne sumy. Dzia�o si� to jeszcze na
kilka lat
przedtem, nim pok�ady w�gla zacz�y si� pi�trzy� w �artobliwych a wykwintnych
wywodach
Heysta. Od samego pocz�tku trudno by�o ustali�, kim on jest rzeczywi�cie. Nie
by� podr�nikiem.
Podr�nik wyje�d�a i wraca, d��y do jakiego� okre�lonego miejsca, Heyst nie
wyje�d�a�.
Spotka�em kiedy� pewnego cz�owieka � dyrektora filii Stowarzyszenia Bank�w
Wschodnich w
Malakce � do kt�rego Heyst nagle wykrzykn��, bez zwi�zku z jak�kolwiek
poprzedni� rozmow�
(by�o to w klubie, w pokoju bilardowym): � Jestem oczarowany tymi wyspami.
Wyrwa� si� z tym
ni st�d ni zow�d, a propos de bottes, jak m�wi� Francuzi, w chwili gdy pociera�
kred� sw�j kij.
Mo�e doprawdy kto� urok na niego rzuci�? Wi�cej jest czar�w na �wiecie, ni�
�ni�o si�
przeci�tnym czarownikom.
Jednym s�owem ko�o o promieniu o�miuset mil, zakre�lone woko�o pewnego punktu na
p�nocnym Borneo, by�o dla Heysta ko�em zaczarowanym. Si�ga�o do Manili, gdzie
zjawia� si�
niekiedy; dotyka�o Sajgonu, gdzie go raz jeden widziano. Mo�e by�y to wysi�ki
Heysta, aby si�
spod czaru wyzwoli�? W takim razie nie odnios�y zamierzonego skutku. Czar by�
widocznie nie do
przezwyci�enia. Dyrektor, kt�ry us�ysza� �w wykrzyk zachwytu Heysta, by� tak
dalece pod
wra�eniem jego zapa�u, uniesienia � czy jak to nazwa� � a mo�e i dziwaczno�ci
jego s��w, �e
opowiada� o tym niejednemu.
� Dziwny cz�owiek z tego Szweda � dodawa� jako jedyny komentarz. Z tej relacji
wzi�a
pocz�tek nazwa �zaczarowany Heyst�, kt�r� przyczepiono naszemu bohaterowi.
Mia� tak�e i inne przezwiska. Za swoich m�odych lat � d�ugo przedtem, nim
zacz�a go zdobi�
�ysina � uda� si� raz z listem polecaj�cym do pana Tesmana ze sp�ki �Bracia
Tesman� �
pierwszorz�dnej firmy w Sourabayi. Pan Tesman by� uprzejmym, dobrodusznym
staruszkiem i nie
bardzo wiedzia�, co z go�ciem pocz��. O�wiadczy�, �e pragnie uczyni� jego pobyt
na wyspach jak
najprzyjemniejszym, �e sp�ka gotowa jest popiera� jego zamierzenia itd., po
czym przyj��
podzi�kowania Heysta i prowadzi� dalej zwyk�� w tych okoliczno�ciach rozmow�,
dopytuj�c si�
zwolna ojcowskim tonem:
� A wi�c najbardziej interesuje si� pan�
� Faktami � wtr�ci� Heyst zwyk�ym swoim uprzejmym tonem. � Nie ma nic
ciekawszego
nad fakty. Nagie fakty. Tylko fakty, panie Tesman.
Nie wiem, czy stary Tesman zgadza� si� z nim, czy nie, ale musia� o tym
opowiada�, bo na
pewien czas Heyst zyska� przezwisko �Nagie Fakty�. Mia� ju� takie szczeg�lne
szcz�cie, �e
w�asne powiedzenia przyczepia�y si� do niego staj�c si� cz�ci� nazwiska. Przez
jaki� czas potem
w��czy� si� po Morzu Jawajskim, na kt�rym� z handlowych szkuner�w Tesmana, a
wreszcie znik�
na arabskim statku w okolicach Nowej Gwinei. Pozosta� bardzo d�ugo w tej
odleg�ej cz�ci
zaczarowanego ko�a i prawie ju� o nim zapomniano, gdy zjawi� si� zn�w na
tubylczym statku,
pe�nym w��cz�g�w z Goram. Spalony by� na czarno od s�o�ca i bardzo chudy; w�osy
mocno mu si�
przerzedzi�y. Pod pach� trzyma� tek� ze Szkicami, kt�re ch�tnie pokazywa�, ale
poza tym bardzo
by� ma�om�wny. Opowiada� tylko, �e sp�dzi� czas �bardzo przyjemnie�. Cz�owiek,
kt�ry jedzie
dla rozrywki na Now� Gwine� � no, no!
W kilka lat p�niej, gdy znik�y ju� z jego twarzy ostatnie �lady m�odo�ci, a
reszta w�os�w � z
ciemienia, gdy rudoz�ote, poziome w�sy rozros�y si� okazale, pewien bia�y
cz�owiek o z�ej
reputacji obdarzy� go nowym epitetem. Postawi� trz�s�c� si� r�k� wysmuk�y, pusty
kieliszek
zap�acony przez Heysta i wyrzek� z m�dro�ci� pe�n� rozwagi, niedost�pn� dla
przeci�tnych ludzi
pij�cych tylko wod�:
� Heyst jest d�entelmenem co si� zowie. Co si� zowie! Ale to ut� uto� utopista.
Heyst opu�ci� w�a�nie przed chwil� przybytek publicznego pokrzepiania si�, gdzie
to
o�wiadczenie zosta�o wyg�oszone. Czy�by by� doprawdy utopist�? S�owo daj�, raz
tylko s�ysza�em
jak wypowiedzia� zdanie, kt�re mog�o zdradza� pewn� sk�onno�� w tym kierunku.
By�o to
zaproszenie wystosowane w�a�nie do starego McNaba. Heyst zwr�ci� si� do niego z
t� wytworn�
uprzejmo�ci� w pozie, ruchu i g�osie, kt�ra stanowi�a jego rys charakterystyczny,
i rzek� z
�artobliwym wykwintem:
� Niech�e pan p�jdzie z nami ugasi� pragnienie, panie McNab.
Ot� to w�a�nie. Cz�owiek, kt�ry m�g� proponowa� � cho�by �artem � staremu
McNabowi,
aby ugasi� pragnienie, taki cz�owiek musia� by� doprawdy utopist� goni�cym za
chimerami;
albowiem bezpo�redni� ironi� Heyst nigdy nie szafowa�. Mo�e w�a�nie dlatego
lubiano go og�lnie.
W tym okresie swego �ycia by� w pe�ni fizycznego rozwoju; okaza�a jego, marsowa
posta� o �ysej
g�owie i d�ugich w�sach przypomina�a portrety Karola XII, awanturniczej pami�ci..
Mimo to nic
nie upowa�nia�o do przypuszcze�, aby Heyst by� pod jakimkolwiek wzgl�dem
cz�owiekiem
wojowniczym.
II
Mniej wi�cej w tym samym czasie Heyst zawar� sp�k� z Morrisonem na warunkach, o
kt�rych
w�a�ciwie nikt nic nie wiedzia�. Jedni m�wili, �e Heyst jest wsp�lnikiem.
Morrisona, inni � �e
przebywa u niego w charakterze p�atnego go�cia, ale rzeczywisto�� by�a daleko
bardziej zawi�a.
Pewnego dnia Heyst znalaz� si� w Timorze. Czemu w�a�nie w Timorze, a nie
gdziekolwiek indziej,
nikt nie m�g�by tego powiedzie�. Ot� Heyst w��czy� si� w pobli�u Delii, tego
siedliska zarazy, i
poszukiwa� zapewne jakich� nieodkrytych jeszcze fakt�w, gdy natkn�� si� na ulicy
na Morrisona,
kt�ry by� r�wnie� � po swojemu � cz�owiekiem �zaczarowanym�. Gdy wspominano
Morrisonowi o powrocie do kraju � a pochodzi� z Dorsetshire � wstrz�sa� si� ca�y.
M�wi�, �e w
Anglii ciemno i wilgotno, �e cz�owiek �yje tam, jakby tkwi� g�ow� i ramionami w
mokrym worku
z juty. Ale to by� tylko taki przesadny spos�b wyra�ania si�. Morrison nale�a�
do �naszej paczki�.
By� w�a�cicielem i kapitanem handlowego brygu �Capricorn*� i podobno radzi�
sobie z nim
doskonale, ale mia� jedn� wad�: za wiele altruizmu. Ub�stwiali go mieszka�cy
licznych zapad�ych
wiosek le��cych nad pos�pnymi strumieniami i nieznanymi zatokami, gdzie
prowadzi� �handel
zamienny�. Przep�ywa� cz�sto niezmiernie niebezpieczne przesmyki, aby dotrze� do
n�dznej
osady i znale�� tam zg�odnia�� ludno��, domagaj�c� si� ry�u; co si� za� tyczy
�handlu
zamiennego�, to produkty z ca�ej owej osady nie by�yby nape�ni�y podr�nej
torebki Morrisona.
Nie zwa�aj�c na to, wy�adowywa� ry� w�r�d og�lnego rozradowania, t�umaczy�
ludziom, �e to
zaliczka, �e s� teraz jego d�u�nikami, wyg�asza� kazanie o energii i
pracowito�ci, wci�ga�
szczeg�owo d�ug do notatnika, kt�ry zawsze nosi� przy sobie � i na tym ko�czy�a
si� ca�a
transakcja. Nie wiem, czy Morrison zdawa� sobie z tego spraw�, ale mieszka�cy
osady nie mieli
pod tym wzgl�dem �adnych w�tpliwo�ci. Skoro tylko z nadbrze�nej wsi dojrzano, �e
bryg si�
zbli�a, rozpoczyna�o si� wielkie bicie w gongi, wywieszano wszystkie flagi,
dziewcz�ta
przystraja�y w�osy kwiatami, t�um t�oczy� si� na wybrze�u, a promieniej�cy
Morrison patrzy� z
rozkosz� przez monokl na to radosne podniecenie. Wzrostu by� wysokiego, twarz
mia� chud� i
g�adko wygolon�; wygl�da� na adwokata, kt�ry zerwa� z palestr�. Przestrzegali�my
go cz�sto:
� Nie zobaczysz nigdy �adnej ze swoich zaliczek, je�li b�dziesz tak post�powa�!
Robi� przebieg�� min�.
� Nie b�jcie si�, ju� ja ich kt�rego dnia przycisn�! Ale, ale � dodawa�,
wyci�gaj�c sw�j
nieod��czny notatnik � przypomnia�em sobie tak� a tak� wie�. Wcale nie�le im si�
teraz powodzi:
wezm� si� zaraz do nich na pocz�tek.
I zapisywa� w notatniku srog� uwag�:
� Wycisn�� wszystko z takiej a takiej wsi za pierwsz� bytno�ci�.
Potem wsuwa� o��wek z powrotem i trzaska� gumk� o notatnik z wyrazem nieugi�tej
stanowczo�ci; tylko �e owo �wyciskanie� nigdy nie nast�powa�o. Niekt�rzy
szemrali z tego
powodu twierdz�c, �e Morrison dezorganizuje handel. Mo�e i by�o tak rzeczywi�cie
� ale w
stopniu bardzo nieznacznym. Wi�kszo�� osad, z kt�rymi handlowa�, nieznana by�a
nie tylko
geografii, ale nawet i owej specjalnej wiedzy kupieckiej, kt�r� przekazuje si�
ustnie, bez ostentacji
i kt�ra sk�ada si� na zasoby tajnych miejscowych wiadomo�ci. Niekt�rzy dawali do
zrozumienia,
�e Morrison ma �on� w ka�dej z owych wiosek, ale wi�kszo�� z nas odrzuca�a z
oburzeniem te
insynuacje. By� to cz�owiek prawdziwie ludzki i raczej asceta.
Kiedy Heyst spotka� go w Delii, szed� ulic� z monoklem zarzuconym na rami�, z
g�ow�
spuszczon�, a beznadziejny jego wygl�d przypomina� jednego z tych niepoprawnych
w��cz�g�w,
kt�rych widuje si� po drogach, jak w�druj� od przytu�ku do przytu�ku. Na okrzyk
Heysta zwr�ci�
ku niemu twarz o dzikim, um�czonym wyrazie. By� zaiste w ci�kim po�o�eniu.
Przed tygodniem
zawin�� do Delii i w�adze portugalskie, pod pozorem jakiej� niedok�adno�ci w
papierach, na�o�y�y
na niego kar� pieni�n� i wzi�y bryg w zastaw.
Morrison nie mia� nigdy w r�ku zbywaj�cej got�wki. Przy jego handlowym systemie
posiadanie
kapita��w by�oby rzecz� bardzo dziwn�; za wszystkie swoje nale�no�ci zapisane w
notatniku nie
m�g�by podnie�� jednego milrejsa � nie m�wi�c ju� o szylingu. Urz�dnicy
portugalscy prosili go,
aby si� nie martwi�. Dali mu tydzie� czasu do wystarania si� o pieni�dze, po
czym bryg mia� by�
sprzedany na licytacji. Ruina stan�a przed Morrisonem. Gdy Heyst zawo�a� na
niego w sw�j
zwyk�y, uprzejmy spos�b, tydzie� dobiega� ju� ko�ca.
Heyst przeszed� na drug� stron� ulicy i rzek� z lekkim uk�onem � niby ksi���,
zwracaj�cy si� w
prywatnej sprawie do drugiego w�adcy:
� Co za mi�a niespodzianka! Czy nie ma pan nic przeciwko temu, aby�my napili si�
czego� w
tej tam ohydnej winiarni? S�o�ce zanadto pali, niepodobna rozmawia� na ulicy.
Wyn�dznia�y Morrison wszed� pos�usznie za Heystem do ciemnej, ch�odnej lepianki,
kt�r�
pogardzi�by w ka�dej innej chwili. By� w rozpaczy. Nie wiedzia� po prostu, co
si� z nim dzieje;
r�wnie �atwo mo�na go by�o zaprowadzi� nad brzeg przepa�ci. Siad� jak automat.
Nie wyrzek� ani
s�owa, ale zobaczywszy przed sob� kieliszek cierpkiego, czerwonego wina,
wychyli� go duszkiem.
Tymczasem Heyst, grzeczny i czujny, siad� naprzeciw niego.
� Obawiam si�, �e pan ma atak febry � rzek� przyja�nie.
J�zyk biednego Morrisona rozwi�za� si� nareszcie.
� Atak febry! � zawo�a�. � Bodajbym mia� febr�, bodajbym mia� zaraz�, to s�
przynajmniej
choroby! Mo�na sobie z nimi poradzi�. Ale ja jestem zamordowany. Jestem
zamordowany przez
tych Portugalczyk�w. Ta banda zmog�a mnie wreszcie. Pojutrze b�d� musia�
poder�n�� sobie
gard�o.
W odpowiedzi na ten nami�tny wybuch Heyst podni�s� z lekka brwi, wyra�aj�c
zdziwienie z
dyskrecj�, kt�ra by by�a na miejscu w salonie. Rozpaczliwy wysi�ek, z jakim
Morrison panowa�
nad sob�, za�ama� si� w ko�cu. Przed spotkaniem Heysta w�drowa� z wyschni�tym
gard�em w�r�d
lepianek z b�ota przez t� n�dzn� mie�cin� i milcza� nie maj�c �ywej duszy, do
kt�rej by m�g� si�
zwr�ci� w swej niedoli. Rozpaczliwe my�li doprowadza�y go wprost do szale�stwa.
Nagle natkn��
si� na bia�ego cz�owieka � bia�ego dos�ownie i w przeno�ni, gdy� Morrison nie
uznawa�, aby
portugalscy urz�dnicy nale�eli do rasy bia�ej � i da� si� unie�� gwa�townemu
wybuchowi
otwarto�ci, kt�ry przyni�s� mu ulg�. Wsparty �okciami o st�, m�wi� ochrypni�tym
g�osem, z
oczyma krwi� nabieg�ymi; daszek okr�g�ego plecionego he�mu ocienia� jego twarz,
nieogolon� i
wyblad��. Bia�e ubranie, kt�rego nie zdejmowa� od trzech dni, by�o brudne.
Wygl�da� ju� jak
cz�owiek zgubiony bez ratunku. Jego widok razi� Heysta, kt�ry jednak nie da�
tego pozna� po
sobie, pokrywaj�c wra�enie swoim wytwornym spokojem. Nie zdradza� nic ponad
uprzejme
zainteresowanie, kt�re winien okaza� cz�owiek, s�uchaj�cy zwierze� drugiego
cz�owieka, a �e taki
spos�b bycia udziela si� zwykle otoczeniu, wi�c Morrison opanowa� si� i ko�czy�
opowiadanie w
tonie konwersacyjnym, jak �wiatowiec.
� To wstr�tny spisek. Ale jestem, niestety, zupe�nie bezsilny. Ten �otr Cousinho
� pan wie,
Andrzej � ju� od lat ostrzy� sobie z�by na m�j statek. Nigdy bym go nie sprzeda�,
oczywi�cie. To
nie tylko ca�y m�j maj�tek, ale i moje �ycie. No wi�c � we dw�ch z naczelnikiem
komory celnej
uknuli ten mi�y spisek. Ca�a licytacja b�dzie naturalnie tylko komedi�. Nie ma
tu nikogo, kto by
m�g� podbi� cen�. Bryg dostanie mu si� za p� darmo � a nawet prawie zupe�nie za
darmo. Pan
mieszka tu na wyspach ju� od szeregu lat. Zna pan nas wszystkich; wie pan, jak
�yjemy. A teraz
b�dzie pan mia� sposobno�� przekona� si�, jak niekt�rzy z nas umieraj�. Bo to
dla mnie �mier�. Nie
mog� si� ju� �udzi�. Czy pan to rozumie?
Morrison panowa� nad sob�, ale czu� by�o ostateczny wysi�ek w jego sztucznym
spokoju. Heyst
zacz�� m�wi�, �e rozumie doskonale �wszystkie okoliczno�ci tego fatalnego
wypadku�, gdy
Morrison szarpn�� si� nagle:
� S�owo daj�, nie mam poj�cia, po co panu m�wi� to wszystko. Widocznie spotkanie
z
prawdziwym bia�ym cz�owiekiem tak na mnie podzia�a�o; nie potrafi�em ukry�
swoich k�opot�w.
Trudno mi to b�dzie wyrazi�, ale kiedy panu ju� tyle nagada�em, mog� r�wnie
dobrze powiedzie�
wi�cej. Niech pan pos�ucha. Dzi� rano pad�em w kajucie na kolana i modli�em si�
o ratunek.
Pad�em na kolana!
� Czy pan jest wierz�cy? � spyta� Heyst z wyra�nym odcieniem szacunku.
� Pewnie, �e nie jestem niedowiarkiem.
W natychmiastowej odpowiedzi Morrisona zabrzmia�a lekka wym�wka. Rozmowa si�
urwa�a;
Morrison bada� zapewne swoje sumienie, a Heyst zachowa� wyraz niezachwianego,
uprzejmego
zainteresowania.
� Modli�em si� jak dziecko, oczywi�cie. Wierz� w modlitw� dziecka � no i kobiety,
ale
przypuszczam, �e B�g wymaga od m�czyzn wi�cej odpowiedzialno�ci. Nie uznaj�
m�czyzn
zanudzaj�cych Wszechmog�cego swoimi g�upimi k�opotami. Uwa�am to za bezczelno��.
A
jednak � dzisiaj rano� doprawdy, nie wyrz�dzi�em nigdy �wiadomie krzywdy �adnemu
bo�emu
stworzeniu� dzisiaj rano modli�em si�. Taki nag�y poryw � i pad�em na kolana. Z
tego pan
widzi�
Patrzyli sobie w oczy z powag�. Biedny Morrison doda� ze zniech�ceniem:
� Tylko �e to jest takie miejsce zapomniane od Boga.
Heyst zapyta� ogl�dnie, czy nie m�g�by si� dowiedzie�, jak wysoka jest suma, za
kt�r� wzi�to
bryg w zastaw.
Morrison st�umi� przekle�stwo i wymieni� kr�tko sum�, kt�ra by�a tak niewielka,
�e ka�dy inny
na miejscu Heysta by�by krzykn�� ze zdziwienia. A nawet i Heyst ledwie zdo�a�
pow�ci�gn��
niedowierzanie w g�osie, gdy pyta� uprzejmie, czy doprawdy Monrison nie
rozporz�dza tak�
ilo�ci� pieni�dzy.
Tak by�o rzeczywi�cie. Morrison mia� ze sob� tylko troch� angielskiego z�ota,
wszystkiego
kilka funt�w. Ca�� got�wk� zostawi� u Tesman�w w Samarangu na wyr�wnanie
rachunk�w,
kt�rych termin p�atno�ci przypada� w czasie jego podr�y. Oczywi�cie pieni�dze
te by�y dla niego
r�wnie niedost�pne, jak gdyby si� znajdowa� na dnie piekielnej otch�ani. M�wi�
to wszystko
szorstkim tonem. Spogl�da� z nag�� niech�ci� na szlachetne czo�o, wielkie,
marsowe w�sy i
zm�czone oczy cz�owieka siedz�cego naprzeciwko. Kt� to jest u diab�a? I po c�
on, Morrison,
siedzi i rozprawia o tym wszystkim? Wiedzia� o Hey�cie tyle co ka�dy z nas,
handluj�cych na
obszarze archipelagu. Gdyby Szwed wsta� nagle i da� mu pi�ci� w nos, nie by�oby
go to bardziej
zdumia�o od faktu, kt�ry teraz nast�pi�: oto ten obcy cz�owiek, ten nieokre�lony
w��cz�ga, rzek� z
lekkim uk�onem:
� Je�eli tylko o to chodzi, b�d� bardzo szcz�liwy, gdy pan pozwoli mi sobie
us�u�y�.
Morrison nie zrozumia�. By� to jeden z tych fakt�w, kt�re si� nigdy nie zdarzaj�
� fakt
nies�ychany. Nie zdawa� sobie sprawy, co znacz� w�a�ciwie s�owa Heysta, p�ki ten
nie rzek�
wyra�nie:
� Mog� panu t� sum� po�yczy�.
� Pan ma te pieni�dze? � wyszepta� Morrison � to znaczy tutaj, w kieszeni?
� Tak, mam je przy sobie. Mi�o mi, �e mog� si� panu przyda�.
Morrison wytrzeszczy� oczy i z otwartymi ustami j�� wodzi� r�k� po ramieniu,
szukaj�c sznurka
od monokla, kt�ry wisia� gdzie� na plecach. Znalaz� go wreszcie i wetkn�� z
po�piechem do oka.
Wygl�da�o to, jakby si� spodziewa�, �e zwyk�e, bia�e, tropikalne ubranie Heysta
przemieni si� w
promienn� szat�, sp�ywaj�c� a� do st�p, �e z ramion jego wytry�nie para wielkich
ol�niewaj�cych
skrzyde� � i jakby nie chcia� opu�ci� ani jednego szczeg�u jego przeobra�enia.
Ale je�li Heyst
by� anio�em zes�anym z wy�yn w odpowiedzi na modlitw�, nie zdradzi� swego
niebia�skiego
pochodzenia �adn� zewn�trzn� oznak�. Tedy Morrison, zamiast pa�� na kolana
zgodnie ze swoim
porywem, wyci�gn�� tylko r�k�, kt�r� Heyst pochwyci� z grzecznym po�piechem,
mrucz�c jakie�
uprzejme s�owa. Morrison dos�ysza� tylko: �Drobnostka � jestem uszcz�liwiony �
us�u�y慔
�A wi�c cuda si� dziej�!� � rozmy�la� przej�ty groz�. Dla niego � jak i dla nas
wszystkich �
ma�o by�o prawdopodobne, aby Opatrzno�� mog�a wybra� na po�rednika w sprawie
dotycz�cej
pieni�dzy tego w�drownego Heysta, kt�ry ani sia�, ani ora�. To, �e znalaz� si� w
Timorze czy te�
gdziekolwiek indziej, �by�o tak naturalne jak sfruni�cie wr�bla ma ram� okienn�
w tej lub innej
chwili. Ale �e m�g� mie� w kieszeni pewn� sum� pieni�dzy � ten fakt w�a�nie
wydawa� si�
niezrozumia�y.
Tak dalece niezrozumia�y, �e gdy brn�li razem piaszczyst� drog� w kierunku
urz�du celnego �
tak�e lepianki z b�ota � aby zap�aci� kar�, Morrison obla� si� nag�e zimnym
potem, stan�� jak
wryty i wykrzykn�� urywanym g�osem:
� Ale� ale czy pan nie �artuje?
� Czy nie �artuj�? � Niebieskie oczy Heysta spojrza�y twardo na zmieszanego
Morrisona. �
Jak pan to rozumie, je�li wolno zapyta�? � m�wi� dalej z ch�odn� uprzejmo�ci�.
Morrison zawstydzi� si�.
� Niech mi pan wybaczy. B�g musia� pana zes�a� w odpowiedzi na moj� modlitw�.
Ale przez
te trzy dni odchodzi�em prawie od zmys��w ze zmartwienia i teraz nagle przysz�o
mi na my�l: a
je�li to diabe� go pos�a�?
� Nie mam nic wsp�lnego ze sprawami nadprzyrodzonymi � odrzek� Heyst uprzejmie,
id�c
obok Morrisona. � Nikt mnie nie pos�a�. Po prostu znalaz�em si� na pa�skiej
drodze.
� Ju� ja wiem lepiej � zaprzeczy� Morrison. � Nie jestem tego godzien, ale
zosta�em
wys�uchany. Czuj� to. Bo sk�d�eby mi pan zaproponowa��
Heyst sk�oni� g�ow�, jak gdyby chcia� wyrazi� szacunek dla przekonania, kt�rego
nie m�g� sam
podzieli�. Ale utrzymywa� w dalszym ci�gu, �e wobec tak ohydnego faktu
post�powanie jego by�o
przecie� zupe�nie naturalne.
P�niej, gdy kara zosta�a ju� zap�acona i obaj m�czy�ni znale�li si� na
pok�adzie brygu
uwolnionego od stra�y, Morrison, kt�ry by� nie tylko d�entelmenem, ale i
cz�owiekiem uczciwym,
zacz�� m�wi� o sp�aceniu d�ugu. Zna� dobrze swoj� niezdolno�� do zaoszcz�dzenia
jakiejkolwiek
sumy. Wyp�ywa�o to po cz�ci z warunk�w, po cz�ci za� z jego usposobienia i
by�oby rzecz�
bardzo trudn� ustali�, ile winy spada na ka�dy z tych czynnik�w. Nawet sam
Morrison zwierzaj�c
si� Heystowi nie umia� tego uj��. O�wiadczy� ze znu�eniem, �e taki ju� wida�
jego los. � Nie
rozumiem, co to znaczy, ale nigdy nie mog�em nic sobie od�o�y�. To doprawdy
jakie�
przekle�stwo. Zawsze znajdzie si� par� rachunk�w, kt�re trzeba zap�aci�.
Wsadzi� r�k� do kieszeni, szukaj�c s�ynnego notatnika, kt�ry znano tak dobrze na
wyspach,
notatnika zawieraj�cego wszystkie jego nadzieje. Zacz�� gor�czkowo przerzuca�
kartki.
� A. jednak widzi pan � ci�gn�� � o, tutaj: winni mi s� wi�cej ni� pi�� tysi�cy
dolar�w! To
przecie� co� znaczy.
Nagle urwa�. Heyst, kt�ry przez ca�y czas usi�owa� przybra� min� jak
najoboj�tniejsz�, mrukn��
co� uspokajaj�co, Ale Morrison by� nie tylko uczciwy; by� tak�e cz�owiekiem
honoru. W tym
ci�kim dniu, w obliczu niezwyk�ego wys�a�ca Opatrzno�ci dokona� si� zasadniczy
przewr�t w
jego uczuciach: Morrison zdoby� si� na akt wyrzeczenia; zerwa� ze z�udzeniami,
kt�rym ulega�
przez ca�e �ycie.
� Nie, nie. Nic z tego nie b�dzie. Nie potrafi� ich nigdy przycisn��. Nigdy.
Przez ca�e lata
m�wi�em, �e to zrobi�; ale teraz k�ad� na tym krzy�yk. W�a�ciwie to nigdy nie
wierzy�em, �e si� na
to zdob�d�. Niech pan si� tego nie spodziewa. Ograbi�em pana.
Biedny Morrison opar� dos�ownie g�ow� o st� kabiny i trwa� w tej zgn�bionej
postawie, a Heyst
przemawia� do niego z najwyszuka�sz� grzeczno�ci�, staraj�c si� go uspokoi�. By�
r�wnie
strapiony jak Morrison, gdy� przenika� na wskro� jego uczucia. Heyst nie
pogardza� nigdy �adnym
godziwym uczuciem. Ale nie umia� wcale okazywa� serdeczno�ci i cierpia�
dotkliwie nad tym
swoim brakiem. Wyszukana uprzejmo�� nie jest odpowiednim lekarstwem na depresj�.
Obaj
musieli przej�� w�wczas ci�kie chwile w kabinie na brygu. Wreszcie upad�y na
duchu Morrison
szukaj�c rozpaczliwie jakiego� wyj�cia z sytuacji wpad� na my�l, aby
zaproponowa� Heystowi
podr�owanie na brygu i podzia� zysk�w z przedsi�biorstw handlowych, p�ki d�ug
nie zostanie
wyr�wnany.
Fakt, �e Heyst m�g� w og�le przyj�� t� propozycj�, jest najlepszym dowodem, jak
dalece
nieustalone i oderwane p�dzi� �ycie. Nie ma racji przypuszcza�, aby odpowiada�a
mu wtedy
specjalnie w�dr�wka po wszystkich dziurach i zak�tkach archipelagu, gdzie
koncentrowa� si�
prawie ca�y handel Morrisona. Nic podobnego. Ale by�by przysta� na jakikolwiek
uk�ad, byle tylko
po�o�y� kres dr�cz�cej scenie, kt�ra rozgrywa�a si� w kajucie. Wobec zgody
Heysta nast�pi�
zasadniczy zwrot w sytuacji. Morrison podni�s� wyn�dznia�a twarz i za�o�ywszy
monokl spojrza�
serdecznie na Heysta, po czym odkorkowano butelk� � i tak dalej. Postanowili, �e
nie powiedz�
nic nikomu o przebiegu ca�ej sprawy. �atwo zrozumie�, �e Morrison nie by� dumny
z tej historii i
ba� si�, i� go niemi�osiernie wyszydz�.
� Taki stary wyga jak ja! I da�em si� wci�gn�� w zasadzk� tym przekl�tym �otrom
portugalskim! Prze�ladowano by mnie tym bez ko�ca. Musimy zachowa� to w
tajemnicy.
Heystowi zale�a�o jeszcze bardziej na przemilczeniu ca�ej sprawy z przyczyn
zupe�nie
odmiennych, a g��wnie z powodu wrodzonej delikatno�ci. Rola niebia�skiego
wys�a�ca, kt�r�
Morrison chcia� narzuci� swemu wybawcy, by�aby przykra dla ka�dego i Heyst mia�
do niej
odraz�. A mo�e nie �yczy� sobie, aby wiedziano, �e posiada pewne �rodki � cho�by
niewielkie �
dzi�ki kt�rym mo�e udziela� po�yczek. Ta ich rozmowa w kajucie przypomina�a duet
spiskowc�w
z opery komicznej: �Cicho, sza! tajemnica! tajemnica!� Musia�o to by� bardzo
zabawne, gdy� obaj
przej�li si� tym najpowa�niej w �wiecie.
I rzeczywi�cie do pewnego czasu uda�o si� tak dobrze ca�� spraw� zakonspirowa�,
i�
orzekli�my wszyscy, �e poczciwy Morrison utrzymuje Heysta; niekt�rzy za�
wyra�ali si�, �e Heyst
nabiera g�upiego Morrisona. Ale wiadomo, jak to bywa ze wszystkimi takimi
sekretami. Zawsze
si� znajdzie jaka� szparka, kt�r�dy prawda przecieka. Morrisona, kt�ry nie
odznacza� si� specjaln�
dyskrecj�, rozsadza�a po prostu wdzi�czno�� i pod naciskiem pyta� musia�o mu si�
zapewne
wyrwa� co� nieokre�lonego � na �er plotkuj�cym. A wiadomo tak�e, jak
dobrotliwymi
komentarzami �wiat zaopatruje fakty, kt�rych nie rozumie. Rozesz�a si� pog�oska,
�e Heyst,
zdobywszy jak�� tajemnicz� w�adz� nad Morrisonem, przyczepi� si� do niego i
wysysa go bez
lito�ci. Ci, kt�rzy mieli sposobno�� dotrze� do �r�d�a tych pog�osek, ani przez
chwil� nie brali ich
na serio. Tw�rc� ich by� � jak si� zdaje � niejaki Schomberg, wysoki, brodaty
osobnik o m�skiej
postawie i teuto�skich przekonaniach, tudzie� o nieposkromionym j�zyku, kt�rym
me�� bez
wytchnienia. Czy by� rzeczywi�cie o