Maria Kowalewska O czym szumi las Gawędy o roślinach i zwierzętach Od redakcji Bardzo dużo mówi się dziś o potrzebie ochrony naturalnego środowiska. Człowiek współczesny, zwłaszcza mieszkaniec wielkiego miasta, znużony gwarem, hałasem i spalinami szuka chętnie kontaktu z przyrodą, pragnąc ciszy, czystego powietrza i wypoczynku. Niestety, jednak na ziemi robi się coraz ciaśniej. Szybki rozwój przemysłu i transportu powoduje zanieczyszczenia powietrza pyłami z kominów fabrycznych i spalinami z samochodów. Człowiek zatruwa wody ściekami przemysłowymi i osusza tereny podmokłe. W rolnictwie stosuje się nawozy sztuczne oraz środki chemiczne do zwalczania szkodników i chwastów. Substancje te, rozpuszczone w glebie, spływają z wodą powierzchniową do rzek i jezior, niszcząc życie organizmów wodnych. Nic więc dziwnego, że - wobec tylu zagrożeń - ochrona naturalnego środowiska człowieka stała się przedmiotem troski rządów i specjalnie do tego powoływanych instytucji krajowych i międzynarodowych, a przy okazji... modnym tematem rozmów towarzyskich. W teorii wszyscy wiedzą, że przyrodę trzeba chronić, gdyż jest naszym wspólnym dobrem. Prawie każdy uważa się za miłośnika natury i oburza się na tych, którzy ją niszczą. A w praktyce? Trudno wprost uwierzyć, jak ludzie sami sobie szkodzą przez bezmyślne nieraz i niepotrzebne wycinanie drzew, zaśmiecanie lasów i niszczenie roślinności, a także przez karygodną nieostrożność w obchodzeniu się z ogniem, która bywa przyczyną wielu pożarów lasów. Ogromne szkody wyrządzają kłusownicy, którzy zastawiają sidła na zwierzęta, polują na nie w okresie ochronnym lub łapią ptaki śpiewające, aby je potem sprzedać na targu, oraz wandale zrywający rośliny chronione. Ale jeśli ktoś nawet tego wszystkiego nie robi, czy wystarczy to, żeby można go było nazwać miłośnikiem przyrody? Kto z Was naprawdę wie, jakie gatunki drzew, jakie rośliny i zwierzęta żyją w naszych lasach? Kto potrafi rozpoznać gatunki znajdujące się pod ochroną? Nie wszyscy też zdają sobie sprawę, jak pasjonującą przygodą mogą być spotkania z naturą dla uważnego jej obserwatora. Świat przyrody kryje bowiem w sobie wiele tajemnic i niespodzianek. Czy wiecie na przykład, że: - Mrówki żywią się m.in. odchodami pewnego gatunku mszyc wydalających cukier w postaci rosy miodowej; nie tylko potrafią "doić" mszyce, ale też przezornie opiekują się nimi. - Z życiem leśnych drzew jest związana większość naszych grzybów - grzybnia obrasta drobne korzenie i następuje wymiana pewnych substancji pokarmowych. A jeśli już mowa o grzybach, to warto wiedzieć, że ich amatorami są nie tylko ludzie, ale również sarny, jelenie i dziki. Zwierzęta są odporniejsze na grzyby trujące (podobno jelenie zjadają bezkarnie muchomory). - Na Mazurach, w Augustowskiem i na Pomorzu żyją kaczki gągoły - jedyny gatunek kaczek, który gnieździ się w dziuplach drzew. - Dzięcioły - to ptaki "muzykalne"; zaobserwowano dzięcioła bębniącego w blaszaną rynnę, choć przecież na pewno nie szukał tam owadów. Bardzo ciekawe bywają też dzieje niektórych gatunków zwierząt i roślin, związane z historią ludzi. Kto z Was słyszał na przykład o tym, że: - W Węglówce w województwie krośnieńskim rośnie "Dąb Pogański", który ma podobno 1200 lat, a więc tak jak słynny "Bartek" pamięta początki dziejów Polski. - Rosnący na Kielecczyźnie dąb zwany "Doktorem" miał - według dawnych wierzeń - leczyć choroby gardła i zębów. Należało go tylko obejść trzy razy o wschodzie słońca powtarzając: "Powiedzże mi, powiedz mój kochany dębie, jakim sposobem leczyć zęby w gębie?" - Ochrona drzew nie jest "wynalazkiem" naszych czasów. Już statut wiślicki Kazimierza Wielkiego ograniczał wyrąb lasów. Władysław Jagiełło wydał specjalne przepisy o ochronie cisa, a Jan Iii Sobieski z zamiłowaniem sadził lipy i wiązy. - Pierwszy ogród botaniczny w Warszawie powstał w 1811 roku... Ale dość. Nie zamierzam Wam tutaj przecież streszczać wszystkiego, o czym mowa w tej książce. Nie jest zresztą ona - jak by można sądzić po tym wyliczeniu - tylko zbiorem ciekawostek przyrodniczych. Autorka - znana pisarka, a przy tym wielka miłośniczka przyrody - bardzo interesująco opowiada o tym, co nas otacza: o polskich lasach i ich mieszkańcach - owadach, ptakach, o gatunkach występujących tam roślin, o drzewach - pomnikach przyrody, które zapisały się w historii naszej ziemi. Wiele miejsca poświęca rezerwatom i ich roli w ochronie flory i fauny, a także swoistym azylom dla roślin i zwierząt, którymi są ogrody botaniczne i zoologiczne. Nie jest to jednak bynajmniej suchy, uczony wykład książkowej wiedzy. Autorka bowiem opowiada także o wielu własnych ciekawych obserwacjach zachowania się ptaków, zwierząt i... ludzi. I właśnie mówiąc o ludziach uświadamia nam, że nie wystarczy umieć zachować się w lesie, w rezerwacie czy w Z$o$o, aby zasłużyć na miano miłośnika przyrody. Trzeba jeszcze ją znać, czyli jak najwięcej o niej wiedzieć i po prostu... naprawdę ją lubić. Myślę, że lektura tej książki bardzo Was do tego zachęci. A więc posłuchajmy, o czym szumi las... W lesie Las "Posłuchamy, jak bije olbrzymie zielone serce przyrody..." (K. I. Gałczyński) Pochodzę z krainy, gdzie wzrok rzadko spoczywa na polach uprawnych i łąkach, a często w mroku lasów i borów. Nigdy nie bałam się lasu. Wchodziłam w gęstwinę bez obawy, że mnie tam może coś złego spotkać. O wilkach krążyły u nas raczej mało wiarygodne legendy. A dziki? Bardzo proszę! Zawsze zdążę się wdrapać na dość rosłe drzewo, a zresztą tylko locha z warchlakami może być dla człowieka groźna. Więc czego się tu bać? A las kusił tyloma obietnicami przygód i niespodzianek. Znałam pewne jego tajemnice, ale były to zaledwie okruchy zbierane bezładnie: że idąc leśną drogą, trzeba skręcić przy głazie na niewidoczną leśną ścieżkę, aby za gęstym łanem konwaliowych liści trafić na poziomkowe siedlisko, albo że najlepsze maślaki są w młodych sośninach na piaskowych górach. Zawsze chciałam wiedzieć, jak się co nazywa. Zanim dorosłam do posługiwania się "kluczem" do oznaczania roślin, miałam ze sobą kolorową "Botanikę na przechadzce" Arct_Golczewskiej. Jedne nazwy botaniczne działały na wyobraźnię, inne były po prostu ładne, jeszcze inne zdecydowanie brzydkie. Dziwił nasięźrzał i pajęczyca, bawił mysiurek, bluszczyk kurdybanek. Kiedyś długo szukałam w lesie starca leśnego, bo znałam już z łąki jego krewniaka, starca jakubka. Po co ten tak osobisty wstęp?... Oto każdy termin przyrodniczy jest nosicielem określonych treści, które warto poznać, aby obraz świata stał się pełniejszy, bliższy. Nie jest to więc jedynie mechaniczne gromadzenie w pamięci terminów, lecz poznawanie przyrody z "kluczem" do oznaczania roślin, z małymi atlasikami grzybów, ptaków, owadów. Las jak las Tymczasem jakże mało rozpowszechniona jest elementarna wiedza o lesie - tym najbardziej złożonym tworze przyrody, w którym główna rola przypada zwarcie rosnącym drzewom. Pytam młodego chłopaka o wrażenia z wycieczki do Puszczy Białowieskiej. Odpowiada bez namysłu: "Las, jak las... tyle że fajniejszy!" A przecież jakie bogactwo treści zawiera słowo Las! Jest to pojęcie szerokie, odnoszące się do wielu bardzo różnych zespołów leśnych. Z dawnych puszcz zarastających nasze ziemie pozostały już tylko smutne resztki, a i one ulegają z czasem nieuchronnym przekształceniom. Słowo "puszcza" należałoby chyba pisać w cudzysłowie, tak bardzo odbiega już dziś od wyobrażenia o pierwotnym, dziewiczym lesie. Nasze największe puszcze to: Augustowska, Białowieska, Knyszyńska, Kurpiowska, Piska, Kampinoska, Kozienicka, Świętokrzyska, Sandomierska, Solska, Karpacka, Niepołomicka, Bory Dolnośląskie, Rzepińska, Bukowa, Wkrzańska, Goleniowska, Bory Tucholskie, Puszcza Nadnotecka. Wymienione puszcze obejmują oczywiście tylko część naszych zasobów leśnych. Lasy mamy rozmaite: inne na nizinach, inne w górach, inne na glebach bagiennych, a inne na ubogich wydmowych piaskach. Na skład gatunkowy drzewostanów mają największy wpływ gleba i klimat. Osiem krain Pod względem geograficznego zróżnicowania warunków rozwoju lasów Polska dzieli się na osiem krain przyrodniczo_leśnych: I. Bałtycka - jest poza zasięgiem jodły i świerka. Najczęściej występuje tu sosna, prócz niej buk, dąb, olsza (olcha), jesion i brzoza. Ii. Mazursko_$podlaska - nie ma jodeł i buków. Główne gatunki to sosna, świerk, jesion, olsza i brzoza. Iii. Wielkopolsko_$pomorska - zajmuje zachodnią i środkową część Niżu Polskiego. Tutaj głównymi gatunkami są: sosna, buk, dąb, olsza i jesion. Iv. Mazowiecko_$podlaska - zajmuje środkową i wschodnią część Niżu Polskiego. Występują tu głównie: sosna, dąb, olsza, modrzew, brzoza i jesion, a w części wschodniej także świerk. V. Śląska - oprócz wymienionych drzew rośnie tu też jodła. Obficiej występują tu buk i świerk. Vi. Wyżyna Środkowopolska - ma bardzo dobre warunki dla jodły, buka i świerka. Vii. Sudecka - w dolinach rosną dęby, jesiony i olsze; powyżej 5007m n.p.m. pojawiają się świerk, buk; miejscami jodły i modrzewie tworzą tam drzewostan regla dolnego; od około 10007m (w reglu górnym) panuje świerk, a powyżej 12007m, nad linią lasu spotykamy kosówkę. Viii. Karpacka - obejmuje góry Karpat Zachodnich. W reglu dolnym (powyżej 6007m) rosną tam: jodła, buk, świerk, często jawor, czasem modrzew. Niżej dołącza się jeszcze dąb, jesion, olsza. W reglu górnym (powyżej 11007m) panuje świerk, czasem pojawia się modrzew. Zarośla kosówki znajdujemy 14007m n.p.m. Borem, lasem... Las - to pojęcie bardzo ogólne. Borem zazwyczaj nazywamy kompleks leśny, w którym dominującą rolę odgrywają w budowie drzewostanu gatunki iglaste, a drzewa liściaste tworzą najwyżej domieszkę. Trudno opisać wszystkie typy zespołów borowych. Do najpospolitszych należały dawniej bory mieszane sosnowo_dębowe, zresztą też różnorodne w zależności od gleby i klimatu. Obok dębów pojawiają się w nich też czasem brzozy, osiki, lipy, rzadziej inne gatunki drzew liściastych. Z iglastych - poza głównym gatunkiem: sosną - z rzadka spotyka się świerk lub modrzew. Na ubogich glebach niżowych rosną przede wszystkim jednogatunkowe bory sosnowe. Często bywają one sadzone i są mało odporne na masowe ataki szkodników owadzich i pasożytniczych grzybów. Bory sosnowe są przeważnie widne. Czasem występuje w nich domieszka świerka lub jodły. Wzdłuż całego polskiego wybrzeża Bałtyku mamy na piaskach wydmowych sosnowy bór nadmorski, szczególnie interesujący dla przyrodników na Mierzei Łebskiej w obrębie Słowińskiego Parku Narodowego i na Mierzei Wiślanej pod Sztutowem. Bory jodłowo_świerkowe i świerkowe występują głównie na południu Polski. W górach zespoły jodłowo_świerkowe tworzą ostępy charakterystyczne dla regla dolnego. Bory świerkowe mamy też i na Pojezierzu Mazurskim, i w Białowieży, gdzie na pokładach torfu i na innych wilgotnych siedliskach rosną świerki z domieszką sosny i brzozy, tworząc zespół podobny do borów północnych. Słynna Puszcza Jodłowa, opisywana przez Żeromskiego, której fragmenty wchodzą w obręb Świętokrzyskiego Parku Narodowego - to bór jodłowo_bukowy. Na glebach gliniastych, podmokłych rosną lasy liściaste, zwane grądami, gdzie pierwsze miejsce zajmują graby, choć spotkać tam można i dęby, a następnie lipy, klony i pojedyncze wiązy. W niektórych regionach pojawiają się też wśród nich buki albo świerki. Są to więc często lasy wielogatunkowe. Lasy bukowe występują w południowej i zachodniej części Polski, często z domieszką innych drzew liściastych, czasem też z iglastymi: jodłą i świerkiem. Iglastych brak jest w buczynie pomorskiej (np. we wspomnianej już Puszczy Bukowej), odznaczającej się drzewostanem jednogatunkowym. Czasem tylko pojawiają się tam dęby i graby. Olesy są to bagienne lasy olszy czarnej (olchy) na torfowiskach niskich. Przy odziomkach wysokopiennych olch narastają tam często duże kępy innych roślin, które okresami zatapia woda. Dolinki między kępami długo nieraz pozostają pod wodą. Kępy ziołorośli dokoła pni bywają duże, do 17m wysokości i 2-#37m średnicy. Przy panującej tu olszy czarnej czasem zjawiają się też brzoza i świerk, ten zwłaszcza na północy kraju. W dolinach zalewowych naszych rzek spotykamy łęgi wierzbowe i wierzbowo_topolowe. Czasem wierzbom i topolom towarzyszy olsza i jesion. Na miejscach wilgotnych i podmokłych, bardzo żyznych, pojawiają się łęgi olszowe, jesionowe i wiązowe, wyglądem zbliżone do olesów. Łęgi odznaczają się bujnym podszytem, a rosnące w nich pnącza sprawiają, że stanowią częstokroć nieprzebytą wprost dżunglę. Warstwy lasu Las jest niezmiernie skomplikowanym tworem biologicznym, złożonym z niezliczonej ilości gatunków żywych organizmów: drzew, krzewów, ziół, mchów, porostów, grzybów i bakterii. Wśród nich mieści się mnóstwo lokatorów ze świata zwierząt. Ci mieszkańcy lasu mają tę wyższość nad roślinami, że większość z nich może się poruszać, przemierzając las we wszystkich kierunkach, i przenosić się z warstwy do warstwy: od podziemnych do najwyższych, a więc aż w korony drzew. Najwyższą warstwę lasu tworzą drzewa (drzewostan) i one nadają zbiorowisku leśnemu charakter i używaną w mowie potocznej nazwę. Pod okapem drzewostanu Pod wysokimi drzewami wyrasta podszyt (podszycie), gdzie panują krzewy, nieraz do wysokości kilku metrów. Mogą tu występować też młode drzewka (podrost), pochodzące z samosiewu, z siewu lub sadzenia. Młode drzewka z biegiem czasu mogą tak podrosnąć, że wejdą do górnego piętra drzewostanu, ale mogą też, zależnie od warunków siedliskowych, zostać na stałe jako podszyt pod okapem drzewostanu. Różny bywa podszyt w rozmaitych lasach. W nadmorskich borach sosnowych na przykład spotykamy niskie krzewy bażyny czarnej o jadalnych czarnych jagodach. W borach mieszanych sosnowo_dębowych, stosunkowo widnych, rośnie leszczyna, kruszyna, jarzębina, kalina, głóg i inne. W widnych borach sosnowych, na uboższych siedliskach spotykamy pojedyncze jałowce. W cienistych borach jodłowych na południu Polski występuje w tej warstwie dziki bez koralowy i jarzębina. W świetlistych dąbrowach z domieszką sosny rosną niekiedy obficie: berberys, głóg, tarnina, szakłak, jarzębina i niskie grusze. Jeszcze bardziej różnorodny jest podszyt grądów. Obok drzew pojawiają się tam: leszczyna, trzmielina, wiciokrzew, suchodrzew, dereń świdwa. Często na porębach i w przerzedzonych drzewostanach w całym kraju spotyka się zarośla malin. Olesy miewają bujne podszycie z kaliny, jarzębiny, kruszyny, czarnej porzeczki, czasem czeremchy. Wszystko to bywa przeplecione łodygami chmielu, pnącza tej rośliny nie tylko przeszywają i łączą gałęzie krzewów jakby mocnymi sznurami, sploty ich opasują także pnie olszyn. W łęgach wierzbowo_topolowych bujne podszycie tworzą rozmaite gatunki wierzby, ponadto rośnie tam dereń świdwa, trzmielina, czeremcha i czarny bez. W innych łęgach również spotykamy czeremchę, czarny bez i leszczynę. Bogactwa niższej warstwy lasu Z podszytu zstępujemy do trzeciej warstwy lasu, licząc od góry, do leśnego runa, które też się dzieli na kilka podwarstw: krzewinkową, zieloną i naziemną podwarstwę mchów i porostów. Nam, zwykłym wędrowcom, najciekawsze może się wydawać właśnie to "dno lasu", tak bogate w leśne dary. Nazbieramy tutaj pachnących poziomek, później borówek na zimowe przetwory. Wreszcie znajdziemy tu grzyby, a zbierać oczywiście będziemy tylko dobrze znane grzyby jadalne. "Pijanica" W borach bagiennych spotykamy łochynię (borówkę bagienną), bliską krewniaczkę borówki brusznicy i czarnej jagody (borówki czernicy). Jest to krzewina dość wysoka, o jadalnych, sinoniebieskich jagodach, przyjemnie kwaskowatych w smaku. Sądzono dawniej w niektórych okolicach, że owoce jej mają jakoby właściwości odurzające, dlatego nazywano łochynię "pijanicą". Kępy łochyni wyrastają zazwyczaj obok kęp rośliny zwanej bagnem. W dawnych latach, podczas wędrówek po wilgotnych lasach wśród łochyń i krzewinek bagna, nabrałam pewnego podejrzenia. Oto rozdeptując silnie pachnące listki bagna wracałam z bólem głowy i odurzona, chociaż nigdy nie jadłam jagód łochyni. A więc spowodował to zapach kwiatów i listków bagna (pospolity środek na mole), łochynię oczerniano zatem niesłusznie. Runo leśne Tuż przy ziemi dawniej pospolita, a dziś już rzadsza, bo wyniszczona roślina - widłak. Spotkać go można w całej Polsce, zarówno w suchych lasach i na wrzosowiskach, jak w lasach cienistych i podmokłych. Jest jedną z roślin tworzących runo. Runo leśne w różnych siedliskach jest bardzo rozmaite. Leśnik po rodzaju runa oceni, czy dana gleba leśna ma na przykład wystarczającą ilość azotu, czy też go brak, a więc należy ją azotem wzbogacić. W borach sosnowych, gdzie obok sosny występują pojedyncze brzozy, na bardzo ubogich, suchych piaskach runo jest też ubogie. Jedynie czasem trafiają się liczniej rośliny kwiatowe: wrzos, borówka brusznica. Wszędzie przeważają jednak mszaki i porosty, nadające takiemu borowi szary koloryt. W świeżych borach sosnowych oprócz mchów i porostów występują przeważnie: borówka brusznica i czarna jagoda. Rośnie tam też wrzos, pomocnik baldaszkowy o skórzastych, zimotrwałych listkach, gruszyczka zielonkawa. Do sosnowych borów nadmorskich przedostają się czasem rośliny szarych wydm, na przykład turzyca piaskowa, wierzba piaskowa i jastrzębiec baldaszkowy. W runie borów sosnowo_dębowych oprócz dobrze nam znanej czarnej jagody zobaczymy paproć - orlicę pospolitą. Możemy też spotkać konwalię, konwalijkę, nawłoć i przetacznik leśny, a z traw znajdzie się śmiałek pogięty. W runie borów jodłowych w Górach Świętokrzyskich ważną rolę odgrywają mchy i paprocie. Wśród nich błąka się widłak. Mamy też borówkę dusznicę, czarną jagodę, szczawik o białych kwiatach i kwaśnych listkach podobnych z kształtu do koniczyny. Rośnie przytulia, konwalijka, gruszyczka okrągłolistna. Bór jodłowo_świerkowy regla dolnego ma już w runie charakterystyczne rośliny górskie: goryczkę trojeściową, powojnik alpejski, rośnie tam kosmatka żółtawa, przynęt purpurowy. W borach iglastych i mieszanych znaleźć można dziwną roślinę, jakby ulepioną z wosku. Jest to korzeniówka - saprofit pobierający pokarm z martwych cząstek organicznych, roślina pozbawiona chlorofilu i dlatego bladożółta. Podobnym saprofitem jest gnieźnik leśny, mieszkaniec cienistych lasów, zwłaszcza bukowych. W grądach, lasach liściastych - charakterystycznymi roślinami są: przytulia leśna, trujący świerząbek gajowy z rodziny baldaszkowatych i białe gwiazdki zdrojówki, a z traw: kostrzewa, turzyca, perłówka. W lasach dość wilgotnych, lecz widnych, na wzgórkach znajdziemy niebiesko kwitnącą przylaszczkę. W jej pobliżu rośnie zawilec żółty, widać też białe gwiazdki kwiatów zawilca gajowego. Tam też można czasem spotkać rzadką i chronioną krzewinkę - wawrzynek wilcze łyko - o różowych, pachnących kwiatkach. Olesy mają niezwykle bujne runo z wieloma kwiatowymi bylinami i paprociami. Można tu znaleźć na podmokłych miejscach dość rzadką roślinę - czermień błotną, której żółtozielona kolba kwiatostanu jest ujęta w płaską pochwę, wewnątrz białą, z zewnątrz zieloną. Trafia się tu także trująca psianka słodkogórz o fioletowej koronie kwiatów i szkarłatnych jagodach. Z traw charakterystyczne są turzyce. Łęgi wierzbowo_topolowe mają runo bujne, wysokie. Górną jego warstwę stanowią wysokie byliny, na przykład trybula leśna z licznej rodziny roślin baldaszkowatych, bylica pospolita podobna nieco do piołunu, starzec nadrzeczny, pokrzywy. Niżej bieleją kwiatki gwiazdnicy gajowej i jasnota plamista z rodziny wargowych. Ponadto pną się stąd wyżej do górnych pięter: chmiel i kielisznik zaroślowy o śnieżnobiałej, lejkowatej koronie kwiatowej. Niżej wspina się rdest zaroślowy i psianka. W łęgach olszynowo_jesionowych runo też jest wysokie i bujne. W najwyższej jego warstwie panuje pokrzywa, obok wiązówka błotna o kremowych pachnących kwiatach zebranych w duże podbaldachy, ostrożeń i wiele innych. Niżej, w warstwie środkowej - baldaszkowaty świerząbek orzęsiony, niecierpek pospolity, tojeść i paprocie. Jeszcze niżej kryje się jaskier rozłogowy, rzeżucha i mchy. Z roślin pnących spotkać można chmiel jak we wszystkich wilgotnych lasach. Ponad granicą lasów - w kosówce tatrzańskiej - bywa runo podobne jak w borach górnego regla: paprocie, czarna jagoda, borówka brusznica. W zaroślach kosej olchy w Bieszczadach spotykamy i okazałe byliny, i rośliny niskie w warstwie przyziemnej: szczaw górski, nawłoć, czasem dzwonek rozłogowy i ostrożeń wschodniokarpacki. Rośnie tam też borówka czernica, podbiałek alpejski, kosmatka olbrzymia i siódmaczek leśny. "Grzybów było w bród"... Na dnie lasu warto zająć się grzybami, których wegetatywne ciało - grzybnia - utworzone z nitkowatych strzępów często rozwija się w głębi podłoża i stamtąd czerpie pokarm z materii organicznej. To co potocznie nazywamy grzybem (np. grzyby kapeluszowe), jest tylko owocnikiem wyrastającym z ukrytej przed naszym wzrokiem grzybni. Grzyby niższe - to przede wszystkim różne pleśnie (pleśniaki, pędzlaki, kropidlaki, sierpiki). Z grupy pędzlaków wywodzi się słynna penicylina, która zrobiła karierę w medycynie. Ale nie jej będziemy tu szukać. Pleśnie na ogół spełniają ważną rolę w gnijącej ściółce leśnej i w próchnicy, na przykład lasu bukowego. Grzybnia pleśni i grzybnia wyższych grzybów oplata korzenie drzew i roślin zielonych gęsto splecionymi z nitek strzępkami. Zgodne współżycie grzybni z roślinami - mikoryza i symbioza - polega na korzystnej wymianie pokarmów. Życie większości naszych grzybów leśnych jest ściśle związane z życiem drzew, o czym świadczą ich nazwy. Pod osiną widzimy ceglasty kapelusz podosiniaka, dalej mamy podbrzeźniaki, olszówki. Maślak zwyczajny harmonijnie współżyje z sosną, a maślak żółty - z modrzewiem. Strzeżmy się grzybów trujących, ale nie niszczmy ich, bo kto wie, jakim drzewom pomagają one do życia. Amatorami grzybów są nie tylko ludzie. Poszukują ich i zjadają je sarny, jelenie, dziki. Zwierzęta są odporniejsze na grzyby trujące. Jelenie zjadają podobno bezkarnie śmiertelne dla ludzi muchomory. Wiele leśnych ssaków chętnie jada podobne do trufli jeleniaki, ukryte w próchnicy lasów bukowych. Grzyby lubi bardzo rzadki już u nas niedźwiedź tatrzański, lubi je borsuk, zając, dziki królik. A wiewiórka suszy je, nadziewając na sęczki drzew, na zimę do swej spiżarni. Tajemnica porostów W wyższych piętrach lasu warto poszukać dość tajemniczych roślin - porostów. Są to organizmy złożone z glonów i współżyjących z nimi grzybów. Strzępki grzybni oplatają się komórkami glonów albo, w przypadku plechy, układają się warstwami. Porosty spotykane na pniach i gałęziach drzew nie pasożytują na nich, bo wodę i pokarm pobierają z otaczającego je środowiska, bez uszczerbku dla gospodarza. Są epifitami, tj. roślinami nie zakorzenionymi w glebie, lecz rosnącymi na drzewach. Epifitami są też niektóre mchy. Wiele epifitów nadrzewnych spotykamy na bukach porastających zbocza Łysej Góry. Groźne słowo: bakterie! Zstępując znowu na dno lasu, aż do leśnej gleby, trzeba powiedzieć o bakteriach, które odgrywają w życiu lasu dużą i pozytywną rolę. Nam słowo to kojarzy się zawsze z chorobą, a tymczasem właśnie wiele szczepów bakterii przyczynia się do tego, że trwa życie na ziemi. To bakterie są jednym z głównych czynników utrzymujących krążenie materii w przyrodzie i są ważnym czynnikiem glebotwórczym. Gleba leśna Ma także wyższe i niższe warstwy. Grzyby i bakterie rozkładają ściółkę leśną, spulchniają leśną warstwę gleby, w której zakorzeniają się rośliny o wątłych korzeniach z niższych pięter lasu. Nieco głębiej sięgają korzenie bylin, większych roślin zielonych, wreszcie krzewów. Do najgłębszych warstw podglebia schodzą korzenie drzew, układające się pod wpływem podłoża i potrzeb danego drzewa albo systemem palowym (w głąb), albo ukośnym (w różne strony), albo też płaskim (tuż pod glebą). Drzewa dziś i wczoraj I nie tylko wielkich kniaziów. Do dziś oglądamy tysiącletnich staruszków rówieśników państwa polskiego. Oto w Górach Świętokrzyskich pod Zagnańskiem rośnie prastary dąb Bartek "pamiętający" całe nasze dzieje, bo ma już - jak się na ogół podaje - 1200 lat (obwód jego mierzy przeszło 87m, wysokość 237m). Swego czasu profesor Jan Sokołowski * zrobił spis "lokatorów" Bartka. W jednym okresie lęgowym w dziuplach tego dębu gnieździło się 8 par szpaków, 6 par jerzyków, 2 pary wróbli mazurków oraz po jednej parze: pleszki ogrodowe, muchołówki żałobne, sikorki bogatki, sikorki modre, kowaliki i krętogłowy. Wśród gałęzi zaś uwiły sobie gniazda zięby i gołębie grzywacze. Uczepione pazurkami ścianek dziupli, przesypiały tu dzień liczne nietoperze. Jan Sokołowski - znany badacz - zoolog i ornitolog, zasłużony w dziedzinie ochrony ptaków w Polsce. Jest m.in. autorem książek: "Z biologii ptaków" i "Ptaki ziem polskich". Za rówieśnika Polski uważa się też tysiącletni dąb w Kadynach koło Elbląga. W jego wypróchniałym wnętrzu mógłby się zmieścić stół i ławy. Obwód pnia tego dębu mierzy prawie 107m. Jednym z naszych najstarszych dębów jest "Dąb Pogański" w Węglówce (woj. krośnieńskie). Ma podobno 1200 lat, a więc też "pamięta" początek Polski. W cieniu dębów Niemniej okazale jak trzy poprzednio wspomniane przedstawia się "Dąb Chrobry" w Piotrowicach na Ziemi Lubuskiej (obwód ok. 107m). W jego cieniu miał jakoby odpoczywać Bolesław Chrobry, gdy jechał z drużyną na spotkanie z cesarzem niemieckim Ottonem Iii. Piaski Wielkie (woj. szczecińskie) szczycą się potężnym dębem zwanym "Król Niels". Podanie głosi, że w 1121 roku obozował pod nim Bolesław Krzywousty i tu miał się spotkać z królem duńskim Nielsem. A grupa starych dębów przy szosie Koszalin_Karlino pamięta podobno czasy "traktu solnego", przebiegającego tędy na południe, a już z pewnością była świadkiem przemarszu wojsk napoleońskich na początku Xix wieku. Pod wieloma polskimi dębami zatrzymywał się ponoć Napoleon. Takim "Dębem Napoleona" szczyci się leśnictwo Borkowo (woj. gdańskie). Skromniej wygląda "Dąb Napoleona" w Dłużku (na Mazurach), bo ma tylko 400 lat i mierzy trochę ponad 57m w obwodzie. W Niemieńsku (woj. gorzowskie) atrakcją jest "Dąb Galla Anonima", gdzie według podania Gall Anonim miał rozpocząć pisanie swej kroniki podczas wyprawy Bolesława Krzywoustego. Słynne są stare dęby w Rogalinie w Wielkopolsce, zwane "Lechem, Czechem i Rusem". Najstarszym dębem w Europie jest chyba sędziwy dąb w małej wiosce Stelmuż na Litwie. Obwód jego pnia wynosi przeszło 87m, a wiek - zapewne 2000 lat. Według legendy pod nim miał stać ołtarz Perkuna, naczelnego bóstwa dawnych Litwinów, z wiecznie płonącym zniczem. Pod tym świętym dębem Litwini składali ongiś przysięgę przed walką z Krzyżakami. Lipy w legendzie Wiele lip posadził podobno król Jan Sobieski. Między innymi taką lipą chlubią się mieszkańcy wsi Zawieprzyce (woj. lubelskie), ale najsłynniejsza jest "Lipa Króla Jana" w Wilanowie. Żartobliwą fraszkę na temat lip ułożono w rodzinie pisarza Wacława Sieroszewskiego: "Stare lipy w Polsce sadził król Sobieski, prócz tej, którą posadził dziadzio Sieroszewski". Tylko że lipy Sobieskiego podziwiamy do dziś, a po lipie posadzonej na Kamiennej Górze w Gdyni przez Wacława Sieroszewskiego nie ma śladu. W okolicy Grunwaldu, we wsi Ostrowite, rośnie lipa, której obwód mierzy około 67m, pod nią według podania odpoczywał po bitwie z Krzyżakami król Jagiełło, a w Łańcucie siadywał ten król pod lipą jeszcze okazalszą (mającą 77m obwodu). W Kliniskach na Pomorzu Zachodnim rośnie wspaniała "Lipa Anna" (obwód ponad 87m). Wyżej rozgałęzia się w cztery potężne konary. Nosi to imię na pamiątkę córki Kazimierza Jagiellończyka, a żony księcia pomorskiego Bogusława X. W Wysiedlu rośnie nieco mniejsza "Lipa Jadwiga" (na cześć królowej), a w Płoni - potężna "Lipa Św. Ottona", pod którą podobno wygłaszano kazania po polsku. Trudno wyliczyć tu wszystkie odwieczne lipy, związane z dziejami Pomorza Zachodniego. Warto jeszcze wspomnieć, że w Kobylance największa z grupy lip, zwanej "Wieńcem Zgody", ma przeszło 500 lat, a zasadzona została przy podpisaniu pokoju po walkach między Szczecinem a Stargardem. Nazwa "Lipy Woja Szczota" wywodzi się od założyciela Szczecina, woja (a może księcia?) Szczota. Według dawnych tradycji wśród starych lip w Tanowie, zwanych "Żercami", kapłani słowiańscy żercy - składali ofiary i czynili wróżby. Nie tylko lipy i dęby Cisy i buki, klony, jesiony i wiązy mają też swoją historię. Warto pamiętać, że ochrona drzew nie jest "wynalazkiem" naszych czasów. Już statut wiślicki (1347 r.) Kazimierza Wielkiego ogranicza wyrąb lasów i chroni je przed zniszczeniem, a Władysław Jagiełło wydał specjalne przepisy o ochronie cisa, bardzo cenionego ze względu na zalety drewna; odporne na gnicie, ciężkie, twarde, elastyczne - używane do wyrobu kusz, łuków, strzał oraz pięknych mebli gdańskich i kolbuszowskich. Cis rośnie bardzo powoli, a żyje do 2000 lat. Najstarszym i najgrubszym u nas okazem jest tysiącletni cis w Henrykowie na Śląsku, jest on też podobno najstarszy w Europie. Ma zrośnięte u dołu dwa pnie (każdy ponad 37m obwodu). W województwie bydgoskim największe w Polsce skupisko cisów "Wierzchlas" stanowi resztkę istniejącej tu dawniej Puszczy Pomorskiej. Najgrubszym cisem w tym rezerwacie jest "Bolesław Chrobry". Pod cisami w Szczecinie według legendy zatrzymywał się też Bolesław Chrobry w drodze do Kołobrzegu. Władysława Jagiełłę, obrońcę cisów, uczczono nadając jego imię trzem drzewom w Szczecinie. "Cis Tysiąclecia" na Mazurach ma właśnie około tysiąca lat. W Ryńsku (woj. toruńskie) rośnie cis posadzony przez Mikołaja z Ryńska w 1397 roku na pamiątkę założenia tajnego Związku Jaszczurczego walczącego z uciskiem krzyżackim. Jan Sobieski sadził nie tylko lipy. Oto w Szamotułach (Wielkopolska) legenda wiąże z królem Janem trzy piękne wiązy: "Wiąz Marysieńki", "Rok 1683" i "Sobieski". Wspaniałym wiązem chlubi się Wierzbno. Drzewo to nazwano "Odonicem" od rządzącego tam w Xii wieku księcia wielkopolskiego Władysława Odonica. Najpotężniejszy na Pomorzu Zachodnim jest buk "Ziemomysł" (obwód 7#1/27m) w Strzelewie. Przebywać miał tam Ziemomysł - według Galla Anonima - ojciec Mieszka I. Objęte rezerwatem ścisłym są piękne buki nad Jeziorem Lutomskim w Wielkopolsce. Są one pozostałością prastarej puszczy. Najstarsze z nich, trzechsetletnie drzewa mają około 67m obwodu. Do ciekawych pomników przyrody należy "Klon Solarzy" (obwód ponad 47m) we wsi Zatom na Pomorzu Zachodnim. Tędy wiódł "szlak solny" z Kołobrzegu do Wielkopolski i na Śląsk. Okazałe buki i jodły rosną nad mogiłami powstańców z 1863 roku w Zwierzyńcu (woj. zamojskie). W okolicach Iławy jest trzechsetletnia aleja sosnowa, zwana Aleją Napoleona. Znajduje się ona na trakcie przemarszu wojsk napoleońskich. Drzewa "dobre" i "złe" Różne drzewa rozmaitą w ciągu wieków cieszyły się opinią. Wierzono, że między życiem człowieka a drzewem sadzonym w dniu jego urodzin zachodzi ścisły związek. Niektórym drzewom przypisywano niezwykłe właściwości, na przykład sprowadzanie choroby na śpiącego pod nimi człowieka, a nawet czasem śmierci (w cieniu cisa). W naszym dzisiejszym pojęciu dąb jest symbolem siły, potęgi. Tak też utrzymywano i w starożytności, kiedy w jego szumie słyszano głosy potęg nadprzyrodzonych. Chociaż później dąb tracił u ludzi wiele ze swej niezwykłości, to jednak pozostało w nim coś niepokojącego. Dał temu wyraz Słowacki w "Beniowskim": "Był to ów sławny dąb, gaduła stary,@ jak czarownica krzywy i wybladły.@ Ogniste zeschła kora miała szpary,@ z konarów liście na poły opadły,@ liść, co pozostał - zwiędły i zwalany,@ szumiał po drzewie jak krwawe łachmany.@" Dąb uznawano za drzewo niemal święte. Starożytnych Rzymian wieńczono nie laurowymi liśćmi, lecz dębowymi. W świętych gajach na Litwie i Żmudzi rosły dęby poświęcone bogu Perkunowi. Stare wypróchniałe dęby tym bardziej czczono, że ich dziuple były siedzibą duchów, częściej dobrych, ale czasem i złych. Toteż znoszono owym duchom jako ofiarę, aby pomagały albo choć nie przeszkadzały, garście włókna lnianego, plastry miodu, sery, jaja. A ponieważ te dary nocą znikały, ludność wierzyła, że zabrały je duchy. Na Kielecczyźnie był (a może nawet jest jeszcze?) dąb zwany "Doktorem", który miał leczyć choroby gardła i zębów. W "Encyklopedii staropolskiej" Glogera znajdujemy nawet dawny przepis, jak chory powinien się zachować przy owym dębie. O wschodzie słońca należało pójść pod ten dąb i obejść go trzy razy, powtarzając: "Powiedzże mi, powiedz, mój kochany dębie, jakim sposobem leczyć zęby w gębie?". Według wierzeń ludowych ścięcie dębu może sprowadzić na ludzi karę, jak to miało miejsce pod Radomskiem, gdzie zwalono bardzo spróchniały dąb poświęcony św. Rochowi. Zapanowała tam nawet epidemia tyfusu i uznano, że jest to kara za świętokradztwo. Lipa od wieków należała do drzew dobrych, a nawet świętych. Rzymianie uważali ją za drzewo miłości, a na długich płatach lipowego łyka pisywali czułe listy do kochanek. Drzewo to sadzono na pamiątkę ślubów, chrzcin i zaręczyn. Dlatego tyle lip rośnie dokoła domostw ludzkich. Wierzono dawniej, że lipę omijają pioruny. Łyko lipowe jest uważane za pomocne w różnych ciężkich wypadkach: związywano nim na przykład nieprzytomnego, umysłowo chorego człowieka, służyło więc wtedy jako swoisty kaftan bezpieczeństwa, ale miało jednocześnie moc uśmierzającą. "Lipa czarnoleska, na głos Jana czuła, tyle rymów natchnęła" - wspomina w "Panu Tadeuszu" Mickiewicz, bo liczne swoje strofy właśnie lipie poświęcił Jan Kochanowski. Wspomina ją też serdecznie Słowacki w swej "Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu" "Lubiłem lipę, co nad sławnym Janem@ cień rozstrzelony zbierała pod siebie@ i co rok dzbanem@ niewymyślnego w żądzach i w potrzebie,@ co była drugim poety mieszkaniem,@ głośna słowików - szpaków narzekaniem.@" Wyraźnie zaś złą opinię ma wierzba, tak bardzo charakterystyczna dla polskiego krajobrazu. Od dawna wierzono, że jest ona "najulubieńszym pomieszkaniem diabła", zwłaszcza wierzba bardzo stara, wypróchniała. Diabeł "w niej przemieniwszy się w puszczyka, lubi śmierć ludziom przepowiadać". Tchórzliwie drżąca osika też nie miała dobrej sławy u ludu i w starych legendach. W dawnych wierzeniach zawsze dobra jest leszczyna, bo "gdzie rośnie przy chałupie (...), tam piorun nie uderzy". O brzozach dziwne rzeczy mówią współcześni różdżkarze, ci co wykrywają za pomocą różdżki (suchej leszczynowej lub wiklinowej rozwidlonej gałązki) żyły wodne i mineralne ukryte głęboko w ziemi. Oto brzoza ma podobno chronić człowieka przed złym wpływem owych podziemnych wód. Pewien różdżkarz mówi, że wystarczy włożyć pod materac wiązkę gałęzi brzozowych, aby osłabić czy nawet zniweczyć to szkodliwe oddziaływanie. Jesion, drzewo boga wojny, Marsa, był bardzo ceniony w świecie starożytnym. Z jego drewna robiono najlepsze oszczepy. Panowało wtedy też przekonanie, że węże unikają cienia tego drzewa. A że wąż był od wieków symbolem zła, jedną z postaci diabła, więc też sadzenie jesionów koło domów mieszkalnych miało na celu odpędzenie złych duchów i upiorów. Przesąd ten istnieje jeszcze gdzieniegdzie na wsi. Jesion, zaliczany więc niewątpliwie do drzew dobrych, tak jak i wiąz, chętnie bywa sadzony przy domach. Buk ma bogatą tradycję w literaturze starożytnej. Wergiliusz w "Eklogach" opisuje pasterską grę na fujarce w cieniu buka. Przez długie czasy buk był w poezji symbolem słodkiego, niezmąconego spokoju, atrakcyjnego życia na łonie natury. Jest to więc drzewo dobre. Drzewa dziś i jutro Drzew mamy w kraju, niestety, coraz mniej. A nie każde drzewo ma szczęście zostać chronionym pomnikiem przyrody. Padają podcięte piłą piękne okazy naszej rodzimej flory przy realizowaniu lada jakiej, nie przemyślanej dostatecznie koncepcji urbanistycznej, przy poszerzaniu szos, wytyczaniu nowych dróg albo nawet tam, gdzie ich cień nie sprzyja uprawom. Trudno wprost uwierzyć, jak ludzie sami sobie szkodzą przez całkiem bezmyślne nieraz wycinanie drzew. A przecież słyszymy wciąż głosy naukowców ostrzegających przed niebezpieczeństwem stepowienia naszego kraju. Drzewa wolno rosną, a tak szybko można je ściąć, wystarczy jedna nie przemyślana decyzja! Soplicowskie gusty Osobiście nie lubię cyprysów, co sterczą niby ostro zatemperowane ołówki. Nie imponują mi potężne figowce ani eukaliptusy, które zrzucają długimi pasmami korę ze swych pni, ukazując nagie drewno. Nie zachwycał mnie południowy przepych zieleni, kiedy u nas była już jesień. Więc po powrocie z Południa z jakże miłym uczuciem witałam rodzime drzewa, które przybierały w tym czasie wspaniałe złoto_brunatne barwy jesieni. Toteż bliska jest mi strofa z "Pana Tadeusza" o naszych drzewach: "Czyż nie piękniejsza nasza poczciwa brzezina,@ która jako wieśniaczka, kiedy płacze syna@ lub wdowa męża, ręce załamie, roztoczy@ po ramionach do ziemi strumienie warkoczy".@ Nasze drzewa są piękne o każdej porze roku, ale ich charakter najbardziej uwydatnia się zimą, kiedy stoją czarne i nagie. Wtedy widać wyraźnie okrągło zakrzywione gałęzie kasztanowców niby ogromne pazury. Lipa snuje na tle nieba gęstą siatkę drobnych gałązek między koronką grubszych gałęzi i konarów. Piramidalne topole nadwiślańskie strzelają w niebo wąskimi wiązkami delikatnych rózeg. Rozwiane na wietrze gałęzie płaczących brzóz i wierzb wyglądają doprawdy jak warkocze. Zanim nastąpi letni wybuch zieleni, przedwiosenna, seledynowa mgiełka liści raduje serce i cieszy wzrok rozmaitością przeglądających przez nią kształtów gałęzi. Wtedy to balsamiczne topole wypuszczą duże, lepkie pąki i tak uperfumują nimi powietrze, że niemal nie będzie czuło się woni miejskich spalin. Bezlistne jeszcze klony przystroją się w jasnozielone bukieciki kwiatów, a kasztanowce zaczną powoli wysuwać pierwsze włochate palce liści. Po eksplozji letniej zieleni nastąpi jesienne żółknięcie. Opadną drobne listki brzóz, poczerwienieją klony, osiki i ozdobne gatunki dębów. Drzewa staną się piękniejsze niż latem. Niezapomniane wrażenie pozostało mi z Tuhanowicz, dawnego majątku Wereszczaków, kiedy znalazłam się w Altanie Maryli, pod sławnymi lipami, świadkami westchnień młodego pana Adama do panny Wereszczakówny. I potem jeszcze, gdy siedząc na pochylonym nad wodą grubym pniu olchy wpatrywałam się z wysoka w przejrzystą wodę mickiewiczowskiej Świtezi. Resztki puszcz Prawdziwą puszczą jest Puszcza Białowieska w granicach parku narodowego. Tam znajdujemy wspaniały starodrzew, rozmaite gatunki drzew w różnym wieku. Tak właśnie, jak było zapewne w naturalnej puszczy. Inne puszcze są już często tylko resztkami lasów naturalnych, więc tym bardziej pieczołowicie trzeba o nie dbać zachowując je w miarę możliwości w ich pierwotnym stanie. Na miano puszczy zasługuje jeszcze wiele ostępów w Puszczy Świętokrzyskiej, jednak i tam trafiają się wypadki nie przemyślanego, zmasowanego wyrębu albo wycinania starych, parusetletnich drzew. W ten sposób rezygnuje się z bardzo ważnej cechy lasu naturalnego - różnorodności wieku poszczególnych drzew. Mało wspólnego z prawdziwą puszczą pierwotną ma Puszcza Kampinoska. Stosunkowo najlepiej wyglądają te jej partie, gdzie grząski, błotnisty teren chroni las przed turystami. Można zrozumieć konieczność jej udostępnienia; wyznaczenia miejsca na parking, obozowiska, biwaki, wytyczenia szlaków pieszych i kolarskich. Trudno jednak pogodzić się z barbarzyńskim niszczeniem runa leśnego podczas grzybobrania, z łamaniem krzewów, zrywaniem kwiatów, hałasem i zaśmiecaniem lasu. Do miana puszczy pretendują Bory Tucholskie na Pojezierzu Pomorskim, gdzie drzewostan składa się przede wszystkim z sosen, choć są tam też dąbrowy i gaje bukowe. Pierwotnie były tu lasy bukowo_sosnowe z domieszką wielu innych drzew liściastych. W Borach Tucholskich znajduje się kilka rezerwatów, m.in. rezerwat cisów. Rośnie tam też wiele starych dębów, wiek kilku ocenia się na około 700 lat. Lasy tatrzańskie Na specjalną uwagę zasługują lasy tatrzańskie. Są one składową częścią naszego najpiękniejszego parku narodowego. I tu od razu narzuca się niespokojne pytanie: w jakim stopniu ich dzisiejszy stan odbiega od naturalnego? Rzeczą oczywistą były zmiany, które zachodziły w miarę tego, jak człowiek coraz głębiej się w nią wdzierał. Największe spustoszenie sprawiała niszczycielska eksploatacja lasów w końcu Xix i na początku Xx w. Górale uważali drewno za jedyny materiał budowlany, a szybki rozwój Zakopanego był też silnym bodźcem do zdobywania drewna. Właściciele wielkich terenów leśnych wycinali bez litości lasy, nie dokonując przy tym żadnych zalesień. Dopiero kupno Kuźnic i przejęcie lasów przez Władysława Zamoyskiego poprawiło sytuację. Jeżeli weźmiemy pod uwagę takie klęski żywiołowe, jak wiatr halny czy lawiny, łatwo możemy sobie wyobrazić, jak bardzo obecne lasy tatrzańskie odbiegły od naszego wyobrażenia o puszczy pierwotnej. Jej fragmenty zachowały się jedynie w najbardziej niedostępnych miejscach regla górnego (np. lasy urwiskowe na Wołoszynie). Przepięknym zabytkiem pierwotnej przyrody jest las świerkowy "Wantule" w górnej części Doliny Miętusiej. Lasy świerkowe na zboczach Żabich Wierchów nad Morskim Okiem i nad Doliną Waksmundzką są też resztkami pierwotnej puszczy. W reglu dolnym spotyka się tylko pojedyncze stare buki, jodły i jawory, które świadczą o puszczańskiej przeszłości. Człowiek nie odegrał tu dobrej roli: sztucznie wprowadził do regla dolnego jednogatunkowe lasy świerkowe, obok naturalnego dla ich podłoża zespołów bukowych i jodłowych. Czyste świerczyny są mało odporne na różne klęski elementarne, jak wiatr halny, okiść oraz szkodniki ze świata zwierzęcego i roślinnego. Im wyżej, tym lasy górnoreglowe mają więcej wyłomów wskutek wiatru halnego, lawin, nadmiernych wypasów i nawet rabunkowej eksploatacji. Na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego usuwa się jedynie drzewa opadnięte przez korniki, złamane przez wiatr czy lawiny. Cały obszar jest podzielony na rezerwaty ścisłe i częściowe. W rezerwatach ścisłych kończy się działalność człowieka, a udostępniane są one jedynie dla celów naukowych. Rezerwaty częściowe - większa część lasów tatrzańskich - będą stopniowo odnawiane, aby doprowadzić je możliwie prędko do stanu jako tako naturalnego. W gniazdach regla dolnego będzie się więc wprowadzać jodłę, buk, jawor z domieszką jesionu w dolnych partiach. W istniejących już lukach sadzić się będzie modrzew i odmianę górską sosny zwyczajnej. Optymizm budzi plan zalesiania nieużytków i osuwisk olszą szarą, wierzbą, modrzewiem, sosną, jarzębem i osiką. Lasy stare i młode Niewątpliwie w ciągu ostatniego trzydziestolecia powierzchnia naszych lasów wzrosła o wiele setek hektarów. Ale... są to lasy świeżo posadzone, bardzo młode, a wciąż ubywa drzew starych. Dlatego to młodnienie lasów wcale nie cieszy. Czy warto tu wyliczać wszystkie korzyści, jakie mamy z istnienia drzew? Chyba tak, bo przecież ile grzechów popełniamy w stosunku do nich na każdym kroku! Drzewa wpływają na pogodę, łagodzą klimat, chronią przed wichrami, utrzymują wilgoć w powietrzu, a przede wszystkim wydzielają życiodajny tlen. Z życiem leśnych drzew jest związana większość naszych grzybów. Grzybnia obrasta najdrobniejsze korzonki drzew i tam następuje wymiana pewnych pokarmów. Obie strony czerpią stąd korzyści. Już same nazwy grzybów wskazują, z jakim drzewem współżyje dany gatunek, podbrzeźniak, podosiniak czy olszówka. Strzegąc się grzybów trujących, pamiętajmy, aby nie niszczyć ich. Kto wie, jakim drzewom pomagają do życia? Są jednak grzyby groźne dla drzew, pasożyty, wywołujące poważne choroby. Popękane narośle na pniu jodły - to rak jodły. Huba ogniowa zaraża osiki swoimi zarodnikami i powoduje psucie się drewna wewnątrz pnia. Czernik klonowy atakuje klony i jawory, pokrywając ich liście czarnymi plamami. Niezwykle ważne dla naszych lasów jest przywrócenie im pierwotnego stanu, to znaczy przejście od najpospolitszych ostatnio lasów jednogatunkowych (monokultur) i jednowiekowych do lasów mieszanych, najbardziej zbliżonych w swoim składzie do lasu naturalnego, który sam się przed szkodnikami broni. Własne drzewo Byłoby dobrze, aby kult sadzenia drzew stał się u nas osobistą potrzebą. Mieć swoje drzewo, przez siebie posadzone i pielęgnowane! Tak, bo przecież nie tylko na posadzeniu ma polegać hodowanie własnego drzewa. Trzeba pamiętać o podlewaniu, podparciu palikiem w razie potrzeby, o wyrywaniu chwastów i spulchnianiu ziemi dokoła. Czy to będzie koło wiejskiego domu, czy na miejskim podwórku, wzrost naszego drzewa, jego pierwsze listki i gałązki - wszystko to da nam radość. W prasie codziennej czytałam taką niezwykłą wiadomość: "Drzewa do wynajęcia!" Dwaj młodzi mieszkańcy Kalifornii stworzyli nową "placówkę usługową" - Służbę Wynajmu Drzew. W zależności od wynajmowanego obiektu opłata roczna waha się w granicach 25_#150 dolarów. Za sumę tę można wynająć drzewo rosnące w publicznym parku. Zawarcie transakcji uprawnia do podziwiania go kwitnącego, zbierania części jego owoców, wspinania się na gałęzie i urządzania pikników w cieniu korony. W zamian za to dzierżawca otacza drzewo opieką, dba o nie, pielęgnuje, chroni przed zniszczeniem. Myślę, że nasza radość z posiadania drzewka przez siebie wyhodowanego będzie nierównie większa niż z takiego "wypożyczania drzewa", jakie reklamują pomysłowi Kalifornijczycy. Bez końca można mówić o lasach, drzewach i ich znaczeniu dla ludzkości. Chciałabym tu jeszcze dorzucić parę słów otuchy, abyśmy nie oceniali naszej leśnej przyszłości zbyt pesymistycznie. Trzeba pamiętać, że prowadzi się szeroko zakrojoną akcję zadrzewiania kraju, zwłaszcza na terenach rolniczych i w osiedlach. Szkółki leśne produkują nieustannie mnóstwo sadzonek, ale podobno przyjmuje się ich zaledwie połowa wskutek nieprawidłowo wykonywanego sadzenia. A więc uczmy się sadzić drzewa i róbmy to w odpowiednim czasie! Mali i duzi mieszkańcy lasów Poznaliśmy już najogólniej las, jako zbiorowisko roślin, poczynając od wielkich drzew, a skończywszy na runie leśnym w podszyciu lasu. Przy uważnej obserwacji "dna lasu" zauważymy, jak ruchliwe panuje tam życie. Tu spieszą mrówki, tam pająk rozpostarł siatkę - muchołapkę, obok pełznie mały chrząszczyk, a spod nóg skacze pasikonik. A ten las nie byłby wcale taki, jaki jest, gdyby nie różne formy współżycia w nim jego mieszkańców. Leśne koło życia W opisie lasu nie można się obejść bez paru wciąż używanych terminów: biocenoza (od greckich słów: bios - życie i koinos - wspólny) i biotop (bios - jw., topos - miejsce). Dosłownie - chodzi tu o współżycie wielu gatunków roślin i zwierząt (biocenoza) w pewnym określonym środowisku naturalnym (biotop). Współzależność rozmaitych organizmów roślinnych i zwierzęcych w lesie wyraźnie rzuca się w oczy. Każdy gatunek ma tu swoje miejsce i wpływ na współmieszkańców. Gąsienice na przykład zjadają liście i igły drzew, same zjadane są z kolei przez inne owady. Gąsienicami żywią się też mniejsze ptaki, na które znowu polują większe ptaki drapieżne. Jest to jeden z wielu możliwych przykładów współzależności obowiązującej w leśnym "kole życia". W normalnie funkcjonującym środowisku - biotopie - nie dochodzi do całkowitego wyniszczenia jakiegoś gatunku, spowodowałoby to bowiem wyginięcie innego gatunku, który się tamtym żywił. Przykłady zachwianej równowagi widzimy natomiast tam, gdzie człowiek w nie przemyślany sposób ingeruje w bieg procesów życiowych leśnych organizmów, gospodarując w lesie według własnych doraźnych potrzeb. Mechanizmy regulacji rozrostu Nadmierne rozmnożenie się jakiegoś gatunku zakłóca równowagę biologiczną i wtedy mówimy o plagach. Bywały lata plagi gryzoni. Australia cierpiała kiedyś wskutek plagi dzikich królików. Około połowy Xix wieku słynna "inwazja" kaktusów (Opuntia) w Australii zaczęła się od doniczkowego kaktusa, przywiezionego tam z Ameryki Południowej. Kaktus ten, posadzony w żywopłocie tak szybko zaczął się rozmnażać i rozsiedlać, że żadne próby walki z "zielonym piekłem" (przez wycinanie czy spalanie) nie dawały wyników. Dopiero około 1925 roku zainteresowano się owadami żerującymi na opuncji w jej ojczyźnie i odkryto, że najważniejszym z nich jest niepozorna ćma, której gąsienice niezwykle żarłocznie pożerają wyłącznie opuncję, wskutek czego kaktus ten w Ameryce nie może się zanadto rozplenić. Tak więc natura sama ustala swoje prawa, reguluje rozwój organizmów i wskazuje człowiekowi właściwą drogę postępowania. Pielgrzymka gąsienic Tu chcę się cofnąć do zdarzeń, które działy się przeszło pół wieku temu. Byłam wtedy świadkiem plagi, jaka nawiedziła jednogatunkowe sośniny na Mierzei Helskiej. Oto pewnego razu wędrując bezludnym sosnowym lasem helskim, zasłuchana w szum bliskiego morza, ujrzałam zdumiewające zjawisko. Po szynach kolejowych lazł sznur, chyba dwumetrowej długości, wędrujących wolno gąsienic. Szły jedna za drugą, nieprzerwanym ciągiem, jakby sklejone ze sobą, może zwabione ciepłem nagrzanych w słońcu szyn. Odszukałam je potem w atlasie i podręczniku entomologii. Była to strzygonia choinówka - najgroźniejszy wróg sosny, atakujący lite sośniny w średnim wieku, pozbawione innych drzew i podszytu. Tak właśnie było wtedy w helskim lesie. Był to zapewne okres (druga połowa lipca), kiedy gąsienice opuściły korony objedzonych z igliwia drzew i wędrowały do warstwy próchnicznej, gdzie miały się przepoczwarczać i jako poczwarki zapaść w stan spoczynku trwający od sierpnia do marca przyszłego roku. Spotkanie to poprzedzało wielką klęskę, którą strzygonia choinówka spowodowała w latach 1922_#1924, występując masowo w Europie na obszarze przeszło pół miliona hektarów (w Polsce - ponad 200 tys. 7ha). Największe straty poniosła wtedy Puszcza Nadnotecka, w znacznej części wskutek tego wycięta. Później atak strzygoni nastąpił w latach 1930_#1933, kiedy bardzo ucierpiały Bory Tucholskie, ale straty były mniejsze, bo nauczono się w pewnym stopniu zwalczać tego wroga. Po wojnie ataki strzygoni następowały w latach 1956_#1957 i w 1963 roku, ale likwidowano je znacznie szybciej wypróbowanymi środkami chemicznymi. Badacze tego szkodnika zrobili też rejestr poznanych jego wrogów. Gąsienice strzygoni atakował na przykład grzyb Empusa aulicae, powodując ich śmiertelną chorobę. W zwalczaniu "wyżu" strzygoni gra rolę pasożytniczy, ale pożyteczny owad - kruszynek, rozwijający się z jaj złożonych w ciele szkodnika. Na ogół najgroźniejszymi pasożytami, atakującymi gąsienice wielu szkodników leśnych, są rozmaite błonkówki, między innymi gąsieniczniki składające swe jaja w ciała innych owadów. Wykluwająca się z jaja biała larwa pasożytuje w ciele gospodarza, tam się przeobraża i wtedy dopiero opuszcza wyniszczone ciało żywiciela. Wśród owadów drapieżnych groźny jest dla strzygoni chrząszcz - tęcznik liszkarz, wykorzystywany w walce biologicznej z tym szkodnikiem, i mrówki leśne, otaczane przez leśników szczególną opieką. Na przykładzie strzygoni choinówki wyraźnie widzimy wzajemne biologiczne powiązania organizmów wchodzących w skład biotopu - lasu. Dlatego poświęciliśmy jej tyle uwagi. Inni wrogowie lasu Nie brak innych szkodników niszczących przede wszystkim lite bory sosnowe, najbardziej podatne na tego rodzaju plagi. Z rzędu błonkoskrzydłych są to - przede wszystkim - osnuja gwiaździsta, borecznik sosnowiec i borecznik rudy. Z rzędu motyli oprócz strzygoni żerują na sosnach: barczatka sosnówka, zawisak borowiec (siwotek), poproch cetyniak, zwójka sosnóweczka. Dla świerczyny groźna jest ćma brudnica - rząpica mniszka, występująca niemal w całej Europie i atakująca świerczyny i sośniny, a z drzew liściastych - buki i graby. Pierwszym pokarmem młodych włochatych gąsieniczek są szpilki świeżo rozwijających się pędów. Dopiero starsze gąsienice pożerają stare igły. Niebezpiecznym wrogiem szkółek sosnowych i świerkowych jest chrząszcz szeliniak sosnowiec, którego larwy żerują wprawdzie na bezwartościowym materiale, bo na korzeniach drzew ściętych, ale wylęgłe z nich chrząszcze zżerają strzałki i gałązki młodych drzewek w uprawach. Szeliniak potrafi przegryźć na wylot strzałkę jednorocznej sosenki czy świerka, a wtedy wierzchołek odpada. Zwalcza się go za pomocą pułapek, rowków chwytnych i środków chemicznych. Chrząszcz smolik znaczony atakuje szkółki sosnowe i groźny jest właśnie w stadium larwy. Dorosły chrząszcz jest mało szkodliwy. Szkodniki wtórne Taką nazwą określają leśnicy owady żerujące na drzewach obumierających, chorych czy ściętych, w odróżnieniu od opisanych szkodników pierwotnych, atakujących drzewa zdrowe. Groźna jest żerdzianka sosnówka - chrząszcz z rodziny kózkowatych. Jej larwa drąży szerokie chodniki pod korą, naruszając drewno. Do tej rodziny należy spuszczel, groźny dla materiału drzewnego już przerobionego, trafia się jednak i w pniach na zrębach. Cetyńce większe i mniejsze - chrząszcze z rodziny kornikowatych opadają drzewa ścięte albo osłabione (np. przez grzyb - opieńkę). Najbardziej popularny i groźny dla świerków jest chrząszcz kornik drukarz, napadający głównie drzewa osłabione, zaatakowane przez mniszkę. Dobrze znane są jego misternie kręcone korytarze w drewnie, rysunkiem przypominające dzieła sztuki abstrakcyjnej. Autorem ciekawych rysunków jest też smolik jodłowiec. Wrogowie drzew liściastych Należą do nich między innymi chrabąszcz majowy i kasztanowy, rzemlik topolowiec - chrząszcz z rodziny kózkowatych, żerujący na plantacjach i w matecznikach topoli, a ze szkodników wtórnych mały motyl - trociniarka czerwica, spotykany na chorych wierzbach, topolach, olchach, brzozach i dębach. Jej gąsienice wygryzają rozległe korytarze w drewnie. Chrząszcz - paśnik pałączasty żeruje w drewnie drzew świeżo ściętych lub osłabionych. Wykłada się na niego drzewa_pułapki. Liśćmi buków i dębów żywią się skoczonosy bukowe i dębowe. Chrząszcze składają po jednym jaju do głównego nerwu liścia i tam przepoczwarczają się w oprzędzie. Charakterystyczne są galasówki. Ich larwy żyją w tkance liścia, tworząc narośla zwane galasami, chroniące larwę. Galasówka dębianka żeruje na liściach dębu, tworząc maleńkie "jabłuszka", najpierw zielone, potem żółkniejące. 90% galasówek znajdujemy na dębach, resztę na jarzębinie, klonie, dzikiej róży. Niektóre galasówki składają swoje jaja nie w liściach, tylko w pączkach, łodygach czy w korzeniach. "Obory" mrówek Wiele pisano o słynnych "oborach" mrówek, w których pieczołowicie hodują one "krowy" - mszyce, zlizując ich wydzieliny - słodką spadź (rosę miodową), swój wielki przysmak. W lesie znajdujemy tylko kilka gatunków mszyc zdecydowanie szkodliwych. Inne są raczej niewinne, jak na przykład "krowy" mrówek czy pożytecznych w lesie owadów - rączyc, które także żywią się ich spadzią. Warto zapoznać się z nimi bliżej. Odżywiając się mszyce wysysają sok z rośliny. Zatrzymują z niego potrzebne dla organizmu białko, natomiast wydalają cukier w postaci rosy miodowej. Mrówki nie tylko ją zbierają, ale gładząc i uciskając mszyce wywołują większe wydzielanie się spadzi, a więc dosłownie - doją mszyce. Dbają też o swoją "oborę": przenoszą do mrowisk jaja mszyc, a wiosną, gdy się mszyce wylęgną, umieszczają je na odpowiednich roślinach. Niektóre gatunki mrówek żywią się wyłącznie odchodami mszyc. Zasłużone owady Mrówki są pożyteczne. Usuwają martwe szczątki zwierzęce i roślinne, a więc oczyszczają las, pożerają jaja, larwy i poczwarki, a nawet owady dorosłe, wiele szkodników leśnych. Podczas wspomnianych wyżej ataków strzygoni choinówki mrówki odegrały bardzo pozytywną rolę. Wśród obumarłych drzew pozostały wszędzie zielone "wyspy", właśnie tam, gdzie znaleziono wielkie mrowiska mrówki rudnicy. Leśnicy wykorzystują więc ich pomoc; przenoszą część mrowiska w odpowiednie do rozwoju mrówek inne zagrożone części lasu, mnożąc w ten sposób liczbę mrowisk. Chronią kopce mrówek przed ludźmi i dzikami obudową z palików, a nawet otaczają je drutem kolczastym. Ten, kto bezmyślnie rozgrzebuje czubek mrowiska, czyni tak, jak by zerwał komuś dach nad głową, bo wystarczy uszkodzić czubek kopca, aby całe mrowisko zawilgło, wdarła się tam zabójcza pleśń z góry aż do najgłębszych "piwnic" i całe osiedle mrówek ulega wtedy zniszczeniu. Główną zresztą częścią mrowiska jest nie sam kopiec, niekiedy półmetrowej wysokości, lecz jego podziemia - skomplikowany system chodników i korytarzy, gdzie w najniższych jego częściach z nadejściem chłodów kryją się zdrętwiałe z zimna mrówki, aby tam przy znikomej aktywności organizmu przetrwać do wiosny. Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy są latające mrówki. Oczywiście, są. Mrówki samce mają skrzydła przez całe życie, samice tracą je po odbyciu lotu godowego, a mrówki robotnice są to niedorozwinięte samice, bez skrzydeł. To one, stale wędrując po ziemi, hodują potomstwo, pielęgnują poczwarki i pracowicie znoszą do kopców pokarm, także igły, strzępki kory, kawałki żywicy i inny materiał budowlany. Mrówki, oprócz niewątpliwych zasług w zwalczaniu szkodników leśnych, mają jeszcze zasługi w rozsiewaniu nasion wielu roślin i w spulchnianiu gleby leśnej. Turkoczący szkodnik to turkuć podjadek z rodziny świerszczowatych, szkodnik w szkółkach jednoletnich. Ten duży owad (długości około 57cm) szaroburorudy, owłosiony, ma przednie nogi duże i mocne, przeznaczone do kopania podziemnych korytarzy, gdzie przebywa podgryzając korzonki roślin. Nie gardzi też dżdżownicami, pędrakami, drutowcami. Lata niechętnie i ociężale, głównie nocą, wydając charakterystyczny terkot. Leśnicy zwalczają turkucia w szkółkach leśnych za pomocą puszek_pułapek. Robią też pułapki z końskiego nawozu, gdzie turkucie lubią zimować. Pochwała biedronki Była to przyjaźń od najwcześniejszego dzieciństwa. Pierwszym moim "rysunkiem z natury" była biedronka. Jakże ona przepowiadała pogodę! Lepiej niż teraz telewizja! Delikatnie brałam ją na dłoń i powtarzałam wiele razy ni to pytanie, ni to zaklęcie: "Boża krówko, czy deszcz, czy pogoda?!" A ona albo leciała w górę - na pogodę, albo frunęła w dół na deszcz. Toteż kiedy w wiele lat później przeczytałam "Satyrę na bożą krówkę" K. I. Gałczyńskiego, oburzyłam się bardzo. "Pachnie toto jak dno beczki, jakieś nóżki, jakieś kropeczki - ohyda". Toż to nie satyra! To paszkwil! Postanowiłam jednak sprawdzić, czy poeta miał do tego jakieś podstawy. Miał. Powąchałam parę zebranych na jednym listku biedronek - zapach był przykry. Wyczytałam w literaturze przyrodniczej, że schwytana biedronka wypuszcza ze stawów odnóży żółtoczerwoną cuchnącą ciecz, a ja właśnie przenosiłam je na listek! Działa to odstraszająco na wiele zwierząt. Biedronki są przeważnie czerwone lub żółte z czarnymi plamami, albo mają na czarnym tle kolorowe plamy. Najbardziej u nas pospolite to dwukropkowa i siedmiokropkowa. Jedną z największych jest oczatka: na rudoczerwonych pokrywach ma czarne plamy, otoczone żółtobiałym paskiem. Jest pospolita w lasach iglastych. Biedronki (dorosłe chrząszcze i ich larwy) należą do owadów pożytecznych: zjadają mszyce, gąsienice motyli, jaja osnui, a także jaja i larwy stonki ziemniaczanej. Najlepszy tkacz Mowa oczywiście o pająku krzyżaku, który przędzie swoją sieć promieniście i rozpina ją w zagajnikach sosnowych i ogrodach. Rola pająków w lesie jest znacznie większa, niż można by sądzić. Na 840 znanych gatunków europejskich aż 425 występuje w lesie. Pająki żywią się głównie owadami i rozmaicie na nie polują. Ich nici służą nie tylko do łowienia owadów, ale i do budowy kryjówek kokonów, do ochrony jaj, wreszcie jako środek lokomocji - rzucane na wiatr pajęcze nitki. Jest ich bez liku Trudno sobie nawet wyobrazić, z ilu najrozmaitszych mikroorganizmów składa się społeczność leśna - z wielu tysięcy gatunków, wymagających szczególnych warunków życia, a zależnych od całego środowiska. Nie wspomniano tu o owadach bezskrzydłych, do których należą najliczniejsze - skoczogonki. Na 17mó2 ściółki leśnej przypada ich wiele tysięcy. Są maleńkie (1_#27mm), żywiące się drobnymi glonami, zarodnikami, pyłkiem kwiatowym, butwiejącymi roślinami i gnijącymi resztkami zwierzęcymi. Wspólnie z roztoczami (należącymi do gromady pajęczaków) rozkładają ściółkę leśną i przyspieszają proces humifikacji gleby, tj. wytwarzania próchnicy. Nie stwierdzono dotąd, aby roztocze wyrządzały bezpośrednio większe szkody w lesie. Mogą one wprawdzie przenosić wirusowe choroby, ale też atakują szkodniki leśne (np. korniki). Żerują na tkankach roślinnych i zwierzęcych - żywych i martwych. Znaleźć je można wszędzie: w lasach, na polach i łąkach, w wodach słodkich i słonych, nawet w gorących gejzerach. Do bardziej znanych roztoczy należy kleszcz spotykany w lasach liściastych. Niektóre roztocze tworzą na roślinach narośle chorobowe, inne żyją w mrowiskach lub jako uciążliwe pasożyty ludzi i zwierząt. Trudno tutaj dać bliższe informacje o wszystkich drobnych mieszkańcach lasu. A przecież warto jeszcze wymienić i dużego chrząszcza - jelonka_rogacza (o żuwaczkach w kształcie jelenich rogów) objętego ochroną czy też bardzo efektownego - również objętego ochroną - rzadkiego kozioroga dębosza. Znane są żuki gnojarze, których larwy żyją w odchodach zwierzęcych. Ich bliskim krewniakiem jest czczony w starożytnym Egipcie poświętnik (Scarabeus sacer). Nasz żuk gnojarz ma piękne niebieskoczarne pokrywy skrzydeł, długość jego wynosi 1,57cm. Wiele ciekawych spraw i tajemnic kryje się w mroku leśnym, w ściółce, w mchu, pod korą, w każdej najmniejszej szczelince. Tu wymienieni zostali tylko ci maleńcy mieszkańcy lasu, którzy w jego życiu odgrywają widoczną rolę. W lesie żyje wiele zwierząt. Niektóre mieszkają w norach, inne w wysoko położonych dziuplach czy w koronach drzew. Jakiż więc przyjąć porządek, żeby nie pominąć najważniejszych, nadających charakter danemu zespołowi leśnemu? Pomówmy teraz o najokazalszych mieszkańcach lasów. Żubry - olbrzymy Głównym siedliskiem żubrów są Puszcza Białowieska i lasy pszczyńskie, a kilkadziesiąt żubrów zadomowiło się już na dobre w Bieszczadach. Są też one w Puszczy Boreckiej (płn. wsch. część Pojezierza Mazurskiego). Żubr to zwierzę stadne, prowadzi osiadły tryb życia i do wyjątków należą osobniki wyruszające na daleką wędrówkę. Kiedyś gazety wspominały słynną wędrówkę młodego żubra Pulpita, który przywieziony z lasów pszczyńskich w Bieszczady do ośrodka hodowli żubrów, niedługo w nim pozostawał. Pewnego dnia opuścił okolice Ustrzyk Górnych i poszedł stukilometrowym marszem przez Polskę... przez lasy, doliny. W jakiejś wiosce po drodze rozpędził kondukt żałobny, ale potem przez krótki czas stał spokojnie obok trumny z nieboszczykiem. Nie ruszył jej i wkrótce poszedł dalej. Następnie spustoszył stragan z warzywami i dotarł do przedmieścia Sanoka. Tam dopiero podstępem złapano zbiega i w klatce przewieziono do Ustrzyk. Czy go to zniechęciło do dalszych eskapad? O tym historia milczy. W 1975 roku w nadleśnictwie w Pułtusku pojawił się żubr włóczęga, który zawędrował tam aż z Puszczy Białowieskiej. Noc spędził spokojnie we wsi, po prostu ułożył się przed domem pewnego rolnika i zatarasował drzwi tak, że nikt nie mógł wyjść z domu. Potem wstał i poszedł dalej, do uroczyska w leśnictwie Borsuki. Zachowywał się spokojnie i nie robił szkód. Wysiłek służby leśnej polegał na tym, aby zapewnić mu spokojną wędrówkę i obronę przed kłusownikami czy natrętnymi widzami, bo spłoszony lub podrażniony mógł się stać groźny. Pamiętajmy, że stary żubr osiąga wysokość w kłębie do 27m i wagę przeszło 8507kg. Żubr jest jaroszem. Jada wszelkie zioła, liście, korę. Ulubionym jego drzewem jest podobno jesion. Nie lubi drzew iglastych, natomiast zjada kolczaste liście jeżyn i ostrokrzewu. Poza tym je wszystko to, co i bydło hodowlane. Nasze misie Główną ostoją niedźwiedzi brunatnych w Polsce są obecnie Bieszczady. Kilka przebywa na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Często przekraczają one granicę czechosłowacką, a stamtąd też przychodzą do nas. Leśnicy z Tatrzańskiego Parku Narodowego zauważyli, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat niedźwiedzie tatrzańskie jakby złagodniały. Nastąpiło to pewnie wskutek tego, że i stosunek ludzi do niedźwiedzi bardzo się zmienił. Dawniej tropiony, mordowany, teraz stał się niedźwiedź zwierzęciem chronionym, poczuł się niemal bezpieczny. Dawniej starał się uprzedzić atak człowieka, teraz napadu się nie spodziewa. Nie szuka jednak spotkań z ludźmi, wyczuwając obecność człowieka ukrywa się i czeka na jego odejście. Wbrew wspomnianym optymistycznym obserwacjom jakiś agresywny miś poturbował podobno gajowego w Dolinie Kościeliskiej. Niedźwiedzie bieszczadzkie potrafią w biały dzień napadać na bydło. Nie słyszano tam jednak nigdy, aby niedźwiedź napadł na wędrującego turystę. Z obserwacji wynika na ogół, że agresywność niedźwiedzi bywa wywołana wrogą postawą człowieka. Zimą napastliwe są niedźwiedzie cierpiące na bezsenność, toteż nie życzymy spotkań z niewyspanym misiem. Zdarza się, że niedźwiedzie bardzo wcześnie, już w lutym, przerywają swój zimowy sen, co ma podobno zwiastować wczesną wiosnę. Niedźwiedź jest wszystkożerny. Może być krwiożerczy i drapieżny, kiedy budzi się z zimowego snu, a las wczesną wiosną ma jeszcze skąpą roślinność. Czasem jego pierwszą "przekąską" stają się mrówki z rozgrzebanego mrowiska. Nie gardzi też wtedy i padliną. Szkodnicy czy pomocnicy? Mamy sporo dzików w naszych lasach. Warto więc bliżej poznać obyczaje tej "czarnej zwierzyny". W niektórych krajach dzik został zupełnie wytępiony, jako szkodnik kultur leśnych i rolnych. Niszczy o wiele więcej, niż sam zdoła pożreć. Ryje glebę lasów i łąk, szukając grzybów, kłączy, larw owadów, pędraków. Zjada mnóstwo chrabąszczy, całe gniazda myszy z ich mieszkańcami, gniazda trzmieli. Jesienią je żołędzie i buczynę, odwiedza kartofliska, pola zbóż, buraków i roślin strączkowych. Pożera też padlinę. Potrafi być nawet drapieżny. W ciemne zimowe noce szuka czasem schronienia w gospodarskim obejściu czy też wdziera się do kopców ziemniaczanych i buraczanych, czyniąc znaczne szkody. Ale z drugiej strony... Pamiętajmy, że pomaga w walce ze szkodnikami lasów, wyjada chrabąszcze, ryjkowce, drutowce, gąsienice, poczwarki motyli, no i myszy! W gęstych zagajnikach świerkowych dziki mają wspólne barłogi. Lubią mieć blisko wodę i błoto. Są ostrożne, ale nielękliwe, o 600 kroków zwęszą człowieka, któremu nie zrobią nic złego, jeżeli nie zostaną podrażnione. Najgroźniejsza bywa zaniepokojona locha, szczególnie gdy występuje w obronie swoich małych pasiastych warchlaków. W prasie codziennej była wiadomość o wizycie dzików w piwiarni gliwickiej na peryferiach miasta, dokąd wtargnęła locha z szóstką warchlaków, wybijając szybę i przewracając po drodze skrzynki z piwem. W drodze powrotnej dziki odwiedziły ogródki działkowe, po czym powróciły do swoich lasów w nadleśnictwie Czechowice. Przykre wydarzenie na szosie w okolicy Białegostoku miał pewien kierowca. Chcąc ominąć spotkanego na szosie dzika wjechał do rowu, z trudem go stamtąd wydobyto. A dzik zdrowy i cały poszedł w las. Z obserwacji wynika, że dziki mają skłonność do dalszych wędrówek. Znakowane w Puszczy Kampinoskiej zwierzęta spotykano potem w Puszczy Piskiej i w okolicach Poznania. Szczycą się niezwykłą urodą Jelenie występują w największym zagęszczeniu w następujących województwach: w nowosądeckim i przemyskim, no i oczywiście w Puszczy Białowieskiej. Młodym jeleniom ze wzgórków kości czołowych wyrasta wieniec i rozgałęzia się z wiekiem w wielkie poroże ważące od 5 do 87kg. Samce zrzucają poroża na wiosnę, a w sierpniu mają je znów całkowicie odrośnięte. Przed wojną zabito w Polsce zachodniej jelenia z wieńcem rogów wagi 127kg! Samica jelenia - łania - jest bezroga. W dzień jelenie ukrywają się w swoich legowiskach i dopiero wieczorem wychodzą na żer. Obecnie ich ulubionymi siedliskami są ośrodki leśne otoczone polami, na których żerują. Jeleń, podobnie jak dzik, chętnie kąpie się w błocie, a potem zrzuca je, czochrając się o pień drzewa. Ma świetny słuch i węch. Człowieka zwietrzy o 600 kroków. Jest bardzo płochliwy. Woli poruszać się w widnych, wysokopiennych lasach, bo w podroście i niższych zaroślach robi porożem wiele szumu. W gospodarce rolnej i leśnej to piękne zwierzę jest jednak szkodnikiem. W zimie pożywienie jego składa się głównie z oziminy, nasion, pączków, kory drzew iglastych, zeschłych traw, jałowca, wrzosu. Na wiosnę urozmaica sobie jadło zielskiem, trawami, zbożem, burakami, kapustą, kalafiorami. Chętnie jada grzyby, żołędzie, buczynę. Niszczy nieraz zasiewy owsa i kartofli. W lesie ogryza z kory sadzonki młodych drzewek. W poszukiwaniu ciszy i przestrzeni łosie trzymają się lasów obfitujących w trzęsawiska, torfowiska i jeziora. Najwięcej jest ich na terenie województwa łomżyńskiego i białostockiego. Znane są łosie z Puszczy Kampinoskiej. Ostatnio zadomowiły się też w lasach kujawskich. Te ociężałe, wysokonogie, ogromne jelenie są już wszędzie bardzo przetrzebione. Są przede wszystkim liściożerne. Lubią wierzbę, brzozę, olchę, jesion. Zjadają drobne krzewinki, smakują im grzybienie białe. Często też obdzierają korę z drzew. Zauważono je też w lasach na Wybrzeżu Koszalińskim. Wędrówki swoje odbywają tam już podobno od kilku lat. Zapewne łosie znajdują tam więcej przestrzeni, więcej ciszy i spokoju. Trudno im się więc dziwić. Przed kilku laty stado łosi osiedliło się w okolicy Złocienia, w nadleśnictwie Skórki. Przybysze z Południa Daniele, zwierzęta mniejsze od jeleni i większe od sarn, przesiedlone dawno z Azji Mniejszej do krajów śródziemnomorskich, trafiły też do nas. Na początku Xx wieku całe ich stada żyły w lasach koło Tomaszowa Mazowieckiego, ale wyginęły podczas wojny światowej. Teraz mamy ich prawie 3 tysiące w lasach dolnośląskich, w Poznańskiem i północno_zachodniej części kraju, a przesiedla się je też w inne miejsca. Przesiedlone czują się dobrze, jeśli las ma gęste podszycie, gdy znajdują odpowiednie dla siebie runo leśne i wodę. Łatwo je poznać - latem mają na futrze białe plamy i białe lustro z czarnym otokiem. Trafiają się wśród nich albinosy. W lasach opolskich wśród większego stada danieli znalazły się dwa albinosy o białej jak śnieg sierści. Są one podobno rzadkością. Najzgrabniejsze z jeleniowatych Mowa oczywiście o sarnach i kozicach. Sarny przebywają najchętniej w młodych zagajnikach, skaczą zwinnie, mają świetny węch i są bardzo ostrożne. Samiec - kozioł, gdy wyczuje niebezpieczeństwo, pierwszy daje znak do ucieczki, nie oglądając się na samicę z młodymi. Sarna - koza, jak każda matka, robi natomiast wszystko, aby ocalić sarniątko. Znany jest fakt napaści kuny na małego koziołka. Matka sarna dopadła ją błyskawicznie i, stojąc na tylnych nogach, przednimi ostrymi racicami bębniła z całych sił w grzbiet kuny, która musiała wypuścić zdobycz i uciec. Sarny są ostrożne, ale łatwo je oswoić. Często spotykają się z ludźmi w parkach, nawet przychodzą w odwiedziny, ufne, że nic ich złego nie spotka. Są dość wybredne, jadają najchętniej delikatne części roślin, pędy drzew, rośliny polne. Kozice tatrzańskie przebywają głównie wśród turni i w kosodrzewinie, a na zimę schodzą niżej w lasy. Są to bliskie krewne antylop. Odznaczają się zdolnością do wysokogórskiej wspinaczki i pięknych skoków. Żerują w dzień, żywiąc się młodymi pędami krzewów i drzew, korą, mchami i porostami. Latem głównym pokarmem kozic jest roślinność trawiasta i zielona. Noce spędzają zaszyte w kosodrzewinie, w pieczarach i kotlinach. Kozice zbierają się w stadka; jeżeli któraś z nich zauważy coś podejrzanego, alarmuje towarzyszki gwizdem i tupaniem. Ostatnio taternicy zaobserwowali zmniejszoną płochliwość kozic, które pozwalają podejść do siebie dość blisko. Genialni budowniczowie to oczywiście bobry. Trudno obliczyć, ile ich jest, niełatwo przeprowadzić spis w żeremiach na wodzie czy w przybrzeżnych norach o podwodnym wejściu. Niemniej wiadomo, że populacja bobrów wzrosła w ostatnich latach zarówno na skutek migracji naturalnej, jak i sztucznego rozsiedlania bobrzych rodzin. W 1982 roku mieliśmy w Polsce ponad 2 tysiące tych zwierząt. W latach 1974_#1982 przesiedlono je do 12 nowych rejonów w zlewni Wisły oraz do 3 w zelwni Odry. Łącznie w kraju mamy ich już ponad 450 stanowisk bobrów. Większość - to bobry europejskie. Tylko na mazurskiej rzece Pasłęce są bobry kanadyjskie, mniejsze od naszych, o charakterystycznym, niezgrabnym pysku, mające inny skład chemiczny wydzielin. Nieliczne bobry europejskie żyjące w północnej części tego rezerwatu nie kojarzą się w pary z kanadyjskimi i stosunki między nimi są oziębłe. Bobry prowadzą nocny tryb życia i wyłażą na żer dopiero po zachodzie słońca. Główną siedzibą bobrów jest Pojezierze Suwalskie, jest tutaj kilka rezerwatów bobrowych: Stary Folwark, Ostoja Marychy, Zakąty, Bobruczek (pod Sejnami). Rezerwat bobrów jest też na Pojezierzu Ełckim. Od dość dawna osiedliły się też bobry w kanałach dawnych fortów twierdzy w Osowcu. Trudno zaliczyć bobry do właściwych mieszkańców lasu, gdyż swoje żeremia budują na płaskich zalewach i żyją zawsze nad wodą. Niemniej żyją z lasu! Las dostarcza im pokarmu w postaci liści i kory drzew, drewno też służy im jako podstawowy budulec żeremi i słynnych bobrowych tam. Ulubionymi drzewami bobrów są: wierzby, jesiony, topole, brzozy, rzadziej wiązy, olchy, dęby. Gardzą drzewami iglastymi. Lubią zjadać kłącza, łodygi i liście roślin wodnych. W niektórych miejscowościach dochodzi nawet do kolizji potrzeb bobrów z interesami rolników. Wskutek spiętrzania wód następuje czasem zalewanie łąk i pól ornych oraz podtapianie lasów. Nocni łowcy Kun jest w naszych lasach kilkanaście tysięcy. Dzień najchętniej przesypiają w głębokich dziuplach drzew. Nocami polują na ssaki: młodziutkie sarenki, małe zajączki i myszy. Gnębią wiewiórki i wszelkie kuraki. Napad kuny na małe sarniątko nie jest rzadkim wypadkiem. Mięsny pokarm uzupełnia sobie kuna owocami leśnymi (np. jarzębiny). Kuna leśna ma licznych krewniaków: kunę kamionkę, tchórza, łasicę, gronostaja. Wydaje się to dziwne, ale bliskim krewniakiem zwinnej kuny jest ociężały drapieżnik - borsuk. Zresztą jego pożywienie nie jest wyłącznie mięsne, bo jada on też owoce i korzenie roślin, można by go więc zaliczyć do zwierząt wszystkożernych. O borsuku wiemy stosunkowo dużo, chociaż trudno go obserwować, bo żeruje nocą. Mieszka na pagórkach w suchych norach, które czysto utrzymuje. Do takiego podziemnego mieszkania prowadzi nieraz kilka wejść z korytarzami. Wiadomo, że borsuk to samotnik. Każdy ma własną norę dla siebie. Czasem w korytarzu wiodącym do nory zadomowi się lis. Borsuki, dopóki mogą, znoszą jakoś sąsiedztwo tego nieproszonego sublokatora. Lis chętnie korzysta z gotowej nory, bo sam ma za cienkie, za delikatne łapy do kopania w ziemi. Zdarza się jednak, że czyścioch_borsuk musi opuścić swoją norę, gdy lisy zanadto się rozmnożą i zanieczyszczą mu podziemne korytarze. Głównym pożywieniem borsuka są owady, szkodniki leśne, ślimaki, dżdżownice, myszy, osy, trzmiele i... jaja ptasie. Czasem udaje mu się upolować młodziutkiego królika czy pisklę. Jednakże nie należy uważać go za szkodnika. Jesienią najada się porządnie, obrasta w sadło na zimę i idzie spać. Czasem budzi się na krótko z zimowego snu, aby się napić i coś przegryźć. A wiosną wyłazi z nory chudy jak szczapa po zimowej głodówce. Przybysze ze Wschodu Do rodziny psów należy jenot, który z południowo_wschodniej Azji został sztucznie rozprowadzony na europejskich terenach ZSRR, a stamtąd przewędrował do Puszczy Białowieskiej i dalej na Mazury i Pomorze. Unika głębin leśnych i zamieszkuje lesiste, podmokłe okolice. Żeruje głównie nocą. Latem zjada płazy, ślimaki, owady, drobne ssaki i ryby, a jesienią jagody i owoce. Chytre lisy Do rodziny psów należą też nasze pospolite rude lisy, których mamy dość dużo. Poza człowiekiem nie mają one u nas żadnych wrogów. Jadają padlinę, ale ponieważ nie znajdują jej wiele, polują, a są, jak wiadomo, zwinne i chytre. Ofiarą ich padają przede wszystkim myszy, poza tym ptaki, małe sarniątka, wiewiórki, króliki, zające, żaby, jaszczurki. Leśne koty Do licznej rodziny kotów należą u nas: bardzo już rzadki i chroniony żbik (w Karpatach) i ryś, który jest zwierzęciem łownym. Żbik, z wyglądu podobny do wielkiego, pręgowanego kota domowego, przebywa w gęstych i dużych borach, cienistych lasach iglastych. Mieszka tam w obszernych dziuplach starych drzew albo wprowadza się do nor lisich czy borsuczych. Zjada myszy, poluje na wszystkie małe ptaki, dusi zające, króliki, wiewiórki, bażanty. Napada nawet na małe sarenki. Ryś jest znacznie większy od żbika. Ma charakterystyczne pędzelki na uszach, bokobrody i piękne, gęste futro brunatnoszare z delikatnymi cętkami. Woli zapolować na większą zwierzynę, na przykład na sarnę, a gardzi podobno małymi gryzoniami, chociaż spotkanej po drodze myszy też nie przepuści. Wilki po długiej dyskusji, w 1974 roku zaliczono wreszcie do zwierząt objętych ustawowym okresem ochronnym. Wilków pozostało w Polsce około 180 sztuk, głównie w Bieszczadach. Jeszcze niedawno wypłacano 3 tysiące złotych premii za zabicie wilka, nic więc dziwnego, że ich pogłowie szybko malało. Zaistniała więc obawa, że wilki mogą wkrótce stać się osobliwością, którą można będzie zobaczyć tylko w Z$o$o. Leśny drobiazg Wiewiórkę znamy dość dobrze. Wiemy o jej zimowych kryjówkach w dziuplach i o nadrzewnych letnich gniazdach, w których wychowuje swoje małe, i o jej licznych, ale zapomnianych spiżarniach. Znacznie mniej natomiast są znani jej dalecy krewniacy - pilchy, które są łącznikiem między myszo_ i wiewiórko_kształtnymi. Są to zwierzęta drobne, przesypiające dzień w dziuplach drzewnych, rzadziej w wygrzebanych norkach czy w rozpadlinach skał, a żerujące nocą. U nas żyją z tej rodziny popielice, o których piszę w rozdziale "Myszy nie myszy". Najpospolitszy gryzoń Mysz leśna różni się od myszy zaroślowej i polnej bardzo białą barwą podbrzusza, ostro odcinającą się od kasztanowobrunatnej barwy grzbietu. Ma żółty albo pomarańczowy "krawacik". Żywi się nasionami i owocami, zjada też jaja ptasie i owady. Wprawdzie myszy leśne są głównie lokatorkami podziemnych norek i korytarzy, ale budują sobie schronienia nadziemne. Zimą przenoszą się często do domostw ludzkich. W gęstych zaroślach z licznych norników w lesie spotkać można tylko nornicę rudą o dużej głowie, przytępionym pyszczku i wystających z futra uszach. Grzbiet ma rudy, boki szare, brzuch i łapki białe. Żyje w lasach liściastych, parkach i ogrodach. Jej pokarm jest urozmaicony: ziarna zbóż i nasiona innych roślin, korzenie, kora młodych drzewek, ale też owady i robaki, czasem nawet mały ptaszek. Gniazdo buduje byle jak, ale dość solidnie, zawsze w gęstych krzakach. Tam też możemy spotkać jeża, którego kryjówką bywają spróchniałe drzewa i opuszczone nory. Czynny jest od zmierzchu przez całą noc. W dzień odpoczywa. Jeż żywi się przede wszystkim owadami i ich larwami, dżdżownicami, płazami, nagimi ślimakami, rzadziej je rośliny. Swego czasu panowało przekonanie, że jeż tępi myszy, ale bliższe obserwacje nie potwierdzają tego. Dodatkowo też jada trochę owoców i nasion. Przysmakiem jego są pisklęta. Uważany jest za zwierzę pożyteczne w lesie. Objęty jest ochroną gatunkową. Na zimę jeż zagrzebuje się gdzieś pod liśćmi w gęstych krzakach, na dnie wykrotu itp., gdzie nie podchodzi woda. Czasem naznosi jeszcze w pyszczku trawy, mchu, suchych liści. W takim gnieździe zapada w głęboki, zimowy sen. Latają nocą W pogoni za leśnymi owadami latają nocą nietoperze. Najpospolitszy i największy z naszych nietoperzy - to borowiec wielki. Dzień cały spędza on w bardzo wysokich dziuplach, dopiero o zmierzchu wylatuje na polowanie, niszcząc wiele letnich szkodników, między innymi brudnicę nieparkę, strzygonię choinówkę, chrabąszcze i inne owady. Zimę borowce spędzają gromadnie, śpią uczepione łapkami u stropu jaskini czy dziupli, główkami w dół, otulone błonami lotnymi, jak w śpiworach. Myszy nie myszy Jeżeli coś małego ciemnego z długim ogonem smyrgnie w gęstą ściółkę leśną, to pierwszą naszą myślą jest: nic innego tylko mysz! Mało wnikliwy obserwator w najlepszym razie odróżni od myszy kreta. Ten nie zniknie błyskawicznie wśród zleżałych liści, tylko niby gruby wałeczek przetoczy się przez drogę, aby wkopać się w bezpieczną miękką glebę nad rowem. No i w wyglądzie jest wyraźna różnica: kret nie ma tak długiego ogonka, raczej coś szczątkowego. O właściwych myszach (Muridae) można by pisać długo i sam rejestr spotykanych u nas rodzajów zająłby wiele miejsca. Zajmijmy się więc tylko ich najmniejszym przedstawicielem, którym jest badylarka Malutka mysz badylarka (Micromys minutus) ma niecałe 77cm długości, a 67cm wynosi jej chwytny ogon, który pomaga w wielu życiowych kłopotach. Choćby przy dostawaniu się do gniazdka, zawieszonego wysoko na źdźble trzciny czy pszenicy. Gniazdko to ma kształt spłaszczonego jaja, a jego szkielet stanowią na przykład specjalnie postrzępione liście turzycy. Dopiero na tej podstawie badylarka wije gniazdko, wypełniając je zbitą warstwą puchu z bazi, z pałki wodnej, trzcinową wiechą itp. Takie zwarte, spilśnione wysłanie nadaje gniazdku dużą trwałość. Mały otwór prowadzi do wnętrza wysłanego delikatną, miękką ściółką. Gniazda badylarek często znaleźć można na wysokich źdźbłach pszenicy (szczególnie w województwach północno_zachodnich). Myszki te są tak lekkie i zwinne, że łatwo przy pomocy chwytliwego ogonka wspinają się i zbiegają po łodygach. W sąsiedztwie gniazda kłosy pszenicy są ścięte, gdyż badylarka lubi ziarno. Gniazdko jest miejscem lęgowym. Na zimę badylarki przenoszą się do ziemnych nor i stodół. Żywią się one nasionami, zielonymi częściami roślin, jagodami i owadami. Drapieżne maleństwo Ryjówkę, naszego najmniejszego drapieżnika, najczęściej bierze się mylnie za mysz, chociaż z pyszczka wcale myszy nie przypomina. Pyszczek ryjówki jest długi, spiczasty, zaopatrzony w ostre jak szpilki ząbki. Dzięki tym ząbkom_szpileczkom ryjówka aksamitna (Sorex araneus), długości około 77cm, albo ryjówka malutka (Sorex minutus), jeszcze o połowę od aksamitnej mniejsza, potrafią zaatakować dwa razy większego od siebie wroga - żabę, jaszczurkę, mysz, i wyjść z tej walki zwycięsko. Wiecznie głodna i niezwykle ruchliwa ryjówka poluje głównie nocami, ale też w dzień smyrga po mysiemu wśród ściółki leśnej czy zimą pod śniegiem, niestrudzenie szukając mięsa. Tępi przede wszystkim owady - szkodniki lasu, toteż jej rola w lesie jest niemal tak ważna jak owadożernych ptaków. A jeżeli weźmiemy pod uwagę wielką płodność (rodzi 3_#5 razy do roku po 2_#8 młodych), to nie zdziwi nas, że na 17ha Białowieskiego Parku Narodowego przypada kilkaset, a nawet tysiąc ryjówek. Trudno wzbudzić jednak w sobie sympatię do tych pożytecznych zwierzątek, jeżeli się pozna ich ponure stosunki rodzinne, interesująco opisane przez dr. Jana Żabińskiego. * Roi się tam od mordów. Trupy padają gęsto, pożerane niezwłocznie przez zwycięzcę. Matka w obronie dzieci potrafi zagryźć i pożreć ojca, jeśli miał on właśnie apetyt na jedno z maleństw. Ale niech tylko dzieci podrosną, już ta sama matka zjada pierwsze, które się jej nawinie. Pozostałe ratują się tylko tym, że w popłochu opuszczają "miłe" gniazdo rodzinne. Jan Żabiński (1897_#1974) - zoolog i hodowca, organizator i dyrektor Ogrodu Zoologicznego w Warszawie, popularyzator nauk biologicznych. Jest autorem ok. 115 tys. pogadanek radiowych, licznych artykułów i ok. 60 książek. Niech się jednak nikomu nie zdaje, że ryjówkom, dzięki ich drapieżności, nic już w lesie nie zagraża. Sama byłam świadkiem epilogu pewnego tragicznego wydarzenia. Oto na długim kolcu tarniny zobaczyłam nadzianą ryjówkę... bez głowy! Była to sprawa dzierzby srokosza. Ptak zjadł swój ulubiony przysmak - mózg ryjówki, a resztę zostawił, aby wrócić tu, kiedy zgłodnieje. Głównymi wrogami ryjówki są łasice, żmije, sowy. Wzorowa rodzinka Podobną rolę jak ryjówka w lesie, odgrywa w polu, ogrodzie i na skraju lasu jej bliski kuzyn - zębiełek (Crocidura). Z wyglądu chyba jeszcze bardziej przypomina mysz, a różni się przede wszystkim białym brzuszkiem i długim ryjkiem. W przeciwieństwie do łapczywych i żarłoczynch ryjówek, zębiełki zabijają tylko wtedy, kiedy są głodne i tylko tyle, ile mogą zjeść na raz. Nie słyszy się tam o krwawych tragediach rodzinnych. W wypadkach zagrożenia dzieci matka przenosi je w pysku w bezpieczne miejsce albo przeprowadza je, kiedy dzieci są starsze. Musi to być piękny widok: małe trzymają się ogona czy sierści matki. A jeżeli dzieci jest dużo i matczynego ogona dla wszystkich nie wystarcza, wtedy trzymają się między sobą, systemem łańcuszkowym. Duże wymagania w sprawie mieszkania ma rzadki u nas rzęsorek rzeczek (Neomys fodiens), który prowadzi życie ziemno_wodne. Korzysta on przeważnie z korytarzy oraz nor mysich i krecich, bo sam potrafi kopać tylko w bardzo pulchnej glebie. Dobiera sobie zawsze mieszkanie, które ma kilka korytarzy. Jedne z wyjść muszą prowadzić pod wodę, inne nad powierzchnię wody, a jeszcze inne w kierunku lądu. Rzęsorki są wyjątkowo żarłoczne. Polują nocą, ale i w dzień często wyruszają po zdobycz: wodne owady, pierścienice, ślimaki, raczki, myszy, a nawet młode ptaki. Doskonale pływają i nurkują. Zdarza się jednak, że pożyteczny rzęsorek potrafi zrobić duże szkody, na przykład w gospodarstwie rybnym. Czytałam kiedyś, że pewien hodowca umieścił w cembrowinie pod oknem kilka karpi, jako zapas podręczny. Wkrótce podpatrzono, że jakaś czarna "mysz" dostawała się do zbiornika, podpływała do karpia i wczepiwszy się mocno przednimi łapkami w głowę ryby, wyżerała jej mózg i oczy. Jedną z takich myszy złapał kiedyś kot i wtedy się okazało, że to nie mysz, tylko rzęsorek. Ziemno_wodny szkodnik w ogrodach Duże szkody wyrządza karczownik ziemnowodny (Arvicola terrestris), niewłaściwie nazywany też "szczurem wodnym", chyba tylko ze względu na pociąg do wody i dość pokaźne rozmiary (ok. 177cm długości, ogon - 107cm). Karczownik prowadzi życie podziemne, kopiąc tuż pod powierzchnią gruntu płytkie korytarze. Zjada on korzenie roślin uprawnych, wyrządzając nieraz wielkie szkody w ogrodach, znacznie większe od tych, jakie robi kret. Karczowniki lubią przebywać w pobliżu wód stojących, w długich norach (czasem do 407m długości), prowadzących ukośnie w dół aż do wody, ale mogą też żyć miesiącami z dala od wody, w suchych ogrodach i na polach. "Śpi jak popielica" Tak powiadają Włosi, mówiąc o jakimś wielkim śpiochu. U nas się mówi: "Śpi jak suseł". A przecież i nasza popielica (Glis glis) jest pod tym względem bezkonkurencyjna. Należy ona do rodziny pilchów, które są jakby przejściowym ogniwem między myszokształtnymi i wiewiórkokształtnymi. Mało kto zna popielicę z widzenia, bo jest to zwierzątko nocne. Ma ona popielate miękkie futerko i wytrzeszczone oczy, otoczone ciemnymi "okularami". Długość jej ciała wynosi 15_#187cm, a długość puszystego ogona - około 117cm. Czynne życie popielicy ogranicza się do kilku godzin na dobę podczas krótkiej letniej nocy i tylko jesienią aktywność jej wzrasta. Dłuższe noce sprzyjają gromadzeniu tłuszczu na okres zimowego snu, trwającego prawie siedem miesięcy. W górach popielice zasypiają już w sierpniu, na równinach w cieplejszym klimacie - w październiku. Wiosną budzą się dopiero w kwietniu (przysłowiowy suseł - już w marcu). Sen ich jest głęboki, chociaż przerywany. Trzeba jeszcze dodać, że podczas letnich upałów popielice też potrafią zapadać w letnią śpiączkę. Któż więc jest większym śpiochem: suseł czy popielica? Popielica ma kolosalny apetyt. Naukowcy w ZSRR obliczyli, że trzy obserwowane egzemplarze w okresie poprzedzającym zimowy sen (sierpień, wrzesień i połowa października) zjadły: 92 gruszki, 64 jabłka, 58 dużych śliwek, 100 czarnych jagód, 250 orzechów i śliwkowych pestek, kilkaset ziaren, 300 wisien, nie licząc żołędzi, mięczaków, gąsienic, słowem tego, co wyszperały "na własną rękę". Aktywne godziny życia spędza popielica w nieustannym poszukiwaniu pokarmu. Co chwila przysiada jak wiewiórka i przednimi łapkami pakuje coś do pyszczka. Nocą w okresie dojrzewania orzechów laskowych zarośla rozbrzmiewają nieustannym trzaskiem rozgryzanych orzechów i szelestem spadających łupin. Popielica jest nie tylko żarłoczna, ale i łasa na słodycze. Zdarzyło się, że popielice wyjadły dżemy i konfitury znalezione w budce strażnika w Białowieskim Parku Narodowym. Maleństwo pełne wdzięku - to najmniejszy z naszych pilchów - orzesznica (Muscardinus avellanarius). Długość jej ciała wynosi zaledwie 87cm, ogona - 77cm. Bardzo trudno wypatrzyć śliczną orzesznicę, bo cały dzień śpi w ukryciu i dopiero o zmierzchu wychodzi na żer ze swojej dziennej kryjówki. Ulubionym jej pożywieniem są orzechy, buczyna i mak. Zwinna jak małpka wspina się i biega po najcieńszych gałązkach. Wisząc na tylnych łapkach jednocześnie wygryza rosnący na gałęzi orzech, wcale go nie zrywając. Orzesznice budują trzy rodzaje gniazd, na każdy sezon inne. Gniazdo "letniskowe", sklecone byle jak i byle gdzie - to po prostu kupka liści. Starannie uwite i wysłane trawami jest gniazdo lęgowe, ukryte w zaroślach. Około połowy października orzesznica przenosi się do "zimowego mieszkania" pod korzenie leszczyny z zapasami na zimę. Wije tam sobie kulistą powłokę z liści, mchu, trawy, igieł, chowa się w nią cała, zwinięta w kłębek i jest gotowa do zimowego snu. Na zielonych szlakach Z lotu ptaka (o pewnych rezerwatach) Coraz ciaśniej robi się na ziemi. Coraz mniej jest takich dzikich zakątków - rezerwatów - jak "Raj ptasi", o którym tak pisał Jan Sokołowski: "...Położony tak daleko od stacji kolejowej, w głębi rozległych puszcz, bagien i jezior, że znany jest zaledwie kilku osobom interesującym się ochroną przyrody". Parę tysięcy gniazd kormoranów, tyle samo gniazd czapli siwych, dzikie łabędzie, orły przednie i bieliki, kanie - czarna i ruda - a spośród ssaków - dziki, lisy, borsuki, kuny - oto pobieżny przegląd lokatorów "Raju". Miejmy nadzieję, że przetrwał on do dziś w swej niepowtarzalnej, tajemniczej dzikości, nie atakowany przez turystów. Byłoby chyba zbędne uzasadnianie potrzeby zachowania i rezerwatów zupełnych, czyli ścisłych, całkowicie zamkniętych dla ludzi, gdzie przyroda pozostaje zachowana w jej pierwotnym stanie, i rezerwatów częściowych, gdzie gospodarka człowieka przewidziana jest w ściśle określonych granicach. Wiadomo wszystkim, że są to z jednej strony azyle dla wielu cennych, ginących okazów flory i fauny, z drugiej - naturalne laboratoria i pracownie naukowców przyrodników. Na tysiącach hektarów Mamy obecnie kilkaset rezerwatów na kilkudziesięciu tysiącach hektarów. W zależności od charakteru i przedmiotu ochrony rozróżniamy kilka ich rodzajów. Są więc rezerwaty florystyczne (leśne, stepowe, torfowiskowe, słonorośli i innych roślin chronionych), faunistyczne, obejmujące zespoły chronionych zwierząt (np. ostoje bobrów, kormoranów, czapli siwych, żółwi błotnych), rezerwaty osobliwości przyrody nieożywionej (różne formy skalne), rezerwaty wodne, krajobrazowe, wreszcie historyczne i prehistoryczne. Nie każdy jednak rezerwat należy do któregoś spośród wymienionych tu typów. Niektóre posiadają zarówno rzadkie okazy fauny, jak i flory. W rezerwatach krajobrazowych czy historycznych też można znaleźć inne obiekty chronione: cenne okazy flory i fauny, słynne pomniki przyrody, ciekawe formy skalne i zespoły wodne. Z prehistoryczną astronomią spotykamy się w rezerwacie "Kręgi Kamienne" w Odrach na Pomorzu. Są tam wielkie głazy polodowcowe, ustawione pionowo w ten sposób, że tworzą kręgi. Służyły one naszym przodkom do odprawiania obrzędów ku czci słońca i zapewne do obliczeń okresów kalendarzowych, pomiarów gwiazd. Mielibyśmy więc tu do czynienia z prehistoryczną astronomią słowiańską. W pobliżu kręgów znaleziono groby prehistoryczne, niektóre z okresu rzymskiego. Same kamienie, obrośnięte różnorodnymi porostami, mogą zainteresować przyrodników. Inne rezerwaty przyrody nieożywionej to przede wszystkim "Kryształowa Grota" w kopalni soli w Wieliczce. Ściany groty pokryte są wielkimi kryształami soli o krawędziach kilkunastocentymetrowej długości. Jest to jedna z największych osobliwości tego rodzaju na świecie. Interesujący rezerwat skał piaskowca "Skamieniałe Miasto" znajduje się na Pogórzu Karpackim (w okolicach Tarnowa) nad rzeką Białą. Wśród skamielin rezerwatu "Kadzielnia" w województwie kieleckim znaleziono szczątki rena i nosorożca. Rezerwat ten obejmuje wzgórze wapienne z bardzo ciekawymi tworami geologicznymi i rzadkimi minerałami. Można też wymienić "polską Saharę", czyli Pustynię Błędowską (województwo katowickie), największy obszar piasków w Polsce, z bardzo dużymi wydmami ruchomymi. Gdzie wstęp jest wzbroniony Do niektórych rezerwatów nie mamy dostępu w myśl przyjętej zasady, że tam przyroda rządzi sama, bez ingerencji człowieka. Wiemy więc o nich tylko z relacji ludzi, którzy z daleka czuwają nad ich spokojem i bezpieczeństwem. Do takich rezerwatów należą przede wszystkim rezerwaty faunistyczne, a więc i ostoje bobrów. Swego czasu mieliśmy na Mazurach trzy ostoje bobrów, utrzymane częściowo jako rezerwaty ścisłe: w Kudypach, Ełdytach i Dębinach. Cóż jednak z tego, że człowiek wytyczył bobrom pewne granice. Bobry, nie zważając na ludzkie plany rozlazły się, gdzie który chciał. Wobec tego dano im "wolną rękę" w wynajdywaniu odpowiednich miejsc żerowania i terenów budowlanych, a nawet zaczęto je przesiedlać w miejsca, gdzie ich dotąd nie było. (Piszę o tym w rozdziale "Mali i duzi mieszkańcy lasów"). Przed ludźmi zamknięto tylko jako rezerwat ścisły teren od źródeł Pasłęki do Braniewskich Jezior. Postarano się o stworzenie tam najlepszych warunków dla bobrów. Umilkł nawet stary młyn w jednej z wiosek, żeby jego hałaśliwa praca nie przeszkadzała w dziennym śnie zwierząt. Białe "chorągwie" Kiedy byłam po raz pierwszy na Mazurach, jadąc bryczką przez pola ze zdumieniem zauważyłam powiewającą z daleka na tle błękitnego nieba wielką białą chorągiew. - Cóż to za flaga? - spytałam mego towarzysza. Roześmiał się. - Łabędź! Zwyczajny łabędź niemy (Cygnus olor). Jesteśmy blisko ich największego rezerwatu - jeziora Łuknajno. No tak! Dotąd znałam tylko łabędzie z Łazienek i nigdy nie widziałam dzikiego łabędzia w locie. Gnieździ się na Mazurach, na blisko osiemdziesięciu jeziorach, na Pomorzu od Wisły do Wolina na trzydziestu tamtejszych jeziorach. Dzikie łabędzie spotyka się też w zachodniej i północnej części województwa poznańskiego. Kaczki dziwaczki Wtedy też poznałam osobliwość mazurską - kaczkę gągoła (Bucephala clangula), jedyną kaczkę, która gnieździ się w dziuplach starych drzew. Poza Mazurami spotkać ją również można nad jeziorami augustowskimi i na Pomorzu Zachodnim. Samica gągoła, nieco mniejsza od kaczki domowej, wybiera sobie umieszczoną wysoko (od 2 do 207m nad ziemią) obszerną i głęboką dziuplę, możliwie blisko jeziora. Zdarza się jednak, że wskutek braku odpowiedniego "lokalu" zajmuje dziuplę położoną nawet w odległości kilometra od wody. Pisklęta potrafią, czepiając się zagiętymi pazurkami, wdrapywać do wylotu dziupli. Matka wyskakuje pierwsza i z dołu wabi pisklęta, które z dużej wysokości wyskakują na ziemię albo wprost do wody. Jeżeli dziupla jest daleko od jeziora, idą do niego pieszo, prowadzone przez matkę. Robią więc wtedy prawdziwe "piesze wycieczki", jak Kaczka Dziwaczka Jana Brzechwy. Czarni rybacy Osobliwością ptasich rezerwatów na Mazurach są, jak wiadomo, czarne kormorany (Phalacrecorax carbo), ptaki niewiele mniejsze od gęsi. Według danych Jana Sokołowskiego w roku 1956 gnieździły się już one na Pomorzu, Mazurach i w województwie poznańskim. Najliczniejszą chyba ich kolonią i rezerwatem jest Wyspa Kormoranów na Jeziorze Dobskim, stanowiącym południową część jeziora Mamry. Można tam obserwować istną czarną chmurę unoszących się nad wyspą wielu ptaków. Krążą stadami, czasem odpoczywają na wierzchołkach starych drzew, aby wkrótce znów się poderwać do wysokich lotów. W pięknym wydawnictwie "Wśród puszcz i jezior" znajdujemy taki sugestywny obraz wnętrza tej wyspy, opisany przez Z. Wdowińskiego, autora_fotografika, który towarzyszył wyprawie ornitologów: "W miarę jak szliśmy wzdłuż brzegu, wzmagał się zaduch gnijących ryb i ptasich odchodów. Pokrzywy wyrastały miejscami jak gęste zarośla, przez które niełatwo było się przedrzeć. Przy niemilknącym ptasim krzyku posuwaliśmy się naprzód... Kormorany zuchwale przelatywały nad naszymi głowami, jakby chcąc nas atakować... Spostrzegłem nisko lecącego kormorana. Niósł w dziobie żywego węgorza, który wężowymi ruchami owijał się wokół dzioba i szyi ptaka". Zresztą kormorany żywią się przeważnie drobnymi rybkami (od 20 do 257cm długości) i jedynym wyjątkiem są właśnie węgorze, wielki przysmak tych ptaków. Kormorany przylatują do nas już w marcu, a jesienią odlatują nad Morze Śródziemne. Warto tutaj podkreślić zasługi drapieżnej kani czarnej (Milvus migrans), która pełni rolę czyściciela ptasiej kolonii, bo zjada odpadki ze "stołu" rybaków, tj. kormoranów i czapli siwych. Czaple siwe W niektórych rezerwatach w pobliżu kolonii kormoranów zakładają swoje gniazda czaple siwe (Ardea cinerea). Współżycie tych ptaków nie zawsze układa się zgodnie i czaple nieraz muszą ustępować kormoranom, silniejszym i bardziej agresywnym. Kolonie gnieżdżących się czapli, tzw. czapliska, otoczono ustawową ochroną i stworzono nawet dla tych ptaków specjalne rezerwaty. Dzięki temu stan czapli u nas utrzymuje się ostatnio na mniej więcej tym samym poziomie. Najwięcej jest ich na Mazurach i Pomorzu Zachodnim. W województwach łódzkim, kieleckim i krakowskim nie słyszy się o koloniach czapli siwych. Czaple pojawiają się u nas już w marcu, chociaż większość jezior jest jeszcze pod lodem. Stare samce przylatują najwcześniej i zajmują gniazda z poprzedniego roku, często dość zniszczone. Potem rozpoczyna się wabienie samicy i wreszcie wspólne słanie gniazda. Gniazda te powiększają się z roku na rok, aż wreszcie po kilku latach są tak duże i ciężkie, że spadają z drzew. Uważajmy na zielonych szlakach Serca na drzewach Bywały rozmaite: i przeszyte strzałą, wymownie świadczące o "głębi uczucia", i wycięte byle jak, z inicjałami z boku albo w środku. Wtedy serce musiało być duże, żeby pomieścić oboje zainteresowanych. Na szczęście mija już ta niemądra moda. Coraz mniej jest wycinaczy, bezlitośnie kaleczących drzewa. Jednakże choć podniósł się poziom kultury turystycznej i obserwuje się coraz większe zrozumienie znaczenia ochrony przyrody, ciągle jeszcze notujemy przykłady niechlujstwa czy wręcz wandalizmu, które wynikają z bezmyślności i nieznajomości zasad ochrony środowiska przyrodniczego. A więc uwaga! Amatorki bukietów Pasją tą wykazują się przede wszystkim dziewczęta. Znamy takie amatorki kwiatów! Na początku wycieczki zrywają całe pęki, aby po paru godzinach rzucić zwiędłe rośliny. Podchodząc kiedyś do Hali Gąsienicowej znalazłam porzucony, zwiędły pęk tojadu, rośliny chronionej. Wkrótce potem, już na hali, spotkałam wycieczkę młodych dziewcząt. Kilka z nich miało jeszcze bukiety z szafirowych "pantofelków" tojadu. Innym razem wracając z Zakopanego, poznałam w przedziale młodą osobę. Nowa znajoma wciąż zabawiała mnie rozmową. Dowiedziałam się więc, jak to ona kocha przyrodę, jak lubi rośliny i jak bardzo rozminęła się z powołaniem, bo powinna była wejść na drogę naukową w tym kierunku, a tymczasem jest urzędniczką w biurze. W pewnym momencie towarzyszka podróży sięgnęła do walizki. Niech pani zobaczy, jaki piękny okaz! Zasuszę go i przypnę do ściany. Będzie ślicznie wyglądał. A ja tak kocham przyrodę! Zajrzałam do walizki tej "miłośniczki przyrody". Leżał tam dziewięćsił bezłodygowy - roślina chroniona. Zbieracze Zbieranie jest jednym z najpowszechniejszych hobby. Zbiera się więc: znaczki pocztowe, pudełka od zapałek, monety, fotografie, widokówki, teksty piosenek itp. Pomysłowość kolekcjonerów jest ogromna. Znałam starszego pana, który z zapałem kolekcjonował butelki najdziwniejszych kształtów. A jak jest ze zbiorami przyrodniczymi? Swego czasu była moda na zielniki. Każda szanująca się "nastolatka" (wtedy nazywano ją podlotkiem) musiała zebrać podczas wakacji zielnik. Ileż w owym czasie zniszczono roślin! Do takiego albumu wykopywano nieraz roślinę z korzeniami i później suszono ją, aby przykleić do arkuszy zielnika. Tacy przyrodnicy_amatorzy w znacznym stopniu przyczynili się do wyginięcia wielu rzadkich roślin, motyli, a także do zniszczenia wielu tworów przyrody nieożywionej. Co gorsza - po pewnym czasie eksponaty przepadły, najczęściej w graciarniach, aby wreszcie wylądować na śmietniku. A więc nie zbierać? Owszem, można zbierać (byle nie na terenie parku narodowego czy rezerwatu) ptasie piórka, puste muszle małży i ślimaków, liście pospolitych drzew i krzewów, ewentualnie też chwasty. Trzeba się jednak znać na roślinach! Słowem zbieramy wszystko to, co nie zuboży przyrody. Najlepiej jednak nie zrywać roślin, a "kolekcjonować" je fotografując czy rysując i malując z natury. Możemy też kolekcjonować pocztówki z ich podobiznami. Minerały należy gromadzić również bardzo ostrożnie, zbierając jedynie luźne odpryski. Odłupywanie ze skał, zwłaszcza ze ścian w grotach podziemnych i jaskiniach jest karygodne. W ten sposób zniszczono niejedną piękną grotę - świadka pradawnych epok geologicznych. Ozdoby z korzeni Obecnie modne jest także zbieranie (byle nie w parku narodowym czy rezerwacie) suchych, opadłych gałęzi i kawałków korzeni drzew wyrzucanych przy budowie dróg i kopaniu fundamentów. Niemal z każdej pieszej wycieczki można przynieść taki piękny eksponat, który będzie ozdobą naszego mieszkania. Korzenie i gałęzie mają przedziwne i piękne kształty. Czasem "udają" dziwacznego skorpiona, czasem głowę sowy, kiedy indziej jest to ptak zrywający się do lotu albo łeb młodego koziołka. Niekiedy trudno dopatrzyć się, co taka gałąź czy korzeń przypominają. Wystarczy, że mają dziwną linię, pełne wdzięku wygięcie - niepowtarzalne piękno przyrody. Trafiają się opadłe suche gałęzie ozdobione długimi "brodami" porostów. Nadają się one na trwałe zimowe bukiety. Trzeba tylko pamiętać, że wszystkie porosty rosnące na żywych drzewach są pod ochroną i można je zbierać tylko z gałęzi suchych, opadłych. Jeżeli porosty po pewnym czasie w domu nam się zestarzeją, kruszą, wystarczy zanurzyć je w wodzie i znowu nabiorą życia i barwy. Zawieszony na ścianie korzeń o pięknych kształtach bardzo ozdobi pokój i zimą przypomni nam las i letnie wędrówki. Są artyści, którzy poprawiają znalezione okazy, dodając nowe elementy do korzenia czy sęczka i w ten sposób tworząc własną kompozycję. Lepiej chyba jednak poprzestać na tym, co nam daje sama przyroda. Dla utrwalenia okazów pociąga się je czasem lakierem, są wtedy trwalsze, ale zatracają wiele z prostego wdzięku drzewa. Przyrodnicy kompletujący zbiory dla celów naukowych muszą mieć specjalne pozwolenie władz ochrony przyrody, jeżeli poszukiwane przez nich okazy występują w parkach narodowych albo należą do gatunków chronionych. Las się pali! Co roku płonie wiele hektarów pięknych lasów. Niestety, bardzo dużo pożarów wywołują lekkomyślni turyści. Widziałam raz w pobliżu Warszawy wielką połać osmalonych kikutów - dorodnych dawniej drzew. A zaczęło się niewinnie od małego ogniska, które rozpaliła grupa młodzieży. W rezultacie pożar ten gasiły cztery straże pożarne. A przecież nie wolno palić ognisk bez zezwolenia służby leśnej oraz używać kuchenek turystycznych w odległości 1007m od lasu, suchych łąk itp. Wstęp wzbroniony Dlaczego by nie wchodzić do każdego lasu? Drewno jest cennym surowcem narodowym. Na wyhodowanie drzewa trzeba czekać kilkadziesiąt lat. Ileż to pracy i kosztów pochłania las! Złamać zaś gałąź lub zdeptać sadzonkę można w jednej chwili. A więc ostrożnie - nie wchodzimy tam, gdzie rosną sadzonki i młodniki, nie chodzimy lasem na przełaj, nie łamiemy gałęzi. Są tereny leśne, na których obowiązują specjalne przepisy dla turystów - to rezerwaty i parki narodowe. Wolno się tam poruszać tylko określonymi drogami i ścieżkami lub oznakowanymi szlakami turystycznymi. Poza tym jest do spełnienia kilka zasadniczych warunków, aby turystyka nie kolidowała z założeniami parków narodowych. Jeżeli na przykład w tę samą słoneczną niedzielę wybierze się jednocześnie do Wólki Węglowej czy Izabelina kilka wycieczek szkolnych, łatwo można sobie wyobrazić, jaki hałas napełni po brzegi całą Puszczę Kampinoską. Trudno też wtedy będzie utrzymać młodocianych turystów na wytyczonych szlakach. Istne mrowie zaleje las, a spłoszona hałasem zwierzyna dozna wielu przykrych niepokojów. Jaka na to rada? Oto organizatorzy wycieczki powinni zgłosić ją zawczasu do dyrekcji parku i tam ustalić dokładnie trasę. Trzeba też pamiętać, że w parkach narodowych są ściśle określone miejsca dla obozowisk i biwaków. Rozkładanie się byle gdzie jest zabronione. Pomówmy o śmieciach Prozaiczne to, ale ważne! Chodzi przecież nie tylko o zwykłe kawałki papieru, torebki z folii, pudełka po zapałkach i papierosach, które potrafią obrzydzić i zeszpecić łąkę czy las. Sprawa wygląda znacznie groźniej. Rozbite szkło butelki rani spłoszoną zwierzynę, a wypukłe szkiełko, jeżeli padnie na nie promień słońca pod odpowiednim kątem, może spowodować groźny pożar lasu. A ileż niebezpieczeństw kryją dla zwierząt porzucone przez ludzi blaszane pudełka po konserwach! Ofiarą ich padają w górach świstaki, zwierzątka ciekawe wszystkiego, co znajdą na swoim terenie. Oto, co pisze na ten temat z własnych doświadczeń góral - Adam Pach: "...Wśród piargu miotało się w śmiertelnej męce niewielkie, wychudzone i wyniszczone do ostateczności zwierzątko. Był to świstak w lśniącym hełmie na głowie. Na łebku jego tkwiła blaszana puszka po konserwach (...). Oślepione i wyczerpane zwierzątko dało się ująć bez trudu, owinąłem je swoją bluzą i delikatnie ściągnąłem mu jego morderczą przyłbicę z głowy. Świstak, oszołomiony dawno nie widzianą jasnością dnia, przez chwilę leżał nieruchomo jak tłumoczek u moich nóg, ale po pewnym czasie podźwignął się i pociągnął chwiejnie między skały (...). Tegoż wieczora dowiedziałem się od przewodnika Szymka Zaryckiego, że już dwukrotnie spotykano konające w męczarniach świstaki z puszkami po konserwach nadzianymi na głowy. Zwierzęta, znęcone zapachem świeżych konserw, wciskają do porzuconej puszki głowę, ale wyjąć jej już nie poradzą". Świstaka z głową uwięzioną w puszce znalazł również w Dolinie Pańszczycy major Wojska Polskiego z Wysokogórskiej Kompanii Strzelców Podhalańskich, a w czechosłowackiej części Tatr - kierownik jednego ze schronisk. Przykład wart naśladowania W prasie czytamy co pewien czas przerażające wiadomości o niszczycielskiej akcji kłusowników. Tam postrzelono zamęczonego długim pościgiem łosia, gdzie indziej zabito bobra, łapano w sidła zające, sarny, przepiórki, kuropatwy... Pisałam kiedyś o dwóch "konspiracyjnych" patrolach, zorganizowanych początkowo dla zabawy w pewnej szkole podstawowej w pięknym, pociętym malowniczymi wąwozami miasteczku. Oba te patrole nic o sobie nie wiedząc wciąż wpadały na swój trop i posądzały siebie nawzajem, że są "kłusowniczymi gangami". Tropy ich wciąż się krzyżowały aż do chwili, kiedy nastąpiło zderzenie i wyjaśnienie. Zawarto wówczas przymierze i postanowiono wspólnie przystąpić do walki z kłusownikami pod kierunkiem miejscowego nadleśnictwa. Wielka przygoda Tropienie wrogów zwierząt i roślin, wykrywanie sideł i wskazywanie ich leśniczym może stać się podczas letnich wakacji najciekawszą wielką przygodą. Towarzyszy jej też poczucie dobrze spełnionego obowiązku, realnego działania zamiast pustych słów o potrzebie "ratowania przyrody i naturalnego środowiska człowieka". A więc na zielone szlaki, ale uważnie! Żółwie nasze i nie nasze Smutny los Kilka lat temu w Żędowicach na Śląsku wędkarze znaleźli martwego żółwia wodnego (Emys orbicularis). Jest to jedno z najrzadszych zwierząt na ziemiach polskich i jeden z rzadkich gadów Europy środkowej. Jego stan ilościowy u nas stale się zmniejsza, mimo że od roku 1935 objęty jest ochroną gatunkową. Jakie mogły być losy znalezionego martwego osobnika? Oto stawy w Żędowicach są pozostałością dawnego koryta rzeki Mała Panew, oddzielone od niej podmokłą łąką. Woda w stawach jest czysta, natomiast w Małej Panwi od wielu lat zatruwana ściekami z zakładów przemysłowych. Przypuszczano więc, że żółw ten przed kilkunastu laty żył w rozlewiskach Małej Panwi, a po jej zatruciu wyruszył szukać lepszych warunków w pobliskich stawach. Trucizna jednak zrobiła swoje. Wrogowie A więc na pierwszym miejscu - człowiek, który zatruwa ściekami wody i osusza tereny podmokłe. Wprawdzie żółwie w dobrych warunkach mogą żyć ponad sto lat, ale też ich rozwój osobniczy jest powolny i dojrzałość osiągają dopiero około dwudziestego roku życia. Młode żółwie po wylęgu z jaja są wielkości od 2,5 do 3,57cm i mają pancerz zupełnie miękki; pożerane są przez ryby, ssaki i nawet ptaki wodne, toteż bardzo mało z nich dochodzi do wieku, kiedy mogą się rozmnażać. Trudno podpatrzeć Z wiadomości zebranych w latach 1948_#1964 wynika, że żółwie błotne spotkać można w województwach południowo_wschodnich (Zamojszczyzna, okolice Puław, Sandomierza). W Polsce centralnej - koło Warszawy. Znajdowano je też w województwie bydgoskim, a pojedyncze okazy koło Krakowa, na Ziemi Lubuskiej i w Puszczy Białowieskiej. W województwie olsztyńskim są typowymi reliktami. Ostatnio odkryto je w Wielkopolsce, w okolicy Leszna. Ustalenie przebywania tych żółwi nawet tam, gdzie występują dość licznie, jest trudne. Niedostępne błota, moczary, grzęzawiska i skryty tryb życia tych gadów są wielką przeszkodą w badaniu ich zwyczajów. Mimo to naukowcom udało się podpatrzeć żółwie w niedawno odkrytych stanowiskach w Wielkopolsce. Idziemy ich tropem, nad Jezioro Drzeczkowskie, jeziorko na "Szwedzkich Okopach" koło Drzeczkowa i najciekawsze miejsce - staw leśny między Drzeczkowem i Witosławiem. Jest on zarośnięty trzciną i tatarakiem, zielony od gęstego kożucha rzęsy. Łączy się małym strumykiem z Jeziorem Witosławskim. Nad stawem leży pień zwalonej topoli i to jest ulubiona "plaża" i "deptak" naszych żółwi. Tu wyłażą z wody i godzinami wygrzewają się na słońcu, wystawiając spod pancerza głowę z szyją, kończyny i ogon. Od czasu do czasu przechodząc w inne miejsce obracają się dokoła. Poczynione obserwacje wykazały, że przeważnie nie szukają najłatwiejszej drogi na "plażę". Włażą na nią i tam, gdzie piń jest najdalej od wody i ustawiony najbardziej stromo. Próby kończą się czasem niepowodzeniem. Żółw ponawia je w tym samym miejscu, ale zdarza się, że szuka wygodniejszego, płynąc wzdłuż pnia z wystawioną głową. Co widzą i co słyszą Żółwie widzą dobrze, szybko reagują na każdy bodziec wzrokowy. Na widok człowieka natychmiast wpadają do wody - tak szybko, że czasem trudno się nawet zorientować. Zwłaszcza że natychmiast odpływają pod wodą i tylko ruch trzcin wskazuje kierunek ucieczki. Po odpłynięciu na pewną odległość wysuwają głowy spod wody i badają zagrożony teren. Dopiero nie widząc niebezpieczeństwa podpływają do pnia i gramolą się na "plażę". Na przelatujące czy przepływające większe ptaki reagują zwracaniem głowy w ich kierunku. Przy nisko przelatujących ptakach i przy silnym, kołyszącym trzciny wietrze chowają głowy pod pancerz. Znacznie gorzej jest z ich słuchem. Obserwatorzy nie zauważyli żadnej reakcji ani na trzask migawki, ani na stukanie w pień drzewa, ani nawet na krzyki. Toteż podczas obserwacji można było głośno rozmawiać, byle tylko w ukryciu. Przypuszczalny jadłospis Dłuższe obserwacje nie przyniosły wiele, jeśli chodzi o żerowanie żółwi. Raz tylko udało się podpatrzeć, jak żółw napadł żabę. W obserwowanym zbiorniku nie było ryb. Żółwie odżywiały się tu prawdopodobnie żabami, larwami płazów bezogoniastych (jest tam mnóstwo żab i ropuch), wreszcie larwami owadów i ślimakami: błotniarkami i zatoczkami. Badania na Jeziorze Drzeczkowskim powiększyły nieco ten jadłospis. Jezioro ma dno muliste, z którego wystają kamienie i wyrasta obfita roślinność podwodna. Pewnej wiosny stwierdzono tam ślady żerowania żółwi. Były to nadjedzone i porozrywane drobne rybki i ich szczątki w mulistych dołkach przybrzeżnych. Żółwie najłatwiej można podpatrzeć w godzinach przedpołudniowych, które są okresem ich największej aktywności. Rozmiary naszych żółwi błotnych wahają się w granicach 12_#207cm długości. Karzełki i olbrzymy Oprócz rodzimych żółwi błotnych spotykamy też u nas sprowadzane z zagranicy, jako zwierzątka do hodowli domowej: żółwie greckie i mauretańskie (Testudo hermanni i Testudo graeca). Warto też wspomnieć o ich egzotycznych olbrzymich krewniakach - żółwiach z archipelagu Galapagos na Oceanie Spokojnym (Islas Galapagos - Wyspy Żółwie). Pierwsze wiadomości o tych wyspach i ich przyrodzie pochodzą z połowy Xvi wieku. Stały się one wtedy bazą wypadową dla piratów, którzy dzielili tam swoje łupy, naprawiali okręty, a znakomitym ich pożywieniem były właśnie żółwie olbrzymy (Testudo elephantopus). Potem wyspy te odwiedzali też wielorybnicy, którzy doceniali smak żółwiego mięsa. I tak przez wieki mordowano te wspaniałe zwierzęta. Dopiero w ostatnich latach zwrócono wielką uwagę na unikalność fauny tych wysp i zorganizowano tam stację biologiczną. Z całej fauny Galapagos najbardziej ucierpiały właśnie owe słynne żółwie. Rozmiary ich są istotnie olbrzymie. Jeden ze spotkanych tam osobników mierzył poprzez środek ciała 27m 247cm, a długość samego pancerza wzdłuż linii grzbietu wynosiła 17m 317cm. Ważył chyba ze 3007kg. Nasz żółw błotny wyglądałby przy nim jak karzełek. Skrzydlate bractwo Ptaki naszych lasów Leśny "lekarz" Jak wiadomo, dzięcioły mają pasję kucia, lubią też samą funkcję bębnienia, zwłaszcza dzięcioł duży. Jan Sokołowski pisze o pasji tego ptaka do rozbijania skrzynek zawieszanych w lasach dla innych ptaków. Możliwe, że rozbijanie skrzynek jest spowodowane muzykalnością ptaka. Ta swoista "muzykalność" polega między innymi na używaniu rozmaitych instrumentów nawet tam, gdzie nie ma mowy o polowaniu na korniki. Niejednokrotnie obserwowano, jak dzięcioły bębniły na blaszanych rynnach czy na blaszanym kogucie na dachu wieży. W ogóle dziwne to ptaki. Kiedyś obudziło mnie jakieś pukanie (chyba do drzwi?!). Zawołałam więc: - Proszę! I nic, znowu pukanie. A to tuż przed otwartym oknem dzięcioł pukał z całych sił w słup od przewodu elektrycznego. Może tam były korniki?... Zasadnicza czynność dzięcioła podczas żerowania składa się z dwóch etapów. Ptak najpierw delikatnie opukuje drzewo, aby po rezonansie poznać, gdzie są larwy owadów. Potem kuje już z całą świadomością, dokładnie, co do milimetra, aby przeszło dwukrotnie dłuższym od dzioba językiem wyciągać głęboko ukryte owady. Ulubionym przysmakiem dzięcioła są larwy korników. Jeżeli odłupie kawałek drzewa, z którego wysypują się larwy, przyciska je piersią do drzewa, by potem wyłuskać je spomiędzy swoich piór. Jeżeli cienką gałąź rozkuwa na wylot, zaraz kieruje swój długi język na przeciwną stronę gałęzi, żeby schwytać uciekające owady. Dodatkowym pożywieniem dzięciołów są orzechy, jagody i nasiona drzew iglastych, te ostatnie zwłaszcza zimą. Znane są tzw. kuźnie dzięcioła: szyszka zaklinowana w szczelinie kory, a na ziemi pełno już łusek z rozdziobanych szyszek. Wszystkie nasze dzięcioły (zielony, duży, średni, mały, czarny i trójpalczasty) kują dość wysoko głębokie dziuple w drzewach. Ptaki te wyróżniają się czerwonymi czapeczkami czy czerwonym paskiem na głowie i tylko dzięcioł trójpalczasty ma czapeczkę żółtą. Rzadki u nas dzięcioł czarny różni się właśnie czerwoną czapeczką od gawrona, do którego na pierwszy rzut oka jest podobny. Najpospolitszym naszym dzięciołem jest dzięcioł duży, mieszkaniec większych kompleksów leśnych wszelkiego typu, gdzie są stare drzewa. Najchętniej przebywa w lasach sosnowych. To on właśnie lubi rozbijać skrzynki przeznaczone dla innych ptaków. A znów dzięcioł zielony jest amatorem... mrówek, pożytecznych w lesie i chronionych. Zimą potrafi wkopać się w głąb mrowiska i swoim bardzo długim językiem wyciąga śpiące owady nie widząc, co się dzieje wokół. Zdarza się, że pada wtedy ofiarą lisa. Bębni rzadko, a dziuple kuje w drzewach miękkich (topole, osiki, wierzby). Okrzyki dzięcioła zielonego - juch, juch juch, juch - w ludowych przepowiedniach zwiastują nadciągający deszcz. Kruk krukowi oka nie wykole przeciwnie - jeszcze przyjmie gościnnie, "czym chata bogata"! Opowiadano mi kiedyś, że do woliery z krukami w warszawskim Z$o$o przylatywały zimą w odwiedziny kruki z wolności i były częstowane przez gospodarzy smakowitym mięsem z ich obiadu. Podobne zwyczaje zaobserwowali też pracownicy Z$o$o w Oliwie. Kruki z wolności przylatywały tam i zimą, i latem, i jesienią, ale w ciepłych miesiącach wizyty ograniczały się wyłącznie do "towarzyskich plotek", natomiast zimą gospodarze dosłownie odejmowali sobie od dziobów, byle dobrze przyjąć zgłodniałych gości. Był czas (lata 1900_#1935), że liczba kruków gwałtownie zmalała i obawiano się, że ptaki te (często mylone z gawronami) wyginą zupełnie. Od 1948 roku zauważono jednak stopniowy wzrost ich liczebności. Trafiają się nawet poszczególne pary ptaków tam, gdzie ich dotąd nigdy nie było (np. w Lasku Wolskim koło Krakowa czy przy lisiej fermie w okolicy Gniezna, dokąd zwabiły je odpadki mięsa dla lisów). Kruk jest znacznie większy od wrony i gawrona. Waży przeszło dwa razy tyle. Ma gruby i silny dziób, a rozpiętość jego skrzydeł wynosi przeszło 1207cm. Lecąc, łup swój trzyma nie zawsze w dziobie, lecz i w pazurach, jak ptaki drapieżne. Zjada wszystko, co mu wpadnie pod dziób: od muchy aż do węża czy zająca. Oczyszcza starannie las z wszelkiej padliny. Nie darmo stare przysłowie głosi: "Kruki się tam zlatają, gdzie ścierw jaki poczuwają". Zamiłowanie kruka do porywania błyszczących przedmiotów nie jest jego wyłączną własnością, jest to cecha wszystkich krukowatych, a szczególnie srok. J. Sokołowski uważa kruka za najinteligentniejszego z naszych ptaków, obdarzonego świetną pamięcią, słuchem, wzrokiem. Pozostając dłużej wśród ludzi ptak ten łatwo uczy się naśladować głos ludzki. Do budowy gniazda kruk zabiera się bardzo wcześnie i w lutym ma je już gotowe: duże, o prawie półmetrowej średnicy, zbudowane z gałęzi i wysłane trawą, porostami, owczą wełną. Wysiadywanie jaj trwa około 20 dni. W końcu maja cała krucza rodzina wyrusza z lasu na żer na okoliczne łąki i pola. Kruk jest długowieczny, może żyć do 80 lat. Zimę spędza przeważnie u nas. Z wronami i kawkami pozostaje w wiecznej wojnie, dokucza im, jak może. "Sroczka krzekce na płocie..." Srokę każdy dobrze zna: pstra (czarnobiała), bardzo ruchliwa, z długim ogonem. Też z rodziny krukowatych, jak wrona, gawron, kawka, sójka. Uwija się najchętniej w urozmaiconym pejzażu niezbyt gęstych lasów, pól, krętych strumyków. Nie lubi zbyt wielkich bezdrzewnych pól, ale też nie przepada za rozległymi lasami. Skrzeczy bardzo charakterystycznie: "czak czak czak" albo "czakerak". Szymon Szymonowic, nasz poeta z Xvii wieku, tak napisał o sroce: "Sroczka krzekce na płocie, będą goście nowi. Sroczka czasem omyli, czasem prawdę powie. Gdzie gościom w domu rado, sroczce zawsze wierzą..." Bo właśnie skrzeczenie sroki ma zapowiadać gości... Trudno odmówić sroce pewnych zasług: tępi owady i ich poczwarki, zjada robaki. Ale też urozmaica sobie jadłospis, jak może: łowi małe żaby, jaszczurki, ślimaki, zjada ptasie jaja, nawet pisklęta. W zimie - ziarno. Tak jak kruk - potrafi naśladować różne odgłosy i, oswojona, uczy się nawet krótkich słów. Bardzo pomysłowo buduje gniazdo. Wysoko na drzewie albo w gęstym kolczastym krzaku kleci sroka z patyków głęboki niby_koszyk, który wylepia gliną. Dopiero w tym "garnku" robi delikatne posłanie z korzonków i sierści. A nad wejściem do gniazda układa nastroszony daszek z chrustu, dzięki czemu gniazdo widziane z dala robi wrażenie kulistego kłębu jemioły. A inne krukowate Najbardziej towarzyskie są gawrony. Znamy je dobrze z miejskich ulic. Na kilku topolach potrafią umieścić kilkadziesiąt gniazd. Tak wielka gawronia kolonia dzielnie odeprze każdy atak. Drzewa w miastach nie są jednak ulubionym miejscem odpoczynku gawronów. Oto zimą, tuż przed zachodem słońca stada ich lecą do pobliskich lasów, gdzie zaciszniej im i przytulniej. A na dzień wrócą gawrony do miasta, aby szperać po śmietnikach w poszukiwaniu resztek jadła. Do tej samej rodziny należy śliczna, kolorowa sójka, z niebieskimi lusterkami na skrzydłach. Godna jest uwagi nie tylko ze względu na wielką urodę. Oto krzykliwym wołaniem "reecz kwee" ostrzega mieszkańców lasu przed grożącym niebezpieczeństwem, głównie przed człowiekiem. I ona też potrafi naśladować różne odgłosy. Jest pospolita w lasach iglastych i liściastych. Latem żywi się owadami i ślimakami, a jesienią przede wszystkim żołędziami, które magazynuje w gniazdach, przyczyniając się, gdy gubi je po drodze, do rozsiewania dębów. Przysłowie "wybiera się jak sójka za morze" sugeruje, że sójki na zimę nie odlatują, tylko przenoszą się do innego lasu. Stwierdzono jednak, że odlatują dość daleko na południe, a na ich miejsce zjawiają się inne sójki, te z północy, dla których Polska jest "ciepłym krajem". Lot sójki jest zwinny, świetnie przystosowany do środowiska leśnego. Zadomowiony przybysz z lasu Szpak jest właściwie ptakiem typowo leśnym. Dawniej gnieździł się w spróchniałych dębach i topolach, ale ludzie stworzyli mu tak luksusowe warunki mieszkaniowe, że bez żalu opuszcza lasy i gnieździ się w zawieszonych przez nich budkach. Potem wywdzięcza się niszcząc wiele drutowców, pędraków, gąsienic. Szpak jest najszybciej latającym ptakiem_śpiewakiem. Ornitolodzy obliczyli, że przelatuje około 747km w godzinę, podczas gdy kawka przeleci niecałe 627km. Któregoś roku, jeszcze przed kalendarzową wiosną, kiedy ludzie nie wyłazili z kożuchów, obserwowałam ze swego okna w śródmieściu Warszawy o przedwieczornej porze dziwne, masowe loty ptaków. Były to szpaki i wróble. Tworzyły gęstą, zwartą chmurę, która z głośnym furkotem leciała najpierw prosto, potem zakreślając łuk zawracała nagle jak na komendę i znikała za dachami domów, aby wkrótce znowu przefrunąć nad nami. Wreszcie "przedstawienie" się skończyło, szpaki siadały na drzewach i zaczynały swój wieczorny koncert - donośny jednolity świergot. O tych szpaczych lotach pisano w prasie codziennej, ale powody szpaczych sejmików nie są ornitologom znane. To ptasia tajemnica! Pisałam kiedyś o szpaku_chuliganie, który na moich oczach zaatakował wiewiórkę i wyrwał jej kłak sierści, by zaraz to zanieść do budki z gniazdem. Wtedy otrzymałam bardzo miły list od pewnej przyjaciółki szpaków z wieloma ciekawymi obserwacjami. Był tam opis ataku wiewiórki na szpaczą budkę oraz długiej i trudnej walki, jaką stoczyły szpaki w obronie swojego gniazda. Więc może i tamta "moja wiewiórka" też nie była bez winy. Nocna straż Z rodziny sów, często spotykana w lasach, zwłaszcza iglastych, żyje w naszym kraju sowa uszata, o dużych pędzelkach na głowie i pomarańczowych oczach. Korzysta ze swej barwy ochronnej, toteż niełatwo ją dostrzec. Żywi się głównie myszami i nornikami, jest więc pożyteczna w rolnictwie. Najaktywniejsza jest, jak inne sowy, podczas jasnych nocy, kiedy łatwo wypatruje zdobycz. Mieszka w dziupli starego drzewa. Dość podobny do niej puchacz jest bez porównania większy. Spotyka się go coraz rzadziej. W roku 1953 było jeszcze u nas około 60_#70 gniazd tego wspaniałego ptaka. Wiosną potrafi wołać przez całą noc swoje głębokie "puhu!". Nie gardzi najmniejszą myszą czy ptakiem, ale poluje też na młode sarny. Nie zrażają go nawet kolce jeża, nie gardzi królikami, szczurami i wronami. Jego terenem są duże obszary leśne, głównie na północy i wschodzie kraju. Jedną z naszych najpospolitszych sów jest puszczyk, żyje w lasach liściastych, iglastych i nawet w parkach, żywi się głównie myszami, zjada też krety, żaby, owady. Miękko pohukuje "huhu huhu!" i woła "kiuwit". Gnieździ się w dziuplach albo w starych wronich gniazdach. W małych laskach wśród pól często osiedla się dobrze znana sowa pójdźka, a w starych, dużych lasach gnieździ się najmniejsza z naszych sów - sóweczka, jakby miniaturowa podobizna pójdźki. Ta w odróżnieniu od innych sów jest ruchliwsza w dzień niż w nocy, bo poluje na drobne ptaszki: sikory, mysikróliki. Latem zjada sporo owadów. Mówiąc o ptakach nocnych warto wspomnieć o lelku, ptaku z innej rodziny - kozodojów. Lubi on suche, sosnowe lasy i w dzień siedzi na ziemi niewidzialny na tle opadłej kory, a nocą łapie w locie owady na skrajach lasów i nad drogą. W locie przypomina jaskółkę. Zjada duże ćmy i chrząszcze razem z ich twardymi pokrywami. Ma świetny wzrok i widzi równie dobrze w dzień, jak i w nocy. Lelek niszczy wiele szkodników leśnych. Trudno wszystkie wymienić Coraz częściej słyszy się teraz o rzadkich czarnych bocianach, mieszkańcach rozległych, podmokłych lasów. Bardzo efektownym, barwnym ptakiem jest dudek, z pięknym czubem, uwijający się w urozmaiconym krajobrazie lasków, łąk i pól. Dziwna rzecz stała się z kosem, który - jak pisze J. Sokołowski - rozszczepił się jakby na dwie odmiany. Kos leśny jest płochliwy, trzyma się wiernie lasów i odlatuje na zimę, a ogrodowy oswoił się z człowiekiem i na zimę zostaje u nas. Często bywa widywany w parkach miejskich. Pospolitym ptakiem lasów i zagajników jest turkawka, która trzyma się raczej skraju, unikając leśnych głębi. Odzywa się przeciągle "turrr turrr turrr", stąd też jej nazwa. Żywi się głównie nasionami chwastów, czasem upoluje ślimaka, rzadko łapie owady. Skrzydlaci drapieżcy W lasach w pobliżu jezior, przebywa kania czarna, która żywi się przeważnie martwymi zwierzętami, lubi ryby. Dokucza czaplom i kormoranom, odbierając im już upolowaną, zabitą zdobycz. W porze lęgowej trzyma się lasów jastrząb gołębiarz. Gniazdo ściele wysoko, w koronie sosny czy dębu, na mocnej gałęzi. Napada na ptactwo znienacka, zabija i zjada zdobycz po kawałku. Ptakiem z herbów jest orzeł przedni, którego zaledwie kilka gniazd mamy u nas. Sokołowski sygnalizował obecność tych orłów na jednym z jezior mazurskich, wśród czapli i kormoranów. W lesie gnieździ się pospolity u nas myszołów, ale żeruje na pobliskich polach i łąkach, polując głównie na myszy, krety i żaby. Podobny do niego w locie jest trzmielojad, specjalista od łapania os, szerszeni i trzmieli. Gniazda wije na drzewach na skraju lasów. Najmniejszy nasz ptak to pełen wdzięku mysikrólik. Lubi lasy iglaste, zwłaszcza świerkowe. Pozostaje u nas na zimę. Zimą przylatują też do nas mysikróliki z północy i dlatego spotyka się je wtedy częściej. Zdumiewająca jest wytrzymałość tego maleństwa na mróz. Noc spędza na gałązce, nie chroniąc się w dziupli. Żywi się głównie jajami owadów, a latem dorosłymi owadami, które niszczy w wielkiej ilości. Pisklęta wysiaduje w misternym, kulistym gniazdku, zawieszonym na końcu wiotkiej gałęzi. Zimą w lesie trele mysikrólików brzmią jak delikatne dzwoneczki i ożywiają senną ciszę. Ptaki_dziwaki to krzyżodzioby: świerkowy i sosnowy. Zima w najlepsze, mróz dochodzi do 20/0 poniżej zera, a te dziwadła zasiadają na jajkach i zimą hodują pisklęta! Musimy jednak wiedzieć, że głównym pożywieniem krzyżodziobów są nasiona drzew iglastych, a tych jest tylko zimą pod dostatkiem. Toteż gniazdo krzyżodzioba najłatwiej znaleźć od grudnia do marca (trafia się i latem). Jest ono starannie uwite, ciepłe, o grubych ścianach, obetkane mchem, wysłane porostami, suchym igliwiem i sianem. W nim wykluwają się pisklęta, początkowo żółtawe, potem samce nabierają pięknej, porzeczkowej czerwieni. Małe wykluwają się z dziobami prostymi i dopiero po pewnym czasie obie części dzioba w sposób charakterystyczny się krzyżują. Są to ptaki towarzyskie, wesołe, ruchliwe. Pełzając po drzewach pomagają sobie zakrzywionym dziobem. Głosy ich, wydawane w locie, brzmią "gib gib gib, cok, cok", czasem "gob". Samce ładnie śpiewają, kończąc piosenkę cichym świergotem. Modre, bogatki, ubogie i inne Sikorki to najzajadlejsi wrogowie owadów szkodników. Najpospolitsza i chyba najbardziej pożyteczna jest sikora bogatka, niszcząca szkodniki we wszystkich stadiach ich rozwoju i doprawdy zasługująca na ludzką wdzięczność, tj. dokarmianie tłuszczem podczas głodnych, zimowych dni. Wprawdzie zimowym pokarmem bogatek są miliony owadzich jajek, ale ileż to trzeba się nauwijać i naszukać, aby zaspokoić zimowy głód. Śliczna sikora modra, w jasnoniebieskiej czapeczce, mniejsza od bogatki, też jest bardzo pożyteczna: żywi się niemal wyłącznie owadami i ich jajkami. Chociaż taka mała, potrafi dzielnie walczyć o upatrzoną dziuplę. Wybiera na pobyt lasy liściaste i mieszane. Natomiast jej krewniaczkę, sikorę sosnówkę, spotykamy wyłącznie w lasach sosnowych, świerkowych i jodłowych. Jest ona mniejsza od bogatki, ale podobna w kolorze i bardzo ruchliwa. Tam też można spotkać sikorę czubatkę. Natomiast sikora uboga unika większych lasów, zbliża się do ludzkich osiedli. Zimą zewnętrzny parapet mojego okna w Oborach pod Warszawą był karmnikiem dla sikorek, które tłumnie go odwiedzały. Aż tu w stadku sikorek pojawił się piękny, szaroniebieski kowalik z rudawymi bokami. I wtedy jakby kto zdmuchnął sikory z okna! Nie odleciały daleko. Jedna z wysokości ramy okiennej, kręcąc główką, z góry przyglądała się intruzowi. Inne sfrunęły na najbliższy krzak bzu, aby "przeczekać". A kowalik dziobnął słoninkę, spróbował sera i odleciał. Wtedy sikory znowu sfrunęły na okno. Kowalik usiadł na pobliskim, starym drzewie i zademonstrował mi swoją sztukę chodzenia po pniu głową w dół, czego żaden dzięcioł ani inny ptak nie potrafi. Kowaliki nie są towarzyskie, rzadko zdarza się je widzieć parami. Bardzo pożyteczne, ostrym, długim dziobkiem wykuwają ze szczelin kory owady i ich larwy. Kują prawie tak głośno jak dzięcioły. Gnieżdżą się często w dziuplach przez dzięcioły opuszczonych. Wtedy niebezpiecznie duży dla siebie otwór kowalik zalepia gliną i zmniejsza tak, aby mógł się przezeń ledwo przecisnąć. Niestrudzeni wędrowcy Powietrznymi szlakami Wysoko pod niebem, szlakami powietrznymi, nocą i dniem ciągną klucze, trójkąty, obłoczki i chmury wędrownego ptactwa. Morskie sztormy nieraz łamią im skrzydła, ciskają o skały, zatapiają w falach. Ptaki rozbijają się o mury latarni morskich. Jest mroźno i głodno. Czyhają skrzydlaci drapieżcy i źli ludzie. Ale ptaków nic nie odstrasza. Prą naprzód kierowane potężną siłą instynktu. Gna je najpilniejsza sprawa: powrócić do miejsca składowania, wydać tam potomstwo i wychować je w słońcu wiosennych i letnich dni. I chociaż niektóre ptaki (np. wilgi, jeżyki, kraski) pozostają u nas niewiele tygodni, to jednak tu jest ich prawdziwa ojczyzna, bo tutaj rodzą się i podrastają ich pisklęta. "Już starożytni Grecy..." Nie, to nie są kpiny z posługiwania się wytartą formułką! Wzmianki o wędrówkach ptaków rzeczywiście spotykamy w "Iliadzie" Homera. Ludzi od wieków interesowało to zjawisko, ale dopiero rozwój nauk przyrodniczych pozwolił nieco bliżej poznać jego mechanizm. W Rosji w połowie Xix wieku po raz pierwszy zastosowano metodę naukową ustalając daty równoczesnego pojawiania się różnych gatunków w Europie i Azji Środkowej. Miejscowości, w których pojawił się ten sam gatunek tego samego dnia, łączono linią. Powstały tzw. izopiptezy, przebiegające niemal równolegle do linii równych temperatur (izoterm), co wskazywałoby na zależność odlotów i przylotów ptaków od klimatu. Do Afryki, po szarańczę Dalsze badania wykazały, że ptaki rzadko lecą szerokim frontem, mając raczej bardzo określone "drogi". Większość naszych ptaków odlatuje jesienią na zachód i południowy zachód szlakiem skandynawsko_iberyjskim, który prowadzi od Morza Białego, nad południowym wybrzeżem Bałtyku, Danią, Holandią, Francją, Hiszpanią, przez Gibraltar do Afryki Zachodniej. Tym szlakiem odlatują też białe bociany, gnieżdżące się na zachód od Łaby: z R$f$n i Francji. Bociany gnieżdżące się na wschód od Łaby, a więc i nasze, lecą na południowy wschód przez Bałkany, Bosfor, Syrię i Palestynę do Egiptu i dalej nad korytem Nilu aż do wielkich jezior wschodnioafrykańskich. Tam spotykają się z bocianami z zachodu i razem lecą do Afryki południowej po szarańczę, główne pożywienie europejskich bocianów na zimowiskach afrykańskich. Z innych ptasich szlaków - środkowo_śródziemnomorski prowadzi przez Włochy do Tunisu, a bałkański - przez Grecję i Kretę do Egiptu. Przez Polskę biegnie też parę szlaków, które łączą się przy Bramie Morawskiej (obniżenie między Sudetami i Karpatami). Znużone długim lotem ptaki muszą w drodze odpocząć, pożywić się, unikają więc przelotów nad morzem. Wysokie góry odstraszają je także zmiennością pogody i częstymi mgłami. Najchętniej odpoczywają na wyspach i mierzejach, stanowiących wygodne pomosty wśród wielkich obszarów wodnych. Tam też tworzą się prawdziwe "ptasie jarmarki" W Europie stacją odpoczynkową dla ptaków jest wyspa Helgoland na Morzu Północnym - bezpieczne schronienie podczas mgły, sztormu i burzy. Zanotowano, że w roku 1926 w ciągu jednej nocy z 3 na 4 września przeleciało tamtędy 70 tys. śpiewających ptaków. Podobne "ptasie jarmarki" odbywają się na Mierzei Kurońskiej (ZSRR), na wybrzeżach Bosforu, Sycylii, Gibraltaru. W Polsce miejscem ptasich wypoczynków jest półwysep Hel i Zatoka Gdańska. Na jeziorach mazurskich i pomorskich gromadzą się podczas przelotów ptaki wodne z północy: łabędzie, kaczki, tracze, perkozy. Późną jesienią zapadają tam duże stada przelotnych kaczek krzyżówek i cyranek. Odpoczną, pożywią się i lecą dalej, na południe. A kiedy ptaki miejscowe opuszczają już nasze wody, w listopadzie i grudniu zjawiają się goście znad jezior norweskich i azjatyckiej tundry: pstrokate gągoły i czernice, tracze i traczyki. Dopiero kiedy lód pokryje nasze wody, odlecą na południe i tylko lekka zima zatrzyma je u nas do marca i kwietnia. Skąd o tym wiemy? Badania nad przelotami ptaków są bardzo skomplikowane i wymagają gęstej sieci obserwatorów. Posunęły się naprzód dzięki Duńczykowi Mortensowi, który w roku 1899 zastosował metodę obrączkowania. Schwytanym ptakom zakładano na nogę aluminiową obrączkę z wyciśniętym numerem bieżącym i adresem instytucji, do której należy odesłać obrączkę ze złapanego albo zestrzelonego ptaka. Potem puszczano ptaki na wolność. W ten sposób uzyskano wiadomości o trasach przelotów. W Polsce obrączkowanie przeprowadza Stacja Ornitologiczna od roku 1931. Używa się tam kilka typów obrączek, stosownie do wielkości ptaków. Największy procent odsyłanych obrączek przypada na słonki (ok. 40%), gdyż myśliwi polują na nie wszędzie. Kaczki i gęsi dostarczają 20_#25% wiadomości, ptaki drapieżne - 15%, krukowate 2_#5%. I tylko ułamek procentu przypada na chmary drobnych ptaków śpiewających. Bywa jednak, że między obrączkowaniem a zdjęciem obrączki upływa kilka lat. Pomaga to wprawdzie ornitologom w określeniu długości życia danego gatunku, ale nie informuje o przelotach, bo w ciągu tego czasu ptak mógł wiele razy przelecieć daną trasę. Mimo że metoda obrączkowania posunęła naprzód wiedzę o ptasich wędrówkach, nie rozwiązała jednak wszystkich jej tajemnic. Na tle tarczy księżyca W odlotach i przylotach ptaków jest jednak coś zaskakującego. Choćby takie szpaki... Wczoraj nie było ich jeszcze, a tu nagle roją się od nich skwery i parki. Za to przeloty zięb można przewidzieć, bo najpierw zjawiają się straże przednie - stare samce. W jakiś czas po nich przylecą samiczki i młode ptaki. Łatwo obserwujemy odloty, do których ptaki (bociany, szpaki, jaskółki) gotują się gromadnie, wielkimi stadami. Zachowują one w powietrzu określony porządek. A więc jeden za drugim lecą sznurem perkozy. Żurawie, gęsi, kaczki, bociany lecą kluczem, szpaki - zwartym obłoczkiem. Kukułki, dzierzby, pokrzywki lecą samotnie, pojedynczo. Nocami wędrują ptaki drobne, jak rudziki, słowiki i większość śpiewaków owadożernych. Siewki, kuligi, kaczki również wolą lecieć nocą. Podczas nocnych lotów ptaki często wydają charakterystyczne głosy, jakby w ten sposób chciały utrzymać zwartość stada. Większe ptaki - łabędzie, bociany, myszołowy, orły - wędrują w dzień, wykorzystując ciepłe prądy powietrza do szybowcowego lotu. Od blisko stu lat w pogodne księżycowe noce używa się wypróbowanej metody przy badaniu nocnych wędrówek ptaków, obserwując przez teleskop tarczę księżyca w pełni. Cierpliwy obserwator notuje ptaki przelatujące na tle księżycowej tarczy i czasem z ruchu skrzydeł rozpoznaje nawet gatunki. Niestety zaledwie mała cząstka ptaków może być zarejestrowana w ten sposób, ale i to daje pojęcie o ogromnie licznych jesiennych i wiosennych ciągach. Samolotem wśród ptaków Amerykański profesor D. R. Griffin wyszedł ze słusznego założenia, że lepiej zrozumie zachowanie się ptaków podczas lotu, jeżeli znajdzie się wśród nich w powietrzu. Ze swego lekkiego samolotu śledził więc ptaki powracające do gniazd. Jego obserwacje dotyczyły gołębi, mew srebrzystych (Larus argentanus) rzadkich nad Bałtykiem i nie gnieżdżących się u nas, a przede wszystkim głuptaków (Sula bassana) pojawiających się tylko sporadycznie, podczas wędrówek na Morzu Północnym, głównie na Helgolandzie. Badania te wykazały, że ptaki wypuszczone na nie znanym terenie, mimo pewnych odchyleń wywołanych wykorzystywaniem występujących prądów powietrza, mogły jednak ustalić kierunek do swoich gniazd. W początku lat pięćdziesiątych ornitologowie: Matthews z Cambridge i Kramer z Wilhelmshaven przyczynili się w pewnym stopniu do wyjaśnienia tajemnicy nawigacji ptaków, robiąc ciekawe doświadczenia z gołębiami pocztowymi i szpakami. Dowiodły one, że ptak korzysta z położenia słońca do wyznaczenia określonego kierunku, to jest posiada tzw. orientację kompasową według słońca. Po 20 latach badań orientacji ptaków stwierdzono, że potrafią one dobrze ustalać swoje "drogi" na podstawie ciał niebieskich: słońca, księżyca i gwiazd. Ptaki - "anioły" Wielkie nadzieje ornitologów zaczyna teraz budzić radar. Oto zaobserwowano na pustym ekranie radarowym jakieś plamy świetlne i kręgi niewiadomego pochodzenia. Nazwano je "radarowymi aniołami". Dalsze obserwacje wykazały, że te "anioły" mają wiele ptasich cech: poruszają się z szybkością ptaków, lecą pod wiatr, a występują najliczniej wiosną i jesienią podczas ptasich ciągów i na wysokości lotu ptaków. Stwierdzono wreszcie, że istnieje zbieżność między miejscami występowania owych "aniołów" a na przykład terenem noclegu wielkich stad szpaków. W rezultacie okazało się, że znaczna część tajemniczych "aniołów" to właśnie ptaki. Niestety wykorzystywanie urządzeń radarowych do badania wędrówek ptaków jest bardzo kosztowne. Tajemniczy sygnał Odlatują od nas ptaki łowiące pokarm w powietrzu, jerzyki, muchołówki, jaskółki, wiele ptaków śpiewających. Odlatują żurawie, bociany - ptaki żywiące się gadami i płazami. Ptaki wodne - łabędzie, gęsi, kaczki, czajki - zimą nie mogą u nas czerpać pokarmu z zamarzłych wód. Ale skąd ptaki wędrowne wiedzą, że je tu czeka głód? Opuszczają ojczyznę, kiedy pożywienia jest jeszcze wiele. Jaki sygnał otrzymują bociany, odlatując na południe w połowie sierpnia, kiedy pełno tu żab i koników polnych? Albo jerzyki odlatujące latem? Wydaje się, że warunki zewnętrzne nie mają tu decydującego wpływu. Pęd do wędrówek jest chyba dziedziczny, a sygnałem do odlotu jest jakiś impuls wewnętrzny. Nie wszystkie ptaki wędrują. Gatunki osiadłe pozostają w miejscach gniazdowania przez cały rok. U nas są to: sikora bogatka, wróbel, śmieciuszka, dzwoniec, kos (w parkach miejskich), kuropatwa, bażant, głuszec i cietrzew. Spotykane u nas zimą gile, jemiołuszki śnieguły, czeczotki, tracze i wiele innych gatunków przylatują do nas z północy, a wrony, gawrony i kawki nie są wcale "nasze". Nasze odleciały bowiem na południowy zachód, a do nas przyleciały te same gatunki z północy. Pomiędzy ptakami osiadłymi, przelotnymi i wędrownymi występuje szereg przejść. Instynkt wędrówek zaznacza się najwyraźniej u tych ptaków, które jak jaskółki i bociany przelatują wielkie przestrzenie i pomiędzy ich lęgowiskiem a zimowiskiem istnieje obszar, gdzie tych ptaków brak. U wielu ptaków tereny lęgowisk i zimowisk sąsiadują ze sobą bezpośrednio. Wczesny sztandar wiosny Magia bociana Bocianowi od wieków towarzyszy legenda. Przypisywano mu pewne magiczne znaczenie. Ja sama w dzieciństwie widząc po raz pierwszy na wiosnę lecącego bociana, wierzyłam, że cały rok będzie pomyślny. Przeciwnie - bocian siedzący czy stojący wróżył mi zły rok. Potwierdzenie tej wróżby znalazłam teraz u Kolberga: * "Kto obaczył raz pierwszy na wiosnę lecącego bociana, to dobrze znaczy, ale kto siedzącego, cały rok będzie miał zły". W wielu okolicach spotyka się też przesąd, że stojący czy siedzący bocian zwiastuje bóle nóg, a lecący - zdrowie. Oskar Kolberg (1814_#1890) - autor kilkudziesięciotomowego dzieła: "Lud. Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce", którym stworzył podstawy polskiej folklorystyki i etnografii, ponadto muzyk i kompozytor. Kolberg pisze, że na Lubelszczyźnie uważają, że bocian nie zagnieździ się u człowieka złego, który popełnił jakiś czyn haniebny. W starej ornitologii sprzed stu lat znalazłam szczegółowy spis, jakie choroby mogą być leczone za pomocą różnych bocianich organów. A więc: "wnętrzności jego podane jako potrawa były lekarstwem na morzyska (dolegliwości żołądkowe - red.) i na zapalenie nerek; tłuszczem, który jest żółty, a którego bocian ma wiele, smarowano członki podagrą lub drżączką dotknięte; serce ugotowane na wodzie wraz z tą wodą zalecano na padaczkę; mięso nawet Aldrovandi (przyrodnik i lekarz włoski z Xvi w. - red.) uważał za skuteczne w porażeniach i udarze; pieczone mięso bocianie jedzone raz w roku chroniło od dny ręcznej i nożnej (artretyzm - chiragra i podagra - red.); żółć była lekarstwem na ból oczu, a żołądek wysuszony i sproszkowany był dobry w otruciach". Z otwartymi ramionami witany jest bocian na wsi, bo wróży gospodarzowi szczęście i obfitość. Każdy chciałby go do siebie zwabić, toteż stara mu się stworzyć najlepsze warunki "lokalowe", kładąc na dachach i wysokich drzewach stare drewniane brony lub koła na podstawę gniazda. W przygotowaniu podkładu pod bocianie gniazdo musi obok gospodarza wziąć udział kobieta, gospodyni - inaczej według przesądu albo bociany tam się nie osiedlą, albo zdarzy im się jakieś nieszczęście. Wabiono czasem bociany za pomocą czerwonej szmatki na gnieździe czy jakiegoś świecidełka. Istnieją ludowe wskazania, pod jakim kątem pochylić koło czy bronę na przykład pod gniazdo, a nawet jak je umocować na drzewie czy na dachu, żeby najlepiej dogodzić bocianom. I koło, i brona, nie mogą mieć na przykład ani kawałka żelaza. Współczesne boćki U Kolberga znajdujemy opis, jak to ucieszeni przylotem bocianów gospodarze unikali głośnych stuków i krzyków na podwórzu, zaglądania do gniazda, aby niczym nie spłoszyć miłych gości. A tymczasem nasze współczesne bociany wcale już takie wrażliwe nie są. Łatwo przystosowują się do dzisiejszego hałaśliwego życia. Pewna para bocianów zbudowała gniazdo na słupie telegraficznym na terenie Wyższej Szkoły Rolniczej w Kortowie_Olsztynie, w najruchliwszym miejscu, gdzie właśnie wznoszono wielkie budowle, warczały ciężarówki, ciągniki i spychacze, podnosiły się dźwigi. I ten olbrzymi hałas budowlany bocianom nie przeszkadzał. A już szczytem ich wytrzymałości było to, że pod gniazdem był zainstalowany głośnik radiowy huczący na całe Kortowo. Jesienią następnego roku sprawdziłam: gniazdo w dalszym ciągu było zamieszkane. Zapamiętałam też wielkie bocianie gniazdo między szosą i torem kolejowym przy drodze z Pruszcza Gdańskiego do Gdańska. Nie było to miejsce zaciszne! Samochody i autobusy na szosie, a z drugiej strony częste pociągi osobowe, pospieszne i towarowe, a więc zgrzyt, świst i turkot musiały docierać do gniazda, które mimo to co roku było zamieszkane. Coraz ich mniej Zmniejsza się liczba bocianów w Europie. Z nad delty Dunaju, gdzie krzyżuje się kilka europejskich dróg ich przelotów i gdzie przeprowadza się co pewien czas obliczenia, nie mamy zbyt optymistycznych wiadomości. Oto przeprowadzone w 1974 roku obserwacje wykazały, że liczba przelatujących tamtędy ptaków zmalała o 40% w stosunku do obliczeń przeprowadzonych w roku 1963. Jeszcze nie tak dawno bocian biały był najskuteczniejszym pomocnikiem mieszkańców Afryki w walce z tamtejszą plagą - szarańczą. Niestety, jeszcze szybciej niszczyły szarańczę chemiczne środki owadobójcze rozpylane z samolotów. Ich ofiarą padały nie tylko owady, lecz i ptaki, a więc i nasze boćki. Stąd też chyba przede wszystkim się wywodzi ponura wymowa statystyki. A jeżeli doda się jeszcze zmiany klimatyczne, ogólne zanieczyszczenie powietrza, wreszcie prowadzone na wielką skalę melioracje rolne - będziemy mieli wytłumaczenie dość gwałtownego zmniejszania się u nas liczby tych pięknych ptaków. Ciekawe jest zresztą, że już sto lat temu podnosiły się głosy o malejącej liczbie bocianów. Ornitologowie niemieccy pisali o tym w drugiej połowie Xix wieku, obserwując coraz większą liczbę nie zamieszkanych gniazd. U nas obecnie i miejsc dla bocianich gniazd jest coraz mniej. Z wiosek znikają słomiane strzechy - ulubione miejsca budowy gniazd. Znikają też, niestety, dwuspadowe dachy, a na ich miejsce zjawiają się niskie domki o płaskich dachach, raczej nie odpowiadające wymaganiom bocianów. Na Pojezierzu Mazurskim we wsi Maradki nad jeziorem Piłakno bociany upatrzyły sobie jakąś szczególnie dogodną chatę, bo zbudowały na niej aż trzy gniazda! Można tu jeszcze dodać ciekawy szczegół o bocianach budujących czy naprawiających gniazda. Oto jeżeli blisko siebie budują one kilka gniazd, ptaki te podkradają sobie podobno "materiał budowlany". Wobec tego zawsze przynoszą budulec na zmianę i na gnieździe zostaje jeden ptak na warcie. Sejmy bocianie W moich dawnych czasach szkolnych trudno mi było zauważyć wiosenny powrót bocianów w końcu marca i na początku kwietnia. Natomiast często obserwowałam jesienne wielkie sejmy bocianie, poprzedzające ich odlot, a dla mnie zwiastujące rozstanie ze wsią, powrót do miasta i szkoły. Podpatrzyłam kiedyś taki sejm kilkudziesięciu ptaków, a wiem, że nieraz bywały ich nawet setki. Chóralny klekot mocnych czerwonych dziobów, potem ciężki łopot skrzydeł i oto wzbija się w niebo ogromny klucz wielkich ptaków, aby lecąc przez cały dzień lotem najmniej dla nich uciążliwym, szybowcowym, wykorzystywać ciepłe, wstępujące prądy powietrza. Do rodzinnych gniazd Dokładnie zbadano drogi bociana białego (Ciconia ciconia). Bociany gnieżdżące się na zachód od Łaby lecą przez Francję, Hiszpanię, nad Gibraltarem do Afryki zachodniej, potem nad jeziorem Czad na samo południe Afryki. Nasze bociany lecą jesienią na południowy wschód: przez Bałkany, Bosfor, Syrię i Palestynę do Egiptu. Potem lecąc nad Nilem docierają do wielkich jezior wschodnioafrykańskich. Tam spotykają się z bocianami z zachodniej Europy i już razem lecą dalej do Afryki południowej. Interesujące jest, że ta jesienna wędrówka (ok. 10 tys. 7km) trwa 3_#4 miesiące, natomiast wiosenny powrót z Afryki do Polski - zaledwie 2 tygodnie! Zrozumiałe jest, że nie lecą nad morzem, gdzie nie ma ciepłych wznoszących prądów, tylko zimne, opadające. Ludzka opieka O bocianach opowiada się wiele legend, przy czym nie zawsze słusznie tłumaczy się poczynione obserwacje. Znane są opowieści o bocianich sądach: podpatrzono bowiem wypadki znalezienia na miejscu bocianiego sejmu... zadziobanego, martwego bociana. Biologicznie rzecz biorąc, sprawa jest prosta. Zwierzęta najczęściej odnoszą się wrogo do chorych osobników. Zadziobany bocian musiał być chory. Niezdolne do jesiennego odlotu osobniki zostają często u nas na zimę i nieraz znajdują troskliwą ludzką opiekę. Wzruszał mnie zawsze kaleki bocian z "Chłopów" Reymonta. Nie mógł on odlecieć na południe i został pod opieką małego Witka. Chodził za nim jak pies, w domu łapał myszy, a w stajni szczury. A kiedy na polecenie ojca trzeba było księdzu dać niezwykłego, tresowanego ptaka, Witek "chodził kiej ogłupiały z zapuchłymi od płaczu oczami, a jak ino mógł, dopadał boćka, ogarniał go ramionami, całował, a żałosnym płaczem się zanosił...". Na szczęście chłopiec odzyskał swego ukochanego boćka. Czasem bociany pospieszą się z przylotem i trafią u nas na śnieżyce i mróz. Tak to się kiedyś stało w okolicy Bochni. Poszły wtedy do ludzi i zamieszkały w kurniku razem z drobiem. Jeden z gospodarzy miał wtedy u siebie aż sześć bocianów, które tak się oswoiły, że przychodziły nawet do domu na posiłek i rozgrzewkę. Kiedy pogoda pozwoliła na przygotowanie gniazd, bociany dalej odwiedzały czasem opiekunów. Bociani jadłospis Swego czasu wpajano nam przekonanie, że bocian biały odżywia się głównie żabami. A tymczasem głównym jego pokarmem są owady (pasikoniki, chrząszcze), żaby zaś zajmują drugie miejsce, kiedy brak jest owadów. Następnie idą jaszczurki i węże. Smakują mu myszy i krety, a wyjątkowo zjada też drobne pisklęta i malutkie zajączki. W latach 1931_#1932 podczas plagi norników zaobserwowano nagły wzrost liczby bocianów w województwie poznańskim. Bociany żywiły się wtedy głównie tymi gryzoniami. Pszczelarze niemieccy w Xix wieku uderzyli na alarm, że bociany zjadają im pszczoły. Myśliwi skarżyli się, że niszczą im młode zajączki i kuropatwy. Powtarzam jednak za Sokołowskim, że bocian biały jest ptakiem pożytecznym. Tępieniem owadów, myszy i żab oddaje duże usługi, przeważające wielokrotnie szkody, jakie ewentualnie może wyrządzić w łowiectwie. Zatem słusznie ustawa o ochronie zwierząt otoczyła go opieką przez cały rok. Wiek bocianów Dość trudno ustalić przeciętny wiek, do jakiego bociany dochodzą. Zdania ornitologów są dość sprzeczne. W naszym Instytucie Zoologii zanotowano, że najstarszy ze spotkanych obrączkowanych bocianów miał przeszło 19 lat. Według dawnych badań ornitologów niemieckich (m.in. Brehma) bocian może żyć kilkadziesiąt lat. Chyba jednak takie fenomeny trafiały się bardzo rzadko, w szczególnie sprzyjających warunkach życia (w ogrodach zoologicznych). Natomiast nasza prasa codzienna jesienią 1975 roku podała wiadomość, że ornitolodzy R$f$n przypadkowo natknęli się na białego bociana obrączkowanego jeszcze w 1949 roku w Szlezwiku_Holsztynie. Ptak liczył więc 26 lat i uznać go można za fenomen natury. Warto jednak i to brać pod uwagę, że bywają ptaki długowieczne, jak na przykład gęsi, żyjące nieraz do 50 lat. Jaskółka Jaskółka w baśni "...to na włosach wróżki@ uśpione leżą jaskółki.@ Tak powiązane za nóżki,@ kiedyś w jesienny poranek@ upadły na dno rzeczułki...@" (J. Słowacki: "Balladyna") Obrazek wianka ze śpiących jaskółek na głowie Goplany przejął Słowacki ze znanego, powtarzającego się w różnych wersjach podania ludowego. Kolberg w tomie "Mazowsze" pisze: "Jaskółki na zimę same się topią, a na wiosnę ożywają na słońce". O zatapianiu się jaskółek w stawach i jeziorach, gdzie spoczywają w odrętwieniu aż do wiosny, mówią też podania ludowe z Lubelszczyzny, gdzie pojawienie się jaskółki zwiastuje ludziom wiosnę i radość. W jesieni bowiem "siadają jaskółki na trzcinie rosnącej ze stawu i siedzą na niej tak długo, póki się nie złamie, po czym wpadają do wody i śpią w niej aż do wiosny". Panuje też po wsiach przekonanie, że dom spotka nieszczęście, jeżeli w nim jaskółki zostały pokrzywdzone. "Grzechem jest wielkim psucie gniazd jaskółek gnieżdżących się pod strzechą albo w kominie. A kto wykręci gniazdo jaskółek lub zepsuje, dostaje piegi (!) na twarz" - ostrzega wiejskich urwisów mądrość ludowa. Raz tylko spotkałam niekorzystną wzmiankę o jaskółce. Oto Kolberg w tomie "Litwa" wspomina: "Jaskółka to także niepoczciwy ptak, bo ona jest z bajczarki. Jak bracia jej wracali z wojny, wybiegła naprzeciw nich i naplotła, że żony ich pomarły. Ci z rozpaczy pozabijali się własnymi mieczami, a Pan Bóg złą siostrę zamienił w jaskółkę i na wieczną pamiątkę zostawił jej jaskrawą plamkę na ogonie". Jest to jednak zdanie zupełnie odosobnione, wszędzie bowiem jaskółka ma na ziemi polskiej nieskazitelną opinię, jest przez ludzi kochana, ceniona i otoczona legendami. Jaskółcze kłopoty Ba! A któż kłopotów nie ma na świecie? Nawet jaskółki miewają ich sporo. Przede wszystkim zmienność naszej dość kapryśnej pogody. Ważna jest pogoda w czasie, kiedy młode opuszczają gniazdo. Jeżeli trafią wtedy na chłodne dni, na długotrwałe deszcze... marny ich los! Rośnie śmiertelność piskląt. Giną też jaskółki podczas jesiennych i wiosennych przelotów. Ornitolog J. Sokołowski podaje, że niebezpieczniejszy dla nich jest przelot nad Saharą niż nad Morzem Śródziemnym. Rok klęski Jesienią 1974 roku w wędrówce do ciepłych krajów stada jaskółek na północnej stronie Alp zaskoczyły zbyt wczesne przymrozki. Pozbawione pożywienia - much i drobnych owadów - głodne i przemarznięte jaskółki wielkimi gromadami opadały na dachy i drzewa, skąd można je było zbierać rękami. Ornitologowie uważają to za niezmiernie rzadki wypadek. Na ratunek W Republice Federalnej Niemiec i w Szwajcarii rozwinięto wtedy wielką akcję ratunkową: nadawano przez radio specjalne komunikaty, jak się obchodzić z przemarzniętymi ptakami, jak je odżywiać i dostarczać do punktów zbiorczych. Potrzeba było wielu troskliwych rąk ludzkich i cierpliwości, aby nakarmić setki jaskółek specjalną mięsną papką, kładąc każdemu ptakowi odrobinę pokarmu do dziobka. Odkarmione i ogrzane jaskółki wyprawiono samolotami czy koleją na południe. I ptaki mają stresy Cóż się jednak wkrótce okazało?! Oto z badań, które przeprowadzili ornitologowie francuscy, wynikło, że jaskółki nie znoszą lotów samolotem i w samolocie... cierpią z powodu stresów! Toteż Francuska Liga Ochrony Ptaków zaapelowała, aby przerwać transport przemarzniętych jaskółek samolotami. Zdaniem ornitologów francuskich lepszym sposobem jest ogrzanie ptaków, nakarmienie i puszczenie na wolność w sprzyjających warunkach. Mili goście Parę lat temu "Kanaryjkę", polski statek rybacki, spotkała na łowiskach u wybrzeży Afryki zachodniej niezwykle silna burza piaskowa. Żółte tumany pyłu i piachu uniemożliwiły żeglugę. Trzeba było cierpliwie czekać, aż burza minie. Po pewnym czasie na pokład spadła wielka chmara oszołomionych, bezsilnych jaskółek. Ptaki zajęły statek, chroniły się do ładowni i korytarzy, by uciec od duszącego je piasku i pyłu. Jaskółki nie bały się rybaków. Szybko zaprzyjaźniły się z nimi. Siadały im na ramionach, pozwalały się karmić, poić. Rybacy bardzo sobie chwalili tę wizytę, bo jaskółki przy okazji wytępiły im wszystkie niemiłe owady, których pełno na statkach rybackich. A kiedy burza ustała - opuściły statek. Coraz ciaśniej Przy wysokim rozwoju przemysłu i cywilizacji jaskółki mają coraz mniej błotnistych dróg, odkrytych gnojowników - wylęgarni much. Budowane są natomiast czyste, nowoczesne stajnie i obory, co nie przypada tym ptakom do gustu. Cywilizacja wypiera jaskółki. Pociechą może być tylko, że jaskółki rozmnażają się szybko i łatwo wyrównują straty wynikłe w szczególnie niepomyślnym roku. Rozmaite jaskółki Najczęściej widujemy jaskółki dymówki i jaskółki oknówki. Są to dwa różne gatunki. Nie chodzi tu tylko o miejsce budowania gniazd. Jak wiadomo, dymówki lepią i przymocowują swoje gniazda wewnątrz budynków (stodół, stajni, obór czy strychów). Aby gniazdo było mocniejsze, dodają do gliny trochę siana czy słomy. Ich miły głos "wit, wit" oznacza zadowolenie, natomiast niebezpieczeństwo sygnalizują głośnym "bibist, bibist!" Żywią się drobnymi owadami, jak chrząszczyki, muszki, pluskwiaki, komary, na które z zapałem polują nad wodą. Jaskółka oknówka różni się od dymówki przede wszystkim tym, że jest mniejsza i nie ma tak długich piórek w ogonie. Charakterystyczną cechą jej upierzenia jest białe zabarwienie podgardla i kupra. Nogi oknówki są pokryte aż do samych pazurków białym puszkiem. Są to bardzo słabe nóżki, toteż oknówka jest marnym piechurem. Delikatniejsza od dymówki przylatuje do nas na wiosnę nieco później, najwcześniej w drugiej połowie kwietnia. Głos ma znacznie cichszy od dymówki. Słyszy się głównie jej cichutkie "trl". Gniazdo o grubych ściankach, w kształcie ćwiartki kuli, lepi na zewnątrz budynku, pod okapem. Nie zwisają z niego źdźbła trawy czy słomy, jak z gniazd dymówki. Jaskółki dymówki odlatują od nas jesienią, zbierając się w duże stada. Lecą przeważnie w dzień. Oknówki też odlatują gromadnie, ale wędrują przeważnie nocą. Mieszkanka urwisk Nasza najmniejsza jaskółka - to brzegówka. Ludzie na wsi nazywają ją grzebułką, gżegżółką. Z wyglądu nie jest podobna do tamtych dwóch, cały wierzch ma szary, bez cienia granatowego połysku. Osiedla się nie tylko w urwiskach nadwodnych. Przemysł często stwarza jej dogodne warunki bytu nawet daleko od wody: przy cegielniach, kopalniach rud, wykopach żwiru i piachu. Jej ogromne kolonie trafiały się na Pomorzu. Śpiewakiem nie jest, o nie! Jedynie, co potrafi, to mało dźwięczne "trib" albo "crije szerer". Żywi się głównie komarami, toteż przylatuje do nas bardzo późno, w maju. Z wielkim wysiłkiem wygrzebuje sobie w urwisku norę, czasem do 27m długą. Wydziobuje grudki piasku, wymiata je z nory specjalnymi miotełkami z twardych piórek, które ma na nóżkach. Brzegówki gnieżdżą się wielkimi koloniami. Nieraz cała ściana urwiska jest podziurawiona ich norami i wygląda jak sito. Fabryka jaskółczych gniazd Gniazdo jaskółcze pod okapem dachu - to zwiastun pomyślności dla człowieka. Cóż, kiedy we współczesnych wielkich miastach i osiedlach jaskółki miewają nieraz poważne kłopoty ze zdobyciem odpowiedniego materiału budowlanego. Toteż Stacja Ornitologiczna w Szwajcarii (pod Lucerną) przyszła tym ptakom z pomocą, robiąc z mieszanki gliny i trocin sztuczne jaskółcze gniazda. Umieszczone pod okapami domów będą zapewne chętnie zajmowane przez ptaki. Nie jest to, jak się okazuje, pomysł całkiem nowy. Bo oto w książce Tadeusza Konwickiego "Zwierzoczłekoupiór" czytamy, że na Wileńszczyźnie przed wojną "...pod okapem kościoła szamotały się jaskółki wokół swoich lepianek i podwiązanych drutem doniczek z dziurami, które pewnie miłosierny kościelny zawiesił na gniazda". Reporterska dociekliwość kazała mi spytać T. Konwickiego, czy sam te doniczki (prototypy sztucznych jaskółczych gniazd) widział. Owszem, pamięta je, do dziś ma je w oczach wśród ożywionego kłębowiska ich lokatorek. Plotki z ptasich gniazd Nie należy zbyt blisko podchodzić do zamieszkanych ptasich gniazd. Trzeba omijać je z daleka zwłaszcza wtedy, kiedy ptaki je wiją, składają jaja, potem wychowują pisklęta. Tak łatwo je spłoszyć. Na czwartym piętrze Czasem jednak to ptasie życie podsunie się do nas tak blisko! Oto we framudze okna naszej klatki schodowej para gołębi uwiła sobie byle jakie gniazdko. - Gołąb siedzi na jajach! Z mojego okna widać! - zawołała Ania. Występ klatki schodowej był do nas pod kątem prostym i z okna Ani zobaczyliśmy gołębia. Siedział na gnieździe nastroszony i łypał czerwonym oczkiem. Odeszliśmy cicho. Podpatrzyliśmy jednak najbliższą "zmianę warty". Na jajach siedziała wtedy chyba samiczka, jasnopopielata. Nagle - frrr! - na brzeg parapetu spadł jak z nieba drugi gołąb, a samiczka zaraz odleciała. "On" nie zasiadł jednak od razu. Najpierw przyjrzał się uważnie, jakby liczył, czy jaj jest tyle, ile trzeba. A przecież były tylko dwa! Wreszcie skoczył na gniazdo i zaczął się w nim mościć. Nie wypatrzyliśmy chwili, kiedy wykluły się pisklęta. Zaalarmował nas dopiero krzyk Marka: - Już karmią! - Stary gołąb otwierał dziób i coś się tam w ten dziób pchało. To łebki malutkich, nagich jeszcze gołąbków szukały w gardzieli rodziców "ptasiego mleka". Przy obfitym pożywieniu małe rosły jak na drożdżach. Wkrótce nie mieściły się już pod rozczapierzonymi skrzydłami matki. Ale oto oba gołębie coraz częściej odfruwały razem i małe zostawały same. Aż właśnie w takiej chwili zaskoczyła je burza. Pisklęta wtuliły się w róg okna, bo zerwał się wiatr i deszcz ostro zacinał. Jednak jakoś szczęśliwie przetrwały nawałnicę. Po kilku dniach zaczęły już śmiało wyłazić z gniazda i spacerować po parapecie. Nikt z nas nie zaobserwował niestety ciekawej nauki latania, która przecież musiała się odbyć, bo pewnego ranka zobaczyliśmy na oknie już tylko jednego gołąbka. Drugi odfrunął. Następnego dnia odleciał i ten spóźnialski. Mistrz nad mistrze W kunszcie wicia gniazda niewątpliwie pierwsze miejsce zajmuje u nas remiz. Raz tylko widziałam gniazdo remiza, zwisające z gałęzi nad wodą. Wydało mi się bardzo podobne do jakiejś starej rękawicy z jednym palcem, przypadkowo zaczepionej na drzewie. Remiz bardzo przemyślnie buduje gniazdo. Oto wybiera przede wszystkim cienką, zwisającą i rozwidloną u dołu gałązkę, zaczyna ją owijać włóknami pokrzywy, konopi czy lnu. Fundamentem przy budowie gniazda jest najczęściej cienkie i elastyczne łyko młodych gałązek wierzbowych. Do owiniętego na gałązce łyka remiz przyczepia ścianki gniazda, których podstawę stanowią również misternie przeplecione włókna. Na tej osnowie ptak zaczyna tkać gniazdo delikatnym puchem wierzb, osin, topoli, tworząc w ten sposób zbity, gruby wojłok. Zwisające do dołu ścianki remiz sczepia na końcu i to jest dno gniazda. Mając taki woreczek z dwoma bocznymi otworami, ptak "zaszywa" całkowicie jeden bok, a przy drugim robi "korytarzyk" z otworem wyjściowym. Tę trudną i precyzyjną pracę stare, wprawne remizy potrafią wykonać w ciągu kilku dni. Czasem porzucają zaczęte gniazdo, które potem można znaleźć niedaleko gniazda wykończonego i zamieszkałego. Początkowo wije gniazdo tylko samiec, a dopiero w trakcie budowy wabi on samicę przeciągłym "cij" i miłym świergotem. Zwabiona samica, zachęcona widokiem gniazda, zabiera się do jego wykańczania, a samiec od tej pory pozostaje przy niej jedynie dla towarzystwa. Jeżeli więc w danym miejscu remizowi nie uda się zwabić towarzyszki, opuszcza nie wykończone gniazdo i zaczyna robotę w innym miejscu. Stąd zapewne pochodzą owe porzucone, nie dokończone gniazda. Papier też się nadaje BArdzo kunsztowne jest gniazdo wilgi. Zwisa ono w poziomym rozwidleniu gałęzi i górnym brzegiem jest do tych gałęzi "przyszyte". Podstawowy budulec to łyko, które ptaki rwą z suchych gałązek lip i innych drzew. Między tę osnowę wpychają suche liście, trawki, pierze, zwłaszcza strzępki papieru, gazet. Przy budowie pracują zawsze oba ptaki. J. Sokołowski obrazowo opisuje ich współpracę. Często jeden siada na gałęzi, chwyta dziobem za jeden koniec włókna, a drugi ptak za drugi koniec i oblatując naokoło gałęzi przewiązują łyko. Gniazdo zawieszone na długiej bocznej gałązce jest niedostępne dla czworonożnych drapieżników, a na wietrze silnie się kołysze. Jaja jednak nie wypadają, bo jest bardzo głębokie. Zbadano kiedyś dokładnie opuszczone gniazdo wilgi. Przedziwna była jego budowa. Gniazdo miało kształt półkuli i składało się z niesłychanie różnorodnych materiałów. Było tu włosie, mech, porosty, płatki brzozowej kory, sznurki, papierki, szmatki. Najbardziej zdumiewające było jednak to, że gniazdo górnymi brzegami było przyszyte lnianymi nićmi do widełek gałązki. Nić była przewleczona raz przez gniazdko, a raz założona na gałązkę. W gniazdku znaleziono strzępy kartek z dziecinnego zeszytu, z opakowania papierosów i jeden większy papierek - kawałek podartego kwitu kontraktacyjnego na jedną świnię wagi 1507kg. Cóż za rozmaitość materiałów! Gniazdo w kształcie jaja Budowniczym nie gorszym od remiza i wilgi jest mały raniuszek - biały pompon z bardzo długim ogonem i krótkim dziobem. Jego gniazdo ma kształt jaja ustawionego pionowo, z otworem na boku. Przybrane z wierzchu płatkami kory brzozowej i porostami idealnie zlewa się z tłem. Ściany są utkane w gruby wojłok z mchu, delikatnych włókien roślinnych, puchu i pierza, a wszystko mocno spojone pajęczyną. Gniazdo budują oba ptaki, mimo to praca trwa ponad dwa tygodnie, tak precyzyjne jest wykonanie elastycznego wojłoku ścianek i tak trudne i mozolne bywa nieraz zdobycie odpowiedniego materiału. Ileż to czasu zajmuje tym pracowitym ptakom zbieranie puchu i rozsypanych po lesie piórek! Dylu, dylu - na badylu Bardzo misternie plecie swoje gniazdo trzciniak, zawieszając je na kilku pionowych badylach trzciny. Podstawowym budulcem są wzdłuż rozszczepione suche liście trzciny. Aby były elastyczne, ptak macza każde włókno w wodzie i oplata nim sterczące z wody badyle. Czasem jednak takie włókno się ześlizguje, a wtedy, trzciniak nadbudowuje gniazdo coraz wyżej i stąd zapewne pochodzi zjawisko nienormalnie głębokich gniazd tego ptaka. Ponieważ gniazdo jest budowane na trzcinach rosnących w wodzie, nie można do niego podejść. Woda staje się tu ochroną przed wrogami. Sensacyjna kradzież Maria Kownacka opisuje przygodę pewnego rybaka, któremu nagle zginęło ze stołu na ganku sto norweskich haczyków na węgorze. Okazało się, że haczyki, zaopatrzone w białe sznurki, zostały ukradzione przez... muchołówki, które uznały to za świetny materiał budowlany. W maleńkie gniazdeczko, wmontowane w zeszłoroczne gniazdo jaskółki, wpleciony był krętymi floresikami biały sznureczek, którego koniec zwisał jeszcze z belki. A na samym froncie gniazdka widniał norweski haczyk na węgorze niby symbol rybackiego fachu. Nawet w skrzynce do listów można znaleźć gniazdo ptaka! W. Żukrowski barwnie opowiada o gniazdku pliszki siwej, znalezionym w skrzynce do listów, od której dawno zgubiono kluczyk. Listonosz wiedział o tym i nie wrzucał tam listów, toteż ptaki spokojnie uwiły gniazdo i samiczka zasiadła na pięciu nakrapianych jajeczkach. Tajemnica wydała się wtedy, kiedy nowy listonosz, nic nie wiedząc o zgubionym kluczyku, wrzucił do skrzynki listy i trzeba się było po nie włamać. Pliszki na szczęście nie spłoszyły się i spokojnie wychowały tam swoje pisklęta. Skrzydlaty agresor Prawdziwymi agresorami okazały się gawrony, które podpatrzyłam kiedyś, jak usiłowały zająć gniazdo swoich współplemieńców. Podczas gdy jedna para gawronów nosiła budulec na gniazdo, druga siedziała cicho obserwując pracę towarzyszy. Po pewnym czasie para gawronów siedząca dotąd nieruchomo, korzystając z nieobecności właściwych gospodarzy, zajęła zbudowane już w trzech czwartych gniazdo. Ale "moje gawrony" już z daleka zobaczyły agresorów. Jeden z gospodarzy uderzeniem dzioba strącił napastnika z gniazda. Strącony zawisł na suchej gałęzi i darł się na całe gardło. Drugi z agresorów uczepił się pazurami w gniazdo i dopiero mocne walenie dziobem strąciło go z zajmowanego miejsca. Następnie właściwi gospodarze przystąpili do reperacji i wykańczania gniazda. Dziwne miejsca zamieszkania Właściwym miejscem na gniazdo jest dla sikory bogatki naturalna dziupla. Może ją też zastąpić dziupla sztuczna albo skrzynka. W ostateczności jednak pomysłowe te ptaki znajdują najdziwniejsze schronienia: stare skrzynki do listów, zapomniane polewaczki, stare, wyrzucone buty, zawisłe przypadkiem na drzewie rękawice, drewniane obudowy pomp, zakamarki starych nadtłuczonych posągów i pomników. Nawet rury żelazne. Kaczki dziwaczki Gągoły są to jedyne kaczki gnieżdżące się wyłącznie w dziuplach starych drzew. Miejsce na gniazdo wybiera zazwyczaj samica, oblatując w tym celu wiele drzew. Najchętniej wybiera drzewo blisko wody, albo nawet tuż nad nią. Dziupla zaś powinna znajdować się nie niżej niż dwa metry nad ziemią. Zdarzają się czasem gniazda gągołów na wysokości kilkunastu, do dwudziestu metrów. Niebieskozielone jaja (6_#14) składa samica w końcu kwietnia i na początku maja bezpośrednio na dno dziupli albo na próchno. Wysiaduje tylko samica, samiec zaś trzyma wartę. Pisklęta wywabione przez matkę wyskakują z dziupli na trawę albo wprost w wodę. Jeżeli do jeziora mają daleko - maszerują tam pieszo, prowadzone przez matkę. W byle jakim gnieździe składa jaja czajka. Jest to wydrapany na łące dołek, skąpo wysłany źdźbłami traw. Można stać tuż koło niego i nie dostrzec czterech dużych, brązowo nakrapianych jaj, ułożonych w gwiazdkę, ostrymi końcami do środka. Pstra barwa skutecznie chroni je przed wrogami. Panowało przekonanie, że czajki podnoszą krzyk, kiedy ktoś zbliża się do gniazda. Przeczą temu obserwacje J. Sokołowskiego. "Jeżeli człowiek wejdzie na łąkę, na której gnieżdżą się czajki, samice podlatują bliżej i krzyczą, okrążając go dookoła. Lud sądzi, że tym więcej się niepokoją, im bardziej zbliżamy się do gniazda. To samo mniemanie wyrażają również prawie wszystkie podręczniki. Według moich obserwacji sprawa przedstawia się jednak inaczej. Czajki okrążają człowieka i podnoszą krzyk jedynie wtedy, gdy jesteśmy daleko od gniazd, natomiast skoro zbliżamy się, milkną i rozlatują się, jak gdyby ich nic nie interesowało. W ten sposób instynktownie dezorientują nie tylko człowieka, lecz również czworonożne drapieżniki". Komu ptaka śpiewaka, komu? Niedola jemiołuszki - Proszę pani! Jemiołuszka zachorowała! Taka śliczna, z czubkiem i czerwonymi plamami na skrzydłach! - zaalarmował mnie mój sąsiad Jacek. Jacek ma trzynaście lat, bardzo lubi zwierzęta i zamierza zostać leśnikiem. - Skąd masz jemiołuszkę? - spytałam zdziwiona. Jacek się zaczerwienił. Sprawa wygląda na trudną i skomplikowaną. - Kupiłem... Na bazarze... w takiej fajnej klateczce... Na razie odłożyłam dochodzenia w sprawie niepokojącej transakcji. Należało się przede wszystkim zająć chorym ptakiem. Postawienie diagnozy nie przedstawiało trudności. Jemiołuszka miała wprawdzie w klatce odpowiedni pokarm: kawałek jabłka, biały ser, wetkniętą w pręty klatki gałązkę czerwonej jarzębiny, ale... nigdzie ani śladu ziemi czy piasku, tak potrzebnych do pomocy w trawieniu. Toteż ślady nie strawionego jadła leżały w klatce, a ptak był dosłownie na ostatnich nogach. Na moje polecenie Jacek przyniósł zaraz trochę ziemi i bardzo zachęcał jemiołuszkę do jedzenia. Ale już niestety było za późno. Przy tej okazji pouczyłam Jacka, że kupowanie i więzienie ptaków sprzedawanych przez ptaszników_kłusowników jest tak samo karalne, jak proceder łowienia. Chyba że kupi się je po to, aby zaraz wypuścić na wolność... Jacek westchnął ciężko. - Więc gdybym ją zaraz wypuścił, pewnie by żyła?! Kiwnęłam głową. Występny handel Okazało się, że Jacek kupił ptaka na bazarze pod Warszawą, gdzie znajduje się "centrala" handlu ptakami śpiewającymi. Chłopiec pojechał w odwiedziny do swego kolegi, razem powędrowali na bazar i tam kupili ptaka, który oczarował ich urodą. Było to oczywiście podczas srogiej zimy, kiedy jemiołuszki masowo przylatują do nas z północy, traktując Polskę jako "ciepłe kraje". W prasie codziennej poruszano już nie raz sprawę karygodnego polowania na ptaki śpiewające, które tak ważną rolę odgrywają w walce ze szkodnikami naszych lasów i sadów. Ofiarami ptaszników_ kłusowników padają makolągwy, szczygły, gile, zięby, kulczyki, czyżyki, jemiołuszki. W samej Warszawie "zarejestrowano" kilkanaście nazwisk takich ptaszników, zawodowo trudniących się wyławianiem drobnych ptaków śpiewających z lasów, pól i zarośli. Kłusownicy dobrze znają najlepsze leśne i polne tereny łowów. Wiedzą, gdzie najkorzystniej zastawiać pułapki i czym do nich zwabić. Ptaki... w kredensie Z kłusownikami trudno walczyć. Kłusownik bowiem na dany sygnał szybko usuwa ptaki z mieszkania i chowa je bezpiecznie na czas rewizji. Jednak nie zawsze zdąży. Oto na przykład wizyta u ptasznika z ul. Żytniej dała obfity plon. Inspektor Straży Ochrony Przyrody zastał tam kilkadziesiąt ptaków stłoczonych w oszklonej gablocie kredensu, gdzie zazwyczaj ustawia się porcelanę. Wprawdzie wyjęto stamtąd półki, ale i tak warunki sanitarne były okropne i ptaki ledwo żywe! Jednocześnie po podłodze w słabo oświetlonym pokoju przemykały jakieś cienie, snuły się między nogami ludzi. Były to czyżyki, którym pozwiązywano lotki na plecach, żeby nie uciekły. Widok doprawdy wstrząsający! Szczęście wolności Jakiż jest los odnalezionych więźniów? Oczywiście obdarza się ptaki wolnością. Inspektor konfiskuje je i wypuszcza w najbliższym parku. Powiada, że to naprawdę wzruszająca i radosna chwila, kiedy się ptakom zwraca wolność. Łatwo można przy tym poznać, czy ptak był długo więziony, czy krótko. Ptaki złowione niedawno natychmiast po uwolnieniu furknęły żwawo na najbliższą gałąź, ćwierkały wesoło, szybko porządkowały piórka i odlatywały. Przebywające dłuższy czas w niewoli zachowywały się inaczej. Nie od razu odzyskiwały utraconą radość życia. Dłuższy czas siedziały osowiałe, niemrawe, zanim wreszcie decydowały się odfrunąć. Ptasie sanatorium Nie wszystkie ptaki zabiera się ptasznikom w tak dobrym stanie, aby je można było zaraz obdarować wolnością. Inspektor Straży Ochrony Przyrody opowiadał mi, że ma u znajomych na Saskiej Kępie prawdziwe ptasie sanatorium, dokąd zanosi chore, pokaleczone ptaki. W dużym pokoju jest tam ogromna woliera, gdzie starano się stworzyć pacjentom warunki zbliżone do naturalnych. A więc duże gałęzie imitują las, jest woda, piasek. Po przyjściu do zdrowia ptaki zostają wypuszczone na wolność. Pies_ratownik Nawet pies w tym domu połknął szlachetnego bakcyla opieki nad ptakami. Oto pewnego zimowego dnia sam przyniósł swojemu panu w zębach zmarzniętą synogarlicę. A trzymał ją tak delikatnie, że nie zrobił ptakowi najmniejszej krzywdy. Synogarlicę odratowano i kiedy się już odchuchała i odpasła - obdarzono wolnością. Co robić? Teraz czas postawić zasadnicze pytanie: jak można i należy walczyć z karygodnym kłusownictwem ptaszników? Uprawniona jest do tego Straż Ochrony Przyrody. W skład tej straży wchodzą delegaci Ligi Ochrony Przyrody, Polskiego Towarzystwa Turustyczno_Krajoznawczego, Polskiego Związku Łowieckiego, Polskiego Związku Wędkarskiego i Klubu Wysokogórskiego. Delegaci organizują na swoim terenie wywiad i starają się wciągnąć do akcji społeczeństwo, przede wszystkim dzieci i młodzież. Kolegia karne nakładają grzywny na ptaszników_kłusowników. Grzywny te nie zawsze jednak odstraszają szkodników. "Dobry sezon" powetuje im nieraz nawet dość wysoką grzywnę. Jedyną właściwą drogą do zorganizowania celowej opieki nad ptakami byłaby wielka akcja społeczna, wykrywająca ptaszników i alarmująca w każdym wypadku Straż Ochrony Przyrody. Pierwsze miejsce w tej akcji powinna zająć młodzież szkolna, organizując w każdej szkole odpowiednie koła albo powierzając te sprawy już zorganizowanym miłośnikom przyrody, przyjaciołom ptaków czy innym kółkom zainteresowań. Gdy przyjdzie zima... Kto śpi, kto nie śpi? Z zimowym snem naszych ssaków jest rozmaicie. Niektóre zwierzęta ograniczają się jedynie do tzw. spoczynku zimowego, kiedy ich aktywność zostaje wyraźnie zahamowana. Czas mrozów spędzają drzemiąc w odpowiednio przystosowanych barłogach, norach, dziuplach. Ponieważ nie jest to sen głęboki i głód w tym czasie daje im się we znaki od wczesnej jesieni gromadzą już zapasy w dobrze ukrytych spiżarniach. Znana jest z tego nasza zapobiegliwa wiewiórka O jej zimowych spiżarniach kursuje wiele opowieści. Radziecki pisarz, Skriebicki, opowiada o wychowanej wśród ludzi wiewiórce (Sciurus vulgaris), która nie zatraciła jednak wiewiórczego zwyczaju robienia zapasów na zimę. "Kobiałkę z grzybami postawiliśmy na oknie, gdzie było chłodno, by grzyby nie zepsuły się do jutra. Na drugi dzień wstajemy i widzimy, koszyk pusty. Gdzie się grzyby podziały? Ojciec woła nas do swego pokoju. Biegniemy tam i oto okazuje się, że wszystkie jelenie rogi nad kanapą obwieszone są grzybami. Nawet na wieszaku od ręcznika, nawet za lustrem, za obrazem - wszędzie grzyby. To nasza wiewióreczka od wczesnego ranka zajęła się rozwieszaniem grzybów, by je ususzyć na zimę". W latach grzybnych "zapasy" jednej wiewiórki podobno sięgają 2 tysięcy sztuk - ponabijanych na gałęzie i sęki. Podstawowym produktem w klasycznej wiewiórczej spiżarni są orzechy zakopywane w leśnych zakątkach. Niech w zimowy dzień słońce silniej przygrzeje, a już wiewiórka budzi się z drzemki i odwiedza spiżarnię. Zdarza się, że o wielu zapomni i staje się wskutek tego siewcą leszczyny. Teraz, podczas silnych mrozów, zatkała starannie otwór dziupli i śpi zwinięta w kłębek. Zapas tłuszczu na zimę długo gromadzi w sobie borsuk (Meles meles). Pod koniec jesieni jest już dobrze upasiony i przygotowuje się do zimowej drzemki. Borsuk wciąga liście i trawę do wyczyszczonej uprzednio nory i mości sobie grube, ciepłe legowisko. Aż do nadejścia prawdziwych chłodów wciąż jeszcze dożywia się ściągniętym do nory pokarmem. Warto sobie przypomnieć, jakie luksusowe jest to mieszkanie: kilka wyjść, specjalne otwory wentylacyjne, wszędzie idealna czystość. W pewnej odległości od mieszkania wykopany jest dół na odchody. Z nastaniem mrozów borsuk zatyka otwory wentylacyjne i robi nasyp przed głównym wejściem do nory, aby zasłonić się od wiatru. Zasypia zwinięty w kłębek, z głową wsuniętą między przednie nogi. I jemu wystarczy parę cieplejszych dni czy odwilż, a opuści zimowe leże, by się napić i coś przegryźć. Mimo to bardzo chudnie podczas zimy i kiedy w lutym opuszcza na dłużej norę, nie ma już na nim śladu jesiennego tłuszczu. Bardzo rozważnie wybiera sobie miejsce na zimowy barłóg nasz ostrożny miś czyli niedźwiedź brunatny (Ursus arctos). Przed ułożeniem się do dłuższego zimowego spoczynku bada teren i jeżeli znajdzie w pobliżu ślady człowieka, przenosi się w inne miejsce. I on też gromadzi w sobie jesienią duży zapas tłuszczu. Jako zwierzę wszystkożerne napasa się nie tylko pokarmem roślinnym (jeżyny, maliny, borówki, wszelkie owoce, nasiona buka, żołędzie itp.), ale też nie gardzi rybą, ślimakami, owadami, i nawet... padliną! Kiedy "jarskie dania" mu się kończą, przechodzi na mięsne, atakując konie, krowy, owce. W dawnych czasach zanotowano, że pewien niedźwiedź koło Białowieży w ciągu jednej doby zabił dwadzieścia trzy sztuki bydła, nie zjadając żadnej. A więc nie zmuszał go do tego głód i mordował dla samej satysfakcji mordowania! Panuje przekonanie, że agresywna postawa niedźwiedzi jesienią wróży długą i mroźną zimę. Niebezpieczne są niedźwiedzie cierpiące na bezsenność. Pewien taki bieszczadzki miś napadł na dzika, zagryzł go i pożarł zostawiając tylko łeb i przednie nogi. Wkrótce potem rozszarpał dużego odyńca. Gdzież się znajdują niedźwiedzie barłogi? W górach - wśród skał. W lasach - w wygrzebanych kotlinach albo po prostu w największej gęstwinie. Niedźwiedź korzysta też czasem z wielkiej dziupli. Niedźwiedzica idzie spać już na początku listopada. Samiec - w drugiej połowie grudnia, choćby nawet mrozy przyszły wcześniej. Niedźwiedzie i wiewiórki nie zapadają w tak głęboką śpiączkę, jak na przykład susły, świstaki, koszatki, popielice czy nietoperze. Misie nie opuszczają wprawdzie podczas mrozów swojego barłogu i ich działalność życiowa jest zahamowana, ale nie jest to głęboki zimowy sen. Bobry nie zasypiają Trudno też mówić o zimowym śnie bobrów (Castor fiber). Zdarza się jednak, że całymi tygodniami nie pokazują się na zewnątrz, kiedy woda pokryje się grubym lodem (cienki potrafią przebić albo przegryźć). Wszystkie otwory z ich "domków" wychodzą na wodę, zwierzęta są więc skazane na przebywanie w swoich mieszkaniach. Opuszczają je kilka razy w ciągu doby, płynąc do swoich spiżarni pod lodem. Są to równo ułożone w pobliżu żeremi sterty gałęzi wbitych ostrymi końcami w stromy brzeg. Bobry po kawałku zabierają je do nory i tam ogryzają, a okorowane gałązki wyrzucają przez wylot. Na wiosnę przed wylotem bobrowej nory leżą całe pokłady takich białych patyków. W śpiworze zrobionym z własnych "skrzydeł" przesypia zimę jeden z najmniejszych naszych nietoperzy - podkowiec mały (Rhinolophus hipposideros). Zaczepia się on tylnymi nogami wysoko pod stropem jaskini albo pod sufitem budynku i tak szczelnie otula ciało błonami lotnymi, że trudno w tym tłumoczku rozpoznać żywego nietoperza. Rzadki u nas nietoperz Barbastella barbastellus, zwany od mopsowatego pyszczka mopkiem, jest mniej wrażliwy na chłód i dość wcześnie opuszcza zimową kryjówkę, a podczas zimy budzi się nawet czasem, aby na miejscu zapolować na owady. Większość naszych nietoperzy należy do rodzaju nocków (Myotis). Zimują one zawsze w tych samych miejscach, wracając do nich co rok nawet z daleka. Wiszą ciasno stłoczone w jaskiniach, pod sklepieniami piwnic, po sto sztuk i nawet więcej. Nocek rudy (Myotis daubentonii) ma tę właściwość, że odszukuje swoje zimowisko dopiero w końcu października, a opuszcza je już na początku marca. Suseł "śpi jak suseł" i nie troszczy się specjalnie o zimowe zapasy, chociaż potrafi je robić w lecie. Suseł (Citellus) włazi jesienią do swej nory, zatyka jedyne do niej wejście i wygrzebuje nowy korytarz, który otworzy dopiero na wiosnę, w pierwszej połowie marca. Zdarza się wtedy spotkać susła biegającego po śniegu. W zimie natomiast śpi bardzo mocno, "jak suseł". Serce bije mu prawie dziesięć razy wolniej niż w lecie, a temperatura ciała z +36/0 spada do +3/0. To dopiero sen! W kamienny sen zapada nasz tatrzański świstak (Marmota marmota), gryzoń objęty u nas ochroną gatunkową. Występuje na wysokości ponad 17007m, w okolicach Morskiego Oka, Hali Gąsienicowej i Pięciu Stawów. Jesienią wykopał zimowe mieszkanie, które może pomieścić liczną rodzinę. Do obszernej komory na głębokości 2 metrów prowadzi wąski i bardzo długi korytarz, który jest zimą szczelnie zakorkowany kamieniami, ziemią i gliną zmieszaną z trawą i sianem. Komora jest wysłana suchym sianem i tam właśnie w zupełnym odrętwieniu spoczywa teraz cała świstacza rodzina. Na wiosnę wychudłe i wygłodzone świstaki rzucą się na rośliny zimujące pod śniegiem. Potem młode pędy, pączki i soczysta trawa dostarczą im dobrej paszy. To mi gospodarz! Chomik (Cricetus cricetus) znany jest przede wszystkim z gromadzenia obfitych zapasów. Przed zapadnięciem w sen zimowy zakłada kilka spiżarni, dokąd znosi w kieszeniach policzkowych wielkie ilości ziarna. Jeden chomik potrafi zebrać jesienią kilkanaście kilogramów zboża, siemienia lnianego, grochu, fasoli i innych nasion. Już w październiku chomik opatruje mieszkanie na zimę: zatyka ziemią otwór wchodowy do komory aż ku górze i zamurowuje pionowy kanał zapadowy. Norę wyściela najdelikatniejszymi źdźbłami słomy. Układa się na dnie, podwijając głowę, ogon i nogi. W tym śnie wydaje się, że nie oddycha, i że nawet serce mu zamiera. A przecież nie trwa w ciągłym śnie, lecz przerywa go co parę dni. Mimo to jest to prawdziwa śpiączka zimowa, podczas której temperatura ciała może spaść nawet do +5/0 C. W drugiej połowie marca chomiki otwierają korytarze pionowe i wychodzą na żer, po świeżą żywność. Któż więc nie śpi? Przede wszystkim wilki. Im surowsza jest zima, tym stają się one bardziej agresywne i niebezpieczne. Swego czasu pisano w prasie, że wilki sforsowały Wisłę, przeprawiając się po kilkucentymetrowej warstwie lodu na drugi brzeg. Z takiego lodowego mostu korzystają też lisy i zające, które - jak wskazują ślady na śniegu - wędrują z Kieleckiego w Lubelskie i odwrotnie. Lisy nawet podczas przewlekłego zimna mało odpoczywają. Już od godziny dziesiątej włóczą się po zasypanym śniegiem polu, ale prawdziwe polowanie z podchodami rozpoczynają dopiero po południu i o zmroku. Nierzadkie są wypadki, kiedy płochliwe jelenie i dziki podczas srogiej zimy zaglądają do stodół, szukając tam pożywienia. Sarny zbite w duże stada, po kilkadziesiąt sztuk, oszukują głód byle mchem, korą z drzew i drobnymi pączkami. W lasach i na polach przy ostrym wietrze mróz jest coraz dokuczliwszy. Wszystko, co żyje, a nie śpi, chowa się w bezlistną plątaninę leśnego podszycia, a w miarę możności - do nor i dziupli. Choć głodno i chłodno Choć głodno i chłodno, trzeba sobie jakoś radzić. W najlepszej sytuacji są zwierzęta drapieżne. Im zawsze się uda złapać coś żywego i posilnego. Żarłoczne "królewskie futro" Do bardzo krwiożerczych drapieżników należą gronostaje (Mustela erminea), których białe futerka z czarnymi ogonkami zdobiły królewskie płaszcze koronacyjne. U nas jest to zwierzę dość rzadkie, objęte ochroną gatunkową. Bliższą znajomość z gronostajem zawarłam w niezbyt miłych okolicznościach. Oto zmęczeni i głodni dotarliśmy na nartach do schroniska na Babiej Górze i powitał nas tam lament w kuchni: - O rany! Co to będzie, co to będzie!... Okazało się, że ostatnie kotlety schabowe wykradł ze śpiżarni i zżarł albo wyniósł... gronostaj. Pełno było jego śladów na śniegu. U Brehma * czytamy, że ulubioną zdobyczą gronostaja jest karczownik zimnowodny (Arvicola terrestris). Gronostaj poluje na niego i na ziemi i w wodzie. Wślizguje się do nory, a jeżeli karczownik umyka do wody, wtedy gronostaj rzuca się w pogoń i płynąc bardzo szybko dopada go w końcu. I nawet w tym obcym dla siebie żywiole wychodzi ze starcia zwycięsko. Przybywa do brzegu, holując w pysku zdobycz. Alfred Brehm (1829_#1884) - słynny niemiecki zoolog i podróżnik. Jego najpopularniejsze dzieło "Życie zwierząt" było tłumaczone na wiele języków, m.in. i na jęz. polski. Futra na zimę Już jesienią ssaki podwatowały na zimę swoje "okrycia". Oto między włosami letniego futra wyrosły tzw. włosy puchowe, gęste i krótkie. To podszycie jest jasne i prześwieca przez ciemniejsze i rzadkie włosy letnie. Wskutek tego całe futro zwierzęcia nabiera jaśniejszej, ochronnej barwy. Najjaskrawszym przykładem zmiany barwy jest opisana wyżej łasica gronostaj. Wystarczy kilka mroźnych dni, aby futerko rdzawobrunatnego zwierzątka stało się śnieżnobiałe, jedynie z czarnym koniuszkiem ogonka. Drapieżny elegant Jest nim ryś (Felis lynx), zwierzę z licznej rodziny kotów. Tak jak domowe koty bardzo dba o urodę i elegancję. Długie godziny poświęca wylizywaniu i "szczotkowaniu" płowego, plamistego futra ostrym jak tarka językiem - stąd puszystość i połysk. Piękne pędzelki na uszach i wspaniałe bokobrody (latem krótsze, zimą tworzące coś w rodzaju grzywy) różnią go od innych kotów. Ryś zachował się u nas w Karpatach i w Puszczy Białowieskiej. Ten puszczański kot nie ugania się za drobnymi ssakami. Woli grubszą zwierzynę. Zimą jego sznurowy ślad nie wskazuje na to, aby polował na przykład na myszy, chociaż żadnej spotkanej nie przepuści. Jego ofiarą padają głównie sarny. Zaobserwowano, że ryś, podobnie jak domowe koty, bawi się zamordowaną zdobyczą. Wykonuje przy tym skoki i susy, z lubością wciąga woń ofiary i merda krótkim ogonem, w ten sposób przejawiając radosne uczucia. Nawet wtedy, kiedy jest bardzo głodny, zabiera się do jedzenia dopiero po takiej "kociej zabawie". Złe czasy Późną jesienią dzik (Sus scrofa) radzi sobie dobrze. W ściółce leśnej miał dużo żołędzi, bukwi (owoców buka), a nawet mięsny pokarm: myszy, ślimaki, larwy owadów. Rozgrzebywał i niszczył całe mrowiska tam, gdzie leśnicy nie zabezpieczyli ich drewnianymi zagrodami. Teraz przyszedł czas głodu. Przez niezbyt grubą warstwę śniegu można się od biedy dokopać do leśnej dziczej karmy, ale niech spadną wielkie śniegi, a jeszcze pokryją się zlodowaciałą skorupą, kaleczącą dzika, wtedy trudno liczyć na normalny posiłek. Zdarza się czasem co prawda pożywna padlina, ale żeby zjeść solidny posiłek, trzeba się "włamać" podczas ciemnej nocy zimowej do kopca z ziemniakami lub burakami. Mistrze fortelów Podczas srogiej zimy najbardziej rozzuchwalony jest, jak wiadomo, wilk (Canis lupus), mieszkaniec dzikich ostępów, mrocznych gęstych lasów. Zimą już od wczesnego popołudnia poluje na swoim terenie, a do ludzkich siedzib podkrada się o zmroku i atakuje tam nie tylko konie i bydło, ale przede wszystkim psy. Najchętniej poluje w gromadzie i wtedy używa najzmyślniejszych forteli, aby odciągnąć od stada pojedyncze, łatwe do zaatakowania sztuki. Na przesmykach leśnych wilk z niezwykłą cierpliwością godzinami czatuje na sarny i jelenie. Bezszelestnie podkrada się do ofiary, aby skoczyć jej do gardła i zwalić z nóg. Wilki chętnie polują całym stadem i wtedy postępują według strategicznego planu: dzielą się na dwie grupy i podczas kiedy jedna atakuje, druga odcina napadniętym drogę odwrotu. Mistrzem fortelów jest, jak wiadomo, lis (Vulpes vulpes). Różni się od wilka między innymi tym, że nie jest towarzyski i przeważnie poluje samotnie. Tylko podczas najcięższej zimy i głodu zdarza się, że lisy polują razem. Polując na "własną łapę" lis wykazuje wiele chytrości. Najchętniej atakuje zwierzęta chore, słabe. Dzięki wspaniałemu węchowi zawsze wytropi i zje z apetytem padlinę. Odznacza się doskonałym słuchem i najcichszy pisk myszy nie ujdzie jego uwagi. Słynne wyprawy lisa do kurników udają się tylko tam, gdzie ptactwo domowe nie jest należycie zabezpieczone. A więc uwaga! Dobrze zamykać kurniki!! O zajęczych kłopotach Pięknie i wzruszająco pisze o zającach Adolf Dygasiński. Zając (Lepus europaeus) pędzony głodem, "z duszą na ramieniu" dociera do siedzib swojego największego wroga - człowieka. Zimą w inspektach wygrzebie sobie spod śniegu na wpół zgniłe, przemarzłe głąbiki, resztki kalafiorów, a z wylanych przy kuchni pomyj wyciągnie resztki ziemniaków, gotowanej marchwi czy grochu. Najczęściej jednak posila się korą z młodych gałązek drzew. Biedne sarny le jest w srogą zimę bezbronnym sarnom (Capreolus carpreolus), zwłaszcza gdy potworzą się głębokie zaspy śnieżne albo na grubej warstwie śniegu zalśni szklista powłoka. Uniemożliwia ona dobranie się do resztek jesiennej trawy, mchu, igliwia - skąpego pożywienia tej głodnej pory roku. Nie zawsze można racicami odgarnąć śnieg, a wtedy pozostaje już tylko twarda, spękana kora drzew. W dodatku na sarny, a nawet na jelenie czyhają drapieżne wilki, które potrafią rzucać się nawet na większe sztuki. Aby przyjść z pomocą zwierzynie płowej, służba leśna obficie zaopatruje w paszę rozstawione po lasach paśniki. Gorąco zachęcamy młodzież do pomocy przy tej pracy. A jelenie... Nasz wspaniały jeleń szlachetny (Cervus elaphus) też wymaga zimą ludzkiej opieki. W dzień jelenie kryją się w swoich leżach, w jasnych wysokopiennych lasach. Bojaźliwe i płochliwe zwęszą i usłyszą człowieka z dość dużej odległości. W ciągu dnia żerują tam tylko, gdzie czują się zupełnie bezpieczne. Ich zimowym pokarmem jest ozimina, nasiona, pączki, kora z drzew iglastych, suche trawy, wrzos, janowiec i inne rośliny. Ofiarą apetytu jelenia padają nieraz młode sadzonki drzew, obdzierane z kory. Zimą jelenie trzymają się w gromadach, co nieraz prowadzi do bójek. Kiedy głód bardzo przyciśnie, nawet te płochliwe zwierzęta przezwyciężają wrodzony lęk przed człowiekiem i szukają pokarmu w stodołach. Prasa codzienna opisywała kiedyś dzieje młodego jelonka Kubusia, który zamieszkał na stałe w leśniczówce Michocin Dolny na Ziemi Lubuskiej. Nie zdradzał on najmniejszej ochoty opuszczenia wygodnej siedziby i tylko co pewien czas na kilka dni znikał w lasach. Z ptakami rozmaicie Jako tako radzą sobie podczas zimy sikory, dzięcioły, kowaliki, ale i o nich należy pomyśleć, ustawiając dobrze zaopatrzone karmniki. Natomiast najbardziej musimy troszczyć się o ptaki naziemne - kuropatwy (Perdix perdix), które podczas mroźnej i śNieżnej zimy giną z głodu. Oto widzimy na śniegu ich świeży ślad, biegnie drobnym sznureczkiem niby rząd perełek. Dokąd prowadzi? Czasem pod stodołę, gdzie można się pożywić ziarnem ukrytym wśród plew. Częściej jednak na pola oziminy, do której ptak dogrzebuje się przez warstwę śniegu. Ale niech spadną wielkie śniegi, a potem powierzchnia zlodowacieje, wtedy nie ma już mowy o dotarciu do tego najlepszego pokarmu. Kuropatwom powinien przyjść z pomocą człowiek. Prosta to rzecz zrobić "opłotki" z gałązek świerkowych powtykanych w śnieg, a pod ich osłoną rozsypać proso i poślad. Można też sypać ziarno pod gęste krzaki tarniny, której kolczaste gałęzie dadzą ptakom bezpieczne schronienie przed lisem i jastrzębiem. Dużo kłopotów ze śniegiem mają też bażanty. Lubią one dalekie piesze spacery, podczas których zdarza się im zapaść w miękki śnieżny puch, a wtedy trudno wzlecieć. Często w takiej opresji przychodzą im z pomocą leśnicy, którzy wydobywają je ze śniegu i sadzają na gałęziach. Warszawskie wróble Te mają spryt nie byle jaki! Oto spore ich stadko zamieszkało na zimę w... Supersamie! W godzinach rannych słychać ich wesołe ćwierkanie w okolicy stoiska z kaszami. Zawsze coś niecoś rozsypie się na podłogę, z pożywieniem nie ma więc kłopotów. Wiadomo - Supersam! A że przy tym jest ciepło i widno, więc pomysłowe warszawskie wróble bardzo sobie chwalą to zimowisko. Ptasia stołówka Znajomości i przyjaźnie Pies czy kot? A może tak modne ostatnio chomiki syryjskie? Tęsknotę do bliższego kontaktu ze zwierzęciem można zaspokoić w jeszcze inny, jakże pożyteczny sposób: przez zimowe i wiosenne dokarmianie ptaków. Obserwacje przy karmnikach, nawet tych najprostszych, założonych na zewnętrznym parapecie okna, dają wiele okazji do zapoznania się z różnorodnością ptasich charakterów i zwyczajów. O korzyściach, jakie przynoszą ptaki niszczące owady szkodniki, nie trzeba powtarzać. Są to sprawy wszystkim dobrze znane. Warto natomiast zwrócić uwagę na dużą atrakcyjność zaznajomienia się z pozostającymi na swobodzie ptakami. Do warszawskich Łazienek zimą przychodzi co dzień w to samo miejsce i o tej samej porze pewien przyjaciel sikorek. Ten pan w średnim wieku cierpliwie wabi gwizdem sikory. Przylatują przeważnie bogatki, bo tych jest najwięcej. Siadają na wyciągniętej dłoni i zjadają podawane sobie kawałeczki słoniny i sera. Jeżeli na ręku ich przyjaciela robi się zbyt tłoczno, zajmują miejsca na głowie, na kapeluszu i tam czekają swojej kolejki. Oczywiście, tak oswoić ptaki to wielka sztuka. Ale przyzwyczaić je, aby zimą i wczesną wiosną przylatywały na posiłki do założonego przez nas karmnika - bardzo łatwo. Trzeba tylko wysypywać im karmę regularnie od listopada aż do późnej wiosny i zakończyć dokarmianie dopiero wtedy, kiedy ptaki będą miały dokoła dużo pożywienia. Sikorki - miłe złodziejaszki Bywa i tak, że ptaki same "organizują" sobie stołówkę, co czasem ludziom się mniej podoba. Kiedyś w górach zdarzył mi się taki wypadek. Przyjechałam tam na dłużej zaopatrzona w suchy prowiant, w dobrą wędlinę. Lodówki w schronisku nie było, większość produktów przechowywałam więc w skrzynce za oknem. Powiesiłam też tam na sznurku spory kawałek wędzonej polędwicy. I jakoś tak się złożyło, że przez kilka dni nie zainteresowałam się nią. Otwierając okno widziałam tylko, że wciąż wisi na miejscu. A więc - w porządku. - Może poczęstujesz mnie wreszcie tą wspaniałą polędwicą? - spytała mnie pewnego wieczora moja towarzyszka. - Bardzo chętnie. - I sięgnęłam za okno. A tu moja polędwica powiewa na sznurku kołysana wiatrem, jakby była lekkim piórkiem. Co się stało? Oto z polędwicy została tylko... jej powłoka. Smakowite mięso pracowicie wydziobały od dołu sikory. Pliszki z Krynicy Morskiej Zaprzyjaźniłam się z pliszkami nadmorskimi. Przylatywały do kempingowego Domku pod Muchomorem, gdzie mieszkałam, i z wyżyn jarzębiny obserwowały, kiedy wysypię im na specjalnie ułożone cegły drobno pokrajaną skórkę z żółtego sera. Bardzo to lubiły. Martwiłam się, że następni mieszkańcy domku nie dowiedzą się o tym guście moich pliszek, zostawiłam więc dla tych nieznajomych kartkę: "Wielka prośba! Tu przylatują sympatyczne szare pliszki. Lubią drobno pokrajane skórki żółtego sera. Pamiętajcie o nich! Ich stołem jadalnym są cegły przy schodkach". Nie wiem oczywiście, czy moja prośba została spełniona. Ptasia stołówka w Z$o$o Zanim w Dolinie Leśnego Młyna, na przepięknym terenie parkowo_leśnym w Gdańsku_Oliwie, założono ogród zoologiczny, cicho tam było w młodym borze, wśród pagórków i parowów, nad stawami i strumykami, które przecinały malowniczy krajobraz. Pracownicy ogrodu zapewniają, że nie słychać tam wtedy było świergotu ptaków. I dopiero potem... Więc cóż to się stało, że teraz cała okolica oliwskiego Z$o$o, wzgórza, lasy i gaiki pulsują głośnym ptasim życiem? Odpowiedź na to jest prosta. Ogród zoologiczny stał się dla miejscowego dzikiego ptactwa wspaniałym zaopatrzeniowcem, pierwszorzędną, czynną przez cały rok stołówką, oferującą smakowite, pożywne odpadki ze stołu stałych lokatorów. Rozmaite jadalnie Pomyślmy zawczasu o przygotowaniu na zimę karmników oraz karmy dla ptactwa. Najłatwiej wysypać ziarno czy okruchy za okno, na zewnętrzny parapet. Ale to nie będzie przyzwoita ptasia stołówka. Najprostszy karmnik to zwykła deseczka z przybitymi po bokach listewkami, żeby ziarno nie spadało na ziemię. Tackę tę zawiesza się na sznurkach za oknem albo na drzewie. Taka otwarta jadalnia ma jednak duże wady. Opady atmosferyczne powodują psucie się pokarmu, wiatr zdmuchuje lżejsze nasiona. Lepszy jest karmnik składający się z deseczki i daszka nad nią, przymocowanego do słupków w czterech rogach deseczki. Daszek jest dwuspadowy i szerszy od podłogi, żeby jego wystające części dobrze osłaniały pokarm przed śniegiem i deszczem. Taki karmnik zawieszamy na gałęzi drzewa albo za oknem czy też przymocowujemy do słupka mniej więcej na wysokości 1,5 metra. Dobrze zdają egzamin karmniki butelkowe. Napełnioną nasionami butelkę odwraca się szyjką w dół, a wysypujące się ziarna spadają na przymocowaną pod nią skrzynkę. Wymaga to umiejętnego zawieszenia i butelki, i skrzynki pod nią. Odległość otworu butelki od dna skrzynki powinna być zależna od wielkości ziarna. Większe ziarenka muszą mieć więcej miejsca. Jeżeli jednak szczelina między otworem butelki a skrzynką będzie zbyt duża, wtedy wszystko naraz z butelki się wysypie. Do karmnika butelkowego najlepiej nadają się nasiona konopi. Żeby błyszczące szkło nie odstraszyło ptaka, można butelkę okleić mchem i suchymi liśćmi. Najbardziej luksusową ptasią restauracją jest częściowo oszklony karmnik heski, w którym tacki na pokarm znajdują się na kilku poziomach. Dla każdego coś smaczengo Rozmaitość potraw w ptasich stołówkach powinna być duża, żeby każdy ptak znalazł tam to, co lubi. Trzeba więc przede wszystkim pamiętać o tłuszczach dla ptaków owadożernych: sikorek, kowalików, dzięciołów. Jedzą one najchętniej słoninę, łój, świeże mięso, nie gardzą masłem i margaryną. Wszystko jednak musi być nie solone. Łatwo przywiązać taki pokarm do gałązek albo wieszać na sznurkach przy karmnikach i oknach. Wiele jest przepisów na pożywne mieszanki dla ptaków. Profesor Sokołowski proponuje wsypać do roztopionego łoju trochę tartej bułki, ziarna konopi i maku, suszone jagody i suszony czarny bez. Z ziaren powinno być najwięcej konopi, a łój ma stanowić połowę całej mieszanki. Masę tę wylewamy na płaski talerz, a kiedy ostygnie i stwardnieje, dzielimy na kawałki i umieszczamy w karmnikach albo zawieszamy w łupinkach od włoskich orzechów. Można też zanurzać w takiej jeszcze nie stwardniałej masie patyki z głębokimi wcięciami, w które wlewa się łój. Na kilogram innej mieszanki składa się: 6507g płatków owsianych, 1007g czystego tranu, 1507g łoju kruszonego i 1007g łoju rozpuszczonego do zalania całości. Jeszcze inna mieszanka składa się w 50% z pośladu, 25% - z konopi, w 15% - z ziaren słonecznika i w 10% - z suszonych owoców jarzębiny albo czarnego bzu. W zasadzie wszelkie nasiona jadane przez ptaki można mieszać z roztopionym tłuszczem, zanurzać w nim ponacinane gałązki albo po jego zastygnięciu dzielić na bryłki i zawieszać na krzakach, drzewach, przy karmnikach. Z nasion ptaki najbardziej lubią konopie, ziarna słonecznika i pokrajane pestki dyni. Natomiast ziaren rzepaku nie jedzą. Dobrze jest zaopatrzyć się jesienią w różne nasiona. Karmę najlepiej zbierać w jesienne pogodne dni, kiedy jest dość sucha. Nasiona sosny, świerka, buka, maku i konopi suszymy zwyczajnie, rozkładając na papierze w przewiewnym miejscu. Zawierające wiele wody owoce czarnego bzu, jarzębiny i pestki słonecznika musimy jeszcze dosuszyć na blasze albo w piecyku. Czego nie zbieramy Owoce śnieguliczki (Symphoricarpus racemoza), kaliny (Viburnum opulus) i berberysu (Berberis vulgaris) zostawiamy na krzakach, gdzie utrzymają się przez całą zimę i będą smacznym daniem naturalnej ptasiej stołówki. Nie należy też zbierać nasion chwastów, na przykład łopianu (Arctium), łobody (Atriplex hortense), rdestu (Polygonum), babki (Plantago) itp., gdyż w ten sposób możemy się przyczynić do ich rozsiewania. Ostrzegamy przed sypaniem do karmników okruchów pieczywa (chleb, bułki), które szybko kwaśnieją od wilgoci i powodują u wielu ptaków choroby przewodu pokarmowego. Jedynie wróble mogą się tym posilać bez szkody dla zdrowia. Rośliny i zwierzęta pod opieką Gdy w ogrodzie botanicznym zakwitną bzy Tymi słowami zaczynał się jeden z popularnych piosenkarskich przebojów dwudziestolecia międzywojennego. Ogród Botaniczny... Łazienki... - widome ślady dawnej Warszawy okazały się trwalsze od wielu zabytków z kamienia i cegły, które zamieniono w gruzy. Ogród Botaniczny i przyległe piękne Łazienki to nie tylko "płuca" naszego miasta, ale i wielka tradycja, cząstka naszej historii. Kędy prowadził Prus A więc wciąż będziemy mogli chodzić śladami bohaterów Prusa, alejkami wśród krzaków bzu (przepraszam, nazwa botaniczna - lilak!). Odpoczniemy przy szczątkach fundamentów nigdy nie zbudowanej Świątyni Opatrzności, której kamień węgielny położono 3 maja 1792 roku, w rocznicę uchwalenia Konstytucji. Było to miejsce spotkań i demonstracji młodzieży patriotycznej. Na wzgórzu tym odbyła się tak ważna dla Wokulskiego rozmowa z Ochockim: "Weszli na wzgórze, skąd widać studnię zwaną Okrąglakiem. Ze wszystkich stron otaczali ich spacerujący, ale Ochocki nie krępował się ich obecnością..." Potem powiedział: "Spojrzyj pan na tę ławkę... Tu w początku czerwca, około dziesiątej wieczorem siedzieliśmy z kuzynką i panną Florentyną. Świecił jakiś księżyc i nawet jeszcze śpiewały słowiki..." Kiedy Ochocki odszedł "na Ogród Botaniczny i na Łazienki zapadł już mrok". Wokulski wrócił w głąb ogrodu między spacerujących ludzi. "W Ogrodzie Botanicznym było prawie ciasno, na każdej ulicy tłoczyły się kolumny, gromady, a przynajmniej szeregi spacerujących; każda ławka uginała się pod ciżbą osób. Zastępowano Wokulskiemu drogę, deptano po piętach, potrącano łokciami; rozmawiano i śmiano się ze wszystkich stron. Im więcej ciemniało w naturze, tym gęściej i hałaśliwiej robiło się między ludźmi" (B. Prus: "Lalka".) Z historii ogrodu Pierwszy Ogród Botaniczny w Warszawie powstał w 1811 roku przy Szkole Lekarskiej, za dawnym Pałacem Kazimierzowskim (obecnie główny gmach Uniwersytetu Warszawskiego). W 1816 roku jego kierownikiem został prof. Michał Szubert, który od razu podjął starania o przeniesienie ogrodu na większy, odpowiedniejszy teren - od Ogrodu Królewskiego w górnej części Łazienek, aż do Belwederu. Ogród Botaniczny był wtedy prawie trzy razy większy niż obecnie. W pięć lat po założeniu ogrodu było już w nim 10 tysięcy gatunków roślin. "Ogród nasz zatym co do bogactwa roślin w rzędzie pierwszych się mieści..." - pisze prof. Szubert. Nowe nasiona i rośliny sprowadzone przede wszystkim z różnych ogrodów w Polsce, potem sięgnięto do źródeł zagranicznych. Szubert osobiście przywiózł nasiona i rośliny żywe - gruntowe i ze szklarni. Do wzbogacenia ogrodu w rośliny krajowe bardzo przyczynili się prof. Wojciech Jastrzębowski (później profesor Instytutu Agronomicznego na Marymoncie) i Jakub Waga, autor "Flory Polskiej" (dwutomowe dzieło zawierające opisy 1061 gatunków roślin; od czasu jego ukazania się w latach 1847_#1849 dotychczas nie straciło na znaczeniu - przyp. red.). Po powstaniu listopadowym i zamknięciu uniwersytetu nastąpił wyraźny upadek ogrodu. W 1834 roku przyłączono dwie trzecie ogrodu ze starą pomarańczarnią do Łazienek. Tereny te próbowano wprawdzie odzyskać w latach 1861 i 1863, ale starania nie odniosły skutku. Profesor Szkoły Głównej, Jerzy Aleksandrowicz, dyrektor ogrodu do 1878 roku wkładał wiele wysiłku, aby utrzymać ogród na wysokim poziomie, ale po trzydziestoletniej pracy musiał ustąpić. Ogród tracił stopniowo charakter pracowni naukowej, dawną rangę przywrócono mu dopiero w 1916 roku, pod zarządem odrodzonego Uniwersytetu Warszawskiego z dyrektorem, profesorem Zygmuntem Wóycickiem na czele. Pamiętano o dziejach ogrodu. Na murach fundamentów pod Świątynią Opatrzności umieszczono w 1916 roku tablicę pamiątkową, w rok później odsłonięto pomnik Michała Szuberta, a w 1918 roku - pomnik Jakuba Wagi. W 1919 roku dyrektorem ogrodu i kierownikiem Katedry Systematyki Roślin został wybitny botanik, prof. dr Bolesław Hryniewiecki. Wielkie zasługi dla rozwoju ogrodu podczas międzywojennego dwudziestolecia i bezpośrednio po wojnie położył dr Roman Kobendza, późniejszy profesor S$g$g$w. Podczas wojny i powstania warszawskiego Ogród Botaniczny ze wszystkimi szklarniami i budynkami uległ zniszczeniu. Dopiero w 1952 roku został kompletnie odbudowany i zaczął znowu pełnić rolę pracowni naukowej z udziałem tak znakomitych uczonych, jak genetyk, prof. Wacław Gajewski. Obecną rolę Ogrodu Botanicznego najtrafniej ujął profesor Bolesław Hryniewiecki we wstępie do "Przewodnika po Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Warszawskiego": "Słysząc o projektach stworzenia nowego, wielkiego ogrodu botanicznego, wielu ludzi przypuszcza, że stary ogród przestanie istnieć, a są i tacy urbaniści, którzy są gotowi to żywe muzeum odpowiednio przekształcić do celów nie mających nic wspólnego z botaniką. Musimy sobie jasno zdać sprawę z tego, że nowy ogród musi się oprzeć o matecznik, jakim będzie dla niego stary Ogród Botaniczny. Z drugiej strony musimy pamiętać, że nowy ogród znajdzie się daleko za miastem. Ze względu na położenie na peryferiach miasta nawet przy najlepszej komunikacji odwiedzać go będą mogły tylko od czasu do czasu wycieczki miejskie, ponieważ zaś uniwersytet i wszystkie szkoły pozostaną w śródmieściu, stary ogród będzie musiał w dalszym ciągu pełnić swą codzienną doniosłą rolę dydaktyczną w stosunku do kształcącej się młodzieży i miłośników roślin w myśl zasady, że przy poznawaniu świata roślinnego należy studiować przede wszystkim rośliny, a nie książki o roślinach". Po śmierci profesora Hryniewieckiego kierownictwo Ogrodu objęła profesor Ludmiła Karpowiczowa. Od gór do stepów Nie zamierzam pisać przewodnika po Ogrodzie Botanicznym. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że na stosunkowo małej przestrzeni (ok. 47ha) zmieściło się aż tyle środowisk roślinnych: baseny z roślinami wodnymi i błotnymi, małe torfowisko, rośliny z wydm, roślinność stepowa, wreszcie alpinarium z roślinami górskimi. W jednym miejscu widzimy rośliny chronione, w innym kolekcję pnączy. Poważne znaczenie dydaktyczne ma dział biologii roślin, chętnie zwiedzany przez wycieczki szkolne. Tam duże zainteresowanie budzą rośliny "kompasowe", ustawiające swe liście niby igły magnetyczne - z północy na południe. W okresie wysiewania nasion można tam też podziwiać rośliny wyrzucające nasiona mechanicznie, takie jak niecierpek pospolity (Impatiens nolitangere), cynklantera strzelająca (Cyclanthera explodens Naud) albo tryskawiec sprężysty (Ecballium elaterium A. Rich). Osobny dział stanowią rośliny użytkowe: między innymi włóknodajne, oleiste, strączkowe, przyprawowe, barwierskie, kauczukodajne. Z kilkunastu tysięcy roślin leczniczych całego świata tylko niewielka kolekcja 300 gatunków mogła się pomieścić na szesnastu sporych zagonach naszego ogrodu. Zgrupowano tam przede wszystkim najtypowsze rośliny krajowe i zaaklimatyzowane obcego pochodzenia. Obszernym działem jest systematyka roślin, gdzie przeważają rośliny obce. O urodzie ogrodu tak pisał Antoni Słonimski: "Sztachety ogrodu zamykają cały mikrokosmos życia naszej stolicy. Są tu zapachy traw i bylin stepowych, smutne drzewa północy i bujna flora naszych pól, łąk i lasów, zadziwiająca swą siłą przetrwania. Nie brak, jak niemal wszędzie, śladów martyrologii narodowej, pracy organicznej, zniszczeń wojennych i troskliwej odbudowy. Przy wejściu wita nas tablica z napisem "Pamięci odnowicieli Ogrodu Botanicznego po zniszczeniach I i Ii wojny światowej profesorów Zygmunta Wóycickiego, Bolesława Hryniewieckiego, Romana Kobendzy"... Jeśli chodzi o rośliny ozdobne, to zadaniem ogrodu nie jest urządzanie efektywnych klombów, różnobarwnych dywanowych rabatek, lecz zebranie możliwie dużej ilości interesujących roślin krajowych i obcych. Zanim wejdziemy na teren ogrodu na dziedzińcu od bramy wjazdowej powita nas złocisty deszcz krzewów złotokapu Waterera (Laburnum watereri Dipp. Voss), którego długie kwiatostany sięgają aż do ziemi. W samym ogrodzie w nieregularnych, malowniczych grupach znajdziemy wiele pięknych bylin: różnobarwne łubiny, wielkie wysokopienne czerwone maki, śliczne kiście ostróżek, od prawie białych poprzez niebieskie aż do fioletowych, wiele odmian kosaćców (irysów). Odurzająco pachną wielkie lilie królewskie. Od lipca aż do września w rozgrzanym powietrzu panuje miodny zapach floksów. Oprócz efektownych, dobrze nam znanych krzaków peonii (białych, różowych, czerwonych) poznajemy oryginalną odmianę drzewiastą i peonię żółtą (Peonia lutea Franch). Grupami rosną hortensje - białoróżowe, niebieskie. Latem i jesienią podziwiamy bogactwo form i barw znanych nam georginii (Dahlia variabilis Dest). Interesujące są wielkie okazy egzotycznej rośliny azjatyckiej - pustynnika (Eremurus). Jego kwiatostany dochodzą do 1_#2, a nawet 37m długości. Wspaniała, barwna mozaika tulipanów zmieniana jest prawie co rok. Wczesną wiosną obficie kwitną forsycje. W maju nadchodzi sezon bzów. Są więc tu lilaki azjatyckie, już całkowicie zimoodporne, ale też i wiele odmian nie tak egzotycznych, w różnych odcieniach od białego do ciemnofioletowego. Niemal doszczętnie zniszczona podczas wojny różanka (rosarium), założona ponownie w 1949 roku, teraz będzie odnawiana. Od róż bukietowych, wielokwiatowych do wysokopiennych, znajdziemy tam ogromną gamę barw, odcieni, zapachów. Dalej bogata kolekcja róż dzikich, krajowych i zagranicznych: białych, różowych, czerwonych, żółtych. Owoce ich mają rozmaite kształty o barwach: czerwonej, pomarańczowej i prawie czarnej. Reprezentowane tu róże: dzika - szypszyna - (Rosa canina L.) i girlandowa (Rosa cinnamomea L.) są cenne ze względu na dużą zawartość witaminy C w owocach. Nie sposób wyliczyć wszystkich osobliwości roślin zielonych, krzewów i drzew Ogrodu Botanicznego. Warto wspomnieć o najpiękniejszym w Polsce okazie miłorzębu japońskiego (Ginkgo biloba L.) wysokości przeszło 207m. Jest to roślina "zabytkowa" (bardzo rozpowszechniona na świecie 30 milionów lat temu, w okresie trzeciorzędu), dwupienna, tj. mająca oddzielne osobniki żeńskie i męskie. Drzewo w naszym ogrodzie jest osobnikiem męskim. Miłorząb ma charakterystyczne liście w kształcie małych wachlarzyków. Dobrze znosi nasz klimat. W ogrodzie spotykamy także sosnę czarną, jesiony płaczące, kolekcję trzmielin, które mają tak piękne żółtawoczerwone torebki z nasionami, wielki stary okaz orzecha czarnego i inne orzechy: szary i japoński, duży kasztan jadalny. Symbolem ogrodu stał się wielokrotnie fotografowany wspaniały okaz buka zwyczajnego (Fagus sylvatica L.). Nie brak rozmaitych odmain lip, grabów, wiązów, cisów, dębów, modrzewi. A wczesną wiosną na jeszcze bezlistnych drzewach zakwitają śliczne, bladoróżowe magnolie, które tworzą jasne bukiety na tle szarej siatki nagich gałęzi okolicznych drzew. Do rodziny magnoliowatych należy tulipanowiec amerykański (Liriodendron tulipifera L.) o liściach w kształcie liry i dużych żółtawozielonych kwiatach podobnych do tulipanów. Ciekawe sprawy ogrodu Poważne prace poświęcono między innymi aklimatyzacji roślin. Prowadzone były często pod kątem użytkowości pewnych roślin egzotycznych, które zdawały tu najtrudniejszy egzamin - zimoodporności. Świetnie się udała aklimatyzacja i hodowla włóknodajnej podzwrotnikowej rośliny azjatyckiej - rami (Boehmeria nivea), której włókna należą do najmocniejszych ze znanych włókien roślinnych. Niestety, nie mamy jeszcze odpowiednich maszyn do jej obróbki. Podobno są już takie w Uzbekistanie. Dobrze się udał rdest garbarski (Polygonum coriarium) pochodzący ze środkowej i zachodniej Syberii. Natomiast nie powiodły się próby ze słynnym żeń_szeniem, pięknie zwanym "korzeniem życia". Nikomu nie przyszło do głowy, że Paulownia tomentosa, azjatycka roślina ozdobna bardzo wrażliwa na niskie temperatury, aż tak u nas wybuja! Posadzono ją w swoim czasie między szklarnią a obserwatorium. Dziś jej ogromne kosmate liście zaciemniają pracownie obserwatorium. Jest to największy okaz w Polsce. Przesadzenie tej tak wrażliwej rośliny jest niemożliwe. Metasekwoja chińska, znana jedynie ze szczątków kopalnych, odkryta została jako roślina do dziś żyjąca dopiero w roku 1944. Jej nasiona znakomicie się u nas przyjęły i wyrosły w wielkie drzewa. W ciągu 22 lat osiągnęły 157m wysokości. Metasekwoja, tak jak i nasze modrzewie, traci igły na zimę. Nasięźrzały i kaczeńce Wśród nazw roślin i krzewów, podanych na tabliczkach w Ogrodzie Botanicznym, wiele jest takich, których brzmienie razi ucho jako pewien dziwoląg językowy. Tymczasem są to przeważnie autentyczne stare nazwy ludowe, jak na przykład mało dźwięczny nasięźrzał, szczotlicha czy figlarny niecierpek. Zresztą różne rośliny w rozmaitych regionach kraju inaczej się nazywają. Mnie na przykład razi nazwa "knieć błotna", bo przywykłam do "kaczeńca", a znów do dziwnej nazwy "dziwaczek" (dosłownie tłumaczonej z łaciny - Mirabilis jalapa L.) mam sentyment i uczucie niemal rodzinne, jako że genetyczną pracę o tej roślinie pisała moja córka. Jeżeli zaakceptujemy autentyczne, choć często mało dźwięczne nazwy ludowe, to inaczej rzecz się ma z polskimi nazwami roślin egzotycznych, które zostały doraźnie nazwane, nie zawsze dźwięcznie i szczęśliwie, np. szczękówka grubolistna (Maxilaria cerassifolia) z rodziny storczykowatych. Czy nie można by ładniej? Kontakt z całym światem Na świecie jest około 400 ogrodów botanicznych i ośrodków podobnego typu, z którymi ogród warszawski prowadzi wymianę. Jest to wymiana bezpłatna, bezdewizowa i główne źródło otrzymywania nowych, interesujących roślin. Zwiększa się stale liczba zwiedzających, miejscowych i turystów. Powstaje drugi ogród Polskiej Akademii Nauk na wielkich terenach powsińskich. Tam będą się mogły rozwijać całe wielkie działy, nie mieszczące się w stosunkowo niewielkich jak na swoje potrzeby szklarniach i terenach starego ogrodu, który pozostanie na swoim miejscu jako placówka dydaktyczna i naukowa Uniwersytetu Warszawskiego i ulubione miejsce spacerów warszawiaków oraz turystów. Z$o$o - Chciałbyś być słoniem? - No pewnie! Podsłuchałam ten dziwny dialog malców zwiedzając Z$o$o w Gdańsku_Oliwie. - Czemu chciałbyś być słoniem? - spytałam chłopca. - A czy mu tu źle? - odpowiedział. - Jeść dają, pilnują, żeby mu było dobrze, żeby go nikt nie skrzywdził... A przecież zdarza się jeszcze słyszeć zdanie, że ogrody zoologiczne są więzieniem dzikich zwierząt. Tymczasem... Gwałtowny przyrost ludności na świecie, rozwój przemysłu, wielkich miast, wycinanie lasów i zamiana stepów na orne pola, stosowanie w rolnictwie chemicznych środków owadobójczych, zanieczyszczenie wód i powietrza - wszystko to sprawia, że niektóre gatunki zwierząt szybko wymierają. W pogoni za zyskiem ludzie wyniszczyli też mnóstwo gatunków. W tych warunkach ogrody zoologiczne stają się ostatnim azylem zwierząt, próbą ratowania ich przed całkowitą zagładą. Już starożytni Rzymianie... Nie, jeszcze wcześniej około 2 tysięcy lat p.n.e. ogrody zoologiczne znane były w Chinach, Egipcie, Asyrii. Później w starożytnym Rzymie trzymano w niewoli dzikie zwierzęta jako "aktorów" podczas igrzysk. W średniowieczu i w czasach nowożytnych królowie, książęta i magnaci zakładali przy swoich rezydencjach zwierzyńce, głównie dla rozrywki. Z biegiem czasu powstawały obliczone na zarobek wędrowne menażerie. W końcu Xviii wieku udostępniono publiczności pierwszy na świecie ogród zoologiczny przy Jardin des Plantes w Paryżu. Wkrótce potem w Xix wieku, powstają nowe ogrody zoologiczne między innymi w Londynie, Amsterdamie, Berlinie, Antwerpii, Melbourne, Moskwie, Budapeszcie, Filadelfii, Buenos Aires, Kairze. Początkowo stosowano ciasne klatki z małymi wybiegami. Było to więc przetrzymywanie zwierząt, nie zaś ich racjonalna hodowla. Wreszcie uznano, że ogrody te mogą służyć nauce, pod warunkiem, że zwierzętom stworzy się warunki życia najbardziej zbliżone do naturalnych. Jedną z pierwszych placówek tego typu, opartych na zasadach naukowych, był prywatny ogród zoologiczny założony w roku 1833 przez Stanisława Konstantego Pietruskiego, zoologa, w jego majątku Podhorce (pow. stryjski). Na przełomie Xix i Xx wieku dążono już do tego, aby zwierzęta w Z$o$o miały albo takie warunki życia, do jakich były przyzwyczajone na wolności, albo też przeprowadzano racjonalną aklimatyzację ich egzotycznych przedstawicieli. Tragiczny rejestr Obecnie na czoło zadań ogrodów zoologicznych na całym świecie wysuwa się niezwykle ważna sprawa - zachowania dla nauki ginących gatunków. W ostatnich wiekach wyginęło ponad 70 gatunków ssaków i około 100 gatunków ptaków. Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody i jej Zasobów wydała tzw. "Czerwoną Księgę" zawierającą oficjalny wykaz zwierząt ginących. W Polsce wyginęły, jak wiadomo - tur, tarpan - dziki koń leśny, rosomak, suhak, soból. Na Syberii na przełomie Xviii i Xix wieku łowiono rocznie parę milionów soboli. W Stanach Zjednoczonych liczba bizonów z 60 milionów spadła w 1893 roku do 80 sztuk. W Australii w ciągu miesiąca w roku 1927 zabito 600 tysięcy niedźwiadków workowatych koala. W Wenezueli na początku Xix wieku zabijano rocznie około półtora miliona czapli srebrnych. We Włoszech do dziś zabija się masowo ptaki przelotne. Ofiarą padają tam też polskie skowronki. W Afryce zabijano rocznie kilkadziesiąt tysięcy słoni! Opowiadano mi, że przebywający na studiach weterynarii i na praktyce w Z$o$o Murzyni z Etiopii i Mali tu po raz pierwszy w życiu zobaczyli żywego słonia. Zrobiło to na nich ogromne wrażenie, a najmilszą pamiątką, którą zabrali ze sobą była fotografia ze słoniami. W 1844 roku rybacy islandzcy zabili pałkami na wyspie Eldey ostatnią alkę olbrzymią. A przecież setki tysięcy tych ptaków tworzyły ogromne kolonie na północnych wybrzeżach Europy, Azji i Ameryki. W 1878 roku zastrzelono ostatnią srebrną kwaggę. Wyniszczono krowy morskie Stellera. Z pięciu gatunków nosorożców zostały niedobitki. Niemal doszczętnie wytępiono największe ssaki wodne - wale grenlandzkie. Zagrożone są unikalne zwierzęta (legwany, żółwie olbrzymie, nielatające kormorany), mieszkańcy wysp archipelagu Galapagos, tej "Arki Noego na Pacyfiku". Występują tam jeszcze między innymi metrowej długości legendarne "smoki" - legwany (Iguana), żółwie olbrzymy (Testudo gigantea) i nielatające kormorany (Phalocrocorax harsii). Zwierzęta te od dość dawna podlegały ochronie, ale cóż z tego, jeżeli nie było tych, którzy pilnowali przestrzegania przepisów. Padały więc ofiarą zachłannej, niszczycielskiej chciwości człowieka. Zastraszająco szybko giną krokodyle. Dlaczego? Łatwo na to znajdziemy odpowiedź. Skóra krokodyla jest cennym surowcem do wyrobu pięknych damskich pantofelków, torebek, wytwornych walizek czy teczek. Elegantki lubiły mieć taki komplet: krokodylowe pantofelki a jeszcze do tego walizka - szał! Coraz mniej jest na świecie słoni i przedziwnych antylop oryks o długich, prostych rogach. Antylopy te, pospolite swego czasu w Egipcie, znane są z wizerunków na egipskich budowlach. Od nich też zapewne pochodzi mit "jednorożca". Coraz mniej jest wielorybów i delfinów. Trudno tu wyliczyć nie kończącą się listę ginących wspaniałych zwierząt, których najgroźniejszym wrogiem jest człowiek. U nas w kraju gwałtownie maleje liczba łosi, żbików, orłów, puchaczy, bocianów i wielu innych. Pogotowie ratunkowe Dla wielu zwierząt Z$o$o jest pogotowiem ratunkowym. Ludzie przynoszą tam ptaki ze złamanymi skrzydłami; żółwie greckie, z którymi młodzi hodowcy nie mogą sobie poradzić w trudnym okresie zimy, kulawe ssaki itp. Warszawskie Z$o$o wysłało swego czasu samochód aż pod Koszalin, żeby zabrać tam z plaży młode, bezradne foczki. Przywieziono też tu kiedyś parotygodniową foczkę znalezioną na plaży we Władysławowie. Z$o$o w Oliwie zaalarmowano wczesną wiosną 1971 roku. Oto dzieci znalazły na plaży w Stegnie ciężko poranioną dwutygodniową foczkę. Sprowadzono ją samochodem do Oliwy. Pod troskliwą opieką zwierzątko wyzdrowiało. Karmiono je najpierw mlekiem z butelki (przez smoczek), potem krajanymi świeżymi śledziami. Kiedy przywieziono foczkę do Z$o$o, ważyła 107kg. Widziałam ją w niecałe dwa miesiące potem: ważyła już 207kg. Gdzie im będzie lepiej Kierowniczka działu hodowli Z$oo w Oliwie opowiedziała mi o charakterystycznym zdarzeniu. Pewnej wiosny kilkanaście łań spłoszonych jakimś hukiem przesadziło wszystkie ogrodzenia i uciekło w okoliczne lasy. W ciągu paru dni łanie kolejno wróciły do ogrodu z wyjątkiem jednej. Zapisano ją na "straty". Jesienią tego samego roku pracownicy Z$o$o zaraz po przyjściu do pracy zauważyli na wilgotnym żwirze ślady łani. Obok biegł drobny ślad jej dziecka - urodzonego na wolności jelonka. Łania słusznie czuła, że tu będzie najbezpieczniej dla jej dziecka. Osobliwością Z$o$o w Oliwie jest między innymi to, że rozmnażają się tam w niewoli mangusty mungo. Są to najbliżsi krewni ichneumona, pogromcy jadowitych wężów, znanego z pięknego opowiadania Kiplinga "Riki_$tiki_$tawi". Mangusty mungo też prowadzą walki z jadowitymi wężami. Mimo że są niewielkie (długość ich ciała osiąga 40_#507cm), potrafią pokonać nawet groźnego okularnika. Osobliwością na tamtejszych stawach są: wyspa pingwinów oraz wyspa flamingów i czarnych łabędzi. W tamtym ptasim światku dzieją się dziwne rzeczy. Oto wysoki, smukły marabut zakochał się w przysadzistej pelikanicy kędzierzawej. Marabut przynosił w prezencie ukochanej rybki, a dziobem walił każdego domniemanego rywala. Za to zdarzało mu się często lądować w tamtejszym "ptasim kryminale" - zamkniętej klatce, z której wychodził po pewnym czasie grzeczny jak aniołek. Do "kryminału" trafił też awanturnik tukan, który potężnym dziobem zabił nowego lokatora wyspy - małą mewę. Po tym przestępstwie schował się przezornie. Dobrze się wiedzie zwierzętom w warszawskim Z$o$o. W stadzie pawianów płaszczowych, złożonym z 20 sztuk, jest jeden, najstarszy pawian z importu. Reszta stanowi przychówek tamtejszego Z$o$o. Senior pawian ma już 25 lat, co u tego gatunku jest wiekiem bardzo podeszłym - odpowiada ludzkim 150 latom. Bardzo dobrze czują się tu niedźwiedzie brunatne. W Polsce jest ich na wolności zaledwie 30_#40 sztuk. A w Z$o$o ich roczny przychówek wynosi 15_#20 sztuk. Na moje pytanie, co się z tym przychówkiem potem dzieje, otrzymałam odpowiedź, że wysyła się do innych ogrodów w kraju i za granicę (na wymianę). Sprzedaje się też do cyrków. Niedźwiedzie nie tylko pomyślnie rozmnażają się w niewoli, ale też osiągają tu niemal rekordową wagę, przeciętnie 250_#3007kg. W warszawskim Z$o$o trzykrotnie już urodziły się pierwsze w Polsce hipopotamy i tapiry, uzyskano liczny przychówek lwów, tygrysów, żubrów, rysi, pingwinów, turów kaukaskich. Polskie ogrody zoologiczne Mamy siedem większych ogrodów (w Warszawie, Gdańsku_Oliwie, Wrocławiu, Łodzi, Poznaniu, Katowicach i Krakowie) i trzy mniejsze (w Opolu, Płocku i Zamościu). Na szczególną uwagę zasługuje Z$o$o w Zamościu. Założone zostało już w roku 1918 (warszawskie - w 1928) jako Szkolny Ogród Przyrodniczy przy Liceum im. Zamoyskiego. Od początku swego istnienia aż do roku 1952 ogród prowadzony był wyłącznie przez młodzież szkolną pod opieką wytrawnego i zasłużonego pedagoga, nauczyciela biologii, Stefana Milera. Ogród ten nie podlegał wtedy żadnej instancji miejskiej i wszystkie prace w nim wykonywali uczniowie liceum. Dopiero po roku 1952 przejęło go miasto. Wyprawa do Z$o$o Obok ochrony gatunków rzadkich, ginących, ogrody zoologiczne, mają też ważne zadanie popularyzacji wiedzy przyrodniczej i w tej roli nie zastąpi ich żadna inna placówka. Dla młodzieży szkolnej są prawdziwą pomocą naukową w zakresie biologii i zoologii. Warto podkreślić, że coraz więcej młodzieży bierze udział w budowie ogrodów, a młodsze coraz bardziej interesują się hodowlą i próbują nieść pomoc chorym zwierzętom. Głośna swego czasu akcja "Płomyka", mobilizująca czytelników tego pisma do zbiórki na zakup żyrafy, dała 80 tysięcy złotych, na co złożyły się skrzętnie ciułane grosze i złotówki. W rezultacie suma ta pokryła około 30% ceny zapłaconej za dwie żyrafy: Iskrę i Płomyka. Wiele radości daje nam każda wyprawa do Z$o$o. Nie wszyscy jednak orientują się, że surowe, nieprzekraczalne przepisy obowiązują wszystkich zwiedzającch. Nie zawsze pamiętamy, że nie wolno częstować mieszkańców Zo$o różnymi smakołykami. Zapomina się też często, że niedźwiedzie, tak łudząco podobne do pluszowych zabawek, są to przecież groźne zwierzęta, gotowe pogryźć rękę, którą się wsuwa między pręty klatki. Niebezpieczne i surowo zabronione jest też wchodzenie na wybiegi przeznaczone tylko dla zwierząt. I jeszcze jedno ostrzeżenie: nie wolno płoszyć zwierząt. Należy zachować całkowity spokój. U nas na szczęście nie zdarzają się takie oburzające incydenty, o jakich wspomniała prasa codzienna, pisząc o zachowaniu się ludzi w ogrodzie zoologicznym w Detroit, gdzie ukamieniowano kangura australijskiego, przebito strzałą kaczkę, a czekającemu na poczęstunek hipopotamowi wrzucono do paszy piłkę, którą się udławił. Dla obrony zwierząt przed zwiedzającymi musiano tam nająć dodatkowo czterech strażników. Nic dziwnego, że pracownicy tamtejszego Z$o$o wyrażają opinię, iż wypadałoby trzymać w klatkach nie zwierzęta, lecz zwiedzającą publiczność.