ANKA GRUPIńSKA NAJTRUDNIEJ JEST SPOTKAć LILIT wYDAWNICTWO KSIążKOWE TWóJ STYL WARSZAWA 1998 Kilka uwag wstępnych W latach sześćdziesiątych socjolodzy, antropolodzy i historycy badający współczesny chasydyzm formułowali podstawowe dla ich rozważań pytania. Czy chasydzi będą w stanie w kolejnym pokoleniu zachować swoją odręb- ność? Czy otoczeni coraz bardziej ekspansywnym światem zlaicyzowanym zdołają przetrwać w swojej inności, czy też bałamutne materialne i ducho- we pokusy oderwą ich od starych wartości? Dziś takich pytań nikt już nie stawia. Dziś wiadomo, że ujawniły one ówczesną fascynację laickich na- ukowców nowym stechnologizowanym światem, a nie ich rzeczywiste rozu- mienie religii żydowskiej. Chasydzi nigdy takich pytań nie zadawali. I wte- dy, i teraz ich społeczności żyły w przeświadczeniu o prawdzie dziedziczo- nej drogi życiowej, o nakazie życia według zasad sformułowanych na prze- strzeni wielu setek lat. Pisana historia chasydyzmu jest dość niekompletna. A przyczyn po temu kilka. Osiemnasto- i dziewiętnastowieczni historycy nie zajmowali się rzetelnie histo- rią chasydów. Najpierw lekceważyli ciągle jeszcze nowe zjawisko w dziejach ortodoksji żydowskiej, a potem, najczęściej przez swoją obojętność, wyrażali pobłażanie dla ruchu. Zwolennicy Haskalil byli zdeklarowanymi wrogami za- równo chasydyzmu, jak i rabinizmu, czyli tradycyjnej ortodoksji. Pierwsze ata- ki na antyintelektualizm i zabobonną mentalność chasydów pojawiły się jeszcze pod koniec XVIII'wieku, kolejne nastąpiły później2. Kiedy dostrzeżono siłę de- strukcyjną Haskali wobec żydowskiego życia, niektórzy historycy3 przełomu wieków nieco przychylniej przyjrzeli się wartościom chasydyzmu. Około 1930 roku powstała filozoficzna wersja chasydyzmu wypracowana przede wszystkim przez Martina Bubera. Chasydzcy historycy-amatorzy twierdzą, że wszyscy opisujący ich ruch z zewnątrz nieumiejętnie o nim opowiadają. Opis hermetycz- nego świata chasydów czyniony z perspektywy obserwatora z konieczności musi być dość powierzchowny. Pojawia się kontrargument: analiza czyniona "od wewnątrz", czyli przez uczestnika ruchu (czasem rozmiłowanego w dzie- Haskala. czyli Oświecenie - ruch emancypacyjny Żydów, który rozpoczął się pod koniec XVIII w. i prowadził wielu z nich do asymilacji i odejścia od kultury żydowskiej. jach chasydyzmu. ale nie posiadającego umiejętności profesjonalisty), nie może uniknąć niebezpiecznego subiektywizowania tematu. Chasydów nie interesuje propagowanie ruchu przez jakikolwiek opis. Bada- nie chasydyzmu i dociekliwe oglądanie chasydzkiego życia przez specjali- stów-akademików: historyków, socjologów i wszystkich innych "logów", za- wsze wywołuje ich ogromną niechęć. Takie naukowe próby traktują jako in- gerencję niechętnych obcych w świat ich wartości, których żaden badacz- -obserwator nie może w pełni pojąć. Natomiast badacze-uczestnicy w zasa- dzie nie istnieją. Nie ma wykształconych historyków, socjologów, etnografów przynależących do społeczności ultraortodoksyjnej, bo takich szkoły religijne nie kształcą. Jest kilku domorosłych kronikarzy czy "opisywaczy", których cząstkowe teksty (opisy uroczystości w rodzinie rebego4, przypowieści o ca- dykach albo holocaustowa historia rodziny rebego) służą jedynie ich za- mkniętemu światu i prawie nigdy nie trafiają do odbiorcy z innego kręgu kul- turowego. Chasydzi nie lubią innym opowiadać o swoim życiu. Zawsze bro- nią swej intymności. Każda prywatność, która staje się przedmiotem nauko- wych rozważań, zamienia się w rzecz publiczną. A tego chasydzi sobie nie życzą. Nie chcą, by ich sposób przeżywania i myślenia był analizowany, oce- niany, wreszcie krytykowany przez obcych. Nie potrzebują konfrontacji war- tości i bronią się przed nią, sądząc, że w ten sposób najłatwiej unikną obcych wpływów i najwierniej zachowają wielowiekowe dziedzictwo. - Judaizm jest dla nas istotny, a nie historia judaizmu - tłumaczy reb5 Awisz, chasyd rebego z Karlina6, jeden z moich przewodników. - Judaizm czerpie od wieków sam z siebie i dla siebie i nie potrzebuje posiłkować się tym, co na zewnątrz. Przeciwnie: to. co na zewnątrz, zawsze może osłabić, zniekształcić, zdeformować nasz świat. Dlaczego ma nas interesować jakiś Buber czy Ploni Almoni, który nie był bogobojny?! Czego dobrego możemy się od kogoś takiego nauczyć?! Nasza historia chasydyzmu to słowa Tory głoszo- ne przez mędrców. Tam szukamy odpowiedzi na ważne dla nas pytania i tyl- ko tam możemy je znaleźć. - Ta wypowiedź reb Awisza przedstawia jedną z podstawowych zasad wyznawanych przez bodaj wszystkich charedim7. Żyjąc w społecznościach zamkniętych coraz wyższym murem dzielącym ich od najgroźniejszego niebezpieczeństwa, jakim jest żydowski świat świecki ze swymi łatwo dostępnymi pokusami, są przekonani, że najmniejszy przepływ informacji na zewnątrz może spowodować pęknięcie w murze. Świat chare- dim to bez wątpienia świat hermetyczny, najstaranniej strzeżony przed każ- dym obcym. Z zasady. 4 Rehe - Przywódca sekty chasydzkiej. 5 Reb - w przybliżonym tłumaczeniu .pang. 6 Chasyd rebego z Karlina. czyli chasyd należący do dynastii wywodzącej się z Karlina. Charedim (hebr.)- bogobojni, potocznie: ultraortodoksi; inne formy tego przymiotnika używane w tekście to: charedi - bogobojny. charedia - bogobojna, Charedioe - bogobojne. Przypuszczam, że przedstawiane tu przeze mnie szkice o współczesnych chasydkach izraelskich i świecie, w którym żyją, zostaną wpisane do katalo- gu owych "nierzetelnych opracowań". Przyczyn po temu jest kilka. a najważ- niejsza taka, że przywędrowałam do nich z daleka i dowiedziałam się niewie- le więcej, niżby one sobie tego życzyły. Pierwszy klucz dostałam od Chawy, zaprzyjaźnionej pisarki, która kilkana- ście lat temu dokonała czynu najtrudniejszego: opuściła swój świat i odeszła do obcych. (O Chawie opowiadam w rozdziale Najtrudniej jest spotkać Lilit). Poznałam jej dawne przyjaciółki, nieliczne, które się od niej nie odwróciły. Zaczęłam być zapraszana na różne uroczystości rodzinne. Spotykałam kolej- ne kobiety: znajome znajomych, ich dzieci, czasem mężów. Bywałam w do- mach charediot w Mea Szearim, Bnei Brak, Giwat Szaul i w wielu innych re- ligijnych dzielnicach miast izraelskich. Wieczorami chodziłam na wykłady dla chasydek, a po spotkaniach odpowiadałam na ich czasem nieśmiało formu- łowane, ale dociekliwe pytania: "Czy mieszkasz w okolicy? Czy jesteś choze- ret betszuwas ? A jeśli nie jesteś Żydówką, to co cię tu interesuje? Gdzie ta książka będzie wydana? Czy w Polsce jest wielu charedim? A jeśli nie, to kto ją będzie czytał? A cóż nasze sprawy mogą obchodzić gojów? A w ogóle dla- czego zajęłaś się tym tematem?". często z takiego spotkania wychodziłam z następnymi numerami telefonów. Zdarzało się oczywiście, że dzwoniłam do przypadkowo poznanej kobiety albo do kolejnej znajomej mojej znajomej i prowadziłam długą rozmowę, przekonując o sensowności naszego spotka- nia. Nie zawsze moje argumenty i serdeczny ton kruszyły opór chasydki. Cza- sem nie było miejsca na żaden kompromis. W odpowiedzi na pierwsze kilka zdań słyszałam: "Ja nie jestem odpowiednią osobą dla ciebie" albo: "Ja się na takich sprawach nie znam, zadzwoń do kogoś innego". Kiedy indziej ko- bieta proponowała: "Zadzwoń za kilka dni, ja muszę zapytać o zgodę moje- go rabina9". Większość kobiet nie umawiała się na spotkanie ze mną bez uprzedniej zgody męża. W świecie izraelskiej ultraortodoksji przyglądałam się głównie kobietom. al- bo inaczej: przez kobiety poznawałam ten bardzo męski świat. Bo przecież żyją one w społecznościach wymyślonych, zorganizowanych i kierowanych przez mężczyzn. Miejsca im wyznaczone są niezmienne od setek lat. Każda innowacja jest jedynie konieczną konsekwencją pewnych zmian wprowadzo- nych przez mężczyzn. Dziewczęta z żydowskich domów religijnych w Polsce zostały po raz pierwszy wysłane do szkół świeckich, by nauczyć się trudnej roli pośrednika między dwoma rzeczywistościami: mężczyzna mógł pozostać przy Książce. A dzisiejsze izraelskie religijne szkoły dla dziewcząt przygoto- Chozerec betszuwa (hebr.) - powracająca do wiary; chozroc - powracające. chozer, chozrim - powracający Rabin (hebr. raw, węg. ruw lub row) - oficjalny tytuł nadawany znawcy Prawa upoważnionemu do jego interpretowania. Rabi - .mój mistrz. mój nauczyciel. określenie najczęściej używane przez chasydów. wują je do wypełniania pierwszej roli żony, matki i gospodyni, a także uczą zawodów, dzięki którym kobiety utrzymują swoje liczne rodziny. Studia reli- gijne od zawsze stanowiły przywilej chłopców i mężczyzn. Przyglądałam się charediot i chyba je tym swoim zainteresowaniem bardzo dziwiłam. Nieprzywykłe do znajdowania się w centrum uwagi pytały, co mo- że interesować mnie i innych w ich skromnym życiu, w zwyczajności dni wy- pełnionych rutynowymi zajęciami. Poznawałam od8rywane przez nie role, często za ich zgodą, odkrywałam ich intymności i tajemnice. Zazwyczaj by- łam pierwszą osobą, która pytała o nie same, o ich sposób myślenia, odczu- wania i przeżywania świata. Niektóre uciekały w bezpieczne odpowiedzi wy- pracowane od pokoleń. Inne, czasem zaskakująco skwapliwie, dzieliły się ze mną albo raczej wypowiadały przede mną myśli dotąd nie nazwane. Dla jed- nych byłam zagrożeniem z zewnątrz, obcą, przed którą można się tylko bro- nić. Dla innych - przybyszem nierzeczywistym, obcą, która dzięki swej inno- ści może spełnić funkcję doskonałego spowiednika. `Kiedy zaczęłam rozumieć skomplikowanie i wewnętrzną różnorodność świa- ta religijnego w Izraelu, doszłam do przekonania, że chcę zająć się jedynie jego fragmentem. Wyboru dokonałam z łatwością. Religijni nacjonaliści, ina- czej nazywani narodowymi ortodoksami, nigdy nie budzili mojej sympatii. Lu- dzie, którzy posługują się przekonaniem o swojej racji religijnej dla toczenia fanatycznych walk społecznych czy politycznych, nie byli mi bliscy w żad- nych warunkach geospołecznych. Tym bardziej w Izraelu, gdzie trwająca od roku 1948 wojna palestyńsko-żydowska, dla pozorów wojną nie nazywana, jest nieustannie zasilana po obu stronach przez ideologię owych religijnych narodowców. Wielu z nich, niezależnie od cechującego ich stopnia ortodok- sji, to osadnicy (mitnachalim), którzy po aneksji terenów w roku 1967 stwo- ;rzyli społeczność zamieszkującą sporny Zachodni Brzeg Jordanu. To ich ogląda w wiadomościach cały świat, kiedy przewracają arabskie stragany w Hebronie albo tańczą z Torą na arabskich rynkach, to oni stawiają swoje baraki na ziemi często należącej do rodzin palestyńskich. Oni wreszcie zbu- ,dowali pomnik niesławnemu Baruchowi Goldsteinowi, by przybywać do niego jak pielgrzymi do cadyka. Nie mogą budzić sympatii żadnego obcego, potrafią jednak często rozpalać serca i umysły podobnych do siebie. Jednym z nich był z pewnością Igal Amir, zabójca premiera Icchaka Rabina. Ograniczyłam się więc do rozmów z charedim, którzy - choć zazwyczaj ma- ją sprecyzowane poglądy polityczne - żyją przede wszystkim w zamkniętym świecie religii i tradycji. Czasem jednak w rozmowie z nimi kusiła mnie po- trzeba dotknięcia ich stosunku do kwestii żydowsko-arabskiej. Stosowałam wówczas ten sam papierek lakmusowy. Chcąc zbadać poziom nasycenia emocji. pytałam o sprawę Barucha Goldsteina, doktora Barucha Goldsteina, jak wielu o nim mówi, który w Grocie Patriarchów w Hebronie zdołał wy- mienić trzy magazynki w swoim karabinie maszynowym. Nie zdarzyło się, bym usłyszała wyrażone w sposób jednoznaczny potępienie jego czynu. Naj- pierw wysłuchiwałam opowieści o Arabach-terrorystach i mordercach, o potwornym napięciu, w jakim żyją osadnicy, i o tym, że doktor Goldstein tak naprawdę był bardzo prawym człowiekiem. A to, co zrobił w meczecie? Po prostu przestał panować nad sobą, bo doprowadziła go do tego drama- tyczna sytuacja w kraju. Niektórzy charedim podkreślają, że czyn Goldste- ina nie był zgodny z halachą12, ale dodają, że to kwestia interpretacji Pra- wa. Baruch Goldstein uważał, że Żydzi są w stanie wojny z Arabami, a wówczas halacha zezwala na zabijanie gojów. A Arabowie? "Niespecjal- nie mnie oni obchodzą", powiadali moi rozmówcy. "Na pewno wśród nich było wielu takich, którzy nienawidzą Żydów i chętnie by ich mordowali". Tak lub podobnie formułowana odpowiedź kończyła naszą krótką wyprawę w świat politycznej współczesności Izraela. Zdarza się, choć niezwykle rzadko, postawa całkowitej obojętności wobec sprawy palestyńskiej. Przy- kładem może być wypowiedź rzecznika dynastii Belz, rabiego Eichlera: "Co naprawdę martwi mnie w Izraelu to to, że Żydzi sprzedają wieprzowinę w Jerozolimie i nie przestrzegają Soboty. A Arabowie? Oni mi nie przeszka- dzają! Syjoniści są w pewnym sensie niebezpieczniejsi, bo chcą zniszczyć naszą duchowość, a Arabowie zagrażają tylko naszej fizyczności. Nie prze- szkadza mi to, że Palestyńczycy będą mieli nowe osiedla w Jerozolimie. Tak długo, jak pozostają w swoim własnym świecie, nie stanowią ani dla mnie, ani dla mojej grupy żadnego problemu". Świat izraelskiej ultraortodoksji religijnej tworzą przede wszystkim chasydzi. Przynależy do niego również część litewskich mitnagedów13 i niewielu sefardyj- czyków14, których religijność rzadko stroi się w szaty ortodoksji. Określenie cha- redim potocznie nadawane jest więc chasydom. Tradycyjnie chasydzi, zajęci swoim życiem duchowym, stronią od polityki. Powiadam "tradycyjnie", gdyż co- raz częściej się zdarza, że ich przywódcy, liderzy wielkich dynastii chasydzkich, uczestniczą w przetargach przedwyborczych i formułują swe opinie wierząc, że takie częściowe uczestnictwo w życiu publicznym jest konieczne. Jednak potrze- ba aktywności politycznej jest ciągle przez nich samych poskramiana i z pewno- ścią nie cechuje przeciętnych zwolenników tego czy innego rebego. Wielu z nich, może nawet większość, traktuje Izrael jako kolejną stację diasporową, wierząc, że ta właśnie będzie ostatnią i tam zawita do nich długo wyczekiwany Mesjasz. 12 Halacha (hebr.; żyd. haloche lub haluche, dosł.: ścieżka, droga) - prawna spuścizna judaizmu przeciwsta- wiana teologii, etyce i folklorowi. 13 Mitnagedzi (hebr. mitnagdim) - ideologiczni przeciwnicy chasydów. nazywani również litwakami. 14 Sefardyjczycy (hebr. sfaradim, dosł. Hiszpanie) - dziś tak nazywa się Żydów pochodzących z Hiszpanii. Por- tugalii, Afryki. Azji, Ameryki Południowej, Włoch a także tych osiadłych w XVII w. w Holandii i w Anglii. Sekty chasydzkie można podzielić według rozmaitych zasad i kryteriów. Je- śli jako podstawowy wyznacznik przyjąć kwestię stosunku do państwa, wy- różnimy dwie grupy. Eida Charedit jest instytucją skupiającą skrajnie orto- doksyjne sekty rezydujące głównie w jerozolimskiej dzielnicy lgIea Szearim: Toldot Aharon, Satmer, Duszynski (około czterech tysięcy rodzin). Zarówno założyciele, jak i ich zwolennicy przybyli z węgier. Ci chasydzi odrzucają ja- kąkolwiek formę współpracy z państwem, uznając syjonizm polityczny za jedno z największych bluźnierstw przeciwko judaizmowi. Druga grupa obej- muje chasydów należących do dynastii Gur, Wyżnic, Belz, Braclaw, Aleksan- der i innych mniejszych dworów. Ich tradycyjne odrzucanie syjonizmu uległo pewnej pragmatycznej transformacji: dziś nie są już tak zawzięci w swoim negatywnym stosunku do państwa. Wszyscy korzystają z państwowych do- tacji budżetowych na szkolnictwo religijne, większość bierze udział w wybo- rach, a niektórzy przywódcy dość chętnie pełnią funkcje w administracji pań- stwowej. Poszczególne dynastie chasydzkie, dwory, grupy czy sekty (wszyst- kie te określenia stosuje się wymiennie) różnią się tradycją i zwyczajami, szczegółem garderoby niezauważalnym dla obcych, ale przede wszystkim, jak sami chasydzi powiadają, sposobem myślenia. Chasydzi Braclaw na przy- kład znani są ze swojej służby Imieniu15 przez indywidualne medytacje i gru- pową radość. Szkoła kocka podkreśla znaczenie prawdy, uczciwości i szcze- rości w życiu. Dom chasydzki Wyżnic, a w ślad za nim wiele węgierskich sekt, akcentuje miłość narodu Izraela. Litewscy chabadnicy16 będący najbli- żej mitnagedów, z jednej strony podkreślają intelektualny aspekt studiów teologicznych, z drugiej zaś są chyba najbardziej oddanymi wyznawcami swego rebego. Świadoma trudności spotkania świata religijnych mężczyzn i tak naprawdę mniej nimi zainteresowana, chciałam przyglądać się kobietom, którym - jak sądzę - niewielu dotychczas przyglądało się uważnie. Ciekawa podróży w czas miniony, zaczęłam krążyć wokół chasydów, których przeszłość jest do pewnego stopnia i moją przeszłością. Ich historia miesza się z moją historią, a miejsca, z których pochodzą, są miejscami, do których i mnie przypisano. Opowiadając o kobietach religijnych i ich losach, próbowałam wskazać na różnice między sektami chasydzkimi, a także przedstawić sąsiadujące świa- ty religijne: mitnagedów, sefardyjczyków czy marginalnych ciągle w Izraelu członków synagogi reformowanej. Próbowałam tu pokazać różne kobiety, których sposób myślenia i życia uzależniony jest od kilku stałych elementów, jak: historia rodzinna, przynależność do sekty chasydzkiej, poziom wykształ- cenia i stopień zamożności. Rozmawiałam z około stu kobietami, z większo- ścią po hebrajsku, z niektórymi po angielsku i z kilkoma po polsku. Po jakimś czasie zauważyłam, że moje interlokutorki powielają pewne schematy, że ich g g Imię - tłumaczenie hebr. haŚzem. słowa zastępującego słowo "Bóg". ggChabadnicy - chasydzi rebego Lubawicz; określenie to pochodzi od innej nazwy tej społeczności: Chabad. będącej akronimem hebr. słów Chochma. Bina. Daat. czyli mądrość. rozsądek. wiedza. opowiadania można posegregować wedle jednego klucza. Podejrzewałam siebie o zbyt powierzchowny odbiór, o krzywdzące uproszczenia postaci. Dziś jednak sądzę, że owe dające się z łatwością wyróżnić podobieństwa, składające się na pewne typy, są naturalną konsekwencją wychowania i ży- cia w hermetycznym świecie o precyzyjnie określonych zasadach. Te kobie- ty muszą być do siebie podobne, muszą rozumować według tych samych lub minimalnie różnych wzorów, bo tak zostały wychowane i nauczone. Przecież nikt nie pozwolił im nawet na odrobinę indywidualnego myślenia. Wszystkie moje bohaterki dostały gotowy wzorzec do naśladowania. Jeśli więc dziś róż- nią się jakoś ich postawy, to różnice mieszczą się w dozwolonych granicach. Próbowałam opowiedzieć o kobietach należących do najbardziej skrajnych spośród ultraortodoksyjnych grup, o przeciętnie wykształconych gospody- niach domowych, o rebecynach i ich specyficznej roli w dworze chasydz- kim, o sabrowskich chasydkach, jakimi najczęściej są kobiety sekty Gur, o "feminizujących" chasydkach, które chyba nie przez przypadek pochodzą często z tak zwanych polskich domów, o kobietach religijnych, które przeży- ły Holocaust w Polsce, o tych, które od religijnego żydostwa odeszły (chozrot beszeeila), o powracających do wiary (chozrot betszuwa) i o innych także. Rebecyna - żona rebego. przywódcy sekty chasydzkiej. Sabrowski - urodzony w Izraelu. Granice ortodoksji Wartości świata religijnego podlegają stałej radykalizacji, która, jak twierdzą charedim, jest jedyną formą obrony przed zakusami świata świeckiego. Cór- ki z odrobiną protekcjonalnej tolerancji patrzą na matki, których peruki ma- ją za długie włosy albo pończochy nie są wystarczająco ciemne. Zamykanie kolejnych pól, zawężanie skali zachowań, wytrwałe dążenie do minimalizo- wania indywidualnego uczestnictwa w świecie zewnętrznym - oto działania gwarantujące względne bezpieczeństwo. Niedawna ortodoksja, dziś nazywa- na ultraortodoksją, pozostawiła starą nazwę dla tych, którzy - zainfekowani wpływami świata laickiego - odstąpili od pewnych zasad albo też raczej nie zradykalizowali ich w ostatnim czasie. Encyklopedia Tradycji i Legend Ży- dowskich Alana Untermana z roku 1991 nie wymienia terminu "ultraorto- doksja". W haśle "judaizm ortodoksyjny" wyróżnia ortodoksję nowoczesną, czyli neoortodoksję, i ortodoksję tradycyjną. Dziś te dwa pojęcia nie wystar- czają już opisywaczom żydowskiego świata religijnego. Neoortodoksja stała się pewnym kanonem i zwana jest ortodoksją, a ortodoksja tradycyjna się- gnęła kolejnego progu i zyskała miano ultraortodoksji. Niektórzy charedim uważają, że nazywanie ich ultraortodoksami jest poniża- jące, ponieważ zawiera w sobie intencję zmarginalizowania i zdyskredyto- wania społeczności religijnej. Człon "ultra" oznacza "krańcowy", "nieumiar- kowany", a na te przymiotniki nie chcą się zgodzić, uważając. że są one sto- sowne dla takich grup, jak na przykład terroryści czy neonaziści. "Społecz- ność charedim stanowi żydowską normalność w tych niemoralnych i asymi- lanckich czasach, bo to właśnie ortodoksi są wierni prawu żydowskiemu i ży- dowskim wartościom, są kwintesencją żydostwa", twierdzą. "Z socjologicz- nego punktu widzenia nie stanowimy głównego nurtu społeczeństwa izrael- skiego, ale z pewnością jesteśmy nim w historycznym sensie. Granic ortodok- sji nie wytycza ani nasz strój, ani zachowanie; one są tylko wyznacznikiem pewnej tradycji i zwyczajów przestrzeganych przez człowieka i grupę, do której on należy. Tym, co naprawdę czyni nas charedim, jest przestrzeganie Tory i wypełnianie nakazów (micwot) z najdrobniejszymi szczegółami; to na- Micwot. micwa (hebr. I.mn., I.poj.) - zarówno sam nakaz religijny. jak i dobry uczynek wynikający ze speł- nienia nakazu. Micwot są nagrodą spotykającą tego. który ich przestrzega. wyrazem jego mądrości i od powiedzialności. a zatem dowodem na jego wiarę w Boga. sza bojaźń wobec Imienia". Religijni często mówią: "Nasze dzieci są bardziej pobożne niż my". - Co to znaczy być bardziej pobożnym? - pytałam. - Przestrzegać więcej i jeszcze więcej zasad. Tych podanych w księgach i tych ustalonych przez naszą tradycję, naszych cadyków. Być uważnym na najmniejsze drobnostki. My nie mamy potrzeby zastanawiać się nad religij- nością. Religijność, pobożność to nasz sposób życia, to nasza odwieczna tra- dycja, jedyna, która wyznacza drogę do Imienia. Społeczność ultraortodoksyjna, choć już starannie wyróżniona z żydowskie- go świata religijnego, nie jest oczywiście homogeniczna i znowu daje się po- dzielić na tych, którzy pośród ultraortodoksów są najbardziej liberalni, na tych, którzy stanowią pewną oś centralną, i tych, którzy przez pierwszych i drugich nazywani są skrajnymi fanatykami. Owi "ultraultraortodoksję naj- częściej należą do organizacji o nazwie Eida Charedit, która wyrokuje o wie- lu sprawach dotyczących życia wszystkich charedim, a nie tylko tych, którzy identyfikują się z jej ideologią. Popierają ją bezpośrednio członkowie sekt, które zdecydowanie nie uznają państwa: Satmer, Toldot Aharon, małe wę- gierskie chasydztwa Duszynski i Erloj oraz jeruszalmim. Eida Charedit ma także swoich zwolenników wśród niewielkiej liczby rodzin chasydzkich nale- żących do sekt uznających państwo. W sumie liczy nie więcej niż siedem ty- sięcy rodzin zamieszkałych głównie w Jerozolimie. Najbardziej antyizraelska spośród grup charedim, organizacja Naturei Karta prowadzona przez rebe- go Mosze Hirsza, została kilka lat temu wykluczona z Eida za poparcie dla polityki Jasera Arafata aż tak ekstremalna ideologia ma nielicznych adhe- rentów. Kiedy po utworzeniu państwa Izrael w 1948 roku ABudat Israel3 wkroczyła na scenę polityczną, Eida Charedit wycofała swoje dla niej popar- cie. Uznała, że "naprawianie zła od środka", jak ABuda określa swoje poli- tyczne zaangażowanie, jest zbyt ryzykowne. Jedyna skuteczna forma obrony to całkowita separacja od struktur państwowych. Eida jest przeciw wszyst- kim: przeciw Agudat Israel, litwakom, sefardyjczykom, a przede wszystkim przeciw największemu złu zagrażającemu Żydom, pladze naszych czasów: syjonizmowi świeckiemu. Mimo niewielkiej liczby zwolenników Eida często spełnia funkcję katalizato- ra politycznych działań całej społeczności ultraortodoksyjnej. Każdą kampa- nię rozpoczyna od przygotowania ulicznych obwieszczeń drukowanych naj- grubszą czcionką, z niezliczonymi wykrzyknikami w tekście, którego język Jeruszalmim - potomkowie chasydów lub micnagedów osiadłych w Jerozolimie w XIX w.; dziś przynale- żą do różnych grup. wyróżniają się satynowymi kapotami w pasy. Agudat Israel - religijna i antysyjonistyczna partia polityczna założona w 1912 przez niemieckich Żydów ortodoksyjnych, a także przedstawicieli ortodoksji polskiej i węgierskiej. Dziś aktywna partia ultraorto- doksów w izraelskim parlamencie. Litwacy - Żydzi religijni. historycznie pochodzący z Litwy. zwolennicy Gaona z Wilna. wielkiego przeciw- nika chasydyzmu. inaczej nazywani mitnagedami; zob. przypis 13 w rozdz. Kilka uwag wstępnych. jest wręcz apokaliptyczny. Wróg syjonistyczny jest tu porównywany do nazi- stów, kęB lub chrześcijańskich misjonarzy, których wspólnym celem była to- talna zagłada religijnych Żydów. W praktyce przynależność do Eida, czy ra- czej identyfikowanie się z nią, polega na podzielaniu antysyjonistycznej ide- ologii, co oznacza między innymi bojkotowanie wyborów, wysyłanie dzieci do szkół nie dofinansowywanych z budżetu państwa, odmawianie przyjęcia ja- kichkolwiek zasiłków rządowych. Najbardziej ekstremalni zwolennicy organi- zacji nie płacą również podatków. Według statutu wybory do władz Eida powinny odbywać się co cztery lata, jednak zasada ta istnieje tylko na papierze. Od bodaj czterdziestu lat nie prze- prowadzono głosowania, bo jak mówią przeciwni jej chasydzi, ci, którzy mają władzę, boją się ją stracić. Eida jest sponsorowana przez bogatych charedim, najczęściej amerykańskich Satmerów, którzy utrzymują prawie trzysta szkół (chedery, jesziwy, kojlele i szkoły żeńskie).. Drugim źródłem finansowania działalności grupy są dochody pochodzące z nadzorowania koszerności. Eida Charedit ma najbardziej surowe zasady koszerności. Zabrania na przykład używania żelatyny, ponieważ jej składnikiem jest szpik kostny, który mógłby pochodzić z niekoszerowanego zwierzęcia. Dlatego też dzieci chasydów Sat- mer czy Toldot Aharon nie mogą poznać przyjemności żucia gumy, a o tym, że jest trefna, są instruowane, zanim zasiądą w chederowej ławce. Stempel "koszer"s, postawiony przez urzędnika Eida, jest dla wielu ultraortodoksów, niekoniecznie podzielających pozostałe zasady Gminy, jedynym do zaakcepto- wania gwarantem stuprocentowej czystości produktu. Działacze Eida mają świadomość kurczących się wpływów swojej organiza- cji. Dalsze ignorowanie istnienia żydowskiego państwa świeckiego traci sens w obecnej sytuacji politycznej na Bliskim Wschodzie. Ostatnie wybory do ad- ministracji izraelskiej w maju 1996 roku potwierdziły radykalne zmiany za- chodzące w społeczności ultraortodoksów. Strach przed procesem pokojo- wym, który był powszechnie uważany za plan zniszczenia tradycyjnego ży- dostwa, sprawił, że charedim po raz pierwszy masowo głosowali na świec- kiego kandydata na premiera, prawicowego Benjamina Netaniahu. Na na- szych oczach dokonuje się więc zasadnicza transformacja ideowa w społecz- nościach ultraortodoksyjnych. Charedim rezygnują z postawy antysyjoni- stycznej na rzecz niesyjonistycznej, a niektórzy wręcz opowiadają się za po- glądami skrajnej syjonistycznej prawicy. Najbardziej bezkompromisowi, uważający, że tylko Mesjasz może stworzyć żydowskie państwo, bo nawet teokratyczny system wprowadzony przez urzędników pozostaje bezprawny, stanowią dziś anachroniczną mniejszość. Coraz więcej szkół należących do Cheder (hebr. pokój) - szkoła religijna dla najmłodszych chłopców. Jesziwa (hebr.) - jeszybot. religijna szkoła średnia dla chłopców i nieżonatych młodzieńców. Kojlel (żyd.). kolel (hebr.) - uczelnia religijna dla żonatych mężczyzn. Koszer (hebr.) - koszerny. czyli rytualnie czysty. Eida daje się skusić dotacjami państwowymi. Kiedy w 1994 roku kluczowa jej instytucja, Chajej Olam Jesziwa, przyjęła subsydia rządowe i została de- cyzją sądu rabinicznego przy Eida wykluczona ze społeczności najgorliw- szych, tylko niewielu rodziców przeniosło swoich synów do innych jesziw. Mimo to jeden z przywódców Eida tak powiada: "Prorok Eliasz też był sam. A poza tym słabość innych jedynie wzmacnia naszą siłę". Rodziny chasydzkie różnie oznaczają granice własnej ortodoksji. Z reguły ży- ją według zasad sformułowanych przez swojego rebego i przez społeczność, do której należą. Rut, żona chasyda karlińskiego, powiada, że nie identyfiku- je się ani z żadnym rebe, ani tym bardziej z żadną grupą. Zdecydowanie pod- kreśla swój brak przynależności do grupy Karlin, szczyci się wręcz swym nie- przynależeniem w ogóle. - Nie lubię tego, nie rozumiem, to do mnie nijak nie przemawia. Nigdzie nie należę i nigdzie nie chcę należeć! - Rut jest więc poniekąd skazana na sa- modzielne budowanie swojego terytorium, indywidualne wytyczanie granic dla całej rodziny. W tak zwanych typowych chasydzkich domach decyzje w sprawach istotnych i nieistotnych podejmuje mężczyzna, który często zwraca się z prośbą o opinię do swego rebego. Dom Rut i pod tym względem jest inny. Icchak, pochłonięty całkowicie pracą i studiowaniem Tory, nie przy- wiązuje wielkiej wagi do domowych drobiazgów. Jego oczekiwania są w peł- ni zaspokajane: dom jest prowadzony wedle zasad sformułowanych w Szul- chan Aruch9, on i żona przestrzegają wszystkich praw, dzieci wychowywa- ne są w zgodzie z nakazami religijnymi, w poszanowaniu dla tradycji i w skromności. Rut opowiada o tym, jak buduje swoje granice, co jest jej ro- dzinie dozwolone, a co nie; jakie pole wyznacza jej ortodoksja. Czyta "Ma- ariw"go, bo mówi, że "musi wiedzieć". Ale gazetę trzyma z daleka od dzieci, "drukują tam przecież nieprzyzwoite zdjęcia". Pozwala im natomiast czytać Juliusza Verne'a. Czasem słyszy od znajomych: "Po co wkładać im do głowy te wszystkie głupstwa, chłopcy powinni studiować Torę, a dziewczynkom w ogóle to niepotrzebne". Dawniej, kiedy była uczennicą Beit Jaakowll, wymykała się czasem do kina na przedpołudniowy seans. Choć bardzo jej tego brakuje, od wielu już lat nie była w kinie, bo mąż uważa, że nie jest to odpowiednie miejsce dla skromnej żydowskiej kobiety. Telewizor w domu byłby zbyt dużą i niebezpieczną poku- są dla dzieci, a także dla niej samej. Inaczej niż wiele skromnych chasydek Rut bardzo lubi jeździć własnym samochodem, starym subaru, który dostała od Icchaka kilka lat temu. W jej domu jada się jedynie produkty ze stemplem Szulchan Aruch (hebr.) - Nakryty Stół, najbardziej autorytatywny kodeks halachiczny opracowany przez Józefa Karo w XVI w.. podręcznik praw żydowskich oparty na tradycjach i obyczajach sefar- dyjskich. Mojżesz Isserles, znany jako Remu. współczesny Karo talmudysta z Polski. uzupełnił Szulchan Aruch glossami przedstawiającymi stanowisko aszkenazyjskie. "Maariw" - izraelska gazeta codzienna. 11 Beit Jaakow - szkoła z wykładowym hebrajskim dla dziewcząt z domów ultraortodoksyjnych. Badac Eida Chareditg. Towary ze znakiem Komisji Rabinów przy Agudat Israel uznawane przez większość naredim nie są, według niej, dość koszer- ne. Nie spożywa się również produktów z licencją Badac Belz, ale w tym wy- padku przyczyną jest spór ideologiczny między sektami. Sposób przykrywa- nia włosów to kolejny wyznacznik skromności religijnej kobiety. - Nigdy nie założyłabym peruki z ogonkiem! Zbyt to przypomina naturalne włosy. Nie noszę też długich peruk. Ale trochę maluję oczy kolorową kredką, no i moje siostry znowu kręcą głowami. - Rut odważnie i trochę kokieteryj- nie przyznaje się do swoich pokus, jest świadoma ich wartości. - Książki i filmy! Bardzo mi ich brakuje - podkreśla. - Czasem czytam, naj- chętniej poleconą mi przez Chawę literaturę hebrajską, ale mam wtedy ogromne wyrzuty sumienia, bo zdaję sobie sprawę, że robię to kosztem dzie- ci, że zaniedbuję swoje obowiązki. Klasyfikowanie stopnia religijności to kwestia zawsze problematyczna: czy dom jest ortodoksyjny (dati), czy ultraortodoksyjny (charedi). Granice ukła- dane są przez religijnych, a także przez przyglądających się im świeckich. Wyznaczone przez nich linie często nie pokrywają się w ogóle. Rut mieszka w Giwat Mosze w Jerozolimie, dzielnicy charedim. - Dla nas takim wskaźnikiem stopnia ortodoksji jest telewizor. W Giwat Mo- sze nikt nie ma telewizora, tu mieszkają tylko charedim - mówi.- Oczywi- ście są jeszcze inne różnice. Charedim posyłają dzieci do innych szkół niż or- todoksi, nasi chłopcy nie idą do wojska. Mężowie najczęściej "siedzą" w koj- lelu. Kobiety nasze starannie przykrywają głowę. Przynależność do zamkniętej grupy jest z reguły łatwiejsza niż samodzielne prowadzenie życia. Przynależność do społeczności chasydzkiej jest niezwykle łatwa. Jeśli jesteś jedną czy jednym z nich, twoja droga jest już wytyczona. Nie zastanawiasz się, do jakiej szkoły posłać dziewczynki, do której jesziwy pójdą chłopcy, wiesz dokładnie, jak ich ubrać, i w ogóle nie masz kłopotu z od- powiedzią na żadne pytanie - jeśli nie ktoś z twojej sekty, to na pewno rebe da ci odpowiedź. Rebe powie, gdzie masz mieszkać, gdzie pracować, jak się leczyć, rebe nada imię twojemu dziecku, rebe o wszystkim zdecyduje. Problem indywidualnie poszukiwanych granic - mieszczących się naturalnie w polu oznaczonym przez innych - inaczej rozwiązuje pewna rodzina mitna- gedów przynależąca, według ich własnej definicji, do świata ortodoksji reli- gijnej. Jestem w biurowcu jednej z dużych izraelskich firm państwowych. Nie koń- czące się, wąskie i szare korytarze z ciasnymi pokojami po obu stronach. Na dużym. topornym biurku, obok telefonów i stosów papierów, tuż pod ręką, Badar Eida Charedic - sąd rabiniczny przy Eida Charedic. amerykańskie romansidło atakuje złotymi literami tytułu. Buciki na niskim obcasie, szeroka, ale dopasowana w talii dżinsowa spódnica, bluzka z nie- wielkim dekoltem i rękawem do łokcia. Modny tego sezonu kapelusz, połą- czenie rafii z materiałem upstrzonym drobnymi plastikowymi kwiatkami, wy- daje się być raczej ozdobą niż oznaką skromności religijnej. Bracha ma czter- dzieści cztery lata, jest absolwentką judaizmu i nauk społecznych Bar Ilan, jedynego w Kraju uniwersytetu dla religijnych studentów. Wyszła za mąż za ortodoksyjnego Jekel z Chafec Chaim, jednego z trzech religijnych kibu- ców w Izraelu. Kiedyś rodzina męża nazywała się Szwarc. Jej rodzina nosi zhebraizowane nazwisko przodków "Szachor". Bracha ma pewien problem z samookreśleniem religijnym, choć zdecydowa- nie identyfikuje się z ortodoksją. - Mimo że nie noszę długich rękawów i pończoch, no i czasem maluję pa- znokcie jasnym lakierem, zapewniam moim dziewczynkom pełną edukację religijną. Oczywiście przestrzegam koszernego i mykwy. (Mój mąż wcale nie chodzi do mykwy, bo uważa, że to są chasydzkie bajki). A te kobiety ultraor- todoksyjne z Mea Szearim?! One wcale nie są bardziej ortodoksyjne niż ja. Różnica polega na tym, że one budują wokół siebie coraz wyższy muR. Nie ma przecież w judaizmie takiego przykazania, by kobiety jeździły innymi au- tobusami niż mężczyźni. Chasydzi wszystko wymyślają, żeby unikać naj- mniejszej pokusy, boją się swojej słabości. Ale zasady i nakazy nasze i ich są takie same. Wszyscy mamy tę samą halachę. I tam jest powiedziane, dla przykładu - potrawy mięsne i jarskie należy przyrządzać osobno. Są kobie- ty, które mają dwa komplety naczyń i sztućców, są takie, które mają dwa zle- wy, i takie, które mają dwie kuchnie. Od nas samych zależy, jak ortodoksyj- nie potraktujemy daną zasadę. Sami sobie i płoty, i furtki wymyślamy. Moja mama nie nosi peruki ani nawet kapelusza, ale to takie polskie: mężczyźni do jesziwy, a kobiety do kina. I ja też chodzę do kina. Halacha nie zabrania ki- na. Oczywiście nie na wszystkie filmy pójdę, mam swoje granice, których nie przekraczam. Ale tak naprawdę każdy robi pewne odstępstwa od nakazów Prawa. Czy to jest grzech? Ja nie wiem, każdy trochę grzeszy. A ja swoich grzechów tak bardzo nie liczę, ja nie jestem katoliczką i nie potrzebuję ani spowiadać się, ani dostawać od nikogo rozgrzeszenia. Za każdy grzech sa- ma jestem odpowiedzialna. Ja nigdy o nic rabina nie pytałam. To tylko cha- sydzi biegają za swoim rebe, jak nastolatki za ulubionym piosenkarzem. Pod- stawy prowadzenia domu przejęłam od matki, a jeśli czegoś nie jestem pew- na, wiem, gdzie szukać. Szulchan Aruch zawiera każdą odpowiedź. Bar Ilan - jedyny w Izraelu uniwersytet dla młodzieży religijnej. Studenci pochodzą z domów ortodoksyj- nych: narodowo-religijnych lub mitnagedzkich. Dzieci ultraortodoksów nie studiują w ogóle. Zaledwie dwie szkoły średnie dla dZiewcząt z domów ultraortodoksyjnych prowadzą egzaminy maturalne; chłopcy studiujący w jesziwach od 14 roku życia nie mają możliwości przystąpienia do matury. kraj - Erec Israel. czyli Ziemia Izraela. Izraelczycy często używają określenia Erec. czyli Kraj, w zna- czeniu - państwo Izraela. Jeke (żyd.) - Żyd niemiecki. Wydaje się, że dawniej łatwiej było odnaleźć różnice między dwiema grupa- mi: chasydami i mitnagedami. Najbardziej jednak klarowny jest sam począ- tek. BesztIE opowiadał taką oto historię swoim uczniom. W tym samym do- mu żył gorliwy talmudysta i prosty Żyd. Obaj wstawali wcześnie rano. Tal- mudysta spieszył do domu modlitwy, a biedny Żyd do swojego warsztatu. Pierwszy spędzał cały dzień na studiowaniu, a drugi na ciężkiej pracy. Spo- tykali się obaj w drodze do domu. Talmudysta z wyższością i politowaniem spoglądał na sąsiada, biedak patrzył na uczonego z zazdrością i myślał: "Jak szczęśliwy musi być ten, kto całe dnie spędza na studiowaniu świętych tek- stów, a nie na ciężkiej pracy". Minęły lata. Zmarł talmudysta i wkrótce po nim odszedł z tego świata prosty Żyd. Obaj zostali wezwani przez Wielkiego Sędziego. Obaj zapytani, czego dokonali w swoim życiu. "Ja całe dnie po- święcałem na studiowanie Talmudu i modlitwę, przestrzegałem wszystkich praw w każdym ich szczególe", mówi pierwszy. "A ja ciężko pracowałem i ni- gdy nie miałem dość czasu na modlitwy", powiada drugi. Wtrącił się Wielki Doradca "Talmudysta pogardzał swoim sąsiadem, a prosty Żyd żałował, że żyć inaczej nie może". Położono czyny i myśli obu na wadze. "Nie ma miej- sca dla talmudysty w Raju. Jego pogarda przeważyła naukę i modlitwy. Przy- prowadźcie do nas prostego Żyda!", zawyrokował Wielki Sędzia. Historyczny spór między chasydami a mitnagedami dziś dotyczy najczęściej kwestii przywództwa w grupie religijnej. Przywódca chasydzki, cadyk czy re- be dynastii, był zazwyczaj bardzo przeciętnym znawcą Tory (ze swej niezna- jomości ksiąg świętych słynął rebe Izrael z Różyna). Posiadał natomiast inne, wyjątkowe cechy, które czyniły go autorytetem grupy. Miał duszę mistyka, często nadprzyrodzonE; umiejętności odGadywania woli bożej, uzdrawiania swoich chasydów, rozwiązywania wszelkich ich problemów. Mitnagedzi, uważający się za znawców Prawa, pogardzają tymi, których jednoczy wiara w nadprzyrodzone moce niedouczonego lidera. Chasydzi, kontratakując, wy- pominają swoim tradycyjnym oponentom, że ci coraz częściej stroją swoich rabinów w niezwykłe przymioty ducha, i dumnie dodają, że chasydzcy rebes są najprzedniejszymi znawcami Gemary. Pytani o różnice między chasydami a mitnagedami, chasydzi odpowiadają żartobliwie: "Ci pierwsi boją się Szulchan Aruch, a drudzy Boga. A poza tym - mówią - mamy tę samą tORę, ten sam Szulchan Aruch, tę samą halachę i wiele podobnych czy wręcz takich samych zwyczajów. Jedna grupa przej- mowała zwyczaje drugiej przez wieki. Od początku konFliktu, czyli od drugiej połowy XVIII wieku, żyją obok siebie". Czasem chasydzi skarżą się, że mitna- gedzi ukradli im wiarę w cadyka, a ci zarzucają chasydom, że przywłaszczy- li sobie "ich" tORę. Inni się nie zgadzają: mitnagedzi zawsze wierzyli w swo- Beszt (Izrael syn Eliezera, Baal Szem Tow Izrael:1700-1780) - mistyk. założyciel chasydyzmu. Gemara (aram.) - Talmud. czyli ustna Tora spisana w formie obszernego komentarza do literatury rabi- nicznej. jego rabina, a chasydzi nigdy nie zapomnieli o studiowaniu. Przywołują przy- kład Gaona z Wilna, który był wielkim talmudystą i mistykiem, "prawie takim, jak Baal Szem Tow". - Mitnagedzi też tańczyli, tylko nie tak, jak chasydzi - mówi reb Awisz, cha- syd dynastii Karlin. - Też zajmowali się mistyką, ale nie tak, jak chasydzi, ży- li duchem, ale nie aż tak, jak my. Historia czasem kłamie. Historia mówi, że chasydzi nie studiowali Tory. To nieprawda! Zawsze żyliśmy z Torą, było wie- lu chasydzkich Mędrców Tory. Prawdą jest, że jesziwy to sprawa mitnage- dów, to przede wszystkim oni je budowali, ale chasydzi często w nich studio- wali! Rzeczywiście, coraz trudniej odróżnić obie grupy. Przypominam sobie spo- tkanie z synem rebego Hirsza, zagorzałym litwakiem, który wyglądał jak stu- procentowy chasyd. Pejsy miał zawinięte wokół ucha, a zamiast mitnagedz- kiego płaszcza do kolan, odziany był w długą, czarną kapotę. Jego aksamit- ny kapelusz z szerokim rondem bardziej przypominał kapelusz chasyda Belz niż klasyczny litwacki, który wygląda nowocześniej: małe, ufasonowane ron- do i wysokie denko z załamaniem. Tradycyjnie chasydzkie płaszcze szyte są z czarnej gabardyny, satyny lub jedwabiu. Okrycia mitnagedów krojone są z tego samego materiału, z którego szyte są ich spodnie; tkanina, najczęściej czarna lub ciemnogranatowa, zdobiona jest często delikatnymi, nitkowymi prążkami. Gartl, czyli pas, który wyznacza granicę między częścią duchową i fizyczną ciała, pozostaje często jedynym znakiem zewnętrznym wyróżniają- cym chasydów. - Byłaś kiedy na ślubie u mitnagedów? Ich wesela są dziś tak samo huczne jak nasze - opowiada reb Awisz. - Młode kobiety i młodzi mężczyźni, natu- ralnie w osobnych kręgach, wirują w takt muzyki... chasydzkiej! Czasem na- wet się zdarza, że bardziej ortodoksyjni mitnagedzi naśladują obyczaj cha- sydów i każą kobietom tańczyć w osobnej sali. Granice się zacierają. Czy wiesz, że niektórzy rabini mitnagedów przyjmują kwitelechęs od swoich uczniów?! Więc jaka jest między nami różnica? Chyba już tylko mykwa i tisz nas różnią, ale za jakiś czas i to zniknie - przepowiada. - Opowiem ci chasydzką anegdotę na ten temat. Otóż, pewien zamożny Żyd szukał od- powiedniego męża dla swojej córki. Trafił się doskonały kandydat, który po- stawił tylko jeden warunek: "Ja jadam mięso trzy razy dziennie". Warunek był łatwy do spełnienia dla puryca. Wkrótce odbyło się wesele. Po roku ten sam Żyd wydawał drugą córkę za mąż. Kandydat na zięcia prosił o zagwa- Kwitelech (żyd.) - supliki, czyli pisemne prośby. które chasydzi przedstawiają rebemu na małych kar- teczkach. Mykwa - basen do rytualnych ablucji. Tisz (żyd., dosł. stół) - zwyczaj wspólnego posiłku spożywanego w piątkowy wieczór przez rebego i je- go chasydów. Taka kolacja witająca Sobotę odbywa się najczęściej w szulu lub jesziwie. puryc - bogacz. rantowanie trzech mlecznych posiłków. I z tym nie było kłopotu. Dwaj zię- ciowie jadali przy dwóch osobnych stołach. Lata mijały, a bogaty Żyd ubo- żał. Z czasem obaj zięciowie, ciągle siedząc przy dwóch stołach, jedli to sa- mo parwezz. Najliczebniejszą żydowską grupę wyznaniową w Ameryce Północnej stano- wią Żydzi reformowani. Jest ich około miliona trzystu tysięcy. Judaizm refor- mowany uznaje dzieci żydowskich ojców i nieżydowskich matek, akceptuje w swoich społecznościach homoseksualistów, lesbijki i małżeństwa miesza- ne. Kilka lat temu reformiści zredagowali nowy modlitewnik, w którym Bóg jest ukryty za zaimkiem rodzaju nijakiego. Tworzą oni nowe zwyczaje, które między innymi powinny zapewnić kobiecie równoprawne miejsce w społecz- ności: celebrują brit banoG, kształcą kobiety i mężczyzn według tego same- go systemu, dopuszczają je do urzędu rabina. Wzorem amerykańskim po- wstały w 1963 roku Hebrew Union College w Jerozolimie, prestiżowy ośro- dek edukacyjny związany z synagogą reformowaną, przyjmuje na studia ko- biety i prowadzi zajęcia z przedmiotów świeckich. Izraelskie Ministerstwo Religii, uważane powszechnie za gorliwego obrońcę ortodoksji, przez lata odmawiało finansowania uczelni. W 1995 roku po raz pierwszy otrzymała ona dotację państwową (213 000 szekli) pokrywającą 2,8 procent rocznego budżetu. Izraelski Ruch Judaizmu Postępowego, czyli izraelska odmiana judaizmu re- formowanego, istnieje od niedawna, a w ostatnich latach staje się coraz bar- dziej popularna. Prowadzi dwadzieścia pięć gmin, dwa kibuce, osiedle, or- ganizację młodzieżową oraz wiele instytucji edukacyjnych. Telawiwscy yup- pies jako pierwsi odkryli ruch reformowany. Dziś synagoga reformistów Beit Daniel w Tel Awiwie przyciąga nie tylko miejscowych yuppies, ale również wielu imigrantów z Ameryki i krajów byłego ZSRR oraz coraz więcej urodzo- nych w Izraelu. Modne stają się śluby zawierane przed rabinem synagogi re- formowanej, mimo że ciągle nie są one uznawane przez izraelski system prawny współpracujący wyłącznie z rabinatem ortodoksyjnym. (Zgodnie z prawem izraelskim, tylko rabin ortodoksyjny ma prawo udzielania ślubów, rozwodów, przyjmowania wracających do wiary). Każdy ślub zawarty w Izraelu przed rabinem reformowanym czy konserwatywnym musi być po- party ślubem zarejestrowanym w jakimkolwiek urzędzie stanu cywilnego po- za granicami państwa, ponieważ tylko zagraniczne synagogi reformowane są uznawane przez izraelskie urzędy. Izraelczycy najczęściej jeżdżą na Cypr, Parwe (żyd. obojętny) - jedzenie. które nie jest ani mięsne. ani mleczne, np. ryby, jajka. warzywa. Brit banot - zwyczaj wprowadzony przez reformistów, zawarcie przymierza między Bogiem a nową członkinią społeczności żydowskiej: odpowiednik obrzezania (brit mila). odwiecznego rytuału dotyczące- go chłopców. W marcu 1999 kilku izraelskich pisarzy przystąpiło do synagogi reformowanej na znak protestu przeciw- ko eskalacyjnym żądaniom ultraortodoksji. czasem zawierają kontrakty małżeńskie przez biura adwokackie w Urugwa- ju lub innym egzotycznym państwie. Komisja prawna Knesetuz5 podaje dane świadczące o zmniejszeniu liczby ślubów udzielanych przez rabinat ortodok- syjny. Reformiści przygotowują również chętnych do przyjęcia wiary, najczę- ściej są to imigranci z dawnego Związku Radzieckiego. I znowu, by ich przej- ście na judaizm mogło być oficjalnie zapisane w Ministerstwie Religii i Mini- sterstwie Spraw Wewnętrznych, kandydaci muszą pojechać do innego kraju (w tym przypadku najpopularniejszymi są Anglia i Holandia) i tam dopełnić wszystkich formalności w synagodze reformowanej. Świeccy Izraelczycy do niedawna nie zauważali bądź wręcz lekceważyli nie- ortodoksyjne ruchy, które, prowadzone zazwyczaj przez rabinów amerykań- skich, wydawały się być dalekie i obce rzeczywistości izraelskiej. Ponadto status quo ortodoksji uważane jest ciągle za niezmienne "prawo natury". Pe- wien reformowany rabin z Jerozolimy tak tłumaczy to zjawisko. - Izraelczycy są ciągle społeczeństwem plemiennym, w którym jednostka od- grywa drugorzędną rolę wobec zbiorowości, i dlatego większość Izraelczy- ków ma kłopot z zaakceptowaniem takiej formuły judaizmu, w której czło- wiek, a nie grupa, jest centralnym podmiotem. Sytuacja jednak podlega pewnej stałej transformacji. Reformowani rabini urodzeni w Izraelu zjednują sobie więcej sympatii społecznej, a obawa przed zagrażającą teokracją jest najsilniejszym argumentem tych, którzy zaczyna- ją uznawać nieortodoksję za istotny fenomen. Budzi to, rzecz jasna, najwięk- sze obawy w obozie ultraortodoksów, odbierających nowe zjawisko jako ko- lejną plagę, śmiertelne zagrożenie dla żydostwa tradycyjnego. Emancypacja, Holocaust i syjonizm świecki uważane są przez charedim za trzy największe nieszczęścia, które dotknęły naród żydowski w ostatnich wiekach. Dziś, obok syjonizmu państwowego, straszą judaizm reformowany i konserwatywny. Oba, według izraelskich charedim, zniszczyły żydostwo amerykańskie. - Dlaczego one są takie niebezpieczne? - powtarza moje pytanie chasydka z dynastii Bobow. - Bo kiedy ci powiedzą półprawdę, łatwiej w nią uwie- rzysz niż w kłamstwo. I dlatego syjoniści polityczni są mniej groźni niż te far- bowane lisy, reformowani. A w ogóle to jacy z nich Żydzi?! Nie przestrzega- ją zasad, halacha nic dla nich nie znaczy. Całe swoje żydostwo opierają na kawie, ciasteczkach i śpiewaniu jakichś głupich piosenek w tych swoich sy- nagogach. Mają tyle z judaizmem wspólnego, ile ja z gojami. To stado igno- rantów! Około trzydziestu tysięcy Izraelczyków regularnie uczestniczy w działaniach proponowanych przez obie Synagogi. Liczba niewielka w porównaniu z kon- gregacją ortodoksyjną. Zważywszy jednak, że oba ruchy istnieją w Izraelu od zaledwie kilku lat i każdego roku przybywa im wielu nowych zwolenników, można wyobrazić sobie, że nie tylko ortodoksyjna część społeczeństwa izra- elskiego, ale przede wszystkim państwo będzie musiało coraz poważniej li- czyć się z proponowaną alternatywą religijną, która z pewnością domagać się będzie swoich praw. Już dziś; mimo zdecydowanego sprzeciwu Minister- stwa Spraw Wewnętrznych, zdarzają się precedensy uznania przez Sąd Naj- wyższy powrotu do wiary lub przyjęcia judaizmu dokonanych w synagodze postępowej (reformowanej) lub tradycyjnej (konserwatywnej) w Izraelu. W judaizmie reformowanym manifestowanie wiary ogranicza się do ceremo- nii w świątyni, a formy jej wyznawania wynikają bardziej z intelektualno-du- chowego niż tradycyjnego rozumienia. To tradycyjne rozumienie wiary, jak uważają reformiści, sprowadza się często do mechanicznego powtarzania obrzędów, wypełniania nakazów i przestrzegania zakazów sformułowanych w halasze. Wiele kongregacji szczyci się swym liberalizmem, co najczęściej oznacza przyzwolenie na dość dowolne interpretowanie tradycyjnie przyję- tych zasad. Klasyczny przykład - reformowani, a nawet konserwatywni ra- bini pozwalają na jeżdżenie samochodem w Sobotę, bo obawiają się, że w przeciwnym razie Żydzi mieszkający wiele kilometrów od najbliższej sy- nagogi nie uczestniczyliby w obrzędach w ogóle. Ortodoksi nie uznają tego, jak i wszystkich innych argumentów przemawiających za liberalizacją rytu- ałów, twierdząc, że wierni miast kupować nowe samochody co rok, mogliby wybudować więcej domów modlitwy. Radykalizm reformowanych polega czasem na rezygnacji z większości zwyczajów związanych z dietą, obrzeza- niem, Sobotą i świętami. Ortodoksi lubią wykazywać absurdalność założeń tego odłamu judaizmu powtarzając taki żart o reformistach: "Na drzwiach synagogi reformowanej wisi kartka: Zamknięte z powodu żydowskiego święta". Bruria Barisz, przewodnicząca kongregacji reformowanej Beit Daniel, czło- nek Rady Religijnej przy Urzędzie Miasta Tel Awiw, jest pierwszą osobą re- prezentującą ruch reformowany w Radzie Religijnej. Wybory do Rady odbyły się w lutym 1995 roku. Jednak Bruria i trzy inne wybrane kobiety nie są za- praszane na posiedzenia Rady, ponieważ pozostali jej członkowie, rabini or- todoksyjni, uparcie lekceważą wyniki wyborów. Pytam Brurię, jakimi spra- wami chciałaby się zająć w Radzie. -Przede wszystkim życzyłabym sobie mieć wreszcie faktyczny dostęp do Ra- dy i dowiedzieć się, co ci panowie tak naprawdę robią. Bardzo niewiele o nich wiemy: że mają ogromny budżet - 20 milionów szekli rocznie, i mo- nopol na podstawowe obrządki naszego codziennego życia, religijnego i spo- łecznego; w ich gestii pozostają śluby, rozwody, pochówki i certyfikaty ko- szerności. Mamy obowiązek zrewidować nasze prawo świeckie, w którym brak jest przepisów dotyczących niektórych kwestii regulowanych tylko pra- wem religijnym. Czy wiesz, że w Izraelu 1995 roku zdarzają się rodziny z Je- menu, w których mężowie, zgodnie z prawem halachicznym, mają kilka żon?! Halacha znaczy "iść, zmieniać" i o tym pamięta judaizm reformowany. Bruria pochodzi z Timiszoary w Transylwanii, z węgierskiej rodziny ortodok- syjnej, zwolenników dynastii Wyżnic. Po wojnie odcięła się od swojej religij- nej i tradycyjnej przeszłości, stała się izraelskim żołnierzem, członkiem Ha- gany. - Tak było o wiele prościej - mówi. - Nawet mój ojciec stał się bardzo tole- rancyjny po Auschwitz. Dla wielu z nas czasy ortodoksyjnego judaizmu skoń- czyły się bezpowrotnie. Cóż to znaczy, żeby młodzi ludzie, którzy decydują się pobrać, musieli wpuszczać rabinów ortodoksyjnych do swoich kiszek? Nie tak dawno sprawdzano nam naszą żydowskość. I wystarczy! Charedyzm między sefardyjczykami stał się niezwykle modny mniej więcej w ostatnich dwudziestu latach. Pierwsza mała i skromna jesziwa sefardyj- ska, Porat Josef w Jerozolimie, jeszcze dwadzieścia kilka lat temu była jedy- ną w świecie. Dziś w samym Izraelu istnieje kilkaset jesziw sefardyjskich i jest stałe zapotrzebowanie na zakładanie nowych uczelni. Ciągle jednak je- sziwy aszkenazyjskie (mitnagedów lub chasydów) cieszą się nieporównanie większą estymą i dla sefardyjczyków stanowią przykład najbardziej elitar- nych uczelni, rzadko im dostępnych. Rabini sefardyjscy są przeważnie absol- wentami słynnej litwackiej Poniewież Jesziwy, założonej w Bnei Brak w la- tach pięćdziesiątych. Charedi do niedawna oznaczało aszkenazi. Sefardyj- czycy byli tradycyjni (masorGiim) lub religijni (datiim). Niewielki procent ich społeczności stanowią ludzie całkowicie świeccy. Większość przestrzega ko- szerności, Soboty i Świąt. Jeśli więc sefardyjczyk staje się ortodoksą, nie mó- wi się o nim, że wrócił do wiary (lachzor betszuwa), ale że ją wzmocnił (Ie- chazek betszuwa), podczas gdy nawróceni aszkenazyjczycy muszą pokony- wać długą drogę powrotu do religii. W przeciwieństwie do religijnych aszkenazyjczyków religijni sefardyjczycy do niedawna nie wyróżniali się swoim ubiorem, zachowaniem czy szczególnym sposobem życia. Kobiety nie przykrywały głów, prowadziły samochód, a męż- czyźni, z wyjątkiem nielicznych starych Jemeńczyków, nigdy nie nosili pejsów. W nowym państwie, stworzonym i zarządzanym przez aszkenazyjczyków, se- fardyjczycy zaczęli ich z czasem naśladować. Wśród religijnych modne stały się ciemne garnitury i kapelusze, kobiety zaczęły nakładać szerokie berety al- bo wiązać kolorowe chusty na głowie. Rodzice posyłali dziewczęta do aszke- nazyjskich szkół religijnych, a chłopców do jesziw, częściej litwackich niż cha- sydzkich, bo, te były dla nich zawsze bardziej otwarte. Całe to zjawisko zna- lazło swoje odbicie nawet we współczesnym języku hebrajskim. Pojawił się nagana - żydowska organizacja podziemna założona w Palestynie w 1920, walcząca w obronie żydow- skich osadników przeciw arabskim mieszkańcom Palestyny i brytyjskiej władzy. nowy czasownik lechisztaknez, czyli "stać się aszkenazyjczykiem". Dziś sefar- dyjscy ortodoksi są na tyle liczni i silni finansowo i wpływami politycznymi, że zakładają swoje własne przedszkola i szkoły, budują rozmaite instytucje reli- gijne. W zasadzie są już samowystarczalni, choć ciągle nie wyleczeni z kom- pleksu niższości wobec aszkenazyjczyków. Powszechnie uważa się (także między sefardyjczykami), że poziom nauczania w szkołach sefardyjskich jest dużo niższy. Dlatego wielu sefardyjskich rodziców ma ambicje, by kształcić swoje dziecko w szkole aszkenazyjskiej, która z kolei niechętnie takich kandy- datów przyjmuje, tłumacząc, że aszkenazyjscy rodzice przeciwstawiają się obniżaniu poziomu nauczania przez uczniów sefardyjskich. Niereligijni aszkenazyjczycy i niereligijni sefardyjczycy tworzą dwa odrębne światy. Świecka społeczność sefardyjska zawsze była bardziej tradycyjna niż świeccy aszkenazyjczycy. Trudno sobie wyobrazić. by jakikolwiek sefardyj- czyk zlekceważył święto Jom Kipur, podczas gdy aszkenazyjczyk pójdzie te- go dnia z dziećmi na plażę albo pozwoli im jeździć na wrotkach czy rowerze po pustych ulicach. Prawie każda sefardyjska dziewczyna, ubrana w mini- spódnicę i krótki podkoszulek odsłaniający pępek, wchodząc do banku czy przychodni lekarskiej wykona automatyczny ruch ręką i dotknie mezuzy. Prawie każdy sefardyjski chłopak założy w sobotę kipę na głowę ufryzowa- ną żelem i pójdzie z ojcem do synagogi. W domu matka prowadzi koszerną kuchnię, ale to nie przeszkadza mu wpadać czasem z kolegami na hambur- gera do McDonald'a. Zmiany, jakie religijni sefardyjczycy wprowadzają w swoich społecznościach, są faktycznie stopniowym przejmowaniem modelu ortodoksji aszkenazyjskiej. I właściwie nikogo to nie dziwi, że taka transformacja raczej oddala niż zbli- ża obie grupy. Sefardyjczycy zyskali tak wielu nowych zwolenników i opieku- nów, że zaczęli stanowić niebezpieczną konkurencję wzmacniając jedynie tradycyjne aszkenazyjskie uprzedzenie. (Bo jak tu potomkom sprzedawców dywanów czy handlarzy przyprawami równać się z europejskimi potomkami wielkich rabinów wychowanymi w pobliżu obcej, ale co by nie powiedzieć- wielkiej kultury europejskiej?!) Reb Awisz, chasyd rebego z Karlina, jak więk- szość, nie pochwala faktu, że sefardyjczycy przyłączają się do sekt chasydz- kich (głównie przyjmują ich Chabadnicy i Braclawianie) bądź kopiują ich oby- czaje. - Świadczy to o tym, że nie dość potrafią uszanować swoją kulturę i trady- cję, nie dość są z niej dumni - powiada. - Popatrz, jak oni traktują rabiego Owadig Josefa, jak chasydzkiego rebe! Mezoza (hebr.) - drewniane lub blaszane pudełko w kształcie sukienki na tORę ze zwitkiem papieru za- wierającym dwa ustępy biblijne z Księgi Powtórzonego Prawa (6:4-9 i 11:13-21) przybite do futryny po prawej stronie drzwi. Jakość zapisu należy sprawdzać co trzy lata. Kipa (hebr.), jarmułke (żyd.) - jarmułka. czyli mała płaska czapeczka nakrywająca czubek głowy noszo- na stale przez ortodoksów, a przez innych mężczyzn zakładana tylko do modlitwy. Najdotkliwiej jednak obie grupy różni polityka. Sefardyjczycy w zasadzie zbu- dowali siłę swojej społeczności na bazie religijnej partii politycznej Szas29. Na- tomiast chasydzi i mitnagedzi przez lata utrzymywali swój doktrynalnie pogar- dliwy stosunek do polityki i władzy, z czasem coraz widoczniej modyfikowany. Dawna ideologia na tyle jednak pokutuje, że polityka dla przeciętnego chasyda jest rzeczą trochę niesmaczną a trochę wstydliwą, no bo przecież Mędrcy To- ry do pewnego stopnia w niej uczestniczą. Szas nigdy się polityki nie wstydził, co więcej - zawsze zabiegał o poparcie niereligijnych. Szas został założony przez ojca sefardyjskich ortodoksów, rabiego Owadię Josefa. Partia powstała w przeddzień wyborów do 11 Knesetu w 1964 roku, kiedy to sefardyjscy cha- redim uznali, że osiągną więcej wpływów politycznych wyłamując się z aszke- nazyjskiej partii religijnej ABudat Israel. Wówczas otrzymali cztery miejsca w Knesecie, podczas gdy Aguda dostała zaledwie dwa mandaty. Sądząc z wy- ników wyborów w 1996 roku, decyzja rabiego Owadii Josefa była słuszna- w obecnym Knesecie zasiada dziesięciu przedstawicieli partii Szas obok trzy- nastu przedstawicieli innych partii religijnych. Przypuszcza się, że mniej wię- cej połowę mandatów Szas uzyskał dzięki głosom niereligijnych. W ostatnich wyborach bodaj po raz pierwszy wyborcy świeccy głosowali na partie religijne. Interpretatorzy tego zjawiska uważają, że było ono rezulta- tem powszechnej obawy o pokolenie młodych Izraelczyków, którzy coraz ła- twiej odchodzą od tradycji judaistycznej. W przeciwieństwie do ultraortodok- sji z Europy Wschodniej Szas nigdy nie walczył z ruchem reformowanym, "nie dość" religijnymi czy obozem świeckich. Szas jest niezwykle aktywny i pomysłowy w wynajdywaniu sposobów przyciągania nowych sympatyków. Prawie darmowe przedszkola i szkoły dla chłopców i dziewcząt powstają w całym kraju. Rodzice zapraszani na agitacyjne wiece przekonywani są do życia w Torze przez najbardziej żarliwych mówców. Sefardyjska piracka sta- cja radiowa Głos Prawdy jest ulubioną stacją kierowców i taksówkarzy, choć celem jej indoktrynacji jest przede wszystkim młodzież świecka. Szasowcy są przekonani, że w niedalekiej przyszłości mają duże szanse stać się najwięk- szą partią w Izraelu. Dziś silni sefardyjczycy już nie tylko zabiegają o więk- sze wpływy na życie społeczno-polityczne Izraela, ale aspirują do przekształ- cenia świeckiego państwa w Państwo Tory. Od jakiegoś czasu rozważają utworzenie kolejnej partii religijnej. Przywódcą duchowym szasowców jest wspomniany wyżej rabin Owadia Jo- sef. Ich faktycznym liderem i genialnym organizatorem ruchu - czter- dziestoletni marokański Żyd Arie Deri. Swoją karierę religijno-polityczną czy raczej polityczno-religijną rozpoczął w 1981 roku, kiedy to jako dwudziesto- dwuletni student jesziwy był instruktorem syna rabiego Owadii Josefa, wów- czas - nazwa sefardyjskiej religijnej partii politycznej: jest to akronim od słów Szomrei Tora Sfaradim, sefardyjscy strażnicy Tory, a także skrót dta Szisza Sidrei Miszna, sześć porządków Miszny, co oznacza Talmud. czas głównego rabina sefardyjskiego w Izraelu. Szczególną sympatią obda- rzyła ambitnego studenta rebecyn. Już trzy lata później Deri jest człowiekiem numer dwa w partii Szas, gorąco wówczas wspomaganej przez rabiego Elie- zera Szacha, przywódcę litwaków. Popierając religijnych sefardyjczyków od- rzuconych przez chasydów, rabin Szach wzmacniał swoją przeciw nim pozy- cję. Nie sądził jednak, że zaledwie kilka lat później słaba i lekceważona po- wszechnie grupa stanie się znaczącą partią polityczną reprezentowaną przez pewnego siebie, nieugiętego i - tu wszyscy się zgadzają - niezwykle inteligentnie przebiegłego przywódcę, jakim jest Arie Deri. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Deri nosi tekę ministra spraw we- wnętrznych w kolejnych dwóch rządach. W 1994 oskarżony o defraudację znacznych sum, zmuszony jest zrezygnować z ministerialnego fotela, zacho- wując jednak przywództwo partii i mandat parlamentarny. Postępowanie są- dowe przeciwko Deriemu trwa już dziewięć lat, a on sam pozostaje jednym z najbardziej efektywnych polityków izraelskich, reprezentując swoją partię w Knesecie. Lewicujący Izraelczycy w swych koszmarach sennych rozpoz- nają Deriego jako premiera kolejnego rządu izraelskiego. Ortodoksyjni sefardyjczycy są powszechnie uważani za bardziej tolerancyj- nych i liberalnych niż ortodoksi aszkenazyjscy. Możliwe, że dzieje się tak dla- tego, że rodziny sefardyjskie są prawie zawsze mieszane, to znaczy obok or- todoksów przy jednym stole często zasiadają niereligijni, czy raczej tradycyj- ni, bo to chyba precyzyjniejsze określenie. Kiedy brat czy kuzyn, który tylko od wielkiego święta zakłada kipę, wydaje swoją córkę za mąż, na wesele przychodzi cała duża rodzina, z arabskiego nazywana chamula; ci ortodok- syjni również. I odwrotnie - domy ortodoksów sefardyjskich są zawsze otwarte dla nieortodoksyjnych krewnych. Oba światy żyją bliżej siebie i z pewnością w większej przyjaźni niż aszkenazyjczycy. Chasyd, który ma niereligijną ciotkę, nie widział jej lata, nie przypomina sobie, jak ona się na- zywa, i pewnie nigdy jej już nie spotka, bo i nie ma okazji po temu. Społecz- ności aszkenazyjskie: religijna i świecka, żyją w absolutnej izolacji wzmoc- nionej obustronną niechęcią. Z drugiej strony, sefardyjczycy są bardziej podzieleni wewnętrznie niż asz- kenazyjczycy. Poszczególne grupy pochodzenia geograficznego do niedawna żyły w prawie całkowitej separacji. Marokańczycy uważani byli przez innych sefardyjczyków za nożowników: "Zdenerwuj Marokańczyka, a nóż zaświsz- czy w powietrzu!". Kiedy Gruzini przyjechali do Izraela, mówiono, że Maro- kańczycy oddali swoje noże Gruzinom. Persowie i Żydzi bucharscy żyją bli- sko siebie, żenią się ze sobą. Jemeńczycy stanowią osobny krąg kulturowy. Podobnie Etiopczycy, którzy jako ostatni przyjechali do Kraju i ciągle trudno im znaleźć swoje miejsce wśród innych. Jednak mimo istniejących różnic et- nicznych z czasem wszyscy stają się coraz bardziej sabrowscy, coraz bliż- si sobie. Niestety często jednoczy ich niechęć do aszkenazyjczyków. Reb Awisz raz jeszcze ilustruje relacje sefardyjsko-aszkenazyjskie, tym ra- zem żartem. Pewien Żyd zadał się z polską szikse. Kiedy się trochę opamię- tał, idzie nieszczęsny do swego rebego i lamentuje: "Oj rebe, wiem, żem po- stąpił źle bardzo, ale ona taka piękna! Co robić, jak odpokutować za grzech straszny?"."Daj dziesięć tysięcy szekli na rzecz gminy", powiada rebe. Bied- ny Żyd, przestraszony wielką sumą, biegnie po radę do rabina sefardyjskie- go. Ten, wzrusza obojętnie ramionami i mówi: "Zapłać pięćset szekli w gmi- nie". Wraca Żyd do swego rebego i pyta: "Jak to jest, rebe? Ty mówisz dzie- sięć tysięcy, a sefardyjczyk pięćset!?". Lekko się rebe uśmiechnął i powiada: "Wos er, die frenk, versztejt von Polnisze szikse?! A cóż on, ten prostak, mo- że się znać na polskich gojkach?!" 31 Sabrowski - izraelski. w odróżnieniu od galutowego. czyli imigranta. W powszechnym. stereotypowym przekonaniu ten podział wskazuje na podstawowe różnice mentalne i fizyczne. Sabrowski znaczy: zdro- wy. silny. odważny. wojowniczy (taki opalony. rosły młodzieniec w sandałach). Szikse (żyd.) - nieżydowska panna. Stary i nowy naród czyli o tym, jak różnie można być Żydem Świat ultraortodoksów (charedim) oglądany jest przez świeckich Izraelczyków (chilonim) mniej więcej tak jak przez turystów - z daleka, z zewnątrz, z pew- nym zaciekawieniem i trochę zdziwieniem. Turystów najczęściej fascynuje po- wierzchownie odbierana egzotyka. Natomiast Izraelczyków świat ten trochę odpycha i drażni, a trochę po prostu nie obchodzi. Zarówno niechęć, jak i obo- jętność wynikają przede wszystkim z niemal powszechnej ignorancji i niewie- dzy oraz ze strachu przed zagrażającym innym. Charedim najczęściej zauwa- żani są przez dość agresywną bądź efektywną (przymiotnik uzależniony jest od punktu widzenia) działalność ich partii politycznych i publiczne demonstracje przeciw regułom funkcjonowania społeczeństwa świeckiego. Sami religijni skrupulatnie przestrzegają zasad hermetycznej izolacji swojego świata. To za- mknięcie od wewnątrz, z wyboru, warunkowane jest potrzebą wierności Torze i ogromną, choć starannie skrywaną, obawą zagubienia choćby jednej duszy w czyhającym tuż obok świecie bez wartości. Największym niebezpieczeństwem zagrażającym dziś żydostwu jest nowa asymilacja, uważa rebecyn dynastii Belz. Zjawiskiem "nowej asymilacji" na- zywa się sposób życia niereligijnych Izraelczyków. Powszechna w nowym państwie akceptacja świeckich, czyli nieżydowskich wartości, przejęcie przez Żydów obcego stylu życia wydaje się być jednym z podstawowych stra- chów ortodoksji. Najbardziej niepokoją rebecyn młodzi ludzie wychowani w całkowitej ignorancji dla istoty judaizmu. Życie bez religii żydowskiej ozna- cza dla niej życie bez wartości, czy, dokładniej, bezwartościowe, takie, któ- re nie różni Żyda od ludzi wszystkich innych ras. Żydzi przyjęli Torę - Pra- wo, które nie tylko jest podstawą wiary, jest przede wszystkim nakazanym im sposobem życia. Żydem przestaje być komunista, bundysta, prawicowiec i lewicowiec, syjonista herzlowski, ateista i homoseksualista. Żydem jest tyl- ko ten, kto naśladuje zasady prapradziadów, kto ich nie zmienia i nie prze- formułowuje dla własnej wygody. Żyd jest inny od wszystkich innych, bo ży- je jak jego przodkowie według świętej Tory. - Im bardziej ci zasymilowani Izraelczycy staczają się w dół, tym wytrwalej i uporczywiej my, charedim, musimy wspinać się w górę - powiedziała mi kiedyś Hinde, córka rebego dynastii Wyżnic. Po wojnie Jom Kipur rebe Belz doszedł do przekonania, że Bóg ukarał na- ród żydowski za zapomnienie Tory. Postanowił pomóc swoim zagubionym ży- dowskim braciom i rozpoczął szeroką działalność na rzecz powracających do wiary (baalei tszuwa). Zbudował dla nich jesziwę i stworzył cały system ab- sorpcji dla nowo przybyłych do społeczności Belz. Nowi obywatele pozosta- ją jednak obywatelami drugiej kategorii. - Nigdy nie wydałabym mojej córki za chozer betszuwa - mówi Hinde. - Dla nas niezwykle ważne jest czyste pochodzenie: pewność, że rodzina kandyda- ta na męża od zawsze żyje w Prawie; na tyle, na ile można to sprawdzić oczywiście. Z nawróconymi możesz być pewna, że ich matki i ojcowie żyli poza światem micwot - to przekonanie Hinde podzielają w zasadzie wszyscy "urodzeni" chasydzi. Rabi Israel Eichler, chasyd Belz, redaktor naczelny tygodnika swojej sekty ""HaMahane haCharedi" i rzecznik grupy w kontaktach z niereligijnymi (jedy- ny bodaj chasyd nie stroniący od świeckich mediów), jest powszechnie znany izraelskiej opinii publicznej. Rabi Eichler jest niekonwencjonalnym chasydem. Każdego tygodnia zasiada przy dużym, owalnym stole w towarzystwie dzien- nikarzy i tak zwanych ekspertów, by zaciekle bronić wartości swego świata przed napastliwymi Izraelczykami. Kamery telewizyjne rejestrują program dyskusyjny "Popolitika", oglądany regularnie przez inteligencję izraelską. Ra- bi Eichler nie ma w domu telewizora, "niemoralnego urządzenia", jak go na- zywa. Zdaje sobie jednak sprawę z wpływu telewizji na konsumentów jej pro- gramów i dlatego po otrzymaniu zgody od rebego postanowił wejść do jaskini lwa i tam toczyć z nim pojedynki. Sądząc z popularności, jaką cieszy się rPo- politika", rabi Eichler słusznie założył, że jego moc i szanse pokonania lwa bę- fdą w tej jaskini większe niż gdzie indziej. "Mój życiowy sukces polega na tym, że jestem ojcem takich samych Żydów, jakimi byli mój ojciec, dziadek i pra- dziadek: od kapelusza po skarpety. A jeśli umiem innym Żydom udowodnić, że to największa wartość, to odniosłem kolejny sukces", twierdzi rabi Eichler. Rabi Eichler uważa, że ludzie mediów - dziennikarze i politycy, szczególnie ci lewicujący - winni są tworzeniu antyreligijnych postaw i atmosferze nie- chęci wobec charedim. Kiedyś w ferworze walki z niereligijnymi nazwał obrońców praw człowieka neonazistami, Hitlerjugend, antysemitami i żydo- żercami. Szulamit Aloni2 z Ruchem Praw Obywateli wytoczyła mu sprawę sądową o zniesławienie, którą rabin po długim procesie przegrał w 1986 ro- ku. Eichler twierdzi, że charedim są prześladowaną mniejszością, a w hie- rarchii grup społecznych znajdują się na samym końcu, nawet za izraelskimi 1Wojna ,Iom Kipur - 6 września 1973 r. w Sądny Dzień, ,Jom Kipur, armie syryjska i egipska zaatakowa- ły Izrael. Szulamit Aloni - prawnik, polityk partii lewicowych, działaczka na rzecz praw człowieka, w latach 1991- 1996 kolejno minister edukacji, następnie mass mediów, kultury i sztuki w rządach Icchaka Rabina i szy- mona Peresa. Arabami. "Prasa izraelska nie odważa się wypisywać o Arabach tego. co pi- sze o nas", mówi. "Czasami wydaje mi się, że żyjemy w reżimie diaspory. Izraelczycy chcą stworzyć nową religię, nowy naród, a to wszystko prowadzi do katastrofy. Mnożą się ludzie bez tożsamości, którzy nie mają pojęcia o tym, co pisał Rambam, ale znają piosenki Guns' N Roses i coraz częściej dają się przekonywać, że ukradliśmy ziemię Palestyńczykom". Status quo nowo powstającego społeczeństwa izraelskiego zostało wypraco- wane przez Dawida Ben Guriona jeszcze w 1942 roku. Jako przewodniczą- cy Agencji Żydowskiej, przesłał on wówczas na ręce rabina Lewina, przy- wódcy religijnej partii Agudat Israel, list potwierdzający, że powstające pań- stwo żydowskie uszanuje oczekiwania religijnej części społeczeństwa. W li- ście owym sformułowano modus vivendi poparte późniejszymi aktami praw- nymi obowiązującymi do dnia dzisiejszego. Ortodoksyjnym sądom religijnym przyznano kontrolę nad zawieraniem małżeństw, rozwodów, stworzono od- rębny system edukacyjny i rady religijne, później dopisano do listy zwolnie- nie studentów jesziwy z obowiązku służby wojskowej. Wszystkie te ustęp- stwa miały gwarantować, że partia Agudat Israel nie sprzeciwi się powoła- niu państwa żydowskiego na forum ONZ. Jednak izraelskie status quo prze- cząc swej semantycznej istocie podlega ciągłej zmianie. Charedim zgłaszają coraz to nowe żądania i wiele spośród nich jest spełnianych przez kolejne ekipy rządzące z nadzieją na uzyskanie poparcia partii religijnych dla plano- wanych decyzji politycznych. Jednym z przykładów jest wymuszona przez charedim decyzja gospodarcza o sprzedawaniu w każdym siódmym roku izraelskich zbiorów rolnych wyłącznie za granicą. W konsekwencji cała żyw- ność konsumowana w danym roku w Kraju musi być importowana. Podsta- wą tego żądania jest biblijne prawo sznat szmita. Zwolnienie wszystkich dziewcząt religijnych z wojska, ograniczona liczba wykonywanych sekcji zwłok - to kolejne osiągnięcia partii religijnych w zmienianiu mechanizmów porządkujących życie wszystkich Izraelczyków. Co jakiś czas lewica ostrze- ga społeczeństwo izraelskie: dziś religijni chcą być w waszych kuchniach (aluzja do zakazu hodowania świń w Izraelu), ale wkrótce będą chcieli być Rambam (Mosze Ben Majmon, Mojżesz Majmonides; 1135-1204) - wybitny średniowieczny filozof ży- dowski. badacz Talmudu. lekarz pochodzący z Hiszpanii. Dawid Ben Gurion (1886-1973) - socjalista syjonistyczny. pierwszy premier państwa Izrael. twórca jego struktury administracyjnej. Agencja Żydowska (Sochnut) powstała w 1922 przy poparciu Ligi Narodów jako instytucja doradcza i współpracująca z Administracją Palestyny. W Państwie Izrael jej funkcje przejął rząd, a Agencja Żydow- ska jest organizacją zajmującą się przede wszystkim imigrantami i kwestią ich absorpcji. Akt o Jurysdykcji Sądów Rabinackich z 1953 gwarantował rozbudowanie systemu trybunałów religijnych działających obok świeckiego systemu sądowniczego, Akt o Edukacji Publicznej wprowadzał publiczno- -religijny system edukacji. ustanowione zostały również rady religijne działające paralelnie do świeckich władz komunalnych. Prawo sznat szmita - co siedem lat zakazana jest w Izraelu uprawa ziemi należącej do Żyda. Wolno zbie- rać płody pól. winnic i sadów, ale nie wolno urządzać żniw. Wtedy święte plony mają służyć wszystkim. także biednym i zwierzętom. We współczesnym Izraelu niektóre osady odsprzedają ziemię Arabom, by można ją w sznat szmita uprawiać jako nie-żydowską. wszędzie - na waszych ulicach, plażach, w waszych szkołach, a także w wa- szych łóżkach. Obraz religijnego państwa prześladuje tu wielu. Podzielają oni obawę, że ostateczna wersja status quo zostanie osiągnięta dopiero wtedy, kiedy Izrael stanie się państwem Tory. "W Izraelu nie ma miejsca na teokra- cję", powiadają niektórzy rabini. "My zbudujemy inny system: Torakrację". Świeccy Izraelczycy, jak twierdzi znany izraelski publicysta, są bastionem klasycznego antysemityzmu skierowanego wybiórczo przeciw ultraortodok- som, najbardziej żydowskim Żydom. Charedi, według miejscowego stereoty- pu, dba jedynie o swój własny interes, jest przede wszystkim przebiegły, wo- bec innych absolutnie nietolerancyjny. Całkowicie posłuszny swoim ducho- wym liderom, którzy często bywają przywódcami partii politycznych, ma ogromny wpływ na życie społeczne i polityczne kraju. Poza tym jest nieuczci- wy, sekciarski, bywa rozpustny, tchórzliwy, niemoralny, potrafi wykorzystać dobroduszną i naiwną większość. Image ten uderzająco przypomina antyse- micki stereotyp europejskiego Żyda ostatnich dwustu lat. Świeccy Izraelczy- cy są poniekąd świadomi tradycji, z której czerpią pojęcia dla określenia swoich emocji. W pierwszych latach istnienia nowego państwa potrzebę zbu- dowania wizerunku "nowego Żyda" formułowano jednoznacznie. Miał on być odwróceniem, całkowitym przeciwieństwem okrzepłego stereotypu pamięta- jącego czasy Woltera. Nowy wzorzec znajduje swoje początki również w tradycji oświeceniowej, żydowskiej tradycji Haskali. A więc wyrzec się galutowego Żyda, brudnego, pejsatego chałaciarza, i utożsamić się z silnym, opalonym kibucnikiem w krótkich spodenkach i rzemykowych sandałach! To był jedyny pozytywny model, któremu mieli się poddać wszyscy; także ci, którzy przyjechali z gett i obozów. Bo alte Jude, którego nową manifestacją jest izraelski charedi, po- zostaje synonimem ciemnogrodu, mizantropii, ciemiężenia ducha, gnębienia kobiet, jest zaprzeczeniem wartości humanistycznych będących podstawą nowoczesnego, demokratycznego społeczeństwa. Ciągle przytaczane przez niereligijnych przykłady "terroru czarnych" mówią o monopolu rabinatu ortodoksyjnego na regulowanie spraw cywilnych: udzielanie ślubów, rozwodów, chowanie zmarłych i tak dalej. Paraliżującym nazywają świeccy Izraelczycy prawo świętowania Soboty: nieczynne sklepy, restauracje, wstrzymana komunikacja miejska, międzymiastowa i międzyna- rodowa (samoloty izraelskie nie mają sobotnich lotów), zamknięte niektóre ulice i drogi także dla pojazdów prywatnych. Niemal w każdą Sobotę przy uli- cy Bar Ilan w Jerozolimie, jednej z głównych arterii miasta, dochodzi do kon- frontacji, a czasem wręcz do walk ulicznych między charedim a policją. Ci pierwsi domagają się zamknięcia ruchu kołowego, a ci drudzy bronią prawa korzystnego dla świeckich. Sobotnie starcia uliczne tworzą pewien skrócony obraz wzajemnych stosunków zauważany nawet przez najmłodszych. Pod- czas gdy na całym świecie dzieci bawią się w złodziei i policjantów, w jero- zolimskich dzielnicach ultraortodoksów toczą się podwórkowe bitwy między charedim i policjantami, których nigdy dość w zabawach dziecięcych, bo każdy malec chce być wojującym charedi. Kilka lat temu największe izraelskie towarzystwo komunikacji miejskiej i mię- dzymiastowej, Egged, ugięło się pod żądaniami charedim i zaniechało pro- jekcji filmów wideo w autobusach na długich trasach. Ultraortodoksi, którzy stanowią około 15 procent pasażerów Egged, twierdzili, że filmy urażają ich wrażliwość religijną, i nawet nie chcieli zgodzić się na wspólne ich ocenianie przed projekcją. Innym zjawiskiem bulwersującym świeckich jest, jak to na- zywają, wyłudzanie pieniędzy od rządowych instytucji. Ortodoksi przezna- czają je na umacnianie swojej odrębności: utrzymanie szkół religijnych, bu- dowę osiedli mieszkaniowych tylko dla charedim, mnożenie instytucji religij- nych. Nie ma przesady w twierdzeniu, że w środowiskach świeckich Izrael- czyków istnieje pewien strach przed coraz większym liczebnie i coraz bar- dziej wpływowym światem "czarnych". Szacuje się, że około 60 procent cha- redim nie przekroczyło dwudziestu pięciu lat, a cała społeczność ortodoksów rośnie w każdym pokoleniu niemal czterokrotnie. Zważywszy, że przeciętna rodzina religijna ma jedenaścioro dzieci, podczas gdy rodziny niereligijne mają średnio dwoje, prognoza przyrostu naturalnego i postępującej domina- cji tych pierwszych w społeczeństwie izraelskim może przytłaczać świeckich Izraelczyków. Statystycy straszą też danymi dotyczącymi Jerozolimy. W 1994 roku miesz- kało tam sto trzydzieści tysięcy ortodoksów. Przypuszcza się, że w 2015 ro- ku liczba ta wzrośnie o 100 procent. Niereligijni mieszkańcy opuszczają mia- sto, które, jak mówią, staje się coraz bardziej fanatyczne przez rosnącą licz- bę ultraortodoksów i religijnych narodowców. Ci, którzy zostają, poniekąd przyzwyczaili się do regularnych sobotnich teatrów ulicznych charedim, pro- testujących przeciwko desakralizacji święta na ulicach otwartych dla komu- nikacji prywatnej. Grupa ortodoksów pojawia się przy ruchliwym skrzyżowa- niu jednej z głównych ulic Jerozolimy (wspomniana wyżej ulica Bar Ilan jest ulubionym, choć nie jedynym miejscem demonstracji) lub przed restauracją czy kafeterią i zaczyna krzyczeć: szabes! szabes! Kiedy rosnące napięcie wy- wołuje agresję i do akcji wkracza policja konna, charedim zaczynają atako- wać kamieniami. Grupy najbardziej skrajnych ultraortodoksów przypomina- ją o swojej niezgodzie na laicyzację życia w Izraelu w sposób jeszcze bardziej ekstremalny. Zdarza się, że archeolodzy prowadzący wykopaliska dostają anonimowe telefony z pogróżkami, płoną ich samochody lub ulegają tajemni- czym zniszczeniom efekty ich pracy. Jakiś czas temu podpalono łaźnie rzym- skie koło Tyberiady w odwecie za prowadzenie wykopalisk na terenie starych cmentarzy żydowskich niszczenie grobów jest ciężkim przestępstwem w ro- zumieniu prawa żydowskiego. Wielu charedim uważa, że istnieje bezpośred- ni związek między bezczeszczeniem cmentarzy czy nieprzestrzeganiem So- boty a zamachami bombowymi. - Oni są karani za to, co robią, za rabowanie własności zmarłych. Zauważ, rakiety irackie nie spadały na Bnei Brak czy Mea Szearim, a na grzeszny Tel Awiw. Popatrz, ilu religijnych i ilu świeckich zginęło w atakach na autobusy. Oni chcą wykorzenić naszą religię, zabić przeszłość, tak jak kiedyś Rosja chciała. Ale nawet wielka Rosja upadła. Każda przemoc i brutalność mają swój kres - powiada jeden z moich rozmówców, chasyd Belz. W Ramot, jerozolimskiej dzielnicy, gdzie charedim stanowią ciągle mniej- szość, zniszczono ośrodek sportowy. Na ścianach wokół basenu wypisano hasła: "Śmierć heretykom", "Śmierć niewierzącym", "Przejmiemy kontrolę nad Ramot". W wielu dzielnicach zamieszkałych przez ultraortodoksów rabi- ni powołali specjalne komitety kontrolujące sprzedaż mieszkań komisje ma- ją za zadanie nie dopuścić do ich sprzedaży czy wynajmu rodzinom nie dość ortodoksyjnym. Mieszkania w takich dzielnicach, subsydiowane w dużej mie- rze przez rząd, są finansowo bardzo atrakcyjne, szczególnie dla nowych imi- grantów. "Nie można dopuścić do tego, by klucze do naszych mieszkań do- stały się w ręce takich, którzy będą zagrożeniem dla naszej duchowości", po- wiadają pomysłodawcy komisji weryfikujących przyszłych lokatorów. W la- tach 1993-1995, czyli za rządów lewicowej Partii Pracy, Urząd Miejski w Je- rozolimie podarował instytucjom charedim sto jedenaście placów pod budo- wę (90 655 metrów kwcgdratowych), a instytucjom świeckim dwa place o po- wierzchni 1'100 metrów kwadratowych. Oprócz tego przekazano osiemdzie- siąt siedem placów pod budowę synagog. Obserwator niereligijny znajduje w tych liczbach potwierdzenie swej złowieszczej tezy, że charedim "przej- mują" miasto. Aktywiści religijni natomiast uważają, że takie statystyki do- wodzą jedynie dyskryminacji, jakiej doświadczali w przeszłości, kiedy burmi- strzem Jerozolimy był niechętny im Teddy Kolek. W opinii niereligijnych Je- rozolima staje się miastem coraz bardziej zamkniętym, bo: religijnym, prawi- cowym, nacjonalistycznym, niektórzy mówią - fanatycznym. "Rzadko jeżdżę do Jerozolimy, bo czuję się tam jak ostatni grzesznik, którego prześwietlają spojrzenia prawowiernych i sprawiedliwych", mówi urodzony w Jerozolimie biznesmen, od lat mieszkający w Tel Awiwie. Ze statystyk prowadzonych przez Jerozolimski Instytut Studiów Izraelskich wy- nika, że społeczność charedim rośnie o 4 procent co pięć lat, podczas gdy licz- ba świeckich maleje w takiej samej proporcji. W 1990 roku charedim stanowi- li 28,5 procent żydowskiej populacji Jerozolimy, a świeccy - 71,5 procent. Przewiduje się, że do roku 2010 ci pierwsi stanowić będą 37,8 procent, a ci drudzy - 62,2 procent. Po wojnie sześciodniowej wielu uważało, że Jerozolima, dzięki swej bogatej historii, stanie się rzeczywiście miejscem wielokulturowym. Postępujące ograniczenia religijne sprawiają, że stale rosnące liczebnie miasto podlega uniformizacji kulturowej. Rosną kolejne osiedla ortodoksyjne, postępu- je exodus mieszkańców niereligijnych. Jerozolima staje się stolicą Agudat Isra- el, a nie wieloetnicznego i wielokulturowego nowoczesnego państwa. Profesor Jeszajahu Lejbowicz, zmarły kilka lat temu wyjątkowej miary filozof i historyk, ortodoksyjny religijnie a zarazem przeciwny religijnemu establishmentowi, uważał, że stale pogłębiająca się przepaść między społecznością ortodoksyjną a laicką może doprowadzić do podziału na dwa narody różniące się diametral- nie obyczajowością, historią i przepełnione wzajemną nienawiścią. Zlaicyzowanie Żydów jest nader kłopotliwą kwestią dla religijnych. "Zniewo- lonymi dziećmi" nazywają tych, którzy nigdy nie otrzymali religijnej edukacji, a ich oddalenie od Tory jest konsekwencją sytuacji życiowej. Są zniewoleni przez warunki i żyją w nieświadomości. Ortodoksi chętnie tłumaczą żydow- skich odszczepieńców, bo, mimo wszystko, trudno im całkowicie ich się wy- rzec. Prawo żydowskie powiada, że ten, kto był uwięziony między gojami, bezcześcił Sobotę, jadł niekoszerne i popełniał inne grzechy, zostanie ukara- ny mniej surowo niż Żyd wychowany w domu religijnym i grzeszący w po- dobny sposób. Powyższa definicja określająca "zniewolonych" nie jest całko- wicie precyzyjna. Bywa więc, że słyszymy od charedim jak najgorsze słowa potępienia wobec kibucników. Oni nie są "zniewolonymi dziećmi", bo swój los wybrali sami i będą za to odpowiadać. Z drugiej jednak strony wydaje się, że religijni mają większy respekt właśnie dla kibucników niż dla innych Ży- dów świeckich. Kibucnicy nie tylko wierzą w pewne zasady, ale również je realizują. Tworzą, podobnie jak charedim, kompletny świat zbudowany wo- kół zasady jedności, do pewnego stopnia oddalony od innych społeczności. Najbardziej świeccy ze świeckich są, podobnie jak charedim, najbardziej or- todoksyjni z ortodoksyjnych - mniejszością w społeczeństwie izraelskim. Różnice między tymi dwoma grupami należą do gatunku bardziej technicz- nych niż fundamentalnych. Kibucnicy nie są podobni do innych niereligijnych, którzy pozbawieni poczucia odpowiedzialności za siebie nie akceptują moral- nych czy społecznych obowiązków. Kibuc jest rozumiany jako najpoważniej- sza alternatywa, jaką świat świecki może oferować religijnym. W czasach swojej świetności był bez wątpienia największym dla nich zagrożeniem. Tylko ci najbardziej ortodoksyjni spośród charedim czekają na państwo Me- sjasza. Większość do pewnego stopnia akceptuje życie w strukturze zorgani- zowanej przez niereligijnych. I tylko wzdycha, tak jak Rachel, chasydka Slo- nim, by doczekać państwa religijnego. "Bo Izrael bez Tory jest jak ciało bez duszy". - Oj, gdybyśmy tak mieli państwo religijne! To byłby kidusz lgaSzemg naj- większy. Ludzie szanowaliby Sobotę, jedli koszerne, przestrzegali zasad, oby! A to, co dzieje się teraz, jest nie do pomyślenia. Żeby ludzie w Sobotę jeździli samochodami na cmentarz zapalić świeczkę na grobie Rabina? Nie- 8 Kidusz haszem (hehr.) - uświęcenie Imienia. wierzący to grzeszni Żydzi, którzy nawet nie zdają sobie sprawy, jakie kary są i będą na nich zsyłane - mówi Rachel. - Oby to były tylko takie kary, jak bomby w autobusach! Zauważyłaś, że 95 procent ofiar zamachów bombo- wych to świeccy Izraelczycy?! Oby Imię nie zechciało ukarać ich o wiele su- rowiej w przyszłym świecie, bo tam wszystko jest i wspanialsze, i okrutniej- sze. Gdyby tak Żydzi słuchali nakazów Imienia i spełniali swoje obowiązki, wszystko byłoby w porządku. Deszcz co roku w swojej porze, spokój w naro- dzie, żadnych wojen i żadnego zabijania. Z narodem żydowskim i Imieniem to tak, jak z dzieckiem i ojcem. Jeśli dziecko robi, co do niego należy, nie dzieje mu się nic złego, przeciwnie, jest tylko nagradzane i chwalone, a dzie- ciak nieposłuszny jest łajany, a czasem nawet bity. Pytam Racheli, czy nie warto przekonywać niereligijnych do tej prostej re- cepty na bezpieczne życie, tak jak to robią Chabadnicy. !- No to popatrz, co się z nimi dzieje?! Ilu z nich odpada po drodze. Kuzynka moja ma siostrę, której cała rodzina należy do Chabadu. Ta siostra miała sy- na. Młodego, mądrego i zdrowego. No i posłali go gdzieś, nie wiadomo do ja- kiej to dżungli, żeby nawracał innych. I co się z nim stało? Potknął się i od- padł. Przestał przestrzegać Soboty. Zmarnował się chłopak. I to nie jest rzadki przypadek u Chabadników. Mają dużo powracających do wiary, ale też i wielu odchodzących. Mimo ogromnych tarć społeczno-politycznych, mimo krańcowo różnych po- staw i demonstrowania potrzeby życia w całkowitej separacji wydaje się, że obie społeczności są sobie dopełnieniem. Charedim żyją trochę jak dawniej, między wrogami, dzięki którym krzepnie ich oddanie religijne. No i poza wszystkim innym ten wróg nie jest obcy, tylko swój, i być może któregoś dnia wróci do wiary. Świeccy Izraelczycy natomiast potrzebują charedim, którzy z jednej strony stanowią dowód na istnienie alternatywy, a z drugiej są uzu- pełnieniem autoobrazu Żyda. "No bo każdy z nas nosi w sobie trochę galu- tu", jak powiedziała mi kiedyś Alona Frankel, pisarka izraelska. - Powiedz, co tobie tak naprawdę przeszkadza w religijnych - zapytałam Alony. - Słuchaj, ja przede wszystkim nie znoszę mieszania religii z polityką. A nam tu grozi państwo teokratyczne. Sprawy związane z wiarą są, według mnie, tak intymne, jak życie seksualne. Okazuje się, że religijni myślą inaczej. - Kiedy ich mijasz na telawiwskiej ulicy, co myślisz? - Prawdę powiedziawszy często czuję najzwyklejszą zazdrość. Zazdrość o to, że oni tak dobrze wiedzą, jak żyć, jak osiągać pełną satysfakcję ze swe- go bycia tutaj. Ja noszę w sobie taką zazdrość wobec wszystkich religijnych, niezależnie od wyznania. Nie dostrzegam w nich hipokryzji, o której mówią inni. Zawsze mam wrażenie, że oni naprawdę wiedzą i naprawdę są na swo- im miejscu. A druga kwestia to poczucie swoistej z nimi, właśnie z tymi, wspólnoty. Mam silną świadomość pochodzenia z jednego świata i świado- mość wspólnego losu - wtedy i dzisiaj. No, bo gdyby znowu nas zabierali, po- jechalibyśmy w tym samym wagonie. A po chwili znowu im zazdroszczę, że oni tyle wieków przetrwali dzięki swojej sile moralnej. "Przeżyliśmy gojów, damy sobie radę z Żydami" Reb Awisz, chasyd rebego z Karlina, jest historykiem-amatorem i działaczem religijnym. Jest jednym z tych, którzy mnożą swoje społeczne aktywności bez umiaru. Reb Awisz nadzoruje funkcjonowanie szkół Karlinian dla dziewcząt. Wyłuskuje okruchy historii z opowieści i legend chasydzkich i zapisuje je w swoich notesach. Podróżuje na Ukrainę i na Litwę kilka razy w roku, bo szuka tam przeszłości, którą próbuje ożywić dla przyszłości. Dzięki takim jak on na Ukrainie, Litwie i Białorusi powstają żydowskie szkoły, jesziwy, my- kwy, domy modlitwy... nagle wypełnione ludźmi - tymi, którzy przychodzą poznać przeszłość, i tymi, którzy przychodzą o niej przypominać. W konse- kwencji wielu z nich prosi o paszporty izraelskie. -Tak, ja wiem, że ta rosyjska imigracja i etiopska to nie są imigracje syjoni- styczne w naszym, religijnym rozumieniu. Oni tu przyjeżdżają z powodów ekonomicznych, ale co nam to przeszkadza? Dla nas najważniejsze, żeby Ży- dzi mieszkali tutaj, bo tu mają więcej szans, by pozostać przy swoim żydo- stwie albo je odzyskać. Dopiero tu, często już po pięćdziesiątce, zaczynają się dowiadywać podstawowych rzeczy o swoim narodzie. Reb Awisz był już piętnaście razy w Rosji. -Bardzo jestem z tamtymi miejscami związany. Ciągle czuję zapach sztetligl na Ukrainie czy Podolu, mimo że, ku naszemu wielkiemu smutkowi, Żydów już prawie w tamtych stronach nie ma. Nikt się już tam nie modli, synagogi na magazyny zamienione, i po cmentarzach ani śladu. Ale wiesz, co? W każ- dym miejscu, w którym byłem, choćby najmniejszym, znalazłem przynajmniej jednego Żyda, nawet w Czeczelniku! Raz w miesiącu reb Awisz przyjmuje grupę młodzieży świeckiej w Beit Bracha, żeńskiej szkole Karlinian. Czasem jest to grupa z jakiejś szkoły średniej, czasem młodzież kibucowa, kiedy indziej młodzi żołnierze. Inicjatorem takich spotkań są charedim, a cel ich jasno sformułowany jest przez reb Awisza: przede wszyst- kim udowodnić tym młodym, że charedim ani rogi, ani ogony nie rosną. Czeka- jąc na godzinę spotkania, siedzimy w biurze Karlinian w jerozolimskiej Geuli. -To moja pierwsza rozmowa z gojem, przepraszam, z gojką. Pierwsza praw- dziwa. Nie mówię o takich rozmowach w samolocie. Bo ja rozmawiam, żebyś nie myślała, że ja się może boję gojów. Przeciwnie, oni mnie bardzo intere- sują. Chętnie z tobą przeprowadziłbym wywiad. Ja jestem człowiek ciekawy świata. Ale ja ich nie znam bliżej, nigdy z nimi Tory na jednej ławce nie stu- sztetl (żyd.) - małe żydowskie miasteczko w przedwojennej Europie Wschodniej. diowałem. Ja znam goja z historii, tylko z jego złej strony. Taka jest nasza historia. O dobrych rzeczach na temat gojów nie słyszałem. Albo się nie zda- rzały, albo my o nich nie wiemy. Ja trochę podejrzewam, że obraz, o którym mówię, nie jest zupełnie prawdziwy. Ale taka nasza historia. Bolesna bardzo i nasiąknięta żydowską krwią. Jestem pewna, że tym razem wolę jednak rozmawiać o grzesznych Izraelczy- kach niż o odwiecznych winach gojów. - O przeszłości zapomnieli nie tylko Żydzi ukraińscy, ale także Żydzi izrael- scy - mówi reb Awisz. - Nie chcieli budować państwa Tory, chcieli być silni swoimi karabinami i czołgami, więc postanowili o Torze zapomnieć, nowy naród zbudować, jak goje żyć i jak goje umierać. Oni są stokroć gorsi od tych rosyjskich Żydów. Tamci żadnych wyborów nie podejmowali, a ci wyparli się i wyrzekli swojej przeszłości, choć nie musieli. Syjonizm to kolejna z plag, którą Pan zesłał na naród żydowski. A my mamy odpowiedzialność za cały nasz naród, za tych niereligijnych szczególnie. Naszym zadaniem jest przy- wrócić ich wierze. I nie jestem pewien, czy to takie niemożliwe. Pamiętam, kiedy byłem małym chłopakiem, mieszkałem w dzielnicy niereligijnych, tu w Geuli. Tak, tak, tu w Geuli. Wtedy żyło tu zaledwie kilka rodzin religijnych. A dziś nikt nie jest w stanie odróżnić ulic Geuli od ulic Mea Szearim. Nasza społeczność jest coraz silniejsza. Mamy swoje instytucje, szkoły, szpitale, za- kłady rzemieślnicze, sklepy i wszystko co tylko chcesz, wszystko co potrzeb- ne nam do życia w getcie. Prawdą jest, że dynamika w chasydyzmie wynika nie tylko z nostalgii, z wiary w przeszłość, ale również z zagrożenia, jakie niesie świat zewnętrzny. W sumie jednak nie tak bardzo obawiamy się tej stałej konfrontacji. Znamy patent getta, przeżyliśmy gojów, damy sobie radę z Żydami. Ja bardzo wierzę, że doczekamy tu kiedyś państwa Tory. A jak bę- dą nas tutaj miliony, to będziemy mieli swoje uniwersytety, szpitale, urzędy, będziemy mieli nawet swoje wojsko. Ja widzę dynamikę, z jaką rozwija się społeczność charedim, i chyba się w tej prognozie nie mylę. Pytam, czy nie ma miejsca dla dwóch społeczności na tym samym kawałku ziemi, w tym samym państwie. - Nie. Jest między nami konflikt interesów i nie może być inaczej. Oni pogar- dzają naszym życiem, a my nie możemy się zgodzić na ich pseudoautoryte- ty. A co ty myślisz, że ja nie znam życia niereligijnych?! To takie trudne prze- niknąć ich wzory? Co jest dla nich najważniejsze, dla większości? Żyć przy- jemnie i już! Oni mówią: "nasza kultura, literatura, orkiestry symfoniczne", ale popatrz, czego oni naprawdę potrzebują! Plastikowych śmieci: jedzą pla- stik, ubierają się w plastik, żyją w plastikowych wnętrzach. A kasy w filhar- monii są puste, czasem w piątek przyjdzie kilku staruszków z Polski. Podob- nie z tą całą wielką kulturą. Szaraczki jej nie potrzebują, a tych kilku snobów się nie liczy. Ja nie muszę na dyskoteki chodzić, żeby wiedzieć, jakich prze- żyć ona dostarcza. Nasze życie byłoby tak samo żadne, gdyby nie Tora, gdy- by nie tradycja, która izoluje nas od plastikowego świata i podnosi poziom naszego duchowego życia. Popatrz, przecież to łatwo zauważyć, czym różni się młody człowiek z pejsami od sabry w podkoszulku i z kolczykiem w uchu albo w nosie. Popatrz, jak jeden, a jak drugi się zachowuje. Przyjrzyj się sta- tystykom - rozwodów, przestępstw, morderstw, narkomanii. Spotkania z młodzieżą są standardowe. Najpierw reb Awisz opowiada przez 10-15 minut o codzienności i Sobocie w świecie religijnym. (Zdumiewająca jest niewiedza Izraelczyków na ten temat). Następnie odpowiada na zestaw podobnie sformułowanych pytań. Tym razem w wąskie ławki szkolne Beit Bracha wbiło się trzydziestu maturzystów z Aszkelonu. Chłopcy są rośli i sil- ni. Za kilka miesięcy pójdą do wojska. Zaledwie dwóch nosi kipy, obie są nie- bieskiego koloru z wyszydełkowanym białą nicią brzegiem. To tak zwane ki- py dziergane wyróżniające zwolenników narodowo-religijnej partii Mafdal. Większość wydaje się być ożywiona i zaciekawiona, brak śladu minimalnego choćby speszenia, zakłopotania czy niepewności nowego miejsca. W grupie nie ma oczywiście ani jednej dziewczyny one tu nie są zapraszane. Reb Awisz staje przed tablicą. Jest duży i czarno-biały: czarny jest jego ak- samitny kapelusz z niskim denkiem i szerokim rondem, kapota sięgająca pół łydki, czarne są spodnie i buty, bielą lśnią koszula i cicit. Długie, rude pej- sy dotykają ramion, czasem zatrzymują się na brodzie. Chłopcy są bardziej dostosowani strojem do warunków klimatycznych: podkoszulki, krótkie spod- nie, sandały, kilku opiera się o swoje ciężkie uzi. Rozmowa szybka, trochę nerwowa. Młodzi atakują krótko i standardowo. Reb Awisz odpiera atak w podobny sposób. W końcu nietrudno obu stronom odtworzyć stereotypo- we zarzuty i argumenty. - Dlaczego na ulicach Mea Szearim wiszą plakaty potępiające służbę wojsko- wą w Izraelu? - pytają maturzyści. - To plakaty autorstwa najbardziej skrajnych grup, Naturei Karta, Toldot Aharon, tych, którzy nie uznają Państwa. Nie wszyscy w Mea Szearim tak myślą. Chcielibyśmy wojska, dla którego nauczycielem jest Tora. Jak już większość wróci do religii, zbudujemy nowe wojsko. - Dlaczego charedim występują przeciwko ideologii syjonistycznej? - Syjonizm zagraża naszemu narodowi, syjonizm zaprzecza Torze, a naród żydowski nie może istnieć bez Tory. - Dlaczego w Mea Szearim i innych dzielnicach ortodoksyjnych jest brudno? - Po pierwsze, nie wszędzie jest brudno. Ale prawdą jest, że wiele naszych ulic i domów nie jest należycie zadbanych. Dlaczego? Bo jest nas dużo, prze- ciętna rodzina religijna ma jedenaścioro dzieci, bo mieszkamy w ciasnych mieszkaniach, bo nasi mężczyźni nie robią interesów, a studiują Torę, bo Cicit (hebr. frędzle) - cztery pasemka podwójnie przewleczone przez cztery rogi tałesu, związane pięciokrotnym węzłem tak. by powstało osiem frędzli. które mają przypominać o boskich przykazaniach Państwo w ogóle się o nas nie troszczy i nam nie pomaga. A poza tym, my żyjemy ideałami i nietrudno nam zrezygnować z wygód życia, bez których wy żyć nie potraficie. - Dlaczego ultraortodoksi nie są tolerancyjni wobec świeckiej części społe- czeństwa? - Co to znaczy "tolerancyjni"?! Chcecie powiedzieć "obojętni"? Nie. obojętni nigdy nie będziemy. Czujemy odpowiedzialność za wszystkich Żydów i dlatego walczymy z laicyzacją. Wy możecie być tolerancyjni wobec tych, którzy spoży- wają niekoszerne czy nie szanują Soboty. My możemy być tylko cierpliwi. Wracamy do biura Karlinian. Kilka ciasnych pokoi zastawionych krzywymi biurkami i przysypanych stertami papierów przyklejono do jednego ze sta- rych podwórek w Geuli. Ruch tam wielki, potęgowany przez tańczące pejsy mężczyzn przepychających się w wąskim korytarzu. Ktoś rozmawia przez te- lefon komórkowy z Giwat Zeew koło Ramot, gdzie budowany jest nowy dom dla rebego. Trzech mężczyzn stoi w progu pokoju reb Awisza i z podniece- niem ogląda zdjęcia z Ukrainy zrobione przez jednego z wysłanników Karli- nian. Młoda, tęga kobieta w suto upiętym turbanie, sekretarka tych wszyst- kich mężczyzn, przesuwa się niezdarnie z tacą pełną plastikowych kubków Kawy. Wciskamy się do pokoju reb Awisza, który w przejściu pośpiesznie wy- jaśnia zdziwionym chasydom przyczynę mojej wizyty. Zostaję przedstawiona jako gojka z Polski, która robi doktorat o chasydyzmie. Niech i tak będzie, pewnie reb Awisz wie, co powiedzieć zdziwionym chasydom. Udaje nam się zamknąć drzwi i trochę odizolować od niecichnącego gwaru. Reb Awisz dość zadowolony ze spotkania z młodzieżą. - Przecież coś im musi z tego zostać, przynajmniej odrobina i choćby jedne- mu. A jeśli tak, to warto było odpowiadać po raz kolejny na te same igno- ranckie i zaczepne pytania. Dawid Perlow Dawid Perlow nosi nazwisko swoich przodków, potomków Perli, matki Aro- na Wielkiego z Karlina, ucznia Beszta, założyciela i pierwszego rebego dyna- stii Karlin-Stolin. Dawid bardzo jest dumny ze swego nazwiska, które prze- trwało pokolenia w diasporze, a także oparło się presji urzędników nowego państwa. Dawid nazywa się Perlow, tak jak wszyscy poprzedni rebes dy- nastii i ich rodziny zwali się przez ponad trzysta lat. Siedzimy w ciasnym i zagraconym pokoiku reb Awisza. W wysokim fotelu biurowym reb Awisz wierci się nieustannie, rude pejsy zakręca, włosy z bro- Przez wiele lat po powstaniu państwa. administracja izraelska nakłaniała imigrantów do zmiany galuto- wo brzmiących nazwisk na tzw. czysto hebrajskie. dy wyrywa, aksamitną kipę nerwowymi ruchami przesuwa, wychyla się nad szerokie biurko i wysypuje z siebie kolejne, dociekliwsze pytania. Na drew- nianym zydelku siedzi milczący, zamyślony Dawid. Co go może łączyć z tym energicznym chasydem i jego światem pełnym wiary w Torę, cadyków, mi- cwy i Mesjasza, który jest tuż-tuż? A może to te niguny, które dawniej sły- szał od dziadka, Nafralego Chaima Perlowa? A może słuch doskonały córki Nomi to spadek genetyczny po rabim Izraelu, który grał ze swoimi synami muzykę klasyczną i komponował chasydzkie melodie? A dziadka pasja hodo- wania koni i jego za nimi tęsknota? Rabi Izrael ze Stolina spędzał wiele go- dzin w swojej stajni. Chasydzi opowiadali, że ten święty cadyk czasem się za- pominał i do tych koni słodko przemawiał. 'Dawid nigdy nie rozumiał tej gorliwej żydowskiej religijności. Nigdy z nią bli- sko nie obcował. Zdaje się, że ostatnim chasydem w rodzinie był pradziadek, 'który w 1857 roku przybył do Tyberiady. Dziadek Naftali z Cfatu miał przy- domek der Freier", bo pejsy zgolił, konie ujeżdżał i ducha miał nieposkro- mionego. Wyjechał do Brazylii po Wielkiej Wojnie. Uciekał, jak wielu innych wówczas, przed głodem strasznym. Osiedlił się w Bello Horizonte, bo przy- . pomina ono swymi pięknymi górami galilejski Cfat. Ojciec Dawida też nie 'znalazł bezpiecznego miejsca w nowym świecie. Rzucił swą brazylijską żonę i wyjechał gdzieś daleko. Był magikiem w cyrku objazdowym - potrafił prze- kroić kobietę na dwie równe części, połykać płomienie i króliki wyciągać z ka- peluszy. Zdaje się, że żył z jakąś obcą i był z nią szczęśliwy. Filmy Dawida zasłuchane są w przeszłość, zapatrzone w ślady śladów, któ- re czas pozostawia. Ze skupieniem i respektem przygląda się Dawid ocala- łym skrawkom. Stary Żyd mocną ręką szlifuje jerozolimskie kamienie, poeta opowiada o pierwszym dowodzie na istnienie jego własnej pamięci, przyja- ciel daleki, przyjaciel z dzieciństwa przypomina tramwaje w San Paulo, któ- rymi do szkoły razem jeździli, i upadły anioł obejmuje starą kobietę. Doku- mentowanie zdarzeń i sytuacji na jedną chwilę dłużej. Zapis myśli, która jeszcze szybciej umyka. Zatrzymanie, choć w nierzeczywistości, odchodzą- cego obrazu. Filmy Dawida zasłuchane są w przeszłość. Niguny - chasydzkie pieśni bez słów. Rebustwa małe i duże, stare i nowe Simcha Bunim, Menachem Mendel i Icie Majer Chasydyzm to życie w radości, życie w wiecznym uniesieniu przez miłość do Pana. Beszt jako pierwszy poznał smak tej radości i dzielił się nią z innymi. Najwierniejszym jego uczniem był Wielki Magid, Dow Ber z międzyrzecza. Tradycja chasydzka powiada, że miał on trzystu uczniów, z których kilkuna- stu zostało cadykami swoich wyznawców. W trzecim pokoleniu po Beszcie powstały w Europie Wschodniej dwory chasydzkie. Te wspólnoty religijne sku- pione wokół pana-nauczyciela-mistrza wyrosłe z jednego pnia różniły się mię- dzy sobą często ideą i coraz częściej zwyczajem. Do Polski centralnej chasy- dyzm dotarł w drugiej połowie XVIII wieku. Święty Żyd w Przysusze, Magid w Kozienicach i Jasnowidzący w Lublinie byli mistrzami mistrzów chasydz- kich, cadykami polskiego chasydyzmu. Simcha Bunim z Przysuchy należy do drugiej generacji polskich cadyków, choć miał on własnych zwolenników jesz- cze za życia swych nauczycieli. Reb Simcha Bunim stworzył inny od przyjętego przez pokolenia w chasydy- zmie rodzaj religijności. Chasydyzm tradycyjny, od Baal Szem Towa przez Magida z międzyrzecza, Elimelecha z Leżajska do Jasnowidzącego z Lubli- na. to wiara przez uczucia, mistyczne zapamiętania i uniesienia serca. Je- dynym wyjątkiem jest Chabad (dynastia Lubawiczan), którego kolejni rebes budowali wykładnię filozoficzną swojego rozumienia chasydyzmu. Chasy- dyzm nowoczesny, zbudowany w Polsce Kongresowej przez Simchę Buni- ma, ucznia wielkiego Świętego Żyda z Przysuchy, jest idealnym połączeniem emocjonalnego i intelektualnego podejścia do wiary. Wszyscy znani cadycy działający w drugiej połowie XVIII wieku w centralnej Polsce byli zarówno Magid z międzyrzecza (Dow Ber z międzyrzecza:1710-1772) - uczeń a potem następca Beszta. który poprzez grono swoich wiernych uczniów propagował naukę chasydzką na terenach Ukrainy i Polski wschodniej. Święty Żyd z Przysuchy (lud) - kontynuator nauk Elimelecha z Leżajska, znawca Talmudu. wielki cadyk. założyciel dworu w Przysusze. Jasnowidzący z Lublina (Jakub Icchak Horowic z Lublina:1745-1815) - cadyk chasydzki. uczeń Dow Be- ra z międzyrzecza i rabiego Elimelcha z Leżajska. uważany za jasnowidza i kabalistę. wyśmienitymi znawcami Kabały, jak i wiedzy talmudycznej. Święty Żyd i, później, reb Simcha Bunim wystąpili przeciw zdegenerowaniu roli cadyka. - Stosunek do Mistrza przypominał ubóstwianie złotego cielca - powiada Simcha, chasyd dynastii Aleksander. - A w nowym polskim chasydyzmie za- czął znowu liczyć się człowiek jego wola i siła bardziej są u nas podkreśla- ne niż między chasydami litewskimi czy ukraińskimi. Bo oni się tylko boją Imienia i uważają, że im bardziej się boją, tym głębsza jest ich wiara, a my wierzymy, że jesteśmy cząstką Najwyższego i dzięki temu mamy swoją siłę i moc, które cuda mogą czynić. Simcha Bunim, śladem Świętego Żyda z Przysuchy, tworzył syntezę emocjo- nalnego chasydyzmu z intelektualnym talmudyzmem. Odwołując się do Tal- mudu powiadał, że przepisy Tory służyć mają życiu, a nie śmierci. Był zde- cydowanym przeciwnikiem formalizmu religijnego - lekceważył nakazane pory modlitwy, blakterie zakładał, kiedy czuł potrzebę. Przeciwstawiał się kultowi cadyka, mówiąc, że futrzana czapa i mędrzec-ojciec nie wystarczą, by nazywać się cadykiem. Podobnie wiara w cuda nie stanowiła części jego filozofii. Antagonistami Simchy Bunima byli nie tylko mitnagedzi także nie- którzy chasydzi odrzucali jego nauki. "Rabi Simcha Bunim jest prawdziwym cadykiem, a jednak jego droga jest niebezpieczna dla tych, którzy za nim po- stępują", miał o nim powiedzieć rabi Naftali z Ropczyc, twórca dynastii dzi- kowskiej. Reb Bunim, nowoczesny rebe, studiował wiedzę talmudyczną i filozoficzną, także świecką (był znawcą filozofii Majmonidesa i Jehudy Halewiego), nie za- niedbując jednak radosnej, chasydzkiej służby Bogu. Przydomek "kosmopoli- ta" zawdzięcza pewnie znajomości nauk świeckich, a także swoim licznym podróżom w interesach i obyczajom dalekim od chasydzkich - biegłej znajo- mości polskiego i niemieckiego, strojowi europejskiego handlowca, wizytom w teatrach i upodobaniu do gry w karty. Do Przysuchy Bunim przyjechał z doświadczeniem handlarza drewnem i z tytułem magistra farmacji uzyska- nym na uczelni lwowskiej. Każdego wieczoru po zamknięciu apteki spieszył do rebego Jakuba Izaaka, który mawiał o nim: "Ten młody człowiek jest rdze- niem mego serca". Po śmierci swego nauczyciela, mimo wielu sprzeciwów (starzy chasydzi nie mogli pogodzić się ze świeckim fragmentem przeszłości Bunima), został jego następcą i wkrótce zyskał sławę doskonałego interpre- tatora idei Świętego Żyda i jego godnego kontynuatora. Po śmierci Simchy Bunima dwór w Przysusze praktycznie przestał istnieć. Wielu chasydów opuściło jego syna, dynastycznego następcę, i podążyło za najzdolniejszym Filakterie (hebr. tiilin) - dwa pudełeczka z pergaminowymi zwitkami zawierającymi cytaty z Księgi Wyj- ścia (3.1-10.11-16) i Księgi Powtórzonego Prawa (6.4-9: 11.13-21). W XII w. powstał spór między Ra- szim a jego wnukiem co do prawidłowego porządku fragmentów. Dlatego też wielu najgorliwszych cha- sydów zakłada w czasie porannej modlitwy dwa tifliny. w obu porządkach. Trzecia para filakterii zakła- dana przez niektórych chasydów zawiera układ tekstów według Kahaty. Dzików (żyd.) - Tarnobrzeg. uczniem cadyka, reb Menachemem Mendlem, z Tomaszowa do Kocka. Inni przystąpili do drugiego wybitnego ucznia Simchy Bunima, Izaaka z Warki. O rabim Menachemie Mendlu Martin Buber powiada, że był "komentarzem do swego Mistrza", reb Simchy Bunima. Od dziecka był buntownikiem poszu- kującym swojej własnej drogi. Menachem Mendel z Kocka urodził się w 1787 roku w Goraju koło Lublina. Uparty, zamknięty w sobie, żył samotnie w świe- cie książek i marzeń. Studiował w jesziwie rabina Józefa Hochgelerntera w Zamościu, zadziwiając wszystkich swoją wiedzą i umiejętnością wnikania w najbardziej zawiłe rozważania talmudyczne. "W Goraju stary człowiek opowiadał chasydzkie historie. On mówił, a ja słuchałem. I tak stałem się chasydem", mówił Menachem Mendel. "Szukam rebego, który jest dobrym, prostym Żydem i wie, co to bojaźń przed Bogiem", powiedział Jasnowidzą- cemu z Lublina. Jakub Izaak z Przysuchy był mu duchowym ojcem do swej śmierci, a Przysucha jego domem do końca dni Simchy Bunima. Kiedy osie- dlił się w Tomaszowie, chasydzi śpiewali: "Nowy płomień pali się w Tomaszo- wie, nowe światło jaśnieje". Dwa lata później przeniósł się ze swoimi ucznia- mi do Kocka. Rabi Mendel najwyżej cenił wiedzę, od Simchy Bunima przejął zamiłowanie do filozofii średniowiecznej. Podobnie jak jego mistrzowie po- szukiwał syntezy między Kabałą i talmudyzmem. Uważał, że największym cudem są narodziny prawdziwego chasyda, odrzucał kult cadyka, nie prze- strzegał godzin modlitwy - w tej kwest� był wiernym kontynuatorem trady- cji Przysuchy. Rabi Mendel był melancholijnym marzycielem: "Jestem siód- my. Jestem Sobotą. Sześć pokoleń było przede mną: pierwszym - pokolenie rabiego Dow Bera, drugim - rabiego Szmelke z Nikolsburga, trzecim - rabie- go Elimelecha z Leżajska, czwartym - Jasnowidzącego z Lublina, piątym- Świętego Żyda, szóstym - rabiego Simchy Bunima, a ja, Mendel, jestem siód- my. Moja dusza była stworzona przed zniszczeniem Świątyni. Nie należę do dzisiejszego świata. Przyszedłem tu, by rozróżnić sacrum od profanum". Pewnej piątkowej nocy 1840 roku niezwykłe wydarzenie miało miejsce w Kocku. Jedna z legend opowiada, że o północy, w wypełnionym chasyda- mi domu modlitwy, rabi Mendel odstawił nagle kielich błogosławieństw i, szarpiąc swoim ciałem, jakby się chciał wyrwać ze zniewalających go łań- cuchów, wykrzyczał z pasją: "Wynoście się stąd wszyscy, wy głupcy! Nie je- stem rabim ani nawet synem rabiego", po czym zemdlał. Istnieją inne wer- sje owego tajemniczego zdarzenia, zachowane jedynie w tradycji ustnej. We wszystkich powtarza się opowieść o buncie wobec Tory, o wyzwaniu, jakie wielki cadyk rzucił Bogu. "Nie ma sądu i nie ma sędziego", miał krzyknąć, po czym dotknąwszy szabasowego świecznika naruszył w sposób świadomy Prawo. Przez kolejne dwadzieścia lat, aż do śmierci w 1859 roku, rabi Me- nachem Mendel nie opuszczał swego pokoju. zamknięty za dwojgiem drzwi. Tam się modlił, studiował, jadł i spał. Przez wybite dziury w drzwiach przy- słuchiwał się modlitwom chasydów. Uczniowie rebego studiowali Torę, wpatrując się w zamknięte drzwi jego pokoju. Wierzyli, że ich cadyk wzno- si się ponad siódme niebo, by przyspieszyć nadejście Mesjasza. Chrobot hasających po izbie myszy uważali za hałas dusz, które szukają u rebego zbawienia. Do dziś chasydzi opowiadają, że rytualnej kąpieli rebe dokony- wał w swojej celi, w której wybiło cudowne źródło Miriam. Czasem rabi Mendel stawał w progu pokoju w bieliznę tylko odziany i z groźnym wyra- zem twarzy łajał przerażonych chasydów. Niekiedy w Piątek pozdrawiał przybyłych i podawał przez otwór w drzwiach końce palców na przywitanie. Chasydzi rebego z Kocka tłumaczyli swego Mistrza opowiadając, że to skut- kiem wielkiego naprężenia duchowego uległ on zboczeniu umysłowemu. Ra- bi Mendel nie pozostawił żadnych manuskryptów - każdego roku przed Pe- sach, oczyszczając pokój z chumecu, niszczył swoje teksty. Wiadomo, że je- go nauki miały ogromny wpływ między innymi na dwory w Sochaczewie, Gó- rze Kalwarii i Aleksandrowie. - To, co mówią o rebe z Kocka. to nieprawda! - deklaruje oburzony Simcha. A co się stało naprawdę, nikt wiedzieć nie może. Chasydzi o tym nie rozma- wiają. Rabi Mendel chciał dosięgnąć ostateczności za życia, za wszelką ce- nę. I nie mógł tego dokonać, nie mógł dotrzeć tam, gdzie nikt nie dociera. Ośrodek w Kocku rywalizował, wydaje się z powodzeniem, z dworem Izaaka Kalisza w Warce, także kontynuatora tradycji Przysuchy. Z dynastii Wurke wyrosła między innymi znana dziś w Izraelu dynastia Amszinows. Izaak z Warki był uczniem Lublinera, Dawida z Lelowa. a przede wszystkim Żyda z Przysuchy i Simchy Bunima. Dwór w Warce powstał jeszcze przed śmier- cią Simchy Bunima w 1827 roku i miał wielu zwolenników także w Warsza- wie. Wurke Rebe często jeździł do stolicy, by interweniować u władz carskich w najrozmaitszych sprawach dotyczących praw Żydów. Po śmierci reb Iza- aka dwór prowadził syn jego, Mendel z Warki, znany także jako Milczący Re- be. Milczenie nie było dla rebego obrzędem czy ćwiczeniem ascetycznym, a raczej umiejętnością i drogą w pobożności. Chasydzi powiadali, że milczeć z rebe Mendlem to tak, jakby siedzieć przy czarze z cudownościami i oddy- chać ich wonią. Bo minął czas słów, godzina już późna. Wszyscy pamiętają, że reb Icie Majer znany jako Chiduszei haRim, I rebe dy- nastii Ger, był genialnym uczniem. Już jako dziecko zwracał uwagę swego nauczyciela reb Bunima z Przysuchy. Jako młodzian studiował z wielkim za- pałem z reb Mendlem z Kocka. Kiedy rabi Mendel z Kocka zmarł w roku Talmud nazywa szczegółowo siedem nieb wspomnianych w Biblii: wilon - rulon. rakija - miejsce ciał nie- bieskich, szchakim - młyny, zewul - świątynia w Jerozolimie. maon - miejsca aniołów śpiewających w nocy, mahon - śniegi, mgły i deszcze, arawot - błogosławione miejsce dusz sprawiedliwych i nienaro- dzonych, gdzie zamieszkuje Bóg. Podobnie Piekło liczy siedem pięter, najwyższe nazywa się szeol. a naj- niższe jest kręgiem absolutnej ciszy. Wurke (żyd.) - Warka. Amszinow (żyd.) - Mszczonów. Ger (żyd.) - Góra Kalwaria. W książce pojawiają się dwie nazwy tej samej dynastii: Ger. jeśli mowa jest o przedwojennych losach grupy i hebrajska nazwa Gur w odniesieniu do czasu powojennego. 1859, Izaak Meir niechętnie zgodził się zostać chasydzkim rebe. Zapocząt- kowana przez niego tradycja Ger jest połączeniem doktryn sformułowanych w Przysusze i Kocku. Izaak Meir zdecydował prowadzić chasydów nie po- przez miłość, jak Simcha Bunim, i nie za pomocą strachu i bojaźni, jak Me- nachem Mendel, ale przez poznawanie i rozumienie Tory, która zbliża dzie- ci Izraela do Boga. Rabi Icie nie uznawał cudów, nie zależało mu na hono- rach i uznaniu, był przeciwny przyjmowaniu datków (pidjonot). Rodzinę utrzymywała rebecyn, prowadząc z powodzeniem interes tabaczny. Chasy- dzi Ger, w przeciwieństwie do wielu innych sekt, dystansowali się wobec mi- stycyzmu, a ich rebe był znany nie z czynionych cudów. a raczej ze skrupu- latnego przestrzegania starych zwyczajów i rzetelnego oddania studiom. ,Skromność, pokora, tradycja i wiedza tworzyły wizerunek chasyda Ger. Ra- zem z rebe Mendlem z Warki i Jakubem Dawidem z Mszczonowa rebe Izaak Meir podkreślał wagę studiowania Tory, a sprzeciwiał się świeckiej edukacji na jego polecenie w wielu chederach skreślono z programu na- uczania wszystkie przedmioty świeckie. Chasydzi dworu w Górze Kalwarii byli często ludźmi zamożnymi: bogaci handlarze, kupcy, właściciele nieru- chomości a także fabrykanci. Wielu przyjeżdżało do rebego z Galicji wschodniej Polski. Tradycja oddania Bogu łączona z przedsiębiorczością w życiu codziennym przetrwała w sekcie do dziś. Zarówno kolejni rebes dy- nastii, jak i wielu spośród ich zwolenników wsławiło się zdolnością do pro- wadzenia imponujących interesów. Chasydzi węgierscy Chasyd rzadko nam się kojarzy z węgrem. Zbitka "polski chasyd" brzmi naj- lepiej. Znamy chasydów galicyjskich, umiemy sobie ewentualnie wyobrazić chasydów ukraińskich, pewnych trudności dostarcza określenie "chasyd li- tewski" lub "chasyd białoruski", ale najbardziej obco odczuwamy wyrażenia Chasyd węgierski", "chasyd rumuński", bośmy przywykli do myślenia o chasydyzmie przez Beszta, Nachmana z Bracławia i kolejne pokolenia ich polskich uczniów. węgierscy Żydzi, emancypowani w 1867 roku, podzieleni byli na dwie obce sobie grupy: zwolenników rabina w Presburgu, Chatama haSofera, i cha- sydów dworu założonego przez rebe Mosze Teitelbauma w Ujheły. Chatam haSofer został niekwestionowanym przywódcą ortodoksów węgierskich, tak zwanych aszkenazyjczyków, przypominających mitnagedów litewskich. Je- Presburg (niem. i żyd.) - Bratysława. Chatam haSofer (Mojżesz Sofer1762-1839) - zięć wielkiego talmudysty Akiwy Eigera, od 1807 roku ra- bin w Bratysławie. Był przeciwnikiem jakiejkolwiek liberalizacji tradycji wyznawania wiary. Ujhely- dokł. nazwa Satoraljujhely. w prowincji Zempleny, węgry. Aszkenazyjczycy (hebr. aszkenazim) - Żydzi wywodzący się z Niemiec. Obecnie aszkenazyjczykami na- zywa się Żydów pochodzących z Europy Wschodniej i Centralnej. go powiedzenie: Asur min haTora (Tora zabrania), wówczas podstawowe zawołanie ortodoksji, można usłyszeć do dnia dzisiejszego między węgierski- mi charedim. Aszkenazyjczycy żyli według zasad Szulchan Aruch, całkowi- cie przestrzegając nakazów tradycji żydowskiej. W pewnej mierze dostoso- wywali się jednak do otaczającego świata. Mówili po węgiersku, nosili stroje modne w monarchii austro-węgierskiej, kobiety zakładały peruki, głów nie goliły, mężczyźni przycinali brody, a niektórzy ich nawet nie nosili. Ich dzie- ci były wykształcone w szkołach węgierskich, choć uczęszczały także do he- brajskich szkół religijnych. Większość Żydów aszkenazyjskich zamieszkiwała północno-zachodnią część węgier, pobliże granicy austriackiej. Chasydzi także żyli wedle Szulchan Aruch, a ponadto przestrzegali wielu do- datkowych nakazów, obrzędów i zwyczajów ustalonych przez ich rebes. Trzymali się z dala od lokalnej tradycji. Niewielu z nich otrzymywało węgier- skie wykształcenie, natomiast wszyscy byli edukowani w szczególnie rygory- stycznych szkołach religijnych. Różnili się wyglądem od aszkenazyjczyków. Nosili długie brody, czarne płaszcze zwane bekicze, czarne okrągłe kape- lusze zwane biberet, w Sobotę i Święta zakładali futrzane czapy (sztreim- lech), płaskie czarne buty bez sznurowadeł kontrastowały z białymi podko- lanówkami - szich und zoken. Chasydzi węgierscy mieszkali na południu Wę- gier i w części wschodniej graniczącej z Polską, Ukrainą i Rumunią. Obie grupy łączył przede wszystkim wspólny wróg - reformiści wszelkiego gatunku - i wola zachowania ortodoksyjnego stylu życia. Ortodoksyjni rabini aszkenazyjscy w obawie przed coraz bardziej wpływowym judaizmem refor- mowanym poniekąd sympatyzowali z ruchem chasydzkim. Upatrywali w nim bowiem szansę na powstrzymanie wpływów synagogi postępowej, wierząc w odrodzenie ortodoksji. Naturalnie z upływem czasu nastąpiła pewna fuzja zachowań społecznych i kulturowych obu grup. Potomkowie Chatama haSo- fera, wzorem dynastii chasydzkich, dziedziczyli funkcje rabina w Presburgu i zwyczaj ten przejęty został praktycznie przez wszystkich rabinów węgier- skich w innych miastach. Chasydzcy rebes natomiast pełnili podwójną funk- cję - rabina w miasteczku i rebego chasydów. Chasydzi węgierscy rekruto- wali się z klasy średniej i byli zamożniejsi niż ich galicyjscy sąsiedzi, a dwo- ry ich rebes nie wydawały się "przedsionkiem do nieba". Reakcja ortodoksji węgierskiej na ideologię syjonistyczną była niejednoznacz- na. Z jednej strony, idee powrotu do Syjonu i wzmacniana antysemityzmem potrzeba własnej ojczyzny i życia "tak jak inne narody, którymi Żydzi religij- ni posiłkowali się przez dwa tysiąclecia, czyniły ideologię syjonistyczną wiel- Bekicze - czarna jedwabna kapota. Sztreimel, sztreimlech, (żyd. futrzana czapa) - w dawnej Polsce i Rosji noszony był tylko przez rebes. podczas gdy w Galicji i na węgierskich dworach zakładał go każdy żonaty mężczyzna. Sztreimel powinien być uszyty z 13 lub 26 ogonów albo z 12 kawałków futra. Liczby te posiadają kabalistyczne znaczenie. sCe atrakcyjną. Z drugiej natomiast strony, przekonanie, że powrót do Syjonu może być spełniony tylko dzięki boskiemu posłańcowi, nakazywało interpreto- wać nową ideologię jako zaprzeczenie podstawowego dogmatu wiary. Wę- gierska ortodoksja, głównie zaś chasydzkie dwory ze wschodnich Węgier, przeciwstawiała się najgoręcej każdej, nawet nieśmiało zarysowanej sympatii wobec pomysłów Teodora Herzla. Z czasem dwór rodziny Teitelbaumów stał się najsilniejszym bastionem antysyjonistycznym. Dynastie rumuńskie Wszystkie rumuńskie dynastie wywodzą się z Beit Różyn. Do dziś istnieją w Izraelu i poza jego granicami dwory Bojan, Sadagóra, Wasluj, Bohusz- -Paszkan, Czortków nie ma już grupy z Husiatynia. Izrael Friedman. założy- ciel dynastii Różyn-Sadagóra, był prawnukiem BIagida z międzyrzecza i ra- biego Nachuma z Czarnobyla ze strony matki. Kontynuując zwyczaje wpro- wadzone przez swego ojca, reb Szaloma Szachne, zbudował w Różynie dwór pełen przepychu, o którym ciągle opowiada się niezwykłe historie. Izrael Friedman zyskał sławę świętego, cudotwórcy, a przede wszystkim ma- gnata żydowskiego. Pałac dla rebego, zbudowany przez francuskich i wło- skich artystów, zachwycał wszystkich. Były tam komnaty srebrem zdobione, pokoje pełne najdroższych perskich dywanów, a meble sprowadzono z Euro- py Zachodniej. Koszt budowy szacowano na kilkaset tysięcy ówczesnych ru- bli. "Dwór w Różynie nie ustępował swoim przepychem najlepszym dworom książęcym w Europie", wspominają chasydzi. A ten w Sadagórze był jeszcze piękniejszy. Dziś w każdym "rumuńskim" domu wisi przynajmniej jeden ob- razek przedstawiający stary dwór w Różynie. Chasydzi otaczający rebego ubierali się z niezwykłą elegancją i żyli w przepychu, mawiając, że muszą być godnymi potomkami Domu Dawidowego. Najmłodszymi dziećmi i licznymi Wnukami we dworze opiekowały się guwernantki z Francji, Anglii i Niemiec. Rebe podróżował w asyście licznej służby, niczym polski książę, złoconą ka- rocą zaprzężoną w cztery białe konie. W 1838 roku zamordowano na Podolu dwóch carskich informatorów. W od- wecie zaaresztowano wielu Żydów, między innymi potężnego rebego z Róży- na, "chasydzkiego cara", jak o nim mówiono. Przez dwadzieścia dwa miesią- ce więziono go w Kijowie i Kamieńcu Podolskim. Zwolniony w Purim 1840 roku, rebe opuścił Rosję bez pozwolenia władz carskich i przeniósł się ze swoim dworem do Sadagóry koło Czerniowiec. część jego rodziny uciekła Teodor Herzl (1860-1904). pisarz austriacki i twórca ruchu syjonistycznego. W 1896 opublikował pracę Państwo żydowskie prezentując swoje poglądy na konieczność scworzenia państwa żydowskiego. W 1897 zorganizował I Światowy Kongres Syjonistyczny. wówczas do Francji i Anglii. Zmarł w 1850 roku pozostawiając cztery córki i sześciu synów, z których każdy założył nową dynastię chasydzką. Zwyczaje Belz Chasydzi Belz pielęgnują swoją galicyjsko-węgierską tradycję. W zwyczajach, sposobie modlitwy - zgodnie z porządkiem sefardyjskim - są bliżsi sektom Bobow, Zanz-Klausenburg i Satmer niż Gur czy Aleksander. Modlą się bardzo szybko, bo - jak powiadają - "żadne prosię nie wciśnie się przez płot, jeżeli sztachety są dość gęste", czyli żadna obca myśl nie rozproszy skupienia mo- dlitwy. Belz to jedna z liczniejszych sekt chasydzkich w Izraelu: w Jerozolimie mieszka około sześciuset rodzin, w Bnei Brak prawie pięćset, a nowa ich dzielnica w Aszdod, zamieszkała głównie przez młode małżeństwa, rozrasta się w szybkim tempie. (Aszdodzkie mieszkania są subsydiowane przez rząd i dlatego dużo tańsze niż w jerozolimskiej dzielnicy Kirjat Belz). Poza Izraelem żyje kolejne kilka tysięcy rodzin oddanych swojemu rebe. Kiedy pytam, co wyróżnia dynastię Belz, rebecyn Sara mówi, że jedność w grupie. Wszyscy żyją blisko siebie, razem, pomagają sobie, tak jakby byli jedną rodziną. Kilka tygodni wcześniej taką samą odpowiedź usłyszałam od Hindy, siostry Sary, na temat grupy Wyżnic. "U nas wszyscy żyją blisko sie- bie i serdecznie, nie tak jak w Gur, gdzie mąż żony nie nazwie imieniem, a odezwie się do niej tylko wtedy, kiedy musi". Swatanie robi się w grupie, bo tak jest bardziej swojsko. Rodzice niechętnie zgadzają się na śluby mie- szane, w Belz i Wyżnic ewentualnie akceptowani są małżonkowie z dynastii Bobow. Hinda powiedziała mi, że córce swojej za nic nie pozwoliłaby wyjść za mąż za chasyda Gur, bo "oni są zbyt zamknięci, chłodni i kobiecie nie jest z nimi tak dobrze jak z chasydem Wyżnic czy Bobow". Dawniej Belz należała do Eida Charedit. Chasydzi kupowali mięso ze stemplem Gminy, chodzili do rabinów Eida z pytaniami dotyczącymi Prawa. Jednak w 1980 roku rebe Belz powołał własny sąd religijny (beit din) z chasydzkimi ra- binami swojej dynastii, a także swoją radę wydającą zaświadczenia o koszer- ności produktu. Wtedy to zaczął się wielki konflikt z Eida Charedit, która nie chciała pogodzić się ze stratą tak licznej grupy klientów. Ta wojna chasydzka, podobnie jak wiele innych, została zakończona rzuceniem klątwy na sektę Belz. Eida Charedit zakazała wszystkim chasydom należącym do Gminy kupowania i spożywania jakichkolwiek produktów ze stemplem wyklętych. Bojkot trwa do dzisiaj i - sądząc po historii różnych klątw - najprawdopodobniej nie zostanie odwołany przez następnych kilka pokoleń. Trochę łagodniej zakończył się spór między chasydami Belz a zwolennikami nowego rebego Machniwke. W 198T Machniwke lub Machnowka koło Berdyczowa - dzisiejszy Komsomolsk. ku zmarł alte rebe Machniwke, cadyk, który samotnie, bez swoich chasydów przyjechał z Moskwy do Izraela w latach sześćdziesiątych. Do śmierci alte re- eóe dwór Machniwke praktycznie nie istniał, rebe nie miał swoich chasydów. Po jego śmierci jeden z chasydów Belz, spokrewniony ze zmarłym rebe, został je- go sukcesorem z zamiarem odbudowania rebustwa. Wraz z nowym, młodym i energicznym rebe Machniwke dwór Belz opuściło kilkadziesiąt rodzin. Jednym z wyznaczników stopnia ortodoksyjności chasydów jest używanie ji- disz i poranne ablucje mężczyzn w mykwie. Chasydzi Belz należą do sekt najbardziej ortodoksyjnych. Rzadko między nimi słyszy się hebrajski i nawet w żeńskiej szkole Beis Malka wszystkie zajęcia prowadzone są po żydowsku, a Chumeszls czyta się z luźnych kartek. Mężczyźni Belz - jak Satmer czy Tol- dot Aharon - spieszą do mykwy przed codzienną poranną modlitwą. Wyróż- niają się również strogem. Tylko oni noszą w dzień powszedni czarne podko- lanówki. Jedynie w święta wkładają białe i wtedy można ich odróżnić od chasydów Gur, przypatrując się uważnie nakryciu głowy. Gur noszą spodek, czyli wysoką i dość wąską czapę futrzaną, a Belz niski i szeroki sztreimel. Ich czarne kapelusze mają niskie denka, a taśma okalająca główkę kapelusza zszyta jest po lewej stronie, nie jak u chasyda Wyżnic - po prawej. Większość chasydów Wyżnic nie nosi podkolanówek, więc trudno ich pomylić z Belz. Natomiast tylko w Wyżnic chłopcy z rodziny rebego od piątego roku życia no- szą kapoty w Szabes, od bar micwy do ślubu paradują w kołpaku na gło- wie, który po ślubie zamieniają na sztreimel. Każdego roku w rocznice śmierci kolejnych rebes chasydzi pielgrzymują do Bełza. Sara odwiedziła stary świat dwukrotnie kilka lat temu. Trudno jej by- ło się z tym pogodzić, że z całej wspaniałej przeszłości pozostał tylko cmen- tarz z czterema czytelnymi macewami: rabich Szaloma, Jehoszuy, Isachara Dowa i Elazara Rokeacha. Pozostałe to przewrócone, bezimienne kawałki kamieni. Wiadomo jeszcze, gdzie stała synagoga, a gdzie był dom rebego. I to wszystko. I nic nie zostało. Tylko tamto miejsce. Tylko ziemia pełna śmierci. Rebe Belz Szalom Rokeach jest bratankiem poprzedniego rebego i jako janu- ka zasiadł na dynastycznym fotelu. Nazywany jest złośliwie Szalom Roce- ach, Zabijaka, a to z powodu swojej walczącej postawy o najwierniejsze i najbardziej akuratne przestrzeganie nakazów religijnych. - On lubi wojować. Kiedy Wielcy w Torze (Adolei Tora) zdecydowali w po- przednich wyborach, że głosy chasydów powinny zostać oddane na prawi- chumesz, czyli Pięcioksiąg. czyta się z luźnych kartek w myśl zasady, że dziewczętom nie wolno stu- diować Tory. Bar micwa (hebr. dosł. syn przykazania) - po ukończeniu 13 lat i jednego dnia chłopiec staje się peł- noletnim pod względem religijnym. Kołpak - stożkowa czapa bez daszka obszyta sobolowym futrem. Januka (aram. małe dziecko, w księdze Zoharu - dziecko wtajemniczone) - chasydzi nazywali tak chłop- ca. który, najczęściej z powodu śmierci rebego, został obwołany jego następcą. cę, rebe nakazał swoim chasydom głosować na lewicę. On jest taki wiecz- ny rewolucjonista - mówi rebecyn z dworu Machniwke. Rebe przyjmuje chasydów dwa razy w tygodniu. W przeciwieństwie do wielu innych cady- ków przyjmuje też kobiety. Traktowany jest przez swoich zwolenników jak geniusz (gaon), a jego sobotnie słowa Tory (diwrei Tora) są przez nich za- pisywane i studiowane jak obowiązujący komentarz. Na uroczystości w ro- dzinie rebego zjeżdżają chasydzi z całego świata. Ostatnio takie wielkie zgromadzenie dworu odbyło się w 1993 roku, kiedy żenił się jedyny syn re- bego. Do Kirjat Belz w Jerozolimie przyjechało wówczas nie mniej niż trzy tysiące chasydów, a wesele odbyło się w najdroższej sali bankietowej w jednym z hoteli. - To prawda, że chasydzi Belz noszą krzesło za swoim rebe, tak go kochają i tak mu chcą służyć - przyznaje rebecyn Sara. Każdy chasyd uważa swego rebe za ideał chasyda, człowieka świętego, czyli cadyka - wielkiego talmu- dystę i najgorliwszego z gorliwych w wierze. Tylko rebe posiada taką moc modlitwy, że może wstawić się za chasydem u Najwyższego. Tylko on potra- ff dać najlepszą z możliwych rad i, co więcej, przekonanie o życiu w praw- dzie, a więc poczucie bezpieczeństwa. Znany to fakt pośród chasydów Belz, że rebe wprowadzi ich wprost do ogrodu Edenu. Chasydzi uczepią się jego garCl, a on ich wszystkich na swoim sznurze wciągnie do Raju. Chasydzi przybywają do rebego z okazji Świąt, uroczystości w jego rodzinie albo uda- ją się do swego mistrza po pomoc duchową. Przynajmniej trzy razy w roku spędzają Święta przy jego stole. Dawniej rola rebego była bardziej ograniczo- na, bo i kontakt z nim był rzadszy. Chasydzi przybywali z daleka na dwór ca- dyka raz, dwa razy do roku, by spędzić z rebe w modlitwie Rosz Haszana, Jom Kipur lub Sukkot. Dziś rebe żyje między swoimi chasydami, wie o nich wszystko i jest im niezbędny w podejmowaniu nawet najmniej ważnej decy- zji. Każde rebustwo ma swoje jesziwy, kojlele i szule. Infrastruktura dworu jest o wiele bogatsza i w pewnym sensie atrakcyjniejsza niż dawniej. Chasyd Aleksander mieszkający w Jerozolimie jeździ do swego rebego do Bnei Brak dwadzieścia-trzydzieści razy w roku. Nawet jeśli chasyd mieszka kilkanaście tysięcy kilometrów od rebego, podróż nie trwa dłużej niż dwanaście godzin. Nie ma porównania z uciążliwą, czasem kilkutygodniową podróżą po wybo- istych drogach starej Europy. Dzisiejszy świat charedim to globalny sztetl. Chasydzi Lubawicz łączą się ze swoim dworem w Nowym ,Iorku przez sate- litę. Rebes wysyłają polecenia do swoich chasydów na całym świecie faksem lub internetem. Rabin Owadia Josef przemawia w każdy piątek do swoich wyznawców z ekranu telewizyjnego. Kiedy chasyd chce się rebego w jakiejś sprawie poradzić czy poprosić o wstawiennictwo u Najwyższego, zawsze jest przyjęty. Nie siada w obecno- Szul (żyd.) - szkoła, miejsce modlitwy i nauki, nazwa używana przez chasydów aszkenazyjskich. ści rebego, by w ten sposób wyrazić swoją wobec niego rewerencję. Wręcza suplikę (kwitelech), kawałek papieru z wyliczonymi imionami członków naj- bliższej rodziny i sformułowaną prośbą: o zdrowie ciężko chorej żony, o do- bre swatanie dla córki, o radę w sprawie zmiany mieszkania, założenia no- wego interesu. Kładzie na stole pieniądze zbawienia i pokornie czeka. Rebe czyta kwitelech, czasem zapyta o coś lakonicznie i w ten sam sposób udzie- li rady. Chasydzi nauczyli się rozumieć niedosłowne i oszczędne zdania re- bego. Spotkanie z nim może wyglądać następująco. Chasyd przedkłada swo- ją prośbę: "Otrzymałem dwie oferty ożenku dla mojego najstarszego syna, Jankele. Jedną kandydatką jest córka reb Dowida z Budapesztu, a drugą cór- ka reb Chaima z Debreczyna, który niech spoczywa w pokoju. Zdaje się, że rebe zna obie rodziny". Rebe odpowiada: "Pamiętam reb Chaima, był praw- dziwym talmudystą i pobożnym Żydem". Chasyd otrzymał odpowiedź, której nie myślałby nawet kwestionować. Rebe błogosławi wychodzącego, czasem obdarzy go amuletem, to znaczy szczęśliwą monetą lub zaklęciem kabali- stycznym wypisanym na kawałku papieru. Inaczej rolę cadyka rozumie Braclawianin reb Chaim, jerozolimski wydawca pism rabiego Nachmana. - Człowiek nie potrzebuje pośrednika w swoim kontakcie z Bogiem. I jeśli wie- lu chasydów wierzy, że cadyk jest jak ksiądz, to jest to nieporozumienie. Ca- dyk jest w stanie unieść się wyżej niż każdy z nas i zrozumieć wolę bożą. On jest tym, który przekazuje nam, uczy nas, czego Bóg się po nas spodziewa. Na tym polega jego rola. Niektórzy chasydzi popełniają jeszcze gorszy błąd, za- broniony przez halachę - modlą się do cadyka, traktują go jak chrześcijanie swoich świętych. Prawda, modlimy się przy grobach cadyków, ale to są mo- dlitwy kierowane do Boga, a nie do cadyka. Można oczywiście mówić do ca- dyka przy jego grobie, można go prosić o wstawiennictwo w naszej sprawie u Najwyższego, ale to nie jest modlitwa. Czasem czujemy, że nasze modlitwy nie mają tej mocy, jaką chcielibyśmy im nadać. Nasze serce tęskni do Boga, nasze myśli kierujemy do Niego, a jednak czujemy jakąś bezradność i wiemy, że nasz mistrz, nasz cadyk może nam pomóc swoim wstawiennictwem. Na pewno jednak nie potrzebujemy cadyka, by wybrać imię dla dziecka. W Szabes rebes biesiadują czterokrotnie ze swoimi wyznawcami - pierwsza uczta w piątkowy wieczór (seuda riszona), druga uczta w sobotnie południe tuż po modlitwach (senda sznija), trzecia uczta o zmierzchu po popołudnio- wych modłach (seada szliszit) i czwarta biesiada (melawe malka), w czasie której, czasem do późnej nocy, żegnając Sobotę, wspomina się cudowne czy- ny dawnych cadyków. Opowieści rebes są zapamiętywane przez chasydów i zapisywane po odejściu Soboty. Piątkowy tisz jest głównym społecznym wydarzeniem w każdej sekcie. Rebe Wyżnic kazał zbudować specjalny hol tuż przy okazałej synagodze w Kirjat Wy- żnic. Tam odbywają się jego tisze. Rebe Wyżnic, otoczony półkolem chórzy- stów, którzy chwilę później będą śpiewać niguny, rozpoczyna tisz od błogosła- wienia złotego pucharu wina (kidusz). Potem myje ręce i przystępuje do kroje- nia wielkich bochenków chały. Pomocnicy rebego po chwili wyręczają cadyka i już po kilku minutach tysiące biesiadników smakuje piątkowy chleb ze stołu rebego. Teraz wnoszony jest olbrzymi półmisek z całą rybą i ułożonymi wokół niej kawałkami geńIte ńsz w żelatynowym sosie. Rebe powoli i w skupieniu smakuje kawałek ryby i odrobinę geńite ńsz, mocząc chałę w sosie. Następnie dzieli rybę między członków najbliższej rodziny i kilku ważnych we dworze. Po- zostali otrzymują resztki (szrajim) na plastikowych talerzach z rąk pomocni- ków rebego. Czasem rebe nakaże podać konkretną porcję wyróżnionemu cha- sydowi. Taki gest odczytywany jest z ogromną uwagą, nikt bowiem nie ma wąt- pliwości, że rebe przekazał chasydowi jakąś szczególnie ważną informację. Te- raz czas na wzniesienie kielichów wina i życzenie leChaim wykrzykiwane przez tysiące zgromadzonych. Spożycie szrajim ze stołu rebego to wielki za- szczyt dla chasyda. Za czasów poprzedniego rebego Wyżnic, rabiego Chaim~i Meira, jeden z jego pomocników chodził po stole, przy którym ucztował rebe, i stopami zsuwał resztki, które chasydzi starali się pochwycić otwartymi usta- mi. Kiedy rebe rozdaje szrajim, na sali powstaje wielki tumult i ogromne za- mieszanie. Chasydzi chcą znaleźć się jak najbliżej stołu rebego. Dozwolone jest najsilniejsze popychanie, ale kuksańce uznawane są za złamanie zasady. Wie- lu chasydów chowa kawałki chały czy ryby za pas, by później, w domu, podzie- lić się z żoną i najmłodszymi dziećmi. (Ich synowie od trzynastego roku życia są pełnoprawnymi biesiadnikami tiszu). Chasydzi Gur mają specjalne "tiszowe" bekicze. Im bardziej przepocona i porozdzierana bekicze, tym większy dowód gorliwości i oddania chasyda. Chabadnicy nie kultywują tradycji tiszu. Zmarły rebe z Lubawicz miał jedynie zwyczaj rozdawać kieliszki wina lub wódki w czasie piątkowych Farbrengen. Tisz u rebego Belz jest również wielkim wydarzeniem. Odbywa się w specjal- nym holu w każdą Sobotę. Inaczej niż we wszystkich pozostałych rebustwach tu najpierw rebecyn zapala i błogosławi szabasowe świece w sali męskiej. Kobiety mogą uczestniczyć w uroczystej kolacji, przysłuchując się słowom Tory z wysokiego babińca. Tisz trwa około dwóch godzin. - Chasydzi Belz dużo śpiewają, więcej niż dawniej, bo rebe uważa, że bycie razem w modlitwie i śpiewie umacnia oddanie chasydów wierze, jest trochę jak lekarstwo na osłabioną duszę - mówi Sara. - Dawniej, w Bełzie, chasy- dzi mieszkali tuż obok rebego i spędzali wiele godzin, słuchając jego słów To- ry. Dziś sprawy doczesne tak mocno konkurują z duchowymi powinnościami Żydów, że trzeba szukać rozmaitych sposobów ratujących to, co najwarto- ściowsze. Farbrengen (żyd.) kazania rebego Menachema Mendla Schneersona wygłaszane po żydowsku w każdy Szabes. Chasydzi Satmer inaczej świętowali tisz u swego rebego, który zapraszał ich do swego stołu w piątek późnym wieczorem. W ten sposób chasydzi mogli spędzić czas piątkowej kolacji z rodzinami, a potem pospieszyć do rebego. Czasami przyprowadzali ze sobą żony i synów. - Celebracja Soboty trwała u Satmerów długie godziny. Rebe najpierw się modlił, potem głosił słowa Tory i dzielił resztki ze swego talerza między naj- bliższych chasydów, a czasem nawet tańczył z nimi do późnej nocy - wspo- minają z żalem zmarłego rebe chasydzi Satmer. Reb Awisz, chasyd karliński Od ośmiu pokoleń rodzina reb Awisza mieszka w Erec Israel. Jego przodek, chasyd rebego z Różyna, przybył z Chmielnika do Palestyny w 1847 roku. Syn jego stał się chasydem rebego z Karlina, który miał wielu zwolenników w Ty- beriadzie, bo tam osiedliła się pierwsza grupa przybyła do Palestyny w 1777 roku. Rozmawiam z reb Awiszem w jego biurze w jerozolimskiej Geuli. - Bo wiesz - mówi reb Awisz - nami ciągle rządzi stara geografia. To znaczy, że ja czuję się o wiele bliższy chasydom ze Słonimia niż chasydom z Bełza czy Góry Kalwarii. Geografia ustaliła nasze kody, systemy, ideologię, filozofię, po- dobnie rozumiemy naszą wiarę i w podobny sposób ją wyznajemy. A dlaczego "stara geografia"? Bo tamtej, w naszym pojęciu, już nie ma. Dziś Warszawa, Łódź, Słonim, Humań, Karlin i Bobowa są tu, na tej samej ulicy, a jak nie na tej samej ulicy, to nie dalej niż w tej samej dzielnicy. Synagoga chasydów Mun- kacz obok szkoły chasydek Belz, a naprzeciwko jesziwa Satmerów, którzy mo- dlą się według swojego porządku. Nasz geograficzny świat bardzo się skurczył. - Co wyróżnia Karlinian spośród innych sekt chasydzkich? - pytam. Czytałam, że w XIX wieku chasydzi karlińscy przywiązywali taką samą wagę do muzyki, śpiewu i tańca jak do studiowania i medytacji. W Kocku, Przysu- sze i Górze Kalwarii muzyka odgrywała rolę drugorzędną. A rebe Belz wie- rzył, że prośby i modlitwy całego roku zostaną zaniesione przed oblicze Bo- ga, jeśli chasydzi tańczyć będą na Simchat Tora. - Rozmaite są drogi chwalenia Imienia - opowiada o grupie reb Awisz. - Kar- linianie mają swój sposób. Mamy nasze niguny, którymi służymy Bogu. Nasi re- bes mieli wyjątkowy talent muzyczny. Od czasów Szoa nie tworzymy nowych melodii. Pielęgnujemy te dawne, a mamy ich ponad siedemset. Te "najmłodsze" powstały przed siedemdziesięciu laty. Wszystkie są poukładane w zestawy, któ- re śpiewamy przy okazji różnych świąt. Co innego śpiewamy w noc szabasową, w Simchat Tora, a co innego w Chanuka czy Mocei Jom Kipur. Nie śpiewamy Munkacz (żyd.) - Mnkaczewo na węgrzech. Simchat Tora (hebr. radość Tory) - ceremonia związana z zakończeniem rocznego cyklu czytania Tory. Mocei Jom Kipur (hebr. dosł. wyjście Jom Kipur) zakończenie Dnia Sądnego. naszych melodii na weselach, bar micwach, nie robimy z nich plastikowej mu- zyki na każdą okazję. tak jak inne grupy. Zbyt są dla nas drogie. Są jak modli- twa najświętsza. Reb Arele, syn V rebego, rabiego Izraela ze Stolina, został za- strzelony na ulicy getta warszawskiego. Już ranny, ostatkiem sił, zagrał na skrzypcach melodię, którą chasydzi śpiewają do dziś. Nazywamy ją Świętą Pie- śnią (haNigun haKadosz). Mamy swoją kapelę, kilku muzyków, którymi rebe się opiekuje, bo nasz rebe jak nikt zna niguny Karlinian. Kapela przedstawia nam co jakiś czas jedną z zapomnianych melodii i tak powoli, systematycznie, chce- my nauczyć chasydów ich muzyki. W roku mamy pięćdziesiąt dwie Soboty i na każdą kapela przygotowuje inny zestaw melodii. W nich jest wszystko: i modli- twa gorąca, i przypomnienie historii, i nasze bycie razem. - Kiedy rozmawiam z chasydami o dzisiejszych sektach, ich podstawowym skojarzeniem dla grupy karlińskiej jest historia konfliktu i podział na dwie grupy: Karlin-Stolin, do której ty należysz, i Karlin-Pinsk. - Ja nie mogę opowiedzieć ci o tym od końca. Posłuchaj od początku. Rabi Izra- el ze Stolina miał pięciu synów. Trzech zginęło w Szoa, jeden, rabi Jochanan z Łucka, przeżył wojnę w Taszkiencie i przez Niemcy dotarł po wojnie do Pale- styny. Jego brat, rabi Jaakow Chaim, mieszkał w Detroit, a potem przez wiele lat przewodził amerykańskim Karlinianom w nowojorskim Williamsburgu. W tym samym dniu, kiedy rabi Jochanan dotarł do Erec Israel, a było to w 1946 roku, zmarł rebe w Ameryce. Został więc jeden admong chasydów Karlin. Ra- bi Jochanan osiedlił się w Hajfie, mimo że jego chasydzi mieszkali przede wszystkim w Jerozolimie. Bo do rebego chasydzi muszą podróżować! (Rabi Szlomo z Karlina, uczeń Arona Wielkiego, napisał, że w przyszłym świecie zo- staną zważone lasy i pola, które wiodły chasydów do ich rebego). Po kilku la- tach, kiedy rabi Jochanan wzmocnił nasz dwór tutaj, wyjechał do Ameryki, że- by odbudować dwór swego brata. Rebe zmarł w 1956 roku, nie pozostawiając syna, dziedzica. Jedynym legalnym następcą był jego roczny wnuk, syn córki rebego. W 1962 roku starszyzna jerozolimskich Karlinian, około 25 procent spośród prawie dwustu pięćdziesięciu chasydów, postanowiła na czas niepeł- noletności naszego dziedzica wybrać swoim rebe admora polskiej dynastii, ra- biego Mosze Bidermana z Lelowa. Taka rzecz stała się chyba po raz pierwszy w historii chasydyzmu. Żeby przywódcą grupy został admor innej sekty?! My, młodzi, zaczęliśmy prowadzić wojnę ze starszyzną. Poszliśmy z naszą sprawą nawet do sądów niereligijnych. Dlaczego? Bo oni posługiwali się naszą firmą, nazwali się Lelów-Karlin, a czasem nawet mówili o sobie po prostu Karlin. Ro- zumiesz, są dwie rzeczy związane z firmą: nostalgia, historia, a także sprawy dnia codziennego. Budujesz instytucje religijne, zakładasz przedsiębiorstwa, ustalasz budżety i prosisz o donacje dla dworu Karlinian, a jutro oni przycho- dzą i też proszą o pieniądze dla Karlina. Więc coś jest nie tak. W końcu wygra- liśmy tę wojnę i jakoś się wszystko z czasem uspokoiło. Dziewięć lat temu zmarł Admor (hebr.) - akronim od słów adonejnu, morejnu, rabeJnu, czyli "nasz pan. nauczyciel i mistrz", rebe, przywódca sekty chasydzkiej. ich rebe i zaczęło się od nowa. Dwaj jego synowie podzielili dziedzictwo - je- den został admorem Lelów, drugi Lelów-Karlin. I znowu walczyliśmy przez ko- lejne dwa lata i też wygraliśmy. Dziś jest około ośmiuset rodzin dynastii Karlin w Izraelu i około trzystu rodzin w Ameryce, tych prawdziwych. Istnieje też ta druga grupa, dawnych separatystów. Obie są do siebie podobne, bo pochodzą z tej samej tradycji, jednak ci odszczepieńcy są od lat pod wpływem zwyczajów chasydów polskich. Więc powoli zaczynamy się różnić. Dla przykładu - my nie śpiewamy w czasie sobotniej modlitwy, a oni tak. - Opowiedz, proszę, więcej o waszej grupie, może kilka słów o rebe. Jak się nazywa obecny rebe Karlinian? - W Talmudzie jest powiedziane, że zakazuje się wymieniania imienia rebe. Używamy imion zastępczych. często poprzednich rebes nazywa się imie- niem miejsca, gdzie są pochowani, albo nadaje się im przydomek będący ty- tułem ich głównej pracy. A nasz rebe bardzo podobny do swego dziadka. Pa- miętam, kiedy tu przyjechał po raz pierwszy, miał wtedy dziewięć lat, siadał u szczytu stołu tak poważnie i dostojnie jak dorosły rebe. Jego wiedza, mą- drość, rady, które dawał wtedy swoim chasydom, zadziwiły nas i bardzo uradowały. Cała starszyzna obdarzyła młodego rebego pełnym zaufaniem, chasydzi zrozumieli, że niebiosa zesłały im kogoś niezwykłego. Nasz rebe prawie nie mówi, ale ma w sobie jakąś magnetyczną moc, która przyciąga chasydów. Niektórzy powiadają, że rebe trzyma swoich chasydów żelazną ręką. Rebe nie pochwala palenia papierosów, więc żaden chasyd nie ośmie- li się zapalić w obecności rebego, a wielu rzuciło nałóg w ogóle. Rebe co- dziennie udziela chasydom porad telefonicznych, a dwa razy w tygodniu przyjmuje ich ze szczególnymi sprawami. Jak wiesz, nie wszyscy cadycy przyjmują kobiety, ale nasz rebe i dla nich znajduje czas. Karlinianie mają takie zaufanie do rebego, że przychodzą do niego ze wszystkimi ważnymi dla siebie sprawami: w jakim mieście kupić mieszkanie, jakiego męża wybrać dla córki, jakie imię nadać dziecku, gdzie założyć interes, jaki to powinien być interes, i tak dalej. Nasi chasydzi nie zrobią kroku bez rady rebego. Kar- lin nie wtrąca się w sprawy publiczne, w politykę, żyje swoimi sprawami. Ja- kiś czas temu zaczęliśmy brać pieniądze od rządu na nasze szkoły i wyklu- czyli nas z Eida Charedit. - W karlińskiej Beit Bracha, w przeciwieństwie do wielu szkół charediot, za- jęcia prowadzone są po żydowsku. Czy nie sądzisz, że żydowski coraz czę- ściej staje się językiem święta? Chasydzi między sobą rozmawiają po hebraj- sku, a tylko z rebe w jidisz. W niektórych domach rodzice rozmawiają z dziećmi po hebrajsku przez cały tydzień, a w Szabes każą im odpowiadać po żydowsku zdaje się, że dawniej było dokładnie odwrotnie. - Chasydzi Karlin częściej niż inni posługują się żydowskim na co dzień. Ale to prawda, że ulica, nawet tu, w Geuli czy Mea Szearim, mówi przede wszystkim po hebrajsku. Trochę w tym winy chasydów Gur, którzy jako naj- większa grupa dają innym zły przykład. Ale kiedy ja jadę na Ukrainę, to sta- rzy Żydzi mnie pytają, czy urodziłem się w okolicy. Taki jest mój żydowski! Nowe rebustwa Wielkie znane rebustwa: Gur, Belz i Lubawicz, Wyżnic, Bracław i Karlin, i małe znane rebustwa: Biała, Kock i Modżyc, Bobow, Zanc i Słonim. Jest też wiele małych, dawniej świetnych a dziś zapomnianych grup: Amszinow, Aleksander, Dynow i Nadworna, Ożarow, Radzyń. Strykow, Sokołow i Socha- czew. Są małe sekty rumuńskie i węgierskie, takie z tradycją: Bohusz, Bojan, Różyn-Sadagóra i Kaliw, Spinka i Kreczner, Toldot Aharon i Satmer. I takie, które powstały niedawno i bardzo szybko przypisały sobie wielowiekowe dziedzictwo chasydyzmu: Szomrei Emunim, Erloj, Ungbar i Duszynski czy chasydztwo rebego Mojsze Rosenfelda z Darag, który do niedawna był in- struktorem w jesziwie Belz. Są też stare-nowe rebustwa. Takie, które prze- stały istnieć i ożyły po kilkudziesięciu latach dzięki aktywności najczęściej sa- mozwańczego rebego. Ostatnio pojawił się w Bnei Brak biznesmen z Brazy- lii, który wskrzesza sektę Wolbroż. Złośliwi powiadają, że choć już zbudował dom modlitwy, nie ma jeszcze chasydów. Także w Bnei Brak bogaci chasy- dzi budują sztibel i kojlel dynastii radomskiej. Mają jednak kłopot, bo trud- no im znaleźć odpowiedniego ich oczekiwaniom rebego. O mechanizmie po- wstawania takiej nowej sekty ze starą tradycją opowiadał mi pewien izrael- ski historyk zajmujący się chasydyzmem. - Nowe rebustwa rosną jak grzyby po deszczu. To niezły biznes. Rebe ma prestiż, rebe ma swoich popleczników, rebe ma pieniądze. Bardzo prosto za- kłada się nowy dwór. Wystarczy tylko znaleźć sponsora i dobrze brzmiącą, najlepiej polską nazwę miasteczka, w którym dawniej mieszkał jakiś rebe, al- bo przynajmniej kilkudziesięciu chasydów. Takim fundatorem może być każ- dy. Najczęściej jest to bogaty niereligijny, którego dręczą jakieś głębokie wy- rzuty sumienia. A to z powodu zamordowanej rodziny, która żyła po żydow- sku, a to z sentymentu za starym, minionym światem albo z jeszcze innej przyczyny. Wszyscy ci hojni darczyńcy łagodzą swoje wewnętrzne niepokoje wiele wartymi gestami. Nadto mają poczucie dokonania wielkiej rzeczy i są o tym nieustannie zapewniani przez wybranego rebego i jego otoczenie. Dla przykładu - dynastia radoszycka przestała istnieć wiele lat temu, nie żyje re- be, nie ocalał nikt z jego rodziny, wymarli ostatni chasydzi związani z dwo- rem. Pozostała jedynie nazwa, która w nowych, sabrowskich warunkach brzmi bardzo dobrze. Radoszyce, to znaczy miejsce w starej Europie, a jeśli tak, to jest to miejsce z tradycją. Pojawia się młody, energiczny charedi, sa- Sztibel (ayd.) - pokoik, małe pomieszczenie do modlitwy i miejsce nauki, pojęcie używane przez chasydów. bra z rodziny węgierskiej, rumuńskiej czy nawet polskiej i postanawia "od- budować" sławną dynastię radoszycką mianując się oczywiście jej rebe. Naj- pierw trzeba wyszukać bogatego sponsora, bo jak będą pieniądze, to znajdą się i chasydzi. Następny krok polega na przekonaniu biznesmena o doniosło- ści przedsięwzięcia i już można zamawiać papeterię z odpowiednim nagłów- kiem: Mosdot Radoszyce, Synagoga Or Chaim, Jesziwa, Kojlel, Biblioteka, Gmilat Chesedz9 i tak dalej - zależnie od inwencji nowego rebego. Grupa Duszynski powstała w latach trzydziestych w Jerozolimie. Założyciel, Josef Cwi Duszynski, węgierski aszkenazyjczyk, kontynuator tradycji Cha- tama haSofera, czyli tradycji niechasydzkiej, po przyjeździe do Palestyny przejął po zmarłym rabinie jerozolimskim, rabim Sonnenfeldzie, prowadzenie Eida Charedit. Wkrótce potem kazał nazywać się rebe, a jego uczniowie za- częli uważać się za chasydów. Dziś w Izraelu mieszka około pięciuset rodzin dynastii Duszynski, kilkadziesiąt jest rozsypanych po świecie. Sekta ta, zna- na jako jedna z najbardziej ortodoksyjnych grup, nie chce być kojarzona z fa- natycznymi przeciwnikami państwa związanymi z Naturei Karta. - To, że nie uznajemy tego państwa, nie bierzemy udziału w wyborach, nie oznacza, że jesteśmy zwolennikami demonstracji z kamieniami - mówi Szein- di Duszynski, synowa rebego. Kobiety z dynastii Duszynski są dumne ze swojej przynależności. I, tak jak in- ne, uważają, że droga wskazywana przez ich przywódcę, a im objaśniana przez mężów. jest najwłaściwszą i najkrótszą do Pana Boga. Wypełniają swoje obowiązki matek, żon i gospodyń, izolując się od świata bardziej niż kobiety innych grup. Rozmawiają po żydowsku, nie czytają gazet religijnych (o świeckich oczywiście mowy nie ma), dorabiają do budżetu domowego szy- ciem, gotowaniem czy sprzedawaniem ciasteczek w Mea Szearim. Praktycz- nie nie mają żadnego kontaktu ze światem niereligijnym. W szkołach żydow- skich Bnos Ester i Beis Josef Cwi, należących do ich sekty, dziewczęta uczą się zaledwie kilku przedmiotów niereligijnych: historii, algebry, geografii w wykładowym węgierskim żydowskim. Nie wolno im uczyć się angielskie- go, bo rabin Duszynski przestrzega zakazu rabinów jerozolimskich z czasów Mandatu Brytyjskiego. Szkoły ich nie są dofimansowywane przez rząd, pozo- stają więc poza jakimkolwiek wpływem izraelskiego systemu edukacyjnego. Kobiety dynastii Duszynski są skromne, skromniejsze niż polskie chasydki, jak mówią. Prawie wszystkie golą głowy, wierne węgierskiemu obyczajowi. Różnie je zakrywają. Niektóre noszą chustki, inne peruki, jeszcze inne peru- ki z małym toczkiem. - To, co ja mam na głowie, to tradycja mojej rodziny - tłumaczy Szeindi.- Wszystkie córki mojego taty noszą takie samo coś. Ja jestem Satmer z domu. Cmilat Chesed - instytucje dobroczynne. Węgierski żydowski - żydowski z węgierskim akcentem różny jest na przykład od warszawskiego czy wileńskiego żydowskiego. Szeindi ma mały kapelusik z przyczepioną nad czołem gęstą, syntetyczną grzywką podwiniętą tak jak grzywka śpiącej lalki z mojego dzieciństwa. Podobnie "nowo nawróconymi" dynastiami są grupa Erloj i sekta Ungbar obie wywodzą się z tej samej tradycji Chatama haSofera, którego rebe Jo- chanan Sofer, przywódca sekty Erloj, szczyci się być wnukiem. Szeindi Du- szynski, synowa rebego, mówi, że grupa Erloj nie jest jeszcze tak chasydzka jak Duszynski, bo zwolennicy Erloja nie noszą białych skarpet w Szabes, ale robią już tisz. - Trzeba im kilku lat i schasydzą się zupełnie - dodaje. Młodzież, która na- leży do Duszynski czy Erloj, chce być chasydzka. Więc młodzieńcy zmienili swoje stroje z krótkich marynarek na długie płaszcze, zapuścili brody i pej- sy, w Sobotę zakładają sztreimel, studiują książki chasydzkie, no i przede wszystkim słuchają swego rebego. Dziś chasydyzm jest jak czulent, wszyst- ko tu znajdziesz! Magnetyczna siła chasydyzmu Dlaczego młodzież ortodoksyjna woli w Sobotę założyć kapotę i sztreimel niż krótką, czarną marynarkę? Czemu tradycja węgierskich aszkenazyjczyków nie jest wystarczająco satysfakcjonująca dla jej potomków? Z jakiego powo- du chasyd i rebe są bardziej atrakcyjnym wzorcem dla młodych niż mitnaged i rabin? Wielu rebes ocalałych z Cholocaustu osiedliło się z garstką swoich chasydów jeszcze w Palestynie, to znaczy przed 1948 rokiem. Inni dotarli do Izraela w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych po kilkuletnich postojach w Ame- ryce czy Europie Zachodniej. Scena charedim w Erec Israel była wówczas bogatsza i bardziej zróżnicowana niż dzisiaj. Jeruszalmim, żyjący w Jerozo- limie od kilku pokoleń, uparcie trwali na ziemi nieprzychylnej ich syjonizmo- wi religijnemu. Dzisiaj nie wyróżnia ich żadna ideologia, pozostały im tylko charakterystyczne pasiaste kapoty. Chasydzi, podobnie jak jeruszalmim, przybyli tu w XIX wieku z tęsknoty za Erec Israel, żyli w małych grupach, przez długie lata bez rebego, który królował w swoim dworze odległym o ty- siące kilometrów od Jerozolimy. Sefardyjscy Żydzi: Marokańczycy, Jemeń- czycy, Persowie czy Żydzi z Iraku, którzy falami zaczęli napływać do nowe- go państwa w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, byli jedynie trady- cyjnie religijni, dalecy od postawy, którą dziś nazywamy ortodoksyjną. Bodaj od lat siedemdziesiątych obserwujemy zjawisko "uortodoksyjnienia" wszyst- kich grup religijnych. Oznacza to przede wszystkim coraz intensywniejszą izolację od zagrażającego świata Żydów niereligijnych. Coraz szczelniej bu- dowane są mury, które zamykają getta bogobojnych w dziesiątkach nowych dzielnic rządzonych wewnętrznymi prawami. Z drugiej strony, następuje zbliżenie różnych odłamów charedim. systematyczne ich upodobnienie; wzorcem dla wszystkich pozostaje krańcowa ortodoksja. Zdaje się, że wielo- barwne społeczności religijne uznały, iż tylko w nasyconej nakazami chala- chicznymi homogenizacji i całkowitej izolacji ustrzegą swe dzieci przed de- monem nowej asymilacji. Ortodoksja religijna w Izraelu stała się w ostatnich dwudziestu latach ru- chem masowym. Jest nie tylko liczniejsza, ale przede wszystkim bardziej wpływowa społecznie i politycznie. W swoich deklaracjach ortodoksi pogar- dzają światem polityki, ale rozumieją, że tylko przez aktywny w nim udział są w stanie dbać o interesy swoich społeczności. I choć dla wielu z nich Izra- el jest tworem nieczystym, wszyscy pozostają jego obywatelami i do jakiegoś stopnia uczestniczą w życiu społecznym kraju. Ich przywódcy, poświęcając się dla swoich adherentów, dotykają nieczystego na tyle, na ile to konieczne, by zbudować nową jesziwę czy kolejną dzielnicę mieszkaniową. Apetyty jed- nak rosną w miarę jedzenia, czego dowiodły wybory do Knesetu w maju 1996 roku. W wyścigu o teczki ministerialne nie zabrakło ortodoksów. Naj- aktywniejsi byli sefardyjczycy i litwacy (mitnagedzi). Choć i chasydzi, którzy do tej pory ograniczali się do sprzedawania swoich głosów przed wyborami, wystawili swoich reprezentantów. Dlaczego jednak naśladowanie chasydzkiego stylu życia wydaje się być naj- bardziej popularnym? Czemu nowi sefardyjscy ortodoksi skupieni wokół ra- biego Owadii Josefa bardziej przypominają chasydów niż mitnagedów, a sam rabin jest traktowany nie inaczej jak cadyk. Skąd u litwaków coraz większa potrzeba życia w grupie i admirujący stosunek do rabina Szacha podobny stosunkowi chasydów do rebego? Chasydyzm jest nurtem populistycznym. Społeczności skupione wokół swego lidera zbudowane są na zasadach ściśle przez owego lidera (kontynuatora jakiejś tradycji) określonych. W takiej strukturze każdy przeciętny znajduje z łatwością swoje miejsce gwarantują- ce pełnię bezpieczeństwa. Mistyczna i realna moc rebego jest nie do przece- nienia. Ogarnia wszystko i wszystkich, generuje każdy drobny i ważki akt, panuje niepodzielnie w królestwie zwanym sektą czy grupą. Taki model wy- daje się być bardzo atrakcyjny dla przywódców religijnych - tych, którzy nie wywodzą się z tradycji chasydzkiej (mitnagedzi i sefardyjczycy), a także dla tych, którzy od pokoleń rozumieją siłę drzemiącą w minispołeczności cha- sydzkiej. Taki model wydaje się być nade wszystko kuszącym dla tysięcy za- gubionych w świecie niereligijnym i odnajdujących swą drogę w społeczno- ści religijnej. "Odrodzona" dynastia, na przykład radoszycka czy inne stare- nowe rebustwo, spełni oczekiwania jednych i drugich. Partia religijna sefardyjczyków Szas reprezentowana jest przez 10 parlamentarzystów. Partia religijna aszkenazyjczyków Agudat Israel ma obecnie (rok 1999) 9 miejsca w Knesecie: jedno należy do litwaków a trzy do chasydów. Skromne, milczące i pracowite W purimowy ranek jechałam na spotkanie trzystu uczennic Beit Sefer haTo- rani, chasydzkiej szkoły średniej w Bnei Brak. Na drogach korki, im bliżej Bnei Brak, tym ciaśniej i głośniej od klaksonów. Co chwilę stoję na światłach i zamiast kakofonii muzyki orientalnej zewsząd słyszę krzyki i płacze. Zdaje się, że wszyscy kierowcy słuchają tej samej stacji radiowej. Kolejny zamach, kolejny raz powtórzenie tego samego scenariusza - młody Arab owinął się kilkoma kilogramami środków wybuchowych i wsiadł do autobusu. Tym ra- zem linia numer 32, kilka dni temu była linia numer 18, jeszcze przedtem 23 i 5, i inne. których nie pamiętam. Autobus wiózł ludzi do pracy, żołnierzy do jednostek i była tam też nowa imigrantka z Rosji, która właśnie podpisała kontrakt kupna swojego pierwszego mieszkania w Izraelu. Tymczasem wia- domo, że jest osiemnaście ofiar, zaledwie kilka ciał zidentyfikowano, wielu ciężko rannych przewieziono do okolicznych szpitali. Charedim z Chewra Kadisza zbierają strzępy ciał do czarnych plastikowych toreb. A ludzie wo- kół krzyczą: "Dosyć! Trzeba z nimi raz na zawsze skończyć! Jak długo moż- na to wytrzymać? Niech rząd się poda do dymisji, jak nie potrafi sobie po- radzić!". Kilkaset dziewcząt w granatowych spódniczkach i białych bluzkach z duży- mi koronkowymi kołnierzami zasiadło w wielkiej szkolnej auli. Pochylone pa- rami nad modlitewnikami czytają psalmy. Niektóre chowają pod krzesłami korony Esterki i straszaki na Chamana. Miała być przecież zabawa purimo- wa, taka radosna. chasydzka, ze śpiewami i tańcami. Ale stała się dziś rzecz straszna, wróg Izraela znowu przypomniał o swoim istnieniu. O wszystkim opowie teraz kierowniczka szkoły, rebecyn Halperin. - Dzisiejszego rana Amalek znowu wystąpił przeciw naszemu narodowi, zło zatriumfowało nad dobrem. Prześladowania naszego narodu trwają od cza- Purim - święto upamiętniające opowieść z Księgi Estery o zwycięstwie Żydów perskich nad ich prześla- dowcą Chamanem. Chewra Kadisza (aram.) - Święte Bractwo, towarzystwo pogrzebowe. We współczesnym Izraelu pra- cownikami Chewra Kadisza są wyłącznie Żydzi ortodoksyjni. Wspomniane wydarzenie miało miejsce w lutym 1996 roku w czasie rządów Partii Pracy. Amalek. wnuk Ezawa. brata Jakuba. syn Ezawa Elifas żył z jedną z żon swego ojca. a potem z ich córką (Rdz. 361-14). Amalek jest synem podwójnego kazirodztwa i siedliskiem wielkiego zła. su utracenia świątyni i będą trwały. dopóki nas Mesjasz nie wybawi. Żyjemy obok zniewolonych dzieci, dzieci-wilków, których winić nie należy, przeciw- nie - trzeba im współczuć i pomagać. Wychowani w domach bez Tory, bez prawa Praojców, gubią się w świecie i samotni wędrują w ciemności. Musi- my pamiętać, by ukazywać im światło Tory. Bo kiedy każdy z nas wypędzi swojego Amalka i będzie gotowy na przyjęcie Mesjasza, skończą się nasze cierpienia.- Ejmen, ejmen, ejmen - zaszemrało w sali. PrzyjRzyjmy się przez chwilę ideologii i metodom kształcenia uczennic szkół ul- traortodoksyjnych. Tami El-Or, antropolog z Uniwersytetu Hebrajskiego w Je- rozolimie, przez kilka lat zajmowała się systemem edukacji kobiet w świecie charedim. Wyniki swoich badań opublikowała w książce, której podstawową tezę można sformułować następująco: edukacja charediot została zorganizo- wana w taki sposób, by móc nieustannie odtwarzać pokolenia prostych, niewy- kształconych kobiet. Jest to sprzeczna wewnętrznie intencja kształcenia dla niewiedzy. Mężczyźni charedim skonstruowali taki system edukacji, ponieważ halacha nie widzi potrzeby kształcenia Żydówek. Tami El-Or twierdzi, że cha- rediot, nauczyły się, jak być kształconą i jak kształcić inne dla ignorancji. Studiowanie, poznawanie, wiedza są wartościami męskimi. Dziewczyna i ko- bieta mają konkretnie określoną rolę społeczną, która przypisuje je do gospo- darstwa domowego - dobra żona i matka to wzór kultywowany w religijnych środowiskach żydowskich od zawsze. O kobiecie bystro myślącej do dziś ma- wia się trochę ze skrywanym szacunkiem, ale przede wszystkim z silną dez- aprobatą, że ma ona "Męską głowę". Kobieta zbyt samodzielna w swoim my- śleniu, potrafiąca podejmować decyzje - rzecz jasna samodzielność i decy- zje, o których mowa, nie wykraczają poza ustalony kanon zachowania - nie jest najlepszą kandydatką na żonę dla ultraortodoksyjnego Żyda. Niebezpie- czeństwo choćby minimalnego dotknięcia wyznaczonych przez mężczyznę i jego społeczność granic jest zbyt duże. Często więc można usłyszeć od ma- tek chasydzkich córek, że dziewczynie matura niepotrzebna. Bo i po co? Do prowadzenia domu się nie przyda, a tylko utrudni poszukiwanie kandydata na męża. Żaden przecież chasyd nie chce mieć żony z głową w chmurach, żona ma być skromna, a nie wykształcona. Powszechna niechęć do matury może być również tłumaczona strachem przed zbytnim zbliżeniem do świa- ta świeckiego. Panna z maturą zyskuje prawo kontynuowania nauki, a to już oznaczałoby ostateczne opuszczenie świata ultraortodoksów. Niepotrzebna jest dziewczynie matura, bo i zbędna jest jej wiedza z geogra- fii, historii powszechnej czy literatury. Naturalnie nie wolno jej również stu- Rebecyn (Towa Halperin jest żoną rebego dynastii Wasluj) w ten sposób opisuje świecką część społe- czeństwa izraelskiego. diować Tory. Jest więc kobieta pozbawiona najbardziej zaszczytnego przy- wileju i w konsekwencji nie posiada odrębnego statusu w swojej społeczno- ści, nie ma podstaw do indywidualnego zaistnienia. Jej miejsce i pozycja określane są tylko i wyłącznie przez rolę żony i matki. Chasydki często pod- kreślają, jak bardzo są zadowolone ze swojej sytuacji: "Nie musimy chodzić do synagogi, nie musimy każdego ranka biec do mykwy i trzy razy dziennie się modlić, nie musimy studiować Tory. Bóg zwolnił nas z tych wszystkich obowiązków, którymi obarczył mężczyznę, byśmy mogły wykonywać nasze powinności jako żony, matki i gospodynie". Idealna żydowska kobieta? Skromna, milcząca i pracowita, cierpliwa, posłuszna Bogu i uległa mężowi, nie dostrzegająca swoich potrzeb, nie pamiętająca o sobie". Starsze kobiety, czasem wykształcone w międzywojennej Europie, podkre- ślają, że dawniej było inaczej. - Kobiety zawsze były lepiej obeznane ze światem gojów niż mężczyźni. Dziś również one są takim łącznikiem między nami a światem za murem - mówi żona chasyda rebego Modżyc. - Ale te nasze kobiety dużo mniej wiedzą, bo i wiedzieć specjalnie nie chcą. Niepotrzebne im to. Dziś uważa się, i chyba słusznie, że edukacja ogólna, to znaczy niereligijna, jest wrogiem naszego świata. Chasydzi broniący się w XIX wieku przed wpływami Haskali nie studiowali żadnych tematów niereligijnych. Dziewczyny w domach chasydzkich miały większą swobodę wyboru lektur, natomiast nie wolno im było uczestniczyć w zorganizowanej, regularnej edukacji. Dopiero w początkach XX wieku na ziemiach polskich chasydzcy ojcowie, ci zamożniejsi oczywiście, przyjmowa- li guwernantki lub nauczycielki dla swoich córek. Najczęściej uczono je mu- zyki, polskiego i języków obcych. W większych miastach polskich zaczęto za- kładać pierwsze szkoły dla dziewcząt. Beit Jaakow powstała w Krakowie w 1917 roku, syjonistyczna Tarbut w 1922 roku i mniej więcej w tym samym czasie bundowskie szkoły CiSzO z językiem żydowskim oraz religijno-syjoni- styczna Jawnes. Ale dziewczęta z chasydzkich rodzin częściej były zapisy- wane do polskich szkół powszechnych i gimnazjów, czasem nawet do szkół przyklasztornych, niż do niereligijnych szkół żydowskich. Sądzić należy, że mniej obawiano się zgubnego wpływu "obcego obcego" niż "obcego swoje- go". W okresie międzywojennym około 80 procent żydowskich dzieci uczyło się w bezpłatnych szkołach państwowych, głównie w podstawowych, bo szkolnictwo średnie nie było obowiązkowe. Podstawowa edukacja świecka 7 Modżyc (żyd.) - Dęblin. 8Tarbut (hebr. kultura) - organizacja syjonistyczna. która m. in. prowadziła szkoły z wykładowym hebra- jskim: CiSzo - Centralna Żydowska Organizacja szkolna powstała w 1921, prowadziła szkoły z wykładowym jidisz w oparciu o ideologię żydowskiego socjalizmu; Jawne - system szkolny stworzony przez partię Mizrachi w 1927, oparty na tradycyjnym wykształceniu religijnym, poznawaniu podstaw nauki świeckiej i wychowaniu w duchu syjonistycznym. Od 1919 obowiązywał dekret Naczelnika Państwa o obowiązku szkolnym. ułatwiała kobietom prowadzenie religijnych domów żydowskich w nieżydow- skim świecie. Czasem jednak liberalizm edukacyjny pochłaniał swoją ofiarę. Dziewczyna wolała czytać Pana Tadeusza niż Ceena uReenalo, a niekiedy nawet odważała się sama wybrać sobie przyszłego męża. Wówczas najczę- ściej, ku ogromnemu zmartwieniu rodziny, nie był nim znawca Tory (talmid chacham) czy choćby zwykły student jeszybotu (bachur jesziwa). W dzisiejszym Izraelu sekty chasydzkie budują swoje systemy edukacyjne w taki sposób, by stanowiły one bastion broniący społeczność ultraortodok- syjną przed zagrażającą jej akulturyzacją. Chłopcy winni zdobywać wiedzę o Torze, dziewczęta zaś mają być nauczone tego wszystkiego, co żydowska kobieta wiedzieć powinna o prowadzeniu domu. Trzeba pamiętać, że szkoła chasydzka w żadnym razie nie jest miejscem zdobywania wiedzy, która umożliwia zarabianie pieniędzy czy robienie kariery zawodowej. Studiowanie nie służy również zaspokajaniu intelektualnych potrzeb. Tak oto tłumaczył mi tę kwestię reb Awisz Szor. - Musisz zrozumieć, my się nie uczymy dlatego, że mamy taką potrzebę czy ciekawość poznawania. Studiowanie (to znaczy studiowanie kwestii religij- nych) to nakaz, obowiązek, czyli micwa. Naszych chłopców napychamy Torą prawie od kołyski. Na niektórych nakładamy zbyt trudny obowiązek i oni nie potrafią mu sprostać. Ale tak być musi, takie mamy przykazanie! Synowie rodzin charedim rozpoczynają naukę między trzecim a czwartym rokiem życia; najpierw w przedszkolu, a potem w chederze. Decyzja przyję- cia dziecka do szkoły uzależniona jest od dojrzałości kandydata, którą oce- niają ojciec i nauczyciel. Pierwszą jest czytanie hebrajskiego. Od wieków w chederach stosuje się tę samą metodę: najpierw uczeń nazywa spółgłoski ich imionami - alef, bet, gimel i tak dalej, następnie uczy się tak zwanego kropkowania, czyli wpisywania samogłoski pod spółgłoską, i wreszcie odczy- tuje całe słowo. Podręcznikiem do nauki czytania jest modlitewnik. Głównym przedmiotem, wprowadzanym gdy tylko uczeń opanuje umiejętność czytania, jest Pięcioksiąg (Chumesz). Przez sześć dni nauki uczniowie studiują frag- ment Tory odczytywany danego tygodnia w synagodze (paraszat szawua). Tekst hebrajski jest tłumaczony i objaśniany w jidisz. Kolejnymi przedmiota- mi są raszi - poznawanie komentarzy biblijnych autorstwa Raszill, i Talmud Babiloński, który z czasem staje się podstawową częścią programu naucza- nia chłopców. Pięcioletni uczeń spędza wieczorne godziny na studiowaniu- ugruntowuje wiedzę zdobytą w szkole i, co najważniejsze, przyzwyczaja się każdą chwilę wolnego czasu poświęcać Torze. Nauczyciele szkół religijnych, Ceena uReena Idźcie i patrzcie) Jakuba ben izaaka Aszkenazego z Janowa - wersja Biblii w Igz. żyd. przeplatana przypowieściami, interpretującymi komentarzami i romantyczną fabułą z początku XVII w. 11Raszi. rabi Szlomo Icchaki (Salomon Izaak; 1040-1105) - twórca szkoły egzegezy biblijnej w północnej Francji. Komentarze Rasziego do Biblii i Talmudu Babilońskiego są gruntownie studiowane w męskich szkołach od ponad ośmiu wieków. zmuszeni przez Ministerstwo Edukacji do włączenia pewnych przedmiotów świeckich do ogólnego programu, świadomie je lekceważą. Nikt nie uczy się więc gramatyki współczesnego hebrajskiego, z niechęcią traktowana jest geografia czy historia powszechna. Przedmioty niereligijne wykładane są najczęściej po południu, kiedy uczniowie są zbyt zmęczeni, by zgłębiać pra- wa żydowskie. Przedmioty świeckie wprowadzane są do większości szkół chasydzkich z dwóch powodów. Nauka niektórych (arytmetyka, praca przy komputerze, krawiectwo czy gotowanie w szkołach żeńskich) wynika z potrzeb uznawa- nych przez chasydów. Inne przedmioty zalecane są przez Ministerstwo Edu- kacji dofinansowujące szkołę. Szkoły prowadzone przez sekty, które nie przyjmują żadnych dotacji od urzędników państwa świeckiego (Satmer, Tol- dot Aharon, Duszynski), są zwolnione z obowiązku prowadzenia nawet cząstkowej edukacji powszechnej. Wszyscy zainteresowani: nauczyciele, ro- dzice i uczniowie, zgadzają się, że przedmioty świeckie są mniej ważne niż przedmioty religijne i dlatego można je traktować bardziej ulgowo. Wycho- wanki Beis Ruchel najpierw uczą się czytania tekstu hebrajskiego na przy- kładzie modlitw, a następnie poznają historie biblijne, podstawy prawa i tra- dycji żydowskiej wykładane, rzecz jasna, w jidisz. Studiowanie przez dziew- częta fragmentów Tory jest przez chasydów Satmer najsurowiej zabronione, a przedmioty takie, jak muzyka, wychowanie fizyczne, plastyka nie istnieją w ich programie w ogóle. Rebe Hirsz, przywódca Naturei Karta tak mówi o systemie edukacyjnym ultraortodoksów. - Nasze dzieci chodzą do szkół niezależnych od państwa i jego pieniędzy. Dzięki temu mówią po żydowsku, a modlą się po hebrajsku - w świętym ję- zyku (laszon hakodesz). Nasz system edukacyjny oparty jest na Torze i wie- rze w Boga, a nie na nacjonalistycznej ideologii i zdesakralizowanym języku. Segregacja w edukacji rozpoczyna się w trzecim roku życia. Chłopcy mają więcej godzin nauki i bogatszą gamę przedmiotów: uczą się Tory, chasydy- zmu talmudu. Dziewczynki przez osiem lat szkoły podstawowej poznają Bi- blię sposób bardziej pobieżny, uczą się obyczajów i obrzędów religijnych, a także - podstawowych dla każdej religijnej gospodyni - zasad kuchni ko- szernej i - dla religijnej żony - zasad czystości rodziny. Pryncypał szkoły średniej dla dziewcząt pytany o cel edukacji podkreśli praktyczne przygoto- wanie do życia, to znaczy umiejętność prowadzenia domu. Kiedy w klasie dziewięcioletnich dziewczynek zapytałam, kim chciałyby być w przyszłości, zgodnym chórem odpowiedziały: "mamą". Kobiecie niepotrzebny jest przenikliwy umysł. To cecha Żyda, znawcy Tory. Zgoła inna jest więc atmosfera szkoły męskiej. W wielu jesziwach chłopcy O rebe Mosze Hirszu czytaj w rozdz. Granice ortodoksji. studiują jak dawniej, według tradycyjnej zasady nauki w parach. Nieustanne zadawanie pytań i kwestionowanie odpowiedzi partnera jest metodą prowo- kującą myślenie i sposobem na odkrywanie nowych odpowiedzi. Przypatry- wałam się przez dłuższą chwilę nachylonym ku sobie młodzieńcom żywo dys- kutującym w sali jesziwy w Kfar Chabadę. Mimo zamkniętych wysokich szklanych drzwi słyszałam szybko wyrzucane krótkie zdania, które przypo- minały pingpongowy pojedynek na słowa. Instruktor (maszgiach) nie chciał się zgodzić na moje wejście do sali. Uważał, że obecność kobiety może roz- proszyć koncentrację uczniów. W świecie Żydów ortodoksyjnych edukacja świecka była tradycyjnie postrze- gana jako zagrożenie dla życia religijnego. W ostatnich kilkudziesięciu latach pogląd ten zmienił się w niewielu domach chasydzkich. Bywa, że w Amery- ce obserwujemy system kształcenia dla niejako podwójnego statusu społecz- nego: niektórzy młodzi mężczyźni i kobiety znajdują swe miejsce zawodowe w świecie zlaicyzowanym. nie rezygnując ze swych ról w świecie ortodoksji. Jednak zdecydowana większość ultraortodoksów nie poddaje się zmianom narzucanym przez obcy świat. Chasydzi nie mają zawodów, nie interesuje ich tak zwane robienie kariery. Chasydzi chcą jedynie zaspokoić podstawo- we potrzeby rodziny. W żadnym razie nie może to się stać kosztem religij- nych powinności. Chasydzi powiadają, że dziecięce modlitwy szybciej trafiają do boskich uszu. Pewnie dlatego na drzwiach chederu w jerozolimskiej dzielnicy Geula za- uważyłam dużą drewnianą skrzynkę, a do niej przyklejoną kartkę z ważną in- formacją: "Dzieci naszego chederu pomodlą się za twoje i twojej rodziny zdrowie. dochody i powodzenie. Napisz kartkę ze swoim imieniem i wrzuć do tej skrzynki razem z 10 szeklami". Najbardziej elitarną szkołą religijną dla panien z ultraortodoksyjnych domów jest dziś Beit Jaakow założona w Krakowie przez Sarę Szenirer, śmiałą kobie- tę, córkę kupca, chasyda rebego z Bełza. Dawniej szkoła ta próbowała spro- stać nowoczesnym czasom, dziś jest często traktowana jako zbyt liberalne wyzwanie dla środowiska ultraortodoksyjnego. W przedwojennej Polsce uczo- no w niej panny przede wszystkim przedmiotów judaistycznych: prawa ży- dowskiego, liturgii, psalmów. Pamiętano jednak, by uzupełniać program o podstawy przedmiotów świeckich. W krótkim czasie okazało się, że ten no- wy system jest bardzo pożądany i w 1924 roku uczyło się 2000 uczennic w 19 szkołach, a w 1937 istniało aż 248 szkół Beit Jaakow z 35585 studentkami. W 1925 roku założono pierwsze Seminarium Nauczycielskie Beit Jaakow. Dzisiejsze uczennice tej szkoły pochodzą z domów zarówno chasydzkich, jak i mitnagedzkich, w których akceptuje się potrzebę umiarkowanego przygoto- wania panny do życia we współczesnym świecie. Absolwentki Beit Jaakow posługują się sabrowskim hebrajskim, mają pojęcie o historii państwa, czasem nawet znają kilka nazwisk współczesnych pisarzy izraelskich. Odwiedziłam najstarszą w Tel Awiwie Beit Jaakow prowadzoną przez syna założyciela, rabina Szczeranskiego. Dość pulchny i niski starzec z kilkoma si- wymi włosami okalającymi twarz (kiedyś to były pejsy i broda), w wyszarga- nym czarnym chałacie z wyświeconymi rękawami i w przybrudzonym kape- luszu siedzi zbyt głęboko w nowoczesnym fotelu biurowym i palcami stuka w blat olbrzymiego biurka przysypanego stertami papierów. Co chwilę prze- rywa swoją opowieść, jeszcze tak naprawdę nie rozpoczętą, i zwraca się do kolejnej sekretarki lub nauczycielki z jakimś poleceniem. Dwora, daj mi ten artykuł o moim ojcu! Rachel, przynieś broszury o historii szkoły! Miriam, za- mknij drzwi sekretariatu! Lea, zrób kopię tego tekstu!" Po dwóch godzinach spędzonych w kołowrotku dyrektorskiego gabinetu rabina Szczeranskiego udaje mi się złożyć historię powstania pierwszej telawiwskiej Beit Jaakow, szkoły dla dziewcząt z ultraortodoksyjnych rodzin. Założycielem szkoły był chasyd Ger Meir Szczeranski, który w przedwojennej Polsce prowadził interesy i wspomagał finansowo szkołę Beit Jaakow w Zgie- rzu. W 1933 roku przyjechał do Palestyny. W Kraju istniały wówczas dwie szkoły Beit Jaakow - w Tyberiadzie i w Jerozolimie, zwane Beit Jaakow haJa- szan, szkoły z wykładowym żydowskim. Istniała także szkoła o profilu religijno- -narodowym zwana Mizrachi. Jednak dziewczęta z domów charedim nie mia- ły swojej szkoły w rozwijającym się wówczas bardzo dynamicznie Tel Awiwie. - Ojciec zaczął od dobrych chęci, bo nie miał ani miejsca na szkołę, ani pie- niędzy. Znał tylko jedną kobietę, która uczyła się w Seminarium Beit Jaakow w Krakowie. I ona została pierwszą nauczycielką. Więc początek był taki, że ojciec i sześć dziewczynek siedzieli na ławce przy Bulwarze Rotszylda i uczy- li się hebrajskiego w skąpym cieniu telawiwskich drzew. Po kilku tygodniach udało mu się dostać jakiś pokój, no i to już była prawdziwa szkoła. Później ojciec zajął się organizowaniem całej sieci szkół Beit Jaakow w Kraju, a tę prowadził prawie do końca swego życia. Dyrektorski fotel przejął po ojcu syn. Pytam rabina, jakie ma przygotowanie do kierowania średnią szkołą, jakie wykształcenie. Domyślam się słusznie, że jego wiedza pochodzi wyłącznie ze szkół religijnych - cheder, jesziwa i koj- lel. Rabin przypomina swoją pierwszą wizytę w Ministerstwie Szkolnictwa pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy ojciec mianował go swoim zastępcą. Zapytany o przygotowanie do zawodu, tak odpowiedział urzędnikom: "Od dnia, kiedy ssałem mleko z piersi matki mojej, byłem oddany nauce i wycho- waniu. Moi rodzice mieszkali wówczas w dwóch pokojach. W jednym żyli, a w drugim ojciec prowadził szkołę. Wszystkie sprawy dotyczące szkoły od rana do rana nie opuszczały naszych ścian ani na chwilę. Nie mogłem tego nie wchłaniać!" - I ta odpowiedź bardzo się urzędnikom spodobała - mówi z zadowoleniem. - Potem, w następnych latach skończyłem dokształcające kursy ministerial- ne z języka hebrajskiego, matematyki i geografii. Pytam o program edukowania dziewcząt. - Nasze dziewczęta pochodzą z różnych grup chasydzkich, są też litwaczki. Uczymy je, jak w każdej Beit Jaakow, przedmiotów religijnych (limudei ha- kodesz) i kilku przedmiotów praktycznych. Wychowujemy je tak, by wiedzia- ły, że ich pierwszym i głównym obowiązkiem będzie prowadzenie domu ży- dowskiego, domu Tory. Niektóre z nich, te najzdolniejsze, uczą się sześć, a nie cztery lata. Zdobywają zawód nauczycielki albo księgowej. Czy braku- je nam wykształconych charediot w jakichś dziedzinach? Nie. Nie wiem. Ja- koś dajemy sobie radę. Nam nie tak są potrzebne wykształcone kobiety, jak dobre matki i skromne żony żydowskie. Najważniejsze dla nas pytanie brzmi: na ile możemy pozwolić dziewczynie, kobiecie wyjść na zewnątrz, gdzie jest ta granica, której nie wolno nam przekroczyć? A ponieważ strzeżonego Pan Bóg strzeże, to jesteśmy ostrożni. Dam ci przykład. Zatrudniliśmy bibliote- karkę szkolną, naszą absolwentkę, która kocha książki. Ministerstwo mówi, że ona musi mieć kurs, a my mówimy, że nie poślemy jej na żaden kurs dla niereligijnych. W końcu ustąpili i zorganizowali wykłady tylko dla skromnych kobiet. - Więc gdzie jest ta granica? - próbuję się dopytać. - Ja radzę rodzicom: do ślubu nie pozwalać dziewczynie wychodzić na ze- wnątrz. A po ślubie niech mąż bierze odpowiedzialność, niech mąż decydu- je. Siedzisz przy stole, w który wiele łez ojcowskich wsiąkło przez te wszyst- kie lata istnienia szkoły. To łzy tych ojców, którzy nie dopilnowali swoich có- rek, którzy byli nieostrożni. Świat na zewnątrz jest agresywny, zły i tylko czyha na swoje ofiary. A nasze dziewczęta, jeśli przekroczą granicę, są zu- pełnie nieodporne na jego pokusy. - Czy Beit Jaakow zamierza wprowadzić naukę jidisz do swojego programu? - Nie uczymy jidisz jako przedmiotu obowiązkowego. Czasem w lecie orga- nizowany jest kurs dla chętnych. językiem codziennym jest u nas hebrajski. W banku. sklepie, szpitalu mówimy przecież po hebrajsku. W domach coraz więcej rodziców używa hebrajskiego, a nie jidisz. Radzę moim nauczycielkom i rodzicom uczennic, żeby w Sobotę starali się mówić w domu po żydowsku. Taka jest rzeczywistość. - To ironiczny znak nowych czasów, bo przecież dawniej, w diasporze, w dzień powszedni mówiono po żydowsku, a w święta używano hebrajskie- go - zauważam. Telawiwska szkoła rabina Szczeranskiego nie wykształci takiej kobiety, jaką była Rebeka z Tykocina. Rebeka urodziła się w końcu pierwszej połowy XVI stulecia w rodzinie rabina tykocińskiego. Uczona najpierw przez ojca, a po- tem przez prywatnych nauczycieli opanowała doskonale hebrajski, w którym czytała dzieła filozoficzne, a także studiowała nauki świeckie. Napisała roz- prawę Meneket Riwka w języku żydowskim tak, by książka mogła być czyta- na przez proste, nie znające hebrajskiego kobiety. MenekeG Riwka opowiada o obowiązkach kobiety w rodzinie i problemach wychowywania dzieci. Książ- ka tej wyjątkowej kobiety, o której rabin Szczeranski nigdy nie słyszał, uka- zała się po jej śmierci, w 1609 roku w Pradze czeskiej. Karlinianie podobnie jak chasydzi Belz, Wyżnic, Satmer, Klausenberg i in- ni mają swój własny system edukacyjny dla dziewcząt. Modelem wyjściowym dla wszystkich dworów chasydzkich pozostaje krakowska Beit Jaakow, któ- ra - wedle powszechnej oceny charediot - zachowuje najwyższy poziom na- uczania. Absolwentki Beit Jaakow posyłają tam swoje córki i opowiadają z dumą, że szkoła poziomem nie ustępuje szkołom świeckim, a właściwie to je przewyższa, bo uczy jidiszkeitg, którego nie ma w szkołach izraelskich. Dziewczynki mogą uczyć się angielskiego, mają geografię i przyrodę, a przede wszystkim poznają swoją tradycję i historię świata żydowskiego. A jeśli bardzo chcą, to zaledwie w dwóch szkołach Beit Jaakow w Izraelu mogą zdać egzaminy maturalne uznawane przez Ministerstwo Oświaty. Dina, kierowniczka Beit Bracha - szkoły dla dziewczynek sekty Karlin w je- rozolimskiej Geuli - zgadza się odpowiedzieć na moje pytania i pokazać szko- łę. Chłodne styczniowe dni sprowadziły tu grypę. W klasach, w których za- zwyczaj siedzi trzydzieści grzecznych i zawstydzonych dziewczynek, od kil- ku dni ławki świecą pustkami. Kilkanaście sześciolatek (to klasa najmłod- szych uczennic) wsłuchuje się w opowiadanie o Racheli, Lei i Jakubie. Na stole nauczycielki leżą Ceena uReena, fragmenty Tory i komentarze w jidisz. W klasie obok starsze dziewczynki uczą się arytmetyki. Tu wszystkie przed- mioty są wykładane po żydowsku. To podstawowa zasada szkół dla najbar- dziej ortodoksyjnych. Dla wielu rodzin Beit Jaakow z wykładowym hebraj- skim jest zbyt postępowa, to znaczy obca i niebezpieczna. W Beit Bracha za- ledwie kilka lat temu wprowadzono w starszych klasach przedmiot o nazwie laszon hakodesz, to znaczy hebrajski biblijny. Chasydki dworu Karlinian, po- dobnie jak wiele innych charediot, nie znają dobrze współczesnego hebraj- skiego. Ich pierwszym językiem jest jidisz - tak rozmawiają w domu, w szko- le, na ulicy, a hebrajski jest przede wszystkim "językiem świętym", językiem modlitwy i Soboty. Rozmawiają po hebrajsku czasem, kiedy zdarza się im ro- bić zakupy poza swoją dzielnicą lub kiedy przychodzi ktoś z zewnątrz, ktoś obcy, jak na przykład ciekawa szkoły Polka. Literacki hebrajski czy hebrajski mass mediów nie istnieją dla nich w ogóle. I jest to powód do dumy, bo świadczy o wierności starym nakazom i zwyczajom. Nikt w Mea Szearim czy Klausenberg lub Kolojzenberg w Transylwanii - węgierski Klusz lub Koloszwar, rumuński Kluj: dziś należy do Rumunii. Jidiszkeit - żydostwo. judaizm w rozumieniu grup religijnych. Geuli nie ma wątpliwości, że postęp. nowoczesność to pojęcia negatywne. Największą wartością jest życie według zasad przodków. Dina zaprasza na rozmowę do jednej z pustych klas. Tu nie ma pokoju nauczy- cielskiego - nauczycielki spędzają cały czas z dziećmi. Ona sama też nie ma gabinetu - pracuje przy jednym stole z sekretarką szkoły. Wymieniamy kilka wstępnych zdań. Ja odpowiadam na standardowe pytania: gdzie mieszkam. jak długo jestem w Kraju, dlaczego zajmuję się chasydami. I na pytanie - tym razem dyplomatycznie sformułowane: "Czy twoje nazwisko jest polskie" - czy jestem Żydówką? Dowiaduję się, że Dina przyjechała z Ameryki piętnaście lat temu, tam skończyła seminarium dla nauczycielek Beit Jaakow i ma troje dzie- ci. Drobna twarz Diny ginie w dużym turbanie szczelnie skrywającym króciut- kie włosy. W szkole obowiązuje zakaz noszenia peruki, wszystkie nauczycielki chodzą w suto upiętych chustach. Rozmawiamy o Beit Jaakow, egzaminach maturalnych, o poziomie nauczania w szkołach religijnych. - Nam niepotrzebne są wykształcone kobiety, my nie chcemy zmieniać nasze- go życia według zasad wymyślanych przez ludzi - stanowczo deklaruje Dina. -- Niech inni będą lekarzami, prawnikami, politykami. My mamy swoje zadania. Nasze dziewczęta muszą umieć szyć, gotować, znać swoje obowiązki żydow- skiej matki i żony, umieć prowadzić koszerną kuchnię, no i oczywiście znać ji- disz. W naszych domach żydowski jest pierwszym językiem! Dziewczynki zaczy- nają uczyć się hebrajskiego dopiero w czwartej klasie i to im w zupełności wy- starcza. Mamy też seminarium, w którym poza jidiszkeiG uczymy zawodów. Nasze kobiety są potem nauczycielkami, przedszkolankami, pracują jako sekre- tarki, bawią dzieci, są kucharkami, wiele zostaje krawcowymi. Takie są potrze- by naszej społeczności. A jeśli potrzebujemy lekarzy, wiemy, gdzie ich znaleźć. Pytam czy ich dziewczęta uczone są wszechobecnego w Izraelu angielskiego. - Około siedemdziesięciu lat temu rabini jerozolimscy rzucili klątwę na uczenie angielskiego w grupach, bo dziewczęta nasze łapały kilka słów i szły pracować u angielskich oficerów. A potem były z tego wielkie curesy - tłu- maczy Dina. Fakt, że rabini nie odwołali absurdalnego dziś zakazu i że szko- ły sumiennie się do niego stosują, świadczy o dwóch rzeczach: o obojętno- ści wobec programu nauczania w szkołach dla dziewcząt i o bezwzględnym poszanowaniu dla zasad formułowanych przez starszych społeczności. Py- tam Dinę, czy - jako kierowniczka szkoły - nie chciałaby wystąpić do sto- sownej rady z propozycją rozważenia zniesienia zakazu. - Dlaczego miałabym to robić?! Przecież to oczywiste, że skoro klątwa nie zo- stała odwołana, to znaczy, że istnieją po temu jakieś ważne przyczyny. A po- za tym, jeżeli ktoś bardzo chce się uczyć, to może brać indywidualne lekcje. W Beis Malka uczą angielskiego w dwójkach, bo grupa zaczyna się od trzech. Religijne szkoły średnie nazywane są po hebrajsku seminar w odróżnieniu od świeckich gimnazjów cichon. W rzeczywistości są to szkoły zawodowe. Curesy (Żyd.) - kłopoty. Rachel z dworu Slonim Kobiety ultraortodoksyjne nie tylko prowadzą dom, wychowują dzieci, naj- częściej pracują również zawodowo. Im bardziej ortodoksyjna rodzina, im bardziej uczony mąż, który spędza trzy czwarte dnia w kojlelu na nauce i modlitwie, tym większa potrzeba, by kobieta zarabiała na utrzymanie do- mu. Stypendia żydowskich uczelni religijnych są bardzo skromne. Przeciętne wynoszą między 900 a 1200 szekli miesięcznie, nie mogą. więc stanowić pod- stawy utrzymania rodziny. Dlatego też coraz więcej kobiet pracuje poza do- mem: jedne uczą w szkołach religijnych dla dziewcząt, pracują w przedszko- lach, inne są urzędniczkami w rozmaitych instytucjach religijnych prowadzo- nych przez mężczyzn. Te, które mają kilkoro dzieci w wieku przedszkolnym, próbują dorabiać pracą chałupniczą w domu - szyją znajomym, robią bukie- ty ze sztucznych kwiatów, wypiekają ciasta. na które w świecie świąt i ro- dzinnych uroczystości jest ciągłe zapotrzebowanie. Rachel jest bardziej uprzywilejowana niż inne. Żona dyrektora jesziwy (rosz jesziwa) Slonim nigdy nie musiała pracować. Zawsze zajmowała się tylko domem i dziećmi. I za takie dobre życie dziękuje Bogu każdego dnia. Rachel ma bardzo dobre pochodzenie (jichus) - jest wnuczką poprzedniego rebego Wyżnic Chaima Meira. Rodzina jej uciekła z Transylwanii w 1944 roku, Ra- chel miała wtedy pięć lat. Dziś jest stateczną matroną, ma czternaścioro dzieci - siedmiu synów i siedem córek. Wszystkie dzieci, chwalić imię, poże- nione w dynastii, jak mówi Rachel. - Bardzo byłam samotna, kiedy wyszłam za mąż. Choć miałam już dziewięt- naście lat, wszystko, co znałam, to moja rodzina i szkoła w Hajfe. Przyjecha- łam do zupełnie obcego miejsca, do innych ludzi. Miałam jedną ciotkę w Je- rozolimie, ale ona gdzieś daleko mieszkała i rzadko ją widywałam. Pamiętam, że było mi bardzo ciężko. Myślałam, żeby pracować, chciałam uczyć w szko- le, ale wtedy nie było tak dużo szkół i nie potrzebowali tylu nauczycielek. Więc siedziałam w domu i się smuciłam. Ale, chwalić imię, bardzo szybko urodziłam pierwszego syna i już było mi raźniej. Dziś dziękuję Panu, że nigdy Slonim (żyd.) - Słonim koło Pińska na Białorusi. nie pracowałam, że mogłam cały swój czas poświęcić dzieciom i domowi. Mam ogromną satysfakcję z mego życia. Mój typowy dzień? OnE wszystkie są typowe, chwalić imię. Przede wszyst- kim rano dzwonię do moich dzieci i dowiaduję się, czy wszystko w porządku z nimi, z wnukami. Dziesięcioro spośród moich dzieci ma już swoje rodziny, więc jest o kogo się martwić i troszczyć. Potem zajmuję się domem, który- jak widzisz - jest dosyć duży. Sprzątam, gotuję, piorę. Prawie każdego dnia kilku wnuków przychodzi coś zjeść u babci, dzieci moje zaglądają często na chwilę. Cały czas jest u mnie ruch. A przed Sobotą drzwi się nie zamykają. Tu, przy tym stole siedzą kobiety i dzieci, a przy tamtym w drugiej części po- koju - mężczyźni. Do piątkowej kolacji nigdy nie zasiada u nas mniej niż dwadzieścia pięć osób. Poza rodziną przychodzą też goście, studenci z jeszi- wy, którą prowadzi mój mąż, czasem ktoś przyjedzie z Bnei Brak albo z za- granicy. Chwalić imię, jest dla kogo pracować. Szabes zaczynam przygoto- wywać w czwartek. Robię porządki dokładniejsze niż każdego dnia i przede wszystkim gotuję w największych garnkach. Nigdy nie miałam żadnej pomo- cy, nie chciałam. Córki, te dwie niezamężne, często pomagają mi w sprząta- niu mieszkania przed Sobotą. W naszych domach przygotowania do Szabe- su są największą przyjemnością gospodyni, przykazaniem,.które wypełniamy z radością. Każdy Szabes uświęca cały tydzień. Im więcej i ciężej napracuję się przed Sobotą, tym większa satysfakcja, tym lepsze i jaśniejsze kolejne dni, i tak do następnej Soboty. Kobieta obowiązana jest dochowywać trzech przykazań: zapalania i błogosła- wienia świec w Sobotę, oczyszczenia w mykwie po menstruacji i dzielenia chały (symboliczne oddanie kapłanowi dziesiątej części nie upieczonej chały). Dawniej mówiono, że zaniedbanie trzeciego obowiązku grozi kobiecie śmier- cią przy porodzie. Zgodnie z tradycją, Rachel zapala świece szabasowe na 40 minut przed zachodem słońca, czyli przed Wejściem Soboty. W niektórych do- mach świece są zapalane na 20 minut przed Świętem. Przynajmniej dwie mu- szą być zapalone - jedna symbolizuje pamięć o Sobocie, druga - czczenie dnia świętego. Kobiety powtarzają za Rachel błogosławieństwo. Kontakty elektryczne zasłonięte, by nikt przez przypadek nie wykonał pracy i nie wyłą- czył światła, które będzie się świecić do Wyjścia Soboty. Olbrzymi garnek z wodą stoi na małym ogniu, by w każdej chwili można było się napić gorącej herbaty lub kawy. Posiłek przygotowywany od czwartku czeka na małych pal- nikach. Obowiązkowa gefilte fisz, sałatki z oberżyn, chumusu, tak zwana sa- łatka arabska: drobno pokrojone pomidory, ogórki i liście zielonej sałaty. Ry- bę popije się gorącym rosołem. A na Sobotę gotowy jest już czulent z kiszke. Dwa długie stoły nakryte białymi obrusami. Ciężkie srebrne świeczniki ideal- nie wypolerowane. Dawniej kobiety zamieniały w Sobotę swoje zwykłe baweł- niane sukienki na ciemne jedwabne lub satynowe i najchętniej zdobiły je per- łami. Głowę z krótko ostrzyżonymi włosami (w sekcie Slonim kobiety nie golą głów) w dzień powszedni okrywała zwykła chustka, w Sobotę zdobiła peruka. Dziś kobiety też są eleganckie, ale inaczej. Nie noszą już białych pereł i koron- kowych szali, a i chustki w tygodniu zastąpiły perukami. Tylko te najbardziej uważające, najskromniejsze, zamiast peruk noszą małe turbany. Za chwilę zacznie się Sobota. Wszyscy odświętnie ubrani, najmłodsze dziewczynki w suto marszczonych sukienkach, chłopcy i mężczyźni w pachnących, białych koszulach wszyscy (a nie tylko rebe) w czapach bobrowych, taki zwyczaj w dynastii Slonim. będą jeść, modlić się i rozmawiać do późnej nocy, męż- czyźni będą śpiewać zmirot i tańczyć, a kobiety pieśniom się przysłuchiwać nieskromnym byłoby śpiewanie w obecności obcych mężczyzn. Sobotnie roz- mowy najczęściej dotyczą Tory i opisanych w niej zdarzeń, ostatnich pogada- nek rebego, mówi się także o nadchodzących świętach lub innych ważnych wydarzeniach w grupie, jak śluby, narodziny czy bar micwa. Nigdy nie poru- sza się takich tematów, jak praca, polityka czy interesy. Soboty nie desakra- lizuje się byle tematem. Mężczyźni pójdą do synagogi, kobiety zostaną w do- mu i będą przygotowywać kolejny posiłek, i tylko młodsze żony pospieszą za swoimi mężczyznami otoczone wózkami i biegającymi wokół córkami. Spotka- nie przed synagogą należy do miłych wydarzeń towarzyskich i jest dobrą oka- zją do porozmawiania z dawno nie widzianą szkolną koleżanką. Po rozpoczęciu modłów do synagogi przybywają spóźnieni. Pospiesznie od- mawiają cały porządek, by dogonić pozostałych - tak powstaje obraz modlą- cych się różnymi słowami i w różnym tempie. Obraz całkowicie odmienny niż ten, do którego przywykł katolik w swoim domu modlitwy. Sztibel czy syna- goga wypełnione są kołyszącymi się czarno-białymi postaciami, ich zaśpie- waniami i pomrukiwaniami, czasem słychać wyraźniej i donośniej śpiewny głos kantora czy prowadzącego modlitwy. Na górze, w babińcu, szmery, szepty pomrukiwania modlących się kobiet. Nie ma już zogeren, kobiety, która dawniej prowadziła modlitwy. Dziś każda kobieta potrafi czytać hebraj- skie teksty. Wszyscy modlą się razem, a każdy z osobna przemawia do Bo- ga. Ruch i gwar w synagodze nie są rozumiane jako brak szacunku dla Pra- wa. Według Tory odmawianie modlitwy musi rozpocząć minjan, czyli dziesię- ciu dorosłych mężczyzn, a zakończyć powinno przynajmniej sześciu - to je- dyna reguła określająca zachowanie w szulu. Ceremonia hawdala żegna Sobotę. Przy zapalonej świecy odmawiane jest błogosławieństwo nad kielichami wina. Potem pije się wino i z balsaminki za- pachy piękne wywąchuje, by pocieszyć ducha przed odejściem Soboty. Nie- które chasydzkie grupy przedłużają ceremonię pożegnania Soboty - zwaną Zmirot (hebr.). zmires (żyd.) - pieśni biesiadne śpiewane w dni świąteczne. Hawdala (hebr. oddzielenie) - uroczyste zakończenie Soboty. oddzielające dzień święty od dnia powszed- niego. również odprowadzaniem królowej (melawe malka) - do późnej nocy. Rebe z Amszinow znany jest z tego obyczaju. Powiada on, że trudno zamienić sza- basową radość na powszedniość dnia codziennego. - Zawsze uważaliśmy, że goje są bardzo biedni, bo nie znają radości i świę- ta Soboty. To prawda, że oni też mają swój dzień, ale nie potrafią się nim tak cieszyć, jak my naszą Sobotą - powiedział mi kiedyś chasyd w Mea Szearim. Halacha precyzuje czynności zakazane w Sobotę. Na moją prośbę Rachel rozpoczyna długą wyliczankę: gotowanie, pieczenie, pranie, siekanie, robie- nie na drutach, szycie, haftowanie, rysowanie, malowanie, pisanie, łowienie ryb, polowanie, cięcie czegokolwiek prócz żywności, budowanie, naprawia- nie, praca w ogródku, noszenie lub pchanie jakiejkolwiek rzeczy na dystan- sie dłuższym niż dwa metry, jeżdżenie samochodem, pociągiem, autobusem, latanie samolotem, pływanie łódką, jazda na koniu, kupowanie, sprzedawa- nie, granie na instrumencie muzycznym, włączanie elektrycznego aparatu, robienie gimnastyki, dalekie spacery i tym podobne. I spiesznie dodaje: - Sobotnie ograniczenia nie są dla nas ciężarem. Przeciwnie, halacha wska- zuje nam, jak chwalić Pana, i ułatwia zwykłe świąteczne odpoczywanie. Skoro każda czynność, która jest pracą, nie może być wykonywana w Sobo- tę, by dnia świętego nie zbeszcześcić, chasydzi zakładają w swoich domach najróżniejsze ułatwiające im życie "szabasowe zabawki". Otwieranie lodów- ki, na przykład, może uruchomić jej motor, a uruchamianie motoru, podob- nie jak włączanie światła, jest przekroczeniem. Niektórzy otwierają więc lo- dówkę tylko wtedy, kiedy motor już działa, inni instalują szabasowy zegar automatyczny (szabes zeiger), który włącza motor niezależnie od otwierania drzwi lodówki. W domu zamożniejszych chasydów jest wiele takich szabaso- wych zegarów regulują one przede wszystkim zapalanie światła w różnych pomieszczeniach i działanie kuchenki elektrycznej. Winda szabasowa jest tak zaprogramowana, że nie trzeba jej uruchamiać, zatrzymuje się na każdym piętrze od piątku wieczora do sobotniego zmierzchu. Zasada windy szabaso- wej jest przestrzegana nie tylko w domach, gdzie mieszkają charedim, ale we wszystkich izraelskich instytucjach publicznych - pamiętam swoją prawie dwudziestominutową podróż na ósme piętro szpitala miejskiego. W Szabes mężczyzna poza terenem własnego domu nie może niczego nosić. Nawet chusteczki do nosa włożonej do kieszeni. Trzeba ją zawiązać wokół nadgarst- ka albo zatknąć za pasek. Klucze są również przywiązywane do paska i ra- zem z chusteczką stanowią część garderoby, a nie przedmiot, który trzeba nieść, wykonując przy tym pracę fizyczną. Skromność (cnijut) to słowo klucz do życia każdej żydowskiej kobiety religij- nej. Dotyczy ono wszelkich możliwych aspektów jej istnienia w świecie, ist- nienia obok mężczyzny. Cnijut warunkuje sposób ubierania, mowę, wy- kształcenie, wychowanie dzieci, prowadzenie domu, stosunek do męża i do innych mężczyzn, pracę poza domem słowem - wszystkie aspekty życia. Skromność jest największą cnotą kobiety religijnej. Różne są jednak stan- dardy skromnego zachowania, bo inaczej rozumiane i realizowane przez po- szczególne rodziny przynależące do różnych sekt. Generalne prawidła usta- lane przez rebego lub rabinów w oparciu o Prawo i zwyczaje dozwalają na pewien margines interpretacji. Jednakże kobieta z ogoloną głową okrytą chustką czy beretem w każdej sekcie będzie uważana za skromniejszą od tej, która głowę zakryje peruką. Rachel jest skromną kobietą. Zna swoje miejsce w rodzinie i społeczności, nie kwestionuje żadnej z obowiązujących ją zasad. Całe swoje życie była wzorową matką i żoną, nigdy nie chciała za- jąć się sobą. Powiada, że nie rozumie kobiet, które oddają się karierze za- wodowej. - Rzadko spotykam inne kobiety, bo rzadko wychodzę z domu. W drodze po zakupy mijam znajome, czasem na chwilę przystanę i zapytam o zdrowie, o swatanie (sziduch) córki i biegnę dalej. Czy mi brakuje przyjaciółek? Tak naprawdę? Nie. Ja ich nigdy nie miałam. W szkole były koleżanki, które bar- dziej lubiłam niż inne, ale z nimi też spotykałam się tylko na lekcjach. Cały wolny czas spędzałam w domu, ucząc się albo pomagając mamie przy ro- dzeństwie i kuchni. Pytasz mnie, czy słyszałam o kobietach studiujących To- rę. Kobiety mają prawo do nauki, ale Tory nie potrzebują studiować, po co?! To obowiązek mężczyzn. A kobiety-rebes? Nie, o takich nie słyszałam, nie myślę, że takie kiedyś żyły. To chyba jakieś gojskie wymysły! Dowiaduję się od Rachel, że istnieje Związek Kobiet Slonim, podobnie jak Związek Kobiet Gur. W przeciwieństwie do tego drugiego nie jest on specjal- nie aktywny. Kobiety spotykają się trzy-cztery razy w roku, by posłuchać ja- kiegoś wykładu o Sobocie albo o Erec Israel wygłoszonego przez nauczyciel- kę z seminarium Beit Jaakow, czasami rozmawiają o Torze. - Nie bardzo jest komu organizować takie spotkania, bo kobiety nasze bar- dzo zajęte - tłumaczy Rachel. - Większość w dzień pracuje, a popołudniami i wieczorami zajmuje się domem, na nic nie ma czasu. Kobiety Slonim muszą pracować, bo ich mężowie studiują w kojlelach przez wiele lat po ślubie, nie- którzy całe swoje życie poświęcają nauce Tory. Chasydzi Slonim znani są ze swojej głębokiej i rozległej wiedzy, z dbałości i troski o dusze swoich uczniów. Dlatego poszukiwani są jako prowadzący jesziwy, kojlele, jako na- uczyciele i instruktorzy w instytucjach religijnych innych grup chasydzkich. Niewielu chasydów Slonim pracuje poza domami studiów. Rachel jest przekonana, że szczerze wierzący nie powinien czuć żadnej po- trzeby analizowania, dyskutowania, nie mówiąc o kwestionowaniu dogma- tów wiary. Każde zastanowienie nad kwestią wiary rozumiane jest jako świa- dectwo zwątpienia, dowód na oddalenie od Boga. Jeżeli umysł nie potrafi czegoś pojąć, odwołać się należy do zaufania wobec boskich decyzji, boskie- go - dla śmiertelnika niepojętego - rozumienia. W Slonim najważniejsza jest dbałość o duszę, zewnętrzność się nie liczy. Szabes, modlitwa, micwot, na- uka w jesziwach. skromność kobiety to podstawy ideologii dworu. W Slonim nie przywiązuje się tak wielkiej wagi do rytuałów w synagodze czy porządku modlitwy, jak na przykład w Wyżnic, gdzie chasydzi mają swój własny mo- dlitewnik ułożony rzekomo na dworze Magida z międzyrzecza. - U nas liczy się treść, a nie dekoracja - mówi z wyższością Rachel. Chasydzi Slonim ubierają się podobnie jak wszyscy inni. W dzień powszedni noszą czarny długi chałat, czarny filcowy kapelusz, czyli fedorę, białe skar- pety (zoken) i czarne buty skórzane (szichen). W Szabes - strój odświętny: sztreimel albo wyczyszczony welurowy kapelusz i czarną, jedwabną lub sa- tynową bekicze, czyli kapote, albo kaftan. Jednak chasydów Slonim można poznać na ulicy, jak twierdzi Rachel. Wyróżnia ich sposób, w jaki przesuwa- ją się po chodniku. Postać lekko pochylona do przodu - tak, by spuszczone oczy łatwiej broniły się przed pokusą spojrzenia, długie i szybkie kroki przy- pominające pośpiech umykającego, ręka przytrzymująca kapelusz, z którego dostojeństwem tempo nóg się nie godzi. Jeśli kąt oka zarejestruje nadcho- dzącą kobietę, druga ręka natychmiast przesłoni i jeszcze bardziej ograniczy pole widzenia. W 1981 roku zmarł alte rebe dynastii, reb Awraham Weinberg. Stała się wówczas w grupie Slonim rzecz bardzo nieprzyjemna, o której do dziś cha- sydzi mówią ze smutkiem w głosie. Prowadzenie dynastii, rzekomo zgodnie z wolą rebego, przejął jego zięć, ojciec męża Rachel, reb Szalom Noach Be- rezowski. W sekcie pojawiła się jednak duża grupa przeciwników następcy V rebego. Skupili się oni wokół jednego z jego uczniów, który nosi to samo co alte rebe nazwisko i imię, Awraham Weinberg. W konsekwencji wyodrębniły się dwie, od tamtej pory wrogie sobie grupy: Slonim Weise i Slonim Szwar- ce. Ta pierwsza prowadzona jest przez reb Berezowskiego i ma więcej zwo- lenników w Jerozolimie, chasydzi Slonim Szwarce żyją przy swoim rebe w Bnei Brak. - Zawsze w takich sytuacjach jest problem z nazwą i donacjami, które na- pływają dla grupy z zagranicy. Mimo wszystko obyło się bez sądu, nie tak jak u Karlinian - z wyraźną ulgą mówi chasyd ze Slonim Weise. Slonim Weise nie jest nastawiona na przyjmowanie powracających do wiary, nie ma dla nich pieniędzy ani osobnych instytucji. Dziewczynki uczą się w he- brajskim Beit Jaakow, a dla chłopców jest cheder Slonim. W jesziwie większość wykładów prowadzona jest w jidisz, choć na korytarzu wszyscy mówią po he- brajsku. Do mykwy chasydzi chodzą cztery razy w tygodniu: w poniedziałek, wtorek, środę i czwartek, dni, kiedy w szulu czyta się Torę. Slonim ma trady- cję dwóch tiszów. W piątkowy wieczór (lejl szabat) i w sobotnie popołudnie (seuda szliszit) każdego tygodnia rebe biesiaduje w szulu ze swoimi chasyda- mi. W seuda sniszit rebe mówi Torę w jidisz, jak każdy rebe tymczasem. - Rebe Slonim - opowiada Rachel - jest niezwykłym człowiekiem. Bardzo otwarty wobec swoich chasydów, blisko nich żyje. Pisze książki o tym, jak stawać się lepszym Żydem i lepszym chasydem. Kobiet nie przyjmuje, ale to nie ma dla nas znaczenia. Prosimy mężów, by szli do rebego, jeśli dręczy nas problem, którego oni nie potrafią rozwiązać. Kiedy pytam Rachel, jakie zmiany zauważa w chasydyzmie, jakie różnice wi- dzi między obyczajowością, ideologią chasydów w przeszłości a teraźniejszo- ści, słyszę sakramentalne: - Ja sama niewiele mogę powiedzieć, bo ja się tak na tych sprawach nie znam. ale mąż mój mówi, że dzisiaj zapomina się trochę o życiu wewnętrz- nym. że więcej wagi przywiązuje się do budowania różnych instytucji i orga- nizacji chasydów, zakładania gazet, wydawnictw niż do skupionej modlitwy i wysiłku doskonalenia własnej duszy. Każdy powinien więcej pracować ku czci Boga. Zupa gotowana w małym rondelku jest zawsze smaczniejsza od zupy z wielkiego garnca, bo w dużej ilości wody smak łatwiej się gubi. Rajzel, chasydka trochę z dynastii Bobow, a trochę z Zanc - Mój ojciec jest chasydem Bobow. Jest potomkiem w szóstym pokoleniu Szlojmele Chrzanowera, przyjaciela i ucznia Jasnowidzącego z Lublina. Uro- dził się w bardzo biednej rodzinie w Chrzanowie i nie chce tamtego miejsca w ogóle pamiętać. Jak czasem opowiada o głodzie, jaki ich nękał, o antyse- mityzmie Polaków i o wszystkich żydowskich nieszczęściach, to go bardzo dobrze rozumiem. Muszę ci powiedzieć, że trochę mi się ta jego niechęć do Polski i Polaków udzieliła. Zresztą to nie tylko jego doświadczenie. W Boro Park mieszkało wielu chasydów, którzy źle Polskę pamiętali, i ja w takiej at- mosferze się wychowywałam. Matka pochodzi ze słowackich Koszyc, z cha- sydzkiej rodziny rebego z Żydaczowa. Nigdy od niej nie słyszałam takich okropnych historii, jakie ojciec opowiadał. Oni poznali się w Niemczech w obozie dipisów i w 1949 roku przyjechali razem do Ameryki. Ta wojna wiele złego zrobiła. Pamiętam, że dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych oj- ciec przestał stawać przed lustrem z brzytwą w ręku. Chyba nie mógłby przeżyć z brodą i pejsami?! Jak myślisz? Rajzel jest Amerykanką. Przyjechała do Erec Israel już po ślubie, kilkanaście lat temu. Jest inna niż izraelskie charediot i podobna do amerykańskich. Le- piej wykształcona w przedmiotach świeckich(!) i mniej tolerancyjna wobec obcych, mniej ich ciekawa, bo przekonana, że świetnie zna nieżydowski świat Ameryki. Mniej izraelska, to znaczy bardziej obojętna na język hebraj- ski, nie znająca ani skrawka izraelskiej kultury świeckiej i bardziej radykalna w swoich politycznych przekonaniach, to znaczy bardziej prawicowa i anty- arabska. Bardziej galutowa, czyli mająca większy sentyment do przeszłości Żydów europejskich i jakąś znajomość tego tematu, często opartą na stereo- typie. A także bliższa jidiszkeit, bo płynnie posługuje się żydowskim, choć mocno go zdobi akcentem amerykańskim. Bardziej otwarta i świadoma war- tości wiedzy świeckiej niż przeciętne sabry. Wieczorami uczy się podstaw psychologii, bo uważa, że ułatwia jej to wychowanie siedmiorga (tymczasem) Dynastia Bobow wywodzi się z Bobowej koło Nowego Sącza. Boro Park - dzielnica Nowego Jorku, w której mieszkają chasydzi różnych sekt. Dipisi (DP. displaced persons. ang.) - osoby przemieszczone. Po ll wojnie tworzono obozy DP dla bez- domnych żydowskich ocaleńców. dzieci. A poza tym, kto wie, może mogłaby w przyszłości skończyć jakiś kurs prowadzony przez amerykańską powracającą do wiary i prowadzić prywat- ne terapie? - Wolałabym wyjść za mąż za chasyda z dynastii Bobow, ale kiedy rodzice szukali dla mnie kandydata na męża, miałam już dziewiętnaście lat, a mię- dzy Bobowianami nie było takiego chłopca, jakiego chcieliśmy. Tate nama- wiał mnie, żebym spotkała się z jednym i nawet drugim chłopcem, ale ja nie byłam gotowa na żadnego, którego swat (szadchan) proponował. On już li- czył te parę groszy, a ja cały czas uparcie mówiłam - nie! Tate wyszukiwał nowych kandydatów, a ja go uspokajałam. Przecież nie miałam jeszcze dwu- dziestu pięciu lat! W końcu któregoś wtorkowego wieczoru zgodziłam się spotkać chasyda Zanc i mimo że był dokładnie inny niż ten, którego sobie wymyśliłam, spodobał mi się od pierwszej chwili. Miałam pewność, że za nie- go chcę wyjść za mąż. Był różny od moich braci, jedynych mężczyzn, jakich znałam. Prawie nie mówił po angielsku, nosił długie, opuszczone pejsy (moi bracia, chasydzi Bobow, zakręcają pejsy wokół ucha), nie miał żadnej wiedzy na tematy niereligijne, nic a nic nie obchodził go świat. Był taki trochę mniej cywilizowany niż my. No i co z tego? Poczułam taką z nim bliskość. że ani przez chwilę się nie wahałam. Ale on spanikował, gdy mnie zobaczył i usły- szał. Byłam dla niego zbyt nowoczesna, zbyt dużo wiedziałam o rzeczach z nie naszego świata. Kiedy jednak zaczęliśmy mówić po żydowsku, zasko- czyłam go bardzo. Bo ja mówię tak płynnie, jak Motke! Wtedy oboje poczuli- śmy, że jesteśmy sobie bliscy. W rodzinach ortodoksyjnych termin zaślubin uzależniony jest od okresu czy- stości panny młodej. Najczęściej ustala się datę przypadającą na dwunasty dzień od pierwszego dnia menstruacji. W Sobotę poprzedzającą dzień zaślu- bin w synagodze odbywa się specjalna uroczystość. Przyszły pan młody zo- staje wezwany do Tory, by wysłuchać jej fragmentu. Kiedy mężczyźni zaczy- nają śpiewać, kobiety okazują swoją radość, wrzucając do sali męskiej orze- chy, bo ten owoc jest symbolem płodności, i cukierki, które mają wyrażać ży- czenie "słodkiego" życia celują oczywiście w przyszłego pana młodego. Mło- dzieńcy zgromadzeni w synagodze spiesznie wyłapują i zbierają z posadzki dary kobiet na znak szybkiego i dobrego ożenku. Zwyczaj ten przypomina rzucanie wianka przez chrześcijańską pannę młodą w tłum weselnych dru- hen gotowych wiekiem do zamążpójścia. Dzień przed ceremonią zaślubin jest dniem pokutnym dla obojga młodych. Spędzają go w swych domach odmawiając modlitwy, poszcząc i rozmyślając nad swym życiem. Dziewczęta otoczone krewnymi kobietami popłakują wraz z nimi wyrażając w modlitwie wiarę, że ten nieznany związek okaże się naj- Zanc, czasem Canc. Sanc lub Sonc (żyd.) - Sącz. lepszym i najszczęśliwszym. W wieczór zaślubin pan młody, po raz pierwszy ubrany w sztreime i kaftan, zasiada u szczytu stołu w towarzystwie najdo- stojniejszych mężczyzn dworu. Wokół nich tańczą i śpiewają chasydzi pro- wadzeni przez wodzireja (badchan). Panna młoda razem z kobietami znaj- duje się w innym pomieszczeniu. Siedzi w zdobnym fotelu przypominającym tron, głowę ma spuszczoną i twarz zasłoniętą szalem, który zarzucił jej pan młody na początku ceremonii. Tuż obok stoją matka, babka, ciotki, podob- nie jak panna młoda zasmucone i pochlipujące. Koło nich młode dziewczęta i kobiety tańczą w takt melodii wygrywanych przez wynajętych klezmerów. Biała suknia panny młodej i biały kitel narzeczonego symbolizują rozpamię- tywanie grzechów w Sądny Dzień (Jom Kipur). Baldachim, czyli chupa, pod którym odbywa się główna część ceremonii, roz- pościerany jest pod gwiaździstym niebem - ile gwiazd na niebie, tyle dzieci młodej parze! Pan młody otoczony dostojnymi mężczyznami i panna młoda, z twarzą zasłoniętą chustą, w asyście krewnych kobiet prowadzeni są pod chupę. Pobłogosławieni, wysłuchują tekstu kontraktu ślubnego (ktuba), ktoś tłucze szkło, by przerwać radość przypomnieniem o zburzeniu Jerozolimy, czcigodni rabini przemawiają i wreszcie, po recytacji Siedmiu Błogosła- wieństw, panna młoda na znak zakończenia ceremonii odsłania swoją twarz. Młodzi odchodzą do odosobnionego pomieszczenia przyjmując po drodze gra- tulacje i życzenia. Ceremonia, zwana "bycie w samotności" (jichud), jest for- malnie wymagana i oznacza ostateczne pojęcie panny za żonę. W sali wesel- nej rozpoczyna się przyjęcie dla gości. Po mniej więcej godzinie intymności panna młoda rozstaje się z wybranym, który wraca do męskiej sali. Ona zaś znika na chwilę, by starsze kobiety ogoliły jej głowę lub ścięły włosy i założy- ły pierwszą perukę, symbol skromnej żydowskiej żony. Po uczcie weselnej bę- dą tańce. Taniec micwa, w którym kolejno wywoływani mężczyźni zatańczą z panną młodą trzymając przeciwległe rogi chusteczki, a ostatnim tancerzem będzie pan młody, który chusteczkę odrzuci i tańczyć będzie trzymając żonę przez chwilę za rękę, zakończy przyjęcie weselne. Po nocy poślubnej należy zaniechać kontaktu fizycznego przez jedenaście dni, po czym kobieta oczysz- cza się w mykwie. Mężczyzna powinien zanurzyć się w mykwie po każdym stosunku - tak odczytują Prawo niektórzy ortodoksi. (Najpobożniejsi spieszą do mykwy każdego ranka przed modlitwą w szulu). Posag panny jest propor- cjonalny do wykształcenia przyszłego męża. Najlepsi studenci jesziwy mają w kontrakcie ślubnym gwarantowaną pewną liczbę lat, którą będą mogli po- święcić swoim studiom, pozostając na utrzymaniu teściów. - Po ślubie musieliśmy się zgodzić na jakieś kompromisy. Ja powiedziałam: dobrze, będę chodziła kilka kroków za Motke na ulicy, ale zażądałam dla sie- Kiedy Rebece pokazano modlącego się na polu Izaaka i powiedziano jej: "On będzie twoim mężem", ko- bieta zarzuciła sobie szal na twarz na znak skromności. We wszystkich chasydzkich sektach oprócz Bobowej rytuału tego dokonuje nie panna, a pan młody. Rajzel brała ślub według obrzędów dynastii Zanc. bie codziennej gazety i radia. Musiałam obiecać, że będę słuchać tylko wiado- mości, tylko w kuchni i tylko wtedy, kiedy nie ma dzieci w domu, a na stałe radio będzie schowane w szufladzie. Czasami pozwalam sobie na talk-show Boba Granta. Znasz go, prawda? On jest cudowny! Musiałam też wytargować zgodę na czytanie książek. Nigdy nie czytałam śmieci, lubiłam Alistaira Mac- Leana, dreszczowce, ale dziś i tak już prawie nie mam czasu na powieści. Rzeczywiście, niewiele czasu pozostaje kobietom zamężnym na taką przyjem- ność jak czytanie. Wieczorami, jeśli nie biorą udziału w kółkach dokształcają- cych, czy nie świętują bar micwy lub brit mila, najczęściej są tak bardzo zmę- czone, że przy książce zasypiają. Najchętniej, powiadają, biorą do ręki teksty religijne o etyce żydowskiej, przypowieści o mędrcach i cadykach, książki, któ- re pogłębiają ich wiarę (emuna). Bardzo rzadko się zdarza, by charedia czyta- ła lub choćby z tytułu znała klasyków literatury światowej. Literatura świecka nie jest dla nich interesująca, opowiada o obcym, trochę przerażającym, a na pewno nie szanowanym świecie. Trudno sobie wyobrazić, że młodzieniec czy nastolatka sięgną po, powiedzmy, Tomasza Manna, ale jeżeli tak się stanie, bę- dzie to albo zdarzenie jednorazowe, przypadkowe, albo zapowiedź nadchodzą- cego niebezpieczeństwa - poszukiwania drogi do obcego świata. - Czy czytałaś kiedyś żydowską literaturę niereligijną? - pytam Rajzel. - Nie, nigdy. Nie wolno nam było tych książek brać do ręki. Mówiono nam, że ta literatura wyśmiewa wszystko, co dla nas najdroższe. Wiele lat temu bardzo chciałam zobaczyć "Skrzypka na dachu" i mama mi nie pozwoliła. Powiedziała, że ten film trywializuje naszą przeszłość. Widziałam go niedaw- no, piosenki są naprawdę piękne, ale film jest głupi, po prostu głupi, i tak sa- mo nieprawdziwy jak wszystkie filmy hollywoodzkie. Ostatnio czytałam książkę Jest szansa o dziewczynie chorej na leukemięg, która pokonała cho- robę dzięki swojej głębokiej wierze. To prawdziwa historia, ta dziewczyna mieszka w Beit Vagang i naprawdę wyzdrowiała. Czytam też kolumny dla ko- biet w "HaModija" i "HaMiszpacha wehaSzawua". Dawniej wiele czytałam po angielsku, żydowsku i hebrajsku, ale tylko koszerne historie: o cadykach, wierze, dużo książek przeczytałam o Holocauście. Mąż Rajzel prowadzi pośrednictwo handlu nieruchomościami. - nigdy nie chciałam wyjść za mąż za biznesmena. Marzyłam o znawcy To- ry, ale muszę być praktyczna, moje dzieci nie mogą cierpieć niedostatku. Po kilku latach wspólnego małżeństwa oboje doszliśmy do wniosku, że trzeba zmienić nasze życie, że tak dłużej nie można. Motke coraz mniej czasu po- święcał na studiowanie, interesy absorbowały go ponad miaręg. Pomyśleliśmy - a może Izrael? Na tyle daleko, że można uwolnić się od biznesu, który ktoś Brit mila (hebr.) - przymierze obrzezania, czyli tradycja usuwania napletka ośmiodniowemu chłopcu lub dorosłemu prozelicie. która nawiązuje do Bożego przymierza z Abrahamem. Beit Vagan - jerozolimska dzielnica charedim. 8 "HaModija', "HaMiszpacha wehaSzawua' - tygodniki izraelskie dla czytelnika ortodoksyjnego. dla nas poprowadzi, i o wiele bliżej tego sposobu życia, na którym nam zale- ży. No i dwanaście lat temu przyjechaliśmy, dzięki Bogu, do Jerozolimy. I tu nasze życie wreszcie wygląda normalnie, tak jak imię tego chce. Każdego dnia Motke wstaje o 7.00, budzi dzieci i spieszy do mykwy, o 8.00 wychodzi razem z dziećmi i idzie do szulu na poranną modlitwę. O 9.30 idzie do kojle- lu, do domu przychodzi na lunch o 14.00, czasem mi trochę pomaga, czasem odpoczywa. Od 17.00 do 19.00 studiuje ze swoim siostrzeńcem w jesziwie, o 19.15 idzie na wieczorną modlitwę. Wraca do domu około 21.00 i uczy się z najstarszym synem, chyba że musi iść na bar micwę, ślub czy inne uroczy- stości. I jestem bardzo zadowolona, bo mam w domu uczonego w Torze, któ- ry umiał być na tyle praktyczny, że zorganizował interes w Ameryce i pienią- dze regularnie wpływają na nasze konto. Siedzimy z Rajzel w jej dużym, słonecznym salonie: jasne regały pełne tomów ze złoconymi grzbietami, długie, prostokątne szabasowe stoły, miękkie kana- py i szerokie fotele. A na ścianach wycinanki i malunki kolorowych kwiatów. Mieszkania tak zwanych amerykańskich rodzin są zazwyczaj bogatsze i bar- dziej zadbane niż te należące do chasydów izraelskich. Trochę dziwnie roz- mawia się w tym nowoczesnym wnętrzu o intymnych szczegółach zupełnie nienowoczesnego życia. Właśnie analizujemy sprawę peruk (szeitel). Rajzel ma głowę szczelnie przykrytą dość dekoracyjnie upiętą kolorową chustką. Tak jak wszystkie chasydzkie mężatki, na dowód skromności ma krótko ob- cięte włosy. W domu nosi chusty i chustki, a kiedy wychodzi po zakupy czy na kursy wieczorowe, zakłada jedną z kilku swoich peruk. Ma ich wiele, bo sąsiadka Rajzel jest perukarką (szeitl macher) i ciągle podrzuca jej nowe fry- zury za pół ceny. Trzeba wiedzieć, że peruki mają swój styl, który zależy od inwencji i umiejętności perukarki. Niektóre łatwo pomylić z naturalną fryzu- rą, a inne są jeszcze piękniejsze niż prawdziwe włosy. Peruki kosztują w Izraelu od 250 do 5000 szekli. Te najskromniejsze, noszone przez kobiety niezamożne, wykonane są z tanich materiałów syntetycznych, "włosy" są proste, krótkie i brzydkie, matowe i sztywne. często przykryte chustką lub beretem: Najczęściej spotykane peruki są zrobione z mieszanki syntetyczne- go i naturalnego włosa, lekko ufryzowane, końcówki włosów nieznacznie podkręcone, czasem grzywka lekko ułożona, kolor peruki odpowiada natural- nemu kolorowi włosów, a ona sama nigdy nie sięga ramion. Najmniej skrom- ne, strojne, czasem ekstrawaganckie, przez niektóre kobiety uważane za wręcz wyzywające, są peruki z długimi, sięgającymi ramion włosami, modnie zaczesanymi, czasami nawet przetykane kolorowymi ozdobami. Takie wymyślne peruki są oczywiście najdroższe, a noszą je kobiety młode, zamoż- ne i trochę nie dbające o to, co powiedzą znajome mamy i sąsiadki. Najbardziej ortodoksyjne Żydówki z Satmer i Toldot Aharon z niesmakiem patrzą na "wyfryzowane" damy z Wyżnic czy Gur. Te pierwsze golą głowy do ostatniego włosa i przykrywają je ciasno związanymi, ciemnymi chustkami. W jaki sposób kobieta przykrywa głowę, jest zależne przede wszystkim od męża i jego (a raczej jego rebego) rozumienia Prawa. Są tacy, którzy twier- dzą, że halacha zabrania noszenia peruki, a autorstwo tego wynalazku przy- pisują "sprytnym Poleczkom", które przez lata zmusiły rabinów do ustępstw. Tradycja golenia głów pochodzi z węgier sprzed stu pięćdziesięciu lat. Cha- tam haSofer zauważył, że kobiety coraz częściej ulegają wpływowi Haskali i odsłaniają włosy. Wprowadził więc zasadę golenia włosów, by zmusić je do noszenia nakrycia głowy. Rajzel nosi perukę, a pod nią kawałek materiału, bo powiedziane jest, nie po- trafi sobie przypomnieć gdzie, że głowę trzeba nakrywać dwa razy. Dlatego mężczyźni noszą kipę i kapelusz. - Matka moja goliła głowę, pochodziła z "ultraultrachasydzkiego" domu- mówi. - Ja sama przez lata postępowałam jak ona, ale od kilku miesięcy nie robię tego. Nie wiem dlaczego, jakoś tak dziwnie miło mi patrzeć w lustrze na takiego posiekanego jeżyka, ale pewnie któregoś ranka znowu chwycę za maszynkę i usunę kolejny powód zainteresowania sobą. Pamiętam, że kiedyś próbowałam zapuścić włosy, ale były tak bardzo brzydkie - bezbarwne i sła- be, a pod chustką czy beretem głowa swędziła okropnie. Więc tak jest naj- wygodniej. Czasami się niepokoję, bo im starsza jestem, tym ładniej chciała- bym wyglądać, a przecież żadna kobieta po czterdziestce nie wygląda este- tycznie z ogoloną głową. Inaczej, kiedy ma dwadzieścia lat. W domu zawsze noszę chustkę. Perukę zakładam tylko wtedy, kiedy wychodzę, a dzisiaj za- łożyłam ją dla ciebie. Nigdy nie miałam peruki z naturalnych włosów, moje syntetyczne włosy też dobrze wyglądają, prawda? Nie mam potrzeby, by za- krywać głowę dwoma tysiącami dolarów. Rajzel, podobnie jak wiele innych gospodyń chasydzkich, ma pomoc domową. Nina, młoda dziewczyna z Rumunii, nie-Żydówka, przychodzi raz w tygodniu. Sprząta, zmywa, nauczyła się nawet prasować jedwabne chałaty Motke. Ry- gorystycznie przestrzega podziału naczyń na te do potraw mięsnych i te do potraw mlecznych. Rajzel ma dużą, przestrzenną, białą kuchnię, która wyglą- da tak, jakby były w niej dwie bliźniacze kuchnie: dwa komplety identycznych szafek i półek, dwie płyty elektryczne, dwa zlewy. Nina robi wszystko poza za- kupami i gotowaniem. Nie wolno jej też podgrzewać jedzenia, bo halacha za- kazuje spożywania posiłku przygotowanego przez nie-Żyda. Zakupy to domena każdej pani ortodoksyjnego domu. Tylko ona potrafi się wyznać na pieczątkach i stemplach koszerności stawianych przez najróżniej- sze sądy religijne. Bo w dzisiejszym zbiurokratyzowanym świecie każdy ko- szerny produkt żywnościowy opatrzony jest stemplem stosownego rabinatu. Dawniej koszerne było mięso, bo znawca uboju (szochet) zabijał zwierzę w sposób zgodny z Prawem i zwyczajem (ubój chasydzki - w przeciwień- stwie do tradycyjnego - dokonywany był nożem dwustronnie ostrym). a go- spodyni koszerowała mięso w wodzie z solą. Dziś koszerne są ogórki mało- solne i kukurydza w puszce. Rabini sprzedają dowód koszerności (hechszer) na każdy możliwy produkt. Społeczność jerozolimska ma swój własny system zaświadczania o koszerności nadzorowany przez jerozolimskie sądy rabinac- kie. Dla wielu ortodoksów zaświadczenie głównego rabinatu izraelskiego jest niewystarczające, a produkt nie dość koszerny, jeśli nie otrzymał stempla są- du jerozolimskiego. (Owe stemple koszerności są bardzo skutecznym środ- kiem prowadzenia polityki finansowej w poszczególnych sektach). Różnie ro- zumiana jest koszerność w aszkenazyjskiej i sefardyjskiej tradycji halachicz- nej. Żaden aszkenazyjczyk nie tknie mięsa koszerowanego przez sefardyjczy- ka normy sefardyjskie są inne, choć oparte na tej samej prawnej spuściźnie judaizmu. W czasie Pesach sefardyjczycy jedzą ryż i fasolę i ta tradycja po- zostaje w zgodzie z XV-wiecznym Szulchan Aruch rabiego Josefa Karo. Jed- nak prawa rabiego Karo w wielu szczegółach zostały zrewidowane komenta- rzami rabiego Mosze Isserlesa opublikowanymi w Polsce w XVII wieku. I ta właśnie interpretacja obowiązuje dziś aszkenazyjczyków. Trudno jest z kobietami ortodoksyjnymi rozmawiać o ich religijności. Pytane o wiarę, najczęściej odpowiadają, że jest ona sposobem życia, czy może ra- czej ich sposób życia jest wypełnianiem nakazów wiary. Nie zastanawiają się nad dogmatami, nie kwestionują, nie zadają pytań: swoje życie w wierze przyjmują w sposób najbardziej naturalny, oczywisty i prosty. Mężczyźni znają Torę, oni potrafią powiedzieć, co znaczy prawo szaCnes, dlaczego rę- ce trzeba myć przed każdym posiłkiem, dlaczego nie wolno podziękować zwracając sąsiadce dług, czemu świeczki chanukowe pali się przy drzwiach, a nie przy oknie, i tak dalej, i tak dalej. I nikt nie waży się kwestionować żad- nej z zasad. Prawo jest święte, Prawo pochodzi od Boga. Istniejące różnice między sektami chasydzkimi dotyczą jedynie formy wyrażania wiary, obycza- ju sekty wprowadzonego przez tego czy innego cadyka. Rajzel wychowana w tradycji Bobow czasem ze zdziwieniem patrzy na zwyczaje Motke pocho- dzące od rebes Zanc-Klausenberg. - Jest wielu ludzi, Żydów, którzy wierzą w Boga, jednego Boga, ale nie prze- strzegają Tory i nakazów - mówi Rajzel. - Oni właściwie nie są Żydami, ich ży- cie i wiara są gojskie. Tora jest naszą filozofią życia, więc jeżeli Żyd jej nie wy- znaje, przestaje być jednym z nas. Od lat spieram się z Motke o różne zasady dotyczące mojej i jego religijności. Mnie uczono, że religijność to wnętrze, śro- dek, dusza, że tam jest początek wszystkiego. Kiedy mój ojciec czy moi bracia modlą się, widzisz skupionych mężczyzn pochylonych nad książką. Kiedy Mot- Prawo szatnes sformułowane w Szulchan Aruch (298-303) odnosi się do biblijnego zapisu w Księdze Po- wtórzonego Prawa (22,11 ). Zabrania ono wykonywania odzieży z mieszanki lnu i wełny. Choć nie istnie- je żadne przyjęte uzasadnienie dla tego zakazu. ultraortodoksi przestrzegają zapisu od wielu wieków. W specjalnych laboratoriach izraelskich przy użyciu chemikaliów i mikroskopu sprawdzana jest staran- nie czystość tkaniny wprowadzanej na rynek noszenie szatnes jest takim samym przekroczeniem jak spo- żywanie trefnego jedzenia. ke się modli, myślisz, że on tańczy i śpiewa. Nigdy mi się to nie podobało, nie wierzę, że oni wszyscy są w tym uczciwi. Po ślubie często chodziłam do szulu z matką i siostrami Motke, siedziałam koło nich i tak naprawdę paliłam się ze wstydu, kiedy one się modliły. Najmłodsza siostra męża takie piruety wykręca- ła, jakby ją brzuch bolał. Tak, tak, ja jestem nietolerancyjna. W takim domu wy- rosłam. Moi rodzice zawsze wiedzieli, jak jest najlepiej i najuczciwiej, i telo mnie nauczyli - ja mam na każdy temat swoje zdanie i rzadko kiedy się wa- ham. Nie modlę się codziennie, nie mam czasu, by skupić się należycie, kiedy dzieci są w domu. Najczęściej w piątek odmawiam psalmy. Ale ja cały czas prowadzę swoje nie kończące się rozmowy z Panem Bogiem. Kiedy gotuję i kie- dy dzieci jedzą, nawet gdy idę do domu z zakupami. I te modlitwy najbardziej lubię. Jeśli mnie coś niepokoi, nie wiem, jak postąpić, zadaję Jemu pytanie i je- stem pewna, że prędzej czy później dostanę najlepszą odpowiedź. Często wydaje mi się, że mężczyźni mniej niż kobiety rozumieją sens, istotę rzeczy - mówi Rajzel. - Może są bardziej powierzchowni'? Przeszkadzają mi niektóre sprawy w organizacji naszej społeczności. Nie rozumiem i ciągle się pieklę, jeżeli mykwa jest w tym samym budynku co szul. Z jednej strony bar- dzo przestrzegamy zasad skromności, a tu narażamy kobiety na takie za- wstydzenie. Dlaczego modlący się mężczyźni, czasem znajomi mojego męża, mają widzieć, kiedy idę do mykwy?! Słyszałam, że w Europie budowano my- kwy obok szulu głównie dlatego, żeby kobiety mniej się bały jakichś antyse- mickich historii, żeby się czuły bezpieczniej z mężczyznami za ścianą. Ale u nas to już niepotrzebne. Przez lata nie mogłam doprowadzić do zbudowa- nia nowej mykwy, bo używałam argumentu o naszym dyskomforcie. W koń- cu przekonałam kilku chasydów, że mykwa przy szulu jest stara, zaniedba- na, że należy nam się nowe i czyste miejsce, a kandelabrów w holu nie po- trzebujemy. Przecież, według halachy, mykwa jest ważniejsza niż szul! Każ- da żydowska społeczność zaczyna organizować swoje życie od budowy my- kwy, dopiero potem powstaje miejsce modlitwy. No i po wielu moich stara- niach zbudowano nam nową mykwę. I jeszcze zadaję tradycyjne pytanie: - Czy chciałabyś przyjechać do Polski? I słyszę tradycyjną odpowiedź. - Do Polski?! Nie, po co? Chciałabym kiedyś odwiedzić groby słynnych cady- ków na cmentarzach żydowskich. Do Chrzanowa, do Zanc pojechać, tam jest piękny ohelgo Halberstamów, i do Leżajska... - A do Bobowej? Nie jesteś ciekawa, jak dziś wygląda Bobowa, czy coś zo- stało? - Nie! Słyszałam kiedyś od ojca, że jeden Żyd uchował się u proboszcza bo- bowieckiego. Jeden przeżył w Bobowej. Ohel (hebr. dosł. namiot) - murowana kapliczka na grobach cadyków i wy,bitnych rabinów. Rywke z Mea Szearim Rywke była jedną z pierwszych kobiet chasydzkich, z którymi prowadziłam długie rozmowy. Trafiłam do niej, podobnie jak do wszystkich innych, meto- dą łańcuszkową. Jedna z moich poprzednich rozmówczyń, pytana o swoje znajome pośród chasydek Satmer, podała mi telefon Rywke, dodając, że to otwarta osoba i - choć jej mąż jest chasydem Satmer - pewnie chętnie ze mną porozmawia. Mieszkanie Rywke znajduje się w jednym z nowszych bu- dynków Mea Szearim, zbudowanym pewnie w latach pięćdziesiątych. Ale ta- kich domów nie ma tu wiele. Stoją zresztą na obrzeżach starej Mea Szearim, którą zbudowano na obszarze zaledwie trzech hektarów. Mea Szearim (Sto Bram) jest dzielnicą opisywaną wykrzyknikami we wszyst- kich, nawet tych najskromniejszych, przewodnikach po Izraelu. To pierwsza turystyczna atrakcja Jerozolimy. "Chcesz odwiedzić XIX-wieczny wschod- nioeuropejski sztetl? Odszukaj ulicę Malchei Israel i już za chwilę przekro- czysz bramę przeszłości! To nie dekoracje filmowe do skrzypka na dachu. To prawdziwy świat tradycji zachowany jak muzealny eksponat!" Jest więc Mea Szearim miejscem niezwykle często odwiedzanym przez ciekawskich i niedelikatnych turystów. Zapomnianym lub wręcz nielubianym przez świec- kich Izraelczyków. Ale przede wszystkim jest domem i ojczyzną dla swoich ultraortodoksyjnych mieszkańców. Ze wszech sił starają się oni bronić swo- jej prywatności i inności. Ukryć się przed wścibstwem pierwszych i agresyw- ną krytyką drugich. Stu bram nigdy tu nie zbudowano, a i te cztery. które wiodą do dzielnicy, zbyt łatwo wprowadzają zagrożenie. Sto dwadzieścia lat temu Żydzi kupili ziemię od Arabów za tureckie pieniądze. Arabski przedsiębiorca budowlany z Betlejem zrealizował projekt architekto- niczny pewnego Niemca mieszkającego w Jerozolimie. Pierwsi mieszkańcy przeprowadzili się do Mea Szearim z terenu Starego Miasta w marcu 1874 ro- ku. Dzielnica została zaprojektowana dla stu rodzin. Dziś mieszka tu sześć- dziewięć tysięcy ludzi. Trudno ustalić dokładną liczbę, ponieważ wielu miesz- kańców Mea Szearim nie figuruje w żadnych oficjalnych rejestrach. Nie ma tu naturalnie kin, klubów, restauracji, supermarketów ani wypożyczalni wideo. Do wąskich i ciasnych chodników przyklejone są mroczne i wąskie sklepiki peł- ne upchanych towarów. Najwięcej jest księgarń z wysokimi półkami pełnymi skórzanych ksiąg złoconych literami. Są sklepy z przedmiotami kultu religijne- go: tałesy. filakterie, balsaminki, świeczniki najrozmaitsze i puchary. Piekar- nie kuszą ciepłym zapachem chały, burekasów i rogalików z cynamonem lub czekoladą. I jeszcze małe pasmanterie: pudełeczka pełne kolorowych guzików, gumki, wstążki, nici. Nie ma w Mea Szearim przystanków autobusowych, choć miejskie autobusy pełne twarzy ciekawskich turystów przylepionych do szyb pędzą wąską ulicą, nie zważając na przechodniów przesuwających się bokiem wzdłuż wąskiego chodnika. W Mea Szearim nie ma też zieleni. Ludność osie- dlała się w dzielnicy w takim tempie, że puste place między domami, które, we- dług planu architekta, miały się zazielenić, wypełniono szczelnie jesziwami, sy- nagogami i mykwami. Dzielnica sprawia wrażenie zaniedbanej i brudnej i tyl- ko dłuższe z nią obcowanie przekonuje, że to swoiste zapomnienie o estetyce miejsca jest pamięcią estetyki pochodzącej z innego świata, a może raczej pa- mięcią wiary i tradycji świata, w którym nie było miejsca na estetykę. Podwórka Mea Szearim są pełne dzieci, często bladych i wyglądających na słabowite. Bardziej przypominają one małych żydowskich chłopców z powie- ści Izaaka Babla, którzy słońce widzieli tylko wtedy, gdy przebiegali przez ulicę na lekcje gry na skrzypcach, niż swoich śniadych izraelskich rówieśni- ków z sąsiedniej dzielnicy. (Amerykańscy specjaliści upatrują przyczyny w diecie, która jest oparta na tłuszczach i węglowodanach, a brak w niej owoców i warzyw). Większość tych dzieci nie uprawia ćwiczeń fizycznych, ciągle tu uważanych za gojskie przyjemności (gojim naches). A i słońce mal- cy oglądają rzadko, najczęściej w drodze ze szkoły. Dzieci są wszędzie. Mniejsze i większe biegają po podwórkach przy chederach i jesziwach, ska- czą wokół matek popychających wózki, bawią się na drewnianych balkonach swych domów, starsi chłopcy spieszą za ojcem do synagogi. Radośnie pa- trzeć na kilkuletnie dziewczynki z warkoczami po pas, w długich kraciastych spódnicach, kiedy wybiegają ze szkoły Bnos Jeruszalajim. Dziadkowie Rywke uciekli z Węgier pociągiem Kasztnera3. Rodzice urodzili się już w nowym, poholocaustowym świecie. Rozbita rodzina wędrowała po powojennej Europie aż w końcu trafiła do Ameryki. Tam urodziła się Rywke, a kiedy miała cztery lata, rodzice jej postanowili zamieszkać w Erec Israel. Dziadkowie zostali w Nowym Jorku. Przybędą do Ziemi Świętej z Mesjaszem, na którego czekają w diasporze razem z innymi węgierskimi chasydami. Umawiałyśmy się na 8.00 wieczorem, bo dopiero wtedy, jak mówi Rywke, w domu jest chwila ciszy. Piątka małych dzieci wreszcie śpi, mąż studiuje Tałes (hebr. talit) - szal modlitewny zakładany przez mężczyzn do porannej modlitwy (szacharit). 2 Balsaminki - zdobne puszki na wonności. IlW 1944 Rudolf Kasztner wynegocjował z .Adolfem Eichmanem wywiezienie 1685 Żydów z węgier do Szwajcarii. w kojlelu, utrudzona dniem kobieta ma chwilę czasu dla siebie. Mieszkanie jest przestronne, wysokie, czyste i zadbane - znać tu kiesę zamożnych ro- dziców i rękę pracowitej gospodyni. Nowoczesna kuchnia ze wszystkimi "modnymi" sprzętami: lodówka, maszyna do mycia naczyń, pralka, suszar- ka. Ale przede wszystkim są tu dwa oddzielne zlewy i szafki wypełnione po- dwójnymi kompletami naczyń, garnków i sztućców. Z prawej strony przyrzą- dza się dania mleczne, a z lewej - mięsne. będziemy rozmawiać w pokoju gościnnym, przy bardzo długim szabasowym stole. Na ścianie za moimi ple- cami ciężkie brązowe półki wypełnione świętymi księgami. Ich liczba świad- czy o tym, że Rywke miała najlepsze z możliwych swatanie - wyszła za mąż za uczonego w Torze. Na przeciwległej ścianie olbrzymia fototapeta przed- stawiająca Ścianę Płaczu i Plac Świątynny. Obok wejście do korytarza pro- wadzącego do trzech sypialni. W jednej właśnie zasnęły dziewczynki. a z drugiej wciąż dobiegają głosy spierających się chłopców. - Pobraliśmy się oczywiście przez swatanie. Oboje byliśmy bardzo młodzi, mieliśmy zaledwie po siedemnaście lat. Kiedy miałam czternaście lat ko- niecznie chciałam wyjść za mąż, bo przeczytałam, że mąż i żona to dwie czę- ści, które tworzą całość. Więc bardzo chciałam poczuć tę pełnię, ale ojciec się nie zgodził. Dzwoniło do nas wielu swatów i proponowało najróżniejszych kandydatów. (Byłam atrakcyjną kandydatką na żonę, bo moja rodzina jest dość zamożna). Swatanie to dobry sposób dorobienia kilku groszy. Swat otrzymuje sporo pieniędzy za każdą wyswataną parę, a rodziny nie ociągają się z płaceniem, bo mówi się, że od rychłej i sumiennej zapłaty zależy powo- dzenie pary w życiu. Ja sama wyswatałam dziesięć par w ostatnich kilku la- tach. Swat dostarcza podstawowych informacji o kandydacie: imię, wiek, po- stępy w jesziwie, rodzina - czy zdrowa, czy zamożna. z jaką tradycją. Na- stępnie rodzina wywiaduje się dalszych szczegółów na temat chłopaka. Ja słyszałam o wszystkich kandydatach. Dziś już bardzo rzadko się zdarza. że córki nie wiedzą, o jakim chłopcu jest mowa. Jedynie w najbardziej skrajnie ortodoksyjnych rodzinach dzieci są czasami odsuwane od przygotowań przedmałżeńskich. Ja wiedziałam dobrze, jakiego chcę dostać męża. Miał przede wszystkim stu- diować i musiał pochodzić z dobrej rodziny Satmer. Chciałam, żeby był tro- chę towarzyski, przystojny, no i powinien nosić okulary, bo to znaczy, że jest inteligentny i będzie z niego znawca Tory. Rodzice dodali swoje wymagania i wiedzieliśmy dokładnie, kogo szukamy. Dzisiaj większość dziewcząt chce chłopców studiujących. Nauka jest najbardziej u nas poważana, mimo że trudno takim rodzinom się utrzymać. Jeśli mąż studiuje, żona musi pracować i rodzice najczęściej pomagają. Ten, który "siedzi i uczy się"(joszew welomed), to mąż, z którego każda żona jest dumna. Swaci, jak mówiłam, proponowali wielu kandydatów. W końcu zostało trzech. Chodziłam do szu- lu. żeby ich podglądać w czasie modlitwy. Nasi chłopcy nie znają twarzy kan- dydatek na żonę. Nie mogą patrzeć na żadną dziewczynę, bo obowiązuje ich zasada pilnowania oczu (szmirat ejnajim). Jednego z tych trzech widziałam w czasie tańca i uznałam, że nie jest dość delikatny. Z dwóch pozostałych ro- dzice zdecydowali wybrać zdolniejszego studenta. Swat ustalił termin pierwszego spotkania, które odbyło się w jego mieszka- niu. Najpierw rodzice zgodzili się co do spraw finansowych. Takie rzeczy najlepiej na początku ustalić, żeby uniknąć sporów, kiedy młodzi powiedzą swoje "tak". Godzinę później poproszono nas do pokoju. Kilkanaście minut rozmawialiśmy w obecności rodziców, a potem zostaliśmy zupełnie sami. Nie wiem, czy jedno zdanie wydusiłam z siebie. To była moja pierwsza w życiu rozmowa z obcym chłopcem, do tej pory znałam tylko mojego ojca i braci. Pamiętam, że Joel mówił bardzo poważnie o tym, jak wyobraża sobie swój dom i rodzinę. Po półtoragodzinnym spotkaniu powiedziałam "tak" i zaręczyny odbyły się tego samego wieczoru, a zaślubiny po ośmiu miesiącach. Przez cały okres narzeczeństwa Rywke i Joel nie widzieli się ani razu. Jedy- nie ona mogła podpatrywać go w czasie modlitwy w szulu. Zaręczyny zazwy- czaj odbywają się po kilku spotkaniach, czasem z kolejnymi kandydatami. Matka Rywke, na przykład, zdecydowała się dopiero na osiemnastego kandy- data. Niektórzy chasydzi piszą do siebie listy albo rozmawiają przez telefon. Rywke przekonywała mnie, że spotkania nic by nie zmieniły i nie ułatwiłyby niczego w ich małżeństwie. - Wielu uważa, że miłość to umiejętność dawania, a dawać można każdemu, więc właściwie każdego można pokochać - mówi Rywke. - Nie obawiałam się rozczarowania, bo polegałam na wielu pozytywnych in- formacjach o chłopcu, które zgromadzili rodzice. Pierwsze miesiące pod wspólnym dachem były bardzo trudne. Oboje wstydziliśmy się siebie, nie umieliśmy ze sobą rozmawiać, nie wiedzieliśmy, jak się koło siebie poruszać. Mimo że obie rodziny należą do Satmer, różne były domy, w których się wy- chowywaliśmy. Rodzina Joela jest bardziej ortodoksyjna. Pierwszym jego ję- zykiem był jidisz, a ja chodziłam do Beit Jaakow, szkoły z wykładowym he- brajskim. Właściwie po ślubie dorastaliśmy razem trochę jak brat i siostra i bardzo powoli uczyliśmy się być dla siebie mężem i żoną. I choć to napraw- dę było trudne, ja bardzo wierzę w swatanie. Ono daje prawie stuprocento- we zabezpieczenie: najpierw sprawdza kandydata gruntownie, a potem daje miejsce uczuciu. Niereligijni najpierw się zakochują, a potem okazuje się, że wybrany ma poważny feler. Rywke skończyła jedenaście klas w Beit Jaakow, a to oznacza, że otrzymała maksymalne wykształcenie. jakie przystoi dobrej żydowskiej dziewczynie z pobożnego domu. Tuż po ślubie wpisywała teksty w komputer w wydaw- nictwie religijnym, potem krótko pracowała jako pomoc dentystyczna w kli- nice, w której czasem zdarzali się pacjenci niereligijni. Na tyle czuła się nimi skrępowana, że zrezygnowała z tej pracy. Niedawno rozpoczęła dwuletni kurs projektowania wnętrz zorganizowany dla kobiet ortodoksyjnych przy szkole ORT-u. Ojciec i brat są przedsiębiorcami budowlanymi i z nimi Ryw- ke wiąże plany przyszłej pracy zawodowej. Kiedy pytam o jej model rodziny, otrzymuję standardową odpowiedź. - Chcę mieć dużą rodzinę. Tyle dzieci, ile imię da. A ja muszę mieć siły, że- by je wychować na dobrych Żydów: chłopców - na znawców Tory, a córki- na dobre żydowskie żony i matki. Chcę wielu wnuków doczekać. I to wszyst- ko chyba. Praca zawodowa służy przede wszystkim utrzymaniu rodziny. Oczywiście. że to jest ważne, czy jest przyjemnością, czy nie. W żadnym jed- nak razie nie może konkurować z rodziną i dziećmi. Moja rodzina jest dla mnie tak samo ważna, jak dla niektórych kobiet niereligijnych kariera zawo- dowa, i nie widzę w tym nic złego. Mąż powinien do końca życia studiować, a ja dzięki temu czuję się częścią jego Tory i to daje mi satysfakcję. Jidisz jest językiem używanym przez najbardziej ortodoksyjnych ortodoksów. Coraz mniej grup chasydzkich prowadzi szkoły dla dziewcząt z wykładowym żydowskim i w niewielu jesziwach chłopcy rozmawiają na przerwach po ży- dowsku. Wszechobecny hebrajski ze wszystkich stron atakujący enklawy cha- redim jest łatwiej przyswajany niż kiedyś polski, rosyjski czy węgierski - języ- ki obcych. W końcu ci, którzy mówią po hebrajsku, to też Żydzi. Co prawda nie- religijni, ale jednak bardziej swoi. W szkołach charedim nieprzejednanych wo- bec świeckiego państwa żydowski pozostaje językiem wykładowym. Chłopcy zawsze mają więcej kontaktu z żydowskim niż dziewczynki. Naukę w chede- rach rozpoczynają po żydowsku, w jesziwach również ciągle jeszcze lekcje prowadzi się w jidisz. Rywke, sama wychowana w hebrajskim. z dziećmi roz- mawia po żydowsku, a z mężem po hebrajsku. Kiedy się pobierali, ona prawie nie znała żydowskiego, a on współczesnego hebrajskiego, więc postanowili się wzajemnie uczyć. Dzieci zapisali do szkoły z wykładowym jidisz, do Beit Ja- akow haJaszan, bo "tam uczniom wpaja się właściwe poglądy", uważa Rywke. Pytam o znaczenie zachowywania jidisz. - Przede wszystkim ludzie z Eida Charedit, tacy jak my, mają problem z dzi- siejszym hebrajskim. Ten hebrajski to nie jest święty język. Został napisany przez Ben Jehudę, który nie był człowiekiem religijnym. Ben Jehuda zdesa- kralizował święty język, bo starym słowom przypisał nowe znaczenie. Na przykład chaszmal. W Torze to imię króla, a we współczesnym hebrajskim oznacza prąd, elektryczność. Więc kiedy dziecko słyszy słowo chaszmal - nie myśli o królu biblijnym, tylko o świetle w pokoju. To nawet gorsze niż używa- nie brzydkich słów. Jidisz zawsze nas izolował, osłaniał przed gojami. A dziś, mimo że żyjemy między Żydami, zachowujemy nasz jidisz również dlatego, żeby się odróżniać od tych, którzy coraz bardziej przypominają gojów. Dla- tego też inaczej się ubieramy. Nasza odrębność pomaga nam wytrwać w na- szym świecie, bronić się przed pokusami obcego. Im szczelniej się zamknie- my, tym mniejsze ryzyko ulegania pokusom i zagubienia swojej drogi. Rywke nie bardzo rozumie pytania o jej stosunek do kultury jidisz w przed- wojennej Europie Wschodniej. Patrzy na mnie tak, jakbym opowiadała jakieś niezrozumiałe historie. Ona po prostu nigdy nie słyszała o Perecu, teatrze ży- dowskim, malarzach Ecole de France, nie mówiąc o Bundzie i Sanatorium Medema w Miedzeszynie. Po chwili odnajduje się w swojej pewności i mówi, że najważniejsze to być wiernym religii, jeszcze bardziej niż byli jej wierni ro- dzice. A te szmoncesy, które ja opowiadam, nie dotyczą jej w ogóle, bo i wówczas, przed wojną, nie dotyczyły ludzi głęboko religijnych. To muszą być jakieś syjonistyczne albo wręcz gojskie sprawy. Jest bardzo blada, drobna, niska i trochę przygarbiona, pewnie z powodu za- awansowanej ciąży. Małe dłonie i nabrzmiałe stopy, zmęczone oczy i nikły uśmiech. Ta szósta ciąża jest tak naprawdę siódmą. To było rok temu, Ryw- ke miała dwadzieścia cztery lata, kiedy straciła bliźniaki w szóstym miesią- cu. Największa tragedia w jej życiu. Bo dzieci są wszystkim dla kobiety takiej jak ona - najdonioślejszym spełnieniem. Kiedy przez jedenaście miesięcy po ślubie nie mogła zajść w ciążę, oboje byli przerażeni. Ale rebe uspokajał i czekali cierpliwie. O adopcji nawet bali się myśleć, bo to ostateczność, na którą niewiele bezdzietnych małżeństw ortodoksyjnych się decyduje. Naj- pierw wielki kłopot, żeby sprawdzić najdokładniej pochodzenie dziecka: czy przypadkiem babka nie była konwertytką albo, co gorsza, nie ochrzciła się. A potem drugi duży kłopot - halacha zabrania, by adoptowana dziewczynka przebywała sam na sam z ojcem, a chłopak z przybraną matką. Od pewnego wieku matka nie może pocałować chłopca, a ojciec córki. Zawsze trzeba pa- miętać, że to obce dzieci, więc właściwie jakby się swoich nie miało. Rozmawiamy z Rywke o nakazach przypisanych kobiecie (comiesięczna ką- piel w mykwie, szabasowe oddanie chały i zapalanie świec). Przez dwa ty- godnie w miesiącu, tydzień w czasie i tydzień po menstruacji, kobieta jest nieczysta i parę małżeńską obowiązuje zakaz dotyku czułości. W każdej sy- pialni ultraortodoksów stoją dwa łóżka odsunięte od siebie na odległość większą niż wyciągnięta ręka. W czasie, kiedy kobieta jest nieczysta, musi stronić od męża. Nie tylko więc nie dotknie go, będzie unikać jego oczu i ograniczy rozmowy do niezbędnych. Jeśli chce podać mu jakiś przedmiot, nie wolno jej tego zrobić bezpośrednio - klucze zostaną położone na stole, a nie podane do ręki. Zarówno w talmudycznym traktacie Nidda, jak i w Ko- deksie Prawa Żydowskiego uzasadnia się owe rygorystyczne zasady potrze- bą poskromienia pasji erotycznej. - Zachowania, które dla wielu kobiet i mężczyzn są całkowicie obojętne ero- tycznie, mogą rozpalić wielki ogień między parą religijną - tłumaczy Rywke. Przez siedem dni po menstruacji kobieta "sprawdza się", to znaczy każdego ranka bada przy pomocy tamponu ostatnie ślady krwi. Najczęściej siódmego dnia jest już całkowicie czysta i wtedy ma obowiązek obmyć swoje ciało w mykwie. Przygotowania do oczyszczenia czyni bardzo starannie. Tego dnia nie je mięsa, by ani odrobina, ani jedno włókno nie schowało się w zębach. Przed wyjściem z domu bierze długą kąpiel. Niektóre kobiety myją się tylko w łaźni, przed wejściem do mykwy. Rywke chce mieć pewność, że nie prze- oczyła ani milimetra swego ciała. Przestrzeganie nakazu mykwy czyni dzień szczególnym dla każdej kobiety. Niewiele przyznaje wprost, że jest on przy- kry i krępujący. Rywke mówi, że dlatego lubi dzień mykwy, bo wie, że z niej wróci i przez dwa tygodnie będzie mogła znowu żartować z mężem. Zgodnie z prawem żydowskim gmina obowiązana jest zbudować mykwę, nim zbuduje synagogę. Kąpiel w mykwie jest również pojmowana jako duchowe oczyszczenie. Aktu przyjmowania powracających do wiary dokonuje się przez zanurzenie ciała w basenie mykwy. Obrządek ten przypomina akt chrztu zarówno znaczeniem - wstąpienie do społeczności religijnej, jak i for- mą - oczyszczenie ciała szczególną wodą. Talmud powiada, że wszystkie wody mają swe źródło w pierwszej rzece, która wypływała z Edenu, tak więc kąpiel w mykwie jest odnowieniem związku z Rajem albo też powrotem do naszych pierwszych wód, do wód płodowych. Mykwa wygląda jak mały kry- ty basen, a woda w niej to minimum dwieście galonów wody deszczowej zmieszanej z wodą miejską. Rywke chodzi do Zupnik Mykwe Jeruszalajim między Geulą a Mea Szearim. - Ta moja jest dosyć skromna i kosztuje 25 szekli. Są też bardziej wygodne i no- woczesne, gdzie wanny i małe mykwy znajdują się w tym samym pomieszcze- niu. One na pewno są dużo droższe - mówi Rywke. W mykwie obowiązują naj- różniejsze zasady, jest ich około dwudziestu, i nie sposób wymienić tu wszyst- kie szczegółowo. Podstawowym obowiązkiem kobiety przychodzącej do mykwy jest dokładne wyszorowanie całego ciała, nim wejdzie do basenu. Każde miej- sce myje się minimum trzy razy, a kąpiel nie może trwać krócej niż dwadzie- ścia minut. Nad całym zabiegiem czuwa "kontrolerka" (mykwe jidine). Kiedy kobieta jest już przygotowana, dzwonkiem ją przywołuje, a ona dokładnie sprawdza czystość całego jej ciała. Te bardziej gorliwe zaglądają do uszu, sprawdzają paznokcie u rąk i nóg. U Zupnika jest wiele małych pomieszczeń z wannami. Każda taka klatka ma dwoje drzwi - te drugie prowadzą bezpo- średnio do mykwy. W ten sposób zapobiega się krępującym spotkaniom z inną kobietą. (Skrępowanie polega nie na odkryciu swojej nagości, jak sądziłam, a na jednoznaczności sytuacji - kąpiel w mykwie oznacza, że tego dnia kobieta bę- dzie fizycznie ze swoim mężem). Rywke zanurza całe ciało trzykrotnie. Ciało jest rozluźnione, nogi lekko rozsunięte, woda dotyka i obmywa każdy, najbar- dziej skryty jego zakątek. Mykwe jidine dogląda ablucji i po jej ukończeniu osą- dza: koszer! Kobieta idzie do mykwy po porodzie, a potem przez całe dziesięć miesięcy, kiedy nie ma menstruacji, jest zwolniona z tego obowiązku. - Niektórzy żartują, że kobiety chasydzkie wolą ciągle rodzić, byle jak naj- rzadziej chodzić do mykwy - z lekkim zawstydzeniem mówi Rywke. Męż- czyźni chasydzcy chodzą do mykwy częściej niż kobiety. Wielu przed Sobotą i świętami, a bardziej oddani wierze, jak na przykład mąż Rywke, codziennie po rannej modlitwie. Tematem, który bardzo ożywia Rywke, jest sąsiedni świat Żydów niereligij- nych, po hebrajsku nazywanych chilonim. - Popatrz - mówi zdenerwowana - jaki oni mają do nas stosunek?! To naj- lepiej widać w ich gazetach czy telewizji. Media są zawsze przeciwko chare- dim, pokazują nas z jak najgorszej strony, nigdy nie obiektywnie. I dlatego wszyscy chilonim nas nienawidzą. Ci charedim, którzy chodzą w Sobotę de- monstrować na ulicy Bar Ilan i rzucać kamieniami, to niewielki procent na- szej społeczności, a w telewizji tylko ich pokazują. Policja nie jest nigdy tak agresywna wobec demonstracji niereligijnych jak wobec naszych ludzi. Raz nawet, mnie dostało się pałą, choć tylko przechodziłam z dziećmi tą ulicą, na której była demonstracja. Tak bardzo dokuczał mi fakt, że oni nas w ogóle nie znają, a najczęściej oskarżają, że postanowiłam zgłosić swój dom do takiego biura turystycznego, które organizuje wycieczki dla tych ignoranckich Izrael- czyków do Mea Szearim. Mniej więcej raz na dwa miesiące przyjmuję w do- mu zorganizowaną grupę i opowiadam im o świecie religijnym, o naszych tradycjach i dniu codziennym. Mówię ci, zawsze są zaskoczeni tym, co sły- szą i widzą - oni o nas nic a nic nie wiedzą! Wypowiedź rebego Klausenberg na temat niereligijnych liderów społeczeń- stwa izraelskiego opublikowana jakiś czas temu w "Marwe Lacamag, gazecie charedim, jest, zdaje się, reprezentatywna dla poglądów większości ultraor- todoksów: "Przywódcy nienawidzący religii nienawidzą całej ludzkości, a w szczególności nienawidzą bogobojnych. Ich nienawiść jest tak wielka, że zlekceważyli możliwości ratowania religijnych w czasie Zagłady. Ich niena- wiść wypełnia dzisiaj media i prasę. (...) Z drugiej strony nie wolno nam nie- nawidzić tych, którzy bezmyślnie za nimi podążają. Bo cóż sprawia, że tysią- ce ludzi, zniewolonych dzieci, trwa w ciemnej jaskini niewiedzy i nie potrafi dostrzec światła na zewnątrz? To media najskuteczniej strzegą wyjścia z ja- skini, także świeccy liderzy są tej mrocznej jamy strażnikami. Prasa i telewi- zja karmią odbiorców kłamstwami i uczą ich nienawiści do charedim". - Mam problem z niereligijnymi - mówi Rywke. - Nie mogę powiedzieć, że- bym ich nienawidziła, ale czuję wobec nich litość. Uważam, że wszyscy Żydzi powinni żyć w zgodzie z Torą. My nie mamy żadnego wyboru! Pan dał Torę na Górze Synaj wszystkim Żydom, a nie tylko niektórym, i dlatego wszyscy mają obowiązek żyć według prawa żydowskiego. Więc co mogę dla nich zro- bić? Modlę się, żeby wrócili do Tory. Bóg stworzył nas i on wie, co jest dla nas najlepsze, dał nam wybór. Możemy postępować tak, jak On chciał, i możemy wybrać inną, złą drogę. Nie mogę zgadzać się na ich postawę, bo jestem prze- konana, że istnieje tylko jedna prawda, i żal mi tych, którzy tej prawdy nie znają. Ale tak naprawdę nie wierzę, że jest jakiś Żyd na świecie, który nie wierzy w Pana. Oni tylko nie są świadomi swojej wiary. Każdy Żyd nosi w ser- cu ziarno żydostwa, które czasem bywa głęboko ukryte i trzeba je odnaleźć. Pewien wielki rabi powiedział, że jest w stanie napisać osiemset stron tekstu o wierze każdego Żyda, który mówi, że nie wierzy w imię. Pytam Rywke, czy myślała kiedykolwiek o opuszczeniu świata, w którym się urodziła. Pytanie jest, zdaje się, tak przerażające, że pozostaje całkowicie nie- zauważone, niedosłyszane. Na początku naszej znajomości podziwiałam u Ryw- ke umiejętność szybkiego, skoncentrowanego odpowiadania na pytania. Impo- nująca była jej pewność siebie, jej przekonanie o słuszności sądu, który wyraża. Kiedy po raz pierwszy rozmawiałyśmy przez telefon i Rywke niepewnym głosem prosiła, żebym zadzwoniła później, bo ona musi zapytać męża, czy wolno jej się ze mną spotkać, myślałam, że mam do czynienia z przestraszoną i zagubioną młodą kobietą. Pomyliłam się wówczas. Ale pomyliłam się również, jak sądzę, później, kiedy dałam się oczarować jej zdecydowanym sądom. Moje podejrzenia o niesamodzielność myślenia potwierdziła sama Rywke: - Ja muszę myśleć w zgodzie z halachą, ja przede wszystkim muszę wie- dzieć, co halacha mówi na dany temat. I znowu zagubiłyśmy się w naszej rozmowie, kiedy zapytałam, czy czasami zdarzają jej się myśli niezgodne z tym, co w Prawie, czy bywa, że chciałaby się przeciwstawić jakiemuś sformułowaniu. - Nie, nie, to nie tak. Jak ja, Rywke, mogę dyskutować z Prawem naszych oj- ców? Wolno mi sformułować myśl tylko wtedy, gdy halacha nic nie mówi na dany temat. Na przykład w sprawie wyborów. To będzie moja decyzja, czy głosować, czy nie. Choć właściwie nie do końca, bo przecież głosowanie to popieranie państwa izraelskiego, a to państwo jest trefne. Tak naprawdę nie ma kwestii, dla której rabini nie mogą znaleźć rozwiąza- nia w Prawie. Jeśli Rywke nie zna odpowiedzi, pyta męża. Jeśli i on nie po- trafi jej znaleźć, idzie do rabina. - Mówiłam ci, że nasze życie wcale nie jest trudne. Mamy mężczyzn, którzy znają Prawo i potrafią odpowiedzieć na każde pytanie. A nasza rola jest wy- jątkowo łatwa: prowadzić przyzwoicie dom i dobrze wychowywać dzieci- zamyka naszą rozmowę Rywke. W Toldot Aharon chasydzi modlą się szczególnie pięknie Słoneczna Chana Jedna ze znajomych chasydek jerozolimskich opowiadała ciepło i serdecznie o Chanie, młodej matce jedenaściorga dzieci, najweselszej i najbardziej uczyn- nej kobiecie w Mea Szearim. Chana mieszka nieopodal Ministerstwa Edukacji, więc kilka razy dziennie wykonuje slalomy - z dużym, podwójnym wózkiem przedziera się między pojazdami urzędników zaparkowanymi dosłownie wszę- dzie. Chodniki w Mea Szearim mają mniej więcej metr szerokości, ale najczę- ściej znikają pod kołami parkujących samochodów. Chana nie narzeka na po- tworny hałas klaksonów i wrzeszczących urzędników, nie skarży się na pracę wokół dzieci i domu, której nigdy końca nie ma, nie utyskuje na stały brak pie- niędzy, których starcza dosłownie na podstawowe rzeczy. Chana śmieje się ciągle i wszystkie jej dzieci są uśmiechnięte. Nawet ci dwaj najmniejsi w wóz- ku wielkim jak karoca. Z trudem wcisnęłam samochód między sto innych. Chana mieszka w starym budynku, jednym z kilku zamykających wewnętrzne podwórka. Galerie wzdłuż domów trochę przypominają te z Kazimierza, tyle że w jerozolimskich kamiennych domach dają chyba, poza niezbędnym chłodem, więcej poczucia bezpieczeństwa niż drewniane ganki w dawnym świecie. Był upalny i suchy ranek. Chana, malutka, pulchna i uśmiechnięta najserdeczniej, w czarnej chustce ciasno przylegającej do gładkiej (bo ogolonej) głowy, czarnych poń- czochach, ciemnej bluzce starannie dopiętej pod szyją i w nadgarstkach. Opiera się dumnie na olbrzymim wózku, stojąc w półcieniu rachitycznego drzewka oliwnego. Wita mnie energicznym machaniem ręki, tak jakbyśmy spotykały się w tym samym miejscu każdego ranka od lat. Pospiesznie i tro- chę chaotycznie wyjaśnia, że będziemy rozmawiać, ale gdzie indziej, musimy pójść do Zajde, bo obiecała, musi posiedzieć przy jej chorej teściowej, przez jakieś dwie-trzy godziny, myślała, że dla mnie to nie ma znaczenia czy mia- łam kłopoty ze znalezieniem miejsca? Chana znosi wózek-olbrzym pod jedną pachą, wcale nie chce mojej pomocy. I już zaczynamy pędzić po kocich łbach Mea Szearim w kierunku Szpitala Włoskiego. Dużo i szybko opowiada o sobie, pyta o mnie, czasem krzyknie do przechodzącej kobiety: - Co dobrego? A jak Rajzel, kiedy rodzi? Czasem odpowie innej: - Chwalić Pana Boga, wszystko u nas w najlepszym porządku. Wreszcie dobiegamy, trochę zasapane, do domu Zajde. Chłód ciemnego przed- sionka - krótkie wytchnienie i już jesteśmy w długim korytarzu wysokiego i chyba dużego mieszkania. Zajde ma piękne czarne oczy, głowę starannie przykrytą białym grubym koronkowym szalem, obficie marszczoną beżową spódnicę i luźny, jasny sweter. Jest wysoka, dostojna i naprawdę piękna. Bia- ła, imponująca Zajde i czarna, urocza Chana. Są przyjaciółkami od lat. Chana często zagląda do staruszki, teściowej Zajde, by ją nakarmić strzykawką do rurki albo żeby pomasować jej ciało leżące od lat bez ruchu, zmienić pościel, czasem nawet, żeby trochę posprzątać w mieszkaniu. bo Zajde bardzo zajęta, nie ma dzieci, ale lekcje w szkole prowadzi czasem do wieczora. Chana miała kilkanaście lat, kiedy imigrowała z rodziną z Ameryki do Izra- ela, a tu, jak mówi, każdego dnia stajesz się coraz bardziej religijnym. - Ojciec zaczął modlić się w szulu rebego z Pitzburga. Moje serce ciągle mnie zachęcało, by być jeszcze bardziej i jeszcze bardziej pobożną. Więc kiedy przyszedł czas na zamążpójście, moja dusza chciała takiego męża, który mi w tym pomoże, który będzie myślał i czuł podobnie. I dlatego wszyscy szuka- li dla mnie chłopca z Toldot Aharon, czyli między chasydami reb Arele. Mój mąż urodził się w Jerozolimie. Matka jego pochodzi z Rumunii, przeżyła woj- nę w obozach. A ojciec męża jest z Polski, z rebisz hojf, gdzieś w okolicach Lublina. Był chasydem rebego Wyżnic. (Nagle rozumiem, że "rebisz hojf' to nie geograficzna nazwa miejsca w żydowskim, a po prostu "dwór rebego"). Ojciec męża przeżył wojnę na Syberii. Przyjechał do Palestyny przez Wiedeń, tu studiował w jesziwie Duszynskiego, a potem przeszedł do Toldot Aharon. Na ulicach Mea Szearim łatwo wyróżnić chasydów reb Arele. Noszą pasiaste kapoty przez cały tydzień. (Choć w Sobotę można ich pomylić z jerozolimczy- kami, dla których jest to strój odświętny). Mają też charakterystyczne kipy- białe, dziergane z bawełny, z takim krótkim ogonkiem. W Sobotę mężczyźni noszą białe skarpety i krótsze spodnie i gdyby nie pasiasty kaftan i biała ki- pa, można by pomyśleć, że to chasydzi Belz. - Nasze życie to życie w Torze, wszystko inne nie ma żadnego znaczenia, żadnego sensu. Oczywiście musimy dawać sobie radę z codziennością. My też musimy prać, gotować, sprzątać, bawić dzieci i tak dalej. Ale to wszyst- ko ma służyć duszom, które każdego dnia powinny być bogatsze i bliższe ce- lu. Nasi mężczyźni są w lepszej sytuacji, zawsze są bliżej Imienia niż my, ko- biety. Oni przede wszystkim modlą się, studiują, a jeśli nawet pracują, to zaj- mują się dobroczynnością, handlują tałesami, sprzedają święte księgi, poma- gają w szulu, w dworze u rebego. My możemy rozmawiać z Panem piorąc i gotując. I ja tak robię, ciągle do Niego mówię. Proszę Go o opiekę nad całą dużą rodziną, o siły dla mężczyzn, by mogli studiować Torę. Czasem mam szczególne prośby, kiedy dziecko jest chore albo kiedy matka niedomaga. Mam nadzieję, że Bóg wysłucha mojej modlitwy, by wszystkie dzieci wybra- ły drogę Toldot Aharon, bo ta jest najlepsza, najkrótsza do Niego. Trzy razy dziennie odmawiam modlitwy z Książki. A te szczególne, osobiste, nie zapi- sane w modlitewniku, mówię w jidisz. Dziś rano tak mnie coś gnało, by po- modlić się z innymi, więc pobiegłam, póki dzieci jeszcze spały, tuż po 5.00, na pierwszy minjan. W szulu Toldot Aharon galeria kobieca jest otwarta tyl- ko w Szabes. Więc biegam do takiego szgiblech, do którego różni chasydzi przychodzą, tam jest zawsze minjan od 5.30 do ostatnich modlitw wieczor- nych, które kończą się około północy. W Toldot Aharon chasydzi modlą się szczególnie pięknie - opowiada dalej pro- mienna Chana. - Reb Arele zbudował specjalny porządek modlitwy i chasydzi chwalą imię z całą swoją siłą, energią i pasją, tą duchową przede wszystkim, Ale też i kołysanie ciałem jest bardzo silne: wszystkie kości, mięśnie, cały czło- wiek jest w zapomnieniu. Codzienne modlitwy Toldot Aharon trwają prawie dwie godziny, podczas gdy inni załatwiają to w czterdzieści minut. W Szabes chasydzi rebego Arele kołyszą się w ekstazie przez cztery godziny. ale nie krzy- czą i nie robią fikołków czy sztifensich, jak chasydzi Karlin. Rebe zawsze przestrzegał przed wariowaniem w szulu - podkreśla Chana. Obecny rebe Toldot Aharon miał w 1994 roku wylew krwi do mózgu i od tam- tej pory jest mniej aktywny w grupie. Jego chasydzi są przekonani, że widzi, wie i rozumie wszystko, choć komunikuje się z nimi tylko wzrokiem. Przycho- dzą do niego jak dawniej, opowiadają o swoich utrapieniach, proszą o rady, błogosławieństwo. Rebe czasem mocno uściśnie dłoń albo zmruży oczy, jak- by się uśmiechał, kiedy indziej ruszy głową w znaczący sposób. Potem pyta- jący rozważa znaczenie gestu rebego, radzi się innych, w końcu odczytuje je- go odpowiedź i zawsze przyjmuje ją z bezgraniczną ufnością. Od czasu do czasu uczniowie przywożą rebego na tisz do szulu, sadzają w wielkim fotelu ukrytym za szybą chroniącą przed oczyma chasydów. - Kto będzie następnym rebe? - pytam Chanę. - Rebe dożyje nadejścia Mesjasza! A poza tym ja nie muszę się nad tym za- stanawiać. Inni już zaczęli się spierać, bo rebe ma kilku synów. Kiedy stracił Fikołki (żyd. kules. kulensich) - o robieniu kules w tańcu czy modlitwie mówią rabi Dow z międzyrzecza i rabi Awram z Kaliska. To zwyczaj chasydów białoruskich. pierwszych Chabadników. polegający na prze- kręcaniu w powietrzu "ciała zwiniętego w kulę". Chasydzi tłumaczą. że w ten sposób zapominali o swo- jej dumie i próżności. wyrażali swoją małość wobec Imienia. Szófensich (żyd. popychanie. poszturchiwanie modlącego się obok) - zwyczaj. jakim Chasydzi Karlin wy- rażają sobotnią radość modlitwy. Rabi Awraham Icchak Kahen zmarł w kilka tygodni po naszej rozmowie. siły, niektórzy chasydzi Toldot Aharon odeszli do chasydów Braclaw. będzie duży kłopot i bardzo szkoda, bo Toldot Aharon to piękne chasydztwo. Malke Malke też mieszka w Mea Szearim. Jej mąż, tak jak mąż Chany, jest chasy- dem Toldot Aharon, a także zwolennikiem rebego Hirsza. Byłyśmy umówio- ne o 11.00 w jej mieszkaniu. Od jesziwy Braclawian prosto. potem w ulicę Salanter, dalej kilka domów przy ulicy Slonim, mijam ulicę Baharan. Teraz muszę znaleźć trzy wewnętrzne podwórka. Wreszcie brama i schody prowa- dzące na długi ganek, a po lewej stronie drzwi. Upał okrutny, słońce jerozo- limskie pali dokuczliwiej niż telawiwskie, trochę łagodzone wilgocią. Pukam wiele razy, ale nie słyszę żadnego szmeru za drzwiami. Dobry pretekst, żeby porozmawiać z sąsiadką Malki. Niska, przysadzista ko- bieta, w kilku fartuchach i czarnej, ciasno zawiązanej chustce przygląda mi się przez uchylone drzwi. Tak, mogę od niej zadzwonić, mówi z silnym wę- gierskim akcentem. Zanim otworzy drzwi szerzej, pyta, czy jestem mężatką, bo jeśli tak, to prosi, żebym założyła kapelusz, który trzymam w ręce. W wą- skim przedpokoju prowadzącym od drzwi stół ustawiony w poprzek, tak jak- by miał zagrodzić przejście. Bokiem do stołu i tyłem do drzwi siedzi stary, ciężki mężczyzna w czarnym chałacie, kapeluszu z niskim półokrągłym den- kiem i szerokim rondem, takim jak najczęściej noszą chasydzi Belz. Łamie chałę i mruczy coś pod nosem z niezadowoleniem wywołanym nagłą wizytą intruza. Mogę zadzwonić z pokoju "przed stołem". Zdaje się, że to sypialnia: materace niepowleczone, brudne poduszki i koce porozrzucane po całym po- koju, w kącie jedno połamane krzesło i poobijana żeliwna miednica. Przepra- szam za kłopot i zamykam drzwi za prywatnością, którą naruszyłam. Jestem już u Malki, która nie chce rozmawiać o Naturei Karta, wielkiej poli- tyce i sporach między chasydami. Mówi, że się na "tym wszystkim" nie zna, że to męskie sprawy. - My wiele rzeczy robimy bez zadawania pytań: dlaczego? po co? - mówi Malke. - Tak się przyzwyczaiłyśmy. Nie ciekawią nas ani te pytania, ani od- powiedzi. Zapytanie należy do klasycznych formuł Talmudu. Ale to studenci jesziwy uczeni są umiejętności stawiania pytań. Kobietom mają wystarczyć jednoznaczne odpowiedzi. Malke Chodziła do Bnos Jeruszalajim, żydowskiej (jidisz jest językiem wykła- dowym) szkoły dla dziewcząt z domów ultraortodoksyjnych. języka hebraj- skiego nauczyła się na ulicy, od dzieci z domów niereligijnych, które nie zna- ły żydowskiego. Dawniej, kiedy była mała, ortodoksi mieszkali w jednym do- mu z niereligijnymi sąsiadami. - Wielu ich było wokół i wcale tak nie przeszkadzali, chyba byli inni niż ci dzisiejsi - mówi Malke. - Jak byłam dorastającą panienką, często z koleżan- kami chodziłyśmy pospacerować ulicą Jaffo. Dziś, jeśli trzeba iść w tamtą stronę, zastanawiam się dziesięć razy, a córkom w ogóle nie pozwalam. Nie chcę, żeby one patrzyły na swoje rówieśnice rozebrane jak na plażę. Ulica dziś jest bardzo brudna, a zło zawsze łatwiej chwyta swoje ofiary, bo jest bardziej niż dobro widoczne i zachłanne. Jest napisane, że temu, kto nie jest zbyt silny i pewny swojego żydostwa, zabrania się wchodzić w spory z here- tykami. Więc siedzimy tu, w naszych domach, bo tylko u siebie czujemy się bezpiecznie - powiada Malke. Wielu chasydów obawia się konfrontacji poglądów z obcym. Rambam był jed- nym z przestrzegających przed niebezpiecznymi debatami. Parafrazując je- go myśli, chasydzi powiadają tak: "Jeżeli uznajesz, że jesteś dość silny i pew- ny swoich przekonań, i decydujesz się na kontakt słowny z obcym. to musisz znać właściwe odpowiedzi, wiedzieć jak je najstosowniej formułować". Po- stępować tak należy nie dlatego, by twój rozmówca odniósł jakąś korzyść z rozmowy ani nie dla samej przyjemności dyskutowania, ale jedynie dla wzmocnienia swojej własnej stanowczej postawy. Mieszkanie Malki jest przestronne. prawie puste, tylko najpotrzebniejsze sprzęty, stare. ale zadbane i czyste. W kuchni duży biały stół i cztery krze- sła. W trzech pokojach kilka łóżek. W największym pokoju prosty brązowy kredens, na półkach kilka książek ze złoconymi grzbietami i dwa świeczniki: chanukowy i menora. Długi stół jest przykryty folią, wokół poustawiane krze- sła, trochę większe niż kuchenne jest ich pewnie ze dwadzieścia. W miesz- kaniu jest czysto i chłodno. Malke opowiada o swojej rodzinie. Rodzice jej pochodzą z węgier. Dom orto- doksyjny, ale nie chasydzki, aszkenazyjski. Dziadek był gorącym zwolenni- kiem Chatama haSofera, rabina z Presburga. Do Palestyny rodzice przyje- chali tuż po wojnie. Dziadkowie, ciotki, wujowie i kuzyni zginęli w obozach. W Jerozolimie ojciec Malki nie mógł się zdecydować, którego rebe wybrać. Trochę uczył się w jesziwie Duszynski, a trochę w Toldot Aharon. A kiedy du- sza jego tęskniła częściej do Toldot Aharon, rabin Duszynski nie sprzeciwił się temu i powiedział: "Jeśli w tamtą stronę ciebie ciągnie, to jestem spokoj- ny. Dziewięć sióstr i jeden brat Malki należą do Toldot Aharon. Mama Mal- ki jest babcią i prababcią dla ponad stu wnuków i prawnuków i wszyscy, ca- ła wielka rodzina, są chasydami rebego Arele. Ich grupa jest jak jedna wiel- ka rodzina, wszyscy się znają, wszyscy chodzą do siebie na uroczystości, spotykają się w Szabes w synagodze. Mąż Malki, nim pospieszy do szulu 'I'oldot Aharon na poranne modlitwy, za- czyna każdy dzień o świcie oczyszczeniem w mykwie. Przed południem za- gląda do domu na śniadanie i już znowu biegnie do szulu, by studiować ge- marę ze swoim starszym partnerem, dla którego jest przewodnikiem po tek- ście. Czasami sprzeda mezuzę czy książkę Tory i przyniesie dwa grosze do domu. Wieczorami odwiedza chorą matkę albo idzie na uroczystości. Naj- częściej jednak siedzi nad książkami w kojlelu. Dom utrzymuje Malke. Zarabia szyciem dla sąsiadek i kilku znajomych kobiet. - Teraz jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Kolejna córka wyszła za mąż. Wzięliśmy pożyczkę z banku. Niektórzy z nas nie biorą pożyczek od państwa syjonistycznego, ale my uznaliśmy, że nie mamy wyjścia. Razem z rodzicami zięcia kupiliśmy im małe mieszkanie w Beit Szemesz, ale na od- nowienie już nie wystarczyło. Jeszcze jesteśmy w długach po córce, a tu już syn się zaręczył. Oby tylko nie było gorzej! Liczymy na pomoc Imienia. Wie- rzymy, że skoro dał nam dzieci, da nam i dla dzieci. Proszę Malke, by opowiedziała o swoim zwyczajnym dniu. - To nie będzie trudne, bo moje dni są bardzo do siebie podobne, od kiedy wyszłam za mąż. Wstaję o 6.00 i wyprawiam chłopców do chederu - picie, jedzenie i już ich nie ma. Potem najmłodsze dziewczynki idą do szkoły. Z ni- mi jest zawsze wszystko bardziej skomplikowane, ubierają się bez końca. Kiedy one się guzdrzą, ja je popędzam i wkładam pranie do pralki. Około 8.00 mąż wraca z mykwy i z szulu po porannych modlitwach. Wtedy podaję mu śniadanie. Zmywam naczynia i zaczynam gotować obiad. Kiedy jedzenie pichci się w garnkach, mam wolną chwilę i wtedy szyję. I już przychodzą dzieci ze szkoły. Trochę się pokręcą i trzeba podać obiad. I teraz mogę od- począć. Ucinam sobie półgodzinną drzemkę. A po południu starsze dzieci przychodzą z wnukami, czasami muszę wyjść na jakieś uroczystości, kiedy indziej szyję albo prasuję. Raz w tygodniu kilka sąsiadek zbiera się w jednym z mieszkań. Przychodzi do nas instruktorka, charedia oczywiście, i robimy gimnastykę. Dawniej chodziłam pływać dwa razy w tygodniu, bo tak mi leka- rze zalecali z powodu mojego wykręconego kręgosłupa. Pytałam rebe o zgo- dę na pływanie i ją dostałam. - Czy zdarza się jakieś urozmaicenie zwykłego dnia? - Przeważnie każdego roku wyjeżdżam za granicę, bardzo to lubię. W tym roku byłam w Szwajcarii na ślubie brata teściowej. W zeszłym roku byliśmy w Londynie, też na ślubie, tym razem kuzyna męża. - Co robisz, kiedy jesteś za granicą? Zaglądasz do świata niereligijnych, ja- kieś muzeum na przykład? - Nie. Raczej nie. Zawsze jestem z rodziną, do której przyjechałam. Czasem idziemy na spacer do parku albo po zakupy. Lubię kupować w Londynie w Marks & Spencer. Raz pojechałam z Williamsburga na wycieczkę do Wa- szyngtonu, żeby zobaczyć Biały Dom. Jest kwiecień, zbliża się Pesach. Czas kwitnienia migdałów i fig, czas zapa- chów niecodziennych, święto plonów ziemi. Po deszczowych dniach zimy wszyscy, przepełnieni radością nadchodzącej wiosny, wspominają wybawie- nie z niewoli egipskiej. Kobiety ortodoksyjne uważają Pesach za najpiękniej- sze święto rodzinne. Malke opowiada o przedświątecznych przygotowa- niach, których pełno wokół już od tygodni. - Przed Pesach czyścimy, szorujemy, myjemy, wymiatamy, odkurzamy każ- dy, nawet najbardziej ukryty kąt w mieszkaniu. Już w czasie Purim myślimy z trwogą o okruszynie chumecu schowanej w dywanie, więc w czasie zaba- wy purimowej zwijamy wszystkie chodniki i dzieci kruszą ciastka na podło- gę. Właściwie wielkie sprzątanie rozpoczyna się zaraz po Purim. Zazwyczaj gospodyni zaczyna od biblioteki, szaf, kredensów i szafeczek. Przetrząsa każdą książkę, wyciąga wszystkie graty i szmaty z półek, szuflad, najdokład- niej je myje, a to, co ma włożyć z powrotem, przegląda starannie. I tak, co roku, stosy nikomu niepotrzebnych szmat i najróżniejszych bibelotów lądują na śmietniku - mówi Malke. - Najbardziej poszukiwany jest chumec. Naj- mniejszy okruch chleba czy kawałek krakersa może być wszędzie, a nie zau- ważony - strefni Święta. Wrzucony przez dziecko pod materac łóżka, przy- lepiony do framugi drzwi, zaschnięty na szybie okiennej, w żadnym razie nie może ujść uwagi gospodyni. Halacha mówi, że zasłonięta dziura, w której jest chumec, nie jest groźna, ale jeśli na przykład dzieciak wepchnął kawa- łek bajgele do dziurki od klucza, to mamy kłopot! Więc jak już przejrzę wszystkie zakamarki i wyniosę cały chumec z kuchni, w różnych miejscach ukrywam dziesięć kawałków chleba i wołam męża na poszukiwanie. On za- pala świecę i chodzi z nią po mieszkaniu, zaglądając wszędzie, szczególnie w najmniej spodziewane miejsca. Jak mąż skończy oglądanie, dzieci biegają po mieszkaniu i starają się poprawić ojca. Po godzinie, kiedy w naszych rę- kach jest dziesięć okruchów chleba i ani odrobiny więcej, wszyscy oddycha- my z ulgą. Następnego dnia odbywa się wielka przedświąteczna frajda dla dzieci. W dzień poprzedzający Noc Sederową gospodynie znoszą trefne je- dzenie na jedno z podwórek, ktoś polewa je naftą i jest wielkie ognisko, ra- dość dla najmłodszych. A my mamy zadowolenie ze spełnienia nakazu spa- lenia chumecu przed Pesach. Resztki chumecu się pali. Ale co należy zrobić z zapasami mąki, kartonikami ciasteczek czy paczkami makaronów? Należy je sprzedać! Dawniej Żyd sprzedawał chumec sąsiadowi gojowi, od którego odkupywał towar po Świę- tach. Dziś w Izraelu pozbycie się trefnego jest zorganizowane w skali całego kraju. Na dwa dni przed Erew Pesach, tuż po zakończeniu najbardziej dro- biazgowych i dokładnych porządków, jakie zna dom żydowski, każdy orto- doksyjny mąż udaje się do rabina i sprzedaje mu swój chumec, który następ- nego dnia rabin sprzeda swojemu gojowi. Chumec sprzedają też wszystkie ( humec (żyd ) lub chamec (hebr.) - dokł. zakwas, zaczyn każde ciasto, pieczywo wypieczone z drożdża- mi. Pieczywo niewyrośnięte przypomina o niedoli w Egipcie, podczas gdy chumec oznacza "rosnące droż- dże w człowieku". czyli egoizm i samolubność. Erew Pesach - wieczór poprzedzający święto Pesach. sklepy, restauracje, kawiarnie, bary, hotele, sierocińce, szkoły, wojsko, szpi- tale i tak dalej. Najczęściej sprzedawanie odbywa się tylko na papierze. Na- czelni rabini Izraela (aszkenazyjski i sefardyjski) zbierają nieskończoną licz- bę oświadczeń zapisanych zdaniami o podobnej treści: "Ja, Mojsze Finkelste- in, mam chumec w białej szafce w mojej kuchni i na półce w spiżarni. Zga- dzam się, by goj przyszedł i zabrał mój chumec". Takim gojem, którego w przeddzień Pesach pokazywała telewizja, był pewien Arab izraelski, który kupił na papierze chumec całego kraju za tę samą sumę, za którą po Świę- tach odsprzedał go obu rabinom. Naturalnie naczelni rabini nie załatwili wszystkich krajowych transakcji, ich akt raczej symbolizował podobne kon- trakty w całym kraju. - Wieczorem zakładamy nowe ubranie - opowiada dalej Malke. - To kolejny powód do radości dla dzieci, i zasiadamy do długiej, uroczystej kolacji. U nas w domu nigdy nie ma przy stole mniej niż czterdzieści osób. Następne dni świąteczne, Chol haMoed, najczęściej spędzamy na wycieczkach. Zabiera- my najmłodsze i średnie dzieci i jedziemy na kilka dni do Meron w Galilei, gdzie pochowany jest Johanan ben Zakajg, albo na Wzgórza Golan, czy do wodospadów w Banias i Tel Dan. często robimy wypady do ogrodu zoolo- gicznego w Jerozolimie albo do starszego rodzeństwa w Beit Szemesz na przykład. Kolejny upalny dzień, białe światło lekko złamane na żółtoczerwonym kamie- niu domów Mea Szearim. Przed chwilą pożegnałam się z Malke i jeszcze przysiadłam na jakimś słupku, żeby pomyśleć o tym spotkaniu. Duża, właści- wie wielka kobieta z najszczerszym, serdecznym uśmiechem i wpatrzonymi oczyma. Taka brzydko-ładna. Ale przede wszystkim ciepła i dobra. Malke na wszystkie pytania odpowiadała prosto, zwyczajnie. Nad żadną od- powiedzią nie musiała się zastanawiać, ani razu nie "przypuszczała", "sądzi- ła" czy "wątpiła". Zawsze znajdowała zdania jasno brzmiące i jednoznacz- ne. Malke wie. jak nie należy żyć, kiedy jest się Żydem, skąd może przyjść pokusa i jak z nią walczyć. Chwilami miałam wrażenie, że skromna Malke, świadoma zwyczajności swego życia i prostoty myślenia, trochę się mnie krępuje: jakiejś dziwnej osoby, która przyjeżdża właśnie do niej z dalekiego i obcego świata i, nie wiedzieć czemu, ciekawa jest jej zwykłego życia. Przestaję notować, bo czuję, że ktoś mi się przypatruje. Tuż obok, ale w bez- piecznej odległości, dalej niż moja wyciągnięta ręka może sięgnąć, stoi mały, trochę usmarowany chłopak. Pewnie ma trzy albo cztery lata i wraca z che- Chol haMoed (hebr.) - dni powszednie przypadające między pierwszym a ostatnim dniem świąt. np. pe- sach czy Sukot. świętowane przez Żydów ortodoksyjnych. Johanan Ben Zakaj (I w n.e.) - uczeń Hillela, po zburzeniu II Świątyni założył akademię talmudyczną w Jawne. deru. Kipę ma białą, dzierganą, z ogonkiem, głowę ogoloną i bardzo długie czarne pejsy. Nasze głowy są na jednej wysokości i przez chwilę patrzymy sobie w oczy z takim samym skupieniem. Wreszcie ja zagaduję. - Jak się masz? - Chwalić imię - słyszę dorosłą odpowiedź. Chłopak lekko się zbliża, pochy- la głowę, trochę zniża głos. - Daj mi pieniądze. - Ile? - pytam. - Jeden. - Co chcesz kupić? - Bułkę. - Jesteś głodny? - Tak, trochę - spuszcza głowę. Bo rebecyn jest jak Ściana Płaczu Rebecyn Belz Pewien chasyd opowiadał o dworze rebego w miasteczku Bełz koło Lwowa: "Dwór położony był w niewielkiej odległości od sztetla. Dom, w którym miesz- kał cadyk - olbrzymi, wyglądał jak pałac. Były tam pokoje dla rebego, jego żo- ny, synów, córek, dalszej rodziny, służby i wiele pokoi dla gości. Niedaleko do- mu wspaniały dom modlitwy, obok łaźnia z mykwą, budynki gospodarcze, stajnia pełna pięknych koni. A najważniejsza była ogromna kuchnia, która w Święta musiała obsłużyć czasem i tysiąc chasydów przybyłych do rebego. Najwięcej przyjeżdżało na Jom Kipur i Rosz haSzana. A park wokół dworu był tak duży, że godzinę trzeba było, by przejść z jednego na drugi jego koniec. Przy dworze mieszkał też stolarz, krawiec, szewc i rzezak rebego". Kirjat Belz. Nowa dzielnica jerozolimska, kolejna zamieszkana w stu procen- tach przez charedim. ("Każde osiedle czarnych jest efektem kupionych gło- sów wyborczych. Raz je kupuje prawica, a raz lewica, oni zawsze potrafią się dobrze sprzedać", mówią ze złośliwością niereligijni). Domy, jak wszędzie, z kamienia jerozolimskiego, z tego najjaśniejszego, z minimalną domieszką miedzi, więc najtańszego. Najczęściej cztero-, pięciopiętrowe pudełka z wą- skimi, takimi na trzy czwarte krzesła, balkonami, wkopane w skałkowe wzgó- rza. Domy modlitwy, jesziwy i szkoły dla dziewcząt stanowią architektonicz- ne urozmaicenie monotonnej okolicy. Wszystkie budynki są nowoczesne, choć niektóre synagogi próbują przypomnieć te z Bełza. Bohusza, Sącza, Nadwor- nej czy Słonimia. Jezdnia szeroka, ruch niewielki - tu kobiety, poza nieliczny- mi wyjątkami, w ogóle nie prowadzą samochodów, a mężczyźni jeżdżą sto- sunkowo rzadko. Trudno znaleźć skrawek zieleni, co zdaje się wynika z dwóch przyczyn: osiedla są nowe, a ich mieszkańcy nie przywiązują chyba specjal- nej wagi do estetycznych i zdrowotnych aspektów miejsca, w którym żyją. Dom, w którym mieszka rebe dynastii Belz, z zewnątrz niczym nie różni się od pozostałych w okolicy. Wejście osobne, z boku budynku, i dopiero w środ- ku orientuję się, że rebe i rebecyn zajmują mieszkania na wszystkich pozio- mach. Na ostatnim piętrze są pokoje mieszkalne rebego, niższe piętro nale- ży do rebecyn, na parterze jest biuro, szul i pokoje, w których przyjmuje się gości. Na najniższym poziomie znajdują się pomieszczenia gospodarcze. Czekam w białym korytarzu pełnym plastikowych wazonów i dzbanuszków ze sztucznymi kwiatami. Z windy wychodzi niska, krępa kobieta z olbrzymim pękiem kluczy w jednej i przenośnym telefonem w drugiej ręce. Ma białą twarz, mocne, krzaczaste brwi nad ciemnobrązowymi oczyma i łagodny, ni- kły uśmiech. Głowa zasłonięta od czoła po szyję szczelnie przylegającą nie- bieską pikowaną chustką. Długa, prosta, szara suknia, czarne pończochy i płaskie, szerokie, sznurowane buty. Przez sekundę nie wiem, jak się zacho- wać - nie mam pewności, czy ta ascetyczna kobieta przypominająca strojem urszulankę to rebecyn, czy kobieta prowadząca dom. Ale już jestem witana jak dobry przybysz, słyszę podziękowania za kwiaty i czuję ciepły policzek przy swojej twarzy. (Niektóre rebecyny tak witają się z chasydkami. Wielu rebes podaje chasydom dłoń do pocałowania). będziemy rozmawiać w sali obok szulu. Tu rebe przyjmuje gości, tu rebecyn urządza Szabes i Święta. Dwa długie prostokątne wnętrza tworzące literę "L" są prawie jednakowo urządzone. Ciężkie, owalne stoły, niby-barokowe krzesła, wysokie, brązowe kredensy przepełnione srebrnymi świecznikami, balsaminkami, pucharami, talerzami porcelanowymi i kryształowymi wazonami. Na ścianach obrazki i obrazy wykonane różną techniką: olejne, wyszywane na aksamicie złotą nit- ką, wyklejane materiałem na szkle i nawet na lustrze malowane. Większość przedstawia imponującą synagogę w Bełzie, pozostałe, pełne kolorowych kwiatów, są dopełnieniem wielkich sztucznych bukietów w wazonach. Inna estetyka. Wysmakowany Europejczyk powiedziałby pewnie - kicz i tandeta. będziemy rozmawiać przez sześć godzin, bo telefon dzwoni bez przerwy, a re- becyn chce odpowiadać na te najważniejsze pytania. (Wstępną selekcję prze- prowadza młody gabaj, który siedzi w biurze rebego codziennie do późnej no- cy). Nasza rozmowa przerywana dzwonkiem telefonu ma dwa refreny. Jeśli biedny Żyd skarży się i biadoli, słyszę: u majn, u majn, u majn, u majn..., jak- by śpiewane na różnych wysokościach. Jeśli natomiast jest powód do radości, narodziny, obrzezanie, bar micwa, zaręczyny lub ślub, słyszę melodyjne: ma- zel tow mazel tow mazel tow mazel tow! Rebecyn jest zmęczona. Ma za- mknięte oczy i delikatnie kołysze się na krześle, słuchając kolejnej opowieści. Czasem otwiera modlitewnik i patrzy zmrużonymi oczyma w tekst. Ożywia się lekko, kiedy zadaję pytanie. Co jakiś czas podnosi ciężkie powieki i patrzy na mnie błyszczącymi oczyma trochę z zaciekawieniem, a trochę ze zdziwieniem. Sara Rokeach jest córką Mosze Jehoszuy Hagera, słynnego rebego dynastii Wyżnic, "króla" chasydów węgierskich. Urodziła się już w Kraju w 1946 ro- ku. Dziadek Sary, IV rebe, wydostał się z okupowanej Europy z grupą swo- i Gabaj (hebr. opiekun. strażnik) - urzędnik gminy. w dworze chasydzkim - pomocnik rebego. ich chasydów dzięki pomocy gojów. Przyjechał nielegalnie do Palestyny jesz- cze w czasie wojny. Najpierw wszyscy zamieszkali w Hajfie. Potem przenie- śli się do Jerozolimy, a po kilku latach do Tel Awiwu. W końcu rebe i jego chasydzi zbudowali dzielnicę mieszkaniową w Bnei Brak i nazwali ją Kirjat Wyżnic. W Hajfie mieszka dziś jego kuzyn, rebe dynastii Seret Wyżnic ze swoimi chasydami. Jest jeszcze trzeci rebe Wyżnic, brat ojca Sary, który mieszka w Monsey w Ameryce. W rodzinach chasydzkich rebes istnieje tradycja swatania zapewniającego równy status obojga małżonków. często więc zawierane są związki małżeń- skie w obrębie rodziny. (Genealogiczna informacja o rodzinie rebego Teitel- bauma z Satmer wskazuje na siedem małżeństw z kuzynostwem w pierwszej linii spośród zawartych dwudziestu czterech). Sara została zaręczona z mło- dym rebe dynastii Belz, kiedy miała niecałe siedemnaście lat. Do dnia ślubu, który odbył się po roku, narzeczonego swojego znała tylko ze zdjęcia. Taka była nieśmiała i wstydliwa, opowiada, że z ulgą myślała: "Spotkam tego męż- czyznę dopiero za rok". Nim doszło do zaręczyn, matka Sary przyjęła dele- gację kobiet dworu Belz, które przyszły porozmawiać z kandydatką na żonę młodego rebego. Sara wie, że była jedną z wielu dziewcząt z najlepszych chasydzkich domów. które starsi Belz brali pod uwagę dla swojego januki, bo obecny rebe Belz został dynastycznym dziedzicem mając zaledwie dziewięć i pół roku. Wszystkie córki rebego Wyżnic, panny z najlepszym pochodze- niem, zostały świetnie wydane za mąż. Najstarsza siostra Sary jest rebecyn Skwer w Ameryce, a druga - synową nieżyjącego już rebego Satmer. Trze- cia siostra. Hinde, jest żoną dyrektora jesziwy Wyżnic w Bnei Brak. Hinde została wydana za mąż, kiedy miała zaledwie szesnaście lat. Najlepszy kan- dydat na jej męża, genialny student jesziwy, skończył właśnie dziewiętnaście lat, a to już wiek, w którym chasyd powinien się ożenić. Dłuższe czekanie na żonę mogłoby być niezdrowe i niebezpieczne, mówią chasydzi. Rebecyn powiada, że ma więcej obowiązków niż najbardziej zajęty minister. - Oni przynajmniej mają swój prywatny czas, odpoczywają, jeżdżą na waka- cje, a rebecyn, tak jak rebe - zawsze do dyspozycji chasydów. Kiedy pytam o pierwszy jej obowiązek, słyszę: - Służyć naszej społeczności! Jestem kimś w rodzaju dyrektora biura rebego i opiekunką społeczną dla chasydów. Niepokój w domu - rebecyn załagodzi, swatanie - rebecyn znajdzie najlepszego znawcę Tory dla córki i najskromniej- szą panienkę dla syna, otworzyć serce, poskarżyć się i poszukać pociechy - naj- lepiej u rebecyn. Dzwonią z Kanady, Nowego Jorku, Australii, Belgii, Londynu, Szwajcarii, z całego świata. Przychodzą, przyjeżdżają, ślą listy i faksy. Zawsze i wszędzie mnie znajdą. Jak jestem mężatką od trzydziestu lat, nie miałam jed- nego wolnego dnia. Rebecyn jest. nie przymierzając, jak Ściana Płaczu. Dzwo- nią, opowiadają, płaczą i czekają dobrego słowa. Staram się jak mogę, pocie- szyć, uspokoić, doradzić, niekiedy faktycznie pomóc w jakimś zmartwieniu zroz- paczonego Żyda. Do rebego idą w ostateczności. Czasem mi mówią: "Ja nie mo- gę prosić rebego o pomoc, bo kiedy staję w jego drzwiach, taka bojaźń mnie ogarnia, że język sztywnieje i słowa wymówić nie potrafię. A rebecyn taka ła- godna i dobra, rebecyn można o wszystkim opowiedzieć". Wierzę w to, co na- pisane w Gemarze: "Zmartwienie w sercu człowieka zostanie opowiedziane in- nym". Chcę pomagać ludziom i jestem pewna, że wysłuchując ich skarg przy- noszę ulgę biedakom. No i świętowanie pochłania sporo czasu. Jak wiesz, na- sze rodziny mają dużo dzieci, jest więc wiele uroczystych okazji, a szczególny to honor dla rodziny. kiedy rebecyn osobiście przyjdzie z dobrymi życzeniami. Zaproszeń jerozolimskich nigdy nie odrzucam, żeby chasydzi nie myśleli, że jed- ni są bardziej wyróżniani niż inni. Do Bnei Brak, Hajfy i Aszdod jeżdżę tylko przy ważnych okazjach. Ale wszystkim świętującym zawsze wysyłam faksy z życze- niami. Poza obowiązkami rebecyn wykonuję oczywiście wszystkie powinności żony, matki, babki i gospodyni domu. Najbardziej lubię zajmować się wnukiem, piec pyszne ciasta i dobrze ugotować. Moje pomocnice domowe zajmują się tyl- ko praniem i sprzątaniem. A całej reszty wielkiego gospodarstwa ja doglądam. Widzisz, ile kluczy muszę nosić?! Chasydzi Belz, tak jak inne duże sekty chasydzkie, mają swój system eduka- cyjny dla dziewcząt. Sieć szkół podstawowych i średnich nazwanych Bels Malka na cześć pierwszej rebecyn Belz jest wspierana finansowo przez Mi- nisterstwo Edukacji. Dziewczynki zdobywają zawody przydatne żydowskim kobietom. Zostają krawcowymi, kucharkami, a te najlepsze - nauczycielka- mi. Rebecyn Sara zachęca do donacji na rzecz szkoły, bo kto, jak nie rebe- cyn, może wyprosić pieniądze na Beis Malka!? Czasem organizuje specjalne przyjęcia czy uroczystości okolicznościowe dla potencjalnych darczyńców. Kobiety nie uczestniczą w tiszu rebego Belz, taka tradycja. Rebecyn wpro- wadziła nowy zwyczaj i zaprasza je co jakiś czas na taki niby-tisz w noc sza- basową. Rebecyn mówi Torę, błogosławi przybyłe, a one śpiewają pieśni i tańczą do późnej nocy. Niedawno rebecyn gościła na swoim tiszu uczenni- ce ostatnich klas Beis Malka. - Od czasów Malki, żony założyciela dynastii, Szaloma Rokeacha z Bełza, miejsce rebecyn w sekcie jest wyjątkowe. Bo i Malke była niezwykłą żoną- opowiada Sara. Przez tysiąc nocy trzymała świecę nad Torą, by mąż jej, reb Szalom, mógł studiować. Ojciec Malki nie był chasydem i złościł się bardzo na chasydzkie tęsknoty zięcia. Utrzymywał młode małżeństwo, ale nie zga- dzał się, by Szalom jeździł do chasydzkiego mistrza, Jasnowidzącego z Lu- blina. Malke, rozumna i oddana żona, wiązała prześcieradła i pomagała Sza- lomowi wykradać się przez okno w ciemną noc, którą bliżej było do cadyka. W żadnej innej grupie rebecyn nie uczestniczy w tiszu, podczas gdy w tej sekcie żona rebego zapala i błogosławi świece przed wszystkimi chasydami. A w Noc Sederową, noc wyjątkową, biesiaduje z mężczyznami przy jednym stole. Sara nie słyszała i nie chce słyszeć o kobietach, które zakładały filakterie do modlitwy. - To zabronione, zabronione, zabronione! - wykrzykuje. - Dziś nie ma takich kobiet jak rebecyn Malke, nie ma też cadyków na miarę dawnych. Nasze po- kolenie znajduje się o wiele szczebli niżej. Mówią, że tak jest, bo żyjemy w dniach Mesjasza. A On nadejdzie wtedy, kiedy wszyscy będą albo wielki- mi cadykami, albo sięgną dna. Rebecyn Kaliw Kaliw albo Kalew, bo różnie wymawiają nazwę swojej sekty chasydzi, jest małą dynastią węgierską o długiej tradycji chasydzkiej. Reb Icchak Ajzyk Taub z Kaliw, uczeń rabiego Elimelecha z Leżajska, był jednym z pierwszych propagatorów chasydyzmu na węgrzech. Założył dynastię Kaliw pod koniec XVIII wieku, a jego następcy przewodzili chasydom w Kalewie, Żydaczowie i Rozdolu. "Cadyk z Kalewa, reb Icchak Ajzyk Taub, był bardzo niezwykłym świątobliwym, jednym z największych w ogóle żyjących na świecie. Nikt nie wiedział, skąd przyszedł i dokąd odejdzie. Tajemnicze było jego życie. Nosił ubranie jak chłop, ale zrobione z papieru. Ciało miał tak osłabione nieustan- nymi postami, że nie uniósłby zwykłego ubrania. Zawsze miał przy sobie bicz i biczował się". Obecny rebe, reb Menachem Mendel z Kaliw, VI rebe dynastii, tak jak jej I re- be, znany jest ze swoich nigunów i pięknego głosu, którym raczy chasydów w czasie piątkowego tiszu. Grupa istnieje również w Ameryce. Prowadzona jest przez syna poprzedniego rebego, urodzonego tam po wojnie reb Mosze z Kaliw. Obie grupy nie patrzą na siebie przychylnie, co w podobnej sytuacji zdarza się często. Jeśli jest dwóch czy więcej rebes tej samej dynastii, zawsze pozostaje pytanie, który z nich miał większe prawo dziedziczenia funkcji, któ- ry został naznaczony przez poprzednika, a który jest być może po trosze sa- mozwańcem. Centrum chasydów z Kaliw mieści się w olbrzymim budynku, Mosdot Kaliw, który został zbudowany dzięki donacjom jako pomnik pamięci zamordowane- go narodu. Tu znajdują się jesziwa, kojlel, sale spotkań, domy modlitwy. W przyszłości w Mosdot Kaliw będą organizowane kursy na temat jidiszkeit dla słuchaczy religijnych i świeckich. Na ostatnim piętrze znajduje się miesz- kanie rebego i rebecyn. Stukam do drzwi tuż po zmierzchu. 2 Kaliw (żyd.) - Nał,rykallo koło DebrEczyna w północnych węgrzech. Ił Jiri Langer f) hram do tajt,arnic chasydów Kraków 1988. ,Tradycja powiada, że rahi lochak Ajzyk pasąc gęsi zapamiętywał melodie ludowe. które później wykorzy- stywał komponując hymny sakralne. Jego pieśni śpiewali chasydzi różnych grup. Rabi Chaim z Zanc miał zwyczaj siedem razy, okrążać himę w piątkowy wieczór intonując pieśń rabiego z Kaliw o tęsknocie za Szechiną. W korytarzu wita mnie cała gromada dzieci - dziewczynki w długich, marsz- czonych sukienkach i ciemnych rajstopach i mali chłopcy w czarnych, wyszy- wanych kolorowo kipach, z długimi pejsami. Wszyscy zadzierają głowy do gó- ry. bardzo ciekawi obcego gościa. Wnuczęta rebecyn mieszkają nieopodal Mosdot Kaliw i prawie codziennie odwiedzają babcię. Rebecyn, bardzo zaję- ta, ma dla mnie piętnaście minut. Zaczyna swoją opowieść od podania szcze- gółów swego wyśmienitego chasydzkiego pochodzenia. - W prawie prostej linii - powiada - jestem potomkiem Beszta w dziewiątym pokoleniu. Wujem moim był reb Meir z Premyszlan, dziadkiem ze strony matki - syn reb Mordechaja z Nadwornej, a jednym z bliskich krewnych słyn- ny rabin z Czerniowiec. Beer Chaim, który w Sobotę stawał się wyższy, cza- sem nawet o kilka centymetrów. Dziadek ze strony ojca był rebe w Galicji, a ojciec - rebe w Kechni. Pobrali się w czasie wojny, którą przeżywali osobno. Rebe był w gettach, re- becyn w Auschwitz. Szła w Tojte Marsz do Bergen Belsen. Rebe z Kaliw ca- łe swe życie stara się, jak Beszt, obdarowywać innych swoją miłością i opie- ką. Pracuje po 25 godzin na dobę. jak mówi rebecyn. Od przeszło dwudzie- stu lat jeździ po całym kraju i głosi słowo Tory tym wszystkim, którzy chcą go słuchać: religijnym i kibucnikom. Bywają dni, w których rebe przemierza pół Kraju, spotyka ludzi w czterech, a nawet pięciu miejscach. Mówi do nich o wierze. miłości, Prawie. Ci, którzy go raz słyszeli, wracają złaknieni słów prawdy rebego. Od kilkunastu lat prowadzi akcję przywracania bezbożnych wierze. Studenci jego kojlelu jeżdżą w każdą Sobotę do kibuców, mosza- wów, różnych świeckich klubów i miejsc spotkań, by opowiadać o Królowej Sobocie. Najbardziej wyszukiwanymi słuchaczami i uczestnikami spotkań z Torą są najmłodsze dzieci. Wiele z nich, z różnych przyczyn, trafi później do szkół religijnych. Dalej rozmawiamy szybko i powierzchownie. Rebecyn, pełna pretensji i naj- lepszego o sobie zdania, niewiele chce i pewnie niewiele potrafi powiedzieć o społeczności chasydów Kaliw. - Wszyscy są bardzo zajęci życiem dla chwały Imienia. Mężczyźni studiują, bo chasydzi Kaliw znani są ze swej uczoności w Torze. A kobiety prowadzą dom i wychowują dzieci na dobrych Żydów. Każdego sobotniego popołudnia rebecyn spotyka kilkadziesiąt kobiet z grupy Kaliw. Panie dyskutują najczęściej o roli i miejscu żydowskiej żony i matki. Te spotkania to takie damskie spotkania z Torą po żydowsku. - To prawda, że najczęściej przychodzą starsze kobiety, ale to przecież zrozu- miałe: młode są bardziej zajęte dziećmi i domem - tłumaczy rebecyn. Teraz Premyszlan (żyd.) - Przemyślany koło Lwowa. Tojte Marsz (żyd. Marsz Śmierci) - ewakuacja więźniów obozu w Auschwitz w styczniu 1945. Moszaw (żyd.) - gospodarstwo wiejskie z częściowym udziałem prywatnym. czas przedświąteczny, zbliża się Chanuka, więc rebecyn ma bardzo dużo pra- cy. Jak co roku o tej porze przygotowuje dziesiątki paczek dla potrzebujących. - Także dla niereligijnych - podkreśla z dumą. Rebecyn Wasluj Przez kilka miesięcy próbowałam spotkać rebecyn Friedman, żonę obecnego rebego dynastii Różyn-Sadagóra. Z niechęcią, ale i z zazdrością przygotowy- wali mnie do tej rozmowy, chasydzi innych dworów. - Zobaczysz, jacy oni wyniośli. Im się wydaje, że tylko oni mają prawo do zło- tej karocy. A mieszkanie rebego! Zobaczysz, pewnie od zbytku w głowie się tam kręci. Niestety, nie udało mi się przekonać rebecyn, by dotrzymała przynajmniej jednego terminu spotkania. Dzwoniłam, umawiałyśmy się, a rebecyn odwo- ływała spotkanie w ostatniej chwili. I tak przez kilka miesięcy - do mojego zmęczenia i rezygnacji. Spotkałam natomiast jej krewną, Reizi Friedman, młodą rebecyn połączonych dworów Bohusz-Paszkan. W nowoczesnym mieszkaniu, przyklejonym do Mosdot Bohusz przy ulicy Hagaj w Bnei Brak drobna Reizi pospiesznie wręczyła mi coś w rodzaju monografii dynastii, pod tytułem 20 lat Królestwa. Nie chciała rozmawiać. Skromna, zawstydzona, tłumaczyła się brakiem czasu, zmęczeniem, późną porą. Miałam wrażenie, że uprzejma i nieśmiała nie potrafiła odmówić mojej prośbie w rozmowie te- lefonicznej. Teraz jednak ta sama nieśmiałość nie pozwoliła jej usiąść ze mną przy stole. A może to młody rebe zabronił żonie niebezpiecznego spotkania? Dalej szukałam kontaktu z rumuńską sektą. Ktoś wspomniał nazwisko rebe- cyn dynastii Wasluj. Nauczycielka, rozmowna, otwarta, pewnie chętnie od- powie na moje pytania. Rebecyn zaprosiła mnie na rozmowę po Wyjściu So- boty, czyli po zakończeniu Święta. Przy jednej z bocznych ulic przecinają- cych główną Ben Jehuda stoją dwupiętrowe domy zbudowane na początku lat pięćdziesiątych. Proste klocki wspierane betonowymi słupami wbitymi głęboko w piach. Pod numerem 71 na parterze mieści się synagoga Wasluj, małej rumuńskiej grupy. Dom zbudował poprzedni rebe, Jaakow Josef Szlo- mo z Wasluj, kilka lat po wojnie. Zapomniane to miejsce, bo starych chasy- dów Wasluj już nie ma a o nowych tu trudno, bo Tel Awiw konsekwentnie niechętny jest ortodoksji. Rebe otwiera synagogę tylko w Szabes. Czasem za- błądzi tu jakiś poszukujący pocieszenia dla ducha turysta albo zwykły prze- chodzień. Wszyscy są witani najserdeczniej. Bywa, że w Sobotę o 7.00 rano, na pierwszych modlitwach nie ma nawet dziesięciu Żydów, a bez minjanu modlić się nie można. Wtedy rebecyn dzielnie staje przed synagogą i nawo- łuje, zaprasza do środka przechodzących mężczyzn. Kilku z nich wracało w kolejne Soboty pod numer 71. Drzwi otworzył mi gabaj, syn rebego, którego dojrzałam przez uchylone drzwi w sąsiednim pokoju. Siedział pochylony nad Księgą w pięknym barwnym kafta- nie i kołpaku na głowie. Tylko rumuńscy i niektórzy węgierscy rebes noszą ko- lorowe kapoty w Sobotę. Rebecyn czekała już na mnie przy długim stole. Ubra- na po domowemu, w granatowy szlafrok zdobiony wyszywanymi kwiatami, próbowała wypędzić liczną gromadę dzieci z pokoju. Co jedno wyszło, to dwo- je weszło i tak zabawa trwała, aż rebecyn przemówiła surowym głosem, gro- żąc poinformowaniem ojca o niesfornym zachowaniu czeredy. - Co się stało z rebustwem Wasluj? - pytam rebecyn. - Jest nas niewiele. bo też niewielu Żydów rumuńskich wojnę przetrwało z Torą. Nie było u nas silnych ośrodków talmudycznych, nie budowano dosyć jesziw, jak w Polsce. Chasydzi z małych rumuńskich miasteczek byli skupie- ni wokół swoich cadyków i prawie wszystkich ich wojna rozproszyła po świe- cie. A wtedy nie potrafili już żyć po żydowsku bez swoich mistrzów. Dziś do rebego przychodzą często niereligijni, potomkowie tych, którzy dawniej żyli w Wasluj czy okolicy. Z sentymentu i trochę z ciekawości, a czasem z praw- dziwej potrzeby przychodzą. Oni stracili swą tradycyjną religijność. Czasem myślą też, że stracili wiarę w Boga. Przychodzą jednak, bo ufają cadykowi. Ufają mocy jego modlitwy, sile jego wiary i poważają go za ogromną wiedzę o tym świecie tu i tamtym tam. Rebecyn wspomina dawny dwór rebego z Wasluj. Dwór założył rabi Szalom Halperin. Jego dziad, rabi Jaakow Josef Halperin, był wielkim bogaczem i chasydem rabiego Izraela z Różyna. Aż pięciuset mężczyzn należało do dworu rebego Chaima Dowa, syna rabiego Szaloma Halperina. W przeci- wieństwie do Domu Różyn, Wasluj nigdy nie był dworem postępowym. Prze- ciwnie, o rebe i jego chasydach mówiono, że są bardzo zachowawczy. Nie- którzy nazywali to nawet zacofaniem. - Czy jest coś, co wyróżnia rumuńskich chasydów? - Co było i jest charakterystyczne dla chasydów rumuńskich - to ich specy- ficzna niewinność - mówi rebecyn. - Oni nie mądrzą się tak jak polscy cha- sydzi. Nie zadają pytań, nie wątpią, nie poszukują odpowiedzi. Nie potrzebu- ją tego wszystkiego robić, bo wiedzą, że nie muszą wszystkiego rozumieć. Ży- ją według Tory, halachy i wskazówek swojego cadyka. Jeśli on wie, oni wie- dzieć nie muszą! Nie ma przecież potrzeby dziesiątki razy sprawdzać, że wkładając rękę do ognia poparzymy ją sobie albo że gdy czynimy dobry uczy- nek, dobrem będzie nam odpłacone. Wystarczy wiedzieć, że tak właśnie jest. bo ktoś już tego doświadczył - z przekonaniem powiada rebecyn Halperin. Rebecyn Towa Halperin jest nauczycielką. Przez siedemnaście lat była dy- rektorką szkoły dla dziewcząt należącej do sekty Wyżnic. Powiada, że zde- cydowała się stamtąd odejść ze względu na szczególny szowinizm chasydów Wyżnic. - Kiedyś tak nie było - tłumaczy - grupa była o wiele bardziej otwarta. Cha- sydzi Wyżnic i ich rebe szanowali innych tak jak swoich. Dzisiaj wszystko jest sprawdzane pytaniem: A czy to dobrze, czy źle dla Wyżnic? Inni się nie liczą. A rebe nasz największy spośród wszystkich, tylko on jest prawdziwym cady- kiem, jego droga Tory najsłuszniejsza! Tak myślą chasydzi dużych i silnych sekt: Wyżnic, Gur, Belz, Satmer, no i oczywiście Lubawicz, którzy swego zmarłego rebe uważają za Mesjasza. Ale to wszystko polityka. Jest dużo pie- niędzy do podziału. Pieniądze rządowe, pieniądze organizacji i partii religij- nych, pieniądze prywatnych donatorów. Chasydzi dobrze wiedzą, że ich część zależna jest od tego, na ile uznana i ważna będzie ich grupa. Im bar- dziej królewski rebe, tym wspanialsze jego królestwo! - Rabi Izrael z Różyna też był królem, ale królem prawdziwym - powiada re- becyn Halperin. Miał wielki pałac i karoce zaprzęgane w białe konie i w zło- tych butach chodził. Ale te buty podeszwy nie miały i w mroźne zimy, kiedy szedł po skamieniałej ziemi, stopy mu do lodu przywierały i skóra jego pęka- ła. Chasydzi widzieli na śniegu krwawe ślady. W Różynie uważano, że Imię trzeba chwalić przez piękno i bogactwo. I żaden pałac, żadna karoca nie starczały, by głosić chwałę Imienia. Z drugiej jednak strony bardzo pilnowa- no, by cała ta zdobna zewnętrzność nie służyła wygodzie, nie takie było jej przeznaczenie! Zwyczajna rzecz, jak każda inna Na pytanie o istotę judaizmu zarówno ortodoksyjny rabin, jak i przeciętny, niereligijny żydowski tradycjonalista odpowie w taki sam sposób: to Sobota, prowadzenie koszernej kuchni oraz czystość rodzinna (tacharat miszpacha), czyli prawa seksualne. Kontakty intymne ortodoksyjnych małżeństw regulo- wane są przez prawa czystości rodziny. Kontakt fizyczny przed ślubem jest naturalnie zabroniony, a zakaz ten z łatwością przestrzegany. Sprzyja temu pełna lista zakazów i nakazów skrupulatnie wypełnianych przez wszystkich członków rodziny. Siostry separuje się od ich braci począwszy od trzeciego roku życia. Właściwie w tym momencie następuje ostateczny podział na świat męski i żeński. Lata szkolne dziewczęta i chłopcy spędzają w całkowi- tym oddaleniu. Spotkają się dopiero przy zawieraniu kontraktu ślubnego. Wtedy to panny i młodzieńcy po raz pierwszy mają ze sobą kontakt. Ta ini- cjująca rozmowa z reguły wywołuje tak silny szok, że kobiety po latach wspo- minają ją z wielkim przejęciem. Jeśli złamanie zasady pilnowania oczu, czy- li podniesienie wzroku i spojrzenie w twarz obcej kobiecie, jest ciężkim grze- chem w wyobrażeniu wielu chasydów, to trudno sobie wyobrazić, by w tak zamkniętej społeczności mogło dojść do jakiegokolwiek kontaktu fizycznego między obcymi sobie młodymi. Dziewczęta nie liczą się w społecznościach ortodoksyjnych. Są przy mamach i młodszym rodzeństwie. Pomagają w prowadzeniu domu w każdej wolnej chwili. Nie mają swego indywidualnego miejsca i zaczynają być społecznie za- uważane dopiero wtedy, kiedy osiągają wiek stosowny do zamążpójścia (sie- demnaście-osiemnaście lat), czyli gdy są gotowe wykonywać samodzielnie prace, przy których do tej pory asystowały. W zasadzie nie ma w ich życiu okresu młodzieńczego. Opuszczają domy swoich rodziców jako dziewczyny, posłuszne córki, by następnego dnia zostać żoną. dorosłą kobietą oddaną mę- żowi. często rozmawiałam z młodymi dziewczynami o szkole, domu, ich wy- obrażeniach przyszłego życia. I jeśli czasem udało mi się delikatnie wtrącić ja- kąś uwagę na temat uczuć między chłopcem a dziewczyną, zauroczenia dru- gim, natychmiast wywoływałam złego ducha. Panna traciła pewność siebie i, co gorsza, zaufanie do mnie. Pojęcie miłości romantycznej, zakochania koja- rzone jest z lubieżnym grzechem, czymś wyjątkowo nieprzyzwoitym. Każde zalotne zachowanie uważane jest przez chasydów za występne czy nawet wulgarne. Jak więc można pytać skromną żydowską dziewczynę o takie wie- rutne bałamuctwa?! Kiedy widzi się kobietę idącą razem z mężczyzną, wiadomo że są oni małżeń- stwem. Wielu chasydów odwraca głowę lub spuszcza wzrok, by nie spojrzeć na obcą kobietę. Żaden nie odważyłby się spacerować z nią po ulicy. Kobieta idzie najczęściej kilka kroków za mężem (najbardziej ortodoksyjne przestrze- gają odległości 20 kroków), wyrażając w ten sposób szacunek i podkreślając swoją rolę posłusznej żony. Nie można zobaczyć pary chasydzkiej idącej pod rękę. Mąż i żona nie dotkną się nigdy przy osobie trzeciej. Skromność, po- wściągliwość, unikanie najmniejszych pokus, uszanowanie dla swojej intym- ności stanowią przyczyny takiego zachowania. Małżeństwa chasydzkie z reguły żyją bardzo zgodnie. Przyczyny należy upatrywać w ich wspólnym oddaniu tej samej wierze i tym samym obrzę- dom, a także w dość zminimalizowanych wymaganiach wobec siebie. Pozy- tywną rolę w tym wypadku odgrywa obyczajowa presja otoczenia, w któ- rym żyją. Jedną z cech wyróżniających społeczności religijne jest niski pro- cent rozwodów. Powszechne przekonanie, że dzieje się tak z powodu stra- chu przed społecznym napiętnowaniem rozwodników, jest błędne. Z moich obserwacji wynika, że małżeństwa religijne są po prostu silniej ze sobą związane i bardziej sobie oddane, a małżonkowie pozostają w większym od siebie uzależnieniu niż w parach małżeńskich w świecie zlaicyzowanym. Dzieci chasydów rzadko sprzeciwiają się swoim rodzicom. Są tak wychowy- wane, że nie otrzymują alternatywnych wzorców pozytywnych - znają je- den, powszechnie obowiązujący i najlepszy dla Żyda. Model życia w Torze. (Naturalnie, odczuwają potrzebę artykułowania młodzieńczego buntu, ale zaspokajają ją najczęściej standardowym sprzeciwem wobec społeczeń- stwa świeckiego). - U nas nie ma małżeństw, które nie chcą dzieci! - To zdanie wypowiedzia- ne z dumą, a nawet pewnego rodzaju butą, słyszałam wielokrotnie. Prokre- acja jest zarówno biblijnym przykazaniem, jedną z najważniejszych zasad ("Bądźcie płodni i rozmnażajcie się", jak i najważniejszym celem w życiu każdej religijnej kobiety i każdej rodziny. Osiąganie satysfakcji seksualnej jest o tyle ważne, o ile zapobiega grzesznym myślom i uczynkom. I mimo że zespolenie seksualne uważane jest przez chasydów za połączenie duchowe wypełnione boskimi iskrami, nie zapominają oni o jego pierwszym znacze- niu. Jeśli zapytać chasyda o sensy współżycia fizycznego, najczęściej wy- mieni je w takiej kolejności. Po pierwsze - by mieć dzieci. Po drugie - dla dobra płodu noszonego przez ciężarną żonę. Po trzecie - aby zaspokoić po- Księga Rodzaju 1-28. pędliwość żony. I wreszcie po czwarte - aby zaspokoić własne pożądanie i zabezpieczyć się przed pokusą grzechu. Ilana Zaledwie kilka kobiet gotowych było świadomie rozmawiać o swoim intym- nym życiu. Sądzę, że wynika to przede wszystkim z powszechnej zasady nie- dostrzegania kwestii. "Nie ma o czym mówić", często słyszałam. I nie dlate- go, że skromność, wstyd czy skrępowanie. Ale dlatego, że nie ma o czym mó- wić, tematu nie da się w żaden sposób rozwinąć. - Bo o czym tu gadać? - spytała mnie jedna z moich rozmówczyń. Nic szcze- gólnego w tym nie ma. Ot, zwyczajna rzecz, jak każda inna. Rozmowa z Ilaną zaprowadziła nas jednak trochę dalej niż inne. Ilana jest bar- dzo żywa i energiczna. Taka krzykliwa Izraelka, która przypomina niereligijne sabry. Ma czterdzieści pięć lat, ośmioro dzieci, uczy kobiety ortodoksyjne wy- szywania i haftowania, i chyba generalnie jest zadowolona ze swojego życia. O wszystkim opowiada z podobnym podnieceniem, szybko i trochę chaotycznie. - Dumna jestem ze swojej twórczości artystycznej. Rysuję, maluję, wyszywam od dziesięciu lat. Najpierw robiłam to tylko dla przyjemności, a potem poproszo- no mnie, żebym uczyła inne kobiety. Zaczęłam prowadzić kursy prywatne tu, w Bnei Brak, i muszę przyznać, że kandydatek jest więcej, niż mogę przyjąć. - Lubisz je uczyć? - Nienawidzę tej mojej pracy nauczycielki prac ręcznych dla dorosłych. Przy- chodzą kobiety, te trochę zamożniejsze, bo biedne nie mają głowy do takich rzeczy, i udają artystki. A talentu czy intuicji ze świecą między nimi szukać. Niektóre się zapisują, bo można się pochwalić przed koleżankami, innym brakuje obrazka na ścianie i są pewne, że one zrobią najładniejszy. Więc jak mogę lubić tę pracę? - Opowiedz mi o swoich rodzicach. - Oboje są z chasydzkich domów. Ojciec pochodzi z Białej, ale był chasydem rebego z Zanc. Przeżył wojnę na Syberii, uciekł z Polski na samym początku. Niechętnie o tamtym okresie opowiada. Wiem, że zgolił brodę i chyba żył tro- chę jak nie-Żyd. Ale była wojna, prawda? Zaraz po przyjeździe do Palestyny wrócił na swoje miejsce. Matka mu w tym pomogła. Ona pochodzi z małego miasteczka koło Sosnowca, z bardzo chasydzkiej rodziny, jej ojciec jeździł do cadyka z Radomska. - Czy twój dom jest podobny do domu, jaki prowadziła twoja matka? - I tak, i nie. Wiele rzeczy robię tak jak ona, ale w niektcirych sprawach je- stem bardziej uważająca. Tak się dzieje chyba z powodu moich córek, któ- re ciągle mnie pouczają i poprawiają. To chyba naturalne: mój mąż jest bar- dziej chasydzki od swego ojca, a nasi synowie prześcignęli mego męża. Ostatnio mamy w domu spór o fryzurę najmłodszego syna. Ja i mąż chcemy zostawić mu trochę włosów, a pejsy przycinać i zakładać za uszy. Moje do- rosłe córki nie zgadzają się na taką "nowoczesność". ętowa musi być ogo- lona, a pejsy długie. Mówią, że Meir nie jest jakiś hipis. tylko mały chasyd. Moje córki dawno mnie przegoniły w ortodoksji, to głównie wpływ szkoły, która jest zbyt zamknięta. Oni trzymają te dziewczyny pod kluczem i jeden wzór produkują. Kiedy czasami maluję paznokcie bezbarwnym lakierem, córki patrzą na mnie z oburzeniem. Modlą się trzy razy dziennie i zwracają mi uwagę, że noszę zbyt kolorowe rzeczy. Jak były małe, czytałam "Ma- ariw", "Jediot", dziś nie śmiałabym takich gazet przynieść do domu. Praw- dą jest, że one są dzisiaj bardziej szmatławe niż dawniej. Kilka lat temu szu- kaliśmy odpowiedniej żony dla syna i mieliśmy kłopoty, bo on chciał dziew- czynę bardzo skromną, a takiej rodzina mówiła, że ja jestem zbyt nowocze- sna. W końcu udało nam się zrobić dobre swatanie i oboje do siebie pasują, a ja im nie przeszkadzam. - Co jest dla ciebie najważniejsze? - Co jest dla mnie najważniejsze? Oczywiście dom i rodzina, ale też i ja sa- ma. Wiesz co, ja nie chcę mówić o wszystkim, to są takie prywatne sprawy, ja nie chcę, żeby każdy mógł ot tak sobie przeczytać o rzeczach, przez któ- re ja czasami nocy nie przesypiam. Muszę o tym pamiętać i kontrolować sie- bie. Inaczej chciałabym rozmawiać z tobą, gdybym wiedziała, że tylko do cie- bie mówię. Ale dobrze, to mogę powiedzieć: ja chcę być szczęśliwa, i dla sie- bie, i dla innych. I nauczyłam się, że jeśli sama o siebie nie zadbam, nikt nie będzie się mną przejmował. Bo im ani Io biszwili... Więc robię często to, co lubię. A że nie zawsze i nie wszystkim się to podoba? Trudno! - Powiedz, jeśli autocenzura ci na to pozwala, co takiego robisz, co tobie sprawia przyjemność, a innym się nie podoba? - Na pewno już wiesz, że dynastię Gur różni od innych grup stosunek między mężem i żoną, kobietą i mężczyzną. Kontakt między nami jest w pewnym sen- sie bardziej formalny niż w innych grupach. Mężczyźni nie idą obok żony na uli- cy, a zawsze kilka kroków przed nią, nie wołają jej po imieniu. W ogóle chyba bardziej niż inni zajmują się sobą i swoim męskim światem. Taka u nas trady- cja. Dawniej, w przedwojennej Polsee chasydom Ger nie wolno było mówić bezpośrednio o matce czy siostrze. Matkę chasyd nazywał "rodziną swego oj- ca", a siostrę - "córką swego ojca". Możliwe, że dlatego właśnie kobiety Gur są bardziej samodzielne i zaradne niż inne, lepiej wykształcone, więcej czyta- ją. A czasem, kiedy pomalują paznokcie czy założą nazbyt kolorową bluzkę, mówi się, że tym polskim Żydówkom zawsze się w głowie przewracało. - Mężowie studiowali w sztiblu, a "Poleczki" siedziały w kinie z gojskimi przyjaciółkami, tak było? "Jediut Ahronot" - drugi najpopularniejszy obok ,. Maariwg dziennik izraelski. "Jeśli nie ja dla siebie. to kto dla mnie'? A jeśli ja tylko dla siebie, to kim jestem? I jeśli nie teraz, to kie- dy'?" w: I'irkei Awot (1:14), cytat z rabiefo flillela. - No właśnie, dokładnie tak o nas mówią. I pewnie coś w tym jest. A wiesz, że chasydzi Gur nazywani są przez niektórych kozakami? Pewnie z powodu spodni włożonych w długie czarne skarpety. - Ja słyszałam inne określenie: .,polscy kupcy", co miałoby świadczyć o ich zaradności i przedsiębiorczości. Ilana. jesteś pełna życia, emocjonalna, czy nie rozbijasz sobie czasem głowy o chłód twojego męża? - Dawniej tak pewnie było. ale on się zmienił, może nawet ja go trochę zmie- niłam. Rozmawia ze mną więcej niż dawniej i słucha tego, co ja mówię. - Czy uczucie do niego przyszło szybko po ślubie? - Był między nami jakiś "klik", to znaczy coś zagrało już w czasie pierwsze- go spotkania. "Klik" to znaczy miłość od pierwszego wejrzenia? - Eee, nie. ja w takie bzdury nie wierzę. zresztą u nas nikt w to nie wierzy. - Ale w ogóle w miłość wierzysz? - Słuchaj, to nie o to chodzi. Wierzymy w dobre swatanie, bo małżeństwo jest podstawą rodziny. a rodzina ostoją dla naszego jidiszkeit. Kiedy po my- kwie jestem z mężem, nie myślę o przyjemnościach, nie po to jesteśmy ze so- bą. My jesteśmy ze sobą, żeby dać życie naszemu dziecku. I pamiętamy o tym w tę noc po mykwie, bo wiemy, że myśli rodziców w czasie stosunku mają bezpośredni wpływ na charakter poczętego dziecka. - Czy stosowałaś kiedyś środki antykoncepcyjne? - Tak. Po urodzeniu Chai zdecydowałam, że nie chcę mieć więcej dzieci, ba- łam się. że też mogą być chore. Mąż poszedł do rebego i prosił o zgodę. No i rebe pozwolił, a tylko w skrajnych sytuacjach pozwala. - Żałowałaś. że nie będziesz miała więcej dzieci? - Prawdę powiedzieć? Tylko trochę. Bo jednak wszystkie moje koleżanki mają duże rodziny, przeciętnie jedenaścioro-dwanaścioro dzieci, a ja tylko ośmioro. Ale naprawdę byłam zmęczona i bardzo się bałam, że urodzę nienormalne dziecko. Dziś pogodziłam się już zupełnie z moją sytuacją. - Chwilę temu powiedziałaś, że jesteś z mężem. by dać życie potomstwu. Po- tem przyznałaś, że stosowałaś środki antykoncepcyjne. Czy widzisz w tym przynajmniej częściową niekonsekwencję? - No, niezupełnie. Bo, jeśli już z jakichś powodów nie mogę czy nie chcę mieć dziecka, to jednak są jeszcze inne przyczyny, dla których mąż i żona spoty- kają się po mykwie... - Zamilkłaś, więc zapytam: jakie? - No, słuchaj. trudno mi o tym mówić. - Dlaczego? - Bo to takie normalne i zrozumiałe. My się nad tym nie zastanawiamy. To nie są nasze kłopoty. - Więc, jakie to są te inne. oczywiste przyczyny, dla których jesteś z mężem? - No. wiesz, jesteśmy małżeństwem. A małżeństwa żyją razem. Chyba męż- czyźni tego potrzebują. A żona jest po to, żeby takim potrzebom zaradzić. - A czy kobiety też "tego", jak mówisz, potrzebują? - Może niektóre. - A ty? - Słuchaj. Pytasz mnie o rzeczy, o które ja siebie nigdy nie pytałam. Ja nie wiem. Nie wiem, czy tego potrzebuję. Chyba mniej niż mój mąż. - Czy nigdy nie myślałaś, że bycie z mężem może być po prostu przyjemno- ścią dla was obojga? - Nie, nie myślałam i nie myślę. My przyjemności znajdujemy w czymś innym. - Ilana, zastanów się, proszę, dobrze i powiedz mi, jak, według ciebie, powi- nien wyglądać idealny związek małżeński? - Oboje powinni się szanować, cenić i kochać. To nie ma znaczenia, czy ra- zem wychodzą na spacer na ulicę Dizengoff. Ważne jest, żeby wiedzieli, jak zrezygnować ze swego. - Mówiłaś o kochaniu. Co to znaczy? Czy myślałaś również o dobrym seksie? - Słuchaj, moim zdaniem, seks powinien być również przyjemnością, ale nie po to on jest. To znaczy, że jesteśmy ze sobą, bo chcemy mieć dzieci, bo ko- bieta jest z mężczyzną i tak dalej. Przyjemność też jest ważna. ale nie prze- sadzajmy. Jeśli nie ma przyjemności, to nie jest koniec świata. Albo inaczej. Można się bez tej przyjemności obejść. - Czy uważasz, że takie jest zdanie większości na temat seksu? - Nie wiem. Zdaje się, że bywa z tym różnie. A zależy to od wielu rzeczy. Przede wszystkim od chasydztwa, no i od poziomu ludzi. - Na przykład... - Ja nie wiem, ja jestem Gur. A co ty zrobisz potem z tą kasetą? Czy zma- żesz mój głos? - Pewnie. - Na 100 procent? - Tak. - Ja nie wiem, ale słyszałam, że u chasydów Satmer jest tak: im więcej przy- jemności, tym większa micwa. Im częściej, tym lepiej. Nawet najwięksi cady- cy... To dokładnie odwrotnie niż u nas. Ale czy ty myślisz, że u nas wszyscy zachowują się tak, jak napisane? Nikt przecież nikogo nie podgląda w sypial- ni, więc sama rozumiesz. Czy ja wiem, co inni tam wyrabiają?! - Czy dziewczęta w szkołach są jakoś przygotowywane do życia fizycznego z mężem? - Nie wiem jak u innych, ale u nas, w seminarium Beit Jaakow, są specjalne kursy dla panienek. Te, które szykują się do ślubu, mają swoją instruktorkę, która tłumaczy im różne rzeczy i poucza. - Czy ty wiesz, co instruktorka mówiła twojej córce? - Przede wszystkim mówiła, że seks to rzecz święta. - Co to znaczy? - Że nie należy zachowywać się tak, jak chasydzi Satmer. Sobota jest dniem świętym, więc wtedy jest czas na rzeczy święte. - Czy rozmawiasz z córką o tych sprawach? - Nie. Nigdy! Ona jest bardzo skromna. - A z koleżankami? - Z dobrymi? Tak. - Dlatego, że jesteś otwarta i rozmowna? - Dlatego i także dlatego, że mam takie koleżanki, które chcą rozmawiać o wszystkim. Moją najlepszą przyjaciółką jest chasydka Belz. Kiedy ja wy- chodziłam za mąż, ona była już kilka lat po ślubie. Wyobraź sobie, że ona o wszystkim mi opowiedziała, w najdrobniejszych szczegółach. Prawdę po- wiedzieć? Byłam w szoku. Nie wiedziałam, co z tym robić. Mój mąż przecież jest chasydem Gur. On się zupełnie inaczej zachowywał niż mąż mojej przy- jaciółki. Bardzo byłam biedna. W tamtych czasach nie miałyśmy instrukto- rek, mama oczywiście ze mną o takich sprawach nie rozmawiała. Miałam osiemnaście lat i nic a nic nie wiedziałam: jak, kiedy, ile. Nic. A tu przyja- ciółka mi opowiada taakie rzeczy! Jej model był lepszy niż nasz: zrobiliśmy, skończyliśmy. - Ale jak "skończyliśmy"? - Źle. - Bez przyjemności? - Najmniejszej. Raz-dwa i już. - No i co postanowiłaś? - Któregoś razu postanowiłam porozmawiać. Rozmawialiśmy całą noc. Po- wiedziałam prawie wszystko. I na koniec, że się nie zgadzam. Bardzo mu by- ło trudno, bo przyzwyczajony był być jak najdalej. - Ale zmieniłaś go? - Uhm. -Ty jednak nie jesteś dobrym przykładem. Nie sądzę, by wiele kobiet miało twoją śmiałość i siłę. - Nie wiem, bo przecież o tym się tak często nie rozmawia. - Masz dwóch żonatych synów. Sądzisz, że oni dbają o swoje żony pod każ- dym względem? Może rozmawiasz z synowymi? - Ależ skąd! Nigdy, przenigdy! Ale myślę, że one są szczęśliwe. Tak wyglą- dają. Moi synowie traktują je jak królowe. Rozmawiają z nimi, pomagają im, czasem zrobią zakupy. Szanują je bardzo. - Ale nie przytulają i nie całują? - Ale broń Boże! My takich rzeczy nie robimy nawet w sypialni. - My, to znaczy Gur? - Tak. - A inni? - Inni są inni. Chyba najbardziej inni są węgrzy. Ale żeby się całować przy kimś? To nawet węgrzy tego nie robią. - Słyszałam, że Eida Charedit wydała ostatnio instrukcję dla nowożeńców, w której zezwala się na całowanie górnych części ciała i zaleca używanie wazeliny w czasie stosunku. - Możliwe, że takie instrukcje potrzebne są węgrom, bo jak oni tak wcześnie się żenią i nic o tych sprawach nie wiedzą, to i nieszczęście może się zda- rzyć. Ale wiesz. ja myślę, że taka wstrzemięźliwość jest praktyczna. Nigdy nie ma się dosyć. U litwaków na przykład jest tak, że przez pierwsze lata są ciągle razem. za blisko. I potem mąż patrzy na inną, bo od żony mu się znu- dziło. - Możesz mi podać jakiś przykład z twego otoczenia? - Mam taką sąsiadkę, jej mąż jest chasydem Aszlag. Ona ma dopiero kłopo- ty! Bo ona chce zjeść kawałek ciasta i chce, żeby ciasto było całe. Chce Być religijna, ale i mieć przyjemności tego świata. A to tak nie można. Dwie cór- ki wyszły za mąż. Pierwszą mąż wyrzucił po miesiącu. - Dlaczego? - Ach, to takie towarzystwo. Matka tej mojej sąsiadki, możesz sobie wyobra- zić, mówi do narzeczonego swojej wnuczki: "Awremi, słuchaj, Michali nie może pójść z tobą, bo ona ma dziś dostać okres!". Co to za ludzie? Jakie to nieskromne! Rozumiesz, co mówię? - No i Awremi wyrzucił Michali po ślubie? - Tak. I nie chce dać jej teraz listu rozwodowego (get). Kłopoty, przykrości okropne! I to nie koniec. Syn, szesnaście lat. Z jesziwy go wyrzucili. Taki to dom. Gazety leżą na stole w kuchni, w pokoju telewizor! Ojciec z matką za- chowują się nieprzystojnie: on ją łapie za rękę, ona jego poklepuje, on pokle- puje swoją dwudziestoletnią córkę. No, jak tak można? Ale może już wystar- czy tych nieprzyzwoitości? - W porządku. Ustępuję. Myślę, że w porównaniu z innymi kobietami barclzo dzielnie poradziłaś sobie z moimi natrętnymi pytaniami. - Bo ja w ogóle sobie dobrze w życiu radzę. - Wróćmy więc do tych twoich ,.polskich grzechów", o których wspominałyśmy. - Ja bardzo lubię podróżować, wyjeżdżać z domu, z Bnei Brak, oglądać in- ny świat. Związek Kobiet Gur organizuje dwa razy w roku - w zimie i w le- cie - kilkudniowy wypoczynek dla kobiet. Jeździmy w grupach do Galilei al- bo do Tyberiady. Odwiedzamy groby cadyków, słuchamy wykładów o prowa- dzeniu domu, Torze, czystości rodziny. Raz w roku jadę z moimi rodzicami za granicę. Oni najczęściej chcą odpoczywać w Szwajcarii. Są już starsi, więc ktoś musi się nimi opiekować w podróży. Bardzo to lubię, ale jeszcze bardziej lubię wyjeżdżać z dwiema koleżankami na takie nasze trzydniówki. Wynajmujemy pokój w hotelu w Jerozolimie i cieszymy się życiem. Oglądamy telewizję, czytamy różne książki, chodzimy na basen i do siłowni i gadamy do woli, o wszystkim! No, prawie o wszystkim. - Teraz widzę twoje grzechy: telewizja, pewnie gojskie romanse do czytania i do tego jeszcze siłownia w szortach, a obok na rowerku mężczyzna. Aszlag - nazwa dynastii chasydzkiej pochodzącej (rzecz wyjątkowa) od nazwiska lidera a nie miejsca pochodzenia sekty. Założycielem grupy był warszawski kabalista rabi Jehuda Lejb Aszlag. który' osiadł w Jerozolimie w latach 30. No, niezupełnie, ćwiczymy w grubych rajstopach i szerokich, długich su- kienkach, a na mężczyzn wcale nie patrzymy. - Kim są twoje koleżanki? - U nas kobiety przyjaźnią się niezależnie od grup, do których należą ich mę- żowie. To oni są chasydami, a my przecież nie rozmawiamy o chasydyzmie, to nas nie interesuje, my rozmawiamy o dzieciach, domach, mężach, ale nie o rebes. I dlatego między nami nie ma różnic. Moja najbliższa koleżanka w ogóle nie jest chasydką, jej mąż jest instruktorem w jesziwie Brisk, stu- procentowy litwak. Ale to nie ma dla nas znaczenia, z Sarą najlepiej się ro- zumiemy. - Co twój mąż na te trzydniówki? - Wiesz, on się już do różnych rzeczy przyzwyczaił. Więc i to akceptuje. - Czy wie, co tam robicie? Siłownia, telewizja... - Nie do końca. Nie opowiadam mu przecież szczegółów. Mówię na przykład, że zażywałyśmy dużo ruchu. On pewnie sądzi, że my tam spacerujemy. - Dlaczego grzechy, o których mówisz, nazywa się polskimi? -Tak się przyjęło uważać, że polscy chasydzi są pierwsi pośród chasydów, bo bardziej uczeni w Torze i lepiej w świecie zorientowani, bardziej samodzielni niż inni, którzy ani rusz bez rebego. A polskie chasydki - podobnie. Gustow- niej niż inne ubrane, lepiej wykształcone, bardziej śmiałe i zaradne. No, a jak człowiek śmiały, to zawsze mu bliżej do tego zakazanego. Więc tak się o nas myśli - że niby za często ocieramy się o mur i za blisko pokus żyjemy. - Czy żałowałaś kiedykolwiek, że nie mogłaś studiować? - Uniwersytety nie są dla nas. I już! Nie mam co żałować, nie mam się nad czym zastanawiać. Czy ty żałujesz, że nie urodziłaś się w Ameryce? - No, to niezupełnie to samo. Ja swojego miejsca urodzenia w żaden sposób nie mogę zmienić, a ty swoją sytuację, przynajmniej teoretycznie, tak. Obie znamy Chawę, która odchowała ośmioro dzieci i postanowiła zająć się sobą. A najbardziej zależało jej na studiowaniu literatury, bo chciała nauczyć się pisać. Pamiętasz jej historię, prawda? Chawa rozwiodła się z mężem i zaczę- ła studiować. Dziś jest niezłą pisarką i dziennikarką. - No widzisz, wpadłaś w pułapkę! Bo co się stało z Chawą? Odeszła z nasze- go świata całkowicie, przestała przestrzegać naszych zasad. Ona jest już stracona dla żydostwa. Nie można studiować, robić kariery takiej jak niere- ligijni i pozostać w świecie charedim. My wiemy, że to niemożliwe. - Naprawdę widzisz tu taką podstawową 'sprzeczność? Nie można by tego jakoś pogodzić? - Nie. bo ten drugi świat jest zbyt agresywny i zbyt łatwo pożera swoje ofiary. - Znam pewną kobietę, która nie dała się pożreć. Też jest dziennikarką, bar- dzo znaną w Izraelu. Pisze pod pseudonimem o gospodarce, ekonomii, tro- chę o polityce i nikt nie wie, że ona jest ultraortodoksyjną, stuprocentową charedija. - Skoro jej nie pożarło, to ona musiała wiele na swojej drodze pożreć. Pew- nie chłop, nie baba. - Może trochę masz rację. Ilana, twój hebrajski jest taki sabrowski. Ani ra- zu nie słyszałam żadnego żydowskiego wtrącenia. Czy ty w ogóle znasz ży- dowski? - Nic a nic. W Gur niewiele kobiet mówi dziś po żydowsku, tylko te najstar- sze, z Polski. Mężczyźni też coraz rzadziej, może w jesziwie czy kojlelu. Ale na ulicy wszyscy mówią po hebrajsku. To jest nasz język! Tak naprawdę nam, kobietom, niepotrzebny jest żydowski. Nie rozmawiamy z rebe, nie modlimy się, jak dawniej, po żydowsku, a przecież jakoś musimy znaleźć się na izra- elskiej ulicy. Więc hebrajski! Ja słyszałam trochę żydowskiego w domu, ale nie znosiłam tego, bo nigdy nic nie rozumiałam. Wiedziałam tylko, że rodzi- ce mówią po żydowsku właśnie dlatego, że my ich nie rozumiemy. Moje dzie- ci też mówią po hebrajsku. Dziewczynki w Beit Jaakow w ogóle nie uczą się jidisz, a chłopcy w chederach - tak. Ale wystarczy, że zamkną drzwi szkoły i zaczynają pytlować po hebrajsku. Kiedyś na weselu Gur, tu w Bnei Brak, spotkałam kobietę z Antwerpii, no i nie mogłam się z nią porozumieć. Jidisz to taki międzynarodowy język Żydów, takie nasze esperanto. Tyle że coraz mniej Izraelczyków zna żydowski. Trochę szkoda. Tu niedaleko mnie miesz- kają chasydzi Satmer. Ja nic o nich nie wiem i wiedzieć nie mogę. Oni tak się od nas izolują, bo uważają nas prawie za gojów. No, a poza wszystkim nie ma z nimi jak rozmawiać. Większość z nich do dzisiaj nie mówi po hebrajsku, tylko po żydowsku, a najstarsi po węgiersku. - Jak sobie radzisz z utrzymaniem domu? - Wszyscy sobie źle radzimy. Bo jak wychowywać czternaścioro czy siedem- naścioro dzieci za półtorej pensji? Tak wygląda sytuacja przeciętnej rodziny. Im przeciętniejsza, tym więcej dzieci i mniej pieniędzy. Żona ma jedną, nie- wielką pensję, a mąż dostaje jakieś grosze w kojlelu. Są oczywiście rodziny lepiej sytuowane, ale jest ich niewiele. My należymy do tych lepiej uposażo- nych, jest nam łatwiej niż innym, bo i ja, i mąż przynosimy pełne pensje do domu. No i mamy stosunkowo niewielką rodzinę, bo zaledwie ośmioro dzie- ci, w tym dwoje ma już swoje domy. Ale wielu w Bnei Brak nie przeżyłoby, gdyby nie samopomoc, jaką tu prowadzimy. Ja nigdy nic z domu nie wyrzu- ciłam! Jedzenie, ubrania, sprzęty, wszystko oddaję do Ezer miCyjon. To jed- na z wielu instytucji dobroczynnych pomagająca ludziom chorym, samotnym, rodzinom z chorymi dziećmi, żyjącym poniżej naszej przeciętnej. Przed Świę- tami specjalnie przygotowuję jedzenie dla tych wszystkich biedaków i prze- kazuję do Ezer miCyjon. - Czy bogactwo wielu chilonim jest niebezpieczną pokusą w świecie chare- dim? - Każde pokolenie jest wystawiane na próbę. Była emancypacja. był Holo- caust, syjonizm, a teraz jesteśmy wystawiani na próbę przez kuszenie zbyt- kiem. I jeśli nawet wydaje się, że ta pokusa jest mniej groźna niż poprzed- nie, nie należy jej lekceważyć. Niektórzy nie dostrzegają niebezpieczeństwa kryjącego się za tą przynętą i dają się na nią złapać. Ja sama ciągle się pil- nuję. Przez trzy lata zastanawiałam się, czy kupić zmywarkę do naczyń, w końcu uległam pokusie i trochę mi wstyd, a trochę nie żałuję. bo to wy- goda wielka. - Czy jesteś zadowolona z naszej rozmowy? - Tak, choć mam wrażenie, że znowu pozwoliłam sobie na zbyt wiele. Frieda Z Friedą, chasydką Aleksander, miałam inne spotkania niż z Ilaną. Chyba cieplejsze i bardziej przyjazne. Frieda kokieteryjnie uważa, że jej imię zobo- wiązuje do lekkiego i łatwego traktowania życia. - No, bo przecież zufrieden znaczy "być zadowolonym". I taka jest tu moja misja, a ja ją z przyjemnością wypełniam - wyjaśnia. Rozmawiamy w zamkniętym pokoju, bo w mieszkaniu wielkie przedświątecz- ne sprzątanie. Dobiegają nas jednak różne hałasy, choć przede wszystkim są to krzyki dzieci, którym zakazano przeszkadzać w naszej rozmowie. Dżazja pracuje u Friedy od prawie dwudziestu lat. Dziś zaskoczyła i ucieszy- ła wszystkich domowników, bo nie widzieli jej już kilka tygodni. (Tereny oku- powane i Gaza są zamknięte od ostatniego zamachu bombowego. Arabowie siedzą w swoich wioskach i coraz bardziej boją się głodu). Dżazja utrzymuje dziewięcioro dzieci i niewidomego męża - inwalidę intifady. Tej nocy posta- nowiła, że tak dłużej być nie może, że musi zarobić kilka groszy. Przebiła się przez sześć blokad drogowych i po wielu godzinach wędrówki opłotkami po- konała odległość piętnastu kilometrów. W końcu dotarła do granicy Jerozoli- my. Żołnierze machnęli ręką na starą Arabkę. (hyba rozumieją, że w obozie dla uchodźców nie można zarobić nawet szekla. Teraz Dżazja z zadowole- niem pokrzykuje na córki Friedy, a one piszczą i skaczą wokół niej radośnie. To, co obserwuję w domu Friedy, to kolejny przykład na kłamstwo stereoty- pu. Lewicowi telawiwczycy uważają religijnych jerozolimczyków za ksenofo- bicznych nacjonalistów. Nie wiem, w ilu domach w Tel Awiwie obsypuje się pocałunkami arabską kobietę i ile dzieci tęskni, żeby wtulić się w długą suk- nię Beduinki. W sąsiednim pokoju Rumunka Magda prasuje stosy białych ko- szul należących do męża i czterech synów Friedy. Frieda jest najładniejsza ze wszystkich moich zaprzyjaźnionych chasydek. Właściwie ma okrągłą buzię urodziwej polskiej chłopki. Duże niebieskie oczy, delikatnie wystające kości policzkowe pomalowane bladymi rumieńcami, ma- ły, lekko zadarty nos i przyjazny uśmiech ozdobiony dwoma głębokimi do- łeczkami. Jest pełna, pulchna, puszysta, ruchliwa i serdeczna. Podoba się sobie i wie, że podoba się innym. Delikatny makijaż, krótkie, sterczące i ru- de perukowe włosy-niewłosy, kwiecista chusta zarzucona na ramiona, to wszystko po to. by trochę się wyróżnić, by przyciągnąć uwagę innych. Frie- da jest świadoma swojej potrzeby bycia zauważoną i nie sądzi, że jest w tym coś niestosownego. Każdy wyznacza swoją granicę i znajduje własny środek. Rzecz jasna, wszystkie te geometryczne zabawy mieszczą się w wyznaczo- nym wcześniej polu. Frieda jest instruktorką grup kobiet(!). Ta dziwaczna nazwa profesji Friedy wynika z bardzo niejasnej struktury społecznej charedim. Brak w niej wielu zawodów znanych w świecie świeckim, bo hołduje się tu fałszywemu prze- konaniu, że nie ma na nie społecznego zapotrzebowania. często też wynika to z faktu, że ultraortodoksi kształcą swoje dzieci zaledwie na tyle, na ile świat religijny tego potrzebuje. Rzeczywistość nie chce się jednak dać oszu- kać. Zszywa się więc dziury takimi niby-zawodami wykonywanymi przez ni- by-specjalistów. - Ja pomagam tym kobietom uzyskać większą samoświadomość, podpowia- dam, jak rozwiązywać rodzinne kłopoty - wyjaśnia Frieda. Czasem jej pacjentami są mężczyźni, ale z nimi rozmawia tylko przez tele- fon. Mówi o sobie, że jest takim trochę domowym psychologiem, doradcą w sprawach duszy dla religijnych. Coraz więcej kobiet ośmiela się poszuki- wać dla siebie pomocy i dlatego też coraz więcej kobiet uczy się, jak pomóc innym. Frieda niedawno skończyła kurs "uzdrawianie kwiatami doktora Ba- cha", a przedtem uczyła się grafologii i astrologii. Teraz czas swój poświęca prawie całkowicie psychodramie. Zajęcia odbywają się w grupie mieszanej (nie tylko kobiety ortodoksyjne), a prowadzi je młody, bardzo przystojny Izra- elczyk. Frieda mówi, że nie ma żadnego problemu z otwieraniem się przed innymi, opowiadaniem o swoich największych sekretach czy analizowaniem swego postępowania przy świadkach. Kiedy płoszy się w prywatnej rozmo- wie z nauczycielem, pyta siebie: "Czego ja naprawdę chcę, do czego mnie te moje fantazjowania mogą doprowadzić? Przecież ja żyję według Książki i o tym muszę pamiętać". - W dzień, kiedy mam zajęcia - mówi - czuję jakieś miłe napięcie, perukę szczotkuję trzy razy dłużej niż normalnie, rumieńców nie muszę sobie malo- wać, widać nie jestem z plastiku. I znowu siebie pytam: "Co to znaczy? Na czym mi zależy? Co chcę wygrać, a co mogę stracić?" Robię taki rachunek i już wiem, co wybieram. I tak do następnego razu. - Czy może się zdarzyć, że któregoś razu nie znajdziesz tej samej odpowie- dzi na to samo pytanie? - Nie wiem i dlatego ciągle czuję taki podniecający strach. Ale gdyby się tak stało, to chyba musiałabym pożegnać wszystkich. Na pewno nie umiałabym z tym żyć. Ale ja się chowam w swoim gadaniu, to mnie spełnia. Uwielbiam gadać, występować na scenie, w przenośni i dosłownie. Mamy taką małą grupę teatralną i czasami, z okazji jakichś świąt, coś przygotowujemy. Gdy- bym nie była kobietą religijną, myślę, że zostałabym aktorką, nie w filmie, ale w teatrze, bo teatr jest bardziej żywy, bardziej prawdziwy. Czasami idę do teatru, ale tak mnie potem w brzuchu kręci z tęsknoty. że wolę siedzieć w domu. - Czy nie czujesz, że idąc do teatru przekraczasz granicę? - Usprawiedliwiam się tym, że kobiety religijne w Polsce chodziły i do teatru. i do kina. A ja jestem polską chasydką! - Jak rozumiesz skromność, o której się mówi, że jest pierwszą cechą ży- dowskiej kobiety religijnej? - My tę skromność dość różnie pojmujemy. Kobieta węgierska dostałaby czkawki z oburzenia. gdyby inna węgierka nie ogoliła sobie głowy przez ty- dzień. Moje włosy. zobacz, sięgają pleców. - W twoim świecie niezwykle istotne są granice ustalone przez innych. Gra- nice zamykające kobietę, bo o niej teraz mówimy, z dwóch stron: jest grani- ca określająca próg wolności kobiety, jej wyborów, i granica dla jej ortodok- sji, oddania się światu, w którym żyje. Za tą pierwszą czyhają deprawujące pokusy, a za drugą - groźny fanatyzm. Rozumiem, że granice te różnią się w zależności od grupy, a także od indywidualnych wyborów samej kobiety. - Optymalnym rozwiązaniem jest pewnie znalezienie środka w polu ograni- czonym przez innych albo - bez liczenia się z innymi - ustalenie własnych norm. Oczywiście rzadko się to zdarza, a jeśli tak, to te normy pozostają w dużej zależności od granic społecznych. To problem każdej z nas. Nie ma doskonałego środka, bo nie ma idealnie ustalonych granic. - Czy w poszukiwaniu własnego kodeksu korzystasz czasem z pomocy mę- ża? - Bardzo często. On jest moim najlepszym przyjacielem i doradcą, i ja jemu bardzo wierzę. Szanuję go za jego wiedzę, mądrość i dobroć. Ostatnie polskie dwory Ger czyli Góra Kalwaria Kilka razy dziennie z Dworca Południowego w Warszawie odjeżdżała kolejka wąskotorowa do Góry Kalwarii. Szczególni podróżni machali na pożegnanie kobietom w długich sukniach i szalach na głowie. Po peronie biegali mali chłopcy z długimi pejsami. a w sukniach matek chowały się dziewczynki z warkoczykami. Chasydzi jechali do swego rebe, chasydzi spieszyli do swe- go cadyka. Przez 80 lat istniał dwór w Ger, Górze Kalwarii. I rebe Ger, rabi Icchak Meir Alter, znany jako Chiduszej haRim, zmienił swoje rodowe nazwi- sko Rotenberg na Alter i przeniósł się z Warszawy do Góry Kalwarii. Tak do końca nie wiadomo. jaka była przyczyna przeprowadzki. Jedni pamiętają, że rabi sprzeciwiał się zakazowi noszenia brody, pejsów i stroju chasydzkiego wydanemu przez władze carskie w 1851 roku i dlatego musiał się ukrywać przed Rosjanami. Inni powiadają, że rabi nie płacił podatków i groziły mu są- dy. Są i tacy, którzy mówią, że rabi popierał powstanie listopadowe i po je- go upadku musiał uchodzić przed represjami. Rebe Icie Meir, przeżywszy trzynaścioro swoich dzieci, wyznaczył na swego następcę wnuka. Jehudę Lejba. Dwór w Ger prowadził także III rebe dynastii, Abraham Mordechaj Al- ter, czyli Imrei Emet. Do 6 września 1939 roku. Góra Kalwaria, 33 km na południe od Warszawy, lato 1996 roku. To tutaj re- be Ger miał swój wspaniały dwór chasydzki. Miał też olbrzymi bejs medresz, w którym modlono się i ucztowano z rebe w Święta. Chasydzi zjeżdżali z ca- lusieńkiej Polski. Obok jednopiętrowy budynek mieszczący gigantyczną bi- bliotekę: tysiące woluminów i wiele niepublikowanych manuskryptów. Tu re- be przyjmował chasydów z ich prośbami i smutkami. I jeszcze kilka luksuso- wych, jak na owe czasy, rezydencji rebego i jego dzieci. Dom rebego jako je- dyny w miasteczku miał bieżącą wodę, elektryczność i telefon. Do dzisiaj pa- miętają o tym starzy mieszkańcy. Ściany zdobione najpiękniejszymi kilimami, na podłogach puszyste dywany, pokoje wyposażone w najdroższe meble, Beis medresz (żyd.). beis midrasz (hebr.) - dom modlitwy i nauki. a w piwnicach setki butelek starego wina. Powiadają, że trzy dni Niemcy wy- wozili skrzynie z Góry Kalwarii. - Na Pijarskiej, za zieloną bramą, łatwo pani znajdzie, taki stary dom w po- dwórzu - objaśniają nam drogę mieszkańcy. Duże bardzo podwórko. Przed domem stoi stary autobus PKS, obok przycze- pa ciągnikowa. Pies wściekle ujada w budzie. Pusto wszędzie, chodzimy wo- kół domu, zaglądamy w okna. Dół części domu jakby odnowiony w środku. Nagle wyrasta przed nami miejscowy obywatel, taki trochę bardziej eleganc- ki, w białych skarpetkach i z saszetką na palcu. - A wy czego tu? Nie jesteśmy pewni, co to zdanie oznacza. Czy to atak na obcego, czy obro- na przed swoim? Ryzykujemy ostrą odpowiedź. - Przyjechaliśmy z Izraela i chcielibyśmy obejrzeć dom cadyka. Dżentelmen nie dowierza. Bacznie się nam przygląda. - Z Izraela? - Tak. - Sami, bez grupy? - Tak. - To wy jesteście Żydzi'? Okazuje się, że nie tylko w Izraelu wymagane jest jednoznaczne określenie narodowej tożsamości. Nie możemy sytuacji komplikować, bo obywatel nigdy nie wyciągnie kluczy ze swojej plastikowej saszetki. - Tak. Chcielibyśmy zobaczyć dom i bejs medresz. - No, dobra, dobra. Tylko szybko. Bo mi nie wolno otwierać byle komu. "Nie będziemy się obrażać", pomyślałam. Wchodzimy do dużej, pustej sali ze świeżo wykafelkowaną podłogą. Ściany pomalowane na brudnobiało, łazien- kowe kafelki wokół i cisza potworna. Nagle zauważam wąskie, drewniane schody. Prowadzą gdziEś na górę. - Pani, tam nic nie ma, nie odnowili jeszcze, tylko ten stary piec - słyszę z dołu. Pachnie wilgotnym drewnem, kurzem i czasem. Na ścianach pająki przecha- dzają się po swoich linach. Prawdziwy piec macowy. Ten sam, w którym pewnie jeszcze w 1939 roku rebe wypiekał macę na Pesach. W piecu kilka zwęglonych drewienek. Nikt tu nie zdążył posprzątać. Ciągle pachnie prze- szłością i łatwiej wywołać duchy z wyobraźni. - Oni to najbardziej przy tym piecu się kiwają - słyszę głos naszego prze- wodnika. Wychodzimy przed dom, wysłuchując miejscowego serwisu informacyjnego, bo na podwórku jest już kilku "specjalistów" od tematu. Jeden opowiada o cadyku, za którego Żydzi dali Niemcom tyle kilogramów złota, ile cadyk wa- żył. Inny, trochę mu trudno zachować pion, mówi, że wie, czego Żydzi tu ,szukają: tego czwartego złotego koła od karocy, co to je cadyk zgubił, szuka- ją. I jaKaś kobiecina, pewnie nie słyszała, że my z Izraela, skarży się na "tych Żydów, bo jak przyjeżdżają, to cała ulica zablokowana, samochody nie mogą jeździć, dookoła pełno policji i jakichś obcych z rurkami w uszach". - Panoszą się wszędzie i patrzą na nas z góry. i tak wrogo, jakby my im co złego zrobili. Dżentelmen w białych skarpetach ucisza kobiecinę. - A daj pani spokój, pani Kiweczkowa, co to tych państwa obchodzi?! Pani Waks Pani Waks jest spowinowacona z rodziną rebego Gur. Poznałam ją na weselu córki poprzedniego rebego, Pinchasa Menachema Altera. Wesele odbywało się w tak zwanym Holu Radości w Bnei Brak. Każda dzielnica religijna - obok sy- nagog, sztibli, mykw i szkół - ma swoje Ulamot Smachot, takie bardziej ele- ganckie budynki wynajmowane na duże uroczystości rodzinne. Biesiadowały- śmy przy długich stołach zastawionych plastikowymi naczyniami pełnymi ku- rzych udek i małych chałek. Zaślubiny pod chupą odbyły się po południu na dziedzińcu szkolnym. To kocka tradycja, że baldachim ślubny stawia się pod białym. a nie zagwieżdżonym niebem. A sama ceremonia, też na sposób koc- ki, odbyła się szybko i sprawnie, bez długich przemówień i śpiewów. Teraz mężczyźni ucztują w wielkiej parterowej sali, pewnie niedługo zaczną tańczyć. Kobiety w babińcu, na górze, uśmiechają się do siebie uprzejmie, niektóre rozmawiają ciągle jeszcze przyciszonym głosem. I one zaczną się radować, ale dużo później. Na końcu sali, u skraju stołu, siedzi kilka ulicz- nych kobiet. Chyba nie są bezdomne, bo jak się zdaje, takich w Bnei Brak nie ma. Pewnie noce spędzają w jakimś przytułku, a dnie na ulicy z wyciągniętą ręką. Patrzę na nie przez chwilę, jak łapczywie napychają sobie usta, kiesze- nie i torby stojące pod stołem. Duża sala pełna elegancko ubranych kobiet. Tego roku w modzie są jednoko- lorowe garsonki, jaskrawe bardzo: jasnozielone, błękitne, żółte. najchętniej zapinane na złote guziki, spódnice plisowane albo lekko rozszerzane. Głowy kobiet ustrojone wyczesanymi perukami. Niektóre panie założyły na perukę mały kapelusik. tak zwany toczek, i wyglądają jak chasydki Belz lub Wyżnic. Przy długim stole po lewej stronie, tuż pod oknem, siedzi zaróżowiona pan- na młoda otoczona najbliższymi kobietami. Są tam matka, babka, teściowa, ciotki, dalej siostry, kuzynki. nawet te najmłodsze. Wzdłuż stołu przesuwają się kobiety z wyciągniętą ręką, nieustającym mazel tow!, mazel tow!, mazel tow. i niegasnącym uśmiechem. Panna młoda jest bardzo zmęczona, kiwa się lekko w krześle i cierpliwie odpowiada Goda. toda, toda. Chodzi o izraelską służbę bezpieczeństwa. Toda (hebr.) - dziękuję. Kiedy wzrokiem poszukiwałam starszych kobiet, takich, które mogą pamiętać przedwojenny polski Ger, podeszła do mnie jakaś kobieta i powiedziała, że re- becyn prosi mnie do stołu. Po chwili witałam się z rebecyn i ze starszą panią i już odpowiadałam na jEj pytania: "Z jakiego miasta pochodzę, od kiedy jestem w Izraelu, dlaczego interesuję się chasydami, czy jestem Żydówką?". Rozma- wiałyśmy po hebrajsku, bo pani Waks nie mówiła po polsku od 1938 roku. Po- prosiłam o spotkanie, umówiłyśmy się na telefon. Dzwoniłam wielokrotnie. Pani Waks była przeziębiona, potem bardzo zajęta, bo bar micwa w rodzinie, potem kuzynka jej chorowała, aż wreszcie usłyszałam kolejną serię pytań i uwag: "Cze- go pani chce się dowiedzieć, po co pani w ogóle te historie, kogo to może inte- resować, przecież Żydów już w Polsce nie ma, ja jestem skromną kobietą, a mo- że przeczytałaby pani książki o naszych cadykach?". I tak dalej, i tak dalej. Spotkałyśmy się po kilku miesiącach (pani Waks radziła się córek i w końcu przystała na rozmowę). Na wszelki jednak wypadek zaprosiła też swoją ko- leżankę z Krakowa. Na stole postawiła dużo ciasteczek, do których ciągle za- chęcała, a obie zasypywały mnie litanią pytań. Wyszłam z mieszkania pani Waks po dwóch godzinach z uczuciem jakiegoś dziwnego niesmaku. Potrak- towano mnie jak obcego i chyba jednak wrogiego przybysza, którego trzeba obłaskawić ciasteczkiem i zagadać, by zapomniał, z jaką złą intencją przy- szedł. Przypomniały mi się historie o cadykach ze złotymi kopytami opowia- dane dawniej przez gojów z małych miasteczek. Szkoda, że nie znam opo- wieści z małych żydowskich miasteczek o Polakach i ich złych mocach. Polski chasyd Simcha jest polskim chasydem, co między innymi oznacza, jak mówi, że nie boi się spojrzeć obcej kobiecie w oczy. Pokusy czyhają na niego gdzie indziej. Siedzimy przy tym samym stole, przy którym rozmawiałam już z jego żoną Friedą. Teraz Frieda podała nam do herbaty rogaliki z makiem i przycupnę- ła na skraju krzesła. - Dla mnie Polska jest święta. Nie przestaję myśleć o tamtych miejscach, z których pochodzimy, dzięki którym myślimy właśnie tak, a nie inaczej. Cha- sydzi Aleksander stracili w Szoa wszystko - ludzi, a z nimi naszą tradycję. I tamta ziemia to pochłonęła. Czasem sobie myślg, że to gdzieś tam musi być, że jakoś to chyba można poczuć, jeśli się człowiek bardzo skupi. Już dawno postanowiłem, że przyjadę do Polski i będę szukać! Opowiadał mi jeden Żyd, chasyd Aleksander, że kilka lat temu zabrał starą matkę do Polski. Kobieci- na miała już dziewięćdziesiąt lat, ale bardzo chciała przed śmiercią pojechać do Piotrkowa. Z różnych opowieści matki ten Żyd wyobrażał sobie, jak wy- glądał dom jego rodziców. Znał każdy kąt dokładnie. Wiedział, że matka sia- dywała na połamanym progu i czekała na wracającego ze sztibla ojca. O ten połamany próg ciągle się matka z właścicielem domu wykłócała, a on zawsze obiecywał, że już, już, lada moment go naprawi. Więc przyjechali do Piotrko- wa i znaleźli dom i ten sam próg złamany, i usłyszeli od lokatorów, że wła- ściciel ciągle obiecuje go naprawić. Polski chasydyzm jest na wymarciu. Nasz sposób życia nie jest atrakcyjny dla młodych ludzi. U nas nie ma "występów i pokazów". Modlimy się krótko i sta- ramy się żyć, jak Pan Bóg w Torze nakazał. Nie przyciągamy młodych różny- mi atrakcjami - nie ma u nas metafizyki na pokaz, nie ma niezwykłych ob- rzędów, rebe nie szwycuje, nie wydziwia i nikogo nie czaruje. Więc młodzi idą gdzie indziej, tam gdzie ich mogą zobaczyć i podziwiać. A ja jestem od- danym uczniem w siódmym pokoleniu reb Simchy Bunima z Przysuchy, któ- ry był nauczycielem i mistrzem Izaaka z Warki. Dwór Aleksander wszystko zawdzięcza tym dwóm cadykom. Obie polskie grupy: Kocka (dynastie z Góry Kalwarii, Izbicy, Radzynia, Soko- łowa) i rebego z Wurke (dynastie z Aleksandrowa, Radzymina, Mszczonowa, Strykowa, Skierniewic) różnią się między sobą - opowiada dalej Simcha, chasyd dynastii Aleksander. - Kock jest bardziej surowy, wstrzemięźliwy, zamknięty, a Aleksander bardziej "romantyczny", poetycki i ciepły. W sumie mają jednak wiele wspólnego. Nie przywiązują wagi do zewnętrzności, mo- dlą się krótko, ubierają się "mniej więcej", nie zważając na wysokość kape- lusza i długość włosa futrzanej czapy. Nie uznają uroczystości, popisów przed innymi, życia na pokaz, a przede wszystkim gardzą kłamstwem. Posłu- chaj takiej historii. Pewien chasyd chciał kiedyś zagrać w szachy z reb Sim- chą Bunimem. Rozłożył szachownicę na stole i do zamykania okiennic się za- biera. Reb Bunim tak powiada: "Nie będę grał z tobą, jeśli zamkniesz okna. Skoro uważasz, że gra w szachy ze mną popsuje twoją reputację, nie rób te- go! A jeśli nie ma w tym nic zdrożnego, nie obawiaj się innych". Polscy chasydzi nade wszystko koncentrują się na studiowaniu, zastanawia- niu się, analizowaniu tekstów. Próbują myślą ogarnąć swoje miejsce i rolę te- raz i potem. Nie wystarczy im wiedzieć, że ich rebe wiele książek przeczytał i on wie. Uważają się, i słusznie, za lepszych od wszystkich innych, którzy niewiele rozumiejąc modlą się trzy razy dłużej od nich. Chodzą z nosami tro- chę zadartymi do góry i wzruszają ramionami, kiedy słyszą o chasydach ru- muńskich, no bo kto o nich słyszał?! Polscy chasydzi nie są fanatykami w swoim widzeniu świata, rozumieją jego skomplikowanie, tak jak rozumiał je Simcha Bunim. Nie ma dziś wielu chasydów, którzy rozumieją, co to naprawdę chasydyzm. Wszystko stało się interesem albo polityką. Niejeden rebe potrafi ,się dobrze Szwycować (szwicen. żyd.) - popisywać się. sprzedać. Popatrz na miejsce religijnych w państwie, na ich ogromne wpły- wy. A co pieniądze i polityka mają wspólnego z chasydyzmem?! - gorzko py- ta Simcha, wierny starym regułom, które nie chciały się przyjąć na nowej zie- mi. - Degradacja zasad i wartości, stopniowy upadek naszego społeczeństwa powodowany najczęściej zgubnymi wpływami świata Żydów niereligijnych, zastępowanie potrzeb duchowych dobrami materialnymi - to wszystko ra- zem daje smutny obraz społeczności coraz dalszej od swoich ideałów. Wy- starczy porównać dwa ostatnie pokolenia: moi rówieśnicy i nasi synowie jak my czytamy Torę, a jak oni to robią. Różnica między nami jest taka, nie prze- sadzając, jak między niebem a ziemią. Pokolenie naszych ojców było oczywi- ście bliższe prawdy niż nasze, ale jednak przestrzeń, która mnie dzieli od oj- ca jest mniejsza niż ta, która powstała między mną a moim synem. No a oj- ciec mój był jeszcze bliżej swego ojca. Im bliżej początków chasydyzmu, tym bliżej istoty naszej wiary, tym bliżej Beszta. Dzisiejsi rebes coraz bardziej wikłają się w politykę. władzę, pieniądze, w sprawy, które ani w centymetrze do ich świata nie powinny należeć. Co- raz częściej robią z chasydyzmu dochodowy biznes. Jak tu porównać rebego układającego się z kolejnymi hochsztaplerami politycznymi, błogosławiącego Żyda, co jak goj żyje, z jego pradziadem, który przy lampie naftowej napisał siedem tomów komentarzy do Tory? Tym dzisiejszym chasydom ani życia, ani rozumu nie starcza, by ogarnąć takie dzieło. Może być, że jedną z przyczyn tego okropnego upadku naszego jest powojenny bałagan, który jeszcze się nie zdążył uładzić i nie znalazł swojego koryta. Dawniej wszyscy żyliśmy między gojami, wszyscy byliśmy jednakowo zagro- żeni i jednakowo wolni, każda grupa ze swoim rebe kontynuowała tradycję poprzednich pokoleń, które żyły w podobnych warunkach, w tej samej geo- grafii. A my dzisiaj - trochę jak zesłańcy z różnych stron świata, którzy uczą się żyć razem i rzadko im to wychodzi. węgrzy, Rumuni, Polacy, Litwini po- syłają dzieci do tej samej szkoły, a czasem nawet modlą się w jednej synago- dze. Z drugiej strony każda grupa chce różnić się od pozostałych, zachować dawne obyczaje i wzmocnić tradycję przez nowe. No to wszyscy wydziwiają. Ci zaczynają nosić spodek niższy o pięć centymetrów niż inni, tamci dwa ra- zy dłużej się modlą, jeszcze inni zaczynają nawracać niereligijnych i tak da- lej. Obawiam się, że jesteśmy bankrutami religijnymi. Dzisiaj chasydzi nie myślą tak jak dawniej, właściwie oni już w ogóle nie my- ślą. Czy są z tą grupą, czy tamtą - nie ma to dla nich szczególnego znacze- nia. Wyboru dokonują przez przypadek lub z wyrachowania. Bo blisko jest synagoga Gur albo Belz, bo ten rebe ma więcej wpływów w urzędzie miej- Simcha ma na myśli postawę wielu rabinów błogosławiących świeckiemu kandydatowi na premiera. Ben- jaminowi Netaniahu. skim, bo ta grupa jest bogatsza, bo szkoła chasydów Wyżnic jest nowsza i odwozi dziewczynki autobusami do domu i tak dalej. Nie roztrząsają różnic w tradycji, obyczajach, w poglądach rebes różnych dynastii. Wszyscy czeka- my na Mesjasza, a on przyjdzie, kiedy Żydzi będą cadykami albo kiedy będą tonąć w swoich grzechach i ginąć z rozpaczy. Każde następne pokolenie jest uboższe od poprzedniego, to tak jak z płynem w szklance, który na początku wypełniał ją po brzegi, ale przelewany do drugiej, trzeciej i kolejnej nie na- pełni już nigdy tej następnej. Więc co będzie na końcu? Dosięgniemy dna i w skrusze przywitamy Mesjasza! Polskie żydostwo było dość tolerancyjne wobec innych, obcych - mówi da- lej Simcha. - Prawdopodobnie dlatego, że dawniej i wobec siebie samych religijni Żydzi byli bardziej przyzwalający. Niewiele ostało się z polskiego chasydyzmu: Gur, Aleksander, Amszinow, Modżyc, Stryków. Nie ma dzisiaj chasydów Kocka, wszyscy poszli do rebego Gur. Została tylko nazwa "Kock". Te ocalałe dwory liczą mniej więcej od stu do dwustu pięćdziesię- ciu rodzin. Oprócz Gur naturalnie, ale oni przenieśli się do Erec Israel przed wojną i to ich uratowało. Zostało jeszcze trochę nazw - Biała, Oża- rów, Sochaczew, Radzyń, Lublin. Ci rebes mają nawet swoje synagogi, ale czasem i w Sobotę minjanu nie mogą zebrać. Polscy rebes nie są dobrymi menedżerami swoich grup, nie starają się o względy chasydów, jak gali- cjanie na przykład. Czasem robią tisz, czasem nie. Nie szukają albo za ma- ło szukają pieniędzy za granicą. Nie pchają się do urzędów, do polityki. Po wojnie polscy rebes nie zbudowali żadnych instytucji i nie otworzyli swo- ich chasydzkich interesów, nie reklamowali siebie ani swoich zasług. Dla- tego polski chasydyzm, który najwięcej ucierpiał w Szoa i najmniej był re- klamowany po wojnie, jest dzisiaj coraz słabiej widoczny. Trochę nam się czas zatrzymał. Zaginione rebustwa Wiele wędrowałam po dzielnicach ultraortodoksyjnych w Izraelu, spotyka- łam kobiety w ich domach, czasem rozmawiałam z mężami, zagadywałam klientów i sprzedających, zaczepiałam przechodniów, odwiedzałam szkoły, czytałam gazety religijne i ze smutkiem odkrywałam, że Simcha ma rację: polski chasydyzm przestał praktycznie istnieć. Wspomnianym wyjątkiem jest rebustwo Gur uratowane dzięki przeniesieniu dworu do Palestyny przed 1939 rokiem, a także dzięki religijnemu syjonizmowi, który kolejni rebes po- trafili umiejętnie dostosowywać do syjonizmu politycznego. Siła grupy jest z pewnością w dużej mierze oparta na jej aktywności politycznej, na uczest- Faktycznie istnieje sekta Kock-Sokołów. Powstała ona z połączenia obu grup. Ta niewielka sekta (około 20 chasydów) prowadzona jest w Tel Awiwie przez starego reb Morgensterna. syna Icchaka Zeliga z So- kołowa. nictwie w życiu młodego państwa. Z innych dworów pozostały jedynie pol- skie nazwy, które wszystkim pachną dawną świetnością, które się wspomi- na jak stare dobre czasy, a potem szybko powraca do miałkiej, ale swojskiej rzeczywistości. Sochaczew, Radzyń, Izbica, Kock, Warka, Przysucha, Alek- sander, Modżyc, Biała, Amszinow, Sokołów, Lublin, Ożarów, Stryków, Opa- tów, Przytyk, Otwock, Falenica, Parczew, Siedlce, Szydłowiec, Radom, Zwoleń... Jeśli nawet jest gdzieś mała synagoga czy sztibel i stary rebe albo młody je- go następca, wnuk lub bratanek urodzony w Ameryce, nie ma już dworów i nie ma chasydów, którzy przeszłość pamiętają. Czasem przychodzą jacyś nowi, młodzi, którzy szukają innej tradycji niż ta, w której się wychowali. Niekiedy rebe Białej czy Modżyc zyska ucznia spośród powracających do wiary. Zdarza się jednak, że w Sobotę po południu trudno minjan zebrać w małym telawiwskim sztiblu rebego z Kocka... Zostały nazwy wypełnione bogatą treścią, którą potrafią docenić nieliczni, tacy jak Simcha. Dla więk- szości jednak ta miniona świetność zawiera się w pustym haśle. Żydowski Modżyc to polski Dęblin Kto dziś pamięta, że dwór Modżyc to dynastia kompozytorów? Rabi Izrael przez dwadzieścia lat komponował pieśni, bo taka była mu najbliższa droga do Imienia. Syn jego, rabi Szaul Jedidja Eliezer Taub, przyciągał do Otwocka chasydów, maskilów i nie-Żydów, którzy w Soboty wysłuchiwali jego pięk- nych utworów. Podaje się, że reb Szaul Taub skomponował ponad tysiąc ni- gunów. Był chyba najbardziej płodnym kompozytorem muzyki chasydzkiej. Chasydzi Modżyc z dumą powiadają, że te muzyczne talenty przyszły prosto z niebios. Bo żaden z rebes-kompozytorów nie miał muzycznego wykształce- nia. Obecny rebe Modżyc, reb Dan Szlita Taub, zna na pamięć przeszło sto nigunów ułożonych przez jego poprzedników i w piątkowy wieczór osobiście intonuje kolejne pieśni. I tak jak dawniej w Otwocku czy Mszczonowie zjeż- dżają chasydzi innych rebes, by słuchać muzyki modżyckich mistrzów. Ile melodii będzie potrafił powtórzyć jego następca? I kto będzie wiedział, że muzyka na dwór rebes Modżyc trafiła z dworu rabiego Jecheskiela z Kuź- mirs, który był patronem muzyki chasydzkiej w Polsce, a na dworze swoim utrzymywał badchana i chór? Dzisiejsza siedziba Modżyc to skromna syna- goga w Bnei Brak. I choć to nie ta sama, w której poprzedni rebe modlił się z chasydami od 1935 roku, nie jest ona ani większa, ani bogatsza od po- przedniej. Nie szukano większego budynku, nie zbudowano Mosdot Modżyc, alter rebe spisywał ostatnie zapamiętane nuty.. . Maukile (hebr. maskilim) - zwolennicy Haskali. Kuźmir (Żyd.) - Kazimierz nad Wisłą. Badchan (aram.) - żartowniś, trefniś, wodzirej. Biała z Białej Rawskiej Dynastia Białej wywodzi się z tradycji Przysuchy. Paszische, jak mówią cha- sydzi po żydowsku. Der Jud był mistrzem dla wielu, niektórzy jego właśnie uważają za ojca polskiego chasydyzmu, choć historycznie tę rolę przypisuje się Jasnowidzącemu z Lublina. Dziś Biała ma czterech rebes, synów po- przedniego rebego, Jechiela Jehoszuy z Białej, i niewielu chasydów. Dwóch rebes rezyduje w Bnei Brak, jeden w Jerozolimie i jeden w Lucernie - jego nowa linia dynastyczna nosi uaktualnioną nazwę: "rebustwo rabiego Becale- la Simchy Menachema Bencyjona z Białej i Lucerny". Rebecyn z Bnei Brak, z którą rozmawiałam, niewiele wiedziała o historii i tradycji Białej. Pochodzi z węgier, a męża poznała już w Kraju, więc skąd mogłaby wiedzieć? Skąd ma wiedzieć, że choć rabinacki dwór w Białej był li- czebnie mały (spisy ludności wyliczają, że w 1824 roku mieszkało tam pięt- nastu chasydów). to pod względem dostojeństwa należał do najznakomit- szych w Polsce. Nie wie też dzisiejsza rebecyn, że rabinowe z Białej ubiera- ły się jak polskie hrabiny, a swe bogate suknie szyły u najlepszych warszaw- skich krawcowych. A już na pewno dzisiejsza węgierska rebecyn dynastii Białej nie wie, że Joszua Rabinowicz, najstarszy syn poprzedniego rebego, książę dworu w Białej, był członkiem miejscowego koła Bundu. Żył intensyw- nie i często daleko od starej tradycji ze swą żoną Dobrysią, córką rabiEgo z Sochaczewa. Ten niesforny wnuk Żyda z Przysuchy zginął w obozie zagła- dy, a Dobrysia i ich córka zostały zastrzelone w getcie warszawskim. W latach osiemdziesiątych obecny rebe był dwa razy w Polsce. zajrzał do Białej, do Siedlec i ucieszył się, że rodzinny beis medresz przemieniono w sąd miejski, a nie w basen czy kino. W 1987 roku zrobił tisz w warszaw- skiej synagodze Nożyka. Kilka miesięcy później dwóch młodzieńców z Polski zastukało do jego drzwi w Bnei Brak, więc przyjął ich do jesziwy. Ożarów Pani Stasia mieszka w Warszawie. Jest bodaj jedyną córką domu chasydzkiego z Ożarowa, która przeżyła wojnę i pozostała w Polsce. Jej bratanek, dawniej zbuntowany hipis. potem gorliwie oddany wierze, dziś jest rabinem i wykładow- cą historii judaizmu na Uniwersytecie Hebrajskim, a także pierwszym doradcą rebego dynastii Ożarów. Pani Stasia w 1939 roku była małą dziewczynką, więc nie tak wiele pamięta. Młody izraelski rabin, syn ożarowskiego komunisty i wnuk chasyda rebe Mosze Jechiela, spisuje historię dworu ożarowskiego i pyta o za- pomniane szczegóły panią Stasię. Bo dziś nie ma już chasydów ożarowskich i nie ma kogo pytać o przeszłość. Wokół młodego rebego dynastii Ożarów, wnu- ka uczonego Mosze Jechiela, jest zaledwie garstka starych potomków dynastii chegińskiej, która istniała na przełomie wieków. Rebe chegiński Chaim Szmuel był teściem rebego z Ożarowa, reb Awrahama Szlomo. Pani Stasia bardzo się stara przypomnieć sobie cokolwiek. o chasydach i rebes niewiele wie, bo to da- leki świat męski, o tym kobiety nie rozmawiały, a dziewczynki małe nie słysza- ły. Biednego Żyda Czereśnię, który przed wojną prowadził mykwę, pamięta tyl- ko dlatego, że Czereśnia przeżył w Rosji i potem robił komunistyczną karierę w Łodzi. Ale takie informacje nie są ważne dla rabina z Jerozolimy. Pani Stasia opowiada o słynnym ożarowskim skupie gęsi. Żydowscy kupcy z Warszawy zjeżdżali we wtorek do Ożarowa po najlepsze ptaki, którym glejt koszerności wystawiał ożarowski rzezak Szyja Kleinminc. Amszinow, czyli Mszczonów, ale tak naprawdę Otwock Jest Otwock przed i Otwock za torami. "Żydzi mieszkali wszędzie", mówią tak- sówkarze. Szukam przedwojennej ulicy Górnej, numer 22. To tu niedaleko, przed torami, koło Świderskiej. Przed wojną stały obok siebie trzy jednopiętro- we ceglane domy, każdy miał numer 22. Należały do dziadka pani Milikowskiej, rebecyn dynastii Amszinow, matki obecnego rebego. Idę szeroką ulicą niespo- kojnie licząc numery. Osiemnasty to skład celny i jakaś hurtownia warzyw. I koniec. Młode drzewa zamykają ulicę. Zauważam kilka starych wykrzywio- nych akacji. To jedyny ślad przeszłości. Te same zielone drzewa, które pamię- ta pani Milikowska. Wtedy pachniały tajemnicą. Bo dzieciństwo zawsze jest ta- jemnicze, kiedy, zabrane nagle, zostaje tylko w porwanej pamięci. Rebecyn wyciąga zdjęcia, ale one pochodzą z tego nowego, powojennego świata i tylko czasem jakimś szczegółem przypomną dawne uczucie. - Otwock był bardzo, bardzo piękny. Mam dużo fotografii, ale wszystkie powo- jenne. Ktoś mi przywiózł. Drzewa pamiętam otwockie, były takie zielone i pach- niały tajemnicą. Tylko kolory i zapachy pamiętam, były inne niż wszystkie, któ- re później widziałam. Czy myślisz, że dzisiejsze drzewa w Otwocku są tak sa- mo zielone jak wtedy? I powietrze było wyjątkowe. Z Europy ludzie do nas przy- jeżdżali, by pomóc swoim płucom. Sanatoria bardzo eleganckie, nie wszystkie naturalnie. Były też zwykłe, drewniane pensjonaty dla tych biedniejszych, któ- rzy chcieli spędzić lato nad Świdrem. My mieszkaliśmy na parterze naszej willi przy Górnej 22. Dziadek, babcia, ojciec, mama, mój brat i ja. Pokoje na górze były wynajmowane letnikom. To był bardzo duży dom, osiem czy dziewięć po- koi, olbrzymia kuchnia z jadalnią. W 1939 zamknęliśmy okiennice i drzwi i ru- szyliśmy w stronę wschodniej granicy. Wszystkim się wydawało, że wrócimy za kilka tygodni. Klucze zostawiliśmy u naszej sąsiadki... Nie mogę pojechać do Polski. Pamiętam ją taką, jaka była, i tak chcę pamiętać. Nie pojadę po to, żeby zobaczyć obcy świat, w którym nic mojego nie zostało. Może mój syn powinien pojechać? Może rebe powinien wiedzieć, gdzie jego dziadowie studiowali? Ale dla mnie to jeszcze za wcześnie. Moje rozmówczynie najczęściej kojarzą Polskę z prześladowaniami Żydów. Używają wtedy teoretycznego pojęcia "antysemityzm", które jest na tyle po- wszechne i na tyle wszechobecne jako zjawisko we wszystkich częściach świata, że nie brzmi jak wymówka, pretensja czy oskarżenie. Zwykły fakt: Polacy są antysemitami. Łatwiej powiedzieć i łatwiej usłyszeć niż na przykład zdanie: "Polacy po wojnie zabijali Żydów". Czasem jednak pierwsze skoja- rzenia z Polską są przyjemniejsze. Pani Milikowska na przykład ani chwili się nie zastanawiała i zaczęła opowiadać o kolorach i zapachach nad Świdrem. Potem mówiła o ulubionych koleżankach i literaturze polskiej, którą matka się zaczytywała, o ceglanym domu z drewnianymi werandami i balkonami pełnymi kwiatów. O niechęci, nieżyczliwości czy wręcz wrogości Polaków do Żydów nie mówiła nic. Zapytałam więc o polski antysemityzm, żeby nam obu było łatwiej. -Tak, naturalnie że był. Przecież wszyscy o tym wiedzą, niektórzy ciągle pa- miętają. Proszę o przykłady i słyszę taką oto historię. - Któregoś razu pojechałyśmy z mamą pociągiem linii otwockiej do Warsza- wy. Pamiętam, że uprzedzano nas, by nie podróżować po południu, kiedy studenci wracają ze szkół, bo oni nie lubią Żydów i są wobec nich zaczepni, a czasem może się i zdarzyć, że wyrzucą Żyda przez okno. Ale stało się. Wsiadłyśmy do pociągu w Warszawie wczesnym popołudniem. Kiedy drzwi za nami zamknięto, mama rozglądnęła się dookoła i przerażona szepnęła do mnie: "Popatrz, sami studenci". Przytuliłyśmy się do siebie i tak, ani drgnąc, siedziałyśmy wyczekując najgorszego. I wtedy podszedł do nas jeden z nich i tak powiada: "Ja wiem, co pani myśli, boi się pani, że ktoś zrobi jej coś złe- go. Ja daję pani moje słowo honoru, że nic się pani nie stanie". I usiadł koło nas na ławce, i towarzyszył nam do samego Otwocka. Polskiego nauczyłam się od mamy - mówi rebecyn Milikowska. - Ze wszyst- kimi w domu mówiłam po żydowsku, a z nią najczęściej po polsku. Ona bar- dzo lubiła język polski i dużo czytała. Pamiętam ją z książką w ręku albo na kolanach. A dziadek nigdy nie zwrócił jej uwagi. Dziś to byłoby nie do pomy- ślenia, by córka rebego czytała współczesną literaturę izraelską. Ja przypro- wadzałam do domu moje koleżanki Polki i Żydówki z domów niereligijnych i nigdy nie myślałam, że robię coś niestosownego. Odwiedzałam je w ich do- mach, czasem chodziłyśmy razem do kina. Jedyna rzecz, której mi nie wolno było robić, to jeść u nich, ale bawić się, rozmawiać? Jak najbardziej. Może rzeczywiście dawniej byliśmy bardziej i tolerancyjni wobec innych, ale też prawdą jest, że tamten świat nie był tak zepsuty, "otwarty", jak to się dzisiaj mówi. Ani moja synowa, ani żadna matka z naszego świata nie zgodziłaby się na przyjaźń jej dziecka z niereligijnym Izraelczykiem. Z drugiej strony, prawie że nie ma realnej możliwości takiego kontaktu: mamy osobne szkoły, osobne dzielnice, autobusy i tak dalej, więc i zabraniać specjalnie nie trzeba. W Otwocku żyliśmy blisko siebie. Co prawda chodziłam do Beit Jaakow, ale niedaleko była polska szkoła, w której miałam koleżanki. Minęło już tyle lat, a ja ciągle podczytuję jakieś stare polskie książki, mam tu kilka na półce. Rebe Amszinow. rabi Jaakow Milikowski, przez jednych uważany za wielkie- go mistyka, przez innych za egzotycznego dziwaka, słynie z niekonwencjo- nalnych pór modlitw. często bywa, że Szabes kończy w niedzielę wieczorem, poniedziałkowe i czwartkowe porcje Tory zamiast rano odczytuje po połu- dniu. a czasem i po północy. W Chanuka, kiedy wszyscy Żydzi zapalają świe- ce każdego wieczora po zmierzchu, rebe rozpoczyna uroczystość wczesnym rankiem. Najpierw śpiewa z chasydami, potem przedstawia swój długi i skomplikowany intelektualnie wykład homiletyczny. Kiedy chasydzi żegnają swego nauczyciela. za oknami jest już kolejny dzień. Osobowość młodego re- bego, jego niezwykła wiedza i oryginalny sposób wyznawania wiary stanowią wielką atrakcję dla "poszukiwaczy inności". Do rebego Amszinow przybywa- ją najczęściej chasydzi z innych polskich dworów. Zdarzają się również gali- cjanie, wielu rekrutuje się spośród wykształconych powracających do wiary, rebe przyjmuje też sefardyjczyków. W grupie nie ma już ani jednego chasy- da, który pamiętałby dwór alte rebe w Otwocku. Może też i dlatego wybaczo- no czy zapomniano mu, że ojcem jego był litwak. Rebecyn Milikowska do dziś gorzko wspomina swój ślub w Japonii, który zbojkotowali prawie wszyscy chasydzi najbardziej zawzięci byli ci z dworu rebego z Lublina. Pani Milikowska powiada, że syn jej jest trochę podobny do swego pradziad- ka, rabiego Szymona Szaloma z Amszinow. - A dziadek mój był wyjątkowy. Miał twarz bardzo łagodną, rozjaśnioną de- likatnym uśmiechem. serdecznym dla wszystkich. Jego doskonała pamięć i ogromna wiedza wzbudzały szacunek i poważanie nawet u gojów. Był szczególnie uzdolniony w matematyce. Opowiadano o dziadku wiele niesa- mowitych historii. Zdaje się w rok po ożenku, a miał wtedy nie więcej niż siedemnaście lat, pojechał z babką i małym synkiem, moim ojcem, do kuror- tu w górach. Tam zaprzyjaźnił się z profesorem matematyki z uniwersytetu krakowskiego. Przez kilka tygodni obaj zajmowali się rozwiązywaniem naj- różniejszych zagadek matematycznych. Koniec końców dziadek takie zrobił wrażenie na profesorze, że tamten zaproponował mu asystenturę na uni- wersytecie. Dziadek oczywiście nigdy nie uczył się w żadnej szkole. Ale po- wiadają. że jeśli jesteś rozumnym i uważnym uczniem, studiowanie Tory i Gemary daje ogromną wiedzę o najrozmaitszych sprawach i zjawiskach. Dynastia Aleksander z Aleksandrowa Łódzkiego Simcha uważa, że Erec Israel jest miejscem kolejnego wygnania Żydów. - W Gemarze jest napisane, że po zburzeniu Świątyni nie wolno Żydom wal- czyć przeciw narodom świata. Budowanie państwa przez walkę z innymi na- rodami nie jest zgodne z Prawem. Dlatego rebe Satmer nigdy tu nie zamiesz- kał. Ale państwo istnieje, zbudowali je inni Żydzi niż ja, tacy, którzy Gemary nie szanują. No to ja i mnie podobni mieszkamy tu tak, jakbyśmy mieszkali `w Belgii czy Polsce. Tak samo, a może jeszcze bardziej, bronimy się przed wszystkim, co za naszym podwórkiem. Bo ortodoksyjnym Żydom lepiej żyć między gojami niż między Żydami niereligijnymi. Lepiej, to znaczy bezpiecz- niej. W diasporze żyje wielu ortodoksów, którzy zagubiliby swoją religijność, gdyby zamieszkali między Żydami bez wiary. My tu nie mieszkamy z powodu państwa. To polityka, a nas polityka nie obchodzi. Dla nas ważny jest Erec Israel - miejsce, w którym naród żydowski przyjął Torę, ziemia, która świad- czy o naszym istnieniu, naszej wierze i tradycji od tysięcy lat. Jesteśmy nadal w diasporze. Jakub Józef z Połonnego, uczeń Beszta, wymienił wszystkie na- sze wygnania aż do przyjścia Mesjasza. Najpierw byliśmy w galucie u gojów, potem u Żydów, aż wreszcie dobrzy Żydzi będą na wygnaniu u rabinów. Simcha twierdzi, że nauczył się myśleć dzięki ideologii chasydów Aleksander. Jak rabi Chanoch, wierny uczeń Kocka, wie, że chasyd to człowiek, który py- ta o znaczenie. Zastanawia się nieustannie i próbuje dojść odpowiedzi na py- tanie dlaczego, w jakim celu? Simcha łapczywie uczy się historii odchodzące- go polskiego żydostwa i przechowuje ją w pamięci. Daty zna na wyrywki, fak- ty potrafi poukładać logicznie, a opowieści o dawnych cadykach i ich dokona- niach mógłby snuć bez końca. Dwór Aleksander był kiedyś drugim, po Ger, dworem chasydzkim w Polsce, miał nawet swego przedstawiciela w przedwo- jennym Sejmie. Powiadało się, że Ger przyciągał szkolarzy, a Aleksander han- 'dlarzy. W czasie wojny rebe uciekł z Aleksandrowa do Łodzi i tam się ukry- wał. Nosił polski kapelusz, a brodę rzekomo zakrywał chusteczką. Mieszkał u swego chasyda przy ulicy Piotrkowskiej. W jakiś czas później, kiedy Gesta- po zaczęło poszukiwać rEbego, przewieziono go wraz z dziećmi i wnukami do Warszawy. Latem 1940 roku rebe zamieszkał w trochę bezpieczniejszym, jak się wydawało, Otwocku. Rebe z Aleksandrowa został ze swoimi chasydami do końca. Zginął w Treblince w 1942 lub 1943 roku. Chasydzi Aleksander poda- ją, że czterystu pięćdziesięciu członków rodziny i uczniów rebego zamordo- wano w gettach i obozach. Większość chasydów obecnego rebego Aleksander to ludzie urodzeni po woj- nie, czgsto synowie, a czasem i wnukowie chasydów poprzedniego rebego. Takich, którzy byli na jego dworze i pamiętają tamtą, przedwojenną rzeczy- wistość, jest zaledwie kilku. Simcha ocenia, że około 60 procent chasydów Aleksander kontynuuje tradycję rodziny. Pozostałe 40 procent to albo chasy- dzi przybyli z innych dworów, albo nowo przybyli, którym odpowiada trady- cja, obyczaje grupy Aleksander, a przede wszystkim pociąga ich osobowość obecnego rebego. - Nasz cadyk różni się od wszystkich innych tym, że nie ma w swoim życiu żadnej karty, której musiałby się wstydzić. Nigdy nie zgolił brody jak wielu w czasie wojny, nie zajmuje się polityką ani niczym, co ma związek z nie na- szym życiem. Rebe swój czas poświęca na studiowanie i krzepienie chasy- dów. Jest powściągliwy i skromny, a nie jak na przykład rebe Wyżnic czy Belz, którzy pomylili dwór chasydzki z królestwem, a siłę duchową nauczy- ciela zastąpili władzą i panowaniem nad chasydami. W Izraelu mieszka około dwustu pięćdziesięciu rodzin Aleksander, w Amery- ce dwieście, w Europie (głównie w Antwerpii i Londynie) kolejne dwieście pięćdziesiąt. W Bnei Brak, gdzie rezyduje rebe, jest synagoga, jesziwa i koj- lel, a w Jerozolimie mała synagoga otwarta tylko w Szabes. Simcha jeździ do rebego na wszystkie Święta, rocznice i wtedy, kiedy potrzebuje rady lub bło- gosławieństwa mniej więcej dwadzieścia razy do roku jest blisko swego mis- trza. Rebe Aleksander przyjmuje chasydów 24 godziny na dobę. Swój dzień zaczyna pół godziny po północy: studiuje i modli się do rana, idzie do mykwy, studiuje do południa, potem trochę odpoczywa, znowu studiuje albo przyj- muje chasydów - do ósmej wieczór. Od ósmej do północy śpi i wtedy nikt mu nie przeszkadza. Strój Aleksander jest podobny do stroju Gur, w Sobotę chasydzi noszą wyso- kie czapy, tak zwany spodek. I tylko rebe nosi kołpak, brązową czapę futrza- ną z czarnym pasem w poprzek. Dawniej chasydzi w Szabes nosili biały strój. Dziś ubierają się tak tylko uczniowie dynastii Nadworna. To stary zwyczaj oparty na zapisie w Kabale, mówiącym, że cztery części stroju muszą być białe. Ale chasydzi chcieli być jeszcze bardziej skrupulatni, niż nakazywała Kabała, i wszystkie części ich sobotniej garderoby świeciły satynową lub je- dwabną bielą. Rabi Simcha Bunim z Przysuchy nakazywał chasydom skupiać się bardziej na tym, co noszą w sobie. Na znak skromności i powściągliwości wrócono zatem do kabalistycznego przepisu noszenia białej kipy, koszuli, skarpet i białego gartl. Według kabalisty rabiego Arie, na szabasowym stole powinno leżeć dwanaście chał, bo tyle chał było na stole w jerozolimskiej Świątyni. Kiedyś zapytali chasydzi rebego z Aleksandrowa, dlaczego nie no- si białych szat i nie każe podawać dwunastu chał na świąteczny stół. Rebe tak im odpowiedział: "Wyobraźcie sobie rebego w białym stroju przy stole, na którym leży dwanaście chał. Ludzie pomyśleliby, że jestem piekarzem! Połóż- my na stole dwie chały, a one będą miały tę samą wartość co liczba dwana- ście. Chała przypomina literę waw, a waw równa się liczbie sześć, no więc dwa razy waw daje dwanaście". Ocalone Pani Stefa W Izraelu rzadko bardzo można spotkać pośród kobiet religijnych takie, któ- re mimo doświadczenia wojny zachowały wiarę, przestrzegają wszystkich zasad i żyją tak, jak zostały wychowane. Jest po temu kilka przyczyn. Żydzi religijni - wyróżniający się ubiorem, często nie znający polskiego, niechętni skrywaniu swojej tożsamości - byli najłatwiejszymi ofiarami. Nieliczni oca- leńcy często porzucali swoje dawne życie, chowając się między syjonistów w Izraelu lub między zasymilowanych w diasporze. Ci najbardziej wierni tra- dycji i gorliwi w wierze nie mieli zaufania do świeckiego państwa żydowskie- go tworzyli swoje enklawy w Ameryce lub Europie Zachodniej. Pani Stefa jest ciotką mojej przyjaciółki. Idę na spotkanie z kobietą, która po- chodzi z rodziny chasydów Ger z Bielska Białej. Pani Stefa przeżyła wojnę w Polsce. Energiczna, postawna kobieta, lekko podpierająca się laską, pro- wadzi mnie przez swoje telawiwskie mieszkanie pełne mebli nowoczesnych w latach sześćdziesiątych. Na ścianach wisi kilka dużych portretów nie z tej rzeczywistości. Dziadek z siwą, długą brodą, w wysokiej czapce z małym rondem. Ojciec, bardzo przystojny mężczyzna z krótką, spiczastą bródką, w niedużym kapeluszu. Kobiety w długich sukniach i koronkowych szalach, włosy schowane pod peruką albo kapeluszem. I pełno dzieci - bardzo ma- łych i trochę większych. W linii prostej, jak mówi pani Stefa, Rappaportów w Bielsku i okolicy było sto osiemnaścioro. Wojnę przeżyło dziesięć osób. Siedzimy na balkonie. Przy kawie i słodkich rogalikach z cynamonem. Roz- mawiamy po polsku. Zaskakująca jest polszczyzna pani Stefy, której pierw- szym językiem był niemiecki, drugim żydowski, a trzecim hebrajski. Polski był zawsze gdzieś pomiędzy, swojskim językiem obcych. Pani Stefa jest ko- bietą silną i zdecydowaną, kobietą wyemancypowaną, jakby się kiedyś po- wiedziało, która uparcie trwa przy swojej drodze. Życie religijne dawnego domu pozostało w skrawkach pamięci, a ultraortodoksja córek też nie jest jej światem. Pani Stefa radzi sobie w cudzej rzeczywistości dzięki kilku zasa- dom, którym jest wierna. - W Bielsku mówiono przeważnie po niemiecku, polski rzadko się słyszało. Ojciec mój był fabrykantem. Należał do chasydów Ger. Pamiętam, że był pięknym mężczyzną - bardzo wypielęgnowany, spokojny, trochę Jeke, taki patriarcha prawdziwy. Wieczorem wszystkie dzieci ojca przychodziły do nas ze swoimi dziećmi i było bardzo gwarno. Wielu braci moich miało już swoje fabryki w Bielsku. Odwiedzał nas też dziadek, ojciec ojca, który mieszkał nie- daleko. Matka pochodziła z Wiednia, z rodziny talmudystów. Prowadziła dom silną ręką i pomagała ojcu w interesach. Pamiętam, że wieczorami podpisy- wała czeki. Na początku lipca całe gospodarstwo z kucharką, służącą i gu- wernantką przenosiło się do Rabki. Matka zostawała z nami, dziećmi, przez dwa tygodnie, a potem wyjeżdżała z ojcem za granicę, do kurortów i do swo- jej rodziny. Tak naprawdę to ja niewiele pamiętam z życia rodzinnego. Miesz- kanie było tak duże, że dzieci chętnie się gubiły w swoich pokojach. No i woj- na przyszła za szybko. Mój ojciec chyba w nią nie wierzył. Kiedy w lecie 1939 roku cała Polska mówiła o wojnie, on powtarzał za swoim rebe, że wojny nie będzie. Rebe zdołał dotrzeć do Erec Israel. A jego chasydzi - nie... Nasza ca- ła rodzina uciekła z Bielska w pierwszych dniach wojny. My trafiliśmy do Piń- czowa, tam jeden z moich braci był rabinem. Inni rozproszyli się po kraju. Kiedy Niemcy wkroczyli do Pińczowa, od razu spalili dzielnicę żydowską. Ja- kiś czas byliśmy w Radomiu, a potem, w listopadzie, przedostaliśmy się do Warszawy. Mieszkaliśmy na Lesznie, w domu obok Sądów. Ojciec szczęśli- wie zmarł na serce w dniu, kiedy otworzono przejście przez Sądy do getta. Mniej więcej wtedy wszystko się zaczęło: opaski, "oddaj pieniądze", "nie wsiadaj do tramwaju, Żydzie" i tak dalej. Zdaje się, że w wieczór poprzedza- jący Jom Kipur otwarto getto. Pamiętam tę wędrówkę ludów. Stoły, krzesła na plecach, wózki, pierzyny, walizki, kufry i dzieci. Tłumy ludzi znikały za murami. Ja miałam trzynaście lat i niezły wygląd. Zdejmowałam opaskę i jeź- dziłam po całej Warszawie. Trochę, bo musiałam, a trochę, bo chciałam. Ma- ma powiedziała, że ona nie da się zamknąć. Nie wiem, jak to załatwiła, ale dostała od Niemców oficjalną przepustkę na wyjazd z Warszawy do Kielc. W Bielsku stały nasze fabryki i magazyny pełne towaru. Mieliśmy też filie w Radomiu i innych miastach, a mama miała przy sobie cały plik weksli, któ- re nic nie były warte. Wiem, że mamie udało się jakoś trochę towaru scho- wać. W Kielcach żyło nam się nie najgorzej. Brałyśmy nawet z siostrą prywatne lekcje. Mama handlowała, czym się dało. Jeździła do getta warszawskiego pociągami dla Niemców, ratowały ją jej blond włosy i wiedeński akcent. Przed Pesach 1941 roku wyjechałyśmy do Pińczowa, bo w Kielcach tworzo- no getto, a mama nie chciała dać się zamknąć. W Pińczowie była straszna bida. Pracowałam w lesie przy krojeniu torfu, który Niemcy sprzedawali na opał. Każdego rana, około 5.00 ruszaliśmy w drogę przez las, 9 kilometrów tak trzeba było iść. Butów szkoda nam było. Dochodziliśmy do cmentarza, tam każdy miał swój grób, chowaliśmy buty i dalej szliśmy boso. Bardzo wszyscy głodni byliśmy. Czasem udało się zerwać kalarepę albo w lesie uskubać kilka borówek. Kiedy dostawaliśmy przydziały mąki, chodziło się do piekarza i piekło chleb na kilka tygodni. To było wesele. uczta najwspanial- sza. Mama nasza nie mogła zrozumieć, dlaczego z 10 k~ mąki zamiast 15 k~ chleba ma tylko 11. Podpłomyki, które wypalałyśmy z siostrami, do dziś pa- miętam. To był jedyny dzień, kiedy najadałyśmy się do syta. Był taki okres w Pińczowie, kiedy mogłyśmy kupić krowie nogi. Tam ubijali krowy i tułowia wysyłali chyba do Niemiec, a głowy i nogi zostawały w Piń- czowie. I to można było tanio kupić. Mama przynosiła do domu takie usma- rowane krwią, owłosione kopyta. Trzeba je było najpierw wymoczyć we wrzącej wodzie, potem opalało się sierść nad ogniem. Trzeba też było to wy- koszerować, to znaczy solidnie nasolić i po jakiejś pół godzinie wypłukać - ta sól wyciągała krew z mięsa. A na końcu nosiło się te nogi do rzezaka, który rąbał je na kawałki. Ponieważ te kopyta były tanie, to przez jakiś czas jadły- śmy je ciągle. Na śniadanie kawał galarety z nóżek, na obiad porcja galarety z kaszą i na kolację galareta z małym kawałkiem chleba. Do tego czarna ka- wa zbożowa, którą same wypalałyśmy i tłukłyśmy z kawałkami sacharyny. W Pińczowie tuczono gęsi. Przez jakiś czas trzy razy dziennie jadłyśmy ody- gę. Tak nazywano mięso gęsie bez płatów tłuszczu. A na Sobotę piekłyśmy miodownik. Paliło się odrobinę cukru, dodawało mąki żytniej, sacharyny i trochę czarnej kawy zbożowej. Ja sobie życzę. bym jeszcze kiedyś jadła coś z takim apetytem, jak wtedy jadłam ten miodownik. W 1942 roku coraz częściej było słychać o tym, co Niemcy wyprawiają z Ży- dami. Zginęła nasza rodzina w Tarnowie, zlikwidowali wszystkich. Mama, wiedenka, wierzyć nie chciała, wmawiała sobie, że ludzi zabierają do pra- cy. Jak by nie było, postanowiła, że będziemy się ratować. Miała jeszcze trochę kosztowności, którymi nas obdzieliła. Ja miałam brązową sukienkę z obciąganymi guziczkami - trzy z nich były fałszywe, bo pod materiałem ukryte były małe brylanty. Mama włożyła sobie dwa brylanty do zębów i sio- stra też miała gdzieś zaszyte drogie kamienie. Kiedy robili wysiedlenie w Pińczowie, my schowałyśmy się na strychu, w słomie. Przeżyłyśmy wy- siedlenie, ale nie miałyśmy co z sobą począć. W Pińczowie nie było już żad- nych Żydów i polski policjant, u którego wynajmowałyśmy mieszkanie, nie chciał nas dłużej trzymać. On zaproponował, że zaprowadzi nas do aresz- tu, bo nie miałyśmy już dokąd pójść. A on chciał nas zaprowadzić osobiście, żeby po drodze żaden Polak nas nie złapał. Kilka dni siedziałyśmy razem z innymi Żydami. W tej celi z nami było niemowlę niczyje. Nie wiem, co sta- ło się z rodzicami. To dziecko płakało strasznie, a my nawet wody nie mie- liśmy. Okropnie umierało. Po kilku dniach zabrali nas do więzienia w Stop- nicy. ale tam nie trzymali długo. Wypuścili i powiedzieli, że zabiorą do obo- zu pracy z całym transportem za parę dni. My nie czekałyśmy. W nocy, na furze, pod słomą przejechałyśmy do Działoszyc. Tam zebrało się trochę Ży- dów z innych miasteczek, takich samych uciekinierów jak my. Nie miałyśmy już nic i byłyśmy bardzo zmęczone, więc kiedy zaczęto mówić o transpor- cie, myślałyśmy jechać. I taki jeden Żyd się znalazł, Lewkowicz, który zaczął mamę namawiać, żebyśmy się schowały na folwarku Banasia, dobrego zna- jomego Lewkowicza. Banaś wcale nie chciał pieniędzy, on góralami miał krzesła wypchane, ale co on chciał? On chciał majątek Rappaportów po wojnie. Nie śniło mu się przecież, że przyjdą Rosjanie i to wszystko nic nie będzie warte. Więc mama mu zapisała - wszystko i jeszcze więcej. Rotszyld tyle nie miał, ile Banaś na papierze. Na początku spałyśmy u niego w stajni. W zimie ciepło spać na sianie. Ale słuchy zaczęły chodzić, że Niemcy szukają Żydów w okolicy. Więc Banaś zro- bił nam bunkier, właściwie bunkier to za duże słowo, to była taka dziura pod podłogą i pod stogiem siana. Siedziałyśmy, a raczej leżałyśmy tam prawie dwadzieścia osiem miesięcy. Strach, jak wyglądałyśmy po wyjściu - trzy mu- zułmanki. W tej dziurze cały czas leżałyśmy, tam nawet kucnąć nie można było. Wychodziłyśmy tylko w nocy, na kilkanaście minut. Pamiętam, że moje oczy w dzień nic nie widziały, odzwyczaiły się od światła. Byłyśmy owrzodzo- ne, głowy łyse, strup na strupie, a wszy nas jadły z wielkim apetytem. Kie- dyś siostra okropnie zachorowała - miała bardzo wysoką temperaturę, nie poznawała nikogo. Mama przygotowywała mnie, że ona umrze. Którejś nocy zaczęłyśmy się dusić od potwornego smrodu. Nad ranem przyszedł chłop i kiedy otworzył tę naszą norę, zobaczyłyśmy, że siostra odzyskała przytom- ność. Co się okazało? W nocy zrobiła jej się dziura w nodze i chyba litr ropy się z niej wylał. Ten chłop przyniósł nam wtedy trochę wody i jakieś brudne szmaty. No i cud się stał. Siostra powoli wyzdrowiała. A brud? Nie myłyśmy się w ogóle. Ale brud jak się nawarstwia, to potem wysycha i można go łusz- czyć, takie mycie na sucho. Menstruacji w ogóle nie miałyśmy. Pytałam ko- biety, które wróciły z obozów, i one też mówiły, że menstruacja w takich ra- zach ustaje. Po wojnie mama pojechała do Bielska szukać rodziny. A Mary- sia, córka Banasia, z mamą, żeby majątek przejmować. I Banaś naprawdę dostał od nas dom w Bielsku. Myśmy w domu nie byli tacy, jak ci "czarni" z Mea Szearim. To, co się tu- taj stało, to coś nowego. Myśmy przed wojną tego nie znali. Mój ojciec był paskan~, już kiedy miał bar micwę, dostał tytuł rabina, on był wielkim znawcą Tory. Ale myślę, że ci dzisiejsi chasydzi za goja by go mieli. Ja za- wsze moim córkom to mówię. One uważają, że wychowanie, które otrzy- mały - religijne, tradycyjne, a zarazem otwarte - dziś nie ma racji bytu. Albo należysz tu, albo tam. Czy ja to akceptuję? Ja nie mam innego wyj- ścia, jeśli chcę dobrze żyć z córkami. One uważają, że dzieciom można dać Paskan (hebr.) - rabin interpretujący prawo. formułujący zasady w oparciu o Halachę. tylko jedno wychowanie. Im bardziej tradycyjne i dalekie od świata niereli- gijnego, tym lepsze. Nigdy z mamą o religii nie rozmawiałam. Może byłam za młoda, a może ma- ma nie była odpowiednią osobą do takich rozmów? Dawniej dzieci odnosiły się inaczej do rodziców, nie śmiały być bezpośrednie, a już na pewno nie były kry- tyczne. Nie do pomyślenia byłoby powiedzieć matce, tak jak moje córki do mnie czasami mówią: "Ach, co ty mamo opowiadasz?!". A wiara matki? Ona była cały czas przekonana, że nam się nic nie stanie, że nas Bóg ochroni. Religijność przedwojenna to był nasz sposób życia. Mimo ciągłej bliskości Ko- ścioła, chodziłam przecież do szkoły przyklasztornej i nauczycielami byli księża i zakonnice, religijny żydowski dom był czymś naturalnym. Krzyż, któ- ry wisiał w klasie, i obrazy święte trochę mnie przerażały. Pamiętam ponu- re, długie korytarze klasztorne z małymi drzwiczkami do cel zakonnic. tylko raz tam byłam z jedną z nauczycielek, a gęsią skórę na ciele mam do dziś. Z drugiej strony, nie przypominam sobie, żebym czuła się inna. W naszych przyjaźniach dziecięcych, w naszych zabawach nie miało to specjalnego zna- czenia, z jakiego jesteśmy domu. Co się liczyło naprawdę, to to, jakimi jeste- śmy uczniami - dzieliliśmy się na lepszych i gorszych w szkole. Dzisiaj sto- sunek Żydów religijnych do świeckich bywa pogardliwy. Dawniej inaczej wy- chowywano. Uczono nas, że człowiek jest uczciwy albo nie, a to z kolei nie jest uzależnione od stopnia jego religijności. A te wszystkie sztuczki, które się dzisiaj widzi, u nas nie istniały. Mój ojciec, który był znanym talmudystą i bardzo religijnym człowiekiem, byłby dziś uważany za grzesznego Żyda. A sposób w jaki się ubierał? Zaledwie czarny garnitur. Moje dzieci powie- działyby, że to strój goja. Życie religijne w Izraelu zrobiło się bardziej zaco- fane. Ja myślę, że przed wojną ludzie byli bardziej pobożni, ale mniej wstecz- ni. Żeby trzyletnie dzieci, rodzeństwo, razem nie mogły się bawić. bo to chło- pak i dziewczyna? Tego się nie widziało! A tak jest w domu mojej córki. Ja uważam, że to wszystko któregoś dnia pęknie. Dwanaścioro, trzynaścioro dzieci? Kto to widział przed wojną mieć tyle dzieci? Czworo, pięcioro - tak. A dziś jeden drugiego próbuje przegonić w swojej gorliwości. Jeśli ona może wychowywać dziesięcioro, ja dam sobie radę z jedenaściorgiem. Nieludzka moda. I to się nazywa religijnością! Domy moich córek są zupełnie inaczej prowadzone niż dom moich rodziców. Myślę, że moje córki są pobożniejsze niż ja. One zakrywają włosy, a ja nigdy tego nie robiłam. Ja po wojnie tę religijność chciałam rzucić. Uważałam, że to mi do niczego niepotrzebne, byłam wściekła na cały świat i byłam przekonana, że mam prawo odwrócić się od tego wszystkiego. Ale tak zupełnie się nie od- wróciłam. Wyszłam za mąż za pobożnego człowieka, córki wychowałam na do- bre, religijne Żydówki, przestrzegałam swoich religijnych obowiązków - za- wsze prowadziłam koszerną kuchnię, chodziłam do mykwy, choć tego nie lubi- łam. i święciłam Sobotę. A co jeszcze powinnam? To wszystko. Do synagogi chodzę w Rosz haSzana i Jom Kipur. I już, wystarczy. Pyta pani, jakie znacze- nie ma dla mnie nasza religia? To sposób życia (orach chaim). Tak zostałam wychowana, tak żyją moje córki. Jestem już za stara. żeby teraz zaczynać o tym naprawdę myśleć, nie chcę już rozważać i zastanawiać się. Nie chcę. Może bym musiała dojść do wniosków, które by wszystkich wokół przeraziły? Ale z drugiej strony, muszę pani powiedzieć, że kiedy patrzę wokół, jestem bardzo szczęśliwa, że dzieci moich córek dostają dobre, religijne wychowanie. A jak to się stało. że moje córki są bardziej pobożne niż ja? Tak do końca nie znam odpowiedzi. One zostały wychowane w sposób tradycyjny, ale miały oka- zję zdezerterować - obie studiowały na uniwersytecie i obie dość późno wy- szły za mąż. W końcu postanowiły być jeszcze poprawniejsze niż ich matka. Henia Halberstam Ojciec Cwi Elimelecha, założyciela dynastii dynowskiej, reb Pesach, był pro- stym Żydem. Zdaje się, że najmował się do pracy w polu. Matka Cwi Elime- lecha była córką siostry słynnego rabiego Elimelecha z Leżajska. Mieszkali z dziećmi we wsi Jaworniki w Galicji, wiodąc nader ubogie i głodne życie. Reb Pesach poszedł na służbę do domu zamożnego Żyda i rodzinę odwiedzał najwyżej dwa razy w roku. Choroby i tragiczne zrządzenia losu zabrały kil- koro dzieci reb Pesacha. Nieszczęśliwa matka postanowiła udać się w długą podróż do Leżajska, do swego świętego wuja, by prosić go o błogosławień- stwo zdrowym synem. Wkrótce urodził się Cwi Elimelech. Bystrością swego umysłu, niezwykłymi zdolnościami i postawą niby-dojrzałego mężczyzny zadziwiał chłopiec od najwcześniejszych lat. Szesnastoletni Cwi Elimelech ożeniony z córką reb Szmuela, pewnego bogacza z pobliskiego miasteczka, mógł się oddać studio- waniu Tory, Kabały i filozofii sefardyjczyków. Odwiedzał mistrzów chasydz- kich, takich jak Magid z Kozienic, Jasnowidzący z Lublina, był także uczniem Abrahama Jehoszuy Heszla z Opatowa. Wkrótce został uznanym przywódcą chasydzkim, rebe nowej dynastii, cadykiem z Dynowa. Służył swojej społecz- ności również jako rabin rozstrzygający kwestie prawne i religijne. Przez cztery lata przewodnicząc sądowi religijnemu w Munkaczu prowadził nie spory, a walkę z miejscowymi reformatorami judaizmu. W końcu zdecydował szukać bardziej przyjaznej atmosfery w swojej rodzinnej Galicji. Chasydzi opowiadają, że rebe i rebecyn żyli w ogromnej biedzie, bo każdy grosz przy- niesiony przez chasydów cadyk oddawał najbiedniejszym. A kiedy przycho- dziła sroga zima, widziano rebecyn zbierającą chrust w pobliskim lesie. Swo- je komentarze do Tory spisywał rebe na byle jakich kawałkach papieru, czę- sto na śmieciach podniesionych na drodze. Podstawową i najistotniejszą spośród ośmiu prac rabiego Cwi Elimelecha jest Bnei Issoschar, obszerny wykład na najrozmaitsze tematy dotyczące Tory, Kabały i jidiszkeit, zawarty w siedmiu grubych tomach. Henia Halberstam opowiada o swoim przodku z nieukrywaną dumą. - Jakże mierne są nasze pokolenia w porównaniu z tymi, od których pocho- dzimy! Rabi Cwi Elimelech (nazywany Bnei Issoschar od tytułu swego dzie- ła) pisał święte księgi w ciemnej izbie, którą żona rozświetlała migotliwym płomykiem świecy, w chłodzie i z pewnością o głodzie. A teksty jego są tak znakomite, że do dzisiaj studiowane w jesziwach i kojlelach przysparzają uczniom trudności intelektualnych. Dziś ludzie nie myślą, dziś przetwarzają nieudolnie to, co zostało wymyślone przez naszych wielkich przodków. Upa- damy coraz niżej i może w tym upadku tkwi nadzieja, że Mesjasz ulituje się nad nami i wybawi z niemocy. Nazywali mnie Hela, Helka, a w papierach miałam wpisane Chana - opowiada pani Halberstam. - W domu mówiłam tylko po żydowsku, ale w szkole, z kole- żankami, po polsku. Wszystkie żydowskie dziewczynki z Sanoka uczęszczały do polskich szkół. Chłopcy chodzili do chederów, a niektórzy uczyli się także w polskich szkołach. Henia Halberstam z domu Szpira wywodzi się z dynastii dynowskiej rabiego Bnei Issoschara. Ojciec Heni, rabin w Dynowie i rebe chasydzki Dawid Szpi- ra, mieszkał w Sanoku. Mama, Chaja Tauba, także z domu Szpira, pochodzi z tej samej rodziny. Kiedy ojciec zmarł w 1933, prowadzenie dynastii prze- jął jeden z jego trzech synów, brat Heni, Elazar z Dynowa. Elazar przed woj- ną często jeździł do Ameryki, myślał nawet, żeby całą rodzinę tam przepro- wadzić. Henia wyszła za mąż za prawnuka I rebego Zanc, swojego kuzyna Barucha Halberstama, który był dajanem w Sanoku. Baruch nie chciał być dajanem, lecz biznesmenem w Ameryce. Henia wyjechała do męża w 1938 roku. Zostawiła w domu wszystkich. Elazar właśnie przyjechał do Polski na kilka miesięcy... Do Zasławia, Lwowa, Przemyśla i Sanoka pisała Henia do 1941 roku. Kiedyś wysłała na Sukot najpiękniejszy etrog, a potem na Pesach paczkę najlepszej amerykańskiej macy. Amerykanie nie przysłali Elazarowi wizy na czas. Henia pracowała wtedy przy maszynie liczącej w centrali skle- pów spożywczych w Nowym Jorku. - W Polsce byłam raz, w 1929 roku. Pojechałam do Dynowa, Bobowej, Sa- noka, Krakowa i Warszawy. Nasz dom w Sanoku przebudowano. Zostały tyl- ko akacje na podwórku i dom sąsiadów przy Jagiellońskiej 30. Dawny Sanok był miastem nowoczesnym, chyba ładnym. Miał kilka synagog. w których mo- dlili się chasydzi Sadagóry, Zanc i rebego Przedmieścierera z węgier tak go Dajan (hebr.) - sędzia sądu religijnego. Etrog (hebr.) - owoc cytrusowy. jeden z czterech gatunków roślin, którymi potrząsa się w czasie świąt Sukot dla uczczenia szczodrości Boga pod koniec żniw. nazywano, bo na przedmieściu mieszkał. Nasz dom był położony na wzgórzu. Był duży i ładny, mieścił szul, w którym mogło się modlić nawet stu chasy- dów, a wokół domu był najpiękniejszy ogród na świecie. Chasydzi, którzy przychodzili studiować u ojca, najpierw zachodzili do mamy na herbatkę i rozmowę o tym. co słychać w świecie. Młodzi przynosili żydowską gazetę, najczęściej "Der Hajnt" albo "Der Moment", i czytali mamie nowinki. Pamię- tam sobotnie modlitwy w szulu, które słyszałam przez ścianę swojego poko- ju. A w centrum miasta był kopiec, z którego podziwiało się widoki całej oko- licy. Ulubioną zabawą dzieci było puszczanie latawców na błoniach. Które- goś razu byłam tam z bratem i właśnie wtedy wylądował, tuż obok nas, pierwszy w Sanoku samolot. O, jakież to było przeżycie! Wszystkie dzieci dłu- go sobie opowiadały o latającej maszynie, a ja ją nawet widziałam z bliska! Galicyjscy chasydzi nie byli tacy charedim jak węgierscy. Wielu po szulu szło się spotkać z dziewczynami. Ja sama miałam niereligijnych kolegów. nawet trochę komunizujących, z haSzomer haCair. A w maju chodziłam pod ka- pliczki na spotkania z młodymi Polakami, śpiewałam z nimi pieśni majowe. Nie byłam specjalnie koszerna. Mama czasem się nawet zgadzała, żebym po- szła z polskimi koleżankami do kina. Co by to było, gdyby się ojciec dowie- dział?! Henia ma dwóch synów i trzech wnuków w Izraelu, a dwie wnuczki miesz- kają w Ameryce. Wszyscy są religijni, ale tak po izraelsku. Ani dzieci, ani wnuki nie orientują się specjalnie w skomplikowanych powiązaniach dyna- stycznych Heni. Niewiele też wiedzą o przeszłości. - Chyba im to niepotrzebne - mówi bez żalu Henia. Szeindi Blumenfeld Przeżyła wojnę w Polsce. Przed wojną mieszkała w Chrzanowie, na Rybac- kiej 9. obok Krakowskiej, gdzie mieszkał rabin Halberstam. Serdecznie wspo- mina Rózkę i Jankę, obie Polki, dobre koleżanki. Ojciec był melamedem. Raz w roku jeździł do rebego z Sieniawy, który mieszkał w Nowym Sączu. W Chrzanowie mieszkali chasydzi: Ger, rebego z Bobowej i rebego z Sienia- wy. Potem była wojna. Getto, obozy, Oświęcim. Nie odeszła od wiary. W 1948 przyjechała do Izraela. Wyszła za mąż za węgierskiego chasyda. Pani Blumenfeld mieszka w centrum starego Tel Awiwu. Tu, gdzie w latach trzydziestych powstawały pierwsze domy imigrantów z Polski i Rosji, które dzisiaj nazywane telawiwskim bauhausem stanowią podstawową atrakcję turystyczną miasta. Tuż po wojnie, w połowie lat czterdziestych, jeszcze HaSzomer haCair (hebr. młody strażnik) - socjalistyczno-syjonistyczny ruch młodzieżowy założony w Wiedniu w 1916 dla przygotowania młodzieży żydowskiej do emigracji do Palestyny. Melamed (żyd.) - nauczyciel religii w chederze. przed powstaniem Państwa, osiedlili się w tej okolicy Żydzi z Europy. Niektó- rzy z nich przyjechali w grupie ze swoim rebe, cudem ocaleni z piekła. Po- wstały tu pierwsze sztible, szkoła żeńska Beit Jaakow, chedery i jesziwy. Przy Ahad Haam 63 zamieszkał rabi Aron Rokeach, rebe z Bełza, ze swoim bratem, rabim Mordechajem, rebe z Biłgoraja. Dziś jest tam jesziwa i kojlel chasydów Belz. Kilka ulic dalej domy modlitwy założyli potomkowie rebego sadagórskiego: Izaak Friedman z Bohusza, Izaak Friedman z Husiatynia i Mordechaj Szolem Josef z Sadagóry. Chasydzi Modżyc, Ożarów, Lelów, sło- nim i Gur znaleźli swoje domy przy ulicy Bilu, Feierberg, Melchet, Bar Ilan, Borochow, Nachmani. Rebes i ich rodziny wyprowadzili się już dawno ze sta- rego Tel Awiwu. Niektórzy do Bnei Brak, inni do Jerozolimy. Razem z chasy- dami pobudowali dzielnice mieszkaniowe dla zwolenników swoich dynastii. Tam są teraz ich centra, tam mieszkają, studiują w jesziwach i pracują - da- leko od świata niereligijnego, jego wszystkich pokus i deprawacji. W sercu Tel Awiwu zostało kilkaset rodzin, chasydów różnych dynastii. To ci najstar- si, którym trudno szukać nowego miejsca, którzy przywykli do sklepiku na ro- gu ulicy prowadzonego przez reb Mojsze z Otwocka, do rozłożystych syko- mor i lip przypominających tamte ze starego świata. Stary Tel Awiw od kilkunastu lat jest bardzo w modzie. Mieszkać na ulicy Szenkin to prawie tak samo, jak mieszkać w nowojorskiej East Village. Kolo- rowe kafejki, butiki, sklepy muzyczne i najmodniejsi w mieście fryzjerzy. Sta- re mieszkania na poddaszach lub w podwórzach wynajmowane przez panien- ki, które w nocy marzą o karierze filmowej, a w dzień, wydekoltowane, prze- chadzają się po Szenkin w nadziei, że wpadną w oko też przechadzającemu się młodemu reżyserowi. Jest wczesne popołudnie. Przez ulicę przebiegają długimi susami młodzi chasydzi. Jedną ręką zasłaniają twarz, a w drugiej trzymają swoje Księgi i złożony tałes. Chasydzi spieszą do szulu na wieczor- ne modlitwy, a potem do kojlelu obok studiować kolejną partię Talmudu. Pani Blumenfeld mieszka dwa kroki od ulicy Szenkin. W takim starym czte- ropiętrowym domu z półokrągłymi balkonami. Ciemne, wysokie mieszkanie na parterze. Pokoje pełne ksiąg oprawionych w brązową skórę i pobłyskują- cych złotymi literami wytłoczonymi na grzbietach. - To wszystko książki męża - mówi z nieukrywaną dumą pani Blumenfeld - Talmud Babiloński i Talmud Jerozolimski, Szulchan Aruch Kicur i pełna wersja Szulchan Aruch, komentarze Raszi. Mój mąż prowadzi kojlel i jeszi- wę dla chasydów Belz. Całe życie studiuje. Przychodzi do domu wieczorem, przy kolacji przez chwilę żony wysłucha, zapyta o dzieci, które mieszkają w Jerozolimie, i otworzy jedną ze swoich wielkich ksiąg. W tym samym do- mu mieszka jeszcze kilka rodzin religijnych, ale mieszkania na ostatnim pię- trze, te z tarasem, wynajmują jacyś obcy, młodzi. Często słuchają głośnej muzyki, trzaskają drzwiami oni w ogóle zachowują się bardzo hałaśliwie- wzdycha pani Blumenfeld. Żyją obok siebie i nic o sobie nie wiedzą. Młodzi Izraelczycy na Szenkin nie za- uważają czarnych, przekrzywionych postaci przemykających pod murami do- mów. W rozmowie wykazują się kompletną ignorancją i znaczną porcją uprze- dzeń zbudowanych na stereotypach formułowanych z rosnącą złością. Ciemno- gród - bo chasydzi nie czytają gazet, nie chodzą do kina i nie znają Stinga, a w swoich szkołach uczą przede wszystkim Tory niechlujstwo i brud - bo ma- ją dużo dzieci i zaniedbane mieszkania, bo ich ulice są pełne śmieci, a chałaty często wytarte i stare, buty zakurzone lenistwo - bo nie pracują, tylko kiwają się nad tymi swoimi księgami a co najważniejsze, to ich brak odpowiedzialno- ści: "żyją tu tak jak wszyscy, korzystają z wszystkiego, co państwo im daje, ale do wojska nie chodzą, my za nich służymy, my za nich na wojnach giniemy". - A my - mówi Szeindi Blumenfeld - mamy nasz świat i jesteśmy w nim bez- pieczni. My żyjemy ponad tą rzeczywistością ulicy. Boli mnie serce, kiedy widzę, jak życie tych młodych pozbawione jest sensu, prawdziwego znaczenia. Są sa- motni. Zamiast chować dzieci w rodzinach, hodują wielkie psy. Mam dla nich uczucie litości, żal mi ich. A gdzie są rodzice tych dzieci, które co chwilę miesz- kają u kogo innego, z kim innym? Pewnie żyją podobnie. Ci ludzie to przecież Żydzi, a gdzie ich korzenie, gdzie ich prawdziwe żydostwo? Prowadzą się jak goje i niczym się już od nich nie różnią. Wierzę, że oni wszyscy wrócą kiedyś do wiary i będą żyć tak. jak Żyd żyć powinien. Bo też i oni nie są winni, to zniewo- lone dzieci. Tak ich wychowano. Gdyby tylko wiedzieli, jakie bogactwo kryje się w wierze, w naszej religii. No bo co jest najważniejsze? Życie według Tory! Pan powiedział nam jak żyć, i to jest jedyna droga. Kontynuacja naszej tradycji jest istotą naszego bycia na tej ziemi. Mój dom jest taki, jak dom moich rodziców, a domy moich synów niczym nie różnią się od mojego domu. My żyjemy od wie- ków według tych samych zasad i szanujemy te same wartości. Mieszkałam w Krzanowie. Tak, tak, jestem z Krzanowa. Mieszkaliśmy w do- mu, który należał do polskiej rodziny. To byli bardzo porządni ludzie, z wielkim szacunkiem odnosili się do nas. Kiedy mój ojciec, pokój jego duszy, przechodził przez podwórze, to sąsiadka mówiła do swojej córki: "Wejdź Rózia do miesz- kania, niech sąsiad przejdzie". Ona rozumiała, że tak było ojcu łatwiej. Miałam rodziców, braci i siostry i nikt nie został, nikt nie przeżył, tylko ja jedna. W Sosnowcu byłyśmy z Sarą, najmłodszą siostrą, w obozie przejściowym. Ona bardzo się bała czarnej ciężarówki. Ciągle mówiła o czarnym, dużym sa- mochodzie, który przyjeżdża zabierać najmniejsze dzieci. "Jakie auto?!"- próbowałam ją uspokoić. Ale ona bardzo się bała. Więc kiedy usłyszałyśmy, że jest transport do jakiegoś obozu pracy, zgłosiłyśmy się na ochotnika. Że- by tylko uciec przed tym czarnym samochodem. Zawieźli nas do Freudental. Krzanów - Chrzanów To był taki obóz w Czechach, nawet nie bardzo ciężki. Potem byłyśmy razem w Auschwitz. Ja pracowałam w szwalni. Byłyśmy głodne, ale nie tylko ziem- niaków. Do ubrań, które szyłyśmy, przysyłali guziki, tak ładnie w paczkach pakowane. Rozwijałyśmy papier bardzo starannie, żeby go nie porozrywać, bo chciałyśmy zobaczyć litery. Lata nie widziałyśmy liter. A ja tak lubiłam czytać, w szkole i w domu ciągle czytałam. Lubiłam rachunki i literaturę pol- ską. Literatury już nie czytam, ale za to rachunków uczę w szkole od pięć- dziesięciu lat. Sara była bardzo chora i zabrali mi ją do szpitala. Biegłam do niej, kiedy tyl- ko mogłam, i gładziłam po głowie, taka bardzo mała była, jeszcze mniejsza niż zawsze. Miała gorączkę i majaczyła. "Anioły śmierci mnie odwiedziły, przyjechały czarnym samochodem, mnie też zapisały, niedługo mnie zabiorą, dostanę ręcznik i pójdę, z innymi, nie będę sama". Chciałam jej przynieść kartofla upieczonego. "Tylko szybko wracaj!" Pobiegłam i szybko wróciłam, ale nie zdążyłam przed aniołami śmierci. Tak to było. Nie, nie, ja nigdy nie miałam żadnych zwątpień. Nie, bo choć ja wielu rzeczy nie rozumiem, to wiem, że nie muszę, nie mogę ich pojąć. Planów boskich człowiek nie może ogarnąć. Więc wiem, że to wszystko, co przeszłam, całe piekło tej ziemi musiało mieć jakiś sens. Tylko że ja tego sensu nigdy nie poj- mę. A czy żołnierz wie, dlaczego dowódca posyła go tam, a nie gdzie indziej?! Nie, i nie musi wiedzieć. Ja wielu spraw nie rozumiem, ale czuję i wierzę, że nasz sposób życia jest tym jedynym prawdziwym. Ja nawet z nikim o tym wszystkim, co było, nie mówię. Bo co ja mogę powiedzieć? Jakie słowa zna- leźć? Opowiadać o bólu, o smutku, o nieszczęściu? Te słowa nie pasują, nie ma słów na tamto wszystko. Dzieci nie pytają, ja nie mówię, staram się żyć dzisiejszymi radościami. Czy jestem samotna w moich wspomnieniach? Nie zastanawiam się nad tym. Nie potrzebuję ich zainteresowania i nie chcę ni- czyjego współczucia. Powracający z daleka Hipis chasydem Rabin Jochanan Lederman pochodzi z rodziny niereligijnej. Ojciec, komuni- zujący młodzieniec z Ożarowa, przeżył wojnę w Rosji. Matka. rodem ze Skierniewic, zdaje się lepiej znała polską literaturę niż język żydowski. Jo- chanan urodził się w Paryżu kilka lat po wojnie. Nowocześni rodzice, dbają- cy o podstawowe warunki dla rozwoju chłopca w trudnych latach powojen- nych, wysłali go do uczciwych katolików na podparyską wieś. Jochanan pa- mięta ferwor religijny, jaki ogarniał go w czasie niedzielnej mszy. Potem, kie- dy był młodzieńcem, namiętnie walił w perkusję, czytał literaturę amerykań- skich bitników, popalał z kolegami trawę. Szybko jednak doświadczył rozcza- rowania życiem z daleka od sacrum. Pamiętał swoje dziecięce uniesienia re- ligijne w małym wiejskim kościółku i bardzo za nimi tęsknił. Był początek lat siedemdziesiątych, kiedy zadziwił swoich rodziców i kilku przyjaciół decyzją wyjazdu na studia do jerozolimskiej jesziwy. Właśnie została założona w Jerozolimie jesziwa dla powracających do wiary Or Sameach. Przygarniała przede wszystkim zbłąkanych amerykańskich hi- pisów żydowskiego pochodzenia. Zniechęceni instytucjonalizującym się ru- chem, z drugiej strony zachwyceni siłą i energią ożywiającą po wojnie sze- ściodniowej społeczności żydowskie na całym świecie, młodzi ludzie szukali nowych duchowych spełnień. Wielu z nich odzyskało wiarę w wierze, a roz- czarowanie zastąpiło entuzjazmem religijnym. Jochanan jest dziś ulubionym wykładowcą judaizmu studentów Uniwersytetu Hebrajskiego. Jest też pierw- szym współpracownikiem rebego z Ożarowa. - Nie lubię nalepek, jestem eklektyczny. I im bardziej eklektyczny, tym lepiej - mówi rabin Lederman. - Jestem ortopraksem. Praktykuję, żyję jak żydow- ski ortodoksa. ale mentalnie opowiadam się za wolnością myśli i przekonań. Takie jest moje rozumienie judaizmu i nie widzę w nim żadnej sprzeczności. Tora mówi ci, co masz robić, jak postępować. a nie jak masz myśleć. Tak też uważał Mendelsohn. Ja wiem, że to bardzo dalekie od chasydyzmu. Ale mnie Mendelsohn Mozes (1729-1786) - filozof oświecenia żydowskiego działający w Niemczech. wystarczy być uczciwym Żydem, nie muszę być chasydem. Zawsze już będę hucnikz, bo my, którzy wróciliśmy do wiary, nie jesteśmy do końca koszerni dla "rdzennych" ortodoksów. Kilkanaście lat temu zamieszkałem z żoną i dziećmi w arystokratycznej dzielnicy "czarnych". Okoliczne domy należały do lubującej się w zbytku sekty Wyżnic. Nasze kłopoty zaczęły się natych- miast. Rodzina. do której nie przylegała żadna etykieta, nie została przyjęta przez otoczenie. Prawie wszyscy byli dla nas nieprzyjemni i opryskliwi, a cza- sem nawet pogardliwi. Postanowiłem wtedy. że nie będę się starał upodobnić do innych. Dbam bardzo, żeby zachować swoją "trochę inność" i nie stracić siebie. Czarny kapelusz zamieniłem na swoją starą zieloną, angielską czapkę z długim daszkiem. I w niej czuję się najlepiej. Zdaje się, że obie grupy charedim: wychowani w domach religijnych i nowo przybyli, mają świadomość istniejących między nimi różnic i granic, których nie kuszą się przekroczyć. - Ci "nowi" nie mieszają się z nami - mówi Rochele. - Oni pochodzą z ro- dzin niereligijnych i tak jak ich szanuję i podziwiam za trudny wybór, bo ich droga do Imienia jest o wiele dłuższa i trudniejsza niż nasza, dziecka bym im nigdy nie oddała. Nie wiadomo przecież, na ile są koszerni, jaka plama bru- dzi ich życiorys. Poza tym niewielu z nich przyjmuje naszą drogę od począt- ku do końca. Właściwie to oni dzielą się na dwie grupy. Jedni chcą nawet nas prześcignąć w swojej gorliwości religijnej, liczbie przestrzeganych zasad, które sobie ciągle mnożą. Inni znajdują własną drogę, która jest dalej lub bli- żej naszej, ale zawsze trochę odmienna. czasem dla nas dziwna. Ostatnio miałam trudną rozmowę z moją amerykańską sąsiadką. U nas Szlomo Carle- bach nie jest przyjęty, my nie słuchamy jego nigunów. Ludzie wiedzą, że on śpiewał z kobietami, a to dla nas jest trefne. A moja sąsiadka puszcza jego piosenki na całą ulicę i mówi, że to właśnie one tak porwały jej serce, że za- częła szukać drogi powrotu. - Dziś wiem już, że tak zwane stuprocentowe przynależenie jest bez sensu- wyjaśnia swoją postawę Jochanan. - Bo żadna społeczność nie da ci tych wszystkich odcieni i smaków, które ciebie właśnie sycą. Najuczciwiej jest zna- leźć własną drogę w takim świecie, który najpełniej zaspokaja twoje potrzeby i oczekiwania. I stąd mój wybór. Porównuję świat religijny mojej młodości i wartości, za którymi opowiadają się rówieśnicy moich synów, i jest mi smut- no. Oni stają się coraz bardziej materialistyczni. Musiałabyś zobaczyć te listy dóbr spisywane przez swata, które mają wnieść w posagach obie strony! Reli- gijni. zdaje się nawet tego nieświadomi, coraz bardziej przypominają swoich świeckich oponentów. A to z kolei prowadzi do nowego zjawiska. Nie wystar- czy już tylko się izolować od tamtego świata. który głównie dzięki mediom jest tuż-tuż. Trzeba z nim walczyć! Strach przed postępującą erozją wartości reli- Hucnik (hebr.) - dosł. zewnętrzny, czyli obcy. gijnych sprawia. że religijność staje się ortodoksyjna, potem ultraortodoksyjna, a na końcu fundamentalna, czyli fanatyczna i niebezpieczna. To natomiast wy- wołuje zjawisko sekciarstwa, które jak wiesz, jest jedną z dotkliwszych chorób żydowskich. Grupy religijne są wobec siebie nietolerancyjne. Każdy uważa, że droga jego stadka. model wiary jego rebego czy rabina jest najsłuszniejszy, a więc jedyny. Każdego roku setki Żydów powracają do wiary. Najczęściej wybierają przyna- leżność do ortodoksji. Młodzi chłopcy, do niedawna z kolczykiem w uchu ska- czący na telawiwskich dyskotekach, wstępują do jesziw Lubawiczy, Karlinian, Braclawian i innych, a starsi studiują pod opieką instruktora w kojlelach. Ko- biety uczestniczą w kursach trwających od kilku miesięcy do kilku lat. Tam poznają tradycję, obyczaje a przede wszystkim podstawy Prawa zawartego w Torze i halasze. Nie wszystkie sekty chasydzkie prowadzą instytucje dla no- wo przychodzących, najbardziej otwartymi są Lubawicz i Braclaw. Niektóre. jak Belz, są im wręcz niechętne. Nawrócony sefardyjczyk ma dużo mniejszy wybór grupy niż Żyd aszkenazyjski. Właściwie jedynie chasydzi Lubawicz za- praszają sefardyjczyków do swych instytucji. Pozostają oczywiście uczelnie mitnagedów, do których garną się zarówno aszkenazyjczycy, jak i sefardyj- czycy, którzy najmniej chętnie korzystają ze swoich sefardyjskich instytucji, uważając, że poziom studiów jest tam zdecydowanie najniższy. Patriotyczno-religijne emocje ogarnęły po roku 1967 nie tylko młodych Ży- dów diasporowych. Pewnym zauważonym socjologicznie zjawiskiem stały się powroty do wiary Izraelczyków młodego i średniego pokolenia, najczęściej pochodzących ze środowisk bohemy artystycznej. Uri Zohar, popularny nie- zwykle aktor filmowy, rosły macho z owłosioną piersią, romansujący barw- nie na ekranie i w życiu prywatnym. zniknął któregoś razu ze swych scen. Wkrótce okazało się, że tors zasłonił białą koszulą i czarną marynarką, twarz ukrył w długiej brodzie, przesłonił kapeluszem i zasiadł w jednej z litwackich jesziw w Jerozolimie. Dziś Uri Zohar prowadzi życie aktywnego społecznie ultraortodoksy, a swe sceniczne zdolności czasem wykorzystuje w chary- zmatycznych przemówieniach wygłaszanych do izraelskich charedim. Ela, oddany żołnierz Beit Chabad w Ramat Ganie, tuż przy granicy Bnei Brak. Stary, zaniedbany dwupiętrowy dom, odpadający tynk, brudne ściany, sufit koloru wściekle błę- kitnego nieba i kilka na nim namalowanych szarych chmurek. Przy stole dwoje staruszków i młody chłopak. Spierają się o mieszkanie i czekają na sa- lomonowy wyrok Eli. W pokoju za dyktą gruby i olbrzymi chabadnik chrapie Beit Chabad (hebr.) - Dom Chabadu, czyli chasydów rebego z Lubawicz. na podłodze, chwilami rzuca się przez sen i wtedy energicznie uderza głową o ciężkie biurko. W ciasnych i brudnych pomieszczeniach szare półki z zaku- rzoną Tanią i spisanymi Farbrengen ostatniego rebego Lubawicz. Wszędzie pełno broszur, ulotek i folderów - wszystkie o Chabad, i jeszcze więcej zdjęć portretowych rebego. Dwie staruszki chcą się zapisać na kolację sederową, inna prosi o paczkę świąteczną, bo samotna i biedna. Stary sefardyjczyk my- je kamienną podłogę śmierdzącą szmatą. Nikt nie mówi, wszyscy wykrzyku- ją swoje kwestie. Ela z papierosem, w dużym luźnym berecie niedokładnie przykrywającym włosy, oddana bez reszty sprawom ducha, unosi się nerwo- wo ponad brzydką rzeczywistością. Mówi o sobie, że jest urodzoną aktorką. Już w przedszkolu odkryto jej ta- lenty, a ona sama poczuła, że odgrywanie różnych ról przed innymi jest jej największą pasją. I dopiero kilka lat temu jej patrzenie na świat uległo ra- dykalnej zmianie. Aktorstwo na scenie i w rzeczywistości zaczęło smakować kłamstwem i oszustwem. Powracanie do wiary stało się największą warto- ścią, przekonaniem o odkrywaniu jedynego, wiarygodnego źródła prawdy. Ela jest profesjonalną aktorką z dyplomem. Opowiada, że pierwszego silne- go zwątpienia w sens swojego wyboru doświadczyła w czasie wojny Jom Ki- pur. Trudno jej było żartować z tekstem Profesji pani Warren, kiedy przyja- ciele walczyli pod Bejrutem. Po szkole dostała stypendium na studia w Ameryce. Obcy, trudny świat sprzyjał formułowaniu egzystencjalnych py- tań: "Po co żyję? Co znaczy dla mnie holocaustowa przeszłość rodziców? Czym jest Izrael? Czym powinnam zajmować się w życiu. bo przecież nie aktorstwem?". Kiedy planowała zamążpójście, usłuchała rady jakiejś przypadkowej koleżan- ki i napisała do rebego Lubawicz prosząc o błogosławieństwo. Odpowiedź ni- gdy nie nadeszła. Ela napisała drugi list do rebego, prosiła o pomoc w roz- wiązaniu małżeńskich kłopotów. I tym razem nie otrzymała pomocy. Małżeń- stwo trwało zaledwie kilka miesięcy. Dziś Ela wie, że brak odpowiedzi był od- mową błogosławieństwa jej związku, znakiem, którego winna była usłuchać i nie wiązać się ślubami. Wkrótce otrzymała wskazówkę od rebego - znala- zła posadę nauczycielki hebrajskiego w religijnej(!) szkole. Od dzieci nauczy- ła się czytać modlitewnik. Zawstydzona sobą i swoim życiem, zaczęła odnaj- dować pocieszenie w starym tekście. Spontaniczne i radosne odkrywanie no- wej tożsamości doprowadziło do katastrofy. Któregoś dnia w czasie lekcji na- uczycielka Ela, tłumacząc znaczenie różnych imion Boga. w zapamiętaniu zapisała jedno z nich na tablicy. "Ojej, ojej, co nauczycielka Ela zrobiła?! Pa- trzcie, patrzcie!", wykrzykiwały przerażone dzieci. Imienia Boga nie można ot, tak sobie zmazać z tablicy. Żaden Żyd nie może tego uczynić. I co będzie? Goja trzeba szukać. Ela musiała zrezygnować ze swojej posady. Tania - wykładnia filozofii Chabadu sformułowana przez założyciela dynastii. rabiego Szneura Zalmana- na przełomie XVIII i XIX w. Po kilku miesiącach wysłannicy rebego odnaleźli ją na przyjęciu w ambasa- dzie izraelskiej w Nowym Jorku. Długo rozmawiali, wypytywali o różne szczegóły, obiecali pomoc w jakichś sprawach, dali w prezencie mezuzę. Pewnego dnia, spacerując po Manhattanie, nagle znalazła się w dziwnym miejscu: ulice pełne mężczyzn w czarnych garniturach. niektórzy w kapo- tach, wysokie kapelusze. białe cicie i ten sam pośpiech, który pamiętała z jerozolimskiej Mea Szearim. Stanęła przed numerem 770. Tak, to tu mieszka rebe Lubawicz. Weszła na dziedziniec i zamarła z wrażenia. Kilka metrów przed nią stał niski, przygarbiony chasyd z długą białą brodą. Roz- mawiał z grupą młodzieży. Ela ma łzy w oczach, kiedy opowiada o pierw- szym spotkaniu z rebe. Popatrzył na nią, przeszył wzrokiem. Mówi, że po- czuła, że On wszystko już o niej wie. I była mu wdzięczna, że zechciał wła- śnie ją zauważyć, nią się zaopiekować. Zobaczyła wokół niego tak jaskra- we światło, że oczy z bólu na chwilę zamknęła. "To Mojżesz! Mojżesz wró- cił na ziemię, by swój naród wyprowadzić z niewoli!" Innym razem, kiedy stała niedaleko rebego, widziała w nim króla Dawida, taki był królewsko do- stojny i piękny! - Chabadnicy rzeczywiście otoczyli mnie opieką. Dali pożyczkę na studio- wanie Biblii i poznawanie jidiszkeit, wysłali na dwumiesięczne seminarium do Minnesoty. Minęło wiele lat od tamtej pory. a ja ciągle jeszcze przecho- dzę proces stawania się kobietą religijną. Ale ja wiem, że zawsze będzie mi czegoś brakowało, nigdy nie będę jak ci religijni od pokoleń, zawsze będę nowa, inna, z całym bagażem mojego dawnego grzesznego życia, zawsze nie dość czysta. Jestem jednym z wielu wysłanników rebego Lubawicz. wiernym i oddanym żołnierzem Boga, którego armią dowodzi nasz rebe. Mam wielkie zadanie do spełnienia: głosić jedyną prawdę o zbawieniu i przekonywać, że Mesjasz już nadszedł, jest między nami i dokonuje cudu wyzwolenia. Nasz rebe jest Mesjaszem i ja to czuję, wiem, jestem tego pewna. Rebe pra- cuje dla nas, walczy o nas i na razie, póki naród Izraela żyje z zasłoniętymi oczyma, musi się jeszcze ukrywać. Dowody na to co mówię? Przede wszyst- kim rebe w swoich Farbrengen wiele razy mówił, że dożyjemy czasów Wyba- wiciela, że w siódmym pokoleniu po Baal Szem Towie nadejdzie Mesjasz. Ni- gdy nie wskazywał na siebie, ale dawał różne znaki, sygnały. A numer 770? W gematrii to dom Mesjasza. A wokół siedziby rebego - President street, Crown street, Kin~stone street, Eastern Parkway! To nie może być przypadek! Na początku lat 90. Chabad zaczął publicznie głosić. że rabi Menachem Mendel Schneerson, VII rebe. jest Mesjaszem. Po śmierci rebego obawiano się głębokiego kryzysu w społeczności Chabadników. Gene- ralnie postawy zwolenników rebego okazały się dość pragmatyczne. Niektórzy jednak, tak jak Ela, wierzą w rezurekcję swojego cadyka. Ci. którzy uważają przepowiednię za nie spełnioną, tłumaczą. że obecne pokolenia okazały się niewarte Mesjasza. I dodają: należy intensywniej pracować, by zasłużyć so- bie na jego nadejście. Gematria - zasada odczytywania ukrytych sensów w tekście biblijnym przy stosowaniu klucza. że każVa litera alfabetu hebrajskiego odpowiada konkretnej liczbie. Nie wierzyłam, że rebe umrze, a kiedy to się niby stało, byłam spokojna, wie- działam, że tak powinno być i że od tamtej chwili Mesjasz będzie działał z ukrycia. Ja wiem, że to, co mówię, sprzeczne jest z tym przedstawieniem pogrzebowym, które ludzie widzieli w telewizji. Ale przecież ten świat jest pe- łen kłamstw. Być może rebe zgodził się umrzeć i zniknąć na jakiś czas, być może to przedstawienie miało jakiś sens, którego na razie nie pojmuję. Rebe odszedł swoim ciałem i krwią, ale nie opuścił nas, mnie nie opuścił na pewno. Chcesz znać prawdę?! To ci powiem! Są ludzie, którzy Go widzieli. Opowiem ci prawdziwą historię. W jednym z biur Chabadu w Ameryce pracowała goj- ka, sekretarką była. No i znudziło się jej, chciała rzucić pracę. Jej szefowa bardzo była tym rozczarowana, przekonywała dziewczynę, żeby zmieniła zda- nie, ale bez skutku. Napisała więc list do rebego, a to wszystko działo się już po jego rzekomej śmierci. Następnego dnia dziewczyna przybiega rozgorącz- kowana do biura i tak opowiada: "Wczoraj wieczorem ktoś zapukał do moich drzwi. Otwieram i widzę starszego, siwego chasyda, który mi mówi, że jest właścicielem wszystkich biur Chabadu na świecie, że słyszał o mojej rezygna- cji i przyszedł mnie prosić. żebym nie zostawiała swojej pracy. Dopiero kiedy odszedł, zrozumiałam, że to był rebe, wyglądał tak jak na tym zdjęciu, tu na ścianie!". I co ty na to, Anka? Moja praca tutaj jest bardzo ważna. Pomagam ludziom wierzyć, że czas zbawienia jest tuż-tuż. Staram się przekazywać im tę energię, to światło, które otrzymałam od rebego. Czasem pomagam praktycznie rozwiązać jakiś problem. Ostatnio na przykład była tu pewna nieszczęśliwa kobieta. Mąż jej umiera na raka, lekarze nie widzą żadnej szansy. Więc pytam: "Czy spraw- dziłaś swoją mezuzę?". Rebe często przypominał, że trzeba regularnie ba- dać, czy jakaś literka w tekście się nie zatarła. Kobieta przyszła z mezuzą, której nie sprawdzała przez pięć lat. I co się okazało? Że mezuza nie była w porządku! Po naprawieniu usterki, mąż kobiety żył jeszcze kilka miesię- cy. Ta poprawiona mezuza zdecydowanie przedłużyła mu życie! Czasem Żydzi przychodzą ze sprawami. które tylko rebe może rozwiązać. Zapisują więc skrawki papieru swoimi prośbami, marzeniami czy nadziejami i niosą je do najbliższego Domu Chabadu. A stamtąd, faksem, prośby prze- syłane są wprost do cadyka. Codziennie chasydzki posłaniec niesie długie metry próśb i przykrywa nimi nagrobne kamienie. Pod koniec tygodnia, przed Sobotą, olbrzymie stosy papierów są dokładnie sprzątane. Chasydzi powia- dają, że wiele próśb zostaje wysłuchanych, czasem zdarzają się nawet cuda. Jest i inny, prostszy sposób na komunikację z rebe. W domu chyba każdego chasyda Lubawicz stoją na półkach dwadzieścia trzy tomy Igrot haKodesz, święte listy pisane przez rebego do chasydów czekających jego rady. Jeśli ktoś chce otrzymać odpowiedź na nurtujące go pytanie, wkłada swój list do jednego z tomów, a wybrana przez niego strona tekstu będzie właściwą od- powiedzią. Ci najbiedniejsi, którzy listów rebego w domu nie mają, przycho- dzą do Eli, a ona ze stosownym skupieniem przekazuje odpowiedź. A teraz Ela przystępuje do swej misyjnej działalności. - Anka, czy chciałabyś zostać Żydówką? - Nigdy nie odczuwałam takiej potrzeby - odpowiadam trochę żartem, a tro- chę zażenowana jej pytaniem. - Twoje życie nabrałoby większego sensu - Ela gorliwie przekonuje. - Nie sądzę. Z pewnością innego. ale czy "większego"? - Wiesz, muszę ci to powiedzieć, bo bardzo cię polubiłam. Od pierwszej chwili, kiedy tu weszłaś, ja czuję, że jest w tobie coś żydowskiego. Możliwe, że nawet ty sama o tym nie wiesz. (Nie po raz pierwszy usłyszałam podobne zdanie wypowiedziane tonem komplementu). - Rzeczywiście, nie wiem. - Spróbuj to sprawdzić, to bardzo, bardzo ważne! I jeszcze krótka, sprowokowana rozmowa o sytuacji politycznej. - Rebe ostrzegał nas wielokrotnie. że największym niebezpieczeństwem jest bezinteresowna nienawiść między nami. Namawiał, by zastąpić ją bezintere- sowną miłością - mówi Ela. - Czy tą miłością Żydzi powinni obdarzać wszystkich, których spotykają na swej drodze? - pytam. - Myślę, że rebe przede wszystkim kierował swe słowa do Żydów. - Więc to uczucie ma być okazywane tylko "swoim"? - Myślę, że rebe chciał powiedzieć, że jeśli zapanuje miłość między nami, bę- dziemy mogli się nią dzielić z innymi. - Uważasz, że nie można tą samą miłością obdarzać całego świata, wszyst- kich ludzi? - Ja nie wiem, co ci powiedzieć. Ale popatrz. cała ta sprawa z Arabami jest bardzo skomplikowana. - Pewnie nie więcej niż zdobycie umiejętności obdarzania bezinteresowną miłością wszystkich Żydów. - Ale od czegoś trzeba zacząć. Najpierw najbliżsi, potem inni. - Obawiam się, że nigdy nie starczy ci czasu, by zająć się tymi "innymi", nie jestem też pewna, czy uda ci się pokonać pierwszy etap. Jaką miał rebe re- ceptę na rozwiązanie sporów izraelsko-arabskich? - Nasz Prorok powiedział, że oddanie centymetra ziemi ofIarowanej naro- dowi żydowskiemu przez Boga, której granice są jasno określone w Księ- dze Prawdy, jest największą zbrodnią. Oddać Wzgórza Golan? Judeę i Sa- marię? Sprzeniewierzyć się Bogu? Nie wolno nam tego zrobić w żadnym razie! - Więc jeszcze raz, jak rozwiązać problem? - Ja wierzę, że Mesjasz jest tuż-tuż i wszystkie nasze problemy będą za chwilę rozwiązane. Cuda, cuda się staną, tak nam rebe obiecał! Sara Sara zaczęła wracać do religii, kiedy miała dwadzieścia pięć lat. Dziś ma sześćdziesiąt pięć. Mówi, że przebyła długą drogę, a jeszcze dłuższa przed nią. - Żyd bez Tory to niekończąca się ciemność i ja pamiętam, że odczuwałam to głęboko jako dziecko. Instynktownie garnęłam się do babci, która uczyła mnie myć ręce przed posiłkiem i odmawiać błogosławieństwo, która zapala- ła świece w piątek wieczorem i mówiła do mnie po żydowsku, mimo że jej nie rozumiałam. Nie lubiłam moich rodziców, którzy cały tydzień zajmowali się sobą i nie zauważali, kiedy "wchodził" Szabes. Przez lata odczuwałam jakieś ogromne cierpienie w duszy, ale niedokładnie rozumiałam jego przyczynę. Nigdy nie miałam tej amerykańskiej ani jakiejkolwiek innej pewności siebie, więc tak się gubiłam w wielkim świecie z ogromnym nieszczęściem w sercu. Dziś jestem pewna, że świat bez Tory to jego zagłada. Dla nas wszystkich. Goj też jest obowiązany przestrzegać przykazań - siedmiu praw Dzieci No- ego~. Pan jest Twórcą wszystkiego, co człowiek zna, i również tego, czego nie zna. Najpierw spisał Torę i stworzył żydowskie dusze, które uczynił swoją częścią. Ale każdy nie-Żyd może przejść na judaizm. Otrzymuje wtedy nową i czystą żydowską duszę. Wszyscy mają więc szansę! Następnie Pan wykre- ował bezgraniczny świat. Każda litera w Torze kryje znaczenia, każdy wer- set zawiera nieskończoną prawdę. Gdyby Adam nie zgrzeszył, wszyscy byli- byśmy Żydami, równymi dziećmi bożymi i żylibyśmy w wiecznym Raju, a nie na padole łez, gdzie ciągle trzeba pokonywać Amaleka. Kosztując owoc z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego, skuszony chęcią poznania, zasmako- wał w grzechu sprzeciwu wobec Stwórcy, pomieszał dobro ze złem, otworzył każdemu z nas możliwość wyboru. Moje wracanie do religii rozpoczęłam od próby zrozumienia, czym jest Sza- bes i jak powinno się go obchodzić. W jakiejś księgarni w Nowym Jorku ku- piłam kilka książek i zaczęłam się uczyć moich obowiązków. Rodzice pra- cowali w piątek wieczór, a ja nakrywałam stół białym obrusem, kładłam na nim dwie chały, czasem miałam nawet rosół i gefilte fisz, błogosławiłam je- dzenie, zapalałam świece i czułam niezwykłą radość i uniesienie. Wydawa- ło mi się, że jestem czystsza, lepsza, że Bóg po raz pierwszy spogląda na mnie. Czułam jego opiekę. Kiedy zaczęłam chodzić w piątek do synagogi, wypatrzyła mnie tam pewna młoda rebecyn i zaopiekowała się mną ser- decznie. Zaczęła mnie zapraszać do siebie na Szabes, dała mi nawet pokój do spania na dole, żebym nie musiała w Sobotę chodzić po schodach. Ona i rabin znaleźli dla mnie instruktorkę, chasydkę Lubawicz, z którą zaczę- łam studiować Torę i odkrywać moją wiarę. Z nią i jej rodziną przeżyłam Siedem przykazań Moachidów (hebr. szwa micwot bnei Noach) obowiązujących nie-Żyda zapisanych zo- stało w Traktacie Sanhedrynu (Sanh. 56a). Jest to zakaz bałwochwalstwa. bluźnierstwa. mordowania. rozwiązłości seksualnej. rabunku. spożywania mięsa żywego zwierzęcia i nakaz ustanawiania prawa. pierwszy prawdziwy Pesach. Wiele świąt szabasowych spędzałam w róż- nych domach chasydzkich. Przygarniano mnie, bo chciano mi pomóc. W końcu wyprowadziłam się od rodziców i wynajęłam pokój w domu bar- dzo pobożnych ludzi. Całe moje wykształcenie: szkoła średnia, studia humanistyczne na uniwersy- tecie w Chicago, tony najrozmaitszych przeczytanych książek, to ogromny ciężar, którego od lat staram się pozbyć. Wiem, że proces oczyszczenia mo- jego umysłu, ducha a także i ciała nie dokonał się jeszcze całkowicie. Gdybym urodziła się w skromnej, żydowskiej rodzinie i została wychowana jak przy- zwoita córka Izraela, pewnie wyszłabym normalnie za mąż i potomstwo mia- ła. Ja jestem przekonana, że całe moje cierpienie jest pokutą za grzechy mo- ich rodziców, którzy zapomnieli, kim są, jak powinni żyć i jak należy nas wy- chować. Bardzo długo rozpaczałam, że nie mam dzieci, że Pan tak okrutnie mnie karze. Mój mąż też nie jest łatwy. też ma swoje kłopoty. Gdybyśmy do- brze zrozumieli błogosławieństwo rebego Lubawicz przed naszym ślubem, może bym nie wyczekiwała dziecka, nie łudziła się tak bardzo. Bo rebe nam powiedział: "Ty powinnaś być szczęśliwa ze swoim mężem, on powinien być szczęśliwy z tobą, a Pan będzie się wami radował". Rebe nie wspomniał sło- wem o naszym potomstwie. On musiał wiedzieć! Dziś jestem już bardziej ze swoim losem pogodzona, wierzę, że moje cierpienie i ciężka próba oczyszcze- nia, której nieustannie się poddaję, dodały okruch dobra w tym świecie. Kobiety Chabadu, podobnie jak mężczyźni, mają obowiązek codziennego stu- diowania Chumeszu, Rasziego i Tani. - My studiujemy więcej niż inne charediot - mówi Sara. - Sądzę, że jesteśmy najbardziej świadome intelektualnie naszego chasydztwa. Większość z nas, poza indywidualną nauką, uczestniczy w wieczornych seminariach, kursach, słucha wykładów o prawie żydowskim, chasydyzmie, istocie wiary. Czasem w Sobotę studiuję z mężem, ale on nie jest typem, który zgłębia tekst uważ- nie, i trochę mnie to denerwuje. Regularnie trzy razy w tygodniu chodzę na lekcje, wiele czytam, ale żadnych bzdur, żadnej literatury pięknej, tylko wy- dawnictwa Chabadu i książki religijne. Jeśli chce się poważnie studiować To- rę i chasydztwo, jest to przedsięwzięcie na co najmniej dwa życia, a może i te- go byłoby za mało. Do czasów Baal Szem Towa tylko nieliczni znali tajemnice Tory, umieli ją czytać na czterech poziomach i przez Torę wkraczać do Raju. Dziś każdy z nas może dotrzeć do najgłębszej tajemnicy. - Czy będzie kolejny rebe Lubawicz? - pytam Sarę. Istnieją cztery drogi studiowania Tory, Cztery drogi odkrywania prawdy: pszat, remez. drusz. sod, co składa się na akronim Pardes (grec. raj), bo Tora jest Prawem i Rajem dla tych, którzy nią żyją. Zdanie talmudyczne można odczytać na jego pierwszej płaszczyźnie. dosłownie (pszat). można również odkryć jego drugie znaczenie odczytując tekst za pomocą wskazówek ukrytych w cekście (remez), można szukać nowych sensów interpretacyjnych (drusz) i wreszcie próbować odsłonić najgłębszą, ezoteryczną tajem- nicę tekstu w nim zaszyfrowaną (sod). - Nie. Rebe powiedział: Hine, hine Mesziach baz! Żyjemy w czasie końca, Mesjasz jest już niedaleko i wybawi nas z wygnania. Wielu z nas wierzy, że to rebe jest Mesjaszem, i my czekamy na niego. Dość już cierpienia, czas na erę mesjanistyczną! Nasze dzieci każdego wieczora przed wejściem do łóżka przygotowują swoje najlepsze ubranka. Jesteśmy przygotowani na rychłe przyjście Mesjasza! Batszewa Z Batszewą rozmawiałam w jej gabinecie w szpitalu Szaarei Cedek w Jero- zolimie. Jeśli tłumaczyć z hebrajskiego, Batszewa jest strażnikiem halachy na oddziale niepłodności. Jej praca polega na kontrolowaniu czystości za- płodnień in vitro, na pilnowaniu segregacji prowadzonych zabiegów dla par żydowskich, muzułmańskich i chrześcijańskich. Kobiety ortodoksyjne i ultra- ortodoksyjne stanowią przeważającą liczbę pacjentek. Ale Batszewa jest przede wszystkim psychologiem i popołudniami przyjmuje pacjentki w swo- jej prywatnej klinice. Próbuje pomóc tylko kobietom, bo uważa, że tak jest naturalnie. Te nieliczne ultraortodoksyjne, które przychodzą z kłopotami, są najczęściej przysyłane przez rabina. Kiedy Batszewa dochodzi do wniosku, że niewiele potrafi pomóc, odsyła kobiety z powrotem do rabina. Przyjechałam na to spotkanie, bo chciałam rozmawiać o jej spostrzeżeniach na temat pacjentek - kobiet religijnych, które nie radzą sobie ze swoją rze- czywistością, nie radzą sobie z samymi sobą. Popełniłam błąd. Nie przewi- działam, że Batszewa nie jest w stanie ani odrobinę zdystansować się wobec świata, do którego należy. Jej świeckie wykształcenie europejskie, jej dawna ciekawość świata sprawiły, że nie wahała się ze mną spotkać. Kiedy jednak znalazłyśmy się obok siebie w maleńkim pokoju w szpitalu, Batszewa zbyt silnie czuła swą lojalność wobec jerozolimskiej ortodoksji i swą niechęć wo- bec otwartych pytań stawianych przez obcą. Zaczęła więc naszą rozmowę od kategorycznego stwierdzenia: - Ja jestem ultraortodoksyjną Żydówką! Wychowała się w Szwajcarii w rodzinie szwajcarsko-francusko-niemieckiej. Zdobyła wykształcenie religijne i świeckie dzięki postawie matki, która zapy- tała dorastającą panienkę: "Co chciałabyś robić w życiu oprócz bycia mat- ką?". Batszewa do dziś potrafi czasem sięgnąć po książkę Manna czy Prou- sta, choć zdecydowanie uważa, że wiedza świecka nie na wiele się zdaje, a już na pewno nie jest potrzebna religijnym kobietom. - Religijni troszczą się o dwadzieścia milionów Żydów na całym świecie, więc ci, którzy są daleko od Boga i tradycji, mają powinność opiekować się religijnymi w sprawach doczesnych. A w ogóle - powiada - samorealizacja, Hinc, hine Mesziah ba (hebr.) - oto Mesjasz nadchodzi. zaspokajanie własnych potrzeb i ambicji jest mniej ważne niż przekazywanie światopoglądu z pokolenia na pokolenie. Batszewa jest matką sześciorga dzieci i babką prawie czterdzieściorga wnu- cząt. Dzieci wyrosły na uczciwych Żydów. Najstarszy syn jest rabinem, córki prowadzą domy w tradycji jeke lub litwaków, a wnuczęta podążają najlepszą z możliwych dróg. I to jest największy sukces w jej życiu. Choć cała rodzina ży- je w tradycji mitnagedów, Batszewa z dumą podkreśla, że mąż jej należał do ósmego pokolenia potomków Baal Szem Towa. Nie wspomni nawet w naszej długiej rozmowie, że rozwiodła się z mężem kilkanaście lat wcześniej. Batszewa nie jest pierwszą, od której słyszę, że cały świat się radykalizuje, że dominujące trendy, czy to społeczne, czy religijne, czy polityczne, stają się coraz bardziej ekstremalne, a ich zwolennicy ulegają fanatyzacji. - W Pirkei Awotlo jest napisane, że z pokolenia na pokolenie biały będzie bielszy a czarny czarniejszy - tłumaczy. Batszewa mieszka w Izraelu od 1974 roku. Nie przyjechała tu motywowana patriotyzmem wobec państwa świeckiego, nie należy do nacjonalistycznej ortodoksji. Przeciwnie. Państwo niewiele ją obchodzi. Przyjechała w poszukiwaniu intensywności doznań re- ligijnych, w potrzebie pogłębienia wiary. Tu zaczęła się identyfikować z ul- traortodoksją. Nie brak jej dobrej gazety codziennej, naturalnie nie ogląda te- lewizji, a o tym, co się dzieje w kraju, słyszy najczęściej od pielęgniarek w szpitalu. Dawniej, pamięta, potrzebowała przyjaciół i rozmów z nimi. Dziś, jeśli nie umie sobie z jakąś kwestią poradzić, pyta rabina. Świat ultraortodoksji nie jest jednorodny. I jeśli Batszewa nazywa siebie ul- traortodoksyjną, to o kobietach z Toldot Aharon czy Naturei Karta trzeba by mówić "ultraultraortodoksja". Pacjentki Batszewy to najczęściej ortodoksyj- ne kobiety z Ameryki, czasem imigrantki z Europy. Właściwie nie zdarza się, by szukały u niej pomocy chasydki. One często odwołują się do męża, przez męża do rabina, a najczęściej pozostają ze swoimi niewypowiedzianymi pro- blemami. Kiedy jednak czasem zapuka do drzwi kobieta z chustką ciasno za- wiązaną na gładkiej głowie, Batszewa czuje się bezradna. Nie potrafi, jak mówi, "wejść w jej buty". Słucham opowieści o kobietach samotnych, ich de- presjach i załamaniach, o kłopotach z dziećmi i mężem nie dość wrażliwym i pomocnym. Myślę o tych, które w swoim zamknięciu próbują uporać się z poczuciem winy wynikającym z tych problemów. Kilkunastoletnie dziew- czyny przyprowadzane przez mamy najczęściej wstydliwie przyznają się do swoich wątpliwości religijnych. Batszewa radzi im tak: "Idź do pustego po- koju. zamknij drzwi, wal pięściami w ścianę i krzycz: ja chcę wierzyć, chcę wierzyć!". A potem dodaje: "Mówisz, że masz wątpliwości? Mosze Rabejnu ich nie miał, Rambam ich nie miał. Możesz, dziewczyno, na nich polegać!". 10 pirkei Awot - traktat Miszny zawierający nauki pierwszych rabinów. Do Batszewy często przychodzą kobiety, które urodziły pięcioro, sześcioro dzieci i lekarze zabraniają im kolejnych ciąż ze względu na kondycję fizycz- ną. A one przecież miały być przede wszystkim matkami! Zawodzą siebie, swoich mężów, swoje rodziny, nie potrafią zaakceptować swojego ogranicze- nia. Łatwo sobie wyobrazić, że dramat jest nie mniejszy, kiedy kobieta rodzi dziecko upośledzone lub jest bezpłodna. Wydaje się, że zbyt często słyszę od Batszewy o wyrzutach sumienia, który- mi z różnych powodów dręczą się kobiety religijne. A te, które się buntują, które są świadome swojej niezgody? - Zdarza się to rzadziej niż w świecie niereligijnym, w którym ludzie łatwiej akceptują siebie i częściej obwiniają innych za swoje niepowodzenia. Czło- wiek żyjący w świecie jasno sformułowanych zasad, z którymi bezwarunko- wo się identyfikuje, jest raczej skłonny do szukania winy w sobie samym, w swoich słabościach. I dlatego łatwiej odczuwa brak akceptacji samego sie- bie niż bunt przeciw temu, co poza nim - wyjaśnia Batszewa. Zmira, wnuczka kantora - Rodzina mojego ojca pochodzi z Łomży - opowiada Zmira. - Dziadek był tam rabinem i kantorem. Wszyscy zginęli w gettach i obozach. Ojciec prze- żył, bo jako jedyny syn został wysłany na studia do Jerozolimy. Sześć jego sióstr zginęło z rodzicami. Przed wojną ojciec śpiewał w synagogach i uczył się w polskim gimnazjum. Potem w Palestynie jego syjonizm religijny ustąpił miejsca świeckiemu. Ojciec służył w wojsku brytyjskim i uważał, że Żydzi po- winni znowu mieć swoje państwo. Rodzina matki przyjechała do Palestyny z Ladów, Kowna i Smoleńska, kiedy ona miała sześć lat. To była taka mie- szana, chasydzko-litwacka rodzina. W Palestynie oboje rodzice odeszli od dawnej ortodoksji. Przestrzegali koszernej kuchni, ale ojciec przestał nosić kipę. Dopiero w ostatnich latach życia zaczął znowu zakładać filakterie. Zo- stałam wychowana w rodzinie z tradycjami, w atmosferze pewnej duchowo- ści żydowskiej, a nie religijności klasycznie rozumianej. Mąż mój pochodzi z domu haluców, najbardziej świeckich laików. Od dziesięciu lat razem przemierzamy tę długą drogę powrotu. A obowiązki religijne nakładamy na siebie stopniowo, tak, by móc sprostać wymaganiom, które sobie stawiamy. Nie należymy do żadnej społeczności religijnej. Nigdy nie znalazłam formal- nej grupy, która wyraża to, z czym chciałabym się w pełni identyfikować. Ra- zem z przyjaciółmi, takimi nam podobnymi, studiujemy Prawo i filozofię ju- daizmu. Ostatni rok spędziliśmy na poznawaniu nauk rabiego Nachmana z Bracławia. Naszą ulubioną synagogą jest mały sefardyjski beit kneset, Haluc (hebr. pionier) - haluce to pierwsi żydowscy osadnicy w Palestynie. w którym modlą się starzy Żydzi z Salonik, Halabu i Żydzi kurdyjscy. Ja cho- dzę do bożnicy tylko w czasie Świąt. ale mąż i synowie modlą się regularnie. tak jak im Prawo nakazuje. Zdaje się, że coraz częściej zaglądają do cha- sydzkiego szulu. I to jest chyba wpływ moich synów. Religia nadaje znacze- nie naszemu istnieniu, wyjaśnia i podaje prawdziwy wymiar tego. co widzi- my, czujemy, co nam się przydarza. Religijność wykluczyła z mojego świata jakąkolwiek przypadkowość i to uważam za największy dar. jaki od Boga do- staję. Tak naprawdę nie uważam judaizmu za religig, bo to pojęcie o zbyt ograniczonym znaczeniu. Judaizm jest dla mnie filozofią życia. Judaizm po- kazuje, jak żyć z innymi i dla innych. Ludzkość zna różne sposoby szanowa- nia tych samych wartości, a do mnie najbardziej przemawia język Tory. W Izraelu bardzo łatwo być przeciwnikiem religii, ponieważ religia i establi- shment nigdy nie idą w parze: świeckie państwo i judaizm proroków nie mo- gą mieć ze sobą nic wspólnego. A tu wyrastają nam coraz to nowe partie re- ligijne i politycy, którym się wydaje, że zdołają przechytrzyć stary porządek. Nie akceptuję agresji w żadnej formie. Przeraża mnie agresja polityczna. Na- szym religijnym obowiązkiem jest chronienie ludzkiego istnienia, a nie ziemi. Nie uważam więc, że musimy zachować Hebron. Chciałabym pozostać jak najdalej od polityki i tak zwanych spraw społecznych, ale w tym kraju to nie- możliwe. Jak wszyscy obywatele, jestem nieustannie mieszana w sprawy, których nie lubię. Takie nowoczesne zniewolenie. Prawdę powiedziawszy, moja postawa wynika z ogromnego rozczarowania obliczem mego kraju. Ca- ły czas tracimy nasze punkty pozytywne, stajemy się coraz bardziej hałaśli- wi, interesowni, antykulturowi. Jeszcze nie tak dawno mieliśmy wielkie ma- rzenia, które zbyt szybko zgubiliśmy. Najtrudniej jest spotkać Lilit Chaja Ester Rozpromieniona i tryskająca energią albo hałaśliwa i niespokojna pięćdzie- sięciokilkuletnia kobieta, która powiada, że odchodząc od religii wróciła do Boga. Wychowana w rodzinie chasydów z Aleksander i słonim, zawsze była nieszczęśliwa, samotna i przestraszona - bała się śmierci, bała się innych, bała się siebie. - Społeczności religijne oparte na zasadzie przymusu wychowują niewolników, którzy nawet nie są swego zniewolenia świadomi - opowiada Chaja Ester.- Ale ze mną zawsze było inaczej. Kusił mnie ten drugi świat, odkąd pamiętam. Czułam, że po drugiej stronie nie ma tego strachu i przymusu, w którym dora- stałam. Tam były książki z całym swoim bogactwem, piękne obrazy w muze- ach, wieczorne spacery z chłopcami i wielka tajemnica wolności. Dziesięć lat temu ukazała się pierwsza książka Chai Ester, zbiór opowiadań o religijnych kobietach. Wszystkie historie dzieją się w mykwie, która - we- dle słów autorki - jest symbolem ich intymności, bezbronności, ale także i zakłamania. Chaja Ester została wówczas wyrzucona z pracy w szkole re- ligijnej. Powiedziano jej, że skromna kobieta żydowska nie pisze książek. To zajęcie dobre dla gojów i tych Żydów, którzy zapomnieli jak być Żydem. Cha- ja mówi, że odeszła ze swego dawnego świata nagle i z wielką ulgą. Zaczę- ła pisać, malować i poszukiwać swego osobistego kontaktu z Bogiem. Nigdy nie miała wątpliwości, że postąpiła słusznie, choć wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić wysoką cenę za swoją wolność. Mimo że synowie odwiedzają ją cza- sem. a ona zachodzi do swoich starych rodziców. nie ma między nimi żad- nego ciepła i zrozumienia. - Ale też chyba nigdy go między nami nie było - dodaje. Mąż Chai nie chciał rozwodu. Zatopił się tylko głębiej w swych mądrych książ- kach, częściej przesiaduje w kojlelu i stał się jeszcze bardziej małomówny. Chaja Ester znalazła swego przewodnika po metafizyce religijnej. Odwiedza rabiego kilka razy w tygodniu i studiuje z nim księgi Zoharu w języku aramej- skim, medytuje nad słowami i literami według systemu Abrahama Abulafiil, rozmawia o wolności, seksie i Bogu, którego - jak mówi - czuje w całym cie- le. Dzięki medytacjom poznała swoich siedem poprzednich wcieleń, ale o tym nie chce opowiadać. Kabała jest radością i rozkoszą, uniesieniem ciała i du- szy, niebezpiecznym szaleństwem, które może porwać i zniszczyć. Dlatego bardzo jest ważne umieć podążać śladami swego przewodnika. I już z kory- tarza wykrzykuje za mną: - Nie boję się niczego, bo nie boję się siebie! Trzeba umieć spotkać nie tylko Ewę, ale i Lilit. Szoszana Z Szoszaną umówiłam się w jej biurze, w urzędzie miejskim w Bnei Brak. Dość szybko trafiłam na ulicę Jeruszalajim, jedną z głównych w mieście. Przez szczelnie zamknięte szyby samochodu (maksymalnie nastawione chło- dzenie ratuje, przynajmniej na czas jazdy, przed 36 stopniami ciepła i dzie- więćdziesięcioprocentową wilgotnością powietrza) oglądam brzydką archi- tekturę, która mogłaby być owocem pracy znudzonego kreślarza małego re- alizmu. Trzy- lub czteropiętrowe domy mieszkalne ustawione na wysokich betonowych słupach, bo tak dla bezpieczeństwa budowano domy na piasku, z szerokimi oknami zamkniętymi przed słońcem plastikowymi żaluzjami nie różnią się od siebie niczym. Główne ulice, niewiele szersze od bocznych, obudowane sklepami, sklepikami i budkami zadziwiają nieznanym gdzie in- dziej ruchem. W dzień powszedni nikt tu nie spaceruje - mężczyźni prawie biegną przytrzymując kapelusze, a kobiety, otoczone wianuszkami dzieci, żwawo popychają wózki. Samochody przesuwają się pod różnym kątem, jak- by w tym wyścigu nie obowiązywały żadne reguły. Nie ma tu reklam, kolo- rowych neonów, nie ma też bogatych wystaw sklepowych. Krzywo przywie- szone stare szyldy, odręcznie wypisane ceny, przykurzone peruki w oknie wystawowym, góra kartonów przed wejściem do sklepu spożywczego - tu nikt nie zabiega o klienta za pomocą estetyki rozumianej według standardów europejskich. Tu obowiązuje całkowicie inna estetyka i inne są wymogi dziel- nicy handlowej. Bnei Brak funkcjonuje w świadomości Izraelczyków jako dzielnica Tel Awi- wu. Administracyjnie jest to niezależne miasto ze wszystkimi stosownymi urzędami i religijnymi władzami miejskimi, jako że 90 procent mieszkań- 1Abraham Abulafia (1240-1291) - hiszpański mistyk i kabalista. Próbował osiągnąć dar proroczego na- tchnieniia medytując nad kombinacjami liter alfabetu hebrajskiego oraz nad mistycznymi imionami Boga. Uważał się za Mesjasza. 2 Lilit - pierwsza żona Adama. demoniczna królowa nocy. Lilit chciała tych samych praw, które otrzymał od Boga Adam. Rozczarowana rolą, jaką jej przypisano, opuściła Adama unosząc się w kierunku Morza Czerwonego. Rzekomo Lilit jest oblubienicą Samaela. pana złych mocy. Jest niebezpieczna nocą. kiedy napada samotnych mężczyzn. porywa dzieci i robi krzywdę noworodkom. ców stanowią ultraortodoksi. Bnei Brak, zbudowane w latach dwudzie- stych, jest najbiedniejszym miastem w Izraelu. Jedna trzecia spośród stu pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców żyje poniżej minimum socjalnego. Ro- dziny są liczne, a żonaci mężczyźni studiujący w kojlelach nie są w stanie utrzymać domu z niskiego stypendium (przeciętnie 1200 szekli). Wkład fi- nansowy żony najczęściej także bywa minimalny. "Nie jesteśmy biedni, bo nie mamy wielkich potrzeb", to często słyszane zdanie nie przekonuje żad- nego obserwatora. Miasto ma olbrzymie długi, prawdopodobnie głównie dlatego, że zaledwie dwadzieścia dwa procent jego mieszkańców płaci po- datki. Pracownicy miejscy nie otrzymują regularnie swych pensji, więc czę- sto strajkują, a wtedy ulice Bnei Brak przypominają średniowieczne mia- sto, w którym za chwilę wybuchnie zaraza. W innych miastach izraelskich bieda jest podstawową przyczyną przestępczości. W Bnei Brak posterunek policji został zamknięty dziesięć lat temu, bo - jak przechwalają się miesz- kańcy - policja nie ma tu nic do roboty. Wielu twierdzi, że przyczyną fatal- nej sytuacji ekonomicznej miasta jest niekompetencja i przede wszystkim korupcja religijnych urzędników magistratu, którzy nie są wybierani przez obywateli, a mianowani przez swoje partie i ugrupowania religijne stano- wiące żelazną koalicję opozycja polityczna w mieście ultraortodoksów nie istnieje. O Szoszanie opowiadało mi kilka kobiet. Jedne z zazdrością skrywaną za odrobiną ironii, inne czasem nawet z pogardą, która też chyba miała ukryć zazdrość. Szoszana nie jest typowym przykładem żadnej ze standardowych postaw, jak sama mówi. Przez długie siedemnaście lat żyła z mężczyzną, który już w kilka dni po ślubie okazał się nieuczciwym i okrutnym. By móc przetrwać, zmuszona była zdobyć swoje własne miejsce w świecie, którego nie chciała opuszczać. Dziś Szoszana nie jest pewna, co było trudniejsze: walka z mężem i rabinatem, czy wysiłek przekonania innych, że nawet ko- bieta ma prawo do pewnych radykalnych decyzji, jeżeli uważa je za ko- nieczne. Rozstając się ze swoim mężem, odeszła również od minispołecz- ności ultraortodoksyjnej, w której przez lata żyła. Nie czuje się już szcze- gólnie związana z żadną sektą chasydzką, nie żyje życiem jakiejś konkret- nej grupy religijnej, choć z pewnością jest całkowicie wpisana w świat ul- traortodoksji żydowskiej w Izraelu. Na pewno byłoby jej łatwiej, gdyby "przynależała". - Ludzie potrzebują etykiet identyfikujących w świecie, gdzie wartości toną w śmietniku zła - tłumaczy. Jej trzej synowie są chasydami słonim, a córka żoną mitnageda. Każdego czwartkowego wieczoru Szoszana idzie do jerozolimskiej synagogi Jeszurun słuchać cotygodniowego wykładu Tory. - Mężczyźni i kobiety, te osiemset osób, wypełniający szczelnie budynek sy- nagogi, są jak ja nietypowi, przychodzą z różnych stron świata religijnego i znajdują swoje miejsce obok siebie. Szoszana mieszka w Jerozolimie, ale od wielu lat pracuje w Bnei Brak. Jest pracownikiem socjalnym. Stara się pomóc tym wszystkim, którzy odważą się przyjść do urzędu miejskiego i opowiedzieć o sobie. Najczęściej przychodzą matki z nastoletnimi dziećmi albo mężowie z młodymi żonami, które skarżą się na brak chęci do życia i niechętnie mówią o swojej samotności. Opieku- nowie nieszczęśliwych proszą o pomoc. Na nic się zdaje wsparcie rodziny, nawet wizyta u rabina nic nie zmieniła. Szoszana bardzo lubi swoją pracę, chce pomagać innym za wszelką cenę, zbyt dobrze pamięta swoje osamot- nienie i swoją bezradność, z którą nie potrafiła sobie dać rady. - Bardzo trudna to praca, mimo że właściwie nie istnieją tu najpopularniej- sze i najgroźniejsze choroby społeczne, jak przestępczość młodocianych, narkotyki czy prostytucja. Na takie rzeczy ludzie sobie tu po prostu nie po- zwalają, to choroby świata bez wartości. Najczęściej pomocy potrzebują ci, którym - jak powiada Szoszana - "ducha nie starcza", by zmagać się z trudami dnia codziennego. Słabe fizycznie ko- biety nie dają sobie rady z domem pełnym małych dzieci, nużącą i źle płatną pracą zawodową, dzięki której mąż oddaje się studiowaniu Tory. Kobieta uczestniczy w społecznym wyścigu o wysoki status swojej rodziny. Im więcej dzieci (najchętniej czternaścioro, piętnaścioro), im dłużej mąż może studio- wać w kojlelu, tym większe poważanie w społeczności. Z tych samych ubo- gich i zaniedbanych domów przychodzą kilkunastoletnie dziewczyny, które właśnie kończą szkołę średnią i, nauczone trudnymi doświadczeniami matki, boją się swego własnego życia. Szoszana nie uważa, by kobiety były ofiara- mi własnych ambicji, którym nie potrafią sprostać, czy wręcz całej struktury społecznej, która popycha je do realizowania modelu życia ponad siły. - Społeczność religijna nie jest bardziej okrutna w narzucaniu swoich zasad niż każda inna społeczność we współczesnym świecie - twierdzi. - Winnym jej podstawowych problemów jest państwo Izrael, które nie rozumie swoich powinności względem religijnych obywateli. Tak jak wszyscy w tym kraju, Szoszana podkreśla, jak z niczego w ciągu pięćdziesięciu lat powstał tu cały, kompletny świat. Oczywiście ona ma na myśli świat religijny: jesziwy, synagogi, seminaria, szkoły. Córka Szoszany bardzo chciała zostać lekarzem. Charediot nie mogą jednak studiować na świeckich uczelniach, więc córka Szoszany poprzestała na kursie pielę- gniarskim. - Ale jeszcze kilka lat i będziemy mieli swoje uniwersytety! Unikniemy wte- dy niebezpieczeństwa wchodzenia w struktury świeckie. Problem w tym kra- ju - podkreśla po raz kolejny - polega na tym, że tu się nie szanuje religij- nych, nie pomaga się im tak, jak by należało. Szoszana przyznaje, że możliwości systemu opiekuńczego w społecznościach religijnych są bardzo skromne. - Nie ma u nas specjalistów, no i przede wszystkim nie ma dość pieniędzy. Urząd miejski w Bnei Brak ma minimalny budżet głównie dlatego, że wysocy urzędnicy przyznają sobie wysokie pensje. Kiedy dziennikarze ujawnili ich za- robki, trzynastu urzędników zostało zwolnionych, wszczęto przeciw nim śledz- two, a ich miejsca zajęli nowi, tacy sami urzędnicy - opowiada Szoszana. Potrzebujący najczęściej odwołują się do pomocy rabinów, ostatecznością są lekarstwa i świeckie szpitale. Szoszana wierzy, że w przyszłości społeczność religijna zbuduje swoje struktury edukacyjne i będzie kształcić potrzebnych jej specjalistów. Od czasu do czasu podejmowane są próby uruchomienia jakichś niby-wyższych szkół zawodowych dla studentów religijnych. Sprzeciwiają się jednak tym planom świeckie uczelnie państwowe, no i oczywiście swej zgody nie chce wydać Ministerstwo Edukacji, dopóki programy nauczania nie są wspólnie uzgadniane. Tymczasem społeczność religijna jest w wielu wypad- kach uzależniona od pomocy zawodowców niereligijnych. Ortodoksyjni imi- granci, często ci, którzy do wiary powrócili, absolwenci diasporowych uczel- ni (wymogi ortodoksji w diasporze są zdecydowanie łagodniejsze) w niewiel- kim jednak stopniu mogą wypełnić lukę w społecznej siatce charedim. Kiedy proszę, by porównała życie rodziny ojca przed wojną i życie swojej ro- dziny dzisiaj, Szoszana reaguje szybko i z pewnością. - Oni mieszkali między gojami, a my jesteśmy w Erec Israel! Babcia moja żyła jak księżniczka, siedziała w swoim pięknym domu w Łodzi i grała na pianinie. My żyjemy zupełnie inaczej. Ciężko pracujemy i z niewielkich budżetów utrzy- mujemy liczne rodziny. Kobieta religijna jest dziś bardziej wykształcona niż dawniej. Co prawda babcia moja skończyła różne szkoły, ale ona nie jest typo- wym przykładem, pochodziła przecież z bardzo zamożnej rodziny. Prawie każ- da kobieta dzisiaj dokształca się wieczorami. Wszystkie grupy religijne organi- zują kursy, wykłady, które prowadzą rebecyny albo wykształcone za granicą ho- zrot betszuwa. Dwa, trzy razy w tygodniu kobiety uczestniczą w wybranych przez siebie zajęciach: Tanach3, Parszat Szawua4, historia Żydów. Są też kółka zainteresowań. Kobiety malują, rysują, haftują, uczą się gotować, piec, szyć, a nawet ikebany układać. A jeśli chodzi o naszą religijność, to nic się nie zmie- niło. W świecie niereligijnym coraz rzadziej wiedzą, co dobre, a co złe, co wol- no, a czego nie należy robić. Wszystko się miesza i na wszystko jest przyzwole- nie. Dlatego my zdajemy sobie sprawę, że coraz uparciej musimy bronić granic naszego świata, coraz wyższy mur wokół budować. Czasami tylko się obawiam, że to, co wewnątrz naszego muru, nie ma takiej wartości, jaką miało kiedyś. "Kiedyś", czyli za czasów twojej babci, która żadnych murów nie myślała stawiać? - pytam. - Tak, ja wiem, że to brzmi paradoksalnie. Ale tak chyba jest. Tanach - hebrajska nazwa żydowskiej Biblii. Parszat Szawua (hebr.) - tygodniowy fragment Tory odczytywany w synagodze. Prawo religijne jednakie dla wszystkich "Małżeństwa i rozwody będą w Izraelu przeprowadzane stosownie do prawa Tory" głosi Akt o Małżeństwie i Rozwodzie z roku 1953. Rozwody (podobnie jak kontrakty ślubne, adopcje i pochówki) są w wyłącznej gestii rabinatu. Or- todoksyjni sędziowie formułują wyroki w zgodzie z najbardziej zachowaw- czymi zasadami. Oznacza to, że postępowanie sądowe trwa długo i jest bar- dzo uciążliwe, szczególnie dla kobiety. Dokumentem zaświadczającym o przeprowadzonym rozwodzie jest get. Jest on również przepustką do za- warcia kolejnego związku. Bo tak stanowi halacha. W dwóch wypadkach na- czelny rabin Izraela może udzielić mężczyźnie zgody na ślub z drugą kobie- tą bez uzyskania rozwodu: jeśli jego żona z jakiegoś powodu jest niezdolna, by przyjąć get, bądź też jest od dziesięciu lat niepłodna i nie godzi się na roz- wód. (Według Prawa, mężczyźni mogą zawierać więcej niż jeden związek małżeński, kobietom to prawo nie przysługuje). Kilkanaście razy w roku główny Rabinat zezwala mężczyźnie na drugi związek małżeński, mimo bra- ku formalnej zgody jego pierwszej żony. Jeśli natomiast mężczyzna odmawia kobiecie prawa do rozwodu, broni go prawo religijne, według którego męża nie można zmusić do wręczenia żonie getu. Często się zdarza, że mąż wyko- rzystuje swoją uprzywilejowaną sytuację i szantażuje żonę, obiecując jej get na przykład w zamian za zrzeczenie się roszczeń finansowych. W skrajnych przypadkach zdarza się, że sądy religijne wymuszają na mężczyźnie zgodę na rozwód. Szoszana, jak wszystkie inne dziewczęta w jej świecie, wyszła za mąż przez swatanie. Przed ślubem widziała swego przyszłego męża dwa razy. Już w kilka miesięcy później wiedziała, że nie jest to mężczyzna, którego z łatwo- ścią pokocha. - Kiedy bliżej poznałam mojego męża, byłam przerażona. Okazało się, że jest ciągle niezadowolony, że kłamie i oszukuje mnie w różnych sprawach, że jest chorobliwie skąpy. Miałam nadzieję, że trochę uda mi się go zmienić, a tro- chę się przyzwyczaję. Wiele czasu potrzebowałam, prawie piętnaście lat, by zrozumieć, że jedynym pozytywnym rozwiązaniem jest rozwód. Dwa lata czekałam na get. Nic go nie przekonywało. Aż w końcu rabini powiedzieli mu, że jeżeli nie da mi rozwodu, urząd podatkowy zostanie poinformowany o je- go krętactwach i do końca życia nie wyjdzie z więzienia. I ten argument po- skutkował. Rozwodów w świecie religijnym jest zdecydowanie mniej niż poza jego mu- rami. Są dwie zasadnicze przyczyny. Po pierwsze, rozwód jest "źle widzia- ny" przez społeczność ortodoksyjną. Po drugie, świat religijny dostarcza mniej powodów do rozwodu niż świat świecki, a wiele z tych, które przez niereligijnych uznawane są za wystarczające, tu uważa się za błahe. Kobie- ta-matka ma przede wszystkim obowiązek być odpowiedzialną wobec swo- ich dzieci. Utrzymywanie małżeństwa, nawet jeśli nie jest ono najlepsze, wy- nika z tego obowiązku. Rodzina, sąsiedzi, znajomi, a nawet obcy ocenią jej decyzję rozwodu. Powody muszą być zatem przekonywające dla wszystkich, w przeciwnym bowiem razie kobieta narażona jest na podstawowy, a zara- zem najcięższy zarzut braku odpowiedzialności wobec rodziny. Z kwestią rozwodów wiąże się problem kobiet porzuconych, po hebrajsku nazwanych agunot. Aguna to kobieta, której mąż zniknął bez śladu, choć brak stuprocentowego potwierdzenia jego śmierci (na przykład nie odnale- zione ciało) lub kobieta porzucona przez męża, który odmówił jej getu, mimo wyroku sądu religijnego. Bywa, że proces "przekonywania" upartego mał- żonka trwa latami. Jeśli sprawa jest jednoznaczna z punktu widzenia Rabi- natu (mężczyzna molestujący żonę lub dzieci na przykład), rabini próbują różnymi sposobami zmusić mężczyznę do rozwodu. Czasem uciekają się do podstępu. Opowiadała mi pewna kobieta, że jej znajoma czekała na get dzie- sięć lat, aż w końcu rabini podesłali mężczyźnie kobietę lekkich obyczajów i przyłapali niewiernego in flagranti. Zdarza się, że rodzina poszkodowanej próbuje wpłynąć na zatwardziałego za pomocą kija. Bo, jak powiada halacha, jeśli zalecany jest mężczyźnie rozwód, a on nie chce podpisać getu, dozwo- lone są, według Prawa, kary cielesne, a mężczyznę można bić, póki nie ustą- pi. W ostatecznych sytuacjach sprawa trafia z sądu religijnego do sądu świeckiego i mężczyzna zostaje skazany na więzienie. Niedawno w telawiw- skim więzieniu zmarł siedemdziesięcioletni mężczyzna, który został uwięzio- ny w 1962 roku, ponieważ odmówił swojej żonie prawa do getu. Pewnc~ ko- bieta czekała na zgodę męża przez piętnaście lat. Ostatecznie zadziałała de- cyzja kilku rabinów o nałożeniu klątwy na mężczyznę, jeśliby nadal obstawał przy odmowie rozwodu. Taka klątwa oznaczałaby praktycznie pełny ostra- cyzm środowiska. Problemy agunot dotyczą oczywiście zarówno kobiet religijnych, jak i niere- ligijnych. Prawo Tory obowiązuje wszystkich bez wyjątku, a zrozumienie ra- binatu dla potrzeby rozwodu formułowanej przez kobiety niewierzące, któ- rym mężowie odmawiają getu, zdaje się być nikłe. W ostatnich latach po- wstało kilka stowarzyszeń i organizacji reprezentujących interesy kobiet po- zbawionych możliwości otrzymania rozwodu. Jednak wobec dogmatycznego prawa religijnego ich działalność sprowadza się głównie do rejestrowania i upubliczniania kolejnych przypadków łamania praw kobiety. Czasem podej- mują one próbę przekonania członków Knesetu do wprowadzenia legislacyj- nych zmian w procedurze udzielania rozwodu. Z pewnością częściowym sukcesem jest ustawa, według której można ukarać mężczyznę odmawiają- cego wręczenia getu mimo nakazu sądu religijnego przez odebranie paszpor- tu, zakaz posiadania konta bankowego i zatrudnienia w służbie państwowej. Dość ta ustawa niepełna, zważywszy, że nie odnosi się ona do przypadków najczęstszych, takich jak przypadek Nomi, która sześć lat temu odprowadzi- ła męża na lotnisko. Wyjeżdżał odwiedzić rodziców w Ameryce. Od pięciu lat Nomi nie czeka już na męża. Nie jest jednak zwolniona ze związku małżeń- skiego, bo mąż nie przekazał jej getu. Najprawdopodobniej około szesnastu tysięcy kobiet w Izraelu znajduje się w takiej sytuacji jak Nomi. Adopcja jest kolejną kwestią, w której ortodoksja rabinacka podporządkowa- ła sobie prawo świeckie. Wedle obowiązującej ustawy, osoba adoptująca i a- doptowane dziecko muszą wyznawać tę samą religię. Zapis ten oznacza, że Żyd nie może zaadoptować w Izraelu dziecka urodzonego z matki chrześci- janki czy muzułmanki, a także uniemożliwia adopcję dziecka bez konkretnej przynależności wyznaniowej. W konsekwencji czekanie na adopcję w Izra- elu może trwać wiele lat. Popularne więc adopcje dzieci brazylijskich, chiń- skich, wietnamskich czy ukraińskich nie są uznawane przez naczelny rabi- nat. A to z kolei oznacza, że dzieci nazywane nieprawowitymi (mamzerim), i wszyscy ich potomkowie, nie będą miały nigdy możliwości życia w zgodzie z Prawem, czyli prawem religijnym. Nieprawowici bowiem dostąpią oczysz- czenia dopiero w czasach Mesjasza. Pewna para zaadoptowała niemowlę z Taszkientu. Wraz z innymi adoptowa- nymi dziećmi dziewczynka poddana została obrzędowi nawrócenia w ra- mach ruchu konserwatywnego. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych odmówi- ło rejestracji nawróconych dzieci jako Żydów, dopóki ich konwersja nie zo- stanie uznana przez rabinat. Nikt nie ma wątpliwości, że rabinat nie uzna tych dzieci, o ile rodzice nie zobowiążą się do prowadzenia ściśle ortodoksyj- nego domu, przestrzegania koszerności, Soboty i wszystkich innych zasad, a także do posyłania dziecka do szkoły charedim. Trudno sobie wyobrazić, że świeccy rodzice zechcą zapłacić taką cenę za zapisanie nazwiska swego dziecka w rubryce "Żyd". W konsekwencji mały nieżydowski Izraelczyk jest pozbawiony pewnych praw obywatelskich przysługujących żydowskim Izra- elczykom. Te same problemy zostaną powielone, kiedy dziewczynka z Tasz- kientu będzie chciała wyjść za mąż i mieć własne dzieci. One także, w myśl prawa religijnego, zostaną uznane za nieprawowite. Małżeństwa ultraorto- doksyjne rzadko decydują się na adopcję, ponieważ nie ufają świeckim insty- tucjom pośredniczącym w procesie adopcyjnym i obawiają się, że propono- wane im dziecko może być niekoszerne. Z punktu widzenia ortodoksji żydowskiej asymilacja jest zjawiskiem śmiertel- nie zagrażającym narodowi, dla tej przyczyny czasem bywa nazywana, "du- chowym Holocaustem". W warunkach izraelskich oznacza zasymilowanie Żyda w świeckim środowisku żydowskim, a więc odejście od religii, ale nie- koniecznie zaniechanie przestrzegania tradycyjnych zwyczajów i obrzędów. Inny, o wiele bardziej dramatyczny wymiar asymilacja przyjmuje w diaspo- rze. Szczególnie dotkliwie odbierane są raporty z Ameryki, bo zjawisko doty- czy licznej społeczności żydowskiej i występuje w ostatnich latach w ogrom- nych rozmiarach. Dla porównania: w 1960 roku notowano dziewięć procent małżeństw żydowsko-nieżydowskich, podczas gdy w 1990 roku liczba ta wzrosła do pięćdziesięciu dwóch. Statystyki z 1996 roku podają liczbę milio- na trzystu tysięcy nieżydowskich małżonków i dzieci w małżeństwach mie- szanych. Jedynie dziesięć procent nie-Żydów w mieszanych rodzinach pod- daje się konwersji. W amerykańskich małżeństwach mieszanych dominuje przekonanie o po- trzebie kultywowania obu tradycji. Para chińsko-żydowska posyła swoje dzieci na niedzielne zajęcia z judaizmu i poniedziałkowe kursy kultury chiń- skiej. Ultraortodoksyjni rabini powołują rady, fundacje, komisje i komitety, których zadaniem jest wyszukanie sposobów na pokonanie zjawiska. Sytu- acja jednak wydaje się być nie do opanowania. Zasady akceptacji członków społeczności ultraortodoksyjnej są niezwykle rygorystyczne i praktycznie nie dopuszczają rodzin mieszanych do swego świata. W najlepszym wypadku lu- dzie ci znajdują dla siebie miejsce w synagodze konserwatywnej lub - jesz- cze częściej - w reformowanej. I po raz kolejny statystyka: podaje się, że nie- Żydzi stanowią jedną czwartą amerykańskiej kongregacji reformowanej. W latach sześćdziesiątych zjawisko mieszanych małżeństw wywoływało obu- rzenie w amerykańskim środowisku żydowskim. Rzadko która córka z niere- ligijnego, ale tradycyjnego domu, bo takimi są one najczęściej, odważała się myśleć o związku małżeńskim z człowiekiem pochodzącym z innego kręgu kulturowego. Jeśli się to jednak zdarzało, w wielu rodzinach siedziano szi- wa6, czyli opłakiwano utratę dziecka w taki sam sposób, jak opłakuje się zmarłego. Dziś zjawisko jest tak powszechne, że aż akceptowane. W wielu miejscach mieszane rodziny stworzyły społeczności regulowane zasadami wynikającymi z ich drogi życiowej. Niektóre budują swoje miejsca modlitwy, najczęściej afiliowane z synagogą reformowaną, oraz multikulturowe przed- szkola i szkoły. To jeszcze jeden przykład na instytucjonalizowanie tego, co do niedawna nosiło znamiona rebelianckiej wyjątkowości. Chawa Chawa opowiedziała już o swoim losie w książce, kilku artykułach, wywia- dach i wielu spotkaniach z kobietami w całym kraju. Jest jedną z niewielu by- łych charediot, które tak bardzo ekshibicjonistycznie upubliczniają swoją przeszłość. Jej dawne szkolne koleżanki, z którymi rozmawiałam, mają nie- jednoznaczny stosunek do jej postawy. Na tyle była im bliska i lubiana, że żadna nie potrafi sobie pozwolić na najprostszą reakcję, czyli potępienie. Sziwa (hebr. siedem) - siedem dni tradycja nakazuje opłakiwać utraconego członka rodziny. A jednak świadectwo. które daje Chawa, jest im bardzo niemiłe. Opowieść o świecie zbudowanym na kłamstwie, przymusie społecznym i negatywnej dominacji mężczyzn uznają za niesprawiedliwą i nieprawdziwą. Niektóre uważają, że to potrzeba kompensacji za stracony świat i konieczność uwia- rygodnienia swojej decyzji zmusiła Chawę do tworzenia tak jednoznacznie negatywnego obrazu. Mimo to żadna z nich nie odmówiła jej przynajmniej odrobiny odwagi w wybranej drodze. Chawa była jedną z moich pierwszych przewodniczek po świecie religijnych kobiet. - Kobiety są podstawą, fundamentem świata religijnego. Bez nich cała ta męska konstrukcja nie mogłaby nigdy powstać i ani przez chwilę istnieć. One muszą zbudować i utrzymać dom dla mężczyzny. A on albo doda domostwu odpowiedniego smaku, bo jest uczonym w Torze lub przynajmniej prosperu- jącym przedsiębiorcą budowlanym, albo też uczyni jej życie jeszcze bardziej nieznośnym, bo nic tylko wałkoni się cały dzień i uważa, że ma do tego peł- ne prawo - opowiada. - Jaki był twój mąż? - Zdaje się, że należał do tych pierwszych, ale ja chyba nie potrafiłam doce- nić jego zalet. Jego główne zajęcie polegało na zbieraniu funduszy na jeszi- wy mitnagedów. Wiele razy w roku wyjeżdżał w długie podróże, najczęściej do Ameryki Południowej, bo tam miał stałych donatorów. A ja budowałam dom, wychowywałam kolejne dzieci i nie mogłam znaleźć swojego miejsca. - Czy te kłopoty z miejscem zaczęły się dopiero w twoim dorosłym życiu? - Nie, ale stawały się coraz bardziej dokuczliwe. Przedtem zawsze walczy- łam z ojcem. O książki, o trochę krótszą spódnicę, o podkolanówki w lecie, o rodzaj szkoły, o wszystko. Bardzo chciałam się uczyć w Beit Jaakow w Na- tanii, bo tam można zrobić maturę, ale ojciec za nic nie chciał się zgodzić. Powiedział, że zrobi sziu,a, jeśli zapiszę się do tej szkoły. Pamiętam, że te konflikty z ojcem były dla mnie jakoś twórcze. Czułam, że tylko poprzez sprzeciw, nawet taki dogmatyczny, kształtuję siebie taką, jaką lubię. A w małżeństwie przez długi czas byłam potulna, bo wiedziałam, że sprze- ciw zniszczy wszystko, co buduję. Nie można żyć według ściśle określonego wzoru i jednocześnie z nim walczyć. A mnie naprawdę zależało, by mieć prawdziwy żydowski dom, by sprostać wszystkim oczekiwaniom innych, po- radzić sobie z każdym obowiązkiem, by nie zawieść nikogo. Dopiero po wie- lu latach zauważyłam, że ciągle zawodzę siebie. Grałam rolę dobrej żony i matki i nikt nie podejrzewał nawet, co się we mnie dzieje. Musiały minąć kolejne lata, żebym zrozumiała, że tak mi nie wolno postępować. Zdaje się, że miałam dwadzieścia pięć lat, kiedy przeczytałam Simone de Beauvoir i po- stanowiłam, że rozwiodę się z mężem, jak odchowam dzieci, czyli mniej wię- cej wtedy, kiedy będę miała czterdzieści lat. - Ile miałaś lat, kiedy wyszłaś za mąż? - Nie byłam taka bardzo młoda. To chasydki są sprzedawane, kiedy mają sie- demnaście, osiemnaście lat. Ja pochodzę z węgierskiego domu ortodoksyjne- go, któremu zawsze było bliżej do litewskich mitnagedów niż jakichkolwiek chasydów. Więc kiedy wychodziłam za mąż, miałam dziewiętnaście lat. Ósmą córkę urodziłam w trzydziestym drugim roku życia. Myślę, że mój pro- ces odchodzenia od męża i od życia. do którego mnie wychowywano, trwał tak długo, bo ja kochałam dzieci, którym poświęcałam cały swój czas, a mę- żowi całkowicie to wystarczało. - Czy sądzisz, że wiele jest takich "niepełnych" małżeństw w świecie chare- dim? - Niepełnych? Powiedziałabym raczej: nieszczęśliwych. Myślę, że bardzo wiele. Podstawą tego świata jest umiejętność okłamywania samego siebie. Szczególnie kobiety się w tym wyspecjalizowały. Mężczyźni żyją łatwiej i pro- ściej i w sumie mają więcej możliwości spełnienia siebie. - Opowiedz, w jaki sposób odchodziłaś od swojego świata. - Kiedy dziewiąte dziecko poszło do szkoły, chciałam zapisać się na kurs li- teratury na Uniwersytecie Bar Ilan, ale Zalman powiedział: ,.Nie!" tak samo kategorycznie, jak kiedyś ojciec. tylko że ja tym razem byłam już bardziej stanowcza. Po pięciu latach wymusiłam na nim zgodę na studia na Uniwer- sytecie Otwartym w Tel Awiwie. Zgodził się, bo miał nadzieję, że kilka wy- kładów w miesiącu i moje indywidualne studia w domu nie wyrządzą krzyw- dy naszej rodzinie. - I wkrótce okazało się, jak bardzo nie miał racji? - Tak. Ten świat na zewnątrz coraz bardziej mi się podobał. Poznałam innych, ciekawych ludzi. Oni przyjęli mnie do swego grona i zaczęli traktować jak rów- ną. Czytałam jeszcze więcej niż dotąd i coraz gorzej czułam się w swoim domu nie-domu. Wykładowcy chwalili moją pracę i mówili, że mam talent pisarski. Zaczęłam marzyć, że kiedyś będę mogła pisać... Stało się to szybciej, niż sądzi- łam. Wypatrzyła mnie pewna redaktorka z pisma kobiecego i zaproponowała stałą rubrykę pod pseudonimem. Oczywiście pisałam o świecie za murem. - Poznałaś nowych ludzi. Jak sobie z tym radziłaś? Przecież nie bywałaś wcze- śniej w takim świecie. Jak czułaś się w bliskim kontakcie z mężczyznami? - Prawie od razu zakochałam się. I pewnie to oszalałe, nieprawdopodobne uczucie ułatwiło mi wejście między obcych ludzi. Wiele rzeczy widziałam pro- ściej. miałam większą odwagę i bardzo dużo siły. Ale prawdą jest. że początek, pierwsze tygodnie były chyba najdziwniejszymi w moim życiu. Wszystko, abso- lutnie wszystko było obce. Siedziałam na zajęciach w ostatnim rzędzie i patrzy- łam na tych ludzi przede mną, jak na istoty z innej planety. Wszystko nas róż- niło: ubiór. zachowanie, przeszłość, nasze domy, rodziny, wartości, którymi nas napchano, nawet język. Oni też mówili po hebrajsku, ale to był hebrajski, które- go ja nigdy nie słyszałam. Posługiwali się skrótami językowymi, które określały jakieś sytuacje dla mnie jedne i drugie były zupełnie obce. - I co się stało z tym szalonym zakochaniem? - Nic. Zupełnie nic. I chyba nie po to ono było, żeby się miało coś stać. Zresz- tą ja tak bardzo się bałam myśli o przekroczeniu jakiejkolwiek granicy, że na- wet o tym nie pomyślałam. Kilka lat później, kiedy jeszcze ciągle byłam żo- ną, zaprzyjaźniłam się z lekarzem moich dzieci. I wtedy już nie bałam się przekraczania granicy, ale świadomie nie chciałam tego robić. Wiedziałam, jaką drogą zmierzam, i zależało mi na tym, żeby do końca pozostać konse- kwentną. I myślę, że to była bardzo dojrzała decyzja. - Czy sądzisz, że zdrady małżeńskie często zdarzają się wśród charedim? - Z pewnością nie tak często jak w naszym świecie, ale dużo częściej niż mo- głabyś pomyśleć. Kochankowie najczęściej pochodzą z tego samego świata i dlatego łatwiej im taki związek ukryć. Oni nie tylko doskonale znają sztukę okłamywania siebie, ale także potrafią oszukiwać innych. Wiesz, wkrótce po- tem, jak zaczęłam studiować, zadzwonił do mnie najlepszy przyjaciel mojego męża i zaproponował, bym poszła dla niego do mykwy. Czy nie jest to per- fekcyjna hipokryzja, majstersztyk kłamstwa?! - Czy znasz inne kobiety, które porzuciły świat religijny? - Ja stamtąd odeszłam prawie dwadzieścia lat temu. Od tamtej pory nie sły- szałam o żadnej kobiecie, która postąpiłaby podobnie. To bardzo trudne. Po- patrz, nastolatka nie zostawi tego świata, bo jest zbyt młoda i niesamodzielna. Kiedy tylko pojawia się pierwszy zwiastun jej dorosłości, zostaje wydana za mąż. I natychmiast ma pierwsze, drugie i trzecie dziecko. Jest słaba, zmęczo- na, oddana dzieciom i całkowicie zależna od męża i środowiska. I ten jej doro- sły świat jest potwornie hermetyczny. Społeczność religijna z niezwykłą łatwo- ścią wyczuwa potencjalnych odszczepieńców i natychmiast plecie dziesiątki małych, prawie niewidzialnych nitek, które obezwładniają ofiarę. Bo przecież łatwiej jest przeciąć gruby sznur niż uwolnić się od splątanej pajęczyny! - Czy to, co mówisz, ma oznaczać, że kobiety są tylko ofiarami tego świata, że nie ma pośród nich zwyciężczyń? - Te zwycięstwa, które one odnoszą, są bardzo swoiste. Życie tam jest tak zorganizowane, że kobietom najczęściej się wydaje, że dokonują jakichś wy- borów. Ale te wybory, jakie by nie były, mieszczą się zawsze w dozwolonych granicach. Wszystkie są zawczasu przewidziane i zaakceptowane. Więc tak naprawdę mówimy o zaprogramowanej iluzji, która ma ułatwić mnożenie niezbędnych kłamstw. Zdarzają się oczywiście kobiety z charakterem. Naj- częściej pośród chasydek z dobrym pochodzeniem znajdziesz takie dzielne i mądre kobiety. Ale one wypracowały sobie, albo raczej dla nich wypraco- wano, modelową postawę, do której aspirują wszystkie kobiety religijne. Im cięższe ich życie, tym większe poczucie spełniania heroicznego powołania. I to jest sens ich istnienia. Męczeńskie bohaterstwo przez sześć dni w tygo- dniu i chwila wytchnienia w świąteczną Sobotę. Bo tylko tak należy, bo tak jest zapisane w Torze, którą mężczyźni im przeczytali. Przyznaję, że to sa- mo myślenie i mnie dodało sił, kiedy rozwiodłam się z Zalmanem. Przecież zostałam zupełnie sama z dziewięciorgiem dzieci i potrzebowałam jakiejś kompensacji za potworny trud. Więc byłam dla siebie bohaterką, dokonującą jeszcze większych poświęceń niż najbardziej umartwiająca się chasydka. - Czy Zalman szybko zgodził się na rozwód? - Właściwie tak. To raczej ja nie od razu podjęłam tę ostateczną decyzję. Próbowałam jeszcze jakoś ratować to nasze małżeństwo namawiana, cza- sem szantażowana przez rodzinę. Wmawiałam sobie, że się mylę, że popeł- niam niewybaczalny błąd, potem odzyskiwałam pewność siebie na jakiś czas i znowu wracały wątpliwości. A Zalman cierpliwie czekał. Ani mi nie poma- gał, ani nie przeszkadzał. W końcu wiedziałam jedno: jeżeli zostanę w tym związku, nic a nic się nie zmieni. Zalman jest niereformowalny, mowy nie ma o jakimś kompromisowym rozwiązaniu. I to mnie ostatecznie przekonało do wystąpienia o rozwód w rabinacie. Nie prosiłam o żadne alimenty dla siebie, tylko dla dzieci. Cała procedura trwała dziesięć miesięcy i była bardzo upo- karzająca. Musiałam kłamać, wymyślać jakieś sytuacje, bo przecież nie mo- głam mówić o moich uczuciach. Który z rabinów zechciałby tego w ogóle słu- chać? - A jak dzieci dały sobie z tym radę? - Były na tyle duże, że chyba trochę mnie rozumiały. Wszystkie mają do dziś kontakt z ojcem. Pewnie niespecjalnie ciepły, ale nie to się liczy. Córki odwie- dzają go co jakiś czas, a syn ma z nim szczególnie bliskie stosunki. On pozo- stał w stu procentach po tamtej stronie, jest hazonisznikiem i chyba jest dość podobny do ojca. Czasem mi z tym ciężko, bo związek między nami jest prawie żaden. Zeew jest zamknięty, zdecydowany, gorliwy w swojej wierze. Nigdy nie siada obok mnie, unika mojego wzroku. Nie dotknął mnie ani razu przez siedemnaście ostatnich lat. Jeżdżę do niego raz lub dwa razy do roku, bo bardzo tęsknię za wnukami. Ale nie czuję się dobrze w jego domu. A dziewczęta? Są jak lustro mojego doświadczenia - młodsze są religijne, a cztery starsze, te, które lepiej zdołały poznać przymus tamtego świata, uciekły od niego dużo dalej niż ja. Zalman natomiast założył nową rodzinę, ma kilkoro dzieci i chyba jest mu lepiej, niż było ze mną. - Mówiłaś już o kłamstwie, na którym, według ciebie, zbudowany jest świat religijny. Powiedz, czego jeszcze w nim nie lubiłaś. Czy brałaś pod uwagę po- zostanie w tamtym świecie po rozwodzie? - Nie, to w ogóle było poza kwestią. Ja się rozwiodłam, bo chciałam stamtąd odejść. Nie lubiłam tam praktycznie niczego: ich antysyjonizmu czy może ra- czej braku patriotyzmu, zamknięcia, radykalizmu, dzielenia świata wedłu~ zasady: "czarny i biały", braku kultury, zerowego zainteresowania innymi, żeby nie powiedzieć pewnej pogardy dla wszystkiego, co "nie takie jak my". Wystarczy, żeby chcieć uciec, prawda? Świat społeczności religijnych jest idealnym miejscem dla ludzi przeciętnych, takich, którzy nie pędzą do przo- du i niE~ zostają zbyt daleko z tyłu. Dla niepewnych siebie konformistów, któ 7Hazonisznikim. mitnagedzi, zwolennicy Iłazona Isza, wyróżniają się zaniedbanym strojem. noszą długie brody, zawsze długie kapoty, są biedni dla zasady i życie spędzają w kojlelu. Hazon Isz, Awraham Jesza- jahu Karelitz (1878-1953), mędrzec talmudyczny pochodzący z prowincji grodnieńskiej. W 1933 przybył do Erec Israel i zamieszkał w Bnei Brak. Tysiące rabinów i studentów jesziw odwiedzało jego skromny dom. by prosić o radę albo halachiczny wyrok. Imię Karelitza pochodzi od tytułu jego głównej pracy. Czy potrafią żyć w sposób zdyscyplinowany. "Najpierw prawą stopę należy włożyć do kapcia", podpowie ci Szulchan Aruch. Oni otrzymują gotowe od- powiedzi na wszystkie możliwe pytania i wyrabiają w sobie całkowity brak zdolności zadawania pytań. W szkołach i domach uczy się ich, jak rozumieć świat, co jest dobrem, a co złem, jak budować odpowiedzi i jak unikać pytań. Najczęściej znają swoje słabości, które w naturalny sposób akceptują. Ich za- dania w życiu są jasno określone i niezmienne od pokoleń. Nie wymagają umiejętności zastanawiania się, wątpienia. rozważania czy kwestionowania. Z drugiej strony, ten świat przymusu w wielu wypadkach - mimo wszystko - nie myli się, gdy nazywa zło i dobro. I dlatego zawsze cieszę się, że tam zostały uformowane podstawy mojego myślenia i że wystarczyło mi siły i wie- dzy, by odważnie postawić pierwsze pytanie. No, a poza wszystkim, dziś ko- cham siebie bardziej niż kiedyś. Czy kobieta jest królową? Każdego ranka mężczyzna, odmawiając modlitwę poranną (szacharit), dzię- kuje Bogu. że nie uczynił go gojem, kobietą, ślepym, ~łuchym i tak dalej. Po- ranna modlitwa kobiety brzmi trochę inaczej. Ona dziękuje Bogu za to. że uczynił ją tym, czym chciał ją uczynić. Religijni interpretatorzy powiadają, że swoją modlitwą mężczyźni wyrażają Bogu wdzięczność za możliwość speł- niania przykazań, które nie dotyczą kobiet. Mężczyzna jest obarczony więk- szą liczbą obowiązków religijnych, z których kobieta została zwolniona, by mogła w pełni poświęcić się ognisku domowemu. Chasyd Aleksander zwraca się do swego dziesięcioletniego syna: "Juda. dlaczego codziennie rano dzię- kujesz w modlitwie, że nie jesteś kobietą?" "Nie powiedzieli mi tego jeszcze w chederze". "Ale dlaczego myślisz, że lepiej być mężczyzną niż kobietą?" "Bo mogę wypełniać swoje powinności wobec Imienia." "No widzisz, to jest prawidłowa odpowiedź", z zadowoleniem komentuje ojciec. "A ja jestem bar- dzo zadowolona, że nie mam tylu obowiązków, ile mają mężczyźni", wtrąca matka Judy. "Nie muszę się modlić trzy razy dziennie, chodzić każdego rana do mykwy, nie muszę wstawać w Sobotę rano do synagogi. I za to wszystko Jemu dziękuję". Czy kobieta jest istotą niższego rzędu, skoro została stworzona z kości męż- czyzny? Wielu rabinów uważa. że Bóg zdecydował wykreować kobietę z żebra, ukrytej części ciała, by jej pierwszą cechą była skromność. Chasydzi przywo- łują mit o stworzeniu kobiety z ogona Adama. żeby wykazać, że interpretacja rabinów jest mniej krzywdząca dla kobiety. W Księdze Rodzaju czytamy: "Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stwo- rzył mężczyznę i niewiastę"~. Talmud wyjaśnia. że Adam był pierwotnie stwo- rzony jako istota androginiczna. posiadająca zarówno męskie, jak i żeńskie ce- chy. Ale Bóg uznał, że źle człowiekowi być kompletnością, istotą samotną, od- daną sobie samej i dlatego podzielił Adama na dwie osobne części, męską i żeńską, a każdą z nich uczynił zależną od drugiej w osiąganiu pełni. Kobieta i mężczyzna są różni. ale równi. Takie role przypisuje im Tora. tę tezę ilustru- je się często przykładem plemion Issachara i Zwuluna, z których pierwsze stu- diowało Torę, a drugie było odpowiedzialne za materialne utrzymanie obu. (We współczesnym Izraelu metaforę o dwóch plemionach często wykorzystuje się dla zobrazowania relacji między religijną i świecką częścią społeczeństwa). Księga Rodzaju 1,27. Judaizm ortodoksyjny różnie traktuje kobietę i mężczyznę. Od dwunastego roku życia kobieta obowiązana jest przestrzegać przypisanych jej praw, pod- czas gdy mężczyzna staje się odpowiedzialny przed Prawem w trzynastym roku życia. Wynika to, powiadają niektórzy, z faktu. że kobieta szybciej doj- rzewa. co umożliwia jej wcześniejsze przyjęcie na siebie obowiązku wypeł- niania nakazów religijnych. Według innej interpretacji Tory. kobieta ma wro- dzoną ochotę służenia Bogu. Podobnie uzasadnia się prawo, które nakazuje mężczyźnie przestrzeganie o wiele więcej zasad niż kobiecie. Chłopcy muszą być poddani obrzędowi obrzezania, by dostąpić przymierza z Bogiem, dziew- czynka natomiast staje się częścią przymierza w momencie urodzenia. I da- lej: kobieta ma naturalną skłonność do rozumienia i szanowania woli boskiej, nie jest więc obowiązana nosić cicit i filakterii w dowód uznania istnienia Bo- ga. Zajęta pracami domowymi, jest zwolniona z powinności przestrzegania przykazań związanych z konkretną porą dnia. Z tego samego powodu kobie- ta nie musi studiować Prawa, dodają mężczyźni. Studiowanie Tory przez kobiety jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych kwestii w judaizmie. Istnieją grupy chasydzkie, między innymi Belz, Karlin, Satmer czy Toldot Aharon, które do dnia dzisiejszego nie uczą dziewcząt bezpośrednio z Księgi. Dozwalają jedynie na poznawanie urywków tekstu spisanych na luźnych kartkach papieru. Unikają w ten sposób profanacji Księgi. Z drugiej strony, judaizm reformowany głosi prawo kobiety do pełnie- nia funkcji rabina, a więc nie tylko przypisuje jej prawo studiowania Tory, Talmudu i Kabały, ale także daje przywilej interpretowania Prawa. Chare- dim zgodni są w przekonaniu, że kobieta została powołana przez Boga do pełnienia obowiązków żony i matki, w których żaden mężczyzna nie może jej wyręczyć. Natomiast studiowanie Tory wymaga całkowitego poświęcenia przedmiotowi. Stąd wniosek, że kobieta zajęta prowadzeniem domu nie mo- że, nie jest w stanie takim studiom się oddać. W Torze nie istnieje jasno za- pisany zakaz studiowania Pisma przez kobietę. natomiast w Talmudzie moż- na znaleźć podstawę tego powszechnie obowiązującego prawa. respektowa- nego przez cały świat charedim. "Pewien nauczyciel oświadczył: Człowiek ma obowiązek wyuczyć córkę Tory. Ale zaraz po tym padło stwierdzenie wręcz przeciwne: Kto uczy swą córkę Tory, to jakby uczył ją tifJutz. Inny rabin twierdził: Niech słowa Tory rzucone zostaną raczej na pastwę ognia, niżby miały być przekazane niewiastom. Rabin Szczeranski, dyrektor telawiwskiej Beit Jaakow, dowodził, jak bardzo postępowa jest jego szkoła w porównaniu z innymi szkołami dla panien z do- mów ultraortodoksyjnych. ZKol hamelamed bito Tora keilu limda titlut (hebr.) - "Każdy. kto córkę uczy Tory. uczy ją błahostki, rze czy zbędnych". (Sota. rozdział 3, miszna 4, w: Miszna). Słowo titlut. kluczowe dla interpretacji tego za- pisu talmudycznego. nie ma jednoznacznego odpowiednika w języku polskim. Można je tłumaczyć jako: błahostka. sprośność. głupota, lekkomyślność. niepoprawność. bezsensowność. - Nasze dziewczęta uczą się Tory z Księgi, a nie z kartek jak Satmer czy Belz. To Chafec Chaim uznał, że można uczyć dziewczęta Tory z Pięcioksięgu. Nie uczymy ich Gemary, Miszny z wyjątkiem Pirkei Awot, bo to titlut. Nie uczy- my ich komentarzy do Tory spisanych przez naszych mędrców, bo to zbyt trudne. Z ich niewieścimi głowami byłoby im to ciężko zrozumieć. W rozmowie z chasydem Aleksander pytam, dlaczego kobiety nie studiują ksiąg religijnych. dlaczego Talmud jest dla nich niedostępny, a Kabała najsu- rowiej zabroniona. Israel odpowiada z przekonaniem. - Mózg kobiety jest inaczej zbudowany i nie jest w stanie pojąć mądrości Ge- mary. I taki jest fakt, czy się to komu podoba, czy nie! A poza tym: tak jest napisane w Prawie i nie ma w ogóle o czym dyskutować! - Miejsce Sary jest w namiocie. A tak prawdę powiedziawszy, to kobiecie ży- dowskiej wystarczy wiedzieć dwie rzeczy: jak prowadzić koszerną kuchnię i koszerne łóżko - dodaje jego żona. Rabini ortodoksyjni są wrogami kobiet. "Kto to widział, by pod koniec XX wieku kobieta nie była pełnoprawnym świadkiem w sprawie sądowej?!", grzmią członkowie synagogi reformowanej. W kwestiach dotyczących rytu- ałów takich, jak koszerność czy czystość rodzinna, kobieta jest uznanym świadkiem. Nie jest ona jednak dopuszczana przed sąd religijny w roli świad- ka oskarżenia w sprawach kryminalnych. Wykluczeni z takiego świadczenia są również krewni bronionego, ci, którzy musieliby zeznawać przeciwko so- bie, a także królowie Izraela. Prawo to wynika, dowodzą jego ortodoksyjni obrońcy, nie z wrogiej postawy sądu wobec kobiety-świadka, a raczej z po- trzeby okazania jej szacunku podobnego szacunkowi okazywanemu królowi. Same kobiety chętnie przytaczają ten właśnie argument: królom również nie wolno zeznawać w sądzie! Kobieta, podobnie jak król, uzasadniają, jest zbyt zajęta domem, by zajmować się takimi sprawami, jak procesy sądowe. Na- turalnie kobieta nie może być sędzią w sądzie rabinackim. Według obowią- zującego prawa religijnego, kobieta nie może również dziedziczyć. I znowu powszechna interpretacja tego prawa dowodzi szczególnej troski, jaką ko- bieta przez owo prawo jest otoczona. Znawcy halachy powiadają tak: dzie- dziczący nie może wejść w posiadanie spadku, dopóki wszyscy dłużnicy nie zostaną spłaceni. By zapewnić wdowie i jej córkom stałe wsparcie po śmier- ci mężczyzny, nazywa się je w Prawie nie dziedziczącymi, ale dłużniczkami. Mają więc one pierwszeństwo do spadku przed dziedziczącymi. Talmud po- wiada, że syn i córka traktowani są podobnie w kwestii dziedziczenia, z tym, że pierworodny syn bierze podwójną część z majątku ojca. 3Chafec Chaim (Israel Meir haKohen Kagan;1838-1933) - rabin i autor wielu prac zamieszkały w Radu- niu. w pow. grodzieńskim, gdzie w 1869 powstała ortodoksyjna jesziwa Chafec Chaim studiujących myśl rabiego Kagana. Jego główne dzieło Chafec Chaim analizuje laszon hara. grzeszny język niegodziwości. W judaizmie mężczyźnie przypisana jest rola publiczna, podczas gdy kobie- ta utożsamiana jest z prywatnością, intymnością, rolą wewnętrzną. Konse- kwencją tego twierdzenia jest nałożony na kobietę zakaz uczestniczenia w minjanie. który jest wyrazem publicznego funkcjonowania społeczności re- ligijnej. Naturalnie. z tego samego powodu, kobieta nie może prowadzić gru- powej modlitwy. Jej prywatna rola, miejsce przy mężczyźnie czy raczej za nim (dosłowną ilu- strację tej zasady obserwujemy na ulicach dzielnic ultraortodoksów. kiedy kobieta spieszy kilka kroków za mężem). ujawniona jest również w języku he- brajskim. Nie znajdziemy we współczesnym słowniku frazeologicznym wyra- żenia "wyjść za mąż", jedynie wyrażenie laset isza. czyli "wziąć (dosłownie: nieść) kobietę", i czasownik lechinase, to znaczy "być wziętą"; powiemy za- tem o kobiecie: hi nis'a. czyli .,została wzięta". W tekście biblijnym jedno- znaczność semantyczna jest jeszcze bardziej wyraźna, znajdujemy tam wy- rażenie lakachat leisza, dosłownie oznaczające "wziąć jako kobietę, żonę". o swej żonie mężczyzna powie iszti, czyli "moja kobieta". Żona nie może po- wiedzieć "mój mężczyzna", nie istnieje bowiem wyrażenie gwari. "Mój mąż" to baali, czyli dosłownie "mój pan", "mój właściciel". W starożytnym Izraelu kobieta była własnością mężczyzny nabytą mocą kontraktu spisanego z jej rodzicami. Tradycja spisywania kontraktów małżeńskich przetrwała do współczesnych nam czasów. Potwierdzenie owego prawa własności znajdu- jemy w Księdze Wyjścia: "Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego. Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego ani jego niewolnika, ani jego niewol- nicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźnie- go twego". Kobieta winna była przez całe życie służyć swemu panu i wła- ścicielowi, prowadząc mu dom, uprawiając ziemię, rodząc dzieci i opiekując się nimi. Wychowaniem i edukacją chłopców zajmował się mężczyzna. Dziewczynki uczyły się swoich przyszłych obowiązków żony, matki i gospo- dyni od matki. Do nauki naturalnie nie były dopuszczane. - Co to znaczy chasydka? Co to za określenie? - wykrzykuje oburzony ra- bin Szczeranski w odpowiedzi na moje pytanie o rolę chasydek we współcze- snym życiu religijnym. - Moja kobieta jest moją kobietą i matką moich dzieci. I już! A kto to jest cha- syd? To nie członek jakiejś partii! Być chasydem, znaczy służyć Bogu w pe- wien sposób określony przez tych, których chasydzi uznają za swoich na- uczycieli i mistrzów. Nie wystarczy założyć chałat i zapuścić brodę, by zo- stać chasydem. Ile to razy proszę Imię, bym mógł Mu służyć jak dobry cha- syd! A od kobiety nikt tego nie oczekuje. Ona nie ma obowiązku wypełniać ty- lu nakazów, nie musi studiować Tory, ona ma prowadzić dom żydowski we- dług Prawa. I już! 4 Księga Wyjścia 20.17. Bruria. działaczka synagogi reformowanej. uważa, że to nie prawo żydow- skie zdyskwalifikowało kobietę. a zasady będące jego interpretacją, które przyjęli rabini ortodoksyjni. - Synagoga reformowana zwraca się w stronę kobiety. daje jej możliwości dotąd nie istniejące w judaizmie zmonopolizowanym przez ortodoksów. W naszym rozumieniu Prawa kobieta ma te same obowiązki i przywileje, ja- kie od wieków przypisują sobie Żydzi. Za niezwykle ważne uważamy prawo do studiowania judaizmu. Synagoga reformowana co roku nadaje uprawnie- nia rabina kolejnym wykształconym i mądrym kobietom. które w niczym nie ustępują wykształconym mężczyznom. Wkrótce skończy się świat mężczyzn, na zawsze! Mamy takie same prawa i będziemy je z konsekwencją egzekwo- wać. - Ależ my studiujemy judaizm - zapewniają mnie kobiety ultraortodoksyjne. - Najpierw uczymy się w szkołach, a potem wiele z nas chodzi na wieczor- ne wykłady poszerzające naszą wiedzę. To takie zajęcia dokształcające. Słu- chamy wykładów o Torze, halasze, czytamy Majmonidesa. dowiadujemy się o nowych interpretacjach praw halachicznych, pogłębiamy wiedzę na temat zasad czystości małżeńskiej i koszerności. Wieczorne zajęcia, o których opowiadają kobiety, są prowadzone przez re- becyny albo bardziej wykształcone kobiety - najczęściej te nowo przybyłe do społeczności ultraortodoksów, wykształcone w świecie niereligijnym. Zajęcia odbywają się w szulu, w domu prywatnym lub w szkole. Uczestniczki kursów wieczorowych pochodzą zazwyczaj z domów zamożniejszych niż przeciętny. mogą więc pozostawić dzieci pod opieką wynajętej opiekunki. W czasie spo- tkań dokształcających, którym się kilkakrotnie przysłuchiwałam, nie ma żad- nej dyskusji, żadnej polemiki. nie podnosi się kontrowersyjnych wątków. Ko- biety pasywnie i bezwarunkowo przyjmują przekazywane im informacje. Naj- większe ożywienie można zaobserwować w czasie przerw i po zakończeniu zajęć. W istocie kółka dokształcające są raczej okazją do spotkań towarzy- skich dla żeńskiej elity sekt chasydzkich czy środowisk litwackich. a nie fak- tycznym sposobem zdobywania wiedzy religijnej. Naturalnie wykluczone jest omawianie tematów niereligijnych. Powodzeniem natomiast cieszą się kursy szycia, haftowania, gotowania, malowania na szkle i płótnie. a nawet układania ikeban. (Umiejętności pozyskane na kur- sach stają się często taką półprofesją, dzięki której kobieta może zarobić ko- lejnych parę groszy na nie kończące się potrzeby domu). - My nie uczymy się tych wszystkich brudnych rzeczy. na przykład literatu- ry współczesnej czy historii sztuki - słyszę od Hindy, córki rebego Wyżnic. - W szkole jesteśmy przede wszystkim uczone. co to znaczy być dobrą Ży- dówką i jak postępować, by nią być, a dopiero potem uczymy się tego wszystkiego. czego uczą w szkołach na całym świecie: matematyki, grama- tyki i geografii. A na kursach pogłębiamy jidiszkeit. Dzieci nasze muszą być wychowywane w bardzo surowej dyscyplinie. lepiej im więcej rzeczy zabra- niać, bo tylko wtedy można je upilnować jak należy. Jeśli popuścisz choćby centymetr, zaczynają się kłopoty. Moja mama mówiła do mnie: "Hinde, idź do biblioteki i wybierz sobie książki do czytania". Czasami polecała jakieś tytu- ły. Ja nie pozwalam moim córkom chodzić do bibliotek i nie podsuwam im żadnych tytułów z literatury klasycznej, którą ja czytałam. Uważam, że tak jest bezpieczniej dla nich i dla mnie, bo to trudna sztuka być trochę bardziej otwartym, a jednak nie zboczyć z naszej drogi. Zresztą one mają teraz tyle książek religijnych do czytania... Rajzel przyjechała z mężem i dziećmi z Ameryki kilkanaście lat temu. Mieli dosyć konsumpcyjnego stylu życia i tęsknili bardzo za Jerozolimą, w której szybciej można się doczekać Mesjasza. Wydzierżawili swój interes agentowi i zamieszkali w Jerozolimie. Teraz, kiedy Rajzel odchowała swoje dzieci, chce zostać psychologiem. Studia wieczorowe afiliowane przy jakimś amerykań- skim college'u już rozpoczęła i zamierza w ciągu dwóch lat zrobić pierwszy dyplom, a potem, być może, przy pomocy boskiej, dyplom magisterski. W przyszłości chce prowadzić prywatne terapie dla kobiet z problemami psychicznymi. Matka jej miała europejskie wykształcenie świeckie i była, jak powiada Rajzel, intelektualistką. - Nie widzę żadnej sprzeczności między byciem dobrą chasydzką żoną a stu- diowaniem psychologii. Prawdą jest, że nasze systemy edukacyjne dla kobiet są dość świeże. Trochę sensownych innowacji wprowadzają Amerykanki. To głównie one prowadzą w Jerozolimie seminaria, zakładają szkoły, w których można zdobyć ciekawy zawód. Ja wiem. że trudno jest u nas wykształcić ko- bietę. A to dlatego, że my nie mamy jeszcze tradycji edukowania kobiet. Po- patrz, mężczyźni od setek czy raczej tysięcy lat uczą się według tego same- go, idealnie wypracowanego systemu. To tłumaczy różnice między nami. - A co myślisz na temat studiowania Tory przez kobiety? - pytam światłą Rajzel. - Mamy takie powiedzenie: "Jeżeli kobieta zacznie się modlić w Sobotę w sy- nagodze. to mąż nie będzie miał co do gęby włożyć". I tak wracamy do sta- rego. sprawdzonego argumentu: każdy ma swoje określone od wieków miej- sce i zadanie w społeczności religijnej. Niektórzy historycy chasydyzmu twierdzą, że umiejscowienie kobiety religij- nej w kuchni i przy dzieciach to powszechnie błędna interpretacja jej roli. Na dowód przywołują przykłady kobiet, które - zauroczone zasłyszanymi lub przeczytanymi w jidisz anegdotami i przypowieściami chasydzkimi - często ,.nawracały" mężów na chasydyzm. Historyk Samuel Horodecki powiada, że chasydyzm obudził w wielu kobietach uczucia religijne i odnowił ich wiarę. Chasydka. tak jak mężczyźni, chodziła z kwiGelech do cadyka. radziła się świętego w sprawach duchowych i ziemskich i wracała do domu wypełniona radością i silną wiarą. Chasydyzm przyznał również kobiecie prawo wznie- sienia się ponad przeciętność i zostania cadykiem, jeśli tylko miała ona pre- dyspozycje. I rzeczywiście. kilka kobiet zajęło w społeczności religijnej miej- sce, które przez wieki udostępniane było tylko mężczyznom. Dewocja religij- na, gorliwość modlitwy, wiedza talmudyczna i sposób życia "jak cadika" bu- dowały wyjątkowej kobiecie pozycję przywódcy między chasydami. Pocho- dziła ona często ze znanej rodziny rabinackiej i, wsparta jej błogosławień- stwem, oddawała się swoim praktykom religijnym. Modliła się jak mężczy- zna, to znaczy nosiła ciciL. owijała się w tałes i zakładała filakterie, studio- wała Torę, Talmud, Kabałę, a zaakceptowana przez chasydów - przyjmowa- ła ich prośby, radziła. błogosławiła, leczyła, czasem cuda nawet czyniła. Nie- wiele o tych kobietach wiadomo, jedynie imiona niektórych zostały zapamię- tane przez historię. Jente Jasnowidząca, jak chasyd, nosiła tałes i filakterie, bo - jak powiadał o niej Beszt - "miała oczy, które widzą to. co niewidzialne, i uszy. które sły- szą to, co niesłyszalne". Chana Chawa, córka rabiego Mordechaja Twerskie- go z Czarnobyla, znana była ze swych aforyzmów i przypowieści w całej cha- sydzkiej Polsce. Służyła radą i błogosławieństwem kobietom. które przyby- wały do niej z najodleglejszych stron. Perele Szapira, najstarsza córka Magi- da z Kozienic, otrzymywała kwiLelech od swoich chasydów. "W Perele Sze- china zamieszkała", mawiał rabi Elimelech. Eidele, córka Małki i rabiego Szaloma Rokeacha z Bełza. wygłaszała Sobotnią Torę do chasydów i dzieliła się z nimi jedzeniem w czasie tiszu. Dumny z córki ojciec, rabi Szalom, ma- wiał: "Eidele potrzebna jest tylko lisiura". "Szejwa Lea Lifszyc, córka rabie- go Jechiela z Aleksandrowa, była wyjątkową kobietą", mówią chasydzi Alek- sander, "arystokratka z manier i wykształcona bardzo, taka prawie rebe" (sztikl rebeó). Henia Halberstam. córka ostatniego rebe dynastii dynowskiej, wspomina Alcze, ciotkę rebego z Błażowej. "Chasydzi przychodzili do niej słuchać Tory. I jeszcze pamiętam rebecyn Bercze7, która mieszkała w Rze- szowie i w Jawornikach koło Dynowa. Ona studiowała Torę z bratem, a po- tem Gemarę przy mężu, trzymając nocami świecę nad jego książką. Też zgi- nęła w Szoa". Rzecz jasna, kobiety przywódczynie duchowe chasydów, ich opiekunki i uzdrowicielki nie rodziły się często. Kobiety chasydzkie były niewykształ- cone. najczęściej wręcz niepiśmienne. Potrafiły jednak utrzymać i prowadzić dom, zwalniając swoich mężów i synów z odpowiedzialności za materialne troski i tym samym umożliwiając im całkowite oddanie się sprawom umysłu i duszy przez studiowanie i modlitwę. "W jaki sposób niewiasty zdobywają Szechina (hebr.) - zamieszkiwanie. czyli Boża obecność. Określenie to rozumie się jako synonim Boga bądź jako byt odrębny. istotę niebiańską, z którą człowiek może nawiązać kontakt w religijnym uniesie- niu. Sztikl rebe (żyd.). dosł. kawałek rebego. czyli taki niestuprocentowy rebe, bo nie ma swoich chasydów al- bo pochodzi z rodziny rebego, ale nigdy nie miał swojego dworu. Bercze (żyd.) - Bircza koło Sanoka. zasługi?", pyta Talmud. ,.Wysyłając swe dzieci na naukę Tory w synagodze, a mężów do studiowania w szkołach rabinackich". Taki model rodziny pozo- staje do dziś wzorcowym dla rodzin ultraortodoksyjnych. W literaturze chasydzkiej nie ma opowieści o kobietach, przetrwały zaledwie wzmianki o niektórych. Ich imiona, często pomylone, występują niekiedy obok imion ich synów, znanych cadyków, kabalistów czy talmudystów, o któ- rych opowiada się nieskończone historie: o ich gorliwości religijnej, o świę- tych księgach, które czytali, i o tych, które sami pisali, o ich strojach, miej- scach, w których żyli i które odwiedzili, o ich przyjaźniach i sporach. Kobie- ty nawet nie pozostają w cieniu. A wymieniane sporadycznie imiona matek czy żon służą jedynie dookreśleniu bohatera historii. Przyglądając się staranniej przeszłości opisanej w książkach, przysłuchując się opowieściom o dawnym świecie i dzisiejszej rzeczywistości. odkrywamy dominującą, w pewnym sensie, rolę kobiety. Rolę nie tylko matki i żony, ale przede wszystkim organizatorki życia rodzinnego odpowiedzialnej za co- dzienność i święta jej wszystkich mężczyzn i córek, które bacznie przypatru- ją się poczynaniom matki, by już niedługo sprostać wszystkim wymaganiom stawianym przez ich własnych mężów i synów. Chana Rochele Werbermacher, znana jako Panna z Ludmirus, Dziewica z Wło- dzimierza (Betula miLudmir). jest bodaj jedyną kobietą-rebe, której mężczyź- ni poświęcili więcej uwagi. Jej życie, opisane fragmentarycznie w różnych do- kumentach i zapiskach dziewiętnastowiecznych, doczekało się nawet w miarę uporządkowanego zapisu biograficznego. Chana Rochele otrzymała od histo- rii i jej mistrzów prawo do wyjątkowości. Jej szczególny przypadek, co się za- wsze starannie podkreśla, został zaakceptowany przez męskich opisywaczy i interpretatorów chasydyzmu. Jej imię znane jest dziś historykom i bardziej oczytanym chasydom. Nie spotkałam jednak żadnej(!) kobiety chasydzkiej, któ- ra by cokolwiek wiedziała o Chanie Rochele. W szkołach żeńskich dziewczyny nie uczą się o najbardziej znanej kobiecie-rebe, bo - jak powiadają chasydzi- "nie trzeba przewracać dziewczętom w głowach". Historia Chany Rochele przeczy dość popularnej tezie, głoszonej między in- nymi przez Horodeckiego, że w chasydyzmie istniało miejsce dla manifesto- wania żeńskiej duchowości. Chana Rochele od wczesnego dzieciństwa cier- piała, bo tęskniła za zakazaną dla niej wiedzą ukrytą w księgach ojca. Kiedy matka zmarła. dziewczyna odważyła się posłuchać swojej duszy i zatonęła w studiach religijnych. Wiedziała, że musi zapomnieć o swojej kobiecości, by prawdziwie żyć w wierze dla siebie i innych. Narzuciła sobie rolę ascetycz- nego mężczyzny, zerwała zaręczyny z chłopcem. którego kochała od lat. za- częła postępować jak religijny Żyd(!) - wypełniała przypisane jemu przyka- zania, jak on zakładała szal modlitewny i filakterie. Minęły lata i Chana Ro- chele, niczym rebe. skupiła wokół siebie uczniów i wyznawców. Negując cał- kowicie swoją odmienność, żyła w odosobnieniu, a z innymi porozumiewała się jedynie przez zamknięte drzwi. Kiedy w końcu została nakłoniona przez rabiego Mordechaja z Czarnobyla do zamążpójścia, by móc wypełnić swoje obowiązki kobiety, straciła wielu swoich wyznawców. Jak powiada legenda, małżeństwo nie zostało skonsumowane i w ciągu krót- kiego czasu Chana Rochele otrzymała dokument rozwodowy. Jej chasydzcy uczniowie widzieli w niej świętego, który przez omyłkę zamieszkał w ciele kobiety. Ona sama najpewniej uważała, że celibat jest warunkiem koniecz- nym dla osiągnięcia doskonałości duchowej. Wyrzekła się więc swej kobieco- ści. utożsamianej powszechnie z fizycznością. materialnością i każdą od- wrotnością duchowości. by zrealizować swój jedyny cel. Cadycy, którzy przez lata namawiali ją do małżeństwa, uważali, że pełniąc swą kobiecą ro- lę, Chana Rochele będzie musiała oddalić się od studiów, zaniechać modli- tewnych kontemplacji, że fizyczność przypisana kobiecie "wyleczy" ją z opę- tania, któremu się oddaje. a inni, których swym opętaniem zaraża, przesta- ną uważać ją za świętą i odsuną się od niej ostatecznie. Jednak Chana Ro- chele pozostała do końca wierna swej wierze. Najpierw mieszkała w Jerozo- limie, później w Cfacie. Wiadomo. że z grupą swoich zwolenników próbowa- ła zamienić jałową pustynną ziemię w żyzną glebę. Legenda mówi, że kiedy oddała się medytacjom w jaskini na pustyni judzkiej, pragnąc przyspieszyć przyjście Mesjasza, jej dusza tak daleko zawędrowała. że wrócić już między żywych nie mogła. O kobietach chasydzi nie pamiętają. Nie pamiętają też o nich same kobiety. W szkole czytają przypowieści o Nachmanie z Bracławia. słuchają legend o Beszcie. Aronie Wielkim z Karlina i Jasnowidzącym z Lublina. Potem swo- im dzieciom opowiadają te same historie o wielkich cadykach. Kobieta ży- dowska nie powinna być wyjątkowa. Ona ma swoje bardzo zwyczajne obo- wiązki do wypełnienia i na tym polega jej rola. O niektórych, tych trochę in- nych, może bardziej gorliwych w wierze, czasem bardziej otwartych na świat, mówi się cadika wenormalit, co znaczy "sprawiedliwa i święta, ale normalna". - To taka kobieta - tłumaczy Ilana - która jest blisko Imienia, ale głowę i rę- ce ma na ziemi, w domu. a nie w ścianie. Kobiety nie słyszały o kobietach-rebes, i nie chcą też o nich słyszeć. - Nie wolno! To zabronione!!! - wykrzykuje rebecyn Belz. - W jakich to książkach napisane? - pytają inne. - Bo jeśli w książkach nie- religijnych, to one są dla nas niewiarygodne. Kobieta z filakteriami i tałesem, modląca się i studiująca Torę?! to chyba trochę nienormalne! - Nie wierzę w opowieści o kobietach-rebes. mówi zdecydowanie Malke. - Nie wierzę, że kobieta może dojść do tego! Że może posiąść taką znajomość Tory. My mamy zbyt słabe mózgi. A poza tym, nawet jeśliby się którejś taka lepsza głowa trafiła, to kobieta powinna być kobietą, a nie mężczyzną. A ko- biecie nie przystoi siedzieć nad świętymi książkami. Świat niereligijny jest bardzo krytyczny wobec systemu wartości respekto- wanego przez charedim. Nie akceptuje ich stylu życia, czasem wręcz pogar- dza ich poglądami i postawami. Często słyszanym zarzutem formułowanym wobec świata charedim jest teza o istniejącej tam nierówności i dyskrymina- cji kobiet wobec Prawa. Krytykujący podkreślają powszechne przyzwolenie na tę niesprawiedliwość. Charedia znajduje się na samym dole drabiny spo- łecznej, którą zdominowali mężczyźni: synowie, mąż, rebe i sam Bóg. Cha- redia nie ma swojej prywatności, bo żyje "usługowo" dla wszystkich innych. Nie przysługuje jej prawo do rozwijania swoich intelektualnych możliwości, bo "nie ma takiej potrzeby"; tak naprawdę ani mężczyźni, ani nawet same kobiety w takie możliwości nie wierzą. Charedia nie ma prawa być kreatyw- na, jej pierwsze i najważniejsze zadanie polega na odtwarzaniu wzorców ukształtowanych przez innych (mężczyzn) na przestrzeni wieków; idealna żona, matka i gospodyni naśladuje najwierniej swoją matkę, której dom był taki jak gospodarstwo babki. Charediot oburzają się, gdy ktoś mówi o ich dyskryminacji w świecie religij- nym. Prawdziwej dyskryminacji, powiadają, doznają od niereligijnych. Ich najczęstsza reakcja na pytanie o prawa kobiet w ich świecie jest bardzo emocjonalna. - Nierówność, a co to znaczy nierówność? - pytają. - Tak, tak, ja rozumiem to słowo, ale jakie jest jego znaczenie? Wiele charediot uważa, że kobieta w świecie świeckim ma mniej praw niż ko- bieta ortodoksyjna. - Uczyniono tam z kobiety szmatę - dowodzi Batszewa. - Popatrz chociażby na te wszystkie reklamy na ulicach! Kobieta jest sprowadzona do roli narzę- dzia, instrumentu. Swoim ciałem reklamuje papierosy albo coca-colę! Fuj! U nas kobieta jest szanowana, ma swój status jako matka, żona, prowadząca dom. Jest dokładnie odwrotnie, niż wydaje się kobietom niereligijnym, one nie rozumieją swojej i naszej sytuacji. Popularne między nimi twierdzenie, że ko- bieta i mężczyzna są równi, jest z gruntu fałszywe. Mężczyzna i kobieta to dwa całkowicie różne stworzenia. Jesteśmy inni w swojej budowie fizycznej, inaczej czujemy i myślimy, inne mamy głowy. A te wszystkie pomysły, by męż- czyzna na równi z kobietą prał, sprzątał, gotował i dziećmi się zajmował, to zwykła głupota. Do innych celów Pan Bóg stworzył kobietę, a do innych męż- czyznę, i ten podział musi być zachowany. Kobieta ma przede wszystkim zaj- mować się dziećmi i domem, takie jest jej powołanie i dlatego zwolniona jest z obowiązku przestrzegania wielu zasad, które nakazane są mężczyźnie! No i dzięki Bogu, bez uroku, u nas nic się nie zmienia. Moja mamusia była w do- mu królową, a i mnie też honory oddają - wyjaśnia z satysfakcją Batszewa. Rozmowy o nierówności kobiet, jakie próbowałam prowadzić z chasydkami, krążyły zazwyczaj po linii zaklętego koła. Moje rozmówczynie w zasadzie nie słyszały tak oczywistych, wydawałoby się pytań, o równe prawa kobiet i mężczyzn w ich społecznościach, o prawne gwarantowanie im takich sa- mych możliwości w życiu społecznym. Udowadniały, że to świat niereligijny pozbawia kobietę praw, odmawiając należnego jej szacunku, czyniąc z niej istotę coraz mniej przypominającą kobietę w ich rozumieniu. - Przekonuje mnie Miriam, chasydka Amszinow. - Prawdę ci powiedzieć? My rzeczywiście czujemy się dyskryminowane w miejscach publicznych w Izraelu, takich jak urząd, szpital czy poczta. Bo tam należymy do mniejszości, której nikt nie szanuje, a którą czasem nawet potrafią prześladować. Są i tacy, którzy patrzą na nas z jakimś zdziwieniem pomieszanym z sentymentem do przeszłości, a my wtedy czujemy się, jak an- tyczne eksponaty muzealne przez pomyłkę wystawione w muzeum sztuki no- woczesnej. Generalnie żadna ze znanych mi reakcji nie jest nam miła. Wszystkie nacechowane są przesadnymi emocjami. Niereligijni w Izraelu nie potrafią odnosić się do nas neutralnie. - A jak wy patrzycie na ich świat? Z jakimi uczuciami? - pytam. - Pewnie różnie, tak jak różnie oni patrzą na nas. Dla mnie to, co za naszym murem, jest przede wszystkim bardzo obce, a często wrogie. Jeśli idę do urzędu czy do lekarza, staram się jak najszybciej załatwić co konieczne i uciekać stamtąd do siebie. Czuję, że oni mnie tam nie potrzebują, a ja ich potrzebuję jeszcze mniej. Dla nas ważne i ciekawe jest nasze własne życie. Może i masz rację, sugerując. że nasz stosunek do niereligijnych też jest mocno obciążony. Towa jest wyjątkową charedia. Łączy w sobie trzy cechy rzadko przypisywa- ne jednej kobiecie - ultraortodoksję, karierę w świecie świeckim i izrael- skość. Jest przedstawicielką nowej i nielicznej jeszcze grupy kobiet ultra- ortodoksyjnych. Ma tego pełną świadomość i jest z siebie dumna. Zdaje się, że pośród kilku tysięcy dziennikarzy pracujących dla świeckich gazet w Izra- elu zaledwie kilku to ludzie ortodoksji religijnej. Wszyscy oni piszą pod pseu- donimami i bronią tajemnicy swej prywatności. Stali czytelnicy politycznej i ekonomicznej publicystyki Towy nie wiedzą nic o inności swojej ulubionej dziennikarki. Zadzwoniłam pod podany mi w dyskrecji numer, gotowa na przyjęcie każdej reakcji. Już w drugim zdaniu okazało się, że to nie dekon- spiracja ją zaskoczyła. Słowo "polin" wywołało (po raz kolejny!) potok zdań silnie naznaczonych emocjami, głównie negatywnymi. Najpierw usłyszałam, "Izraelskość" rozumiana stereotypowo jako zespół takich cech. jak pewność siebie. przebojowość. bezpo- średniość czy nawet hucpa, czasem zdobionych agresywną hałaśliwością. że ona też jest z Polski. to znaczy oboje rodzice - matka z rodziny chasydów ger, ojciec z chasydów rebego z Aleksandrowa. a mąż jest chasydem Mo- dżyc. Rodzice przeżyli wojnę w gettach i kilku obozach (Polacy byli większym zagrożeniem niż Niemcy), a po wojnie (kiedy matka szukała rodziny w swo- im miasteczku) dawni sąsiedzi dziwili się. że ona jeszcze żyje. Potem: że to wszystko nie jest w ogóle osobiste. ale pamięć Holocaustu i Polski była za- wsze tak silna i nie sposób inaczej, kiedy po raz pierwszy mówi się z Polką. - Nie, nie mogę się z tobą spotkać - usłyszałam. - Nie dlatego. że chronię swoją prywatność, a dlatego, że z tobą nie umiałabym o przeszłości nie roz- mawiać - tłumaczyła. Rzadko ujawniam swój żal(?), złość(?) na taki schematycznie niepartnerski stosunek, na przedmiotowe potraktowanie. Przebiłam się więc przez tę stan- dardową i, w dużej mierze, teoretyczną niechęć sabry. Spotkałam Towę w jej telawiwskim mieszkaniu. - Nasz sposób życia nie jest zagrożony, jak pięćdziesiąt. czterdzieści czy na- wet trzydzieści lat temu. imponującym, bo nowym i silnym światem żydow- skim, pełnym najszlachetniejszych wartości i wzniosłych celów. Tamta rze- czywistość dzielnego Izraelczyka" i nowego ideowego państwa zdegenero- wała się zupełnie, a nasze postgalutowe i postholocaustowe słabości ustąpi- ły miejsca pewności siebie, przekonaniu o racji i jakościowej przewadze ży- cia religijnego nad świeckim. Nie jesteśmy, jak nasi złamani rodzice, udrę- czeni i cierpiący. Przeciwnie. stanowimy atrakcję dla Izraelczyków zagubio- nych w swoim świecie bez wartości. Popatrz na liczby - ilu masz powraca- jących. a ilu odchodzących od wiary?! Kiedyś zamykaliśmy się w naszych gettach przed gojami, a potem przed Izraelczykami w obawie przed zakaże- niem naszego świata ich chorobą życia bez Boga. Byliśmy słabi. zawsze w mniejszości - i w galucie, i w Kraju. i dlatego tak trzeba było żyć, żeby za- chować swoją tożsamość. Dzisiaj też się odęradzamy. I prawdą jest, że mu- ry. które budujemy. są coraz wyższe i coraz grubsze. Tylko że dzisiaj postę- pujemy tak z wyboru. a poczucie siły i samowystarczalności jest gwarantem naszego bezpieczeństwa. Ja bawiłam się na podwórku z dziećmi niereligijny- mi. bo tuż po wojnie rodzin religijnych w naszej dzielnicy było bardzo niewie- le. Zawsze miałam świadomość swojej inności i ani mnie, ani moim rodzicom nie było z tym łatwo. Moje dzieci nigdy nie musiały mieć kontaktu z obcymi. A kiedy Szoszi skończyła osiemnaście lat i poszła zwolnić się z wojska- wróciła do domu oburzona. Po raz pierwszy spotkała świat za murem. Była zaszokowana wszystkim, co zobaczyła. Jej rówieśnicy, wychowani w tym sa- mym kraju. mówią innym językiem i inaczej się do siebie odnoszą. Nasz świat jest pełen szacunku: dla ludzi. dla rzeczy. dla idei. więc Szoszi nie mogła nie doznać szoku, patrząc na wulgarne, w naszym rozumieniu, zachowanie mło- dych żołnierzy w bazie wojskowej. Ja pracuję z ludźmi niereligijnymi, bo Dziewczęta z ultraortodoksyjnych domów nie służą w wojsku. dawniej mniejsze były możliwości znalezienia ciekawej pracy w naszym świecie, ale ja zawsze umiałam się przed nimi obronić. Moje dzieci nie będą musiały tego wysiłku podejmować. I bardzo się z tego cieszę, bo coraz jest nam trudniej współżyć z nimi: nie chcemy patrzeć na ich poplątane życia, na rozebrane dziewczyny, nie chcemy słuchać ich nowego hebrajskiego i nie chcemy ciągle się przed nimi bronić. Nasze dzieci też mają prawo do życia wśród tych, którzy je szanują i lubią. Szoszi jest nauczycielką angielskiego w seminarium Beit Jaakow, a te dwie, które rosną? Może kiedy zdadzą ma- turę, będą mogły studiować na uniwersytecie dla dziewcząt z ultraortodok- syjnych domów? Kto wie? Rebecyn z Machniwke krytykuje "unowocześnioną", jak mówi, rolę kobiety w społeczeństwie religijnym. - Kobiety chasydzkie zbyt dużo pracują. Nie mówię: zbyt ciężko, ale zbyt du- żo. One coraz więcej czasu spędzają poza domem, z dala od dzieci i, co na- prawdę mnie martwi, niektóre robią to chętnie. Znam i takie, którym marzą się kariery zawodowe. Jedna chciałaby zostać psychologiem, inna mówi, że ją interesuje dziennikarstwo. To bardzo niebezpieczne pomysły w naszym świecie. Kobiety powinny cały swój czas poświęcać dzieciom i domowi. Ja sama nigdy nie pracowałam i Bogu za to dziękuję. A poza tym zauważam zbyt wiele złej tolerancji dla nowych obyczajów w świecie naszych kobiet. Dla przykładu: czemu rabini nie zakażą noszenia peruk? Jakież to oszustwo, jaka hipokryzja! Powiedziane jest. że kobiety winny zasłaniać włosy, a co one robią? Swoje byle jakie, cienkie i wypłowiałe strąki przykrywają naturalnymi perukami ufryzowanymi jak na garden party w Hollywood! Pewnie się rabi- ni boją, że wiele kobiet nie zgodziłoby się schować włosów pod chustką czy turbanem. - W polskim chasydyzmie nie ma miejsca dla kobiet - mówi Simcha, chasyd Aleksander. Frieda, jego żona, śmieje się w zakłopotaniu. Chyba chce zatuszować swoje lekkie skrępowanie. - One przecież nie mają obowiązku się modlić. przestrzegać zasad, to nie dla nich, im to wszystko nie jest potrzebne. - Czy jest gdzieś napisane, że kobietom broni się uczestnictwa w życiu reli- gijnym, przestrzegania tych samych zasad, które obowiązują mężczyzn?- pytam trochę naiwnie. - Ależ nie, broń Boże. Jak chcą, proszę bardzo. Ale one się do tego nie na- dają, nie są zdolne do takiego życia. Nawet gdyby słyszały słowa Tory rebe- go, nie zrozumiałyby sensu. Ich miejsce jest gdzie indziej. Nie ma jesziwy dla kobiet, bo one nie muszą studiować Tory! Czy ja muszę umieć gotować? Nie! I dlatego tego nie robię. Czy ja mogę urodzić dziecko? Też nie! Przecież wiesz. napisane jest w halasze, że każdy, kto uczy kobietę Tory, uczy ją ti- tlut. Reformiści i ci wszyscy inni niby-religijni Żydzi po prostu kłamią. Oni nie studiują Tory, oni z niej wybierają to, co im odpowiada, i na tym opierają swoje niby-myślenie. I jeszcze raz pytam o Pannę z Ludmiru. Simcha tak odpowiada. - Owszem, była szanowana przez rabinów i cadyków. Ale to wyjątkowe zja- wisko. Kobiety, ich serca i umysły. tak zostały stworzone. by pełnię swego życia odczuwać w roli matki, żony i gospodyni domu. Gdyby Bóg życzył so- bie, by kobiety rabinami zostały. to czytalibyśmy o tym w Torze. A te wszyst- kie opowieści o równości to wymysły rozkapryszonych pań, które zapomnia- ły o swoich obowiązkach w życiu. Zdarza się, że opinia publiczna słyszy niezadowolone głosy kobiet ortodok- syjnych należących najczęściej do synagogi reformowanej. (Nie są to jednak protesty istotne. Niewielka ta grupa, lekceważona przez innych religijnych, nie może być reprezentatywna dla olbrzymiej społeczności kobiet ze świata ortodoksyjnego). Głośna była ongiś sprawa petycji złożonej w Sądzie Naj- wyższym przez kobiety studiujące Torę. w której autorki oskarżały Minister- stwo Religii o dyskryminację stypendialną. Mężczyźni studiujący i mieszka- jący w jesziwie otrzymywali od ministerstwa 3'15 szekli miesięcznie, stu- dentki Tory zaś 135. Żonaci mężczyźni studiujący w kojlelu dostawali 490 szekli, mężatki poświęcające się tym samym studiom, zaledwie 120. Męż- czyźni dotowani są do ich sześćdziesiątego piątego roku życia, a kobiety do trzydziestego roku. Urzędnicy Ministerstwa Religii twierdzą, że, według prawa religijnego, mężczyźni zobowiązani są do studiowania Tory. a kobie- ty nie mają tego obowiązku. Studiującym mężczyznom nie wolno pracować. kobiety natomiast nie podlegają takiemu zakazowi. I wreszcie mężczyźni otrzymują wyższe stypendia. bo muszą utrzymywać rodziny, a kobiety stu- diujące mogą być utrzymywane przez mężów. Prawo izraelskie zabrania dyskryminacji płci. Ministerstwo Religii opiera jednak swoje decyzje na pra- wach religijnych, a nie na prawach świeckich ustanowionych dla wszystkich obywateli. Kobiety świata ultraortodoksji znają, rozumieją i w pełni akcep- tują swoje miejsce w świecie. Często przekonują, że to społeczności świec- kie dyskryminują kobiety. nie oddając należnego im szacunku, bo traktują je tak jak mężczyzn. - Nie sądzę, by status kobiety w społeczności charedim uległ jakiejś znaczą- cej zmianie - mówi świecki historyk z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozo- limie. - Z pewnością chasydzi są w tym względzie bardziej ortodoksyjni niż mitnagedzi. W sposób zinstytucjonalizowany edukują dziewczynki i kobiety tak, że te pozostają ignorantkami w każdej kwestii. Posiadają jedynie podsta- wową wiedzę (albo raczej dużą praktykę), na temat wychowania dzieci i umiejętność prowadzenia domu według wzorów przekazanych im przez ko- biety poprzednich pokoleń. Ta wiedza-niewiedza eliminuje całkowicie nie- bezpieczeństwo przeformułowania ich roli w społeczności chasydzkiej. Prawdą jest. że kobiety chcą tak żyć i o żadnych zmianach ani myślą. W kon- sekwencji, zdaje się, wszystkie pragną tego samego: bezpiecznej rodziny z opiekuńczym mężem studiującym w kojlelu i mądrych w Torze synów. OBJAŚNIENIA Objaśnień kilku wymaga język tej książki. Świat w niej przedstawiony jest światem izraelskiej teraźniejszości z jej pamięcią przeszłości. Język polski, w jakim książka zo- stała napisana, próbuje pomieścić wielobarwność dawnej i obecnej rzeczywistości z jej językami: hebrajskim i żydowskim, nie narażając jednak, mam nadzieję, czytelni- ka na zbyt męczącą różnorodność lingwistyczną. A oto garść uwag porządkujących. Występowanie wyrazów pochodzenia obcego czasem jest zamierzone, a czasem niemożliwe do uniknięcia. Niektóre z nich weszły już do słownika języka polskiego (cheder, chupa, jesziwa) i są odmieniane wedle zasad polskiej gramatyki, inne znane są polskiemu czytelnikowi przedmiotu (brit mila, tisz). Pojawiają się również kolejne hebraizmy i jidiszyzmy (charedim, jidiszkeit, kojlel) wytłumaczone w tek- ście lub przypisach oraz neologizmy (rebustwo, chasydztwo), które łatwo da się wpisać w słownik języka polskiego. Hebraizmy zostały zapisane w zgodzie z zapisem fonetycznym wyrazu, a nie we- dle zasady transliteracji; i tak w tekście występują formy - ktuba i tfilin a nie - ke- tuba i tefilin. Hebrajskie "chet" i ,.chaf" zapisywane są jako "ch", a "hej" jako "h". Imiona występują w formie używanej przez chasydów. Dla przykładu: I rebe dynastii Karlin nazywany jest Aronem Wielkim a nie - zgodnie z np. biblijną wersją imienia - Aharonem, rebe z Kaliw to Ajzyk, I rebe dynastii Ger - Icie (Majer), ale już jeden z rozmówców nazywa się Icchak, bo taka jest hebrajska wersja tego imienia. Nazwy dynastii, choć najczęściej pochodzą od nazw miast, które często mają swe odpowiedniki w języku polskim, zostały zapisane tak, jak są dziś przez chasydów używane. Tak więc jest dynastia Wyżnic a nie Wisznica, Gur, a nie Góra Kalwarii, Belz a nie Bełz, Aleksander a nie Aleksandrów, Amszinow a nie Mszczonów. Przy- czyna po temu prosta: nazwy dynastii są nazwami własnymi, a nie nazwami miej- scowości. Nazwy miast zapisane zostały tam, gdzie to możliwe, w ich polskiej wersji. Rebe Icie Majer mieszkał w Górze Kalwarii, a rebe Szalom Rokeach pochodził z Bełza. Nazwy szkół, pozornie niekonsekwentnie zapisywane, są nazwami własnymi uży- wanymi w Izraelu. I tak, mówimy o Beit Jaakow, szkole z wykładowym językiem hebrajskim, a z drugiej strony o Beis Ruchel, bo tak swoją szkołę z wykładowym żydowskim nazywają po żydowsku chasydzi Satmer. Tablice genealogiczne zostały oparte na źródłach pisanych oraz na informacjach ustnych pochodzących od chasydów i rebes. W literaturze często podawane są różne daty tego samego wydarzenia. Zapisana została wówczas data najczęściej występująca lub ta podawana przez potomka danego rebego. SPIS TREŚCI 7 Kilka uwag wstępnych 17Granice ortodoksji 39Stary i nowy naród, czyli o tym, jak różnie można być Żydem 57Rebustwa małe i duże, stare i nowe 81Skromne, milczące i pracowite 95Rachel z dworu Slonim 107 Rajzel, chasydka trochę z dynastii Bobow, a trochę z Zanc 119 Rywke z Mea Szearim 133 W Toldot Aharon chasydzi modlą się szczególnie pięknie 147 Bo rebecyn jest jak Ściana Płaczu 161 Zwyczajna rzecz, jak każda inna 179 Ostatnie polskie dwory 197 Ocalone 213 Powracający z daleka 231 Najtrudniej jest spotkać Lilit 249 Czy kobieta jest królową? 266 Dynastie chasydzkie 289 Objaśnienia 290 Bibliografia