Jan Rudziński Przymioty ducha i ciała Braciom Strugackim Adam wyjrzał przez okno samochodu na zalany słońcem krajobraz. Na brzegu opalały się tłumy plażowiczów, a jezioro zapełnione było żaglami. - Trochę szkoda, że tak się spieszymy. Piękna pogoda, można by się ochłodzić w wodzie. Też chyba lubisz pływać. - Pewnie, że lubię. I opalać się lubię, i żeglować. - Robiłem tu patent żeglarski. Mógłbym pożyczyć żaglówkę. - Zapraszasz mnie? Miły jesteś i chętnie kiedyś skorzystam, ale chyba powinnam cię uprzedzić zawczasu: jestem 20 lat starsza od ciebie. -- Proszę?! - Adam osłupiał - 5 lat, no, góra 10... - Widzisz, dobrze nam płacą w Instytucie i to nie tylko w pieniądzach. Mogę korzystać z eksperymentalnej metody odmładzania... - ...! - Jeśli będziesz z nami pracować, też wiele osiągniesz. O...mać! Monika kopnęła hamulec, samochód zarzucił, trójka, ostro gaz, dwa umiejętne ruchy kierownicą i ominęli nieuważną kobietę. - Widziałeś tę babę? Lezie prosto pod koła, a zarżnąć ją, to same nieprzyjemności. Zdaje się, że rozjeżdżanie pieszych jest dalej zakazane? - Niestety tak. Miałem nawet wykład na trzecim roku z podobnych spraw - prawo drogowe, Kodeks Karny, odpowiedzialność kierowcy, te rzeczy. W samochodzie bez klimatyzacji było raczej gorąco, co odbierało chęć do rozmowy. Przez 30 kilometrów milczeli. Przed kolejnym mostem Monika zwolniła. Nagle przypomniała sobie o pytaniu, które miała zadać. - Co zrobiłeś z mieszkaniem? - Tak, jak ustaliliśmy - zgłosiłem w biurze turystycznym. O ile wiem, już wynajęli. - Nieźle się urządziłeś - w twoim wieku własny kąt, to jednak rzadkość. - Dostałem ubezpieczenie po ojcu. Nie dorobił się wiele, był referentem w ministerstwie, ale wykupił polisę. - A prawda... Ale pewnie nie chcesz o tym mówić. - Nie, dlaczego? Już przywykłem. Na pewno wpadł na ślad jakiejś afery i go uciszyli. - A policja co? - Umorzyli śledztwo, jak zwykle... Wszystko lege artis. - Może Instytut pomoże ci wyjaśnić tę sprawę, kto wie... Następnych kilkanaście kilometrów upłynęło spokojnie. Stary polonez jechał zadziwiająco płynnie i cicho po nienajlepszej nawierzchni mazowieckich dróg. - Jak ci poszła sesja? Zaliczyłeś wszystko? - Pytasz służbowo? - Właściwie tak. Chcemy, żebyś miał jak najdłuższą praktykę wakacyjną. Nic ci nie zostało na jesień? - Wszystko zaliczone, rzecz jasna. Będę do waszej dyspozycji do końca września - A co z kolegami? Nie zdziwi ich twoja nieobecność? - Wszystkim znajomym zapowiedziałem, że wyjeżdżam na samotną włóczęgę w góry. Wiedzą, że to lubię. - A co wolisz? Góry, morze czy jeziora? - Ha! - ożywił się - Samotność w górach, albo żagle na mazurskich jeziorach, albo tłumna plaża nad ciepłym morzem - pomyślał chwilę - Wszystko wolę. Póki studiuję, mogę korzystać - To już niedługo. W przyszłym roku robisz dyplom, prawda? - Właśnie. Muszę myśleć o przyszłości. Mam nadzieję, że praktyka u was będzie ciekawa. Liczę też na możliwość pracy po dyplomie. - Adamie - powiedziała Monika, poważniejąc niespodziewanie - praca w naszym Instytucie jest najciekawszym zajęciem na tym świecie. Możliwe, że i najlepiej płatnym. Ale musisz być gotowy na wszystko. Poza tym nie myśl, że cokolwiek dostaniesz za darmo - mówiąc szczerze, odpracujesz z nawiązką każdy grosz, jaki ci damy. U nas, jakby to powiedzieć ... poniedziałek zaczyna się w sobotę. - Na razie nie narzekam, współpraca z Instytutem była całkiem przyjemna. Ta panienka, którą miałem się zainteresować i trochę upić, niezła z niej była laska! Szkoda, że tak kategorycznie kazaliście ją wstawić do taksówki i odesłać do domu. - To była nasza taksówka i wcale nie do domu ją odwiozła. Rozmawiałam z nią potem - bardzo miło cię wspominała. - No widzisz... - Gdyby nie zasady, wpojone przez jej rodziców, na pewno byś ją miał. - Wtedy nie dostałbym honorarium. - Tak jest, nie dostałbyś. A ona by żyła... Monika zwolniła do 60 km/h, dozwolonych na obszarze zabudowanym. Adam spojrzał na nią trochę dziwnie. - Nie żyje? Co się z nią stało? I jaki to ma związek z cnotą, której nie straciła ze mną? Monika nie odpowiedziała i skupiła się na prowadzeniu samochodu. Po chwili wyjechali z miasteczka i wyprzedzili autobus. - Czytałeś pewnie, w jaki sposób próbowała się odmłodzić Erzsebet Batory? - Kto? Batory, król Batory? Nie król?... Eee... Niech pomyślę... Erzsebet? A, już wiem! - No właśnie. Tę metodę stosowano od niepamiętnych czasów, ale w średniowieczu wszystkie szczegóły zdążyli już zapomnieć. Biedna Elżbietka - kąpała się w krwi dziewic, a młodości i tak nie odzyskała. Tyle osiągnęła, że jest do dziś sławna, ale bardzo ponurą sławą. Samochód ponownie rozpędził się do niedozwolonej prędkości 110 km/h, którą Monika konsekwentnie utrzymywała całą drogę. - W moim wypadku wystarczyło pięć panienek. Adam lekko się wzdrygnął. - Możesz się nie przejmować - nasz Instytut zawsze działa lege artis. Wszystko, co robimy, jest tak lub inaczej umocowane prawnie. Teraz Adam spoważniał i zapytał: - Powiedz, czy jestem wam potrzebny jako przyszły prawnik? - Kandydaci do pracy u nas muszą dysponować różnorakimi przymiotami ducha i ciała. - Monika wyklepała to zdanie szybko i beznamiętnie, jak dobrze wyuczoną formułkę, po czym się zastanowiła. - Trudno mi powiedzieć, co jest najważniejsze w twoim przypadku. Po kilkunastu kilometrach dalszej jazdy Monika poprosiła: - Wyjmij telefon ze skrytki. I wybierz proszę jedynkę... o tak. Wzięła telefon do ręki: - Wartownia? Tak, to ja, Monika.... Dojeżdżam, otwórzcie bramę.... W porządku. Po kilku kilometrach w połowie ostrego zakrętu w lewo Monika nie zmniejszając prędkości wjechała w boczną drogę, położoną z prawej strony szosy. Mimo, że droga była wąska i kręta, ciągnęli dalej 110 km/h. Po chwili Adam ujrzał, że z tą samą prędkością wjeżdżają prosto w mur, zamykający drogę. Nie zdążył zamknąć oczu, gdy ściana w ostatniej chwili rozstąpiła się przed nimi. - Przestraszyłeś się, co? Brama udaje zwykły mur, ale po odblokowaniu ustępuje przed pojazdem, który porusza się szybciej, niż 100 kilometrów na godzinę. - Skąd mogę mieć pewność, że brama jest odblokowana? - Nie możesz. Podjechali przed główne wejście do Instytutu i Monika zaparkowała tuż obok schodów. Adam wyjął z bagażnika swoją torbę i razem weszli do budynku. - Po prawej stronie jest wejście do klubu, tam zjemy kolację. A teraz zgłoś się do recepcji, o tam, na lewo. Jak już się zakwaterujesz, zejdź tutaj, oprowadzę cię po terenie... No to na razie, ja tu muszę jeszcze coś załatwić. Monika spojrzała na zamykające się za Adamem drzwi, po czym podeszła do telefonu i wybrała numer wewnętrzny. Wieczorem Monika siedziała w winiarni, ulubionym miejscu odpoczynku pracowników Instytutu. Ładnie urządzone wnętrze, dyskretne oświetlenie, cicha, dobrze dobrana muzyka tworzyły nastrój pasujący do doskonałych win podawanych tutaj w cenach hurtowych. Towarzyszący jej mężczyzna nalał szampana do kieliszków. - Twoje zdrowie! Świetnie zakończyłaś tę misję. - Na razie wypijmy za Adama - zaproponowała Monika. - Słusznie. Za Adama! - wychylił kieliszek. Po chwili dodał trochę ciszej - swoją drogą musiał się chłopak zdziwić! - Dopilnowałeś wszystkiego? - Jak tylko zadzwoniłaś, pobiegłem do rzeźni i wszystko sprawdziłem. Ani miligram się nie zmarnuje. A wiesz, staliśmy już w martwym punkcie - żółć ojcobójcy była mi potrzebna wręcz do obłędu. Za tydzień zobaczysz efekty.