Eryk Remiezowicz [Wiedźmin] : Trzeba jakoś żyć - Nazwisko! - Geralt z Rivii. Urzędnik popatrzył na wiedźmina spode łba. - Czegoś takiego jak Rivia nie ma. Pochodzisz z Raevenhe, prowincji tak nilfgaardzkiej, jak samo stołeczne miasto Nilfgaard. Wbij to sobie do głowy, białowłosy cudaku. Wiedźmin pominął obelgę milczeniem. Z mantikorą można wygrać. Z biurokracją - nie. Miał wprawdzie tajną broń, ale nie chciał jej używać. - Jestem Geralt z Raevenhe. - Już lepiej. Chociaż imię też masz jakieś dziwne. Geraint, Gaheris - to są imiona dla Nilfgaardczyka. Miłościwie nam panujący cesarz Emhyr - tu urzędnik spojrzał nabożnie na wiszący na ścianie portret - zezwala jednak na takie dziwactwa. Mały biurokrata spojrzał znowu w papiery. Podniósł wzrok na wiedźmina: - Chcesz więc dostać zezwolenie na stały pobyt w mieście Nilfgaard. Co więcej, chcesz się tu również zameldować. Powiem ci uczciwie - nie dostaniesz ani jednego, ani drugiego. Choćbyś miał najlepsze ze wszystkich powody. Dość jest w naszym pięknym mieście przybłędów, którzy potrafią jedynie machać mieczem. Malec wyraźnie rozkoszował się swoją władzą. Na policzki wystąpił mu rumieniec, po czole ściekał pot. Geralt spróbował się bronić: - Mam stopień sierżanta w oddziałach zwiadowczych... - No to co? Pod koniec wojny każdy z was, Nordlingów przechodził na służbę cesarza. Ja tu mam w papierach pułkowników, którym muszę odmówić. Tak, to była wyraźnie zemsta. Uwięziony za biurkiem urzędnik mścił się. Wylewał na Geralta swoje długoletnie żale. Mścił się za niską płacę, obelgi przełożonych i wieloletnią nudę. Wiedźmin postanowił przerwać bezcelową rozmowę: - Zobacz, u kogo mam mieszkać. - A co to mnie obchodzi! - zapluwał się urzędas. - Tu jest Nilfgaard, tu jesteśmy bezstronni i uczciwi. W papiery jednak zajrzał. Zbladł. Zarumienił się. Znów zbladł. Pot zaczął mu skapywać z podbródka. - Niedługo się pobieramy - Geralt postanowił wziąć odwet. - Wasza miłość, ja nie wiedziałem. Załatwimy wszystko natychmiast. Błagam o wybaczenie, panie. Płaszczący się urzędnik był jeszcze gorszy od wściekłego urzędnika. Geralta zdjęło obrzydzenie. - Już zapomniałem. Podpisz co trzeba i daj mi spokój. - Tak jest wasza miłość. Już się robi. Jeszcze raz najpokorniej przepraszam. Nie mogłem przecież wiedzieć. "Nie mogłeś" - pomyślał wiedźmin. "Skąd mogłeś wiedzieć, że Fringilla Vigo, pierwsza doradczyni cesarza Emhyra, Przełożona Loży Magów wychodzi za mąż za cudzoziemskiego przybłędę." Wychodząc Geralt zastanowił się, co by było, gdyby urzędnik wiedział, kim była kiedyś dla Geralta Zireael Ard Rhena, Pani i Cesarzowa. Ale do tej znajomości nie chciał się przyznawać. * * * - Oboje wiemy, że musimy ich zaprosić. - Fringilla była wyraźnie znużona przeciągającą się dyskusją. - Nie wiem, jak ty to sobie wyobrażasz. Mam zaprosić wszystkich oprócz Cesarza i jego żony? Wiesz, co to by oznaczało? - W najlepszym przypadku niełaskę - wiedźmin miał tak samo dość tej dyskusji. - Zrozum Fringilla, ja po prostu nie mogę na nią patrzeć. Boję się, że zrobię coś głupiego. - Będziesz patrzył na mnie, kochanie - Fringilla szepnęła. Była w tym szepcie pewna nuta, która mówiła wiedźminowi, że przegrał. Że Cesarz i Cesarzowa będą na jego ślubie. A on będzie musiał spojrzeć w oczy Ciri - nie, w oczy Zireael. Pocieszało go jedynie to, że ona cierpi tak jak on sam. Choć do końca nie był tego pewien. Fringilla dotknęła jego ramienia. Obrócił się i pocałował ją. A potem nic już nie było ważne. Zatopił się w niej i zapomniał o reszcie świata. * * * Ślub był wydarzeniem towarzyskim miesiąca. Dopiero wtedy wiedźmin uświadomił sobie pozycję jego żony. Wiedział, że była wysoko, ale nie że aż tak. Stawili się wszyscy. Obecny był każdy, kto liczył się w Nilfgaardzie. Złoto, kamienie szlachetne, rzadkie futra. Wyrafinowanie w każdym calu. Ceremonia trwała krótko. Wysoki szczupły kapłan ominął zręcznie wszystkie mniej ważne elementy nabożeństwa. Nie mógł dopuścić do tego, żeby jego goście się nudzili. Po rytualnym nacięciu obu nadgarstków kamiennym nożem i połączeniu krwi, przyszedł czas na gratulacje. Pierwszy był cesarz z cesarzową. - Gratuluję, Geralt - Emhyr wyraźnie był zadowolony. - Cieszę się, gdy przyjaciołom dobrze się wiedzie. I pamiętaj o mojej propozycji. Emhyr nawet przy ślubie pamiętał o cesarstwie. Propozycja była z gatunku "nie do odrzucenia". Miał zaprowadzić cesarskich do Kaer Morhen. Tam cesarscy czarodzieje stworzyliby nową kastę wojowników. Takich, których nie zdołałyby powstrzymać nawet kovirskie armie. Wiedział, że będzie żył i cieszył się cesarską łaską niezależnie od tego, co powie, wiedział też, komu to zawdzięcza. Ale nie chciał tego długu. Paradoksalnie, to właśnie jego poczucie honoru mogło przyprowadzić go do zdrady. Nagle zobaczył jej twarz. Twarz znaną od tak dawna. Nawet ciąża i poród nie zdołały zatrzeć ostrości jej rysów. Nie powiedziała ani słowa. On też milczał. Zireael przeszła życzyć Fringilli. Obie uściskały się i ucałowały. Była między nimi jakaś dziwna przyjaźń. Coś możliwego tylko pomiędzy ludźmi, którzy zabijali razem. * * * Przyjęcie było, oczywiście, sukcesem. Jeżeli nawet ktoś był w złym humorze, to starannie to ukrywał. Cesarz nie znosił ludzi, którzy nie umieją się bawić. Ku swojemu zdumieniu Geralt znosił imprezę dobrze. Fringilla miała rację - nie mógł od niej oderwać oczu. Do jej zwykłej czarnoksięskiej urody doszedł rumieniec szczęścia. Geralt znów zaczął się zastanawiać, co też ona w nim widzi. Raz nawet zapytał, ale odpowiedzią był jedynie śmiech. Nagle brzęknęła szyba. Do środka wpadł kamień owinięty w kartkę. Strażnicy wybiegli szybko szukać sprawcy. Geralt podniósł kamień, odwinął kartkę i przeczytał. Nie na głos rzecz jasna. Nikt z obecnych nie miał ochoty tego słuchać. On jednak czytał. "Śmierć ludobójcom! Dwa lata temu podbiliście Północ. Rok temu zagłodziliście Mahakam. Ale my żyjemy i jesteśmy wszędzie. Przyjdzie dzień, kiedy zapłacicie za wszystko. Za każde z królestw Północy i każdy z krasnoludzkich klanów. Za każdy masowy mord, za każdy obóz przesiedleńczy, który zlikwidowaliście razem z mieszkańcami, za nasz dzisiejszy głód. Przygotujcie się, bo nadchodzimy! Mściciele Północy" Ktoś wyrwał mu kartkę z ręki. Emhyr, oczywiście. Popatrzył na niego badawczo: - Żałujesz swojej decyzji? Decyzji, powiada. Emhyr nie wiedział, jakim sposobem Geralt znalazł się w nilfgaardzkiej armii. Nie wiedział, że po prostu wpadli w zasadzkę temerskiej lekkiej jazdy. Że pierwsza strzała strąciła z siodła Jaskra. Że Milva, kiedy skończyły się jej strzały, rzuciła się z nożem na Temerczyków. Bała się gwałtu. Regis pojechał za nią. Czemu to zrobił - Geralt nie wiedział do dziś. Podejrzewał, że uczucia wampirów wyższych były znacznie bardziej skomplikowane, niż podawały to wiedźmińskie księgi. Temerczycy zakotłowali się na moment. Ten moment pozwolił Cahirowi i Geraltowi pojechać na szczyt wzgórza. Spotkali tam ukryty oddział nilfgaardzkiej jazdy. Rozwścieczeni śmiercią najbliższych ruszyli razem z Nilfgaardem na Temerczyków. Walczyli tak dobrze, że zaproponowano im przyłączenie się. Zgodzili się. Dla zemsty. Kilka miesięcy później Cahir umarł w najgłupszy na świecie sposób Wykończyła go zwykła, obozowa biegunka. A Geralt awansował aż do stopnia sierżanta. Wtedy znalazła go Fringilla. Ona jedyna wiedziała, dlaczego Geralt przybrał nilfgaardzkie barwy. Emhyr wyraźnie zdenerwował się jego zamyśleniem. Cesarze nie lubią czekać. Na szczęście wiedźmin w porę zorientował się. - Nie żałuję, wasza wysokość. Nigdy nie żałowałem. Emhyr wyraźnie poczuł się usatysfakcjonowany odpowiedzią. Odpłynął w drugi koniec sali zbierać hołdy. Wiedźmina szybko przejęła Fringilla. - Coś taki zamyślony? - Przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie. To była randka. Geralt niedawno pochował Cahira. Zaczynał się powoli zastanawiać nad dezercją. Czas był najwyższy, bo mieli właśnie wracać do Nilfgaardu. Tam znalazłby go wszechmocny wywiad wojskowy. Na szczęście (lub nieszczęście - Geralt nie był pewien) Fringilla odnalazła go pierwsza. - Romantyczny jesteś - czarodziejka przytuliła się do niego. Jej ciepło i zapach znów odegnały złe myśli. Wiedźmin mógł znów zająć się gośćmi i zabawą. A przede wszystkim nią - Fringillą Vigo, najpiękniejszą z kobiet świata. Niestety, przyszedł moment, w którym jego żona musiała odejść do innych gości. - Geralt, nie możesz wiecznie uciekać - znajomy głos zabrzmiał zza pleców. Geralt zadrżał wewnętrznie. Wiedział, kto do niego mówi. Obrócił się powoli. Chciał nadać swej twarzy wyraz niechęci, ale nie mógł. Cesarzowej nie robi się publicznych afrontów. - Oswój się z tym. Jestem Cesarzową. Matką następcy tronu. Najpotężniejszą kobietą na świecie. Nie jestem małą Ciri z Kaer Morhen. - To nie o to chodzi - każde słowo bolało. - A o co? Ach tak, wiem - teraz Zireael patrzyła na niego z gniewem. - Chodzi ci o Yennefer. - Tak, o Yennefer. Nie musiałaś jej zabijać. - Musiałam zabić ją. Musiałam zabić Avallacha i Vilgefortza. Musiałam zabić wszystkie czarodziejki z loży. Nikt nie mógł wiedzieć o Starej Krwi. - A Fringilla? - Emhyr jej ufa. Poza tym jest niezbędna do wychowania małego Kardaina. On potrzebuje nauczyciela magii. Kogoś, kto będzie dla niego bardziej surowy niż ja. - A dlaczego ja żyję? Cesarzowa zawahała się. Kilka razy głębiej odetchnęła. - Nie było powodu, aby cię zabić. Nie wiesz dość. Poza tym, po wyeliminowaniu loży nie ma nikogo, kto mógłby korzystać z twojej wiedzy. - Nie ma innego powodu? - Kocham cię. Jesteś moim jedynym ojcem. Oczy Zireael wypełniły się łzami. Mówiła jednak dalej: - Tak jak Yennefer była moją matką. Ale teraz ja jestem matką i musiałam to zrobić. Nikt nie może wiedzieć kim jest Kardain. Ciebie mogłam jednak ocalić.