Hanna Podolska Paradoks Pierwsza w nocy, już niedziela. Weszła do kuchni, rozejrzała się i poszła w kierunku mrugającego, czerwonego światełka. Zdziwiona utkwiła w nim wzrok oparłszy się o kuchenny stół. - No to dobranoc, a gdybyś przypadkiem przechodziła przez kuchnię, to spójrz, usłysz i może odezwij się w ciągu pół godziny - rozległ się niespodziewanie niski, męski głos. Odpowiedziała typowym kobiecym szczebiotem, wyraźnie ucieszona tym, co usłyszała i nie przestając wpatrywać się w stojącą na stole małą skrzynkę - źródło światełka i głosu - znieruchomiała w oczekiwaniu na Jego reakcję. Cisza. Czekała cierpliwie. Nic. Leniwie uśmiechnęła się i, przeciągając się powoli, coś ważyła: tak--nie, tak--nie? Lekko wydęła usta i przymrużyła oczy - wyraźnie do Niego. Jednak nagłe, erotyczne niemal spojrzenie posłane gdzieś w przestrzeń, nie miało już żadnego osobistego kontekstu. Powoli ruszyła przed siebie z tym samym wciąż jeszcze zmysłowym wyrazem twarzy, a raczej wyrazem stanu jej... czymkolwiek to było. Nim jednak zdążyła opuścić kuchnię, jej postać wyprostowała się, oczy zabłysły zdecydowaniem. Weszła do pokoju. Usiadła obok stojącego na biurku w kącie urządzenia i poprawiwszy wcale nie wymagające tego związane z tyłu włosy, wyszeptała gdzieś w przestrzeń: - Dobranoc wytęskniony. Właśnie przechodziłam przez kuchnię, która z racji nowych relacji czasowo-przestrzennych uległa na moment zmianom parametrów fizycznych, może w wyniku zakrzywienia przestrzeni chwilowo tu silniejszego, bo słabszego gdzie indziej? Nieważne. Grunt, że udało nam się znaleźć razem w tym samym czasie, kuchni i mnie. Zaskoczyło mnie to twoje mruganie, że na czerwono to zrozumiałam - mowa kolorów - ale, że potrafisz to w takich regularnych interwałach czasowych? Czy miało to coś znaczyć? Jak to robisz, nie udało mi się ani zgadnąć, ani wyrozumieć... Szkoda, że tylko głos po tobie został, ale i to bardzo mnie ucieszyło. Był taki ciepły, niestety zanikł za szybko. Celowe, czy nawet o tym nie wiesz? Mogłabym go słuchać i słuchać... - Rozmarzony szept zamarł na niedomkniętych ustach. - No, ale dosyć moich romantyzmów - jej głos zdradzał teraz lekkie podniecenie. - Przecież dobrze znam ten twój pociąg do zagadek i tajemniczości! Wiem, że zainscenizowałeś wszystko celowo, a mnie jak zwykle to bierze i już nie mogę przestać myśleć o rozwiązaniu. Na razie zgaduję, że zakrzywienie obejmujące kuchnię wyrzuciło mnie poza obręb twojego bąbla i dlatego się pogubiliśmy. Ale czyś mógł o tym wiedzieć? To zresztą chyba nie ma żadnego znaczenia dla twoich zagadek, tak tylko wspominam, żeby się zaktywizować, początek jednoosobowej burzy mózgów - powiedziała jednym tchem wciąż pełna entuzjazmu i zamilkła, jakby czekała na odpowiedź. Przez chwilę siedziała w milczeniu zasłuchana w ciszę. - A może to wszystko przypadek, nierzeczywistość, urojenia mojej wyobraźni? - Nagle zaczął ogarniać ją lęk. Podniosła się powoli obgryzając długi, polakierowany na różowo paznokieć. Stanęła na środku pokoju zalękniona, zagubiona, niezdecydowana i samotna. Wyraźnie nie pamiętała już swojego sprzed zaledwie kilku minut ożywienia. Wszedł do pokoju i bez słowa podał jej maleńką, różową kapsułkę. Sięgnęła po nią machinalnie i połknęła. - Wciąż nie pamiętasz - powiedział zmęczonym głosem - że wystarczy zapomnieć o tej kapsułce dwa razy pod rząd, żeby naprawdę wylądować poza bąblem. Możesz sobie wtedy szukać kuchni ile zechcesz, o ile w ogóle cokolwiek z ciebie będzie jeszcze w stanie szukać czegokolwiek. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem coraz bardziej zgubiona. - Zjawiłem się - wyjaśnił wyraźnie poirytowany - natychmiast po tym, jak znowu usłyszałem ten stek bzdur o zagadkach! - O Boże - pomyślała z kamieniejącym sercem - to nie jest facet, którego kocham. Patrzyła na niego czując coraz większy dystans i rozczarowanie. Łzy bezwiednie spływały jej po policzkach. - Zrozum wreszcie! - Wykrzyknął rozdrażniony jej oporem. - Jeśli chcemy być razem, musimy pozostać w tej samej rzeczywistości!