Adam Barczyński Obóz kosmiczny Olson ze złością cisnął papierosa na ziemię. Z szerokiego tarasu miał dobry widok na parking przed głównym budynkiem. - Mnie też się to nie podoba, ale co możemy poradzić - polecenie z góry. - I dlatego mam marnować sprzęt wart miliardy dolarów na szkolenie ludzi nie wartych mojego czasu, którzy i tak nigdy więcej nie polecą w Kosmos? - Tak, bo jeżeli tego nie zrobisz, to nam przykręcą kranik z pieniędzmi i wtedy już nikt nie poleci w Kosmos. - I jeszcze ci obcokrajowcy... - To nie jest twój problem. Skoro nam za to płacą, to możemy im nawet przeszkolić parę borsuków, wszystko jedno. Masz tylko robić swoje, a ile z tego do nich dotrze, to już ich zmartwienie. Rozumiesz, Jeff? Olson nie odpowiedział wpatrzony w kilkudziesięcioosobową grupę ludzi stłoczoną przed wejściem do budynku. Donovan wszedł do środka i zjechał na dół windą. Jako szef Centrum Szkoleń Kosmicznych musiał powitać swoich nowych podopiecznych. * Katherine odebrała już swój identyfikator stwierdzający, że należy do zespołu niebieskiego i jej opiekunem będzie Joan Bustamente. Sporo słyszała o tej kobiecie - miała za sobą jeden lot wahadłowcem jako komandor, a w trakcie przygotowań do drugiego ujawniła się u niej wada serca wykluczająca ją z uczestniczenia w dalszych lotach. Na początek wszyscy nowi kursanci zostali skierowani do przestronnej sali mogącej pomieścić znacznie więcej osób, niż zebrało się tu dzisiaj. Gdy już wszystkie krzesła ugięły się pod właściwymi ludźmi na mównicę wszedł siwawy jegomość z plikiem kartek w ręku. Założył na nos wielkie okulary. - Witam was serdecznie w Centrum Szkoleń Kosmicznych. Ja nazywam się Brian Donovan i jestem dyrektorem tego ośrodka. Od jutra rozpoczniecie trzytygodniowe szkolenie mające przygotować was do misji kończącej wasz pobyt tutaj. Zostaliście przysłani do nas jako ludzie wytypowani przez wasze uczelnie lub też przez wasze rządy, którzy w przyszłości stanowić będą elitę wśród nowego pokolenia astronautów. Jak zapewne zauważyliście na waszych identyfikatorach widnieje kolor stanowiący oznaczenie zespołu, którego częścią się staniecie. Zespołów takich jest dwanaście, a czekających na was wahadłowców sześć, więc tylko najlepsi spośród was, ci, którzy zdołają najlepiej skonsolidować swoją ekipę w ciągu tych 3 tygodni otrzymają szansę wykazania swoich umiejętności w prawdziwym locie kosmicznym. Główną rolę odegrają wyniki osiągnięte przez was w poszczególnych testach, ale także oceny wystawiane przez waszych instruktorów. Teraz udacie się na pierwsze piętro, do pokojów oznaczonych odpowiednimi kolorami. Tam czekają już na was opiekunowie załóg. Oni zapoznają was ze szczegółami. To wszystko. Dziękuję i życzę powodzenia! Zszedł z mównicy i odetchnął z ulgą. Teraz wszystko było na barkach Olsona. * Na górze, w pokoju oznaczonym barwą niebieską siedziała około 40-letnia kobieta. Jej kombinezon był oznaczony oficerskimi dystynkcjami i nazwiskiem Bustamente. - Pani Joan Bustamente? - Tak, a pani się nazywa... - Katherine Philips. - Proszę siadać, panno Philips. Zaraz przyjdą pozostali. - Cieszę się, że mogłam panią poznać. Wiele czytałam o pani... Chcę w przyszłości być taka jak pani... - To miłe, ale... - Była pani pierwszą kobietą-komandorem wahadłowca. - Też tak słyszałam. Otworzyły się drzwi i do środka weszła dziewczyna o wyglądzie Ani z Zielonego Wzgórza - błękitne oczy i płomiennie rude włosy. Tuż za nią wśliznął się wysoki Azjata i chłopak o ciemnych włosach i oliwkowej karnacji. Po chwili miejsce przy stole zajął wysoki, wysportowany blondyn o czarującym uśmiechu - po prostu marzenie każdej dziewczyny. Bustamente rozejrzała się po sali. - Poczekamy jeszcze chwilę na ostatniego członka grupy. Zegar na ścianie beznamiętnie odliczał kolejne sekundy i minuty ciszy, jaka zapadła wewnątrz pokoiku. Nagle otworzyły się drzwi i do środka wszedł człowiek wyglądem przypominający raczej plażowicza, niż przyszłego kosmonautę - luźna koszulka w jaskrawe plamy i spodnie do kolan. - Można wiedzieć dlaczego dotarcie tutaj zajęło panu aż dziesięć minut? - Hmm, miałem mały wypadek w toalecie i byłem chwilowo niedysponowany - mówiąc to skrzyżował lekko nogi i wykrzywił usta w grymasie bólu. Bustamente uniosła brwi. - Przecież w tych spodniach nie ma suwaka. Chłopak spojrzał w dół i rozluźnił się. - Ah, co za ulga. W takim razie nie mam wymówki. - I zajął ostatnie wolne miejsce. - Dobrze, skoro wreszcie jesteśmy w komplecie... Nazywam się Joan Bustamente i przez najbliższe trzy tygodnie będę waszą instruktorką, opiekunką i matką. Dla ułatwienia sobie życia proponuję, żebyśmy zwracali się do siebie po imieniu. Ktoś ma zastrzeżenia? Dobrze. Zaczniemy od poznania się i rozdzielenia funkcji. Miguel Barbosa? Chłopak o ciemnej karnacji uniósł rękę. - Przyjechałeś z Portugalii? - Tak, z Bragi. - W czym się specjalizujesz? - Komunikacja. - OK, więc oczywiście będziesz się zajmował łącznością. Ann Lagerwey? Ślepy los jest dobry w takich zabawach - Ania z Zielonego Wzgórza naprawdę miała na imię Ann. - Co możesz nam powiedzieć o sobie? - Pochodzę z Toronto, mieszkam w Dallas, specjalizuję się w mechanice i elektronice. - Hitoshi Hasegawa? - Z Yokohamy. Elektronika, mechanika, łączność. - Dobrze. Katherine Philips? - Pochodzę z Wisconsin, specjalizuję się w pilotażu, mam zamiar zdawać do Akademii Lotniczej. - Dobrze. Artur Dabroski? Wczasowicz nieśmiało uniósł rękę. - To mogę być ja. - Możesz? - Powinno być Dąbrowski, ale nie próbujcie tego sami powtarzać sami, ja mam wprawę. - Dombroski? - Niech będzie tylko Artur. - OK, Artur. W czym się specjalizujesz? - Zdecydowanie w szydełkowaniu i współczesnym balecie rosyjskim. Bustamente posłała mu ciężkie spojrzenie. - A coś, co mogłoby się tutaj przydać? - Nie, raczej nie. - I na koniec - Andy Kelder? - To ja. - Znowu zaprezentował swój powalający uśmiech. - Pochodzę z Nowego Jorku. Mam doświadczenie w pilotażu i nawigacji. - Dobrze, mam już pewne rozeznanie w waszych możliwościach... - Notowała coś na kartce i po chwili przeczytała. - Moje propozycje są takie: Hitoshi mechanika, Ann elektronika, Andy nawigacja, Miguel, jak już mówiłam, łączność, Katherine pilotaż, i... Artur komandorem. Jakieś pytania? Katherine chwilę zbierała się w sobie. - Liczyłam na to, że będę miała szansę spróbować swoich sił jako komandor, a nie tylko jako pilot. Bustamente spojrzała jej w oczy, ale dziewczyna nie wytrzymała tego zbyt długo. - Wydaje mi się, że mam o wiele wyższe kwalifikacje, niż... - Skoro jesteś takiego zdania, to myślę, że przyda ci się lekcja, że na pokładzie wahadłowca nie ma nikogo o kim można by powiedzieć "tylko". - Wydaje mi się, że ona ma rację - wtrącił Kelder - W końcu on ma z nas najmniejsze kwalifikacje. Sam to powiedział. - Artur, masz coś do dodania? - Dla mnie to rybka, niech ktoś inny będzie komandorem. - Więc moja decyzja pozostaje bez zmian. - Ale co ty właściwie umiesz? - Katherine podniosła głos. - Właściwie, to nic. Ale podobno mam zgrabne nogi, może to dlatego... - Wydaje mi się to niesprawiedliwe. - Jeżeli chcesz przejąć funkcję komandora, to musisz mi udowodnić, że na to zasługujesz bardziej niż on. Póki co wymienione przeze mnie funkcje pozostają bez zmian. Na stole znajdziecie odpowiednie instrukcje. Teraz możecie się udać do swoich pokoi. Dziewczyny mają swój pokój, Miguel i Andy zajmą drugi, Hitoshi i Artur mają pojedyncze. Resztę dnia macie wolną, ale jutro zaczynamy trening o siódmej, więc radzę wam wcześnie położyć się spać. Tym bardziej, że mogę w każdej chwili was skontrolować, bo mam pokój na końcu korytarza, więc żadnego kręcenia się po dziesiątej. Z identyfikatorem możecie zwiedzać prawie całą bazę. O szóstej w mesie, w zachodnim skrzydle dostaniecie posiłek. Bustamente rozłożyła ręce. - To wszystko. Jeżeli nie macie żadnych pytań, to możecie iść. Wszyscy rozeszli się w swoje strony. Ich pokoje znajdowały się na trzecim piętrze skrzydła mieszkalnego i sąsiadowały z przestronnym tarasem. Zgodnie z ostrzeżeniem pokój instruktorki znajdował się w głębi korytarza, tak, że był z niego dobry widok zarówno na cały korytarz, jak i taras. Dziewczyny szybko znalazły wspólny język i po rozpakowaniu rzeczy ruszyły razem na zwiedzanie bazy. Ich identyfikatory pozwalały na zaglądanie do niemalże wszystkich pomieszczeń - wyjątkiem były szpital, centrum kierowania lotami oraz najwyższe piętra, gdzie znajdowały się gabinety szefostwa i działy administracyjne. W drodze powrotnej do kwater spotkały Barbosę, któremu najwyraźniej przypadła do gustu uroda Ann. W mesie trafili Keldera, który z kolei otoczył Katherine czułą opieką. Opowiedział jej o swoim pełnym sukcesów życiu - zamożnych rodzicach, którzy zafundowali mu samochód w nagrodę, że dostał się do programu lotów. Był właśnie na trzecim roku fizyki na Uniwersytecie Columbia, ale uznał, że ciekawszym wyzwaniem będzie lot w Kosmos i postanowił spróbować swoich sił tutaj, w Houston. Siedząc przy nim i słuchając tego wszystkiego Katherine z minuty na minutę czuła się coraz bardziej niedowartościowana - on miał solidne przygotowanie teoretyczne do tego lotu, a ona tylko dobre chęci i doświadczenie w pilotażu starej awionetki swojego ojca. Uwielbiała czytać i znała dużo faktów z historii lotów w Kosmos, ale nagle wydało jej się to nieco dziecinne. Czas jakiś później przyszedł Hasegawa, ale nie był zbyt rozmowny. Jak większość Japończyków dużo się uśmiechał i potakiwał, ale trudno było wyczuć co tak naprawdę kryje się pod tą maską uprzejmości. Dąbrowski przyszedł, kiedy wszyscy już się właściwie zbierali do wyjścia, więc nikt nie zamienił z nim ani słowa. Miguel i Ann poszli na taras oglądać zachód słońca, Katherine i Andy chcieli zobaczyć z bliska wahadłowce stojące na polach startowych, a Hasegawa pogrążył się w lekturze podręcznika mechanika pokładowego. * Wieczorem Artur poszedł na taras. Zastał tam Barbosę. - I co myślisz o tym pomyśle, że tylko sześć załóg poleci? - Nieszczególnie mi się to podoba. - Artur patrzył tylko w dal. - Ale też nie powiem, żeby mi to spędzało sen z powiek. - Myślisz, że damy radę? - Nie wiem, nie znam konkurentów. W zasadzie, to nie znam nawet naszej załogi. - Nie wyglądasz na człowieka, który by się tym zbytnio przejmował. - Bo w sumie mało mnie to obchodzi - kazali mi przyjechać, to jestem. A co, ty też podchodzisz do tego kursu tak ambicjonalnie, jak ta Amerykanka? - Zależy mi na tym, żeby polecieć. W Portugalii, i w ogóle w Europie nie miałbym żadnych szans na taki lot. Zresztą sam wiesz. A skoro udało mi się dotrzeć aż tutaj, to muszę wykorzystać tą okazję. Pewnie jedyną w życiu. - Jeżeli wszyscy damy z siebie wszystko, to musi się nam udać - Kelder z puszką w ręku usiadł obok nich. - Cóż za genialny plan, Einsteinie. - Powiedział Artur z drwiącym uśmieszkiem na ustach. - Tylko nie mów tego tak głośno, bo konkurencja może to podsłuchać i sama zastosować. Amerykanin skwitował to chłodnym spojrzeniem. - Może dla ciebie ten lot nic nie znaczy, ale skoro już musimy być w jednym zespole, to chciałbym mieć pewność, że wszyscy dążymy do jednego celu. - Czekaj, nie podpowiadaj mi! To będzie... Kelder przełknął łyk zimnego napoju i ponownie zmierzył Artura wzrokiem. - Tutaj nie ma miejsca na wygłupy. Tutaj za błąd można zapłacić życiem swoim i reszty załogi. Lepiej o tym pamiętaj, "komandorze". Dokończył puszkę jednym haustem i wyszedł. * Dzwonki i stukanie w drzwi postawiły wszystkich na nogi. Była siódma. Zaczęło się od gimnastyki, potem lekkiego truchtu wokół boiska. - Artur szybciej! Masz już pół okrążenia straty! - Spokojnie, złapię ich na przełęczy. A dalej było już tylko coraz gorzej: zabawy z ciężarkami i piłkami dla poprawienia równowagi i koordynacji ruchów, skoki przez płotki z obciążeniem i bez, ćwiczenia na wzmocnienie mięśni, a na koniec ćwiczenia rozciągające. - I tak będziemy się witać co rano. - Dodała Bustamente, ale jej słowa nie mogły już bardziej dobić szóstki przepoconych do granic możliwości ludzi. O wpół do ósmej zjedli dosyć obfity posiłek i z miejsca przeszli do sal wykładowych. Mogły one pomieścić zaledwie około 30 osób, więc zebrano po kilka grup w każdej i wykładowcy starali się w jak najbardziej przystępny sposób przedstawić plan lotu i teorię jaką muszą poznać, żeby prawidłowo przeprowadzić poszczególne etapy. W jednej z sal łysawy jegomość w niezwykle krzykliwym stroju - niebieskiej koszuli i szarym swetrze, czytał z kartki kolejne współczynniki, przeliczniki, stałe, wzory i różne inne cuda. Jak to zwyklebywa z takimi osobnikami słowa z jego ust wylewały się tak powolnym i monotonnym nurtem, że po pięciu minutach wszyscy słuchacze popadli w stan otępienia umysłowego. Wyrwało ich z niego dopiero jedno, wypowiedziane znacznie głośniej pytanie: - Co pan teraz robi? Wzrok wszystkich zebranych powędrował w kierunku stolika w pierwszym rzędzie, gdzie siedział komandor załogi niebieskiej. - Tak, pan! Co pan teraz robi? - Marnuję sobie młodość. Na sali rozległ się śmiech. - Więc to wszystko pana nudzi, tak? - Sumienie nie pozwala mi powiedzieć "nie". - Dobrze, więc niech mi pan powie ile jest czasu na odłączenie głównego zbiornika paliwowego po starcie? - Ile jest czasu na odłączenie głównego zbiornika po starcie? - Tak. - Trzy minuty? - Nie. - Pięć? - Nie. - Do przyszłego wtorku? - Nie. - Eee, to głupia gra. Sala znowu odpowiedziała śmiechem. - Proszę państwa, przez taką beztroskę zginął już nie jeden człowiek. - I pan ich wszystkich szkolił? - Jaką ma pan rolę w załodze? - Mam dbać, żeby popielniczki były puste, a kieliszki pełne. - Grubo się pan myli sądząc, że to jest zabawne. Pańska niewiedza może kosztować życie całej załogi. - Ja też mam pytanie - czy z pokładu promu da się odrzucić główny zbiornik ręcznie? Wykładowca popatrzył na niego uważnie. - Nie, zajmują się tym automaty. - Więc po co mam znać ten limit? - To jest tylko usprawiedliwienie pańskiej ignorancji. - Alleluja! A czy teraz już możemy zrobić przerwę obiadową? * Przy stole panowała cisza. Wszyscy w milczeniu połykali kolejne kęsy czegoś, co mogłoby uchodzić za mięso. Przynajmniej z wyglądu. Gdyby tak jeszcze posypali to chociaż tak jak chipsy smakiem bekonowym... Artur nie mógł wytrzymać tej atmosfery. - Mam na sobie skórzane slipki. Pięć głów z wyrazem niedowierzania odwróciło się w jego kierunku. - Co, wy też? - Czy ty musisz się zachowywać jak idiota? - Katherine nie mogłaby już chyba z większym niesmakiem wykrzywić ust. - Nie wiem o czym mówisz. - Musiałeś się tak popisywać w sali? Przecież każde dziecko zna odpowiedź na to pytanie. - Ale ja już nie jestem dzieckiem. - To ty tak sądzisz. - Dodała ciszej. - Zresztą mogłeś zajrzeć do instrukcji, albo przynajmniej słuchać. - Co to jest, bunt załogi? - Skoro już musisz być naszym komandorem, to przynajmniej spróbuj nas nie kompromitować. - Zawtórowała Ann. Dało się słyszeć ciche pochlipywanie. - Mam nadzieję, że jesteście z siebie zadowoleni - zraniliście moje uczucia. - Artur obrócił się do nich tyłem i skrył twarz w dłoniach. - Skończ już, dobrze? - Katherine była wyraźnie poirytowana jego zachowaniem. - Dalej nie możesz przeboleć tego, że jesteś "tylko" pilotem? - A co cię to obchodzi? - Jako przewodnia siła wyrażam właśnie troskę o morale mojej kochanej załogi. - Naprawdę przesadzasz. - Dodał Andy. - Dobrze. Pójdę do siebie i opowiem wszystko mojemu misiowi - najwyraźniej tylko on mnie tu rozumie. * Popołudniowa dawka wiedzy przebiegła podobnie do porannej - składały się na nią długie kolumny cyfr przeplatane docinkami Artura i nieudanymi próbami opanowania sytuacji przez nieziemsko cierpliwego wykładowcę. W akcie rozpaczy nawet przywołał go do tablicy, ale nie poszło to zgodnie z jego przewidywaniami. - Niech pan śmiało tutaj podejdzie. Zapytał go wskazując palcem na rządki liter, które właśnie wypisał: - Co mi może pan powiedzieć o tym wzorze? - Jak ja przyszedłem to już tak było! - Ale czy wszystko jest dobrze napisane? - Jak dla mnie może być. Literki są może troszkę nierówne, ale niech pan nie będzie dla siebie taki surowy. - Ale czy ten wzór jest prawidłowy? - No, ma lewą stronę, prawą stronę... - A jego zawartość? - Hmm, niczego sobie. - Ale czy... Nie, dobrze, niech pan siada. - Tutaj? Na środku sali? Wieczorem Polak znowu znacznie się spóźnił na posiłek, ale tym razem pozostali mieli mu aż za dużo do powiedzenia. - Ustaliliśmy, że rano pójdziemy do Bustamente i będziemy się domagać zmiany. Jeżeli nie da się przenieść cię do innej załogi, to przynajmniej niech ktoś inny będzie komandorem. - Kelder mówił to takim tonem, jakby czytał wyrok śmierci. Artur siedział dłuższą chwilę patrząc po ich twarzach, ale tylko Andy patrzył mu w oczy. - Ja wiem, to wszystko dlatego, że zazdrościcie mi mojego boskiego ciała i szybkiego, analitycznego umysłu. Zebrani przy stole z rezygnacją spuścili tylko głowy. - Szybkiego analitycznego umysłu, który nie zna ciągu wahadłowca, pierwszej prędkości kosmicznej, przelicznika odległości, ani szybkości bezpiecznego podejścia do bazy... - Katherine starała się nie unosić głosu, ale przychodziło jej to z trudem. - A nie przyszło wam do głowy, że mogłem tylko udawać idiotę? - A udawałeś? - Nie. - Odparł cicho, ale szybko dodał. - Ale mógłbym! - Tak, na pewno byłbyś w tym świetny. Znowu zapadła cisza. - Słuchajcie, może i nie znam kilku szczegółów technicznych... - Reakcją na to zdanie było lekceważące westchnienie Ann oraz kilka słów, nie koniecznie pokrzepiających. - Ale znam kąt bezpiecznego wyjścia oraz wejścia w atmosferę i wszystkie dziesięć planet Układu Słonecznego. To powinno wystarczyć na tę misję. Katherine wycedziła słowo po słowie: - Ich jest dziewięć, kretynie. - Dziewięć? No, proszę, więc wyprzedzam swoją epokę. - Powiedz mi, jakim cudem się tutaj dostałeś? - No, wiecie, obiecali mi za to skrócenie wyroku... - Co??? - Czy wy wszystko musicie brać na poważnie? * Bustamente kilka razy pstryknęła długopisem, odłożyła go na biurko i złożyła dłonie w piramidkę. - I to wszystkie wasze zastrzeżenia? - A to mało? - Kelder był szczerze zaskoczony. - Jest nieukiem, niewłaściwie się zachowuje i los całej załogi jest mu zupełnie obojętny. - Artur, co ty na to? - A co ja mogę, biedny miś? Oni w zasadzie mają rację. No, poza ostatnim punktem. Ale wy wszyscy chyba zapomnieliście o tym, że to powinno być dla was nie tylko budowanie swojej kariery, ale też przygoda, coś co sprawi wam przyjemność, coś o czym będziecie mogli opowiadać po powrocie do domu. - Od tego zależy nasze przyszłe życie, a przez twoje złe zachowanie o wiele wcześniej wrócimy do domów. Zrozum, że odbierasz nam życiową szansę, bo z takim komandorem jak ty nie mamy żadnych szans na znalezienie się w gronie tych sześciu załóg, które polecą. - Szczerze mówiąc, to zaczynasz mnie coraz bardziej martwić, Andy. - Dlaczego? - Bo o ile się orientuję jesteś przystojnym, inteligentnym i wysportowanym osobnikiem, a musisz lecieć aż w Kosmos, żeby udowodnić, że jesteś kimś. Kelder ledwo hamował narastający w nim gniew. - Spokojnie. - Bustamente nie była zła, lecz raczej zaciekawiona całą sceną. - Przed wami jeszcze sześć dni przygotowań przed pierwszą próbą na symulatorze. Po jej wynikach zadecyduję czy Artur nadal będzie komandorem. Katherine i Andy nie kryli swojego rozczarowania, ale reszta załogi zdawała się nie podchodzić do tego aż tak poważnie. Na korytarzu każde ruszyło w swoją stronę. - Katherine, poczekaj. - Czego chcesz? - Miliona dolarów w używanych banknotach, ale ja nie w tej sprawie. Odwróciła się i ze złością spojrzała mu w oczy. - Słuchaj, muszę znosić twoje wygłupy na zajęciach i to, że jesteś komandorem, więc oszczędź mi chociaż w czasie wolnym. - A co ja mogę biedny miś? Przecież wszyscy jesteśmy tylko marnym puchem gnanym przez wiatr przeznaczenia. - Streszczaj się. - Dlaczego jesteś na mnie zła? Przecież ja się nie pchałem na tę posadę. - Więc dlaczego nie zrezygnujesz? - Bo to byłoby zbyt proste. Skoro sądzisz, że byłabyś ode mnie lepsza, to udowodnij to na testach. - Tresowana małpa byłaby lepsza od ciebie. - Więc trzymam kciuki, żeby i tobie się udało. OK, ale nie bierz tego wszystkiego tak do siebie. A teraz lepiej już idź, bo twój chłopak się niecierpliwi. Odwróciła się w kierunku, w którym wskazał głową. Na rogu stał Andy. Ruszyła w jego stronę, gdy Artur odezwał się ponownie. - Nie, nie, idź! Nie oglądaj się za siebie. Musisz o mnie zapomnieć. Tak będzie lepiej dla nas obojga. Po prostu wrócę do pokoju, zwinę się w kłębek i cichutko będę sobie łkał w poduszkę. Z rezygnacją pokręciła głową. - Czego chciał? - Nic. Andy mimo wszystko odprowadził go wzrokiem. - Pójdziemy wieczorem nad morze? - Pewnie. - Tylko ty, ja i gwiazdy. - A co z Bustamente? - Jakoś się wśliźniemy. * - Katherine, bardzo się na tobie zawiodłam. - Wyraz twarzy Bustamente był równie poważny, co ton jej słów. - Na tobie zresztą też, Andy. Złamaliście zasady obowiązujące całą załogę, więc i karę poniesie cała załoga. O piątej rano stawicie się wszyscy na dodatkowe ćwiczenia. Natomiast wy dwoje dostajecie nagany. Po drugiej naganie zostaniecie usunięci z kursu. Macie jeszcze coś do powiedzenia? Andy i Katherine stali tylko z oczami wbitymi w ścianę, a pozostali przyglądali się tej scenie w milczeniu. - Przecież was ostrzegałam, że będę przestrzegała zakazu wychodzenia z pokojów po dziesiątej! Co wam odbiło? Ciszę przerwało otwarcie drzwi przez Artura. - Ja wiem, że może za dużo wymagam, ale czy moglibyście zachowywać się troszkę ciszej. W końcu jest druga w nocy. - O piątej stawisz się z załogą na sali gimnastycznej! - Dobrze, tylko pytałem! Nie trzeba odrazu się unosić. - Podziękuj za to naszej parze kochanków. - Dziękuję. - Uważniej przyjrzał się Katherine i Andy'emu. - Hmm? Przegapiłem jakieś nieprzyzwoite sceny? Co oni zmajstrowali? - Po dziesiątej byli poza swoimi pokojami. - Dobry Boże! - Z rozmachem złapał się za głowę. - Całe szczęście, że nie odkryła pani jeszcze nielegalnego kasyna w pokoju Hitoshiego, bo chyba zostałby ukamienowany. Ups! Miałem o tym nie mówić. - Macie jeszcze cztery godziny do rozpoczęcia ćwiczeń, więc teraz wszyscy spać! - Dobrze mamusiu, tylko zostaw zapalone światło. - Artur, zamilcz! To twoja załoga i ty powinieneś ich pilnować! - Ja? A co ja mogę, biedny miś? Przecież oni są dorośli. I to najwyraźniej aż za bardzo. * - To jest urządzenie pozwalające zrozumieć jak wygląda poruszanie się w warunkach obniżonej grawitacji. Wprawdzie nie będziecie lądować na Księżycu, ale skoro przechodzicie całościowy kurs, to zapoznacie się też z tym maleństwem. - Super! - Jednakże zanim przystąpicie do praktycznego korzystania z niego musicie zapoznać się z teorią. - A, wiedziałem, że w tym musi być jakiś haczyk. - O! Widzę, że mamy ochotnika gotowego zaryzykować poddanie się mu bez przygotowania. - Tak? To przynajmniej nie jestem osamotniony. - Mówiłem właśnie o panu. Zresztą tak jak mógłbym mówić o kimś innym. Proszę bardzo - śmiało! Już wszyscy uczestnicy przyzwyczaili się do codziennych zmagań i słownych potyczek Artura z kolejnymi wykładowcami. Jedno trzeba mu było przyznać - wszyscy, niezależnie do której należeli załogi rozpoznawali go już po trzech dniach kursu. Niestety większość ludzi zaczynała też rozpoznawać innych członków załogi Artura, co nie zawsze im odpowiadało. Teraz kiedy przeszli do ćwiczeń na urządzeniach jego dziecinne żarty nabrały jeszcze rozmachu - mógł bowiem korzystać z rekwizytów. Dzisiaj jednakże nie było na sali nikogo, kto by się nie śmiał. Nawet Andy i Katherine parskali śmiechem, gdy Artur stawiając karykaturalnie wielkie kroki zderzał się z różnymi urządzeniami nie będącw stanie zapanować nad bezwładnością swojego ciała. Po odpięciu się powiedział tylko: - Było mi bardzo miło. - Rozmasowując obolałe czoło. - O, nie! Zapewniam pana, że cała przyjemność była po mojej stronie. - Tym razem wykładowca nie musiał ukrywać swoich odczuć. - Co, boli główka? Och, czyżbym zapomniał wspomnieć o założeniu hełmu? Hmm, taki jestem dzisiaj roztargniony. * Po serii porannych ćwiczeń przeszli do symulatorów odpowiednich do ich zajęć. - To jest najważniejszy element szkolenia pilotów. Te trzy pierścienie wirują niezależnie od siebie, a wy znajdując się w ich środku musicie przy użyciu tej manetki doprowadzić do ustabilizowania ich. Wszystko jasne? Kilku pierwszych pilotów radziło sobie z tym z dużym trudem. Katherine nie udało się w dwóch trzyminutowych próbach. Kiedy wszyscy poza nią zaliczyli już jedną udaną serię, a niektórzy nawet dwie pojawił się Artur. - Mógłbym też spróbować? - Jest pan pilotem? - Nie, komandorem. - Więc powinien pan teraz ćwiczyć na centrali lotu. - Ćwiczyłem, ale okazało się, że ją... tak jakby... troszeczkę... popsułem. - Co się stało? - W zasadzie nic, ale już strażacy sobie poszli, to instruktor poprosił mnie, żebym udał się na możliwie najdłuższy spacer. No, i jestem! - OK, niech pan spróbuje. Asystent przypiął go do fotela i dosunął konsolę z manetką. - Przepraszam, ale gdzie tu się wrzuca monety? - W tym momencie koła ruszyły. - Wow! Bomba! Po upływie kilkudziesięciu sekund urządzenie było już ustabilizowane. - To najlepszy wynik jak dotąd. Robił pan to kiedyś? - Ile razy! A, to ćwiczenie? Nie, pierwszy raz. - Niech pan spróbuje jeszcze raz. Za drugim razem rezultat był o kilka sekund gorszy, pewnie ze względu na to, że Artur jednocześnie manewrował i śpiewał "We have all the time in the world just for love" głosem Louisa Armstronga. - Dobrze. Teraz niech pani spróbuje jeszcze raz. Musi pani to opanować. - Katherine? Nie udało ci się jeszcze? Zdenerwował ją tym lekceważącym tonem. W jej trzecim podejściu było już lepiej, ale i tak nie zmieściła się w limicie trzech minut. Gdy już ją zatrzymano Artur podszedł i powiedział: - Już chyba wiem na czym polega problem. - Wskazał palcem jakiś punkt na jej klatce piersiowej. Gdy opuściła głowę, żeby zobaczyć o co chodzi jego palce trąciły ją w nos. W odruchu chciała wyrwać się z fotela i mu przylać, ale pasy trzymały mocno. - Katherine, rozluźnij się. Z tak napiętymi mięśniami nic nie zdziałasz. - Mówiąc to wziął ją za ręce i lekko nimi zahuśtał. - Pomyśl o czymś przyjemnym, zrelaksuj się i spróbuj jeszcze raz. Czwarte podejście było już w normie. Po wydostaniu się z uprzęży chciała mu podziękować, ale był już na drugim końcu hali i otoczony przez tłumek właśnie szykował się do ćwiczeń w kombinezonie do pracy w przestrzeni kosmicznej. Po wyprostowaniu ramienia wysięgnika znalazł się na wysokości kilku metrów i zaczął swój show przerwany dopiero przez pojawienie się Donovana. - Co pan tam wyprawia? Artur zrobił minę niewiniątka, po czym w niezdarny sposób poruszając rękami i nogami zaczął śpiewać "I'm just singing in the rain". - Natychmiast ściągnijcie go stamtąd! Parker! Dlaczego ich nie pilnujesz? * Wieczorny posiłek jak zwykle odbył się przy pustym krześle komandora, ale wszyscy mieli tak dużo do opowiadania o wydarzeniach z całego dnia, że ledwo dało się to zauważyć. Po kolacji Ann i Katherine poszły na półwysep wychodzący na kilkaset metrów w morze. Był tam wspaniały widok na gwiazdy odbijające się w zrytej falami tafli wody. - Co sądzisz o Andym? - Zapytała Ann, gdy usiadły na trawie. - Jest... miły. - Miły! Też wymyśliła. Przystojny, boski, taki sobie, koszmarny, a nie - miły. - OK, przystojny. - Tak, a od teraz obie wypowiadamy się pełnymi zdaniami. - A co mam ci powiedzieć? - Co robiliście wtedy w nocy? - Andy znał wyjście z bazy, więc poszliśmy na pizzę, potem leżeliśmy na trawie i patrzyliśmy na gwiazdy. - Dobrze, jak nie chcesz, to nie mów. - To prawda! - Pewnie, a ja się urodziłam wczoraj. Facet nadskakuje ci od początku, jest "miły" i "przystojny" i nawet się nie całowaliście. - Jak to nadskakuje? - A kto cię popierał przy wygłupach Artura? - Eee. - Eee? A może raczej chodzi o Artura? - To dupek. Popisuje się swoimi dziecinnymi zagrywkami i pewnie sądzi, że udając luzaka zrobi dobre wrażenie. - Zdaniem psychologów jest to mechanizm obronny wynikający z wrodzonej nieśmiałości i ma na celu przenoszenie uwagi otoczenia na wady innych ludzi po to, żeby zamaskować własne. - Głos Artura dobiegał gdzieś z bliska, ale zapadające ciemności i wysoka trawa nie pozwalały nic zobaczyć. - Artur? - Mhm. - Jak długo tu siedzisz? - W zasadzie, to dopiero przyszedłem. A, nie martw się Ann, ta wysypka o której mówiłaś na pewno sama zejdzie. - Nie masz nic lepszego do roboty niż podsłuchiwanie nas? - Hmm, pomyślmy... Nie! - Idź stąd! - Dlaczego? Ja tu byłem pierwszy! - Artur! - Dobra, pójdę i opiszę to wszystko w moim pamiętniczku. Kiedy już ucichł szelest jego kroków w trawie zapadła dziwna cisza, jakby któraś z nich podejrzewała, że w pobliżu czai się ktoś jeszcze. - Sama widzisz. Dzisiaj rano pomógł mi na ćwiczeniach, a teraz znowu mam ochotę go sprać. - Nie zostawiłaś w domu chłopaka? Katherine była zdziwiona nagłą zmianą tematu. - Ja? Nie. - I planujesz coś z Andym? - Może. W zasadzie mamy podobne zainteresowania. A ty z Miguelem? - Nie, to tylko tutaj. Mam chłopaka, Randy'ego. - I co? Nie masz zamiaru być mu wierna? - Oczywiście, że tak. Zaraz po zakończeniu obozu. A ty dlaczego nie masz chłopaka? - Bo wszyscy, z którymi się spotykałam z czasem okazywali się kompletnymi kretynami. Takimi jak Artur. - A co jeżeli on nie trafił przypadkiem na twoje ćwiczenia? Po około kwadransie zza chmur wyszedł księżyc, a od strony obozu nadszedł Andy. Ann posiedziała jeszcze parę minut, po czym uznała, że tych dwoje zdecydowanie woleliby być sami i wróciła do pokoju. * Dochodziło wpół do pierwszej, gdy drzwi do pokoju Artura cicho otworzyły się i do środka wśliznęła się przestraszona Katherine. Oparła się plecami o drzwi i zamknęła oczy nasłuchując, czy Bustamente zauważyła ją. - Czym mogę pani służyć? Otworzyła oczy i z rezygnacją spojrzała na Artura. - No, świetnie. Dlaczego musiałam trafić właśnie na ciebie? - Nie wiem. Jak chcesz, to zrzuć to na przeznaczenie albo wolę boską. - Słuchaj, wynikła pewna sytuacja i będę musiała tu chwilę zaczekać, aż Bustamente przestanie nasłuchiwać. Artur siedział na łóżku trzymając w ręku jakieś czasopismo. Leniwym ruchem zgarnął z fotela stosik gazet i przerzucił go na stół. - Dobrze. Siadaj i czekaj. Rozejrzała się po pokoju nie mogąc znaleźć słów na określenie panującego tu nieładu. - Widzę, że... już się zadomowiłeś. - Usiadła w fotelu. - Co czytasz? Niedbale zaprezentował jej okładkę komiksu. - A, klasyka światowej literatury. Czegóż innego można było się spodziewać? - Jeżeli chcesz, to idź do siebie - droga wolna. - Dobrze, już nic nie mówię. Siedziała chwilę szukając wzrokiem czegoś, czym mogłaby zająć ręce. Gdzieś w rogu cichutko grała muzyka, na drugim fotelu leżały jakieś ubrania, obok oparta była gitara akustyczna, a z niedomkniętej szafy wystawała para przybrudzonych sportowych butów. Katherine podeszła do drzwi i przyłożyła ucho do ich powierzchni. Na korytarzu było cicho, ale wahała się czy nacisnąć klamkę. Artur pokręcił głową. - Odsuń się! Delikatnie uchylił drzwi i zrobił krok na korytarz. Nie było tu nikogo, a słabe oświetlenie dodawało jeszcze większego spokoju temu otoczeniu. Nagle otworzyły się drzwi do pokoju Bustamente. - Artur! Co tu robisz o tej porze? - Zastanawiam się. - To nie mógłbyś zastanawiać się w swoim pokoju? - No, właśnie zastanawiam się po co z niego wyszedłem. - Nie rób sobie ze mnie jaj. Pogadamy o tym rano. Zamknął drzwi. Katherine patrzyła na niego jakby spodziewała się usłyszeć coś mądrego. - No, to masz problem. - W takim razie... chyba będę musiała przenocować tutaj. Tylko niech ci nie przychodzi nic głupiego do głowy! - Ależ, jakbym śmiał. Przecież jestem tylko dupkiem popisującym się dziecinnymi żartami. No, cóż, powodzenia - te fotele nie wyglądają na zbyt wygodne. - Fotele? Prawdziwy dżentelmen oddałby kobiecie łóżko, a sam spałby na fotelach. - Prawdziwy dżentelmen nie wpuściłby po zmroku roznegliżowanej kobiety do swojego pokoju. - Przecież ja nie jestem roznegliżowana! - Nie, ale zaraz będziesz! - No! Tylko spróbuj! - Chyba mi nie powiesz, że jesteś na tyle źle wychowana, żeby pakować się do łóżka w tych buciorach? - Jesteś podły! - Tak? Ale to nie ja pakuję się komuś do łóżka. Ze złością zacisnęła pięść nie mogąc znaleźć żadnej sensownej riposty. Widząc to uśmiechnął się. - No, dobrze, niech już będzie moja strata - bierz sobie to łóżko. Ale od razu ostrzegam, że drugi raz nie dam się nabrać na bajeczki o złej instruktorce i nagłych przypadkach. * Gdy otworzyła oczy pokój był pusty, Wyłączyła brzęczyk budzika nastawionego przez jakiegoś maniaka na wpół do szóstej. Artur prawdopodobnie gdzieś wyszedł. Zdziwiło ją, że mimo wszystkich swoich wad nie sprawiał jej żadnych kłopotów w nocy. Ale póki co musiała przedostać się do swojego pokoju i za pół godziny udawać przed Bustamente zaspaną na dobre, z tym, że już we własnym łóżku. Ubrała się i na palcach wyszła z pokoju. Korytarz był pusty i gdyby nie stłumione głosy dochodzące z tarasu trudno byłoby uwierzyć, że to piętro jest w ogóle zamieszkane. Starając się iść jak najciszej pokonała połowę drogi do swoich drzwi. Spojrzała w prawo - na tarasie Bustamente i Artur wyglądali przez barierkę. Przyspieszyła kroku i wśliznęła się do sypialni. Zastała tam Miguela szykującego się właśnie do wyjścia. - Co ty tu robisz? - Zgadnij! - Ann wyszła z łazienki. - Idź do siebie! - Jak? Bustamente siedzi na tarasie. Idź do niej i odciągnij jej uwagę. - Co? Przecież ja dopiero przyszłam. - Ale ciebie nie widziała. Proszę, proszę, proszę! - Jej małe rączki złożone w proszącym geście i sarnie oczęta nie pozostawiały dużego wyboru. - Drogo będzie cię to kosztować! - Zakładając buty Katherine rzucała jeszcze pod nosem jakieś przekleństwa. Wyszła na korytarz zamykając drzwi tak, aby Bustamente to zauważyła. Wkraczając na taras poczuła orzeźwiający powiew wiatru. - Już wstałaś Katherine? - O, tak! Ona jest typowym nocnym Markiem. Po prostu aż szkoda jej nocy na sen. - Daj spokój! - Wycedziła przez zęby tak, żeby dotarło to tylko do jego uszu. - No, no... - Objął ją ramieniem. - Nie rób takiej miny. Przed instruktorką nie musisz się kryć. Już jej wszystko wytłumaczyłem. - Co? - Tak, wiem, że trudno będzie w to uwierzyć, ale nie mogę już dłużej trzymać tego w tajemnicy. Jestem nieślubnym synem Katherine zaginionym tuż po urodzeniu i cudem odnalezionym na tym obozie. Katherine odetchnęła z ulgą. - Cieszę się, że wreszcie zaczynacie się dogadywać. Już naprawdę zaczynałam wątpić, że to jest możliwe. - Oczywiście! Bustamente poszła do swojego pokoju. Artur patrzył jeszcze przez chwilę na horyzont, po czym ruszył do siebie. - Artur! Odwrócił się przed drzwiami i czekał aż ona podejdzie. - Nie, nie będziesz mogła dzisiaj u mnie spać. Przepuścił ją przodem. Usiedli w fotelach, a Artur włączył płytę. Po chwili w głośnikach odezwał się głos gitary i głos Lennona. - Lubisz Lennona? - Jak zgadłaś? Pewnie zdradziły mnie te plakaty na ścianie... - Dziękuję, że mnie przenocowałeś. I że powstrzymałeś się przed... - szukała w głowie jakiegoś dyplomatycznego określenia - przed zakłócaniem mi tego snu. - Jak to? To ty nic nie pamiętasz? Patrzyła na niego z ukosa, aż wreszcie pokręciła głową. - Nie! Nie namieszasz mi w głowie! Może i byłam zmęczona, ale trzeźwa. I dzięki za pomoc na pierścieniach. Czekała chwilę. - Mógłbyś coś odpowiedzieć? - Hm? - wydawał się wyrwany z zamyślenia - Nie słuchałem, bo gapiłem się na twój biust. Obdarował ją przy tym takim uśmiechem, że nawet nie trudziła się szukaniem jakiejś odpowiedzi na to. - To twoja gitara? - Nie, znalazłem ją w szafie. - Tak? Posłał jej tylko spojrzenie człowieka, który właśnie sprzedał komuś Empire State Building. - Umiesz grać? - Nie ale panienki lecą na gości z gitarami. Jak widać na załączonym obrazku. - To zagraj coś. Wziął gitarę do ręki i zagrał kilka pierwszych taktów utworu, który właśnie wydobywał się z głośników. - Dobrze, dobrze, już wierzę ci na słowo, że umiesz grać. Odstawił instrument na miejsce. Katherine dopiero teraz zauważyła srebrny łańcuszek na jego nadgarstku. Zatrzymała jego rękę i przeczytała z tabliczki: "Just as long as You Stand". Artur odrócił na drugą stronę, żeby mogła dokończyć wygrawerowane zdanie. "Stand by me". - Ładne. Prezent? - Tak? - Od tej dziewczyny na zdjęciu? - wskazała ruchem głowy fotografię na której Artur tulił długowłosą brunetkę. - Tak. - To twoja narzeczona? - Nie, siostra. - No, cóż, co kraj to obyczaj. Jak ma na imię? - Magda. Miała. - Jak to miała? - Nie żyje od czterech lat. - Przykro mi. Jak to się stało? - A jakie to ma znaczenie? - wstał i wziął z szafki bluzę treningową - Masz jeszcze jakieś pytania? - Skąd pochodzisz? - A jak dobrze znasz geografię Polski? - W zasadzie wcale. - Więc chyba więcej informacji do niczego ci się nie przyda. Spośród papierów na stole wyłowiła jego identyfikator. - Hmm, ładne zdjęcie. - A, byłem młody, potrzebowałem pieniędzy. - Na identyfikatorze! - A, na identyfikatorze! No, wiesz, byłem młody, potrzebowałem pieniędzy. - Dlaczego jesteś taki? - Jaki? Raz miły, a po chwili nie możesz ani jednego zdania powiedzieć na poważnie. - To dar. - No, tak. Masz rację - będzie lepiej, ja będziesz to sobie wmawiał. Usiadł w fotelu wpatrzony gdzieś w dal i najpierw cicho, a później coraz głośniej zaczął śpiewać razem z Lennonem. "No, I won't be affraid, just as long, as You stand, stand by me. If the sky, that we look upon..." - Ona lubiła ten utwór? - Nie, w ogóle nie słuchała Lennona. - Przestał śpiewać i już całkowicie obecny tutaj spojrzał jej w oczy. - Utonęła w jeziorze w czasie wakacji, a słowa na łańcuszku kazała wygrawerować, bo kiedyś jej mówiłem, że pokocham dopiero tę dziewczynę, od której je usłyszę. Koniec przesłuchania? - To jest... romantyczne. - Brawo, mamusia musi być z ciebie bardzo dumna! A jutro nauczymy cię rozpoznawać brzydkie wyrazy. - To po prostu do ciebie nie pasuje. - Nie martw się, zaraz się poprawię. Zapomniałaś bowiem o tym, jak zareaguje Andy, gdy się dowie gdzie spędziłaś tę noc. Po prostu muszę zobaczyć jego minę. - Tak, to już bardziej w twoim stylu. * - Dzisiaj rozpoczynacie ćwiczenia na symulatorze lotu. Jego wnętrze dokładnie odpowiada wnętrzu prawdziwego wahadłowca, przez co będziecie mogli w praktyce sprawdzić wiadomości nabyte na wykładach. Na początek dowiecie się... Nagle wszyscy poczuli mocny wstrząs, który rzucił ich na tylną ściankę. - ...dlaczego nie powinniście dotykać niczego, czego przeznaczenia nie znacie. Zrozumiano Miguel? - Przepraszam wszystkich - coś mnie podkusiło. Katherine wpadła na Artura i właśnie starała się podnieść. - Sorki. - Nic nie szkodzi, cała przyjemność po mojej stronie. - To się akurat zgadza. Andy przyjął te wypowiedzi z kamienną twarzą, ale jego oczy mówiły same za siebie - w jego wnętrzu rodziła się zazdrość. - Dobrze. Zajmijcie swoje miejsca. Katherine usiadła w fotel z przodu, po prawej stronie, za nią nieco z boku Hitoshi, po przeciwległej stronie Kelder, a zupełnie z tyłu Ann i Miguel. - A ty Artur? - Nie, dzięki, ja postoję. - Siadaj na fotelu komandora! - No tak, mnie nigdy nic nie wolno. Inni komadorowie chodzą sobie gdzie chcą... - Komandorzy! - Katherine założyła już mikrofon interkomu. - Ja będę was obserwowała z centrum kontroli symulacji. Artur założył słuchawkę z dołączonym do niej mikrofonem. - OK, który przycisk jest od startu? - Zaraz, jeszcze nie rozpoczęliście nawet procedury startowej. Jaki jest pierwszy krok? - Sprawdzić ustawienie foteli, lusterek i zapiąć pasy - Artur ujął w ręce wolant. - Jakieś inne propozycje? - Rozpocząć sprawdzanie podstawowych systemów - Katherine znała to na pamięć. - Wszystko wygląda w porządku. Jak się staruje? - Zamknij się chociaż na chwilę - rzucił Andy. - Zabijacie mój zdrowy zapał do... Katherine, czym właściwie zajmuje się komandor? - On ma rację - przymknij się. - Komandor Dąbrowski do centrum. - Tu centrum, słucham? - Bustamente odetchnęła z ulgą, że wreszcie zajął się procedurą. - Mam tu problem z dyscypliną wśród załogi. W zasadzie, to wygląda mi to na bunt pilota Philipsa i nawigatora Keldera. Czy nie moglibyśmy w takim razie odłożyć tego lotu na po obiedzie? - Artur, czy widzisz nieduży guzik z zapaloną czerwoną lampką i napisem "mikrofon"? - Widzę. - To naciśnij go. - A to nie odetnie mojego mikrofonu? - Ależ skąd. OK, Katherine, zajmij się sprawdzaniem podsystemów. Dziewczyna zaczęła czytać z instrukcji. - Układy nawigacyjne? - Gotowe. - Mechanika? - W porządku. - Łączność? - W porządku. - Elektronika? - W porządku. - Zasilanie zewnętrzne? - Jest. - Zbiorniki paliwa? - Gotowe. - I silniki... gotowe. W porządku, jesteśmy gotowi do startu. - Dobrze niech już Artur włączy swój mikrofon i zamelduje gotowość. Katherine przełączyła odpowiedni guzik. - ...a rabin wtedy go pyta "Skąd wziąłeś tę wiewiórkę?", a facet... - Melduj! - Co? - Gotowość do startu. - Nie, dziękuję, teraz już mi się nie chce lecieć. - Melduj! - Dobra. My z bożej łaski komandor lotu, tu wstawić numer, zgłaszamy gotowość do wykonania tej świętej misji. - Tu centrum. Zezwalam na odpalenie silników. Na konsolecie zabłysnął rządek kontrolek, a kabina zaczęła lekko podrygiwać. Ekrany zainstalowane za szybami ich "wahadłowca" powoli zmieniały się z błękitu nieba na czerń Kosmosu skalaną jedynie błyskami gwiazd. - Dobrze. Znajdujecie się w Kosmosie. - Phi, a ludzie mówili, że to takie wielki przeżycie. - Możecie odpiąć pasy i zająć się swoimi zadaniami. - A ja co mam robić? - A ty, Artur, w ramach oszczędności tlenu najlepiej nic nie mów. Miguel, Ann i Hitoshi wyszli ze swoich foteli i przeszli do swoich zajęć. Zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami Hasegawa miał założyć kombinezon i wyjść w przestrzeń, żeby dokonać symulowanej naprawy elementu bazy. Cała procedura wbicia go w grube warstwy specjalnych materiałów i przytroczenie do ramienia wysięgnika poszło całkiem sprawnie, chociaż wymagało pomocy Miguela i Katherine. Jednakże gdy już znajdował się poza promem Bustamente dotknęła ramienia siedzącego przed nią operatora symulatora i w tym momencie w kabinie odezwały się brzęczyki alarmowe. - Katherine! Odbierz, to chyba do ciebie. Podbiegła szybko do swojego fotela. - Nieszczelność układu doprowadzającego paliwo do silników manewrowych i odcięcie od zasilania konsoli sterującej wysięgnikiem. Usiadła w fotelu i spojrzała na Artura. - I co teraz zrobimy? - Poczekamy. Może samo przejdzie. Albo spróbuj popukać w monitor. - Nie możemy ściągnąć Hitoshiego, ani manewrować. - Spoko, ja to załatwię. - Odchrząknął i powiedział do mikrofonu interkomu. - Hasegawa! Dlaczego ja nie słyszę, żebyś coś tam naprawiał? - A co niby mam robić? Przecież wiszę parę metrów nad ziemią. - To chociaż udawaj. - Stuk, stuk, brzęk, uiuiui, stuk, stuk. - No, już lepiej. A, tak przy okazji, to musisz wrócić na Ziemię o własnych siłach. To do miłego i baw się dobrze. - Szybko zdjął słuchawkę - Dobra, jeden problem z głowy. Co my tam jeszcze mamy? - Ann, spróbuj zrobić coś z tą konsolą do wysięgnika. - Katherine zupełnie zignorowała Artura. - Próbuję, ale to trochę potrwa. - Andy? - Jesteśmy na orbicie stacjonarnej, więc mamy czas na naprawę silników. - Ja też mam pewien pomysł - Artur nieśmiało spróbował włączyć się do rozmowy. - To dobrze, ale zachowaj go na później. - OK, Andy. W końcu ty tu rządzisz. Ej, zaraz, ja tu rządzę. - Dobrze. Proszę, zaprezentuj nam swój genialny plan. - W zasadzie, to konsoleta od sterowania nim nie jest nam potrzebna. Wystarczy, że Ann pominie ten obwód i przełączy sterowanie do zestawu, jaki Hasegawa ma przy kombinezonie. To wystarczy, żeby on sam wrócił. - A co z silnikami? - Po pierwsze, to nie możemy naprawić silników, bo uszkodzony jest wysięgnik. A po drugie, to do czego nam są potrzebne silniki manewrowe? Wracamy po prostu na Ziemię i składamy reklamację. - Chyba więcej punktów dostalibyśmy za wykonanie misji pomimo tych awarii... - Katherine, jak chcesz, to próbuj naprawić silniki albo manewruj głównymi, ja umywam ręce. Ale na wypadek gdyby ci się udało, to pamiętaj, że to był mój pomysł. Obudźcie mnie jak będziemy na dole. Po chwili znowu odezwał się brzęczyk. - Co znowu? - Pożar w części przed ładownią. Ann i Miguel muszą przerwać pracę i wycofać się tutaj. Artur założył słuchawkę. - Komandor Dąbrowski do bazy. Ej, to całkiem nieźle brzmi. - Tu baza. Słucham? - Czy mogłaby pani dać po łapach temu, kto się tak brzydko bawi przy symulatorze? - Musicie sobie radzić w trudnych sytuacjach. - Aha, dziękuję. Co my byśmy zrobili bez tych pokrzepiających słów? Wyłączył mikrofon. - Hitoshi dalej wisi? - Tak, nie zdążył wrócić. - Silników manewrowych nie ma? - Hitoshi pewnie umiałby je naprawić. - Pożar w części, która jest nam niezbędna do sprowadzenia go z powrotem... - Mhm. - No, to brakuje nam tylko nieszczelności głównych zbiorników paliwa. Ponownie odezwał się brzęczyk. - Niech zgadnę, zbiorniki paliwa? - Tak. - Dobrze. A teraz zupełnie by nas dobiło, gdyby to wszystko samo się naprawiło. - Czekał dłuższą chwilę wpatrując się w kontrolki. - Cholera, to działa tylko w jedną stronę. - I co zrobisz? - Katherine poczuła, że ta sytuacja już ją przerasta. - Dla ciebie wszystko. No, może poza tańcami egzotycznymi, ale nie czas teraz na to - Andy słucha. Pogadamy wieczorem. - Kątem oka zarejestrował reakcję obojga na te słowa. - Ann, wracaj tutaj, zajmiesz się naprawą zbiorników. Miguel niech próbuje opanować ogień. Jeżeli to się nie uda, to niech odłączy ramię wysięgnika i zamknie ładownię. - Przecież w ten sposób odetnie Hitoshiego. - Tak, ale przecież jesteśmy na orbicie stacjonarnej, a on ma swój zapas tlenu. Przy odrobinie szczęścia mam nadzieję, że wystarczy to na okrążenie przez nas Ziemi i zabranie go przy drugim podejściu. Póki co musimy ruszyć z miejsca i to przy użyciu silników głównych. Tym zajmiecie się wy oboje, a ja udam się na zasłużony odpoczynek. - To się nie uda. Hasegawa odleci w Kosmos. - Andy był szczerze rozczarowany, że on nie wyszedł z jakimś pomysłem. Dawała już o sobie znać zazdrość o względy Katherine. - Ale z otwartą ładownią żadne z nas nie ma szansy na powrót. - Główne zbiorniki już działają. - Zgłosiła Ann. Po raz kolejny zamigotał pulpit przed ich oczami, a powietrze przeszył skrzeczący głos alarmu. - Jeżeli to świadkowie Jehowy, to mnie nie ma. - Nieszczelność w instalacji tlenowej, tracimy zapasy. - No, cóż. Nie wiem jak wy, ale ja wysiadam. - Artur wstał i podszedł do wyjścia z kabiny symulatora. Zgasły monitory z obrazem Kosmosu i w głośnikach pojawił się głos Bustamente. - Koniec na dzisiaj, możecie wyjść. Po obiedzie spotkamy się w sali odpraw. * - Ten test pokazał jak wiele brakuje wam jeszcze wiedzy, żebyście mogli myśleć o locie w Kosmos - Bustamente trzymała w rękach wydruk z oceną ich próby w symulatorze. - Nic dziwnego, skoro mamy komandora, który nie zna nawet procedury startowej. - Katherine, a czy ja ci wypominam twój wiek? - Jaki wiek? Przecież ja mam 21 lat. - No, właśnie, a wyglądasz na 35. Siedziała przez chwilę z otwartymi ustami hamując się przed wyrzuceniem z siebie serii ciężkich słów. - Zresztą, to co ja mogłem biedny miś, jak co chwilę coś się psuło? - Powinieneś był to naprawić. - A czy ja to popsułem? - Nieważne. Głównym celem tego ćwiczenia było sprawdzenie waszego zachowania w sytuacji stresowej. Szczerze mówiąc tylko Artur i Ann zaliczyli go. Reszta zachowywała się jak dzieci w ciemności. Wprawdzie ten plan z zabraniem Hasegawy przy kolejnym okrążeniu był mocno nierealny, ale przynajmniej dawał reszcie jakieś szanse na przeżycie. Od dzisiaj podstawą waszego treningu będą ćwiczenia na symulatorze. Zostało wam jeszcze pięć dni na udowodnienie, że wy powinniście polecieć w Kosmos. - A co ze zmianą komandora? - Odpowiedź jest negatywna. Życzę miłego dnia. Katherine głośno tupiąc weszła po schodach. Ann siedziała na swoim łóżku i malowała paznokcie. - Co się stało? - Pokłóciłam się z Andym. - O co? - Pytał gdzie byłam zeszłej nocy, bo Miguel powiedział mu, że na pewno nie tutaj. - W zasadzie, to prawda. I co mu powiedziałaś? - Normalka. Zrzuciłam wszystko na niego, że zupełnie bez powodu jest zbyt podejrzliwy, że nie jestem jego własnością i różne takie. - Ale nie powiedziałaś mu gdzie byłaś? - Skąd! Nie było jeszcze aż tak źle. - Nie chciałabym cię martwić, ale załóżmy, że polecimy w Kosmos i nasz nawigator dowie się, że byłaś u naszego komandora... Może być troszkę gorąco. - Jak na razie wiesz o tym tylko ty. - I Artur. Jaką masz pewność, że on się nie wygada? - Nie sądzę. To znaczy mam nadzieję. Nie, żadnej gwarancji. - Może pogadam z nim o tym. Wydaje mi się, że jest na tarasie. - Dobra. - A, jakbyś miała zamiar zostać u niego na noc, to daj znać - zawołam Miguela. Katherine rzuciła w nią poduszką. - Nie! Ja mam świeżo pomalowane paznokcie! Artur rzeczywiście siedział na tarasie. Z nogami zarzuconymi na barierkę wyglądał jak karykatura detektywa z powieści Chandlera. Z niewzruszoną miną obserwował jak podchodzi do niego. - Nad czym się tak zastanawiasz? - Co masz pod spodem. - Praktycznie nic. Nie licząc majtek, biustonosza i pończoch. - To tak jak ja. Oczywiście z wyjątkiem pończoch. - Słuchaj, mógłbyś przy Andym nie robić żadnych aluzji na temat poprzedniej nocy? - Dlaczego? Przecież nic się nie stało. Oboje byliśmy pijani, czuliśmy się samotni z dala od domu i jakoś tak samo wyszło. Tej wersji będę się trzymał. - Nie, ale poważnie. Zależy mi na nim i nie chciałabym wszystkiego popsuć przez taki zbieg okoliczności. - Wiem, że to zabrzmi staromodnie, ale czy mówi ci coś słowo "szczerość"? - A ty na jego miejscu chciałbyś znać prawdę? - OK, ale załóżmy, że będziecie razem, weźmiecie ślub, będziecie mieli trójkę dzieci i nagle go coś podkusi, żeby zapytać o tę noc. Nie sądzisz, że wtedy miałabyś o wiele więcej do stracenia i jeszcze trudniej byłoby ci z tym żyć? Zastanawiała się chwilę patrząc mu w oczy. - Może masz rację. I to mnie martwi. - I słusznie. Dożyłaś właśnie sądnego dnia, w którym okazało się, że to wariaci są tak naprawdę najbardziej normalni. - Więc jednak masz jakąś głęboko ukrytą ludzką twarz. - Tak, ale zostawiłem ją w drugich spodniach. - Dzięki! - Wiesz, słyszałem kiedyś, że tylko obcy dziękują, rodzina i przyjaciele nie muszą. Uśmiechnęła się tylko i poszła szukać Andy'ego. * Plan Artura poskutkował, ale oczywiście pojawił się też efekt uboczny - Andy coraz bardziej popadał w gniew. Tymczasem kolejne próby na symulatorze dawały coraz lepsze wyniki, poza samym Arturem, którego rola sprowadzała się zgłaszania gotowości do startu i potwierdzania rozkazów. Hasegawa zaproponował, żeby na wypadek awarii lub urazu w czasie misji każdy z nich, oczywiście pomijając Artura, nauczył pozostałych przynajmniej części wiedzy o swojej specjalności. Miało to stanowić swego rodzaju zabezpieczenie na wypadek sytuacji kryzysowej i spotkało się z pełną akceptacją Bustamente. Okazało się też, że każde z nich musi poznać sposób prawidłowego zakładania kombinezonów do pracy poza wahadłowcem, co zaowocowało kolejnymi wygłupami Artura. - Katherine, ty pierwsza. - Ja na ochotnika mogę być manekinem! - Artur szybko wybiegł na środek żeby nikt go nie ubiegł. - Dobrze. - Nie! Ja nie chcę go ubierać! - Są jacyś inni ochotnicy? - Bustamente nie angażowała się zupełnie w same procesy szkolenia. - Proszę was panowie! - Złożył ręce. - Ja dla was zrobiłbym to samo. - Ann, chodź ty! - Tym razem Katherine złożyła ręce w proszącym geście. - Eee, ja właściwie dzisiaj nie jestem w nastroju... - Ann! Artur pokiwał tylko głową. - Dwie dziewczyny... Hmm, faktycznie to będzie o wiele ciekawsze. Bustamente spojrzała na zegarek. - Katherine zaczynaj, nie mamy całego dnia. - No, Katherine, zaczynaj! - Artur zrobił minę niewiniątka. - Touch me with your naked hand, touch me with the glove, dance me to the end of loooooove... Przerwał mu dopiero cios w głowę rękawicy od kombinezonu. Katherine spojrzała na niego zdziwiona. - Ups! Wymsknęła mi się! Po kilku uwagach w stylu "dobrze, teraz trochę niżej, pod prawą łopatką" i kilku omsknięciach się rękawicy dzieło zostało skończone. - Cóż, zajęło ci to osiem minut, a na Ziemi powinno co najwyżej dwie. Może gdybyś skupiła się na zakładaniu kombinezonu a nie kłótniach z Arturem... - Przepraszam, to moja wina - skruszonym głosem wtrącił sam zainteresowany - Po prostu kobiety w moim towarzystwie nie mogą się skupić. - Zamknij się! - Katherine zmęczyła się nieco tą pracą. - Dobrze, teraz Ann. - Czy ja nie wyglądam w tym grubo? - Artur zdejmuj już kombinezon. - Może gdyby tutaj zrobić takie wypustki, jakiś większy dekolt... - Miguel, pomóż mu. Ann radziła sobie znacznie gorzej w walce z nie chcącym ulegać jej woli materiałem, być może dlatego, że była drobniejsza od Katherine. - Ann, szybciej, bo ja tu zaraz zniosę jajo! - Staram się. Moja wina, że jeszcze nigdy tego nie robiłam? - Ech, ty figlarko, a podobno to mnie tylko jedno w głowie! - Gdzie jest ta rękawica? - Dobrze, już nic nie mówię! Ostatnie trzy dni szkolenia przed ogłoszeniem składów załóg do lotu w Kosmos miały być poświęcone na testy pisemne i symulatorowe. W sporej sali zebrano wszystkich 72 uczestników kursu. Egzaminatorką miała być dosyć młoda kobieta w stroju obsługi naziemnej. - Witam państwa! Nazywam się Theresa Martinez i jestem waszą egzaminatorką. Dzisiaj będziecie zdawać pisemny egzamin z wiedzy teoretycznej, jaka nabyliście na wykładach, chociaż nie tylko - niektóre pytania wymagają od was nieco własnej inwencji twórczej. Natomiast jutro i pojutrze będziecie próbowani w lotach na symulatorze. Na wypełnienie leżących przed wami testów macie cztery godziny. Testy te składają się z 200 pytań. W niektórych wystarczy zaznaczyć prawidłową odpowiedź, a w innych odpowiedź tę wpisać w wykropkowanych linijkach. Jeżeli nie ma pytań, to możecie zaczynać! - Ja mam pytanie... - Na widok uniesionej ręki Artura pozostali członkowie jego załogi spuścili głowy w milczeniu. - Tak? - Jeżeli pociąg A wyjeżdża z punku O z prędkością 50 mil na godzinę... - Wielopłaszczyznowa gestykulacja miała chyba pomóc w nakreśleniu ogólnego obrazu tej sytuacji. - A pociąg B... - On nie ma żadnych pytań! - Katherine aż sama była zaskoczona jak głośno wypowiedziała to zdanie. Następnych czterdzieści minut upłynęło bez większych incydentów, bo nie można do takich zaliczyć kolejnych głupich pytań Artura, kilkunastokrotnego ostrzenia przez niego ołówka ani śpiewania jakiejś piosenki po polsku. Zresztą pozwoliło mu to odkryć, że w kursie uczestniczy jeszcze jedna osoba posługująca się tym językiem i w dodatku znająca ten utwór. Nie był to Polak, tylko Kanadyjczyk polskiego pochodzenia, ale nie powstrzymało ich to przed wykonaniem tej piosenki na dwa głosy. Niedługo po tym Artur wstał i oddał swój test. - Jest pan pewien? Nie minęła jeszcze nawet godzina. - Nie, więcej już nie zgadnę. - No, dobrze, ale muszę przyznać, że jest pan bardzo szybki. - Wiem, wszystkie dziewczyny mi to mówią. Wzbudziło to kilka uśmiechów wśród piszących, nawet jeszcze po tym, jak zamknęły się za nim drzwi. Reszta załogi niebieskiej przesiedziała prawie równo cztery godziny, po czym wszyscy udali się na obiad, ale Artura tam nie było. Oczywiście wszystkie rozmowy krążyły wokół tematu testu - każdy starał się znaleźć potwierdzenie dla swoich odpowiedzi. - Dajcie już spokój. Siedzieliście tam cztery godziny i jeszcze wam mało? - Artur jak zwykle był rozluźniony. Usiadł na końcu stołu i patrzył po ich twarzach. - No co? - Odpowiedziałeś na wszystkie pytania? - Hasegawa kończył właśnie deser. - Pewnie. - W niecałą godzinę i w dodatku ciągle zagadując egzaminatorkę? - A co to jest 100 pytań dla takiego geniusza jak ja? - Przecież tam było 200 pytań! - Żartujesz! - Nie, to ty mi powiedz, że żartujesz. - Chyba zdajesz sobie sprawę, że jeżeli coś spieprzyłeś, to zawalisz pracę nas wszystkich. - Ależ Andy, co za słownictwo! Przecież tu jest kobieta. - Kobiety! - Poprawiła go Katherine. - No, ciebie nie liczę. W końcu kiedyś byłaś mężczyzną... - Co? - Masz rację. Sza! Nie było rozmowy. - Nie zmieniaj tematu! Odpowiedziałeś na wszystko? Artur uśmiechnął się i zaczął wystukiwać na blacie jakiś rytm, po czym dodał do tego wokal - "Ou, ouou, sweet child of mine". Ruszył do wyjścia pstrykając palcami i zagadując jakąś dziewczynę idącą w tym samym kierunku. Konsternacja przy stoliku nie trwała długo. - No, to mamy przechlapane. - Może on nie jest aż taki głupi... - Nieśmiało zaczął Miguel. - Daj spokój! - Skarciła go Ann. - Zapomniałeś już jak odpowiadał w czasie wykładów? - Pójdę z nim pogadać. - Katherine wstała od stołu. - Nie! - Andy złapał ją za rękę. Była tym trochę zdziwiona. - Zostaw go. Teraz i tak już nie zmienimy wyników testu. - Muszę mu powiedzieć parę słów. - Nie! Popatrzyła mu w oczy i wyrwała rękę z jego uścisku. * Artur znalazła na tarasie, gdy właśnie szykował się do drzemki pod kretyńsko wyglądającym słomkowym kapeluszem. - Musimy porozmawiać. - Jesteś w ciąży? - Nie. - Byłaś ostatnio porwana przez UFO? - Nie. - To nie mamy o czym. - Myślisz, że jesteś taki wspaniały, bo olewasz sobie wszystkich dookoła? Stała tak dłuższą chwilę czekając na jakąś reakcję, ale panująca cisza coraz bardziej ją peszyła. - Mówię do ciebie! - Wiem i jest mi z tego powodu bardzo miło. - Myślisz, że to tak fajnie, bo pokazałeś jak mało cię wszystko obchodzi? My ciężko pracowaliśmy na to, żeby się tutaj dostać, a ty lekką ręką wyrzucasz da kosza 15 lat z mojego życia. Nie mogła już opanować łez i usiadła na leżaku obok skrywając twarz w dłoniach. Artur usiadł obok i objął ją ramieniem. - Nie przejmuj się tak. Wszystko będzie dobrze. - Skąd możesz wiedzieć? - Bo napisałem na moim teście, że wprawdzie nic nie umiem, ale bardzo chciałbym polecieć. Na zachętę wsunąłem w środek 20 dolców i karteczkę, że jeżeli mnie wyślą, to dostaną ich znacznie więcej. - Czy ty musisz taki być? - Muszę. - Dlaczego? - Bo idioci żyją dłużej. Przynajmniej tak twierdził ten akwizytor, od którego... - Katherine! - Głos Andy'ego wyrwał ich z zamyślenia. Dziewczyna aż podskoczyła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Artur ją obejmuje. - O cholera! To twój mąż! Schowam się w szafie! - Wstał i ruszył do wyjścia, ale Andy odepchnął go z powrotem. - To tak z nim rozmawiasz? - Daj jej spokój. Jest zdenerwowana po egzaminie. - Nie wtrącaj się - z tobą później pogadam. Katherine podniosła na niego zapłakane oczy. - Czego chcesz? - Czego chcesz? Tyle masz mi do powiedzenia? - Andy. Zachowujesz się jak idiota, a to jest zarezerwowane dla mnie. - Mówiłem ci, żebyś się zamknął! - Nie, to ty się zamknij! Ani ona nie jest twoją własnością, ani ja nie jestem jakimś pachołkiem, żebyś miał tu odgrywać sceny zazdrości! Obejmowałem ją i wcześniej u mnie nocowała, czy ci się to podoba, czy nie, ale nic między nami nie było. A skoro nie uwierzyłeś jej, to tym bardziej nie uwierzysz mnie, w takim razie nie mamy o czym rozmawiać. A teraz wybaczcie, ale chciałbym wreszcie zostać sam. Andy odprowadził go wzrokiem, usiadł naprzeciw Katherine i ze spuszczonym wzrokiem powiedział tylko: - Przepraszam... * Andy wspiął się po drabince do kabiny symulatora. Pozostali siedzieli już w swoich fotelach. Katherine posłała mu tylko przelotne spojrzenie i skupiła się na przyrządach. Usiadł na swoim miejscu i zapiął pasy. Zdziwiła go panująca wokół cisza. - Na co czekamy? - Nie na co, tylko na kogo. - Poprawił go Miguel. Andy wychylił się ze swojego fotela i dopiero teraz zauważył, że miejsce komandora było puste. - Gdzie on, cholera, polazł? - Ze złością opadł na oparcie. Siedzieli tak w ciszy dobrą minutę zanim w otworze wejściowym dał się słyszeć znajomy głos nucący na całe gardło jakąś melodię. - Czy mogę zauważyć, że wygląda dziś pani niezwykle... niezwykle. Dobrze, już idę, po co ta poważna mina? - Głos zaczął się przybliżać. - W poniedziałek powiedziałem, że się w tobie zakochałem, choć o tobie nie wiedziałem prawie nic. Nie wierzyłaś mi z początku, ale gdzieś około piątku wszystko było już w porządku, co tu kryć. Dzień dobry, załogo! - Gdzie byłeś? - Gdziem ja nie był, czegom ja nie widział. No, ale teraz do roboty. Usiadł w fotelu i zaczął majstrować przy pasach. - OK, baza, jesteśmy gotowi. - Po czym wrócił do przerwanej piosenki. - O, ooo, o, ooo, nasze lato się skończyło, wczoraj mżyło, dzisiaj mżyło - idzie niż. Na ekranie moich wspomnień... No, niech ktoś coś powie. ...ale kto miał nie zapomnieć? Ty, ty, tylko ty! - Przestań! - Katherine sprawiała wrażenie zmęczonej. - Co się stało, mój drogi pilocie? Jest wspaniały dzionek - świecą gwiazdy i wielki księżyc. O! Już lecimy! No, dobra, czyńcie swoją powinność, a ja będę tu siedział i ładnie wyglądał. Przejście na orbitę bazy i podejście przebiegało bez przeszkód, ale w momencie, gdy miało nastąpić połączenie ze śluzą Katherine nie udały się dwa kolejne podejścia. Oczywiście najpierw zaczęła krzyczeć na nawigatora, który zresztą nie pozostawał jej dłużny, a potem na Hitoshiego za to, że sprzęt ma prawdopodobnie jakieś uszkodzenie. - OK. Mam dosyć! - Artur powstający z fotela był czymś tak niezwykłym, że momentalnie zapadła cisza. - Jak ja mam spać w takich warunkach? Robimy zmianę. Miguel pilotuje, Ann nawiguje, Katherine zajmie miejsce Miguela, a Andy ochłonie podczas przebieżki w Kosmosie. - Umilkł na chwilę i zmarszczył czoło. - Co ja pieprzę? Przecież jesteśmy na Ziemi! OK, Andy i Katherine do ładowni, póki co Ann dowodzi. Ruszyli w stronę przejścia do ładowni, gdy jeszcze raz odwrócił się do Ann - Tylko niech ci nie przyjdzie do głowy siadać w moim fotelu! On bardzo nie lubi obcych. Gdy już byli sami zamknął drzwi. - OK, a teraz mi powiedzcie co się stało. - On nie podał mi korekty kursu! - Podałem, tylko zbyt gwałtownie manewrujesz! - Stop! Ja pytam na poważnie, a nie o symulator. Od dwóch tygodni wysłuchuję waszego marudzenia jak to poważnie podchodzicie do tego lotu, więc dlaczego teraz wszystko psujecie przez sprawy osobiste? - Ty chyba najlepiej powinieneś wiedzieć o co chodzi. - No, widzisz. On się tak zachowuje cały czas. Jakbym była meblem na którym już umieścił naklejkę "Własność Andy'ego Keldera". - A czy wiecie, że kiedyś Ernest Hemingway powiedział "Nigdy nie pytaj komu bije dzwon, bo bije on dla ciebie"? Patrzyli na niego oboje w nadziei, że to jeszcze nie koniec cytatu. - I co to ma do rzeczy? - E, faktycznie, to nie najlepszy przykład. Tak czy inaczej: czy ty Katherine Philips kochasz obecnego tu Andy'ego Keldera? Popatrzyła na Andy'ego z przekąsem. - Nie. - A czy ty Andy Kelderze, i tak dalej? - Nie. - Więc o co wam chodzi. Słuchaj Andy, zrozum wreszcie, że między nami nic nie było i do końca kursu nie będzie, ale jeżeli przez ten czas nie zastanowisz się nas sobą, to więcej jej nie zobaczysz. Jasne? A ty Katherine... A, zresztą, co ci będę tłumaczył. A teraz oboje na miejsca i skończmy to, co zaczęliśmy. Hmm, ciekawe dlaczego ciągle mówię "my"? Wrócił razem z Katherine do kabiny, a Andy zaczął zakładać kombinezon. - Co się dzieje, Ann? - Miguelowi nie udało się zadokować za pierwszym razem. - Jak to? Miguel, a tak w ciebie wierzyłem! - A co ja mogę, biedny miś? Artur nagle odwrócił się do niego i z bardzo poważną miną powiedział: - Biednego misia, to ty zostaw w spokoju! * Przy stoliku panowała dosyć ponura atmosfera, jeżeli nie liczyć kolejnej wiązanki piosenek w wykonaniu Artura. - I czym się tak przejmujecie? Katherine posłała mu ciężkie spojrzenie. - Siedem podejść do dokowania - mówi ci to coś? - Siódemka, to szczęśliwa liczba. - Powiedz to komisji. - Skąd wiecie, że inni nie byli gorsi? Przecież wyniki testów będą dopiero jutro. - Wierzysz w to, że polecimy? - Pewnie. Zresztą, kto by tam chciał lecieć w Kosmos? Nikt nawet nie podjął tematu. - Skoro tak, to może na wszelki wypadek dzisiaj sobie urządzimy bankiet na tarasie. A jeżeli nam się uda, to jutro poprawimy. Co wy na to? No, ruszcie się trochę! Idę pogadać o tym z Bustamente, a wy skombinujcie coś na ząb. Podobno Andy jest w tym dobry. Tanecznym krokiem przemierzył mesę i po schodach wszedł na piętro. Bustamente siedziała nad jakimiś papierami i wyglądała na mocno znudzoną. - Dobrze, że jesteś. Mam z tobą do pogadania. - Przysięgam, że to nie moja wina, ona naprawdę wyglądała na osiemnaście lat. - Siadaj! Mam już pewne przecieki, co do wyboru załóg. Dwie ekipy zebrały taką samą ilość punktów i Olson z Donovanem chcieliby połączyć je w załogę szóstego wahadłowca. Z naszej załogi chcą wziąć ciebie i Hasagawę, a z tamtej obsadę pozostałych miejsc. - Po co mi to pani mówi? - Zgodziłbyś się na to? - Niegłupi pomysł, ale po pierwsze należe do załogi niebieskiej i tylko z nią mogę lecieć, a po drugie nie zmienia się drużyny w trakcie meczu. No, z wyjątkiem meczów pożegnalnych, ale to zupełnie inna piosenka. - Więc co mam im odpowiedzieć? - Że mogą mnie pocałować w moją różowiutką... - Wystarczyło powiedzieć "nie". - Wiem, ale chciałem nadać tej wypowiedzi więcej dramatyzmu. Natomiast ja nie chcę słyszeć "nie" - wieczorem świętujemy na tarasie koniec kursu i pani tam będzie. - Donovan nigdy się na to nie zgodzi. - Dlatego nie będziemy go pytać. - Możecie go do siebie zrazić. - Skoro nie zraziło go siedem podejść do bazy, to chyba możemy zaryzykować i to. - OK, ale w razie czego ja nie miałam z tym nic wspólnego. - Oczywiście! Niech pani mówi, że sądziła, że to cukier-puder. To zwykle działa. - Uciekaj stąd! * Wieczorem przy dźwiękach muzyki z miniwieży Artura zaczął się bankiet. Po kilkudziesięciu minutach przyszło parę osób z piętra wyżej, następnie z piętra niżej, i tak dalej aż do momentu, gdy na korytarzu nie można było się ruszyć, o tarasie nawet nie wspominając. Artur przez większość czasu dotrzymywał towarzystwa Bustamente, Andy tańczył z Katherine, Ann z Miguelem, a Hitoshi przyprowadził jakąś Japonkę z innej załogi, którą poznał w samolocie, którym leciał na szkolenie. - Cóż, jedno muszę ci przyznać - nigdy nie spotkałam nikogo takiego jak ty. - Bustamente musiała mówić bardzo głośno, mimo, że ich głowy niemalże stykały się ze sobą. - Wiem. Takich ludzi jak ja już się dzisiaj nie robi. - Ale jakim cudem tutaj trafiłeś? - Wygrałem konkurs plastyczny... - Naprawdę? - Tak, tylko w ankiecie wpisałem, że w wieku 15 lat zdobyłem dyplom z fizyki atomowej. - Może zejdźmy na chwilę na dół. Już piętro niżej warunki pozwalały przynajmniej na rozmowę, ale wyszli na dwór, żeby trochę ochłonąć. - Nie możesz mi powiedzieć skąd się tutaj wziąłeś? - Mógłbym, ale wtedy przestałbym być tajemniczym facetem, a kobiety to lubią. - Donovan nie był zadowolony, z twoje decyzji. - A co ja mogę biedny miś? Przecież tamtej załogi nawet bym nie znał. A poza tym Katherine chyba by mnie rozszarpała. - O co chodziło z nią i Andym? - Spotykali się, potem się pokłócili, pogodzili, pokłócili, a teraz, mam nadzieję, się godzą. - Ale ty sam też wodzisz za nią oczami... - Niestety, mój profesjonalizm nie pozwala mi na nią patrzeć inaczej niż jak na pilota. - Podniosły ton dodał tym słowom jeszcze większej absurdalności. - Daj spokój, nie wypiłam aż tyle, żeby uwierzyć w coś takiego. Naprawdę ją sobie odpuścisz? - To taka bezstresowa filozofia życia. - Jaka? - Skoro chciałbym się z nią spotykać po to, żeby była szczęśliwsza, a ona wybrała Andy'ego i jest z nim szczęśliwa, to wchodząc pomiędzy ich dwoje przeczyłbym pierwszemu założeniu. - A co z twoim szczęściem? - Nam, idiotom, niewiele do szczęścia potrzeba. - Krótko mówiąc idziesz na łatwiznę. - Mhm. - Wiesz co? Masz rację - takich ludzi jak ty już się nie robi. * - Lecimy! - Krzyk Ann postawiłby wszystkich na nogi nawet gdyby nie doskwierał im ten natarczywy ból głowy. - To straszne. - Hitoshi po omacku starał się znaleźć swoje okulary. - Straszne? Dlaczego? - Bo Artur znowu nam każe świętować. Do pokoju weszła Bustamente, także w nie najlepszym stanie. - Już wiecie? - Tak, Ann właśnie nam powiedziała. Chociażby bylibyśmy wdzięczni gdyby zrobiła to znacznie ciszej. - Nie chciałabym was stresować, ale zawdzięczacie to głównie Arturowi. - Ucałuję go jak tylko się tu pojawi. - Ann sięgnęła po stojącą na stoliku puszkę z nadzieją na znalezienie tam chociaż odrobiny płynu nadającego się do spożycia. - Jak to? - Andy miał kłopoty z otwarciem oczu, ale jego mózg radził już sobie całkiem nieźle. - Głównie jemu? - Zaliczył ostatni test jako jeden z trójki komandorów. - Jaki test? - Powiedzieliśmy wszystkim, że mogą lecieć, ale z inną załogą. Ale on się nie zgodził i dostaliście dodatkowe punkty za zgranie zespołu. Za jej plecami pojawił się Artur. Zgodnie z obietnicą Ann szybko, a przynajmniej najszybciej jak mogła, wstała i uwieszając mu się na szyi dała wielkiego buziaka. - Znowu? Dlaczego wszędzie gdzie się pokażę kobiety rzucają mi się na szyję? Ja rozumiem, że moje boskie ciało budzi w was zwierzęce żądze, ale musicie nauczyć się panować nad tym. - Zamknął za sobą drzwi. - Nie tak głośno! - Och, przepraszam... - Zrobił parę kroków przewracając kolejne butelki i puszki, po czym zebrał w dłoni metalowe sztućce i zaczął nimi brzęczeć. - Dlaczego tobie nic nie dolega? - Bo jestem mutantem z planety Krypton. - Sztućce wysunęły mu się z ręki i spadły na szklany blat stołu. - Och, jak mi przykro, taki jestem dzisiaj niezdarny. - Zaraz dostaniesz w łeb. - Katherine uniosła głowę, ale szybko powróciła do pozycji horyzontalnej. - To znaczy, zaraz po tym jak odzyskam wzrok. - No, wstawać! Za kwadrans mamy trening! - Zamilcz oprawco! Bustamente kiwnęła głową na Artura, żeby wyszedł z nią na korytarz. - Masz się stawić u Donovana. - Poważnie? Fajnie, jeszcze nie byłem na najwyższym piętrze. - Artur, on jest wkurzony. I to wkurzony na poważnie. Lepiej się z nim nie drażnij. Gdyby to było możliwe powiedziałabym, żebyś się nie odzywał, ale... Zresztą sam chyba wiesz. W końcu nie jesteś głupi, jesteś tylko... idiotą? Chyba się już od ciebie zaraziłam. * Poczekalnia przed gabinetem wyglądała ponuro, a przynajmniej po tym jak Artur popsuł kręcącą się na biurku sekretatki zabawkę. Donovan poprosił ich po około kwadransie oczekiwania. - Podobno wczoraj odbywała się tutaj jakaś impreza... - Jak to, nie dostał pan zaproszenia? - Ta wypowiedź spotkała się z ostrym spojrzeniem i delikatnym kręceniem głowy Bustamente. - Szczerze mówiąc słyszałem już o panu od wykładowców i to raczej nic dobrego, ale kiedy dowiedziałem się o wczorajszym incydencie... - Zapewniam pana, że to wszystko złośliwe plotki. Zresztą striptizerki były tylko do północy. - Czy pan naprawdę nie zdaje sobie sprawy ze swojej sytuacji? Nie przyjechał pan tu na kolonie letnie, tylko żebyśmy wyszkolili pana do lotu w Kosmos! - Tak, to by wyjaśniało te wszystkie straszne opowieści o wahadłowcach i czadowe zdjęcia gwiazd... Bustamente stojąca z boku coraz energiczniej kręciła głową i ruchami ręki domagała się, żeby przestał. - Słuchaj, gówniarzu, miałem już do czynienia z takimi aroganckimi chojrakami jak ty! - Ja wcale nie jestem arogancki, ja jestem... niemiły. Donovan wziął głęboki wdech i z powrotem rozsiadł się w fotelu. - Więc twoim zdaniem celem tego obozu jest dobra zabawa? - Cóż, ja przynajmniej, w odróżnieniu od pana, nie umrę na wrzody. - Dobrze, więc wyślę cię do pani Delaney. - Mhm, super, ale czy w tym stanie stręczycielstwo nie jest karalne? Twarz Donovan rozświetlił błogi uśmiech. - Do pani doktor Sylvii Delaney. Psychologa. - Psycholog? Znowu? - Jak to "znowu"? - Donovan do pary z Bustamente zaczął mu się teraz bardzo poważnie przyglądać. - Jakie "znowu"? Ja nie powiedziałem "znowu"! - Jak to "znowu"? - Donovan wstał z fotela i oparł się na biurku. - Słuchaj, gnojku, za dwie godziny stawisz się w jej gabinecie i jeżeli ona zauważy u ciebie najmniejsze choćby odchylenie od normy, to z prawdziwą przyjemnością usunę cię z załogi. Rozumiesz? - A mógłby pan powtórzyć od miejsca "słuchaj gnojku"? Auuu! - Dłoń Bustamente, mimo całej swej kobiecości, zacisnęła się na ramieniu Artura z niewyobrażalną siłą. - Oczywiście, że rozumiem. - A jeżeli jeszcze będziesz się stawiał, to wykluczę całą załogę z lotu. Mam nadzieję, że teraz już to do ciebie dotarło. - Niepoprawny z pana optymista... Auuu! Cholera, jakie wielkie tu latają komary! - Dodał już nieco ciszej rozmasowując sobie obolały bark. * W pokoju panowała cisza. Wreszcie Miguel wzruszył ramionami i powiedział: - Właściwie, to można było się spodziewać, że tak się to skończy. - Jak? - U psychologa. Pozostali pokiwali tylko głowami ze zrozumieniem. - Chociaż z drugiej strony... - Zaczął Hitoshi. - To co złego zrobił ten psycholog, żeby zaraz go tak karać? Miguel zaczął chichotać pod nosem, a później dołączyli do niego Andy i Ann. - Ale... - Katherine jakoś nie zrozumiała tego żartu albo nawet go nie usłyszała. - Bez niego będzie... dziwnie. - A raczej dziwnie normalnie - powiedziała Ann i po chwili znowu parsknęli śmiechem. Ann z poważną miną wstała i popatrzyła po ich twarzach. - Chodźcie, musimy mu pomóc. - Naprawdę sądzisz, że jemu jeszcze jest w stanie coś pomóc? - To dziwne, ale już druga z rzędu wypowiedź Hitoshiego wzbudziła ich śmiech. - Tak. - Dodał Andy. - Chyba że ktoś inny wszedłby za niego do gabinetu. - Hmm... - Katherine spojrzała mu głęboko w oczy. - O, nie! Na mnie nie patrz, ja go nawet nie lubię! Poza tym on tam musi mieć taką kartotekę, że nawet Ann by się zarumieniła. - Ale Bustamente mówiła, że jeżeli coś pójdzie nie tak, to może wkopać nas wszystkich. Na drugim piętrze zastali Artura siedzącego w małej wnęce przed gabinetem psychologa. - Jak się czujesz? - Nieźle. Tobie, Katherine, zostawiam moją kolekcję płyt i wszystkie sukienki z szafy, a tobie Hitoshi mój urok osobisty i przyległe tereny. - Nie martw się. - Hitoshi ciągnął swoją dobrą serię. - Będziemy ci przysyłać paczki... - No, tak. Dzięki, że tu przyszliście, żeby mnie wspierać, ale może tak już byście sobie poszli? - Gdzie jest Bustamente? - Uciekła w świat z cyrkowcami. - Powiedział z raczej ponurą miną. - Tylko postaraj się dobrze wypaść, bo inaczej żadne z nas nie poleci. - Jasne, najlepiej wszystko zrzucić na biednego sierotę. - Zaraz, a nie na biednego misia? - Hitoshi tym razem nie spotkał się ze zrozumieniem tłumu. - Sam widzisz co zrobiłeś z wzorcowego Japończyka. - Dodała Katherine. Artur spojrzał na zegarek i podszedł do drzwi. - Macie rację, powiem jej, że to wszystko wasza wina, mieliście na mnie zły wpływ. Katherine zatrzymała go za rękę. - Zaraz, co ty masz pod tym kombinezonem? - I sięgnęła do zamka błyskawicznego. - No, wiesz, to dosyć osobiste pytanie - W tym momencie na jej twarzy wylądowały sztuczne wnętrzności wyrzucone ze specjalnego pasa ukrytego pod ubraniem. Otworzył drzwi i miał zamiar wkroczyć do środka, ale potknął się chyba na jelicie grubym i runął jak długi na dywanik w gabinecie zaskoczoej pani psycholog. Z jej pozycji musiało to wyglądać dosyć ciekawie - najpierw człowiek pada w progu, a po chwili jakaś niewidoczna siła zza drzwi wyciąga go za nogi z powrotem na zewnątrz. Artur zdążył tylko powiedzieć: - Przepraszam, ja zaraz wrócę. Tak sądzę... - I już był na korytarzu. Andy i Miguel zaczęli wyciągać z jego kieszeni wszelkie dziwaczne gadżety, od rozśmieszacza po kłapiącą sztuczną szczękę. - No, nie tylko nie młotek wydający dziwne dźwięki - tego mi nie możecie zabrać! Katherine złapała go za klapy i powiedziała prosto w twarz: - A teraz wejdź tam i zachowuj się normalnie. Nie, zaraz, zachowuj się tak jak my. - To znaczy co? Mam jej na "dzień dobry" obszukać kieszenie? Teraz Katherine zbliżyła już twarz na odległość paru centymetrów. - Jeżeli coś zmajstrujesz w środku, to... nie wiem co ci zrobię. - Aha, zapomniałaś rano wziąć lekarstwo, tak? Katherine puściła go i pogroziła tylko palcem. - Uważaj! Artur podszedł do drzwi i na odchodne rzucił jeszcze: - Całe szczęście, że nie znaleźliście mojej koronkowej bielizny. Ruszyli, żeby go zatrzymać, ale już był w środku i trzymał klamkę, żeby nie mogli otworzyć drzwi. Artur spojrzał w lewo na wyczekującą pozę pani psycholog i powoli zaczął się uśmiechać puszczając jednocześnie klamkę. - Hehe, dzień dobry! Ja wiem, że może początek nie był najszczęśliwszy, ale... To nie znaczy, że mam coś przeciwko klamkom. Ja bardzo lubię pokoje z klamkami... * Katherine nerwowo chodziła tam i z powrotem powtarzając tylko pod nosem jakieś słowa. Pozostali siedzieli pod ścianami ze wzrokiem wbitym w sufit i minami świadczącymi o tym, że jeszcze nie doszli do siebie po nocnym świętowaniu. Próbowali podsłuchiwać pod drzwiami, ale chyba nie byli pierwsi, bo ten gabinet były dodatkowo zabezpieczone na taką możliwość. Po około godzinie wreszcie chrupnęła klamka i wyszedł Artur z bardzo poważną miną. - No i co? - Nic. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy sobie od serca, zadała mi parę pytań... - I co? - Wygrałem toster. Patrzyli na niego chwilę, po czym musieli powstrzymywać Kathrine przed zaatakowaniem go, ale to było zbędne, bo Artur już swobodnym kłusem ruszył przez korytarz. - I co teraz? - Za nim! Pogoń trwała przez dwa piętra, gdy wreszcie dopadli go w progu jadalni i na oczach kilkudziesięciu osób znajdujących się na sali powalili na ziemię. - Co ona ci powiedziała? - To jest tajemnica lekarska. - Wykręćcie mu rękę! - Już dobrze! Powiedziała, że polecę. - No, to masz szczęście! Teraz dopiero zorientowali się, że obserwuje ich kilkadziesiąt par zdziwionych oczu. Ann wstała, otrzepała się i powiedziała do nich: - No, co? On wygrał toster. * Z zapartym tchem obserwowali odlot trzeciego wahadłowca. Jeszcze jeden i będzie ich kolej. Tylko cztery dni. Dodatkowe dwa tygodnie treningu i przygotowań minęły zupełnie niezauważenie - z każdym dniem coraz więcej miejsca w ich głowach zajmowała ekscytująca, aczkolwiek i nieco paraliżująca myśl "To ja polecę w Kosmos!". Artur nie wykazywał żadnych oznak podniecenia, zupełnie jakby chodziło o kolejną misję w symulatorze. To samo z Hitoshim, ale on był Japończykiem - im nie wypadało okazywać podniecenia. * Na dworze było już jasno, gdy Katherine wyszła na taras. Artur siedział z nogami zarzuconymi na barierkę i uważnie jej się przyglądał. - Cześć! Zmarszczył czoło. - Ty też masz wrażenie deja vu? Usiadła na fotelu obok i też oparła nogi na barierce, ale jako, że była niższa jej stopy zsuwały się z metalowej poręczy. - Nie próbujcie tego w domu, ja jestem zawodowcem. W końcu, po kilkukrotnym przysunięciu fotela, wystawiła stopy w kierunku słońca. - Co tu robisz tak rano? - Cierpię. A ty? - Ciągle śni mi się nasz lot. - Czym się tak przejmujesz? - W końcu jestem pilotem - bardzo dużo będzie ode mnie zależało. A co jeżeli coś sknocę? - Po pierwsze wszyscy zginiemy, a po drugie odbiorą ci licencję pilota. - Dzięki. Potrzebowałam kilku słów otuchy. Trochę się boję. Położył rękę na jej dłoni. - Wiesz co? Spojrzała mu w oczy. - Muszę teraz potruchtać do kibelka. - Mówił to takim tonem, że osoba nie znająca angielskiego przysłuchująca się temu dialogowi byłaby przekonana, że co najmniej wyznaje jej miłość, jeżeli nie wyjawia właśnie sensu życia. - Ale ty sobie nie przerywaj, mów dalej. To naprawdę bardzo pasjonujące. Jak tylko wrócę, to zacznę cię słuchać. Kiedy wrócił na taras nadal siedziała wpatrzona gdzieś w dal. - Dużo straciłem? - Nie. Mówiłam tylko, że mogłabym ci się oddać tu i teraz, ale już mi przeszło. - OK. Nie zapytasz jak mi poszło? - Może to zabrzmi dziwnie, ale nie. Siedzieli chwilę w ciszy. - Myślisz, że nam się uda? - Nie. - A dlaczego? - Bo jesteśmy bandą nieudaczników. - Ty to umiesz dopiero pocieszać. Ale tak na poważnie, to co o tym myślisz? - Hmm, łagodną mieliśmy zimę w tym roku. - W ogóle się tym nie przejmujesz? - Nie. Przy tobie czuję się taki bezpieczny... - Bardzo śmieszne. - Czy ty nie możesz myśleć o czymś innym? - Na przykład o czym? - O postępach w wulkanizatorstwie zgrzewkowym, albo o problemach młodych matek w południowej Walii... - Skoro ty nie możesz ze mną poważnie rozmawiać, to... - Dobra. Na "trzy, cztery" zaczynamy mówić poważnie. Start! - Miało być "trzy, cztery". - No i już popsułaś cały nastrój. Tylko potem nie zrzucaj wszystkiego na mnie - ja się starałem. - Jesteś męczący. - A ty ruda. - Co ty masz przeciwko rudym? Pomijając to, że jestem szatynką. - Przeciwko rudym? Nic. Sam kiedyś byłem rudy, ale wyrosłem z tego. - Coraz bardziej żałuję, że zaczęłam tę rozmowę. Na tarasie pojawił się Andy. Podszedł o Katherine, pocałował ją w policzek i ukucnął za jej fotelem. - Katherine, coś ci siedzi na ramieniu! Dziewczyna zaczęła panicznie strzepywać dłońmi ramiona koszulki. - A, nie, to tylko Andy. - Bardzo śmieszne! Kelder zamienił z nią szeptem kilka zdań i wrócił do środka. - Dlaczego tak go nie lubisz? - Ja? To raczej on mnie nie lubi. - Ale jesteś złośliwy w stosunku do niego. - To z zazdrości. - Jesteś zazdrosny o mnie? - Nie, o niego. - O niego? - Pewnie, że o ciebie. Ale co ja mogę, biedny miś? W końcu jestem tylko multimilionerem z ciałem jak Adonis. - Mówisz poważnie? Znaczy nie to o ciele - jesteś zazdrosny o mnie? Artur opuścił wzrok i zaczął palcami kreślić jakieś figury na oparciu fotela. - No, wiesz... Nie mówiłem o tym nikomu, ale kiedyś miałem chomika, którego bardzo kochałem. Niestety on zdechł, a ty masz taki same oczy jak on... - Teraz zaczął imitować cichy szloch. - Już dobrze. Wystarczy wzruszeń na dzisiaj. - Jednak miałam rację - ty jesteś dupkiem. I to w dodatku strasznie dziecinnym. - Och, tylko tak mówisz, żeby mi się przypodobać. No, dobrze. Powiem ci na poważnie, że jesteś bardzo ładną i naprawdę wyjątkową dziewczyną. Każdy na miejscu Andy'ego mógłby się uważać za szczęściarza, że może być blisko ciebie. Katherine spojrzała na niego zaskoczona tą nagłą zmianą. - Naprawdę? - Naprawdę. Nawet mimo twojej głowy. - A co jest nie tak z moją głową? - Nic. Po prostu... A, zresztą, prawie nie widać. - Czego prawie nie widać? - No, tak przy pewnym oświetleniu, pod pewnym kątem... Nie, naprawdę, to nic takiego. - Zaraz dostaniesz w łeb! - O! Właśnie teraz było wyraźniej widać! - A oto i szczęśliwa para. - Bustamente z kubkiem kawy w ręku stanęła za ich plecami. Spojrzeli po sobie zdziwieni i niemal równocześnie zapytali: - Gdzie? Położyła rękę na ramieniu Katherine. - Zaufaj mojemu wieloletniemu doświadczeniu - Andy, to nie jest facet dla ciebie. Lepiej zainteresuj się kimś na wyższym stanowisku, na przykład komandorem. - Cóż za subtelność. - Artur słuchał tego z coraz szerszym uśmiechem. - To tak jak się umawialiśmy - kolacja w dobrej restauracji. - Bustamente powiedziała to na stronie, ale tak, żeby Katherine na pewno usłyszała. - Za drobną dopłatą mogę jej jeszcze wmawiać, że jesteś wspaniałym facetem. - Nie, to raczej nie będzie potrzebne, chyba już załapała o co chodzi. Zresztą nie mamy tutaj aż tyle alkoholu, żeby kupiła coś takiego. Nie słuchaj jej, Katherine, ja nie miałem nic wspólnego z tymi żałosnymi podchodami. Myślę, że Andy to wspaniały facet. Oczywiście jak na takiego samolubnego, pompatycznego i pozbawionego wyobraźni sztywniaka. - Tak się akurat składa, że Andy jest wspaniałym facetem. Może gdybyś go poznał, to dowiedziałbyś się co to znaczy "wspaniały facet". - Wstała i szybkim krokiem wróciła do pokoju. - I co teraz? - Artur spojrzał w górę na Bustamente. - Chyba pęka. Albo naprawdę się obraziła. - Co za wspaniała dedukcja, drogi Watsonie. - Chyba sam wiesz gdzie teraz powinieneś iść? - Nie, dopiero co byłem. A, do Katherine! No, tak, pewnie, że wiedziałem. Zapukał do drzwi i wszedł do środka. Katherine siedziała na łóżku trzymając w ręku jakieś kobiece czasopismo. Ann właśnie była pod prysznicem. - Nie powiedziałam "proszę"! - Powiedziała nie odrywając wzroku od lektury. - Ale nie powiedziałaś też, żeby nie wchodzić. - A co gdybym była rozebrana? Artur tylko zachichotał. - No, wiesz, jestem już dużym chłopcem, coś bym wymyślił. Ściągnęła tylko brwi i starała się skupić na tekście przed oczami. - Katherine, nie wściekaj się tak, przecież nie mówiłem poważnie o Andym. Czekał chwilę na reakcję, ale ona tylko z uporem wodziła wzrokiem po linijkach. - Przecież obiecałem mu, że do końca kursu nic między nami nie będzie, więc jeszcze przez cztery dni jesteś bezpieczna. Znowu nic. - No, daj spokój! - Więc przestańcie pakować się do mojego życia. Wybrałam Andy'ego i jestem z nim szczęśliwa. - No, wiesz, medycyna w naszych czasach czyni cuda... - Znowu zaczynasz? - Co ja mogę, biedny miś? To jest silniejsze ode mnie. - Może lepiej już idź! - Nie! Nie wyjdę dopóki się nie uśmiechniesz. - Wykluczone, nie zostaniesz tutaj na noc. - Nie będę musiał czekać tak długo. - Tak? Dlaczego? - Bo znam twój mały sekret. - Jaki? - No, już mówiłem - mały. Powiedzmy, łaskotki. - O, nie! Nawet nie próbuj! - O, tak! Pewnie, że spróbuję! W końcu jestem desperatem. - Czy wy dwoje chcecie zostać sami? - Ann ubrana w szlafrok właśnie weszła do pokoju. - Masz tu piątkę i idź na lody. - Nie, to ty wychodzisz Artur! A ty, Ann, przestań się tak głupio uśmiechać. * Katherine słyszała niemal uderzenia swojego serca, Andy wsłuchiwał się w dudnienie kroków na kratownicach, Miguel mocno ściskał hełm, Ann czuła się dziwnie nieswojo w kombinezonie, Hotoshi nerwowo poprawiał okulary, a Artur przedstawiał kolejne wcielenie "człowieka idącego pod wiatr" Marcela Marceau. Jeszcze kilka kroków i wejdą na pokład wahadłowca. W centrum kierowania nie czuło się aż takiego napięcia - dla nich to był już piąty start w przeciągu dwu tygodni. Gdy już usadowili się w fotelach zaczęła pracować kamera przekazująca do centrum obraz z kabiny. - OK, nie musi nikt iść do toalety? Bo zaraz odbijamy... - Pozostali byli zbyt skoncentrowani i podenerwowani, żeby cokolwiek odpowiedzieć, więc Artur spróbował nawiązać łączność z centrum. - Tu Olson. Słyszymy was dobrze. Możecie zacząć procedurę startową. - Skoro pan nalega. Katherine, czyń honory... Katherine! - Co? - Zacznij... no, to co pan powiedział. Dziewczyna wzięła do ręki tabliczkę z procedurą i po kolei czytała punkty, a reszta załogi potwierdzała jej gotowość systemów. - Wszystko jest w porządku. - Więc zgłoś gotowość do startu. - Ja? Przecież... - Przecież chciałaś być komandorem, więc się wprawiaj. - Naprawdę? - Znaj moje miękkie serce. Katherine przełączyła się na łączność zewnętrzną i dosyć niepewnym głosem oświadczyła: - Houston, jesteśmy gotowi do startu. - Tu Houston. Przyjąłem. Zaczynamy odliczanie. Pięć... Cztery... Trzy... Dwa... Jeden... Start! Te pięć sekund ciągnęło się całą wieczność, ale teraz poczuli wstrząs i cała rakieta z umieszczonym na niej wahadłowcem bardzo wolno zaczęła się wznosić. Z początku był to ruch niemal niezauważalny, lecz bardzo szybko dało znać o sobie silne przeciążenie. Po odrzuceniu zbiorników z paliwem tor lotu promu zaczął się pochylać tak, aby na odpowiedniej orbicie osiągnąć kierunek równoległy do powierzchni Ziemi. Wtedy właśnie urządzenia przeszły na sterowanie ręczne i Katherine mogła rozpocząć swoją pracę. - Houston do komandora Do... Dam... - Słucham was Houston. - Proszę przełączyć się na kanał indywidualnej komunikacji. - Nie mam pojęcia jak miałbym to zrobić, więc umówmy się, że już jestem przełączony. - Powtarzam, proszę się przełączyć na kanał... - Dobrze, dobrze. Miguel, wiesz jak to zrobić? - Przestaw tamto do góry. - To? - Nie. - Miguel odpiął pasy i korzystając z panującej już we wnętrzu nieważkości doleciał do fotela Artura. Przełączył jakąś dźwigienkę i zapaliła się niebieska lampka. - I to wszystko? - No. - A mówiłem, żeby zamiast niego zabrać tego szympansa z laboratorium. Pewnie też by sobie poradził, a przy tym ładniej by pachniał... - Tu Houston. - Zabrzęczało mu w słuchawce. - OK, już słucham. - Komandorze, niech pan sprawdzi na wyświetlaczu status podstawowych podsystemów. Chwila ciszy, którą Artur poświęcił na oglądanie się po kabinie i bezradne rozłożenie rąk. - A może jakaś podpowiedź? Olson spojrzał na stojących obok ludzi. - Kto wybrał tego matoła na komandora? Bustamente zakryła oczy dłonią i nieśmiało uniosła drugą rękę. - Więc niech się pani teraz z nim męczy. Wzięła od niego mikrofon. - Artur zobacz czy na konsolecie pod prawą ręką Katherine palą się jakieś czerwone lampki. - Nie, zielono aż miło. - Słuchaj, mamy problem. - "My" jako my czy wy, albo "my" jako wy i my? - Mamy sygnały o mikropęknięciach w strukturze zewnętrznej kadłuba. Może to być błąd urządzeń naziemnych albo waszych czujników, więc potrzebujemy trochę czasu, żeby to sprawdzić. Póki co nie mów nic załodze, dopóki nie będziemy mieli pewności. - Nie martw się mamusiu, zabrałem bieliznę na zmianę. - I wstrzymajcie się z dalszym wykonywaniem misji. - Tak, a co ma pani na sobie? - Odezwę się jak tylko będziemy coś mieli. - Cieszę się niezmiernie. Zgasła niebieska lampka. - O co chodziło? - Nic, ktoś pomylił numer. Katherine dopóki znowu się z nami nie połączą mamy wstrzymać się z podchodzeniem do bazy. - Artur! - Kątem oka zauważył niebieskie światełko. - Słyszysz mnie? - Tak. - Mamy potwierdzenie - nie działają wasze systemy kontroli. - Więc? - Macie mikropęknięcia struktury kadłuba przy nasadzie ogona. Musicie unikać gwałtownego manewrowania i szczególnie uważać przy wchodzeniu w atmosferę. Rozumiesz? - Tak, zaraz po śniadaniu. - Spróbuj to jakoś delikatnie powiedzieć reszcie. - Nie, boli tylko kiedy oddycham. Lampka znowu zgasła. - OK, Miguel przełącz mnie z powrotem na ogólny odbiór. - Coś się stało? - Nie. - Coś przed nami ukrywasz? - Tak. - Co? Uśmiechnął się szelmowsko. - Tego dowiecie się za 20 lat z trzeciego tomu moich wspomnień pod wszystko mówiącym tytułem "Dlaczego jestem kolejnym wcieleniem Buddy". - Co się stało? - E, takie tam. - Co to znaczy "E, takie tam"? - Strasznie jesteś ciekawska, wiesz o tym? - Coś jest nie tak z wahadłowcem? - Ann pojawiła się za ich plecami. - Nie! Wszystko jest w porządku. - Mówił to jakimś dziwnym tonem. - Ale wszyscy zginiemy! - Z płaczem oparł głowę na wolancie, po czym równie gwałtownie ją podniósł i z poważną miną zaczął mówić dalej. - Natomiast wśród wiadomości ze świata na uwagę zasługują doniesienia ze Słowacji o znalezieniu 18-kilogramowej truskawki. - Co ci powiedzieli przez radio? - Nic. Pytali tylko gdzie zostawiliśmy nasze testamenty. - Co? - Na miejsca i szykować się do podejścia! - Houston do komandora wahadłowca! - Ponownie odezwał się Olson. - Co znowu? Ja tu próbuję kierować statkiem! - Proszę się przełączyć na kanał... - OK, przełączam. - Nadal nie macie żadnych informacji o uszkodzeniach? - Nie. - Wszystko wskazuje na to, że wysiadła wam automatyka przy jednym ze zbiorników paliwa. Jeżeli potwierdzą się nasze przypuszczenia, że to było zwarcie w instalacji sterującej, to możecie mieć też problemy z zasilaniem w tlen. - Ale tak poza tym, to wszyscy zdrowi? - Artur! - Bustamente przejęła mikrofon. - To już nie jest symulacja - musicie jak najszybciej wracać na Ziemię. Jeżeli faktycznie jesteście odcięci od zbiorników, to może wam nie starczyć paliwa i tlenu nawet na powrót. - A nie dałoby się tego jakoś odkręcić? - Czas jaki zajęłaby naprawa zmniejszyłby szanse na powrót. - Ale na bazie są przecież różne rzeczy. - Są, ale nie ćwiczyliście awaryjnego pobierania zapasów. - To bardzo dobra okazja. Zresztą nam jest to całkiem po drodze. Muszę kończyć, bo nie jestem tutaj sam. Wyłączył radio i zaczął nucić pod nosem jakąś piosenkę rytmicznie poruszając przy tym głową, co w warunkach nieważkości nie było aż takie proste. - Może byś nam wreszcie coś powiedział? - OK, chcecie nagiej prawdy, to proszę - moim ulubionym zespołem jest ABBA i będę się bił z każdym kogo to śmieszy! - O co chodziło z tą bazą? - Jaką bazą? - Tą, o której rozmawialiście. - A, tą bazą! A, takie tam, dziewczyńskie sprawy. - Powrócił do przerwanej melodii. Po chwili odpiął pasy i przemieścił się do środka kabiny tak, żeby móc widzieć wszystkich naraz. - No, dobrze, są pewne komplikacje. - Coś z wahadłowcem? - Tak. - Coś poważnego? - Znacie taki kawał? "Jak tam? - zażartował kierownik. Dobrze - zażartowali pracownicy". No, to jest mniej więcej tak. Coś się spieprzyło i jeden ze zbiorników z paliwem oraz część pojemników z tlenem są odcięte. Mamy do wyboru: szybki powrót, ale nie ma żadnej pewności, że wystarczy nam tlenu i paliwa. Możemy spróbować sami naprawić uszkodzenie, ale jeżeli nam się to nie uda, to stracimy tylko czas i zapasy tlenu. I trzecia opcja: przetłoczyć do opróżnionych do tej pory zbiorników tlen i paliwo ze zbiorników awaryjnych znajdujących się w bazie przed nami. Tak dla ludzi dociekliwych dodam jeszcze, że nasz kochany wahadłowiec ma wadę konstrukcyjną i jeżeli będziemy zbyt energicznie manewrować albo zbyt szybko wejdziemy w atmosferę, to może odpaść mu ogon. Jakieś pytania zanim przystąpimy do modlitwy? Pozostali patrzyli na niego z niedowierzaniem. Ann zdołała z siebie wydusić tylko: - Niech ktoś mi powie, że to tylko zły sen. - OK, to tylko zły sen. - Artur nie wydawał się aż tak przejęty. - Pomogło? - Zaraz! Ale w takim razie dlaczego nie mamy zgłoszeń o awariach? - Bardzo dobre pytanie, Katherine. Ale odpowiedź jest dosyć prosta - bo nasze systemy kontrolne są, tak jakby, trochę sprawne inaczej. - I to na pewno już wszystko? - A co, jeszcze wam mało? - Patrzył na nich przez chwilę w skupieniu. - No dobrze, nie chciałem wam o tym mówić, ale... zapchała się nam jeszcze toaleta i ktoś będzie musiał się tym zająć. Zapadła cisza przerywana tylko cichymi stuknięciami kontrolek na pulpicie. - Natomiast dobra wiadomość, to brak dalszych złych wiadomości. - Houston do Artura! - Głos Bustamente zdradzał zdenerwowanie. - Artur, zgłoś się! - Niech zgadnę, zgubiła się wam gdzieś baza, prawda? - Przełącz się. - Już im powiedziałem. - Słuchajcie, mamy potwierdzenie, że zbiornik paliwa numer dwa jest odcięty od silników. Dodatkowo trzy kontenery z tlenem były sterowane przez tę samą skrzynkę, która prawdopodobnie się spaliła. - Na ile jeszcze nam go zostało? - Jakieś dziewięć godzin. W tym czasie musicie coś zrobić. - OK, zaraz zdecydujemy co. - Odwrócił się znowu do nich. - Moim zdaniem największe szanse mamy w doleceniu do bazy i pobraniu stamtąd zapasów. - Przecież nigdy tego nie robiliśmy! - Andy patrzył na niego niewidzącym wzrokiem. - No to co? A myślisz, że Kolumb ćwiczył odkrywanie Ameryki? - No to to, że może nam się nie udać i wtedy na pewno zginiemy. - A co, planowałeś żyć wiecznie? Zresztą żadne z rozwiązań nie jest w stu procentach pewne. Może i będzie to trudne, ale pozwólcie, że ujmę to słowami poety - "Nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać". Myślę, że to mówi wszystko. Miguel zaczął klaskać, ale wobec braku poparcia szybko przestał i opuścił wzrok. - Nie martw się, Miguel, ja sobie zapamiętam kto klaskał, a kto nie. No, ktoś ma jeszcze jakieś obiekcje przeciwko leceniu do bazy? - Zgadzam się, lepiej spróbować z bazą niż modlić się, żeby nam starczyło tlenu przy przechodzeniu przez atmosferę. - Miguel rozejrzał się wokół szukając poparcia. - Hitoshi? - Chyba nie mamy innego wyjścia. - Ann? - Zgoda. - Więc pozostali nie mają wyboru. Katherine i Andy tylko kiwnęli głowami. - Houston, zdecydowaliśmy się lecieć do bazy. - W instrukcji podejścia do bazy znajdziecie potrzebne dane. Pozostawajcie w kontakcie. Katherine będzie pilotowała. - Katherine? Przecież ona nie umiałaby nawet... Co robisz z tym ciężkim pojemnikiem? No, po konsultacjach ustaliliśmy, że ona będzie pilotowała. - Katherine, wiem, że teraz to będzie trudne, ale spróbuj nie mysleć o niczym, tylko o pilotażu. Jesteś dobrym pilotem, odpręż się i na pewno ci się uda. Po prostu bądź sobą. A ty, Artur, jeżeli to tylko możliwe, to spróbuj nie być sobą. Katherine odpaliła silniki manewrowe i z każdą minutą baza orbitalna stawała się coraz większa. Po około kwadransie wszystko ucichło. Artur odpiął się z pasów i właśnie rozbrajał pojemnik z żywnością, gdy nagle poczuli silny wstrząs. - Houston do wahadłowca. Co się stało? - Bum! - Zupełnie poważnie odpowiedziała Ann. - Macie jakieś odczyty o uszkodzeniach? - Nadal nic. - Katherine coraz wyraźniej załamywała się. - Andy, ile jeszcze nam zostało do bazy? - Artur wisiał na środku kabiny. Nawigator szybko wystukiwał coś na klawiaturze. - Powinniśmy uruchomić silniki jeszcze na 10 sekund. - Na razie wstrzymajcie się z tym. Hitoshi i Miguel chodźcie, pomogę wam wbić się w kombinezony. Operacja ta zajęła prawie kwadrans ze względu na kłopoty ze sprawdzeniem szczelności powłok. - Pamiętajcie! Hitoshi szuka uszkodzonych urządzeń do pompowania paliwa, a Miguel ogląda silniki - tylko z daleka, bo na pewno są jeszcze rozgrzane. W razie jakichkolwiek problemów od razu wracajcie - mamy już dosyć kłopotów. - Miguel, uważaj na siebie. - W słuchawkach usłyszeli głos Ann. - A ja to co? - Hitoshi nagle poczuł się niedowartościowany. - Ty też uważaj. - Artur ucałował jego hełm na wysokości czoła. - E, to już nie to samo. Obaj przeszli, jeżeli tak można nazwać ich aktualny sposób poruszania się, do ładowni zajmującej ponad połowę długości wahadłowca. Po zamknięciu śluzy Artur włączył mechanizm otwierający wielkie wrota i dwie kukły z Hitoshim i Mihuelem w środku wypłynęły w próżnię. - Słyszycie mnie? - Słabo. - Odezwał się głos na tyle niewyraźny, że Artur nawet nie próbował zgadywać do kogo należał. - OK, więc łączcie się tylko w razie problemów. Miguel wrócił po kilku minutach, a Hitoshiemu cała wyprawa zajęła ponad 10 minut. - Houston, tu wahadłowiec. - Tu Houston. Jakieś kłopoty? - Nie, dzięki, mamy już swoje. Dokonaliśmy przeglądu z zewnątrz i wygląda na to, że stopiły się całe obwody sterujące pompami przy odciętym zbiorniku. Co do tlenu, to może da się coś zrobić, ale musicie nam podać więcej szczegółów tej instalacji. Natomiast co do ostatniego wstrząsu, to jeden z silników manewrowych podziękował nam za współpracę i oderwał się, więc mamy już tylko trzy. - Uszkodził ogon? - Chyba nie, ale skoro nie mamy informacji o uszkodzeniach, to... - Rozumiem. Co macie zamiar zrobić? - My? Jeszcze nie wiem. A jest na pokładzie jakiś teleport, albo co? - Sprawdziliśmy parę rzeczy i jeżeli nie uda wam się uruchomić pomp, to prawdopodobnie... Zapadła dłuższa chwila ciszy. - To co? - Spojrzał bezradnie na mikrofon. - Miguel, co jest? Portugalczyk pochylił się nad swoim pulpitem. - Raczej nie chcesz tego wiedzieć. - Masz rację, cofam pytanie. - Przypiął się z powrotem do swojego fotela. - I co teraz "geniuszu"? - Andy był wściekły, chociaż pewnie była to pierwsza oznaka paniki. Artur patrzył zamyślony na bazę ostentacyjnie wiszącą przed dziobem wahadłowca. - Angie, Angie, where will it lead us from here? - Resztę melodii nucił tylko po nosem. - Cóż, otwórzmy nasze modlitewniki na stronie 120 i poczekajmy, może się wszystko się samo naprawi. W końcu niezbadane są wyroki boskie. - A może byś tak coś zrobił? - Masz rację, już zupełnie zapomniałem! - Przeleciał przez kabiną i otworzył pojemnik z żywnością. - Kto chce kurczaka? Kolejne tubki siłą rozpędu sunęły do poszczególnych ludzi. - Kiedy jestem sam, przyjaciele są daleko, daleko ode mnie, ode mnie, gdy mam wreszcie czas dla siebie. Wtedy sobie wspominam dawne, dobre, czasy, czuję się jakoś dziwnie. Dzisiaj noc jest czarniejsza... - O czym jest ta piosenka? - Katherine starała się jakoś mu przerwać, ale zignorował ją. - Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba. Oprócz drogi szerokiej, oprócz góry wysokiej, oprócz kawałka chleba, oprócz błękitu nieba... - Kiedy odwrócił się do niej w jego oczach znowu pojawiły się iskierki jak przed startem. - No, do roboty! - Masz jakiś pomysł? - Oczywiście. Ile mamy spadochronów? - Cholera jasna, my tu możemy wszyscy zginąć, a ty sobie jaja robisz? Wszyscy spojrzeli na nią w osłupieniu, ale tylko Artur odezwał się. Oburzonym tonem i wskazując na trzymaną w ręku tubkę powiedział: - Katherine, nie przy jedzeniu! - I to jest wszystko, co wymyśliłeś? - Nie. Moglibyśmy zbudować z tych opakowań po pożywieniu krąg i gdybyśmy go umieścili w polu magnetycznym, to prawdopodobnie zaczęłyby się obracać. - I w czym mogłoby nam to pomóc? - Ann wyraziła pytanie kłębiące się w głowach pozostałych. - Nam? No co wy? - Odparł zdziwiony Artur. - Nam w niczym, ale zawsze chciałem zobaczyć takie cudo. Kabina wypełniła się seriami przekleństw, nad którymi górował tylko śmiech Artura. - No, dobra. Ann i Andy przejrzą dane o bazie. Katherine, ty podchodź do cumowania, a Miguel niech pomaga ci w stabilizowaniu wahadłowca. Hitoshi załóż kombinezon, jak tylko zbliżymy się do bazy, to wyjdziemy. - Tu też wyjdziesz? - Katherine wyglądała na nieco zmieszaną i podenerwowaną. - A jeżeli coś ci się stanie? - No, wiecie, nigdy wam o tym nie mówiłem, ale... jestem nieśmiertelny. W razie czego znacie kolejność dowodzenia - Katherine, Andy, potem reszta. - Artur! - Tak? - Uważaj na siebie. - Ooo, ty naprawdę się o mnie martwisz... Prom posuwał się dosyć niestabilnie, gdyż brak czwartego silnika manewrowego trzeba było rekompensować zręcznym zwiększaniem ciągu pozostałych trzech. A wszystko to tylko po to, żeby cały wahadłowiec posuwał się w po w miarę prostej trajektorii lotu. Ann znalazła w instrukcji awaryjną procedurę tankowania oraz plan bazy z zaznaczonym umiejscowieniem zbiorników awaryjnych. Po kilkunastu nieudanych próbach cumowania Andy zaczął krzyczeć raz na Katherine, raz na Miguela, za ich błędy w pilotażu na wpół sprawnego pojazdu. Ann krzyczała na Andy'ego, a Miguelowi coraz bardziej trzęsły się ręce przy kolejnych próbach. - Andy! Idź do śluzy i pomóż Hitoshiemu. Ja zaraz tam przyjdę. Ann zastąp Miguela. - Dlaczego? Myślisz, że to takie proste zmienić pozycję o kilka stopni jak nie mam dostępnych wszystkich silników? - Miguel także nie mógł opanować zdenerwowania. - Spokojnie. Ann będzie manewrować, a ty zajmij się łącznością. Jak będzie trzeba, to niech ci pomoże Andy. Artur przemieścił się poprzez korytarz do pomieszczenia przy śluzie prowadzącej do ładowni. - Andy, od tej chwili, aż do mojego powrotu masz zakaz wyrażania swojego zdania w jakikolwiek sposób, a już szczególnie poprzez krzyk. - Ale ja już po prostu nie wytrzymuję... - Nikt z nas nie wytrzymuje, ale swoimi humorami nie ułatwiasz im jeszcze ich zajęcia. - Jej jedynym zajęciem jest pilotowanie, a nie jest w stanie nawet zacumować! - Nie, jej jedynym zajęciem było pilotowanie sprawnego wahadłowca, a patrząc jej na ręce i krzycząc raczej jej nie pomagasz, prawda? Dobrze, załóż mi hełm. Po około minucie wrota rozwarły ponownie się. Hitoshi ruszył wzdłuż kadłuba do skrzynki sterującej obiegiem tlenu, a Artur pofrunął przy pomocy niewielkiej dyszy w kierunku stacji. Odnalezienie części zawierającej pojemniki z paliwem nie było trudne. Gorzej natomiast było z otwarciem pokrywy, gdyż zamek najwyraźniej nie był zbyt często używany. W środku były zamknięte cztery przypominające beczki zbiorniki. Artur sprawdził, czy zawory pasują do węża, który ciągnął za sobą z ładowni. W tym czasie Hitoshi odnalazł uszkodzoną płytkę w obwodzie obsługującym obieg powietrza i zaczął pracę nad pominięciem jej. - OK, Andy. Założyłem wąż. Włącz pompę na chwilę. Na kilkanaście sekund zagrały silniki zasysając paliwo do wahadłowca. Artur obejrzał zawór z przyłączonym przewodem - wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. - Dobra, włączaj. Po chwili pompy rozpoczęły swoje staccato, podczas gdy prom lekko wahając się to zbliżał się, to oddalał od bazy. Artur pomyślał, że z wnętrza nie wyglądało to na aż tak żałośnie. - Andy powiedz im, żeby spróbowały aż tak nie szarpać! Przy jednym z kolejnych wahnięć przewód naprężył się mocno dociskając nogę Artura do ścianki bazy. Przeszywający ból na chwilę zaćmił mu wzrok. Gdy już udało mu się uwolnić stopę z ulgą stwierdził, że wszystkie kości były prawdopodobnie całe. Wzrokiem przebiegł wąż. Wyraźnie na tle białego przewodu pojawiła się ciemna kropka. Zbliżył się do niej na wyciągnięcie ręki. Tak, to było pęknięcie. - Andy, szybko! Wyłącz pompy! Kelder był nieco zdziwiony, ale zareagował błyskawicznie. Pod wpływem ciśnienia w przewodzie resztki paliwa zmieniły niewielką kropkę dziurę wielkości ludzkiej pięści i wydostały się na zewnątrz. Artur odłączył przewód i ruszył razem z nim z powrotem w kierunku ładowni. Kilka razy próbował wywołać Hitoshiego, ale bezskutecznie. Gdy dotarł do niego Japończyk już kończył modyfikowanie obwodu. Na krótkim dystansie radio działało o wiele lepiej. - Co ci się udało zrobić? - Ominąłem automatyczne sterowanie dopływem tlenu. Teraz bez przerwy będzie leciał aż do opróżnienia butli. - OK, wracajmy. Bez przeszkód dotarli do ładowni i po chwili nad ich głowami zatrzasnęły się wrota. Gdy dostali się do kabiny wszyscy czekali na nich jak na zbawienie. - Ile przetoczyliśmy paliwa? - Jedną trzecią zbiornika. Dlaczego przerwałeś? - Pękał przewód i paliwo zaczynało się wydostawać na zęwnatrz. - To co? Najwyżej stracilibyśmy trochę... - Andy, Andy, a miałem cię za inteligentnego człowieka. - W czym problem? - Żeby stąd odlecieć musimy użyć silników, tak? - Tak. - A co paliwo robi najlepiej? Spala się. Więc uruchamiając silniki podpaliłbyś obłoki unoszące się wokół nas. Andy patrzył mu przez chwilę w oczy analizując jego słowa. - To wszystko przez te idiotki, które nie umiały utrzymać wahadłowca w jednym miejscu. - Lepiej już nic nie mów! - Idiotki? - Wtrąciła się Ann. - Zamknijcie się oboje! Przewód nie mógł tak po prostu pęknąć, musiał być wcześniej uszkodzony! - Artur nagle poczuł ból w nodze, który przypomniał mu o wypadku przy tankowaniu. - Co ci się stało? - Katherine zaniepokoiła się grymasem bólu na jego twarzy. - Nic, zaciąłem się przy goleniu. - Na nodze? - No, dobrze, depiluję nogi - teraz już znacie mój wielki sekret. Andy co z radiem? - Przejrzałem wszystko i jeżeli nic się nie stało z anteną w kadłubie, to po naszej stronie wszystko gra. - OK. Andy idź z Hitoshim i sprawdźcie, czy działa to, co on zmajstrował. Ann do nawigacji i wylicz trajektorię powrotu. Katherine policzy na ile wystarczy nam paliwa. Wszyscy ruszyli do swoich zajęć, a Miguel próbował raz po raz nawiązać kontakt z Ziemią. Artur usiadł w swoim fotelu i jak zwykle coś nucił. - Mamy już trajektorię, ale paliwa wystarczy nam na styk. Prawdopodobnie. - Ann czekała chwilę na odpowiedź i nieco zbita z tropu jego obojętnością spojrzała na Katherine. - Artur! - Słyszałem, dzięki. Uwzględniłaś mniejszy kąt wejścia w atmosferę? - Tak. Katherine wróciła na fotel pilota. - Jak myślisz, co próbował powiedzieć Olson kiedy przerwała się łączność? - Że jeżeli nie zużyjemy przynajmniej części paliwa z odciętego zbiornika, to przy lądowaniu podwozie może nie wytrzymać naszego ciężaru. Katherine zdziwiła się, że sama o tym nie pomyślała. Miała przecież na swoim koncie kilkadziesiąt startów i lądowań. - I co zrobimy? - Poczekamy na powrót Hitoshiego. - A potem? - Zaproponujemy mu drinka, może kino albo tańce, a potem kto wie... - Uśmiechnął się do niej, ale było widać zmęczenie malujące się na jego twarzy. - Na razie siedź i podziwiaj widoki, od martwienia się jestem tutaj ja. Położył ręce na wolancie, jakby za chwilę miał odlecieć. - Chuchu train is trackin' down the track... - Jego głos miał teraz zadziwająco kojące działanie. - ...ain't never comin' back, ooo, I've got the one way ticket to the blue. Gonna take a trip to Lonesome town, gonna stay in Heartbreak hotel, cause fools such as I... - Nie znasz innych piosenek? - Oczywiście, że znam. Mama, take this badge off of me, I can't use it any more, it's getting dark, too dark to see, I feel I'm knocking on a heaven's door. - Wszystko działa. - Przynajmniej głos Hitoshiego był optymistyczny. - A co ze zbiornikiem paliwa? - Spalona cała skrzynka sterująca - nic nie da się zrobić. - A nie ma możliwości ręcznego otwarcia zaworów? Hitoshi zmrużył swoje i tak już płaskie oczy. - W zasadzie, to masz rację. Przecież układy automatyki są jednakowe i nie mają antystatycznych osłon. Artur słuchał go z coraz bardziej niepewną miną. - No, tak... Właśnie o... tym myślałem... Chyba. - Mógłbym polem magnetycznym sztucznie wywołać sprzężenie zwrotne w układach co mogłoby... - Przerwał na chwilę widząc zupełny brak zrozumienia ze strony Artura, potwierdzony po chwili słowami: - Że tak powiem... hę??? - OK, słuchaj Katherine - mógłbym polem magnetycznym sztucznie wywołać sprzężenie zwrotne w układach... - Ale mów na naszym poziomie. - Przecież mamy jeden zbiornik prawie pusty, z niego mógłbym wymontować potrzebne części i spróbować obejść tamten kawałek obwodu. Pod warunkiem, że reszta jest dobra. - Ile czasu by ci to zajęło? - Ze dwie godziny. Co najmniej. - W takim układzie mogłoby nam nie wystarczyć tlenu na powrót. - I energii do zasilania. - Dodała Ann przeglądając dane na swoim wyświetlaczu. - Musielibyśmy czekać na następne okienko do powrotu. - Andy, wracaj tu! - Artur rzucił do słuchawki. - Mam coś. - Miguel wpatrywał się chwilę w panel łączności. - To chyba jest sygnał z Houston, ale bardzo słaby. - OK, próbuj się z nimi połączyć. Wszyscy na swoje miejsca. Zaczynamy powrót. Katherine, ruszaj, tylko powoli dopóki nie oddalimy się od bazy. Ponownie odezwały się silniki manewrowe kierując dziób wahadłowca nieco w stronę Ziemi. - Manuel przełącz dźwięk na mój mikrofon. Houston, tu wahadłowiec. - Miał nadzieję na chociażby cichutką odpowiedź - Houston, tu wahadłowiec. Po kilku kolejnych próbach dał za wygraną. - Katherine, a co powiesz na to: When I was younger, so much younger than today, I never needed anybody to help me in any way, but now those days are gone, I'm. not so self-asure, now I find, I changed my mind, hope You'll unlock the door. - Jego głos coraz bardziej powracał do dawnego tonu. - Help me if You can, I'm going down and I do apreciate You to being around... - Zmień płytę. - OK. So when You near me, darling can't You hear me? S.O.S. The love You gave me nothing else can save me, S.O.S. - Dobrze się bawisz, co? - Nie. Naprawdę dobra zabawa, to głośna muzyka, gorące kobiety i szybkie samochody. Zaraz... A może to były szybkie kobiety i gorące samochody? No, bo chyba nie głośne kobiety i... - Zostaw to już w spokoju! - Nie możesz patrzeć na dobre strony naszej sytuacji? - Na przykład jakie? - Jeżeli uda nam się wylądować, to będziemy mieli dużo do opowiadania wnukom. - A jak nam się nie uda? - Przynajmniej nie będziemy musieli płacić za rozbity wahadłowiec. - To już lepiej śpiewaj. - I don't wanna die, I sometimes I wish I've never been... - A coś z innej półki? - Ależ proszę bardzo. Składanka utworów romantycznych. - Teraz przerzucił się do nieco wyższej tonacji. - I am a woman in love and I'll do anything to get You into my world and hold You within. Z czego się tak śmiejesz? - Nic, wiem, że nie poznałam cię zbyt dobrze, ale żeby zaraz kobieta... Nie spodziewałam się. Tak przy okazji - to jest obietnica, czy groźba? - Mhm, Kathrine, widzę, że mój trzytygodniowy wysiłek zaczyna wreszcie dawać efekty - jeszcze da się z ciebie zrobić złośliwą bestię. - Śpiewaj dalej, w Houston chyba zaczynają odbierać nasze sygnały. - No, dobrze, jak mus, to mus. I didn't mean to hurt, I'm sorry that I made You cry, I didn't mean to hurt You, I'm just a jelous guy. I jak Miguel? - Słyszałem już lepsze wykonania, ale próbuj dalej. - OK, a ten utwór dedykujemy wszystkim Kanadyjczykom zgromadzonym na pokładzie: Oo, I'm an alien, I'm a little alien, I'm just Englishman in New York, woo... Ponad kwadrans i około trzydziestu utworów później wahadłowiec znalazł się nad Azją. W centrum lotów dźwięki dobiegające z wahadłowca były coraz wyraźniejsze. Bustamente, Olson i Donovan w napięciu stali przed wielkim ekranem wskazującym aktualną pozycję promu, gdy nagle z trzasków wyłonił się wyraźny głos: - Sit on my face and tell me thet You love me. I'll sit on Your face and tell You: I love You too... - To oni! - Tu Houston, czy nas słyszycie? - Tu wahadłowiec, chwilowo nie możemy podejść, zostawcie wiadomość po sygnale, piii... - Artur, nie wygłupiaj się! Co się z wami działo? - Z nami? Nic. Właśnie wracamy do domu. - Odblokowaliście zbiornik z paliwem? - Nie. - Więc macie przeciążenie. To niedobrze. Schodźcie pod mniejszym kątem przez atmosferę! - Muszę kończyć, bo właśnie upuściłem gdzieś papierosa. Aha, jeszcze jedno pytanie natury technicznej... - Tak? - To niebieskie, to jest Ziemia? Olson odebrał jej mikrofon. - Lądujcie na wyznaczonym wcześniej pasie. Przygotujemy wszelkie środki bezpieczeństwa. I przestańcie do cholery tak się wydurniać - to jest bardzo poważna sytuacja! - OK, to do miłego! Wyłączył mikrofon i odwrócił się do Katherine. - I co pan o tym sądzi, panie Spock? Dasz radę? - Chyba nie mam innego wyjścia. - Bardzo zdrowe podejście. Dobrze, panie i panowie, prosimy o zapięcie pasów i niepalenie. Lądowanie będzie cholernie ciężkie, więc trzymajcie się swoich gatek. Powiedziałem "swoich", Miguel! Wahadłowiec rozpoczął powolne wchodzenie w atmosferę. Jego powłoka rozgrzana niemal do czerwoności nagle przestała migotać, gdy weszli w niższe partie atmosfery. Przed ich oczami ukazała się wielka pustynia przecięta jedynie niewielkimi pasmami krzaczastej roślinności. Na horyzoncie ciągnęło się pasmo gór wyglądających ktoś je poprzycinał na wzór żywopłotu. Katherine w skupieniu starała się zapanować nad podrygującym pojazdem. Urządzenia wyprowadziły ją na kurs ku lotnisku. Po kilku minutach zobaczyli szeroki pas szarości wyraźnie odcinający się od panującej wokół barwy pomarańczy. Wzdłuż kilkukilometrowego pasa migały rządki światełek. Katherine z podpowiedziami Andy'ego korygowała kurs. Bez problemów, co było dla wszystkich zaskoczeniem, wysunęło się podwozie. Pas zaczął się przybliżać w miarę zmniejszania się wysokości. W końcu tylne podwozie dotknęło powierzchni Ziemi i gdy dziób opadał ku niej nagle poczuli szarpnięcie i wahadłowiec wśród milionów iskier zaczął szorować brzuchem po płycie lotniska. Z boków natychmiast podjechały wozy strażackie lejąc w ich kierunku jakąś pianę mającą zapobiec ewentualnemu pożarowi. Katherine ponaglana przez Artura wyrzuciła spadochrony hamujące, ale pojazd już się zatrzymywał lekko obracając się w lewo. Wewnątrz kabiny wszyscy siedzieli, jakby czekali na kolejny wstrząs, albo pojawienie się płomienia. Pierwszy ocknął się z tego Hitoshi. - To chyba już koniec. Ann rozglądając się dookoła, jakby sprawdzając, czy to nie sen, dodała nieśmiało: - Chyba nam się udało! Artur pierwszy odpiął pasy i wstał z trudem. - To, co? Za tydzień o tej samej porze? Chwilę później ratownicy otworzyli właz i wreszcie mogli stanąć na twardym gruncie. Chodzenie sprawiało im zadziwiająco dużo trudności, ale ogólnie wszyscy byli w dobrej formie. No, poza Arturem, który wyraźnie utykał. Przed nimi z piskiem zatrzymał się samochód, z którego wyskoczyli Bustamente i Olson. - Dzięki Bogu nic wam się nie stało. - Zaczęła ich po kolei ściskać, jak dawno nie widziane dzieci. - Mieliście dużo szczęścia. - Olson nie należał do zbyt wylewnych osób. Artur położył mu rękę na ramieniu. - E, bywało gorzej. - Wsunął mu coś do dłoni i powiedział. - Napełnij bak i sprawdź opony, zaraz będziemy musieli lecieć. Olson ze złością cisnął to coś na ziemię, ale Artur szedł już w stronę pobliskich budynków. - Artur, poczekaj na mnie! - Katherine odwróciła się do Andy'ego i z całej siły walnęła go pięścią w twarz, po czym zwinęła się z bólu. - To za idiotkę i to, że musiałam cię znosić przez ten cały czas. Kelder patrzył w górę oszołomiony. - A teraz błagam cię, nie pokazuj mi się więcej na oczy. - Lekkim truchtem podbiegła do Artura, który ją objął ją. Nadal potrząsając obolałą dłonią zapytała: - To było głupie, czy głupie? - O, tak! To było zdecydowanie głupie. Skąd ta nagła zmiana? - Albo się zakochałam, albo jestem idiotką. A w obu przypadkach powinnam trzymać się blisko ciebie. Uśmiechnął się tylko i poprowadził ją do czekającego na nich samochodu.