Autor: Stoigniew Rumszewicz Tytul: BODY BUILDING Z "NF" 7/99 Zaczął ćwiczyć, gdy miał czternaście lat. To były początki. Gdy skończył osiemnaście i jego ciało przestało rosnąć wzdłuż, słyszał już same okrzyki zachwytu. Zewsząd. Ale najbardziej wartościowe były te od ludzi, którzy się znali na rzeczy. Oni mówili, że ma idealny układ kostny, doskonałe proporcje, odpowiednią liczbę włókien mięśniowych. Oni zaczęli mu radzić. Mówili o wyrzeczeniach, silnej woli i ogromnych kosztach. Ale cel był wspaniały. Miał bardzo bogatych starych, więc na kasie mu nie zależało. Zaczął słuchać trenerów, lekarzy, starych wyjadaczy tego biznesu. Zmieniał często program ćwiczeń, żeby mięśnie się nie przyzwyczajały - ale zawsze było to kilka godzin rano, potem przerwa i żelazo znowu na wieczór. Tak siedem dni w tygodniu. Do tego odpowiednia dieta, odżywki i te sprawy, o których nigdy się do końca nie mówi, bo są aż nadto oczywiste. Minęło dziesięć lat - żył tylko tym. Przez ten czas robił sobie krótkie przerwy, żeby mięśnie nie zdechły. Jeden dzień co dwa miesiące. Miał wokół siebie armię znawców, którzy czuwali w dzień i w nocy. Robili wykresy, ważyli go codziennie i wydawali z dokładnością do minuty jedzenie i wodę. Mineralną, oczywiście bez gazu. Ta woda była starsza od całego gatunku ludzkiego, pochodziła z najgłębszych złóż i zawierała wiele rzeczy wartościowych. Jak czegoś nie zawierała, a to było nagle potrzebne - to zawsze dodawali tyle akurat, ile trzeba. Jego aktywność ruchowa ograniczała się tylko do ćwiczeń - zgodnie zresztą z najważniejszym przykazaniem kulturystów. Jeśli nie musisz, to nie biegaj - idź jeśli nie musisz iść, to siedź jeśli nie musisz siedzieć, to leż a jak leżysz, to najlepiej śpij. Tak było przez dziesięć lat. Teraz ma dwadzieścia osiem i najlepsze ciało w historii ludzkości. Wynik wytężonej pracy, jego i całej armii uczonych i trenerów. Właśnie wygrał znowu pokazy światowe, piąty raz z kolei. Wszyscy powiedzieli: on jest najlepszy jak zawsze. Trenerzy powiedzieli: do roboty. A on się po raz pierwszy od dziesięciu lat wyłamał i powiedział: - Jestem najlepszy jak zawsze, mam prawo zrobić sobie dzisiaj małą przerwę i poszaleć. Oczywiście, nie wiedział, jak ma szaleć, bo nigdy tego nie robił, w każdym razie zostawił zdumionych trenerów z ich czujnikami - nie wiadomo, jakimi i do czego (oni mówili, że to podstawa i bez tego ani rusz) i ruszył w miasto. * A tam dorwała go najpiękniejsza dziewczyna i powiedziała, że pokaże mu takie rzeczy, o jakich mu się nie śniło. Prawdę mówiąc, to nie była dziewczyna, lecz dojrzała kobieta. Najpiękniejsza oczywiście. Ponieważ była dojrzała, chciała mu pokazać to, co każdy mężczyzna powinien znać. Jednym słowem zabrała go do knajpy. Tam zamówiła coś, czego zupełnie do tej pory nie znał i co miało dziwną nazwę. Kończyło się na ...po bawarsku i jasne pełne. Smakowało okropnie i ona go nagle dotknęła. Spodobało mu się strasznie. Zrobiło się super, ale w jednym momencie żołądek przyzwyczajony do zupełnie innych rzeczy jęknął, ciało nie przyzwyczajone do tego, co dostał od kobiety, ryknęło z żalu nad straconym czasem, jego głowa zaś nie miała kompletnego pojęcia, co powiedzieć. Lekarze nie byli zgodni, jeśli chodzi o to, co pękło pierwsze.