Autor: SEAN McMULLEN Tytuł: barwy duszy (Colours of the Soul) Z "NF" 7 Idąc niemal pustą ulicą, Roger widział wszystko - upierzenie ptaków, kamienne fasady budynków, a nawet lakier samochodów - w dziwacznym stalowym błękicie przechodzącym w fiolet. Był to drugi objaw zarażenia wirusem TPS. Pierwszym była łagodna, długotrwała gorączka, którą brał za grypę. Dwa miesiące wcześniej wyjechał do Europy na konferencję poświęconą bezpieczeństwu na drogach. Gdy siedział w poczekalni szwajcarskiego lotniska w oczekiwaniu na samolot do domu, poczuł gorączkę i opanowała go senność. Nie było to dziwne. Dużo podróżował i zawsze padał ofiarą wszelkich dopiero co zmutowanych mikrobów, zarażających zatłoczony świat. Testy na przeciwciała wykazały zarażenie wirusem TPS, a badania oczu to potwierdziły. We współczynniku załamania rogówki, cieczy wodnistej, soczewce i ciele szklistym, a także w strukturze komórkowej receptorów siatkówki pojawiły się drobne zmiany. - Niebawem będzie pan zdolny widzieć w świetle ultrafioletowym - oznajmił okulista przez szpitalną maseczkę. - Staję się ultrem. - To nadmiernie emocjonalne określenie. - Odczuwam nadmiar emocji. Para w maseczkach przemknęła obrzucając Rogera przerażonym wzrokiem królików wyczuwających w pobliżu zapach lisa. Co ukrywacie? - zastanawiał się Roger. Przed wszystkimi czy tylko przed sobą? Mimo przyjemnego wiosennego dnia parki były opustoszałe, jeśli nie liczyć ptaków i zabłąkanych psów. Koło pobliskiej ławki leżało jakieś ciało. Śpiący pijak albo menel czy...? Samobójstwa wśród ultrów stały się tak powszechne, że serwisy informacyjne podawały dzienne statystyki zamiast poszczególnych nazwisk. Zarząd Dróg mieścił się w kompleksie niskich budynków i dziedzińców, przypominających bardziej niewielką uczelnię. Podobnie jak we wszystkich innych urzędach i przedsiębiorstwach pracowała tu zaledwie część zatrudnionych, a wszyscy byli albo zarażeni, albo właśnie zaszczepieni. Mechanizm w drzwiach rozpoznał kartę identyfikacyjną Rogera i wpuścił go do środka, rejestrując jednocześnie w Dziale Bezpieczeństwa jego obecność. Gotował wodę na kawę, gdy jego szefowa, Carolyn, przyniosła folder prezentacyjny. Nosiła okulary przeciwultrafioletowe, a skóra jej twarzy połyskiwała roziskrzonymi stalowymi plamami na ciemnofioletowym tle. - Jak się czujesz? - spytał Roger, gdy wymienili wstępne uprzejmości. - Tak jak tydzień temu i dwa tygodnie temu. - Westchnęła. Miała dość takich pytań. - Próbowałaś już sprzężenia? - Nie, ponieważ ceną za zaglądnięcie do cudzego mózgu jest to, że ktoś zapuści żurawia do mojego. TPS było skrótem od Transmission Protocol Syndrome - Syndromu Protokołu Przekazu. Znany również jako wirus telepatii wywoływał prostą, ale skuteczną formę ludzkiej telepatii. Został rozpoznany zaledwie trzy miesiące temu, ale przez ten czas zdążył zarazić ponad milion ludzi na świecie. Był anomalią, chorobą krwi mogącą się przenosić przez powietrze. Kaszel, katar i podróże lotnicze walnie przyczyniły się do jego rozprzestrzenienia. TPS pozwalało na minimum prywatności. Zanim mogło się rozpocząć bezwiedne dzielenie myśli, ludzie musieli zsynchronizować drgania wzorów ultrafioletowych na skórze. Ten niezależny od woli proces był nazywany sprzężeniem, a zapobiegało mu noszenie zatrzymujących ultrafiolet okularów. Carolyn powolnym ruchem zdjęła okulary i spojrzała Rogerowi w twarz. - Pełne objawy koło niedzieli - powiedziała z przekonaniem. - Myślisz, że dasz sobie radę? - Tak, ale będę zrujnowany, lżony, pogardzany i zapewne trafię do więzienia, jeśli kiedykolwiek zdarzy mi się przez nieuwagę sprzężenie. - Masz już okulary na ultrafiolet? - Kupiłem pięć par, gdy tylko dostałem wyniki badań. - Mądra decyzja. Dobra, wystarczy tego katastrofizmu. Spójrz na to. Podała mu tygodniowe statystyki dotyczące wypadków drogowych. Liczba śmiertelnych wypadków z udziałem jednego samochodu wzrosła o dziewięćset procent. Potwierdzało to doniesienia mediów. Roger przebiegł wzrokiem tabele i zauważył, że tylko bardzo nieliczne ofiary były w chwili śmierci na pasach. Nazywano ich fałszerzami - fałszowali wypadki, dzięki którym zabierali swoje tajemnice do grobu. - Kogo oni chcą oszukać? - Roger zwrócił folder. - To widoczne jak genitalia u byka. - Siebie samych? - A tymczasem diabli biorą całe nasze wysiłki, żeby zredukować liczbę ofiar wypadków drogowych. Jedna piąta zeszłorocznej liczby ofiar w jeden tydzień! Niewiarygodne. Carolyn przekartkowała raport i wzruszyła ramionami. - Może nie. Odejmij tych, którzy nie byli na pasach, a dostaniesz wynik poniżej średniej. Roger nalał gorącej wody do kubka. Carolyn usiadła na fotelu dla gości, tuląc raport w ramionach. - Czy przyszło ci do głowy... że ty i Marcie moglibyście spróbować sprzężenia? - zapytała. - Jeszcze nie, ale wiesz, jak to jest. Mieszkasz z kimś, więc prędzej czy później do tego dojdzie przez przypadek. - Ja na szczęście mieszkam sama. Zaledwie jedno małżeństwo na dziesięć przeżywa sprzężenie TPS. Masz coś do ukrycia? Jakieś małe blond przygody w twojej piętnastoletniej karierze konferencyjno-dyplomatycznej? - Nie. - Żartujesz! - krzyknęła, naprawdę zaskoczona. - Tak jest. Wczoraj w nocy wyjawiłem Marcie mój jedyny prawdziwy sekret. Ważny sekret. Była wstrząśnięta, ale powiedziała, że jest dumna z tego, jak to odkupiłem. Żona Rogera nie żyła, gdy wrócił do domu. Miała na sobie czysty dżinsowy kombinezon i leżała na ich skórzanej kanapie, jakby zasnęła oglądając telewizję. W dłoni trzymała zmiętą kartkę. Najdroższy! Do zeszłej nocy nie miałam pojęcia, że jesteś świętym człowiekiem. Nie byłabym w stanie wyjawić Ci moich sekretów, a zatem muszę odejść i zabrać je ze sobą. Zapamiętaj mnie na zawsze jako kogoś, kogo kochałeś. Nie zastanawiaj się nad tym, jaką bestię w sobie ukrywałam. Na zawsze Twoja, Marcie. Koroner orzekł samobójstwo przez zażycie trucizny; Roger wziął dwa dni urlopu, żeby zorganizować pogrzeb. Odwiedzał od czasu do czasu kościół unitariański, tam więc zamówił ceremonię dla Marcie. W jakiś sposób zapewniało to nieco więcej godności niż seryjne pogrzeby w kaplicy krematorium. Marcie była nauczycielką w szkole podstawowej. Większość jej kolegów i uczniów przemieszana z przyjaciółmi i krewnymi zapełniła świątynię po brzegi. Gdy Roger wygłaszał mowę, zauważył z tyłu kościoła gromadkę młodych mężczyzn. Piętnaście lat spędzonych na konferencjach nauczyło go nieźle rozpoznawać twarze, tu jednak nie znał nikogo. Zaczęli wychodzić pojedynczo. Zaraz skończy się nabożeństwo, a on zostanie otoczony przez składających kondolencje żałobników. Wymknął się i skierował na parking. Gdy zgromadzeni zaczęli śpiewać ostatni psalm, z bocznych drzwi kościoła wyszedł spiesznym krokiem dwudziestoletni mężczyzna. Miał złowieszczo szerokie bary i talię niemal tak wąską jak Marcie. - Hej! W porządku! Wiem o wszystkim! - zawołał Roger. Jego ofiara zatrzymała się na chwilę i przygarbiła. Roger rozpromienił się w swoim najbardziej rozbrajającym i dyplomatycznym uśmiechu, podszedł do młodzieńca i podał mu rękę. Chłopak wyprostował się powoli, uświadomiwszy sobie, że nie grozi mu niebezpieczeństwo. Roger oczywiście nic nie wiedział, ale uczestnicząc w międzynarodowych konferencjach nauczył się wrabiać ludzi w wydawanie sekretów przy zachowaniu przekonania, że robi się im przysługę. - Marcie... mówiła, że m(głbyś się załamać, gdybyś się dowiedział - wybełkotał młody człowiek. - Ona... - W porządku, wszystko w porządku. Jak masz na imię? - Theo. - Dobra, Theo, wracaj na nabożeństwo. Znaczyłeś coś dla niej, a więc powinieneś tam być. Theo został, a nawet przyszedł na stypę. Gdy inni pili i snuli wspomnienia w ogrodzie, Roger i Theo rozmawiali w salonie, trzymając w rękach nieotwarte puszki piwa. - Sama urządziła ten pokój - wyjaśnił Roger. - Naprawdę lubiła wschodni styl. - Och, wiem. Czasami przychodziliśmy tu w nocy, otwieraliśmy butelkę wina i robiliśmy to na tym afgańskim kobiercu przed kominkiem. Roger zagryzł wargi, po czym skinął głową ze zrozumieniem. Z rozmowy wyłaniała się postać Marcie - próżnej, ale wrażliwej kobiety w wieku trzydziestu siedmiu lat, obsesyjnie pragnącej zachować młodość. Pracowała nad tym ciężko zarówno na siłowni, jak i u kosmetyczki, toteż bez trudu mogła udawać, że nie ma jeszcze trzydziestki. Lubiła poza tym kulturę młodzieżową, więc kiedy tylko Roger wyjeżdżał, przemierzała kluby i siłownie w poszukiwaniu mężczyzn w jej udawanym wieku. Theo był jednym z wielu. - Mówiła, że się wściekniesz, jeśli się dowiesz - upierał się Theo, gdy w końcu przypomniał sobie o otwarciu piwa. - Podejrzewam, że młode ogiery były jej sposobem na ucieczkę od wieku średniego - powiedział Roger przypuszczająco. - Mimo to chyba mnie kochała. Gdyby tak nie było, żyłaby nadal. - A zatem nie przejmowałeś się takimi facetami jak ja? - Do diabła, przecież ja co miesiąc wyjeżdżałem do innego stanu lub za granicę. Jak myślisz, co ja wtedy robiłem? Naprawdę Roger nie zdradził Marcie ani razu przez te piętnaście lat i w rzeczywistości czuł się zmiażdżony. Gdy ostatni z gości wyszedł, rozbił o skalny ogródek całą jej kolekcję butelek po winie, a nawet te pełne znajdujące się w piwnicy, a następnie spalił pościel, afgański dywan i całą jej bieliznę. - Mimo wszystko powiedziałeś mu, że nie dbasz o to, co robiła Marcie - powiedziała Carolyn, gdy siedział następnego dnia w jej gabinecie. - Skłamałem. Gdyby mi to wyznała, usłyszałaby kilka naprawdę nieprzyjemnych słów. - A potem? - Zostałbym. - Mam wrażenie, że przyłożyłeś jej per procura - zauważyła Carolyn podejrzliwie. - Masz na myśli zniszczenie butelek po winie, frywolnej bielizny i satynowej pościeli? Nie, to wszystko stanowiło tylko część okropnej tajemnicy, która ją zabiła. Atakowałem tę tajemnicę, a nie Marcie. Carolyn wreszcie westchnęła i uśmiechnęła się. - Każdy potrzebuje jakichś własnych drobnych ceremonii, jak sądzę. - Mógłbym założyć nową religię kontroli poczucia winy - odpowiedział ponuro. - Ofiara z cudzołożnych majtek na ołtarzu kominka w salonie. - I spowodowałbyś znaczący wzrost zanieczyszczenia powietrza. - Kto powiedział, że religia nie ma wpływu na współczesny świat? W sobotę Roger spał do południa. Wiadomości radiowe podały, że TPS rozprzestrzenia się nadal, spada natomiast liczba samobójstw. Nowa szczepionka jest rozprowadzana tak szybko, jak fabryki nadążają z produkcją. Nie zapobiega zarażeniu TPS, ale podawana podczas początkowej gorączki kilkasetkrotnie spowalnia rozwój choroby. To daje ludziom prawie pięćdziesięcioletnie odroczenie wyroku, co dla osób starszych oznacza resztę życia. Przywódcy państw, dyplomaci, dyrektorzy fabryk i biznesmeni, a także dowódcy wojskowi są w uprzywilejowanej kolejce do szczepień, a wiele osób uważa, że opóźnienie w stosowaniu szczepionki ma na celu zarażenie jak największej części populacji. Łatwo jest rządzić społeczeństwem, którego obywatele nie są w stanie ukrywać tajemnic. Spotkania modlitewne o ratunek zastąpiły na całym świecie dziękczynienia za szczepionkę. Maleje koniunktura na okulary przeciwsłoneczne, kominiarki, kosmetyki do makijażu i sztuczne brody, a nagła moda na muzułmańskie zasłony wśród niemuzułmańskich kobiet okazała się przelotna. Roger wymiótł popiół z kominka, zamówił przez Internet trzy komplety bawełnianej pościeli i spędził popołudnie na wybieraniu szkła ze skalnego ogródka. Wieczorem pochłodniało i zaczęło lać. Po kolacji, jak zawsze w sobotę, wyruszył samochodem na mokre, przewiane ulice. Jako ekspert od bezpieczeństwa na drogach lubił anonimowo obserwować kierowców, ale tego wieczora ruch był niewielki. Dotknięte zarazą miasto było wciąż osłabione i dopiero podnosiło się na nogi, nie mając ochoty na zabawy. Po drodze do domu zatrzymał się na samoobsługowej stacji i napełnił bak. Stojąc przy okienku zauważył, że twarz kasjerki ma odcień lśniącej stali z liliowym połyskiem i lśniącymi plamami w pełni rozwiniętego TPS. Dziewczyna wzięła jego kartę kredytową i uśmiechnęła się do niego. Roger zmusił się do odwzajemnienia uśmiechu. Zauważył, że kasjerka nie ma okularów. I wtedy... < Płace są gówniane w porównaniu do sprzedaży, ale to i tak lepsze od życia na bajzlu > Myśl rozbłysła w jego głowie, bez wyraźnych słów czy obrazów. Zamrugał oczami. Dziewczyna podała mu paragon do podpisania. - Nie czujesz się przez to... zażenowana? - spytał Roger wsuwając pióro z powrotem do kieszeni. Spojrzała na niego przez chwilę, by ustanowić z powrotem sprzężenie. Deszcz bębnił o szybę. Byli tu sami. Roger zastanawiał się, co ona widzi w jego twarzy, gdy przez jego głowę przemykał chaos twarzy klientów, sum, cen dań na wynos, propozycji i scen z telewizyjnych seriali komediowych. Zanurzył się w jej pamięci krótkotrwałej nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. < A więc masz na imię Roger / Wiesz, Roger, przez trzy lata sprzedawałam moje ciało na rogu ulicy / Gwałcili mnie, bili i okradali / Po co? / Dla kolejnej dawki / Wygrzebałam się z tego bagna / Jestem z tego dumna / Dopóki nie pojawiło się TPS, byłam tylko jedną z wielu kasjerek / Teraz ludzie widzą, skąd przyszłam, a przeszłam długą drogę > < Miałbym na nią ochotę / Przepraszam / Spore cycki / Cholera / Przestań / Mam pełnię / Ona czyta moje myśli / Gina, ładne imię > Dziewczyna uśmiechnęła się ponownie. < Mam pełnię od trzech tygodni / Rzadko zdarzają się męscy ultrasi, którzy nie mają na mnie ochoty / Gdyby było inaczej, nie czułabym się dobrze / Nieźle się napracowałam nad tym, żeby jako tako wyglądać po trzech latach na ulicy / Ty właśnie osiągnąłeś pełnię, Roger / Myślisz, że dasz sobie radę? / Tak, ja też tak sądzę / Jedenaście ofiar, co? / Straszne dno, ale ja widziałam gorsze rzeczy / Zdradzała cię? / A ty jej nie? / Ani razu przez piętnaście lat? / Rozkładałam nogi dla wielu ważniaków, tacy lubią przygody z dziewczynami z ulicy... > Roger spojrzał przed siebie w deszcz, przerywając sprzężenie. Był wstrząśnięty, nie usiłował jednak wrócić do samochodu. - To twój pierwszy raz - stwierdziła raczej, a nie zapytała Gina. - Najwyraźniej. Pełnia nadeszła wcześnie. - Jak odczułeś sprzężenie? Nie tak źle, prawda? - Do przeżycia. Gdzieś za kasą bełkotał jakiś talk show, tematem było TPS. Ktoś podjął działania przeciwko rządowi w imieniu ostatnio zainfekowanych ultrów. Władze zostały oskarżone o celowe opóźnienie w rozprowadzaniu szczepionki, a może nawet sterowanie TPS. - No i co myślisz? - spytała Gina. - To rząd? - Co masz na myśli? - Rząd. Większość ludzi uważa, że to rząd wymyślił TPS. - Nie sądzę. TPS wyprzedza naszą naukę o stulecia. - Jeden klient parę godzin temu uważał, że to obcy. - No... może. - Ale ty tak nie myślisz? - Dopiero co musiałem usiłować nie myśleć wcale. Będę już jechał. - Przykro mi z powodu twojej żony, Roger. Jeśli chciałbyś porozmawiać, przyjeżdżaj tu. Pracuję prawie co wieczór. - Dzięki za sprzężenie. Udało ci się... no, wyprowadzić stamtąd trochę potworów. Rogerowi podobał się pomysł z obcymi, mimo że w nich nie wierzył. TPS był wspaniale zaprojektowanym wirusem, a jego działanie było tak specyficzne, że mało prawdopodobne, żeby był naturalny. Gdy atakował pewne komórki, wytwarzał białka odcinające konkretne fragmenty ludzkiego DNA. To sprawiało, że komórki rozwijały się w nowe formy: skórę mogącą wyświetlać wzory w nadfioletowym paśmie widma, nerwy, które łączyły poznawcze funkcje mózgu ze skórą twarzy, oczy widzące w ultrafiolecie i nerwy wzrokowe podłączone z powrotem do poznawczych obszarów mózgu. Funkcja niektórych nerwów została w ten sposób zmieniona z przekazywania uczucia dotyku na łączenie czołowego płata mózgu z ultrafioletowymi ciekłymi kryształami na skórze. Na twarzy pojawiały się wyrysowane wzory rozpoznawane przez inny mózg równie łatwo jak słowa na monitorze lub wypowiadane na głos. Oczy nazywano niegdyś zwierciadłami duszy, teraz zaś takim zwierciadłem stała się skóra twarzy. Cebulki włosów męskich bród zanikły, żeby lepiej pokazać nieskrywane myśli. Równocześnie z nadawaniem każdy również odbierał. Taka telepatia była niezależna od woli i wzajemna; sprzężenie ustanawiało to, co określano skrótem TTP: Telepathic Transmission Protocol, Protokół Przekazu Telepatycznego. Gatunek ludzki otrzymał niekontrolowaną telepatię, czy tego chciał, czy nie. Była to telepatia przestrzegająca znanych praw fizyki, chemii i biologii. Myśli po prostu wyświetlały się na twarzy, a następnie rozpoznawał je partner w sprzężeniu. Gdy tylko wzorce myśli zostawały zsynchronizowane, mózgi podtrzymywały protokół odpytywania. Oczy przekazywały wzorce myślowe prosto do mózgu, gdzie były one rozpoznawane z równą łatwością, jak własne myśli. Początkowo rozpoznanie, co naprawdę robi wirus, zaowocowało histerią, zamieszkami, kwarantannami i nowymi, pilnymi programami badawczymi. Dzięki niezwykle delikatnym i żmudnym zabiegom chirurgicznym można było przeciąć połączenia nerwowe przekazujące myśli na skórę twarzy, sprawiając, że pacjent stawał się niezdolny do osiągnięcia sprzężenia. Problem polegał na tym, że mechanizm uruchamiany przez wirusa okazał się bardzo wytrzymały i zdolny do regeneracji przeciętych połączeń nerwowych w kilka tygodni. Na szczęście dla cywilizacji bardzo szybko została wynaleziona szczepionka. Po powrocie do domu Roger znalazł na automatycznej sekretarce wiadomość od Carolyn. Jej głos brzmiał dziwnym podnieceniem; prosiła, by oddzwonił. Przycisnął odpowiedni guzik i usłyszał ją po jednym dzwonku. - Jak się czujesz? - zapytała, tym razem cicho i beznamiętnie. - Jestem ultrem - odpowiedział. - Przydarzyło mi się przypadkowe sprzężenie z dziewczyną na stacji benzynowej. - I co? - Czuję się wyżęty. Sądzę, że obalę butelkę Famous Grouse i pójdę spać. - Bez garści pastylek nasennych? - Zdecydowanie bez. Przez chwilę na linii panowała cisza. Roger nie słyszał nawet oddechu po drugiej stronie. - Carolyn? - Jestem tu. Roger... co myślisz, gdy pokłócisz się ze mną? Naprawdę się pokłócisz. Bądź szczery. - Myślę... - Westchnął i zaczął od nowa: - Za każdym razem, gdy mnie zezłościsz, myślę sobie, że zrobiłaś karierę przez łóżko. - Naprawdę? - Przepraszam. Wiem, że to okrutne. Awansowałaś dzięki ciężkiej pracy i inicjatywie, wiem o tym lepiej niż ktokolwiek inny. - To było coś więcej niż ciężka robota - odpowiedziała powoli, z wyraźnym napięciem Carolyn. Roger czekał, ale ona nie kontynuowała. O cokolwiek chodziło, nie było jej łatwo. - Kierujesz zespołem, który w ciągu pięciu lat zmniejszył liczbę śmiertelnych wypadków drogowych o połowę - podsunął. - Jeśli nie zabiłaś nikogo, żeby to osiągnąć, to nic innego nie ma znaczenia. - Zastanawiałeś się kiedykolwiek, w jaki sposób udało mi się to osiągnąć w wieku zaledwie trzydziestu jeden lat? - wyrzuciła z siebie. - W jaki sposób dostałam pracę w zdominowanym przez mężczyzn sektorze? Roger, ja się pieprzyłam z ministrem, dwoma parlamentarzystami i tyloma pomniejszymi rządowcami, że nawet nie mogę o tym myśleć. Wybierałam potężnych, ale wystawionych na obstrzał mężczyzn, których łatwo było szantażować. Na taką rewelację nie bardzo było co odpowiedzieć. Rogerowi szczęka opadła niemal na słuchawkę i siedział tak z otwartymi ustami. - Roger? Jesteś tam? - Jestem. - I co? - Ale niespodzianka... - Co mogę powiedzieć? Lubię seks, ale potrafię się bez niego obejść. Jest jednak niezłym atutem i pozwolił mi dojść tu, gdzie jestem, o około piętnaście lat za wcześnie. Teraz zaprasza się mnie na rozdanie świadectw maturalnych, żebym opowiadała inteligentnym, bystrym dziewczętom, że dzięki ciężkiej pracy, inteligencji i inicjatywie są w stanie wszystko osiągnąć. Jestem dla nich wzorem. Wzorem! Jak wygląda ten świat, jeśli ja jestem wzorem? Roger myślał przez chwilę i usłyszał brzęknięcie butelki o kieliszek po drugiej stronie linii. - Pogardzasz mną? - Nie potrafię udawać, że to pochwalam - odpowiedział po dokładnym namyśle - ale dzięki twojej pracy uratowaliśmy mnóstwo ludzi. - Ty poradziłbyś sobie równie dobrze. - Nie jestem dobry w podejmowaniu decyzji, znacznie lepiej idzie mi planowanie. - Nic nie rozumiesz! - krzyknęła chrapliwie. - Jestem zdrajcą wobec wszystkiego, co reprezentuję. Mówię o kwalifikacjach - i mam kwalifikacje - ale oszukuję, gdy potrzebne mi są atuty. Całe moje życie opiera się na kłamstwie! - Moje też. Do zobaczenia w poniedziałek? Carolyn zaczęła chichotać, a potem roześmiała się. Roger słuchał cierpliwie przez prawie pół minuty, coraz silniej uświadamiając sobie, że bardzo mu się chce siku. - Roger... byli u mnie łowcy talentów. Podoba im się moja praca, słyszeli też o tobie. Niedługo rusza kampania reklamowa. Chciałbyś zostawić pracę w Wydziale Dróg? - Być może. Powiesz mi coś więcej? - Nie teraz. Tyle tylko, że pracowalibyśmy w bardzo bliskim kontakcie. Wręcz intymnym. Musiałam się dowiedzieć, czy jesteś w stanie zrozumieć to, co zrobiłam. Myślał nad tym jedynie przez moment, wiercąc się w fotelu. - To wymaga sprzężenia, tak? - Być może. - Cóż, ufam ci, Carolyn. Znam cię przecież od dziewięciu lat. Wstępnie mówię tak. Kiedy możesz mnie wtajemniczyć w szczegóły? - Niebawem. Jutro. Roger obudził się wcześnie. Któryś z sąsiadów grzał silnik samochodu przed wczesną wycieczką. Słońce jeszcze nie wstało. TPS niszczył ich świat, ale ludzie wciąż jeździli na niedzielne wycieczki. Minęło pięć minut, potem dziesięć. Nie było słychać trzaskania drzwiami, poganiania dzieci. Silnik pracował na jałowym biegu. Dziwne... Spojrzał na stojący przy łóżku budzik - druga rano. Wyskoczył z łóżka, zatrzymując się tylko po to, żeby narzucić szlafrok i porwać telefon komórkowy, po czym wybiegł w chłodną mżawkę. Range rover Arta Jamisona stał na podjeździe, a od rury wydechowej do zaklejonego gazetami i szeroką taśmą klejącą okna sypialni biegł wąż ogrodowy. Roger zerwał wąż z rury i rzucił gipsowym krasnalem w okno, zanim wykręcił numer pogotowia. Czekając na przyjazd policji i karetki wywlókł całą rodzinę na trawnik. Art sproszkował tabletki nasenne i dosypał je do kolacji, po czym zaniósł trójkę dzieci i żonę do głównej sypialni, którą zamknął na klucz i podłączył do rury wydechowej. On sam nie żył: powiesił się w pralni. Dwaj inni mężczyźni mieszkający na tej ulicy należeli do prowadzonego przez Arta Klubu Posiadaczy Samochodów Terenowych. Mężczyzna, którego Roger nie znał, został znaleziony martwy po przedawkowaniu w łazience. Drugi z nich, Henry Smith, schował się w szopie ogrodowej. Trzymał wiatrówkę przy brodzie, ale nie był w stanie pociągnąć za spust. Przypadkowe sprzężenie sprawiło, że Roger w światłach karetki dostrzegł nieszczęście przemawiające przez plamy na twarzy. Gdy policja odjechała, Roger stał koło starszej wdowy mieszkającej dalej na tej samej ulicy. Miał na sobie wciąż szlafrok, teraz jednak był przemoczony i dygotał. Ona trzymała parasol. Zwyczajny czarny parasol, pod którym mogła się zmieścić tylko jedna osoba. Na jej twarzy nie było widać ultrafioletowych plam, a na nosie miała mały tani filtr. - Podobno składali jakieś tajemnicze ofiary w parkach narodowych pod pozorem wędkowania - odezwała się wszystkowiedzącym tonem. - Bzdury, byli tylko ukrytymi biseksualistami - odpowiedział Roger poirytowany. - Sądzili, że ich życie legnie w ruinie, jeśli rodziny, koledzy z pracy i sąsiedzi się dowiedzą. Głupie, doprawdy. Nic mnie to nie obchodzi i nie sądzę, żeby wielu innych obchodziło. - Biseksualistami? Skąd... skąd pan to wie? - zapytała, przestępując niespokojnie z nogi na nogę. - Pan też jest jednym z nich? - Nie. Miałem krótkie sprzężenie z Henrym, zanim go zabrali. Jęknęła i cofnęła się o krok. - Proszę się trzymać z daleka, mam swoje prawa. - Boi się pani? Boi się pani złapać TPS? - Nie mam nic do ukrycia - odpowiedziała zdecydowanie. - Nic! - Nic do ukrycia? Czyżby największa plotkara w sąsiedztwie była również najnudniejszą osobą? Niech się pani lepiej zaszczepi, bo jeśli ludzie w końcu zajrzą w pani myśli, nie znajdą tam nic. Czy tego się pani naprawdę boi? Wyraz jej twarzy mówił, że niebezpiecznie zbliżył się do prawdy. Roger spędził niedzielne popołudnie przy kominku, oglądając telewizję. Co kilka minut podawano najnowsze doniesienia dotyczące niewiarygodnego odkrycia; beznamiętny zazwyczaj głos prezentera tym razem tętnił prawdziwym podnieceniem. - Naukowcy z Grenlandii odkryli duże stężenie wirusa TPS w próbkach lodu pochodzącego sprzed dwustu tysięcy lat. Dane wskazują na to, że topnienie spowodowane globalnym ociepleniem odsłoniło obszar, z którego lodowiec nie powinien ustąpić przez następne sto tysięcy lat. Znaczące jest to, że warstwa lodu zawierająca wirus powstała w tym samym czasie, kiedy pojawił się pierwszy człowiek podobny do współczesnego. Przy naszym telefonie jest profesor Matheson z uniwersytetu w Cambridge. Panie profesorze, skąd wiemy, że obecna forma gatunku ludzkiego pojawiła się dwieście tysięcy lat temu? - Posługujemy się odwróconą projekcją uwzględniającą mutację w mitochondrialnym DNA ludzkiego genomu. To pewna metoda. - Pojawiają się sugestie, że właśnie wtedy obcy "stworzyli" człowieka. Pozostawili wirus TPS w lodzie, żeby uaktywnił się, gdy rozwiniemy przemysł oparty na paliwach kopalnych... - ...i stworzymy sztuczny efekt cieplarniany, właśnie. Lód topnieje i uwalnia wirusa, owady przenoszą go na ptaki wędrowne, a te w swoich wędrówkach przysiadają w pańskim ogródku. Pański kot chwyta ptaka, zaraża się wirusem, a następnie skacze panu na kolana i kicha. Wtedy pan łatwo łapie TPS. - A więc zgadza się pan z tą teorią? - Ależ nie, nic takiego nie powiedziałem. - Gdyby jednak była prawdziwa, jak pan sądzi, dlaczego te istoty mogłyby chcieć, żeby ludzie akurat w tej chwili rozwinęli telepatię? - Nie jestem obcym, więc trudno mi powiedzieć. - Profesor roześmiał się. - Może chcieli, żebyśmy przeskoczyli na wyższy poziom świadomości międzyludzkiej, tak jak rozwinęliśmy podróże kosmiczne - żebyśmy byli lepszymi towarzyszami. A może chcieli tak bardzo zamieszać w naszej organizacji społecznej, żebyśmy nie byli w stanie utrzymać społeczeństwa przemysłowego. - Dlaczego mieliby to robić? - A dlaczego w ogóle czynić nas ludźmi? Skąd miałbym wiedzieć, na jakie badania przyznaje się dotacje u obcych? - A zatem nie wierzy pan w obcych? - Aż tak rzuca się to w oczy? Pomimo opinii uczonego sceptycyzm Rogera co do obcych malał z każdą sekundą. Prezenter spróbował z innej strony. - Panie profesorze, czy zgodzi się pan z tezą, że TPS sprowadza człowieka do poziomu zwierzęcia? Odbiera jedyną rzecz, która stawia nas ponad zwierzętami - prywatność naszych myśli. - Dlaczego prywatność miałaby być tak ważna? - No cóż... żeby robić w tajemnicy plany, żeby uzyskiwać przewagę... - A zatem chodzi o oszustwo. - No... cóż, oszustwo to słowo nacechowane emocjonalnie, ale tak. - Oszustwo nie jest specyficznie ludzkim wynalazkiem. Małpy, ptaki, szczury posługują się nim, by uzyskać przewagę. Zwierząta oszukują, gdy w grę wchodzi kradzież pożywienia albo kopulacja z cudzą samicą, a oszukują dlatego, że mogą zachować dla siebie swoje myśli i nie wpaść. Na ekranie pokazano prezentera w niewielkim okienku w prawym górnym rogu. Miał niewyraźną minę. - Do czego pan zmierza? - spytał ostrożnie. - Ponad zwierzętami stawia nas zdolność do zaawansowanego rozumowania, a nie oszustwo czy tajemnica. Być może gdy zabierze się nam te zabawki, będziemy zmuszeni do zrobienia kroku do przodu jako gatunek. - A co z wolnością wyboru? - Prezenter najwyraźniej należał do ludzi, dla których te zabawki były bardzo ważne. Roger dostrzegł lśnienie białych rurek filtra w jego nozdrzach. - Indywidualna wolność wyboru jest stosunkowo nowym wynalazkiem. Czy jest pan pewny, że nawet bez TPS utrzymałaby się w modzie przez następne kilkaset lat? Zadzwonił telefon. Roger wyciszył telewizor i sięgnął po słuchawkę. - Tu Carolyn. Mogę wpaść? - No, tak. Kiedy? - Za trzy godziny. Mniej więcej o zachodzie słońca Roger postanowił pojechać na zakupy. Dzięki staraniom, jakie poświęcił kolekcji win Marcie, nie było czego wypić do kolacji. Przelotne deszcze nie pozwalały ulicom wyschnąć, ale ruch był praktycznie zerowy. Wracając do domu odwiedził stację benzynową, na której pracowała Gina. Stało tam sześć wozów policyjnych, a cały teren otaczała biało-czerwona taśma. Szyba kasy była podziurawiona kulami. - Proszę przejeżdżać, nie ma tu nic do oglądania - powiedziała policjantka w pelerynie, gdy Roger spuścił szybę. - Tu pracowała moja znajoma! - krzyknął przerażony. - Wolno mi powiedzieć, że była tu ofiara śmiertelna w wyniku próby włamania - odrzekła automatycznie. - Włamania?! Tu?! - krzyczał Roger. - Przecież tu się płaci tylko kartą, wypisano to metrowymi literami! - Niektórzy ludzie po prostu nie czytają znaków, proszę pana. Roger nie miał wątpliwości co do okoliczności śmierci Giny. Sekrety innych ludzi. Zaszczepieni przeciwko TPS dzielili sekrety z zarażonymi. W myślach Giny widział tylko twarze klientów stacji, ale z pewnością tkwiły tam, głębiej w pamięci, również twarze z mrocznych uliczek i tanich hotelików na godziny. W szybie doliczył się co najmniej dwunastu dziur, wszystkich blisko siebie. W tym budynku nie było gotówki, a strzały oddano z zewnątrz. To nie sfuszerowana napaść rabunkowa, ale robota zawodowego zabójcy. Przez całą drogę do domu Roger zastanawiał się nad swoją karierą zawodową. On sam mógł żyć względnie uczciwie, ale ludzie opowiadali mu różne rzeczy w zaufaniu: statystyki wyciekające do biur wyborczych, propozycje łapówek, poufne rewelacje dotyczące kontroli jakości pojazdów i tak dalej. Rzecz jasna, był na tyle rozsądny, by zachowywać dyskrecję, ale wystarczy jedno sprzężenie z niewłaściwą osobą, a wszystko to wydostanie się na światło dzienne. Przyszło mu do głowy, że Carolyn również jest w niebezpieczeństwie - z podobnych powodów co Gina. Carolyn miała na sobie okulary i ciemny długi płaszcz. Poprowadził ją do kuchni, gdzie usiedli przy ladzie śniadaniowej. Pachniała tymi samymi ostrymi, świeżymi perfumami, których używała w pracy. Była podenerwowana i bawiła się zegarkiem. Roger zastanawiał się, czy wiedziała, że grozi jej niebezpieczeństwo. Czy przyszła tu, by się ukryć? Opowiedział jej o Ginie. Zgodziła się, że wielu ludzi jest w poważnym niebezpieczeństwie, ale nie ciągnęła tego wątku. - Słyszałaś, że znaleziono wirus TPS w lodzie na Grenlandii? - spytał nalewając kawę. - Tak. - Sądzisz, że umieścili go tam obcy? - Mało mnie to obchodzi, TPS jest faktem i tyle. Poza tym jeśli obcy byli tak zaawansowani dwieście tysięcy lat temu, to co możemy zrobić, gdyby wrócili? - Pomachać ręką? - Coś w tym rodzaju - powiedziała wychylając się do przodu i składając ręce. - A teraz powiedz mi, Roger, ile czasu zajmie nam picie kawy, nieznaczące rozmówki, gin z tonikiem i propozycja? Roger gapił się na nią, świadom, że zapewne wygląda głupkowato. Zdawał sobie również sprawę z tego, że każda odpowiedź, jaką wysmaży w takich okolicznościach, sprawi, że będzie wyglądał jeszcze bardziej głupkowato. - Pięć minut? - zaryzykował. - Pięć minut to zbyt dokładna odpowiedź, zbyt wyliczona. Sześć minut wciąż brzmi podejrzanie: pięć plus jedna dodana z rozmysłem. Siedem minut - oto zmysłowa, uwodzicielska liczba. - Wierzę ci na słowo - wymamrotał Roger. - Opowiedz mi swoją historię, Roger. Opowiedz mi o swojej okropnej tajemnicy. - Co? - Proszę. Muszę ci zaufać. To ważne. To nie było łatwe. Roger kilka razy bezskutecznie zaczynał. Wreszcie mu się udało. - Na koniec studiów... no, ogłoszono wyniki i okazało się, że wszyscy zdaliśmy. Niektórzy z nas poszli pić, mieszkaliśmy w akademikach, więc mogliśmy wrócić piechotą. Gdy zamknięto pub, zatrzymaliśmy się na uniwersyteckim parkingu i przewiozłem kilka dziewczyn dookoła trawnika na moim starym motorze. Facet imieniem Danny nie miał żadnych kółek przez ostatnie trzy lata, ale jego rodzice podarowali mu ich drugiego saaba za ukończenie studiów. Moi obiecali mi tylko elegancki garnitur... - Trzymaj się tematu. - Spokojnie, dobra. Podejrzewam, że Danny miał dość tego, że ma świetny wóz, ale ciągle jest na uboczu. Powiedział, że idzie do klubu nocnego, i zaprasza wszystkich oprócz mnie. Stwierdził, że nie zostanę wpuszczony w dżinsach i skórzanej kurtce. Odjechał ze wszystkimi: trzema dziewczynami i dwoma pozostałymi chłopakami. Zostałem z moim starym kawasaki 500, czułem się kompletnie wypompowany i groziło mi, że spędzę resztę nocy samotnie. Postanowiłem pojechać za nimi i zobaczyć, kogo nie wpuszczą do klubu. Moja skórzana kurtka miała pod spodem zamsz, a czarne dżinsy mogły uchodzić za eleganckie spodnie w słabym świetle... - Znowu odchodzisz od tematu. - Przepraszam. Danny usiłował mnie zgubić, ale mój motor był w stanie zrobić to wszystko, co jego saab, i znacznie więcej. Siedziałem mu na ogonie, wyprzedziłem, pokazałem zwyczajowy gest. Zatrzymałem się na czerwonym świetle. Danny zwolnił, ale się nie zatrzymał. Droga była pusta, więc też przejechałem, dogoniłem go i wyprzedziłem. Na kolejnych czerwonych światłach wszystko się powtórzyło, tyle że tym razem Danny nawet nie zwolnił. Znowu zacząłem go gonić, a w oddali dostrzegłem następne czerwone światła. A potem zobaczyłem kulę ognia. - Saab z sześciorgiem studentów - powiedziała Carolyn powoli, jakby szukając czegoś w pamięci. - Jeśli się nie mylę, nagłówki głosiły "Koszmarna kraksa - jedenaście ofiar". - Danny zderzył się z dużym samochodem wiozącym pięcioosobową rodzinę. - Najgorszy wypadek z udziałem dwóch samochodów w historii tego kraju. - Ześwirowałem, jak to się mówiło. Zatrzymałem się przy automacie telefonicznym i wezwałem karetkę - anonimowo - ale nie podjechałem bliżej. Zresztą co mógłbym zrobić? Pojechałem z powrotem na uniwersytet, zaparkowałem motor i przez nikogo nie widziany przemknąłem do pokoju. Leżałem tam przez godzinę, wijąc się w poczuciu winy. Zapukała policja. "Widziano pana dziś wieczorem w pubie. Dokąd pan poszedł, gdy zamknięto lokal?" "Z powrotem do akademika, pieszo, panie władzo". "A pańscy koledzy?" "Pojechali do klubu nocnego saabem". "Z przykrościa muszę pana zawiadomić, że wszyscy pańscy koledzy nie żyją". Jeszcze w tym samym miesiącu Zarząd Dróg zrobił ze mnie czołową postać kampanii PIŁ, POSZEDŁ PIESZO, PRZEŻYŁ. - Niewiarygodne - szepnęła Carolyn. - A zatem dlatego poświęciłeś życie bezpieczeństwu na drogach i byłeś tak tolerancyjny i skłonny do przebaczenia. A zarazem przez cały czas... - Winny! Absolutnie. Totalnie. Mogłem wyznać, że jechałem pijany i prowokowałem Danny'ego, a wtedy poszedłbym do więzienia, co zrujnowałoby moje życie. Nie byłoby mojej pracy na rzecz poprawy bezpieczeństwa na drogach. Siedzieli w milczeniu, w końcu Carolyn spojrzała na zegarek. Roger zdawał sobie sprawę z tego, że jego tętno szaleje, w ustach czuje suchość, ręce mu drżą, a pod krawatem zbiera się niepokojące ciśnienie. Ciekawy widok dla następnej osoby, która znalazłaby się w sprzężeniu z nim. - Cieszę się, że jesteś spokojnym ultrem - odezwała się Carolyn. - Tak wielu nie jest. Dopiła kawę co chwilę zerkając na zegarek. W końcu wstała i zaczęła rozpinać płaszcz. - Idź do sypialni, Roger. Zaciągnij story i włącz światło. - Słuchaj, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Marcie nie żyje dopiero od pięciu... Carolyn sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła matowoszary, kanciasty przedmiot w kształcie litery T. Roger nie znał się na broni palnej, ale życie spędzone przed ekranem telewizora nauczyło go, że pistolety w kształcie litery T wyrzucają z siebie bardzo szybko ogromną liczbę kul i po prostu nie sposób z nich chybić. Królewna Śnieżka uzbrojona w taki pistolet byłaby straszliwym przeciwnikiem, a Kubuś Puchatek budziłby respekt. Zafascynowany, patrzył, jak Carolyn sprawdza dwa zapasowe magazynki w kieszeni i odbezpiecza broń. Zdecydowanie lepiej wyszkolona od Kubusia Puchatka, pomyślał Roger. Czy to właśnie ujrzała Gina przez szybę swojego kiosku? Czy była to ostatnia rzecz, jaką ujrzała w życiu? Carolyn podniosła wzrok. - Opuść ręce, idź włączyć to cholerne światło w sypialni i wracaj tu! - rzuciła niecierpliwie. W chwilę później siedzieli w zaciemnionym salonie. Carolyn zdjęła okulary i wyjrzała zza zasłony, trzymając przy oku coś krótkiego i pękatego. - Zdajesz sobie zapewne sprawę, że jesteśmy w niebezpieczeństwie - odezwała się cicho. - Przyszło mi to do głowy. Gina, to wszystko. - Bagno. Po prostu bagno. Weź kluczyki i stań przy frontowych drzwiach. Gdy zawołam, otwórz drzwi i wyłącz alarm. Przebiegnij schylony. Ty będziesz prowadził. Minęła chwila. Carolyn ponownie zlustrowała wzrokiem podwórze. - W tej chwili jesteśmy rozebrani do naga, w kompromitującej pozycji, wystawieni na ciosy... Jej słowa przerwał wybuch ognia z automatycznego karabinu i brzęk tłukącego się szkła, ale dobiegał z tyłu domu. Od strony sypialni. - Już! Szybko! Roger otworzył drzwi i nacisnął guzik, gdy Carolyn wystrzeliła w kierunku krzaków. Ciemny kształt zatoczył się na trawnik i upadł. Wystrzeliła ponownie, tym razem w samochód na ulicy. - Wyjeżdżaj, szybko! - krzyknęła, gdy wczołgali się do samochodu. - Brama... - Do diabła z bramą! Jedź! Carolyn zmieniła magazynek, gdy on zapalał silnik, i wypaliła serię w stronę domu, gdy roztrzaskali zamkniętą frontową bramę i wypadli na ulicę. Przy wtórze łusek stukających w błotniki skręcili w główną ulicę. Carolyn włożyła następny magazynek. Nikt ich nie ścigał, a po dwudziestu minutach zmienili samochód i jechali na południe anonimowym niebieskim fiatem. Roger nie wymówił ani słowa, odkąd wyszedł za próg swojego domu. - Nie... nie wiedziałem, że jesteś komandosem - wykrztusił przemyślawszy i odrzuciwszy kilkadziesiąt innych odzywek. - Nie jestem. Dziś po południu wzięłam dwugodzinną lekcję na podziemnej strzelnicy. Uczyłam się posługiwać tą okropną, niewygodną rzeczą. Potem krótki kurs obrony taktycznej. Bardzo szczególny kurs. - Są szybcy - zauważył Roger. - Kto? - Ci, którzy nas szukali, kimkolwiek są. Mafia, rząd, światowe korporacje, ktokolwiek. - My jesteśmy szybsi. Większość nowych wersji szczepionki to naprawdę żywy wirus TPS. - Rozprowadzacie go?! - Tak. Szczepionka i wirus wywołują identyczne objawy początkowe, co daje nam albo kilka miesięcy, albo czas do chwili, gdy ktoś zechce zrobić jakiś test jakości. Roger przełknął ślinę, niezdolny zaprotestować. Jego mózg był przeładowany. - Uważaj, jak jedziesz, zwolnij - odezwała się Carolyn. - Rządzący światem dostali szczepionkę w pierwszej kolejności, a zatem teraz są właściwie odporni. Nowe wyniki badań - ukrywane wyniki - pokazały coś, czego nikt się nie spodziewał. Przedłużone sprzężenie wywołuje rezonans międzymózgowy, pozwalając na czasowe łączenie wiedzy i doświadczenia. Nie tak szybkie jak myśl, ale o kilka rzędów wielkości szybsze niż mowa. W rezultacie wzrasta kreatywność i umiejętność rozwiązywania złożonych zadań, uczymy się sto razy szybciej, a zaufanie do tego, czego się uczymy, jest całkowite. Czy to ci coś mówi, Roger? - Wspomaganie inteligencji? - Coś więcej. Inteligencja modułowa. Wciąż badamy, co jest możliwe. Podczas sesji zygzakowatych możemy sprzęgać nawet siedem osób, a taka grupa jest jak nowo narodzona nadistota. Dawne oligarchie i przywódcy wyłączyli się z tego, rzucając się na szczepionkę, by ukryć swoje nędzne sekrety. Teraz walczą o utrzymanie kontroli, ale jak myślisz, kto zwycięży? Odpowiedź była aż nazbyt jasna. Carolyn mówiła dalej o tym, że gigantyczna kampania propagandowa ma być częścią zbliżającej się globalnej wojny domowej. Ultrowie z doświadczeniem w wielkich kampaniach, mających na celu zwrócenie uwagi publicznej, byli pilnie poszukiwani przez jednostki planowania strategicznego. Gdy tak jechali przez noc, Rogera prześladowało jedno słowo. Dlaczego? Dlaczego gatunek telepatycznych myśliwych z epoki kamienia został genetycznie zmodyfikowany, by stać się bardziej prymitywnym? Może po to, by zmusić humanoidów ze środkowego plejstocenu do ewolucji w kierunku znacznie potężniejszych umysłowo jednostek. I znowu: dlaczego? Pozostawiono wirusowy przełącznik, zaprojektowany do złamania jednostkowej izolacji w kilka wieków po industrializacji. Dlaczego? Może ludzie są bombą zegarową, potajemnie skonfigurowaną przez jakąś wredną frakcję niewyobrażalnych istot tak, by w izolacji rozwinąć mózgi o bardzo zwiększonej pojemności. Roger nie potrafił sobie wyobrazić siebie samego jako części jakiejś superinteligentnej hordy, wyrywającej się z systemu słonecznego, aby zachwiać pokojem jakiejś szacownej cywilizacji galaktycznej, a jednak... Carolyn siedziała tuż koło niego, na jej twarzy w świetle lamp ulicznych tańczyły lekkie błyski, na kolanach trzymała ciemną, śmiercionośną literę T. W pół dnia została wyszkolona tak, by zmierzyć się z elitą zawodowych zabójców i wygrać. Czym on się stanie po połowie dnia grupowego sprzężenia? Co ultrowie osiągną w rok? W dziesięć lat? Przez poszarpane chmury i miejską poświatę widać było blask i migotanie gwiazd, które wydały się Rogerowi nagle o wiele bliższe. Przełożyła Agnieszka Fulińska SEAN McMULLEN Urodził się w roku 1948 w stanie Wiktoria w Australii. W roku 1974 ukończył studia na wydziale fizyki Uniwersytetu w Melbourne. Chyba dobrze czuł się w roli studenta, ponieważ kontynuował naukę na studiach podyplomowych, m.in. w dziedzinie informatyki, historii i ekonomii. W roku 1986 debiutował opowiadaniem "The Deciad"; pierwsza powieść "Voices in the Light" (Głosy w jasności) ukazała się w 1994 (wydanie polskie: Prószyński i S-ka 2000; recenzja na str. 69). Wkrótce do rąk polskich czytelników trafią kolejne książki jego autorstwa. (anak)