NIEMCY OSTATNIE STO LAT Christian Graf von Krockow NIEMCY OSTATNIE STO LAT Przełożył Andrzej Kopacki Biblioteka IHUW 1076002177 OFICYNA WYDAWNICZA VOLUMEN WYDAWNICTWO KRĄG WARSZAWA 1997 0060-74000 Tytuł oryginału: Die Deutschen im ihrem Jahrhundert 1890-1990 © Copyright 1990 by Rowohlt Verlag GmbH, Reinbek bei Hamburg © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Krąg", Warszawa 1996 BIBLIOTEKA INSTYTUTU HISTORYCZNESO Warszawskiego Redakcja Wanda Lipnik Projekt okładki Jeny Grzegorkiewicz Skład i korekta „Nowy Dziennik" Sp. zo.o. Książka mogła ukazać się dzięki pomocy finansowej ze strony Inter Nationes Fundacji im. Konrada Adenauera ISBN 83-85199-42-X ISBN 83-86857-37-4 Wpisano do DziałVJM.Nr.^ inwentarza Wydawnictwo „Krąg", Sp. z o.o. 02-053 Warszawa, ul. Reja 9 tel./fax 25-39-77 Oficyna Wydawnicza VOLUMEN , .., Mirosława Łątkowska & Adam Borowski 02-942 Warszawa, ul. Konstancińska 3a m. 59 SŁOWO WSTĘPNE Data 9 listopada roku 1989 wyznacza punkt zwrotny w historii Niemiec: koniec i początek zarazem. Być może kiedyś stanie się niemieckim świętem narodowym, które będzie zaświadczać o nowej samoświadomości i przypominać o rewolucji — jedynej, jaka nam się powiodła. Pokojowo i nieustępliwie ludzie torowali sobie drogę do wolności, by odtąd żyć jak obywatele, nie jak poddani. Potem nastąpiły wybory 18 marca 1990 r. — zdecydowano się na jedność. Ta chwila zapowiada koniec niemieckiego dramatu, który rozpoczął się dokładnie sto lat wcześniej. Jeśliby bowiem datować jakoś jego początek, to należałoby chyba wymienić dzień 18 marca 1890 r. Wtedy właśnie Bismarck, twórca państwa narodowego, napisał prośbę o zwolnienie z urzędu, a młody cesarz, niecierpliwie pragnący rządzić samodzielnie, nie zaś wedle woli wielkiego starca, rzucił hasło: „Cała naprzód!" Odtąd głównym celem miała być kształtowana zgodnie z poczuciem własnej siły przyszłość, a nie pieczołowita obrona dawnych zdobyczy. Wilhelm II nie był outsiderem; raczej reprezentantem epoki, która została nazwana jego imieniem. Pięć lat po dymisji Bismarcka, w 1895 r., wielki uczony Max Weber zwięźle opisał ten stan rzeczy: Jako wchodzące w życie pokolenie otrzymaliśmy od historii w prezencie urodzinowym upominek: nad naszą kołyską zawisło najcięższe z możliwych przekleństw — twardy los politycznego epigonizmu [...] Również o naszym rozwoju decyduje to, czy wielka polityka potrafi unaocznić nam znowu znaczenie wielkich politycznych kwestii mocarstwowych. Musimy pojąć, że zjednoczenie Niemiec było młodzieńczym wybrykiem, którego naród dopuścił się na stare lata i jeśliby miało ono być końcem, a nie punktem wyjścia niemieckiej polityki wielkomocarstwowej, to ze względu na koszta lepiej by go było zaniechać1. 1 Max Weber, Der Nationalstaat und die VolkswirtschaftspoUtik, wyd. poi. Państwo narodowe a narodowa polityka gospodarcza, tłum. Michał Wander, w zbiorze Polityka jako zawód i powołanie. Biblioteka Kwartalnika Politycznego „Krytyka", NOWA, wyd. II Warszawa 1989, s. 94,96. Słowo wstępne „Przekleństwo" nad Niemcami wzywało, by przekreślić je czynem i wywalczyć rzekomo odmówione im „miejsce pod słońcem"2 —jest w tym coś osobliwego, jakieś zaślepienie, rodzaj obłędu; potomnym w każdym razie wydawać się musi, że Niemcy nigdy nie były tak blisko owego mitycznego celu Ikara, jak wtedy, gdy nie ustawały w ubolewaniach, że znalazły się w cieniu. To, o czym mówił Weber, można było usłyszeć i przeczytać wszędzie, w dowolnym wydaniu — w kawiarnianych rozmowach, patriotycznych przemówieniach, w gazetach i książkach, a nawet w utworach rymowanych, jak to poetyckie pozdrowienie pod adresem nadchodzącej epoki: Wieleśmy się głowili i badali wiele, muzyki najcudniejszej układali trele, świat w pieśniach tragicznie i błogo sławili, a wroga odwiecznego w sobie poskromili; naród orężu wierny i jednością mocen: my stworzyliśmy Rzeszę na chwały opoce. Dajcie nam tedy wreszcie ku światu się zwrócić, małości ślad ostatni z serca precz wyrzucić; niechaj rozbłyśnie nad ziemią niby promień w noc i pomknie: niemiecka myśl, a z nią niemiecka moc, by bohaterska wola, którą Bóg w nas nieci, przepełnić zdołała dwudzieste stulecie3. Woli, wyobrażeń i czynów — nie zabrakło. W ciągu stu lat, które nastąpiły po roku 1890, Niemcy wprawiły Europę i świat w niepokój i zdumienie; zaskakiwały swymi osiągnięciami, czynami dobrymi i złymi, ofiarnością i ofiarami; na koniec posiały trwogę. I niezmiennie wydawało się, jak gdyby jedyną podstawą ich samoświadomości mogło być panowanie, jak gdyby ich jedność konsolidował wyłącznie wizerunek wroga. Wilhelmińskie preludium jest tego pierwszą zapowiedzią. Przyszłość miała być ufundowana „na wodzie": budowa floty wojennej była rękawicą rzuconą staremu imperium, przeciw któremu potem, w czasie wojny, rozgorzała nienawiść: „Perfidny Albion! Boże, ukarz Anglię!" Tymczasem właśnie gigantyczna zabawka cesarza i jego epoki zapoczątkowała drogę ku klęsce, ku rewolcie — i brzemiennej dla losu Niemiec dacie 9 listopada 1918 r. 2 Staremu sformułowaniu o „miejscu pod słońcem" wyrosły nowoniemieckie skrzydła, kiedy Bern-hard von Billow, sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i późniejszy kanclerz Rzeszy, powiedział w Reichstagu 6 grudnia 1897 r.: „Nie chcemy nikogo spychać w cień, ale sami też żądamy dla siebie miejsca pod słońcem". Rzecz dotyczyła rywalizacji mocarstw o bazy w Azji Wschodniej. 3 Adolf Wilbrandt, Im neuen Jahrhundert, cyt. za: Der Barde. Die schonsten historischen Gedichte von den Anfangen deutscher Geschichte bis żur Gegenwart, Walther Eggert Windegg (red.), Miinchen bd., s. 366. (Przedmowa datowana jest: „Boże Narodzenie roku wojny 1915 r."). Wilbrandt, 1837-1911, w latach 1859--1861 był szefem „Siiddeutsche Zeitung", od 1881 do 1887 dyrektorem teatru Wiener Burgtheater, a także wszechstronnym i płodnym autorem. Za swe patriotyczne zasługi otrzymał w 1884 r. tytuł szlachecki. Słowo wstępne Niepowodzenie pierwszej wilhelmińskiej próby „wybicia się na potęgę światową"4 przyniosło Niemcom jeszcze jedną szansę, możliwość zwrotu ku normalności — przez uznanie tradycyjnie rozumianej racji stanu, europejskich miar mocarstwowości oraz zachodniej formy demokracji. Ta szansa została zmarnowana, przez większość wręcz nie zauważona. Przewrót 1918 r. rychło uznano za „zbrodnię listopadową", za niszczący cios wymierzony w nie-mieckość, pokój — za dyktat, którego warunki należało bojkotować, nie zaś wypełniać; do weimarskiej konstytucji, ładu parlamentarnego i partyjnego oraz związanej z nimi wolności odnoszono się z rezerwą lub kwaśną obojętnością, jeśli nie z pogardą i nienawiścią. I tak lata 1918-1933 utorowały drogę do podjęcia drugiej próby: umożliwiły sięgnięcie po władzę teraz dopiero zupełnie bezgraniczną, która chcąc panować całkowicie, wymagała też całkowitego zniewolenia. Hitler awansował na Fuhrera, ponieważ rozumiał znaczenie symboli. Już jego pucz monachijski został zaplanowany na 9 listopada; później co roku odbywały się mroczne i pompatyczne inscenizacje na pamiątkę tej niemieckiej kontrrewolucji, aż wreszcie w 1938 r., w wigilię owego dnia, zapłonęły świątynie. Lecz mimo to wszystko — lub właśnie dlatego — pod tym najbardziej ponurym znakiem skupiły się też wola czynu i ofiarność, tworząc energię, której nieomal udało się nieprawdopodobieństwo zamienić w sukces. Europejskie przeciwsiły okazały się zdecydowanie zbyt słabe; potrzeba było wysiłku całego świata, by przywieść do upadku niemiecki żywioł. Nawet upadek 1945 r. zdołał wyzwolić jeszcze nieoczekiwane siły; chciałoby się wręcz powiedzieć, że zwycięzcy II wojny światowej mieli ze zwyciężonymi taki sam ambaras jak uczeń czarnoksiężnika Goethego z nadto gorliwą miotłą: Cięta zaiste dotkliwie! Patrzcie! Rozdarta na pół! A ja znów nadzieję żywię, Znów zaczerpnąć mogę tchu! Biada! Biada! Części obie Stają sobie W gotowości Już na baczność niby knechty! Ach, pomocy, wielkie nieba! Ach, litości!5]! 4 Patrz Fritz Fischer, Der Griffnach der Weltmacht. Die Kriegszielpolitik des kaiserlichen Deutschland «W8,Diisseldorfl961. PJ W przekładzie Kazimierza Brodzińskiego fragment ten brzmi następująco: „Tęgo! Wyśmienicie! / Otóż z niego dwóch! / Teraz czuję życie, / Wstąpił we mnie duch. / Boże drogi! / Co ja robię? / Części obie / Słowo wstępne Ktoś skomentował sarkastycznie tę niezachwianą skwapliwość: „Marka i złote medale — oto istota niemieckiej świadomości narodowej"6. Mimo przejaskrawienia — coś w tym jest. Republika Federalna Niemiec wysforowała się na trzecią w świecie — po Stanach Zjednoczonych i Japonii — potęgę gospodarczą i pierwsze mocarstwo eksportowe; Niemiecka Republika Demokratyczna stała się obok USA i ZSRR potęgą olimpijską — w obu wypadkach przy nieporównanie skromniejszej niż u konkurentów bazie ludnościowej. Jednocześnie Niemcy chętnie, jak się zdaje, schroniłyby się przed wiatrem historii; chętnie zostałyby przy swojej szlafmycy, ogrodowych krasnalach czy barokowych aniołkach: w końcu Gemutlichkeit należy do arsenału nieprzetłumaczalnych pojęć określających ich świat — tak samo jak Kindergarten, Bil-dung, Weltanschauung, Blitzkrieg i Endlosung. Ale nie tylko wewnętrzna potrzeba skwapliwego wypełniania obowiązków przemawiała przeciw udaniu się na spoczynek, także — strach. Nie dowierzano temu, co jest, co każdego dnia zdradzało swą niedoskonałość, swoje słabe strony. Przecież już jutro — powtarzano sobie — może być po wszystkim, bo przyjdzie wojna, kataklizm, krach gospodarczy, cokolwiek. Toteż tęsknota za idyllą, z jednej strony, a czekanie na zagładę, z drugiej, tworzyły w duszy niemieckiej swoisty dwugłos; z lęku natomiast rodziła się wieloraka ruchliwość i ruchy — nie wiadomo tylko ku czemu wiodące. Czy 9 listopada 1989 r. również temu położy kres i stanie się zaczynem nowej samoświadomości, to zapewne pytanie, na które może dać odpowiedź dopiero przyszłość. Wola czynu i ofiarność, zaślepienie i samozniszczenie: niniejsza książka śledzi losy Niemców w ich fantastycznym, pełnym grozy stuleciu od 1890 r. po dzień dzisiejszy. Wszelako nie chciałaby jedynie dokumentować tego, co myśleli i robili; do niepoliczalnej mnogości wszelkich relacji, tych krótkich i tych wielotomowych, nie należy dorzucać jeszcze jednej. Idzie o coś innego: o objaśnienie. Niemcy bowiem, przydając doświadczeniu ludzkości czegoś, co było nowe — lub może tak stare, że nikt już o tym nic nie wie — sami o sobie postanowili, że nigdy nie odejdą w zapomnienie. I zaprawdę, osiągnęli to. Cóż jednak pchało ich ku tak niebotycznym celom — ku temu, by raczej runąć w bezdenną czeluść niż przystać na zwyczajność? Oto kwestia, którą należy zbadać i, o ile możności, rozstrzygnąć. Objaśnienie wszelako, jak i historyczny opis, wyklucza osąd jedynie słuszny; jakkolwiek bowiem się zdarza, nie spełniłby swego zadania. Wielopłasz-czyznowość należy tu do natury rzeczy, podobnie jak sprzeczność. Toteż niezbędne są wnikliwe analizy, a także wielostronność w sposobie podejścia Mają nogi / Co za wielkie, straszne gbury, / Rosną i rosną do góry" (Goethe, Dzida wybrane, Warszawa 1983, s. 47) —przyp- tłum. 6 Rudolf von Thadden, Beriihrung zwischen Vergangenheit und Zukunft, „Politik und Kultur" 1978, z. 3, s. 63. Słowo wstępne do tematu; nie tylko warunki gospodarcze, siły społeczne i instytucje polityczne odgrywają określoną rolę, lecz także — formacje ideowe, wiara bądź obłęd. I tylko długi marsz, nie zaś droga na skróty, przywieść może do celu. Opis i ocena są bezpodstawne i arbitralne bez uzasadniającej je dokumentacji. By nie przeciążać tekstu, została ona po części umieszczona w przypisach, które zyskują przez to osobne znaczenie. Objaśnienie notabene nie rozpoczyna się po omacku, lecz podąża śladem pewnych wzorów. Dla autora od dawna ważne były głównie dwie książki. Pierwsza z nich ukazała się przed ponad półtora wiekiem, w 1835 r.; została napisana w Paryżu, a jej autor to Heinrich Heine. Żur Geschichte der Religion und Philosophic in Deutschland: ta książka precyzyjnie odmierza niemieckie wzloty i upadki, dzięki swej profetycznej sile wybiega naprzód o całe stulecie, a do tego osiąga wyżyny niemieckiej sztuki słowa — gdzież szukać takiej, która mogłaby się z nią równać? Drugą książkę napisał Helmuth Plessner i od 1959 r. — z odpowiednim opóźnieniem —jest ona znana pod tytułem Die verspdtete Nation^. Powstała w Holandii, a jej pierwsze wydanie w 1935 r. ukazało się w Zurychu. Świadomie, choć posługując się zupełnie innymi środkami, nawiązuje ona do Heinego. A zatem dwie książki, które zawdzięczamy emigracji — to z pewnością nie przypadek. Tam, gdzie kończą się oczywistości, przychodzi kolej na pytania; dopiero obczyzna pozwala nam spojrzeć na utracony kraj rodzinny innymi oczyma, nie bez dreszczu grozy, ale też z nową, inną miłością. Temu właśnie doświadczeniu zawdzięcza autor, że stały się mu bliskie te dwa jego wzory. Doświadczenie wszelako, zwłaszcza niemieckie, może nastrajać sceptycznie, a czasem gorzko: czy próba zrozumienia może tu w ogóle liczyć na powodzenie? Żadne jednak próby objaśnień nie byłyby możliwe bez choćby grama nadziei: nadziei na to, by powtórzyć za Kantem, że ludzie znajdą w końcu drogę wyjścia z zawinionej przez siebie samych niedojrzałości i padając nieraz, w końcu przecież nauczą się chodzić. P] Die verspatete Nation. Uber die politische Verfiihrbarkeit burgerlichen Geistes, Stuttgart 1956. Wydanie pierwsze (Zurich-Leipzig 1935) nosiło tytuł Dos Schicksal deutschen Geistes im Ausgang seiner burgerlichen Epoche. Część pierwsza WILHELMINSKIE PRELUDIUM 1890-1914 Rozdział pierwszy O POSTĘPIE I POKOJU EKSPLOZJA LUDNOŚCIOWA Żyjemy w okresie przejściowym! Niemcy stopniowo wyrastają z powijaków i wkraczają w wiek młodzieńczy. Pora już tedy najwyższa, abyśmy wyzbyli się przypadłości naszych dziecięcych. Czas przeżywamy oszałamiający i ciekawy, czas, kiedy opinie wielkich mas ludzkich niestety bezstronnością nie grzeszą. Nadejdą wszak dni spokojniejsze, o ile lud nasz stanowczo w garść się weźmie, opamięta się, a obcym podszeptom nie ulegając, zaufa Bogu i zacności troskliwego trudu swego przyrodzonego władcy. Pragnę objaśnić to stadium przejściowe, do pewnej historii się uciekając, którą oneg-daj zasłyszałem. Otóż słynny admirał angielski, sir Francis Drake, po znojnej, burzliwej wyprawie wylądował był w Ameryce Centralnej; szukał wonczas innego wielkiego oceanu, którego istnienia był pewien, choć towarzysze onych badań weń wątpili. Naczelnik plemienia, którego uderzyła natarczywość pytań i dociekań admirała, rzekł mu: „Szukasz wielkiej wody; pójdź za mną, pokażę ci ją". I jęli wspinać się, mimo przestróg towarzyszy, na wielką górę. Skoro tylko utrudzeni okrutnie dotarli na szczyt, naczelnik wskazał wodną połać za nimi, a Drakę ujrzał dzikie bałwany na morzu, które właśnie był przemierzył. Po czym naczelnik odwrócił się i powiódł admirała za niewielki występ skalny, gdzie nagle jego zachwyconemu spojrzeniu ukazało się opromienione złocistością wschodzącego słońca lustro wody. W dole rozpościerał się pełen majestatycznego dostojeństwa Ocean Spokojny. Takoż niechaj będzie i z nami! Niewzruszona świadomość Waszej dziełu memu wiernie towarzyszącej sympatii stale nowych sił Mi przydaje, bym w pracy swej wytrwał i dalej drogą przez nieba naznaczoną kroczył. Nadto przepełnia Mię poczucie odpowiedzialności przed Panem naszym na wysokościach oraz przekonanie najgłębsze, że sprzymierzeniec nasz von RoBbach und Dennewitz w potrzebie Mię nie opuści. Tak nieskończenie wiele trudu zadał sobie dla naszej starej Marchii i dla Domu Naszego panującego, że niepodobna przypuścić, iżby czynił tak bez celu nijakiego. O nie, przeciwnie, Brandenburczycy, którzyście wielkości przeznaczeni — jeszcze powiodę was dniom chwaty naprzeciw. Są to wyjątki z mowy Jego Wysokości, cesarza i króla Prus, Wilhelma II, wygłoszonej podczas biesiady w Landtagu prowincji brandenburskiej 24 lute- 14 Wilhelmiństóe preludium 1890-1914 go 1892 r.1 Za bluźnierstwo można poczytać sposób, w jaki zawłaszcza się Boga, czyniąc z Niego wieczystego sojusznika, którego imię z uwagi na szlachetność mówiącego należałoby pisać raczej małą literą; wydaje się też śmieszne, gdy chełpi się pracą ktoś, kto nigdy nie umiał się zdobyć na systematyczny wysiłek2; co zaś do „dni chwały" — szydzili z nich już świadkowie epoki. A jednak chwacki gaduła3 podbijał serca: czyż mimo całej przesady jego słowa nie oddawały tego, co właśnie miało miejsce? Gdy patrzymy wstecz, trudno nam, „wiedzącym lepiej", o sprawiedliwą ocenę cesarza i jego epoki. Opinia nasza dużo silniej i bardziej jednostronnie, niż gotowi jesteśmy to przyznać, zależy od dalszego biegu wydarzeń, a często też od przypadków. Jak stwierdził Hagen Schulze w biografii pruskiego premiera Otto Brauna: 1 Patrz Reden des Kaisers. Ansprachen, Predigten und Trinkspruche Wilhelms II, Ernst Johann (red.), Munchen 1966, s. 57 n. Dalsza dokumentacja mów cesarskich: Johannes Penzler (red.), Die Reden Kaiser Wilhelms II., 4 tomy, Leipzig 1897-1913; t. 4, red. Bogdan Krieger. We wstępie do tomu l Penzler pisze: „Mowy cesarza wiernie oddają jego osobowość. Uprzytomniwszy sobie, że niemal zawsze przemawia bez przygotowania, dostrzec trzeba bogactwo treści i częstokroć prawdziwie artystyczną formę jego przemówień, które nierzadko osiągają poziom najszlachetniejszej retoryki. Są świadectwem wysokiego mniemania o własnym powołaniu do roli panującego, właściwego Hohenzollernom poczucia obowiązku, lojalności wobec sprzymierzonych książąt, miłości do narodu, współczucia dla cierpiących nędzę oraz świętego gniewu przeciw wszelkiej nieprawości, nieprawdzie, niewierności. Tedy cokolwiek by jeszcze napisano o osobie cesarza, nic nie ukaże go nam prawdziwiej niż tych kilka jego mów". To ostatnie zdanie jest niewątpliwie prawdziwe przede wszystkim w sensie demaskatorskim; słusznie pisała matka cesarza do jego babki, królowej Wiktorii: „Gdybym miała choć cień wpływu, błagałabym Wilhelma, by nie wygłaszał więcej mów publicznych, albowiem są okropne". (Virginia Cowles, Wilhelm der Kaiser, Frankfurt a. M. 1965, s. 148). Jako krytyczną analizę świadka epoki warto wymienić Ludwiga Thomy Die Reden Kaiser Wilhelms II. und andere zeitkritische Stiicke, Munchen 1965. 2 Cesarz zawsze akcentował własny etos pracy, jak choćby w przemówieniu 28 sierpnia 1903 r. w Kassel: „Poważne, ustawiczne przygotowania, jakie mogłem podjąć w Mych studiach gimnazjalnych pod kierunkiem tajnego radcy Hinzpetera, uczyniły Mię zdolnym wziąć na barki brzemię pracy, które z dnia na dzień cięższym się staje. A jako już wtedy belfrowie Moi, przekonani o wielkości zadania przed nimi postawionego, wszelkich starań dokładali, iżby każdą godzinę i minutę wykorzystując do powołania Mego Mię przysposobić, takoż mniemam, iż przecie żaden z nich jasno tego widzieć nie mógł, jak niesłychane brzemię trudu i jak przygniatająca odpowiedzialność na tym ciąży, kto za 58 milionów Niemców odpowiada. Wszelako ani przez mgnienie nie żałuję czasu, który podówczas tak trudnym mi się zdawał, i zaprawdę, rzec to mogę, iż praca i życie w pracy przepędzone Moją drugą naturą się stary. (Die Reden Kaiser Wilhelms II., t. 3, s. 182 n). W rzeczywistości cesarz prawie ciągle był w podróży, jakby uciekał przed regularną pracą; marszałek dworu, Zedlitz-Trutzschler, skarżył się: „Dziewięć miesięcy podróżowania, tylko zimowe miesiące w domu! A i tu bezustanne życie towarzyskie — skąd tedy brać czas na skupienie myśli i poważną pracę?" (Robert graf Zedlitz-Trutzschler, ZwólfJahre am deutschen Kaiserhof. Aufzeichnungen, Stuttgart, Berlin, Leipzig 1923, s. 230). Wyjazdy i przemówienia, polowania — wedle informacji przekazanej prasie 31 października 1902 r., do owego momentu Wilhelm II ustrzelił 47 443 sztuki dziczyzny — przyjęcia dworskie i rozrywki towarzyskie wszelkiego rodzaju: Nie mam czasu na rządzenie — głosił celny berliński dowcip. 3 Tylko w ciągu pierwszych dwunastu lat rządów, do przełomu wieków, naliczono 406 oficjalnych przemówień. „Chwackość" chętnie podkreślał sam cesarz: „Moi następcy niechaj wiedzą, żem był chwat" — powiedział do kanclerza, księcia Bulowa, kiedy ten usiłował złagodzić jedno z przemówień przed udostępnieniem go prasie (por. Alfred graf von Waldersee, Denkwiirdigkeiten, H. O. Meisner (red.), 1.1, Stuttgart 1922, s. 570). Gorzko też ubolewał po przemowie w Malborku: „Moja mowa była godna dawnych wielkich mistrzów [...] Ci tutaj jednak każą mi mówić, jakbym nauczał historii w żeńskim liceum". O postępie i pokój u 15 Parafrazując znany aforyzm Talleyranda — nie tylko zdrada jest kwestią daty, także historyczna chwała. Wielkie postaci epoki weimarskiej są dla potomności tymi, którzy umarli dość wcześnie, by nie ponosić współodpowiedzialności za final4. Kiedy w 1913 r. Wilhelm II obchodził jubileusz 25-lecia rządów, wysławiano go jako „cesarza pokoju", którego imię nosi ćwierćwiecze ciągłego i pod wieloma względami burzliwego postępu, władcy, który być może wycisnął nawet na tym ćwierćwieczu własne piętno. Jak zatem ocenialibyśmy go, gdyby w rzeczonym roku padł ofiarą zamachu, jak stało się to nieco później z austriackim następcą tronu? Postęp, którego ucieleśnieniem był cesarz, uwidacznia się w wielu wymiarach. Ażeby je zrozumieć, warto, a nawet trzeba rzucić okiem na rozwój ludnościowy. On to bowiem stanowi tło narodowego poczucia siły — oraz lęków, z których przez całe dziesięciolecia rodziły się niemieckie zmory. Od początku XIX w. na obszarze całej Rzeszy Bismarckowskiej liczba ludności wzrosła z 24,8 min (1816) do 41 min w 1871 i 67 min w 1913 r. Dla porównania: we Francji około 1800 r. żyło już 27,5 mm ludzi. Do 1870 r. liczba ta wzrosła do niespełna 40 min i aż do końca II wojny światowej właściwie się nie zmieniła. A zatem tam, u „odwiecznego wroga", dużo wcześniej niż w Niemczech wdrożono praktykę ograniczania urodzin, dużo wcześniej zmieniła się na zachód od Renu struktura wieku — ze wszystkimi skutkami dla poczucia niższości względnie wyższości: wyznaniem wiary wszelkich kawiarnianych strategów stało się przekonanie, że Francuzi są narodem starym, jeśli nie wręcz wymierającym, Niemcy natomiast — młodym i dynamicznym5. Wraz z liczbą ludności rosła też, oczywiście, gęstość zaludnienia: o ile w 1871 r. statystyka mówiła o 76 mieszkańcach na kilometr kwadratowy, o tyle w 1910 r. było ich już ponad 120. (Tymczasem na obszarze Republiki Federalnej liczba ta jeszcze się podwoiła i wynosi 245 osób na km2) Jeśli na dodatek słyszało się wciąż, że produkcja rolnicza nie dotrzymuje kroku i trzeba sprowadzać coraz więcej żywności, to rzecz jasna narastało też poczucie ciasnoty, 4 Hagen Schulze, Otto Braun oder Preuflens demokratische Sendung, Frankfurt a. M., Berlin, Wien 1977, s. 31. Schulze wymienia Eberta, Erzbergera, Rathenaua, Stresemanna i powiada: „Co by było, gdyby któryś z nich dożył na odpowiedzialnym stanowisku lat upadku i późniejszego milczenia? Czy historia potoczyłaby się inaczej, czy też ich nazwiska zostałyby wykreślone z naszej pamięci tak jak nazwisko Brauna? Albo odwrotnie: Co by było, gdyby Braun umarł wcześniej, na przykład przed wyborami 1932 r. w Prusach? Możemy to sobie wyobrazić: powstałaby legenda Brauna sugerująca na przykład, że Braun zapobiegłby nieszczęściu, że wsparłby i obronił Republikę, tak jak bronił jej od początku epoki weimarskiej. Biografia Brauna okazałaby się niepotrzebna, byłoby ich aż nadto. Eksperymenty myślowe tego rodzaju są przydatne; pozwalają uprzytomnić sobie trudności, jakich nastręcza rozważanie historycznych alternatyw, ale też niesprawiedliwości i przypadkowości, które współtworzą pośmiertną sławę wielkich postaci". 5 „Prawo młodych narodów" godzące w narody rzekomo stare czy wręcz wymierające proklamowano głównie w obliczu klęski, w ramach walki o odrodzenie. Patrz Arthur Moeller van den Bruck, Das Recht der jungen Volker, Munchen 1919, oraz pod tym samym tytułem jego zbiór artykułów politycznych, Berlin 1932 (red. Hans Schwarz). 16 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 ograniczenia swobody ruchów: czyż Niemcom nie zaczynało nieuchronnie — jak nieco później wyraził to Hans Grimm w błyskotliwym tytule powieści Volk ohne Raumb — „brakować przestrzeni", tak że za wszelką cenę w koloniach lub gdziekolwiek indziej musieli zdobyć dla siebie nową przestrzeń życiową? Zresztą proces ścieśniania się, gęstnienia ludności przebiegał bardzo nierównomiernie: od 1875 do 1910 r. liczba mieszkańców w Prusach Wschodnich wzrosła / 1856 tyś. tylko do 2064 tyś., na Pomorzu — z 1462 tyś. do 1717 tyś., w Nadrenii natomiast odnotowano skok z 3804 tyś. do 7121 tyś., w Westfalii — z 1906 tyś. do 4125 tyś. Oznacza to, że obszary rolnicze zawsze pozostawały w tyle za regionami, w których znakiem czasu była industrializacja. W sposób szczególny rozrastały się miasta, jak pokazuje poniższa tabela (liczba ludności w tyś.): Rok: 1800 1850 1900 1910 Berlin 111 419 1889 3730 Lipsk 40 63 456 588 Frankfurt n. M. 48 65 289 415 Norymberga 30 54 299 389 Wrocław 60 114 423 512 Diisseldorf 10 27 214 358 Essen 4 9 119 2915 Kilonia 7 15 108 211 W niektórych przypadkach co prawda liczby mylą, ponieważ miasta powiększały swój pierwotny obszar obejmując okoliczne tereny; mimo to robią silne wrażenie, można powiedzieć, że ukazują obraz wręcz dramatyczny — obraz wielkiej, w takiej formie i takim rozmiarze nie mającej nigdy dotąd miejsca migracji ze wsi do miast i ze wschodu na zachód; na obszarze Ruhry przysłowiowi stali się „rodacy z mroźnych stron". Bez ich udziału ten centralny rejon przemysłu ciężkiego w ogóle nie mógłby się w takim rozmiarze i takim tempie rozwinąć. Splot trzech okoliczności sprawił, że owa migracja stała się możliwa, a nawet nieunikniona: na obszarach, gdzie ważną rolę odgrywała wielka własność ziemska, a więc zwłaszcza w prowincjach wschodnich, zahamowaniu czy też ograniczeniu uległo zapotrzebowanie na siłę roboczą, tu bowiem najwcześniej zawitały nowoczesne techniki rolnicze — od pługa parowego po młockarnię. W skupiskach miejskich wraz z industrializacją powstały nowe miejsca pracy. Budowa kolei żelaznych tworzyła szybkie, sprawne i coraz tańsze środki masowego transportu towarów i ludzi. 6 Powieść Volk ohne Raum ukazała się w dwóch tomach w 1928 i 1930 r., akurat w odpowiednim czasie, by podrzucić hasełko narastającemu ruchowi narodowosocjalistycznemu. Grimm myślał jednak o koloniach afrykańskich, nie zaś o „przestrzeni życiowej" na europejskim wschodzie. O postępie i pokoju 17 Napęd parowy i żelazo: oto dźwignie rozwoju nowej epoki, tak jak Bismar-ckowskie „krew i żelazo" [Blut undEisen] były dźwigniami tworzenia państwa narodowego. Jednak hasłami o charakterze społecznym są umiastowienie i mobilizacja — w takim znaczeniu, w jakim już Karol Marks w Manifeście Komunistycznym wychwalał osiągnięcia społeczeństwa mieszczańskiego: Burżuazja podporządkowała wieś panowaniu miasta. Stworzyła olbrzymie miasta, zwiększyła w wysokim stopniu liczbę ludności miejskiej w porównaniu z wiejską i wyrwała w ten sposób znaczną część ludności z idiotyzmu życia wiejskiego. [...] Dopiero burżuazja pokazała, co może sprawić ludzka działalność. Dokonała ona całkiem innych cudów niż zbudowanie egipskich piramid, rzymskich wodociągów i gotyckich katedr, odbyła pochody zgoła inne niż wędrówki ludów i wyprawy krzyżowe7. Rozważając przyczyny eksplozji ludnościowej, znów należy wymienić głównie trzy czynniki. Po pierwsze — związki małżeńskie zawierano teraz wcześniej i częściej niż w społeczeństwie przednowoczesnym, które praktykowało własną formę kontroli urodzin. Kiedyś w stan małżeński mógł wstąpić tylko ten, kto dziedziczył gospodarstwo lub zakład rzemieślniczy, i to z reguły wtedy dopiero, gdy dawny właściciel umierając lub odchodząc na dożywocie ustępował mu miejsca. Młodsze rodzeństwo przeważnie pozostawało do końca życia w stanie wolnym, wykonując obowiązki parobków, czeladników lub służących, chyba że nadarzyła się okazja do przyżenku. Jednocześnie surowe sankcje pociągało za sobą urodzenie nieślubnego dziecka8. Od początku wieku XIX padały też po kolei bariery prawne, na przykład wraz z wprowadzeniem swobody zarobkowania: w nowych miejscach pracy o charakterze przemysłowym i tak nie występował już tradycyjny związek z własnością osobistą, a ograniczenia moralne w aglomeracjach miejskich okazywały się coraz bardziej nieskuteczne, jakkolwiek alarmująco brzmiałyby nawoływania strażników cnoty. Po drugie — coraz większe efekty przynosił postęp w medycynie. Spadała śmiertelność niemowląt i dzieci, coraz więcej ludzi osiągało wiek dojrzałości płciowej. Oczywiście, także w Niemczech pojawiła się w końcu nowa forma 7 Manifest Komunistyczny, Warszawa 1976, s. 74,77. 8 Mąż stanu i pisarz z Osnabriick, Justus Moser (1720-1794), pisze w swoich Patriotische Phantasien: „Jako i to pewnym jest, że cechy i gildie niepomiernie na tym cierpiały, skoro po Rzeszy rozwiązaniu wszystkie przez palatyna jakowegoś jako prawe uznane bękarty i wszelkie niemal stworzenia po dwie nogi mające a nie upierzone, do cechu przyjętymi być muszą. Modnemu ostatnimi czasy umiłowaniu bliźniego, a może to być i religii naszej, która naucza, że Bóg między ludźmi z ciała matki zrodzonymi różnicy nijakiej nie czyni, zarządzenie owo może i zadość czyni. Atoli prawem ustanowionej okoliczności policyjnej czynić z tego niepodobna. [...] Zasada nowym prawodawcom przyświecająca, jakoby wszeteczeństwo mniej haniebnym uczynić należało, iżby dzieciobójstwom kres położyć, fałszywa jest i niewystarczająca. Stara zasada, wedle której sromotą największą obłożyć je trzeba ku czci obronie, daleko trwalszą jest i z najsubtelniejszych pryncypiów filozofii swe źródło bierze" (cz. 2, Leipzig 1871, s. 50 n). Być może wydaje się to nam barbarzyńskie, Moser jednak dostrzega jasno, że można obronić i zachować tradycyjny ład społeczny jedynie wówczas, jeśli liczbę ludności utrzyma się na w miarę stabilnym poziomie. 18 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 kontroli urodzeń. Po osiągnięciu punktu kulminacyjnego między 1871 i 1875 rokiem, kiedy na 1000 mieszkańców przypadało rocznie 39 urodzeń, w latach 1911-1913 relacja ta zmniejszyła się do 28 na 1000. Jednocześnie jednak spadła też śmiertelność z 28 do 16 zgonów na 1000 osób, a zatem w czasach Rzeszy nadwyżka urodzeń pozostawała praktycznie wielkością stałą. Po trzecie — poprawiło się wyżywienie: wprawdzie nieznacznie, ale odczuwalnie. Nadto w drugiej połowie XIX w. zbladło widmo okresowo powracających klęsk głodowych, które zwykle występowały czy to w pewnych regionach, czy to na przełomie pór roku, i od niepamiętnych czasów należały do najstraszliwszych kataklizmów. Tu znów zasadniczą rolę odegrał rozwój środków transportu, w pierwszym rzędzie kolei żelaznej i parowców: szybko i w dużych ilościach można było teraz przewozić towary, na przykład zboże, z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent. OD PAŃSTWA ROLNICZEGO DO SPOŁECZEŃSTWA PRZEMYSŁOWEGO Do wielkich ubiegłowiecznych migracji europejskich należy wychodźstwo za morze, zwłaszcza do Ameryki. Dokładnych danych brak, ale przypuszcza się, że przed I wojną światową około 60 min Europejczyków wywędrowało z rodzinnych stron. Pokaźny udział w tej liczbie mają Niemcy, których tylko w latach 1871-1890 wyemigrowało prawie 2 min. Moment krytyczny przypadł na lata 1881 i 1882, kiedy to wyjeżdżało ponad 200 000 rocznie. Tak potężny ruch budził mieszane uczucia — poeta Ferdinand Freiligrath daje im wyraz w pieśni adresowanej do uchodźców: O, czemuście odeszli znad Neckaru wstęgi, gdzie rośnie wino, stoi siana stóg? A w Schwarzwaldzie mrocznieje jodeł zastęp tęgi, a w Spessarcie grzmi Alpejczyka róg. O, jakże tęskny od gór ojczystych, zielonych, tam, w obcej kniei, dobiegnie was zew: niemieckich pól pszenicy w żółcie przystrojonych i wzgórz, co je porasta winny krzew! Jak pysznie warn w marzeniach błogich prząść się będzie obraz minionych czasów, dawnych dni! Wszak on podobny cichej, pobożnej legendzie tym jest, co się warn na dnie duszy tli9. 9 Freiligrath (1810-1876) już w 1832 r. napisał wiersz Die Auswanderer, całe pokolenia uczniów uczyły się go na pamięć. Zaczyna się od strofki: „Nie, nie potrafię od was odwrócić spojrzenia; muszę patrzeć, napatrzeć się do cna: jak w gorączce grzebiecie sobie po kieszeniach i wciskacie szyprowi — co kto ma! O postępie i pokoju 19 Być może. Nietrudno jednak odpowiedzieć na pytanie „dlaczego?": Otóż Niemcy nie mogły wyżywić ludności, której w szybkim tempie przybywało; nie potrafiły zapewnić jej należytych warunków bytowych. Niekiedy pewną rolę mogły też odgrywać motywy polityczne i religijne10, natomiast w absolutnej większości przypadków tym, co skłaniało ludzi do wyjazdu, była skrajna nędza. Jeśli nie dochodziło do katastrofy społecznej, do wielkiego wybuchu, którego właśnie w Niemczech ufnie wypatrywali ze swego angielskiego wygnania ojcowie naukowego socjalizmu, w znacznej mierze należy to zawdzięczać okoliczności, że w krytycznej fazie rozwoju mógł nieco zelżeć napór ludnościowy11. Na takim tle tym bardziej zdumiewający wydaje się wilhelmiński postęp. Oto począwszy od 1893 r. drastycznie opadała fala uchodźców; w 1895 r. ich liczba wynosiła 37 498 i już nie została przekroczona, a od 1908 r. ustabilizowała się na poziomie 20 000. Jeszcze wymowniejsze jest porównanie: w roku 1912 Rzesza zanotowała liczbę 18 545 emigrantów, Wielka Brytania z Irlandią prawie pół miliona, Włochy ponad 700 000. Dla Rosji brak dokładniejszych danych, ale same tylko porty niemieckie zarejestrowały 127 747 osób, głównie zresztą Polaków, opuszczających imperium carskie. Zestawienie z wcześniejszymi liczbami i z innymi krajami dowodzi właściwie tylko tego, iż Rzeszy u schyłku okresu wilhelmińskiego powodziło się jeśli nie doskonale, to w każdym razie wcale nieźle. Krytyczna faza rozwoju została Wiersz kończy się słowami: „Bosman już daje znaki! — tedy z wami pokój! 11 Dziewki, mężczyźni, starcy — strzeż was Krzyż! •!"-Niech w wasze serca radość zawita i spokój, i, a ryż i kukurydza — w dom i spichrz!" 10 Motywy polityczne widać po wzroście liczby uchodźców po przegranej rewolucji 1848 r. oraz — w związku z wrażeniem, jakie wywołały Bismarckowskie prześladowania socjalistów — u progu lat osiemdziesiątych. Motywy religijne dały o sobie znać m.in., kiedy król Fryderyk Wilhelm III w 1817 r. zarządził w ośmiu staropruskich prowincjach zrzeszenie się ewangelików reformowanych i luteranów oraz utworzenie Ewangelickiego Kościoła Unii Staropruskiej. Niezłomni staroluteranie, którzy nie chcieli odstąpić od swego tradycyjnego obrządku wyznaniowego, usiłowali uniknąć przymusowej unii; w pojedynczych przypadkach emigrowały całe gminy ze swymi pastorami. 1' Wzajemna relacja między naporem ludnościowym a wzrostem gospodarczym nie została jeszcze wystarczająco zbadana. Z jednej strony wydaje się, że pojawienie się nadwyżki ludności wyrzuconej poza nawias tradycyjnych stosunków — ludności, której można narzucić ciężkie warunki pracy i niskie płace — jest wręcz warunkiem rozwoju przemysłowego. Przykładem pierwsza rewolucja przemysłowa w Anglii; jej zapleczem jest uwolniony w następstwie bezwzględnego „rugowania" proletariat wiejski. Dalszym przykładem są Niemcy w XIX w. — i w pewnym sensie raz jeszcze po 1945 r. — gdzie miała miejsce wielka migracja ze wschodu na zachód. Analogiczną rolę pełniła masowa imigracja w Stanach Zjednoczonych. Natomiast relatywne opóźnienie Francji w XIX w. może mieć związek z brakiem naporu ludnościowego. Także próby uwolnienia się od tego naporu przez kolonizację zdają się działać raczej hamująco. Z drugiej strony napór ten nie powinien prawdopodobnie przekroczyć pewnego poziomu, ponieważ wówczas uruchamia błędne koło chaosu, przemocy i ucieczki kapitału, jak obecnie w tak wielu krajach Trzeciego Świata, gdzie eksplozji ludnościowej nie zapobiega—jak niegdyś w Europie — możliwość emigracji. 20 Wilhelmińskie preludium 189-1914 przekroczona, postęp gospodarczy dogonił pzyrost ludnościowy; Niemcy w Niemczech nie musieli narzekać na brak piaf i chleba. Liczba zatrudnionych w latach 1890-1913 urosła w sumie z 22,4 do 31 min, przy czym udział gospodarki rolnej i leśnej Taż rybołówstwa, które odnotowały wzrost z 9,6 do 10,7 min, był dość skrmny, a „usługi chałupnicze" ustabilizowały się na poziomie 1,5 min. Natomist przemysł i rzemiosło zaoferowały 3,5 min nowych miejsc pracy; innymi dedzinami, w których nastąpił wzrost, było górnictwo, transport, handel, ba^owość i ubezpieczenia oraz inne usługi — w przeciwieństwie do chałupnicta całkowicie nowoczesne. Niemcy gwałtownie przeobrażały się z krai rolniczego w przemysłowy. Albo też, by posłużyć się wizją cesarza: opuszczno stare, dobrze znane brzegi i spoglądano w dal, na ocean „opromienioy złocistością wschodzącego słońca". Wizja ta wymagałaby wszelako jednej, ość istotnej korekty: wody, na które zamierzano się wypuścić, nie były „majesitycznie spokojne" — w przeciwieństwie do pozostawionych za plecami „dzLch bałwanów"; wypływano na morze dużo mniej przyjazne niż to, do któregoię przywykło. O tym, jak szybko dokonywało się przeobra;nie społeczeństwa rolniczego w przemysłowe, świadczy udział w wytwarzaniiproduktu narodowego. Przemysł i rzemiosło, które jeszcze w 1883 r. plasowfy się za rolnictwem i leśnictwem, już około przełomu wieków osiągnęły zaczną przewagę, a w 1913 r. stosunek ten wynosił 19,9 do 11,3 mld marek, rży czym pozostała część produkcji globalnej o wartości 48,5 mld przypada na takie nowoczesne działy gospodarki, jak górnictwo, transport, hand<, bankowość, ubezpieczenia i inne usługi. A oto jeszcze kilka liczb obrazujących witelmiński postęp: kolejnictwo osiągnęło w 1890 r. 11,3, a w 1913 r. 41,4 mld o>bokilometrów; w transporcie towarowym wyniki roczne opiewały odpowiedio na 22,5 i 67,7 mld tonokilo-metrów. Tonaż niemieckiej floty handlowej — ć> 1912 r. —wzrósł z 1,6 do 4,6 min ton rejestrowych brutto. Tym samym Rzes2 lokowała się co prawda wciąż jeszcze daleko za Wielką Brytanią z jej 19,9 mi ton, ale wyraźnie przed Stanami Zjednoczonymi (2,8 min ton). Ponadto jemiecka flota handlowa była zdecydowanie nowocześniejsza niż amerykańsi: tylko 0,3 jej tonażu przypadało jeszcze na statki żaglowe, podczas gdy wtanach ponad jedna trzecia. W ciągu zaledwie 16 lat, od 1896 do 1912 r.,/ydobycie węgla kamiennego zwiększyło się z 86 do 177 min ton, węgla brunaego odpowiednio z 27 do 82, a rudy żelaza z 6,3 do 17,9 min ton. Ten rejestr sukcesów można by ciągnąć jesze długo. A wytrawny mówca, Wilhelm II, patrząc wstecz, miałby wszelkie poody, by w drugiej części swego przemówienia z okazji jubileuszu rządów w 191r. w tym jaśniejszych barwach odmalowywać przyszłość. Dotychczas bowiemie tylko dokładano wszelkich starań, ale też dopisywało szczęście. Po „krachtałożycielskim" z 1873 r., obfi- O postępie i pokoju 21 tującym w skandale i bolesne bankructwa, nastąpił długi, ciągnący się do lat dziewięćdziesiątych okres ogólnie osłabionej koniunktury, w którym więcej było lat zastoju niż rozkwitu. Potem jednak rozpoczęła się faza pozytywna; 14 z 19 lat między 1895 a 1913 r. należy uznać za lata rozkwitu, a tylko 4 cechowała stagnacja. Przyszłość, szansa na utrzymanie się we współzawodnictwie międzynarodowym i marsz do przodu zależały teraz głównie od zdolności dostarczania, po pierwsze, towarów dobrych jakościowo, po drugie — nowych produktów. W obu aspektach widoki były jak najlepsze. Wymuszone przez Anglików w 1887 r. oznaczanie kraju pochodzenia wyrobów eksportowych, Made in Germany, pierwotnie wymierzone w proceder sprzedawania towarów za bezcen, przyjęło się jako znak jakości. Niemcy zajęły czołową pozycję w dziedzinie chemii i farmacji, optyki, mechaniki precyzyjnej i elektrotechniki, a więc — w przyszłościowych gałęziach przemysłu. Natomiast w „klasycznych" działach, przemyśle ciężkim i tekstylnym, wprawdzie nadrobiły dystans do Wielkiej Brytanii, ale pozostały na drugim miejscu12. AEG, Siemens & Halske, Robert Bosch, Carl Zeiss, Badeńska Fabryka Sody i Aniliny, Bayer, Hoechst — wczoraj jeszcze nazwy nie znane — dziś stały się przedsiębiorstwami zmierzającymi do uzyskania renomy światowej. PRZYCZYNY SUKCESU Na pytanie o przyczyny sukcesu łatwo znaleźć odpowiedź pozornie jednoznaczną. W każdym razie w uroczystych przemówieniach niezawodnie przywoływane są pojęcia z katalogu cnót: pilność i rzetelność, zmysł porządku, dyscyplina i oszczędność — tak jakby chodziło o odwieczne cechy niemieckiego charakteru. W rzeczywistości są one rezultatem długiego procesu wychowawczego; zaszczepiło je swoim poddanym państwo paternalistyczne [Obńgkeitsstaat], głównie Prusy. Gdyby szukać osoby, która ten stan rzeczy symbolizuje, to na pierwszym miejscu należałoby wymienić Fryderyka Wilhelma I, „króla żołnierzy" (1713--1740). Góruje on nad wszystkimi jako wychowawca wdrażający do pruskości; europejskiemu modelowi roztaczania dworskiego przepychu, którego wzorem było królestwo Słońca — Ludwika XIV, przeciwstawił metodą „rewolucji odgórnej" swój własny model: skromności, oszczędności, pracowitości. I niestrudzenie go realizował wbrew niezrozumieniu i niechęci wokół siebie. „Na tym padole liczy się jeno znój i trud" — napisał kiedyś do przyjaciela, księcia l2 W 1912 r. produkcja węgla w Wielkiej Brytanii wynosiła 265 min ton. Niemcy, mimo szybko rosnącej produkcji własnej, sprowadzały coraz więcej węgla angielskiego: w 1896 r. —1,7, w 1911 r. — 9,3 min t Stanowiło to odpowiednio 3,4 i 6,7% zużycia krajowego. Jeśli chodzi o przemysł tekstylny, wymowne są liczby wrzecion; w 1912 r. statystyki podają: W. Brytania — ponad 55 min, Stany Zjednoczone — prawie 30 min, Niemcy —10,6 min. 22 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 O postępie i pokoju 23 Leopolda von Anhalt-Dessau13. Zaiste, prawdziwie pruskie motto. Przez długie lata wpajano je za pośrednictwem administraqi, wojska, szkoły kolejnym generacjom poddanych, aż z dumą uznali je za swoje. Jeśli przyjrzeć się dokładniej, to można też dostrzec korzenie sięgające głęboko aż w sferę religii. W Brandenburgii-Prusach powstaje po 1613 r. swoista konstelacja „kalwinizmu odgórnego", reformowanej dynastii panującej nad luterańskimi w znacznej większości poddanymi. W osobie bogobojnego króla żołnierzy ten odziedziczony kalwinizm zostaje dodatkowo ożywiony przez silną domieszkę pietyzmu. W ten sposób tworzy się — właśnie „odgórnie" — to, co gdzie indziej, w Niderlandach i na znacznych połaciach Konfederacji Szwajcarskiej, w anglosaskim purytanizmie i nonkonformizmie, działa raczej „oddolnie": typ etyki protestanckiej, w którym centralne miejsce zajmują skromność i skrzętność jako doczesne znamiona wiary i który tym samym dostarcza ważnych bodźców dla postępu gospodarczego14. Ale także w Niemczech, przynajmniej w niektórych regionach, ruch wyznaniowy rozwinął się oddolnie: nad Neckarem, w Dolnej Nadrenii i nad Wupperem pietyzm odegrał rolę jako znacząca praktyczna siła napędowa. W wilhelmińskim marszu ku wysokiej jakości i nowoczesności produkcji przemysłowej coraz większego znaczenia nabierały jeszcze dwa inne czynniki. Pierwszy ma charakter raczej konserwatywny: chodzi o uporczywe trwanie przy modelu wykształcenia, który wywodzi się z tradycji rzemieślniczych i przewiduje kilkuletnią praktykę po ukończeniu szkoły powszechnej. W ten sposób rozwinęła się i potwierdziła swą przydatność w większości dziedzin produkcji — właśnie tych przyszłościowych — warstwa robotników wykwalifikowanych, których samoświadomość opierała się na umiejętnościach i woli wytwarzania produktów wysokiej jakości15. Druga okoliczność ma charakter raczej rewolucyjny. Wiąże się z tym, że w takich dziedzinach jak przemysł elektrotechniczny, a zwłaszcza chemia, 13 Bardziej szczegółowe ujęcie tematu patrz Christian graf von Krockow, Friedrich II. der Grofie — ein Lebensbild, Bergisch-Gladbach 1987, s. 10 n. W dramatycznym konflikcie ojca z synem, Fryderyka Wilhelma I i Fryderyka II, odbija się niczym w zwierciadle bój o wdrożenie pruskiego modelu. Fakt, że Fryderyk II w rezultacie nosił w sercu i bezprzykładnie ucieleśniał ideał obowiązkowości oraz służby państwu, oznacza triumf pruskiego wychowania, które potem, co warto zauważyć, wysławiano jako wyraz prusko-niemiec-kiego charakteru. Jeszcze bardziej godna uwagi jest okoliczność, że gorzka cena — ofiara ze szczęścia osobistego —jest z reguły albo pomijana milczeniem, albo też triumfalistycznie wpisywana w kontekst prus-ko-niemieckiego losu. 14 Na temat tej zależności między nastawieniem religijnym a rozwojem gospodarczym patrz klasyczne już studium Maxa Webera, Etyka protestancka a duch kapitalizmu, Lublin 1994 (wyd. I 1905). Z późniejszych prac zwłaszcza Richard H. Tawney, Religion and the Rise of Capitalism, 1926. 15 Tradycja rzemiosła nastawionego na jakość nie sprzyja oczywiście możliwie najtańszej, standardowej produkcji masowej, a co za tym idzie dążeniu do rozczłonkowania pracy na najprostsze czynności, które niemal bez żadnego przygotowania mogą wykonywać także „niewykwalifikowani". Ten rodzaj produkcji dużo wcześniej i łatwiej niż w Niemczech mógł zostać wprowadzony w Stanach Zjednoczonych, ponieważ analogiczne tradycje rzemieślnicze właściwie nie odgrywały tam żadnej roli. postęp wymaga nowych podstaw. Nie jest już uzależniony od ludzi z praktyką, „złotych rączek" i wynalazców o genialnych pomysłach, lecz od systematyczności badań naukowych. Właśnie do tego Niemcy były przygotowane jak żaden chyba inny kraj. Już na początku XIX w. uniwersytecka reforma Hum-boldta sprawiła, że w miejsce mniej lub bardziej szkolarskiego nauczania i uczenia się priorytetem stała się uczoność i badania naukowe. Naturalnie: nigdzie rzeczywistość nie dogoniła ideałów; zawsze byli wieczni studenci i karierowicze wśród profesorów. A jednak założenie uniwersytetu w Berlinie w 1810 r. okazało się niezwykle owocne i służyło jako wzór do naśladowania; przez ponad sto lat stanowiło o randze niemieckiego szkolnictwa wyższego, o którym można powiedzieć, że nie miało sobie równych16. Z dalekich stron do Niemiec zjeżdżali młodzi naukowcy, aby tu się uczyć i rozpoczynać karierę akademicką; niemiecki stał się ich językiem. Powiadano wtedy z podziwem, że każdy uczony ma dwie ojczyzny: swoją własną oraz Niemcy. Poza tym także pruskie Ministerstwo Oświecenia starało się zapobiegać groźbie samozadowolenia i skostnienia. W okresie wilhelmińskim centralną postacią był w nim Friedrich Althoff: od 1882 r. radca-referendarz, do 1907 r. kierował wydziałem szkolnictwa wyższego, a od 1897 jako dyrektor ministerialny także wydziałem oświaty gimnazjalnej. Nad wyraz autorytarnie, ale z reguły ze świetnym skutkiem ingerował w politykę personalną na wydziałach akademickich i wbrew lamentom starych instytucji, biadających nad tyrańskim „systemem Althoffa", energicznie forsował nowe rozwiązania, które miały znaczenie na przyszłość — choćby uznanie gimnazjów realnych i wyższych szkół technicznych17. Ponadto Althoff posiadał niezwykłe w przypadku urzędnika jego rangi prawo do bezpośredniego zdawania sprawy przed majestatem Jego Wysokości Z punktu widzenia nadrabiania w tej mierze dystansu do Stanów Zjednoczonych duże znaczenie miały w Niemczech obie wojny światowe. Wobec nasilających się stale potrzeb zbrojeniowych wymuszały one bowiem, z jednej strony, standardową produkcje masową, z drugiej zastępowanie męskich sił fachowych niewykwalifikowanymi lub ledwie przyuczonymi kobietami — w stopniu porównywalnym tylko z dawnym przemysłem włókienniczym. 16 Pewien wielki uczony obrazowo opisał ten stan rzeczy z perspektywy Wiednia: „Austria potrafiła zrozumieć, że aby dorównać Niemcom nie może poprzestać na przemyśle, szkołach, prasie, armii, wielkiej historii; także jej uniwersytety muszą dorównać niemieckim, a opóźnienie w tej dziedzinie spowoduje opóźnienia we wszystkich innych. To sprawiło, że Austria z całym zapałem przejęła niemiecki system uniwersytecki; a ów niemiecki porządek w naszych uniwersytetach doprawdy nie był ostatnią kartą w wielkiej księdze, która z czołobitnością i trwogą, z zazdrością i umiłowaniem opowiada o historii Austrii i Niemiec! Albowiem tak wielka była moc tego osiągnięcia, że nie minął dziesiątek lat, a uniwersytety w Austrii w pełni świadome swej potęgi stanęły na równi z niemieckimi, z których naród niemiecki był tak dumny, jako że przyczyniały chluby jego świetności w Europie" (Lorenz von Stein, Lehrfreiheit, Wissenschaft und Collegien-geld, Wienl875,s. 15). 17 Patrz Reinhard Liidicke, Die preuflischen Kultusminister und ihre Beamten im ersten Jahrhundert des Ministeriums, 1817-1917, Stuttgart, Berlin 1918; Arnold Sachse, Friedrich Althoff und sein Werk, Berlin 1928. Autokratyzm polityki mianowań obrazuje historia opowiadana przez Ernsta von Hippela: „Nasz okres rostocki skończył się tym, że ojciec został wezwany do Althoffa, wszechmocnego niemal podówczas kierów- 24 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 — tu w charakterze króla Prus — i znajdował w monarsze partnera o bliskich mu poglądach. Wilhelm II usilnie wspierał postęp naukowy — nawet wbrew oporom konserwatystów18. W odpowiedzi na adres dziękczynny wyższych szkół technicznych za przyznanie prawa do nadawania tytułów doktorskich cesarz powiedział w przemówieniu 9 stycznia 1900 r.: Wielcem kontent, że oto mogę wyższe szkoty techniczne uhonorować. [...] Pragnąłem , przydać tym szkołom znaczenia, albowiem wielkie są zadania przed nimi stojące. [...] Niemiecka technika wielkim już respektem się cieszy. Rody najpierwsze, które dotychczas zdawały się w cieniu raczej trzymać, teraz synów swoich ku technice nakłaniają i żywię nadzieję, że zjawisko to jeszcze się nasili. Takoż za granicą w poważaniu wielkim Was mają. Cudzoziemcy w zachwycie największym prawią o wykształceniu, jakie w szkole Waszej otrzymali. Bardzo to dobrze, że i cudzoziemców do siebie wabicie —jedna to szacunek dla dzieła naszego. Takoż w Anglii wszędzie z uznaniem największym dla niemieckiej techniki się spotykałem. Tegom ostatnio znów doświadczył, jak ceni się tam niemieckie wykształcenie techniczne i zdobycze niemieckiej techniki. Przeto ze wszystkich sił wielkim wyzwaniom gospodarczym i społecznym czoła stawiajcie19. Założonemu w 1911 r. Towarzystwu Wspierania Nauk im. Cesarza Wilhelma (Kaiser-Wilhelm-Gesellschaft żur Fórderung der Wissenschaften) — znanemu dziś jako Towarzystwo Maxa Plancka — które wykraczając poza tradycyjne ramy uczelniane otworzyło nowe możliwości badawcze, cesarz użyczył nie tylko swego imienia20. Z radością witał każdą nowość — jak w słowach skierowanych do hrabiego Zeppelina 10 listopada 1908 r.: W imieniu własnym i całego naszego niemieckiego narodu cieszę się, że mogę z całego serca powinszować Panu, Wasza Ekscelencjo, tego wspaniałego dzieła, które dziś tak pięknie Mi Pan zademonstrował. Ojczyzna nasza może być dumna z takiego syna, największego Niemca XX stulecia, który wynalazkiem swoim wprowadził nas na nowy poziom rozwoju rodzaju ludzkiego. Zaiste, nie powie zbyt wiele, kto przyzna, że przeżyliśmy dziś jeden z największych momentów w historii kultury ludzkiej. Pospołu ze wszystkimi Niemcami nika wydziału szkolnictwa wyższego w pruskim Ministerstwie Oświecenia w Berlinie. Wedle relacji ojca, rozmowa przebiegała mniej więcej tak: «Wolna jest katedra w A. — chwila wyczekującego milczenia — i uda się tam B. Wolna jest też katedra w C. — znów milczenie — i tam pojedzie D. I wreszcie wolna jest katedra w Getyndze — dłuższe milczenie — i tam pan pojedziesz». Miłe zaskoczenie ojca mego było tym większe, iż w ogóle o Getyndze nie pomyślał, wiedząc przecie, że w innych ośrodkach w rachubę był brany" (Meine Kindheit im Kaiserlichen Deutschland, Meisenheim/Glan 1975, s. 14). 18 Sam cesarz opisał pewien epizod walki z siłami konserwatywnymi: „Pod wrażeniem dokonań wyższych szkół technicznych i takich osób jak Słaby, Intze i inni postanowiłem przyznać wyższym szkołom takie samo prawo do reprezentacji w domu panującym, jakie posiadały uniwersytety. Atoli uniwersytety energiczny sprzeciw do ministra oświecenia zaniosły, po czym ostra walka przeciw uczonej pysze klasyków nauki rozgorzała, aż reskryptem wolę moją przeprowadziłem" (Wilhelm II, Ereignisse und Gestahen aus den Jah-ren 1878-1918, Leipzig, Berlin 1922, s. 164). 19 Reden des Kaisers..,, s. 84 n. 20 Patrz: Lothar Burchardt, Wissenschaftspolitik im Wilhelminischen Deutschland. Vorgeschichte, GnindungundAufbau der Kaiser Wilhelm-Gesellschaft żur Fórderung der Wissenschaften, Gottingen 1975. O postępie i pokoju 25 dziękuję Bogu, że obdarzył nasz naród tej miary honorem, byśmy mogli mienić Pana jednym z nas [...]. Na znak Mego podziwu i uznania, które zapewne podzielają wszyscy zgromadzeni tu goście i cały nasz naród niemiecki, nadaję oto Panu Mój wysoki Order Czarnego Orła [...]. Jego Ekscelencja hrabia Zeppelin, pogromca przestworzy — hurra!21 Egzaltacja, jak zwykle — zapewne. I co najmniej przedwczesne było, jak się wydaje, obwoływanie kogokolwiek „największym Niemcem XX stulecia" już w 1908 r. A jednak nie ulega wątpliwości: Wilhelm II był człowiekiem wil-helmińskiego postępu. POSTĘP SPOŁECZNY I DOBRZE POJĘTY INTERES Już widzę, jak mnożą się sprzeciwy, na usta cisną się pytania, komu właściwie wyszedł na dobre ów wilhelmiński postęp. Czy nie występowały obok siebie — a raczej: czy nie ścierały się bezpardonowo — nowe bogactwo i prastara bieda, jedno z drugim nie do pogodzenia? Czy może Niemcy nie były społeczeństwem klasowym? Jak się rzeczy miały w miastach na pięć minut przed wybuchem, opodal mieszczańskich fasad, w zbiorowych kwaterach, pospiesznie kleconych przez spekulujących gruntami i nieruchomościami kombinatorów, w zakamarkach studziennych podwórek? Czy wiele tłoczących się w dusznych klitkach rodzin robotniczych nie musiało dodatkowo przyjmować nocnych sublokatorów, by w ogóle móc opłacić czynsz? I czy w takich okolicznościach gruźlica nie musiała stać się i na długo pozostać narodową zarazą — dla większości chorych bez jakiejkolwiek możliwości powrotu do zdrowia na jakiejś „czarodziejskiej górze" uprzywilejowania? Kto w ogóle mógł sobie pozwolić na kurację zdrojową czy letnisko? I dla kogo w istocie były dostępne gimnazja, wyższe szkoły techniczne, uniwersytety — czy może dla dzieci robotników? Każde z tych pytań, których listę z łatwością można jeszcze wydłużyć, odnosi się do przejawów niesprawiedliwości społecznej. Nie sposób ich kwestionować; zarazem trzeba jednak stwierdzić, że nie ma innej drogi wiodącej od społeczeństwa rolniczego do przemysłowego niż usłana kamieniami stromizna. Dotyczy to zarówno pierwszej rewolucji przemysłowej w Anglii, jak też wszystkich późniejszych modeli nadrabiania zapóźnień przez industrializację — czy to w Japonii, czy Związku Radzieckim, czy też obecnie w takich krajach, 21 Reden des Kaisers..., s. 122 n. Marszałek dworu, Robert hrabia Zedlitz-Triitzschler tak opisuje zachwyt cesarza każdą nowością: „Nadziwić się niepodobna, jak niezwykłe zainteresowanie żywi cesarz dla licznych wyzwań nowoczesności i postępu. Dziś jest to promieniowanie radu, jutro wykopaliska w Babilonii, potem znów swobodne, żadnymi warunkami wstępnymi nie obłożone badania naukowe, a wreszcie osobliwie rozkwit techniki maszynowej. Najwnikliwiej zajmuje się przejściem od maszyny tłokowej do turbiny i ewentualnie automobilu. Śledzi najstaranniej w literaturze, a o ile to możliwe także w praktyce, wszelki postęp, jaki się w tych dziedzinach dokonywa, a osoby, które z tymże do czynienia mają, są wszelkimi sposobami do osobistych wyjaśnień i zawarcia znajomości zapraszane" (ZwólfJahre..., s. 60 n.). 26 Wilhdmińskie preludium 1890-1914 O postępie i pokoju 27 Kffl jak Korea Południowa albo Tajwan. Olbrzymie inwestycje są niezbędne, ale poziom produkcji jest początkowo niski, brakuje kapitału. Wszędzie tedy postęp gospodarczy żywi się potem i łzami, mozołem i wyrzeczeniami mas, wydłużeniem czasu pracy przy minimalnych płacach. Za tym wszystkim stoi zresztą dotkliwa nędza; wszak ludzie ciągną ze wsi do miast nie dla swawoli, lecz w nadziei, że znajdą tam swoją życiową szansę, a kiedyś może, jeśli nie oni, to przynajmniej ich dzieci czy wnuki, mieć będą lepsze życie. W porównaniu z innymi krajami cesarskie Niemcy bynajmniej nie wypadają źle. Standard życia podnosił się wprawdzie powoli, lecz nieustannie. I tak przeciętny dochód roczny w przemyśle, handlu i transporcie wzrósł z 493 marek w 1871 r. do 65O marek w 1890 i 1083 marek w 1913 r. Dochód realny — liczony według cen z 1895 r. — także wykazywał wzrost: z 466 do 636 i następnie 834 marek. Po garnkach i tekstyliach do gospodarstw robotniczych trafiły także pierwsze wyroby przemysłowe wyższej kategorii, na przykład maszyna do szycia. Do przeszłości należał już również nadmiernie wydłużony czas pracy — 12-14 godzin dziennie w pierwszym okresie industrializacji — tak samo jak zatrudnianie dzieci, przynajmniej w fabrykach. Pod koniec epoki wilhelmińskiej regułą było 56 do 60 godzin w sześciodniowym tygodniu pracy, ale żądanie 48-godzinnego tygodnia pracy stopniowo przesuwało się ze sfery utopii w sferę spraw możliwych do zrealizowania. Do tego dochodziło jeszcze coś bardzo ważnego: otóż niemieckie państwo paternalistyczne nie tylko stanowiło narzędzie służące dławieniu dążeń wolnościowych, ale też względnie wcześnie zaczęło wprowadzać zabezpieczenia socjalne. Już w Ig39 r. Prusy wprowadziły rozporządzenie o ochronie dzieci i młodocianych robotników; podobne akty prawne uchwalono w 1840 r. w Bawarii i Badenii, a w 1861 r. w Wirtembergii i Saksonii. W 1869 r. Związek Północnoniemiecki, a w 1871 r. Rzesza zaostrzyły przepisy dotyczące ochrony pracy, od 1878 r. zaś nasilono inspekcje fabryczne. W 1883 r. Bismarck wprowadził ubezpieczenia zdrowotne dla robotników, w 1884 ubezpieczenie na okoliczność nieszczęśliwych wypadków, w 1889 ubezpieczenie inwalidzkie i emerytalne. W 1890 r., wraz z ustanowieniem sądów przemysłowych, zaczęło się kształtowanie prawa pracy. W 1891 r. uchwalono ustawę o ochronie pracy, która w 1903 r. została znowelizowana, m.in. zwiększono zakres ochrony dzieci i matek. System ubezpieczeń państwowych z 1911 r. i wprowadzone w tym samym roku ubezpieczenie urzędników, które weszło w życie w 1913 r., stanowiły kolejne kamienie milowe. Liczący się przedsiębiorcy, tacy jak Ernst Abbe w Jenie, Krupp w Essen czy Stumm nad Saarą, wspierali ten proces różnymi środkami, np. budując osiedla robotnicze. Zapewne była to opieka na wskroś patriarchalna, coś w rodzaju pańskiej łaski; nie chodziło bynajmniej o to, by podopieczni stanęli na własnych nogach. Analogicznie o polityce społecznej państwa powiedzieć trzet>a' że me powodowała się wyłącznie chrześcijańskim nakazem sumienia czy innością bliźniego; była też pochodną bardzo doczesnych i mocno konser-waty\vnych interesów. Już pruska regulacja z 1839 r. wzięła się z przekonania, że fabryczne dzieci" ze względu na przedwcześnie zrujnowane zdrowie nie nadaj^ si? na rekrutów, a od czasów Bismarcka za wszelką polityką społeczną kryła si? walka ze zorganizowanym ruchem robotniczym — postępowe prawodawstwo miało niejako przekupić robotników. To jednak okazało się iluzją. Jakkolwiek by oceniać motywy, ważne były skutki, a te przyniosły wiele dobreg°- Fachowiec od gospodarki narodowej, któremu powierzylibyśmy wygłoszenie uroczystej mowy z okazji jubileuszu rządów cesarza pokoju w 1913 r. _ może byłby to członek zarządu Deutsche Bank, Karl Helfferich22, a może dyrektor generalny HAPAGu i zausznik Wilhelma II, Albert Ballin — mógłby zatem pożegnać słuchaczy optymistycznym „oby tak dalej, Niemcy!" — z nadzieją na kontynuację postępu i dalszy pokój. Albowiem, jako się rzekło: wilhelmiński postęp dogonił wzrost ludnościowy. Już choćby dlatego nie trzeba było dłużej łaknąć „przestrzeni życiowej"23, już choćby dlatego nie było ważne, czy rozporządza się imperium kolonialnym, które dałoby się porównać z brytyjskim lub francuskim, niderlandzkim lub belgijskim. Kolonie zresztą nie spełniły roli, jaką im przypisywano, ani jako źródła surowców, ani jako tereny osadnictwa24; w gruncie rzeczy odwodziły tylko uwagę od tego, co istotne, a mianowicie od faktu, że dla państwa przemysłowego ważne są przede wszystkim inne państwa przemysłowe, tylko one bowiem dysponują siłą nabywczą i chłonnymi rynkami25. Jeśli ponadto niektórzy mówili o uwarunkowanym ekonomicznie „imperializmie" i przepowiadali wymuszony przez walkę konkurencyjną konflikt głównych potęg gospodarczych, nie świadczyło to najlepiej o znajomości rzeczy- Jakkolwiek zażarte mogło być współzawodnictwo w poszczególnych dziedzinach — nie była to gra o sumie zerowej, w której jeden zawsze przegrywa tyle, ile wygrywa drugi. Generalnie wszyscy, grając ze sobą, wygrywali: Niemcy 22 Karl Helfferich (1872-1924) był od 1908 r. w zarządzie Deutsche Bank, podczas wojny pełnił wyso-y Panstwowe-a P° woJnie stał się rzecznikiem opozycji prawicowej przeciw „polityce wypełniania" tań traktatu wersalskiego — A. K.] reprezentowanej przez Erzbergera i Rathenaua. W 1913 r. fr'6 °Pu'"''{°wał coś w rodzaju uroczystej mowy, jubileuszową książkę, w której z dumą i ufnością opisał wiara '^y sP°Jrzeme wstecz, na drogę, którą przebył nasz naród, przyczyniło się do tego, że niemiecka Rpri- Siebie dorowna niemieckiej mocy narodowej" (Deutschlands Volkswohlstand 1888—1913, wyd. VI, "'^ 915, s. 124). w 1871 P°J?cie -Przestrzeni życiowej" [Lebensraum] i związane z nim żądania od chwili utworzenia Rzeszy M *• coraz energiczniej dochodzą do głosu w niemieckiej publicystyce, towa w W 1912 r- w koloniach Rzeszy żyje w sumie 22 386 niemieckich osób cywilnych, z tego ponad po- 25 Południowo-zachodniej Afryce. S2e mie. Ważnym odbiorcą niemieckich towarów eksportowych w 1912 r. jest Wielka Brytania: 13,0%. Dal-cl-803 ^J"1^: Austro-Węgry —11,6%, Stany Zjednoczone — 7,8%, Francja — 7,7%, Rosja — 7,6%, M|a — 6,8%, Szwajcaria — 5,8%, Belgia — 5,5%, Włochy — 4,5%, Dania — 2,8%. 28 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 zwiększały swój eksport do Wielkiej Brytanii, ale też Wielka Brytania więcej eksportowała do Niemiec26. Raz jeszcze niech przemówią suche liczby. Udział w światowym handlu zagranicznym w 1913 r. kształtował się następująco: Wielka Brytania — 15%, Niemcy — 13%, Stany Zjednoczone — 11%, Francja — 8%. Jednocześnie Wielka Brytania zanotowała nadwyżkę importu w wysokości 0,6 mld dolarów, Francja — 0,3 mld dol., Niemcy — 0,2 mld dol., gdy tymczasem Stany Zjednoczone osiągnęły saldo dodatnie z nadwyżką 0,6 mld dol. Zarazem Wielka Brytania rozporządzała lokatami zagranicznymi wartości 18 mld dol., Franq'a — 9 mld dol., Niemcy — 5,8 mld dol., podczas gdy Stany Zjednoczone należały jeszcze do krajów zadłużonych. W rezultacie zmian w oprocentowaniu bilanse w znacznym stopniu zostały zrównoważone. W nowszej historii gospodarki światowej rzadko zdarzała się taka równowaga jak w przededniu I wojny światowej. Jednym słowem: postęp wilhelmiński urzeczywistnił się w warunkach pokoju. Chłodna kalkulacja, rozsądek wynikający z dobrze pojętego interesu wszystkich zainteresowanych — mogły, bezwzględnie powinny były podpowiedzieć, że ten postęp wymaga pokoju także po to, by trwać. 26 O tym, że napięcia polityczne wynikały nie z faktów gospodarczych, lecz całkiem innych, świadczy szybki awans Stanów Zjednoczonych na pozycję czołowej potęgi przemysłowej i handlowej. W stosunkach z Wielką Brytanią nigdy nie dochodziło z tego powodu do takich napięć, jakie coraz bardziej obciążały stosunki angielsko-niemieckie. Nie handel wszakże budził, jak mówiło się w Niemczech „zazdrość o handel" Brytyjczyków, lecz potężne zbrojenia morskie, o których powiadano, że są niezbędne dla ochrony handlu. Michael Stiirmer twierdzi na ten temat: „Niemiecka polityka międzynarodowa od dawna chciała osiągnąć więcej niż tylko parytet z Brytyjczykami. Ten można było mieć: do 1902 r. floty niemieckiej nie trzeba było jeszcze brać zbyt poważnie, w handlu oba kraje należały wzajemnie do swych najlepszych klientów, nie istniały sporne terytoria kolonialne. Związki kapitałowe między firmami obu krajów przybierały na sile, niemieccy i angielscy eksporterzy często woleli tworzyć kartele niż konkurować ze sobą. Zapewnienie bezpieczeństwa handlu, jak często powtarzał armator Ballin, nie wymaga floty wojennej. Ta stanowiła raczej zagrożenie rosnących interesów zagranicznych" (Das ruhelose Reich. Deutschland 1866-1918, wyd. II, Berlin 1983, s. 326). Rozdział drugi SPOŁECZEŃSTWO BEZ SAMOŚWIADOMOŚCI OBYWATEL W MUNDURZE Berlin, 28 grudnia 1918 r. Przed śniadaniem z Breitscheidem zwiedzanie zamku [...]. W środku spustoszenia z powodu ostrzału są zaskakująco niewielkie [...]. Natomiast w prywatnych komnatach cesarza i cesarzowej plądrowano wręcz niemiłosiernie [...]. Aliści te prywatne pokoje, meble, przedmioty użytkowe, ocalałe pamiątki i wytwory sztuki należące do cesarzowej i cesarza są tak filistersko mdłe i pozbawione smaku, że niepodobna zanadto oburzać się na grabieżców; dziwić się tylko wypada, że biedne, zalęknione istoty bez fantazji, które sobie te graty ulubily, w kosztownym gmachu zamkowym pośród lokajów i tuzinkowych pochlebców jałowy żywot wiodąc, na historię świata wpływ wywierać mogły. W tym otoczeniu wykluła się wojna światowa albo to, co obciąża cesarza winą za wojnę światową, w tym kiczowatym, małostkowym świecie pozorów, mamiącym siebie i innych wyłącznie fałszywymi wartościami: jego sądy, plany, kombinacje i decyzje. Chory gust, patologiczne podniecenie sterujące aż nadto dobrze naoliwioną machiną państwa! Teraz ta duchowa marność leży tu w rozsypce jako bezsensowne rupiecie. Nie ma we mnie współczucia, może tylko, gdy się nad tym zastanawiam, zgroza i poczucie współwiny za to, że ten świat nie został dawno zniszczony, a przeciwnie: w nieco innej formie wszędzie jeszcze trwa. Zapis w dzienniku hrabiego Harry Kesslera1: czy można uznać go za sprawiedliwy? W każdym razie jako krytyczna retrospekcja rodzi pytania: Czy można mówić o wilhelmińskim stylu albo zgoła o epoce pozbawionej stylu? A przede wszystkim: Jakie konkluzje dadzą się sformułować w kwestii relacji czy braku relacji między stylem a społeczeństwem? Zacznijmy od osoby reprezentującej cesarstwo. Wilhelm II żyje w okresie, gay z powodzeniem toruje sobie drogę fotografia; do dziś zachowały się liczne aJ?cia, a także kilka dokumentów filmowych. Gdy sieje przegląda, trudno nie J^iżyć^prawie zupełnie brak zdjęć Wilhelma po cywilnemu. Wciąż mun- Harry graf Kessler.^itó den Tagebtichem 191&-1937, Munchen 1965, s. 34. 30 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 dury, raz takie, raz inne, jakby przez cały rok trwał jakiś marsowy karnawał. Generalnie kostiumy cesarza dzielą się na trzy rodzaje: po pierwsze, mniej lub bardziej tradycyjne umundurowanie gwardyjskie, zdobne w najświetniejsze ordery: Garde du Corps, huzarzy gwardii przybocznej, Pierwszy Gwardyjski Regiment Piechoty itd. Pojawiają się też mundury austriackie, rosyjskie i angielskie, ponieważ cesarz piastuje godność honorowego dowódcy w rzeczonych pułkach2. Po drugie, cesarz uwielbia kostiumy historyczne, w szczególności fryderycjańskie3. Po trzecie, wielką rolę odgrywa mundur marynarski. Nierzadko mania przebierania się przybiera znamiona groteski: na rutynowej audiencji ambasadora angielskiego Jego Wysokość występuje w stroju brytyjskiego admirała, a w operze na spektaklu Latającego Holendra pokazuje się jako admirał niemiecki4. Dopiero podczas wojny ta zmienność barw ustępuje jednostajnej polowej szarości. Trzeba przyznać: noszenie munduru odpowiada pruskim tradycjom zainicjowanym przez wielkich królów XVIII w. Ale Fryderyk Wilhelm I i Fryderyk Wielki prezentowali się zawsze w pruskim błękicie prostego, niemal zupełnie pozbawionego ozdób surduta oficerskiego, który na Fryderyku wyglądał w końcu niemal jak strzęp. I trudno wyobrazić sobie ostrzejsze przeciwieństwo niż to między wnukiem a dziadem. Wilhelm I bowiem, wbrew mianu, jakim przypochlebnie obdarował go wnuk, z pewnością nie był „Wielki"; cechowała go raczej skromność żołnierza i „kawalera starej szkoły", która w połączeniu z serdeczną uprzejmością i niezawodnym poczuciem taktu stanowiła o jego świadomej siebie godności. W tym względzie wraz z Wilhelmem II pojawia się coś na wskroś niepruskiego, coś nowego, by nie powiedzieć: nowobogackiego, 2 Jak donosi marszałek dworu, Wilhelm II traktował godność honorowego dowódcy zagranicznych pułków dużo poważniej, niż zamyślali ci, którzy go nią obdarowywali: „Zapragnął na przykład dnia pewnego całkiem bez przygotowania, nikogo o tym nie informując, jechać do Rosji, zupełnie niespodziewanie rosyjski pułk na nogi postawić i tym sposobem inspekcji dokonać. Wiele trudu trzeba było włożyć, aby od zamierzenia tego odstąpił. Ze swym regimentem angielskim stosunki takie utrzymywał, że aż dla Anglików niewygodnymi się stały i regiment ów, który dotychczas zawsze, poza przypadkiem wojny, miał przywilej stać garnizonem w Zjednoczonym Królestwie, do Indii odesłali. Cesarz odczuł to wielce boleśnie, po wielekroć mawiał, iż odbiera to wręcz jako obrazę osobistą. Jednakowoż myśl, że stał się wespół z owym regimentem dla Anglików niewygodny, w ogóle w nim nie postała bądź tęże za tak nieuprawnioną poczytuje, iż pogodzić się z nią nigdy nie zechce" (Robert graf Zedlitz-Trutzschler, ZwólfJahre am deutschen Kaiserhof. Aufzeich-nungen. Stuttgart, Berlin, Leipzig 1923, s. 89). 3 Fryderycjański kostium historyczny przejawia się również w skłonności do opatrywania akt glosami wzorem Fryderyka. Bismarck tak skomentował tę cesarską manię: „Zwyczaj Fryderyka Wielkiego, iżby wtrącać się w kompetencje własnych ministrów i urzędników, niekiedy jawi się J.W. jako wzór. Skłonność do uwag na marginesie, o charakterze dyspozycji lub krytyk, tak się w okresie mego urzędowania nasiliła, że służbowa uciążliwość z tego powstała, jako że drastyczna treść i sposób wyrazu zmuszały do obłożenia rzeczonych akt ścisłym sekretem. Zażalenie, które z tej przyczyny do J.W. zaniosłem, nie spotkało się z łaskawym przyjęciem, miało wszelako ten skutek, że marginalia nie były odtąd wypisywane na obrzeżach niezbędnych dokumentów, lecz do nich doklejane" (Bismarck, Die gesammelten Werke, Berlin 1924 n, 1.15, Gedanken und Erinnerungen, Gerhard Ritter i Rudolf Stadelmann [red.], s. 544 n). 4 Zedlitz-Trutzschler, ZwólfJahre..., s. 89. Społeczeństwo bez samoświadomości 31 jakieś parweniuszostwo, które zarówno w postawie wymuszonej zadzierzystoś-ci, w kostiumie czy stylu przemawiania, jak też w notorycznym braku taktu5 zdradza skrywaną, ale głęboką niepewność. Ale w gruncie rzeczy nie chodzi o osoby i charaktery z całą przypadkowością ich predyspozycji. Wilhelm I był w istocie ostatnim Prusakiem na tronie Hohenzollernów — i przeczuwał to. Dlatego z taką mocą wzbraniał się przed rangą „tytularnego majora"6 — jak lekceważąco określał „awans" na cesarza. Myślał nawet o abdykacji: „Niech Fryc to zrobi. Oddał się sprawie całą duszą. Ale ja mam to w nosie. Ja zostaję po stronie Prus". W końcu, w przededniu proklamacji cesarstwa w Wersalu, ze łzami w oczach wyznał swemu kanclerzowi: „Jutro to najnieszczęśliwszy dzień mego życia. Jutro kładziemy do grobu królestwo pruskie". Nie były to tylko, jak chętnie mniemano, kaprysy, sentymenty czy wręcz starcza zgrzybiałość. Była to prawda7. Wnuk, który zaledwie 99 dni później objął tron po dziadku, sam siebie w ten sposób kreował i przez współczesnych postrzegany był właśnie już nie jako król Prus, lecz — po prostu — „cesarz". I jak żywiąc zachwyt dla postępu technicznego okazywał się człowiekiem swojej epoki, tak też zasługiwał na to miano jako najdoskonalszy reprezentant społeczeństwa, które nigdy nie odnalazło własnego stylu, odpowiedniej dla siebie wyrazistej formy. Rdzeń społeczeństwa wilhelmińskiego stanowiło mieszczaństwo: przedsiębiorcy, kupcy, rzemieślnicy, urzędnicy i pracownicy umysłowi, profesorowie i nauczyciele, lekarze i adwokaci, dziennikarze i pisarze, artyści i krytycy, inżynierowie i architekci. Dawny i nowy „stan" średni łączył się tworząc warstwę bynajmniej nie zanikającą, lecz przeciwnie: szybko rosnącą. I po raz pierwszy jej udziałem stawało się już nie tylko marzenie, lecz faktyczny, na ogół wprawdzie dość skromny, ale pewny dobrobyt, który na szczytach drabiny niebawem zamieniał się w bogactwo. Aczkolwiek oszczędność nadal należała do cnót dziedzicznych, to jednak wielu mogło sobie teraz pozwolić na to, czego musieli odmawiać sobie ich rodzice, a tym bardziej 5 Drastyczne przykłady braku taktu patrz John C. G. Róhl, Kaiser, Hofund Staat. Wilhelm II. und die deutsche Politik, Munchen 1987, s. 17 n. O zmianie stylu w okresie od Wilhelma I do Wilhelma II wyczerpująco informuje Das Tagebuch der Baranin Spitzemberg gęb. Freiin von Vambuler. Aufzeichnungen aus der Hofgesellschaft des Hohenzollemreiches, Rudolf Vierhaus (red.), wyd. IV, Góttingen 1976. 6 Awans na „tytularnego majora" dostawał na pożegnanie oficer, który karierę zawodową kończył w randze kapitana. Opis wydarzeń przed proklamacją cesarstwa w Wersalu patrz Bismarck, Gedanken und Erinnerungen, rozdz. 23, akapit 4. Twórca Rzeszy w jednym z listów do żony opowiada z elegancją i dosadnością świadczącą o prawdziwym kunszcie epistolarnym: „Narodziny cesarstwa nie były łatwe. Królowie miewają przy takich okazjach najdziwaczniejsze zachcianki, niczym kobiety, zanim wydadzą na świat to, czego i tak nie mogą zatrzymać dla siebie. Jako akuszer często pragnąłem z całej duszy być bombą i wybuchnąć tak, iżby cały ten gmach legł w gruzach" (List datowany 21.01.1871 r., w: Bismarck, Die gesammelten Werke..., t. 13, s. 1389). 7 „Gdy nawiedzi go poczucie wielkości, prorokuje" — powiedział Bismarck o swoim cesarzu przy innej okazji i była w tym nie tylko ironia (cyt. za Elard von Oldenburg-Januschau, Erinnerungen, Leipzig 1936, s. 50). 32 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Społeczeństwo bez samoświadomości 33 dziadkowie: od papierów wartościowych po wyjazdy letniskowe. Na jedno wszakże owo mieszczańskie społeczeństwo najwidoczniej zdobyć się nie mogło, ponieważ to coś było nie do kupienia — mianowicie na mieszczańską samoświadomość. Kluczowym wyznacznikiem wszelkich orientaqi pozostawała niezmiennie owa wszechpotężna ojcowska figura, którą tak realistycznie i z taką trafnością przedstawił młody Tomasz Mann: generał dr von Staat [Staat znaczy „państwo" — A. K.]. Ten budzący najgłębszy respekt pan nęcił orderami i tytułami, a także — mundurem. Mundur bowiem uchodził za dowód przynależności do wiodącej, „państwowotwórczej" warstwy, do „dobrego" towarzystwa. Dlatego kanclerz Rzeszy wkładał go często i chętnie, udając się do Reichstagu i podkreślając w ten sposób dystans wobec cywilnych deputowanych. Jeden z nich, liberał Ludwig Bamberger, tak opisał marsowe wrażenie: Niemiecki parlament jest jedynym parlamentem na świecie, w którym ministrowie i ich przedstawiciele występują z szablą u boku, a przemówienia wygłaszają z dłonią na rękojeści. A kiedy temperatura debaty nieco się podnosi, bywa, że owo oparcie dłoni na rękojeści staje się mimo woli gestem wielce znaczącym. Również ta osobliwość stosunecz-ków w naszej reprezentacji parlamentarnej nie jest pozbawiona głębszego sensu8. Wszędzie wyglądało to podobnie. Profesor gimnazjalny przy okazji patriotycznej rocznicy wkraczał do auli szkolnej w od dawna zbyt ciasnym mundurze lejtnanta rezerwy w stanie spoczynku; zawiadowca stacji kolejowej powłóczył całkiem zbędną szablą, okazując wszem i wobec, jakim się cieszy honorem, podobnie jak policjant w pikielhaubie. A dzieci, i dziewczynki, i chłopcy, musiały wciskać się w tyleż dekoracyjne, ile niepraktyczne marynarskie bluzy i komplety — w wersji białej, gdy trafiał się dzień słoneczny albo święto. Duch czasów przebłyskuje w tym, co o swych czwartych urodzinach opowiada syn rabina Josef Tal: Matka zawołała mnie do okna w gabinecie ojca, które wychodziło na ulicę. Na dole, przy Leipziger StraBe, stał wielki wóz dostawczy domu towarowego „Wertheim"; przyjechał nim podarek od rodziców. Był to mundurek oficerski złożony z dwóch części, piersi i pleców, obu z twardej tektury, które związywało się czarnymi wstążkami. Na rabatach z przodu widniały wspaniałe złote guziki, z prawej i lewej strony dwa błyszczące ordery. Do tego był czarny lakierowany pas ze sztucznej skóry, na którym wisiała „prawdziwa" szabla; można ją było bezpiecznie wyciągnąć z pochwy, albowiem była tępa. Na koniec — obwiedziona srebrnym i złotym paskiem pikielhauba. Oczy wyszły mi z orbit. Niebawem zwycięsko staczałem w tym mundurze ciężkie bitwy, podczas gdy rodzice ucinali sobie w sypialni dobrze zasłużoną poobiednią drzemkę. Ale urodziny skończyły się niemal tragicznie. Kiedy wieczorem musiałem iść do łóżka, za żadne skarby nie chciałem zdjąć munduru. Podnios- 8 Ludwig Bamberger, Gesammelte Schriften, t. 5, Berlin 1897, s. 333. łem wielki wrzask, aż matka zmobilizowała całą swą energię, by przemocą zzuć uniform z młodego oficera. Aliści płonne to były rachuby. Mój opętańczy jazgot kazał ojcu pospieszyć na ratunek i wydać salomonowy wyrok: „A dajże mu spać w mundurze. Jeśli go będzie uwierać, sam wszystko zdejmie". I tak się stało: zasnąłem błogo w tekturowym umundurowaniu, z pikielhauba na głowie, i śniłem prawdopodobnie o wielkich Wiktoriach9. Ach, ta rodzicielska tęsknota za przynależnością, marzenia żydowskiego dziecka w wilhelmińskich Niemczech! A oto opis dotyczący nieco późniejszego okresu: Moja siostra uczęszczała do Liceum Księżnej Bismarck, ja rozpocząłem ten nowy, rozstrzygający okres swego życia w Gimnazjum Realnym Cesarza Fryderyka, gdzie był także oddział humanistyczny. Oboje tedy czuliśmy się bezpiecznie na łonie Hohenzollernów, jak tego pragnął każdy niemiecki Żyd tamtego czasu10. Przynależność, pod presją podświadomej wątpliwości, czy na pewno została osiągnięta, marzenie o bezpieczeństwie nad czeluścią — zapewne cechowało to nie tylko Żydów, lecz całe społeczeństwo mieszczańskie11. Jeśli chce się zrozumieć i sprawiedliwie ocenić ten stan rzeczy, to trzeba spojrzeć wstecz na historię. Tę bowiem określał — i to w sposób zasadniczy — fakt, że w rezultacie wojny trzydziestoletniej niemieckie mieszczaństwo zostało doszczętnie i na długo zrujnowane12. Inaczej niż we Francji i Anglii, w Szwajcarii czy Holandii, inaczej też niż zalecają podręcznikowe reguły Johna Locke'a i Adama Smitha bądź Karola Marksa, mieszczaństwo w większości nie stało się więc motorem nowożytnego 9 Josef Ta\, Der Sohn des Rabbiners. Etn Weg von Berlin nach Jerusalem, Berlin 1985, s. 16 n. 10 Tamże, s. 17. 1' Marzenie o przynależności, zmora bycia wykluczonym — i przypisywanie winy za jedno i za drugie: nikt nie opisał tego wyraziściej niż Franz Kafka w swych głównych utworach Zamku i Procesie. Jako inne kluczowe dzieło epoki, choć pozostało w kadłubowym kształcie, należałoby wymienić Człowieka bez właściwości Roberta Musila, nie pomijając Walthera Rathenaua, jednej z kluczowych figur. „Świat pewności i bezpieczeństwa" — taki tytuł nosi wprowadzający rozdział w Świecie wczorajszym Stefana Zweiga. „To poczucie pewności i bezpieczeństwa stanowiło najbardziej godny pożądania skarb dla milionów ludzi, stanowiło wspólny ideał życiowy. Tylko przy takim poczuciu bezpieczeństwa życie miało wartość i coraz szersze kręgi społeczne domagały się swojej cząstki tego cennego dobra" (Świat wczorajszy, tłum. Maria Wisłowska, Warszawa 1958, s. 13). Czy jednak taki ideał życiowy da się pomyśleć bez choćby podświadomie obecnych, przemożnych lęków przed runięciem w przepaść, bez otchłani niepewności? 12 Michael Sriirmer słusznie nazywa wojnę trzydziestoletnią „egzystencjalną katastrofą nowożytnych Niemiec, którą trzeba pojąć, żeby cała późniejsza historia nabrała jakiegoś sensu" (Das ruhelose Reich. Deutschland 1866-1918, Berlin 1983, s. 407). Duchowe konsekwencje ruiny mieszczaństwa niemieckiego, „przegapienie" epoki o centralnym znaczeniu dla formowania się mieszczańskiej samoświadomości w Europie Zachodniej wyczerpująco przedstawił Helmuth Plessner w Die verspdtete Nation (Stuttgart 1956, patrz zwłaszcza rozdz. 3, 4 i 5). Stan rzeczy najwyraźniej jawi się poprzez kontrast; godna lektury jest czerpiąca z Plessnera i oparta na porównaniu z Niemcami książka Ernesta Zahna Das unbekannte Holland. Ratsherren, Rebellen undReformatoren, Berlin 1984. 34 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 rozwoju gospodarczego i społecznego. Jego rolę przejęło absolutystyczne państwo paternalistyczne — nie tylko w Brandenburgii-Prusach, ale za ich przykładem. Pozycje przywódcze zajęła w tym państwie uformowana w sprawną i skwapliwą klasę służebną szlachta. Dla mieszczanina, który chciał iść w górę i osiągnąć jakie takie bezpieczeństwo i prestiż, przez długi czas nie było właściwie innej możliwości niż wstąpienie do służby państwowej, a więc kariera urzędnicza, gdzie wyższe stanowiska były dostępne dla ludzi legitymujących się odpowiednim wykształceniem. Stąd, z jednej strony, wyjątkowe znaczenie „wykształcenia" w nowszej historii niemieckiej, porównywalne może z tym tylko, jakie w starożytnych Chinach miało wykształcenie mandarynów. I stąd też, z drugiej strony, osiągnięta w końcu pozycja urzędników pruskich, ale także na przykład — po wzorowanych na Francji reformach Montgelasa — bawarskich. Państwo mogło werbować najdzielniejszych synów mieszczańskich, ponieważ właściwie nie mieli oni innej alternatywy. Jeszcze na początku wieku XIX, nikomu nie uwłaczając, a jedynie wyrażając niemiecką prawdę, Hegel powiada: „Członkowie rządu i urzędnicy państwowi stanowią główną część stanu średniego, który skupia w sobie wykształconą inteligenqe oraz świadomość prawną mas danego narodu"13. Mieszczanin-obywatel w drodze ku państwu, które jednak nie jest jego: obok szans na karierę i roli wykształcenia kryje się w tym także ewentualność samowyobcowania, fałszywej samoświadomości. Jeśli więc „obywatel państwa" [Staatsburger] należy do specyficznych pojęć niemieckich, to wraz z nim należy do nich też „wyobcowanie" i „fałszywa świadomość". Z kolei składnikiem historii i wielkości niemieckiego ducha jest autodemaskacja, którą począwszy od krytyki poznania i ideologii, a skończywszy na interpretacji snów znamionują takie nazwiska, jak Immanuel Kant, Karol Marks, Zygmunt Freud. Jak głęboko i trwale zostało zniszczone mieszczaństwo, widać na przykładzie. Reforma miast barona von Steina, wysławiana później jako zaczyn obywatelskiej samorządności, a zatem i poczucia godności własnej, w opisie Gerharda Rittera wygląda następująco: Prawo miejskie z 1808 r. powstało wyłącznie z inicjatywy wyższych urzędników, a jego wprowadzenie wszędzie w kraju wywoływało zdziwienie, wątpliwości i ubolewania najróżniejszego rodzaju — prawie nigdzie natomiast nie spotkało się z radosnym poparciem. Mieszczańska samoświadomość poza warstwą urzędniczą istniała jedynie w literaturze, nauce, poezji, dziennikarstwie [...]. Niewątpliwie reformy Steina stały się w życiu całego państwa niemieckiego potężnym impulsem ożywiającym samorząd miejski. Śmiałość owego dzieła uwidacznia się w całej pełni dopiero wtedy, gdy uświadomimy sobie, z jak wielkim zaskoczeniem i bezradnością mieszczaństwo w małych ośrodkach po wschodniej stronie 13 Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Zasady filozofii pmwa, tłum. Adam Landman, Warszawa 1969, § 297. Społeczeństwo bez samoświadomości 35 Łaby, ale także w nielicznych stolicach książęcych i miastach handlowych, przyjęło tę wolność, którą właśnie dostało w podarunku, bo przecież jej nie wywalczyło ani nawet nie wy-błagało14. Zasadniczego znaczenia, decydującego o dalszym losie Niemiec, nabierają dwa istotne wydarzenia XIX wieku: niepowodzenie rewolucji mieszczańskiej 1848 r. i osiągnięcie za sprawą starego państwa paternalistycznego jedności narodowej. W efekcie ukierunkowany pierwotnie i na jedność, i wolność zarazem dynamizm mieszczaństwa redukuje się do nacjonalizmu, który w państwie Bismarckowskim osiąga swój cel. Od chwili utworzenia Rzeszy mieszczaństwo wpasowuje się w to państwo — i coraz bardziej traci styl. Wznosi się ratusze niczym gotyckie katedry i przepyszne wille nowych bogaczy przypominające kasztele rycerzy rozbójników. A we wnętrzach: mrok i duchota, sztuczność i blichtr. Pseudofeudalne symbole-statusu — instytucja oficera rezerwy i członkostwo w korporacji studenckiej uznającej pojedynki — nabierają rangi napuszonych ideałów „stanowych"15. A wpływowe ówczesne czasopismo rodzinne „Gartenlaube" idzie z duchem czasu: zanim zatriumfował patriotyzm, rozgrywało takie atuty — znamiona oświeconego społeczeństwa — jak postępowość, humanizm i świadomość narodowa w konfrontacji z feu-dalnością, uniżonością dworaków, reakcyjnością, sobiepaństwem i uwielbieniem dla munduru. Później wszystko to zaczyna wysławiać: życie dworskie, szlachtę, wojsko. Można tedy zasadnie mówić o „ujunkrowieniu burżuazji"16; i jest rzeczą zrozumiałą — choć dziś już tylko dla nielicznych — gdy Theodor Mommsen ubolewa z gorzką rezygnacją, że nie może wśród Niemców być obywatelem w dawnym, zacnym sensie tego słowa. „Jest to niemożliwe w naszym narodzie, w którym jednostka, choćby najlepsza, nie wykracza poza służbę w szeregu, poza ramy politycznego fetyszyzmu"17. 14 Gerhard Ritter, Stein — einepolitische Biographic, wyd. III, Stuttgart 1958, s. 125 i 267. 15 Patrz na ten temat Hartmut John, Das Reserveoffizierkorps im Deutschen Kaiserreich 1890-1914. Ein sozialgeschichtlicher Beitrag żur Untersuchung der gesellschaftlichen Militarisierung im Wilhelminischen Deutschland, Frankfurt a. M., 1981. 16 Heinrich August Winkler, Biirgerliche Emanzipation und nationale Einigung, w: Probleme der Reichsgriindungszeit 1848-1879, Helmut Bohme (red.), Koln, Berlin 1968, s. 226 n, tu 237. 17 Mommsen napisał swój Politisches Testament mając 82 lata w 1899 r.; patrz Dolf Sternberger, „Ich wunschte, ein Burger zu sein". Neun Versuche fiber den Staat, Frankfurt a. M. 1967, s. 10 n. Pierwsze wydanie tekstu Mommsena w: „Die Wandlung", 1948, nr l, s. 69 n. O szczególnym przesunięciu miar, nawet w łonie wielkiego mieszczaństwa, pisał publicysta Bernhard Guttmann: „W porównaniu z bogactwem i realną siłą przemysłowców nadreńsko-westfalskich szlachta w Brandenburgii i na Pomorzu wyglądała doprawdy mizernie. Ale obowiązujące dla węgla i stali miary szlachetności i politycznej poprawności wyznaczało żyto i burak cukrowy. Wielcy przedstawiciele mieszczaństwa nie byli skłonni gwoli idei wolnościowych stanąć po stronie tendencji, które ich synom mogłyby zamknąć drogę do korpusu oficerów rezerwy, a córkom odebrać okazję do pląsów z lejtnantami" (Schatten-rift einer Generation, 1888-1919, Stuttgart 1950, s. 41 n). 36 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Ten fetyszyzm albo, mówiąc delikatniej, polityczna symbolika, w której przegląda się i po której może zostać rozpoznane społeczeństwo wilhelmińskie, wyraża się nie tylko uwielbieniem dla munduru. Jeden z symboli opisał Sebastian Haffner: Równo przez połowę stulecia Dzień Sedanu był prawdziwym niemieckim świętem narodowym: z paradami, sztandarami, akademiami szkolnymi, patriotycznymi przemówieniami i powszechną wzniosłością uczuć. Był — gwoli prawdy trzeba to z niejakim zawstydzeniem przyznać — jedynym rzeczywiście obchodzonym świętem narodowym, jakie Niemcy kiedykolwiek mieli. Wszystko, co później miało wypełnić miejsce po nim, 11 sierpnia — rocznica konstytucji republiki weimarskiej, l maja nazistów, 17 czerwca w Republice Federalnej, to już nie było to: ot, po prostu dzień wolny od pracy, parę godzin uroczystości, jakieś przemówienia, które nikogo specjalnie nie interesowały. Natomiast 2 września, Dzień Sedanu — mój Boże, wtedy przynajmniej coś się działo! Była to atmosfera, jakby — nie znajduję innego porównania z dzisiejszymi czasami — niemiecka drużyna narodowa zdobywała mistrzostwo świata w piłce nożnej, i to co roku na nowo18. Jednak problemem są tu nie tyle wzniosłe uczucia, ile fakt, że świętuje się nic innego jak tylko triumf nad „odwiecznym wrogiem"; że wiwatuje się na cześć państwa paternalistycznego w blasku zwycięskiego oręża. Nie słychać okrzyków „Wolność i Równość!", nie głosi się praw człowieka i obywatela, nie celebruje się, jak we Francji — ku upamiętnieniu szturmu na Bastylię — ideałów dobrego i sprawiedliwego społeczeństwa, a jedynie władzę19. Znajduje to kolejne potwierdzenie w sferze symbolicznej: w kulcie Bis-marcka, który od chwili zdymisjonowania, a zwłaszcza po śmierci, rozkwitał w kamieniu i spiżu, w architekturze i rzeźbie, sławiąc postać ot, po prostu: nie- Dużo ostrzejszy, zaprawiony goryczą człowieka wyrzuconego poza nawias, był osąd Walthera Rathe-naua: „Haniebna była postawa wielkiego mieszczaństwa, które łaszcząc się na stosunki i przywileje szukało dla siebie korzyści warstwę panującą przymilnie nagabując i stan istniejący wysławiając. Duchowa zdradzieckość wielkiego mieszczaństwa, które swych korzeni i odpowiedzialności się wyparło, które dla tytułu lejt-nanta rezerwy, członkostwa w korporacji studenckiej, asesury, dyplomu szlacheckiego, fotela w izbie wyższej, radcostwa handlowego nie tylko zatkało, lecz i zatruło zdrój demokracji, które sprzedajnie, tchórzliwie, bogactwem brzuchy pasąc i narzędzia swego, partii narodowoliberalnej używając, o losie Niemiec ku pożytkom reakcji zdecydowało — ta zdradzieckość zniszczyła Niemcy, zniszczyła monarchię, a nas na pośmiewisko narodów wystawiła" (Der Kaiser. Eine Betrachtung, Berlin 1919, s. 11). 18 Sebastian Haffner, Sedantag, w: Im Schatten der Geschichte. Historisch-politische Variationen aus zwanzigJahren, Stuttgart 1985, s. 65. W dalszej części wywodu czytamy: Rokrocznie raz jeszcze staczano w wyobraźni zwycięską bitwę, znowu natarcie francuskiej kawalerii załamywało się pod ogniem niemieckich muszkietów, znowu francuski cesarz jako człowiek złamany, któremu nie było dane polec na czele swych wojsk, oddawał szpadę królowi Prus. Każdy nosił w głowie obrazy triumfu, których setki tysięcy zdobiły podówczas salony Niemiec: król Wilhelm, bohaterski starzec pośród swych paladynów na szczycie Frćnois; Moltke podczas rozmów o kapitulacji wierzchem dłoni niedbale dotykający mapy sztabowej, w którą francuscy negocjatorzy wpatrują się jak w wyrok śmierci; olbrzym Bismarck obok brzydkiego karła Napoleona na nędznej ławeczce przed chałupką tkacza w Domchćrie — smakowanie wszystkich tych scen triumfu każdego roku na nowo było prawdziwym świętem. Dziś mało kto potrafi wyobrazić sobie, jak wzniosłe uczucia patriotycznego samozachwytu towarzyszyły tej celebrze. 19 Poeta i badeński rewolucjonista 1848 r. Georg Herwegh napisał w 1871 r. —już jako skrajny outsider — godny uwagi wiersz Epilog wojny: Społeczeństwo bez samoświadomości 37 mieckiego herosa, nadczłowieka z „krwi i żelaza". Spójrzmy dla przykładu na olbrzyma z Hamburga. Właściwie jest to „Roland"P°l; w przeciwieństwie jednak do tego, który stanął przed ratuszem w Bremie, nie wygraża on jako symbol wolnych i samoświadomych obywateli w stronę katedry, a wiec arcybiskupowi — niegdysiejszemu feudalnemu władcy miasta, lecz zwraca się w kierunku portu i rzeki, jakby już był patronem wilhelmińskiej floty wojennej, który podnosi miecz przeciw budzącej zawiść, znienawidzonej Brytanii. W takim sensie krytyczny obserwator Ernst Troeltsch mówił o roli Bismar-cka w wychowaniu politycznym: Sprowadzało się ono do tego, że istotą państwa jest władza, jego mocnym kośćcem bitna armia, może ono stawić czoło stale grożącym niebezpieczeństwom zewnętrznym oraz wewnętrznym jedynie przez tyleż roztropne, ile pardonu nie znające użycie swej potęgi, Patrz, Germanio, oto triumf twój! Łopocą flagi i dzwony dźwięczą, Już Lotaryngia, Alzacja klęczą; Rzeczesz: „niech cegły ostatnie zwieńczą Wielkiej budowy tej trud i znój". Z wzrokiem ku niebu, wsparta o miecz, Sławisz w depeszach swych bogobojnych Pana, co panem jest władców zbrojnych, A ze zniszczenia, ognia i wojny Pnie się w przestworze dziękczynny znicz. Dwudziestu czterech potyczek plon: Wróg legł bez życia, okryty klęską; Choć miasto zbawcy wygląda tęskno, Ty kruszysz mury — tobie zwycięstwo! We krwi i bólu skąpany tron! Czerń, biel i czerwień! Proporce w tle: Gdzie Północ staje z Południem zgodnie; Ty, któraś w chwałę oblekła zbrodnie, W zbrodni przewodzisz światu ochotnie: Germanio, trwogą zdejmujesz mnie! Trwogą zdejmujesz i myślę aż. Że złym szaleństwa spowita cieniem Chełpić się pragniesz mocy złudzeniem, Że ty, tak ufna w łask bożych tchnienie, Prawo człowieka za nic już masz. Cesarz przy uździe wiąże ci trok. Baczy surowo, by szyk był zwarty; W psałterzach ćwiczą się bardów harfy Na średniowiecze, co wstaje z martwych, I snem już tylko Bastylii rok. Snem tylko! Wszak cesarz Francję zgniótł; Widziałaś wyrok i kazń ohydną, W teatrze grozy pokutę widną — Niemcy niech żyją, rosną, kwitną; Niech je oczyści tej dramy chłód! [20] .Roland" jest określeniem posągu nadnaturalnej wielkości —przyp. tłum. 38 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Społeczeństwo bez samoświadomości a nic bardziej temu nie szkodzi niźli pryncypia i teorie [...]. Jest to ideał, który nie zna przesądów ni uprzedzeń, a wszystko podporządkowuje jednej tylko, głównej idei politycznej: trwałej, nad każdym przeciwnikiem górującej władzy. I po latach politycznej mizerii, idealistycznych teorii państwa, patetycznych rezolucji tudzież jałowych nawoływań prasowej opinii publicznej tenże ideał objawił się nam jako niesłychany postęp, dzięki któremu '.'"' potrafiliśmy wreszcie uzmysłowić sobie, czym są podstawowe warunki życiowe państwa. -ii \y ten to sposób brak pryncypiów sam stał się naszą teorią, którą wszak przyprawiamy nieco Nietzscheańską moralnością panów lub Darwinowską walką o byt, a która nazbyt łatwo łączy się z ideałami junackiej nieprzystępności i biurokratycznego majestatu urzędu, hołubionymi przez młodych przedstawicieli klas rządzących21. RENEGACI I NICPONIE BEZ OJCZYZNY Każde podporządkowanie łączy się z jakimiś lękami; wpisanie się mieszczaństwa w porządek państwa paternalistycznego byłoby raczej nie do pomyślenia, gdyby nie trwoga i ucieczka przed ruchem robotniczym. Jego triumfalny pochód ilustrują wyniki wyborcze: w 1871 r., uzyskawszy w wyborach 3,2% głosów, robotnicy mieli w Reichstagu dwóch przedstawicieli; w 1890 r. socjaldemokraci zdobyli 19,9% głosów i 35 spośród ogólnej liczby 397 mandatów; w 1912 r., w ostatnich wyborach przed wojną, 34,8% i 110 mandatów. Tylko mocno ugruntowana samoświadomość pozwoliłaby odpowiedzieć na to wyzwanie z zimną krwią: ofertą sojuszu i reform służących dalszej demokratyzacji ładu politycznego. Skąd jednak miało czerpać tę samoświadomość mieszczaństwo, które nie potrafiło własnymi siłami wywalczyć jakiegokolwiek postępu ani ku wolności, ani ku narodowej jedności? Czy istotnie nie prościej było umknąć pod skrzydła państwa, którego przemożną władzę wciąż 21 Ernst Troeltsch, Politische Ethik und Christentum, Góttingen 1904, s. 6. Troeltsch wskazuje na zmianę wyobrażeń i na innego wielce wpływowego wychowawcę, mówiąc: „Wyobrażenia o państwie i społeczeństwie znamionuje dziś realizm. Etyczne i kulturalne cele państwa, jakie czciła jeszcze generacja wychowana przez Kanta, Fichtego i Hegla, uchodzą za doktrynerskie płody uczonych albo dogmatyczne abstrakcje [...]. Sekrety polityki to sekrety sztuki tworzenia, umacniania, poszerzania władzy, obrony tejże przed grożącymi zmianami, nie zaś sekrety teorii państwa czy etyki politycznej [...] Jakże mocno nam, młodym studentom, biły serca w onym czasie, kiedy Heinrich v. Treitschke tak właśnie, posługując się płomienną retoryką, opisywał państwo, a etycznych i prawnych doktrynerów teorii państwa obrzucał niezbyt wyszukanymi szyderstwami. Ze szczególną rozkoszą wyrzekaliśmy się tych tak przecie bliskich młodzieńczej wrażliwości teoretycznych i etycznych ideałów, a żywiąc nie mniej młodzieńczą potrzebę pogardy, która niczego nie szczędzi, dokładaliśmy w naszych rozmowach starań, by jego szyderstwa jeszcze zdystansować" (tamże, s. 5). Jeszcze surowszą opinię wypowiada pod wrażeniem berlińskiego okresu swoich studiów (1887) młody Max Weber: „I gdyby moi rówieśnicy nie ulegali, zgodnie z duchem czasu, uwielbieniu dla wojskowej i wszelkiej innej bezwzględności, kulturze tak zwanego «realizmu», prostackiemu lekceważeniu wszelkich dążeń, które pragną osiągnąć cel nie odwołując się do mrocznych właściwości człowieka, zwłaszcza do brutalności, to owe nieprzeliczone, częstokroć jaskrawe uproszczenia, pasja walki z innymi poglądami i zrodzone pod wrażeniem sukcesu upodobanie dla tego, co nazywa się dziś realpolityką, nie byłyby wszystkim, co wynoszą oni z kolegiów Treitschkego" (cyt. za Goło Mann, Max Weber als Politiker, w: ZwolfVersuche, Frankfurt a. M. 1973, s. 33). To znany proces: istniejące już przesądy umacniają się jeszcze w następstwie selektywnego postrzegania. Ale też Treitschke zaiste nie utrudniał swym słuchaczom i czytelnikom utwierdzania się w przesądach. 39 się odczuwało, znosiło, a w końcu uznawało, nawet w sensie duchowym? I tak też się działo nawet tam, gdzie można było z dumą podchodzić do własnych osiągnięć, na przykład w dziedzinie wykształcenia i uczoności — w życiu uniwersyteckim. Już w jubileuszowym roku 1871 słynny fizjolog Du Bois-Rey-mond jako rektor ogłosił uniwersytet w Berlinie „duchową gwardią przyboczną Hohenzollernów"; od tego momentu weszło w zwyczaj, że zamiast o „republice uczonych" mówiono o „arystokracji ducha". Dochodziło do tego coś jeszcze, coś być może rozstrzygającego: linia startu politycznych żądań socjaldemokracji znajdowała się w istocie tam, gdzie poniósł klęskę mieszczański ruch 1848 r. i skąd wraz z utworzeniem Rzeszy zrejterował — by nie powiedzieć: zdezerterował. W efekcie dało o sobie znać coś, co można by określić jako cechę renegata: była to ślepa nienawiść do wszystkich nazywających po imieniu to, co niegdyś samemu się wyznawało, a potem wyrzuciło z pamięci. Nikt bodaj nie dorównywał w tym Heinrichowi von Treitschkemu — i chyba też nikt inny jako uczony demagog i wychowawca nie wycisnął takiego piętna na całym wilhelmińskim pokoleniu22 — co dowodzi z kolei, jak powszechne było owo renegactwo. Późniejsze próby wyjaśnienia faszystowskiego nieszczęścia będą operować określeniem „osobowość autorytarna"23. Ta wszelako wywodzi się z renegac-twa. Albo raczej, mówiąc ściślej: tylko tam, gdzie z takiego właśnie korzenia wyrasta, okazuje się niebezpieczna dla zbiorowości. Ten bowiem, kto podporządkowuje się autorytetowi, wobec którego niegdyś zajmował stanowisko krytyczne, musi wykazać się szczególnym zacietrzewieniem i nadgorliwością — zwłaszcza w obrzucaniu kalumniami i prześladowaniu tych, którzy nadal lub znowu mogą być podejrzewani o nastawienie krytyczne. Treitschke z godną uznania jasnością mówi: Każde społeczeństwo z natury tworzy arystokrację. Socjaldemokracja już w swojej nazwie wskazuje na cały bezsens własnych usiłowań. Tak jak państwo stanowi o nieusuwalnej różnicy między zwierzchnością a poddanym, tak też z istoty społeczeństwa raz na zawsze wynika odmienność położenia życiowego i warunków życiowych jego członków [...]. Jeśli się przyjrzeć dokładniej, to w samej naturze ludzkiej tkwi konieczność, iżby znakomita większość sił rodzaju naszego przeznaczana była ku zaspokojeniu najordynarniejszych potrzeb życiowych. Utrzymanie się przy życiu — oto treść główna bytu barbarzyńcy. A tak ułomny, tak potrzebujący jest rodzaj nasz z natury swojej, że na wyższych piętrach kultury ogromna większość ludzi stale i przede wszystkim życie swoje trosce o byt, pracy material- 22 Mechanizm renegactwa można prześledzić nawet w biografii Treitschkego. Pochodził z saksońskiej, tradycyjnie antypruskiej rodziny oficerskiej; w 1866 r. opowiedział się wszakże za aneksją Saksonii przez Prusy, co doprowadziło do zerwania z domem rodzicielskim. Na temat oddziaływania Treitschkego patrz świadectwa Troeltscha i Webera, a także wspomnienia Heinricha ClaBa w dalszej części wywodu. 23 Theodor W. Adorno, Else Frenkel-Brunswik, Daniel J. Levinson, R. Nevitt Sanford, The Authoritarian Personality, New York 1950. 40 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Społeczeństwo bez samoświadomości 41 nej poświęcać musi albo, wyrażając się trywialnie: masy zawsze masami pozostają. Nie ma kultury bez lokajów. Zaiste, rozumie się samo przez się, że gdyby nie stało ludzi niższe prace wykonujących, to i wyższa kultura kwitnąć by nie mogła. Dochodzimy tedy do przekonania, że miliony muszą rolę uprawiać, żelazo kuć, drzewo strugać, aby nieliczne tysiące badać, malować, rymować mogły. Surowa to prawda, ale prawda i po wsze czasy prawdą zostanie. Lamenty i skargi nic tu nie pomogą. Bo też i lament nie z miłości bliźniego się bierze, lecz z materializmu i przemądrzalstwa naszej epoki24. Jednak masy — powiada dalej autor — które dają się zwodzić fałszywym prorokom, wciąż wzniecają bunty, ba, domagają się politycznego prawa głosu, rządów parlamentarnych, demokracji. Ale są to jedynie formy, w jakich wyraża się zaślepienie lub naiwne samolubstwo. Naprzeciw tego naiwnego samolubstwa rządzonych staje polityczny w swej istocie pogląd rządzących na państwo — nie z perspektywy jakichś interesów grupowych, lecz z punktu widzenia ogółu. Ci myślą w pierwszym rzędzie o potędze i zjednoczeniu całości; a jako że dźwigają brzemię odpowiedzialności za los milionów, za wymóg pierwszorzędny poczytują bezwzględne posłuszeństwo25. W rzeczy samej. Tak samo jednak jak ubolewania nad materializmem i przemądrzalstwem należą do metod typu „łapaj złodzieja!" stosowanych przez ludzi, którzy bronią swej pretensji do monopolu na wyższe wynagrodzenia i wyższe wykształcenie, tak też mniemanie, jakoby rządzący bezinteresownie myśleli o „całości", a nie o sobie, jest życiowym kłamstwem państwa paternalistycznego. Swoją drogą dość osobliwe wydają się enuncjaqe historyka właśnie, który zdradza swój zawód i niezmienności natury uroczyście przypisuje akurat to, co podlega przeobrażeniom. Zasadę nierówności dawno już zastąpiono zasadą równości nie tylko przecież w deklaraq'ach; realizuje się ją także w praktyce, którą Tocqueville na przykładzie amerykańskim poddał wszechstronnej analizie jako przyszłość Europy26. A do wielkich obietnic epoki przemysłowej, które nawet spełniały się krok po kroku na przestrzeni stulecia, należy i to, że wolne od pracy chwile przestaną być przywilejem nielicznych i swoboda dysponowania wolnym czasem dana będzie wielu — aż nastąpi radykalna zmiana hierarchii wartości. (Tymczasem udziałem elit są dziś nie wolne chwile, lecz nadmiar pracy, podczas gdy nadmiar czasu wolnego — jako przekleństwo bycia poza nawiasem — godzi w bezrobotnych lub krzepkich jeszcze, przedwczesnych rencistów, którzy nikomu nie są już potrzebni.) 24 Politik-Vorlesungen, Max Cornicelius (red.), 1.1-2, Leipzig 1897-1898, tu: 1.1, s. 50-51. 25 Tamże, s. 143. 26 Alexis de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, tłum. Marcin Król, Warszawa 1976; patrz też wstęp Theodora Eschenburga do wyd. niem. dzieła: Tocquevilles Wirkungin Deutschland, w: Oberdie Demokratie In Nordamerika, 1.1, Leipzig 1836. Wszelako jednego zarzutu brakuje w tekście Treitschkego, zarzutu najbardziej jadowitego: twierdzenia, że ruch proletariacki jest „bezojczyźnia-ny". Takie twierdzenie pojawiło się już wcześniej27, a w 1870 r. gorzko odpowiadał nań Johann Jacoby w pracy Das Ziel der Arbeiterbewegung (Cel ruchu robotniczego): Wasza ojczyzna to dla nas jeno siedlisko nędzy, więzienie, rewir łowny, w którym jesteśmy jako zaszczuta zwierzyna, a niejeden z nas nawet miejsca takiego nie ma, gdzie mógłby głowę przytulić. Mienicie nas, łajać, „bezojczyźnianymi", a samiście nas ojczyzny pozbawili28. Mówienie o „nicponiach bez ojczyzny" było w epoce hurrapatriotyzmu niemieckich triumfalistów ogromnie kuszące, oznaczało bowiem deklarację otwartej wrogości, stawianie poza nawiasem narodowej wspólnoty. Tymczasem ruch robotniczy był z gruntu patriotyczny; nikt nie uosabiał go tak przekonująco jak August Bebel (1840-1913), syn podoficera z kazamatów w Deutz koło Kolonii. W okresie wilhelmińskim wybił się na bezspornego patrona socjaldemokracji, na „antycesarza", jak go czasami nazywano29. Wszelako od nacjonalizmu, który wielbi mocarstwowe państwo „z krwi i żelaza" i tym samym powołany jest, by żywić „odwieczną wrogość", ów lewicowy patriotyzm dzieliła przepaść. Ten szukał bowiem międzynarodowego porozumienia, gwarancji pokoju; pragnął zakończenia wyścigu zbrojeń i zastąpienia stałej armii miliq'a, której jedynym zadaniem byłoby czuwanie nad bezpieczeństwem. W swych najlepszych przejawach owa postawa bliska była tego, co można by określić jako patriotyzm zorientowany na obywatelstwo w świecie, kosmopolityczny. Coś takiego budziło nienawiść nacjonalistów, wściekłość wszelkich kawiarnianych strategów. „Podwładny", którego sportretował Henryk Mann30, 27 O proletariuszach bez ojczyzny mówi już Wilhelm Heinrich Riehl, wpływowy publicysta i prekursor badań nad kulturą ludowa, w swojej książce Die burgerliche Gesellschafi, Stuttgart 1851. 28 Cyt. za: Wolfgang Kaschuba, Arbeiterbewegung—Helmut — Identitdt, „Tiibinger Korrespondenz-blatt", 1979, nr 20, s. 14 n. Johann Jacoby, 1805-1877, „lewicowiec" czynny w 1848 r., w chwili wybuchu wojny 1870 r. aresztowany jako rzecznik internacjonalistycznej opozycji. Encyklopedia Brockhausa przedstawia go: „syn żyda, kupiec, fanatyk dążeń demokratycznych" (t. 9,1970). 29 Wśród najnowszych biografii warto wymienić: Werner Jung, August Bebel — deutscher Patriot und mtemationaler Sozialist, wyd. II, Pfaffenweiler 1988; Brigitte Seebacher-Brandt, BebeL Kinder und Kamer mKatsemich, Bonn 1988. Autorstwa samego Bebla: ,Aus meinem Leben ", W. G. Oschilewski (red.), Bonn M Oeri/«tertan,pomyślanyjakopierwszaczęśćpowieściL)«jAjj«enBtc/j,ukazałsiewl918r.,potym jak w 1914 r. przerwano publikację z powodu wybuchu wojny; wyd. roś. ukazało się już w 1915 r. (wyd. poi rodaany, tłum. Maria Wołczacka i Janina Marecka, Warszawa 1975). O tym, jak wielkie zgorszenie wywoływała postawa zmierzających do międzynarodowego porozumienia socjaldemokratów, zaświadcza list młodego Bertranda Russella z Berlina (1895): „Osobliwe, że nawet najkulturalniejsi i najinteligentniejsi przeciwnicy socjaldemokratów uważają ich internacjonalizm za wielce niegodziwy" (Ronald W. Clark, The Life of Bertrand Russell, London 1975, s. 65). 42 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 grzmiał wzorem swego najwyższego zwierzchnika, który w 1899 r. powiadał: „Dopóki żołnierze nie wywloką z Reichstagu i nie rozstrzelają socjaldemokratycznych przywódców, niepodobna liczyć na poprawę"31. Rok później cesarz telegrafuje w związku ze strajkiem tramwajarzy berlińskich: „Oczekuję, iż po wkroczeniu wojska przynajmniej 500 ludzi legnie pokotem32.1 tak w kółko: Zgraja osobników, niegodnych miana Niemców, waży się lżyć naród niemiecki, waży się uwłaczać wielbionej przez nas osobie powszechnie czczonego świętej pamięci cesarza. Niechaj naród caty znajdzie w sobie siłę, by powstrzymać te niesłychane ataki! A jeśli tak się nie stanie, wtenczas przywołam Was, abyście tłuszczy zdradą stanu skalanej odpór dali, abyście w bój ruszyli, który oswobodzi nas od takowych elementów33. Po upadku Bismarcka i jego ustawy wyjątkowej, godzącej w „zagrażające ogółowi dążenia" socjaldemokracji, nie zaprzestano nie tylko obrzucania kalumniami, lecz także prześladowania „nicponiów bez ojczyzny".34 Rezultaty 31 Philipp Eulenburgs Politische Korrespondenz, John C. G. Róhl (red.) t. 1-3, Boppard am Rhein 1976-1983, tu: t. 3, nr 1399 (Eulenburg do Biilowa, 21 lipca 1899 r.). 32 Zedlitz-Triitzschler, ZwólfJahre..., s. 75. 33 Przemówienie z okazji rocznicy bitwy pod Sedanem 2 września 1895 r.; patrz: Reden des Kaisers..., Ernst Johann (red.), Miinchen 1966, s. 67. Cesarz wzniósł toast na cześć swej gwardii, do której adresował też owo wezwanie do boju. Już podczas zaprzysiężenia rekrutów pułków gwardyjskich w Poczdamie 23 listopada 1891 r. cesarz mówił: „Pamiętajcie, że armia niemiecka musi być gotowa stawić czoło wrogowi zewnętrznemu i wewnętrznemu. Śmielej niż kiedykolwiek podnosi się w ojczyźnie hydra niewiary i niezadowolenia, a może przyjść i na to, że trzeba wam będzie kłaść ogniem i ciąć szablą waszych braci i powinowatych. Natenczas pieczętujcie wierność ofiarą krwi waszych serc". Istnieją różne wersje tego przemówienia; według nieco innej brzmiało ono tak: „Ślubowaliście Mi wierność, a to oznacza, synowie gwardii Mojej, żeście teraz Moi żołnierze, Mnie ciałem i duszą oddani; jednego tylko macie wroga i jest to Mój wróg. Wobec teraźniejszych knowań socjalistycznych może przyjść i na to, że z rozkazu Mojego trzeba wam będzie — czego niech Bóg broni — kłaść ogniem własnych powinowatych, braci, nawet rodziców. Ale i wtedy wasza rzecz rozkazy Moje bez szemrania spełniać" (Obie wersje w: Reden des Kaisers..., s. 56). 34 Dla ilustracji dwa przykłady, które można by dowolnie mnożyć: „25 listopada 1895 r. cała policja polityczna Berlina tudzież oddziały pomocnicze, od wczesnego svitu na nogach, aby rewizje po domach przeprowadzać, wszędzie gdzie tylko spodziewano się materiały znaleźć o karalnych związkach w łonie socjaldemokracji świadczące. Szukano w biurze zarządu partii, w redakcji «Vorwarts», w prywatnych domach deputowanych Bebla i Singera, takoż u wszystkich niemal towarzyszy, którzy poufne funkcje w berlińskim ruchu partyjnym pełnili, u członków zarządów komitetów wyborcz>ch, u członków komisji lokalowej, komisji prasowej, komisji agitacyjnej i naturalnie u osób przez partię zaufaniem darzonych. Kto pytał o powód przeszukania, temu odpowiedzi udzielano, że chodzi o dowody na :o, iż paragrafy 8 i 14 ustawy o stowarzyszeniach z 11 marca 1850 r. naruszone zostały, a cokolwiek tylko wyglądem swoim wskazywać mogło, iż dowodów takich dostarczy, jako to księgi kasowe komitetów wyborczych, tabele rozrachunkowe zbiórek na cele rozmaite, listy zbiorcze, notatniki, kwity, tudzież, w wielu wypadkach prywatna korespondencja — konfiskacie ulegało. Odzie przeszukanie nie dość gruntownym się zdało, tam kilka dni później dodatkową rewizję przeprowadzano (Eduard Bernstein, Die Geschichte der Berliner Arbeiterbewegung. Ein Kapitel żur Geschichte derdeutschen Sozialdemokratie, CL. 3, Berlin 1910, s. 80 n. Członkiem socjaldemokracji był prywatny docent fizyki Leo Arons (1860-1919). Mianowanie go na profesora nie doszło do skutku z powodu sprzeciwu Ministerstwa Oświecenia, które w 1899 r. zażądało od władz wydziału oświadczenia, że Arons swą działalnością politycznąuchybił etyce zawodowej. Kiedy wydział odmówił, Landtag pruski uchwalił ustawę o ochronie (!) docentów prywatnych, nazwaną Lex Arons, na Społeczeństwo bez samoświadomości 43 były jednoznaczne: po pierwsze, ruch robotniczy poczuł się izolowany, zepchnięty do swego rodzaju getta; po drugie, bynajmniej nie uległ osłabieniu, lecz wzmocnił się. Już około 1888 r. pisarz robotniczy i drukarz Ernst Preczang pisał: „Czysto polityczna czy gospodarcza ocena ruchu robotniczego nie wystarczy, by wyjaśnić jego znaczenie. Dla dziesiątków tysięcy stał się on nową duchową przystanią, przywracającą radość życia w zwykłym ludzkim sensie treścią ich bytu. Częstokroć się tego nie dostrzega"35. Istotnie: szło o znacznie więcej niż tylko związkową i polityczną reprezentację interesów; szło o życiowy ład, na który składały się stowarzyszenia i kasa pogrzebowa, pieśni i dążenie do zdobycia wykształcenia, szło o zadomowienie w nowym środowisku, które budowało nową i własną specyfikę. Wszelako u źródeł tego zadomowienia leżała nadzieja — nie: raczej niezachwiana wiara w przyszłe zwycięstwo: Z nami nadchodzi nowy czas... Ta wiara w znacznej mierze — wśród ewangelików dużo silniej niż wśród katolików — wypierała tradycyjną więź z Kościołem; dialektyka marksistowska zastąpiła chrześcijańską: ostatni będą pierwszymi. I tak jak pierwsi chrześcijanie wypatrywali w rzymskich katakumbach sądu ostatecznego, tak w proletariackim getcie oczekiwano — w pełnej dyscyplinie, w gotowości do ofiar, z ufnością — „wielkiego upadku" dawno już wyklętego świata. Nie mogła tej wiary uszczuplić największa nawet nędza, największe prześladowania — co najwyżej pokusa zakosztowania dobrobytu i władzy. Natomiast prześladowania właśnie pozwoliły zatriumfować marksizmowi jako sposobowi stanowienia sensu. Tak opisał to Schumpeter: Daremne byłoby samo głoszenie celu; analiza procesu społecznego zainteresowałaby może jedynie parę setek specjalistów. Ale wygłaszanie kazania przybierającego postać analizy i analizowanie w sposób, który trafiał w potrzebę serca... tak, to było właśnie to, co zdobyło marksizmowi namiętnych wyznawców, obdarzając ich dobrodziejstwem przekonania, że to, czym są i o co walczą, nigdy nie zostanie pokonane, i że ostatecznie zwycięstwo jest po ich stronie36. Tymczasem dała o sobie znać dialektyka w dialektyce, pewna słabość, być może nawet przekleństwo siły. Oto bowiem wiara w prawdziwą naukę, zamiast zachęcać do aktywności na rzecz reform, zawiązywania koalicji i zawierania kompromisów z innymi siłami społecznymi, skłaniała do wyczekiwania i samo- mocy której pozbawiono Aronsa prawa nauczania (patrz o Aronsie: Franz Osterroth, Biographisches Le-xikon des Sozialismus, 1.1, Hannover 1960). 35 Cyt. za Wolfgang Emmerich (red.), Proletarische Lebenslaufe. Autobiographische Dokumente żur Entstehung der Zweiten Kultur in Deutschland, 1.1, Reinbek 1974, s. 288 n. 36 Joseph A. Schumpeter, Kapitalizm, socjalizm, demokracja, tłum. Michał Rusiński, Warszawa 1995, s. 7. 44 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Społeczeństwo bez samoświadomości 45 izolacji. Trafną wykładnię dwoistej dogmatyki wyczekiwania przedstawił nauczyciel i ojciec marksistowskiej ortodoksji, Karl Kautsky (1854-1938): „Socjal-demokraq'a jest partią rewolucyjną, ale nie partią czyniącą rewolucję. Wiemy, że nasze cele mogą zostać osiągnięte tylko w drodze rewolucji, wszelako wiemy też, że zrobienie tejże nie leży w naszej mocy, jako i w mocy naszych przeciwników nie leży zapobieżenie jej"37. Jednak ruch robotniczy był przecież nie tylko partią, lecz także, a może przede wszystkim organizaq'a związkową. Już choćby z tego powodu musiał zająć się reformami, stopniową poprawą istniejącej sytuaq'i; musiał wdać się w uporczywą walkę o płace, warunki i czas pracy, o państwowe regulacje socjalne. Kiedy jednak Eduard Bernstein (1850-1932) nazwał praktykę po imieniu i zażądał zrewidowania teorii38, wywołał wprawdzie zażartą debatę, ale na wszystkich zjazdach partyjnych bezapelacyjnie przegrywał w głosowaniach. Zamierzył się bowiem na hołubioną w sercach świętość: wiarę w przyszłość, w której cudownie wypełnić się miała obietnica zwycięstwa. Jak pisał w liście do Bernsteina Ignaz Auer, wieloletni sekretarz partii: Zwłaszcza po stronie miarodajnych kręgów partyjnych takie działanie, jakiego żądasz, oznaczałoby po prostu rozbicie partii, roztrwonienie pracy dziesiątków lat. Drogi Ede, czegoś takiego jak to, czego żądasz, nie uchwala s i ę, czegoś takiego nie mówi się, coś takiego się czyni. Cała działalność nasza — nawet i pod działaniem haniebnej ustawy — była działalnością socjaldemokratycznej partii reform. Partia, która liczy się z masami, zgoła inną być nie może39. Trudno dosadniej określić tę wewnętrzną sprzeczność. Bez względu na to, jak wyglądała codzienność, retoryka pozostała sztywna, skrępowana rewolucyjnym albo-albo i schematem przyjaciel-wróg. I miała też swoją cenę: znów dopomagała przeciwnikowi w rozniecaniu lęków i agresji; sprzyjała podziałowi społeczeństwa wilhelmińskiego na dwa wojujące obozy i utrwalała go. Młody człowiek z dobrego angielskiego domu, Bertrand Russell, w 1895 r. rozglądał się po Niemczech i rok później napisał swoją pierwszą książkę, poświęconą niemieckiej socjaldemokracji. W końcowym rozdziale zdobył się na sceptyczny rzut oka w przyszłość: 37 Patrz: Thomas Meyer, Bemsteins konstruktiver Sozialismus. Eduard Bemsteins Beitrag zur Theorie des Sozialismus, Berlin und Bonn — Bad Godesberg 1977, s. 83. 38 Główne dzieło Bernsteina, które wywołało gwałtowną falę oburzenia, ukazało się w 1899 r.: Die Voraussetzungen des Sozialismus und die Aufgaben der Sozialdemokratie (nowe wyd. Reinbek 1969. Patrz też: Bernstein, Texte zum Revisionisms, Bonn-Bad Godesberg 1977). Bernstein długo żył na uchodźstwie w Anglii, gdzie uległ wpływom pragmatycznego socjalizmu fabian; patrz: Helmut Hirsch, Der „Fabier" Eduard Bernstein. Zur Entwicklungsgeschichte des evolutiondren Sozialismus, Berlin und Bonn-Bad Godesberg 1977. 39 Cyt. zaHelgaGrebing,L>er/tevis«?/tiOTius. Von Bernstein bis zum „PragerFruhling", Munchen 1977, s. 36. Gdyby socjaldemokraci potrafili porzucić swą bezkompromisową postawę, nie tracąc na sile; gdyby inne partie dostrzegłszy te zmiany uderzyły w bardziej pojednawczy ton; gdyby wreszcie pojawił się cesarz lub kanclerz nie aż tak bezkompromisowo wrogi wszelkiemu postępowi w dziedzinie cywilizacji czy wolności jak Bismarck lub Wilhelm II — gdyby wszystkie te szczęśliwe okoliczności zaistniały, być może wówczas Niemcy tak jak Anglia drogą pokoju ku wolnej i cywilizowanej demokracji podążą. Jeśli jednak nie, jeśli rząd i inne partie swe obecne bigoteryjne prześladowania dalej prowadzić będą, wtenczas, jak się zdaje, nie masz takiej siły, która wzrost socjaldemokracji zatrzymać albo jej bezkompromisową opozycję złagodzić by mogła [...]. Dla tych wszystkich, którzy pragnęliby pomniejszenia na pokojowej drodze dzisiejszej napiętej wrogości między bogatymi a biednymi w Niemczech, istnieć może jedna jedyna tylko nadzieja: że klasy panujące na koniec szczęśliwie okażą pewną dozę politycznej rozwagi, śmiałości i wspaniałomyślności. W czasach minionych nic takiego nie okazały, a i obecnie okazują niewiele; atoli trwoga może roztropności im przyda lub też nowi mężowie lepszego ducha dojrzeją. Zaprzestanie prześladowań, całkowita i nie ograniczana demokracja, absolutna wolność tworzenia koalicji, słowa i prasy — one jedynie Niemcy uratować mogą i żywimy żarliwą nadzieję, że niemieccy władcy swobód takich udzielą, nim będzie za późno. Jeśli tego nie uczynią, wówczas nieuniknionym losem niemieckiego cesarstwa stanie się wojna i życie narodowe zgaśnie40. ROMANTYCZNY ZRYW „Z nami nadchodzi nowy czas" — śpiewały to nie tylko bataliony proletariackie. Przy akompaniamencie gitar do chóru przyłączają się młodzi ludzie z mieszczańskich domów, w pierwszym rzędzie gimnazjaliści i studenci. W 1896 r. z berlińskiej dzielnicy Steglitz wyruszyła grupka „wędrownych pta-ków"t41l, byle dalej od miasta, bliżej natury. Rychło z Hamburga, zewsząd nadciągają podobne zastępy. Inne znów odłączają się. Z mnogości grup, zbiorowości, związków wykluwa się coś swoistego i nowego: ruch młodzieżowy42. 40 Bertrand Russell, Die deutsche Sozialdemokratie, Achim von Borries (red.), Berlin-Bonn 1978, s. 178-179. I4'] Ptaki wędrowne — Wandervogel — ruch młodzieżowy; przeciwstawiał się cywilizacji wielkomiejskiej, szukał „powrotu do źródeł" kultywując więź z naturą i ludowymi pierwiastkami kultury —przyp. red. 42 Literatura na temat ruchu młodzieżowego jest bardzo obfita; oto niektóre tytuły: Hans Bliiher, Wandervogel, Geschichte einer Jugendbewegung, t. 1-2, wyd. II, Prien 1919; Howard Becker, Vom Barette schwankt die Feder. Geschichte der deutschen Jugendbewegung, Wiesbaden 1949; Die deutsche Jugendbewegung. Quellenschriften, Werner Kindt (red.), 1.1-3, Dusseldorf-Kóln 1963-1974; Jakob Muller, Die Jugendbewegung als deutsche Hauptrichtung neukonservativer Reform, Zurich 1971; Werner Klose, Lebensformen deutscher Jugend. Vom Wandervogel zur Popgeneration, Munchen-Wien 1970; Mit uns zieht die neue Zeit, Thomas Koebner, Rolf-Peter Janz, Frank Trommler (red.), Frankfurt a. M. 1985; Walter Laquer, Die deutsche Jugendbewegung. Eine historische Studie, Koln 1978; Otto Neuloh, Wilhelm Zilius: Die Wandervogel. Eine empirisch-soziohgische Untersuchung derfruhen deutschen Jugendbewegung, Góttingen 1982; Julius GroB, BUder aus dem Wandervogel-Leben. Die burgerliche Jugendbewegung in Fotos von Julius Graft, Win-fried Mogge (red.), Koln 1986 (Edition Archiv der deutschen Jugendbewegung, t. I); Joachim H. Knoll, Jugendbewegung. Phdnomene, Eindriicke, Pragungen, Opladen 1988; Der Zupfgeigenhansl, redakcja Hansa Breuera przy współudziale wielu „ptaków wędrownych", Munchen 1988 (wcześniej w 1908 r., „klasyczny" śpiewnik ruchu młodzieżowego). 46 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Społeczeństwo bez samoświadomości 47 Nie chodziło o przewrót, nigdzie nie formułowano haseł politycznych; nie maszerowano asfaltowym traktem z czerwonymi sztandarami rewolucji, lecz borem, lasem z niebieskim kwiatem — symbolem romantyzmu. Ale jednak był to protest, w dodatku o długotrwałych skutkach — bunt mieszczańskich dzieci przeciw sposobowi życia, jaki im wpajano. Zaczynało się to, co, powracając okresowo jako ruchy spod bardzo różnych szyldów, miało cechować niemieckie stulecie: coś w rodzaju samopotępienia, paradoksalność antymieszczań-skiej mieszczańskości. A więc także tutaj pewien rodzaj renegactwa, demaskacja ojców jako mieszczan, którzy wyparli się własnej tożsamości, demaskacja w imię idealistycznych haseł walki o autentyczność i naturalność. O podłożu tych zjawisk będzie mowa jeszcze niejednokrotnie. Co się zaś tyczy samego zjawiska, to rebelię młodzieżową można rozpoznać już po jej przejawach zewnętrznych, po znamionach stylu. Kto patrzy na pożółkłe zdjęcia grupowe klas maturalnych sprzed przełomu wieków, tego odpycha wręcz widok przedwczesnego postarzenia; młodzi ludzie ukrywają swój wiek w ciemnych garniturach ze sztywną stójką u koszuli, kamizelką i łańcuszkiem od zegarka. Można o tym przeczytać u Stefana Zweiga: Świat dokoła nas czy też nad nami, kierujący wszystkie myśli wyłącznie na fetysza bezpieczeństwa, nie lubił młodzieży, a raczej odnosił się do niej z nieufnością. Społeczeństwo burżuazyjne, dumne ze swego ustroju i systematycznie rosnącego „postępu", głosiło umiarkowanie i stateczność we wszystkich formach życia jako jedynie skuteczne cnoty ludzkie [...]. Młodzież, która instynktownie pragnie zawsze zmian szybkich i gwałtownych, była uważana za element niepewny; dlatego też należało trzymać ją w karbach i nie dopuszczać do aktywności, jak długo się da. [...] Ta nieufność, przekonanie, że człowiek młody nie jest „całkiem odpowiedzialny", przenikały we wszystkie warstwy społeczne. Ojciec nie przyjąłby nigdy do swej firmy „kogoś niepoważnego", a ten, kto miał nieszczęście wyglądać szczególnie młodo, musiał wszędzie przezwyciężać uprzedzenia. Dziś wydaje się to niepojęte, ale tak było: młody wiek utrudniał karierę, starszy wiek natomiast ja ułatwiał. Obecnie, w naszych gruntownie odmienionych czasach, ludzie czterdziestoletni robią wszystko, żeby wyglądać jak trzydziestoletni, a sześćdziesięcioletni —jak czterdziestoletni. Dziś młodość, energia, ruchliwość, pewność siebie budzą zaufanie; dawniej, w owych czasach pewności i bezpieczeństwa, każdy, kto chciał awansować, musiał próbować wszelkiej maskarady, ażeby wyglądać na starszego niż był. [...] Ubrani w długie tużurki, starali się w miarę możności przybierać na tuszy, ażeby uosabiać tak upragnioną „stateczność"43. Na tym tle można sobie uzmysłowić, jaki to oznaczało przewrót w hierarchii wartości, gdy ruch właśnie swą młodość wysunął na plan pierwszy, manifestując ją na wiele sposobów: od piosenek po strój „wagantów" — wiatrówki, rozpięte kołnierze czy sięgające kolan luźne szarawary. Kiedy w październiku 43 Zweig, Świat wczorajszy, s. 48-50. 1913 r. rzesza młodych ludzi ściągnęła na pewną górę koło Kassel, by zaprzy-siąc sobie wspólnotę nowej postawy życiowej, uroczyście proklamowana „rota meissnerowska" brzmiała: Wolna Młodzież Niemiecka pragnie kształtować swe życie wedle własnej woli, na własną odpowiedzialność, w prawdzie wewnętrznej. Tej wewnętrznej wolności bronić będzie jak jeden mąż w każdych okolicznościach. Gwoli wzajemnego porozumienia odbywać się będą Dni Wolnej Młodzieży Niemieckiej. Podczas tych dni obowiązuje zasada: wszelkie wspólne uroczystości Wolnej Młodzieży Niemieckiej są bezalkoholowe i beznikotynowe. Prawda i wolność wewnętrzna w połączeniu z abstynencją — brzmi to raczej dość komicznie. Ale harmonizuje z powagą protestu; zlot na Hoher MeiBner był świadomie stylizowany jako kontrakcja — odpowiedź na obchody stulecia bitwy narodów pod Lipskiem, hałaśliwie patriotyczne, spowite oparami piwa; jako przeciwieństwo obrazu narybku akademickiego prezentującego się wśród narodowych sztandarów, w galowych strojach korporantów i pod bronią, w otoczeniu stowarzyszeń kombatanckich. Trzon Wolnej Młodzieży Niemieckiej tworzyli studenci, którzy w pokorze wobec natury odżegnywali się od staro- czy nowoniemieckich rytuałów inicjacyjnych, opilstwa i politykiers-rwa, jakie szerzyły się w organizacjach burszowskich i studenckich44. Jeśli spojrzeć szerzej, to ruch młodzieżowy okaże się jednym z nurtów szerokiego prądu epoki. Styl secesyjny [niem.Jugendstil— dosł. styl młodzieżowy — A. K.] upowszechniał ozdobne ornamentacje roślinne; Przebudzenie wiosny nazywał się młodzieńczy dramat Franka Wedekinda z 1891 r., a od 1896 r. ukazywało się pismo kulturalne „Jugend" (Młodzież), którego tytuł hasłowo streszczał program. Nadzieja była sposobem życia; reforma odzieżowa miała 44 Dość prostoduszny obserwator, Theobald Ziegler, pisał w swej poczytnej książce Student niemiecki: „Student niemiecki — a okoliczność ta wiąże się z ogólną właściwością uniwersytetów niemieckich, które pozostają najbardziej konserwatywną instytucją w całej Rzeszy Niemieckiej — a zatem student niemiecki, mimo swojej młodości i całego poczucia wolności, jest po wielokroć zacofany i reakcyjny, a przez to niezdolny sprostać wymogom i zadaniom nowych czasów" (Derdeutsche Student, wyd. XI i XII, Berlin 1912, s. 139). Wszelako studenci z ruchu młodzieżowego, którzy w 1907 r. występując pod nazwą Niemieccy Ochotnicy Akademiccy założyli „związek bojowy na rzecz reformy życia studenckiego", myśleli o nowych czasach. Harry ProB mówi o tych studentach: „Oni także byli ekskluzywni, także zuchwali i aroganccy, ale jak okiem sięgnąć najrozsądniejsi pośród wytworów wieloletniego życia towarzyskiego studenterii niemieckiej" (Stu-denten, Verbindungen, Politik, w: Vor und nach Hitler. Żur deutschen Sozialpathologie, Olten, Freiburg i. Br. 1962, s. 63). Jeden z głównych mówców na górze Hoher MeiBner, Gustav Wyneken, powiedział w uroczystym zagajeniu: „Ratujcie Niemcy, bo świat Niemiec potrzebuje; uratujcie je jako najjaśniej lśniącą i najostrzejszą broń Ducha Świata". Wyneken zadeklarował się jako wyznawca Nietzschego, orędownik „żywota heroicznego", ostrzegł jednak przed „pobrzękiwaniem szabelką" i nawoływał do moralnej pryncy-pialności. Potrzebna jest młodzież, „która ponad partyjnym bałaganem, poprzez kurzawę bieżących starć, twardo spoglądać będzie ku sprawom najwyższym". Przemówienie kończyło się okrzykiem: „Wolność! Nie-mieckość! Młodość!" Patrz Die deutsche Jugendbewegung..., t. 2, s. 491 n. Por. także: Hoher Meiftner 1913. Der Erste Freideutsche Jugendtag in Dokumenten, Deutungen und Bildem, Winfried Mogge, Jiirgen Reulecke (red.), Koln 1988. 48 Wilhelmińs/de preludium 1890-1914 wyzwolić ciała z gorsetów, reforma żywnościowa zapewnić im lepszą dietę, reforma pedagogiczna wskazać drogę od szkolnego drylu ku swobodzie45. Zakładano komuny wiejskie, a w 1893 r. koło Oranienburga niedaleko Berlina powstała wegetariańska kolonia sadownicza „Eden"46. Byle dalej od sztywności i sztuczności, niech żyje nowa naturalność! Z Wiednia nadchodziły rewelacje o siłach duchowych i popędach człowieka; filozofia życia propagowała teorię czy też — afekt, jaki pobrzmiewa u Maxa Schelera: Przebudowa światopoglądu, której chcemy dokonać, będzie pierwszym krokiem wieloletniego więźnia z mrocznej celi do kwitnącego ogrodu. Cela to nasze ludzkie środowisko i jego „cywilizacja", ograniczone przez rozum, który wyłącznie na to, co mechaniczne i co można mechanizować, jest ukierunkowany [...]. A więzień to człowiek Europy wczorajszej i dzisiejszej, który dysząc i jęcząc kroczy z brzemieniem własnych mechanizmów na karku, widzi tylko ziemię pod stopami i czuje tylko ból w członkach, o swoim Bogu i swoim świecie zapomniał47. A zatem secesja: ucieczka od istniejącego ładu ku temu, co nieznane, wręcz niesłychane, naturalizm, impresjonizm, a potem—przede wszystkim — ekspresjonizm, nowa architektura Petera Behrensa, Waltera Gropiusa, Hansa Poelziga, rozwój teatru od Otto Brahma do Maxa Reinhardta, literatura od Gerharta Hauptmanna po Stefana Georgego, malarstwo od Maxa Lieber-manna do grupy „Most" („Brucke") z Kirchnerem, Heckelem, Schmidtem--Rottluffem czy „Błękitnego Jeźdźca" („Blauer Reiter") z Kandinskim, Kubi-nem, Klee'em, z takimi nazwiskami jak Marc, Mackę, Gabriele Munter; a nadto i krytyka, i satyra z impertynenckiego samozadowolenia, z dominacji bełkotliwych krzykaczy48, i „Simplicissimus", i kabaretowi „kaci" — Niemcy jawiły się jako kraj awangardy, poligon przyszłości49. 45 Podobnie jak wiele innych przemian — na przykład rozwój teatru — również reforma pedagogiki przynosi prawdziwe owoce dopiero w latach dwudziestych. Jednak niemal wszystkie jej zalążki i idee pochodzą jeszcze z czasów przedwojennych. Inicjatorami reformy byli m.in.: Paul Geheeb, Ludwig Gurlitt, Georg Kerschensteiner, Alfred Lichtwark, Hermann Lietz, Berthold Otto, Rudolf Steiner. Ważne impulsy przyszły z zagranicy, np. od Johna Deweya, Marii Montessori, Ellen Key. 46 Patrz Zuriick, o Mensch, żur Mutter Erde. Landkomunnen in DeutsMand 1890-1933, Ulrich Linse (red.), Miinchen 1983. 47 Versuche einer Philosophic des Lebens, w: Vom Umstun der Werte. Der Abhandlungen undAufsatze zweite durchgesehene Auflage, Leipzig 1919, t. 2, s. 189. Teksty te pochodzą z lat 1912-1914. Naturalnie chodzi tu o stanowisko Schelera; „filozofia życia" obejmuje oczywiście nurty bardzo różnorodne, o czym świadczą takie nazwiska jak Nietzsche, Bergson, Dilthey. 48 Karykatury przedstawiające zbrojnego w monokl aroganta w mundurze pochodzą wszystkie z okresu wilhelmińskiego, podobnie jak większość dowcipów o wojskowych, tzw. Zitzewitze w rodzaju: „Panie kapitanie, to był piękny wieczór, grano Beethovena. — No i kto wygrał?" Gwoli pewnej rehabilitacji wypada dodać, że podobnie jak dowcipy żydowskie pochodziły od Żydów, tak też Zitzewitze są wyrazem autoironii, np. jak w dowcipie o kimś, kogo kamraci nazwali „molem książkowym", ponieważ zamówił próbny numer czasopisma łowieckiego. 49 Patrz relacje i dokumenty: Corona Hepp, Avantgarde. Modernę Kimst, Kulturkritik undRefonnbe-wegungen nach der Jahrhundertwende, Miinchen 1987. Społeczeństwo bez samoświadomości 49 Atakowani nie bawili się najlepiej. Przystąpili do obrony, cesarz jako pierwszy. Wytaczał proces za procesem, setki rocznie; zapadały surowe wyroki za obrazę majestatu. A wykorzystując okazję, jaką stwarzała ceremonia otwarcia w 1901 r. Alei Zwycięstwa albo, jak wkrótce zaczęli mawiać Berlińczycy, „Alei Lalek" — z posągami brandenbursko-pruskich władców — Wilhelm II orzekł: „Sztuka, która się wynosi ponad granice i prawa przeze Mnie ustanowione, sztuką być przestaje". Albowiem: Jeśli sztuka, jak to się po wielokroć ostatnimi czasy dzieje, niczego nie czyni poza ukazywaniem biedy jako okrutniejszej jeszcze niźli ta, która już jest, to narodowi niemieckiemu niegodziwość wyrządza. Praca dla kultury największa to pielęgnowanie ideałów i jeśli chcemy w tej mierze być i pozostać wzorem dla innych nacji, to cały naród musi w dziele tym uczestniczyć, a jeśli kultura zadanie swoje w pełni ma wykonać, to trzeba, iżby do najniższych warstw narodu przeniknęła. Uczynić to może wtedy jedynie, gdy sztuka dłoń pomocną jej poda, gdy uwzniośleniu posłuży, miast do rynsztoka się zniżać50. Określenie „sztuka rynsztokowa" szybko weszło do obiegu, wywołując falę oburzenia.51 Pojawiła się mianowicie jakaś przygniatająca perspektywa, despotycznie narzucony punkt widzenia owego „zdrowego odczucia narodowe - O rozwoju kabaretu w epoce wilhelmińskiej: Donnerwetter — tadellos, Kabaret! żur Kaiserzeit 1900--1918, Volker Kiihne (red.), Weinheim, Berlin 1987; oraz pod jego redakcją dalsze prace: Hoppla, wir bęben. Kabarett einer gewissen Republik 1918-1933, Weinheim 1988; Deutschlands Erwachen. Kabarett unterdem Hakenkreuz, Weinheim 1989. 50 Reden des Kaisers. Ansprachen, Predigten und Trinkspriiche Wilhelms U., Ernst Johann (red.), Munchen 1966, s. 102. Wśród cytowanych fragmentów znajdujemy i taki: „Z nadużywanym słowem «wol-ność» na ustach, pod jego sztandarem, popada się w jakąś bezgraniczność, nieokiełznanie, zarozumiałość. Kto wszelako wyrzeka się zasady piękna, zmysłu estetyki i harmonii, które przepełniają serce każdego, choćby i wyrazić ich nie potrafił, kto takoż cel główny myśli swoich w osobliwej tendencji upatruje, w określonym rozwiązaniu technicznej zgoła natury, ten praźródłom sztuki się sprzeniewierza. Aliści nie tylko to: sztuka ma też pomocą służyć w narodu wychowaniu, ma też najniższym stanom możliwość stwarzać, iżby po trudach i znojach ideałami się pokrzepiały. Dla nas, dla narodu niemieckiego wielkie ideały stały się dobrami niezbywalnymi, podczas gdy inne narody mniej lub bardziej je utraciły. Tylko naród niemiecki na pierwszym miejscu ku temu jest powołany, aby tych wielkich ideałów strzec, aby je mieć na pieczy i rozwijać. A należy do nich i to także, abyśmy pracującym w trudzie klasom dali możliwość wyniesienia przez piękno, wydobycia się z odmętów innych myśli i własnego uwznioślenia". 51 Do takiego pojmowania sztuki, jakiemu dał wyraz cesarz w Alei Zwycięstwa, ustosunkował się w dość konserwatywnym piśmie „Der Kunstwart" (pierwszy zeszyt listopadowy 1901 r.) jego redaktor Ferdinand Avenarius: „Głosy wyrażające sprzeciw, głosy wskazujące na artystyczną słabość całego urządzenia, nie zostały wysłuchane. Tak oto Aleja Zwycięstwa nie była aktem sztuki jako orędowniczki życia, lecz dekoracją i pseudosztuką dla celu politycznego, dla uświetnienia dynastii, i to hurtem wszystkich jej członków, bez baczenia na to, czy ten lub ów wart jest wyniesienia w oczach narodu czy raczej zapomnienia godzien". Nieco później pisał hrabia Ernst zu Reventlow: „Aleja Zwycięstwa na koniec wysławia artystyczny bizantynizm oraz — równie dobitnie — wyobrażenie cesarza o księciu i jego świcie. Jest doskonałym wyrazem bizantynizmu nie tylko dlatego, że podkreśla znaczenie szeregu książąt, nielicznych pomijając, w sposób, który zaprzecza historii — nie, rzeczą główną jest tu uniformizacja pojmowania i kształtu, który je wyraża, niewolnicza uległość wobec sposobu pojmowania cesarza. W pojedynczym pomniku nie jest to aż tak uderzające, wszelako takie ich nagromadzenie budzi owo uczucie, które o wrażeniu ogólnym stanowi" (Kaiser Wilhelm II. und die Byzantiner, Munchen 1906, s. 166 n). 50 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 go", które potępia jako „zwyrodniałe", okłada zakazami i rzuca na pastwę ognia wszystko, co mu nie odpowiada. Tak czy owak: Rzesza pozostawała państwem prawa, w którym co prawda należało wystrzegać się obrazy majestatu52, poza tym jednak można było głosić, co się chciało. Toteż dużo ważniejsza była tymczasem konserwatywna krytyka kultury wymierzona w „zwyrodnienie" i „rozkład", w modernę w ogóle; wieszcze nawoływania do cofnięcia się, które — wynosząc na piedestał Dobro, Prawdę i Piękno — chciały przywrócić to, co rzekomo było przedtem. Jako przykład niechaj padnie nazwisko Juliusa Langbehna, autora książki Rembrandt als Erzieher (Rembrandt jako wychowawca). „Rembrandtowy Niemiec", jak wkrótce powszechnie nazywano Langbehna (1851-1907), właściwie był outslderem, by nie powiedzieć: bankrutem życiowym i psychopatą53. To, co pisał, było, trzeźwo oceniając, w najwyższym stopniu mętne. Ale uderzając w ton apokaliptycznego proroka i antymodernistycznego wieszcza utrafiał w nerw swojego czasu; książka opublikowana dokładnie na przełomie epok, w 1890 r., osiągnęła bezprzykładny sukces i w ciągu zaledwie dwu lat doczekała się 39 wydań. Jej autor: Wracając do przemówienia cesarza Adolf Behne powiada: „O ile dotychczas artyści błogostanu cesarza nie mącili, manifestacjom jego osobistych gustów uwagi szczególnej nie poświęcając, to teraz czuli się dotknięci, umyślnie obrażeni przez księcia, który najwidoczniej nigdy z okazji nie skorzystał, iżby rzeczywiście u źródeł języka zasięgnąć, najniesprawiedliwiej szyderstwem ugodzeni. Na najbliższą wystawę secesja berlińska przygotowała plakat, na którym blada, chorowita dziewczyna róże z rynsztoka wybiera, podczas gdy z góry panna wystrojona i pięknie wyfiokowana z wazonem zeschłego kwiecia w dłoniach pogardliwie na jej pracę popatruje" (Der Kaiser und die Kunst, „Die Tat", 1913, nr 6). 52 Niektóre gazety opozycyjne, zwłaszcza socjaldemokratyczne, zatrudniały tak zwanego sitzredakto-ra, angażowanego nie do pisania, lecz do odsiadywania kar, który podpisywał numer jako „odpowiedzialny". Frank Wedekind, od 1896 r. współpracownik „Simplicissimusa", który odsiadywał karę twierdzy w latach 1899-1900, był autorem hymnu wykpiwającego palestyńską podróż cesarza. Ostatnie dwie strofki brzmiały: Ach, witajże nam, witaj znowu między swemi I pokłon nasz najgłębszy przyjąć chciej! Ty, któryś wreszcie hańbę zdjął z tej Świętej Ziemi, Że dotąd nie dotknęła stopy Twej. Ty przepełniłeś dumą miliony chrześcijan, A jakoż się Golgota napuszy ze szczęścia: Ostatnie słowo wszak słyszała z krzyża wprost, A dzisiaj słowo pierwsze z Twoich ust. Ludzkości czynów żądzę można zaspokoić, Lecz jej potrzebny też zachwytów zdrój. Ty oba te pragnienia potrafisz ukoić, Choćby przywdziawszy tropikalny strój. Czy w kostiumie rokoko, w żeglarskim mundurze, W sztywnej szacie z jedwabiu, czy zgoła w purpurze — Choćbyś włożył myśliwski bądź sportowy płaszcz: Ach, witaj w Ziemi Świętej, książę nasz! („Simplicissimus" 3, październik 1898; patrz faksymile, Berlin 1972, s. 54 n). 53 Patrz Hans Burger-Prinz i Annemarie Segelke, Julius Langbehn der Rembrandtdeutsche. Pathopsy-chologische Studie, Leipzig 1940. Społeczeństwo bez samoświadomości 51 odrzucał współczesną kulturę, wykpiwał rozum i lękał się nauki; charakter jego krytyki zdradzał nie tyle pragnienie reform, ile raczej żądzę zniszczenia nowoczesnego społeczeństwa. To odtrącenie nowoczesności i utożsamianej z nią tradycji racjonalistycznej było właściwym tematem utworu. Jakkolwiek sprzeczne wydawałyby się jego wypowiedzi — cała książka zdominowana jest przez silną tęsknotę za swego rodzaju prymitywizmem, który po unicestwieniu nowoczesnego społeczeństwa zmierzałby do wyzwolenia elementarnych namiętności ludzkich i stworzenia nowego społeczeństwa germańskiego; jego podstawą miałaby być sztuka, geniusz i władza.54. W istocie rzeczy chodziło o sztukę totalną, o — by tak rzec — wagnerowską operę rzeczywistego bytu, który miał być szlachetny i arystokratyczny, a nie plebejski i filisterski, wedle motta, że równość oznacza śmierć, a tylko hierarchia — życie. Poza tym Langbehn był jednym z pierwszych propagatorów kultu młodzieży; w zakończeniu jego książki padają zdania: „Nowe życie duchowe Niemców nie jest rzeczą profesorów; jest rzeczą młodzieży, i to tej nie zepsutej, nie spaczonej, naturalnej młodzieży niemieckiej. Słuszność jest po jej stronie". „Żadna inna książka volkistowskicht55! krytyków nie wywarła tak głębokiego wpływu na niemiecką kulturę, żadna inna mieszanka pesymizmu kulturowego i nacjonalistycznej nadziei nie osiągnęła takiej popularności — stwierdza Fritz Stern56. Toteż jej zdecydowanie antycywilizacyjny, antyliberal-ny i antydemokratyczny podtekst pozwala mówić o kultowej księdze mieszczańskiej autonienawiści. Tymczasem chodziło o coś więcej, nie tylko o książkę. „Być arystokratą", a nie filistrem — oto marzenie znamionujące epokę. W tym sensie czytano i interpretowano Nietzschego — mimo wszelkich uproszczeń i jednostronności37. Innego przykładu dostarcza krąg ludzi skupionych wokół Stefana Geor-gego. Co prawda przeceniali oni jego znaczenie ponad wszelką rozsądną miarę, zupełnie tak, jakby był on jedynym uosobieniem historii niemieckiego ducha po 1890 r., a poza nim istniały tylko „mrok i nicość"58, aliści dla wielu, 54 Fritz Stern, Kulturpessimismus als politische Gefahr. Eine Analyse nationaler Ideologie in Deutschland, Miinchen 1986, s. 150 n. Wnikliwe studium Sterna poza Langbehnem dotyczy także Paula de Lagarde i Arthura Moellera van den Brucka. Wśród utworów Langbehna oprócz Rembrandta jako wychowawcy warto wymienić: Der Geist des Ganzen von Julius Langbehn, dem Rembrandtdeutschen, Mom-me Nissen (red.), Freiburg i. Br. 1930; Deutsches Denken. Gedrucktes und Ungedmcktes vom Rembrandtdeutschen. Ein Seherbuch, Stuttgart 1933. [55] Volkische byty to niewielkie ugrupowania skrajnie prawicowe działające już przed pierwszą wojną światową, do 1930 r. prawie całkowicie zdominowane przez partię Hitlera. Ze względu na specyfikę pojęcia Volk i ideologię występującego pod tym szyldem ruchu, która wykraczała poza obiegowe rozumienie „nacjonalizmu", termin volkisch będziemy tłumaczyć jako „volkistowski" —przyp. tłum. 56 Stern, Kulturpessimismus..., s. 192. 57 Tamże, s. 210. Autor słusznie podkreśla, że Nietzsche do 1890 r. pozostawał praktycznie nie znany 1 dopiero później odkryto go jako wybitnego myśliciela. O „arystokratyczności" jako kluczowym pojęciu epoki patrz: Hepp,Avantgarde..., s. 69 n. 58 To uroszczenie jest motywem przewodnim zwłaszcza reprezentatywnego dzieła Friedricha Wolter- 52 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Społeczeństwo bez samoświadomości 53 zwłaszcza młodych ludzi, krąg Georgego miał siłę przyciągania, która dziś wydaje się niemal nie do pojęcia. Dwie rzeczy rzucają się w oczy: zawłaszczający całego człowieka, zabarwiony erotycznie stosunek między „mistrzem" a „przebudzonymi", oddanymi mu bezwarunkowo wyznawcami, oraz absolutyzm estetyczny. Jak oznajmiał sam Mistrz: „W każdym wydarzeniu, w każdej epoce widzimy tylko środek artystycznego pobudzenia. Nawet najbardziej wolni pośród wolnych nie mogli obejść się bez płaszczyka obyczajności — wystarczy pomyśleć o pojęciu winy itd. — które dla nas utraciło wszelką wartość"59. Albo, ze wzrokiem utkwionym w przyszłość, szeptem: Któż więc, który z was bracia Wątpi, kogo nie trwoży karcący głos Że to co zwykłe nad inne przekładacie Że to co dziś zda się wam wartością Zgniłym listowiem jeno na jesiennym wietrze Kresu dziedziną i śmierci: To tylko co pod snu powłoką Nietknięte jeszcze czułkami owada Spoczywa długo w czeluści najgłębszej Nadal pod chodnikami uświęconej ziemi — Cudem się stanie dzisiaj niepojętym Zrządzeniem dnia, który wnet nadejdzie60. Estetyzm można usprawiedliwiać twierdząc, że chodziło o poetów i poezję. Ale taki sprzeciw nie docenia zamysłu i jego skutków: należy świadomie kształtować życie mając na uwadze „państwowość" jako cel ostateczny. George umieścił „znów w centrum Europy — czego nie potrafił żaden ze schyłkowych poetów zachodnich — wizerunek i prawo władczego człowieka. On [...] budziciel męskiej heroicznej młodzieży [...] uprawiał sztukę jako władzę, tak jak niegdyś Napoleon — władzę jako sztukę.61. W „Jahrbucher fur die geistige Bewegung" (Roczniki na rzecz rozwoju duchowego), czasopiśmie redagowanym w kręgu Georgego, wytaczano działa przeciw „przemózgowieniu" i „zniewoleniu przez pieniądz"; usiłowano pokazać, że człowiek przestał żyć czerpiąc z „całej swej cielesności" i wegetuje „pod tyranią swego wyzwolonego ducha". We wstępie do trzeciego rocznika pisano: są, Stefan George and die Blatter fur die Kunst. Deutsche Geistesgeschichte seit J 890, Berlin 1930. Najwyższy stopień samouwielbienia stanowiący o tonacji całej książki już sam w sobie jest dla dzisiejszego czytelnika dotkliwym wyzwaniem. Patrz także Edgar Salin, Um Stefan George, Godesberg 1948, s. 262. 59 Cyt. za Wolters, Stefan George..., s. 75. 60 Wiersz nosi tytuł Geheimes Deutschland (Tajemne Niemcy). Cyt. za: DeutschlandDeutschland. Poli-tische Gedichte vom Yormarz bis żur Gegenwart, Helmut Lamprecht (red.), Bremen 1969, s. 344 n. 61 Wolters, Stefan George..., s. 41, 561, 549. Po dalszych pięćdziesięciu latach postępu znikną ostatnie pozostałości dawnych substancji, nie ma już bowiem innych jak tylko te, które przyszły na świat skażone postępem; przez komunikację, gazetę, szkołę, fabrykę i koszary miejska zaraza postępu przeniknęła do najdalszych świata zakątków i ostatecznie się zagnieździł szatańsko opaczny świat, świat amerykański, mrówczy świat. Uważamy, że mniej ważne jest teraz, czy jedna generacja uciska drugą, jedna klasa niewoli drugą, jeden kulturalny naród zniszczy drugi. Całkiem inny bój obwieścić trzeba, bój Ormuzda i Arymana, Boga i Szatana, świata przeciw świa- Albo-albo, przyjaciel albo wróg — a wrogiem jest demoralizujący mieszczański postęp, przeciwko któremu trzeba rozpętać światową wojnę domową. Jeszcze ostrzej, a poniekąd nawet poważniejsze wywołując następstwa, wypowiadali się odłamowcy z kręgu Georgego, skupieni wokół Alfreda Schu-lera i Ludwiga Klagesa monachijscy „kosmikanie". Uważali, że całe zło bierze się z kalkulującej natury ducha, twierdzili, że człowiek jest „zwierzęciem chorym na ducha"63 i że trzeba przywrócić kosmiczną zasadę prabytu duszy. Duch jawił się jako Moloch, który pożera własne dzieci; Schuler przydał tej wizji demonicznego zabarwienia, ogłaszając semitów nikczemnymi wynalazcami ducha. W ten sposób powstało hasło o „moloch semityzmu". Schuler wniósł zresztą do kręgu Georgego symbol prazasady, znalezioną u Bachofena swastykę. Niewykluczone, że Hitler znajdował się pod bezpośrednim wpływem Schulera64. 62 „.Tahrbuch fiir die geistige Bewegung", redagowany przez Friedricha Gundolfa i Friedricha Wolter-sa, t. 3, s. VIII, Berlin 1912. W latach 191(1-1912 ukazały się w sumie trzy roczniki. Pod koniec ostatniego z nich (na s. 151) Wolters wzywa młodzież, aby porzuciła martwe ideały mieszczańskie, z miłością i oddaniem stając po stronie człowieka „bohatersko-władczego". Katastrofę kultury, która zagraża ze strony „świata amerykańskiego", przywołuje się wszędzie, nie tylko w kręgu Georgego. W liście do Witolda Hulewicza (stempel pocztowy z datą 13.11.1925) pisze Rainer Maria Rilke: „Jeszcze dla naszych dziadków «dom», «studnia», dobrze znana wieża, a nawet własne odzienie, palto to było coś nieskończenie więcej, były czymś nieskończenie bliższym; każda nieomal rzecz — naczynie, w którym odnajdowali coś ludzkiego, skarbonka, którą o coś ludzkiego wzbogacali. A teraz cisną si? tu, z Ameryki, puste, obojętne rzeczy, niby-rzeczy, atrapy życia [...]. Dom w amerykańskim rozumieniu, amerykańskie jabłko czy tamtejsza winorośl nie ma nic wspólnego z domem, owocem, winogronem, w które wniknęła nadzieja i zaduma naszych przodków [...]. Rzeczy ożywiane, przeżywane, wspohviedzace o nas są na wyczerpaniu i niepodobna ich zastąpić. Być może jesteśmy ostatnimi, którzy jeszcze takie rzeczy znali". 63 Jedno z głównych dziel Ludwiga Klagesa nosi znamienny tytuł Der Geist als Widersacher der Seele (Duch jako przeciwnik duszy), 1.1-3, Leipzig 1929, wyd. IV 1960. Patrz także Klagesa Vom kosmogonischen Eros, Jena 1922, wyd. VI 1963. 64 Patrz Robert Boehringer,Mein Bildvon Stefan George, Miinchen und Dusseldorf 1951, s. 107 i 109. Gwoli uniknięcia nieporozumień należy dodać, że George zmarł w 1933 r. na emigracji. Jednym z jego ostatnich ulubionych uczniów był Claus hrabia Schenk von Stauffenberg, członek opozycji antyhitlerowskiej i uczestnik zamachu 20 lipca 1944 r. 54 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Społeczeństwo bez samoświadomości 55 WSPÓLNOTA KONTRA SPOŁECZEŃSTWO^] Przywykliśmy charakteryzować społeczeństwo przy użyciu ogólnych określników; mówimy o społeczeństwie feudalnym albo mieszczańskim, klasowym, rolniczym lub przemysłowym. W świetle takiej ogólnej charakterystyki właściwie nie ulega wątpliwości, że w Niemczech wilhelmińskich mamy do czynienia ze społeczeństwem w istocie mieszczańskim, które bardzo szybko i sprawnie, z poczuciem siły, by nie powiedzieć: tryskając siłą, kroczy naprzód drogą uprzemysłowienia i urbanizacji. Ale, rzecz szczególna: jest to zarazem społeczeństwo, któremu brak świadomości mieszczańskiej i obywatelskiej. Warstwa o decydującym znaczeniu nie panuje, lecz dostosowuje się i podporządkowuje. Wpisuje się w porządek państwa paternalistycznego, w którym o prestiżu i formach zachowania przesądza stan urzędniczy, a jeszcze bardziej szlachta i wojsko. „Zdarzały się nekrologi wielce zasłużonych profesorów z okresu cesarstwa, w których stopień lejtnanta rezerwy wymieniano przed informacją, jakich to najznakomitszych akademii nauk byli członkami"66. Może to sprawiać kuriozalne wrażenie, ale daje pojęcie o epoce i społeczeństwie. Nawet prusko-niemiecki porządek dworskiego starszeństwa nie musi w tym kontekście wydawać się niedorzeczny: zawierał w sumie 62 stopnie i rektorom uniwersytetów wyznaczał miejsce 47., cywilom, ale „na dwór wprowadzonym" — 57., członkom parlamentu — 58.67. Z drugiej strony ruchy młodzieżowe i dysydenckie czuły przecież całą otaczającą je fasadowość i fałsz, od których się dławiły, przeciwko którym się buntowały. Ale warunkiem autentyczności i wolności w ich rozumieniu miały być nie narodziny mieszczanina-obywatela, lecz pożegnanie z nim; ponieważ 65 Autor używa tu słowa Gesellschaft, które ma kilka znaczeń. Oznacza „społeczeństwo", ale także „towarzystwo", „stowarzyszenie". Stowarzyszenie jest to zbiorowość powołana do życia w następstwie jakiejś formy umowy społecznej, można więc powiedzieć, że jest tworem „sztucznym". Niemiecki socjolog Ferdinand Tonnies (1855-1936) wprowadził pojęcie Gesellschaft w obieg myśli społecznej właśnie w tym ostatnim znaczeniu, jako przeciwieństwo „wspólnoty" (Gemeinschaft), która jest według niego tworem „naturalnym". W niniejszym rozdziale Gesellschaft tłumaczy się i jako „stowarzyszenie", i jako „społeczeństwo", zawsze jednak w tym rozumieniu, jakie reprezentował Tonnies —przyp. red. 66 Rudolf von Thadden,Beruhrungzwischen Vergangenheit und Zukunft, „Politikund Kultur" 1978, nr 3, s. 61. 67 Pełna hierarchia patrz: John C. G. Rohl, Kaiser, Hofund Staat. Wilhelm II. und die deutsche Politik, Miinchen 1987, s. 95 n. Jest oczywiste, że porządek starszeństwa dotyczył mężczyzn; „damy zamężne, prawo wstępu na dwór mające" plasowały się za swymi małżonkami. Po dziś dzień wielce interesującą lekturą jest „Gotajski Dworski Kalendarz Genealogiczny" 1914 (rocznik 150). Jest to obraz świata przed upadkiem; zawiera: genealogię regentów europejskich, niemieckich magnatów, niesuwerennych domów książęcych w Europie, spis najwyższych władz cywilnych i wojskowych w najważniejszych państwach świata, włącznie z przedstawicielami dyplomatycznymi, a także dane statystyczne o tych państwach; dalej: spis książąt panujących, regentów i głów państwa; spis książąt panujących a) wg daty objęcia rządów, b) wg wieku na dzień l listopada 1913 r.; daty urodzin, jubileuszy, listę odznaczeń itp. zaznano tylko sztuczności i renegactwa i mylono je z istotą rzeczy, toteż wydawało się, że autentyczność można osiągnąć tylko wtedy, gdy raz na zawsze zlikwiduje się byt mieszczańsko-obywatelski. Mamy tedy osobliwą, wręcz paradoksalną sytuację: oto obrońcy stanu istniejącego i rebelianci —jakkolwiek z pozoru bardzo sobą wzajem pogardzają — w samej głębi są jednak zgodni: złączeni w negacji, w nienawiści, która kryje nienawiść do samych siebie. Po żadnej ze stron nie chciano tożsamości mieszczańskiej, lecz jakoś „arystokratycznej". Tym sposobem pozycje „prawicowe" i „lewicowe", świadcząca o kulturowym pesymizmie nowina takiego Langbeh-na oraz progresywna krytyka współczesności dziwacznie się ze sobą zlewają. I tu, i tam rozbrzmiewa protest i apel do młodzieży, wezwanie do zrywu — nie wiadomo tylko, dokąd mającego prowadzić. Aby dopełnić miary wilhelmińskich paradoksów, można by dodać, że mieszczańska samoświadomość zachowała się tam, gdzie jej przezwyciężenie należało do programu walki klasowej: w ruchu robotniczym. Hegel, a wraz z nim Marks rozumieli pojęcie Aufhebung dialektycznie, w potrójnym znaczeniu: jako „zniesienie", „zachowanie" i „wyniesienie" na nowy, wyższy poziom. W tym sensie ruchowi robotniczemu chodziło o demokratyczne państwo obywatelskie, państwo wolności i równości oraz o wartości kultury mieszczańskiej, w które poza nim nikt już nie wierzył. Sprzeczności Niemiec wilhelmińskich oraz osobliwość społeczeństwa mieszczańskiego pozbawionego samoświadomości dostrzegali już współcześni; na przykład polityczne pisma Maxa Webera od początku do końca były zarówno gorzkim ubolewaniem z powodu dysproporcji między „bytem" i „świadomością", między gospodarczym znaczeniem mieszczaństwa, a jego niechęcią do przejęcia władzy, jak rozpaczliwie daremnym poszukiwaniem środków zaradczych.68 Później, patrząc wstecz, Ralf Dahrendorf słusznie mówił o „prze- 68 Już w swym fryburskim przemówieniu inauguracyjnym z 1895 r. Weber mówił: „Osiągnięcie władzy ekonomicznej zawsze było czynnikiem, który sprawiał, że w danej klasie pojawiały się pretensje do kierowania politycznego. Sprawowanie władzy politycznej przez klasę słabnącą ekonomicznie jest niebezpieczne i na dłuższą metę nie da się pogodzić z interesami narodu. Ale jeszcze bardziej niebezpieczne jest, jeśli klasy, które wkrótce przejmą władzę ekonomiczną [...] nie są jeszcze politycznie dojrzałe do kierowania państwem. Obecnie grozi Niemcom zarówno jedno, jak i drugie, i tak naprawdę na tym właśnie polegają niebezpieczeństwa wynikające z naszej obecnej sytuacji" (Państwo narodowe a narodowa polityka gospodarcza, tłum. Michał Wander, w: Polityka jako zawód i powalanie, Biblioteka Kwartalnika Politycznego Krytyka", NOWA, wyd. II, Warszawa 1989, s. 93). Gdy mowa o warstwie słabnącej ekonomicznie, chodzi oczywiście o szlachtę, przede wszystkim pruską. Dlatego Theodor Fontane, mimo całego przywiązania, pisał: „Prusy, a pośrednio całe Niemcy, są chore na naszych rodaków zza Łaby. Nad naszą szlachtą trzeba przejść do porządku dziennego; można zachodzić do mej w odwiedziny niczym do muzeum egipskiego i kłonić głowę przed Ramzesem czy Amenofisem, ale rządzić krajem z myślą o niej, w szaleńczym przekonaniu, że ta szlachta to nasz kraj — oto nieszczęście. Dopóki ten stan trwa, nie ma co myśleć o dalszym rozwoju niemieckiej potęgi i niemieckiego znaczenia w świecie. Tam, gdzie nasz cesarz widzi filar, znajdują się tylko gliniane nogi. Trzeba nam zupełnie innej podpory" (Briefe an Georg Friedlander, Kurt Schreinert (red.), Heidelberg 1954, s. 309 n). Ponieważ jednak 56 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Społeczeństwo hez samoświadomości 57 myślowym społeczeństwie feudalnym" i, w dwojakim sensie, o „wypaczonym" narodzie, w którym, jak w uskokach geologicznych, znaleźć można obok siebie warstwy z różnych epok69. Ale jeśli abstrahować od gorszącego faktu, że feudalizm przemysłowy okazuje się szczególnie skutecznym modelem rozwoju — nie tylko w Niemczech!7" — wskazywanie na wypaczenia czy uskoki, na równoczesność tego, co nierówno-czesne, wydaje się dość banalne. Gdzie bowiem ich nie ma? Stosunki (czy też dysproporcje) w Rosji znamionuje kontrast między nowoczesnością a anachronizmami — oraz trud, a często i daremność reform, od Piotra Wielkiego po współczesność. W Stanach Zjednoczonych występuje niewolnictwo oraz — w daleko szerszej skali — dyskryminacja rasowa. We Francji „jeden i niepodzielny" naród od roku 1789 trwa w zawziętym konflikcie wewnętrznym, który detonuje gwałtownie, niekiedy krwawo, jak w wojnie domowej 1871 r., jak na przełomie wieków w aferze Dreyfusa, jak między reżimem Vichy a resistance w czasie II wojny światowej. A żaden chyba kraj nie zna tak silnych, niemal kastowych podziałów, tak nieprzekraczalnych frontów klasowych jak Anglia. Da-hrendorf zauważa, że niemieckie są być może „wulkaniczne" i wymykają się spod kontroli, natomiast w innych krajach są niewulkaniczne i dają się kontrolować. Ale wyjaśnienie to warte jest najwyżej tyle co zgrabna tautologia: wulkany są wulkaniczne, a kontroli poddaje się to, co poddaje się kontroli. Jeśli jednak pominąć kwestie samoświadomości, całkowitą rację ma Hagen Schulze, gdy mówi o tamtych latach: Mimo ruchów strajkowych, mimo walki o prawo wyborcze, mimo debaty o strajku generalnym w szeregach socjaldemokracji — Niemcy pozostają krajem spokoju społecznego w stopniu znacznie większym, niż można to powiedzieć o Ameryce, Anglii, Francji i Bel- Powiedzmy więc jaz jeszcze: nie w „bycie" należy szukać zalążków różnic, lecz w „świadomości", mówiąc dokładniej: w sprzeczności, która ją rozdziera. Z jednej strony, jest się dumnym z własnego postępu, z gospodarczej, naukowej i technicznej sprawności, która pozwala myśleć o doścignięciu i przegonieniu zachodniego wzoru, przede wszystkim Anglii. Z drugiej strony, społeczeństwo mieszczańskie, warunkujące ów kulturalny i polityczny postęp, owa podpora nie była taka, jaka z racji swego znaczenia ekonomicznego być powinna, późny Fontane stawiał raczej na ruch robotniczy niż na mieszczaństwo. 69 Ralf Dahrendorf, Gesellschaft und Demokratie in Deutschland, Miinchen 1965, s. 59 n. 7(1 O feudalizmie przemysłowym jako modelu nadrabiania zaległości rozwojowych można mówić — przy wszystkich szczegółowych różnicach — także w Japonii. Niezgodność przemysłowo-feudalnego postępu z regułami podręcznikowymi jawi się jako podwójnie gorsząca w zestawieniu z socjalistycznym modelem rozwoju i właściwymi dlań zjawiskami kryzysowymi. 71 Hagen Schulze, Weimar. Deutschland 1917-1933, Berlin 1982, s. 62. zostaje napiętnowane jako zjawisko chybione i fałszywe, istotowo obce; pragnie się wyjść poza nie albo — co w swej niejednoznaczności sprowadza się do tego samego — cofnąć do tego, co było przed nim. Dokąd jednak mają właściwie zmierzać ci, którzy wyrwali się z „okowów" mieszczańskości? Jak zwykle strona pozytywna jest dużo mniej wyraźna niż negacja. Istnieją wszakże punkty zaczepienia; jednego z nich dostarcza pojęcie wspólnoty, które w epoce wilhelmińskiej rozpoczęło swa niemiecką karierę — choć początkowo wyglądała ona dość niepozornie i akademicko. W 1887 r. Ferdinand Tónnies opublikował książkę pod tytułem Wspólnota i stowarzyszenie. Prawie jej nie dostrzeżono; dopiero ćwierć wieku później, w 1912 r., ukazało się drugie wydanie. Ale zapewne tym trwalszy sukces przypadł jej w udziale; do roku 1926 wydań było już siedem. Autor dostarczył swej epoce chwytliwego hasła. Tónnies widzi we „wspólnocie" i „stowarzyszeniu" dwie podstawowe, przeciwstawne sobie formy współżycia: Stosunek, a zatem i związek [miedzy ludźmi] rozumiany jest już to jako realne i organiczne życie, co odpowiada istocie wspólnoty, już to jako twór idealny i mechaniczny, co odpowiada pojęciu stowarzyszenia. [...] Wspólnota jest trwałą formą współżycia, stowarzyszenie — tylko przejściowa. Zgodnie z tym należy rozumieć wspólnotę jako żywy organizm, a stowarzyszenie —jako mechaniczny agregat, artefakt. We wspólnocie ludzie pozostają w organicznym związku, natomiast w społeczeństwie są istotowo rozdzieleni i o ile „członkowie wspólnoty pozostają związani mimo rozłąki, członkowie stowarzyszenia pozostają rozdzieleni mimo powiązań"72. Społeczeństwo cechują stosunki negatywne, za fasadą formalnej uprzejmości obliczone wyłącznie na uzyskanie korzyści i wzajemnych świadczeń, natomiast we wspólnocie ludzie otwierają się i bez zastrzeżeń zwracają ku sobie. Odpowiadają temu dwa przeciwstawne rodzaje woli: w społeczeństwie panuje samowola, „wola arbitralna", sterowana przez egoizm, we wspólnocie — „wola naturalna", która poprzedza i wiąże każdą wolę jednostkowa, każdą jednostkową decyzję. Organizm i artefakt, natura i twór sztuczny, poświęcenie i samolubstwo — rozkład akcentów jest łatwy do odczytania; tym wyrazistszy, że Tónnies sytuuje swoje typy nie synchronicznie, lecz diachronicznie. Wspólnota jest „pierwotna", wczesna, społeczeństwo zaś późne —jest produktem rozpadu wspólnoty, ukierunkowanym na jej rozkład. Tu Tónnies spotyka się z marksistowską krytyką kapitalizmu: podział pracy i wyobcowanie mają być cechami społeczeń- 72 Ferdinand Tónnies, Wspólnota i stowarzyszenie, tłum. Małgorzata Łukasiewicz Warszawa 1988 s 21,23,67. ' ' ' 58 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Społeczeństwo bez samoświadomości 59 stwa mieszczańskiego, podobnie jak handel i przemysł. Także w Manifeście Komunistycznym mówi się przecież, że burżuazja: tam gdzie doszła do władzy, zburzyła wszystkie feudalne, patriarchalne, idylliczne stosunki. Pozrywała bezlitośnie wielorakie więzy feudalne, które przykuwały człowieka do jego naturalnego zwierzchnika, i nie pozostawiła miedzy ludźmi żadnej innej więzi prócz nagiego interesu, prócz wyzutej z wszelkiego sentymentu zapłaty gotówką [która wszelkie związki uczuciowe topi] w lodowatej wodzie egoistycznego wyrachowania.73. Jest to dokładnie ten rozkład akcentów, który już to ucisza, już to budzi romantyczną tęsknotę epoki — epoki szybkiego, niemal skokowego przechodzenia od społeczeństwa rolniczego do przemysłowego, ze wszystkimi niedobrymi zjawiskami towarzyszącymi. Tylko że nie chodzi, jak u Marksa, o zniesienie-zachowanie-wyniesienie na wyższy poziom tego, co istnieje; nie chodzi o dalszy postęp, lecz o regres. Wyrwać się z „szaromiejskich murów" do natury, aby tam odkrywać nową czy raczej pierwotnie naturalną formę życia: o takiej rewolucji skierowanej wstecz marzą ruchy, których hasłem jest „wspólnota". Jeśliby poddać euforyczne interpretacje tejże „wspólnoty" chłodnej ocenie, nietrudno wykazać na wskroś afektowaną, nowoczesną, przemożną od czasów Rousseau tęsknotę za odległą, utraconą idyllą: Spójrzcie, wy obcy, mądrzy, biali ludzie, spójrzcie, w nas dzikich lepszy mieszka człowiek!74 W rzeczywistości akurat w dawniejszych, „przednowoczesnych" formacjach społecznych dominacja czynnika obiektywnego, instytucjonalnych przyporządkowań i ceremonialnego dystansu skutecznie tłumiła ową subiektywną egzaltację, która się łączy z pojęciem „wspólnoty". A zatem także głębia uczuć związana z takimi pojęciami, jak „rodzina" czy „strony ojczyste", jest specyficznie nowoczesna. O ileż trzeźwiej, z jakim wyrachowaniem postępowano — czy wręcz kupczono — choćby przy zawieraniu niegdysiejszych małżeństw, zarówno w chłopskich obejściach, jak i na dworach książęcych; decydował nie głos serca, lecz stan i posag. Wobec nowoczesnej rozłączności elementu obiektywnego i subiektywnego, życia zawodowego i rodzinnego, sfery publicznej i prywatnej, wymogów rzeczowych i potrzeb duchowych „wspólnota" uzyskuje I"! Karol Marks, Fryderyk Engels, Manifest Komunistyczny, Warszawa 1976, s. 73. 74 Wersy te pochodzą z utworu Der Wilde (Dzikus) .Tohanna Gottfrieda Seumego (1763-1810). Zaczyna się on od podobnie mocnego akcentu: Kanadyjczyk, który jeszcze nie znał europejskiej uprzejmości pudrów, w piersi czuł serce, przez Boga mu dane, wciąż od kultury wolne... szansę, jednak nie jako konstytutywna zasada ogólnospołeczna, lecz jako biegunowe przeciwieństwo „społeczeństwa", z którym pozostaje w nierozerwalnym związku. Nieznaczną tylko przesadą grzeszy sformułowanie Arnolda Gehlena, gdy nazywa on „duszę" —jako przeciwieństwo techniki — produktem moderny75. Ale w młodzieńczym zrywie nie chodzi przecież o historyczną analizę, lecz o własną egzaltację. Poza tym przeciwieństwo „wspólnoty" i „społeczeństwa" kryje w sobie inne jeszcze, dużo starsze przeciwstawienie: kultury i cywilizacji. Cywilizacja bowiem to rzekoma kwintesencja wymuszoności, jej konwencje to nieautentyczność, jej maniery to maski, pod którymi kryją się karykaturalne grymasy, jej formy grzecznościowe to obłuda i kłamstwo: rozumowanie takie ma swoje głębokie korzenie w żałosnej kondycji poddanych, w ich lepszym czy gorszym usytuowaniu wobec zwierzchności. Toteż jeśli młodzi ludzie — także w naszych czasach — tak na to patrzą, nie wiedzą nawet, jak tradycjonalnie, jak bardzo po niemiecku reagują. Cywilizacja to początkowo dworskie maniery w znaczeniu etykiety obowiązującej na dworze, w środowisku najwyższej arystokracji, która w XVIII w. przeżywa swój rozkwit. W uniwersalnym leksykonie Zedlera pod hasłem „Dworzanin" można przeczytać: Ktoś, kto na dworze księcia do jego znamienitej świty należy. Życie dworskie zawżdy jako po trosze niebezpieczne opisywanym było, a to za przyczyną kaprysów łaskawości pańskiej, zawistników wielu, skrytych oszczerców i otwartych wrogów tejże, po trosze jako zdrożność i niecnota, a to za przyczyną próżniactwa, lubieżności i zbytków częstokroć tamże panujących. Atoli we dworach i takie persony spotykano, które przez dowcip swój niebezpiecznych kamieni obrazy i zgorszenia unikały, a w czujności swojej przed podnietami wrednymi zawżdy uchodziły, przez co przytomność swoją czcigodnym exemplum szczęśliwych i zacnych dworzan uczynić mogły. Wszelako nie po próżnicy mniemanie, że pobliże dworu piekła jest pobliżem. Prawdziwie diabelski portret i —jakże znamienny. Zrujnowane przez wojnę trzydziestoletnią mieszczaństwo w konfrontacji z dworsko-arystokratyczną cywilizacją przeżywa i wciąż na nowo boleśnie odczuwa swoją bezsilność i nie- 75 Arnold Gehlen, Die Seele im technischen Zeitalter. Sozialpsychologische Probleme in der industriellen Gesettschaft, Hamburg 1957. Szczegółowa krytyka socjologiczna pism Tónniesa, patrz Renę Kónig, Die Begriffe Gemeinschaft und Gesettschaft hei Tonnies, „Kólner Zeitschrift fur Soziologie und Sozialpsychologie" 1955, nr 3. Helmuth Plessner już w 1924 r. usiłował przeprowadzić krytykę sięgającą fundamentów antropologicznych, ale, jak się zdaje, bezskutecznie występował przeciwko duchowi czasu: Grenzen der Gemeinschaft. Eine Kritik des sozialen Radikalismus, Bonn 1972, także w: Gesammelte Schriften, t. 5, Frankfurt a. M. 1981. Gwoli rehabilitacji Tónniesa trzeba powiedzieć, że wprawdzie błądził, ale nie uległ zbiorowemu obłędowi. Usiłował postawić diagnozę; nigdy nie poparł „rewolucji skierowanej wstecz" ani tym bardziej narodowosocjalistycznego hasła „wspólnoty narodowej". Wyważoną opinie o nim formułuje Plessner w pracy Nachwort zu Ferdinand Tonnies, „Kólner Zeitschrift fur Soziologie und Sozialpsychologie" 1955, nr 3, s. 341 n. 60 WilhelmińsMe preludium 1890-1914 dostatek prestiżu. Nie pozostaje mu więc nic innego jak tylko przekląć tę cywilizację jako nieautentyczną, sprzeczną z naturą, a w dodatku obcą, bo francuską. Cywilizację — jako blichtr, zewnętrzność — albo się ma, albo się jej nie ma. Tam, gdzie dramatycznie doskwiera niedostatek „mienia", trzeba się wznieść ponad nie w sferę prawdziwego „bycia", czyli kultury. Jest ona tożsama z tym, co istotne, prawdziwe oraz — gdy spojrzeć wstecz — naturalne; płynie z serca i rozsadza formę. Można sięgnąć po tak rozmaite pisma jak Fraulein von Stemheim (1771) Sophie de la Roche, Cierpienia młodego Wertera Goethego, Intrygę i miłość Schillera albo —jeśli wszystko to uważa się za nieaktualne — po bestseller Ericha Fromma Mieć czy być16: wszędzie napotyka się wariacje starego i niezmiennie nowego tematu niemieckiego. Kant pisał: Jesteśmy aż nazbyt ucywilizowani, jeśli idzie o rozmaite formy uprzejmości towarzyskiej i dobrego wychowania. Ale bardzo dużo brakuje nam jeszcze do tego, żebyśmy mogli uważać się już za umoralnionych. Albowiem idea moralności należy wprawdzie do kultury, ale stosowanie tej idei jedynie w sferze etycznopodobnej, wyrażające się w przestrzeganiu zasad honoru i dobrego wychowania, oznacza tylko ucywilizowanie. [...] Dobro, jeżeli nie jest ugruntowane w moralnie dobrym przekonaniu i usposobieniu, jest tylko pozorem i blichtrem, spoza którego wyziera nędza77. Porównajmy ten obraz z francuską civilisation lub angielską civilization — nie ma tam nic z niemieckiego piekła78. Ale też historia społeczeństwa mieszczańskiego miała w Europie Zachodniej inny przebieg niż w Niemczech. Kierunki dziewiętnastowiecznego rozwoju powodują następnie, że kontrasty i sprzeczności społeczne zyskują nowe narodowe znaczenie: oto niemiecka kultura staje do konfrontacji z zachodnią cywilizacją. Opór wobec życia dworskiego we francuskim niegdyś stylu przeradza się w bojową postawę wymierzoną w „odwiecznego wroga". A jeśli chodzi o Anglię: w opisie Theodora Fontanego z 1854 r. Ein Sommer in London (Lato w Londynie) przebłyskuje to, co dwie generacje później przerodzi się w HaflliebeP9k „Anglia i Niemcy mają się do siebie tak, jak pozór i byt [...]. Nie musisz być dżentelmenem, wystarczy, że masz środki, by na takiego pozować i już nim jesteś80. Czterdzieści 76 Erich Fromm, Mieć czy być, tłum. Jan Miziński, Warszawa 1989. 77 Immanuel Kant, Pomysły do ujęcia historii powszechnej w aspekcie światowym, tłum. Irena Krońska, w: Tadeusz Kroński, Kant, Warszawa 1966, teza siódma, s. 187. 78 Patrz Norbert Elias, Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu, tłum. Tadeusz Zabłudowski, Warszawa 1980. We wstępie do części pierwszej Elias referuje przeciwstawność pojęć „cywilizacja" i „kultura". 1791 Hapliebe (Haft — nienawiść, Liebe — miłość — stan emocjonalny zawierający dwa sprzeczne pierwiastki: „kocham i nienawidzę" (jak pisał rzymski poeta Katullus) —przyp. red. 80 Theodor Fontane, Samtliche Werke, Edgar Gross (red.), Nymphenburger Ausgabe, Miinchen 1959/60, t. 17, s. 173 n. Społeczeństwo bez samoświadomości 61 lat później — w Stechlinie — pojawi się fatalna formuła: „Mówią: Chrystus, a myślą: perkalik". A przy tym wszystkim wciąż wyczuwa się podziw. Stąd właśnie nienawiść spleciona z miłością — jako pogłos nędzy własnej mieszczańskości, która nigdy nie odnalazła właściwej dla siebie formy, nie nabrała samoświadomości. Stąd właśnie nienawiść do siebie, właśnie u wrażliwców, artystów, pisarzy, w ruchach młodzieżowych, wyczulonych na to, co opaczne, zdegenerowane. I stąd oburzenie. Ale owa nienawiść, zwodnicza, brzemienna w fatalne skutki, występuje udrapowana w pyszną szatę idealizmu: jako nakaz walki o autentyzm i to, co naprawdę ważne, jako niemiecki sen o prawdziwym życiu, który kiedyś w akcie altruistycznego poświęcenia na rzecz wspólnoty stać się ma rzeczywistością. Rozdział trzeci STATEK BEZ STERU KONSTYTUCJA RZESZY I PANOWANIE URZĘDNIKÓW — No więc — zapytałem — dokąd podąża cesarz? Na północ? Na południe? Na wschód? Czy na zachód? — Eee, nie — odparł tamten (sternik) przeciągle — tak se jadę, przed siebie. Ot, anegdota, sprawozdanie Philippa Eulenburga1 z podróży cesarza do krajów Północy w 1898 r. — a zarazem słowa o symbolicznym niemal znaczeniu. Polityka Niemiec wilhelmińskich sprawia wrażenie osobliwie nie ukierunkowanej, przypominającej dryfowanie statku bez steru, a przynajmniej bez kapitana, który znałby cel wyprawy i pilnował kursu, podczas gdy pasażerowie zdzierają gardła w awanturach albo zniechęceni pozostają na uboczu. Ów brak celu obciąża jednak nie tylko uczestników życia politycznego; przede wszystkim wynika z systemu, z konstytucyjnej struktury Rzeszy cesarskiej. Ściśle rzecz biorąc, Niemcy żyli nie tyle we własnym państwie, ile — jako Prusacy, Saksończycy, Bawarczycy itd. — w „wieczystym związku" swoich książąt. Wedle słów Paula Labanda, znawcy i teoretyka prawa państwowego za czasów Bismarcka: „Rzesza Niemiecka jest osobą prawną złożoną nie z 40 milionów członków, lecz z 25 członków".2 Ci członkowie przymierza, właściwi su-wereni, byli następnie reprezentowani w organie konstytucyjnym, czyli Radzie 1 Na temat Eulenburga patrz John C. G.Róhl, Kaiser, Hofund Stoat. Wilhelm II. und die deutsche Politik, Miinchen 1987, s. 35 n: „Graf Philipp zu Eulenburg — des Kaisers bester Freund". Por. tenże, Phillip Eulenburgs politische Komspondenz, 1.1-3, Boppard am Rhein 1976-1983. 2 Paul Laband, Das Staatsrecht des Deutschen Reiches, 1.1, Tubingen 1876, s. 87 n. Laband był jednym 2 głównych przedstawicieli pozytywizmu prawniczego, głoszącego niezależność prawa od zasad etyki politycznej; kulminacyjny okres rozwoju tego kierunku, nacechowanego intelektualną przenikliwością, a zarazem budzącego szereg wątpliwości, przypada na lata dwudzieste, kiedy to Hans Kelsen ogłosił swoją „czystą teorię prawa". „Prawem jest to, co jest normą prawną. Normą prawną jest to, co zostało ustanowione w trybie postępowania formalnoprawnego" — brzmiała główna formuła pozytywizmu Labanda. 64 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Statek bez steru 65 Związku (Bundesrat), przez swoich wysłanników, którzy posiadali status dyplomatyczny niczym ambasadorowie obcych krajów. Król pruski, udekorowany romantycznym tytułem cesarskim, stanowił „prezydium", a kanclerz Rzeszy, przezeń mianowany i odwoływany, nadzorował bieg spraw. Toteż pewni siebie notable z miast Hanzy tytułowali cesarza nie „Jego Cesarska Mość", lecz — najzupełniej poprawnie — „Wysoki Sprzymierzeniec". Prusy, chcąc uśmierzyć obawy południowoniemieckie, zadowoliły się sie-demnastoma z 58 głosów w Radzie Związku — daleko poniżej przypadających na nie dwóch trzecich obszaru i ogółu ludności Rzeszy — wszelako wierni stronnicy pośród drobnych państewek gwarantowali im przywództwo. Co być może jeszcze istotniejsze, kanclerz Rzeszy i jego sekretarze stanu dysponowali tylko skromnym aparatem, tak że w praktyce Rzesza uzależniona była od pracy świadczonej na jej rzecz przez pruską biurokrację ministerialną. Dlatego kanclerz z reguły był też premierem Prus. Zresztą Rzeszy nie starczało też środków finansowych i pozostawała na garnuszku państw związkowych; dopiero reforma finansów Rzeszy przeprowadzona przez Matthiasa Erzber-gera w latach 1919-1920 niejako „pośmiertnie" temu zaradziła. Dominująca pozycja Prus sprawiała, że Rada Związku nigdy nie stała się centralnym ośrodkiem sporów politycznych i wiodła osobliwy żywot w politycznym cieniu, choć teoretycznie stanowiła najważniejszy organ konstytucyjny. Na przeciwległym biegunie znajdował się Reichstag. Odmówiono mu wprawdzie jakiegokolwiek bezpośredniego wpływu na politykę rządu — żadna, choćby największa większość nie mogła wybierać kanclerza, żadne wotum nieufności nie mogło go obalić — ale rzeczą Reichstagu było głosowanie nad ustawami i nad budżetem. Kanclerz musiał zatem od przypadku do przypadku zabiegać o większość, a ponieważ wraz z postępami nowoczesności coraz ważniejsze stawało się jednolite ustawodawstwo w coraz większej liczbie dziedzin, rosło też znaczenie Reichstagu. Jak widać, kluczową figurą tego skomplikowanego systemu był kanclerz. Funkcjonował on na zasadzie zawiasu między cesarzem a przedstawicielstwem narodowym, między przymierzem a Prusami. Mógł uprawiać żonglerkę między organami władzy — i musiał układać się z każdym z nich, a na dodatek także z tymi, którzy tworzyli zakulisową kamarylę w otoczeniu cesarza. Aby sprawy skomplikować jeszcze bardziej, w wyborach do Reichstagu obowiązywało powszechne, równe i tajne prawo wyborcze (dla mężczyzn), w Prusach natomiast prawo trzyklasowe. A zatem ktoś taki jak Krupp jako Niemiec był równy swoim robotnikom; jako Prusak natomiast dysponował większą siłą głosu niż wszyscy oni razem wzięci3. Toteż układy sił partyjnych i stosunki głosów 3 Otto Hammann, w swoim czasie szef biura prasowego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, dosadnie opisywał ten stan rzeczy: „Z biegiem czasu trzyklasowe prawo wyborcze do pruskiej izby deputowanych inaczej wyglądały w Reichstagu. a inaczej w pruskim Landtagu; premier, zawierając sojusz ze swą konserwatywną większością w Landtagu, w Rzeszy nastawiał przeciwko sobie grupy, na które jako kanclerz był zdany — i odwrotnie. Czy ktokolwiek mógł w takich warunkach skutecznie rządzić i prowadzić ku jasno wytkniętym celom? Bismarck dostosował ten system całkowicie do siebie, do swoich przemożnych wpływów. Ale nawet on, im dłużej rządził, tym głębiej pogrążał się w trudnościach, by nie powiedzieć: w sytuacji bez wyjścia, która powodowała, że igrał z myślą o zamachu stanu, o przemocą, „odgórnie" przeprowadzonej przebudowie. Ale ku czemu miałby prowadzić zamach stanu? Jakim to niby sposobem jakaś forma autokracji miałaby dojść do władzy i utrzymać się przy niej dłużej nie tylko wbrew socjaldemokratom, lecz także wbrew zorganizowanemu w Centrum katolicyzmowi, lewicowym liberałom, wbrew południowoniemiec-kim, hanzeatyckim i innym członkom przymierza? Czy jednym z kamieni węgielnych Rzeszy nie było to, że Bismarck, wprowadzając powszechne i równe prawo wyborcze, połączył w jedność elementy nie dające się pogodzić: państwo paternalistyczne i społeczeństwo mieszczańskie? Tymczasem owa jedność nie zlikwidowała sprzeczności; wpływ czynnika narodowego służył nie tyle ich przezwyciężeniu, ile raczej kosmetycznemu zatuszowaniu. System konstytucyjny, dając i odbierając określone możliwości działania politycznego, dokładnie odzwierciedlał ten stan rzeczy; Bethmann Hollweg jako kanclerz Rzeszy celnie i z rezygnacją mówił o „polityce diagonalnej"4. Cała szczerze apolityczna większość obywateli chyba niewiele się tym wszystkim przejmowała. Z pewnością złość brała, gdy stwierdzano, że poczciwy niemiecki prostaczek znów dał się wystawić do wiatru swemu brytyjskiemu wyrodziło się w monstrualną niedorzeczność i absurd, zwłaszcza w wielkich miastach [...]. Zdarzało się i tak, że najwyższy urzędnik Rzeszy znajdował się w trzeciej klasie wyborców, jako że zamieszkiwał w okręgu, gdzie o podziale na obwody decydowały świadczenia podatkowe nielicznych multimilionerów. W jednym okręgu istniały obwody jedno- lub dwupodmiotowe, do których należeli jeden bądź dwaj wielce majętni wyborcy, w innym biedni ludzie płacący podatki w wysokości ledwie paru marek okazywali się wyborcami pierwszej klasy" (Otto Hammann, Bilder aus der letzten Kaiserzeit, Berlin 1922, s. 41). 4 „W stosunku Rzeszy do państw członkowskich, który już choćby pr/ez nieustanne boje o wysokość podatków ulegał starym zadrażnieniom, coraz dotkliwiej i z coraz większą szkodą dawało się wyczuwać niezgodność między nad wyraz konserwatywną orientacją polityki pruskiej a liberalnym prowadzeniem interesów Rzeszy. Jednocześnie coraz bardziej burzyło umysły dążenie do radykalnego zwiększenia udziału parlamentu w zadaniach rządowych. W Prusach takie uprawnienia parlamentu zostały nieomal urzeczywistnione, a to na skutek roszczeń konserwatystów do decydującego i w istocie wykluczającego lewicę wpływu na rządy. W Rzeszy wszelako, gdzie w obronie tego konceptu ostro stawała niezadowolona lewica, siał on więcej niepokoju, niźli — przy braku jakiejkolwiek, choćby tylko zewnętrznie zwartej, a cóż dopiero wewnętrznie jednorodnej większości partyjnej — odkrywał w praktyce osiągalnych celów [...]. I tak wielkie sprzeczności polityczne żywot swój przedłużały, a jako nie rozstrzygnięte tym głębiej się sadowiły [...]. Rząd, jak każdy rząd nieparlamentarny, zmuszony prowadzić politykę diagonalną, wystawiał się na ostrzał z obu stron [...]. Po wielokroć zelżone rozwiązania pośrednie został)' wymuszone przez sprawy i ludzi" (Theobald von Bethmann Hollweg, Betrachtungen zum Wehkńege, t. l, Berlin 1919, s. 96 n). 66 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 kuzynowi; wzdychano za nowym silnym człowiekiem, za jakimś nowym Bis-marckiem, gloryfikowanym, kiedy już nikomu niczym nie zagrażał, i źle zrozumianym: niech przyjdzie i niech trzaśnie pięścią w stół, aż się wióry posypią5. I utwierdzano się w przesądzie, że polityka to brudny interes; dystansowano się od „waśni partyjnych". Tym, co rzeczywiście liczyło się na co dzień, było coś zupełnie innego: dobra, czyli ponadpartyjna i oszczędna administracja. A ta przecież istniała: czyż biurokracja prusko-niemiecka nie była najlepsza na świecie, czyż nie dowodziła wciąż na nowo swej nadzwyczajnej sprawności? A zatem: administracja zamiast przywództwa politycznego, panowanie urzędników. Zapominano wszakże albo nie chciano pamiętać, że biurokracja wcale nie była tak ponadpartyjna, za jaką chciała uchodzić — wedle sformułowania Gustava Radbrucha, na jej kłamliwej samowiedzy opierało się życie państwa paternalistycznego. Regułą było raczej zabarwienie mocno konserwatywne. To zabarwienie nie miało bynajmniej charakteru prawa naturalnego. Kiedyś w przeszłości właśnie wyżsi urzędnicy pruscy — natchnieni duchem Oświecenia, uczeni w pismach Kanta, kształceni w atmosferze nowego humanizmu, uskrzydleni przez ruch reformatorski po 1807 r. — w okresie restauracji po 1815 r. i ponownie po 1848 r. wzięli na siebie niejako rolę opozycji wobec samych siebie. Ta opozycja usiłowała forsować i brać w obronę postawy liberalne; najlepsze wyniki osiągała tam, gdzie nie napotykała zmasowanego oporu, np. w dziedzinie polityki gospodarczej, gdy przygotowywała i organizowała Związek Celny. Ten stan rzeczy szczególnie uwidaczniał się w sytuacjach kryzysu politycznego: okrągłe sześćdziesiąt procent pruskich deputowanych do frankfurckiego parlamentu w kościele Pawła wywodziło się z „inteligencji na urzędach"6. Także opozycja w pruskim Landtagu, z którą w pełnych konfliktów latach sześćdziesiątych toczył boje Bismarck, w istotnej mierze wspierała się na urzędnikach. Jest oczywiste, że żaden rząd nie ma ochoty godzić się na opozycję ze strony własnych urzędników. W okresie krótkotrwałej dominacji sił liberalnych, w 1848 r., pruski minister spraw wewnętrznych wydał rozporządzenie mówiące, że nie sposób tolerować na służbie urzędników, którzy „istniejącemu systemowi rządów uznania odmawiają bądź umyślnie wbrew niemu czynią". Miało 5 Układ w sprawie Helgolandu i Zanzibaru z 1890 r., który zainicjował jeszcze Bismarck i o którym mówiono, że dał Niemcom „guzik od spodni w zamian za spodnie, wannę za trzy królestwa", posłużył jako pretekst do utworzenia Związku Wszechniemieckiego — organizacji skrajnie prawicowej, nacjonalistyczno--imperialistycznej, pragnącej dla Niemiec statusu „mocarstwa światowego". Pełen goryczy, sędziwy kanclerz na emeryturze w Sachsenwaldzie dał się nakłonić do przyjęcia na swe osiemdziesiąte urodziny, l kwietnia 1895 r., honorowego członkostwa w Związku, mimo że ideologia tegoż była całkowitym przeciwieństwem jego własnej polityki, polegającej na trzeźwym działaniu gwoli zapewnienia pokoju. 6 Patrz Reinhart Koselleck, Preuflen zwischen Reform und Revolution. Allgemeines Landrecht, Verwal-tung und sozlale Bewegung von 2 791-1848, Stuttgart 1967, s. 393. Statek bez steru 67 to zaradzić konserwatywnej obstrukcji. W praktyce jednak zarządzenie owo przyniosło tylko korzyść reakcji, która rychło odzyskała władzę. Już 11 lipca 1849 r. wydano zarządzenie wyjątkowe zawierające nowe przepisy dyscyplinarne: według paragrafu 20 — o „dzielności" — można było zwolnić urzędnika ze służby, jeśli „obowiązek wierności narusza, dzielności, jakiej powołanie jego wymaga, nie wykazuje bądź winnym wrogiej stronniczości się staje". Szczególnie bezwzględnie postępował w czasach reakcji minister spraw wewnętrznych Ferdinand von Westfalen — szwagier Karola Marksa. W latach osiemdziesiątych jego następcą został Robert von Puttkamer, który w Reichs-tagu wypowiedział się bez ogródek: Rząd życzy sobie, iżby w ramach prawem stanowionych urzędnicy gorącego poparcia w wyborach mu udzielili, ja zaś dodać mogę, że ci spośród nich, którzy ze szczerym oddaniem w ostatnich wyborach tak uczynili, niechaj podzięki i uznania pewni będą, a co więcej jeszcze znaczy, także podzięki pana swego i cesarza ani chybi dostąpią. Tak też wyglądały stosowne rozporządzenia również po 1890 r.7 Same tylko rozporządzenia i środki dyscyplinarne nie mogłyby pewnie zadecydować o konserwatywnym nastawieniu warstwy urzędniczej, gdyby od chwili utworzenia Rzeszy nie szła z nimi w parze ewolucja przekonań tych środowisk mieszczańskich i inteligenckich, z których w ogromnej większości rekrutowali się urzędnicy średniego i wyższego szczebla. Wewnętrzne przystosowanie do państwa paternalistycznego skutkowało rosnącym poczuciem wyższości wobec „zwykłego" mieszczanina-obywatela, tak jakby pemowartoś-ciowość człowieka zaczynała się dopiero od urzędnika; oto zatriumfowały, jak powiedział cytowany już Ernst Troeltsch, „ideały junackiej nieprzystępności i biurokratycznego majestatu urzędu hołubione przez młodych przedstawicieli klas rządzących"8. 7 Przemówienie w Reichstagu 15 grudnia 1881 r., por. Albert von Puttkamer, Staatsministervon Puttkamer. Ein Stiick preufiischer Vergangenheit 1828-1900, Leipzig 1928, s. 149. Przerażać musi zwłaszcza polityczne zawłaszczenie monarchii, dla której wszak ponadpartyjność stanowiła jeden z warunków przetrwania. Odwołanie Puttkamera należało do nielicznych samodzielnych decyzji urzędowych liberalnego cesarza „99 dni", Fryderyka III. Wśród wytycznych pruskiego ministerstwa stanu w związku z wyborami do Reichstagu w 1898 r. można przeczytać: „Rząd opiera się w pierwszym rzędzie na konserwatystach, wolnych konserwatystach i narodowych liberałach [...]. Wszędzie, zwłaszcza w wyborach ostatniej tury, wspierać należy energicznie wspólny front elementów zachowawczych [...]. Dyscypliny urzędników, w szczególności co się tyczy ich postawy politycznej, przestrzegać należy surowo; osobliwie tolerować nie wolno, iżby urzędnicy administracji, zwłaszcza polityczni, politykę rządu publicznie zwalczali i przeciwko niej agitację prowadzili. Wzbraniać się nie należy przed oddaniem takiego urzędnika do dyspozycji zwierzchności. Takoż i względem nauczycieli publicznie zajmujących wrogą postawę wobec rządu, a w szczególności takich, którzy wolnomyślną partię narodową popierają, stanowczo zastosować trzeba będące w dyspozycji środki" (cyt. za Hans-Jurgen Puh\e,Agrarische Interessenpolitik und preujiischer Konsen-atismus im wilhelminischen Reich 1893-1914, Hannover 1967, s. 329 n). 8 Ernst Troeltsch, Politische Ethik und Christentum, Góttingen 1904, s. 6. Szerszy kontekst cytatu patrz rozdział drugi przyp. 22. 68 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Wraz z ewolucją przekonań zmieniaty się ideały kształcenia, do których stale i z naciskiem się odwoływano; warstwy urzędnicze kroczyły, zachowując pewien dystans, śladami armii, która w opisie Friedricha Meineckego przedstawiała się w połowie XIX stulecia następująco: Korpus oficerski [...], choć po części ludźmi z mieszczańskich kręgów uzupełniony, zespolił się obecnie jako stan o jednolitej arystokratycznej fizjonomii. A mimo wielu mało-wartościowych elementów w swych szeregach nie ignorował też współczesnego kształcenia duchowego, to znaczy, korzystał zeń, ale zbyt głęboko go nie przyswajał; bardziej czerpał z niego nauki pozytywne, niźli jego jądro ideowe za własne przyjmował. Z tej szkoły wyszli późniejsi generałowie lat 1866 i 1870. Wszyscy oni pilnie się uczyli i z uwagą postępy wiedzy śledzili, ale nie pałali — jak reformatorzy 1808 r. — ową żądzą, iżby życie własne powszechnymi mocami ducha przepoić. Tak wykształcił się typ nowoczesnego oficera pruskiego: od dziecięctwa na baczność postawiony, rzec by się chciało: wytresowany; wszyscy, mądrzy i głupi, do zachowań kawalerskich i postawy sprężystej przyuczeni [...]. A siły duchowe, które u progu stulecia tamy świadomości stanowej przerwać mogły, zmieniły się. Po części mocy wewnętrznej im ubyło, po części zaś zgoła niczym wiatr żagle napinający działać zaczęły. Owo połączenie wykształcenia realistyczno-utylitarystycznego ze społecznym duchem stanowym, który elementy z innych kręgów tylko o tyle tolerował, o ile były tożsamego albo pokrewnego z nim charakteru, jawiło się jako coraz nowocześniejsze i w rzeczy samej najpierw w pruskim korpusie oficerskim się urzeczywistniło. Fachowe wykształcenie i duch stanowy wspierały się wzajem, albowiem nowoczesny realizm poznał się na tym wyśmienicie, że potęga to nie tylko wykształcenie, lecz także środowisko i tradycja, choćby i tradycja irracjonalna. Nie uniwersalność, lecz jednostronność przydaje zaciętości w dążeniu do celu, powiedział jakiś czas później Roon, występując w obronie szkół kadetów9. Ale dochodziło do tego coś jeszcze, coś być może rozstrzygającego: biurokracja mimowolnie poprze — co najzupełniej zrozumiałe — te siły, które sprzyjać będą jej samowładztwu; a także przeciwstawi się, co równie zrozumiałe, ruchom zagrażającym jej hegemonii. W epoce absolutyzmu panowanie urzędników ograniczała władza monarchy, który aż nazbyt często decydował kierując się tylko własną wolą, a zawsze—jako udzielny władca10. Dlatego w epoce 9 Friedrich Meinecke, Das Leben des Feldmarschalls Hermann von Boyen, t. l, 1814-1848, Stuttgart 1899, s. 511 n. '" Patrząc wstecz można odnieść wrażenie, że Fryderyk Wielki zawsze był po prostu postacią niemieckiego bohatera, od czasu, gdy okrył się chwała w bitwach pod RoSbach i Leuthen, kiedy to cały świat, jak zaświadcza Goethe, żywił zapatrywania jeśli nawet nie „pruskie", to „Frycowe". Ale pozory mylą. Kiedy król umarł, berlińskie środowiska ludzi wykształconych i urzędników przyjęry to z uczuciem raczej ulgi niż straty; reformy po 1807 r. nosiły wyraźne cechy antyfryderycjańskie, a wśród orędowników patriotyzmu, takich jak Ernst Moritz Arndt, wyczuwalna jest wręcz nienawiść do niegdysiejszego „despotyzmu". A zatem gloryfikacja pruskiej niemieckości jest świeższej daty; zaczyna się właściwie dopiero około połowy XIX w. i potem stale przybiera na sile. Patrz na ten temat: Christian graf von Krockow, Friedrich der Grafie. Ein Lebensbild, Bergisch Gladbach 1987, s. 135 n; tenże, Friedrich U., Kónig von Preufien — Die Wandlungen eines Geschi-chtsbildes, Niedersachsische Landeszentrale fur Politische Bildung, Hannover 1986. Statek bez steru 69 pruskich reform wszelkie wysiłki na rzecz ukształtowania państwa prawa i administracji miały i ten ukryty sens, że chodziło w nich o ukrócenie władzy królewskiej, ograniczenie jej do funkcji czysto reprezentacyjnych. I dlatego niebagatelne oparcie w interesach biurokracji znajdowały również przekonania liberalne i postępowe. Jednak od połowy XIX w. stosunki uległy zmianie; cień na panowanie urzędników, z czasem coraz wyraźniej, zaczął padać od strony partii i ruchów „lewicowych". Gdyby udało im się postawić na swoim, trzeba by podporządkować się nowej formie przywództwa politycznego. Cóż zatem bardziej oczywistego niż zmiana frontu, przejście do obozu konserwatywnego? Autostylizacja przy użyciu przymiotnika „państwowotwórczy" i jednocześnie demonstracyjne obnoszenie się z poglądami monarchistycznymi, a zarazem zniesławianie wszelkich sił postępowych i reformatorskich jako „destrukcyjnych" było w ostatnim trzydziestoleciu XIX w. nie tylko znakiem nieskrępowanej władzy ducha czasu. Przede wszystkim było zgodne z „racją stanu" — z interesem własnym urzędniczych rządów. Ale nawet gdyby abstrahować na chwilę od tej jednostronnie konserwatywnej skłonności, pojawia się zasadnicze pytanie, na ile biurokracja w ogóle jest w stanie sprawować przywództwo polityczne. Osoby o wielkich politycznych temperamentach i talentach, jak baron von Stein czy Bismarck, dostrzegały słabości panowania sprawowanego wyłącznie przez urzędników i nie szczędziły krytyki. Stein do końca życia pozostał nieprzejednanym wrogiem „kasty gryzipiórków" oraz „machiny piśmienno-biurowej". A Bismarck posuwał się jeszcze dalej w zaprawionych gniewem i pogardą żartach: „Dla utrzymania administracji państwowej w zdatności trzeba by co trzy łata rozstrzeliwać po kilku ministrów, kilku generałów i z tuzin radców; wszystkich urzędników w pięćdziesiątej wiośnie życia należałoby przepędzić na cztery wiatry"11. Wszelako ani Stein, ani Bismarck nie potrafili albo nie chcieli rzeczywiście przezwyciężyć panujących stosunków i zmierzać do zbudowania systemu, w którym co parę lat wybierano by polityczne kadry przywódcze. Tym bardziej przed rozwojem w kierunku parlamentaryzmu i demokracji wzbraniała się warstwa urzędnicza. Etosu urzędników, ich umiejętności i ich politycznej zawodności nikt nie określił dobitniej od Maxa Webera: Warstwa urzędnicza doskonale zdała egzamin wszędzie tam, gdzie w obliczu urzędowych, dokładnie określonych zadań natury fachowej, musiała dowieść swej rzeczowości i zdolności zapanowania nad problemami organizacyjnymi [...]. Panowanie urzędników zawiodło całkowicie, skoro przyszło im radzić sobie z kwestiami polityczny m i. To nie przypadek. Albowiem jeśli człowiek pełniący funkcje kierownicze zdra- 1' Cyt. za Denkwurdigkeiten von Heinrich undAmalie Beguelin aus den Jahren 1807-1813, Adolf Ernst (red.), Berlin 1892, s. 43. 70 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 dza w swoich działaniach mentalność „urzędnika" — choćby i najbardziej sumiennego — a zatem człowieka nawykłego do obowiązkowego i uczciwego wykonywania swojej pracy wedle regulaminu i polecenia, to niepodobna stawiać go ani na czele prywatnego zakładu gospodarczego, ani na czele państwa. Niestety, w życiu naszego własnego państwa nie zabrakło przykładów, które to potwierdzają12. Odmienność tylko po części tkwi w charakterze oczekiwanego dokonania. Samodzielności decyzji, organizacyjnej sprawności dzięki własnej inwencji oczekuje się od wszystkich, zarówno od „urzędników", jak i od „kierowników". Dotyczy to spraw szczegółowych, ale też częstokroć tych wielkich. A już o w o wyobrażenie, jakoby urzędnika pochłaniały podrzędne działania codzienne, a tylko kierownik miał dokonywać czynów nadzwyczajnych, które są „interesujące" i duchowe wymagania przed nim stawiają, bez reszty jest literackie i możliwe tylko w kraju, który pojęcia nie ma ani o prowadzeniu własnych spraw, ani o osiągnięciach swej warstwy urzędniczej. Nie: odmienność tkwi w charakterze odpowiedzialności jednego i drugiego, i to w znacznej mierze stanowi też o ich odrębności oraz o charakterze wymagań stawianych obu. Urzędnik, który otrzymuje polecenie w jego mniemaniu opaczne, może — i powinien — zgłosić zastrzeżenie. Jeśli instancja zwierzchnia przy poleceniu obstaje, to nie tylko ma on obowiązek, lecz także honor tak je wykonać, jakby jego najgłębszemu przekonaniu odpowiadało, a tym samym dokazać, że oto poczucie obowiązku urzędniczego stawia ponad samowolę [...]. Tego domaga się duch urzędu. Gdyby zaś tak postąpił ktoś sprawujący kierownictwo polityczne, zasługiwałby na pogardę. Ten często będzie zmuszony zawierać kompromisy, to znaczy coś, co mniej ważne, ważniejszemu poświęcać. Jeśli jednak nie zdobędzie się na to, aby swemu panu (monarsze bądź demosowi) powiedzieć: albo otrzymam teraz tę instrukcję, albo odejdę, okaże się jeno żałosną „przylgą", wedle miana, którym ochrzcił ten typ Bismarck, nie zaś przywódcą. Urzędnik winien stać „ponad partiami", co znaczy naprawdę: nie uczestniczyć w walce o władzę dla siebie. Walka o władzę dla siebie i wynikająca z tej władzy własna odpowiedzialność za swoją s p r a w ę to żywioł polityka, a także przedsiębiorcy13. Wypada dodać właściwie jeszcze tylko jedno: panowanie urzędników nie tylko zawiodło politycznie, lecz także na koniec zniszczyło urzędniczy etos. Niepowstrzymanie bowiem w walce o utrzymanie panowania ulegała zniszczeniu rzeczowość: coraz bardziej wypierała ją stronniczość sił antyparlamentar-nych i antydemokratycznych — i to akurat występujących pod szyldem ponadpartyjności i służenia wyłącznie państwu. SPOŁECZEŃSTWO WIELU ŚRODOWISK, PODZIELONY NARÓD Patrząc wstecz na ustrój polityczny cesarstwa trudno się nie zadumać: czy przypadkiem nie był możliwy „angielski" wariant rozwoju, czyli stworzenie systemu parlamentarnego wiążącego kanclerza Rzeszy z każdorazową więk- 12 Max Weber, Beamtenherrschaft und politisches Fiihrertum, w: Parlament und Regierung im neugeor-dneten Deutschland (maj 1918); przedruk w: Gesammelte Politische Schńften, Johannes Winckelmann (red.), wyd. II, Tiibingen 1958, s. 339 i 322. 13 Tamże, s. 322 n. Statek bez steru 71 szością „rządową" w Reichstagu? Czy w ten sposób powstałaby nowa, skuteczna forma przywództwa politycznego? I czy monarchia, doznając uszczerbku we władzy, zyskałaby — jak w Anglii — perspektywę trwałości, gdyby jej zasadnicza rola coraz bardziej ograniczała się do reprezentowania jedności?14 Czy byłoby to wyjście z niemieckiej biedy, może zapobieżenie późniejszemu nieszczęściu? Cóż, wyobrazić sobie można niejedno15. Duch konstytucji bynajmniej nie musiał być upiorem, przed którym rzeczywistość brała nogi za pas; gdyby cesarz przestał wreszcie decydować o mianowaniu i zwalnianiu kanclerza wedle własnego widzimisię i zaczął to czynić zgodnie z wolą parlamentu, nie naruszyłoby to w niczym litery prawa. Znaczenie Reichstagu i tak przecież rosło wraz z zasięgiem leżącego w jego gestii ustawodawstwa i budżetów, które miał uchwalać. A jednak system parlamentarny wciąż nie funkcjonował, aż wreszcie historia wycedziła swoje lodowate „za późno!": w końcu września 1918 r. zaistniał przecież nie dlatego, że został wywalczony, ale dlatego, że narzucono go rozkazem naczelnego dowództwa, także lub przede wszystkim po to, by odpowiedzialność za zawieszenie broni obarczyła partie większościowe w Reichstagu; tę radykalną zmianę sytuacji usankcjonowały zmiany w konstytucji ogłoszone 28 października 1918 r. — na kilka dni przed upadkiem cesarstwa. W czasie pokoju były różnorakie powody tej niemożności. Po pierwsze, zabrakło silnie ugruntowanej samoświadomości i woli władzy, głównie w szeregach mieszczaństwa i niektórych ważnych grup urzędniczych. Bo przecież funkcjonowanie systemu parlamentarnego trzeba było dopiero wywalczyć — wbrew zmasowanemu oporowi sił konserwatywnych i w cieniu Bismarcka, na którego się one powoływały. Wszelako to Bismarck właśnie złamał w mieszczaństwie wolę sprawowania władzy i coraz liczniejszych Niemców przekony- 14 Poniższy tekst Alexisa de Tocqueville'a okazuje się głęboko prawdziwy również — bądź zwłaszcza — wtedy, gdy „religię" zastąpi się w nim „monarchią": „Kiedy religia sprzymierza się z siłami politycznymi, stać ją jedynie na taki sojusz, który ją brzemieniem obarczy. Nie potrzebuje ich pomocy do życia, a służąc im, sama upaść może". Albowiem „wikłając się w dzikie namiętności światem tym rządzące, czasem zmuszona bywa bronić sprzymierzeńców, którzy raczej dla korzyści własnej niż z miłości przy niej stoją; a jako nieprzyjaciół tych odtrącać musi, którzy częstokroć jeszcze ją miłują, chociaż sprzymierzeńców religii zwalczają. Toteż religia nie może uczestniczyć w świeckiej władzy rządzących, nie ściągając na siebie części nienawiści, którą ci wzbudzają [...]. Religia, która pragnie na świeckich życzeniach się oprzeć, stanie się niemal równie krucha jak wszelkie potęgi ziemskie. Nie wchodząc w sojusze może żywić nadzieję na nieśmiertelność; z niestałymi potęgami sczepiona, tychże los cierpieć musi, a często pogrąża się od jednodniowych namiętności, którymi tamte się unoszą". Prawda ta zyskuje na jednoznaczności w miarę postępowania nowoczesnego rozwoju, „albowiem nadchodzą czasy, w których władza z ręki do ręki przechodzi" (A. de Tocqueville, De la democratic en Amerique; wyd. poi. O demokracji w Ameryce, Warszawa 1976; tekst skrócony; cytowanego fragmentu nie zawiera; cyt. za tłumaczeniem niemieckim: Uberdie Demokratie in Norda-merika, 1.1, Stuttgart 1959, s. 344 n). 15 Takie wyobrażenia są nie tylko wytworami mądrości po szkodzie; w okresie wilhelmińskim nie należały do rzadkości, by wspomnieć choćby o poczytnej książce Friedricha Naumanna Demokratie und Kai-sertum, która ukazała się w Berlinie-Schonebergu w 1900 r. 72 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 wał o słuszności swojej maksymy: „Wielkie kwestie epoki rozstrzyga się nie gadaniem ani decyzjami większości — to był błąd lat 1848 i 1849 — lecz krwią i żelazem"16. Co gorsza, Bismarck wpoił obywatelom Niemiec trwogę, uprzytamniając im „powszechne zagrożenie ze strony socjaldemokracji", „czerwone niebezpieczeństwo". Czy należało dopuścić do koalicji z socjaldemokratami, może nawet uraczyć ich udziałem we władzy, której nie można by było już się przeciwstawić, gdyby w rezultacie działań w systemie parlamentarnym osiągnęli większość? Czyż jedynym zabezpieczeniem przed tym nie było państwo paternalistyczne? Po drugie, wola władzy wymagałaby spersonifikowania — pojawienia się charyzmatycznego przywódcy. Jak jednak mieliby wyrastać tacy przywódcy, nie realizując zadań, nie sprawdzając się w walce większości rządowej z opozycją? Zaiste, błędne koło: aby mógł rozwinąć się instynkt władzy, muszą istnieć szansę sięgnięcia po nią, natomiast z bezsilności rodzi się tylko bezsil- ''17 noscj'. Po trzecie, należałoby biegle opanować sztukę kompromisu i zawierania koalicji, ponieważ w istniejącym stanie rzeczy zawsze tylko kilka partii, współdziałając planowo, mogło tworzyć stabilne, „rządowe" większości. Na wyuczenie się tej umiejętności nie pozwalała z kolei sytuacja. Sposobiła ona partie raczej do chowania się w twierdzy, za szańcami pryncypiów, za tarczą światopoglądu, „który olśniewająco łączy w sobie niepodważalne zalety katechizmu i regulaminu służby polowej"18. 16 Te słynne słowa pochodzą z przemówienia, które Bismarck wygłosił 30 września 1862 r. przed komisją budżetową pruskiej izby deputowanych. Raz jeszcze wrócił do tego sformułowania na posiedzeniu izby deputowanych 28 stycznia 1886 r., mówiąc: „Nic na to nie poradzę, że wtedy źle mnie zrozumiano. Chodziło o kwestie militarne i powiedziałem: dajcie królowi Prus do ręki możliwie najpotężniejszą siłę militarną, innymi słowy, możliwie najwięcej krwi i żelaza, a wtedy będzie w jego mocy taka polityka, jakiej pragniecie; gadaniem, festynami strzeleckimi, pieśniami się jej nie dopnie, tylko krwią i żelazem". 17 Tym aspektem wielokrotnie i wnikliwie zajmował się Max Weber. Toteż dopominał się o demokrację parlamentarną bynajmniej nie jako zapalony demokrata, lecz z zimnym wyrachowaniem, upatrując w niej środek do celu, jakim było umożliwienie przywództwa politycznego. Patrz zwłaszcza Webera Parlament undRegierung..., s. 294 n. We wstępie Weber mówi o Bismarckowskim wychowaniu politycznym, które polegało na przyzwyczajaniu parlamentu, partii i w ogóle Niemców nie do władzy, lecz przeciwnie — do bezsilności. Bismarck cofnął w ten sposób naród daleko poniżej poziomu wcześniej już osiągniętego, pozostawił naród przede wszystkim pozbawiony „jakiejkolwiek woli politycznej, nawykły do tego, że na jego czele stoi wielki maż stanu, który za niego politykę prowadzi [...]. Natomiast tradycji politycznej wielki mąż stanu nie pozostawił żadnej. Nie skupiał wokół siebie ani nawet nie tolerował umysłów, a zwłaszcza charakterów wewnętrznie samodzielnych". Przyzwyczajenie do bezsilności oznaczało jednocześnie „parlament o znacząco obniżonym poziomie duchowym" (tamże, s. 307 n). 18 Helmuth Plessner w: Soziologie und modernę Gesellschaft. Verhandlungen des Vierzehnten Deutschen Soziologentages, Stuttgart 1959, s. 14. Czym dla socjaldemokratów, których proskrypcje i prześladowania tylko konsolidowały, była dogmatyka marksistowska, tym dla Centrum była katolickość. Pokazuje to opis z 1913 r.: „Siła Centrum tkwi Statek bez steru 73 W zmaganiach wyborczych najważniejsza wydawała się mobilizacja własnych zwolenników, natomiast prawie nie podejmowano prób wtargnięcia w domenę innych19. Można by więc niemal mówić o partiach środowiskowych, zarówno w sensie duchowym czy społecznym, jak terytorialnym: socjaldemokraci byli partią wielkich miast i obszarów przemysłowych, wraz z którymi rośli w siłę, partią środowiska proletariackiego, które z jednej strony tworzyło dla niej grunt, z drugiej zaś dzięki niej nabierało charakteru socjalistyczno-związ-kowego. Centrum organizowało i brało w obronę interesy katolików w środowiskach, w których żyli; konserwatyści ujawniali swoją siłę głównie jako załabska partia wiejską20. Tylko protestanccy, należący z reguły do stanu średniego, stronnicy liberałów byli nieco bardziej rozproszeni. Dopóki chodziło o wielki cel: zjednoczenie Rzeszy, okazywało się to ich siłą i dlatego przed w jego zwartości. Potęgę zapewni mu nie akces pół czy całego tuzina innowierców, lecz wewnętrzna zwartość, którą tworzy jedynie wspólnie wyznawana wiara w zasady katolickie i ona tylko może ocalić ją na przyszłość. W żadnej innej partii poszczególne stany nie są reprezentowane tak równomiernie, jak w partii Centrum. Do niej zalicza się cała społeczność katolicka i wszystkie jej warstwy: katolicka szlachta, robotnicy, mieszczanie, przemysłowcy, stan średni i chłopi. Wszyscy oni mają swoje własne interesy gospodarcze i po wielokroć rozbieżne opinie polityczne [...]. Jeśli mimo to wszelkie dotychczas społeczne i polityczne nieporozumienia, tej czy owej taktyki partyjnej dotyczące, przezwyciężane i gaszone były, zawdzięczać to należy jedynie jednoczącej więzi owego wspólnego wyznania. Wyznanie to tworzy wewnętrzny ferment, a na zewnątrz działa jak magnes na setki tysięcy katolików, którzy jeśli dziś jeszcze poza partią stoją, to nie z wrogości, lecz z obojętności. A zachęcić i pozyskać ich można zapewne nie mętną ideą wspólnoty chrześcijańskiej, ale solidnym programem zasad katolickich" (Hermann Roeren, Zentrum und Kolner Richtung, Trier 1913, s. 50 n). 19 Patrz wyżej, cytat w przyp. 18. Jak ważna była mobilizacja potencjału własnego środowiska, pokazuje statystyka frekwencji wyborczej. W 1871 r. wynosiła 50,7%, dopiero w 1887 r. przekroczyła próg 70% i w 1912 r. osiągnęła 84,5%. 2(1 O sytuacji w konserwatywnych okręgach na terenach wschodnich opowiada w swoich wspomnieniach Hellmut von Gerlach: „W większości okręgów wyborczych po wschodniej stronie Łaby wybory były wtedy sprawą małej kliki szlacheckiej. Gdy zbliżał się dzień wyborów, najstarszy landrat w naszym okręgu zwoływał do siebie najważniejszych junkrów. Łaskawie dopraszano paru koncesjonowanych wójtów z mieszczaństwa, wypróbowanych w uniżoności wobec junkrów; także na przykład superintendenta i fizyku-sa powiatowego, i dyrektora gimnazjum. Unpetite comite godził się na kandydata, który zwał się von Kessel albo von Ravenstein, albo von Nitzschwitz czy hrabia Carmer; najważniejsze, że był szlachcicem. Wybraniec wygłaszał w trzech miastach powiatowych mowy wyborcze do publiczności z zaproszonych notabli złożonej. Publiczne zebrania wyborcze uchodziły za nieuprawnioną koncesję na rzecz ducha czasów [...]. Konserwatywni magnaci ziemscy najlepiej dogadywali się — ich samych nie licząc — z własnymi robotnikami wiejskimi. Robotnicy, wtedy jeszcze bezwolni, uszy po sobie kładli, byli — z całą brutalnością mówiąc — bydłem wyborczym. Tedy zrozumiałe jest, że w wyborach do Landtagu żaden z ich głosów nie chybiał. Wszelako również w wyborach do Reichstagu maszynka działała wyśmienicie. Łaskawy pan siedział tam na honorowym miejscu jako przewodniczący wyborów; w przerwie obiadowej inspektor i włodarz sprowadzali robotników prosto z pola do lokalu wyborczego. Przed drzwiami każdemu wciskano w rękę «właściwą» kartkę wyborcza, a żaden nie ważył się w przytomności łaskawego pana i jego adiutantów zamienić jej na inną" (Von Rechts nach Links, Emil Ludwig [red.], Zurich 1937, s. 32 n). Gwoli wyjaśnienia: zgodnie z ordynacją w Rzeszy cesarskiej partie rozdawały kartki wyborcze z nazwiskami swoich kandydatów, które trzeba było tylko oddać. Do opowiadania Gerlacha pasuje popularna niegdyś anegdota: jeden z robotników folwarcznych mimo wszystko otwiera kopertę, którą mu wciśnięto, żeby zobaczyć, co jest w środku. Na to zrywa się inspektor, trzaska laską i wrzeszczy: Wybory są tajne, ty świnio! 74 Wilhelmlńskie preludium 1890-1914 Statek bez steru i około 1871 r. liberałowie tworzyli główną partię zwolenników państwa narodowego o przemożnych wpływach. Ale stało się słabością, skoro dzieło zostało ukończone i na pierwszy plan znów wysunęły się nadające ton siły środowiskowe: w 1871 r. na liberałów głosowało 46,1% wyborców, w 1893 r. ich udział spadł po raz pierwszy i już ostatecznie poniżej 30%, a liczba deputowanych w latach 1871-1912 zmalała z 201 do 87. Tymczasem wypada bliżej przyjrzeć się pojęciu środowiska. Wskazuje ono bowiem na pewną osobliwość, pewien niemiecki problem, który rzadko bywa dostrzegany. Pojęcie to oznacza tradycyjne, kształtujące się w dłuższych lub krótszych okresach formy życia, w których jednostka czuje się zawsze dobrze osadzona, które ją określają i wspierają, zapewniając, w wąskim co prawda zakresie, orientaqe co do sposobów zachowania. Określone formy środowiskowe wiążą się z pracą, rodziną, wykształceniem, zwyczajami, świętami, stowarzyszeniami, konfesją—ze wszystkimi sferami egzystencji. Ponieważ środowiska nadają życiu orientację i profil, tworzą we właściwych sobie granicach to, co nazywamy tożsamością. W Niemczech cesarskich istniało bardzo wiele bardzo różnych środowisk: wiejskie i miejskie, wyznaniowe, arystokratyczne, mieszczańskie i proletariackie, a prawie zawsze były też środowiska określone regionalnie: np. nadreń-skie, kolońsko-katolickie, z którego wyrósł na przykład Konrad Adenauer, dzieliła przepaść od prusko-szlacheckiego i protestanckiego, które opisał w Stechlinie Theodor Fontane. Ale nie tylko z tekstów Fontanego, w ogóle z literatury można się dowiedzieć, czym były środowiska: czytając Theodora Storma, Fritza Reutera, Ludwiga Thomę, Johanna Petera Hebla, Wilhelma Raabego czy Buddenbrooków Tomasza Manna. W pewnym sensie dotyczy to także czasów po II wojnie światowej: czy można wyobrazić sobie Heinricha Bólla bez katolickości i Kolonii (choćby w opozycji do nich); Giintera Grassa — bez Gdańska z jego kaszubskim otoczeniem? Czego natomiast wyraźnie brakuje, to literackiego opisu środowiska wykraczającego poza obraz cząstkowy i mogącego uchodzić za prawdę o narodzie. Jak okiem sięgnąć — ani Dickensa, ani Balzaka, ani Tołstoja. Narodowa reprezentatywność daje o sobie niekiedy znać jedynie poprzez negację, jak w Poddanym Henryka Manna. Ilekroć jednak próbuje się malować obraz pozytywny, grzęźnie się w historyczności zamierzchłych czasów albo popada w jaskrawe uogólnienia, w trzeciorzędność — a więc w senty-mentalizmy, żenującą koturnowość, hałaśliwy i pusty heroizm, jednym słowem: w kicz poczynając od Wildenbrucha, a na Eugenii Marlitt kończąc. To nie przypadek; literatura pokazuje, co jest, a czego nie ma. W Niemczech brakowało środowiska ogólnonarodowego. Wyznanie nie łączyło — jak choćby w Polsce czy Irlandii — lecz dzieliło, a nie istniały wzorce mieszczańskiej samoświadomości, jakie cechowały kraje zachodnie. Nie było też uznawanej przez wszystkich stolicy, która oddziaływałaby jako jednoczące centrum- 75 Berlin stał się nią późno, zbyt późno; jeszcze Zgromadzenie Narodowe w 1848 r. zjechało do starego miasta koronacyjnego Frankfurtu, a Wiedeń przestał się liczyć dopiero po rozwiązaniu Związku Niemieckiego w 1866 roku. W sumie prawda jest taka, że wielobarwna różnorodność środowisk mogła być niemieckim bogactwem. Wszelako fakt, że owo bogactwo nie zostało uzupełnione nakładającym się nań środowiskiem ogólnonarodowym, w epoce industrializacji okazał się problemem społecznym, a w epoce państwa narodowego — problemem politycznym. Industrializacja wymaga ruchliwości. Należy przez to rozumieć nie tylko i nawet nie przede wszystkim ruchy migracyjne czy procesy awansu i degradacji, lecz ogólne, powszechnie przyjęte wzory zachowań, które w toku przeobrażeń o przyszłościowym charakterze gwarantują niezbędne minimum stabilności i bezpieczeństwa. Tego rodzaju wzorów zachowań nie mogą dostarczyć partykularne tradycje środowiskowe21. Stąd rozterki, jakie towarzyszyły szybkiej i burzliwej industrializacji oraz urbanizacji. Z jednej strony ludziom wyrywającym się z ciasnoty procesy te jawiły się jako wyzwolenie, uwolnienie z odwiecznych więzów, z drugiej strony — jako utrata sensu, rozkład, wyobcowanie i upadek — dlatego właśnie nad triumfalnym marszem postępu unosi się pesymizm kulturowy i tęsknota skierowana wstecz. Podobnie rzecz się ma z problemem politycznym. Notoryczna niepewność Niemców, ich —jak widać bardzo uzasadnione — pytanie o własną tożsamość znajdują konsekwentną przeciwwagę w postawie aż nadto zuchwałej: w arogancji, z jaką Wilhelm II tak doskonale ucieleśnia swoją epokę. A owo ubóstwienie państwa mocarstwowego w blasku zwycięskiego oręża, symbolizowane przez Dzień Sedanu, należy być może nie tylko przypisać przypadkowemu 1 jakoś „uwarunkowanemu przez epokę" ześliznięciu się narodu w odmęty szowinizmu, lecz trzeba je tłumaczyć brakiem stosownych miar, którego inaczej nie dało się zrekompensować. Jeśli więc partie jawiły się głównie jako polityczne formy organizacyjne specyficznych środowisk, to na swój sposób potwierdzały sytuację w Niemczech. Ich mentalność oblężonej twierdzy nie była przypadkowa; brała się ze 21 Być może ten stan rzeczy uda się unaocznić, raz jeszcze sięgając do literatury — na jedną z dalszych półek: otóż w Niemczech nie zadomowiła się żadna z klasycznych figur powieści kryminalnej. Nie mogła — ponieważ brakuje tu choćby pobieżnej znajomości ról, od których obsadzenia musi się zacząć skomplikowana gra. Każdy sądzi, że wie, co czyni amerykańskiego szeryfa, francuskiego drobnomieszczanina czy angielskiego dżentelmena. Ponieważ „szlachectwo zobowiązuje", tym większa uciecha, gdy dżentelmen pewnie zmierza do celu wymordowując krewnych. W Niemczech natomiast urok polega nie na igraniu z tym, co dobrze znane, lecz na odkrywaniu nieznanego. Lubecki senator Tomasza Manna, górnobawarscy chłopi Ludwiga Thomy czy arystokraci z Marchii u Theodora Fontanego są dla siebie absolutnie egzotyczni; na skrzydłach literatury wyprawiamy się w obce środowisko, jakbyśmy podróżowali do Konga albo gdzieś za Himalaje. Wydaje się, że pod pewnymi względami jest tak po dziś dzień: co autor kryminałów ma począć 2 projektantem mody z Dusseldorfu albo z getyńskim profesorem? Jeśli nawet powstanie jakaś utrafiona figura, to nieuchronnie umieszcza się ją nie w rodzinnym Bergisch Gladbach, lecz na Manhattanie. 76 Wilhdmińskie preludium 1890-1914 Statek bez steru m środowisk i umacniała je. I jeśli ubolewa się wraz z Maxem Weberem nad brakiem woli władzy i walorów przywódczych, to nie należy kłaść owego braku jedynie na karb Bismarckowskiego wychowania negatywnego czy sytuacji konstytucyjnej, lecz także i w pierwszym rzędzie — warunków środowiskowych. W istocie rzeczy także ci, którzy pozostawali w opozycji i marzyli o rewolucji, po cichu zgadzali się na państwo paternalistyczne, które gwarantowało bezwietrzną aurę i nikogo nie wpędzało w tarapaty wystawiając na próby przetrwania w zawierusze polityki narodowej i międzynarodowej. Partie odcięte od wielkiej polityki, czy też uwolnione od jej brzemienia, tym skwapliwiej zajmowały się obroną swoich partykularnych interesów oraz — rzecz jasna — polowaniem na urzędy i beneficja. Szczególnie skuteczni okazywali się w tym konserwatyści, natomiast socjaldemokraci pozostawali poza nawiasem. W ścisłych lub rozbudowanych kontaktach z partiami rozwijały się też związki, energicznie organizujące mnóstwo najrozmaitszych interesów. Było to najzupełniej normalne. W pejzażu społeczeństwa przemysłowego mieszczą się związki zawodowe i stowarzyszenia przedsiębiorców, organizacje rolników, lekarzy itd. — wedle reguły, że w splocie i walce interesów musi zginąć każdy, kto nie zdobędzie sobie posłuchu i nie potrafi wywierać presji. Osobliwość Rzeszy stanowiły jednak związki czy stowarzyszenia, które usiłowały organizować to, co poczytywały za niemiecką misję „mocarstwowości". Zajmowały tym samym pole w znacznej mierze leżące odłogiem — nie uprawiane przez partie i parlamenty. A ponieważ nie ponosiły żadnej odpowiedzialności, czyniły to nieodpowiedzialnie. Należy tu wymienić przede wszystkim skrajnie imperialistyczny, założony w 1891 r. przy współudziale Alfreda Hugenberga i Carla Petersa Związek Wszechniemiecki z jego nieokiełznaną agitacją22; następnie Stowarzyszenie Floty, które powstało w 1898 r., aby zabiegać o niemiecką przyszłość, leżącą jakoby „na wodzie"23. Miejsce 22 Z powodu swej rozpasanej agitacji Związek często popadał w konflikt z rządem. Charakterystycznym usprawiedliwieniem jest deklaracja uchwalona 21 lutego 1904 r. na posiedzeniu zarządu:,, Związek nie by) partią z zasady opozycyjną ani w przeszłości, ani w przyszłości być nie zamierza. W ogóle nie jest partią, lecz stoi ponad partiami [...]. Dotychczas zawsze najgoręcej wspierał rząd, ilekroć tylko ten w duchu dążeń Związku postępował [...] Stosunkiem idealnym między Związkiem Wszechniemieckim a rządem byłby taki, kiedy rząd wykorzystywałby dla swych celów nacisk Związku zarówno na partie w kraju, jak i na zagranicę [...]. W wielu kwestiach, jako to kwestia floty, kwestia polska, rząd dziś na stanowisku stoi, którego Związek przed dziesięciu laty w najostrzejszej opozycji przeciw rządowi bronił [...]. Narodowi niemieckiemu ani zmysłu wolności nie braknie, ani skłonności do krytyki, którą Związek Wszechniemiecki na pożyteczne tory kieruje. Naród niemiecki cierpiał z tej przyczyny, że partie z przyczyn taktycznych od lat wyrzekały się otwartej krytyki. Ale ponad taktykę trzeba stawiać prawdziwość polityczną. Polityka realistyczna nie jest polityką, która tylko to realizować pragnie, co niczyjego zgorszenia nie budzi. To, co koniecznym jest dla trwałego, zdrowego rozwoju, trzeba w razie potrzeby zdobywać i stanowić w boju. W tym duchu Związek Wszechniemiecki dopotąd działał i takoż na przyszłość niechaj to będzie dla jego działań drogowskazem" („Alldeutsche Blatter" 1904, nr 8). 23 Stowarzyszenie Floty lansowało artykuły prasowe, zamawiało i rozprowadzało broszury, zgłaszało prelegentów — wszystko to w celu propagowania budowy floty wojennej. Tirpitz, od 1897 r. sekretarz stanu 77 szczególne zajmował od 1893 r. Związek Gospodarzy Wiejskich, który z organizacji reprezentującej interesy rolnicze bardzo szybko przerodził się w bardzo nowoczesny pod względem organizacyjnym instrument radykalnej demagogii prawicowej24. BUDOWA FLOTY WOJENNEJ: SEN O POTĘDZE ŚWIATOWEJ Polityczne przywództwo w Niemczech wilhelmińskich można scharakteryzować krótko: mocne w gębie, ale chimeryczne i opieszałe w działaniu. Istniał wszelako jeden wyjątek, wielki zamysł, który jako marzenie, a zarazem przedsięwzięcie techniczne miał w przyszłości uczynić z Niemiec mocarstwo światowe: budowa floty wojennej. A dlaczegóż by nie? W samą porę ukazało się epokowe dzieło Amerykanina Alfreda Thayera Mahana o wpływie potęgi morskiej na historię25. Jego doktrynę można było streścić w pięciu słowach: mocarstwo światowe to mocarstwo morskie. Trafiało to w nerw czasu, zwłaszcza w Niemczech. Wilhelm II okazał się reprezentantem swojej epoki również pod tym względem, że wystąpił jako pierwszy w narodzie pogromca oceanów, najgorliwszy mecenas narodowej marynarki. W 1897 r. mianował sekretarzem stanu w Urzędzie Marynarki Rzeszy człowieka, który miał się okazać wybitnym organizatorem budowy floty: Alfreda Tirpitza. Wraz z projektami ustaw o flocie z 1898 i 1900 r. rozpoczęła się na serio realizacja marzenia, która nabierając coraz większego rozmachu doprowadziła wreszcie do wojny26. Eksperymentowanie z niewiadomym zaczęło się zresztą także na polu propagandy. Słusznie powiedziano, że Tirpitz z: w odnośnym resorcie, człowiek, który założył w Urzędzie Marynarki Rzeszy własne biuro wywiadowcze, wspierał Stowarzyszenie Floty nie mniej dyskretnie niż zainteresowany przemysł. Natomiast z upodobaniem wykorzystywano „ponadpartyjnych" autorów i prelegentów, na przykład profesorów, którzy licznie proponowali swoje usługi. Patrz na ten temat: Wolfgang Marienfeld, Wissenschaft und SMachtflottenbau in Deutschland 1897-1906, dodatek nr 2 do „Marine-Rundschau", Berlin, Frankfurt a. M. 1957; Wilhelm Deist, Floitenpolitik und Flottenpropaganda. Das Nachrichtenbureau des Reichsmańneamtes 1897-1914, Stuttgart 1976. Nie straciła na aktualności Eckarta Kehra Schlachtflottenbau und Parteipolitik 1894-1901, Berlin 1930. 24 Patrz: Hans-Jiirgen Puh\e,Agrarische Interessenpolitik und preufiischer Konservatismus im wilhelmi-nischen Reich 1893-1914, Hannover 1967; tenże, Von der Agrarkrise zum Prafaschismus, Wiesbaden 1972; Jens Flemming, Landwirtschaftliche Interessen und Demokratie. Ldndliche Gesellschaft, Agrarverbande und Staat 1890-1925, Bonn 1978. 25 Mahan, The Influence of Sea Power upon History, 1660-1783, Boston 1890. Wkrótce pojawiły się dalsze ważne dzieła; patrz Mahan, Der Einfluft der Seemacht aufdie Geschichte 1660-1812, opracowanie pod redakcją Gustava-Adolfa Woltera, Herford 1967. Pierwszy przekład został zamówiony przez Urząd Marynarki Rzeszy Tirpitza, który w ramach kampanii na rzecz ustawy o flocie (1898) rozprowadził co najmniej 2000 egzemplarzy. 26 Spośród bogatej literatury wymieńmy jako dzieło podstawowe Volkera R. Berghahna Der Tirpitz-plan. Genesis und Verfall einer innenpolitischen Krisenstrategie unter Wilhelm IŁ, Dusseldorf 1971; o rozwoju floty do 1914 r. rocznik „Taschenbuch der Kriegsflotten" 1914, Bruno Weyer (red.), reprint: Munchen 1978; pouczającą autorelację Alfreda von Tirpitza, Erinnerungen, Leipzig 1920, a dla porównania Lothara Persiu-saD/e Tirpitz-Legende, Berlin 1918. Wilhdmińskie preludium 1890-1914 nieodpartą siłą przekonywania torował drogę nowej ideologii. Jego ton i styl przejmowały setki dziennikarzy i uczonych, parlamentarzystów i dyplomatów w tysiącach artykułów prasowych, broszur, rozpraw, wykładów i przemówień. Bito w narodowy bęben; naród niemiecki mocą własnej woli miał wywalczyć sobie miejsce pod słońcem, samodzielnie miał podjąć decyzję o wyniesieniu kwestii budowy floty ponad partie, klasy i stany, aby w ten sposób wywrzeć nacisk na Reichstag. Zarazem propaganda Tirpitza nie była: kulminacyjną fazą końcową owej polityki XIX wieku, która znała już tę metodę wpływania na naród przez wzmożoną aktywność agitacyjną rządów. Raczej początkiem nowego; trzeba ją traktować jako moment startu ery nowoczesnej propagandy, która najwyższą doskonałość osiągnęła potem w wieku XX i w której, gwoli wspierania i legitymizowania polityki rządowej, państwo wszechstronnie i bezustannie oddziaływało na masy, aby je pozyskać, zdobyć, sfanatyzować — a jednocześnie cały proces przedstawiano tak, jakby to już istniejąca wcześniej opinia narodowa domagała się takiej działalności rządu, jakby niepowstrzymaną siłą napędową tej działalności była wola mas27. Oczywiście, jeśli spojrzeć wstecz, o wątpliwościach chyba nie może być mowy: w tamtym marzeniu o potędze światowej tkwiły zalążki katastrofy. Sebastian Haffner mówił o „śmiertelnym grzechu" Rzeszy Niemieckiej28, a Michael Stiir-mer pytał gorzko: Gdzie podział się ów zdrowy instynkt przeżycia, który skazałby rozsnuwane przez ideologów floty mrzonki o wszechpotędze na śmiertelną śmieszność? Gdzie trzeźwa, rachunkowa natura przemysłu, który robił interesy na całym świecie, a mimo to padł ofiarą heroicznych majaczeń o boju ostatnim? Niemcy stały się halą fabryczną świata. Ale niemieckie elity, zamiast uprawiać politykę realistyczną, śniły o polityce światowej, o ekspansji kolonialnej i budowie floty, a gdyby to wszystko miało prowadzić donikąd, wtedy niech się zawali hala fabryczna niczym reprezentacyjna komnata króla Hunów, która pogrzebała pod gruzami ostatnich Nibelungów. atawistyczny majak w świecie biur konstrukcyjnych29. Pewne bowiem było tylko to, że budowa floty wojennej godziła wyłącznie w Wielką Brytanię, a zatem stanowiła dla mocarstwa morskiego wyzwanie do pojedynku na śmierć i życie. Już w projekcie z 1900 r. mówi się, że flota musi być tak silna, „iżby wojna nawet dla najpotężniejszego na morzu przeciwnika wiązała się z takimi niebezpieczeństwami, że jego własna pozycja mocarstwowa stanie pod znakiem zapytania"30. Tirpitz wynalazł na to poręczne określenie „flota ryzyka", czyli coś w rodzaju doktryny odstraszania: Anglia nie zaryzykuje wojny, jeśli będzie się obawiać utraty swego światowego prestiżu. Ale 27 Jiirg Meyer, Die Propaganda derdeutschen Flottenbewegung, 1897-1900, Bern 1967, s. 137 i 26. 28 Haffner, Die sieben Todsunden des deutschen Reiches, Bergisch Gladbach 1981. 29 Michael Stiirmer, Das ruhelose Reich, wyd. II, Berlin 1983, s. 320. 311 Cyt. za Berghahn, Der Tirpitzplan..., s. 224. Statek bez steru 79 był to tylko kamuflaż: Tirpitz konsekwentnie dążył do własnego celu, czyli rozstrzygającej bitwy gdzieś między Helgolandem a ujściem Tamizy — by użyć wyrażeń technicznych: z największym wykorzystaniem mocy uderzeniowej i siły pozycyjnej okrętów liniowych, przy jednoczesnym zmniejszeniu prędkości i zasięgu rażenia3'. Jeśli natomiast stale podkreślano, że wielki naród handlowy potrzebuje floty dla ochrony swoich szlaków morskich, to trzeba było budować coś zupełnie innego: małe jednostki do ochrony wybrzeża, a oprócz nich szybkie krążowniki o dużym zasięgu działania. Za kamuflażem wszelako kryła się iluzja, fatalnie błędny wniosek. Communications dominate war, wszystko zależy od linii zaopatrzenia — można było przeczytać u Mahana i dobrze to sobie zakarbować32. W wojnie morskiej celem jest nie jeden heroiczny bój, który zostanie rozstrzygnięty w ciągu godzin lub dni, lecz zabezpieczenie własnych i blokada nieprzyjacielskich dróg łączności — działania, które przynoszą skutek dopiero po miesiącach lub latach. Dlatego wojna morska wymaga operowania całkiem innymi pojęciami niż wojna lądowa — innymi kategoriami nie tylko przestrzeni, lecz także i przede wszystkim czasu33. Anglia wcale nie musiała podejmować owego boju; wystarczyło, że z dala od niemieckiego wybrzeża wytyczy linie blokady i bez ryzyka je zabezpieczy — co zresztą w czasie wojny konsekwentnie czyniła. W ten sposób Grand Fleet precyzyjnie wypełniła swoje zadanie, podczas gdy niemiecka flota „pełnomorska" rdzewiała, tkwiąc bezużytecznie w miejscach stacjonowania. Nazywając rzecz po imieniu: Tirpitz nie rozumiał morza; jego marzenie było na miarę drylu pruskich pułków gwardyjskich w Dóberitz albo na poligonie w Tempelhof, ale nie mogło utrzymać się na wodzie. Wkrótce zresztą było już widać, że Anglia przyjmuje wyzwanie; admirał John Fisher, od 1945 r. Pierwszy Lord Marynarki, nie ustępował Tirpitzowi pod względem energii, wiedział za to z brytyjskiego doświadczenia, co jest siłą na morzu34. 31 Berghahn powiada trafnie: „Dla Tirpitza wszystko sprowadzało się do jednej akcji militarnej, "rozstrzygającej bitwy morskiej» zakończonej zwycięstwem lub klęska. Wszystko przedtem i wszystko potem zależało od rozpoczęcia i zakończenia tego spotkania. Alternatywy nie było" (tamże, s. 185). 32 Alfred Thayer Mahan, Naval Strategy, compared and contrasted with the principles of military operations on land, Boston 1891, s. 166. 33 I to w podwójnym sensie, osobliwie sprzecznym wewnętrznie: o ile bitwa lądowa trwa wiele dni, a czasem tygodni, tak że względna powolność ruchów pozostawia dowódcom dość dużo czasu na podejmowanie decyzji, o tyle dynamika starcia na morzu daje im na to sekundy czy co najwyżej minuty. 2 drugiej strony kampania lądowa może osiągnąć cel w ciągu tygodni, gdy tymczasem batalia morska finalizuje się dużo wolniej. Dlatego też twierdzenie z czasu I wojny światowej, że kontrblokada w postaci totalnej wojny podwodnej powali Anglię „w ciągu sześciu miesięcy", powinno było budzić nieufność już choćby z uwagi na zbyt krótki termin, w jakim by to miało nastąpić. 34 O angielskim udziale w wyścigu zbrojeń z Niemcami po objęciu urzędu Pierwszego Lorda Marynarki przez Fishera: Arthur Jacob Marder, From the Dreadnought to Scapa Flow, 1.1: The Road to War 1904--1914, London 1961. 80 Wilhelmlńskie preludium 1890-1914 Statek bez steru Z pewnością usytuowana w środku Europy Rzesza Niemiecka wciąż stawała wobec różnych zagrożeń. Stale musiała liczyć się z możliwością wielkiej wojny lądowej, w krytycznym przypadku z Francją i Rosją jednocześnie. Na to jednak miała swoją potężną, sprawdzoną w bojach armię, widoki zaś na zwycięstwo w wojnie lądowej bynajmniej nie przedstawiały się źle. Jednego tylko należało unikać pod karą utraty życia: robienia sobie dodatkowego wroga z pierwszej potęgi morskiej. Tymczasem taki właśnie był skutek rojeń o osiągnięciu światowego znaczenia, ucieleśnionych w budowie floty wojennej. Im głębiej wnika się w kontekst sytuacji, tym natarczywiej ciśnie się na usta pytanie o siły sprawcze nieszczęścia. Naturalnie w grę wchodziły żywotne interesy przedsiębiorstw, od stoczni poczynając, a na stalowniach i zakładach zbrojeniowych — takich jak Krupp — kończąc35. Jednak odwoływanie się do tych interesów jako jedyny argument jest niewystarczające, rzecz dotyczyła bowiem tylko wąskiego wycinka całej gospodarki. Nikomu więcej nie mogło zależeć na wyzywaniu Anglii — ani stanowi średniemu, ani wielkim, ekspansywnym firmom chemicznym, przemysłowi elektrotechnicznemu czy jakiemukolwiek innemu. W hanzeatyckich biurach wiedziano zresztą swoje — człowiek taki jak Albert Ballin, dyrektor generalny HAPAG, jednej z najważniejszych w świecie spółek okrętowych, mówił wprost, że dla bezpieczeństwa przewozów morskich oraz handlu światowego porozumienie z Anglią jest ważniejsze niż budowa floty. Jak więc wpisują się w ten obraz staropruskie interesy szlachty zza wschodniego brzegu Łaby, interesy armii i biurokracji, czyli sił, którym wszak zawsze przypisywano nadzwyczajne wpływy? Jeśli zaś mowa o interesach, trzeba unikać wulgarnie marksistowskiej argumentacji i powiedzieć inaczej: w budowie floty wojennej odzwierciedlają się i znajdują ujście sny spychane dotąd w podświadomość, samorzutnie złożone w ofierze ukształtowanemu przez Prusy państwu, sny o potędze mieszczańskiego społeczeństwa wilhelmińskiego. Z tych snów bierze się zachwyt dla marynarki, o którym świadczy nawet niedzielna moda dziecięca. 35 Interesy te uwidaczniają się — choć w problematycznym uogólnieniu —w liście, jaki 3.12.1901 r. wystosował do Tirpitza prezes Niemieckiego Stowarzyszenia Floty, Otto książę zu Salm-Horstmar: „Jegomoście rozmaitych orientacji partyjnych upraszali mnie o wszczęcie działań w tym kierunku idących, aby skłonić Reichstag do skierowania pod adresem rządu prośby, iżby ten, w obliczu złej koniunktury i niekorzystnego stanu interesów handlu i przemyski, tudzież z tym związanego bezrobocia wielu tysięcy robotników, spowodował w możliwie przyspieszonym tempie rozłożoną na dłuższy okres budowę okrętów wojennych. — Gdyby budowa okrętów w ostatnim projekcie marynarki przewidzianych tak przyspieszona została, jak tylko możliwości stoczni niemieckich na to pozwalają, wiele gałęzi przemysłu otrzymałoby nowe zamówienia, przez co nie tylko one same na powierzchni by się utrzymały, lecz także stan taki osiągnąć by mogły, żeby robotnikom dać zajęcie, a już zwolnionych znów do pracy przyjąć. Jednym z najważniejszych czynników, które się tu ujawniają, byłby wszelako ten, że za przyczyną zamówień na nowe okręty wojenne i wywołane tym ożywienie handlu i przemysłu odpowiednie kursy giełdowe by wzrosły, a wiele wartości uratować i konsolidację rynku osiągnąć by można" (cyt. za Eckart Kehr, Der Primal der Innenpolitik, Hans--Ulrich Wehler [red.], Berlin 1965, s. 146 n). 81 Mimo długiej linii brzegowej nad Bałtykiem, a także — od czasów Fryderyka Wielkiego — wschodniofryzyjskich posiadłości nad Morzem Północnym Bran-denburgia-Prusy pozostała prawie wyłącznie, jeśli abstrahować od epizodu wychowanego po niderlandzku Wielkiego Elektora, potęgą lądową. Tylko armia mogła bowiem utrzymać spójność rozdartego wewnętrznie tworu państwowego oraz zapewnić mu bezpieczeństwo — w przełomowym okresie wojny siedmioletniej oraz w latach 1813-1815 mając notabene za sojusznika Anglię. W ambicjach morskich uwidacznia się przeto coś zgoła niepruskiego czy wręcz antypruskiego, coś nowo- i narodowoniemieckiego; jest wielce znamienne, że już parlament z kościoła Pawła w 1848 r. bezzwłocznie przystąpił do budowy flory. Konstytucyjnie marynarka była, by tak rzec, bezpośrednim instrumentem Rzeszy — podlegała cesarzowi, a nie królowi pruskiemu, i dlatego nie znalazła się w sferze wpływów tradycji pruskich. Nie była już wizytówką określonego środowiska, lecz narzędziem w rękach narodu. Mieszczańscy synowie, przeistaczając się w oficerów marynarki, mogli wreszcie porobić kariery i zyskać na znaczeniu, którego nie przyćmiewał już i nie tłumił prestiż szlachty36. Marynarka była ponadto symbolem specyficznej nowoczesności. O ile szlachta kochała bogatą w tradycje, choć w epoce karabinów wielostrzałowych i maszynowych niezbyt już przydatną kawalerię, o ile uważała, że „rotmistrz" brzmi w gruncie rzeczy lepiej niż „kapitan", a na artylerzystów czy saperów patrzyła nieco z góry, o tyle flota jawiła się jako nowoczesna inżynieria, jako koncentracja siły maszyn: nic nostalgicznego, lecz przeciwnie — przyszłość oparta na przemocy37. Upatrzono sobie Anglię, a brała się ta osobliwa fiksacja stąd, że oznaczała właśnie zdecydowane wyjście poza krąg tradycji pruskich, nawet poza kontynentalny „nimb Sedanu". Pokonać wyspiarskie państwo jego własną bronią, na jego polu bitwy, znaczyłoby tyle, co przejąć po nim mocarstwową sukcesję. Bo Anglia jawiła się jako ucieleśnienie skomponowanej w równych proporcjach z elementów arystokratycznych i mieszczańskich pewności siebie oraz poczucia siły, które budziły podziw i zawiść, miłość i nienawiść jednocześnie. Brzmi to rzeczywiście wyjątkowo irracjonalnie. Ale o to właśnie chodzi: nie o suchy rachunek, bilans zysków i strat, lecz o ukazanie urojeń, obłędu. Być może w tym miejscu nie od rzeczy byłoby przypomnieć wydarzenie, które 36 Na temat korpusu oficerskiego w marynarce patrz Holger H. Herwig, The German Naval Officer Corps. A social and political history 1890-1918, London 1973. 37 Jak powiedział w 1919 r., patrząc wstecz, Henryk Mann, „mieszczaństwo w Rzeszy cechował niesłychany, niespotykany gdzie indziej kult przemocy, metafizyczna pewność, że decydującego rozwiązania spraw ludzkich, bezdusznej ludzkiej maszynerii, dokonają tylko armaty, że maszyny przemysłu narodowego osiągną swój ostateczny sukces dzięki maszynom wojskowym, a bilans końcowy triumfującej gospodarki będzie dziełem wojny [...]. «Wszechniemieckość» wyrosła na flocie, owych maszynach o mieszczańskim rodowodzie do produkcji «potęgi światowej*. «Wszechniemieckość» była płodem stosunku mieszczanina do przemocy" (Macht undMensch. Essays, Frankfurt a. M. 1989, s. 184 n). 82 Wilhelmińskie preludium 1890-1914 Statek bez steru 83 wstrząsnęło cesarską despotią bardziej niż jakiekolwiek inne: aferę „Daily Telegraph" z jesieni 1908 r. W swoich wypowiedziach na temat stosunków nie-miecko-brytyjskich, które opublikowała brytyjska gazeta, Wilhelm II chełpił się i był niezręczny jak zwykle, ale w istocie wytaczał przeciw Anglikom zarzut, że „bzikują jak koty w marcu", bo nie odwzajemniają jego przyjaźni, ba, wręcz miłości, jaką ich darzy w przeciwieństwie do większości własnych rodaków. Do Najjaśniejszej Nietaktowności dawno już przywyknięto, toteż wywołane wywiadem oburzenie można wyjaśnić jedynie przyjmując, że cesarz dopuścił się podwójnej „zdrady": po pierwsze zasugerował, że Niemcy myślą inaczej niż on, a po drugie zasygnalizował wobec rywala zza Morza Północnego ową przepastną ambiwalencję uczuć — nie można było jej ujawnić nie demaskując jako iluzji tego, co w istocie oznacza. Opisując ten sam stan rzeczy inaczej, można powiedzieć, że budowa floty wojennej była w gruncie rzeczy wymierzona nie w Anglię realną, lecz symboliczną. Agresywny zwrot na zewnątrz zrodził się z poczucia kryzysu wewnętrznego, podziwu godzien sukces techniczny wyrósł z lęku przed niedotrzymaniem kroku. To właśnie czyniło cały proces tak irracjonalnym i wywołało bezgraniczne oburzenie, kiedy w 1914 r. Anglia rzeczywista — „perfidny Albion" — przystąpiła do wojny. Doprawdy skomplikowana, a przecież wyrazista i jednoznaczna zależność: ambiwalencja uczuć dotyczyła głównie starego, pruskiego, „junkierskiego" państwa; mieszczaństwo podporządkowując się od chwili utworzenia Rzeszy jego przemożnej władzy, skazało się zarazem gdzieś w głębi podświadomości na pogardę wobec samego siebie, której upływ czasu bynajmniej nie łagodził, a raczej ją zaostrzał. Wraz z wilhelmińskim postępem uwidaczniała się bowiem z coraz większą jaskrawością dysproporcja między siłą gospodarczą, którą rozporządzano, a bezsilnością polityczną, która sprawiała, że dawano sobą rozporządzać. Próba zapewnienia sobie instrumentu oraz poczucia siły w postaci floty wojennej i spleciona z nienawiścią miłość do Anglii tkwiły korzeniami właśnie we własnym rozdarciu — między miłością a nienawiścią do niemieckiego „generała dr. von Staata". Ten splot miłości i nienawiści odciskał się nawet na kwestiach technicznych; pozwala też wyjaśnić to, czego inaczej wyjaśnić nie sposób: jeśli Tirpitz budował flotę nie tak, by sprostała wymogom morza, lecz raczej na kształt gwardyjskiego pułku piechoty, wskazuje to na sedno owej fiksacji, na źródła poczucia niemocy i mocarstwowych rojeń, z których wynikło nieszczęście. Poza tym Wilhelm II raz jeszcze jawi się jako człowiek swojej epoki. Jego niestałość, płynąca z niepewności przesadna zuchowatość sposobu bycia, nawet mania strojenia się to nie tylko defekty monarszej osobowości, lecz także cechy sytuacji: z jednej strony, cesarz z całym swym euforycznym stosunkiem do postępu i marynarki jest monarchą na wskroś mieszczańskim; ucieleśnia mieszczański naród, który właśnie wydostaje się z cienia — prawdę mówiąc, wcale nie obcych mocarstw, lecz własnego, ukształtowanego przez Prusy państwa paternalistycznego — ku swemu „miejscu pod słońcem"38; z drugiej strony, cesarstwo wywodzi się z królewsko-pruskiej „krwi i żelaza" i nie może się zaprzeć swego pochodzenia, nie podcinając własnych korzeni. Już na samym skraju przepaści pojawiła się być może jeszcze jedna szansa zapobieżenia nieszczęściu. W lutym 1912 r. brytyjski minister wojny, lord Halda-ne, przybył do Berlina z ofertą politycznego porozumienia za cenę ograniczenia niemieckich zbrojeń na morzu. Misja spaliła na panewce w rezultacie sprzeciwu Tirpitza i wszystkich sił reprezentowanych przez wielkiego admirała. O rym, co jeszcze się zdarzyło, dokąd zmierzał duch — czy może upiór — epoki, Haldane opowiedział hrabiemu Kesslerowi: Kiedy przebywał [Haldane] w Berlinie, by negocjować ugodę w sprawie marynarki, mieszkał jako gość cesarza w zamku, a monarcha starał się uczcić go na wszelkie sposoby. Miedzy innymi oddał do jego dyspozycji ekwipaż dworski. Haldane, który był urodzonym filozofem, a jako student w Getyndze uchodził za ulubieńca wielkiego filozofa Lotzego, i który wielką część życia badaniu i przekładom dzieł Hegla w Anglii poświęcił, pojechał pewnego dnia na Cmentarz Inwalidów, iżby grobowce Hegla i Fichtego odwiedzić. Znalazł je w niejakim zaniedbaniu i ubolewał nad tym wieczorem, przy biesiadnym stole. Na to cesarz odparł ostrym tonem, choć z uśmiechem: — Tak, w moim królestwie dla takich typów jak Hegel i Fichte miejsca nie ma..39 Władztwo inżynierii, siła maszyn zamiast filozofii: kilka lat później Oswald Spengler przyzywał upiora czasu, wołając do młodzieży: „Jeśli [...] ludzie nowej generacji zwrócą się ku technice zamiast ku liryce, ku marynarce zamiast ku malarstwu, ku polityce zamiast ku krytyce poznania, to uczynią wedle mego życzenia, a niczego lepszego życzyć im nie można". Wtedy jednak katastrofę dawno już można było przewidzieć; słowa te pochodzą ze wstępu do Upadku Zachodu40. 38 Nie wnikając w tragedię rozdarcia, Henryk Mann gorzko opisywał tę jedną stronę roli cesarza: „I pędził przez kraj cały, mieszczański cesarz, w kufrach siedemdziesiąt mundurów, i popychał swego poddanego do jeszcze większego starania [...]. Czymkolwiek się zajmował, czego akurat dokazywał i co rozkazywał: sukces! sukces, najwyższa cnota obywatelska! Chcieć zrozumieć wszystko, ale niczego naprawdę nie umieć i nie kochać, wszędzie bywać i zaraz wracać, do niczego się nie przywiązywać, być zmiennym i nierzeczowym, aż zgroza ogarnia, być pozorem, sceniczną maską — a tam, gdzie miejsce serca, nic nie mieć, tylko uwielbienie dla sukcesu — czy to artystów, którzy się przebili, czy amerykańskich miliarderów, bezwzględne uwielbienie każdego sukcesu wyrażającego się w pieniądzach: tak nie inaczej musiał wyglądać człowiek, który w takim państwie był normą, a wszyscy patrząc nań czuli się wywyższeni. Taki nie inny był rzeczywiście. Darzony przez swoich podziwem, jakim rzadko człowiecza miłość własna darzyła samą siebie. Był ich bożkiem "(tamże, s. 188). 39 Harry graf Kessler, Curriculum vitae, w: Gesichter und Zeiten. Erinnerungen, Frankfurt a. M. 1988, s. 325. 40 Oswald Spengler, Der Untergang des Abendlandes, wstęp do t. l, Wien 1918, cyt. za wyd. Miłnchen 1923, s. 56. Część druga NIEMIECKI DRAMAT 1914-1945 Rozdział czwarty WOJNA EUFORIA: DROGI I BEZDROŻA Człowiek w tym nadzieje pokłada, w to wierzy, czego chce. Przemożna większość narodu od dawna już miała dosyć stanu ciągłej niepewności; było aż nadto zrozumiałe, że nie wierzono w pokojowe załatwienie konfliktu austriacko-serbskiego, z nadzieją wypatrywano za to ostatecznego rozstrzygnięcia [...]. Bój roku 1914 nie został masom narzucony, lecz, Bóg świadkiem: pragnął go cały naród [...]. Mnie samemu ówczesne godziny zdawały się wybawieniem z przykrych doznań młodości. A i dziś wyznaję bez wstydu, że w obezwładniającym zachwycie padłem na kolana i z najszczerszego serca niebiosom dziękowałem za ten dar szczęścia, iż dane mi było żyć w owym czasie. Wojna i euforia — i ten głos nieznajomego jeszcze wtedy osobnika1, który przemawia jeśli nie za wszystkich, to z pewnością w imieniu przemożnej większości! Kiedy ogłoszono powszechną mobilizację, zgromadzony przed zamkiem w Berlinie tłum spontanicznie odśpiewał chorał Dziękujcie wszyscy Panu... Wilhelm II przemówił z balkonu zamkowego i rzucił elektryzujące hasło: „Jeśli ma dojść do wojny, to koniec z partyjnymi podziałami — jesteśmy już tylko niemieckimi braćmi". Wedle relacji prasowej słowa cesarza wzbudziły aplauz, „jakiego Berlin chyba jeszcze nie widział. Zachwycony tłum znów zaintonował pieśni patriotyczne"2. Niebawem Wilhelm II wyraził tę samą myśl w haśle, które nabrało rozgłosu: „Nie znam już żadnych partii. Znam tylko Niemców". Tak było nie tylko w Berlinie, nie tylko w Niemczech: Europa pogrążała się w wojnie i w szale euforii. Pieśni, łzy — nie przerażenia, lecz patriotycznego 1 Adolf Hitler, Mein Kampf, 190./194., Munchen 1936, s. 176 i 177. 2 Reden des Kaisers, Ernst Johann (red.), Munchen 1966, s. 125 n; depesza własna gazety „Frankfurter Zeitung" z dnia l sierpnia 1914 r. Tę samą myśl innymi słowami wyraził cesarz w uzupełnieniu mowy tronowej wygłoszonej 2 sierpnia. Niemiecki dramat 1914-1945 wzruszenia; wszędzie kwiaty i brzozowe gałązki; na wagonach zdążających w stronę frontu zuchowate hasła: „Hajda na Paryż, świerzbi mnie czubek szabli!" Kościoły błogosławiły oręż, motto ich wojennego kazania brzmiało: „Bóg z nami"3. Literaci nie zostawali w tyle, żądni krwi poeci stroili liry. To, co jeszcze wczoraj uchodziło za ważne, dziś już się nie liczyło. Rainer Maria Rilke, wrażliwy przyjaciel Francji i Rosji, pisał: Szczęście moje, że widzę przejętych. Dawno już spektakl ten przestał być dla nas prawdą, a zmyślony obraz nie poruszał do głębi. Najdrożsi, oto czas przemawia niczym jasnowidz, ślepo, w duchu prastarym. Słuchajcie. Jeszczeście tego nie słyszeli. Teraz wy — drzewa, które mocarny przestwór wypełnia szumem, głośniej i głośniej: na te płaskie lata rzuca się z furią, ojców uczuciem wiedziony, wielkimi czynami, ze szczytów 3 Patrz Wilhelm Pressel, Die Kriegspredigt 1914-1918 in der evangelischen Kirche Deutschlands, Góttin-gen 1967 [zawołanie „Bóg z nami" jest powszechnie znane w brzmieniu oryginalnym Gott mit uns —przyp. red.]. Bezgranicznie bluźniercze nastawienie znajduje wyraz w wierszu Ojcze nasz 1914 Mirko Jelusischa: Ojcze nasz, któryś jest w niebie, w boju, we krwi, w nagłej potrzebie unosim palce, gotowi przysiąc: nie z naszej winy gore miast tysiąc! Święć się imię Twoje, gdzie pokój — nam nie dał go świat! Wokół: nienawiści zdroje pysznią się jak trujący kwiat. To walka, by umrzeć lub żyć! Królestwo Twoje, przyjdź, Twa bliskość to nasza ostoja, Ty prawo przed fałszem chroń! I bądź wola Twoja, ,. t niech wiedzą głusi i niemi: " jest jeszcze karząca dłoń! !? • Jak w niebie, tak i na ziemi! Wejrzyj na grozę, co ogarnia kraj, , chleba nam powszedniego daj i daj odwagę, byśmy mogli trwać, gdy wokół już jeno ruiny, I ufność w Twe łaski zechciej nam dać, i odpuść nam nasze winy, jeśli sumienie w nas nieczyste, jako i my winowajcom naszym: wszak walczym o ziemie ojczyste, gdzie śmierć niesie ogień wraży! I nie wódź nas na pokuszenie, by nasze wojska zmieniły się w hordy, a nad surowe czynów sądzenie wolały pożogę i mordy, Wojna wysokich bohaterstwa, które wkrótce się roziskrzą świeżym śniegiem waszej chwały radosnej, czyściej, bliżej... Półtora miliona wierszy wojennych spłynęło podobno w sierpniu 1914 r. z niemieckich piór: swoisty rekord produkcji. A ile, czy raczej: jak niewiele było pośród nich takich, które sprzeciwiały się złu?4 Kiedy człowiek spogląda wstecz, na grozę przesiąkniętego krwią stulecia, to, co się wtedy działo, wydaje mu się potwornością w gruncie rzeczy kompletnie niezrozumiałą — nawet jeśli ma na podorędziu wyjaśnienia i to w niemałym wyborze. Pierwsze z nich mówi, że narody o wojnie, w której wir rzucały się z pieśnią na ustach, wiedziały równie mało jak mężowie stanu i generałowie. Poszły w niepamięć zabliźnione już rany, ofiary, zostało tylko opromienione blaskiem legendy wspomnienie szybkich rozpraw, choćby z 1866 i 1870 r. Jedna jedyna bitwa — Kóniggratz [chodzi o bitwę pod Sadową — A. K.] czy Sedan — okalecz ode złego zbaw nas, Boże! Jedno Twe słowo zło przemoże, bo Twoje jest królestwo! Daj tedy serca moc i męstwo, i siłę, co karki zmienia w spiż, dopóki w dłoni miecza krzyż. Daj nam zwycięstwo i pańską cześć; ; idziemy w bój, życie czy śmierć, ,*• my z przenajświętszym Panem — ktore wzburzyło ludzi jak żadne inne: o zbrodni popełnionej 24 czeja 1922 r. na ministrze spraw zagranicznych, niemieckim Żydzie i niemieck patriocie, Waltherze Rathe- 20 nau Poprzedziła ją bezprzykładna nagonka, „pvalcie Rathenaua Walthera, żydowską świnią Pan Bóg poniewiera!" wywrz>iwano to Jak kraj długi i szeroki. Deputowany DNVP Hennig oznajmił w 'rwcowym wydaniu „Konser-vative Monatsschrift": Ledwie międzynarodowy Żyd Rathenau wziął w°)e łaPy niemiecki honor, nie ma już o nim mowy. [...] Niemieckiemu honorowi uczyrY zadość. Ale pan, panie Rathenau [...] zostanie pociągnięty do odpowiedzialności przewód niemiecki, „w przeciwnym razie", by użyć pańskich własnych słów, „historia swiaftrac'*a''y sens"- . Innym podżegaczem, bodaj najgorszym, by-arl Helfferich. Ale tego, co nastąpiło po zamachu, nikt schyba nie spodziewał. Harry hrabia Kessler pisze: Na ulice wylegli owej niedzieli (25 czerwca) ropicy- Od świtu do późnego popołudnia setki tysięcy — w czterech kolumnach jedna obidnigiej, z czarno-czerwono-złotymi i czerwonymi chorągwiami, w żałobnym milczeniu -ągnęty przez zachodnią część miasta (Berlina). Reichstag zebrał się o trzeciej po połuiu. Gdy pokazał się Helfferich rozbrzmiały okrzyki: „Morderca, morderca! Precz z mocami!" Powstał niebywały tumult, aż Helfferich zniknął. Przemówił Wirth: „Od dnia, którym pod sztandarem republiki podjęliśmy uczciwą służbę na rzecz tej nowej pańskości, nie szczędzi się milionowych sum, by sączyć w nasz naród okrutną truciznę. NaszPJczyźnie, której służymy ze wszystkich sił, od Kónigsbergu po Konstancję zagraża podgająca do mordu nagonka. Słychać wrzask, że to, co robimy, jest zbrodnią na narodzieroła się o trybunał stanu, a potem przychodzi zdziwienie, gdy zaślepione łotry sięgają piarzędzie mordu". 20 Bardziej szczegółowy opis patrz świadek epoki, Harry g Kessler, Walther Rathenau. Sein Leben undsein Werk, Frankfurt a. M. 1988, s. 314 n. 21 Liebe, Die deutschnationale Volkspartei...,s. 159. 22 Rathenau był określany j ako „naganiacz i ekonom służąnienasyconej żądzy panowania naszych wrogów". Patrz: Karl Helfferich, Deutschlandin den Ketten des Unatums, „Deutschnationale Flugschnf-ten", nr 107, Berlin 1921. Podburzająca do morderstwa nagonka godziła naturalnie nidko w Rathenaua. Po zamachu, którego ofiarą padł Erzberger, w hamburskiej „Reichsflagge" pisano: „B& miej w opiece Eberta, Wirtha i Schei-demanna. Erzbergera już masz" (cyt. za Gotthard Jasper, Der Scft der Republik, Tubingen 1963, s. 57). Republika Listopadowa 123 Pogrzeb Rathenaua odbył się we wtorek 27 czerwca. Trumnę wystawiono w sali posiedzeń Reichstagu. Przykryta czarno-czerwono-złotym sztandarem stała w miejscu, gdzie zwykle znajduje się fotel prezydenta. Attache's Ministerstwa Spraw Zagranicznych trzymali straż przy umarłym. W loży cesarskiej siedziała matka ofiary; biała jak wosk, kamiennie nieruchoma, wpatrzona odrętwiałym wzrokiem w sarkofag. Ebert wygłosił mowę pożegnalną: „Ten niecny czyn ugodził nie tylko w człowieka, w Rathenaua. Ugodził w Niemcy w całej ich zbiorowości". Związki zawodowe uchwaliły obowiązującą w całej Rzeszy powszechną przerwę w pracy od godziny 12 we wtorek do środy rano. Ogromne pochody, jakich Niemcy jeszcze nie widziały, przemaszerowywały w ordynku, pod flagami republikańskimi, przez wszystkie miasta niemieckie. Ponad milion ludzi w Berlinie, sto pięćdziesiąt tysięcy w Monachium, w Chemnitz, sto tysięcy w Hamburgu, Wrocławiu, Elberfeld, Essen. Nigdy jeszcze Niemcy nie czciły tak żadnego ze swych obywateli. Oddźwięk, jakiego nigdy nie budziło życie i myśl Rathenaua, wzbudziła teraz jego śmierć23. Robotnicy i mieszczanie, liberałowie i katolicy, socjaldemokraci i komuniści demonstrowali razem; wydarzenie w istocie zdumiewające. Pewien dziennikarz opisał je tak: „Uśmiercono szefa jednego z największych przedsiębiorstw kapitalistycznych na świecie. Komunistyczni robotnicy płakali na jego grobie i przeklinali morderców"24. Kanclerz Wirth zakończył swe przemówienie słowami: „Oto wróg, który kropla po kropli wstrzykuje truciznę w rany narodu. Oto wróg — nie ma żadnych wątpliwości: wróg jest po prawej stronie"25. Jeszcze 25 czerwca 1922 roku rząd wydał rozporządzenie gwoli ochrony republiki, któremu Reichstag trzy dni później nadał rangę ustawy. Nie, republika nie musiała umrzeć, tak jak umarł Rathenau. Historia jest otwartym polem naszego myślenia i działania, naszej odpowiedzialności i naszych zaniedbań; zguba lęgnie się w ludziach i nigdzie indziej. A ponieważ historię tworzą ludzie, nie zaś ślepa dola, toteż niekiedy możliwe jest nawet przebaczenie. Kessler wspomina matkę Rathenaua: Najpierw nie było w niej nic prócz chęci zemsty, chciała jeszcze tylko napisać do Helffericha, że jest mordercą jej syna, a potem umrzeć. Potem jednak przemogła się, tak jak przemógłby się zapewne jej syn, i napisała do matki jedynego ze sprawców, który przeżył, Techowa, następujący list: „Pogrążona w niewymownym bólu wyciągam do Pani dłoń. Niechaj powie Pani, która jesteś najnieszczęśniejszą ze wszystkich kobiet, swojemu synowi, 23 Kessler, Walther Rathenau..., s. 325 n. 24 Friedrich Stampfer, Die vierzehn Jahre der ersten deutschen Republik, Karlsbad 1934, s. 265. 25 Hagen Schulze komentował: „Było to zachwycające przemówienie, szczytowe osiągniecie parlamentarnej retoryki, kaganek republikańskiego ducha, nie było natomiast wyrazem mądrości. Skoro bowiem kierownictwo DVP zostało w taki sposób posadzone na ławie oskarżonych razem z narodowcami z DNVP — poczuło się urażone" (Schulze, Weimar. Deutschland 1917-1933, Berlin 1982, s. 244). Bywają wszak chwile, gdy kaganek jest ważniejszy od taktycznej zręczności, czyż nie? Czy niedomaganiem republiki aż nazbyt często nie okazywało się to, że była „tylko" mądra, a retorykę, zachwycające mowy, światło kaganka pozostawiała swoim nieprzyjaciołom? 124 Niemiecki dramat 1914-1945 że wybaczam mu w imieniu i duchu Zamordowanego, jako i Bóg niechaj mu wybaczy, jeśli przed obliczem ziemskiej sprawiedliwości czyn swój otwarcie i w całej pełni wyzna, a wobec sprawiedliwości boskiej żałować go będzie. Gdyby znał mojego Syna, najszlachetniejszego z ludzi, jakiego nosiła matka ziemia, śmiercionośną broń prędzej przeciwko sobie by skierował niż przeciw niemu. Niechaj te słowa wrócą pokój Pani duszy. Mathilde Rathenau"26. DOMNIEMANIA (I): WERSAL, INFLACJA, KRYZYS GOSPODARCZY Dlaczego opamiętanie nie okazło się trwałe? Jakie przekleństwo wisiało nad republiką, co sprawiało, że nie mogła stać się miejscem, które większość obywateli uznałaby za swój dom ojczysty? Dlaczego Niemcom nie udawało się zaprzyjaźnić z demokracją, wywieść z zasad wolności i równości nową samoświadomość? Legendę o ciosie w plecy można sobie darować; zbyt nachalnie służyła samousprawiedliwieniu winnych. Jeśli jednak nadal dawano wiarę temu kłamstwu, musiało istnieć coś, co jako uprzedzenia, nienawiść do rzekomych „zbrodniarzy listopadowych", i tak domaga się wyjaśnienia. Dużo większą wagę miał wersalski dyktat pokojowy. Narzucał Niemcom konieczność ustępstw terytorialnych (przede wszystkim na wschodzie: polski „korytarz" miał oddzielać Prusy Wschodnie od Rzeszy), obowiązek jednostronnego rozbrojenia, w praktyce aż do granic bezbronności, gigantycznych reparacji wojennych o nie ustalonej z góry wysokości, wreszcie, co nie mniej ważne — obarczał je oszczerczo wyłączną winą za wojnę. Z pewnością nie roztropność była w Wersalu sekretarzem, a raczej zły doradca strach, zwłaszcza w przypadku Francji: w niewygasłym jeszcze dygocie wyczerpania i przerażenia w obliczu z największym przecież trudem odpartych, przemożnych sił niemieckich czaiła się już trwoga przed potęgą przyszłą — stąd dążenie, aby czymś w rodzaju wojny prewencyjnej, tyle że prowadzonej innymi niż bezpośrednio militarne środkami, utrzymać rywala w uległości. Czy to rzeczywiście był pokój? Filozof z Królewca, Immanuel Kant, pisał w 1795 r. jak gdyby uprzedzając wiek XX: „Żaden traktat pokojowy, w którym przez utajone zastrzeżenie zawarte zostało zarzewie przyszłej wojny, nie może być za takowy uznany. Gdyż wówczas byłby on zwykłym zawieszeniem broni, odroczeniem działań wojennych, a nie pokojem"27. Cóż jednak pozostawało Niemcom, jeśli nie zgoda na to, co nieuniknione, o ile nie chcieli ryzykować dalszego trwania blokady głodowej, okupacji, 26 Kessler, WaltherRathenau..., s. 327. Dwaj pozostali zamachowcy, byli oficerowie marynarki, zostali po pewnym czasie odnalezieni w Saaleck niedaleko Naumburga. Jeden zginął od kuł policji, drugi zastrzelił się sam. Po 1933 r. narodowi socjaliści urządzili tam miejsce pamięci morderców; potem zostało ono usunięte, a zamiast niego powstało Muzeum Rathenaua. Przy Koenigsallee w berlińskiej dzielnicy Grunewald widnieje dziś okolicznościowy kamień upamiętniający miejsce zamachu. 27 Immanuel Kant, Do wiecznego pokoju. Projekt filozoficzny, tłum. Mirosław Żelazny, Toruń 1995, s. 49. Republika Listopadowa 125 a może nawet — prawdopodobnego przecież — rozbicia Rzeszy?28 Czyż wszystko nie zależało od tego, by w tej fatalnej sytuacji wyjściowej cierpliwie, z pasją i miarką w oku szukać drogi prowadzącej do rewizji postanowień wersalskich? Tą kamienistą drogą poszli republikańscy mężowie stanu: Rathenau, Stresemann, Briining. Poszli wbrew przeszkodom zewnętrznym i wbrew ujadaniu wrogów wewnętrznych, a sukces potwierdził ich racje: Niemcy wróciły do rodziny narodów jako jej równoprawny członek, a żądania reparacyjne najpierw złagodniały, potem zaś odstąpiono od nich, co warto podkreślić, jeszcze zanim kraj pogrążył się w szaleństwie hitlerowskiego Machtergreifung, „przejęcia władzy". A zatem: dlaczego te sukcesy przyniosły republice tak niewiele albo zgoła nic dobrego? Jak w ogóle stojący po prawicy, zacietrzewiony przeciwnik mógł wrzeszczeć „Wersal!" pod adresem niemieckich demokratów? Warunki pokoju były konsekwencją wojny i jej zakończenia; winą należało więc obarczać odpowiedzialnych z czasów Rzeszy cesarskiej, a nie Weimaru. Okazuje się zatem, że tak samo jak w przypadku legendy o ciosie w plecy trzeba zakładać istnienie uprzedzeń, które domagają się wyjaśnienia. Tym samym powoływanie się na dyktat zwycięskich mocarstw może wprawdzie służyć uwolnieniu od zarzutu, że Niemcy nie wykorzystali szansy na demokrację, ale w sprawie, która ma decydujące znaczenie, nie na wiele się przydaje. Patrząc wstecz trudno wręcz uniknąć pytania, czy układ z 1919 r. nie miał też dobrych stron, które karygodnie zlekceważono. Jeśli na przykład na spornych obszarach wschodnich odbywały się plebiscyty, jeśli na wschodnioprus-kich Mazurach ludność w przeważającej, większości opowiedziała się za Niemcami29 — w głosowaniu pod międzynarodową kontrolą, z wynikami wpisanymi do protokołu! — to mądrze postępując można było budować na tym bezpieczeństwo skuteczniej niż kiedykolwiek przedtem na drodze orężnej. Ale nikt, żaden polityk, żadna partia, nie ośmielili się w tak uznanych granicach szukać porozumienia z Polakami. Czy skazujemy się na wieczne skargi w sprawie tego, co utracone, zamiast utrzymywać i chronić to, co mamy? Tymczasem słychać głosy powołujące się na „dalsze istnienie Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937 r." — a więc w granicach wytyczonych w Wersalu, które w swoim czasie piętnowano jako krzyczącą niesprawiedliwość i dosłownie za nic, nawet za cenę życia, nie chciano ich zaakceptować. 28 Obrazowy opis dramatycznych zmagań, których stawką było odrzucenie lub przyjęcie układu pokojowego, patrz Theodor Eschenburg, „Die Entscheidung der Weimarer Nationalversammlung iiber den Ver-sailler Friedensvertrag im Juni 1919", w: Theodor Eschenburg, Die Republik von Weimar. Beitrdge żur Geschichte einer improvisierten Demokratie, Munchen 1984, s. 91 n. 29 W głosowaniu 11 lipca 1920 r. za Niemcami opowiedziało się w okręgu Allenstein (Olsztyn) 98%, w okręgu Marienwerder (Kwidzyn) 92%. Na Górnym Śląsku 20 marca 1921 r.: 60% za Niemcami — przy różnym rozkładzie większości w poszczególnych obwodach — dawało wynik mniej jednoznaczny; dlatego doszło do podziału. Tym cenniejsze mogło być bezpieczeństwo terenów pozostających w Niemczech. 126 Niemiecki dramat 1914-1945 Republika Listopadowa 127 Jeśli teraz pozostawimy na boku wersalski dyktat pokojowy, to w przypadku dwu innych zjawisk — inflacji i światowego kryzysu gospodarczego — zależności wydają się jasne. Inflacja, która jesienią 1923 r. osiągnęła swój szokujący punkt kulminacyjny i zarazem kres — bilion marek papierowych odpowiadał jednej marce rentowej — zniszczyła wszystkie oszczędności. Niewątpliwie wraz z reformą walutową wprowadzoną 15 listopada rozpoczęła się normalizacja nie tylko gospodarcza; na Boże Narodzenie ambasador brytyjski zanotował: Najbardziej znamienną cechą nowej sytuacji jest zadziwiający spokój i poprawa, która nastąpiła za dotknięciem czarodziejskiej różdżki reformy walutowej. [...] Artykułów spożywczych jest nagle do wyboru, do koloru. [...] Odprężenie gospodarcze przyniosło też uspokojenie polityczne. Nie mówi się już o dyktaturze i puczach, nawet naskrajniejsze partie radykalne przestały w tej chwili rozsiewać niepokój30. Ale pod tą powierzchnią utrzymywało się głębokie rozgoryczenie, zwłaszcza w warstwach średnich. Od 1914 r. posłusznie podporządkowywały się patriotycznym apelom i subskrybowały pożyczki, z których finansowano głównie wydatki wojenne. Teraz czuły się wywłaszczone; wielu ludzi ubożało gwałtownie, a niemal wszystkim zajrzało w oczy widmo „proletaryzacji"31. Odtąd lęk przed inflacją — wzmocniony jeszcze kolejnym doświadczeniem lat 1945--1948 — będzie prześladował Niemców jak żaden chyba inny naród. Jeszcze większe spustoszenie spowodował światowy kryzys gospodarczy, który zaczął się w październiku 1929 r. od krachu na giełdzie amerykańskiej i szybko przeniósł się do Europy, a w szczególności do Niemiec. Sytuacja bowiem już w okresie poprzedzającym nie była wcale aż tak dobra, jak wynikałoby z opowieści o „dobrych" czy wręcz „złotych" latach republiki. Wzrost gospodarczy niemal został zahamowany, a bezrobocie osiągnęło znaczne rozmiary; wydawało się, że gospodarka woli się oprzeć raczej na kartelach, trustach i państwie niż na własnych siłach i odważnej przedsiębiorczości32. O ile był jakiś postęp, to w znacznej mierze finansowano go z amerykańskich kredytów — ze źródła, które teraz wyschło. Produkcja utknęła, państwo i miasta 311 Viscount d'Abernon, Ein Botschafter der Zeitenwende, 1.1-3, Lipsk b. d. (ok. 1930), t. 2, s. 329 n. 31 W swoim podziękowaniu za pokojową Nagrodę Nobla w 1927 r. Gustav Stresemann mówił w Oslo: „Dla badacza historii w Niemczech i dziś jeszcze niejednokrotnie koniec wojny oznacza tylko utratę terytoriów, praktycznych korzyści czerpanych z kolonii, utratę majątku państwowego i narodowego. Często nie dostrzega on najcięższej straty, jaką Niemcy poniosły. Owa najcięższa strata polegała w moim mniemaniu na tym, że duchowa i zawodowa warstwa średnia, która tradycyjnie była nosicielką idei państwa, zapłaciła za swe całkowite oddanie państwu podczas wojny całkowitym wyzuciem z majątku i uległa proletaryzacji" (G. Stresemann, Vermachtnis. DerNachlafi in drei Banden, Henry Bernhard [red. ], t. 3, Berlin 1933, s. 463). Literatura przedmiotu: Die Nachwirkungen der Inflation auf die deutsche Geschichte 1924-1933, Gerald D. Feldman (red.), Munchen 1985; Jórgen Pedersen i Karsten Laursen, The German Inflation 1918-1923, Amsterdam 1964. 32 Jako tyleż wnikliwe co krytyczne studium warto wymienić Harolda Jamesa Deutschland in der Welt-wirtschaftskrise 1924-1936, Stuttgart 1988. l popadły w mizerię finansową, a tym samym w błędne koło: posunięcia oszczędnościowe zaostrzały kryzys; liczba bezrobotnych wzrosła z 1,6 min w październiku 1929 r. do 3,2 min już w styczniu 1930 r., by wreszcie w lutym 1932 r. osiągnąć najwyższy pułap: 6,1 min. Skutki polityczne widać było po wynikach wyborów. Jeszcze po wyborach do Reichstagu w 1928 r. narodowi socjaliści z 2,6 procenta głosów pozostawali partią marginesową, której dwunastu deputowanych nie mogło nawet utworzyć w Reichstagu frakcji. Ale zaledwie dwa i pół roku później, w wyborach wrześniowych 1930 r., NSDAP otrzymała już 18,3%, a 31 lipca 1932 r. 37,3% głosów; tym samym tworzyła najsilniejsze ugrupowanie partyjne z dużą przewagą nad innymi. Jednocześnie urośli w siłę komuniści: 10,6% w 1928 r., 14,3% latem i aż 16,8% w listopadzie 1932 r. NSDAP i KPD stanowiły wspólnie opozycyjną większość; od tej pory nie było już szans na parlamentarny system rządów: kryzys gospodarczy utorował Hitlerowi drogę do władzy33. Wszelako nie rozwiewa to wątpliwości: z kryzysu gospodarczego nie musi nieuchronnie wynikać kryzys polityczny. W Stany Zjednoczone na przykład depresja ugodziła równie mocno jak w Niemcy, a pod pewnymi względami nawet mocniej, ponieważ rozwój państwa opieki socjalnej ledwie zdążył się tam rozpocząć; w każdym razie pozostawał daleko w tyle za niemieckim. Ale Amerykanie wybrali Roosevelta i jego new deal, to znaczy reformę demokracji, a nie jej zniszczenie. Znów zatem przyjmuje się założenie, które domaga się wyjaśnień; światowy kryzys gospodarczy nie wywołał antydemokratycznego nastawienia, lecz jedynie je rozniecił, a potem rzeczywiście uwolnił jego energię, by rozładowała się w niszczącej eksplozji. Dlatego też prosta formuła „kapitalizm w kryzysie równa się faszyzm" nie sprawdza się. Zresztą elementem towarzyszącym zarówno rewolucji konserwatywnej — a ściślej: kontrrewolucji —jak też ruchowi Hitlera w latach dwudziestych był afekt antykapitalistyczny: obok parlamentaryzmu i demokracji partyjnej także kapitalizm jawił się jako twór „zachodni" i istotowo obcy. A między bajki włożyć trzeba pogląd, jakoby wielki przemysł i wielki kapitał sfinansowały, by tak rzec, dojście Hitlera do władzy34. Naturalnie byli wielcy przedsiębiorcy, jak Thyssen, którzy już bardzo wcześnie wspierali NSDAP. Ale akurat to nie było regułą; hołubiono raczej — w przeważającej większości — partie w rodzaju prawicowo-liberalnej DVP i konserwatywnej DNVP, które dążyły może do autorytarnej przebudowy ładu 33 Tytułem przykładu wybranego spośród obfitej literatury patrz Heinrich Bennecke, Wirtschaftliche Depression undpolitischer Radikalismus J918-1938, Munchen 1970. 34 Pogląd ten powinien był zostać ostatecznie zdemaskowany jako wyssany z palca po ukazaniu się Pracy Henry'ego Ashby Turnera Die Grofluntemehmer und derAufstieg Hitlers, Berlin 1985. O niechęci do istniejącego systemu gospodarczego patrz Wolfgang Hock, Deutscher Antikapitalismus, Frankfurt a. M. 128 Niemiecki dramat 1914-1945 politycznego, ale nie do jego radykalnego obalenia o trudnych do przewidzenia konsekwencjach. Dopiero gdy narodowi socjaliści osiągnęli sukces jako ruch masowy i wybili się na pozycję pierwszorzędnego czynnika w spektrum władzy, gospodarka weszła z nimi w alianse. Podobnie zniechęcenia do „systemu" nie sposób tłumaczyć po prostu inflacją. Patrząc na rzecz trzeźwo: po części szła ona jeszcze na rachunek Rzeszy cesarskiej, która finansując udział w wojnie z pożyczek doprowadziła do ogromnego zadłużenia; w warunkach klęski nie było na nie pokrycia35. Z drugiej strony, w 1923 r. inflacja osiągnęła punkt szczytowy, ponieważ trzeba było zapłacić ludności Zagłębia Ruhry za bezczynność, to znaczy wesprzeć ją finansowo w biernym oporze przeciw francuskiej okupacji. Właśnie prawica, właśnie siły konserwatywne głośno domagały się tego oporu, piętnując wszelką uległość i w ogóle „politykę wypełniania postanowień" [traktatu wersalskiego —przyp. red.] jako zdradę narodową. Potrzeba było dopiero odwagi męża stanu, jakim był choćby Stresemann, by skończyć z oporem i tym samym stworzyć przesłankę dla uzdrowienia finansów państwa. DOMNIEMANIA (II): SYSTEM KONSTYTUCYJNY IJEGO PARTIE Skoro okoliczności zewnętrzne nie są, jak się okazało, wystarczającym wytłumaczeniem słabości republiki, należy przyjrzeć się jej urządzeniu wewnętrznemu — instytucjom i siłom, które miały dać jej moc przetrwania w zawierusze czasu. Głównie dwie z nich skupiają na sobie zainteresowanie i krytykę już ze strony współczesnych, a co dopiero w perspektywie historycznej: konstytucja oraz socjaldemokraci jako budowniczowie nowego ładu. Dzieło Zgromadzenia Narodowego, weimarską konstytucję państwa z 11 sierpnia 1919 r., znamionowało osobliwe pęknięcie. Opowiedziała się wprawdzie za parlamentarną formą rządów, z kanclerzem i gabinetem, który miał być tworzony każdorazowo przez większość w Reichstagu i od niej uzależniony, ale rządy większości parlamentarnej oznaczały demokrację partyjną, ta natomiast wydawała się ojcom konstytucji podejrzana. Toteż w osobie prezydenta państwa stworzyli dla niej przeciwwagę, coś w rodzaju niby-cesarza: jako ten, którego wybiera bezpośrednio naród, a więc którego legitymacja uniezależnia go od parlamentu i partii, prezydent został wyposażony w specjalne uprawnienia na wypadek kryzysu. Kluczowy zapis, artykuł 48 ustęp 2, brzmiał: Republika Listopadowa 129 35 Zadłużenie wojenne Rzeszy wynosiło 154 mld marek. Ale nic to już nie znaczyło w obliczu ilości znajdujących się w obiegu pieniędzy: w przededniu reformy walutowej w listopadzie 1923 r. szacowano ją na 400 338 326 350 700 000 000 marek. Po redukcji w stosunku bilion do jednego ze 154 mld zostało zaledwie 15,4 fenigów! Hagen Schulze skwitował to sarkastycznie: „W sensie fiskalnym I wojna światowa jest najtańszą wojną, jaką kiedykolwiek prowadzono" (Schulze, Weimar. Deutschland 1917-1933, s. 36). W sytuacji znacznego zakłócenia lub zagrożenia bezpieczeństwa publicznego w Rzeszy Niemieckiej prezydent państwa może przedsięwziąć środki niezbędne dla przywrócenia bezpieczeństwa i porządku publicznego, a w razie konieczności użyć siły zbrojnej. W tym celu ma prawo zawiesić na okres przejściowy obowiązywanie [...] praw podstawowych w całości lub części. Wcześniej, w artykule 47, mówiło się zwięźle i niedwuznacznie: „Prezydent państwa jest najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych Rzeszy". Niby-cesarz wykreowany przez republikanów: czy można właściwie mieć Niemcom za złe, że po śmierci Friedricha Eberta 28 lutego 1925 r. natychmiast skłonili się ku monumentalnej postaci czasu wojny, cesarskiemu feldmarszałkowi Paulowi von Hindenburgowi? Czyżby kogoś dziwiła pamiątkowa moneta, którą wybito dla uczczenia jego wyboru? Po jednej stronie tejże można przeczytać powiedzenie Hindenburga, które wydawało się tego warte, by przekazać je dzieciom i wnukom: „Dla Ojczyzny obie ręce, ale nic dla partii". Czy nie było to już orzeczenie skazujące, wyrok śmierci dla parlamentaryzmu i demokracji, który został wykonany, kiedy 30 stycznia 1933 r. Hindenburg odryglował przed Adolfem Hitlerem — „czeskim kapralem", jak sam pogardliwie go nazwał — wrota ku władzy i ku nieszczęściu? Poniewczasie łatwo stawiać takie pytania, a odpowiedzi —już choćby biorąc pod uwagę kwestię uprawnień szczególnych na wypadek kryzysu — są nader problematyczne. Do 1924 r. Ebert wydał 134 rozporządzenia wyjątkowe; jak republika miałaby przetrwać bez nich wczesne kryzysowe lata, doprawdy trudno sobie wyobrazić. W jeszcze większym stopniu dotyczy to okresu po 1930 r. Zresztą sędziwy generał z całą powagą traktował swoją przysięgę na konstytucję — ku zaskoczeniu wielu, którzy obwołując go wodzem żywili pewne ukryte zamiary. Haffner stwierdził nawet: Wybór Hindenburga był dla republiki szczęśliwym zrządzeniem i dawał jej jedyną szansę, jakiej przedtem nie miała. Oto bowiem republika z herosem wojny światowej i cesarskim feldmarszałkiem na czele wydała się nagle możliwa do przyjęcia dla prawicy, która dotąd nieugięcie ją odrzucała; zarysowało się coś w rodzaju pojednania36. To też wydaje się problematyczne; zresztą nie trwało długo i w niczym nie pomogło. W każdym razie trzeba by mówić nie tyle o konstytucji, ile o politycznym instynkcie Niemców, a dokładniej: o braku instynktu, który sprawił, że szukali zbawcy tam, gdzie go nie było. Problem polegał na sile emocji przed-czy też antydemokratycznych — i na bezsilności demokratów. Czyż wolno im się było żalić, jeśli w 1932 r. nie mieli innego pomysłu niż ponowne wysunięcie 36 Sebastian Haffner, Anmerkungen zu Hitler, Miinchen 1978, s. 71. 130 Niemiecki dramat 1914-1945 kandydatury starego człowieka, który stał już nad grobem, znajdował się u kresu sił fizycznych i duchowych i tracił zdolność krytycznego myślenia?37 No a poza tym — socjaldemokraci! Infamia spadła na nich od razu z dwóch stron: dla „prawicy" uchodzili za „listopadowych zbrodniarzy", ale i „lewica" pohukiwała nie mniej donośnie: „Kto nas zdradził, kto nas zdradził? So-cjal-de-mo-kra-ci!" Również ich własnych szeregów nie ominęły pewne, mówiąc najłagodniej, wątpliwości: Republika — toż to niewiele. Socjalizm pozostaje celem. Powiada się, że kiedy cesarstwo w 1918 r. niechlubnie runęło i nikt nie kwapił się do obrony państwa paternalisrycznego, SPD powinna była wszcząć zdecydowane działania. Zamiast paktować ze starymi siłami, jak Ebert z Groenerem, zamiast udawać „wściekłego psa", jak Gustav Noske, zamiast ujarzmiać za pomocą parlamentu — a w praktyce niszczyć — ruch rad, trzeba było kroczyć naprzód i tworzyć rzeczywiście Nowe. Przede wszystkim należało zmienić i przebudować kadry oraz strukturę armii, sądownictwa i administracji, uspołecznić przemysł ciężki, a wielką własność ziemską po wschodniej stronie Łaby rozbić przez wprowadzenie reformy rolnej. W ten sposób raz na zawsze zostałyby zrównane z ziemią cytadele reakcji. Ponadto cechą niemieckiego Listopada 1918 r. było i to, że tradycyjne siły panujące nagle przejęła zgroza, bo poczuły się zepchnięte nad brzeg przepaści i niejako skalane, gdyż szukając ocalenia w nowych warunkach „spokoju i ładu" musiały stawiać na „socjałów". Ale tak okupione ocalenie nie zaowocowało pojednaniem, lecz żądzą zemsty, która żywi się głęboko skrywanym przestrachem i upokorzeniem. Czyż nie znalazło to bardzo rychło jakże gorzkiego potwierdzenia? Jeśli przyjrzeć się choćby weimarskiemu orzecznictwu sądowemu w sprawach politycznych, to jawi się ono jako pasmo skandali, jako systematyczne wręcz naginanie prawa, a w rezultacie — jego burzenie. Podczas gdy „na lewo" reagowano z przesadną ostrością, prawe oko wydawało się ślepe. Wykładający ówcześnie w Heidelbergu statystyk, docent prywatny Emil Julius Gumbel, dokonał precyzyjnych obliczeń i został za to wyklęty: w ciągu czterech lat od 1918 do 1922 r. „lewicowcom" dowiedziono 22 morderstw; siedemnastu sprawców otrzymało surowe kary, dziesięciu wyroki śmierci. Natomiast na 354 morderstwa popełnione przez „prawicowców" był tylko jeden wysoki 37 I tym razem trudno się nie zadumać nad znaczeniem daty śmierci dla osądu historycznego. Jaki byłby ów osąd, gdyby Hindenburg zmarł pod koniec swej pierwszej kadencji? Ojciec ojczyzny, nieomal niemiecki de Gaulle... Inna też zapewne byłaby pozycja prezydenta Republiki Federalnej niż ta, do której natchnęło autorów naszej ustawy zasadniczej widmo hitlerowskiego „przejęcia władzy": wiele rozwiązań wydaje się możliwych. Republika Listopadowa 131 wyrok skazujący, ani jednej kary śmierci. Przeciętny okres pozbawienia wolności wynosił 15 lat dla „lewicowców", 4 miesiące dla „prawicowców"38. Na łaskawe potraktowanie mógł liczyć zwłaszcza ktoś, kto z „patriotycznych" pobudek dążył do obalenia republiki — np. uczestnik puczu Kappa w Berlinie (1920 r.) czy puczu Hitlera w Monachium (1923 r.). Nieodparcie nasuwa się tu pojęcie „sprawiedliwości klasowej"; wielki jurysta Gustav Radbruch mówił nawet jako minister sprawiedliwości o „stanie wojny między narodem a władzą sądowniczą"39. A żołnierze? Wobec powstań spartakusowców i komunistów ani ochotnicy z Freikorpsu, ani Reichswehra nie wahali się przed użyciem siły i rozlewem krwi, czy to w Berlinie, w Monachium, w Turyngii, czy w Zagłębiu Ruhry. Jednak kiedy zaczynał się pucz Kappa i minister obrony Noske zapytał szefa Urzędu do Spraw Wojska (Truppenamt), generała von Seeckta, kto wraz z nim byłby gotów wystąpić zbrojnie przeciw rebeliantom, usłyszał lodowatą odpowiedź: Wojsko nie strzela do wojska. Czy pan, panie ministrze, zamierza może tolerować bitwę przed Bramą Brandenburską miedzy oddziałami, które dopiero co walczyły ramię w ramię z nieprzyjacielem? [...] Jeśli Reichswehra pobije Reichswehrę, to wszelkie związki koleżeńskie w korpusie oficerskim zostaną zerwane40. Następnie generał urlopował się do czasu, aż było po wszystkim. Prezydent państwa — przy innej okazji — wskórał niewiele więcej. Wstrząsanej kryzysami jesieni 1923 r. Ebert postawił pytanie: „Chciałbym doprawdy wiedzieć tylko, po której właściwie stronie staje Reichswehra?" Na to Seeckt: „Reichswehra staje za mną"41. Dlaczego więc socjaldemokraci przespali swój czas? Pytanie jest słuszne, ale narzucają się też pytania przeciwne: skąd mieli się rekrutować republikańscy żołnierze i oficerowie? Zwolennicy republiki, którzy wracali z wojny do 3S Emil Julius Gumbel, VierJahrepolitischerMord, Berlin 1922; nowe wyd., Heidelberg 1980. Wcześniej ukazały się Zwei Jahre politischer Mord, Berlin 1921; kolejne ważne prace ukazywały się do 1932 r. Znaczącym studium świeższej daty jest Heinricha Hannovera i Elisabeth Hannover-Driick Politische Justiz 1918-1933, Frankfurt a. M. 1966. 39 Patrz Eugen Schiffer, Die deutsche Justiz, Berlin 1928, s. 15. Literatura przedmiotu: Ernst Fraenkel, Żur Soziologie der Klassenjustiz, Berlin 1927, nowe wyd. Darmstadt 1968; Hugo Sinzheimer, Ernst Fraenkel, Die Justiz in der Weimarer Republik — eine Chronik, Thilo Rarnrn (red.), Ncuwied, Berlin 1968; Otto Kirchheimer, Politische Justiz, Neuwied 1965; tenże, Von der Weimarer Republik zum Faschismus. DieAuflo-sung einer demokratischen Rechtsordnung, Wolfgang Luthardt (red.), Frankfurt a. M. 1976. 40 Cyt. za Friedrich von Rabenau, Seeckt — aus seinem Leben 1918 bis 1936, Leipzig 1940, s. 223. 41 Tamże, s. 341 n. Rabenau, także generał Reichswehry, tłumaczy owo „za mną" następująco: „Armia była pozostałością, zapewne najlepszą; była tym, co najlepsze. Już przed wojną stanowiła pozostałość, mianowicie była absolutystyczna w państwie konstytucyjnym, była przeciwieństwem zmieniającego się otoczenia — na jej szczęście. Teraz była o tyle monarchiczną pozostałością w parlamentarnym państwie partyjnym, że przywykła dostosowywać się do osoby symbolicznie jednoczącej w sobie całość. Potrzebowała 132 Niemiecki dramat 1914-1945 domu, czym prędzej pogrążali się znów w życiu cywilnym, chcieli pokoju, a nie dalszej walki. Pozostawali praktycznie desperaci i lancknechci zasilający Frei-korps oraz żołnierze zawodowi. Prawdą było to, co mówił ówczesny lejtnant Julius Leber, późniejszy deputowany do Reichstagu z ramienia SPD, a jeszcze później członek ruchu oporu przeciw tyranii: Ogromna masa sympatyzujących z partią socjaldemokratyczną robotników w ogóle nie wpadła na taki pomysł, żeby przelewać krew czy ryzykować życie na rzecz młodej rewolucyjnej republiki42. Zabiegano wprawdzie o ochotników, ale liczby kilku setek nie przekroczono. A skąd mieli się brać prawnicy, skąd fachowcy od zarządzania? Jak można było przeprowadzić reformę rolną w warunkach głodu i trwającej jeszcze blokady? Czy kontynuując rewolucję nie trzeba by wadzić się ze wszystkimi moż- tedy żołnierza, który byłby uprawniony do pełnienia roli takiej osobistości (s. 469). Skąd jednak takie „uprawnienie", którym obdarza się generała, a nie konstytucyjnego zwierzchnika sił zbrojnych, czyli prezydenta — dopóki ten nazywa się jeszcze Friedrich Ebert, a nie Hindenburg? Czy nie widać w tym więc pewnego nastawienia, które po śmierci Hindenburga pozwoliło raczej bez skrupułów przysięgać „bezwzględne posłuszeństwo fuhrerowi" jako osobie teraz „jednoczącej w sobie całość"? Jako literaturę przedmiotu warto wymienić Francisa L. Carstena Reichswehr und Politik 1918-1933, wyd. III, Koln, Berlin 1966. 42 Julius Leber, Ein Mann gehi seinen Weg. Schriften, Reden und Briefe, Berlin, Frankfurt a. M. 1952, s. 204. Nastroje wśród robotników u progu „rewolucji" ilustruje anegdota: naciski Liebknechta, by uderzyć w Berlinie już 4 listopada, zostają odrzucone przez Komitet Rewolucyjnych Zwierzchników [Revolutionare Obleute — radykalne berlińskie ugrupowanie socjalistyczne wspierające się na zaufanych współpracownikach — organizatorach rewolucji w zakładach pracy — A. K.], którzy argumentują, że trzeba odczekać do dni wypłaty. Inaczej bowiem „nie da się wyciągnąć robotników. Stanowisko Liebknechta, że nie może to dotyczyć okresu rewolucji, zostaje odrzucone jako niepraktyczne" (notatka Karola Liebknechta o przygotowaniach do 9 listopada, w: Illustrierte Geschichte der deutschen Revolution, Berlin 1929, s. 203). Sytuację w Berlinie w listopadzie i grudniu 1918 r. opisał Hagen Schulze: „Każda rewolucja tworzy własną armię, taka jak ironsides w rewolucji angielskiej, sankiuloci we francuskiej czy Armia Czerwona w rosyjskiej. W istocie był cały szereg prób wymknięcia się z żelaznego uścisku Naczelnego Dowództwa, pod auspicjami a to Rady Wykonawczej, a to lewego skrzydła niezależnych (USPD), a to większościowców (MSPD) tworzono «czerwone gwardie», «oddziaty bezpieczeństwa», «milicję republikańską»; sama Rada Komisarzy Ludowych wydała 12 grudnia 1918 r. «ustawę o utworzeniu Ochotniczej Milicji Ludowej», co było wyraźną próbą stworzenia siły konkurencyjnej wobec starej armii. Żadnego z tych eksperymentów nie miał uwieńczyć najmniejszy bodaj sukces—jeśli pominąć bardzo nieliczne formacje, jak «regiment Reichs-tag», który składał się głównie z socjaldemokratycznych i należących do związków zawodowych podoficerów i był dowodzony przez wicefeldfebla. «Regiment Reichstag» przy różnych okazjach bił się wspaniale w obronie rządu, ale pozostawał wyjątkiem [...]. Żołnierze i marynarze w przeważającej większości nie po to przyczynili się akcjami strajkowymi do zakończenia wojny, aby zaraz potem polec w wojnie domowej. Pojedyncze przypadki w rodzaju «regimentu Reichstag» nie przeczą tej konstatacji, lecz ją potwierdzają; szerzej zakrojone próby organizacyjne [...] spełzły mianowicie na niczym w niemałej mierze dlatego, że wszyscy socjaldemokraci, którzy mieli doświadczenie bojowe i byli gotowi do walki, przyłączyli się do «regimentu Reichstag». Tym samym wojskowe rezerwy MSPD i bliskich jej Wolnych Związków Zawodowych na obszarze Berlina uległy całkowitemu wyczerpaniu" (H. Schulze, Weimar. Deutschland 1917-1933, s. 172 n). Właśnie porównanie historyczne pokazuje, w jak niewielkim stopniu chodziło tak naprawdę o „rewolucję", jak bardzo natomiast — w obliczu upadku starego porządku — o tęsknotę za pokojową normalnością: „Rewolucja Listopadowa 1918 r. była rewoltą głodnych i zmęczonych" — pisze Theodor Eschenburg w Die Republik von Weimar..., s. 76. Republika Listopadowa 133 liwymi przeciwnikami, nawet z partnerami z „koalicji weimarskiej"? Jak zatem można było działać wbrew większości, jak zapobiec w tych okolicznościach problematycznym aliansom czy dyktaturze? Czy zresztą republika rad nie padłaby bardzo rychło, jak w Bawarii, pod ciosami swoich wrogów, tak że rządy przemocy zaczęłyby się nie w 1933 r., lecz już w 1919? Czego należałoby oczekiwać od sprzymierzonych zwycięzców w odpowiedzi na rzucone im przez socjalistyczną rewolucję wyzwanie? Czy wszelkie doświadczenia nie przemawiają za tym, że wolność polityczną może zapewnić jedynie parlamentarno--demokratyczny ład konstytucyjny? Dlaczego odmawiać socjaldemokratom i ich przywódcom zasługi polegającej na stanowczym dążeniu do takiego ładu? Czy wolno za jedyną miarę ich działalności przyjmować upadek republiki i dlatego tę działalność potępiać?43 Jeśli już podnosi się zarzuty, to trzeba je adresować do wszystkich partii. Żadna z nich nie była gotowa wziąć na siebie odpowiedzialności, do której nagle w obliczu klęski powołał je „rozkazem" Ludendorff; wszystkie one były i w znacznej mierze pozostały partiami środowiskowymi z czasów przedwojennych, wszystkie tkwiły w okopach swoich światopoglądów. Żadna nie znała sztuki kompromisu, żadna nie potrafiła działać pragmatycznie. Uprzedzenia wobec wszelkich form „panowania partii" dopełniały reszty: jeśli pominąć partię Centrum z jej niezawodnym elektoratem, to wszystkie inne stronnictwa, od socjaldemokratów po niemieckich narodowców, doświadczały na własnej skórze, że udział w rządach nie opłaca się, a wręcz przeciwnie: wieńczy go klęska wyborcza. To umacniało lęk przed odpowiedzialnością i niweczyło szansę na to, by system parlamentarny doskonalił kwalifikacje świadomie sprawujących władzę przywódców, jak tego oczekiwał Max Weber. Samoświadomość, z jaką „niekoronowany król" Otto Braun przez dwanaście lat rządził w Prusach i przeobrażał stare państwo paternalistyczne w bastion republiki, pozostawała wyjątkiem. Kiedy na przykład Gustav Noske musiał po puczu Kappa ustąpić z funkcji ministra obrony, żaden socjaldemokrata nie okazał się gotów do przejęcia sukcesji po nim; w ten sposób bez potrzeby wypuszczono z ręki ważny urząd. W tym miejscu należałoby powiedzieć o negatywnych skutkach, jakie miała konstytucyjna „kontra" wobec parlamentarnej formy rządów zawarta w artykule 48. Oto bowiem partie z ulgą odstępując odpowiedzialność prezy- 43 Jedynie jako przykłady przydatne w debacie historycznej wymieńmy: Erich Matthias, wstęp do: Zwi-schen Rtiten und Geheimraten. Die Regierungder Volksbeauftmgten 1918/1919, cz. I, Diisseldorf 1969, s. CXX n; Helga Grebing, {Conservative oder soziale Demokmtie?, w: Vom Kaiserreich żur Weimarer Republik, Eberhard Kolb (red.), Koln 1972, s. 398 n; Waldemar Besson, Friedrich Ebert. Verdienst und Grenze, Gottingen 1963; Sebastian Haffner, Die verratene Revolution. Deutschland 1918-19, Bern, Miinchen 1969; Erich Matthias, Zwi-schen Raten und Geheimraten. Die deutsche Revolutionsregierung 1918/19, Diisseldorf 1970; Susanne Miller, Die Burdę der Macht. Die deutsche Sozialdemokratie 1918-1920, Diisseldorf 1978; Heinrich August Winkler,'L)/e Sozialdemokratie und die Revolution von 1918119. Ein Ruckblick nach sechzigJahren, Bonn 1979. 134 Niemiecki dramat 1914-1945 Republika Listopadowa 135 dentowi nazbyt łatwo mogły uwolnić się od ciężaru władzy i niepostrzeżenie umknąć w dobrowolną bezsilność. Ale czy to wszystko wystarczy, aby rzeczywiście wyjaśnić to, co wyjaśnić trzeba? Czy także nam nie nazbyt łatwo przychodzi orzekanie o winie? Klimat republiki, a tym samym przestrzeń — czy też może ciasnotę — działania demokratycznego, znamionuje fakt, że cnoty postawy liberalnej, tolerancyjnej i koncyliacyjnej, zalety kompromisu rozumiane i przyjmowano do wiadomości w gruncie rzeczy równie słabo w obozie lewicy, jak w środowiskach prawicowych. Wysłuchajmy Pieśni o kompromisie, która jest komentarzem autorstwa Kurta Tucholsky'ego: Czasem ruszy ktoś w niewinny pląsik, z wolna, by nie wypaść za taneczny krąg; drobne szczurki kręcą przy tym wąsik, knury zaś wydają straszny chrząk. Czerwoni, czarni przedtem brali się za różki dziś stroją wzajem miny niczym dwie papużki. Każdy czeka, kto pierwszy pośle znak, aż jeden do drugiego mówi tak: (cafy chór) „Zawrzyjmy może maty kompromisik! Wszak nie utonie, co i tak już wisi. Z jednej strony ty — z drugiej strony ja — kompromisik ten swój urok ma [...] W Niemczech rzecz to pewna jak w rękawie as, więc kompromisik maty zawrzeć czas!" [...] Od listopada w modzie jest tu menuecik, gdzie raczej palić, bić, obalać trzeba by. Obywatel śpi jak dziecko zawinięte w becik, a rząd kwili jak mamka — słodko zbyt. Choć starszych panów opaski w czerwieniach, to u nas nic się od tego nie zmienia. Jeśliby Ebert do Holandii udał się, wraz pewien król usłyszy odeń śpiewkę tę: „Zawrzyjmy może maty kompromisik: wszak nie utonie, co i tak już wisi. Z jednej strony ty — z drugiej strony ja — kompromisik ten swój urok ma [...]" Lecz Niemcy dzieli przepaść głęboka jak morze. I żaden kompromis nic tu nie pomoże44. Do tego dochodził też chyba pewien estetyzm, który wynikał nie z politycznej, acz wielce znaczącej politycznie tradycji — tradycji Jnnerlichkeit pod skrzydłami władzy": czyż włoski duce w swoim czarnym uniformie, z gestykulacją radykalnej stanowczości, nie wyglądał bardziej chwacko i znacznie szykowniej niż zwiotczały cywil Friedrich Ebert, którego pismo „Berliner Illustrierte" podstępnie „obnażyło", publikując jego zdjęcie w kąpielówkach! Ale wizerunki literackie o podobnym charakterze nie musiały czekać na gazetę w rodzaju „Volkischer Beobachter"; można je było znaleźć także w lewicowej „Weltbiihne"45. AKADEMICKI „ANTYDUCH" Legenda o ciosie w plecy i dyktat pokojowy, inflacja i światowy kryzys gospodarczy, system konstytucyjny i struktura krajobrazu partyjnego — listę haseł można by zapewne wydłużyć. Ale nasza analiza dowodzi, że hasła te ani pojedynczo, ani we wzajemnym powiązaniu nie wystarczą, byśmy mogli rzeczywiście zrozumieć życiową niemoc republiki weimarskiej, jej śmiertelną chorobę. W tle wszystkich tych haseł widzieć trzeba przemożną siłę postaw antydemokratycznych: to one domagają się wyjaśnienia. Nim spróbujemy w kolejnych rozdziałach się o nie pokusić, niechaj myśli i uczucia, które poruszały Niemców, zostaną zobrazowane jeszcze na dwóch całkiem odmiennych przykładach: szkół wyższych i „mitu Berlina". Kiedy w listopadzie 1918 r. rektor uniwersytetu w Berlinie mówił o oczekiwaniach wobec demokratycznych zasad i „ochoczym" podporządkowaniu się reprezentowanych przezeń „pracowników ducha" nowemu rządowi, zakończył swoje oświadczenie optymistycznym zdaniem: „Jeśli duch żywy, nic nie jest stracone". Jaki to jednak był ów duch, który pozostał przy życiu, ilustruje pewne wydarzenie z 1922 r. Chodziło o akademicką uroczystość na cześć Ger-harta Hauptmanna z okazji jego sześćdziesiątych urodzin. Świadek Harry hrabia Kessler zanotował: 44 Kurt Tucholsky, Gesammelte Werke, 1.1, Reinbek 1960, s. 377 n. 45 W słynnej, z czasem nieomal opromienionej legendą „Weltbuhne" ukazał się w 1926 r. (nr 22, s. 45 n) artykuł Kurta Hillera Mussolini und unsereins (Mussolini i tacy jak my). Faszystowski dyktator jest tam wysławiany jako „żyjące zaprzeczenie demokratyzmu", jako ten, który posiada „rozmach, elegancję, witalnośc", najwyraźniej też kulturę. Albowiem „wygląda jak ktoś, kto ma siłę, ale rozumie też coś ze sztuki i czytał filozofię. A na przykład kanclerze republiki niemieckiej, wszyscy, bez różnicy, czy należeli do Centrum, czy do socjaldemokracji, tak nie wyglądali". W tym samym zeszycie (s. 52 n) Tucholsky (ps. Ignaz Wróbel) depcze „legendę Eberta"; niszczy zmarłego prezydenta jako „zdrajcę" o „bezdennym braku charakteru". Podziw dla Mussolinie-go w „Weltbuhne" nie był przypadkiem odosobnionym. Na przykład Theodor Wolff pisał w „Berliner Tageblat-t" (11.05. 1930, s. 2) o duce: „Tworzy bez wytchnienia, tupnie, a z ziemi wyrasta stworzenie, nadzwyczajną energią bezustannie porywa swe zastępy — te dzieła muszą przecież zostać, przeczyć im niepodobna". Obraz teatralnego wprawdzie, ale stosunkowo umiarkowanego faszyzmu przyczynił się prawdopodobnie, w rezultacie fałszywego wnioskowania przez analogię, do zlekceważenia narodowego socjalizmu. Ofiarą takiego samego, tyle że odwrotnego wnioskowania przez analogię padł Hitler, kiedy sądził, że znalazł w Italii sojusznika na wysokim poziomie militarnym. 136 Niemiecki dramat 1914-1945 Republika Listopadowa 137 Najbardziej godne uwagi w całej ceremonii było groteskowo głupawe zachowanie studentów i profesorów. Berlińska studenteria postanowiła uroczyście, większością głosów bodaj cztery do dwóch, nie brać udziału w jubileuszu Hauptmanna, ponieważ Gerhart Hauptmann, uznawszy się za republikanina, nie może być już uważany za prawdziwego Niemca! A od Sama Fischera słyszę, że [...] Petersen, który wygłaszał laudacje, był dwa dni temu u niego z prośbą o cofnięcie zaproszenia dla Eberta, ponieważ uniwersytet nie będzie ukontentowany goszcząc u siebie republikańską głowę państwa. Kiedy zaś Fischer odmówił, Petersen prosił go, by odwołać zaproszenie przynajmniej dla Lóbego, ponieważ dwóch socjaldemokratów naraz to jednak trochę za wiele! Na zakończenie uroczystości d'Albert wspaniale zagrał Appasionatę. Po czym znów jeden z siedzących obok mnie profesorów wygłupił się szepcąc z niezadowoleniem do swego sąsiada: „To była oczywiście kompozycja własna pianisty, nieprawdaż?" Na uniwersytecie w Berlinie Beethoven zdaje się być intruzem w nie mniejszym stopniu niż Ebert46. W przypadku obu socjaldemokratów, tak niemile widzianych na uniwersytecie, chodziło bądź co bądź o najwyższych dostojników państwowych, o prezydenta i przewodniczącego niemieckiego Reichstagu. Ale odrzucenie było zasadne, jeśli podzielano skrycie lub jawnie opinię sformułowaną przez filozofa Maxa Wundta: „To państwo jest nieniemieckie od korzeni po sam wierzchołek"47. Wundt już w czasie wojny pokazał się jako orędownik „niemieckich idei roku 1914" i teraz tak jak wtedy wypowiadał tylko to, co większość jego kolegów czuła i myślała. Wobec takiej wrogości nieliczni nauczyciele akademiccy, którzy opowiadali się za republiką, stali na pozycji niemal z góry straconej. Przykład: w 1926 r. zebrała się w Weimarze grupa około sześćdziesięciu profesorów, tak zwane Koło Weimarskie.48 W większości należeli do niego „republikanie z rozsądku", jak historycy Friedrich Meinecke i Hans Delbriick. Tylko bardzo niewielu było tam przekonanych demokratów, takich jak Gustav Radbruch czy nauczyciel prawa państwowego Hermann Heller. Przemówienie inauguracyjne wygłosił Wilhelm Kahl, także nauczyciel prawa państwowego, zaangażowany politycznie jako poseł do Reichstagu z ramienia Niemieckiej Partii Ludowej. Mówiąc o niemieckich nauczycielach akademickich Kahl stwierdzał: Wcale liczni patrzą na wyrosłe z klęski państwo niie tylko nieufnie, lecz wrogo i żywią uczciwą wiarę, iż najlepiej ojczyźnie służą to państwo, jakim jest, i jego zwolenników, jaki-•mi są, pryncypialnie zwalczając. Dopiero na ruinach tego państwa ma rozkwitnąć nowe życie49. 46 Harry Kess\er,Aus den Tagebuchem 1918-1937, Miinchem 1965, s. 166. 47 Max Wundt, Vom Geist unsererZeit, Munchen 1929, s. 130). 48 Patrz Herbert Doring, Der Weimarer Kreis. Studien zum Bewufitsein verfassungstreuer Hochschulleh-rerin der Weimarer Republik, Meisenheim/Glan 1975. 49 Die deutschen Universitdten undderStaat— referaty Wilhelma Kania, Friedricha Meineckego, Gus-tava Radbrucha wygłoszone na weimarskiej konferencji niemieckich nauczycieli akademickich 23 i 24 kwietnia 1926 r., Tubingen 1926, s. 8 n. Radbruch na tym samym posiedzeniu wypowiedział się bardziej sarkastycznie: Od dawna uniwersytet jest raczej organem niż przewodnikiem ducha czasu. [...] Zbyt często przed i podczas wojny profesor był trąbką, której zdawało się, że sama dźwięk wydaje, a nie wiedziała, że ktoś w nią dmie ani kto zacz. Nie masz większej łatwowierności niźli u profesora poza dziedziną jego wiedzy fachowej! Uniwersytety, które gesty przywódcze czyniły, duch czasu po wielokroć za nos wodził, jeśli nie wręcz wywodził w pole50. Koło Weimarskie chciało nakłonić kolegów do zaakceptowania republiki. Było to jednak trudne i mało przekonujące już choćby dlatego, że większość jego członków sama z trudem zdobyła się na uwarunkowane sytuacją uznanie nowych stosunków. Kurt Sontheimer skomentował to następująco: Wielcy uczeni, jak Friedrich Meinecke, Wilhelm Kahl, Adolf von Harnack, dopiero po ciężkich zmaganiach wewnętrznych stali się republikanami z rozsądku. Dostrzegali historyczną konieczność przeobrażeń, respektowali podstawy nowego ładu konstytucyjnego, ale etos demokracji jako formy wolnego państwa, bazującej na uregulowanym sposobie rozwiązywania konfliktów grupowych, był im niemal tak samo obcy jak ich nastawionym wrogo do konstytucji przeciwnikom. Opowiadali się za demokracją, bo tak nakazywała racja stanu, dyktowane rozsądkiem zrozumienie, by zacytować Meineckego, „żelaznej konieczności politycznej", nie zaś impuls wewnętrzny. Biorąc pod uwagę ich licznych, tak wrogich i nieufnych wobec państwa weimarskiego kolegów, to, co robili, było wspaniałe i należy podziwiać ich świadomość odpowiedzialności politycznej — ale było to właśnie powodowane wyłącznie rozsądkiem i w istniejącej sytuacji niemal rozpaczliwe opowiedzenie się za demokratyczną formą państwa, nie zaś spontaniczne występowanie na rzecz idei demokratycznej i praw człowieka51. Kluczowe zdanie w weimarskim przemówieniu inauguracyjnym Kahla brzmiało: „Bezwzględną koniecznością jest państwo jako takie, a nie forma państwa"52. Uwidacznia się tu, jak wcześniej w dyskusji dotyczącej wojny, zjawisko równi pochyłej, po której „umiarkowani" staczają się ku „radykałom": państwo jest ponad demokracją stanowiącą zaledwie formę państwa, a co za tym idzie, „partyjność zdecydowanie ustępuje postawie «propaństwowej»"53. Usprawiedliwia się republikę — ponieważ jest rzeczą drugorzędną. 5(1 Tamże, s. 33. 5' Kurt Sontheimer, Die Haltung der deutschen Universitaten żur Weimarer Republik, w: Nationalsozialismus und die deutsche Universitat. Universitdtstage 1966, Berlin l966, s. 28. Patrz ponadto szeroko zakrojone studium Sontheimera: Antidemokratisches Denken in der Weimarer Republik, Munchen 1962. Wiele mówiący obraz wyłania się z pracy Theodora Eschenburga^tw dem Universitatsleben vor 1933, w: Deutsches Geistesleben und Nationalsozialismus. Eine Vortragsreihe der Universitat Tubingen, Tiibingen 1965, s. 24 n. Warto też wymienić ważne badanie Fritza K. Ringera Die Gelehrten. Der Niedergang der deutschen Mandarine 1890-1933, Stuttgart 1983. 52 Die deutschen Universitaten..., s. 11. 53 Tamże. i l 138 Niemiecki dramat 1914-1945 Republika Listopadowa 139 Sontheimer przeprowadził wiele mówiące; badania, które polegały na analizie uroczystych przemówień politycznych regularnie wygłaszanych w szkołach wyższych. Albowiem: ...na mocy uchwały Niemieckiej Konferencji Szkolmictwa Wyższego wszystkie niemieckie uniwersytety uroczyście obchodziły rocznicę utworzeniai Rzeszy, przy czym wygłaszanie przemówień [...] powierzano zazwyczaj tym pośród kolegtów, którzy dawali rękojmię słusznego narodowoniemieckiego nastawienia. Przemówienia z okazji 18 stycznia stanowią zatem z reguły charakterystyczne dokumenty narodowoniemieckiej, antyweimarskiej postawy propaństwo-wej i pod wieloma względami są reprezentatywne dla ducha uniwersytetów54. Zresztą było rzeczą znamienną, że obchodzono rocznicę proklamacji cesarstwa, a nie konstytucji republikańskiej — przy czym, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, 18 stycznia wypadał w trakcie semestru, natomiast rocznica republiki, 11 sierpnia, w czasie wakacji. W każdym razie nadarzała się dobra okazja do antydemokratycznej propagandy; jalk zauważył Meinecke: „Aliści jeżeli pozwala się, jak to czasami bywa, przemawiać do studentów tylko kolegom stojącym po prawicy, to można sobie wyobrazić, jakie to ma skutki"55. Ale bywało tak nie „czasami", tylko z reguły. Przytoczmy dwa krótkie przykłady takich uroczystych mów akademickich — i jeden kontrprzykład. Historyk Kościoła Hans Lietzmann powiedział w 1924 r. w Jenie wyraźnie zwracając się przeciw demokracji partyjnej: Trzeba, iżby na czele naszych rządów znów stanęli mężowie, którzy za swój oczywisty obowiązek poczytują służbę całemu narodowi, pracę ponadpartyjną, patriotyzmem jedynie dyktowaną, a wykonywaną z pełnym poczuciem odpowiedzialności, jakie osobie silnego charakteru jest właściwe56. Historyk starożytności Rudolf Schulten posuwał się w swych rojeniach jeszcze dalej, podczas uroczystości 1928 r. w Erlangen mówił: Bohater to coś cudownego, czego nigdy nie zroz:umiemy, coś boskiego. Tym bardziej pragniemy go czcić, doznawać wzniosłej radości z jego dzieła płynącej i ufać w nadejście nowego bohatera. Ponieważ z natchnionym narodem heros może wszystko57. 54 Sontheimer, Die Haltungderdeutschen Universitaten..., s. 29. 55 Die deutschen Universitaten..., s. 25. Patrz także Friedrich Meinecke, Politische Schriften und Reden (Werke, t. 2), Georg Kotowski (red.), Darmstadt 1958. Poza tym Waldemar Besson, Friedrich Meinecke und die Weimarer Republik, „Vierteljahreshefte fur Zeitgeschichte" 1959, nr 7, s. 113 n. Całościowo o postawie historyków wobec republiki weimarskiej: Bernd Faulenbach, Ideologie des deutschen Weges. Die deutsche Geschichte in der Historiographie zwischen Kaiserreich undNationalsozialismus, Munchen 1980. 56 „Deutsche Hochschulzeitung", 16.02.1924. Bliższe informacje o Lietzmannie w: Glanz und Nieder-gang der deutschen Universitat. SOJahre deutsche Wissenschaftsgeschichte in Briefen an und von Hans Lietzmann (1892-1942), Kurt Aland (red.), Berlin, New York 1979. 57 Rudolf Schulten, Held und Volk, Erlangen 1928, s. 4 i 14. Kontrprzykład zawdzięczamy romaniście Karłowi Vofilerowi. Podczas ceremonii 1927 r. jako rektor uniwersytetu w Monachium odważnie nazywał rzeczy po imieniu: Stary bezrozum przepoczwarzą się we wciąż nowe postaci: metafizycznego, spekula-tywnego, romantycznego, fanatycznego, abstrakcyjnego i mistycznego politykowania. [...] Znad nieprzeliczonych kufli piwa, od kawiarnianych stolików dobiegają westchnienia, jak brudne, jak nieodwracalnie skalane są wszelkie interesy polityczne, jak kłamliwa prasa, jak obłudne gabinety, jak nikczemne parlamenty i tak dalej. Tedy człowiek biadając, jawi się sobie jako ten, który jest ponad polityką, który ją duchem przewyższa. A naprawdę jest małoduszny, wygodnicki, niechętny i niezdolny do pomocy i służby własnemu narodowi. Gdy nie nadaje się nawet na stronnika, chętnie zapewne wmawia sobie, że stoi ponad partiami58. Co to pomogło? Typowe było wykorzystywanie obchodów utworzenia Rzeszy dla uwypuklenia kontrastu: Nasze spojrzenia z wdzięcznością kierują się wstecz, ku owym dniom przed 53 laty, kiedy dzięki genialnej mocy Bismarcka i zbrojnemu czynowi naszych zwycięskich wojsk została utworzona nowa Rzesza Niemiecka. Był to czas dumny i widny, jako dumny i widny był czas, który przyszedł po nim, kiedy młody twór państwowy rozwijał się na zewnątrz i wewnątrz w potędze i wielkości. A dziś? Ściska się serce nasze! Na każdym kroku czujemy bezsilność Rzeszy Niemieckiej, niewymowna nędza i mrok panują w naszej Ojczyźnie59. Spojrzeniu wstecz towarzyszył — to dopiero było typowe! — zwrot ku przyszłości, apel: Dla młodzieży o to błagamy, aby kiedyś zobaczyła Niemcy w świetności takiej, jaką my z dzieciństwa pamiętamy, aby była wolna, jako my byliśmy60. Komilitoni! Życie jeszcze przed wami, w waszych rękach spoczywa niemiecka przyszłość. Zadbajcie o to, aby Rzesza, którą dziadowie wasi utworzyli, której ojcowie wasi i bracia bronili, nie została zniszczona. Zadbajcie o to, aby Niemcy odzyskały swoje miejsce pod słońcem61. Młodzież akademicka chętnie to sobie zakarbowała; jeśli w pierwszej demokracji niemieckiej demokraci stanowili mniejszość, to było tak zwłaszcza w młodszej generacji, a w szczególności wśród studentów. Już w pierwszych 58 Karl Vofiler, Politik und Geistesleben. Redę żur Reichsgrundungsfeier im Januar 1927 und drei weitere Ansprachen, „Munchener Universitatsreden", Munchen 1927, nr 8, s. 4-5 n. 39 Julius von Gierkę, Die erste Reform des Freiherrn vom Stein, przemówienie 18 stycznia 1924 r., „Hal-lische Universitatsreden", nr 21. 60 Hermann Stieve, „Hallische Universitatsreden", 1929, nr 40, s. 6. 61 Ferdinand von Wolff, „Hallische Universitatsreden", 1931, nr 50, s. 23. 140 Niemiecki dramat 1914-1945 Republika Listopadowa 141 latach wielu z nich zgłosiło się do Freikorpsu, aby walczyć przeciw „czerwonemu niebezpieczeństwu" albo w ogóle przeciw „systemowi". Niebawem z samych niemal studentów tworzono całe kompanie czy nawet bataliony62. Grupy prorepublikańskie były właściwie bez szans; większość tradycyjnych organizacji, korporacje i związki burszowskie odwoływały się wprost do resen-tymentu antydemokratycznego. Czy to w przypadku puczu Kappa w 1920 r., czy monachijskiego puczu Hitlera w 1923 r. — „Burschenschaftliche Blatter" owacyjnie witały każdą próbę kontrrewolucji. Na przykład o puczu Hitlera napisano: 9 listopada w Monachium dwudziestu niemieckich mężczyzn poległo za naród i ojczyznę. [...] Z dumą przyznajemy, że w tych zgrupowaniach są także korporanci63. Narodowosocjalistyczny Niemiecki Związek Studentów powstał w 1926 r. Rok później Hitler oświadczył: Nie mocnych łbów w piwie skąpanych potrzeba teraz, lecz politycznej siły uderzeniowej, a wyobrażeń dzisiejszej epoki nie spełni niegdysiejszy „scholar", mniej lub bardziej wieczny student, lecz raczej mąż, którego tak opisać trzeba: wysmukły niczym chart, wytrzymały niczym garbowana skóra i twardy jak stal Kruppa.64 W późniejszym kryzysowym okresie republiki udział narodowych socjalistów w szeregach studenckich raptownie wzrastał: w wyborach uczelnianych 62 Patrz Werner Klose, Freiheit schreibl auf eure Fahnen. 800 Jahre deutsche Studenten, Oldenburg, Hamburg 1967, s. 213. Z literatury o studentach i republice ponadto: Jiirgen Schwarz, Studenten in der Wei-marerRepublik. Die deutsche Studentenschaft in derZeit von 1918 bis 1923 und ihre Stellungżur Politik, Berlin 1971; Hans Peter Bleuel i Ernst Klinnert, Der deutsche Student aufdem Weg ins Dritte Reich. Ideologien — Programme —Aktionen 1918 bis 1935, Giitersloh 1967; Michael H. Kater, Studentenschaft und Rechtsradi-kalismus in deutschland 1918-1933, eine sozialgeschichtliche Studie żur Bildungskrise in der Weimarer Republik, Hamburg 1975; Anselm Faust, Der Nationalsozialistische Deutsche Studentenbund. Studenten und Nationalsozialismus in der Weimarer Republik, t. 1-2, Diisseldorf 1973. Jako przykłady studiów lokalnych warto wymienić: Manfred Franze, Die Erlanger Studentenschaft, 1918-1945, Wurzburg 1972; Wolfgang Kreutzberger, Studenten und Politik 1918-1933. Der Fall Freiburg im Breisgau, Góttingen 1972. 63 Tendencja ta rozwijała się aż do hitlerowskiego „przejęcia władzy". W „Burschenschaftliche Blatter" z 6 marca 1933 r. można było przeczytać: „Oto stało się faktem to, za czym tęskniliśmy, ku czemu dążyliśmy, dla czego pracowaliśmy w duchu korporacji z 1817 r., rok za rokiem, nad sobą i w sobie. W zakończonych właśnie wyborach do ciał ustawodawczych naród niemiecki po raz pierwszy od czasu hańby 1918 r. oświadczył, że najwyższym i naczelnym dobrem jest narodowa jedność i narodowa wola wolności. Wszelką naszą pracą zawsze pragnęliśmy służyć niemieckiemu narodowi, czynne wsparcie i walka gwoli uczynienia narodu niemieckiego wielkim i wolnym jest naszym najwyższym nakazem". W obliczu stosu, na którym 10 maja 1933 r. miały spłonąć książki, pismo „Der Deutsche Student" wypowiedziało się jeszcze ściślej i brutalniej: „Polityczni żołnierze w mundurach wkraczają do szkoły wyższej; intelektualista lęka się takiego barbarzyństwa; wszelako młode pokolenie cieszy się, że odnalazło drogę w ostępy pierwotnej puszczy". 64 Cyt. wg A. Faust, Der Nationalsozialistische Deutsche Studentenbund, t. l, s. 49. Obraz idola o cechach charta, garbowanej skóry i stali Kruppa Hitler przywoływał często; później odnosił go do Hitlerju-gend. w semestrze zimowym 1929/30 największe dotychczas sukcesy odnieśli w Erlangen — 51% i w Greifswaldzie — 53%. Rok później Erlangen nadal było na czele — 76%; we Wrocławiu nastąpił skok z 25,5% do 70,9%. Także w Berlinie, GieBen, Jenie i Rostocku narodowi socjaliści osiągnęli większość. Odpowiednio do tego mnożyły się akty przemocy wobec żydowskich czy innych nie lubianych studentów i profesorów. Czy odpór w ogóle był jeszcze możliwy? Kiedy jesienią 1932 r. rektor uniwersytetu w Lipsku, Theodor Litt, inicjował publiczne oświadczenie przeciw zachowaniu narodowosocjalistycznych studentów, powstrzymywali go nawet koledzy najdalsi od przekonań prawicowo-radykalnych. Choćby filozof i pedagog Eduard Spranger, który z perspektywy czasu pisał o zamyśle Litta: W dyskusji oponowałem przeciw temu planowi, ponieważ nadal uważałem, że ruch studentów narodowych jest w swej istocie autentyczny, tylko zewnętrznie niezdyscyplinowany. Miałoby to też bardzo szkodliwy wpływ na szkołę wyższą, gdyby zajęła takie czysto belferskie stanowisko wobec narodowej fali, która wtedy jeszcze niosła wiele zdrowych elementów, a wiązano z nią nadzieje65. Spranger już cztery lata wcześniej opisał, czego owe nadzieje dotyczyły: Właśnie niechęć do kunktatorstwa w polityce — oto co wielu akademików zniechęca do stylu naszego obecnego życia państwowego. U steru państwa chciałoby się znów widzieć umysły gotowe do czynu, które w każdej chwili potrafią sprostać położeniu, nie zaś doktry-nerów i partyjnych funkcjonariuszy; a przede wszystkim muszą to być ludzie, dla których ponadindywidualna waga i godność państwa stały się pasją życiową i którzy gotowi się zatracić, pełniąc tę moralną powinność. Pod tym względem wszędzie w Niemczech żywi się mesjanistyczną wręcz nadzieję66. W środowisku studenckim nadzieja nie była płonna; latem 1931 r. na XIV Zjeździe Studentów większość oddała przewodnictwo obrad w ręce narodowych socjalistów. Tym samym uprzedzono hitlerowskie „przejęcie władzy": studenteria stanowiła pierwszy i do 1933 r. jedyny związek narodowy, który opanowali narodowi socjaliści. Kiedy potem w 1932 r. odbywał się w królewie-ckich koszarach ostatni przed „powstaniem" [Erhebung] zjazd studentów, proklamując na nim „zasadę jednoosobowego przywództwa" [Fiihrerprinzip] antycypowano też po części operację zwaną Gleichschaltun^. 65 Eduard Spranger, Mein Konflikt mit der national-sozialistischen Regierung 1933, „Universitas, Zeit-schrift fur Wissenschaft, Kunst und Literatur", 1955, nr 10, s. 457 n. Wobec takich „uspokajających" argumentów na tym większy respekt zasługują publiczne ostrzeżenia, nawet jeśli w retrospektywie jawią się jako osobliwie mętne i bezradne. Patrz np. Ernst Robert Curtius, Deutscher Geist in Gefahr, Stuttgart 1933. 66 Eduard Spranger, Hochschule und Staat, w: Der Stoat; Berlin 1928, s. 19. [<"] Powyższe terminy są charakterystyczne dla języka nazistowskiego (Lingua Tertii Imperil); tym samym budzą wątpliwości przekładowe. Jak pisze badacz LTI Victor Klemperer, po rozwiązaniu partii Hu- 142 Niemiecki dramat 1914-1945 Oddajmy raz jeszcze głos Sontheimerowi: Niemieckie uniwersytety stosunkowo łatwo poddały się wpływom narodowego socjalizmu, ponieważ ich bezkrytyczne, prostodusznie patriotyczne nastawienie narodowe akceptowało niemal wszystko, co wyrażało stanowczą wolę zniszczenia weimarskiego systemu partyjnego i podźwignięcia Niemiec, aby stały się znów potęgą wewnętrzną i zewnętrzną. Instytucja, która miała służyć trzeźwemu i wolnemu od przesądów dochodzeniu prawdy, padła ofiarą własnych antydemokratycznych uprzedzeń68. Warto przy tym pamiętać, że instytucja ta pełniła funkcję kluczową: miała monopol na kształcenie prawników, a więc nie tylko przyszłych prokuratorów i sędziów, lecz praktycznie ogółu wyższych urzędników zatrudnionych w administracji. Uniwersytet dzierżył też monopol na kształcenie nauczycieli gimnazjalnych, którzy w klasach szkolnych upowszechniali to, co wpojono im na studiach. MIT BERLINA, PRZYPOWIEŚĆ O SODOMIE Republika weimarska to nie tylko bieda, to nie tylko ciemne strony, to także „złote" lata; jak nigdy przedtem czy też nigdy później w mrokach nocy rozbłysnął przepyszny fajerwerk ducha. Miejscem, w którym znalazł sobie siedlisko, był Berlin. Berlin: miasto, które późno doszlusowało do innych, nie wytrzymujące porównania ani z Konstantynopolem, Wenecją i Florencją, ani z Amsterdamem, Londynem, Paryżem czy Wiedniem. Jego światowa rola rozpoczęła się właściwie dopiero w czasach Rzeszy cesarskiej, w okresie wilhelmińskim. Apogeum osiągnęła w latach dwudziestych, a w 1933 r. wszystko w zasadzie znów się skończyło, pomijając może krótki okres igrzysk olimpijskich 1936 r. — jakkolwiek jeszcze w czasie, gdy wojna toczyła się już na dobre, Hitler snuł wraz ze swym nadwornym budowniczym Albertem Speerem ambitne plany uczynienia z Berlina światowej stolicy „Germanii". Dlatego jest rzeczą zrozumiałą, że sentymentalne wspomnienie zrodziło „mit Berlina", że krążą o nim legendy jak o Atlantydzie, Vinecie Wikingów czy Sodomie. Czy kiedykolwiek szczęście trwało krócej? genberga (DNVP) w czerwcu 1933 r. pojęcie nationale Erhebung (tłumaczone jako „powstanie narodu", a odnoszące się do politycznego zwycięstwa hitlerowców) ustąpiło w propagandzie terminowi „rewolucja narodowosocjalistyczna" (Victor KJemperer, LTI — Notatnik filologa, tłum. Juliusz Zychowicz, Kraków 1983, s. 39 n). W książce Richarda Grunbergera Historia społeczna Trzeciej Rzeszy (t. 1-2, tłum. Witold Kalinowski, Warszawa 1987) termin Fuhrerprinzip uzupełniany jest objaśnieniem „zasada jednoosobowego kierownictwa" (por. 1.1, s. 142). Pojęcie Gleichschaltung—„unifikacja", „ujednolicenie", hasło oznaczające przymusowe ideologiczne i organizacyjne podporządkowanie wszystkich dziedzin życia narodowemu socjalizmowi (por. Klemperer, s. 41, przyp. 17) często oddawane jest w spolszczonej wersji jako „zglajchszalto-wanie" —przyp. tłum. 68 Sontheimer, Die Haltung der deutschen Uiniversitaten..., s. 35. Republika Listopadowa 143 Berlin jako miasto-nuworysz nie miało zasiedziałej z dawien dawna warstwy notabli, a w każdym razie patrycjatu, który działałby zachowawczo. Ludzie ściągali zewsząd, m. in. z Francji, ze Śląska, z Poznania, z Galicji. Błogosławieństwem dla stolicy był fakt, że Prusy przyciągały swoich filozofów, uczonych i artystów, a często nawet ministrów i generałów z najdalszych stron. Toteż jeśli w ogóle można mówić o jakiejś tradycji, to o tradycji... braku tradycji, o „zapomnieniu historii w obcowaniu ze sobą"69, o ciągłych zerwaniach i nowych początkach, następujących — od architektury poczynając, na nowym umeblowaniu miejskiego zamku kończąc — co trzydzieści lat. Ale trudno ubolewać nad brakiem tradycji, nie dostrzegając, że stanowił odwrotną stronę pasji eksperymentowania oraz warunek dostąpienia waloru „miejskoś-ci" decydującego o dystansie wobec prowincji. Cóż, że okazywano przy tym pewność siebie czy arogancję: „Pan X opuszcza nas, by udać się do Wrocławia. Jako przedstawienie pożegnalne wystawiono dlań Otella. Rolę Murzyna zagrał tak, jakby już był we Wrocławiu!"70 Złote lata dwudzieste: niechaj padnie choć garść dat, nazwisk i haseł, które dadzą jakie takie wyobrażenie o światowym mieście Berlinie71. Dnia 28 listopada 1919 r. otwarto teatr Das GroBe Schauspielhaus, wzniesiony przez Hansa Poelziga na miejscu dawnego cyrku; inaugurację uświetniło znakomite przedstawienie Orestei Ajschylosa w reżyserii Maxa Reinhardta, z Alexan-drem Moissim, Wernerem Kraussem i Agnes Straub w rolach głównych. Niewiele dni później, 12 grudnia, Leopold Jessner, kierujący od lata teatrem Das Staatliche Schauspielhaus, wystawił skandalizującą, ekspresjonistyczną inscenizację Wilhelma Telia z udziałem Alberta Bassermanna i Fritza Kortnera72. Postacią kluczową dla rozwoju teatru epicko-politycznego był Erwin Piscator. W sumie grano równolegle na 40 scenach; ważne, nierzadko bardzo śmiałe 69 Wolf Jobst Siedler, Weder Maas noch Memel. Ansichten vom beschadigten Deutschland Stuttgart 1982, s. 83. 70 Theodor Fontane, cyt. za Walther Kiaulehn, Berlin. SMcksal einer Weltstadt, wyd. III, Miinchen, Berlin 1958, s. 413. 71 Wiele nazwisk i zdarzeń przytacza w swojej pouczającej historii miasta Georg Holmsten, Die Ber-lin-Chronik. Daten, Personen, Dokumente, Diisseldorf 1984. Liczącą 1400 tytułów bibliografię Kiepert Berlin--Literatur Verzeichnis wydała z okazji przypadającego w 1987 r. 750-lecia Buchhandlung Kiepert, Berlin 1986. O okresie republiki weimarskiej: Friedrich C. A. Lange, Grofi-Berliner-Tagebuch 1920-1933, wyd. II, Berlin, Bonn 1982; o bynajmniej nie „złotej", odwrotnej stronie medalu: Werner Hegemann, Das steinerne Berlin. Geschichte dergrójiten Mietskaserne der Welt, Berlin 1930; o upadku Berlina: Werner Girbig, Im An-flug auf die Reichshauptstadt. Die Dokumentation der Bombenangriffe auf Berlin, Stuttgart 1977; Der Kampf um Berlin 1945 in Augenzeugenberichten, Peter Gosztony (red.), Diisseldorf 1970. 72 Wielce obrazowy opis tego przedstawienia, narastającej wokół niego wrzawy, balansowania między zejściem z afisza a triumfem patrz Fritz Kortner, Aller Tage Abend, Miinchen 1959, s. 350 n. O teatrze w ogóle: Theater fur die Republik 1917-1933, Giinter Riihle (red.), Frankfurt a. M. 1967; o teatrze berlińskim: Florian Kienzl, Die Berliner und ihr Theater, Berlin 1967. Jako manifest późnych lat dwudziestych wymienić należy Erwina PiscatonDaspolitische Theater w nowym opracowaniu Felixa Gasbarry, Reinbek 1963. O Reinharcie: Heinz Herald, Max Reinhardt. Bildnis eines Theatermannes, Hamburg 1953. ' 144 Niemiecki dramat 1914-1945 prapremiery wręcz trudno wyliczyć, listę autorów otwierają Brecht i Bronnen, a zamykają Werfel i Zuckmayer. Dnia 16 lutego 1932 r. wystawiono w Deu-tsches Theater tragedię Gerharta Hauptmanna, znów z Wernerem Kraussem w roli głównej, Vor Sonnenuntergang (Przed zachodem słońca). Tytuł nabiera symbolicznego znaczenia — jak niegdyś, w 1889 r., debiut tego pisarza Vor Sonnenaufgang (Przed wschodem słońca). Do największych aktorek należały Elisabeth Bergner, Tilla Durieux, Maria Orska, Helenę Thimig. Nie zabrakło też płynnego przejścia od teatru dramatycznego do kabaretu, rewii, wodewilu i operetki; Berlińczycy uwielbiali Claire Wal-doff, Fritzi Massary, Trude Hesterberg — a także „trzy dziewczyny Nelsona", przezwane tak, ponieważ wcześniej występowały razem w kabarecie Rudolfa Nelsona: Margo Lion, Hilde Hildebrand, Marlene Dietrich. Niezależnie od tego Berlin był stolicą muzyki. W 1922 r. Wilhelm Furt-wangler objął po Arthurze Nikischu kierownictwo Orkiestry Filharmonii. Ale trzeba by też wspomnieć o koncertach Brunona Waltera, o operze z Erichem Kleiberem, o dyrygencie Ottonie Klempererze. Dalej: kino. Już od 1919 r. istniał potężny gmach Ufa-Palast przy ZOO, a Berlin stawał się metropolią kina, przynajmniej niemego. W 1920 r. odbyła się prapremiera Gabinetu doktora Caligań, w 1921 r. przyszła kolej na Nosfe-ratu Murnaua, a w 1922 r. na ekranie pojawił się Dr Mabuse Fritza Langa. W 1922 r. Fńdericus Rex z Ottonem Gebuhrem w roli zmartwychwstałego króla zainaugurował też serię obrazów patriotycznych. Od Caligańego do Hitlera — taki tytuł nosi krytyczna analiza ówczesnej epoki filmowej, autorstwa Sieg-frieda Kracauera73. Wreszcie bractwo piszących: rywalizujący krytycy Alfred Kerr i Alfred Pol-gar, ponadto Siegfried Jacobsohn, Herbert Ihering, Willy Haas74; ponad setka gazet, wiele mających trzy lub cztery wydania dziennie75, Theodor Wolff — wielki redaktor naczelny „Berliner Tageblatt"; poza tym oczywiście czasopisma76, na lewicy „Weltbuhne", na prawicy „Die Tat", a bodaj najbardziej w tym wszystkim charakterystyczna urokliwa mieszanka snobizmu i ambicji literac- 73 Siegfried Kracauer, Od Caligariego do Hitlera, thim. Eugenia Skrzywanowa, Wanda Wertenstein, Warszawa 1958. 74 Patrz Willy Haas, Die literarische Weh. Erinnerungen, wyd. II, Munchen 1958. Największego chyba krytyka przybliża Alfreda Kerra Mit Schleuder und Harfę. Theaterkritiken aus drei Jahrzehnten, Hugo Petting (red.), Berlin 1982. 75 Patrz Peter de Mendelssohn, Zeitungsstadt Berlin. Menschen und Machte in der Geschichte der deu-tschen Presse, Berlin 1959. 76 Pozycją o dużej wartości informacyjnej, w każdym razie w danej dziedzinie, jest Fritza Schlawego Literarische Zeitschriften, cz. II (1910-1933), Stuttgart 1962. Jako ważny dla polityki kulturalnej tygodnik należałoby wymienić zwłaszcza „Das Tagebuch", wydawany przez Leopolda Schwarzschilda. O znaczeniu pisma „Die Tat" i skupionego wokół wydawcy Hansa Zehrera „kręgu «Die Tat»" w późnym okresie republiki patrz Klaus Fritzsche, Politische Romantik und Gegenrevolution. Fluchtwege in der Krise der burgerlichen Gesellschaft: Das Beispiel des „ Tat-Kreises ", Frankfurt a. M. 1976. Republika Listopadowa 145 kiej w piśmie „Querschnitt": w jednym numerze, poświęconym ciemnym i jasnym stronom sportu, sąsiadują ze sobą jako autorzy: Andre Maurois, Robert Musil, Franz Kafka i Franz Werfel (1932, nr 6). A na sąsiednich stronach bokser Hans Breitenstrater zapytuje, czy sportsmen powinien się żenić, bohater pływalni i „Tarzan", Johnny Weismuller publikuje artykuł pod monumentalnym tytułem Moje ciało, a Walther Kiaulehn demaskuje w wywiadzie organizatora sportu niemieckiego, Carla Diema, który w ogóle nie zauważa, co się z nim wyprawia. Ale czy przemieszanie różnych światów, włącznie — siłą rzeczy — z półświatkiem, nie należało do obrazu tamtej epoki? Czy sześcio-dniówka w Pałacu Sportu i wyścigi automobilowe na autostradzie Avus nie były wydarzeniami społecznymi zarówno dla śmietanki towarzyskiej, jak i dla milionowej rzeszy maluczkich? Ach, Berlin — wiele można by jeszcze dodać do mozaiki złotych lat, długo by opowiadać, choćby o wydawcach i domach wydawniczych!77 I doprawdy świetnie można zrozumieć tę melancholię wyrażaną w setkach wspomnień. Oto przykład Willy Haasa: Berlin był szczęściem mojego życia. Kochałem te szybkie, cięte odpowiedzi berlińczy-ków na wszystko, ostrą, klarowną reakcję berlińskiej publiczności w teatrze, kabarecie, na ulicy, w kawiarni, odrzucanie wszelkiej solenności, a zarazem poważne traktowanie spraw, wspaniałą, suchą, chłodną, a przecież nie zimną atmosferę, nieopisaną dynamikę, chęć do pracy, do przedsięwzięć, gotowość do tego, by mimo ciężkich ciosów — żyć dalej. W Berlinie można było żyć ze wszystkiego, co człowiek naprawdę potrafił. Jakże często powtarzałem: gdyby ktoś w Berlinie przespacerował się na rękach od Gedachtniskirche do Halensee, to natychmiast znalazłby się tam ktoś drugi z pomysłem, jak można by na tym zarobić i od razu by całą rzecz sfinansował, a więc — można by z tego potem żyć. W Berlinie i nieomal tylko w Berlinie była możliwa rzeczywista kariera, rzeczywisty rozwój uzdolnień — i tych małych, i tych wielkich78. Można zrozumieć, że tu zadomowiła się nadzieja; jak pisał o tym Henryk Mann: Jak będzie smakować przyszłość Niemiec, można dziś skosztować awansem w Berlinie. Kto szuka nadziei, tam niechaj spogląda. [...] Na ujednolicenie Niemiec skuteczniej niż ustawy oddziaływać będzie atrakcyjność ogniska cywilizacji, jakim jest osiągający pełnię 77 „Gdy rozmawia się dziś ze starymi Berlińczykami — pisze Vicki Baum — którzy aktywnie przeżywali lata dwudzieste, a teraz mieszkają gdzie indziej, to wzdychają tęsknie i opowiadają, że z tym żywym, fascynującym miastem nie da się porównać żadnego innego. Tak..., a sercem śródmieścia, jednym z wielu, był dom Ullsteina. To było ognisko liberalizmu. [...] Dla Ullsteina ten liberalizm oznaczał, że jego drzwi stały otworem dla najrozmaitszych poglądów, idei, pomysłów i kierunków. Nasi autorzy pysznili się wszystkimi kolorami tęczy: od czerwieni skrajnych lewicowców jak Brecht i Toller, przez cały wachlarz szkory ekspresjonistycznej aż do antymilitarystycznej książki antywojennej Na Zachodzie bez zmian i z drugiej strony — do ciemnej zieleni starej, omszałej literatury regionalnej... (Es waraUesganz anders. Erinnerungen, Berlin 1962, s. 354). 78 Haas, Die literarische Welt..., s. 114 n. 146 Niemiecki dramat 1914-1945 Republika Listopadowa 147 własnej dojrzałości Berlin. Tak, jakkolwiek trudno było o tym nawet marzyć, Berlin będzie ukochaną stolicą79. A Carl Zuckmayer zauważył filuternie: „Berlin pachniał przyszłością, toteż człowiek był gotów pogodzić się z brudem i zimnem"80. Ale była to iluzja, samooszukiwanie się outslderów. Przeciwnym biegunem metropolii jest prowincja i jeśli pojmuje sieją nie tylko przestrzennie, lecz jako antytezę, inną formę życia, wręcz „ideologię kołtuna"81 i faryzeuszowską moralność, wówczas wychodzi na jaw zapiekła wrogość oraz — wtedy dopiero w całej pełni — przewaga prowincji: jej ponura, dokuczliwa dominacja. Dotyczy to wszystkich dziedzin, nawet tej, w której można by się spodziewać „miejskiego" poloru: w produkcji i odbiorze literatury. Pośród trzydziestu czterech niemieckich tytułów książkowych, które sprzedają się między 1918 i 1933 r. w ilości ponad pół miliona egzemplarzy, tylko trzy można w pewnym sensie przypisać „weimarczykom": Emila i detektywów Ericha Kastnera, Na Zachodzie bez zmian Ericha Marii Remarque'a i wydane już w 1901 r. dzieło Tomasza Manna Buddenbrookowie. Publiczność czyta Hermanna Lonsa, Waltera Flexa, Hansa Carossę, a przede wszystkim takie książki jak Seeteufel Felixa hrabiego Lucknera,/óm Uhl Gustava Frenssena, Gruppe Bosemuller Wer-nera Beumelburga, Seefahrt 1st not! Gorcha Focka, Volk ohne Raum Hansa Grimma czy Wacht am Rhein Clary Viebig—jest to mieszanka łzawej głębi uczuć [Innerlichkeit] i narodowo-pate-tycznych przeżyć wojennych, stylistycznie epigońska i błaha. Największe nakłady wciąż jeszcze osiągają przygodowe powieści Karola Maya, a Jadwiga Courthis-Mahlerowa nigdy nie miała tylu czytelników co w dziesięcioleciu 1918-1928.82 Jak wyglądała metropolia w oczach prowincji, niech zilustruje przykład: Upiorny Berlin. Późne popołudnie na Kurfurstendamm. Bary, knajpiane uciechy, kokoty w jedwabiach i futrach, murzyńska muzyka dobiegająca z trzech tuzinów kawiarni. [...] Zapada noc. Ale tu robi się jaśniej. Narasta zgiełk, w światłach niezliczonych reflektorów oczy, twarze stają się jaskrawe, podobne do masek, niesamowite. Mężczyźni wyglądają tak, że każdy z nich równie dobrze może być ministrem, paskarzem, złodziejem kieszonkowym, giełdziarzem, bankierem. [...] Człowiek patrzy, zaciska powieki, myśli o pojęciu „czystych rąk" i uśmiecha się z wyższością: „no cóż..." [...] To jest oblicze weimarskiego państwa, które robotnicy zamierzali ukształtować jako państwo „demokracji socjalnej"83. 79 Cyt. za Ludwig Marcuse,Mein zwanzigstes Jahrhiindert. Aufdem Wegzu einerAutobiographie, Mu-nchen 1960, s. 54. 80 Carl Zuckmayer, .4/s war's ein Stuck von mir, Frankfurt a. M. 1966, s. 311 n. 81 Pozycją o wartości dokumentacyjnej jest tu Hermanna Glasera, Spiefier-Ideologie. Von der Zerstó-rung des deutschen Geistes im 19. und 20. lahrhundert, wyd. II, Freiburg 1964. 82 Schulze, Weimar. Deutschland 1917-1933, s. 125. 83 „Landvolk", Itzehohe, 1929 nr 102. O tym, że widok publiczny dostarczał powodów do oburzenia, zaświadcza daleki zapewne od zatwardziałego prowincjuszostwa Stefan Zweig, donosząc o swoich wrażeniach z Berlina okresu inflacji: „Wszyst- Widać tu jak na dłoni wszystkie te przeciwieństwa, które łapczywie podchwycili narodowi socjaliści, aby wykuć z nich swoją broń: kulturę w obiegowym rozumieniu przeciwstawić cywilizacji, o jakiej marzył Henryk Mann, piękno — zwyrodnieniu, a wiarę — rozkładowi, naturę — „asfaltowi", rdzenny grunt — rzekomemu wykorzenieniu, obyczajność — nierządowi, męskość — zniewieściałoś-ci, marszowe pieśni i męskie chóry — murzyńskiej muzyce, jasność dnia — mrokom nocy. Zresztą śmiertelny wróg metropolii, namiestnik prowincji wkrótce sam pojawił się w mieście: w listopadzie 1926 r. ściągnął do Berlina dr Joseph Goebbels. Od 1927 r. wydawał swoją NSDAP-owską gadzinówkę „Der Angriff'. I jeszcze jedna broń była na podorędziu, najbardziej niszczycielska: „czystość rasy" [Artreinheit] przeciwstawiana „zażydzeniu". Istotnie, jedna trzecia wszystkich Żydów niemieckich skupiała się w Berlinie, istotnie, przepyszny weimarski fajerwerk ducha był w ogóle nie do pomyślenia bez wkładu, jaki wnieśli Żydzi do muzyki, do sztuki i teatru, do literatury i krytyki, do prasy i filmu. Kiedy Willy Haas powiada, że w Berlinie, nieomal tylko w Berlinie była możliwa rzeczywista kariera, to mówi przede wszystkim o doświadczeniach żydowskich. Gottfried Benn na swój sposób dał temu wyraz pisząc: Przeogromna mnogość impulsów, improwizacji artystycznych, naukowych, społecznych, które od 1918 do 1933 r. stawiały Berlin obok Paryża, w wielkiej części wynikała kie wartości uległy zmianie i to nie tylko w sfeize materialnej; zarządzenia państwa wyśmiewano, nie respektowano żadnej obyczajności, żadnej moralności, Berlin przeobrażał się w światowy Babilon. Bary, jarmarki, budy z wyszynkiem wyrastały jak grzyby po deszczu. To, co widzieliśmy w Austrii, okazało się jedynie niewinnym i skromnym preludium do tego sabatu czarownic, Niemcy bowiem uprawiali perwersję z całą właściwą sobie zapalczywością i systematycznością. Po Kurfurstendamm promenowali uszminkowani młodzieńcy o sztucznie podkreślonej talii, nie tylko zawodowcy; każdy gimnazjalista chciał coś zarobić, a w zaciemnionych barach widziało się sekretarzy stanu i wysoką finansjerę w bezwstydnych czułościach i umizgach do pijanych marynarzy. Nawet Rzym Swetoniusza nie znał takich orgii jak berlińskie bale transwestytów, gdy setki mężczyzn w damskim odzieniu i niewiast przebranych za mężczyzn tańczyły pod życzliwym okiem policji" (Die Welt von Gestem. Erinnerungen eines Europaers, Frankfurt a. M. 1970, s. 358 n. W polskim przekładzie, z którego nie skorzystaliśmy ze względu na nieścisłości, Świat wczorajszy, tłum. Maria Wisłowska, Warszawa 1958, s. 379 —przyp. tłum.). Niczym ironiczna replika brzmi wspomnienie Felixa Gilberta: „Ludzie odwiedzający Berlin chcieli zobaczyć coś z amoralności życia berlińskiego, o której tak wiele słyszeli. A zatem berlińczycy prowadzili ich — sam nie byłem tu wyjątkiem — do jakiejś restauracji czy lokalu tanecznego, w którym bywali głównie homoseksualiści. Goście wyjeżdżali zazwyczaj zadowoleni i szczęśliwi, mogli przecież odtąd opowiadać o zdrożnościach miasta, które widzieli na własne oczy" (Lehrjahre im alten Europa. Erinnerungen 1905-1945, Berlin 1989, s. 76 n). Naturalnie tak było nie tylko w okresie inflacji; wiersz Ericha Kastnera Ragout fin de slide z 1930 r. potwierdza te wrażenia. Mimowolnie nasuwa się pytanie, czy takie wiersze — albo powieść Kastnera Fa-bian, tłum. Maria Wisłowska, Warszawa 1961) — nie przyczyniały się wbrew intencjom autora do niszczenia miejskości, a to dlatego, że czytane ze skrywaną pożądliwością, a zatem i z nienawiścią krzesały iskrę, od której miał zapłonąć stos. Komu właściwie to służyło, gdy George Grosz portretując brutalnych paskarzy i bonzów o byczych karkach szkicował to, co nazwał „obliczem klasy panującej" (taki tytuł nosił jeden z jego cyklów graficznych, który już w 1923 r. miał trzy nakłady)? Kastner był zresztą chyba jedynym pisarzem, który nocą 10 maja 1933 r. widział na Opernplatz w Ber-''nie samego siebie na płonącym stosie i słyszał słowa wywoływacza: „Przeciw dekadencji i moralnemu 148 Niemiecki dramat 1914-1945 z uzdolnień tej grupy ludności, z jej międzynarodowych stosunków, z jej sensytywnego niepokoju, a przede wszystkim z jej nieomylnego wyczucia jakości84. Tak tedy republice bynajmniej nie wyszło na dobre to, co ją przecież wyróżniało: była i pozostała republiką outsiderów85. Mit Berlina zaś przerodził się w antymit, w przypowieść o Sodomie. Tolerancja przynajmniej jako możliwość, wyrozumiałość dla outsiderówl W burzliwych latach angielskiej wojny domowej i wielkiej rewolucji pury-tańskiej w Westminsterze obradowało fanatyczne — dziś powiedzielibyśmy: fundamentalistyczne — Assembly of Divines, które upominało parlament w piśmie okólnym: Tolerancja uczyniłaby z tego królestwa chaos, wieże Babel, drugi Amsterdam, Sodomę, Egipt, Babilon. Jak grzech pierworodny grzechem pierwotnym, który nasienie i ikrę wszelkich grzechów w sobie niesie, takoż i w tolerancji łonie wszelkie błędy i zło całe dojrzewają86. To wszelako zostało powiedziane nie w wieku XX, lecz dużo wcześniej — w czasach, kiedy Niemcy pogrążały się w otchłani swojej wojny trzydziestoletniej. l upadkowi! W imię dyscypliny i obyczajności w rodzinie i państwie! Niech ogień pochłonie pisma Henryka Manna, Ernsta Glaesera i Ericha Kastnera". 54 Gottfried Benn, Doppelleben, w: Gesammelte Werke, t. 1-4, Dieter Wellershoff (red.), Wiesbaden 1958-1961, t. 4, s. 73. 55 Patrz Peter Gay, Die Republik der Aujienseiter. Geist und Kultur in der Weimarer Zeit 191S-IW, Frankfurt a. M. 1987. Z niemieckiej historii, z gorzkich doświadczeń czerpie Hansa Mayera Auflenseiter, Frankfurt a. M. 1981. , «6 Cyt. za Eduard Bernstein, Sozialismus und Demokratie in dergrofien enghschen Revolution, wyd. li, Stuttgart 1908, s. 67. Rozdział szósty ROZSTRZYGNIĘCIE UWAGA WSTĘPNA Nasza nadzieja towarzyszy tym, których los dość wcześnie rzucił w elementarną strefę ognia, tak że nie zdążyły oślepić ich ideały owych oberkelnerów ducha, stanowiące dzisiaj o publicznym obliczu naszego kraju. Jedynie tam, oko w oko ze śmiercią, germańska niewinność mogła ocaleć w sercach najlepszych. [...] Głęboko bowiem zstąpił Niemiec do piekieł chaosu. Niechaj spoglądającym z powierzchni panom Barbusse'om i Rathenauom jego walka jawi się jako bezcelowa, „bezsensowna" — cóż n a s to może obchodzić? W głębi krateru wojna ma sens, wobec którego sztuka rachowania na nic się zdaje. Przeczuły go owacje ochotników, w których potężnie rozbrzmiał głos niemieckiego demona, a w nim przesyt starymi wartościami połączył się z nieświadomą tęsknotą za nowym życiem. Niemieckiemu demonowi użycza głosu Ernst Jiinger1. Gdy się go słucha — gdy słucha się tych wszechobecnych poszeptów i oracji, w kawiarniach i piwiarniach na prowincji, wśród ludzi wykształconych, w starej i nowej warstwie średniej, między ziemianami, w koszarach i kościołach2 — to wyczuwa 1 Ernst Jiinger, Die Male Mobilmachung, w: Krieg und Krieger, Ernst Jiinger (red.), Berlin 1930, s. 29. 2 Najobszerniejszy zbiór materiałów w: Kurt Sontheimer, Antidemokratisches Denken in der Weimarer Republik. Die politischen Ideen des deutschen Nationalismus zwischen 1918 und 1933, Munchen 1962. Inne ujęcie patrz Armin Mohler, Die konservative Revolution in Deutschland 1918-1932. GrundrifS ihrer Weltan-schauungen, Struttgart 1950, wyd. III rozszerzone, Darmstadt 1989. W kręgach Kościoła katolickiego dość rozpowszechniona była niechęć do republiki. „Rewolucja jest krzywoprzysięstwem i zdradą stanu i nawet jeśli tu i ówdzie obok złych owoców dobre przyniosła, pozostanie naznaczona Kainowym piętnem, albowiem czyn niecny z zasady uświęcony być nie może" — to słowa monachijskiego kardynała Faulhabera (cyt. za Georg Franz-Willing, Die Hitler-Bewegung, Berlin 1962, s. 220. „A", czyli Adolf Stein przekuł to w „Tagliche Rundschau" w formułę: „Fundamentem Republiki jest krzywoprzysięstwo i zdrada stanu"; patrz: A., Zwischen Staatsmannem, Reichstagsabgeordneten und Vorbestraften, Berlin 1922, s. 132). Zasadniczo konserwatywne nastawienie nie musiało oznaczać aprobaty dla Hitlera i elektorat zorganizowanego politycznie katolicyzmu okazał się odporny na nazizm jak żadna inna grupa. (Patrz na ten temat Katholische Kirche undNationalsozialismus, Hans Miiller [red.], Munchen 1965). Wszelako konserwatywne dystansowanie się względem republiki, odrzucenie liberalizmu i marksizmu pośrednio sprzyjały Hitlerowi. 150 Niemiecki dramat 1914-1945 się głęboko zranioną samoświadomość, która knuje zemstę, oczekuje zagłady i zmartwychwstania, czegoś w rodzaju apokalipsy, gorączkowo wypatruje przełomu w dziejach świata, własnego wywyższenia i zbawienia. Zemsta — za co? Naturalnie chodziło o zmazanie „hańby Wersalu". Ale przecież wróg zewnętrzny raczej się wycofywał. O „odwiecznym wrogu" Francji prawie się już nie mówi, w każdym razie nie z taką emocją jak dawniejszymi czasy; „Sedan" pogrąża się w mrokach historii. Podobnie „perfidny Albion" z sierpnia 1914 r.; nienawiść do Anglii gdzieś się gubi i już nie wraca, nie wraca nawet wraz z gradem bomb II wojny światowej. Nie, przede wszystkim chodzi o wroga wewnętrznego, którego ucieleśniają „Barbusse'owie3 i Rathenauo-wie" — albo, ściślej rzecz ujmując, o owe rzekomo nieniemieckie pryncypia, dla których ten wróg zdradził ojczyznę dopuszczając się „listopadowej zbrodni" 1918 r.: o parlamentaryzm i rządy partii, o postawę liberalną i otwarcie na świat, o demokrację, o wolność gwoli różnorodności, o swobodę myślenia ina-, czej i bycia innym, o ideę i praktykę pacyfizmu4. Ale nieodzownym elemen- Dużo bardziej jednoznaczne skutki wrogość wobec republiki przyniosła w obszarze oddziaływań ewangelickich. Rzesza Bismarckowska była tworem prusko-protestanckim, a król pruski „zwierzchnością" nawet w sensie prawa kościelnego. „Luter przegrał wojnę" — powiedział podobno w 1918 r. papież Benedykt XV. Toteż potępienie republiki było regułą, a dominowała na dobrą sprawę luterańska, nabożna wobec zwierzchności tęsknota za nowym, jednoznacznym przywództwem. Wider die Achtung derAutoritat (Przeciw potępianiu autorytetu) — taki charakterystyczny tytuł nosi książka wybitnego teologa Friedricha Gogartena (Jena 1930). W 1933 r. inny teolog uroczyście obwieszczał, że wybiła „godzina niemieckiego Kościoła": „Nowe państwo znów ma odwagę nieść miecz sprawiedliwości. Rozbiło w puch budzący grozę brak odpowiedzialności parlamentów i pozwala zobaczyć znów, co znaczy odpowiedzialność. Wymiata brudy korupcji. Broni dostępu siłom rozkładu w literaturze i teatrze" (Paul Althaus, Die deutsche Stunde der Kirche, Góttin-gen 1933, s. 7). Raczej trudno się dziwić, że narodowy socjalizm i jego ruch Niemieckich Chrześcijan w znacznej mierze opanował Kościoły także od wewnątrz. (Patrz na ten temat Ernst Klee, „Die SA Jesu Christi". Die Kirche im Banne Hitlers, Frankfurt a. M. 1989). Dopiero rok 1934 przyniósł częściowe otrzeźwienie i utworzenie formacji oporu w postaci Bekennende Kirche (Kościoła Wyznającego). Jego podstawowy dokument to sformułowane przez Karla Bartha Teologiczne Oświadczenie Synodu Wyznaniowego w Barmen (29-31 maja 1934 r.). Przyznać trzeba, że wewnątrzkościelny opór bynajmniej nie oznaczał generalnego zwrotu przeciw reżimowi; tylko wyjątkowo, jak w przypadku Dietricha Bonhoeffera, droga wiodła do oporu politycznego. Jako najważniejsze dzieło wyjaśniające złożony stan rzeczy wymieńmy Klausa Scholdera Die Kirchen and das Dritte Reich, t. l: Vorgeschichte und Zeit der Illusionen 1918-1934, Frankfurt, Berlin, Wien 1977; t. 2: Das Jahr der Erniichterung —1934, Barmen, Rzym, Berlin 1985. 3 Henri Barbusse (1873-1935) pod wrażeniem przeżyć wojennych stał się pacyfistą; jego książka Ogień, czyli dziennik pewnego plutonu (1916) opisuje grozę wyniszczającej bitwy widzianej oczami prostego żołnierza. 4 Jeśli traktować książkę Hitlera Mein Kampfjako symptom, to w tym sensie aż pieni się ona od nienawiści, przy czym symbolem różnorodnych przeciwników staje się „Żyd" jako upostaciowienie wroga. Natomiast o Anglii mówi się w niej raczej z podziwem. Francja jawi się wprawdzie jako naturalny rywal, przeszkoda w rozszerzaniu potęgi niemieckiej, ale i tu brak nienawiści — rzecz doprawdy znamienna u ziejącego nienawiścią Hitlera. Ostatnim historycznie paroksyzmem uczuć antyfrancuskich były walki w Zagłębiu Ruhry w 1923 r. O ile jednak wszystkie inne partie od prawa do lewa wyjątkowo jednomyślnie proklamowały opór przeciw okupacji, Hitler, ryzykując — zdawałoby się — wielką niepopularność, wyłamał się z tego frontu jedności i wcześnie dał godną uwagi próbkę nieomylnego wyczucia tego, co ważne i co nieważne: „Trzeba wołać nie «śmierć Francji», ale śmierć zdrajcom ojczyzny, śmierć listopadowym zbrodniarzom" (A. Hitler, SamtlicheAufzeichnungen 1905-1924, Eberhard Jackel, Axel Kuhn [red.], Stuttgart 1980, s. 786). Rozstrzygnięcie 151 tem pokoju i pojednania, a także demokratycznej wielości opinii, swobody różnienia się, jest uznanie innego za kogoś zasadniczo równego; tylko na fundamencie równości to, co głoszą pryncypia, może stać się rzeczywistością. Tymczasem przeciwstawia się temu jako „prawdziwie niemieckie": wspólnotę, wodza i drużynę, panowanie i hierarchię, wynoszące na wyżyny heroizmu chłopięce marzenia i męskie czyny, walkę i wojnę, gotowość do ofiar i gotowość na śmierć. Niechaj to przeciwstawienie zobrazują trzy postaci: Ernsta Jiingera, Carla Schmitta i Adolfa Hitlera. Jiinger — żołnierz, a jako pisarz „niekwestionowany przywódca duchowy nowego nacjonalizmu"^ Schmitt — błyskotliwy wykładowca prawa państwowego w „walce z Weimarem, Genewą, Wersalem"6; Hitler — wirtuoz propagandy, który mobilizuje masy i wybija się na ich historycznego budziciela: takie zestawienie nazwisk może szokować. Ale nie chodzi o to, by demaskować Jiingera i Schmitta umieszczając ich w towarzystwie Hitlera; Jiinger zresztą nigdy nie dał się wciągnąć w służbę narodowego socjalizmu, Schmitt także nie, przynajmniej w okresie przed 1933 r., o którym tu mówimy7. I o ile ci dwaj ucieleśniają wyżyny świadomości, o tyle ten trzeci uosabia praktykę. Nawiasem mówiąc, jeśli widzi się w nim tylko „dobosza", wykorzystywanego jako marionetka przez nieznane siły, to znaczy, że wciąż się go nie docenia, podobnie jak kreowanie go na „szatana" oznacza, że się przed nim kapituluje. Rzecz w tym, by na naszym potrójnym przykładzie z różnych stron naświetlić niemieckie rozstrzygnięcie, które zniszczyło republikę weimarską i umożliwiło powstanie Trzeciej Rzeszy. 5 Tak osądzał go nawet przeciwnik, liberalne pismo „Das Tagebuch" (21.09,1929). 6 Positionen und Begriffe im Kampfmit Weimar— Genf— Versailles 1923-1939 — to tytuł książki Carla Schmitta. zawierającej artykuły napisane w ciągu bez mała dwóch dziesięcioleci (Hamburg 1940, nowe wyd. Berlin, Miinchen 1988). 7 Wyliczanie „pierworodnych grzechów" popełnionych między 1933 a 1945 r. — bądź upieranie się, że ich nie było—jest zabawą tyleż popularną co żałosną. Junger nie poczynił żadnych koncesji i jego odważne, nasycone aluzjami opowiadanie Na marmurowych skałach (1939; wyd. poi. „Literatura na Świecie" 1986, nr 6) można czytać jako antycypację wydarzeń 20 lipca 1944 r. Schmitt natomiast — po usunięciu jego kolegi powołany na prestiżową katedrę berlińską, radca stanu z łaski Góringa — przyozdobił serię morderstw latem 1934 r. [chodzi o tzw. noc długich noży, kiedy zamordowano Ernsta Róhma i jego zwolenników — przyp. red. ] perwersyjnym tytułem Der Fuhrerschiltzt das Recht (Fuhrer chroni prawo; przedruk w Positionen und Begriffe, s. 199 n). Firmował też swoim autorytetem „czyszczenie" prawa z Żydów. Jakkolwiek ważne może to być dla późniejszego osądu w kwestii charakteru czy jego braku, odwagi czy oportunizmu: historycznie dużo bardziej znaczące jest to, co uczyniono lub czego zaniechano przed hitlerowskim „przejęciem władzy", kiedy niemieckie rozstrzygnięcie pozostawało sprawą otwartą i można było przyczynić się albo do obrony wolności i prawa, albo do upadku w otchłań szaleństwa. To samo dotyczy też innych postaci z historii dziejów i ducha; na przykład w przypadku Martina Heideggera krytyczne zainteresowanie powinno koncentrować się w pierwszym rzędzie na jego dziele Bycie i czas (1927; wyd. poi. Warszawa 1994), a nie na jego przemówieniu rektorskim z 1933 r. 152 Niemiecki dramat 1914-1945 ŚMIERĆ JAKO RACJA ŻYCIA: ERNST JUNGER Ogniowy chrzest! Powietrze tak było naładowane wszechobecnym męstwem, że chciało się szlochać, nie wiedząc dlaczego. O, mężne serca, które potraficie to odczuć! — O, żywocie! Jeszcze raz, raz jeszcze, po raz być może ostatni! Nie szczędzić sił, marnotrawić, trwonić, niechaj cały ten fajerwerk rozpryśnie się na tysiąc słońc, tysiąc wirujących kręgów ognia, niechaj wypali się nagromadzona siła przed wymarszem na lodowatą pustynie. Dalejże w kipiel ciał, tysiąc mieć gardeł, a fallusowi wznosić migotliwe świątynie. [...] — I jeszcze rzecz ostatnia: ekstaza. Ten stan właściwy osobie świętej, wielkiemu poecie i wielkiej miłości dany jest także wielkiej odwadze. Już męstwo w zachwytu porywie tak się ponad siebie wznosi, że krew kipiąc o żyły uderza i gorejącą pianą serce zalewa. Oto jest odurzenie ponad wszystkie odurzenia, zryw, który wszelkie pęta zrywa. To szał, względów ni granic nie znający, tylko z mocami natury porównywalny. Oto człowiek niczym szalejąca burza, spienione morze, ryczący grzmot. Wtedy stapia się w jedność ze wszechświatem, pędzi naprzeciw mrocznych wrót śmierci niczym pocisk do celu. A kiedy purpurowe bałwany pochłaniają go, dawno już nie ma świadomości ich przekroczenia. To jest tak, jakby fala wracając łączyła się z morzem w przypływie. Za pomocą takich zdań, które można mnożyć niemal bez końca, Ernst Jiinger wysławia „walkę jako przeżycie wewnętrzne"8. Gdy analizuje się ten tekst, zwraca uwagę przede wszystkim pobrzmiewający w tle ton erotyczny, znamienny dla ruchu młodzieżowego czy męskiego sprzysiężenia, a może dla jednego i drugiego. Czyżby ogniowy chrzest i bitewna zawierucha były ważne dlatego, że — powtarzając za Schillerem — tylko w polu „mąż jeszcze czegoś wart", że wespół z innymi takimi jak on jest tam pośród swoich? Czy „wolność" oznacza bycie wolnym od kobiety, ze świadomością, że wojenny czyn, namaszczenie gwoli samopo-święcenia, wynosi do własnej — wyższej — godności? Ten, który śmierci w oczy patrzeć zdolny, żołnierz tylko — oto mąż jest wolny. Oznacza to akceptowanie przeciwnika, ponieważ się go potrzebuje. Znów Jiinger: Ścierając się w chmurach ognia i dymu, stajemy się jednością, jesteśmy jako dwie części jednej siły, stopieni w jedno ciało. W jedno ciało — to podobieństwo szczególnego rodzaju. Kto je rozumie, ten przytakuje sobie i wrogowi, ten żyje w całości i w częściach zarazem. Ten potrafi wyobrazić sobie bóstwo, które przesuwa między palcami kolorowe nitki — z uśmiechem na obliczu9. Zespoleni w jedno ciało: to istotnie podobieństwo szczególnego rodzaju. Walka i wojna nabierają fundamentalnie estetycznego, a tym samym erotycznego waloru. „Istotne jest nie to, o co walczymy, lecz to, jak walczymy" — 8 Ernst Jiinger, DerKampfals inneres Erlebnis, Berlin 1922, s. 12, 31, 53. 9 Tamże, s. 108. Rozstrzygnięcie 153 brzmi kluczowe zdanie Jiingera10. Jednocześnie nie chodzi tu bynajmniej o chłopięce zabawy w Indian czy rycerzy, lecz wyraźnie o nowoczesną wojnę, zdeterminowaną przez technikę niszczenia: Duch bitwy wyniszczającej, walki w okopach, bezwzględniej, brutalniej, z większą dzikością toczonej niż jakakolwiek walka przedtem, rodził mężów, jakich nie widział dotąd świat. Była to całkiem nowa rasa, ucieleśniona energia, naładowana największym impetem [...], pogromcy, stalowe charaktery, nastawieni na walkę w jej najszkaradniejszej formie. [...] Kiedy [ich] obserwuję, olśniewa mnie przekonanie: oto nowy człowiek. [...] To, co tu, w boju, ukazuje się jako zjawisko, jutro stanie się osią, wokół której wciąż szybciej i szybciej wirować będzie życie. Czyn niby grzmiący pomruk sklepi się tysiąckrotnie nad wielkimi miastami, kiedy po asfalcie ulic sunąć będą sprężyste drapieżniki kipiące siłą. Budowniczymi będą na rumowisku fundamentów świata. Albowiem ta wojna nie jest, jak sądzi wielu, końcem, lecz początkiem przemocy. Jest kuźnią, w której uderzenia młotów dzielą świat wedle nowych granic, na nowe wspólnoty. Jest płomienną zorzą wieczorną gasnącej epoki i zarazem jutrzenką, w której blasku człek gotuje się do nowej, wspanialszej walki11 Prawdziwym wrogiem musi więc stać się ten, kto z pacyfistycznych pobudek neguje estetyczno-erotyczną wartość wojny. I także ten, kto walczy jeszcze o jakieś treści albo o dobro i zło w sensie etycznym. Taki obywatel jest morali-zatorem, czyni walkę „nieczystą" i „pospolitą", ponieważ odmawia stopienia się w jedność z tym, w kim dostrzega działanie innych norm wartości albo w kim działania żadnych takich norm nie dostrzega. Wypacza wojnę czyniąc z niej wojnę między obywatelami. Idąc w ślad za swym bratem Friedrich Georg Jiinger tak opisywał ten stan rzeczy: Miarą czystości myślenia heroicznego jest to, w jakim stopniu unika ono przedstawiania wojny jako fenomenu moralnego. Myślenie humanitarne, które swoje przeznaczenie oraz instancję upatruje w sferze etycznej, stale jest spychane ku takim usiłowaniom. Rezultat musi okazać się negatywny, bo wojna nie jest fenomenem moralnym; nie istnieje taka kategoria etyczna, w której można by ją umieścić. Właśnie dlatego wszelka argumentacja moralna pozostaje tak mało znacząca i tak bezowocna; nie pozwala posunąć się naprzód. To jednak, co dyskredytuje wojnę w oczach ducha humanitarnego, brak odniesienia do moralności jako takiej, dla świadomości heroicznej, która czci w wojnie własny żywioł i przeznaczenie, stanowi dopiero o jej doniosłości. Urodzony wojownik w ogóle nie przyjmuje perspektywy humanitarnej; nie może jej przyjąć, przenika go bowiem na wskroś nieodwracalność wojny jako losu. Wie o sobie, że wyznaczono go do udziału w nieuchronnym zadaniu i wypełnia je, nie troszcząc się o jakiekolwiek opinie czy formuły wobec tego zadania wtórne. Sformułowanie teoretyczne, jakie wynajduje jednostka, by opisać swój stosunek do wojny, nie robi na nim wrażenia. Tym większy jego udział w żywym sposobie, w jaki jednostka godzi się z wojną jako faktem. Oto miernik prawomocności: postawa człowieka w bitwie, która jest pierwotną miarą ładu zesłanego przez los12. 10 Tamże, s. 76. 11 Tamże, s. 32 i 74. 12 Friedrich Georg Jiinger, Krieg und Krieger, w: Krieg und Krieger, s. 63. 'T, 154 Niemiecki dramat 1914-1945 I można z satysfakcją stwierdzić, że ten heroiczny ideał lada chwila okaże się zwycięski: „To, co przeżywamy, to całkowita klęska indywidualizmu, absolutne bankructwo myślenia humanitarnego"13. Ernst Jiinger wie, że przyjmując taką postawę odwraca się od tradycji europejskiej, a dokładniej: zachodnioeuropejskiej. Co jednak ucieleśnia tę tradycję, jeśli nie element obcy i znienawidzony, nieniemiecki? Niemcy przegrały wojnę, powiększając swój udział na obszarze Zachodu, zyskując cywilizację, wolność i pokój w rozumieniu Barbusse'a. Ale czy można było oczekiwać innego rezultatu, jeśli wprzódy uroczyście zaręczano, że ma się własny udział w tych wartościach, jeśli za żadną cenę nie poważono by się na walkę poza „owym murem, który otacza Europę". Sekretny wzorzec metra cywilizacji jest przechowywany w Paryżu i kto go uznaje, ten podlega miarom, zamiast samemu je wyznaczać. [...] Niemiec prowadził tę wojnę z nadto tanią u niego ambicją bycia dobrym Europejczykiem. Jeśli tedy Europa przeciw Europie do boju stawała — któż inny mógł zostać zwycięzcą, jeśli nie Europa? Aliści ta Europa, której powierzchnia już się na całą planetę rozpościera, stała się bardzo cienka, niczym warstwa politury — z zysku przestrzennego wynika utrata siły przekonywania. Uczestniczyć w jej wartościach znaczy u nas tyle, co być reakcjonistą, człowiekiem dnia wczorajszego, człowiekiem XIX stulecia14. Pobrzmiewa w tym echo „idei roku 1914", proklamacja „szczególnej drogi" w walce przeciw symbolowi „1789". Ale te idee nabierają teraz wymiaru radykalnego, absolutnego. Oto bowiem to, co było, zawiodło; stare, pozornie tak silne państwo zostało haniebnie rozbite. Z rozdwojonej świadomości mieszczańsko-obywatelskiej okresu wilhelmińskiego, nawet — bądź akurat — w resentymentach i renegactwie przywiązanej jeszcze do cywilizacji zachodniej, pozostaje już tylko nienawiść do siebie: Nie postanie nasza stopa, gdzie przedtem płomień nam drogi nie wytrawił, gdzie miotacz ognia na wskroś nicości nie oczyścił. Jako że jesteśmy szczerymi, prawdziwymi i nieubłaganymi wrogami mieszczanina-obywatela, jego gnicie napawa nas radością. My bowiem nie jesteśmy mieszczanami-obywatelami. Jesteśmy synami wojen i wojen domowych, i dopiero gdy to wszystko, ten spektakl kręgów w pustce krążących zmieciony zostanie, będzie mogło rozkwitnąć to, co tkwi w nas z natury, z żywiołu, z dzikości prawdziwej, ze zdolności rzeczywistego płodzenia przez krew i nasienie. Wtedy dopiero możliwe będzie zaistnienie nowych form15. Naprawdę w przypadku Jiingera i wszystkich, którzy są z nim, chodzi naturalnie o synów mieszczańskich. Ale nienawiść do siebie sprawia, że samozniszczenie staje się lubieżną przyjemnością: 13 Tamże, s. 62. 14 E. Junger, Die totate Mobilmachung, w: Krieg und Krieger, s. 25 i 30. Antyeuropejska postawa Jiinge-ra szczególnie drastyczny wyraz znajduje w: Das abenteuerliche Herz, Berlin 1929, s. 184 n i 186 n. 15 Friedrich Georg Junger, wstęp doAufrnarsch des Nationatisinus, Ernst Jiinger (red.), Leipzig 1926, s. XI. Rozstrzygnięcie 155 Jeden z najlepszych środków służących przygotowaniu nowego i śmielszego życia polega na zniszczeniu systemu wartości wyobcowanego i samowładnego ducha, na unicestwieniu pracy wychowawczej nad człowiekiem, jaką wykonała epoka mieszczańska. [...] Najlepszą odpowiedzią na zdradę stanu popełnioną przez ducha wobec życia, jest zdrada stanu popełniona przez ducha wobec ducha; a udział w tej pirotechnicznej robocie należy do wyszukanych i okrutnych rozkoszy naszego czasu16. Z czego jednak czerpie owa siła napędowa samozniszczenia? Nicolaus Sombart dostrzega ją w elemencie właściwym dla męskich związków grupowych17 i rzeczywiście stanowi to wyjątkową osobliwość historii prusko-nie-mieckiej. Już wielki, wyciskający trwałe piętno nauczyciel pruskości, „król żołnierzy" Fryderyk Wilhelm I, naprawdę dobrze czuje się wyłącznie w czysto męskiej kompanii, w „kolegium tytoniowym", do którego kobiety wstępu nie mają, podobnie jak później nie są dopuszczane do słynnych biesiad Fryderyka w Sanssouci. To jakby przeciwieństwo francuskiego salonu, którego ośrodkiem jest zawsze piękna i mądra niewiasta. I tworzy to także wzorzec główny, powielany potem bez końca w kasynach, związkach studenckich, zwyczajowych popijawach; jego wariacji dopatrzyć się można w podróżach do krajów Pomocy Wilhelma II, w ogniskach obozowych ruchu młodzieżowego czy w kręgu skupionym wokół Stefana Georgego18. 16 Ernst Junger, DerArbeiter, Hamburg 1932, s. 40. 17 „Czy, jeśli dobrze się przyjrzeć, cały ten «kryzys kultury europejskiej* nie był po prostu wymysłem «niemieckich mężczyzn»? Stale przecież chodziło o owo straszliwe nieszczęście, które sprowadziły na świat idee 1789 r.: o diabelską trójcę wolność-równość-braterstwo, którą odbierali jako apokaliptyczne zagrożenie. Dlaczego? Wolność oznaczała dla nich uwolnienie kobiety, wyzwolenie seksualności, rozwiązłość; równość — emancypacje Żydów; a braterstwo — demokratyczną cochonfrererie, społeczną anarchię, religię uwielbienia dla motłochu. Bali się tego. Musieli się przed tym bronić. Ich kontrapozycja jest generalnie antydemokratyczna, antyliberalna, oczywiście antyparlamentarna, w szczególności — co o wiele ważniejsze — antyfeministyczna, antysemicka i elitarna. Jest to syndrom niemiecko-konserwatywny. Jako ideologia należy do tego mniej lub bardziej ezoteryczna, mniej lub bardziej bałamutna, zawsze obskurancka «filozofia kultury». Tym, co odrzucali, była cywilizacja, dorobek myśli zachodniej, duch żydowski. Tym, czego bronili, była ich «kultura». Tylko oni wiedzieli, co to takiego. Niemiecka specjalność. Jakkolwiek rozmaicie mogą wyglądać w szczegółach systemy spekulatywne, ich wzorzec zasadniczy jest niezmiennie taki sam. Są to zawsze tylko racjonalizacje. Za nimi kryje się jednak coś innego, coś konstytutywnego dla tego myślenia, coś ekskluzywnego, tajemniczego, istotowego. Co mianowicie stanowi kontrapozycję wobec odrzuconego społeczeństwa egalitarnego, skrajnie wolnościowego, demokratycznego? Elitarny związek mężczyzn. Charakter właściwy dla sprzysiężeń męskich to specyficzna cecha wspólna tej niemieckiej kontrkultury. Wyciska na niej, we wszystkich jej przejawach, szczególne piętno, nadaje patos, określa emocjonalnie. To odróżnia społeczeństwo niemieckie od wszystkich innych patriarchalnych społeczeństw okcydentu. To właśnie, a nie homoseksualnośc jako taka, jest le vice allemand. Charakter sprzysiężeń męskich tworzy też system więzi między ich reprezentantami, jakkolwiek mogą się różnić między sobą pod względem przekonań filozoficznych, programów czy prywatnych mitologii. Co związkowe lgnie do związkowego. Daje tu o sobie znać spajająca siła męsko-męskiego erosa" (Nicolaus Sombart, Jugend in Berlin 1933-1943, Munchen, Wien 1984, s. 181 n). 18 Pod wrażeniem takich zjawisk filozof Hermann Schmalenbach (1885-1950) dokonał odkrycia możliwego chyba tylko w Niemczech: obok „wspólnoty" i „stowarzyszenia" Tónniesa umieścił Bund (związek), widząc w nim istotną formę współżycia międzyludzkiego. Patrz Schmalenbacha Die soziologische Kategorie des Bundes, w: Die Dioskuren, Walter Strich (red.), t. l, Munchen 1922. 156 Niemiecki dramat 1914-1945 Prawdziwą miłością Fryderyk Wilhelm I darzy żołnierzy, zwłaszcza swoją gwardię „dryblasów", na których ten dusigrosz, sam niskiego wzrostu, wydaje niebotyczne sumy i których potajemnie, jednego po drugim, własnoręcznie portretuje. Wyznał kiedyś: „Najurodziwsza panna, jaką by mi sprowadzono, byłaby mi obojętną. Aliści żołnierze — to moja słabość; kto by ją wykorzystał, temu bez granic powolnym się staję". Budząca grozę walka ojca z synem w istotnej mierze toczy się o to, by wyrwać następcę tronu spod szkodliwego wpływu matki i siostry oraz w ogóle — kobiecości i zniewieścienia, by uwolnić go od fascynacji francuszczyzną i zrobić z małego Fryca wielkiego żołnierza19. Co zresztą znamienne, w obrazach i rozważaniach na temat historii prusko-niemieckiej stale podkreślano i wysławiano te męsko-żołnierskie epizody, podczas gdy na przykład interlu-dium zalotnego Fryderyka Wilhelma II jawi się jako „niepruskie", jako okres dekadencji, za którą los niebawem wymierzył karę pod Jena i Auerstedt20. Dla porównania: właściwie wszędzie indziej symbolicznie ważną, nierzadko wręcz dominująca rolę pełni kobiecość. Żeby nie mówić znów o Francji: w Austrii Maria Teresa przyćmiewa wszystkich męskich władców; „matuszka" Rosja bierze pod skrzydła swe udręczone dziatki, a ma także wielkie caryce; nawet w protestanckiej Anglii są wielkie królowe, które uosabiają swoje epoki, biorące od nich imiona: elżbietańska czy wiktoriańska. Polska broni swej tożsamości, z całą żarliwością zwracając się ku swojej patronce, Czarnej Madonnie z Częstochowy. Jeszcze w czasie II wojny światowej, kiedy Niemcy przysięgają bezwzględne posłuszeństwo swemu fuhrerowi, Adolf owi Hitlerowi, ślubowanie polskiej armii podziemnej zaczyna się od słów: „Przed Bogiem wszechmogącym, Najświętszą Maryją Panną, Królową Korony Polski, kładę rękę na ten święty krzyż, symbol męczeństwa i zbawienia..." Czy nieszczęście Polski w nowszej historii wiąże się może gdzieś w głębi z tym, że oto naród uparcie odtrąca czysto męskie bóstwa władzy? Podkreślmy, by uniknąć czyhających nieporozumień: w przypadku związków męskich jako elementu niemieckiej historii nie chodzi o seksualną skłon- 19 Bliższy opis patrz: Christian graf von Krockow, Fńedrich der Grope. Ein Lebensbild, Bergisch-Glad-bach!987, rozdz. 1. 2(1 Gloryfikacja Fryderyka, w której te rozważania zbiegają się niczym w soczewce, zaczyna się stosunkowo późno. Punkt zwrotny wyznacza dzieło Szkota Thomasa Carlyle'a. W 1841 r. publikuje on książkę On Heroes, Hero Worship, and the Heroic in History, szybko przełożoną na niemiecki pod tytułem Uber Helden und Heldenverehning. W latach 1858-1869 powstaje sześciotomowa monografia bohatera: Geschichte Frie-drichs U. von Preufen, genanntder Grope (nowe wyd. Berlin, Frankfurt a. M. 1954). W 1945 r., w upiornych tygodniach spędzanych w bunkrze pod walącą się Kancelarią Rzeszy, dr Goebbels czyta swemu fuhrerowi fragmenty tego dzieła i triumfująco melduje o śmierci Roosevelta, przedstawiając ją jako śmierć carycy. Przykład ujęcia z perspektywy pruskiej: Reinhold Koser, Geschichte Friedrichs des Grofien, 1.1-4, Stuttgart, Berlin 1912-1914. Masowe oddziaływanie miały oczywiście od lat dwudziestych filmy o Fridericusie; swoistą ich zapowiedzią była „księga domowa", album DerAlte Fritz in 50 Bildern fur Jung und Alt, przygotowany z osobistej inspiracji Wilhelma II przez Carla Róchlinga i Richarda Knotela, a wydany po raz pierwszy w 1865 r.; nowe wyd. Miinchen, Zurich 1986 z przedmową Christiana Zentnera. Rozstrzygnięcie 157 ność jednostki, jakkolwiek wściekłe rugowanie, wyjmowanie spod prawa i prześladowanie homoseksualności należy tu do rzeczy21. Ale dużo ważniejsze jest, że obok tego jednego elementu nie wolno przeoczyć dwóch innych, których bynajmniej nie sposób zredukować do „związków męskich". Po pierwsze, chodzi o oręż. „Król żołnierzy" nie przypadkiem nosi taki przydomek. Tworzy on instrument, za pomocą którego jego syn wywalcza dla żałośnie rozdartych Prus wysoką pozycję mocarstwa, a sam staje się „Wielki". To tu bierze swój początek i rozwija się (bardziej może ze względu na potrzebę prestiżu niż zdobycia wpływów) owo pierwszeństwo munduru przed mieszczańskim surdutem, posłuszeństwa przed współczuciem, właśnie dziedziny wojskowej przed cywilną; pierwszeństwo, które skłoni szydercę Mirabeau do wyrażenia opinii, że Prusy wylęgły się z kuli armatniej. Stworzony ongiś wzorzec przechodzi z pokolenia na pokolenie; odnajduje się w nimbie opromieniającym utworzenie Rzeszy i w legendzie I wojny światowej: „Nie-zwyciężeni w polu!" Nieodłącznym wymiarem hańby „Wersalu", skazy kalającej republikę weimarską, jest bezsilność militarna. Już choćby jako wielokrotnie ranny, przyozdobiony orderami oficer frontowy Ernst Jiinger wydaje się uprawniony do tego, by wieścić niemieckie zmartwychwstanie. Albo w sensie negatywnym: Carl von Ossietzky jako pacyfista ściąga na siebie bezgraniczną nienawiść; jeszcze za czasów republiki zostaje skazany za zdradę kraju, ponieważ ośmiela się mówić o tajnych, sprzecznych z układem zbrojeniach Reichswehry. Jakże jednak może być inaczej, jeśli walkę wysławia się jako sens życia, postawę na polu bitwy — jako miarę człowieczeństwa? Po drugie, chodzi o idealistyczne ofiarowanie samego siebie w służbie wyższych i najwyższych celów — państwa, narodu, wspólnoty czy czego tam jeszcze. W życiu liczy się nie szczęście, lecz wypełnienie obowiązku. Również w tej mierze król żołnierzy stworzył wzorzec — pod tym właśnie znakiem odbywa się walka z następcą tronu, a wreszcie — zwycięstwo ojca nad synem. Czy może tu mieć jakiekolwiek znaczenie cena, którą musi zapłacić osobiście Fryderyk, nieubłaganie pogłębiająca się samotność, w końcu pogarda dla ludzi, stan, w którym już tylko psy pozostają jedynymi towarzyszami? Nasza świątynia obowiązku wypiętrzona na golgocie zrujnowanego szczęścia: jest rzeczą godną zastanowienia, że jeszcze za życia wielkiego króla, w 1776 r., daleko na Zachodzie uformuje się projekt przeciwny, którego przeznaczeniem będzie otwarcie nowego rozdziału w dziejach: pursuit of happi- 21 Poczynając od skandalu Eulenburga w epoce wilhelmińskiej, poprzez sprawę Róhma w 1934 r. ' związane z nią prześladowania, a kończąc na intrydze Fritscha z 1938 r., można by napisać dość szczególną historię Niemiec XX wieku. Do rzeczy należy też wzburzenie, jakie wywołał Hans Bliiher swoją książka Die Kolie der Erotik in der mannlichen Gesellschaft (t. 1-2, Jena 1917-1919), podobnie jak wcześniej publikacją Die deutsche Wandervogelbewegung als erotisches Phdnomen (wyd. II, Berlin-Tempelhof 1914). Mieści się w tym także właściwe dla republiki weimarskiej przedstawianie Berlina jako „Sodomy" — siedliska wszelkich perwersji. 158 Niemiecki dramat 1914-1945 Rozstrzygnięcie 159 '$'L -r i ness, dążenie do szczęścia jako dane od urodzenia i niezbywalne prawo człowieka. Wszelako Ernst Jiinger raz jeszcze wynalazł hasło przeciwne: Każdą postawę — powiada w 1932 r. — która wyraża rzeczywisty stosunek do władzy, można rozpoznać także po tym, że pojmuje ona człowieka nie jako cel, lecz jako środek [...]. Człowiek w całej pełni rozwija swoje siły, swoje panowanie wszędzie tam, gdzie pozostaje w służbie. Tajemnicą języka prawdziwie rozkazodawczego jest to, że nie składa on obietnic, lecz stawia żądania. Największym szczęściem człowieka jest być złożonym w ofierze, a najwyższa sztuka rozkazodawcza polega na wskazywaniu celów, które są ofiary godne22. Okazało się, że bynajmniej nie był to obłęd, lecz niemiecka prawda — a jeśli jednak obłęd, to przerażający w skutkach. Polityczne znaczenie owego projektu i kontrprojektu trudno przecenić. „Życie, wolność i dążenie do szczęścia" jako prawa człowieka i obywatela tworzą, podobnie jak proklamacje 1789 r., podstawę demokraqi. Albowiem podstawą krytycznej oceny rządów musi być za każdym razem to, co robią one dla urzeczywistnienia i zabezpieczenia owych praw, a miarą oceny jest jednostka z jej własnym, indywidualnym projektem życia23. Jeśli natomiast chodzi o wypełnianie obowiązków i gotowość do ofiar w służbie „całości", większych i wyższych celów, to panowanie i hierarchia z energicznym przywództwem są nie tylko możliwe, ale wręcz konieczne, gdyż kluczowe znaczenie ma gotowość bojowa, siła uderzeniowa całości. Wszelako tu miarę stanowi ten, kto dowiedzie w walce swych walorów przywódczych. W takim sensie już Max Wundt całkowicie trafnie wyjaśniał sprzeczność między duchem niemieckim i demokratycznym; powiadał mianowicie, że jest to zasadnicza, nie dająca się zatuszować za pomocą frazesów różnica, która sprowadza się do tego, czy pierwotną wartość przypisuje się jednostce, czy też państwu — oraz że w tym drugim przypadku panować musi „osobowość", a nie „wiele osób"24. Przeciwstawność zapatrywań politycznych kryje w sobie zawsze, choćby w podtekście, sposób widzenia natury człowieka, uzasadnienie antropologiczne. Jedna czcigodna tradycja pojmuje człowieka jako istotę omylną, mówiąc po chrześcijańsku: grzeszną, która nie może o własnych siłach dostąpić zbawienia. W XVII wieku filozof angielski Thomas Hobbes, autor Lewiatana, 22 E. Junger, DerArbeiter, s. 71. 23 W amerykańskiej Deklaracji Niepodległości po zwięzłej proklamacji praw podstawowych następuje długi szereg oskarżeń pod adresem „tyrańskich" rządów króla Jerzego III. Sprawiają wrażenie niemal kuriozalne, ponieważ znacznie mijają się z prawdą o warunkach stworzonych przez angielską konstytucję: zupełnie tak, jakby nigdy nie było „Wspaniałej Rewolucji" 1688 r., która nadała jednoznacznie nadrzędną rolę parlamentowi. A mimo to oskarżenia te pełnią ściśle określoną funkcję polityczną: chodzi o kontrast służący ugruntowaniu panowania narodu. 24 Por. cytat na s. 97. l odnosił to rozumowanie do spraw doczesnych. Twierdził, że człowiek jest na wskroś egoistyczny; toteż w stanie „naturalnym", zakorzenionym w naturze ludzkiej, toczy się wojna wszystkich przeciw wszystkim: homo homini lupus, człowiek człowiekowi wilkiem. Stan ten okazuje się nie do zniesienia; musi prowadzić do totalnej niepewności i do powszechnej ruiny. Ale właśnie egoizm jako oświecona wola przetrwania wskazuje drogę ratunku: drogę do utworzenia zbiorowości — państwa. Państwo bowiem, znów mówiąc w języku chrześcijaństwa: jako „zapłata grzechu" [parafraza zdania z Listu św. Pawła do Rzymian, 6, 23 — A. K.], ustala i sankcjonuje mocą swojej władzy reguły współżycia, które poskramiają wilcze zapędy25. Immanuel Kant podjął tę myśl w swoim wykładzie o pokoju, gdzie stwierdził, że „problem zorganizowania państwa jest rozwiązywalny, mówiąc bez ogródek, nawet dla narodu diabłów (jeśli tylko posiadają one rozum)"26. Pozostaje wszelako pytanie, czy ludzie rzeczywiście i na pewno zachowują się zawsze jak rozumne diabły. Ich pokrętność polega najwyraźniej na tym, że niekiedy przypominają raczej nierozumne anioły: istoty, dla których przeżycie nie jest wcale najważniejsze i które spierają się o poglądy, o ideały, mniemając, że życie bez nich nie jest warte przeżycia i że gwoli obrony tychże albo w imię ich zwycięstwa opłaca się walczyć i umierać. Przemawia za tym docierające ze wszystkich epok historycznych świadectwo męczenników, żołnierzy, rewolucjonistów, bojowników ruchów oporu, mścicieli utraconego honoru — i nimb, jaki ich otacza. Adwokat walki i samopoświęcenia bierze stronę nierozumnych aniołów. A w dwubiegunowych konstrukcjach typu: „niemiecki duch" — „Europa Zachodnia", „bohaterowie" — „handlarze", żołnierze — demokraci niezmiennie eksponuje się idealizm „swoich" traktowany jako argument polemiczny z gestem pogardy wytaczany przeciw egoizmowi „innych". Aliści przemilcza się fakt, że ogniste miecze nierozumnych aniołów dokonują nie tylko czynów chwalebnych, lecz także historycznych okrucieństw. Kto jest gotów umrzeć za ideę, ten także — może nawet tym bardziej — gotów jest zabijać tych, którzy przeciw owej idei występują. Tak oto przepaść dzieli poróżnione na życie i śmierć dzieci światłości i dzieci ciemności, a absolutyzacja własnego ideału, czy to wiary, czy to obłędu, osłania szykowaną wrogowi zagładę tarczą czystego sumienia. Warto w tym miejscu przypomnieć książkę, która ma centralne znaczenie dla historii idei republiki weimarskiej i która, wedle opinii nawet krytycznych 25 Więcej o antropologii i konstrukcji państwa Hobbesa patrz Christian graf von Krockow, Soziologie des Friedens, Gutersloh 1962, cz. I: Thomas Hobbes'Philosophic des Friedens. [Thomas Hobbes, Lewiatan, czyli materia, forma i władza państwa kościelnego i świeckiego (1651), tłum. Czesław Znamierowski, Warszawa 1954—przyp. red.] 26 Immanuel Kant, Do wiecznego pokoju. Projekt filozoficzny, tłum. Mirosław Żelazny, Toruń 1995, s. 74. 160 Niemiecki dramat 1914-1945 f/J (I obserwatorów, „była jak uderzenie gromu": Bycie i czas Martina Heidegge-ra27. Z perspektywy Ernsta Jiingera czyta się ją jak książkę, która kładzie filozoficzny fundament. I jakkolwiek trudny czy „głęboki" wydać się może język i wywód autora, jakkolwiek stanowczo dystansuje się on później od wszelkiej interpretacji antropologicznej czy wręcz politycznej, dla niemieckich czytelników lat dwudziestych i trzydziestych odniesienia do współczesności były jasne; tak czy owak od nich zależało oddziaływanie dzieła28. Przede wszystkim chodzi o radykalną krytykę: Owo Sobą (Selbst) powszedniego jestestwa to Sobą-Się (Man-selbsi), które odróżniamy od Siebie (Selbst) właściwego, tzn. uchwyconego jako własne [...]. Zdystansowanie, przeciętność, niwelacja konstytuują jako sposoby bycia Się coś, co znamy pod mianem „opinii publicznej". To przede wszystkim ona rządzi wszelką wykładnią świata i jestestwa i ma we wszystkim rację — nie z powodu wyróżnionego i pierwotnego odniesienia w wymiarze bycia do „rzeczy", nie dlatego że dysponuje wyraźnie przyswojoną przejrzystością jestestwa, lecz z racji niewchodzenia „w istotę sprawy", jako że jest niewrażliwa na wszelkie różnice poziomu i rzetelności. Opinia publiczna zaciemnia wszystko i tak zakryte podaje jako znane i każdemu dostępne. Się jest przy tym wszędzie, ale tak, że wymyka się zawsze też z tych miejsc, w których jestestwo nalega na rozstrzygnięcie. Ponieważ jednak Się zdominowało wszelkie sądzenie i rozstrzyganie, odbiera ono aktualnemu jestestwu odpowiedzialność. Się może niejako osiągnąć to, że „się" stale na nie powołujemy. Bez trudu może ono odpowiadać za wszystko, bo nie jest kimś, kto musiałby za coś ręczyć. Się „było" zawsze takie, a mimo to można powiedzieć, że „nikt" nim nie był. W powszedniości jestestwa najwięcej dokonuje się mocą czegoś, o czym musimy rzec, iż nie był tym nikt29. Co jednak poza językiem odróżnia tę krytykę od pospolitego utyskiwania na republikę, od lawiny uprzedzeń, pod którymi walecznie grzebało „się" parlamentaryzm, system partyjny i demokratyczną opinię publiczną, od gadaniny samozwańczych elit na temat „mas"? U Heideggera pozostaje tylko jedna instancja, która jest w stanie przełamać potęgę „Się", jedna jedyna: śmierć. Obszerne fragmenty Bycia i czasu, i to 27 O tym, że Bycie i czas było „jak uderzenie gromu" i że tym samym czołową dotychczas pozycję Maxa Schelera przejął natychmiast Heidegger, zaświadcza Georg Misch: Lebensphilosophie und Phanomenologie. Eine AuseinandersetzungderDiltheyschen Richtungmit Heideggerund Husserl, wyd. II, Bonn 1931, s. l n. 28 We wstępie do wydania VI Was ist Metaphysik?, napisanym po 1945 r., można przeczytać: „Wyraż-niejszego dowodu na moc zapomnienia bycia, w jakim pogrążyła się wszelka filozofia, a które zarazem stało się i pozostało wyzwaniem losu pod adresem Bycia i czasu, filozofia nie mogła łatwo dostarczyć inaczej niż przez lunatyczną pewność, z jaką przechodziła mimo właściwej i jedynej kwestii Bycia i czasu" — czyli właśnie „kwestii bycia" w ogóle (Frankfurt a. M. 1951, s. 17). Heidegger bynajmniej nie zawsze ferował tak surowe opinie. We wprowadzeniu do samego Bycia i czasu powiada: „Mając na uwadze możliwą antropologię lub jej ontologiczny fundament, poniższa interpretacja podaje tylko niektóre (choć wcale nie nieistotne) «kawałki»" (Martin Heidegger, Bycie i czas, tłum. Bogdan Baran, Warszawa 1994, s. 25). Dlaczego jednak nie miałyby one poddawać się interpretacji także antropologicznej? 29 Heidegger, Bycie i czas, s. 184,181-182. Rozstrzygnięcie 161 te o centralnym znaczeniu, czyta się jak znane kazanie nawołujące do pokuty: Panie spraw, abyśmy zrozumieli, że musimy umrzeć. Tylko że mówi to nie jakiś mnich czy kaznodzieja, żaden przemawiający w imieniu Pana i Krzyża Savonarola — tym, kto przemawia jest sama śmierć: jako niesamowitość i strach, jako głos sumienia. A „jestestwo" inscenizuje swoją własną Wielkanoc: w „wybieganiu" ku śmierci jako „wyróżnionemu czemuś, co nas czeka", kruszy się jako „niewłaściwe", by zmartwychwstać jako „właściwe", jako zdecydowanie na „Bycie-Sobą" [Entschlossenheit zum Selbst-Sein]^°i Jeśliby spytać „po co?", postawić pytanie o treść i cel tego zmartwychwstania ku zdecydowaniu, to nie ma na nie odpowiedzi. Albo raczej trzeba powiedzieć mocniej: samo pytanie należy odrzucić, pochodzi ono bowiem jeszcze z niewłaściwości „Się", które pozwala „Byciu-w-świecie" dyktować sobie jakieś miary. Mówiąc językiem biblijnym: „Bo co za pożytek człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swojej poniósł szkodę?" [Mt, 16, 26] Śmierć dowodzi nieistotności tego, co oferuje świat; uwolnienie od tego, co nieistotne, uchwycone jako to, co istotne — to właśnie sens zdecydowania. Znaczy to chyba, że jestestwo wybiera sobie w historii „bohatera". Ale jedynym kryterium tego wyboru okazuje się znowu nieomylnie odtrącające zdecydowanie, które ma uzasadniać właściwość „Bycia-Sobą"31. Znaczenie tego, co brzmi tak osobliwie, przybliżają słowa Ernsta Jungera: „Istotne jest nie to, o co walczymy, lecz to, jak walczymy". Walka jako sens życia, postawa człowieka na polu bitwy, czerpią swoją wartość i godność właśnie nie ze sfery celów materialnych, nawet nie ze zwycięstwa lub klęski, lecz z możliwości umierania, ze śmierci jako „wyróżnionego czegoś, co nas czeka", co dowodzi błahości wszystkich tych spraw, które miały znaczenie w warunkach cywilnej codzienności. W takiej perspektywie, z jednej strony, staje się rzeczą zrozumiałą, że największe szczęście człowieka ma polegać na tym, iż zostanie złożony w ofierze. Z drugiej strony, wydaje się logiczne, że Heidegger w przemówieniu rektorskim w 1933 r. sławi służbę, do której powołana jest jednostka, a o wspaniałości i wielkości niemieckiego zrywu świadczy to, że wolność sprowadza ponownie do „prawdy", właśnie do służby, określonej bliżej jako służba pracy, służba obrony, służba wiedzy32. I3°] W przypisie do przekładu (tamże, s. 379) tłumacz podaje: „Zdecydowanie to Entschlossenheit, czym Heidegger nawiązuje do omawianej wcześniej Erschlossenheit, otwartości jestestwa, sugerując przez to, że zdecydowanie, wybór «bycia Sobą» to szczególny modus «orwartości» jestestwa" —przyp. tłum. 31 Ponieważ nie ma tu miejsca na dłuższy szkic, por. bardziej wyczerpujące studium z 1958 r.: Christian graf von Krockow, Die Entscheidung. Eine Untersuchung fiber Ernst Junger, Carl Schmitt, Martin Heidegger, nowe wyd. Frankfurt a. M. 1990. 32 Martin Heidegger, Die Selbstbehauptung der deutschen Universitat — przemówienie wygłoszone z okazji uroczystego objęcia rektoratu na Uniwersytecie we Fryburgu 27 maja 1933 r. (Breslau 1933). A oto kilka fragmentów: „Pojęcie wolności studenta niemieckiego sprowadza się teraz na powrót do prawdy. Rozkwitną z niej w przyszłości więzi i służba niemieckiej studenterii. — Pierwszą więzią jest przynależność do wspólnoty narodowej [...]. Ta więź będzie odtąd umocniona i zakorzeniona w bycie studenckim przez 162 Niemiecki dramat 1914-1945 Rozstrzygnięcie Gdy reasumuje się rozmaite motywy w dziele Ernsta Jiingera — motyw związków męskich, motyw żołnierza, idealizm samopoświęcenia — to wyłania się ich wewnętrzna struktura, konstrukcja uzasadnień: dla Erosa takiego związku uprawomocnieniem jest żołnierz, dla żołnierza z kolei—wojna, która wyrywa go z rodzinnych stron, od ogniska domowego i od kobiety, i wynosi na wyżyny bohaterstwa; bohater czerpie godność, szacunek dla siebie z Bycia- -ku-śmierci jako ostatniej, nadającej sens miary. Odwrotną stroną tego rodzaju szacunku dla siebie jest zapewne pogarda i to wielorakiej natury: pogarda dla niewieściego trwania przy życiu, trwania w łagodności, pogarda dla szczęścia, kultury cywilnej i prawa, które jej broni, dla filisterskiego mieszczanina- -obywatela i jego codziennej skrzętności, dla wszystkich tych rzeczy, o które „się" troskamy, dla dyskusji i kompromisu zamiast wyboru „albo-albo", dla indywidualnej wolności, która domaga się respektowania, a zwłaszcza dla „mas", które pragną, by liczyć się z ich wielością, by decydować wedle większości. I tak dalej, i tak dalej albo — mówiąc krótko i najogólniej: do tego elitarnego szacunku dla siebie należy pogarda dla równości. Nikt nie przywołał z taką wnikliwością nastroju i napięcia, o których tu mowa, jak Rainer Maria Rilke w ukończonej w 1922 r. Trzeciej Elegii Duinej-skiej; rozświetla ona otchłanne głębie epoki, niechaj więc przemówi we fragmentach: To jedna rzecz, umiłowaną śpiewać, inna, o, biada, ową ukrytą winę rzecznego boga krwi. Ten, którego poznaje z daleka, jej chłopiec, cóż może wiedzieć sam o władcy rozkoszy, on, co w samotności, nim jeszcze dziewczyna go ukoiła, a nieraz, jak nieobecna, ach z jakiej niepoznawalnej wynurzając się głębi, boską głowę podnosił jątrząc noc do wielkiego wrzenia. [...] Matko, t y uczyniłaś go małym, tyś go poczęła: dla ciebie był nowym, nad jego nowymi oczami przyjazny świat pochylałaś broniąc przed obcym. Ach, gdzie są lata, kiedy mu z taką prostotą zastępowałaś smukłą postacią kłębiący się chaos? [...] A on sam, kiedy leżał, już pocieszony, l służbę pracy. — Drugą więzią jest przywiązanie do honoru i przeznaczenia narodu pośród innych narodowości [...]. Ta więź obejmie i przeniknie w przyszłości caty byt studencki jako służba obrony. Trzecią więzią — w służbie wiedzy — jest przywiązanie «do misji duchowej narodu niemieckiego»" (s. 15 n). Naturalnie mówi się także o walce: „Wszelkie wolicjonalne i myślowe możliwości, wszelkie moce serca i wszelkie zdolności ciała muszą się przez walkę rozwijać, w walce wzmagać i jako walka ocaleć" (s. 20). I na zakończenie: „Pragniemy, aby nasz naród spełnił swoją historyczną misję. — Pragniemy samych siebie. Albowiem młode i najmłodsze siły naszego narodu, które sięgają dalej niż my, już o tym postanowiły. — Jednakże wspaniałość i wielkość tego zrywu wtedy dopiero zrozumiemy całkowicie, jeśli będziemy nieść w sobie ową głęboką i dalekosiężną roztropność, z której zrodziło się słowo starej greckiej mądrości: [...] «Wszystko co wielkie w bur2y trwa»" (s. 22). pod powiekami sennymi twej lekkiej obecności, w przedsmaku zasypiania roztapiając słodycz wydawał się być strzeżonym.. .Lecz wewnątrz: ktobronił, kto w nim opierał się falom początku? [...] Poddawał się im. — Kochał. Kochał swoją wewnętrzną istotę, dziką knieję, ten las prawieczny w sobie, gdzie na głuchym zwalisku trwało jego świetlistozielone serce. [...] Kochając zstąpił do krwi dawniejszej, w głębokie jary, gdzie się gnieździła groza, syta praojców. I wszelka potworność spoufalała się z nim, mrugając porozumiewawczo. To groza uśmiechała się... Nieczęsto tak wdzięcznie uśmiechałaś się, matko. Jak miał nie kochać tej, co się doń uśmiechała. [...] Dziewczyno, t o: że kochaliśmy w sobie nie jedno, przyszłe, ale wrzenie nieprzeliczonych narodzin; nie jedno dziecko, lecz ojców, którzy jak gruz górskich złomów na naszym dnie spoczywają; lecz suche łożysko rzeki pradawnych matek; — lecz cały niemy krajobraz pod chmurną lub jasną zasłoną losu; — t o cię ubiegło, dziewczyno [...] [tłum. Mieczysław Jastrun] W gruncie rzeczy i tym razem chodzi — w sensie politycznym — o oą samoświadomość, która została już opisana za pomocą Heglowskiego modeli panowania i zniewolenia jako niemiecka ideologia wojny. Ale ta samoświadomość pokazuje się teraz jako nieporównanie radykalniejsza, bardziej pobudzona. Nietrudno to pojąć: wojna zakończyła się klęską, zwycięskie okazałysi? nie niemieckie „idee roku 1914", lecz idee roku 1789 i, jeśli nawet kraj nie został zajęty przez armie nieprzyjaciela, to — co gorsza — opanowały go nieprzyjacielskie pryncypia. Toteż zachwiana samoświadomość musi szubć ratunku w usztywnieniu, dlatego agresja zagłusza skrywane wątpliwości, połowiczne przyznanie się do trwania na „straconym posterunku"33. Precz z waha- 33 W pojęciu „straconego posterunku" nieustępliwość i zagłada jednoczą się i potęgują, stając sięij-nonimem heroizmu; jest to figura, która wielekroć powraca w pismach Jiingera, w różnych wariantadi i postaciach, aż po utwory późnego okresu. Odwadze i konsekwencji autora przypisać należy, że nie tusajt, lecz mówi otwarcie, w czym rzecz: „Katastrofa jawi się jako a priori zmiany myślenia" (DerArbeiter, s. 5i), W tym miejscu trzeba by chyba przypomnieć niesłychane wrażenie, jakie pod koniec I wojny światowj i potem wywołał Der Untergang des Abendlandes (Upadek Zachodu) Oswalda Spenglera. Wraz z upadkiei tradycyjnej kultury mogło jakoby dojść do głosu coś nowego, jak można przeczytać we wstępie: „Jeśli ra-warny wątpliwego słowa wolność, to naszą wolnością jest już nie urzeczywistnianie tego czy owego, lecz tejo, cokonieczne albo niczego. Człowieka czynu cechuje poczucie, że jest to «dobre». [...] Musimy liczyt się z twardymi i nieubłaganymi faktami późnego życia, które ma swą paralelę nie w peryklejskich At nach, lecz w cezariańskim Rzymie [...]. Jeśli pod wrażeniem tej książki ludzie nowej generacji zwrócą sieli 164 Niemiecki dramat 1914-1945 m niem, oglądaniem się za siebie, połowicznością, trzeba zerwać wszelkie kotwice, które dotąd wiązały jeszcze Niemcy z cywilizacją europejską; tylko w ten sposób można wymazać „zbrodnię listopadową" z 1918 r., cofnąć klęskę, przeobrazić ją w triumf. Widać tu jak na dłoni, co tak bardzo obciążało republikę weimarską i w końcu doprowadziło do jej upadku. Władcza świadomość traktowała ją od początku do końca jako zdradę wobec niemieckości; uznanie jej wymagałoby przebudowy świadomości, odstąpienia od elitaryzmu w kierunku egalitaryz-mu; trzeba by było przyznać, że niesłychane wysiłki i ofiary wojenne były daremne, poniesiono je gwoli jakiegoś sennego widziadła, a wróg zwyciężył nie tylko mocą swych batalionów, fabryk i rezerw surowcowych, lecz także — ideałów. Czy w ogóle było to wykonalne? Przynajmniej odrobina zrozumienia wydaje się nie od rzeczy: jakiej cywilnej odwagi do tworzenia nowego ładu życiowego i nowych nastawień było potrzeba — zamiast rozpaczliwej determinacji! A zamiast nie sprzyjających okoliczności — jak szczęśliwie musiałyby się ułożyć te, które by ową odwagę wspierały! W 1932 r. Ernst Junger streścił swoje poglądy w książce Der Arbeiter (Robotnik). Ale wbrew tytułowi nie ma w niej mowy o rzeczywistym robotniku borykającym się z troskami i kłopotami, lecz o jego „postaci" idealnej34. Chodzi o wizję, utopię, jak w Nowym wspaniałym świecie Aldousa Huxleya, który ukazuje się w tym samym roku. Istotnie, są podobieństwa; i tu, i tam rzecz dotyczy skończonej technokracji, a zarazem nieubłaganego wprzęgnięcia jednostki w niezachwiany ład hierarchiczny. Ale Jiinger aprobuje to, co Huxley szkicuje jako obraz grozy, a jego myśl główna jest prosta: W nowoczesnym świecie wojna staje się kwestią zbrojeń — a przez to właśnie nabiera charakteru totalnego; granice między „frontem" a „domem" zacierają się; w wyniszczających bitwach żołnierz zostaje „najemnikiem śmierci"35, a każdy robotnik czy inżynier — żołnierzem, którego dokonania zyskują bezpośrednie znaczenie wojskowe. Odtąd wykluczone są zastrzeżenia, nie zostaje nic prywatnego, tylko sama dynamika: „Zadaniem totalnej mobilizacji jest przemiana życia w energię, jaka w gospodarce, technice i komunikacji ujawnia się w furkocie k ói albo na polu bitwy jako ogień i ruch"36. Rozstrzygnięcie 165 technice zamiast ku liryce, ku marynarce zamiast ku malarstwu, ku polityce zamiast ku krytyce poznania, to uczynią wedle mego życzenia, a niczego lepszego życzyć im nie można" (Der Untergang des Abendlandes, wyd. XLVIII-LII, Miinchen 1923, s. 54, 55, 56). „Marynarka" brzmi wprawdzie jeszcze po wilhelmińsku i niemal romantycznie; porównanie historyczne wymagałoby odwołania się do gwardii pretoriańskiej, spojrzenie w przyszłość — do zakonu, którego celem jest władza i który niesie śmierć. 34 „Prawdziwe postaci rozpoznaje się po tym, że można poświęcić im maksimum wszystkich sił, obdarzyć je najwyższą czcią, obrócić ku nim największą nienawiść. Ponieważ mieszczą w sobie Całość, Całości też żądają. Tak tedy wraz z postacią człowiek odkrywa swe przeznaczenie, swój los i to odkrycie czyni go zdolnym do poniesienia ofiary, która w daninie krwi znajduje swój najbardziej znaczący wyraz" (E. Junger, Der Arbeiter, s. 36). 35 E. Junger, DerKampfals inneres Erlebnis, s. 24 n. 36 E. Junger, Der Arbeiter, s. 210. Totalna mobilizacja wymaga totalnego planowania, za którym idzie zarządzenie i wykonanie, rozkaz i posłuszeństwo rozkazowi. Junger pisze: „Zastąpienie konstytucji planem pracy jest rodzajem humanitaryzmu, który nie ogranicza się do przyznania człowiekowi praw konstytucyjnych, lecz potrafi autorytatywnie zmienić jego życie"37. Albo — spoglądając z uznaniem w stronę Związku Radzieckiego: „Są kraje, w których za sabotaż w zakładzie pracy człowiek może zostać rozstrzelany — jak żołnierz za opuszczenie posterunku •— i w których od piętnastu lat racjonuje się żywność niby w oblężonym mieście"38. Zresztą: [...] zadań nie ustala się już dyskutując różne opinie, lecz wynikają one z programu pensum pracy. Jedność pracy, która nie należy już ani do mas, ani do jednostki, dzięki planowi zostaje uwidoczniona na jeden sposób, a wynik da się odczytać jak na zegarze. A zatem można skontrolować, czy pensum zostało osiągnięte, w takim samym stopniu, w jakim nie można skontrolować, czy rzecznik głoszący liberalne frazesy, którymi pozyskał opinię publiczną, rzeczywiście ich dotrzymuje39. Wszystkie twierdze indywidualności trzeba zniszczyć, ponieważ w „miarę zaniku indywidualności słabnie opór jednostki przed jej mobilizowaniem"40. Aby „uodpornić" przyszłą elitę na „zabiegi liberalnej inteligencji"41, trzeba też zniszczyć tradycyjną kulturę: „Im mniej wykształcenia w potocznym sensie posiądzie ta warstwa, tym będzie lepiej. Niestety epoka powszechnej edukacji pozbawiła nas tej solidnej rezerwy analfabetów"42. Wraz z wykształceniem, indywidualnością i prywatnością technokratyczna utopia likwiduje też za jednym zamachem sferę publiczną jako forum dyskusji; odtąd nie ma już dla niej prawomocnego miejsca — podobnie jak dla partii i parlamentów czy w ogóle dla polityki rozumianej jako przestrzeń, w której ścierają się interesy i poglądy. Ni stąd, ni zowąd wraca apolityczny poddany w umundurowaniu bojowca, z gestykulacją radykała; wszelkie różnice zamazują się: „Im bardziej cyniczny, bardziej spartański, pruski czy bolszewicki [...] sposób życia, tym lepiej"43. 37 Tamże, s. 280. 3S Tamże, s. 248. 39 Tamże, s. 272. 40 Tamże, s. 143, por. także s. 220 n. 41 Tamże, s. 264. 42 Tamże, s. 203. 43 Tamże, s. 201. Zniwelowanie wszelkich przeciwieństw wywołuje charakterystyczne wrażenie, że „podczas lektury Robotnika nic nie jest równie niesamowite jak obserwacja, iż w przedstawieniu typu, świata pracy, totalnej mobilizacji itd. czytelnik zdaje się rozpoznawać niczym w zagadce obrazkowej już to amerykański kapitalizm, już to rosyjski komunizm, już to europejski faszyzm, już to japoński imperializm" (Hannah Vogt, Der Arbeiter. Wesen und Probleme bei Friedrich Naumann, August Winnig, Ernst Junger, praca doktorska, Góttingen 1945, s. 87). 166 Niemiecki dramat 1914-1945 l m Pruski czy bolszewicki: w końcu na jedno wychodzi. Ale jedno wydaje się pewne, gwarantowane przez dialektykę: w przyszłej wojnie światów zwycięży niemiecki nacjonalizm o ile uskrzydlony własną klęską, porzucając jakiekolwiek względy, zdławi wszelki opór przeciw totalnej mobilizacji, w którym beznadziejnie pogrążyły się liberalne demokracje. A pogrążyły się, ponieważ zwyciężały. Być może prawdziwa jest też teza, że polityka i moralność zostają zastąpione przez szczególną formę estetyki. Tak jak w walce najważniejsze jest „jak", a nie „w jakim celu", a na polu bitwy liczy się „postawa", a nie wynik starcia, tak też rodzi się obraz nareszcie i ostatecznie okiełznanych mas, uformowanych w kolumny i bloki; rozwinięcie tych szeregów w precyzyjnie zaplanowany ruch, w którym naprzeciw drużyny staje wódz, to triumfalny wizerunek władzy i tylko władzy. To właśnie faszystowska estetyka, którą dziś jeszcze można ze zgrozą podziwiać w filmowych relacjach Leni Riefenstahl o „zwycięstwie wiary" i „triumfie woli"44. PRZYJACIEL ALBO WRÓG: CARL SCHMITT Carl Schmitt jest bodaj najbardziej znanym, a w każdym razie budzącym największe spory jurystą niemieckim dwudziestego wieku. Należał do najbłys-kotliwszych fenomenów republiki weimarskiej i do jej śmiertelnych wrogów; jeśli pod adresem liberalnej demokracji o ustroju parlamentarnym padały zarzuty nie tylko dyktowane przez głuchą wściekłość, lecz także nacechowane duchową przenikliwością, to właśnie z jego strony. Jego wynurzenia nie bez racji stały się słynne: Właściwym zróżnicowaniem politycznym jest różnica między przyjacielem a wrogiem. Nadaje ona działaniom ludzkim sens polityczny; do niej sprowadzają się w końcu wszelkie działania i motywy polityczne. W konsekwencji umożliwia ona także zdefiniowanie pojęciowe w sensie określenia cechy kryterialnej. Wyjąwszy zakres, jakim różnica ta jest pochodną innych cech — odpowiada ona w granicach tego, co polityczne, względnie autonomicznym cechom innych przeciwieństw: dobra i zła w moralności, piękna i brzydoty Tymczasem jedność złożona z żołnierzy i robotników stanowi niemiecką figurę myślową, którą można znaleźć nie tylko u Jiingera. Przypomina się Preujientum und Sczialismus Oswalda Spenglera (Munchen 1920), Das Recht derjungen Volker (Munchen 1919) i Das Dritte Reich (wyd. III, Hamburg 1931) Arthura Moellera van den Brucka, Gedanken iiber deutsche Politik (Dresden i Berlin 1929) i Entscheidung (Berlin 1930) Ernsta Niekischa. Niekisch jako eksponent „narodowego bolszewizmu" był szczególnie radykalny; podkreślał, że Niemcy muszą połączyć się z Rosją i w jednym szeregu z „Azją" walczyć przeciw Europie Zachodniej. Jiinger był zaprzyjaźniony z Niekischem; DerArbeiteri Niekischa Die Dritte imperiale Figur (Berlin 1935) wykazują wiele pokrewnych cech. 44 W tym sensie należy się zgodzić z Nicolausem Sombartem, gdy mówi, że trzeba traktować Robotnika Jungera jako podstawowy dokument, jako „wiarygodny protokół idei owej konstrukcji, która tkwiła u podstaw chybionego rozwoju po 1933 r."; a ponadto, że chodzi tu niejako o wolną od jakichkolwiek wynikających z praktyki zanieczyszczeń świetlną odbitkę faszyzmu (Nachdenken iiber Deutschland. Vom Histo-rismus żurPsychoanalyse, Munchen 1987, s. 144 n). Rozstrzygnięcie 167 w estetyce, korzyści i straty w ekonomii. [...] Różnica między przyjacielem a wrogiem oznacza najwyższą intensywność więzi lub obcości. Może występować w teorii i praktyce, mimo braku jakichkolwiek pozostałych zróżnicowań — moralnych, estetycznych, ekonomicznych czy jakichś innych. Wróg polityczny nie musi być politycznie zły, nie musi być estetycznie brzydki; nie musi też jawić się jako ekonomiczny konkurent, a robienie z nim interesów może nawet wydać się korzystne i opłacalne. Mimo to pozostanie inny, obcy45. Albo — albo, przyjaciel albo wróg: kto głosi co innego, ten owija w bawełnę i uprawia kamuflaż, oszukuje innych lub siebie; neguje fatalistyczny charakter polityki. Bo: [...] słowa przyjaciel i wróg należy tu rozumieć w ich konkretnym, egzystencjalnym sensie, nie jako symboliczne czy alegoryczne frazesy, nie w rozcieńczeniu czy w połączeniu z wyobrażeniami dotyczącymi gospodarki, moralności lub czegoś jeszcze, i bynajmniej nie w sensie indywidualistyczno-psychologicznym, jako wyraz prywatnych uczuć i skłonności. Jest to sprzeczność natury duchowej, jak wszelka egzystencja człowiecza, ale nie „normatywna" i nie „czysto duchowa"46. Ujawnia się to tam, gdzie stosunek przyjaciel-wróg osiąga apogeum, wkracza w sytuację graniczną, w której chodzi o wszystko albo nic, o życie lub śmierć: Pojęcie wroga implikuje realną ewentualność walki zbrojnej, w tym wypadku wojny. [...] Wojna jest skutkiem wrogości, wrogość bowiem jest właściwą byciu negacją innego bycia. Dlatego też i dzisiaj jeszcze wojna jest „przypadkiem poważnym" [Ernstfall\. Można powiedzieć, że tutaj, jak zawsze, właśnie przypadek wyjątkowy ma szczególnie rozstrzygające znaczenie i odsłania istotę rzeczy. Albowiem dopiero na wojnie ujawnia się najostrzej grupowy podział na przyjaciół i wrogów. Ta najskrajniejsza z możliwości stwarza w życiu ludzi specyficznie polityczne napięcie47. Tyleż osobliwe co ważne jest przy tym, że stosunek przyj aciel-wróg zostaje ściśle oddzielony od treściowych, etycznych czy jakichkolwiek uzasadnień ogólnych: Wojna, gotowość na śmierć walczących ludzi, fizyczne zabijanie innych, którzy stoją po stronie wroga, wszystko to ma sens nie normatywny, a jedynie egzystencjalny, i to w realnej sytuacji rzeczywistej walki z rzeczywistym wrogiem, a nie w sferze jakichś ideałów, programów czy norm48. 45 Carl Schmitt, Der Begriff des Politischen (1927), Hamburg 1933, s. 7. 46 Tamże, s. 9. 47 Tamże, s. 15 i 18. 48 Tamże, s. 31. 168 Niemiecki dramat 1914-1945 Rozstrzygnięcie 169 m Albo w jeszcze ostrzejszych i zwięźlej szych słowach: Sens wojny polega nie na tym, że toczy się ją o ideały czy normy prawne, lecz na tym, że toczy się ją przeciw rzeczywistemu wrogowi49. Możliwe są skrajnie przeciwstawne interpretacje tych słów. Z jednej strony, można powiedzieć, że to, co brzmi tak ponuro, ma paradoksalny, ukryty sens pozytywny: wprawdzie w żadnym razie nie chodzi o to, by konflikt unieszkodliwić, lecz można utrzymać go na poziomie „cywilizowanym" i zapobiec wyrodzeniu się w coś nieludzkiego. Sam Schmitt wskazywał, że wojna — a może w jeszcze większym stopniu wojna domowa — wtedy właśnie nabiera cech złowieszczych, kiedy prowadzi się ją pod sztandarem najwyższej moralności — o rzekome dobro, o absolut, w imię ideałów sprawiedliwego i prawowiernego społeczeństwa. Dlatego szczególnie nieludzkie okazały się religijne waśnie w XVII w. i światopoglądowe boje naszego stulecia — w przeciwieństwie do XVIII i XIX w., kiedy wojny w Europie rozstrzygano w znacznej mierze bez balastu moralnego, jako spory wyłącznie o władzę. Z drugiej strony, można rzec, że tu już awansem wydaje się przemocy świadectwo niewinności, przecinając związek między prawem i moralnością zapewnia się czyste sumienie. Jeśli, na przykład, Żydzi zostaną uznani za „obcych" i za wroga — do czego Schmitt w latach trzydziestych na swój sposób przyłożył rękę — jeśli wypowie im się „wojnę" i rozpęta holocaust, którego ofiarą padną miliony ludzi, to nawet ex post nie sposób nic temu zarzucić, chyba że w formie krytyki błędu taktycznego. Chodziło wszak dokładnie o „właściwą byciu negację innego bycia". W warunkach weimarskiego rozdarcia, w sytuacji ukrytej wojny domowej, na plan pierwszy wysuwało się jednak coś innego. Carl Schmitt mówi przecież nie tylko o wrogu, jak ci, co się potem na niego oburzali; jego pojęcie tego, co polityczne, zakłada dwuczłonowość: przyjaciela i wroga. Co więcej: wrogość stanowi w istocie funkcję „przyjaźni"; w rezultacie wytyczenia granicy zewnętrznej — jak w sierpniu 1914 r. — tworzy się i utrwala jedność wewnętrzna, podmiotowość liczby mnogiej „My", tożsamość. Czy nie to jest najważniejsze, być może jako element conditio humana stanowiący o człowieczeństwie człowieka? Do najdawniejszych śladów w historii należą oznaki przynależności, ustalania-się, swojego Ja, a do rozpowszechnionych, jeśli nie uniwersalnych znaków zalicza się totemizm: ludzie identyfikują się z pewnością, gibkością, podziwianą siłą zwierzęcia — niedźwiedzia, lwa, orła — a czyniąc zwierzę przedmiotem wyobrażenia, przebierając się za nie, uosabiając je w tańcu, „są" niedźwiedziami, lwami, orłami. To wcielanie się umożliwia tworzenie grup, rozwój świadomości wspólnotowej i samoświado- 49 Tamże, s. 33. l mości: to „my" jesteśmy orłami w odróżnieniu od niedźwiedzi czy lwów. Jak powiedział Arnold Gehlen: To czytelne przebieranie-się i plastyczne utożsamianie-sie ze zwierzęciem [...] było w stadium prehistorycznym rozwijającej się dopiero samoświadomości jedyną możliwością wytworzenia i zachowania świadomości wyraziście zdefiniowanej, ujednoznacz-n i o n e j przynależności grupowej50. Możemy uważać, że jesteśmy zdecydowanie ponad tego rodzaju „prymity-wizmy", niemniej należy zachować ostrożność: nie przypadkiem bojowe proporce i zwierzęce motywy w godłach mają nie tylko przyjaciele i wrogowie na stadionie piłkarskim, lecz także narody; nie przypadkiem wywiesza się i pali flagi, a swastyka, sierp i młot bądź półksiężyc oznaczają „nas" lub „innych". Toteż ważniejsze niż ten raczej trywialny fakt powinno być pytanie, co właściwie owe symbole symbolizują, jakie ideały, zapatrywania i programy się za nimi kryją. Osobliwe u Schmitta jest to, że nie dopuszcza on nawet takiego pytania — albo demaskuje je jako iluzję: „egzystencjalny" stosunek między przyjacielem i wrogiem wyklucza orientację „normatywną". Ale co w takim razie go określa? Zwięzła i jasna odpowiedź brzmi: suwerenne rozstrzygnięcie albo, by użyć zapożyczenia: decyzja; stąd znamienne dla tej koncepcji pojęcie decyzjoniz-mu. Wszędzie tam, gdzie sięga się do norm poczytywanych za konieczne i powszechne — do tradycji prawa naturalnego, proklamacji praw człowieka i obywatela (jak te z 1789 r.), do projektów dobrego i sprawiedliwego społeczeństwa (jak w marksizmie) — rzeczywiste rozstrzygnięcie nie wchodzi już w grę, ponieważ z góry zostało wykluczone. Dlatego trzeba wyzwolić się z wszystkich tych normatywów niczym z więzów. Jedno z kluczowych zdań Carla Schmitta mówi: „W sensie normatywnym rozstrzygnięcie rodzi się z niczego"51. Z punktu widzenia normalności norm rozstrzygnięcie to jawi się jako wyjątek i Schmitt konsekwentnie opiera na nim, poczynając od „sytuacji granicznej" tego, co normalne, swoją konstrukcję: Wyjątek jest ciekawszy niż przypadek normalny. To, co normalne, nie dowodzi niczego, wyjątek dowodzi wszystkiego; nie tylko potwierdza regułę, reguła w ogóle żyje jedynie dzięki wyjątkowi. W wyjątku siła rzeczywistego życia przebija skorupę skostniałej mechaniki powtórzeń52. 50 Arnold Gehlen, Urmemch und Spdtkuhur, Bonn 1956, s. 229. 51 Carl Schmitt, Politische Theologie, Munchen 1922, s. 31. 52 Tamże, s. 14 n. 170 Niemiecki dramat 1914-1945 Rozstrzygnięcie 171 uim m w m i Schmitt próbuje nawet uzasadnić nadrzędność wyjątku za pomocą porównania teologicznego53. Jeśli jednak na pytanie, z czego bierze się rozstrzygnięcie, nie ma innej odpowiedzi jak tylko: z niczego! — tym natarczywiej ciśnie się na usta kolejne pytanie: k t o właściwie rozstrzyga? W sensie konstytucyjnoprawnym i politycznym pytanie to dotyczy suwerenności, pochodzenia wszelkiej władzy w zbiorowości. Nie jest suwerenny ten, kto działa na podstawie normy, jak np. urzędnik administracji czy sędzia. Kto natomiast działa w sytuacji wyjątkowej, a w dodatku jeszcze orzeka o jej zaistnieniu, ten występuje jako suweren, ponieważ nic go nie wiąże. W jednej ze swych błyskotliwych zwięzłych formułek Schmitt mówi: „Suwerenny jest ten, kto rozstrzyga o stanie wyjątkowym"54. Towarzyszy temu komentarz: Stan wyjątkowy w postaci absolutnej występuje wtedy, gdy trzeba dopiero stworzyć sytuację, w której mogą obowiązywać zasady prawne. [...] Suweren tworzy i gwarantuje tę sytuację jako całość w jej totalności. Ma monopol ostatecznego rozstrzygania. W tym tkwi istota suwerenności państwa, którą trzeba by przeto, gwoli ścisłości, zdefiniować prawniczo nie jako monopol na przymus czy panowanie, lecz jako monopol na rozstrzyganie. Istotę autorytetu państwowego najdobitniej ujawnia stan wyjątkowy. Tu rozstrzygnięcie oddziela się od normy prawnej, a autorytet dowodzi — by sformułować to paradoksalnie — że nie potrzebuje prawa, aby prawo tworzyć55. Wraz z prawem znika szansa na obiektywizm: Konflikty nie mogą być rozstrzygane ani w drodze jakiegoś przyjętego z góry generalnego unormowania, ani mocą orzeczenia „nie zainteresowanej", a zatem „bezstronnej" osoby trzeciej. [...] Jej „obiektywizm" jest albo tylko politycznym kamuflażem, albo całkowitym brakiem stosunku — mijaniem się ze wszystkim, co istotne56. Konkretny porządek życia i panowania może w gruncie rzeczy zostać uprawomocniony tylko przez stanowczość „w sobie", przez autorytet, który z niej emanuje i dzięki któremu forsuje ona swe rozstrzygnięcia. Jako wręcz 53 „Wszystkie ścisłe pojęcia nowoczesnej nauki o państwie są zeświecczonymi pojęciami teologicznymi. [...] Stan wyjątkowy dla jurysprudencji ma znaczenie analogiczne do tego, jakie ma cud dla teologii. Dopiero mając świadomość takiej analogii można rozpoznać kierunek rozwoju, który w ostatnich stuleciach obrały idee filozofii państwa. Albowiem idea nowoczesnego państwa prawa zyskuje na znaczeniu wraz z deizmem, z teologią i metafizyką, która usuwa ze świata cud. I jak odrzuca zawarte w pojęciu cudu przełamanie praw natury, które w drodze bezpośredniej ingerencji ustanawia wyjątek, tak też odrzuca bezpośrednią ingerencję suwerena w obowiązujący porządek prawny. Racjonalizm Oświecenia wykluczał przypadek wyjątkowy w każdej formie". Z kolei teoretycy Restauracji usiłowali „ideologicznie wspierać suwerenność osoby monarchy za pomocą analogii czerpanych z teologii teistycznej" (tamże, s. 37). 54 Tamże, s. 9. 55 Tamże, s. 22. 56 Schmitt, Der Begriffdes Politischen, s. 8. i „klasyczną" cytuje Schmitt formułę, którą już w XVII w. ukuł Thomas Hob-I bes:Autoritas, non ventasfacit legem — autorytet, nie prawda, tworzy prawo57. Można uznać to za irracjonalne, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że kon-j strukcja Schmitta jest w pełni racjonalna wewnętrznie — oraz że z wielką j trzeźwością, by nie powiedzieć z zimną krwią, zmierza do swojego celu: chce j dostarczyć uzasadnienia dyktaturze, której Schmitt bardzo wcześnie, już [w 1921 r., poświęcił szeroko zakrojone i wielce uczone studium58. Albowiem stan wyjątkowy, stanowiący sedno i punkt wyjścia, przypadek l najwyższego zagrożenia ładu państwowego, z którym w żaden sposób nie moż-Ina już uporać się na drodze prawnej, jest nieuchronnie kwestią rozstrzygnięcia lnie skrępowanego żadnymi normami prawnymi. Oto wybija — jak powiedzia-ino w debacie nad ustawami o stanie wyjątkowym w Republice Federalnej — Lgodzina egzekutywy" i użycia przysługujących jej środków59. Odważnie Jdomyślając rzecz do końca: oznacza to, że wybija godzina dyktatury, nawet Ijeśli towarzyszy jej zamiar przywrócenia normalności. Wedle słów Schmitta: |„Mówiąc abstrakcyjnie, problem dyktatury byłby to jeszcze nie dość systema-ftycznie potraktowany w ogólnej teorii prawa problem konkretnego wyjątku"60. Odwracając całą rzecz oznacza to naturalnie, że wraz z wyjątkiem, • stanie wyjątkowym, wkracza na plan dyktatura. Ale to jeszcze nie wszystko, konsekwencje sięgają głębiej. Trudno zaprzeczyć, że w sytuacji wyjątkowej, w obliczu najwyższego zagrożenia, może dojść do dyktatury, czyli do naruszenia normalnego ładu w państwie prawa; od czasów antyku historia dostarcza na to niezliczonych przykładów. Wszelako osobliwość argumentacji Schmitta polega na tym, że w rezultacie — po połączeniu fragmentów w całość — stawia się znak równości między dyktaturą a tym, co polityczne w ogóle: jego kwintesencją jest stosunek przyjaciel — wróg, którego nie można wywieść z norm, a który określa jedynie suwerenna decyzja. Ta zaś w „sensie normatywnym rodzi się z niczego", jest po prostu wyjątkiem; normatywne Nic stanu wyjątkowego wymaga dyktatury. Co za tym idzie — dyktatura, i tylko ona, rzeczywiście oddaje istotę tego, co polityczne. Schmitt nie przejąłby się zbytnio, gdyby postawić mu zarzut, że jego projekt raczej nie odpowiadał rzeczywistości konstytucyjnej Weimaru — nawet wtedy, gdy w art. 48 usiłował znaleźć uzasadnienie dyktatorskich uprawnień 57 Schmitt, Politische Theologie, s. 32. 58 Carl Schmitt, Die Diktatur (1921), Miinchen 1928. 59 D • f rzepis prawny jest ze swej istoty unormowaniem generalnym, natomiast „użycie środków" należy do anomalii, stanowi wyjątek odnoszący się do konkretnego, szczególnego przypadku. Stąd, według Schmitta, właściwa suwerenność objawia się nie w legalności regularnego ustawodawstwa, lecz w rozporządzaniu środkami. Użycie środków dostarcza dowodu na „wyższość tego, co egzystencjalne, nad zwykłą normatyw-nością. Kto jest upoważniony do takich działań i potrafi je podjąć, ten działa suwerennie" (Carl Schmitt, rerfassungslehre, Miinchen 1928, s. 10). 60 Schmitt, Die Diktatur, s. IX. 172 Niemiecki dramat 1914-1945 prezydenta.61 „Tym gorzej dla rzeczywistości!" — musiałaby brzmieć odpowiedź. Konstytucja weimarska była bowiem utrzymana w duchu mieszczań-sko-liberalnym, liberalizm zaś: [...] pogrążony w typowym dlań dylemacie między duchem a ekonomiką próbował rozmazać obraz wroga, przekształcając go od strony interesu w zwykłego konkurenta, od strony ducha — w zwykłego przeciwnika w dyskusji62. Po toczącym się przez stulecia procesie neutralizacji i depolityzacji rekonstrukcja tego, co polityczne, nie może już, wręcz nie powinna odpowiadać powierzchni zjawisk, ponieważ dzieli je przepaść od ukrytej głębiej prawdy. Nie chodzi o tanią zgodność z sytuacją bieżącą, lecz o odwojowanie tego, co polityczne w ogóle. Polityczne myślenie i instynkt polityczny znajdują [...] teoretyczne i praktyczne potwierdzenie w umiejętności rozróżniania między przyjacielem a wrogiem. Szczytowe punkty wielkiej polityki to zarazem momenty, w których wróg jest postrzegany z konkretną wyrazistością jako wróg63. Schmitt z podziwem sięga do wcześniejszych wielkich teoretyków państwa, rzeczników kontrrewolucji — Bonalda, de Maistre'a, przede wszystkim Dono-so Cortesa: Tym, co wyróżnia ich kontrrewolucyjną filozofię państwa, jest świadomość, że czas wymaga rozstrzygnięcia. Z energią osiągającą apogeum między obydwiema rewolucjami 1789 i 1848 r. koncentrują swoje myślenie na pojęciu rozstrzygnięcia64. Obraz typowy dla Cortesa to krwawa bitwa, ostatni bój, jaki rozgorzał między katolicyzmem i ateistycznym socjalizmem. Wedle Cortesa, do istoty mieszczańskiego liberalizmu należy, że w owej walce nie szuka się rozstrzygnięcia, a zamiast tego próbuje się nawiązać dyskusję. Burżuazję definiuje on wręcz jako „klasę dyskutującą", una dąsa discutidora. A ponieważ znaczy to, że pragnie ona uniknąć rozstrzygnięcia — tym samym wydaje na siebie wyrok65. [Ale] ów liberalizm z jego niekonsekwencjami i kompromisami to dla Donoso tylko krótki okres przejściowy, 61 Carl Schmitt, Die Diktatur des Reichsprasidenten nach Art. 48 der Reichsverfassung, w: „Veroffentli-chungen der Vereinigung deutscher Staatsrechtslehrer", Berlin, Leipzig 1924, nr l, s. 63 n; później jako aneks do Die Diktatur (1928). 62 Schmitt, DerBegriffdes Politischen, s. 12. 63 Tamże, s. 48. Schmitt starał się dowieść w osobnej rozprawie, że stulecia Oświecenia i liberalizmu należy traktować jako epokę oddalania się od właściwego rozumienia polityki: Das Zeitalter der Neutralisie-rungen und Entpolitisierungen, 1929, przedruk w: Positionen und Begriffe im Kampfmit Weimar — Genf— Versailles 1923-1939, Hamburg 1940, s. 120 n.' 64 Schmitt, Politische Theologie, s. 49. 65 Tamże, s. 52. Rozstrzygnięcie 173 w którym na pytanie: Chrystus czy Barabasz? można odpowiedzieć wnioskiem o odroczenie albo powołanie komisji śledczej66. Co za przykład! Czy nie oznacza po prostu, że w obliczu wyboru „albo--albo" należy darować sobie ceregiele i śladem Piłata ustąpić wobec wrzasku tłuszczy, wobec rzekomo „zdrowego odczucia narodu"? „Ukrzyżuj Go, ukrzyżuj!" — a więc samosąd zamiast prawa? Czyż nie byłoby rozsądniej i sprawiedliwiej powołać jednak komisję śledczą — albo uruchomić rzetelne postępowanie sądowe, z możliwością rewizji, idące krok za krokiem, przez wszystkie instancje? U Schmitta coś takiego okazuje się godne pogardy i niepolityczne, „ponieważ w sprawach najważniejszych istotniejsze jest właśnie to, że następuje rozstrzygnięcie, niż sposób, w jaki się rozstrzyga"67. Tymczasem tak jak: [...] w każdej najdrobniejszej sprawie politycznej liberalizm wiedzie dysputy i łagodzi spory, tak też chciałby zagubić w dyskusji prawdę polityczną. Jego istotą są negocjacje, wyczekująca połowiczność, w nadziei, że definitywną rozprawę, rozstrzygającą krwawą bitwę, można przeobrazić w parlamentarną debatę i wiecznie dyskutując po wsze czasy sus-pendować. Dyktatura jest przeciwieństwem dyskusji. Do decyzjonizmu w duchu Cortśsa należy ciągłe oczekiwanie na przypadek skrajny — Sąd Ostateczny68. W poglądach Cortesa przegląda się naturalnie sam Schmitt; to właśnie w jego „duchu" jest skrajność jako punkt wyjścia. Wartości środka oraz mediację Schmitt odrzuca. A rozmowę, dyskurs, który chce służyć mediacji i który — zinstytucjonalizowany politycznie w parlamencie — zmierza do kompromisu, radykalnie potępia. Jego książka Die geistesgeschichtliche Lagę des heutigen Parlamentarismus, wydana po raz pierwszy w 1923 r., stanowi klasyczny manifest antyparlamentaryzmu. Dostarcza argumentów, haseł, przesądów, które są bardzo mile widziane przez przeciwników systemu parlamentarnego, także tych spod całkiem odmiennych znaków. Tymczasem Schmitt z satysfakcją uznaje za właściwe stwierdzić, że zasada parlamentarna zdegradowała się do poziomu „pustej formalności", a wzniosła idea government by discussion, „rządzenia przez rozmowę" (idea, którą demagogicznie utożsamia z parlamentaryzmem), „zaśniedziała" i zmarniała, budząc już tylko śmieszność69. A skoro dyskusja zbankrutowała, tedy na pierwszy plan może wysunąć się jej „przeciwieństwo" — dyktatura. 66 Donoso Cortes in gesamteuropaischer Interpretation. Vier Aufsatze, Koln 1950, s. 34. Cyt. za Schmitt, Politische Theologie, IV: „Żur Staatsphilosophie der Gegenrevolution". 67 Schmitt, tamże, s. 50. 68 Tamże, s. 54. 69 Carl Schmitt, Die geistesgeschichtliche Lagę des heutigen Partamentarismus (1923), Mtinchen 1926, s. 10 i l Z l" 174 Niemiecki dramat 1914-1945 Ale — wraz z ustrojem parlamentarnym nie odrzuca się bynajmniej demokracji. Potoczne wyobrażenie, że jedno łączy się z drugim, Schmitt usiłuje zdemaskować jako liberalny przesąd. Próbuje nawet dowieść, że prawdziwa demokracja pozostaje w jaskrawej sprzeczności nie tylko z parlamentaryzmem, lecz także z zasadą równości. „Równość wszystkich ludzi jako ludzi to nie demokracja, lecz określony rodzaj liberalizmu, nie forma państwa, lecz indywidualistyczno-humanitarna moralność i światopogląd"70. Z drugiej strony, demokrację wyraźnie łączy się z dyktaturą i cezaryzmem, z faszyzmem i bolszewizmem, ze wszystkimi radykalnymi reżimami, które „kształtują wolę narodu i wiodą ku homogeniczności"71. Albowiem chodzi właśnie o tę jedność woli, o ową „przyjaźń", która zyskuje kontury w wizerunku wroga. Natomiast tajne prawo wyborcze, które rzekomo „prywatyzuje" wyborców, okazuje się niedemokratyczne. Naród [Volk] jest pojęciem z dziedziny prawa publicznego. Naród istnieje tylko w sferze publicznej. Jednomyślna opinia 100 milionów osób prywatnych nie jest ani wolą narodu, ani opinią publiczną. Wola narodu może zostać wyrażona przez aklamację [acclama-tio], przez oczywistą, niezaprzeczalną egzystencję równie dobrze lub nawet bardziej demokratycznie niż przez aparat statystyczny, który tak drobiazgowo, z taką pieczołowitością rozwijano od półwiecza. Im silniejsze poczucie demokracji, tym pewniejsze zrozumienie, że demokracja to co innego niż system rejestracji tajnych głosowań. W obliczu demokracji bezpośredniej — nie tylko w sensie technicznym, lecz także witalnym — parlament Rozstrzygnięcie 175 Schmitt twierdzi demagogicznie, iż system parlamentarny oznacza „rządzenie przez dyskusję", zmierzające do ustalenia w drodze dyskusji prawdy o dobru wspólnym; wedle takiej miary każdy realny parlamentaryzm jawi się oczywiście jako karykatura. W rzeczywistości chodzi o większość i mniejszość; większość ma tworzyć rząd opierając się na swoim programie, mniejszość ma go kontrolować, a mowy parlamentarne służą, z jednej strony, uzasadnieniu, z drugiej zaś krytyce rządu i ustawodawstwa. W Niemczech często się mówi ostatnio o „dyskursie nie zdominowanym przez panowanie": pod warunkiem, że perspektywy nie zniekształcają żadne szczególne interesy i brak równowagi między władzą a tymi, co władzy nie mają, istnieje, jak sądzą niektórzy, możliwość ustalenia w drodze uporczywych dyskusji „interesów o walorze ogólnym", a więc — ukierunkowanej na dobro wspólne woli powszechnej, mówiąc słowami Rousseau: volantsgenerale, na którą wszyscy przystaną. W praktyce jednak zakłada to raczej daleką od praktyki, idealną, całkowicie homogeniczną wspólnotę, z której wytrzebiono już to, co polityczne — w rozumieniu walki zorganizowanych interesów o władzę. Wyobrażenie dyskursu nie zdominowanego przez panowanie wydaje się w ogóle osobliwie niepolityczne; nietrudno zgadnąć, że wylęgło się na seminariach akademickich. Dyskusja wszystkich ze wszystkimi wymaga bowiem nieskończenie wiele czasu. A czło-wiekjest istotą skończoną i zwłaszcza w polityce trzeba podejmować decyzje tu i teraz, w natłoku wydarzeń, w chronicznym niedoczasie i w warunkach niepewności. Tym samym idea „dyskursu nie zdominowanego przez panowanie" również wyznacza miarę, która chcąc, nie chcąc, służy dyskredytacji systemu parlamentarnego. Tego rodzaju „lewicowy rousseauizm" w ogóle popada w dwuznaczną bliskość Carla Schmitta, którego można by nazwać rousseauistą prawicowym, w tym mianowicie sensie, że jego oparte na opozycji przyjaciel — wróg pojęcie tego, co polityczne, także zmierza do wytworzenia homogeniczności. Tyle tylko że Schmitt, patrząc na rzecz realistyczniej niż jego lewicowi rywale i potajemni wielbiciele, rozumie, iż wymaga to nie likwidacji, lecz wzmocnienia panowania do dyktatury włącznie. To ona rozstrzyga, czym ma być volonte generale, a czym być nie może. 70 Schmitt, Diegeistesgeschichtliche Lagę..., s. 14. 71 Tamże, s. 22. zrodzony z liberalnych dociekań jawi się jako sztuczna machina, gdy tymczasem środki dyktatorskie i cezariańskie nie tylko wspierają się na acclamatio narodu, lecz także mogą być bezpośrednim wyrazem demokratycznej siły i substancji72. Jak jednak ma wyglądać w praktyce aklamacja stu milionów ludzi, to już pozostaje tajemnicą, którą rozjaśniają jedynie owacyjne pochody, starannie zorganizowane manifestacje i tak zwane plebiscyty pod rządami przemocy. Aliści jakkolwiek wiele można Schmittowi zarzucić, nie sposób twierdzić, że przemilczał, co naprawdę ma na myśli. Do natury rzeczy należy okoliczność, że plebiscyty można urządzać tylko w pewnych momentach, co jakiś czas. [...] Naród może powiedzieć jedynie „tak" lub „nie"; nie może obradować, deliberować czy dyskutować; nie może rządzić ani administrować; nie może też ustalać norm, może tylko odpowiedzieć na przedłożone pytanie: „tak" albo „nie". [...] Wskutek takiej zależności od sposobu stawiania pytań wszelkie metody plebiscytarne wymagają rządu, który nie tylko pilnuje biegu spraw, lecz także ma odpowiedni autorytet, by we właściwym momencie wybierać właściwy sposób plebiscytarnego stawiania pytań. Pytanie może być postawione tylko odgórnie, odpowiedź przychodzi tylko z dołu. Tu również sprawdza się formuła wielkiego konstruktora konstytucji Sieyesa: autorytet na górze, zaufanie na dole73. Naród, który nie może obradować, dyskutować ani stawiać pytań, nawet przez swoich przedstawicieli w parlamencie, a zatem, który nie ma wpływu ani na tworzenie rządu, ani na ustawodawstwo, a we wszystkim jest uzależniony od upodobania panującej elity lub wodza: czy to ma być prawdziwa demokracja? Wolno powątpiewać, jednak nie w znakomite wyczucie autora co do nadchodzących wydarzeń: słowa te padły w 1932 r., gdy zbliżał się kres obłożonej klątwą republiki. Wszelako kiedy przegląda się publikacje Carla Schmitta z czasów republiki, z czasów „walki przeciw Weimarowi-Genewie-Wersalowi", to na uwagę zasługuje już tylko kwestia konsekwencji. Kto chce usprawiedliwić dyktaturę, musi zgodzić się na likwidację praw demokratycznych, a wreszcie — prawa w ogóle. Toteż jeśli nauczyciel prawa wychwala w końcu — latem 1934 r. — serię morderstw popełnionych przez reżim, nazywając je „ochroną prawa", w gruncie rzeczy świadczy to o konsekwencji74. 72 Tamże. 73 Carl Schmitt, Legalitat und Legitimitdt, Munchen 1932, s. 92 n. 74 Zacytujmy kilka fragmentów z pracy Schmitta na temat kwestii, jakie wynikły w związku ze „sprawą Rohma": „Jeśli w chwili zagrożenia fiihrer stanowi prawo bezpośrednio mocą swego przywództwa, to chroni je przed najgorszym nadużyciem. [...] Prawdziwy fuhrer jest zawsze również sędzią. Kto chce jedno od drugiego oddzielać albo wręcz jedno drugiemu przeciwstawiać, ten czyni sędziego albo kontrfuhrerem albo narzędziem kontrfuhrera i rękami wymiaru sprawiedliwości stara się zburzyć podwaliny państwa. Jest to często wypróbowy-wana metoda niszczenia nie tylko państwa, lecz także prawa. [...] Treść i zasięg swego postępowania określa sam fiihrer. [...] Sędziowska władza fuhrera wypływa z tego samego źródła, z którego wypływa wszelkie prawo każdego narodu. W najwyższej potrzebie sprawdza się najwyższe prawo, tudzież ujawnia się najwyższy stopień realizacji tego prawa — wymierzenie zemsty przez sędziego. Wszelkie prawo wywodzi się z prawa narodu do 176 Niemiecki dramat 1914-1945 Uderzające jest zresztą współbrzmienie Schmitta z Ernstem Jiingerem. O ile Jiinger miarą życia czyni postawę w walce, śmierć na polu bitwy, o tyle Schmitt miarą „wielkiej" polityki czyni „egzystencjalną" rozprawę między przyjacielem a wrogiem. Dla wyznaczonego celu jeden poświęcał jednostkę, drugi — prawo; z obywatelskiej normalności i normatywności ani tu, ani tam nic nie pozostaje. I jeśli wobec mobilizacji jako takiej, w warunkach walki o władzę rozumianej jako cel sam w sobie, największe szczęście człowieka polegać ma, wedle Jungera, na ofiarowaniu siebie, to pasuje do tego zdanie Schmitta: „Rzeczą najlepszą na świecie jest rozkaz!"75 W 1930 r. Hermann Heller jako demokratyczny oponent Carla Schmitta opisywał w tonie przestrogi to samozniszczenie i jego skutki: Jest rzeczą wielkiej wagi, aby w neofeudalnej mocarnej pozie i wrzaskliwych wołaniach o silnego człowieka rozpoznać nastrój obywatelskiego zwątpienia. Przestraszony awansem mas robotniczych mieszczanin nie tylko czuje się zagrożony we własnych pretensjach do panowania politycznego i ekonomicznego, lecz także widzi bliski koniec całej kultury europejskiej. [...] Jest najzupełniej logiczne, że autor Untergang des Abendlandes to zarazem najbardziej reprezentatywny przedstawiciel owej religii przemocy i geniuszu oraz idei dyktatury. [...] Nietrudno pojąć, że temu zrozpaczonemu mieszczaninowi pozostaje już tylko nadzieja na przyjście silnego człowieka, człowieka „cezariańskiego pokroju", który „mocą samej swej osoby" zdejmie zeń ciężar wszelkich rozstrzygnięć; taki bowiem jest porządek „wszelkich gasnących kultur". Herrenmensch nie żywi przeto żadnych iluzji co do znaczenia dyktatury; wie, że dyktatura oznacza deformację wszelkiej formy politycznej, że dyktatura to jedynie polityczna postać anarchii społecznej76. Mieszczaństwo nazywając konwencjonalnym kłamstwem państwo prawa, demokracje i parlamentaryzm, samo sobie zadaje kłam. Popadając w neofeudalną nienawiść do litery prawa, nie tylko popada w sprzeczność z samym sobą, ze swym najbardziej własnym byciem duchowym, lecz także zaprzecza egzystencjalnym warunkom swego życia społecznego. Bez gwarantowanej prawem swobody wypowiedzi, wolności wyznania religijnego, nauki, sztuki i prasy, bez gwarantowanej przez państwo prawa ochrony przed samowolnymi aresztowaniami i samowolnymi wyrokami zależnych od dyktatora sędziów, bez prawnego uregulowania działań administracji mieszczaństwo nie może żyć ani pod względem duchowym, ani ekonomicznym. Mieszczaństwo, które ma za sobą Renesans, nie może pozwolić—jeśli nie chce popełnić samobójstwa — aby dyktator [...] decydował o jego odczuwaniu, pragnieniach, myśleniu77. życia. Każda ustawa państwowa, każdy wyrok sędziowski jest prawem tylko o tyle, o ile czerpie z tego źródła. Wszystko inne nie jest prawem, tylko «pozytywnym zestawem norm przymusu*, z których kpi sobie sprytny przestępca" (DerFuhrer schiitzt das Recht, w: Positionen und Begriffe im Kampf..., s. 199 n). Podział władzy i niezawisłość sędziego, zobowiązanie do przestrzegania litery prawa, formalna poprawność postępowania, prawo do obrony — nie zostaje z tego nic, tylko samosąd, zemsta zamiast prawa, „zdrowe odczucie narodu", którym dowolnie rozporządza rozkaz fuhrera. 75 Schmitt, Legalitat und Legitimist, s. 13. 76 Hermann Heller, Rechtsstaat oderDiktatur?, Tubingen 1930, s. 17 n. 77 Tamże, s. 23 n. Rozstrzygnięcie 177 Ale przecież chodzi właśnie o to dziwaczne zjawisko politycznego samobójstwa. I jakkolwiek ważne i w każdym szczególe prawdziwe może być to, co mówi Heller, bynajmniej nie tłumaczy biegu rzeczy. Zresztą trzeźwe analizy nie dawały raczej powodu do paniki. Jeśli pominąć niektóre, w sumie ściśle ograniczone zdobycze socjalno-polityczne78, awans mas robotniczych nie dokonywał się; pozostawał marzeniem albo marą. Poza tym w ramach parlamentaryzmu nigdy nie groziło ze strony socjalistów przejęcie władzy i przewrót; począwszy od wyborów do Zgromadzenia Narodowego w styczniu 1919 r. pozostawali oni poza układem większościowym we wszystkich kolejnych wyborach. Do tego dochodziła siła instytucji pozaparlamentarnych — od Reichswehry, sądownictwa i administracji do Kościołów — konserwatywna orientacja niemal wszystkich organizacji, lojalność socjaldemokratów i związków zawodowych wobec konstytucji: rzeczywiste niebezpieczeństwo bynajmniej nie groziło „z lewa", lecz zawsze tylko ze strony prawicy. Dlaczego zatem pierwszym obowiązkiem obywatelskim miałoby być coś innego niż zachowanie spokoju? Nie: nieszczęście czaiło się nie na zewnątrz, lecz wewnątrz; zło rodziło się w samym mieszczaństwie. Cokolwiek mogły znaczyć dla jego samoświadomości niegdysiejszy Renesans, humanizm i reformacja, uległo to zatraceniu w czasie wojen religijnych, a przede wszystkim po katastrofie wojny trzydziestoletniej. A skutki tej katastrofy trwały nadal; także w ruchu oświeceniowym niemieckie mieszczaństwo uczestniczyło tylko marginalnie —jako wąska warstwa ludzi wykształconych. W gruncie rzeczy mieszczaństwo doszło do siebie dopiero w epoce Romantyzmu79. W sensie politycznym jednak, po niepowodzeniu rewolucji 1848 r., po utworzeniu przez Prusy Rzeszy w 1871 r., dokonał się, w znacznej mierze jeszcze przed 1918 r., zwrot w stronę kultu genialnej osobowości — „silnego człowieka", którego ucieleśnienie widziano w Bis-marcku. Tak tedy każda próba zrozumienia prowadzi niezmiennie do tego jednego, rzeczywiście głównego stanu rzeczy: klęska 1918 r. i załamanie się starego państwa paternalistycznego ujawniają upadek systemu panowania i hierarchii; ,Jnnerlichkeit pod skrzydłami władzy" zostaje nagle obnażona, odarta ze starych szat cesarza, władzy i jej prestiżu. „Masy" natomiast wysuwają się na czo- 78 Trzeba przy tym pamiętać, że polityka socjalna należy od czasów Bismarcka do tradycji konserwatywnej; jej zdobycze — co najmniej dorównujące rozwojowi w demokracjach zachodnich, a często go przewyższające — dopóki są przyznawane z „góry", na zasadzie patriarchalno-opiekuńczej, nie zaś wywalczane z „dołu", i dopóki więcej mają wspólnego z aktem łaski niż aktem prawa, bynajmniej nie zakłócają świadomości władzy, lecz ją umacniają. 79 Patrz na ten temat sugestywny opis Helmutha Plessnera: Die verspdtete Nation. Uber die politische Verfiihrbarkeit burgerlichen Geistes, Stuttgart 1959. Jedna z głównych tez Plessnera mówi, że wskutek okoliczności historycznych mieszczaństwo niemieckie „przegapiło" stulecia, które w Europie Zachodniej miały ' zasadnicze znaczenie dla rozwoju mieszczańskiej samowiedzy i samoświadomości. 178 Niemiecki dramat 1914-1945 ło w tym sensie, że fundamentem republiki, „systemu" parlamentarnego, jest polityczna równość80. Rozpacz, strach i agresja, nienawiść do siebie i innych, szczęście samopoświęcenia, kult przemocy i wołanie o zbawcę, bohatera i wodza — wszystko to oznacza kontrrewolucję gwoli przywrócenia nierówności, ale tym razem tak radykalną, aby nie mogła się powtórzyć „zbrodnia listopadowa" 1918 r.81, oznacza odrodzenie porządku, w którym władczo--poddańcza samoświadomość znajdując bezpieczne schronienie będzie mogła dostąpić Ostatecznego Ukojenia. WÓDZ I DRUŻYNA: ADOLF HITLER Człowiek nazwiskiem Hitler stał się osobą znaną szerszej opinii publicznej poza Bawarią dopiero w chwili, kiedy... znowu zniknął z horyzontu. Sposób odejścia z pewnością przyczynił się do tego, że nie traktowano go poważnie: ewidentny bankrut życiowy, żołnierz, który jak wielu jemu podobnych nie odnalazł się w uporządkowanych warunkach czasu pokoju. Teraz zatem, 8 ł 9 listopada 1923 r. w nowej roli: sprawcy nieudanego „powstania" czy raczej szybko acz krwawo zakończonej monachijskiej knajpianej farsy, nie do porównania z puczem Kappa sprzed trzech i pół roku, który wstrząsnął fundamentami republiki. „«Narodowy socjalizm» zawiódł już robiąc pierwszy krok od taniego triumfalizmu zgromadzenia ludowego do rzeczywistości, do czynu. Tym samym skończył się raz na zawsze" — oceniała dzień później, 10 listopada, „Frankfurter Zeitung". Jego „fiihrer" — pisano dalej — to „typowe zjawisko powojnia", które sprowadza się do szermowania bałamutnymi frazesami. Tak czy owak dla większości obywateli ważne było coś innego: inflacja weszła w cudaczne stadium schyłkowe. Ale w ślad za reformą walutową nastąpiło uspokojenie; od tej chwili skłóceni ze sobą po wielekroć „volkisci", do których należała Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotnicza — w skrócie NSDAP — nie mieli już, jak się zdawało, żadnych szans. Z 6,5% głosów, które bądź co bądź zdobyli jeszcze w wyborach do Reichstagu w maju 1924 roku, siedem miesięcy później zostało im zaledwie 3%, a w 1928 r. — już tylko 2,6%. Przeciw ślepemu na prawe oko wymiarowi sprawiedliwości mogła zapewne świadczyć okoliczność, że puczysta trafił na niezasłużenie łagodnych sędziów, którzy zafundowali mu zaledwie pięć chlubnych lat twierdzy, a także 80 W Trzeciej Rzeszy prawie nigdy nie mówiono o republice weimarskiej, przeważnie używano pogardliwego raczej określenia „czasy systemu". Rozumiano przez to — poza mechanizmem funkcjonowania partii i parlamentu — ład polityczny, który systemowo zakładał wolność i równość obywateli państwa. Wielu impulsów podsycających zgrozę wykształconych elit wobec awansu „mas" dostarczyła poczytna książka Jose Ortegi y Gasseta Bunt mas (pierwsze wyd. niem. 1931, wyd. poi. Bunt mas i inne pisma socjologiczne, Warszawa 1982). 81 Listopad 1918 nie powtórzy się już nigdy w niemieckiej historii — tak brzmiała owacyjnie przyjmowana obietnica Hitlera, której nawet w fatalny sposób dotrzymał. Rozstrzygnięcie 179 fakt, że już po dziewięciu miesiącach w Landsbergu został ułaskawiony i nie wydalono go z kraju, mimo iż był Austriakiem. Ale po co właściwie denerwować się z powodu jednego nieudacznika? W marcu 1925 r. lewicowa „Welt-biihne" wydała własny „wyrok": Jak to się właściwie stało, że ruch volkistowski w Niemczech załamał się tak szybko i bezgłośnie, można zrozumieć tylko, gdy się wie, że cały ruch, liczący przecież w okresie największego rozkwitu, na początku listopada 1923 r., kilka milionów ludzi, opierał się w rzeczywistości na około dziesięciu osobach. Mężowie ci zbyt różnili się pod względem charakteru, zdolności, pochodzenia i wychowania, aby przewodzić wspólnie dłużej niż kilka miesięcy, a i to tylko z wielkimi kłopotami. [...] Pacjent umarł. Pozostali przy życiu żałobnicy skaczą sobie do oczu z powodu testamentu. Nie pogodzą się nigdy82. Tymczasem przybłęda z Braunau ze względu na charakter, zdolności i wychowanie nie zaliczał się chyba nawet do czołówki wśród dziesięciu volkis-towskich przywódców. Kiedy zgłosił się do austriackiego konsulatu generalnego, aby zadeklarować chęć zrzeczenia się obywatelstwa — bał się bowiem ewentualnej deportacji — konsul zawiadomił Wiedeń, że Hitler jest „fantastą, który energicznie wykręca się od czynionych mu zarzutów i ma bzika na punkcie pewnych idei. Niepodobna go od nich odwieść. Jego ideałem wydają się Niemcy, które jako naród byłyby zorganizowane na podobieństwo armii"83. Krótko mówiąc, czynnikiem historii Hitlera, jednym z warunków jego sukcesu jest fakt, że go nie doceniano84, a jednym z impulsów nieokiełznanej nienawiś- 82 Heinz Poi, Ende der volkischen Bewegung, „Die Weltbiihne", 17.03.1925. 83 Cyt. zaDerAufatiegder NSDAP in Augenzeugenberichten, Ernst Deuerlein (red), Dusseldorf 1968, s. 251 n. 84 Błędna ocena Hitlera utrzymywała się aż do czasu Mochtergreifiing (przejęcia władzy). Na początku l933 r. „Simplicissimus" raczył czytelników rymowanką: „Wszak jedno dziś wiemy na pewno, i bardzo to cieszy nas: Hitler w błoto wielkie wdepnął, minął już «fiihrera» czas" (1933, nr 1; cyt. Ta Die „Machtergreifung". Tagebuch einer Wende nach Presseberkhten vom 1. Januarbis 6. Marz 1933, Wieland Eschenhagen (red), Darmstadt, Neuwied 1982, s. 37). A kanclerz Kurt von Schleicher twierdził 15 stycznia: „Pan Hitler nie jest już problemem. Jego ruch przestał stanowić niebezpieczeństwo polityczne. Cała ta kwestia została rozwiązana, a niepokój minął" (Kurt von Schuschnigg, Dreimal Ósterreich, wyd. III, Wien 1938, s. 165). Socjaldemokratyczny „Vorwarts" zdawał się trwać w podobnym przeświadczeniu jeszcze 8 lutego: „Berlin to nie Rzym, Hitler to nie Mussolini. Berlin nigdy nie stanie się stolicą państwa faszystów. Berlin pozostanie czerwony" (cyt. za Dos Ende derParteien 1933. Darstellungen und Dokumente, Erich Matthias, Rudolf Morsey [red.], Dusseldorf 1960, s. 101). U komunistów dochodziła do tego jeszcze dogmatyczna ciasnota horyzontów: „Faszyzm i socjaldemokracja jako słudzy kapitalizmu monopolistycznego są ze sobą wewnętrznie związane" — tymi słowy Georg Lukacs, intelektualista bądź co bądź niepośledni, tłumaczył partyjne określenie „socjalfaszyzm" (cyt. za Walter Z. Laqueur, Deutschland und Rutland, Berlin 1965, s. 154). Tę lewicową głupotę przewyższała jeszcze tylko prawicowa lekkomyślność, z jaką niejaki Franz von Papen traktował Hitlera—widział w nim osobę „zaangażowaną" do roli swego rodzaju politycznego lokaja, a zatem unieszkodliwioną: „Czego właściwie by pan chciał? Cieszę się zaufaniem Hindenburga. Za dwa miesiące zapędzimy Hitlera w kozi róg i będzie cienko śpiewał" (cyt. za Ewald von Kleist-Schmenzin, Die letzte Móglichkeit, „Politische Studien" 1959, nr 10, s. 92). Ewald von Kleist-Schmenzin, choć był konserwatywnym przeciwnikiem republiki weimarskiej, należał do nielicznych, którzy wcześnie rozpoznali niebezpieczeństwo i ostrzegali daremnie. Podobnie Erich Lu- 180 Niemiecki dramat 1914-1945 Rozstrzygnięcie 181 ci, która nim powodowała — żądza zemsty: wreszcie odpłacić tym, którzy zbywali go jako śmieszną, szyderstwa godną figurę85. Tak, zemsta, owo pragnienie odwetu płynące z głębi zranionej, urażonej, beznadziejnie obłąkanej samoświadomości, nagle wybucha znów w przemówieniach od dawna już wszechmocnego dyktatora, fuhrera i kanclerza Rzeszy, w wywrzaskiwanych pogróżkach, że nadejdzie taki czas, kiedy wrogom — symbolizowanym przez Żydów — jeszcze odechce się śmiać86.1 właśnie jako ucieleśnienie zemsty, której domaga się chora samoświadomość, agitator znajduje posłuch. Uzdrowić tę samoświadomość, pławiąc ją w triumfie własnej mocy, w upokorzeniu i zniszczeniu wszelkiej mocy cudzej: to i nic innego stanowi prawdziwą obietnicę zbawienia; w tym tkwi cała tajemnica owej niesamowitej siły, która każe fanatycznej drużynie iść za wodzeni87. W ciągu spędzanych w Landsbergu miesięcy Hitler pisał, korzystając z pomocy Rudolfa Hessa, książkę Mein Kampf. Podzieliła ona los autora: nikt nie traktował jej poważnie. Napuszona, zła niemczyzna, prymitywna teoria ras i obłędny antysemityzm odstraszały; był to „najmniej chętnie czytany bestseller literatury światowej"88. A jednocześnie prawdą jest, iż „rzadko który albo dendorff, który znał Hitlera z czasów puczu monachijskiego. Pisał do swego towarzysza broni Hindenburga: „Mianując Hitlera kanclerzem wydał Pan naszą świętą Niemiecką Ojczyznę na pastwę jednego z największych demagogów wszystkich czasów. Przepowiadam Panu uroczyście, że ten nieszczęsny człowiek strąci naszą Rzeszę w przepaść, a naród nasz wpędzi w nieopisaną biedę" (cyt. za Wilhelm Bruecker, Die Tragik Ludendorffs. Eine kńtische Studie auf Grundpersónlicher Erinnerungen an den General und seine Zeit, Stoll-hamm 1953, s. 136. O Kleiście-Schmenzinie patrz Bodo Scheurig, Ewald von Kleist-Schmenzin. Ein Konser-vativergegen Hitler, Oldenburg, Hamburg 1968). Do dalekowzrocznych marksistów należał Ernst Bloch: „Poważnie należy traktować nie teorię narodowych socjalistów, lecz zapewne ich energię, tę fanatyczno-religijną domieszkę, która się bierze nie tylko z rozpaczy i głupoty, osobliwie rozbudzoną siłę wiary" (Erbschaft dieser Zeit, Frankfurt a. M. 1962, s. 65 n). Trafnie rozpoznając tęsknotę za zbawieniem Bloch widział zarazem—w 1932 r. — ślepotę we własnym obozie: „Problem staje się tym większy, im łatwiej bystremu niczym górski strumień autorowi udaje się klarowne jako ów strumień rozwiązanie; a mianowicie gwoli zaspokojenia jego wulgarno-marksistowskich potrzeb, które sprawiają, że wszystko wydaje mu się równie proste, jak pogrążonym w głupim zachwycie narodowym socjalistom" (tamże, s. 155). 85 Można by mówić o diabelskim kręgu: urażone poczucie godności własnej wszędzie wietrzy nowe zniewagi, które z kolei pogłębiają poczucie krzywdy. Historyk Karl Alexander von Miiller poczynił ważką obserwację, relacjonując spotkania z Hitlerem w powojennym okresie monachijskim: „Wciąż jeszcze była w nim ta osobliwa niezdarność i miało się nieprzyjemne uczucie, że wyczuwa to i ma innym za złe, że to zauważają" (Erinnerungen, t. 3: Der Wandel einer Weit, 1919-1932, Alexander von Muller [red.], Miinchen 1966, s. 129). 86 Na przykład w przemówieniu 30 września 1942 r.: „Żydzi śmiali się ongiś z moich proroctw także w Niemczech. Nie wiem, czy śmieją się i dzisiaj, czy też już odechciało im się śmiać. Ale również dzisiaj mogę tylko zapewnić: odechce im się śmiać wszędzie. I znów okaże się, że nie pomyliłem się w swoich proroctwach". I raz jeszcze 8 listopada 1942 r.: „Zawsze wyśmiewano mnie jako proroka. Rzesze tych, którzy się wtedy śmiali, dziś już się nie śmieją. A ci, którzy jeszcze nie przestali, być może za jakiś czas też przestaną się śmiać" (przemówienia w berlińskim Sportpalast i monachijskim Lowenbraukeller patrz Hitler, Reden und Proklamationen 1932-1945, Max Domarus [red.], t. 2, Wurzburg 1963, s. 1920 i 1937). 87 Sam Hitler wysławiał to jako „cud tego czasu", „że znaleźliście mnie, że znaleźliście mnie pośród tylu milionów" (tamże, t. l, cz. II, s. 643). Ale cud daje się wyjaśnić, polega właśnie na spersonifikowanej obietnicy zbawienia albo —jeśli ktoś chce to tak nazwać — na bajkowo doskonałym spełnieniu pragnień. 88 Eberhard Jackel, Hitlers Weltanschauung. Entwurf einer Herrschaft, wyd. rozszerzone i poprawione Stuttgart 1986, s. 13. nawet żaden w dotychczasowej historii władca przed dojściem do władzy nie przedstawił na piśmie tak dokładnie jak Adolf Hitler tego, co potem czynił"89. Później, w Trzeciej Rzeszy, książka zrobiła własną karierę. Tak jak fiihrer został wystylizowany na zbawcę — o czym świadczy już choćby codzienne „niemieckie pozdrowienie": Heil Hitler! [heil — tu w znaczeniu: „błogosławiony" — A. K.] — tak też Mein Kampf miała być traktowana poniekąd jako nowa Biblia domowa. Podczas ceremonii ślubnych urzędnik stanu cywilnego uroczyście wręczał szczęśliwej młodej parze egzemplarz rodzinny, a kto w na poły jeszcze konserwatywnym Wehrmachcie otrzymał „trzy dni paki", mógł decydować, czy siedząc w celi woli się uszlachetniać lekturą Biblii czy też Mein Kampf. Ponieważ Hitler był doskonałym uosobieniem zranionej samoświadomości, przeto instynkt podpowiadał mu nieomylnie, co jest naprawdę ważne. W książce, której jego wykształceni prześmiewcy nie czytali albo nie traktowali poważnie, szydził z wiary, że: [...] ruch polityczny, który tworzy się tylko z kręgów „inteligencji", już z tego tylko powodu jest wartościowszy i zyskuje większe prawo, a nawet większe prawdopodobieństwo objęcia rządów niż niewykształcone masy. Nie pojęto nigdy, że siła partii politycznej leży bynajmniej nie w możliwie wielkiej i samodzielnej duchowości jej członków, lecz raczej w dyscyplinie i posłuszeństwie, z jakim członkowie ci idą za swymi duchowymi przywódca- Powtarza się to stale, w różnych wariacjach: Do kogo ma się zwracać propaganda? Do inteligencji naukowej czy do gorzej wykształconych mas? Otóż zawsze ma się kierować tylko ku masom! 89 Tamże, s. 7. 90 Mein Kampf, tu i dalej cyt. za wyd. 190-194, Miinchen 1936, s. 510. Właściwie chodziło o dwa tomy; tylko pierwszy został napisany w Landsbergu i ukazał się w 1925 r., drugi pochodzi z końca 1926 r. Później oba tomy łączono z reguły w jedną całość: 1.1: Eine Abrechnung (Rozrachunek) i t. 2: Die nationalsozialis-tische Bewegung (Ruch narodowosocjalistyczny). Dopiero po cytowanym wydaniu sprzedaż zaczęła szybko rosnąć; w 1939 r. szykowano już wydania 400-500. Do 1933 r. sprzedano w każdym razie okrągłe 250 000 egzemplarzy; ostatecznie nakład ogólny wyniósł nieco ponad 6 min. „Druga Księga" Hitlera, która nie została opublikowana, nie zawiera właściwie nic nowego poza pewnym usystematyzowaniem zwłaszcza programu polityki zagranicznej. Patrz Hitlers Zweites Buch. Ein Dokument aus dem Jahre 1928, Gerhard L. Weinberg (red.), Stuttgart 1961. Do liberalnych, wykształconych czytelników owej gazety, która po nieudanym puczu 1923 r. uważała, ze narodowy socjalizm „skończył się" i to „raz na zawsze", adresowana jest szczególnie cięta uwaga: •^Frankfurter Zeitung» to zapewne dla tych ludzi sama przyzwoitość. Przecież nigdy nie używa gru-biańskich wyrażeń, odrzuca wszelką brutalność cielesną i odwołuje się stale do zmagań przy użyciu oręża «duchowego»" (s. 267). Ale „działalność tak zwanej prasy liberalnej była kopaniem grobu narodowi niemieckiemu i Rzeszy niemieckiej" (s. 265). W innym miejscu Hitler opisuje, jak z wielbiciela zmieniał się w człowieka gardzącego liberalną „prasą światową": „Styl stawał się coraz nieznośniejszy, treść musiałem odrzucać jako wewnętrznie miałką i płaską, obiektywność opisu zdawała mi się teraz kłamstwem raczej niż rzetelną prawdą; a autorzy — byli Żydami" (s. 62). 182 Niemiecki dramat 1914-1945 [Albowiem:] wszelka propaganda musi być ludowa, a swój poziom duchowy ma dostosowywać do chłonności umysłu najbardziej ograniczonego spośród tych, do których zamierza się zwracać. A zatem jej poziom duchowy trzeba obniżyć tym bardziej, im większa masa ludzi ma być jej poddana. Kiedy zaś chodzi o to, by w obszar jej oddziaływania wciągnąć cały naród, jak w przypadku propagandy przetrwania w czasie wojny — to przezorności w unikaniu zbyt wysokich wymagań duchowych nigdy nie będzie zbyt wiele91. Jeśli jednak rozumie się konieczność dostosowania agitacyjnej sztuki propagandy do szerokich mas, to z tego samego płynie następująca nauka: błędem jest nadawanie propagandzie wielostronności właściwej choćby zajęciom naukowym. Umysłowa chłonność wielkich mas jest bardzo ograniczona, zdolność rozumienia nikła, za to słabość pamięci ogromna. Z faktów tych wynika, że każda skuteczna propaganda musi ograniczyć się do bardzo niewielu punktów i tak długo wykorzystywać je w formie haseł, aż wszyscy co do jednego na pewno potrafią podłożyć sobie pod takie słowo pożądaną treść. Z kolei wyrzekając się tej zasady i pragnąc być wielostronnym, sprawia się, że oddziaływanie się rozwieje, ponieważ tłum nie potrafi ani strawić podanego mu materiału, ani go zapamiętać. Przez to zaś wyniki stają się słabsze, a w końcu — nie ma ich wcale92. Błyskotliwej duchowo wielostronności unikać należy bezwzględnie z innego jeszcze powodu: nie sprzyja ona mobilizowaniu żądzy zemsty, która wymaga radykalnej polaryzacji. A w ogóle: [...] sztuka wszystkich prawdziwie wielkich wodzów narodu w każdej epoce polega w pierwszym rzędzie i na tym, by nie rozpraszać uwagi narodu, lecz zawsze skupiać ją na jednym jedynym przeciwniku. Im bardziej jednolite spożytkowanie woli walki narodu, tym większa magnetyczna siła przyciągania ruchu, tym potężniejszy impet uderzenia. Jest rzeczą geniuszu wielkiego wodza, że nawet przeciwników, którym daleko do siebie, ukazuje zawsze jako należących do jednej kategorii, ponieważ rozpoznanie rozmaitych wrogów zbyt łatwo wywołuje u ludzi słabowitego i niepewnego charakteru pierwsze powątpiewania co do własnej słuszności. Skoro tylko chwiejny tłum uzna, że walczy przeciwko zbyt wielu wrogom, natychmiast da o sobie znać obiektywność i pojawi się pytanie, czy rzeczywiście wszyscy inni nie mają racji, a słuszność jest tylko po stronie własnego narodu lub własnego ruchu. Ale tym samym następuje już pierwszy paraliż własnej siły. Dlatego wielość wewnętrznie różnych wrogów zawsze trzeba sprowadzać do jedności, aby masa własnych stronników była przekonana, że walka toczy się przeciwko jednemu tylko wrogowi. Umacnia to wiarę we własną rację i wzmaga zaciętość przeciw tym, którzy ją atakują93. Takimi zasadami ma się więc kierować propaganda. Uwalniając się od niemieckiego „bzika na punkcie obiektywizmu"94 trzeba pojąć: 91 Tamże, s. 196 n. 92 Tamże, s. 198. 93 Tamże, s. 129. Niezmiennie chodzi o skupienie się na kwestii albo-albo: „We wszystkich sytuacjach, w których chodzi o wypełnienie pozornie niemożliwych żądań czy zadań, trzeba skupić całą ujednoliconą uwagę narodu wyłącznie na tej jednej kwestii, tak jakby od jej rozwiązania faktycznie zależało być albo nie być" (s. 273). 94 Tamże, s. 201. Rozstrzygnięcie 183 [...] pierwszy i najgłówniejszy ze wszystkich warunek wszelkiej działalności propagandowej: mianowicie zasadniczo subiektywnie jednostronne stanowisko tejże wobec każdej z opracowywanych przez nią kwestii. [...] Nie jest jej zadaniem także obiektywne zgłębianie prawdy, o ile ta jest korzystna dla innych95. [...] Ale nawet największy geniusz propagandy nie odniesie sukcesu, jeśli zawsze z jednakową surowością nie będzie przestrzegana fundamentalna zasada. Propaganda ma się ograniczać do niewielu rzeczy i powtarzać je w nieskończoność96. Czysty subiektywizm i powtarzanie w nieskończoność, razem wzięte i konsekwentnie stosowane, kreują naturalnie świat coraz bardziej oddalający się od rzeczywistości, „świat jako wolę i przedstawienie"97, świat obłędu czy mitów, który nie może pozostać bez wpływu na swych kreatorów. Mimowolnie przypominają się słynne, stale cytowane słowa Mussoliniego w przededniu marszu na Rzym: „Stworzyliśmy nasz mit. Mit to wiara, szlachetny entuzjazm. Nie jest konieczne, aby był rzeczywistością"98. Hitler przypuszczalnie nigdy nie czytał uczonych pism Carla Schmitta, ale zupełnie tak, jakby je czytał, uzupełnia teorię praktyką, stosunek przyjaciel — wróg wskazaniem, jak można go ustanowić. U Hitlera tak jak u Schmitta wszelka normatywność i obiektywizm są deprecjonowane na rzecz czysto subiektywnego rozstrzygnięcia, które rodzi się „z niczego". Tym, co najważniejsze, jest nie rzeczowo określony cel, lecz — by użyć pojęcia Heideggera — osiągnięcie zdecydowania [Entschlossenheit}, które w walce o władzę sprzyja „impetowi uderzenia". Język propagandy będzie tę postawę jeszcze umacniał za pomocą takich przymiotników jak nieugięty, nieomylny, granitowy i — zwłaszcza —fanatyczny; Hitler w roli „fuhrera" jawi się jako wirtuoz zdecydowania, wręcz ten, kto je urzeczywistnia i właśnie dlatego ulega obłędnemu przekonaniu, że jego własny sukces czy niepowodzenie, zwycięstwo lub klęska nie zależą od obiektywnych okoliczności, lecz jedynie od tego, na ile jest zdecydowany99. Zresztą podobnie jak u Jiingera wartości nabiera walka sama w sobie: 95 Tamże, s. 200. 96 Tamże, s. 202. 97 Czytając Mein Kampf odnosi się wrażenie, że Niemcy wygrałyby I wojnę światową, a w każdym razie nie przegrałyby jej, gdyby tylko propaganda wojenna realizowała zasady Hitlera. 98 „Marsz na Rzym" odbył się 28 października 1922 r. i doprowadził do przejęcia władzy przez faszystów. 31 października Mussolini został desygnowany na premiera. Jednak, inaczej niż w Niemczech, musiały minąć lata, nim ostatecznie zwyciężyła dyktatura: stało się to po zamachu stanu 5 stycznia 1925 r. Cytowane słowa Mussoliniego podaje Carl Schmitt w Diegeistesgeschichtliche Lagę..., s. 89. 99 Ponieważ chodzi tu o proces, trudno wskazać moment, od którego na świadomie uprawianą grę zaczyna się nakładać, a w końcu ją wypiera przekonanie o sobie. „Z lunatyczną pewnością podążam drogą, którą każe mi podążać Opatrzność" — twierdzi Hitler w marcu 1936 r. po ryzykownym, ale przeprowadzonym skutecznie, bez francuskiej interwencji zajęciu Nadrenii (patrz, Reden und Proklamationen..., 1.1, cz. II, s. 606). Od tego momentu coraz częściej mówi o sobie jako o „wybrańcu". 184 Niemiecki dramat 1914-1945 Rozstrzygnięcie 185 Ruch ma zasadniczo tak wychowywać swoich członków, ażeby dostrzegali w walce nie coś uciążliwego i narzuconego im z góry, lecz coś, do czego sami dążą. A zatem nie powinni bać się wrogości przeciwników, lecz odczuwać ją jako warunek własnego prawa do istnienia. Nie powinni lękać się nienawiści wrogów naszego ludu i naszego światopoglądu ani jej przejawów, lecz mają oczekiwać jej z utęsknieniem100. To, co z liberalnego czy „uczonego" punktu widzenia dyskredytuje demagoga, co sprawia, że jawi się on jako pomyleniec, osobnik prymitywny i śmieszny, stanowi właśnie o jego geniuszu101. Z cyniczną precyzją, poniekąd jako wyspecjalizowany w uwodzeniu inżynier dusz, unaocznia on mechanikę uprzedzeń i agresji. A tekst dobrze oddaje stan rzeczy, o ile mówiąc o „prawdziwie wielkich wodzach narodu w każdej epoce" ma na myśli fanatyków i burzycieli, tych, co nawoływali do wypraw krzyżowych, palili czarownice i prześladowali heretyków. Zawsze pracowali według tej samej recepty, bez względu na godła i sztandary, pod jakimi to czynili. Ale tekst mówi też prawdę, jeśli odczytywać go na opak. Gdy tylko zacznie się różnicowanie, gdy tylko prosty stosunek przyjaciel — wróg ustąpi miejsca złożoności, uprzedzeniom grozi niebezpieczeństwo; znów pojawia się szansa na obiektywizm, na wyważony osąd; żądza przemocy obumiera, jakby jej nigdy nie było. Jeśli wiemy i wręcz bierzemy to sobie do serca, że sprawy są bardziej skomplikowane, niż chcielibyśmy sądzić na pierwszy rzut oka, że stosunki nie pasują do czarno-białego schematu, do szablonu albo-albo i że ludzie plasują się gdzieś między aniołami i diabłami, między światłością i ciemnością — oznacza to, że zaczęliśmy już pracować nad środkami przeciwdziałania przemocy. W takim kontrujęciu z sentencji Hitlera da się wywieść podstawowy program kształcenia politycznego, kształcenia w ogóle. Jest jasne, że skupienie się na jednym przeciwniku służyć ma uzasadnieniu własnych roszczeń absolutystycznych. „Partie polityczne są skłonne do kompromisów, światopoglądy — nigdy. Partie polityczne liczą się nawet z przeciwnikami, światopoglądy proklamują własną nieomylność"102. W rym sensie NSDAP ma być właśnie nie partią, lecz ruchem. Ale treść jej światopoglądu sprowadza się w gruncie rzeczy do samej walki, której celem jest władza jako taka. I tak zresztą o wszystkim decyduje nie „co", lecz „jak", wszystko zależy od „postawy": „Przyszłość ruchu zależy od fanatyzmu, od bezwzględności, z jaką zwolennicy ruchu bronią go jako jedynie słusznego"103. Pokój — w każdym razie jeśli pojmować go jako porozumienie równorzędnych i równopraw- 10(1 Tamże, s. 386. 101 „Przemówienia męża stanu do narodu nie oceniam wedle wrażenia, jakie wywarło ono na jakimś profesorze uniwersyteckim, lecz wedle jego oddziaływania na naród, l tylko ono jest miernikiem geniuszu mówcy" (tamże, s. 534). 102 Tamże, s. 507. 103 Tamże, s. 384. nych partnerów — pozostaje sennym marzeniem. Do pomyślenia jako cel ostateczny wydaje się „nie pokój otulony w palmowe liście łzawych, pacyfistycznych płaczek, lecz jedynie ustanowiony zwycięskim mieczem narodu panów, który bierze świat pod swe rozkazy, aby służył wyższej kulturze"104. Hitler dowiedział się jakoby od socjaldemokratów, co gasi fanatyzm. Ale \ jego wnioski odnoszą się do praktyki własnej, w której poczesne miejsce zaj-j muje już propaganda rozumiana jako walka o panowanie i podporządkowa- i nie: „Dusza szerokich mas jest obojętna na wszystko, co połowiczne i słabe", i Podobnie jak kobieta, o której duchowych odczuciach decyduje nie tyle abstrakcyjny rozum, ile niedefiniowalna, uczuciowa tęsknota za uzupełniającą siłą, i która dlatego chętniej mocarzowi ulegnie niż zapanuje nad słabeuszem, także masy bardziej kochają władcę niż takiego, co prośby zanosi, i czują się wewnętrznie bardziej usatysfakcjonowane nauką, która nie uznaje żadnej innej obok siebie, niż tolerowaniem liberalnej wolności. Przeważnie zresztą nie bardzo wiedzą, co z nią począć, a nawet rychło czują się opuszczone. Do ich świadomości nie dociera ani bezwstyd duchowego uciemiężenia, ani oburzająco złe traktowanie ich wolności ludzkiej, nie pojmują przecież ani na jotę wewnętrznych nonsensów nauki. Widzą więc tylko bezwzględną siłę i brutalność jej świadomych celu przejawów, którym się w końcu zawsze poddają105. Wódz i drużyna, przewodzenie i posłuszeństwo jako erotyczny stosunek oparty na przemocy, jako sadomasochizm; to nie żaden absurd, lecz prawda o samoświadomości panowania i zniewolenia: niewolnik domaga się od pana nie umiaru i wyrozumiałości, lecz właśnie demonstracji nieograniczonej władzy, która jest warunkiem jego identyfikacji i samopoświęcenia. To, co z niedowierzaniem oglądamy w dokumentach filmowych, te występy i przemówienia Hitlera, to, czego już niemal nie pojmujemy patrząc z bezpiecznego dystansu, wiedząc o totalnej klęsce, która zwieńczyła owo panowanie — to właśnie dokładnie ów erotyczny, oparty na przemocy stosunek między wodzem i drużyną. I nic poza tym. W Mein Kampf są precyzyjnie opisane warunki wywierania przemocy, ze wszystkimi szczegółami i formami zewnętrznymi. Nawet pora dnia okazuje się ważna: Hitler opowiada o niepowodzeniu zgromadzenia przedpołudniowego. Sądziłem, że nie mówię gorzej niż zwykle, a jednak skutek wydawał się bliski zera. Całkowicie niezadowolony, choć bogatszy o jedno doświadczenie, opuściłem zgromadzenie. [...] Wydaje się, że rano, a nawet w ciągu dnia wolicjonalne siły człowieka jeszcze z naj- I 104 Tamże, s. 438. 105 Tamże, s. 44. W innym miejscu można przeczytać: „Naród w przeważającej większości ma tak żeńskie skłonności i nastawienia, że jego myślenie i działanie określa nie tyle chłodny namysł, co raczej emocjonalne odczucie. To odczucie nie jest jednak skomplikowane, lecz bardzo proste i zasklepione w sobie. Niewiele zna zróżnicowań, lecz tylko pozytyw albo negatyw, miłość albo nienawiść, sprawiedliwość albo niesprawiedliwość, prawdę albo kłamstwo, a nigdy w połowie tak, w połowie inaczej czy też «cześciowo» itd." (tamże, s. 201). 186 Niemiecki dramat 1914-1945 większą energią wzbraniają się przed próbą narzucenia im obcej woli i obcej opinii. Wieczorem natomiast łatwiej ulegają przemożnej sile mocniejszego pragnienia. Naprawdę bowiem każde takie zebranie to zapasy dwóch przeciwstawnych sił. Dominującej naturze apostoła o wybitnych zdolnościach krasomówczych łatwiej uda się pozyskać dla nowego pragnienia ludzi, których siła oporu sama już w najnaturalniejszy sposób osłabła, niż takich, którzy nadal są w pełni swej duchowej i wolicjonalnej energii106. Oprócz czasu znaczenie ma także liczebność: Zgromadzenie masowe konieczne jest choćby dlatego, że pojedynczy człowiek, który jako świeży zwolennik młodego ruchu czuje się najpierw osamotniony i łatwo dopada go lęk, iż jest sam, po raz pierwszy dostrzega większą wspólnotę. Na większość ludzi działa to krzepiąco i zachęcająco. [...] Kiedy po raz pierwszy przyjdzie wprost ze swego małego warsztatu czy dużego zakładu, w którym czuje się maluczki, na zebranie masowe i wmiesza się w tłum, mając wokół siebie tysiące ludzi takich samych przekonań, kiedy jako poszukujący zostanie wciągnięty w krąg przemożnego oddziaływania, sugestywnego odurzenia i zachwytu trzech czy czterech tysięcy innych, kiedy widomy sukces i poklask tysięcy będą dlań potwierdzeniem słuszności nowej nauki i po raz pierwszy każą wątpić w prawdę dotychczasowego przekonania — wtedy sam podda się czarownemu wpływowi tego, co określamy mianem zbiorowej sugestii. Pragnienie, tęsknota, lecz także siła tysięcy akumuluje się w każdej jednostce. Człowiek, który przychodzi na takie zebranie wahając się i powątpiewając, opuszcza je wewnętrznie pokrzepiony. Oto stał się członkiem wspólnoty107. Naturalnie przemoc „czysto duchowa" to za mało. Nie mniej oczywiste stało się dla mnie znaczenie terroru fizycznego wobec jednostki, wobec mas. Tu także trzeba dokładnie skalkulować skutki psychologiczne. Terror w miejscu pracy, w fabryce, w lokalu zebrań i przy okazji demonstracji zawsze będzie uwieńczony sukcesem, dopóki nie przeciwstawi mu się terroru równie silnego108. Koniecznością zastosowania „kontrterroru" uzasadnia się powołanie SA, własnej organizacji posługującej się przemocą, a opis jej wykorzystania jest pełen dramatyzmu109. Następnie Hitler wyczerpująco i bez niedomówień przedstawia polityczną organizację ruchu i przyszłego państwa. Jest ona biegunowo przeciwstawna „systemowi", który republika weimarska przejęła jako twór nieniemiecki: Demokracja dzisiejszego Zachodu jest poprzedniczką marksizmu, który bez niej byłby w ogóle nie do pomyślenia. [...] W swej formie zewnętrznej, systemie parlamentarnym, 106 Tamże, s. 530-532. '07 Tamże, s. 535 n. ">8 Tamże, s. 46. '°9 Patrz barwna relacja z pewnej bijatyki w lokalu, tamże, s. 562 n. Rozstrzygnięcie 187 stworzyła sobie „kreaturę z błota i ognia" [obelga rzucona przez Eausta pod adresem Mefista — A. K.]. Niestety obecnie, jak mi się zdaje, tylko „ogień" wypalił się w nim do cna110. [Głównym zarzutem jest] widoczny brak wszelkiej odpowiedzialności pojedynczej osoby. Parlament podejmuje jakąś uchwałę, której następstwa mogą być jak najgorsze — nikt jednak nie ponosi za to odpowiedzialności, nigdy od nikogo nie można zażądać zdania rachunku. Bo czyż może się to nazywać przejęciem odpowiedzialności, jeśli po nie mającej sobie równych klęsce rząd, który jest jej winny, ustępuje? Albo — zmianie ulega koalicja czy nawet rozwiązuje się parlament? Czy w ogóle jakąś chwiejną większość ludzką można czynić odpowiedzialną za cokolwiek? Czyż idea wszelkiej odpowiedzialności nie jest związana z osobą?111 [A w kontraście do tego:] We wszystkich sprawach, tych najdrobniejszych i tych największych, ruch wyznaje zasadę bezwarunkowego autorytetu fuhrera, z którym idzie w parze największa odpowiedzialność. Praktyczne skutki tej zasady są następujące: pierwszy przewodniczący grupy terenowej [Ortsgruppe] jest powoływany przez najbliższego fuhrera wyższego szczebla. [...] Wszystkie komisje jemu podlegają, a nie on jakiejś jednej komisji. Nie ma komisji głosujących, a jedynie komisje pracy. [...] Ta sama zasada dotyczy organizacji kolejnego szczebla, okręgu [Bezirk], powiatu [Kreis] czy regionu [Gau]. Zawsze fiihrer jest powoływany z góry i zarazem obdarzany nieograniczonymi pełnomocnictwami i autorytetem. [...] Zasada, która w swoim czasie uczyniła pruskie wojsko najcudowniejszym narzędziem narodu niemieckiego, ma być z czasem — w przenośnym znaczeniu — zasadą konstrukcji całego naszego rozumienia państwa: autorytet każdego fuhrera wobec dołów i odpowiedzialność wobec góry112. Zresztą podobnie jak Carl Schmitt Hitler nie utożsamia demokracji z systemem parlamentarnym. Przeciwstawia mu: [...] prawdziwie germańską demokrację swobodnego wyboru fuhrera, który zobowiązuje się przejąć pełną odpowiedzialność za własne czyny i zaniechania [...], fuhrera, który musi potem ręczyć za swe rozstrzygnięcia majątkiem i życiem. Gdyby padł zarzut, że przy takich założeniach trudno raczej, aby znalazł się ktoś gotów poświęcić własną osobę zadaniu tak ryzykownemu, trzeba by odpowiedzieć jednoznacznie: Bogu dzięki w tym właśnie tkwi przecież sens demokracji germańskiej, że do rządzenia rodakami nie zabiera się pierwszy lepszy krętymi ścieżkami chodzący, niegodny karierowicz i człowiek moralnie gnuśny, a już sama wielkość odpowiedzialności, jaką musi wziąć na siebie, odstrasza nieudaczników i cherlaków. Gdyby wszak mimo to osobnik taki próbował się wśliznąć, łatwiej wtedy go odnaleźć i bezceremonialnie ofuknąć: — Precz, tchórzliwy lumpie! Bierz nogi za pas, kalasz schody Panteonu Historii; albowiem frontowe wejście, które doń wiedzie, jest przeznaczone nie dla obłudników, lecz dla bohaterów!113 110 Tamże, s. 85. 111 Tamże, s. 85 n. 112 Tamże, s. 3781501. 113 Tamże, s. 99 n. 188 Niemiecki dramat 1914-1945 Aliści pozostaje pytanie, jak właściwie miałby wyglądać „swobodny wybór" najwyższego autorytetu, czyli po prostu fuhrera. Otóż wybór ten można chyba pojmować tylko jako rozumianą po darwinowsku (rozumianą błędnie) selekcję w nieubłaganej „walce o byt". Ale pytanie naprawdę zasadnicze brzmi: jak w praktyce kontrolować tego fuhrera, jak pociągnąć go do odpowiedzialności, jeśli skupia on w swoim ręku całą władzę, całą siłę rozkazodawczą? W Mein Kampfpada takie sformułowanie: Dyplomacja ma troszczyć się o to, aby naród nie musiał heroicznie ginąć, lecz żeby faktycznie ocalał. Każda droga, która do tego wiedzie, jest zatem celowa, a niewstąpienie na nią trzeba określić jako urągającą obowiązkowi zbrodnię114. 'ni .:\i W końcu kierując się tą właśnie miarą historia wydała swój wyrok. Ale przypuszczalnie niemiecką fascynację zasadą wodzostwa trzeba tłumaczyć jeszcze czymś zupełnie innym. Naprawdę bowiem zdejmuje ona ciężar politycznej i moralnej odpowiedzialności; domyślana konsekwentnie do końca likwiduje tę odpowiedzialność. Hierarchia panowania nakłada na jednostkę odpowiedzialność ukierunkowaną z „dołu" do „góry", a więc jedynie obowiązek bezwzględnego posłuszeństwa i ścisłego wykonywania rozkazów115. Niech się dzieje, co chce: nikt nie „grzeszy", nikt nie musi obciążać swego sumienia. Tak to ujmując, na rozkaz, posłuszeństwo, obowiązkowość mogli powoływać się nawet ci, którzy obsługiwali zbrodniczą machinę holocaustu. I nie omieszkali się powoływać. Tym, który zostaje, jest jeden, w istocie jedyny fuhrer, Adolf Hitler. Owa tak zagadkowa, gdy patrzy się wstecz, miara czy też bezmiar zachwytu, uwielbienia, oddania, czci — uczuć, którymi darzyły go miliony ludzi, naprawdę także z własnej i nieprzymuszonej woli — w gruncie rzeczy, gdzieś w głębi podświadomości, wiąże się z obietnicą fuhrera, że weźmie na siebie całe brzemię odpowiedzialności. Zaoferował Niemcom całkowite rozgrzeszenie; jawił się dosłownie jako doczesny zbawca. W tym miejscu trzeba raz jeszcze przywołać ową ofiarę z siebie, która wedle Jungera ma być źródłem największego szczęścia człowieka, jeśli wypełni nakaz poświęcenia się „godnemu" zadaniu. Można raczej wątpić, czy przez 114 Tamże, s. 693. 115 Hitler twierdzi, że bierze za wzór pruską armię. Ale właśnie tam podwładnych nie obowiązywało absolutne i ślepe posłuszeństwo rozkazom. Obowiązywała raczej odpowiedzialność własna za wykonanie rozkazu —jak obrazuje to anegdota z bitwy pod Koniggratzem: kiedy major, który postąpił bezsensownie, powołał się na otrzymany rozkaz, usłyszał: „Mój panie, król pruski po to uczynił pana oficerem sztabowym, aby pan wiedział, kiedy nie wolno panu wypełniać rozkazu!" W czasie II wojny światowej Hitler, naczelny dowódca Wehrmachtu, systematycznie łamał tę zasadę, coraz bardziej spychając swoich generałów do roli zwykłych wykonawców rozkazów. W końcu próbował narzucać wszystko aż do najdrobniejszych szczegółów, a zatem — starał się zdusić wszelką odpowiedzialność własną. Rozstrzygnięcie 189 gotowość oddania życia zawsze rozumie się tu samounicestwienie nie tylko duchowe, lecz także fizyczne; z reguły należałoby widzieć w niej raczej stylizację, starannie zainscenizowane „zdecydowanie" w przyjmowaniu bohaterskiej „postawy". Kiedy natomiast chodzi o to, by złożyć w ofierze własną odpowiedzialność, „samopoświęcenie" okazuje się tyleż realne, co od razu podwójnie opłacalne. Z jednej strony, „zasada wodzostwa" uwalnia od ciężaru nowoczesnej cywilizacji i od wymagań demokratycznego „systemu", które każą samodzielnie formułować opinie, decydować, działać, a nawet przezwyciężać konflikty. Z drugiej strony, jednostka zyskuje nową samoświadomość; gotowość bycia posłusznym i obowiązkowość w pozłocie „idealizmu", który przedstawia się w sensie dosłownym jako bezinteresowność, pozwalają widzieć w absolutnej poddańczości zjednoczenie z absolutną władzą, utożsamienie z Całością. W takim ujęciu na przykład hasło o „wspólnocie narodowej" okazuje się nie tylko frazesem, który zamazuje fakt istnienia klas, lecz także sformułowaniem przynoszącym konkretne efekty. Poza tym Innerlichkeit pod skrzydłami władzy świętuje nieoczekiwane zmartwychwstanie; triumf mieszczańskiej prywaty akurat w momencie zniszczenia mieszczańskości jako ładu publicznego jest tyleż paradoksalny, co logiczny. O tym paradoksie będzie jeszcze mowa w następnym rozdziale. Hitler mówi o idealizmie: Rozumiemy przez to wyłącznie zdolność jednostki do poświęceń na rzecz wspólnoty, na rzecz bliźnich. [...] Ponieważ jednak prawdziwy idealizm nie jest niczym innym jak tylko podporządkowaniem interesu i życia ogółowi, to zaś z kolei jest warunkiem tworzenia wszelkich form organizacyjnych, toteż w swej najgłębszej istocie idealizm odpowiada ostatecznemu pragnieniu natury. On jeden wiedzie człowieka ku dobrowolnemu uznaniu pierwszeństwa siły i mocy i każe mu stać się pyłkiem tylko w owym ładzie, który formuje i kształtuje całe uniwersum116. Wódz i jego drużyna: ten człowiek z nizin rozumiał dużo lepiej niż jego mądrzy przeciwnicy, czym jest jego złożona Niemcom oferta rozgrzeszenia i „odrodzenia". Aby w istocie okazała się skuteczna, potrzeba było jeszcze bodźca zewnętrznego — obciążenia, które przekraczać będzie wszelką wytrzymałość. Przyszło ono wraz ze światowym kryzysem gospodarczym. Pierwszy tom Mein Kampf zamyka relacja z pierwszego wielkiego zebrania masowego w 1920 r. Kiedy po niemal czterech godzinach sala zaczęła pustoszeć, a masa ludzka, głowa przy głowie, niczym powolny nurt wzbierała, falowała i sunęła ku wyjściu, wiedziałem, że oto wypływają w naród niemiecki zasady ruchu, które nigdy już nie zostaną zapomniane. Hitler, Mein Kampf, s. 327 n. 190 Niemiecki dramat 1914-1945 Został wzniecony ogień, z którego żaru musi kiedyś powstać miecz i germańskiemu Zygfrydowi przywrócić wolność, a narodowi niemieckiemu życie. I czułem, że nadchodzi powstanie, a wraz z nim kroczy bogini nieubłaganej zemsty za krzywoprzysieżny czyn 9 listopada 1918 r. Tak tedy sala powoli opustoszała. Ruch potoczył się swoim torem117. l i" Tamże, s. 406. Rozdział siódmy W TRZECIEJ RZESZY WSPÓLNOTA NARODOWA A MODERNIZACJA Dla mnie to było decydujące: chciałam pójść inną drogą niż ta, którą wyznaczała konserwatywna tradycja rodzinna. Słowo „socjalny" albo „socjalistyczny" w ustach moich rodziców brzmiało pogardliwie. Wypowiadali je, kiedy ogarniało ich oburzenie, bo oto garbata krawcowa szyjąca po domach klientów okazała się tak arogancka, że zapragnęła działać politycznie. [...] Nigdy żadne hasło nie zafascynowało mnie tak jak „wspólnota narodowa". Po raz pierwszy usłyszałam je z ust kalekiej, znękanej krawcowej. A 30 stycznia wieczorem nabrało ono magicznego blasku. Charakter tego pierwszego zetknięcia z nim zadecydował o jego treści. Miałam wrażenie, że można je urzeczywistnić tylko w walce ze stanowymi uprzedzeniami warstwy, z której pochodziłam, oraz że musi ono zapewniać ochronę i sprawiedliwość przede wszystkim ludziom słabym. Tym, co oczarowało mnie w tym fantastycznym mirażu, była nadzieja, że możliwy jest taki stan, w którym ludzie wszystkich warstw żyliby ze sobą niczym bracia i siostry. Rzeczywiście miraż: marzenie, a zarazem jego nieodłączny cień, senna zmora. Sama autorka, Melita Maschmann, która oglądając się wstecz usiłuje wyjaśnić, jak będąc młodą osobą wdepnęła w narodowy socjalizm1, przypuszczalnie nawet w okresie największego zachwytu fatalnie znosiła poufałości i niewyszukane zaczepki ze strony byle kogo. Czyż człowiek jako człowiek nie potrzebuje dystansu w takim samym stopniu jak bliskości i poczucia bezpieczeństwa?2 W każdym razie cechą Europy, rozwoju cywilizacji zachodniej, jest to, co Jacob Burckhardt w swoim słynnym ujęciu określił jako centralne wydarzenie Odrodzenia: 1 Melita Maschmann, Foot — Kem Rechtfertigungsversuch, Stuttgart 1963, s. 16 n; nowe wyd. z podtytułem Mein Weg in die Hitler-Jugend, Miinchen 1979. 2 W tę dialektykę, sprzeczną w sobie podwójną potrzebę oddalenia i bliskości zarazem utrafia Kant za Pomocą pojęcia „nietowarzyskiej towarzyskości" czy Schopenhauer w obrazie marznących jeżozwierzy. Odwołując się do uzasadnienia antropologicznego z utopią czystej bliskości polemizował Helmuth Plessner w: Grenzen der Gemeinschaft. Eine Kńtik des sozialen Radikalismus (1924), Bonn 1972. 192 Niemiecki dramat 1914-1945 tiiiiilii W wiekach średnich obydwie strony samowiedzy — jedna, skierowana na zewnątrz, druga, zwrócona ku duchowości człowieka — spoczywały niejako pod wspólną zasłoną, śniące lub na wpół senne. Zasłona była utkana z wiary, dziecięcej naiwności i ułudy; przez nią oglądane, świat i historia w przedziwnym się ukazywały zabarwieniu, lecz człowiek uważał się tylko za przedstawiciela rasy, stronnictwa, korporacji, rodziny lub jakiejkolwiek innej formy społeczeństwa. We Włoszech najpierw ulatnia się ta zasłona; wytwarza się obiektywne ujmowanie i traktowanie państwa i w ogóle wszystkich rzeczy; równocześnie jednak powstaje w całej pełni subiektywizm, człowiek staje się jednostką duchową i za taką się uważa3. Odkrycie indywidualności, która okazuje się pierwszą i właściwą realnością, to niesłychane wydarzenie, coś jakby drugi stopień grzechu pierworodnego i wygnania z raju. Tym samym pojawia się w świecie coś historycznie nowego, niosącego niejedną rozterkę. Odtąd stale już grozi odosobnienie i osamotnienie, nowoczesnemu rozwojowi stale towarzyszy cień melancholii4, tęsknota skierowana wstecz, utopie, które obiecują wciąż jakiś raj zastępczy — stworzony przez człowieka. Ale czyż istotą wszelkich odkryć nie jest to, że nie można ich unieważnić? Co by zostało z urzeczenia wspólnotą, gdyby nie indywidualne emocje, podsycane nadziejami bądź lękami? Czyż dylematem konserwatywnych „rewolucji" — w które z góry wpisane jest niepowodzenie — nie jest to właśnie, że jako przeciw-ruchy determinuje je przeciwnik?5 Czyżby żądna śmierci destruktywność stąd czerpała swą tak wielką moc, że istotnie tylko samozniszczenie może przywieść do celu? Mnożą się pytania, a jest wśród nich i takie: Czy narodowosocjalistyczne hasło o wspólnocie narodowej nie było na wskroś oszukańcze, jako że wcale nie dotykało różnic między warstwami, przeciwieństw klasowych, a raczej jedynie przysłaniało tę prawdę, że chodzi o ich utrwalenie bądź odtworzenie, o zdyscyplinowanie i ujarzmienie „mas"? Sama demaskacja nie prowadzi zapewne zbyt daleko; kto wierzy w jej skuteczność, ten nawet patrząc wstecz ulega skłonności do lekceważenia, które towarzyszyło „fantastic" Hitlerowi i przepowiadało szybki koniec jego ruchowi oraz panowaniu. Tym jednak, co rzeczywiście rozpoczęło się 30 stycznia 1933 r., było szybkie i uwieńczone długotrwałym sukcesem tworzenie państwa wodzowskiego. Republikańskie instytucje, partie i związki znamionowała jakaś osobliwa kruchość, jakby drążył je czerw, a reprezentantów republiki w stopniu daleko większym cechowała rezygnacja niż wola oporu. W ciągu kil- 3 Jacob Burckhardt, Kultura Odrodzenia we Włoszech. Próba ujęcia, tłum. Maria Kreczowska, Warszawa 1991, s. 97. 4 W tym sensieAnatomy of Melancholy Roberta Burtona (1621) stanowi „klasyczne" dzieło nowoczesności — moderny. Patrz też Wolfgang Lepenies, Melancholie und Gesellschaft, Frankfurt a. M. 1969. 5 O tym, że dylemat ów pozostaje nierozwiązywalny, mówi główna teza obszernego studium Martina Greiffenhagena Das Dilemma des Konservatismus in Deutschland, Miinchen 1971. W Trzeciej Rzeszy 193 ku miesięcy wszyscy oni znikneli, zaś procesowi ich „wyłączania" czy też „unifikowania" [Gleichschaltung] towarzyszyła wcale nie malejąca, lecz coraz żywsza aprobata. Naturalnie, swoją rolę odgrywało tu to, co arcyludzkie: najzwyklejszy oportunizm; rychło ukuto pojęcie na określenie rzeszy tych, którzy pospiesznie deklaro-•ali wolę wstąpienia do NSDAP: „polegli w marcu" [Mdrzgefallene — oznaczało derwotnie ofiary rewolucji 1848 r. Piętnująca oportunizm ironia polega na tym, ze w marcu 1933 r. odbyły się wybory do Reichstagu — A. K.]. Wart podkreślenia jest fakt, że brutalna przemoc nie wywoływała reakcji — chyba że aprobatę, a nierzadko radość, dopóki tylko godziła w „innych", przede wszystkim w komunistów. Hermann Goring mógł publicznie oświadczyć: Rodacy! Środków, które stosuję, nie będzie toczył robak jakichś prawniczych roztrząsań. Środków, które stosuję, nie będzie toczył robak jakiejś biurokracji. Ja tu nie mam wymierzać sprawiedliwości, mam tylko niszczyć i tępić, więcej nic! [...] Takiej walki nie prowadzę przy użyciu środków policyjnych. Tak mogło sobie postępować państwo mieszczańskie. Zapewne, wykorzystam wszystkie bez reszty państwowe i policyjne środki władzy, także do tego, drodzy panowie komuniści, żebyście nie wyciągnęli przypadkiem fałszywych wniosków, ale na śmiertelny bój, w którym zegnę warn karki, wyruszę z tymi tam, na dole, z brunatnymi koszulami6. Dziwaczne, fatalne widowisko: oto publicznie obwieszcza się o samowoli i przemocy, po czym jawnie wprowadza sieją w czyn! Ajednak przyzwalano na to dzięki temu bowiem ulice przestały być widownią konfliktów, wojny domowej. Rzecz powtórzyła się latem 1934 r. w związku ze „sprawą Róhma" — serią zupełnie jawnych morderstw, których ofiarami padli nie tylko przywódcy SA. Reichswehra dała wyraz swemu zadowoleniu i oprócz dwóch generałów złożyła w ofierze także swój honor. Oto bowiem poczuła się uwolniona od konkurencji „brunatnych batalionów"; kilka tygodni później, po śmierci Hindenburga 2 sierpnia, z własnej inicjatywy (!) przysięgała Adolfowi Hitlerowi „bezwarunkowe posłuszeństwo"7. Ale jak dowodziły relacje z prowinq'i, 6 Cyt. za Ursachen und Folgen. Vom deutschen Zusammenbruch 1918 und 1945 bis żur staatlichen Neu-ordnung Deutschlands in der Gegenwart. Eine Urkunden- und DokumentensammlungzurZeitgeschichte, Herbert Michaelis i Ernst Schraepler (red.), t. 9, Berlin 1964, s. 74. W rozporządzeniu wydanym 17 lutego 1933 r. Goring pouczał swoich podwładnych: „Funkcjonariusze policji, którzy podczas wykonywania tych obowiązków (politycznych) zrobią użytek z broni palnej, będą pod moją ochroną bez względu na skutki użycia broni. Kto natomiast zawiedzie kierując się fałszywymi względami, musi spodziewać się następstw służbowo-karnych" (tamże, s. 38 n). — O przemocy godzącej tylko w „innych" i o narodowosocjalistycznej taktyce atakowania i „załatwiania" jednego przeciwnika po drugim wypowiedział się potem samokrytycznie człowiek tak nieugięty, jak Martin Niemoller: „Kiedy naziści dopadali komunistów, milczałem; nie byłem przecież komunistą. Kiedy zamykali socjaldemokratów, milczałem; nie byłem przecież socjaldemokratą. Kiedy zabrali się za katolików, nie protestowałem; nie byłem przecież katolikiem. Kiedy wzięli mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotesto-wać" (cyt. za Renzo Vespignani, Faschismus, wyd. V, Berlin 1979, s. 87). 7 Na posiedzeniu gabinetu 3 lipca 1934 r. minister obrony Rzeszy, generał von Blomberg, dziękował Hitlerowi „za zdecydowane i odważne działanie, które uchroniło naród niemiecki przed wojną domową". 194 Niemiecki dramat 1914-1945 ludność reagowała jednoznacznie i niemal bez wyjątków pozytywnie, ponieważ znów „spokój i porządek" zdawał się triumfować nad ostatnim już, chuligańsko rozpasanym żywiołem wojny domowej, który przetrwał jeszcze z „czasów systemu": Sposób (!) likwidacji rewolty Róhma nadzwyczajnie podniósł poziom sympatii, jaką fuhrer cieszy się w narodzie. Z całą otwartością przyznaje się, że fuhrer w każdej chwili gotów jest, bez względu na rangę i stan winnych, uczynić to, co konieczne dla dobra narodu8. Brutalne „wkraczanie", przemoc z morderstwami włącznie jako oznaka sprawiedliwości, a nawet praworządności tylko dlatego, że przywraca się „spokój i porządek": zaprawdę, taki był powszechnie obowiązujący wzorzec myślenia. Jak głęboko zdołał się zakorzenić, można się było przekonać jeszcze długo po 1945 r., kiedy przy okazji „chuligańskich" burd w latach pięćdziesiątych czy innych przejawów nieporządku stale słyszało się szepty i głosy, że „za Hitlera" albo „wtedy" czegoś takiego nie było. Jako wspomnienie pozytywne mogła z tym konkurować chyba tylko „budowa autostrad". A w przededniu śmierci Hindenburga złożył zaskakujące oświadczenie, że „zamierza bezpośrednio po zejściu pana prezydenta Rzeszy z tego świata zaprzysiąc żołnierzy Wehrmachtu na wierność fuhrerowi i kanclerzowi Rzeszy, Adolfowi Hitlerowi" (akta Kancelarii Rzeszy: Die Regierung Hitler, oprać. Karl-Heinz Minuth, cz. A, 1.1/2, Boppard am Rhein 1983, s. 1358 i 1385). Formuła przysięgi Wehrmachtu, którą zaprojektował Blomberg i szef jego gabinetu, pułkownik von Reichenau, brzmiała następująco: „Składam przed Bogiem tę świętą przysięgę, że będę okazywać Fuhrerowi Rzeszy i Narodu Niemieckiego, Naczelnemu Wodzowi Wehrmachtu, Adolfowi Hitlerowi bezwarunkowe posłuszeństwo i jako dzielny żołnierz jestem gotów w każdej chwili poświęcić życie dla dotrzymania tej przysięgi". Przedtem żołnierze nie przysięgali nawet na wierność prezydentowi, lecz konstytucji; a zatem gwoli ścisłości, o którą najwyraźniej nikt już się nie troszczył, można rzec, iż nowa formuła przysięgi opierała się na wiarołomstwie. Zamordowani generałowie, von Schleicher, rozstrzelany wraz z małżonką, i jego współpracownik von Bredow, byli poprzednikami Hitlera na urzędzie kanclerza Rzeszy. W obliczu wydanych w związku z kampanią przeciw Związkowi Radzieckiemu rozkazów eksterminacyjnych, które urągały wszelkiemu prawu międzynarodowemu i wojennemu, Ulrich von Hassel zanotował w swoim dzienniku: „Podporządkowując się rozkazom Hitlera Brauchitsch (głównodowodzący armią) poświęca honor niemieckiego wojska" (Vom anderen Deutschland Tagebuchaufzeichnungen 1938-1944, edycja przejrzana wg rękopisu i rozszerzona, Friedrich Freiherr Hiller von Gaertringen [red.], Berlin 1986, s. 200). Ale ten honor został złożony w ofierze właśnie już w 1934 r. Można zrozumieć rozpacz, która przywiodła staropruskiego konserwatystę, Ewalda von Kleista-Schmenzina, do sformułowania: „Bez charakteru jak niemiecki urzędnik, bezbożny jak protestancki klecha, bez honoru jak pruski oficer" (patrz Bodo Scheurig, Ewald von Kleist-Schmenzin. Ein Kon-servativergegen Hitler, Oldenburg, Hamburg 1968, s. 145). 8 Cyt. za łan Kershaw, Der Hitler-Mythos. Volksmeinung und Propaganda im Dritten Reich, Stuttgart 1980, s. 78. Chodziło tu o meldunek z Ingolstadt; w innych doniesieniach z Bawarii mówiło się o „bezwzględnym uznaniu dla energii, mądrości i odwagi fuhrera" albo o „akcie politycznej moralności i sprawiedliwości" (tamże, s. 74 i 79). Podobnie brzmiała informacja szefa rządu północnoniemieckiego: „Bezpardonowe wystąpienie przeciw winnym, jego nieustępliwość także wobec osób na wyższych stanowiskach odpowiadały poczuciu sprawiedliwości szerokich kręgów ludności i u wielu wywołały wrażenie, że oto wraca praworządność, która od miesięcy coraz bardziej zanikała" (Mathilde Jamin, Ende der „Machtergrei-fung". Der 30. Juni 1934 und seine Wahrnehmung in der Bevolkerung, w: Die nationalsozialistische Machter-greifung, Wolfgang Michalka [red.], Paderborn, Munchen, Wien, Zurich 1984, s. 213). W Trzeciej Rzeszy 195 Rozróżnienie między stosunkiem do wodza a stosunkiem do jego drużyny w znacznym stopniu dotyczyło także NSDAP. Stale rosnące zastępy politycznych kierowników i ludzi na urzędach, gauleiterów, kreisleiterów, ortsgrup-penleiterów, blokowych itd.9 nie cieszyły się dużym prestiżem. Rekrutujący się często spośród skąpanych w piwie „starych bojowców", niesprawni i przeciążeni, skorumpowani i wyraźnie obrastający w tłuszcz mali despoci regionalni i lokalni budzili raczej śmiech, lęk i pogardę niż respekt; pokpiwając z plecionych dystynkcji, które obnosili na brunatnych mundurach, nazywano ich „bażantami złocistymi". Ale sam system, a zwłaszcza człowiek na szczycie pozostawali nietykalni: „Gdyby tak fuhrer o tym wiedział!" — wzdychano tylko na pół ironicznie, kiedy znów dawała się we znaki uciążliwie nachalna pyszałkowatość i samowola. Podczas wojny pojawiło się też oczekiwanie, że po zwycięstwie — a więc w warunkach triumfu reżimu — zrobi się wreszcie „porządek" z panowaniem bonzów. Gdyby zatem spytać, skąd właściwie brała się owa aprobata czy zachwyt, dzięki którym republika weimarska unicestwiła się tak rychło i tak bez reszty, że nigdzie już — nawet w planach ruchu oporu — nie budziła tęsknoty, to w pierwszym rzędzie trzeba wskazać na poprawę gospodarczą. Objęcie władzy przez hitlerowców nastąpiło w najkorzystniejszym z możliwych momentów: nie w punkcie szczytowym, lecz w fazie opadania fali światowego kryzysu. Szeroka publiczna inicjatywa tworzenia miejsc pracy, choćby za cenę szybko rosnącego zadłużenia państwa — co uprzedzało podręcznikową mądrość Johna Maynarda Keynesa10 i było dokładnym przeciwieństwem oszczędnościowej polityki Briininga — a później stale rosnące zbrojenia11 powodowały systematyczny spadek bezrobocia: z 29,9% w 1932 r. do 1,9% w 1938 r. lub — z 5,6 min do garstki kilkuset tysięcy. Jednocześnie trwał potężny napływ ludzi z „armii rezerwowych": z rolnictwa, gdzie w latach 1933 — 1939 liczba zatrudnionych spadła o 1,4 min, oraz spośród kobiet; na urągowisko wszelkim hasłom o „krwi i ziemi" czy o rodzinnej i macierzyńskiej roli kobiety liczba pracujących zawodowo niewiast wzrosła o 1,3 min. W porównaniu z innymi krajami przedwojenny bilans Trzeciej Rzeszy wypada jeszcze bardziej imponująco: 9 W 1935 r. było 33 gauleiterów (szefów regionów), 827 kreisleiterów (przywódców powiatowych), °koło 21 000 ortsgruppenleiterów (przywódców lokalnych) i 260 000 kierowników komórek i blokowych. Dwa lata później ogólna liczba kierowników politycznych była już ponad dwa razy większa i rosła nadal, także w czasie wojny. Do tego dochodziła olbrzymia liczba funkcjonariuszy w najrozmaitszych organizacjach pobocznych — w sumie milionowa armia ludzi; w 1939 r. sam tylko Niemiecki Front Pracy liczył 44 000 etatowych współpracowników. 10 Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza, Warszawa 1956 (wyd. I, The General Theory ofEmploy-rnent, Interest and Money, New York 1935, w przekładzie niemieckim ukazała się w 1936 r. w Berlinie). 1' Wydatki na rzecz Wehrmachtu i jego uzbrojenia wzrosły z 4% wydatków publicznych w 1933 r. do °koło 50% w 1938 r. Zarazem wydatki państwa (nie licząc administracji komunalnych i ubezpieczeń społecznych) w 1938 r. były bardzo wysokie: wynosiły ok. 35% dochodu narodowego (w Wielkiej Brytanii — 23,8%, w Stanach Zjednoczonych — 10,7%). 196 Niemiecki dramat 1914-1945 W Trzeciej Rzeszy 197 w zachodnich państwach uprzemysłowionych sanacja gospodarcza przebiegała nie tak energicznie, a od 1937 r. znów zagroziła jej recesja. Toteż w 1938 r. bezrobocie wynosiło 12,9% w Wielkiej Brytanii i aż 26,4% w Stanach Zjednoczonych, podczas gdy w 1932 r. — odpowiednio 22,1% i 34%. Zapewne rygorystyczne zamrożenie płac po rozbiciu związków zawodowych sprawiło, że dochody realne dopiero w 1937 r. osiągnęły poziom z lat 1928 — 1929, a i to tylko dlatego, że tygodniowy czas pracy wzrósł średnio z 41,5 do 46,1 godz. Ale wszelka krytyka, dla której miałby to być punkt wyjścia, rozmija się z tym, co stanowi sedno stanu rzeczy: oto poczucie ogólnego zagrożenia, bezradności wobec niepewnego losu zamienia się w ufność, że byt materialny jest zapewniony. Niemiecki Front Pracy (Deutsche Arbeitsfront) mógł na swoim podwórku skutecznie agitować za pomocą haseł „wspólnotowych" i obiecywać coś nowego, dotąd nieznanego. „Niemiecki robotnik podróżuje" — brzmiało jedno z haseł. O jego skuteczności świadczy przeróbka popularnego szlagieru o „małej mewie": To Siła przez Radość na Helgoland jedzie, nad morze, rodacy, pora udać się! Trzy marki z groszami — wydatek niewielki, a resztę zapłaci NSDAP. Co prawda odległe to było od masowej turystyki naszych czasów, a na statkach KdFt12! w rzeczywistości pływało pewnie więcej działaczy i funkcjonariuszy niż robotników. Ale otworzyły się jednak perspektywy na przyszłość — podobnie jak obietnica „samochodu KdF" za mniej niż tysiąc marek dawała widoki na poruszanie się na czterech kółkach. Tu jak i w wielu innych dziedzinach polityka narodowosocjalistyczna funkcjonowała jako szeroko zakrojony eksperyment na rzecz obalenia i odwrócenia marksistowskiego dogmatu, według którego byt określa świadomość. Być może prawdziwe byłoby też stwierdzenie, że ruch narodowosocjalis-tyczny i jego panowanie miały w sobie energię zwróconą ku nowoczesności. Być może w istotnej mierze t- właśnie tkwi tajemnica ich atrakcyjności i przewagi wobec stosunków „weimarskich". U Melity Maschmann jest mowa j o warstwach, konserwatywnych tradycjach i uprzedzeniach stanowych; gdy f analizuje się ten tekst, wygląda na to, że akces do wspólnoty narodowej oznacza przełamanie barier środowiskowych, które wydają się krępujące. I w tym właśnie tkwi energia zwrócona ku nowoczesności. Problem niemieckiego państwa narodowego zawsze polegał na tym, że nie było ono osadzone na fundamencie społecznym: różnorodność środowisk, I121 KdF — Kraft durch Freude, czyli Siła przez Radość, agencja Frontu Pracy (organizacji państwowe] o charakterze ezśrodowiskowości — miały wychowywać Hitler-Jugend, Reichsarbeits-jdienst i wszystkie inne organizacje masowe. I w tym sensie narodowy socjalizm istotnie oddziaływał rewolucyjnie; nie przypadkiem zresztą narodowe ^powstanie" [Erhebung] 1933 r. stale kojarzono z sierpniem 1914 r. — jak "' wypowiedzi Roberta Leya, kiedy mówił o rozumieniu wspólnoty narodowej 3rzez Niemiecki Front Pracy: 13 Patrz wyżej, s. 73 n. 198 Niemiecki dramat 1914-1945 W owych sierpniowych dniach 1914 r. rozpoczęła się niemiecka rewolucja. Tam, w okopach na zachodzie i wschodzie, ten naród znów poczuł się razem, granaty i miny nie pytały, czy ktoś jest wysokiego czy niskiego rodu, bogaty czy biedny, jakiej jest konfesji i do jakiego stanu należy, lecz była to imponująca próba sensu i ducha wspólnoty14. Wracając jeszcze do tekstu Melity Maschmann: zarysowuje się w nim także konflikt pokoleń. Należy on do sprawy, ponieważ młodzi ludzie z natury rzeczy odczuwali krępujący charakter tradycyjnych barier w znacznie silniejszym stopniu niż starsza generaq'a, która dorastając wśród nich traktowała je poniekąd jako oczywistość. Toteż pełen zachwytu akces autorki na rzecz wspólnoty narodowej to głos w imieniu dużej części jej pokolenia, zwłaszcza ze środowiska mieszczańsko--konserwatywnego, o którym Maschmann napomyka. Później bardzo konsekwentnie jako swój zawód główny obierze ona kierowanie młodzieżą i służbą pracy. Jednocześnie własny zachwyt można było tłumaczyć „idealistycznie", ponieważ łączył się on z rezygnacją z przywilejów „stanowych". W takim ujęciu idealizm nie oznaczał bynajmniej nic złego, ani wojny, ani tym bardziej Oświęcimia, lecz jedynie rozbicie starych ograniczeń, także — czy może zwłaszcza — moralistycznych. W miejsce unicestwionego moralizmu środowiskowego „wspólnota narodowa" nie proponowała jednak żadnego substytutu, a jedynie opartą na rozkazie i posłuszeństwie zasadę wodzostwa, wyłącznie służbę, wypełnianie obowiązków, ofiarność. Jeśli przyjrzeć się NSDAP „okresu walki", to jawi się ona rzeczywiście jako ruch młodzieżowy i ta okoliczność zaważyła na jej profilu dużo silniej niż bardzo mieszane pochodzenie jej zwolenników: W1930 r. 36,8% członków i 26,2% w grupie przywódczej NSDAP nie przekroczyło 30. roku życia. Co najmniej 43% nowych członków, którzy wstąpili do partii między 1930 i 1933 rokiem lokowało się w przedziale 18-30 lat, a 27% w przedziale 30-40 lat. Dla przykładu: w SPD udział procentowy członków w tym wieku był o ponad połowę mniejszy. W porównaniu z SPD, a tym bardziej z partiami mieszczańskimi, NSDAP była partią młodzieżową. Także w narodowosocjalistycznych frakcjach parlamentu młodzi mieli znaczną przewagę. W wybranym 14 września 1930 r. Reichstagu tylko 10% deputowanych SPD miało poniżej 40 lat, we frakcji NSDAP, dokładnie tak samo jak w KPD, tacy posłowie stanowili 60%15. W Trzeciej Rzeszy 199 l 14 Robert Ley, Durchbruch dersozialen Ehre, Miinchen 1935, s. 71. 15 Hans-Ulrich Thamer, Verfuhrung und Gewalt. Deutschland 1933-1945, Berlin 1986, s. 178. Tamże, s. 175, tabela ilustrująca mieszaną proweniencję zawodową członków partii. Istniała wprawdzie wyraźna nadreprezentacja osób zawodowo niezależnych, urzędników i pracowników etatowych, ale bądź co bądź 33,5% nowych członków przyjętych w latach 1930 —1933 byli to robotnicy. (Wśród zatrudnionych ogółem stanowili oni 45,1%). Co ciekawe, podobna struktura wieku członków KPD wskazuje, że także ta partia pragnęła — w drodze rewolucyjnej przebudowy społeczeństwa — zniszczyć stare bariery środowiskowe; także ona należała przeto w stadium rozpadu republiki do zwycięzców. Wcale liczni intelektualiści, a zwłaszcza zdecydowani młodzi ludzie mieszczańskiego pochodzenia zwrócili się więc ku komunistom, którzy wydawali się im jedyną możliwą jeszcze alternatywą wobec faszyzmu. Wy, starzy, posunąć się! — żądał „kierownik organizacyjny" [Reichsorga-nisationsleiter] Gregor Strasser16. W roku przejęcia władzy Adolf Hitler obchodził 44. urodziny, Hermann Goring kończył czterdziestkę, a Joseph Goebbels 36 lat. Heinrich Himmler i Martin Bormann urodzili się w roku 1900. Młodzieńcami po dwudziestce byli Baldur von Schirach i Albert Speer, a także organizatorzy i egzekutorzy państwa SS, tacy jak Reinhard Heydrich, Ernst Kaltenbrunner, Otto Ohlendorf, Walter Schellenberg, Adolf Eichmann. Wszędzie było podobnie: dokładnie 30% kreisleiterów — według stanu na dzień 31 grudnia 1934 r. — przekroczyło czterdziesty rok życia. Ruch młodzieżowy będący w opozycji do „systemu" ludzi starszych i dobrze urządzonych musiał jednak zatracić swój charakter, odkąd jego członkowie osiągnęli swój cel i sami dobrze się urządzili. Kiedy w 1936 r. Hitler-Jugend została uznana za organizację państwową, do której obowiązkowo musieli należeć wszyscy od dziesiątego do osiemnastego roku życia, jej przywódca, Baldur von Schirach, podkreślał: Konflikt pokoleń został dziś przezwyciężony. I to dobrze, ponieważ ruchy młodzieżowe mają rację bytu tylko o tyle, o ile są w stanie pozytywnie kształtować swą działalność w służbie państwu, a tym samym — wszystkich generacji. Nie mają racji bytu jako organizacja niedojrzałych opozycyjnych sił wymierzonych w przywództwo volkistowskiej wspólnoty17. To zapewne studziło zachwyty i im bardziej służba w Hitler-Jugend ulegała degeneracji, stając się rutyną, tresurą, wreszcie szkoleniem paramilitarnym, tym bardziej narastały tarcia, płynące z nich straty, kiełkowała nowa, skierowana przeciw aktualnie panującemu systemowi opozycja — a potem opór18. Nie umniejsza to w niczym roli młodzieży w „okresie walki". Natomiast między bajki należy włożyć, jakoby Hitlera do władzy wyniosły kobiety. Do 1933 r. ich udział nie tylko wśród członków, lecz także wśród wyborców był doprawdy niewielki. Jest to jednak zrozumiałe i logiczne, bowiem wychowanie oraz wyznaczony obszar aktywności życiowej dużo dłużej i dużo silniej wiązał je z dziedziczonym środowiskiem. Jeśli już jednak się angażowały, czyniły to często ze szczególną gorliwością; podobnie jak Melita Maschmann w służbie politycznej dostrzegały szansę uwolnienia się z krępujących więzów. 16 Gregor Strasser, Kampfum Deutschland, Miinchen 1932, s. 171. 17 Przemówienie wygłoszone 7 grudnia 1936 r. w: Dokumente derdeutschen Politik, t. 4, Berlin 1936, s. ,0: "' Patrz także Hannsjoachim W. Koch, Geschichte derHitlerjugend. Ihre Urspriinge und ihre Entwicklung W2-1945, Percha am Starnberger See 1975, s. 257. '8 Zarys problematyki patrz Arno Klónne, Jugend im Dritten Reich. Die Hitler-Jugend und ihre Gegner, usseldorf, Koln 1982. Dalsze przykłady: DetlevPe\ikert,DieEdelweiflpiraten. Protestbewegungjugendlicher oeiterim Dritten Reich, wyd. II, Koln 1983; Stefan Krolle, Bundische Umtriebe. Geschichte des Nerother dervogels vor und unter dem NS-Staat. Ein Jugendbund zwischen Konformitdt und Widerstand, wyd. II, 1985; Matthias von Hellfeld, Bundische Jugend und Hitlerjugend 1930-1939, Koln 1987. 200 Niemiecki dramat 1914-1945 W Trzeciej Rzeszy 201 Wbrew hasłu o powrocie do ogniska domowego narodowy socjalizm przynosił zatem paradoksalne skutki: Pretensja do totalności, która towarzyszyła upowszechnianiu aż po najdalsze zakątki Rzeszy wychowawczego modelu „świadomej rasowo" i „nie obciążonej dziedzicznie" kobiety i matki niemieckiej, kazała dziewczętom opuszczać tradycyjnie ciasny świat ich doświadczeń i wartości: gospodarstwa, rodziny, kościoła i szkoły — świat, którego ocalenie przed „rozkładowymi siłami" marksizmu propagowali narodowi socjaliści. Teraz kobiety spędzały wolny czas poza domem, pod młodzieżowym kierownictwem i w formach, które nierzadko były zaprzeczeniem tradycyjnych wyobrażeń moralnych. Na prowincji uprawianie sportów dziewczęcych i noszenie sportowej garderoby odpowiadało już rewolucyjnym wymogom nowoczesności19. Zresztą sprzeczności między propagandą a rzeczywistością nie sięgały zbyt głęboko; apoteoza macierzyństwa i towarzyszące temu działania, pożyczki małżeńskie, odznaczanie Honorowym Krzyżem Matki-Niemki, miały w istocie na celu jedynie podniesienie stopy urodzeń. Podobnie hasło Blut und Boden (krew i ziemia) miało służyć nie odnowieniu więzi z dawnymi środowiskami, lecz przeciwnie: zniwelowaniu ich gwoli volkistowskiej „równości rasowej" \Artgleichheit]. A ów „kraj rodzinny" [Heimat], który tak często i z takim namaszczeniem przywoływano, nie był konkretnym miejscem, wielopostacio-wym, odmiennym zależnie od regionu, nie był rzeczywistością złożoną z zapachów, obrazów, odczuć, którą obrasta człowiek w dzieciństwie, lecz zbójeckim zawołaniem w walce z „asfaltem" i „brakiem zakorzenienia", z miejskością i otwartością na świat. Zarazem nietrudno zrozumieć, dlaczego nie zaczepiano kapitalizmu, któremu przypisywano przecież, podobnie jak marksizmowi, „rozkładowe" działanie. To bowiem, co rzeczywiście „rozkładał", zostało precyzyjnie opisane już w Manifeście Komunistycznym: Wszystkie stężałe, zaśniedziałe stosunki wraz z nieodłącznymi od nich, z dawien dawna uświęconymi pojęciami i poglądami ulegają rozkładowi, wszystkie nowo powstałe stają się przestarzałe, zanim zdążą skostnieć. Wszystko, co stanowe i zakrzepłe, znika, wszystko, co święte, ulega sprofanowaniu i ludzie muszą wreszcie spojrzeć trzeźwym okiem na swoją pozycję życiową, na swoje wzajemne stosunki. Jak bowiem inaczej udałoby się przeforsować totalną mobilizację, wojenne zbrojenia? Wspólnota narodowa i modernizacja: ten związek pozwala dojrzeć motyw nadziei i zachwytu, z jakim miliony ludzi, zwłaszcza młoda generacja, opowiadały się za narodowym socjalizmem. Obnaża także zaślepienie tych sił konser- 19 Thamer, Verfuhrungund Gewalt..., s. 415. watywnych, które ulegały obłędnej iluzji, że potrafią „zaangażować" Hitlera do realizacji swoich celów. W kontrperspektywie można też dzięki niemu zrozumieć, dlaczego, gdy patrzy się z dystansu, obrońcy republiki wydają się tak osobliwie bezbarwni, dlaczego są tak mało porywający: jak okiem sięgnąć nigdzie trybuna ludowego dużego formatu. Wprawdzie nie naruszone jeszcze więzi środowiskowe — przede wszystkim katolickie, a w rejonach przemysłowych socjaldemokratyczno-związkowe — mogły w znacznej mierze uodpar-niać na pokusy narodowego socjalizmu; aż do marca 1933 r. potwierdzają to wyniki wyborów. Były to jednak więzi ciągnące wstecz, nie zaś takie, które pozwalałyby sięgać w przyszłość. LUDZIE PODWÓJNI W 1938 r. Hitler, niesiony entuzjazmem tłumów, opisywał wychowanie dla wspólnoty narodowej: Ta młodzież nie uczy się przecież niczego innego jak tylko po niemiecku myśleć, po niemiecku działać. I kiedy ci chłopcy i te dziewczęta mając 10 lat wchodzą do naszych organizacji i tam po raz pierwszy czują powiew świeżego powietrza, to po czterech latach przechodzą z Jungvolku do Hitler-Jugend [Jungvolk — hitlerowska organizacja dla dzieci od 10 do 14 roku życia — A. K.] i tam znów zatrzymujemy je na cztery lata. A wtedy już na pewno nie oddamy ich z powrotem w ręce starych klasowych i stanowych rodziców, lecz natychmiast weźmiemy je do partii, do Frontu Pracy, do SA czy SS, do NSKK i tak dalej [NSKK — NS-Kraftfahrer-Korps — nazistowski związek paramilitarny — A. K.]. A jeśli są tam dwa lata czy półtora roku i nadal nie stają się w pełni narodowymi socjalistami, trafiają do Służby Pracy i znów oszlifowuje się ich tam przez sześć czy siedem miesięcy, a wszystko to pod symbolicznym znakiem niemieckiego rydla. A to, co po sześciu czy siedmiu miesiącach zostanie jeszcze tu i ówdzie ze świadomości klasowej lub stanowej pychy, bierze na dwa lata do dalszej obróbki Wehrmacht, i kiedy wracają po dwóch, trzech czy czterech latach, bierzemy ich natychmiast znowu do SA, SS, aby w żadnym razie się nie cofnęli, i tak dalej, i nigdy już przez całe swoje życie nie będą wolni20. Trudno sobie wyobrazić, by można było śmielej i drastyczniej, bardziej otwarcie powiedzieć, co oznacza totalne czy totalitarne panowanie. Kroniki tygodniowe i filmy propagandowe dostarczały odpowiednich obrazków: każdy dom oflagowany swastyką, masowe pochody i las rąk w geście ,JHeiU", rodacy zgromadzeni przed publicznymi odbiornikami radiowymi, by wysłuchać fiihre-ra, naznaczone wiarą oblicza. Niemcy, zwłaszcza młodzi, przywdziali mundury. Ćwiczyli musztrę, śpiewali: Drży świata zbutwiały szkielet przed widmem czerwonych dni. Przemówienie w Reichenbergu 2 grudnia 1938 r., cyt. za Ursachen und Folgen..., 1.11, s. 138 n. 202 Niemiecki dramat 1914-1945 Myśmy już trwogę zwalczyli, nam surma zwycięstwa brzmi. Ten marsz powiedzie nas dalej, gdy zwali się stary ład, bo dzisiaj nasze są Niemcy, a jutro — cały świat21. [tłum. Tomasz Fiałkowski] Liczni obserwatorzy — a później także dość powszechnie zwycięzcy z 1945 roku — skłonni byli sądzić, że generacja wyrosła w narodowym socjalizmie jest być może już na zawsze „stracona". Jednakże to, co przywoływano w przemówieniach, co ukazywały obrazy, było prawdą tylko w połowie. Codzienność Trzeciej Rzeszy wyglądała inaczej, powszedniej i normalniej. Bądź co bądź Wehrmacht wychowywał raczej w duchu żołnierskim niż narodowosocjalistycznym. Masowa organizacja SA od 1934 r. pędziła dość marny żywot, a jej wieczory „koleżeńskie" służyły głównie konsumpcji piwa; członkiem „młodzieży hitlerowskiej" było się — o ile akurat wypadała służba — w środy i soboty po południu, przez dwie lub trzy godziny22. Ogromna większość Niemców przeważnie pędziła jak dotąd życie cywilne, żywiąc wdzięczność za „spokój i porządek", za wzrost bezpieczeństwa materialnego. Pracowali, kochali się i kłócili, zakładali rodziny, obchodzili święta Bożego Narodzenia, a nie germański Dzień Przesilenia Zimowego, grali w skata albo w piłkę, pielęgnowali swoje ogródki działkowe lub jechali na zieloną trawkę, chodzili do kina i na koncerty, uczestniczyli w nabożeństwach bądź trzymali się z dala od Kościoła — jak to mieli we zwyczaju. Na uniwersytetach po zamieszaniu okresu początkowego studenci wrócili do nauki; 21 Osiemnastoletni Hans Baumann napisał tę pieśń w 1932 r., żadna inna nie była śpiewana w Hitler- -Jugend tak często. Istnieją różne warianty tekstu; pierwotnie była mowa o „czerwonych" dniach wojny, potem o „wielkiej" wojnie. [W przekładzie T. Fiałkowskiego zaczerpniętym z książki Victora Klemperera, LT1. Notatnik filologa, Kraków-Wrocław 1983, s. 280, występuje ta pierwsza wersja: ...vordem roten Krieg, Krockow w powyższym cytacie przytacza drugą wersję: vor dem grojien Krieg. Ze względu na integralność przekładu zostaliśmy przy pierwszej wersji — A. K.]. Kiedy zbrojąca się Rzesza chciała pokazać się światu jako kraj kochający pokój, zmieniono w refrenie „bo dzisiaj nasze są Niemcy" na „dziś słuchają nas Niemcy" \gehort uns... zastąpiono ...da hort uns... — A. K.]. Później powrócono do dawniejszej wersji, którą i tak powszechnie preferowano. Cyt. za Unsgehtdle Sonne nicht unter. Lieder der Hitler-Jugend, zusammengestellt zum Gebrauchfiir Schulen und Hitler-Jugend vom Obergebiet West der Hitler-Jugend, Koln 1934, s. 26. Książka ta została uwierzytelniona certyfikatem „przewodniczącego partyjnej komisji kontrolnej na rzecz ochrony piśmiennictwa narodowosocjalistycznego" 7 grudnia 1934 r. Patrz także Deutschland Deutschland. Politische Gedichte vom Vormarz bis żur Gegenwart, Helmut Lamprecht (red.), Bremen 1969, s. 390 n. 22 Autor poznał Jungvolk dopiero jako trzynastolatek, kiedy znalazł się w internacie. Na wsi Hitler- -Jugend nie mogła się tak naprawdę „przebić" już choćby dlatego, że dzieci i młodzież były pilnie potrzebne do pracy w domu i gospodarstwie, na polu, pastwisku itd. W mieście z kolei ograniczeniem dla większości młodych ludzi po ukończeniu szkoły powszechnej w czternastym roku życia był obowiązek terminowania, którego służba w HJ nie mogła naruszać; tym mniej, im silniej zaznaczał się w toku zbrojeń, a później w czasie wojny deficyt siły roboczej. W pełni dyspozycyjni byli w istocie tylko gimnazjaliści; jak wynikało z wykorzystania ich po 1943 r. jako „pomocników artyleryjskich" — nie stanowili nawet 10% swoich roczników. W Trzeciej Rzeszy 203 w szkołach, jeśli nie liczyć uroczystych akademii, na ogół pielęgnowano tradycje. Uczono się małej i dużej tabliczki mnożenia, słówek i Pieśni o dzwonie Schillera; język angielski wysunął się na czoło wśród języków obcych, a pismo łacińskie zaczęło wypierać gotyckie. Trzeba ze szczególną mocą podkreślić tę cywilną normalność, ponieważ w retrospektywie tak łatwo się zaciera i znika z pola widzenia; opisy historyczne podobnie jak zbiory relacji o ówczesnych doświadczeniach i pamiętniki koncentrują się, rzecz jasna, na tym, co nadzwyczajne, na wydarzeniach politycznych, poczuciu zagrożenia czy gorliwym współuczestnictwie, na oporze i prześladowaniach. Ale w „dobrych" latach reżimu większość Niemców raczej nie doświadczała tego zagrożenia i tych prześladowań; zimą na przełomie lat 1936-1937 liczba więźniów w obozach koncentracyjnych — z których tylko część stanowili „polityczni" — spadła poniżej dziesięciu tysięcy. Sam reżim nie tylko na swój sposób akceptował, lecz pod pewnymi względami nawet utwierdzał połowiczność własnych aspiracji czy też, mówiąc inaczej, rozdwojenie egzystencji na dwa rozłączne obszary. Widać to na przykładzie sztuki filmowej w Trzeciej Rzeszy, ważnego, jeśli nie najważniejszego — obok radia — instrumentu wywierania wpływu na masy, któremu minister propagandy, dr Goebbels, poświęcał szczególną uwagę. Filmy polityczne, od Jud Stifl poprzez SA-Mann Brand aż do Kolberga, należały do wyjątków. „Zasadniczo nie kładziemy na to szczególnego nacisku, aby nasza SA maszerowała po scenie czy ekranie. Jej terenem jest ulica" — twierdził minister23. Faktycznie: kto szedł do kina, miał do czynienia z propagandą w kronice, często też w filmowym dodatku „kulturalnym". Ale przychodził na film fabularny; wolał oglądać Quax der Bruchpilot rai Hitlerjunge Quex, chciał też ponownie zobaczyć ulubioną parę kochanków, Lilian Harvey i Willy'ego Fri-tscha. W czasie wojny do największych sukcesów kinowych należały: Es war eine rauschende Ballnacht (1939), Mutterliebe (1940), Wunschkonzert (1941), Frauen sind doch bessere Diplomaten (1942), Die grofte Liebe (1943), Der weifie Traum (1944). Czymś rzeczywiście zdumiewającym w typowych filmach rozrywkowych Trzeciej Rzeszy jest to, że tak konsekwentnie i bez reszty pomijają istnienie reżimu, jakby nigdy nie było narodowosocjalistycznego ruchu i „przejęcia władzy". Nigdzie ani śladu odznaki partyjnej, brunatnego munduru, swastyki, tylko mieszczańskie towarzystwo, zwykle z wyższych sfer, fraki i kreacje wieczorowe; ani śladu „niemieckiego pozdrowienia", za to — nienaganny pod względem formy pocałunek w rękę. A jeśli już pojawiają się mundury, to w możliwie operetkowej oprawie, wyciągnięte z lamusa — choćby z epoki austro-węgierskiej sprzed 1914 r. 23 Cyt. za Francis Courtade i Pierre Cadars, Geschichte des Films im Dritten Reich, Munchen 1975, s. 13. 204 Niemiecki dramat 1914-1945 l Wszędzie wygląda to podobnie. Znaczących prób kreowania teatru politycznego, który byłby jakkolwiek porównywalny z „lewicowym" teatrem republiki weimarskiej, w ogóle nie podejmowano. Repertuar scen berlińskich w dowolnie wybranym tygodniu — np. między 30 stycznia a 5 lutego 1940 r.24 — proponował opery Mozarta i Wagnera, a ponadto Traviate, Carmen, Aide. W teatrach dramatycznych można było zobaczyć Pigmaliona, Otella, Miarkę za miarkę, Gótza von Berlichingen, przede wszystkim jednak: Der Maulkorb, Der miide Theodor, Drei alte Schachteln, Bob macht sich gesund. Operetka wystawiała Zemstę nietoperza i Hrabiego Luksemburga, a dziecięcy teatrzyk KdF Dzielnego szewczyka. Do sukcesów książkowych należały: Die Majońn (1934) i Das einfache Leben (1939) Ernsta Wiecherta, Der Grofityrann und das Geńcht (1935) Wernera Ber-gengruena, Der Vater (1937) Jochena Kleppera, Das Reich derDdmonen (1941) Franka Thiessa — książki pełne namysłu, literatura odwrotu, nie stroniąca od idylli czy mniej lub bardziej wyraźnego zdystansowania i zakamuflowanej krytyki25, tak jak Na marmurowych skałach Ernsta Jiingera. Wśród nąjpoczytniejszych autorów zagranicznych znaleźli się: Margaret Mitchell (Przeminęło z wiatrem, niemieckie wydanie 1937 r.), Antoine de Saint-Exupery (Ziemia planeta ludzi, 1939) i Ernest Hemingway (Komu bije dzwon, 1940). Trwanie w cywilnej normalności, także i podczas wojny, zjawisko, o którym świadczy repertuar kin i teatrów, nie było czymś przypadkowym. Dręczony zmorą listopada 1918 r. reżim, a zwłaszcza sam Hitler, był ostrożny. Toteż owa totalna mobilizacja, o której tyle się mówiło i dla której państwo wodzowskie wydawało się wprost stworzone, w ogóle nie nastąpiła, przynajmniej do chwili, gdy odmieniły się losy wojny — w przeciwieństwie, co uderzające, do demokratycznej Anglii. Liczba pracujących zawodowo kobiet spadła w latach 1939-1941 aż o pół miliona, między innymi z powodu wspaniałomyślnego zaopatrzenia, jakie otrzymywały rodziny mężczyzn powołanych do wojska. O wielkości rezerw świadczy fakt, że mimo nasilających się bombardowań produkcja zbrojeniowa pod energicznym kierownictwem Alberta Speera skoczyła w górę, notując między rokiem 1942 a 1944 trzykrotny wzrost26. Poczyńmy zastrzeżenie: nie chodzi o to, by wymigiwać się od objaśniania rzeczywistości Trzeciej Rzeszy, jakoby beztroskiej i niemal „przytulnej". Prze- 24 Pełna informacja w Verfuhrung und Gewalt... Thamera, s. 506 n. 25 Das einfache Leben Wiecherta można było czytać jako modelową propozycję odwrotu od polityki-Wszelako autor, już w 1933 r. zwolniony z pracy w szkolnictwie, w 1935 i 1937 r. wygłaszał wobec studentów I monachijskich tak krytyczne mowy, że w 1938 r. uhonorowany sokratejskim tytułem „kusiciela i uwodziciela j młodzieży" został na dwa miesiące zamknięty w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. Pisał o tymi w 1946 r. w utworze Las umarłych (Olsztyn 1972). Jochen Klepper, który odmówił rozejścia się z zonal Żydówką, w grudniu 1942 r. popełnił wraz z nią i córką samobójstwo. I 26 Jeśliby dla 1939 r., którego pierwszych 8 miesięcy było jeszcze czasem pokoju, przyjąć wskaźnik 100, i to produkcja zbrojeniowa w latach 1940 i 1941 wynosiła 176, by następnie w 1944 r. wzrosnąć do 500. Naj-| wyższy poziom osiągnęła dopiero w sierpniu 1944 r. W Trzeciej Rzeszy 205 ciwnie: rzecz w tym, by umożliwić zrozumienie tego, co niepojęte, zobaczyć, jak mogło dojść do barbarzyństwa. Oto wypełnia się to, czego zapowiedzią był wilhelmiński ideał: Innerlichkeit pod skrzydłami władzy jako współistnienie prywatności i posłuszeństwa — „typ idealny" Niemca wiedzie w latach 1933- -1945 życie podwójne, jest osobowością przepołowioną; to ci właśnie pogrążeni w spokojnej, normalnej, apolitycznej egzystencji poczciwi mieszczanie przywdziewają mundury i maszerują, odurzeni wolą mocy i jej posłuszni, to poddani sięgający po władzę i ludzie władzy jako poddani27. Okoliczność, że reżim zaspokaja jedno i drugie, zarówno mieszczańską potrzebę spokoju, porządku i bezpieczeństwa, jak też potrzeby mentalności panów i bohaterów — stanowi dopiero w całej pełni o jego sile przyciągania. Podwójny człowiek ma też podwójne sumienie. Jedno zachowuje jak dawniej miary moralności, wykształcenia, obywatelskości, tradycje europejskie i chrześcijańskie. Drugim rządzi służba, „idealizm" obowiązku, czegokolwiek by dotyczył, bez oglądania się na siebie i innych. W przypadku skrajnym czy też po prostu w konsekwencji ma się do czynienia z taka figurą jak Rudolf [Hoss, komendant Oświęcimia, który tak wzorowo organizuje masową zagładę, jak wzorowe jest życie rodzinne, które wiedzie po pracy, w otoczeniu żony ii piątki dzieci, na dodatek okazując miłość do zwierząt28. Ale sama zasada |dotyczy wielu milionów tych, którzy biernie współuczestniczyli i którzy współ-jracowali, którzy byli świadkami i którzy odwracali wzrok. Między jednym a drugim sumieniem wyrasta bariera, którą umacnia lęk przed konfrontacją. Bo każde jej naruszenie musiałoby po jednej stronie voływać poczucie winy i wstydu, podczas gdy druga strona mówi o słabości i zawodzie, o „podłości w sobie", o tchórzostwie w obliczu wroga. W tym sensie pisarz Felix Hartlaub wspominał w liście napisanym pod wrażeniem „nocy kryształowej" o „nietykalności", jaką z biegiem czasu sobie zafundował i która ia w sobie „coś iście bestialskiego"29. Zaiste — była bestialstwem albo przynajmniej warunkiem, który czynił je możliwym. 27 O „narodzie panów złożonym z poddanych" mówił w 1919 r. Henryk Mann w artykule Kaiserreich nd Republik; patrz H. Mann, Macht und Menschen. Essays, Frankfurt a. M. 1989, s. 180. Jako ważne stu-ium na ten temat warto wymienić Hansa Dietricha Schafera Das gespaltene Bewujitsein. Ober deutsche ulturund Lebenswirklichkeit 1933-1945, wyd. II, Munchen, Wien 1982. 28 Patrz Hoessa Kommandant in Auschwitz. AutobiographischeAufzeichnuneen, Martin Broszat (red ) yd. IV, Munchen 1978. A jak to właściwie było z Hitlerem? Czy on także nie prowadził podwójnego życia, kiedy w samotni na ersalzbergu pogrążał się w mieszczańskiej prywatności? Czy nie kochał apolitycznego kina, owczarków wy Braun? Tyleż niezwykłe co znamienne wrażenie sprawia ostatni akt przed samobójstwem, ożenek: dla zrowieka, którego „wodzowski rozkaz" był najwyższym prawem, trzeba było w huraganowym ogniu rosyj-wej artylerii bezwzględnie sprowadzić prawdziwego urzędnika stanu cywilnego, ażeby wszystko odbyło się godnie z solidnym mieszczańskim porządkiem. 29 Felix Hartlaub, Das Gesamtwerk, Ceno Hartlaub (red.), Frankfurt a. M. 1955, s. 454. Ta wypowiedź p'e jest bynajmniej odosobniona, na przykład Max Kommerell pisze: „Przedmiotem dyskusji nie była rze- 206 Niemiecki dramat 1914-1945 O „nocy kryształowej", pogromie w listopadzie 1938 r., wspomina się tu nie przypadkiem; jest ona praktyczną próbą. Wszystkie relacje podają, że poza osobami wyznaczonymi do akcji nie było nikogo, kto brałby w niej udział. Ludzie reagowali milczeniem, wydawali się przygnębieni i skonsternowani. Czy jednak w grę wchodziło także współczucie, solidarność z prześladowanymi w cierpieniu — oto pytanie. Zabrakło wszak również głośnych wyrazów oburzenia, a potajemna pomoc należała do wyjątków. Toteż nasuwa się co najmniej przypuszczenie, że konsternacja dotyczyła w pierwszym rzędzie własnej egzystencji: podpalenia, spustoszenia, grabieże, w dodatku oficjalnie uznane za „spontaniczne", przeczyły mieszczańskiej moralności spokoju i porządku. Jeśli ponadto nie sposób było nie być świadkiem, podwójna egzystencja i podwójna moralność znajdowały się w stanie zagrożenia. W tym sensie reakcja w 1938 r. stanowi konsekwentny odpowiednik aprobaty, z jaką spotkała się seria morderstw latem 1934 r.: wtedy widziano w nich jedynie karę wymierzoną chuliganerii i kres bezładu. Reżim ze swej strony wyciągnął wnioski: odtąd prześladowania przebiegały według biurokratycznych uregulowań i nie musiał im się przyglądać nikt, kto się przyglądać nie chciał. Po 1945 r. zwycięzcy zadawali pokonanym, a od 1968 r. synowie — ojcom, wstydliwe pytanie: O czym wiedzieliście? Czy nie byliście świadkami? Czy nikt nie sporządzał list, czy wszyscy akurat wyjechali, kiedy wyjętych spod prawa wywlekano z domów i pędzono precz? Kto wywoził ofiary, czyżby pociągi-wid-ma bez obsługi? Czy zamiast odczytywać rozkazy o zagładzie na Wschodzie, zatajano je? Czy masowe egzekucje odbywały się na ziemi niczyjej? Byliście głusi i niemi? Czy w przeciwnym razie pogłoski, zasłyszane opowieści nie rozprzestrzeniłyby się w mgnieniu oka? Ale dziwnym trafem tego rodzaju pytania chybiały celu. Były adresowane do tej drugiej strony podwójnej egzystencji niemieckiej, która pogrążyła się w cieniu historii — ba, rozwiała się, jakby jej nigdy nie było. Zresztą psychologia wszechstronnie zbadała zdolność człowieka do zapamiętywania selektywnego, a badania nad komunikowaniem pozwoliły ustalić, że człowiek przyjmuje wiadomości tylko wtedy, gdy potwierdzają i wzmacniają to, co chciałby wiedzieć i — j ak sądzi — wie także bez nich. Albo, j ak pisze Nietzsche w Poza dobrem i złem: Uczyniłam to — powiada moja pamięć. — Nie mogłam tego uczynić — powiada moja duma i pozostaje nieubłagana. W końcu — pamięć ustępuje. czywistość polityczna, chodziło raczej o znalezienie środków, aby pośród grozy, w stanie odwrotu, można było jednak [...] przetrwać jako człowiek" (Briefe und Aufzeichnungen 1919-1944, Inge Jens [red.], Olten, Freiburg 1967, s. 35). W Trzeciej Rzeszy 207 PODWÓJNE PAŃSTWO I PRZYKŁAD WEHRMACHTU Rozdwojenie cechowało nie tylko ludzi, lecz także cały system. Ernst Fraenkel mówił w jednej z wczesnych i ważnych prac badawczych o podwójnym państwie30; na podstawie obszernej dokumentacji wymiaru sprawiedliwości i niesprawiedliwości dokonał rozróżnienia między państwem norm [Normenstaat] i państwem środków [Maflnahmenstaat}. Przedsiębiorstwo, które wykupuje inne albo ogłasza upadłość, zarząd miasta, który zatwierdza plan zabudowy i uchwala budżet, urząd skarbowy, który podnosi podatki, policjant, który kieruje ruchem, obywatel, który sporządza testament, rozwodzi się, zaskarża sąsiada z powodu zakłócenia spokoju — wszyscy oni poruszają się w ramach tradycyjnego prawa, a sądy pracują i orzekają w zasadzie tak, jak czyniły to zawsze: wedle norm kodeksu cywilnego, prawa administracyjnego czy kodeksu karnego, o ile przewinienia nie są kwalifikowane jako politycznie znaczące. Mówiąc krótko: w życiu cywilnym 1 codziennym rządzi państwo, w którym stosuje się normy. Natomiast państwo środków to państwo polityczne we właściwym sensie, państwo panujące, usytuowane w opozycji do państwa norm. Najwyższym prawem jest w nim rozkaz — nie tylko wodzowski rozkaz Adolfa Hitlera, lecz rozkaz w ogóle, który może wydać każdy, kto wraz z mundurem i funkcją zdobył dla siebie kawałek władzy. Za prawo uchodzi to, co owej władzy służy. Rządzą środki, które się ustanawia i wprowadza w życie. W konsekwencji działa się samowolnie, nie tylko gdy chodzi o sprawę, lecz także czy może zwłaszcza, gdy chodzi o ludzi. Są oni aresztowani, torturowani, wywożeni do obozów koncentracyjnych, mordowani, ponieważ w państwie środków przemoc policyjna wymyka się spod kontroli prawa. Ponieważ — z jednej strony — SS pod świadomym celu dowództwem Heinricha Himmlera zdobywa sobie monopol na stosowanie przemocy policyjnej, państwo SS staje się stopniowo sekretnym, budzącym grozę centrum władzy w Trzeciej Rzeszy31. W miarę zaś jak — 2 drugiej strony — Żydzi są krok po kroku wyrzucani poza nawias państwa norm i wydawani na pastwę państwa środków, stają się modelowymi ofiarami32. 30 Oryginał amerykański ukazał się w 1941 r. pod tytułem The Dual State', po niemiecku: DerDoppel-staat. Recht undJustiz im „Dritten Reich", Frankfurt a. M. 1974 i 1984. Fraenkel zbierał materiały w latach 1933-1937 jako adwokat w Berlinie; w 1938 r. wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, skąd wrócił później do Berlina jako profesor politologii. 31 Na ten temat patrz przede wszystkim Hans Buchheim, Martin Broszat, Hans-Adolf Jacobsen, Hel-mut Krausnick, Anatomie des SS-Staates, 1.1 i 2, Olten, Freiburg 1965, wyd. kieszonkowe Mlinchen 1979. 32 Fraenkel przytoczył orzeczenie najwyższego sądu niemieckiego, Trybunału Rzeszy, w Lipsku 27 czerwca 1936 r., który skazywał Żydów na śmierć cywilną na długo przedtem, nim zgładzono ich fizycznie: "" lutym 1933 r. pewien reżyser filmowy zawarł umowę z wytwórnią. Ustalono, że wytwórnia ma prawo odstąpić od umowy, gdyby reżyser «z powodu choroby, śmierci lub z podobnej przyczyny» nie był w stanie 208 Niemiecki dramat 1914-1945 W Trzeciej Rzeszy 209 Jest jasne, że między państwem norm i państwem środków występowały napięcia, a „konflikty graniczne" byty niemal na porządku dziennym. W sytuacjach wątpliwych zwyciężało państwo środków; im głębiej pogrążało się w wojnie, im nieuchronniej zbliżało się ku katastrofie, tym zgubniej rozpleniały się jego kompetencje. Fakt, że „reichsfiihrer SS" [Heinrich Himmler] w 1943 r. sięgnął po stanowisko ministra spraw wewnętrznych, a po zamachu 20 lipca 1944 r. jako dowódca rezerw armii lądowej przejął nawet centralną funkcję w Wehrmachcie, znamionuje ten stan rzeczy. Zresztą narastające deformacje cechowały także państwo norm — po części w rezultacie selekcji i przystosowania sędziów i urzędników administracji, po części ze względu na upowszechnianie mglistego pojęcia „wspólnego dobra" i jego pochodnych, które pozwalały na dużą dowolność w ich interpretacji. Mimo to sprzeczność pozostała i w sumie nie straciła na ważności, nabierając niekiedy makabrycznego charakteru: dość często zdarzało się, że sędzia, który w procesie karnym wydawał wyrok — wedle tradycyjnych kryteriów — niepomiernie surowy, przez to właśnie, rozmyślnie bądź mimowolnie, ratował oskarżonemu życie. Nawet w więzieniu bowiem skazaniec podlegał jeszcze „normalnym" przepisom wykonywania kary. Człowiek uniewinniony natomiast mógł natychmiast zostać znów aresztowany i odtransportowany do obozu, w którym obowiązywały normy podlegające już nie regułom życia, lecz regułom śmierci. Można ten stan rzeczy opisać jeszcze z innego punktu widzenia. W państwie środków rządziła samowola fuhrera i jego drużyny, większych i mniejszych władyków — to znaczy: wbrew uroszczeniom i pozorom nie ład, lecz bezład, coś w rodzaju autorytarnej anarchii. Nie skrępowani konstytucją ani «wykonać swojej pracy reżyserskiej*. Kiedy wkrótce po podpisaniu umowy zaczęła się wielka nagonka antysemicka, wytwórnia wypowiedziała umowę i odmówiła zapłacenia honorarium". Trybunał Rzeszy miał rozstrzygnąć, czy pochodzenie żydowskie może stanowić taki sam powód rozwiązania umowy jak choroba czy śmierć. Trybunał uznał analogię za uprawnioną i oddalił powództwo. W uzasadnieniu stwierdzał: „Dawniejsze (liberalne) pojęcie osobowości prawnej nie znało zasadniczych różnic w traktowaniu osób tej samej i osób innej krwi. [...] Natomiast zgodnie ze światopoglądem narodowo-socjalistycznym za osoby pełnoprawne uznaje się w Rzeszy Niemieckiej jedynie te, które są pochodzenia niemieckiego (albo ustawowo równe im wobec prawa). Tym samym wprowadza się ponownie zasadnicze rozgraniczenia dawnego prawa o obcych i podejmuje idee, które niegdyś uznawano, rozróżniając osoby o pełnej zdolności prawnej i takie, które mają mniejsze prawa. Stopień całkowitego pozbawienia praw ustanowiono ongiś, ponieważ osobowość prawna może ulec całkowitej likwidacji, równoznacznej ze śmiercią cielesną. Nazwy takich stanów jak «śmierć cywilna» czy «śmierć klasztorna» wywodziły się z tego porównania. Jeśli pod nr 6 manuskryptu umowy z dnia 24 lutego 1933 r. mówi się, że Ch, «z powodu choroby, śmierci lub z podobnej przyczyny nie byłby w stanie wykonać swojej pracy reżyserskiej*, to bezspornie jest to równoznaczne ze zmianą zdolności prawnej osoby, spowodowaną uznanymi prawnie względami rasowo-poli-tycznymi" (Fraenkel, DerDoppelstaat..., 1984, s. 126 n). W związku z historią prawa i konstytucji dodajmy, że frankfurckie Zgromadzenie Narodowe w par. 135 Konstytucji Rzeszy z dnia 28 marca 1849 r. zapisało: „Kary śmierci cywilnej stosować się odtąd nie będzie, a tam, gdzie już ją orzeczono, jej skutki ustać winny". Tym samym w poczet praw podstawowych wpisano ufundowaną na zdolności prawnej nietykalność godności ludzkiej. nawet wewnętrznym regulaminem dzierżcy urzędów i organizacje zmagali się ze sobą o kompetencje, wpływy i prestiż. Istniał wprawdzie jeszcze — teoretycznie — rząd Rzeszy, w praktyce jednak ulegał stopniowej likwidacji. Posiedzenia gabinetu pod przewodnictwem kanclerza Rzeszy były coraz rzadsze, ostatnie odbyło się 9 grudnia 1937 r., a ministrowie obradowali potem raz jeszcze 5 lutego 1938 r. Hitler wolał rozmowy w cztery oczy i zarządzenia wydawane od przypadku do przypadku — zgodnie z zasadą opisaną przez Sebastiana Haffnera: Tylko w ten sposób mógł zapewnić sobie nieograniczoną swobodę działania we wszystkich kierunkach, na jakiej mu zależało. Miał bowiem całkowicie słuszne poczucie, że wszelki porządek konstytucyjny ogranicza władzę choćby i najpotężniejszego organu konstytucyjnego. W każdym razie nawet najpotężniejszy mąż stanu w państwie konstytucyjnym ma do czynienia z zakresami kompetencji, nie może nakazywać wszystkiego wszystkim; dba się też przynajmniej o to, by można było dać sobie radę również bez niego. Ale Hitler nie chciał żadnej z tych rzeczy i dlatego zlikwidował wszelką konstytucję bez jakiejkolwiek namiastki. Nie chciał być pierwszym sługą państwa, lecz fuhrerem — panem absolutnym. I miał rację uznając, że absolutne panowanie nie jest możliwe w warunkach nienaruszonej państwowości, że umożliwia je tylko okiełznany chaos. Toteż od początku zastąpił państwo chaosem — i trzeba mu przyznać, że dopóki żył, potrafił go okiełznać33. Okiełznany chaos jako warunek absolutnej władzy to w istocie raison państwa środków. Należy przy tym pamiętać o tezie Carla Schmitta, wywodzącej dyktaturę ze stanu wyjątkowego: patrząc z punktu widzenia norm, rozstrzygnięcie, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem, rodzi się w niej „z niczego". I warto też wspomnieć przepowiednię Hermanna Hellera, według której dyktatura jest polityczną formą anarchii34. Ale też jednocześnie każda władza, także i zwłaszcza władza absolutna, potrzebuje instrumentów, które, jeśli mają być skuteczne, muszą same tworzyć pewien ład i podlegać określonym regułom. Ernst Fraenkel tłumaczył trwanie państwa norm koniecznością liczenia się z gospodarką kapitalistyczną. Jest to prawda o tyle, że dynamiczny rozwój odważnej przedsiębiorczości i gospodarczej efektywności uzależniony jest od gwarantowanych przez prawo warunków ramowych. W perspektywie historycznej rozwój nowoczesnego państwa prawa należy zawdzięczać nie tylko obywatelskiemu entuzjazmowi dla praw człowieka i norm konstytucyjnych, lecz przynajmniej w równym stopniu — interesom gospodarczym. Poza tym obok państwa prawa i wraz z nim zyskuje na znaczeniu administracja państwowa: obliczalna, pracująca niezawodnie i zgodnie z wymogami służby biurokacja. Przesłanek utrzymania państwa norm w sferze Prawa i administracji trzeba przeto upatrywać nie w tym, że reżim liczył się 33 Sebastian Haffner,Anmerkungen zu Hitler, Munchen 1978, s 58 n 34 Patrz cytat na s. 176. 210 Niemiecki dramat 1914-1945 W Trzeciej Rzeszy 211 z interesami kapitału, lecz w interesie elementarnym, w funkcjonalnych warunkach ekspansji władzy oraz — co oczywiście nie mniej ważne — w potrzebach gospodarczej mobilizacji w obliczu wojny. Jednak w Trzeciej Rzeszy chodziło nie tylko o gospodarkę i administracje. Ze względu na ekspansję władzy, na walkę o „przestrzeń życiową" i marzenia o panowaniu centralne, wręcz dominujące znaczenie przypadło w udziale innemu narzędziu: Wehrmachtowi. Trzeba było zatem respektować również jego warunki funkcjonowania, uszanować jego względną samodzielność. Decyzja podjęta przez Hitlera w 1934 r. na korzyść Reichswehry i przeciw SA została zapewne podyktowana lękiem przed jedyną istniejącą jeszcze siłą, która mogła okazać się dlań niebezpieczna. Ale w nie mniejszym stopniu decyzja ta wiązała się z przekonaniem, że nie „brunatne bataliony", lecz jedynie wojskowi fachowcy są w stanie zapewnić środki do realizacji planów wojny i podbo-jut35!. Do tego dochodził mityczny wręcz prestiż armii. Pogląd, że przypada jej kluczowa, opatrznościowa rola stanowienia o doli i niedoli państwa i narodu, z prusko-niemieckiego punktu widzenia był oczywistością, czymś w rodzaju wyznania wiary — podawanie go w wątpliwość uchodziło niemal za bluźnier-stwo, a w każdym razie za bezeceństwo. Jakież to bowiem nauki płynęły z historii, począwszy od pełnych chwały dni, kiedy to wielki Fryderyk mieczem wydźwignął małe Prusy, czyniąc z nich mocarstwo europejskiej rangi i broniąc go przeciw całej niemal Europie? O czym pouczał upadek i odrodzenie w czasach napoleońskich? I utworzenie Rzeszy Bismarckowskiej mocą „krwi i żelaza"? I wojna światowa, i to, czym się skończyła w 1918 r.? Czyż „hańba Wersalu", którą trzeba było zmazać, nie polegała także na ograniczeniu liczebności armii do stu tysięcy? Toteż ponowne zbrojenia od 1933 r., wprowadzenie w marcu 1935 r. powszechnego obowiązku służby wojskowej i przywrócenie „suwerenności obronnej" w Nadrenii mogły liczyć na niemal powszechną aprobatę. Który z Niemców — włącznie z przeciwnikami narodowego socjalizmu — nie poczuł się choć trochę dumny, kiedy 20 kwietnia 1939 r., w pięćdziesiąte urodziny Hitlera, odnowiony Wehrmacht w dawnym blasku, ale wyposażony w najnowocześniejszą broń, paradował przed swym wodzem naczelnym? Na unowocześnienie tej armii w rozstrzygającym stopniu wpłynęły pamiętne doświadczenia roku 1918. Przede wszystkim wynikało z nich, iż Rzeszy Niemieckiej nigdy więcej nie wolno się wdać w wyniszczającą wojnę pozycyjną, w której największa nawet waleczność nie zrekompensuje środkowoeuropejskiej słabości rezerw ludzkich i surowcowych. Inaczej niż w armii francuskiej, 1351 Chodzi o decyzję niweczącą plany przywódcy SA, Ernsta Róhma, w myśl których „brunatne bataliony" miary stać się rdzeniem nowej rewolucyjnej armii narodowosocjalistycznej; 30 czerwca 1934 r. na rozkaz Hitler pojmano i zamordowano trzon kadry dowódczej SA —przyp. tłum. która czuła się triumfatorką, potrzebowano więc broni zaczepnej, która zapewniałaby szybkie zdobywanie terenu i rychłe rozstrzygnięcie. Znaleziono taką broń w postaci zorganizowanych w osobne duże jednostki wojsk pancernych, które potem działając przy wsparciu sił powietrznych rzeczywiście zdominowały obraz „błyskawicznych" kampanii i zwycięstw w latach 1939-1941. Jednocześnie nie ukrywano bynajmniej, w czym rzecz: „Uwaga! Czołgi" brzmiał tytuł opracowania, które w 1937 r. opublikował „ojciec" nowej broni, Heinz Guderian. Po drugie, doświadczenie wskazywało, że nowoczesny Wehrmacht będzie wymagał politycznej osłony flanków — niezawodnej lojalności mas, a w razie wojny także skutecznej mobilizacji całego narodu. Dlaczego więc nie postawić na Hitlera, który właśnie to nie tylko obiecywał, lecz istotnie realizował? Wątpliwe posunięcia reżimu, które przecież odnotowywano, nie naruszały poczucia bezpieczeństwa: z jednej strony zapewniała je własna, oparta na silnej tradycji świadomość przynależności do elity, z drugiej strony fakt, że nikt nie mógł naruszyć warunków funkcjonowania Wehrmachtu, czyli: uchybić jego autonomii — nie osłabiając zarazem wojskowej siły uderzeniowej, która była przecież najważniejsza. Istniała, jak się wydawało, pewna czystość czy też — by tak rzec — eksterytorialna forma techniczności, która z góry wykluczała jakąkolwiek ewentualność „zanieczyszczenia". Zresztą także to myślenie w kategoriach „czystości" czy eksterytorialności miało swoją sięgającą daleko wstecz tradycję. „Wojsko to dziś nasza ojczyzna, bo tu jedynie nie wniknęły jeszcze nieczyste, buntownicze elementy, które wszystko podają w wątpliwość" — pisał w 1848 r., w roku rewolucji Albrecht von Roon, późniejszy minister wojny36. A jeszcze z XVIII w. pochodził fałszywie chyba przypisywany Mirabeau bonmot mówiący, że Prusy nie są krajem, który posiada armię, lecz armią, która ma do dyspozycji kraj i która „w nim niejako na kwaterze jeno staje". Po 1918 r. Reichswehra wręcz demonstracyjnie pielęgnowała tę samowiedzę czystego instrumentu władzy, którego przeznaczeniem jest służba wyłącznie państwu lub narodowi „jako takiemu", nie zaś jakieś partii czy światopoglądowi. W konsekwencji po 1933 r. wielu ludzi traktowało wstąpienie do armii jako — mówiąc słowami Gottfrieda Benna — „arystokratyczną formę emigracji". Nawet jeszcze po 1945 r. samowiedza ta wciąż była żywa i w znacznej mierze określiła obraz II wojny światowej w oczach Niemców. Hitler — słyszy się tu i ówdzie — uchybił prawidłom podziału funkcji między Wehrmachtem a polityką i ponosi winę za klęski, bo po dyletancku sprawował dowództwo wojskowe, które należało do kompetencji fachowców. Przegrane zwycięstwa — brzmi znamienny z tego punktu widzenia tytuł raportu najwybitniejszego 36 Albrecht von Roon, Denkwurdlgkeiten, wyd. V, Berlin 1905, t. l, s. 152 n. 212 Niemiecki dramat 1914-1945 bodaj stratega, feldmarszałka Ericha von Mansteina. Przede wszystkim jednak podkreśla się, że żołnierz niemiecki służył — jak zawsze w historii — swojej ojczyźnie, czynił swą powinność i toczył rycerski bój. Taki obraz przywołuje w końcowym fragmencie ostatni meldunek Wehrmachtu z dnia 9 maja 1945 r.: O północy zamilkły działa na wszystkich frontach. Na rozkaz wielkiego admirała Wehrmacht zaprzestał walki, która stała się beznadziejna. Tym samym niemal sześcioletnie bohaterskie zmagania dobiegły kresu. Przyniosły nam wielkie zwycięstwa, ale też srogie klęski. W końcu niemiecki Wehrmacht ustąpił wobec przeważającej potęgi. Nigdy nie zginie pamięć o dokonaniach niemieckiego żołnierza, który dochowując wierności przysiędze, z najwyższym oddaniem służył swojemu narodowi. Ojczyzna do końca wspierała go ze wszystkich sił, nie szczędząc najcięższych ofiar. Przyjdzie czas, że wyrok historii odda ostateczną sprawiedliwość frontowym czynom i dokonaniom ojczyzny. Osiągnięciom i ofiarom żołnierzy niemieckich na lądzie, wodzie i w powietrzu nie odmówi szacunku także przeciwnik. Toteż każdy żołnierz może z dumą i godnością złożyć broń i w tych najtrudniejszych godzinach naszej historii śmiało i ufnie przystąpić do pracy na rzecz wiecznego trwania naszego narodu. Odtąd podobnie przedstawiają to niezliczone popularne publikacje, od zeszytów „Landsera" aż po eleganckie albumy, które oferuje każda księgarnia dworcowa. Za potworności, które przecież miały miejsce, mają najwyraźniej odpowiadać tylko Hitler i jego siepacze, na przykład oddziały specjalne i elitarne jednostki policji i SS. Zbrodniarzami są „inni". W książce Die unsichtbare Flagge, która mówi o wojnie w Rosji i szybko stała się bestsellerem, Peter Bamm opowiada: W Nikołajewie rosyjscy obywatele wiary żydowskiej zostali przez oddział tamtych spisani, zapędzeni w jedno miejsce, wymordowani i pogrzebani w okopie czołgowym. Dotarły do nas pogłoski o tym, w które najpierw nie chcieliśmy wierzyć, ale w końcu uwierzyć musieliśmy. Pewien oficer ze sztabu armii sfotografował całą scenę. [...] Niewątpliwie oburzenie z powodu masakry było w armii powszechne. Każdy odczuwał to jako hańbę, że tamtym wolno było wykorzystywać dla swoich celów zwycięstwa wojskowe wywalczone przez dzielnych żołnierzy. [...] Ostra reakcja całego oddziału frontowców przeciw zbrodni nie zapobiegłaby masakrom, lecz spowodowałaby jedynie, że dokonywano by ich z zachowaniem większej tajemnicy37. W liczącej prawie 400 stron książce jest to jedyna scena, która sygnalizuje jednak coś w rodzaju współwiny i mówi nie tylko o służbie pod „niewidzialnym sztandarem" rycerskości, lecz także o iluzji, jakoby można było „arystokratycz-nie" stać z boku i zachować nieskazitelność38. W Trzeciej Rzeszy 213 l 37 Peter Bamm, Die unsichtbare Flagge, wyd. VI, Miinchen 1953, s. 74 n. 38 Bamm w osobliwy sposób pokazuje zbrodnię — i zaraz znów chowa ją pod korcem, jak gdyby jakiś tajemniczy los sam z siebie miał zadbać o sprawiedliwość. Czytamy w relacji: „Generał-pułkownik wyrzucił W rzeczy samej była to iluzja. Po pierwsze, trzeba pamiętać, że izolowanie armii, utrzymywanie jej w „czystości" jako swoistej enklawy, jako niepolitycznego państwa w państwie, udawało się zawsze tylko w stosunku do sił „lewicowych", prących ku demokratyzacji, nigdy zaś wobec „prawicy" — tak było już za Roona, w rewolucji 1848 r., tak też rzecz się miała z Reichswehrą w republice weimarskiej. Bo niby dlaczego złożono — z własnej inicjatywy! — przysięgę na wierność Hitlerowi, ledwo Hindenburg pożegnał się z życiem? Być może elita funkcjonariuszy Wehrmachtu nie pochwalała pewnych metod „sprzątania" i „przywracania porządku", i tylko zbyt skwapliwie pozostawiła je w gestii „innych". Wszelako podzielała opinię, że porządek zasługuje na to miano tylko wtedy, gdy opiera się na panowaniu i poddańczości, na rozkazie i posłuszeństwie. I zbyt chętnie dała się przekonać — o ile w ogóle trzeba ją było przekonywać — że odrodzonemu mocarstwu przysługuje prawo do „przestrzeni życiowej" poza granicami, które podyktowali zwycięzcy z 1918 r. Bardzo możliwe, że w czasie wojny tęskniono za „czystością". Nie przypadkiem raczej jedynym popularnym dowódcą został Erwin Rommel, który w dalekiej Afryce wydał rycerskiemu przeciwnikowi rycerską walkę — prowadził z nim wojnę, by tak rzec, cywilizowaną, według starej dobrej szkoły, bez skutków dla ludności cywilnej. (Ludność dzisiejszej Libii przywędrowała tam, jak się zdaje, dopiero później). Ale czy właśnie ta popularność nie zdradza na zasadzie kontrastu przeczuć, że gdzie indziej — na Wschodzie — toczy się inna wojna, ta właściwa i upiorna? Hitler w każdym razie nie pozostawiał swoim dowódcom żadnych wątpliwości co do tego, że zamierza toczyć kampanię przeciw Związkowi Radzieckiemu jako bój zmierzający do podboju i zagłady, prowadzony z lekceważeniem reguł tradycyjnego prawa wojennego. Odpowiednie rozkazy zostały sformułowane, przekazane, odczytane — i wykonane. Tymczasem zgromadzono obfity materiał, który świadczy o głębokim uwikłaniu Wehrmachtu w zbrodnicze działania rzekomo „innych"39. oficera (tego, który sfotografował masakrę) ze sztabu. Czekaliśmy, co będzie dalej. Wtedy jeszcze uważaliśmy, że to niemożliwe, aby dowódca armii nie był władny zakazać takich oczywistych zbrodni na swoim terenie. Kilka dni później generałowi-pułkownikowi przydarzyło się nieszczęście: jego «bocian» wylądował na minie. Generał-pułkownik został rozerwany. Podczas uroczystego pogrzebu jego następca pośliznął się 1 wpadł do otwartego grobu. Oba te wydarzenia żołnierze potraktowali jako zły omen. W sprawie mordu na obywatelach Nikołajewa nie wydarzyło się nic" (tamże, s. 74). 39 Z literatury przedmiotu warto tytułem przykładu wymienić Helmuta Krausnicka i Hansa-Heinri-cha Wilhelma Die Truppe des Weltanschauungskńeges. Die Einsatzgruppen der Sicherheitspolizei und des SD W38-1942, Stuttgart 1981. Martin Broszat pisze we wstępie: „Wobec faktu, że jednostki specjalne nie mogłyby wykonać swych szczególnych zadań bez odpowiednich koncesji ze strony Wehrmachtu — a zwłaszcza Oowództwa armii — Helmut Krausnick szczegółowo bada relacje między policją bezpieczeństwa a dowództwem wojskowym i dochodzi tu, w kwestii roli Wehrmachtu, do przygnębiających wniosków". Innego przygnębiającego przykładu dostarcza Christian Streit w Keine Kameraden. Die Wehrmacht und die sowjetischen Kriegsgefangenen 1941-1945, Stuttgart 1978. Patrz także Arno J. Mayer, DerKriegals Kreuz- 214 Niemiecki dramat 1914-1945 W Trzeciej Rzeszy 215 Wszelako nawet jeśliby pominąć tę sprawę, pojawia się kolejny problem o rzeczywiście kluczowym znaczeniu: podział funkcji w podwójnym państwie między — z jednej strony — techniczną instrumentalnością tradycyjnej administracji, gospodarki i przede wszystkim Wehrmachtu właśnie, a — z drugiej strony — władzą polityczną nie tylko oddawał przywództwo w ręce „fuhrera", lecz w ogóle dopiero stwarzał warunki niesłychanej ekspansji władzy w Trzeciej Rzeszy. (W tym kontekście ubolewania z powodu „przegranych zwycięstw" prowadzą do konkluzji, że ściślej przestrzegany podział pracy między „dyletantem" a wojskowymi fachowcami mógłby stworzyć tyrańskiemu reżimowi szansę na sukces). Sama tylko samowola i przemoc minęłyby jak zły sen, jak napad szału, którym był kult Hitlera i euforia mas. Ale okoliczność, że władza polityczna szukała opartego na podziale pracy związku z tradycyjnie sprawną administracją, z wydajnym przemysłem, z dzielnymi żołnierzami i układającym precyzyjne plany sztabem generalnym, że znajdowała takie związki i umacniała je — niweczyła wszelkie nadzieje na szybki i żałosny upadek „czeskiego kaprala". Sprawiła, że Europa, a w końcu także Niemcy poniosły milionowe ofiary i dopiero wysiłek całego świata pozwolił odnieść nad tą władzą zwycięstwo. A władza Trzeciej Rzeszy na oczach świata przemaszerowała po Europie w butach Wehrmachtu, pod jego bronią. Tymczasem dla samych Niemców sedno problemu, istotę ich historycznego nieszczęścia stanowi fakt, że poddali się podwójnej moralności podwójnego państwa, które wywyższyło posłuszeństwo i wypełnianie obowiązków jako jedyną miarę służby publicznej. Ta absolutyzacja cnót drugorzędnych40 do tego stopnia ich zaślepiła, że nie dostrzegali celów, którym godzili się służyć, a owo zaślepienie decydowało także o roli Wehrmachtu w Trzeciej Rzeszy. Toteż prawdą jest to, co Gordon A. Craig powiedział w zakończeniu książki o historii armii prusko-niemieckiej: Aż do samego końca dowódcy armii niemieckich okazywali techniczną wirtuozerię i fizyczną odwagę, które od czasu podźwignięcia się po Jenie i Auerstedt zawsze charakteryzowały pruski korpus oficerski. Tego jednak, czego większość z nich nie okazała w owych ostatnich rozpaczliwych latach, nie okazali też w 1933 r., kiedy Hitler stanął w progu urzędu kanclerskiego, w czerwcu 1934 r., kiedy wypuścił swoich rzezimieszków, żeby strzelali do zug. Das Deutsche Reich, Hitlers Wehrmacht und die „Endlósung", Reinbek 1989. Z historii wcześniejszej: Manfred Messerschmidt, Die Wehrmacht im NS-Staat. Zeit der Indoktrination, Hamburg 1969; Klaus-Jiirgen Miiller, Das Heer und Hitler. Armee und nationakozialistisches Regime 1933-1940, Stuttgart 1969. 40 Cnoty drugorzędne, takie jak pilność, gotowość do czynu, ochocze pełnienie służby, obowiązkowość odnoszą się do środków, nie do celów działania. Są cnotami, ale gotowość do czynu nie mówi, jakie] sprawie ów czyn ma służyć, obowiązkowość nie zdradza, kto z niej skorzysta. A zatem stale trzeba stawiać pytanie o wartości naczelne, o cele. I odpowiadać na nie, bo w przeciwnym razie istotnie także zbrodnię da się usprawiedliwić. Jednak złożona Niemcom „obietnica" Hitlera polegała właśnie na tym, że „zdejmie z nich brzemię" decyzji co do celów i sam będzie dźwigać odpowiedzialność za nie. narodu, kiedy Schleicher został zamordowany, a Fritsch zdegradowany: nie okazali mianowicie ani śladu tej odwagi moralnej, tej duchowej niezależności, tej głębokiej miłości ojczyzny, które cechowały tak wielkich żołnierzy minionego czasu, jak Scharnhorst, Boyen i Gneisenau. Bez tych przymiotów inne ich uzdolnienia nie były nic warte, a oni sami nie mieli siły, by zapobiec katastrofie, która w tak ogromnym stopniu wynikła z ich niedostatecznego poczucia odpowiedzialności politycznej41. ROZWAŻANIA O OPORZE Historię oporu w Trzeciej Rzeszy można by poniekąd pisać jako historię środowiskową: istniał opór proletariacko-socjalistyczny, chrześcijański o charakterze katolickim i protestanckim, konserwatywny, prusko-arystokratyczny i żołnierski. I właściwie tylko dzięki tym środowiskom stawał się czymś więcej niż zaledwie poszeptywaniem i sarkaniem, niż tylko prywatnym trzymaniem się na uboczu42. Postawa sprzeciwu jest zrozumiała. Ideologia i praktyka „wspólnoty narodowej", światopogląd i wszystkie strategie mobilizacyjne Trzeciej Rzeszy zmierzały do zniwelowania, do frontalnego zniszczenia lub pełzającego rozkładu tradycyjnych środowisk. Nie tylko zakazywano działania organizacji środowiskowych, rozbijano je bądź podporządkowywano — celem ataku było samo jądro zwyczaju, wiary i sposobu życia. Zarazem środowiska, właśnie stając się obiektem agresji, zapewniały jednostce azyl i oparcie, kryjówki i kontakty, praktyczną solidarność i wewnętrzne pokrzepienie. Kiedy na przykład narodowi soq'alisci zaraz po „przejęciu władzy" próbowali z pomocą „niemieckich chrześcijan" zdobyć od wewnątrz Kościoły ewangelickie, „zglajchszaltować" je, przekształcając w karykaturalną instytucję doczesnej, vol-kistowskiej ewangelizacji, dla autentycznych chrześcijan stało się to wyzwaniem do obrony wiary. Powstał Kościół Wyznający [Bekennende Kirche], którego arsenał doktrynalny stanowiła Teologiczna Deklaracja Synodu Wyznaniowego w Barmen (29-31 maja 1934 r.), z reformatorskim patosem sformułowana przez Karla Bartha. Warto przywołać na pamięć tezy służące obronie Kościoła: Odrzucamy fałszywą naukę, jakoby Kościół za Objawienie Boskie i źródło głoszonej przez siebie nowiny mógł i musiał uznawać inne jeszcze wydarzenia i siły, postaci i prawdy poza Jedynym Słowem Bożym. 41 Gordon A. Craig, Die preufiisch-deutsche Armee 1640-1945. StaatimStaate, Diisseldorf 1960, s. 543. 42 Skutkiem tego przyporządkowania do różnorodnych środowisk każde z obu państw niemieckich kultywowało i świętowało „swój" opór. Kto w Republice Federalnej słyszał coś o Antenie Saefkowie, co wiedziano w NRD o Henningu von Tresckowie? W Bibliographie „Widerstand" (oprać. Ulrich Cartarius, Forschungsgemeinschaft 20. Juli e. V, Munchen-New York-London-Paris 1984) około połowa spośród 6000 tytułów pochodzi z NRD, połowa z Republiki Federalnej; w NRD obraz jest zdominowany przez bohaterską walkę klasy robotniczej pod przewodem partii komunistycznej, w Republice Federalnej na pierwszy plan wysuwa się opór chrześcijański i żołnierski. 216 Niemiecki dramat 1914-1945 W Trzeciej Rzeszy 217 Odrzucamy fałszywą naukę, jakoby istniały obszary naszego życia, w których nie do Jezusa Chrystusa, lecz do innych panów należymy, obszary, w których nie potrzebowalibyśmy Jego usprawiedliwienia i łaski. Odrzucamy fałszywą naukę, jakoby Kościołowi wolno było postać głoszonej przez siebie ewangelii i postać swego porządku uznać za kwestię własnego upodobania bądź zmiany panujących akurat przekonań światopoglądowych i politycznych. Odrzucamy fałszywą naukę, jakoby Kościół mógł i miał prawo, nie bacząc na tę służbę, uznawać szczególnych, uprawnionych do panowania przywódców z własnego lub cudzego nadania. Odrzucamy fałszywą naukę, jakoby Kościół mógł i powinien, wykraczając poza swoją szczególną misję, przyjmować państwowy charakter, państwowe zadania i państwową godność, i stawać się tym samym organem państwa. Odrzucamy fałszywą naukę, jakoby Kościół w poczuciu ludzkiej samowładności mógł Słowo i Dzieło Pana oddać w służbę jakichkolwiek własnowolnie określonych pragnień, celów i planów43. Co prawda w świetle tych tez własne na wskroś konserwatywne i pro-państwowe tradycje Kościoła mogły się prezentować dość osobliwie, a w codziennej walce Kościoła wystarczająco często górę brało to, co arcyludzkie: małoduszność i tchórzliwe milczenie, kompromisowość i potrzeba uspokojenia. Władza ze swej strony mogła (w 1935 r.) wyrzucić Karla Bartha z katedry w Bonn i zmusić do powrotu do Bazylei; mogła (w 1937 r.) aresztować i zamknąć w obozie koncentracyjnym Martina Niemóllera oraz wielu innych. Ale wyzwanie pod adresem wiary zaktywizowało poczucie braterstwa wiernych — tego braterstwa nie udało się już rozbić. Z niego wyrośli potem ludzie oporu w ściślejszym sensie politycznym, tacy jak Dietrich Bonhoeffer. Poza tym im bardziej zwarte i silniej zespolone środowisko, tym większa możliwość skutecznego stawiania oporu. Znów przykład: latem 1941 r. biskup Miinsteru, Clemens August hrabia von Galen, wygłaszał swe słynne kazania przeciw „tępieniu bezwartościowego życia", czyli narodowosocjalistycznym akcjom „eutanazyjnym". Momentem kulminacyjnym był 3 sierpnia, gdy kaznodzieja rzucił oskarżenie, że w majestacie państwa popełniane są morderstwa. Ten głos z ambony wywoływał potężne echo; przepisywane w setkach i tysiącach egzemplarzy kazania przekazywano sobie z rąk do rąk, a w listach docierały też do żołnierzy na froncie — i nawet do Anglii, skąd wracały w audycjach radiowych i ulotkach44. 43 Patrz na ten temat Joachim Beckmann i in., Dann werden die Steine schreien — 50 Jahre Theo-logische Erklarung Barmen. Kirchenkampf im Dritten Reich, Bielefeld 1983. Także Die Barmer Theologische Erklarung — Einfiihwng und Dokumentation, Alfred Burgsmiiller i Rudolf Weth (red.), wyd. II, Neukir-chen-Vluyn 1984. 44 Na ten temat patrz Heinrich Portmann, Kardinal von Galen. Ein Gottesmann seinerZeit. (-Kaneksie trzy głośne na świecie kazania; wyd. V i VI rozszerzone, Miinster 1958. Patrz także Max Bierbaum, Nicht Lob, nicht Furcht. Das Leben des Kardinals von Galen, wg nie publikowanych listów i dokumentów, wyd. VI, Miinster 1966. Himmler żądał aresztowania Galena, a Bormann proponował, „byśmy w tym wypadku zastosowali jedyny środek, który jest właściwy zarówno propagandowo, jak z punktu widzenia prawa karnego, mianowicie: szubienica dla biskupa Miinsteru"45. Goebbels jednak przekonał innych, ostrzegając, że w takim razie trzeba by na czas trwania wojny spisać na straty region munster-ski, a nawet całą Westfalię. Tak oto na wskroś katolickie środowisko dawało ochronę swojemu najwyższemu duszpasterzowi, a sprawujący władzę poczuli się zmuszeni przerwać swe niszczycielskie akcje, przynajmniej w praktykowanej dotychczas formie. Sam Hitler musiał odroczyć upragnioną zemstę. Swym zausznikom w kwaterze głównej oświadczył, że dopiero po wojnie rozliczy się z Galenem „co do feniga"46. Rozliczenie z wrogami na lewicy nie wymagało takiej zwłoki. Zaraz po „przejęciu władzy" zaatakowano brutalnie najpierw komunistów, potem socjaldemokratów i związki zawodowe, aresztowano przywódców i funkcjonariuszy, wywożono ich, zmuszano do ucieczek z kraju, mordowano. A jednak środowisko proletariackie długo jeszcze i wciąż na nowo organizowało opór: w gmatwaninie oficyn i podwórek, w robotniczych osiedlach i fabrykach można było ukrywać ludzi i materiały, przekazywać wiadomości czy organizować akcje ulotkowe, a niekiedy też strajk i sabotaż. W walce z operującą tyleż bezlitośnie co profesjonalnie przemocą państwową prymitywne z reguły formy organizacyjne i dyletanckie często akcje kosztowały wiele ofiar; na obalenie istniejącego układu własnymi siłami i tak nie można było mieć nadziei. Ale triumfy władzy jeszcze wyostrzały czy też budziły na nowo świadomość, że z „tymi na górze", z brunatnymi dygnitarzami oraz głoszoną przez nich formą „wspólnoty narodowej" nie ma się nic wspólnego. Zaprawdę godzien uwagi jest opór młodych robotników w schyłkowym okresie reżimu — opór prawie nie dostrzeżony, ponieważ spontanicznie i anarchicznie wyrósł ze środowiska, zamiast przypomnieć sobie o istnieniu starych, odradzających się później partii lub wręcz związać się z nimi: wszak partie mogłyby następnie rozreklamować go ku własnej chwale i gwoli samousprawiedliwienia. W wielu miastach przemysłowych pośród kominów i wojennych zgliszcz rozciągały się rewiry, w których po zapadnięciu zmroku niewskazane było pokazywanie się w mundurze Hitler-Jugend czy innym zdobnym w swastykę uniformie47. 43 Patrz Karl A. Schleunes, Nationalsozialistische Entschluftbildung und die Aktion T 4, w: Eberhard Jackel, Jiirgen Rohwer (red.), Der Mord an den Juden im Zweiten Weltkrieg. Entschluftbildung und Verwirk-uchung, Stuttgart 1985, s. 77. 46 Henry Picker (red.). Hitlers Tischgesprache im Fuhrerhauptquartier 1941-1942, nowe wydanie pod redakcją Percy'ego E. Schramma, Stuttgart 1965, s. 416. 47 Materiały na ten temat patrz Detlev Peukert, Die Edelweiftpiraten. Protestbewegung jugendlicher Arbeiterim Dritten Reich, wyd. II, Koln 1983. Nie wolna od idealizacji, a jednak godna polecenia jako barwny °Pis środowiska jest powieść Franza Josefa Degenhardta ZundschnCire, Hamburg 1973. 218 Niemiecki dramat 1914-1945 Do wykorzystania jako źródło chwały opromieniającej innych nie nadawał się też samotnik z robotniczego środowiska, który swoim zamachem usiłował zapobiec niemieckiej katastrofie: Johann Georg Elser. Trudno nazwać tego skromnego, zamkniętego w sobie mężczyznę człowiekiem wykształconym w potocznym rozumieniu; nawet gazet nie czytywał regularnie, a książek w ogóle. Do 1933 r. był członkiem związku zawodowego i Czerwonego Związku Żołnierzy Frontowych; głosował na KPD, ale nie znał programów i rzadko bywał na zebraniach; wystarczało mu to, że komuniści stawali w obronie robotników. O swoich motywach zeznawał na gestapo: Moim zdaniem, po rewolucji narodowej sytuacja robotników pogorszyła się pod wieloma względami. Stwierdziłem na przykład, że płace spadły, a potrąca się więcej [...]. Poza tym od czasu rewolucji narodowej robotnicy znajdują się pod pewnym przymusem. Robotnik nie może już na przykład zmienić miejsca pracy wedle własnego życzenia, za sprawą Hitler-Jugend przestał być panem swoich dzieci, a także pod względem religijnym nie może już udzielać się tak swobodnie48. [A przede wszystkim:] Już w zeszłym roku o tej porze byłem przekonany, że na układzie z Monachium (z 29 września 1938 r.) się nie skończy, że Niemcy będą stawiać dalsze żądania wobec innych krajów, że będą je zajmować i dlatego wojna jest nieunikniona49. Najwyraźniej proste rozumowanie sięga niekiedy głębiej niż mędrkowanie naiwnych mężów stanu. A jeśli wielu Niemców domyślało się tego, co Elser wiedział, uspokajali sami siebie albo mówili z rezygnaqa: co można na to poradzić? Tymczasem szwabski szperacz i kombinator posiadał umiejętności rzemieślnicze; bez schematu i instrukcji perfekcyjnie zaprojektował piekielne urządzenie i pracując po nocach, nieprzerwanie całymi tygodniami, wbudował je w filar monachijskiej piwiarni Burgerbraukeller, gdzie Hitler co roku przemawiał do „starych bojowców" ku czci „marszu na Feldherrnhalle". Zamach 8 listopada 1939 r. nie udał się z powodu jednej tylko śmiechu wartej okoliczności: złej pogody. Samolot powrotny do Berlina nie mógł wystartować, a specjalny pociąg fiihrera musiał liczyć się z rozkładem jazdy. Hitler przemawiał więc wcześniej i krócej niż zwykle; rezygnując ze zwyczajowego posiedzenia towarzyskiego pospiesznie opuścił lokal, gdzie dziesięć minut 48 Lothar Gruchmann (red.), Autobiographic eines Attentaters. Johann Georg Elser, Aussagezum Spren-gstoffanschlag im Burgerbraukeller, Miinchen am 8. November 1939, Stuttgart 1970 (nowe wyd. 1989), s. 80. Patrz także Anton Hoch, Das Attentat auf Hitler im Miinchner Burgerbraukeller 1939, „Vierteljahreshefte fur Zeitgeschichte" 1969, rocznik 17., s. 383-413. W kwestii religijnej, odpowiadając na argument, że komunistyczna Rosja jest państwem ateistycznym, Elser oświadczył co następuje: „Nigdy o tym nie czytałem i wcale też w to nie wierzę. Sądzę natomiast, że rząd niemiecki chce zlikwidować istniejące w Niemczech kościoły, to znaczy religie" (Gruchmann, Auto-biographie..., s. 79). 4" Tamże, s. 81. W Trzeciej Rzeszy 219 później eksplodowała bomba i urządziła krwawą łaźnię. Przesłuchiwany Elser wyjaśnił: Kiedy jestem pytany, czy uważam popełniony przeze mnie czyn za grzech w rozumieniu nauki protestanckiej, to chciałbym powiedzieć: „w głębszym sensie", nie! Chciałem przecież swoim czynem zapobiec jeszcze większemu rozlewowi krwi50. W konserwatywnym, zwłaszcza wojskowym środowisku istniały wręcz podwójne przesłanki, by stawiać opór. Z jednej strony, armia była instrumentem władzy, w istocie jedynym, który mógł stanąć na drodze Hitlerowi i położyć kres rządom przemocy. Z drugiej strony, w armii żywa była, a w każdym razie tliła się jeszcze gdzieniegdzie świadomość tradycji pruskiej, poczucie współ-przynależności, by nie powiedzieć: duch stanowy51. Potajemnie — a we własnym kręgu często wystarczająco donośnie — dawano wyraz pogardzie dla nowych władców jako przybłędów, nuworyszów, parweniuszy; z „tymi tam" nie chciano mieć nic wspólnego, a jeśli już, to możliwie jak najmniej. Dlatego też spiskowcy mogli poruszać się względnie swobodnie, nawiązywać wiele kontaktów i układać plany, unikając zdemaskowania czy wręcz zdrady. Jak się rzeczy miały, widać akurat tam, gdzie właściwie trzeba mówić o haniebnym niesprostaniu sytuacji. Stale nagabywano generałów, różnych dowódców, feldmarszałków, ażeby skłonić ich do działania. I stale się oni wycofywali czy to ze względu na sposób pojmowania obowiązku, czy to z oportunizmu bądź tchórzostwa, często chyba ze wszystkich tych powodów po trosze. Zawsze jednak nadstawiali ucha, zawsze godzili się na status współwiedzących — i zawsze milczeli. I zapewne tę właśnie sytuację, tyle że widzianą z innej perspektywy, przywołują opisy, które przypominają o zgubnym uwikłaniu Wehrmachtu w rządy przemocy. Przecież w „podwójnym państwie" Trzeciej Rzeszy nie tylko władcy byli zdani na wydajność gospodarki, biurokracji, a zwłaszcza Wehrmachtu, lecz działało też sprzężenie zwrotne. Bez „przejęcia władzy" nie nastąpiłby koniec rzekomo zbrukanej, a w każdym razie bezbronnej republiki, którą ochoczo wyklęto, bez Hitlera Niemcy nie rozkwitłyby tak szybko, stając się znów mocarstwem, bez zbrojeń i wojny nie byłoby zapierających dech karier od lejtnanta do pułkownika, od pułkownika do feldmarszałka, nie byłoby orderów i dębowych liści. I jak tu stanąć na drodze kroczącemu szparko — 50 Tamże, s. 75. 31 Istniały naturalnie wielkie różnice między nowymi i bogatymi w tradycje jednostkami armii. Sławą cieszył się 9. pułk piechoty w Poczdamie, zwany Graf Neun (Hrabia Dziewiątka), w którym nadal żywa była tradycja Pierwszego Gwardyjskiego Regimentu Piechoty. W czasach republiki przy uroczystych okazjach panował w tamtejszym kasynie zwyczaj opróżniania pierwszego kieliszka za zdrowie „wodza naczelnego", czyli „Jego Wysokości, Króla Prus". Ale w żadnym innym pułku tylu oficerów nie ryzykowało życiem i nie straciło go w walce z Hitlerem. 220 Niemiecki dramat 1914-1945 wbrew wszelkim przepowiedniom — od sukcesu do sukcesu, triumfującemu, unoszącemu się na fali masowej euforii Hitlerowi? Jak potem, kiedy wojna przybrała inny obrót, w oczekiwaniu klęski i ciężkich warunków pokojowych, zaryzykować nową legendę o „zdradzie" i „ciosie w plecy"? Henning von Tres-ckow, przez lata serce, mózg i ramię wojskowego oporu, a do tego zamachowiec we własnej osobie52, który był równie bliski celu jak Johann Georg Elser, w grudniu 1941 r. tyleż gorzko co trzeźwo opisywał ten dylemat jednemu ze współspiskowców: Chciałbym móc pokazać narodowi niemieckiemu film: Niemcy u kresu wojny. Wtedy być może naród rozpoznałby z przerażeniem, ku czemu zmierzamy. Wtedy z całą pewnością naród podzielałby moje zdanie, że wodza naczelnego czym prędzej, lepiej dziś niż jutro, trzeba zmienić, że musi on zniknąć. Ponieważ jednak tego filmu nie możemy pokazać, naród niemiecki — bez względu na to, kiedy usuniemy Hitlera — stworzy legendę o ciosie w plecy. To więcej niż pewne. I choćbyśmy wynegocjowali najłagodniejsze nawet warunki pokoju, i tak zawsze będzie się mówić: gdybyście w decydującym momencie, tuż przed ostatecznym zwycięstwem, nie zabili naszego ukochanego fuhrera, nigdy nie doszłoby do ustanowienia takich warunków53. Tu widać — a dotyczy to wszystkich środowisk, nie tylko wojskowego — że oprócz warunków środowiskowych potrzeba było czegoś jeszcze, czegoś o rozstrzygającym w gruncie rzeczy znaczeniu: odwagi bycia moralnym, skrupulatności sumienia zdolnej pokonać wszelki oportunizm. O ile typowym zjawiskiem Trzeciej Rzeszy był podwójny człowiek z podwójnym sumieniem, o tyle kobiety i mężczyźni należący do opozycji okazywali się nietypowi: cechowało ich —jako przymiot nielicznych, nie zaś powszechny trend — przezwyciężanie tej podwójności bądź też nawet niedopuszczanie do niej. Pozostając przy naszym przykładzie: Tresckow znajdował się początkowo — podobnie jak Stauffenberg, jak wielu innych — pod urokiem Hitlera. Pierwszym sygnałem do zerwania była seria morderstw latem 1934 r., czara przepełniła się ostatecznie wraz z pogromem Żydów w listopadzie 1938 r. Ciążące na sumieniu brzemię, które nie pozwala zejść z obranej drogi, opisał w sonecie 52 W dniu 13 marca 1943 r. Hitler odwiedził kwaterę główną grupy Armii „Środek", w której sztabie Tresckow był „numerem jeden". Udało mu się przemycić do samolotu fuhrera zamaskowaną jako przesyłka z podarunkiem bombę. Ale mimo że zasięg rażenia bomby oraz mechanizm zegarowy zapalnika wcześniej starannie sprawdzono, tym razem zawiódł zapalnik; Hitler bezpiecznie wrócił do Rastenburga. Kolejny zamach spalił na panewce kilka dni później, ponieważ Hitler przedwcześnie opuścił wystawę zdobycznej broni rosyjskiej w berlińskiej zbrojowni. O próbach zamachów patrz: Fabian von Schlabrendorff, Offiziere gegen Hitler, Zurich 1946. Zawarty w tej książce emocjonalny opis sporządzony przez uczestnika wydarzeń, który przeżył, stanowi w sumie barwny obraz opozycji wojskowej. Jeśli wziąć pod uwagę liczne próby zamachów od 8 listopada 1939 r. do 20 lipca 1944 r., z których wszystkie — co wręcz nieprawdopodobne — zawsze były o krok od powodzenia, a jednak spełzły na niczym, to narzuca się myśl, że Hitlerowi pisane było, by przetrwał — aż do straszliwego upadku. Bo tylko taki upadek mógł wypalić ze szczętem upiora tyranii. 53 Bodo Scheurig, Henning von Tresckow. Eine Biographic, wyd. III, Oldenburg, Hamburg 1973, s. 119 n. W Trzeciej Rzeszy 221 Schuld (Wina) Haushofer: - już po aresztowaniu, stojąc w obliczu śmierci — Albrecht To znieść mi łatwo, o co ten sąd mnie obwini, treść planów i zabiegów bez pardonu karcąc. Przestępcą byłbym, gdybym powinnością gardząc, planów z myślą o jutrze narodu nie czynił. Lecz jestem winien, wiem, choć nie tak jak myślicie: bom nie dość wcześnie sprostał powinności szczytnej, bom nieszczęścia nieszczęściem nie nazwał dobitniej — zbyt długo własny osąd fałszowałem skrycie... Przeto dziś w sercu moim dźwigam brzemię winy: zaiste długo własne sumienie zwodziłem, oszukiwałem siebie, a ze sobą innych. Nie dość głośno, nie mocno dość na alarm biłem, znając przecie zawczasu grozy koleiny! Tak tedy dziś wiem także, co sam zawiniłem...54 Z dzisiejszej perspektywy plany opozycji zakładające rozpoczęcie wszystkiego od nowa mogą w większości wydawać się albo banalne, albo iluzoryczne, bo zwrócone ku przeszłości, a niekiedy wręcz oparte na wierze w duchy55 — to najzupełniej zrozumiałe: odzwierciedlają środowisko, w którym się zrodziły. Ale czy rzeczywiście to było najważniejsze? Kiedy wobec niepowodzenia wszystkich wcześniejszych zamachów po wylądowaniu aliantów w Normandii latem 1944 r. stanęła kwestia, czy próba przewrotu w ogóle ma jeszcze jakiś sens, Tresckow zdecydował: Do zamachu dojść musi, coute que coute. Gdyby miał się nie powieść, i tak trzeba podjąć działania w Berlinie. Rzecz już bowiem nie w tym, żeby osiągnąć praktyczny cel, lecz w tym, żeby niemiecki ruch oporu zdobył się w obliczu świata i historii na rozstrzygające uderzenie. Wobec tego wszystko inne nie ma znaczenia56. 54 Albrecht Haushofer, Moabiter Sonette, Berlin 1946; patrz także Deutschland Deutschland. Politische Gedichte vom Vormarz bis żur Gegenwart, Helmut Lamprecht (red.), Bremen 1969, s. 441 n. Ojcem Albrechta Haushofera był nauczyciel „geopolityki" Karl Haushofer, który za pośrednictwem swego ucznia Rudolfa Hoessa wywarł wpływ na narodowosocjalistyczne rozumienie władzy. Na krótko przed kapitulacją Albrecht Haushofer został zamordowany przez gestapo w Moabicie, gdzie jako więzień napisał swoje sonety. 55 Patrz na ten temat Hans Mommsen, Gesellschaftsbild und Verfassungsplane des Widerstands, w: Der deutsche Widerstand gegen Hitler. Vier kritisch-historische Studien, Walter Schmitthenner, Hans Buchheim (red.), Koln 1966. Nowa wersja w: Widerstand im Dritten Reich. Probleme, Ereignisse, Gestalten, Hermann Grami (red.), Frankfurt a. M., 1984, s. 14-91. 56 Schlabrendorff, Offiziere gegen Hitler, s. 138. 222 Niemiecki dramat 1914-1945 Kiedy następnie 20 lipca akcja Stauffenberga poniosła fiasko, a Tresckow wybrał śmierć, powiedział na pożegnanie do człowieka, któremu ufał, Fabiana von Schlabrendorffa: Teraz wszyscy rzucą się na nas i będą ciskać obelgi. Ja jednak nadal żywię niezłomne przekonanie, że postąpiliśmy słusznie. Uważam Hitlera nie tylko za śmiertelnego wroga Niemiec, lecz także za śmiertelnego wroga świata. Jeśli za kilka godzin stanę przed sądem Bożym, aby zdać rachunek z tego, co uczyniłem, a czego zaniechałem, to sądzę, że mogę z czystym sumieniem bronić tego, co zrobiłem walcząc przeciw Hitlerowi. Jeśli Bóg ongiś przyrzekł Abrahamowi, że nie pogrąży Sodomy, o ile znajdzie się w niej choć dziesięciu sprawiedliwych, tedy i ja mam nadzieję, że Bóg nie zniszczy Niemiec przez wzgląd na nas. Żaden spośród nas nie może się skarżyć, że umiera. Kto wstąpił do naszego kręgu, przywdział tym samym koszulę Nessosa. Wartość moralna człowieka zaczyna się tam, gdzie odnajduje on w sobie gotowość, by za swe przekonania zapłacić własnym życiem57. 57 Tamże, s. 154. Rozdział ósmy ZBRODNIA W IMIĘ ZBAWIENIA DIALEKTYKA DOBRA Rewolucja niemiecka, którą poprzedziła krytyka Kanta, Fichteański idealizm transcendentalny czy wręcz filozofia natury, wcale przez to łagodniejszą ani spokojniejszą nie będzie. Za sprawą owych doktryn rozwinęły się moce rewolucyjne, które jeno sposobnego dnia wyczekują, iżby wybuchnąć, a świat przerażeniem i podziwem przepełnić. Pokażą się kantyści, którzy i w świecie zjawisk o pietyzmie ani słuchać zechcą i bezlitośnie, mieczem i toporem życie nasze europejskie do gruntu przeorają, aby zeń przeszłość z korzeniami wyrwać. Zbrojni fichteanie na arenę wkroczą, których fanatyzmu woli ani trwoga, ani korzyść własna okiełznać nie zdoła; żyją bowiem w duchu, a materii się opierają jako pierwsi chrześcijanie, których też ani męki cielesne, ani cielesne rozkosze poskromić nie mogły; dalibóg, transcendentalni idealiści byliby w obliczu przewrotu społecznego jeszcze niezłomniejsi niźli pierwsi chrześcijanie, ci bowiem ziemskie udręki po to znosili, iżby szczęśliwości wiecznej dostąpić, transcendentalny idealista natomiast samą udrękę za omam jeno bierze i trwa w nieprzystępności za szańcami myśli swojej. Ale gorsi ponad wszystko byliby filozofowie natury, którzy czynnie by się do rewolucji niemieckiej włączyli, a dzieło zniszczenia za swoje uznali. Jeśli bowiem kantysta razów mocnych i celnych nie szczędzi, bo serce jego nie wie, co to respekt; jeśli fichteanin dzielnie stawia czoło niebezpieczeństwu, nie uznaje go bowiem wcale za rzeczywiste, to filozof natury przez to grozę budzi, że w związki z pierwotnymi mocami natury wstępuje; że może przywołać demoniczne siły starogermańskiego panteizmu i że rozpala się w nim ta wojownicza żądza, którą rozpoznajemy u starych Niemców, a która nie walczy, żeby zniszczyć ani by zwyciężyć, jeno walczy dla samej walki. Chrześcijaństwo poniekąd złagodziło tę brutalną germańską wojowniczość — to jego najpiękniejsza zasługa — aliści nie mogło jej zniszczyć i jeśli kiedyś złamie się krzyż, ów służący poskromieniu talizman, obudzi się z rykiem dzikość starych wojów, ta obłędna furia Berserkera [Berserker — starogermański wojownik o nadludzkiej sile —A. K.], o której tyle gadają nordyccy bajarze w swych pieśniach i sagach. Ów talizman jest zbutwiały i niebawem nadejdzie dzień, gdy runie żałośnie. A wtenczas z gruzowisk z dawna zapomnianych podniosą się kamienne bóstwa i zetrą z powiek tysiącletni Pył, a Tor z młotem potężnym [Tor — staronordycki bóg piorunów — A. K] zerwie się nareszcie i rozbije w proch gotyckie katedry. 224 Niemiecki dramat 1914-1945 Zbrodnia w imię zbawienia 225 Nie śmiejcie się z fantasty, co w świecie zjawisk tej samej rewolucji się spodziewa, która w ducha królestwie już się dokonała. Myśl sama poprzedza czyn jako błyskawica, co grzmot zwiastuje. Wszelako grzmot niemiecki sam chyba jest Niemcem, bo nie nazbyt chyży i nieco leniwie nadciąga; aliści że nadciągnie, to pewne, i kiedy posłyszycie jego łoskot, jakiego świat nigdy przedtem w historii nie słyszał, to wiedzcie: niemiecki grzmot osiągnął wreszcie swój cel. Na ten dźwięk orły będą martwe z nieba spadać, a lwy w najdalszym zakątku afrykańskiej pustyni ogony podkulą i wpełzną do swych pieczar królewskich. Zaiste, pokażą Niemcy widowisko, przy którym rewolucja francuska jako idylla niewinna wydawać się będzie. Osobliwy tekst i nienowy: Heinrich Heine napisał go ponad sto pięćdziesiąt lat temu, w 1835 r., puentując w ten sposób swoją rozprawę Żur Geschich-te der Religion und Philosophic in Deutschland1. A ponadto tekst proroczy. Biorąc pod uwagę wszystko to, co okazało się możliwe w XX wieku w sercu Europy, w Niemczech, sprawia dość niesamowite wrażenie. Jednocześnie zaś chodzi tu o pewien stan rzeczy, którego zasada bynajmniej nie ogranicza się do Niemiec. Zjawiskiem typowym dla historii nowożytnej, dla europejskiego panowania nad światem, dla idei postępu i oświecenia jest wyzwolenie człowieka spod uroku tradycji i uświęconych dóbr, jak gdyby zmiana frontu, zwrot ku przyszłości. W imię tego, co nowe i lepsze, co się odkrywa i pragnie posiąść, burzy się lub pozwala ginąć temu, co było niegdyś. Ma to znaczenie praktyczne, w pierwszym rzędzie ekonomiczne: Schumpeter opisywał kapitalizm jako nawałnicę „twórczego niszczenia"2, a co ona oznacza, obrazowo ukazał w Manifeście Komunistycznym Karol Marks. Ale tak samo jak ta nawałnica, zwiastująca nadejście mocy raczej materialnych, huczy orkan duchowy: od Newtona do Einsteina, od Galileusza do Darwina, od Kar-tezjusza do Wittgensteina, od Vica do Hegla i od Hegla do Nietzschego, od Montaigne'a do Freuda. Wreszcie, co równie ważne, idzie o ład lub bezład tego, co ludzkie w polityce i społeczeństwie; rewolucja francuska sygnalizuje po prostu ów dramatyczny zwrot od przeszłości ku przyszłości; obowiązująca od niepamiętnych czasów pozycja arystokracji oraz potęga monarchii okazują się nagle próchnem, które zasługuje na unicestwienie, mówiąc słowami Hegla: „starym rusztowaniem bezprawia", które ma upaść wraz ze „wspaniałym wschodem słońca" — i upada. Tam wszelako, gdzie prawda ma wyprzeć kłamstwo, a natura — sztuczności, gdzie prawo ma zająć miejsce bezprawia, gdzie Dobrem należy zastąpić Zło — nieomal zmienić nieszczęście w stan szczęśliwości — stamtąd niedaleko już także do przemocy. Niepowstrzymanie rodzi się dialektyka Dobra; zarysowuje się tym wyraźniej, im bliżej wysokiego celu, absolutu: gdy chodzi o to, by wyba- 1 Heinrich Heine, Samtliche Werke, t. 9, Miinchen 1964, s. 282 n. 2 Joseph A. Schumpeter, Kapitalizm, socjalizm, demokracja, tłum. Michał Rusiński, Warszawa 1995, s. 99 n. wić świat, wywieść człowieka ze stanu nieszczęścia w stan szczęśliwości, otworzyć przed nim bramy nowego raju, niszczenie starych konstrukcji wydaje się czynem zbawczym. Pojawia się wtedy upoważnienie do działania wszelkimi środkami i za wszelką cenę; zagłada przywdziewa pancerz czystego sumienia. „Terror — powiadał Robespierre — to nic innego jak uderzające celnie, nieubłagane, niezłomne prawo, a tym samym — emanacja cnoty; jest nie tyle szczególnym pryncypium, ile wytworem powszechnego pryncypium demokracji, użytym gwoli spełnienia najpilniejszych życzeń ojczyzny"3. Istnieją dwie siły, dzięki którym można powściągnąć przemoc i złagodzić niszczycielski impet, wprzęgając go w przebudowę istniejącego stanu, w stopniowe przemiany. Pierwsza z nich tkwi — jak zaznacza już Heine — w tradycji chrześcijańskiej. Wiara bowiem kwestionuje zdolność człowieka do samo-uświęcenia; mówi, że znamieniem bytu ziemskiego jest istotna niedoskonałość, grzech, a zatem nigdy nie uda się osiągnąć na tym świecie absolutnego Dobra, czyli — zbawienia. Tym, co nam tutaj pozostaje, jest jedynie poprawa w niedoskonałości, być może skromna, zawsze tylko tymczasowa stabilizacja, otwarcie ku przyszłości, bez ostatecznego celu, bez zbawienia. W toku nowożytnego rozwoju rodzi się dzięki temu skłonność i zdolność do chłodnego myślenia i pragmatycznego działania, do reformy rozumianej jako zasada polityczna. To miał na myśli Eduard Heimann — religijny socjalista, towarzysz drogi Paula Tillicha — mówiąc: „Zdolność do reformy ludzie przyswoili sobie dzięki wychowaniu chrześcijańskiemu; nie ma jej nigdzie indziej na świecie. Dobra angielska modlitwa brzmi: «Panie, zreformuj Twój świat, poczynając ode mnie»"4. I nie jest przypadkiem, że właśnie tam, gdzie wiara odcisnęła trwały ślad na nowoczesnym rozwoju — w holenderskim kalwinizmie, w ang-lo-amerykańskim nonkonformizmie — uformowały się polityczne kultury działania pragmatycznego, umiarkowania, liberalności i tolerancji. Uprzedzając rewolucję francuską, Edmund Burkę, jej późniejszy przeciwnik ideologiczny, pisał, na czym rzecz polega: 3 Przemówienie w Konwencie 5 lutego 1794 r. Cyt. za: Maximilien Robespierre, Hobt ihr eine Revolution ohne die Revolution gewollt? Reden, Kurt Schnelle (red.), Leipzig b. d., s. 329. Tę dialektykę ideału i realizacji, cnoty i terroru, komentował już na swój sposób Heine: „Myśl pragnie stać się czynem, słowo — ciałem. Cudownie! Człowiek niczym biblijny Bóg musi tylko myśl swą wypowiedzieć i już świat kształtów nabiera, staje się światłość lub ciemność, wody od lądów się oddzielają, a może 1 dzikie bestie oczom się ukazują. Świat jest sygnaturą słowa. Baczcie na to, wy, dumni mężowie czynu. Niczym innym jesteście jak tylko nieświadomymi pomocnikami mężów myślących, którzy częstokroć cichaczem, w najbardziej uwłaczającym sposobie, wszystko, co czynić macie, najdokładniej warn z góry oznaczyli. Maximilien Robespierre niczym więcej nie był jak prawicą Jeana-Jacquesa Rousseau, krwawą prawicą, co z łona epoki owo ciało wydobyła, którego duszę Rousseau M stworzył. Owa trwoga nieuchwytna, od której zmarniało życie Jeana-Jacquesa, w tym może swoje źródło TOiała, że pojmował on w głębi ducha, jakiego akuszera te myśli jego potrzebują, aby cieleśnie na świecie zawitać?" (Żur GesMchte der Religion..., księga trzecia, w: Samtliche Werke, t. 9, s. 240). 4 Eduard Heimann, Theologie der Geschichte, Stuttgart-Berlin 1966, s. 212. 226 Niemiecki dramat 1914-1945 Zbrodnia w imię zbawienia 227 mm Umiarkowana reforma jest trwała i mieści w sobie zasadę wzrostu. Ilekroć ulepszać pragniemy, winniśmy pole dla dalszych ulepszeń zostawić. Winniśmy rozejrzeć się i zobaczyć, czego dokonaliśmy. Następnie możemy z ufnością działać dalej, czynimy to bowiem roztropnie. Za to w reformach nazbyt pospiesznie czynionych, w tym, co zapalczywość raczej niźli rozwagę okazując, zowie się „dziełem skończonym", wszystko przeważnie tak bardzo niedojrzałe, surowe i niestrawione, tak bardzo z nierozważnością i niesprawiedliwością przemieszane [...], że ci sami ludzie, którzy gorliwcami największymi byli, niebawem za odrażające uznają, co wyrządzić zdołali. Wtenczas przywołuje się z wygnania zło tak niedawno ze świata usunięte, iżby użytek zeń czyniąc korektę korekty przeprowadzić; zło samo uzyskuje wiarygodność reformy; ideał dobrej polityki jako utopia niedoświadczonych raptusów przestaje budzić zaufanie. Tak tedy na koniec choroba nieuleczalną się staje, nie sama z siebie, jeno z powodu niewłaściwych, gwałt czyniących medykamentów5. Taka forma roztropności wymaga wszelako przeświadczenia o istotnej niedoskonałości świata i człowieka; tam, gdzie marzy się o jutrzence nad takim czy innym ziemskim rajem, gdzie chodzi o Całość, która domaga się „dzieła skończonego", o zagładę albo zbawienie, o absolutne Zło i Dobro, tam znów zaczyna się dialektyka Dobra. Tam roztropność świata — liberalność, tolerancja i umiarkowanie —jawią się jako zdrada stanu i tchórzostwo w obliczu wroga, jako mroczny upiór, przeciwko któremu dzieci światłości, gotowe ofiarnie i z oddaniem służyć swoim ideałom, stają do ostatecznej rozprawy. Drugi środek przeciw przemocy i zniszczeniu to po prostu doświadczenie. Komu nieobce są sprawy publiczne, kto na co dzień ma do czynienia z kwestiami prawa i administracji, z warunkami gospodarczymi, z interesami i zapatrywaniami, ten wie, jak skomplikowane bywają te stosunki, rozumie, że raczej nie sposób rozwikłać ich jednym zdecydowanym ruchem. Zdaje też sobie sprawę, jak uparcie ludzie trwają przy swoich nawykach, jak trudno je zmienić. Wprawdzie wydarzenia nadzwyczajne mogą zepchnąć je z pola widzenia, ale wrócą wraz z dniem powszednim. Kant powiada: Rewolucja może wprawdzie doprowadzić do obalenia despotyzmu jednostek czy ucisku ze strony ludzi żądnych zysków i władzy — nigdy jednak nie doprowadzi do prawdziwej reformy sposobu myślenia; nowe przesądy, tak jak przedtem stare, staną się nicią przewodnią bezmyślnej masy6. Do czego natomiast prowadzi brak doświadczenia, wykazał Tocqueville na przykładzie rewolucji francuskiej. Oświeceniowcy przygotowywali ją w sensie literackim. 5 Edmund Burke, Speech on presenting to the House of Commons a Plan for the better security of the Independence of Parliament and the Economic Reformation of the Civil and other Establishments, 1780, w: E. Burke, The Works, Boston 1839, t. 2, s. 164. 6 Immanuel Kant, Co to jest oświecenie?, tłum. Adam Landman, w: Tadeusz Kroński, Kant, Warszawa 1966, s. 166. Same warunki życia tych pisarzy przygotowują ich do próbowania ogólnych i abstrakcyjnych teorii na temat rządzenia i do ślepej wobec nich ufności. Byli tak nieskończenie oddaleni od praktyki, że nie docierało do nich żadne doświadczenie, które by mogło miarkować ich przyrodzone zapały; nic nie ostrzegało ich o przeszkodach, jakie istniejące fakty mogły stanowić dla reform choćby najbardziej pożądanych; nie mieli pojęcia o niebezpieczeństwach zawsze towarzyszących najkonieczniejszym nawet rewolucjom. [...] Dlatego mieli dużo śmielsze pomysły, więcej skłonności do ogólnych idei i systemów, więcej pogardy dla starożytnej mądrości i jeszcze większą ufność w swój własny, indywidualny rozum, niż to się zazwyczaj widzi u autorów piszących spekulatywne książki o polityce7. Ale także urzędnikom brakowało doświadczenia politycznego: A przecież niektórzy z nich byli ludźmi bardzo biegłymi w swoim fachu, znali do gruntu wszystkie szczegóły ówczesnej administracji publicznej; ale gdy szło o tę wielką wiedzę o rządzeniu, która uczy rozumienia ogólnych ruchów społecznych, oceny tego, co dzieje się w umysłach mas, i przewidywania, co może stąd wyniknąć — wszyscy byli tak naiwni jak sam lud. Tylko bowiem współgranie wolnych instytucji może w pełni nauczyć mężów stanu tej najważniejszej dziedziny ich sztuki8. Przypomina się mimowolnie ubolewanie Maxa Webera nad Niemcami, którymi tak wyśmienicie zarządzano i tak dyletancko rządzono. Ale w tym kraju brak doświadczenia dawał się we znaki dużo dłużej niż we Francji. Słabość mieszczaństwa, przemożna siła i skuteczność państwa paternalistycznego blokowały rozwój instytucji wolnościowych. Tylko reforma barona von Steina przetarła drogę do samorządności miast, a tym samym otwarła wąską zapewne furtkę wiodącą ku praktyce. Być może z tego właśnie powodu wysławiano tak ordynację miejską z 1808 r. — zresztą przeceniając chyba jej znaczenie — że nie ustanawiała reguły obowiązującej w całym życiu politycznym, a jedynie tworzyła strefę wyjątkową. Ale bądź co bądź ze szkoły tego doświadczenia wywodzili się tacy oddani sprawie oporu i nowego początku mężowie, jak Carl-Friedrich Goerdeler, Konrad Adenauer i Ernst Reuter. Jeśli przypisuje się Niemcom skłonność do wprowadzania wszystkiego, co ich zajmuje, w ramy zawiłych systemów myślowych, a przede wszystkim — do czynienia z tego światopoglądu, to cechy tej nie należy wiązać z jakimś szczególnym, bliżej niewytłumaczalnym i niezmiennym charakterem narodowym. Wynika ona z uwarunkowań ich historii, z trwającego całe wieki odcięcia od praktyki politycznej i doświadczenia. Utworzenie Rzeszy przez Bismarcka nie zaradziło temu: rząd i administrację po jednej stronie, partie i parlamenty po drugiej dzielił dystans. Ponadto wraz z narastającym „ujunkrowieniem burżu-azji", wpasowaniem obywatela w ramy państwa paternalistycznego, zaczęto 7 Alexis de Tocqueville, Dawny ustrój i rewolucja, tłum. Hanna Szumańska-Grossowa, Kraków 1994, s-157. 8 Tamże, s. 160. 228 Niemiecki dramat 1914-1945 Zbrodnia w imię zbawienia 229 stylizować konieczność, czyniąc z niej cnotę: Tomasz Mann ukuł dla niej pojęcie Jnnerlichkeit pod skrzydłami władzy" i rozsławił ją w swoich Betrach-tungen eines Unpolitischen (Rozważaniach człowieka apolitycznego). Jednocześnie i nieuchronnie rosła gotowość, a nawet pragnienie zawierzenia własnego losu jednemu wielkiemu mężowi, politycznemu geniuszowi, wyznaczonemu przez opatrzność wodzowi. Jednakże znacznie uprzedzając takie konsekwencje zrodziła się — jako wyraz i jako kompensacja zablokowanej praktyki — teoretyczna „głębia ostrości", filozoficzny radykalizm, który spowodował bezprzykładne zerwanie z tradycjami duchowymi. Zerwanie to dotyczyło między innymi klasycznego prawa naturalnego, a tym bardziej wiary — jako krytyka religii w ogóle i krytyka Biblii w szczególności — u Ludwiga Feuerbacha, Davida Friedricha Straussa, Bruna Bauera i innych9. Karol Marks, któremu pisana była przecież rola teoretyka zablokowanej, a przez to właśnie rewolucyjnie rozumianej praktyki, sarkastycznie komentował ten stan rzeczy, stwierdzając w pracy Ideologia niemiecka: Jak donoszą ideologowie niemieccy, Niemcy przeżyty w ostatnich latach przewrót nie mający sobie równego. Proces rozkładu systemu Heglowskiego — proces, który rozpoczął się od Straussa — rozwinął się w ferment o światowej skali i ogarnął swym zasięgiem wszystkie „potęgi przeszłości". W ogólnym tym chaosie powstawały potężne mocarstwa, aby wnet zapaść się w nicość, wyłaniali się na chwilę bohaterowie, ażeby znów być strąconymi w mrok przez bardziej śmiałych i mocarnych rywali. Była to rewolucja, w porównaniu z którą francuska jest dziecięcą igraszką, walka w skali światowej, wobec której walki dia-dochów wydają się drobnostką. Zasady wypierały jedna drugą, bohaterowie myśli strącali się nawzajem z niesłychanym pośpiechem i w ciągu lat trzech, od 1842 do 1845, większe w Niemczech zrobiono porządki niż kiedy indziej w ciągu trzech stuleci. A wszystko to odbyć się miało w dziedzinie czystej myśli10. W POSZUKIWANIU ZBAWIENIA NA ZIEMI Jeśli chodzi o stosunek czy też raczej dysonans między teorią a praktyką, trzeba wspomnieć o innej jeszcze ważnej okoliczności, związanej z historią 9 Ludwig Feuerbach (1804-1872) opublikował w Lipsku (1841) swe główne dzieło O istocie chrześcijaństwa (Das Wesen des Christentums). Teolog David Friedrich StrauB (1808-1874) wydał w Tybindze (l 835) Das Leben Jesu, hitisch betrachtet (Życie Jezusa, spojrzenie krytyczne); wydanie popularne ukazało się w 1864 r. Bruno Bauer (l 809-1882), także teolog, zaczął w 1840 r. od publikacji Kritik der evangelischen Geschichte des Johannes (Krytyka ewangelicznej historii Jana); w ślad za nią wydał (1841/42) trzytomową Kritik der evangelischen Geschichte der Synoptiker (Krytyka ewangelicznej historii synoptyków), zaś późne dzieło główne (1877) nosiło tytuł Christus und die Casaren. Der Ursprungdes Christentums aus dem rómi-schen Griechentum (Chrystus i cezarowie. Rzymsko-grecka geneza chrześcijaństwa). Wszyscy ci autorzy byli „lewicowymi heglistami", wszyscy w rezultacie uprawianej przez siebie krytyki zamknęli sobie drogę do karier akademickich, wszyscy wywarli wpływ na Marksa i marksistowskie ujęcie religii. 1(1 Karol Marks, Ideologia niemiecka, tłum. Kazimierz Błeszyński, w: Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzielą, t. 3, Warszawa 1961, s. 17. wyznania. Reformacja i kontrreformacja dzielą Niemcy na dwa wojskowe jobozy — i pustoszą kraj podczas wojny trzydziestoletniej. Rozstrzygające jed-jnak znaczenie dla późniejszego rozwoju duchowego oraz politycznego, który ie wywodzi się z Austrii, lecz przez Brandenburgię-Prusy prowadzi ku państwu narodowemu, zyskuje obóz protestancki, a ściślej luteranizm. „Jak pozyskać mam Boga łaskawego?" brzmiało pytanie Lutra, które pod naporem poczucia winy, lęków sumienia nabrało takiej mocy, że nie sposób już było uporać się z nim korzystając w potrzebie z pomocy świętych czy -z pośrednictwa uświęconych instytucji Kościoła. Reformatorskie pytanie oraz ozolne poszukiwania odpowiedzi z niesłychaną gwałtownością postawiły izłowieka — każdego z osobna — bezpośrednio w obliczu Boga. Można sobie wyobrazić, jakie uciążliwości spadły tym samym na jednostkę, w jakich mrokach zwątpienia w siebie, w jakich głębiach rozmyślań mogła się pogrążyć. Ale zarazem —jak ogromne pokłady energii duchowej zmobilizowało usilne poszukiwanie dróg wiodących do zbawienia! Tymczasem zreformowany Kościół nie był w stanie okiełznać raz uwolnionych energii — z czasem czynił to coraz nieudolniej. W walce o przeżycie, zagrożony przez siły kontrreformacji szukał i znajdował schronienie pod skrzydłami państwa książęcego. W ten sposób powstało nie tylko przymierze, lecz wręcz organizacja — Kościół państwowy, inna, duchowna forma zwierzchności ze wszystkimi, nieuchronnymi chyba skutkami: od urzędniczego zarządzania po ortodoksyjne skostnienie wiary. Nastręczały się skrajnie przeciwstawne możliwości wyjścia ze stanu skostnienia. Jedna z nich zmierzała ku braterstwu ludzi bogobojnych, którzy zachowując wewnętrzny dystans wobec Kościoła urzędowego, jako „cisi tej ziemi" [die Stillen im Lande — Ps 35,20 w tłum. Lutra. Polski przekład z hebrajskiego Czesława Miłosza — A. K.] bardzo aktywnie jednak przekładali swą wiarę na osobiście przeżywaną odpowiedzialność, zwłaszcza pedagogiczną i socjalną. Od Górnych Łużyc po Dolną Nadrenię, od Pomorza po Wirtembergię powstają w XVII, XVIII i XIX w. ruchy pietystyczne, w których owa możliwość znajdowała wielopostaciowy wyraz. Ich niektóre wpływy przetrwały aż do czasów współczesnych11. Możliwość przeciwna polegała na szturmowaniu twierdz wiary, zdobywaniu ich i niszczeniu, tak jakby rzeczywiście były więzieniami jeśli nie ciała, to ducha i duszy. Nadal — lub może dopiero teraz — chodzi o poszukiwanie zbawienia, ale nie pod przewodem Kościoła, nie w krępującej zależności od nie- 11 Ślady pietyzmu widoczne są jeszcze w powojennej sytuacji Dni Kościoła Ewangelickiego [Evan-gelischerKirchentag— regularne mityngi laikatu ewangelickiego —A. K.] — inicjatywy powołanej do życia w 1949 r. przez Reinholda von Thaddena-Trieglaffa, który wyrastał w pietystycznej atmosferze na Pomorzu: jego pradziadek, Adolf von Thadden, był założycielem i jedną z głównych postaci tego ruchu, opartego w znacznej mierze na aktywności właścicieli ziemskich. 230 Niemiecki dramat 1914-1945 Zbrodnia w imię zbawienia 231 go: transcendencja wraz ze wszystkimi pretensjami odwołującymi się do l poczucia winy i lęków sumienia dramatycznie wtargnęła w doczesność, a po śmierci Boga następowało już nie zmartwychwstanie Chrystusa, lecz przemienienie świata. Odtąd bezpośrednio w świecie, w historii objawić się miał akt zbawienia, a nowy stan łaski winien stać się osiągalny w drodze zwycięskiej walki o wybawienie ludzkości z grzechu, z nieszczęścia. Dziewiętnastowieczny zwrot „ku narodowi" oznaczał obdarzenie własnego narodu specjalną misją na Jj tę okoliczność. fl Niedługo po 1933 r. Helmuth Plessner, rozmyślając na przymusowej emi- ^ gracji nad drogami i bezdrożami ducha niemieckiego, tak opisywał ów stan rzeczy: Narzucona państwowo-kościelna organizacja luterańskiego protestantyzmu nie potrafiła wprawdzie zapobiec uwolnieniu energii religijnych, ale zahamowała rozkwit publicznej aktywności konfesyjnej poza właściwym Kościołem. [...] Dystansując się od jednostki, to znaczy przez fakt korzystania z oficjalnych gwarancji państwowych, a tym samym swój biurokratyczny charakter, odmawia ona członkowi gminy pełnienia roli, jaką może on odgrywać w Kościele niezależnym. Osłabia w nim świadomość współodpowiedzialności za kondycję Kościoła, przez co pośrednio odbiera mu wszystkie te możliwości aktywnych działań religijnych, które pozwoliły niezależnym Kościołom holenderskim i anglosaskim stać się ośrodkami zainteresowania publicznego i centralnymi placówkami przygotowującymi do wszelkiego rodzaju dyskusji politycznych i intelektualnych. W konsekwencji przymusowe zgromadzenie wszystkich ewangelików pod dachem jednego Kościoła państwowego eliminuje bardzo liczne interesy, które w warunkach większej swobody działania, znęcone zaszczytem współodpowiedzialności, znalazłyby religijne zakotwiczenie w kręgu wyznaniowym. Sprzyja odchodzeniu i odprowadzaniu tych interesów [...] w dziedziny świeckie. Ponieważ protestant jako taki przez swą wiarę ukierunkowany jest na te dziedziny jako pola działalności i samorealizacji religijnej, toteż zeświecczenie całego życia samo otrzymuje impuls religijny i nabiera religijnego, choć nie zakotwiczonego w konfesji charakteru — zostaje obarczone oczekiwaniami, nadziejami, pytaniami, którym Kościół nie umie sprostać. Tak oto status Kościoła państwowego o charakterze luterańskim nie tylko działał w kierunku zeświecczenia w ogóle, lecz także powołał do życia specyficznie luterańsko-religijną świeckość i nabożność wobec świata, która nabiera kształtu w niemieckiej ideologii politycznej i światopoglądowej12. Nie chodzi zatem o sekularyzację w zwykłym sensie, o zeświecczenie świata, lecz o przeniesienie wiary na to, co doczesne. Toteż nie jest przypadkiem, że Romantyzm stał się epoką „niemiecką" w stopniu znacznie silniejszym niż Oświecenie. Obarczył i przeciążył naturę oraz wszystko, co ludzkie — od języka, wykształcenia i sztuki czy muzyki poczynając, przez rodzinę i strony rodzinne, a na narodzie i ojczyźnie kończąc — siłą uczuć i oczekiwaniem zba- 12 Helmuth Plessner, Die verspatete Nation. Uber die politische Verfuhrbarkeit biirgerlichen Geistes, Stuttgart 1959, s. 59. Wydanie oryginalne, którego autor krył się pod pseudonimem, ukazało się pod tytułem Das Schicksal deutschen Geistes im Ausgang seiner biirgerlichen Epoche w Zurychu w 1935 r. wienia, które jako dziedzictwo luteranizmu wywodziły się z wiary chrześcijańskiej. Dopóki ta wiara rządziła, dopóty zabraniała upatrywać zbawienia w doczesności, poczytywać ją za sferę własnego zadomowienia. „Nie mamy bowiem tutaj miasta trwałego, ale przyszłego szukamy" — mówi Biblia [list św. Pawła do Hebrajczyków 13, 14 — A. K.]. I jeśli Paul Gerhardt, wielki autor pieśni, intonował ongiś swą pieśń wieczorną Nun ruhen alle Walder czy hymn na chwałę lata, nie należy rozumieć tego fałszywie, w duchu romantycznym i nowoczesnym. Ponieważ, jak pisze Gerhardt: Na ziemi ja jeno tułaczem, za niczym tutaj nie tęskno mi; przeto u niebios bram kołaczę, boć to ojczyzny są mojej drzwi. W tej samej pieśni poucza nas, że żyjemy „w tym obcym szałasie" jedynie przejściowo, podczas wędrówki w ojczyste strony, które odnajdziemy „tam w górze", gdzie czeka nasz Ojciec13. Natomiast nabożność wobec świata zakłada ewolucję wiary. Nie jest też przypadkiem to zwłaszcza, że myślicieli i poetów, którzy spowodowali albo przynajmniej symbolizowali tę ewolucję, prawie bez wyjątku współkształtowało dziedzictwo luterańskie. Hegel i Schelling — podobnie jak Hólderlin, jak David Friedrich StrauG — wyszli z wirtemberskiej wylęgarni teologów, z seminarium w Tybindze [Tiibinger Stift — ewangelicka uczelnia teologiczna — A. K]; Fichte rozpoczął swą drogę życiową jako student teologii, Nietzsche był synem pastora. Trudno doprawdy przecenić znaczenie ewan- 13 Naturalnie Gerhardt nie jest tu wyjątkiem. Podczas uroczystości pogrzebowych często i chętnie intonowano niegdyś religijną pieśń ludową autorstwa Ludwiga Joergesa (lub Jórgensa, ur. 1792), którą można jeszcze znaleźć w starszych śpiewnikach: Gdzie dusza znajdzie przytułek, gdzie spokój? Pod czyje skrzydła opiekuńcze zbłądzi? Ach, czy nie ma na ziemi miejsca nigdzie wokół, gdzie grzech nie zdoła wedrzeć się, ni rządzić? O nie, o nie, tu szukać go nie czas; ojczyzny dusza w górze jest, wśród gwiazd. Opuśćcie padół ziemski, ojczyzny złaknieni, a jakże cudne zoczycie zacisze! Jeruzalem w niebiesiech, co złotem się mieni, czyż ono duszy ojczyzną najmilszej? O tak, o tak, tam tylko być może ojczyzna jej i spocznienia łoże. Tymczasem jednak pieśń ta została usunięta ze śpiewników, czy to ze względu na purystyczne podejście do sztuki, czy też — na ewolucję wiary przeobrażającej się w nabożność wobec świata. 232 Niemiecki dramat 1914-1945 Zbrodnia w imię zbawienia 233 gelickiej plebanii dla nowszej historii niemieckich idei i życia emocjonalne-go14. Czy także niemiecka dialektyka nabożności wobec świata nie wywodzi się z tego źródła, z nadziei na zbawienie, która łączy się z wydarzeniami wielkanocnymi, ze śmiercią na krzyżu i zmartwychwstaniem? W wykładach Die Grundzuge des gegenwartigen Zeitalters (Główne zarysy ery współczesnej), wygłaszanych w Berlinie w latach 1804-1805, Fichte ujmował „całe życie na ziemi poprzez jego cel ostateczny" i dzielił je na pięć „epok podstawowych". Rodzaj ludzki rozpoczyna swoją wędrówkę przez historię w „stanie niewinności". Dalej wkracza w „stan grzechu początkowego", po czym następuje „stan grzeszności całkowitej" i jest to już epoka współczesna. Gdzie jednak niebezpieczeństwo, tam też rosną zbawcze moce [Hólderlin, Patmos — A. K.], tak jak wraz z grzechem rośnie potrzeba łaski, dobre społeczeństwo rodzi się tylko z nędzy, zwycięstwo z klęski, a życie ze śmierci. Nadejdzie „stan początkowego oczyszczenia", który — ostatecznie i prawomocnie — przerodzi się w „całkowite oczyszczenie i uświęcenie". Cała droga, którą podług onego wyliczenia ludzkość na tym padole kroczy, niczym jest innym jak wracaniem do punktu, gdzie stała u początków swoich, jak powrotem do własnego źródła. Atoli ludzkość musi ową drogę na własnych nogach przebyć; o własnych siłach tym się znów uczynić, czym bez żadnego udziału swego wprzódy była. [...] W raju postępków prawych i bycia w prawości bez wiedzy, znoju i sztuki budzi się ludzkość do życia. Ledwie śmiałości nabrała, iżby na własne życie się ważyć, przychodzi anioł z mieczem ognistym do prawości przymuszającym i wypędza ją z gniazda niewinności i pokoju. Tuła się i błąka po pustynnych pustkowiach, ledwie się ośmielając stopę gdziekolwiek postawić, w obawie, że grunt się pod nią zapadnie. W biedzie odwagi nabrawszy, osiada wreszcie, w ubóstwie i w pocie czoła wyrywa z ziemi kolce i osty zdziczenia, iżby umiłowany owoc wiadomości wyhodować. Od zakosztowania jego oczy jej się otworzą, dłonie mocy nabiorą, i sama zbuduje sobie raj na podobieństwo utraconego; drzewo wiadomości wyrasta w nim, a ona wyciąga rękę po owoc i spożywa go, i żyje po wieczne czasy15. 14 w wydanej przez siebie książce o dzieciach pastorów Martin Greiffenhagen, także syn pastora, mówi: „Duchową i polityczną kulturę Niemiec w znacznym stopniu określa ewangelicka plebania. Jak vty-kazaieAllgemeine deutsche Biographic, od potowy XVII w. do potowy naszego stulecia ponad 50% wymienionych tam mężczyzn stanowią synowie pastorów. By wspomnieć tylko najświetniejsze nazwiska: dziećmi pastorów byli poeci Gryphius, Gottsched, Gellert, Claudius, Lessing, Wieland, bracia Schleglowie, Jean Paul, Gotthelf, Ina Seidel, Hermann Hesse, Gottfried Benn; historycy Pufendorf, Droysen, Mommsen, Jacob Burckhardt, Lamprecht, Haller, Gerhard Ritter; filozofowie Schelling, Schleiermacher, Nietzsche, Kuno Fischer i Dilthey [...]. Tym, co łączy Friedricha Nietzschego i Gottfrieda Benna, Hermanna Hessego, Carla Gustava Junga i Alberta Schweitzera, jest temat «ojcowski»: protestantyzm jako zawód i powołanie. Bez względu na zawód, jaki obierały dzieci pastorów, ojcowskie powołanie stało się dla wielu z nich wyzwaniem, wymaganiem, miarą samorealizacji w świecie, który przekracza własne granice" (Pfarrerskinder. Auto-biographisches zu einem protestantischen Thema, Martin Greiffenhagen [red.], Stuttgart 1982, s. 14, 7). 15 Johann Gottlieb Fichte, Die Grundzuge des gegenwartigen Zeitalters, wykład pierwszy, cyt. wg Philo- | sophische Bibliothek, t. 130 b, 1943, przedruk wydania II, Leipzig 1922, s. 17 n. Język obrazów nie wymaga komentarza — może tylko takiego, jaki wygłosił Heinrich Heine: Filozofia niemiecka to ważna sprawa, dotycząca całego rodzaju ludzkiego. Dopiero najdalsi potomkowie nasi będą mogli rozstrzygnąć, czy trzeba nas za to ganić, czy wysławiać, że najpierw opracowaliśmy naszą filozofię, a potem dopiero zabraliśmy się za rewolucje. Tuszę, iż tak metodyczny naród jak nasz musiał zacząć od reformacji, potem dopiero mógł zająć się filozofią i nie wcześniej niż po jej ukończeniu wolno mu było przystąpić do rewolucji politycznej16. Co się jednak tyczy stwierdzenia, że ludzkość własnymi siłami wywalcza sobie powrót do stanu szczęśliwości, to niektórzy ludzie siali kąkole i osty, które teraz trzeba wyrwać z korzeniami. Albo mówiąc dokładniej: są ludzie, których można rozpoznać jako wrogów ludzkości. I jeśli stawką w grze jest ni mniej, ni więcej, tylko całkowite oczyszczenie i uświęcenie, po prostu — zbawienie, wówczas opłaca się ich zgładzić. Opłaca się metodycznie zmierzać do celu ostatecznego: opłaca się zbrodnia przeciw ludzkości. Zapewne każdy czyn wymaga sprawcy, czyn niesłychany — wybrańca. Fichte, będąc pod wrażeniem podbojów napoleońskich, dostrzega go w narodzie; misja ludzkości, poszukiwanie zbawienia na ziemi, zostaje powierzona „pranarodowi" — Niemcom. ŻYDZI I NIEMCY Radykalizm teoretyczny i rygoryzm etyczny skojarzone z tęsknotami za zbawieniem na ziemi — zaiste wybuchowa mieszanka. Ale w jaki sposób eksploduje? I dlaczego stało się potem to, co się faktycznie stało? Dlaczego Oświęcim? Tylko z lękiem, z wahaniem i ociąganiem można się zbliżyć do tego, co nie-Iwymowne. Bo jak mówić o czynach popełnionych w wieku XX, w sercu Europy, w Niemczech i przez Niemców: o zagładzie Żydów, o milionach zabitych |mężczyzn, kobiet i dzieci, o mordzie z zimną krwią zleconym, biurokratycznie zorganizowanym, najposłuszniej, zgodnie z nakazem obowiązkowości wyko-lanym? I jak nie mówić, skoro samo milczenie już ściąga klątwę, grzmi nowiem echem współudziału? Jak wytłumaczyć niewytłumaczalne? Naturalnie jest pod ręką hasło: antysemityzm; badaniami na ten temat lożna by wypełnić całą bibliotekę. Pogromy, ponura mieszanina uprzedzeń, oskarżeń, żądzy łupów, miały miejsce zarówno w czasach najnowszych, jak w średniowieczu. Kościół, właśnie on, hodował i żywił antysemityzm; Luter ^gruntował go na nowo. 16 Heine, Żur Geschichte der Religion..., s. 282. 234 Niemiecki dramat 1914-1945 Zbrodnia w imię zbawienia 235 W Brandenburgii-Prusach, wysławianych za tolerancję, wielki elektor przyjmował wprawdzie Żydów wypędzonych z Wiednia i dolnej Austrii17. Ale co zmieniło się naprawdę, na przykład za Fryderyka Wielkiego? Litera i duch Generalnego Rozporządzenia w sprawie Żydów z 1750 r. — Mirabeau nazwał je „godnym kanibala" — miały jeszcze bardzo średniowieczny charakter. Tolerancja miała obowiązywać tylko w łonie chrześcijaństwa18. Emancypację Żydów umożliwił edykt reformatorski kanclerza Harden-berga z 11 marca 1812 r. — towarzyszyły mu hałaśliwe utyskiwania, że oto „uczciwe, brandenburskie Prusy mają stać się nowomodnym państwem żydowskim"19. Okres restauracji przyniósł nowe ograniczenia; dopiero w 1869 r. udało się przeprowadzić pełne równouprawnienie — z punktu widzenia zasady prawnej, bo praktyka pozostawiała wiele do życzenia: żydowski urzędnik państwowy był i pozostał wyjątkiem, żydowski oficer gwardii nie przestał być sprzecznością samą w sobie20. Tymczasem zaczął się już antysemityzm „nowoczesny". Do jego pionierów należał Paul de Lagarde, który obwieścił, że Żydzi są „robactwem". Pisał: Z pasożytami i bakcylami nie prowadzi się negocjacji, pasożytów i bakcyli się nie wychowuje, lecz możliwie najszybciej i najgruntowniej się je unicestwia21. Demagodzy wykorzystywali antysemityzm do swoich celów, jak na przykład nadworny kaznodzieja Adolf Stoecker, który pragnął odwieść ruch robotniczy od jego zamierzeń, czy jak Heinrich von Treitschke. Jego wpływy oraz ewolucję poglądów w środowiskach mieszczańskich opisał w swych wspomnieniach Heinrich Clafi, w latach 1908-1939 przewodniczący Związku Wszechniemieckiego: W oczach obojga rodziców moje berlińskie przeżycie — odrzucenie przeze mnie żydostwa — rysowało się w ciemnych barwach. Trzeba pamiętać, że drogowskazem w myśleniu i działaniu takich rodzin jak nasza były trzy słowa, wszystkie obce: patriotyzm, tolerancja, humanizm. Tak wyglądały polityczne i ludzkie ideały pokolenia, do którego oboje należeli, które ulegało bez reszty wpływom liberalnym i ślepo wierzyło w równouprawnienie wszystkich obywateli państwa. My, młodzi, szliśmy z postępem: byliśmy po prostu 17 Patrz David Kaufmann, Die letzte Vertreibung der Juden aus Wien und Niederósterreich, ihre Vor-geschichte und ihre Opfer, Wien 1889, s. 209 n; Selma Stern, Der preuftische Staat und die Juden, Tiibingen 1962,cz. I, ust. I. 18 Hans Joachim Schoeps, Preufien. Geschichte eines Staates, Berlin 1966, s. 87. 19 Z petycji stanów powiatu Lebus, Storkow i Beeskow, cyt. za Alfred Stern, Abhandlungen undAk-tenstucke żur Geschichte derpreufiischen Reformzeit 1807-1815, Leipzig 1885, s. 245 n, tu s. 251. 2(1 Wprawdzie w szlacheckich kręgach oficerskich przysłowiową postacią była córka żydowskiego bankiera, którą poślubiano jako jedyny ratunek wobec lawiny długów, ale wymagało to pożegnania się ze służbą — jak w przypadku przynoszącej uszczerbek na honorze odmowy udziału w pojedynku. 21 Paul de Lagarde, Ausgewahlte Schriften, Paul Fischer (red.), wyd. II, Munchen 1934, s. 239. narodowi; nie chcieliśmy słyszeć o tolerancji, jeśli chroniła wrogów narodu i państwa. [...] To wyłożyłem rodzicom, a swemu łaskawemu ojcu rzekłem: skoro posłał mię do pana Trei-tschkego, to nauczyłem się od tego wielkiego męża rzeczy, do których ów sam dochodzić musiał, stoczywszy po drodze niejeden ciężki bój. Nic tedy nie da się zrobić i ojciec musi się z tym pogodzić, żem przekonany o słuszności odkryć Treitschkego22. Czy jednak nie dałoby się sporządzić też bilansu o przeciwnej wymowie? Lagarde okazał się outsiderem, Treitschke spotkał się ze sprzeciwem23, Stoecker poniósł porażkę. Prusy i Rzesza Bismarcka były państwami prawa w pełnym tego słowa znaczeniu, które nie dopuszczały prześladowań. W sumie przed I wojną światową antysemityzm raczej słabł niż przybierał na sile. Eber-hard Jackel zrekapitulował ten stan rzeczy: Nic nie wydawało się po roku 1945 bardziej oczywiste niż sprowadzanie prześladowania Żydów przez narodowych socjalistów do szczególnie nasilonego antysemityzmu niemieckiego. Historycy szukali dowodów i znajdowali je. Badania nowsze i porównawcze obraz ten zrelatywizowały. Bez wątpienia istniały w Rzeszy w czasie depresji gospodarczej, a zwłaszcza w latach 1878-1887, ruchy i partie antyżydowskie, jednak w okresie między rokiem 1903 a 1914 nastąpił ich upadek, w przededniu zaś I wojny światowej przestały one w ogóle istnieć. Zasada równouprawnienia Żydów nie była mimo pewnej dyskryminacji społecznej nigdy poważnie zagrożona. W Niemczech nie było pogromów, jak w Rosji, ani afer podobnych do tej wokół Dreyfusa we Francji, a także antysemityzm austriacki zaznaczał się wyraźniej niż niemiecki. Amerykański historyk George L. Mosse usiłował w 1975 r. uzasadnić to stwierdzenie za pomocą hipotezy sformułowanej w tonie przesadnym. Gdyby — skonstatował — powiedziano ludziom w 1914 r., że w ciągu jednej generacji wymordowana zostanie większość Żydów europejskich, to ich odpowiedź brzmiałaby prawdopodobnie: Francuzi są zdolni do każdego przestępstwa. Można sobie wyobrazić, że ludzie ci podejrzewaliby Rosjan, Polaków bądź Austriaków. O Niemcach pomyśleliby zapewne na samym końcu24. Czyż jednak wojna, a zwłaszcza klęska 1918 r., uznana za „zbrodnię listopadową" i interpretowana jako „cios w plecy", nie zapoczątkowały rozstrzygającego przełomu? W istocie podczas I wojny światowej miała miejsce antyżydowska agitacja — choć przeważały symptomy pozytywne25 — a do repertuaru niemal każdej hecy wymierzonej w republikę należało oskarżenie, że jest „zażydzona"; w latach 1923-1932 zarejestrowano jako akty symboliczne 125 profanacji cmentarzy i 48 napaści na synagogi26. 22 Heinrich Clafi, Wider den Strom. Vom Werden und Wachsen der nationalen Opposition im alten h, Leipzig 1932, s. 17 n. 23 Patrz Der Berliner Antisemitismusstreit, Walter Boehlich (red.), Frankfurt a. M. 1988. 24 Eberhard Jackel, Panowanie Hitlera, tłum. Alicja Karszniewicz-Mazur, Wrocław 1989, s. 140-141. 25 Patrz Egmont Zechlin, Die deutsche Politik und die Juden im Ersten Weltkrieg, Gottingen 1969. 26 Die Zerstórung der deutschen Politik. Dokumente 1871-1933, w nowym wydaniu i z komentarzem IHarry'ego Prossa, Frankfurt a. M. 1983, s. 266 n. 236 Niemiecki dramat 1914-1945 Zbrodnia w imię zbawienia 237 Takie dane można zapewne interpretować przeciwstawnie, w zależności od punktu widzenia. Nowsze badania zrelatywizowały obraz stosunków w republice weimarskiej27. Ruchowi narodowosocjalistycznemu, w którym zadomowił się radykalny antysemityzm „volkistowskich" demagogów i grupek, aż do wybuchu światowego kryzysu gospodarczego bardzo daleko było do pozyskania oparcia w masach. Historyk Felix Gilbert, który urodził się w 1905 r. w jednej z najznakomitszych rodzin żydowskich Berlina, a w 1933 r. wyemigrował najpierw do Anglii, potem do Stanów Zjednoczonych — a zatem z pewnością nie należy do koronnych świadków, skłonnych lać wosk na wzburzone fale — powiedział patrząc wstecz: Pojawiła się fala antysemityzmu we wczesnych latach dwudziestych, w czasie, gdy zamordowano Rathenaua, a potem naturalnie przed dojściem narodowych socjalistów do władzy. Zapewne w katolickiej Bawarii istniał jawny antysemityzm, a także trudno zaprzeczyć, że utajony antysemityzm panował w kręgach akademickich. Wątpię jednak, aby można było mówić, że w latach dwudziestych antysemityzm bardzo przybrał na sile i agresywności28. Wątpliwości wydają się zasadne nawet w kwestii zamordowania Walthera Rathenaua. Czy zamordować chciano przede wszystkim Żyda, czy też może raczej — podobnie jak w przypadku zamachu na Erzbergera — reprezentanta republiki i „polityki wypełniania postanowień"? W nekrologach wyraźnie dominowała ta druga wykładnia. Raz jeszcze oddajmy głos Gilbertowi: Odpowiedzialnością za zamordowanie Rathenaua obarczono w pierwszym rzędzie antysemityzm; moim zdaniem na tę interpretację wywierają wpływ zdarzenia, które miały miejsce w Niemczech dziesięć lat później. W każdym razie w chwili morderstwa antysemityzm nie wydawał się nam motywem decydującym29. Trudno twierdzić, że od 1933 r. antysemityzm wśród szerokich mas ludności drastycznie się nasilił30. Bojkot sklepów żydowskich l kwietnia 1933 r. nie powiódł się i nigdy już go nie powtórzono. Jeszcze mniej nadaje się na dowód „noc kryształowa", o której naoczny świadek Erich Kastner opowiada: Kiedy 10 listopada 1938 r. około trzeciej nad ranem wjechałem taksówką w berlińską Tauentzien, z obu stron dobiegł mnie brzęk tłuczonego szkła. Hałas był taki, jakby przewracano tuziny wypełnionych szkłem wagonów. Wyjrzałem z taksówki i zobaczyłem, po lewej l 27 Por. Jackel, Panowanie Hitlera, s. 141. 28 Felix Gilbert, Lekrjahre im alten Europa. Erinnerungen 1905-1945, Berlin 1989, s. 107. M Tamże, s. 49. 30 Relacje o nastrojach wskazują raczej na krytyczny stosunek do środków stosowanych przez narodowych socjalistów. Patrz Otto Dov Kulka, Die Niimberger Rassegesetze und die deutsche Bevolkerung im LichtegeheimerNS-Lage- undStimmungsberichte, „VierteljahresheftefurZeitgeschichte", 1984, rocznik32, s. 622. i po prawej, przy co piątym mniej więcej domu mężczyzn, z których każdy biorąc potężny zamach długim stalowym prętem rozbijał okno wystawowe. Ledwie zrobił swoje z jedną witryną, miarowym krokiem szedł do następnego sklepu i nie nadużywając energii zabierał się za kolejną, całą jeszcze szybę. Oprócz tych mężczyzn, ubranych w czarne bryczesy, buty do konnej jazdy i cywilne kurtki, jak okiem sięgnąć nie było żywej duszy. Taksówka skręciła w Kurfiirstendamm. Tu także w regularnych odstępach stali mężczyźni i długimi prętami rozbijali „żydowskie" wystawy. Wydawało się, że każdy ma pensum, jakieś pięć do dziesięciu domów. Kaskady szkła sypały się i rozpryskiwały na bruku. Całe miasto zdawał się wypełniać tylko i wyłącznie brzęk trzaskającego szkła. To była jazda jak sen szaleńca. Między UhlandstraBe i Knesebeckstrafie kazałem zatrzymać, otworzyłem drzwi samochodu i właśnie stawiałem prawą stopę na ziemi, kiedy od najbliższego drzewa oderwał się mężczyzna i cicho acz energicznie powiedział do mnie: — Nie wysiadać! Jechać dalej, natychmiast! Był to facet w kapeluszu i płaszczu. — Niech pan posłucha — odezwałem się — ja przecież tylko... — Nie — przerwał mi z pogróżką w głosie. — Wysiadać nie wolno! Lepiej jedź pan dalej i to migiem! Wepchnął mnie z powrotem do auta, machnął na szofera i zatrzasnął drzwiczki. Szofer posłusznie ruszył. Jechaliśmy dalej przez upiorną „noc skorup". Przy Wilmersdorfer Strafie znów kazałem zatrzymać. Znów bezgłośnie zbliżył się do nas mężczyzna w cywilu. — Policja! Przejeżdżać! Ale już! W popołudniowych gazetach napisano, że cierpliwość okazywana żydowskim sklepom przez władze doprowadziła do tego, że wzburzona dusza narodu spontanicznie chwyciła się środków samopomocy31. Skoro zasięg oddziaływania antysemityzmu niewiele wyjaśnia, tym bardziej jest się skłonnym obarczać odpowiedzialnością człowieka u steru. Jak ^można przeczytać u Haffnera, Hitler od samego początku obnosił swoją nie- lawiść do Żydów „niczym przyrodzony garb", a była to zarazem ułomność wschodnioeuropejska. W Europie Zachodniej, a także w Niemczech na przełomie wieków antysemityzm znajdował się już w odwrocie; procesem pożądanym, który rozwijał się pełną parą, była asymilacja i integracja. Ale w Europie Wschodniej i Południowej, gdzie liczni Żydzi, dobrowolnie bądź nie, egzystowali jako wydzielony naród w narodzie, antysemityzm był endemiczny i morderczy, zorientowany nie na asymilację i integrację, lecz na usunięcie i wytępienie. A w Wiedniu, w którego trzecim rewirze — wedle znanego powiedzenia Met-ternicha — zaczynają się wszak Bałkany, ten morderczy, nie pozostawiający Żydom żadnego wyjścia antysemityzm głęboko zapuścił korzenie. Tam zaraził się nim młody Hitler32. Zapewne brzmi to trochę tak, jakby azylant z Wiednia był późną zemstą Austrii „za Sadową" — zemstą, której ofiarą padły nieszczęsne Wielkie Prusy 31 Kastner furErwachsene, Rudolf Walter Leonhardt (red.), Frankfurt a. M. 1966, s. 448 n. Patrz także Vas Judenpogrom 1938. Von der „Reichskristallnacht" zum Volkermord, Walter H. Pehle (red.), Frankfurt a. M. 1988. 32 Sebastian Haffner, Anmerkungen zu Hitler, Miinchen 1978, s. 15 n. 238 Niemiecki dramat 1914-1945 Zbrodnia w imię zbawienia 239 razem ze swoimi Żydami. A mamy do czynienia z poważnym brakiem dowodów. Rudolph Binion z naciskiem i całkiem słusznie podkreślał, że kluczowym przeżyciem Hitlera była niemiecka klęska z listopada 1918 r.33 Nie jest jasne, czy przedtem miał w ogóle jakieś zainteresowania polityczne; w każdym razie nic na to nie wskazuje34. Najwcześniejszym dokumentem jest jego list z 16 września 1919 r., w którym można przeczytać: Z powodów czysto uczuciowych antysemityzm znajdzie swój ostateczny wyraz w formie pogromów. Ale antysemityzm rozumu musi prowadzić do planowego, ustawowego zwalczania i likwidowania przywilejów żydowskich. [...] A jego celem ostatecznym musi niezmiennie pozostawać usuniecie Żydów w ogóle35. Rzeczywiście, od tego momentu nienawiść do Żydów przewija się w przemówieniach i czynach Hitlera już do końca. Zupełnie jakby upadek był triumfem, 2 kwietnia 1945 r. fuhrer oświadczył: „Ludzie po wsze czasy będą wdzięczni narodowemu socjalizmowi za to, że wytępiłem Żydów w Niemczech i Europie Środkowej"36. A potem w ostatnim słowie-testamencie z 29 kwietnia 1945 r., w ostatnim zdaniu powiedział: Przede wszystkim zobowiązuję kierownictwo narodu i jego stronników do skrupulatnego przestrzegania ustaw rasowych i do bezlitosnego oporu przeciw światowemu trucicielowi wszystkich narodów, międzynarodowemu zydostwu37. Czy jednak owo już tak wcześnie poczynione rozróżnienie nie sugeruje, że chodziło o coś więcej i o coś innego niż pogrom na gigantyczną skalę? Czy wystarczy uznać „antysemityzm rozumu" za osobiste szaleństwo, za gorączkowy majak jednostki? Czy Hitler nie dostarczył wystarczających dowodów na to, jak precyzyjnie potrafił kontrolować własne emocje, jak umiał nimi manipulować, ażeby współbrzmiały z innymi i mogły zostać z wyrachowaniem wykorzystane w celu mobilizacji mas? W przeciwnym razie — jakże by został „fuhrerem"? Tym zresztą, co generalnie budzi grozę zarówno w fazie przygotowań jak też w realizacji „ostatecznego rozwiązania", tym, co wypaliło w pamięci narodów piętno Oświęcimia, jest właśnie ów brak emocji — czysto urzędowy charakter zagłady. Teza, do której skłaniają wstępne rozważania tego rozdziału — całej tej książki — brzmiałaby tak: chodziło o niemiecką rewoluqe, która okazała się 33 R. Binion, Hitler among the Germans, 1976. 34 Patrz Eberhard Jacket, Hitlers Weltanschauung. Entwurf einer Herrschaft, wyd. Ill, Stuttgart 1986. Patrz także Hitler. Sdmtliche Aufzeichnungen 1905-1924, Eberhard Jackel i Axel Kuhn (red.), Stuttgart 1980. 35 Hitler. Samtliche Aufzeichnungen..., s. 88 n. 36 Hitlers Politisches Testament. Die Bormann-Diktate vom Februar und April 1945, z esejem Hugha K. Trevora-Ropera i postowiem Andre Frangois-Ponceta, Hamburg 1981, s. 122. 37 Cyt. za Jackel, Hitlers Weltanschauung..., s. 78. l kontrrewolucją w imię nierówności. Żydów w gruncie rzeczy wcale to nie dotyczyło, a jeżeli tak, to tylko pośrednio. Ale Żydzi nadawali się na symbol i na ofiarę, i to z kilku powodów. Po pierwsze, byli tak długo traktowani jako gorsi, od tak dawna zamykani w gettach, jak żadna inna grupa profitentów Oświecenia i rewolucji 1789 r. W ślad za proklamacją wolności i równości we Francji emancypacja Żydów dokonała się już w latach 1790-1791 jako dzieło Zgromadzenia Narodowego. W XIX w. Niemcy po prostu przyswajały sobie i naśladowały rozwój zachodni; od tego momentu datowała się podziwu godna dynamika. Fritz Stern przypuszcza w swoim studium o Bismarcku i Bleichróderze, że nigdy chyba żadna mniejszość nie wybiła się tak szybko i tak skutecznie jak niemieccy Żydzi38. I każda kolejna fala wydarzeń zwiększających zakres wolności i równości ujawniała coraz bardziej imponujące znaczenie Żydów w gospodarce, społeczeństwie i kulturze; przełom 1918 r., przejście od cesarstwa do republiki, były tego przykładem. Narzucał się „kryminalistyczny" wniosek, że ci, którzy odnieśli największe korzyści, są też sprawcami czy podżegaczami, a w każdym razie muszą uchodzić za głównych podejrzanych. Po drugie, można było nawiązać do dawnych uprzedzeń. Antysemityzm w Niemczech mógł sobie być silny albo słaby — dawał jednak gwarancję, że tylko nieliczni spośród „aryjczyków" poczują się poruszeni i będą chcieli wiedzieć, dokąd właściwie zaprowadzi Żydów droga zapoczątkowana pierwszym posunięciem segregacyjnym. Po trzecie, Żydzi stanowili mniejszość, która — wbrew zresztą temu, co powszechnie twierdzono — kurczyła się39; kto przypuszczał na nią atak, niczym nie ryzykował. Jednocześnie można było baj durzyć o światowym niebezpieczeństwie, któremu heroicznie stawia się czoło, i to od razu na dwóch frontach. Z jednej strony bowiem Żydami było wielu ludzi interesu i bankierów, chodziło więc o międzynarodową władzę plutokracji. Z drugiej strony Żydem był Karol Marks, podobnie zresztą jak znani przywódcy czy teoretycy ruchu robotniczego w Niemczech oraz — aż do czystek stalinowskich — ruchu bolszewickiego w Związku Radzieckim. Walczono tedy przeciw mrocznej potędze marksizmu i komunizmu. 38 Fritz Stern, Gold und Eisen. Bismarck und sein Bankier Bleichróder, Frankfurt a. M Wien Berlin 1978,s.213. 39 Udział Żydów w całej populacji niemieckiej zmniejszył się miedzy 1820 i 1910 r. o potowe, z 1,9% zobowiązuje iwszystkich żołnierzy". Ale te łzy budziły już wtedy dezaprobatę i obsychały szybko; żałoba pierzchła równie iprędko jak przejrzysta chęć tworzenia raz jeszcze przypominającej Nibelungów legendy o heroicznej klęsce. i 4 Tylko na wschodzie wkroczenie Armii Czerwonej, ucieczki i wypędzenia spowodowały straty wśród Jludności cywilnej, które trzeba szacować na ponad dwa miliony. W całej wojnie straty Wehrmachtu wyniosły lu;76 ml" poleStych ' około 50° °°° zaginionych; okrągłe pół miliona ofiar pochłonęła wojna powietrzna. • Względnie wyższe niż w Niemczech były straty w Polsce, w Związku Radzieckim i Jugosławii; w sumie |1I wojna światowa kosztowała życie ok. 55 min ludzi. I M Werwolf—ruch partyzancki powołany rozkazem nazistowskiego kierownictwa wiosną 1945 r., któ-|ry jednak nie odegrał już żadnej roli w końcowej fazie wojny —przyp. tłum. 6 Cyt. za Ursachen und Folgen. Vom deutschen Zusammenbruch 1918 und 1945 bis zurstaatlichen Neu- nung Deutschlands in der Gegenwart. Eine Urkunden- und DokumentensammlungzurZeitgeschichte Her- t Michaelis, Ernst Schraepler, Berlin 1958 n, 1.13 (1968), s. 115. 256 Niemcy po 1945 r. Pomimo że wojna skończyła się zaledwie przed kilkoma miesiącami, o narodowym socjalizmie prawie już się nie mówi, a jeśli nawet, to negatywnie. Wśród tych samych ludzi, którzy w swoich siedzibach wystawiali na pokaz różnego rodzaju znaki-symbole państwa narodowosocjalistycznego, nie pozostał po nich nawet ślad7. Jednakże szyderstwo, że najwyraźniej nikt poza Hitlerem nie był narodowym socjalistą, chybiało celu — albo trafiało weń okrężną drogą: jedynie fuhrerowi ślubowano „bezwzględne posłuszeństwo" i tylko jemu rzeczywiście ufano. Tym samym rozpadała się i znikała, jakby jej nigdy nie było, jedna, wpisana w system rządów przemocy, część podwójnego człowieka z podwójną moralnością. Przetrwała jedynie część druga: obywatel — cywil i osoba prywatna, człowiek, który nie widział powodu, aby cokolwiek sobie wyrzucać, ponieważ — mówiąc słowami Himmlera — „pomijając wyjątkowe przypadki słabości ludzkiej", zawsze trzymał się zasad ładu i przyzwoitości oraz tradycyjnych reguł moralnych. O kim można powiedzieć, że był — prywatnie — złodziejem czy mordercą? Kto nie żył dla rodziny, nie troszczył się o nią? Kto — osobiście — nie pomagał, i to wcale nierzadko, sąsiadowi czy znajomemu, kiedy ten popadł w kłopoty? W każdym razie wiele tysięcy takich świadectw składano w czasie alianckich przesłuchań, przed izbami orzekającymi, w postępowaniach sądowych. Za niewątpliwie skrajny, ale wielce znamienny można uznać przypadek człowieka, którego badanie cytuje Hannah Arendt: PYTANIE: Czy zabijaliście ludzi w obozie? ODPOWIEDŹ: Tak. PYTANIE: Czy truliście ich gazem? ODPOWIEDŹ: Tak. PYTANIE: Czy grzebaliście ich żywcem? ODPOWIEDŹ: Zdarzało się. PYTANIE: Czy ofiary sprowadzano z całej Europy? ODPOWIEDŹ: Tak myślę. PYTANIE: Czy pan osobiście pomagał zabijać ludzi? ODPOWIEDŹ: Absolutnie nie. Byłem w obozie tylko szefem wydziału finansowego. PYTANIE: A co pan sobie myślał o tym wszystkim, co się działo? ODPOWIEDŹ: Na początku było kiepsko, ale przyzwyczailiśmy się. PYTANIE: Czy pan wie, że Rosjanie pana powieszą? ODPOWIEDŹ (wybuchając płaczem): Dlaczego mieliby wieszać? A co ja takiego zrobiłem? Powrót obywatela 257 Goebbels zakończył słowami: „Ale gdy ustąpimy, ziemia zadrży w posadach". Jakże krótka chwila patrząc na rzecz w skali historycznej — dzieliła marzenie o takim finale od możliwości jego urzeczywistnienia: wejścia w posiadanie broni atomowej! Wszystkie źródła wskazują, że koniec mógłby być tylko jeden. Hitler nie wahałby się przed wydaniem „neronowego" rozkazu odpalenia tej broni w samych Niemczech. 7 łan Kershaw, Der Hitler-Mythos. Volksmeinung und Propaganda im Dritten Reich, Stuttgart 1980, s. 194. Hannah Arendt komentuje: Rzeczywiście nic nie zrobił — tylko wykonywał rozkazy. A od kiedy to wykonywanie rozkazów jest przestępstwem? Od kiedy bunt jest cnotą? Od kiedy można pozostać uczciwym tylko wybierając pewną śmierć? Cóż więc takiego zrobił?8 Patrząc z zewnątrz albo, co praktycznie na to samo wychodzi, z perspektywy potomnych wszystko to może wydać się tak odrażające i niepojęte, jakby chodziło o makabryczną opowieść Roberta Louisa Stevensona o doktorze Jekyllu i panu Hyde, znaną potem z licznych adaptacji filmowych. Ale rozdwojenie świadomości stanowi w istocie punkt wyjścia i klucz do zrozumienia: co Jekylla, który przeżył, może jeszcze obchodzić zmarły Hyde? Toteż orzeczenie winy, a nawet winy zbiorowej, „spływało" po Niemcach, nie odnosząc skutku; w 1951 r. ukazał się Der Fragebogen Ernsta von Salomona, który z pełną ironii wyższością odrzucał amerykańską próbę weryfikacji każdego, kto zabiegał o urząd czy choćby miejsce na studiach; ogromny sukces tej książki może uchodzić za symptomatyczny. Jednocześnie niesłuszne byłoby zarzucanie Niemcom jakiejś pryncypialnej zatwardziałości; w pewnym sensie rzecz ma się akurat odwrotnie. Widziano okropieństwa, słyszano o tych, które odkryli alianci, kiedy wkroczyli do Oświęcimia, Dachau, Buchenwaldu, Bergen-Belsen. Zaangażowane czasopisma jak „Frankfurter" i „Nordwestdeutsche Hefte", „Die Briicke", „Die Wandlung", „Die Gegenwart" miały swoje pięć minut, gazety i radio też robiły swoje, a taka książka jak Der SS-Staat Eugena Kogona, wydana już w 1946 r., stała się bestsellerem. Zapewne właśnie przytłaczająca siła wrażeń sprawiała, że tym ważniejsze było wyparcie ze świadomości wszystkiego, co insynuowałoby własną odpowiedzialność. By użyć nieco przesadnego sformułowania: dystansowanie się tych, którzy przeżyli, od ich drugiego, paskudnie teraz gnijącego „ja" stanowi specyficzną, w żaden sposób nie zaplanowaną — i tę właściwą formę niemieckiej denazyfikacji. Jeśli chce się zrozumieć powojenną postawę Niemców, trzeba wziąć pod uwagę jeszcze coś innego, rzecz elementarną: walka o przetrwanie pochłaniała niemal całą energię. Przydział artykułów spożywczych spadał chwilami — wahając się i różnicując w zależności od strefy — ledwie do połowy tego, co byłoby niezbędne, by zapewnić w miarę wystarczające wyżywienie. W końcu 1946 r. czternaście milionów gospodarstw domowych miało do dyspozycji zaledwie osiem milionów mieszkań, w tym wiele mocno uszkodzonych, takich, które w normalnych czasach natychmiast by zaplombowano albo przeznaczono do rozbiórki. Ale czasy nie były normalne. W 1946 r. w zachodnich strefach °kupacyjnych żyło 20,8 min mężczyzn i 25,7 min kobiet; w strefie radzieckiej 8 Hannah Arendt, Organislerte Schuld, „Die Wandlung", 1945/46, nr 4, s. 339 n. 258 Niemcy po 1945 r. wyglądało to podobnie. Jednocześnie nadwyżka kobiet występowała oczywiście głównie w młodszych i średnich rocznikach, najbardziej nadwerężonych przez wojnę — po stronie mężczyzn należeli do nich także ci, którym wraz z członkami amputowano w lazaretach zdolność do pracy. Powrót jeńców wojennych mógł co najwyżej nieco złagodzić dysproporcję; w 1951 r. wynosiła ona 23,7 do 27,1 min. Główny ciężar walki o przetrwanie spoczął zatem na kobietach — co zresztą jaskrawo kontrastuje z faktem, że postanowienie Sojuszniczej Rady Kontroli przywróciło obowiązującą moc tradycyjnego, pat-riarchalnego prawa rodzinnego, które przyznawało mężczyźnie „władzę małżeńską", pozwalało mu dysponować dziećmi i majątkiem. Brutalna rzeczywistość: już choćby „zwyczajne" zakupy wymagały wytrwałości od czekających często po wiele godzin — i często w końcu daremnie — „w ogonkach". O pracy i zawodzie powiadano z rozgoryczeniem, że w gruncie rzeczy nie sposób sobie na nie pozwolić, bo stawka dzienna nie przewyższała wartości jednego lub dwóch papierosów; właściwą walutę stanowiły Chester-fieldy i Lucky Strike. Dużo lepsze rezultaty można było osiągnąć — o ile dopisywała obrotność i zimna krew — na czarnym rynku, z którym władze okupacyjne i administracja, same wielorako uwikłane w czarnorynkowe interesy, nie walczyły zbyt energicznie. Zresztą „uwikłany" był zapewne każdy, ponieważ nigdzie indziej nie można było dostać niezbędnych rzeczy, czy to rondla, pary butów, dodatkowej racji tłuszczu, czy wreszcie, po latach posuchy, świeżych owoców9. Cienka granica dzieliła wymianę czy handel od „organizowania" — na przykład kosza z węglem wprost z wagonu towarowego. W Nadrenii zabiegi takie określano słowem „fryngsować" od nazwiska kardynała kolońskiego Josepha Fringsa, który orzekł, że nie można mówić o kradzieży i grzechu, gdy chodzi o przeżycie. Grozę zimy opisał w końcu 1945 r. hamburski pisarz Hans-Erich Nossack: Przede wszystkim ten ziąb, od którego mącą się myśli. [...] Większość ludzi ma opuchnięte palce, obnosi otwarte rany, niepodobna nic robić. [...] Od ósmej do trzeciej wytrzymuję w firmie, dopiero od trzeciej znów jeździ komunikacja; do tej pory jestem jednak już tak przemarznięty — zwłaszcza że mogę wziąć ze sobą tylko dwie kromki suchego chleba — że prawie nie mogę iść. A potem zaczyna się ostra walka o miejsce w kolejce podziemnej. Tymczasem moja żona rano daje lekcje, w południe spieszy po jedzenie do oddalonej o godzinę drogi kuchni polowej, na którą jesteśmy zdani z braku gazu, elektryczności i możliwości gotowania — mimo że idzie na to większa część kartek żywnościowych. [—] Miedzy piątą a szóstą próbuję spać, aby odgrodzić się od mijającego dnia i jednocześnie Powrót obywatela 259 9 Autor pamięta swoje zdumienie, kiedy jako pomocnik kierowcy transportował wiśnie is. „starego kraju", na północny zachód od Hamburga, w pobliżu Stade. Dzięki systemowi rowów i kanałów nawadniających w żyznym dorzeczu Łaby policja bez trudu szczelnie ryglowała teren w okresie zbiorów. Ale wjazd i wyjazd nie nastręczały trudności, ponieważ kierowca trzymał za przednią szybą tabliczkę z tytułem urzędowym: „prokurator generalny". zastąpić brakujące kalorie. Później bierzemy jeszcze do ust coś w rodzaju herbaty albo małą przekąskę i siedzimy [...] naprzeciw siebie, pracując przy 15-watowej żarówce. Ja siedzę zwykle do pierwszej, okutany w koce, po czym zziębnięty wpełzam do łóżka10. Na marginesie można tylko zauważyć, ze pierwsza powojenna zima w porównaniu z następną okazała się jeszcze łaskawa i łagodna. Przygodą szczególnego rodzaju było podróżowanie. Wydawało się, że przynajmniej połowa ludności stale jest w drodze — uczepiona nielicznych, beznadziejnie przepełnionych pociągów, kursujących wedle wątpliwych rozkładów jazdy, albo „na łebka" w składach towarowych, które zasilane z generatorów na gaz drzewny sunęły mozolnie, dysząc i prychając. Ludzie jeździli z pewnością nie dla przyjemności, lecz w poszukiwaniu krewnych albo „chomikując" — w nadziei, że gdzieś na dalekiej wsi wymienią dywanik sprzed łóżka na kartofle, a następnie przechodząc szczęśliwie wszystkie kontrole dowiozą je do domu. Niektórzy stali się w tych okolicznościach zawodowymi podróżnymi: jeździli z żarówkami nabytymi w Hamburgu do Cuxhaven, stamtąd ze śledziami do Kassel, z Kassel do Chemnitz z papierosami, a z Chemnitz z pończochami znów do Hamburga. Jednocześnie zdawały się zarysowywać kontury społeczeństwa klasowego w pewnej szczególnej formie. Kto na wsi dysponował domem i gospodarstwem, a w mieście — warsztatem rzemieślniczym, towarami na sprzedaż i „witaminą S", czyli stosunkami, ten nie cierpiał niedostatku; przeciwnie: mógł wykorzystać przymusowe położenie innych z pożytkiem dla siebie. Jeszcze przed „klęską", ale uprzedzając już przyszłość, Erich Kastner opisywał stan rzeczy: Na to, iżby kupcy tekstylni cierpieli biedę, los nie pozwala. Na nic tu wszelki opór: ledwie mrok zapadnie, już im wnoszą do domu całe kosze dobra wszelkiego, rzeczy potrzebne i zbędne. Wciskają im nawet to, czego nie ma. Nocą przychodzą nie tylko złodzieje, ale i dostawcy. Przynoszą masło, kawę, koniak, białe bułeczki i kiełbasy, szampan i wino, i pieczeń wieprzową, przynieśliby nawet samego kreisleitera NSDAP, gdyby był jadalny. Karl potrafi uhonorować takie męstwo i uczynność materiałami na kostiumy i garnitury11. Przeciwieństwem tej klasy byli eks-żołnierze i inni powracający do domu bezdomni, jak w opisie Wolfganga Borcherta: Pewien człowiek wraca do Niemiec. Długo był nieobecny. Bardzo długo. Może zbyt długo. I wraca zupełnie inny, niż kiedyś wyruszył. Zewnętrznie przypomina owe maszkary, które stoją na polach dla odstraszania ptaków (a niekiedy wieczorami i ludzi). Wewnętrznie — też. Przez tysiąc dni czekał na zimnie daleko stąd. A powrót musiał okupić strzaskanym kolanem. Wielu jest jednak takich, którzy wracają do domu, a potem jednak nie 10 DieserAndere, Christof Schmid (red.), Frankfurt a. M. 1976, s. 55 n. 11 Kastner, Die Lust ist zither als das Gewissen, notatka z 7 lutego 1945 r., wy d. cyt., s. 459 n. 260 Niemcy po 1945 r. wracają do domu, ponieważ domu dla nich już nie ma. I wtedy ich dom jest na dworze, pod drzwiami. Ich Niemcy są pod gołym niebem, nocą na deszczu, na ulicy. To są ich Niemcy12. Przeciwieństwem tej klasy były też ofiary bombardowań oraz — przede wszystkim — uciekinierzy i wypędzeni z terenów wschodnich, gdyż przeważnie zdołali uratować jedynie to, co mieli na sobie i udźwignęli jako „bagaż podróżny": już w 1946 r. było ich około 5,6 min na obszarze zachodnich stref okupacyjnych. Ich liczba stale rosła; spis powszechny z 1950 r. szacuje ją w Republice Federalnej na 9,3 min przy 38,2 min ludności miejscowej, a w NRD odpowiednio na 4,5 min przy 14 min. Analizując okres powojenny Helmut Schelsky główną rolę przypisał rodzinie13. W walce o byt nie tylko okazała się jedyną ocalałą solidarną wspólnotą, lecz także zapewniała jednostce poczucie bezpieczeństwa i otuchę, których nie można było znaleźć nigdzie indziej. Dla obywatela jako osoby prywatnej, która przeżyła Trzecią Rzeszę, rodzina stanowiła zresztą coś w rodzaju naturalnego azylu; tylko w niej człowiek nie musiał lękać się oskarżeń, ponieważ te kierowały się przeciw innym, przeciw urzędom i odpowiedzialnym instanq'om, które tymczasem poszły w rozsypkę. Tak tedy publiczna debata jeszcze umacniała tendencję do rejterady: zaangażowanie polityczne okazało się zdrożnością, a przynajmniej ryzykiem; natomiast czysta prywatność — cnotą i reasekuracją. To doświadczenie sprawiało, że charakterystyczne stało się hasło „beze mnie!" — a w bardziej cynicznym sformułowaniu slogan wyborczy stanowiący znak czasu: „Każdy za siebie, Bóg za nas wszystkich!" Schelsky słusznie zwraca też uwagę, że było to przeciwieństwo typowego nastawienia po 1918 r.: Wtedy jednostka wyzwalała się z uznawanej za dokuczliwą, krepującej opieki grupowej w gruncie rzeczy dzięki nie uświadamianej pewności zachowań, jaką dawała jej właśnie owa konsolidacja grupowa; dziś zabiega i walczy o przetrwanie osobowych więzi grupowych, ponieważ uważa, że są zagrożone, a odczuwa je i pojmuje jako ostatni fundament i bastion swego bezpieczeństwa społecznego14. Do takiego rozwoju sytuacji w sposób wielce osobliwy przyczyniły się kobiety. Nie szczędziły sił, by ocalić dzieci, rodziny w morzu ognia, pod gradem bomb, wśród okropności ucieczki, w chaosie klęski i nowego początku; w głównej mierze to im zawdzięczać należy przeżycie w warunkach zagłady15-Tym samym nabrały niezależności i samoświadomości, jaką nie dysponowały 12 Wolfgang Borchert, Pod drzwiami, tłum. Egon Naganowski, w zbiorze Pod drzwiami, Warszawa 1960,8.143-144. 13 Helmut Schelsky, Wandlungen derdeutschen Familie in der Gegenwart, wyd. III rozszerzone, Stuttgart 1955. 14 Tamże, s. 90. 15 Patrz Christian graf von Krockow, Czas kobiet: wspomnienia z Pomorza 1944-1947 według relacji Libussy Fritz-Krockow, tłum. Iwona Burszta-Kubiak, Warszawa 1990. Powrót obywatela 261 nigdy przedtem. Ale świadomie czy nieświadomie, chcąc pokrzepić swych wra-,cających do domu, rozbitych mężczyzn, oddawały im tradycyjną rolę głowy jrodziny, żywiciela i opiekuna. Być może początkowo była to forma samarytań-" :iego miłosierdzia, coś w rodzaju kłamstwa z konieczności, które pozostawało w jaskrawej sprzeczności z realiami. Ale udane inscenizacje nabierają własnej mocy: spektakl przedstawiający uzdrowioną, by nie powiedzieć: uświęconą rodzinę umacniał stary, w istocie dawno przestarzały podział ról płciowych, który stawał się obowiązującą normą. A faktyczna siła normatywności wskrzeszała porządek patriarchalny, który w atmosferze konserwatywnego moralizmu rykoszetem uderzał w kobiety — jako utrata równych szans. Z tego, co zaczęło się jako kłamstwo z konieczności, wyrosło w końcu życiowe kłamstwo epoki. Bo tak naprawdę świat rodziny bynajmniej nie był zdrowy. Wiele małżeństw ulegało rozbiciu z powodu wieloletniej rozłąki, która zmieniała stosunki partnerów; przez okres powojenny przetoczyła się fala rozwodów, która w 1948 r. osiągnęła punkt szczytowy. Jeszcze w 1950 r. około 40% ludności Niemiec Zachodnich żyło w niepełnych rodzinach, a w tym samym roku urodziło się 9,5% nieślubnych dzieci. Zresztą dysproporcja liczbowa zmuszała miliony kobiet do urządzania sobie życia w sposób niekonwencjonalny, w ciągłej obawie, że spotka je potępienie, a nawet niesława, gdyby na przykład „zadały się" z żołnierzami wojsk okupacyjnych. Szkic stosunków powojennych byłby niekompletny bez spojrzenia na młode pokolenie. Wielu uznało je za „stracone", ponieważ chodziło tu o dzieci Trzeciej Rzeszy. Faktycznie: szesnasto- i siedemnastolatki jeszcze walczyły z poświęceniem, wielu oddało życie w czasie, kiedy „stara gwardia" dawno już cisnęła precz swoje karabiny i pancerfausty16. Ale tym radykalniejsze skutki przyniosło rozczarowanie: odarcie ze złudzeń. To wszystko: że w idealizmie samoofiary słowa znienacka tężeją, stając się czynami, a raczej niegodziwoś-cią; że odurzenie światopoglądem (każdym!) wiedzie wprost do katastrofy; że właśnie dlatego nie wolno nigdy, nigdy więcej, ulec pokusie absolutu, w jakiejkolwiek by się jawił postaci — to wszystko okazało się elementarnym, pozostawiającym trwałe ślady doświadczeniem. Helmut Schelsky znalazł odpowiednie określenie: generacja sceptyczna17. Gdy spogląda się wstecz na notoryczny idealizm dawniejszych ruchów młodzieżowych, począwszy od czasów uroczystości na Wartburgu w 1817 r., na nabożność wobec świata jako dziedzictwo luteranizmu, na dociekliwe i entuzjastyczne poszukiwanie zbawienia w doczesności, to ma się wrażenie, że wraz 16 Przejmującą ilustracją tego jest film Bernharda Wickiego Die Briicke (Most) z 1959 r. [Podstawą scenariusza była książka Manfreda Gregora pod tym samym tytułem. Most ukazał się po polsku w tłumaczeniu Eddy Werfel nakładem wydawnictwa MON w 1960 r. —przyp. red.]. 17 Helmut Schelsky, Die skeptische Generation, eine Soziologie der deutschen Jugend, Diisseldorf-Koln 262 Niemcy po 1945 r. ze sceptycyzmem jako zasadniczym nastawieniem zrodzonym z doświadczeń tych, którzy przetrwali, pojawiło się wśród Niemców coś nowego, by nie powiedzieć: coś „nieniemieckiego". Koresponduje z tym okoliczność, że w latach powojennych po raz pierwszy powstała kultura młodzieżowa, którą współ-określał zwrot ku Zachodowi, fascynacja Ameryką. Jeśli każde pokolenie znajduje własny rodzaj muzykalności, własny rytm, w którym się rozpoznaje, by później, nawet w jesieni życia słysząc go poczuć sentymentalny dreszczyk, to dla młodzieży powojennej był to ów nowy sound (także jako charakterystycznie nowe pojęcie), który łączył się np. z takim nazwiskiem, jak Glenn Miller, czyli: precyzja i luz18. Naturalnie swoją rolę odgrywały też rzeczy wymierne, tęsknota za poprawą warunków materialnych i dobrobytem, którego bajkowym synonimem — w zestawieniu z niemiecką nędzą — była Ameryka. Gdziekolwiek szło się pieszo albo w najlepszym razie jechało na rowerze, zawsze, ilekroć bezszelestnie przemknął krążownik szos z Detroit, pojawiało się coś w rodzaju czołobitności. Przede wszystkim jednak Ameryka ucieleśniała wolność i przestrzeń. W ten sposób Niemcy śnili z opóźnieniem the ameńcan dream, amerykański sen — do tego stopnia, że choć bliscy już przebudzenia, zachwycali się jeszcze młodzieńczą postacią amerykańskiego prezydenta Johna F. Kennedy'ego. Wolność i przestrzeń: w ośrodkach informacyjnych Amerykanów i Brytyjczyków świat jawił się jako lektura, coś niby widowisko teatralne na skleconych byle jak deskach scenicznych. Duchowy głód był być może jeszcze dotkliwszy niż fizyczny19. O koniunkturze teatralnej Friedrich Luft donosił z Berlina w lutym 1946 r.: 18 Sekretne początki krnąbrnej „młodzieży swingującej" sięgają jeszcze czasów wojny. O latach powojennych opowiadał Oliver Hassencamp: „My młodzi i już nie całkiem młodzi «młodzieżowcy» ślęczeliśmy nocami przy radiu, żeby posłuchać tego, czego wreszcie mogliśmy słuchać bezkarnie: swingu na AFN, American Forces Network, jak nazywała się żołnierska rozgłośnia aliantów. Kiedy Mark White, mały, elegancki discjockey o dźwięcznym głosie, zapowiadał i puszczał płyty w programie Midnight in Munich, czuliśmy, że żyjemy. [...] Po śmiertelnej pigule cynicznie dziarskich marszów muzyka uciśnionych znów łączyła ludzi. Przeżyliśmy to — w jazzie. Jazz, który wyrósł z pieśni niewolników, na polach bawełny w południowych stanach, wyrażał zryw mniejszości na całym świecie, w rytmie perkusji znikała granica między rasami, zakaz bratania się. [...] Z muzycznego punktu widzenia od ucisku do wolności jest tylko jeden mały krok. W marszowym rytmie na dwie czwarte władza państwowa straszy i zmusza do posłuszeństwa, w rytmie na cztery czwarte, do którego z rytmu na dwie czwarte można prześliznąć się niemal niezauważenie, człowiek odpręża się i kołysze po bratersku razem z innymi, w grupie" (Der Sieg nach dem Krieg. Die gute schlechte Zeit, Munchen-Berlin 1983, s. 31 n. i 109 n). 19 W końcu 1946 r. Ernst Rowohlt tak charakteryzował sytuację w pewnej rozmowie : „Czy pan wie, że jest w Niemczech całe pokolenie, które nie ma pojęcia o tym wszystkim, co rozumiemy pod pojęciem literatury? Sinclair Lewis, Joseph Conrad, Andre Gide — nawet nie zna tych nazwisk" (Gesprdch mit einem Verleger. Ernst Rowohlt uberseinen Ro-Ro-Ro-Plan, „Neue Zeitung", 9.12.1946). Aby zaradzić niedoborom, Rowohlt wymyślił edycję „powieści rotacyjnych": na papierze gazetowym, w wysokich nakładach, po 50 fenigów za sztukę. Powrót obywatela 263 Wczoraj miałem okazję przejechać samochodem przez całe miasto. To było upiorne. Człowiek jest przyzwyczajony do ruin w swoim otoczeniu, po drodze do pracy, we własnej dzielnicy. Ale nagle uświadomiłem sobie, jak niewiele pozostało z Berlina. [...] Przejechałem koło słupa ogłoszeniowego, który był oklejony niezliczonymi zapowiedziami teatralnymi, operowymi, koncertowymi. Zajrzałem potem do ogłoszeń w gazecie: w prawie 200 miejscach wystawia się spektakle teatralne. Rzeczywiście. Wszędzie. W każdej dzielnicy. Codziennie odbywa się przynajmniej pół tuzina koncertów. W każdej dzielnicy. Dwa teatry operowe grają bez przerwy — w którym mieście na świecie jest tak jeszcze? Czy przypadkiem w sztuce nie wybuchła jakaś niezdrowa hossa, czyż nie trzeba zająć się sprawami wymiernymi, czy ten pociąg do sceny i kinematografu nie ma w sobie czegoś lekkomyślnego i frywolnego? Nie, sztuka nie jest niedzielną rozrywką ani byle ozdóbką dnia powszedniego, nie jest bibelotem na bieliźniarce. Sztuka jest niezbędna, właśnie teraz, w całej naszej biedzie20. Szczególnie dobrą koniunkturą cieszył się kabaret; już w sierpniu 1945 r. jich Kastner zanotował: Gdyby ziściły się wszystkie plany obecnych tygodni, niebawem mielibyśmy więcej kabaretów niż nie zniszczonych domów21. Kiedy jednak można było spodziewać się możliwości wyjechania poza horyzont gruzowiska, poznania świata (w dosłownym sensie)? Żywiono nadzieję na Europę, wyruszano na gwiaździsty rajd automobilowy do Strasbour-ga — wcale nie tylko dlatego, że narodowe przedsiębiorstwo splajtowało. Jeden z ulubionych szlagierów młodzieży powojennej nosił tytuł: Don't fence me in — „Nie więź mnie". NIEMIECKA MARKA I ZŁOTE MEDALE Kapitalistyczny system gospodarczy nie zaspokoił państwowych i społecznych interesów życiowych narodu niemieckiego. Potrzebny jest zatem nowy ład. Treścią i celem tego nowego ładu społecznego i gospodarczego nie może już być kapitalistyczne dążenie do zysku i władzy, musi nim być wyłącznie pomyślność naszego narodu. [...] Węgiel jest podstawowym produktem całej niemieckiej gospodarki narodowej. Domagamy się uspołecznienia kopalni. [...] Także w przemyśle stalowniczym należy wkroczyć na drogę uspołecznienia. To nie wymysł jakiegoś komunistycznego agitatora ani projekt socjaldemokratów, którego i tak nie będą realizować. Chodzi o kluczowe sformułowa- 20 Cyt. za Hermann Glaser, Kulturgeschichte der Bundesrepublik Deutschland, 1.1: Zwischen Kapitula-'ion und Wahrungsreform 1945-1948, Miinchen-Wien 1985, s. 244. W sumie jest to bardzo bogata w materiały książka. 21 Erich Kastner, Dertagliche Kram, w: Gesammelte Schriften fur Erwachsene, t. 7, Miinchen-Zurich '^69, s. 14. Kastner stał się najważniejszym autorem, a Ursula Herking główną postacią monachijskiej .,Schaubude", która otworzyła swe podwoje w sierpniu 1945 r. 264 Niemcy po J945 r. nią Programu Ahleńskiego Unii Chrzęści] ańsko-Demokratycznej, w skrócie CDU, z lutego 1947 r. Jak szybko jednak było po wszystkim: dla większości trzech czwartych narodu niemieckiego, ludności zachodnich stref okupacyjnych, decydujący o kierunku rozwoju krok nastąpił wraz z reformą walutową z dnia 20 czerwca 1948 r. Na tej podstawie bezpartyjny reformator Ludwig Erhard zburzył tak szybko i tak gruntownie, jak tylko było to możliwe, starą konstrukcję przymusu i uruchomił, nie bacząc na jęki i zawodzenia, to, co nazwał „społeczną gospodarką rynkową". Mówiąc bez upiększeń: kapitalizm chroniony przed zagrożeniami społecznymi i politycznymi przez państwo bezpieczeństwa socjalnego. Od tego zaczął się nieoczekiwany, niemal bajeczny marsz w górę, do dobrobytu — ów „cud", który z czasem pozwolił Republice Federalnej okrzepnąć i stać się gospodarczym gigantem. Świadczą o tym liczby: Wartość produktu krajowego brutto, licząc w stałych cenach, wzrosła z niespełna 100 w 1950 r. do 1845 mld marek w roku 1985, bądź co bądź pięciokrotnie, a w przemyśle dóbr inwestycyjnych nawet ośmiokrotnie; w okresie prosperity, między 1950 i 1960 r., średni wzrost gospodarczy wynosił 8,6% rocznie. Liczba zatrudnionych zwiększyła się w tym czasie (nie wliczając Kraju Saary i Berlina Zachodniego) z 20 do prawie 27 min, bezrobocie spadło z 1580 tyś. do 235 tyś., to znaczy z 10,4% do 1,2% ogółu ludności w wieku produkcyjnym. Wartość eksportu wynosiła w 1950 r. 8,4, w 1985 r. 537 mld marek; w bilansie handlowym 1950 r. dawało to jeszcze trzymiliardowy deficyt, natomiast w 1985 r. zanotowano nadwyżkę w wysokości 112,6 mld; udział eksportu w produkcie krajowym brutto wzrósł z 8,5% do 29,1%. Republika Federalna sięgnęła niebawem po swoiste mistrzostwo świata: w 1988 r. z eksportem w wysokości 323 mld dolarów plasowała się tuż przed Stanami Zjednoczonymi (322 mld) i daleko przed Japonią (265 mld) — i to przy liczbie ludności dwukrotnie mniejszej niż w Japonii i czterokrotnie mniejszej niż w Stanach. Część swoich oszczędności obywatele Republiki inwestowali w mistrzostwo świata innego rodzaju: w 1987 r. 42 mld wydali na turystykę zagraniczną. O ile jednak od 1949 r. musieli płacić 4,20 marki za dolara, a od 1961 — 4 marki, to w 1978 r. już poniżej dwóch marek; podobnie w 1989 r., po przejściowym wzroście kursu dolara. Także w stosunku do innych walut marka niemiecka zyskała odpowiednio, a niekiedy znaczniej bardziej na wartości. Obok książeczki czekowej do najważniejszego instrumentu ruchliwości -— i symbolu statusu — awansował samochód; w 1950 r. auto posiadało 12 obywateli na 1000 (wliczając dzieci i starców), w 1984 już 412.1 jeśli początkowo, jak mówiły słowa znanej piosenki, ulice dręczyło „poczucie samotności", to dawno już ustąpiło ono utyskiwaniom z powodu tłoku. W 1947 r. każdy odcinek autostrady przejeżdżało przeciętnie 1400 samochodów dziennie, natomiast w 1986 — 33 731, o ile nie stały w korku. Ale nawet pod tym względem Powrót obywatela 265 można zakładać rekord: „korek długości 180 km" — podano w informacji o ruchu czy też raczej „bezruchu" drogowym latem 1989 r. I jak tu się dziwić wobec takiego zapierającego dech w piersiach rozwoju, że już w latach pięćdziesiątych pojawiły się zuchwałe odżywki: „Gada się wciąż o tak zwanym załamaniu. Ale kiedy tak sobie jadę po Europie — kogo spotykam? Bogatych Niemców i spauperyzowanych Anglików". Według statystyki, w 1986 r. średni dochód roczny brutto robotników wynosił 39 638, a pracowników umysłowych — 50 747 marek. Gdyby dla tygodniowego dochodu brutto robotnika przemysłowego w 1980 r. przyjąć wskaźnik 100, to w 1950 r. jego wartość nominalna wynosiła 11,4, a realna 28,6; jednocześnie rosnące dochody szły w parze ze wzrostem ilości czasu wolnego. W nieco dłuższej perspektywie czasowej rozwój ten wygląda wręcz szokująco: w ciągu sześćdziesięciu lat, tzn. między rokiem 1918 a 1978, czas pracy jako wielkość, na którą składa się czas pracy tygodniowy i roczny oraz lata pracy, uległ skróceniu o ponad połowę, do 45,7%. Po 1978 r. pod presją bezrobocia walka o dalsze ograniczenie czasu pracy jeszcze się nasiliła; poczyniono już także pierwsze kroki ku „wejściu w tydzień 35-godzinny". Ważniejsze niż morze liczb jest zapewne pytanie, jakie właściwie siły decydowały o rozwoju. Nie do obrony okazuje się teza, że rozstrzygające znaczenie miał amerykański program odbudowy europejskiej, zwany popularnie planem Marshalla. Owe ok. 1,5 mld dolarów, które popłynęły do Niemiec Zachodnich, w fazie krytycznej były zapewne bardzo mile widziane, ale Republika Federalna jako kraj otrzymujący pomoc znajdowała się dopiero na czwartym miejscu. Francja na przykład dostała dużo więcej: 2,7 mld, Wielka Brytania nawet 3,1 mld, a jednak nie wyzwoliło to tam analogicznej dynamiki. Toteż prawdopodobnie ważniejszy od materialnego był czynnik psychologiczny: pokonani dowiedzieli się, że zwycięzcy chcą im pomóc stanąć na nogi. Efektowna wprawdzie, ale raczej chybiona okazuje się też opinia, że doszczętne zniszczenie przemysłu niemieckiego w rezultacie bombardowań i demontaży wymusiło budowanie od nowa, a tym samym dało Republice Federalnej handicap nowoczesności22. W rzeczywistości zakłady produkcyjne, rozbudowywano dla ściśle określonych potrzeb zbrojeniowych, a grad bomb zniszczył je tylko w niewielkiej części. Istniejące moce o względnie wysokim poziomie technicznym można było dzięki inwestycjom naprawczym szybko odtworzyć. Majątek trwały — zasób budynków, pojazdów, maszyn i innych urządzeń — do końca wojny zwiększył się na obszarze późniejszych za- 22 „Dialektyczny", by tak rzec, urok tej opinii rychło znalazł odbicie w takich oto historyjkach: Mr Smith z Londynu odwiedza swego partnera w interesach pana Schmitza w Kolonii i usprawiedliwia się: — Przykro mi, ale byłem jednym z pilotów Royal Air Force, którzy zbombardowali pańską fabrykę. — Ależ — odpowiada Schmitz — to ja winien jestem panu wdzięczność, bo teraz moja firma jest jak spod igły, a pan tkwi w tej swojej przedpotopowej rupieciarni. 266 Niemcy po 1945 r. chodnich stref okupacyjnych o dobre 20% w porównaniu z 1936 r. Mimo demontaży i reparacji w 1948 r. przyrost majątku trwałego w stosunku do 1936 r. wyniósł nie mniej niż 10%23. Przede wszystkim jednak — i to miało faktycznie rozstrzygające znaczenie — do dyspozycji był kapitał ludzki: wykwalifikowani robotnicy, mistrzowie, technicy i inżynierowie, kupcy i przedsiębiorcy. Miliony wypędzonych i uciekinierów, napływających także ze strefy radzieckiej, a do budowy Muru w 1961 roku z NRD, sprawiały, że ów kapitał rósł stale: w 1950 r. 3,8 spośród 21,6 min czynnych zawodowo osób stanowili przybysze z terenów wschodnich; w 1960 r. było ich 5,85 min na 25 min pracujących. Modelowego być może przykładu dostarcza sytuacja wypędzonych i uciekinierów. Widać to wyraźnie, gdy wraca się pamięcią do punktu zwrotnego, jakim była reforma walutowa. W dzień po jej wprowadzeniu witryny zapełniły się towarami, w których istnienie trudno było uwierzyć. Fachowcy wyjaśniali później, że powszechne — bezwstydne — ograniczanie podaży, chowanie towarów z myślą o godzinie zero, stanowiło warunek powodzenia reformy walutowej. O wartości nowych pieniędzy decydowało bowiem to, co można było za nie kupić. Przypuszczalnie fachowcy mówią prawdę. Inni tłumaczyli, że bądź co bądź przez jeden dzień wszyscy Niemcy byli sobie równi: każdy rozporządzał sumą 40 marek „na głowę". Ale dla bezpośrednio zainteresowanych prawda miała bardzo gorzki smak. Teraz bowiem z całą wyrazistością ujawniła się różnica między tymi, którzy dysponowali wartościami rzeczowymi, i „golcami". Zwłaszcza uciekinierzy, umieszczani tymczasowo w fatalnych często warunkach na rolniczych w większości terenach Szlezwiku-Holsztyna, Dolnej Saksonii czy Bawarii, gdzie prawie nie było pracy, znajdowali się w rozpaczliwym położeniu. Wprawdzie „ustawa o likwidacji palących problemów socjalnych" — tak zwana ustawa pierwszej pomocy z 8 sierpnia 1949 r. — stworzyła pierwsze przesłanki uśmierzenia kryzysu, ale właściwe postanowienia ustawowe w kwestii wyrównania obciążeń nastąpiły dopiero w 1952 r., a pełna ich realizacja wymagała nie lat, lecz dziesięcioleci. Jakkolwiek ważne, przykładne czy może raczej bezprzykładne mogły być te rozwiązania prawne pod każdym innym względem, nie wolno zapominać, że ich trzon finansowy miał za podstawę tak zwane ujednolicone przeliczniki wartości, które już w chwili ich określania, w latach trzydziestych, nie były realistyczne, nie uwzględniały też wszystkich późniejszych wzrostów wartości realnej. Toteż, trzeźwo licząc, ludność miejscowa oddała tylko drobną cząstkę swego majątku, a wypędzeni tylko drobną cząstkę odzyskali24. 23 Gerold Ambrosius, Das Wlrtschaftssystem, w: Die Geschichte der Bundesrepublik, t. 2: Wirtschaft, Wolfgang Benz (red.), Frankfurt a. M. 1989, s. 23. 24 Ustawa o wyrównaniu obciążeń weszła w życie l września 1952 r.; opodatkowanie majątkowe ludności miejscowej obowiązywało do 31 marca 1979 r.; do tego momentu załatwiono wprawdzie wiele spraw Powrót obywatela 267 A przecież mimo to data reformy walutowej wyznacza początek jedynego w swoim rodzaju wzlotu. Praca znów zaczęła się opłacać — to było sedno społecznego stanu rzeczy. Wypędzeni ze stron rodzinnych i uciekinierzy okazali się grupą, która jak żadna inna umiała się przystosować, była wydajna i mobilna — za wszelką cenę chciała uniknąć grożącej jej deklasacji. Rozpoczęła się nowa migracja: najpierw jako cienka strużka, potem stale rosnąca fala, która sunęła do Zagłębia Ruhry, do regionu u zbiegu Renu i Menu, w stronę Wirtembergii, wszędzie tam, gdzie miejsko-przemysłowe skupiska stwarzały nowe szansę. Zachodnioniemiecki „cud", który w bardzo krótkim historycznie czasie przeobraził zwyciężony, naznaczony piętnem nędzy kraj w gospodarcze mocarstwo, byłby raczej nie do pomyślenia bez tego dopływu wyjątkowo pracowitych i wydajnych ludzi. Obraz, jaki zarysowuje się z perspektywy czasu, wydaje się zgoła paradoksalny. Z jednej strony, wypędzeni nie ugięli się pod brzemieniem ponoszonych ciężarów; raczej awansowali, niż ulegali degradacji. W większości nie byli bowiem właścicielami dóbr rycerskich czy fabrykantami, lecz wyrastali w skromnych, niezbyt obiecujących warunkach. Ale szok wypędzenia wyzwalał w nich niepojętą energię, która potem, głównie w następnym pokoleniu, stawała się motorem awansu. Z drugiej strony, jeśli przyjrzeć się typowym obszarom, gdzie w cieniu „cudu gospodarczego" mnożyły się problemy — na przykład w pobliżu granic strefowych, w regionach nadmorskich, w rolnictwie na terenach średnio górzystych — to skupiali się tam zasiedziali z dawien dawna starzy mieszkańcy, a nie wypędzeni i uciekinierzy, którzy takie obszary dawno opuścili. Ponadto, biorąc pod uwagę mizerie pierwszych lat powojennych, wcale liczni obserwatorzy w Niemczech, ale i za granicą, obawiali się, że napływ milionowych rzesz z terenów wschodnich spowoduje nagromadzenie społecznego materiału wybuchowego i polityczną radykalizację, być może w sensie komunistycznym. Niektórzy sugerowali nawet, że taki właśnie mógł być ukryty zamysł przeprowadzonego przez Stalina przesunięcia Polski na zachód, a tym samym masowych deportacji. Nic z tego jednak nie okazało się prawdą; właśnie ich pełne grozy przeżycia sprawiły, że wypędzeni stali się niezdobytym bastionem oporu przeciw komunizmowi; odbierali mu wszelkie szansę na roszczeniowych wypędzonych, ale bynajmniej nie wszystkie. Na podstawie ustawy o stwierdzeniu szkód rozpatrzono 98,7% podań; pozytywnie ustosunkowano się do ponad 5,5 miliona przypadków, ustalając ogólną sumę odszkodowań w wysokości 48,8 mld marek Rzeszy. Do tego doszło 427 000 podań na podstawie innej ustawy; suma tych odszkodowań wyniosła 8,2 mld. Odszkodowania za mniejsze straty majątkowe wypłacano według wartości nominalnej, większe straty kompensowano tylko według odpowiednio malejącej stopy procentowej. O tym, jak skromny był wymiar tych rekompensat, świadczy fakt, że wyrównywanie obciążeń ciągnęło się przez ponad ćwierć wieku, gdy tymczasem dochody z podatków w jednym tylko na chybił trafił wybranym roku 1979 wyniosły 343 mld, a produkt krajowy brutto w 1980 r. —1485 mld. 268 Niemcy po 1945 r. Powrót obywatela 269 zorganizowanie się — jak w późnej fazie republiki weimarskiej — w ruch masowy i doprowadzenie do politycznej polaryzacji. Jednocześnie istniał przecież potencjał protestu, a rozgoryczenie sytuacją, której znakiem wywoławczym była reform walutowa, uruchomiło go. Gdy tylko przestały obowiązywać zakazy alianckie, powstał związek czy też blok „Wypędzonych z Ojczyzny i Pozbawionych Praw" (BHE). W wyborach do Landtagu w Szlezwiku-Holsztynie w czerwcu 1950 r. zebrał on ni stąd, ni zowąd 23,4% głosów. Także w Bawarii, Badenii-Wirtembergii, Hesji i Dolnej Saksonii BHE zyskał wpływy; do wybranego w 1953 r. Bundestagu II kadencji wprowadził bądź co bądź 27 deputowanych. Bardzo rychło jednak paradoksy reformy walutowej ujawniły swe nieodparte działanie; zainicjowana w ten sposób liberalna polityka gospodarcza zaczęła przynosić coraz więcej sukcesów wielkiej nowej partii narodowej, dla której ucieleśnieniem niemieckiego „cudu" był Ludwig Erhard. Ale czy sytuacji wypędzonych i uciekinierów faktycznie nie należy uznać za modelową? Jeśli pominąć tych mężczyzn i te kobiety, którzy rzeczywiście stawiali opór, którzy przeżyli prześladowania i szczęśliwie wrócili z banicji do domu, to w pewnym sensie, zwłaszcza polityczno-moralnym, wszyscy Niemcy znajdowali się w położeniu ludzi zdeklasowanych. Byli, jak określała to karnawałowa piosenka, „autochtonami Tryzonii", o których ci, co ją kolonizowali, sądzili, że trzeba ich dopiero wyciągnąć ze stanu barbarzyństwa i ucywilizować. Ale koncentracja na pracy i pomnażaniu osiągnięć była dobrym wyjściem, ponieważ nie miała nic wspólnego z pytaniami przeszłości i niejako uodparniała tych, których nimi zasypywano. Sukces materialny stawał się więc nęcącym celem nie tylko sam w sobie — w bezpośrednim i przenośnym sensie jako wreszcie znów dostępna możliwość nasycenia się — lecz okazywał się szansą na rozwój nowej samoświadomości. Sprowadzając rzecz do prostej formuły: praca zastępowała trud żałoby. Tym samym kierunek wyznaczony przez reformę walutową korespondował psychologicznie z postawą, która już kształtowała się u tych, co przeżyli Trzecią Rzeszę — zaznaczała się w prywatności niemieckich obywateli. Kto teraz zdobywał się na wysiłek i szedł naprzód, ten „znów był kimś", znajdował dla siebie własne usprawiedliwienie i budował własną moralność; mógł sobie powiedzieć, że czyni to dla swojej rodziny — i dla dzieci, żeby kiedyś miały „lepiej". Rezultat opisał uszczypliwie, ale w istocie trafnie Rudolf von Thad-den: Jedną z charakterystycznych cech niemieckiego rozwoju powojennego, i to w obu częściach Niemiec, jest to, że na skali wartości znów bardzo wysoką pozycję zajmują osiągnięcia techniczne i gospodarcze. Nawet w dziedzinie sportu Republika Federalna i NRD uchodzą w oczach opinii międzynarodowej za państwa, w których inne wartości niż eskalacja wyczynu i techniczna nowoczesność znajdują się na względnie dalekim planie. Urif&L Wprawdzie oba państwa niemieckie roszczą sobie pretensje do odpowiedzialności za cele nadrzędne, którym służyć ma ich wola osiągnięć — faktycznie jednak rozwija się u Niemców samowiedza zdeterminowana niemal wyłącznie przez poczucie dumy z powodu wartości technicznych i gospodarczych. Niemiecka marka i złote medale stanowią sedno niemieckiej świadomości narodowej25. NRD wykorzystuje zapał do pracy swoich obywateli w sposób zapewne zupełnie inny niż Republika Federalna. Mając niewątpliwie na uwadze własne treści i cele, pod względem formalnym jednak gładko nawiązując do spuścizny, apelowała do tradycyjnych cnót, do ofiarności i ducha wspólnotowego, do poświęcenia i euforii w służbie świeckiej teorii zbawienia, do oddolnego zaufania dla odgórnego autorytetu; przystrojona w nowe szatki jawiła się jako stare, na wskroś zbiurokratyzowane państwo paternalistyczne. Ale tym właśnie sposobem NRD popadała w sprzeczność z nastawieniem swych obywateli, którym to, co teraz znów miało być przyszłością, już raz rozsypało się w rękach i nosiło na sobie piętno skazującego wyroku historii. Antyfaszystowski kierunek uderzenia nie mógł tu wiele pomóc, bo rzecz nie sprowadzała się do treści, lecz do form. Doświadczenie katastrofy mówiło ludziom — tym dobitniej, im natarczywiej ukazywano im nieludzkość Trzeciej Rzeszy — że idealizm i ofiarność jako takie, bez względu na to, na jakich sztandarach widnieją, są nadużywane i wiodą do nieszczęścia; sceptycyzm jako zasada nic sobie nie robił z różnicy barw i proporców. W Berlinie owa sprzeczność objawiła się w dramatyczny sposób. SED jako partia państwowa dominująca w strefie radzieckiej, a potem w NRD, poniosła sromotną klęskę już w wyborach w październiku 1946 r.26, a później mieszkańcy miasta dowiedli — budząc zdumienie, a potem i podziw na świecie — że są gotowi do ofiar w obronie swego tak drogo okupionego prawa do sceptycyzmu — przeciw każdej nowo narzuconej ideologii idealistycznego poświęcenia. Można by nieomal mówić o tragedii: niemieccy komuniści jak żadna inna grupa stawili czoło terrorowi w walce z rządami narodowosocjalistycznej przemocy, narażali się na prześladowania i złożyli wysoką daninę krwi, ale ich triumf, upadek śmiertelnego wroga, uderzył w nich samych, bo w 1945 r. upadła wszelka gotowość do dawania wiary politycznym teoriom zbawienia, do poświęcania się w ich służbie. NRD nieuchronnie wsysał więc wir Republiki Federalnej; jeśli nie było wolnych wyborów, musiało odbywać się „głosowanie nogami". Rok po roku 25 Rudolf von Thadden, Beriihrung zwischen Vergangenheit und Zukunft, „Politik und Kultur", Berlin 1978, nr 3, s. 62 n. 26 W wyborach do rad miejskich w październiku 1946 r. SPD zdobyła 48,7% głosów, a SED 19,8% i zajęła dopiero trzecie miejsce, za CDU. Tymczasem wobec braku nadzoru czterech mocarstw w landach radzieckiej strefy okupacyjnej ogłoszono, że to SED odniosła zwycięstwo. Od tej pory SED nigdy już nie odważyła się stanąć do współzawodnictwa w wolnych wyborach. 270 Niemcy po 1945 r. Powrót obywatela 271 setki tysięcy osób decydowały się ruszyć na Zachód, w latach 1950-1960 w sumie 3,1 min, jeśli wliczyć dzieci urodzone dopiero po ucieczce; bez nich ok. 2,6-2,7 min. Ludność w NRD skurczyła się ogółem w latach 1949-1961 z 18,4 do 17,1 min, podczas gdy w Republice Federalnej jej liczba wzrosła z 49,2 do 56,2 min. Jednocześnie wśród uciekinierów z państwa „robotniczo-chłopskie-go" przeważali młodzi, dobrze wykształceni ludzie, którzy znacznie przyczynili się do gospodarczego rozkwitu Republiki Federalnej; NRD swoim wysiłkiem edukacyjnym jeszcze ten rozkwit współfinansowała. Z kolei rosnąca różnica poziomów życia wzmagała jeszcze działanie „pompy ssącej". Z tego punktu widzenia zaryglowanie NRD za pomocą wzniesionego 13 sierpnia 1961 r. muru berlińskiego było brutalnym aktem rozpaczy, operacją ratunkową w celu zatrzymania upływu krwi. W tekście Thaddena obok niemieckiej marki pojawia się drugie hasło: złote medale. W odpowiedzi na pytanie, kiedy po 1945 r. znów dało o sobie znać coś w rodzaju dumy narodowej, przypominają się mistrzostwa świata w piłce nożnej, pełen chwały dzień 4 lipca 1954 r. w Bernie: oto zmartwychwstały z archiwów rozbrzmiewa głos reportera, zupełnie jakby zapożyczony z wojennych komunikatów specjalnych donoszących o zwycięstwie: „Koniec, koniec, koniec! Koniec! Mecz dobiegł końca! [...] Niemcy mistrzem świata, Węgry pobite". Zaraz potem, podczas hymnu narodowego tłumy przybyłych z Republiki Federalnej kibiców nie śpiewają: „Jedność i prawo, i wolność", lecz: „Niemcy, Niemcy ponad wszystko, ponad wszystko, co zna świat!" Wyczyny sportowe okazują się osobliwie dwuznaczne. Z jednej strony wpisane w systemy obowiązujących reguł, mierzone według tabel punktowych, w centymetrach czy ułamkach sekund, nie są niczym więcej poza tym, czym są. Jak wszystko, co mierzalne i techniczne, jak broń maszynowa i penicylina, mają charakter uniwersalny i neutralny ustrojowo. Nie ma narodowosocjalis-tycznego, komunistycznego czy kapitalistycznego skoku w dal, natomiast do każdego dociera lot-marzenie Boba Beamona na igrzyskach olimpijskich w Meksyku w 1968 r.: skoczył dalej niż ktokolwiek przed nim czy po nim. [Rekord świata Beamona został poprawiony dopiero w 1993 r. — A K.] Tego rodzaju neutralność czy techniczność działa też wyzwalające na widzów, którzy dają się porwać widowisku; ich identyfikacja jako „my" nie budzi podejrzeń. Z drugiej strony właśnie bezwzględna wymierność i neutralność ustrojowa sprawia, że sukcesy sportowe stają się tak niesłychanie nośne jako źródło prestiżu, i zachęca do ich politycznego wykorzystywania: właśnie „nas" stać na więcej, jesteśmy „lepsi" niż wszyscy inni. Dla NRD ten punkt widzenia stał się jeszcze o wiele ważniejszy niż dla Republiki Federalnej. Stale zagrożona brakiem identyfikacji ze strony obywateli, skrywaną niepewnością i kompleksem niższości, stale za Republiką Federalną w rywalizacji gospodarczej, jako „drugi" zwycięzca daleko w tyle za pierwszym, NRD dopatrywała się w sporcie przynajmniej swego rodzaju zastępczej symboliki. Jesteśmy zdania, że wybitny sportowiec więcej czyni dla naszego robotniczo-chłopskie-go państwa i bardziej podnosi jego autorytet, kiedy przy pomocy i wsparciu ze strony partii i państwa może się przygotować do osiągnięcia dobrych wyników sportowych, niż pozostając jednym z wielu na swoim stanowisku pracy. To zdanie Waltera Ulbrichta27 obrazuje zasadę, której konsekwentne przestrzeganie pozwoliło NRD wspiąć się na pozycję trzeciej potęgi olimpijskiej w świecie — daleko przed Republiką Federalną, za to u boku Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego. I to mimo względnie skromnej bazy ludnościowej — zaledwie 17 milionów obywateli. Wybitne rezultaty i pewne ogólne nastawienie na wyczyn wymagają konkurencji jako systemu. Tylko konkurencja wymusza bowiem owo nieubłagane „naprzód!", o którym mówił już Karol Marks w Manifeście Komunistycznym. Ale w „pierwszym socjalistycznym państwie na ziemi niemieckiej" raczej nie można było zaakceptować konkurencji jako zasady społecznej i politycznej nie narażając na niebezpieczeństwo monopolu i centralizmu władzy. Utraciłby swą prawomocność, aspirację do bycia systemem historycznie i etycznie „postępowym" — lepszym. Musiała z tego wyniknąć chwiejność i niepewność przy podejmowaniu prób reformatorskich, miotanie się między dobrymi chęciami a „przykręcaniem śruby". Nie prowadziło to do rzeczywistych zmian. Zresztą bez naruszenia fundamentów nic o zasadniczym znaczeniu zmienić się nie mogło. Tym większą rangę zyskiwała dziedzina symboliczna — sport. Tu aprobowano konkurencyjność nie tylko jako zło konieczne, lecz bez zastrzeżeń jej przyklaskiwano, wprawiano się w walce konkurencyjnej, demonstrowano ją. Właśnie ten drobny dysonans ustrojowy czynił sport zjawiskiem tak znaczącym i atrakcyjnym — dla atletów, obywateli i reżimu w jednakowym stopniu. Dla atletów — bo mogli stanąć do konkurencji, wyżyć się w niej nie popadając w dwuznaczność, a wraz z sukcesem sportowym osiągnąć status inną drogą nieosiągalny lub przynajmniej bardzo trudny do zdobycia, m. in. przywilej podróżowania. Dla obywateli — bo istniało owo „my", możliwość identyfikacji, która oddziaływała na samoświadomość i umacniała ją, a jednocześnie nie musiała się wiązać z identyfikacją polityczno-ideologiczną i tego rodzaju obciążeniami. Dla reżimu — bo w sensie wewnętrznym mógł owo „my", ową identyfikację, przynajmniej częściowo zapisać na swoje konto; w końcu to on umożliwiał sukcesy sportowe wspierając w sposób planowy rozwój sportu. Sukces pozwalał demonstrować światowy poziom, a nawet wyższość na forum 27 Cyt. za „Die Welt", 17.09.1966. .k T 272 Niemcy po J 945 r. Powrót obywatela międzynarodowym bez naruszania ładu społeczno-politycznego. Tak oto częściowa niezgodność sportu wyczynowego z założeniami ustrojowymi łagodziła nieco uciążliwości tego systemu w interesie wszystkich. Tymczasem obywatele Republiki Federalnej nie mieli szczególnych powodów, aby się wywyższać. Od chwili rozstrzygnięcia, którego przesłanki tworzyła reforma walutowa 1948 r., wypracowali sobie — koncentrując się na dokonaniach gospodarczych i sukcesie materialnym — własną formę łagodzenia uciążliwości. Toteż w stopniu znacznie silniejszym niż ktokolwiek gotów był przyznać i niż można było dostrzec na pierwszy rzut oka, niemiecka marka i złote medale symbolizowały transgraniczną wspólnotę narodową: sedno nowoniemieckiej samoświadomości. UWOLNIENIE OD RZESZY Istnieją takie wytwory człowieka, państwa nie wyłączając, na których od pierwszej chwili zdaje się ciążyć przekleństwo. Bogowie odwracają się i ustępują miejsca demonom niższego rzędu. Rzesza z 1871 r., niemieckie państwo narodowe, należała do takich wytworów. Krótko, niespełna trzy ćwierci wieku, trwała jej droga przez historię i skończyła się katastrofą, w aurze śmierci i zniszczenia. Ściśle rzecz biorąc było to nieszczęście podwójne. Zbyt wielka okazała się nowa Rzesza niemiecka, zbyt potężne jej osiągnięcia, by wpisać się autentycznie w ład europejskiej równowagi, nadto jednak ograniczona, by stać się rzeczywiście mocarstwem światowym: na tym po części polegało przekleństwo. A po części też na próbie oparcia samoświadomości narodu nie na wolności i równości, lecz na panowaniu i hierarchii — a więc wbrew projektowi cywilizacji europejskiej. O klasie Bismarcka jako męża stanu świadczy fakt, że dostrzegał niebezpieczeństwo. Jakkolwiek brutalnie „pożenił" niemiecki zmysł obywatelski z władzą i demonstracyjnie wyniósł walkę przeciw „wrogom Rzeszy" czy „nicponiom bez ojczyzny" do rangi zasady rządzenia, to jednak pilnie zabiegał też o równowagę w Europie. Po 1890 r. nie było już o tym mowy i trzeba przyznać, że o ile Bismarck wykazał dość siły, by sprzeciwić się samemu sobie — z fatalnym dla siebie skutkiem — o tyle jego sukcesorzy okazali się konsekwentni. Kiedy potem pierwsza próba „wybicia się na potęgę światową" spaliła na panewce, republika po omacku, choć bez wielkiego zapału, szukała jednak powrotu do Europy. Ale rozbiła się o mur nienawiści we własnym kraju, przegrała z wolą kontrrewolucji. Od tej chwili pozostała już tylko droga ku przepaści. W takiej perspektywie można sobie darować pytanie, czy bezwarunkowa kapitulacja oznaczała klęskę czy wyzwolenie. Była wyzwoleniem, bo wraz z Rzeszą sczezło jej przekleństwo. Zupełnie jakby bogowie zostali przebłaga- 273 l ni, druga republika niemiecka okazała się dzieckiem szczęścia w takim samym stopniu, w jakim nieszczęście prześladowało pierwszą. Później często podnoszono zarzut, że kwitnące pędy nowego początku zamiast dojrzewać — więdły; że w znacznej mierze nie chodziło o tak niezbędną rewolucję, lecz o „restaurację". To ujęcie pomija jednak — bardzo ahistorycznie — fakt, że naród w żadnym razie nie może zaczynać od „zera". Jak tedy, z kim dokonywać przewrotu, kiedy ludzie walczą o przetrwanie, jak uczynić to nad głowami mocarstw okupacyjnych, które wszak w pierwszym rzędzie żądały posłuszeństwa, podporządkowania się i bezwzględnej powściągliwości politycznej? Pomija się także — tym bardziej ahistorycznie — istotne zmiany, które faktycznie się dokonały. Tradycyjne, prusko-konserwatywne elity władzy utraciły swą bazę gospodarczą i wpływ)'. Polityczny punkt ciężkości przesunął się ze wschodu na zachód; po raz pierwszy od bardzo dawna wiodąca rola przypadła Niemcom katolickim. Potęga wojska została złamana; od momentu wznowienia zbrojeń Bundeswehra mogła się wprawdzie rozwijać w sensie technicznym, osiągając siłę uderzeniową, jakiej Reichswehrze nie dane było osiągnąć w całym okresie weimarskim, nigdy więcej nie stała się jednak państwem w państwie. Zniknął nawet prestiż munduru, tak ongiś charakterystyczny; uniform nosi się na służbie i nigdzie poza tym. Niemcy zmienili skórę: stali się przekonanymi cywilami. Ważne zmiany uwidocznił proces budowania partii, przede wszystkim CDU. Cokolwiek miało oznaczać od święta wysokie C — chrześcijańskość jako „wartość podstawowa"28 — Unia okazała się bardzo racjonalnie zmierza- 2S Żadna owocna dyskusja wokół chrześcijańskich wartości podstawowych czy chrześcijańskiego wizerunku człowieka właściwie się nie odbyła i niemal zawsze pozostawało kwestią otwartą i niejasną, jakie konkretne konsekwencje dla praktyki politycznej należałoby z nich wyciągnąć. Wszędzie wyglądało to podobnie: SPD głosiła, że za punkt wyjścia z równym skutkiem można przyjąć chrześcijański, humanistyczny bądź marksistowski obraz człowieka; w rezultacie mówiła o „wolności, sprawiedliwości, solidarności" jako wartościach podstawowych (Program Godesberski, 1959), podczas gdy CDU — uwaga! uwaga! — o „wolności, solidarności, sprawiedliwości" (Zasady Programowe, 1978). Żywa, ale niezbyt płodna debata rozgorzała w 1976 r. wokół pytania o odpowiedzialność państwa za wartości podstawowe. Jako przykłady literatury przedmiotu wymieńmy: Grundwerte in Stoat und Gesell-schaft, Giinter Gorschenek (red.), wyd. III, Miinchen 1978; Alexander Schwan, Grundwerte derDemokratie. Orientierungsversuche im Plumlismus, Miinchen 1978; Was slnd Grundwerte? Zum Problem ihrerlnhalte und ihrer Begriindung, Otto Kimminich (red.), Diisseldorf 1977; Josef Stimpfle, Die Grundwerte in der Sicht der katholischen Kirche, Stuttgart 1979; Heinrich Basilius Streithofen, Macht und Moral Die Grundwerte in der Politik, Stuttgart-Berlin-Kóln-Mainz 1979; Carl Schmitt, Eberhard Jungel, Sepp Schelz, Die Tyrannei der Wenę, Hamburg 1979. Jeśli ustawa zasadnicza stawia w centrum godność człowieka, to powstaje pytanie, czy odpowiedzialność za wartości podstawowe względnie określenie sensu życia nie pozostaje w gestii jednostki, z czego wynikałoby, że stan, w którym wartości podstawowe są w dyspozycji czy pod administracyjną kontrolą państwa, należy uznać za sprzeczny z konstytucją. Ironicznie sformułował to —jako liberał i prezydent federalny — Walter Scheel: „Demokracja nie może i nie chce dostarczać swoim obywatelom sensu życia w Poręcznym opakowaniu; obywatele muszą poszukać go sobie sami" (Nach dreiftig Jahren. Die Bundesre-Publik Deutschland— Vergangenheit, Gegenwart, Zukunft, Walter Scheel (red.), Stuttgart 1979, s. 15). 274 Niemcy po 1945 r. jącą do sukcesu partią masową czy też „narodową". Sukces wyznaczył wzór: socjaldemokraci otrzymali swoją szansę dopiero z chwilą, gdy także zrozumieli potrzebę zmiany. Podobnie organizacje związkowe, od związków zawodowych (DGB) po federację sportową (DSB): wszędzie zaczęto myśleć o skutecznej organizacji masowej, wszędzie stracił swe znaczenie „światopogląd". Można by mówić o utrzymywaniu się fali modernizacyjnej. Zapewne nie wzięła się z niczego, lecz wynikła z faktu, że tradycyjne środowiska przestały się liczyć. Drogę do ich deprecjacji otworzyła narodowosocjalistyczna „wspólnota narodowa", a potem w sposób decydujący przyczyniła się do niej wojna i jej następstwa, na przykład napływ uciekinierów. Dalsze istotne elementy odnowy przyniosła konstytucja, bońska ustawa zasadnicza. Artykuł l zaczyna się od słów: „Godność człowieka jest nienaruszalna. Jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem wszelkiej władzy państwowej". Brzmi to patetycznie, patetyczna jest też intencja. W sposób niedwuznaczny odwołuje się zasadę opartej na panowaniu nadrzędności pań-stwa czy wspólnoty względem jednostki — wraz z jej obowiązkiem samopo-święcenia — zasadę, która tak długo i tak fatalnie determinowała ideologię „bycia Niemcem"; centralne miejsce zajmuje teraz wolność, równość, a co za tym idzie także odpowiedzialność własna jednostki. Znaczenie tych pojęć wynika z katalogu praw podstawowych, o których powiada się, że żadne nie może zostać „naruszone w swej istotnej treści". Gdyby tak się jednak stało, praw podstawowych można dochodzić sądownie, a ich stróżem zostaje ustanowiony Federalny Trybunał Konstytucyjny (Bundesverfassungsgericht)29. Ojcowie konstytucji30 byli zresztą dziećmi wojennego pogorzeliska; doświadczenie klęski, upiór „Weimaru" miały wpływ na ich nastawienie. Dlatego pragnęli, z jednej strony, ograniczyć władzę państwa, z drugiej strony — zapewnić parlamentowi i rządowi jak najdalej idącą stabilność i w sumie ukształtować demokrację, która „się obroni"31. Nie ufność, lecz sceptycyzm odcisnął 29 Konstytucja usiłowała z całą dobitnością zagwarantować ochronę praw podstawowych. Kończący rozdział o prawach podstawowych art. 19, ust. 2, ustala zakres ograniczeń prawnych: „Prawo podstawowe w swej istotnej treści w żadnym przypadku nie może być ograniczone". Art. 79, ust. 3 potwierdza: „Nowelizacja ustawy zasadniczej naruszająca zasady [...] ujęte w art. l i 20, jest niedopuszczalna". 30 O „matkach konstytucji" trudno właściwie mówić; pośród 65 członków Rady Parlamentarnej znalazły się tylko cztery kobiety: Helenę Weber (CDU), Helenę Wessel (Centrum), Elisabeth Selbert i Friede-rike Nadig (SPD). Natomiast tym większy był udział urzędników, sędziów i profesorów: stanowili prawie trzy czwarte jej składu osobowego. O składzie Rady Parlamentarnej patrz Werner Sórgel, Konsensus und Interesse. Eine Studie żur Entstehung des Grundgesetzes, Opladen 1985, s. 236 n. 3' Ograniczeniem jest podział władzy, zwłaszcza powołanie Trybunału Konstytucyjnego oraz przyjęcie zasady federacyjnej, którą w znacznej mierze określiły już mocarstwa okupacyjne, rozbijając Prusy i wprowadzając nowy podział landów. Stabilności parlamentu i rządu miały służyć między innymi osłabienie władzy prezydenta federalnego, wykluczenie instytucji plebiscytu i zasada konstruktywnego wotum nieufności mówiąca, że warunkiem odwołania kanclerza jest wcześniejsze uzgodnienie jego następcy. Obronie demokracji służyć ma zapis w art. 18, który stwierdza, że pozbawia się praw podstawowych ten, „kto nadużywa ich do walki przeciw ustrojowym zasadom wolności i demokracji"; za godzące w konstytucję mogą też zostać Powrót obywatela 275 swe piętno na pracach nad konstytucją i nie nieomylność narodu, na którą stale powołują się tyrani, lecz omylność człowieka tworzyła dla niej miarę. Tym samym członkowie Rady Parlamentarnej zbliżyli się bardzo do postawy, która niegdyś przyświecała ojcom konstytucji amerykańskiej i która zadecydowała o ich sukcesie32. Nowością było wreszcie i przede wszystkim to, że Republika Federalna Niemiec, jakkolwiek z historycznym opóźnieniem, przedstawiała się jednak jako zbiorowość obywateli. Nie przypadkiem chyba przybrany ojciec Republiki, Konrad Adenauer, uosabiał właśnie wolną od zastrzeżeń, samoświadomą od początku do końca obywatelskość. Podobnie, choć na swój własny, bardzo uczony sposób świat obywatela reprezentował także pierwszy prezydent federalny Theodor HeuB. Theodor Mommsen ubolewał niegdyś, że Niemcy odbierają mu możliwość bycia obywatelem; teraz ta możliwość wróciła. Wraz z powrotem obywatela dokonywał się, co logiczne, powrót do europejskiego domu. Odtąd decydującą rolę miała odgrywać już nie opozycja „niemieckiego ducha" i „Europy Zachodniej", lecz wewnętrzna i zewnętrzna przynależność do Zachodu. Była to sprawa bliska sercu Adenauera jak bodaj żadna inna — zwłaszcza pojednanie z Francją jako republiką mieszczańską par excellence. To, co chciał powiedzieć Kurt Schumacher, wydając złośliwy okrzyk podczas nocnej debaty w parlamencie: „kanclerz aliantów!", z pewnością chybiało celu; nieugięcie i przebiegle Adenauer bronił niemieckich interesów, tak jak je rozumiał. Prawdą natomiast jest to, że integracja z Zachodem wydawała się kanclerzowi istotnie ważniejsza niż wszelkie formy upartego trwania przy własnych racjach narodowych. Skutki tego opisał później pewien Niderlandczyk: uznane te partie, „które ze względu na swe cele lub na postępowanie swoich stronników zmierzają do podważenia lub zlikwidowania ustrojowych zasad wolności i demokracji bądź zagrażają istnieniu Republiki Federalnej Niemiec" (art. 21 ust. 2). W toku sporów o praktyczne zastosowanie tych ustaleń formuła „ustrojowe zasady wolności i demokracji" (freiheitliche demokratische Grundordnung) zakrzepła w formie skrótu FDGO. 32 Klasycznym wyrazem tej postawy są Federalist Papers, 1787-1788; dla przykładu zacytujmy fragment na temat podziału i kontroli władzy (Paper nr 51 autorstwa Alexandra Hamiltona lub Jamesa Madisona): „Najważniejszym zabezpieczeniem przed stopniową koncentracją różnej władzy w jednym miejscu jest dbałość o to, iżby ludzie na poszczególnych urzędach niezbędne środki konstytucyjne posiadali i w tym osobisty interes mieli, aby przekroczeniu powinności przez inne urzędy się przeciwstawić. Tu jak i we wszelkich innych wypadkach środki zapobiegawcze odpowiadać muszą przewidywalnej sile napaści. Trzeba, iżby ambicja zdołała unieszkodliwić ambicje. Interes osobisty winien iść ręka w rękę z konstytucyjnymi prawami urzędu. Tuszyć można, że domniemana konieczność takowych forteli, które nadużyciom w rządzeniu na przeszkodzie stanąć mają, w złym świetle naturę człowieczą ukazuje. Wszelako czyż sam fakt, że rządy w ogóle są konieczne, już natury człowieczej w takim świetle nie stawia? Gdyby ludzie byli aniołami, rządu nijakiego by nie potrzebowali. A gdyby anioły nad ludźmi panowały, wtenczas ani wewnętrzna ani zewnętrzna kontrola rządu konieczną by nie była" (wyd. niem. Der Federalist, Felix Ermacora (red.), Wien 1958; cyt. s. 296 n). Amerykański teolog Reinhold Niebuhr lapidarnie wyraził swój sceptycyzm: „Ludzkie poczucie sprawiedliwości sprawia, że demokracja jest możliwa; skłonność człowieka do niesprawiedliwości sprawia, że demokracja jest konieczna" (Die Kinder des Lichts und die Kinder der Finstemis, Miinchen 1947, s. 8). 276 Niemcy po 1945 r. Wy Niemcy wciąż się skarżycie, że w 1945 „Wschód" wtargnął tak głęboko, po Łabę i Werrę. My to widzimy inaczej: granica Europy Zachodniej została przesunięta o paręset kilometrów na wschód — od Akwizgranu do Helmstedt. Do sukcesu przyczyniły się zarówno warunki wewnętrzne, jak i okoliczności zewnętrzne. Do tych pierwszych należał fakt, że ci, którzy przeżyli Trzecią Rzeszę, zapragnęli być zacnymi i skrzętnymi obywatelami-mieszczanami — i niczym więcej. Adenauer bez skrupułów wykorzystał to nastawienie; niewiele go obchodziło, jakie zwłoki ci ludzie pozakopywali w swoich ogródkach i piwnicach. O ile Hans Globke potrafił po mistrzowsku zorganizować urząd kanclerski, wybaczono mu i zapomniano jego udział w komentowaniu norymberskich ustaw rasowych z 1935 r. Wielu ludzi mogło to gorszyć, ale z pewnością jeszcze liczniejsi widzieli w tym sygnał, że nie są w nowym państwie wyklęci, lecz mile widziani. Jednocześnie Adenauer mobilizował mieszczańskie obawy przed „sowietami" sugerując w walce wyborczej, że wszystkie drogi socjaldemokratów — jako nie-mieszczan — ostatecznie prowadzą „do Moskwy", a nawet twierdząc, że zwycięstwo SPD oznacza „upadek Niemiec". Sukces w każdym razie mówił za siebie: w wyborach 1957 r. do Bundestagu III kadencji CDU/CSU zyskując 50,2% głosów i 270 z 497 mandatów, zdobyła absolutną większość. Nigdy przedtem ani potem nie było takiego wyniku33. Gdy spogląda się wstecz, także styl sprawowania władzy, surowe i patriar-chalne, by nie powiedzieć autorytarne rządy Adenauera mogą wydać się odpychające. Czy ta „demokracja kanclerska" sprzyjała demokratycznej edukacji Niemców, czyją krępowała? W odpowiedzi trzeba prawdopodobnie uznać, że w każdym razie na pierwszym etapie była najzupełniej stosowna, ponieważ nie żądała zbyt wiele od pogorzelców ocalałych z katastrofy zaangażowania politycznego i wszelkiego innego. Nie wymagano od nich właściwie nic poza pójściem do urny wyborczej. Nie wolno też zapominać, że czołowe stanowiska, i to nie tylko w obozie konserwatywnym, z reguły zajmowały wówczas postaci budzące respekt należny ojcom i dziadom — zahartowane, osmagane zmiennym wiatrem historii. Wystarczy wspomnieć o socjaldemokratycznych „książętach" na czele miast i landów, takich jak Wilhelm Kaisen w Bremie, Max Brauer w Hamburgu, Heinrich Kopf w Dolnej Saksonii, Georg August Zinn w Hesji. Właściwie więc wszystko do siebie pasowało: przesunięcie politycznych punktów ciężkości i przebudowa elit, nowa organizacja partii i związków, wyrosła z gorzkich doświadczeń konstytucja, która w praktyce zdała egzamin, 33 \y wyborach do Reichstagu w 1871 i 1874 r. liberałowie wywalczyli większość mandatów, jednak ze względu na większościową ordynację wystarczyło im do tego 46,1 i odpowiednio 39,3% głosów. W wyborach marcowych 1933 r. NSDAP zdobyła tylko 43,9%; większość zapewnił jej dopiero narodowoniemiecki koa-licjant. Powrót obywatela 277 świadome siebie kanclerstwo Adenauera i rozkwit gospodarczy, który uosabiał Ludwig Erhard, sceptycyzm biorący górę nad potrzebą światopoglądu, powrót obywatela i powrotna droga do Europy. Do tych przesłanek wewnętrznych dołączyły okoliczności zewnętrzne. Z punktu widzenia zwyciężonych i podporządkowanych mogły one się tylko poprawić, a niesnaski wśród zwycięzców przyspieszały proces zmian. Nawet kryzysy sprzyjały postępowi. W trudnych miesiącach radzieckiej blokady wytrwałość ludności berlińskiej, która idealnego reprezentanta znalazła, w Ern-ście Reuterze, budziła podziw rządów i opinii publicznej Zachodu. Tym samym zaledwie trzy lata po bezwarunkowej kapitulacji powstawały zręby zaufania, które potem wyszło Republice Federalnej na dobre. Podobnie wojna w Korei, która to co niemożliwe — wznowienie niemieckich zbrojeń — uczyniła możliwym. A do tego wirtuozeria Adenauera polegająca na tym, że krok po kroku, w każdej sytuacji „z miarką w oku" szacując możliwości, w sumie świadomie, bez względu na opory i niepowodzenia zmierzając do celu, włączał młode państwo jako równoprawnego partnera w układ powiązań zachodnioeuropejskich i do sojuszu atlantyckiego. Cenę za to niewątpliwie płacili Niemcy w „strefie wschodniej" — Ostzone, jak nazywano to państwo w Republice Federalnej długo jeszcze po utworzeniu NRD, tak jakby za pomocą nazwy można było anulować rzeczywistość34. Kto nie chciał się oszukiwać i myślał racjonalnie, musiał i mógł wiedzieć, że osiągalne było albo włączenie Republiki Federalnej do Zachodu, albo — być może - zjednoczenie narodu, ale nie jedno i drugie razem. Ale od samego początku o tym właśnie nie chciano słyszeć, a przede wszystkim nie przyjmował tego Ido wiadomości Adenauer35. 34 Przypominała o tym obowiązująca do lata 1989 r. w prasie Springerowskiej zasada pisania nazwy „NRD" tylko w cudzysłowie —jako „tak zwana". W istocie chodzi tu o swoistą odmianę myślenia magicznego, które chciałoby wypędzić diabła, przemilczając jego prawdziwe imię i zastępując je zaklęciem „Boże-nie-opuszczaj-nas" (Gottseibeiuns). O „strefie" długo jeszcze mówiło się także w języku urzędowym. Na przykład Ministerstwo Spraw Ogólnoniemieckich jeszcze w siódmym, „poprawionym" i rozszerzonym wydaniu nadało swojej publikacji tytuł SBZ von A bis Z. Ein Toschen- und Nachschlagebuch iiberdle Sowjetische Besatzungszone Deutschlands, Bonn 1962. [Radziecka strefa okupacyjna w skrócie: SBZ. Kompendium kieszonkowe — A. K.]. 35 Jeszcze przed objęciem urzędu kanclerskiego Adenauer stworzył pewien wzorzec, kiedy jako przewodniczący Rady Parlamentarnej oświadczył uroczyście 23 maja 1949 r., ogłaszając ustawę zasadniczą: „Jesteśmy głęboko przekonani, że naszą pracą wnosimy istotny wkład do ponownego zjednoczenia całego narodu niemieckiego i powrotu naszych jeńców i deportowanych. Pragniemy, by niebawem nadszedł dzień, kiedy cały naród niemiecki znów się połączy pod tym sztandarem — taka jest nasza nadzieja. Wszystkim nam przyświecała w naszej pracy myśl i cel, który preambuła niniejszej ustawy zasadniczej streszcza w następujących słowach: Świadom swej odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi, pełen najlepszej woli zachowania narodowej i państwowej jedności i służenia pokojowi na świecie jako równoprawny członek we wspólnej Europie, naród niemiecki w celu ustanowienia nowego ładu państwowego w okresie przejściowym uchwalił na mocy swego prawa stanowienia konstytucji w Badenii, Bawarii, Bremie, Hamburgu, Hesji, Dolnej Saksonii, Nadrenii-Westfalii, Nadrenii-Palatynacie, Szlezwiku-Holsztynie, Wirtembergii-Badenii i Wir- 278 Niemcy po 1945 r. Powrót obywatela 279 O ile nie chce się imputować trzeźwo myślącemu kanclerzowi, że uległ fantastycznemu złudzeniu, oceniając tak mylnie supermocarstwo Związek Radziecki, to jeżącym włos na głowie szachrajstwem były wciąż ponawiane oświadczenia, że mocne, a nawet podbudowane militarnie zakotwiczenie Republiki Federalnej na Zachodzie raczej prędzej niż później wymusi ponowne zjednoczenie. Rzecz wyglądała z pewnością tak, że dla większości obywateli tak drogo okupiona wolność i bezpieczeństwo były ważniejsze niż dążenie do jedności, które nie wiadomo czym się skończy36. Jest też prawdopodobne, że rokowania ze Związkiem Radzieckim w kwestii ceny jedności skończyłyby się na niczym — pomijając już brak zgody ze strony mocarstw zachodnich. Ale tej próby nigdy nie podjęto i dziś pewne jest tylko to, że mieszczański kanclerz--obywatel oraz mieszczanie-obywatele, którym przewodził, wstąpili na obraną nie bez ważkich powodów drogę w cieniu iluzji albo kłamstwa. NIEMCY W NIEMIECKIEJ REPUBLICE DEMOKRATYCZNEJ Co właściwie mieli robić Niemcy w NRD, ci, którzy nie uciekali, „bracia i siostry", którym rozmaici zachodni „gawędziarze" poufale i protekcjonalnie dawali do zrozumienia, jak bliscy im są „jako ludzie"?37 Ingerencja radziecka i w rezultacie niepowodzenie buntu 17 czerwca 1953 r., a zwłaszcza budowa Muru 13 sierpnia 1961 r., nie pozostawiały wątpliwości co do tego, że muszą się przystosować i najlepiej jak potrafią ułożyć z własnym państwem. To państwo nie chciało być zbiorowością obywateli, lecz państwem robotników i chłopów, przy czym chłopów zepchnęło do spółdzielni produkcyjnych, a robotników do organizacji o takich formach, które wykluczały reprezentowanie robotniczych interesów. W praktyce państwo to jawiło się jako opiekuń- tembergii-Hohenzollern tę ustawę zasadniczą Republiki Federalnej Niemiec. Niechaj po wsze czasy duch i wola, których wyrazem są te zdania, żyją w narodzie niemieckim". 36 Czego obywatele chcieli, a czego nie chcieli, pokazują wyniki wyborcze z 1953 r. W porównaniu z 1949 r. udział głosów oddanych na CDU skoczył z 25,2% do 36,4%, a na CSU — z 5,8% do 8,8%. Natomiast Ogólnoniemiecka Partia Narodowa (Gesamtdeutsche Volkspartei), założona przez Gustava Heine-manna, który w 1950 r. na znak protestu przeciw polityce Adenauera zrezygnował z urzędu ministra, a w 1952 r. opuścił szeregi CDU — otrzymała 1,2% głosów i pozostała marginalnym, bezsilnym ugrupowaniem. I to w obliczu trwającej od marca do września 1952 r. wymiany not między zwycięskimi mocarstwami, która wskazywała na możliwość alternatywnych rozwiązań. 37 Obraźliwy charakter tej taniej poufałości ilustruje anonimowy wiersz pewnego obywatela NRD: My, którzy musimy żyć wzięci w dwa ognie, mówić tak — myśleć nie — nie myśleć — których noce są ciemne, a twarze według normy którzy musimy żyć bez oczekiwań — i patrzeć, jak serca starzeją się przedwcześnie prosimy was: oszczędźcie nam waszych ludzkich gestów (Cyt. za Deutschland, Deutschland. Politische Gedichte vom Vormarz bis żur Gegenwart, Helmut Lam-precht [red.], Bremen 1969, s. 547). czo-surowa zwierzchność, która apelowała do dziedzicznych cnót: posłuszeństwa, obowiązkowości, woli osiągnięć. Pojawił się nawet znów popyt na ofiarę — jeśli nie w sensie ofiary z własnego życia, to w każdym razie w sensie poświęcenia czasu wolnego, aby przedterminowo wypełnić plan ku chwale zbliżającego się zjazdu partii. Zwierzchność — wokół tego pojęcia rozgorzał w 1959 r. na Zachodzie ostry spór. Wywołał go prusko-konserwatywny biskup berliński Otto Dibelius, oświadczając: Zwierzchność — to piękne słowo. Jest w nim dusza i uczucie. I coś z ojcowskiego autorytetu — wszak sam Marcin Luter niestrudzenie podkreślał paralelę między ojcowskim autorytetem a zwierzchnością. Zwierzchność zastaje się w chwili przyjścia na świat. Nie można jej sobie zrobić, tak jak nie można samemu zrobić sobie ojca. Ona jest, ustanowiona przez Boga. Jej przedstawicielami mogą być dobrzy albo źli ludzie, chrześcijanie albo Turcy, ale — ona jest, a my musimy poddać się jej skwapliwie. A za nią stoi, przenikająca wszystko swoim blaskiem, wola Boża. „Wilhelm, z łaski Bożej, król Prus, elektor brandenburski..." Oto jest zwierzchność! [...] To nie przypadek, że słowo to praktycznie zniknęło z naszego języka. [...] Słowo zniknęło, bo zniknęła sprawa. A zniknęła w dniu, kiedy zbudowano ład państwowy, który wspiera się na partiach. [...] Mówiąc całkiem konkretnie: jeśli burmistrz Berlina należy do innej partii niż ja, nie może być dla mnie autorytetem w tym sensie, w jakim dla Marcina Lutra autorytetem był kanclerz Bruck i stojący za kanclerzem elektor38. Mimo że nie taka była intencja Dibeliusa, ironia sprawy polegała na tym, że jego definicja doskonale pasowała do NRD. Bo wprawdzie istniała tam dominująca partia państwowa, ale NRD nie była państwem partyjnym i od nikogo nie wymagała, aby przechodził do opozycji39. Paternalistyczny charakter 38 Patrz na ten temat Dokumeme żur Frage der Obrigkeit. Żur Auseinandersetzung um die Obrigkeits-schrift von BischofD. Otto Dibelius („Violett-Buch"), Darmstadt 1960, s. 25 n. 39 Dialektycznie i sarkastycznie skomentował ten stan rzeczy Bertolt Brecht w wierszu Die Losung (Rozwiązanie): Po wybuchu powstania 17 czerwca, sekretarz Związku Pisarzy kazał rozdać w alei Stalina ulotki, w których można było przeczytać, że naród stracił zaufanie rządu i mógłby je odzyskać tylko przez zdwojoną pracę. Czy nie byłoby wszak prościej, gdyby rząd rozwiązał naród i wybrał drugi? [tłum. Ryszard Krynicki] Poeta myli się jednak, przykładając niewłaściwą miarę. Cechą zwierzchności w sensie przywołanym Przez Dibeliusa, a praktykowanym w NRD jest to, że traktowani jak dziatwa rodacy mogą całkowicie utracić jej zaufanie i dopiero poczciwością, posłuszeństwem oraz osiągnięciami muszą sobie na nie zasłużyć. (Wiersz Brechta ukazał się w jego Gesammelte Werke, t. 10, Gedichte 3, Frankfurt a. M. 1968, s. 1009 n). 280 Niemcy po 1945 r. Powrót obywatela 281 państwa SED być może dlatego długo pozostawał w utajeniu, że dziedzictwo pruskie obłożono klątwą; już Sojusznicza Rada Kontroli w uchwale nr 46 z 23 lutego 1947 r. ogłosiła likwidację Prus, ponieważ, jak orzeczono, państwo pruskie było „od dawna nośnikiem militaryzmu i reakcji w Niemczech". Poza tym Walter Ulbricht początkowo niezbyt chyba nadawał się do roli ojca narodu; zresztą jako Saksończyk podzielał antypruski afekt swego nadreńskiego antagonisty Adenauera. Od tamtej pory obraz, mimo że z opóźnieniem, uległ jednak zmianie. Punkt zwrotny stanowiła edycja w 1979 r. biografii Fńedńch II. von Preuflen autorstwa Ingrid Mittenzwei. Na końcu książki autorka mówi, w czym tkwi sedno sprawy: Prusy to część naszej przeszłości. Przemierzając niektóre miasta NRD, przede wszystkim Berlin czy Poczdam, na każdym kroku można się natknąć na kamiennych świadków naszej pruskiej historii. To znak świadczący o tym, że z dniem wczorajszym łączą nas niewidzialne więzy. Zapewne trzeba będzie zawsze krytycznie podchodzić do tej części naszej historii. Niemiecka rewolucyjna klasa robotnicza wyrosła i wykształciła w sobie wyróżniające ją cechy w walce z reakcyjnymi, junkiersko-burżuazyjnymi siłami militarystycznego państwa prusko-niemieckiego. Nie należy jednak w związku z tym zapominać, że Prusy w żadnym momencie nie były tożsame z klasą panującą. A również panujących trzeba oceniać w sposób zróżnicowany40. Jeszcze chwila i już wynoszono Fryderyka wraz z rumakiem na cokół pośrodku „jego" placu Unter den Linden; przewodniczący Rady Państwa, Erich Honecker mówił przy tej okazji o Fryderyku Wielkim, jakby jego wielkości nigdy nie kwestionowano. Podobnie zmieniał się obraz oficerskiego spisku z 20 lipca 1944 r., a Narodowa Armia Ludowa stosunkowo wcześnie i bez uprzedzeń sięgnęła do tradycji pruskiej, wyrażającej się nie tylko w umundurowaniu i marszach paradnych. Służyło temu akcentowanie „momentów postępowych", zwłaszcza w okresie reformy wojska po 1807 r.; jednym z wysokich odznaczeń stał się Order Scharnhorsta. Poza tym można było nawiązywać do rosyjsko-pruskiego braterstwa broni w walce z Napoleonem, które symbolizował układ w Taurogach z 30 grudnia 1812 r. Jednocześnie w nowy i zróżnicowany sposób oceniano też Lutra: o ile początkowo uchodził jedynie za „rzeźnika chłopów", któremu przeciwstawiano rebelianta Thomasa Miinzera, to jubileuszowy Rok Lutra, 1983, stał się okazją do obchodów, nad którymi patronat objął Erich Honecker. 40 Ingrid Mittenzwei, Fńedńch II. von Preufien. Eine Biographic, Berlin 1979, s. 212. Teza, że niemiecka klasa robotnicza nabyła pewnych specyficznych cech w walce z siłami militarystycznego państwa prusko--niemieckiego, kryje w sobie własną dialektykę: czy nie można doszukać się pruskich cech w postaciach przywódców, od Augusta Bebla po Kurta Schumachera, a także — czy nawet zwłaszcza — w formach dyscypliny i organizacji? W sumie apelując do dziedzicznych cnót, NRD jako państwo paternalis-tyczne i „czerwone Prusy" odniosła — mimo szczególnych ciężarów, jakie przyszło jej dźwigać — niezaprzeczalne sukcesy; wysunęła się nawet na czoło w obozie państw socjalistycznych. Ale tym samym, o paradoksie, zachowała pewne tradycyjne znamiona niemieckości w znacznie silniejszym stopniu niż Republika Federalna. Dotyczyło to także obrazu zewnętrznego: to, co tu dawno zniknęło w rzece betonu, pod górami blachy, unicestwione w gąszczu banków, supermarketów i podniebnych restauracji, tam można było jeszcze spotkać, kiedy jechało się starymi traktami, z dala od centrów przemysłowych, przemierzając wsie i miasteczka. Toteż nierzadko u gości z Zachodu budziła się nostalgia; odkrywali rodzinne strony, zupełnie jakby zegary życia stanęły w miejscu: Kiedy niedawno przyjaciel znów jechał do Weimaru, poprosiłem go, aby sfotografował mi drzewo, na którym będąc dziećmi budowaliśmy zamki. Przywiózł mi fotografię, widać było na niej dzieci, które na naszym drzewie budowały zamek41. Jeśli więc NRD stała się, jak niegdyś Prusy, państwem paternalistycznym — i jak one nie była państwem narodowym — to jednak różniła się od swego spadkodawcy wjednym kluczowym punkcie: zawiadywała światopoglądem. Klasyczne Prusy fryderycjańskie były, by tak rzec, państwem w sobie; to, czego żądały od poddanych, Immanuel Kant — ich chwalca — ujął w zdaniu: „Rezonujcie, ile wola i o czym wola, jeno bądźcie posłuszni!"42 NRD natomiast stała na straży prawdy, treści misji, którą otrzymała od historii i którą był socjalistyczny postęp. Dlatego partia państwowa z zasady miała „zawsze raq'e", natomiast obywatele mogli błądzić, tak jak zbłądzili w Trzeciej Rzeszy i wciąż jeszcze nie przestawali błądzić w kapitalistycznej Republice Federalnej. Co za tym idzie, obywatele musieli dopiero zostać wychowani do prawdy i mieli nie ustawać w jej wyznawaniu. 100 Gedichte, Wuppertal 1968; tu cyt. za Deu- 41 Arnfried Astel, Ostkontakte, w: „Notstand" tschland, Deutschland, s. 553. 42 Rdsoniert, so viel ihr wollt, und woriiber ihr wollt; nur gehorcht! W przekładzie Adama Landmana zdanie to brzmi: „Myślcie, ile chcecie i o czym chcecie, ale bądźcie posłuszni!" (Immanuel Kant, Co to jest oświecenie?, w: Tadeusz Kroński, Kant, Warszawa 1966, s. 166). „Rezonować" znaczy wszelako więcej niż „myśleć"; także „rozprawiać", „pouczać", „mędrkować". Nie jest to bez znaczenia dla funkcji powyższego cytatu —przyp. tłum. 787 Niemcy po 1945 r. Ale, jak się zdaje, dokładnie w tym punkcie zaczynał się brzemienny w skutki dylemat. Z jednej strony, NRD w żadnym razie nie mogła zrezygnować z monopolu zawiadywania prawdą historyczną, nie narażając na niebezpieczeństwo siebie samej. Ponieważ ani nie reprezentowała narodu43, ani nie była w stanie konkurować z Republiką Federalną pod względem dobrobytu, nie miała żadnej innej legitymacji. Z drugiej strony, oznaczało to narzucenie obywatelom jarzma nie tylko zewnętrznego, lecz także wewnętrznego, do którego wprawdzie przywykli, ale zarazem w miarę możliwości starali się z niego wywikłać rozwijając umiejętność dwójmyślenia, czegoś w rodzaju życia w dwóch osobach. Ledwie ustawały obowiązki pracownicze czy ceremonialne, a już wycofywali się w prywatność i włączali zachodnią telewizję44; czymś w rodzaju ukoronowania własnej egzystencji wydawało się posiadanie „daczy", domku weekendowego i letniej działki gdzieś z dala od miasta. Gunter Gaus mówił o „społeczeństwie nisz" ukazując jego wielorakie funkcje łagodzenia uciążliwości: Frasunek prawowiernych towarzyszy z SED [...] wynika w istocie ze smutnego, pełnego goryczy przekonania, że mieszkańcowi niszy bardzo daleko do nowego człowieka. Mieszka w prywatnej jaskini [...] praojciec Adam razem z całą swoją bandą, on, który jest dość sprytny, by demonstrować akurat tyle wymaganego przez partię i państwo zaangażowania i prawomyślności, ile potrzeba do otwarcia sobie furtki wiodącej w prywatność. Umowa między nim a reżimem jest — a jakże by inaczej — niepisana. Myślę, że świadomi niebezpieczeństw, wolni od iluzji towarzysze uważają ogólne zelżenie presji, które przenosi się z nisz na sferę publiczną, za korzystne45. W sumie praojciec Adam nie tylko przetrwał, lecz w toku uporczywych i przemyślnych zmagań rozbudował i umocnił swoją jaskinię. Czasy, kiedy chciano zabronić mu na przykład oglądania tego, co pokazuje „wróg klasowy", i gorliwie wyrywano z dachu skierowane na Zachód anteny, dawno minęły. Konflikty groziły zapewne tam, gdzie sfera osobista mieszała się z publiczną, 43 Klasycznym przykładem ilustrującym niezręczność sytuacji jest hymn „narodowy" NRD, który wprawdzie wolno było odgrywać, ale nie śpiewać, gdyż tekst Johannesa R. Bechera tchnął narodowym patosem— jak choćby w pierwszych słowach: Oto ty, któraś z ruin powstała I z przyszłością dzielnie się mierzysz, Z naszej służby niech płynie twa chwała, O Niemców jedyna macierzy. Ponieważ NRD nie była państwem narodowym, znajdowała się w zasadniczo odmiennej sytuacji niż choćby Węgry czy Polska — i chcąc nie chcąc znów jako sukcesorka Prus. Ale właśnie ta sukcesja pokazuje, w czym tkwi problem: Prusy ratowały się Bismarckowską „ucieczka do przodu", tworząc państwo narodowe — a przecież ich własny triumf sprowadził na nie potem żałosną klęskę. 44 Obrazowo mówi o tym Fritz Pleitgen w artykule Die Erfahrungen eines Korrespondenten in derDDR, „Die Zeit", 1982, nr 34, s. 48. 45 Gunter Gaus, Wo Deutschland liegt. Eine Ortsbestimmung, Hamburg 1983, s. 157. Powrót obywatela 283 jak — nieuchronną koleją rzeczy — w sztuce, głównie w literaturze. Dotyczyło to zwłaszcza sytuacji, gdy ktoś wbrew „socjalizmowi realnemu" zabiegał o socjalizm „utopijny", „z ludzką twarzą", jak czynił to Robert Havemann46. Zwierzchność nie miała też raczej powodów do radości, kiedy Wolf Biermann wyśpiewywał jej swoje Frage und Antwort und Frage (Pytanie i odpowiedź, i pytanie): Powiadają: nie zmienia się koni pośrodku rzeki. No i dobra. Ale tamte już potonęły Mówisz: nasze przyznanie się do błędów służy wrogowi. No i dobra. Ale komu służy nasze kłamstwo? Wielu mówi: na dłuższą metę socjalizm jest nie do uniknięcia. No i dobra. Ale kto go zbuduje?47 Egzystencję w niszy szczególnego rodzaju wiodły Kościoły, które zostały wyparte z wielu tradycyjnych dziedzin aktywności. Kiedy na przykład w 1955 r. rozpoczęła się państwowa kampania na rzecz manifestacyjnie ateistycznego ślubowania wchodzącej w dorosłość młodzieży [Jugendweihe], wzięło w nim udział 17,7% ogółu czternastolatków. Ale już w 1960 r. zrobiło się z tego 87,8%, a w 1983 — ponad 98%. Jednak w tej samej mierze, w jakiej Kościoły rezygnowały z jednoznacznej opozycyjności i urządzały się w socjalizmie, zdobywały sobie nowe funkcje. A mianowicie, ponieważ ta nisza zawsze oznaczała coś więcej niż samą tylko prywatność, dawała także — lub zwłaszcza — młodym ludziom schronienie i możliwość krytycznego zaangażowania czy to na rzecz pokoju, ochrony środowiska naturalnego, czy wreszcie nawet przeciw zwierzchności. Nie wolno wszelako zapominać, że relacja między państwem a jego obywatelami polegała nie tylko na separacji i konflikcie. Istniały rozległe i ważne obszary zgodności. Wielkie wysiłki w dziedzinie edukacji, ażeby z jednej strony stworzyć równość szans, z drugiej zaś wspierać talenty, wyszły na dobre wielu ludziom, w tym — nie na ostatnim miejscu — kobietom. Olimpijska potęga NRD, o której była już mowa, okazała się przede wszystkim potęgą sportu kobiecego i była symbolicznym wyrazem tego, co dotyczyło wielu dziedzin i zawodów — z wyjątkiem może naczelnych funkcji politycznych. 46 Patrz Havemanna m.in. Fragen, Antworten, Fragen. Aus der Biographic eines deutschen Manisten, Munchen 1979; Morgen. Die Industriegesellschaft am Scheideweg. Kritik und reale Utopie, Munchen, Ziirich 1980. Fakt, że Havemann był wprawdzie szykanowany i systematycznie izolowany, ale nie wtrącano go do aresztu, należy być może łączyć z tym, że w Trzeciej Rzeszy siedział razem z Erichem Honeckerem w więzieniu w Brandenburgii. 47 Cyt. za Deutschland, Deutschland, s. 526 n. 284 Niemcy po 1945 r. Także spokojniejszy tryb życia w przeciwieństwie do zachodniej gorączko-wości, okoliczność, że brak ostrej konkurencji łagodzi wymagania stawiane przez życie, wreszcie wszechstronne zabezpieczenia bytowe — na przykład przed groźbą bezrobocia — odbierano pozytywnie, jako zdobycze. Być może w sumie należałoby mówić o ambiwalencji. Każdy stękał pod kuratelą nadgorliwej zwierzchności, pod presją niezmiennie odpychających aktów ubezwłasnowolnienia. Ale gwarancja spokoju i ładu, podobnie jak uwolnienie od ciężaru odpowiedzialności politycznej, należały do niemieckich tradycji, które w NRD przetrwały w znacznie silniejszym stopniu niż w Republice Federalnej. Wreszcie rzecz o wcale niemarginalnym znaczeniu: partia i większość ludzi przejawiały skłonność do pewnego rodzaju drobnomieszczańskości. Wczesny i niemal całkowity exodus niegdysiejszych elit przyczynił się do tego w nie mniejszej mierze niż owo socjalistyczne „dziedzictwo kulturowe", które w istocie oznaczało odtworzenie mieszczańskich, czasem chciałoby się wręcz powiedzieć późnowiktoriańskich wyobrażeń kulturalnych i moralnych. Wychodząc niezmiennie z pozycji odmowy, zaczynając od obnażania zachodniej dekadencji, potem mnożąc restrykcje, a niekiedy też szykany, zawsze z wieloletnim opóźnieniem, NRD raczej z odrazą niż z ochotą dopuszczała nowe trendy w sztuce czy kulturze młodzieżowej, jej mody muzyczne czy swobodny sposób ubierania się. I absolutnie uprawnione jest domniemanie, że ten konserwatyzm częściej łączył niż dzielił państwo i społeczeństwo, któremu zresztą przewodzili seniorzy. Spokój i ciasnota, miłe ciepełko i biurokracja, pilność i lęk przed odpowiedzialnością: w kręgu takich punktów orientacyjnych mości sobie gniazdko drobnomieszczaństwo. W efekcie Niemiecka Republika Demokratyczna — podobnie jak Republika Federalna, tyle że właśnie z zawężonym, ciaśniejszym horyzontem — jawiła się jako pewna wersja mieszczańskiej zbiorowości, swojska i odpychająca jednocześnie. A jednak nie likwidowało to problemu, sprzeczności o zasadniczym znaczeniu. Z jednej strony, NRD była państwem mieszczańskim, osadzonym na fundamencie równości i zabiegającym o równość szans. Z drugiej strony, pozostawała państwem paternalistycznym z pretensją do monopolu na prawdę i do wyłączności władzy, a zatem opartym na panowaniu i hierarchii — na nierówności jako zasadzie. Tak jednak jak państwo mieszczańskie wymaga dojrzałości, tak państwo paternalistyczne opiera się na kurateli. Ta sprzeczność nie pozwoliła NRD stać się państwem godnym zaufania, świadomym siebie i na dłuższą metę zdolnym do efektywnego działania. A obywatele stale się o nią parzyli i albo grzęźli w rezygnacji, albo szukali szczęścia w ucieczce, skoro tylko nadarzała się okazja. Powrót obywatela 285 i Być może jeszcze gorzej rzecz się miała z punktu widzenia samej zwierzchności. Ludzie władzy na ogół pochodzili „z dołów", byli niskiego stanu i tworzyli elitę w pierwszym pokoleniu. Kiedyś w młodości zawierzyli całkowicie marksizmowi-leninizmowi i tym samym wybrali chwalebną i trudną drogę; byli potępiani i prześladowani, stawiali opór faszyzmowi i nierzadko ponosili ciężkie ofiary. Budowa „pierwszego socjalistycznego państwa na ziemi niemieckiej" to ich dzieło i właściwie bardzo osobisty triumf, który jednak, nie wiadomo kiedy i jak, rozpłynął im się w rękach. Z jednej strony bowiem: kto byłby gotów wierzyć jeszcze teorii, która w pojedynku z wrogiem klasowym rozbiła się tak spektakularnie o własny. kamień probierczy — kwestię rozwoju sił produkcyjnych?48 I jak można było — z drugiej strony — przyznać się do tej katastrofy, jeśli godziło to w samą istotę własnych dokonań życiowych, a może nawet oznaczało ich unicestwienie, jakby były pomyłką? W systemach demokratycznych rządy, które ponoszą porażkę, ustępują na rzecz opozycji; w państwie paternalistycznym natomiast brak jakichkolwiek zabezpieczeń na wypadek porażki, która przecież jest rzeczą ludzką. W sumie stan rzeczy był taki: ponieważ sprzeczność wewnątrzsystemowa dotykała pryncypiów w sferze instytucji i przekonań, trudno jej było skutecznie przeciwdziałać ograniczając się do kosmetycznych zmian w rodzaju ostrożnych ulg w podróżowaniu; przeciwnie — budziły one oczekiwania, które spotykał przecież potem tym sroższy zawód. Toteż NRD pozostawała coraz bardziej w tyle za Republiką Federalną nie tylko w dziedzinie rozwoju gospodarczego, lecz także — czy może zwłaszcza — pod względem demontażu struktur autorytarnych; w porównaniu ze zmianami w Niemczech Zachodnich po roku 1968, o czym będzie mowa w następnym rozdziale, NRD jawiła się jako system skostniały. A cóż dopiero, kiedy u sąsiadów, w „bratnich" krajach socjalistycznych, zerwał się wicher zmian? Cóż dopiero, kiedy inni — na przykład Węgrzy — otworzyli granice? Nagle okazało się, że skostniały system wymagał nie tylko 48 Schumpeter mówił, że gospodarka jest „matrycą logiki" i wyjaśniał to z różnych punktów widzenia: „Załóżmy otóż, że jakiś człowiek «prymitywny» używa najprostszej ze wszystkich maszyn, której walory docenili już nasi kuzyni — goryle, tj. kija, i że kij ten łamie mu się w ręku. Próbuje zaradzić szkodzie, recytując magiczną formułę — może on np. mruczeć takie hasła jak «podaż» i «popyt» albo «planowanie» i «kontrola», oczekując, że jeśli powtórzy je dokładnie dziewięć razy, to oba kawałki kija na powrót się połączą. Człowiek, który tak postępuje, nie wykracza poza granice myślenia przedracjonalnego. Jeśli szuka na ślepo najlepszego sposobu złączenia obu kawałków albo sprawienia sobie drugiego kija, to rozumuje i postępuje racjonalnie w znaczeniu, jakie dziś przydajemy temu słowu. Oczywiście możliwe są obie postawy. Rzecz jasna, w tym i w większości innych działań ekonomicznych zawodność magicznej formuły będzie znacznie bardziej oczywista, niż to mogło mieć miejsce w przypadku prób zapewnienia sobie przy pomocy jakiegoś zaklęcia zwycięstwa w walce lub powodzenia w miłości, czy wreszcie ulżenia ciężarowi występków, które nasz człowiek może mieć na sumieniu" (Joseph A. Schumpeter, Kapitalizm, socjalizm, demokracja, tłum. Michał Rusiński, Warszawa 1995, s. 151). 286 Niemcy po 1945 r. zapory w postaci muru berlińskiego, lecz także solidarności w „obozie". Jej rozpad umożliwił masową ucieczkę przeważnie młodych, dobrze wykształconych i sprawnych w działaniu ludzi. Ale nie chodziło tu tylko o „utratę krwi", jakkolwiek fatalne mogłaby mieć skutki; siły reformatorskie bynajmniej nie uległy osłabieniu, lecz przeciwnie — wyraźnie się wzmocniły. Skoro bowiem tylko pojawiła się alternatywa, niemal z dnia na dzień mogła się obudzić nowa samoświadomość. Toteż okrzyk „Tu zostajemy!" nie brzmiał jak rezygnacja, lecz jak ultimatum. Wyrażał żądania: Koniec z ubezwłasnowolnieniem! Prawo głosu! Wolność! Reformy! W ten sposób „pierwsze państwo socjalistyczne", które zarazem było chyba ostatnim państwem paternalistycznym na ziemi niemieckiej, dotarło do granic i punktu zwrotnego swej czterdziestoletniej historii. Nagle wiele rzeczy, które dotąd uważano za nie do pomyślenia, wydało się możliwe. I być może dotyczyło to nie tylko Niemieckiej Republiki Demokratycznej, lecz Niemiec i Niemców w ogóle. Rozdział dziesiąty ZRYW I OBAWY KONIEC POWOJNIA „Precz z państwem!" — można przeczytać na niejednym murze w dzielnicy Kreuz-berg. Krótko i jasno. Rozszerzona wersja „Spieprzaj, gadzie!" Bo państwo to po pierwsze gliny. Dalej — wszyscy, którzy nie dają człowiekowi żyć: urząd zatrudnienia, typki z socjalnego, politycy, facet z biura renowacji, szefowie, belfry, sztywniaki co dziwnie na ciebie patrzą, telewizor, kanary, ubezpieczalnia, czasem nawet twoje zgredy. Państwo jest wszędzie. Państwo jest tym, co jest, i tym, co oznacza, że będzie, jak jest. Państwo to elektrownie atomowe, pysk kolegi Schmidta, rakiety i wojna, pieprzenie polityków, którzy będą nadawać, aż spuchniesz od ich okrągłych zdań. A przecież oni tylko chcą zachować stołki, chcą cię mieć pod kontrolą — taka jest ich śliska, doskonała władza. Państwo to Niemcy: ciasne, bestialskie, kołtuńskie, napalone na robotę i zawsze ze wszystkim w porządku. Ten ich porządek. Porządek, w którym nie masz głosu, kodeks drogowy, wolnościowy i demokratyczny ład podstawowy. Państwo to pudło. Wielkie i małe. Jeśli żyjesz, jak ci się podoba, prędzej czy później trafisz do pudła: za „zakłócenie porządku publicznego czy coś w tym guście", udział w grupie przestępczej, naruszenie spokoju mieszkańców, wywieranie presji, obrażenia cielesne, uszkodzenie mienia, kradzież prądu, korzystanie z dróg publicznych bez specjalnego zezwolenia. „Uwaga, uwaga, tu policja. Proszę się rozejść, udzielam pierwszego ostrzeżenia!" Państwo to syreny i niebieskie światło nocą. Państwo jest dobrze po trzydziestce, gładko wygolone, grubiańskie i poprawne. Nie rozumie kompletnie niczego. Rano o siódmej staje nagle w twoich drzwiach, w polowym mundurze. Zabierają cię, fotografują, podają przez radio twoje namiary do centrali. Przeszukują dom i puszczają czerstwe teksty, że tak tu brudno. Państwo praktycznie zawsze jest silniejsze. Planują i realizują plany, których nie kapujesz, z oślim uporem robią swoje. To, czego chcą, jest niewyraźne, dalekie i obce. W każdym razie ta ich szajba to nic dobrego. Świnie! Wsadzają naszych kumpli, żeby zgnili w pierdlu. Mają plany integracji i uśmierzenia. Chcą nas w końcu załatwić. Podstępem albo przemocą. Państwo jest tajniakiem, który na ciebie kabluje. Wygląda prawie tak samo jak ty. I nagle wyciąga gnata i blachę ze swoim psim numerem. Jesteś zapuszkowany. 288 Niemcy po 1945 r. Państwo funkcjonuje. Jak maszyna, aparat, komputer. Za fasadami z gładkiego szkła i betonu. Z dyplomatką i krótkofalówką w rękach. Jesteś zarejestrowany. Państwo to pieprzone reguły gry. Państwo jest wszechobecne, potężniejsze niż wszystko. Ale można je wkurzyć, jak belfra. Ma władzę, ale właśnie dlatego można je zaatakować. Jeśli wytniemy mu numer, kopniemy je w dupę, ośmieszymy. Jeśli mu się nie damy. „Wasza jest moc, nasza jest noc" — mówi napis przy wejściu do zajętej przez nas knajpy. Tekst napisany w 1981 r. pochodzi ze środowiska młodzieży samowolnie zajmującej domy [Hausbesetzer — ludzie nielegalnie zajmujący przeznaczone do rozbiórki pustostany i tworzący swoistą, także polityczną subkulturę — A. K.]1. Analizując go można dostrzec pod warstwą humoru poważną, dobrze znaną, bardzo niemiecką figurę: owego ojca nad ojcami, pana tego świata, którego Tomasz Mann będąc dzieckiem wyobrażał sobie jako „generała dr. von Staata". Zmieniły się tylko znaki rozpoznawcze: miejsce niegdysiejszej czołobitności zajęła teraz nienawiść. Osobliwa forma przetrwania. U źródeł wszelkiego buntu był ruch studencki '68 roku; pierwszy cel ataku stanowiły instytucje akademickie, zwłaszcza profesorowie. Oprócz nieprawidłowości istniejących w szkołach wyższych nagromadziło się wiele innych punktów zapalnych: jako preludium już w 1967 r. demonstracja przeciw szachowi perskiemu i policyjna kula, która uśmierciła Benna Ohnesorga; wielka koalicja rządowa i ustawy o stanie wyjątkowym, które miały na nową, a może całkiem tradycyjną modłę sprawić, że państwo „się obroni"; upadek powojennego idola, Ameryki, która pogrążyła się w wojnie na polach ryżowych i w dżunglach Wietnamu; zaraźliwe wzory od kalifornijskiego Berkeley po Paryż. Kto brał w tym udział, kto znał jeszcze Rudiego Dutschke, ten dziś wspomina z nostalgią ówczesne marzenia o innym, bardziej wolnym życiu. Wszelako ruch nadzwyczaj szybko poszedł w rozsypkę, popadł w skrajności: jedną stała się przemoc, terroryzm, inną — cyniczne karierowiczostwo, przystosowanie się do sytuacji. Rozpadła się też konstrukcja teoretyczna, sklecona raczej gorączkowo i byle jak z przestawnych elementów szkoły frankfurckiej, nauk Herberta Marcusego i Wilhelma Reicha czy ortodoksyjnych marksistów. Jednakże z tego rozpadu wykiełkowały najrozmaitsze, czasem wzruszające, nierzadko wielce osobliwe owoce: „Bądźcie realistami, żądajcie niemożliwego!" Niekiedy wydawało się, że chodzi o jakąś formę zabawy w Indian, innym razem — że o krwawy dramat2. Przede wszystkim powstały nowe ruchy: ruch 1 Benny Harlin, Von Haus zu Haus. Berliner Bewegungsstudien, „Kursbuch" 65, Karl Markus Michel i Tilman Spengler (red.), Berlin, październik 1981, s. 10 n. 2 „Zabawę w Indian" opisuje znów tekst Harlina: „Czad, który jest w nas, czuje się wtedy, gdy tynk sypie się na ulicę, czuje się w koniuszkach palców stóp obutych w szybkie tenisówki, czuje się w żołądku jako Zryw i obawy 289 wyzwolenia spod „terroru" wydajności (na kongres pod hasłem „Nie-rób-nic" przybyły tysiące młodych ludzi3), ruch kobiecy (być może najwytrwalszy i naj-owocniejszy ze wszystkich), ruch pokojowy, walczący przeciw „dozbrajaniu", ruch wymierzony przeciw „państwu atomowemu" i wielkim projektom typu „zachodni pas startowy" we Frankfurcie, ekologiczny ruch protestu przeciw umieraniu lasów i generalnie — niszczeniu środowiska naturalnego. Wszystko to próbowali potem skupić pod swoimi skrzydłami Zieloni — częściowo jako ugrupowanie samo będące ruchem, częściowo jako partia. Spoza zmieniających się często jak w kalejdoskopie* tematów, stylistyk i haseł, spośród umykających zjawisk, wyłaniała się jednak pewna ciągłość. Początkowo chodziło w istocie o ruchy młodzieży. „Nie ufaj nikomu po trzydziestce!" — głosiło dawne hasło. O ile w ogóle poświęcano uwagę starszym, to należeli oni raczej do generacji dziadów niż ojców, jak choćby Gustav Heine-mann, Heinrich Albertz, Heinrich Boli, Robert Jungk. Wielu zatem już niemłodych próbowało się podlizać: czym prędzej rozwiązywali krawaty, zmieniali fryzurę i język, przechodzili na „ty", wciąż jednak ryzykując, że nim dreszcz rozkoszy i przerażenia, kiedy brzęczą szyby po wyzwalającym rzucie kamieniem, kiedy śmiejesz się, pędząc co tchu. A przy tym jesteś totalnie wyluzowany. Po trosze dumny wojownik, po trosze zwinne zwierzę. Nie dorwą cię, dopóki się nie boisz. A nawet jeśli. Czad w nas polega też na tym, że niewiele mamy do stracenia. Zuchwalstwo zwycięża. Czad w nas, to rzeczy, na które nas stać: rozpruć drzwi, wywalić rygle, być tam, gdzie szykuje się zadyma, prysnąć hasło na murze, podpalić barykadę albo po prostu zmienić adres. Czad czuje się wtedy, gdy przełamuje się bariery: koniec z ciepełkiem, z domem starych, z budą, z kliką sztywnia-ków, koniec z publicznymi układami, z defensywnymi jak zwykle lewicowymi pewnikami, z tym, «co dałoby się zrobić». Panuje nastrój odjazdu. Zaskoczeni faktami, które sami stworzyliśmy, grzejemy do przodu. Świerzbią nas ręce..." (tamże, s. 25). Krwawy rewers uwidacznia się w Nekrologu Mescalero, sformułowanym po zamordowaniu prokuratora generalnego Bubacka w kwietniu 1977 r.: „Często słyszałem tego typa, jak szczuje, wiem, że odgrywa wybitną rolę w prześladowaniu, kryminalizowaniu, torturowaniu ludzi lewicy. Kto w ostatnich dniach przyjrzał się jego podobiźnie, ten widzi, jak wygląda rysopis tego państwa prawa, które on tak doskonale ucieleśnia. Słowo daję, trochę żałuję, że nie możemy już wkleić tej twarzy do małego, czerwono-czarnego albumu zbrodniarzy, który opublikujemy po rewolucji, żeby dostać w swoje ręce najbardziej poszukiwanych i najbardziej znienawidzonych przestępców starego świata". Ten „nekrolog" pochodził z Getyngi, toteż mimowolnie przypomina się Heinrich Heine: „W pewnej piwiarni w Getyndze przyszło mi kiedyś podziwiać, z jaką pieczołowitością moi staroniemieccy przyjaciele sporządzali listy proskrypcyjne — z myślą o dniu, kiedy dojdą do władzy. Kto choćby w siódmym pokoleniu pochodził od Francuza, Żyda czy Słowianina, był skazywany na wygnanie. Kto cokolwiek napisał przeciw Jahnowi lub w ogóle przeciw staroniemieckim śmiesznostkom, mógł się gotować na śmierć, i to na śmierć przez ścięcie toporem..." (Ludwig Borne. Eine Denkschrift, księga IV, 1840). Wizerunki wroga zmieniają się, nienawiść pozostaje. Wokół przedruku „nekrologu", który poparła grupa profesorów, rozgorzał zażarty spór. 3 O panujących nastrojach świadczy manifest Nie rób nic z wiosny 1978 r.: „Mamy dość. Zima tutaj jest dla nas zbyt ponura, wiosna zbyt zasyf iona, w lecie dusimy się. Od dawna cuchnie nam zaduch ziejący z urzędów i reaktorów, z fabryk i autostrad. Nie smakuje nam już ani kaganiec, ani obciągnięta w plastik kiełbasa. Piwo jest dla nas za cienkie, podobnie jak kołtuńska moralność. Nie chcemy już wykonywać wciąż tej samej roboty, stroićwciąż tych samych min. Wystarczająco długo nam rozkazywali, kontrolowali nasze myśli, idee, mieszkania, paszporty, dawali nam po pysku* Nie damy już zrobić się na cacy, na miazgę, na szaro..." (cyt. za Trotzund Traume. Jugend lehnt sich auf, Uwe Schlicht [red.], Berlin 1982, s. 236). 290 Niemcy po 1945 r. Zryw i obawy 291 dobrną czterdziestki, padnie pod ich adresem ciche, acz bezlitosne pytanie: „A ty, dziadku, czego tu szukasz?" Tak czy owak w podkreślaniu młodzieńczości tkwi szczególna, zawiniona przez samych zainteresowanych problematyka starzenia się — i wrażenie nieciągłości. A więc na przykład ciężkiemu pancerzowi teorii z wolna siwiejącego „pokolenia 68" następne generacje musiały przeciwstawić swój dystans wobec teorii, emocje i „spontaniczność". Z młodości kolejnych przystępujących do działania pokoleń wynikała zresztą jego notoryczna nieskuteczność; trudno było oczekiwać tego, o co dopominał się niegdyś Max Weber, mówiąc: „Polityka jest jak żmudne wiercenie w twardych deskach, a do tego potrzeba jednocześnie i namiętności, i dobrego oka"4. Natomiast siła ruchu kobiecego wiązała się z tym, że przykładał on wagę nie do różnic pokoleniowych, lecz do odwiecznych, uparcie powracających problemów bycia kobietą w społeczeństwie zdominowanym przez mężczyzn. Ciągłość i istota ruchu miała też związek z pochodzeniem. Ruch tworzyły nie tyle grupy z marginesu, ile raczej dzieci społeczeństwa dobrobytu, najczęściej z wyższym, także akademickim wykształceniem. Jeśli podejmowały pracę zawodową, najczęściej była to służba publiczna, zwłaszcza w dziedzinie oświaty lub opieki społecznej5. Taki profil społeczny i profil wykształcenia pozwalał nawet dopatrzyć się ciągłości, którą trzeba nazwać historyczną: już ruch młodzieżowy na przełomie wieków czy ruch burszowski w pierwszej połowie XIX stulecia wyglądały podobnie. Zmieniły się tylko relacje ilościowe; dobrobyt i ilość wolnego czasu, szansę edukacyjne i dostępność usług stały się udziałem o wiele szerszych kręgów ludności niż kiedykolwiek dawniej. Tak więc nieliczni urośli w siłę, elity przerodziły się w masy6". 4 Max Weber, Polityka jako zawód i powołanie, tłum. Michał Wander, Biblioteka Kwartalnika Politycznego „Krytyka", Warszawa 1987, s. 38. ; O młodości jako wartości legitymizującej Weber zauważył w tym samym miejscu: „Ja również nigdy nie godziłem się, by przelicytowywano mnie w dyskusjach powołując się na datę z metryki urodzenia; ale w końcu zwykły fakt, że ktoś liczy sobie 20 lat, a ja mam ponad 50, nie może też być dla mnie powodem, bym traktował samo to tylko jako osiągnięcie, dla którego miałbym dozgonnie żywić najgłębszy szacunek" (tamże, s. 37). 5 Wśród posłów i przedstawicieli Zielonych jest to bardzo wyraźna prawidłowość; pod tym względem kontynuują oni, a nawet umacniają tendencję od dawna typową dla partii konserwatywnych; nieco w tyle za Zielonymi pozostaje SPD. „Prawdziwi" robotnicy stają się czymś zgoła wyjątkowym. W tej perspektywie rośnie też dystans między socjaldemokracją a związkami zawodowymi — jeśli abstrahować od związku zawodowego nauczycieli i pracowników nauki (GEW). 6 W ciągu zaledwie 30 lat, od 1950 do 1980 r., udział urzędników i pracowników umysłowych w strukturze zatrudnienia wzrósł ponad dwukrotnie: z 20,6% do 45,6%. Liczba studentów „eksplodowała": w ciągu 25 lat, między 1960 i 1984 r., wzrosła z 291 tyś. do 1314 tyś.; teraz już osiągnęła granicę półtora miliona. Udział studiujących w grupie wiekowej 19-25 lat wynosił w 1950 r. 6%, a w roku akademickim 1987/88 — 20%. Zwłaszcza w latach sześćdziesiątych energicznie domagano się wzrostu poziomu wykształcenia i podjęto odpowiednie działania w tym kierunku. Znaczącym sygnałem były m.in. prace Georga Pichta Die deutsche Bildungskatastrophe (Olten-Freiburg 1964) i Ralpha Dahrendorfa Bildung ist Biirgerrecht (Hamburg 1965), a także utworzenie w Berlinie Instytutu im. Maxa Plancka do spraw badań nad wykształceniem (1963) oraz Niemieckiej Rady Edukacji (1965). Nieskuteczność jako hasło wywoławcze: rzadko udawało się osiągnąć konkretne cele. Praca niezliczonych „grup roboczych" pochłaniała wszystkim jej uczestnikom dużo czasu i kosztowała wiele nerwów, tymczasem w szkołach wyższych nadal panowała nierządność, skutkiem czego realna władza decyzyjna w szerszym zakresie niż kiedykolwiek przeszła w ręce biurokracji ministerialnej. „Zachodni pas startowy" został zbudowany, przeprowadzono też dozbrojenie rakietowe; prędzej czy później policja usunęła dzikich lokatorów z niemal wszystkich zajętych domów. Na obawach obywateli, ich oburzeniu z powodu wszystkich tych ekscesów mogli zbić kapitał konserwatyści; pracowali więc nad „odwróceniem tendencji", które — o ile rozumieć je jako zmianę rządu w 1982 r. — rzeczywiście nastąpiło. A przecież zarazem po 1968 r. dokonała się przemiana w sferze postaw i zachowań, której trwałość przechodzi wszelkie oczekiwania. Kto przed rokiem 1968 mówił o tym, że demokraq'a to kultura sporu, w którym dochodzą do głosu przeciwstawne interesy i poglądy; kto optował za „pedagogiką konfliktów", ten mógł być pewien, że spotka się z oburzeniem. Spokój był pierwszym obowiązkiem obywatelskim, harmonia celem; wystarczająco długo przedmiot mający służyć edukacji politycznej uczniów nosił znamienną nazwę „wiedza o wspólnocie", a podręczniki zdobiły tak urocze tytuły, jak: Jesteś ogniwem łańcucha, Z innymi, dla innych, Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego'1'. W tej dziedzinie zaszły gruntowne zmiany. Demonstracje stały się codziennością, inicjatywy obywatelskie rosły jak grzyby po deszczu; dziś nie sposób już przeforsować budowy drogi czy instalacji przemysłowej bez długotrwałych, często gwałtownych sporów. Jeśli miarą „wartości demokratycznych" może być to, że ludzie przekornie wpychają kij w tryby mechanizmu politycznego i nie zamierają w uniżonej postawie wobec jakiejkolwiek zwierzchności, to Niemcy w Republice Federalnej właśnie za sprawą ruchów młodzieżowych, coraz bardziej zdecydowanie i coraz liczniejszą tworząc większość, rzeczywiście stali się demokratami. Dowiedli tego w swej szeroko zakrojonej, systematycznej analizie badań socjologicznych i sondaży opinii publicznej Martin i Sylvia Greiffenhagenowie; na tle porównań międzynarodowych starali się wykazać, że w Republice Federalnej powstaje kultura polityczna, „która już niebawem nie będzie się różnić od starych demokracji Europy i Ameryki Północnej"0 »8 7 Patrz Volker Nitzschke, Zw Wirksamkeitpolitischer Bildung, cz. II, analiza podręczników, sprawozdanie ze stanu badań Fundacji Maxa Traegera, Frankfurt a. M. 1966; Polilisch-gesellschaftlicher Unterricht in derBun-desrepublik. Curricularer Stand und Entwicklungstendenzen, Wolfgang Northemann (red.), Opladen 1978. Założenia biegunowo przeciwstawne do idyllicznej „wiedzy o wspólnocie" prezentuje heski projekt „nauki o społeczeństwie". Jego opis i krytyka patrz Christian graf von Krockow, Idylle oder Konflikt? Dos Beispiel einer notwendigen Reform — und wie mań się ruiniert, w: Reform als politisches Prinzip, Mtinchen 1976, s. 62 n. 8 Martin i Sylvia Greiffenhagen, Etn schwieriges Vaterland. Żur politischen Kultur Deutschlands, Miin-chen 1979, s. 321. 292 Niemcy po 1945 r. Być może jeszcze drastyczniej zmieniły się normy codzienności — lub też uległy rozkładowi wedle zasady: dozwolone jest to, co kto lubi. To, że młodzi ludzie wcześnie opuszczają dom rodzicielski, aby we własnym gronie spróbować czegoś nowego; że „towarzysz i towarzyszka życia" nie potrzebują już świadectwa ślubu, aby cieszyć się akceptacją; że „pederaści" i „lesbijki" ujawniają się i mogą szukać dla siebie form organizacyjnych; że ludzi guzik obchodzi papież czy ktokolwiek inny, kto głosi tradycyjną moralność; że gotuje się i jada po chińsku, wietnamsku, włosku, grecku, turecku i Bóg wie jak jeszcze, byle nie „w sam raz po mieszczańsku"; że można nosić fryzury, jakie kto chce: krótkie, długie, tlenione czy farbowane — wszystko to wydaje się dziś oczywiste. A przecież jest historycznie nowe i w gruncie rzeczy zupełnie niesłychane. Być może w ogóle nie należałoby robić tyle hałasu o zmieniające się w zawrotnym tempie hasła przewodnie poszczególnych ruchów. W każdym razie jeśli spojrzeć wstecz, wydają się one często jedynie pretekstami dla aktywizacji protestu i „oporu". Właściwe uderzenie kierowało się przeciw temu, co zastane, co było autorytetem lub za taki się podawało, bez względu na to, w czyim imieniu i pod jakimi maskami: przeciw profesorom i nauczycielom, rodzicom i mężczyznom, „establishmentowi", ustawom, instrukcjom, „pieprzonym regułom gry", partiom, policji, państwu. Po 1968 r. zrobiło karierę pojęcieHin-terfragen —jako słowotwór wprawdzie barbarzyńskie, ale precyzyjnie znamionujące pewną postawę [hinterfragen — pytać o kulisy, tło, przyczynę czegoś, badać to, co niewidoczne gołym okiem — A. K.]. Wszystko, co roszcząc sobie pretensję do znaczenia, ukrywa się pod „charakterystyczną maską" autorytetu — a jako tajemnica poliszynela budzi śmieszność i wstręt zarazem — miało właśnie zostać „obnażone pytaniami". W tym sensie dało o sobie znać przede wszystkim podejrzenie o faszyzm, które wraz z przełomem 1968 r. rozprzestrzeniało się niemal epidemicznie. Czy zacięte milczenie ojców nie było aż nadto wymowną sugestią, że podejrzenie było słuszne? Zapewne: nazbyt pospiesznie upowszechniane teorie świadczyły raczej o zapalczywości i oburzeniu niż o znajomości rzeczy. Ale osiągnęły to, co miały osiągnąć, czyli: postawiły istniejącą rzeczywistość w stan oskarżenia i wywierały na nią presję, aby dowiodła swej prawomocności, skutkiem czego jej autorytet rozpadał się jakby sam z siebie. Udało się bowiem istotnie rozpętać dyskusję o tym, co było, a jej skala i intensywność przekroczyła wszelkie znane dotąd miary9. 9 Naturalnie twierdzenie, jakoby przed 1968 r. nie istniała „krytyczna" nauka i że nie rozliczano przeszłości, było celowym przeinaczeniem prawdy. Instytut Historii Współczesnej w Monachium został założony już w 1950 r., a od 1953 r. wydawał kwartalnik poświęcony dziejom najnowszym; badania o zasadniczym znaczeniu autorstwa Karla Dietricha Brachera, Kurta Sontheimera, Fritza Fischera i innych ukazały si? w latach pięćdziesiątych i wczesnych sześćdziesiątych. Powstanie politologii proklamowano w manifeście Zryw i obawy 293 Twierdzono niekiedy — nie bez pewnej racji — że było to „spóźnione nieposłuszeństwo", które tym tańszym kosztem dawało się wystylizować na „postawę oporu", w im mniejszym stopniu mogli się na nią powołać wezwani do zdania rachunków. Odo Marquard na przykład tak opisywał ów stan rzeczy, odwołując się do Freuda: Freud — zwłaszcza w Totem i tabu również w odniesieniu do sumienia — posługiwał się pojęciem „późniejszego posłuszeństwa": synowie należący do „hordy pierwotnej", którzy zamordowali swego ojca, „unieważnili swój czyn, oświadczając, że zabijanie substytutu ojca, totema, jest niedozwolone, i wyrzekli się owoców swego czynu, odmawiając sobie uwolnionych kobiet"; „religia totemiczna" —jak później także sumienie — powstała „z poczucia winy synów, jako próba złagodzenia tego poczucia i zjednania skrzywdzonego ojca poprzez późniejsze posłuszeństwo". Skuteczny bunt przeciwko ojcu zostaje później zastąpiony respektem wobec tego, co zajęło jego miejsce. W Republice Federalnej [...] dokonywało się —jak sądzę — właśnie coś przeciwnego: rewolta przeciw dyktatorowi, do której w latach 1933-1945 w istocie nie doszło, przybrała zastępczo formę buntu przeciwko temu, co po roku 1945 nastąpiło w miejsce dyktatury; dlatego właśnie uśmiercono i zjedzono „totemy" i przełamano „tabu": po materialnej fali pożerania przyszła w ten sposób kolej na falę ideologiczną. Powstało quasi-moralne zapotrzebowanie na rewoltę, swobodnie przemieszczające się i szukające wciąż okazji do wybuchu: kierowało się ono — zgodnie z logiką reakcji opóźnionych — okazjonalnie i mało wybrednie — przeciwko temu, co było tu i teraz: przeciw stosunkom panującym w Republice Federalnej, czyli stosunkom demokratycznym, liberalnym, zasługującym na ochronę10. Wszelako możliwy byłby także inny punkt widzenia. Jeśli — by powtórzyć za Kantem — wyjście człowieka ze stanu zawinionej przez siebie niedojrzałości wymaga aktu stanowczości i odwagi przepędzenia opiekunów, którzy „łaskawie podjęli się trudów nadzorowania"11, to akt ten musi też nabrać zna- napisanym już na konferencji w Waldleinigen, która zakończyła się w symbolicznym niemal momencie 11 września 1949 r. — na dzień przed wyborem pierwszego prezydenta. Do grona ojców-założycieli nowej dyscypliny należeli Eugen Kogon i Wolfgang Abendroth, a ważne impulsy pochodziły od uczonych, którzy wracali z emigracji, takich jak Arnold Bergstraesser i Ernst Fraenkel. Silnym bodźcem na rzecz rozwoju edukacji politycznej — między innymi przez tworzenie katedr w wyższych szkołach pedagogicznych — była fala antysemickich wybryków pod koniec lat pięćdziesiątych, która wywołała poruszenie w kraju i za granica. Nie zaniedbywano także badań marksistowskich — tyle że uprawiano je krytycznie i nieortodoksyjnie, czyli nie tak, jak żądali tego później ci, którzy występowali pod szyldem nauki „krytycznej". Natomiast trzeba przyznać, że do 1968 r. rozrachunek z przeszłością w znacznej mierze miał charakter akademicki — w dobrym i wątpliwym sensie tego słowa. 10 Odo Marquard, Rozstanie z filozofią pierwszych zasad. Studia filozoficzne, tłum. Krystyna Krzemieniowa, Warszawa 1994, s. 9-10. 1' W szerszym kontekście brzmi to następująco: „O to, by większa część ludzi (a wśród nich cała płeć piękna) uważała krok ku pełnoletności, już sam dla siebie trudny, także za niebezpieczny — o to troszczą się już ich opiekunowie, którzy łaskawie podjęli się trudów nadzorowania. Kiedy już udało się im ogłupić ten swój inwentarz domowy i zatroszczyli się o to, by te spokojne stworzenia nie odważyły się zrobić ani kroku bez kojca dla niemowląt, do którego sami je wsadzili, ukazują im niebezpieczeństwa, jakie grożą im w wypadku, gdyby próbowały samodzielnie chodzić. Niebezpieczeństwo to nie jest wprawdzie (jak wiemy) bardzo duże i po kilku upadkach nauczyłyby się wreszcie chodzić, ale dość zazwyczaj jednego przykładu 294 Niemcy po 1945 r. Zryw i obawy 295 czenia symbolicznego czy wręcz mitycznego, ażeby jego oddziaływanie wykroczyło poza sam moment czynu. W tym sensie do praźródeł Konfederacji Szwajcarskiej należy saga o zamordowaniu namiestnika-tyrana; Niderlandy pamiętają walkę wyzwoleńczą przeciw hiszpańskim Habsburgom; Anglia — Great Rebellion i stracenie króla oraz Glońous Revolution, gdy króla wygnano. Francja miała rewolucję 1789 r. i znów ścięcie monarchy, Ameryka — Deklarację Niepodległości z litanią oskarżeń pod adresem króla oraz wojnę o niezawisłość. W Niemczech tymczasem, przynajmniej do 1989 r., nic porównywalnego nie miało miejsca; to, co zdarzyło się w 1918 r. nie zostało przyjęte, lecz okrzyknięte zdradą, a w 1933 r. — anulowane. Zaś wyzwolenie 1945 r. dokonało się nie własnymi siłami, lecz wskutek ich rozbicia. Czy zatem nie mogło być tak, że późniejsze nieposłuszeństwo przynajmniej symbolicznie zaspokajało niemiecką potrzebę nadrobienia pewnej zaległości? Przemawiałby za tym między innymi fakt, iż o ile oficjalna republika niezmiennie cierpiała na brak pomysłów i bezsilność w kwestiach własnej kreacji symbolicznej, o tyle ruch protestu okazał się pełen fantazji — poczynając od owego legendarnego już, uroczystego aktu akademickiego, kiedy to dzierżący wysokie godności i urzędy dostojnicy poczuli się brutalnie napiętnowani: „W gronostaje strojne togi — spod nich pleśni zaduch srogi!"12 W istocie trzeba by pójść jeszcze o krok dalej. Nietrudno zrozumieć, że ludzie na stanowiskach w zamachu na ich autorytet dostrzegali tylko negację i narzekali na pieniącą się „nierządność", mozół i nierzetelność towarzyszące procesom decyzyjnym, w których duże grupy osób, a nie tylko garstka nielicznych, chciały mieć coś do powiedzenia. Uspokajało ich co najwyżej zapewnienie, że siła faktów nauczy moresu prowodyrów, a im samym odda sprawiedliwość — jak oznajmił Ernst Forsthoff: Dyletantyzm, z jakim stowarzyszenia obywatelskie mają zwyczaj traktować wielkie kwestie polityki gospodarczej i społecznej — bo tak tylko traktować je potrafią — jest wzruszający, a zarazem kompletnie jałowy. Jeśli obywatelom państwa z czasem coraz mniej się to podoba, to wolno wnosić, że nauczyli się już dostrzegać granice swych kompetencji. Zachowają się lojalnie względem systemu, jeśli tylko pozostaną nieczuli na demagogiczne zachęty do nierzeczowości13. takiego upadku, by onieśmielić i odstraszyć od wszelkich dalszych tego rodzaju prób" (Immanuel Kant, Co to jest Oświecenie?, tłum. Adam Landman, w: Tadeusz Kroński, Kant, Warszawa 1966, s. 164-165). 12 W ciągu czterdziestu lat istnienia Republiki Federalnej przedstawiciele instytucji i wysokich urzędów chyba tylko dwukrotnie zdobyli się na akty symboliczne wysokiej rangi, w obu przypadkach raczej spontaniczne niż zaplanowane: był to „braterski pocałunek" Adenauera i de Gaulle'a oraz „uklęknięcie" Willy Brandta w Warszawie. 13 Ernst Forsthoff, Rechtsstaat im Wandel. Verfassungsrechtliche Abhandlungen 1950-1954, Stuttgart 1964, s. 206. Jedno z wczesnych pism Forsthoffa nosiło tytuł Der totale Staat (Państwo totalne), Hamburg 1933. Ale jeszcze w 1964 r. natrafia się na staroniemieckie sentencje: „Nastawienie propaństwowe jako podstawa gotowości do posłuszeństwa nie wyrasta z wolności. Wolność izoluje człowieka, oddala go od pań- l Brzmi to jak echo dawnych, dawno minionych czasów — i z nich też pochodzi, z 1964 r. Tymczasem najwyraźniej coraz liczniejsi obywatele zapomnieli, czego się mieli nauczyć. Oczywiście można to nazwać czymś wzruszającym i kompletnie jałowym, jeśli na przykład Zieloni poddają swoich deputowanych procedurze „rotaq'i" i pragną wszystkie ważne decyzje uzależnić od „bazy" — po to, by utraciła moc „żelazna zasada oligarchii"14, której i tak pozostają zakładnikami. Ale za wszelką negacją, za utopiami, które nie sprostały rzeczywistości, kryło się coś istotnego i pozytywnego: wola zmierzania ku równości. Wszystkie ruchy, wszystkie zmiany postaw i zachowań po 1968 r. miały tę cechę, ale na pierwszym miejscu znów należy wymienić ruch kobiecy. Wybił się on na forum Zielonych i już teraz widać, że inne partie, jeśli chcą liczyć na sukces w przyszłości, będą musiały — choćby niechętnie — pójść w jego ślady. Wola równości: patrząc wstecz, na niemiecki dramat stulecia, nie sposób przecenić jej znaczenia. Sygnalizuje ona historyczny przełom, nie tylko jako odwrót od tego, co było, lecz jednocześnie jako nowy początek. Zarazem raczej trudno sobie wyobrazić, by raz jeszcze okazał się możliwy zwrot w tył, pójście w przeciwnym kierunku. Pozwalając sobie na krztynę optymizmu i patosu chciałoby się rzec: w 1968 r. dobiegł końca okres powojnia, które spychało Niemców w cień ich własnej historii, choćby przez rugowanie pamięci. Od tej pory chodzi o przyszłość. GLOSA DO KONFLIKTU POKOLEŃ Gdyby szukać jednego pojęcia trafnie charakteryzującego spory rozpoczęte w 1968 r., to należałoby mówić o konflikcie pokoleń. Zapewne nie trzeba sięgać aż do Freuda czy Carla Gustava Junga, żeby wiedzieć, że tego rodzaju konflikty są stare jak świat; że mają w sobie coś archetypowego. Nowe natomiast wydaje się to, że nabrały decydującego znaczenia, wnikając głęboko w sferę społeczną i polityczną, w sferę ideałów, wzorów zachowań, problemów codzienności. Patrząc zresztą wstecz na niemiecką historię od 1890 r. można dojrzeć już pewne tego zapowiedzi. Była mowa o młodzieńczym charakterze ruchu narodowosocjalistycznego: „Wy, starzy, posunąć się!" — brzmiał bojowy okrzyk. Podobnie wypowiadali się niemal wszyscy przedstawiciele „konserwatywnej rewolucji", tak jakby młodość uprawniała do sięgania po władzę i to również na zewnątrz. Das Recht derjungen Volker (Prawo młodych narodów) nazywała się książka Arthura Moellera van den Brucka15. Jeszcze wcześniej, stwa. W żadnym wymiarze, z etycznym włącznie, nie konstytuuje ładu ponadindywidualnego. Nastawienie Propaństwowe z niej nie wynika" (s. 66). 14 „Żelazną zasadę oligarchii" sformułował w 1911 r. Robert Michels w studium Żur Soziologie des Parteiwesens in dermodernen Demokratie. Wtedy miała dotyczyć głównie socjaldemokracji. 15 Miinchen 1919; później ukazała się jeszcze pozycja: Das Recht derjungen Volker. Sammlung politi-scher Aufsatze, Hans Schwarz (red.), Berlin 1932. 296 Niemcy po 1945 r. Zryw i obawy 297 już na przełomie wieków, powstał ruch młodzieżowy, który poszukiwał „wspólnoty", stawał do walki przeciw ojcom-mieszczanom. A jak to właściwie było, kiedy w 1895 r. Max Weber mówił o przekleństwie wiszącym nad jego generacją, o twardym losie politycznego epigonizmu — i uznawał zjednoczenie Niemiec za bezsensowne, „jeśliby miało [...] być końcem, a nie punktem wyjścia niemieckiej polityki wielkomocarstwowej?"16. Czy niemieckie „wybijanie się na potęgę światową" nie miało swego utajonego początku w buncie generacji wilhelmińskiej przeciw ojcom-założycielom; w buncie, którego zewnętrznym przejawem był gorzki konflikt między Wilhelmem II a Bismarckiem? Ruchy młodzieżowe po 1968 r., oskarżając generację ojców o „opętanie władzą", sytuowałyby się wobec tego, o ile można tak powiedzieć, na drugim krańcu niemieckiego dramatu. Ale prawdopodobnie trzeba pokusić się o jeszcze szerszą perspektywę; być może niemiecki przykład ilustruje tylko ogólną tendencję, która świadczy o przyspieszeniu przemian historycznych. Przednowoczesny porządek stanowy miał w założeniu być trwały; warunki życiowe istotnie prawie się nie zmieniały lub ulegały zmianom tak powolnym i niezauważalnym, że nie uświadamiano sobie nawet podatności na zmiany. Konflikty o udział we władzy rozstrzygano w ramach istniejącego ładu. Wraz z rewolucją przemysłową w polu widzenia pojawiają się natomiast klasy i konflikty klasowe, które — wedle Marksa — ukierunkowane są na zmianę: „Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmieni ć"17. Jednak „o to" chodzi dopiero od chwili, gdy zmiany stały się m o ż l i w e. W każdym razie czas, w jakim dokonywała się zmiana, był tak długi, rozciągnięty na stulecia, że profile generacyjne nie odgrywały jeszcze żadnej roli. Z czasem jednak leniwy nurt zmian przerodził się w rwącą rzekę. Stosunki produkcji w rolnictwie po 1945 r. zostały zrewolucjonizowane skuteczniej niż przedtem w ciągu stuleci czy tysiącleci. Gdy opowiada się młodej gospodyni, jak wyglądało pranie w czasach jej babki, opowieść wydaje jej się pełną grozy bajką; babce natomiast wypadałoby powiedzieć, że dziesięć czy sto pokoleń wstecz pranie nie wyglądało dużo inaczej niż za jej czasów. Tak jest wszędzie i ze wszystkim: doświadczenia starzeją się coraz szybciej, triumfuje zdolność uczenia się; czternastoletni „hakerzy" — włamywacze komputerowi — napędzają strachu czterdziestolatkom, którzy zabezpieczają banki danych. Czy nie jest zatem zrozumiałe, wręcz naturalne, że to, co dzieli, zaczęło się uzewnętrzniać głównie poprzez konflikty pokoleń? „Historia wszystkich d o -tychczasowych społeczeństw jest historią walk klasowych" — z drastycz- 16 Patrz wyżej s. 5. 17 Karol Marks, Tezy o Feuerbachu, w: Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzielą, t. 3, Warszawa 1961, s. 8. na przesadą twierdzi na wstępie Manifest Komunistyczny. Szukając odpowiednio dobitnego sformułowania na użytek chwili obecnej trzeba by chyba powiedzieć: historia wszystkich przyszłych społeczeństw jest historią konfliktów pokoleń. Wraz z przyspieszeniem tempa przemian następuje przesunięcie punktu ciężkości z tego, co obiektywne, na to, co subiektywne. Przednowoczesne stosunki w istocie wcale nie były „dziełem" ludzi; determinowały je instytucje, w których jednostki, każda w swoim czasie, zajmowały kolejno przeznaczone sobie miejsce niczym ogniwa w łańcuchu. Na kolejnym etapie, według koncepcji Marksa, obiektywność położenia klasowego i subiektywność świadomości klasowej odgrywają równorzędną rolę. Wszelako w nowoczesnym konflikcie pokoleń decydują subiektywne postawy i sposoby zachowań; niegdysiejsze dramy dworskie, w których toczył się bój o z góry wyznaczone przez los pozycje, przekształciły się w psychodramy będące udziałem „ja" i „my", w których o pozycjach i losach stanowią w pierwszym rzędzie autokreacje. Tym samym zapewne unicestwienie tego, co obiektywne, należy bezspornie do warunków wyjściowych, które określają niemiecką specyfikę. W sferze duchowej jednym z owych warunków jest zniszczenie tradycji europejskich przez filozoficzny radykalizm, który Heinego przyprawiał o ciarki, a który Marks komentował ironicznie jako rewolucyjne „porządkowanie". W wymiarze politycznym istotne są tu naruszenia ciągłości w latach 1918, 1933 i 1945. Pod względem społecznym znaczenie ma likwidacja barier środowiskowych i klasowych, którą zainicjował narodowy socjalizm, a dokończyła wojna i czas powojenny. Na polu gospodarczym natomiast chodzi o osiągnięcie takiego poziomu dobrobytu, który bardzo i coraz bardziej oddala perspektywę popad-nięcia w obiektywną nędzę bytową. DWOISTYBILANS Jeśli przełom, który kończy epokę powojenną, jawi się jako konflikt pokoleń, to elementem nie tylko towarzyszącym, lecz wręcz definiującym ów przełom musi być przebudowa czy też radykalna przemiana samoświadomości. W istocie, nietrudno dostrzec jej przesłanki: w 1968 r. na scenę wkroczyło pokolenie, dla którego wychodzenie z nędzy właściwie nic już nie znaczyło, ponieważ wysiłek z tym związany nie był jego udziałem. Przyszło „na gotowe": zastało dobrobyt. Starsi nie potrafili pojąć, co się dzieje, skarżyli się na niewdzięczność: czyż nie harowali, nie odejmowali sobie od ust, nie wyrzekali się tak wielu rzeczy, żeby tylko dzieciom żyło się lepiej? Niewątpliwie, pod względem materialnym tak właśnie rzecz się miała. Ale w innej perspektywie „niemiecka marka i złote medale", osiągnięcia i sukcesy odbudowy, okazały się dobrami bardzo nietrwałymi, błyskawicznie zżartymi przez mole i rdzę. W danej chwili były potrzebne, dodawały skrzydeł tym, którzy dokonywali 298 Niemcy po 1945 r. wyczynów i odnosili zwycięstwa, ale na sukcesję tworzącą fundament samoświadomości się nie nadawały. Epigonizm objawił się — podobnie jak niegdyś Maxowi Weberowi — jako twardy los, przeto wszelka jeunesse doree, opływanie spadkobierców w dostatki czy wręcz zbytki, okazuje się dwuznacznym widowiskiem: za zewnętrzną łatwością życia kryje się kontrastująca z nią wewnętrzna niepewność, utajony niepokój i lęk, czasem aż do granic rozpaczy18 — a także prawie zawsze towarzysząca temu duma, tłumiony gniew oraz bolesne poczucie bycia niezrozumianym: Powiedz ciao, weź chlebak i nogi za pas. Gdzieś pewnie na ciebie czekają, nie powiedzą, że cię nie znają. Pożegnanie boli tylko raz. Tato zna się dobrze na futbolu, mama wie, o której król Gustaw się goli. Lecz własne dziecko jest jak duch, tracą przy nim wzrok i słuch. Więc powiedz ciao, weź chlebak i nogi za pas. Gdzieś pewnie na ciebie czekają, nie powiedzą, że cię nie znają. Pożegnanie boli tylko raz19. Jeśli więc przyjąć, że pokoleniowa zmiana oznaczała potrzebę kształtowania nowej, własnej samoświadomości, pozwala to zrozumieć wiele rzeczy, których inaczej zrozumieć nie sposób. Pierwszym krokiem musiało być uwolnienie się od epigonizmu, który tak silnie i krępująco wpisany był w sukces odbudowy lat powojennych jako wymóg wdzięczności. Służyło temu poniekąd ryczałtowe podejrzenie o faszyzm, a później argumentacja, że triumf postępu i dobrobytu okupiony został drogo, zbyt drogo: poważnym zniszczeniem środowiska naturalnego. Tam, gdzie trudno było zanegować pozytywy, na przykład w kwestii ładu konstytucyjnego, uciekano się do wytykania przepastnej rozbieżności między założeniami a rzeczywistością. Ustawa zasadnicza uchodziła za „nie wypełnioną", tak jakby była pismem programowym; 18 Ilustracją może być niemal kultowa książka „straconej" generacji: Bernward Vesper, Die Reise. Romanessay, wyd. XX, Berlin-Schlechtenwegen 1981. Vesper był synem mocno uwikłanego w narodowy socjalizm Willa Vespera i przyjacielem Gudrun Ensslin; zginął śmiercią samobójczą. 19 Z pamiętnika młodej dziewczyny: Karin Q., Wahnsinn, das ganze Leben ist Wahnsinn, Projektgrup-pe Jugendburo, Frankfurt a. M. 1978, s. 12. Zryw i obawy 299 o demokracji mówiono, że jest „czysto formalna". Za wolnościową fasadą kryła się restauracja, przeto prawdziwą demokrację trzeba było „dopiero zapoczątkować", jak głosił jeden ze zwrotów w deklaracji rządowej Willy Brandta z 1969 r.20 Zrozumiały staje się także podwójny paradoks, że oto protest przeciw społeczeństwu dobrobytu zrodził się w centrum tego społeczeństwa, a nie na przykład w grupach zepchniętych na margines, w środowiskach rzeczywiście upośledzonych — i że zarazem dzieci dobrobytu stylizowały się jednak na ofiary, a przynajmniej na rzeczników tych, którzy cierpią z powodu nędzy i bezprawia w „metropoliach władzy". Tworząc ruch wyzwoleńczy stawano do walki, by tak rzec, na pierwszej linii frontu wojen w Wietnamie czy Nikaragui21. Wiele w tym było romantyzmu, wiele też pychy: „O niczym nie mają pojęcia, ale wszystko wiedzą lepiej" — wzdychano w Pradze 1968 r., kiedy zjawiali się tam młodzi ludzie z Berlina czy Frankfurtu, którzy pragnęli pouczyć czeskich towarzyszy, czym jest prawdziwy socjalizm. Po stronie aktywów trzeba by natomiast zapisać duży potencjał zaangażowania i wrażliwości, jakim wykazali się na przykład ludzie odmawiający służby wojskowej — i nie tylko oni — udzielając pomocy niepełnosprawnym, chorym i starcom. Czy jednak powiódł się także drugi krok: po odrzuceniu starej — budowa nowej samoświadomości? Nic na to nie wskazuje. Silne poczucie własnej wartości powinno manifestować się równowagą ducha, tę jednak trudno było dostrzec. Nie brakowało natomiast strachu, nastrojów depresyjnych i histerycznych, jak gdyby zbliżała się apokalipsa, zagłada. Fluchtweg (Droga ucieczki) brzmi tytuł wiersza Ludwiga Felsa: Całe lato iść przez pola przez góry żywić się tym co przy drodze żeglować po falującym zbożu wciąż ptaków śladem i słońc nim będą wytrzebione. Trzeba było doświadczyć świata jaki przemija22. 20 Intelektualiści stale mówili o „restauracji" jako znamionującej okres powojenny. Nie jest chyba | przypadkiem, że notoryczna w Niemczech przepaść miedzy „duchem" a „władzą" zdawała się maleć jedynie w czasie sprawowania urzędu kanclerskiego przez Willy Brandta i prezydentury Gustava Heinemanna. 21 Owo „by tak rzec", zastrzeżenie wskazujące na dystans między wyobrażeniem a rzeczywistością, było niezmiennie ważne jako swoiste „być albo nie być"; bez takiego zastrzeżenia terroryzm Frakcji Czerwonej Armii był logiczny. Czegóż innego chciały bowiem takie kobiety, jak Ulrike Meinhof i Gudrun Ensslin, jeśli nie realizowanego z idealistyczna powaga przeniesienia „walki wyzwoleńczej" w obronie cierpiących z powodu nędzy i bezprawia do „metropolii"? 22 Ludwig Pels, DerAnfangder Vergangenheit. Gedichte, Miinchen-Zurich 1984, s. 94. 300 Niemcy po 1945 r. Zryw i obawy 301 W pejzażu miejskim mogło to brzmieć bardziej zawadiacko: „Jeszcze wczoraj staliśmy na skraju przepaści. Dziś poszliśmy o krok dalej" — brzmiało frankfurckie hasło z roku mniej więcej 198023. Ale nawet frywolne gesty nie mogą przesłonić lęku i powagi sytuacji. Dla nabrania dystansu warto może w tym miejscu zacytować obserwatora z zewnątrz, przyjaciela Niemców i wyśmienitego ich znawcę, hrabiego Ferrari-sa: Republika Federalna Niemiec, mające na swym koncie rozliczne sukcesy państwo i ustabilizowane społeczeństwo, ma zapewne wszelkie powody do zadowolenia, bo problemy, z którymi się boryka, są ogólnie rzecz biorąc znacznie mniejsze niż w większości krajów, także tych najlepiej w Europie rozwiniętych. Ale dlaczego w takim razie każdy problem, każde wydarzenie, każdy akt komedii życia musi spotykać się z reakcjami, które graniczą z histerią? Można by wręcz pomyśleć, że Niemcy mają nieprzepartą skłonność nie tylko do komplikowania rzeczy najprostszych, lecz także do upatrywania w każdym zdarzeniu powodu lub wręcz moralnego nakazu (kategorycznego imperatywu!) zachowań histerycznych. [...] Jako ambasador często miałem kłopot z przedstawieniem i klarownym wyjaśnieniem w raportach do Rzymu nastrojów niemieckich, kiedy wszędzie, w rozmowach i gazetach, mówiło się o tym, że nadchodzące wybory, krajowe bądź gminne, muszą lub mogą okazać się wyborami przesądzającymi o losie bądź kierunku rozwoju i będą mieć dalekosiężne skutki dla całej Republiki. [...] Włochy są wielką i kolorową sceną teatralną — w dobrym i złym znaczeniu tego słowa — na której liczne tragedie przeobrażają się w sarkastyczne czy dowcipne komedie. [...] Natomiast w Niemczech wszelkie wydarzenia radykalizują się natychmiast przechodząc w dramat lub wręcz psychodramę, gdzie rej wodzi histeria24. Skłonność do histerii może mieć wiele przyczyn. Kto wie, czy jedną z nich nie jest to, że pogardzani ojcowie tak naprawdę nadal są potężni. Wracają w snach, majakach: Tak, wiedziałem dokładnie, że jestem Hitlerem, aż do pasa, że nie wyjdę z tego, że to jest walka na śmierć i życie, która moje życie zatruwa, jego przeklęta egzystencja przykleiła się do mojej niby napalm, i nawet jeśli zamierzam robić właściwie coś zupełnie innego, oglądać grobowce Inków albo siedzieć u podnóża Himalajów i oczekiwać brzasku, i „nie robię nic, a naród zmienia się sam", muszę próbować ugasić parzący płomień, ale to wcale nie Hitler, to mój ojciec, moje dzieciństwo, moje doświadczenie, TO JA...25 Z punktu widzenia sceptycznego pokolenia okresu przejściowego wiele rzeczy, które miały być tak uderzająco nowe, sprawiało jednak wrażenie osobliwie znajomych i starych: od przełomu wieków wracał stale ten sam obraz 23 Cyt. za Jórg Bopp, Trauer-Tower. Żur Jugendrevolte 1981, „Kursbuch" 65, wyd. cyt., s. 162. 24 Luigi Vittorio Ferraris, Wenn schon, denn schon — aber ohne Hysteric. An meine deutschen Freunde, Munchen 1988, s. 50, 37 i 144. 25 Vesper, Die Reise..., s. 107. ruchu młodzieżowego — zamiast trzeźwości sądów wciąż ta idealistyczna przesada, pieśń protestu na ustach i rytmiczny akompaniament gitarowy, wciąż ta pogarda dla ojców i mieszczańskości, w której się przecież tkwi korzeniami, wciąż to uparte ciążenie ku nienawiści, która potem okazuje się nienawiścią do siebie. I niezmiennie „wspólnota" zamiast społeczeństwa; tam, gdzie Melita Maschmann opisując swoją euforię w 1933 r. (patrz s. 191), posługuje się pojęciem „wspólnoty narodowej", wystarczyłoby skreślić przymiotnik „narodowa", żeby jej tekst znów stał się aktualny. Także — i to nie na ostatnim miejscu — rzut oka na przemiany postaw politycznych pozwala mówić o dwoistości bilansu. Dla pokolenia powojennego ważne było, że „kominy znów dymią", aby wzrastał dobrobyt. Kiedy w kampanii wyborczej 1961 r. socjaldemokraci proklamowali „błękitne niebo nad Zagłębiem Ruhry", reagowano wesołością bądź ganiono za wysuwanie „niepoważnych" tematów. Jeśli to się zmieniło, jeśli począwszy od lat siedemdziesiątych coraz bardziej trafiały do świadomości koszty postępu i niemal nikt już nie ufa zapewnieniom biurokratów, że jakoby „panują nad wszystkim" — to w znacznym stopniu jest to zasługa nowych ruchów, które powstały po pokoleniowej zmianie warty w 1968 r. Czy można by bowiem osiągnąć cokolwiek nie lekceważąc niekiedy reguł gry między większością a mniejszością, gdy trzeba przecistawić się powziętym już decyzjom parlamentarnym? Natura nie ma swojego „lobby", które działałoby na takiej samej zasadzie, jak reprezentacja interesów materialnych, kiedy idzie o przeforsowanie obniżki podatków lub podwyżki płac. Dlatego chyba tylko idealistyczne zaangażowanie z użyciem nowych metod mogło okazać się tu naprawdę pomocne. Jednocześnie tego rodzaju zaangażowanie niezmiennie kryje w sobie pokusę moralnego absolutyzowania własnego stanowiska i przedstawiania go jako wyraz woli zbiorowej. Pozwala to zdyskwalifikować odwołującego się do większości oponenta, a swój „sprzeciw" osłonić pancerzem czystego sumienia. Warto zastanowić się nad konsekwencjami rozumowania zawartego w cytacie z debaty nad kwestią „dozbrojenia": Cóż jednak znaczy większość dla mniejszości choćby w obliczu „groźby samozniszczenia"? Czymże innym jest to, co robią w takiej sytuacji apatyczne, ignoranckie „większości przez aklamację" i ich przedstawiciele, jeśli nie „przyklaskiwaniem śmierci, zniszczeniu i to bez pełnej tego świadomości"? Czy w takiej sytuacji odwoływanie się do większości może służyć za uzasadnienie rzeczywistej prawomocności, czy też ma co najwyżej arytmetyczną i statystyczną wartość dla przedstawicieli ilościowego '(anachronicznego) pojmowania demokracji?26 26 Bernd Guggenberger i Claus Offe, Politik an der Basis. Herausforderung der parlamentarischen Deinokratie, „Das Parlament", 26.11.1983, s. 6 (dodatek „aus politik und zeitgeschichte"). Patrz także wydana przez Guggenbergera i Offego praca zbiorowa Ań den Grenzen der Mehrheitsdemokratie. Politik und Soziologie der Mehrheitsregel, Opladen 1984, s. 12. 302 Niemcy po 1945 r. Tego rodzaju wypowiedzi nigdy nie brakowało. Oto z jednej strony apatia i ignorancja, z drugiej zaś pretensja do monopolu na prawdę i świadomość — należy się obawiać, że prowadzi to nie tylko do odwrotu od anachronicznego pojmowania demokracji; że sygnalizuje nie tylko wolę sprawowania władzy przez samozwańczą elitę w imieniu właśnie ruchu „bazowego", lecz także — że jest to krok w stronę porzucenia demokracji liberalnej jako takiej. Wraca myślenie w kategoriach „przyjaciel-wróg"27 oraz — w pokrętnej wersji, postawiony niejako na głowie stary syndrom paternalistyczny: własną pozycję wykłada się jako jedynie prawomocną i jako ostatnią deskę ratunku, natomiast ceną za każde odstępstwo od niej ma być lęk przed „zagładą". Podobnie rzecz się ma z pogardliwym stwierdzeniem, iż demokratyczne reguły gry mają charakter „czysto formalny". Czyż nie to właśnie jest ich walorem, czy „formalność" nie oznacza szansy dla mniejszości? Tylko tam, gdzie uprawnienia większości faktycznie pozostają „formalne", wolno powiedzieć: ta decyzja była absurdalna, tamta ustawa to błąd; będziemy walczyć o rewizję absurdów i błędów. Kto natomiast stając w obronie treści wystylizowanych na patetyczne „postulaty" przy każdej okazji obwieszcza moralny stan wyjątkowy, żeby tylko rozbudzić sprzeciw, ten postępuje wielce lekkomyślnie. Dla kogo bowiem ważne są reguły gry, jeśli nie dla mniejszości, czemu mają służyć, jeśli nie ochronie słabych? Kto dzierży władzę, ten nie jest zdany na poprawne formalnie procedury; w sytuacjach ostatecznych może dyktować1 przebieg wydarzeń. A zatem mniejszości muszą być przesadnie skrupulatne — w swoim własnym interesie. Kto na przykład nadużywa prawa do demonstracji sięgając po środki przemocy albo okazuje dla przemocy „zrozumienie", ten właściwie nie powinien się dziwić ani uskarżać, gdy reakcją okazuje się przybierająca na sile tendencja do ograniczenia owego prawa. Naturalnie istnieją ostateczne, egzystencjalnie ważne kwestie, których nie sposób rozstrzygnąć ani „czysto formalnie", ani głosami większości. Nie można głosować nad tym, czy jest Bóg, czy go nie ma, aby w zależności od wyniku głosowania formułować praktyczne zasady współżycia społecznego. Kto jed- 27 Ci, którzy proklamują koniec „anachronicznego", ilościawego pojmowania demokracji plasują się w sąsiedztwie Carla Schmitta i jego polemiki wymierzonej w „aparat statystyczny" i „sztuczną machinę' właściwą dla „systemu rejestracji tajnych głosowań" w systemie parlamentarnym. Istnieje też podobieństwo między ich rozumowaniem a sposobem, w jaki Carl Schmitt przeciwstawia prawomocność legalności. O ile i tu, i tam chodzi o głębszą prawdę i homogeniczność, która ma być na niej ufundowana, o volonte generale — o tyle można mówić o dialektycznej bliskości rousseauistów „lewicowych" i rousseauistów „prawicowych". Ujawnia się tu to, co tak wyraziście określił niegdyś Ernst Fraenkel, mówiąc: „Niezadowolenie z naszej demokracji w niemałym stopniu może brać się stąd, że z innego źródła czerpie prawo konstytucyjne i konstytucyjna rzeczywistość, z innego zaś potoczna ideologia demokracji. Nasz ład konstytucyjny, a w znacznej mierze też socjologie tego ładu zapożyczyliśmy od Anglików, natomiast konstytucyjną ideologię — od Francuzów". {Deutschland und die westlichen Demokratien, wyd. IV, Stuttgart-Berlin-Kóln-Mainz 1968, s. 53.) Przez „potoczną ideologię demokracji" należy tu rozumieć właśnie rousseauizm. Zryw i obawy 303 nak chce tego spróbować, ten ryzykuje religijną czy — wyrażając się współcześnie — światopoglądową wojnę domową, po której zatriumfuje dyktatura zwycięzcy. Toteż rozstrzygnięcia zapadające na mocy głosowania wymagają powściągliwości w znaczeniu dosłownym: muszą się ograniczyć do kwestii „nieostatecznych", praktycznych. Zrozumienie tego należy do tych zdobyczy tolerancji, które w Niemczech osiągnięto z takim opóźnieniem i kosztem tak wielu ofiar. Te zdobycze umożliwiają demokracje; czyżby miała ona paść ofiarą nowej skłonności do fundamentalizmu? Problem rozgraniczenia kwestii nieostatecznych i ostatecznych, podlegających i nie podlegających decyzjom większości, pozostanie z pewnością drażliwy i nigdy nie uda się rozwiązać go raz na zawsze; gdy granice wytycza się w trudnym terenie, rzadko można uniknąć sporu o ich przebieg. Na temat waśni w sprawie energii jądrowej Iring Fetscher powiada: Powinno być jasne, że w tej kwestii przekonań o prawomocności nie da się ugruntować wyłącznie za pomocą procedur formalnodemokratycznych. Tak samo jak w XVII wieku mniejszości wyznaniowe w Anglii i Holandii na przekór postanowieniom większości nie daty się odwieść od swych przekonań religijnych, tak i dziś przeciwnicy technologii nuklearnej [...] nie dadzą się przekonać, że jeśli zrezygnujemy z tej technologicznej możliwości, to cofniemy się do „epoki kamiennej" i że z tego powodu trzeba ugiąć się przed głosem większości28. Ale co jest alternatywą pogodzenia się z werdyktem większości, jeśli nie wojna domowa? Sam Fetscher zwraca uwagę na pewną historyczną różnicę: otóż w przeciwieństwie do sporów religijnych w XVII w. konflikty dotyczące możliwości technologicznych nie pozwalają państwu „stanąć z boku", ponieważ zarówno rozbudowa energii jądrowej, jak i jej zaniechanie ma skutki praktyczne, które muszą być przedmiotem decyzji politycznych. Czy właśnie to nie powinno być rozumiane jako wskazówka, że chodzi tu nadal wyłącznie o kwestie nieostateczne, praktyczne? A może znów ulegamy naszej dziedzicznej skłonności do umieszczania wszystkiego w wysokich rejestrach światopoglądowych, w sferze quasi-religijnej, do szukania nieba na ziemi, a tym samym — do myślenia apokaliptycznego? Czy nie kryje się za tym przypadkiem stare, wciąż odradzające się jak chwast pragnienie, by oszańcować się w twierdzy własnych przekonań i w ten sposób zaoszczędzić sobie rzeczywistej polityki, wątpliwości związanych z odpowiedzialnością, ciężaru decydowania w sytuacjach otwartych, w warunkach niepewności? W obliczu gorzkich doświadczeń naszej niedawnej historii powinno obowiązywać przynajmniej jako maksyma — nie tylko partiom do sztambucha — pochodzące sprzed dziesięcioleci sformułowanie Adolfa Arndta: 28 Iring Fetscher, Ókologie und Demokratie — ein Problem derpolitischen Kultur, „Das Parlament", 3.07.1982, s. 31 (dodatek „aus politik und zeitgeschichte"). 304 Niemcy po 1945 r. To, co powiem, proszę rozumieć jako istotę moich usiłowań, przesłanie płynące z niniejszych wywodów: nieludzkość wybucha, skoro w tym, co nieostateczne, a co każda partia polityczna może uznać za swą dziedzinę, miarą dla wspólnoty międzyludzkiej uczyni się ostateczną prawdę o człowieku29. W POSZUKIWANIU UTRACONEJ TOŻSAMOŚCI Gdy się patrzy na rozwój sytuacji w Niemczech Zachodnich po 1968 r., to mimo całego dobrobytu wyłania się osobliwie sprzeczny obraz obywateli Republiki Federalnej. W głębi serca pragnęliby zapewne mieszczańskiej swoj-skości; tęsknotę za idyllą podzielają różne pokolenia, choć wyobrażenia o niej mogą się mniej lub bardziej różnić — w rezultacie stowarzyszenie działkowi-czów i komuna wiejska, w której praktykuje się alternatywny sposób życia, wcale nie są tak bardzo od siebie odległe. Ale wskutek rozmaitych powikłań „dobre" życie jakoś się nie udaje i panuje niezadowolenie. Z początkiem każdych wakacji zaczyna się masowa ucieczka. „Byle dalej stąd!" — hasło to zdaje się przyświecać wyjeżdżającym, jakby jeszcze tylko gdzieś w najdalszych zakątkach czekało ich szczęście; nieprzypadkowo obywatele Republiki są mistrzami świata nie tylko w eksporcie, lecz także w podróżowaniu30. Podobnie rzecz wygląda w polityce; tęsknota za harmonią w znacznej mierze określa postawy, zwłaszcza jeśli chodzi o stosunki z zagranicą. Stawia się na równowagę i kompromis, na minimalizację ryzyka, na odprężenie. „Twarda" polityka w sprawach wewnętrznych i wobec zagranicy, jaką uprawia na przykład pani Thatcher w Wielkiej Brytanii, polityka, która nie lęka się konfliktów lub wręcz je prowokuje, wydaje się już niemożliwa. Sposób, w jaki Brytyjczycy odpowiedzieli na argentyńską okupację Falklandów, został przyjęty w Niemczech z osłupieniem i bezradnością. Wprowadzenie do akcji żołnierzy Bundeswehry poza strukturami NATO — czy w ogóle, nawet w ramach tych struktur — jest czymś niewyobrażalnym, a w każdym razie budzi dreszcz zgrozy. Już wykorzystanie niemieckich wojsk w siłach pokojowych Narodów Zjednoczonych natrafia na zdecydowany opór. Hans-Peter Schwarz ostro skrytykował tę postawę i mówił o wychyleniu wahadła od jednej skrajności do drugiej: od „opętania władzą" do „zapomnienia władzy"31. Sam wszelako wymienił przyczyny takiego stanu rzeczy. Po 29 Adolf Arndt, Politische Reden und Schriften, Horst Ehmke i Carlo Schmid (red.), Berlin-Bonn-Bad Godesbergl976, s. 273. 30 „Jedno spostrzeżenie: Wcale pokaźna liczba ludzi z wszelkich możliwych krajów decyduje się, niezależnie od stosunków rodzinnych czy warunków finansowych, na spędzenie jesieni życia w jakimś innym zakątku świata. [...] Nikt jednak — albo prawie nikt — nie myśli o Niemczech, kraju, który oferuje tak wiele uroków i przyjemności życia codziennego. Jak to się dzieje? Skąd ta rozbieżność, tak nielogiczna i nie usprawiedliwiona?" (L. V. Ferraris, Wenn schon..., s. 29 n). 31 Hans-Peter Schwarz, Die gezahmten Deutschen. Von der Machtbesessenheit żur Machtvergessenheit, wyd. II, Stuttgart 1985. Zryw i obawy 305 pierwsze chodzi o interesy gospodarcze: uzależnienie od eksportu sprawia, że unika się ryzyka i konfliktów i dąży do wolnych od zakłóceń stosunków ze światem zewnętrznym. Każdy kupiec, każde przedsiębiorstwo przemysłowe doświadcza tego codziennie i rozgłasza wszem i wobec; związki zawodowe, które koncentrują się na ochronie miejsc pracy, przyklaskują solennie. Toteż wszelkie sytuacje, które wymagałyby jednoznacznej decyzji albo-albo — na przykład na rzecz Izraela a przeciw krajom arabskim lub odwrotnie — wydają się zmorą. Po drugie — Republika Federalna zaczynała jako parias. Jeśli zdobyła sobie sporo międzynarodowej przestrzeni działania i zyskała na znaczeniu, to dzięki wprzęgnięciu w systemy: NATO, Unię Europejską itd. Świadomość korzyści płynących z tego rodzaju systemów, należy do konstruktywnych doświadczeń okresu powojennego, których oddziaływanie — podobnie jak w przypadku odruchów warunkowych — nie ustaje. A układ związków narzuca właśnie zachowania kompromisowe, wolę dochodzenia do zgody w kwestiach nie wiążących, słowem — „miękką" politykę. Dlaczego więc na nią nie przystać? W sumie jak dotąd, na przekór wszelkim przestrogom, polityka ta okazywała się skuteczna. A jednak musi w tym tkwić jakiś problem. Skąd bowiem brałaby się skłonność do histerii, depresyjne nastroje, by nie powiedzieć katastrofizm? Postawmy tezę: z chwilą, gdy „miękkość" przestaje być stosowana jako środek pragmatyczny, lecz zostaje podniesiona do rangi zasady, a harmonię proklamuje się jako cel ostateczny, trudno nie wpaść w pułapkę sprzeczności. Taka sprzeczność w dużym stopniu cechuje ruchy, które po 1968 r. tak skutecznie odmieniły powojenny krajobraz. Z jednej strony, „późniejsze nieposłuszeństwo", a także bieżący „opór", zanegowanie autorytetu „ojców" — włącznie z nad-ojcem, „generałem dr von Staatem" — oznacza zwrot ku równości; tym samym oznacza też „więcej demokracji", aktywność obywatelską, uczestnictwo, polityczne zaangażowanie. Z drugiej strony, równolegle, tęskni się za idyllą — a tym samym: brnie się w apolityczność32. Zatem szuka się wprawdzie konfliktu, ale nie powstaje rzeczywista „kultura sporu", bowiem w istocie chodzi o „bój ostatni" — o to, by ostatecznie usunąć ze świata powody konfliktu33. 32 Wydawcy książki Perspektiven ókologischer Wirtschaftspolitik. Ansdtze żur Kultivierung von ókono-mischem Neuland (Perspektywy ekologicznej polityki gospodarczej — założenia wstępne kultywacji obszarów nie zagospodarowanych), Frankfurt a. M., New York 1986, mienią się, być może całkiem naiwnie, ale tym bardziej znamiennie „Grupą Projektową Zielony Morgentau" — tak jakby chodziło o odkurzenie dawno zapomnianego planu niegdysiejszego polityka pacyfistycznego, który przewidywał radykalne rozbrojenie Niemiec i przekształcenie ich w idyllę agrarną. [Henry M. Jr. Morgenthau — amerykański polityk, autor Planu Morgenthaua. Gra słów polega na tym, że w dosłownym tłumaczeniu Morgentau — bez „h" w pisowni — znaczy: „rosa poranna" — A. K.]. 33 Widać to było na przykładzie żywo dyskutowanych heskich założeń ramowych „nauki o społeczeństwie". Por. na ten temat Christian graf von Krockow, Reform alspolitisches Prinzip, Munchen 1976, s. 62 n. 306 Niemcy po J 945 r. Zryw i obawy 307 Polityka oznacza, że omylni ludzie żyjący w niedoskonałym ustroju, wśród sprzecznych interesów i poglądów, miotający się między widokami na władzę a bezsilnością, jednak próbują świadomych działań, z myślą o przyszłości, która jest sprawą otwartą; mimo niepewnych warunków biorą na siebie odpowiedzialność i podejmują decyzje. Z mozołem, czasem zaledwie o kilka kroków zbliżają się do rozwiązania swoich problemów, gdy tymczasem już piętrzą się nowe34. Wszelako wciąż jeszcze wydaje się, że trudno przystać na taki stan rzeczy. Po utopiach ruchu studenckiego miejsce wielopostaciowego sceptycyzmu znów zajęła nadzieja, że można znaleźć rozwiązania proste, jednoznaczne i ostateczne, że możliwy jest nowy człowiek w innym społeczeństwie, autentyczna wola zbiorowa, zamiast pospolitego „mieć" — piękne wspólnotowe „być"35. Żywiono też nadzieję, że kobiety złamią dominację mężczyzn, a tym 34 „Być może wszystko sprowadza się do tego, że polityka ma dwóch wielkich wrogów: obojętność wobec ludzkiego cierpienia i gwałtowną potrzebę pewności w sprawach, które w istotnej mierze są natury politycznej. Obojętność wobec ludzkiego cierpienia odbiera wiarygodność niezależnym rządom, jeśli zabraknie im umiejętności lub odwagi, aby wolność jako możliwość i nawyk mniejszości rozciągnąć na większość. Gwałtowna potrzeba pewności gardzi takimi walorami politycznymi, jak: przezorność, koncyliacyjność, zdolność do kompromisu, wszechstronność, umiejętność dostosowania się i energiczność, dając pierwszeństwo pseudowiedzy o rządzeniu, absolutystycznie pobrzmiewającej etyce czy ideologii, rasistowskiej bądź zdeterminowanej ekonomicznie wizji świata. Być może jest to niezwykłe albo po prostu nienaturalne, że ludzie, którzy potrafią żyć godnie i uczciwie w obliczu takich budzących niepewność zdarzeń, jak śmierć, wypadek czy choroba, jak miłość z całą jej niestałością, przemijalnością, uzależnieniem od woli i kaprysów innych—że ci ludzie nagle wariują na punkcie pewności rządzenia, pewności, która zabija politykę i wolność. Rząd jest niezależny wtedy, kiedy jego decyzje mają charakter polityczny, a nie ideologiczny" (Bernard Crick, Eine Lanzefiirdie Politik, Miinchen 1966, s. 198). To, co angielskiemu autorowi wydaje się „niezwykłe" lub wręcz „nienaturalne", wiąże się oczywiście zawsze—jak w przypadku Niemców — z okolicznościami historycznymi. Być może trzeba by w ogóle odwrócić perspektywę; gdy spogląda się w głąb historii i szuka porównań, chciałoby się rzec: Tylko szczególne okoliczności nowszej historii europejskiej kształtowały — o ile dopisało szczęście — samoświadomość, która była wystarczająco silna, by umożliwić działanie w horyzoncie niepewności, a tym samym — politykę wolnościową. Do specyfiki niemieckiej sytuacji powojennej należy próba zmniejszenia lub likwidacji niepewności i odpowiedzialności związanej z działaniem przez powoływanie się na ustawę zasadniczą — takjakby był to „nakaz" i program wskazujący drogę do zbawienia, z góry i raz na zawsze przesądzający, co trzeba robić. Robert Leicht krytycznie skomentował to wynaturzenie: „Im bardziej siły polityczne skłonne są brać pod uwagę tylko te interesy, które mogą się powołać bezpośrednio na nakaz konstytucyjny, tym silniej sprzyjają fatalnemu przesądowi, wedle którego interesy polityczne same w sobie nie tylko nie zasługują na szczególne uznanie, lecz wręcz są godne potępienia. Taka deprecjacja tego, co polityczne, musi jak najdotkliwiej ugodzić w system parlamentarny, nie mówiąc już o tym, że może spowodować u obywateli znaczną utratę poczucia rzeczywistości" (Dos Grund-gesetz — eine sakularisierte Heilsordnung? Żur Technik derpolitischen Triebbefriedigung, w: Grundgesetz undpoli-tische Praxis. Parlamentarismus in derBundesrepublik, Miinchen 1974, s. 140 n). Jednym ze skutków okazuje się nowa odmiana syndromu paternalistycznego i właściwa dlań deklaracja wrogości wobec inaczej myślących: „Każdy zostaje napiętnowany jako reakcjonista czy lewicowiec i socjalistyczny kolektywista — już samo to jest wprawdzie dotkliwym wyrazem potępienia, jakże jednak elektryzująco musi zabrzmieć, jeśli w dodatku jego adresat «nie stoi na gruncie ustawy zasadniczej», a zatem jest potępiony nie tylko politycznie, lecz również «z mocy prawa». Reakcja będzie oczywista: ponieważ takie piętno nie jest akurat tytułem do politycznej chwały, przeto każdy z całą gorliwością klnie się na konstytucję — wszyscy na ten sam artykuł — tak że poza wielkim wysiłkiem werbalnym nie ma żadnych efektów, a właściwy konflikt polityczny ulega zgubnemu przesłonięciu" (tamże, s. 137). 35 Do godnych odnotowania sukcesów książkowych ostatnich 15 lat zalicza się pozycja Ericha From-ma Mieć czy być (Warszawa 1989). Jednocześnie próba Fromma, polegająca na polemicznym skonfronto- samym usuną ze świata przemoc i że etyka Kazania na Górze zaowocuje pokojem36. Jednak utopijna „zasada nadziei" wraz z nieuniknionym rozczarowaniem musi jak zwykle przynieść stale czyhające i bardzo realne zwątpienie; stąd droga prowadzi albo ku nienawiści i przemocy, którą usiłowano przezwyciężyć, albo właśnie ku nastrojom depresyjnym, katastroficznym lękom, od których ucieka się w cyniczną powierzchowność lub w boleściwą wewnętrzność. I nieuchronnie też z każdej utopii, która ustępuje miejsca zwątpieniu, rodzi się „frustracja", poczucie obcości wobec instytucji politycznych, systemu parlamentarnego, partii. Skutek może być taki, że powróci wiara w proste rozwiązania, gotowość podporządkowania się autorytarnemu przywództwu; z tego punktu widzenia sukces ruchu prawicowo-konserwatywnego, jaki ostatnio stał się udziałem „republikanów", to tylko logiczna konsekwencja, która w gruncie rzeczy powinna dać o sobie znać już dawno. Ściśle biorąc chodzi tu nie o jakiś nowy, lecz o odwieczny, notoryczny problem Niemców: im silniejsza tęsknota za harmonią, tym dotkliwsze konflikty37. Każdy inaczej myślący staje się intruzem; wyrzucenie go poza nawias, deklaracja wrogości nie każą długo na siebie czekać. Im głośniej żąda się całkowitego zaangażowania osobistego, im usilniej dyktowane emocjami uczestnictwo „całym sobą" czyni się miarą „wiarygodności", tym szybciej i dolegliwiej różnice merytoryczne zaczynają ranić. Bo jeśli wszystko „bierze się do siebie", to właściwie nie sposób już nawet rozmawiać — chyba że mówi się sobie tylko rzeczy miłe. Zamyka się błędne koło: tęsknota za harmonią i braterskością, wspólnotą braci i sióstr, zaostrza konflikty, aż stają się nie do zniesienia, taki zaś nieznośny stan podsyca z kolei ciążenie ku idylli. Cóż innego może być tego rezultatem, jeśli nie histerie, psychodramy — i przenoszenie nienawiści na rzekomych winowajców? Podkreślmy: nie chodzi o negowanie pozytywnych tendencji, o których była już mowa, lecz o wyjaśnienie nieporozumień i nastrojów stanowiących zagadkę dla obserwatorów nie tylko zagranicznych. Tym bardziej nie chodzi o deprecjonowanie ruchów powstałych po 1968 r.; fakt, że tak energicznie — choćby w akcie „późniejszego nieposłuszeństwa" — odrzuciły samoświado- wamu mistycznego „być" z „mieć", jest chybiona już w samym założeniu antropologicznym; cechę condltio numana stanowi bowiem fakt, że jedno z drugim się splata, tworząc „odśrodkowe usytuowanie" (por. s. 345). 36 Por. Franz Alt, Fńeden ist móglich. Die Politik der Bergpredigt, Munchen-Zurich 1983; w szczytowej 32ie ruchu pokojowego przeciw dozbrojeniu w ciągu kilku miesięcy sprzedano wielusettysięczny nakład ..dobrej nowiny". 37 Przykładem tego rodzaju dialektyki mogą być Zieloni; z im większą emfazą żądali nowej, miękkiej Polityki, tym bardziej wikłali się w zajadłe waśnie we własnym gronie. Klasyczny wręcz opis znaleźć można u Kurta Lewina, który po wyemigrowaniu z Niemiec stał się jednym z twórców nowoczesnej amerykańskiej Psychologii społecznej; por. Some social-psychological differences between the United States and Germany w Kesohing Social Conflicts, New York 1948. 308 Niemcy po 1945 r. Zryw i obawy 309 mość ufundowaną na panowaniu, identyfikację z autorytarnym „opiekunem", nie jest ich uchybieniem, lecz zasługą. Jak jednak można jeszcze po tym wszystkim, w społeczeństwie „bez ojców", budować tożsamość? Oto jest pytanie — kto wie, czy do 1989 r. nie było ono znacznie istotniejszą częścią naszej „kwestii niemieckiej" niż przywoływane od święta ponowne zjednoczenie. Nie przypadkiem „tożsamość" stała się dyżurnym tematem konferencji, referatów i książek38. Ruchy krytyczne sądziły, że uda im się ów temat przeskoczyć: wraz z pozbyciem się opiekunów miała zapanować równość, wraz z równością — harmonia. To jednak była iluzja, przed którą ostrzegał już Hegel, kiedy przyglądając się ruchowi młodzieżowemu swojej epoki pogardliwie mówił o „papce serdeczności, przyjaźni i zachwytu"39. I w niemałym stopniu ta właśnie iluzja, działając niejako „od zaplecza", umocniła znów owe tradycje niemieckie, od których chciano się uwolnić. Tożsamość oznacza przecież szczególny kształt naszego bytu; kształt o wyrazistym profilu i konturach, do którego się odwołujemy, by, biorąc pod uwagę nasze relacje z innymi i naszą odrębność, ująć w słowa odpowiedź na pytanie, kim jesteśmy. Bez tak rozumianej tożsamości nie istnieje samoświadomość, bez świadomości siebie — a tym samym i innych — niemożliwa jest tożsamość. Rzecz w określaniu różnic: tylko zarysowując kontur, który odróżnia nas od innych, zyskujemy nasze „ja" lub nasze „my" — to, co w przeciwnym razie uległoby zagubieniu i byłoby odczuwalne co najwyżej negatywnie, jako zguba, jako aż nadto wtedy uzasadniona trwoga przed zagładą. A z takiej trwogi, z zagubienia i zwątpienia wyrasta gotowość do identyfikowania się z władzą i złożenia jej siebie w ofierze, o ile tylko ta władza okaże siłę i odbuduje tożsamość w konfiguracji „przyjaciel-wróg". Natomiast właściwie rozumiana równość oznacza, że partnerzy utwierdzają się wzajem i umacniają nie pomimo, lecz właśnie dlatego, iż się między sobą różnią. Tożsamość jednostki we współczesnym społeczeństwie okazuje się nadzwyczaj złożona i wielowymiarowa. Określoną rolę odgrywają zrządzenia losu, płeć i przynależność pokoleniowa; kraj rodzinny i pochodzenie; język40, w danej sytuacji także chroniczna choroba, wreszcie warunki życiowe, z którymi wiążą się mniejsze lub większe możliwości wyboru: rodzina i krąg przyjaciół, zawód, wyznanie, zaangażowanie polityczne, czasem też szczególne skłonności, pasje czy talenty. Każdy z tych wymiarów bądź każda z „ról" otwie- 3S Jako przykład niech posłuży Die Identitat der Deutschen, Werner Weidenfeld (red.), Miinchen-Wien 1983; wcześniej w serii wyd. przez Bundeszentrale fur Politische Bildung, t. 200, Bonn 1983; jako edycja kieszonkowa Miinchen 1984. 39 Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Zasady filozofii prawa, tłum. Adam Landman, Warszawa 1969. 4(1 Artykuł 3 ustawy zasadniczej, o równości, nie tylko wymienia te losowe determinanty, ale wskazuje na nie ze szczególnym naciskiem, aby było jasne, że wprawdzie stanowią one o różnicach, ale w żadnym razie nie mogą stanowić o nierówności. ra możliwości, a zarazem wyznacza granice. Narzuca nam szczególne normy i wzory zachowań, stanowi wyzwanie — i przez to właśnie formuje naszą tożsamość. Tyle że, oczywiście, chodzi o tożsamości cząstkowe. Żadna z osobna nie wyczerpuje całości. I powstają konflikty, sprzeczne wymagania, często dotyczące nawet takich spraw, jak organizacja czasu. Jak pogodzić pracę zawodową i życie rodzinne? Zwłaszcza dla kobiet jest to zagadnienie, które prowokuje je do buntu przeciw tradycyjnym oczekiwaniom kierowanym pod ich adresem. Czasem udaje się uciec w marzeniach od tej złożoności w „zwyczajne życie", ale nadal pozostaje się w jej zaklętym kręgu. To jednak, w jaki sposób dajemy sobie radę z napięciami, jak je w sobie równoważymy, jest naszą sprawą. Stąd bierze się nasza wolność i odpowiedzialność, tak powstaje nasz charakter, nasza biografia, a wraz z nią tożsamość całościowa, która tworzy się z tożsamości cząstkowych, a zarazem jest czymś więcej niż tylko ich sumą. Jeśli uznaliśmy tożsamość złożoną za warunek naszej wolności i odpowiedzialności przed sobą i w praktyce tak właśnie ją traktujemy, to możemy przyjąć, że będzie ona fundamentem naszej samoświadomości, nie zaś źródłem obaw. I odwrotnie: W warunkach współczesnych jednostronność, która, by tak rzec, stawia wszystko na jedną kartę, nie oznacza siły, lecz martwotę słabości, a w rezultacie kalectwo. Kto na przykład bez reszty wyczerpuje się w swej roli zawodowej, trwa w niej niczym owad uwięziony w żywicy i wszędzie, w ruchu ulicznym, wśród przyjaciół, wobec rodziny i sąsiadów zachowuje się tak, jakby bezustannie był „na służbie", w funkcji urzędnika czy nauczyciela — ten szybko stanie się karykaturą własnej osoby i ciężarem dla siebie samego oraz innych. To samo dotyczy polityki. Kto wszystko sprowadza do jednej, rzekomo bezwzględnej przynależności, jednego celu, ten myśli i działa totalitarnie. Wolność oznacza różnorodność perspektyw, prawomocność odmiennych punktów widzenia. Toteż świadczy to o pewnej patologii, gdy „wspólnoty" radykalnie się izolują i za nic mają wszelkie więzi zewnętrzne, co można zaobserwować na przykładzie niektórych sekt lub, w skrajnej formie, związków terrorystycznych. I nie ma tu znaczenia, jak idealistyczne są ich motywacje; nie ma też znaczenia, czy chodzi o znikomą mniejszość, jak w przypadku Frakcji Czerwonej Armii (RAF), czy o przeważające większości, jak w Rzeszy Adolfa Hitlera. Natomiast tożsamość złożona stanowi ubezpieczenie na życie w podwójnym sensie. Z jednej strony, jeśli nasze życie wspiera się na wielu podporach i jedna z nich ulegnie skruszeniu, to być może dozna ono uszczerbku, ale nie zostanie zniszczone. Z drugiej strony, wielość przynależności i złożoność ich norm chroni przed popadnięciem w bezwzględną zależność od jednej z nich 310 Niemcy po 1945 r. Zryw i obawy 311 i wynikającą stąd całkowitą separację, a zatem — przed niebezpieczeństwem pogrążenia się w morderczym albo-albo, właściwym dla relacji „przyj aciel--wróg". Wielość relatywizuje; rozumiana jako moralność i jako praktyka kształtuje swoistą formę podziału władzy. Oznacza to zarazem, że tożsamość złożona pozwala rozstrzygać konflikty interesów i poglądów bez użycia przemocy. Nie idzie wszak o całość, lecz tylko o jedną z wielu dziedzin życia. Gdy w jednej z nich prowadzi się spór, w innej trwa integralność związków. Toteż i zwycięstwa, i klęski są względne. Dlatego można wygasić spór i szukać ugody; zawsze jeszcze istnieją rezerwy sprzyjające pojednaniu, jak gdyby rezerwowe siły pokoju. Natomiast w radykalnej konfiguracji „przyjaciel-wróg" ulegają one tak bezwzględnemu wyczerpaniu, że nie ma innej alternatywy jak tylko triumf lub unicestwienie41. A zatem złożona tożsamość stanowi warunek rozwijania i wpajania cnót, jakich potrzebuje otwarte ku przyszłości społeczeństwo i demokratyczna zbiorowość: umiarkowania, gotowości do kompromisu, tolerancji. Zapewne wszystko ma swoją cenę. Złożoność nie służy charakterom heroicznym czy tragicznym, które zawsze wyznają zasadę wszystko albo nic, zwycięstwo albo zagłada. „Jednostronność przydaje zaciętości w dążeniu do celu" — powiadał pruski minister wojny Albrecht von Roon, występując w obronie kształcenia kadetów42. Wielostronność natomiast wymaga umiejętności przystosowania się, mówiąc złośliwie — zajęcia postawy: „Przy tym stoję, ale mogę też inaczej!" [parafraza słów Lutra — A. K.]. Pewne niebezpieczeństwo polega tu na rozproszeniu „ja" w wielości zmieniających się „ról" i wymagań, na pojawieniu się charakteru, który David Riesman nazwał „zewnątrzsterownym"43. Riesman powołuje się na Tocqueville'a, który już w 1840 r. twierdził proroczo, zupełnie jakby opisywał stosunki nowoniemieckie czy bońskie: Przyznaję, że znacznie mniej obawiam się dla społeczeństwa demokratycznego zuchwałości niż skromności pragnień ludzkich. Tego zaś obawiam się najbardziej, że pośród drobnych zajęć życia prywatnego ambicja ludzka utraci swoją siłę i wielkość, że osłabną i spodleją namiętności, że społeczeństwo z każdym dniem będzie spokojniejsze, ale i pospolitsze44. 41 O rezerwach wzajemnego zaufania wspominał już Kant w pracy Zum ewlgen Frieden, gdy mówił o „niecnych podstępach", które je niszczą: „Jakieś zaufanie do sposobu myślenia wroga musi być zachowane nawet pośród działań wojennych, gdyż inaczej nie mógłby zostać zawarty żaden pokój, zaś działania wojenne przemieniłyby się w wojnę niszczycielską" (Immanuel Kant, Do wiecznego pokoju, tłum. Mirosław Żelazny, Toruń 1995, s. 53). 42 Por. s. 68. 43 David Riesman i in., Samotny tłum, tłum. Jan Strzelecki, Warszawa 1971. Por. też William H. Whyte Jr., Heir und Opfer der Organisation, Diisseldorf 1958. 44 Alexis de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, tłum. Marcin Król, Warszawa 1976, s. 422. Kiedy jednak trzeba wybierać między charakterem tragicznym a demokratycznym, należy postawić pytanie, gdzie czają się większe niebezpieczeństwa. W naszej retoryce politycznej tragizm zdawał się jednak nadal trwać na swej pozycji, zwłaszcza gdy chodziło o tożsamość narodową. W niemieckich dyskusjach stale bowiem pojawiał się dylemat albo-albo. Albo było się już wyłącznie obywatelem republiki, na zewnątrz okazującym nawet pewność siebie, i wtedy bez ceregieli utożsamiało się niemieckość z Republiką Federalną — jak na przykład w żargonie sportowym, gdy mówiono „Niemcy grają z NRD". Wtedy upominano nas, wskazując na ogólnoniemiecką odpowiedzialność i zapisaną w konstytucji misję, które miały pełnić rolę wyrzutu sumienia. Albo za miarę historyczną uznawało się „Niemcy jako całość", a Republikę Federalną tylko za prowizorium i „kwaterę zastępczą"; wtedy brakowało argumentów, żeby się z nią identyfikować. A już o krok dalej odradzały się ni stąd, ni zowąd marzenia o Niemczech — czy może Mitteleuropie — która uwalnia się od wszelkich powikłanych związków i skutecznie obstaje przy własnej swoistości, czymkolwiek by ona była, w opozycji do Wschodu i Zachodu. Czy jednak można zdobywać sobie przyszłość, wyrzekając się doświadczeń historii i napięć teraźniejszości, tak jakby nie istniały?45 Jeśli natomiast przyjmie się jako zasadę nie „albo-albo", lecz „zarówno jedno, jak i drugie" — będzie to zgodne nie tylko z teoretyczną konstrukcją, ale i z realiami. Republika Federalna była państwem gwarantującym naszą wolność polityczną, które dzięki temu umożliwiało identyfikację, patriotyzm konstytucyjny46, krytyczną solidarność i dlatego wymagało obrony. Miało niewiele wspólnego z układem stosunków politycznych w NRD, wiele natomiast z krajami zachodnimi, takimi jak Francja, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone. Natomiast z NRD łączyła je wspólna historia, język, literatura i kultura. Ta wspólność ujawniała się natychmiast — choćby na zasadzie konkurencji — gdy tylko na porządku dziennym stawały treści kulturowe i historyczne wysokiej rangi: czy to kwestia Prus, czy postać Marcina Lutra. Z kolei z innymi krajami, z Francją czy Polską, wiąże nas pewna specyfika europejska. Można by ten wywód ciągnąć dalej: wielość jest czymś, co występuje zawsze, zarówno poniżej poziomu narodowego czy państwowego, jak i powyżej. Postrzegamy siebie jako obywateli gminy, regionu, landu, angażujemy się 45 Przeglądowy materiał na temat niemieckich marzeń o środkowoeuropejskiej tożsamości oraz ich krytyka patrz Wilfried von Bredow, Thomas Jager, Niemandsland Mitteleuropa. Żur Wiederkehr eines diffu-sen Ordnungskonzeptes, „Das Parlament", 30.09.1988, s. 37 n (dodatek „aus politik und zeitgeschichte"). Poza tym por. pełną pasji przestrogę w Arnulfa Baringa we współpracy z Volkerem Zastrowem Unserneuer Gróflenwahn. Deutschland zwischen Ost und West, Stuttgart 1988. 46 Pojęcie patriotyzmu konstytucyjnego wprowadził Dolf Sternberger; patrz jego przemówienie z okazji 25-lecia Akademii Edukacji Politycznej w Tutzing, przedruk w „Frankfurter Allgemeine Zeitung" 31.08.1982. Także w Grundfragen der Demokratie, seria 3, „Schriftenreihe der Niedersachsischen Landes-zentrale fur Politische Bildung", Hannover 1982. 312 Niemcy po 1945 r. jako członkowie inicjatywy obywatelskiej, forum pokojowego, grupy interesów. Deklarujemy wierność jednej partii albo kapryśnie zmieniamy opcje wyborcze. W grze politycznej dochodzą do głosu wyznaniowe, zawodowe, czasem bardzo osobiste punkty widzenia, szczególne doświadczenia, rozczarowania, nadzieje. Byliśmy obywatelami Republiki Federalnej, jesteśmy Niemcami, Europejczykami, może nawet obywatelami świata; wszystkim naraz, w pomieszaniu, niekiedy w chaosie utarczek miedzy nami i obok nas. Jeśli złożoność tego, co polityczne, stopi się w jedną, rzekomo daną przez los i wszystko determinującą jedność, którą obarczą oczekiwania nie do udźwignięcia — prowadzić to może co najwyżej do graniczącej z obłędem utraty poczucia rzeczywistości. Zresztą akurat w przypadku Niemiec uznanie złożoności wcale nie oznaczałoby zerwania historycznej ciągłości, lecz odwrotnie: nastąpiłoby ponowne jej zadzierzgnięcie. Zniewolenie przez nacjonalizm stanowiło epizod, który skończył się katastrofą. Niegdyś było się Prusakiem lub Saksończykiem, Hano-werczykiem, Bawarczykiem lub Wirtemberczykiem, a jednocześnie Niemcem i Europejczykiem :— było to oczywiste i współokreślało samoświadomość. Utrata tej złożoności przyniosła nie zbawienie, lecz zgubę47. Jeśli więc patrzymy w przyszłość, to trudno ją sobie wyobrazić jako europejskie zjednoczenie bez złożonej tożsamości. Być może u kresu naszego tak zmiennego stulecia moglibyśmy nawet wzbogacić przyszłość europejską o pewne drogo okupione niemieckie doświadczenie: doświadczenie klęski, jaką przyniósł miraż zbawienia na ziemi. Wiemy albo powinniśmy wiedzieć, jakie otchłanie nieludzkości ożywają w człowieku, który stawia na jedno jedyne, ostateczne rozwiązanie. Gdy ocalimy tę wiedzę, być może uda się nam jeśli nie pokonać nasze lęki, to uczynić je owocnymi, by zrodziły ostrożność, cierpliwość, a wreszcie odwagę na tej drodze naprzód, którą trzeba nam jeszcze przebyć. 47 Warto raz jeszcze przypomnieć Heinego: „Patriotyzm Niemca na tym polega, że jego serce ciaśniej-szym się staje, kurczy się niczym skóra od chłodu, on zaś nienawidzi tego, co z obcych krajów pochodzi, nie chce być już obywatelem świata, Europejczykiem, jeno Niemcem w coraz węższym pojęciu. Widzieliśmy przeto ideowe chamstwo, które pan Jahn ujął był w system; powstała szubrawa, grubiańska, ciemna opozycja przeciw owej postawie, która zdaje się najwspanialszą i najświętszą ze wszystkiego, co się w Niemczech zrodziło. Opozycja przeciw niej oznacza mianowicie wystąpienie przeciw humanizmowi, przeciw powszechnemu ludzi zbrataniu, przeciw kosmopolityzmowi, któremu zawsze hołdowały wielkie umysły nasze, Les-sing, Herder, Schiller, Goethe, Jean Paul, wszyscy wykształceni ludzie w Niemczech" (Die romantische Schule, księga I). Rozdział jedenasty KONIEC I POCZĄTEK: NIEMCY W LATACH 1989-1990 NIEMIECKA REWOLUCJA Przyjaciele! Współobywatele! Oto jest tak, jakby po wszystkich tych latach stagnacji duchowej, gospodarczej, politycznej, po latach duchoty i stechlizny, pustych frazesów i biurokratycznej samowoli, urzędowej ślepoty i głuchoty —jakby ktoś po wszystkich tych latach otworzył okna na oścież. Co za odmiana! Niespełna cztery tygodnie temu tu, za rogiem, stała pięknie zmajstrowana trybuna, przed którą odbywał się marsz na zamówienie garstki dostojników. A dziś wy — wy, którzyście się tu zebrali z własnej i nieprzymuszonej woli w imię wolności i demokracji, i takiego socjalizmu, który jest godzien swego imienia. W okresie, który — miejmy nadzieję — właśnie się kończy, jakże często przychodzili do mnie ludzie i skarżyli się: temu stała się krzywda, a ten był prześladowany i szykanowany, a wszyscy razem sfrustrowani. Mówiłem im: to zróbcie coś! A oni odpowiadali z rezygnacją: przecież nie możemy nic zrobić. I tak to się toczyło w tej republice, aż wreszcie dalej już nie mogło. Aż zebrało się tyle niesprawiedliwości, tyle niezadowolenia w życiu ludzi, że część z nich uciekła, inni jednak, większość, oznajmili, i to na ulicy, publicznie: Dość tego! Czas na zmiany! Jesteśmy narodem! Pewien człowiek napisał do mnie: „W tych ostatnich tygodniach przezwyciężyliśmy naszą niemotę i teraz uczymy się chodzić z podniesioną głową". Tak właśnie jest! I to wszystko, przyjaciele, tu, w Niemczech, gdzie wszelkie rewolucje jak dotąd chybiały celu, a ludzie nic tylko kładli uszy po sobie, za cesarza, za nazistów i potem także. Ale mówić, mówić swobodnie i chodzić z podniesioną głową to jeszcze nie wystarczy. Nauczmy się także rządzić. Władza nie jest rzeczą jednostki czy kilku nielicznych, aparatu czy partii. Wszyscy muszą w niej uczestniczyć, a ktokolwiek i gdziekolwiek sprawuje władzę, musi być pod kontrolą obywateli, bo władza korumpuje, a władza absolutna, to widzimy po dziś dzień, korumpuje absolutnie. Socjalizm — nie ten stalinowski, lecz prawdziwy socjalizm, który chcemy wreszcie zbudować na pożytek nam i całym Niemcom — jest nie do pomyślenia bez demokracji. A demokracja, greckie słowo, znaczy: władza ludu. Przyjaciele! Współobywatele! Przejmijcie władzę! Stefan Heym, Berlin, Alexanderplatz, 4 listopada 1989 r.1 1 Przedruk w Stefan Heym, Einmischung. Gesprache, Reden, Essays, Giitersloh 1990, s. 257 n. 314 Niemcy po 1945 r. Przez patriotyzm rozumie się często gotowość do pewnych nadzwyczajnych ofiar i czynów. W istocie rzeczy jednak jest to postawa, która w zwyczajnych sytuacjach i stosunkach życiowych przywykła widzieć w społeczności substancjalne podłoże i substancjalny cel. Ta przy zwykłym trybie życia we wszystkich stosunkach utrzymująca się świadomość jest następnie właśnie tym, co stanowi podstawę gotowości do nadzwyczajnych wysiłków. Ponieważ jednak ludzie wolą często być raczej wielkodusznymi niż prawymi, przeto łatwo wmawiają w siebie, że przeniknięci są owym nadzwyczajnym patriotyzmem, aby zaoszczędzić sobie posiadania tej prawdziwej postawy lub usprawiedliwić jej brak. Georg Wilhelm Friedrich Hegel2 Po południu 9 listopada 1989 r. dwie maszyny federalnych wojsk lotniczych wylądowały w Warszawie; kanclerz Helmut Kohl rozpoczynał przewidywaną na sześć dni wizytę państwową i — jak objaśnił podczas lotu swą świtę w sile niemal jednej kompanii — jedną z najmniej wdzięcznych misji. Jej kłopotli-wość była dość oczywista: w jaki sposób kanclerz miał rozwiać zastrzeżenia i nieufność polskich partnerów, jeśli sam nie był gotów bez żadnych zastrzeżeń co do przyszłości mówić o kwestii granic? Czy potęga niemieckiej gospodarki, której reprezentanci należeli do świry, mogła wystarczyć jako argument? Ale już po paru godzinach wszystko wyglądało inaczej. Wieczorem w Berlinie pękł Mur; kanclerz pospieszył tam, aby być w centrum wydarzeń. W niemieckim ośrodku prasowym pośród zaprawionych w bojach dziennikarzy i fotoreporterów zapanował chaos. Część z nich wydawała się bliska rozpaczy: sądzili, że są we właściwym miejscu, które, jak się właśnie okazało, wcale właściwe nie było. Niektórzy rzucili się do taksówek, by dotrzeć z Warszawy do Berlina. Po kolejnych paru godzinach także przedstawiciele niemieckiej gospodarki lecieli do domu. Tu, na pokładzie wojskowego samolotu, panowało wówczas nie zamieszanie, lecz sztubacka wesołość, zupełnie jak w klasie szkolnej pod nieobecność nauczyciela. Jeden z ważnych jegomościów bezceremonialnie określił, w czym rzecz: „Do diabła z Polakami, teraz wybiła nasza godzina!"3 Nadzwyczajna, w istocie niemiecka godzina: wzruszające obrazki, wszędzie łzy radości, obcy ludzie padający sobie w ramiona, nastrój braterstwa, coś, czego nie było bodaj od sierpnia 1914 r. — i „obłęd", słowo tamtej godziny. Chyba miał rację burmistrz Berlina, kiedy nocą z 9 na 10 listopada nazwał naród niemiecki najszczęśliwszym na świecie. A ponadto była to niemiecka rewolucja. Jeśli ludzie, obwieszczając, że oto są „narodem", w sposób pokojowy i zdyscyplinowany utorowali sobie drogę ku wolności, to obalili nie tylko umocnienia graniczne i mury, lecz także 2 Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Zasady filozofii prawa, tłum. Adam Landman, Warszawa 1969, §268,8.251. 3 Przytoczone impresje nie polegają na pogłoskach — autor brał udział w kanclerskiej podróży do Warszawy 9 listopada i w powrocie świty 10 listopada. Koniec i początek: Niemcy w latach J989-1990 315 państwo paternalistyczne, które przez cztery dziesiątki lat zdołało do perfekcji rozwinąć instrumentarium władzy służące kontroli i łamaniu wszelkiego oporu. Zarazem przepędzono samozwańczych opiekunów, którzy tak długo, tak bezlitośnie i z takim zadufaniem dzierżyli w swoich rękach monopol władzy państwowej, jakby był ich własnością. Naturalnie wszystko to nie byłoby możliwe, gdyby nie człowiek w Moskwie, Michaił Gorbaczow, którego wyobrażenie oglasnosti, a przynajmniej jej skutki każą przypomnieć słowa Marksa: Trzeba sprawić, aby rzeczywisty ucisk był jeszcze bardziej przygniatający, dodając do niego świadomość ucisku; trzeba hańbę uczynić jeszcze bardziej haniebną, rozgłaszając ją [...] trzeba te skostniałe stosunki zmusić do tańca, nucąc im ich własną melodię!4 Równie ważny był przykład Polaków, odwaga Węgrów, którzy otworzyli granice. Kiedy to uczynili, mur berliński utracił swą mityczną wręcz moc, odtąd bowiem można go było obejść. Okrzyk demonstrantów z Lipska czy Drezna: „Tu zostajemy!" miał zatem w podtekście inną jeszcze deklarację, nie wypowiedzianą głośno: „Moglibyśmy przecież sobie pójść". Mur jako bariera świadomości leżał w gruzach, zanim rzeczywiście został obalony; wszystko znów wydawało się możliwe. Wszelako niemały był też własny wkład. W krytycznym czasie około 7 października, kiedy w 40. rocznicę proklamowania NRD skostniali starcy, stąpając po chwiejnym już gruncie, raz jeszcze wystąpili publicznie i kazali świętować, by rytualnie zaklinać trwałość swego panowania — w owych dniach nikt nie mógł wiedzieć, co się stanie; czy wszystko nie skończy się krwawym spektaklem. Sformułowanie „bohaterskie miasto Lipsk" może zabrzmieć fałszywie; potrzeba było czegoś znacznie ważniejszego niż bohaterstwo, czegoś w niemieckiej historii arcyrzadkiego: odwagi cywilnej. I dowiedziono jej. Tak czy owak rewolucja ta miała cechy jedyne w swoim rodzaju. Jeśli bezustannie słychać było nawoływanie do zachowania porządku i dyscypliny, spokoju i umiaru — jakby do tego głównie sprowadzały się obowiązki obywatelskie — jeśli wszędzie wyczuwało się dumę, że w dużej mierze to się udało, to nie sposób nie przypomnieć kpin Lenina, który powiadał: gdyby Niemcy mieli robić rewolucję i brać szturmem dworzec kolejowy, to najpierw ustawiliby się w kolejce, żeby wykupić peronówki. Czy jednak tym razem dyscyplina i umiar nie okazały się warunkami sukcesu? Do cech szczególnych należał też — wcale nie najmniej ważny — rys protestancki. W społeczeństwie od góry do dołu „zglajchszaltowanym" Kościół stanowił ostatnią niezależną instytucję, jaka jeszcze została. Dlatego pomiesz- 4 Karol Marks, Przyczynek do krytyki heglowskiej filozofii prawa. Wstęp, tłum. Leszek Kołakowski, w: Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, 1.1, Warszawa 1960, s. 461. 316 Niemcy po 1945 r. czenia kościelne i sale parafialne służyły jako azyl; tu i tylko tu ludzie mogli się spotykać, aby znajdować siłę w byciu razem5. Z tego powodu w niemal wszystkich ugrupowaniach politycznych, które się tworzyły, pastorzy odgrywali zdumiewająco istotną rolę. Stąd też wiele elementów miało osobliwie przed-polityczny charakter: w gruncie rzeczy, gdyby tylko rozwój sytuacji na to pozwolił, dużo chętniej zatrzymano by się na etapie ruchu i poprzestano na sprawach religii — bez wchodzenia w życie partyjne z jego codziennymi waśniami i walką „niskich" interesów. W końcu tyleż paradoksalnie, co zgodnie z logiką, posługując się dokładnie tą samą miarą w chrześcijańskiej służbie bliźniemu, co i w subtelnym triumfie, instytucja Kościoła okazała się wręcz jedyną, której zostało dość niezależności i autorytetu, by udzielić azylu obalonemu, a potem prześladowanemu przewodniczącemu Rady Państwa, Ericho-wi Honeckerowi. Jakie skutki dla przyszłej samowiedzy Kościoła i jego pozycji w społeczeństwie mieć będzie okoliczność, że wedle własnej woli czy wbrew niej wziął na siebie funkcje rewolucyjne, nie sposób na razie przewidzieć. Zjawisko to musi budzić zdumienie, jeśli wziąć pod uwagę, że dotyczy kolebki luteranizmu, gdzie przez stulecia wysławiano z ambon cnotę posłuszeństwa zwierzchności, bez względu na to, kto i w jaki sposób ją uosabia6. Jeśli spojrzeć wstecz na najnowszą historię Niemiec, to doprawdy trudno przecenić znaczenie całego fenomenu. Punkty zwrotne tej historii zbiegały się 5 Azyl to jednak co innego niż więź, toteż uwarunkowane sytuacją oddziaływanie Kościoła może w zmienionych warunkach osłabnąć. Giinter Krusche, superintendent generalny Berlina Wschodniego i członek kierownictwa Kościoła w Berlinie-Brandenburgii, trzeźwo ocenia stan rzeczy, mówiąc: „Kościół stał się w tych latach jedyną wolną przestrzenią społeczną, która nie podlegała zasadzie «centralizmu demokratycznego*. Stąd brało się wielkie polityczne oddziaływanie Kościoła, właściwie nieproporcjonalne do jego roli społecznej jako mniejszości, prowadzące wręcz do przeceniania jego wpływów" (Das propheti-sche Wdchteramt — die zukiinftige Rolle der Kirche, w: Aufbruch in eine andere DDR. Reformer and Opposi-tionette zurZukunft ihres Landes, Hubertus Knabe [red.], Reinbek 1989, s. 99). Opinię, że pastoralizacja sfery politycznej nie mogła być zjawiskiem trwałym, podziela też Lutz Niet-hammer: „Treści konsolidujące i perspektywy grup, które (przez swe osadzenie w wolnej przestrzeni kościelnej) stały się zdolne do dialogu i organizowania się, i które współtworzyły kulturę demonstracji na ulicach NRD jesienią 1989, są jednak znacznie słabiej i sporadycznie] związane z Kościołem jako instytucją religijną, niż ma to miejsce w ruchu «Solidarność» w Polsce. Nie docierają zwłaszcza szerzej do środowisk robotników przemysłowych" (Das Volk der DDR und die Revolution, w: „Wirsind das Volk!". Flugschriften, Aufrufe und Texte einer deutschen Revolution, Charles Schuddekopf [red.], Reinbek 1990, s. 261). Natomiast na jeszcze inny aspekt zwraca uwagę Erhart Neubert. Bliskość grup politycznych względem Kościoła ewangelickiego „zdaje się formalnie wynikać stąd, że Kościół w NRD potrafił się utrzymać jako «wol-na przestrzeń*. To jednak niezupełnie oddaje istotę rzeczy. Przez dziesiątki lat Kościół nie był takim schronieniem lub bywał nim w bardzo ograniczonym sensie. Grupy skupiły się wokół Kościoła przede wszystkim dlatego, że wobec porażki ideologii SED był on najważniejszą instytucją chroniącą tradycję kulturalną. Deficyty socjalizacji w NRD zmuszały do poszukiwania ofert, które wskazywałyby nowe źródła sensu" (Motive desAufbruchs, w.Aufbruch in eine andere DDR, s. 149). Na swój sposób przypomina to rolę Kościołów w Niemczech Zachodnich, zwłaszcza Akademii Ewangelickich, które stanowiły instytucje dialogu w okresie powojennym; we wczesnej, a potem znów późnej fazie taka też była funkcja Dni Kościoła [Kirchentage — patrz s. 225]. 6 O zwierzchności por. cytat biskupa Dibeliusa przytoczony wyżej na s. 275. Guń ter Krusche próbował podsumować wydarzenia w NRD, zaliczając do „nauki" z nich płynącej „światową odpowiedzialność" Kościoła i chrześcijan. Oto „wykształciła się wrażliwość na problemy społeczne, która także w przyszłości nie Koniec i początek: Niemcy w latach 1989-1990 317 niezmiennie z triumfami państwa silnej ręki; dotyczy to zarówno finału rewolucji 1848 r., jak i utworzenia Rzeszy w 1871 r. czy „narodowego powstania" w 1933 r. Został trud świętowania klęsk: pamięć o nieudanym zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 r. czy o powstaniu robotniczym w NRD 17 czerwca roku 1953. Wśród wspomnień pozytywnych można by co najwyżej wymienić nieugiętą postawę ludności Berlina podczas sowieckiej blokady 1948/49. Obraz Niemców wprawdzie znacznie się wtedy poprawił, ale właściwymi aktorami owych wydarzeń pozostawali jednak alianci — jak w całej prehistorii Republiki Federalnej. Z tego punktu widzenia drogę do wolności określała jeszcze swoista forma kurateli. Była już o tym mowa, że do historii prawie wszystkich narodów zachodnich należy — choćby jako mit — dramatyczny zryw, który daje początek samoświadomości: ugruntowuje narodową tożsamość. Wśród przykładów można wymienić szwajcarską sagę o Tellu i Winkelriedzie, walkę wyzwoleńczą Niderlandów przeciw hiszpańskim Habsburgom, Glorious Revolution w Anglii, Wielką Rewolucję Francuską czy wreszcie Deklarację Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Tak jak każde młode pokolenie musi rozstać się z rodzicami, uniezależnić się od ojców, by wieść życie na własny rachunek, tak też prawdopodobnie dla osiągnięcia dojrzałości politycznej trzeba choć raz ściąć głowę królowi albo go przepędzić i wypowiedzieć posłuszeństwo wszelkim samozwańczym opiekunom. To Kant powiedział: Rewolucja może wprawdzie doprowadzić do obalenia despotyzmu jednostek czy ucisku ze strony ludzi żądnych zysków i władzy — nigdy jednak nie doprowadzi do prawdziwej reformy sposobu myślenia; nowe przesądy, tak jak przedtem stare, staną się nicią przewodnią bezmyślnej masy. To zdanie, napisane w 1784 r.7, uprzedza gorzkie doświadczenie, które doczekało się od tamtej pory licznych potwierdzeń. A jednak akt założycielski pozostaje w mocy: Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela z 1789 r. i jej epokowe znaczenie nie utraciły swej ważności ani w rezultacie późniejszych rządów terroru czy panowania generała, ani w konfrontacji z interesami gospodarczymi, które od początku nie tylko towarzyszyły rewolucji francuskiej, lecz także były jej nośnikiem8. pozwoli bezkrytycznie odnosić się do procesów społecznych. Nawet jeśli po zelżeniu kryzysu wielu przypadkowych «kibiców» Kościoła rozpierzchnie się, to Kościoły ewangelickie nie utracą już tak szybko świadomości swej profetycznej, krytycznej funkcji. W ten sposób dobiega na razie kresu proces uczenia się, który wziął swój początek od oporu Kościoła Wyznającego w czasach narodowego socjalizmu i przed Kościołami proweniencji luterańskiej otworzył nowe horyzonty" (G. Krusche, Dasprophetische Wachteratnt..., s. 102). 7 Immanuel Kant, Co to jest oświecenie?, tłum. Adam Landman, w: Tadeusz Kroński, Kant, Warszawa 1966,s.l66. 8 Walka stanu trzeciego przeciw przywilejom szlachty i Kościoła, która znajduje swój wyraz ideowy w Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, miała związek nie tylko z kwestią opodatkowania, lecz także 318 Niemcy po 1945 r. Koniec i początek: Niemcy w latach 1989-1990 319 Patrząc z tej perspektywy, druga niemiecka próba utworzenia państwa narodowego odbywa się pod zupełnie innym sztandarem niż pierwsza. Powołanie do życia Rzeszy Bismarckowskiej było pruską „ucieczką do przodu", ku nowemu państwu narodowemu, mającą na celu ratowanie państwa starego-konsekwencję jej powodzenia stanowiło zniszczenie mieszczańskiej świadomości wolnościowej. Przyniosło ono zgubne skutki, które są osią tematyczna tej książki. Natomiast 9 listopada 1989 r., rozumiany jako symbol, mógłby ugruntować niemiecką wolność — tym lepiej i skuteczniej, jeśli zarazem pamięć o wcześniejszej symbolice tego dnia, o rzekomej „zbrodni listopadowej" z 1918 r. i o rzeczywistej zbrodni „nocy kryształowej" z 1938 r., nie zostanie wyparta, lecz ocalona. PODRĘCZNIKOWY PRZYKŁAD We wrześniu 1987 r. przewodniczący Rady Państwa Niemieckiej Republiki Demokratycznej i sekretarz generalny SED, Erich Honecker, złożył wizytę w Republice Federalnej Niemiec. Uhonorowano go wedle wszelkich reguł protokołu jako reprezentanta uznanego — i jak się zdawało — wewnętrznie spójnego państwa, które w granicach obozu wschodniego szczyciło się nawet sukcesem gospodarczym. „Wyniki tej historycznej wizyty otwierają szerokie perspektywy rozwoju i dobrego sąsiedztwa między socjalistyczną NRD i kapitalistyczną RFN" — pisał centralny organ SED „Neues Deutschland". Komentarze zachodnie brzmiały podobnie, choć uciekały się do innych sformułowań. Gdyby Honecker w drodze powrotnej do Berlina umarł na zawał serca — ciekawe, jak dziś wyglądałaby opinia o nim?9 W szybki i całkowity upadek reżimu nikt nie mógł wierzyć. Dopiero wraz z otwarciem granic odsłonił się szokujący obraz nędzy i rozpaczy: przestarzałe, dawno nadające się na złom urządzenia przemysłowe, zrujnowane miasta, czyhająca w zatrutych wodach i zanieczyszczonym powietrzu katastrofa ekologiczna, niemal bezużyteczna już sieć komunikacyjna i telefoniczna — by wymienić tylko rzeczy materialne. Czym jednak tłumaczyć ślepotę, która pozwalała sprawującym władzę wciąż jeszcze majaczyć o triumfach socjalizmu, podczas gdy ludzie o zdrowych zmysłach dawno już musieli zauważyć, że sytuacja jest bez wyjścia i że zbliża się klęska? Chodzi tu o podręcznikowy przykład, który zasługuje na osobne potraktowanie. z próbą przekształcenia dóbr szlacheckich i kościelnych w nowocześnie rozumiany majątek Sosp° mieszczaństwo sięgnęło po władzę polityczną, aby w ten właśnie sposób ostatecznie i całkowicie p wać swe znacznie już rozwinięte, ale jednak ograniczane interesy gospodarcze. miana Jeśli chodzi o przykład amerykański, warto wskazać na fundamentalne, od dawna już go " SM/es> „klasycznego" dzieło Charlesa A. Bearda/ln Economic Interpretation of the Constitution of the Uni „klasycznego 1913. 9 Por. uwagi dotyczące Wilhelma II, s. 15. Wyjaśnić go można bodajże tylko sięgając do zacnego, niemal już zapomnianego pojęcia ślepoty i zdolności widzenia, głupoty i mądrości. Mówi o nim Biblia, choćby w przypowieści o głupich i mądrych pannach czy też pod koniec Kazania na Górze: A każdy, kito tych stów moich słucha i nie wypełnia ich, stanie się podobny mężowi głupiemu, który zbudował dom swój na piasku. I spadły deszcze, i wezbrały rzeki, i powiały wichry, i uderzyły na ów dom, i runął, a upadek jego był wielki10. Jak wynika z przypowieści, głupotą wykazują się ci, którzy nie bacząc na skutki zamykają się przed prawdą i rzeczywistością, aż te z kolei zamkną się przed nimi i przy-wiodą głupców do upadku. Istnieje wszak specyficzna głupota władzy: władza ogłupia, ponieważ w pewnym sensie zastępuje uczenie się. Kto ma władzę, nie musi się przystosowywać; zmusza innych, by się przystosowali. Kształtuje sytuacje wedle własnej woli. Tylko szary człowiek musi być sprytny jak Szwejk — jest mu to potrzebne do życia niczym powszedni chleb. Władca ma też kłopoty ze słuchem. Do jego uszu docierają przede wszystkim głosy pochlebców. A ci, chcąc utrzymać się w pobliżu tronu, mają swój interes w tym, by wszystkich, którzy ostrzegają, podejrzewać o złą wolę, o „de-fetyzm". „Czarnowidztwa nie toleruję!" — brzmiało hasło cesarza Wilhelma — kwintesencja głupoty. Co najwyżej nadwornemu błaznowi wolno jeszcze mówić prawdę. /Vie nowoczesne reżimy przepędzają błazna precz, bo oddają się uświęcającym je celebracjom i nie mogą już znieść dowcipu11. Jeśli nato- 10 Ewangelia wg śxv. Mateusza 7,26-27. Na takim rozumieniu głupoty i mądrości wspiera się filozofi-czno-teologiczna nauka średniowiecza, szczególnie wyraźnie u Tomasza z Akwinu. W nawiązaniu do wzorów antycznych mądroSć — obok sprawiedliwości, odwagi, umiaru — jawi mu się jako jedna z czterech doczesnych cnót kardyn alnych, a nawet jako pierwsza z tych cnót, rodzicielka i praforma pozostałych. Głupota zaś nie jest w tym -ujęciu mierzalnym niedostatkiem inteligencji, lecz ślepotą w obliczu bytu: privatio entis, a zatem grzechem, który oznacza zamknięcie się i zatwardziałość, w ostateczności wobec samego °°ga. „Rzekł nikczemni k [tak w przekładzie z hebrajskiego Czesława Miłosza; w tekście niemieckim tu: Die loren — „głupcy" — A. K.] w sercu swoim: «Nie ma Boga». Zepsuli, skazili swoje czyny, nie ma nikogo, kto y czynił dobro. — Pan z nieba przypatruje się synom ludzkim, aby zobaczyć, czy jest człowiek rozumny, szukający Boga. — Wszyscy razem zbłądzili, znikczemnieli, nie ma nikogo, kto by czynił dobro, nie, ani P ne^°' — Czy nie pojmują, którzy czynią zło, którzy pożerają lud mój, tak jak jedzą chleb, a nie wzywają ™na?" (Księga Psalmów, tłum. Czesław Miłosz, Paryż 1982, s. 72). , alc zaczyna się psalm XIV. Głupota jako grzech, który powoduje upadek. Patrząc z odwrotnej per-pe ywy można przyjąć, że utrzymanie równowagi czy wręcz wspinanie się otrzymują pozytywną notę jako jg ' — taki wniosek wyciągnął kalwinizm i purytanizm. Ale utożsamianie mądrości i dobra z sukce-nyrnj3 pot^ ze złem' niepowodzeniem występuje w rozmaitych formach także poza kontekstami religij-ktorv na przykład w bajkach albo w zagadkach, gdzie stawką jest najwyższa nagroda lub kara: mędrzec, Potrafi znaleźć rozwiązanie, zdobywa księżniczkę i królestwo, głupców zaś spotyka haniebna śmierć, v at°miast we współczesnym ujęciu chodzi o „iloraz inteligencji", a spór toczy się o to, czy jest on wro-teŻ uwarunlcowany okolicznościami społecznymi. Zazwyczaj jednak niewiele z tego wynika: ze ^ s!atystycznyrn elity władzy w różnych systemach panowania raczej nie różnią się między sobą i ] 'nte'igencji. A j ednak istnieje wyraźne przeciwieństwo polityki mądrej i głupiej do granic ślepoty. ••obrazy 3W6t ^' W eP>oce wilne'mińskiej odbywały się niezliczone procesy i zapadały wyroki z powodu *J majestatu", było to zaledwie niewinne preludium: w Trzeciej Rzeszy dowcip na temat fuhrera lub 320 Niemcy po 1945 r. miast pojawiają się trudności i opory, to najłatwiej zaradzić im środkami, które i tak są na podorędziu: korzystając z władzy. Władzy zaś nigdy dość, stale trzeba ją koncentrować, usprawniać, powiększać. Do tego dochodzi sprzężenie zwrotne między butą a strachem. Władca mimowolnie czuje się bardziej kompetentny, mądrzejszy i lepszy niż inni. Jest wybrańcem. Jakże by inaczej doszedł do swej władzy? Buta jednak blokuje proces dalszego uczenia się12; kryje się też za nią podskórny, nie uświadomiony jeszcze strach przed utratą władzy. Budzi on agresję, żądzę zniszczenia tego, co napawa lękiem. A ponieważ władzy tak łatwo przychodzi upokarzanie i deptanie bezbronnych, znów rośnie buta, prześladowaniom zaś i uciskowi nie towarzyszy najlżejszy nawet niepokój sumienia. W takim zaklętym kręgu znika wyczucie realiów; błędna ocena rzeczywistości prowadzi do umysłowego ograniczenia, a wreszcie do szaleństwa. Jeśli spojrzeć wstecz, partyjny reżim w NRD można uznać za klasyczny przykład straceńczego zaślepienia. Jako centralistyczna biurokracja był starannie zorganizowany od „góry" do „dołu"; wszystkie istotne decyzje monopolizował wąski krąg osób na samym szczycie — Biuro Polityczne. Wybory, które nie dawały żadnego wyboru, służyły jedynie formalnemu potwierdzeniu status quo; toteż nie istniały żadne możliwości prawomocnej zmiany u steru rządów, która mogłaby uchronić sprawujących władzę przed zgrzybieniem na urzędzie. Dochodził do tego monopol ideologiczny, samoutwierdzanie się w przekonaniu, że to prawowierni marksiści-leniniści stanowią o prawdzie i określają cele historii: „Choćby tak chciały osły i dranie / socjalizm w biegu swym nie ustanie" — nauczał jeszcze na krótko przed upadkiem Erich Honecker13. Powiadano, że wraz ze wzniesieniem muru berlińskiego dzień 13 sierpnia 1961 r. stał się „nieoficjalną datą utworzenia NRD"14. W każdym razie udało się przeprowadzić fasadową konsolidację, ponieważ od tego dnia obywatele nie powątpiewanie co do łask, jakimi obdarza go „opatrzność", mogty mieć śmiertelne następstwa. Stąd krążący w schyłkowym okresie żart berliński: „Nim se dam makówkę uciąć, uwierzę w ostateczne zwycięstwo!" 12 Porównywalne zjawiska występują, jak się zdaje, także wśród innych naczelnych; świadczy o tym następująca historia: japońscy badacze umieścili na oceanicznym atolu stado małp. Pewnego dnia młoda małpa odkryła, że jeśli wyłożone jedzenie przed spożyciem umyje się w morzu, to nie tylko robi się czyste, lecz także — z powodu soli — lepiej smakuje. Niebawem coraz więcej zwierząt uczyło się nowej techniki. Nie nauczył się jej tylko przywódca stada, boss. Jakżeby mógł? Jakże miał „przyznać", że niższe w hierarchii zwierzę — w dodatku osobnik żeński — odkryło coś, na co on sam nie wpadł? 13 W 1989 r. 14 sierpnia uroczyście przekazano Erichowi Honeckerowi modele mikroprocesorów wyprodukowanych w NRD. Przy tej okazji przewodniczący Rady Państwa stwierdził, że „triumfalne wrzaski zachodnich mediów, według których "Socjalistyczna koncepcja społeczeństwa spaliła na panewce», nie są warte tych pieniędzy, które się na nie wydaje". Potem przyszła kolej na dwuwiersz o osłach i draniach. Tymczasem wydanych pieniędzy nie były warte mikroelektroniczne wysiłki NRD; chodziło o chybioną inwestycję, która kosztowała miliardy — beznadziejnie kulejąca pogoń za standardem światowym nie udała się, a kombinaty, które ją podjęły, znalazły się na krawędzi ruiny. 14 Dietrich Staritz, Geschichte der DDR 1945-1985, Frankfurt a. M. 1985, s. 138; patrz również Adolf M. Birke, Nation ohne Haus. Deutschland 1945-1961, Berlin 1989, s. 442. Koniec i początek: Niemcy w latach 1989-1990 321 l mogli już wobec braku wolnych wyborów „głosować nogami". Ale tym samym reżim nie tylko uzależnił się na dobre i złe od trwałości własnej budowli, lecz także zaryglował wszystkie drzwi, przez które mogłoby „powiać" wolnością i konkurencją. To zaś dawałoby szansę na zachowanie jakiegoś poczucia rzeczywistości. Tymczasem: W cieniu antyfaszystowskiego wału ochronnego dobrze było marzyć, że socjalistyczne życie w NRD toczy się bez szwanku i jest w porządku; ci, co kierowali partią i państwem, zasłaniali sobie oczy i uszy na to, co myślą i czują ludzie w kraju, i trwali przy swoich chybionych metodach oraz hasłach15. W istotnej mierze dotyczyło to gospodarki. Jeśli rację ma Schumpeter twierdząc, że jest ona „matrycą logiki" i otwiera oczy „na ową zadziwiającą rzecz, jaką jest fakt"16, to tylko przy założeniu, iż istnieje jakiś mechanizm gry rynkowej, otwarty system podaży i popytu, potrzeb i sposobów ich zaspokojenia. W warunkach rygorystycznej izolacji tego właśnie brakowało; w najlepsze rozwijał się sztuczny, zamknięty w sobie system gospodarki nie tyle planowej, ile raczej odgórnie kierowanej, z uznaniowe kreowanymi produktami i cenami. Tym, co ów system przede wszystkim wytwarzał — oprócz realnych braków — była właściwa dlań forma urojeń: fryzowane na każdym etapie po drodze z „dołu" do „góry" cyfry, wskazujące na wykonanie bądź przekroczenie planu. Cyfry, które mamiły wizją sukcesu i postępu, a naprawdę oznaczały klęskę. Odpowiadały temu zorganizowane owaq'e mas —jedyne, co słyszeli rządzący, gdziekolwiek pojawiali się publicznie. A izolacji zewnętrznej odpowiadała wewnętrzna, której symbolem stało się getto prominentów w Wandlitz17. Ale doprawdy nie drobnomieszczański „luksus", na jaki oburzają się drobnomiesz-czanie, leżał u źródeł „podręcznikowego przykładu", ale zaślepienie jako system. Często zdumiewano się nad niezwykłym zaślepieniem, z jakim najwyższe klasy dawnego ustroju dopomogły do własnego zniszczenia; ale kto miał je oświecić? Wolne instytucje są równie potrzebne możnym obywatelom, których uczą, jakie niebezpieczeństwo im grozi, 15 Heym,Einmischung...,s.241. 16 Patrz wyżej s. 285, przyp. 48. 17 Wśród marzeń, które pozwalali sobie spełniać ludzie sprawujący władzę w imieniu rewolucyjnej klasy robotniczej, poczesne miejsce zajmowały ich gwaw-feudalne, myśliwskie przywileje korzystania z wydzielonych „specjalnych terenów łowieckich". Na temat związków między władzą, bezsilnością i buntem już wiele dziesięcioleci temu pisał Jose Ortega y Gasset: „Zewsząd, to znaczy ze wszystkich ognisk rewolucyjnych, jakie zna historia, bucha dzika nienawiść niższych klas, dyktowana tym, że klasy wyższe ograniczyły polowania. [...] Jedną z przyczyn rewolucji francuskiej był gniew chłopstwa, któremu zabraniano polować; dlatego też był to jeden z pierwszych przywilejów, których szlachta musiała się wyrzec. Każda rewolucja zaczynała się od tego, że „lud" przeskakiwał lub deptał ogrodzenia terenów łowieckich i w imię sprawiedliwości społecznej rzucał się w pogoń za zającem lub kuropatwą" (Meditationen iiberdieJagd, Stuttgart 1953, s. 24). „Wszelkie przypisane do osób tereny łowieckie ulegają likwidacji" głosiło rozporządzenie ministerialne podane przez gazety w NRD 16 listopada 1989 r. 322 Niemcy po 1945 r. jak i najsłabszym, których praw strzegą. Od przeszło stu lat, odkąd zanikły u nas ostatnie ślady życia publicznego, ludzie najbardziej osobiście zainteresowani w utrzymaniu dawnego ustroju nie zdawali sobie z niczego sprawy — żadne drgnienie, żaden szelest nie ostrzegł ich o osuwaniu się starego gmachu. Ponieważ nic się nie zmieniało na zewnątrz, wyobrażali sobie, że wszystko jest dokładnie tak jak było. Te słowa napisał ongiś Alexis de Tocqueville dogłębnie analizując czasy poprzedzające rewolucje francuską18. Dalej powiadał: Nic w tym dziwnego, że szlachta i mieszczaństwo, od dawna zupełnie odcięte od wszelkiego życia publicznego, okazały tak wyjątkowy brak doświadczenia; dużo dziwniejsze, że ci, którzy zajmowali się sprawami państwa, ministrowie, sadownicy, intendenci bynajmniej nie okazują większej przezorności. A przecież niektórzy z nich byli ludźmi bardzo biegłymi w swoim fachu, znali do gruntu wszystkie szczegóły ówczesnej administracji publicznej; ale gdy szło o tę wielką wiedzę o rządzeniu, która uczy rozumienia ogólnych ruchów społecznych, oceny tego, co dzieje się w umysłach mas, i przewidywania, co może stąd wyniknąć — wszyscy byli tak naiwni jak sam lud. Tylko bowiem współgranie wolnych instytucji może w pełni nauczyć mężów stanu tej najważniejszej dziedziny ich sztuki. Kiedy się czyta, co ten wielki Francuz pragnął uprzytomnić, pozostaje chyba tylko melancholijna refleksja nad ludzką zdolnością czy raczej niezdolnością do wyciągania nauk z historii. W każdym razie przywódcy tyrańskiego reżimu mieli co najwyżej mroczne przeczucie, połowiczną świadomość zbliżającego się upadku. Ale konsekwencją ich lęków był tylko chorobliwy rozrost aparatu nadzoru, nieustające doskonalenie „bezpieczeństwa państwowego". W gruncie rzeczy zapewne i pod tym względem nie było to nic nowego; już Arystoteles opisywał praktyki tyranów rozsyłających szpiclów i podsłuchiwaczy: „Z obawy bowiem przed takimi ludźmi obywatele mniejszą wykazują odwagę do wypowiadania się otwarcie, a jeśli to czynią, niełatwo utrzymać to w tajemnicy"19. Wszelako dla uzasadnienia własnej niezbędności „bezpieczeństwo państwowe"—jak każdy aparat przemocy — wytwarza przedmiot swoich zabiegów: wroga państwa. Tak trwoga rodzi tych, którzy ją budzą, a strach krzepnie w system. 18 Alexis de Tocqueville, Dawny ustrój i rewolucja, tłum. Hanna Szumańska-Grossowa, Kraków 1994, s. 159,160. 19 Arystoteles, Polityka, tłum. Ludwik Piotrowicz, ks. V, roz. XI, 1313b, Warszawa 1964, s. 247. W tym godnym namysłu rozdziale ważne miejsce zajmuje fragment o korupcji charakterów: „[...] tyrania ma trzy rzeczy na celu: po pierwsze, aby poddani byli małoduszni, bo człowiek małoduszny nie uknuje spisku na nikogo; po wtóre, aby szerzyć wzajemną nieufność, bo żadna tyrania nie upada wpierw, nim pewni ludzie nie nabiorą do siebie zaufania. (Toteż tyrani zwalczają ludzi przyzwoitych jako szkodliwych dla swego panowania nie tylko dlatego, że nie pozwalają rządzić sobą w sposób despotyczny, ale i dlatego, że dochowują wiary i między sobą, i w stosunku do innych i nie oskarżają ani siebie wzajemnie, ani drugich). Po trzecie [ma tyrania na celu] utrzymanie niemocy do działania, bo nikt się nie porwie na rzeczy niemożliwe, a więc i na obalenie tyranii, jeśli brak mu sił do tego. [...] Jakiekolwiek byłyby ich [tyranów] poczynania, zawsze u podstaw będzie jeden z tych celów: czy to, aby ludzie sobie wzajemnie nie ufali, czy aby byli bezsilni, czy też małoduszni" [tamże, 1314a, s. 249-250]. Koniec i początek: Niemcy w latach 1989-1990 323 PRAOJCIECADAM Władza może wiele, jeśli tylko dysponuje wystarczającą liczbą czołgów, szpiclów, a do tego jeszcze ideologią, która nadaje się jako usprawiedliwienie. Może więc wedle uznania wywłaszczać lub przydzielać dobra, a także obalać zastane układy, aż nie zostanie z nich kamień na kamieniu. Może dążyć do nowej, w założeniu lepszej formy gospodarki i społeczeństwa, wiary, wychowania i organizacji pracy. Tylko jedno się władzy nie udaje: zlikwidować praojca Adama i wedle własnych wyobrażeń uformować nowego człowieka. Tymczasem to właśnie stanowi warunek powodzenia utopii socjalistycznej i każdej innej. „Zbieżność zmian warunków i działalności ludzkiej może być traktowana i racjonalnie rozumiana jedynie jako rewolucyjna praktyka" — pisał Karol Marks20. W pozytywnej interpretacji oznacza to, że w miarę dokonywanych przeobrażeń, wraz z powstaniem nowego społeczeństwa, ma też powstać — i powstanie — nowy człowiek. To jednak akurat okazało się iluzją — tym bardziej oczywistą, im bardziej zapominano o entuzjazmie rewolucyjnych początków, grzęznąc w normalności i powszedniości. Trzeba przyznać, że zewnętrzna strona zjawisk może w znacznym stopniu odpowiadać oczekiwaniom. Gdzie nie ma wyboru, tam większość się przystosowuje, a takie przystosowanie może nawet przenikać z zewnątrz do wewnątrz — tam, gdzie kształtują się przekonania. Szalenie uciążliwe jest bowiem trwanie przez całe lata czy dziesiątki lat w stanie świadomego rozdwojenia. Natomiast heroizm konsekwentnej odmowy zawsze będzie przywilejem nielicznych. Ale tym skuteczniej, bo z dala od wścibskich spojrzeń, utwierdza swą obecność praojciec Adam, który uparcie szuka miejsca dla siebie. Na przekór żądaniom idealistycznej ofiarności buduje swoje twierdze z wieloma zakamarkami i korytarzami, w których się może schronić; na przekór aktywizmowi stawia pytanie o korzyści. A więc pod płaszczykiem współpracy — leniwe trwanie; wbrew zaangażowaniu — przesyt i obojętność. A wobec codziennych niedoborów — sieć stosunków i pożytki, które płyną z potajemnego dawania i brania. Tak oto niepostrzeżenie korupcja — w działaniu i myśleniu, we wszelkiego rodzaju zachowaniach i sytuacjach — przeradza się w system, i to nie tylko wśród uprzywilejowanych i potężnych, lecz także czy może przede wszystkim w masie bezsilnych. Niczym termity, które w sposób niewidoczny dla oka pożerają dom, „adamowi" ludzie21 podkopują dumną konstrukcję utopii, aż wystarczy leciutkie szturchnięcie, by rozpadła się w proch. 20 Karol Marks, Tezy o Feuerbachu, w: Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzielą, t. 3, Warszawa 1961, s. 6. Marks polemizuje z Feuerbachem, gdyż ten argumentuje wprawdzie materialistycznie, ale w duchu niezmienności natury ludzkiej nie podlegającej wpływom historii. Tymczasem właśnie doświadczenie historyczne każe zapytać, czy wbrew Marksowi ostatnie słowo nie należy jednak do Feuerbacha. 21 Mianem „adamitów" czy „adamian" określano sekty, które jakoby odprawiały swe nabożeństwa nago, aby dać wyraz rajskiej niewinności. Tu natomiast mamy na myśli Adama po popełnieniu grzechu 324 Niemcy po 1945 r. W żaden sposób nie umniejsza to możliwości heroicznego działania i idealistycznego samopoświęcenia. Męczennicy opierają się torturom i śmierci, aby dać świadectwo wierze, rodzice rzucają się w płomienie, by ratować potomstwo — tak jak narody w ogień wojny, żeby bronić ojczyzny. Zawsze jednak są to sytuacje wyjątkowe, nie zaś norma postępowania. Rzeczy niesłychane w historii XX w., wszystkie jej okropieństwa, wiążą się w istocie z tym, że ludzie, przede wszystkim Niemcy, w takim lub innym stopniu dawali się przekonać do uznania wyjątku za normę, gotowości pójścia na śmierć — za sens życia. To głosiły, na swój sposób niezwykle konsekwentne, bo nie cofające się przed ostatecznością, konstrukcje Carla Schmitta i Ernsta Jiingera, Hei-deggera i Hitlera; to wpisały w swój program działań praktycznych rządy terroru po 1933 r., zmierzając do uprawomocnienia się w drodze wojny, a w końcu do zbrodni ludobójstwa, która zamknęła wszelkie drogi powrotu do normalności, chyba że przez czyściec katastrofy. W tej perspektywie przemiany naszego czasu ujawniają swe denerwujące — i zarazem bardzo ludzkie, „adamowe" cechy, które od samego początku charakteryzowały też Republikę Federalną i pozwoliły jej osiągnąć taki sukces; także w tym sensie, że stała się miarą i magnesem dla Wschodu. Wezwanie do zmian i wolności w NRD oznaczało bowiem nie tylko świadectwo obywatelskiej dojrzałości. Jedynie dla mniejszości oznaczało ocaloną dzięki odnowie wspólnotę opartą na lepszym, wreszcie ludzkim socjalizmie. Dla większości kryła się za tym wezwaniem wyrazista wizja: wolności podróżowania, podejmowania samodzielnych decyzji o wykształceniu i zawodzie, wolności wykonywania opłacalnej pracy, konsumpcji i dobrobytu. Tylko na krótko euforia zrywu przesłoniła fakt, że: [...] wprawdzie setki tysięcy ludzi swą ucieczką i protestem wymusiły reformy, ale za to miliony natychmiast wykorzystały otwarcie granic, by ruszyć ku witrynom niemieckiego Zachodu, dobrowolnie, nie zrażając się niewygodami, z godnym podziwu entuzjazmem22. To wiele wyjaśnia, po pierwsze okoliczność, że napływ przesiedleńców z NRD do Republiki Federalnej po 9 listopada nie ustał, lecz przybrał na sile. Pęd do dobrobytu, podobnie jak bieda, jest głuchy na rozkazy, nie wie, co to pierworodnego, „praojca", który dostrzega swą nagość i wstydzi się, ponieważ owoc z drzewa wiadomości (o sobie) uczynił go człowiekiem. 22 Gunter de Bruyn, Fromme Wunsche, offene Fragen, w: Die Geschichte ist offen. DDR 1990: Hoffnung aufeine neue Republik. Schriftsteller aus der DDR iiber die Zukunftschancen ihres Landes, Michael Naumann (red.), Reinbek 1990, s. 27. Warto zwrócić uwagę, że te „setki tysięcy" i „miliony" różnią się między sobą także pokoleniowe. Ryzy" ko ucieczki i pierwszych demonstracji brali na siebie przede wszystkim ludzie młodzi, którzy stosunkowo niewiele mieli do stracenia. Dopiero później, w okresie zwrotu ku jedności i przy urnach wyborczych ujawniło swą przewagę średnie i starsze pokolenie. Patrz na ten temat L. Niethammer, Das Volk der DDR—' s. 254. Koniec i początek: Niemcy w latach 1989-1990 325 cierpliwość, kieruje się własną dynamiką. Unicestwił nadzieje na ostrożny rozwój, wszelkie plany „konfederacji" dwóch państw niemieckich, i narzucił politykom własną zasadę działania: nierzadko zakrawający na awanturnictwo pośpiech w marszu ku jedności — najpierw ku unii gospodarczej i walutowej. NRD czuła się bowiem tak samo zagrożona „upływem krwi", jak Republika Federalna przeciążeniem socjalnym. Logiczne więc, że w wyborach 18 marca 1990 r. triumfowały partie głoszące hasło „Niemców jedynej macierzy" — szyderczo przemianowanej na „macierzy, której się spieszy" — natomiast pojedyncze osoby, grupy i ruchy, które jeszcze marzyły o uchronieniu czy przeforsowaniu socjalistycznych zdobyczy, o ideałach solidarnego społeczeństwa, poczuły się bezpardonowo zepchnięte na margines23. Upadek idoli pociągnął za sobą upadek ideałów: jakże niewiele zdawały się nagle znaczyć zasługi idealistów dla rewolucji niemieckiej! Można zrozumieć rozczarowanie, które przyszło zaraz potem, może nawet gorycz — cóż, zachwyt przerodził się w wybuch złości: Naród, który po dziesięcioleciach poddaństwa i ucieczek zmobilizował się i wziął los w swoje ręce; który dopiero co zdawał się dumnym krokiem zmierzać ku obiecującej przyszłości, przeistoczył się nagle w hordę wściekłych, którzy włażąc sobie na plecy zmierzają do Hertie i Bilki, aby upolować trochę błyskotek. Co za twarze, co za ludożercza żądza roz-grzebywania stoisk z przeceną, które zachodni sprzedawcy przezornie ustawili na ich drodze. A przedtem — jaka cierpliwość i pokora, kiedy grzecznie, jeden za drugim — tak jak ich nauczono w domu — stali w kolejce po jałmużnę, którą stratedzy zimnej wojny, używając psychologicznego podstępu, sprytnie nazwali „pieniędzmi powitalnymi"24. Tak pisał Stefan Heym zaledwie miesiąc po swym płomiennym apelu wygłoszonym na Alexanderplatz. Te pełne goryczy słowa doczekały się repliki, na przykład ze strony koleżanki Heyma, Moniki Maron: Heym obnaża w tych sformułowaniach sam siebie, ujawniając, czym w istocie jest jego idealistyczna pretensja: arogancją sytego, który brzydzi się zachowaniem przy stole ludzi wygłodniałych. Gdyby Heym był przypadkiem odosobnionym, mogłabym znieść ten nietakt i zmilczeć. Ale Heym nie jest przypadkiem odosobnionym. To tylko jego patriarchalna samowiedza i tarcza ochronna godnej uznania biografii pozwalają na ten szczególnie 23 Konserwatywny Sojusz dla Niemiec (Allianz fur Deutschland) osiągnął 48,15% głosów i 193 miejsca w 400-osobowej Izbie Ludowej, czyli przytłaczającą większość; triumfował przede wszystkim w niegdysiejszych „czerwonych zagłębiach": okręgach przemysłowych Saksonii i Turyngii. Sojusz 90, w którym skupify się ruchy odgrywające czołową rolę we wczesnej fazie przewrotu (Nowe Forum, Demokracja Teraz, Inicjatywa Pokój i Prawa Człowieka), zdobył zaledwie 2,9% i 12 miejsc. Socjaldemokraci byli rozczarowani swym wynikiem (21,84% i 87 miejsc), a Partia Demokratycznego Socjalizmu — dawna SED — uzyskała bądź co bądź 16,33% i 65 miejsc. 24 Stefan Heym, Aschermittwoch, w: Einmischung..., s. 265. W ślad za wybuchem złości idzie jednak Pewne usprawiedliwienie: „Nie oni są winni swego pohańbienia, nie ci opętani żądzą; winni są ci, którzy tu, * kraju za Murem kierowali gospodarką, gdzie brak logiki prowadził do braku towarów, a nawet najlepsza wola i najlepsza praca nie przynosiry efektów i wydawafy tylko zgniłe owoce" (tamże, s. 266). 326 Niemcy po 1945 r. grubiański ton. [...] To, czego chcieliby pisarze — a wraz z nimi wielu intelektualistów — zostało przez nich publicznie wyartykułowane w trwożnym apelu „Za nasz kraj". Pod nad-tytułem „Albo-albo" obwieścili moralny stan wyjątkowy: gdyby NRD miała nie ocalić swej samodzielności, a tym samym, rzekomo siłą rzeczy, swych antyfaszystowskich i humanistycznych ideałów, byłaby wydana na pastwę swoich najstraszliwszych wrogów, tj. Deutche Bank i Daimlera-Benza25. Grubą, przesadną krechą wymalowano starego diabła. Dla ratowania — czego? Ano znów socjalizmu, tym razem tego „prawdziwego". Kto nie chciał w tym uczestniczyć, ten stał się kupczykiem, który wszelkie dobro wyprzedaje za cenę wszelkiego zła. [...] Teraz, kiedy koślawy wózek, na którym wszyscy chcąc nie chcąc jechali, poszedł w drzazgi, ujawnia się głęboka przepaść między narodem a intelektualistami. Podczas gdy jedni prą do szybkiej i praktycznej poprawy swego życia, inni walczą o ocalenie utopii, co samo w sobie nie byłoby nieszczęściem, gdyby ta utopia nie poświęcała świadomie — i to tylko gwoli własnego przetrwania — lepszego życia ludzi i nie degradowała przyszłości szesnastu milionów, czyniąc z nich przedmiot idei26. 25 W apelu „Za nasz kraj" z 26 listopada 1989 r. najważniejsze fragmenty brzmiały następująco: „Albo potrafimy trwać przy samodzielności NRD i zabiegać ze wszystkich sił, i we współpracy z tymi państwami i grupami interesów, które są do tego gotowe, o rozwój w naszym kraju solidarnego społeczeństwa, w którym gwarantuje się pokój i sprawiedliwość społeczną, wolność jednostki, wspaniałomyślność ogółu i ochronę środowiska. Albo też musimy pogodzić się z faktem, że z powodu twardych wymogów ekonomicznych i warunków nie do przyjęcia, z którymi wpływowe koła gospodarcze i polityczne w Republice Federalnej wiążą swoją pomoc dla NRD, zacznie się wyprzedaż naszych materialnych i moralnych wartości i prędzej czy później Niemiecka Republika Demokratyczna zostanie wchłonięta przez Republikę Federalną Niemiec. Pójdźmy tą pierwszą drogą. Jeszcze mamy szansę rozwinąć w warunkach równoprawnego sąsiedztwa ze wszystkimi państwami Europy socjalistyczną alternatywę Republiki Federalnej. Jeszcze możemy przywołać w pamięci antyfaszystowskie i humanistyczne ideaty, które niegdyś były naszym punktem wyjścia" (przedruk m. in. w „Der Fischer Weltalmanach, Sonderband DDR", Frankfurt a. M. 1990, s. 334.) Apel ten stracił jednak na wiarygodności i znaczeniu już choćby dlatego, że pospiesznie przyłączyli się do niego reprezentanci dawnej monopolistycznej władzy z Egonem Krenzem na czele. 26 Monika Maron, Die Schriftsteller and das Volk, „Der Spiegel" 1990, nr 7, s. 68-70. W innym miejscu Monika Maron mówi: „Gdziekolwiek słyszę, że ktoś wie, co jest szczęściem dla drugiego człowieka, gdziekolwiek czytam, że ktoś w imię idei rozporządza milionami ludzi — choćby tylko w myślach, gdziekolwiek widzę, że szminkuje się na nowo starą ideologię, by zamaskować jej martwotę — przejmuje mnie zgroza. I stara, licząca sobie dziesiątki lat wściekłość" (Ich war ein antifaschistisches Kind, w: Die Geschichte ist offen..., s. 129). Ten temat powraca w rozmaitych wariantach. Samokrytycznie wypowiada się Rosemarie Zeplin: „Czy publikując teraz nasze apele rzeczywiście uświadamiamy sobie osobliwość naszego położenia? Czy zanim zdecydujemy, co jest dobre dla innych, nie powinniśmy najpierw nadstawić uszu? My, z naszą skłonnością do uwewnętrzniania totalizujących zapędów, z naszą dziedziczną winą. Oniemiały naród w tak zwanych niszach najwyraźniej wcale nie popadł w totalną regresję. Wybić mu z głowy jego potrzeby — to może być trudne" (Die Geschichte ist offen, w: Die Geschichte ist offen..., s. 179 n). Z tego rodzaju stanowiskami, zwłaszcza z panią Maron, polemizował z kolei jej kolega Joseph von Westphalen. Mówił o „jednościowym wrzasku enerdowskiego plebsu": „Ten wrzeszczący plebs korzysta, niestety, z pewnego przywileju: ponieważ ludzie, którzy wołają tu o jedność i konsumpcję, zostali w niecny sposób ograbieni z życiowego szczęścia, tedy nie można ich zbesztać. Jeśli ktoś mimo to odwraca się pogardliwie od tłumu wymachującego flagami i wywrzaskującego lukrowane slogany (jak czynią to autorzy ze starej NRD-owskiej lewicy), natychmiast zarzuca mu się arogancję. Pytanie za sto punktów: Kto ma albo przyznaje sobie prawo upominania jednościowych krzykaczy? Pytanie to wszyscy rozumieją. Nikt nie ma odwagi uznać go za oburzające, gdyż każdy się boi, że i jemu zarzuci się arogancję uprzywilejowanego. W końcu przez dziesiątki lat nieuprzywilejowani tkwili w zamknięciu i byli trzymani na smyczy; ich dobrym prawem jest teraz — pojękuje cicho uprzywilejowany intelek- Koniec i początek Niemcy w latach 1989-1990 327 Tak oto rysuje się stan w Niemczech notoryczny: głębokiego, by nie rzec: przepastnego rozszczepienia. „Na pisarzach nowy nacjonalizm oprzeć się nie może" — mówi słowo wstępne do pewnej antologii27. Wyjątki28 tylko potwierdzają regułę: Słowo Niemcy z trudem przechodzi mi przez usta, zostawia na podniebieniu nieprzyjemny smak29. Nazwa ta jest jak coś w rodzaju naczynia, wypełnionego po brzegi starymi i nowymi sprzecznościami. Nierozerwalnie ze sobą połączeni Heinrich Heine i Heinrich Himmler, Weimar i Buchenwald, arcydzieła mistrzów sztuki, a zarazem śmierć jako mistrz z Niemiec [sformułowanie z wiersza Paula Celana Todesfuge — A. K.] Bogactwo artystów, jeszcze większe bogactwo speców od sztuczek z pamięcią. Wciąż jeszcze kraj, którego mieszkańcy z całą pewnością nie posiedli jednej ze sztuk: sztuki życia30. Być może najdokładniej trafia w sedno wyznanie: „Nie byłem przygotowany do tego, żeby być Niemcem"31. Po stronie pisarzy stanęli gremialnie intelektualiści — i te przegrane siły, które doprowadziły do zrywu w NRD. Wszyscy oni nie byli przygotowani do jedności. Ponownym zjednoczeniem zajmować się nie będziemy. Całe to pobekiwanie CDU o braciach i siostrach ze Wschodu uważamy za denerwujące i obrzydliwe. Niemcy, którzy spowodowali dwie wojny światowe, powinni wreszcie odłożyć do lamusa narodowy bębe- tualista lewicowy, który cierpi na brak odwagi — bluźnić pogardliwie. Wiecznie dręczony nie nazbyt dolegliwymi wyrzutami sumienia, zapomniał, że jako człowiekowi bezsilnemu jak najbardziej przysługuje mu prawo do aroganckiego potraktowania budzących grozę postępków narodu. [...] Naród posłał lewicę do wszystkich diabłów i to jest w porządku. Teraz lewica nie musi już proponować narodowi swoich usług. To zawsze był błąd. Na Wschodzie zniszczył lewicę. Nie powinna kontynuować podejmowanych zawsze w nąjuczciwszych zamiarach prób przypochlebiania się. Aroganckie, elitarne odrzucenie darwinistyczno-chamskich mas ludowych — to byłaby jedna z tych pozycji, na które mogłaby się wycofać uwolniona od socjalizmu lewica" (Dasgrofie Fressen. Letzte Polemikgegen die deutsche Einheit, „Die Zeit" 1990, nr 21, s. 62). Ponieważ wszelkie argumenty historyczne i polityczne wydają się już „zużyte, wytarte", wygląda na to, że została tylko estetyka: „Strach przed nędzą czwartej Rzeszy jest nieuzasadniony [parafraza Brechto-wskiego tytułu: Strach i nędza Trzeciej Rzeszy — A. K.]. Nie powinniśmy mówić tego głośno, bo właśnie ten strach wciąż jeszcze jest dobrym argumentem — jeśli nie przeciw zjednoczeniu, to przynajmniej przeciw bezpardonowości, z jaką się je realizuje. Jednak nie ma się co obawiać nadto potężnych Niemiec; trzeba się raczej bać Niemiec nieapetycznych. W całej tej niemieckiej sprawie idzie już właściwie tylko o kwestie stylu. Nieprzyzwoicie rozdęte, nadmuchane, nieforemnie tłuste Niemcy, które mlaszcząc bezustannie się oblizują, są dla nas bardziej zawstydzające niż cała ta narodowa bzdura związana z tożsamością" (tamże). 27 Lutz Winckler w zbiorze Mein Deutschlandfindetsich in keinem Atlas. Schriftstelleraus beidendeut-schen Staaten fiber ihr nationales Selbstverstdndnis, Franchise Barthelemy, Lutz Winckler (red.), Frankfurt a. M. 1990, s. 10. 2S Do wyjątków należy przede wszystkim Martin Walser; patrz jego autorstwa Uber Deutschland reden, Frankfurt a. M. 1989. 29 Helga Schutz, Ein Stiick der taglichen Wahrheit żur Sprache bringen, w: Mein Deutschlandfindet sich in keinem Atlas, s. 21. 30 Giinter Kunert, Notgemeinschaft, tamże, s. 33. 31 Uwe Kolbe, Ich warnichtdaraufvorbereitet, ein Deutscher zu sein, tamże, s. 67 n. 328 Niemcy po 1945 r. nek, uznać w końcu powojenne granice, a związkom wypędzonych odebrać status użyteczności publicznej, żeby raz na zawsze skończyć z tym sztucznym i hałaśliwym folklorem. Tak pisał jesienią 1989 r. jeden z założycieli Nowego Forum32. Powstał paradoksalny front jedności przeciw pospiesznemu zjednoczeniu; znajdowała się w nim przeobrażona w Partię Demokratycznego Socjalizmu lub tylko prze-farbowana SED, a tuż obok niej cała mnogość grup, które doprowadziły do upadku SED-owskiego reżimu. Tymczasem większość wbrew mniejszości dopięła swego przy urnach wyborczych, a więc mocą prawa, od którego nie ma odwołania. I w pewnym sensie udziałem ludzi w NRD staje się teraz to, co cechowało już powojenne początki Republiki Federalnej: koncentrowanie się na dobrach materialnych, na sprawności i skuteczności, na polepszaniu własnego życia, a nie na budowie innego i lepszego porządku w społeczeństwie. Dziś jak i wówczas odgrywa z pewnością określoną rolę chęć uwolnienia się od dokuczliwych kwestii moralnych, od pytań o własne zachowanie, o wynikającą ze słabości lub entuzjazmu kolaborację z wczorajszym, rozbitym już państwem. Dziś jak i wówczas rezultatem jest wyobcowanie intelektualistów i ich ideałów, rozziew między nimi a tym, co istnieje i pyszni się triumfem, między „duchem" a „władzą", wreszcie: zarzut, że w „państwie CDU" zwyciężyła „restauracja"33, stare zamiast nowego. Dokładniej i głębiej rzecz ujmując, niż to się zwykle czyni, zarzut ten jest absolutnie trafny. Oto bowiem na rumowisku pełnym strąconych z piedestału idoli, wśród podeptanych utopii, u końca i początku drogi, tym, który triumfuje, jest praojciec Adam. On to uparcie potwierdzając swą obecność doprowadził do zguby reżim, który wciąż łaknął nowych ofiar; on też utrącił nadzieje na dalsze istnienie NRD przeobrażonej i ocalonej w „konfederacji" z Republiką Federalną. On był tym, który za cel uznał jedność rozumianą jako dołączenie do zachodniego standardu konsumpcyjnego i dlatego tak natarczywie i niezmordowanie pytał o szansę gospodarcze i o walutę, o stan swego konta oszczędnościowego i o wysokość renty. Wizerunek praojca Adama raczej nie jest zbyt podniosły, może nawet działa odstręczająco jak w szkicu Stefana Heyma. Tak czy owak należy się zastanowić, czy nie tkwią w tym zabezpieczenia, których akurat Niemcy tak długo 32 Reinhard Schult, Offen fur alle — das „Neue Forum", w: Aufbruch in eine andere DDR...., s. 168 n. 33 Dawne zarzuty zostały w późniejszej fazie podjęte na nowo i były rozmaicie formułowane. Kilka przykładów: Der CDU-Staat. Studien żur Verfassungswirklichkeit der Bundesrepublik, Gert Schafer, Car! Nedelmann (red.), Miinchen 1967; Die Restauration enttaflt ihre Kinder oder Der Erfolg der Rechten in der Bundesrepublik, Freimut Duve (red.), Reinbek 1968; Jtirgen Seifert, GrundgesetzundRestauration,wyd. III, Neuwied i Darmstadt 1977; Peter Bruckner, Versuch, uns und anderen die Bundesrepublik zu erklaren, Berlin 1978. Na pierwszym zaś miejscu należałoby wymienić tekst niemal już klasyczny, Karla Jaspersa Wohin treibt die Bundesrepubik? Tatsachen — Gefahren — Chancen, Miinchen 1966. Koniec i początek: Niemcy w latach 1989-1990 329 odmawiali sobie i swoim sąsiadom. Kto szuka dobrobytu, a nie awantury, kto walczy o własne, trzeźwo skalkulowane interesy, a nie o ideały, o wzrost siły nabywczej, nie o zbawienie na ziemi — ten nie popełni też zbrodni w imię zbawienia. W tej perspektywie „adamowa" rewolucja naszych dni stanowi dokładne przeciwieństwo tamtej rewolucji w niemieckim stuleciu, której już Heinrich Heine przepowiadał, że przejmie świat podziwem i grozą. NIEMIECKIE NIEPEWNOŚCI Po raz kolejny wygląda na to, że kierującą się rozumem świadomość narodową zdominowały mętne narodowe uczucia; nasi sąsiedzi słuchają beztroskich apeli do niemieckiej woli jedności z napięciem przechodzącym w strach. [...] Zjednoczenie oznaczałoby straty nie do powetowania: obywatele tego drugiego, w ten sposób zawłaszczonego państwa utraciliby mianowicie całą swoją bolesną, na koniec bezprzykładnie wywalczoną tożsamość; ich historia uległaby tępemu nakazowi jedności. Jedynym zyskiem zaś byłaby zastraszająca kumulacja potęgi, wydęta apetytami na więcej i coraz więcej potęgi. Używając takich sformułowań, Gunter Grass walczył przeciwko pędowi ku jedności34. Chciał zachowania samodzielnej NRD w ramach niemieckiej „konfederacji" i wyrażał obawy, które z pewnością dręczą nie tylko jego. Po sztubacku napuszona i zuchwała polityka „anszlusu", która w swym nieokrzesaniu puszcza mimo uszu wspomnienia i lęki sąsiadujących narodów — lub co najwyżej kwituje je z niechęcią — zdaje się te obawy potwierdzać. Kto wsłucha się choćby w szepty i pogaduszki przy kawiarnianych stolikach, ten odczuje niekiedy coś w guście — w złym guście — nowowilhelmińskiego hurrapatrio-tyzmu, nieomal tak jakby „wreszcie odniesiono zwycięstwo", jeśli nie przy pomocy dział u bram Moskwy, to w każdym razie dzięki cudownej, kruszącej mury mocy marki niemieckiej pod Bramą Brandenburską. Problem polegał jednak na tym, że z ruin „pierwszego socjalistycznego państwa na ziemi niemieckiej", które uwidoczniły się po upadku „antyfaszystowskiego wału ochronnego", nic się nie dało uratować. Na pytanie, co takiego NRD mogłaby wnieść do tak czy inaczej ukształtowanego dwójistnienia obu państw niemieckich, Grass odpowiadał: 34 Gunter Grass, Wyrównanie obciążeń, tłum. Małgorzata Łukasiewicz, w: Niemieckie rozliczenia. Przeciwko tępemu nakazowi jedności, Warszawa 1990, s. 7 i 10. Zresztą Grass odrzuca ponowne zjednoczenie, „bo nikt będący przy zdrowych zmysłach i obdarzony dobrą pamięcią nie może dopuścić, by raz jeszcze w centrum Europy doszło do kumulacj i potęgi: na pewno nie wielkie mocarstwa, znowu w roli zwycięzców, nie Polacy, nie Francuzi, nie Holendrzy, nie Duńczycy. Ale my, Niemcy, także nie, bo tamto państwo jedności, którego zmieniający się namiestnicy w ciągu zaledwie siedemdziesięciu pięciu lat wpisali w nasze i cudze podręczniki historii cierpienie, ruiny, klęski, miliony uchodźców, miliony trupów i ciężar niezatartej zbrodni — takie państwo nie domaga się bynajmniej wznowienia i nie powinno — choć tymczasem umieliśmy pokazać całą naszą poczciwość i dobroduszność — nigdy więcej budzić politycznych apetytów" (tamże, s. 7 n). l! 330 Niemcy po 1945 r. Coś, co musiało rzucić się w oczy każdemu, kto nieraz bywał w NRD, coś, czego nam tutaj brak: powolniejsze tempo życia, a zatem więcej czasu na rozmowy. Powstało tam społeczeństwo nisz [...], coś w stylu biedermeier, jak w epoce Metternicha. Nie umiem powiedzieć, czy to coś nie zostało już zmiecione przez wyjście na ulice i marsz ku demokracji35. Ale to jedynie inna formuła upadłościowa. Dużo uczucia, mało świadomości — brzmi tytuł tekstu. Czy jednak właśnie tu głuche emocje nie przeważają nad świadomością? Jakżeż można pragnąć ocalenia biedermeieru pod ścisłą kuratelą, jeśli popada on w sprzeczność z demokratyczną wolnością, jak bronić „społeczeństwa nisz", które przecież oznacza ucieczkę w apolityczność?36 Czy nie chodzi tu przypadkiem o późną mutację naszej ,Jnnerlichkeit pod skrzydłami władzy", która zawsze przecież zakłada opartą na sprzężeniu zwrotnym relację między paternalistycznym państwem a jego poddanymi? Albo może jeszcze gorzej: może chodzi o potajemne, a budzące dreszcz grozy ratowanie przed zachodnim modelem społecznym naszej niemieckiej istoty i naszej szczególnej drogi? Kiedy słyszy się o socjalistycznych zdobyczach czy formach życia, które jakoby warto uchronić — o międzyludzkiej bliskości i cieple, poczuciu bezpieczeństwa itp. — mimowolnie wraca na pamięć „wspólnota", elementy „wspólnoty", które od czasu Tónniesa i jego dwudzielnej konstrukcji, od czasu pojawienia się ruchu młodzieżowego budziły tyle fatalnej fascynacji, aż stały się składową narodowosocjalistycznej „wspólnoty narodowej"37. Tylko granica najwidoczniej uległa przesunięciu: ponieważ Republika Federalna została bezpowrotnie stracona na rzecz zachodniego społeczeństwa „twardych łokci", owa „wspólnota" — a przynajmniej utopia — miałaby zostać ocalona w innej, prawdziwie niemieckiej republice. Można zrozumieć, że autorzy z NRD szukali dróg wyjścia. „Wszystko darmo" — taki napis w witrynie księgarni zamiast karteczek z cenami przy dziełach upadłych wielkości — to trudne do zniesienia. Po czterdziestu latach mozołu nie dziwi gorycz, także rezygnacja. Być może Spytają nas Później O tę jesień Kiedy na ulicach Nim nadeszła zima Zwyciężała przyszłość 35 Tamże, s. 15. 36 Giintera Causa opis społeczeństwa nisz patrz s. 282. 37 O konstrukcji Tónniesa i jej oddziaływaniu patrz s. 57; o fascynacji „wspólnotą narodową" mówi Melita Maschmann, patrz s. 191. Koniec i początek: Niemcy w latach 1989-1990 331 Ach my My którzy wtedy Zmrużymy oczy przed światłem lamp Jakże będziemy zmęczeni38. Nigdzie jednak nie widać wartości użytkowych, które pomogłyby przetrwać, a wyłącznie dobre chęci: Nowe społeczeństwo socjalne przede wszystkim musi przedkładać korzyść powszechną nad korzyść własną jednostki39. Kobiety stanowią rzeczywiste siły wytwórcze nowych czasów.40 Potrafię sobie wyobrazić przedmioty i procedury, które nie chcą nade mną panować, które są trwałe i mają wielostronne zastosowanie, które łatwo pielęgnować i w znacznym stopniu samodzielnie regenerować, które nie uwodzą, nie mamią, nie chełpią się i nie grożą41. Cała władza w ręce rad, jeśli działają rozumnie. NRD, która na swój sposób nadrabia rok '68, powinna natchnąć nas do powtórzenia tamtego starego hasła: wyobraźnia do władzy!42 Listę podobnych wypowiedzi można by ciągnąć niemal bez końca. Cóż jednak mogło zdziałać życzeniowe myślenie przeciw narodowej retoryce i twardej praktyce ponownego zjednoczenia?43 Nie, takimi drogami nie można było posunąć się naprzód. Prowadziły na manowce i oddalały od kwestii rzeczywiście istotnych. Chodzi tu bowiem nie tylko o trudne problemy gospodarcze, społeczne, prawne czy militarno-poli-tyczne44, jakie pojawiają się przy fuzji państw o tak odmiennym porządku 38 Helga Kónigsdorf, zakończenie wiersza Im Gegenlicht, w: Die Geschichte ist offen..., s. 84. 39 Heinz Czechowski, Euphorie und Katzenjammer, tamże, s. 38. 40 Gabi Kachold, Gegen die fuhrungsmlle des marines, tamże, s. 95. 41 Elke Erb, Selbstdndigkeit, tamże, s. 49. 42 Fritz Rudolf Fries, Braucht die neue Republik neue Autoren?, tamże, s. 57. 43 Także w kwestii narodowej tożsamości ma się do czynienia przeważnie z dobrymi chęciami lub myśleniem życzeniowym: „Co mi przychodzi do głowy, gdy myślę «Niemcy»? Sam się sobie dziwię i odpowiadam: Goethe i NRD. Naród NRD — podobnie jak francuski — przeszedł przez rewolucję. Nasze pojęcie państwa jest zdecydowanie jakobińskie, z pewnością nie żyrondystowskie. Tu państwo i naród pokrywają się ze sobą. Propozycja, by «ponownie zjednoczyć» NRD z pozostałą częścią niegdysiejszego narodu niemieckiego, musi się kłócić z wszelkimi narodowymi instynktami obywatela NRD. [...] Republika Federalna Niemiec to po prostu zachodni sąsiad zagraniczny". Tak prosto to sobie wyobrażał — w grudniu 1988 r. — Peter Hacks (Brief an eine Dame in Pans iłber einen Ort namens Deutschland, w: Mein Deutschland findet sich in keinem Atlas, s. 29). Zarazem jest to antycypacja bezradności. Jeśli bowiem państwo i naród pokrywają się ze sobą, to co zostanie, kiedy państwo upadnie? Ale raz jeszcze widać tu jak na dłoni, że pisarze, intelektualiści i grupy, które wedle swej samowiedzy lokowały się „na lewicy", uważały pytanie o narodową jedność za rozstrzygnięte, a w każdym razie nie były przygotowane do udzielenia na nie odpowiedzi. Tak tedy musiała zatriumfować retoryka konserwatywna. Tylko sporadycznie i w praktyce daremnie wskazywano na tę niepokojącą lukę, por. np. Peter Brandt i Herbert Ammon, Die Linkę und die nationals Frage. Dokumente żur deutschen Einheitseit 1945, Reinbek 1981. 44 Jeden ze szczegółów wyszedł na jaw podczas audiencji u prezydenta federalnego w lutym 1990 r. Pojawiło się przypuszczenie, że prezydent być może jako pierwszy przeniesie się do Berlina. — Nie, to 332 Niemcy po 1945 r. i przynależności. W dalszej perspektywie chodzi przede wszystkim o tożsamość, o której słusznie przypomina Grass czy Heym: jak właściwie nowa jedność narodu ma się ugruntować w samowiedzy i samoświadomości Niemców? Co zostanie z dumy ludzi z NRD, z dumy bycia narodem, który przepędził samozwańczych opiekunów, jeśli przypadnie im żałosna rola ludzi zdegradowanych, ubogich krewnych, ku którym łaskawie zniża się — tak właśnie! — bogaty braciszek z Zachodu, gotów zaoferować im bilet do dobrobytu?45 Czy nie miało to wręcz symbolicznego wydźwięku, kiedy w przededniu wyborów 18 marca kanclerz federalny, występując w całej swej dumnej okazałości, dawał chłodną odprawę filigranowemu premierowi NRD, Hansowi Modrowowi, jako że ten zwlekał z ofertą, która nie różniłaby się właściwie od adresu wier-nopoddańczego czy kapitulacji? Czyżby zatem drugie niemieckie państwo narodowe miało podobnie jak Rzesza Bismarcka — tyle że z pomocą innych, współcześniejszych środków — fetować swoją „wiechę" na modłę „Sedanu"? Być może właśnie grożące upokorzenie roznieci wolę działania; niewykluczone, że w bólach przełomu zrodzi się sukces materialny, nowa forma „cudu gospodarczego". Pod pewnymi względami sytuacja ludzi z NRD da się porównać z położeniem zdeklasowanych, zwłaszcza uciekinierów i wypędzonych w zachodnich strefach okupacyjnych, a potem w Republice Federalnej po reformie walutowej 1948 r. Wtedy to z pracy i wyrzeczeń wyrósł sukces, a z sukcesu — nowa samoświadomość. Ale każde upokorzenie pozostawia jątrzące się rany. I jak staraliśmy się pokazać w poprzednim rozdziale, sama tylko świadomość sukcesu może karmić tylko samą siebie. Z natury słabo nadaje się na czasy kryzysu; budząc katastroficzne lęki wywołuje zgoła histeryczne reakcje. Przede wszystkim trudno ją przekazać w spadku — w kolejnych pokoleniach prowokuje jedynie bunt synów i córek przeciw ojcom. By uniknąć nieporozumień, powtórzmy i podkreślmy: dążenie do dobrobytu jest bardzo ludzkie i nie powinno nikogo — może poza samozwańczymi opiekunami — irytować. Tyle tylko że nie wystarczy jako fundament zbiorowości. Dlatego nacjonalizm marki niemieckiej, na pół świadomy ułomności własnej oferty, każe zagłuszać niepewność emocjami i frazesami. A już o krok dalej spoza lęków wypełzają agresje: Republika Federalna wystarczająco długo orientowała się wedle wizerunków wroga, których dostarczała zimna woj- niemożliwe z powodu zairskiego prezydenta Mobutu. — Jak to? — Ponieważ podczas wizyt państwowych wymagana jest asysta honorowego batalionu Bundeswehry, a ten nie może przekroczyć linii Łaby. — A gdyby tak skorzystać z Armii Ludowej? Tam żołnierze przynajmniej jeszcze znają dawny krok paradny. — Armii Ludowej nie wolno wkroczyć do Berlina Zachodniego. Ale nawet takie kwestie doczekały się już jakoś rozwiązania. 45 Wraz z odrodzeniem landów w strukturze federalnej pojawia się co prawda szansa szukania oparcia w tożsamości regionalnej; np. Saksonia ma po temu bodaj równie silne przesłanki jak Bawaria. Ale jakkolwiek byłoby to ważne, tożsamość regionalna nie może zastąpić ani być nośnikiem samoświadomości ogól-nopaństwowej i ogólnonarodowej. Koniec i początek: Niemcy w latach 1989-1990 333 na; toteż teraz, po upadku muru berlińskiego, może wyrosnąć nowy mur, niewidoczny wprawdzie, ale tym potężniejszy, ulepiony z pogardy i nienawiści do tych, którzy naprzykrzając się ze swą biedą rzucają cień na nowe bogactwo. W tym sensie także lub akurat w dotychczasowej NRD unosi się w powietrzu coś niedobrego. Reżim SED postępował tak, jakby po 1945 r. wkroczył na własne terytorium poniekąd w roli jednego ze zwycięzców, który od tej chwili jako ostoja antyfaszyzmu jest gwarantem wartości ludzkich i przyjaźni między narodami. Ale w ten sposób sprawujące kuratelę państwo zaoszczędziło sobie i swoim poddanym samokrytycznego rozrachunku — by nie powiedzieć: zablokowało go. Takiego rozrachunku próbowano bądź co bądź w Republice Federalnej, nawet jeśli w ogniu polemik, w świetle wszelkiego rodzaju zabiegów uśmierzających, wypadł on niedoskonale i połowicznie. Teraz upadek reżimu obnaża niedostatek oświecenia, zdeformowaną przez stalinizm konstytucję psychiczną46, wreszcie, nie na ostatnim miejscu, karmiącą się lękiem i agresją wrogość wobec obcych, która przybiera konkretne kształty na przykład w uprzedzeniach antypolskich. To, co we własnym kraju uchodzi za mizerię ekonomiczną, którą w sposób oczywisty kładzie się na karb „systemu", w odniesieniu do sąsiada w sposób równie oczywisty przypisuje się specyfice jego charakteru narodowego i określa jako polnische Wlrt-schaft. Z niej to biorą się potem azylanci ekonomiczni, którym zamyka się — i to nie tylko w NRD — dostęp do własnych dóbr, tak jakby chodziło o jakąś złodziejską hołotę. Czy trzeba się obawiać, że w przyszłych Niemczech może dojść do fatalnego połączenia przejawów zachodnioniemieckiego zadufania i wspomnianych agresji rodem z NRD? Czy też można mieć nadzieję, że wbrew niebezpieczeństwu niepewnie podnoszącego łeb nacjonalizmu zwycięży i przetrwa świadom siebie patriotyzm wolności i równości — taki, który nie wyklucza, a przeciwnie: zakłada, że będąc Niemcem i wpisując się w określony system wartości 46 Bez wyrozumiałości właściwej dla obserwatorów z zewnątrz psychiatra NRD-owski Hans-Joachim Maaz nakreślił „typowy obraz przeciętnego obywatela NRD": „Podatny na autorytety, strachliwy i zablokowany emocjonalnie; przede wszystkim pełen zahamowań generujących agresje. Jego gotowość do otwartego rozwiązywania realnych konfliktów jest znikoma, postrzeganie rzeczywistości — zniekształcone i zawężone. : Wykazuje wyraźny brak bezpośredniości i spontanicznej radości życia — wszystko jest stłumione, wyciszone, poddane rygorom i kontroli. Ale pod tą powłoką, która kruszy się tylko pod dużym ciśnieniem, kipią najgwałtowniejsze uczucia: mordercza wściekłość, paniczny strach, także głęboki ból i paraliżujący smutek. [•..] W pracy psychoterapeutycznej u niemal każdego pacjenta można stwierdzić ślady «powszedniego stali-nizmu». W pierwszej fazie pacjenci zawsze są zamknięci w sobie, wyczekujący i pokazują tylko fasadę. Ich najgwałtowniejszym pragnieniem jest mieć «fuhrera», za którym chcieliby pójść lub przeciwko któremu mogliby oponować. Jeśli go nie ma, odczuwają głęboki lęk i niepewność, które uzewnętrzniają się w wybuchach wściekłości i nienawiści oraz w szukaniu kozłów ofiarnych; czasem też prowadzą do załamań, którym towarzyszy dezorientacja i ucieczka. Jednocześnie kruszy się fasada socjalna; trzymane dotychczas na uwięzi emocje wymykają się spod kontroli — mozolnie wyuczona «gra w autorytet* już się nie udaje" (Stalinis-nus als Lebensform, „Der Spiegel" 1990, nr 9, s. 216, 21). 334 Niemcy po 1945 r. można jednocześnie być Europejczykiem i obywatelem świata? Oto jest pytanie. Mimo woli przypomina się odkrycie Heinricha Heinego, że w czasach Metternicha, w okresie ruchów przed 1848 r.: [...] zastępy rewolucji niemieckiej znały właściwie tylko dwie z gruntu odmienne partie, które do żadnego ułożenia się nie były zdolne, a skrycie ku najkrwawszej rozprawie zęby sobie ostrzyły. Która z nich zdawała się brać górę? Wtajemniczeni pośród liberałów nie kryli przed sobą wzajem, że ich partia, która pryncypiom francuskiej nauki o wolności hołdowała, w liczbie wprawdzie mocniejsza, ale w gorącości wiary i środkach jest słabsza. W istocie, odkurzeni piewcy niemieckości tworzyli co prawda mniejszość, aliści ich fanatyzm o religijnym raczej charakterze z łatwością przewyższał fanatyzm, któremu jeno rozum matkował; dalej, mają oni na podorędziu owe potężne formuły, które zaklinaniu plebsu nieuczonego służą; słowa „ojczyzna, Niemcy, wiara ojców" itd. ciągle jeszcze elektryzują ciemne masy ludu ze skutkiem dużo pewniejszym niźli słowa „ludzkość, obywatelstwo świata, rozum synów, prawda...!" Chcę przez to wskazać, że owi reprezentanci narodowości dużo głębsze korzenie w ziemi niemieckiej zapuścili aniżeli reprezentanci kosmopolityzmu, a ci ostatni w sporze z nimi pewnikiem w skórę wezmą, jeśli co rychlej ubiec ich nie zdołają...47 W odniesieniu do czasów współczesnych o podobnym rozziewie mówił Jiirgen Habermas: Co się stanie z tożsamością Niemców? Czy problemy gospodarcze skierują proces zjednoczeniowy na tory trzeźwego myślenia? Czy też marka niemiecka jako przedmiot żądzy zostanie tak zrewaloryzowana emocjonalnie, że jakiś rodzaj nastawienia gospodar-czo-narodowego zniewoli świadomość republikańską? Kwestia pozostaje otwarta48. Pozostaje otwarta i rozstrzyganie jej teraz byłoby zdecydowanie przedwczesne. Jeśli minione miesiące przyniosły jakąś naukę, to chyba tę, że wyda- 47 H. Heine, Ludwig Borne. Eine Denkschrift (1840), w: Siimtliche Werke, 1.11, Miinchen 1964, s. 85. 48 Jiirgen Habermas, Der DM-Nationalismus, „Die Zeit" 1990, nr 14, s. 62 n. Szczególnie drastycznie nacjonalizm marki niemieckiej opisał Giinter Grass, uznając go za fakt dokonany: „To, czemu zrazu towarzyszyła odwaga, co po wszystkich upokorzeniach podbudowywało samoświadomość, co pozwalało na dowcip, nawet wesołość i przez pewien niedługi czas w obu państwach budziło radość, teraz przerodziło się w zgryzotę. Niemieckiej jedności patronuje melancholia. To, co zaczęło się jako poszukiwanie, wzajemne wypytywanie, rozmowa, co miało dopuścić do głosu idee, które mogłyby dać poczucie pewności naszym sąsiadom, przede wszystkim Polakom, zredukowało się do kwestii finansowej. Pieniądze muszą wypełnić brak idei nadrzędnej. Twarda waluta ma powetować niedostatek ducha. Gdyby zapotrzebowanie osiągnęło punkt krytyczny, można posłużyć się namiastką, czyli pojęciem Europy. Nie ma popytu na stopniowe zbliżenie Niemców, a tylko i wyłącznie na przyrost rynków zbytu, ponieważ wszechogarniająca tępota wszystko podporządkowała wszechmocnym mechanizmom rynkowym. Rzadko w historii niemieckiej, i tak dość nieszczęśliwej, zdarzało się, aby z powodu niedostatku mocy twórczych tak obchodzono się z autentyczną szansą godną miana historycznej: aby tak po kramarsku nią kupczono, tak kompletnie jej nie pojmowano, tak lekkomyślnie ją marnowano" (Do kogo ta mowa..., tłum. Andrzej Kopacki, w. Niemieckie rozliczenia, s. 108). wal w 1931 r zakonczenia' pocztu te„ •e enAUemagnt, Paris 1931. Epilog NIEMIECKI DRAMAT A EUROPEJSKI ROZUM Mężom stanu rzadko towarzyszą tak gorące owacje jak te podczas misji pokojowej Neville'a Chamberlaina we wrześniu 1938 r. I rzadko któremu z nich historia daje potem tak bezlitosną odprawę; bodaj żadnego komentatorzy historii nie ganili równie gorzko. A przecież brytyjski premier w gruncie rzeczy zrobił tylko to, co wedle wypracowanych w ciągu stuleci reguł racji stanu wydawało się rozumne. Tragedia Chamberlaina polegała na tym, że dla jego kontrpartnera owe reguły i miary rozumu europejskiego nie miały żadnego znaczenia. Hitler w ogóle nie był „mężem stanu" we właściwym sensie — własne, triumfalnie odbudowane mocarstwo interesowało go jedynie jako środek do celu. Był wybrańcem „opatrzności", fuhrerem, tym, który prowadzi ku zbawieniu na ziemi. Wszelako to zbawienie, niemiecka misja i wieczna szczęśliwość oznaczały zniszczenie Europy i jej rozumu. Czy tym samym nie zostały zniszczone reguły i miary europejskiego patrzenia na historię? Jeden z pionierów i mistrzów dziejopisarstwa, Leopold von Ranke, powiedział kiedyś, że każda epoka pozostaje w bezpośredniej łączności z Bogiem. W obliczu Oświęcimia trudno w to jeszcze wierzyć. Raczej chciałoby się rzec, że tym razem padła ofiarą diabła. Naturalnie od dawna znane były drogi i bezdroża, po których chadza człowiek. „Próżność jako taka — pisał Bismarck — to hipoteka, która ciąży na zdolności działania męża i którą trzeba odliczyć, iżby przedstawić czysty zysk, to, co jako użyteczny wynik j ego talentów z rachunku się ostanie"1. W tym sensie historycy zawsze „rachowali", uwzględniając nie tylko próżność, lecz także ambicję, zadufanie i omylność, chciwość i żądze zemsty, fanatyzm i okrucieństwo, słowem: niedoskonałość ludzką w wymiarze jednostkowym i narodowym. Dokonując bilansów, uczono się rozumieć historię, rzec można jako 1 Otto von Bismarck, Gedanken und Erinnerungen, t. 3, Stuttgart-Berlin 1919, s. 124. 338 Epilog sumę jej odstępstw od miar owego rozumu, który już Machiavelli i Thomas Hob-bes lub — w ekonomii — Mandeville i Adam Smith opisywali jako oświecony, dobrze rozumiany interes własny. W myśl owego interesu można było określić rację stanu i rozwiązać problem organizacji państwa, nawet, jak drastycznie wyraził się Kant, „dla narodu diabłów (jeśli tylko posiadają one rozum)"2. Otwarcie, a częściej jeszcze milcząco zakładano, że natura predysponuje człowieka do takiej rozsądnej postawy. Oświecenie w każdym razie miało pomóc w dalekowzrocznym pojmowaniu własnego interesu, ażeby czysty egoizm można było przeobrazić w „podstawowe prawo czystego rozumu praktycznego", w kategoryczny imperatyw obowiązujący pośród równych sobie: „Postępuj tak, aby maksyma twej woli zawsze mogła mieć zarazem ważność jako pryncypium prawodawstwa powszechnego"3. Miało to umożliwić nie tylko moralne oczyszczenie, lecz także ograniczenie, a ostatecznie może nawet uniknięcie fałszywych wskazań namiętności. Wiara w postęp zakładała taką możliwość; pesymistyczna czy wręcz tragiczna wizja historii oddalała ją. Ale tak czy inaczej: „paradygmat", system odniesień pozostawał nienaruszony. To, że conditio humana może opierać się na zupełnie innym fundamencie — że mianowicie miary i reguły rozumu europejskiego bynajmniej nie są naturalne, lecz raczej historyczne, że one same mogą być uzależnionym od wielu uwarunkowań sztucznym, a więc podatnym na zniszczenie tworem — to wydawało się przy wszystkich relatywizacjach, do jakich akurat europejski duch okazał się zdolny, praktycznie bez znaczenia4. Tylko okazjonalnie, gdzieś na 2 Immanuel Kant, Do wiecznego pokoju, tłum. Mirosław Żelazny, Toruń 1995, s. 74. 3 Immanuel Kant, Krytyka praktycznego rozumu, tłum. Jerzy Gałecki, Warszawa 1984, s. 53. Spadkobiercą Kanta i Oświecenia okazuje się Jurgen Habermas, kiedy oczekuje, że w wolnym od przemocy dyskursie można ustalić, choćby w nieskończonym przybliżeniu, dające się uogólnić interesy, coś w rodzaju volonte genćrale Rousseau. Patrz Habermasa: Theorie des kommunikativen Handelns, t. 1-2, Frankfurt a. M. 1981; Vorstudien und Ergdnzungen żur Theorie des kommunikativen Handelns, Frankfurt a. M. 1984. U Thomasa Hobbesa występuje wzajemne oddziaływanie, by nie powiedzieć: splot dalekowzroczności i lęku przed śmiercią: „Każdy człowiek, zwłaszcza ten, który jest ponad miarę przezorny, jest w sytuacji podobnej jak Prometeusz. Prometeusz bowiem (imię jego znaczy tyleż co «człowiek roztropny») był przykuty do skały Kaukazu w miejscu, gdzie otwierał się szeroki widok i gdzie orzeł, żywiący się jego wątrobą, pożerał jej co dzień tyle, ile narastało w nocy. Otóż podobnie człowiekowi, który zbyt daleko patrzy przed siebie w trosce o przyszłość, obawa śmierci, biedy i innego nieszczęścia zżera serce całymi dniami; i nie ma on spoczynku ani przerwy w swym niepokoju, poza snem" (Lewiatan, tłum. Czesław Znamierowski, Warszawa 1954, s. 94). Przezorność i strach prowadzą jednak do przekonania, że trzeba położyć kres krótkowzrocz-nie egoistycznej „wojnie wszystkich przeciw wszystkim" przez utworzenie państwa. 4 Nowożytne europejskie myślenie historyczne —jako zsekularyzowane myślenie chrześcijańskie — obstaje przy jednorazowości i niepowtarzalności dziejów. Zjawiskom historycznym traktowanym jako jednostkowe przyznaje się tym samym charakter absolutny, który triumfuje nad wszelkimi formami relatywiza-cji. Ta absolutność znika dopiero wtedy, gdy za punkt wyjścia przyjmie się nie jednorazowy bieg wypadków, lecz, podobnie jak w czasach antycznych, ich naturalną powtarzalność. Na zasadniczą różnicę między myśleniem antycznym a nowożytnym wskazał z naciskiem — krytycznie wobec nowoczesności — Karl Lowith: Weltgeschichte und Heilsgeschehen, w: Samtliche Schriften, t. 2, Stuttgart 1983. \ Niemiecki dramat aeuropejski rozum 339 marginesie pobrzmiewa przeczucie nieszczęścia, na przykład u Tocqueville'a, gdy pisze: Nie waham się wyznać, że nauka o dobrze rozumianym interesie tą pośród wszystkich filozoficznych teorii mi się wydaje, która najlepiej potrzebom dzisiejszego człowieka odpowiada; uważam też, że najskuteczniej go zabezpiecza — przed nim samym5. Otóż rzeczą niesłychaną w niemieckim dramacie XX stulecia jest okoliczność, że istotnie rozsadza on europejskie miary i reguły interpretacyjne. Przynajmniej w zalążkach widać to — być może dopiero z perspektywy czasu—już na przykładzie wilhelmińskiej budowy floty wojennej i pierwszej próby „wybicia się na potęgę światową". To, co się wtedy dzieje, nie da się pogodzić z dobrze rozumianym interesem, nawet jeśli wziąć pod uwagę najjaskrawsze odstępstwa spowodowane głupotą, słabościami przywództwa, czymkolwiek6. Naprawdę jednak widać, w czym rzecz, gdy przypomni się ofiarowanie siebie rozumiane jako sens życia, zniszczenie republiki weimarskiej przez kontrrewolucję, zgodę na bezprawie i przemoc zapisane w zasadzie wodzostwa [Fuhrerprinzip], wojnę na Wschodzie, zagładę Żydów. Z punktu widzenia racji stanu, a nawet polityki mocarstwowej, jaką uprawiano przez stulecia, jest to najczystszy obłęd7. A chcąc objaśnić obłęd, można pójść, jak się zdaje, dwiema drogami. Jedna prowadzi do mistyfikacji, a tym samym zapewne do kapitulacji rozumu. Mówi się o „demonie" Hitlerze albo o niemieckim „przeklętym losie", a poza tym szuka się winnego, którym jest albo charakter narodowy Niemców—jakkolwiek do końca XIX w. nikt jakoś nie zauważył wpisanego weń fatalizmu — albo kapitalizm; zupełnie jakby w innych krajach zachodnich nie istniał kapitalizm, który nie prowadzi do faszyzmu. Także pojęcie „totalitaryzmu" odwołuje się do przesłanek, które wymagają objaśnień. W swoim studium Korzenie totalitaryzmu Hannah Arendt uważa, że nieszczęście można dostrzec już w państwie mieszczańskim, jakie opisuje Tho- _ 5 Alexis de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, t. 2, cz. II, rozdz. 9. (W wydaniu polskim ukazał się tekst skrócony, który nie obejmuje cytowanego rozdziału. Autor cytuje z wydania niemieckiego, Stuttgart 1962, s. 140— przyp. red.). 6 Sebastian Haffner mówił o „grzechach śmiertelnych": Die sieben Todsunden des deutschen Reiches. Grundfehler deutscher Politik nach Bismarck, damals und auch heute, Hamburg 1965, nowe wyd. Bcrgisch Gladbach 1981. Gdyby dociekać sensu tego pojęcia, powinno ono otwierać inny wymiar niż tylko listę błędów. 7 W swej szeroko zakrojonej analizie Weltbiirgertum und Nationalstaat (1908; wyd. IX, Munchen-Wien 1969) Friedrich Meinecke przedstawił wprawdzie napięcia między moralnością a władzą, polityką idealną a realną, ale w ten sposób opisał jedynie możliwości i sprzeczności w obrębie tradycyjnego systemu odniesień. Patrz także Meineckego Die Idee der Staatsrdson in derneueren Geschichte, Mtinchen 1924; wyd. VI, Miinchen-Wien 1963. Po 1945 r. pozostała więc już tylko — konsekwentnie — Die deutsche Katastrophe (Niemiecka katastrofa). Betrachtungen und Erinnemngen, Wiesbaden 1946. 340 Epilog mas Hobbes. Aliści praktyczne wnioski z jego teorii wyciągnięto jakoby dopiero w wieku XX. Ten błogosławiony brak konsekwencji w dużej mierze zawdzięczać należało żywotnym siłom zachodniej tradycji, którą logiczna bystrość Hobbesa starła w proch o trzysta lat za wcześnie. [Ostatniej tajemnicy władzy, przemocy totalitarnej] społeczeństwo mieszczańskie — na swoje i nas wszystkich szczęście — nigdy nie odkryło ani też, o ile czciciele władzy przywodzili mu ją przed oczy, nigdy rzeczywiście nie zaakceptowało. Taki był sens nadzwyczaj rozumnej i błogosławionej hipokryzji tego społeczeństwa, której położyła kres dopiero jego latorośl — motłoch8. Czyżby więc Niemcy byli po prostu bardziej szczerzy niż inni? I jak, za pozwoleniem, należy rozumieć fakt, że w krajach o „klasycznym" mieszczań-sko-liberalnym charakterze uparta „hipokryzja" po dziś dzień opiera się wszelkim demaskacjom? Druga droga polega na tym, by mimo wszystko zastosować do niemieckiego dramatu tradycyjne wzory interpretacji. Ale czy to się może udać? Czy nie musi doprowadzić do bagatelizowania i łagodzenia, tak jakby to, co niesłychane, było tylko granicznym przypadkiem tego, co rozumne? Dokładnie o tę kwestię chodziło w „sporze historyków" w latach osiemdziesiątych9. U Ernsta Noltego, na przykład, rzecz zdaje się wyglądać tak, że w epoce faszyzmu toczył się europejski pojedynek między mieszczaństwem a bolszewizmem, przy czym w szczególnych niemieckich warunkach groza w obliczu grozy, strach przed „azjatycką" otchłanią otwarły własną otchłań10. Interpretacja historii sama staje się ahistoryczna; znika z pola widzenia i pozostaje nie wyjaśniona okoliczność, że pierwszym obiektem frontalnego ataku były mieszczańskie demokracje Zachodu i ich ideały, a żywioł kontrrewolucji, ruch volkistowsko-fa-szystowski, kierował się przeciw „zdradzie" przypisywanej republice weimarskiej, która przecież nie chciała paść łupem Wschodu, lecz zwracała się ku Zachodowi. Osobliwie jałowe okazują się też w tym przypadku zarzuty moralne; adresaci oskarżeń mogą mniej lub bardziej zasadnie oświadczyć, że wcale nie 8 H. Arendt, Elemente und Urspriinge totaler Hemchaft, Frankfurt a. M. 1958, s. 240 i 144. (Wyd. poi. Korzenie totalitaryzmu, 1.1-2, Warszawa 1988. Przekład z angielskiego na podstawie wyd. z 1973 r.) 9 Por. Jiirgen Habermas, Eine Art Schadensabwicklung, Frankfurt a. M. 1987; Historikerstreit. Spór o miejsce 111 Rzeszy w historii Niemiec, Londyn 1990; 1st der Nationalsozialismus Geschichte? Żur Historisie-rungund Historikerstreit, Dań Diner (red.), Frankfurt a. M. 1987; Hans-Ulrich Wehler, Entsorgung der deu-tschen Vergangenheit? Ein polemischer Essay zum „Historikerstreit", Mtinchen 1988; Imanuel Geiss, Die Habermas-Kontroverse. Ein deutscher Streit, Berlin 1988; Von der Verdriingung żur Bagatellisierung. Aspekte des sogenannten Historikerstreits, Niedersachsische Landeszentrale fur Politische Bildung, Hannover 1988; Streitfall deutsche Geschichte: Geschichts- und Gegenwartsbewufttsein in den SOerJahren, Landeszentrale fur Politische Bildung Nordrhein-Westfalen, Essen 1988. 10 Jako główną pracę Noltego, która podsumowuje wcześniejsze teksty, należy wymienić Der europa-ische Biirgerkrieg 1917-1945. Nationalsozialismus und Bolschewismus, Berlin 1987. Niemiecki dramat aeuropejski rozum 341 i chcieli niczego łagodzić, a jedynie — zgodnie z nauką wyniesioną ze szkoły dawnych mistrzów — powiedzieć, „jak to właściwie było"11. Zwłaszcza u Noltego jest to konsekwentna, chciałoby się niemal rzec heroicznie-rozpaczliwa próba ratowania z tradycyjnego systemu odniesień tego, co jeszcze da się uratować. Jednak niepowodzenie tej próby dowodzi naocznie, że wybór przedmiotu był chybiony: niemieckiego dramatu nie sposób ogarnąć za pomocą starego instrumentarium. Zaznaczmy, by uniknąć nieporozumień: nic nie przemawia przeciw tradycyjnej, rzemieślniczej obróbce szczegółów, wręcz przeciwnie. W jaki sposób Hindenburg dał się nakłonić do tego, by mianować Hitlera kanclerzem Rzeszy? Kto podłożył ogień w Reichstagu, a kto nie? Tych i tysiąca innych pytań nie wolno pozostawić astrologom i szarlatanom, trzeba na nie odpowiedzieć zgodnie z tradycyjnymi regułami sztuki. Dopiero interpretacja całości prowadzi na bezdroża: Przepełnia nas. Porządkujemy. Lecz się rozpada. Scalamy znów. I rozpadamy się sami12. [tłum. Mieczysław Jastrun] Następny krok to pytanie o conditio humana, o uwarunkowania nieludz-kości tkwiące w naturze ludzkiej. Ważnej wskazówki udzielił już Karl Popper, kiedy mówił o strain of civilization, o brzemieniu cywilizacji współczesnej i jej otwartego społeczeństwa13. Mówiąc słowami Nietzschego: człowiek jest zwierzęciem jeszcze nie „ustalonym", któremu własna natura nie podpowiada, co powinien czynić. W każdej otwartej sytuacji musi decydować sam. W określonych warunkach historycznych może to prowadzić do bezradności i lęku, do przeciążenia, z którym nie potrafi się uporać i które sprawia, że jest skłonny do reakcji panicznych, do ucieczki od wolności14 i do poszukiwań odciążającego, zbawczego autorytetu. Dokładnie taki jest punkt wyjścia antropologicznej koncepcji Arnolda Gehlena. Koncepcja ta powstała w Trzeciej Rzeszy i — co już godne uwagi — po 1945 r. Gehlen nie tylko jej nie porzucił, lecz jeszcze przydał wyrazistości i ostrości. Można ją uznać za teorię fundamentalną dla pewnej epoki, streśćmy zatem pokrótce, w czym rzecz. 11 Słynne zdanie Rankego brzmi: „Powierzono historii urząd, na którym ma przeszłość osądzać, a współczesność ku pożytkowi lat następnych pouczać. Niniejsza próba po tak wysokie urzędy sięgać się nie waży, a jedynie powiedzieć pragnie, jak to właściwie było" (Geschichten der romanischen undgemanischen Viilkervon 1494 bis 1535, Leipzig-Berlin 1824, „Przedmowa"). 12 Rainer Maria Rilke, Ósma Elegia Duinejska, w: Poezje, Kraków 1974. 13 Karl R. Popper, Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie, tłum. Halina Krahelska, Warszawa 1993; patrz zwłaszcza t. l, rozdz. X. 14 Patrz Erich Fromm, Ucieczka od wolności, tłum. Olga i Andrzej Ziemilscy, Warszawa 1970. 342 Epilog Niemiecki dramat aeuropejski rozum 343 Człowiek jako istota otwarta na świat i otwarta na zachowania, „atakowana strumieniem bodźców", nie może stabilizować się na drodze naturalnej, musi stabilizować się sztucznie. Jest to zadanie instytucji o charakterze po-nadosobowym. W obliczu nieprawdopodobnej plastyczności, podatności na formowanie i urazy istoty, którą każdy pozasystemowy impuls bardzo łatwo deformuje, instytucje mają wręcz fundamentalne znaczenie. Od nich zależy ostatecznie wszelka stabilność aż po najgłębsze pobudki, wszelka trwałość i ciągłość stanów wyższych w człowieku. Z drugiej strony, ponieważ człowiek jest istotą historyczną, ma to ten skutek, że nieuchronnie daje się wchłonąć takiej lub innej historycznie ukształtowanej rzeczywistości. A to są znowu instytucje: państwo, rodzina, organa gospodarcze, prawne itd.15. Instytucje uwalniają od brzemienia indywidualnych decyzji i indywidualnej odpowiedzialności: Właściwa istocie wszelkich instytucji funkcja odciążająca, uwalniająca od ciężaru subiektywnej motywacji oraz ciągłego improwizowania, gdy trzeba bronić poszczególnych decyzji, to jedna z najwspanialszych właściwości kultury, ponieważ ta stabilizacja przenika [...] aż do korzeni naszych pozycji duchowych16. Jednak instytucje „ingerują" tylko w takiej mierze, w jakiej człowiek im sięfj podda, podporządkuje, zobowiąże do służby — pozwoli się, jak mówi Gehlen, „wchłonąć". Samodyscyplina, wychowanie, techniki wychowu [Zuchtung] jako dochodzenie do formy i utrzymywanie się w formie, należą do warunków egzystencji istoty nieustabilizowanej [nicht festgestelltes Wesen}. O ile zdany na siebie człowiek może nie sprostać takiemu zadaniu, o tyle jest on istotą zagrożoną czy też „ryzykowną", mającą wrodzoną predyspozycję do tego, aby źle skończyć17. A tym bardziej: Jeśli instytucje pod naporem czasów zaczną się rozpadać, kruszyć lub zostaną świadomie zniszczone, załamie się pewność zachowań, człowiek ugnie się pod ciężarem żądań, aby podejmował decyzje, podczas gdy wszystko powinno być oczywiste18. W tej perspektywie rozwój cywilizacji europejskiej wygląda jak historia chylenia się ku upadkowi ze wszystkimi tego zgubnymi skutkami. 15 Arnold Gehlen, Urmensch und Spdtkultur. Philosophische Ergebnisse undAussagen, Bonn 1956, s. 8 n. 16 Tamże, s. 48 n. 17 Arnold Gehlen, DerMensch, seine Natur und seine Stellungin der Wek, wyd. IV poprawione, Bonn--Bad Godesberg 1950, s. 33. 18 Gehlen, Urmensch und Spdtkultur..., s. 49. Wszędzie wykwitają „idee", z którymi nie ma co począć, można tylko nad nimi dyskutować. [...] Ta intelektualizacja i subiektywizacja kultury wyrugowanej z działania to coś nowego w historii świata, to powietrze, którym oddychamy, kto tego nie widzi, ten musi nie chcieć widzieć19. Jednocześnie jest to epoka umasowienia, w której: [...] najbardziej rozpasana przypadkowość i subiektywność rości sobie pretensję do publicznego uznania i znaczenia — i to skutecznie. [...] Postępuje schłopienie i proletary-zacja, a jednocześnie w tym samym pejzażu kwitną rośliny o wrażliwości mimozy, np. obrazy Klee'ego20. [Triumfuje egalitarny i] bezlitosny humanitaryzm, [a wraz z nim] obcość wobec świata, arogancja opinii i egzystencjalna zachłanność, [bowiem], wobec upadku urządzeń tworzących podwaliny, duchowe syntezy wietrzeją, ulegają rozkładowi oraz stają się błazeńskimi i farsowymi fajerwerkami „wewnętrznej fali" (Benn)21. Jest to w niemałym stopniu skutek zasady równości, która niszczy ufundowane na panowaniu, obowiązku i służbie instytucje. Kto bowiem: [...] po prostu akceptuje każdego człowieka w jego człowieczeństwie i ze względu na tę tylko cechę jego bycia przyznaje mu wartość najwyższego rzędu, ten nie może ograniczyć rozszerzania owej akceptacji, gdyż na tej drodze nie sposób się zatrzymać--. Jedyną ostoją w zwątpieniu jest władza jako taka, wszystko jedno spod jakiego znaku, byle tylko skończyła ze skrajnie liberalną dowolnością i przywróciła panowanie. Triumf władzy „fuhrera" należałoby wobec tego rozumieć jako akt obrony koniecznej, reakcję na katastrofę, odpowiedź na upadek instytucji. Sam Gehlen, budząc osłupienie, a zarazem pozostając w zgodzie ze swą logiką, ocenił na koniec radziecką inwazję w sierpniu 1968 r., która położyła kres „Praskiej Wiośnie", jako wydarzenie godne najwyższego uznania23. Tymczasem ważniejsze jest pytanie o źródło nieszczęścia. Odpowiedź wypada jednoznacznie: to oświecenie. Jest ono bowiem „krótko mówiąc, wyemancypowaniem się ducha z instytucji"24. Oświecenie w najszerszym, zasadniczym sensie powstało jako historyczna możliwość wraz z monoteizmem, który odbóstwił świat, pozbawił go ducha i tym samym dopiero uczynił „doczesnym", „świeckim". Z takiego świata zniknęły transcendencje, a wraz 19 A. Gehlen, Die Seele im technischen Zeitalter. Sozialpsychologische Probleme in der industriellen Ge-sellschaft, Hamburg 1957, s. 58. 20 Tamże, s. 62 i 84. 21 Arnold Gehlen, Moral und HypennoraL Eine pluralistische Ethik, Frankfurt a. M.-Bonn 1981, s. 41, 143, 97. 22 Tamże, s. 143. 23 Tamże, zwłaszcza s. 117 i 154. 24 Tamże, s. 102. 344 Epilog z nimi wszelkie tabu, które niegdyś, chroniąc instytucje, uświęcając je, zapewniały im trwanie. Mówiąc słowami Gehlena: Kolejnym skutkiem monoteizmu było to, że instytucje utraciły odtąd swą teogoniczną, bóstwotwórczą moc. Instytucje były pierwotnie transcendencjami w doczesności w pełnym tego słowa znaczeniu25. Dlatego dopiero wraz z monoteizmem wprowadzonym przez Mojżesza duch staje się odróżnialny od instytucji, poddaje się emancypacji; dopiero od tego momentu można zasadniczo krytykować i „obnażać pytaniami", zmieniać i unicestwiać to, co istnieje. A nawet więcej: jedyny i zazdrosny Bóg, który nie toleruje obok siebie innych bóstw, daje początek krytyce, jaka pojawia się później w proroctwach starotestamentowych. Bóg Izraela i Dawida wyznacza niejako archimedesowy punkt podparcia, który pozwala ruszyć z posad świat, naruszyć porządek czcigodnych instytucji. Tak jedno splata się z drugim: rzeczywista wartość, zadanie i sens życia człowieka, a także wszystkie jego dokonania kulturowe, polegają na tym, że człowiek oddaje się w służbę władczych i uświęconych instytucji, że pozwala się „wchłonąć". Każde oderwanie się od instytucji uruchamia skrajnie liberalne, egalitarne i humanitarne tendencje, które niepowstrzymanie prowadzą do zwyrodnienia i rozkładu, do upadku kultury. Źródłem nieszczęścia jest możliwość oświecenia mająca korzenie w żydowskim monoteizmie. Ratunkiem zaś może być już tylko przemoc — zniszczenie zniszczenia. W ten sposób teoria Gehlena okazuje się punkt po punkcie potwierdzeniem owej ideologii rozstrzygania i zdecydowania z lat dwudziestych, którą przedstawiliśmy na przykładach — także czy zwłaszcza w tej formie, jaką przyjmuje ona w Mein Xamp/Hitlera. Nieistotne są etykietki, ale gdyby mówić w tym kontekście o faszyzmie, to Arnold Gehlen zarysował i dopracował w swoich pracach pewną teorię faszystowską, a właściwie: teorię faszystowską jako taką. Uczynił to na najwyższym poziomie refleksji, do jakiego ta teoria w ogóle może aspirować. Jej zasługą jest to, że pozwala w conditio humana, w uwarunkowaniach człowieczeństwa, szukać wyjaśnień potencjalnej nieludzkości, mechanizmów zmierzających do zniszczenia rozumu europejskiego. Zarazem jednak obłęd, w jaki popada, ma coś wspólnego z historycznym zaślepieniem: szansa zaistnienia instytucji wolnościowych, jakie powstały w demokracjach zachodnich, pozostaje całkowicie poza polem widzenia. Tym samym teoria demaskuje się jako szczególna forma ideologii, która inscenizuje niejako ponownie niemiecki dramat. Raz jeszcze powiedzmy hasłowo: 25 Gehlen, Urmensch und Spatkultur..,, s. 20. Niemiecki dramat aeuropejski rozum 345 Słabość mieszczaństwa i przygniatająca potęga doskonale zorganizowanego, sprawnego państwa paternalistycznego, które stało się właściwą siłą napędową niemieckiej modernizacji, blokowały rozwój społeczeństwa otwartego i demokratycznych instytucji. Albo, jak pokazał Norbert Elias: nie samo-dyscyplina, lecz dyscyplinowanie [Fremddisziplinierung] znamionowało w tym kraju proces cywilizacyjny26. Im wyraźniej zmierzał on do sukcesu techniczno--przemysłowego, tym większym wyzwaniem i zagrożeniem musiało wydawać się społeczeństwo otwarte. „Idee roku!914" jako próba przeciwstawienia się „Zachodowi" oraz „ideom roku 1789" są wyrazem tego stanu rzeczy. Gwałtowny upadek starego państwa, które w sensie Gehlenowskim rzeczywiście stanowiło niemiecką „transcendencję w doczesności", musiał tedy wywołać panikę, niemiecka kontrrewolucja zaś postawiła sobie za cel odzyskanie radykalnie odciążającej transcendencji doczesnej. Odciążenie — zrzucenie z barków konieczności decydowania dzięki utożsamieniu się z tym jedynym odpowiedzialnym: to wydawało się szczęściem i to, wyłącznie to, było wielką obietnicą fuhrera. Jednak mogła ona zostać urzeczywistniona ostatecznie — jako wybawienie — tylko w drodze podwójnego, dokonanego i symbolicznie, i realnie, unicestwienia nastawionej na otwartość, z niej czerpiącej miary rozumu i nierozumu, cywilizacji. Ten sam stan rzeczy można określić inaczej, mówiąc o świadomości siebie. Swoistość człowieka polega bowiem na tym, że nie tylko „jest" swoim istnieniem, lecz także je „ma", do pewnego stopnia jako widz samego siebie. „Być" i „mieć" jawią się jako splecione w jedną strukturę; Helmuth Plessner opisał ją terminem „usytuowanie odśrodkowe"27. Z niej dopiero wynikają wszelkie możliwości człowieczeństwa — i jego problemy: to, że trzeba traktować istnienie jako samemu sobie zadane, pytać, skąd się przychodzi i ku czemu zmierza, wiedzieć, co to śmierć i nadawać sens życiu. Do świadomości siebie należy świadomość innych: w zwierciadle, jakim jest Ty, Ja poznaje siebie, znajduje w nim potwierdzenie i pokrzepienie albo zostaje zniekształcone i rozbite. Owocem takiej zależności od innych jest miłość i solidarność, oddanie i identyfikacja bądź też — nienawiść i agresja. Niuansując nieco sformułowania i ich treść można mówić o: poczuciu własnej wartości i uznać, że jest ono [...] jądrem każdej osobowości. Dla zachowania poczucia własnej wartości — i tylko dla niego — człowiek żyje; dla niego pracuje, trudzi się, cierpi, walczy, a w razie konieczności dla niego też umiera28. 26 Norbert Elias, Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu, tłum. Tadeusz Zabłudowski, Warszawa 1980, s. 482-483. 27 Helmuth Plessner, Die Stufen des Organischen und derMensch, w: Gesammelte Schriften, t. 4, Frankfurt a. M. 1981, s. 360 n. 28 Karl Brano Leder, Nie wieder Krieg? Uber die Friedensfahigkeit des Menschen, Miinchen 1982, s. 97. 346 Epilog Albo: rozbija zwierciadło, morduje. Opowiada o tym prehistoria zranionej samoświadomości: Gdy po niejakim czasie Kain składał dla Pana w ofierze płody roli, zaś Abel składał również pierwociny ze swej trzody i z ich tłuszczu, Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Smuciło to Kaina bardzo i chodził z ponurą twarzą. [...] A gdy byli na polu, Kain rzucił się na swego brata Abla i zabił go [Rdz 4, 3-8]. Podobnie jak z jednostkami rzecz się ma z narodami: Upokorzycie naród, a obudzicie w nim wojowniczy nacjonalizm, któremu żadna cena nie wyda się zbyt wysoka dla odzyskania poczucia własnej wartości, „narodowej godności" czy czegoś w tym rodzaju — mniejsza o nazwę. Obiecacie narodowi wyniesienie jego poczucia własnej wartości na wyżyny nadludzkie, niebotyczne, a zawsze będziecie mogli żądać odeń nadludzkich czynów i nadludzkich cierpień! [...] Głównym motywem wszelkich ruchów wyzwoleńczych jest odzyskanie szacunku dla siebie, samoświadomości i poczucia własnej wartości29. Wszelako są tu dwie przeciwstawne możliwości. Samoświadomość może się rozwijać w układzie: panowanie — zniewolenie, jak wskazywał już Hegel30, albo w poczuciu równości. Jest charakterystyczne dla antropologii Gehlena jako ideologii epoki, że pozytywnie ukazuje tylko panowanie i zniewolenie, podporządkowanie jednostki nadrzędnej władzy instytucji, poświęcenie się w ich służbie. Natomiast wszystko, co sygnalizuje równość, jawi się zmartwiałemu spojrzeniu negatywnie —jako rozkład i upadek. Ta książka opisuje, w jaki sposób niemiecka kontrrewolucja zmierzała do przywrócenia władczej samoświadomości i zniszczenia tej, której podstawą była równość. Kiedy zniszczono wolność, mówiło się wręcz o wyzwoleniu; w 1933 r. fetowano „narodowe powstanie" [nationale Erhebung], zupełnie jakby to był rok 1813, walka z jarzmem napoleońskim. Wszelako jarzmem, które teraz miało zostać zrzucone, była zasada równości — największa zdobycz nowoczesnej Europy. Dlatego to niemieckie powstanie rozsadziło wszelkie miary i reguły rozumu europejskiego, dlatego z ich perspektywyjawi się jako obłęd i droga ku samozagładzie. Mimo to daje się wytłumaczyć — jako rozpaczliwy czyn w imię ratowania i przywrócenia opartej na panowaniu samoświadomości, jako uwolnienie człowieka od ciężaru decydowania i odpowiedzialności. Na koniec, po klęsce, Niemcy odnaleźli drogę wiodącą z powrotem do Europy. Ale tamta eksplozja pociągnęła za sobą straszliwe ofiary, dla których już nie ma powrotu. Zostaje tylko wspomnienie, a zarazem przestroga: nikt, nawet nasza natura nie daje nam gwarancji na drogę życia; musimy wieść je sami, być może zmierzając do celu, który jest tego wart — nie wiedząc wszelako, czy kiedykolwiek go osiągniemy, czy też staniemy nad brzegiem przepaści. 29 Tamże, s. 131 i 70. 30 Patrz wyżej, s. 105. INDEKS NAZWISK Abbe Ernst 26 Abendroth Wolfgang 293 Abernon Viscount d' 126 Adenauer Konrad 74, 227, 275, 276, 277, 278, 280, 294 Adorno Theodor W. 39 Ajschylos 143 A. K. zob. Kopacki Andrzej Aland Kurt 138 Albert Eugen d' 136 Albertz Heinrich 289 Alt Franz 307 Althaus Paul 150 AlthoffFriedrich23 Ambrosius Gerold 266 Ammon Herbert 331 Anhalt-Dessau Leopold von 22 Anz Thomas 89 Arendt Hannah 242, 256,257,339,340 Arndt Adolf 303, 304 Arndt Ernst Moritz 68 Arons Leo 42,43 Arystoteles 322 Astel Arnfried 281 Auer Ignaz 44 Avenarius Ferdinand 49 Bachofen Johann Jacob 53 Baden Max von 115 Ballin Albert 27, 28, 80 Balzac Honore de 74,102,103 Bamberger Ludwig 32 Bamm Peter 212 Baran Bogdan 160 Barbusse Henri 149,150 Baring Arnulf 311 Baron Hans 96,113 Barth Karl 96,150,215,216 Barthelemy Franchise 327 Bassermann Albert 143 Bauer Bruno 228 Baum Vicki 145 Baumann Hans 202 Beamon Bob 270 Beard Charles A. 318 Bebel August 41,42,280 Becher Johannes R. 282 Becker Howard 45 Beckmann Joachim 216 Beethoven Ludwig van 48,136 Beguelin Amalie 69 Beguelin Heinrich 69 Behne Adolf 50 Behrens Peter 48 Below Georg von 96 Benedykt XV150 Benn Gottfried 147,148, 211, 232, 343 Bennecke Heinrich 127 Benz Wolfgang 266 Bergengruen Werner 204 Berghahn Volker R. 77,78, 79,121 Bergner Elisabeth 144 Bergson Henri 48 Bergstraesser Arnold 293 Bernhard Georg 242 Bernhard Henry 126 Bernstein Eduard 42,44,148 Besson Waldemar 133,138 Bethmann Holleg Theobald von 65,110 Beumelburg Werner 146 Bierbaum Max 216 Biermann Wolf 283 348 Indeks osób Binion Rudolph 238 BirkeAdolfM.320 Bismarck, księżna 33 Bismarck Otto von 5,26,27,30,31,36,37,42, 45, 63, 65, 66, 69, 71, 72, 107, 117, 139, 177,227,235,239,272,296,332,337 Bleichróder Gerson von 239 Bloch Ernst 180 Blomberg Werner von, gen. 193,194 Bluher Hans 45,103,157 Błeszyński Kazimierz 228 Bodart Gaston 90 Boehlich Walter 235 Boehringer Robert 53 Bóhme Helmut 35 Bóhme Klaus 92, 96 Boli Heinrich 74, 289 Bonald Louis de 172 Bonhoeffer Dietrich 216 Bonhoeffer Klaus 150 Bopp Jórg 300 Borchert Wolfgang 259,260 Bormann Martin 199, 217,238 Borne Ludwig 289, 334 Borries Achim von 45 Bosch Robert 21,108 Boyen Hermann von 215 Bracher Karl Dietrich 292 Brahm Otto 48 BrandtPeter331 Brandt Willy 294,299 Brauchitsch Walther von 194 Brauer Max 276 Braun Ewa 205 Braun Otto 14,15,133 Brecht Bertolt 144,145, 279 Bredow Ferdinand von 194 Bredow Wilfried von 311 Breitenstrater Hans 145 Breitscheid Rudolf 29 Breuer Hans 45 Brockhaus Friedrich Arnold 41, 95 Brodziński Kazimierz 7 Bronnen Arnolt 144 Broszat Martin 205, 207, 213, 247 Bruck Gregor 279 Briickner Peter 328 Bruecker Wilhelm 180 Bruning Heinrich 125,195 Bruyn Giinter de 324 Buback Siegfried 289 Buchheim Hans 207, 221 Biilow Bernhard von 6,14 Burchardt Lothar 24 Burckhardt Jacob 191,192,232 Burger-Prinz Hans 50 Burgsmuller Alfred 216 Burkę Edmund 225,226 Burszta-Kubiak Iwona 260 Burton Robert 192 Cadars Pierre 203 Capelle Eduard von 109 Carlyle Thomas 156 Carossa Hans 146 Carsten Francis L. 132 Cartarius Ulrich 215 Celan Paul 327 Chamberlain Neville 337 Clark Ronald W. 41 ClaB Heinrich 39,234,235 Claudius Matthias 232 Clemenceau Georges 96 Conrad Joseph 262 Conze Werner 118 Cornicelius Max 40 Cortes Donoso Juan 172,173 Courtade Francis 203 Courthis-Mahlerowa Jadwiga 146 Cowles Virginia 14 Craig Gordon A. 214, 215 Crick Bernard 306 Curtius Ernst Robert 141 Czechowski Heinz 331 Dahrendorf Ralf 55, 56,290 Dallin Alexander 247 Darwin Charles Robert 224 Dawid (bibl.) 344 Degenhardt Franz Josef 217 Deist Wilhelm 77,115 Delbruck Hans 99,100,136 Deuerlein Ernst 179 Dewey John 48 Dibelius Otto 279, 316 Dickens Charles 74 Diem Carl 145 Dietrich Marlene 144 Dilthey Wilhelm 48, 232 Diner Dan 340 Domarus Max 180 Dombrowski Erich 113 Doring Herbert 136 Drake Francis 13 Dreyfus Alfred 56, 235 Droysen Johann Gustav 232 Du Bois-Reymond Emil 39 Durieux Tilla 144 Indeks nazwisk 349 Dutschke Rudi 288 Duve Freimut 328 Ebert Friedrich 15, 115, 117, 118, 120, 123, 129,130,131,132,133,134,135,136 Ehmke Horst 304 Eichmann Adolf 199, 242 Einstein Albert 224 Eisenhower Dwight 103 Elias Norbert 60,345 Elser Johann Georg 218,219,220 Emmerich Wolfgang 43 Engels Fryderyk 58, 228, 296, 315,323 EnsslinGudrun298, 299 Erb Elke 331 Erhard Ludwig 264, 268, 277 Ermacora Felix 275 Ernst Adolf 69 Erzberger Matthias 15, 27, 64,101,122, 236 Eschenburg Theodor 40,125,132,137 Eschenhagen Wieland 179 Eulenburg-Hertefeld Philipp zu 42, 63,157 Faulenbach Bernd 138 Faulhaber Michael von, kard. 149 Faust Anselm 140 Feldmann Gerald D. 126 Pels Ludwig 299 Ferraris Luigi Vittorio 300,304 Fest Joachim C. 249 Fetscher Iring 303 Petting Hugo 144 Feuerbach Ludwig 228, 296, 323 Fichte Johann Gottlieb 38, 83,231,232,233 Fijałkowski Tomasz 202 Fischart Johannes zob. Dombrowski Erich Fischer Fritz 7,101, 292 Fischer Hugo 245 Fischer Kuno 232 Fischer Paul 234 Fischer Sam 136 Fisher John 79 Flemming Jens 77 Flex Walter 94, 95,146 Fock Gorch 146 Foerster Friedrich Wilhelm 242 Foerster Wolfgang 106 Fontane Theodor 55,56, 60,74,75,120,143 Forsthoff Ernst 294 Fraenkel Ernst 131, 207, 208, 209, 293, 302 Franeois-Poncet Andre 238 Franz-Willing Georg 149 Franze Manfred 140 Freiligrath Ferdinand 18 Frenkel-Brunswik Else 39 Frenssen Gustav 146 Freud Zygmunt 34, 93,224, 242,293,295 Freyer Hans 244, 245 Friedlander Georg 55 Fries Fritz Rudolf 331 Frings Joseph 258 Fritz-Krockow Libussy 260 Fritsch Werner von 157,215 Fritsch Willy 203 Fritzsche Klaus 144 Fromm Erich 60, 306, 341 Fryderyk II Wielki 22, 30, 68, 81, 103, 107, 156,157,210, 234, 280 Fryderyk III 33 Fryderyk Wilhelm 121, 22,30,155,156 Fryderyk Wilhelm II156 Fryderyk Wilhelm III 19 Furtwangler Wilhelm 144 Galen Clemens August von, hr. 216,217 Galileusz (Galileo Galilei) 224 Gałecki Jerzy 246, 338 Carewicz Jan 104 Gasbarra Felix 143 Gaulle Charles Andre de 130, 294 Gaus Giinter 282 Gay Peter 148 Gebiihr Otto 144 Geheeb Paul 48 Gehlen Arnold 59, 169, 341, 342, 343, 344, 346 Geiss Imanuel 340 Gellert Christian Furchtegott 232 George Stefan 48, 51,52, 53,155 Gerhardt Paul 231 Gerlach Hellmut von 73 Gide Andre 262 Gierkę Julius von 139 Gilbert Felix 147, 236 Girbig Werner 143 Glaeser Ernst 148,242 Glaser Hermann 146,263 Globocnik Odilo 243 Globke Hans 276 Gneisenau August Wilhelm von 215 Goebbels Joseph 147, 156, 199, 203, 217, 243, 255,256 Goerdeler Carl-Friedrich 227 Goethe Johann Wolfgang von 7, 8, 60, 68, 102,312,331 Gogarten Friedrich 150 Gorbaczow Michail 315 Goring Hermann 151,193,199, 243, 254 350 Indeks osób Gorschenek Giinter 273 Gosztony Peter 143 Gotthelf Jeremias232 Gottsched Johann Christoph 232 Grabowski Janusz 102 Grami Hermann 221 Grass Giinter 74, 329,330,332,334 Grebing Helga 44,133 Greiffenhagen Martin 192,232,291 Greiffenhagen Sylvia 290 Gregor Manfred 261 Grimm Hans 16,146 Groener Wilhelm, gen. 118,130 Gropius Walter 48 Gross Edgar 60 GroB Julius 45 Grosz George 147 Gruber Karl, dr inż. 254 Gruchmann Lothar 218 Grunberger Richard 142 Gryphius Andreas 232 Guderian Heinz 211 Guggenberger Bernd 301 Gumbel Emil Julius 130,131 GundolfFriedrich53 Gurlitt Ludwig 48 Guttmann Bernhard 35 Haas Willy 144,145,147 Haber Fritz 108 Habermas Jurgen 334,338, 340 Hacks Peter 331 Haffner Sebastian 36, 78,107,119,129,133, 209,237, 239 Haldane Richard Burdon 83 Haller Karl Ludwig von 232 Halske 21 Hamilton Alexander 275 Hammann Otto 64,65 Hannover-Driick Elisabeth 131 Hannover Heinrich 131 Hardenberg Karl August von 234 Harnack Adolf von 137 Hartlaub Felix 205 Hartlaub Geno 205 Harvey Lilian 203 Harlin Benny 288 Hassel Ulrich von 194 Hassencamp Oliver 262 Hauptmann Gerhart 48,135,136,144 Haushofer Albrecht 221 Haushofer Karl 221 Havemann Robert 283 Hebel Johann Peter 74 Heckel Erich 48 Hegel Georg Wilhelm Friedrich 34, 38, 55, 83, 102, 105, 106, 115, 224, 231, 308, 314,346 Hegemann Werner 143,242 Heidegger Martin 151,160,161,183,324 Heimann Eduard 225 Heine Heinrich 9, 102, 224, 225, 233, 289, 297,312,327,329, 334 Heinemann Gustav 278,289,299 Helfferich Karl 27,122,123 Heller Hermann 136,176,177,209 Hellfeld Matthias von 199 Hemingway Ernest 204 Hennig 122 Hepp Corona 48,51 Herald Heinz 143 Herder Johann Gottfried 102,245,312 Herking Ursula 253,263 Herwegh Georg 36 HerwigHolgerH. 81 Hess Rudolf 180,221 Hesse Hermann 232 Hesterberg Trude 144 HeuB Theodor 275 Heydrich Reinhard 199 Heym Stefan 313,321, 325, 328,332 Hildebrand Hilde 144 Hiller von Gaertringen Friedrich Freiherr 194 Hiller Kurt 135 Himmler Heinrich 199, 207, 208, 217, 249, 254,256,327 Hindenburg Paul von 93,110,113,114,115, 119, 129, 130, 132, 179, 180, 193, 194, 213, 341 Hintze Otto 96 Hinzpeter Georg 14 Hippel Ernst von 23 Hirsch Helmut 44 Hitler Adolf 7, 51, 53, 87, 94, 99, 107, 114, 116, 117, 119, 127, 129, 131, 135, 140, 142, 144, 149, 150, 151, 156, 178, 179, 180, 181, 183, 184, 185, 186, 187, 188, 189, 192, 193, 194, 197, 199, 201, 204, 205, 207, 209, 210, 211, 212, 213, 214, 217, 218, 219, 220, 221, 222, 235, 236, 237, 238, 240, 245, 246, 247, 248, 249, 254, 256, 300, 309, 317, 324, 337, 339, 341,344 Hobbes Thomas 158,159,171, 338,340 Hoch Anton 218 Hock Wolfgang 127 Hoechst 21 Indeks nazwisk 351 Hoss Rudolf 205 Hohenzollernowie 14, 31,33, 39, 96,117 Holderlin Friedrich 231,232 Holmsten Georg 143 Honecker Erich 280, 283, 316, 318, 320 Hugenberg Alfred 76,141,142 Hulewicz Witold 53 Humboldt Wilhelm von 23 Husserl Edmund 160 Huxley Aldous 164 • : 3 Ihering Herbert 144 I Intze Otto 24 > I Izrael (bibl.) 344 'j Jackel Eberhard 150,180,217,235,236,238, 247 Jacobmeyer Wolfgang 247 Jacobsen Hans-Adolf 207 Jacobsohn Siegfried 144 Jacoby Johann 41,240,241 Jager Thomas 311 Jahn Friedrich Ludwig 289 James Harold 126 Jamin Mathilde 194 Janssen Karl Heinz 101 Janz Rolf-Peter 45 Jasper Gotthard 122 Jaspers Karl 328 Jastrun Mieczysław 163,341 ,, .< •„• , Jean Paul 102, 232, 312 ! ;' Jelusisch Mirko 88 < .-..,> Jens Inge 206 ; Jerzy III 158 Jessner Leopold 143 ;, Joerges (Jorgens) Ludwig 231 Johann Ernst 14,42,49, 87 John Hartmut 35 Jung Carl Gustav 232, 295 Jung Werner 41 Jiingel Eberhard 273 Jiinger Ernst 90, 93,149,151,152,153,154, 155, 157, 158, 160, 161, 162, 163, 164, 165,166,176,183,197, 204,245,324 Jiinger Friedrich Georg 153,154 Jungk Robert 289 Kachold Gabriele 331 Kafka Franz 33,145 Kahl Wilhelm 136,137 Kahler Erich von 240,241 Kaisen Wilhelm 276 Kalinowski Witold 142 Kaltenbrunner Ernst 199 Kandinsky Wassily 48 Kant Immanuel 9, 34, 38, 60, 66, 106, 124, 159, 191, 223, 226, 241, 245, 281, 293, 294,310,317,338 Kapp Wolfgang 131,133,140,178 Karszniewicz-Mazur Alicja 235 Kartezjusz (Descartes Rene) 224 Kaschuba Wolfgang 41 Kastner Erich 146, 147, 148, 236, 237, 242, 253, 254,259, 263 Kater Michael H. 140 Katullus 60 Kaufmann David 234 Kaufmann Erich 92 Kautsky Karl 44,242 Kehr Eckart 77, 80 Kelsen Hans 63 Kennedy John F. 262 Kerr Alfred 144, 243 Kerschensteiner Georg 48 Kershaw lan 194, 256 Kessler Harry, graf 29,83,122,123,124,135, 136 Key Ellen 48 Keynes John Maynard 195 Kiaulehn Walther 143,145 Kienzl Florian 143 Kimminich Otto 273 Kindt Werner 45 Kirchheimer Otto 131 Kirchner Ernst Ludwig 48 Klages Ludwig 53 Klee Ernst 343 Klee Paul 48,150 Kleiber Erich 144 Kleist-Schmenzin Ewald von 179,180,194 Klemperer Otto 144 Klemperer Victor 141,142,202 Klepper Jochen 204 Klinnert Ernst 140 Klónne Arno 199 Klose Hans 45 Klose Werner 140 Knabe Hubertus 316 Knoll Joachim H. 45 Knotel Richard 156 Kobis Albin 115 Koch Hannsjoachim W. 199 Koebner Thomas 45 Koester Eckart 89 Kogon Eugen 257, 293 Kohl Helmut 314 Kolb Eberhard 133 Kolbe Uwe 327 352 Indeks osób Kołakowski Leszek 315 Kommerel Max 205 Kónig Renę 59 Kónigsdorf Helga 331 Kopacki Andrzej 27, 89, 93, 132, 159, 181, 187, 193, 201, 202, 223, 229, 231, 232, 244, 270, 277, 288, 292, 305, 310, 319, 327, 334 KopfHeinrich276 Kortner Fritz 143 Koselleck Reinhart 66 Koser Reinhold 156 Kotowski Georg 138 Kracauer Siegfried 144 Krahelska Halina 341 Krausnick Helmut 207, 213,247 Krauss Werner 143,144 Kreczowska Maria 192 Krenz Egon 326 Kreuzberger Wolfgang 140 Krieger Bogdan 14 Krockow Christian von, graf 22,68,156,159, 161, 202,243, 260, 291,305 Krolle Stefan 199 Krońska Irena 60 Kroński Tadeusz 60,106,226, 281,294,317 Król Marcin 40,248,310 Krupp Friedrich 26, 64,80,140 Krusche Giinter 316,317 Krynicki Ryszard 279 Krzmieniowa Krystyna 293 Kubin Alfred 48 Kuda Rudolf 120 Kuhn Axel 150, 238 Kiihne Volker 49 Kulka Otto Dov 236 Kunert Gunter 327 Laband Paul 63 Lagarde Paul de 51,234, 235 Lamprecht Helmut 52,89,202,221,232,278 Landmann Adam 34,102,105,106,226,281, 294, 308,314,317 Lang Fritz 144 Lange Friedrich C. A. 143 Langbehn Julius 50,51,55 Laqueur Walter Z. 179 Laursen Karsten 126 Leber Julius 132 Leder Karl Bruno 345 Leicht Robert 306 Lenin Włodzimierz I. 315 Leonhardt Rudolf Walter 237, 253 Lepenies Wolfgang 192 Lessing Gotthold Ephraim 102, 232, 312 Levison Daniel J. 39 Lewin Kurt 307 Lewis Sinclair 262 Ley Robert 197,198 Lichtwark Alfred 48 Liebe Werner 121,122 Liebermann Max 48 Liebknecht Karl 115,132 Lietz Hermann 48 Lietzmann Hans 138 Linse Ulrich 48 Lion Margo 144 Litt Theodor 141 Lóbe Paul 136 Locke John 33 Lóns Hermann 146 Lotze Hermann 83 Lowith Karl 338 Liibbe Hermann 96 Luckner Felix, hr. 146 Ludendorff Erich 98,100,109,110,113,118, 119,133,179,180 Liidicke Reinhard 23 Ludwig Emil 73, 242 Ludwik XIV 21 Luft Friedrich 262 Lukacs Georg 179 Lukan Walter 89 Luter Marcin 150, 229, 233, 279, 280, 310, ? 311 ! Luthardt Wolfgang 131 Lynar Ernst Wilhelm, graf 101 Łukasiewicz Małgorzata 57,329 Maaz Hans-Joachim 333 Machiavelli Niccoló 338 Mackę August 48 Madison James 275 Mahan Alfred Thayer 77,79 Maistre Joseph de 172 Mandeville Bernard de 338 Mann Goło 38 Mann Heinrich 41, 74, 81, 83, 91, 145, 147, 148,205, 242 Mann Thomas 32, 74, 75, 97, 98, 104, 146, 228,288 Manstein Erich von 212 Marc Franz 48 Marcuse Herbert 288 Marcuse Ludwig 146 Marder Arthur Jacob 79 Marecka Janina 41 Indeks nazwisk 353 Maria Teresa 156 Marienfeld Wolfgang 77 Marks Karol 17,34,55,58,67,106,224,228, 239, 242, 271,296,297,315, 323 Marlitt Eugenia 74 Maron Monika 325, 326 Marquard Odo 293 Marshall Georg Catlett 265 Maschmann Melita 191,196, 198, 199, 301, 330 Massary Fritzi 144 Mateusz, św. 319 Matthias Erich 133,179 Maurer Trude 239 Maurois Andre 145 May Karol 146 Mayer Arno J. 213 Mayer Hans 148 Meinecke Friedrich 68, 96, 98, 99,102,136, 137,138, 339 MeinhofUlrike299 Meisner H. 0.14 Mendelssohn Peter de 144 Messerschmidt Manfred 214 Metternich-Winneburg Klemens von, ks. 330, 334 Meyer Jiirg 78 Meyer Thomas 44 Michaelis Herbert 121,193,255 Michalka Wolfgang 194 Michel Karl Markus 288 Michels Robert 295 Milatz Alfred 120 Miller Glen 262 Miller Susanne 120,133 Miłosz Czesław 229,319 Minuth Karl-Heinz 194 Mirabeau Honore Gabriel Riqueti de 157, 211, 234 Misch Georg 160 Mitchell Allan 120 Mitchell Margaret 204 Mitscherlich Alexander 254 Mitscherlich Margarete 254 Mittenzwei Ingrid 280 Miziński Jan 60 Mobutu Sese Seko 332 Modrow Hans 332 Moeller van den Bruck Arthur 15, 51, 166, 295 Mogge Winfried 45 Mohler Armin 149 Moissi Alexander 143 Mojżesz (bibl.) 344 Moltke Helmuth von, hr. 36 < Mommsen Hans 221 Mommsen Theodor 35, 232,275 Montaigne Michel Eyquem de 224 Montessori Maria 48 > Montgelas Maximilian von 34 Morgenthau Henry M. Jr. 305 Morscy Rudolf 179 Moser Justus 17 Mosse George L. 235 Mozart Wolfgang Amadeus 204 Miiller Hans 149 Miiller Jacob 45 Miiller Karl Alexander von 180 Miiller Klaus-Jurgen 214 Miinter Gabriele 48 Miinzer Thomas 280 Murnau Friedrich Wilhelm 144 Musil Robert 33,145 Mussolini Benito 135,179,183 Nadig Friederike 274 Naganowski Egon 260 Napoleon 136,52, 280 Naumann Friedrich 71,165 Naumann Michael 324 Nedelmann Car! 328 Nelson Rudolf 144 NeubertErhart316 Neuloh Otto 45 Newton Izaac 224 Niebuhr Reinhold 275 Niekisch Ernst 166,245 Niemóller Martin 193, 216 Niethammer Lutz 316, 324 Nietzsche Friedrich 47,48,51,202,224,232, 341 Nikisch Arthur 144 NissenMommeSl Nitzschke Volker 291 Nobel Alfred Bernhard 126 Nolle Ernst 340,341 Northemann Wolfgang 291 Noske Gustav 130,131,133 Nossack Hans-Erich 258 Oertzen Peter von 120 Offe Claus 301 Ohlendorf Otto 199 Ohnesorg Beno 288 Oldenburg-Januschau Elard von 31 Oncken Hermann 91, 92,96 Orłowski Hubert 98 Orska Maria 144 354 Indeks osób Ortega y Gasset Jose 178,321 Oschilewski W. G. 41 Ossietzky Carl von 157,243 Osterroth Franz 43 Otto Berthold 48 Papen Franz von 179 Pedersen Jórgen 126 Pehle Walter H. 237 Penzler Johannes 14 Persius Lothar 77 Pćtain Philippe 96 Peters Carl 76 Petersen 136 Peukert Detlev 199,217 Peyfuss Max D. 89 Picht Georg 290 Picker Henry 217 Piłat Poncjusz 173 Piotr, apostoł 241 Piotr Wielki 56 Piotrowicz Ludwik 322 Piscator Erwin 143 Planck Max 24,290 Pleitgen Fritz 282 Plessner Helmuth 9, 33, 59, 72, 177, 230, 244,245,345 Poelzig Hans 48,143 Poi Heinz 179 Polgar Alfred 144 Popper Karl 341 Portmann Heinrich 216 Prag Werner 247 Preczang Ernst 43 Pressel Wilhelm 88 ProB Harry 47,235 Pufendorf Samuel von 232 Puhle Hans-Jurgen 67,77 Puttkamer Albert von 67 Puttkamer Robert von 67 Raabe Wilhelm 74 Rabenau Friedrich von 131 Radbruch Gustav 66,136 Ramm Thilo 131 Ranke Leopold von 111, 337,341 Rathenau Mathilde 124 Rathenau Walther 15, 27, 33, 36, 92, 108, 122,123,124,125,149,150,236 Reich Wilhelm 288 Reichenau Walter von 194 Reichpietsch Max 115 Reinhardt Max 48,143 Remarque Erich Maria 146 191, Ą '•Ą- Rembrandt van Rijn 50,51 Reulecke Jiirgen 47 Reuter Ernst 227,277 Reuter Fritz 74 Reventlow Ernst zu 49 Riefenstahl Leni 166 Riehl Wilhelm Heinrich 41 Riesmann David 310 Rilke Rainer Maria 53,88,95,162,341 Ringer Fritz K. 137 Ritter Gerhard 30,34,35,106,232 Ritter Gerhard A. 120 Robespierre Maximilien 225 Roche Sophie de la 60 Róchling Carl 156 Roeren Hermann 73 Rogoziński Julian 103 Róhl John C. G. 31,42, 54,63 Rohm Ernst 151,157,175,193,194,210 Rohwer Jiirgen 217 Rommel Erwin 213 Roon Albrecht von 68,211,213,310 Roosevelt Franklin Delano 127,156 Rosenberg Alfred 245 Rosenberg Arthur 108,109,110,115 Roth Joseph 239 Ruhle Giinter 143 Rousseau Jean-Jacques 58, 101, 174, 225, 338 Rowohlt Ernst 262 Rusiński Michał 43,224,285 Russel Bertrand 41,44,45 Rybicka Zofia 98 Sachse Arnold 23 Saefkow Anton 215 Saint-Exupery Antoine de 204 Salin Edgar 52 Salm-Horstmar Otto zu 80 Salomon Ernst von 257 Sanford R. Nevitt 39 Savonarola Girolamo 161 Schafer Gert 328 Schafer Hans Dietrich 205 Scharnhorst Gerard von 215,280 Scheel Walter 273 Scheer Reinhard 115 Scheidemann Philipp 115,117,122 Scheler Max 48,103,104,160,245 Schellenberg Walter 199 Schelling Friedrich Wilhelm Joseph von 231, 232 Schelsky Helmut 244,245,260, 261 Schelz Sepp 273 Indeks nazwisk Scheming Bodo 180,194, 220 Schiffer Eugen 131 Schiller Friedrich 60,102,152,203,312 Schirach Baldur von 199 Schlabrendorff Fabian von 220,221,222 Schlawe Fritz 144 Schlegel August Wilhelm von 232 Schlegel Friedrich von 232 Schleicher Kurt von 179,194,215 Schleiermacher Friedrich Daniel Ernst 232 Schleunes Karl A. 217 Schlicht Uwe 289 Schlieffen Alfred von, graf 106,107 Schmalenbach Hermann 155 Schmid Carlo 304 SchmidChristof259 Schmidt-Rottluff Karl 48 Schmitt Carl 151, 161, 166, 167, 168, 169, 170, 171, 172, 173, 174, 175, 176,183, 187,197,209,273,302,324 Schmitthenner Walter 221 / Schneider Dieter 120 Schnelle Kurt 225 / Schoeps Hans Joachim 234 .-( Scholder Klaus 150 f Schóne Albrecht 95 Schopenhauer Arthur 191 < Schraepler Ernst 193,255 Schramm Percy Ernst 217,249 Schreinert Kurt 55,120 Schróder Rudolf Alexander 95 Schuddenkopf Charles 316 Schuler Alfred 53 Schult Reinhard 328 Schulten Rudolf 138 Schulze Hagen 14,15,56,123,128,132,146 Schumacher Hermann 96 Schumacher Kurt 275,280 Schumpeter Joseph A. 43,224,285,321 Schuschnigg Kurt von 179 Schiitz Helga 327 Schwabe Klaus 96,101 Schwan Alexander 273 Schwarz Hans 15, 295 Schwarz Hans-Peter 304 Schwarz Jiirgen 140 Schwarzschild Leopold 144 Schweitzer Albert 232 Seebacher-Brandt Brigitte 41 Seeberg Reinhold 99,100,101,121 Seeckt Hans von 131 Segelke Annemarie 50 Seidel Ina 232 Seifert Jttrgen 328 Selbert Elisabeth 274 Seume Johann Gottfried 58 Siedler Wolf Jobst 143 Singer Paul 42 Sinzheimer Hugo 131 Skorzeny Otto 243 Skrzywanowa Eugenia 144 Słaby Adolf 24 Smith Adam 33,338 Sombart Nicolaus 155,166 Sombart Werner 103 Sontheimer Kurt 137,138,142,149,292 Sórgel Werner 274 Speer Albert 142,199,204 Spengler Oswald 83,163,166,245 Spengler Tilman 288 Spitta Heinrich 95 Spitzemberg Hildegard von 31 Spranger Eduard 141 Stadelmann Rudolf 30 Stalin Józef 254,267 Stampfer Friedrich 123 Staritz Dietrich 320 Stauffenberg Claus Schenk von, hr. 53,220, 222 Stein Adolf 149 Stein Lorenz von 23,34,35,69,227 Steiner Rudolf 48 Stern Alfred 234 Stern Fritz 51,239 Stern Selma 234 SternbergerDolf35,311 Stevenson Robert Louis 257 Stieve Hermann 139 Stimpfle Josef 273 Stoecker Adolf 234,235 Storm Theodor 74 Strasser Gregor 199 Straub Agnes 143 StrauB David Friedrich 228,231 Streit Christian 213 Streithofen Heinrich Basilius 273 Stresemann Gustav 15, 101, 109, 125, 126, 128 Strich Walter 155 Strzelecki Jan 310 Stumm Ferdinand von 26 Sturmer Michael 28,33,78,92, 111 Swetoniusz 147 Szumańska-Grossowa Hanna 227,322 Tal Josef 32,33 Talleyrand-Pćrigord Charales Maurice de 15 356 Indeks osób Tawney Richard H. 22 Techow Ernst Werner 123 Thadden Adolf von 229 Thadden Rudolf von 8,54,268,269,270 Thadden-Trieglaff Reinhold von 229 Thaer Albrecht von 110 Thamer Hans-Ulrich 198, 200, 204, 247 Thather Margaret 304 Thiess Frank 204 Thimig Helenę 144 Thimme Annelise 121 Thimmermann Hermann 93 Thoma Ludwig 14, 74, 75 Thyssen Fritz 127 Tillich Paul 225 Tirpitz Alfred von 76, 77,78, 79, 80, 82,100 Tocqueville Alexis de 40, 71, 226, 227, 248, 310,322,339 Toller Ernst 145 Tołstoj Lew 74 Tomasz z Akwinu, św. 319 Tónnies Ferdinand 54,57,59,155,330 Tópner Kurt 121 Traeger Max 291 Treitschke Heinrich von 38,39,41,100,234, 235, 241 Treskow Henning von 215, 220,221,222 Trevor-Roper Hugh R. 238 Troeltsch Ernst 37, 38, 39, 67, 96, 113, 118, 119 Trommler Frank 45 Tucholsky Kurt (ps. Ignaz Wróbel) 134,135, 243 Turner Henry Ashby 127 Ulbricht Walter 271,280 Ullstein 145 Vesper Bernward 298,300 Vesper Will 298 Vespignani Renzo 193 Vico Giovanni Battista 224 Viebig Clara 146 Vienot Pierre 335 Vierhaus Rudolf 31 Vogl Joseph 89 Vogt Hannah 165 Vondung Klaus 89 VoBlerKarll39 Wagner Richard 204 Waldersee Alfred von, graf 14 Waldoff Claire 144 Walser Martin 327 ' Walter Bruno 144 Wander Michał 5,55,290 Weber Helenę 274 Weber Max 5,6,22,38,39,55,69,70,72,76, 133,227, 290, 296, 298 Wedekind Frank 47,50 Wehler Hans-Ulrich 80,340 Weidenfeld Werner 308 Weigel Hans 89 Weinberg Gerhard L. 181 Weismuller Johnny 145 Welfowie 117 Wellershoff Dieter 148 Werfel Edda 261 Werfel Franz 89,90,144,145 Wertenstein Wanda 144 Werth German 95 Wessel Helenę 274 Westarp Kuno von, graf 118 Westfalen Ferdinand von 67 Westphalen Joseph von 326 Weth Rudolf 216 Wettinowie 117 Weyer Bruno 77 Wegrzecki Adam 245 White Mark 262 Whyte William H. 310 Wicki Bernhard 261 Wiechert Ernst 204 Wieland Christoph Martin 232 Wiktoria 14 Wilamowitz-Moellendorff Ulrich von 104 WilbrandtAdolfo Wildenbruch Ernst von 74 Wilhelm Hans-Heinrich 213,247 Wilhelm 130,31,36,279 Wilhelm II5,13,14,15,20,24,25,27,29,30, 31, 45, 49, 54, 63, 75, 77, 82, 87, 110, 116,118,119,155,156,296,318,319 Winckelmann Johannes 70 Winckler Lutz 327 Windegg Walther Eggert 6 Winkler Heinrich August 35,133 Winnig August 165 Wirsing Giselher 245 Wirth Joseph 122,123 Wisliceny 243 Wistowsica Maria 33,147 Wittelsbachowie 117 Wittgenstein Ludwig 224 Wolff Ferdinand von 139 Wolff Theodor 135,144,242 Wolter Gustav-Adolf 77 Indeks nazwisk 357 Wolters Friedrich 51, 52, 53 Wołczacka Maria 41 Wróbel Ignaz zob. Tucholsky Kurt Wundt Max 97, 98,136,158, 244 Wyneken Gustav 47 Zabłudowski Tadeusz 60,345 Zahn Ernst 33 Zastrow Volker 311 Zechlin Egmont 235 Zedler 59 Zedlitz-Trutzschler Robert, graf 14, 25, 30, 42 Zehrer Hans 144 Zeiss Carl 21 Zentner Christian 156 Zeplin Rosemarie 326 Zeppelin Ferdinand von 24,25 Ziegler Theobald 47 Ziemilska Olga 341 Ziemilski Andrzej 341 Zilius Wilhelm 45 Zinn Georg August 276 Znamierowski Czesław 159,338 Zuckmayer Carl 146 Zweig Stefan 33, 46,146 Zychowicz Juliusz 142 Żelazny Mirosław 124,159,310,338 vv SPIS TREŚCI Słowo wstępne ............................... 5 Część pierwsza WILHELMIŃSKIE PRELUDIUM 1890-1914 Rozdział pierwszy: O POSTĘPIE I POKOJU .............. 13 Eksplozja ludnościowa ........................... 13 Od państwa rolniczego do społeczeństwa przemysłowego ....... 18 Przyczyny sukcesu ............................. 21 Postęp społeczny i dobrze pojęty interes ................. 25 Rozdział drugi: SPOŁECZEŃSTWO BEZ SAMOŚWIADOMOŚCI . 29 Obywatel w mundurze ........................... 29 j Renegaci i nicponie bez ojczyzny ..................... 38 l Romantyczny zryw ............................. 45 | Wspólnota kontra społeczeństwo ..................... 54 k Rozdział trzeci: STATEK BEZ STERU .................. 63 Konstytuqa Rzeszy i panowanie urzędników .............. 63 Społeczeństwo wielu środowisk, podzielony naród ........... 70 Budowa floty wojennej: sen o potędze światowej ............ 77 Część druga NIEMIECKI DRAMAT 1914-1945 Rozdział czwarty: WOJNA ......................... 87 Euforia: drogi i bezdroża ......................... 87 360 Spis treści Mity wojny ................................. 92 Idee roku 1914 ............................... 96 Niemców portret własny .......................... 101 Przegrana wojna .............................. 106 Rozdział piąty: REPUBLIKA LISTOPADOWA ............. 113 Legenda o ciosie w plecy .......................... 113 Kilka uwag na temat ofiary cesarza .................... 117 Pozory wolności i równości ........................ 120 Domniemania (I): Wersal, inflacja, kryzys gospodarczy ........ 124 Domniemania (II): System konstytucyjny i jego partie ......... 128 Akademicki „antyduch" .......................... 135 Mit Berlina, przypowieść o Sodomie ................... 142 Rozdział szósty: ROZSTRZYGNIĘCIE ................. 149 Uwaga wstępna ............................... 149 Śmierć jako racja życia: Ernst Jiinger ................... 152 Przyjaciel albo wróg: Carl Schmitt .................... 166 Wódz i drużyna: Adolf Hitler ....... t ............... 178 Rozdział siódmy: W TRZECIEJ RZESZY :>s ............... 191 Wspólnota narodowa a modernizacja .................. 191 Ludzie podwójni .............................. 201 Podwójne państwo i przykład Wehrmachtu ............... 207 Rozważania o oporze ........................... 215 Rozdział ósmy: ZBRODNIA W IMIĘ ZBAWIENIA .......... 223 Dialektyka Dobra ............................. 223 W poszukiwaniu zbawienia na ziemi ................... 228 Żydzi i Niemcy ............................... 233 Ostateczne rozwiązanie .................. i f. ...... 243 Część trzecia NIEMCY PO 1945 r. Rozdział dziewiąty: POWRÓT OBYWATELA .............. 253 Zamiast żałoby — przetrwanie ...................... 253 Niemiecka marka i złote medale ..................... 263 Uwolnienie od Rzeszy ........................... 272 Niemcy w Niemieckiej Republice Demokratycznej ........... 278 Spis treści 361 Rozdział dziesiąty: Zryw i obawy ...................... 287 Koniec powojnia .............................. 287 Glosa do konfliktu pokoleń ........................ 295 Dwoisty bilans ............................... 297 W poszukiwaniu utraconej tożsamości .................. 304 Rozdział jedenasty: KONIEC I POCZĄTEK: NIEMCY W LATACH 1989-1990 ......... 313 Niemiecka rewolucja ............................ 313 Podręcznikowy przykład .......................... 318 Praojciec Adam ............................... 323 Niemieckie niepewności .......................... 329 Epilog: NIEMIECKI DRAMAT A EUROPEJSKI ROZUM ..... 337 Indeks nazwisk ............................... 347 BIBLIOTEKA INSm-JTUHISTOIWZNEGO Uniw.rsyt.tu Biblioteka IHUW 1076002177 AKTUALNIE W SPRZEDAŻY: Seria HOWA MARIANNA: 1. J. Le Goff, Kultura średniowiecznej Europy, str. 587, format B5, wkładka z mapkami, cena det. 36,00- zł 2. A. Jobert, Od Lutra doMohyły, str. 304, format B5, cena det. 18,50- zł 3. F. Niel, Albigensi i katarzy, str. 101, format A5, cena det. 14,00- zł 4. F. Braudel i inni, Morze Śródziemne. Przestrzeń i historia. Ludzie i dziedzictwo, str. 254, format A5, cena det. 14,00- zł 5. J. Carpentier, F. Lebrun, Historia Europy, str. 475, format B5, cena det. 37,00- zł 6. J. Heers, Święta głupców i karnawały, str. 250, format B5, cena det. 29,00- zł 7. G. Minois, Historia starości. Od antyku do renesansu, str. 336, format B5, cena det. 40,00- zł 8. J.P. Bois, Historia starości. Od Montaigne 'a do pierwszych emerytur, str. 326, ' format B5, cena det. 40,00- zł 9. G, Minois, Kościół i nauka, t.I, str. 420, format B5, cena det. 40,00- zł 10. G. Minois, Kościół i nauka, tli, str. 450, format B5, cena det. 40,00- zł 11. P. Riche, Edukacja i kultura w Europie Zachodniej VI-VIIIw., str. 558, format B5, cena det. 45,50- zł 12. R. Caillois, Człowiek i sacrum, str. 214, format A5, cena det. 26,50- zł 13. J. Favier, Wielkie odkrycia. Od Aleksandra do Magellana, str. 470, format B5, cena det. 45,50- zł Seria O WOLNOŚĆ I NIEPODLEGŁOŚĆ: 1. B. Waligóra, Dzieje 85 Pułku Strzelców Wileńskich, str. 440, format B5, cena det. 25,00- zł 2. Z. Gnat-Wieteska, l Pułk Strzelców Konnych 1806-1944, str. 272, format B5, cena det. 29,00- zł 3. M. Filipiak, M. Karpowicz, Elita jazdy polskiej, str. 272, format B5, cena det. 29,00- zł 4. P. Sierant, 2 Pułk Piechoty Legionów Armii Krajowej, str. 306, format B5, cena det. 29,00- zł 5. A. Wolański, Wojna polsko-rosyjska 1792 r., str. 735, format B5, cena det. 38,00- zł Seria TWORZENIE EUROPY: 1. M. Mollat du Jourdin, Europa i morze, str. 303, format B5, cena det. 29,00- zł 2. L. Benevolo, Miasto w dziejach Europy, str. 250, format B5, cena det. 29,00- zł 3. U. Im Hof, Europa oświecenia, str. 276, format B5, cena det. 29,00- zł Seria CZŁOWIEK I SPOŁECZEŃSTWO: 1. J. Le Goff, Człowiek średniowiecza, str. 470, format B5, cena det. 38,00- zł Seria w koedycji z Wydawnictwem MARABUT: 1.1. Calvino, Wykłady amerykańskie, str. 110, format A5, cena det. 20,00- zł 2. P. Aries, Czas historii, str. 270, format A5, cena det. 32,00- zł 3. W. Rybczyński, Dom. Krótka historia idei, str. 246, format A5, cena det. 32,00- zł 4. R. Dunbar, Kłopoty z nauką, str. 254, format A5, cena det. 29,00- zł Seria PIĘKNE KSIĄŻKI: 1. J. Delumeau, Historia ojców i ojcostwa, str. 478, format S5, cena det. 67,00- zł 2. A. Sieradzka, Art Deco w Europie i w Polsce, str. 224, format A4, cena det. 55,00- zł 3. B. Fabiani, Życie codzienne na Zamku Królewskim w epoce Wazów, str. 238, format S5, cena det. 32,00- zł 4. Z. Adriański, Złota księga pieśni polskich, str. 382, format A4, cena det. 45,00- zł format 25,2 cm x 18,1 cm, cena det. 25,00- zł Seria PODRÓŻE PO HISTORII: 1. U. Bahnsen, J. O'Donnel, Katakumba. Ostatnie dni w bunkrze Hitlera, str. 400, format B5, cena det. 32,00- zł 2. C. Marchi, Wielkie katedry, wielcy grzesznicy, str. 230, format B5, cena det. 29,00- zł Seria BROSTIANA: 1. Praca zbiorowa, Antyhitlerowska opozycja 1933-1939. Wolne Miasto Gdańsk, Prusy Wschodnie, Śląsk, Łódź, str. 171, format A5, cena det. 25,00- zł Seria HISTORIA NAJNOWSZA: 1. F. Furet, Przeszłość pewnego złudzenia. Esej o idei komunistycznej w XX wieku, str. 615, format B5, cena det. 29,00- zł Seria KLIO W NIEMCZECH: 1. Praca zbiorowa, Historia społeczna. Historia codzienności. Mikrohistoria, str. 122, format A5, cena det. 10,00- zł Poza seriami: 1. E. Kąjdański, Tajemnica Beniowskiego. Odkrycia, intrygi, fałszerstwa, str. 486, format B5, cena det. 21,00- zł 2. M. Beniowski, Pamiętniki, str. 620, format B5, cena det. 53,00- zł 3. Z. Mierzwiński, Generałowie II Rzeczypospolitej, II, str. 490, format A5, cena det. 24,00- zł (tom I wydany w 1990 r. przez Wydawnictwo Polonia), cena det. I i II tomu 29,00- zł 4. K. Żukrowska, Szerokie otwarcie, str. 200, format A5, cena det. 7,00- zł 5. Z. Stromenger, Koty - Esej, str. 148, Koty - Poradnik, str. 216, format A5, cena det. 20,00- zl/kpl. 6. D. de Rougemont, List otwarty do Europejczyków, str. 184, format S6, cena det. 12,00- zł 7. P. Bednarski, Błękitne śniegi, str. 122, format S6, cena det. 12,00- zł 8. St. Murzański, PRL-zbrodnia niedoskonała, str. 375, format A5, cena det. 24,00- zł. 9. A. Zawilski, Polskie fronty 1918-1945, t.I str. 640, t.II str. 605, format B5, cena det. 44,00- zl/kpl. Przy zakupie książek w naszym Wydawnictwie udzielamy rabatu w wysokości 25% W PRZYGOTOWANIU: Seria NOWA MARIANNA: 1. M. Bloch, Królowie cudowtórcy 2. J. Le Goff, Wyobraźnia średniowiecza 3. M. Ferro, Historia kolonizacji 4. P. Riche, Karolingowie 5. G. Minois, Kościół i wojna 6. J. Blamont, Cyfry i sny 1. A. Corbin, Historia zapachu 8. G. Vigarello, Historia zdrowia i choroby, od średniowiecza do współczesności 9. J. Lacouture, Jezuici 1.1, II 10. P. Dollinger, Dzieje HanzyXII-XVIIw. 11. G. Duby, Rok tysięczny 12. M. Ferro, Jak się opowiada historię dzieciom 13. M. Hadas Lebel, Józef Flawiusz, Żyd rzymski 14. F. Lebrun, Człowiek wobec choroby 15. J. C. Schmitt, Rozum gestu 16. J. C. Schmitt, Duchy w średniowieczu -^ 17. J. P. Roux, Król. Mity i symbole U;ai'"' 18. B. Fraenkel, Podpis. Geneza znaku 19. A. Grenier, GaIowie 20. J. Delumeau, Pocieszać i chronić 21. J. Le Goff, Intelektualiści w średniowieczu 22. H. I. Marrou, Zmierzch Rzymu czy późna starożytność? (III-VIw.) Seria TWORZENIE EUROPY: 1. Ch. Tilly, Rewolucje europejskie 1492-1992 2. U. Eco, W poszukiwaniu języka uniwersalnego 3. A. Guriewicz, Jednostka w dziejach Europy Seria O WOLNOŚĆ I NIEPODLEGŁOŚĆ: 1. B. Pawłowski, Wojna polsko-austriacka 1809 r. 2. T. Kutrzeba, Wojna bez walnej bitwy 3. K. Krąjewski, T. Łabuszewski, Dzieje okręgu Białostockiego AK-AKO Seria CZŁOWIEK I SPOŁECZEŃSTWO: 1. E. Garin, Człowiek renesansu 2. J. P. Vernant, Człowiek Grecji 3. A. Giardina, Człowiek Rzymu Seria RODY RZECZYPOSPOLITEJ: 1. A. Rachuba, Dzieje rodu Sapiehów 2. L. Podhorodecki, Dzieje rodu Chodkiewiczów 3. E. Urwanowicz, Dzieje rodu Zborowskich 4. K. Drozdowski, Habsburgowie polscy 5. J. Grała, Dzieje rodu Radziwiłłów 6. J. Dzięgielewski, Dzieje rodu Ossolińskich 1. W. Urbaniak, Dzieje rodu Zamoyskich Seria PIĘKNE KSIĄŻKI: 1. A. Ziółkowski, W. Głębowicz, Armia Księstwa Warszawskiego ilustrowana malarstwem J. Chełmińskiego 2. A. Sieradzka, Historia wnętrz polskich 3. A. Guriewicz, Kultura i społeczeństwo średniowiecznej Europy. Exempla XIII w. Seria PODRÓŻE PO HISTORII: 1. M. Malewicz, Mędrzec i gwiazdy 2. A. de Michelis, Ostatni zagończyk. O Józefie Dwernickim i powstaniu na Wołyniu i Podolu 3. J. Horodniczy, Młodsi od swoich wyroków 4.1. F. Stone, Proces Sokratesa Seria FILOZOFICZNA: 1. M. D. Hunnex, Filozofowie i systemy filozoficzne 2. H. Ott, Martin Heidegger 3. P. Valadier, Pochwała sumienia 4. R. Scheduler, Przyszłość rytuału 5. R. Caillois, Gry i ludzie Seria SZUFLADA HERODOTA: 1. Ch. Lambert, Herezje średniowiecza INNE: 1. B. Orłowski, Poczet wielkich twórców techniki 2. H. Mayer, Autsajderzy 3. E. Panofsky, Ideologiczne poprzedniki chłodnicy Rolls-Royce 'a 4. O. Balzer, Geneza Trybunału Koronnego