Kathleen E. Woodiwiss Kwiat i płomień Z angielskiego przełożyła Iwona Chamska Kiedyś rozgorze ten płomień, co wszystko wokół niszczy, i nagie zostawi wzgórze. Lecz z pierwszym oddechem wiosny nieśmiały kwiat znów wyłoni swą piękną twarz pośród zgliszczy. Olśniewającą urodą urąga on płomieniom, by je na zawsze okiełznać. 1 23 CZERWCA 1799 Gdzieś w szerokim świecie czas z pewnością przelatywał niby na skrzydłach, ale na angielskiej prowincji jakby z trudem stąpał przez wrzosowiska na pokaleczonych stopach. Wszystko toczyło się tu powoli i boleśnie. Gorące, duszne powietrze trwało w bezruchu. Nad drogą wisiał kurz, przypominając o przejeżdżającym kilka godzin wcześniej powozie. Pod gęstą mgłą, podnoszącą się znad pobliskich moczarów, przycupnęła niewielka farma. Stojąca wśród strzelistych cisów pokryta strzechą chata z otwartymi okiennicami i uchylonymi drzwiami zdawała się przyglądać czemuś osłupiała, jakby ktoś z niej zażartował. Niedaleko chyliła się ku ziemi dawno nie reperowana stodoła z nie ociosanych bali, a tuż za nią walczył o przetrwanie w bagnistej glebie wąski pasek pszenicy. W domu Heather leniwie obracała w dłoniach ziemniaki, skrobiąc je raczej niż obierając tępym nożem. Mieszkała w tej chacie już od dwóch lat, ale najchętniej wymazałaby te lata z życia. Nie mogła już prawie przypomnieć sobie tych szczęśliwych dni, zanim ją tu przywieziono, czasu dorastania, kiedy jej ojciec, Richard, jeszcze żył. Mieszkała z nim w wygodnym domu w Londynie, nosiła modne stroje i miała co jeść. Tak, wtedy było jej lepiej. Nawet te noce, kiedy ojciec zostawiał ją samą ze służbą, nie wydawały się już tak straszne. Rozumiała teraz jego samotność, żal i tęsknotę za dawno zmarłą małżonką, piękną irlandzką dziewczyną, w której się zakochał, którą poślubił, a potem stracił przy narodzinach ich jedynego dziecka. Rozumiała teraz pociąg ojca do hazardu, chociaż to właśnie ta okrutna rozrywka pozbawiła go życia, a Heather domu i poczucia bezpieczeństwa, pozostawiając ją na łasce jedynych krewnych: tchórzliwego wuja i swarliwej ciotki. Dziewczyna otarła czoło i pomyślała o ciotce Fanny po-legującej w izbie obok. Niełatwo było z nią żyć. Nic jej nie mogło zadowolić. Nikogo nie lubiła. Matkę Heather, żonę swego szwagra, uważała za gorszą. Wywodziła się wszak z tych okropnych buntowników, Irlandczyków. Tak samo myślała o jej córce. Nie było dnia, by „prawdziwa" Angielka nie przypomniała Heather, że jest w połowie irlandzkiej krwi. Nienawiść tak zmąciła rozum Fanny, że zaczęła wierzyć, iż dziewczyna jest czarownicą. Może sprawiła to zazdrość, bo Fanny Simmons nigdy nie była piękna, podczas gdy Heather odznaczała się niezwykłą urodą i wdziękiem. Ową urodę odziedziczyła po matce. Domy gry zażądały spłaty długów Richarda, zabierając prawie wszystko, co posiadał. Po śmierci szwagra Fanny pośpieszyła do Londynu. Z tytułu pokrewieństwa zagarnęła niewielki majątek, jaki jeszcze pozostał osieroconej bratanicy męża. Zanim ktokolwiek się temu sprzeciwił, sprzedała resztę dóbr po Richardzie i schowała pieniądze do swojej sakiewki. Heather pozostała tylko jedna różowa suknia, której ciotka i tak zabraniała jej nosić. Dziewczyna wyprostowała obolałe plecy i westchnęła. - Heather Simmons! Słowa dochodziły z sąsiedniej izby. Dało się też słyszeć skrzypienie łóżka, z którego podnosiła się ciotka. - Ty obiboku, przestań bujać w obłokach i zabieraj się do roboty. Myślisz, że to wszystko samo się zrobi, a ty będziesz się lenić? W tej szkole dla panienek, do której cię wysłali, nie nauczyli cię niczego pożytecznego, nic poza czytaniem i jakimiś dyrdymałami! Potężna kobieta człapała po brudnej podłodze do kuchni, gdzie Heather próbowała myśleć o czymś innym. - Widzisz, co ci to dało? Teraz muszą cię utrzymywać krewni. Twój ojciec był głupi, właśnie tak, głupi. Przepuścił pieniądze. Myślał tylko o sobie. A to wszystko przez tę latawicę, co się z nią ożenił, tę irlandzką dziewkę. - Ostatnie słowa wyrzuciła z siebie jak najgorsze przekleństwo. - Żeśmy próbowali mu powiedzieć, żeby się z nią nie żenił, ale nie słuchał. Musiał sobie wziąć tę Brennę! Heather słyszała te złe słowa tyle razy, że znała je już na pamięć. Nie zmąciły zresztą jej wspomnień o ojcu. - Był dobrym ojcem - odparła tylko. - To twoje zdanie, panienko - prychnęła kobieta. - Widzisz, w co cię wpakował? W przyszłym miesiącu skończysz osiemnaście lat, a nie masz posagu. Bez tego nie znajdziesz chłopa, który by się z tobą ożenił. Nie wiem już, co robić, żebyś się nie włóczyła. Tu wszystkie chłopy wiedzą, jaka była twoja matka. Ty jesteś taka sama! A ja nie chcę w tym domu żadnych bachorów! Heather siedziała skulona, a ciotka wciąż wrzeszczała, przeszywając ją świdrującym spojrzeniem i kiwając groźnie palcem. - To diabelska sprawka, że jesteś do niej taka podobna! Tak jak twoja matka zrujnowała twojego ojca, tak i ty zrujnujesz każdego chłopa, co na ciebie spojrzy. Bogu dziękować, że przysłał cię do mnie. On jeden wiedział, że tylko ja mogę cię uratować od ognia piekielnego i potępienia, które ci były przeznaczone. Zrobiłam, co mogłam. Sprzedałam te nieskromne suknie. Jesteś taka próżna, więc to tylko dla twojego dobra. Moje stare suknie dobrze ci służą. Mimo przygnębienia Heather omal się nie roześmiała. Stare suknie wisiały na niej jak worki, bo ciotka ważyła dwa razy tyle co ona. Fanny nie pozwoliła ich nawet zwęzić, dziewczyna mogła tylko skrócić spódnice, bo inaczej by się w nie zaplątała. Ciotka zauważyła minę Heather i parsknęła. - Ty niewdzięczna mała nędzarko! Gdzie byś dziś była, gdybyśmy cię z twoim wujem nie przygarnęli? Jakby twój tatko miał choć krztynę rozumu, wydałby cię za jakiegoś chłopa, ale nie, on wolał cię zatrzymać przy sobie. Myślał, żeś za młoda do zamęścia. Cóż, teraz już za późno. Umrzesz jako stara panna. O to już ja zadbam! Fanny wróciła do drugiej izby, rzucając na odchodnym ostrzeżenie, by Heather się pośpieszyła, bo jak nie, to posmakuje rózgi. Dziewczyna, która niejednokrotnie czuła na plecach razy wymierzane przez ciotkę, nie śmiała już nawet westchnąć, choć była bardzo zmęczona. Wstała przed świtem, by przygotować wszystko na przyjęcie brata Fanny, który listownie zapowiedział swój przyjazd. Zaraz po otrzymaniu listu ciotka poleciła Heather wysprzątać dom i przygotować jedzenie. Sama nawet raz czy dwa przyłożyła rękę do przygotowań, ustawiając filiżankę na spodku. Heather wiedziała, że ów gość to ktoś, kogo Fanny bardzo ceniła. Słyszała o nim wiele wspaniałych opowieści i domyślała się, że brat to jedyna istota wśród łudzi i zwierząt, która choć trochę obchodziła ciotkę. Wuj John potwierdził domysły dziewczyny, mówiąc jej, że nie ma rzeczy, której Fanny by nie zrobiła dla brata. Było ich tylko dwoje. Dziesięć lat starsza Fanny wychowywała brata od niemowlęcia, ale ostatnio nieczęsto ją odwiedzał. Czerwona kula słońca wisiała już nisko na zachodzie, kiedy przygotowania zostały zakończone. Fanny sprawdziła, czy Heather wywiązała się ze swoich obowiązków. Poleciła jeszcze dziewczynie wyjąć więcej świec. - To już pięć lat minęło, od kiedy ostatni raz widziałam brata. Wszystko ma być piękne na jego przyjazd. Mój Willy przywykł do Londynu i nie chcę, by coś mu się tu nie spodobało. On nie jest taki jak twój wuj ani ojciec. On ma głowę na karku i dużo pieniędzy. Nie zobaczysz go w domach gry, jak trwoni majątek, i nie siedzi bezczynnie na zadku jak twój wuj. To chłop, co się zowie. Nie ma w caluśkim Londynie takiego sklepu z odzieżą jak jego. Ma nawet człowieka, co na niego pracuje. Na koniec przykazała Heather, by poszła się umyć. - No i wdziej różową suknię, co ci ją dał ojciec - dodała. - Ta będzie dobra. Nie chcę, żeby mój brat William widział cię w tych szmatach. Heather odwróciła się zdziwiona. Przez dwa lata jej różowa suknia wisiała nie noszona. Teraz mogła ją założyć. Nawet jeśli to tylko dla brata ciotki, Heather cieszyła się z tej sposobności. Od wieków nie miała na sobie nic ładnego, uśmiechnęła się więc uradowana. - O, widzę, że jesteś zadowolona. Myślisz tylko o swoim wyglądzie! - Fanny podeszła bliżej i pokiwała palcem przed nosem Heather. - To szatańskie sprawki. Pamiętaj, że Pan w niebiesiech wie, jakim jesteś dla mnie ciężarem. - Westchnęła, jakby męczył ją ten obowiązek. - Najlepiej, żebyś wyszła za mąż i zniknęła z mojego domu. Ale żal mi człowieka, co by cię miał poślubić, zresztą bez posagu i tak nic z tego nie będzie. Jeszcze jedno, panienko. Upnij włosy. Tak będzie lepiej. Heather przeszła przez pokój za zasłonę oddzielającą jej niewielki kącik. Usłyszała, że ciotka wychodzi z domu, i dopiero wtedy pozwoliła sobie na buntowniczą minę. Była zła, ale bardziej na siebie niż na ciotkę. Zawsze była tchórzem i wyglądało na to, że tak już pozostanie. Kącik, który jej przydzielono, był ciasny, ale mogła się tu przynajmniej schronić przed brutalnością opiekunki. Westchnęła i pochyliła się, by zapalić świeczkę na niewielkim stoliku obok wąskiego łóżka. Gdybym była silniejsza i bardziej odważna, pomyślała, pokazałabym ciotce, gdzie jej miejsce. Gdybym choć raz ośmieliła się stawić jej czoło. Ale żeby z nią walczyć, musiałabym być Samsonem! Nalała wcześniej przyniesionej gorącej wody do miski i pośpiesznie się rozebrała. Potarła myjką niewielki kawałek pachnącego mydła, które zwykle bardzo oszczędzała, i myła się nim, z lubością wdychając delikatną woń. Potem włożyła różową suknię, która zakryła brzydkie halki. Ponieważ suknię uszyto przed laty, kiedy Heather była młodsza, stanik ciasno opinał piersi dziewczyny. No i ten dekolt... Chyba zbyt głęboko wycięty. Cóż, innej sukienki nie miała. Wyszczotkowała włosy, aż zaczęły lśnić w świetle świecy. Zgodnie z poleceniem ciotki związała je nad karkiem, pozostawiając kilka pasemek spływających na plecy i dwa niesforne loki po obu stronach twarzy. Przejrzała się w kawałku potłuczonego szkła, który służył jej za lustro, i kiwnęła głową. Wyglądała lepiej, niż się spodziewała. Po drugiej stronie kotary dały się słyszeć czyjeś kroki, a potem głęboki, suchy kaszel. Kiedy Heather wyszła ze swojego kącika, wuj zapalał akurat fajkę. John Simmons nie dbał o swój wygląd. Jego koszula nosiła ślady tłuszczu, a pod paznokciami osadziła się gruba warstwa brudu. Kiedy tak stał, pochylony i zniszczony ciężką pracą, wyglądał na znacznie więcej niż swoje pięćdziesiąt lat. Ale sprawił to nie tylko codzienny trud. W równym, a może nawet większym stopniu przyczyniła się do tego jego despotyczna żona, która nie szczędziła mu upokorzeń. Spojrzał na bratanicę. Coś na kształt bólu przebiegło przez jego twarz. Potem jednak uśmiechnął się i rzekł: - Pięknie dziś wyglądasz, moje dziecko. To z okazji wizyty Williama? - Ciocia Fanny pozwoliła mi, wujku - odparła. - Tak, wierzę - westchnął. - Pragnie, żeby był zadowolony, ale to zimny człowiek. Kiedy raz wybrała się do Londynu, by go odwiedzić, nie chciał z nią mówić. Teraz Fanny nie ma już odwagi tam jechać, boi się, żeby go nie rozzłościć, a jemu to zdaje się odpowiada. Ma bogatych przyjaciół i woli nie przyznawać się do ubogiej krewnej. William Court okazał się żywym portretem swej siostry, był nawet tego samego wzrostu, o głowę wyższy od Heather. Może tylko nie tak otyły jak Fanny, ale dziewczyna przypuszczała, że ta różnica zatrze się za kilka lat. Mężczyzna miał okrągłą twarz, wystającą szczękę i wydętą dolną wargę, wciąż lśniącą od śliny. Ocierał ją koronkową chusteczką, siąkając przy tym dziwnie. Podał Heather na powitanie spoconą, miękką dłoń, a kiedy pochylił się, by ucałować jej małą rączkę, poczuła mdłości. Elegancki ubiór gościa świadczył o jego guście, ale afektowane zachowanie sprawiało, że nie wydawał się Heather interesujący. Może William Court był bogaty, ale jej z pewnością się nie podobał. Ciotka Fanny z upiętymi ciasno wokół głowy siwymi włosami, w zbyt obcisłej sukni i fartuchu, krążyła koło brata jak kura wokół pisklęcia. Heather nigdy nie widziała, by kiedykolwiek okazywała tyle troski jakiejkolwiek istocie. Williamowi Courtowi najwyraźniej odpowiadało takie nadskakiwanie. Dziewczyna nawet nie starała się słuchać, o czym Fanny rozmawia z bratem. Dopiero w czasie obiadu, kiedy William zaczął mówić o najświeższych wieściach z Londynu, nastawiła uszu. Może dowie się czegoś o swoich dawnych przyjaciółkach? - Napoleon zbiegł i mówi się, że powrócił do Francji po porażce w Egipcie. Nelson dał mu niezłą nauczkę. Do kaduka, pomyśli dwa razy, nim znów zadrze z naszymi okrętami! - rzekł William. Heather zauważyła, że mówił poprawniej niż siostra, i zastanawiała się, czy uczęszczał do jakiejś szkoły. Ciotka Fanny otarła usta wierzchem dłoni i rzuciła ze złością: - Pitt nie wiedział, o czym gada, jak mówił, żeby Francuzów zostawić w spokoju. Teraz ma ich po uszy, Irlandczyków też. Ja bym ich wszystkich... Heather zagryzła wargę. - Irlandczycy! Ha! To banda dzikusów, jeśli chcesz wiedzieć! Nie wiedzą, co dla nich dobre! - ciągnęła ciotka Fanny. - Pitt próbuje ich teraz zjednoczyć. Może mu się uda w przyszłym roku - wtrącił wujek John. - I wtedy nam wszystkim poderżną gardła! - wykrzyknęła ciotka. Heather spojrzała ze współczuciem na wuja, który spuścił wzrok i jednym haustem wypił swoje piwo. Westchnął i rzucił tęskne spojrzenie na dzban. Niestety, despotyczna połowica dobrze go pilnowała. Zrezygnowany odstawił kufel i powrócił do fajki. - Jankesi są tacy sami! Najchętniej by nas wymordowali! Ale my im jeszcze pokażemy - nie ustawała gospodyni. William zachichotał, aż zatrzęsły mu się policzki. - Lepiej nie przyjeżdżaj do Londynu, droga siostro, bo oni czują się w porcie jak we własnym domu. Bywa, że paru dostaje za swoje, ale są przebiegli i trzymają się razem. Kiedy wybierają się do miasta, zawsze idą w grupie. Nie lubią pływać na brytyjskich statkach. Taak, są ostrożni. Nie którzy nawet mają czelność nazywać się dżentelmenami, na przykład ten Washington. A teraz mają następnego głupca, Adams się zwie. Wybrali go sobie na króla. To oburzające! Ale to nie potrwa długo. Wrócą, skomląc jak psy! Heather nie znała żadnych Jankesów. Cieszyła się więc, że jej ciotka i pan Court rozprawiali o nich, a nie o Irlandczykach. Myśli dziewczyny znów odpłynęły gdzieś daleko i siedziała tak, jak jej się zdało, całą wieczność. Ciotka Fanny przywróciła dziewczynę do grona żywych, wyciągając rękę przez stół i boleśnie szczypiąc jej dłoń. Heather podskoczyła. Potarła miejsce, gdzie robił się czerwony ślad, i spojrzała na ciotkę, starając się powstrzymać łzy. - Pytałam, czy chciałabyś uczyć w szkole dla panienek lady Cabot. Mój brat mówi, że chyba uda mu się znaleźć ci pracę - warknęła ciotka Fanny. Heather nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Słucham? William Court zaśmiał się i wyjaśnił: - Mam znajomości w tej szkole i wiem, że szukają dobrze wychowanej, młodej damy, a ty masz doskonałe maniery i ładnie mówisz. Wierzę, że nadajesz się na tę posadę. Jak rozumiem, uczęszczałaś do szkoły w Londynie, a to mogłoby pomóc. Może w przyszłości mógłbym zaaranżować dla ciebie małżeństwo, tak byś weszła do dobrej rodziny z Londynu. Szkoda marnować takie wdzięki i maniery na zapadłej farmie. Oczywiście, gdybym aranżował ci małżeństwo, mu siałbym dać ci posag. Spodziewam się, że mi go zwrócisz, kiedy już złapiesz męża. Myślę, że ta sprytna sztuczka może być korzystna dla nas obojga. Ty potrzebujesz posagu, a ja mogę ci go dać. Oczywiście w formie pożyczki, z której otrzymałbym później procent i którą byś mi spłaciła. Nikt nie musiałby wiedzieć o naszej umowie, a jak sądzę, jesteś dość bystra, by zdobyć pieniądze, kiedy już będziesz zamężna. Czy zatem posada u lady Cabot ci odpowiada? Heather nie była przekonana co do pomysłu małżeństwa, ale chciała uciec z farmy, od ciotki Fanny i tego strasznego życia na wsi! Chciała znów znaleźć się w Londynie wśród ludzi z towarzystwa. To byłoby wspaniałe! Nie śmiała wierzyć własnemu szczęściu. Gdyby nie palący ślad po uszczypnięciu, sądziłaby, że śni. - Mów, dziecko. Co ty na to? - nalegał William. Ledwo mogła powstrzymać radość. Nie wahała się długo. - To bardzo miło z pana strony - odrzekła. - Z radością przyjmuję pana propozycję. William zaśmiał się znów. - Dobrze! Dobrze! Nie będziesz żałowała. - Zatarł ręce. - Do Londynu musimy wyruszyć jutro. Zbyt długo byłem w podróży i trochę zaniedbałem interesy. Muszę ulżyć memu po mocnikowi. Będziesz jutro gotowa, moje dziecko? - Machnął koronkową chusteczką i jeszcze raz otarł grube usta. Heather sprzątała ze stołu przepełniona nowym uczuciem, wiedziała, że już dłużej nie będzie w tym domu służącą. Nawet nie zmuszała się do rozmowy z ciotką, która uważnie ją obserwowała. Kiedy Heather znalazła się w swoim kąciku za kotarą, myślała, jaka to będzie radość znaleźć się z dala od ciotki Fanny. Każda praca w Londynie będzie lepsza niż życie pod butem tej kobiety i znoszenie upokorzeń, a nawet bicia. Nie będzie już musiała słuchać ostrych słów, znosić napadów złości, a może nawet znajdzie się ktoś, kto będzie o nią dbał. Przygotowania do podróży nie zajęły dziewczynie wiele czasu, bo posiadała tylko to, co miała na sobie dziś i co będzie nosiła jutro. Następnego popołudnia Heather jechała już powozem Williama Courta do Londynu. Z ciekawością rozglądała się dookoła. Dopiero teraz dostrzegła zieleń pól i piękno wrzosowisk. Nigdy przedtem nie zwracała na to uwagi. Pan Court okazał się miłym i troskliwym opiekunem. Chętnie opowiadał o nowinkach z Londynu. Heather śmiała się, słuchając historyjek z królewskiego dworu. W pewnej chwili zwróciła uwagę na to, że jej nowy opiekun przygląda się jej w jakiś dziwny, nieprzyjemny sposób. Szybko jednak odwrócił wzrok i dziewczyna odetchnęła z ulgą. Było już ciemno, kiedy dotarli do rogatek Londynu. Heather czuła się bardzo zmęczona, więc gdy powóz zatrzymał się przed sklepem Williama Courta, odetchnęła z ulgą. Wewnątrz na półkach zobaczyła jedwabie, muśliny, batysty, atłasy i satyny w różnych kolorach i wzorach. Heather zaskoczył ogromny wybór tkanin i z zachwytem zaczęła dotykać to jednej, to drugiej, nie zwracając nawet uwagi na mężczyznę siedzącego przy biurku w drugim końcu sklepu. William Court zaśmiał się na widok rozgorączkowanej dziewczyny, biegającej po sklepie. - Później będziesz miała więcej czasu na obejrzenie wszystkiego, moja droga. Poznaj mego pomocnika. To pan Thomas Hint. Heather odwróciła się i zobaczyła małego, garbatego człowieczka, który wydał się jej najbrzydszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Miał okrągłą twarz, krótki i szeroki nos, wytrzeszczone oczy i grube, wydęte usta, które nieustannie oblizywał, przypominając przez to jaszczurkę, którą kiedyś widziała na farmie. Odziany był w drogi, szkarłatny jedwab, poplamiony jedzeniem. Uśmiechnął się jedną stroną twarzy, co przypominało okrutny grymas. Dziewczyna nie mogła pojąć, dlaczego William zatrudnia kogoś takiego w swoim sklepie. Była pewna, że wystraszył więcej klientek, niż zachęcił do kupna. Ktoś, kto chciał od niego kupować, musiał mieć szczególny gust. Jakby w odpowiedzi na jej myśli Court powiedział: - Ludzie przyzwyczaili się do Thomasa. Mamy tu wiele klientek, bo wiedzą, że znamy się na swojej robocie. Praw da, Thomas? W odpowiedzi usłyszeli niezrozumiałe mruknięcie. - A teraz, moja droga, pokażę ci moje apartamenty na górze - ciągnął William. - Jestem przekonany, że ci się spodobają. Potem poprowadził Heather na tyły sklepu. Przez przejście zasłonięte kotarą przeszli do małego pokoju. Dalej były schody prowadzące do ciemnego, niewielkiego korytarza, a tam kolejne drzwi. Były masywne, ale bardzo proste. William otworzył je z uśmiechem, a Heather zaskoczona tym, co za nimi zobaczyła, złapała głęboki oddech. Pokój wypełniały stylowe meble. Na wspaniałym perskim dywanie razem z dwoma pasującymi do niej fotelami stała czerwona, obita atłasem kanapka. Na jasno pomalowanych ścianach wisiały obrazy olejne i gobeliny. Dziewczyna z zachwytem patrzyła na czerwone zasłony wykończone złotymi wstążkami i chwostami. Na stołach, tuż obok mosiężnych świeczników, umieszczono kruche figurki z porcelany. Każdy znajdujący się tu drobiazg wybrano starannie i najwyraźniej nie szczędzono na nic pieniędzy. William otworzył drzwi znajdujące się w tym pokoju i przepuścił Heather przodem. W drugim pomieszczeniu dziewczyna dostrzegła ogromne loże z baldachimem, zasłonięte atłasem w niebieskim odcieniu. Niewielka komoda pasowała do łóżka, a na niej stał ciężki kandelabr i misa świeżych owoców. Przy niej umieszczono ostry srebrny nożyk. - Och, jak tu elegancko! - westchnęła tylko. Zażył odrobinę tabaki i uśmiechnął się, patrząc, jak Heather podchodzi do lustra stojącego obok łóżka. - Lubię się rozpieszczać pięknymi drobiazgami, moja droga. Gdyby teraz się odwróciła, zrozumiałaby, co miał na myśli. Szybko popatrzył w bok, by nie dostrzegła jego pożądliwego spojrzenia. - Musisz być zmęczona, Heather. Podszedł do szafy i otworzył ją. W środku wisiała spora kolekcja damskich ubrań. Przeglądał je, póki nie znalazł beżowej sukienki z koronką, w której lśniły malutkie świecące punkciki podszyte cielistym materiałem. Była to sukienka piękna i droga. - Możesz się w to ubrać na kolację, moja miła - uśmiechnął się. - Uszyto ją na pewną młodą dziewczynę, ale nigdy po nią nie przyszła. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego, bo przecież jest to jedna z najpiękniejszych, jakie zaprojektowałem, ale pewnie okazało się, że nie może sobie na nią pozwolić. - Spojrzał na Heather spod wpółprzymkniętych powiek. - Jej strata, a twój zysk. To mój podarek dla ciebie. Załóż ją, a będę bardzo szczęśliwy. Ruszył w stronę drzwi, mówiąc: - Wysłałem Thomasa, by kazał kucharce przygotować nam posiłek. Zaraz będzie gotowy, proszę więc, byś nie pozbawiała mnie swego uroczego towarzystwa na zbyt długo. Jeśli potrzebujesz jeszcze czegoś do ubrania, zawartość szafy jest do twojej dyspozycji. Heather uśmiechnęła się niepewnie, przyciskając piękną suknię, jakby nie mogła uwierzyć, że należy do niej. Kiedy William zamknął za sobą drzwi, odwróciła się powoli do lustra. W domu ciotki nie przeglądała się w lustrze, czasem tylko spojrzała w potłuczony kawałek szkła czy na powierzchnię wody w cebrzyku. Prawie już nie pamiętała, jak wygląda. A wyglądała jak jej matka na portrecie. Żywy obraz matki! Nie rozumiała tylko, dlaczego ludzie zapamiętali Brennę jako piękność. Heather uważała, że piękne mogą być tylko wysokie kobiety o jasnoblond włosach. To takie damy bywały na dworze i o nich czytała jeszcze jako dziewczynka. Ona, ciemnowłosa, nie miała nic wspólnego z ideałem kobiecej urody. Heather zmyła ze swego ciała trudy dnia, a w szafie znalazła świeżą bieliznę. Wkładając ją, zaczerwieniła się ze wstydu. Halka była przezroczysta i mocno wycięta, tak że ledwie przykrywała piersi. Dziewczyna pomyślała, że grzeszy nieczystością, ale zaraz się uśmiechnęła. Kto mnie zobaczy? pomyślała. Chyba tylko ja sama! Potem zabrała się za szczotkowanie włosów. Układała lśniące loki w modną fryzurę, podpinając je, by nie opadały na twarz. Miast związać włosy w prosty kok, upięła je na kształt kaskady stopniowo spływającej na plecy. Przyjrzała się swemu dziełu, a potem wzięła nożyk do owoców i obcięła pasemka po bokach, tak by miękkie loki wisiały nad uszami. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, pomyślawszy, w jaką złość wpadłaby ciotka, gdyby ją zobaczyła. Wreszcie włożyła beżową suknię. Dopiero teraz dostrzegła, że nie jest już dziewczynką, ale w pełni rozwiniętą kobietą. No cóż, pomyślała, przecież za miesiąc kończę osiemnaście lat. Czuła się jednak dziwnie. Suknia była niemal przezroczysta i Heather wyglądała w niej nieskromnie, uwodzicielsko i kusząco, tak jakby umiała postępować z mężczyznami, a nie jak niewinna dziewczyna. Wreszcie wyszła z sypialni. William Court zmienił tymczasem podróżny strój na droższy i bardziej elegancki surdut i przyczesał przerzedzone włosy. - Moja droga - rzekł - twoja uroda sprawia, iż żałuję, że nie jestem młodszy. Słyszałem opowieści o kobietach równie pięknych jak ty, ale nigdy nie widziałem takiej na własne oczy. Heather mruknęła coś w podziękowaniu za komplement, ale jej uwaga skupiła się na jedzeniu, które właśnie przyniesiono. Stół zastawiono kryształami, porcelaną i srebrem, jedzenie ustawiono z boku. Zauważyła pieczone kuropatwy, ryż, krewetki polane masłem, ciasta i kandyzowane owoce. W karafce czekało lekkie wino. W tej samej chwili William cieszył oczy innymi apetycznymi detalami, wodząc wzrokiem po ciele Heather. Nie próbował już ukrywać pożądania. Przysunął swoje krzesło do krzesła Heather i rzucił z uśmiechem: - Pozwól sobie usługiwać, piękna damo! Heather skinęła i patrzyła, jak William nakłada jedzenie. - Kucharka to nieśmiała kobieta. Przygotowuje mi jedzenie na każde żądanie, a potem śpieszy się do domu tak, że prawie jej nie widuję. Sprząta wszystko z równym pośpiechem. Rzadko ją tu spotykam. Ale, jak się wkrótce przekonasz, to najlepsza chef de cuisine. Zaczęli jeść. Heather zdumiała ilość pożywienia, jaką pochłonął mężczyzna. Zastanawiała się, czy po zakończeniu posiłku będzie w stanie się podnieść. Potężne szczęki wciąż przeżuwały kolejne kęsy, a kiedy skończył rozkoszować się wyśmienitą kuropatwą i słodkimi plackami, oblizał zatłuszczone palce i z lubością cmoknął. - Kiedy rozpoczniesz pracę u lady Cabot, będziesz miała okazję przebywać z mężczyznami z wyższych sfer, a z twoją urodą staniesz się najbardziej poszukiwaną dziewczyną, jaka znalazła się w tym towarzystwie. Zaśmiał się, popatrując na nią znad kieliszka. - Jest pan niezwykle uprzejmy - odparła grzecznie, choć uznała, że po winie pan William stał się zbyt rubaszny. Niewiele wiedziała o mężczyznach. Tylko nieliczni odwiedzali szkoły dla dziewcząt, a ci, którzy tam bywali, byli już dawno żonaci i przychodzili w interesach. - Tak - uśmiechnął się lekko wstawiony. - Ale oczekuję sowitej zapłaty za moje wysiłki. Dom lady Cabot to zupełnie inne miejsce niż te, które znałaś wcześniej - mówił dalej. - Madame i ja jesteśmy wspólnikami i dbamy, by tylko naprawdę najprzedniejsze panny przekraczały nasze progi. Musimy być wybredni, bo miejsce to jest odwiedzane przez bardzo bogatych ludzi, a oni mają wysokie wymagania. Ale ty zbijesz tam fortunę. Heather uznała, że William jest tak podpity, że sam nie wie, co mówi. Starała się nie ziewać, choć czuła już działanie wina i miała ochotę wślizgnąć się do łoża. William zaśmiał się. - Zdaje mi się, że cię zmęczyłem swoim gadaniem, moja droga. Widzę, że musimy dokończyć tę rozmowę jutro. - Podniósł dłoń, kiedy chciała zaprotestować. - Nie chcę słyszeć sprzeciwu. Musisz już iść spać. Jako żywo, ja też już zaczynam tęsknić za odpoczynkiem. Sprawi mi przyjemność myśl, że zaśniesz na miękkich poduszkach. Heather poszła do sypialni. Słyszała, jak William chichocze, kiedy zamykała za sobą drzwi. Oparła się o nie i uśmiechnęła się, zadowolona. Nareszcie wszystko w jej życiu się zmieni. Czuła, jak po winie lekko kręci jej się w głowie. Zatańczyła przed lustrem, potem przystanęła i ukłoniła się samej sobie. - Droga lady Cabot, jak znajdujesz mój strój? Jeśli ten ci się podoba, powinnaś, pani, zobaczyć suknie, które dała mi ciotka. Śmiejąc się pląsała po pokoju, a potem otworzyła drzwi szafy, by sprawdzić jej zawartość. Uznała, że William nie będzie miał nic przeciwko temu. Wybrała kilka sukien, by się im przyjrzeć, przyłożyć do siebie przed lustrem i pomarzyć, że jest ich właścicielką. Nie usłyszała uchylających się za nią drzwi, ale kiedy otworzyły się na oścież, odwróciła się i ujrzała stojącego w progu Williama ubranego w szlafrok. Stała, patrząc na niego zaskoczona. Dopiero teraz zrozumiała, że zastawił na nią pułapkę. Oczy mężczyzny płonęły w czerwonej twarzy, obleśny uśmieszek wykrzywiał grube usta. Zamknął drzwi na klucz, a potem leniwie pomachał kluczem, jakby się drażniąc z Heather, po czym schował go do kieszeni. Obrzucił dziewczynę spojrzeniem. Jej strach zdawał się go bawić. - Czego pan chce? - wydusiła. - Przyszedłem po zapłatę za wyrwanie cię z tej okropnej wsi - odrzekł. - Jesteś tak kuszącą dziewczyną, że nie mogłem ci się oprzeć. Dzięki twojej naiwności bez trudu zabrałem cię od mojej głupiej siostry. Kiedy już się tobą nasycę, pozwolę ci dołączyć do reszty dziewcząt lady Cabot. Tam nie będziesz się nudzić. Z czasem pozwolę ci nawet poślubić jakiegoś bogatego człowieka, któremu się spodobasz. -Podszedł o krok bliżej. - Nie musisz się bać, moje dziecko. Twój mąż będzie trochę zawiedziony, kiedy zaprowadzi cię do łoża, ale nie ośmieli się głośno narzekać. Postąpił do przodu, a Heather cofnęła się ze strachem. - Mam zamiar cię posiąść, moja droga - powiedział zadowolony z siebie. - Nie masz więc powodu ze mną walczyć. Jestem bardzo silny. Mogę użyć przemocy, jeśli taka twoja wola, ale bardziej odpowiada mi uległość. Potrząsnęła głową. - Nie - wykrztusiła ledwie żywa ze strachu. - Nie! Nigdy mnie nie dostaniesz! Nigdy! William zaśmiał się tylko. Rozbierał ją pożądliwym spojrzeniem, tak że przycisnęła rękę do łona, broniąc się przed natrętnym wzrokiem. Próbowała przemknąć ku drzwiom, ale okazał się szybszy i chwycił ją wpół. Walczyła, ale była znacznie słabsza. Usta Williama wędrowały coraz wyżej, a Heather odchylała się, by nie sięgnął twarzy, i próbowała go kopnąć. Przycisnął ją do stołu jeszcze mocniej, niemal pozbawiając tchu. Przerażona niemal do nieprzytomności, przypomniała sobie o kandelabrze, który stal na stole, i sięgnęła po niego. Niestety, zamiast chwycić, strąciła go na podłogę. Potem jej dłoń trafiła na nożyk do owoców. Schwyciła go desperacko. Owładnięty żądzą William nie zwracał uwagi na to, co robiła Heather, póki nie poczuł ostrza noża tuż przy swym boku. Dziewczyna skrzywiła się z bólu, kiedy palce mężczyzny zacisnęły się na jej przegubie, ale się nie poddawała. Nie miała jednak szans - William bez większego trudu wyjął nóż ze słabej dłoni. Heather przestała się szamotać i upadła na podłogę tuż pod stopy Williama, który runął do przodu wprost na wypolerowaną podłogę. Korzystając z tego, Heather poderwała się, gotowa do ucieczki. Wtedy William powoli odwrócił się na plecy. Z powiększającej się wolno czerwonej plamy na jego piersi wystawała rękojeść ostrego nożyka do owoców. - Wy... wyciągnij to - dyszał. Pochyliła się i z lękiem położyła dłoń na rękojeści, ale zaraz odsunęła się od rannego. Ze strachu przycisnęła ręce do ust. - Proszę - charczał - pomóż mi. Przerażona przygryzła własną dłoń i w panice rozejrzała się dookoła. W sercu dziewczyny walczyły obrzydzenie i strach. Jeśli umierał... - Heather, pomóż mi... - jęknął jeszcze raz. Potem ucichł. Nie wiadomo jakim cudem Heather odzyskała siłę i spokój. Pochyliła się nad leżącym i wstrzymując oddech, ujęła nóż. Kiedy go wyciągnęła, William westchnąwszy stracił przytomność. Heather chwyciła ręcznik, odchyliła szlafrok i przycisnęła go do rany. Odruchowo położyła dłoń na piersi mężczyzny, ale nie wyczuła bicia serca. Sprawdzała, czy tli się w nim jeszcze życie. Przytknęła mu dłoń do ust i nosa. Przyłożyła ucho do piersi, nic nie usłyszała. Wtedy powrócił strach. Teraz nie czuła już potrzeby ani siły, by z nim walczyć. - Boże drogi, co ja uczyniłam - wyszeptała przerażona. Muszę sprowadzić pomoc, pomyślała. Ale kto mi uwierzy, mnie, obcej w tym mieście? Więzienie Newgate pełne jest kobiet, które twierdzą, że ktoś chciał je napaść i dostał tylko to, na co zasłużył. Nie uwierzą, że to był wypadek! Wyobraziła sobie surowego sędziego w długiej peruce, a twarz pod peruką była twarzą ciotki Fanny, która wydawała bezlitosny wyrok: „...o świcie dnia jutrzejszego zostanie zabrana do więzienia Newgate, a tam...” Długo trwała w bezruchu, aż wreszcie zrozumiała, że powinna stąd uciec. To było proste. Nie może tu siedzieć, kiedy znajdą ciało Williama. Wciąż sparaliżowana strachem, zmusiła się do przeszukania jego kieszeni, by odnaleźć klucz. Musiała to zrobić. Własne ubranie zawinęła w znalezioną w szafie chustę, zawiniątko przycisnęła do piersi i ruszyła do drzwi. Zatrzymała się na chwilę, potem otworzyła drzwi na oścież i pobiegła, najszybciej jak mogła, przez salonik, korytarz, w dół po schodach w kierunku sklepu za kotarą. Kiedy wyciągnęła dłoń, by ją odsłonić, poczuła paniczny strach. Za kotarą ktoś stał. Przyśpieszyła. Ktoś ją gonił. Nie miała jednak odwagi odwrócić się, aby sprawdzić kto. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Wybiegła na ulicę, wciąż bojąc się obejrzeć za siebie. Nie wiedziała, dokąd biegnie. Może, jeśli sama się zgubi, zgubi też tego, kto ją ściga. Ale dlaczego nie słyszała za sobą kroków? Czy to jej serce tak głośno bije, że nic innego nie słyszy? Biegła przez ulice Londynu, obok sklepów i domów, świecących złowrogo oknami w ciemności. Nie zwracała uwagi na zaciekawionych i oglądających się za nią ludzi. Wkrótce była tak zmęczona, że mimo strachu zatrzymała się i oparła o chropowatą ścianę. z wysiłku płuca płonęły jej przy każdym wdechu. Kiedy się trochę uspokoiła, poczuła w nozdrzach sól i zapach morza. Podniosła głowę i otworzyła oczy. Gęsta mgła ścieliła się na brukowanych uliczkach. Ciemność spychała ją w dół. W dalekim rogu płonęła pochodnia. Heather przyglądała się światłu, ale nie była w stanie zebrać dość odwagi, by znów wejść w szarą i mglistą noc. Zresztą i tak nie wiedziała, dokąd uciekać. Nie wiedziała, którędy. Słyszała chlupot wody o molo, skrzypienie masztu i od czasu do czasu stłumiony głos. Ale odgłosy zdawały się dochodzić zewsząd. - Tam jest, do diaska! To ona! Tak, to ona! Chodźmy, George, łapmy ją. Heather odwróciła się i zobaczyła dwóch marynarzy idących w jej kierunku. To oni za nią szli. Nie wiadomo dlaczego wydawało jej się, że to pan Hint. Nie mogła się ruszyć z miejsca. Nie mogła uciec. Musiała stać tak i czekać, aż ją zabiorą. - Witam, panienko - powiedział starszy i uśmiechnął się do swojego kompana. - Ta się na pewno spodoba kapitanowi, co, Dickie? Ten drugi oblizał usta i spojrzał na piersi Heather. - Tak, ta mu będzie pasować. Heather drżała pod spojrzeniami mężczyzn, wiedziała, że znalazła się w pułapce. Mogła tylko starać się być dzielna. - Dokąd mnie zabieracie? - udało jej się wydusić. Dickie zaśmiał się i szturchnął koleżkę w bok. - Jaka spryciula, co nie? Spodoba mu się. Czasem mi nawet szkoda, że to nie ja mam takie kobitki. - Tu niedaleko, panienko - odparł starszy - na statek handlowy Fleetwood. Chodźmy. Szła za starszym mężczyzną, a młodszy postępował z tyłu, nie dając jej szansy ucieczki. Zastanawiała się, dlaczego zabierają ją na statek. Musi być tam areszt. To nie miało już zresztą znaczenia. Jej życie też nie miało już znaczenia. Posłusznie weszła za starszym mężczyzną po trapie i podała mu dłoń, kiedy pomagał jej wejść. Prowadził ją po pokładzie do drzwi, które przed nią otworzył. Przeszli przez niewielki korytarzyk aż do innych drzwi na jego końcu. Weszli do kabiny kapitana i wtedy na ich widok wstał wysoki mężczyzna. Gdyby strach nie mącił myśli Heather, zwróciłaby pewnie uwagę na jego muskularne ciało i intensywnie zielone oczy. Płowego koloru bryczesy ciasno opinały mu biodra, a biała, luźna koszula, rozpięta aż do pasa, ukazywała szeroki, muskularny tors pokryty czarnymi włosami. Nos miał wąski i prosty prócz niewielkiego garbu u nasady. Długie bokobrody podkreślały szczupłość twarzy, czarne włosy lśniły jak skrzydła kruka, a skóra zbrązowiała mu od słońca. Ukazał w uśmiechu białe zęby, a Heather przebiegł dreszcz. - Dobrzeście się spisali, chłopcy. Musieliście pewnie długo szukać. - Nie, kapitanie - odparł starszy z mężczyzn. - Kręciła się po nabrzeżu. Przyszła chętnie. Mężczyzna skinął i obszedł Heather dookoła, nie dotykając jej. Stała jak zaczarowana, a oczy koloru szmaragdu przyglądały się jej śmiało. W swej cienkiej sukience dziewczyna czuła się naga. Pragnęła, by przykryła ją ciemność. Kapitan zatrzymał się przed nią z uśmiechem, ale ona spuściła oczy i pokornie czekała na jakiś znak. Była tak przerażona i zmęczona, że niemal straciła poczucie rzeczywistości. To prawda, nie przypominała sobie, by sąd urzędował na pokładzie jakiegoś statku, ale w końcu uznała, że zostanie pewnie wysłana do jakichś odległych kolonii jako winna morderstwa. O Boże, pomyślała, zabiłam człowieka, zostałam schwytana, a teraz muszę przyjąć karę. Jej myśli zatrzymały się na tym stwierdzeniu. Była winna. Schwytano ją. Nie miała nic do powiedzenia na swoją obronę. Nie słyszała, jak zamykają się za nią drzwi, nie zauważyła, że dwaj marynarze wyszli. Dopiero słowa kapitana sprawiły, że się ocknęła. Zaśmiał się i szarmancko ukłonił. - Witam wśród żywych, moja pani, i śmiem zapytać o imię. - Heather - mruknęła cicho. - Heather Simmons, panie. - Ach - westchnął. - Malutki, kuszący kwiatek z wrzosowisk. To piękne imię i pasuje do pani. Ja nazywam się Brandon Birmingham. Przyjaciele mówią do mnie Bran. Czy jadła już pani? Skinęła głową. - Może więc odrobinę wina. To przednia madera - dodał, podnosząc jedną z wielu karafek stojących na małym stole. Powoli potrząsnęła głową i spuściła w dół wzrok. Zaśmiał się cicho i podszedł bliżej. Wziął zawiniątko ze starym ubraniem, które do siebie przyciskała, i rzucił je na krzesło. Patrzył wciąż na Heather, zachwycony jej młodością, urodą i suknią, która wydała mu się błyszczącym welonem okrywającym jej ciało. W złotym blasku widział przed sobą małą kobietkę, szczupłą, z pełnymi, okrągłymi piersiami, które kusząco wypełniały stanik sukni. Podszedł bliżej i szybkim ruchem objął talię Heather. Podniósł dziewczynę i przykrył jej usta pocałunkiem. Poczuła zapach podobny do zapachu brandy, którą tak lubił jej ojciec. Była zbyt zaskoczona, by się opierać. Patrzyła na siebie jakby z boku, tak jakby opuściła własne ciało. Rozbawiło ją, że jego język wsunął się pomiędzy jej wargi, sprawiło jej to nawet przyjemność. Mężczyzna, wciąż uśmiechnięty, odsunął się od Heather. Oderwał od niej dłonie, a ona westchnęła zdziwiona, bo jej suknia leżała teraz na podłodze. Popatrzyła na niego przez ułamek sekundy, zanim pośpiesznie pochyliła się, by schwycić suknię, ale znowu silne dłonie podniosły Heather do góry. Znów była w jego ramionach. Tym razem walczyła, bo w nagłym olśnieniu zrozumiała, do czego zmierzał. Czuła, że przegrywa, bo jeśli uchwyt Williama Courta zdawał się jej żelazny, to ten mężczyzna cały zrobiony był z hartowanej stali. Nie mogła się uwolnić, zaczęła więc bezładnie uderzać dłońmi w jego tors. Z trudem łapała oddech, kiedy usta mężczyzny wędrowały po jej wargach, twarzy i piersiach. Poczuła jego dłonie na plecach. Z łatwością rozwiązał wstążki i zdjął jej halkę. Na chwilę udało jej się uwolnić z uścisku. Zaśmiał się chrapliwie i wykorzystał tę chwilę, by zdjąć wysokie buty i koszulę. - Umiesz, pani, walczyć, ale nie mamy wątpliwości, kto zwycięży. Oczy płonęły mu namiętnością, kiedy patrzył na Heather nagą, znacznie piękniejszą, niż sobie wyobrażał. Ona zaś stała bez ruchu, przerażona, po raz pierwszy widziała nagiego mężczyznę. Gdy postąpił o krok, z piskiem rzuciła się do ucieczki, ale on chwycił ją za ramię. Pochyliła się i wbiła zęby w jego rękę. Syknął z bólu, a wtedy wyrwała mu się. Potknęła się jednak i upadła wprost na jego koję. Prawie natychmiast przycisnął swoim ciałem wijącą się dziewczynę. Każdy jej ruch tylko wzmagał jego determinację. - Nie - krzyknęła Heather. - Zostaw mnie! Zostaw! Zachichotał i mruknął jej do ucha: - Och, nie, nie, moja żądna krwi mała dziewko. O, nie, nie teraz. Uniósł się, uwalniając dziewczynę od swego ciężaru, ale tylko na chwilę. Poczuła jego męskość na swych udach, a potem wszedł w nią. Jęknęła z bólu, a wtedy Brandon zamarł i spojrzał na nią zdumiony. Leżała bez sił na poduszce, kręcąc bezradnie głową. Ostrożnie dotknął policzka dziewczyny i mruknął coś cicho i niezrozumiale, ale ona zamknęła oczy i nie patrzyła na niego. Początkowo poruszał się w niej delikatnie, całując włosy i czoło, pieszcząc ciało dłońmi. Nie mogąc opanować namiętności, stopniowo stawał się coraz gwałtowniejszy. Teraz z każdym jego ruchem Heather rozdzierał ból. Łzy nabiegły jej do oczu. Kiedy przyszło spełnienie i odsunął się od niej, odwróciła się do ściany. Leżała, szlochając cicho i przykrywając głowę rogiem koca. Brandon Birmingham podniósł się i ze zdziwieniem patrzył na plamę krwi na prześcieradle. Nie pojmował, co się tu naprawdę stało. Spokój dziewczyny i przyzwolenie, kiedy weszła do kabiny, potem lekki, przekorny opór, wreszcie płacz i sprzeciw... Czy ta dziewczyna zmuszona była uprawiać nierząd z biedy? Nie wskazywały na to jej ubiór i zachowanie, jednak jej szczupłe dłonie nie były tak delikatne jak dłonie damy. Potrząsnął głową, owinął się szlafrokiem i poszedł nalać sobie porządną porcję brandy. Pił długo i patrzył przez okienko, skąd zazwyczaj oglądał świat. Był obcy w tym kraju, który kiedyś jego rodzice nazywali domem. Przestał zresztą być im domem wkrótce po ich ślubie. Jego ojciec, arystokrata z duszą podróżnika, zainteresował się Ameryką i tam się przeniósł na stałe. Teraz oboje rodzice nie żyli już od dziesięciu lat. Matka zmarła na gorączkę bagienną, a kilka miesięcy później ojciec złamał kark, ujeżdżając jednego z tych dzikich koni, które tak uwielbiał. Birminghamowie zostawili po sobie dwóch synów, a synom *sporą fortunę: starszemu, czyli jemu, plantację i dom, a młodszemu o imieniu Jeff pieniądze i sklep w Charlestonie. Właśnie to miasto pokochali jego rodzice i nazywali je tak, jak on teraz, domem. Zrodzony z upartego i dzikiego ojca i spokojnej, cichej matki, Brandon Birmingham miał życie pełne przygód. Odebrał staranne wykształcenie, ale ulegając namowom ojca, zaciągnął się na statek. Wiele dowiedział się o żegludze, nauczył się żyć na morzu, aż wreszcie zdobyte doświadczenie pozwoliło mu objąć dowodzenie na jednostce handlowej. Ale nie całe swe życie spędził na morzu. Wcześniej nauczył się prowadzić plantację i z rozrzewnieniem wspominał dzieciństwo na wsi. To był teraz jego główny cel: osiąść na stałe na własnej ziemi i cieszyć się życiem. Przed opuszczeniem Charlestonu powziął postanowienie, że to będzie jego ostatnia podróż. Teraz, kiedy sytuacja polityczna w Europie, a zwłaszcza we Francji, zmieniała się jak w kalejdoskopie, nie warto było ryzykować majątku i życia. Brandon zdecydował, że znów weźmie na siebie zarządzanie plantacją i założy rodzinę. Uśmiechnął się. To dziwne, jak miłość do ziemi może zmusić mężczyznę do robienia rzeczy, które wcześniej nie przyszły mu do głowy. Miał zamiar ożenić się z Luizą Wells, choć jej nie kochał i wiedział, że jej prowadzenie się pozostawia wiele do życzenia. Podjął tę decyzję tylko dlatego, że chciał odzyskać ziemię. Ojciec Brandona otrzymał niegdyś od króla Jerzego znaczne obszary i założył na nich plantację. Pewną część gruntów sprzedał rodzinie Wellsów, teraz jednak, kiedy po śmierci rodziców Luiza została sama, owe grunty leżały odłogiem. Luiza miała długi. Wydała pieniądze, odziedziczone po ojcu, i sprzedała wszystko prócz kilku niewolników, którzy usługiwali jej na co dzień. Kupcy w Charlestonie dawno odmówili jej kredytów. Luiza była więc bardzo zadowolona, że dzięki owemu kawałkowi ziemi złapała najlepszą partię w mieście. Brandon wiele razy próbował odkupić ziemię, oferując przyzwoitą cenę, ale choć Luiza bardzo potrzebowała pieniędzy, odmawiała. Udawała przy tym bezradne niewiniątko, choć Brandon znal plotki, jakie krążyły na jej temat. Kiedy już zaciągnęła go do łóżka, uznał, że ma spore doświadczenie w tej materii, i właściwie nie mógł narzekać. Zmarszczył brwi. To dziwne, nie był wcale zazdrosny o tych wszystkich mężczyzn, których miała przed nim. Czyżby był zbyt zimny na to, by pokochać czy choćby poczuć zazdrość o kobietę, którą zamierzał poślubić? Starał się zaspokajać wszystkie jej zachcianki, dbał o nią, ale to nie mogła być miłość. Gdyby kiedykolwiek poczuł choćby małe ukłucie zazdrości, kiedy jego narzeczona patrzyła na innego, czułby się teraz lepiej. Przynajmniej miałby cień nadziei, że ją kiedyś pokocha. Ale znał ją całe życie, czyli trzydzieści parę lat, i wątpił, czy po ślubie coś się może zmienić. Jeff stwierdził, że Brandon oszalał, kiedy usłyszał o jego zaręczynach. Brandon może i oszalał, ale dobrze wiedział, co robi, i nawet jeśli nie był tak zazdrosny jak jego ojciec, to na pewno odziedziczył jego upór. Zawsze konsekwentnie dążył do wytyczonego celu. Nie potrafił też siedzieć bezczynnie. Nawet po śmierci rodziców, gdy odziedziczył po nich dochodową plantację, nie poprzestał na zbieraniu owoców ich pracy. Poprosił brata, by zajął się plantacją, a sam nabył statek handlowy i zaczął pływać, pomnażając fortunę. Odstawił pusty kieliszek i podszedł do swojej koi. Dziewczyna w końcu zasnęła, ale nie był to spokojny sen, raczej wielkie znużenie. Delikatnie przykrył Heather kocem. Ostatnie, czego się spodziewał dziś wieczór w swojej kabinie, to dziewica. Wiedział, że z takimi tylko kłopot, starał się więc je omijać, zabawiając się raczej z doświadczonymi, wesołymi istotami, prowadzącymi beztroskie życie w domach uciechy. Dzisiejsza noc była pierwsza w porcie po długiej podróży przez ocean. Zwolnił ludzi z załogi, by się zabawili. Z marynarzy został tylko Dickie, no i George, służący. Kiedy kapitan Brandon zapragnął damskiego towarzystwa, wysłał ich obu, by znaleźli mu miłą, czystą i spokojną dziewkę. To oczywiste, że nie spodziewał się takiej piękności. Na dodatek niewinna... Jakim cudem ją znaleźli? Doprawdy, nie mógł tego pojąć. Powoli pokręcił głową, zostawił szlafrok na krześle, zgasił świece i wyciągnął się na koi przy Heather. Zasypiając, myślał o zapachu jej perfum i cieple jej ciała. Pierwsze, niewyraźne promienie wschodzącego słońca rozświetliły niebo. Heather otworzyła oczy i obudziła się. Przekręciła się i próbowała podnieść głowę, ale włosy miała przyciśnięte do poduszki ręką Brandona. Drugie jego ramię leżało na jej piersiach, a kolano tkwiło pomiędzy nogami dziewczyny. Ostrożnie starała się uwolnić spod ciężaru, ale tylko go obudziła. Zanim otworzył oczy, przestraszona położyła się z powrotem, przymknęła powieki i zaczęła głęboko oddychać, udając sen. Brandon z przyjemnością patrzył na twarz dziewczyny. Podziwiał długie, delikatnie wywinięte rzęsy, pamiętał oczy w kolorze czystego, głębokiego szafiru. Były lekko ukośne tak jak brwi, które niczym strzały biegły ku skroniom. Usta miała pięknie wykrojone, różowe i kusząco miękkie, nos prosty i delikatny. Luiza pozieleniałaby z zazdrości, gdyby kiedyś miały się spotkać. Uśmiechnął się na samą myśl, tak bardzo wydało mu się to nieprawdopodobne. Luiza była bardzo dumna ze swej urody, niektórzy mężczyźni uważali, że jest najurodziwszą kobietą w Charlestonie, choć było tam wiele piękności. Brandon nie zastanawiał się nad tym, ale sądził, że to może być prawda. Jego narzeczona miała złote włosy i oczy koloru ciepłego brązu, w które łatwo było się zapatrzyć. Wysoka i zgrabna, pięknie wyglądała na koniu. Ale Heather ze swym delikatnym wdziękiem z pewnością ją przewyższała. Pochylił się, by pocałować jej ucho. Czując dotyk, Heather otworzyła oczy. - Dzień dobry, słoneczko - szepnął. Leżała bez ruchu, bojąc się poruszyć, by znów nie wzbudzić w nim namiętności. Ten ogień jednak już płonął i rozpalał się coraz mocniej z każdą chwilą. Pocałunki pieczętowały delikatne usta, oczy, szyję dziewczyny i zatrzymały się na ramionach. Kiedy po chwili poczuła je na piersiach, krzyknęła: - Nie! Nie rób tego! Podniósł rozogniony wzrok i uśmiechnął się. - Przywykniesz do mych pieszczot, ma petite. Heather próbowała się odwrócić, błagając jednocześnie: - Nie. Proszę, nie. Tylko nie to. Proszę mnie już nie krzywdzić. Proszę mi pozwolić odejść. - Tym razem nie będzie bolało, maleńka - szepnął przy jej uchu, przyciskając do niego usta. Dziewczyna próbowała się bronić, ale on tylko się śmiał, jakby ta walka sprawiała mu przyjemność. - Dziś jesteś bardziej waleczna, moja pani. Potem przytrzymał jedną ręką jej ramiona ponad głową, a drugą coraz gwałtowniej pieścił jej piersi. Wreszcie kolanem powoli rozsunął jej nogi i znów poczuła w sobie jego męskość. Tym razem w niebieskich oczach nie było łez, ale nienawiść, strach i urażona duma. Przyglądał jej się zdziwiony, zmarszczywszy brwi. Wyciągnął dłoń, by pogłaskać jej policzek. Chciał ją pocieszyć, ale odsunęła się tak, jakby to było rozpalone do czerwoności żelazo. Wreszcie zrozumiał, że to właśnie on ją przerażał. - Zaciekawiłaś mnie, Heather - mruknął cicho. - Właściwie powinienem ci tylko zapłacić za to, co straciłaś zeszłej nocy, ale chciałbym poznać prawdę. Włóczyłaś się ulicami jak zwykła ladacznica. Jak słyszałem, przyszłaś tu chętnie, nie próbując nawet się targować, i nawet nie wspomniałaś, że wciąż jesteś dziewicą. Suknia, którą miałaś na sobie, jest droga, warta więcej, niż kobieta z ulicy może zarobić w ciągu roku, a ty, mogę się założyć, nie pochodzisz z wyższych sfer. Heather patrzyła na niego bez słowa, nie rozumiejąc do końca znaczenia jego słów. - Zdaje się, że jesteś dobrze urodzona i nie należysz do kobiet zaczepiających na ulicach mężczyzn. Nosisz drogie suk nie, a jednak po twoich rękach widać, że ciężko pracujesz. - Lekko pogłaskał palcami małą dłoń, a potem ją pocałował. -Kiedy się tu wczoraj zjawiłaś, wydawałaś się spokojna i cicha, ale jeszcze przed chwilą walczyłaś, gryząc i kopiąc. Wreszcie Heather zaczęła rozumieć, co się stało. Więc to nie był szeryf? Dobry Boże, jaką zapłaciła cenę za panikę i strach! Lepiej by się stało, gdyby oddała się w ręce strażników prawa. Tymczasem pozbawiono ją dziewictwa i zhańbiono. Po stokroć lepiej było zostać na wsi, niż szukać lepszego życia w mieście! - Nie musisz się obawiać, Heather. Zadbam o ciebie i będziesz żyła w dostatku. Dopiero co przypłynąłem z Karoliny i długo zabawię w porcie. Zostaniesz ze mną do mego wyjazdu, a potem kupię ci dom... Przerwał mu histeryczny śmiech, Heather pojęła wreszcie swoje położenie. Śmiech stopniowo przekształcał się w szloch, łzy płynęły po twarzy dziewczyny strumieniem. Spuściła w dół głowę, a kiedy trochę się uspokoiła, odrzuciła do tyłu włosy i spojrzała na Brandona. - Nie włóczyłam się po ulicach - wyszeptała. - Zgubiłam się i nie mogłam znaleźć drogi. Patrzył na nią zaskoczony i dopiero po dłuższej chwili rzekł: - Ale przyszłaś tu z moimi ludźmi. Pokręciła głową. Nic o niej nie wiedział, był tylko marynarzem z dalekiego kraju. Dławiły ją łzy, bo nie mogła mu wyjawić swego grzechu. - Myślałam, że ich po mnie przysłano. Oddzieliłam się od kuzyna i zgubiłam się. Sądziłam, że tych ludzi przysłał mój kuzyn. Oparła głowę o ścianę, a łzy znowu popłynęły po jej twarzy, spadając na nagie piersi, wciąż wstrząsane cichym szlochem. Zrozumiał, jak bardzo się pomylił, i myślał z lękiem, jakie mogą być tego konsekwencje. Może Heather była krewną jakiejś wysoko postawionej osoby? - Kim są twoi rodzice? - zapytał szorstko. - Ktoś tak piękny i dobrze ułożony jak ty musi mieć przyjaciół na dworze lub pochodzić z wpływowej rodziny. - Moi rodzice nie żyją, a ja nigdy nie byłam na dworze. Podszedł do leżącej na podłodze sukni, podniósł ją i od wrócił się do Heather. - Musisz mieć majątek. Taka suknia nie kosztuje paru pensów. Spojrzała na niego i zaśmiała się ironicznie. - Nie mam majątku, panie. Mój kuzyn dał mi tę suknię. Pracuję na swoje nędzne utrzymanie. Popatrzył na błyszczące ozdoby na sukni. - Czy ten kuzyn nie martwi się o ciebie i nie próbuje cię znaleźć? Heather zamilkła. - Nie - odrzekła po chwili. - Wątpię. Mój kuzyn niezbyt przejmuje się innymi. Brandon uśmiechnął się z ulgą i rzucił suknię na oparcie krzesła. Podszedł do umywalni i zaczął się myć. Kilka chwil później odwrócił się i zobaczył, że dziewczyna wstaje z koi. Z zachwytem patrzył na jej piękne ciało, a gdy poczuła jego wzrok i osłoniła się rękoma, zaśmiał się cicho. Zaczął się golić, podczas gdy ona pośpiesznie wyjmowała ze swego zawiniątka starą halkę. - Nie ma więc powodu, Heather, byś nie mogła ze mną zostać jako moja kochanka - rzekł. - Znajdę ci dom w mieście, gdzie będziesz żyła wygodnie, i będę przyjeżdżał do ciebie na odpoczynek. Zaopatrzę cię w pokaźną sumkę, żebyś nie musiała szukać innych mężczyzn. Mam nadzieję, że ci to odpowiada? Heather poczuła, jak bardzo nienawidzi tego człowieka. Jego cynizm i własna straszna pomyłka doprowadzały ją do rozpaczy tak, że miała ochotę krzyczeć i rzucić się na niego. Opanowała się jednak, widząc, że odwrócił się do niej plecami. Teraz! Teraz ucieknę, pomyślała, zapominając, że ma na sobie tylko halkę. Przyciskając do piersi swoje rzeczy, z sercem w gardle podeszła ostrożnie do drzwi. - Heather! - krzyknął ostro Brandon, odbierając jej wszelką nadzieję. Odwróciła się i zobaczyła jego rozgniewane, zielone oczy. Niedbale ostrzył brzytwę, a Heather zamarła ze strachu. - Sądzisz, że pozwolę ci uciec? Jesteś tak wyjątkowa, że żadna inna nie mogłaby cię zastąpić, więc nie mam zamiaru pozwolić ci się wymknąć. Chłodny spokój w jego głosie wydał się Heather gorszy od wściekłego wrzasku ciotki Fanny. Trzęsła się, stojąc przed nim, a krew odpłynęła jej z twarzy. Strzelił palcami i wskazał koję. - Wracaj tam. Przyzwyczajono ją do spełniania rozkazów, więc teraz też posłuchała. Wciąż przyciskając do siebie zawiniątko i suknię, usiadła na koi i patrzyła na Brandona z lękiem, jakby spodziewała się chłosty. Rzucił pasek na stół. Wycierając twarz ręcznikiem, zbliżył się do Heather i patrzył na nią przez chwilę. Potem odłożył ręcznik na krzesło i zabrał jej rzeczy. Wskazał na koszulę. - Zdejmij to. Przełknęła ślinę. - Proszę... - szepnęła. - Nie jestem zbyt cierpliwy, Heather - powiedział ze złością. Ręce jej się trzęsły, kiedy odwiązywała wstążki i odpinała niewielki guzik na piersiach, a potem zdjęła koszulę przez głowę. Zawstydzona, czuła na sobie jego pożądliwy wzrok. - Teraz się połóż - rozkazał. Wślizgnęła się na posłanie, drżąc ze strachu przed Brandonem i przed tym, co miało nastąpić. Próbowała zasłonić się rękoma, czuła się poniżona swą nagością. - Nie rób tego - powiedział, kładąc się obok i przyciągnął ją do siebie. - Proszę - jęczała. - Nie wystarczy ci, że wziąłeś jedyną rzecz, która była naprawdę moja? Musisz mnie znów torturować? - Powinnaś pogodzić się z losem kochanki, moja słodka, i starać się poznać sztukę miłości. Najpierw udowodnię ci, że to wcale nie musi być bolesne. Dwa razy ze mną walczyłaś, ale tym razem pozwolisz mi robić, co zechcę, i nie będziesz się bronić. Tym razem może ci się to jeszcze nie spodoba, ale rychło przekonasz się, że mówię prawdę. - Nie! nie! - zaprotestowała, próbując się uwolnić. - Nie ruszaj się - przykazał surowo, kładąc jej rękę na brzuchu. Dziewczyna przestała się bronić. Nienawidziła Brando-na, ale znacznie silniejszy od nienawiści był lęk. Zdobyła się jednak na to, by zapytać: - Czy tak właśnie traktujesz swą żonę? Uśmiechnął się i wydął usta. - Nie jestem żonaty, kochanie. Nie miała już nic do powiedzenia. Leżała spięta, czekając, a on jej nie ponaglał. Łaskotał ją delikatnie, pieścił piersi i pieczętował pocałunkami całe ciało. - Odpręż się - mruknął tuż przy jej szyi. - Leż spokojnie i nie walcz ze mną. Później nauczysz się, jak sprawiać radość mężczyźnie, ale teraz tylko leż. Żadne słowa już nie wydobyły się z ust Heather. Kiedy biernie poddawała się pieszczotom kapitana, całe życie przebiegło jej przed oczami jak przed śmiercią. Cóż złego uczyniła, że tak źle ją traktowano w ciągu ostatnich dwu lat? Jednak nawet wiecznie jazgocząca ciotka Fanny była lepsza niż ten rozpustny mężczyzna, który się nią teraz bawił. Schwytana! Uwięziona! Jak ptak w klatce, którego na dodatek bezlitośnie dręczono. Zacisnęła mocno oczy i starała się zachować spokój. Mogła tylko pozwolić Brandonowi zrobić, co chciał. - Czy znów cię skrzywdziłem, moja droga? - spytał, kiedy już nasycił się nią do woli. - Czy znów bolało? - Nie - wykrztusiła. Zaśmiał się pogodnie, uwalniając ją z objęć. Usiadł na łóżku obok niej i przykrył ją prześcieradłem. - Nie wyglądasz na zimną dziewczynę, ma petite - powiedział, głaszcząc jej okrągłe uda - tylko na razie nie jesteś zbyt chętna. Wkrótce będzie ci to sprawiało przyjemność. Na razie staraj się tylko z tym pogodzić. - Nigdy! - wykrzyknęła przez łzy. - Nienawidzę cię! Brzydzę się tobą! Pogardzam tobą! Nigdy w życiu! - Zmienisz zdanie - zaśmiał się. - Kiedyś będziesz mnie o to błagała. Odwróciła się do Brandona plecami i przykryła się prześcieradłem. Wyciągnął dłoń, by pogłaskać jej pośladki. - Poczekaj tylko, Heather, a zobaczymy, kto z nas miał rację. Milczała, z trudem tłumiąc gniew. Był tak pewny siebie. Wszystko dokładnie zaplanował. Ona mogła co najwyżej błagać o litość, a i to było jak rzucanie grochem o ścianę. Pozostaje jednak ucieczka. Ta myśl dodała Heather otuchy. Gdy tylko nadarzy się okazja, a stanie się to wcześniej czy później, nie będzie się wahała. Uspokojona, położyła głowę na poduszce, jej powieki zrobiły się ciężkie, a sen przyniósł odprężenie. Kiedy obudziła się nazajutrz, w kajucie było cicho. Pomyślała, że wreszcie jest sama, ale kiedy przewróciła się na plecy, zobaczyła Brandona przy biurku z piórem w dłoni. Przeglądał jakieś księgi. Był ubrany i Heather wydawało się nawet, że na chwilę o niej zapomniał. Równie dobrze mogłaby być meblem, tyle przywiązywał do niej wagi. Obserwowała go, leżąc bez ruchu. Był bez wątpienia przystojny, dawniej może nawet marzyła o takim mężczyźnie. Ale snując romantyczne marzenia, nawet nie przypuszczała, że miłość mężczyzny może objawiać się w formie przemocy i że będzie przetrzymywana wbrew własnej woli, by zaspokajać jego niskie potrzeby. - Czujesz się lepiej? - zapytał. Uśmiechnął się i wstał zza biurka. - Mam nadzieję, że jesteś głodna, czekałem na ciebie ze śniadaniem. Heather usiadła w rogu łóżka, przyciskając prześcieradło do piersi. - Chcę się ubrać - szepnęła. Brandon uśmiechnął się ciepło. - Jeśli musisz, kochana. Mam ci pomóc? O mało nie wskoczyła na ścianę, próbując od niego uciec. - Nie dotykaj mnie! - krzyknęła. - Aaa, rozumiem. Kotka znów wystawia pazury. - Spojrzał jej głęboko w oczy. - Mam cię zmusić, byś znów miauczała? - Będę krzyczała! Przysięgam, że będę krzyczała. Z uśmiechem wyciągnął dłoń, schwycił nadgarstek dziewczyny i przyciągnął ją do siebie. Niczym zahipnotyzowana nie mogła oderwać od niego wzroku. - Sądzisz, że to by coś dało? - zapytał rozbawiony. - Nikt nie odważyłby zbliżyć się do kabiny kapitana, kiedy jest za jęty rozrywkami. Poza tym, moja droga, z łatwością zamknę ci usta pocałunkami. - Chwycił ją wpół i postawił na podłodze. -Jesteś bardzo kusząca, moja droga, ale teraz nie czas na twoją drugą lekcję. Mój służący czeka, by podać nam posiłek. Odszedł, żeby otworzyć szafkę obok łóżka. Wyjął męski szlafrok i podał go Heather. - Jest trochę za duży, ale tylko to mogę ci w tej chwili zaproponować. - Uśmiechnął się. - Po południu zabiorę cię do miasta i kupię jakieś stroje. Jeśli jesteś podobna do innych kobiet, powinno ci to poprawić humor. Szybko włożyła szlafrok stanowczo zbyt obszerny na nią. To był bez wątpienia szlafrok Brandona. Rękawy zwisały żałośnie, a dół ciągnął się po ziemi. Musiała go unosić, by się nie potykać. Brandon z uśmiechem pomógł jej podwinąć rękawy. - Jeśli można być zazdrosnym o ubranie, to ja jestem zazdrosny o ten szlafrok. Gdyby miał w sobie życie, na pewno drżałby z radości. Rozejrzała się nerwowo. - Czy mogę prosić, panie, o chwilę samotności, tak bym mogła się umyć? - Mocno przytrzymując szlafrok tuż przy szyi, szepnęła jeszcze: - Proszę. Ukłonił się nisko i uśmiechnął. - Każda pani prośba jest moim rozkazem, milady. Muszę się zająć załadunkiem, więc możesz zostać na chwilę sama. Brandon wyszedł, a Heather westchnęła z ulgą. Podeszła do umywalni i nalała wody do miski. Mocno tarła skórę, póki się nie zaróżowiła. Marzyła o gorącej kąpieli, pragnęła zanurzyć się w ciepłej wodzie i zdrapać z siebie każdy ślad, jaki Brandon pozostawił na jej ciele, dotyk jego rąk, a nawet wspomnienie pocałunków. Wszystko, co świadczyło o tym, że należała do niego. Chłodna woda poprawiła jej trochę humor. Heather włożyła swoją starą bieliznę i różową sukienkę. Poczuła się lepiej, przeciągnęła ręką po włosach i rozczesała je najlepiej jak potrafiła bez szczotki. Potem włożyła szlafrok kapitana z powrotem do szafki. Wiele w niej było dobrze dobranych i kosztownych strojów. Pomyślała ze złością, że nawet nie może wyśmiać po kryjomu złego gustu swego prześladowcy. Kiedy skończyła toaletę, znów powróciły niedobre myśli. Aby je zagłuszyć, zabrała się do sprzątania kabiny. Jego ubranie wciąż wisiało na oparciu jednego krzesła, beżowa suknia leżała na drugim. Potem zaczęła ścielić koję, a wtedy jej oczy spoczęły na zaplamionej pościeli. Zrozumiała, że to jej krew, dowód jej niewinności. W wielkiej złości zdarła prześcieradło z koi i rzuciła je na podłogę. Z gniewem w oczach i zaczerwienionymi policzkami odwróciła się na dźwięk cichego śmiechu, który usłyszała za sobą. Brandon wrócił tak cicho, że go nie zauważyła. Teraz stał tuż za nią, a jego oczy powędrowały na prześcieradło. Potem podniósł wzrok i uśmiechał się cynicznie. Drwił sobie z niej, przez co nienawidziła go jeszcze bardziej. Był obrzydliwy. Podszedł bliżej, objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. - Sądzisz, że mogłem trzymać się długo z dala od twych oczu i ciała, moja słodka? - mruknął w jej włosy. - Urodzi łaś się dla miłości i nie smuci mnie, że wziąłem cię, zanim zrobili to inni mężczyźni, ani nie mam wyrzutów sumienia. Sprawiłaś mi tyle przyjemności! Nie wiń mnie, proszę, że za uroczyło mnie twoje piękno i chcę cię mieć tylko dla siebie. Każdy mężczyzna chciałby właśnie tego. Widzisz, moja pa ni, prawdę powiedziawszy, to ja jestem twoim więźniem pojmanym za sprawą twej urody. Zadrżała, kiedy przycisnął usta do jej szyi. - Jesteś pozbawiony sumienia? - spytała z wyrzutem. -Czy nie ma dla ciebie żadnego znaczenia, że nie chcę tu zostać? - Nie chcesz tego teraz, moja droga, ale później zechcesz. Gdybym pozwolił ci odejść, nigdy więcej już bym cię nie zobaczył. Gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach, uwodziłbym cię delikatnie i przywiódł do łoża pięknymi słówkami. Teraz jednak obawiam się, że chcesz ode mnie uciec jak od drapieżnego ptaka. Żeby cię zatrzymać, muszę ci udowodnić, że wcale nie jest źle być ze mną. Będziesz miała wszystko, czego zapragniesz. - Słyszałam wiele złego o Jankesach - powiedziała ponuro - ale póki nie spotkałam ciebie, nie przypuszczałam, że to wszystko prawda. Odchylił głowę do tyłu i roześmiał się serdecznie. - Słowa godne prawdziwej angielskiej damy. Odsunęła się ze złością i spojrzała mu w twarz. - Powiedz mi tylko, dlaczego mnie zatrzymujesz? Na niebiosa, powiedz mi, dlaczego mam zostać twoim więźniem? Gdzie tylko spojrzysz, wszędzie znajdziesz chętne panny. Czy twoje w łożu swawole nie byłyby przyjemniejsze z kobietą, która doceni twe zalety, niż z tą, która brzydzi się samym twoim widokiem? Rozbawiła go jej złość. - Masz ostry język, moja pani. Jednak ci odpowiem: po wód jest dość prosty. Spójrz na swoje odbicie w lustrze, a dojrzysz doskonałość. Jesteś jak powiew wiosny po dniach spędzonych w zatłoczonej tawernie. Usiadł wygodnie na krześle przy biurku i mówił dalej: - Pożądam cię, Heather, bo prawdę rzekłszy, jesteś jak klejnot wśród pospolitych kamieni. Ekscytuje mnie myśl, że mógłbym zdobyć twe serce. Jeszcze nigdy mi nie odmówiono. Przy tobie zrozumiałem, że kiedy bardzo pragnę kobiety, mogę przestać być dżentelmenem. Odwróciła się załamana. Rozmowa z tym Jankesem nie miała sensu. Wiedziała jedno: ucieknie od niego, nawet jeśli to będzie ostatnia rzecz, jaką w życiu uczyni! Kilka chwil później do kajuty wszedł George, niosąc tacę ze śniadaniem. Uśmiechnął się do Heather nieśmiało i postawił tacę na stole, ale ona tylko nań spojrzała i odwróciła się plecami, podczas gdy on sam zerknął na kapitana dość zmieszany. Brandon skinął na służącego, by nakrywał dalej. Kiedy stół był już gotowy, kapitan przysunął Heather krzesło. - Zechciej usiąść - rzekł z drwiącym uśmiechem. - Nie mogę jeść, kiedy ty tam stoisz i groźnie na mnie patrzysz. Usiądź i dla odmiany bądź grzeczna. George spojrzał na oboje jeszcze bardziej skrępowany i szybko nalał kawy do kubków. Heather niechętnie zajęła wskazane miejsce i z impetem rzuciła serwetkę na kolana. Upiła łyk kawy, skrzywiła się na jej ostry smak i odsunęła napój od siebie. Wolałaby herbatę. Niemal w tej samej chwili spostrzegła, że Brandon obserwuje ją z uśmiechem rozbawienia. Nie padło ani jedno słowo, a Heather zaatakowała widelcem swój kawałek mięsa tak, jakby dopiero należało zabić zwierzę, z którego pochodzi. Stwierdziła, że jest dość dziwnie przygotowany, nie ugotowany i nie pokrojony na niewielkie kawałki jak gulasz, ale po prostu uduszony we własnym sosie i prawie surowy. Spróbowała odrobinę i mięso okazało się dość smaczne, ale nie miała wielkiego apetytu. George patrzył z troską na Heather, ale nie wiedział, co mógłby dla niej zrobić. Już miał zamiar wyjść, gdy zauważył prześcieradło na podłodze. Schylił się, by je zabrać, i wtedy zobaczył na nim plamy. Zdumiony spojrzał na kapitana, potem na odwróconą do niego plecami dziewczynę, później jeszcze raz na swego chlebodawcę. W odpowiedzi na nieme pytanie Brandon tylko skinął głową. Służący otworzył oczy jeszcze szerzej, zwinął prześcieradło i pośpiesznie wyszedł. Brandon, obserwując zachowanie dziewczyny, odkroił kęs mięsa, a potem powiedział z naciskiem: - Nie będę tolerował twojego kwaśnego humoru przy stole, Heather. Ani nieuprzejmego traktowania moich ludzi. W ich obecności będziesz się zachowywać jak dama. Przerażona Heather pobladła i teraz już naprawdę nie była w stanie nic przełknąć. Położyła ręce na kolanach i patrzyła na nie, nie mając odwagi podnieść oczu. Brandon upił łyk gorącej kawy, wciąż obserwując Heather. Teraz przyglądał się jej sukni. Była to sukienka uszyta na młodszą dziewczynę, choć bez wątpienia bardzo ładna. Przez moment poczuł się tak, jakby wykradł dziecko z kołyski. Jedyne, co podobało mu się w tej sukni, to ciasny stanik, upewniający go, że Heather nie jest już dzieckiem. Ale nie w takiej sukni chciał oglądać swoją kochankę. Tę zgrzebną halkę, którą na niej wcześniej widział, też trzeba wyrzucić. Heather jest zbyt piękna, by nosić łachmany. Po posiłku powrócił do biurka i znowu zaczął przeglądać księgi. Heather, nie wiedząc, co ze sobą począć, chodziła w kółko i popatrywała za okienko. Na chwilę wyszedł z kajuty, przez moment pomyślała o ucieczce, ale on stał w korytarzyku, wydając rozkazy marynarzom. Ze złością zatrzasnęła drzwi, kiedy spojrzał na nią i uśmiechnął się złośliwie. Kiedy George przyniósł obiad, była wobec niego uprzejma, ale nie serdeczna. W duchu przeklinała tego człowieka. Po obiedzie Brandon odsunął krzesło od stołu i wstał. W kajucie zapadła cisza, a Heather odwróciła wzrok. Zrozumiała, czego może znowu chcieć od niej jej prześladowca. Kiedy przemówił, głos miał niski i głęboki. - Chodź tu, Heather - zażądał. Zamarła na krześle. Nie podejdzie do niego. Zostanie tu, gdzie jest. Nie będzie nią pomiatał. Potrząsnęła głową i z trudem wykrztusiła: - Nie. - Podziwiam twoją siłę woli, ma cherie, ale opór nie jest zbyt mądry - rzekł z uśmiechem. - Wiesz równie dobrze jak ja, że nie masz dość siły, by mnie powstrzymać. Czy nie lepiej pogodzić się z porażką? Heather powoli wstała, zaciskając zęby. Podeszła do Brandona i stanęła przed nim. Uśmiechnął się do niej i pogładził jej ramię, a potem posadził ją sobie na kolanie i pocałował w szyję. - Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Usta kapitana przykryły drżące wargi dziewczyny, a ramiona objęły ją ciasno. Jedną ręką podtrzymywał jej plecy, a drugą przesuwał wzdłuż biodra. Heather z westchnieniem opadła na jego tors i lekko drżała. Kiedy przesunął rękę z biodra na udo i pogładził je, jęknęła i próbowała uwolnić się z jego uścisku. - Nie walcz ze mną - mruknął. - Poddaj się temu. - Nie mogę - wydusiła. - O, tak, możesz. Jego usta wędrowały z szyi ku wzgórkom piersi, pieszcząc je bez pośpiechu. Kiedy już zaczął rozpinać jej suknię, rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. Po twarzy Brandona przemknęła ciemna chmura. Heather szybko poprawiła suknię, przykrywając piersi, i starała się wstać z jego kolan. Kapitan jednak zmusił ją do pozostania na miejscu. Nie było wątpliwości, że jest rozdrażniony. - Wchodź, do cholery! - wrzasnął ze złością do natręta. George otworzył drzwi i starając się na nich nie patrzeć, zawstydzony zaczął mówić: - Błagam o wybaczenie, panie kapitanie, ale jest posłaniec od kupca, który chce z panem pomówić o ładunku. Ten człowiek mówi, że ów kupiec chce kupić cały ładunek ryżu i indygo, jeśli się pan z nim spotka i się dogadacie. - Ja mam przyjść do niego? - zapytał Brandon oburzony. - Dlaczego, do diabła, nie może przyjść tu na Fleetwood, jak wszyscy? - Kupiec jest ranny, tak mówi jego posłaniec, kapitanie -wyjaśnił George. - Jeśli pan pozwoli, jego człowiek obejrzy nasze towary, a potem zaprowadzi pana do swego chlebodawcy. Brandon mruczał coś pod nosem, a minę wciąż miał groźną. - Niech Boniface pokaże temu człowiekowi ładownie. A potem przyśle do mnie. George wymknął się, zamykając drzwi, a Brandon wreszcie uwolnił Heather. Podbiegła do okienka, pośpiesznie poprawiając ubranie, on zaś znów zasiadł przy biurku. Chwilę później wprowadzono posłańca. Heather odwróciła się plecami do mężczyzn i zapadła w fotelu. Sama świadomość, że ktoś mógłby zobaczyć ją w kabinie kapitana Birminghama, zawstydzała dziewczynę do głębi. Miała ochotę umrzeć. Przez okno obserwowała fale uderzające w zacumowany w pobliżu statek i myślała o tym, że gdyby tylko znalazła dość odwagi, woda zakończyłaby jej wszystkie problemy. Zamyślona nie zauważyła, że posłaniec już wyszedł, a Brandon stanął tuż za nią. Kiedy położył dłoń na jej ramieniu, podskoczyła wystraszona. Zaśmiał się cicho, usiadł przy niej i powiedział: - Obawiam się, że będę musiał cię opuścić na kilka godzin, Heather, ale wrócę, jak tylko będę mógł. George ma cię pilnować, więc, proszę, nie utrudniaj mu tego. Jest bardzo delikatny dla dam, choć może nie miałaś okazji zauważyć tego zeszłej nocy. Powiedziałem mu, że chcę, byś tu była, kiedy powrócę, więc nie próbuj uciekać. Obedrę go ze skóry, jeśli ci się uda wymknąć, a i tak cię znów znajdę, nawet gdybym miał przewrócić do góry nogami cały Londyn. - Nic mnie nie obchodzi, że obedrzesz ze skóry swego sługę - odparła z goryczą. - Skoro tylko znajdę sposobność do ucieczki, skorzystam z niej. Brandon uniósł brew. - W takim razie, Heather, zabiorę cię ze sobą. Wpadła w panikę. - O, nie! - zawołała. - Proszę. Błagam, nie rób tego. Umarłabym ze wstydu. Jeśli sobie życzysz, poczytam podczas twej nieobecności, przysięgam. Brandon przyglądał jej się z niekłamanym zainteresowaniem. - Umiesz czytać? - zapytał. - Tak - odparła. Uśmiechnął się. Niewiele kobiet umiało czytać. Poczuł do Heather szacunek. - Dobrze - powiedział w końcu. - Zostawię cię na statku, a po drodze kupię ci jakieś ubranie, żebyś wyglądała jak kobieta. Wstań, muszę ocenić twoją figurę. Heather usłuchała go i powoli obróciła się dokoła tak, jak kazał. Przyglądał się jej z zachwytem. - Jesteś niewiele większa od okruszka. - Niektórzy mówią, że jestem chuda - przyznała cicho, wspominając złośliwe słowa ciotki. Brandon zaśmiał się. - Już sobie wyobrażam te zazdrosne stare kwoki, które ci to powiedziały. Same pewnie ledwo się ruszały pod zwałami własnego tłuszczu. Lekki uśmiech przebiegł po twarzy Heather, bo zdawało jej się, że Brandon opisuje ciotkę Fanny. Zniknął równie szybko, jak się pojawił. Nie został jednak nie zauważony. - Aaa - ucieszył się Brandon. - Wiedziałem, że wcześniej czy później tego dokonam. Heather odwróciła się urażona. - Dokonałeś tylko tego, że mam niewiele powodów do radości. - Znowu zły humor? - zapytał. - Twój nastrój zmienia się bardzo szybko, moja pani. Przekonamy się, czy udało nam się rozpuścić trochę lodu twoich ust. Chciałbym dla odmiany poczuć trochę ciepła. Teraz pocałuj mnie tak, jak powinna to zrobić kochanka. Na nic więcej nie mam czasu. Heather odetchnęła z ulgą. Postanowiła zachowywać się tak, jakby nigdy nie miała zamiaru uciec ze statku. Odwróciła się i zarzuciła Brandonowi ramiona na szyję. Uniósł brwi, jakby zastanawiał się nad tą nagłą zmianą, ale Heather, nie pozostawiając mu czasu do namysłu, przycisnęła wilgotne, ciepłe usta do jego warg. Brandon rozkoszował się słodkim smakiem jej ust i bliskością jej kruchego ciała. Objął ją mocniej, ale to mu nie wystarczało. Ta szczuplutka dziewczyna była zbyt kusząca, jej usta takie ciepłe, a ciało godne pożądania. Myśl o pozostawieniu jej stawała się coraz trudniejsza. - Nie uda mi się gdziekolwiek wyjść, jeśli będziesz mnie tak całować - powiedział ochryple. Twarz Heather zaróżowiła się. Ten pocałunek również dla niej był niespodzianką, nie okazał się wcale tak przykry, jak się tego spodziewała. Kapitan jest tak przystojny, że pewnie musi opędzać się od kobiet, pomyślała nawet w pewnej chwili. - Niedługo będę z powrotem, moja słodka - uśmiechnął się Brandon. Dziewczyna usłyszała przekręcany w zamku klucz i ze złością trzasnęła dłonią w stół, aż podskoczyły stojące na nim talerze. 2 Heather nie marnowała czasu. Pragnęła jak najszybciej opuścić statek. Jeśli kapitan Birmingham powróci, zanim ona stąd zniknie, szansa na ucieczkę znacznie się zmniejszy. Zastanawiała się, w jaki sposób może przechytrzyć George'a, myślała nawet nad tym, by go przekupić, ale czym? Jedyną wartościową rzeczą, jaką posiadała, była beżowa suknia. Heather wątpiła, by George się na nią skusił. Zresztą z pewnością boi się swego chlebodawcy i w niczym mu się nie narazi. Nie, próba przekupienia z pewnością się nie uda. Trzeba wymyślić coś lepszego. Wiele planów zrodziło się w głowie Heather, ale żaden nie wydawał się jej dobry. Uznała tylko, że skoro nie zdoła George'a przekupić, powinna użyć siły. Ale co może zrobić słaba dziewczyna mężczyźnie? Zaczęła rozglądać się po kabinie w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby jej przekonać George'a do oddania kluczy. Otworzyła szuflady biurka, bezładnie przerzucając papiery i księgi, a nawet przeszukując szkatułkę. Znalazła tylko sakiewkę z monetami. Zmęczona usiadła na krześle za biurkiem. Oczami wodziła po kajucie, przeszukując każdy kąt. Musi tu mieć jakąś broń, myślała coraz bardziej przerażona, bo czas bezlitośnie płynął. Nagle wzrok Heather zatrzymał się na szafce stojącej przy krześle. Sprawdziła jej zawartość, ale poza ubraniami nic tam nie znalazła. W pewnym momencie jej oczy spoczęły na zawiniętym w materiał pudełku leżącym w kącie. Pewnie biżuteria, pomyślała, nie robiąc sobie nadziei. Podniosła jednak pudełko, a gdy je odwinęła, okazało się, że zostało zrobione ze skóry i po mistrzowsku ozdobione. Na wieczku wygrawerowano literę B. Teraz miała już pewność, że ukryto w nim coś cennego. Nie mogła się powstrzymać przed otworzeniem zamka i uniesieniem wieczka. Westchnęła zaskoczona i cicho pomodliła się w podzięce. Na poduszeczce z czerwonego aksamitu leżały bowiem dwa najpiękniej wykonane pistolety francuskie, jakie kiedykolwiek widziała. Nie wiedziała wiele o broni, chociaż jej ojciec miał kiedyś pistolet. Obejrzała pistolety, ale nie wiedziała, jak działają. Ojciec nigdy jej nie pokazywał, jak ich użyć. Zamknęła więc pudełko z bronią i znów zaczęła rozglądać się za czymś ciężkim, czym mogłaby ogłuszyć służącego. Szybko jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Nagle przyszło jej do głowy, że przecież George nie wie, że ona nie umie obchodzić się z bronią. Ponownie otworzyła pudełko i wyjęła jeden z ciężkich pistoletów. Może wystarczy nastraszyć służącego? Uda, że zdecydowana jest użyć broni, a wtedy on odda jej klucze do kabiny. Podeszła do biurka i zaczęła pisać liścik do kapitana Birminghama. Będzie potrzebowała pieniędzy, ale nigdy nie pozwoli, by zarzucono jej, że właśnie dlatego się sprzedała. Weźmie ze znalezionej wcześniej sakiewki jednego funta, a w zamian zostawi beżową suknię. To dla kapitana dobry interes. Ukryła jeden z pistoletów pod stosem map i papierów, tak by mogła po niego sięgnąć, kiedy George powróci z herbatą. Doskonale się złożyło, że poprosiła służącego o przygotowanie herbaty, bo podczas jego nieobecności mogła przeszukać kajutę. Starannie posprzątała wszystko tak, by George niczego nie podejrzewał. Potem usiadła i zaczęła czytać książkę, którą znalazła na biurku. Był to Hamlet Szekspira. Właściwie nie mogła skupić się na lekturze, myślała tylko o tym, czy uda jej się uciec. Wiedziała, jakie gromy spadną na George'a, ale do niego nie czuła nic prócz nienawiści. W końcu to on przyczynił się do jej hańby. To odpowiednia nagroda, pomyślała. Nerwy miała tak napięte, że od czasu do czasu odkładała książkę, by przejść się po kajucie. Po kilku chwilach znów zmuszała się do czytania. Kiedy w końcu George otworzył zamek w drzwiach i zapukał, poderwała się nerwowo z krzesła. Zmusiła się, by usiąść, i spokojnie kazała mu wejść. Otworzył drzwi, wszedł i odwrócił się, by je zamknąć na klucz. W jednym ręku trzymał tacę z herbatą. - Przyniosłem herbatę, panienko. Dobra i gorąca - rzekł z uśmiechem. Teraz! Właśnie teraz nadarza się okazja! Sięgnęła po pistolet i wymierzyła go w służącego. - Nie ruszaj się, George, bo będę musiała cię zastrzelić - powiedziała, sama się dziwiąc, jak obco brzmi jej własny głos. George przestraszył się nie na żarty. Był zdania, że pistolet w ręku kobiety jest naprawdę niebezpieczny. Heather z pewnością nie wie, jak niewiele trzeba, by wystrzelił. Wystarczy jeden nieostrożny ruch! - Połóż klucze na biurku, George - poleciła. - A teraz podejdź do okna. Tylko spokojnie! Ja nie żartuję! Poruszał się powoli, wiedział, że powinien zachować ostrożność. Kiedy stanął już pod okienkiem, Heather odetchnęła z ulgą. Wzięła klucze ze stołu i nie spuszczając oczu ze służącego, zaczęła iść tyłem w kierunku drzwi. Nie odwracając się, namacała zamek, włożyła klucz i przekręciła go. Uczucie osaczenia zniknęło. - A teraz, George, wejdź do szafy i zamknij się od środka! Radzę ci, żebyś mnie posłuchał. Sam widzisz, jaka jestem zdenerwowana! Co będzie, jak ręka mi zadrży i pistolet wypali? George przez moment pomyślał, że może powinien rzucić się w stronę dziewczyny i odebrać jej broń, a zaraz uznał, że to wielkie ryzyko. Heather jest naprawdę zdesperowana. Cóż, kapitan go nie pochwali, ale z pewnością nie zabije. George wykonał polecenie Heather, a wtedy ona przekręciła klucz w drzwiach szafy. Teraz była bezpieczna. Minie sporo czasu, zanim służący podniesie alarm. Podeszła do biurka i wysunęła szufladę, w której znalazła sakiewkę z pieniędzmi. Wyjęła jednego funta, a pistolet zostawiła na wierzchu. Dotarcie do drzwi nie trwało długo. Otworzyła je cicho i pospieszyła korytarzykiem do wyjścia na pokład. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wcale niełatwo będzie opuścić statek. Na pokładzie są przecież ludzie. Może to kupcy oczekujący na towar? Rychło jednak uświadomiła sobie, że tylko kapitan i kilku jego marynarzy wiedziało o jej obecności na Fleetwood Może więc powinna zebrać się na odwagę i przejść obok mężczyzn, nie zważając na to, co o niej pomyślą? Powrócił cień nadziei. Tym razem bez wahania otworzyła drzwi. Serce tak jej biło, że obawiała się, iż wyskoczy z piersi. Zmuszając się do uśmiechu, wyszła z gracją godną królowej. Głowę trzymała wysoko, a nawet lekko skinęła do mężczyzn, którzy śledzili ją wzrokiem z nie udawanym podziwem. Byli nieco zaskoczeni obecnością kobiety, ale żaden nie próbował jej zatrzymać. Wysoki dżentelmen w średnim wieku z siwymi włosami i niewielką bródką podał jej dłoń. Uśmiechnęła się słodko i przyjęła ją, schodząc z podestu. Potem odwróciła się i znów uśmiechnęła. Odwzajemnił uśmiech i ukłonił się szarmancko kapeluszem. Wiedziała, że zachowuje się bezwstydnie, ale już sama myśl, że wszystko to zostanie w szczegółach opowiedziane kapitanowi, przepełniała ją radością. Przechytrzyła go! Potem pozwoliła, by najprzystojniejszy i najlepiej ubrany spośród mężczyzn pomógł jej zejść po trapie. Zapytała go słodko, czy nie mógłby znaleźć jej powozu, i zaskoczona obserwowała, jak pospieszył spełnić jej prośbę. Wkrótce był z powrotem, pytając, czy pozwoli się odprowadzić do powozu. Odmówiła grzecznie. Kiedy powóz skręcił za róg, Heather usiadła wygodniej. Czuła, że zaraz zacznie się histerycznie śmiać, tak wielką poczuła ulgę. Już za chwilę znalazła się przy zajeździe na rogatkach Londynu, skąd odjeżdżały dyliżansy. Stąd mogła wrócić do domu ciotki. Już wcześniej podjęła taką decyzję. Nie miała wszak dokąd pójść. Ciotka Fanny i wuj John na pewno nieprędko dowiedzą się o śmierci Williama. Heather wątpiła, czy którykolwiek z jego przyjaciół w Londynie wiedział, iż William ma siostrę mieszkającą na małej, ubogiej farmie. Taką przynajmniej miała nadzieję. Poza tym musiała opuścić Londyn, bo przecież statek kapitana Birminghama wciąż jeszcze stał w porcie. Farma wuja była dla niej najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Zostanie z ciotką do czasu, aż znajdzie jakąś posadę i będzie się mogła uniezależnić. Innego wyjścia nie miała. W drodze powrotnej odtwarzała w pamięci wydarzenia poprzedniego dnia. Próbowała odpędzić dręczące ją myśli, ale nie dawały jej spokoju. Tłumaczyła sobie, że nie była niczemu winna. Niewiele to pomogło. Już nie była tą samą osobą co wczoraj, dziewczyną, która jechała do Londynu, marząc o wspaniałym życiu. Zabiła człowieka, no i poznała już, co to mężczyzna. Przyrzekła sobie, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Sama sobie będzie panią. Nigdy, ale to nigdy nie będzie od nikogo zależna. Zastanawiała się tylko, co powie wujowi Johnowi i ciotce Fanny. Musiała mieć jakiś powód, by powrócić. Nie mogła wszak powiedzieć, że się za nimi stęskniła i zrozumiała, iż nie może żyć z dala od nich. Wszak nie było jej w domu tak krótko. Musi wymyślić coś, w co ciotka uwierzy. Kiedy dyliżans dotarł do rozstaju dróg niedaleko farmy wuja, Heather wysiadła. Nie obejrzała się za siebie, nie pamiętała nawet, z kim podróżowała. Poszła drogą prowadzącą na wschód, a że słońce chyliło się ku zachodowi, widziała przed sobą swój długi cień. Im bardziej zbliżała się do farmy, tym wolniej szła. Kiedy w końcu dotarła na miejsce, niebo zupełnie pociemniało. Pomyślała, że z pewnością jest już po kolacji. Powoli podeszła do drzwi i cicho zapukała. - Wujku Johnie, to ja, Heather. Mogę wejść? Miała nadzieję, że otworzy jej wuj, ale tak się nie stało. W otwartych drzwiach zobaczyła ciotkę. - Co ty tutaj robisz? - zapytała zaskoczona kobieta. Nadeszła pora na następne kłamstwo. Dopiero teraz Heather zrozumiała, że po wydarzeniach wczorajszego dnia zmuszona będzie kłamać już zawsze. - Twój brat, ciociu, dowiedział się, kiedy powrócił do Londynu, że musi jechać do Liverpoolu, by zobaczyć jedwab, który chce kupić - tłumaczyła chaotycznie. - Stwierdził, że nie wypada, bym została w mieście bez przyzwoitki. - O mało się nie zakrztusiła, bo kłamstwo pozostawiło w jej ustach gorzki smak. - No i co? Jesteś zawiedziona. Jechałaś taki kawał do Londynu i myślałaś, że podbijesz cały świat - drwiła ciotka. -Dobrze ci tak, mała, próżna nędzarko! Zawsze myślisz, że jesteś królową, a musisz mieszkać w takiej ruderze. Przyjechałaś chyba, żeby znów zabrać się do roboty po tym, jak cię nie było? - Jeśli taka twoja wola, ciotko - odparła Heather potulnie. Choć wiedziała, że teraz życie z ciotką będzie jeszcze trudniejsze, wszystko było lepsze od tego, co miał jej do zaofiarowania kapitan Birmingham. - Taka właśnie moja wola, panienko. Teraz docenisz wreszcie dom - prychnęła ciotka Fanny. Heather nic na to nie odparła. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to ukorzyć się i odbyć pokutę. - No, idź już spać, bo rano musisz wstać o świcie. Robo ta czeka. Twój wuj już śpi. Heather nie śmiała nawet wspomnieć o jedzeniu, ale w brzuchu burczało jej tak głośno, że ciotka z pewnością usłyszała. Dziewczyna wiedziała jednak, że nie dostanie jeść. Kiedy przypomniała sobie, co mogła zjeść na obiad na statku, ślina napłynęła jej do ust. Kiedy jednak kapitan siedział przy stole naprzeciwko niej, nie miała apetytu. Bez słowa ruszyła do swego kącika za zasłoną, gdzie rozebrała się i wsunęła pod koc. Będzie musiała chodzić do wsi i czytać ogłoszenia z miasta. Właśnie w ten sposób zwykle szukano dziewcząt na służbę albo na posadę guwernantki. Nie będzie jej łatwo coś znaleźć, była tego pewna. Pomimo skręcającego żołądek głodu zapadła szybko w mocny sen. Rankiem obudziła się, kiedy ciotka Fanny odsunęła zasłonę i rzuciła jej prosto w twarz starą, znoszoną suknię. - Wstawaj, leniwa dziewucho! Musisz odrobić te dwa dni, co cię nie było. Wstawaj już! - warknęła. Wyrwana ze snu Heather usiadła na pryczy pod uważnym okiem ciotki i wciągnęła przez głowę sukienkę. Zdążyła tylko chwycić ze stołu kawałek suchego chleba i już ciotka posłała ją po szczapy do kominka. Wuj John rąbał akurat drewno, ale kiedy ją zobaczył, schował tylko głowę w ramiona. Heather nie mogła nie zauważyć, że nie chce z nią mówić, i głęboko ją to zraniło. Zastanawiała się, dlaczego tak postępuje? Czyżby wuj podejrzewał, że skłamała? Ale skąd miałby to wiedzieć? Wreszcie zrozumiała, że wuj John czymś się martwi. Choć nie odezwał się ani słowem, obserwował ją uważnie, jakby chciał odgadnąć jej myśli. Nie miała jednak pojęcia, co go trapi, i nie śmiała zapytać. Wieczorem zmęczona padła na pryczę, ale nie mogła zasnąć, dręczona wspomnieniami. Widziała Williama Courta leżącego twarzą do podłogi równie wyraźnie, jakby znów stała w drzwiach jego pokoju. Obraz na szczęście szybko zniknął, potem jednak w ciemności pojawiła się twarz kapitana Birminghama. Uśmiechał się ironicznie, a jego silne, opalone dłonie wyciągały się w jej stronę. Znów słyszała jego drwiący śmiech i z tłumionym krzykiem odwróciła się, ukrywając twarz w poduszce, by zagłuszyć szloch. Pamiętała dobrze dotyk rąk kapitana na swym ciele. Heather przez całą noc nie zmrużyła oka. O świcie, jeszcze zanim wstała ciotka, zabrała się do pracy. Uznała, że zmęczenie będzie najlepszym sposobem na pozbycie się złych wspomnień. Wieczorem, znużona pracą ponad siły, z pewnością szybko zaśnie. Kiedy ciotka Fanny przyszła z drugiej izby, zapinając domową suknię na ogromnych piersiach, Heather na kolanach wyjmowała właśnie popiół z paleniska. Kobieta podeszła do schowka, wzięła z niego placek i zmarszczyła brwi, patrząc na dziewczynę. - Wyglądasz dziś trochę blado, panienko - warknęła. - Może to dlatego, że nie jesteś tu szczęśliwa? Heather wrzuciła resztę popiołu do drewnianego wiaderka i odgarnęła spadający jej na twarz kosmyk włosów. Sadza rozmazała się na jej twarzy, a zbyt duża sukienka wisiała luźno na szczupłych ramionach. Dziewczyna wytarła ręce w spódnicę, zostawiając na niej czarne plamy. - Jestem zadowolona, że tu wróciłam - mruknęła, patrząc w inną stronę. Ciotka Fanny wyciągnęła dłoń i schwyciła Heather za włosy, odwracając jej twarz ku sobie. - Oczy masz spuchnięte. Zdawało mi się, że płaczesz w poduszkę wczoraj w nocy, i chyba miałam rację. Coś mi się zdaje, że żałujesz, że nie jesteś w Londynie. - Nie - wyszeptała Heather. - Jestem zadowolona. - Kłamiesz! Chcesz mieszkać w Londynie i myślisz, że ci się to należy! Heather potrząsnęła głową przecząco. Nie chciała tam wracać, przynajmniej nie teraz, póki kapitan Birmingham najpewniej przeszukuje miasto, by ją znaleźć. Może tam pozostać jeszcze trzy lub cztery miesiące, pozbywając się przywiezionych z Ameryki towarów i kupując inne. Nie mogła wrócić do Londynu. Ciotka Fanny uszczypnęła ją w ramię. - Nie kłam mi, dziewucho! Heather syknęła z bólu. - Zostaw to dziecko, Fanny - powiedział wujek John, stając w drzwiach ich sypialni. Ciotka Fanny odwróciła się ku niemu i wykrzyknęła kpiąco: - Patrzajcie, kto dziś nam rozkazuje od rana! Ty też jak ona płaczesz za tym, co nie twoje, co miałeś, ale przepadło! - Proszę, Fanny, nie teraz - westchnął, zwieszając głowę. - Nie teraz, mówisz, a co dzień wspominasz tę kobietę. Ożeniłeś się ze mną tylko dlatego, że nie mogłeś jej dostać! Ona cię nie kochała! Drgnął, słysząc okrutne słowa żony, i zrezygnowany wyszedł. Fanny rozejrzała się za Heather i popchnęła ją ze złością. - Zabieraj się do roboty i przestań się mazać! Dziewczyna chwyciła wiaderko i pośpieszyła do drugiego pokoju. Minął tydzień, a potem drugi, który zdał się jeszcze dłuższy niż pierwszy. Choć Heather pracowała bardzo ciężko, nie mogła odsunąć dręczących ją wspomnień. Prześladowały ją dniem i nocą. Wiele razy budziła się spocona w środku nocy. Śniła, że znów był z nią kapitan Birmingham i przyciskał ją do siebie w gwałtownym, namiętnym uściska Niekiedy pojawiał się jako diabeł. Śmiał się z niej wówczas, a ona drżała ze strachu. Sny o Williamie Court były równie przerażające. Zawsze widziała w nich siebie, jak stoi nad jego ciałem z nożykiem do owoców w dłoni, a po jej dłoniach cieknie krew. Następne dwa tygodnie wcale nie były lepsze. Czuła się zmęczona i było to po niej widać. Robiło jej się słabo, co w pojęciu ciotki było niewybaczalnym grzechem. Czasem odczuwała gwałtowny apetyt, a czasem mdliło ją od rana i nic nie mogła jeść. Stała się też dziwnie roztargniona i niezręczna. Doprowadzało to ciotkę do wściekłości, zwłaszcza że któregoś dnia stłukła jej ukochaną miskę. - Co ty wyprawiasz w moim domu? Tłuczesz wszystko, co masz pod ręką. Chcesz, żebym wzięła na ciebie kij? - wrzasnęła, uderzając dziewczynę w twarz. Heather upadła na kolana i zaraz zaczęła zbierać skorupy. - Przepraszam, ciociu Fanny - powiedziała, a łzy spływały jej po policzkach. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nic mi nie wychodzi. - Tak jakby ci kiedyś wychodziło - parsknęła Fanny z sarkazmem. - Ciekawam, co sprzedasz, żeby zapłacić za wszystkie potłuczone rzeczy? - Nic nie mam - żałośnie szepnęła Heather, wstając. - Została mi tylko halka. - Nic nie jest warta, a poza tym ty nie będziesz chodziła z cyckami na wierzchu w tych moich starych sukienkach, kiedy pójdziesz do osady. Po raz setny tego dnia Heather poprawiła suknię. Suknia po ciotce była taka wielka, że kiedy dziewczyna się pochylała, wycięcie przy szyi odsłaniało całe jej piersi. Pod spodem mogła nosić tylko jedyną halkę, jaką miała, ale oszczędzała ją na wyjścia między ludzi. Dopiero w miesiąc po powrocie z Londynu ciotka pozwoliła Heather jechać z wujem do osady. Właśnie tam dziewczyna mogła przeczytać ogłoszenia z miasta, rozwieszane na rynku. Dziewczyna uznała, że im szybciej znajdzie sobie posadę, tym lepiej. Poza tym musiała odkupić ciotce miskę. Wokół stawu przycupnęły pomalowane na biało chatki z pokrytymi strzechą dachami, a na skrzyżowaniu stała karczma, w której zatrzymywali się obcy. Poszczególne domostwa rozdzielały żywopłoty, w ogródkach i stojących w oknach doniczkach kwitły kwiaty późnego lata. Znacznie przyjemniej się tu mieszkało niż w Londynie, gdzie dominowały brud, żebranina i występki. Kiedy dotarli do osady, natychmiast ruszyli na rynek, w którego centrum stał słup ogłoszeniowy. To za sprawą nawyku wuja zawsze tam kierowali pierwsze kroki. To było jedyne miejsce, gdzie wuj miał styczność ze światem poza wsią i własną farmą. Tam Heather dyskretnie przeczytała ogłoszenia. Potrzebowano pomywaczki, ale takie zajęcie jej nie odpowiadało. Ktoś szukał guwernantki, co sprawiło, że serce mocniej zabiło w piersi Heather. Zaraz jednak się dowiedziała, że chodzi o kobietę starszą, przynajmniej czterdziestoletnią. Przepatrzyła pozostałe ogłoszenia, modląc się żarliwie, by znaleźć coś dla siebie. Gotowa była pracować jako służąca, jeśli nic lepszego się nie znajdzie. Ale nawet takiej pracy nie było. Kiedy wuj odchodził od słupa, podążyła za nim z oczyma pełnymi łez. Potem zaprowadził ją do sklepu, gdzie mogła znaleźć coś w zamian za stłuczoną miskę ciotki Fanny. Pan Peeves, sklepikarz, podał Heather naczynie, które mu wskazała. - Czy życzy pani jeszcze coś, panno Heather? Może nową suknię? Dziewczyna spurpurowiała. Nie pierwszy już raz sklepikarz wspomniał o nowej sukience. Wiedziała, że wszyscy patrzą na nią ze współczuciem, a nawet naśmiewają się z jej starych, za dużych sukien. Dumna z natury, starała się jednak nie okazać skrępowania. Postanowiła, że będzie wysoko nosić głowę. - Dziękuję - odparła. - Chcę tylko miskę. - To piękne naczynie i warte tych pieniędzy. Sześć szylingów, panno Heather. Wyjęła z kieszeni chustkę i rozwinęła ją. Odliczyła sześć szylingów i podała panu Peevesowi. Zostało jej jeszcze siedem szylingów, ale wiedziała, że one także dostaną się ciotce. Oczy dziewczyny tęsknie powędrowały w stronę kolorowych wstążek na pobliskim stole. - Niebieska wyglądałaby pięknie w pani włosach, panno Heather - powiedział pan Peeves. - Proszę spróbować, co to szkodzi? Popatrując niepewnie na wuja, Heather pozwoliła, by sklepikarz wcisnął jej wstążkę w dłoń. Odwróciła się powoli do lustra, jedynego w osadzie, i podniosła wzrok. Po raz pierwszy oglądała się w lustrze w takim stroju. Włosy miała ciasno związane, a suknia po ciotce wisiała na niej jak worek. Nic dziwnego, że ludzie przyglądają mi się i śmieją, pomyślała ze smutkiem. Drzwi sklepu otworzyły się gwałtownie. Heather odwróciła się od lustra i zaskoczona zobaczyła Henry'ego Whitesmitha, wysokiego dwudziestolatka, który od dawna był w niej zakochany. Choć Heather nigdy nie czyniła mu żadnej nadziei; kiedy tylko to było możliwe, starał się być blisko i patrzył na nią z zachwytem. - Zobaczyłem wóz twego wuja - powiedział - i miałem nadzieję, że cię tu znajdę. Uśmiechnęła się ciepło. - Miło cię widzieć, Henry. Zaczerwienił się z radości. - Gdzie byłaś? Tęskniłem za tobą. Wzruszyła ramionami, patrząc w inną stronę. - Nigdzie, Henry. Byłam w domu z ciotką Fanny. - Nie chciała mówić chłopakowi o podróży do Londynu. Czuła na sobie zdziwiony wzrok wuja, ale nie dbała o to. Drzwi znów się otworzyły. Heather wiedziała, kto wszedł, jeszcze zanim spojrzała w tę stronę. Był ktoś, kto chodził za chłopakiem jak cień. Nowo przybyła szła w kierunku Henry'ego, ale zatrzymała się gwałtownie, dostrzegłszy Heather. Nie pierwszy raz Sarah patrzyła z niechęcią na Heather, zazdrosna o chłopaka. Rodziny Sarah i Henry'ego omówiły już sprawę małżeństwa i posagu, który dziewczyna wniesie po ślubie, ale jemu wcale się nie śpieszyło do ożenku. Sarah dobrze wiedziała, co było tego powodem. Choć razem z innymi dziewczętami ze wsi naśmiewała się z sukien Heather, wiedziała równie dobrze jak one, że i tak żadna z nich nie dorównuje pół-Irlandce. Nawet ojciec Sarah zachwycał się niekiedy niezwykłą urodą dziewczyny od Simmonsów. Zresztą wszyscy mężczyźni w okolicy uważali, że Heather jest ładna. Henry spojrzał gniewnie na Sarah, a potem odwrócił się do Heather. - Muszę z tobą pomówić - szepnął pośpiesznie. - Możesz się ze mną później spotkać nad stawem? - Nie wiem, Henry - odparła Heather. - Muszę trzymać się wuja. Ciotka Fanny nie lubi, kiedy wędruję po wsi sama. - Jeśli on będzie patrzył z daleka, możesz ze mną pomówić? - zapytał z nadzieją w głosie. Zmarszczyła brwi, zmieszana. - Chyba tak, ale niedługo. - Niech z tobą przyjdzie nad staw, zanim odjedziecie -powiedział pośpiesznie. - Będę czekał. Wyszedł ze sklepu, a chwilę później podążyła za nim Sarah. Wuj John spełnił prośbę Heather. Zatrzymał wóz, a dziewczyna wysiadła i ruszyła w stronę drzewa, pod którym stał Henry. Uszczęśliwiony i zmieszany młodzieniec przyglądał się jej z podziwem, długo nie mogąc wykrztusić ani słowa. Kiedy wreszcie się odezwał, jego głos wyraźnie drżał. - Heather - zaczął - sądzisz, że twoja ciotka mnie odrzuci? To znaczy... czy pomyśli, że nie jestem dla ciebie dość dobry? Heather spojrzała nań zdziwiona. - Ależ, Henry, przecież ja nie mam posagu. - Przecież ja o to nie dbam. Kocham ciebie, a nie to, co mi wniesiesz w wianie. Nie wierzyła własnym uszom. Oto stał przed nią kandydat do ręki, choć sądziła, że to niemożliwe, bo nie miała posagu. Ale spóźnił się. Nie była już niewinną dziewczyną. Nie mogła, nie była godna poślubić żadnego mężczyzny. - Henry, wiesz równie dobrze jak ja, że twoja rodzina nigdy ci nie pozwoli mnie poślubić. - Jeśli nie mogę mieć ciebie, nigdy się nie ożenię, a moi rodzice bardzo chcą, bym miał dzieci. Na pewno ustąpią! - Henry, nie mogę cię poślubić - odrzekła Heather, spuszczając głowę. Chłopak zmarszczył brwi. - Dlaczego, Heather? Boisz się być z mężczyzną? Jeśli o to chodzi, nie martw się. Nie tknę cię, póki sama nie zechcesz. Uśmiechnęła się ze smutkiem. Oto cierpliwość i miłość, o których marzyła, a których nie mogła przyjąć. Zawdzięczała to kapitanowi Birminghamowi. Jakaż przepaść dzieliła obu tych mężczyzn! Nie mogła sobie wyobrazić, by kapitan z Fleetwood mógł mieć tyle cierpliwości wobec kobiety. Żałowała, że nie może poślubić Henry'ego. Mogłaby wieść z nim spokojne, dobre życie, wychowywać dzieci, które by oboje kochali. Ale teraz to nie wchodziło w grę. - Henry - szepnęła cicho - powinieneś ożenić się z Sarah. Ona cię bardzo kocha i na pewno będzie dobrą żoną. - Sarah sama nie wie, kogo kocha - rzucił gniewnie Henry. - Biega co rusz za innym chłopakiem, a teraz trafiło na mnie. - Henry, to nieprawda - rzekła z przekonaniem. - Ona widzi tylko ciebie. Bardzo chce zostać twoją żoną. Henry nie przyjmował jej słów do wiadomości. - Ale ja ciebie chcę za żonę, Heather, nie taką prostą dziewczynę jak Sarah. - Mylisz się, Henry - powiedziała z przyganą w głosie. -Sarah byłaby znacznie lepszą żoną niż ja. - Proszę, nie mów już o niej! - krzykną! Henry. - Chcę patrzeć tylko na ciebie i myśleć tylko o tobie. Nie mogę już czekać. Chcę cię za żonę. Niestety, na to było już za późno. Teraz Heather musiała przekonać tego poczciwego chłopca, że nie może go poślubić. Ale on nie chciał słuchać. Co miała zrobić... powiedzieć mu, co się jej przydarzyło? - Henry, nie zwracaj się do ciotki z prośbą o moją rękę. Nie mogę cię poślubić. To nie byłoby uczciwe wobec ciebie. Nigdy nie byłabym tu szczęśliwa. Nie rozumiesz, Henry? Wychowano mnie inaczej. Przyzwyczaiłam się, że mam wszystko podane. No i do najlepszych strojów. Nie była bym szczęśliwa jako żona szewca. Heather czuła się podle, mówiąc te słowa, wiedziała jednak, że inaczej być nie może. Wkrótce zresztą Henry zrozumie, że może żyć i bez niej, choć teraz cierpiał. - O mój Boże! - jęknął. - A ja tak cię kocham, i to od dnia, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem. Przez ostatnie dwa lata nawet nie spojrzałem na inną. A ty mi mówisz, że jesteś dla mnie za dobra! Ty niewdzięcznico! Heather Simmons, niech Bóg się nad tobą zlituje! Odszedł, a w oczach dziewczyny błysnęły łzy. Jestem okrutna, pomyślała. Bardzo go zraniłam i teraz mnie nienawidzi. Ruszyła w stronę wozu, gdzie czekał na nią wuj. Zwróciła uwagę na to, że ostatnio wuj bacznie ją obserwuje. Czy już nigdy nie przestanie się jej przyglądać? - Co się dzieje z młodym Henrym? - zapytał, kiedy pomagał jej wsiąść. - Zapytał, czy wyjdę za niego za mąż - mruknęła, siadając na wąskiej ławce. Nie chciała o tym mówić. - A ty odmówiłaś? - zapytał. W milczeniu skinęła głową. Nie odpowiedziała, bo nagle poczuła mdłości. Pierwszy października już minął i zrobiło się zimniej. Na zieloną jeszcze trawę zaczęły spadać liście, a wiewiórki uwijały się na gałęziach drzew, gromadząc zapasy na zimę. Wkrótce nadejdzie czas uboju. Heather wzdragała się na samą myśl o tym. Także i z tego powodu czuła się okropnie. Co rano z trudem zwlekała się ze swej pryczy, czując mdłości. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek wrócą jej siły. Starała się ukrywać złe samopoczucie, ale stawało się to coraz trudniejsze. Czasem była tak słaba, że ledwie trzymała się na nogach - Przestań się lenić i skończ te naczynia, panienko - warknęła ciotka. Heather odpędziła zmęczenie, które ją ogarnęło, i wytarła jeszcze jedną miskę. Cieszyła się, że już za chwilę będzie mogła odpocząć w ciepłej kąpieli. Była znużona, a w plecach czuła tępy ból. Nic dziwnego, przecież cały dzień prała. Odstawiła na miejsce naczynia i wyciągnęła drewnianą balię. Ciotka Fanny, która nie spuszczała z niej oczu, sięgnęła po kolejną słodką bułkę i łapczywie zaczęła ją jeść. Cóż, widać jedzenie to ulubiona rozrywka ciotki. Heather żałowała, że ciotka jeszcze nie poszła spać, wolałaby kąpać się bez świadków. Nie było jednak wyjścia. Dziewczyna napełniła balię ciepłą wodą i zdjęła suknię. Stała przez chwilę całkiem naga, a jej gładka skóra lśniła w blasku z kominka. Młode piersi urosły i stwardniały, a brzuch się zaokrąglił. Nagle Fanny zakrztusiła się bułką, którą jadła. Kiedy Heather obróciła się ku ciotce, ta na moment zamarła, a jej twarz zmieniała kolor z purpury na szarość. Potem ciotka ruszyła przez pokój w jej kierunku, a dziewczyna skuliła się ze strachu, sądząc, że ciotka zwariowała. - Z kim się zadałaś, panienko? - warknęła Fanny. - Z ja kim łajdakiem? Teraz także Heather pobladła. W swej nieświadomości nie pomyślała o konsekwencjach tego, co zaszło między nią a kapitanem Birminghamem. Myślała, że kobiece przypadłości omijają ją dlatego, że martwi się wszystkim, co jej się przydarzyło. Ale teraz już wiedziała. Będzie miała dziecko... z tym draniem. Z tym brutalem! Szaleńcem! O Boże, dlaczego? Dlaczego? Rozwścieczona ciotka Fanny szarpała dziewczyną, wrzeszcząc: - Kto to jest? Kto jest tym rozpustnikiem? Powiedz, bo i tak to z ciebie wycisnę! Heather nie mogła myśleć. Otępiała z przerażenia. - Proszę... och, proszę, zostaw mnie - mamrotała zdezorientowana. Twarz Fanny rozjaśniła się. Popchnęła Heather na stojące obok krzesło. - Henry... To on, tak? Twój wujek mi mówił, że ten chłopak zalecał się do ciebie, no i teraz wiem, w czym rzecz. To on jest ojcem dziecka! Jeśli myśli, że może bezkarnie szargać dobre imię naszej rodziny i ujdzie mu to na sucho, to się myli. Ostrzegałam, że jeśli zgrzeszysz, to będziesz mu siała za to zapłacić. Teraz wyjdziesz za Henry'ego. To dopiero rozpustny nicpoń! Zapłaci mi za to! Powoli słowa ciotki dotarły do Heather. Zmusiła się, by zebrać myśli. Cokolwiek złego zrobiła, nie pozwoli, by odpowiedzialnością za to obciążono Henry'ego. Nie mogła go skrzywdzić. Drżąc podniosła z podłogi suknię i włożyła na nagie ciało. - To nie Henry - powiedziała. Ciotka odwróciła się. - Nieee? Co mówisz dziewucho? Heather siedziała bez ruchu, wpatrując się w ogień. - To nie był Henry - powtórzyła. - A kto to był, jeśli nie ten szewc? - zapytała gwałtownie ciotka. - To był kapitan statku z kolonii - wyznała w końcu dziewczyna. - Jego ludzie przez pomyłkę zaprowadzili mnie do niego, a on wziął mnie siłą, przysięgam na Boga! Ciotka uniosła brwi zdezorientowana. - Co ty mówisz? Zaprowadzili cię? Jak? Gdzie? Heather nie mogła wyznać tej kobiecie prawdy o śmierci Williama. - Zgubiłam się twemu bratu, a marynarze mnie oddali swojemu kapitanowi, by zaspokoił żądzę. On najpierw nie chciał mnie wypuścić. Ale nastraszyłam pistoletem jego służącego i udało mi się uciec ze statku. Potem od razu przy jechałam do domu. - Jak się zgubiłaś Williamowi? Heather zamknęła oczy. - Poszliśmy... na rynek... i jakoś się rozdzieliliśmy. Nie mówiłam ci wcześniej, bo nie było potrzeby. Noszę dziecko Jankesa, a nie Henry'ego. Ten człowiek się ze mną nie ożeni. On jest z takich, co biorą dziewczynę, a jak się nią nacieszą, nie chcą się żenić. Ku zdumieniu Heather na twarzy ciotki pojawił się złośliwy uśmiech. - O tym dopiero się przekonamy! - wykrzyknęła. - A te raz powiedz mi, czy twój ojciec nie miał przyjaciela, który był sędzią pokoju w Londynie? Nazywał się chyba lord Hampton, nieprawdaż? Czy to nie on kontrolował wszystkie statki podejrzane o szmuglowanie towarów? Zdezorientowana Heather nie mogła zrozumieć, dlaczego ciotka o to pyta. Po chwili zastanowienia odpowiedziała: - Tak, lord Hampton chyba wciąż się tym zajmuje. Ale dlaczego... - Już ty sobie głowy nie zaprzątaj myśleniem - odrzekła zadowolona ciotka. - Czy lord Hampton cię znał? Był przecież przyjacielem twojego ojca? Heather zmarszczyła brwi. - To prawda. Lord bardzo często przychodził do naszego domu. Znał mnie od dziecka. - Musisz więc wiedzieć, moja droga, że on ci pomoże wyjść za mąż - oznajmiła triumfalnie ciotka. - Teraz się wykąp i do łóżka. Jutro jedziemy do Londynu. Musimy wcześnie wstać, żeby nie spóźnić się na dyliżans. Nie wypada jechać wozem w odwiedziny do lorda Hamptona. No, pośpiesz się. Heather nie bardzo rozumiała, na co liczy ciotka, ale nie miała odwagi o nic pytać. Posłusznie usiadła w drewnianej balii i dopiero teraz poczuła, że naprawdę spodziewa się dziecka. Właściwie nie powinno jej to dziwić. Kapitan był przecież taki silny, taki męski. Czemu właśnie ona musiała trafić na kogoś takiego? Tylu innych mężczyzn nieraz latami musi czekać na potomka, a tymczasem on... Przerażeniem napełniała ją myśl, że musiałaby wyjść za mąż za tego wcielonego diabła. Zaraz jednak uświadomiła sobie, że przynajmniej dziecko miałoby nazwisko i nie musiałoby tak jak ona cierpieć biedy. Jej myśli zatrzymały się na nie narodzonym dziecku. Na pewno będzie miało ciemne włosy, bo takie mieli oboje rodzice, i pewnie będzie piękne, jeśli wygląd odziedziczy po ojcu. Biedny mały, lepiej, żeby był brzydki, niż żeby został takim przystojnym nicponiem jak jego ojciec. A jeśli urodzi się dziewczynka? To by był cios dla tego przemądrzałego, pewnego siebie dzikusa. Jeśli za niego wyjdę, będę się modliła o dziewczynkę, pomyślała złośliwie. Heather właśnie wychodziła z kąpieli, gdy do izby wszedł wuj. - Heather, muszę z tobą pomówić - rzucił gwałtownie. Zawstydzona dziewczyna okryła się ręcznikiem, choć wy dawało się, że wuj nie zauważa jej nagości. - Heather, mówisz prawdę? Czy to Jankes spłodził z tobą dziecko? - Dlaczego pytasz? - Heather... Heather, czy William choćby cię dotknął? Czy on cię skrzywdził? Teraz zrozumiała, dlaczego wuj obserwował ją tak uważnie po powrocie z Londynu. Znał Williama i martwił się o nią. - Nie, wuju, nie skrzywdził mnie - zapewniła. - Rozdzieliliśmy się na rynku. Był dzień targowy, zgubiłam się i nie mogłam go znaleźć. Potem dwaj ludzie złapali mnie i zabrali do swego kapitana. To Jankes jest ojcem. Wuj odetchnął z ulgą. - Myślałem... nieważne. Powiedzmy, że martwiłem się o ciebie. Teraz musimy znaleźć tego mężczyznę. Tym razem cię nie zawiodę. Nie mogę po raz drugi zawieść dziecka mego brata. Wzruszona troskliwością wuja, tylko uśmiechnęła się do niego. Nie chciała mu powiedzieć, że ani wyjazd do Londynu, ani rozmowa z kapitanem nic nie da. On się z nią nie ożeni. Milczała. W Londynie poszukali noclegu w gospodzie. Wujek John wysłał natychmiast posłańca do lorda Hamptona, prosząc o spotkanie, i następnego dnia lord przyjął go u siebie w domu. Heather i jej ciotka pozostały w gospodzie. Kiedy wuj wrócił, Heather dowiedziała się jedynie, że lord obiecał im pomóc. - Sprawdzi tylko, czy mówimy prawdę, a potem zrobi, co do niego należy. A twój Jankes będzie musiał cię poślubić, jeśli nie chce stracić wszystkiego, co posiada, i skończyć w więzienia Heather nic nie rozumiała. Nie mogli przecież wtrącić człowieka do lochu tylko dlatego, że nie chce poślubić kobiety, którą uwiódł. Zbyt wiele dzieci bez ojca chodziło po tym świecie, aby to mogła być prawda. Nie, z pewnością postraszy go czymś innym. Z lękiem pomyślała, że jeśli zmuszą kapitana do ożenku, jej życie zamieni się w piekło. Sama już nie wiedziała, co jest gorsze: poślubienie wcielonego diabla czy wychowywanie nieślubnego dziecka. Była już prawie północ, kiedy Heather obudziło gwałtowne szarpnięcie. - Wstawaj, ty wstrętna! - wysyczała ciotka. - Twój wuj chce z tobą pomówić. Tylko się pośpiesz! Fanny wyszła z pokoju, a Heather, choć niechętnie, wysunęła się z ciepłego łoża. Włożyła starą suknię ciotki i zapukała do drzwi pokoju, w którym zatrzymali się wujostwo. Kiedy weszła do środka, przez moment stała zdezorientowana. W pokoju było niemal zupełnie ciemno. W kominku palił się niewielki ogień, a na stole, przy którym siedział jej wuj i jeszcze jakiś mężczyzna, stała tylko jedna świeca. Reszta pokoju tonęła w mroku, a na ścianach tańczyły głębokie cienie. Podeszła bliżej, by zobaczyć, kim jest nieznajomy, i z radością rozpoznała starego przyjaciela ojca, lorda Hamptona. Mężczyzna szeroko otworzył ramiona i wykrzyknął: - Heather! Moja mała Heather! Przypadła do niego i zaczęła szlochać, wtulona w jego pierś. Zaraz po ojcu to jego najbardziej kochała jako dziecko. Zawsze okazywał jej wielką serdeczność i był dla niej wujem bardziej niż jej własny. Lord i jego żona chcieli nawet, by z nimi zamieszkała po śmierci ojca, ale ciotka Fanny nalegała, żeby mieszkała z rodziną. - Od dawna cię nie widziałem, dziecko - powiedział, od suwając Heather od siebie, aby lepiej się jej przyjrzeć. Jego dobre niebieskie oczy pojaśniały. - Pamiętam cię jako maleństwo, jak wspinałaś mi się na kolana i szukałaś cukierków. - Uśmiechnął się szeroko i uniósł brodę dziewczyny. - A teraz jesteś taka piękna. Jeszcze piękniejsza niż twoja matka. Szkoda, że nigdy nie miałem syna, byś mogła go poślubić. Chciałbym, żebyś należała do rodziny. Ale skoro nie mam też córek, mógłbym mówić do ciebie „córko". Wspięła się na palce i pocałowała lorda w policzek. - Byłabym dumna, mogąc nazywać cię ojcem - odrzekła uszczęśliwiona. Lord Hampton uśmiechnął się z radością i przysunął dziewczynie krzesło, ale ciotka Fanny odepchnęła ją i sama na nim usiadła. - Niech stoi. To jej dobrze zrobi - warknęła, moszcząc swe potężne ciało na krześle, które zaskrzypiało na znak protestu. Zaskoczony niestosownym zachowaniem Fanny Simmons, lord Hampton spojrzał na nią z niechęcią. Potem przeszedł na koniec stołu. - Może tu ci będzie wygodniej, moja droga - powiedział do Heather, wysuwając kolejne krzesło. - Nie - warknęła ciotka Fanny. - To krzesło jest dla niego. Oczy Heather podążyły za spojrzeniem ciotki. Nie wiedziała, że ktoś jeszcze jest w pokoju. Mężczyzna stał w kącie osłonięty ciemnością, a jego milczenie nie pozwalało go rozpoznać. - Niech pan z nami usiądzie, kapitanie Birmingham - za proponowała ciotka Fanny. - To dobre miejsce dla Jankesa. Serce Heather gwałtownie podskoczyło w piersi. - Nie, dziękuję pani - odparł powoli kapitan. - Tu mi wy godnie. Na dźwięk tego głosu Heather omal nie zemdlała. Kolana się pod nią ugięły i gdyby lord Hampton jej nie podtrzymał, z pewnością by upadła. - To dla niej zbyt wiele wrażeń - powiedział. Ostrożnie posadził dziewczynę na krześle, które ciotka przeznaczyła dla kapitana, a potem pośpiesznie zmoczył w wodzie małą ściereczkę i przyłożył ją do czoła Heather. - Już dobrze? -zapytał z troską, kiedy otworzyła oczy. - Nie psuj pan dziewczyny, lordzie Hampton - powiedziała ciotka Fanny kpiąco. - Zrobi się leniwa. - Jestem pewien, że po latach spędzonych z panią należy jej się odpoczynek - rzucił zdenerwowany obojętnością tej bezwzględnej kobiety. - Proszę - szepnęła z trudem Heather. - Nic mi nie jest. Odgarnął jej włosy z czoła trzęsącymi się dłońmi. - Napędziłaś mi strachu - zaśmiał się niepewnie. - Przepraszam - wyszeptała. - Nie chciałam. Już mi lepiej. Ale wciąż drżała, świadoma obecności kapitana. Trzęsącymi się dłońmi przytrzymywała suknię na piersi, jakby starając się osłonić przed jego zdającym się przenikać na wskroś wzrokiem. - Zacznijmy już - domagała się ciotka Fanny. - Niech dziewczyna mówi, co ma do powiedzenia. Lord Hampton spojrzał niepewnie na Heather. Bał się, że znów zemdleje. Uśmiechnął się, pragnąc dodać jej otuchy, a potem, choć niechętnie, wrócił na swoje miejsce przy stole. - Ponieważ lord Hampton ma zamiar cię bronić - zaczęła ciotka Fanny - musi się najpierw upewnić, że nie każe te mu kapitanowi uznać cudzego dziecka. Heather ze zdumieniem spojrzała na niskiego starszego pana. Nie mogła pojąć, o czym się tu mówi. Lord Hampton tymczasem skarcił ciotkę. - Proszę pani, może nie zdaje sobie pani z tego sprawy, ale ja posiadam język i mogę mówić za siebie, i przysięgam, że potrafię przy tym posłużyć się właściwszymi słowami niż pani. Jeśli zatem pani pozwoli, będę mówił sam. Obrażona ciotka zamknęła usta. - Dziękuję - rzucił lord Hampton w jej stronę, zanim zwrócił się do Heather. - Moja droga - zaczął bez pośpiechu. - Jako że jestem człowiekiem honoru, nie mogę zmusić kapitana Birminghama do uznania dziecka, póki nie będę miał pewności, że to on jest ojcem. Jeśli ktoś inny cię przymusił... - Nikogo innego nie było - zapewniła cicho, wciąż wpatrując się we własne dłonie. Opowiedziała wszystko tak, jak to zapamiętała. - Zaraz jak uciekłam ze statku, wsiadłam w dyliżans i wróciłam do domu wuja. Przez naszą wieś przejeżdża jeden dyliżans dziennie, dotarł tu o zmroku. Resztę drogi przeszłam pieszo. Po drodze nikogo nie spotkałam, zresztą bardzo się spieszyłam. Ciotka może powiedzieć, kiedy dotarłam do chaty. - A od tego czasu ani na moment nie spuściłam jej z oka - stwierdziła triumfalnie gruba kobieta. Lord Hampton spojrzał na wuja Johna, który potwierdził to kiwnięciem głowy, a potem odwrócił się do Heather. - A wcześniej, Heather? Zaczerwieniła się, nie była w stanie odpowiedzieć. I wtedy z kąta znowu odezwał się Brandon. - Dziecko jest moje - stwierdził. Ciotka Fanny zaśmiała się triumfująco, a potem zwróciła się do lorda Hamptona z pytaniem: - I co pan na to? Zrobi pan to, o co prosiłam? - Tak - westchnął zrezygnowany. - By zadośćuczynić wielkiej krzywdzie uczynionej Heather za sprawą twojej lekkomyślności, kobieto, muszę. Przeklinam dzień, w którym pozwoliłem ci ją zabrać pod swój dach. Powinnaś lepiej pilnować tego bezcennego klejnotu. - Potem lord gniewnie popatrzył na wuja Johna, który nie miał odwagi się odezwać. - A pan, choć tej samej krwi, w mych oczach nie jesteś nic wart. Gardzę panem. - No, a co z nią? - wrzasnęła ciotka Fanny. - To ona zrobiła! To ona wlazła mu do łóżka! - Nie! - szepnęła odruchowo Heather. Oburzona zuchwałością dziewczyny ciotka Fanny odwróciła się i z całej siły uderzyła ją w twarz. Na ustach Heather pojawiła się krew, a policzek płonął. Ukryty w ciemnym kącie kapitan Birmingham huknął ze złością kuflem o stół, a lord Hampton poderwał się z krzesła. - Pani, zachowujesz się nikczemnie! - rzekł rozgniewany. - Takie maniery przystoją barbarzyńcy i gdybyś, pani, była mężczyzną, zażądałbym od ciebie satysfakcji. Teraz niech Heather lepiej idzie spać. Widać, że jest przygnębiona i bardzo zmęczona. Heather wstała z krzesła i skierowała się w stronę drzwi, ale wtedy ciotka chwyciła ją za ramię i przytrzymała. - Nie! Ona powinna ponieść karę! Gdyby była przyzwoitą dziewczyną, nie wpadłaby w takie kłopoty! Sami zobaczcie! - To mówiąc, gwałtownym szarpnięciem zerwała suknię z Heather. W cieniu zaszurało krzesło, to wstawał kapitan Birmingham. Ruszył w stronę stołu wielkimi krokami. Ciotka Fanny odsunęła się, widząc jego zaczerwienioną z wściekłości twarz. Otworzyła szeroko oczy, a stopy jakby przyrosły jej do podłogi. Pamiętała, jak wcześniej oskarżała Heather, że jest czarownicą, ale teraz była pewna, że ten wysoki, ubrany na czarno człowiek to wcielenie szatana. Podniosła ręce, by się bronić, ale kapitan zdjął z ramion przesiąknięty deszczem płaszcz i otulił nim Heather. - Dość tego bezużytecznego gadania! - rzucił ostro. - Skoro dziewczyna nosi moje dziecko, poczuwam się do odpowiedzialności za jej los. Odłożę powrót do domu, by znaleźć dla niej wygodne i bezpieczne miejsce ze służbą i opieką. - Spojrzał na lorda Hamptona. - Ma pan moje słowo, że będę łożył na nią i dziecko tak, by żyła w warunkach odpowiednich do jej wychowania. Oczywiście nie może już mieszkać z rodziną, nie pozwolę, by moje dziecko cierpiało z powodu złośliwości tej kobiety, która nazywa się jej ciotką. Myślałem, że to będzie ostatnia moja podróż w te strony, ale teraz postanowiłem, że będę tu przyjeżdżał raz do roku, by sprawdzić, jak powodzi się memu dziecku i jego matce. Jutro rano wy ślę ludzi, którzy poszukają odpowiedniego domu dla dziew czyny, a potem zabiorę ją do krawca. A teraz chcę wrócić na statek. Jeśli pan, lordzie Hampton, pragnie jeszcze coś omówić z tymi ludźmi, zaczekam w pańskim powozie. Na koniec kapitan spojrzał na Fanny Simmons i rzekł dobitnie: - Radzę, byś trzymała, pani, ręce przy sobie, póki ta dziewczyna jeszcze jest pod pani opieką, bo w przeciwnym razie gorzko pożałujesz! Po tych słowach wyszedł. Heather uświadomiła sobie, że ani słowem nie wspomniał o ślubie. Zobowiązał się tylko, że zadba o nią i o dziecko... A więc zrobi z niej utrzymankę! - Nie będzie taki dumny i pewny siebie, kiedy doprowadzimy sprawę do końca - prychnęła ciotka Fanny. Lord Hampton spojrzał na nią chłodno. - Muszę wyznać, że pani mściwość napawa mnie obrzydzeniem - powiedział wprost. - Gdyby nie chodziło o Heather, nie zajmowałbym się więcej tą sprawą. Jednak dla jej dobra muszę doprowadzić kapitana do ołtarza. Ostrzegam panią jednak, to gwałtowny jegomość. Powinna pani poważnie potraktować jego słowa. - Nie ma prawa pouczać mnie, jak mam odnosić się do tej dziewuchy! - Myli się pani - odparł wolno lord. - Jest ojcem dziecka Heather, a za kilka godzin będzie jej mężem. 3 Promienie słońca przeniknęły przez pokryte kroplami deszczu okno do pokoju wprost na twarz Heather. Obudziła się, poruszyła w łóżku, wciąż jeszcze bardzo senna, przeciągnęła i odwróciła na drugi bok. Wtuliła twarz w poduszkę i miała wrażenie, że znów jest w domu ojca. Lekki, orzeźwiający wietrzyk niosący krople deszczu uniósł zasłonę i przez otwarte na noc okno wpadł do pokoju, by popieścić policzek dziewczyny. Heather wdychała pachnące jesienią powietrze z westchnieniem wdzięczności. Tego ranka nie słyszała ponaglających do pośpiechu pokrzykiwań ciotki Fanny. Nagle na stojącym obok łóżka krześle dziewczyna zobaczyła płaszcz kapitana Birminghama. Ten widok przywołał ją do rzeczywistości. - Podlec! - syknęła ze złością, myśląc o kapitanie. - Sądzi, że może zrobić ze mnie swoją kochankę! Niedoczekanie! Wolę skończyć na ulicy! Pewnie wyobraża sobie, że jestem mu wdzięczna za okazaną hojność, i odpłacę mu swoim ciałem. Nie byłabym wtedy lepsza od zwykłej ladacznicy! Raczej umrę, niż się na to zgodzę. Ale co się stanie, jeśli zmuszą kapitana do małżeństwa? Wtedy będzie musiała być mu posłuszna, wszak jako mąż będzie miał do niej prawo. Chwilę później usłyszała pukanie do drzwi. Aby nie wkładać znów znienawidzonego płaszcza, zdarła prześcieradło z łóżka i owinęła się nim, przerzucając jeden róg przez ramię. Tak okryta otworzyła drzwi. Za drzwiami stała siwowłosa kobieta, której towarzyszyły dwie dziewczyny, trzymające w rękach stosy paczek. - Panno Heather - powiedziała z uśmiechem starsza da ma. - Nazywam się Todd, a to moje pomocnice. Z polecenia lorda Hamptona mamy przygotować cię do ślubu. Słysząc te słowa, Heather omal nie zemdlała. Aby nie upaść, przytrzymała się krzesła. Pani Todd tymczasem razem z dziewczętami ułożyła pakunki na podłodze. - Jadłaś już, moja miła? - zapytała, odwracając się w końcu do Heather. Dziewczyna pokręciła głową. - Nie - szepnęła. - No cóż. Nic się nie martw, kochaneczko. Poślę dziewczynę po śniadanie. Nie chcemy przecież, żebyś zemdlała z głodu podczas składania małżeńskiej przysięgi, prawda? A do tego czasu mamy wiele do zrobienia. Jesteś taka szczuplutka, musisz nabrać sił. - Kiedy odbędzie się ślub? - odważyła się zapytać Heather. Kobieta nie okazała zdziwienia, choć jak na pannę młodą pytanie było dość zaskakujące. - Dziś po południu, kochanie. Heather osunęła się na krzesło. - Och - jęknęła tylko. - Ktoś powinien był cię poinformować, słodziutka, ale wszystko odbywa się w takim pośpiechu, że pewnie o tym zapomnieli. Jego lordowska mość mówił mi, że pan młody tak się śpieszy do żeniaczki, iż nie chce odkładać ślubu na wet o dzień. Teraz widzę, dlaczego jest taki niecierpliwy. Jesteś naprawdę piękna, kochaneczko. Ale Heather nie słuchała. Prawie też nie zauważała, co się dzieje wokół niej i z nią samą. Nie mogła przestać myśleć o kapitanie Birminghamie, o tym, jak będzie ją traktował po ślubie, kiedy już nie będzie mogła mu odmówić swego ciała. Oszołomiona, nie zauważyła nawet, kiedy ją nakarmiono, wykąpano, wyperfumowano i ubrano. Tego ranka ani jedna chwila nie należała do niej. Kiedy się nią zajmowano, miała ochotę krzyczeć, by zostawili ją w spokoju. Nadeszła pora obiadu i choć Heather nie była głodna, udawała, że je, by dano jej odetchnąć. Po obiedzie wszystko zaczęło się od początku. W końcu Heather była gotowa i wtedy po raz pierwszy pozwolono jej przejrzeć się w lustrze. To, co ujrzała, było wprawdzie nią, ale nie tą samą Heather, do której przywykła. Z niedowierzaniem przyglądała się swojemu odbiciu. Wyszczotkowane włosy lśniły niczym jedwab, upięte tak, by przypominały fryzurę greckiej bogini. Głowę ozdabiał diadem z pereł. To chyba nie jestem ja, pomyślała Heather. Z lustra patrzyły na nią lekko skośne błękitne oczy w oprawie długich rzęs. Policzki miała zaróżowione, a zgrabnie wykrojone usta rozchyliły się lekko ze zdziwienia. - Nie ma na tym świecie piękniejszej od ciebie panny młodej, Heather - wykrzyknęła pani Todd. Teraz Heather musiała włożyć suknię. Był to prezent od lady Hampton, jej własna suknia ślubna, strojna, choć krojem nieco przypominająca ubiór mniszki, a to z powodu kaptura. Suknia w kolorze zimnego błękitu uszyta była z ciężkiej satyny. Dół sukni, tak jak i rękawy, rozszerzał się nieco. I kaptur, i rękawy obszyte były złotą nitką i wyhaftowane perłami. Biodra Heather otaczał przyozdobiony perłami i rubinami pas ze skóry w złotym kolorze. Suknia miała też wspaniały tren, bogato haftowany i zdobiony drogimi kamieniami. Strój godny królowej, pomyślała Heather, ale to stwierdzenie wcale nie poprawiło jej humoru. Wciąż nie mogła opanować lęku. Boże, modliła się po cichu, spraw, bym chociaż raz w życiu okazała się dzielna! Drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wmaszerowała ciotka Fanny. - No, no, widzę, że jesteś cała wystrojona - prychnęła ironicznie. - Pewnie myślisz, że ładnie wyglądasz, ale nie wyglądasz lepiej niż w mojej starej sukni. Pani Todd zareagowała tak, jakby obraźliwa uwaga była skierowana do niej. - Słucham panią? - Och, ucisz się kobieto - odwarknęła ciotka Fanny. - Proszę, ciociu Fanny - błagała łagodnie Heather. - Pani Todd tak się napracowała. - No pewnie, przy tobie musiała. - Proszę pani - powiedziała chłodno pani Todd. - Ta dziewczyna nie zasługuje na krytyczne uwagi. Jest zdecydowanie najpiękniejszą panną, jakiej miałam przyjemność pomagać i jaką widziałam w życiu. - To córka szatana - syknęła ciotka Fanny. - Jej uroda to diabelskie dzieło i dlatego każdy mężczyzna, który ją zobaczy, płonie pożądaniem. To wiedźma, jest brzydka, ale za sprawą szatana żaden jej się nie oprze. Ten, który się z nią żeni, to także diabelski pomiot. W sam raz dla niej! - To bzdura! - krzyknęła pani Todd. - Ta dziewczyna to anioł. - Anioł?! Widać nie powiedziała pani, dlaczego tak szybko biorą ślub! W otwartych drzwiach stał wuj John. Do tej pory milczał, ale teraz przemówił, powoli, lecz stanowczo: - To dlatego, że kapitan Birmingham nie może się jej do czekać, nieprawdaż, Fanny? Rozwścieczona kobieta odwróciła się szybko, by zaprzeczyć, ale coś - może obawa przed Jankesem - sprawiło, że umilkła. Aby wyładować wzbierającą w niej złość, odwróciła się do bratanicy i chciała ją uszczypnąć, ale Heather szybko się odsunęła. Pomyślała, że im mniej teraz zazna bólu, tym więcej zostanie jej sił, by go później znosić. - Mogę powiedzieć, że cieszę się z twojego odejścia - wy pluła ciotka z wściekłością. - Nie żyło mi się z tobą miło. W oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Odwróciła się do okna. Całe życie brakowało jej rodzinnego ciepła i miłości. Tylko ojciec ją kochał i to nieco łagodziło tęsknotę Heather za matką, której nigdy nie znała. Teraz już wiedziała, że jej przeznaczeniem jest przejść przez życie, nie znając innej miłości. Nawet syn, którego nosiła, jeśli to będzie syn, nigdy jej nie pokocha. Zadba o to jego ojciec. Jakże on ją nienawidzi za to, że zmuszono go do ożenku! Godzinę później sztywna i bez uśmiechu Heather, podtrzymywana przez wuja, schodziła po stopniach wynajętego powozu. Kiedy stanęła przed wyniosłą katedrą, poczuła się mała i nic niewarta. Uwieszona ramienia wuja Johna stawiała stopy na kolejnych schodach. Pani Todd nie odstępowała jej ani na moment, szła obok, podtrzymując tren. Heather wciąż patrzyła tylko przed siebie, w stronę wysokiego głównego ołtarza. W pewnym momencie zatrzymała się, bo tak właśnie uczynił wuj. Rozbrzmiały organy, muzyka odbiła się echem w sercu i uszach dziewczyny. Pani Todd wciąż kręciła się wokół niej, poprawiając kaptur, przypinając złotymi łańcuchami do jej ramion długi tren i rozkładając go na całą długość. Ktoś podał Heather małą biblię w białej oprawie z wytłoczonym złotym krzyżem. Wzięła ją bezmyślnie. - Uszczypnij się w policzki, Heather - syknęła stojąca blisko ciotka. - Jesteś taka blada! I nie bądź taka wystraszona, bo sama cię uszczypnę. Pani Todd groźnie spojrzała na Fanny Simmons, a potem pomogła Heather przywrócić rumieniec policzkom. - Jesteś dziś królową - szepnęła do Heather i ostatni raz poprawiła jej diadem. Organy zabrzmiały donośniej, a nagły strach omal nie pozbawił Heather przytomności. - Już czas, moja droga - powiedziała cicho pani Todd. - Czy... czy on już tam jest? - wyjąkała Heather z nadzieją, że może jednak odmówił przyjścia. - Kto, kochanie? - zapytała kobieta. - Ona mówi o Jankesie - syknęła ciotka Fanny. - Tak, słonko - odparła łagodnie pani Todd. - Stoi przed ołtarzem i czeka na ciebie. Widzę, że to wysoki i przystojny mężczyzna! Heather zachwiała się, ale pani Todd, zdążyła ją podtrzymać i uśmiechając się, przeprowadziła przez próg. - Za chwilę będzie po wszystkim - powiedziała, dodając jej odwagi. Potem lord Hampton podał Heather ramię, a ona przyjęła je odruchowo, idąc na drżących nogach obok niego wzdłuż ławek. Czuła głośne bicie serca w piersi i ciężar biblii w dłoni. Tren ciążył jej na ramionach, jakby chciał ją powstrzymać, ale ona szła do przodu w takt muzyki, która brzmiała w całym jej ciele, nadając rytm sercu. Za grupą stojącą przed ołtarzem płonęły świece, co sprawiało, że ludzie wyglądali w słabo oświetlonym kościele jak cienie. Bez trudu rozpoznała swego przyszłego męża. Wyróżniał się wzrostem. Nikt na świecie nie wydawał jej się taki wysoki jak on teraz. Podeszła bliżej. Światło świecy rozświetliło na chwilę jego zimną, nieprzeniknioną twarz i Heather na moment znieruchomiała. Odczuła przemożną ochotę, by uciec. Dolna warga dziewczyny drżała, przygryzła ją, ale wciąż nie mogła się opanować, kiedy lord Hampton odsunął się od niej i została sama. Zielone oczy kapitana przesunęły się po całej jej postaci. Pod ich pożądliwym spojrzeniem poczuła się jak rozebrana i zadrżała jeszcze gwałtowniej. Jankes wyciągnął rękę, a jego wzrok sprawił, że bladą twarz Heather oblał rumieniec. Z ociąganiem podniosła zimną niczym lód dłoń i położyła ją na znacznie większej i cieplejszej dłoni mężczyzny, który poprowadził ją przez resztę drogi do ołtarza. Wysoki i silny, nienagannie odziany w czarny atłas i nieskazitelną biel, był dla niej ucieleśnieniem diabła. Przystojny. Bezwzględny. Zły. Gdyby miała odwagę, powinna odwrócić się, zanim wypowiedzieli słowa przysięgi, i uciec z tej obłąkańczej uroczystości. Każdego dnia jakaś kobieta rodziła nieślubne dziecko i wychowywała je na ulicy. Dlaczego jej zabrakło odwagi? Z pewnością żebranie o jedzenie i poniżenie były mniejszym złem niż rzucenie się w piekielny ogień. Tocząc wewnętrzną walkę, uklękła jednak obok kapitana i pochyliła głowę, modląc się o błogosławieństwo boże. Czas stanął w miejscu, kiedy rozpoczęła się ceremonia zaślubin. Każda część jej ciała, każdy zmysł buntował się przeciw obecności Brandona tuż obok. Jednocześnie jednak jego szczupłe, zgrabne dłonie przyciągały jej wzrok, a nozdrza z przyjemnością chłonęły zapach perfum, które świetnie harmonizowały z naturalnym zapachem ciała mężczyzny. Przynajmniej jest czysty, pocieszyła się w duchu. Słyszała, jak odpowiada księdzu głosem silnym i zdecydowanym. - Ja, Brandon Clayton Birmingham, biorę sobie ciebie, Heather Briannę Simmons, za żonę... Szczęśliwie, nie zająknąwszy się, także ona wypowiedziała słowa małżeńskiej przysięgi, oddając się na całe życie kapitanowi Birminghamowi. Chwilę później wsunął jej na palec złoty pierścień i znów pochylili głowy przed księdzem. W końcu wstała, a wraz z nią jej nowo poślubiony mąż. Spojrzał na nią nieprzyjaźnie, a zielone oczy zmroziły jej niepewne wejrzenie. - Zdaje się, że w zwyczaju jest, by pan młody pocałował swą małżonkę - powiedział. - Tak - odparła z wysiłkiem. Obawiała się, że upadnie. Serce waliło jej tak gwałtownie, że niemal dało się to dostrzec przez suknię. Długie, ciemne palce przesunęły się po twarzy Heather, przytrzymały ją, nie pozwalając odwrócić głowy, podczas gdy druga ręka pod luźno zwisającym długim trenem wsunęła się na jej plecy. Przycisnął Heather gwałtownie, zaborczo. Czuła na sobie oczy innych, ale jemu zdawało się to nie przeszkadzać. Wręcz przeciwnie, jakby sprawiało mu przyjemność, że są z uwagą obserwowani. Pochylił głowę i pocałował Heather, jego usta były natarczywe, ponaglające. Ten długi pocałunek na oczach wszystkich odebrał dziewczynie resztki poczucia własnej wartości. Starała się odepchnąć kapitana, ale bez skutku. Wreszcie usłyszała znaczące chrząknięcie lorda Hamptona i niewyraźne pomruki wuja. W końcu duchowny dotknął ramienia Brandona i powiedział wprost: - Będziecie mieli na to wiele czasu później, mój synu. In ni czekają, by wam pogratulować. W końcu mogła znów oddychać. Drżące usta płonęły, jakby pocałunek męża wypalił na nich ślad. Uśmiechnęła się z wysiłkiem do lady i lorda Hampton, którzy jako pierwsi podeszli do niej z życzeniami. Dawny przyjaciel domu obdarzył ją ojcowskim pocałunkiem w czoło. - Mam nadzieję, że nie postąpiłem źle, Heather - powie dział niepewnie, spoglądając na kapitana Birminghama. - Chciałem, by ktoś o ciebie dbał, ale... - Proszę - wyszeptała, wyciągając dłoń, by zakryć mu usta. Nie mogła mu pozwolić, by skończył. Gdyby usłyszała swe obawy ubrane w cudze słowa, uciekłaby z krzykiem, drąc na sobie ubranie i wyrywając włosy jak szalona. Lady Hampton spojrzała bojaźliwie na jankeskiego kapitana, który z rękoma splecionymi z tyłu stał na szeroko rozstawionych nogach, wpatrzony zimnym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. Zupełnie jakby znajdował się teraz na pokładzie statku i szukał czegoś wzrokiem na oceanie. Lady Hampton nie mogła opanować drżenia rąk, kiedy obejmowała Heather, a łzy same napłynęły jej do oczu. Obie zrozpaczone kobiety, szczupłe i niewysokie, objęły się mocno. Jakby dopiero teraz przyszło mu to do głowy, lord Hampton pośpiesznie zaproponował: - Zostańcie na noc u mnie w Hampshire Hall. Będzie wam wygodniej niż w kajucie na statku. Nie dodał, że gdyby Heather krzyczała w ramionach swego nowo poślubionego małżonka, mógłby ewentualnie wejść do ich sypialni i interweniować. Brandon zwrócił gniewne spojrzenie na niewysokiego mężczyznę. - I oczywiście na to też pan nalega - warknął. Jego lordowska mość spojrzał nań bez obawy. - Tak, w rzeczy samej - odparł spokojnie. Na twarzy Brandona nerwowo zadrgały mięśnie, ale nic nie powiedział, nawet kiedy jego lordowska mość z naciskiem prosił, by jechali już na ucztę weselną do jego posiadłości. Przytrzymał tylko pannę młodą mocno i stanowczo za ramię. Pozwolił, by inni wyszli przed nimi z kościoła. Heather drżała nerwowo, trzymając dłoń w zagłębieniu jego łokcia. Wolałaby wychodzić wsparta na ramieniu lorda Hamptona, ale Brandon wyraźnie nie miał zamiaru jej na to pozwolić. Od tej chwili miał nad nią władzę i dziewczyna wiedziała, że już nigdy nie będzie należała do siebie samej. Znalazła się w jego niepodzielnym władaniu, cała... z wyjątkiem duszy, ale on nie poprzestanie, póki także dusza nie znajdzie się w jego mocy. Nagle poczuła, że coś ją zatrzymuje. Rozglądała się bezradna, sprawdzając, co się stało, a Brandon zwrócił na nią gniewny wzrok, sądząc, że chce wyrwać się z jego uścisku. - Proszę - szepnęła tylko drżącym głosem i pokazała za siebie ręką. Obejrzał się i zobaczył, że tren zahaczył się o popsutą ławkę. Uśmiechnął się kpiąco i cofnął się, by ją uwolnić. Heather patrzyła na niego, nerwowo ściskając biblię w obu rękach. Dłonie miała mokre i palce jej drżały. Spojrzała na złotą obrączkę na palcu, taką samą jak obrączka Brandona. Dopiero teraz zrozumiała, co owa obrączka oznacza. Brandon odczepił tkaninę, zarzucił sobie koniec trenu na ramię nonszalanckim gestem i wrócił do Heather. Znów wziął ją pod rękę. - Nie musisz się martwić, moja droga - powiedział. -Strój jest cały. - Dziękuję - odrzekła cichutko, niepewnie podnosząc wzrok na kapitana. Jego uwodzicielski uśmiech przypiekł ją, że aż oblała się czerwienią. Kpił sobie z niej okrutnie, a jej urażona duma cierpiała. Podniosła głowę. Spojrzała na Brandona jeszcze raz ze łzami w oczach. - Gdybym była mężczyzną, nie uszłoby ci na sucho naśmiewanie się ze mnie - rzuciła z wyrzutem. Ze zdziwieniem uniósł brew i zaśmiał się pobłażliwie. - Gdybyś była mężczyzną, moja droga, nie znalazłabyś się w takiej sytuacji. Jeszcze bardziej się zaczerwieniła. Próbowała uwolnić się z jego uścisku, ale on tylko mocniej zacisnął palce. - Już nie możesz mi uciec, moja piękna - powiedział swobodnie, naigrawając się z niej wyraźnie. Jesteś już na zawsze moja. Chciałaś mnie poślubić, więc to właśnie będzie twoim udziałem do końca twych dni... chyba że owdowiejesz. Ale nie obawiaj się, kochana, nie mam cię zamiaru opuszczać zbyt szybko. Jej twarz przybrała kolor popiołu, Heather zachwiała się, czując nadchodzące omdlenie. Podtrzymał ją, przyciągając do siebie, i uniósł jej brodę. Jego oczy płonęły jak zielone kule ognia. - Teraz nawet twój lord Hampton nie może cię przede mną uratować, choć widzę, że będzie próbował. Ale czym że jest jedna noc wobec wielu kolejnych? Jesteś taka piękna, moja droga, że nieprędko się tobą nasycę. Lord Hampton, zaniepokojony, że się spóźniają, nie mógł już dłużej czekać. Pośpiesznie wrócił do kościoła i znalazł Heather w ramionach męża z głową odchyloną do tyłu, zamkniętymi oczami i bladą twarzą. - Zemdlała? - zapytał niespokojnie, podchodząc do nich. Ogień zgasł w oczach Brandona i spojrzał szybko na nie wysokiego mężczyznę. - Nie - odparł. - Za chwilę poczuje się lepiej. - Chodźcie więc - rzucił zirytowany lord - powóz czeka. Odwrócił się i wyszedł, a Brandon objął żonę mocniej. - Mam cię nieść, moja droga? - zapytał, a zły, kpiący uśmiech wykrzywił jego ładne usta. Heather otworzyła oczy. - Nie! - krzyknęła, odsuwając się od niego. Ironiczny uśmiech Brandona sprawił, że poczuła przypływ dumy i energii. Wyprostowała się, uniosła głowę i ruszyła do wyjścia, ale on wciąż trzymał tren. Spojrzała na męża odważnie i nie odwracała wzroku, on zaś nie wypuszczał trenu z rąk. Kąciki ust podniosły mu się znów w kpiącym uśmieszku, kiedy rzucił: - Nie możesz mi uciec, moja droga. Sama widzisz! Jestem bardzo zaborczy. - Więc posiądź mnie tu, jeśli musisz - syknęła z nienawiścią, czując gorycz w ustach - ale zrób to szybko, bo wszyscy czekają. Zacisnął szczęki, a wzrok mu pociemniał. - Nie - powiedział, biorąc ją pod ramię. - Będę się tobą cieszył powoli, bez pośpiechu. A teraz chodź, bo, jak sama wspomniałaś, wszyscy czekają. Przed katedrą obrzucono ich ziarnem. Później ruszyli do powozu. Ciotka Fanny nie śmiała się odezwać w obecności Jankesa, wuj John, jak zwykle niezbyt pewny siebie, pomagał lady Hampton zejść ze schodów katedry, podczas gdy jej mąż, lord Hampton, został z tyłu i przyglądał się uważnie, jak kapitan Birmingham zachowuje się wobec swej młodej żony. Wuj John pomógł swej żonie i lady Hampton wsiąść do powozu i wszedł do środka zaraz za nimi. Heather zobaczyła, że cała trójka siedzi ściśnięta po jednej stronie- Najmniej wygodnie było lady Hampton, siedzącej pośrodku. Biedaczka nie poskarżyła się jednak ani słowem, zdobyła się nawet na blady uśmiech. Heather zaskoczyło niezmiernie, kiedy ramiona męża otoczyły ją i uniosły. Nie dziękując mu, zawstydzona usiadła na wolnym miejscu. Opadł na siedzenie obok niej, a kiedy usiadł również lord Hampton, zrobiło się naprawdę ciasno. By znaleźć więcej wolnego miejsca, próbowała się nieco odsunąć, ale nie mogła się ruszyć, bo mąż przysiadł jej spódnicę. Spojrzała na niego, ale on utkwił wzrok w oknie. Zrezygnowała więc, przestraszona. Jej ciało było tak blisko ciała Brandona, że czuła jego ramię przyciśnięte do swojej piersi. Stykały się także ich uda. Kiedy powóz ruszył po wyboistych uliczkach, próbowała rozpocząć rozmowę z lady Hampton. Okazało się jednak, że głos odmówił Heather posłuszeństwa. Zrezygnowała więc, by się nie kompromitować. Wydawało się, że droga nigdy się nie skończy. Powóz podskakiwał na wybojach, a Heather zastanawiała się, czy dojedzie cała na miejsce. Coraz bardziej cierpiała też z powodu nieznośnej ciasnoty. W końcu powóz dotarł do Hampshire Hall. Brandon wysiadł pierwszy, wyciągnął silne ramiona, uniósł żonę i postawił obok siebie. Poprawiła szybko suknię, zamaszystym gestem zarzuciła sobie długi tren na ramię i uniosła wysoko głowę. W hallu przystanęła, by pozbyć się trenu, i niechętnie pozwoliła, by pomógł jej w tym mąż. Stoły były już zastawione, kiedy weszli do jadalni. Lord i lady Hampton zajęli swoje miejsca i skinęli na Brandona i Heather, by usiedli po jednej stronie. Wujek John i ciotka Fanny usadowili się naprzeciwko. Podnieśli kielichy, by wypić toast za szczęście młodej pary. - Za szczęśliwe i zgodne małżeństwo pomimo tego, co się wcześniej wydarzyło - zaproponował jego lordowska mość. A po chwili zastanowienia dodał: - Oby dziecko okazało się zdrowym chłopcem! Purpura oblała twarz Heather, kiedy podnosiła kielich do ust. Ale nie wypiła. Nie chciała chłopca; syn spotęgowałby jeszcze pewność siebie kapitana. Zauważyła jednak, że on wypił szampana jednym haustem, i spojrzała na niego z pogardą. Kolacja odbyła się zbyt szybko, by uspokoić Heather, choć odeszli od stołu po jedenastej. Mężczyźni zabrali brandy do salonu, a lady Hampton wskazała ciotce Fanny pokój gościnny. Potem zaprowadziła Heather do sypialni przygotowanej dla niej i Brandona. Na pannę młodą czekały dwie rozchichotane służące, a na łóżku leżała koszula nocna z prześwitującego niebieskiego materiału. Heather zbladła na jej widok, ale lady Hampton powiodła ją w kierunku krzesła przed wielkim lustrem i zmusiła, by usiadła. - Kiedy będziesz gotowa, wrócę z winem - mruknęła, całując ją w czoło. - Powinno ci pomóc. Pokojowe zdjęły z Heather suknię ślubną i rozpuściły jej włosy. Heather wiedziała, że nic jej nie obroni przed jej własnym strachem; musiałaby być nieprzytomna, aby przestać się trząść jak osika. Mogłabym równie dobrze być dziewicą, pomyślała zaskoczona, tak się boję. Wyszczotkowała włosy i pozostawiła je rozpuszczone tak, że spływały aż do bioder. Zabrano jej ubrania, nie pozostawiono nawet szlafroka. Heather, siedząc na piętach na środku łoża, miała na sobie tylko koszulę zwiewną jak babie lato. Próbowała się uspokoić i przygotować na to, co nastąpi. Na korytarzu usłyszała kroki na marmurowej posadzce i odetchnęła z ulgą, bo szła kobieta. Lady Hampton otworzyła drzwi i weszła, niosąc tacę z karafką pełną wina i dwoma kieliszkami. Postawiła ją na stole przy łóżku i nalała Heather kieliszek, sprawdzając spojrzeniem, jak sprawiły się pokojowe. Skinęła z zadowoleniem. - Teraz jesteś jeszcze piękniejsza, moja droga, niż w sukni ślubnej, choć mogło się to wydawać niemożliwe. Byłam taka szczęśliwa! Żałowałam tylko, że zabrakło czasu, by zaprosić gości. Powinno się ciebie pokazywać. Mogłabym im powiedzieć, że jesteś moją córką. Ogromnie żałuję, że twoja matka umarła tak szybko i nigdy cię nie poznała. Byłaby z ciebie dumna. - Dumna? - zapytała Heather, patrząc na swój brzuch. -Sprowadziłam na was wszystkich hańbę - powiedziała ze łzami w oczach. Lady Hampton uśmiechnęła się łagodnie. - To niedorzeczne, moja droga. Czasem dziewczyna nic nie może poradzić na to, co jej się przytrafiło. Pada ofiarą okoliczności. - Albo Jankesa - mruknęła Heather. Jej lordowska mość zaśmiała się cicho. - Tak, albo Jankesa, ale ten przynajmniej jest młody, przystojny i czysty. Kiedy mąż powiedział mi o twoim stanie i o tym, że przyczynił się do tego jankeski marynarz, bardzo się zmartwiłam. Myślałam, że jest stary i obrzydliwy. Nawet twoja ciotka przyznała się, że takim właśnie sobie go wyobrażała. Zdaje się, że była bardzo rozczarowana, zważywszy, iż ucierpiałaś przez niego. Ale on jest wspaniały. Z pewnością wszystkie wasze dzieci będą piękne i zdrowe, a chyba będziecie ich mieli wiele. Głos lady Hampton ściszył się do szeptu, kiedy przypomniała sobie namiętny pocałunek, jakim kapitan obdarzył swą młodą żonę, i twardy jak skała wyraz twarzy, jaki potem przybrał. - Tak - Heather westchnęła cicho. Przełknęła ślinę i po wiedziała głośno: - Tak, ja też przypuszczam, że będziemy ich mieli wiele. Pomyślała, z jaką łatwością Brandon obdarzył ją dzieckiem. Bez wątpienia urodzi wiele dzieci. Lady Hampton wstała, by wyjść, a Heather spojrzała nań błagalnie. - Musisz już iść, pani? - zapytała drżącym głosem. Kobieta skinęła i powiedziała wolno: - Tak, moja droga. Wystarczająco długo już czekał. Już nie możemy przeciągać. Ale jeśli będziesz nas potrzebowała, jesteśmy w pobliżu. Heather nie umknęło, co powiedziała kobieta. Wiedziała, że jeśli będzie wołać o pomoc, przyjdą, mimo że nie mają prawa się wtrącać. Znów była sama i wystraszona. Przekonała się, jak okrutnie potrafi drwić z niej mąż, i zdecydowała, że nie będzie się bronić. Pokażę mu, że jestem chętna, pomyślała przewrotnie. Nie będzie wtedy chciał mnie zranić. Nadszedł koniec oczekiwania, usłyszała w korytarzu odgłos kroków Brandona. Twarz Heather płonęła, kiedy otworzyły się drzwi i popatrzyła prosto w jego zielone oczy. Siedziała spokojnie, ale serce mocno jej waliło. Kołdra leżała złożona na końcu łoża, bardzo ją teraz chciała na siebie zarzucić. Koszula wyglądała jak miękki welon, kusiła i przyciągała bardziej niż nagie ciało. - Jesteś bardzo piękna, moja droga - powiedział Brandon ochrypłym głosem, podchodząc do łoża. Oczy płonęły mu żywym ogniem, który zdawał się ją palić. - Jesteś jeszcze piękniejsza, niż pamiętam. Przyciągnął ją do siebie, wciąż klęczała. Pochylił się, wsunął dłonie pod koszulę, pogładził jej pośladki. Heather czekała na pocałunek, ale zanim przycisnął usta do jej ust, zaśmiał się cicho i kpiąco. - Teraz jesteś bardziej chętna, moja droga, niż poprzednio. Czy to małżeństwo wszystko zmienia? Czy to za taką cenę byłaś gotowa sprzedać swe ciało? A ja już myślałem, że jesteś jedyną kobietą o czystym sercu, która nie odda się mężczyźnie z własnej woli za żadną cenę, tylko z miłości. - Och, jaki ty jesteś podły! - krzyknęła, próbując się wyrwać. - Cóż ja mam do powiedzenia w tej kwestii? Weźmiesz mnie siłą tak, jak poprzednio, czy będę się bronić, czy nie. - Bądź cicho - powiedział, przyciągając ją bliżej i unieruchamiając jej ciało. - Chcesz, żeby cię usłyszeli i wyważyli drzwi? Lord Hampton tylko czeka na zaproszenie. - A ty dbasz o to? - prowokowała go szyderczo. - Jesteś od niego silniejszy. Czy to coś dla ciebie znaczy, że będziesz musiał się go pozbyć, zanim rzucisz się na mnie? Na twarzy Brandona drgnął mięsień, a Heather wiedziała już, że nie może przeciągać struny. To zbyt niebezpieczne. Spojrzał na nią. - Nie dochodziłbym teraz mych mężowskich praw, na wet gdybyś była ostatnią kobietą na świecie - warknął. Heather natychmiast przestała się wyrywać i podniosła na niego wzrok, jakby pytając, czy dobrze słyszy. Zmrużył oczy, a na jego twarzy znów pojawił się szeroki uśmiech. Na tle ciemnej skóry i brody zalśniły białe zęby. - Nie mylisz się, moja droga. Nie mam zamiaru kochać się dziś z tobą w tym domu. - Jakby nie zauważając wyraźnej ulgi, która odbiła się na jej twarzy, mówił dalej: -Jeśli będę chciał się z tobą zabawić, moja miła, zrobię to po swojemu w moim domu lub na moim statku. A już w każdym razie nie w domu człowieka, który trzyma topór nad moją głową. - Topór? - zapytała, niczego nie rozumiejąc. - Nie mów mi, że nie wiesz. Z pewnością znałaś ich plan. Nie wierzę, że nie byłaś z nimi w zmowie. - Nie wiem, o czym mówisz - zapewniała. Zaśmiał się gorzko. - Zawsze niewinna, prawda, słonko? - Spojrzał na jej piersi i kciukiem dotknął brodawki. - Zawsze niewinna - powtórzył cicho. - Zawsze piękna. Zawsze zimna. Pozwoliła, by pieścił ją delikatnie, skoro i tak miało nie być dalszego ciągu. Był jej mężem i nie chciała wzbudzać jego gniewu, odmawiając mu nawet tego. Ale nie mogła powstrzymać pytania. Chciała wiedzieć, jakiego użyli podstępu. - W jaki sposób cię zmusili, byś mnie poślubił? Ustami dotknął jej włosów i przesunął je w kierunku szyi. Zadrżała bezwiednie pod ich gorącym dotykiem. Dłonią wciąż pieścił jej pierś. Odsunęła się w obawie, że Brandon nie dotrzyma słowa. Sięgnęła po kołdrę, przykryła się i położyła na środku łoża. - Powiesz mi? - szepnęła, patrząc na niego. Znów mówił kpiąco i okrutnie. - Po co? Ja już to słyszałem. Ale jeśli to dla ciebie takie ważne, by usłyszeć wszystko jeszcze raz ode mnie, powiem ci. Twój drogi lord miał zamiar oskarżyć mnie o przemyt i nielegalną sprzedaż Francuzom broni, mimo że jestem nie winny. Wsadzono by mnie do więzienia, odebrano statek. Bóg jeden wie, co stałoby się z moją plantacją. Sprytny ten twój przyjaciel, muszę przyznać. Zdjął surdut i rzucił go na krzesło. Zaczął się rozbierać. - Wiesz, że jestem... a właściwie, należałoby powiedzieć, byłem zaręczony? Miałem się żenić po powrocie do domu. Co mam teraz jej powiedzieć... mojej narzeczonej? Że cię zobaczyłem i nie mogłem się powstrzymać? Zamilkł na chwilę i zdjął koszulę z brązowych ramion. Spojrzał na Heather z gniewem. - Nie lubię, kiedy się mnie do czegoś zmusza. To nie leży w mej naturze. Gdybyś przyszła do mnie, kiedy dowie działaś się, że jesteś w ciąży, pomógłbym ci, może nawet bym się z tobą ożenił, gdybyś tego pragnęła, ale wysłanie tego wszechmocnego lorda, by mi groził, nie było zbyt mądre. Wystraszona, skuliła się pod kołdrą, jakby ta mogła ją ochronić. Chodził po pokoju, zdmuchując świece, a ona obserwowała go ukradkiem. Rozebrany do połowy, usiadł na chwilę na krześle. - Wiesz, że jesteś bardzo piękna, nieprawdaż? - powie dział chłodno, wciąż się jej przyglądając. - Mogłabyś mieć każdego mężczyznę, którego byś chciała, ale musiałaś wy brać mnie. Chciałbym znać prawdę, jeśli ci to nie przeszkadza. Dowiedziałaś się może, że jestem zamożny? Spojrzała na niego zdziwiona, nie rozumiejąc, dlaczego pyta. - Nic nie wiem o twojej pozycji finansowej - odparła spokojnie. - Jesteś tylko mężczyzną, który... który zabrał mi dziewictwo. Nie mogłam iść do nikogo innego nieczysta i z twoim dzieckiem w brzuchu. - Pochwalić należałoby taki honorowy postępek, pani -powiedział rozbawiony, a kpina dotknęła ją mocno. - Dlaczego ty miałeś iść swoją drogą, nie naprawiwszy krzywdy, którą mi uczyniłeś? - krzyknęła niepewnie. W jednej chwili znalazł się przy niej. - Proszę, moja droga, ogranicz się do szeptu albo będzie my mieli towarzystwo. Nie chcę, by twój lord Hampton wtrącił mnie do lochu, bo uzna, że cię źle traktuję... zwłaszcza że już jesteś moją żoną. Ucieszyło ją, że i on się czegoś boi, ale odparła cichym głosem: - Powiedziałeś, że nie lubisz przemocy. Cóż, ja się nią brzydzę, ale nic nie mogłam uczynić, by cię powstrzymać od zrobienia tego, na co miałeś ochotę. A teraz jesteś zły, bo musisz wypić piwo, którego sam nawarzyłeś. Wcale nie myślisz o dziecku, które mam w sobie... co ono by przeszło, gdyby urodziło się bez ojca. - Zadbałbym o dziecko i o ciebie. Zaśmiała się bez cienia wdzięczności. - Miałbyś nieślubne dziecko i kochankę? Nie, dziękuję. Wolałabym podciąć sobie gardło, niż przyjąć taką propozycję. - Utrzymana jest zwykle lepiej traktowana niż żona. Byłbym dla ciebie dobry i hojny. - To znaczy, że teraz nie będziesz - powiedziała z sarkazmem. - Właśnie - rzekł gładko, chłodno i przerażająco. - Jak już powiedziałem, nie lubię, kiedy się mnie szantażuje, i dlatego postanowiłem cię odpowiednio ukarać. Chciałaś bezpieczeństwa i nazwiska dla dziecka. Będziesz je miała, moja droga... ale nic więcej. Nie zamierzam cię traktować lepiej niż służby. Dostaniesz upragnione nazwisko, ale bym spełnił choć najbłahsze z twoich życzeń, będziesz musiała błagać. Nie będziesz miała pieniędzy i nie będziesz wiodła normalnego życia, postaram się jednak zachowywać pozory tak, by nikt nie dowiedział się o twej sytuacji. Innymi słowy, moja droga, miejsce, które wydawało ci się tak pożądane, będzie niczym innym, jak tylko twoim więzieniem. Nie będziesz nawet ze mną dzielić ciepłych chwil w małżeństwie. W moich oczach będziesz tylko służącą. Jako kochanka byłabyś traktowana jak królowa, ale teraz będziesz we mnie miała tylko pana i nikogo więcej. - To znaczy, że... nie zbliżysz się do mnie? - zapytała zaskoczona. - Szybko zrozumiałaś, moja droga. Nie musisz zatem się mnie obawiać. Jesteś tylko jedną z wielu kobiet, a mężczyźnie łatwo jest zaspokoić swoje potrzeby. Heather westchnęła, jakby kamień spadł jej z serca, i uśmiechnęła się, uspokojona. - Nic mnie bardziej nie mogło ucieszyć, panie. - Tak, widzę, że się cieszysz - powiedział. - Ale twoje piekło dopiero się zaczęło, moja pani. Niełatwo się ze mną żyje. Jestem z natury okrutny i mogę wybuchnąć w każdej chwili. Nie prowokuj mnie. Zachowuj się grzecznie, to może przeżyjesz. Rozumiesz? Skinęła, nie okazując już jawnie zadowolenia. - A teraz idź spać. Mnie zaśnięcie zajmie trochę czasu. Usłuchała go natychmiast. Położyła się pośpiesznie i zakryła kołdrą po brodę, obserwując, jak idzie w stronę drzwi balkonowych. Otworzył je i wyszedł wprost na światło księżyca. Nie odrywając od niego oczu, odwróciła się ostrożnie na bok, by nie zwracać na siebie uwagi. Znów wyglądał jak marynarz zapatrzony gdzieś w morze, a blask księżyca spoczął na jego urodziwej twarzy i szerokich ramionach. Gładka, ciemna skóra lśniła w bladym świetle. Heather zasnęła, wpatrując się w męża. Obudziła się nagle, kiedy Brandon spoczął na poduszce obok niej. Otumaniona snem, sądziła, że chce jej zrobić krzywdę. Usiadła z krzykiem i machnęła rękoma, jakby chciała go odpędzić. Ale on złapał jej ręce i rzucił ją na poduszki. - Bądź cicho, głupia! - warknął, pochylając się nad nią. - Nie mam zamiaru spać na krześle, a tobie zostawić całe łoże. - Nie chciałam krzyknąć - szepnęła. - Przestraszyłam się tylko. - Na litość boską, krzycz kiedy indziej - rzucił. - Nie chcę iść do więzienia. - Lord Hampton by nigdy... - zaczęła. - Dlaczego nie, do diabła? Nosisz już moje nazwisko, więc twój honor został uratowany. Gdyby uznał, że postąpił źle, dając mi ciebie, mógłby wtrącić mnie do więzienia, by mnie trzymać z dala od swojej maleńkiej dziewczynki. Jeśli więc chcesz ojca dla swego dziecka, nie zachęcaj go, proszę. Bez względu na to, co do mnie czujesz. - Nie próbowałam nawet - odparła szeptem. - Mnie nie przekonałaś - odburknął. - Och, ty! - syknęła, próbując uwolnić się z jego uścisku. - Dlaczego miałam nieszczęście spotkać właśnie ciebie! Jesteś... jesteś odpychający! Śmiał się cicho. - Wiele kobiet nie zgodziłoby się z tobą, moja droga. - Och, ty łotrze! - dyszała. - Jesteś nikczemnym, nieokrzesanym, odpychającym brutalem... pastwiącym się nad kobietami! Nienawidzę cię i gardzę tobą. - Uważaj, moja piękna, bo zaraz będziesz bardzo zajęta. Łatwo zagłuszę twój krzyk. Nie będzie dla mnie nieprzyjemne odegranie roli męża. Syknęła z bólu, a on ścisnął ją jeszcze mocniej i pomyślała, że zaraz ją zgniecie. Czuła przy sobie jego uda i zrozumiała, że tylko ona ma na sobie jakieś ubranie. Nie miała wątpliwości, że jej pożądał. - Proszę - jęczała, kiedy jego uścisk stał się nie do wy trzymania. - Będę grzeczna. Nie rób mi krzywdy. Śmiech Brandona sprawił, że dreszcze znowu przeszły przez całe jej ciało, a on wciąż ją trzymał. Potem niespodziewanie cofnął ręce i opadła na poduszki. - Śpij. Nie będę ci się naprzykrzał. Podciągnęła kołdrę pod brodę drżącymi palcami i skuliła się na boku zwrócona twarzą do niego. Nie potrafiła opanować drżenia. Światło księżyca rozświetlało pokój. Brandon leżał teraz na plecach z ręką pod głową, wpatrując się w sufit. - Gdzie jest twój dom? - zapytała po dłuższej chwili. Westchnął. - W Charlestonie, w koloniach. - Czy tam jest pięknie? - Dla mnie tak, ale tobie może się nie podobać - odparł sucho. Nie śmiała więcej pytać o miejsce, które miało stać się także jej domem. Przez otwarty balkon wpadł zimny wiatr i obudził ją o świcie. Ocknęła się, niezbyt przytomna, i nie zdawała sobie sprawy, gdzie jest. Ale wkrótce przekonała się, że leży przytulona do mężczyzny. Lewą dłoń położyła na jego torsie, a policzek spoczywał na muskularnym ramieniu. Spał mocnym snem z twarzą zwróconą w jej stronę. Nie poruszając się, by nie zbudzić Brandona, obserwowała go bez pośpiechu. Przyglądała się zgrabnie wykrojonym ustom, teraz łagodnym, i czarnym rzęsom spoczywającym na śniadych policzkach. Jest przystojnym mężczyzną, pomyślała. Może nie byłoby źle mieć takiego syna jak on. Odwrócił twarz we śnie. Teraz widziała tylko tył jego głowy i rozczochrane włosy. Spojrzała na własną rękę, obrączkę na serdecznym palcu i podziwiała lśniące złoto. Na jej palcu wyglądała dziwnie, a jeszcze dziwniejsze było to, z czego nagle zdała sobie sprawę. Myśl, że jest żoną Brandona, olśniła ją nagle i wypełniła nowym uczuciem. On powiedział to już wczoraj... na zawsze będzie do niego należała. Pomyślała z rozbawieniem, że nawet w niebie będzie należała do niego. Powoli i ostrożnie, by nie obudzić męża, przykryła go, ale zrozumiała, że myli się, sądząc, iż jest mu zimno. Zaraz skopał kołdrę zupełnie. Leżał teraz przed nią nagi, ale nie odwróciła twarzy, na której pojawił się rumieniec. Zdumiona własną zuchwałością, studiowała jego ciało powoli, zaspokajając ciekawość. Nikt już nie musiał przekonywać jej o tym, co widziała na własne oczy... był pięknie zbudowany, jak wielka, dzika, leśna bestia. Brzuch miał płaski i twardy, biodra wąskie. Całe ciało było wspaniale umięśnione. Zaskoczona dziwnym wrażeniem, jakiego doznała, patrząc na męża, przesunęła się na koniec łóżka. Odwróciła się, próbując nie myśleć o tym, jak wodziła wzrokiem po jego ciele. Marmurowy zegar dawno wybił dziewięć razy, gdy zjawiły się pokojowe, by ją ubrać. Zapukały cicho, a za drzwiami dał się słyszeć ich śmiech. Rozzłościło ją to i zaczerwieniła się, wstając z łoża. Spojrzała przez ramię na męża, który wciąż spał odkryty. Stąpając na palcach, obeszła łoże dookoła i zakryła go. Obudził się natychmiast i tak ją tym przestraszył, że aż podskoczyła. Odsunęła ręce, jakby dotknęła ognia, i poczerwieniała, kiedy poczuła na sobie jego wzrok. Wiedziała, jak skąpe jest jej odzienie i jak kuszące. Powoli uśmiech pojawił się na jego ustach, a ona zadrżała. Odwróciła się niepewnie. Do sypialni weszły dwie dziewczyny z rozbieganymi oczami. Jedna z nich niosła tacę z jedzeniem. Rozglądały się ciekawie po pokoju, jakby spodziewały się na własne oczy ujrzeć sekrety tej nocy. Widząc przed sobą Brandona, przykrytego tylko do połowy i siadającego na łóżku, zaczęły znów chichotać. Zaśmiał się, rozbawiony, a Heather miała ochotę je uszczypnąć, bo wpatrywały się w jej męża tak zachłannie, że zaczęła się zastanawiać, czy były takie niewinne, jak wskazywało ich niemądre zachowanie. Heather z narastającą irytacją patrzyła, jak się krzątały wokół Brandona, rozkładając mu na kolanach serwetkę i nalewając herbaty. Wszystko to robiły wyjątkowo powolnie. Brandon podniósł wzrok na twarz żony i widząc, że jest zła, uśmiechnął się kpiąco. Odwróciła się. W końcu pokojowe przypomniały sobie o swoich obowiązkach i zajęły się Heather, przygotowując dla niej pachnącą różami kąpiel Rozłożyły znów jej ślubną suknię, jedyną, jaką posiadała. Pod czujnym wzrokiem męża zdjęły jej niebieską koszulę i pomogły wejść do balii. Ich śmiech nie ustawał, kiedy szorowały jej plecy, ale gdy myły ramiona i piersi, nie mogła już tego znieść. Wyrwała im gąbkę i mydło z rąk niecierpliwym gestem i kazała odejść. Od razu pożałowała, że zabrakło jej pobłażliwości, bo Brandon zaśmiał się, odrzucając do tyłu głowę. Patrzyła na niego, czując, jak znów rośnie w niej ogromny gniew. Ale nie odważyła się rzucić mu tego w twarz. Bała się go, a poza tym nie chciała się ośmieszać. Wstała z balii, lśniąca, mokra i piękna, i znowu pozwoliła pokojowym zająć się sobą. Stała bez ruchu, kiedy osuszały jej ciało. Brandon nie spuszczał z niej oczu, patrzył tak badawczo, że jej skóra płonęła pod tym spojrzeniem. Z ulgą włożyła halkę, ale bielizna prześwitywała i niewiele można było pod nią ukryć. Kiedy dziewczyny szczotkowały i układały jej włosy, mąż nadal nie spuszczał z niej oczu. Odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie przestały się nią zajmować. Brandon opuścił nogi z łóżka i owinięty tylko w prześcieradło wstał. Podszedł do Heather i złożył pocałunek na jej krągłej piersi tuż nad koronką halki. - Piękne doświadczenie, moja złota - mruknął swobodnie. - Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie miałem zaszczytu przebywania w pokoju podczas damskiej toalety. Przez chwilę ich oczy spotkały się w lustrze, jego ciepłe i uwodzicielskie, jej nerwowe i niepewne. Pod jego pełnym podziwu spojrzeniem spuściła wzrok i zrobiła się purpurowa. Wciąż czuła gorący pocałunek na piersi i dziwne drżenie, które w niej wzbudził. Usłyszała cichy śmiech. Odwrócił się i teraz z przesadną elegancją całował pokojowe w rękę, a zachowywał się swobodnie i jak zwykle był bardzo pewny siebie. - Pięknie się spisałyście, moje panie - chwalił. - Moja żona naprawdę to docenia. Dziewczyny omal nie zemdlały, bo nigdy im się coś takiego nie przytrafiło, a już z pewnością nie okazał im takiej galanterii tak piękny mężczyzna. Pobiegły przygotować kąpiel dla niego. Kiedy w końcu wyszły, Heather zerwała się i chwyciła leżącą na łożu sukienkę. - Po co to zrobiłeś? - rzuciła. - Powinno się je zganić za ta kie zachowanie, a ty je tylko zachęcasz, by postępowały jeszcze swobodniej. Uśmiechnął się tylko i powiedział: - Przykro mi, kochanie, nie miałem pojęcia, że jesteś taka zazdrosna. Z trudem powstrzymała się, by nie rzucić mu w twarz najgorszych wyzwisk, ale Brandon tylko zaśmiał się wesoło. Opuścił prześcieradło na podłogę i spytał: - Pomożesz mi przy kąpieli, słoneczko? Nie sięgam do pleców. Nie potrafiła zrobić nic innego, jak tylko coś wybełkotać i odwrócić się zaczerwieniona. Jego bezczelność sprawiała, że gotowała się ze wściekłości. On jednak cierpliwie czekał na odpowiedź, musiała więc się uspokoić. Nienawidziła go za ten spokój, za kpiące spojrzenie, ale nie mogła go przeklinać. Był wszak jej mężem. Zacisnąwszy zęby, podeszła do niego, wzięła gąbkę i mydło i czekała sztywna jak kołek, aż wejdzie do balii. Spostrzegła, że uśmiecha się rozbawiony, i zazgrzytała zębami. Usiadł w gorącej wodzie, a ona po chwili wahania pochyliła się nad nim i zaczęła mydlić gąbkę. Szorowała mocno, dając upust złości, ale kiedy skończyła, on oznajmił: - To jeszcze nie wszystko, pieseczku. Chcę być cały umyty. - Cały? - pisnęła cicho z niedowierzaniem. - Oczywiście, słonko. Jestem bardzo leniwy. Przeklęła go bezgłośnie, świadoma, że w ten sposób chce się na niej zemścić. Rzekome lenistwo było tylko wybiegiem. Wiedział doskonale, że kiedy musiała go dotykać w jakikolwiek sposób, cierpiała. Prawdę mówiąc, wolałaby, żeby na nią krzyczał, niż zmuszał do wypełniania takich obowiązków. Przepełniona nienawiścią, podniosła gąbkę i pochyliła się z powrotem nad balią. Szorowała owłosiony tors i szczupłe biodra. Twarz jej poczerwieniała, on zaś nie zdejmował z niej spojrzenia - uważnego i nieprzyzwoitego, które obejmowało jej ramiona, szyję i piersi. - Lubiłaś kogoś w wiosce swego wuja? - zapytał nagle, marszcząc czoło. - Nie - odparła ostro, a potem skarciła się w myśli za to, że nie okazała większego sprytu. Zmarszczka na czole Brandona zniknęła. Pogładził palcem jej piersi i uśmiechnął się. - Na pewno wielu było tobą oczarowanych. - To prawda, ale nie musisz się martwić. Oni nie byli jak ty. Byli dżentelmenami. - Nie martwię się wcale, piesku - odpowiedział swobodnie. - Dobrze cię strzeżono. - Tak - odparła z nutką sarkazmu. - To znaczy, przed wszystkimi z wyjątkiem ciebie. Zaśmiał się i ogarnął ją znów płomiennym wzrokiem. - To była przyjemność, słonko. Zatrzęsła się z oburzenia. - Pewnie też połechtało mile twoją męską próżność to, że mam już w sobie twego potomka! Musisz być z siebie dumny! Uśmiechał się kpiąco. - Nie jestem niezadowolony. Lubię dzieci. - Och, ty... ty... - wysyczała z nienawiścią, niemal plując. Uśmiech od razu zniknął z twarzy Brandona. - Skończ swą powinność, moja droga - rzucił z sarkazmem. Powstrzymała szloch i wycisnęła gąbkę nad jego kolanem. Nie pozostało już nic do umycia prócz dolnej części jego ciała, ale nie mogła się zdobyć na taką intymność. Łzy zatańczyły w jej oczach i spłynęły z rzęs na policzki. - Nie mogę - mamrotała. Wyciągnął rękę i delikatnie podniósł brodę Heather. Spojrzał jej głęboko w oczy. - Jeśli taka moja wola, wiesz, że musisz to zrobić, praw da? - zapytał łagodnie. Zamknęła oczy, upokorzona, i skinęła głową. - Tak - szepnęła, a łzy spływały gęsto. Pogłaskał ją po policzku. - Podnieś w takim razie moje ubrania, słodziutka. Zdaje się, że wszyscy już czekają, by sprawdzić, jak się miewasz. Z ochotą poszła zebrać ubrania z podłogi, wdzięczna, że obszedł się z nią w miarę delikatnie. Minie sporo czasu, nim znów odważy się mu sprzeciwić. Będzie musiała zapamiętać, że on nie znosi nieposłuszeństwa i nie będzie tego tolerował. Nauczono ją dyscypliny i będzie się zachowywała jak posłuszna żona. Była tchórzliwa i nie miała odwagi postąpić inaczej. Kiedy opuścili sypialnię, szła cicho obok niego. Nawet udało jej się nieśmiało uśmiechnąć, kiedy wsunął rękę za jej plecy, objął ją w pasie i spojrzał na nią. W salonie dwie starsze pary czekały z niecierpliwością, choć ciotka Fanny niecierpliwiła się z zupełnie innego niż pozostali powodu. Miała nadzieję, że stanie się najgorsze, ale zmarszczyła czoło, kiedy jej bratanica, wyraźnie swobodna, zjawiła się u boku swego mężczyzny. Jego lordowska mość podszedł do Heather natychmiast i objął ją. - Wyglądasz jak zawsze kwitnąco, moja droga - powiedział z ulgą w głosie. - Spodziewał się pan czegoś innego? - zapytał Brandon chłodno. Lord Hampton uśmiechnął się łagodnie. - Nie miej do mnie żalu, mój synu. Dla mnie najważniejsze jest szczęście Heather. - Tak, dał mi pan to wyraźnie do zrozumienia. Czy teraz już mogę ją zabrać na mój statek, czy znów będziemy zmuszeni korzystać z twej gościnności, panie? Jego lordowska mość był w dobrym humorze i niełatwo go było obrazić. - Oczywiście. Zabierz ją z moim błogosławieństwem. Ale nie sprzeciwiaj się zjedzeniu z nami obiadu. To nie rozkaz, ale zaproszenie. Jeśli sobie tego nie życzysz, zrozumiem. Po prostu nie chcemy jeszcze żegnać się z Heather. - Możemy zostać na obiad - odpowiedział słodko Bran-don. - Ale zaraz potem muszę wracać na mój statek. Nie było mnie tam już długo. - Oczywiście. Oczywiście. Rozumiemy. Ale chcę porozmawiać z tobą o posagu Heather. Z chęcią zajmiemy się sami tą kwestią... i to hojnie. - Nie chcę nic od pana. Jego odpowiedź zaskoczyła wszystkich, a zwłaszcza Heather. Jego lordowska mość patrzył na Jankesa zupełnie zbity z pantałyku. - Czy dobrze pana zrozumiałem? - Tak - powiedział oficjalnym tonem Brandon. - Nie mam zamiaru brać od pana zapłaty za poślubienie Heather. - Ale taki jest zwyczaj! To znaczy, kobieta powinna wnieść mężowi wiano. Ja bardzo chętnie... - Wniesie mi w wianie to dziecko, które nosi, nic więcej. Sam zdołam ją utrzymać. Jednak dziękuję za hojność. Heather usiadła, zupełnie zaskoczona. - Zwariowany Jankes - wymamrotała ciotka Fanny. Brandon stuknął obcasami i ukłonił się przed nią parad nie. - Z ust pani, madame, to prawdziwy komplement. Spojrzała nań i już miała zamiar odpowiedzieć na tę uwagę, ale pomyślała o czymś innym, znacznie korzystniejszym. Zamknęła więc usta i odwróciła głowę od jego rozbawionej twarzy. - Jak pani dobrze wiadomo - powiedział do jej pleców -to, co mówię, jest prawdą. Potrafię zająć się moimi bliskimi... i ich długami. Sens jego słów nie dotarł do Heather, ale Fanny Simmons pobladła. Wolała na niego nie patrzeć. Kiedy służący obwieścił, że podano do stołu, wciąż jeszcze milczała. 4 Zimna październikowa burza oczyściła niebo i pozostał tylko drobny deszczyk nawiedzający Londyn od czasu do czasu. Koła powozu klekotały na brukowanej ulicy i rozbryzgiwały kałuże błota w drodze do doków. Heather siedziała cichutko na ławeczce obok lady Hampton. Kobieta mówiła do niej łagodnym tonem, od czasu do czasu gładząc z miłością czarne loki lub lekko dotykając dłoni dziewczyny. To był jedyny sposób, w jaki okazywała emocje, mimo zbliżającego się smutnego rozstania. Oczy Heather często kierowały się ku nieprzeniknionemu obliczu zachowującego stoicki spokój męża. Siedział obok lorda Hamptona w kącie powozu i mimowolnie błądził oczami po jego wnętrzu, co chwila kierując wzrok na żonę, by zaraz go odwrócić. Lord Hampton od czasu do czasu próbował wciągnąć Brandona do rozmowy, ale ten zbywał go krótkimi, zdawkowymi odpowiedziami. Powóz skręcił ostro w wąską portową uliczkę, przeciął błotnisty plac i zatrzymał się przed budynkiem. Niewielki szyld kiwał się na wietrze i stukał nad drzwiami zwieńczonymi napisem: Magazyn Kompanii Charleston. Brandon zeskoczył lekko z powozu i zwrócił się do Heather - Masz trochę czasu, by się pożegnać. Przed wypłynięciem muszę omówić z moim człowiekiem pewne sprawy. Odszedł powoli, a wiatr rozwiewał jego gładko przyczesane włosy. Heather odprowadziła go wzrokiem, a potem powoli odwróciła się do lady Hampton. Już nie mogły opanować żalu na myśl o rozstaniu. Padły sobie w ramiona i połączyły serca we wspólnym szlochu - sierota i bezdzietna kobieta. Lord Hampton odchrząknął. Trwało chwilę, nim Heather wyprostowała się, a on ujął jej dłoń. - Jedź z Bogiem, dziewczyno - rzekł. - Ten świat już ta ki jest, że najczęściej nie rozstajemy się na zawsze. Kto wie, kiedy nasze ścieżki znów się skrzyżują. Może znów los nas ze sobą zetknie. Dbaj o siebie, moje dziecko. Dbaj o siebie szczególnie. Wzruszona Heather objęła go za szyję i pocałowała w policzek. - Przyjedźcie jeszcze, proszę, przed wypłynięciem - błagała. - Nie, nie wolno nam, Heather. Już i tak nadużyliśmy cierpliwości twojego męża. Lepiej pożegnajmy się tutaj. Bóg z tobą, moja kochana. Heather znów zarzuciła ramiona na szyję lady Hampton. - Będzie mi was brakowało - szepnęła przez łzy. Jej lordowska mość przytuliła do siebie dziewczynę. - Masz męża, a wkrótce będziesz miała i dziecko, moja miła. Nie zostanie ci zbyt wiele czasu na smutne rozmyślania. Coś mi mówi, że z nim będziesz szczęśliwsza, niż by łaś tu. A teraz idź już, moja droga. Idź do swego rozzłoszczonego męża. Och, Heather, pamiętaj, że gniew i miłość są mocno ze sobą związane. Heather niechętnie uwolniła się z uścisku lady Hampton i odwróciła w stronę drzwi powozu. Słyszała głos męża, ostro strofującego leniwego marynarza. Wrócił i stał teraz przy koniach, czekając na nią. Ocierając łzy z twarzy, otworzyła drzwi i podniosła spódnicę, by wysiąść z powozu. Brandon pośpieszył jej z pomocą. Objął ją w pasie, ich oczy się spotkały i na szczęście choć raz nie żartował z jej łez. Postawił ją ostrożnie na ziemi. Lord Hampton podał mu płaszcze obojga i małe zawiniątko z prezentami od lady Hampton. Odsunęła się, kiedy przyciszonym głosem rozmawiał z państwem Hampton. Fleetwood stała w otwartym porcie kilkaset metrów od doku, czekając w kolejce na załadunek. Do nabrzeża podpływała łódka z czterema ludźmi z załogi przy wiosłach. U steru stał niewysoki, starszy i nienaturalnie podekscytowany człowiek, popędzający ich z pewnością niezwykle soczystymi przekleństwami. Trochę bliżej, w doku, tętniło życie chaosem dźwięków, widoków i zapachów. Rozbawieni marynarze wałęsali się, cuchnąc jeszcze wczorajszą hulanką, a flejtuchowate, niedomyte ladacznice demonstrowały im swe wdzięki, mając nadzieję zarobić jeszcze dziś wieczorem szylinga lub dwa. Gromadka szczurów popiskiwała przenikliwie nad kupką śmieci wyrzuconych do rynsztoka, a potem rozpierzchła się, gdy z głuchym uderzeniem tuż obok upadł kamień. Kilku obdartusów z głośnym śmiechem przeszło przez nabrzeże, przeskoczyło nad rynsztokiem, a potem zniknęło w uliczce. Heather wstrząsnęła się na samo wspomnienie postanowienia, że urodzi nieślubne dziecko i pozwoli mu dorastać na ulicy. Teraz dziecko będzie miało przynajmniej godne życie. Jakież miało znaczenie, że ona nie była kochana i nie chciano jej za żonę? Jej dziecko będzie miało ojca i coś na kształt domu, mimo że ojciec, kapitan statku handlowego, spędza życie na morzu. Jaką będzie odgrywała rolę w życiu swego męża, jeszcze nie wiedziała. Pewna była tylko, że jest matką jego dziecka. Czy zabierze ją w przyszłości na inne wyprawy, czy pozostawi ją w domu, zależało od jego decyzji i Heather nie będzie miała nic w tej materii do powiedzenia. Ale tak samo jak musi stawić czoło wiatrowi, który przyniósł jej zapach morza, tak samo musi stawić czoło życiu - odważnie, czerpiąc radość z niewielkich przyjemności, na które pozwoli jej mąż, i ciesząc się małym. Może z czasem zapomni, że ominęła ją miłość. Kiedy poczuła na plecach dłoń męża, myśli uleciały. Podszedł do niej bezgłośnie, czym ją odrobinę przestraszył. Czując, jak zadrżała, Brandon otulił ją swym płaszczem. - Musimy już iść do łodzi - mruknął. Wziął ją pod rękę i poprowadził wśród porozstawianych ładunków, zwiniętych lin i sieci. W tym czasie do końca molo dopłynęła łódź. Kiedy dziób łódki dotknął nabrzeża, mały człowieczek wyskoczył z niej i pośpieszył ich przywitać. Ściągnął okrągłą czapkę z głowy, a przestraszona Heather rozpoznała w nim George'a, służącego jej męża. Mężczyzna ukłonił się niezdarnie i zwrócił do swego pana: - Myślelim, że pan wróci wczoraj, kapitanie. Jużeśmy się bali, że pan zginął. Już chciałem zbierać chłopaków i iść do miasta, lać kogo popadnie. Martwilim się, że pana zabrali. Witam panią. - Zatrzymaliśmy się na chwilę u lorda Hamptona - odparł Brandon. Po następnym niezdarnym ukłonie George włożył znów czapkę na świecącą łysinę, uwolnił kapitana od pakunków i ruszył ku łodzi. Brandon jako pierwszy wsiadł do szalupy, potem pomógł przejść na nią swej młodej żonie i usiadł obok niej na wąskiej ławeczce. George rzucił mu pakunki i cumy, zszedł do łodzi i usiadł za sterem. - Do roboty, chłopaki! - zakomenderował. - Brać się za wiosła. Odepchnąć. A teraz wiosłować! Raz! Dwa! Raz! Dwa! Przy łożyć się, bo pani i tak już jest zimno. Ruszajcie się, chłopaki! Niewielka szalupa prześliznęła się obok statku handlowego i skierowała na otwarte morze, do Fleetwood. Bryza niosła toczącą się w ich kierunku falę, a chłodna chmurka wody uderzyła w twarz Heather, zapierając jej dech i przeszywając dreszczem. Otuliła się ciasno płaszczem Brando-na, ale to nie pomogło. Szalupa cięła fale, unosiła się do góry, a potem spadała na dół. Nieprzyzwyczajona do takiego huśtania Heather poczuła, że robi się jej niedobrze. Spojrzała na męża, ale on siedział nieporuszony z twarzą do wiatru, jakby radował go ten słony prysznic. Przyłożyła rękę do ust. Jeśli teraz zwymiotuję, znienawidzę się na zawsze, pomyślała. Zacisnęła mocno dłonie, ale jej twarz i tak przybrała zielonkawy odcień morza. Już prawie pokonała własną słabość, bo oto docierali do statku. Spojrzała w górę i zobaczyła nad sobą wysoki, to unoszący się w górę, to opadający w dół maszt - dokładnie tak jak jej żołądek. Nie wytrzymam! pomyślała przerażona. Brandon zainteresował się, co się z nią dzieje. Przytrzymał głowę Heather, podczas gdy wychylona za burtę spłacała dług Neptunowi. Chwilę później Heather, zawstydzona, wyprostowała się, ale nie śmiała podnieść oczu. Brandon zmoczył chustkę i przyłożył do jej czoła. - Już ci lepiej? - zapytał troskliwie. Kiwanie ustało, a szalupa przybiła do burty statku od zawietrznej. Heather skinęła tylko głową. Kiedy przycumowali, Brandon postawił stopę na drabince i odwrócił się do Heather. - Chodź, ma petite, pomogę ci wejść. Podeszła, a on objął ją ramieniem, przyciągnął do siebie i pomógł wejść na pokład. Zajął się szalupą, a Heather mogła tymczasem rozejrzeć się dookoła. W pierwszej chwili dostrzegła tylko bezładną plątaninę lin, spośród których wyrastał ku niebu wyniosły maszt. Chwiał się teraz lekko, jakby machając chmurom. Z wnętrza statku wydobywała się muzyka złożona z pisków, chrobotania i pomrukiwania. Można było odnieść wrażenie, że statek żyje i oddycha. Heather szybko zrozumiała, że na pokładzie statku panuje swego rodzaju porządek. Każda rzecz miała swoje stałe miejsce. Brandon stanął u jej boku. - Musisz zmienić suknię, Heather - powiedział. - Kupiłem dla ciebie kilka drobiazgów, zanim się dowiedziałem, że zniknęłaś. Są w mojej kajucie. - I, marszcząc brew, dodał z żartobliwym uśmiechem: - Zdaje się, że znasz drogę. Zaczerwieniła się mocno i spojrzała z wahaniem w kierunku drzwi na pokładzie. - Tak, widzę, że trafisz - mruknął. - Ubrania znajdziesz w moim kufrze. Za chwilę się zjawię. Odesłana w ten sposób, poszła w kierunku drzwi. Zanim je otworzyła, odwróciła się jeszcze, by spojrzeć na męża. Brandon był już pochłonięty rozmową z Georgem. Odniosła wrażenie, że natychmiast o niej zapomniał. Kajuta, tak jak ją zapamiętała, była ciasna. Jej mroczne wnętrze rozświetlały jedynie okruchy dziennego światła, wpadające przez bulaje. Heather zapaliła stojącą na stole świecę i powiesiła przy drzwiach płaszcz męża. Uklękła przed kufrem, dotknęła wieka i uniosła je. Zaskoczona, zobaczyła na wierzchu beżową, porządnie złożoną suknię. Wartkim strumieniem wróciły wspomnienia. Heather zobaczyła Williama Courta i przypomniała sobie noc spędzoną w tej kajucie. Bezwiednie skierowała oczy na koję, na której straciła dziewictwo. Patrzyła na nią przez chwilę, wspominając silne ramiona Brandona i jego usta na swym ciele, a w końcu własną przegraną. Ręka Heather odruchowo dotknęła brzucha, a twarz płonęła rumieńcem. Drgnęła przestraszona, kiedy otworzyły się drzwi i wszedł Brandon. Pośpiesznie odsunęła beżową suknię i wyciągnęła spod niej aksamitną, ciemnoczerwoną. Dekolt miała głęboko wycięty, a rękawy długie i wąskie, przy nadgarstkach obwiedzione koronką. To była elegancka suknia, bez zbędnych ozdób psujących jej prostotę i piękno. Kiedy Brandon zdjął surdut i rzucił go na koję, Heather wstała i zaczęła rozpinać suknię drżącymi palcami. Wyśliznęła się z niej ostrożnie i odłożyła do kufra. - W pobliżu jest gospoda - powiedział za jej plecami. - Tam ci będzie wygodniej niż tu. Odwróciła się, by spojrzeć na męża. Rozluźnił kołnierzyk koszuli, a potem siadł za biurkiem i zaczął przeglądać leżące tam księgi. Zrozumiała, że równie łatwo jak odsyłał ją ze statku, jest w stanie wyrzucić ją ze swych myśli. Może ją tu zostawi, kiedy wypłynie. Nie miała pewności, czy tego nie zrobi. - Przywykłam do niewygód - odparła łagodnym głosem. - Z chęcią tu zamieszkam. Nie musisz mnie odwozić do go spody. Spojrzał na nią. - Jesteś bardzo zgodna, moja droga - zaśmiał się krótkim, kpiącym śmiechem - ale to ja decyduję. Gospoda będzie dla ciebie bardziej odpowiednia. Wcześniej nie pomyślała, że on po prostu może ją porzucić. Poczuła narastający wewnątrz chłód. Czy taki właśnie ma być mój los? pomyślała z rozpaczą. Porzuci mnie, a mój syn dostanie tylko nazwisko. Co mu z tego przyjdzie, skoro będzie dorastał jako obdartus w rynsztoku? Czy nie ma w tym człowieku litości? A może chce ją poniżyć, zmusić, by błagała o godne życie dla swego dziecka. Jeśli tak, gotowa jest prosić go na kolanach. Kiedy jednak spojrzała na Brandona, zrozumiała, że on już zdecydował. Żadne prośby nie pomogą. Starając się opanować wzburzenie, włożyła czerwoną suknię. Podeszła do biurka, przy którym siedział Brandon, a gdy podniósł wzrok, jego twarz przybrała dziwny wyraz. Głęboka czerwień sukni sprawiła, że oczy Heather pociemniały, przybierając odcień granatu. Jasna cera oszałamiająco kontrastowała z kolorem tkaniny, a krój sukni uwydatniał kształtne piersi. Niepewna, jak zareaguje na jej prośbę, podeszła do Brandona i odwróciła się do niego plecami. - Nie mogę jej zapiąć - szepnęła, starając się opanować zdenerwowanie. - Mógłbyś? Poczuła palce na plecach, pochyliła się i czekała, prawie nie oddychając, póki nie skończy. Potem odsunęła się i rzuciła w jego kierunku spłoszone spojrzenie. Znów zatopił się w księgach, ale teraz jego twarz przysłonił jakiś cień. Kiedy krzątała się cicho po kajucie, składając tren, zbierając ubrania, które jej będą potrzebne w gospodzie, i wieszając surdut Brandona obok płaszcza w szafie, ukradkiem przyglądała się mężowi. Cały czas się bała, że może go mimowolnie czymś rozzłościć, ale zdawało się, że jest zajęty księgami i nie zwraca na nią uwagi. Czas ciągnął się niemiłosiernie wolno. Kiedy George przyniósł kawę i herbatę, Heather na moment ożywiła się, ale on obsłużył kapitana bez słowa, a jej przyniósł herbatę pod okienko, gdzie siedziała. Potem znów zniknął. Pozostawało jej tylko wczuwać się w łagodne kołysanie statku i nasłuchiwać głośnego dudnienia własnego serca. Była już prawie dziesiąta, kiedy Brandon odsunął krzesło od biurka i znów na nią spojrzał. Jego oczy powędrowały ku jej piersiom i znów zmarszczył czoło. - Powinnaś w gospodzie założyć mój płaszcz - powie dział szorstko. - Nie chcę, by napadł na mnie na brzegu ja kiś rajfur, który pomyśli, że możesz zarobić dla niego sporo pieniędzy. Twarz Heather oblał rumieniec. Posłusznie sięgnęła po płaszcz i już kilka chwil później czekali w łódce na George'a. Służący wrzucił do łódki zawiniątko z rzeczami i torbę, potem zszedł sam i polecił marynarzom, by brali się do wioseł. Gdy już znaleźli się na lądzie, szedł za Heather i Brandonem, rozglądając się bacznie w obawie przed złodziejami lub innymi rzezimieszkami. Przybyli do gospody bezpiecznie. Już od progu słyszeli melancholijne tony piosenki. Marynarz był niewysoki i szczupły, ale śpiewał głębokim barytonem. Siedział wśród kilku innych marynarzy, którzy popijali piwo i słuchali, zaczarowani jego magicznym głosem. W kominku trzeszczały płonące polana, a w powietrzu unosił się aromat pieczonego prosiaka. Heather napłynęła do ust ślina. Zamknęła oczy i próbowała nie myśleć o głodzie. Brandon mruknął coś do George'a. Służący pośpiesznie podszedł do właściciela gospody, by z nim porozmawiać, Heather zaś podążyła za mężem do stołu w kącie. Usiadła na krześle, które jej przysunął, a chwilę później podano im jedzenie i napoje, które Heather przyjęła z wdzięcznością, bo jej żołądek domagał się pożywienia. Zajęta jedzeniem, słuchała pieśni śpiewanej przez marynarza, i nie zauważyła nawet, kiedy płaszcz zsunął się jej z ramion. Nie dostrzegła spojrzeń mężczyzn zebranych w gospodzie i kiedy mąż pochylił się nad nią, drgnęła przestraszona. Naciągnął płaszcz z powrotem na jej ramiona. Poczerwieniała, podnosząc na niego wzrok. - Kupiłem tę suknię, bym sam mógł cię podziwiać - powiedział łagodnie. - Nie chcę, byś sprawiała innym przyjemność, pokazując im swoje piękne piersi. To nie jest zbyt rozsądne. Wzbudzasz ogólne poruszenie. Heather starannie otuliła się płaszczem i rozejrzawszy się, zrozumiała, że mówi prawdę. Znalazła się w centrum uwagi. Nawet marynarz zamilkł i patrzył na nią. Wkrótce jednak podjął swój śpiew. Czarne ma włosy moja mila, co swą urodą mnie oślepiła. Tonąłbym w oczu jej błękicie, całował trawę, po której idzie. Choć kochać mi jej nie przystoi, ubóstwiam ziemię, na której stoi. Kiedy zabraknie jej na ziemi, me życie w piekło się zamieni. Heather spojrzała na męża i bez trudu odgadła, że słowa pieśni marynarza go drażnią. Opuścił wzrok na talerz, ale na policzkach drgały napięte mięśnie. Milczała przestraszona, wyczuwając jego gniew. Po posiłku właściciel gospody wskazał im pokój, który zamówił dla nich George. Służący wniósł tobołki i wyszedł z karczmarzem. Przez chwilę Heather czekała, aż Brandon również wyjdzie, ale on usiadł w krześle i nie wyglądało na to, by się gdzieś wybierał. Podeszła więc do niego, by rozpiął jej suknię. Zaczęła się rozbierać, ponieważ nie miała grzebienia ani szczotki, rozczesała włosy palcami. Czując spoczywający na niej wzrok męża, zdjęła suknię i halkę, a następnie włożyła nocną koszulę, podarowaną jej przez lady Hampton. Koszula z białego batystu, przewiązana pod biustem wąską wstążką, miała na piersiach wstawki z koronki i głęboko wycięty dekolt. Rękawy były szerokie i długie. Nie była przezroczysta jak wczorajsza, a jednak uszyto ją tak, by cieszyła oczy mężczyzny. Kiedy jednak Heather stanęła w świetle świecy, Brandonowi wyrwało się tylko wściekłe mruknięcie. Patrzyła przerażona, jak idzie w kierunku drzwi. - Wrócę za godzinę lub dwie - warknął, otwierając drzwi. Potem wyszedł, a ona stała jak wrośnięta w podłogę ze łzami w oczach. Dławił ją szloch. Nie stać go nawet na to, by powiedzieć mi prawdę, pomyślała z rozpaczą. Nigdy już nie wróci! Czas wlókł się w nieskończoność. Każda następna chwila wydawała się dłuższa od poprzedniej. Heather chodziła w kółko, zastanawiając się, co robić i gdzie iść. Nie mogła wrócić do ciotki i pozwolić, by dziecko wyrastało w atmosferze nienawiści. Nie mogła też zwrócić się o pomoc do lorda Hamptona. Zbyt była dumna, by znów obarczać go swymi kłopotami. Jeśli będzie miała szczęście, znajdzie pracę jako pomoc w karczmie. Jutro o to zapyta, ale na razie musi spać. Zrobiło się późno, ale choć Heather starała się zwalczyć strach i odsunąć od siebie obawy, sen nie nadchodził. Wydawało się, że minęła cała wieczność, nim usłyszała zegar wybijający pierwszą. Z płaczem wyskoczyła z łóżka i podbiegła do okna, by je zatrzasnąć. Oparła głowę o ramę, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Tuż za drzwiami usłyszała męski głos, a potem drugi, odpowiadający mu. Przeraziła się jeszcze bardziej, kiedy drzwi się otworzyły. Światło z korytarza oświetliło najpierw twarz George'a, a potem jej męża. - Jesteś! - wykrzyknęła. Odwrócił do niej twarz, zanim zamknął drzwi. Potem znów pogrążyli się w ciemności. - Dlaczego nie leżysz w łóżku? - zapytał, idąc w jej kie runku. Potem zapalił świecę na stole i spojrzał na nią. - Jesteś chora? Podeszła do niego z cienia, a w świetle świecy łzy zalśniły w jej oczach. - Myślałam, że mnie zostawiłeś - wykrztusiła. - Myślałam, że już cię nie zobaczę. Patrzył na nią przez chwilę zdziwiony, a potem uśmiechnął się i przysunął do niej. - I bałaś się? Skinęła żałośnie głową i próbowała powstrzymać płacz, ale bezskutecznie. Odgarnął włosy z twarzy Heather i czule pocałował ją w czoło, by ją uspokoić. - Nie byłaś sama, ma petite. George stał za drzwiami przez cały czas, żeby cię pilnować. Właśnie odszedł, by się przespać. Sądzisz, że jestem takim łajdakiem, który zostawi żonę, nie dbając o jej bezpieczeństwo? - Nie wiedziałam, co myśleć - szepnęła. - Obawiałam się, że już nigdy nie wrócisz. - Mój Boże! Nie masz o mnie najlepszego zdania... ani o sobie. Nie porzuciłbym kobiety na pastwę losu w takim miejscu, a już na pewno nie własną żonę w ciąży. Jeśli to uspokoi twoje nerwy, zapewniam, nie zostawię cię już samej podczas pobytu tutaj. Podniosła wzrok i ujrzała w jego oczach czułość. - Nie, nie ma takiej potrzeby - wyjąkała. - Już nie będę się bała. - Chodźmy więc spać. To był długi dzień i jestem zmęczony. Ocierając łzy z policzków, weszła do łóżka od strony drzwi i obserwowała w milczeniu, jak Brandon otwiera tobołek, który przyniósł George. Oczy jej się zrobiły okrągłe, kiedy ujrzała pistolety, którymi nastraszyła służącego. Zabrał je ze sobą do łóżka. - Spodziewasz się kłopotów? - zapytała cicho, siadając. Spojrzał na nią i uśmiechnął się. - To tylko ostrożność. Czasem mam je przy sobie, kiedy nie jestem pewien, co się wokół dzieje. Nie musisz się martwić, moja miła. Przyglądała się z zaciekawieniem, jak ładował broń. Sama tego niedawno próbowała, ale nie umiała sobie poradzić. Widząc jej ciekawość, Brandon zapytał z uśmiechem: - Chcesz się nauczyć, jak je ładować? Spisałaś się wtedy znakomicie! George był bardzo zawstydzony, kiedy zorientował się, że go oszukałaś. Fakt, że taka maleńka kobietka sprawiła, że trząsł się przed nie naładowanym pistoletem, bo leśnie zranił jego dumę. Przez jakiś czas był nieznośny. Ja zresztą też, jeśli już o tym mówimy - dodał zawstydzony, przypominając sobie, jakim stekiem przekleństw obrzucił służącego, kiedy wrócił na Fleetwood i dowiedział się, że dziewczyna uciekła. Jego humor nie poprawił się, kiedy okazało się później, że zniknęła bez śladu. Ujął rękę Heather i przyciągnął do siebie. - Ale to już nie ma znaczenia. Jeśli chcesz się nauczyć ładować pistolet, pokażę ci. - Potem spojrzał jej w oczy i ostrzegł: - Tylko nie popełnij nigdy tego błędu i nie skieruj na mnie broni w przekonaniu, że nie będziesz musiała jej użyć. Nie jestem George i będziesz mnie musiała zabić, by uciec. Zresztą wątpię, byś była zdolna kogoś zabić, więc czułbym się bezpieczny, odbierając ci pistolet. Heather przełknęła ślinę. Patrzyła na męża w milczeniu oczami okrągłymi jak dwa księżyce. Traktowała serio każde wypowiedziane przez niego słowo. On nie rzucał słów na wiatr. Usiedli blisko siebie na brzegu łóżka. Ich ciała dotykały się... udo przy udzie, ramię przy ramieniu. Jedną ręką ją obejmował, druga zaś spoczęła na łóżku tuż przy jej pośladkach. Wyprostowała się. Nerwowo spuściła wzrok i obciągnęła koszulę, przykrywając uda i kolana. - Mogę spróbować? - zapytała, z obawą dotykając pistoletu, który trzymał w drugiej dłoni. - Jeśli chcesz - odparł, podając jej broń. Pistolet był ciężki, przeznaczony dla mężczyzny. Położyła go na kolanach, wzięła mieszek z prochem i podniosła lufę, by wsypać proch do środka. - Odwróć go od twarzy - dyrygował Brandon. Usłuchała i wsypała niewielką ilość szarego proszku do lufy. Tak, jak mąż to wcześniej robił, wetknęła kawałek papieru i za pomocą drutu wepchnęła do środka. Odpakowała z naoliwionej szmatki kulę i również wepchnęła do lufy. Skończyła. - Szybko się uczysz - mruknął Brandon, biorąc pistolet z jej dłoni i kładąc oba na stoliku przy łóżku. - Może będzie z ciebie druga Molly Pitcher. Spojrzała na niego, marszcząc czoło. - Kto to jest, Brandon? - zapytała, nie zdając sobie nawet sprawy, że po raz pierwszy wypowiedziała jego imię. Uśmiechnął się i wyciągnął dłoń, by dotknąć jej lśniących loków. - Tak nazwano kobietę, która pomagała amerykańskim żołnierzom walczącym z Brytyjczykami pod Monmouth. Przynosiła im wodę. - Ale przecież ty też jesteś Anglikiem, Brandonie, nieprawdaż? - zapytała, patrząc nań z zaciekawieniem. Śmiał się. - Nie, moja pani. Jestem Amerykaninem. Moja rodzina stąd pochodzi, to prawda, ale i oni na długo przed śmiercią uznali Amerykę za swoją ojczyznę. Mój ojciec walczył z Brytyjczykami, a ja też jako chłopiec starałem się jak mogłem. Przyzwyczaisz się do myśli, że twoja ukochana Anglia nie będzie już tak ukochana, kiedy znajdziesz się tam, gdzie jedziemy. - Ale handlujesz z nami - stwierdziła zdziwiona. - Pływasz tu i robisz interesy z ludźmi, z którymi wcześniej walczyłeś. Wzruszył ramionami. - Jestem człowiekiem interesu, sprzedaję bawełnę i inne towary Anglikom dla zysku. Oni mi sprzedają to, co moi rodacy kupią też dla zysku. Nie chowam urazy, jeśli ma mi przeszkadzać w interesach i zarabianiu pieniędzy. Poza tym służę memu krajowi, przywożąc to, co nam potrzebne. - Przypływasz tu więc co roku? - Tak, od dziesięciu lat, ale to już ostatni raz. Muszę zająć się plantacją. Nie mogę jej już dłużej zaniedbywać. A teraz mam też inne obowiązki. Sprzedam Fleetwood, kiedy dopłyniemy do domu. Heather była zaskoczona. Czy to możliwe, że Brandon chce na zawsze porzucić morze, osiąść na farmie i być ojcem jej dziecka? Może nawet z czasem ona zajmie odpowiednią pozycję w jego domu. Sama myśl o tym napełniła ją ciepłem, ale zaraz rozsądek zmroził ją chłodem. - Czy ja będę mieszkała na twojej plantacji? - zapytała, bojąc się odpowiedzi. - Oczywiście - odparł rozbawiony pytaniem. - A gdzie miałabyś mieszkać? Wzruszyła nerwowo ramionami. - Ja... nie wiem. Nie powiedziałeś. Roześmiał się. - Więc już wiesz. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i połóż się spać. Zmęczyło mnie twoje paplanie. Weszła znów do łóżka, a on wstał i zaczął się rozbierać. Kiedy był już nagi, wskazał gestem, by się posunęła. - Lepiej, żebym ja spał przy drzwiach - powiedział. Nie pytając dlaczego, szybko spełniła jego prośbę. Najwyraźniej czegoś się obawiał. Zgasił świecę i położył się przy niej. Do pokoju wpadało przydymione światło wiszącej w podwórzu latarni, która kiwała się na wietrze, rzucając roztańczone cienie. W pewnym momencie Heather się zorientowała, że jej włosy zostały na poduszce Brandona, a on je przycisnął. Minęło sporo czasu, a on wciąż twardo spał z policzkiem na jej lokach. Z westchnieniem rezygnacji uznała, że przyjdzie jej spędzić całą noc w tej pułapce, jednocześnie jednak czuła się bezpieczna i prędko zapadła w sen. Obudziła się przerażona, czując czyjąś rękę, która przykrywała jej usta, tak że nie mogła krzyknąć. W pierwszym odruchu paniki zaczęła drapać tę dłoń, a dopiero potem rozpoznała nad sobą twarz męża. Powrócił spokój i znów położyła się na poduszce. Patrzyła na niego zdziwiona, a oczy zaokrągliły się jej z zaciekawienia. - Bądź cicho - szepnął łagodnie. - Nie ruszaj się. Nie ha łasuj. Udawaj, że śpisz. Skinęła głową, by dać mu do zrozumienia, że będzie posłuszna. Odsunął dłoń i położył się obok niej. Jego oddech stał się powolny i miarowy, jakby spał, a zza drzwi dały się słyszeć stłumione głosy i dziwne skrobanie. Klamka podniosła się powoli, pojawiła się cienka smuga stłumionego światła, która rozszerzała się w miarę, jak drzwi się otwierały, Spod wpółprzymkniętych powiek patrzyła na pojawiającą się w drzwiach głowę. Usłyszała szept: - Śpią, chodź. Ciemne postaci weszły do pokoju i ktoś zamknął drzwi. Heather dzwoniły zęby, kiedy mężczyźni posuwali się do przodu. Kiedy podłoga zaskrzypiała pod ich stopami, usłyszała rozzłoszczony szept: - Nie obudź go, bo nie dostaniemy dziewczyny. To nie byle kto. - Leży po drugiej stronie łóżka - szepnął drugi trochę głośniej. - Ciii - syknął pierwszy. - Nie gadaj. Sam widzę. Podeszli już prawie do łóżka, kiedy Brandon wyciągnął pistolety spod kołdry i usiadł. - Stać, mądrale! - rozkazał. - Mam was! Tylko spokojnie, bo te cacka mają dwie kulki, które mogą zrobić w was dziury. Obaj mężczyźni zamarli w bezruchu. - Heather, zapal, proszę, świecę, żebyśmy mogli zobaczyć twarze naszych nocnych gości - nakazał Brandon. Zapaliła świecę na komodzie, a kiedy światło rozeszło się po pokoju, rozpoznali twarze mężczyzn - tych samych, którzy w porze obiadu siedzieli naprzeciwko nich i rozmawiali po cichu. - My nie chcielim nic złego - wykrztusił w końcu jeden z nich. - Nie ukrzywdziliby my dziewczyny. Drugi był odważniejszy. - Możemy panu dać niezgorszą sumkę za nią, kapitanie. Od jednego księcia dostaniemy za nią więcej złota, niż sama waży. Nieważne, że nie dziewica. - Spojrzał na Heather i uśmiechnął się, pokazując popsute zęby. - Jest warta tej ceny, kapitanie. Podzielimy się na trzech. Drżąc, Heather przytuliła się do męża i podciągnęła kołdrę pod brodę. Brandon zaśmiał się tylko i wstał, groźnie patrząc mężczyznom w oczy. Nie przejmował się swoją nagością. - Muszę was rozczarować, moi panowie - rzucił lekko. -Ta dziewczyna nosi moje dziecko, a ja jestem bardzo samolubny. - Nieważne, kapitanie - wtrącił się ten nieśmiały. - Książę ją weźmie do łóżka nawet w dziewiątym miesiącu. Zapłaci za nią tyle samo, a my damy panu połowę. Rozumiemy, że pan potrzebuje nowej kobiety. Oczy Brandona lśniły chłodem, dłonie zaciskał na pistoletach tak, że aż kostki mu zbielały. Przez twarz przebiegł ledwie dostrzegalny, ale znany już Heather nerwowy tik. - W tym pokoju coś paskudnie śmierdzi, panowie - wy cedził z wymuszonym uśmiechem. - Podejdźcie zatem do okna i otwórzcie je. Tylko powoli, bo ręce mi się już zmęczyły i pistolety mogą niechcący wypalić. Spełnili posłusznie jego polecenie, a potem odwrócili się ku niemu. - A teraz, moi mili, powiem wam coś, nim odejdziecie - zaczął powoli i wyraźnie, niemal łagodnie. Potem jego głos wzniósł się do krzyku. - Ta dziewczyna to moja żona i nosi w sobie moje dziecko. Należy do mnie, a co moje, zostaje przy mnie! Wynajęci opryszkowie wytrzeszczyli oczy ze strachu. Krople potu spływały im po czołach. Stracili już wszelką nadzieję na łatwy zysk, teraz martwili się tylko o swoje życie. - Ale, kapitanie, ona... my... Starali się usprawiedliwić, lecz znalezienie właściwych słów wcale nie było łatwe. Odważniejszy z nich wreszcie wykrztusił: - Ale, kapitanie, my nie wiedzielim. Żadna żona nie jest taka piękna, znaczy się... - Precz! - wrzasnął Brandon. - Uciekajcie, zanim obu was zabiję! Ruszyli w stronę drzwi, ale zatrzymał ich złośliwy śmiech Brandona. - O, nie, moi panowie. Wyjdziecie przez okno. - Ale, kapitanie, połamiemy sobie gnaty na kamieniach -zaprotestowali przerażeni. - Precz! - powtórzył, mierząc w nich z pistoletów. Wtedy rzucili się do ucieczki. Odważniejszy wyskoczył przez okno, a z dołu dały się słyszeć najgorsze przekleństwa. Drugi wciąż zerkał w stronę drzwi, ale Brandon nie pozostawił mu możliwości wyboru. Także musiał wyskoczyć przez okno. Wrzaski, przekleństwa i jęki na podwórzu spotęgowały się, ale rozbawiły tylko Brandona wyglądającego z okna na piętrze. Potem Brandon starannie zamknął okno i drzwi. Hałasy na zewnątrz ucichły, opryszkowie oddalili się, kuśtykając. Zadowolony Brandon wrócił do łóżka. Heather siedziała teraz na środku, patrząc na męża szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnął się do niej. - Ciekawe, co zrobił sobie ten drugi. On głośniej krzy czał, prawda, rybko? Popatrzyła mu w oczy, potem skinęła głową i także się roześmiała. - W rzeczy samej - przyznała. - Powinnam czuć się zaszczy cona ich kłamstwami. Nikt nie zapłaciłby tyle za kobietę. Spojrzał na nią, na jej unoszące się i opadające piersi, potem na całe jej szczupłe ciało, którego nie zakrywała przezroczysta koszula. Pot ściekał mu z czoła, bo znów odczuwał znajome napięcie. Znów drgał mu mięsień na twarzy. Kiedy się odwracał, poczuł ogarniający go gniew. - Niewiele ważysz, więc nie zapłacono by też wiele - po wiedział szorstko, zanim zdmuchnął świecę, a w ciemności dodał chłodno: - Gdyby zaproponowali więcej, może bym się skusił. Zaskoczona jego nagłą zmianą humoru, położyła się ostrożnie na poduszce. Nie wiedziała, co złego zrobiła czy powiedziała, że tak okrutnie ją zranił. Humor zmieniał mu się z minuty na minutę. Czy w ogóle mogła go zrozumieć? W jednej chwili był miły i delikatny, a zaraz potem wybuchał niepohamowanym gniewem. Rankiem nie znalazła Brandona w pokoju. Szybko wyskoczyła z łóżka, umyła się i ubrała. Czerwona suknia pozostała nie zapięta, bo nie mogła dosięgnąć haftek. Zdobyła się na odwagę i przeszukała rzeczy Brandona. Znalazła szczotkę i zastanawiała się, jaka spotka ją kara, jeśli jej użyje. Zagryzła wargi i już chciała odłożyć ją na miejsce, ale pomyślała, że przecież ma takie rozczochrane włosy.... Może Brandon nic nie zauważy, jeśli się pośpieszy. Brandon wszedł właśnie wtedy, gdy kończyła toaletę. Odwróciła się, by spojrzeć mu w oczy, i stała w poczuciu winy ze szczotką w dłoni. Zauważyła od razu, że był w kiepskim humorze i że wybrała zły dzień na ćwiczenie odwagi. - Przepraszam - powiedziała. - Nie mam własnej szczotki. Kilka moich rzeczy zostało u ciotki. - Skoro już odważyłaś się ją wziąć bez pozwolenia -warknął - równie dobrze możesz skończyć czesanie. Zabieram cię dziś po południu do szwaczki - dodał głosem bez wyrazu, odwracając się do okna. - Będą ci potrzebne skromniejsze sukienki niż ta, którą masz na sobie. Heather podeszła do łóżka i posłała je. Kiedy skończyła, usiadła na brzegu i czekała na jakikolwiek gest ze strony męża, na jakiś rozkaz. Trwało to całą wieczność. Zabolały ją plecy i skłoniła głowę na oparcie łóżka. Wreszcie Brandon poruszył się, a ona wyprostowała się, przytrzymując nie zapiętą suknię. Obrzucił ją obojętnym wzrokiem. - Masz zamiar tak chodzić do wieczora, czy podejdziesz tu, żebym zapiął ci suknię? Zeszła z łóżka i zbliżyła się do męża, nie mając odwagi zaprotestować. - Nie chciałam cię rozzłościć tą szczotką - powiedziała, czując, jak mocno bije jej serce. - Miałam takie poplątane włosy, że nic nie mogłam z nimi zrobić. Patrzył na nią przez chwilę wzrokiem pozbawionym wyrazu. - Nic się nie stało - odrzekł grzecznie. - Odwróć się, że bym cię mógł zapiąć. Usłuchała blada na twarzy. Czuła, że nie chodzi mu tylko o szczotkę, był wyraźnie niezadowolony z jakiegoś innego powodu. Nie wiedziała jednak, z jakiego. Kiedy zeszli na posiłek, George szybko się ukłonił. - Witam, pani - powiedział i przysunął jej krzesło, potem chwilę porozmawiał z kapitanem i zniknął. Heather odprowadziła go wzrokiem do drzwi. Zmarszczywszy lekko brwi, zastanawiała się, ilu ludziom z załogi męża służący już opowiedział o jej poprzednim pobycie na pokładzie Fleetwood i wszystkim innym, co się później zdarzyło. Wiedział sporo o sprawach kapitana. Ale choć myślała o tym ledwie chwilę, jej wyraz twarzy nie uszedł uwagi Brandona. - Nie musisz się martwić o George'a, moja droga - zapewnił ją. - Jest bardzo dyskretny. Wystarczy, że wie, iż nie jesteś kobietą z ulicy. Przykro mu, że naraził cię na takie nieprzyjemności. Choć może się z tym nie zgodzisz, nie jest głupcem. Kiedy tamtego ranka wynosił prześcieradła z mojej kajuty, zrozumiał, co się stało. Heather miała ochotę umrzeć ze wstydu. Nie była w stanie nic odpowiedzieć, ukryła tylko purpurową twarz w dłoniach. - Nie martw się tym, moja droga - powiedział lekko, a je go piękne usta wykrzywił drwiący uśmiech. - To z pewnością nie jest powód do wstydu. Wiele kobiet żałuje, że nie może ofiarować swym mężom takiego dowodu czystości, kiedy po raz pierwszy idą z nimi do łoża. Mężczyznom sprawia przyjemność świadomość, że nikogo przed nimi nie było. - A ty byłeś zadowolony? - rzuciła, podnosząc szybko wzrok Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Jestem jak inni mężczyźni, rybko. Byłem zadowolony, ale nie potrzebowałem dowodu twej niewinności. Sama wiesz, kiedy się o niej dowiedziałem. Bardzo mnie zaskoczyłaś, prawdę mówiąc. Mogłem się wycofać i błagać o wybaczenie, gdybyś choć drobnym gestem dała mi do zrozumienia, że nie zamierzasz zaczynać kariery w tej dziedzinie. - I dodał, śmiejąc się cicho, jakby przepraszająco: - Obawiam się jednak, że uniemożliwiłaś mi logiczne myślenie. - Nie było już takiej potrzeby - powiedziała z goryczą. -I tak wszystko zaprzepaściłeś. - Niezupełnie, moja droga. Nie dałbym ci wtedy tej części mnie, którą teraz w sobie nosisz. Gdybym się wycofał, nie byłoby dziecka. Ale ponieważ tak się stało i rośnie w tobie nowe życie, więc mnie się za to wini. Twój wuj i ciotka zapewnili mnie, że dziecko jest moje. - Mogłam jednak skłamać, mówiąc, że jestem w błogosławionym stanie - rzuciła odważnie, pragnąc choć na chwilę zachwiać jego pewnością siebie. Uniosła dumnie głowę i popatrzyła mu prosto w oczy. - Nie kłamiesz - powiedział beznamiętnie, bez chwili wahania niwecząc jej żałosne wysiłki. - Nie masz dowodu... - zaczęła. - Nie? - wycedził, podnosząc kpiąco brew. - Zapominasz, ma belle - powiedział lekko - że widziałem cię wcześniej i choć nie jest to jeszcze bardzo widoczne, twój brzuch zaczyna się ładnie zaokrąglać. Już za miesiąc będzie widać. Zamilkła, bo karczmarka podeszła do ich stołu. Zresztą i tak nie mogła nic dodać. Nie mogła zaprzeczyć oczywistej prawdzie. Po posiłku wrócił George. - Mam znaleźć dorożkę, kapitanie? - zapytał. Brandon spojrzał na Heather. - Jesteś gotowa, rybko? - Muszę cię na chwilę przeprosić - odparła słodko, nie patrząc na niego. Odwrócił się do George'a i powiedział: - Za chwilę przyjdziemy. Kiedy wyszedł służący, Brandon pomógł jej wstać z krzesła. - Wybacz, moja droga - mruknął z uśmiechem. - Nie po myślałem o twoim stanie. Wybacz. Zauważył więc jednak, że często musi wychodzić, i rozumiał, że to ma związek z jej ciążą. Czy nic nigdy nie uszło jego uwagi? Czy nie było choć jednej rzeczy, której by nie wiedział o kobietach? pomyślała na poły z podziwem, a na poły z irytacją. Spojrzała w górę i zobaczyła jego uśmiech. Przez małą chwilę ich wzrok się spotkał. Pod jego ciepłym spojrzeniem zaróżowiły jej się policzki. Zaśmiał się wesoło, kiedy odwróciła oczy, objął ją w pasie, lekko uścisnął i puścił. Szła do drzwi, gdzie czekał Brandon, kiedy znajomy głos wypowiedział jej imię. Odwróciła się, przestraszona. W jej stronę z pełnym kuflem piwa w dłoni szedł Henry Whitesmith, odziany w strój marynarza. Najwyraźniej zaciągnął się na statek handlowy, kiedy wyjechała. Zaskoczona, nie mogła wyrzec słowa, a on pośpiesznie postawił kufel i ujął jej dłonie. - Heather, moja ukochana - wykrzyknął szczęśliwy. -Już myślałem, że cię nie zobaczę, zanim wyjadę. Ale skąd ty tu się wzięłaś i gdzie twoja ciotka? Przyjechałaś się pożegnać? - Pożegnać? - zapytała niemądrze, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Zmarszczyła czoło. - Henry, co tu robisz? Gdzie Sarah? Dlaczego jesteś tak ubrany? - Nie wiesz, Heather? Zaciągnąłem się na Merriweather, statek brytyjskiej kompanii, handlującej herbatą. Ruszamy za dwa tygodnie na wschód. Nie będzie mnie dwa lata. - Ale dlaczego? - zapytała zaskoczona. - Co będzie z Sarah? - Nie mogłem się z nią ożenić. Kocham ciebie, Heather. Nie ożenię się z żadną inną. Przyjechałem do Londynu szukać szczęścia i bogactwa, żebyś mnie chciała. Jak wrócę, będę miał trzy i pół udziału, wiesz? Wrócę bogaty, może na wet będę miał pięćset funtów w kieszeni. - Och, Henry - westchnęła ze smutkiem, cofając dłonie. Jeszcze raz spojrzał na nią z zachwytem. Uśmiechnął się szeroko, a oczy pojaśniały mu z radości. - Wyglądasz prześlicznie, Heather. Jeszcze nie widziałem cię tak pięknej. - Wyciągnął dłoń i delikatnie dotknął jej policzka drżącą dłonią. - Będziesz na mnie czekała, Heather? Powiedz, że będziesz moja. A może już za mnie wyjdziesz i wyjadę szczęśliwy? - Spojrzał na jej piersi i głos mu zadrżał, kiedy mówił: - Pragnę cię. Kocham cię i bardzo pragnę. - Proszę... - westchnęła. Niemal w tej samej chwili dostrzegła zbliżającego się Brandona. Był najwyraźniej rozdrażniony. Znów zerknęła nerwowo na Henry'ego, a Brandon był już przy nich. - Jesteś gotowa, moja droga? Musimy iść - powiedział Brandon, narzucając jej płaszcz na ramiona i ukrywając piękne piersi żony przed łakomym wzrokiem chłopaka. - Powóz czeka. - Heather, kto to jest... ten... ten Jankes? - domagał się odpowiedzi Henry. - Co tu z nim robisz? Gdzie jest twoja ciotka? Dlaczego pozwalasz mu się dotykać? - Henry, posłuchaj - błagała. Nie chciała mu tego tak powiedzieć, nie w takim miejscu i nie w taki okrutny sposób. Nie miała jednak wyjścia. - Nie chciałam, by tak się stało. Proszę, uwierz mi. Powinieneś był mi uwierzyć, kiedy ci powiedziałam, że nie mogę cię poślubić. To nie mogło się stać. - Podniosła oczy na męża, a w jej wzroku była prośba o zrozumienie. - Henry, to mój mąż, kapitan Birmingham z amerykańskiego statku Fleetwood. - Twój mąż? - wykrzyknął Henry. - O mój Boże, chyba nie chcesz mi powiedzieć... Powiedz, że żartujesz! Nie wyszłabyś za Jankesa! - Jego pełne niedowierzania oczy spoczęły na bogato odzianym mężczyźnie. Jego własne ubranie marynarza nie było warte nawet pończoch tego bogacza. -Nie za Jankesa, Heather! - Nie jestem tak okrutna, by z ciebie żartować, Henry -odparła łagodnie. - To mój mąż. - Kiedy... kiedy był ślub? - krztusił się własnymi łzami. - Dwa dni temu - szepnęła Heather, opuszczając wzrok. Nie mogła patrzeć na łzy Henry'ego. Jeśli będzie tak przed nim stała i dłużej rozmawiała, straci panowanie i wybiegnie z płaczem. Trzęsła się cała z wysiłku, by tego nie uczynić, a fakt, że Brandon ją obejmował, wcale jej nie pomagał. Przypominał tylko, że ona jest temu wszystkiemu winna. Ale na szczęście nic nie mówił. - Powiedz mi, dlaczego go poślubiłaś... Jankesa, a nie mnie? - pytał nieszczęśliwiec. Podniosła wzrok. - Nie pytaj, Henry. Jestem jego żoną i nie da się tego zmienić. Wkrótce o mnie zapomnisz. - Nie powiesz mi? - zapytał. Potrząsnęła głową, a łzy przesłoniły jej widok. - Nie, nie mogę. Muszę już iść. - Nie zapomnę cię nigdy, Heather, i ty o tym wiesz. Kocham cię i żadna kobieta mi cię nie zastąpi. Pomimo obecności Brandona wspięła się na palce i pocałowała chłopca w policzek. - Żegnaj - szepnęła, a potem odwróciła się i pozwoliła, by Brandon wyprowadził ją z gospody. Wsiedli do powozu. Zasmucona Heather wyglądała przez okienko i nawet nie zauważyła, że Brandon, najwyraźniej w złym humorze, cały czas ją obserwuje. - Kiedy ten chłopak poprosił cię, byś za niego wyszła? - zapytał wprost, kiedy powóz ruszył. Odwróciła się od okna i westchnęła. - Po tym wieczorze, kiedy poznałam ciebie - odparła. Zmarszczył gniewnie brwi i przez chwilę milczał. Kiedy znów przemówił, jego głos był szorstki i zdradzał irytację. - Wyszłabyś za niego, gdybyś jeszcze była dziewicą? Spojrzała na niego i zdecydowała się powiedzieć: - Nie miałam posagu. Jego rodzice nie chcieli mnie z tego powodu. Nie wyszłabym za niego. - Nie wspomniałaś o miłości - powiedział powoli. - W małżeństwie nie ma miejsca na miłość - rzuciła gorzko. - Małżeństwa swata się dla zysku i władzy. Ci, którzy się kochają, spotykają się w stogach siana lub na łące. Za nic mają ostrożność, byle tylko być ze sobą. Ja nie wiem, co to znaczy. Brandon przyglądał jej się leniwie. - Teraz wiem, że nigdy nie byłaś zakochana. Miłość na wet cię nie kusiła. Wiem też, że jeśli chodzi o przyjemności tego świata, jesteś jeszcze niewinna. Podniosła nań wzrok. - Nie wiem nic o sprawach, o których teraz mówisz - od parła krótko. Zaśmiał się łagodnie. - Omal mnie nie skłoniłaś, bym pokazał ci, o czym mówię, ale ty jeszcze nie zapłaciłaś za szantaż, jakiego użyto przeciw mnie. Spojrzała na niego. - Wciąż mówisz niezrozumiale - rzuciła. - I kłamiesz. Nie jestem winna szantażu. Czy muszę to powtarzać? - Och, proszę, oszczędź mi - odpowiedział, wzdychając ciężko. - Niepotrzebne mi kłamstwa. - Kłamstwa! - krzyknęła. - Kogo oskarżasz o kłamstwo, ty... ty... Przyciągnął ją do siebie szybko. - Uważaj, Heather - ostrzegł. - Wychodzi z ciebie irlandzka natura. Przełknęła ślinę, kiedy napotkała jego zielone oczy. - Przepraszam - mruknęła cicho. Nienawidziła samej siebie za to przepraszanie i tchórzostwo. Inna kobieta rzuciłaby mu w twarz wyzwiska albo nawet uderzyła go. Ale ona nie mogła sobie nawet wyobrazić, że zdolna byłaby coś takiego zrobić. Bała się nawet myśleć, jakie mogłyby być konsekwencje takiego zachowania. Przenikliwy wzrok Brandona odebrał Heather resztki odwagi. Czuła się całkiem bezbronna, bała się nawet jego spojrzenia. Puścił ją i zaśmiał się złowieszczo. - Powinnaś się ugryźć w język, zanim coś powiesz, bo zmęczysz się tym ciągłym błaganiem o przebaczenie. - Trudno mi milczeć, kiedy mnie prowokujesz i naśmiewasz się ze mnie - wyszeptała, spuszczając wzrok. - Zabierasz mi nawet resztki dumy. - Nie powiedziałem, że tego nie zrobię - odparł, odwracając się do okna. - Powiedziałem ci, czego możesz się spodziewać. Myślałaś, że kłamię? Potrząsnęła głową. Łza spadła na jej dłoń, a potem następna. Starła je. Nie patrząc w jej stronę, Brandon zaklął, wyjął chusteczkę z kieszeni surduta i podał. - Proszę - powiedział krótko. - Przyda ci się. A jeśli koniecznie musisz ciągle płakać, bądź tak miła i noś własną chustkę. Nie lubię, kiedy okazuje się, że nie mam swojej w kieszeni, kiedy jej potrzebuję. - Dobrze, Brandon - szepnęła słabo, nie mając odwagi mu przypominać, że przecież nie ma własnej chustki. Przez resztę podróży Brandon siedział bez ruchu jak kamień i wyglądał przez okno. Chłodna cisza zaległa w powozie, a na piersiach Heather usiadł ciężko lęk. Madame Fontaineau przywitała ich w progu sklepu uroczym uśmiechem. Kapitan Birmingham był jej stałym klientem. Lubiła tego wysokiego Jankesa. Ten przystojniak umiał postępować z kobietami, a ona była wciąż wystarczająco młoda, by to docenić. Zdjęła płaszcz z ramion dziewczyny i obejrzała czerwoną suknię. Uśmiechnęła się zadowolona, stwierdzając, że na żadnej pannie nie wyglądałaby lepiej. Kiedy kupował tę suknię, zorientowała się, że znalazł nową kochankę. Suknie, które kupował przez ostatnie dwa lata, szyte były na kobietę znacznie wyższą i mocniej zbudowaną. Ta szczuplutka dziewczyna była młodziutka, dziwnie niewinna, świeża i wyjątkowa. To wystarczyło, by kobieta zaczęła się zastanawiać. Jej sklep odwiedzało wiele popularnych kurtyzan. Chętnie opowiadały o kapitanie i dzięki temu madame wiedziała o jego osobistym życiu więcej, niż się spodziewał. Ale ta była zupełnie nowa i zupełnie inna. Taką panienkę mógłby sobie wybrać za żonę. Niech Pan Bóg broni! Sama była Francuzką i wciąż doceniała prawdziwych mężczyzn. Patrzyła na kapitana nie tylko jak na klienta, choć zawsze zachowywał się powściągliwie. Wiedziała, że zniknąłby z jej życia na zawsze, gdyby zasugerowała, że mogliby zostać kimś więcej niż przyjaciółmi. Oczy Francuzki zatrzymały się na złotej obrączce, którą nosiła dziewczyna. - Madame Fontaineau, oto moja żona. Kobieta otworzyła usta ze zdziwienia, ale zaraz zaczęła mówić, by pokryć zakłopotanie: - Bardzo miło mi panią poznać, madame Birmingham. Pani mąż od dawna jest moim ulubionym klientem. On zna się na kobietach. A pani jest niezwykle piękna. Brandon zmarszczył lekko czoło. - Moja żona potrzebuje kompletu strojów, madame Fontaineau. - Oui, monsieur, zrobię, co w mojej mocy - powiedziała szybko, zrozumiawszy, jaką popełniła gafę. Mężczyźni nie lubili, kiedy mówiło się o ich amorach, zwłaszcza żonom. Ale jej zaskoczenie było tak wielkie, że się zapomniała. Madame Fontaineau wodziła wzrokiem za dziewczyną, która podeszła do materiałów ułożonych na stołach. Młoda kobietka miała ciało wiotkie jak trzcina, a jednak miękkie i pociągające. Mężczyzn na pewno swędziały ręce, by ją dotknąć. Nic dziwnego, że młody Jankes ją poślubił. Była bardzo piękna i tworzyli doskonałą parę. Można im pozazdrościć. Z rezygnacją spojrzała na kapitana. - Elle est perfection, eh, monsieur? - Oui, madame. Magnifique! Heather nie rozumiała, co mówią, zauważyła jednak, że Brandon odpowiadał z łatwością. Rozmawiali teraz po francusku, a ona spacerowała po pokoju. Chodziła bez celu między stołami, dyskretnie spoglądając na męża i kobietę. Zdawało jej się, że się dobrze znają. Śmiali się, a krawcowa od czasu do czasu klepała Brandona po ramieniu, na co ona, jego żona, nie potrafiła się zdobyć. Zmarszczyła brwi, przypominając sobie, co powiedziała ta Francuzka. Zdaje się, że była jedną z wielu kobiet, dla której kupował tu stroje. Odwróciła się, zła na Brandona, że ją tu przyprowadził. Mógł jej oszczędzić takiej niezręcznej sytuacji. Podniosła rysunek ze stojących nieopodal sztalug i obejrzała go. Próbowała skupić się na nim zamiast na stojącej za nią parze. Jednak rysunek nie przyciągnął jej uwagi na długo. To był szkic modnej sukni z wysoką talią, suto ozdobionej kokardami. Kobiecie zalotnej mogła się podobać. Jej nie. Podnosząc wzrok znad szkicu, zorientowała się, że przygląda się jej młody mężczyzna, który widocznie przed chwilą wyszedł zza kotary zasłaniającej zaplecze. Wodził głodnym wzrokiem po jej sukni, jakby była przezroczysta. Stała przez chwilę zdrętwiała z zawstydzenia. Młodzieniec źle zrozumiał reakcję Heather i uśmiechnął się do niej szeroko. Na jego nieszczęście Brandon oderwał się na chwilę od rozmowy i zobaczył, jak chłopak podchodzi do jego żony. Właściwie nie stało się nic wielkiego, ale dla Brandona to właśnie była kropla, po której dzban się przelał. Najpierw niespodziewana nocna wizyta, potem Henry, dawna miłość Heather, a teraz ten rozbierający ją wzrokiem chłoptaś. Dziewczyna należała do niego! Nikt nie będzie się jej przyglądał! Nikt nie ma prawa się nią zachwycać. Skończyła się jego cierpliwość. Niech go licho porwie, jeśli pozwoli jeszcze jakiemuś mężczyźnie paść wygłodniałe oczy Heather. Jego Heather! Przepełniony rozsadzającą go złością, w mgnieniu oka przemierzył pokój. Złapał chłopaka za surdut i potrząsnął nim mocno. - Ty łotrze z rynsztoka! Nauczę cię trzymać się z daleka od mojej żony! Rozniosę cię na strzępy. Biednemu chłopcu o mało oczy nie wyskoczyły z orbit. Pisnął tylko bezsilnie. Heather stała przerażona, ale madame Fontaineau podbiegła do Brandona i złapała go za ramię. - Monsieur! Monsieur! - błagała. - Monsieur Birmingham, proszę. To jeszcze dziecko! Nie chciał nikogo obrazić. Proszę go puścić! Błagam pana. Brandon opanował się powoli, ale szczęka wciąż mu drgała z wściekłości. Puścił chłopca, a madame wyrzuciła nieszczęśnika na zaplecze, wrzeszcząc na niego wściekle po francusku. Ani Brandon, ani Heather nie poruszyli się, kiedy chwilę później wróciła. - Proszę o wybaczenie, monsieur Birmingham - powiedziała uniżenie madame Fontaineau. Przeszła obok kapitana, zbliżyła się do Heather i ujęła jej drżące dłonie. - Madame Birmingham, to mój siostrzeniec, czasem zachowuje się niemądrze. Ale, ach, madame - dodała - to prawdziwy Francuz, nieprawdaż? Zaśmiała się, a Heather spojrzała niepewnie na męża. Popatrzył na nią, podnosząc brew, ale twarz miał poważną. Wiedziała, że jeszcze jest zły. - Proszę iść tędy, madame Birmingham - powiedziała krawcowa, biorąc Heather pod rękę. - Najpierw wybierzemy materiały na halki. - Pociągnęła Heather za sobą do półek pełnych beli muślinu, lnu i batystu. - Polecam muślin na co dzień i batyst na specjalne okazje. Są bardzo miękkie. W sam raz dla takiej delikatnej skóry jak pani. Oczy Heather znów skierowały się na twarz męża. Stał nieopodal z rękoma splecionymi na piersiach. Spojrzała na niego pytająco, ale jego twarz pozostała nieruchoma. Pomyślała, że pewnie ciągle jeszcze jest na nią zły, i odwróciła się do kobiety. - Wszystko jedno - wymamrotała cicho. - Co pani poleci. Madame Fontaineau spojrzała na Brandona, a on skinął przyzwalająco głową. Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie, z jaką uwagą dobierał bieliznę dla tej dziewczyny. Halki musiały być z najlepszego materiału, miękkie i prześwitujące. Takie mu się podobały. Bardzo jest o nią zazdrosny, pomyślała, będzie musiał często o nią walczyć z innymi mężczyznami. Ona ma w twarzy wyraz słodkiej niewinności, ale potrafi skusić mężczyznę. - Kapitanie, niech pan poprowadzi panią do przymierzalni. Możemy już wybierać suknie. Mam kilka szkiców najmodniejszych wzorów. Zakręciła się szybko i poprowadziła ich na tyły sklepu do małego pokoju, zarzuconego materiałami i nie gotowymi jeszcze strojami. Przyniosła krzesło i wskazała Brandonowi, by usiadł twarzą do Heather. - Madame, jeśli pozwoli mi pani rozpiąć suknię, zdejmie my ją i zaczniemy mierzyć. Odwróciwszy się tyłem do pani Fontaineau, Heather czekała spokojnie, aż kobieta rozepnie jej suknię. Francuzka z wprawą zdejmowała z Heather miarę. Dziewczyna posłusznie podnosiła ramiona, prostowała plecy i podnosiła koszulę. - Proszę wciągnąć brzuch - poleciła krawcowa, starając się zmierzyć obwód bioder. Heather spojrzała na Brandona i zauważyła, że z trudem tłumi śmiech. Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem ponad głową Francuzki i nie dbając o to, czy jeszcze jest na nią zły, odważnie odparła: - To raczej niemożliwe. Pani Fontaineau aż usiadła z wrażenia, zastanawiając się, jak to możliwe, że la petite madame może mieć z tym problem. W końcu spytała z porozumiewawczym uśmiechem: - Madame spodziewa się maleństwa? - Tak - przyznała żałośnie Heather, czerwieniejąc na twarzy. - Aha, to cudownie - mruknęła madame Fontaineau. Rzuciła Brandonowi wymowne spojrzenie. - Monsieur jest dumnym papą, tak? - Z całą pewnością, madame Fontaineau. Krawcowa zaśmiała się cicho i pomyślała: Więc nie ma co do tego wątpliwości. Odpowiada swobodnie i bez zastanowienia. Może ta dziewczyna jest naprawdę tak niewinna, jak wygląda? Na głos zaś powiedziała: - Ach, monsieur, sprawia mi pan radość. Nie czerwieni się pan z zawstydzenia, przyznając się, że jest ojcem. To dobrze. Mężczyzna nie powinien się wstydzić, kiedy przyznaje się, co zrobił. A pana żona będzie uroczą mamą, tak, monsieur? Oczy Brandona przeniosły się na żonę i zalśniło w nich dziwne światło. - Przeuroczą - zgodził się ciepło. No! pomyślała madame Fontaineau z odrobiną melancholii. Już by ją chciał mieć z powrotem w łożu. La petite madame nie będzie długo chodziła bez kolejnego dziecka w brzuchu. Ten Jankes dobrze się nią zajmie. Ach, gdybym tak mogła znaleźć się na jej miejscu! - Madame wygląda pięknie w halce, którą uszyłam, nie prawdaż? - spytała, widząc, jak Brandon pożera wzrokiem żonę. - Ma ciało bogini... pełne piersi, szczupłą talię, a biodra i nogi... o la, la! Heather zamknęła oczy, zawstydzona do głębi. Czuła się jak niewolnica sprzedana mężczyźnie... temu mężczyźnie... dla jego swawoli. Mogła się spodziewać, że ją ktoś za chwilę uszczypnie i obejrzy jej zęby jak niewolnicy. Ale to o jej ciele madame Fontaineau opowiadała z taką swobodą. Nie miała prawa jej tak poniżać. Ciało kobiety to coś świętego, należy mu się szacunek, nie wolno go brukać takimi rozmowami. Nie można nim kupczyć ani wymieniać na coś innego. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała w lustrze obserwującego ją Brandona. Napotkała jego wzrok i nie mogła odwrócić głowy. Odniosła wrażenie, że czas się zatrzymał. Nawet kiedy Brandon spuścił oczy, ona wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Kiedy znów na nią spojrzał, poczuła w całym ciele dziwną słabość. - Przyniosę szkice - oznajmiła krawcowa. - Jeśli madame życzy sobie założyć suknię, zapnę ją, kiedy wrócę. Wyszła z pokoju, a Heather oderwała oczy od lustra i sięgnęła po suknię. Wciągnęła ją na siebie, wsunęła ręce do rękawów i czekała na Francuzkę, która miała jej pomóc. Niespodziewanie Brandon pociągnął Heather do siebie. Patrzyła na niego zaskoczona, a serce biło jej mocno z przejęcia. Nie uszło to uwagi Brandona, który zaśmiał się, widząc, jak drży. - Dlaczego tak się boisz, mój króliczku? - spytał. - Miałem tylko zamiar zapiąć ci suknię. Nie musisz się wstydzić, moja mila. Nikt cię tu nie widzi prócz mnie. - Proszę - szepnęła bez tchu. - Madame Fontaineau zaraz przyjdzie. - Jeśli mnie posłuchasz i odwrócisz się, zobaczy tylko mężczyznę zapinającego suknię żony. Jeśli nie... Odwróciła się szybko. Usłyszała rozbawiony śmiech Brandona i poczuła jego ręce na plecach. Wciąż jeszcze ją zapinał, kiedy wróciła madame Fontaineau. - Przyniosłam wszystkie szkice, jakie miałam. Jest z czego wybierać, madame. Kobieta posprzątała na niewielkim stoliku, położyła tam plik rysunków, a potem przyciągnęła stolik ku Brandonowi i Heather. Dziewczyna nie mogła się ruszyć, była jak uwięziona. Wciąż pochylona, zaczęła oglądać rysunki. Przedstawione na nich modele bardzo jej się podobały, ale wątpiła, czy mąż zechce wydać na nią aż tyle. Te suknie z pewnością były drogie. Westchnęła więc tylko i spytała: - Czy nie ma pani szkiców prostych modeli, nie tak drogich, jak te? - zapytała. Madame Fontaineau oniemiała ze zdziwienia, a Brandon aż usiadł na krześle. Pochylił się w stronę żony, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Moja miła, stać mnie na kupienie ci tych sukni - zapewnił, patrząc na rysunki. Madame Fontaineau odetchnęła z ulgą. Kapitan miał doskonały gust, jeśli chodzi o stroje. Nie pozwoli żonie w takiej chwili oszczędzać pieniędzy. A skoro stać go było na kupienie drogich sukien, o co chodziło dziewczynie? Gdyby była na jej miejscu, zgarnęłaby najdroższe z modeli. - Skoro boisz się wydawać moje pieniądze - powiedział łagodnie do żony - pomogę ci wybrać... jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko temu. Heather szybko potrząsnęła głową. Czuła się niepewnie, jego długie palce paliły jej ramię jak języki ognia. On jednak czuł się zupełnie swobodnie, trzymając dłoń na jej barku tak, że prawie dotykał piersi. Zupełnie jakby nie wiedział, jak to na nią działa, jakby nie słyszał jej przyśpieszonego oddechu! Ależ on na pewno to wie i naumyślnie mnie torturuje. Wie, że się go boję, myślała Heather. Brandon wskazał na jeden ze szkiców. - Tę najlepiej uszyć z niebieskiego jedwabiu, dokładnie koloru oczu mej żony. Musi pasować. Ma pani ten odcień? Madame Fontaineau najpierw przyjrzała się uważnie oczom Heather, a potem uśmiechnęła się szeroko. - Tak, monsieur, to szafirowy. Będzie taki, jak pan chce. - Doskonale - odparł, a potem wskazał inny rysunek. -Z tej zrezygnujemy, moja żona utonęłaby w tych falbanach. - Oui, monsieur - zgodziła się madame Fontaineau. Wybierał bardzo dobrze, ale czy kiedykolwiek zdarzyło mu się wybrać źle? Ten mężczyzna doskonale wiedział, jak ubrać kobietę. Następny rysunek został odrzucony z wyjaśnieniem, że suknia jest zbyt krzykliwa. Kolejne pięć zaakceptował, potem dwie odrzucił. Heather obserwowała męża zafascynowana, nie będąc w stanie wydusić jednego słowa. Wszystkie fasony, które wybrał, bardzo jej się podobały, a te, które odrzucił, sama też by odrzuciła. Ależ ten człowiek miał wyczucie koloru! Musiała przyznać, że znał się na tym lepiej niż ona. Wskazał jeszcze wiele innych modeli sukien. Potem przyniesiono im mnóstwo materiałów. Wybierał brokaty, muśliny, woale, jedwabie, atłasy i wełny. Wskazywał wstążki, ozdoby i futerka, uważnie oglądał koronki. Heather nie mogła złapać tchu, zaskoczona liczbą strojów, jakie dla niej zamówił. Sama nigdy by tylu nie wybrała dla siebie, gdyby dał jej wolną rękę. Nie mogła uwierzyć, że okazał się aż tak hojny. - Czy wszystko ci się podoba, moja droga? - zapytał, choć wiedziała, że nie dbał o jej zdanie. Kupił te suknie dla własnej przyjemności, by była ubrana tak, jak chciał. Ale i tak wszystko jej się podobało. Skinęła. - Jesteś bardzo szczodry - wymamrotała. - Moja żona potrzebuje jeszcze jednej sukni, którą mogłaby założyć teraz - powiedział, niechętnie odrywając wzrok od Heather. - Czy ma pani coś w odpowiednim rozmiarze, ale trochę skromniejszego niż suknia, którą ma na sobie? Madame Fontaineau skinęła głową. - Oui, monsieur. Mam taką suknię, dopiero co ją skończyłam. Przyniosę. Może się spodoba. Pośpiesznie wyszła z pokoju i wróciła, niosąc suknię z niebieskiego aksamitu. Suknia miała długie, wąskie rękawy i zapięty wysoko pod szyję kołnierz z białej satyny. Białe satynowe falbany otaczały nadgarstki. - Czy coś takiego miał pan na myśli? - zapytała, trzymając ją w górze. - Właśnie - odparł Brandon. - Proszę ją zapakować, zabieramy ze sobą. Teraz musimy zająć się innymi sprawami. Oczywiście będzie pani miała wszystko gotowe za dziesięć dni. Kobieta z zaskoczenia otworzyła usta. - Ale, monsieur, to niemożliwe! Co najmniej miesiąc, proszę. - Przykro mi, madame. Za dwa tygodnie wyruszamy. Za pięć dni wrócę z żoną do przymiarki, a za dziesięć proszę mi wszystko dostarczyć na statek. Zapłacę dodatkowo, jeśli wszystkie suknie będą gotowe i dobrze uszyte. Jeśli nie, pani strata. Poradzi sobie pani? Madame Fontaineau nie mogła odrzucić takiego zamówienia. Nawet jeśli będzie musiała się podzielić zyskiem z innymi krawcowymi, i tak zarobi sporą sumkę. - Będzie, jak pan sobie życzy, monsieur - powiedziała. - No to zgoda - rzucił Brandon. Uścisnął szybko ramię Heather. - Musimy już iść, moja droga, i uzupełnić resztę twojej garderoby. Pomógł Heather wstać i okrył jej ramiona swoją peleryną. Kilka chwil później wychodzili. Madame Fontaineau stała w drzwiach sklepu, patrząc, jak się oddalają. - La petite madame jest mądrzejsza niż ja - westchnęła cicho. - Poprosiła o mniej, a on jest szczęśliwy, że kupił jej najpiękniejsze suknie. Wszystkie kobiety powinny mieć tyle sprytu. - Odwróciła się i klasnęła w dłonie. - Claudette, Michelle, Roaul, Marie! Chodźcie szybko! Mamy mnóstwo roboty. 5 W londyńskich magazynach było rojno i gwarno. Heather czuła, jak poprawia jej się humor. Zagadywała wesoło sklepikarki, przymierzała różne czepki, śmiała się z siebie w lustrze, a Brandon obserwował ją w zupełnej ciszy. Kiwał tylko głową, kiedy wybrała coś, co i jemu się podobało, i płacił, ile trzeba. Nawet kiedy bezwiednie schwyciła go za rękę i wciągnęła do kolejnego sklepu, nie skarcił jej za to. O nic nie prosiła i niczego nie oczekiwała. Cieszyło ją samo oglądanie. Oczy jej błyszczały z zachwytu, często się uśmiechała. Poruszała się lekko, a gdy kręciła głową, jej czarne loki tańczyły, przyciągając wzrok zachwyconych mężczyzn. Dopiero pod koniec dnia, kiedy wzrok Heather spoczął na drewnianej kołysce, nagle przycichła i zamyśliła się. Dotknęła małego łóżeczka drżącymi palcami i przejechała dłonią po gładkiej powierzchni drewna. Przygryzła dolną wargę i podniosła wzrok na Brandona. Wróciła niepewność. Brandon podszedł do niej i także obejrzał kołyskę, jakby zastanawiając się, czy ją kupić. Sprawdził, czy solidnie ją zrobiono. - W moim domu jest ładniejsza - powiedział w końcu. -Była kiedyś moja, ale wciąż jest mocna i może służyć niemowlęciu. Hatti już od dawna marzy o tym, by jej używano. - Hatti? - zapytała. - To Murzynka, która zajmuje się moim domem - wyjaśnił. - Była tam, zanim ja się urodziłem. Odwrócił się i wolno wyszedł ze sklepu, a Heather ruszyła za nim. Dogoniła Brandona, a on wtedy powiedział: - Hatti czeka niecierpliwie już od piętnastu lat, żebym się ożenił i spłodził dzieci. - Spojrzał na Heather z ukosa. - Na pewno ucieszy się na twój widok, zważywszy, że nieźle się zaokrąglisz, zanim dotrzemy na miejsce. Zawstydzona, poprawiła pelerynę. - Miałeś się ożenić po powrocie do domu? I co teraz będzie? Hatti z pewnością znienawidzi mnie za to, że zajęłam miejsce twojej narzeczonej. - Nie - odparł szorstko. Ton odpowiedzi sprawił, że nie odważyła się spytać o nic więcej. Kiedy już wracali powozem do gospody, Heather poczuła ogarniające ją znużenie. Marzyła tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Ledwie o tym pomyślała, zasnęła. Brandon popatrzył na małą, ciemną głowę żony na swoim ramieniu. Potem objął Heather i ułożył jej głowę na swojej piersi. Westchnęła przez sen, zadowolona, i położyła mu rękę na udzie. Nieoczekiwanie Brandon poczuł ogarniające go podniecenie. Był wściekły sam na siebie. Jak mógł dopuścić do tego, by Heather zdobyła nad nim taką władzę! Zawsze czerpał rozkosz z przebywania z kobietą, uprawiał z nimi miłość dla przyjemności. A teraz czuł się tak, jakby nigdy nie trzymał w swych ramionach żadnej kobiety. Chciał Heather dać nauczkę, a tymczasem sam ledwie nad sobą panuje. Gdzie podziały się wyrachowanie, chłód i logiczne myślenie? Czyżby rozwiały się w momencie, gdy przysiągł nigdy nie traktować jej jak żony, a potem, kiedy zrozumiał, że nie może jej już dotknąć i kiedy nieoczekiwanie stało się to jego najgorętszym pragnieniem? Cały czas jej pożądał, nawet gdy przypuszczał, że już jej nie zobaczy. Co, u licha, się z nim działo? Prawie jeszcze nie była kobietą. Ledwie dorosła, by mieć dziecko. Powinna być z matką. A nie z nim. Ale nie dało się zaprzeczyć: chciał się z nią kochać. Chciał ją natychmiast wziąć, już ani przez chwilę się nie powstrzymywać. Jak długo jeszcze wytrzyma, skoro ona jest w pobliżu, rozbiera się, a on nie może zaspokoić budzącego się wówczas pożądania? Jednak nie wolno mu stracić kontroli nad sobą. Poprzysiągł, że dziewczyna zapłaci za to, że został poniżony, i tak właśnie będzie! Nikt go nie będzie bezkarnie szantażował. Siedzący w nim diabeł nie pozwalał, by z pokorą zniósł poniżenie, a temu diabłu na imię duma. To tylko kobieta, a wszystkie kobiety są takie same. Może ją wyrzucić ze swych myśli. Jeszcze nie poznał takiej, o której nie mógłby zapomnieć. Ale Heather była inna i musiał to przyznać. Inne stanowiły chętne partnerki w grze miłosnej, bo doskonale wiedziały, kim są. Ta dziewczyna pozostała niewinna, ponieważ dziewictwo odebrano jej siłą. Nic nie wiedziała o mężczyznach i miłości. Teraz jest jego żoną i spodziewa się dziecka. To zupełnie zmieniło sytuację. Czy mógł nie pamiętać o własnej żonie? Gdyby była przeciętna, nijaka, może mógłby przestać o niej myśleć, ale ona okazała się tak piękna, tak godna pożądania. Pogrążony w zadumie, ledwie zauważył, że powóz zajechał na miejsce. Zapadła już noc, a ze środka gospody dały się słyszeć wesoły śmiech i śpiew. Jego żona wciąż spała mu na ramieniu. - Heather - mruknął z ustami przy jej włosach. - Mam cię zanieść do pokoju? Jej ręka przesunęła się na jego tors. - Co? - zapytała przez sen. - Mam cię nieść do gospody? Otworzyła natychmiast oczy, ale jeszcze nie całkiem oprzytomniała. - Nie - odpowiedziała, wciąż rozespana. Nie próbowała nawet wstać. Zaśmiał się, kładąc dłoń na jej dłoni. - Jeśli nalegasz, moja słodka, możemy jeszcze raz objechać miasto. Natychmiast się obudziła i z krzykiem wyszarpnęła dłoń spod jego dłoni, podnosząc się szybko. Jego pożądliwy uśmiech natychmiast przywrócił kolor jej policzkom. Miała ochotę umrzeć. Rzuciła się ku drzwiczkom powozu i omal nie wypadła, otwierając je gwałtownym szarpnięciem. Stałoby się tak niechybnie, gdyby Brandon jej nie przytrzymał. Schwycił ją, objął, a potem wciągnął z powrotem do powozu i posadził sobie na kolanach. - Co ty wyprawiasz? - warknął. - Chcesz się zabić? Zasłoniła ręką twarz. - Och, zostaw mnie! - wrzeszczała. - Zostaw! Nienawidzę cię! Nienawidzę! - I nic dziwnego, moja droga - rzekł szyderczo Brandon. - W końcu gdybyś mnie nie poznała, wciąż mogłabyś mieszkać z grubą ciotką i znosić jej bicie. Skrywałabyś swą nagość pod sukniami za dużymi o dwanaście rozmiarów, szorując i skrobiąc, póki nie pękłby ci krzyż, i jadłabyś nędzne resztki, które ci zostawiała. Siedziałabyś w swoim kąciku i starzała się ze swoim nietkniętym dziewictwem, nigdy nie poznawszy, co znaczy być matką! Byłem okrutny, rujnując ci to twoje radosne życie. Zaznałaś tyle szczęścia, że powinnaś mnie przekląć za to, że wyrwałem cię z tego raju. - Przerwał na sekundę, a potem mówił z jeszcze większą brutalnością: - Nie wiesz, jak bardzo żałuję, że skusiło mnie twoje ciało! Gdybym wtedy wiedział, że wciąż jesteś dzieckiem! Teraz jesteś jak kula u mojej nogi, i to na całą wieczność. Myślisz, że mnie to cieszy? Och, gdyby mnie wtedy ktoś powstrzymał! Żyłbym teraz spokojnie! Heather opuściła ramiona i zaczęła płakać. Poczuła się tak, jakby spadły na nią wszystkie nieszczęścia tego świata. Skuliła się jak opuszczone i skrzywdzone dziecko. Nie chciała być nikomu kulą u nogi. Nie chciała być ciężarem, który trzeba z przykrością znosić. Nie chciała być nienawidzona i odpychana. Patrzył na wstrząsane szlochem szczupłe ciało. Skrzywił się i posmutniał. Zaczął przeszukiwać kieszenie surduta, ale bezskutecznie. - Gdzie podziałaś chustkę? - zapytał z ciężkim westchnieniem. - Nie wiem - wymamrotała żałośnie, nie będąc w stanie jasno myśleć. Ocierała właśnie łzy rąbkiem sukni, kiedy zajrzał woźnica. - Czy mogę pomóc w czymś damie? - zaproponował nie pewnie. - Usłyszałem, jak pani płacze, i serce mnie boli. Nie mogę słuchać kobiecego płaczu! Brandon zmarszczył lekko czoło, wciąż szukał chustki. - Nie potrzebujemy pańskiej pomocy - odparł grzecznie. - Moja żona jest na mnie zła, bo nie pozwoliłem, by towarzyszyła nam jej matka. Uspokoi się, kiedy zrozumie, że jej łzy nie zmienią mej decyzji. Woźnica uśmiechnął się. - W takim razie przepraszam. Dobrze pana rozumiem. Wiem, co znaczy mieszkać z matką żony. Powinienem być nie ustępliwy jak pan. Nie miałbym teraz w domu starej wiedźmy. Wrócił na kozioł, a Brandon znalazł w końcu chusteczkę między piersiami Heather. Wyjął ją, otarł żonie łzy i spytał: - Już ci lepiej? Możemy iść do pokoju? Skinęła głową z cichym westchnieniem. - Pozwól więc, że wstanę i pomogę ci wyjść. W gospodzie panował ruch i gwar. Pijani marynarze dowcipkowali rubasznie, a rozbawione kobiety wypełniały izbę głośnym śmiechem. Brandon, idąc przodem, poprowadził Heather do pokoju, w którym nocowali. George siedział przy ogniu w jadalnej sali, ale kiedy ich zobaczył, pośpieszył za nimi. Z uwagą wysłuchał rozkazów Brandona, a potem poszedł zrobić, co mu kazano. Brandon zamknął za nim drzwi i spojrzał na żonę, która pochylona nad miską obmywała twarz. - George poszedł po jedzenie. Ja nie zostanę na kolacji. Wolałbym, byś nie opuszczała pokoju, kiedy mnie nie będzie. Tu jest niebezpiecznie. Gdybyś czegoś potrzebowała, poproś George'a. Cały czas będzie za drzwiami. Spojrzała na niego niepewnie. - Dziękuję - wyszeptała. Odszedł, nie powiedziawszy nic więcej. Leżała w łóżku, kiedy poczuła pierwszy ruch dziecka - był jak trzepotanie skrzydeł motyla, trochę nierealny, tak delikatny. Leżała spokojnie pod kocem, bojąc się choćby drgnąć, by nie zniknął. W ciemności uśmiechnęła się do siebie. Znów się pojawił, tym razem silniejszy. Zsunęła dłoń na brzuch i ostrożnie pogładziła. Brandon ma rację, przemknęło jej przez głowę, ale to wcale mi nie pomaga. To prawda, że nigdy nie uciekłabym od ciotki, nawet gdybym bardzo chciała. Zbyt uważnie mnie obserwowali. Spędziłabym tam całe życie, gdyby mnie do niego nie zabrano i on nie dał mi dziecka. Dziecko znów się poruszyło. Teraz zostanę matką. Czy mam go przeklinać za to, że mnie nią uczynił? Czy tak powinno być? Ale jak mogę okazać mu wdzięczność, skoro wiem, że nienawidzi ziemi, po której stąpam. Muszę się jednak na to zdobyć. Muszę mu pokazać, że nie jestem już dzieckiem. Ale to nie będzie łatwe. On lubi mnie straszyć, a ja jestem okropnym tchórzem! W głębokiej ciemności dały się słyszeć kroki powracającego Brandona. Poruszał się po pokoju cicho i tylko światło latarni za oknem wskazywało mu drogę. Położył się obok Heather, odwracając twarz do drzwi. Pokój znów zatonął w ciszy. Następnego ranka, zanim otworzyła oczy, usłyszała szum deszczu, który wypędził ludzi z ulic i uciszył ptaki. Brandon poruszył się, a kiedy odsłonił kołdrę i wstał, Heather otworzyła oczy i także wstała. Zmarszczył czoło. - Możesz jeszcze spać! - rzucił poirytowany. - Muszę dopilnować kilku ostatnich spraw przy załadunku i nie mogę cię zabrać ze sobą. - Czy wyjdziesz od razu? - zapytała niepewnie. - Nie, nie natychmiast. Umyję się i zjem śniadanie przed wyjściem. - W takim razie, jeśli ci to nie przeszkadza - powiedziała nieśmiało - wolałabym wstać. - Rób, co chcesz - mruknął. - Dla mnie to nie ma znaczenia. George przyniósł gorącą wodę, a kiedy Brandon zanurzył się w balii, Heather ostrożnie podeszła do niego. Spojrzał na nią zdziwiony. - Czego chcesz? - zapytał niecierpliwie. - Nie masz języka w buzi? Wzięła głęboki oddech. - Ja... ja chcę ci pomóc przy kąpieli - wydusiła. Przybrał jeszcze bardziej ponurą minę. - Nie ma potrzeby - warknął. - Idź się ubrać, a jeśli masz ochotę, możesz ze mną zjeść śniadanie na dole. Brandon umył się i wytarł, i nie patrząc na nią zaczął się ubierać. W pewnym momencie sięgnął po czystą koszulę, a wtedy Heather z sercem w gardle odsunęła się, by nie zwrócił na nią uwagi. Skutek był jednak przeciwny do zamierzonego. - Musisz być taka cholernie przestraszona? - rzucił ze złością. - Nie zrobię ci krzywdy! Heather stała, drżąc pod jego spojrzeniem. - Ja... przepraszam - wyjąkała. - Nie chciałam ci wchodzić w drogę. Zaklął pod nosem, wkładając koszulę. - Kiedy wchodzisz mi w drogę, przeszkadzasz mi mniej, niż kiedy szybko z niej uciekasz. Zapewniam cię, że nie uderzę cię, jak to czyniła twoja ciotka. Nie mam w zwyczaju bić kobiet. Spojrzała na Brandona niepewnie, nie wiedząc teraz, czy się ruszyć, czy stać tam, gdzie jest. Mocował się z kołnierzykiem, szarpiąc go ze złością. W jednej chwili podeszła do niego i odsunęła jego ręce. Drżącymi dłońmi przypięła kołnierzyk wokół jego szyi tak, jak wiele razy czyniła to, pomagając ojcu. Gdy już kołnierzyk leżał gładko, podniosła kamizelkę z krzesła i przytrzymała, kiedy Brandon, wciąż patrząc spode łba, wsunął w nią ręce. Zbierając całą odwagę, posunęła się nawet do zapięcia w niej guzików. Gdy chciała podać mu surdut, pokręcił głową. - Nie trudź się - powiedział szorstko. - Sam mogę go włożyć. Weź szczotkę i uczesz włosy. Usłuchała, a on podszedł i zapiął jej suknię. Gdy skończył, podziękowała mu, uśmiechając się nieśmiało. Spojrzał na nią i nagle i dzień, i serce Heather zrobiły się pogodniejsze. Kilka następnych dni spędziła samotnie w swoim pokoju. Wiedziała tylko, że George jest gdzieś w pobliżu. Widywała męża rano, gdy wstawał, kąpał się i ubierał i razem szli na śniadanie. Potem wychodził i nie było go aż do późna w nocy. Wracał, kiedy ona była już w łóżku. Wchodził po cichu i rozbierał się po ciemku, starając się jej nie obudzić, ale zawsze otwierała oczy na chwilę i czuła się bezpiecznie, wiedząc, że jest blisko. Był już piąty z kolei ranek. Lubiła tę część dnia. Spędzali ją wspólnie, wykonując te same drobne czynności. Z rzadka wypowiadane pojedyncze słowa i niewielkie przysługi czynione sobie nawzajem rozpoczynały dzień w przyjemny sposób i czyniły go znośniejszym. Nawet Brandon zrobił się łagodniejszy i wychodząc po śniadaniu do swoich obowiązków, składał na czole Heather mężowski pocałunek. Ten październikowy ranek rozpoczął się tak samo. Pod rękę zeszli do jadalni na śniadanie. Pomógł jej usiąść w rogu i zajął miejsce obok. Ociężała właścicielka gospody jak zwykle przyniosła im francuską kawę. Brandon pił ją chętnie, Heather nie przepadała za tym napojem, ale ponieważ łagodził jej mdłości, dodawała śmietanki i cukru i piła. Wkrótce stanęła przed nimi duża miska zimnego puddingu z wieprzowiną i dwa półmiski ziemniaków z jajkami i szynką. Był też miękki, ciepły chleb ze świeżym masłem i pachnącym, łatwo smarującym się miodem. Heather spojrzała na pudding i półmiski i wzdrygnęła się, odsuwając je od siebie. Wzięła kromkę chleba, posmarowała ją i skubała powoli. - Na dziś jesteś umówiona do przymiarki - powiedział Brandon, łamiąc chleb. - Przyjadę cię zabrać o drugiej po południu. Poproś George'a, żeby przygotował dla nas powóz. Mruknęła posłusznie, kiedy na nią spojrzał, i pochyliła głowę nad kawą. Zawsze się trochę garbiła, kiedy na nią patrzył. Zawsze czuła się odrobinę niezręcznie i lekko drżała pod jego spojrzeniem. W jego obecności język zwykle stawał jej kołkiem i nie mogła wydusić żadnej sensownej odpowiedzi. Przyglądała mu się ukradkiem, kiedy jadł. Strój miał w kolorze ciemnoniebieskim, a wysoki, sztywny kołnierz surduta ozdobiony był złotym haftem. Koszula i kołnierzyk świeciły nieskazitelną bielą, świeżo krochmalone, lekko pachniały wodą kolońską. Jak zwykle ubrany nienagannie i tak przystojny, że kobiety musiały mdleć na jego widok! Heather ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że nawet na niej robi wrażenie. - Oderwał mi się wczoraj mankiet od rękawa koszuli - powiedział Brandon, odsuwając talerz i ocierając usta. - Sprawiłabyś mi przyjemność, przyszywając go. George nie szyje zbyt wprawnie. - Spojrzał na Heather i podniósł brew. - Zakładam, że ty owszem. Uśmiechnęła się i zaczerwieniła z radości, że prosi ją o pomoc. - Szycie jest jedną z pierwszych rzeczy, jakich uczy się dziewczyna w Anglii. - Wszystko zapięte na ostatni guzik - mruknął do siebie. - Słucham? - zapytała z wahaniem. Bała się, że znów jest na nią zły. Ale on zaśmiał się łagodnie i wyciągnął dłoń, by pobawić się lokiem spadającym jej na ramię. Wczoraj umyła włosy, a dziś ściągnęła je do tyłu wstążką, zostawiając kilka luźnych pasemek. Teraz aż kusiły, by ich dotknąć. - Nic, moja słodka. Zastanawiałem się tylko, czy jesteś dobrą gospodynią. Czuła, że z niej żartuje, ale nie była pewna. Nie potrafiła zgadnąć. Otworzyły się drzwi gospody i wszedł młody mężczyzna w trójgraniastym kapeluszu i niebieskim płaszczu. Jego wzrok spoczął na Brandonie. Podszedł, zdejmując kapelusz, a Brandon wstał z krzesła. - Dzień dobry pani - powiedział młody człowiek i ukłonił się Heather. Jak się okazało, James Boniface był starszym oficerem na Fleetwood. Kiedy Brandon przedstawił Heather jako swoją żonę, pan Boniface nie wydał się zaskoczony. Bez wątpienia już mu powiedziano o ich nagłym ślubie. Heather nie orientowała się tylko, na ile znał okoliczności tego wydarzenia. Miała nadzieję, że nie wie, kiedy się pobrali, choć to graniczyłoby z cudem. Kiedy jej błogosławiony stan będzie dobrze widoczny, ludzie na Fleetwood zaczną liczyć i z pewnością domyśla się, że spali przed ślubem. Pan Boniface uśmiechnął się szeroko. - Miło panią poznać, madam. Odpowiedziała na powitanie, a Brandon wskazał oficerowi krzesło. - Nie mam nadziei na dobre wieści z doku o tak wczesnej porze. Czy coś wymaga mojej natychmiastowej interwencji? Pan Boniface potrząsnął głową i uśmiechnął się, siadając naprzeciwko nich przy stole i przyjmując podaną kawę. Brandon także usiadł i odchylił się, kładąc ramię na oparciu krzesła Heather. - Niech się pan nie martwi - uspokajał go oficer. - Wszystko dobrze idzie. Najdalej jutro będziemy mogli ładować to war do sklepów w Charlestonie. Szef portu mówi, że trzeba się spieszyć, bo niedługo zima. Za sześć dni podniesiemy kotwicę i ruszamy. W porcie nie ma wielu ludzi do wynajęcia, więc szybciej nie damy rady. Brandon westchnął z ulgą. - Już mnie prawie opuściła nadzieja, że kiedykolwiek stąd wypłyniemy. Trzeba sprowadzić załogę i sprawdzić statek. Byliśmy tu już za długo. Pewnie są gotowi wracać do domu. - Tak, panie - zgodził się oficer. Heather nie podzielała jego entuzjazmu. Czuła strach i niepewność. Nie myślała już o tym, co na jej temat wie ten człowiek. Anglia była jej ojczyzną. Niełatwo ją opuszczać i wyruszać w nieznane. Ale w głosie męża usłyszała nutkę lżejszą i cieplejszą niż kiedykolwiek wcześniej i odparła, że z niecierpliwością czeka na powrót do domu. Obaj mężczyźni wyszli, a Heather poszła do pokoju, który zajmowali w gospodzie, by tam spędzić kilka godzin pod nieobecność męża. Na jej prośbę George przyniósł igłę z nitką i nożyczki. Zabrała się do zszywania mężowskiej koszuli. Zajęcie to dziwnie ją uspokajało. Z koszulą Brandona na kolanach i jego dzieckiem poruszającym się wewnątrz czuła słodkie zadowolenie i przez chwilę była naprawdę żoną. Przerwała na moment, zamyśliwszy się, i spokój zniknął. Wkrótce będzie musiała spakować swoje rzeczy i wyjechać do innego kraju. Musi stawić czoło nieznanemu, u boku mężczyzny, który poprzysiągł jej nienawiść. Urodzi dziecko wśród obcych ludzi, których może drażnić sama jej obecność. Będzie jak dąb wyrwany z korzeniami i posadzony na nowym miejscu. Nie wiedziała, czy urośnie i wyda owoce, czy też zwiędnie. W jej oczach pojawiły się łzy, ale szybko je otarła. Wstała i podeszła do okna, a potem wyjrzała na miasto, które znała. Myślała o wstydzie i żalu, które pozostawi za sobą, i zrobiło się jej lżej na sercu. Już od dawna każdy dzień stawiał przed nią wyzwania tak wielkie, że jej wątła pewność siebie znikała jak poranna mgła. Teraz nadchodzi nowe i jeśli Bóg da jej odwagę, której bardzo potrzebuje, może zmienić swe życie. Musi przyjmować dzień taki, jaki jest, i wierzyć, że przyszłość okaże się lepsza. Musi mieć nadzieję, że nowe siły będą w niej rosły razem z dzieckiem. Heather skończyła szycie i złożywszy koszulę męża, umieściła ją na komodzie. George przyniósł jej skromny posiłek; zjadła i przygotowała się do wyjścia. Czekała teraz na powrót męża. George wszedł na krótko, by powiadomić, że powóz już zajechał. Gdzieś w mieście zegar wybił drugą, a kiedy ucichło jego echo, z ulicy dotarł głos Brandona. Wkrótce usłyszała jego kroki na schodach i otworzyły się drzwi. Uśmiechnęła się ciepło na powitanie. - Widzę, że jesteś gotowa - powiedział, marszcząc czoło i patrząc na nią z ukosa. Na ramieniu niósł szarą aksamitną pelerynę. Wzruszyła ramionami. - Nie mam wiele do roboty - mruknęła. - Więc proszę - powiedział, podając jej pelerynę. -Jest dziś chłodno i potrzebujesz okrycia. To będzie ci lepiej pasowało. Zrozumiała, że to damski strój, i na dodatek bardzo drogi. Jeszcze nigdy nie miała tak wspaniałego okrycia, nawet kiedy mieszkała z ojcem. Ostrożnie dotknęła materiału, wygładziła go. - Och, Brandon - westchnęła w końcu. - Jest taka piękna. Wciąż marszcząc gniewnie czoło, narzucił pelerynę na ramiona Heather i zaczął zapinać haftki pod szyją, ale dziewczyna była tak podniecona nowym strojem, że nie mogła ustać spokojnie. Kręciła się, próbując sprawdzić, jak leży, aż w końcu i Brandon zaczął się śmiać. - Nie kręć się, mała wiewiórko. Nie mogę cię zapiąć. Trudniej cię uspokoić, niż oswoić pszczołę. Zaśmiała się uszczęśliwiona i pochyliła głowę, by przyjrzeć się wspaniałemu okryciu. - Teraz nawet nie widzę, co robię! Radość Heather z niespodziewanego prezentu sprawiła przyjemność Brandonowi. Kiedy tak się śmieli i przekomarzali, bezwiednie położyła mu dłoń na piersi. Ich oczy się spotkały, popatrzyli na siebie i przestali się uśmiechać. Brandon zapiął do końca pelerynę, a potem jego ręce jakby popychane nieznaną siłą zsunęły się na plecy Heather. Brandon przytulił ją mocno, a ona nagle poczuła się bardzo słaba. Nogi się pod nią trzęsły i z trudem oddychała. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w zielone oczy. Czas w pokoju stanął. Nagle krzyki z podwórka przerwały czar. Brandon cofnął ręce i rzekł łagodnie: - Chodź, kochanie. Musimy się spieszyć. Madame Fontaineau przywitała ich hałaśliwie w drzwiach i paplając bez przerwy, zaprowadziła do przymierzalni. - Wszystko idzie dobrze, kapitanie Birmingham - zapewniała go. - Lepiej niż się spodziewałam. Z pewnością zdążymy na czas. - To świetnie! - powiedział Brandon, siadając na krześle. - Wypływamy za tydzień. Kobieta roześmiała się. - Niech się pan nie martwi, monsieur. Nie zamierzam was wypuścić bez ubrań dla madame. - Szczęśliwie się zło żyło - trajkotała dalej - że fasony są takie obszerne. Nie będzie pani miała kłopotu z noszeniem ich przez kilka najbliższych miesięcy, bo talia jest bardzo wysoka. Zostawimy kilka szerszych, by zmieściła się pani w ostatnim miesiącu. Brandon zmarszczył nagle brwi, a wzrok jego spoczął na brzuchu żony. Przez kilka chwil dzisiaj zapomniał o jej stanie i okolicznościach ich ślubu. - Czy podoba się panu ta suknia? - zapytała Francuzka przy następnej przymiarce. - Czyż kolor nie jest doskonały? Brandon warknął coś na potwierdzenie i odwrócił wzrok. Kiedy jeszcze przed chwilą patrzył na Heather, z jej ramienia zsunęło się ramiączko halki. Przyglądał się pełnym piersiom żony, gładkiej skórze ramion i kręcił się na krześle. Jej widok zrobił na nim wrażenie. - Och, ta czarna suknia to moja ulubiona, monsieur - piała krawcowa. - Tylko pan mógł wiedzieć, że czarny to taki elegancki kolor. Madame wygląda olśniewająco, czyż nie, monsieur? Brandon mruknął coś w odpowiedzi i niespokojnie się poruszył. Czuł, że zaczyna się pocić. Niedawno był bliski złamania przysięgi. Przy odrobinie zachęty ze strony Heather zapomniałby o dumie, honorze i zrezygnował z zemsty. Wziąłby ją na ręce i zaniósł do łoża, i nikt i nic nie przeszkodziłoby mu kochać się z nią. Teraz, srodze poirytowany, toczył sam ze sobą straszną wojnę, a jej wynik był niepewny. Co zwycięży: duma czy namiętność? Marszcząc czoło, zdjął nitkę z płaszcza i rozejrzał się po pokoju. Nie patrzył, jak Heather przymierza kolejną suknię. Jeśli zaraz się to nie skończy, nie wytrzyma. Starczy mu tylko parę chwil w powozie, by jej pokazać, kim jest naprawdę. Jeśli jednak nie zdoła się opanować, Heather znienawidzi go jeszcze bardziej. Obecny układ bardzo jej odpowiadał, więc pewnie broniłaby się zaciekle. Czyż jednak mogła zareagować inaczej po swym pierwszym miłosnym doświadczeniu? Ale on nie chciał się już zachowywać tak jak wtedy. Zdenerwowany, nachmurzył się jeszcze bardziej, a na pytania madame Fontaineau odpowiadał coraz krócej. Heather i krawcowa zerkały na niego zdumione. - Monsieur, czy jest pan niezadowolony z sukni? - zapytała w końcu zaniepokojona Francuzka. - Wykonała pani doskonałą pracę, madame - odparł sucho. - Tylko te nie kończące się poprawki bardzo mnie denerwują. Madame Fontaineau westchnęła z ulgą. Jak każdego mężczyznę, nudziło go po prostu przymierzanie. Brandon znów patrzył gdzie indziej i zmienił pozycję. Suknia, którą teraz przymierzała Heather, przynajmniej zakrywała jej piersi. Czy ona naprawdę nie wie, jaki ma wpływ na mężczyzn? Nie potrafiła tego odgadnąć? Dał słowo, że jej nie dotknie, ale to wcale nie znaczyło, że pozostanie niewzruszony, widząc ją w halce, która nie pozostawiała nic wyobraźni. Wreszcie przymiarka się skończyła. Brandon odetchnął z wyraźną ulgą. Za chwilę opuścili mały pokoik i już byli gotowi do wyjścia. W drodze powrotnej w ogóle nie dało się z Brandonem rozmawiać. Wcześniejszy zły humor zmienił się teraz w burzę, a mięśnie na szczęce drgały mu spazmatycznie. Kiedy dotarli do gospody, było prawie zupełnie ciemno. Brandon dość gwałtownie zsadził Heather ze stopni powozu i zabrał pakunki. Potem otworzył jej drzwi i weszli do gospody, jak zwykle pełnej marynarzy. Heather przeszła przez tłum, przytrzymując kurczowo pelerynę. Zbliżał się do niej jakiś pijany marynarz, ale kiedy zobaczył minę Brandona, wycofał się pośpiesznie. Bez większych przeszkód dotarli do pokoju, gdzie Brandon rzucił sprawunki. Potem ruszył w stronę okna. Spojrzał na wielką skrzynię z miedzianymi okuciami, przysuniętą do łóżka, zmarszczył brwi, a potem popatrzył znad ramienia na żonę, pokazując jej kufer. - To twoje - powiedział ponuro. - Możesz już włożyć tam swoje rzeczy. I tak za kilka dni będziesz się pakować. Heather zdjęła pelerynę, zapaliła małą świecę na komodzie i zauważyła, że stół był nakryty dla dwojga. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jaka jest głodna. Teraz na samą myśl o jedzeniu ślina napływała jej do ust i z niecierpliwością oczekiwała, kiedy je przyniosą. Burczało jej w brzuchu, kiedy wieszała pelerynę na wieszaku przy drzwiach obok okrycia Brandona. Poprawiając pościel na łóżku, usłyszała ciche pukanie do drzwi i warknięcie Brandona: - Tak. W drzwiach zjawił się George, a za nim dwaj chłopcy nieśli półmiski z jedzeniem i butelkę wina. Umieścili je na stole, a potem wyszli. George został, by zapalić świece. Przy drzwiach służący rzucił ostatnie pytające spojrzenie na plecy kapitana, zerknął na Heather, a potem wyszedł zmieszany. Kiedy drzwi się zamknęły, Heather podeszła do stołu i zaczęła nakładać na talerze pieczoną wołowinę i gotowane ziemniaki. Nie wiedziała, że Brandon przygląda jej się z ukosa. Przez chwilę walczyła z butelką, próbując ją otworzyć. W końcu wyręczył ją Brandon, wyjmując korek jednym silnym ruchem. Oddał jej butelkę, a ona mruknęła w podzięce i napełniła kielichy. - Możemy już jeść, Brandon? - spytała nieśmiało. - Umieram z głodu. Skinął sztywno i odsunął krzesło od stołu. Kiedy na nim siadała, patrzył na jej plecy, a ich słodki kształt kusił mocne dłonie tak, że o mało jej nie dotknął. Usiadła, a on stał przez chwilę, z całej siły ściskając oparcie. W końcu i on zajął miejsce, wypił spory łyk wina i posmakował mięsa. Heather jadła za dwoje, Brandon natomiast dziobał w talerzu zawzięcie, ale zjadł mało. Za to często napełniał swój kielich mocnym winem. Kiedy skończyli kolację, nie padło ani jedno słowo. Heather zajęła się rozpakowywaniem sprawunków, a Brandon wciąż walczył sam ze sobą. Kiedy odpakowała mufkę z lisa, nie mogła się powstrzymać, by nie włożyć w nią rąk. Dmuchnęła na futro i potarła je nosem. Nie zauważyła, że Brandon podszedł do niej i stoi tuż obok, przyglądając się jej. Wyciągnął dłoń i delikatnie odgarnął lok z jej ramienia. Podniosła wzrok i zobaczyła go obok siebie. W jego oczach dostrzegła coś dziwnego, jakby ból i szczęście jednocześnie. Próbował coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle. Zacisnął zęby i spochmurniał. Puścił lok Heather i znów zaczął chodzić po pokoju jak dzikie zwierzę w klatce. Heather patrzyła na niego z coraz większym zdziwieniem. Kiedy w końcu przemówił, jego głos wystraszył ją, aż podskoczyła. - Niech to szlag, Heather, musisz się dowiedzieć kilku rzeczy o mężczyznach. Nie mogę... Zamknął usta, a na szczęce pojawił się znajomy tik. Stanął pod oknem i znów patrzył w ciemność. Odczekawszy dobrą chwilę, zaczęła zbierać rzeczy z łóżka i pakować je do kufra. Krzątała się po pokoju, rzucając od czasu do czasu spojrzenie w stronę męża. W końcu usiadła na krześle i zajęła się robótką, którą dała jej dziś madame Fontaineau. Brandon odwrócił się od okna i podszedł do stołu. Zaklął pod nosem, kiedy butelka okazała się pusta, potem odstawił kielich z takim łoskotem, że Heather aż podskoczyła i ukłuła się igłą w palec. Stał przy stole przez chwilę, aż w końcu zbliżył się do Heather. Przysunął krzesło i usiadł, a ona spojrzała na niego wyczekująco. Przez chwilę jakby się wahał, co powiedzieć. - Heather - zaczął w końcu. - Droga do Ameryki jest długa. Spędzimy większość czasu w pomieszczeniu mniejszym niż ten pokój i będziemy spać w łóżku o połowę mniejszym niż to tutaj. Dokuczy nam zimno i niewygoda, a ty będziesz jedyną kobietą na pokładzie. Nie będziesz mogła spacerować sobie po statku ani odchodzić ode mnie, kiedy wyjdziesz z kabiny. Musisz zrozumieć, Heather, że z dala od portu marynarze nie mogą patrzeć na kobietę, by nie... gorączkować się. Jeśli są wciąż na to narażani, stają się nieobliczalni. - Przyjrzał jej się uważnie, by sprawdzić, czy rozumiała, co do niej mówi. Ona z uwagą słuchała każdego słowa, ale wątpił, czy powiązała je z nim samym. Westchnął ciężko i znów podjął: - Heather, jeśli mężczyzna patrzy na piękną kobietę i jest przy niej dłuższy czas bez miłości, zaczyna czuć potrzebę pójścia z nią do łóżka. Musi... - Nie mógł skończyć zdania. Policzki Heather zaróżowiły się i nerwowo skubała robótkę, którą trzymała na kolanach. - Będę przebywała w kabinie, jeśli tylko się da, Brandon - obiecała potulnie, nie patrząc na niego. - Spróbuję nie wchodzić nikomu w drogę. Brandon zaklął cicho i mięśnie na szczęce znów zaczęły mu drgać. - Mój Boże, Heather! - wrzasnął, podnosząc się. - Próbuję ci powiedzieć... że to będzie długa podróż bez... bez... do diabła, będziesz mi musiała pozwolić... Nie dokończył. Zwyciężyła duma i zakląwszy, ze złością odsunął krzesło, a potem ruszył w kierunku drzwi. - Nie schodź na dół i nie opuszczaj tego pokoju! - rzucił przez ramię. - George będzie cię pilnował. Z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi, a Heather siedziała przez chwilę nieruchomo, nie mogąc zrozumieć, co się właściwie dzieje. Tak łatwo się przy niej niecierpliwił, a ona przecież naprawdę próbowała go zrozumieć. Słyszała, jak ze złością rzucił kilka rozkazów do George'a, a chwilę później przyszedł służący równie zmieszany jak ona. Wszedł za jej pozwoleniem i zaczął sprzątać ze stołu. Wzdychając, wstała z krzesła i podeszła do okna. Kapelusz Brandona leżał na parapecie. Podniosła go i wygładziła delikatnie, z czułością. Odwróciła się, wciąż go gładząc. - Zapomniał kapelusza - powiedziała z żalem. - Powie dział, kiedy wróci? Służący spojrzał na nią znad talerzy. - Nie, pani - odparł przepraszająco. - Nie rzekł ani słowa. - Potem wolno, jakby słowa przychodziły mu z trudem, dodał: - Pani, kapitan miewa czasem dziwne humory, ale jeśli pani cierpliwie poczeka, przyzwyczai się. Niech pani będzie cierpliwa. To trudny człowiek, ale dobry. Zawstydzony, jakby zaskoczony własną gadatliwością, George wrócił do sprzątania ze stołu, a Heather uśmiechnęła się łagodnie, przyciskając do siebie kapelusz męża. - Dziękuję, George - mruknęła. Przy drzwiach spojrzał przez ramię. Heather obudziła się i zobaczyła, że Brandon wrócił. Poruszyła się pod kocem i uśmiechnęła do siebie. Zaspana przesunęła się w stronę jego poduszki i usiadła przestraszona. Już prawie świtało. Niebo pojaśniało, a gwiazdy zniknęły. Spojrzała na drzwi, Brandon stał tam oparty o framugę, patrząc na nią. Oczy miał czerwone i załzawione, kołnierzyk rozpięty, a surdut w nieładzie. Usta wykrzywiał mu pijacki uśmieszek. - Brandon? Dobrze się czujesz? Tego się nie spodziewała. Był zupełnie pijany i cuchnął. Podszedł bliżej, uderzył ją odór rumu i tanich perfum. Odsunęła się nieco i patrzyła nań z obawą. - Ty mała... - wymamrotał. - Z tym sterczącym biustem i okrągłą pupą kusisz mężczyzn, nawet kiedy śpisz! Ze złością zrzucił rzeczy stojące na nocnej szafce, a Heather cofnęła się jeszcze dalej. - Niech was szlag, dumne dziewice! - warknął. - Wszystkie jesteście takie same. Oblewacie się pąsem, zadzieracie nosa i paradujecie dumnie jak kura przed kogutem. Obnosicie się ze swoją niewinnością! - Podszedł bliżej niepewnym krokiem i oparł się o wezgłowie łóżka. Zatoczył krąg ręką, jakby przedstawiał Heather całemu światu. - A tu przede mną siedzi królowa dziewic, upozowana na swym tronie z lodu i otoczona welonem czystości. A co ze mną? Zagrałem z losem w kości i wygrałem nagrodę, a teraz, kiedy mam ją w domu, nie mogę nawet dotknąć. Przytrzymał się oparcia obiema rękami i potarł o nie czołem, jakby chciał zetrzeć ból. - O dziewicza żono, dlaczego Bóg nie uczynił cię chudą i brzydką, bym mógł cię ignorować, tak jak sobie tego życzysz! Że też ze wszystkich kobiet w Londynie ja ze swoją słabą wolą musiałem wybrać właśnie ciebie, najpiękniejszą, jaką widziało męskie oko! A ty traktujesz mnie nie jak mężczyznę, ale jak starego kozła, zbyt steranego, by szukać samicy. Kręcisz przede mną tyłkiem, prowokujesz i wydaje ci się, że nie będę cię pożądać. Kusisz mnie, a potem odmawiasz mi małżeńskich praw. Mój Boże, dziewczyno! Myślisz, że jestem eunuchem? Za szylinga można mieć więcej przychylności, niż ty mi dajesz! Pochylił się nad nią i patrzył jej w oczy. - Ale cię nauczę, moja mała jędzo! - ryknął. - Wezmę cię, kiedy mi się będzie podobało. Do diaska, wezmę cię teraz. Rzucił się na łóżko, wyciągając ręce, by ją pochwycić. Heather skuliła się, a potem szybko wstała. Rozległ się trzask rozrywanego materiału, a Brandon przyglądał się z niemądrym wyrazem twarzy skrawkowi tkaniny, który ściskał w dłoni. Podniósł się na łokciu, spojrzał na Heather ze zdziwieniem, a potem powoli osunął się na posłanie i zapadł w pijacki sen. Dłoń rozluźniła się, a skrawek materiału upadł na podłogę. Heather przyglądała się przez chwilę Brandonowi uważnie, oczekując, że zaraz wstanie i rzuci się na nią. Kiedy się nie poruszył, podeszła bliżej i przyjrzała się jego twarzy do połowy przykrytej kocem. Oczy miał zamknięte i oddychał regularnie. - Brandon? - zapytała z niedowierzaniem. Nie zareagował. Odważyła się wyciągnąć dłoń i dotknęła jego ramienia, gotowa w każdej chwili się cofnąć. Szybko jednak zrozumiała, że ze strony Brandona nic jej nie grozi. Próbowała zdjąć mu surdut, ale nie było to takie proste, jak jej się wydawało. Mogła zrobić tylko jedno: zawołać Georga. Narzuciła na nocną koszulę pelerynę i przez krótki korytarz przeszła pod pokój dla służby. Zapukawszy, usłyszała ze środka dziwne mamrotanie, a potem tupanie. Po chwili w otwartych drzwiach pojawił się George w koszuli nocnej i szlafmycy. Przetarł zaspane oczy i popatrzył na Heather zdumiony. - Pani Birmingham! Co tu pani robi o tej porze? - Proszę, przyjdź, George - poprosiła łagodnie. - Kapitan nie jest w najlepszym stanie i musisz mi pomóc ułożyć go na łóżku. - Tak jest, pani - odparł. - Już idę. Heather wróciła do pokoju. George pojawił się tam chwilę później, ubrany już w spodnie. Kiedy zobaczył Brando-na, oczy mu się zaokrągliły ze zdziwienia. - No to się kapitan teraz naprawdę załatwił - westchnął. - To nie dzieje się często, zapewniam. Heather ściągnęła mężowi buty, a potem wspólnie zdjęli mu surdut, kołnierzyk i kamizelkę. Brandon westchnął tylko kilka razy i coś wymruczał, ale nie obudził się z ciężkiego pijackiego snu. Potem przykryli go i George wyszedł, rzuciwszy na koniec: - Obudzi się najwcześniej o dziewiątej, pani. Przedtem przyniosę coś, co mu ulży. - I spojrzawszy za okno, mruknął: - Życzę dobrego dnia! Heather zamknęła za służącym drzwi i umieściła pelerynę na wieszaku. Wyciągnąwszy koc spod łóżka, podeszła do największego krzesła w pokoju i skuliła się w nim, okrywając nogi kocem. Sięgnęła po robótkę. Z pasją wbijała igłę w materiał; czuła, jak lęk przed Brandonem zmienia się w złość i wściekłość. - Włóczy się po ulicach, a kiedy nie znajduje płatnej kobiety w swoim guście - syczała sama do siebie - wchodzi tu i chce ze mnie znów zrobić swoją niewolnicę! Spojrzała na męża, który teraz wyglądał niewinnie jak osesek, i znów wbiła igłę w materiał. - Ty rozpustny durniu! - wykrzykiwała, znęcając się nad nitką. - Tylko wtedy, kiedy nie znajdziesz kochanki w mieście, zwracasz się do mnie. A potem nazywasz mnie kusicielką! Milczenie śpiącego Brandona ośmielało ją i zachęcało do mówienia. Rzadko miała okazję wyrzucić z siebie złość. Znów nakłuła robótkę. - Przeklinasz wszystkie dziewice, ale jeszcze całkiem nie dawno jedna podobała ci się tak bardzo, że wziąłeś ją siłą! Wstała z krzesła, rzuciła robótkę na podłogę i poirytowana, zaczęła chodzić po pokoju. - Co ty sobie myślisz? Że będę pokornie czekała, aż kiwniesz palcem, a wtedy wskoczę ci do łóżka? Spojrzała na surdut wiszący na oparciu krzesła, szeroki w ramionach i wąski w pasie. - Wyobrażasz sobie, że kocham cię do szaleństwa i pragnę spędzić z tobą resztę życia, spełniając twoje zachcianki? Okręciła się i podeszła do łóżka. Spojrzała na Brandona, wciąż pogrążonego we śnie. - Ty tchórzu! Pozbawiłeś mnie jedynego posagu, jaki miałam, mojej niewinności. Pragnęłam ofiarować ją temu, którego pokocham! Ale nie zamierzam ci się poddać. Żyję i od dycham, i mam jeszcze trochę dumy! Z wściekłym warknięciem przeszła przez pokój i znowu usiadła na krześle, owijając nogi kocem. Kiedy spojrzała na Brandona, mimo woli się uśmiechnęła. Ach, ależ to wspaniały mężczyzna! Było po dziesiątej, kiedy obudziła się z drzemki na krześle. Brandon wciąż spał smacznie, spojrzała na niego z pogardą i wykrzywiła się. Ubrała się, a George przyniósł jej herbatę i bułeczkę. Po śniadaniu posprzątała pokój i wróciła do robótki, czekając, aż Brandon się obudzi. Południe już dawno minęło, kiedy usłyszała pierwsze mruknięcie dochodzące od strony łóżka. Spokojnie szyła dalej, obserwując, jak powoli siada na łóżku. Ujął obolałą głowę w dłonie, jakby była zbyt ciężka, by utrzymały ją ramiona, i jęknął. - Podaj mi szlafrok - warknął. Odłożyła robótkę i spełniła jego polecenie. Z trudem podszedł do drzwi i otworzył je. - Każ przygotować kąpiel, zanim wrócę - warknął. - I niech będzie gorąca, bo przegryzę ci kark. Nie współczuła ani trochę mężowi, ale uznała, że lepiej być posłuszną. Przypilnowała, by przygotowano balię i gorącą wodę. Brandon wrócił bledszy, ale poruszał się z większą łatwością. Wziął głęboki oddech i zanurzył się w ciepłej wodzie. Przez dłuższy czas siedział z zamkniętymi oczami. Otworzył je dopiero wtedy, gdy rozległo się pukanie do drzwi. - Do diabła, przestań walić! - zawołał, a potem skrzywił się i już ciszej powiedział: - Wejdź, jeśli musisz. George wszedł na paluszkach, niosąc tacę, na której stał kieliszek ze sporą porcją brandy. Zerknął pospiesznie na Heather i uznał, że całkiem dobrze znosi burzę. Podał napój kapitanowi i ukłoniwszy się, szybko wyszedł. Brandon wypił połowę zawartości kieliszka jednym haustem i położył głowę na brzegu balii. Czuł, że brandy zaczyna działać. Heather przygotowała jego ubrania i ręcznik, a potem podeszła do balii, by pomóc mu się wykąpać. Przez chwilę stała, trzymając w ręku gąbkę i mydło. Brandon sprawiał wrażenie zadowolonego. Zbyt zadowolonego. Poczuła wzbierającą w niej złość; z rozmachem wrzuciła gąbkę i mydło do balii. Drgnął lekko, kiedy woda chlapnęła mu na twarz, otworzył jedno oko i spojrzał na nią. Woda spłynęła mu po twarzy na brodę, ale nie poruszył się, by ją zetrzeć. Heather straciła resztki odwagi, kiedy otworzył drugie. Szybko odsunęła się na bezpieczną odległość, ale gdy usiadł, gotów do kąpieli, sięgnęła po mydło. Wtedy stracił cierpliwość. - Zabieraj się stąd do diabła, przeklęta dziewczyno! - wrzasnął. - Zejdź mi z oczu. Sam mogę się umyć. Nie lubię, jak kotka drapie mi plecy! Heather ze strachem rzuciła mydło i pośpiesznie ruszyła ku drzwiom. Kiedy je otworzyła, zapytał kpiąco: - A ty gdzie się wybierasz tak ubrana? Sięgnęła ręką do pleców. Zapomniała, że znów nie udało jej się zapiąć sukni. Uniosła dumnie głowę. - Idę poprosić Geogre'a, by mi pomógł - odparła spokojnie. Zamknęła drzwi, zanim zdążył coś powiedzieć, ale słysząc dochodzące zza drzwi przekleństwa i krzyki, bez trudu odgadła, że nie był z niej zadowolony. Na szczęście korytarzem akurat przechodziła pokojowa. Właśnie ją Heather poprosiła o pomoc. W gospodzie w ten sobotni poranek było cicho, a w jadalni prawie pusto. Heather poprosiła o herbatę, usiadła w tym samym co zwykle krześle i rozmawiała cicho z żoną właściciela gospody. Nie musiała długo czekać na Brando-na. Wszedł z ponurą miną i zajął bez słowa swoje miejsce. Dopiero kiedy gospodyni podała im posiłek i odeszła do swoich zajęć, burknął: - Jeśli nie chcesz, pani, bym cię przerzucił przez kolano i zadarł ci spódnicę, by złoić nagie pośladki, lepiej uważaj, co robisz. Zwróciła na niego niewinne niebieskie oczy. Nie miała pojęcia, co mogło go tak rozzłościć. - Z jakiej to przyczyny, mój drogi, chcesz bić żonę, która nosi twoje dziecko? Na szczęce Brandona drgnęły mięśnie. - Heather - warknął. - Nie baw się ze mną w ciuciubabkę, bo przekonasz się, że nie jestem w nastroju do żartów. Heather przełknęła ślinę i zaczęła patrzeć w talerz. Była znów zupełnie posłuszna. Dopiero kiedy kładli się spać, zauważył wiszącą w szafie podartą koszulę nocną. Dotknął jej lekko i zmarszczył brwi, a potem spojrzał na Heather, która właśnie kładła się do łóżka. Zdmuchnął świecę. Długo leżał z ręką pod głową, wpatrując się w sufit. Czując, że Heather się porusza, spojrzał w jej stronę. Leżała na boku obrócona do niego plecami i odsunięta najdalej, jak tylko możliwe. Zarzuciła koc na ramiona jakby dla ochrony przed nim. Odwrócił się plecami z cichym przekleństwem na ustach. Uznał, że wczoraj nic się między nimi nie wydarzyło, bo Heather była zbyt z siebie zadowolona, a we własnym ciele nie czuł ulgi. Następnego ranka Brandon ściągnął żonę z łóżka przed świtem, nie pozostawiając jej czasu na protesty. - Pośpiesz się. Nie mam chwili do stracenia. Wprowadzamy dziś Fleetwood do portu. Muszę iść tam jak najszybciej. Kiedy się ubrali, pociągnął Heather za sobą na dół i zjadł pośpiesznie śniadanie, podczas gdy ona piła herbatę, z trudem tłumiąc ziewanie. Po śniadaniu odprowadził ją do pokoju i wydał jakieś polecenia George'owi. Potem zniknął, by wrócić dopiero nad ranem. Jak poprzednio rozebrał się w ciemności i wszedł do łóżka, starając się nie budzić Heather. Kolejne dni były takie same; poza kilkoma chwilami rano Heather nie rozmawiała z Brandonem. Siedziała w pokoju, starając się podczas jego nieobecności jakoś wypełnić sobie czas. Posiłki jadła w pokoju lub, jeśli nie było w gospodzie marynarzy, w jadalni na dole pod strażą George'a. Czwartego wieczoru Brandon wrócił wcześnie. Heather nie spodziewała się go o tej porze. Była właśnie w kąpieli, kiedy otworzyły się drzwi. Drgnęła przestraszona. Brandon zawahał się chwilę, a ona usiadła z rękoma skrzyżowanymi wstydliwie na piersiach. Jej niebieskie oczy były wielkie ze zdziwienia, a skóra lśniła w jasnym świetle świec. Włosy miała spięte z tyłu, tylko kilka luźnych loków spadało jej na ramiona. Na ten widok Brandonowi dech zaparło w piersiach. Obok balii stał stołeczek, a na nim butla olejku do kąpieli i duża kostka pachnącego mydła. Brandon uśmiechnął się czule, podszedł do balii i kładąc jedną dłoń na jej brzegu, pochylił się, jakby chciał pocałować Heather. - Dobry wieczór, moja miła - mruknął słodko. Zmieszana jego zachowaniem Heather powoli zanurzała się w wodzie aż po ramiona. Próbowała odpowiedzieć uśmiechem, ale usta miała jak zdrętwiałe. Z rozmachem wrzucił do balii mydło, tak że rozpryskująca się woda zalała twarz Heather. Na moment zabrakło jej powietrza, a kiedy otworzyła oczy, podsunął jej ręcznik. - Wytrzyj twarz, moja słodka - polecił. - Jest mokra. Wyszarpnęła mu ręcznik i przycisnęła do oczu. - Och ty... ty... - wykrztusiła. Zaśmiał się cicho i odszedł, a kiedy znów na niego spojrzała, siedział na krześle, obserwując ją z zadowoleniem. - Naciesz się kąpielą, kochana - powiedział z uśmiechem, a potem pochylił się do przodu, jakby chciał wstać. - Chcesz, żebym umył ci plecy? Zagryzła zęby ze złości i zaczęła wstawać, ale on skinął, by wróciła do wody. - Odpręż się i naciesz się kąpielą - powtórzył tym razem bardziej poważnie. - To może być ostatnia. Z goryczą pomyślała, że oto wynalazł nowy sposób, by ją przywołać do porządku. - Brandon... błagam cię. Mam tak mało przyjemności, a tę lubię szczególnie. - Spojrzała na niego błagalnie. - Proszę o wyrozumiałość. Nie odbieraj mi kąpieli. Och, proszę, tak to lubię. Przygryzła drżącą wargę i spuściła wzrok. Brandon spoważniał, wstał i podszedł do balii. Pochylił się, opierając dłonie na jej brzegach. Heather siedziała wystraszona jak dziecko spodziewające się kary. On zaś przemówił niespodziewanie łagodnie. - Jesteś niesprawiedliwa, jeśli myślisz, że mógłbym na złość odmówić ci takiej przyjemności. Chciałem tylko powiedzieć, że zamieszkamy na statku. Za trzy dni wypływamy. Podniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy, a na jej piersi padło delikatne światło świec. - Och, Brandon, przepraszam - mruknęła pokornie. - To złość spowodowała, że tak źle cię oceniałam. Zamilkła, widząc, że nie patrzy jej już w oczy. Wzrok Brandona przesunął się niżej. Usta mu pobielały, a na szczękach znów pojawił się tik. Poczerwieniała i mamrocząc niewyraźnie słowa przeprosin, starała się zakryć piersi. Brandon odwrócił się szybko i podszedł do okna. -Jeśli niedługo wyjdziesz z kąpieli, madam - rzucił przez ramię - może uda nam się zjeść kolację w cywilizowanych warunkach. Lepiej się pośpiesz, bo wysłałem George'a po jedzenie. Heather wydawało się, że zasnęła zaledwie przed paroma minutami, gdy poczuła, że Brandon ją budzi. Na zewnątrz było jeszcze ciemno, ale on, już ubrany, ściągnął ją z łóżka. Włożyła suknię, a kiedy się czesała, pozapinał jej haftki. Otulił Heather peleryną i stał przy drzwiach, kiedy mokrą ściereczką ścierała z twarzy resztki snu. Szybko zeszli na posiłek, a po chwili już ruszyli do portu. Marynarze uwijali się jak w ukropie, przygotowując statek do załadunku, ale zatrzymali się na chwilę, by popatrzeć na kapitana i jego żonę, gdy wchodzili na pokład. Śledzili ich wzrokiem aż do drzwi. W kajucie kapitana Heather zdjęła pelerynę, położyła się na koi i znów zasnęła. Nie obudziła się nawet wtedy, kiedy Brandon przykrywał ją kocem. Po zjedzeniu skromnego drugiego śniadania, które przyniósł jej w południe, wyszła na pokład i stojąc na nadbudówce, obserwowała pracujących marynarzy i port. Po nabrzeżu krążyli handlarze oferując świeże owoce i warzywa marynarzom, pragnącym odmiany w swojej diecie złożonej z solonej wieprzowiny i sucharów. Bogaci kupcy, odziani w piękne stroje, ocierali się o żebraków i złodziei, którzy próbowali uszczuplić zawartość ich sakiewek Marynarze spacerowali z ladacznicami, a powozy z wyprostowanymi na kozłach woźnicami czekały na wynajęcie. Trwał załadunek i wyładunek towarów, przekleństwa marynarzy mieszały się z krzykami dostawców i głosami targujących się kupców. Dwaj ludzie z Fleetwood pilnowali, by nikt nie zajął placyku, gdzie do trapu podjeżdżały wozy z towarami. Heather nigdy wcześniej nie widziała miejsca tak tętniącego życiem i wstrzymawszy oddech, wychylała się zza poręczy, by lepiej widzieć, co dzieje się na dole. Raz po raz słyszała, jak Brandon głosem nie znoszącym sprzeciwu wydaje rozkazy to na dziobie, to na rufie, doglądając załadunku. Od czasu do czasu pojawiał się na nabrzeżu, gdzie rozmawiał z kupcami. Było późne popołudnie, kiedy zobaczyła, jak George podjeżdża otwartym powozem z jej kufrem, torbą podróżną Brandona i, ku jej zdziwieniu, balią do kąpieli. To była balia z gospody. Zaskoczona, patrzyła, jak wyjmuje to wszystko z powozu i wnosi na statek. Heather zrozumiała, że Brandon odkupił tę balię specjalnie dla niej. Spojrzała z wdzięcznością na męża, a gdy i on podniósł wzrok, ich oczy spotkały się. Heather poczuła się nagle szczęśliwa; żaden, nawet piękniejszy i cenniejszy podarunek, nie ucieszyłby jej tak bardzo, jak ta stara mosiężna balia. Uśmiechnęła się do męża tak ciepło, że przez moment jakby znalazł się w mocy zaklęcia. Był już wieczór, kiedy madame Fontaineau i jej dwie pomocnice przyniosły stroje Heather. - Czy w przyszłym roku madame przypłynie tu razem z panem? - spytała krawcowa. - Nie - odparł Brandon. Kobieta uśmiechnęła się i poprawiła włosy. - Kiedy pan powróci, wstąpi pan oczywiście do mojego sklepu, by kupić nowe stroje, nieprawdaż, monsieur? Z niecierpliwością będę oczekiwała kolejnego zamówienia. - Potem z uwodzicielskim uśmiechem dodała wieloznacznie: -Mój talent będzie do pańskiej dyspozycji, monsieur. Heather nie zwróciła uwagi na te słowa, ale Brandon bez trudu odgadł ich sens. Podniósł wzrok na madame Fontaineau, zatrzymał na chwilę oczy na jej wielkich piersiach i szerokich biodrach, a potem oznajmił: - Źle mnie pani zrozumiała, madame. Chciałem powiedzieć, że już nie wrócę do Anglii. To moja ostatnia wyprawa. Zaskoczona Francuzka cofnęła się o krok. Kiedy chwilę później Brandon podał jej sakiewkę z zapłatą, nawet nie przeliczyła pieniędzy. Odwróciła się i wyszła bez słowa. Wieczorem podczas kolacji Heather i Brandon prawie nie rozmawiali. Potem Heather położyła się na koi, on zaś długo jeszcze siedział przy biurku nad księgami i rachunkami. Było już po północy, kiedy zdmuchnął świece, rozebrał się w ciemności i położył obok żony. Heather posunęła się, by zrobić mu miejsce, ale nie było go wiele. Brandon odwrócił się na bok tyłem do niej, a ona zrobiła to samo. Każde z nich z innego powodu próbowało nie myśleć o tym, co wydarzyło się tego wieczoru, kiedy zajmowali tę koję wspólnie. Następne dwa dni minęły szybko. Zakończono załadunek, uzupełniono zapasy i pożegnano się ze wszystkimi. Długie łodzie odholowały Fleetwood z portu do miejsca, gdzie można było rozwinąć żagle. Wieczór był spokojny, a morze prawie gładkie. Statek czekał na pierwszy powiew wiatru. Słońce do połowy ukryło się już za dachami londyńskich domów, kiedy żagle załopotały głośno, przerywając ciszę. Wszystkie oczy natychmiast powędrowały w górę. Słońce już zaszło i chłodna bryza uderzyła w twarz Heather, stojącej obok Brandona na nadbudówce. Kiedy wiatr się nasilił i wydął żagle, Brandon zawołał: - Podnieść kotwicę. Do roboty, chłopaki, płyniemy do domu! Łańcuch kotwicy zaczął stukać o dziobówkę, a w głosie Brandona zabrzmiały wesołe nuty. - Poluzować halsliny na lewej burcie! Wybrać na prawej burcie! Kotwica wynurzyła się z pluskiem z wód Tamizy, statek drgnął i ruszył. Heather obserwowała ginące w ciemności światła miasta, a w gardle ją ściskało. Było wcześnie rano, kiedy Brandon wrócił do kajuty i zasnął. Przy śniadaniu powiedział żonie, czego oczekuje od niej podczas podróży. - Pamiętaj, Heather, że do późnych godzin porannych pokład należy do marynarzy. Jeśli wyjdziesz zbyt wcześnie, możesz się oblać pąsem. Radzę jak najdłużej pozostawać w kabinie. Mruknęła posłusznie, wpatrując się w talerz, a policzki jej się zaróżowiły. - Nigdy nie schodź pod pokład - mówił dalej. - Tam są koje marynarzy, a ty jesteś zbyt kuszącym kąskiem, zwłaszcza że będzie to długa podróż. Nie chciałbym karać któregoś z moich ludzi tylko dlatego, że się zapomniał. Dlatego będziesz trzymała się od nich z daleka i schodziła im z drogi. Spojrzał na nią znad kubka kawy, kiedy z zaczerwienioną twarzą podnosiła swój kubek z herbatą, wpatrując się w gorący płyn. Jej szczupłe palce były kurczowo zaciśnięte, a złota obrączka błyszczała w porannym świetle. Zmarszczył czoło i odwrócił wzrok. Późnym popołudniem, około czwartej, Heather usłyszała krzyk na dziobie: - Wychodzimy na otwarte wody! Prawo na burtę! Dzień był szary jak zimą, niskie chmury gromadziły się na niebie. Wiał silny północno-wschodni wiatr, kiedy Heather wyszła na nadbudówkę. Brandon stał za sterem, patrząc na przesuwające się brzegi południowej Anglii. Potem przekazał ster pierwszemu oficerowi. Trwał przez chwilę nieruchomo z rękoma z tyłu, czując pod stopami pokład statku. Patrzył na takielunek, maszty i żagle, wydęte przez wiatr. Czerwone słońce wisiało nisko na horyzoncie, barwiąc chmury na zachodzie i powierzchnię morza. Ląd, czarnozłoty pasek okryty mgłą, był już daleko za nimi. Z bólem w sercu Heather patrzyła na ostatni skrawek Anglii, znikający jej z oczu i z jej życia. 6 Czwartego dnia podróży powiał silny wiatr ze wschodu. Pierwsze dni minęły spokojnie, Fleetwood bez wysiłku płynęła przez lekko wzburzone morze. Teraz żagle furkotały na wietrze, a dziób mozolnie rozcinał bałwany fal. Choć wyładowany po burty i głęboko zanurzony, statek radził sobie jednak nieźle i wciąż był sterowny. Brandon spojrzał na niskie chmury na horyzoncie, ustawił sekstant i rozwinął mapy. Wiatr był tego ranka bardzo zimny i zapowiadał paskudną pogodę. Brandon mimo wszystko był zadowolony, bo płynęli w dobrym tempie, jakieś czterdzieści mil morskich dziennie. Zszedł do kabiny, odłożył mapy i sekstant i nalał sobie kawy do kubka z dzbanka stojącego na niewielkiej kuchence. Pil gorący napój i patrzył na Heather, która leżała w koi, jeszcze śpiąc. Jej ręka, częściowo zakryta rękawem koszuli nocnej, spoczywała na poduszce. Pomyślał o tym, jak leży przy nim w nocy, ciepła i miękka, i zastanawiał się, czy by się broniła, gdyby teraz próbował ją wziąć. Poruszyła się lekko, jakby czuła, że na nią patrzy, i zmusił się, by myśleć o czymś innym. Przeciągnęła się leniwie pod kocami i otworzyła oczy. Zobaczyła go i uśmiechnęła się nieśmiało na powitanie. W tej chwili do drzwi cichutko zapukał George, który przyniósł tacę z porannym posiłkiem. Z kieszeni wyjął pomarańczę dla Heather, a ona podziękowała z uśmiechem. Widząc to, Brandon uznał, że najwyraźniej służący pozostaje pod działaniem niewinnej magii jego żony. - Dziś podczas kolacji będziemy mieli gości, George - powiedział nagle, odwracając się. Wiedział, że Heather musi być zaskoczona, ale nawet nie spojrzał na nią. - Zaprosiłem pana Boniface i pierwszego oficera, by z nami zjedli. Przygotuj wszystko, proszę. - Tak jest, kapitanie - odparł służący i zerknął szybko na Heather. Odwróciła się i wydawała się być zajęta ogrzewaniem rąk przy kuchence. Ale nie było wątpliwości, że nowina ją przygnębiła i George potrząsnął głową, myśląc z niesmakiem o prostackich manierach kapitana. Nie powinien uparcie zachowywać się jak kawaler, skoro jest już żonatym mężczyzną. Wieczór był zimny. Heather stała wyprostowana w swej nowej sukni, grzejąc plecy przy niewielkim piecyku. Wybierając suknię myślała o tym, żeby była ciepła. Tę suknię uszyto z aksamitu koloru burgunda, miała długie rękawy i mały dekolt, a stanik przybrany bogato czarnymi cekinami. Heather upięła włosy w modny kok. Brandon uznał, że jak na żonę kapitana jest bardzo ponętna. Uśmiechnął się z rozbawieniem, kiedy przysunęła się do piecyka i uniosła suknię, by ciepło dostało się pod nią. - Jako że cały czas obejmujesz piec, madam, nie sądzę, by ci się spodobała nadchodząca pogoda. Patrzył na szczupłe nogi żony i pomyślał o przenikliwych wiatrach, które będą szarpać jej spódnicę. Przezroczyste halki nie ochronią Heather przed zimnem. Jak dobrze, że zdecydował się coś na to poradzić, pomyślał. - Będzie jeszcze zimniej, Brandon? - zapytała trochę speszona. Zasiniał się cicho. - W samej rzeczy. Ruszamy na północ, ku Nowej Fundlandii, by nadrobić czas, który straciliśmy w Anglii. Przy takim tempie nie spodziewam się dotrzeć do domu przed nowym rokiem, choć mam nadzieję, że uda nam się wcześniej. Pierwszy oficer i płatnik dobrze się bawili tego wieczoru, uradowani obecnością kobiety na statku. Nawet jeśli znali okoliczności, które sprawiły, że się na nim znalazła, nie dawali tego po sobie poznać. Wchodząc do kajuty, obdarowali ją maleńką repliką Fleetwood i podziękowali pięknie za zaproszenie. Brandon był zaskoczony. Jak mogli przypuszczać, że to Heather ich zaprosiła? pomyślał i uśmiechnął się kpiąco, kiedy przyjmowała podarunek, mówiąc, że bardzo go sobie ceni. Kolacja upływała bardzo przyjemnie. Goście zabawiali Heather wesołymi ploteczkami z angielskiego dworu. Zaaranżowali nawet żartobliwą walkę o serwetkę, którą upuściła. Chichotała z radością, choć wyczuwała niezadowolenie Brandona i jego zazdrość. Widać to było zresztą w jego twarzy. A przecież mówił, że Heather jest kulą u jego nogi. Z jakiego więc powodu był zazdrosny? Jaki właściwie jest ten człowiek, którego poślubiła? Z pewnością nie był skąpy: świadczyły o tym kufer pełen eleganckich strojów i suto zastawiony stół. Stało tu najlepsze wino, leżały najdroższe cygara. Jakie będzie jej dalsze życie? Czy stanie się kiedyś normalne, czy już zawsze będzie to gra, w której ona ciągle przegrywa? Po posiłku sprzątnięto ze stołu. Panowie zapalili cygara, przepraszając za to Heather, i zaczęli rozmawiać o swoich sprawach. Pan Boniface zapytał, czy nie byłoby bezpieczniej popłynąć na południe. Brandon w zamyśleniu przez chwilę sączył wino, a potem odparł: - Tydzień przed nami wyruszyły do Charlestonu dwa statki z pełnymi ładowniami. Oba popłynęły południową trasą. Jeśli dotrą do portu wcześniej niż my, nasz ładunek będzie wart połowę tego, co możemy dostać, jeśli zjawimy się tam przed nimi. Mam nadzieję, że nam się poszczęści. To moja ostatnia podróż i zamierzam na niej dobrze zarobić. - Rozsądnie, kapitanie - uśmiechnął się pierwszy oficer Tory MacTavish, człowiek wysoko ceniący pieniądze. Jamie Boniface z aprobatą skinął głową. - Razem z Jeffem zainwestowaliśmy duże pieniądze w ten ładunek - ciągnął Brandon. - Chciałbym podwoić tę sumę, a jeśli zdążymy na czas, tak się stanie. Pan MacTavish podkręcił brązowe wąsy. - Tak jest, kapitanie. Warto zaryzykować. Mój udział też będzie pokaźniejszy, jeśli zdążymy. - Mój także - przyznał Boniface, uśmiechając się. - Skoro pan znalazł sobie żonę, kapitanie, to i Jeffie też się chyba ustatkuje? - zapytał MacTavish z błyskiem w oku. Brandon szybko spojrzał na Heather, zaśmiał się i potrząsnął głową. - O ile wiem, mój brat woli wieść życie kawalerskie, mimo że Hatti ciągle suszy mu o to głowę. - Kiedy zobaczy, jak panu się poszczęściło, kapitanie -odparł MacTavish, patrząc z uśmiechem na Heather -z pewnością zmieni zdanie. Czerwieniąc się, Heather odwzajemniła uśmiech. Kiedy poczuła na sobie spojrzenie Brandona, ręce zaczęły jej się trząść i podniosła ku niemu oczy. Ich wzrok spotkał się nad stołem. Goście wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Postanowili nie przeciągać wizyty. Jednak kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Brandon powrócił do biurka i swoich ksiąg, a Heather usiadła przy piecu i zajęła się robótką. Mały żelazny piecyk nie ogrzewał jej całej i często zmieniała pozycję. Wierciła się tak, że w końcu zwróciło to uwagę Brandona. Oderwał się od pracy, przez chwilę przyglądał się żonie, a potem wstał i podszedł do niej. Heather zaniepokoiła się nie na żarty. Odłożyła robótkę i spojrzała na męża. - Czy coś się stało, Brandon? - zapytała, nie mogąc już znieść jego uważnego spojrzenia. Odwrócił się na pięcie, jakby jej nie słyszał, i podszedł do kufra. Uniósł wieko i szukał tak długo, aż trafił na mały różowy pakunek. - Może na początku wydadzą ci się niewygodne, ale z czasem je docenisz. Odwinęła ostrożnie papier i ze zdumieniem wpatrywała się w to, co zobaczyła. Brandon uśmiechnął się i rozłożył przed nią ową dziwną część garderoby, by ją obejrzała. Wstrząśnięta, zapytała: - Panie, wątpisz w mą cnotę? Zamierzasz mnie w to ubrać? Brandon wybuchnął śmiechem. - Są jak męskie bryczesy, ale można je nosić pod suknią, by było ciepło - powiedział. - Nie wyobrażasz sobie, z ja kim trudem je dla ciebie zdobyłem - ciągnął wesoło. - Krawcy sądzili, że oszalałem, skoro zamawiam coś takiego i chcę w to ubrać kobietę. Musiałem sporo zapłacić, by je uszyli. - Mam je nosić pod suknią? - zapytała wreszcie. Skinął, rozbawiony jej zdziwieniem, - Chyba że wolisz, madam, by zimny wiatr wpadał ci pod nią. Zapewniam cię, że zleciłem ich uszycie z dobrej woli. Chcę tylko, by było ci ciepło. W końcu na ustach Heather pojawił się nieśmiały uśmiech. - Dziękuję - mruknęła w końcu. Mijały kolejne dni, robiło się coraz chłodniej. Heather nie wątpiła już w przydatność pantalonów, które podarował jej Brandon. Była mu bardzo wdzięczna. Pierwszego dnia śmiała się z siebie do rozpuku, uznała, że jeszcze nigdy nie miała na sobie czegoś równie dziwnego. Pantalony sięgały jej do kostek, w pasie były ściągnięte tasiemkami. Uznała, że wygląda w nich idiotycznie. Kiedy Brandon zszedł na obiad, ze śmiechem uniosła spódnicę, by mu się pokazać. Tylko w łóżku nie nosiła tej bielizny. Gorące ciało Brandona przyciągało ją jak magnes we śnie i często, budząc się w nocy, stwierdzała, że leży przytulona do jego pleców. Nadszedł kolejny wieczór. Jeszcze nie spali, choć położyli się wcześniej z powodu zimna panującego w kajucie. Wygodna koja, którą dzielili, była rajem, gdyż mały piecyk nie wystarczał już do ogrzania pomieszczenia. Heather opowiadała Brandonowi o swym życiu. Przypuszczała, że Brandon wiedział o niej sporo od lorda Hamptona, słuchał jednak z zainteresowaniem, a nawet od czasu do czasu zadawał pytania. - Ale jak dostałaś się do Londynu tej nocy, kiedy się spotkaliśmy? - zagadnął, kiedy skończyła swą opowieść. Heather przełknęła ślinę i odwróciła wzrok. - Przyjechałam z bratem ciotki - wykrztusiła. - Miał mi zapewnić posadę w szkole dla dziewcząt, ale zgubiłam się, kiedy zabrał mnie na rynek tej nocy po przyjeździe do Londynu. - Co to za człowiek, że twój wuj pozwolił ci z nim jechać? - zapytał Brandon wprost. Nerwowo poruszyła ramionami. - Bogaty. - Heather, czy twój wuj jest głupcem, że pozwolił mu cię zabrać? Jaką pracę miałby ci znaleźć ów człowiek? Nie wiesz, że mógł cię sprzedawać mężczyznom albo sam wziąć? To może i dobrze, że się zgubiłaś. Heather, słuchając jego słów, zastanawiała się, jak przyjąłby prawdę o tym, co się wtedy wydarzyło u Williama Courta. Była już daleko od Anglii, a więc i od więzienia. Ale czy przyjąłby spokojnie wiadomość, że jego żona jest morderczynią? Nie, nie może mu powiedzieć prawdy. Czy można zaufać takiemu człowiekowi? - Dotarliśmy do portu właśnie tego dnia rano - mruknął cicho, okręcając sobie jej lok wokół palca. - Byłem niespokojny i poleciłem George'owi, by znalazł mi kobietę. Jego wybór mnie zaskoczył... Łatwa dziewczyna okazała się bardzo płodną dziewicą z wpływowymi przyjaciółmi. Heather zaczerwieniła się mocno i odwróciła od niego twarz, a oczy Brandona powędrowały w kierunku jej karku, gdzie jasna skóra świeciła blado przy czarnych włosach. Miejsce było niezwykle kuszące, wprost zapraszało, by przyłożyć do niego usta. Czasem trudno mu było myśleć spokojnie. Ten słodki skrawek ciała, który chciał całować i pieścić, należał wszak do niego. - Teraz będę musiał to jakoś wyjaśnić mojemu bratu - powiedział łagodnie. Odwróciła się do niego, zaskoczona wiadomością. - Nie wiedziałam, że będę miała szwagra - rzekła. Brandon uniósł brew i patrzył na nią przez chwilę bez wyrazu. - Zdaję sobie z tego sprawę, madam. Musisz się jeszcze wiele o mnie dowiedzieć. Nie opowiadam na prawo i lewo historii mego życia, jak to ty masz w zwyczaju. Heather poczuła się niezmiernie dotknięta. Zabrała włosy z jego ręki, odwróciła się i odsunęła tak daleko, jak tylko mogła. Przeklinała Brandona w duchu i płakała rozżalona, a on się z niej śmiał. Brandon budził się powoli, jakby z wolna wydobywał się z dna morza. Przepełniało go ciepło leżącej obok Heather. Czuł na plecach jej piersi, nogi podciągnęła pod jego pośladki. Nagie uda dotykały jego ciała. Nie mógł opanować podniecenia, zwłaszcza że wyobraził sobie, jakby to było, gdyby ją zdobył nie siłą, lecz delikatnymi pieszczotami. Niemal widział jej pociemniałe z pożądania zamglone oczy i całujące go usta. Rozsądek przegrał walkę z namiętnością i Brandon odwrócił się ku żonie. Kiedy jednak wyciągnął ku niej ręce, nagłe dostrzegł, że jej brzuch lekko drży. Przyłożył dłoń i poczuł to wyraźniej. Dziecko poruszało się gwałtownie, jakby sprzeciwiając się jego zamiarom. Rozgorączkowanie ustąpiło, powrócił rozsądek. Brandon wstał po cichutku z koi i włożył szlafrok. Potem nalał sobie brandy i zaczął chodzić po kajucie, całkiem już rozbudzony i mocno poruszony. Myślał z lękiem, że przyjdzie moment, kiedy już nie będzie się w stanie opanować. Zatrzymał się przed koją i długo patrzył na Heather zatopioną w głębokim śnie. Była delikatna i łagodna, mimo że tyle złego spotkało ją od ciotki. Czyżby właśnie te cierpienia zahartowały ją tak, jak ogień i woda hartują żelazo? Czy właśnie one sprawiły, że jednak zachowała tę naiwną łagodność, z którą się chyba urodziła? Przyszła mu na myśl Luiza, dojrzała kobieta, która czekała na jego powrót. Była zupełnie inna niż ta szczupła dziewczyna leżąca na koi, i to nie tylko pod względem fizycznym. Miała wszystko, co mogli jej dać rodzice, i nigdy nie doświadczyła okrucieństwa ani przemocy. Była silna, niełatwo było ją urazić. Nie stroniła od mężczyzn i czerpała prawdziwą radość z figli w łożu, podczas gdy Heather ucieszyła się niezmiernie, że nie będzie musiała spełniać małżeńskich obowiązków. Nagle ze zdziwieniem uświadomił sobie, że choć tyle razy był w łóżku z Luizą, ona nie zaszła w ciążę. Stał teraz nad Heather, a cała jego pewność siebie zniknęła. Jak to się stało, że ta dziewczyna z każdym dniem coraz silniej przyciąga jego myśli, choć tego nie chce? Heather przekręciła się na koi i zadrżała, nie czując już przy sobie jego ciepła. Brandon uśmiechnął się zrezygnowany i zdjął szlafrok. Starając się nie obudzić żony, wsunął się pod koce i znowu ją objął. Postanowił, że przynajmniej przez chwilę będzie o niej myślał nie jako o obiekcie swej namiętności i zemsty, ale jak o małej dziewczynce, która potrzebuje opieki. Nie było go już w kajucie, kiedy Heather obudziła się rano. Przykrył ją jeszcze jednym kocem i kiedy to zauważyła, uśmiechnęła się z radością, myśląc, że czasem potrafi być naprawdę dobry. Na obiad zszedł cichy i zamyślony, a kiedy jedli, nie padło między nimi ani jedno słowo. Twarz mu poczerwieniała od chłodnego wiatru, a ubrany był jak zwykły marynarz. Miał na sobie gruby sweter z wywiniętym kołnierzem, ciemne bryczesy i wyglansowane do połysku wysokie buty. Wchodząc, zdjął wełnianą czapkę i ciężki wełniany płaszcz. Patrząc na Brandona, Heather nagle zrozumiała, że to nie stroje czynią go tak przystojnym. Wyglądał wspaniale we wszystkim, co miał na sobie, właściwie ten prosty ubiór podkreślał tylko jego męskość. Późnym popołudniem Heather opuściła kajutę otulona ciężką peleryną. Weszła na nadbudówkę. Szukała Brandona, ale nigdzie go nie było. Zbliżyła się do sternika, dobrze zbudowanego młodzieńca z brodą. Zawstydzony chłopak spuścił oczy na kompas i udawał, że go tu nie ma. Musiała prawie krzyczeć, by ją usłyszał na wietrze. - Myślałam, że kapitan ma wachtę. Sternik podniósł wzrok i pokazał coś wysoko, a Heather uniosła oczy ku górze. Brandon wspinał się na główny maszt, by sprawdzić liny. Westchnęła i cofnęła się ze strachem, od samego widoku zakręciło się jej w głowie. Maszt wydawał się zbyt wysoki i zbyt cienki, by utrzymać Brandona. Serce podeszło Heather do gardła i stała tak, zdrętwiała ze strachu. Nie mogła oderwać od męża oczu. Wiatr dmuchnął w żagle, załopotały głośno. Statek przechylił się lekko, a Brandon chwycił się rei, by nie spaść. Przycisnęła dłoń do ust, połykając krzyk, i wbiła zęby w palce. Brandon spojrzał w dół. Kiedy zobaczył Heather obok sternika, natychmiast przerwał pracę. Zjechał w dół po maszcie do najniższej rei, a potem, schwyciwszy się lin, skoczył na główny pokład i ruszył ku nadbudówce. - Uważaj na wiatr, człowieku - warknął do sternika. - Tak jest, kapitanie - mruknął marynarz zawstydzony. - Brandon włożył z powrotem płaszcz, a Heather udało się wreszcie złapać oddech. - Och, Brandon, co tam robiłeś tak wysoko? - zapytała, z trudem opanowując płacz. Zdziwiony tonem głosu żony, Brandon spojrzał na nią i dopiero teraz zauważył, jaka jest przestraszona. Roześmiał się cicho, a potem powiedział: - Uspokój się, madam, to nie było niebezpieczne. Spraw dzałem tylko olinowanie. Zmarszczyła czoło zdziwiona. - Sprawdzałeś olinowanie? - Tak jest - odparł. Podnosząc głowę, zerknął w kierunku horyzontu. - Za jakieś trzy dni znajdziemy się w samym środku sztormu i wolałbym, żeby nie zaskoczyły nas pękające liny. - Czy nikt inny nie może tego zrobić? - To zmartwienie kapitana, moja słodka, więc i kapitana robota. Heather nie była zbyt zadowolona z odpowiedzi, ale nie mogła go prosić, by więcej tego nie robił. - Będziesz uważał, prawda, Brandon? Oczy mu się zaświeciły, kiedy na nią spojrzał. - Taki mam zamiar, madam. Zbyt jesteś piękna, bym chciał cię uczynić wdową. Następnego dnia słońce wzeszło krwawo, co nieodmiennie zapowiadało nadchodzący sztorm. Wiał silny i zmienny wiatr, a ludzie raz po raz wspinali się po rejach, by zmienić naprężenie żagli, poluzować jedne, a wybrać inne. Morze było wzburzone i nieodgadnione, ą ciężko wyładowany statek to zanurzał się, to wynurzał na falach. Niskie chmury piętrzyły się i goniły po niebie, a jedyne światło na pokładzie pochodziło z latarni wiszącej nad sterem. Heather odważyła się wyjść na główny pokład, ale było tak ciemno, że prawie nie widziała swej wyciągniętej dłoni. Potknęła się o olinowanie głównego masztu i przytrzymała się go. Kiedy spojrzała na nadbudówkę, gdzie w świetle latarni stali pierwszy oficer i sternik, odniosła wrażenie, że kiedy Fleetwood unosi się na fali, ci dwaj mężczyźni fruwają w powietrzu, nie dotykając pokładu. Konwulsyjnie przełknęła ślinę i pośpieszyła z powrotem do kabiny, zdecydowana nie wychodzić z niej, póki nie ustanie sztorm. Wiatr ucichł przed świtem. Powoli wstawało słońce, głęboka czerń ustąpiła szarości. Żagle łopotały luźno na łagodnym wietrze, a morze kołysało się lekko, ukazując niemal gładką powierzchnię. Nie było widać horyzontu; wisiały nad nim gęste chmury. Od czasu do czasu niska mgła przesłaniała żagle. Statek prawie nie posuwał się do przodu, bujał się tylko lekko na niskiej fali. Noc odchodziła bezszelestnie, na paluszkach, a na Fleetwood zrobiło się cicho, bo ludzie odpoczywali, przygotowując się do dalszej walki ze sztormem. Nocą wiatr się nasilił. Kiedy na pokład weszła poranna wachta, fala była już wysoka, a statek ostro pruł spienione bałwany. Dla Heather Fleetwood stała się całym światem, małą wyspą wydaną na działanie żywiołów, zagubioną pośród otaczającego ją chaosu. W końcu zwinięto niemal wszystkie żagle, pozostawiono tylko marsel. Sztorm nasilił się tak, że nikt już nie ważył się wspinać po rejach. Dzień mijał powoli. Wiatr szarpał okrutnie wszystko, co spotkał na drodze, statek jęczał i trzeszczał, podskakując na wzburzonych masach wody między morzem a niebem. Heather nie wiedziała już, czy dzień się skończył, czy tylko zagarnęła go ciemność. Wszystkie ubrania były wilgotne. Prawie nie widywała Brandona z wyjątkiem chwil, kiedy wpadał na godzinę, przemoczony do suchej nitki i drżący z zimna. Niewiele spał, zjadał posiłek i wypijał kawę w pośpiechu. Kiedy wchodził do kajuty, pomagała mu zdjąć przemoczone ubranie i rozgrzewała go kocami, które trzymała dla niego przy piecu. Tak minęło kilka dni. Nadszedł ranek, kiedy to Heather wychodząc na pokład omal się nie przewróciła. Wiatr przywiał śnieg i deszcz, które zmieszane utworzyły śliską breję. Wróciła do kajuty, kiedy przyszedł Brandon. Policzki miał blade i zimne, a na brwiach osiadł mu szron. Musiał się rozgrzać. Usiadł przy piecu, owinął się kocem i pił z parującego kubka kawę zaprawioną rumem. Heather rozkładała przed piecykiem ubranie do suszenia, kiedy wystraszyło ją stuknięcie. Zobaczyła, że Brandon zasnął, a kubek wypadł mu z rąk i turla się w tę i z powrotem po podłodze. Przykryła śpiącego jeszcze jednym kocem, a kiedy wszedł MacTavish, który chciał porozmawiać z kapitanem, uciszyła go i wysłała precz. Siadła z robótką w ręku, strzegąc snu męża. Dopiero po kilku godzinach podniósł się i popatrzył nieprzytomnie po kabinie, by w końcu się obudzić. Wrócił do swoich obowiązków na pokładzie, a Heather była zadowolona, że wreszcie trochę odpoczął. Nastała już ciemność, kiedy George przyszedł jej powiedzieć, że sztorm powoli zaczyna ustępować i najgorsze już za nimi. Brandon wrócił późno po północy, aby zażyć trochę tak mu potrzebnego snu. Przebudzona Heather chciała wstać, by pomóc mu się rozebrać, ale ponuro powiedział, że ma zostać tam, gdzie jest. Chwilę później wsunął się pod koce, a ona przytuliła się do niego, by go rozgrzać. Przyjął to z wdzięcznością. O świcie obudził się i ubrał, kiedy Heather jeszcze spała i poszedł na pokład. Tego popołudnia wcześniej wrócił do kabiny. Usiadł przed kominkiem, radując się jego ciepłem. W pewnej chwili rozległo się pukanie do drzwi i wszedł George, niosąc dzbanek świeżej kawy i kubki. Nalał kapitanowi kawy i odwrócił się do Heather, mówiąc: - Za chwilę przygotuję pani herbatę. Brandon skrzywił się, uznając, że służący niepotrzebnie tak dogadza jego żonie. Heather od razu wyczuła jego niezadowolenie i pośpiesznie rzuciła: - Tym razem napiję się kawy, George. Służący nalał jej kawy do kubka, patrząc ze zdziwieniem. Wiedział, że nie lubi tego napoju. Czując na sobie wzrok obu mężczyzn, zamieszała wsypany do kawy cukier i odważnie upiła łyk, a potem, niewiele myśląc, spojrzała na George'a i uśmiechnęła się bezradnie, pytając: - Mogę prosić o śmietankę? Brandon zakrztusił się tak, że wypluł łyk kawy z powrotem do kubka. Wstał z krzesła, śmiejąc się głośno. - Co takiego? Myślisz, że hodujemy stado krów na środ ku północnego Atlantyku? - spytał drwiąco. Popatrzyła na męża, zaskoczona jego nieuprzejmym zachowaniem, i pochyliła głowę nad kubkiem, by ukryć napływające do oczu łzy. Nie miał prawa mówić do niej tym tonem, zwłaszcza przy służącym. Brandon usiadł i opróżnił kubek kilkoma długimi łykami. George zmieszany patrzył to na jedno, to na drugie. Pragnął pocieszyć panią, ale zabrakło mu śmiałości. Uznał, że najlepiej będzie się wycofać. Brandon wstał, z hukiem postawił kubek na stole i poszedł w ślady George'a, mrucząc pod nosem coś niepochlebnego o kobietach. Kiedy Heather usłyszała zamykające się drzwi, pociągnęła nosem, a potem wzięła robótkę i zaczęła z pasją szyć, jakby mszcząc się na materiale. - Traktuje mnie jak dziecko - syczała przez zaciśnięte zę by. - Ten głupi niezdara spodziewa się, że wiem wszystko o statkach i morzu! Wrzeszczy i tupie na mnie przy innych. Czy ja muszę znosić takie upokorzenia? Odrzuciła na bok robótkę i wstała, przez łzy prawie nic nie widząc. Starała się uspokoić, wiedziała, że Brandon nie powinien oglądać jej w takim nastroju. Musiała też myśleć o dziecku, nieważne, ile sama będzie musiała wycierpieć. Nie było jej łatwo grać rolę posłusznej żony, podczas gdy Brandon nawet nie starał się panować nad sobą. Kiedy wrócił do kajuty późnym popołudniem, wciąż jeszcze wrzała na wspomnienie jego słów. Zdjął przemoczony deszczem płaszcz i wyciągnął się na krześle przy piecyku, by się ogrzać. Heather robiła brzydkie miny za jego plecami, kiedy jednak patrzył na nią, zachowywała spokój. Mówiła tylko wtedy, kiedy o coś pytał. Podczas kolacji nie odezwała się ani razu, nic też nie jadła, a George, widząc to, po raz pierwszy w ciągu długiej służby u kapitana zwątpił w rozsądek swego chlebodawcy. Posprzątano ze stołu, a Heather znów usiadła przy piecu i zaczęła wypruwać ścieg, który wcześniej wyszedł jej tak koślawo. Brandon przyglądał się, jak szczupłymi palcami gwałtownie wyciąga nitki z materiału. Zastanawiał się, skąd wziął się u Heather ten napad złego humoru. Chwilę później wstała i podeszła do kufra, a wtedy on usiadł przy piecyku. Czytał książkę. Odwracając się od męża, Heather zdjęła suknię i halkę. Brandon podniósł wzrok znad kartek książki i przyglądał jej się uważnie. Gdy stanęła bokiem w nocnej koszuli i szlafroku, po raz pierwszy zwrócił uwagę na to, że jej ciąża zaczyna być widoczna. Nim wrócą do domu, nikt nie będzie miał wątpliwości co do stanu Heather. Krewni i znajomi zrozumieją, że nie marnował czasu na zdobywanie jej. Mógł sobie prawie wyobrazić ich zdziwione twarze, kiedy ją przedstawi. Znajomi i przyjaciele nie ośmielą się o nic zapytać, by go nie urazić. Ale rodzina i narzeczona zapytają. Co im powie? Że spłodził dziecko w dwadzieścia godzin po przybyciu do portu? Wstał i podszedł do Heather. Odłożyła szczotkę do włosów i odwróciła się do niego. Uśmiechnął się i położył dłoń na jej brzuchu. - Zaokrąglasz się, pani - zażartował. - W Charlestonie do myślą się, że nie traciłem czasu na zaloty. Zwłaszcza trud no będzie mi wytłumaczyć się narzeczonej. Heather, oburzona tymi słowami, odepchnęła jego dłoń. - Och, ty! - krzyknęła. - Jak możesz mówić coś podob nego! Gdybyś miał odrobinę serca, nie musiałbyś nic wyja śniać! Jestem twoją żoną i matką twojego dziecka, a ty trak tujesz mnie jak... jak... Na moment zamilkła, ale za chwilę znów odwróciła się do niego, a oczy jej płonęły. - Nic mnie nie obchodzi, co jej o mnie powiesz. Pewnie skłamiesz, że cię zmusiłam do ślubu, bo już byłam w ciąży. Siebie odmalujesz jako niewiniątko, które wykorzystała sprytna kobieta, i nie będziesz dbał o dziecko! Nie zapomnij powiedzieć, że znalazłeś mnie na ulicy i dałeś mi swoje na zwisko, bo cię szantażowano. Na pewno zabrzmi to prze konująco! Wzruszy się tak, że nim skończysz, także ją bę dziesz mógł pozbawić dziewictwa! Wrzasnął coś i podszedł do Heather, ale ona błyskawicznie zasłoniła się krzesłem. - Nie waż się podnieść na mnie ręki! - krzyczała. - Jeśli mnie uderzysz, przysięgam, że rzucę się do morza! Brandon szybkim ruchem odsunął krzesło, a Heather cofnęła się, przestraszona. Kiedy dotknęła plecami ściany, zrozumiała, że już nie ma dokąd uciekać. - Proszę - jęknęła, kiedy schwycił ją za ramię. - Proszę, nie rób mi krzywdy, Brandon. Pomyśl o dziecku. - Nie mam zamiaru cię skrzywdzić - warknął - ale trzymaj język na wodzy. Ostrzegam cię, żono. Znajdę sposób, by cię ukarać. Heather przełknęła ślinę. Oczy miała przerażone, a usta jej drżały. Brandon puścił ją, przeklinając, i podszedł do koi. - Kładźmy się spać, madam. Potrzebuję odpoczynku i tej nocy mam zamiar się wyspać. Heather jakby obudziła się na te słowa, a strach zastąpiła złość. Jak on śmie! Każe jej położyć się obok siebie po tym wszystkim, co jej dziś powiedział? Niedoczekanie! Choć miała łzy w oczach, brodę uniosła wysoko, podeszła do koi, zabrała swoją poduszkę i koc. Położyła je na ławce pod oknem, a Brandon, unosząc brew, obserwował ją przez ramię. - Czy tam masz zamiar spać, madam? - zapytał z niedowierzaniem. - Tak - mruknęła, zdejmując szlafrok. Położyła się i przykryła kocem. - Nie jest to dla ciebie odpowiednie miejsce na sen - oświadczył. - Sztorm się jeszcze nie skończył. Wieje chłod ny, wilgotny wiatr. Zmarzniesz! - Jakoś sobie poradzę - odparła. Brandon przeklął pod nosem i zdjął szlafrok, rzucając go na krzesło. Odwrócił się i usiadł na brzegu koi, patrząc na żonę. Kręciła się i wierciła, próbując się ułożyć, gdy nagły przechył statku o mało nie zrzucił jej na podłogę. Brandon uśmiechnął się w duchu, a ona poprawiła się tak, by nie spaść, i choć poczuła się bezpieczniej, nie było jej wygodnie. Brandon w końcu położył się sam. Spojrzał na puste miejsce, gdzie Heather spała od początku podróży, i nagle zrozumiał, że będzie mu jej brakowało. Jeszcze wczoraj przytulała się do niego, by go ogrzać. - Madam, na tym statku nie jest zbyt ciepło, proponuję więc, byśmy ogrzewali się nawzajem, i to pod jednym kocem - rzekł, patrząc na żonę. - Jestem przecież taka głupia! Zdaje mi się, że krowy pasą się na środku oceanu - rzuciła z wyniosłą miną - więc mój ograniczony umysł nie pozwala mi wstać spod okna i spać z tobą w koi. - W takim razie, moja gorąca pani - zagrzmiał Brandon - mam nadzieję, że dobrze ci się będzie spało z oceanem za plecami na tej dębowej ławce. Nie będę cię błagał, byś przyszła do mnie. Powiadom mnie zatem, kiedy ci się znudzi ta zabawa, a trochę się posunę. Długo tam nie wytrzymasz. Heather syczała ze złości. Zamarznie, a nie wróci do łóżka, by znów z niej kpił. Koc Heather stopniowo nasiąkał wilgocią wciskającą się przez okno. Zaczęła marznąć, więc przykryła się staranniej w poszukiwaniu ciepła. Zaciskała zęby, by nie dzwoniły, zesztywniała, ale starała się nie trząść. Tęskniła za ciepłą koją, lecz duma nie pozwoliła jej wrócić na posłanie. Koszula nocna nie chroniła przed chłodem. Wilgotna tak jak koc, przykleiła się do ciała. Przed świtem Heather zasnęła tylko dlatego, że była śmiertelnie zmęczona. Obudziło ją trzaśnięcie drzwi kajuty. Koja była pusta, Brandon wyszedł. Usiadła z trudem, bo statkiem huśtało mocniej niż zwykle. Nie czuła wokół siebie chłodu, tylko suche ciepło. Chciała podnieść wilgotny koc, ale leżała na nim, a poza tym drżały jej ręce. Zmieniła metodę: spuściła nogi na podłogę i próbowała wstać, a wtedy koc przywarł do niej, jakby był żywy. Uklękła i nagłe znalazła się na podłodze. Dysząc ciężko, leżała, próbowała zebrać siły. Czuła chłód, zaczęła się trząść. Z trudem uniosła głowę, popatrzyła na piecyk i pomyślała, jaki jest ciepły. Obok niego stało krzesło. Gdyby tylko mogła wstać... Czołgała się po rozhuśtanej podłodze. Krzesło zdawało się pływać we mgle i znikać jej z oczu. Śmiertelnie zmęczona, walczyła dalej, wlokąc za sobą mokry koc. Dotarła do krzesła i uniosła się, sięgając głową siedzenia. Położyła na nim głowę, dysząc ciężko. Pokój wokół Heather zawirował i nagle znalazła się w długim, mrocznym tunelu. Leciała w dół, aż pokój stał się tylko kropką światła i zniknął nagle w ciemności. Brandon wracał z nadbudówki w lepszym humorze. Mieli szczęście, sztorm przesunął statek na południe, co pozwoliło im zyskać kilka dni. Kiedy jednak przypomniał sobie wydarzenia zeszłej nocy, irytacja wróciła. Uśmiechnął się zjadliwie. Nie pozwoli tej upartej turkawce krzyczeć na siebie. Musi się jeszcze sporo nauczyć, jeśli ma zamiar zostać żoną Birminghama. Ponaglił George'a, by ten przyniósł posiłek, i podszedł do drzwi kajuty, zdecydowany pokazać Heather, gdzie jest jej miejsce i jakie ma obowiązki. Z pociemniałą twarzą otworzył z hukiem drzwi i stanął jak wryty. Kiedy zobaczył Heather siedzącą na podłodze, z głową opartą na siedzisku krzesła, cały gniew odpłynął. Otworzyła oczy, usłyszawszy swoje imię, a on ruszył w jej stronę. Podniosła głowę i próbowała coś powiedzieć, ale silne dreszcze nie pozwalały jej składnie mówić. Brandon zdjął z Heather ciężki koc i podniósł ją, a jej głowa opadła mu bezwładnie na ramię. Słyszała, jak krzyczy do George'a, a potem poczuła, że kładzie ją na koi i przykrywa kocami. Gdy służący przybiegł, Brandon wyrzucił z siebie kilka poleceń, które zmącony gorączką umysł Heather odebrał jak niezrozumiałe mruczenie. Znów pochylił się nad nią, tym razem zdejmował koce. Wciąż się trzęsąc, jęczała i bezsilnie walczyła, by się z powrotem przykryć. Była przekonana, że chce ją ukarać. Zawsze ją karał. - Pozwól, Heather - powiedział zachrypniętym głosem. - Masz mokrą koszulę. Bez niej będzie ci cieplej. Palce dziewczyny rozluźniły się i zwolniła uścisk. Brandon zdjął jej koszulę i znowu przykrył ją kocami. Heather czuła na swym czole dłoń, której chłód sprawiał jej przyjemność. Powoli otworzyła oczy, by spojrzeć na Brandona, ale to nie jego przed sobą ujrzała. Widziała swego ojca. - Heather Brianna - ponaglał ją - wypij do końca bulion jak grzeczna dziewczynka, bo papa się pogniewa. - Ale ja nie lubię, papa. - Jak chcesz wyrosnąć na piękną, młodą damę, jeśli nie będziesz jadła, Heather Brianna? Jesteś za szczupła jak na sześcioletnią dziewczynkę. Zjawa zniknęła i znów się pojawiła. - Musisz już iść, papa? Uśmiechnął się do niej. - Jesteś bezpieczna ze służbą. Dziś są twoje dziesiąte urodziny. Czy dziesięcioletnia panienka powinna się bać zostać sama? Patrzyła, jak znika, wargi jej zadrżały, a oczy napełniły się łzami. - Ale ja się boję, papa. Ja się boję. Wróć, papa. - Twój ojciec nie żyje, dziecko. Zmarł przy stole do gry. Nie pamiętasz? - Nie zabieraj portretu mojej matki. To wszystko, co mi po niej zostało. - Muszę go sprzedać, żeby spłacić długi twego ojca. Portret ojca też. Wszystko trzeba sprzedać. - Przyjechaliśmy po ciebie, Heather. Będziesz mieszkać ze mną i ciotką. - Więc to ty jesteś tą dziewczyną. Chyba nie będziesz dobra do roboty, taka chuda. Moje suknie będą dla ciebie w sam raz. Nie zniosę w domu żadnego bękarta i dlatego nie spuszczę cię z oczu. Jesteś wiedźmą, Heather Simmons. - Nie, nie jestem wiedźmą! - To mój brat, William. Przyjechał zabrać cię do Londynu. -Jaka z ciebie piękna dziewczyna, moja droga. Poznaj mojego pomocnika, Thomasa Hinta. On nie kusi kobiet urodą. - Trzymaj się ode mnie z daleka. Nie dotykaj mnie! - Mam zamiar cię posiąść, moja droga, więc nie ma powodu, byś ze mną walczyła. - On upadł na nóż. To był wypadek. Próbował mnie zgwałcić. Ktoś mnie goni. On nie wie, że zabiłam człowieka. Myśli, że jestem dziewczyną z ulicy. - Myślisz, że ci pozwolę tak po prostu ode mnie uciec? - To Jankes mnie posiadł. To jego dziecko noszę. Nikt inny mnie nie dotknął. On chce ze mnie zrobić swoją utrzymankę. Ja urodzę jego dziecko, a on w swoim kraju ożeni się z inną. Jest taki pewny siebie. Niech to będzie dziewczynka. Nie chciałam krzyczeć, przestraszyłeś mnie. Proszę, nie rób mi krzywdy. Zostawił kapelusz, George. Jak szybko wróci? - Kapitan to dobry człowiek. - Och, Brandon, co ty tam robiłeś? Traktuje mnie jak dziecko. Gładzi mnie po brzuchu, a myśli o narzeczonej. Upał stał się nie do wytrzymania. Wierciła się, by uciec. Coś chłodnego i mokrego prześlizgnęło się po jej ciele, powoli, jeszcze raz i jeszcze, bez pośpiechu. Silne, ale delikatne dłonie odwróciły ją. Teraz poczuła chłód na plecach. - Połknij - usłyszała głos. - Połknij. Znów ujrzała ojca, podnoszącego do jej ust filiżankę. Zawsze słuchała jego poleceń. Pojawiła się ciotka Fanny. Krzyczała i trzymała w ramionach swego martwego brata. Z jego ciała wystawał nóż. Heather próbowała jej wyjaśnić, że to był wypadek, że to nie ona go zabiła, że po prostu upadł na nóż. Do ciotki podszedł Thomas Hint i potrząsnął głową, wskazując Heather palcem. Zobaczyła wielki topór, okrytą kapturem głowę i nagi tors. Kat przycisnął jej głowę do pnia i odgarnął włosy z szyi. Chłodne pieszczoty powróciły; to ojciec zaczesywał jej włosy w górę. - Połknij. Połknij. - Lepiej jej już, kapitanie? Wstrząsały nią dreszcze. Było jej zimno. Okryto ją czymś ciepłym i znów przygniotły ją ciężkie koce. - Papa? Nie opuszczaj mnie, papa. Henry, nie mogę za ciebie wyjść, proszę, nie pytaj o powód. Tyle tu krwi, a to taka mała rana. William Court śmiał się i patrzył na nią, obok stał pan Hint. Obaj zaczęli iść w jej stronę. Wyciągali w jej kierunku dłonie, próbując ją złapać, a ona wyszarpnęła się i uciekła wprost w ramiona Jankesa. - Uratuj mnie, proszę! Nie pozwól im mnie zabrać! Jestem twoją żoną! - Nie jesteś moją żoną. Wierciła się, niemal dusiła z gorąca. Patrzyła, jak pochylony nad nią Brandon dotyka jej ciała chłodną, mokrą szmatką. - Nie pozwól, by zmarło moje dziecko, Brandon! Jego silne dłonie przesunęły się po jej brzuchu. - Żyje, kochana. Tuż za nim śmiała się ciotka Fanny. - Słyszysz to, panienko? Twój bękart wciąż żyje! Twarze Williama Courta, Thomasa Hinta, ciotki Fanny i wuja Johna pochylały się nad nią. Wszyscy śmieli się głośno i otwierali szeroko usta, by wrzeszczeć: - Morderczyni! Morderczyni! Morderczyni! Zasłoniła uszy dłońmi. - Nie jestem morderczynią! Nie jestem morderczynią! - Połknij to. Musisz. - Nie zostawiaj mnie, papa - prosiła. Pola były zielone od wiosennej trawy i śmiała się, uciekając przed kimś, kto chciał ją złapać. Ten ktoś chwycił ją i odwrócił do siebie mocnymi rękoma. Uradowana, z miłością zarzuciła mu ręce na szyję. Przytulił do niej twarz, pochylając się, by ją pocałować. Z jej ust wydobył się krzyk, kiedy zrozumiała, że to Thomas Hint. Próbowała oderwać od siebie dłonie obejmujące ją w pasie i zobaczyła na odległym wzgórzu postać oddalającego się mężczyzny. - Nie zostawiaj mnie! Nie zostawiaj mnie tu z nim! Nie zostawiaj mnie! Pochłonęła ją ciemność, spokojna, cicha ciemność. Ulatywała, szybowała, huśtała się, a wokół gromadziła się mgła, która stopniowo ją ogarniała. Heather otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą drewniane wnętrze koi. Panował spokój i cisza, dało się słyszeć tylko lekkie trzeszczenie kadłuba statku. Przez chwilę leżała bez ruchu, próbując przypomnieć sobie, co się stało. Chciała dotrzeć do koi, ale chyba upadła. Poruszyła się lekko i zamrugała. Była obolała i bardzo słaba. Odwróciła głowę i zobaczyła Brando-na. Spał na hamaku rozwieszonym między dwoma słupami. Hamak, tutaj? W kajucie? Brandon był taki zmęczony... Wokół jego oczu pojawiły się ciemne kręgi, a włosy miał brudne i potargane. Dziwne, zwykle bardzo o nie dbał. Zmarszczyła czoło, kiedy rozejrzała się dookoła. Jaki tu bałagan! Ubrania porozwieszano na krzesłach, buty leżały bezładnie na podłodze. Miska z wodą stała przy koi, a nad piecykiem wisiały szmaty. Zastanawiała się, skąd się wziął w kajucie taki nieporządek i dlaczego George nie sprzątał. Z bolesnym wysiłkiem uniosła się na łokciu, a oczy Brandona natychmiast się otworzyły. Zszedł z hamaka i pośpieszył w kierunku koi, ale zwolnił, kiedy Heather spojrzała na niego przytomnie. Uśmiechnął się szeroko i zbliżył się, by usiąść na brzegu koi. Wyciągnął dłoń i dotknął jej czoła. - Już nie masz gorączki - powiedział z ulgą. - Co się stało? - zapytała. - Jestem taka zmęczona i wszystko mnie boli. Przewróciłam się? Odgarnął jej włosy z twarzy. - Byłaś chora, moja słodka, przez kilka dni. To już szósty dzień. - Szósty dzień! - krzyknęła. Wszystko było takie niejasne. Minęło sześć dni, a wydawało się, jakby tylko kilka godzin. Nagle oczy rozszerzyły jej się ze strachu i dotknęła koca na brzuchu. - Dziecko! Straciłam dziecko, prawda? - krzyczała. Łzy strachu napłynęły jej do oczu, a panika zawładnęła duszą. - Och, Brandon, powiedz mi prawdę. Och, Brandon! Uśmiechnął się delikatnie i położył dłoń na jej dłoniach. - Nie - mruknął. - Dziecko jest wciąż z nami. Często się rusza. Dusiły ją łzy i gdyby się w porę nie powstrzymała, uściskałaby Brandona za to, co powiedział. Otarła mokre policzki i uśmiechnęła się do niego. Odprężona, położyła się. Czuła ogromne zmęczenie. Uśmiechnął się. - Nigdy bym ci nie wybaczył, madam, gdybyś straciła sy na po tym wszystkim, co z tobą przeszedłem. Wpatrywała się w jego twarz, nie wierząc własnym uszom. - Masz wobec niego jakieś plany? - zapytała. - Będziesz się nim szczycił... moim dzieckiem? - Naszym dzieckiem, moja droga - poprawił ją łagodnie. - Sądziłaś, że wyprę się własnego syna? Wstydź się, jeśli tak myślałaś. Powiedziałem ci już, że lubię dzieci... a na pewno będę uwielbiał moje własne. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi, niepewnymi oczami, a potem po raz pierwszy wyraziła głośno myśl, która prześladowała ją od dawna. - Brandon, jestem pierwsza... - zaczęła z wahaniem. - Czy to twoje pierwsze... to znaczy, czy jakaś kobieta urodziła ci już dziecko? Odsunął się i podniósł brew, zdziwiony wpatrując się w nią tak, że poczerwieniała. Szybko spuściła wzrok i wymamrotała przeprosiny. - Przepraszam, Brandon, Nie chciałam się wtrącać. Nie wiem właściwie, dlaczego zapytałam. Proszę, wybacz mi. Podniósł jej brodę i popatrzył prosto w oczy. - Mam trzydzieści pięć lat i nie mogę powiedzieć, że jeszcze nigdy nie spałem z kobietą, nieprawdaż? Ale mój własny rozsądek zapewnia mnie, że jeszcze żadna kobieta nie urodziła mi dziecka. Czy to cię zadowala, moja droga? Uśmiechnęła się radośnie. Z jakiegoś dziwnego powodu bardzo ją to cieszyło. - Tak - odparła szczęśliwa. Czuła się znacznie lepiej. Chciała usiąść, a on szybko podsunął ręce pod jej plecy, by służyć pomocą. - Jesteś głodna? - zapytał cicho, wciąż ją podtrzymując. Koc opadł i siedziała naga do pasa, a włosy spływały jej swobodnie na ramiona i piersi. Nie śpieszył się, by ją puścić. - Powinnaś postarać się coś zjeść. Straciłaś kilka kilogramów. Podniosła na niego wzrok. - Ty też - szepnęła. Roześmiał się i pomógł jej położyć się z powrotem na poduszki, a ona zakryła piersi kocem. - Każę George'owi przygotować nam obiad. Ucieszy się, że już ci lepiej. Bardzo się do ciebie przywiązał i chyba na wet posiwiał trochę przez twoją chorobę. Nie muszę chyba wspominać, kochanie, że nie będziesz już spała pod oknem. Odetchnęła z ulgą. - Jeszcze nigdy nie było mi w nocy tak niewygodnie -przyznała. - Jesteś niezwykle uparta, madam - uśmiechnął się. - Ale następnym razem nie będziesz miała okazji tego zademonstrować. - Znów był bardzo poważny. - Od tej pory sam będę decydował, co ci wolno, i odpowiednio zareaguję. Uśmiechnęła się niepewnie, wiedząc, że nie żartuje. Przypomniała sobie o czymś, kiedy wstał i ruszył ku drzwiom. Zatrzymała go w połowie drogi. - Brandon? Odwrócił się i czekał, co powie. Zawstydzona skubała palcami koc, bojąc się podjąć temat. Obawiała się jego reakcji, wiedziała jednak, że musi zapytać. - Brandon... ja... - Zebrała całą odwagę i spojrzała mu pro sto w oczy. - Powiesz swojej rodzinie, że zmuszono cię do poślubienia mnie? Patrzył na nią przez chwilę, a potem bez słowa, nie skinąwszy nawet, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Zawstydzona Heather odwróciła twarz do ściany. Nie odpowiedział jej, więc odpowiedź była oczywista. Zastanawiała się, czy uda jej się znieść wstyd, którym się okryje. Kiedy Brandon wrócił, była już spokojna. Przyrzekła sobie nigdy już nie wracać do tego tematu. Wyjął jedną z jej koszul nocnych z kufra i przyniósł do koi. - Heather, pozwól, że pomogę ci to włożyć. Pozwoliła, by naciągnął jej koszulę przez głowę. Widziała z bliska jego zmęczoną twarz, miała ochotę wyciągnąć dłoń, dotknąć jego czoła i policzków i wygładzić zmarszczki wyżłobione zmęczeniem. - George o ciebie nie dbał - mruknęła cicho. - Muszę o tym z nim pomówić. Odsunął głowę od jej rąk, zawstydzony swym wyglądem, i odszedł. Odwrócił się do Heather plecami, ale kiedy poruszyła się w koi, spojrzał na nią. Zobaczył, jak się skrzywiła. - Och - jęknęła. - Od tego leżenia bolą mnie już plecy. - Podniosła wzrok na Brandona i spytała: - Czy mogę wstać? Zdjął z koi koc i rozłożył go na krześle przy piecyku. Potem wsunął Heather kapcie na nogi i przeniósł ją na krzesło. Nie protestowała, zarzuciła mu nawet ręce na szyję. Okrywał ją właśnie kocem, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Zaraz potem wszedł George z tacą pełną jedzenia. - Och, pani, wszyscyśmy się o panią bali - powiedział z łagodną przyganą w głosie. - Jużeśmy myśleli, że niedługo będzie po pani, a biedny kapitan nie odstępował pani na wet na chwilę. Siedział tu dzień i noc. Nikomu nie pozwolił pani dotknąć. Brandon spojrzał gniewnie na służącego. - George, masz niewyparzoną gębę - warknął. Mężczyzna odpowiedział uśmiechem. - Tak jest, kapitanie - odparł niespecjalnie speszony i za jął się nakładaniem jedzenia. Heather nie miała apetytu i nie kusiła jej nawet stojąca przed nią zupa. Zmusiła się jednak, by spróbować, a potem zjeść jeszcze łyżkę. Odrobina zupy pobudziła jej apetyt i zaczęła jeść z coraz większym zapałem. Przerwała, bo zauważyła, że obaj mężczyźni przyglądają jej się uważnie, i poczuła się trochę zawstydzona swym łakomstwem. Odłożyła łyżkę i aby odwrócić uwagę Brandona i George'a od własnej osoby, popatrzyła surowo na służącego. - Z tego, co widzę, George - powiedziała, wskazując bałagan panujący w pokoju - nie dbałeś o kapitana. Brandon prychnął i odwrócił się, a George szurał nogami i zacierał ręce. - Och, proszę pani. Był w paskudnym humorze. Nie pozwolił mi nawet wejść do środka. - Rozejrzał się dookoła, jakby szukając potwierdzenia tych słów, i powtórzył: - Tyl ko on pani doglądał i to on wrócił panią do życia. Brandon zmarszczył groźnie brwi, a wtedy George ruszył ku drzwiom, rzucając na odchodnym: - Dobrze widzieć panią zdrową. Później przyniosę coś bardziej pożywnego. Heather znów zaczęła jeść, ale teraz rozjaśniona patrzyła na wyraźnie niezadowolonego męża. Kiedy tego wieczoru Brandon rozbierał się do snu, zrobiła mu miejsce obok siebie na koi i zapraszająco uniosła koce. On jednak odwrócił się. - Lepiej, żebym nie spał już w koi - powiedział. Spojrzał na Heather, zauważył, że ze zdziwienia zmarszczyła czoło, i odchrząknął. - Jest już cieplej i nie musimy się nawzajem ogrzewać. Ja... martwiłem się, że... podczas snu... mogę się kręcić i zrobić krzywdę tobie albo dziecku. Beze mnie będziesz miała więcej miejsca. Postanowiłem spać w hamaku. Mijały dni i tygodnie. Statek zmienił kurs i płynęli na południe popychani przez silny północny wiatr. Pogoda się poprawiła, słońce zarumieniło policzki Heather. Ustąpiły wszelkie objawy choroby. Dziewczyna rozkwitła piękniej niż kwiat i kiedy pojawiała się na nadbudówce, marynarze patrzyli na nią z podziwem. Żaden jednak nie odważył się powiedzieć czy uczynić czegoś niestosownego, wszyscy traktowali ją jak damę. Brandonowi na nowym miejscu najwyraźniej spało się dobrze. Jego oczy odzyskały blask, cienie pod oczyma zniknęły bez śladu. Skóra pociemniała mu na słońcu i wietrze i znów zrobiła się miedzianobrązowa. W rejonie Bermudów spotkał ich kolejny sztorm. Kiedy Brandon wszedł na pokład, ze zdumieniem zobaczył, że George rozstawia puste beczki, by w czasie burzy napełniły się wodą deszczową. - Czy ty zupełnie oszalałeś, człowieku? - krzyknął przez ścianę ulewy. - Co ty wyprawiasz? - To dla pani, kapitanie! - zawołał George. - Lubi kąpiel i pewnie się ucieszy. Słodka woda przynosi ulgę ciału. Brandon spojrzał na służącego, potem na beczki i znów na George'a. Przez kilka sekund trzymał go w napięciu, a potem podniósł brew i uśmiech rozjaśnił mu twarz. - George, czasem mnie zadziwiasz - rzekł tylko. Służący odetchnął z ulgą i gwiżdżąc pod nosem, zabrał się do mocowania beczek. Heather zanurzyła się w wodzie, rozkoszując się cudownym, rozchodzącym się po całym ciele ciepłem. Brandon siedział przy biurku i próbował pracować, ale kiedy po raz kolejny źle podliczył kolumny cyfr, zaklął pod nosem. Wrzucił pióro do kałamarza, jakby to miało rozładować jego napięcie, i zamknął księgę. Wstał od biurka i zaczął chodzić po kajucie, spoglądając przez bulaj na rozświetlone księżycem niebo jakby w nadziei, że stamtąd nadejdzie pomoc. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Popatrzył więc, jak woda pieści piersi żony. Dotknął lekko jej ucha i przesunął grzbietem dłoni po szyi. Podniosła na niego rozanielony wzrok, uśmiechnęła się i potarła policzkiem o jego dłoń. Brandon mruknął, zacisnął zęby i oddalił się na bezpieczną odległość, a ona, przyzwyczajona już do jego zmiennych nastrojów, spokojnie kąpała się dalej. - Brandon - poprosiła. - Mógłbyś przynieść z piecyka wiadro wody? Odwrócił się zadowolony, że zajmie wreszcie czymś myśli. Dolał wody do balii i stał, niezdarnie trzymając wiaderko, a ona delektowała się ciepłem. Zanurzyła ramiona pod wodę, a potem uniosła się z zaróżowionymi jak poranek piersiami. Brandon odwrócił się nagle, mruknął coś niewyraźnie i oddalił się z miejsca tortur. Heather leżała w balii, mrucząc z zadowolenia. Oblewała kolana wodą wyciskaną z gąbki, chlapała nią w twarz. Słodka woda zdawała się być tak gładka jak jej skóra. Od jakiegoś czasu słyszała jednak kroki Brandona chodzącego po nadbudówce. Za każdym razem, kiedy w bulaju ukazywał się jego cień rzucany przez latarnię, zastanawiała się, czy nie zniecierpliwił się już i czy nie pragnie jak najszybciej wrócić do Ameryki. Zakończyła kąpiel, opróżniono balię. W koszuli nocnej, przykryta tylko kocem, usiadła przed piecykiem i zajęła się czesaniem. Okrywający ją koc wkrótce spadł, jednak nie podniosła go. Kiedy wrócił jej mąż, uśmiechnęła się ciepło do niego. Ujrzawszy ją niemal nagą, stanął w drzwiach niezdecydowany. Przezroczysta koszula nocna otaczała jej ciało jak obłoczek mgły, nie zasłaniając nic przed jego wzrokiem. Jej okrągłe piersi wystawały ponad linię dekoltu i Brandon, patrząc na różowiejące pod koszulą brodawki, czuł, że może się nie opanować. Zaczął chodzić po kajucie jeszcze bardziej niespokojny niż zwykle. Kiedy zauważył leżący na kufrze szlafrok, popatrzył na niego przez chwilę, a potem pogładził pieszczotliwie czerwony aksamit, wyobrażając sobie, że to ciało Heather. Nagle zdał sobie sprawę z tego, co robi, i przeklinając pod nosem narzucił szlafrok żonie na ramiona. Podziękowała uśmiechem, ale wcale nie miała zamiaru włożyć rąk do rękawów. Czekał chwilę rozdrażniony, a w końcu pochylił się i starannie ją przykrył. - Na litość boską, Heather - warknął. - Nie jestem dzieckiem, by nie zwracać uwagi na twój dekolt. W końcu jestem mężczyzną. Posłusznie wsunęła ręce w rękawy i zawiązała szlafrok ciasno pod szyją, ale uśmiechała się sama do siebie. Z każdym dniem coraz bardziej zbliżali się do Bermudów. Brandon zrobił się niespokojny i często sprawdzał współrzędne. On i MacTavish porównywali wyliczenia i starali się ustalić, kiedy dotrą na miejsce. Minął już pierwszy tydzień grudnia i ludzie zastanawiali się, czy dopłyną przed Gwiazdką. Dwa statki, które wyruszyły przed nimi, miały dotrzeć do portu około Nowego Roku. Jeśli Fleetwood dotrze do Charlestonu przed nimi, będzie pierwszym statkiem z Anglii od wielu miesięcy, a ich ładunek przyniesie spory zysk. Załoga wiedziała, że Bermudy od celu podróży dzieli zaledwie jakieś dwanaście dni drogi. W południe następnego dnia marynarz z bocianiego gniazda zawołał: - Ziemia! Zbliżamy się do portu. Z pokładu nic jeszcze nie było widać. Brandon spojrzał na swoje notatki i zrobił wpis do dziennika, ale nadal utrzymywał stary kurs. Gdy zobaczył wyspy, wydał wreszcie długo oczekiwaną komendę, by skierować statek do domu. Fleetwood obróciła się na nowy kurs i parła do przodu, a marynarze rzucili się do lin i rozpięli wszystkie żagle, by wykorzystać łagodny wiatr. Tydzień przed świętami, po ponad półtoramiesięcznej podróży, wpływali do zatoki Charleston. Zaczęli sygnalizować przybycie Fleetwood. Heather owinęła się peleryną i wyszła, by zobaczyć po raz pierwszy swą nową ojczyznę. Jednak ujrzała tylko niebieskawą mgłę na horyzoncie. Musiała zmrużyć oczy, by rozpoznać w niej ląd. Kiedy podpłynęli bliżej, stało się jasne, że zboczyli kilka mil na północ od zatoki. Wreszcie Brandon naprowadził statek na właściwy kurs i wtedy Heather ujrzała panoramę nieznanego lądu. Na podstawie przeczytanych książek i różnych opowieści stworzyła sobie obraz niezbyt przyjemnych przybrzeżnych bagien. Teraz stała zaskoczona widokiem przezroczystej niebieskiej wody pieniącej się przy burcie statku i jasnych, piaszczystych plaż ciągnących się wiele mil. Za nimi był wielki las z drzewami mangrowymi, cyprysami i rozłożystymi dębami. Kiedy w końcu dotarli do celu, westchnęła na widok niespodziewanego piękna czystego, białego miasta rozciągającego się przed nią jak garść pereł na rozświetlonym słońcem brzegu. Zaczęto przygotowywać statek do wejścia do portu. Kiedy Fleetwood pokonywała ostatnią milę do domu, Heather zobaczyła zgromadzony na nabrzeżu spory tłum. Z lękiem uświadomiła sobie, że jest wśród tych ludzi brat Brandona, jego przyjaciele i... narzeczona. Serce podeszło jej do gardła, kiedy pomyślała, że będzie musiała stawić czoło im wszystkim. Zbiegła do kajuty, by odświeżyć się i ubrać tak, jak na żonę kapitana przystało. Włożyła różową wełnianą suknię i wysoko w talii wiązany płaszczyk tego samego koloru, skrojony na wzór munduru husarii i obszyty jedwabną wstążką. Włosy upięła i wepchnęła je pod ciepłą futrzaną czapkę. W końcu była gotowa, a ponieważ nie miała nic innego do roboty, usiadła na krześle przed zimnym już piecykiem i patrzyła na ciemną kabinę. Zacisnęła mocno dłonie w futrzanej mufce, z trudem opanowując wywołane lękiem dreszcze. Wreszcie poczuła, jak statek ociera się o nabrzeże. Kiedy Brandon otworzył drzwi i wszedł do kabiny, drgnęła przestraszona. On jednak ominął ją wzrokiem i z kamienną twarzą podszedł do biurka. Wziął księgi, obwiązał je wstążką, a potem wyciągnął butelkę brandy. Zagryzając nerwowo wargę, wstała i podeszła do niego. Stała obok, kiedy nalał sobie i wypił porządną porcję alkoholu. Spojrzał na nią, zmarszczył czoło, nalał jeszcze jedną szklaneczkę i wypił jednym haustem, po czym postawił butelkę na biurku. Heather także zapragnęła dodać sobie odwagi. Sięgnęła po szklankę i wyciągnęła rękę. Z niedowierzaniem uniósł brew, a ona patrzyła nań wyczekująco tak długo, że nalał jej odrobinę brandy. Naśladując męża, Heather podniosła szklankę do ust i wypiła wszystko naraz. Zakasłała gwałtownie, próbując złapać oddech. Czuła, jak ogień przemieszcza się z gardła do żołądka. Wzięła kolejny głęboki oddech i znów kaszlnęła. Teraz przynajmniej mogła już oddychać, a ogień zmienił się w falę ciepła. Podniosła na Brandona załzawione oczy, a on uśmiechał się, rozbawiony. Skinęła dzielnie głową, gotowa już wejść w tłum, który oczekiwał na nabrzeżu. Brandon wziął pod pachę księgi i objąwszy żonę, poprowadził ją na pokład i do trapu. Kiedy już schodzili w dół, od tłumu odłączyło się dwoje ludzi i pośpieszyło im na spotkanie. Mężczyzna był wysoki tak jak Brandon, ale szczuplejszy. Heather nie miała wątpliwości, że to jego brat; tak bardzo byli podobni. Kobieta, najpewniej narzeczona, była dobrze zbudowaną, urodziwą blondynką o brązowych oczach. Rzuciła się w stronę Brandona i pocałowała go czulej, niż wypadało nawet dziewczynie z nim zaręczonej. Przyjął okazaną radość raczej chłodno i rzucił spod oka spojrzenie na Heather. Luiza, zaskoczona rezerwą Brandona, popatrzyła na niego uważnie, a potem odwróciła się i zimnym jak lód wzrokiem zmierzyła Heather. Oszacowała rywalkę i znów odwróciła się do Brandona. - Kochanie, cóż to przywiozłeś do domu z dalekiej podróży? - zapytała. - Co to za biedactwo wziąłeś z ulicy? Jeff z właściwą sobie bystrością od razu właściwie ocenił sytuację i nie zdziwił się, kiedy Brandon oświadczył: - Nie, Luizo, mylisz się. To moja żona Heather. Luiza wytrzeszczyła oczy, twarz jej pobladła. Na moment zaniemówiła - To mój brat Jeffrey - przedstawiał Brandon. - Jeff, to moja żona. - Twoja żona! - wrzasnęła Luiza, odzyskując mowę. -Chcesz mi powiedzieć, że ożeniłeś się z tą małą? Jeff uśmiechnął się szeroko, ujął dłoń Heather i skłonił się nisko. Potem powiedział: - Bardzo mi przyjemnie poznać panią, pani Birmingham. Heather odwzajemniła uśmiech, odgadując w szwagrze sprzymierzeńca. - Z niecierpliwością czekałam, by cię poznać, Jeff. Bran don wiele mi o tobie mówił. Jeff spojrzał z powątpiewaniem na brata. - Cóż, znając go, sądzę... - Ty przeklęty łotrze! - wykrztusiła Luiza, patrząc na Brandona. - Zostawiłeś mnie tu obsypaną obietnicami, z pierścionkiem na palcu, a sam zabawiałeś się w Londynie! - Zacisnęła dłoń, pokazując mu złoty pierścień z wielkim kamieniem. - Zaklinałeś, żebym wytrwała w wierności, czekała, aż wrócisz z ostatniej podróży, bo potem uczynisz mnie swoją żoną! A teraz przedstawiasz mi jakąś dziewuchę, która zajęła moje miejsce! Niech cię diabli porwą! Twój brat się ucieszył. Stoi tu, uśmiecha się i ślini z radości, jakby sam uknuł ten parszywy plan! Podeszła do Heather i spojrzała na nią z pogardą. - Ty podstępna mała gadzino, skąd on cię wyciągnął? - Zbliżyła się jeszcze o krok. - Wyglądasz tak młodo, a masz taki talent! Luiza chciała uderzyć dziewczynę, ale Brandon przytrzymał ją, a potem pociągnął do siebie. - Ostrzegam cię, Luiza - powiedział powoli. - To moja żona i spodziewa się mego dziecka. To ja uczyniłem ci krzywdę, więc to na mnie się mścij, ale nigdy... przenigdy nie podnoś na nią ręki. Luiza zrozumiała, że Brandon nie żartuje. - Twoje dziecko? - spytała tylko. Jej oczy spoczęły na zaokrąglonym brzuchu Heather, jakby dopiero teraz go zauważyła. Odwróciła się bez słowa, przyrzekając sobie w duchu zemścić się na rywalce. - A teraz, kiedy już jesteśmy w centrum uwagi całego tłumu - uśmiechnął się Jeff - czy możemy udać się do powozu? - Zerknął na jasnowłosą kobietę. - Luie, staruszko, pojedziesz z nami do Harthaven, czy mam powiedzieć Jamesowi, by cię wysadził w Oakley? Popatrzyła na Jeffa z pogardą, a potem odwróciła się do Brandona. - Musisz wstąpić do Oakley. Zaplanowałam dla nas herbatkę. Nie zawiedziesz mnie przecież. Nalegam. Jeff z diabelskim uśmieszkiem spytał Luizę: - Luie, czy zaproszenie obejmuje całą rodzinę Birmingham, czy to przyjęcie we dwoje? Moja szwagierka z pewnością wolałaby nie rozdzielać się z mężem. Luiza spojrzała, jakby chciała go zabić wzrokiem. - Ależ oczywiście, kochanie - zagruchała słodko. - Wszyscy jesteście zaproszeni. To dziecko na pewno chętnie napije się ciepłego mleka - dodała z ironią. Jeff uśmiechnął się jeszcze szerzej i zmierzwił futro na czapce Heather. - Lubisz ciepłe mleko, pani Birmingham? - Lubię - odparła. - Ale wolę herbatę. Jeff odwrócił się do Luizy. - Sądzę, że herbata byłaby lepsza po tak długiej podróży, moja droga. Luiza rzuciła mu jadowite spojrzenie. - Oczywiście, mój drogi. Musimy dogadzać waszemu nowemu gościowi. Wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowa, dając do zrozumienia, jak traktuje małżeństwo Brandona. - Dziecko powinno dostać wszystko, czego zapragnie. Jeff zaśmiał się radośnie. - Ależ droga Luie, zdaje mi się, że ona już ma wszystko, czego pragnie - dowcipkował. Luiza odwróciła się od niego poirytowana, a Brandon rzucił Jeffowi ostrzegawcze spojrzenie. Ten uśmiechnął się tylko i podał Heather ramię. - Chodźmy, pani Birmingham - powiedział. - Musisz na siebie uważać w tym stanie. Z pewnością w powozie będzie ci znacznie wygodniej. Poprowadził Heather przez tłum, zasypując ją pytaniami i cały czas zwracał się do niej oficjalnie, co doprowadzało Luizę do szału. - Pani Birmingham, jak minęła podróż? Atlantyk potrafi być o tej porze roku bardzo niebezpieczny. Zgadza się pa ni ze mną, pani Birmingham? Luiza uwieszona na ramieniu Brandona podążyła za Jeffem i Heather. Czuła, jak wzbiera w niej wściekłość. Dobrze wiedziała, że wiadomość o małżeństwie Brandona i ich zerwanych zaręczynach rozprzestrzeni się prędko jak ogień. Brandon zdawał sobie sprawę, że Jeff nie pochwalał jego zamiarów względem Luizy. Nic dziwnego, że teraz jest taki uradowany. Z niezwykłą usłużnością Jeff pomógł Heather wsiąść do powozu i celowo usiadł przy niej. Patrzył spokojnie prosto w oczy rozzłoszczonemu bratu. Brandon pomógł zająć miejsce Luizie i nie mając wyboru, usiadł obok. Luiza natychmiast przysunęła się do niego jakby od niechcenia i położyła mu rękę na udzie, podkreślając w ten sposób łączące ich więzi. Sztywny i milczący, Brandon patrzył na parę siedzącą naprzeciwko, mając nadzieję, że brat się nad nim zlituje. Heather ze zdziwieniem spojrzała na męża. Dostrzegła to Luiza, a jej usta wykrzywił szyderczy uśmiech. - Powiedz mi, kochaniutka - zaczęła niewinnie - czy Brandon ci coś o nas mówił? - Tak - mruknęła Heather i zanim zdołała dodać coś więcej, Luiza przerwała jej, unosząc kpiąco brwi. - Ależ oczywiście, że Brandon wszystko ci o nas opowiedział. - Potem odwróciła się do Brandona, uśmiechnęła kokieteryjnie i porozumiewawczo mrugnęła. - Chyba jednak nie powiedziałeś jej wszystkiego, kochanie? Mam nadzieję, że tak daleko się nie posunąłeś. Nawet uderzenie w twarz nie mogło tak zaboleć. Zaskoczona Heather spuściła wzrok, a przez głowę przebiegało jej tysiące myśli. O tym nie pomyślała... Nie pomyślała, że Brandon i ta kobieta byli kochankami. Nic dziwnego, że tak niechętnie traktował ich małżeństwo. Mimo że nosiła jego nazwisko i jego dziecko, to ona była tu obca, nie Luiza. Czyż Brandon nie mówił, że dla niego będzie tylko służącą? Zagryzła drżącą wargę i trzęsącą się dłonią wygładziła mufkę. Obaj mężczyźni zauważyli jej zmieszanie. Na szczęce Brandona zaczęły poruszać się mięśnie, a w oczach Jeffa, mimo sztywnego uśmiechu, widać było gniew. - Mimo tego, co mówisz, nasza mała Heather nosi do wód oddania Brandona - rzekł Jeff. Patrzył Luizie twardo w oczy, a ona odsunęła się nieco od Brandona, zbita z tropu tymi słowami. Brandon wciąż milczał, ale był zadowolony, że Jeff potrafił utrzeć nosa Luizie. Kładąc rękę na małej dłoni Heather, Jeff uścisnął ją w geście pocieszenia, ale bratowa uparcie wpatrywała się w okno powozu, walcząc z napływającymi do oczu łzami. Gdy zobaczyła, że do powozu podchodzi George, zmusiła się do uśmiechu. Służący zdjął z głowy wełnianą czapkę i odwzajemnił uśmiech. - O Boże, w tym stroju wygląda pani tak pięknie, że słońce od razu jaśniej świeci. Skinęła, dziękując za komplement. Luiza przyglądała im się ze złością. Nie mogła nie zauważyć szacunku, jakim George darzy swoją panią. Poczuła ukłucie gorzkiej zazdrości o tego człowieka, którego Brandon tak cenił i któremu tak ufał. George okazał Heather uczucie, którego nigdy nie okazywał jej. Teraz, zwracając się do Jeffa, zignorował ją zupełnie. - Pan taki zdrów, że mógłby pan upolować całe stado dzikich kotów. Jeff uśmiechnął się i odparł równie żartobliwie: - Ach, ty wyleniały wilku morski, kiedyś mnie oślepisz tą swoją łysiną! - Kufry są w wozie, kapitanie - rzekł George, zwracając się do Brandona. - Luke i Ethan chcą ruszyć, zanim muły całkiem zasną. Za pańskim pozwoleniem, chcielibyśmy jechać. Brandon skinął. - Każ Jamesowi przyjść, ruszamy. Wysadzamy pannę Wells w Oakley i chyba wstąpimy tam na chwilę. Jeśli nas zgubisz, jedź do domu. - Tak jest, kapitanie - odparł George i odszedł. Podróż do Oakley przebiegła spokojnie, bez słownych utarczek. Heather z ciekawością oglądała miasto, przez które przejeżdżali. Zadziwiły ją eleganckie ogrodzenia wykonane z żelaza i kamienne budowle w osłoniętych wysokim murem posiadłościach. Wreszcie powóz zajechał pod dom na plantacji. Jeff chciał wstać pierwszy i nadal zajmować się szwagierką, ale poczuł twardy łokieć, który wbił go z powrotem w siedzenie. Brandon wstał, ujął dłoń żony i pomógł jej wyjść z powozu. Ich oczy spotkały się na chwilę, zanim odwróciła wzrok. Wciąż trzymając jej dłoń, poprowadził ją w stronę domu, pozostawiając w tyle Jeffa, który, acz niechętnie, pomógł Luizie. Kiedy Luiza i Jeff weszli do środka, lokaj już trzymał płaszcz i mufkę Heather. Brandon, obejmując żonę wpół, prowadził ją do salonu, a Jeff pospieszył za nimi. Luiza poleciła, by podano herbatę i niewielką przekąskę, a potem podążyła za gośćmi. Brandon posadził Heather w rogu kanapy i usiadł obok niej z ręką na oparciu, nie pozostawiając wolnego miejsca, w które mógłby się wcisnąć brat. Jeff zaś był bardzo zadowolony z siebie, bo udało mu się zmusić Brandona do zajęcia się żoną. Luiza tymczasem uniosła karafkę i spytała Brandona: - To co zwykle, kochanie? Wiem, co lubisz! Heather poczuła się bardzo niepewnie. Gospodyni tymczasem nie zamierzała składać broni. - Jeszcze wiele musisz się dowiedzieć o swoim mężu, moja droga. Jest bardzo wymagający. - Popatrzyła ze złośliwą satysfakcją i mówiła dalej: - Lubi, kiedy miesza mu się drinka powoli, a to wymaga wprawy. Mogłabym cię wiele na uczyć o tym, czego nie lubi. - Uśmiechnęła się porozumiewawczo. - I o tym, co sprawia mu przyjemność. - Luie, kochanie, to prawda, że możesz wiele nauczyć - wtrącił nieoczekiwanie Jeff - ale taka wiedza nie przystoi młodej mężatce! Popatrzyła na niego wściekła i podała drinka Brandonowi. Jeff podszedł do barku i nalał sobie sporą porcję bourbonu. - Uszczęśliwienie twego męża wymaga doświadczenia - mówiła dalej nie zrażona Luiza. - Ja wiem to najlepiej. Jaka szkoda, że jesteś taka młoda! Dłoń Brandona dotknęła ramienia Heather. Kciukiem lekko pieścił jej policzek i ucho. Zaskoczona Heather podniosła ku niemu oczy. Luiza uznała, że są to gesty świadczące o wzajemnej miłości tych dwojga. Z trudem powstrzymywała zazdrość. Podniósłszy wzrok, zobaczyła obserwujące ją uważnie oczy Jeffa. Uśmiechał się kpiąco i skinął głową, podnosząc szklankę w geście toastu. Pił powoli. Weszła młoda Murzynka, którą Brandon powitał imieniem Lulu. Podała przekąski. Luiza usiadła obok małżonków i zapytała słodkim głosikiem: - Powiedz mi, kochanie, od jak dawna znasz Brandona? Heather właśnie mieszała herbatę, filiżanka zadzwoniła o spodek, zdradzając jej zdenerwowanie. Szybko odłożyła łyżeczkę i splotła na kolanach drżące dłonie, które Brandon przykrył swą wielką ręką. Podniosła oczy na Luizę. - Poznałam go pierwszej nocy po jego przybyciu do Londynu - wykrztusiła. Luiza przyglądała jej się uważnie spod półprzymkniętych powiek. Usta wykrzywił jej ironiczny uśmieszek. - Tak szybko? Ależ oczywiście, to musiało stać się szyb ko, skoro jesteś już w tak zaawansowanej ciąży. Od jak dawna jesteście małżeństwem? Brandon uśmiechnął się lekko do swojej byłej narzeczonej i położył dłoń na ramieniu Heather, przyciągając ją do siebie. - Wystarczająco długo, Luizo. Kobieta patrzyła to na jedno, to na drugie. Zauważyła, że Heather jest blada. - Ale jak go poznałaś, kochanie? Zdawało mi się, że to ma ło prawdopodobne, by w Anglii dobrze wychowana dziewczyna - powiedziała, kładąc akcent na słowach „dobrze wy chowana" - poznała Jankesa, i to kapitana statku. Brandon przypatrywał się przez chwilę Luizie zimnym wzrokiem, ale zaraz z krzywym uśmieszkiem na twarzy wyjaśnił: - Heather i ja poznaliśmy się dzięki staraniom lorda Hamptona, Luizo, dobrego przyjaciela mojej żony. Bardzo chciał, byśmy zawarli znajomość, i niemal groził, że pożałuję, jeśli tego nie uczynię. Lubi swatać. Bardzo stanowczy jegomość. Heather odwróciła się do Brandona. Nie skłamał, a jednak nadał sprawie ich małżeństwa pozory przyzwoitości, oszczędzając jej wstydu. Uśmiechnęła się, zadowolona z jego odpowiedzi. Dziecko, jakby rozumiejąc słowa ojca, poruszyło się mocno. Zdziwiona, szeroko otworzyła oczy. Brandon także najwidoczniej to zauważył, bo uśmiechnął się szeroko. Pochylił się nad żoną, a jego usta dotknęły jej ucha, wprawiając całe ciało w drżenie. - A to mały gałgan, czyż nie jest słodki? - mruknął cicho. Luizie nie spodobało się, że Brandon tak otwarcie okazu je uczucia żonie. - Co powiedziałeś, kochanie? - chciała wiedzieć. - Zdaje się, Luie - śmiał się Jeff - że to nie twoja sprawa, ale dziecko chyba popiera ten związek. Sens tej uwagi nie dotarł do Luizy. Patrzyła zmieszana na dwóch mężczyzn wymieniających porozumiewawcze spojrzenia. Nie po raz pierwszy nie rozumiała, o czym mówią, i złościło ją, że nie została dopuszczona do tajemnicy. A na dodatek ta mała oszustka zdawała się doskonale wiedzieć, o co im chodzi! Cóż, zniesie i to! - Brandon, kochanie, nalać ci jeszcze? - zapytała słodko. Odmówił, a ona spojrzała na Heather. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że zwracam się do twego męża po imieniu. W końcu znamy się od tak dawna, że niemądrze byłoby nazywać go inaczej, no i mieliśmy się pobrać... pamiętasz, Brandon? Heather odwróciła się do Luizy. - Nie widzę powodu, by nie miała pani pozostawać w przyjacielskich stosunkach z rodziną, panno Wells - od parła grzecznie. - I proszę wpadać do nas, kiedy tylko będzie pani miała ochotę. Jeff był zadowolony z jej odpowiedzi. - No cóż, Luie, zdaje mi się, że ta dziewczyna może cię nauczyć, co znaczy być prawdziwą gospodynią. Szkoda, że ty nie skorzystasz z tej lekcji. - Czy mógłbyś łaskawie powstrzymać się od robienia z siebie idioty? - rzuciła Luiza ze złością, podnosząc się z krzesła. Brandon zaśmiał się i pogłaskał żonę po plecach. - Mój drogi bracie, jeśli zaraz nie zakończysz tej rozmowy, przypłacisz to życiem. Zapomniałeś, jaki Luiza ma temperament? - Ja nie zapomniałem, Brandon - uśmiechał się Jeff. - Ale ty najwidoczniej tak. Jeśli dalej będziesz pieścił żonę przy Luie, ona z pewnością podrapie cię ze złości. Starszy brat zaśmiał się i zabrał rękę z pleców żony. Wstał. - Musimy jechać, Luizo. Heather jest bardzo zmęczona podróżą i chciałaby już znaleźć się w domu. Ja zresztą też. Podziękował za poczęstunek, a potem, podając Heather dłoń, pomógł jej wstać z kanapy, podczas gdy Jeff opróżniał szklankę. W korytarzu Brandon pomógł żonie włożyć płaszcz i przytrzymał mufkę, kiedy zapinała haftki. Luiza obserwowała to i myślała z goryczą, że to ona pierwsza miała prawo do jego uczuć. Wyszła za nimi, nie znajdując już jednak słów, które mogłyby zranić młodą żonę. Brandon pomógł Heather wsiąść do oczekującego powozu i pożegnał się z Luizą, podczas gdy Jeff zajął tymczasem miejsce naprzeciwko szwagierki. Kiedy odjeżdżali, Luiza długo patrzyła za nimi, stojąc na ganku. W drodze Jeff i Brandon rozprawiali wesoło i wkrótce stało się jasne, że ci dwaj bracia rozumieli się tak doskonale, jak rzadko rozumie się dwóch przyjaciół. W pewnym momencie Brandon wskazał Heather wielki kanciasty kamień, który wyznaczał granicę ich posiadłości. Wychyliła się przez okno, by zobaczyć dom. Cofnęła się zaraz, zdumiona, bo po obu stronach drogi rozciągały się tylko nie kończące się lasy. - Minie dobra chwila, nim dotrzemy na miejsce - poinformował z uśmiechem Jeff. - Jeszcze jakieś dwie miłe. Odwróciła się do Brandona z oczyma rozszerzonymi zdumieniem. - Czy to znaczy, że jesteś właścicielem tego wszystkiego? Brandon skinął powoli, a Jeff uśmiechnął się. - Nie wiedziałaś, w co się pakujesz, wychodząc za Birminghama, maleńka siostrzyczko. Nagle Brandon wyciągnął rękę i powiedział: - To Harthaven. Spojrzała we wskazanym kierunku, ale dostrzegła tylko dym unoszący się ponad drzewami w pewnej odległości od drogi. Dotarli do alei wielkich, obrośniętych mchem dębów. Skręcili w aleję, a Heather westchnęła, kiedy w oddali zobaczyła dom, jakiego jeszcze nigdy nie widziała. Wielkie kolumny doryckie podtrzymywały dach pokryty gontem i werandę na pierwszym piętrze. Na środku werandy wisiało poroże wielkiego jelenia. Bracia uśmiechali się, widząc jej zdziwienie. Zrozumiała, że to jest miejsce, gdzie może wychować dziecko, które w sobie nosiła, a może jeszcze wiele innych. Poczuła, jak przepełnia ją spokój i nowa nadzieja na przyszłość. 7 Wśród kurzu, który wzniecił zatrzymujący się przed domem powóz, bawiło się dwoje murzyńskich dzieci. Na widok Brandona uciekły i przez chwilę trwała śmiertelna cisza, którą przerywały tylko od czasu do czasu dochodzące z oddali głosy. Zza rogu dał się słyszeć szczebiot dziecka, drugi głos usłyszeli z werandy. Potem dobiegło ich uszu donośne „cicho", a wreszcie młody głos za rogiem zawołał: - Pan Brandon już jest! Odpowiedziała mu starsza kobieta: - Boże jedyny! Chłopak w końcu wrócił! Wewnątrz domu rozległy się czyjeś kroki, frontowe drzwi otworzyły się z hukiem i na ganek, wycierając ręce w fartuch, wyszła potężna Murzynka. Zmrużywszy oczy, wpatrywała się w powóz. - Boże w niebiesiech, pan Jeff! Po co pan sprowadził do domu tego szczura pokładowego? Brandon otworzył drzwi powozu i zeskoczył, uśmiechając się szeroko. - Hatti, ty stara jędzo! Kiedyś utrę ci nosa za takie słowa! Kobieta krzyknęła coś ochrypłym głosem i podbiegła, by powitać Brandona, który ściskał ją mocno. Kiedy ją puścił, ze świstem odetchnęła. - Ojej, paniczu Brandon, nie zmarniał pan ani trochę. Kiedyś mi pan połamie żebra. - Z ciekawością zajrzała do powozu. - Kto tam jest z panem, paniczu Jeff? Próbuje pan schować kogoś przed starą Hatti? Niech ją pan wyciągnie, żebym zobaczyła, co tam sobie panicz Bran z tej podróży przywiózł. Poprzednio przywiózł tego byka Bartholomew, ale to teraz nie wygląda na byka, no i widzę, że to nie pani Luiza. Kiedy mówiła, Jeff podniósł się i wysiadł z powozu. Odwrócił się, by pomóc Heather. Hatti zaś paplała dalej. - Pośpiesz się, paniczu Jeff - komenderowała zniecierpliwiona. - Ściągnij ją pan na dół, żebym mogła zobaczyć. Och, zejdź mi z drogi, chłopcze. Zawsze byłeś taki niezdarny. Jeff odsunął się, a w jego oczach zabłysły wesołe ogniki. Pozwolił starej Murzynce przypatrzeć się Heather. Hatti uśmiechnęła się uradowana. - Ależ to przecież jeszcze dziecko! Gdzieś pan znalazł ta kie słodkości, paniczu Bran? Spoważniała, dostrzegłszy brzuch Heather. Odwróciła się do Brandona zakłopotana, nie mając wątpliwości, kto za to odpowiada. Już bardziej surowo zapytała: - Panie Birmingham, ma pan zamiar poślubić to dziecko? Ona pana potrzebuje bardziej niż pani Luiza. Pana biedna matka przewróciłaby się w grobie, gdyby pan ukrzywdził tę dziewczynę. Brandon uśmiechnął się do Murzynki. - Już się tym zająłem w Londynie, Hatti. To moja żona Heather. Oczy staruszki pojaśniały, a na jej twarzy znów pojawił się wielki uśmiech pełen białych zębów. - Dzięki Bogu, panie Brandon! - wołała szczęśliwa. - Wreszcie przestał pan się włóczyć i sprowadził nam pan do Harthaven nową panią Birmingham i teraz będziem mieli dzieciaki w domu, pełno dzieciaków. Najwyższa pora. Ale nie śpieszył się pan i nieźle nastraszył nas tą drugą kobietą, aż mnie za serce ściskało. Już prawie położyłam krzyżyk na tej rodzinie. Odwróciła się do Heather z rozjaśnioną twarzą i oparła ręce na biodrach. - Pani Birmingham - uśmiechnęła się. - To nazwisko do pani pasuje. Nikt tu nie jest taki gładki jak Birminghamy. A pani jest niczym kwiat brzoskwini, śliczny, mały kwiatuszek. - Nie czekając na odpowiedź, wzięła za rękę dziewczynę. - Chodź ze mną, moje słoneczko. Nie pozwól tym prostakom trzymać cię w tym stanie w takim kurzu. - Spojrzała groźnie na Brandona. - Po takiej podróży na małej łódce, i tylko z mężczyznami, musisz być wyczerpana. Ale nie martw się, panienko Heather. Teraz stara Hatti się panienką zajmie i będzie o ciebie dbała. Zaraz cię rozbierzemy z tych podróżnych szmat i znajdziemy coś wygodnego. Z Charleston była długa droga. Jesteście pewnie z dzieckiem wykończeni. Musisz odpocząć przed kolacją. Heather bezradnie patrzyła na Brandona, a Murzynka ciągnęła ją za sobą, śmiejąc się. Potem Hatti poleciła dwóm mijanym właśnie dziewczynom: - Szybko do domu, przygotować wodę na kąpiel dla panienki. Słyszycie? Jeff parsknął śmiechem i oparł się o powóz, a Brandon pokręcił głową. - Ta kobieta - powiedział - nic a nic się nie zmieniła. - Powiedz George'owi i Luke'owi, żeby co prędzej przynieśli na górę kufry pani - rozkazała przez ramię Hatti. -Mułom się chyba nie śpieszy. Po przekroczeniu progu Heather znalazła się w ogromnym hallu pachnącym pszczelim woskiem, gdzie drzwi lśniły jak aksamit, a na podłodze nie było widać ani drobiny kurzu. Na drugie piętro wiodły wielkie, kręcone schody. Pomieszczenie umeblowane było w stylu rococo. Meble wyścielały żółte i błękitne atłasy oraz różnokolorowe brokaty. Jasnoniebieskie ściany lśniły nienaganną czystością. Heather rozglądała się dookoła szeroko otwartymi oczami, a Hatti, widząc jej zainteresowanie domem, przeszła przez podwójne drzwi do salonu i wskazała na portret nad kominkiem przedstawiający mężczyznę podobnego do Jeffa lub Brando-na, ale z ciemnymi oczami i bardziej kwadratową twarzą. - To mój dawny pan. On i pani zbudowali ten dom. Ściany tego pokoju były pokryte musztardowym wzorem na kremowym tle, okna zaś przykrywał aksamit w ciemniejszym odcieniu. Pod nim znajdowały się miękkie, jedwabne draperie. Wysokie okna wychodziły na ganek, którego elementy zrobiono z szarego drzewa magnolii. Jedwab w kolorze świeżej trawy pokrywał kanapę, przy której stały krzesła w stylu Ludwika XV. Podłogę pokrywał przepiękny, kremowozłoty dywan Aubusson, a okrągła komódka w stylu Ludwika XV zajęła honorowe miejsce pomiędzy krzesłami z giętymi oparciami z tej samej epoki. Piękno komódki podkreślało lustro w stylu chippendale. Wysoka, elegancka sekretera stała przy podwójnych drzwiach wiodących do jadalni. Właśnie tam szły. Jak i w poprzednich pokojach, tu też dominował styl rococo. Długi stół stał na środku, a nad nim lśnił kryształowy żyrandol. Heather podziwiała wspaniale meble, ale Hatti pociągnęła ją z powrotem do głównego hallu, a potem na górę. - Skąd pani pochodzi, panienko Heather? - zapytała, nie dając jednak swej nowej pani chwili na odpowiedź. - Pani musi być z tego tam Londynu. Może tam panią spotkał panicz Bran? On sporo podróżuje. Mamy w tym pokoju piękny kominek i zaraz tu będzie ciepło, a niedługo i kąpiel będzie gotowa. Za chwileczkę będzie już i ciepło, i wygodnie. Murzynka wspięła się po schodach i skręciwszy, poprowadziła Heather do sypialni pana, wielkiego pokoju zajętego przez ogromne łoże z baldachimem, wyciętym na wezgłowiu herbem rodziny oraz siatką przeciw komarom przypiętą do baldachimu. Był to niezwykle przytulny pokój, więc Heather od razu poczuła się w nim dobrze. Miejsce wydawało się stworzone dla niej. Kiedy podeszła do łoża, serce zabiło jej mocniej na myśl, że znów będzie dzielić je z mężem. Potem przebiegło jej przez głowę, że to tu właśnie powinna urodzić dziecko, kiedy nadejdzie czas... tu zostaną poczęte kolejne dzieci... jeśli takie będą. Przygotowano kąpiel, a Hatti pomogła jej się rozebrać. Oczy Heather spoczęły na oprawionym w złoconą ramę portrecie kobiety na stoliku nocnym. Podniosła go z ciekawością i przyglądała się. Te zielone oczy niezawodnie świadczyły o jej pokrewieństwie z Brandonem, a uśmiech miał w sobie coś z nieustannej wesołości Jeffa. Ale orzechowe włosy i drobna twarz nie przypominały jej nikogo. Ale te oczy... ach, te oczy! - To pani Catherine - z dumą obwieściła Hatti - mama panicza. Była malutka i słodka jak pani, ale, świeć, Panie, nad jej duszą, potrafiła prowadzić dom. Miała coś takiego w sobie, że te dwa małe kozły, które urodziła, i ich ojciec zrobiliby dla niej wszystko. A kiedy chłopcy coś zbroili, karciła ich łagodnie, a oni wyglądali, jakby się chcieli pod ziemię zapaść. Nie czuli, że ona rządzi domem i nimi. A nawet jeżeli wiedzieli, to chyba im to odpowiadało, bo nigdy nie narzekali. Była słodka jak miód. Kochała starego pana i chłopców, jakby oprócz nich nic innego nie było na świecie. A pan to był ktoś. Uparty i zadziorny. W pojedynkę mógł rozpętać wojnę i ją wygrać. Panicz Bran jest taki sam. Taki uparty, że czasem robi na złość sobie. A jaki dumny, Boże jedyny! Nie ma drugiego takiego jak on. Jużem myślała, że pani Luiza go złapała na dobre. Ale z tego by były tylko kłopoty. Za niedługo to on by ją zabił. Heather spojrzała zdziwiona. - Dlaczego tak sądzisz, Hatti? Murzynka wydęła usta. - Panicz mówi, że ja za dużo gadam - odparła, przewracając oczami, i wyszła pośpiesznie, by przynieść olejek do kąpieli. Heather siedziała zmieszana. Ciekawość w niej rosła, ale zdaje się, że Murzynce przynajmniej na razie zabrakło słów. Uwagę Heather zwrócił krzyk, a potem wściekłe wrzaski. Podeszła do okna i zobaczyła w dole Brandona, ujeżdżającego czarnego konia, który stawał dęba i parskał, usiłując pozbyć się siodła. Jeff stal z boku, obserwując wysiłki brata. Koń cofał się i kopał, wznosząc wielkie chmury kurzu, w końcu zaczął galopować jak szalony, ale Brandon ściągnął cugle i zmusił go do posłuszeństwa. Przegonił go po wybiegu, aż spocone, parujące zwierzę uspokoiło się i drżąc podeszło do bramy. Hatti potrząsnęła głową. - Nikt prócz panicza Brana nie potrafi dosiąść tego starego konia. Przez tę kukurydzę, co ją dostaje do żarcia, strasznie się rozpuścił. Za każdym razem, jak panicz przyjeżdża, musi go ujeżdżać od nowa. Chodź, kochaneczko! Kąpiel już gotowa i wystygnie, jak tu będziesz dłużej stała. Pan wie, jak ujeżdżać starego Leopolda. Nie ma się co bać. Heather zanurzyła się w wannie, a Hatti popędziła George'a i Luke'a z kuframi na górę do pokoju obok. Następnie zaczęła rozpakowywać i układać stroje w sypialni pana. Spośród wielu sukni wybrała dla swej pani atłasową w jasnym odcieniu fioletu. Rozłożyła ją ostrożnie na wielkim łożu. - Czy ta suknia będzie dobra, panno Heather? Jest piękna i panu Brandonowi na pewno się spodoba. Czy to on pa ni to wszystko kupił? Potrafi się zatroszczyć o najbliższych. Heather uśmiechnęła się i pozwoliła kobiecie trajkotać. Zrozumiała już, że Hatti wciąż pyta, ale w większości przypadków sama odpowiada na swoje pytania, i to zastanawiająco słusznie. Murzynka podeszła do balii z wielkim ręcznikiem, który rozłożyła, by przykryć nim młodą panią. - Stań no tu, dziecinko, a Hatti cię wytrze - rozkazywała. - Potem cię nasmaruję olejkiem różanym i odpoczniesz troszkę przed kolacją. Pan Bran jak wróci, też będzie chciał się wykąpać. Kilka chwil później Hatti cicho zamknęła za sobą drzwi, a Heather zasnęła na środku łóżka okryta miękkim, miłym w dotyku kocem. Było już dobrze ciemno, kiedy się ocknęła i przeciągnęła, a Murzynka, jakby wyczuwając to, już stała obok, gotowa pomóc jej się ubrać do kolacji. - Masz piękne włosy, moje dziecko - powiedziała, uśmiechając się szeroko. - Pan jest pewnie z nich strasznie dumny. - A pod nosem dodała: - Pani Luiza nawet się nie umywa. Chwilę później Heather usłyszała kroki Brandona w hallu i Hatti w pośpiechu zaczęła układać jej włosy. - Boże drogi, pan Bran jest już w domu, a ja jeszcze pa ni nie wyszykowałam. Otworzyły się drzwi i wszedł Brandon z kurtką przewieszoną przez ramię. Twarz miał jeszcze zaczerwienioną od jazdy i brakowało mu tchu. - Ojej, ojej. Zaraz będzie gotowa - zapewniła go Murzynka. Zaśmiał się, a jego oczy spoczęły na Heather siedzącej przed lustrem w samej koszuli. - Hatti, nie zadręczaj się, bo wpędzisz się do grobu. - Tak to już jest, że niektórzy nigdy nie zaznają spoczynku - rzekła stara kobieta z uśmiechem. Brandon rzucił kurtkę na krzesło i zaczął rozpinać kamizelkę, podczas gdy Hatti układała włosy Heather na czubku głowy i zawiązywała je wstążką. Z rozczuleniem patrzył, jak pomagała jej włożyć suknię, ale kiedy chciała ją zapiąć, ruszył w ich kierunku. - Daj, Hatti, ja to zrobię. Ty dopilnuj mojej kąpieli. - Tak, tak, paniczu Bran - powiedziała i wyszła. Brandon ujął z tyłu suknię i powoli ją zapiął, sprawdzając, czy haftki dobrze trzymają. Potem pochylił głowę, dotknął twarzą włosów żony i wdychał słodki zapach jej ciała. Heather stała z na wpół zamkniętymi oczami, bojąc się poruszyć, by nie przerwać magii tej chwili, ale ze schodów dobiegł ich głos Hatti: - No, dajcie tu tę wodę. Pan Brandon czeka na kąpiel. Heather odwróciła się, by spojrzeć mężowi w oczy, ale on już odszedł i rozpinał kamizelkę. Hatti otworzyła drzwi i wpuściła służących z wiadrami. Gdy napełnili balię, stara służąca popędziła ich do wyjścia. Zatrzymała się przy drzwiach, by zapytać: - Czy to już wszystko? - Tak jest - odparł Brandon. Zaczął odpinać spodnie i Hatti uciekła, zamykając za sobą drzwi. A Heather przygotowała ręcznik i ubrania męża, dyskretnie podziwiając jego potężne muskuły, wąskie biodra i szerokie ramiona. Nagle ogarnęła ją duma, bo wiedziała, że był jej i żadna inna kobieta nie mogła tego o nim powiedzieć, nawet Luiza. Zbliżyła się do łóżka i usiadła na brzegu, by założyć pończochy i buty, a Brandon wszedł do wanny. Kiedy uniosła spódnicę powyżej kolan, Brandon spojrzał na jej szczupłe nogi. Namydlał swój tors, przyglądając się jej jednocześnie. - Czy Hatti pokazała ci już dom? - zapytał, patrząc, jak zapina podwiązkę na udzie. Potrząsnęła głową. - Nie - odparła. - Tylko salon i jadalnię, a chciałabym zobaczyć wszystko. Nie sądziłam, że ten dom będzie taki wielki i taki piękny. - I przewrotnie dodała: - Myślałam, że to będzie chatka. Nie mówiłeś, że masz taką posiadłość. Brandon patrzył, jak wstaje, opuszcza spódnicę i wygładza ją rękoma. - Nie pytałaś, kochanie. Przechodząc obok balii, wyciągnęła dłoń i lekko dotknęła palcami wody, rozpryskując kilka kropli na torsie męża. - Pośpiesz się, proszę. Umieram z głodu. Brandon pośpiesznie wkładał kamizelkę, gdy z pokoju obok dał się słyszeć chichot. - Boże jedyny! A to co? - przez drzwi dotarł do nich głos Hatti. - Czegoś takiego jeszczem nie widziała! Brandon otworzył drzwi, a Heather podeszła, by zajrzeć do pokoju. Hatti, trzymając parę ciepłych pantalonów, spojrzała na Brandona wchodzącego do pokoju i uniosła brwi. - Panie Bran, to pańskie? - zapytała. - Mają piękne koronki. Heather przykryła usta dłonią, starając się powstrzymać wybuch śmiechu. - Na pana są za małe. Po co pan je kupił? A może dla pani? - Tak, Hatti, kazałem je uszyć specjalnie dla żony, żeby jej było ciepło - poinformował Brandon. - Zimą północny Atlantyk to nie miejsce dla kobiet, zwłaszcza jeśli nie mają nic pod spódnicą. - Tak, tak - zgodziła się Murzynka, ukazując białe zęby w uśmiechu. Brandon potrząsnął głową. - Hatti, a teraz zmykaj stąd. Idź i sprawdź, ile jeszcze zostało czasu do kolacji. Twoja pani zaraz zemdleje z głodu. Kobieta skinęła głową. - Tak, panie Bran. Wyszła pośpiesznie, a Heather kręciła się po pokoju, rozglądając się i dotykając łóżka i krzesła. Brandon nie spuszczał z niej oczu. - To był salonik, ale mama kazała tu wstawić łóżko, kiedy się urodziłem. Nie chciała budzić ojca, kiedy chorowaliśmy, choć nie zdarzało się to często. Spała tu, kiedy jej potrzebowaliśmy. Pokój dla dzieci jest obok. Obserwował Heather, kiedy poruszała się po pokoju, zapoznając się z każdą rzeczą. Zaczął odczuwać trudną do opanowania chęć przyciągnięcia jej do siebie i dotknięcia lśniących loków. Teraz uwagę Heather przykuło łóżko i ręcznie szyta kołdra. Podszedł bliżej i już chciał objąć żonę, ale zatrzymał się. Co się stanie, jeśli tu też będzie mu się opierała, walczyła z nim? Jeśli napotka opór, może zrobić krzywdę dziecku lub jej. Poczuł ją blisko siebie, jej zapach, miękkość jej loków. Nie mógł jej wziąć siłą. Nie mógł z nią walczyć i zmuszać do uległości. Musi sama do niego przyjść. Pomyślał, że powinien pozwolić jej wybrać między tym samotnym łóżkiem i jego łożem. Odchrząknął. - To łóżko... - zaczął. - Ten pokój... jest do twojej dyspozycji, jeśli tego chcesz, Heather. Lekko zmieszany zamilkł, nie mogąc znaleźć słów, a Heather zamarła. Ból przeszył jej piersi, jakby wbito w nie sztylet. Mój Boże, pomyślała. Stoi tak blisko mnie i tak mnie nienawidzi. Nie chce mnie nawet oglądać w swoim łóżku. A teraz, kiedy już jest w swoim domu i może wrócić do Luizy, odsunie mnie od siebie i zapomni, że istnieję. Do jej oczu napłynęły łzy, kiedy pomyślała, jaką miała nadzieję na normalne, szczęśliwe życie. Pochyliła się zrozpaczona i wygładziła kołdrę. - To ładne łóżko - wykrztusiła. - I pokój jest tak blisko dziecinnego. To chyba odpowiednie dla mnie miejsce. Brandon przygarbił się. - Powiem Hatti, żeby przeniosła tu twoje rzeczy. Westchnął i wrócił do swego pokoju. Zamknął drzwi i oparł się o nie zdruzgotany, zły na siebie, że poruszył ten temat. Przeklinał w myślach własną głupotę. Ty głupcze! Pawianie! Kompletny idioto! Mogłeś ją wprowadzić do swego domu i do łoża i nie poruszać tego tematu. Wściekły podszedł do stołu, na którym stała butelka brandy, i nalał sobie sporą porcję, a potem stanął, gapiąc się na szklankę w dłoni. Teraz będziesz musiał się grzecznie zachowywać! Wypił ognistą brandy jednym haustem, nie smakując jej nawet. Zimę spędzisz sam, ty prostaku. Z hukiem postawił szklankę na stole, chwycił surdut i wyszedł z pokoju. Po drodze spotkał Hatti i warknął do niej: - Pani Birmingham właśnie zdecydowała, że woli osobny pokój. Dopilnuj, by jej stroje przeniesiono z mojego pokoju, zanim wrócę. Hatti stanęła z otwartymi ustami i tylko coś wymamrotała. Rozmyślając nad przyczyną złego humoru pana, otworzyła drzwi pokoju Heather i zastała ją na brzegu łóżka z twarzą zalaną łzami. Na widok Murzynki dziewczyna szybko odwróciła się plecami i otarła policzki. - Wyglądasz prześlicznie, słoneczko - zapewniła łagodnie Hatti. - Pan Jeff nie może się już pani doczekać na dole. Mówi, że jeśli jego brat nie będzie uważał, sprzątnie mu panią sprzed nosa. Wysiliwszy się na uśmiech, Heather wyprostowała się. Brązowe oczy starej służącej przyglądały się twarzy młodej pani i odnalazły w niej ból. Zaczęła szybko mówić, żeby przegnać smutek. - Teraz umyj tę śliczną buzię i idź coś zjeść. Jak będziesz zwlekać, dziecko umrze z głodu. Paplanina Hatti poprawiła trochę humor Heather. Kilka chwil później weszła do salonu, a Jeff szybko wstał z krzesła i powitał ją, obsypując komplementami. Kiedy ujął dłoń Heather, spojrzała niepewnie na Brandona, ale ten odwrócił się plecami i wydawał się nieobecny. Jeff pochylił się nad dłonią bratowej tak nisko, jakby nosiła koronę. Nawet się uśmiechnęła. Nie da mężowi powodu do radości. - Ach, droga Heather, twoja uroda rozjaśnia mą duszę jak wiosną słońce rozjaśnia las - kwieciście pochwalił ją Jeff, który był już po kilku bourbonach wypitych w czasie oczekiwania na kolację. - Radujesz me oczy jak pierwsze owoce lata. Ukłoniła się wdzięcznie i odparła: - Ależ, panie, chyba nęka cię już głód. Może kolacja jest zbyt późno i głód przysłania ci moje braki urody. Spojrzał na nią, udając gniew. - Och, najdroższa siostro, uraziły mnie twe słowa. Wprawdzie jestem starym kawalerem, ale potrafię docenić twoją urodę, która wystarczy mi za posiłek. - Niezwykłe grzeczny kawalerze - odrzekła - słyszeć miłe słowa to wielka przyjemność. - Wskazała ręką Brandona. - Ale tu stoi najczarniejszy ze smoków i on z pewnością połknąłby cię na jeden kęs. Niestety, drogi panie. - Wyciągnęła dłoń, jakby chciała go powstrzymać. - Obawiam się, że będziemy musieli posilić się czymś innym. Zaśmiała się wesoło z tej niemądrej zabawy, a Jeff zarechotał i krocząc dumnie jak paw, podszedł do stołu i nalał jej kieliszek wina. - Proszę do nas dołączyć, moja pani. Zbyt już jesteśmy rozbawieni, by być trzeźwi. Brandon odwrócił się już w nieco lepszym humorze i rzekł: - Nie dość że nękają mnie własne zmartwienia, to opatrzność obdarzyła mnie bratem idiotą, który powinien być trefnisiem w jarmarcznej trupie, i niemądrą żoną, której zuchwałość przewyższa tylko umiejętność kpienia ze mnie. Jak tylko skończycie te dziecinne zabawy, będziemy mogli usiąść do kolacji. Bardziej chce mi się jeść, niż wysłuchiwać głupie żarty. Jeff podał Heather ramię. - Zdaje mi się, że mój poważny brat bardzo się na nas gniewa. Musimy go rozbawić, nie sądzisz? Heather odwróciła się i spojrzała na męża. Dumnie podniosła głowę. - W rzeczy samej, bracie. Koniecznie musimy go rozbawić. Nie jest już przecież wesołym kawalerem, lecz obarczono go żoną, która w dodatku jest brzemienna. Taka świadomość psuje mężczyźnie humor. Brandon zmarszczył czoło, a ona popatrzyła na Jeffa z promiennym, czarującym uśmiechem i poruszyła kokieteryjnie głową, aż pukle włosów zatańczyły wokół jej twarzy. - Teraz musimy, drogi bracie, znaleźć tobie żonę, byś był smutny, osowiały i bez cienia radości jak on. Czyż to nie popsułoby twego dobrego humoru? Jeff odchylił do tyłu głowę i zaśmiał się serdecznie. -Jeśli tą żoną byłaby inna niż ty, droga siostro - uśmiechnął się. - Muszę więc szukać twojej kopii, by nie stracić ujmującego usposobienia. Długi stół w jadalni był elegancko zastawiony, Brandon zajął miejsce u szczytu, Heather zaś po przeciwnej stronie. Pomiędzy nimi wisiały dwa kryształowe żyrandole. Jeff pomógł usiąść Heather i stanął zasępiony. Zmarszczywszy czoło, oceniał odległość, jaka dzieliła ich nakrycia. - Drogi bracie, ty może nie potrzebujesz towarzystwa, ale ja, mając tak przyjazną naturę, nie zniosę, by moja droga siostra jadła w samotności. Uśmiechając się, przesunął swoje nakrycie i kielich bliżej Heather. Brandon patrzył na niego przez chwilę, potem westchnął ciężko i niechętnie przyłączył się do nich. Posiłek nie był już tak oficjalny i poprawił mu humor. Kiedy służba zabrała ostatnie talerze i nalała wina, Heather usiadła wygodnie i westchnęła, bo poczuła, jak dużo zjadła. Koniecznie musiała się przespacerować. Brandon pomógł jej odsunąć krzesło i przeszli do salonu, gdzie Jeff zaczął przycinać długie, zielone cygara. - Brandon - powiedziała - cały ten wspaniały posiłek ciąży mi w żołądku. Jeśli wolno, chciałabym wyjść na zewnątrz. Skinął przyzwalająco, a potem spojrzał na jej okrągły brzuch i zawołał na służącego, któremu rozkazał przynieść okrycie pani. Otulił szalem jej ramiona i odprowadził ją do drzwi. Otworzył i chciał wyjść z nią, ale Heather odwróciła się i położyła mu dłoń na piersi. - Nie - mruknęła. - Wiem, że macie sobie z Jeffem wiele do powiedzenia. Nie będę długo spacerowała, zaczerpnę tylko trochę świeżego powietrza. Brandon nie był zadowolony, że wychodzi bez niego, ale w końcu pogodził się z tym. - Nie oddalaj się zbytnio od domu - rzucił. Wieczór był piękny i chłodny. Małe kłębiaste chmurki płynęły po wygwieżdżonym niebie. W świetle księżyca wielkie dęby obrośnięte mchem stały na warcie przed domem. Wokół było cicho i nawet żadne odgłosy nocy nie dochodziły z lasu. W pomieszczeniach służby świeciło się kilka świateł i od czasu do czasu dał się słyszeć jakiś głos. Heather zeszła ze stopni i postawiła nogę na mokrej, zimnej trawie. Potem powoli podeszła do dębów, wpatrując się w ich wielkie konary przysłaniające księżyc. To moja pierwsza noc tutaj, a czuję się, jakbym należała do tej ziemi, pomyślała. Nareszcie jestem wolna! Odwróciła się i spojrzała na dom. Wyglądał, jakby w ciszy obserwował ją, oceniał, nie złośliwie, lecz zaciekawiony, jaką będzie mu panią. Teraz już wydawał się Heather domem, w którym chciałaby wychować dzieci, rajem, miejscem odpoczynku. - Och, wielki, biały domu, proszę, pozwól mi tu znaleźć szczęście. Pozwól, bym dała życie dzieciom w twych ścianach. Spraw, by mąż był ze mnie dumny, i nie pozwól, by twe progi nawiedził smutek - poprosiła. Poczuła wielką ulgę, jakby zdjęto z niej ciężar, i pośpieszyła do środka. Weszła cicho, by nie przeszkadzać mężczyznom. Kiedy zdejmowała szal, usłyszała podniesiony głos Jeffa. - Po co, u licha, znów tam dziś pojechałeś? Do diabła, widziałeś, jak Luiza potraktowała Heather. Nie marnowała czasu, zaraz powiedziała jej, co między wami było. Chciała krwi, krwi Heather, więc zatopiła pazury tak głęboko, jak potrafiła. - Nie ma się czemu dziwić, drogi bracie - warknął Bran-don - Luiza doznała dziś szoku. Oczekiwała narzeczonego, a została przedstawiona jego żonie. Nie było jej łatwo, a my nie okazaliśmy się dżentelmenami. Wiadomość o moim małżeństwie mogliśmy jej przekazać trochę delikatniej. Boleję nad tym, że ją tak zaskoczyłem. Potraktowałem ją źle. Heather stała niezdecydowana, nie wiedząc, czy się odwrócić i uciec, czy też przekraść się przez hall do schodów. Zabolało ją w sercu na myśl o tym, że Brandon był sam na sam z Luizą. - Och, do diabla, Bran, myślisz, że ona zachowywała się przyzwoicie, kiedy ciebie nie było? Bawiła się, jakby to by ły jej ostatnie dni na ziemi, a twoi przyjaciele mogą to po twierdzić. Zapadła cisza, a Jeff zaśmiał się krótko. - Nie bądź taki zdziwiony, Bran. Myślisz, że wytrzyma łaby tak długo bez mężczyzny? No i powinieneś wiedzieć, że w twoim imieniu zaciągnęła spore długi. Kupcy przyszli do mnie z rachunkami, bym potwierdził, że się z nią ożenisz. Niedługo dowiesz się, że wydala ponad pięćset funtów. - Pięćset funtów! - wrzasnął Brandon. - Co ona robiła? Jeff zaśmiał się rozbawiony. - Kupiła biżuterię, stroje, wszystko, co jej przyszło do głowy, a potem meble do Oakley. To chyba najdroższa kobieta, z jaką się spotykałeś. Jak wiesz, nie jest zbyt oszczędna. Gdyby była, wystarczyłoby jej pieniędzy na całe życie z tego, co jej ojciec zostawił. Ale przepuściła to szybciej, niż się oprawia królika, i zrujnowała plantację, wpędzając ją w długi. Teraz czekała na twoje pieniądze. Jeff przeszedł przez pokój, by napełnić szklankę, i wtedy zobaczył Heather stojącą na zewnątrz. Wstydliwie ściskała szal. Spojrzał na nią, a ona, przyłapana na podsłuchiwaniu, poczerwieniała. Nerwowo wzruszyła ramionami. - Ja... przepraszam - wyjąkała - na dworze było zimno i... tylko chciałam iść do swojego pokoju. Brandon podszedł do drzwi, a wtedy ona pobiegła korytarzem do schodów. Jeff obserwował teraz brata z niepokojem. Zwykle Brandon wiedział, jak postępować z trunkami, ale teraz zachowywał się inaczej, a alkohol traktował jak balsam na uspokojenie wzburzonych nerwów. - Tak między rami, pożycie małżeńskie wyraźnie ci nie służy, Bran - skonentował jego zachowanie. - Spoglądasz na Heather z zachwytem i z uwielbieniem obserwujesz jej każdy ruch. Jednak kiedy odwraca się do ciebie, zachowujesz się, jakby cię nie obchodziła albo jakbyś się na nią gniewał. Chyba boisz się jej dotknąć, a przecież potrafisz się obchodzić z kobietami. No i co, do diabła, znaczą te osobne sypialnie? - Zobaczył, jak brat się krzywi i nalewa następnego drinka. - Straciłeś rozum? Jest ładna, a właściwie cholernie piękna, dobrze się wysławia, jest uprzejma. Ma wszystko, czego mężczyzna oczekuje od żony, i jest twoja. Z jakiegoś powodu, którego nie rozumiem, odsuwasz ją od siebie, jakby miała ospę. Dlaczego się tak męczysz? Uspokój się. Ciesz się nią. - Zostaw mnie, Jeff - rzucił Brandon. - To nie twoja sprawa. Jeff potrząsnął głową rozdrażniony. - Brandon, dziwnym zrządzeniem losu dostałeś żonę, z którą warto żyć. Zastanawia mnie, jak znalazłeś taki delikatny kwiatek? Nie zawdzięczasz tego chyba swym zdolnościom. Zwykle ciągnęło cię do swawolnych kobiet, nie tak słodkich i niewinnych jak Heather. Jeśli jakimś zrządzeniem losu ją utracisz, zrozumiesz, że straciłeś więcej, niż myślałeś. Brandon odwrócił się i warknął ze złością: - Bracie, nadużywasz mojej cierpliwości. Ostrzegam cię, powstrzymaj język. Wiem doskonale, co mnie spotkało, i nie potrzebuję twoich matczynych rad, by sobie to uświadomić. Jeff wzruszył ramionami. - Moim zdaniem potrzebujesz kogoś, kto ci doradzi, bo jak na razie robisz wszystko, żeby sobie zmarnować życie. Brandon machnął ręką zniecierpliwiony. - Cóż, to moje życie i mogę je marnować. Młodszy brat wypił swój bourbon, odstawił szklankę i spojrzał Brandonowi w oczy. - Będę w pobliżu, żeby zobaczyć, jak się z tym uporasz. Nie życzę ci dobrej nocy ani przyjemnych snów... Starszy brat pozostał sam, trzymając w dłoni pustą szklankę. Patrzył na nią, czując już samotność, która go spotka w sypialni... i w łóżku. Zaklął, posłał szklankę mocnym rzutem prosto do kominka i też wyszedł z pokoju. Rankiem, gdy wzeszło słońce, Hatti zapukała lekko w drzwi pani i przedstawiła jej Mary, swoją wnuczkę. Dziewczyna miała pełnić funkcję pokojowej pani. Stara Murzynka pośpiesznie zapewniła Heather, że jej wnuczka jest biegła w różnych sprawach. - Wyuczyłam ją - mówiła z dumą - żeby mogła dobrze zająć się nową panią Birmingham, kiedy już ją będziemy mieli. Wie, jak ładnie uczesać włosy i wszystko inne też. Heather uśmiechnęła się do szczupłej dziewczyny. - Jestem pewna, Hatti, że skoro twierdzisz, iż jest najlepsza, to tak właśnie jest. Dziękuję bardzo. Starsza kobieta uśmiechnęła się. - Bardzo proszę, panno Heather - odparła. - Aha, pan Bran powiedział, że musi jechać do Charleston na kilka dni. Musi się zająć statkiem. Heather pochyliła głowę nad filiżanką herbaty. Pomyślała o tym, co słyszała wczoraj. Bez wątpienia Luiza powita Brandona z otwartymi ramionami, a on, jej mąż, usunie żonę z należnego jej miejsca. Teraz będzie przyjeżdżał i odjeżdżał, kiedy mu się spodoba, nie dbając nawet, by powiedzieć jej do widzenia. Westchnęła i posmarowała ciepłą bułkę masłem. Przynajmniej w jego domu dobrze ją przyjęto i znalazła się wśród dobrych i miłych ludzi. Podczas śniadania przygotowano jej kąpiel w pokoju pana, a kiedy dopijała herbatę i stawiała filiżankę, Mary już przy niej była ze szczotką i grzebieniem, by upiąć wysoko włosy. Później Hatti przyszła sprawdzić, jak poszła Mary praca, i zdawała się być bardzo zadowolona. Skinęła głową, oglądając fryzurę. - Spisałaś się dobrze, dziecko - powiedziała, wygładzając ja kiś lok. - Ale dla pani Heather musi być doskonale - dodała. Codzienne zajęcia zaczęły się od zatwierdzenia menu na dziś. Heather poszła za Hatti do domu kucharki, by poznać ciotkę Ruth, która zajmowała się przygotowaniem posiłków dla Harthaven. Wnętrze było obszerne i czyste. Na środku stał wielki stół, a pod ścianami dwa ogromne kominki. Dwie młode Murzynki w czystych, białych fartuchach kroiły zieleninę, przygotowywały mięso i gotowały zupy. Hatti i Ruth były specjalistkami w swoim fachu. W drodze powrotnej Hatti zamęczała Heather szczegółami i wyjaśnieniami. Kiedy mijały jakiś krzak, drzewo czy rzeźbę, Hatti musiała coś na ten temat powiedzieć. Natychmiast po wejściu do domu Murzynka zaczęła sprawdzać czystość. Młoda pani próbowała dorównać jej kroku. Dopiero później, gdy były w salonie, Heather ze śmiechem oparła się o krzesło. - Och, Hatti, muszę odpocząć. Przez tę długą podróż od wykłam od ruchu. Hatti skinęła na Mary i ta wkrótce wróciła z wysokim dzbankiem chłodnej lemoniady. Nalała pani szklankę, którą ta przyjęła z wdzięcznością, nalegając, by one też się napiły. - Hatti, proszę usiąść. Wymamrotawszy podziękowanie, staruszka wzięła szklankę od Mary i usiadła ostrożnie na brzegu krzesła. Heather odchyliła głowę, zamknęła na chwilę oczy i westchnęła. - Hatti, kiedy poznałam Brandona, nie sądziłam, że będę mieszkała w takim domu - rzekła Heather i ciepły uśmiech zagościł na jej twarzy. - I nawet kiedy pobieraliśmy się, znałam go tylko jako kapitana statku i sądziłam, że spędzimy resztę życia w obskurnych pokojach w gospodach na nabrzeżu. - Tak, pani, to cały pan Bran. Lubi się droczyć z tymi, których kocha. Po obiedzie Heather postanowiła sama zwiedzić dom. Zaintrygowało ją piękno sali balowej, więc wróciła do niej, przeszła po dębowej podłodze i pogładziła gładką jak jedwab morę, która pokrywała ściany. Podziwiała złocenia i stanęła pod jednym z kryształowych żyrandoli, oszołomiona pojawiającą się w nim tęczą. Kiedy otworzyła przeszklone kryształem drzwi do ogrodu, zimowy wiatr rozhuśtał żyrandole tak, że rozdzwoniły się słodko. Stała przez chwilę, słuchając ich muzyki. Westchnąwszy cicho, zamknęła drzwi do ogrodu i wyszła z pokoju. Tęskniąc za Brandonem, poszła do biblioteki. Tam usiadła w masywnym krześle przy wielkim orzechowym biurku. Krzesło było jednak twarde i niewygodne, jakby nie chciało pogodzić się z tym, że siada na nim kobieta. Wstała i rozejrzała się po pokoju, w którym mimo nieporządku dało się wyczuć, że mężczyźni z rodu Birmingham poszukiwali tu schronienia. Wysoka gablota mieściła wiele strzelb, których wygląd świadczył o tym, że często ich używano. Wielka głowa jelenia wpatrywała się w nią znad kominka. Jedynym kobiecym akcentem w pokoju był ogromny portret Catherine Birmingham wiszący w miejscu, gdzie padały promienie słoneczne, rozjaśniając jej postać. Zwiedzanie przerwał głos dziecka: - Sprzedawca! Przyjechał sprzedawca! Chce rozmawiać z panią domu. Heather nie wiedziała, czy przyjąć przybysza, czy nie. Hatti zaraz wyszła na ganek. Posłaniec przywitał Murzynkę, ona zaś przedstawiła swoją panią. - Panie Bates, to jest nowa pani na Harthaven, żona pa na Brana. Człowiek zdjął kapelusz i ukłonił się uniżenie. - Ach, pani Birmingham, to dla mnie honor i niezwykła przyjemność. Słyszałem już wiele pochlebnych opinii i muszę powiedzieć, że nie mijały się z prawdą. Przyjęła jego słowa miłym uśmiechem. - Za pani pozwoleniem, pani Birmingham, chciałbym przedstawić mój towar. Mam tu wiele rzeczy niezwykle przydatnych w gospodarstwie domowym i kilka może się pani spodobać. - Kiedy skinęła głową, pośpieszył odwinąć płótno na wozie. - Najpierw chciałbym zaprezentować przybory kuchenne. Mam też wiele przypraw. Pośpiesznie pokazywał, jak wytrzymałe są jego garnki, patelnie i inne naczynia. Tymi przedmiotami dnia codziennego Heather niezbyt się zainteresowała, ale Hatti przyglądała się wszystkiemu z uwagą. Następnie przeszedł do orientalnych pachnideł i mydełek, z których Hatti wybrała kilka, pytając swoją panią, czy czegoś nie potrzebuje. Heather odmówiła grzecznie, nie chcąc się zdradzać, że nie ma pieniędzy. Potem pan Bates zaczął rozwijać materiały, z których Hatti wybrała sobie piękny kupon na niedzielny strój. Heather zainteresowała się dopiero, kiedy mężczyzna pokazał jej aksamit w głębokim zielonym kolorze. Wtedy pomyślała, jak pięknie wyglądałby w nim Brandon. Patrzyła -na materiał tęsknie i nagle przeprosiła wszystkich na chwilę. Pośpiesznie wbiegła do domu, po schodach na górę do swego pokoju, gdzie zaczęła przeglądać szafę w poszukiwaniu beżowej sukni. Znalazła ją w końcu i wyciągnęła. Patrzyła na nią przez chwilę, wspominając tę noc, kiedy poznała męża. Zbyt wiele przykrych wspomnień wiązało się z tą sukienką, by miała jej teraz żałować. Chwyciła suknię i popędziła z powrotem na werandę. - Czy zgodzi się pan na wymianę, panie Bates? - zapyta ła sprzedawcę. Skinął głową. - Jeśli towar jest tego wart, to oczywiście. Rozłożyła przed nim suknię, a oczy mężczyzny zaświeciły. Poprosiła teraz o zielony aksamit i kazała sobie pokazać nici, wykończenia i pasującą do materiału satynę na podszewkę. Kiedy mężczyzna wszedł do wozu, by poszukać żądanych towarów, Hatti szepnęła: - Panno Heather, niech pani nie zamienia tej ślicznej sukni - prosiła. - Na takie rzeczy pan zostawia w domu pieniądze. Pokażę gdzie. - Dziękuję, Hatti - uśmiechnęła się Heather. - To ma być niespodzianka i wolę nie wydawać jego pieniędzy, chyba że sam mi pozwoli. Murzynka zmarszczyła brwi niezadowolona, ale nic już nie powiedziała. Heather odwróciła się teraz do sprzedawcy. - Zielony aksamit jest bardzo drogi, pani - stwierdził chciwie. - Wiozłem go ostrożnie, jakby to było złoto, i jak pani widzi, jest najlepszej jakości. Skinęła głową i zaczęła chwalić własny towar. - Suknia jest znacznie więcej warta niż pański materiał. - Włożyła rękę do środka i ukazała piękną, ręczną robotę wokół stanika i błyszczące w słońcu ozdoby. - Nieczęsto ma pan szczęście natknąć się na taką suknię do wymiany. Jest uszyta według najnowszej mody i każda kobieta chciałaby taką mieć. On znów pochwalił swój materiał, ale Heather nie dała się oszukać. Wkrótce dokonano wymiany i obie strony były zadowolone. Sprzedawca ostrożnie wziął od Heather suknię, delikatnie ją złożył i ponuro stwierdził: - Moja głupota i pani umiejętność targowania się, pani Birmingham, bez wątpienia pozbawiły mnie zysku za cały dzień. Heather podniosła brew i powiedziała z uśmiechem: - Dobry człowieku, zapewne znasz prawdziwą wartość tak delikatnego towaru i dlatego wmusiłeś we mnie te szmaty. Oboje mrugnęli do siebie porozumiewawczo i ukłonili się sobie. - Madam, pani uroda i niezwykły czar z pewnością skłonią mnie niedługo do powrotu, byś pozwoliła znów zaprezentować me towary i wymienić je na jakiś inny niewiele wart drobiazg. Hatti burknęła coś, okazując niezadowolenie, ale Heather uprzedziła handlarza. - O tym niech pan nawet nie myśli, bo nigdy już nie pozwolę, by moje skarby tak łatwo wymknęły mi się z rąk. Zaśmiał się i pożegnał, a ona pomachała mu i szczęśliwa zaczęła zbierać materiały. Hatti kręciła głową i mruczała niezadowolona. - Nie wiem, co w panią wstąpiło, panno Heather, że pani zamieniła swoje piękne stroje u obwoźnego sprzedawcy. Przecież pan Brandon ma pieniądze. Nie jest biedakiem. - Hatti, nie waż się mu o tym powiedzieć - ostrzegła ją łagodnie. - Uszyję mu świąteczny podarek i chcę, żeby to była niespodzianka. - Tak, psze pani - mruknęła Hatti, wyraźnie niepocieszona. Brandon i George wrócili z Charlestonu około północy następnego wieczoru. W domu było cicho i wszyscy prócz lokaja Josepha spali. We trzech, niosąc torby i kufry, obudzili Jeffa i Heather. Heather domyśliła się, że jej mąż jest już w domu. Wstała, włożyła szlafrok i kapcie i weszła do jego sypialni, gdzie zastała obu braci i służących na popijaniu brandy. Zaspana uśmiechnęła się, kiedy Brandon podszedł do niej i pocałował w czoło. - Nie chcieliśmy cię obudzić, moja słodka - mruknął cicho. - Mhm - westchnęła, ziewając - poczekałabym na ciebie, gdybym wiedziała, że dziś przyjedziesz. Skończyłeś już interesy na statku? - Zakończę dopiero po świętach, kotku, potem musimy przygotować Fleetwood. Zabiorę wtedy statek do Nowego Jorku, żeby go sprzedać. Heather podniosła głowę i spojrzała na niego przestraszona. - Popłyniesz do Nowego Jorku? - zapytała powoli. - Długo cię nie będzie? Uśmiechnął się do niej i odgarnął jej włosy z twarzy. - Niezbyt długo, słonko. Może miesiąc albo mniej. Nie jestem pewien. Teraz lepiej idź spać. Jutro wstajemy wcześnie do kościoła. Jeszcze raz pocałował ją w czoło i patrzył, jak wychodzi z pokoju. Zauważył, że zarówno Jeff, jak i George przyglądają mu się uważnie. Służący szybko odwrócił wzrok, ale Jeff wyglądał na wyraźnie niezadowolonego. Brandon zignorował go jednak, nalał sobie brandy i pił powoli. Gdy Heather obudziła się następnego ranka, zobaczyła Mary rozpalającą ogień w kominku. Wstała z łóżka, trzęsąc się, i poszła się rozgrzać przy ogniu. Wiatr wyginał za oknem drzewa, a w pokoju panował chłód. Ubrała się do kościoła w suknię z niebieskiego jedwabiu. Tę właśnie wskazał jej Brandon, bo pasowała do jej oczu. Kiedy ubrana w nią stała przed lustrem, służąca westchnęła. - Och, pani Birmingham, nigdym jeszcze nie widziała ni kogo tak pięknego jak pani, naprawdę! Heather uśmiechnęła się do dziewczyny i obejrzała się w lustrze. Bardzo chciała ładnie wyglądać, by przyjaciele Brandona odnieśli dobre wrażenie. Zagryzła nerwowo wargę i wyszła, niosąc pasujący do sukni niebieski płaszcz i mufkę ze srebrnych lisów. Do tego wybrano jej czapkę z takiego samego futra. Jeszcze na schodach miała ochotę wrócić i włożyć czepek, ale nie pozwalał jej na to czas. Mężczyźni czekali w salonie, obaj eleganccy w swoich niedzielnych strojach. Kiedy weszła, rozmowa urwała się w pół zdania. Patrzyli na nią zachwyceni, aż poczuła się nieswojo pod ich uważnymi spojrzeniami. Wyczuwając jej niepokój, obaj bracia rzucili się ku niej i zderzyli się w pół drogi. Jeff ustąpił Brandonowi. - Czy jestem odpowiednio ubrana? - zapytała Heather z nadzieją w głosie. Brandon pomógł jej włożyć płaszcz. - Moja droga, nie musisz się martwić. Zapewniam cię, że będziesz najpiękniejszą kobietą, jaka dziś wejdzie do kościoła. - Stanął za nią, kładąc ręce na jej ramionach. - Na pewno poruszysz serca mężczyzn i języki kobiet. Uśmiechnęła się zadowolona i uspokojona. Kiedy powóz zatrzymał się przed kościołem, zgromadzeni tam ludzie z ciekawością obserwowali rodzinę Birminghamów. Jeff wysiadł pierwszy. Gdy Brandon odwrócił się, by pomóc swej młodej żonie, oczy wszystkich skierowały się na drzwiczki. Gdy pojawiła się w nich Heather, przez tłum przebiegł szept. Z grupki niezamężnych panien i ich matek dało się słyszeć kilka pogardliwych prychnięć i nieprzyjaznych uwag, ale wśród mężczyzn zapanowała pełna zachwytu cisza. Jeff uśmiechnął się rozbawiony. - Zdaje się, że ta twoja piękność wzbudziła ogólne zainteresowanie - powiedział do brata. Brandon rozejrzał się wokół i zauważył, że niektórzy odwrócili się nagle, jakby przyłapano ich na podglądaniu. Kąciki ust podniosły mu się, kiedy podał Heather ramię. Kiwał uprzejmie osobom mijanym po drodze do kościoła i dotykał kapelusza w geście powitania. Już w środku zaczęła przypatrywać im się gruba kobieta, a spoza niej wyglądała jej córka. Taksowały Heather niezbyt przyjaznym wzrokiem. Matka miała szerokie biodra i wąskie ramiona i poza fryzurą i suknią nic nie wskazywało, że przynależy do słabszej płci. Jej córka była wyższa i lepiej zbudowana, ale twarz o szerokich kościach i lekko wystające zęby nie stwarzały korzystnego wrażenia. Skórę miała bladą i piegowatą, a brązowe włosy przykrywał dziwaczny czepek. Blade, szarawe oczy spoglądały zza okularów w metalowych oprawkach. Obie kobiety zerkały na zaokrąglony brzuch Heather, córka jakby z zazdrością. Brandon zdjął kapelusz, witając najpierw starszą, potem młodszą z kobiet - Pani Scott, panno Sybil, dość chłodny mamy ranek, nie prawdaż? Matka uśmiechnęła się sztywno, a córka zaczerwieniła się i wyjąkała: - Tak, tak, to prawda. Brandon przeszedł obok kobiet i prowadził Heather do ich ławki na przedzie. Siedzący już tam ludzie skłonili głowy na powitanie. Gdy Brandon pomagał żonie zdjąć płaszcz, Jeff pochylił się i szepnął jej cicho do ucha: - Właśnie miałaś przyjemność poznać panią Scott, bizo na, i jej nieśmiałe cielątko, Sybil. Dziewczyna od dawna czuje miętę do twego męża, a matka, chcąc mieć bogatego zięcia, robiła wszystko, co w jej mocy, by ich ze sobą połączyć. Bardzo była rozczarowana, że Brandon to ignoruje. W tej chwili na pewno wypalają wzrokiem dziurę w twoich plecach. Kilka innych panien robi to samo. Lepiej naostrz pazury, bo przy wyjściu czekać będzie na ciebie wianuszek odrzuconych. Wianuszek ten nie jest mały. Podziękowała za ostrzeżenie i odwróciła się do Brandona. - Nie mówiłeś mi, że miałeś więcej niż jedną narzeczoną - stwierdziła zdenerwowana tym, że mógłby mieć jeszcze inne kobiety prócz Luizy. - Których pięknych pań powinnam tu unikać? Czy Sybil też? Wygląda na silną dziewczynę. Nie chciałabym, by mnie zaatakowała. Brandon zmrużył oczy i spojrzał na Jeffa, ale ten tylko wzruszył ramionami. - Zapewniam cię, pani, że nigdy nie byłem w łożu z żadną z tych dam. Nie są w mym guście. Jeśli zaś chodzi o Sybil, nie powinnaś jej nazywać dziewczyną, bo jest od ciebie dziesięć lat starsza. Siedzące kilka ławek za nimi Sybil i jej matka obserwowały małżeństwo Birminghamów. Nie były zadowolone, widząc, jak młoda kobieta uśmiecha się do męża i usuwa nitkę z jego płaszcza. Na pierwszy rzut oka wyglądali na kochającą się parę. Kiedy skończyło się nabożeństwo, Birminghamowie podeszli do drzwi i przywitali się z pastorem, któremu Brandon przedstawił żonę. Jeffa zatrzymała grupa młodych ludzi, którzy najwyraźniej byli jego przyjaciółmi. Chwilę później kilku mężczyzn podeszło do Brandona. - Znasz się na koniach, Brandon - powiedział jeden z nich. - Podejdź na chwilę i rozstrzygnij nasz spór. Dwaj mężczyźni wzięli go pod ręce i odciągnęli od żony, nie pozostawiając mu wyboru. Brandon rzucił przez ramię: - Za chwilę wrócę, kochanie. Mężczyźni odeszli na stronę, gdzie nie mógł ich widzieć pastor. Heather zauważyła, że jeden z nich wyjął spod płaszcza dzbanek. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy podali go Brandonowi i klepnęli go po plecach w geście przyjaźni. Już nie wierzyła, że miał rozstrzygnąć jakiś ważny spór. Przez chwilę stała niezdecydowana, obserwując grupy kobiet zebranych na kościelnym podwórzu. Czuła się trochę zagubiona, nie znała tu nikogo. Jej uwagę przykuła dobrze ubrana starsza pani, która szukała ciepłego, osłoniętego od wiatru miejsca pod kościołem. Kobieta miała długi parasol, którego używała bardziej do ochrony przed wiatrem niż słońcem. Woźnica umieścił dla niej pod kościołem krzesło, a ona usiadła. Dostrzegła Heather i gestem zaprosiła, by dziewczyna do niej podeszła. Kiedy Heather się zbliżyła, starsza pani postukała w ziemię końcem parasola. - Stań tu, kochanie, i pozwól, że ci się przyjrzę - powie działa stanowczo. Heather posłuchała. - Cóż, jesteś bardzo śliczną młodą kobietką. Jestem zazdrosna - zażartowała - bo z pewnością będziesz głównym tematem rozmów na damskich spotkaniach przez kilka ty godni. Jeśli jeszcze nie wiesz, jestem Abegail Clark. A ty jak się nazywasz, moja droga? Służący przyniósł koc i okrył nim nogi staruszki. - Heather, pani Clark. Nazywam się Heather Birmingham - odrzekła dziewczyna. Kobieta prychnęła głośno. - Kiedyś byłam panią Clark, ale po śmierci męża wolę, kiedy do mnie mówią Abegail. Wiesz oczywiście, że zrujnowałaś nadzieje wszystkich młodych panien w okolicy? Bran- don był najlepszym kandydatem na męża. Ale cieszę się, że tak dobrze wybrał. Już się o niego martwiłam. Teraz pewnie cała ich atencja przeniesie się na młodszego brata. Jeff, który właśnie podszedł do Heather i pani Clark, rzekł: - Musisz uważać na tę starą wdowę, Heather. Ma język ostry jak szabla, a temperament gwałtowny jak aligator. Zda je się, iż jest znana z tego, że niejednemu już odgryzła nogę. - Fircyku, gdybym była nieco młodsza, klęczałbyś u mych stóp, błagając o przebaczenie - stwierdziła pani Clark. Jeff zaśmiał się. - Ależ, Abegail, kochana. Już proszę cię o przebaczenie. Staruszka machnęła ręką, jakby chciała odpędzić jego słowa. - Nie potrzebuję rozgadanego fircyka, żeby mi się przy- pochlebiał. Uśmiechnął się. - To widać, Abegail. Nawet jasno świecące słońce nie ogrzało twych do mnie uczuć i nie uśpiło twej czujności. - Ha! - wykrzyknęła starsza pani. - To ta piękna młódka stojąca obok ciebie przyniosła mi tyle szczęścia. Twój brat dobrze wybrał i nie zasypiał gruszek w popiele. - Spojrzała na Heather. - Kiedy spodziewasz się dziecka, moja droga? Czując skupioną na sobie uwagę zebranych wokół kobiet, Heather odparła łagodnie: - Pod koniec marca, pani Clark. - Hm! - prychnęła pani Scott, dołączając do grupy. - Nie tracił czasu na zaloty. - Spojrzała na Heather. - Pani mąż znany jest z upodobania do łóżek młodych dam, ale pani nie wygląda dość dorośle, by mieć dziecko. Pani Clark stuknęła parasolem w ziemię. - Uważaj, Maranda. Złośliwość z ciebie wyłazi. Nie obrażaj tej niewinnej dziewczyny tylko dlatego, że nie udało ci się złapać Brandona dla Sybil. - To, że ktoś go złapie, było tylko kwestią czasu - orzekła pani Scott. - Właściwie dziwię się, że żadna dziewczyna nie złapała go wcześniej. Heather zaczerwieniła się, a Jeff odparł z uśmiechem: - Ale to wszystko, pani Scott, było, zanim poznał swą żonę. Kobieta zmierzyła Heather badawczym spojrzeniem i spytała bardzo głośno: - Kiedy właściwie się pobraliście, moja droga? Parasolka pani Clark wbiła się w ziemię tuż przy jej nogach. - To, zdaje się, nie twoja sprawa, Maranda. Nie podoba mi się to nagabywanie. Pani Scott zignorowała staruszkę i ciągnęła złośliwie: - Jakże udało ci się go przykuć do swego łoża, moja droga? To musiał być jakiś podstęp. Tutaj nie zagrzał nigdzie miejsca. - Marando, postradałaś rozum? - wrzeszczała Abegail, machając parasolką jak pałką. - Gdzie się podziały twoje maniery? Brandon, który wyłonił się zza rogu kościoła, zdążył usłyszeć wymianę zdań między obiema starszymi paniami. Na jego widok pani Scott wyprostowała się i jak niepyszna odeszła w stronę grupki kobiet. Brandon odwrócił się do niej plecami i uśmiechnął się do pani Clark, biorąc Heather pod rękę. - Cóż, Abegail, jak zwykle jesteś w samym środku awantury. Zaśmiała się. - Pognębiłeś całe miasto, sprowadzając sobie obcą żonę. Ale przywróciłeś mi wiarę w swój zdrowy rozsądek. Nie polecałabym ci nigdy innego wyboru. - Odwróciła wzrok na Heather. - Ta... ta dziewczyna na pewno spodobałaby się twojej matce. Byłaby z niej dumna. Uśmiechnął się uprzejmie i odparł: - Dziękuję, Abegail. A już się bałem, że będziesz zazdrosna. - Posiedź ze starą kobietą chwilę, by porozmawiać - poprosiła. - Chciałabym wiedzieć, jak udało ci się złowić tę czarującą istotę. - Może następnym razem, Abegail - obiecał. - Do domu daleko i musimy już jechać. Uśmiechnęła się i skinęła głową. - Nie zaszczyciłaś już od dawna swą obecnością Harthaven, Abegail - stwierdził z naganą w głosie Jeff. Zachichotała. - Po co? Żeby sobie zrujnować reputację? Ale teraz, kiedy macie już kobietę, która nad wami zapanuje, może się skuszę. Jeff pochylił się nad dłonią starszej pani i musnął ją ustami. - Wyjdź z domu, kochana, i odwiedź nas kiedyś. Od kiedy Brandon przywiózł żonę do domu, to już nie to samo miejsce. Nawet Hatti jest oczarowana. Pożegnawszy się, ruszyli w stronę powozu. Kiedy mijali panią Scott, ta prychnęła: - Tyle tu ładnych młodych dam, a on musiał jechać za ocean, żeby sobie przywieźć Angielkę! Jeff dotknął kapelusza. - Irlandkę, dla ścisłości, i to najpiękniejszą, jaką widziałem - powiedział, przechodząc obok. Północny wiatr przyginał szumiące sosny i dmuchał chłodem do wnętrza powozu, kiedy jechali po suchej, zakurzonej drodze poza miastem. Heather przytuliła się do Brando-na pod kocem, którym się wspólnie okryli, podczas gdy Jeff próbował nie marznąć samotnie po drugiej stronie. Obserwowała z rozbawieniem, jak starał się wciągnąć koc na siebie, przykryć długie nogi i stopy jednocześnie. Skulił się w końcu w rogu i przykrył płaszczem, ale przy każdym podskoku powozu płaszcz spadał. Przysunęła się bliżej Brando-na, robiąc Jeffowi miejsce obok siebie. - Mówi się, że troje to tłum, Jeff - rzuciła. - Czy mógł byś usiąść obok mnie, byśmy stworzyli ciepły tłum? Zgodził się pośpiesznie i rozłożył swój koc na ich kolanach. Heather wcisnęła się Brandonowi pod ramię, a Jeff uśmiechnął się rozbawiony. - Wstyd, moja pani - powiedział, udając, że go uraziła. -To nie o moją wygodę ci szło, ale o ciepło z drugiej strony. - Uważaj, Jeff - ostrzegł Brandon - ta mała Angielka może z ciebie wyciągnąć całe ciepło. Przyjrzał jej się uważnie i dodał: - Nie mogę sobie wyobrazić, po czyjej stronie byś walczyła jako pół Irlandka, pół Angielka, a na dodatek żona Jankesa. Jeff przyłączył się do rozmowy z kpiącą nutką w glosie: - Obawiam się, że to ten angielski akcent tak ludzi niepokoi. Z taką wymową niedługo podburzy przeciwko nam cały kraj. Biedny tata przewróciłby się w grobie, gdyby wiedział, że pod naszym dachem mieszka Angielka. - Uśmiechnął się do niej i wdzięcząc się jak kobieta, dodał: - Moja droga Angielko, po prostu musisz nauczyć się gulgotać jak Jankeska. Przyjęła do wiadomości to, co powiedział, kiwnąwszy głową, i starając się naśladować jankeski akcent, rzuciła: - Tak jest, panie Jeff. Obaj bracia zaczęli się śmiać, a ona spojrzała na nich trochę zdziwiona tą reakcją. Potem nagle zdała sobie sprawę, że mówiła tak jak służba, zupełnie inaczej niż kobiety, z którymi rozmawiała pod kościołem. Przyłączyła się do nich, śmiejąc się z siebie samej. Nadeszło Boże Narodzenie. Służba otrzymała prezenty dzień wcześniej. Wtedy to wszyscy domownicy i służący zebrali się, radując serca hojnością pana, jedząc, pijąc i świętując każdy na swój sposób. Heather postanowiła dać mężowi świąteczny prezent w dzień Bożego Narodzenia rano, na osobności. Wstała wcześniej i czekała, aż usłyszy ruch w jego sypialni. Wtedy wzięła pięknie zapakowany prezent i po cichu otworzyła drzwi. Nie zauważył, że weszła do pokoju. Ubrany tylko do połowy w bryczesy i pończochy, zajęty był szukaniem w szafie swojej koszuli. Położyła prezent na łóżku i usiadła na fotelu przy kominku. Brandon znalazł koszulę, a kiedy się odwrócił, wkładając ją, zobaczył żonę. Uśmiechała się do niego figlarnie. - Dzień dobry, Brandon - przywitała go pogodnie. -- Wesołych świąt. Brandon nie mógł powstrzymać uśmiechu. - Dzień dobry, kochanie. Nawzajem. - Przyniosłam ci prezent - powiedziała, wskazując paczuszkę. - Otworzysz? Zaśmiał się i zrobił, o co prosiła. Ze zdziwieniem trzymał przed sobą szlafrok z herbem rodzinnym wyszytym na lewej piersi. - Podoba ci się, Brandon? - zapytała niecierpliwie. - Włóż go i pokaż się. Szlafrok pasował doskonale. - To piękna rzecz, Heather - rzekł, przyglądając się herbowi. - Nie mówiłaś, że masz taki talent. - Spojrzał z diabelską iskierką w zielonych oczach. - Teraz, kiedy już o tym wiem, będziesz musiała wyszywać wszystkie moje koszule. A niełatwo mnie zadowolić. Mam duże wymagania, jeśli chodzi o koszule. Nawet moja mama była tym zmęczona - powiedziała godnym głosem, a oczy mu dziwnie lśniły. - Cieszę się, że mam mądrą żonę, która potrafi sprawić mi przyjemność. Heather śmiała się radośnie, podziwiając szlafrok i męża. - Dobrze na tobie leży - mówiła z dumą, wygładzając materiał na ramionach. - I wyglądasz bardzo elegancko. - Od sunęła się i uśmiechnęła. - Wiedziałam, że tak będzie. Brandon podszedł do kufra. Wyjął z niego małe, czarne pudełko. - Obawiam się, że twój uśmiech przyćmi mój podarek. W porównaniu z twą urodą będzie bezbarwny. Stał tuż obok, kiedy otwierała pudełko. Wielki szmaragd i otaczające go diamenty błysnęły jasno w porannym świetle, kiedy podniosła wieczko. Patrzyła niedowierzająco na broszę, a potem wolno podniosła zdziwiony wzrok. - To dla mnie? - zapytała. Zaśmiał się łagodnie i wziął od niej pudełko. Wyjął z niego broszkę i rzucił pudełko na łóżko. - A dla kogo, moja pani, kupiłbym taki podarek, jeśli nie dla ciebie? Zapewniam cię, że jest twoja. Wsunął dłoń pod szlafrok Heather i starał się przypiąć broszkę do aksamitu koloru burgunda. Pałce mu drżały, kiedy poczuł ciepło jej ciała, i trwało to dłużej niż powinno. - Może ja zapnę? - zapytała. Brandon wreszcie przypiął broszkę, a wtedy Heather przytuliła się do niego. - Dziękuję, Brandon - mruknęła. - Nigdy nie miałam nic równie pięknego. Objął ją ramieniem, ale ktoś zapukał do drzwi i Brandon się odsunął. To Hatti przyniosła jedzenie. Heather usiadła przy stoliku, a Brandon żartował z Murzynką. - Gdzie jest parasolka, którą ci dałem, Hatti? Myślałem, że będziesz dziś rano stukała nią w podłogę, żeby wszyscy widzieli. Pani Clark będzie ci zazdrościć. - Tak, panie Bran - uśmiechnęła się kobieta. - Na pewno. Takiej ładnej jeszcze nie miałam. I ten strój, co pan go nosi, też jest bardzo ładny. - Spojrzała na Heather i przewracała oczami, podając śniadanie. - Dziękuję, Hatti - powiedział zadowolony. - Moja żona go dla mnie uszyła. - Tak, panie, to naprawdę piękny szlafrok - rzekła Hatti - ale szkoda, że pani musiała przehandlować swoją suknię, żeby kupić materiał. Brandon odłożył nagle widelec i spojrzał na Murzynkę, ale ona już wychodziła z pokoju. Powoli odwrócił się do żony. - Zamieniłaś suknię na materiał, Heather? O czym ona mówi? Wzruszyła ramionami. - Nie miałam pieniędzy, a chciałam ci zrobić niespodziankę. To była tylko stara sukienka. Zmarszczył czoło. - Nie miałaś starych sukienek. Uśmiechnęła się i szybko odparła: - Ależ miałam. Patrzył na nią przez chwilę, szukając w pamięci, ale nie mógł sobie przypomnieć żadnej starej sukni. Była tylko jej suknia ślubna. Podniósł brwi. - A któraż to suknia wydała ci się stara, kochanie? Podniosła wzrok i odsunęła się, głaszcząc dłonią okrągły brzuch. - Ta, w której cię poznałam. Pamiętasz? - Och - mruknął. Podniósł widelec, nabrał odrobinę jedzenia i żuł je przez chwilę, podenerwowany, a potem przełknął. W jego tonie wyraźnie słyszała naganę, kiedy odezwał się znowu. - Szkoda, że to zrobiłaś. Nie podoba mi się, że moja żona wymienia stroje na materiały u domokrążców. W biurku na dole są zwykle pieniądze. Później ci pokażę. Możesz je brać, kiedy potrzebujesz. Jak nieobecna upiła łyk herbaty. - Panie, o ile zrozumiałam - powiedziała lekko urażona - nie życzyłeś sobie, bym wydawała twoje pieniądze. - Przehandlowałaś coś, co było moje, pani, moje! - rzucił przez zaciśnięte zęby. - Zanim się pobraliśmy, wzięłaś ode mnie pieniądze i zostawiłaś w zamian tę suknię. Dla mnie to było trofeum, pamiątka po dziewczynie, którą wtedy poznałem. Zatrzymałem tę suknię, by przypominała mi noc z nią spędzoną Heather zmarszczyła czoło zmieszana. Łzy napłynęły jej do oczu, kiedy uświadomiła sobie, że jest z niej niezadowolony. - Przykro mi, Brandon - mruknęła przepraszająco. - Nie wiedziałam, że tak ceniłeś tę suknię. Odruchowo dotknęła broszki, o której na chwilę zupełnie zapomniała. Brandon spojrzał na Heather i uświadomił sobie, że są święta. Złagodniał i poczuł wyrzuty sumienia, że odebrał jej całą przyjemność dawania prezentów. Pośpiesznie próbował poprawić jej nastrój, wstał i ukląkł obok jej krzesła. - Moja słodka - rzekł, z czułością ujmując jej dłoń. - Po doba mi się ten szlafrok i będę go nosił dumny z twego ta lentu, ale nie jestem biedakiem i nie pozwolę, by moja żona handlowała własnymi strojami z wędrownymi sprzedawcami jak jakaś wieśniaczka. Mam pieniądze i możesz ich używać. No chodź. - Podniósł się, przyciągnął ją do siebie i objął. - Weselmy się w te święta. Dość już łez. Dzień był deszczowy, w domu panowała cisza i spokój. Kręciło się tylko kilku służących. Jeff wyjechał do Charlestonu, by obdarować kilka osób prezentami. Miał wrócić dopiero wieczorem, żeby zjeść z nimi kolację. Brandon rozpalił ogień w kominku w salonie i usiadł na podłodze obok krzesła Heather. Czytał jej na głos Sen nocy letniej Szekspira, a ona słuchała, szyjąc kaftanik dla dziecka i śmiejąc się, rozbawiona jego interpretacją. Przed kominkiem leżał pień drzewa, który Jeff i Ethan wnieśli tu wczoraj wieczorem. Pień udekorowano gałązkami świerkowymi, jemiołą i ostrokrzewem, przywiązanym czerwonymi wstążkami, a na obu jego końcach paliły się świece. Kiedy Brandon zmęczył się czytaniem, przyniósł szachownicę i rozstawił figury, by nauczyć Heather grać. Trochę myliły jej się ruchy, on zaś cierpliwie wszystko wyjaśniał. Był już wieczór, kiedy przeprosiła go i poszła na górę zmienić suknię. Zeszła w zielonej, aksamitnej sukni, do której wspaniale pasowała nowa brosza. Dygnęła, a Brandon ucałował jej dłoń i patrzył z podziwem. - Brosza nawet w ułamku nie jest tak piękna jak ta, która ją nosi - mruknął. Nalał Heather kieliszek madery, a ona przyjęła go z wdzięcznością. - Przypuszczam, że jesteś dla mnie taki uprzejmy dlatego, że przegrałam z kretesem w szachy. Zaśmiał się wesoło. - Jesteś bardzo podejrzliwa, moja droga. Jak możesz mi nie wierzyć, kiedy chwalę twą urodę? Heather podeszła do okna. Mimo że padał deszcz, jej ten dzień wydał się cudowny, taki, o którym nigdy nie zapomni. Stała tak, rozmarzona. Brandon zbliżył się do żony. - Uwielbiam deszcz - szepnęła Heather. - Zwłaszcza gdy szaleje burza jak teraz, a w domu jest tak ciepło. Kiedy moc no wiał wiatr, tata zawsze zostawał w domu. Chyba dlatego lubię taką pogodę. Nigdy nie bałam się burzy. - Pewnie bardzo kochałaś ojca. Powoli skinęła głową. - Tak. Bardzo go kochałam, ale zawsze czułam lęk, kie dy wychodził i zostawiał mnie samą. Nie jestem zbyt od ważna. Papa zawsze mi mówił, że nie jestem. Byłam takim tchórzliwym dzieckiem. Uśmiechnął się ciepło i delikatnie ujął dłoń Heather. - Małe dziewczynki wcale nie muszą być odważne. Trze ba je chronić i opiekować się nimi. Trzeba je bronić przed tym, czego się boją. Spojrzała na Brandona zaskoczona taką odpowiedzią, a potem opuściła wzrok i powiedziała zawstydzona: - Znów cię zanudzam historią mego życia. Przepraszam, nie chciałam. - Nigdy nie mówiłem, że mnie to nudzi - zaprotestował cicho. Pociągnął ją na kanapę. Właśnie tam siedzieli, kiedy usłyszeli kroki na werandzie. Wrócił Jeff. Zmienił buty i jeszcze z kroplami deszczu na twarzy wszedł do salonu. - Mój Boże, co za parszywy dzień - stwierdził, nalewając sobie sporą porcję bourbonu. Podszedł do kominka, by ogrzać plecy, a potem wyjął z kieszeni surduta długą kasetkę. - Moja przeurocza Angielko, przywiozłem ci prezent, choć może dziś ci się jeszcze nie przyda. - Och, Jeff, nie trzeba było - mruknęła, ale i tak uśmiechnęła się radośnie. - Czuję się okropnie, bo nic dla ciebie nie mam. - Ciesz się z prezentu, Heather, a ja na swój poczekam. Pośpiesznie otworzyła pudełko i wyjęła z niego piękny wachlarz z pięknie rzeźbionej kości słoniowej, ozdobiony delikatną hiszpańską koronką. Rozłożyła wachlarz i zatrzepotała ponad nim długimi rzęsami. - Och, panie Jeff - mówiła, naśladując amerykański akcent pań z dobrych domów. - Pan wie, jak zadowolić damę. Zaśmiał się. - To prawda, Heather, ale przy tym, co dał ci mój brat, ten wachlarz to pospolity podarek. - Jest piękna, nieprawdaż? - mruknęła, dotykając broszy. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do męża. Jeff spojrzał porozumiewawczo na Brandona. - Mój brat wszystko trafnie wybiera. Sam się o tym prze konałem. Hatti z rozmachem otworzyła podwójne drzwi do jadalni i zaprosiła na kolację. - Chodźcie jeść, póki gorące. Heather wstała z kanapy i wygładziła suknię. Widząc głęboki dekolt, Jeff zamarł z otwartymi ustami. Jak zaczarowany wpatrywał się w piersi bratowej. - Uspokój się, Jeff - rzucił ze śmiechem Brandon. - Ona jest już zajęta. Ale może pewnego dnia i ty znajdziesz dziewczynę, na której widok będzie ci ciekła ślinka! Odwrócił się i kładąc rękę na plecach Heather, poprowadził ją do stołu. Młodszy z braci wzruszył ramionami jakby przepraszająco i powiedział: - No cóż, Luiza nigdy tak nie wyglądała. Brandon uniósł brew, ale nic nie odrzekł. Kolacja była popisem umiejętności kulinarnych ciotki Ruth. Jedząc, mężczyźni rozmawiali o interesach. Brandon odkroił plaster pieczonej gęsi i położył na talerzu żony. - Dowiedziałeś się czegoś o tartaku albo o panu Bartlett? - zapytał młodszego brata. - Niestety, niewiele - odparł Jeff. - Wiem, że pracują u niego niewolnicy i ma wysokie ceny. Ostatnio traci pieniądze. - Więc mógłby to być dobry interes - stwierdził Brandon jakby sam do siebie. Spojrzał na brata. - Gdyby zamiast niewolników pracowali tam najemni robotnicy, mogłoby się opłacać. Drewno na statki znakomicie się sprzedaje w Delaware, w Charlestonie też nie będzie problemów ze sprzedażą drewna na budowy. Możemy się nad tym zastanowić. Wyruszam za jakieś dwa lub trzy tygodnie, żeby zabrać Fleetwood do Nowego Jorku. Musimy podjąć decyzję co do tartaku i załatwić sprawy, zanim wyruszę. - A co z Luizą? - zapytał Jeff, nie podnosząc głowy znad talerza. - Była w mieście i przyparła mnie do muru. Chciałaby wiedzieć, czy zastanowiłeś się nad długami i co zdecydowałeś. Powiedziałem jej, że nic na ten temat nie wiem. Heather przysłuchiwała się rozmowie braci obojętnie. Kiedy jednak padło imię Luizy, najwyraźniej drgnęła. Zauważywszy to, Brandon rzekł swobodnie: - Odwiedziła mnie na Fleetwood, by porozmawiać o swojej sytuacji finansowej. Zaproponowałem jej uregulowanie długów i sporą sumkę za ziemię, ale jak zwykle upiera się przy swoim. Z czystej przyzwoitości opłacę mniejsze długi, które zaciągnęła na poczet swoich dochodów jako moja przyszła żona. Tych, które poczyniła wcześniej, a są wyższe, nie spłacę, póki nie sprzeda mi ziemi. Chciałaby, żebym zwolnił ją z obietnicy sprzedaży, żeby ziemia była znów jej kartą prze targową do małżeństwa. Ani mi się śni. Tylko długi, które za ciągnęła jako moja narzeczona, ureguluję. Będę chyba więc dość zajęty do wyjazdu, zwłaszcza jeśli tartak okaże się kuszą cym kąskiem. A propos, czy ty będziesz zainteresowany zainwestowaniem niewielkiej sumy, jeśli się okaże, że warto? Jeff uśmiechnął się. - Myślałem, że nie zapytasz. Rozmowa zmieniła temat jeszcze wiele razy, zanim skończono posiłek. Po kolacji Jeff pośpieszył ku Heather, by uprzedzić brata. Poprowadził ją do salonu, mimo że Brandon nie wyglądał na szczególnie zadowolonego. Zatrzymali się pod żyrandolem. Jeff uniósł głowę i powiedział z żalem: - Biedactwo, wisi tam cały dzień, a nikt nie pomyślał, by skorzystać z jej obecności. Heather też spojrzała w górę. Na samym środku żyrandola wisiała mała, samotna gałązka jemioły. Jeff odchrząknął i uśmiechnął się. - A teraz, o pani, znalazłem już dla siebie prezent, o którym wcześniej wspominałaś. Objął Heather i nie zważając na jej zaskoczenie, pochylił się i przypieczętował jej usta długim i raczej nie braterskim pocałunkiem. Nie odwzajemniła pocałunku, ale Brandon i tak był bardzo niezadowolony z powodu zbyt swobodnego zachowania brata. Jeff odsunął się, ale nie wypuścił Heather. Widząc zmarszczone czoło Brandona, zaśmiał się. - Uspokój się. Nie miałem przecież okazji pocałować panny młodej. - Dajesz mi powody, by się zastanowić, czy bezpiecznie jest zostawić ją tu z tobą pod moją nieobecność - rzucił Brandon. - Gdyby nie była w tak zaawansowanej ciąży, miałbym wątpliwości. Jeff uniósł drwiąco brew. - Ależ, Brandon, co ja widzę, opanował cię ten zielony potwór, zazdrość? Myślałem, że już dawno się go pozbyłeś! Tygodnie mijały szybko i do wyjazdu Brandona zostało zaledwie kilka dni. Przez cały ten czas był zajęty, doglądając statku, płacąc długi Luizy i załatwiając sprawy tartaku, który zdecydowali się z bratem kupić. W domu spędzał więc niewiele czasu. Kilka razy zostawał na noc na Fleetwood i nie wracał przez parę dni. Kiedy przebywał w domu, znaleźć go można było głównie w bibliotece pracującego nad książkami, zapiskami i rachunkami. Niedziela była jedynym dniem, który spędzali razem. Zwykle szli do kościoła, gdzie Heather witano z szacunkiem i przyjaźnią. Zbliżał się dzień, kiedy Brandon musiał wypłynąć do Nowego Jorku. Pewnego wieczoru Heather zastukała nieśmiało do drzwi gabinetu Brandona, a on krzyknął, by weszła. Siedział przy biurku, przeglądając księgi i dokumenty. - Mogę na chwilę? - zapytała niepewnie. Nigdy do tej pory nie przeszkadzała mu w pracy, a i teraz uczyniła to z wahaniem. Skinął głową. - Proszę. Usiadł wygodnie na krześle, obserwując, jak idzie przez pokój, i wskazał jej drugie krzesło. Czekał chwilę, kiedy kręciła się niespokojnie, próbując zebrać się na odwagę i zacząć mówić. O mało nie podskoczyła, kiedy zapytał: - O czym chciałaś pomówić? - Tak... ja... jak długo cię nie będzie? To znaczy... czy wrócisz przed urodzeniem dziecka? Zmarszczył lekko czoło. - Tak, nie mam zamiaru wyjechać na dłużej niż miesiąc - odparł trochę szorstko, bo nie lubił, gdy mu przerywano z powodu błahostek. - Myślałem, że już ci o tym mówiłem. - Brandon - zaczęła znowu. - A... kiedy ciebie nie będzie, czy mogę przerobić pokój dziecinny? - Oczywiście - odparł uprzejmie. - Niech Ethan znajdzie ludzi i wszystko, co ci potrzebne. Myśląc, że już skończyła, wrócił do pracy. Ale Heather znów mu przeszkodziła. - Będzie też coś do zrobienia... w moim pokoju. Spojrzał na nią. - Moja droga, jeśli sobie tego życzysz, możesz przebudować cały dom - odparł kpiąco. Popatrzył na żonę jeszcze przez chwilę i znów zajął się papierami. W pokoju zrobiło się cicho, ale Heather nie ruszyła się z miejsca. Po jakimś czasie Brandon podniósł na nią wzrok. Włożył pióro do kałamarza i usiadł prosto. - Czy jeszcze o coś chciałaś zapytać, pani? - rzucił niemal z gniewem. Niebieskie oczy napotkały spojrzenie zniecierpliwionych zielonych. - Tak, panie. Czy podczas prac w moim pokoju mogę korzystać z twojej sypialni? Uderzył ręką w biurko i wstał. Chodził po pokoju, zdenerwowany idiotyczną sytuacją. Oto jego własna żona pyta go o pozwolenie używania łóżka, które jest przeznaczone dla obojga! - A niech to, kobieto, nie musisz mnie dręczyć prośbami, by korzystać z czegokolwiek w tym domu podczas mojej nie obecności! Mam dość tej gry! Możesz używać wszystkiego w tym domu, a ja nie mam czasu ani nerwów na zezwalanie na wszystko z osobna. Pora, byś zaczęła kierować się rozumem i zachowywać jak pani domu. Ty nie chcesz dzielić ze mną łoża, ale ja chętnie podzielę się z tobą wszystkim innym. A teraz mi wybacz, bo, jak sama widzisz, mam sporo pracy. Potrzebuję trochę spokoju, więc proszę, byś stąd wyszła. Ostatnie słowa prawie wykrzyczał, a kiedy skończył, twarz Heather pobladła. Wstała i prawie wybiegła. Zatrzymała się jednak w drzwiach, bo w hallu stali Jeff i George, a Hatti zamarła na schodach. Wytrzeszczone oczy całej trójki świadczyły dobitnie, że słyszeli każde słowo. Łzy spłynęły Heather po policzkach i ze szlochem skierowała się na górę do swego pokoju. Tam rzuciła się na łóżko, głośno płacząc, całkiem zdruzgotana. Brandon wyszedł z gabinetu. Chciał biec za nią i ją przeprosić. Zatrzymał się jednak, widząc wściekłość w oczach brata. Hatti prychnęła i powiedziała niby do Jeffa: - Niektórzy mężczyźni w ogóle nie mają rozumu. - Z ty mi słowy odwróciła się plecami do Brandona i poszła. George chyba po raz pierwszy w życiu patrzył na swego uwielbianego kapitana ze złością. Kilka razy otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć, a potem nałożył czapkę i wyszedł. Jeff patrzył kpiąco na Brandona. - Czasami, drogi bracie, zachowujesz się, jakbyś stracił resztki rozumu. Jeśli chcesz, możesz grać głupca, ale nie obrażaj swym zachowaniem innych. I on także odwrócił się i odszedł. Brandon stał teraz sam, czując ciężar własnych nierozważnych słów. Nie dość że jego dwoje najbardziej zaufanych służących, a jednocześnie przyjaciół, miało mu najwyraźniej za złe, że tak zbeształ Heather, to jeszcze teraz słyszał szlochanie żony. A na dodatek potępił go jego własny brat! Wrócił do gabinetu i usiadł przy biurku. Wydawało mu się, że cały dom jest oburzony jego zachowaniem. Podczas kolacji panowała kłopotliwa cisza. Krzesło Heather stało puste, a Hatti jakby naumyślnie stawiała jedzenie tak daleko od Brandona, jak się tylko dało. Jeff skończył jeść i rzucił ze złością nóż i widelec, potem wstał i wyszedł, nie patrząc nawet na brata. Kiedy zatrzymał się w hallu, podeszła do niego Hatti i powiedziała głośno, tak by słyszał Brandon: - Panie Jeff, pani Heather siedzi tam sama pod oknem i nie chce jeść. Jak mam ją namówić, żeby coś zjadła, panie Jeff? Zagłodzi siebie i dziecko! Jeff odparł zmartwiony: - Nic na to nie poradzimy, Hatti. Chyba najlepiej zostawić ją teraz w spokoju. Jutro jej przejdzie, a on wyjedzie. Hatti odeszła, kręcąc głową i mrucząc coś pod nosem. Jeffowi nie chciało się jeszcze spać, wyszedł więc na dwór i na chwilę przysiadł na schodach. Patrząc na alejkę, myślał, jakim głupcem czasem potrafi być jego brat. Westchnął ciężko i poszedł przez ciche podwórze do stajni. Usłyszał parskanie Leopolda. Wszedł, by pogłaskać go po nosie. Leopold zawsze na to czekał. Nagle uwagę Jeffa przykuło jakieś mamrotanie. W komórce, w której zwykle spał George, paliło się światło. Jeff zastanawiał się, z kim staruszek rozmawia o tej porze. Ostrożnie zbliżył się do drzwi. Zajrzał do środka i zobaczył George'a siedzącego na swojej pryczy ze skrzyżowanymi nogami. Między jego kolanami spoczywała na wpół opróżniona butelka, a na końcu posłania drzemał leniwie kot. To on był słuchaczem służącego. - Ooooch, Webby, chyba źle zrobiłem, że przyprowadziłem mu tę małą paniusię. Popatrz, jak ją traktuje teraz, kiedy będzie miała dziecko! - Wzruszył ramionami i mówił dalej: - Ale skąd mnie było wiedzieć, że to tylko biedna, wystraszona dziewczyna, Webby? Przecież wszystkie kobitki, co chodzą po ulicach Londynu same w nocy, szukają mężczyzn. Kapitan chciał kobitkę, co by mu ogrzała łóżko. To była nasza pierw sza noc w porcie. Ale dlaczego musiałem właśnie ją wybrać... przecie to była tylko wystraszona biedulka, co się zgubiła rodzinie, i nie wiedziała, gdzie jest. Musiał ją źle potraktować wtedy w nocy, a ona była niewinna. To jest najgorsze ze wszystkiego, Webby! Że to musiało spotkać biedną dziewczynę, że ją nasz pan tak wziął! Och, jaki wstyd! Och, Webby, co za wstyd... Przystawił butelkę do ust i upił spory łyk, a potem zaśmiał się, wycierając usta rękawem. - Ale lord Hampton przechytrzył pana. Zmusił go, żeby się ożenił, kiedy się dowiedział, że będzie miała dzidziusia. A kapitan był wściekły, mówię ci, Webby! Jeszcze go nigdy nikt do niczego nie zmusił. Stary służący zamilkł i oparł się o ścianę, patrząc w zamyśleniu na butelkę. - Ale - podjął po chwili - kapitan musi coś do niej czuł, bo cały Londyn wywrócił do góry nogami, tak jej szukał. Po tej nocy, co ją z nim spędziła, uciekła i chyba jeszcze nigdy nie był taki wściekły jak wtedy, kiedy się dowiedział, że jej nie ma. Jeszcze by się nie zeszli do tej pory, gdyby nie ten dżentelmen, co ją sprowadził z powrotem, żeby się pan z nią ożenił. Podniósł się i upił kolejny łyk z butelki, a potem popukał się palcem w piersi. - Ale to ja ją pierwszy mu sprowadziłem, Webby. Ja! To ja będę przeklęty. Ja mu ją włożyłem do łóżka! Ach, co ona musiała znosić. Biedna mała panienka... George ucichł, głowa opadła mu na ramię i prawie natychmiast rozległo się donośne chrapanie. Na twarzy Jeffa pojawił się nikły uśmiech. - Więc tak ją znalazł - mruknął do siebie. - Biedny Bran, ale się urządził! Do diabła, co ja mówię. Biedna Angielka! Wyszedł ze stajni, pogwizdując. Powrócił mu dobry humor. Następnego ranka zszedł na dół w równie jowialnym nastroju. Miejsce Heather przy stole wciąż pozostawało wolne, więc nie oszczędzał brata. Poczekał, aż Brandon napełni usta jedzeniem, i powiedział spokojnie: - Wiesz co, bracie, kobieta potrzebuje czterdziestu tygodni, by urodzić dziecko. Ciekawe, ile zajmie to twojej żonie. Może okazać się, że ożeniłeś się z tą Angielką jeszcze na morzu. Pewnie jako kapitan sam dałeś sobie ślub? Jadł śniadanie zamyślony, jakby się nad tym zastanawiał. Gdy skończył posiłek, otarł usta chusteczką i mruknął jakby sam do siebie: - Ciekawe... Bardzo ciekawe! I nim zdziwiony Brandon zdołał cokolwiek powiedzieć, wstał i wyszedł z jadalni. Załadowano bagaże, a George usiadł obok Jamesa na siedzeniu woźnicy, mrużąc w porannym słońcu przekrwione oczy. Kiedy Heather wyszła na ganek, obaj bracia stali przy drzwiach powozu. - Mam nadzieję, że będziesz miał dobrą podróż, Brandon - powiedziała łagodnie. - Postaraj się jak najszybciej wrócić do domu. Podszedł kilka kroków w jej kierunku, a potem zatrzymał się, odwrócił i wsiadł do powozu. Jeff patrzył, jak powóz rusza, po czym wszedł na ganek i stanął obok Heather. - Bądź cierpliwa, Angielko - mruknął. - Nie jest taki głupi, na jakiego wygląda. Uśmiechnęła się do niego serdecznie, wdzięczna, że ją rozumie, i z ciężkim sercem wróciła do domu. Podczas nieobecności Brandona Heather nie dawała sobie czasu na myślenie. Czuwała nad remontem w pokoju dziecka i swoim, wybierając tkaniny na zasłony i obicia oraz odpowiednie tapety. Kiedy siedziała, ręce miała zajęte szyciem kaftaników i maleńkich kołderek. Tylko nocą, leżąc w łóżku Brandona i muskając lekko palcami poduszkę, myślała, jak smutno jest w Harthaven bez niego. 8 Brandon wszedł do gospody, zdjął płaszcz i kapelusz i położył je na krześle przy stoliku, przy którym sam zasiadł. Nie zauważył George'a, który zajął miejsce przy barze i czule obejmował kufel z piwem. Brandon popijał maderę i siedział zatopiony we własnych myślach, kiedy otworzyły się drzwi i do środka weszła gromadka niezwykle wychudzonych i marnie jak na tak zimny dzień odzianych ludzi. Najwyraźniej była to rodzina. Matka i dzieci natychmiast skupili się wokół ciepłego kominka, podczas gdy mężczyzna rozmawiał z właścicielem gospody. Brandon domyślił się, że kobieta była w jego wieku, ale jej pokryta zmarszczkami twarz i zniszczone dłonie świadczyły o jej ciężkim życiu. Dzieci było dziesięcioro - najmłodsze, które trzymała na kolanach, mogło mieć najwyżej osiem miesięcy. Nieśmiały maluch trzymał się mocno połatanej spódnicy matki. Najstarszy chłopiec, może dwunastoletni, stał sztywno, ściskając za rękę młodszą siostrę. Wszystkie dzieci z uwagą obserwowały szynkarkę niosącą tacę pełną jedzenia. Najwyraźniej głodne, wpatrywały się w półmiski. Ojciec, trzymając mocno wysłużony kapelusz w dłoni, podszedł do stolika Brandona. - Przepraszam pana najmocniej - powiedział nieśmiało. - Czy pan jest kapitan Birmingham? Właściciel gospody po wiedział, że to pan. Brandon skinął wolno. - Tak. To ja. Czym mogę panu służyć? - Jestem Jeremiah Webster, psze pana. Ludzie mówią, że pan szuka ludzi do tartaku. Chciałbym u pana pracować. Brandon wskazał krzesło. - Proszę usiąść, panie Webster. A co pan umie? - No, psze pana - odrzekł mężczyzna, wciąż nerwowo mnąc w dłoniach kapelusz - pracowałem w wielkim tartaku już od dzieciaka. Zacząłem jakieś dwadzieścia pięć lat temu. Przez ostatnie osiem lat byłem pomocnikiem majstra, a ostatnie dwa majstrem. Wiem wszystko o tej pracy, panie. Brandon już chciał odpowiedzieć, ale szynkarka właśnie przyniosła jedzenie. - Nie będzie panu przeszkadzało, że będę jadł w czasie rozmowy, panie Webster? - zapytał Brandon. - Nie lubię, kiedy jedzenie się marnuje. - Nie, panie - odparł szybko mężczyzna. - Proszę jeść. Brandon skinął i wrócił do tematu. - Dlaczego teraz nie ma pan pracy, panie Webster? Mężczyzna przełknął ślinę i powiedział: - Miałem pracę do zeszłego lata, panie. Ale złapała mnie maszyna i pokiereszowała mi lewą rękę. Leżałem w łóżku do zimy i od tej pory mogłem tylko czasem dorobić jako pomocnik. Wszystkie lepsze miejsca były już zajęte, a jak jest zimno, łamie mnie w kościach. Nie da się utrzymać rodziny z pracy pomocnika w tartaku. Brandon odchylił się do tyłu, złożył ręce na kolanach i spojrzał na mężczyznę. - W gruncie rzeczy, panie Webster, szukam zarządcy do mojego tartaku. - Na te słowa mężczyzna omal nie zemdlał. - Pańskie nazwisko nie jest mi obce - ciągnął dalej. - Zarekomendował mi pana pan Brisban, który kupił mój statek. Powiedział, że jest pan dobrym pracownikiem i ma pan spore doświadczenie. Jeśli przyjmuje pan tę pracę, jest pańska. Webster siedział przez chwilę jak zaczarowany, a potem uśmiechnął się szeroko. - Ach, dziękuję, panie. Nie będzie pan żałował nawet przez jedną chwilę, obiecuję. Mogę przekazać mojej kobiecie dobre wieści? - Oczywiście, panie Webster, proszę. Ale musimy jeszcze omówić kilka kwestii. Mężczyzna oddalił się na chwilę, by porozmawiać z żoną, a Brandon obserwował dzieci, które bardziej interesowały się jedzeniem stojącym na stołach dookoła niż dobrymi wieściami, jakie przekazał im ojciec. Dopiero teraz Brandon zrozumiał, że ostatnimi czasy rodzina Websterów nie miała zbyt wiele szczęścia. Webster wrócił do stolika, a wtedy Brandon spytał: - Bardzo pana przepraszam, ale czy pan dziś coś jadł? Mężczyzna zaśmiał się nerwowo i wyjaśnił: - Nie, panie, przyjechaliśmy od razu tutaj, ale mamy coś w wozie i zjemy później. - No cóż, panie Webster - rzekł - właśnie dostał pan u mnie bardzo odpowiedzialną posadę i zdaje mi się, że wypada to uczcić. Zapraszam pana i całą pańską rodzinę. Będzie dla mnie zaszczytem, jeśli ze mną zjecie. - Ależ tak, panie... dziękuję, panie - wyjąkał uradowany mężczyzna. Pośpiesznie podszedł do swego stadka, a Brandon skinął na szynkarkę i zamówił posiłek. Wstał, kiedy pan Webster prowadził żonę do jego stolika. - Panie kapitanie, to moja żona, Leah. - Miło mi panią poznać - powiedział Brandon i skłonił się. - Mam nadzieję, że pani i pani dzieciom spodoba się w naszych stronach. Kobieta uśmiechnęła się nieśmiało i spojrzała na niemowlę, które przytuliło się do jej piersi. Websterowie zaspokoili pierwszy głód i Brandon mógł wrócić do sprawy tartaku. - Nie rozmawialiśmy jeszcze o wynagrodzeniu, panie Web ster - zaczął. - Oto moja propozycja: dwadzieścia funtów miesięcznie i mieszkanie przy tartaku. Jeśli tartak okaże się do chodowy, będzie pan miał w przyszłości udział w zyskach. Mężczyzna znów zaniemówił i skinął tylko na zgodę. Brandon ciągnął, wyjmując z kurtki papier: - To jest list uwierzytelniający do mojego banku w Charlestonie. To pomoże panu opłacić podróż, a jeśli pan zna jakichś dobrych pracowników, którzy szukają pracy w tarta ku, może pan ich ze sobą wziąć. Czy ma pan może jakieś długi do spłacenia? Webster tylko uśmiechnął się, rozbawiony. - Nie, panie, biednym nie pożyczają pieniędzy. - Dobrze więc. - Brandon sięgnął do kieszeni i odliczył dziesięć monet. - Oto sto funtów na podróż. Spodziewam się pana w tydzień po moim przyjeździe. Czy ma pan jakieś pytania? Mężczyzna jakby się wahał, ale w końcu zebrał się na odwagę. - Jest tylko jedna sprawa... Wolałbym nie pracować z niewolnikami i skazańcami. - W takim razie podziela pan moje zdanie, panie Webster - rzekł Brandon zadowolony. - Do takiego przedsięwzięcia potrzeba ludzi najemnych. Zabrano talerze i starsze dzieci zaczęły między sobą cicho szeptać, podczas gdy młodsze coraz częściej ziewały. Obserwując tę cichą gromadkę, Brandon myślał o swoim dziecku. - Pani Webster, ma pani wspaniałą rodzinę - stwierdził. - Moja żona właśnie spodziewa się pierwszego dziecka. Po winno urodzić się w marcu, więc spieszy mi się do domu. Kobieta uśmiechnęła się nieśmiało, ale nie odważyła się nic powiedzieć. Zakończono rozmowy o interesach i mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Brandon w zamyśleniu spoglądał na oddalającą się rodzinę, a potem usiadł na krześle i nalał sobie następny kieliszek madery. Od pewnego czasu przyglądała mu się z podziwem dość atrakcyjna kobieta z odważnie wyciętym dekoltem, ognisto rudymi włosami i mocno uróżowanymi ustami. Teraz wstała z miejsca, patrząc prowokująco na Brandona. Zachęcił ją widok jego wypchanej sakiewki i podeszła, poruszając kusząco biodrami. Stanęła obok pustego krzesła przy jego stoliku. - Witam, oficerze - zamruczała jak kotka. - Postawisz samotnej damie szklaneczkę? Brandon obrzucił ją chłodnym spojrzeniem. - Obawiam się, że dziś jestem zajęty, pani - odparł. - Proszę mi wybaczyć. Kobieta odwróciła się urażona i odeszła, a George, który obserwował oboje, uśmiechnął się do siebie i odetchnął z ulgą. Cieszyło go zachowanie chlebodawcy. Jutro pojadą do domu i kapitan wróci do żony w zbyt już zaawansowanej ciąży, by mogła zaspokoić jego męskie potrzeby, jednak nie wziął do łoża, a nawet nie dotknął innej kobiety, pomyślał z szacunkiem stary służący. Kapitana trafiła strzała miłości, i to celnie, rozmyślał George. Mała paniusia wrosła mu w serce, chociaż sam tego nie wie, a teraz siedzi i marzy o niej, chociaż paradują przed nim chętne dziewki. Ach, biedny ten mój pan! Już nigdy nie będzie taki jak dawniej! George podniósł swój kufel w kierunku kapitana, jakby wznosił toast, i upił duży łyk mocnego piwa. Brandon wstał od stołu, nie zdając sobie sprawy z obecności sługi, i poszedł na górę po schodach do swego pokoju. Zamknął za sobą drzwi i powoli zaczął się rozbierać. W wysokim lustrze stojącym w rogu pokoju zobaczył dość przystojnego mężczyznę o muskularnej budowie. Do diabła, pomyślał. Nie jestem taki brzydki. Nawet ładna dziewczyna powinna z radością dzielić ze mną łoże. Ale jak się do niej zbliżyć, skoro nie może znieść mnie śpiącego obok siebie? Miałem dziewczyny tu i za granicą. Dlaczego ta jedna odbiera mi cały rozum i zmienia mnie w głupca? Wszystkie były mi chętne, jakbym wyświadczał im największą na świecie przysługę. Ale kiedy jestem z Heather, uciekają mi z pamięci gładkie słowa i nic nie potrafię z siebie wydusić. Dobrze wiedział, że czeka na niego wiele ciepłych łóżek, ale nie pragnął innych kobiet. Tęsknił za marzeniem, które w sobie nosił. Rozczulił się na wspomnienie rozświetlonej blaskiem świec jedwabistej skóry, jeszcze mokrej po kąpieli, i ciemnych, lekko kręconych włosów rozrzuconych na poduszce, kiedy spała. Myślał, jakby to było, gdyby te delikatne ramiona otoczyły jego szyję, a pełne, różowe usta przycisnęły się do jego ust. Jak jej ciepłe, młode ciało przywarłoby do niego... Mój Boże, pomyślał. Jak do tego doszło, że cierpię z powodu jednej nieśmiałej dziewczyny? Cóż mi takiego zadała? Sięgnął po kieliszek i nalał sobie brandy. Nie spałem z inną kobietą, od kiedy przyciągnęli ją silą do mojej kajuty. Ta dziewczyna, ten liliowy kwiat wrzosu zabrała mi serce. Ono teraz w niej rośnie. A ja nie mam już serca. Moje serce mnie zdradziło. Mój Boże, jak ja ją kocham! Myślałem, że jestem ponad takie pospolite uczucia. Myślałem, że to czyni mnie lepszym od innych mężczyzn. Uważałem siebie za człowieka światowego i chełpiłem się, że mogę poślubić tylko doświadczoną kobietę. Ale teraz wiem, że to właśnie niewinność mej żony sprawiła, że nie mogę znaleźć ukojenia w łożu innej. Nawet kiedy odebrałem jej dziewictwo, nie poddała się. Nie zdradziła mnie. Teraz wiem, że zabrała wszystkie moje myśli już w chwili, kiedy ją pierwszy raz przytuliłem. Nawet we śnie nie marzę o niczym innym, jak tylko o tym, by zwróciła w mą stronę uczucia. Powoli pił brandy i rozmyślał o przyszłości. Już niedługo urodzi. Poczekam na odpowiedni moment. Będę uprzejmy, dobry i czuły, a może wtedy sama do mnie przyjdzie. Skończył pić, wstał i podszedł do łóżka. A ponieważ zdał sobie sprawę ze swoich uczuć i powziął nowe postanowienie, z lekkim sercem szybko zasnął. Na Harthaven lały się strugi deszczu, a nad domem wisiały ciężkie chmury. Noc była ciemna. Heather rozejrzała się po sypialni Brandona, sprawdzając, czy usunęła wszystkie ślady swej bytności. Wiele nocy spędziła w tej wielkiej komnacie i poznała ją dobrze, a teraz czuła się jej częścią. Stała, patrząc na ogromne łoże, które zdawało się ją zapraszać. Czuła żal, że musi je opuścić i powrócić do mniejszego łóżka w pokoju obok. Westchnęła i powoli wyszła do swej sypialni. Drzwi do pokoju dziecinnego były otwarte. Wzięła świecę, by jeszcze raz go obejrzeć. Lekko dotknęła palcami konia na biegunach, który kiedyś należał do Brandona, i stanęła przy kołysce, wygładzając w niej kocyk. To dziwne, że wszyscy spodziewamy się, iż to będzie chłopak. Poprawiła falbanki na kołderce. Oczywiście tak postanowił mój mąż, a kto mógłby mu się sprzeciwić, jeśli chce syna? Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak modliła się o dziewczynkę. Biedna dziewczynko, jeśli rośniesz w moim brzuchu, ciesz się swoim szczęściem, póki możesz, bo tu wszyscy czekają na chłopca, a twój pokój jest niebieski. Rozejrzała się po raz ostatni i wyszła z pokoju dziecinnego. Przeszła przez swój niewielki pokoik i wróciła do sypialni Brandona, gdzie płonął wesoły ogień. Ogrzewała się w jego cieple, siedząc w bogato zdobionym wielkim fotelu. Westchnęła i pomyślała o mężu, który miał powrócić za kilka dni. Kilka tygodni temu wysłał do niej krótki, uprzejmy list. Wspominał w nim o prawdopodobnej dacie powrotu. Jak będzie się zachowywał? Będzie łagodniejszy, czy może bardziej wybuchowy? Czy znalazł sobie na północy jakąś kobietę, by zaspokoić swe żądze? Swojej żonie zaproponował przecież drugie łóżko i osobny pokój... Nie mógł znieść mego widoku, pomyślała smutno. A teraz, kiedy wyglądam tak niezdarnie, pewnie bardziej będę mu przypominała tłustą gęś niż kobietę. Nie mogę go za to winić. Położyła głowę na oparciu fotela i zamknęła oczy. Och, Brandon, gdybym była dla ciebie lepsza, dzieliłabym teraz z tobą łoże. Miałabym pewność, że nie szukasz innych kobiet! Znów spojrzała w ogień i poczuła irytację. Ciekawe, czy znalazł sobie dla rozrywki jakąś kobietę? Pewnie wdzięczyła się do niego słodko i przypochlebiała mu się. Wreszcie uspokoiła się nieco. Gdybym pokrętnym zrządzeniem losu nie straciła dziewictwa, nie znalazłabym się tu, w tym domu, nie poznałabym tych miłych ludzi. Muszę skorzystać z tego, co dał mi los. A kiedy na świat przyjdzie dziecko i odzyskam dawną figurę, użyję mych kobiecych wdzięków, by zdobyć miłość męża. Wspominała wspólne dobre chwile. Przypomniała sobie, jaki był troskliwy i serdeczny, prawie kochający, w gospodzie i na statku, kiedy chorowała. Nawet w obecności Luizy udawał czułego kochanka i starał się jej bronić. Czy to możliwe, rozmyślała, że pod tą groźną miną ukrywa prawdziwe uczucia do mnie? Gdybym okazała się łagodną i oddaną żoną, może by mnie w końcu pokochał? Och, mój drogi, kocham cię. Czy to możliwe, że mój mąż ceni mnie ponad wszystkie inne kobiety? Czy zechce mnie wziąć w ramiona i pieścić jak kochanek? O Boże, drżę ze szczęścia na myśl, że odnalazłby we mnie wszystko, czego pragnie. Ogień dogasał. Heather wstała i w jego ciemniejącym blasku jeszcze raz przystanęła przy kuszącym ją łożu. A ty, wspaniałe miejsce spoczynku, wkrótce znów poczujesz mój ciężar, przyrzekam. Już niedługo nie będziesz takie samotne. Kiedy odzyskam dawną figurę, Brandon będzie się do mnie zalecał tak, jakbym wciąż była niewinną dziewczyną. W końcu się ugnie, a czas będzie mi sprzyjał. Postaram się, by moja cierpliwość zagoiła wszystkie rany, które w nas powstały, a kiedy już zostaną uleczone, Brandon zapała do mnie silnym uczuciem. Na zawsze. Westchnęła i wróciła do swego pokoju. Teraz myślała o swej sypialni jak o saloniku, który zajmuje tylko chwilowo. Położyła się na łóżku i próbowała zasnąć. Leopolda i wóz zabrano do miasta kilka dni przed powrotem Brandona, by czekali na niego. Był słoneczny dzień, jeden z niewielu tej zimy. Heather skorzystała z okazji, by pójść do domu kucharki, ciotki Ruth, i porozmawiać z nią. Chciała nauczyć się czegoś więcej o dziwnych jankeskich daniach, a zwłaszcza tych, które najbardziej lubił Brandon. Siedziała na stołku, pijąc herbatę, którą dla niej przygotowała staruszka, i słuchała opowieści o tym, jak się przyrządza różne dania. Imponowało jej zwłaszcza, że ciotka Ruth miała więcej wrodzonego talentu niż wiedzy na ten temat. Zdawało się, że odgaduje, jak będą smakowały potrawy, kiedy się je przyprawi różnymi ziołami. Ona nawet z najprostszego dania potrafi zrobić kulinarne cudo! Przyjemną rozmowę przerwała zziajana Hatti. - Panicz Bran... pan Bran jedzie na skróty! - wykrzyknęła. - Tak się spieszy, że chyba zajeździ tego czarnego konia! Zaskoczona Heather wstała ze stołka. Podniosła ręce do włosów, potem dotknęła sukni. Miała przerażoną minę. - Och, pewnie wyglądam okropnie! - krzyknęła. - Muszę... Odwróciła się, nie skończywszy, i pobiegła do domu. Z wysiłkiem wspięła się na schody i zawołała Mary. Dziewczyna przybiegła, a Heather z impetem otworzyła drzwi saloniku. Zadyszana, kazała dziewczynie przygotować świeżą suknię, i pośpiesznie przyłożyła zimną, mokrą ścierkę do twarzy. Potem wyszczypała policzki, by przywrócić im kolor. Zdjęła suknię, wybrała inną z żółtego muślinu i pośpiesznie ją na siebie wciągnęła. - Pośpiesz się, Mary! Pośpiesz się! Mój mąż wraca! Zaraz tu będzie! Wygładziła suknię i włosy i zbiegła na dół. Przed drzwi wyszła powoli, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Gdy stanęła na ganku, zobaczyła męża jadącego stępa na Leopoldzie. Jednak mocno pracujące boki i lśniąca potem skóra zwierzęcia zdradzały niedawny szybki galop. Brandon, stęskniony za młodą żoną, pędził jak szybko się dało. Teraz jednak podjechał pod ganek i zszedł z konia rozmyślnie wolno. Podał wodze chłopcu, każąc mu oprowadzić konia po podwórzu, wytrzeć go dobrze i nie dawać zbyt dużo wody. Kiedy skończył, odwrócił się do żony. Wchodząc na schody, zmierzył ją uważnym spojrzeniem. Potem objął ją wpół i powitał raczej ojcowskim pocałunkiem. Uśmiechnęła się słodko w odpowiedzi i oparła lekko o niego, kiedy wchodzili do domu. - Dobrą miałeś podróż? - zapytała łagodnie, kiedy poda wał Josephowi swój kapelusz. - Pogoda tutaj była tak brzydka, że martwiłam się o ciebie. Objął ją mocniej. - Nie trzeba się bać, moja słodka. Najgorsza pogoda by ła w Nowym Jorku, a później nie mieliśmy problemów. A jak tu się miewaliście? Skończyłaś pokój dziecinny? Skinęła szybko głową, a jej oczy lśniły. - Chciałbyś zobaczyć? - Oczywiście, kochanie - odparł. Uszczęśliwiona, wzięła go pod rękę i pozwoliła sobie pomóc na schodach. Pochwalił jej brzuch, kiedy wchodzili. - Dobrze się czujesz? - zapytał. - O, tak - zapewniła go pośpiesznie. - Zdrowie mi dopisuje. Hatti mówi, że jeszcze nie widziała przyszłej matki w tak dobrej kondycji, naprawdę czuję się znakomicie. - Po czym, wskazując brzuch, powiedziała przepraszająco: - Choć pewnie nie wyglądam najlepiej, no i nie widzę własnych stóp. Objął Heather ramieniem, uniósł w górę jej brodę i spojrzał prosto w oczy. - Nie spodziewałem się, że będziesz wyglądała jak dziewczątko, kiedy będziesz nosiła pod sercem mego syna. Ale na wet taka okrągła możesz wzbudzić swą urodą zazdrość wielu szczuplejszych kobiet. Uśmiechnęła się łagodnie i przytuliła policzek do jego piersi, uszczęśliwiona odpowiedzią. W pokoju dziecinnym chodził powoli, a ona czekała na jego reakcję. Brandon pochylił się, by przyjrzeć się łóżeczku z zasłonką, potem poruszył lekko kołyską. Przyjrzał się niebieskim ścianom i śnieżnobiałym zasłonom, ostrożnie przeszedł wokół miękkich dywaników, które rozłożono na lśniącej dębowej podłodze, i otworzył szafkę, a w niej ze zdziwieniem znalazł mnóstwo złożonych równo dziecięcych ubranek. Część z nich widział: żona szyła je, jeszcze zanim wyjechał. Heather podeszła do drewnianego konia z namalowanym czerwonym siodłem i lekko go popchnęła, wprawiając w ruch. - Znaleźliśmy go na strychu - powiedziała. - Hatti mówiła, że jest twój, więc kazałam Ethanowi znieść go na dół. Kiedy nasz syn podrośnie i będzie się na nim bujał, powiem mu, że kiedyś siedział na nim jego ojciec. - Potem odwróciła się, wskazując na krzesło na biegunach. - Jeff mi to dał. Czyż nic jest śliczne? Skinął głową. - Wiedziałem, że może coś takiego kupić. Zawsze lubił, gdy go kołysano do snu. Heather już pokazywała następną rzecz, kiedy nagle zatrzymała się gwałtownie. - O mój Boże, Brandon! Przecież ty nic nie jadłeś! Ja tu gadam, a ty pewnie umierasz z głodu! Szybko zawołała Mary i wydała rozkazy, by podano coś do jedzenia i zagrzano wodę na kąpiel. Brandon poszedł do swojej sypialni i zdjął kurtkę i surdut. Ściągał właśnie buty, kiedy stanęła w progu. - Już nie jestem kapitanem statku, słonko - stwierdził, patrząc na nią z boku, gdy podnosiła i wieszała kurtkę. - Sprzedałem Fleetwood i teraz będę już w domu codziennie. Heather uśmiechnęła się, zadowolona z obrotu spraw. Służąca przyniosła jedzenie, a Heather usiadła przy stole naprzeciwko Brandona i patrzyła, jak je. Pośpiesznie wniesiono wodę i zabrano tacę. Heather sprawdziła, czy kąpiel jest ciepła, i kiwnęła na służących, by odeszli. Mąż się rozbierał, a ona rozkładała świeże ręczniki. Brandon zanurzył się w gorącej wodzie i leżał przez chwilę, rozkoszując się ciepłem. Kiedy w końcu wstał i zaczął się myć, Heather podeszła i sięgnęła po gąbkę. Zanurzyła ją w wodzie i podniosła, jakby chciała mu pomóc, ale poczekała na pozwolenie. Patrzył na nią, jakby rozważał, czy się zgodzić, a potem pochylił się i pokazał jej plecy. - Szoruj mocno, kochanie. Czuję się, jakbym cały pokryty był błotem. Pochyliła się, uszczęśliwiona nowym zadaniem, i namydliwszy dobrze gąbkę, szorowała umięśnione ramiona i plecy Brandona. Była w figlarnym nastroju i zaczęła rysować mu gąbką na plecach wielkie „B". Zaśmiała się wesoło, kiedy przed nim umieściła „H". Zerknął przez ramię i podnosząc brwi, zapytał: - Co robisz, panienko? Wycisnęła mu gąbkę nad głową. - Znakuję cię, mój panie. Potrząsnął mokrą głową, rozpryskując wodę na Heather, a ona roześmiała się serdecznie. Odsunęła się na bezpieczną odległość i rzuciła w niego gąbką. Trochę się przestraszyła, kiedy wstał w balii, wyszedł z kąpieli i zbliżył się do niej mokry i cały w pianie. - Oj, Brandon, co robisz? - pisnęła - Wracaj do balii. Odwróciła się, jakby chciała uciekać, ale on schwycił ją obiema rękoma, podniósł w górę i trzymał nad wodą. Śmiała się razem z nim, póki nie zaczął udawać, że ją upuści. Chwyciła go mocno za szyję i krzyknęła: - Brandon, nie waż się! Nigdy ci nie wybaczę. Uśmiechnął się, patrząc jej w oczy. - Ależ, kochanie! Tak cię nęciła moja kąpiel. Myślałem, że chcesz też z niej skorzystać. - Postaw mnie - zażądała, a potem dodała: - Proszę. Oczy mu błyszczały. - Ach, prawda wreszcie wyszła na jaw, pani. Masz słabość do mycia mężczyznom pleców, nieprawdaż? Postawił ją delikatnie, a wtedy podniosła ręce, by pokazać mokre plamy na sukience. - Och, Brandon, jesteś nieznośny! Popatrz, co mi zrobiłeś! Zaśmiał się serdecznie i przyciągnął ją znów do siebie, obejmując ją mocno i przytulając do mokrego ciała. Potem odsunął się i położył ręce na jej okrągłym brzuchu. - Nie wypieram się, kochanie, ale czy musisz mi to wciąż wypominać? - żartował. - To było osiem miesięcy temu. - Mówiłam o sukience! - poprawiła go. - Całą mnie zmoczyłeś i muszę zmienić suknię. A teraz bądź tak dobry i rozepnij. Nie powinnam prosić Mary, żeby mi znów pomogła się przebrać. - Znów? - powtórzył. - Nieważne - powiedziała szybko Heather. - Po prostu ją odepnij, proszę. Posłusznie wykonał polecenie i wrócił do balii, zanim się do niego odwróciła, przytrzymując suknię. - Dziękuję - powiedziała i pochyliła się, by wycisnąć mu na policzku pocałunek, a potem odwróciła się i wyszła do swojego pokoju. Miejsce, którego dotknęły jej usta, paliło go. Położył się w balii, ale nie cieszyła go już ciepła woda. Heather nie zamknęła drzwi, widział więc jej odbicie w swoim wysokim lustrze. Poczuł przemożne pragnienie, by zaprosić ją do swej sypialni, by leżała obok niego w łożu dziś w nocy, by mógł ją obejmować, nie z namiętnością, ale delikatnie, z czułością, jak powinien to czynić mąż, kiedy żona niedługo urodzi. Powróciły jednak dawne wątpliwości. Zachowywała się już kiedyś słodko i poufale, ale nie chciała dzielić z nim łoża. No cóż, odłożymy to na później, pomyślał. Kiedy nie będzie miała pretekstu i wymówki w postaci lęku o dziecko. Wtedy spróbuje! Nagle ktoś głośno zapukał. Drzwi otworzyły się i pojawił się w nich roześmiany Jeff. - Czy jesteś odziany przyzwoicie, starszy bracie? - zapytał z udawanym przejęciem. - Bardziej niż ty - mruknął Brandon, zły, że brat zakłóca mu odpoczynek. - A teraz zamknij drzwi, najlepiej z drugiej strony. Nie speszony, Jeff wszedł do środka, zatrzaskując z hukiem drzwi. - No cóż, najdroższy Brandonie - mówił, robiąc dziwne miny. - Chciałem jedynie znaleźć ci rozrywkę - ciągnął bardzo głośno, tak by słyszano go w pokoju obok - i uratować moją szwagierkę przed twoim paskudnym temperamentem. Z pokoju obok dał się słyszeć cichy śmiech, a Jeff, zadowolony z własnego dowcipu, postawił na stoliku stojącym przy wannie pudełko cygar i kieliszek brandy. Brandon skinął z zadowoleniem i upił łyk brandy, potem sięgnął po cygaro. - Chyba cię tu zatrzymam - rzekł do brata - zdaje się, że jest jeszcze dla ciebie nadzieja. Heather weszła do pokoju i przywitała się z Jeffem. Zajęła się przygotowaniem czystych ubrań dla męża i dopiero kiedy Brandon zaczął relacjonować swoje spotkanie z Websterami, zainteresowała się, o czym to rozmawia z bratem. Kiedy w pewnym momencie Brandon ujął dłoń Heather i dotknął nią swego policzka, młodszy brat zaczął zastanawiać się nad ciągłymi i dość zaskakującymi zmianami w stosunkach pomiędzy jego bratem i bratową. Kiedy Brandon zakończył opowieść, Heather zrozumiała, jak niewiele wiedziała do tej pory o swym mężu. Teraz była z niego dumna. Popatrzyła na niego przez chwilę czule i ciepło, a kiedy uniosła wzrok, zauważyła na sobie oczy Jeffa. Uśmiechnął się i spojrzał na Brandona, który mówił dalej: - Powinni przyjechać w przyszłym tygodniu. Jeff sięgnął po cygaro, zapalił je i oświadczył: - Musimy znaleźć im dom. - Przy tartaku jest mnóstwo domów - odparł Brandon. - Może mogliby zająć ten duży dom, w którym pan Barlett miał biuro? Jeff prychnął. - Myślałem, że chcesz, żeby zostali. Rzucą tylko okiem na ten budynek i uciekną z powrotem na północ. To miejsce to ruina. Ten dom nie nadaje się nawet na chlew, a ty tam chcesz umieścić Websterów? Żołądek wywróciłby ci się na drugą stronę, gdybyś zobaczył, co jest w środku. - Widziałem - odparł Brandon. - Dlatego pojedziemy tam jutro z ludźmi, żeby dopilnować sprzątania. - Powinienem siedzieć cicho - mruknął Jeff. Brandon odrzekł żartobliwie: - Jeśli to kiedyś nastąpi, poślę po pastora. Heather oświadczyła stanowczo: - Ja też pojadę. Nie powierzę wam remontu domu, który ma służyć Websterom. - Spojrzała na braci i dostrzegła wahanie w ich twarzach, więc dodała łagodniejszym tonem: - Postaram się nie wchodzić nikomu w drogę i nie sprawiać kłopotów. Mężczyźni spojrzeli na jej wydatny brzuch i choć wciąż mieli wątpliwości, przytaknęli na zgodę. Przed wielki i źle utrzymany dom zajechał powóz. Ludzie, którzy nim przyjechali, wysiedli i patrzyli z uwagą na budowlę. Hatti prychnęła z pogardą. - Ha! Nic dziwnego, że musiał to sprzedać. W życiu nie widziałam tak zapuszczonego i zrujnowanego domostwa! Jeff zdjął surdut i położył go w powozie. - Wygląda na to, że znalazła się wymarzona praca dla nas, prawda, Hatti? Brandon także zdjął surdut i z ponurym wyrazem twarzy mruknął: - No cóż, zabierajmy się do roboty. Nie ma czasu do stracenia. Wysłał dwóch chłopców do sprzątania podwórza, a sam wszedł do środka. Hatti i Heather ruszyły w ślad za nim i kobiecym okiem oceniały, czego tu trzeba. Heather skrzywiła nos na widok tego, co zastała wewnątrz. Na podłodze leżała gruba warstwa brudu i śmieci, a paskudny odór wypełniał cały budynek. Wkrótce służba wyniosła wszystko, co tylko dało się wynieść ze środka, i zaczęła gruntownie sprzątać wnętrza. Jeff ruszył dalej, by poszukać nadających się do użycia mebli. Hatti wydała kobietom polecenia i wkrótce sprzątały dom od sufitu do podłóg. Mąż Hatti Ethan i jej wnuk Luke zajęli się ogrodem i malowaniem domu. Brandon zostawił kobiety przy pracy i poszedł z Georgem, by obejrzeć sprzęty walające się na zewnątrz. Nikt nie stał bezczynnie. W tym rozgardiaszu Heather pozostawiono samej sobie i nikt nie zwracał na nią uwagi. Zawiązała na głowie wielką chustkę, podwinęła rękawy i szczotką na długim kiju zaczęła czyścić kominek. Przestraszyła się, kiedy pochłonięta pracą usłyszała za sobą oburzony głos. - Panienko Heather! Boże jedyny! Zamęczysz siebie i dziecko! - Hatti podbiegła do swojej pani i ujęła ją pod ramię. - Panienko, Heather, pani nie ma tu pracować, dzieci no. Przyjechała tu pani, żeby nam doradzić. Jak pan Bran zobaczy, że pani pracuje, to się wścieknie. Niech te młode dziewczyny sprzątają, one nie mają dzieci w brzuchu. Niech pani sobie usiądzie i odpocznie! Heather rozejrzała się po pustym pokoju i roześmiała się. - A gdzież to mam usiąść, Hatti? Zabrali wszystkie krzesła. - No, coś się znajdzie. Wkrótce Heather siedziała na wytartym bujaku przed brudnymi oknami z książką na kolanach. Hatti odeszła i Heather znów została sama. Przez chwilę próbowała czytać, ale na to było zbyt ciemno. Pośliniła palec, odsunęła fi-rany i potarła szybę, pozostawiając na niej czysty pasek wśród brudu. Zamknęła książkę i wstała zdecydowana. Zerwała przeżarte brudem firany i uzbrojona w wiadro i ścierkę zaczęła myć okno. Właśnie stała na krześle, które ze sobą przyniosła, i czyściła górną szybę, kiedy przez frontowe drzwi wszedł Brandon. Spojrzał na Heather i nie marnował czasu na słowa. Podszedł z tyłu i przytrzymał ją. Przestraszyła się tak mocno, że zaczęła krzyczeć. - No i co ty właściwie wyprawiasz? - pytał. - Och, Brandon, tak mnie przestraszyłeś! Postawił ją na podłodze. -Jeśli jeszcze raz zobaczę cię na krześle, panienko, to będziesz miała prawdziwy powód do strachu. Nie przyjechałaś tu pracować - łajał ją. - Przyjechałaś tylko dotrzymać nam towarzystwa. Zdesperowana kręciła głową. - Ale, Brandon, ja... - Żadnych ale, Heather. Dbaj o mego syna! Westchnęła z rezygnacją i usiadła znów w bujanym krze śle, zaplatając ręce na piersi. - Mam dotrzymywać towarzystwa, ha! Wszyscy pracujecie, a ja tu siedzę zupełnie sama. Odsunął z jej twarzy lok i pocałował ją delikatnie w czoło. - Ważniejsze jest dla mnie, żebyś odpoczywała, niż cały ten przeklęty dom. Wysunęła dolną wargę, podniosła książkę i zaczęła się bujać. - Już mnie traktujesz jak starą kobietę. Brandon zaśmiał się łagodnie. - Nie, moja droga, tak będę cię traktował dopiero, kiedy sam stanę się staruszkiem. Pozostawił ją z książką, ale i tak zaraz wstała i zaczęła chodzić po domu. Przeszła obok pokoju na górze, gdzie dziewczęta zajęte były myciem i szorowaniem, a dwie inne kładły nową tapetę. Potem zeszła na dół, do kuchni. Tu jeszcze nie ruszono brudu i wstrząsnęła się na sam widok. Znalazłszy miotłę, zaczęła zamiatać śmieci, brud i porzucone po wielu posiłkach kości. Kasłała przy tym i dusiła się. Od czasu do czasu przez kłęby wznieconego kurzu popatrywała na drzwi i nasłuchiwała kroków, choć niezbyt uważnie. Stara Murzynka skradała się na palcach. - Panienko! - wrzasnęła. Heather podskoczyła i upuściła miotłę. Zatrzymała się zawstydzona z rękoma z tyłu. Hatti stanęła w drzwiach, zasłaniając przejście, i przybrała groźną minę. - To niedobrze dla pani tak wdychać ten kurz! Urodzi pani dziecko tu w tym brudnym, starym domu, jeśli się pani nie uspokoi! - łajała. - Zawołam pana Brandona. On panią przywoła do porządku! Po tych słowach odwróciła się i wyszła. Za chwilę zjawiła się z Brandonem i oboje surowo spoglądali na winowajczynię. - Moja pani - westchnął Brandon - jesteś najbardziej upartą osobą, jaką znam. Zdaje się, że musimy znaleźć ci jakieś lekkie zajęcie. Nie wiedział jednak, co to mogłoby być. Usłyszeli, że Jeff wola brata z podwórza, i wszyscy troje wyszli na zewnątrz, gdzie kilku chłopców otwierało właśnie wielkie beczki. Jeff pokazał złożone tam talerze, półmiski, czajniki i inne naczynia. - Zdaje się, że pani Barlett posłała to dla niewolników -stwierdził. - Stały w tartaku, więc wątpię, by te biedne diablątka kiedykolwiek to widziały na oczy. - Pan Barlett jest żonaty? - zapytała z powątpiewaniem Heather. Brandon skinął głową. - Tak, i to z bardzo miłą damą, jak słyszałem. Musi być ślepa, żeby nie widzieć, co z niego za człowiek, bo zdaje się, że całe Charleston o tym wie. - To niegodziwiec, tak! - uznała Hatti. Wydęła usta i weszła z powrotem do domu, mrucząc do siebie: - Powinno się go dawno powiesić. Brandon przejrzał zawartość beczek i zerknął na Heather, sądząc, że właśnie znalazł dla niej zajęcie. - No cóż, moja mała myszko, może to nie będzie dla ciebie zbyt ciężkie. Wybierz najlepsze naczynia dla Websterów. Nie powinniśmy odsyłać ich pani Barlett, bo byłoby jej przykro. Kiedy pomagał Heather zejść z chwiejących się schodów, uśmiechnęła się wesoło, trochę uwodzicielsko. Ten uśmiech zapadł mu w serce i rozgrzał jak wino, wprawiając go w stan upojenia. Nie mógł się skupić na tym, co mówił do niego Jeff. Po chwili brat spojrzał ponad nim i zatrzymał się w połowie zdania, a Brandon odwrócił się i zobaczył Heather z głową w wielkiej beczce. Próbowała właśnie wyciągnąć spory czajnik z jej dna. - Nie rób tego - zawołał. Heather wyprostowała się. Odgarniając włosy z twarzy, przekrzywiła chustkę, a na policzku rozmazała wielką, czarną smugę brudu. Jeff zaczął się głośno śmiać, Brandon zaś potrząsnął bezsilnie głową. - Jeff, każ chłopakom powyjmować te wszystkie rzeczy i ustawić na ganku - powiedział. Sam wyciągnął z beczki biały porcelanowy półmisek i przytrzymał go tak, by Heather widziała w nim swoje odbicie. - A ty, panno Czarna Twarz, nie podnoś nic cięższego niż to. Rozumiesz? Skinęła pośpiesznie i próbowała wytrzeć twarz fartuchem. Brandon westchnął. - No daj, tylko jeszcze gorzej rozsmarowujesz. Ja to zrobię. - Wziął od niej róg fartucha i delikatnie starł jej brud z twarzy. - A teraz bądź grzeczna - przykazał - albo cię odeślę do domu. - Tak jest - mruknęła potulnie, a Brandon spojrzał na nią z czułością. Heather miała jakieś zajęcie i nie przeszkadzała już nikomu. Brandon i George spędzili resztę poranka na czyszczeniu studni. Jeff wciąż przeszukiwał domki, gdzie znalazł sporo porządnych mebli. Całe podwórze było zastawione jego znaleziskami. Jeszcze przed obiadem Hatti ogłosiła, że piętro jest wysprzątane i nadaje się do zamieszkania, a front domu wprost lśnił. Przerwali pracę i przynieśli z wozu wielkie kosze z jedzeniem. Posiłek przebiegł w wesołej atmosferze. Kiedy skończyli, odpoczywali, w zależności od upodobania szukali słońca lub cienia. Dla Heather rozłożono pod wysoką sosną puchową pierzynę. Brandon usiadł obok żony, a Jeff spoczął w pobliżu, oparty o zabytkowy kufer. Patrzył na nich zadowolony. - Już się zastanawiałem, czy macie awersję do wspólnego użytkowania takich rzeczy jak pierzyna - uśmiechnął się. -Dziwiłem się, jak to możliwe, że Heather znalazła się w obecnym stanie. Oczywiście mogło wam to zająć tylko jedną noc i to wszystko, nieprawdaż? Może wystarczyła jedna, by zaszła w ciążę. Nastąpiła cisza, a Heather wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z mężem. Brandon wzruszył lekko ramionami w odpowiedzi na jej pytający wzrok i uniósł brew, patrząc na brata, który cały czas go obserwował. Ale Jeff tylko oparł się o drzewo i zamknął oczy. Popołudnie było równie pracowite jak poranek. Parter domu doprowadzono do porządku, choć na początku wydawało się to niemożliwe. Zapach sosnowego mydła wypełniał pokoje, wszystko lśniło nieskazitelną czystością. Heather odetchnęła, kiedy prace dobiegły końca. Była zmęczona i wprost kleiła się od potu. Nie wyglądała na panią wielkiej posiadłości. Czarne loki wymknęły się spod chustki, a między piersiami pojawiła się strużka potu. Rozpięła stanik, żeby się ochłodzić. W domu nie było innego mężczyzny prócz Brandona. Wniesiono meble, a pozostałe prace wymagały już tylko kobiecej ręki. Kobiety rozłożyły prześcieradła na puchowych pierzynach, umyły naczynia i umieściły je w kredensach. Heather stała z Hatti przed kominkiem. Zastanawiały się, co jeszcze trzeba zrobić, by Websterom było wygodnie. Heather spytała starą Murzynkę, co w Harthaven zostało spakowane do oddania. W ubrudzonej sukni i fartuchu związanym pod biustem nie różniła się wyglądem od służącej. Nie widząc jej twarzy można było przypuszczać, że jest drobną, szczupłą Murzynką. Tak właśnie pomyślał pan Barlett, kiedy wszedł bezszelestnie do pokoju. Heather zdała sobie sprawę z jego obecności dopiero, kiedy poczuła rękę wsuwającą się pod jej pośladki. - Aha! Ale sobie znalazłem śliczności! - krzyknął. - Stara, idź, powiedz panu, że przyszedł pan Barlett i chce się z nim widzieć, ale nie śpiesz się. Mam zamiar skosztować tego kuszącego paczuszka, kiedy cię tu nie będzie. Heather zakrztusiła się z oburzenia, a Hatti odwróciła się i wrzasnęła głośno, zaskoczona i przerażona napaścią. Barlett trochę zdziwił się kolorem oczu i skóry mniejszej kobietki. Pomyślał mimo wszystko, że to tylko niewolnica, przez myśl mu nie przeszło, że obraził panią Birmingham. Oblizał się, zerknąwszy na jej piersi, a jego uśmiech zmienił się w lubieżny grymas, kiedy złapał ją za ramię. - No, cóż, kotku, chyba ktoś miał cię przede mną. Może twój pan? Ma dobry gust, to mu trzeba przyznać. - Odesłał Hatti gestem. - Wynocha, stara babo. To są sprawy białych. Twój pan podzieli się czymś ze mną, czy tego chce, czy nie. - Zmrużył oczy, patrząc na Murzynkę. - I nic nie gadaj, bo ci wyrwę język z tego czarnego pyska. Hatti i Heather odzyskały głos w tym samym czasie. Heather, próbując się wyrwać, krzyknęła: - Jak śmiesz! Hatti złapała mokrą miotłę i wymachując nią, wrzeszczała: - Puszczaj ją! Wynoś się stąd, biały śmieciu! Pan Bran po sieka cię na kawałki! Pan Barlett postąpił o krok w kierunku Murzynki i podniósł rękę, by ją uderzyć, ale Heather go uprzedziła. - Zostaw ją! - zawołała i wymierzyła mu policzek. Przytknął dłoń do twarzy i odwrócił się, zaskoczony, w jej stronę. - Ty wściekła mała kocico! Spojrzała na niego oburzona i wskazała mu drzwi. - Wynoś się stąd! - syknęła. - I nigdy nie wracaj. Przyciągnął ją do siebie. - Odważnie sobie poczynasz jak na służącą, kotku. Koniecznie chcesz ocalić skórę tej starej, malutka - chichotał. - Ale nie tędy droga. Musisz tylko być dla mnie miła. Co ta kiego ma twój pan, czego ja nie mam? Hatti uderzyła go miotłą, a w tym samym czasie wysoki obcas Heather wbił mu się w stopę. Cofnął się, zdezorientowany, w stronę hallu. Widząc naprzeciw siebie dwie kobiety, postanowił się wycofać. Na ganku poślizgnął się i wykonawszy piękne salto w powietrzu, upadł na ziemię. Wstał, łapiąc z trudem powietrze, wściekły, że tak go potraktowały zwykłe dwie służące, kobiety. Mniejsza patrzyła na niego z ganku z triumfem. - A teraz zabieraj stąd swoje obrzydliwe cielsko. I lepiej się pośpiesz - prychnęła. - Bo jak nie, mój pan sprawi, że tego pożałujesz. - Ty mała dziwko! - krztusił się. - Już ja cię nauczę podnosić rękę na lepszych od siebie! Postąpił krok do przodu, a wielka miotła śmignęła mu przed twarzą, pozostawiając na niej krople brudnej wody. Hatti zastawiła Heather własnym ciałem i głosem drżącym z wściekłości mówiła wolno i wyraźnie: - Słuchaj pan, Barlett. Jeśli jeszcze raz dotkniesz pani Birmingham, tak ci tę miotłę owinę wokół głowy, że będziesz się musiał golić kosą. Mężczyzna nie zdążył wydusić słowa, bo usłyszał za sobą odgłos szybkich koków. Odwrócił się i zobaczył pana na Harthaven, który biegł w jego kierunku z poczerwieniałą z wściekłości twarzą. W krótkiej chwili Barlett zrozumiał, co go czeka. Obraził żonę Birminghama, i to Brandona Birminghama, znanego z niezwykle wybuchowego temperamentu. Pobladłszy, stał, jakby zapuścił korzenie. Nie mógł się ruszyć, a pot ściekał mu po całym ciele. Brandon nie widział wokół nikogo i nic prócz Barletta. Uderzył, rozcinając Barlettowi łuk brwiowy. Cofnął pięść, by uderzyć jeszcze raz, ale wtedy Barlett z zadziwiającą jak na człowieka w jego wieku szybkością pobiegł w kierunku powozu. Brandon nie miał zamiaru pozwolić mu uciec i już chciał ruszyć w pogoń, kiedy w bójkę wmieszał się Jeff. Dobrze wiedział, do czego może być zdolny rozwścieczony Brandon. Rzucił się więc na brata i obaj upadli, turlając się po ziemi. Kiedy Brandon się wyrwał, zobaczył tylko oddalający się w tumanach kurzu powóz. Alejka opustoszała i Brandon powoli się uspokajał. Poprawił ręką włosy i podał Jeffowi dłoń, pomagając mu wstać. Spojrzał w stronę domu, a dziką wściekłość, która w nim wrzała, zastąpiła troska o żonę. Zmarszczył czoło, podszedł do schodów i zatrzymał się przed Heather, która padła mu w ramiona, śmiejąc się histerycznie. Śmiała się i płakała na przemian, pokrywając jego szyję pocałunkami, potem wycierała brud z jego koszuli i łzy ze swojej twarzy. Brandon posadził ją na krześle i głaskał czule. Hatti opowiedziała, co zaszło, i Jeff przez chwilę myślał, że znów będzie musiał użyć siły, by powstrzymać brata. - Zabiję tego drania - wycedził Brandon, a mięśnie na je go twarzy napięły się. Serce podskoczyło Heather do gardła. - Proszę - szepnęła, chwytając za rękę męża i przyciska jąc ją do swego brzucha. Poczuł ruchy dziecka. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się łagodnie. - Na dziś mam już dość wrażeń. Wracajmy do domu! Kiedy Jeremiah Webster po raz pierwszy zobaczył dom, który przeznaczono dla niego i jego rodziny, pomyślał, że widzi dom państwa Birmingham i powiedział, że to ładne miejsce. Cała trójka Birminghamów spojrzała po sobie zdziwiona, a Brandon pośpiesznie wyprowadził go z błędu. Mężczyzna otworzył usta ze zdumienia. Gdy po dłuższej chwili odzyskał mowę, zwrócił się do żony: - Słyszałaś, Leah? To ma być nasz dom. Po raz pierwszy, odkąd ją poznali, kobieta przemówiła, a w jej oczach zalśniły łzy. Zapomniała na chwilę o swojej nieśmiałości. - To zbyt piękne, by było prawdziwe. - Zwróciła się do Heather, jakby u niej szukając potwierdzenia. - Mamy tu mieszkać? W takim domu? - pytała wciąż niepewna. Heather skinęła głową i ciepłym uśmiechem podziękowała mężowi za dobroć, jaką okazał tym ludziom. Wzięła kobietę pod rękę. - Chodźmy - mruknęła łagodnie. - Oprowadzę panią. Obie kobiety weszły do domu, a pan Webster szedł tuż za nimi. Jeff lekko szturchnął brata, który wpatrywał się w żonę. - Jeszcze kilka takich uczynków, Brandon, i będziesz jej rycerzem w lśniącej zbroi. Mijał marzec. Robiło się coraz cieplej i bardziej słonecznie. Przygotowania do uruchomienia tartaku zabierały Brandonowi wiele czasu i nie widywał zbyt często żony. Obaj z Websterem podróżowali pomiędzy tartakiem i leśnymi obozowiskami drwali w górze rzeki. Wielkie drewniane tratwy spływały rzeką i czekały w zatoczce za tartakiem na uruchomienie pił. Większość sprzętu w tartaku należało naprawić. Przebudowano też małe domki położone w pobliżu, które kiedyś zamieszkiwali niewolnicy. Na wezwanie Webstera przyjechały z Nowego Jorku dwie rodziny i pół tuzina samotnych mężczyzn. Wszyscy znaleźli tu zatrudnienie. Heather źle znosiła gorące, suche dni i chłodne noce, zwłaszcza że Brandon i Jeff rzadko bywali w domu. Nudziła się bez nich, nie bardzo wiedząc, czym mogłaby się zająć. Wiosenne deszcze przerwały miesiąc suszy i przetarły drogę całonocnym ulewom. Następne dni przyniosły przyjemną metamorfozę w przyrodzie. Heather wprost nie mogła się nadziwić zmianom, które sprowadziły opady. Prawie w ciągu jednej nocy suche, ciemnobrązowe rośliny zmieniły się w bujne zielone krzaki. Cała okolica wypełniła się mocnym zapachem magnolii, a z drzew zwisały fioletowe kaskady kwiatów wistarii. Pyszniły się kolorami azalie, oleandry i różnego gatunku lilie, a ciernisty dereń delikatną barwą zdobił doliny. Nad głowami dały się słyszeć głosy kaczek i gęsi, a las zatętnił życiem przebudzonych ze snu zwierząt. Pośród tego wiosennego szaleństwa przyrody Heather poczuła, że jej czas się zbliża. Jej ciężki brzuch opuścił się i kiedy szła, odnosiła wrażenie, że idzie przed nią. Mimo że wokół było tak pięknie, niewiele wychodziła. Czuła się niezdarna i powolna i kiedy chciała się ruszyć, zawsze ktoś chciał jej towarzyszyć. Kiedy nie było Brandona, bo właśnie pilnował tartaku lub przebywał w górze rzeki, zjawiali się Jeff, Hatti albo Mary. W piątek po południu zjechała do Harthaven spora grupa przyjaciół rodziny, by przywitać Brandona po powrocie z Europy i poznać jego żonę. Już rano przygotowano ruszty do pieczenia, a młodych chłopców zatrudniono przy obracaniu wołu i świni. W zimnej wodzie potoku chłodziły się beczki z piwem. Jako pierwsi przybyli wielebny Fairchild i jego żona oraz siedmioro ich potomstwa. Chwilę potem w górę alejki, nie zwalniając przed domem, zajechał szybko wielki czarny powóz Abegail Clark. Tuż za nimi pojawili się inni. Późnym popołudniem zrobiło się tak wesoło, że wielebny Fairchild musiał przestrzegać mężczyzn przed wypiciem zbyt dużej ilości piwa. Pilnował też młode pary, które flirtowały w zaciszu ogrodu. Niektórzy z gości wnosili własne beczki z piwem, porównywali jego smak ze smakiem piwa Birminghamów. Dzieci biegały i bawiły się na wielkich trawnikach, wypijając przy tym ogromne ilości lemoniady. Kobiety, zebrane w grupach, zajęły się robótkami, podczas gdy mężczyźni podziwiali konie i kobiety. Nie mogli się też zdecydować, w której beczce było najlepsze piwo. Tego popołudnia uwagę zebranych przykuła Sybil Scott. Miała na sobie drogą suknię o wyzywająco dużym dekolcie i była bez przerwy nagabywana przez okrągłego kupca w średnim wieku. Jego intencje były jasne dla wszystkich prócz samej Sybil, którą chyba radowały umizgi mężczyzny i brak matczynego nadzoru. Heather zdumiała się, że ta skromna dziewczyna flirtuje ze swym adoratorem, niezbyt stanowczo broniąc się przed jego napastliwymi rękoma. Siedząca obok Heather pani Clark głośno okazywała swoje oburzenie, prychając i stukając w ziemię parasolką. - Maranda Scott pożałuje tego dnia, kiedy dała swobodę córce. Biedna dziewczyna skończy ze złamanym sercem. Ten człowiek kupuje jej drogie stroje, obsypuje prezentami, ale nie zamierza się żenić. Sybil do tej pory była chroniona przed mężczyznami i nie umie sobie z nimi radzić. Biedna dziewczyna, ktoś nią musi pokierować. - Zdawało mi się, że to skromna osoba - mruknęła zaskoczona Heather. - Moja droga, Sybil nie jest młoda - stwierdziła pani Fairchild. - Zdaje się, że straciła całą swą nieśmiałość. Pani Clark potrząsnęła smutnie głową. - To oczywiste, że skoro nie udało jej się złapać Birminghama, Maranda przestała o nią dbać. Spojrzała na Heather, która, mimo że okrągła, była niezwykle piękna w ten szczególny sposób, w jaki pięknieją wszystkie przyszłe matki. Miała na sobie suknię z jasnoniebieskiej organdyny z falbankami pod szyją i przy nadgarstkach. Czarne loki upięto jej w wielki, luźny kok związany wąską niebieską wstążką. Mimo zaawansowanej ciąży w wielu kobietach budziła zazdrość. Starsza pani mówiła dalej, zwracając się do Heather: - Na pewno już wiesz, że Sybil miała oko na twojego męża, choć nie wiem, dlaczego biedaczce w ogóle mogło się przyśnić, że miała szansę. Rzadko spoglądał nawet na najładniejsze z naszych dziewcząt, a poza tym przecież była jeszcze Luiza, która, musisz przyznać, jest piękną kobietą. Wtedy Sybil jeszcze robiła sobie nadzieje, ale kiedy zobaczyła ciebie, sen się skończył. To okropne, że Maran- da wciąż jej wmawiała, że Brandon zwraca na nią uwagę. Prawie nie pamiętał, że ta biedaczka istnieje. - Skinęła w kierunku Sybil i dodała smutno: - To, co się teraz dzieje z Sybil, to wina Marandy. Siedzi w domu, przeklina Brandona i nie myśli o córce. Starsza pani stuknęła w ziemię parasolem, podkreślając wagę swych słów. W stronę kobiet szli alejką Jeff i Brandon, a Sybil, próbując umknąć swemu przyjacielowi, obiegła drzewo dookoła i o mało nie zderzyła się ż nadchodzącym gospodarzem. Brandon odsunął się i skinął na powitanie, nawet nie podnosząc na nią wzroku. Biedna dziewczyna pobladła. Z bólem w sercu patrzyła, jak przysuwa sobie krzesło do krzesła żony. Widok ten zasłoniła Sybil dwukółka, która zajechała alejką pod dom i zatrzymała się tuż obok siedzącej grupy ludzi. Z powozu w pośpiechu wysiadła wspaniale odziana Luiza, zostawiając w środku mocno zdziwionego takim zachowaniem adoratora. Heather odłożyła robótkę na kolana. Luiza przywitała się, a jej nowy wielbiciel podążył za nią. Ona jednak zignorowała jego obecność, skupiając całą uwagę na byłym narzeczonym. Zmarszczyła brwi, kiedy Brandon wstał i zajął miejsce za krzesłem Heather. - Mój Boże, dziecko - parsknęła Luiza, spojrzawszy na wielki brzuch rywalki. - To ci pewnie zniszczy figurę do końca życia. - A co ty na ten temat wiesz, Lui? - zapytał Jeff kpiąco. Nie zwróciwszy na to uwagi, okręciła się dookoła, demonstrując swój strój. - Jak ci się podoba moja nowa suknia? Znalazłam bardzo utalentowanego krawca. Robi cuda z kuponem materiału i odrobiną nitki. - Zaraz jednak zmarszczyła nos. - Ale jest takim dziwnym człowieczkiem. Obśmiałabyś się. Musisz go zobaczyć. To twój krajan, kochanie - zwróciła się do Heather. Odeszła, by porozmawiać z grupą młodych osób stojących niedaleko, a jej adorator podszedł przywitać się z Brandonem. - Słyszałem, że się ożeniłeś, Bran - rzekł Matthew Bishop. Brandon położył dłonie na ramionach Heather, przedstawiając ją mężczyźnie. - Matt i Jeff chodzili razem do szkoły - wyjaśnił żonie. - Miło mi pana poznać, panie Bishop - mruknęła. Mężczyzna spojrzał na brzuch Heather, a potem z uwagą zatrzymał wzrok na jej twarzy. - To jest twoja żona? - zapytał jakby z niedowierzaniem. - Ależ Luiza mówiła... Zamilkł, zorientowawszy się, że za dużo powiedział. Pomyślał, że to dziwne, gdyż Luiza opowiadała mu ze złością o bezdomnej małej nędzarce, która użyła magii, by zabrać jej Brandona. Wtedy zresztą nie mógł uwierzyć, że Brandon tak łatwo dał się złapać. Że okazał się mężczyzną, który nie dość że idzie do łóżka z byle dziewczyną, to na dodatek się z nią żeni. Powinien wiedzieć, że Brandon znajdzie sobie najpiękniejszą kobietę na żonę. - Zdaje się, że ze mnie zażartowano - rzucił z uśmiechem. - Masz prześliczną małżonkę, Bran. Luiza przyszła na czas, by usłyszeć ostatnie zdanie, i przybrała gniewny wyraz twarzy. Zaraz jednak przysunęła się do Brandona. - Kochanie, wydajesz świetne przyjęcia - przymilała się. - Nawet kiedy byliśmy tylko we dwoje, twoje przyjęcia ni gdy nie były nudne. Brandon zdawał się nie zwracać na nią uwagi, ale Abegail nie mogła milczeć. - Ty, zdaje się, żyjesz tylko przyjęciami, Luiza. A jeśli chodzi o mężczyzn... nieczęsto zdarzało się, że ograniczałaś się tylko do jednego. Jeff zachichotał i puścił oko do staruszki. Luiza odwróciła się do Heather akurat wtedy, kiedy ta pocierała policzek o dłoń męża, mówiąc mu coś na ucho, kiedy się nad nią pochylał. Zawrzała w niej zazdrość. Dostrzegła chustkę, na której Heather wyszywała monogram męża, i zmrużyła oczy. - Co tam trzymasz, kochanie? Marnujesz czas na pospolite szycie? Sądziłam, że masz ważniejsze rzeczy do roboty jako żona Brandona. No tak, ale z takim brzuchem niewiele możesz robić. Jeśli o mnie chodzi... - Szycie to bardzo miłe zajęcie, Luizo - przerwała jej pani Fairchild, patrząc cały czas uważnie na swoją robótkę. -Ty też możesz się tego nauczyć. To zajmuje ręce i nie pozwala myśleć o innych mniej pożądanych rzeczach. Luiza musiała pogodzić się z tym, że dziś nie zdoła zepsuć dobrego samopoczucia tej szarej myszki. Zbyt wielu miała obrońców. Ale to nic, jeszcze nadarzy się okazja, by się zemścić. A ona jest cierpliwa. Uśmiechnęła się do nowego adoratora i potarła kusząco jego ramię piersiami. Nie był tak przystojny jak Brandon i nawet nie w połowie tak bogaty, ale na razie wystarczy. Matt poprowadził Luizę z dala od innych i objął namiętnie. - Nie tutaj - mruknęła, odsuwając się lekko. - Znam ta kie miejsce w stajni. Hatti przyniosła lemoniadę dla pań. Abegail Clark powitała ją ciepło. - Nie chcesz opuścić tej jaskini rozpusty i zamieszkać ze mną, Hatti? - zapytała. - My, staruszki, powinnyśmy się trzymać razem, wiesz? - Nie, pani - roześmiała się Hatti. - Muszę przyjąć na świat nowego Birminghama. Żadna siła mnie stąd nie wyciągnie. Nawet wszystkie muły pana Brana! Było już ciemno, kiedy ogłoszono, że mięso jest upieczone. Na podwórze wyniesiono pochodnie. Na stole rozstawiono przyniesione przez gości potrawy, nad rusztem pośpiesznie krojono wołowinę i wieprzowinę i rozdawano porcje gościom cierpliwie czekającym na swoją kolej. Heather i Brandon ze swoimi talerzami chodzili wokół stołu i wybierali ulubione potrawy. Brandon wskazywał żonie nie znane w Anglii dania, które mogły jej smakować. Kiedy szli od stołu do rusztu, spojrzała zdziwiona na swój talerz. - Jestem taka gruba, że nie widzę własnych stóp, a tyle sobie nałożyłam. - Wzięła z talerza kukurydzę i śmiała się wesoło, karmiąc nią męża. - Musisz mi pomóc to zjeść, Brandon. Wycisnął na jej ustach ciepły pocałunek, kiedy patrzyła na niego. - Wszystko, co zechcesz, moja słodka. Co tylko zechcesz. Kiedy wrócili do swoich krzeseł, Heather patrzyła, jak mąż stawia sobie swój talerz na kolanach i z łatwością odkrawa soczysty kawałek wołowiny. Ona siedziała, nie wiedząc, co zrobić własnym talerzem. Brandon dostrzegł jej wahanie, zaśmiał się rozbawiony. Wstał, wręczył jej swój talerz i poszedł, by przynieść jakiś mały stolik. - Zdaje się, że na tym będzie lepiej, pani - uśmiechnął się i postawił oba talerze na stoliku. W pewnej chwili Brandon zwrócił uwagę na samotnie siedzącego na ganku George'a. Służący machał z wściekłością gałązką i mruczał coś pod nosem. Zaintrygowany Brandon przywołał go do siebie. - Co cię trapi? - zapytał. George spojrzał z wahaniem na Heather i odparł wolno: - W stajni są pasożyty, kapitanie. Brandon ze zdziwieniem uniósł brwi. - Pasożyty? Służący szurał nogami i popatrywał na Heather. - Tak jest, kapitanie. Pasożyty. Brandon pomyślał chwilę, a potem skinął głową. - W porządku, George. Weź sobie talerz, nałóż wołowiny i zajmij się jedzeniem. Zapomnij, co widziałeś i słyszałeś. - Tak jest, kapitanie - odparł stary sługa. Kiedy odszedł, Heather ze zdziwieniem spojrzała na Brandona. - Czy George znalazł w stajni szczury? Brandon zaśmiał się wesoło. - Tak to można nazwać, kochanie. Przyjęcie trwało. Brandon spacerował z Heather pomiędzy gośćmi, a potem posadził ją wśród dam. Odciągnęła go grupa mężczyzn i dopiero późno w nocy udało mu się od nich uwolnić i wrócić do żony. Siedziała cicho, słuchając kilku kobiet w średnim wieku, opowiadających o swych chorobach i kłopotach. Pani Clark już nie było. Oddaliła się wcześniej do jednej z sypialni na górze. Pani Fairchild pojechała z mężem i dziećmi do domu. Brandon wziął Heather za rękę i pomógł jej wstać z krzesła. - Szanowne panie, muszę przeprosić w imieniu mojej żony. Niedługo urodzi i potrzebuje odpoczynku. Mam nadzieję, że się nie pogniewacie. Pośpiesznie zapewniły go, że nie, i uśmiechały się do siebie, patrząc, jak troskliwie pomaga swojej młodej żonie pokonać schody i wejść do domu. Heather westchnęła z ulgą. - Dziękuję za ratunek - mruknęła. - Chyba uznały, że jestem głupia. Nie mogłam nic wymyślić, żeby im zaimponować, a to krzesło było bardzo niewygodne. - Przepraszam, moja słodka. Przyszedłbym szybciej, gdybym wiedział. Oparła o niego głowę i uśmiechnęła się. - Chyba mnie będziesz musiał zaciągnąć na górę. Jestem taka zmęczona, że sama nie wejdę. Zatrzymał się i podniósł ją na rękach, ignorując protesty. - Postaw mnie, Brandon - błagała. -Jestem taka ciężka. Zrobisz sobie krzywdę. Zaśmiał się. - Nie jesteś ciężka, moja droga. Wciąż nie ważysz więcej niż małe dziecko. - No, no, no. A co my tu mamy? - zapytała kobieta za ich plecami. Bez wątpienia był to głos Luizy. Brandon odwrócił się powoli, trzymając żonę w ramionach, i spojrzał idącej w ich kierunku kobiecie prosto w oczy. - Czy robisz tak co wieczór, Brandon? - zapytała szyderczo, unosząc brwi. - Nadwerężasz sobie plecy, kochanie. Powinieneś bardziej o siebie dbać. Cóż byś począł, gdybyś złamał kręgosłup? Jej już na nic byś się nie przydał. Wyraz twarzy Brandona wystarczał za odpowiedź. - Dźwigałem już cięższe kobiety w życiu, łącznie z tobą, Luizo. Powiedziałbym, że moja żona musi jeszcze sporo przytyć, żeby ci dorównać. Zacięła usta i spojrzała na niego ze złością, on zaś, nawet na nią nie patrząc, dodał: - Na marginesie, Luizo, powinnaś się uczesać. Masz siano we włosach. Ponad ramieniem męża Heather posłała rywalce triumfalny uśmiech. Potem jeszcze mocniej objęła Brandona za szyję. Zamiast iść od razu do pokoju Heather, Brandon zaniósł ją do swojej sypialni, bo Luiza wciąż stała i obserwowała ich. Kolejny dzień mijał powoli. Tępy ból w plecach nie ustawał. Heather czuła się bardzo zmęczona, choć spała ponad osiem godzin. Późnym popołudniem odjechali ostatni goście, ci, którzy zostali na noc. Wszyscy z wyjątkiem pani Clark. Starsza pani miała zostać jeszcze kilka dni. Nadszedł wieczór i podano kolację. Birminghamowie i ich gość rozkoszowali się delikatnymi potrawami, przygotowanymi przez ciotkę Ruth, a kiedy zebrano ze stołu ostatnie talerze, wszyscy rozsiedli się w salonie. Heather szybko jednak stwierdziła, że jest jej niewygodnie, i poszła spać. Długo leżała w łóżku w zupełnej ciemności. Słyszała, jak Brandon wchodzi na górę, a potem krąży po pokoju. Kiedy się położył, znów zapadła cisza. Udało jej się zasnąć, ale nie spała długo. Obudził ją bolesny skurcz w brzuchu. Zrozumiała, że to już czas. Chwycił ją kolejny ból, tak mocny, że czuła, jak napina się każdy mięsień w jej ciele. W końcu zeszła z łóżka, zamierzając posłać Mary po Hatti. Zapaliła świecę i w jej świetle zauważyła, że ma poplamioną koszulę. Szukając drugiej, ostrożnie ruszyła w kierunku komody. W połowie drogi zatrzymała się i jęknęła. Czuła, jak po nogach spływa jej coś mokrego. Stojąc na środku sypialni, zmieszana i bezradna, zobaczyła, że otwierają się drzwi do sypialni Brandona. Wszedł nagi, próbując po drodze nałożyć szlafrok. - Heather, dobrze się czujesz? - zapytał. - Zdawało mi się, że słyszałem... Zamilkł nagle i spojrzawszy na żonę, krzyknął: - O mój Boże, to dziecko! - Brandon - powiedziała zdziwiona. - Jestem mokra. To stało się tak szybko. Nie wiedziałam, że to tak będzie. Patrzyła na niego, jakby mokra koszula była wszystkim, co ją teraz obchodziło, i zaczęła rozwiązywać sznurki przy dekolcie. - Daj mi, proszę, drugą. Nie mogę iść do łóżka w mokrej koszuli. Ruszył szybko do komody i otwierał szuflady, wyrzucając ich zawartość na podłogę. W końcu znalazł koszule nocne, porządnie złożone na samym dole, i podbiegł do żony, by pomóc jej włożyć jedną z nich, ale odmówiła. - Nie, Brandon, ta jest różowa, a ja urodzę chłopca.Chłopcy nie noszą różowego. Przynieś mi, proszę, niebieską. Patrzył na nią przez chwilę zaskoczony i w końcu odzyskał rozum. - Kobieto, na litość boską! Nieważne, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka! - wykrzyknął. - Wkładaj to i kładź się z powrotem do łóżka. - Nie - powiedziała z uporem. - Urodzę chłopca i tego nie włożę. - Ależ dziewczyno, przecież dziecko i tak urodzi się nagie, a więc kolor nie ma znaczenia! - wrzeszczał. - Włożysz to wreszcie? Spojrzała na niego z zaciśniętymi ustami i powoli potrząsnęła głową. Brandon wrócił pośpiesznie do komody. W końcu znalazł niebieską i podbiegł do Heather. Spojrzała na niego wyczekująco, biorąc koszulę, ale on nie wiedział, co robić. - Odwróć się, proszę - rozkazała, widząc jego zdziwienie. - Co? - zapytał głupio. - Odwróć się tyłem - nalegała. - Ależ, pani, widziałem cię bez ubrań wie... Odwrócił się szybko i zamilkł, zrozumiawszy, że nie po kona jej uporu. Heather zarzuciła mu niebieską koszulę na ramię, bo nie miała gdzie jej odłożyć. - Kobieto, pośpiesz się - ponaglał ją Brandon. - Urodzisz tu na środku i nasze dziecko spadnie na podłogę! Heather zaśmiała się cicho. - Nie sądzę, kochanie. - Heather, na litość boską! - błagał. - Przestań paplać i ubierz się wreszcie! - Ależ, Brandon, ja nie paplam, tylko ci odpowiadam. Już możesz się odwrócić, jeśli chcesz. Odwrócił się i pochylił, by ją podnieść. - Ależ, Brandon - protestowała - muszę wytrzeć podłogę. - Do diabła z podłogą! - wykrzyknął i podniósł ją. Stal przez chwilę niezdecydowany, patrząc to na łóżko, to na drzwi swego pokoju, i wbiegł do dużej sypialni. - Gdzie mnie zabierasz? - zapytała. - Hatti mnie nie znajdzie. Będzie mnie szukać po całym domu. Położył ją ostrożnie na środku wielkiego łoża. - Tutaj. Czy teraz już wszystko wiesz, gaduło? Tu się ma mój syn... albo córka urodzić. - Nie urodzę córki. Urodzę... Znów ogarnął ją ból. Zagryzła mocno dolną wargę. - Obudzę Hatti - mruknął i szybko uciekł. Ale Murzynka dostrzegła ze swej chatki światło w pokoju Heather i zrozumiała, co się dzieje. Już była w hallu, kiedy Brandon zbiegł w pośpiechu po schodach. - Ona rodzi! - zawołał. - Pośpiesz się. Kręciła głową, kiedy pędziła za nim do sypialni. - Jeszcze to potrwa, zanim urodzi, panie Bran. To jej pierwsze, a to zawsze dłużej trwa. Jeszcze kilka godzin. - Ale już ją boli. Zrób coś. - Panie Bran, przykro mi, ale nic nie poradzę na jej bóle -odparła. Pochyliła się nad Heather i odgarnęła jej włosy z czoła. - Nie walcz z bólami, dziecko. Oddychaj, kiedy nadchodzą, i odpręż się, jak przejdą. Potrzebujesz siły na później. Ból wkrótce przeszedł i Heather mogła się uśmiechnąć do Brandona, kiedy stanął obok niej. Usiadł potem na brzegu łóżka i położył dłoń na jej dłoni. Zobaczyła, jaki jest ponury, i rzuciła na pocieszenie: - Mówili mi, że każda matka musi przez to przechodzić. To część bycia kobietą. Hatti obudziła domowników i rozpalono ogień pod kociołkami z wodą. Przyniesiono świeże ręczniki, a Brandon pomógł podłożyć kilka z nich pod Heather. Hatti podciągnęła jej niebieską koszulę i przykryła jej nagość czystym prześcieradłem. - Hatti, ile to jeszcze może potrwać? - pytał Brandon ocierając czoło. - Nikt nie wie, panie Bran - odparła stara kobieta. - Ale zdaje się, że pani Heather trzyma się o wiele lepiej niż pan. Niech pan idzie sobie nalać szklaneczkę tego, co to pan lubi pić. Nie zaszkodzi, a może sporo pomóc. Brandon czuł ogromną potrzebę wypicia odrobiny brandy, ale chciał zostać z żoną. Nie mógł jej opuścić, kiedy tak cierpiała, rodząc jego dziecko. Znów nastąpił skurcz i znów przeszedł. Brandon otarł twarz Heather chłodną, mokrą ściereczką i odgarnął jej włosy z szyi. Był jeszcze bledszy niż poprzednio. Hatti podeszła do niego i biorąc go za rękę, wyprosiła z pokoju. - Panie Bran, niech lepiej pan Jeff przygotuje panu coś mocniejszego. Nie wygląda pan za dobrze. - Poprowadziła swego pana do drzwi i otwierając je, delikatnie wypchnęła go na zewnątrz. - Niech pan idzie się napić, panie Bran. Niech się pan napije i niech pan nie wraca, póki pana nie zawołam. Nie chcę, żeby mi tu pan zemdlał, jak będę pomagać pani. Drzwi się zamknęły i Brandon został sam. Rozejrzał się dookoła i w końcu zszedł do gabinetu, gdzie czekali Jeff i George. Brat tylko rzucił nań okiem i podał mu szklaneczkę brandy. - Masz, wygląda na to, że tego potrzebujesz. Brandon wypił wszystko jednym haustem. Jeff skinął, a George szybko zabrał szklankę z rąk kapitana i nalał do niej odrobinę brandy i sporą ilość wody. Brandon nie zauważył różnicy. Cały czas chodził po pokoju. Jeff patrzył, jak brat zapala jedno drogie cygaro za drugim i zgniata je, pociągnąwszy zaledwie raz lub dwa. Krążył jak błędny po gabinecie, wiele razy wychodził do hallu i patrzył do góry, w stronę sypialni, a potem zawracał i sięgał po kolejną brandy. Kiedy tylko usłyszał na schodach służącą, podbiegał do drzwi. Wciąż jednak było za wcześnie. A kiedy nalał sobie bourbonu i wypił, nie zauważając nawet różnicy, Jeff zrozumiał, że brat jest w zupełnie innym świecie. - Brandon, ta mała na górze więcej dla ciebie znaczy, niż sam chcesz przyznać. Nigdy nie tracisz głowy, a teraz jesteś tak ogłupiały, że pijesz mój bourbon. Przecież go nie znosisz. Brandon wcisnął bratu kieliszek w dłoń. - No to dlaczego mi to dałeś, skoro wiedziałeś, że tego nie znoszę? Jeff podszedł do biurka. Usiadł na krześle, wziął pióro i papier i zaczął coś pisać. Kiedy znów odwrócił się do Brandona, uśmiechał się od ucha do ucha. Nie byłby bardziej zadowolony, gdyby wygrał w karty. - Wiesz, Brandon, według moich obliczeń musiałbyś się ożenić z naszą Angielką pierwszego dnia, kiedy wszedłeś do portu. George wypluł ze zdziwienia odrobinę piwa i kasłał, bo resztą zachłysnął się porządnie, a Brandon skulił głowę w ramionach i zmarszczył brwi, patrząc na brata. W sypialni Heather krzyczała z bólu, próbując wypchnąć dziecko. Oddychała głęboko, kiedy ustał ból, ale ulga nie trwała długo. Złapała starą Murzynkę za rękę i zaciskała zęby, podczas gdy Hatti dodawała jej otuchy. - Zaraz pokaże się główka, pani Heather. Już niedługo. Przyj. O, tak. Krzycz, jeśli chcesz. Za długo byłaś cicho. Heather nie była już w stanie się opanować. Krzyknęła rozdzierająco, kiedy pojawiła się główka dziecka. Na dole, w gabinecie, Brandon osunął się na krzesło. Patrzył na pokój, nic nie widząc, a Jeff i George spojrzeli po sobie niepewnie. Oni również nie mogli słuchać obojętnie krzyku Heather. Po chwili z szerokim uśmiechem na czarnej twarzy do gabinetu wkroczyła Hatti z noworodkiem na rękach. Najpierw podeszła do Brandona. - To chłopiec, panie. Silny, piękny, zdrowy chłopczyk. - Mój Boże - powiedział Brandon, kiedy obudził się z odrętwienia i zobaczył czerwoną, pomarszczoną twarz swojego syna. Złapał szklankę, wychylił ją i rozejrzał się dookoła, jakby bardzo potrzebował następnej. Jeff i George przysunęli się bliżej, by popatrzeć na dziecko. Spoglądali dumnie po sobie, jakby to oni przyczynili się do jego przyjścia na świat, zupełnie zapominając o Brando- nie. Jeff delikatnie dotknął palcem maleńkiej rączki. - Niepodobny do Brandona - stwierdził. George szybko spojrzał na ojca i syna, ale Hatti zaprzeczyła. - Panicz Brandon wyglądał tak samo, jak się urodził. Był też taki długi. To dziecko będzie takie wysokie jak ojciec, to pewne. To dobra zapowiedź. Brandon wstał i wybiegł z pokoju, pośpiesznie pokonując schody prowadzące do sypialni. Heather uśmiechnęła się sennie, kiedy podszedł do łóżka i wziął ją za rękę. - Widziałeś go? - zapytała, kiedy usiadł obok niej. - Czyż nie jest piękny? - Jak się czujesz? - zapytał łagodnie, skinąwszy głową. - Jestem śpiąca - westchnęła - ale czuję się dobrze. Przycisnął usta do jej policzka. - Dziękuję za syna - mruknął. Uśmiechnęła się i zamknęła oczy, przyciskając jego rękę do piersi. - Następnym razem będzie córka - szepnął. Ale Heather już zasnęła. Brandon delikatnie uwolnił rękę i na palcach wyszedł do pokoju Heather. Kiedy stanął przy oknie, zobaczył, że świta. Uśmiechnął się do siebie, bo czuł się tak dobrze, że mógłby zmierzyć się z niedźwiedziem, mimo że nie spał całą noc. Przysunął do okna krzesło i usiadł, kładąc nogi na parapecie. Chwilę później, kiedy weszła Hatti, już spał. Potrząsnęła głową powoli i uśmiechnęła się. - Biedny pan, miał ciężką noc. Słońce oświetlało jasnymi promieniami Harthaven, kiedy Brandon obudził się na dźwięk płaczu noworodka. Zrozumiał, że to jego syn domaga się uwagi. Wstał i umył zęby, a potem otworzył drzwi do pokoju dziecinnego i zobaczył, jak Hatti pochyla się nad maleństwem. - Już za chwilę cię nakarmimy, mały paniczu Birmingham - mówiła uspokajająco. - To nie koniec świata. Czując ojcowską dumę, Brandon obserwował, jak Murzynka zdejmuje małemu mokre ubranka. Malec wyprostował nóżki i wrzasnął tak głośno, że aż poczerwieniał. - Ojej, ale ten mały jest zły. Chce już jeść i musi wszystkich o tym powiadomić - zachichotała Hatti. - Niech pan patrzy, panie Bran. Próbuje mnie przekonać, żebym mu dała coś do jedzenia. Poczekaj, głodomorku, zaraz zaniosę cię do mamy. Brandon poszedł za Murzynką do sypialni. Heather siedziała na łóżku z uczesanymi i związanymi wstążką włosami, ubrana w świeżą koszulę. Wyglądała niezwykle pięknie. Kiedy zobaczyła męża, obdarzyła go promiennym uśmiechem, i wyciągnęła ręce, by wziąć syna. Brandon podszedł do łóżka i usiadł przy Heather, która delikatnie brała maleństwo. Widział, jak lekki rumieniec rozlał się na jej policzkach, kiedy rozwiązała dekolt koszuli i rozsunęła go. Wyczuł, że jeszcze nie czuje się swobodnie, wypełniając nowe obowiązki matki. Przytuliła dziecko, próbując je przystawić do piersi. Brodawka dotknęła policzka chłopczyka i mały pośpiesznie obrócił buźkę w tę stronę. Brandon uśmiechnął się, a Hatti cieszyła się, patrząc, z jakim zapałem maleństwo ssie. - Święci pańscy! Mały panicz jest wniebowzięty. Chyba będziemy musieli mu zrobić wody z cukrem, póki mama nie będzie miała dość mleka. Heather z miłością patrzyła na synka. Pomyślała, że już wygląda jak jego tata. Miękkie, czarne włoski pokrywały małą główkę, a wspaniale brewki były już mocno, po męsku, zarysowane. Z dumą pomyślała, że to najpiękniejsze na świecie niemowlę. -Jest śliczny, nieprawdaż, Brandon? - spytała, podnosząc wzrok na męża. Hatti popchnęła Mary w kierunku drzwi i obie wyszły. Brandon powiedział: - W samej rzeczy, pani. - Wyciągnął rękę i ostrożnie wsunął palec w malutką pięść, która przytuliła się do piersi Heather. Maleństwo ścisnęło mocno palec, a Brandon uśmiechnął się zadowolony. Spojrzał znów na twarz żony i zatonął w jej ciepłych, błękitnych źrenicach. Bezwiednie wsunął wolną dłoń pod jej włosy na karku, a ona wciąż na niego patrzyła. Ich usta się odnalazły. Oddała mu pocałunek - słodki, ciepły i tak kuszący. Heather nie mogła złapać tchu, czuła na sobie dłonie i usta Brandona. Bojąc się, że może zemdleć, uwolniła się i zaśmiała się nerwowo. - Przez ciebie zapomniałam o synku. Jak go nazwiemy? Odsunął się i spojrzał na nią. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym go nazwać imieniem mego przyjaciela, który już nie żyje. Zginął kilka lat temu, próbując ugasić ogień w swoim kościele. Podziwiałem go bardzo, ale muszę cię uprzedzić, że był Francuzem... francuskim hugenotem. Zrozumiem, jeśli twoje angielskie pochodzenie uniemożliwi ci zaakceptowanie tego imienia. - Zapominasz, panie - uśmiechnęła się - kim naprawdę jestem. Ty jesteś bardziej Anglikiem niż ja Angielką. Jak twój przyjaciel miał na imię? - Beauregard... Beauregard Grant - odpowiedział szybko. Wypowiedziała cicho imię i skinęła głową. - To ładne imię. Podoba mi się. Beauregard Grant Birmingham, tak go nazwiemy. Uwalniając palec z uścisku synka, Brandon otworzył szufladę w komodzie obok i wyjął długie pudełko. - Z podziękowaniami, pani, za urodzenie mi syna. Uniósł wieczko, a Heather patrzyła oszołomiona na naszyjnik. Były to dwa sznury wielkich, starannie dobranych pereł, spięte wielkim rubinem oprawionym w złotą sprzączkę. - Och, Brandon, jest piękny - westchnęła. Spojrzał na jej szyję i piersi i powiedział zachrypłym głosem: - Wydawało mi się, że perły lepiej będę pasowały do twej skóry niż diamenty. Czuła, jak pieści ją wzrokiem. Znów ogarnęło ją uczucie ciepła, a puls uderzał szybciej. Popatrzyła w inną stronę. - Ubiorę się - powiedział, wstając z łóżka. - Zdaje się, że Abegail będzie chciała zobaczyć dziecko. Wybrał ubrania z szafy i wyszedł do mniejszego pokoju. Po pewnym czasie przyszli Abegail i Jeff, by zobaczyć maleństwo, które teraz spało w łóżeczku obok matki. Starsza pani uniosła brew i uśmiechnęła się do Brandona. - No, zdaje się, że nowe pokolenie dziewcząt będzie się uganiać za chłopcami z rodu Birmingham. Mam nadzieję, że będziecie mieli ich wielu, by uszczęśliwić te wszystkie podlotki. Nie spodoba im się, jeśli będzie tylko jeden. Jeff uśmiechnął się. - Pewnie będą mieli z tuzin dzieci, ale wątpię, by byli to tylko chłopcy. Staruszka spojrzała porozumiewawczo na Brandona. - No cóż, teraz wypadałoby mieć jedną dziewczynkę, by mógł bronić jej honoru. Zachichotała wesoło, kiedy pomyślała: Sprawiedliwie by było, gdybyś musiał zmusić jakiegoś kawalera, żeby się ożenił z twoją córką. Heather rzuciła szybkie spojrzenie na Brandona i zaskoczona, po raz pierwszy ujrzała na jego twarzy rumieniec. Jeff uśmiechnął się do siebie, widząc zmieszanie brata, a pani Clark patrzyła już na maleństwo. - Wydałaś na świat przepiękne dziecko, moja droga - po wiedziała do Heather. - Musisz być z niego naprawdę dumna. Heather uśmiechnęła się do niej i popatrzyła na męża. - Dziękuję, pani Clark, to prawda. Kiedy już urodził się syn, Brandon znów cały swój czas i energię poświęcał pracy - przygotowaniom do uruchomienia tartaku. Heather przeważnie przebywała w sypialni męża i myślała wciąż o tym, by tu zostać. Najpierw Brandon zauważył na stoliku jej szczotkę i grzebień, potem stanęły obok puder i perfumy. Coraz więcej z jej ubrań wisiało w jego szafie, a bielizna żony znalazła się nagle w komodzie razem z jego bielizną Czasem musiał szukać swoich pończoch i podwiązek wśród jej miękkich halek i koszul nocnych i coraz częściej wyjmował jej kwieciste chusteczki, kiedy sądził, że znalazł jedną ze swoich. Ze względu na szczególny stan Heather zajął miejsce w jej pokoju, mając nadzieję, że to tylko przejściowe. Często popatrywał na swoje wielkie łoże, gdyż to w mniejszym pokoju było dla niego za krótkie. Jednak jakoś nie mógł znaleźć odpowiedniej chwili, by w taktowny sposób upomnieć się o swe prawa, a z nimi o miejsce w łóżku obok żony. Ona zaś nie proponowała ani że się wyprowadzi z jego łóżka, ani nie zapraszała go do niego. Brandon wzdychał więc i kuląc się, próbował spać tam, gdzie dotychczas. Mimo wielu obowiązków znajdował czas dla żony i syna. Wstawał wcześnie rano, gdy Heather zajmowała się już dzieckiem, kąpiąc je lub karmiąc. Chętnie patrzył na nich oboje. Czuł, że między nim a żoną i synem rodzi się nowa, silna więź. 9 Maj przyniósł wczesne lato, a kiedy skończyła się pora deszczu, dni stały się coraz bardziej gorące. Posadzono bawełnę i wykonano wszystkie inne prace. Tartak pracował teraz pełną parą, napływały zamówienia już na kilka miesięcy naprzód. Pan Webster sprawdził się jako utalentowany zarządca tartaku, więc piły chodziły nieprzerwanie, a na składowisku leżało wiele przygotowanych do cięcia pni. Wyglądało na to, że już pierwszy sezon przyniesie spory zysk, a Brandon był bardzo zadowolony z postępu prac. Długie letnie dni sprzyjały spotkaniom towarzyskim właścicieli plantacji i ich rodzin. Pierwsze w sezonie spotkanie miało odbyć się w Harthaven podczas następnego weekendu. Heather poświęciła się przygotowaniom do tego wydarzenia. Rozesłała zaproszenia, kazała kupić szampana, zaplanowała menu. Rozmawiała z Hatti o nowych liberiach dla służby w domu i na temat wyglądu całej posiadłości, a ogrodnicy czekali na jej pochwały, doprowadzając otoczenie do perfekcji. Heather pochłonięta była planowaniem przyjęcia i opieką nad Beau. Brandon nie czul się już potrzebny w tartaku, miał teraz czas dla żony i syna. Postanowił też wymyślić coś, co pozwoli mu odzyskać miejsce u boku Heather we własnym łożu. Postanowił zrobić jej niespodziankę. Kupił piękną klacz koloru orzecha z śnieżnobiałymi skarpetkami i takąż gwiazdką na czole. Miała spory temperament, ale była karna i pomyślał, że żona łatwo sobie z nią poradzi. Uśmiechnął się do siebie, kiedy zakładał klaczce damskie siodło. Zastanawiał się, co się wydarzy podczas nauki jazdy konnej. Obiecał sobie, że będzie niezwykłe delikatny i może otrzyma od Heather jeden lub dwa czułe pocałunki... Uśmiechał się do własnych myśli, wiodąc Leopolda i klacz przed dom. Przywiązawszy konie, wszedł na werandę. Heather szyła właśnie w salonie koszulę dla niego i tak była zajęta robótką, że nie zauważyła, kiedy pojawił się w domu. Oparł się o framugę drzwi i obserwował żonę przez dłuższy czas, a ona wciąż nie zauważała jego obecności. Nakarmione niedawno dziecko spało w kołysce. Heather ściągnęła brwi; najwyraźniej szyła coś trudnego. - Nie marszcz się tak, moja droga - zażartował - bo będziesz wyglądała jak pani Scott, która przypomina suszoną śliwkę. Heather podskoczyła na te słowa. - Brandon, przestraszyłeś mnie! Uśmiechnął się łobuzersko. - Czyżby? - zapytał łagodnie. - Cóż, przykro mi, kocha nie. Nie chciałem. Heather zaśmiała się i odłożyła robótkę. Pomyślała, że jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Słońce przyciemniło jego skórę, tak że była teraz śniada, a na jej tle zielone oczy lśniły jeszcze jaśniej. Był bardzo męski w swym stroju do jazdy konnej. Serce zabiło Heather mocno, kiedy szedł w jej stronę. Zatrzymał się przed nią i wyciągnął dłoń, by pomóc jej wstać. Poczuł delikatny, słodki zapach perfum. Potem polecił Josephowi zawołać Mary, by posiedziała przy dziecku, i poprowadził Heather do wyjścia. - Gdzie idziemy? - spytała. Uśmiechnął się, kładąc jej rękę na plecach. - Przed dom - odparł tajemniczo. Heather wyszła na ganek i zobaczyła dwa konie przywiązane do płotu. Mniejszy miał damskie siodło. Podniosła na Brandona pytający wzrok. On uśmiechnął się szeroko. - Nie podoba ci się? Nigdy nie pytałem, czy lubisz konie i czy umiesz jeździć konno, ale z chęcią cię nauczę... kiedy poprawi się twoje zdrowie. Zaśmiała się radośnie, pośpiesznie schodząc ze schodów. - Moje zdrowie jest w doskonałym stanie - powiedziała przez ramię, idąc w stronę klaczy. Brandon uśmiechnął się jeszcze szerzej i poszedł za nią. Zachwycona urodą klaczki Heather pogłaskała łeb zwierzęcia. - Och, Brandon, jest piękna! Jak jej na imię? - Fair Lady. - Doskonale pasuje. Ona naprawdę jest piękną damą. Odwróciła się do niego i uśmiechnęła się. - Podsadzisz mnie? - Nie powinnaś się przebrać, moja słodka? - zapytał zaskoczony. - Ta suknia nie jest... - Nie - zaprotestowała. - Chcę jechać już teraz, a przebieranie się zajmuje dużo czasu. - Obdarzyła go przymilnym uśmiechem i przesunęła palec po guzikach jego kamizelki. - Proszę, Brandon, proszę. Nie mógł się oprzeć jej prośbie. Pochylił się i splótł dłonie, by mogła na nich postawić stopę, a potem podniósł ją. Kiedy już usiadła, pochyliła się, by poprawić stopę w strzemieniu. Wydekoltowana suknia odchyliła się i Brandon ujrzał piękne, krągłe piersi Heather. Zamarł z oczami utkwionymi w jej dekolcie i z trudem przełknął ślinę. Heather podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się lekko. Serce Brandona załomotało w piersiach i już wyciągał do niej dłoń, ale w ostatniej chwili się opanował. Heather z wprawą ujęła wodze i ku wielkiemu zaskoczeniu Brandona bez wahania pognała alejką w stronę pól. Brandon wsiadł na Leopolda i zaniepokojony ruszył za żoną. Rozpoczął się pościg. Heather, nie przejmując się niczym, skręciła z alejki między drzewa. Klacz prowadziła w tym wyścigu, póki oba konie nie wyszły na otwarte pole, gdzie wielki kary ogier mógł wyciągnąć swoje długie nogi. Dogonił Fair Lady i Heather zwolniła tempo. Teraz jechali już razem. - Oszukałaś mnie, pani - zaśmiał się Brandon. - Twoje umiejętności przewyższa tylko brak zdrowego rozsądku. - Ha! - odparła dumnie. - Wiele razy jeździłam na polowania! W lesie oglądałbyś tylko zad mojej klaczy! Dotarli do porośniętej bujną trawą łączki. Heather zatrzymała się, by pozwolić Fair Lady ochłodzić się na wietrze. Brandon zsiadł z Leopolda, przywiązał go do krzaka i ruszył ku Heather, by pomóc jej zsiąść z konia. Wyciągnął ręce i delikatnie objął ją w pasie, a ona, śmiejąc się wesoło, opadła wprost w jego ręce. Podobał jej się podarunek i jazda. Brandon postawił żonę na ziemi. Czuł, jak ogarnia go pożądanie. Kiedy przypadkiem ich ciała zetknęły się na moment, uświadomił sobie, jak długo obywał się bez kobiety. Od chwili, kiedy pierwszy raz pieścił to słodkie ciało... Ledwie mógł się powstrzymać, by nie wziąć jej w ramiona i położyć na najświeższym, najdelikatniejszym kawałku trawy, jaki mógłby znaleźć. Wyobraził sobie, z jakim pośpiechem uwalniałby ją z sukni, może nawet darłby tkaninę, gdyby się opierała. Nagle uderzyła go myśl, że ktoś mógłby ich zobaczyć. Uświadomił sobie też, że przecież nie chodzi mu tylko o jedną chwilę, ale o całe życie. Wiedział, że powinien myśleć o swym prawdziwym celu. Musi zabiegać o żonę, a nie myśleć tylko o sobie. Opanował się z trudem. Stanął obok Heather i objął ją ramieniem, a ona oparła się o niego. Dotknął ustami jej włosów i wdychał słodki zapach jej ciała. Stali tak, patrząc na porośnięte lasem wzgórze, i rozkoszowali się tym nowym poczuciem wspólnoty i bliskości. Heather zwróciła na męża łagodne niebieskie oczy i uśmiechnęła się powoli, a jej wilgotne usta rozchyliły się. Brandon nie potrzebował dalszych zaproszeń, by skosztować tej słodyczy. Heather przytuliła się do niego mocno. Wiatr zmienił się ze świstem i ugiął trawę wokół ich nóg, a pierwsze krople deszczu zapowiedziały letnią burzę. Bran-don poczuł taką złość, że miał ochotę wznieść pięść i grozić czarnym chmurom, ale Heather już biegła w stronę koni. Pobiegł za nią, pomógł jej wsiąść na Fair Lady i szybko dosiadł Leopolda. Deszcz ulewnymi strugami spadał na ziemię i nim dotarli do Harthaven, byli przemoczeni do suchej nitki. Heather zauważyła, że mokra suknia przykleiła się jej do ciała, a piersi były wyraźnie widoczne. Skubała materiał, próbując go odciągnąć. Nie chciała, by Jeff i Joseph widzieli ją w takim stanie. Brandon, który właśnie wbiegł na ganek, szybko zdjął kamizelkę i okrył Heather, a potem objął ją mocniej i szepnął do ucha: - Nie chciałbym być zmuszony walczyć dziś o ciebie. Weszli razem do domu, śmiejąc się wesoło. Kiedy znaleźli się twarzą w twarz z rozgniewaną Hatti, ich śmiech się urwał. Stara Murzynka stała, wsparłszy ręce na biodrach, i krzyczała: - Panie Bran, jak Boga kocham, czasem mi się zdaje, że pan nie ma za grosz rozumu! Zabiera pan to dziecko na przejażdżkę w deszczu, chociaż dopiero co urodziła panicza Beau. Jezusie kochany, toż ona złapie zapalenie płuc! No już, panienko Heather, niech pani idzie na górę i zdejmie te mokre ubrania. Złapała ją za łokieć i pociągnęła za sobą, a Brandon śmiał się, kiedy jego żona posłusznie jak dziecko szła na górę. Na szczycie schodów Hatti odwróciła się i pogroziła Brando-nowi palcem. - Niech pan sobie żartuje, ale kiedyś panicz Beau może nie mieć mamy. Odwróciła się i zdenerwowana ruszyła w kierunku sypialni, ciągnąc za sobą panią. Heather, zanim zniknęła, posłała mężowi całusa. Brandon uśmiechnął się do siebie, przeświadczony, że dzień był mimo wszystko bardzo udany. Pośpiesznie zdjął buty i pobiegł w pończochach do saloniku Heather, gdzie znalazł przygotowane już suche ubrania i ręcznik. Rozebrał się i wycierał, kiedy z pokoju obok usłyszał plusk wody, trzaśnięcie drzwi i kroki Hatti na schodach. Podszedł cicho do drzwi między pokojami i otworzył je bezszelestnie. Heather siedziała w wannie plecami do niego. Patrzył, jak odchyla głowę i podnosi gąbkę, wyciskając ją na siebie, a woda ścieka po jej ramionach i piersiach. Zaczęła cicho mruczeć dziwnie znajomą melodię, a wkrótce śpiewała już głośno: Czarne ma włosy moja miła, co swą urodą mnie oślepiła. Tonąłbym w oczu jej błękicie, całował trawę, po której idzie. Patrzył przez chwilę, a potem delikatnie zamknął drzwi. Przypomniał sobie wyraźnie uwodzicielski uśmiech żony, namiętny pocałunek i tę niezwykłą chwilę tuż przed burzą, kiedy byli tak blisko siebie. To, co oboje poczuliśmy dziś po południu, to na pewno miłość, pomyślał. Po niewielkiej zachęcie na pewno dziś w nocy będzie moja. Tej nocy znów będę ją miał i przestanę żyć jak mnich. Uszczęśliwiony ubrał się i zaczął podśpiewywać piosenkę, którą usłyszał od Heather. Heather obudziła się z popołudniowej drzemki odświeżona i chwilę leżała, wsłuchując się w odgłosy domu, który ogarniał już mrok. Kiedy pomyślała o dzisiejszym popołudniu, przypomniała sobie obejmujące ją ramiona Brandona i jego ciepłe usta przyciśnięte do swoich warg. Serce zaczęło jej szybciej bić, kiedy uświadomiła sobie, że wkrótce znajdą się razem w tym wielkim łożu. Przeciągnęła się i omal nie krzyknęła z bólu. Każdy mięsień ciała miała sztywny i obolały. Nie zdawała sobie sprawy, że jej nie przyzwyczajone do ćwiczeń fizycznych ciało tak zareaguje na przejażdżkę. Ledwie mogła się ruszyć. Ostrożnie przesunęła się na koniec łoża i wstała, rozcierając obolałe pośladki. Poruszenie w sypialni sprowadziło Mary z Beau. Kiedy maleństwo znów spało w swojej kołysce, dziewczyna wmasowała balsam w ciało Heather. Potem pomogła jej ubrać się do kolacji. Heather włożyła przewiewną, białą suknię i naszyjnik z pereł, który teraz często nosiła. Czarne loki zawiązała czerwoną wstążką i choć nie czuła się zbyt dobrze, wyglądała niezwykle kusząco. Powoli zeszła w końcu ze schodów, a kiedy zjawiła się w salonie, Jeff przerwał w pół słowa, widząc, z jakim trudem się porusza. Brandon odwrócił się szybko i powitał ją uśmiechem. Uśmiech zniknął jednak, kiedy stanęła przed nim i mruknęła przepraszająco: - Zdaje się, że przesadziłam dziś po południu, Brandon. Okazał jej współczucie, nie zdając sobie jednak w pełni sprawy ze znaczenia jej słów. Podczas kolacji jego rozczarowanie sięgnęło zenitu. Obserwował powolne ruchy żony i pojawiający się od czasu do czasu na jej twarzy bolesny grymas. Było jeszcze wcześnie, kiedy niemal ze łzami w oczach zwróciła się do szwagra: - Jeff, musisz mi wybaczyć. Obawiam się, że nie byłam najlepszym towarzystwem dziś wieczór, a teraz muszę was opuścić. Chciałabym już udać się na spoczynek. Jeff skłonił się lekko, stukając obcasami. - Pani, ty z twoją urodą zawsze stanowisz świetne towarzystwo. Żałuję, że nas opuszczasz, ale doskonale rozumiem. Do jutra więc, kochana siostro. Skinęła i podniosła oczy na Brandona, błagając wzrokiem o pomoc. Pomógł jej wstać i poprowadził ją do schodów. Przeszła kilka pierwszych stopni i sprawiało jej to tyle trudu, że Brandon pochylił się i wziął ją na ręce. Objęła go za szyję, kiedy ją niósł, i wzdychając, położyła mu głowę na ramieniu. Mary chciała iść za nimi, by pomóc pani, ale powstrzymała ją Hatti. - Zostaw ich samych, dziecko - powiedziała mądra staruszka. - Dziś wieczorem pani nie potrzebuje twojej pomocy. Brandon otworzył drzwi do sypialni i wniósł do środka żonę. Posadził ją delikatnie na brzegu łóżka i ukląkł, by zdjąć jej pończochy i buciki. Przez chwilę zawahał się przy podwiązkach. Przełknął głośno ślinę i dotknął ciepłego uda drżącymi dłońmi, ściągając w dół podwiązkę. Stał niezdecydowany z pończochą w dłoni, a Heather wstała powoli z łóżka i odwróciła się plecami. - Odepniesz mi suknię? - zapytała. - Mary jakoś nie przy chodzi. Uczynił to posłusznie i kiedy suknia spadła na podłogę, pochylił się i podniósł ją. - Zdaje się, że poobijałam wszystkie miękkie części ciała - powiedziała Heather, rozcierając sobie pośladki. - Powinnam być mądrzejsza i nie forsować się tak. Przykro mi, że tak się stało. Brandon przyniósł jej nocną koszulę. Zatrzymał się, widząc żonę w świetle świecy. Halka leżała na podłodze, a młode, piękne ciało Heather połyskiwało złotawo w miękkim świetle. Ogarnął ją pieszczotliwym spojrzeniem. Ciąża nie zniekształciła jej figury i nie pofałdowała jedwabistej skóry. Jej ciało było teraz bardziej dojrzałe i niezwykle kuszące. Zaschło mu w ustach, dłonie mu się trzęsły. Przełknął z trudem ślinę i podał jej koszulę, a wtedy zobaczył czarne siniaki i czerwone pręgi na pośladkach żony. Westchnął ciężko i zobowiązał się w duchu do jeszcze kilku nocy w samotności. Słysząc westchnienie Brandona, odwróciła się i zarzuciła mu ręce na szyję. - Wybacz mi, proszę - mruknęła. - Zdaje się, że zdrowy rozsądek nie jest moją zaletą. Omal nie złamał przyrzeczenia, kiedy Heather pocałowała go lekko na dobranoc. Jego lepsza strona wzięła jednak górę. Zdmuchnął świece i poszedł do saloniku, gdzie zdjął surdut i kamizelkę. Z wściekłością patrzył na małe łóżko. Wziął ręcznik i zszedł na dół po schodach. Jeff wychodził właśnie z gabinetu. Zatrzymał się i wskazując na ręcznik, spytał: - Gdzie, do diabla, się wybierasz? - Mam zamiar wykąpać się w strumieniu - powiedział krótko Brandon. - Jest bardzo zimno! - ostrzegał Jeff. - Wiem - warknął Brandon i poszedł dalej, słysząc śmiech brata. Następny dzień był wypełniony przygotowaniami do przyjęcia. Kilkoro gości specjalnych, między innymi Abegail Clark, przybyło już po południu. Choć balsam Hatti czynił cuda, Heather była tego dnia nieszczególnie rozmowną gospodynią, mimo że nie było to zamierzone ani nie leżało w jej naturze. Zanim poszła spać, służąca zrobiła jej masaż i rano Heather odzyskała dawną formę i humor. Cały dzień spędziła na pracy, doglądając przygotowań. Brandon wcześnie pojechał do Charlestonu w interesach. W południe zrobił sobie małą przerwę. Przechodził właśnie obok niewielkiego zakładu krawieckiego, kiedy zobaczył obładowaną pakunkami pannę Scott. - No i proszę, wpadam na pana właśnie, kiedy potrzeb na mi pomoc silnego, przystojnego mężczyzny, panie Birmingham - szczebiotała Sybil. Wepchnęła Brandonowi do rąk pakunki, nie zwróciwszy nawet uwagi na jego zaskoczenie, i mówiła dalej: - To wszystko jest za ciężkie dla moich małych rączek. Proszę iść za mną do powozu. Brandon poszedł za Sybil i z grzeczności słuchał jej nie kończącej się paplaniny. - Taka jestem podniecona tym dzisiejszym balem! Zamówiłam taką piękną suknię, ale kiedy ją przymierzam, zaczynam się czerwienić. Jeszcze nie miałam tak odważnej kreacji. Jednak krawiec mówi, że wyglądam w niej przepięknie. On naprawdę zna się na damskich strojach. Przyjechał z Londynu. Mówi, że jego stroje nosiły najpiękniejsze kobiety w Anglii. Ale wygląda dość dziwnie. Jest bardzo, bardzo brzydki. No cóż, byłoby mi go żal, gdyby mnie tak nie pożerał wzrokiem. Dziś rano musiałam mu dać po łapach i był taki zdziwiony, że śmiałam się do rozpuku. Niech pan sobie wyobrazi, taki mężczyzna mógł sobie pomyśleć, że przyjęłabym jego awanse! Zatrzymała się na skrzyżowaniu, czekając na powóz. Zerknęła na Brandona i powiedziała, trzepocząc rzęsami: - Nie tacy mężczyźni mi się podobają. Brandon chrząknął skrępowany i rozejrzał się, wypatrując powozu. - Panie Birmingham... Brandon. Ja... mam teraz tylu adoratorów, że wprost nie mogę ich wszystkich zliczyć. - Podniosła na niego wzrok. - Jednak żadnego z nich nie mogę nazwać miłością swego życia. Jest tylko jeden mężczyzna, o którym tak myślę, ale on nie zabiega o moje względy. - Czy tu jest pani powóz? - Czy ja ci się podobam, Brandon? - zapytała, nie odpowiedziawszy na jego pytanie. - Ależ... tak, tak, panno Sybil - skłamał, nie chcąc być niegrzecznym. Wzięła głęboki oddech. - Czy jestem tak ładna jak twoja żona? Och, to nieuprzejme z mojej strony, że o to pytam, prawda? - szczebiotała. - Oczywiście, że jako jej mąż musi pan powiedzieć, że jest ładniejsza, bo okazałby się pan niewdzięcznikiem, prawda? - Moim zdaniem, panno Sybil, moja żona jest bardzo piękną kobietą - powiedział Brandon, starając się ukryć rozdrażnienie. - Och, tak, oczywiście - przytaknęła. Znów się zaśmiała. - Mówiono mi, że ja też jestem piękna. Niedawno powiedział mi to pan Barlett. Brandon spojrzał na Sybil zaskoczony. - Pan Barlett jest pani wielbicielem? - Och, tak - uśmiechnęła się. - Zna go pan? - Tak - mruknął Brandon. - Znam go. - Westchnął ciężko i spojrzał na nią. - Niech mi pani powie, panno Sybil, co na to pani matka. Czy nie jest przeciwna wizytom pani adoratorów? Zmarszczyła brwi, zakłopotana. - Mama nie chce o nich mówić. Nie wiem, dlaczego. Zawsze pragnęła, bym miała wielu starających się, a teraz, kiedy przychodzi ich wielu, jej noga nie postanie nawet w salonie podczas ich odwiedzin. - Może jej zdaniem ci mężczyźni nie są dla pani odpowiednim towarzystwem, panno Sybil. Zachichotała wesoło. - Ależ, Brandon! Zdaje się, że jesteś zazdrosny. Odetchnął z ulgą, kiedy podjechał powóz. Położył sprawunki na siedzeniu. Ukłonił się Sybil, a ona uśmiechnęła się i w poufałym geście udała, że zdejmuje mu paproch z surduta, tak jak robiła to w kościele Heather. - Czekam z niecierpliwością na taniec z tobą, Brandon -szepnęła. - Mam nadzieję, że mnie nie rozczarujesz. - Ależ, panno Sybil, będzie pani pewnie tak oblegana przez swoich adoratorów, że nie będę w stanie się do pani dopchać - odparł, odchodząc pośpiesznie. Brandon przerzucał zawartość szafy i komody, szukając swoich ubrań, i spoglądał od czasu do czasu na Heather, która siedziała przed lustrem w zwiewnej halce. Mary układała jej włosy w modną koafiurę, wplatając wąskie turkusowe wstążki w lśniące loki. Wyjął pudełko z dolnej szuflady i położył je przed żoną. - Moja matka uwielbiała biżuterię - powiedział trochę szorstko, nie mogąc oderwać wzroku od odkrytych piersi Heather. - Część zostawiła mnie, a część Jeffowi dla jego żony, kiedy się ożeni. Może znajdziesz tu coś, co chciała byś włożyć. Podniósł wieczko, a Heather westchnęła na widok ozdób i różnego rodzaju drogich kamieni. - Och, Brandon, nigdy, przenigdy nie śniłam nawet o jednej z takich rzeczy, a ty dajesz mi tyle naraz. Rozpieszczasz mnie! Zaśmiał się i pocałował delikatnie jej ramię, a potem spojrzał na nią w lustrze. - Już nie jestem niedobry, moja miła? - zapytał cicho. Potrząsnęła głową, a jej oczy pociemniały, kiedy poczuła przyjemne mrowienie w całym ciele. - Nie, już nie, kochany. Brandon zostawił Heather w trakcie przygotowań. Wykąpał się i włożył białą koszulę, spodnie i kamizelkę, zielony surdut i czarne buty ze złotymi sprzączkami. Kiedy Heather schodziła po schodach, miała już na sobie turkusową suknię mocno przylegającą do ciała z dekoltem śmiało odsłaniającym piersi. Obserwujący ją mężczyźni wstrzymali z zachwytu oddechy. Brandon był w doskonałym humorze. Heather patrzyła na niego z podziwem. Kiedy ją dojrzał, uśmiechnął się szeroko i podszedł do niej. Wyciągnął rękę, by pobawić się diamentowym kolczykiem zwisającym z jej pięknego ucha. Nagle wytrzeszczył oczy ze zdziwienia na widok jej dekoltu. Heather, wiedząc, że przybędzie Luiza, specjalnie ubrała się w tę suknię, by skupić na sobie uwagę męża, tak by nie przyglądał się zbytnio innym kobietom. W końcu Brandon odchrząknął cicho i odzyskał mowę. - Może powinnaś włożyć coś mniej odważnego, pani. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się Jeff. Zaśmiał się i stanął obok brata. Heather czuła na sobie oczy obu mężczyzn. - Pozwól jej zostać w tej sukni. Nigdy nam nie pozwalasz nawet na tak drobną przyjemność - powiedział i uśmiechnął się. - Oczywiście, rozumiem dlaczego to robisz. Gdyby była moją żoną, trzymałbym ją pod kluczem. - Odwrócił się do brata i szepnął: - Wiesz, wygląda o niebo lepiej niż Luiza. Heather podparła się pod boki i tupnęła zirytowana. - Och, Jeff, jeśli naprawdę nie chcesz mi psuć zabawy, to nie wymieniaj imienia tej kobiety! - krzyknęła. Jeff klepnął brata po ramieniu. - Brandon, nie bądź sknerą. Pozwól jej zostać w tej suk ni. Wygląda tak pięknie! Niech się nie przebiera, a ja obiecuję, że nie będę jej się zbyt natarczywie przyglądał. Brandon spojrzał na brata z pochmurną twarzą i już chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie. Odwrócił się znów do Heather. - Noś, co ci się podoba, pani - powiedział, niezbyt zadowolony. Jeff zaśmiał się i zatarł ręce. - Och, to będzie świetne przyjęcie. - Wziął Heather pod rękę. - Choć, droga siostro, muszę cię pokazać gościom. Brandon stał przy drzwiach, witając gości. Upewniał się jednocześnie, że żaden z mężczyzn nie ma zbyt wiele czasu, by patrzeć na jego żonę. Luiza weszła do środka z szerokim uśmiechem, trzymając pod ramię nowego adoratora. Jej suknia z żółtego jedwabiu była równie wycięta i równie lekka jak strój Heather. - Ależ, droga Heather, wyglądasz dziś czarująco - powiedziała, otrząsnąwszy się z szoku, jakiego doznała na widok rywalki. - Macierzyństwo ci służy. -Jesteś bardzo miła, Luizo - odparła Heather. - Ale przy tobie wyglądam jak szara myszka. Piękną masz suknię. Luiza uśmiechnęła się i lekko dotknęła ręką sukni. - W rzeczy samej. Thomas zaprojektował ją specjalnie dla mnie. Jest świetnym krawcem, nieprawdaż? - Nie pozwalając Heather wtrącić słowa, ciągnęła: - Szyłaś już tu suknię, kochanie? Nie widuję cię w sklepach w Charlestonie. Nie mów mi, że z Brandona zrobił się sknerus, kiedy się z tobą ożenił. Wcześniej był zawsze bardzo hojny. - Tę suknię zamówił dla mnie w Londynie - odparła cierpko Heather. - Och, tak, oczywiście - uśmiechnęła się Luiza. - Pewnie w tym samym sklepie, w którym kupował dla mnie. Heather zignorowała przytyki Luizy, za to Brandon czuł irytację i złość. - Te kolczyki też kupiłaś w Londynie? - pytała dalej Lu iza. - Wydają mi się znajome. - Należały do matki Brandona - wyjaśniła Heather. Luiza zesztywniała. - Tak, przypominam sobie - powiedziała i odeszła. Jeff zachichotał i pochylił się do ucha Heather. - Uraziłaś ją do żywego, Angielko. Ona już miała nadzieję dostać wszystko, co należało do Brandona. Chwilę później Matthew Bishop, ostatni adorator Luizy, przybył zupełnie sam. Tak naprawdę interesowała go inna kobieta. Zdjął śliwkowy kapelusz, ignorując gospodarza podszedł do Heather i ujął jej dłoń. Brandon szybko mruknął słowa wymagane przy powitaniu i próbował ponaglić Bishopa, ale ten nie odszedł i przemówił w odpowiedzi: - Brandon, zawsze podziwiałem twój dobry smak do ko ni, ale nigdy nie sądziłem, że przewyższy go tak znacznie gust w wyborze kobiet. - Odwrócił się do Heather z zuchwałym uśmiechem i rzekł: -Jest pani niezwykle czarująca. - Spojrzał na jej piersi i ciągnął dalej: - Twa uroda sprawia, że me serce trzepocze niespokojnie, a język mi drętwieje. Brandon poczerwieniał lekko i zacisnął pięści. Jeff szybko wziął Matta za łokieć i razem odeszli. Grała skoczna muzyka i rozpoczął się kolejny taniec. Brandon wziął żonę za rękę i przyprowadził do sali balowej. Rozbawione pary utworzyły dwa rzędy, jeden składał się z kobiet, drugi z mężczyzn. Po chwili Heather i Brandon znaleźli się wśród tańczących. On od czasu do czasu spoglądał na odkryte piersi żony. Kiedy skończył się taniec, pociągnął ją na bok i powiedział stłumionym głosem: - Pani, psujesz mi zabawę tą suknią, proszę się nad tym zastanowić. Podniosła niewinny wzrok. - Ależ, Brandon, suknia Luizy jest jeszcze bardziej wycięta, innych pań zresztą też. - Nie obchodzi mnie, co noszą inne - warknął. - Obchodzi mnie twoja suknia. Mam wrażenie, że twoje piersi zaraz z niej wyskoczą... i to mnie denerwuje. - Nic im nie grozi, Brandon - zapewniła słodko. - Nie sądzę, żebyś musiał się o to martwić... - Brandon, przyjacielu - przerwał im Matt - pozwolisz mi zatańczyć z twoją czarującą żoną? Nie zatrzymam jej zbyt długo. Brandon wiedział, że nie ma innego wyjścia, i niechętnie oddał żonę. Patrzył z nieszczęśliwa miną, jak obcy mężczyzna wiedzie ją na parkiet. Podczas tańca Heather czuła na sobie pożądliwy wzrok partnera, który korzystał z menueta, by przy każdym ukłonie spoglądać na jej piersi i mocno ściskać jej ręce. Muzyka zmieniła rytm. W sali rozległy się pierwsze takty walca i Heather niechętnie poddała się naleganiom Matthewa Bishopa, ucząc się kroków nowego tańca. - To łatwe, Heather. Odpręż się, ja cię poprowadzę. Nie mogła się jednak odprężyć, kiedy tak poufale trzymał dłonie na jej plecach. Bała się, że rozzłości tym tańcem Brandona. Już miała odejść, kiedy spojrzała w stronę męża i zauważyła uwieszoną na nim Luizę. Blondynka śmiała się i pochylała przed nim, demonstrując głęboki dekolt. Bran-don nie starał się odsunąć. Heather zesztywniała, bo opanowała ją niepohamowana zazdrość. Zapomniała kroków, których uczył ją Matt, i nadepnęła mu na stopę. Zrobiła się purpurowa. - Och, tak strasznie mi przykro, panie Bishop. Obawiam się, że jestem zbyt niezdarna na ten taniec. Matt zaśmiał się. - Wprost przeciwnie, Heather, tańczysz bardzo wdzięcz nie. Jednak musisz się bardziej rozluźnić. - Ścisnął ją w ta lii. - Och, nie denerwuj się tak. Nie ugryzę cię. Znów próbowała śledzić kroki, lecz nie mogła oderwać oczu od męża i po raz drugi nadepnęła na stopę Matta. - Może powinniśmy napić się wina - powiedział, spoglądając na jej speszoną minę. - Tak, proszę - szepnęła i pozwoliła poprowadzić się do stołu. Kierowana zazdrością udawała wesołą, kiedy znów kręcili się w takt walca. Szampan nie miał z tym nic wspólnego. Matt nie chciał ustąpić, kiedy Jeff przyszedł po kilku walcach, by odbić Heather. Oddał ją równie niechętnie jak wcześniej uczynił to Brandon. - Zdaje się, że zdobyłaś następne serce, Angielko - uśmiechnął się Jeff, kiedy zaczęli tańczyć. Ledwie go słuchając, wzruszyła ramionami. Szukała wzrokiem Brandona. Teraz stał z grupą mężczyzn, a Luizy nie było w pobliżu. Ale gdzie był jeszcze przed chwilą? Wcześniej nie widziała na sali ani jego, ani Luizy i to ją niepokoiło. A jeśli skusiły go wdzięki dawnej narzeczonej? - Co cię niepokoi, Angielko? - spytał Jeff cicho. - Chyba niezbyt dobrze się bawisz. Zdobyła się na słaby uśmiech. - Zdaje się, że właśnie ugryzł mnie ten zielony potwór, zazdrość. Zdaje się, że nie potrafię do końca zignorować Luizy, choć wydawało mi się, że to nie będzie trudne. Zaśmiał się i oczy mu rozbłysły. - Więc go kochasz? - Oczywiście - odparła. - Czy wątpiłeś w to? - Trochę - uśmiechnął się. - Zdawało mi się, że kiedyś go nienawidziłaś. Podniosła głowę zaskoczona. - Skąd ci to przyszło do głowy? Uśmiechnął się rozbawiony. - Och, nie wiem. Tak sobie pomyślałem. Kiedy rozbrzmiały ostatnie nuty melodii, Jeff powiódł Heather do męża. Kiedy brat poszedł szukać następnej partnerki, twarz Brandona zesztywniała, a na szczęce poruszały się mięśnie. - Czy podobała ci się nauka walca, pani? - zapytał drwią co. - Miałaś doskonałego nauczyciela, mnie nigdy nie udałoby się to tak szybko. Heather poczuła się urażona. - Nie widziałam, że umiesz tańczyć walca, Brandon - odparła zuchwale. - A pozwoliłabyś mi się nauczyć? Zdaje się, że walc w ramionach męża nie jest dla ciebie zbyt ekscytujący. Z pewnością wolisz, kiedy obejmuje cię zupełnie obcy mężczyzna. Heather rzuciła coś ostro na temat Luizy, a potem stała milcząca i uparta. - Może zechcesz mi pokazać, czego się nauczyłaś? - zaproponował i skinął na muzyków, by zaczęli grać. Wziął Heather pod rękę i poprowadził na parkiet. Pierwsze takty walca wypełniły salę. Zaczęli tańczyć, najpierw powoli, póki w rytmie muzyki nie zniknęła cała złość. Poruszali się w takt, okręcając po sali, wreszcie melodia zawładnęła nimi zupełnie. Wszystko inne przestało się liczyć. Na sali zapadła cisza i oprócz muzyki nic nie było słychać. Zatrzymali się i rozejrzeli dookoła. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, że są jedyną parą na parkiecie. Goście wcześniej usunęli się w kąt, by dać im miejsce, i oglądali ich lekki, rytmiczny taniec, a teraz zaczęli bić im brawo. Brandon skłonił się ze śmiechem, a Heather dygnęła. Potem Brandon skinął na muzyków, a oni zagrali następnego walca. Znów wziął Heather w ramiona, a inne pary przyłączyły się do nich. Wreszcie Brandon i Heather opuścili parkiet i podeszli do stołu. Heather wzięła kieliszek szampana. Brandon wybrał coś mocniejszego. Kiedy zaczął się następny taniec, Heather porwał kolejny partner. Heather tańczyła, ale Brandon nie zaszczycił zaproszeniem zbyt wielu pań, większość czasu spędził, pijąc. Heather w końcu postanowiła odpocząć. Znalazła Brando-na przyglądającego się bursztynowemu płynowi w kieliszku. Tuż obok stała Luiza, szepcząc dawnemu kochankowi do ucha słowa pociechy. Mówiła, że skoro jego żona tańczy z innymi mężczyznami, ona chętnie dotrzyma mu towarzystwa. Heather poczerwieniała, a Luiza spojrzała na nią triumfalnie. Brandon podniósł wzrok na żonę i starał się ukryć zazdrość, ale kiedy znowu zjawił się Matt Bishop, nie wytrzymał. Wściekły przeprosił wszystkich, wziął Heather pod ramię i wyprowadził z sali balowej do gabinetu. - Zdaje się, że świetnie się bawisz, pani - rzucił z pasją. - Zdaje się, że podoba ci się ściskanie i poklepywanie. Heather zesztywniała, a oczy rozbłysły jej gniewem. - Jak śmiesz! - krzyknęła. - Jak śmiesz tak do mnie mówić! Brandon postawił kieliszek i podszedł do niej, ale ona się nie cofnęła. - Myli cię pijany wzrok, mój panie - odparła ostro. - Gram miłą gospodynię i zabawiam twoich gości, podczas gdy ty pozwalasz, by ta blond piękność pokazywała ci nagie piersi i szeptała do ucha. - Do diabła! - wrzasnął Brandon i wyciągnął przed siebie ręce. - Odwracasz się ode mnie, a ja całą noc muszę patrzeć, jak przyciska cię do siebie i dotyka ten prostak! Dlaczego mi to robisz? Dlaczego mnie odrzucasz i szukasz pieszczot innego? Ja wciąż na ciebie cierpliwie czekam. Pragnę cię, ale nie dotykam, a ty pozwalasz temu typowi, którego ledwie znasz, obrażać swe ciało nadmierną bliskością. Narastające podniecenie przytłumiło w nim rozsądek i objął ją mocno, ściskając jedną ręką ponętne piersi, a drugą zsuwając po jej brzuchu ku udom. Ustami dotykał nagiego białego ramienia. Heather odwróciła się i z całej siły odepchnęła męża. Odsunęła się i oparła o biurko. Jej twarz płonęła z zawstydzenia i upokorzenia. Brandon stał z otwartymi ramionami, zaskoczony jej reakcją, i powiedział prawie błagalnie: - Co masz przeciwko mnie? Boże jedyny, powiedz mi, dlaczego muszę wieźć żywot mnicha, podczas gdy ty zaspokajasz apetyt innego. - Ty głupcze! - wykrzyknęła oburzona. - Ty kompletnie beznadziejny głupcze! Sądzisz, że pragnę... Och! Zupełnie zdruzgotana, otworzyła drzwi i odwróciła się, mówiąc z pogardą: - Idź, znajdź swoją przylepną kochankę i z nią podziel się swoimi pijackimi żalami. Zasługujecie na siebie nawzajem. Z tymi słowy wyszła z pokoju, pozostawiając kompletnie zaskoczonego Brandona, i pośpieszyła w kierunku sali balowej. Zatrzymała się na chwilę, aby opanować wzburzenie. Niedaleko stał Jeff. Rozmawiał z dwiema młodymi damami. Kiedy spojrzał na wyraz twarzy Heather, szybko zrozumiał, że coś się stało. Przeprosił panie i natychmiast znalazł się przy niej. - Co się stało, Angielko? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła diabła. - Zobaczyłam, to diabeł o blond włosach - powiedziała roztrzęsiona. - Jak on może być tak ślepy? Jeff zaśmiał się cicho. - Zgaduję, że mój brat znów zrobił z siebie kompletnego idiotę. Chodź, księżniczko, dziś wieczorem nie możesz się smucić. - Wziął ją za rękę. - Może się czegoś napijemy? Skinęła i wkrótce w jej dłoni pojawił się kieliszek szampana. - Zawsze jesteś niedaleko, kiedy potrzebuję, by ktoś mnie pocieszył - mruknęła. - Tak, w okolicy nazywają mnie „święty Jeffrey". Posłała mu łagodny uśmiech. Poczuła się odrobinę lepiej, a on poprowadził ją za rękę w spokojne miejsce. - Powinienem ci wyjaśnić kilka spraw związanych z Brandonem - powiedział Jeff. - Może wtedy łatwiej ci będzie go zrozumieć. Widzisz, mój ojciec nie znosił, by ktokolwiek dotykał matki, choćby w najbardziej niewinnych zamiarach. Brandon wierzył, że jest w stanie kontrolować emocje, i był bardzo pewny siebie. Zanim spotkał ciebie, nie poznał prawdziwej miłości, a teraz jest zagubiony i nie potrafi poradzić sobie z nowymi uczuciami. Ma twarde zasady, a przy tobie je łamie. Odkryłaś przed nim jego własną duszę i dowiedział się, że jest zupełnie inny, niż przypuszczał. To trochę straszne dla mężczyzny w jego wieku, kiedy młoda dziewczyna burzy jego zasady. - Czy tak właśnie jest ze mną, Jeff? - zapytała z niedowierzaniem. Uśmiechnął się. - Kochanie, nigdy nie zadał sobie trudu, by przynajmniej się obejrzeć, kiedy Luiza tańczyła z innym. Nieoczekiwanie tuż obok nich pojawił się Matt w niezwykle wesołym nastroju, mocno pobudzony wypitym alkoholem. - Och, popatrzcie tylko na siebie. Wyglądacie zbyt po ważnie jak na taki wesoły wieczór - zagadywał. - Heather, moja droga, twój humor zdecydowanie wymaga naprawy. Połączył palce w kółko, udając, że ma monokl, i oglądał ją przez niego od stóp do głów. - Doktor Bishop zaleca więcej ruchu. Na to najlepszy bę dzie taniec. - Podał jej ramię i uśmiechnął się czarująco. - Czy zechcesz mi towarzyszyć, piękna pani Birmingham? Kątem oka Heather zobaczyła Luizę i nie chcąc znów narażać się na jej uszczypliwe uwagi, przyjęła zaproszenie. Jeff też zauważył Luizę i rozumiał decyzję Heather. Matt wciąż próbował ją obłapywać, a ona odsuwała jego ręce. Przyglądał się im przez chwilę, zastanawiając się, czy powinien ją odbić, ale spojrzał w stronę drzwi i zobaczył w nich Brando-na obserwującego żonę w ramionach Matta. Młodszy brat wiedział, ile wysiłku kosztowało Brana, by nad sobą zapanować. Jeff podszedł do tańczącej pary, a Heather spojrzała na niego z wdzięcznością. Matt jednak nie zamierzał się poddać. - Och, Jeff, stary kumplu, to znowu ty. To już się robi męczące. Nie mogę spokojnie zatańczyć, bo zawsze ktoś nam przerywa. Kiedy tańcząca para znalazła się przy drzwiach do ogrodu, Heather spojrzała błagalnie na szwagra. - Świeże powietrze doskonale orzeźwia. Czy moglibyśmy przejść do ogrodu? Chyba nic złego o mnie nie pomyślisz? Jestem już zmęczona tym tańcem. Spojrzał na nią ciepło. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, księżniczko. Przeszli do rozarium i przechadzali się ścieżką w stronę pachnących krzewów. Rozłożysty dąb przysłaniał rozgwieżdżone niebo. Nie było ich widać z domu, a do ich uszu dolatywały tylko ciche dźwięki walca. Heather usiadła pod drzewem na starej żelaznej ławeczce i odsunęła zapraszająco suknię, by Jeff usiadł obok. - Najchętniej zostałabym tu całą noc. - Jest tu znacznie spokojniej niż wewnątrz. Popatrzył na nią i rzekł: - Zdaje się, Angielko, że potrzebujesz czegoś mocniejszego i ja chyba też. Nie będziesz się bała, jeśli cię tu na chwilę zostawię i przyniosę szampana? - Oczywiście, że nie - odparła ze śmiechem. - Jestem już dużą dziewczynką i nie boję się ciemności. - Powinnaś już wiedzieć - uśmiechnął się - że duże dziewczynki mają więcej powodów, by obawiać się ciemności, niż małe. - Och, Jeff, a już zaczynałam ci ufać - żartowała. - Kochana, gdybyś nie należała do Brandona - odparł z błyskiem w oku - musiałabyś się opędzać ode mnie bardziej niż od Matta. Jeff zniknął w mroku. Czekając na niego, otwierała i zamykała wachlarz z koronki. Przestała na chwilę, słuchając dziwnych dźwięków dobiegających z dość bliska, i zastanawiała się, czy to wraca Jeff. Podniosła wzrok i ujrzała wyłaniającą się z ciemności postać. Kiedy mężczyzna podszedł bliżej, rozpoznała Matta i wstała szybko, by uciec za ławkę. - Jeff właśnie poszedł, jeśli to jego pan szuka, panie Bi- shop - powiedziała nerwowo. Mruknął coś i poszedł jej śladem za ławeczkę. - A po cóż miałbym chcieć się z nim widzieć, moja pięk na Heather, kiedy ty tu jesteś, a na sam twój widok kręci mi się w głowie? Teraz już nam nikt nie przerwie tańca, więc może skończmy go tutaj? To chyba jedyny sposób, by udało się nam go dokończyć. - Nie, dziękuję, panie Bishop. Jestem trochę zmęczona. Oparła się o pień drzewa, a mężczyzna posuwał się w jej stronę. Objął ją, przywarł ustami do jej nagiej szyi i przycisnął ją do pnia całym ciałem. Heather próbowała się uwolnić. - Proszę, panie Bishop! - protestowała bezskutecznie. -Brandon pana... - Nie musi się dowiedzieć - szepnął, całując ją w ramię. -ja mu nie powiem, a ty? Ma taki wybuchowy temperament. Walczyła, próbując odepchnąć natręta, ale to go nie zniechęciło. - Nie walcz ze mną, Heather - mruknął. - Muszę cię mieć. Nic na to nie poradzę. Doprowadzasz mnie do szaleństwa. - Puść mnie! - zażądała stanowczo. - Puść mnie, bo będę krzyczała, a mój mąż cię zabije. - Cicho - szepnął. - Nie walcz ze mną. Zakrył jej usta pożądliwym pocałunkiem i próbował położyć dłonie na jej piersiach. Szamotała się i odpychała go, ale on napierał jeszcze mocniej. Nagle Matta schwyciły dwie silne dłonie. Twarz Brandona wykrzywiała wściekłość. Rzucił mężczyznę w krzaki, a ten próbował wstać. Gdy mu się to z trudem udało, uciekł. Heather oparła się o drzewo. Choć roztrzęsiona, nagrodziła męża uśmiechem, który jednak zniknął szybko, gdy Brandon westchnął i przycisnął ją do tego samego drzewa. - Ten parszywy fircyk nie mógł się doczekać, by wyskoczyć ze spodni. Ja też się już naczekałem. Całował ją, a Heather się nie broniła. Nie miała siły, by powstrzymać Brandona przed zrobieniem tego, na co miał ochotę i do czego miał wszelkie prawo. I mimo że zmroziła ją natarczywość Matta, w ramionach Brandona poczuła się cudownie miękko i słabo. Po chwili wsunął jej dłonie za dekolt. Heather jęknęła cicho i zaczęła drżeć, jakby stała na wietrze. Nie wiedziała, jaki ogień mogą w niej wzniecić pieszczoty kochanka. A teraz to uczucie w niej rosło i mogło je uciszyć tylko jakieś nieznane cudowne spełnienie. Brandon całował jej usta, szyję i piersi. Zamknęła oczy z uczuciem rozkoszy i oparła głowę o drzewo, ciesząc się nowym doświadczeniem. Dłonie Brandona powędrowały wzdłuż uda i znalazły pod suknią pośladki. Przyciągnął ją do siebie. Wśród jasnej nocy widziała nad sobą jego twarz i słyszała szorstki głos, kiedy mówił: - Jesteś moja, Heather. Nikt prócz mnie nie może cię mieć i nikt nie będzie rozkoszował się twoim ciałem. A kiedy cię zawołam, przyjdziesz do mnie. Cofnął dłonie, a ona patrzyła z niedowierzaniem, jak odwraca się i odchodzi, zostawiając ją. Słaba i drżąca, stała oparta o drzewo, a jej ciało tęskniło za pocałunkami i pieszczotami. Jęknęła w bolesnym rozczarowaniu, pragnąc, by wrócił, prawie go wołając, ale usłyszała, jak wzywa ją zaniepokojony Jeff. Szybko poprawiła suknię. Jeff wyszedł zza krzaków, niosąc napełnione do połowy kieliszki, a dłonie miał oblane szampanem. Rozglądał się dokoła. - Co tu się działo? Najpierw zobaczyłem uciekającego Matta, a teraz o mało nie przewrócił mnie Brandon. - Spojrzał na Heather, a widząc jej potargane włosy i zmiętą suknię, spytał: - Angielko, dobrze się czujesz? Mój Boże, jeśli Matt... jeśli któryś z nich coś ci zrobił... Potrząsnęła głową i wzięła obiema drżącymi dłońmi kieliszek, próbując nie wylać szampana, i wypiła jednym haustem. - Miałeś rację, Jeff - przyznała, wciąż roztrzęsiona. - Duże dziewczyny mają więcej powodów, by strzec się ciemności. - Czy Matt cię tu nagabywał? Przetrącę mu kark! - Był tu - wyszeptała - ale Brandon wysłał go do diabła. - To musiało być ciekawe - stwierdził. - Bran był wściekły, kiedy was widział razem w tańcu. Mało nie skręciłem Luizie karku za to, co mówiła Brandonowi o tobie. Chciała, by Bran winił za wszystko ciebie. - Spojrzał na Heather i otrzeźwiał. - Ale tak nie było, prawda? Heather, dobrze się czujesz? Zachowujesz się jakoś dziwnie. - Och, Jeff - westchnęła. - Już nic naprawdę nie wiem, przynajmniej o sobie. Muszę zebrać myśli. Nie mogę się pokazać gościom w takim stanie. Chyba powinnam pójść do swojego pokoju. Wziął ją pod rękę. - Chodź więc. Zabiorę cię do domu. - Ale nie przez salę balową - poprosiła. - Dobrze. Poprowadzę cię od frontu. Na górze Heather zatrzymała się niepewnie, czując na sobie wzrok Brandona. Obejrzała się przez ramię, a on wciąż stał przed drzwiami gabinetu i patrzył z kamienną twarzą. Zaczerwieniła się na wspomnienie tego, co zaszło między nimi, i już chciała uciec do sypialni, kiedy z pokoju dziecinnego wyszła Mary, niosąc Beau. Heather wzięła synka na ręce, by go utulić, a Brandon wciąż ją obserwował. Mały uspokoił się wkrótce i Mary położyła go spać. Gdy służąca schodziła na dół, zatrzymał ją Brandon i powiedział, że nie będzie już dziś potrzebna pani. Mary, choć zaskoczona, skinęła posłusznie i zniknęła w głębi domu. Brandon wspiął się na schody. Obejrzał się za siebie, ale hall był pusty, a goście bawili się w sali balowej i gabinecie. Nie pukając, otworzył drzwi do swej sypialni i wszedł. Zamknął je za sobą i oparł się o ścianę, patrząc na Heather. Siedziała właśnie przy toaletce i rozczesywała włosy. Miała na sobie koszulę nocną, w której widział ją już wcześniej. Pomyślał, że naga nie mogłaby wyglądać piękniej. Przenosił powoli wzrok z twarzy na ramiona, potem na piersi i znów na twarz. Wydawał się zupełnie swobodny i bardzo pewny siebie. Zupełnie jak dawny Brandon. Uśmiechnął się leniwie i odłożył cygaro na popielniczkę. - Tej nocy doszedłem do pewnych wniosków, Heather, i kilka rzeczy muszę ci powiedzieć - oznajmił. Zbliżył się do łóżka i położył ręce na oparciu. Popatrzył na odbicie żony w lustrze. - Jedno musimy wyjaśnić od razu. Jeśli sądzisz, że ktokolwiek z żyjących mógłby mnie zmusić do małżeństwa z tobą wbrew mojej woli, to jesteś w błędzie. Zgniłbym w więzieniu, gdyby to była inna kobieta. Heather otworzyła szeroko oczy i słuchała bez słowa. - Kiedyś, dawno temu - ciągnął - powiedziałem ci w złości coś, co pozbawiło mnie najbardziej przeze mnie pożądanej rzeczy. Zraniło mnie to bardziej niż ciebie, choć przecież na tobie chciałem się zemścić. Ja cierpiałem, a ty okrutnymi słowy wyrażałaś nienawiść do mnie. W rezultacie to ty się na mnie zemściłaś. A teraz ci oświadczam, że mam już dość gier, w których bez przerwy przegrywam. Zmęczyło mnie udawanie obcego we własnym domu i we własnym łóżku. Muszę dokonać wyboru. Albo cię wezmę, albo będę musiał znaleźć sobie inną. Ale ja nie szukam innej, Heather, i tylko ciebie pragnę, właśnie ciebie. Przerwał na moment, a potem podjął z powagą: - To już koniec gry. Dokonało się. Jestem mężczyzną i mam swoje prawa. Prawie przez rok nie miałem kobiety. Od tej pamiętnej nocy nie spałem z inną. Szczerze mówiąc, nie było mi łatwo. Ale już nie będę udawał mnicha. Nie chciałem cię znów brać siłą. Nie chciałem takiego związku. Ale to się zmieniło. Skoro nie można inaczej, niech tak będzie. Nie mogę żyć z tobą pod jednym dachem i trzymać się z dala od ciebie. Będę cię miał, i to nie tylko dziś w nocy. Musisz się po godzić z faktem, że będziemy dzielić łoże i że nasz związek będzie... intymny. Zdjął surdut i przewiesił przez ramię. - Zostawię cię na chwilę samą. Kiedy wrócę do loża, bądź tu, czy chcesz, czy nie. I pamiętaj, najdroższa, to nie dom lorda Hamptona, ale mój i nikt nie będzie chciał cię ratować. Heather zamarła, a kiedy zamknęły się drzwi, rzuciła za Brandonem popielniczką. Co on sobie myśli! Że może tu przychodzić, kiedy jego dom roi się od gości, a wśród nich jest ta blond latawica? Czy dla niego jestem tylko rzeczą, a nie żoną? A może płatną kochanką, która musi spełniać jego żądania? Och, kiedyś już zrobił, co chciał, z przestraszoną dziewczyną! Ale teraz się nie boję i nie jestem już dziewczyną. Jestem kobietą i zobaczy, że naprawdę umiem się zemścić. On nie ma prawa... Przez chwilę siedziała zamyślona. Ależ ma, uświadomiła sobie Heather, kiedy doszła do głosu jej wrodzona łagodność. Jest moim mężem i ojcem mego dziecka. Należę do niego i nie mam prawa mu się opierać. Podniosła powoli wzrok i obejrzała się w lustrze. Zadrżała na myśl o ustach Brandona, całujących jej piersi, i rękach, dotykających nagiego ciała. Czemu się sprzeciwiam? zapytała nagłe sama siebie. Na to czekałam i tego pragnęłam. Do tego przecież dążyłam. Czy moja duma musi znów nas rozdzielić? Podjęła decyzję. Wstała i zaczęła przerzucać szuflady, aż znalazła to, czego szukała: niebieską koszulę z nocy poślubnej. Wyjęła ją z szuflady z czułością i rozłożyła delikatnie na łóżku. W gorączkowym pośpiechu wróciła do toaletki, by przygotować się na powrót męża. Brandon zamknął za sobą drzwi. Słyszał, że Heather rzuciła popielniczką. Zastanawiał się teraz nad tym, co się stało przed chwilą i co stanie się za moment. Więc tak będzie. Tym razem naprawdę się rozzłościła. Rozżalony, cisnął surdut na krzesło. A niech to, więc gwałt. Mogłem ją mieć tyle razy, a udawałem dżentelmena. Nawet dziś w ogrodzie mogłem ją mieć. Ale nie ma co wracać do przeszłości. Postanowiłem, i tak będzie. Niezależnie od tego, co się dziś wydarzy, nareszcie skończy się to przeklęte czekanie. Będzie się znów broniła, to pewne. Muszę to zrobić siłą, ale delikatnie, powstrzymując się, na ile będę mógł. Westchnął ciężko. Miałem nadzieję na tyle czułości między nami, pomyślał. Może jednak jeszcze nastąpi chwila, kiedy tak się stanie! Stał teraz nagi przed lustrem. Miała już dość czasu, a co do mnie, zobaczymy! Spojrzał na drzwi i po chwili zastanowienia włożył szlafrok. Do diabła, pomyślał. Wystarczająco długo czekałem. Podjąłem decyzję i tak musi się stać. Podszedł do drzwi i zatrzymał się przed nimi. Starał się opanować, ale z trudem chwytał oddech, a serce podeszło mu do gardła. Przełknął ślinę i wszedł. Baldachim nad łóżkiem był do połowy opuszczony, a Heather zniknęła. O Boże, przestraszyłem ją, pomyślał ze strachem. Odeszła. Uciekła ode mnie. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegł, że Heather jest w łóżku. Odwrócił się z ulgą i zamknął drzwi. Położył szlafrok na krześle i powoli podszedł do łóżka. Wstrzymał oddech, kiedy ją zobaczył, a krew w żyłach popłynęła mu szybciej. Ogarniał wzrokiem jej ciało, jakby delikatnie je pieszcząc. Włosy luźno rozpuściła na ramiona i czekała, na wpół leżąc wśród poduszek. Niebieska koszulka otulała ją jak obłok, a lekki materiał nie był w stanie zasłonić kuszących piersi. Uśmiechnęła się łagodnie, a w oczach miała namiętność i obietnicę. Obawiając się prawie, że to sen, pochylił się nad łóżkiem, a ona objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie. Czuł jej jedwabistą skórę i ciepłe ciało. Wraz z jej ramionami oplatał go odurzający zapach perfum. Sięgnął do wstążek koszuli, a ona szepnęła mu do ucha: - Długo na ciebie czekałam, kochany. Brandonowi zakręciło się w głowie, kiedy przytulił żonę i dotknął jej szyi ustami. - Heather... Och, Heather - westchnął. - Od tak dawna cię pragnę, z całej mocy. Nie mogłem tego znieść już nawet przez chwilę. Przytulił ją mocno, a ona pojękiwała cicho, pieszczona jego doświadczonymi dłońmi. Ogarnęło ją nieprzeparte pragnienie odwzajemnienia tych intensywnych pieszczot, co zdziwiło zarówno ją samą, jak i męża. Pomogła mu odnaleźć siebie, a gdy ich ciała się zespoliły, zaskoczyło ją nie znane dotąd uczucie, którego w tym momencie doznała. Szeroko otwartymi oczyma patrzyła w ciepłym świetle świecy w twarz męża, pociemniałą z podniecenia. Nie spieszył się, rozkoszował się czułością, która między nimi zagościła. Heather, szepcząc słowa miłości, objęła go za szyję, przycisnęła piersi do jego muskularnego torsu i przyciągnęła do siebie jego głowę. Po raz pierwszy pocałowała go tak, że Brandon nie mógł się już powstrzymać. Kiedy przyszło spełnienie, z ust Heather wyrwał się krzyk. W końcu odnalazła to, na co tak długo czekała. Płomień świecy drgał lekko od wiatru, który poruszał zasłonami w oknie. Heather leżała na poduszkach. Czuła się dziwnie lekko, jakby oderwała się od ziemi i dryfowała na chmurce. Miała zamknięte oczy, a na ustach lekki uśmiech. Brandon delikatnie dotykał dłonią kochanej twarzy, ust, oczu i wąskich brwi. - Dotąd myślałem, że do osiągnięcia pełni doznań potrzebne jest doświadczenie w sztuce miłosnej, a teraz wiem, że się myliłem. Nigdy jeszcze nie było mi tak dobrze. - Och, kochanie, nie jesteś osamotniony - odrzekła, otwierając oczy i spoglądając na niego z czułością. - Gdybym wcześniej wiedziała, że to takie przyjemne, domagałabym się swoich praw. - Zaśmiała się i objęła go za szyję. - To okropne, że straciliśmy tyle czasu, by się poznać. - Nienawidziłaś mnie, pamiętasz? - Hm, na początku chyba tak - odparła, oddając pocałunek. - A może i nie. Bałam się ciebie tak, że ledwie mogłam to znieść. Zaśmiał się, pociągnął ją na siebie i przytknął usta do jej szyi. - Ja też się bałem. Bałem się, że cię stracę. - Nie wierzę! Byłeś jak dziki zwierz, Brandonie Birmingham, i dobrze wiesz o tym. Uśmiechnął się nieznacznie i przesunął palcami po ramieniu i w dół na pierś, dotykając sterczącego sutka. - Zmuszanie mnie do małżeństwa to rzecz nie w mym guście - mruknął. - A kiedy twoja ciotka potraktowała mnie jak warchoła z kolonii, nie poprawiła mi humoru. Potem musiałem spędzić noc poślubną pod czujnym okiem lorda Hamptona i to podziałało mi na nerwy. Ale kiedy mi powiedziałaś, że mnie nienawidzisz, zawrzała we mnie złość. Musiałem się na kimś zemścić, a ty byłaś jedyną osobą, którą miałem w za sięgu ręki. Ostatecznie jednak zemściłem się na sobie samym... Spojrzała niewinnie. - Cóż takiego uczyniłam, by cię zranić? Zaśmiał się i westchnął. - Och, krócej będzie wymienić, czego nie zrobiłaś. Przede wszystkim zachowywałaś się prowokująco. Obnażałaś przede mną piersi i kołysałaś krągłymi biodrami, a byłaś przecież nie dostępna. Setki razy niewiele brakowało, bym wziął cię siłą. Położyła policzek na jego ramieniu. Palcami dotykała włosów na jego piersi. Zamyśliła się, a po chwili powiedziała: - Wiesz, Brandon, zrobiło mi się żal ciotki Fanny. Ona nigdy nie poznała, co to kochać i mieć przyjaciół. Z uśmiechem otworzył oczy. - Nie żałuj jej. Pewnie żyje sobie wygodnie za pieniądze, które jej dałem. Heather poderwała się i spojrzała mu w oczy. - Dałeś ciotce Fanny pieniądze? Skinął. - I to dość sporo. Spłaciłem dług, który podobno zaciągnęłaś u niej. Wszak utrzymywała cię przez dwa lata. - I ty jej zapłaciłeś! - krzyknęła wzburzona. - Och, Brandon, przecież ona sama wzięła pieniądze, sprzedając wszystkie moje rzeczy! A poza tym przez te dwa łata pracowałam na swoje utrzymanie. Nie miała prawa domagać się od ciebie pieniędzy. Tak mi wstyd! Pewnie myślałeś, że jesteśmy oszustkami. Zaśmiał się rozbawiony i przytulił ją do siebie. - Dałem jej pieniądze również z innego powodu, moja kochana. Mogła domagać się ciebie z powrotem, ciebie i dziecka, żywiąc nadzieję, że jestem na tyle bogaty, by utrzymywać w luksusie was i ją. A ja nie miałem zamiaru znosić jej obecności i nie chciałem, by kręciła się przy tobie. Mieć niechętną żonę to jedno, ale jej ordynarną krewną to już zupełnie inna sprawa. Gdyby cię uderzyła jeszcze raz, pewnie bym ją zabił. Nie chcąc więc popełnić morderstwa, dałem jej pieniądze. W gruncie rzeczy dałem jej je tak szybko, że chyba się przestraszyła. - Och, Brandon jesteś niemożliwy! Pogładził jej ciało. - No cóż, pozbyliśmy się jej, nieprawdaż? Heather spoważniała, kiedy nagle przypomniała sobie martwego Williama Courta leżącego na podłodze, i przytuliła się mocno do męża. - Mam nadzieję, że jej się pozbyliśmy. Mam taką nadzieję. Brandon odgarnął jej włosy z twarzy i spytał łagodnie: - Powiedz mi, kochanie, czego się boisz? Odwróciła się i zamknęła oczy. Nie mogła mu wyznać prawdy. Nie wiedziała, jak by zareagował, gdyby powiedziała, że zabiła człowieka. Potrząsnęła głową i zaśmiała się z przymusem. - To nic, kochany. Naprawdę nic. Otworzyła oczy, a on na nią patrzył, czekając, szukając w jej oczach prawdy. Potem pochylił się powoli nad nią i przycisnął do poduszki. - Kocham cię, Heather. Bardziej niż własne życie, a mo je uczucie jest silne. Zaufaj mi, kochanie. Przykrył jej usta swoimi i rozgorzała w jego ramionach. Po długiej chwili szepnęła mu do ucha: - A ja kocham ciebie, mój najdroższy mężu. Brandona wyrwał ze snu głos Hatti rozbrzmiewający w korytarzu i jej zbliżające się kroki. Usiadł na łóżku i przypomniał sobie, gdzie jest. Kiedy się poruszył, obudził Heather, która przysunęła się bliżej i otworzyła oczy. Wyciągnęła dłoń i pogłaskała go, a on przykrył ich oboje, kiedy Hatti otworzyła drzwi. Stara Murzynka zatrzymała się zdziwiona, widząc ich razem w wielkim łożu, i szeroki uśmiech rozświetlił jej twarz, pokazując zmarszczki wokół oczu. Weszła do pokoju, jakby to był zupełnie normalny widok. Zignorowała wyraźne niezadowolenie Brandona i podeszła do okna. Odsunęła ciężkie zasłony, wpuszczając do sypialni wspaniałe słońce. Stanęła, podparłszy się pod boki. - Tak, mamy piękny dzień - mruczała. - Takiego słońca nie było chyba już od dwudziestu lat, od kiedy w tym do mu była panicza mama, panie Bran. Krzątała się po pokoju, sprzątając porozrzucane ubrania. - Chyba niedługo będziecie chcieli śniadanie - paplała. - Jeszcze tak późno pan nie wstawał, panie Bran. Pan Jeff pewnie się zastanawia tam na dole, gdzie pan jest. Zaśmiała się, nie mogąc powstrzymać radości, a potem spoważniała, podniosła niebieską koszulę nocną Heather z podłogi i powiesiła ją ostrożnie na krześle. Podeszła do szafy, skąd wyjęła szlafrok pani, i położyła go przy koszuli. - Pewnie zaraz tu przyjdzie. Już dawno zjadł i powiedział, że chce się z panem widzieć. - Uśmiechnęła się szeroko, spoglądając na łóżko. - A panicz Beau też już na pewno jest głodny. Jeszcze nigdy nie spał tak długo. Dobrze go pani wyszkoliła, pani Heather. - Ma po prostu lepsze maniery niż niektórzy z tu obecnych - odburknął Brandon. Hatti podeszła do drzwi i otworzyła je, a potem odwróciła się i spojrzała porozumiewawczo na Brandona. - Taak, to będzie piękny dzień. Zanim odeszła, z drugiego pokoju dał się słyszeć głos Jeffa: - Gdzie jest ten przeklęty leń? Zostawia gości na przyjęciu i śpi gdzieś do południa. Uchylił drzwi do sypialni i wsunął głowę, chwilę popatrzył na Heather i Brandona, a potem rzekł z uśmiechem: - No, nie jesteście ubrani, ale i tak wejdę! Potem podobnie jak Hatti podszedł do okna i długo przez nie wyglądał. - Tak - mruknął zamyślony i dodał, nieświadomie powtarzając słowa starej Murzynki: - Zanosi się na piękny dzień. - To zdecydowanie paskudny dzień, kiedy moja sypialnia jest częściej odwiedzana niż dom na sprzedaż - warknął Brandon. - Każę Ethanowi wstawić nowe zamki do drzwi. Jeff odwrócił się i skłonił z uśmiechem. - Przepraszam najmocniej, panie. Gdybym wiedział o zmianie sypialni, byłbym bardziej dyskretny. Jednak niech mi będzie wolno ci przypomnieć, drogi bracie, że mamy gości, którzy martwią się twoją nieobecnością. Czy mam im przekazać, że czujesz się niezdrów? - Słysząc kolejne warknięcie Brandona, zaśmiał się tylko. - Dobrze więc, powiem im, że jesteś leniwy i niedługo będziesz na dole. Odwrócił się, jakby miał zamiar wyjść, ale spojrzał znów na nich. - Muszę pamiętać, by pogratulować George'owi. Ucieszy się, kiedy się dowie, że nie jest tak kiepskim swatem, za ja kiego się uważa. Kiedy Brandon i Heather zdali sobie sprawę, o czym mówi, spojrzeli na niego zaskoczeni. - Znam szczegóły już od dawna, ale nie wińcie za to George'a. Był zupełnie pijany i myślał, że mówi sam do siebie. - Za śmiał się znów głośno i podszedł do drzwi. Znów zerknął na Heather, a potem uśmiechnął się do Brandona. - Miałeś, bracie, znacznie więcej silnej woli, niż ja miałbym na twoim miejsca Puścił oko do bratowej, zamykając wreszcie za sobą drzwi. Brandon mruknął coś, że w tym domu nie można mieć żadnych tajemnic, i usiadł. Heather objęła go mocno. - Och, jaki piękny dzień, nieprawdaż, Brandon? - W rzeczy samej, kochanie - westchnął - w rzeczy samej. Beau, wyczuwając dobry nastrój rodziców, chciał się bawić, kiedy już miał pełen brzuszek. Kopał wesoło nogami w kąpieli, a kiedy Heather wniosła go do salonu, był zadowolony, że cala uwaga skupia się na nim. Pani Clark zauważyła błysk w oku jego ojca i usiadła, trzymając dłoń na lasce. Skinęła wolno głową i rzekła: - No, Brandon, dziś jesteś w znacznie lepszym humorze niż wczoraj. Długi odpoczynek najwyraźniej ci posłużył. Jeff zdusił śmiech. Brandon spojrzał na niego ostrzegawczo, a staruszce odpowiedział wesoło: - Dziękuję, Abegail, to prawda. Czuję się dziś znacznie lepiej. Spojrzał w rozradowane oczy Heather, sam równie radosny. • Dzień się już kończył, kiedy ostatni goście wsiadali do powozów. Żegnano się serdecznie i dziękowano. Większość mężczyzn miała jeszcze w żołądkach rozgrzewającą whisky Jeffa, a kobiety dopiero co skończyły pić orzeźwiającą lemoniadę lub schłodzone wino. Kiedy dom wrócił znów we władanie Birminghamów, rodzina zebrała się w salonie, by spędzić w nim wieczór. Heather siedziała na rozłożonym kocu z Beau, który machał podekscytowany rączkami i gruchał, obserwując ostatnie promienie słońca wpadające przez okno. Malec śmiał się do obu mężczyzn. Brandon siedział na kanapie blisko żony, a Jeff wyciągnął się wygodnie w fotelu. Obaj popijali z wolna ze swoich kieliszków. Tę błogą chwilę zakłócił turkot powozu i stukot końskich kopyt. Przed dom, ku zaskoczeniu gospodarzy, zajechał powóz Luizy. Nieoczekiwany gość wbiegł na schody, minął Josepha i przez nikogo nie zaproszony, wpadł do pokoju. Zanim Luiza przemówiła, wzięła z ręki Brandona kieliszek i wypiła jego zawartość, a potem skrzywiła się, udając, że jej nie smakuje. - No cóż, Brandon, znów dałeś całemu miastu powód do plotek. Uniósł zdziwiony brew, a ona wyjaśniła, ledwie mogąc złapać oddech: - Dziś rano znaleziono Sybil, zamordowaną. - Uśmiechnęła się, słysząc okrzyk Heather. - A ciebie widziano z nią wczoraj na ulicy Meeting. W rzeczy samej, zdaje się, że byłeś ostatnią osobą, która z nią rozmawiała. W sercu Heather zaczęło rosnąć coś zimnego i przerażającego. Położyła rękę na ręce Brandona, a on uścisnął ją, by dodać żonie odwagi. Martwa cisza przepełniła pokój i wszyscy wstrzymali oddech. Luiza zmarszczyła czoło, widząc ich splecione dłonie, i zaczęła mówić dalej: - Znaleziono ją uduszoną i mocno poturbowaną. Biedna dziewczyna, czy wczoraj nikt nie zauważył, że nie ma jej na balu? Zdarto z niej ubranie, a lekarz twierdzi, że ją zgwałcono. - Uniosła brew, patrząc na Heather, a potem zerknęła na Brandona. - Oczywiście wiem, kochanie, że nigdy nie po traktowałbyś tak kobiety, ale szeryf ma wątpliwości. Nie długo tu będzie. Zdaje się, że pani Scott ma pewność, kim jest ten potwór. Na moment zapadła cisza, a potem odezwał się Jeff: -Język Marandy Scott zawsze szybciej działał niż jej umysł. Luiza parsknęła tylko w odpowiedzi. - Jest jeszcze kilka innych dziwnych okoliczności, które wyszły na światło dzienne, o które szeryf z pewnością za pyta. Ale oczywiście - uśmiechnęła się sztucznie do Heather - Brandon może je wszystkie wyjaśnić. - Odwróciła się do niego i zapytała: - A tak właściwie, to gdzie wczoraj zniknąłeś, kochanie? Heather nie mogła już znieść oskarżeń Luizy i stanęła w obronie męża. - Był ze mną całą noc, Luizo, i cały dzień. Na to mogę przysiąc. - Och! - Luiza wytrzeszczyła oczy, a potem zmrużyła je, spojrzawszy na Beau. - I pewnie na dowód tego niedługo będziesz miała następnego dzieciaka. Ale wtedy... - Odwróciła się do Brandona. - Zdaje się, że jedyna metoda, by być jej pewnym, to chyba kolejna ciąża, nieprawdaż? Heather krzyknęła, oburzona zniewagą, a Jeff i Brandon poderwali się ze swoich miejsc. Oczy Brandona pociemniały, a na policzku drgały mięśnie. Kiedy podszedł w stronę Luizy z wyciągniętymi rękoma, tak jakby chciał ją udusić, cofnęła się ze strachem. Zatrzymał się, a ona uśmiechnęła się złośliwie. - Cyt! Cyt! Musisz panować nad sobą, kochanie. Co na to powie szeryf? - Odwróciła się, szeleszcząc spódnicą. - I tak już muszę jechać. Nie spodoba mu się, że cię ostrzegłam. - Wyszła, śmiejąc się ironicznie przez ramię. - Wyjdę tylnym wyjściem, żeby nie wiedział, że tu byłam. Pa, pa, kochanie. Chwilę później Luiza odjechała. Heather trzymała płaczącego syna w ramionach. Cała trójka patrzyła na siebie z konsternacją. - Tylko dureń mógłby uwierzyć, że miałeś coś wspólne go ze śmiercią Sybil - zaczął Jeff, stawiając z hukiem kieliszek na stole. Zaklął i zaczął chodzić po pokoju. - Niemą dra dziewczyna... wszystkie wyrzutki w mieście pukały ostatnio do jej drzwi. To mógł być każdy. Ale dlaczego mieliby obwiniać ciebie? Mój Boże, prawie nie zwracałeś na nią uwagi. I jestem pewien, że gdybyś choć na nią spojrzał, to ona zgwałciłaby ciebie. Brandon odpowiedział spokojnie: - Pani Scott jest z pewnością przygnębiona, a pan Townsend wykonuje tylko swoje obowiązki. Musi sprawdzić wszystkie możliwości, nawet gadanie rozhisteryzowanej kobiety. Pomogłem wczoraj Sybil wnieść zakupy do powozu i jestem pewien, że kilka osób widziało nas razem. Ale to nie dowód, że jestem mordercą. Townsend to nie głupiec, wystarczą mu moje wyjaśnienia. Brandon pomógł wstać Heather, która chciała wyjść, by nakarmić syna. Spojrzał na nią i nawet jeśli miała do tej pory jakieś wątpliwości, to zniknęły ostatecznie. Nie mógł patrzeć w jej oczy z taką łagodnością i miłością i być winnym tak straszliwej zbrodni. Odwzajemniła czułe spojrzenie i pocałowała go delikatnie. - Zaraz wrócę - szepnęła. Heather skończyła karmić syna i położyła go spać. Potem zeszła na dół. Już na schodach usłyszała głos nieznanego mężczyzny. - Do diabła, Townsend, to głupie pytanie - mówił Brandon poirytowany. - Nie, nigdy z nią nie spałem. Wcale mi się nie podobała. - Pani Scott twierdzi, że przez wiele lat miałeś z nią potajemny romans... a potem, kiedy inni mężczyźni zaczęli się nią interesować, stałeś się zazdrosny i dlatego ją zabiłeś. - Paskudne kłamstwa! - zawołał Brandon. - Maranda myśli, że zemści się na mnie, mówiąc te bzdury. Przez wiele lat próbowała wcisnąć mi córkę, ale, Townsend, przysięgam na grób mej matki, że nigdy jej nie dotknąłem. - Podobno wydałeś wczoraj bal - ciągnął szeryf. - Twoi goście twierdzą, że byłeś w kiepskim humorze. - To z pewnością nasza droga Luie - mruknął z pogardą Jeff. - Zapewniam cię, Townsend - powiedział ponuro Brandon - że moje zachowanie nie miało nic wspólnego z Sybil. Nie wiedziałem nawet, że nie przyszła na bal, póki nie powiedziała mi tego przed chwilą Luiza. - Więc dlaczego się tak zachowywałeś? Jeff zachichotał. - Próbował trzymać wszystkich mężczyzn z daleka od żony. - Wiec bywasz zazdrosny? - pytał szeryf. - Jeśli chodzi o moją żonę, tak - przyznał Brandon. - Dlaczego tylko o nią? Może to samo czułeś w związku z Sybil? Teraz Brandon zaśmiał się drwiąco. - Bez wątpienia, Townsend, nie widziałeś jeszcze mojej żony. Wtedy byś mi uwierzył. Townsend odchrząknął i powiedział powoli: - Krąży plotka, że nie śpisz z żoną, Bran. Czy to prawda? Heather wpadła z furią do salonu. Spojrzała gniewnie na obcego, który patrzył na nią przez chwilę zdziwiony, a potem zaczerwienił się i opuścił głowę. Podeszła do męża i objęła go, a potem oznajmiła: - Źle pan słyszał. To prawda, że kiedy nosiłam naszego syna, mieliśmy osobne sypialnie, ale nie widzę w tym nic dziwnego, jeśli kobieta ma męża tak delikatnego jak ja. Bał się, że przez sen może zrobić krzywdę mnie lub dziecku. Czy pan dba o swoją żonę? Townsend mruknął przecząco i wyjaśnił, jeszcze bardziej zmieszany: - Nie mam żony, pani. Jeff prychnął, ż Heather uniosła wyżej głowę. - Aha - westchnęła. - Więc niewiele pan wie o ciężarnych kobietach. Ale odpowiem na pańskie pytanie, czy śpimy ze sobą. Tak, owszem. - Jej oczy zapłonęły złością. - Jestem tak wymagającą żoną, panie, że nie sądzę, by mój mąż chciał choćby spojrzeć na inną kobietę. Skończyła rozzłoszczona, a Jeff zaśmiał się cicho i poklepał Townsenda po plecach. - Powinienem cię ostrzec, że nasza pani ma irlandzki temperament i w razie zagrożenia rzuca się z pazurami. Mężczyzna rozejrzał się dookoła, zmieszany, i znów odchrząknął, mnąc w ręku kapelusz. - No, widzę, że to, co mówisz, jest prawdą, Brandon. Mam nadzieję, że rozumiesz, iż muszę przepytać wszystkich, kiedy coś tak strasznego się wydarzy. Odwrócił się, by odejść, a potem zatrzymał się, mruknął coś jeszcze przepraszająco i zniknął za drzwiami. Cała trójka odetchnęła z ulgą. Jeff zachichotał. - Jeszcze nie widziałem Townsenda tak zawstydzonego. Chyba musiał uznać, że jesteś niewinny jak nowo narodzony, Bran. Brandon uśmiechnął się rozbawiony. - To dzięki mojej wymagającej żonie. Heather odsunęła się od niego i spojrzała nań z podniesioną głową. - Zadawał tak intymne pytania, że musiałam mu pokazać, gdzie jego miejsce - odparła dumnie. Jej szwagier uśmiechnął się. - Słodziutka, pokazałaś mu już wtedy, kiedy weszłaś do pokoju. Chwilę później Brandon zamykał drzwi sypialni. Stanął za żoną, która siedziała przy toaletce. Uśmiechnęła się do niego w lustrze i potarła policzkiem o jego dłoń, która pieściła jej ramię. - Och, Brandon, tak cię kocham. Umrę, jeśli się kiedyś mną "znudzisz i poszukasz sobie innej. Ukląkł, objął ją i całował pachnące włosy. - Nigdy nie robiłem niczego w części, a moja miłość do ciebie nie jest wyjątkiem, Heather. Kiedy mówię, że ktoś jest moim przyjacielem, zrobię dla niego wszystko. Jeśli mówię, że cię kocham, to kocham cię duszą i ciałem. Uśmiechnęła się ciepło i westchnęła. - Cóż, jestem bardzo samolubna, chciałabym cię mieć tylko dla siebie. - Czy sądzisz, że ja nie czuję do ciebie tego samego, kochanie? Zabiłbym każdego, kto chciałby mi cię zabrać. A żadna kobieta nie jest w stanie cię ode mnie odciągnąć. Jeśli zaś chodzi o Sybil... to była prosta i dobra dziewczyna, która chciała podbić świat, a straciła życie. - Nie wiesz, kto mógłby ją zabić, Brandon? - Nie wiem, kochanie - westchnął. - Wielu się do niej zalecało... nawet żonatych. - Żonatych? - spytała zaskoczona Heather. - Ależ, Brandon, jej matka... Warknął: - To głupia baba! Kiedy Sybil nie udało się złapać męża, pani Scott przestała się martwić o córkę. Jednym z jej adoratorów był nawet Sam Barlett! - Samuel Barlett! - krzyknęła Heather. Przypomniała sobie, jak się wobec niej zachował. - On, we własnej osobie - odparł ponuro Brandon. Heather przepełniała złość. - To szeryf Townsend przyszedł tu wypytywać ciebie, a on chodzi sobie na wolności? Och, na samą myśl... Brandon zaśmiał się. - Spokojnie, kochanie. Może to stary satyr, ale nie wiemy, czy popełnił morderstwo. - Człowiek, który siłą brał swoje niewolnice... - Cicho - powiedział Brandon, całując jej ramię. - Nie mówmy o nim. Wolałbym przedyskutować coś znacznie bardziej interesującego... na przykład, jaka jesteś piękna bez ubrania. Jego dłonie schwyciły delikatny materiał i przedzieliły go jednym rozdarciem z przodu. - Tak lepiej - uśmiechnął się. Pochylił się i podniósł Heather. - Będziesz się musiała nauczyć szybciej rozbierać, jeśli chcesz zachować bieliznę, pani - mówił, trzymając żonę w ramionach. Zanim przykrył jej usta swoimi, usłyszał cichy szept: - Kto by się przejmował starą halką. 10 Pod koniec lipca Heather skończyła dziewiętnaście lat. Zamordowanie Sybil przestało być głównym tematem rozmów, jako że poszukiwanie mordercy nie przyniosło rezultatów. Jej oficjalni adoratorzy mieli pewne alibi i cale zamieszanie przycichło, choć większość kobiet nadal bała się chodzić ciemnymi alejkami, mijać ocienione sionki i drewutnie. Heather bez trudu zauważyła, jak bardzo zmieniło się jej życie, kiedy naprawdę została żoną Brandona. Lubiła dzielić z nim sypialnię i lubiła jego obecność przy sobie w nocy. Rozkoszowała się dotykiem jego dłoni na swym ciele. Znał jej ciało lepiej niż ona sama i używał tej wiedzy, by sprawić jej przyjemność. Kochanie było dla niego sztuką, w której okazał się mistrzem. Czasem ją uwodził i przymilał się, jakby nie byli małżeństwem, jakby wciąż była dziewicą, nagabywał, żartował, pieścił do utraty tchu. Innym razem, kiedy niechcący zrobiła coś, co go podnieciło, zdzierał z niej ubranie, rzucał ją na łóżko i brał gwałtownie, wzbudzając w niej równie szaloną namiętność. Bawił się z nią, głaskał, żartował i męczył, a ona uwielbiała te gry. Nauczył ją mruczeć, jak wcześniej jej obiecał. Zachęcał, by była nie tylko żoną, ale też kochanką, która oddaje się chętnie i prowokuje jego żądze, a potem je zaspokaja. Heather uczyła się nad wyraz gorliwie. - Czy inni mężczyźni są tak romantyczni? - zapytała pewnej nocy, leżąc na poduszkach. - Czy wszystkie żony Bóg pobłogosławił tak kochającymi mężami? Uśmiechnął się i odgarnął jej włosy z twarzy. - Czy wszyscy mężowie mają uwodzicielskie kokietki za żony? - przedrzeźniał jej pytanie. - Czy wszystkie kobiety są tak piękne i tak chętne, by zaspokajać potrzeby męża? Sierpień zaczął się jasnym, gorącym słońcem, skłaniając większość rodzin do wyjazdu z miasta nad ocean. Birminghamowie spędzili kilka dni jako goście pani Clark w jej posiadłości przy plaży. Starsza pani cieszyła się i opowiadała swoim znajomym, że państwo Birmingham naprawdę śpią ze sobą i stanowią zakochaną parę. Krótko potem Brandon musiał udać się do tartaku, by uzupełnić księgi, a Websterowie zaprosili na kolację także Heather z synem. Już na pierwszy rzut oka Heather uznała, że żona Webstera bardzo się zmieniła. Przybrała trochę na wadze, skóra jej zbrązowiała i włosy pojaśniały na słońcu. Jasnoniebieskie oczy straciły smutny wyraz i wydawała się o wiele młodsza niż kiedyś. - Jak ona pięknie wygląda, Brandon - stwierdziła Heather, kiedy pomagał jej wysiąść z powozu. - Jest zupełnie inną kobietą. Jeremiah schodził pośpiesznie po frontowych schodach, by powitać gości. Leah pomogła najmłodszemu dziecku zejść ze schodów i szła tuż za mężem, a maleństwo dreptało przy niej. Przyjaźnie powitała Brandona, przyzwyczajona już do jego wizyt w tartaku, i uśmiechnęła się nieśmiało do Heather, która nie mogła się nadziwić zmianom w wyglądzie gospodyni. - Och, Leah, bez wątpienia Karolina ci służy - powiedziała wesoło. - Wypiękniałaś. Kobieta zaczerwieniła się z radości, a Jeremiah otoczył ją ramieniem i przytulił lekko. - Próbowałem powiedzieć mojej pani, że pięknie wygląda, ale ona myśli, że tak gadam, bo lubię własny głos. - Jeszcze nigdy nie było mi tak cudownie - przyznała Leah nieśmiało. - I w ogóle nie czuję, że będę miała następne dziecko. Heather i Brandon uśmiechnęli się zaskoczeni wiadomością i pogratulowali małżonkom. - Mojej żonie zajmie kilka lat, by cię dogonić - zachichotał Brandon - ale mam powody, by przypuszczać, że jej się to uda. Wystarczyło, że na nią spojrzałem, i już urodził nam się syn. Bezpieczny w ramionach ojca, Beau rozglądał się dookoła i nie przejmował się wiele, że o nim mówią. Heather spojrzała zawstydzona na męża i zaczerwieniła się nieznacznie. - Nie da się zaprzeczyć, że to pański syn, panie Birmingham - uśmiechnęła się Leah. - Jesteście podobni jak dwie krople wody. Brandon uśmiechnął się z dumą. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że to ojciec i syn. Maleństwo miało zielone oczy i czarne rzęsy tak jak Brandon. Heather zrozumiała, że nawet gdyby nigdy nie zobaczyła już więcej Brandona po ucieczce z Fleetwood, synek zawsze by jej go przypominał. - Chodź do mnie, malutki - poprosiła Leah, wyciągając do Beau ręce. Chłopczyk zdecydowanie odwrócił się, przytulając główkę do ramienia ojca. - To normalne, Leah - wyjaśniła Heather. - Z rąk ojca nie chce iść do nikogo. Bardzo jest do niego przywiązany. Dzieci Websterów przybiegły z werandy, by przyjrzeć się lepiej maleństwu Birminghamów. Wkrótce najstarszej dziewczynce udało się wziąć Beau od ojca i teraz maszerowała dumnie z chłopczykiem w ramionach. Jeremiah chwilę później przeprosił obecnych i wrócił do obowiązków, a Brandon poszedł z nim. Kobiety tymczasem zostały, odpoczywały na zacienionej werandzie, siedząc na bujanych fotelach. - Bardzo się cieszę z tego dziecka, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - zwierzyła się nieśmiało Leah. - Wcześniej zawsze się bałam, że mamy za mało pieniędzy. Nie żyło nam się lekko, o, nie! Teraz wydaje mi się, że jesteśmy w raju. Ciągle modlimy się za twojego męża. Zabrał nas z miejsca, gdzie nie mieliśmy nic, i dał nam wszystko. Heather zamarła na chwilę, pijąc herbatę. Oczy zaszły jej mgłą. - To dziwne, Leah, bo ze mną było tak samo. Wyrwał mnie z koszmaru i dał niewysłowioną radość. Moje życie było ni czym, póki on w nie nie wkroczył. Leah patrzyła na nią uważnie. - Bardzo go kochasz, prawda? - zapytała łagodnie. - Tak - przyznała chętnie Heather i westchnęła. - Kocham go tak mocno, że czasem aż się boję. Gdybym utraciła jego miłość, chyba bym umarła. Leah uśmiechnęła się. - Kiedy pierwszy raz widziałam pani męża, pani Birmingham, tam na północy, siedział sam w gospodzie. Wiele po malowanych kobiet podziwiało go z daleka, ale nawet na nie nie spojrzał. Wpatrywał się zamyślony w kieliszek wina i nie było wątpliwości, że był smutny. Potem, kiedy mówił, że pani tu na niego czeka i nosi jego dziecko, zmienił mu się wyraz twarzy i pomyślałam, że musi panią bardzo kochać. Od tego czasu zdążyłam go lepiej poznać i pewna jestem, że to pierwsze wrażenie było słuszne. Nigdy nie widziałam, by mąż kochał żonę tak, jak pan Brandon panią. Heather otarła łzę z policzka i zaśmiała się przepraszająco. - Zdaje się, że dziś jestem w takim nastroju, że płaczę z byle powodu. Nie myśl o mnie źle, Leah. Nieczęsto mi się to zdarza. Leah uśmiechnęła się łagodnie. - Wręcz przeciwnie, pani Birmingham, myślę o pani jak najlepiej. Kobieta, która uroni łzę nad miłością mężczyzny, jest wrażliwa. Później Leah zrobiła lemoniadę dla gości, robotników z tartaku i dzieci. Zapytała Heather, czy mogłaby podać mężczyznom zimny napój. Niosąc ostrożnie tacę, przyglądała się pracy w tartaku. Przy budynku leżały na stosach grube pnie, a z ogromnych kadzi unosił się zapach smoły. Na łące za tartakiem leżały pocięte kłody. Pracowały napędzane kołem wodnym piły. Pan Webster rozmawiał za tartakiem z robotnikami. Przywitał Heather uśmiechem i zaproponował pomoc, ale odmówiła i sama podała lemoniadę mężczyznom, podczas gdy on przedstawiał jej wszystkich. Kiwali głowami z szacunkiem i podziwem dla jej urody i patrzyli, jak odchodzi w kierunku jednego z mniejszych budynków, gdzie Jeremiah widział jej męża. Heather zatrzymała się na chwilę w otwartych drzwiach ciemnego biura. W pokoju stały tylko najpotrzebniejsze meble, nie heblowane ściany z drewna nigdy nie widziały tapety. Jej mąż siedział na wysokim krześle przy biurku tyłem do niej. Dzień był ciepły, więc Brandon zdjął koszulę, by chłodził go lekki wiaterek, który wpadał teraz przez otwarte okno. Z przyjemnością podziwiała grę mięśni na jego plecach i uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak ich dotyka. Przesunęła się o krok, a deski skrzypnęły pod jej stopą. Brandon odwrócił się i zobaczył żonę skąpaną w słońcu. Wstał z wyraźną ulgą, jakby Heather uratowała go przed nudnym uzupełnianiem ksiąg. Z uśmiechem przyciągnął ją do siebie, a potem wziął od niej tacę i postawił na stole. Podniósł do ust szklankę lemoniady i wypił jednym haustem. - Ach - westchnął. - Tego mi było trzeba, by ulżyć nudzie. Chłodnego napoju. - Przyciągnął Heather i objął. - I pięknej dziewczyny, by nasycić wzrok. Zaśmiała się i potarła nosem o jego owłosiony tors. - Pamiętam, jak kiedyś wrzasnąłeś na mnie za to, że cię oderwałam od pracy. Czy przestałeś już tak lubić pracę, czy może bardziej lubisz mnie? - żartowała. Pocałował ją w czubek głowy i spoważniał. - Przebacz mi tamto zachowanie, moja droga. Fakt, że odmawiałaś mi loża, skłaniał mnie, by ci udowodnić, jaki potrafię być nieznośny. - Odmawiałam? - zaprotestowała. - Ależ, Brandon, nigdy nie odmawiałam ci twoich praw. To ty nie chciałeś ze mną spać na Fleetwood, kiedy byłam chora, a potem pierwszej nocy w Harthaven. Pragnęłam wtedy poddać się twoim zachciankom, ale ty postanowiłeś spać osobno. - Zdaje się, że nasze małżeństwo jest pełne nieporozumień - mruknął. - Powinniśmy byli raczej podążać za instynktem. Znacznie szybciej odnaleźlibyśmy miłość. Pocałował Heather w szyję, a ona zadrżała z rozkoszy. Wiedziała, że będzie tak zawsze. Jej dusza należała do Brandona, a ciało bardziej poddawało się jego woli niż jej własnej. Mógł jej życie uczynić zaczarowanym snem albo, jak kiedyś, sprawić, by piekło zdało jej się rajskim ogrodem. Przesunął usta po jej szyi, jego ręka powędrowała do guzików przy sukni i zaczął je powoli rozpinać. Uśmiechnął się i niespiesznie rozsunął suknię, spod której wyjrzały nagie piersi. Oddychała ciężko, gdy je całował. - Ktoś może wejść, Brandon - szepnęła. - Zabiję każdego, kto dotknie tych drzwi - mówił, nie przerywając pieszczot. - A co się stanie, jeśli ktoś tu wejdzie bez pukania? - protestowała słabo, nie mogąc mu się jednak oprzeć. - Tu powinien być zamek - mruknął, całując ją w czoło. - A i na łóżko bym się nie obraził. Krzesła nie są zbyt wygodne. - Westchnął i, choć niechętnie, odsunął się od Heather. - Dobrze więc, pani. Usłucham twych próśb. Niezbyt przytomna, poprawiła suknię i zaczęła ją zapinać, ale palce jej się plątały i nie mogła sobie poradzić. Brandon zaśmiał się i podszedł do niej, odsuwając jej ręce. - Moja droga, jesteś w stanie skusić świętego. Więc zanim wezmę cię tu na stole, zapnijmy suknię. Kiedy wyszła z budynku, była jeszcze zaróżowiona i nie bardzo wiedziała, co robi, więc o mało nie potknęła się o Alice, najmłodszą z dziewczynek Websterów, która na czworakach przyglądała się muchomorowi. - Och, pani Birmingham, proszę zobaczyć, co znalazłam. Heather pochyliła się obok dziewczynki. - Może to należy do jakiegoś elfa z lasu? - powiedziała z uśmiechem. Dziewczynka spojrzała z szeroko otwartymi oczami. - Naprawdę pani tak myśli? - Może to tu zostawił. - Pójdzie pani ze mną do lasu go poszukać? - Oczywiście. Może znajdziemy wioskę wróżek. - Och, tak, poszukajmy - krzyczała Alice, ciągnąc ją za ramię. Śmiejąc się, Heather pozwoliła dziewczynce zaprowadzić się do lasu. Był tak gęsty, że tylko z rzadka wpadał spomiędzy gęsto okrytych liśćmi gałęzi zbłąkany promień słońca. Wkrótce weszły na małą porębę. Gdzieś nad nimi nawoływały się ptaki, a na czubku sosny biegała wiewiórka. Wielki dąb górował nad innymi drzewami, a kilka dzikich kwiatów nieśmiało wyrastało z ziemi tam, gdzie było mniej drzew. Sosny pachniały, jakby były kolorowymi kwiatami. - To tutaj bym mieszkała, gdybym była elfem. - Alice rozłożyła ramiona i obróciła się dokoła. Heather uśmiechnęła się. - Byłaś już tu, Alice? - Tak, pani. Wiele razy. - To zaczarowane miejsce. Podoba mi się. - Och, pani Birmingham, wiedziałam, że się pani spodoba - zawołała wesoło Alice. Heather zaśmiała się i przygładziła rozczochrane włosy dziewczynki, a potem rozejrzała się. - Jednak nie ma tu elfów, prawda? Dziewczynka zmarszczyła czoło. - Nie - powiedziała i uśmiechnęła się znów. - Ale chyba jeden na mnie patrzy. Czuję to. Heather uśmiechnęła się, rozbawiona tak samo jak dziecko. - To nawet lepsze niż dowiedzieć się, gdzie mieszkają, nieprawdaż? Nie każdy ma to szczęście, by obserwował go elf. Może powinnyśmy udawać, że nie widzimy? Dziewczynka pokazała w uśmiechu dołki na policzkach, a oczy jej błyszczały. - Co mamy robić? - Będziemy zbierać kwiaty i udawać, że nie wiemy, że tu jest. Może się nam pokaże. - Och, tak, to dobry pomysł. Alice wkrótce zapomniała o elfie i kwiatach i oddaliła się w pogoni za motylem. W końcu trafiła do tartaku, a Heather została w lesie, zbierając kwiaty dla pani Webster. Zajęta zbieraniem, nie wyczuła od razu, że ktoś naprawdę ją obserwuje. Jednak po pewnym czasie zrozumiała, że mała Alice wcale nie myliła się, mówiąc, iż ktoś się jej przygląda. Heather rozejrzała się dookoła; między ciemnymi drzewami dojrzała mężczyznę na koniu. Choć było ciepło, nieznajomy miał na sobie ciemną pelerynę, która okrywała całe jego ciało, a wysoki kołnierz przykrywał pół twarzy. Na głowie nosił czarny trójgraniasty kapelusz, naciśnięty tak mocno, że prawie nie było widać mu oczu. Kiedy zorientował się, że Heather go dostrzegła i zaczęła się ostrożnie cofać, ponaglił konia. Heather krzyknęła z przerażenia i pobiegła przez wycinkę wprost do ścieżki wiodącej do tartaku. Koń i jeździec niemal ją już doganiali, kiedy rozległo się nawoływanie Brandona. Jeździec znieruchomiał, nasłuchując. Zatrzeszczały łamane gałęzie. Obejrzawszy się, Heather ujrzała znikającego jeźdźca. Przez chwilę patrzyła na jego plecy i pomyślała, że jest coś znajomego w tej postaci. Nie umiała jednak jasno tego określić. Brandon biegł wśród drzew. Wpadła mu wprost w ramiona z płaczem. - Och, Brandon, on był straszny! Okropny! - Boże, co się stało?! Wołałem cię na obiad i usłyszałem, jak krzyczysz. - Objął ją mocniej ramieniem. - Drżysz jak liść. - Och, tam był mężczyzna... na koniu - krztusiła się przez łzy. - Jechał za mną. Już prawie mnie schwytał. Brandon odsunął żonę od siebie i spojrzał jej w twarz. - Kto to był? Widziałaś go już kiedyś? Potrząsnęła głową. - Nie, nie. Miał kapelusz i pelerynę i nie widziałam go dobrze. Zbierałam kwiaty i poczułam, że ktoś na mnie pa trzy. Kiedy go zobaczyłam, ruszył w moim kierunku, a kie dy zaczęłam biec, gonił mnie. - Zatrzęsła się. - Wyglądał strasznie, Brandon. Przyciągnął ją do siebie i przytulił, ocierając łzy i pocieszając. - Już po wszystkim, kochanie - mruknął. - Tu ze mną jesteś bezpieczna, nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić. - Ale kto to mógł być, Brandon? Co on tu robił? - Nie wiem, kochanie, ale jeszcze nie złapano mordercy Sybil. Lepiej, żebyś nie chodziła już więcej sama. Musimy też ostrzec Websterów. Jeśli tu wróci, nie chciałbym, by któraś z kobiet lub dzieci weszły mu w drogę. Rozstawię tu swoich ludzi. To go powinno powstrzymać. - Przez niego zgubiłam kwiaty - powiedziała i pociągnęła nosem. - Zebrałam taki piękny bukiet dla Leah, a on mnie tak przestraszył, że go upuściłam. Brandon roześmiał się. - Dobrze, maleńka. Pójdziemy go poszukać. - Uniósł skraj sukienki i otarł jej łzy. - A teraz przestań płakać, bo będziesz miała czerwony nos. - Pocałował ją. - Już się chyba nie boisz? - Nie, z tobą nie. Niepokój Heather powrócił na progu Harthaven, kiedy Joseph obwieścił, że pani Luiza Wells przyjechała i czeka w salonie. Spojrzała na męża i zobaczyła, że jego twarz spochmurniała, a mięśnie na szczęce zaczęły drgać. Weszła za nim do salonu, niosąc w ramionach śpiące dziecko. Luiza siedziała upozowana w ulubionym fotelu Brando-na. Miała na sobie piękną muślinową suknię i popijała bourbona Jeffa. Spojrzała znad kieliszka. - Dobrze wyglądasz - stwierdziła leniwie - ale przecież, kochanie, ty zawsze tak wyglądasz. - Objęła go wzrokiem, nim odwróciła się do Heather. - Biedactwo, pewnie po tej twojej Anglii upały w Karolinie muszą ci dokuczać. Czując się niezbyt pewnie, Heather usiadła w fotelu i poprawiła nerwowo włosy. Brandon z kamienną twarzą podszedł do barku, by nalać sobie brandy. - Czemu zawdzięczamy tę niespodziewaną... przyjemność, Luizo? - zapytał z nutą sarkazmu. Z kieliszkiem w ręku stanął za fotelem Heather. - Nie widziałem cię od dnia, kiedy przyniosłaś nowiny o morderstwie Sybil, i zastanawiam się, co teraz masz nam do przekazania. Mam nadzieję, że nie następne morderstwo. Zaśmiała się lekko. - Oczywiście, że nie. Odwiedzałam ciotkę w Wilmington i dopiero wróciłam. Chciałam się przywitać ze wszystkimi. Rozczarowujesz mnie. Nie tęskniłeś? - Westchnęła i wstała z fotela. - Ale z pewnością niewiele miałeś czasu dla siebie. - Spojrzała szybko na Heather i podała jej ze śmiechem pa czuszkę. - To dla Beau, taki drobiazg, który wybrałam w Wilmington. Ach... - uśmiechnęła się obłudnie. - Nigdy wcześniej nie robiłam takich prezentów. Heather opuściła wzrok i podziękowała cicho, jąkając się. Jeszcze nie doszła do siebie po tym strasznym incydencie w lesie, a teraz przy Luizie była spięta i niepewna. Odpakowała prezent i zobaczyła maleńki srebrny kubeczek. Wyryto na nim napis Beau i rok 1800. - Dziękuję, Luizo, jest naprawdę ładny - powiedziała szczerze. Luiza wyczuła swą przewagę i nie chciała stracić okazji. - Czułabym się okropnie, nie dając prezentu synowi Brandona. - Spojrzała na Beau. - W końcu jesteśmy... byliśmy sobie tak bliscy - uśmiechnęła się. - Byłoby w złym guście nie zauważać jego syna. Jesteś zadowolona, Heather, że jest taki podobny do ojca? To znaczy... byłoby szkoda, gdy by był podobny do ciebie, choć tego należało się spodziewać. Sądziłam, że maleństwo będzie podobne do matki. Mo że dlatego, że matka sama wygląda jak dziecko? Heather zignorowała słowa Luizy, choć przyszło jej to z trudem. Brandon nie był tak uprzejmy. - Czego, u diabła, chcesz, Luizo? Luiza udała, że go nie słyszy. Pochyliła się nad Beau, pokazując swój wydatny biust zarówno Heather, jak i Brando-nowi. Połaskotała malca w brodę, ale on nie chciał być dotykany przez obcych. Wygiął usta w podkówkę i zaczął płakać. Luiza zesztywniała, a po twarzy Brandona przemknął złośliwy uśmieszek. Chłopczyk wciąż nie chciał się uspokoić, więc Heather, spoglądając na Luizę, rozpięła w końcu suknię i przystawiła synka do piersi. Mały uciszył się natychmiast. Brandon poklepał malca po pupie, a potem usiadł na krześle obok Heather. Heather zauważyła niepewność na twarzy Luizy, ale trwało to tak krótko, że przez chwilę myślała, iż sobie to wyobraziła. Czyżby ta kobieta wreszcie zrozumiała, co znaczy być matką syna Brandona? To więź, której nie da się łatwo zerwać. Brandon kochał syna. To było wyraźnie widoczne. Nikt nie mógłby uwierzyć, że zamieni matkę swego dziecka na inną kobietę. Luiza czuła, że traci grunt pod nogami, i próbowała się ratować. Sposób jednak wybrała nie najlepszy. - To przeurocze, że sama go karmisz, Heather, i nie wzięłaś mamki. Bo większość kobiet by to zrobiła. Ale widzę, że lubisz dom, i chętnie w nim pracujesz. Oczywiście to bardzo absorbujące dla kobiety. Ja nigdy nie mogłabym tak związać sobie rąk. - Nie, chyba nie - przyznał Brandon. - To dlatego nigdy nam się nie układało. Luiza cofnęła się, jakby ją ktoś uderzył, a potem poprawiła się. - To znaczy... nie mogłabym poświęcić całej uwagi dziecku, ignorując męża. Brandon zaśmiał się szorstko. - Sądzisz, Luizo, że jestem ignorowany? Pozwól więc, że cię zapewnię, że nie. Heather potrafi doskonale zająć się synem i mną i okazać nam miłość. Luiza zakręciła się i podeszła do krzesła, jednak nie usiadła. Przez ramię powiedziała do Brandona: - Przyszłam tu ze sprawą. Może zainteresuje cię fakt, że zdecydowałam się sprzedać ziemię. Sądziłam, że najpierw powinnam przyjść z tym do ciebie, by sprawdzić, ile jesteś gotów zapłacić. - Ach, rozumiem. - Byłoby nieładnie z mojej strony, gdybym sprzedała ją komuś innemu, wiedząc, że jej tak pragniesz. Od dawna mnie prosiłeś o jej sprzedaż. - Tak - odparł niemal obojętnie Brandon. - No, niech to, jeśli nie jesteś zainteresowany, to sprzedam komuś, kto jest. - Odwróciła się gwałtownie. Brandon spojrzał na nią kpiąco z podniesioną brwią. - Komu? - No... mnóstwo ludzi chce ją kupić. Mogłabym sprzedać w każdej chwili. - Luiza - westchnął Brandon - przestań udawać. Tylko ja chcę kupić twoją ziemię. Może jakiś biedny farmer też by chciał, ale nie sądzę, by mógł sobie pozwolić na zapłacenie żądanej przez ciebie sumy. - To nieprawda! Mogę sprzedać każdemu! - zawołała. - Och, uspokój się, Luiza. Wiem doskonale, o co ci chodzi. A teraz podam ci kilka powodów, dlaczego ja jestem jedynym amatorem. Nikt bogaty nie potrzebuje takiego skrawka. Nasze plantacje są dość odległe i nikt nie będzie chciał tu jeździć dla takiego kawałka ziemi, zwłaszcza że nie chcesz sprzedać Oakley. Tylko ja mogę być na tyle hojny. Nie przychodź tu do mnie i nie strasz w nadziei, że wpadnę w panikę i podwoję cenę. Taki głupi nie jestem. Za chwilę omówimy szczegóły, ale najpierw wypiję brandy. - Brandon, ty oszuście - zaśmiała się Luiza. - Dlaczego mnie tak martwisz? Miałeś zamiar kupić tę ziemię i dobrze zapłacić, kiedy powiedziałam, że sprzedam. - Targuję się w interesach, a nie oszukuję - stwierdził sucho. Kiedy Luiza wyszła do gabinetu, pozostawiając za sobą smugę ciężkich perfum, Brandon pochylił się nad Heather i wciągnął w nozdrza jej delikatny zapach. - Spróbuję nie siedzieć za długo, kochana. Jeśli chcesz iść do sypialni, kiedy Beau skończy jeść, wymówię się i jak tylko zakończymy interesy, wyślę Luizę do domu. - Och, proszę - mruknęła Heather. - Obawiam się, że jeszcze mi nie przeszło po tym, co zdarzyło się w lesie. Wolałabym jej już dziś nie oglądać. - Zagryzła dolną wargę. - Brandon, ona tak by chciała nas rozdzielić. Nienawidzę jej. - Spojrzała na synka, przytulonego do jej piersi. - Muszę wziąć kąpiel i zapomnieć o niej. Popatrzył na nią i rzekł: - Powiem chłopcom, żeby zagrzali wodę. Coś jeszcze, kochanie? - Tak - odparła łagodnie. - Pocałuj mnie, bym wiedziała, że ta kobieta nie ma u ciebie szans. Chętnie spełnił jej życzenie. Teraz ziemia była jego. Brandon uśmiechnął się, wchodząc po schodach. Cieszył się, że oszczędził Heather słownych utarczek przed zakończeniem transakcji. Westchnął ciężko. Nie mógł zaprzeczyć, że Luiza ma tupet i mocne nerwy. Zaczęła od niedorzecznej propozycji, by odnowili ich bliską znajomość. W końcu zdecydowała się sprzedać ziemię za niebotyczną sumę i musiał długo ją przekonywać, by obniżyła cenę. Błagała, zapominając o dumie, groziła, że nie sprzeda, ofiarowywała siebie samą jak uliczna dziewka. Po tym spotkaniu czuł się brudny i zastanawiał się, jak nisko by upadła, starając się zdobyć pieniądze. Wszyscy doskonale wiedzieli, że znalazła się na krawędzi ruiny, ale przecież Heather była kiedyś w gorszej sytuacji i nie błagała, by zostać utrzymanką. Heather... jego ukochana. Sama o niej myśl zmyła brud i zły humor, który został po Luizie. Przypomniał sobie, jak w tartaku stała przed nim na wpół ubrana, i serce zaczęło mu mocniej bić. Musi dopilnować, by wstawiono zasuwę w drzwi, by następnym razem nie była taka płochliwa. Zaśmiał się sam do siebie. W jej obecności był jak stary satyr, ciągłe wyobrażał sobie, że trzyma ją w ramionach, miękką, ciepłą, przytuloną do niego. Rozgorzała w nim krew i myślami cofnął się o kilka dni. Pojechali wtedy konno, by popływać w strumieniu. Heather wstydziła się zdjąć ubranie, obawiała się, że ktoś może nadejść. Brandon zapewnił ją, że to odosobnione miejsce, i pokazał rosnące dookoła krzewy i drzewa. W końcu przyznała, że to może być zabawne. Patrzył, jak się rozbiera, a ponieważ stał jak go Bóg stworzył, jego pożądanie stało się widoczne. Zrozumiała, czym się skończy pływanie. Kusząc go, uciekła i zanurzyła się w wodzie, a potem próbowała go prześcignąć. Śmiał się z jej wysiłków i dogonił ją, a potem zanurkował i przyciągnął do siebie. Uśmiechnął się na to wspomnienie. To było niezwykle przyjemne popołudnie. Otworzył drzwi do sypialni i zatrzymał się w progu. Heather siedziała w wannie i wyglądała tak samo jak w Londynie - słodka, kusząca, niezwykle piękna. Jej skóra lśniła w świetle świecy, włosy miała podpięte do góry, tylko kilka luźnych loków zwisało po bokach. Uśmiechnęła się, kiedy zamknął drzwi i podszedł, by pochylić się nad nią. - Dobry wieczór, kochanie - mruknął. Mokrymi palcami dotknęła jego ust. - Dobry wieczór, panie - odparła łagodnie i objęła go za szyję. Rozpoczęły się sierpniowe żniwa, a plony wędrowały do Charlestonu na rynek. Krążyło tam mnóstwo kupujących i sprzedających oraz wielu innych, którzy pragnęli uszczknąć coś dla siebie przy tej okazji. Po mieście kręcili się biedni i bogaci, żebracy i złodzieje, kapitanowie statków i niewolnicy. Wielu ludzi przyjechało tylko po to, by posiedzieć w powozie, kafejce lub gospodzie, obserwując przewalający się tłum. W ciągu dnia miasto było centrum targowym, a w nocy zmieniało się w ośrodek rozrywki, w którym każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Kiedy Brandon wręczył Heather bilety na nową sztukę wystawianą w teatrze „Dock Street", o mało nie zadusiła go dziękczynnymi pocałunkami. Kiedy ochłonęła trochę i obejrzała bilety, wyznała, że jeszcze nigdy nie była w takim miejscu. Kiedy pokazywali się publicznie, zawsze przyciągali uwagę innych. Brandon był wysoki, szczupły i przystojny, a Heather malutka i prześliczna. Ich pojawienie się w foyer teatru „Dock Street" także wywołało poruszenie. Brandon miał na sobie białe bryczesy i taką samą kamizelkę. Odrobina koronki przy rękawach przykrywała mu opalone dłonie i kontrastowała z surdutem w szkarłatnym kolorze ze złotymi wyłogami i sztywnym kołnierzem. Heather wyglądała czarująco w sukni z czarnej francuskiej koronki ozdobionej suto delikatnymi świecidełkami, które lśniły w świetle świec. We włosy wplecione miała pióro strusie, a w uszach kolczyki z brylantami należące niegdyś do Catherine Birmingham. Przywitały ich jak zwykle zawistne spojrzenia obcych i gorące powitania przyjaciół. Brandon pilnował zazdrośnie żony, kiedy mężczyźni pochylali się, by ucałować jej dłoń. Wielu młodych kawalerów popędziło w ich kierunku, mając nadzieję, że olśniewająco piękna dziewczyna jest tylko daleką krewną Birminghamów. Prostowali się przed Heather i stwierdzali, że z bliska jest jeszcze piękniejsza i delikatniejsza. Miny im rzedły, kiedy Brandon wesoło przedstawiał swoją żonę. Z daleka obserwował ich Matthew Bishop. Starał się nie przyglądać Heather zbyt natrętnie i udawał, że chętnie zabawia towarzyszącą mu kobietę. Pani Clark powitała ich z uznaniem. - Heather, kochane dziecko, wyglądasz dziś niezwykle kusząco. Inne dziewczęta wyglądają blado w tych dziewiczych różach i bielach. - Odwróciła się do Brandona. - Widzę, że starannie jej pilnujesz. Uśmiechnął się. - Abegail, znałaś przecież mego ojca. Niemożliwe, bym był gorszy niż on. Pani Clark zachichotała i poklepała go poufale. - Zdaje się, że potrzeba było wiele czasu i malutkiej dziewuszki, byś zrozumiał, że jesteś taki jak on. Jako kawaler nie byłeś zbyt zazdrosny. Pamiętam, że nie martwiło cię zbytnio, kiedy jakieś damy przestawały okazywać ci względy. - Znów się zaśmiała. - Ale też wiele dam znałeś swego czasu, i to zbyt dobrze. A teraz, popatrzcie, taki jesteś zajęty tą jedną. - Zwróciła się znów do Heather. - Rada jestem, że cię poznał, moje dziecko. Birminghamowie są moją ulubioną rodziną i cieszę się, kiedy im się szczęści. Heather dotknęła ustami policzka staruszki. - Dziękuję, Abegail. To prawdziwy komplement. - Och, co za głupstwa! - zaprotestowała. - To tylko fakty i nie musisz mi kłaść do głowy żadnych irlandzkich bzdur. Nie dam się tym oczarować. - Uśmiechnęła się, by pokazać, że to żart, i poklepała dziewczynę po dłoni. - Nie marnuj pięknych słów dla mnie, dziecinko. Więcej nimi zdziałasz u swojego męża. Potem, w loży, Brandon bardziej przyglądał się Heather niż scenie. Cieszył go jej zachwyt. Siedziała cicho jak myszka pod miotłą, pilnie słuchając aktorów. Kiedy znów wyszli do foyer, z rozczuleniem słuchał jej szczebiotu. - Nigdy tego nie zapomnę, Brandon. Papa nigdy mnie nie zabierał do takich miejsc. Jest tu tak cudownie jak w bajce! Pochylił się nad nią i zaśmiał się jej do ucha: - Może mam na ciebie zły wpływ, moja droga. Spojrzała na niego rozświetlonymi oczyma. - Nawet jeśli tak jest, to i tak mi nic nie pomoże. Jestem przeklęta, bo już nie mogę żyć jak wcześniej. Muszę kochać i być kochana. Muszę pożądać i być pożądana. Muszę być twoja, kochanie, tak jak ty musisz być mój. Więc, sam widzisz, że dobrze mnie wyszkoliłeś. Udało ci się zrobić wszystko, co założyłeś na początku, a nawet więcej. Muszę z tobą żyć i być częścią ciebie. Gdybyśmy nie byli małżeństwem, a ty wciąż byłbyś na morzu, poszłabym za tobą na koniec świata. Jeśli to wyznanie czyni mnie w twoich oczach nierządnicą, to jestem szczęśliwą kobietą. Patrząc jej w oczy, Brandon podniósł jej dłoń do ust i pocałował. - Gdybyś była moją kochanką, musiałbym cię trzymać w zamknięciu, by nikt inny nie mógł mi cię zabrać. Ty również okazałaś się doskonałym nauczycielem. Swawolny kawaler woli teraz bezpieczne schronienie w małżeństwie. Spojrzała nań z miłością. - Nie powinnaś na mnie tak patrzeć - mruknął. - Jak? - westchnęła i wciąż patrzyła. - Tak jakby cały świat nas obserwował, a ty nie zwracałabyś na to uwagi. - Nie zwracałabym - odparła równie słodko. Pocałował ją, - Ciężko mi będzie zostać i oglądać sztukę, jeśli nie prze staniesz, pani. Jesteś smacznym kąskiem nawet dla takiego żonatego starca jak ja, a prowokujesz mnie aż nadto. Zaśmiała się wesoło, a kiedy zauważyła, jak Brandon zatrzymuje się nagle i spogląda ponad jej ramieniem, odwróciła głowę w tę stronę. Ku nim szła Luiza, i to w takiej samej beżowej sukni jak ta, którą Heather oddala handlarzowi, takiej jak ta, w której Brandon po raz pierwszy zobaczył swoją przyszłą żonę. - Witaj, Brandonie - rzekła Luiza jedwabistym głosem i uśmiechnęła się, kiedy spostrzegła, że oboje z Heather patrzą na jej piersi, prześwitujące przez cienką tkaninę. - Och, widzę, że podoba wam się moja suknia. Jest piękna, nieprawdaż? Thomas uszył ją specjalnie dla mnie, kiedy zobaczyłam oryginał w jego sklepie. Odłożył ją, by żadna kobieta nie miała takiej samej. Brandon odchrząknął i zapytał: - Czy oryginał był uszkodzony, że musiał uszyć ci drugą? Luiza ucieszyła się, że Brandon jest tak zainteresowany jej osobą. - Nie, kochanie, była cała, ale strasznie mała i nikt nie mógł jej nosić. No, cóż, nawet nasza chudziutka Heather by się w nią nie wcisnęła. Nawet dla niej byłaby zbyt mała. Brandon wymienił spojrzenia z Heather. - W takim razie naprawdę była mała. - Cóż, wiedziałam, że muszę taką mieć, kiedy tylko na nią spojrzałam - ciągnęła wesoło. - Tak się cieszę, że nalegałam na Thomasa, by mi ją uszył. Bardzo lubię sprawiać ci przyjemność, kochanie, a chyba tym razem mi się to powiodło. - Udała zawstydzenie. - Och, przyglądasz mi się tak, że czuję się jak bez sukni... i to przy żonie. Brandon spojrzał na nią obojętnie. - Ta suknia przypomina mi strój, który miała na sobie Heather, kiedy ją poznałem - wyjaśnił sucho. - Podoba mi się ze względu na wspomnienia. Zaskoczona Luiza spojrzała na Heather, a potem zapytała: - Skąd wzięłaś pieniądze na taką suknię? Musiałaś na to ciężko pracować. Ale jeśli twój mąż lubi cię oglądać w ta kich sukniach, moja droga, powinnaś poznać mojego krawca. Jest tu dziś. Może zrobić cuda z twoją kościstą figurą. Z pewnością będziesz z niego zadowolona. Heather poczuła, jak Brandon sztywnieje. - Obawiam się, że ja nie byłbym z niego zadowolony - odparł. - Wolę, by kobiety szyły suknie mojej żony. Luiza zaśmiała się ironicznie. - Och, Brandon, zaczynasz robić się strasznym zazdrośnikiem. Brandon położył dłoń na nagim ramieniu żony i pogłaskał je leniwie. - Jeśli chodzi o Heather, zawsze byłem zazdrosny. Luiza spojrzała ze złością na drobną kobietkę. - Mimo to powinnaś poznać Thomasa, moja droga. Mo że udzieli ci kilku wskazówek, co powinnaś nosić, by wyglądać, jakbyś coś miała tu i tam. Widziałam, jak robi cuda nawet z taką dziecięcą figurą. Poczekaj tu, kochana, a ja go znajdę. Heather spojrzała niepewnie na męża, ale na jego twarzy dostrzegła tylko rozbawianie. - Gdyby wiedziała, co to za sukienka, pewnie skręciłaby mu kark - zaśmiał się. - Bez wątpienia to suknia, która należała do ciebie. - Wygląda w niej bardzo ładnie, nieprawdaż? - mruknęła Heather. Brandon uścisnął ją lekko. - Nawet w połowie nie tak ładnie, jak ty wyglądasz na wet w innych sukniach, i to o każdej porze dnia i nocy. Heather uśmiechnęła się i już spokojniejsza patrzyła, jak Luiza znika w tłumie. Zapomniała o niej przez chwilę, ale później ogarnęło ją dziwne uczucie niepewności. Coś podobnego przydarzyło jej się niedawno w lesie kolo tartaku. Ktoś jej się przyglądał z natężeniem, które nie mogło być normalne. Odwróciła się i zobaczyła go. Krew odpłynęła jej z twarzy. Mężczyzna stał obok Luizy, ale wzrok miał utkwiony w niej. Nie wydawał się zaskoczony jej widokiem. Skinął nawet głową i uśmiechnął się. To był on. Heather miała pewność, że na całym świecie nie było nikogo, kto śmiałby się tylko jedną połową twarzy tak jak Thomas Hint. Zachwiała się i oparła na Brandonie, i przyłożyła do twarzy drżącą dłoń. Pociągnęła za surdut męża, by pochylił się do niej. Brandon zmarszczył czoło zaskoczony. - Co się stało? Luiza i pan Hint szli już w ich stronę. Musiała coś powiedzieć. - Brandon - jęknęła. - Nie czuję się dobrze. To przez ten tłum. Proszę, zaprowadź mnie do loży. Usłyszała głos Luizy. - Oto on, Heather. Poznaj, proszę, mojego krawca. To pan Thomas Hint. Za późno, pomyślała w panice. Miała wielką ochotę uciec z teatru, ale się nie ruszyła. Zamarła sparaliżowana strachem. Brandon nie tracił czasu na niepotrzebne grzeczności. - Proszę, wybacz nam, Luizo. Heather ma nagły atak słabości. Miło było pana poznać, panie Hint. Dobranoc. Niedługo potem znaleźli się w loży. Posadził ją i wziął w dłonie jej drżące ręce. - Chcesz iść do domu? Trzęsiesz się, jakbyś ujrzała ducha. O mało nie zaśmiała się głośnym, histerycznym śmiechem. Miał rację. Zobaczyła ducha czy raczej coś z przeszłości, co równie mocno ją przeraziło. Opanował ją strach, że znów go spotka, lub że on rozmówi się z Brandonem. To taki okropny człowiek... czy raczej potwór. Chwyciła mocno męża, by się uspokoić. Kurtyna poszła w górę, ale tym razem żadne z nich nie oglądało przedstawienia. Kilka chwil później Brandon pochylił się nad Heather. - Chodźmy. Nie chcę, żebyś tu zemdlała. Poprowadził ją z loży do hallu, skąd kiwnął na Jamesa, by sprowadził powóz i podjechał nim bliżej. Kiedy powóz był blisko, pomógł Heather wsiąść i drżącą trzymał w ramionach przez całą drogę. Heather bała się bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Miała wreszcie kogoś, kogo kochała zbyt mocno, by ją z nim rozdzielono... zabrano męża, dziecko. Gdyby ją oskarżono o morderstwo, zabrano by ją bez litości i zgniłaby w więzieniu. Nie miałoby znaczenia, że musiała się bronić. Nikt by jej nie uwierzył, zwłaszcza że pan Hint by powiedział, iż poszła z Williamem Courtem z własnej woli. Och, dobry Boże, bądź litościwy! Kiedy dotarli do domu, Brandon zaniósł ją do łóżka. A potem, gdy już leżała, nalał odrobinę brandy do kieliszka i podał żonie. - Wypij to, kochanie. To cię uspokoi. Posłusznie usiadła j wzięła od niego kieliszek. Wypiła wszystko jednym haustem, ale szybko tego pożałowała. Za-krztusiła się palącym płynem i próbowała złapać oddech. Zaśmiał się, wziął kieliszek i postawił go na szafce przy łóżku. - Powinienem był cię ostrzec, ale myślałem, że pamiętasz. Zaczął wyciągać szpilki z jej włosów i wkrótce jedwabiste loki opadały luźno na ramiona Heather. Wygładził je ręką. - Dawniej, kiedy byliśmy w Londynie, a potem na Fleetwood, często patrzyłem, jak układasz włosy. Z trudem udawało mi się trzymać ręce z daleka od nich, tak mnie kusiły. Pamiętasz, jak byłaś chora? Skinęła głową. - Byłaś chora, kochanie, ale ja się tobą zajmowałem. Nikt prócz mnie cię nie dotykał. A kiedy wzrastała gorączka, to ja byłem przy tobie. Nawet na chwilę nie wychodziłem z kajuty. Byłaś moja, a ja cię potrzebowałem. Nie mogłem pozwolić, by stała ci się krzywda. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, dlaczego mówi tak wolno i poważnie. - Czy sądzisz, że teraz, kiedy jesteś mi droższa niż życie, mógłbym pozwolić, by coś ci się stało? Dla ciebie walczył bym z ludźmi i dzikimi bestiami. Heather, zaufaj mi i pozwól sobie pomóc, bo niczego więcej nie pragnę. Wiem, że bardzo się boisz, kochana. Wierzę, że potrafię ci pomóc, jeśli tylko mi zaufasz. - Pochylił się nad nią. - Jestem bardzo odporny, ma petite. Heather była przerażona. Czyżby coś wiedział! Ale jak... i co? Co wiedział i kto mu to zdradził? Ze strachu zaczęły trząść się jej dłonie. Co mogła powiedzieć? Jeśli go zrani, nigdy sobie nie wybaczy. A gdyby odszedł, brzydząc się jej postępkiem, umarłaby. Brandon uśmiechnął się czule i podciągnął Heather kołdrę pod brodę. - Kiedy zdecydujesz się powiedzieć mi, czego się boisz, chętnie cię wysłucham. - Rozebrał się i wślizgnął do łóżka. Przyciągnął ją do siebie i ucałował w czoło. - Śpij, kochanie. W bezpiecznych ramionach Brandona Heather znalazła ukojenie i w końcu zasnęła, ale jej sny nie były spokojne. Widziała Thomasa Hinta, widziała nad sobą jego zniekształcone ciało i ręce, które jak szpony trzymały Beau. Potem biegła... biegła za Hintem... za Beau. Musiała uratować przed nim Beau! Obudziła się z krzykiem w ramionach Brandona. - On ma Beau! On ma Beau! Skrzywdzi moje dziecko -szlochała. - Heather, obudź się. To tylko zły sen, kochanie. Beau jest bezpieczny. - Och, Brandon, to było okropne! Zabrał Beau, a ja nie mogłam go dogonić. Biegł i biegł! To było straszne! Zadrżała w ramionach męża. Całował jej włosy, mokre policzki i słone od łez oczy. Uspokoiła się w jego objęciach, a kiedy kilka chwil później jego usta powędrowały do jej szyi i piersi, przytuliła się do niego. Pieścił ją tak, by zapomniała o wszystkim z wyjątkiem ich samych. Znowu pragnęli siebie i tylko to się liczyło. Następnego popołudnia Heather pomagała Hatti polerować meble w salonie. W fartuchu wyglądała jak służąca. George siedział na podłodze, zabawiając Beau. Brandon i Jeff wyjechali do Charlestonu w interesach, a wszyscy domownicy zajmowali się swoimi sprawami. Heather myślała tylko o Thomasie Hincie. Z lękiem zastanawiała się, co by się stało, gdyby ujawnił grzechy z jej przeszłości. - Niech wejdzie - powiedziała Josephowi, kiedy ten obwieścił, że jakiś mężczyzna chce z nią mówić. Wstała z podłogi, na której klęczała, ale nie zdjęła fartucha i chustki. Kiedy Thomas Hint zobaczył ją w takim stroju, nie mógł ukryć zdumienia. - Możecie odejść, Hatti i George - udało jej się wydusić. Oboje służący, choć niechętnie, posłuchali polecenia. - Czego pan chce? - zapytała, kiedy upewniła się, że już jej nie usłyszą. - Poprawiło się pani od naszego ostatniego spotkania, nieprawdaż? Ten fartuszek mnie zaskoczył. Myślałem, że takie damy nie brudzą sobie rąk. Heather wyprostowała się. - Często pomagam w pracach domowych. To dom mego męża i chętnie dbam o porządek. - Och, widzę, pani, że się w nim zakochałaś. A to dziecko, czyje jest? Jego czy mego byłego pracodawcy? Heather podniosła Beau z podłogi i przytuliła mocno do siebie. - To dziecko mego męża - rzuciła. - William mnie nie miał! - No pewnie, że nie. Zabiła pani Willy'ego, bo mógł pani zrobić krzywdę. Ale chyba nie czekała pani zbyt długo na drugiego, bo dziecko jest już dość duże. - Spojrzał na Beau. - Chyba poznałaś jego ojca w Londynie zaraz po zabiciu biednego Willy'ego. - Nie przyszedł pan, by rozmawiać o moim mężu ani o dziecku. Proszę, niech pan powie, po co się pan tu zjawił. Mój mąż nie byłby szczęśliwy, gdyby wiedział, że przyjmuję mężczyznę podczas jego nieobecności. Thomas Hint wykrzywił twarz w groteskowym uśmiechu. - Sądzi pani, że byłby zazdrosny o mnie, pani Birmingham? Nie, chyba nie, ale mógłby zacząć się zastanawiać, dla czego spotyka się pani z taką ropuchą jak ja. - Spojrzał na nią pytająco. - Wiedziałem, że zabiła pani biednego Willy'ego, ale nic nikomu nie powiedziałem. Taka dyskrecja po winna mi przynieść kilka szylingów, pani Birmingham. Heather zadrżała pod jego spojrzeniem. - Czego pan chce? - Tylko kilka funtów od czasu do czasu dla mojej wygody. Mam teraz mały sklep w Charlestonie, ale jestem chciwy i lubię to, co lubią bogaci. Kilka pani klejnotów wystarczy, a może mała sumka pieniędzy. Jak słyszałem, pani mąż jest bogaty. - Mój mąż nic o niczym nie wie - rzuciła. - A poza tym nie zabiłam Williama. Upadł na nóż. Hint pokręcił głową, udając współczucie. - Przykro mi, pani Birmingham, ale ktoś prócz pani widział, jak to się stało? - Nie, nikt prócz mnie. Nie mam dowodów swojej niewinności. Podszedł do niej bliżej i poczuła mocny zapach wody kolońskiej. Zapach wydał jej się dziwnie znajomy, ale nie mogła sobie przypomnieć, kiedy i gdzie poczuła go pierwszy raz. Wiedziała tylko, że kojarzy jej się ze strachem. Cofnęła się, mocno przytulając dziecko. Thomas Hint zaśmiał się i przyłożył do ust rękę z palcami przypominającymi szpony. Heather zrozumiała, że rzeczywistość niewiele różni się od koszmarnego snu. - Nie mam pieniędzy - oznajmiła szorstko. - Nigdy ich nie potrzebowałam. Mój mąż zawsze zaspokajał moje potrzeby. - Więc pani mąż o panią dba? Zapłaci za to, żeby uniknęła pani stryczka? - parsknął. Heather była przerażona. Nie mogła pozwolić na to, by Brandon poznał prawdę. - Mam kilka klejnotów. Mogę je panu dać. Pan Hint westchnął z ulgą. - Ooo, tak już lepiej. Co tam masz, piękna pani? Wczoraj miałaś na sobie całkiem ładną biżuterię. Przynieś mi wszystko, to sobie coś wybiorę. - Teraz? - zapytała niepewnie. - Tak, inaczej nie wyjdę. Pośpiesznie wyszła z pokoju i ruszyła po schodach na górę. Zostawiła zapłakanego Beau w bawialni pod opieką Mary i pobiegła do sypialni. Otworzyła szkatułkę, wyjęła z niej szmaragdową broszkę i naszyjnik z pereł, który dostała od Brandona, oraz diamentowe kolczyki należące niegdyś do poprzedniej pani na Harthaven. Włożyła klejnoty do fartuszka. Westchnąwszy głęboko, otworzyła drzwi. Hint czekał na nią cierpliwie, nawykły widać do szantażu, a kiedy podała mu biżuterię, uśmiechnął się i wziął ją chciwie. - Och, tak, to na razie wystarczy. Ale to chyba nie wszystko? - Wszystko! - Myślałem, że tacy bogacze mają więcej. - To wszystko, co mam - powtórzyła, a łzy spłynęły jej po policzkach. - Och, nie, pani, nie smuć się i nie martw, że komuś powiem o naszym układzie. Ale będę potrzebował więcej takich świecidełek. - Ale ja już nic nie mam! - To je zdobądź, zanim ich będę potrzebował - rzekł z groźbą w glosie. - Proszę już iść - błagała ze łzami w oczach. - Zanim wróci mój mąż. Przed nim niełatwo coś ukryć, a kiedy pana zobaczy, będzie chciał wiedzieć, po co pan przyszedł. - Tak, mnie się nie chowa w szafie - uśmiechnął się gorzko. Ukłonił się krzywo, a potem wyszedł, zaś Heather usiadła na krześle, szlochając. Zabierze jej wszystko... Ale co się stanie, kiedy już nie będzie miała mu co dać? Zwróci się do Brandona i powie mu, co się wydarzyło? Wzdrygnęła się, a strach wrócił. Nie mogła na to pozwolić. Musi sprostać wymaganiom Thomasa Hinta, by mogła żyć... i kochać. Thomas Hint zsiadł z konia i podszedł, kuśtykając, do słupka, by przywiązać zwierzę. Bardzo był z siebie zadowolony. Zarobił dziś sporo, a nie napracował się. Otarł oślinione usta w rękaw, otworzył drzwi sklepu i wszedł, nie zamknąwszy ich za sobą. Zamarł, kiedy chwilę potem w progu stanął Brandon Birmingham. - Panie Hint, spotkaliśmy się niedawno w teatrze, jeśli pan pamięta - rzekł Brandon, uchylając kapelusz. - Mogę wejść? Jest coś, o czym chciałbym porozmawiać. - Ze mną? Brandon przeszedł w głąb sklepu, a Thomas Hint przełknął ślinę i zamknął za nim drzwi. - Dowiedziałem się, że ma pan u siebie oryginał sukni, którą nosiła wczoraj panna Wells. Chciałbym ją zobaczyć. Pan Hint odetchnął z ulgą. - Już, jedną chwileczkę - powiedział i pobiegł na zaplecze. Za chwilę był z powrotem i pokazał Brandonowi suknię. - Kupiłem ją kilka miesięcy temu od handlarza - wyjaśnił pośpiesznie. - Wiem - odparł Brandon. - Ile? - Ile co, panie? - przestraszył się Hint. - Ile pan żąda za tę suknię? Chcę ją kupić. - Ależ, panie... - Niech pan wymieni sumę - powiedział Brandon. Thomas Hint wymienił pierwszą lepszą kwotę, jaka mu wpadła do głowy. - Trzy funty... ech, sześć pensów, proszę pana. Brandon z pytającym wyrazem twarzy sięgnął do kieszeni i wydobył monety. - Nie chce mi się wierzyć, że tak tanio ją pan nabył od handlarza, panie Hint. Kaleka zrozumiał pomyłkę i szybko odrzekł: - To suknia pańskiej żony. Z taką urodą tylko ona może wy glądać w niej pięknie. To prezent ode mnie, jej krajana, panie. Brandon przyjrzał się mu uważnie. - Jest pan tu od niedawna podobnie jak moja żona, prawda, panie Hint? Kiedy pan przypłynął, miesiąc, czy dwa wcześniej? Ona... - Prawie cztery, panie - odparł kaleka i dopiero potem ugryzł się w język. Brandon przyglądał się przyszytym na staniku sukni kamykom. - Więc wie pan, kiedy przybyła tu moja żona? Pan Hint otarł spocone czoło. - Luiza... panna Wells wspomniała mi o tym wczorajszego wieczoru. - Musiał pan opuścić Londyn mniej więcej w tym samym czasie, kiedy ja poznałem tam żonę? - wypytywał Brandon. - Możliwe, panie - wydusił pan Hint. - Dlaczego pan wyjechał? Mężczyzna pobladł. - Zmarł mój pracodawca i straciłem pracę, więc wziąłem te kilka szylingów, które oszczędziłem, i przyjechałem tu. - Zdaje się, że jest pan bardzo utalentowanym krawcem, panie Hint. Panna Luiza bardzo pana chwaliła. - Bardzo się staram. - Z pewnością - odparł Brandon i podał mu suknię. - Czy mógłby mi ją pan zapakować? Hint niemal się uśmiechnął. - Z miłą chęcią, panie Birmingham. Brandon wszedł do salonu w Harthaven. Heather na kolanach polerowała nogi od stołu, a tuż obok niej bawił się kolorową piłką Beau, mamrocząc coś, co tylko on sam mógł zrozumieć. Brandon odchrząknął, a Heather odwróciła się, skoczyła na równe nogi i wpadła mu w ramiona. Zaśmiał się, zadowolony, i podniósł ją do góry, okręcając dookoła. Heather uścisnęła go mocno. Kiedy ją postawił, uśmiechała się szczęśliwa, poprawiając fartuch i chustkę. - Mój Boże - westchnął. - Wyglądasz zbyt młodo, by dzielić ze mną łoże. Powiedziałbym, że wyglądasz na czternaście lat. Nie możesz być tą samą kobietą, która wczoraj o mało nie obudziła całego domu, krzycząc z rozkoszy. Czy to ta sama wiedźma, która wczoraj zakradła się do mego łoża, podrapała mnie i pogryzła? Zaczerwieniła się i spojrzała nań niepewnie. - Mam nadzieję, że nie słyszał mnie Jeff, bo nie byłabym już w stanie spojrzeć mu w oczy. Brandon uśmiechnął się łotrowsko. - Jeśli nawet słyszał, to nie było to dla niego żadne od krycie, a jako dżentelmen nie powinien o tym wspominać. Ale nie martw się, moja droga. Jestem pewien, że mógł usłyszeć tylko pomruki zadowolenia. Odetchnęła z ulgą i znów się do niego przytuliła. - Przez ciebie się zapominam, Brandon, a po takiej nocy ciężko mi dojść do siebie. Ucałował jej czoło i uśmiechnął się. - Narzekasz, moja słodka? - Nigdy - westchnęła, a po chwili podniosła głowę i pogłaskała jego brodę palcami. - Noc w łożu z tobą to zawsze wielka przygoda. Uśmiechnął się i wyszedł do hallu. Wrócił z paczką, którą włożył w jej dłonie. - To należy do ciebie i jeśli będziesz się kiedyś chciała jej pozbyć, spal ją lub potnij na kawałki, ale nie wymieniaj, by ktoś taki jak Luiza mógł uszyć sobie taką samą. Pamiętam cię w niej i nie chcę, by jakaś latawica zbrukała moje słodkie, cudowne wspomnienie. Rumieńce odpłynęły z twarzy Heather. - Odkupiłeś moją suknię od pana Hinta? - Tak jest - odparł Brandon. - Nie mogłem znieść myśli, że będą się próbowały w nią wepchnąć inne kobiety. Uśmiechnęła się z ulgą. Rozmawiał z Thomasem Hintem, a on dotrzymał słowa. Stanęła na palcach i pocałowała męża. - Dziękuję, kochanie, cenię ją równie mocno jak suknię ślubną i założę ją dla ciebie na specjalny wieczór. Minął prawie tydzień, kiedy pewnego wieczoru niespodziewanie zjawiła się Luiza. Jeff wyjechał w odwiedziny do przyjaciół i jeszcze nie powrócił, a pozostali Birminghamowie spędzali wieczór razem w salonie. Heather przycupnęła na podłodze u stóp Brandona. Właśnie skończyła karmić Beau, który teraz siedział na kolanach ojca. Heather, bawiąc się z synem, położyła dłoń pomiędzy udami Brandona i jeszcze nie zdążyła zapiąć stanika sukni. Nie musiała się z tym spieszyć, bo drzwi były zamknięte. Ale te drzwi nie zatrzymały Luizy, która przeszła obok Josepha i wpadła do salonu. Brandon był wściekły. Nie miał najmniejszego zamiaru okazywać Luizie uprzejmości, wstając na powitanie. - Zdaje się, że lubisz przychodzić nie proszona - warknął. Luiza obserwowała gospodarzy ze złośliwym uśmiechem. Zerknęła znacząco na rozpiętą suknię Heather i jej dłoń na udzie Brandona. Brandon patrzył, jak Luiza przygląda się z kpiną jego żonie, i przypomniał sobie, kiedy ostatni raz widział dawną kochankę nagą przechadzającą się po pokoju. Nie miała już idealnej figury i raczej powinna się zaczerwienić z zawstydzenia, niż tak kpiąco przyglądać się znacznie od siebie młodszej Heather. Heather postanowiła nie zapinać stanika i nie cofać dłoni pod jadowitym spojrzeniem Luizy. Z niechęcią patrzyła na wyjątkowo elegancką, żółtą suknię nieproszonego gościa, bez wątpienia dzieło Thomasa Hinta. Wyglądało na to, że ów pokraczny mężczyzna był prawdziwym artystą, choć trudno było sobie wyobrazić, by ktoś tak odrażający mógł stworzyć coś równie pięknego. Przemknęło jej przez myśl, że to może on uszył te wspaniałe suknie, którymi chwalił się William Court. Luiza uśmiechnęła się szyderczo. - Co za milutki rodzinny wieczór! Im częściej cię widzę, Brandon, tym częściej stwierdzam, że małżeństwo ci służy. Zdaje się, że jesteś doskonałym ojcem i mężem. Brandon ze zdziwieniem uniósł brwi, a Luiza tymczasem zdjęła kapelusz i rękawiczki i usiadła naprzeciwko niego. - Przynieś mi coś do picia, dziecko - rzuciła lekceważą co do Heather. - Odrobinę madery, jeśli jest zimna. Heather, tłumiąc irytację, wstała i podeszła do kredensu. Luiza mówiła dalej do Brandona: - Jechałam całą drogę z Charlestonu w takim kurzu, że zachciało mi się pić, a bardzo lubię twoje wino, kochanie. Teraz trudno je kupić w mieście, a to, które mi podarowałeś, już się skończyło. Brandon zastanawiał się, co też przyniosło Luizę tym razem. Kiedy Heather podała Luizie kieliszek z winem, ta rzuciła wyniośle: - Dziękuję. A teraz zostaw nas, proszę, samych. Muszę o czymś porozmawiać z twoim mężem. Ostatnie słowo najwyraźniej z trudem przechodziło jej przez gardło. Heather wzięła na ręce Beau i już chciała wyjść, kiedy Brandon złapał ją za ramię. Otwierał usta, by coś powiedzieć, ale z oczu Heather popłynęły łzy i tylko potrząsnęła głową. Pośpiesznie wyszła z pokoju do gabinetu. Brandon spojrzał chłodno na Luizę, oburzony jej niestosownym zachowaniem. - Więc, Luizo, jaką masz do mnie sprawę? - warknął. Uśmiechnęła się poufale. - Spotkałam dziś po południu w Charlestonie twojego dawnego przyjaciela. - Kogo? - zapytał Brandon, nie okazując szczególnego zainteresowania. - Cóż - zaśmiała się - to nie jest zbyt stary przyjaciel... a jedynie marynarz. Zaraz rozpoznałam go jako jednego z twoich ludzi ha Fleetwood. Biedak, był zupełnie pijany, ale przypomniał sobie, że jestem twoją bliska przyjaciółką. Bardzo mi pomógł. - Pomógł? W czym? Odrzuciła do tyłu głowę i zaśmiała się wesoło. - No cóż, Brandon. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że dałbyś się tak złapać™ i to zwykłej małej ladacznicy. Przysięgam, że gdybym wiedziała, już wieki temu zrobiłabym to samo. - O czym ty, do diabła, mówisz, Luizo? - pytał Brandon. - Och... wiesz, kochanie. Heather, twoja słodka, niewinna, mała Heather to ladacznica. Dickie mi wszystko powiedział... jak ją George znalazł na ulicy czekającą na klienta i jak cię zmuszono do małżeństwa z nią. Wszystko. - Najwyraźniej nie wszystko - warknął Brandon. Wstał i nalał sobie brandy. Luiza mówiła dalej. - Wiem, że ci nie zależy na Heather, kochanie. Wszyscy plotkują o oddzielnych sypialniach. Nikt mi nie musi mówić, co do niej czujesz. Nie mogłam tylko zrozumieć, dla czego się z nią ożeniłeś. Ale dziś po południu... dziś po południu, kiedy Dickie mi wszystko wyjaśnił, wiedziałam już na pewno, że wasze małżeństwo to pozory. Teraz możesz ją odesłać. Odeślij ją do Anglii. Przebaczam ci tę małą eskapadę w Londynie i przyjmuję z otwartymi ramionami. Może my być szczęśliwi. Zajmę się twoim synem, bo... na szczęście nie ma wątpliwości, że jest twój. Będę go kochała i będę dla niego dobra. Wszyscy to zrozumieją, kiedy im powiemy, że zostałeś zmuszony, by ją poślubić. Brandon patrzył na Luizę przez chwilę rozbawiony, a potem zaczął mówić spokojnie i powoli: - Posłuchaj mnie uważnie, a jeśli mi nie uwierzysz, to jesteś po prostu głupia. Jeśli sądzisz, że ktoś mógłby mnie zmusić do małżeństwa wbrew mej woli, to mnie nie znasz. Zapamiętaj sobie, że moja żona nigdy nie była żadną prostytutką. Pierwszej nocy, kiedy ją wziąłem, była dziewicą, a George może to po twierdzić. Dziecko jest moje. Jest moją żoną z mojej woli i nie będę dłużej znosił twojego zachowania wobec niej w jej własnym domu. Od tej chwili będziesz ją traktować z szacunkiem, jaki należy się pani na Harthaven. Nie masz żadnych praw do mnie, mego domu i mego majątku. Luiza wstała z krzesła i nalała sobie jeszcze wina. Stojąc przed Brandonem, przyglądała mu się znad kieliszka. - Więc wolisz to dziecko niż mnie - prychnęła. Brandon uśmiechnął się pobłażliwie. - Wyboru dokonałem już dawno, Luiza. Teraz tylko to potwierdzam. Zmrużyła oczy i przez chwilę patrzyła w okno. Nagle odwróciła się do Brandona. - To dziwne, że jednym tchem wspominasz o szacunku i własności. Zastanawiałam się i doszłam do wniosku, że moja ziemia jest warta dwa razy więcej, niż mi zapłaciłeś. Przerwała i przyglądała mu się oczekując reakcji. Twarz mu spochmurniała, ale zdołał się opanować. - Zawarliśmy umowę, Luizo, to już koniec... podpisane, przypieczętowane i zarejestrowane. Nie masz już prawa do ziemi z wyjątkiem Oakley i kilku akrów, na których stoi. To wszystko! - Wszystko, w rzeczy samej! - rzuciła. - Więc porozmawiajmy o szacunku. Jak myślisz, ile szacunku okażą ludzie twej dziewce, kiedy im powiem, że cię siłą zmusiła do małżeństwa i że jest zwykłą ladacznicą z ulicy? Głos Brandona rozbrzmiał w całym budynku. - Zamknij się, ty suko! Nie będziesz poniżać mojej żony w jej własnym domu! Nie dbam o to, co mówią poza tym domem. Rozpowiadaj, co ci się podoba. Nikt nie odważy się stanąć przede mną i powtórzyć mi w twarz twoich podłych pomówień. To ty jesteś ladacznicą, Luizo. To niezaprzeczalny fakt! - A więc jestem ladacznicą? - wrzasnęła i wylała mu prosto na twarz wino z kieliszka, który cisnęła na podłogę. -Kiedy mnie wziąłeś, byłam dziewicą. Błagałeś, bym za ciebie wyszła, obiecywałeś wszystkie cuda tego świata, bym tylko ci się oddała. Potem wypłynąłeś i poślubiłeś pierwszą lepszą, która ci się nawinęła, i przywiozłeś ją tu jako swoją żonę. Przyrzekałeś mi wierność, zabrałeś me dziewictwo, a potem jeszcze moją ziemię. Chcę więcej! - Zaczęła szlochać i teraz mówiła łamiącym się głosem. - Muszę dostać więcej, Bran- don. Musiałam spłacić długi, a teraz mam tylko dom i nie mogę go sprzedać. Umarłabym z głodu, gdyby nie udało mi się zarobić kilku szylingów. Już nikt mi nie da pożyczki, bo mnie odrzuciłeś. Brandon aż trząsł się z wściekłości. - Dziewica! Panie w niebiesiech, ty byłaś dziewicą?! Za kogo ty mnie masz? Myślisz, że jestem głupcem, że jestem głuchy i ślepy i uwierzyłem w twoje idiotyczne gierki tej nocy? Przez dwa tygodnie nie zdołałbym wyliczyć mężczyzn, z którymi spałaś, zanim to zrobiłaś ze mną i potem, w trakcie tego świętego narzeczeństwa! - Od jego głosu trzęsły się ściany. - I ty uważasz, że pozwolę ci obrażać moją ukochaną? - Kiedyś mnie kochałeś! - wrzeszczała Luiza. - Wszyscy o tym mówili! Wszyscy to widzieli. Dlaczego wybrałeś ją, a nie mnie? Ale jeszcze jest czas, jeszcze możesz do mnie wrócić. Jestem twoja! Weź mnie. Mój Boże, kochałeś mnie kiedyś! - Kochałem cię?! - Śmiech Brandona rozbrzmiewał w całym pokoju. - Nie! Tolerowałem cię i jak głupiec sądziłem, że wiedziałem, czego chcę, że znam sam siebie. Aż w końcu poznałem prawdę i spotkałem Heather. Wtedy zrozumiałem, że to jej właśnie chcę. Uroda? Tak. Namiętność? Też. Ale także czuła miłość, oddanie, niekwestionowana lojalność i zwykła, uczciwa duma. To są rzeczy poza twoim zasięgiem. Kocham ją i nie pozwolę, by ją ktoś niesłusznie oskarżał. Bóg pozwoli, że będziemy mieli wielu synów i wiele córek. Więc nie podsycaj swej nadziei kłamstwami i nie próbuj jej oczerniać! - Zbliżył się do stołu, podniósł kapelusz i rękawiczki Luizy i rzucił je w jej twarz. - A teraz zabieraj się z tego domu i już nigdy nie przekraczaj jego progu. A jeśli się dowiem, że powtarzasz te kłamstwa, z przyjemnością skręcę ci szyję. Wynoś się stąd! Luiza nie wiedziała, co ma powiedzieć. Wzięła kapelusz i rękawiczki i opuściła pokój. Z pobladłymi wargami i spuszczonym wzrokiem pośpiesznie minęła Jeffa, który od kilku chwil stał w hallu, słuchając z zaskoczeniem gniewnych słów brata. Wyszła na ganek, potem po schodach na dół i ostatkiem sił wspięła się do powozu. Nawet nie zauważyła George'a, który stał oparty o filar. Stary sługa Brandona splunął za nią z pogardą. Kiedy odjechał powóz Luizy, Heather stanęła w drzwiach gabinetu i spojrzała na męża. Stal w miejscu z zaciśniętymi pięściami i zaciśniętymi szczękami. Pod jej spojrzeniem złagodniał i zapraszająco wyciągnął ręce. Podeszła szybko i pozwoliła się objąć. Wycierając ręce w fartuch, Heather wyszła z domu kucharki. Przez godzinę pomagała piec chleb. Spojrzała na nadjeżdżającego konia i uśmiechnęła się do Jeffa, który zsiadł ze zmęczonego zwierzęcia i podbiegł do niej. Wyraz jej twarzy szybko zmienił się z wesołego „witaj w domu" na oczekiwanie połączone z obawą. - Gdzie jest Brandon? - zapytał pośpiesznie. - Cóż, myślałam, że jest z tobą w polu. Wskazał palcem na stodołę, obok której chłopiec czyścił Leopolda. Rumak nie wyglądał lepiej niż koń Jeffa. Zwierzęta były zajeżdżone. - Nie słyszałam, jak wchodził do domu - wyjaśniała Heather zaskoczona, ale Jeff już biegł do środka. Podwinęła spódnicę i pospieszyła za nim. - Jeff, co się stało? Co się dzieje? Odwrócił się, a po jego twarzy przebiegło tyle uczuć naraz, że zlękła się bardziej, niż gdyby powiedział coś strasznego. Złapała go za rękę. - Jeff, powiedz mi wreszcie, co się dzieje? - krzyczała. Przerażona wbijała mu paznokcie w ramię, ale on nawet nie poczuł bólu. Potrząsnęła nim najmocniej jak mogła potrząsnąć mężczyzną o głowę wyższym od niej. - Jeff, powiedz! Przez chwilę nie mógł wypowiedzieć ani słowa, a potem wykrztusił: - Luiza nie żyje. Ktoś ją zamordował. Odsunęła się, przyciskając dłonią usta. Potrząsnęła niedowierzająco głową. - To prawda. Ktoś ją udusił, złamał jej kark. - Dlaczego szukasz Brandona? - zapytała. Nie chciał odpowiedzieć. - Jeff! - Widziałem, jak wyjeżdżał z Oakley. Nie zauważył mnie, a kiedy chwilę później poszedłem zobaczyć się z Luizą, zna lazłem ją martwą. Heather o mało nie udusiła się, krzycząc: - Nie! Nie zrobił tego. On by nie mógł! To nie on, Jeff, nie on! Jak możesz tak myśleć? - Sądzisz, że chcę w to wierzyć? Widziałem go, Heather, a wczoraj oboje słyszeliśmy, jak jej groził. - Ale co on tam robił? Spojrzał w inną stronę. - Jeff, odpowiedz mi - żądała. - Mam prawo wiedzieć! Westchnął ciężko. - Luiza przysłała mu liścik, kiedy byliśmy w polu. Napisała, że wie o tobie coś, co on też powinien wiedzieć. Próbowałem go powstrzymać, ale mnie przewrócił i przysiągł, że zamknie jej parszywą gębę na zawsze. Liścik przyniosła mu Lulu i przestraszyła się nie na żarty. Trzęsła się jak osika, zanim mu dała ten przeklęty list. Kiedy dotarłem do domu Luizy, było już po wszystkim. Wybiegł stamtąd, jakby wstąpił w niego diabeł. Widział go też Jacob, stajenny Luizy, no i teraz pojechał zawiadomić szeryfa. Heather zakręciło się w głowie. Liścik. Liścik o niej. Co jeszcze Luiza mogła Brandonowi o niej powiedzieć? Skuliła się przestraszona, kiedy pomyślała o powiązaniach tej kobiety z Thomasem Hintem. Jeżeli on mówił jej o Williamie Court, pewnie chciała to powtórzyć Brandonowi. Może w dzikiej wściekłości ją zabił. Groził jej poprzedniego dnia... Nie! Nie mogła uwierzyć, że Brandon byłby zdolny popełnić taką zbrodnię. - On tego nie zrobił! Wiem, że to nie on! - powtarzała uparcie. - Jest moim mężem! Wiedziałabym, gdyby był zdolny zrobić coś takiego! - Boże, Heather - jęknął Jeff, niepocieszony, że to właśnie on oskarża brata. Przycisnął ją do siebie, prawie zgniatając jej kości. - Dziecino, nie rozumiesz, że chcę się mylić? Ja też go kocham. To moja krew... mój brat! Jej upór tylko go rozżalił. Nagle odwrócił się od niej i pobiegł w stronę domu, a Heather za nim. Kiedy szli po schodach, Jeff próbował za wszelką cenę przekonać sam siebie, że się myli. Heather miała całkowitą pewność, że to nie jej mąż był mordercą. Otworzyli z hukiem drzwi sypialni i zobaczyli Brandona, który stał w oknie, spoglądając na podwórze, gdzie przed chwilą rozmawiali. Heather z krzykiem podbiegła do męża i przylgnęła doń mocno. - Powiedz mu, Brandon - nalegała. - Powiedz, że to nie ty! - Moje kochanie - mruknął czule. Jeff milczał. Bał się zapytać, by nie otrzymać odpowiedzi twierdzącej. Brandon uśmiechnął się smutno. - Sądzisz, że to ja zabiłem, Jeff? - O Boże, Brandon - wyszeptał Jeff, potrząsając głową. Był zrozpaczony. - Nie chcę w to wierzyć, ale widziałem, jak wychodziłeś z domu, a potem znalazłem ją martwą. Co mam teraz myśleć? Brandon pogładził Heather po włosach. - Uwierzysz mi, jeśli ci powiem, że nie miałem z tym morderstwem nic wspólnego? Że już nie żyła, kiedy tam dotarłem? - Bran, wiesz przecież, że uwierzę we wszystko, co mi powiesz, ale jeśli to nie ty, to kto? Starszy brat westchnął. - Po co ktoś miałby gwałcić Luizę, Jeff? Heather krzyknęła. - Gwałcić? - przestraszył się młodszy brat. - Nie zauważyłeś? - uśmiechnął się smutno Brandon. - Była zgwałcona! - z niedowierzaniem powiedział Jeff. -Ale kto mógłby ją zgwałcić? Rozdawała się za darmo. - Właśnie. - Mój Boże, nie pomyślałem o tym - przyznał Jeff. Usiadł na krześle i przez chwilę starał się odtworzyć to, co zobaczył. - To musiało tak właśnie być - przyznał. - Kiedy ją zobaczyłem... pokój był w nieładzie, a ubrania na niej podarte. Pomyślałem, że ty z nią walczyłeś. Gwałt nie przyszedł mi do głowy. Ty byś nie... - Zaczerwienił się i spojrzał na Heather. - Tak, masz rację, to musiał być gwałt. Ale przed kim mogła się tak bronić? Brandon wyjrzał znów przez okno. - Jeff, chcę mówić z Lulu. Możesz ją sprowadzić? Jeff skinął głową. - Więc coś wiesz? Brandon wzruszył ramionami. - Może. Muszę jednak najpierw pomówić z dziewczyną. Jeff uśmiechnął się teraz już pewien, że brat jest niewinny. - Pojadę po nią. Lepiej, żebyś coś miał na swoją obronę, zanim przyjedzie tu Townsend. Kiedy Jeff wyszedł, Brandon podniósł brodę Heather i spojrzał jej w oczy. - Dziękuję, że mi uwierzyłaś - mruknął. - Co by ze mnie była za żona, gdybym ci nie wierzyła? -odparła, pieszcząc jego policzek. Odsunął się od niej i odwrócił. - Nie jestem pewien, czy bym jej nie zabił, gdybym tam dotarł pierwszy. Byłem tak rozwścieczony, że uderzyłem Jeffa, który próbował mnie zatrzymać. Chciałem ją zabić, kiedy przeczytałem liścik. A kiedy ją zobaczyłem na podłodze martwą, przestraszyłem się, bo pomyślałem, że o mało sam tego nie zrobiłem. - Odwrócił się do Heather. - Wiesz, dla mnie to nie ma znaczenia, że ona nie żyje. Nie ma we mnie żalu. Czuję tylko ulgę, że się jej pozbyłem. Ale, Heather, ja mógłbym ją zabić... - Och, kochanie - powiedziała, obejmując męża za szyję. - Może byłeś wściekły, ale za nic na świecie nie uwierzę, że mógłbyś coś takiego zrobić. To do ciebie niepodobne. Przyciągnął ją do siebie i mocno uścisnął. Niezłomna wiara żony przyniosła mu ukojenie. - Och, Heather, Heather - mruknął. - Tak cię kocham, tak cię potrzebuję. Pragnę cię dla siebie na zawsze. Łzy radości rozjaśniły jej oczy. Tak dobrze było być kochaną przez niego. Brandon poczuł świeży zapach włosów Heather i rozluźnił zaciśniętą na jej plecach pięść. Wyprostował powoli palce, a na jego dłoni leżał jeden z brylantowych kolczyków matki, Catherine Birmingham. Tej nocy szeryf Townsend aresztował Brandona. Nie chciał słuchać żadnych tłumaczeń. Był przekonany, że pojmał właściwego człowieka, i nie miał zamiaru marnować czasu na zbędne dyskusje. Razem z dwoma zastępcami zabrał Brandona do Charlestonu. Heather została w domu zupełnie roztrzęsiona. Brando-nowi nie udało się porozmawiać z Lulu. Nigdzie nie można było jej znaleźć. Zniknęła. Nikt jej nie widział po tym, jak uciekła z pola. Kilkoro służących z Oakley trzymało się raczej z daleka od domu, kryli się w swoich chatkach. Woleli nic nie wiedzieć i nic nie widzieć. Nie umieli więc powiedzieć, czy Lulu wróciła tego dnia do domu. Jeff wysłał kilku ludzi, by przeczesali okolicę, a George pojechał do miasta. Ale nie znaleźli nawet śladu dziewczyny. Heather nie mogła spać. Krążyła po sypialni, zastanawiając się, jak się teraz miewa Brandon. Szeryf Townsend był uparty jak osioł i nie chciał słuchać ani jej błagań, ani argumentów Brandona. Już uznał jej męża za winnego. Podeszła do okna i przytknęła twarz do szyby. Było zupełnie ciemno, a za rogiem domu wiatr poruszał drzewami. Zaczęło padać. Heather poszła do łóżka i wsunęła się pod kołdrę. Długo patrzyła w ciemność, czując przy sobie puste miejsce na poduszce. Rano obudziło Heather wycie wiatru. Ciężkie, szare chmury kłębiły się na niebie, a zza nich wyglądało żółtawe światło. Nadciągała burza. Czas wlókł się powoli, a padający deszcz drażnił nerwy Heather. Raz lub dwa pojawił się w domu Jeff. Był przemoczony do suchej nitki, a kiedy spojrzała na niego pytająco, powoli potrząsnął głową. Nie znalazł Lulu i bał się, że mogło przydarzyć się jej coś złego. Było późne popołudnie, kiedy Heather uznała, że nie jest już w stanie siedzieć bezczynnie w Harthaven. Chciała jakoś pomóc mężowi. Ubrała się w strój do jazdy konnej i ciężką pelerynę z kapturem, wymknęła się ostrożnie z sypialni i zeszła po schodach. Bała się, że zobaczy ją Hatti. I tak będzie jej trudno namówić Jamesa, by osiodłał Fair Lady. Stara uparta Murzynka na pewno nie pozwoliłaby jej wyjść z domu podczas burzy. Udało jej się uciec. James był zajęty rozrzucaniem słomy w stajni. Patrzył przez chwilę zaskoczony, jak walczyła z ciężkimi drzwiami. Rzucił robotę i pobiegł jej na pomoc. - Co pani robi w taką pogodę na dworze, pani Birmingham? Powinna pani być w domu, a nie na takim wietrze. - Chcę wyprowadzić Fair Lady, James. Osiodłasz ją dla mnie? Jeździłam już w czasie deszczu, więc nie musisz się martwić. - Ale, pani Birmingham, nadciąga burza! W taką pogodę wiatr zrywa okiennice z domów i przewala drzewa. Pan Bran by mnie obdarł żywcem ze skóry, gdybym w taką pogodę osiodłał pani konia. - Ode mnie się o tym nie dowie, James. Jeśli tak się stanie, powiem mu, że cię zmusiłam. Pośpiesz się, osiodłaj klacz! Muszę znaleźć Lulu, żeby powiedziała szeryfowi Townsendowi, że pan Birmingham nie zamordował panny Luizy. Spojrzał na nią ciemnymi oczami, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale zmarszczyła brwi. - Jeśli sam tego nie zrobisz, ja się tym zajmę. W końcu przyprowadził osiodłaną klacz. - Pani Birmingham, ona może się bać burzy. - Zmarszczył czoło, zmartwiony. - Pani Birmingham... pani nie może tak... - Och, cicho, James. Muszę. Niechętnie pomógł Heather wsiąść. Stał, ściskając w ręku cugle. Usta mu drżały i Heather przez chwilę myślała, że będzie ją chciał zatrzymać. W końcu poszedł otworzyć drzwi stajni. Heather ścisnęła nogami boki klaczy. Fair Lady parsknęła, ale posłusznie ruszyła. Kiedy galopowały przez burzę, wiatr unosił pelerynę Heather, tak że za moment była przemoczona do suchej nitki. Oślepiające rozbłyski piorunów przeszywały ciemność. Heather przez moment poczuła pragnienie, by wrócić do domu, ale zaraz sobie przypomniała, że musi odnaleźć Lulu. Od tego zależało życie Brandona. Sądziła, że przestraszona dziewczyna mogła się schronić przed burzą w pustym teraz domu swojej pani, Luizy. Jechała więc przez targany ulewą i wichrem las, a gałęzie chłostały ją i drapały. Klacz ślizgała się w grząskim błocie i Heather całą siłę woli skupiła na tym, by utrzymać się w siodle. W końcu się poddała. W desperacji okręciła sobie lejce wokół nadgarstków i wtuliła twarz w grzywę konia. Musiała mu zaufać. Wreszcie wiatr uspokoił się nieco, a deszcz nie uderzał już z taką siłą w jej ramiona. Heather uniosła głowę i zobaczyła, że dotarła już pod dom w Oakley. Zsunęła się z siodła. Z nadzieją i obawą jednocześnie weszła na ganek, a potem do środka. Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się dookoła, otrząsając przemoczoną pelerynę i zabłocone buty. Wielki dom zdawał się chwiać na wietrze, który pogwizdywał w okiennicach, trzepotał zasłonami i uderzał w szyby okien. Podłogi skrzypiały, ściany jęczały, cały dach drżał. Dom zdawał się nie być zadowolony z odwiedzin nieproszonego gościa, ale Heather opanowała strach. Musiała się upewnić, że Lulu nie ukrywa się gdzieś w kuchni lub w składziku. Zawołała dziewczynę, ale nie usłyszała odpowiedzi. Przeszukała dokładnie wszystkie pokoje. Zaglądała we wszystkie miejsca i zakamarki, w których mógłby zmieścić się człowiek. Odsłoniła wszystkie zasłony, otworzyła wszystkie drzwi. Dom był pusty. Na strych wiodły maleńkie drzwi, ale tam nie można się było dostać bez drabiny. Wróciła na dół i zdała sobie sprawę, że nie szukała jeszcze w salonie. Wzięła głęboki oddech i weszła. Zasłony zdarto z okien, a na środku leżało połamane krzesło. Przed kominkiem stał niezdarnie mały stolik na trzech nogach, czwartej nie było. Na sekretarzyku nie znalazła nic, żadnego papieru, pióra, kałamarza. Wszystko to leżało na dywanie obok. Na podłodze leżało też kilka książek. Pokój wyglądał, jakby ktoś go przeszukiwał w pośpiechu. Heather oglądała salon z czystej ciekawości, nie wiedziała, czego właściwie tu szuka. Miała jednak nadzieję, że coś tu może znaleźć. Powiodła wzrokiem po dywanie i sprawdziła wszystko na poziomie podłogi. Poprawiła obrazy na ścianach i dotknęła każdej szczeliny, w której mogło się coś znajdować. Przed kominkiem leżała przewrócona osłona. Zamiłowanie Heather do porządku sprawiło, że pochyliła się i ją podniosła. Wtedy coś zamigotało pomiędzy cegłami przed kominkiem. To był brylantowy kolczyk Catherine Birmingham, jej własny kolczyk, jeden z dwu, które dała Thomasowi Hintowi. Podniosła go i patrzyła z niedowierzaniem. W liściku Luiza poinformowała Brandona, że ma dla niego interesującą wiadomość. Jakiż inny sekret mogła odkryć, jeśli nie morderstwo Williama Courta? Nie było innego. Ale dlaczego Hint jej o tym powiedział? Pojmował przecież, że Brandon nie pozwoli żonie płacić mu za milczenie. Jeśli jednak Luiza dowiedziała się o okolicznościach śmierci Williama Courta, z pewnością chciała o wszystkim powiadomić Brandona. Jeśli nie z innego powodu, to choćby na złość. Ale dlaczego pan Hint powiedział o tym Luizie? Dlaczego dał jej kolczyki? Z jakiego powodu zrezygnował z fortuny, zachowując się tak głupio? Czyżby zakochał się w Luizie i chciał ją przekupić tymi kolczykami? Ten brzydal? Luiza roześmiałaby mu się w twarz. Więc może dlatego? Może zabił ją, bo śmiała się... może chciał, by milczała? Miał na tyle siły, by skręcić jej kark gołymi rękoma? Brandon by potrafił, wiedziała o tym, ale czy taki niewysoki mężczyzna mógł mieć dość dużo siły na podobny wyczyn? - Czyż to nie moja dobra przyjaciółka, pani Birmingham? Heather odwróciła się przerażona. Nie miała wątpliwości, do kogo należy ten skrzeczący głos. Ogarnęła ją panika. Stała sparaliżowana. Thomas Hint uśmiechnął się do niej. Zobaczyła, że ma podrapaną i posiniaczoną twarz. - Och, widzę, że znalazła pani kolczyk. Skinęła powoli głową. - I to w kominku - zaśmiał się. - O tym nie pomyślałem. Niech cię Bóg błogosławi. Myślałem, że zginął na zawsze. - Czy... - Przełknęła ślinę i zaczęła jeszcze raz. - Dał pan moje kolczyki Luizie? - No cóż... niezupełnie. To było tak. Pokazałem jej kolczyki i obiecałem, że ze mną będzie jej się dobrze żyło. Ona od razu poznała, że to pani. Musiałem jej powiedzieć, jak je zdobyłem. Kiedy wspomniałem o biednym Williamie, schwyciła te kolczyki i przysięgła, że się zemści. Oszalała. Nie mogłem jej zrozumieć. Zachowywała się jak wariatka, najpierw się śmiała, potem płakała. Poprzysięgła sobie, że zobaczy cię, pani, na stryczku. Musiałem ją uderzyć, żeby odzyskała zdrowy rozsądek. Popatrzyła mi w oczy i wyznała, co ma zamiar zrobić. Próbowałem jej wytłumaczyć, że to głupota, że może się zemścić, wyciągając od pani pieniądze. Wiedziałem, że jeśli pani mąż się dowie, że wyłudzam od pani klejnoty, koniec z szantażem. Może nawet by mnie zabił, żeby mnie uciszyć. Ale nie chciała słuchać. Chciała panią widzieć na szubienicy. Ale najpierw chciała się zobaczyć z nim, żeby błagał o pani życie. Posłała Lulu z liścikiem do niego. Dziewczyna widziała, że jestem wściekły, i pobiegła szybko z wiadomością. Ja i Luiza kłóciliśmy się dalej. Chciałem ją przekonać, że możemy być bogaci, ale ona śmiała się ze mnie. Nazwała mnie obrzydliwą ropuchą... mówiła, że zamierzała mnie tylko naciągnąć. Szyłem dla niej każdą suknię, jaką chciała, i nie brałem pieniędzy, a ona nazwała mnie świnią i obrzydliwą karykaturą mężczyzny. Kochałem ją, a ona mnie tak nazwała. - Łzy popłynęły mu po twarzy i zaczął szlochać. - Uderzyła mnie nawet, kiedy jej powiedziałam, że to pani suknię dla niej skopiowałem. Nazwała mnie tak, jak nigdy nawet mężczyźni mnie nie nazywali. Nie mogłem się powstrzymać. Sięgnąłem do jej szyi i nie wiedziałem nawet, co robię. Wpadła w panikę i odskoczyła za zasłonę, ale ją złapałem. Nie wiedziałem, że była taka silna. Kopnęła mnie i walczyła ze mną jak mężczyzna. Jeszcze nigdy nie spotkałem takiej mocnej kobiety. Ale i tak ją wziąłem, a jej się to spodobało. Wiem, bo wiła się pode mną i jęczała. Myślałem, że będzie nam ze sobą dobrze, ale ona zmrużyła oczy, splunęła mi w twarz i nazwała mnie zboczeńcem. Powiedziała, że zobaczę prawdziwego mężczyznę, jak przyjdzie tu pani małżonek. Moje ręce same powędrowały do jej szyi i wydusiły z niej życie. Nie mogłem się powstrzymać. I wtedy podjechał pod dom pani mąż. Był wściekły. Nawet nie zapukał. Ledwie udało mi się schować. - To znaczy, że pan tu był, kiedy przyjechał mój mąż? -wykrztusiła Heather. - Tak jest. Wpadł tu wściekły jak sam diabeł. Nieźle mnie nastraszył, bo jest taki wielki, a ja schowałem się za drzwiami. Może dlatego, że zobaczył to, co sam chciał zrobić, nie zauważył mnie. Zaraz po pani mężu przyjechał tu inny mężczyzna, bardzo do niego podobny. Ale on także mnie nie zauważył. - Dlaczego mi pan to wszystko mówi, panie Hint? - zapytała. - A dlaczegóż by nie? I tak pani wiedziała, że to ja zabiłem Luizę, kiedy pani podniosła ten kolczyk. Zabiorę go, zanim znów się zgubi. - Wyszarpnął jej z ręki kolczyk i długo się w niego wpatrywał. - Kiedy szyłem Luizie suknie, mówiła mi, że wcale nie myśli o mnie jak o kalece. Nazywała mnie swoim kochaniem i pozwalała mi dotykać i całować swoje białe piersi. Kochałem ją, a ona nazwała mnie ropuchą... Łzy płynęły po jego brzydkiej twarzy. - Nie ją pierwszą zabiłem za to, że się ze mnie śmiała. Ta suknia, w której uciekła pani od Willy'ego, należała do innej kobiety, która też się śmiała. Willy, ten głupek, myślał, że nie przyszła po nią, bo nie miała pieniędzy. - Spojrzał na Heather dziko. - Nie mogła po nią wrócić, bo nie żyła. Złamałem tej przeklętej kobiecie kark tak jak Luizie. Pannę Scott też zabiłem, bo też się śmiała. Podszedł do Heather i wtedy poczuła silny zapach jego wody kolońskiej. Teraz przypomniała sobie, gdzie poczuła ten zapach po raz pierwszy. Szeroko otworzyła oczy. - To pan tam był za kotarą w sklepie Williama Courta! To pan mnie widział, kiedy wybiegałam w tej sukni! Uśmiechnął się krzywo. - Tak jest. Nawet nie obejrzała się pani za siebie. Powinienem być za to wdzięczny. To mi ułatwiło pracę. - Ułatwiło pracę? - Tak. Nie sądziła pani chyba, że zabiła Williama, że on umarł od takiej małej rany? On tylko zemdlał, i to chyba bardziej od wina, niż od tego, co mu pani zrobiła. - To znaczy, że on żyje? - krzyknęła. Thomas Hint pokręcił głową. - Nie, proszę pani. Poderżnąłem mu gardło. To było łatwe. Przez tyle lat szyłem takie piękne suknie, a ten oszust mówił wszystkim, że to jego dzieła. On nawet nie potrafił nawlec igły. To było łatwe. Tylko że zobaczyła mnie kucharka. Przyszła posprzątać naczynia i zobaczyła, jak go zabijałem. Przez nią musiałem opuścić Anglię, bo nie mogłem jej znaleźć. Uciekła jak Lulu. Heather nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Przez cały rok myślała, że zabiła człowieka! - Zabicie pani nie będzie takie łatwe - rzekł Thomas Hint. - Nigdy nie zrobiła mi pani nic złego. Nigdy się pani ze mnie nie śmiała jak te inne kobiety. Na swój sposób była pani na wet dla mnie uprzejma. A jest pani taka ładna. Powiedziałem kiedyś Sybil, że najpiękniejsze kobiety świata nosiły moje suknie. Mówiłem wtedy o pani. Tylko pani naprawdę pięk nie wyglądała w moich sukniach. Ale teraz, żeby ocalić swojego mężczyznę, powie pani wszystkim, że zabiłem Luizę. Ruszył w kierunku Heather, ona zaś stała oparta plecami o kominek i nie miała się gdzie cofnąć. Wyciągnął ręce zupełnie jak w śnie Heather, a wtedy ona postanowiła się bronić. Odepchnęła go i pobiegła w stronę drzwi. Thomas Hint okazał się nadspodziewanie szybki. Zdołał schwycić Heather, pociągnął ją z zadziwiającą siłą i odwrócił przodem do siebie. - Pani skóra jest jak satyna. Uwielbiam słodkie, kobiece ciała. Może moglibyśmy opóźnić pani... odejście... o kilka minut - mamrotał. Silnymi palcami rozerwał najpierw suknię, a potem halkę Heather. Próbowała się bronić, ale on mimo mizernego wzrostu był bardzo silny. Przycisnął ją do siebie, pokrywał jej szyję i piersi pożądliwymi pocałunkami. A potem, jak wściekły pies, zatopił zęby w jej ramieniu. Heather krzyknęła z bólu. Odchyliła się jak mogła najdalej do tyłu, by nie mógł dotknąć jej twarzy. Nagle przypomniała sobie podobną sytuację. Tak jak wtedy, kiedy walczyła z Williamem Courtem, uniosła nogi, a wtedy trzymający ją Hint stracił równowagę. Upadła na podłogę, przekręciła się na brzuch, a potem natychmiast wstała i zaczęła uciekać po schodach na piętro. Kiedy obejrzała się za siebie, zobaczyła, jak biegnie za nią, trzymając dwa pistolety. Z krzykiem wbiegła do pierwszego z brzegu pokoju, a stąd do łączącej się z nim sypialni. Zamknęła za sobą drzwi. Dalej nie mogła już uciekać. Słyszała w korytarzu kroki Hinta, stąpał powoli, zastanawiając się, gdzie powinien jej szukać. Heather zamknęła oczy i próbowała zwolnić bicie serca. Dudniło jej w uszach, gardło ściskał paniczny strach. Pomyślała z przerażeniem o tym, co się stanie, kiedy Hint ją odnajdzie. Nagle w jej pamięci pojawił się znany już obraz. Jeździec na koniu, ubrany w czarną pelerynę... To był Thomas Hint. Heather przykryła twarz dłońmi, by odpędzić przerażająca wizję. To było straszne. On był straszny. Niech Bóg ześle jej śmierć, nim on ją weźmie! Drżała przytulona do ściany. Postanowiła zaczekać, aż Hint wejdzie do pokoju obok, i wtedy wymknąć się na korytarz. Mogłaby wtedy dopaść do schodów i uciec na dół. Nie przestraszyła się, kiedy usłyszała, że wszedł do pokoju obok. Cichutko nacisnęła klamkę w drzwiach prowadzących na korytarz, zerkając jednocześnie na drzwi między pokojami. Wyślizgnęła się na zewnątrz, a potem przebiegła obok pomieszczenia, w którym znajdował się Hint. Nagle poczuła na sobie męskie dłonie. Wrzasnęła przerażona. - Heather! - krzyknął Brandon. Krztusząc się i szlochając, przytuliła się do męża. Nawet nie spytała, jaki to cud sprowadził go tu z więzienia. Zaraz jednak rozległy się kroki ścigającego ją Thomasa Hinta. Serce podskoczyło Heather do gardła i jeszcze mocniej przytuliła się do Brandona. - Och, Brandon, uważaj, on ma pistolety - ostrzegła. Brandon pobladł. - Czy on cię skrzywdził, Heather? Nie było czasu na odpowiedź. Wciągnęła pośpiesznie męża do pokoju po drugiej stronie korytarza. Właśnie zamykała drzwi, kiedy Thomas Hint strzelił. Kula przeleciała obok jej ucha. Brandon nie musiał już zadawać żadnych pytań. Pociągnął Heather za siebie i przywarł do ściany tuż przy futrynie. Kiedy drzwi otworzyły się z hukiem, Brandon z całej siły uderzył Hinta w nadgarstek, posyłając na podłogę jeden z pistoletów. Thomas Hint, choć zaskoczony, nie stracił głowy. Bez wahania wycelował drugi pistolet w Brandona. Rozwścieczony Brandon jednak ruszył w jego stronę, choć Heather chciała go powstrzymać. - Nie zrobił mi krzywdy, Brandon. Zdążyłeś na czas! - zawołała. Brandon przystanął, jakby nieco spokojniejszy. - Zabił Luizę - powiedziała. - Tak, to ja - przyznał Thomas Hint, uśmiechając się do Brandona. - Was oboje też zabiję, nie będę się wahał. Ale pan, zdaje się, już wie, co zrobiłem, prawda? - Może - odparł Brandon. - Podobno wypytywał pan o mnie w mieście – mówił Hint. - Zwęszył pan coś już tego dnia, kiedy był pań u mnie w sklepie. Wygadałem się wtedy, jak dawno temu przyjechałem z Anglii. Chciał pan sprawdzić, co ze mnie za człowiek. Ale dlaczego? - Moja żona kilka razy wspomniała o panu. Heather spojrzała na męża zaskoczona. Uśmiechnął się, okrywając ją swoim surdutem. Kiedy zobaczył na ramieniu Heather ślady zębów Hinta, usta mu zadrżały, a mięśnie szczęki się napięły. - Ooo, widzę, że zauważyłeś, jak naznaczyłem twoją żonę. To taki nęcący kąsek, nieprawdaż? Wygląda bardzo apetycznie bez ubrania - drwił. - Ale mi uciekła, zanim naprawdę jej popróbowałem. Wiła się jak węgorz. - Gdybyś ją wziął, już byś nie żył! - warknął Brandon. - Powiedziała ci o mnie? Nigdy bym się nie spodziewał. Kiedy uciekła ze sklepu Willy'ego, myślałem, że będzie się bała nawet wymówić moje imię. Myślała, że zabiła mojego pana. Nie sądziłem, że się wygada. Ale dlaczego była taka wystraszona, kiedy jej powiedziałem, że wyjawię prawdę, jeśli mi nie zapłaci? - Obawiam się, że żona nie wiedziała, iż zdradziła mi swoją tajemnicę. - O czym mówisz, człowieku? To nie ma sensu. - Nieważne, panie Hint. Proszę teraz łaskawie powiedzieć, co panu dała moja żona? - Wie pan, co mi dała. Widziałem, jak pan podnosił ten brylantowy kolczyk. - Hint uśmiechnął się i sięgnął do kieszeni płaszcza. Wyjął z niej pozostałe klejnoty i pokazał je Brando-nowi. - Piękne, nieprawdaż? Zupełnie jak pańska żona. Jest taka śliczna z tą jedwabistą skórą i czarnymi włosami. I te cycuszki, chyba każdy chciałby ich dotknąć, gładkie i miękkie... - Czy Sybil Scott też zgwałciłeś i zamordowałeś? - spytał Brandon. Hint zmrużył oczy. - Tak, też ja. Śmiała się ze mnie jak Luiza. Śledziłem ją tego dnia już od Charlestonu i użyłem sobie z nią w lesie. Ale nawet w połowie nie była tak piękna jak pańska żona. - Czy to pan był w lesie koło tartaku? - Tak. Szukałem pańskiej żony. Kiedy handlarz sprzedał mi tę beżową suknię, wiedziałem, że tu jest. W lesie rozpoznałem ją od razu. Wiedziałem, że to ta sama dziewczyna, którą Willy chciał wypróbować w łóżku. Ale ona wbiła w niego nóż i uciekła. - Nie! - krzyknęła Heather. - On upadł na nóż w czasie szamotaniny! - No, myślała, że on nie żyje, ale to nie była prawda... znaczy się, to ja poderżnąłem mu gardło. - Zabił pan te wszystkie osoby i nikt pana nie podejrzewał? - pytał zdumiony Brandon. - Tak, te i inne. Nikt mnie nawet o nic nie podejrzewał. - Musi się pan uważać za bardzo sprytnego. - Jestem dość sprytny, by dodać jeszcze was do mojej listy. - Pomachał groźnie pistoletem. - Ale mam ochotę wziąć twoją żonę na twoich oczach, jak jeszcze będziesz żył. Jeszcze żadnej tak nie miałem. - Jeśli dotkniesz jej choćby palcem, zginiesz! Hint zaśmiał się głośno, oczy zalśniły mu nienaturalnie. - Tak, to będzie bardzo przyjemne. Już to widzę... ty związany, nie możesz się ruszyć, a ja z twoją żoną w łóżku. Heather przywarła mocno do męża i wtuliła twarz w jego pierś. - Prędzej sam ją zabiję, nim pozwolę ci jej dotknąć tymi wstrętnymi łapami - rzucił Brandon. - Ale nawet jej nie do tkniesz, Hint. Celuj dobrze, bo jeśli mnie nie zabijesz jed nym strzałem, nie pożyjesz długo. Hint uniósł pistolet i wycelował w serce Brandona. Heather z krzykiem rzuciła się przed męża, pragnąc go zasłonić. - Na litość boską, Heather, zejdź mi z drogi! - krzyknął. - Nie! On ma tylko jedną kulę. Może zabić tylko jedno z nas. Niech to będę ja, Brandon. Wolę zginąć, niż żeby mnie znów dotykał. Nie zniosę tego! Brandon odsunął Heather i ruszył w stronę Hinta. Ten, zdesperowany, zagroził: - Nie ruszaj mnie, bo zastrzelę twoją żonę! Nieoczekiwanie rozległ się trzask tłuczonej szyby. To gałąź gwałtownie uderzyła w okno. Hint obejrzał się, zaskoczony, a wtedy Brandon rzucił się na niego. Morderca zdążył jednak zrobić użytek z broni. Brandon zachwiał się, ale nie upadł. Uśmiechnął się triumfalnie. Hint zrozumiał swój błąd: Brandon żył i na pewno dotrzyma słowa. W obawie o swoje życie z przerażeniem rzucił się do drzwi i po chwili już go nie było. Brandon bez wahania ruszył w pogoń. Heather stała przez chwilę nieruchomo. Kręciło jej się w głowie i zbierało na wymioty. Kiedy opanowała się trochę i wyszła z pokoju, zobaczyła, jak mąż biegnie po schodach za Hintem. Kaleka potknął się i potoczył po stopniach. Obejrzał się za siebie z obawą, oblizał pośpiesznie grube usta i wytrzeszczył oczy z przerażenia. Już na dole zatrzymał się na moment, spojrzał na bezużyteczny już pistolet, który wciąż trzymał w dłoni, i w desperacji cisnął nim w Brandona. Brandon zdążył się uchylić, a potem wprost ze schodów rzucił się na garbusa. Heather patrzyła z przerażeniem, jak oszalały z wściekłości mąż z okrutnym uśmiechem na twarzy bezlitośnie bije słabszego od siebie Hinta. Przeraziła się. Jeszcze nigdy nie widziała Brandona tak rozjuszonego. Krzyknęła: - Brandon, przestań! Zabijesz go! Na litość boską! Brandon posłuchał, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Obojętnie patrzył, jak Hint osuwa się na podłogę. Teraz Heather zaczęła oglądać ranę męża. Skrzywił się lekko, kiedy delikatne palce dotknęły krwawiącego miejsca. - Muszę cię zabrać do domu. Trzeba ci wyjąć kulę z ramienia - mówiła gorączkowo. Brandonowi udało się nawet uśmiechnąć. - Obawiam się, że to niemożliwe. Na dworze szaleje burza. Musimy tu zostać na noc. - Ale twoje ramię, trzeba je opatrzyć - przekonywała. -A co z Beau? Kto go nakarmi? Zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie, nie zważając, że brudzi ją swoją krwią. - Ty będziesz musiała zająć się sama moim ramieniem, kochanie, a co do Beau, wysłałem Jamesa, żeby poszukał dla niego mamki, gdybyśmy nie wrócili. To doskonała kara za to, że cię wypuścił w taką pogodę. Jak mogłaś wyjść z domu w taką burzę! I to po to, żeby szukać Lulu. To podwójna głupota! - Ależ, Brandon, nie mogłam tak siedzieć i nic nie robić - zaprotestowała. Nie zauważyli, że Thomas Hint zdołał wstać. Dostrzegli go, kiedy już był w drzwiach. Nie zamierzali go ścigać. On tymczasem, zmagając się z podmuchami wiatru, powlókł się na tyły domu, gdzie uwiązane były konie. Z trudem wciągnął poturbowane ciało na grzbiet Leopolda. Brandon chciał go ostrzec, ale szalejący wiatr porwał jego głos. Hint poderwał karego konia do galopu. Choć obolały, śmiał się uradowany, że jednak przechytrzył tego silnego mężczyznę, Birminghama. Heather stała na ganku, walcząc z wiatrem i deszczem, kiedy Hint przejechał obok niej po błotnistej alejce obsadzonej dębami. Brandon, który wybiegł, pragnąc powstrzymać Hinta, nakazał jej gestem, by weszła do domu. Niedaleko z rozdzierającym hukiem uderzył piorun. Znów błyskawica przeszyła niebo, a Heather zobaczyła, jak przerażony Leopold cofa się gwałtownie. Hint, nie mogąc się utrzymać w śliskim siodle, spadł, a zaraz potem runęła w dół ogromna gałąź, złamana przez rozszalały wiatr. Gdzieś niedaleko rozbłysła kolejna błyskawica, a krzyk Heather utonął w odgłosie uderzenia pioruna. Brandon znów się obejrzał przez ramię i wskazał jej dom. Zatrzymała się i patrzyła, jak biegnie w stronę Hinta. Dobiegł do kaleki i próbował unieść gałąź, która go przycisnęła, ale to okazało się ponad jego siły. Znowu popatrzył na Heather i potrząsnął przecząco głową. Wiedziała teraz, że nie ma sensu podnosić gałęzi, bo Thomas Hint jej nie czuje. Nie żyje. Sprawiedliwości stało się zadość. Brandon wrócił na ganek. - Wejdź do środka - powiedział stanowczo. - Ja zaprowadzę Fair Lady i konia Hinta do stajni. - Pomogę ci. Nie możesz z tą raną zrobić tego sam! - Nie. Wejdź do środka i zostań - powtórzył. - Poszukaj czegoś, czym mogłabyś opatrzyć moje ramię, kiedy wrócę. Popchnął ją i zatrzasnął za nią drzwi. Posłusznie zaczęła szukać leków i bandaży. Znalazła balsam, brandy i czyste prześcieradła. Zapaliła świece. Heather czekała na Brandona przy drzwiach. Widząc, jak zbladł, pośpiesznie okryła go kocem i pomogła wejść na górę do pokoju w końcu korytarza. Tam posadziła go na łóżku i chwyciła nożyczki, by rozciąć jego mokre bryczesy. - A co włożę na siebie jutro, kiedy mnie będziesz wiozła do domu, kochanie? - zapytał rozbawiony. - Zapewniam cię, że nie zostawiłem po sobie w domu Luizy żadnych ubrań. Pomóż mi je tylko ściągnąć. Kiedy już rozebrał się z jej pomocą, położył się, a wtedy Heather obejrzała ranę i podała mężowi kieliszek brandy. - Nie potrzebuję znieczulenia - zażartował. - Już sam twój widok uśmierza ból. Jesteś tak ponętnym medykiem, że gdybym wypił zbyt dużo brandy, nie byłbym w stanie le żeć spokojnie w tym łóżku. Zaśmiała się i patrzyła, jak opróżnia kieliszek. Delikatnie odgarnęła mokre włosy z czoła Brandona i pieszczotliwie pogładziła go po policzku. Spojrzał na nią, schwycił jej dłoń i przycisnął do ust w nagłym wybuchu czułości. - Brandon - powiedziała zmartwiona. - Nie mam siły cię przytrzymać, a jeśli mam usunąć kulę, nie ruszaj się. Szkoda, że nie ma tu Jeffa. - Zrób, co trzeba, Heather. Będę tkwił nieruchomo jak stary dąb. Ani drgnę! Dotrzymał słowa. Pot ściekał mu po czole, mocno zaciskał zęby, ale się nie poruszył, kiedy szukała kuli. Heather bała się chyba bardziej niż on. Zagryzła mocno dolną wargę, zmarszczyła czoło i wyglądała tak, jakby miała wybuchnąć płaczem, jeśli tylko mąż jęknie. W końcu znalazła kulę i schwyciła ją nożycami. Gdy wyciągnęła kulę, z rany na nowo zaczęła płynąć krew. Zabandażowała ramię Brandona, a potem usiadła obok niego na łóżku i wytarła mu spocone czoło. - Chcesz teraz spać? - zapytała łagodnie. Pogładził jej udo. - Twój widok tłumi ból i odbiera mi sen, moja droga. Kusi mnie coraz bardziej, by skorzystać z moich mężowskich praw. Tęskniłem za tobą wczoraj w nocy, kobietko. - Pewnie nawet nie w połowie tak mocno jak ja - mruknęła i pocałowała go w usta. Ułożyła się ostrożnie obok męża i przytuliła do niego. Łóżko okazało się w tej burzy małym, ciepłym rajem. Przez chwilę leżała w milczeniu, ale w końcu ciekawość zwyciężyła. - Brandon? Pocałował ją w czoło. - Tak, kochanie? - Dlaczego tak szybko zacząłeś podejrzewać Thomasa Hinta? Mówił, że zacząłeś o niego wypytywać następnego dnia po spotkaniu w teatrze. Czy to prawda? - Tak. - Ale dlaczego? - Kiedy byłaś chora podczas podróży z Anglii, powtarza łaś w gorączce różne słowa. Jednym z nich było jego imię. Najwyraźniej bałaś się go, ale dopiero w teatrze przekonałem się, jak bardzo. Chciałem dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Spojrzała na niego uważnie. - Co jeszcze powiedziałam? Uśmiechnął się. - Mówiłaś wiele o ojcu, myląc mnie z nim, i o jakimś Williamie Court. Z twojego mamrotania wywnioskowałem, że sądziłaś, iż go zabiłaś, kiedy rzucił się na ciebie. Zawsze wymieniałaś jego nazwisko razem z nazwiskiem Hinta i bałaś się, że oskarżą cię o morderstwo. - Wiedziałeś o tym i nie powiedziałeś mi? - Chciałem, żebyś mi zaufała i sama przyszła po pomoc. Heather przełknęła ślinę i zamrugała oczami, by nie płakać. - Lękałam się, że cię to zaboli, że cię stracę, a tak chciałam, żebyś był szczęśliwy i nie musiał się za mnie wstydzić. Uśmiechnął się czule. - Sądzisz, że nie byłem szczęśliwy, mimo że od dawna znałem twój sekret? Nie masz już przede mną żadnych sekretów. - Żadnych? - zapytała zaciekawiona. - Żadnych - odparł spokojnie. - Wiem nawet, że chciałaś mi na złość urodzić dziewczynkę. Zaśmiała się, a lekki rumieniec wypłynął na jej twarz. - Och, to straszne, Brandon, a ty nic nie mówiłeś. Nic nie podejrzewałam. Wiedziałeś, że Hint zabił Luizę i Sybil? - Dowiedziałem się, że zalecał się do Sybil, ale nie było żadnego dowodu, że to on ją zamordował. Kiedy zamordowano Luizę, nie miałem wątpliwości. Byłem pewien, że Lulu to potwierdzi, ale zanim z nią porozmawiałem, przyjechał szeryf Townsend i aresztował mnie. Townsend dowiedział się, że Luiza spłaca długi pieniędzmi, które jej dałem, i sądził, że mnie szantażowała jakimiś dowodami w sprawie morderstwa Sybil. Dlatego był taki pewien, no i miał też świadka, który widział, jak wybiegałem z jej domu... - Mówiłeś mu o swoich podejrzeniach? - Tak, a kiedy Lulu przyszła do niego sama i powiedziała, że to Hint odwiedził Luizę, wreszcie mi uwierzył. - Lulu poszła do szeryfa? - Tak, nie marnowała czasu na ucieczkę, tylko od razu oddała się pod opiekę szeryfa. - To dlatego powiedziałeś, że to głupota z mojej strony wyruszać na jej poszukiwanie. Teraz pewnie masz mnie za naiwną jak dziecko? - Cóż... wiem, że nie jesteś dzieckiem - żartował. - Ale jestem zły, że oddałaś temu psu klejnoty, które ci podarowałem. Odwróciła wzrok. - Bałam się, że powie ci, co zrobiłam, a nie mogłam mu oddać biżuterii twojej matki. Wiem, jak ją kochałeś. - Myślisz, że obwiniałbym cię, nawet gdybyś zabiła Courta? Mój Boże, on na to zasłużył! - Nie powinnam była tak naiwnie uwierzyć, że pomoże mi dostać posadę w szkole lady Cabot, ale bardzo chciałam wyjechać... - Powiedziałaś: lady Cabot? Skinęła niepewnie. - Miałam tam uczyć dziewczęta. Zachichotał rozbawiony. - Uczyć? Czego, pani? Jak zaciągnąć do łóżka mężczyznę? Moja złota, dom pani Cabot jest jednym z najlepszych burdeli w Londynie. Przyznaję, że byłem tam raz czy dwa. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, może bym cię tam spotkał... na pewno bym cię wybrał do łóżka. - Brandonie Birmingham! - krzyknęła oburzona. - Czy chcesz przez to powiedzieć, że wolałbyś, by tak się stało? -Prychnęła i uniosła się, jakby chciała wyjść z łóżka, ale przyciągnął ją do siebie i objął zdrowym ramieniem. - Nie, kochanie - uśmiechnął się. - Tylko żartowałem. Powinnaś już to wiedzieć. - Nie miałam pojęcia, że to takie miejsce! - rzuciła oburzona. - Wiem, że nie, i cieszę się, że ten łotr, który chciał cię tam umieścić, marnie skończył. W innym wypadku mógłbym tam wrócić i złamać mu kark. Dostał to, na co zasłużył za to, że chciał cię skrzywdzić. Spojrzała na niego nieśmiało. - A ty mnie skrzywdziłeś. Co się tobie należy? Uśmiechnął się zadowolony. - Dostałem stosowną karę, kiedy musiałem ożenić się z taką butną dziewczyną jak ty. - Sięgnął po skórzaną sakiewkę, która leżała na stole, i podał ją Heather. - Nie pozwól, by znów ci się wymknęły, pani, bo następnym razem nie będę taki wyrozumiały. Kiedy potrząsnęła sakiewką, wypadła z niej jej biżuteria, którą oddala Hintowi. - Jak ci się udało to odebrać? - Zgubił to, kiedy spadł z Leopolda. Spłukałem z nich błoto jeszcze w stajni. Nie rozumiem, dlaczego chciał jechać na Leopoldzie, skoro jego koń stał w pobliżu. - Może myślał, że twój koń jest szybszy. - No cóż, tak jak William Court dostał to, na co zasłużył. Zapomnijmy o nich. Już wiem, jak pewnej dziewczynie odpłacić za jej pychę. Heather zaśmiała się wesoło, teraz już wolna od wszelkich wątpliwości i obaw. Przytuliła się do Brandona, a on, choć osłabiony, przyciągnął ją do siebie. - Ale twoje ramię - zaprotestowała. Uśmiechnął się i przyciągnął ją jeszcze bliżej. - Nie martw się, jakoś sobie poradzę! Następnego dnia wracali do domu na Fair Lady. Chmury wciąż pędziły po niebie, ale deszcz ustał, a wiatr był tylko nędznym przypomnieniem wczorajszej wichury. Mokra peleryna Heather sztywniała w cieple poranka. Miała ochotę się jej pozbyć, ale uznała, że surdut Brandona nie wystarczy za całe odzienie. - Jeff nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli zobaczy co nieco, a Hatti widziała cię już bardziej roznegliżowaną - żartował Brandon. Heather zerknęła na niego przekornie i zaczęła odejmować pelerynę. - Skoro mówisz, że Jeff nie będzie miał nic przeciwko... Złapał ją za rękę i uśmiechnął się. - On nie, ale ja tak. Widziałaś, co zrobiłem Hintowi za to, że chciał wziąć, co moje. Nie chciałbym zwrócić się przeciw bratu. Heather pozostała w pelerynie, a kiedy dotarli do Harthaven, lał się z niej pot. Wszyscy wybiegli z domu, by ich powitać. Jeff wyglądał, jakby nie spał całą noc, a Hatti płakała w fartuch. - O Jezusie kochany, panie Bran, jużeśmy myśleli, że się panu co złego przytrafiło. Leopold przybiegł zgrzany i myślelim, że się znarowił i zrzucił pana z siodła. A pani, panno Heather, tak mnie wystraszyła. O mało nie zabiłam Jamesa za to, że panią puścił. Usychałam ze zmartwienia, dziecinko. Kiedy Heather zsiadła z konia, spod peleryny błysnęły jej nagie uda. - Co się stało z pani suknią? - krzyknęła Hatti. - Heather chciał zabić morderca Luizy - wyjaśnił Brandon, zsiadając z konia. Skrzywił się z bólu i zbladł. Heather szybko sprawdziła opatrunek. - Och, Brandon, znowu krwawi. Musisz wejść na górę. Za raz się tym zajmę. - Odwróciła się do Hatti. - Potrzebuję świeże bandaże i wodę. Powiedz Mary, żeby mi przyniosła Beau. Mam nadzieję, że jest bardzo głodny, bo muszę się pozbyć mleka. James, odprowadź Fair Lady i dobrze ją wyczyść. Luke, jedź, proszę, do Charlestonu i powiedz szeryfowi, że jest potrzebny w Oakley z kilkoma silnymi ludźmi. Jeff, wejdź z nami na górę. Brandon będzie ci chciał opowiedzieć, co się stało zeszłej nocy. Wszyscy pobiegli wykonać powierzone im zlecenia, a Hatti śmiała się, odchodząc. - Z dnia na dzień staje się coraz bardziej podobna do pa ni Catherine. W korytarzu Heather natknęła się na George'a, który na jej widok opuścił głowę, zawstydzony. Zatrzymała się przed nim. - George? - Tak, pani - odrzekł i podniósł głowę. Jedno oko miał wyraźnie podbite. - Co się stało z twoim okiem, George? Jest fioletowe. - Tak, pani - przyznał. - Dlaczego? - nalegała. Spojrzał na kapitana i odchrząknął. - Musiałem coś wyjaśnić w Charlestonie, pani. - Co takiego? Rozejrzał się niepewnie, a Jeff wybuchnął śmiechem. - Sprawę z Dickiem, pani. Pamięta go pani? - Tak, George - skinęła. - Pamiętam go. Czy on ma oba oczy podbite? - Tak, proszę pani, bardzo przeprasza za kłopot i przysięga, że już nigdy nie powie słowa, nawet po pijanemu! Skinęła głową i wzięła męża pod rękę, ale zaraz obróciła się i uśmiechnęła przez ramię do służącego. - Oba oczy ma podbite? - Tak, pani - potwierdził. - Dziękuję, George. Zmieniła opatrunek na ramieniu Brandona, a potem ubrała się w muślinową suknię. Usiadła tyłem do mężczyzn i przyłożyła Beau do piersi. Brandon opowiadał bratu, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru, a Heather rozglądała się po sypialni. Taka była przytulna i ciepła. Rzuciła okiem na stół, gdzie stał portret matki Brandona. Zielone oczy namalowane umiejętnie przez artystę sprawiały wrażenie żywych, rozradowanych, a Heather zastanawiała się, czy kochająca matka może chronić zza grobu swych najbliższych. To przecież jej kolczyki wyjaśniły całą zagadkę. To one wskazały na Thomasa Hinta jako na mordercę. Czy to możliwe? - Zgadzasz się ze mną, kochanie? Wyrwana z zamyślenia, spojrzała na męża spłoszona. - W czym, najdroższy? Obawiam się, że nie słuchałam zbyt uważnie. Brandon zaśmiał się. - Jeff zamierza kupić Oakley, a ja nalegam, by przyjął tę ziemię jako prezent urodzinowy od nas. Zgadzasz się ze mną? Uśmiechnęła się, patrząc na męża z uwielbieniem w oczach. - Oczywiście, mój drogi - odparła i ponownie spojrzała na portret. Zielone oczy znów przygasły i Heather zastanawiała się, czy tylko wyobraziła sobie ten błysk w oczach Catherine. Tak czy owak, obie panie Birmingham miały wspólny sekret, o którym nie wiedzieli mężczyźni. Dla świata były kruchymi kobietkami potrzebującymi opieki, ale miłość dawała im niepojętą odwagę i siłę. Nawet zza grobu zdolne były kierować życiem swych bliskich. Na ustach Heather pojawił się porozumiewawczy uśmiech i skinęła do portretu Catherine Birmingham.