APULEJUSZ Z MADAURY APOLOGIA, C ZYLI W O BRONIE W Ł ASNEJ K SI Ę GA O M AGII Edycja ko m p u t e r o wa : www. zr o d l a . h i s t o r y c z n e . p r v . p l Mail: historian@z . pl MMIV® 2 T ł umaczenie J an S ę ko ws ki 3 [1] Pewien wprawdzie byłem i za oczywiste uważałem, Maksy- mie Klaudiuszu i wy, członkowie rady, że Sycyniusz Emilian, sta- rzec powszechnie znany z bezmyślności, najpierw wystąpi przed tobą z oskarżeniem przeciw mnie, a dopiero potem się nad nim za- stanowi i - wobec braku zbrodni - wypełni je zatem samymi obel- gami; zarzucać bowiem winy można każdemu, nawet niewinne- mu, ale udowodnić je można tylko winnemu. W tym jedynie pokła- dam szczególną ufność i - na boga - cieszę się, że okoliczności i sposobność pozwalają mi, abym wobec ludzi nie mających roze- znania wykazał nieskazitelność filozofii i oczyścił z zarzutów sie- bie samego przed takim sędzią, jak ty, jakkolwiek oszczerstwa, choć na pierwszy rzut oka poważne, były wszakże zaskakujące, a przez to trudne do odparcia. Otóż, jak pamiętasz, kiedy cztery czy pięć dni temu, nie podejrzewając niczego, przybyłem do sądu w imieniu żony mojej Pudentilli na sprawę przeciw Graniuszom, adwokaci Emiliana obelżywie napadli na mnie i poczęli mnie oskarżać o występne uprawianie magii, a wreszcie o zamordowa- nie mojego pasierba Poncjana. Ponieważ zrozumiałem, że chodzi- ło im nie tyle o wytoczenie sprawy, ile o wywołanie skandalu, usil- nie nalegając, zmusiłem ich, by urzędowo wnieśli oskarżenie. Wtedy zaś Emilian, widząc i twoje niezwykłe wzburzenie, i ko- nieczność przejścia od słów do czynów, stracił pewność siebie i pomyślał, by w jakiś sposób zamaskować swoją głupotę. [2] Kiedy więc zmuszony był podpisać oskarżenie, od razu za- pomniał o Poncjanie, synu swojego brata, choć dopiero co rozgła- szał, że to ja go zamordowałem; przestał raptem mówić o śmierci młodego kuzyna. Ale żeby nie wywoływać wrażenia, że w ogóle 4 uchyla się od złożenia podpisu pod zarzutem tak ciężkiej zbrodni, jako treść oskarżenia wybrał sobie jedynie uprawianie magii, co ła- twiej zarzucić niż udowodnić. Nie robił jednak i tego wprost, ale następnego dnia wniósł skargę w imieniu młodego chłopca, Sycy- niusza Pudensa, mojego pasierba, dodając, że broni jego interesów - w myśl nowego obyczaju atakowania cudzymi rękoma. Postąpił tak po to, oczywiście, aby - zasłaniając się jego młodym wiekiem - samemu nie ponosić odpowiedzialności za oszczerstwo. A kiedy ty z bystrością niezwykłą zwróciłeś na to uwagę i dlatego znów roz- kazałeś mu, aby wniesione oskarżenie podtrzymał we własnym imieniu, obiecał, że to zrobi. Niczym jednak nie udało się zmusić go do otwartego działania, a teraz nawet, wbrew twojemu zalece- niu, z ukrycia zuchwale ciska oszczerstwa. Przeto z uporem uchy- lając się od niebezpiecznej roli oskarżyciela, trwa nadal w wygod- nej roli opiekuna. Zanim więc jeszcze rozpoczął się proces, łatwo każdy zrozumiał, co to ma być za oskarżenie, skoro człowiek, któ- ry wniósł je i uknuł, sam boi się wystąpić jako oskarżyciel, zwłasz- cza że człowiekiem tym jest Sycyniusz Emilian. On by z pewnością nie czekał tak długo z pozwaniem przed sąd cudzoziemca obciążo- nego tyloma i takimi zbrodniami, gdyby rzeczywiście cokolwiek o mnie wiedział. To on rozpowiadał, że testament jego dziadka sfał- szowano, choć wiedział, że jest prawdziwy. I jakkolwiek znakomi- ty Lolliusz Urbik po zasięgnięciu rady byłych konsulów ogłosił, iż wydaje mu się on prawdziwy i że za taki należy go uważać, ten jaw- ny szaleniec wbrew najoczywistszemu postanowieniu z najwięk- szym uporem przysięgał, że jednak ów testament jest sfałszowany; mało brakowało, a Lolliusz Urbik surowo by go ukarał. [3] Ufając więc i w twoją sprawiedliwość, i w moją niewinność, spodziewam się, że słuszne postanowienie zapadnie również w tej sprawie, zwłaszcza że niewinnego oczernia ktoś, kto ma tym więk- szą wprawę, że już kiedyś -jak powiedziałem - został przywołany do porządku przez prefekta miasta, gdyż skłamał w bardzo poważ- nym procesie. O ile bowiem człowiek dobry wystrzega się przezor- nie na przyszłość błędu, który raz popełnił, o tyle człowiek zły po- wraca do niego zuchwale i przy każdej już sposobności dokonuje wykroczeń, tym jawniej, im częściej. Cześć bowiem jest jak szata - im bardziej wytarta, tym mniej się o nią dba. I dlatego, zanim przystąpię do rzeczy, uważam, że muszę dla dobra mojej czci usu- nąć wszelką potwarz. Podejmuję się bowiem obrony nie tylko sie- bie, ale i filozofii, której wielkość nie ścierpi najmniejszej choćby nagany niczym największej zbrodni; a przecież adwokaci Emilia- 5 na, ludzie ciemni, dopiero co w swej sprzedajnej gadaninie wielo- ma umyślnie ukutymi oszczerstwami obrzucili mnie, a innymi, oklepanymi już - filozofów w ogóle. Można, oczywiście, przy- puszczać, że pletli oni głupstwa dla pieniędzy, chcąc z tego czer- pać korzyści, że wzięli zadatek za bezwstyd, bo pieniaczom przy- sługuje taki przywilej, iż na co dzień wsączają jad swojego języka w cudze rany; aleja dla własnego choćby dobra muszę oszczerstwa odeprzeć; jestem wszak człowiekiem dbającym o czystość i nie- skazitelność swego imienia. Gdybym zaś pominął milczeniem któ- rąkolwiek z tych niedorzeczności, mogłoby się raczej komuś wy- dawać, że je uznaję, niż że nimi pogardzam. Cechą skromnego i godnego człowieka jest -jak sądzę - to, że unika obmowy, choć- by i niesłusznej; jednak ci, którzy wiedzą dobrze, że dopuścili się jakiegoś występku, niepokoją się i złoszczą, jakby doznali krzyw- dy, kiedy źle o sobie słyszą. A przecież odkąd zaczęli źle postępo- wać, przywykli źle o sobie słyszeć, bo jeśli nawet mni milczą, to oni sami świadomi są tego, że zasługują na naganę! Oczywiste jest, że człowiek dobry i uczciwy, którego uszy nie zetknęły się ze znie- wagami i nie przywykły do ich wysłuchiwania i który przyzwycza- ił się do pochwał, a nie do obelg, z wielką przykrością znosi, jeśli w niego niesłusznie wmawia się to, co on słusznie mógłby zarzu- cić innym. Dlatego jeśli przypadkiem będzie się wydawało, że ja mówię o sprawach błahych i niewiele znaczących, należy uznać to za błąd tych, którym hańbę przynosi stawianie mi takich właśnie zarzutów, a nie poczytywać za winę mnie, któremu przyniesie za- szczyt, jeśli i z nich się oczyszczę. [4] Słyszałeś więc dopiero co, na początku aktu oskarżenia, na- stępujące słowa: „Oskarżamy w tobie filozofa o pięknym wyglą- dzie i" - o hańbo! - „najwspanialszego mówcę, zarówno po grec- ku, jak i po łacinie". - Tymi to słowy, jeśli się nie mylę, zaczął oskarżać mnie Tannoniusz Pudens, człowiek będący -jak widać - nie najwspanialszym mówcą. Gdyby on rzeczywiście za zarzucane mi tak ciężkie zbrodnie uważał mój wygląd i dar wymowy, łatwo odpowiedziałbym mu tak, jak u Homera Aleksander odpowiedział Hektorowi: Nie zasługują na wzgardę z rąk bogów chwalebne dary. Oni je sami nam dają, nie mamy nic z własnej woli.1 Na próżno by pogardzać najsławetniejszymi darami bogów, bo zwykli rozdzielać je sami i nie każdemu przypadają one w udzia- 6 le, choć wielu bardzo ich pragnie. Tyle bym odpowiedział na za- rzut pięknego wyglądu. A potem dodałbym, że nawet filozofom wolno mieć pociągającą twarz; że Pitagoras, który nazwał się pierwszym filozofem,2 w swoich czasach wyróżniał się wielką urodą; że także ów stary Zenon pochodzący z Welii, który jako pierwszy z największym kunsztem wyjaśniał sprzeczności w wy- powiedziach, ów Zenon, według świadectwa Platona, był także człowiekiem o nieprzeciętnej urodzie; że historia zna wielu filozo- fów o pięknej powierzchowności, którzy wdzięk ciała ozdobili pięknem obyczajów. Ale ta obrona, jak powiedziałem, niewiele wspólnego ma ze mną, któremu ciągłe zajmowanie się nauką od- biera nie tylko pospolitą urodę, ale w ogóle urok postaci, niszczy cerę, wysysa soki, gasi rumieńce, pozbawia sił. A i włosy, które według jawnie kłamliwych słów tych ludzi zapuściłem, aby wy- glądać kusząco, widzisz, jakie są piękne i zadbane! Oto sterczą zmierzwione i zwichrzone, podobne do włosia z materaca, miej- scami zjeżone, skręcone i splątane, czyli w zupełnym nieładzie, a zaniedbane od dawna, gdyż nie tylko nie trefiłem ich, ale nawet nie rozplątywałem i nie rozczesywałem. Myślę, że wystarczająco odparłem zarzut „włosowego przestępstwa", z którego oni chcieli zrobić przestępstwo „główne". [5] Co zaś dotyczy mojej sztuki wymowy, to nie powinna się ona wydawać ani dziwna, ani godna zazdrości, skoro przyswajam ją sobie od najwcześniejszych lat, oddając się ze wszystkich sił tyl- ko nauce i gardząc wszelkimi innymi przyjemnościami; aż do tej chwili, jak sądzę, poświęcam jej i w dzień, i w nocy, więcej trudu niż inni ludzie, lekceważąc i zaniedbując własne zdrowie. Lecz niech się wcale nie obawiają mojej wymowy, bo ja, jeśli nawet na- brałem jakiejś wprawy, bardziej pokładam w niej nadzieję na przy- szłość, niż ją stosuję. I rzeczywiście, jeżeli opowiadają, że to praw- da, co Stacjusz Cecyliusz napisał w swych poematach, jakoby wy- mowa i niewinność były tym samym, to ja w myśl tego rozumowania oznajmiam i publicznie oświadczam, iż w wymowie nie ustąpię w ogóle nikomu. A któż jest w takim razie wymowniej- szy ode mnie, skoro nigdy nie pomyślałem o niczym, czego nie śmiałbym na głos wypowiedzieć? Tak, twierdzę, że jestem czło- wiekiem najwymowniejszym, ponieważ wszelkie wykroczenie uważałem zawsze za niegodziwość; że jestem najlepszym mówcą, bo nigdy nie zrobiłem ani nie powiedziałem niczego, o czym nie mógłbym się wypowiedzieć publicznie - i to tak, jak teraz wypo- wiem się o moich wierszach, które oni nazwali wstyd przynoszą- 7 cymi, a recytowali je tak niemelodyjnie i tak po prostacku, że -jak zauważyłeś - śmiałem się przy tym z pogardą. [6] Najpierw więc wybrali z moich fraszek wierszowanych li- ścik o proszku do zębów adresowany do niejakiego Kalpurniana; on zaś, wykorzystując ten list przeciwko mnie, zaślepiony całkowi- cie żądzą zaszkodzenia mi, nie zauważył, że jeśli jest tam coś prze- stępczego, to - w równej mierze co mnie - dotyczy również jego osoby. Same bowiem wiersze wskazują, że zwrócił się do mnie o coś do czyszczenia zębów: Witam cię w krótkim wierszu, Kalpurnianie! Chciałeś? Wysłałem. Niech twe ząbki świecą! Z ziela, co rosło na arabskim łanie, Najwspanialszego proszku przyjmij nieco; On leczy dziąsła... a gdy tak się stanie, Że jamę ustną kąski ci zaśmiecą, Uprzątnie. Z jakiejż pokazywać racji, Podczas uśmiechu, resztki po kolacji? Pytam, czy wiersze te mają coś przynoszącego wstyd w treści lub w słowach, czy w ogóle coś, do czego filozof przyznać się nie mo- że? Chyba godny jestem nagany tylko z tego powodu, że Kalpurnia- nowi wysłałem proszek z ziela arabskiego, gdyż jemu o wiele bar- dziej by przystało, zgodnie z plugawym obyczajem Hiberów, wła- sną uryną -jak mówi Katullus - „myć zęby i czerwone dziąsła".3 [7] Widziałem przed chwilą, jak niektórzy ledwie powstrzymy- wali się od śmiechu, kiedy tenże mówca srogo oskarżał (wybaczcie!) czystość ust, a słowa „proszek do zębów" wymawiał z takim oburze- niem, z jakim nikt nie mówi o truciźnie. Jakże to?! Czyż jest zbrod- nią godną napiętnowania, że filozof nie dopuszcza do siebie żadnej nieczystości, że nie pozwala, aby odkryte części jego ciała były brudne i cuchnące, a zwłaszcza usta, którymi człowiek posługuje się najczęściej, jawnie i na oczach innych - czy gdy kogoś całuje, czy z kimś rozmawia, czy przemawia do zebranych, czy też modli się w świątyni? Każdy przecież czyn człowieka poprzedza słowo, które -jak mówi poeta4 - „wymyka się z zagrody zębów". Zapytajmy o to jakiegokolwiek szanującego się mówcę, a powie na swój sposób, że każdy, nawet ten, kto ledwie dba o to, że mówi, powinien troszczyć się o usta bardziej niż o pozostałe części ciała, ponieważ one są przedsionkiem duszy, odrzwiami słów, siedliskiem myśli. Ja nato- miast ze swej strony powiedziałbym, że człowieka wolnego i szla- 8 chętnego nic tak nie hańbi, jak nieczystość jamy ustnej; bo jest to wszak organ znajdujący się wysoko, dobrze widoczny, służący do mówienia. U dzikich zwierząt i u bydła znajduje się on nisko i zwró- cony jest na dół, ku nogom, jak najbliżej tropu i pożywienia, i nigdy prawie nie jest widoczny, chyba że zwierzę zdechnie albo gotuje się do ukąszenia; u człowieka zaś, nawet kiedy milczy, a tym bardziej kiedy mówi, przede wszystkim zwraca się uwagę na usta. [8] Chciałbym jeszcze, aby mój krytyk Emilian odpowiedział, czy należy do jego obyczajów czasami myć nogi? A jeżeli nie za- przecza, to niech wykaże, że więcej troski należy poświęcać czy- stości nóg niż zębów! Oczywista, że jeśli ktoś tak jak ty, Emilianie, prawie nigdy nie otwiera ust, a robi to tylko dla rzucania prze- kleństw i obelg, ten - sądzę - niech o usta nie dba w ogóle; niech nie czyści zębów ani zagranicznym proszkiem (bo już lepiej, jeśli je natrze węglem ze stosu), ani nawet niech nie płucze ich zwykłą wodą; i co więcej, jego podły język, narzędzie kłamstw i złośliwo- ści, niech leży sobie zawsze we własnych cuchnących brudach. Wielkie to zło bowiem mieć język czysty i piękny, a mowę - prze- ciwnie, brudną i ohydną, zapuszczać czarny jad białym ząbkiem niczym żmija. Zresztą ten, kto wie, że wygłosi mowę nie bezpłod- ną i nie napastliwą, zawczasu płucze sobie usta niczym kubek na dobry napój. Ale po cóż aż tyle mówić o gatunku ludzkim? Strasz- liwy potwór, ów krokodyl, który rodzi się w Nilu, nawet on, o ile mi wiadomo, otwiera niegroźnie paszczę dla wyczyszczenia zę- bów. Albowiem, jako że ją ma ogromną, pozbawioną języka i za- zwyczaj zanurzoną w wodzie, do zębów dostaje się mu wiele pija- wek; lecz kiedy wyjdzie z rzeki na brzeg i rozewrze paszczę, to pe- wien ptak rzeczny, zaprzyjaźniony z nim, wyjmuje mu te pijawki dziobem, nie narażając się na niebezpieczeństwo. [9] Zostawmy to. Przechodzę do pozostałych wierszy, zwanych przez moich wrogów „miłosnymi", które mimo to tak grubiańsko i prostacko przeczytali, że słuchało się ich ze wstrętem. Tylko co to ma wspólnego z przestępstwem i magią, jeśli w pieśni pochwa- liłem synów mojego przyjaciela, Skrybona Letusa? Czym dlatego mag, że ze mnie poeta? Czy ktoś w ogóle kiedykolwiek słyszał tak prawdopodobne podejrzenie, tak trafne założenie, tak oczywisty dowód? - „Napisał wiersze Apulejusz!" - Jeśli złe, to zbrodnia, ale nie filozofa, tylko poety; jeśli zaś dobre, o cóż oskarżasz? - „Ale w nich zawarł kpinę i miłość". - Czy zatem w tym tkwi ta moja zbrodnia, a wy pomyliliście nazwy i oskarżyliście mnie o magię? Inni też takie wiersze pisali, chociaż wy o tym nie wiecie: u Gre- 9 ków - taki jeden z Teos,5 i jeden Spartanin,6 i taki z Keos,7 i bar- dzo wielu innych, a na Lesbos to nawet i kobieta,8 tylko że ona pi- sała swawolnie i z takim wdziękiem, że słodycz jej pieśni i nad- zwyczajna swoboda języka oczarowuje nas; u nas zaś - Edituus, Porcjusz i Katullus, a z nimi całe mnóstwo innych. - „Ale nie byli filozofami!" - Może więc powiesz, że i Solon nie był poważnym człowiekiem ani filozofem, bo jeden ze swawolniejszych jego wierszy brzmi tak: ...ziejąc żądzą ku biodrom i słodkim ustom. No i cóż frywolnego mają wszystkie moje wiersze w porównaniu z tym jednym? Przemilczę, co napisali w tym tonie cynik Diogenes i założyciel szkoły stoickiej, Zenon, a napisali wiele. Przytoczę jeszcze raz moje wiersze, żeby wiedziano, że się ich nie wstydzę: Rozkoszą moją nie jest sam Kritiasz jedynie, Część uczucia mam także dla ciebie, Charynie; Niech tam! Dręczony mogę być dwoma ogniami, Bo wytrzymam podwójnych ogni nawałnicę; Mnie kochajcie, jak szczerze kochacie się sami, A ja was będę kochał niczym dwie źrenice. A teraz zacytuję inny wiersz, który przeciwnicy moi przeczytali na końcu jako najbardziej rozpasany: Daję ci wieniec z kwiatów i pieśń, mój kochany; Pieśń tobie, Geniuszowi twemu wieniec daję; Pieśń, Kritiaszu, by uczcić dzień oczekiwany, Bowiem w tym dniu czternasta wiosna ci nastaje; Wieniec, byś skroń opasał z tą chwilą radosną, By kwiecie wieńca z kwieciem wieku szły do pary; A ty o wiośnie dziel się ze mną twoją wiosną, Obdarz mnie darem większym niźli moje dary. Za upleciony wieniec opleć mnie ramieniem, Za róże moje daj mi czerwień warg, jedyny; Gdy napełnisz fujarkę duszy twojej tchnieniem, Pieśń ma ustąpi wobec melodii twej trzciny. [10] Oto i masz, Maksymie, moją zbrodnię - występek niego- dziwego lekkoducha - zrodzoną z wieńców i pieśni. Zwróciłeś 10 uwagę, jak potępili mnie i za to, że - choć chłopcy mają inne imio- na - nazwałem ich Charynem i Kritiaszem. Niechaj więc oskarżą i Katullusa za to, że Klodię nazwał Lesbią, i tak samo Ticidasa, bo pisał: Perilla, choć to była Metella, i Propercjusza, skoro zamiast Hostia mówił: Cyntia, i Tibullusa, bo myślał o Plami, a pisał o De- lii. A Gajusza Lucyliusza, choć to poeta satyryk, też bym napięt- nował, bo w pieśni swojej wystawił na pośmiewisko chłopców Gencjusza i Macedona, wymieniając ich prawdziwe imiona. O ileż skromniejszy wreszcie zdaje się poeta mantuański,9 który, tak jak i ja, wychwalając w żartobliwej bukolice syna swojego przyjacie- la Polliona, nie zdradza imion i siebie nazywa Korydonem, a chłopca Aleksisem. Ale Emilian, człowiek przewyższający pro- stactwem Wergiliuszowych pastuchów od kóz i wotów, na co dzień pierwotny i nieokrzesany, uważa się za bardziej obyczajne- go niż Serranowie, Kuriusze, Fabrycjusze10 i powiada, że takie wiersze nie przystoją filozofowi, zwolennikowi Platona. Czy na- wet i wtedy, Emilianie, jeśli wykażę, że napisałem je, wzorując się na samym Platonie? Zostały po nim tylko elegie miłosne; wszyst- kie bowiem inne wiersze - przypuszczam, że nie były tak wytwor- ne - spalił. Zapoznaj się więc z wierszem filozofa Platona do chłopca Astera, jeśli tylko w twoim wieku nie za późno zapozna- wać się z literaturą: Gwiazdą z wschodu świeciłeś żyw żywym jedynie; Zmarły świecisz z zachodu zmarłym w ich krainie. A oto tegoż Platona wiersz dla Aleksisa i Fajdrosa zarazem: Ten Aleksis - to chłopiec piękny i z polotem; Nie ma ludzi, by za nim wzrokiem nie wodzili. Kością psy drażnisz, miły, i żałujesz potem: W taki sposób Fajdrosa jużeśmy stracili. Więcej przytaczać już nie będę i gdy tylko przypomnę ostatnią li- nijkę jego wiersza o Dionie syrakuzańskim, 11 skończę: Jakże zachwycasz serce me, drogi Dionie! [11] Ale czy to ja jestem szaleńcem, że mówię o tym w sądzie? Czy to wy raczej jesteście oszczercami, że mówicie o tym w akcie oskarżenia, jak gdyby poetyckie igraszki świadczyły o obyczajach 11 człowieka? Czy nie czytaliście, co Katullus odpowiedział tym, któ- rzy mu źle życzyli: Być przyzwoitym winien sam poeta, A jego wiersze nie muszą być wcale.12 Boski Hadrian, by uczcić mogiłę Wokona, swojego przyjaciela i poety, napisał taki wiersz: W wierszach lubieżny, w myślach byłeś czysty. Nigdy by tego nie wypowiedział, gdyby kilka swawolniej szych wierszy miało być świadectwem bezwstydności. Przypominam so- bie, że czytałem wiele podobnych wierszy samego boskiego Ha- driana. Odważ się, Emilianie, i powiedz, że cesarz i wielki stróż obyczajów, boski Hadrian, napisał i na piśmie pozostawił potom- nym coś, co przynosi szkodę. A zatem, czy myślisz, że Maksym obwini mnie o cokolwiek, o czym mu wiadomo, że napisałem to za przykładem Platona? Wiersze tego filozofa, które przed chwilą cy- towałem, tym są czystsze, im bardziej otwarte, tym skromniej na- pisane, im szczersze zawierają wyznanie. Człowiek występny jest bowiem w takim przypadku obłudny i skryty, a człowiek, który w tym widzi jedynie igraszkę - szczery i otwarty. Dzieje się tak, ponieważ natura obdarzyła niewinność mową, a zbrodnię milcze- niem. [12] Nie będę omawiał dokładnie owej wielkiej i boskiej teorii platońskiej, którą ludzie czcigodni, z małymi wyjątkami, znają, a nieucy nie słyszeli o niej wcale. Otóż Platon uczy, że są dwie bo- ginie Wenery, a każda sprawuje władzę nad innym rodzajem miło- ści i nad różnymi wielbicielami. Jedna z nich jest wszystkim zna- na; ta, gdy ją rozbudzi miłość przyziemna, skłania ku żądzy nie tyl- ko uczucia ludzi, ale także bydła i dzikich zwierząt, z niesamowitą i straszną siłą splatając w uścisku posłuszne ciała stworzeń porażo- nych jej potęgą. Druga zaś, niebiańska Wenera, zrodzona ze szla- chetnej miłości, troszczy się tylko o ludzi, i to jedynie o niektórych spośród nich, nie pobudzając ich niczym, nie podsuwając żadnych przynęt, aby swych wyznawców nakłonić do czynów lubieżnych. Miłość jej nie jest swawolna ani wyuzdana, lecz przeciwnie - pro- sta i poważna, a pięknem czystości umacnia w swych wielbicielach umiłowanie cnoty; jeśli nawet czasem zwróci uwagę na urok ciała, to zarazem oddala wszelkie pragnienie skalania go; bo tylko to 12 w kształtach ciała godne jest uwielbienia, co przypomina boskim duszom o owym pięknie, jakie w postaci czystej i prawdziwej wi- działy kiedyś wśród bogów. Dlatego, choć nawet Afraniusz pozo- stawił pełne wdzięku powiedzenie: „mądry będzie kochał, pozosta- li będą pożądać", to jednak, jeśli chcesz prawdy, Emilianie, lub je- śli w ogóle jesteś zdolny to zrozumieć, mądry nie tyle kocha, ile przypomina sobie. [13] Wybacz więc filozofowi Platonowi jego wiersze o miłości, żebym tu nie musiał, wbrew radom Enniuszowego13 Neoptolema, zbyt wiele filozofować. A jeśli tego nie zrobisz, łatwo zniosę, że o podobne wiersze oskarżany jestem razem z Platonem. Tobie zaś, Maksymie, winienem niewymowną wdzięczność, że tak uważnie słuchasz również tych dodatków do mojej obrony; są one koniecz- ne jako odpowiedź na oskarżenie. I dlatego proszę, abyś tak jak do- tąd życzliwie i uważnie wysłuchał, co jeszcze powiem, zanim przejdę do samej istoty oskarżenia. Chodzi o to, że potem następuje niezwykle długa i ostra mowa o lustrze, i z jego to powodu, uznając je za przedmiot potworny, Pudens o mało nie pękł, krzycząc: „Lustro ma filozof, filozof po- siada lustro!" - Owszem, przyznaję, że mam, bo gdybym zaprze- czył, pomyślałbyś, że mnie na czymś przyłapałeś; ale z tego wcale nie wynika, że mam również zwyczaj stroić się przed lustrem. No, czyż nie tak? A gdybym posiadał teatralne stroje, czy na mocy te- go mógłbyś udowodnić, że zwykłem ubierać się w szaty aktora tra- gicznego, w suknie aktorów grających role kobiece i w pstrokate fatałaszki mimów? Nie przypuszczam. I odwrotnie, bardzo wielu rzeczy nie posiadam na własność, ale korzystam z nich. Skoro więc to, że się coś ma, nie dowodzi, że się tego używa, a to, że się cze- goś nie używa, nie dowodzi, że się tego nie ma, i winą jest nie po- siadanie lustra, lecz przeglądanie się w nim, jest więc rzeczą ko- nieczną, abyś wyjaśnił, kiedy i w czyjej obecności przeglądałem się w lustrze. Wydaje mi się bowiem, że za większe przestępstwo uważasz, jeśli filozof widzi przed sobą lustro, niż jeśli ktoś niewta- jemniczony widzi święte szaty Cerery.14 [14] No, przypuśćmy, że przyznam się, iż widziałem siebie w lustrze; a cóż to w końcu za zbrodnia oglądać własny wizerunek i nie w jednym miejscu patrzeć na niego, ale nosić go ze sobą w małym lusterku, dokąd się chce? A może ty nie wiesz, że czło- wiek na nic nie patrzy chętniej niż na własne kształty? Ja natomiast wiem, że rodzicom droższe są te dzieci, które są do nich podobne, i że każdy posąg stawiany przez państwo komuś jako nagroda za 13 zasługi jest po to, aby mógł on siebie widzieć. W przeciwnym ra- zie na co zdałyby się posągi i pomniki wznoszone przeróżnymi sposobami? Może na to, aby chwalić arcydzieła zrobione sztucz- nie, a stworzone przez naturę ganić, choć ona, za co należy bardziej ją podziwiać, z większą łatwością oddaje podobieństwo? W rze- czywistości zaś każde dzieło tworzone ręką człowieka wymaga długiego trudu, a podobieństwa takiego jak w zwierciadle mimo wszystko nie ma. Glinie bowiem brak jest prężności, kamieniowi barwy, malowidłu kształtów przestrzennych, a przede wszystkim brak im ruchu, który szczególnie przekonywająco oddaje podo- bieństwo. W zwierciadle za to widać obraz odbity zdumiewająco dokładnie, zarówno jeśli chodzi o podobieństwo, jak i ruch lub każ- dy gest przeglądającej się osoby. Obraz ten odpowiada zawsze wiekiem człowiekowi, który nań patrzy, i od wczesnego dzieciń- stwa do późnej starości odzwierciedla wszelkie przemiany zacho- dzące z upływem lat, oddaje każdą pozę ciała ludzkiego, naśladuje każdy wyraz twarzy - i ten rozradowany, i ten zbolały. To zaś, co ulepiono z gliny, odlano z brązu, wykuto z kamienia, wyrysowano woskiem, namalowano farbą, bądź stworzono za pomocą jakich- kolwiek innych środków dostępnych człowiekowi dla oddania po- dobieństwa, po niewielkim upływie czasu zatraca to podobieństwo, zachowując jeden i niezmienny martwy wygląd. O tyle dokładna gładkość lustra i twórcza siła jego blasku przewyższa sztuczne spo- soby oddawania podobieństwa. [15] Albo więc powinniśmy stosować się do zdania jednego tyl- ko Spartanina Agesilaosa,15 który nie ufał swojej urodzie i dlatego nigdy nie pozwolił się ani malować, ani rzeźbić, albo pozostać przy zwyczajach wszystkich pozostałych ludzi i nie gardzić posągami ani obrazami. Ale dlaczego w takim razie sądzisz, że każdy powi- nien oglądać swój wizerunek raczej w kamiennej rzeźbie niż w srebrnym zwierciadle i raczej namalowany na desce niż odbity w lustrze? A może myślisz, że to wstyd poznawać wytrwale wła- sną powierzchowność? Czy to przypadkiem nie o filozofie Sokra- tesie mówią, że on nawet radził swoim uczniom, aby często przy- patrywali się sobie w lustrze? Sądził on, że ten, który spodoba się sam sobie z urody, powinien bardzo uważać, by szlachetnej po- wierzchowności nie zeszpecić brzydkimi nawykami, a ten, który uzna, że jego wygląd jest mniej pociągający, powinien dokładać wszelkich starań, aby brzydotę przykryć chwalebnymi cnotami. A więc ten najmędrszy z ludzi stosował zwierciadło do nauki obyczajów. Demostenes16 zaś, mistrz nad mistrze w sztuce mówie- 14 nia, zawsze do wystąpienia w sądzie przygotowywał się przed lu- strem, niemal jakby przed nauczycielem; i o tym każdy wie. A za- tem ten największy mówca, choć umiejętność wymowy czerpał od filozofa Platona, a sztuki argumentowania nauczył się od dialekty- ka Eubolidesa, jednak dla ostatecznego zharmonizowania elemen- tów deklamacji zwracał się do zwierciadła. A kto, twoim zdaniem, wygłaszając poważną mowę bardziej powinien dbać o wygląd - prawujący się retor, czy rozprawiający filozof? Ten, kto od czasu do czasu występuje przed garstką wybranych losem sędziów, czy ten, kto zwykł przemawiać przed wszystkimi ludźmi? Ten, co wda- je się w spór o granice pola, czy ten, co udziela nauki o granicach dobra i zła? No, a jeśli nie tylko dlatego filozof musi zaglądać do lustra? Często przecie trzeba zastanowić się nie tylko nad własnym podo- bieństwem, ale również nad przyczyną samego podobieństwa. Czy to -jak mówi Epikur17 - wydzielane przez nas obrazy, wyciekają- ce z ciał nieprzerwanym strumieniem, niby coś w rodzaju zdjętych szat, natknąwszy się na coś gładkiego i twardego, odbijają się i wy- raziście powracają w odwrotną stronę? Czy też -jak sądzą inni fi- lozofowie - nasze własne promienie, bądź wypływające ze środka oczu, a potem zmieszane ze światłem na zewnątrz i w ten sposób zespolone z nim (jak uważa Platon), bądź tylko wydzielane przez oczy, bez żadnej innej pomocy (jak przypuszcza Archytas),18 bądź pędzone strumieniem powietrza (jak myślą stoicy), kiedy napoty- kają przed sobą jakieś ciało zwarte, wygładzone i błyszczące, od- bijają się pod tym samym kątem, pod jakim upadły, i powracają do naszej twarzy w ten sposób, że odzwierciedlają wewnątrz lustra ten obraz, którego z zewnątrz są odbiciem i który widzą? [16] Czy nie wydaje się wam, że to właśnie filozofowie powin- ni dociekać i badać, i przypatrywać się wszystkim zwierciadłom, czy to w postaci ciekłej, czy stałej? A prócz tego, o czym powie- działem, obowiązkiem ich jest również zastanawiać się, dlaczego w zwierciadłach płaskich odbicia wydają się niemal równe samym przedmiotom, w wypukłych zaś i kulistych - niniejsze, a we wklę- słych przeciwnie - powiększone; gdzie i dlaczego zamienia się strona prawa z lewą; kiedy w jednym i tym samym zwierciadle ob- raz czasem cofa się w głąb, a czasem wysuwa się do przodu; dla- czego zwierciadła wklęsłe, jeśli trzymać je odwrotną stroną do słońca, zapalają leżące obok drwa; jak to się dzieje, że w chmurach powstaje wielobarwna tęcza, że zdarza się oglądać dwa jednakowe słońca i że istnieje bardzo wiele innych zjawisk tego rodzaju, o kto- 15 rych w ogromnej księdze pisze Archimedes z Syrakuz, mąż prze- wyższający wszystkich przedziwną dokładnością we wszelkich dziedzinach matematyki, ale chyba najbardziej zasługujący na pa- mięć dlatego, że często i uważnie patrzył w lustro? Gdybyś ty, Emilianie, znał tę księgę i gdybyś poświęcał swój czas nie tylko ro- li i skibom ziemi, ale również umiejętności liczenia na tablicy, to - wierz mi - choć szpetna twoja twarz nie różni się prawie od Tyes- tesa19 w tragedii, jednak z całą pewnością gnany żądzą wiedzy spoglądałbyś w lustro i czasami, odłożywszy pług, zdumiewałbyś się, że na licu twym tyle jest bruzd i zmarszczek. Zresztą wcale bym się nie zdziwił, jeślibyś się ucieszył, że ja mówię tylko o twojej szkaradnej twarzy, pomijam zaś milczeniem twoje o wiele szpetniejsze obyczaje. Czynię tak, bo - przede wszystkim - nie jestem kłótliwy, a poza tym, na szczęście, do nie- dawna nie wiedziałem, jaki ty w gruncie rzeczy jesteś - a i teraz, słowo daję, nie bardzo wiem. Wszystko zaś wynika stąd, że i ty nie pokazujesz się nikomu, bo zajęty jesteś pracą w polu, i ja nie mam czasu, bo poświęcam go nauce. A więc i o tobie trudno było wydać sąd, bo nie znany nikomu ukrywałeś się w cieniu, i ja nie starałem się nigdy poznawać cudzych grzechów, bo zawsze wolałem zajmo- wać się ukrywaniem własnych niż tropieniem cudzych. I tak przy- trafiło mi się wobec ciebie to, co często się zdarza, jeśli jeden znaj- dzie się w miejscu jasno oświetlonym, a drugi przypatruje mu się z ciemności. Tak jest właśnie z nami: co ja robię jawnie i na oczach wszystkich, ty łatwo spostrzegasz z twej ciemnej kryjówki, ale ty sam, pod osłoną własnej nicości i z dala od światła, znajdujesz się poza zasięgiem mojego wzroku. [17] Czy - na przykład - masz niewolników, którzy uprawiają ci pole, czy wymieniasz w tym celu z sąsiadami wzajemne usługi, ja ani nie wiem, ani nie pragnę wiedzieć. A ty wiesz, że ja wyzwo- liłem w Oei jednego dnia trzech niewolników. I to był jeden z za- rzutów, który podsunąłeś twojemu adwokatowi, a on użył go prze- ciw mnie, chociaż niewiele wcześniej sam powiedział, że przyby- łem do Oei w towarzystwie jednego jedynego niewolnika. Chciałbym więc, żebyś mnie pouczył, jak mogłem - mając jedne- go - wyzwolić trzech? A może to jest właśnie magia? Czy uznać, że to kłamstwo jest skutkiem zaślepienia, czy nawyku: - „Apule- jusz przybył do Oei z jednym niewolnikiem" - za chwilę zaś, po wypaplaniu jeszcze paru słów: - „Apulejusz jednego dnia w Oei wyzwolił trzech!". Przybyć nawet z trzema i wszystkich wyzwolić, to też trochę dziwne. Ale gdybym tak rzeczywiście postąpił, dla- 16 czego wolisz uważać trzech niewolników za dowód niedostatku, niż trzech wyzwoleńców za dowód bogactwa? Nie umiesz, Emilia- nie, zupełnie nie umiesz oskarżać filozofa, skoro wysuwasz prze- ciw mnie zarzut, że mam niewiele służby. A ja, uciekając się nawet do kłamstwa, powinienem utrzymywać, że tak jest, bo wiadomo mi, że nie tylko filozofowie, za których ucznia się uważam, lecz również wodzowie narodu rzymskiego szczycili się niewielką licz- bą niewolników. Ale czy twoi adwokaci nie czytali nawet o tym, że były konsul, Marek Antoniusz, miał w domu tylko ośmiu nie- wolników, a ów Karbon, który piastował najwyższe godności, o jednego mniej; że Maniusz Kuriusz, który tylekroć chwalebnie był nagradzany za zwycięstwa na wojnach, który trzykrotnie wcho- dził przez tę samą bramę jako triumfator, ten, podkreślam, Maniusz Kuriusz miał w obozie wojskowym tylko dwóch służących? Tak więc człowiek, wsławiony zwycięstwami nad Sabinami, nad Sam- nitami i nad Pyrrusem, mniej miał niewolników niż triumfów. Ma- rek Katon, nie doczekawszy się pochwał od innych, sam wspo- mniał w mowie, którą napisał, że kiedy jako konsul wyprawiał się do Hiszpanii, zabrał ze sobą z Rzymu tylko trzech niewolników; dotarłszy jednak do villa publiccr20 uświadomił sobie, że jest ich za mało jak na jego potrzeby, i rozkazał dokupić na targu niewolni- czym dwóch chłopców; z tymi pięcioma udał się do Hiszpanii. Gdyby Pudens o tym czytał, to - jak sądzę - albo zrezygnowałby w ogóle z takiego oszczerstwa, albo wolałby mi zarzucać, że trzech niewolników to zbyt liczna świta dla filozofa, niż - że zbyt mała. [18] Z ubóstwa zrobił mi zarzut! - Filozof przyznaje się do ta- kiej „zbrodni" i, co więcej, uważa, że powinien o niej głośno mó- wić. Bo ubóstwo od dawna jest towarzyszem filozofii; skromne, roztropne, ze swego ograniczenia czerpiące siłę, wiodące do sławy, strzegące przed złymi skutkami bogactwa, w istocie swej bezpiecz- ne, w pielęgnowaniu łatwe, służące dobrą radą - nigdy nikogo nie rozdęło pychą, nikogo nie zepsuło, ograniczając go we wszystkim, nikogo nie wwiodło na drogę dzikiej tyranii. Obżarstwa i rozpusty nie pragnie i pragnąć nie może. A te i inne złe cechy zwykle towa- rzyszą tym, co wzrośli w dostatku. Jeśli przyjrzysz się najwięk- szym zbrodniarzom, jakich tylko zna historia, nie znajdziesz wśród nich biedaka; i odwrotnie, wśród ludzi znakomitych niełatwo spo- tkasz bogacza; ubóstwo bowiem od kołyski karmiło każdego, kogo za coś chwalimy i podziwiamy. Ja myślę, że w dawnych wiekach ubóstwo dało początek wszelkim państwom i odkryło wszelkie sztuki; właśnie ono, wolne od wszelkich przewinień, obdarzające 17 wszelką sławą, wynoszone przez wszystkie narody w najwyższych pochwałach. Jedno i to samo ubóstwo wśród Greków przejawiło się u Arystydesa w sprawiedliwości, u Fokiona w szczodrości, u Epaminondasa w odwadze, u Sokratesa w mądrości, u Homera w mowie. To samo ubóstwo dało początek państwu narodu rzym- skiego; dlatego po dzień dzisiejszy składa on bogom nieśmiertel- nym ofiary, używając zwykłej łyżki i glinianej misy. A gdyby w tym procesie w roli sędziów zasiedli Gajusz Fabrycjusz, Gnejusz Scypion, Maniusz Kuriusz, których córki z powodu ubóstwa otrzy- mały posag od państwa i szły do mężów, niosąc z domu chwałę, a pieniądze ze skarbca publicznego; albo Publikola, który Vygnał królów, i Agryppa, który pojednał naród; ich mienie było tak skromne, że naród rzymski pogrzebał ich uroczyście za pieniądze ze składek; albo Atiliusz Regulus, którego pólko z powodu tej sa- mej biedy uprawiane było na koszt publiczny; gdyby wreszcie wszystkie sławne i stare rody konsulów, cenzorów i triumfatorów, korzystając na krótko ze światła życia, weszły tu do sądu i słucha- ły naszego sporu, czy miałbyś śmiałość wymawiać ubóstwo filozo- fowi w obecności tylu ubogich konsulów? [19] A może Klaudiusz Maksym wydaje ci się odpowiednim słuchaczem, by wobec niego naśmiewać się z ubóstwa, gdyż los obdarzył go szczodrze dużym dziedzictwem? Mylisz się, Emilia- nie, i wcale nie rozumiesz tego człowieka, jeśli mierzysz go we- dług hojności losu, a nie według jego stosunku do filozofii, jeśli nie potrafisz pojąć, że mąż, który prowadzi wielce surowy tryb życia, a przedtem służył tyle lat w wojsku, chętniej widzi skromne umiar- kowanie niż wyszukany przepych, że do fortuny odnosi się jak do tuniki i chwali jej odpowiedni rozmiar, a nie długość; bo fortuna niczym szata -jeśli nie jest dopasowana, tylko - zbyt wielka - ciąg- nie się za człowiekiem, zawadza mu i doprowadza do upadku. Każ- da bowiem rzecz, którą posługujemy się w życiu, staje się w koń- cu nie korzystna, lecz uciążliwa, jeśli przekracza właściwą miarę. Niezmierne bogactwa przypominają więc potężne i olbrzymie ste- ry, które nie wyznaczają właściwego kierunku, ale ściągają na dno, ponieważ są niepotrzebnie wielkie i zgubnie przesadne. Dostrze- głem, że spośród bogaczy najwięcej pochwał dostaje się tym, któ- rzy bez żadnego rozgłosu, bez okazywania swych możliwości żyją skromnie, nie chełpią się i nie chwalą posiadanym majątkiem, i umiarkowanym trybem życia upodabniają się do biednych. A je- śli sami bogacze starają się stworzyć wokół siebie wrażenie i pozo- ry ubóstwa, by okazać się skromnymi, dlaczego mielibyśmy się 18 wstydzić ubóstwa my, skoro nie musimy wcale go udawać, bo na- prawdę jesteśmy ubodzy? [20] Mogę wprawdzie spierać się z tobą, co znaczy słowo „ubó- stwo". Nikt przecież z nas nie może być nazwany ubogim, jeśli od- rzuca próżność, ale ma wszystko, co potrzeba, choćby natura dała mu tego niewiele. Najwięcej będzie miał ten, kto najmniej będzie pragnął; będzie miał bowiem tyle, ile zechce, jeśli zechce mieć bardzo mało. Dlatego bogactwa uzyskane z hektarów i z lichwy nie są cenione bardziej niż bogactwa ukryte w duszy ludzkiej. Je- śli więc ktoś, będąc zachłannym, wiecznie odczuwa niedostatek i ogląda się za zyskiem, to nie nasycą go nawet góry złota, i za- wsze będzie o coś żebrał, aby zdobyte uprzednio mienie powięk- szyć. Takim sposobem całkiem szczerze przyzna się do ubóstwa; wszelka bowiem żądza ciułania wypływa z przeświadczenia o wła- snej biedzie, niezależnie od wielkości tego, czego ci brak. Filus nie był bogaty tak jak Leliusz, a Leliusz tak jak Scypion, a Scypion tak jak Bogacz Krassus, a i Bogacz Krassus nie miał tylu bogactw, ile by chciał. A zatem, choć górował nad wszystkimi, nad nim góro- wała jego własna zachłanność i wszystkim wydawał się bardziej bogaty niż samemu sobie. I przeciwnie, filozofowie, których wspominałem, byli szczęśliwi, bo nigdy nie chcieli więcej ponad to, co mieli, i miarkowali swe pragnienia wedle możliwości, w zgodzie z prawem i zasługami. Ubogim czynią cię pragnienia, których nie potrafisz urzeczywistnić, bogatym zaś zadowolenie, które wypływa z braku pragnień; oznaką biedy bowiem jest pożą- danie, oznaką dostatku- sytość. Przeto, Emilianie, jeśli chcesz, że- by mnie uważano za ubogiego, musisz koniecznie przedtem do- wieść, że jestem zachłanny; bo duszy mojej nie brakuje niczego, a że brakuje mi niektórych rzeczy znajdujących się poza mną, to nie jest dla mnie ważne; ich obfitość nie jest żadną chwałą, a ich brak - żadną winą. [21] Ale załóżmy, że jest inaczej, i że ja jestem ubogi dlatego, iż los pozazdrościł mi bogactw, bo - co często się zdarza - zabrał mi je opiekun albo wydarł wróg, albo nie zostawił mi ich ojciec. Czy można w takim razie oskarżać o ubóstwo człowieka, skoro nie ob- winia się o nie żadnego stworzenia - ani orła, ani byka, ani lwa? Jeśli koń posiada właściwe mu cnoty - przewozi ciężary i rączo biega, nikt nie łaj e go za to, że brak mu paszy. A ty będziesz zarzu- cał mi nieprawość, która ma wynikać nie ze słowa ani z czynu, ale tylko z tego, że mieszkam w prostym domu, że mam mało służby, marnie jem, skromnie się ubieram, że rzadko przyjmuję gości? 19 Lecz choć tobie to wszystko wydaje się nic warte, ja sądzę odwrot- nie, że mam dużo - aż za dużo - i pragnę ograniczyć się jeszcze bardziej; tym będę szczęśliwszy, im wstrzemiężliwszy. Tak bo- wiem, jak w przypadku ciała, swoboda ducha świadczy o jego zdrowiu, lekka niemoc - o słabości, a uczucie całkowitej niemocy jest oczywistym dowodem jego choroby. Jednym słowem sztuka życia - to jakby sztuka pływania: sprawniejszy jest ten, kogo obar- cza mniejszy ciężar. Tak samo bowiem w tej burzy ludzkiego ży- wota, co lekkie - utrzymuje na powierzchni, a co ciężkie - pocią- ga na dno. Nauczono mnie, że bogowie przede wszystkim tym przewyższają ludzi, że nie potrzebują niczego na własny użytek; a więc najbardziej bogu podobny jest z nas ten, kto ma najmniej- sze potrzeby. [22] Dlatego z wdzięcznością przyjąłem słowa, które powie- dzieliście, aby mnie znieważyć, że całym moim majątkiem jest tor- ba i kij. Obym miał jeszcze tak wielki umysł, aby poza tymi przed- miotami nie zabiegać o nic innego, ale nosić je z godnością jako ozdobę, skoro sięgnął po nie sam Krates, dobrowolnie wyrzekając się wszelkich bogactw! Krates, powiadam (choćbyś, Emilianie, na- wet miał nie wierzyć), mąż bogaty i znakomity, zaliczany w swej ojczyźnie - Tebach - do znaczniejszych obywateli, z miłości do ta- kiego właśnie sposobu życia, jaki ty mnie zarzucasz, podarował narodowi wielki i przynoszący zyski majątek; wielu swoich nie- wolników obdarzył wolnością i wybrał samotność; mnóstwem przynoszących owoce drzew pogardził dla jednego kija, a prze- pyszne wille zamienił na jedyną torbę; kiedy później przekonał się, jak bardzo jest mu pożyteczna, wysławił ją w pieśni, zmieniając nieco Homerowe strofy, w których tamten poeta wychwalał wyspę Kretę. Przytoczę tylko początek, żebyś nie przypuszczał, że wymy- śliłem to dla celów obrony: Jest tam miasto wśród mroku i gęstych ciemności... Dalsze wiersze są tak cudne, że gdybyś je przeczytał, bardziej po- zazdrościłbyś mi owej torby niż małżeństwa z Pudentillą. Potępiasz filozofów za torbę i kij? No to potępiaj i jeźdźców za to, że ich ko- nie mają metalowe osłony, i piechurów za ich tarcze, i chorążych za ich chorągwie, i wreszcie triumfatorów za ich białe kwadrygi i za to- gi haftowane w palmy! A zresztą ani torba, ani kij nie są oznakami filozofów ze szkoły platońskiej, ale znamionują cyników. Dla Dio- genesa i Antystenesa torba i kij są tym, czym dla królów diadem, dla 20 wodzów - płaszcz purpurowy, dla kapłanów - futrzana czapa, a dla augurów - laska. Cynik Diogenes spierając się z Aleksandrem Wielkim o to, kto jest naprawdę królem, szczycił się swoim kijem, jakby to było berło. Wreszcie sam niezwyciężony Herkules (bo ci żebracy, o których wspomniałem, wzbudzają w tobie obrzydzenie), sam, powiadam, Herkules, który przemierzył świat, wytępił potwo- ry, upokorzył całe narody, ten bóg na krótko przedtem, zanim w na- grodę za męstwo zabrany został do nieba, wędrował po świecie odziany tylko w skórę, a za towarzysza miał tylko kij. [23] A jeśli te przykłady nie mają dla ciebie znaczenia i wezwa- łeś mnie tu nie na rozprawę sądową, ale na rozmowę o moim ma- jątku, to żebyś wiedział wszystko o moich sprawach (jeśli do tej pory nie wiesz), oświadczam, że mnie i mojemu bratu ojciec pozo- stawił około dwóch milionów sestercjów. Suma ta nieco się zmniejszyła, jako że odbywałem dalekie podróże, długo zajmowa- łem się naukami i często dawałem podarunki: bo i wielu przyjacio- łom udzielałem pomocy, i bardzo wielu nauczycielom odwdzięcza- łem się za ich zasługi, i nawet córkom niektórych spośród nich da- wałem posagi. A nie zawahałbym się przed stratą całego mego majątku, byleby zdobyć to, co ma większą wartość niż wart pogar- dy majątek. Ty zaś, Emilianie, i ludzie tobie podobni, niewykształ- ceni i prostaccy, w rzeczywistości tyle jesteście warci, ile posiada- cie; niczym drzewo bezpłodne i żałosne, które przez to, że nie ro- dzi żadnych owoców, taką tylko ma wartość jak drewno jego pnia. Tak czy owak, w przyszłości nie wytykaj, Emilianie, nikomu ubó- stwa. Przecież do niedawna ty sam, z jednym tylko osłem, w porze deszczowej przez trzy dni w pobliżu Zaratu orałeś jedyne pole, któ- re pozostawił ci twój ojciec. A wkrótce potem poumierali jeden po drugim twoi krewni i tobie niezasłużenie przypadł po nich spadek; i dlatego raczej, a nie dla tej twojej szpetnej twarzy, nadano ci prze- zwisko Charona.21 [24] Wykazaliście, powołując się na moje własne pisma, że kraj, z którego pochodzę, leży na pograniczu Numidii i Getulii,22 ja zresztą wyznałem publicznie w obecności znakomitego Lolliana Awita, że jestem pół Numidem i pół Getulem. Nie widzę też powo- du, żebym miał się tego wstydzić, tak jak nie widzę powodu, żeby Cyrus Starszy23 miał się wstydzić tego, iż z pochodzenia był pół Medem, a pół Persem. Nie na to należy patrzeć, jakie kogo zrodzi- ły kraje, ale na to, jakie ma obyczaje, i brać należy pod uwagę nie to, jakie nacje, ale to, jakie racje wyznaczyły mu kierunek na dro- gę życia. Sprzedawca warzywa i karczmarz mogą śmiało zachwa- 21 lać warzywo i wino, wysławiając żyzność gleb, z których one po- chodzą. Powiadają: z Tasos jarzyna, z Fliuntu wina. I rzeczywiście, na lepszy smak owych „wychowanków" ziemi osobliwy wpływ ma urodzajna okolica, niebo obfitujące w deszcze, łagodny wiatr, ciepło słoneczne, wilgotna gleba. A czy okoliczności te mogą mieć wpływ na duszę ludzką, która na określony tylko czas przedostaje się do ciała z zewnątrz, i czy mogą spotęgować albo osłabić jej cnoty lub wady? Otóż każdy naród wydał ludzi utalentowanych w różnych kierunkach, jakkolwiek mogłoby się wydawać, że pew- ne narody cechuje głupota, a inne rozsądek. Wśród niezwykle tę- pych Scytów urodził się mędrzec Anacharsis, a wśród roztropnych Ateńczyków - głupiec Meletides. Powiedziałem o tym wszystkim nie dlatego, żebym się wstydził swojej ojczyzny, choć po dzień dzisiejszy jesteśmy miastem Syfa- ksa.24 Zresztą, kiedy Syfaks został pokonany, przeszliśmy do króla Masynissy25 jako dar narodu rzymskiego, a więc nasze miasto zo- stało jakby na nowo założone, i staliśmy się świetną kolonią wete- ranów wojennych. W tej kolonii mój ojciec zajmował wysokie sta- nowisko duumwira,26 a przedtem piastował wszystkie zaszczytne godności. O pozycję, którą zdobył w tym mieście, dbam nie mniej godnie niż on sam, odkąd tylko zacząłem brać udział w posiedze- niach senatu, i myślę, że cieszę się takim jak on szacunkiem i po- ważaniem. Ale dlaczego o tym wszystkim mówię? Otóż dlatego, żebyś ty, Emilianie, nie złościł się na mnie tak bardzo, a co więcej, żebyś mi przebaczył, iż być może przez nieuwagę nie wybrałem na miejsce mojego urodzenia tej kolebki wiedzy - twojego Zaratu. [25] Czy wam jednak nie wstyd w obecności takiego człowieka, jak Klaudiusz Maksym, z niezwykłym uporem oskarżać mnie o po- dobne rzeczy? Wyciągacie na wierzch wiele niedorzeczności, z których jedne przeczą drugim; potem mnie ganicie i za jedne, i za drugie! Bo czyż nie zarzucacie mi rzeczy przeciwstawnych? Torbę i kij jako dowód surowości, pieśń i zwierciadło jako dowód pogo- dy ducha; jednego niewolnika jako skąpstwo, trzech wyzwoleńców jako rozrzutność; w końcu krasomówstwo greckie, ojczyznę zaś barbarzyńską. Ocknijcie się zatem wreszcie i zastanówcie nad tym, co mówicie w obecności Klaudiusza Maksyma, człowieka poważ- nego i zajętego sprawami całej prowincji! Wycofajcie, powiadam wam, te bezmyślne oszczerstwa! Poprzyjcie dowodami wasze oskarżenia - te potworne zbrodnie, te nieprawdopodobne przestęp- stwa, te nikczemne praktyki! Dlaczego wasza mowa jest tak bardzo szumna, a tak mało przekonywająca? 22 A teraz przechodzę do sedna sprawy - oskarżenia o magię. Roz- nieciliście je, robiąc wiele zamieszania, aby wzbudzić przeciw mnie nienawiść, ale wbrew oczekiwaniom wszystkich ogień, pod- sycany nędznymi babskimi bajdami, szybko zgasł. Czy widziałeś kiedyś, Maksymie, jak to płomień, ogarnąwszy słomę z głośnym trzaskiem, rzucając jasny blask daleko, strzela szybko w górę? Ale że paliwo nic warte, ogień zaraz gaśnie i nie ma nawet śladu po ple- wach. Tak i z tym oskarżeniem: zaczęto je od obelg, rozdmuchano słowami, ale nie poparto dowodami; kiedy więc ogłosisz wyrok, po oszczerstwach nie pozostanie nawet śladu. Niewątpliwie całe to oskarżenie potrzebne było Emilianowi, aby dowieść, że jestem ma- giem. Dlatego mam chęć zapytać tych jego przenajuczeńszych ad- wokatów: co to takiego mag? No, bo jeśli (co zresztą czytałem u bardzo wielu pisarzy) w ję- zyku perskim „mag" jest tym, czym u nas „kapłan", cóż to wresz- cie za zbrodnia być kapłanem, znać sposoby odprawiania świętych obrzędów, zasady składania ofiar, założenia różnych religii i mieć w tym wszystkim wiedzę i doświadczenie? A może magia jest tym, co rozumie przez to słowo Platon? Wspomina bowiem, jaką to wie- dzę Persowie zaszczepiają młodemu chłopcu, następcy tronu. Pa- miętam dokładnie słowa boskiego męża, więc przypomnij je sobie, Maksymie, wraz ze mną: „Kiedy chłopiec osiąga czternaście lat, biorą go do siebie ci, którzy zwą się królewskimi nauczycielami. Jest to czterech wybranych Persów, najznakomitszych ludzi swoje- go wieku: najmądrzejszy, najsprawiedliwszy, najrozważniejszy i najodważniejszy. Jeden z nich uczy magii, nauki Zoroastra, syna Horomadzesa, innymi słowy - poszanowania dla bogów. Uczy też sztuki panowania".27 [26] Czy słyszycie, że magia, o którą tak nierozsądnie oskarża- cie, jest nauką miłą bogom nieśmiertelnym, pouczającą, jak ich czcić i szanować? Jest ona, rzecz jasna, święta, wie, co boskie, i znana jest od czasów jej twórców: Zoroastra i Horomadzesa. Jest kapłanką niebian -jedną z nauk najbardziej potrzebnych królowi; i mądrzy Persowie nie pozwalają byle komu być magiem, tak jak nie pozwalają byle komu być królem. Tenże Platon w innym dialogu tak napisał o pewnym Zalmoksie, z pochodzenia Traku, zajmującym się tą właśnie nauką: „Zaklęcia - to piękne słowa".28 A skoro tak, to dlaczego miałbym nie znać i pięknych słów Zal- moksa, i kapłańskiej sztuki Zoroastra? Jeśli zaś ci moi oskarżycie- le, idąc za zdaniem gminu, tego tylko uważają za maga, kto posiadł wspólny język z bogami nieśmiertelnymi i za pomocą jakiejś nie- 23 wiarygodnej potęgi zaklęć potrafi zrobić wszystko, czego zaprag- nie, bardzo jestem zdumiony, że nie bali się oskarżyć człowieka, o którym mówią, że może aż tyle; bo przecież tajemna i boska moc silniejsza jest niż wszystko inne i skryć się przed nią nie można. Kto pozywa przed sąd mordercę, zabezpiecza się strażami; kto oskarża truciciela, jada bardzo ostrożnie; kto przyłapie złodzieja, strzeże swojego mienia. Jeśli więc ktoś postanawia targnąć się na życie maga (w tym rozumieniu, jakie oni przydają temu słowu), ja- kim dozorem, jakimi środkami ostrożności, jakimi strażami powi- nien się zabezpieczyć przed niewidzialną i nieuniknioną zgubą? Oczywiście żadnymi. I dlatego o takie przestępstwo może oskarżać tylko człowiek, który w nie wcale nie wierzy. [27] Ale ludzie nie mający rozeznania powszechnie popełniają taki błąd, że filozofom prawie zawsze coś zarzucają. Tych, którzy w swych badaniach zakładają, że przyczyny powstawania ciał są proste i bezpośrednie, uważają za bezbożników zaprzeczających istnieniu bogów. Przykładem może być Anaksagoras, Leukippos, Demokryt, Epikur i pozostali ci, którzy opowiadali się za przyrodą. Innych zaś, którzy ze szczególną wnikliwością poznają kierującą światem opatrzność i zbyt gorliwie sławią bogów, nazywają znów powszechnie magami, w przekonaniu, że oni - skoro umieją pojąć to, co się dokoła nich dokonuje - potrafią też sami dokonać tego wszystkiego. Magami niegdyś byli: Epimenides, Orfeusz, Pitago- ras, Ostanes. Potem zaś rzucano podobne podejrzenia na „oczysz- czenia" Empedoklesa, daimonion Sokratesa, to agathon Platona. A więc sam sobie winszuję, że i ja znalazłem się w licznym gronie tak znakomitych mężów. Tego się tylko obawiam, abyś tych nic wartych i niedorzecz- nych zdarzeń, które oni przytoczyli dla udowodnienia mi zbrodni, nie poczytał za zbrodnię tylko dlatego, że zostały przedstawione ja- ko dowody. „Dlaczego - pyta - poszukiwałeś pewnych gatunków ryb?" - Jakby filozofowi nie było wolno zrobić dla nauki tego, co wybrednemu żarłokowi wolno uczynić dla brzucha. „Dlaczego ko- bieta wolna, wdowa od lat czternastu, wyszła za ciebie za mąż?" Jakby nie było jeszcze dziwniejsze, że przez tyle lat nie wychodzi- ła za mąż. „A dlaczego, zanim wyszła za ciebie za mąż, napisała list i przedstawiła w nim pewien swój pogląd?" Jakby ktoś był obo- wiązany wyjaśniać przyczyny cudzych poglądów! „Ale przecież ona jest starsza od ciebie i mimo to nie odrzuciła młodego człowie- ka!" A więc samo to jest już dowodem, że nie potrzeba było żad- nej magii, aby jako kobieta zechciała poślubić mężczyznę, jako 24 wdowa - kawalera, jako starsza - młodszego. A oto inne, równie poważne zarzuty: „Apulejusz ma w domu coś, co z ubóstwieniem czci". Jakby nie to było większą zbrodnią, że ty w ogóle nie masz niczego, co byś czcił. „W obecności Apulejusza przewrócił się chłopiec". No i co z tego, że chłopiec? Co z tego, gdyby wskutek choroby albo pośliźnięcia się na gładkiej podłodze upadł nawet i starzec? A więc: przewrócenie się chłopca, ślub kobiety i zakąska z ryby! Czy tym chcecie udowodnić mi, że zajmuję się magią? [28] Mógłbym wprawdzie bez żadnych obaw skończyć na tym, co powiedziałem; oskarżenie jest jednak tak długie, że mam jesz- cze sporo czasu na obronę. Pozwólcie więc, iż rozważę wszystko po kolei. Nie będę się wypierał żadnego czynu, który mi zarzuca- ją, wszystko jedno, czy jest to prawdą, czy kłamstwem. Zakładam, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. Robię to dlatego, aby jasno zrozumieli wszyscy, którzy z różnych stron tak licznie przybyli dla przysłuchania się rozprawie, że przeciw filozofom nie tylko nie sposób przytoczyć prawdziwych dowodów winy, ale nawet i wy- myślić fałszywych; oni bowiem, głęboko przekonani o własnej nie- winności, wolą się bronić, choć mogliby po prostu wszystkiemu zaprzeczyć. Najpierw więc odeprę owe dowody i wykażę, że nie mają one nic wspólnego z magią; potem udowodnię, że - choćbym był magiem nad magami - nie było najmniejszych podstaw ani naj- mniejszych powodów, aby oskarżać mnie o jakiekolwiek wykro- czenia. Potem powiem o niesłusznej nienawiści, o listach żony opacznie odczytanych, a jeszcze niegodziwiej skomentowanych, i o moim małżeństwie z Pudentillą; wykażę, że zawarłem je w po- czuciu wdzięczności, a nie z chęci zysku. Bo to właśnie nasze mał- żeństwo stało się dla Emiliana przyczyną tylu zgryzot i tylu niepo- kojów; ono wywołało jego gniew, wściekłość, a wreszcie obłęd, którego wynikiem jest właśnie całe to oskarżenie. Jeśli dowiodę te- go wyraźnie i niezbicie, wtedy dopiero ciebie, Klaudiuszu Maksy- mie, i wszystkich tu obecnych wezwę na świadków, że ów nielet- ni mój pasierb, Sycyniusz Pudens, w imieniu którego i za którego zgodą jego stryj wniósł przeciw mnie oskarżenie, całkiem niedaw- no został wyrwany spod mojej opieki (zaraz po śmierci jego brata Poncjana, który był, jeśli chodzi o wiek, od niego starszy, a jeśli chodzi o charakter - lepszy). Przekonacie się, jak straszliwą niena- wiść zaszczepiono mu zarówno do mnie, jak i do rodzonej jego matki; jak nie z mojej winy porzucił zamiłowania godne wolnego człowieka i przerwał w ogóle wszelką naukę. Stanie się wówczas dla was oczywiste, że wstępując na drogę życia poprzez zbrodni- 25 cze oskarżenie, będzie w przyszłości bardziej podobny do stryja Emiliana niż do brata Poncjana. [29] Przechodzę zatem, jak postanowiłem, do wszystkich bred- ni tego oto Emiliana. Zacznę od zarzutu, co -jak zauważyłeś - stał na czele oskarżeń, mając służyć za dowód jakoby najbardziej skła- niający do podejrzeń o magię: mianowicie, że ja u jakichś tam ry- baków chciałem nabyć za pieniądze pewne gatunki ryb. Która więc z tych dwóch okoliczności ma być podstawą do podejrzenia o ma- gię? Czy to, że o ryby dla mnie starali się rybacy? A może należa- ło to zadanie powierzyć hafciarzom albo cieślom? Może, aby unik- nąć waszych oszczerstw, powinienem był poszczególnym rze- mieślnikom powierzyć wykonanie prac zupełnie obcych ich zawodom? Niechby mi cieśla łapał siecią ryby, a rybak, przeciw- nie, niechby obrabiał drewno! A może sądziliście, że potrzebowa- łem tych ryb dla jakichś niecnych celów i dlatego chciałem kupić je za pieniądze? Jestem przekonany, że gdybym chciał mieć je na obiad, dostałbym je za darmo! Dlaczego w takim razie nie oskar- żacie mnie również na podstawie wielu innych rzeczy? Często przecież kupowałem za pieniądze wino i warzywa, i owoce, i chleb. Tym sposobem skazujecie na głód wszystkich sprzedaw- ców żywności; no, bo kto ośmieli się kupić u nich coś do zjedze- nia, jeżeli zakłada się z góry, że wszelkie wiktuały, za które płaci się pieniędzmi, potrzebne są nie na obiad, ale do magii? A jeżeli nie ma nic podejrzanego w tym, że rybacy za pieniądze wykonują swój codzienny zawód, to jest, łowią ryby (żadnych jednak ryba- ków na świadków nie przyprowadzili, bo żadnych takich rybaków nie ma), jeżeli nie ma też nic podejrzanego w cenie towaru (jej wy- sokości w ogóle nie podali, bo gdyby była przeciętna, nie wywoła- łaby wrażenia, a gdyby była wyolbrzymiona, nikt by w nią nie uwierzył), jeżeli nie ma - powtarzam - w tym wszystkim nic po- dejrzanego, niech mi Emilian odpowie, cóż to za przekonywający dowód nakłonił go do oskarżenia mnie o magię? [30] Powiada Emilian: „Poszukujesz ryb". Wcale nie przeczę. Powiedz mi jednak, proszę, czy ten, kto poszukuje ryb, jest ma- giem? Bo ja myślę, że akurat tak samo „byłbym magiem", gdybym poszukiwał zajęcy, dzików albo kapłonów. A może to tylko ryby mają w sobie coś skrytego przed innymi, a znanego magom? Jeśli wiesz, co to takiego, z pewnością właśnie ty jesteś magiem; jeśli zaś nie wiesz, to musisz przyznać, że oskarżasz o coś, czego sam nie wiesz. Czy aż tak bardzo obca jest wam wszelka wiedza, wszel- kie nawet powtarzane przez ludzi pogłoski, że nie potraficie wa- 26 szym wymysłom nadać choć pozorów prawdopodobieństwa? W jakiż sposób ma się przyczynić do wzniecenia ognia miłości nędzna i zimna ryba, czy w ogóle jakaś rzecz wyciągnięta z morza? A może w błąd wprowadziło was to, że Wenus - jak powiadają - narodziła się z morza? Przyznaj, Tannoniuszu Pudensie, że wielka jest twoja niewiedza, skoro posłużyłeś się rybami, aby udowodnić magię. Gdybyś czytał Wergiliusza, wiedziałbyś z całą pewnością, że do tego służą zazwyczaj zupełnie inne rzeczy. O ile wiem, po- eta ów wymienia wełniane przepaski, soczyste gałązki, przednie kadzidło, różnokolorowe nici, a ponadto - wysuszony laur, szybko twardniejącą glinę, łatwo topiący się wosk i wiele innych środków, które opisał w swym poważnym poemacie: l ścięte przy księżycu sierpy miedzianemi Dojrzałe kładzie, czarny sączące mlecz, zioła. Szuka guza, ściętego ze źrebięcia czoła, Przysmaków wziętych matce.29 A ty, rybi oskarżycielu, przypisujesz magom zupełnie inne środ- ki: nie te zdejmowane z młodych łbów, ale te wycinane z pokry- tych łuską grzbietów; nie te zbierane na ziemi, ale te wyciągane z głębin; nie te koszone sierpami, ale te chwytane na haczyk. Wreszcie, mówiąc o czarodziejstwach, Wergiliusz powiada: jad, a ty: proszek do zębów; on: trawy i gałązki, a ty: łuski i ości; on ko- si łąkę, ty przeszukujesz fale. Przypomniałbym ci wiele podobnych miejsc u Teokryta, dużo u Homera, mnóstwo u Orfeusza, przytoczyłbym ci sporo fragmen- tów z greckiej komedii i tragedii i z prac historyków, ale niedawno zauważyłem, że ty nie potrafiłeś przeczytać listu Pudentilli, który ona napisała po grecku. A więc wspomnę jeszcze tylko jednego po- etę łacińskiego. Kto czytał Lewiusza, ten rozpozna te wiersze: Stosują wiele środków w miłości, Jako że wszyscy chcą wzajemności: Paski, paznokcie i różnych tyle Trawek, korzonków, łodyżki, skórki, Dwuogoniastej jądra jaszczurki I to, co budzi żądze w kobyle. [31] Gdybyś miał jakiekolwiek wykształcenie, skłamałbyś, że ja tych i innych rzeczy poszukiwałem, a nie ryb. Byłoby to o wiele 27 bardziej podobne do prawdy i ludzie, być może, nawet by ci uwie- rzyli, jako że o takich środkach mówi się powszechnie. Do czegóż zaś ma służyć ryba, jeśli nie do ugotowania i postawienia na stole? Bo do magii -jak myślę - nie nadaje się zupełnie. Powiem, czemu tak sądzę. Otóż, choć wielu uważało, że Pitagoras naśladował Zo- roastra i że - podobnie jak tamten - wtajemniczony był w magię, to jednak przetrwało wspomnienie, że kiedyś w pobliżu Metapon- tu, na wybrzeżu swej Italii,30 z której zrobił jakby drugą Grecję, za- uważył, jak pewni rybacy wyciągają sieci i na los szczęścia odku- pił od nich cały połów. Kiedy dał im pieniądze, wszystkie złowio- ne ryby kazał natychmiast wyjąć z sieci i wrzucić z powrotem do morza. Na pewno nie wypuściłby ich z rąk, gdyby jego zdaniem miały w sobie coś użytecznego dla magii. Ale mąż wielce uczony, pragnący współzawodniczyć ze starożytnymi, pamiętał, że Homer, poeta mający rozległą wiedzę, czy raczej - znający się na wszyst- kim bez wyjątku, całą siłę środków magicznych przypisywał nie morzu, ale ziemi; o pewnej czarownicy powiedział tak: ...na ziołach leczniczych dobrze się znała Szczodrze przez ziemię wydanych...31 W innym zaś miejscu pieśni tak znowu: ...tam ziemia oprócz zboża niesie rozmaite zioła, jedne pomocne, drugie szkodliwe...32 Nikt nigdy u Homera jako środków magicznych nie stosował nicze- go, co pochodziło z morza albo z ryb. Przypomnę choćby Proteusza i jego zmieniający się wygląd, Ulissesa33 i dołek, Eola i worek, He- lenę i dzban, Kirke i kubek, Wenerę i pas. Więc, jak tylko sięgnąć pamięcią, znaleźliście się wy jedni jedyni, którzy moc ziół, korze- ni, łodyg i kamieni, jakby pomieszała się cała przyroda, przenosi- cie ze szczytów górskich do morza i zaszywacie głęboko do rybich brzuchów. A zatem, choć do tej pory do obrządków magicznych wzywano zwykle nosiciela zaklęć, Merkurego, uwodzicielkę dusz, Wenerę, świadka nocy, Lunę34 i władczynię cieni, Trywię35 - od tej pory dzięki wam Neptun wraz z Salacją,36 Portunem37 i całym orszakiem nereid38 porzucą opiekę nad burzliwą wodą i serca do burzliwej miłości powiodą. [32] Powiedziałem już, dlaczego przypuszczam, że magów nie ciekawią ryby. A teraz, jeśli wolno, uwierzmy Emilianowi, że ryb 28 używa się również do celów magicznych. Czy w takim razie, jeśli ktoś pyta o ryby, to jest zaraz magiem? No to ten, kto pyta o czół- no, będzie piratem, kto o łom - włamywaczem, a kto o miecz - mordercą. Bo w każdej, nawet najbardziej niewinnej rzeczy, znaj- dziesz coś, co w jakiś sposób może zaszkodzić, a w każdej najprzy- jemniejszej coś, co kryje gorycz. Ale nie można też dopatrywać się we wszystkim tylko złowieszczych właściwości. Nie wolno ci są- dzić, że kadzidło, cynamon, mirrę i inne podobne wonności kupu- je się tylko na pogrzeby, bo wyrabia się z nich także lekarstwa i służą do składania ofiar. Zresztą na mocy tego samego „rybiego dowodu" za magów będziesz uważał również towarzyszy Menela- osa, którzy - według słów wielkiego poety - „wygiętymi haczy- kami odpędzali głód"39 w pobliżu wyspy Faros; do magii zaliczysz nurki, delfiny i kraba, a poczytasz za magów również i wszystkich żarłoków, którzy za pieniądze zaopatrują się u rybaków, i wreszcie samych rybaków, którzy z zawodu łowią różne gatunki ryb. „Dla- czego w takim razie ty poszukujesz ryb?" Nie chcę i nie widzę po- trzeby ci wyjaśniać, ale ty dowiedź, jeśli potrafisz, że poszukiwa- łem ryb do tego, o co oskarżasz. A gdybym tak kupował ellebor, cykutę, sok maku i inne tego rodzaju środki, które pomagają, jeśli stosowane są we właściwych ilościach, a jeśli się je zmiesza lub użyje się ich za dużo, szkodzą! - któżby spokojnie ścierpiał, gdy- byś pozwał mnie o trucicielstwo tylko dlatego, że można nimi za- bić człowieka? [33] Zobaczmy jednak, co to były za gatunki ryb, których tak bardzo potrzebowałem i które tak trudno spotkać, że miałbym za nie wyznaczać aż specjalną sumę. Wymieniono w ogóle trzy na- zwy: jedną fałszywą i dwie bezwstydne. Fałszywą - bo powiedzia- no, że był to zając morski, choć to była zupełnie inna ryba, a przy- niósł mi ją, mimo że wcale go o to nie prosiłem, mający dobre ro- zeznanie w medycynie mój niewolnik Temison, żebym ją obejrzał; usłyszeliście to zresztą od niego samego. Co zaś tyczy zająca - nie trafił na takiego po dziś dzień. Ale przyznaję, że pytałem o inne ga- tunki, i to nie tylko rybaków, ale również moich przyjaciół, i pro- siłem, aby spotkawszy jakąś rybę z gatunku mniej znanych, opisa- li mi jej wygląd, bądź też przynieśli mi ją żywą, a jeśli to nie bę- dzie możliwe, to chociaż martwą. Dlaczego tak postępuję? Zaraz wyjaśnię. Otóż skłamali ci moi najprzebieglejsi oskarżyciele (za ta- kich przynajmniej się uważają), kiedy chcąc przypieczętować oszczerstwo, umyślili, że poszukiwałem dwóch stworzeń morskich o nieprzystojnych nazwach. Tannoniusz pragnął dać do zrozumie- 29 nią, że chodzi o nazwy narządów rodnych obojga płci, ale nie stać było tego wielkiego prawnika na znalezienie należytych słów, bo lichy z niego orator. Wreszcie po wielu długich wahaniach jednej morskiej istocie dał jakąś niby to nazwę, złą i brzydką, zbliżoną do nazwy męskiego organu; nie mogąc jednak znaleźć godziwego określenia dla organu żeńskiego, żeby nazwać nim drugą istotę, uciekł się do moich pism i w jednej z moich książek przeczytał: „Niech międzybiodrze zakryje biodrem i zasłoni dłonią". [34] Stosownie do swojej powagi poczytał mi za błąd, że niby to ja się nie wstydzę poruszać, jakkolwiek w sposób godziwy, rze- czy nieprzyzwoitych. A ja miałbym większe prawo zrobić mu za- rzut, że człowiek, który wobec ludzi przedstawia się jako zawodo- wy mówca, o rzeczach bądź co bądź przyzwoitych plecie w sposób niegodziwy i o sprawach zupełnie prostych wyraża się niezrozu- miale albo milczy w ogóle. A gdybym ja o posągu Wenery nie mó- wił nic i nie użyłbym wyrazu „międzybiodrze", jakimi słowami oskarżałbyś mnie o owo przestępstwo, by pozostać w zgodzie z własną głupotą i niezręcznym wysłowieniem? Czyż może być coś głupszego niż mniemanie o podobieństwie cech samych rzeczy dlatego tylko, że ich nazwy brzmią podobnie? A wam się wydawa- ło, iż dokonaliście arcychytrego odkrycia, dzięki któremu rzucicie na mnie oszczerstwo, jakobym, aby móc kusić poprzez magię, po- szukiwał dwóch stworów morskich o nazwie veretilla i virginal. Dowiedz się więc, że to są nazwy łacińskie, a zmieniłem ich brzmienie po to, abyś wzbogacony o świeże wiadomości mógł na nowo oskarżać. Ale zapamiętaj, że podtrzymywanie twierdzenia, jakoby stworzenia morskie o brzydkich nazwach były potrzebne do spraw miłosnych, będzie tak samo śmieszne, jak gdybyś utrzymy- wał, że grzebień morski nadaje się do czesania włosów, ryba-ja- strząb - do polowania na ptaki, ryba-dziczka - do polowania na dziki, a ryba-czaszka - do przywoływania zmarłych. Odpowiem więc krótko na tę część waszego oskarżenia, niedorzeczną i źle przemyślaną, że tych morskich śmieci i tych nabrzeżnych odpadów nie starałem się mieć ani za pieniądze, ani za darmo. [35] A jeszcze i to wam dam w odpowiedzi, że nie mieliście po- jęcia, jak wymyślić to coś, czego miałem poszukiwać. Wszak te nic warte ryby, które wymieniliście, całymi kupami i stertami walają się po wszystkich brzegach i nie potrzeba niczyich starań, bo byle przypływ wyrzuca je z wody. Dlaczego na przykład nie powiedzie- liście, że za wielkie pieniądze u mnóstwa rybaków usilnie starałem się uzyskać na wybrzeżu małże o muszlach pokrytych bruzdami, 30 gładkie kamyki, a ponadto szczypce raków, skorupy jeży mor- skich, macki sepii, wreszcie odłamki, szypułki, oka sieci, robako- wate ostrygi z Pergamu, a na koniec trawy, wodorosty i wiele in- nych wyrzucanych przez morze rzeczy, które w każdym miejscu wybrzeża napędzają wiatry, wypluwa toń, osadza burza, pozosta- wia cisza morska. Przecież to wszystko, co wyliczyłem, powinno - sądząc z nazwy - wywołać nie mniejsze podejrzenia. Twierdzicie, że stworzenia wyłowione z morza, wskutek podobieństwa nazw z członkiem i kobiecymi genitaliami, mają wpływ na sprawy płci. Czy nie tak samo kamień z tego wybrzeża wiąże się z kamieniami moczowymi, muszla z wymuszaniem testamentu, rak z rakowatym guzem, a trawa ze złym trawieniem? Ty zaś, Klaudiuszu Maksy- mie, jesteś wielce cierpliwym człowiekiem i bardzo, zaiste, wyro- zumiałym, skoro wytrzymałeś, na boga, tak długo tego rodzaju do- wodzenie. Ja natomiast, podczas gdy przytaczali te niby obciążają- ce i przekonywające dowody, śmiałem się z ich głupoty, a twoją cierpliwość podziwiałem. [36] Zresztą, skoro Emilian tak niezwykle dba o moje sprawy, niech się dowie, z jakiego to powodu, choć poznałem już bardzo dużo gatunków ryb, chciałbym wreszcie poznać i te nieznane. Po- mimo że jest już w podeszłym wieku i zgrzybiały ze starości, niech się jednak zgodzi nieco poduczyć - trochę to wprawdzie za późno, ale pewnie po raz ostatni w życiu. Niech poczyta prace starożyt- nych filozofów, żeby zrozumieć wreszcie, że nie ja pierwszy za- cząłem to badać, lecz już dawno moi poprzednicy - mam na myśli Arystotelesa, Teofrasta, Eudemosa, Likona i wszystkich uczniów Platona - pozostawili mnóstwo książek o rozmnażaniu się zwie- rząt, o ich życiu, budowie i o wszelkich różnicach między nimi. Dobrze, Maksymie, że sprawa prowadzona jest w twojej obecno- ści, bo jako człowiek wykształcony czytałeś z pewnością ogromne tomy dzieł Arystotelesa O pochodzeniu zwierząt, O anatomii zwie- rząt, O historii zwierząt, a poza tym niezliczone jego Problemy oraz prace pozostałych przedstawicieli tejże szkoły, w których po- ruszane są przeróżne podobne zagadnienia. Jeśli oni z wielkim dla siebie zaszczytem i chwałą spisali wyniki z ogromnym trudem przeprowadzonych badań, to czy te same badania mogą mi przyno- sić hańbę? Zwłaszcza że ja staram się spisać to wszystko dokład- niej i zwięźlej, jednocześnie po grecku i po łacinie, dodając to, co opuszczono i uzupełniając to, czego brakuje. Pozwólcie -jeśli czas pozwala - przeczytać coś z moich dzieł „magicznych", aby Emi- lian dowiedział się, że ja przeprowadzam więcej studiów i badań, 31 niż on przypuszcza. Weź więc jedną z moich greckich książek (bo przez przypadek moi przyjaciele, gorliwi badacze przyrody, przy- nieśli je ze sobą), a najlepiej tę, w której napisane jest wiele o od- mianach ryb; ja tymczasem - zanim znajdziesz - opowiem przy- kład, jaki się łączy z tą sprawą. [37] Kiedy poeta Sofokles, rywal Eurypidesa (którego zresztą przeżył, bowiem żył do późnej starości), oskarżony został przez własnego syna o obłęd - miał niby w podeszłym wieku stracić ro- zum - przyniósł podobno z sobą swojego Edypa w Kolonie, wy- śmienitą tragedię, którą akurat w owym czasie pisał. Przeczytał ją sędziom i nic więcej nie dodał na własną obronę; powiedział tylko, żeby śmiało go skazali jako obłąkanego, jeśli strofy starca im się nie podobały. Wtedy wszyscy sędziowie - o ile wiem - wstali z uszanowaniem przed wielkim poetą, pełni zachwytu obsypali go pochwałami za niezwykle pomysłową treść i za przepiękny styl tragedii; niewiele brakowało, aby jednogłośnie za obłęd skazali nie Sofoklesa, ale jego oskarżyciela. Znalazłeś już książkę? Pięknie. No to spróbujmy, czy przypad- kiem moja literatura nie pomoże w sądzie i mnie. Przeczytaj parę słów z początku, a potem nieco o rybach. A ty40 odlicz z mojej obrony czas czytania. [38] Na pewno, Maksymie, większą część tego, co usłyszałeś, czytałeś przedtem u starożytnych filozofów. Nie zapominaj jednak, że te książki napisałem tylko o rybach: które z nich rozmnażają się przez kopulację; które powstają z mułu; ile razy do roku i w jakich okresach budzi się popęd płciowy u samic i samców każdego ga- tunku; poprzez jakie organy i cechy przyroda zróżnicowała żywo- rodne i jajorodne - tak nazywam po łacinie to, co Grecy zwą zoo- toka i ootoka. Wreszcie, żeby nie wyjaśniać wszystkich szczegó- łów rozmnażania się zwierząt, zajmuję się potem różnicami między nimi, ich nawykami, budową ciała, długością życia i roz- licznymi innymi sprawami, które znać wprawdzie trzeba, ale dla sądu nie są ciekawe. Poproszę jeszcze o odczytanie z moich pism łacińskich kilku ustępów dotyczących tego samego tematu. Zwrócisz uwagę, że po- ruszam w nich rzeczy godne zapamiętania, a mało komu znane, a także używam nazw przez Rzymian nie stosowanych i do dzisiaj, o ile wiem, w łacinie nieznanych; ja natomiast dzięki pracy i wy- trwałości przeniosłem je z greki i niby odbiłem na łacińskiej mone- cie. A niech powiedzą nam, Emilianie, twoi adwokaci, czy kiedyś spotkali po łacinie te wyrażenia, które przytoczę. Będę mówił wy- 32 łącznie o stworzeniach wodnych, a pozostałe tylko wspomnę, o ile mają cechy wspólne z tymi pierwszymi. A więc posłuchaj dokład- nie; gotów jesteś krzyczeć, że wymawiam magiczne zaklęcia zwy- czajem Egipcjan lub Babilończyków: selacheja, malakeja, malako- straka, chondrakantha, ostrakoderma, karcharodonta, amfibia, lepidota, folidota, dermoptera, steganopoda, monere, synagelasti- ka...41 Mogę wymieniać dalej, ale nie warto tracić dnia, bo mi nie starczy czasu na zajęcie się pozostałymi sprawami. A ty tymcza- sem przeczytaj głośno w łacińskim przekładzie te słowa, które przytoczyłem. [39] Czy więc myślisz, że dla filozofa - nie prostackiego nieuka i bezmyślnego na modłę cyników, ale dla takiego, który pamięta, że jest ze szkoły Platona - czy myślisz, że dla takiego filozofa hań- bą jest to, że wie o tych rzeczach, czy to, że nie wie; to, że one go nie ciekawią, czy to, że się nimi zajmuje; to, że zna sposób, dzięki któremu można coś o nich przewidzieć, czy to, że wierzy opowie- ściom ojca i matki o bogach nieśmiertelnych? Kwintus Enniusz opisał w wierszach przeróżne smakołyki. Wy- mienił niezliczone gatunki ryb, które - rzecz jasna - dokładnie po- znał. Zacytuję tych kilka wierszy, które pamiętam: Za to w Klipei miętus - przepyszna to ryba, Małże w Enos, w Abydos znów ostrygi chyba, W Mitylenie grzebieńce, a w Ambracji „świnie"; Jeśli duży, kup sarga - Brundizjum nim słynie; Wiedz, że najlepsze ryby-dziczki Tarent daje; W Surrencie są sterlety, za to w Kumach haje; Jedz skary - całkiem jakbyś jadł mózg Jowiszowy (W kraju Nestora na nie urządzają łowy) - Ryby-kosy i drozdy, ryby-morskie cienie. Zaś polipy, mięczaki, ślimak purpurowy, Jeże słodkie i okonie - na Korkyrze w cenie. W wielu swych wierszach upamiętnił także inne gatunki i to, skąd każdy z nich pochodzi oraz jak je gotować lub smażyć, żeby były najsmaczniejsze; i ludzie wykształceni za to go nie ganią. Więc i mnie niech nie ganią za to, że używając właściwych i przyzwo- itych określeń, spisuję po grecku i po łacinie rzeczy znane tylko niewielu osobom. [40] Ponieważ o tym dość powiedziałem, posłuchaj teraz o czymś innym. Otóż ciekawi mnie wielce medycyna, nieźle się na 33 niej znam i dlatego z ryb chcę otrzymać pewne lekarstwa. Bo jak we wszystkich innych rzeczach można znaleźć przeróżne leki roz- proszone i rozsiane jednym i tym samym darem natury, tak niektó- re z nich są i w rybach. A może uważasz, że znajomość i umiejęt- ność sporządzania leków jest raczej obowiązkiem maga niż lekarza czy wreszcie filozofa, który posłuży się nimi nie dla zysku, lecz dla niesienia pomocy? A jednak starożytni lekarze znali również za- klęcia leczące rany, co poświadcza najgodniejszy zaufania znawca wszelkiej starożytności, Homer, który zaklęciem potrafił zatrzy- mać krew cieknącą z rany Ulissesa. Bo nie ma żadnego przestęp- stwa tam, gdzie chodzi o ratowanie zdrowia człowieka. „Ale - powiadasz - w jakim celu, jeśli nie w złym, rozcinałeś rybę, którą ci przyniósł niewolnik Temison?" Jak gdybym przed chwilą nie mówił nic o tym, że piszę o organach ciała wszystkich zwierząt, o ich położeniu, o ich ilości i zależności między nimi, że studiuję księgi Arystotelesa o anatomii i uzupełniam je. I dlatego bardzo się dziwię, że wiecie tylko o jednej rybie, którą badałem, ponieważ tak samo zbadałem już całe mnóstwo ryb, gdziekolwiek mi się trafiły; godne zaś uwagi, że nie robię tego nigdy w ukryciu, lecz zawsze jawnie, i na to, co robię, może popatrzeć każdy, nawet ktoś postronny. Takie zwyczaje i zasady przejąłem od moich na- uczycieli, którzy powiadają, że człowiek wolny i szlachetny, gdzie- kolwiek idzie, zamiary swoje powinien nieść wypisane na czole. Tę rybę, którą nazywacie zającem morskim, pokazywałem bardzo wielu osobom, które akurat były przy mnie. Jeszcze i teraz nie je- stem pewien, jak się ona nazywa. Muszę zbadać ją o wiele dokład- niej, bo nawet u starożytnych filozofów nie znalazłem jej opisu, choć jest ona doprawdy niezwykłą rzadkością, i dlatego, na boga, godna uwagi. Albowiem tylko ona - o ile mi wiadomo - pomimo że w ogóle gdzie indziej nie ma kości, w żołądku posiada dwana- ście kostek przypominających świńskie pęciny, zrośniętych ze so- bą i tworzących jakby łańcuszek. Gdyby Arystoteles o tym wie- dział, nie omieszkałby z pewnością opisać tej ryby; zwłaszcza że uznał za zjawisko szczególne, że ryba-osioł, jako jedyna, ma serce pośrodku jamy brzusznej. [41] „Rybę - powiadasz - rozcinałeś". Czy można poczytywać za winę filozofowi to, czego nie poczytuje się za winę ani rzeźni- kowi, ani kucharzowi? „Rybę rozcinałeś". Oskarżasz o to, że suro- wą? Gdybym ją ugotował, rozpruł jej brzuch, wydłubał wątrobę, tak jak tego uczy się u ciebie ten chłopiec, Sycyniusz Pudens, kie- dy szykuje sobie coś do przegryzienia - nie uznałbyś tego czynu za 34 godny oskarżenia. Czyż więc dla filozofa większą zbrodnią jest zjadać rybę, niż ją badać? Więc wróżbitom wolno oglądać wątro- bę, a filozofowi, który uważa się za wieszcza wszystkich istot, za kapłana wszystkich bogów, nie wolno się jej przypatrzyć? Oskar- żasz mnie o to, co ja i Maksym podziwiamy u Arystotelesa? Dopó- ki jego książek nie wypędzisz z bibliotek i nie wytrącisz ich z rąk uczonym, oskarżać mnie nie możesz. No, ale wystarczy; i tak mó- wiłem na ten temat aż za dużo. A teraz spójrz, Maksymie, jak oni sami obalają własne zarzuty: powiadają, że za pomocą magicznych sztuk i morskich przynęt zdobywałem kobietę, ale nie zaprzeczają, że w tym samym czasie przebywałem daleko w górach Getulii, gdzie ryby będzie można spotkać, jeśli powtórzy się potop Deukaliona. I tak mam szczęście - oni nie wiedzą o tym, że czytałem również Teofrasta O stworze- niach żądlących i kąsających i O odtrutkach po ukąszeniach Ni- kandra, inaczej oddaliby mnie pod sąd jeszcze za trucicielstwo. Bo te przykrości, które mnie teraz spotkały, wynikły wskutek czytania Arystotelesa i współzawodniczenia z nim; trochę ponosi winy i Platon, który głosi, że człowiek poświęcający się takim badaniom „bawi się w życiu zabawą nie pozwalającą na skruchę". [42] A teraz, skoro o ich rybach wszystko stało się już jasne, po- słuchaj innego zarzutu, podobnie wprawdzie głupiego, ale jeszcze bardziej bezpodstawnego i bardziej niedorzecznie wymyślonego. Wiedząc, że „dowód rybi" okaże się nieskuteczny i nic warty, a poza tym śmieszny, bo nieprawdopodobny (czy ktoś kiedyś sły- szał, żeby dla magicznych praktyk zeskrobywać z ryb łuskę i wyj- mować im grzbiety?), uznali, że trzeba wymyślić coś bardziej tra- fiającego do przekonania, a więc wzbudzającego większe zaufa- nie. Dostosowali się zatem do krążących powszechnie zdań i pogłosek, i umyślili, że z dala od Judzkich oczu, w niedostępnym miejscu, gdzie świadkami prócz ołtarzyka i lampki była garstka wtajemniczonych, zaklęciami zaczarowany został pewien chło- piec, że upadł na ziemię, a potem nieprzytomnego postawiono na nogi. Nie śmieli wprawdzie posunąć się dalej w swych kłam- stwach; tylko żeby bajka miała zakończenie, należało jeszcze do- dać, że ten chłopiec wiele ponadto wywróżył i przepowiedział. Otóż taki jest skutek zaklinań: wróżby i wieszczby; i to nie tylko jest zdanie tłumu, ale także powaga uczonych potwierdza, że po- dobne cuda dzieją się z chłopcami. Przypominam sobie, że u filo- zofa Warrona, człowieka niezwykle uczonego i wykształconego, wśród wielu innych przykładów z tym związanych, wyczytałem 35 i taki: w Tralles poprzez wróżby chciano poznać wynik wojny z Mitrydatesem;42 tym, którzy pytali, chłopiec, przypatrując się zanurzonemu w wodzie posążkowi Merkurego, przepowiedział, w stu sześćdziesięciu wierszach, co nastąpi. Ten sam autor pisze też, że Fabiusz, kiedy zgubił pięćset denarów, poprosił o pomoc Nigidiusza. Natchnieni jego zaklęciami młodzi niewolnicy wska- zali, w którym miejscu ukryto sakiewkę z częścią pieniędzy i jak rozdzielono pozostałe. Okazało się, że jeden z tych denarów miał filozof Marek Katon. Ten zresztą przyznał, że otrzymał go od swe- go sługi jako ofiarę dla Apollina. [43] Takie to i podobne opowiadania o magicznych praktykach i o chłopcach czytałem wprawdzie u wielu pisarzy, ale dotychczas się waham, czy uznać to wszystko za prawdę, czy też nie, choć wierzę Platonowi, że istnieją jakieś boskie siły, które z powodu swej natury i zajmowanego miejsca stoją między bogami i ludźmi, kierując wszelkimi przepowiedniami i cudami magów. Prócz tego jeszcze zastanawiam się, czy może dusza ludzka, a zwłaszcza pro- sta dusza chłopięca, pod wpływem odpowiednich zaklęć albo odu- rzających zapachów zapaść w sen i zapomnieć o wszystkim, co ją w danej chwili otacza, utraciwszy zaś na krótko pamięć o ciele, znowu powrócić do właściwej sobie natury, która - rzecz jasna - jest nieśmiertelna i boska, i wówczas, niby w jakimś uśpieniu, wie- ścić o przyszłości? No, ale cokolwiek by to nie było, jeśli już trze- ba choć trochę w to wszystko wierzyć, konieczne jest - o ile sły- szałem - żeby do przepowiadania wybierać jakiegoś chłopca ład- nego i niewinnego, wymownego i o bystrym umyśle, aby boska siła czuła się w nim dobrze, jak w dostojnej świątyni - jeśli tylko zamknięta jest ona w chłopięcym ciele - i aby sama dusza zaraz po przebudzeniu skupiła się dokoła własnych przeczuć, które dopiero co jej zaszczepione, nie osłabione siłą zapomnienia, mogą być przekazane łatwo i zrozumiale. Nie z każdego bowiem drewna - jak mówił Pitagoras - można wyrzeźbić Merkurego. A skoro tak te sprawy wyglądają, wskażcie, który to był tym chłopcem zdrowym, niewinnym, mądrym, pięknym - godnym, bym go za pomocą zaklęcia dopuścił do tajemnic? Wszak wspo- mniany przez was Tallus potrzebuje raczej lekarza niż maga. Epi- lepsja bowiem doprowadziła biedaka do tego, że trzy, a często i cztery razy dziennie bez jakichkolwiek zaklęć pada na ziemię i w drgawkach nabija sobie siniaki na całym ciele; twarz ma w pryszczach, głowę i z przodu, i z tyłu potłuczoną, wzrok tępy, nozdrza rozszerzone, nogi uginają się pod nim. Największym ze 36 wszystkich magiem będzie ten człowiek, w którego obecności Tal- lus utrzyma się na nogach. Choroba sprawiła, że chyli się i pada jakby ogarnięty sennością. [44] A wy mimo to powiedzieliście, że on przewrócił się wsku- tek moich zaklęć, ponieważ jeden jedyny raz upadł w mojej obec- ności. Jest tu obecnych dużo jego przyjaciół niewolników, których doprowadzenia zażądaliście; wszyscy oni mogą powiedzieć, dla- czego w obecności Tallusa spluwają, dlaczego żaden nie ma odwa- gi jeść z nim razem z tej samej miski i pić z tego samego garnka. Ale cóż tu po niewolnikach? Wy też macie oczy! Zaprzeczcie, że na długo przedtem, zanim przybyłem do Oei, Tallus, mając w so- bie tę chorobę, nierzadko przewracał się, a wy często pokazywali- ście go lekarzowi! Niech zaprzeczą temu inni niewolnicy, którzy są u was na służbie! Pozwolę wmówić w siebie wszystko, jeśli już dawno nie wysłaliście go na wieś, i to do posiadłości oddalonej, że- by nie pozarażał pozostałych niewolników. A że tak było, temu i oni zaprzeczyć nie mogą. Dlatego nie mogliśmy go tu dziś przy- prowadzić. Ponieważ zaś całego tego oskarżenia Emilian z braku czasu nie przemyślał, dopiero na trzeci dzień zażądał od nas, aby przyprowadzić tu piętnastu niewolników. Jest czternastu, którzy byli w mieście. Tylko Tallusa, który -jak już powiedziałem - od- dalony jest od tego miejsca o prawie sto mil, tylko Tallusa nie ma. Ale wysłaliśmy już człowieka, który go tu szybko przywiezie. Za- pytaj, Maksymie, tych czternastu niewolników, których tu przypro- wadziliśmy, gdzie jest chłopiec imieniem Tallus i jak się czuje; za- pytaj o to niewolników moich oskarżycieli. Nie zaprzeczą, że to chłopiec niezwykle brzydki, o ciele słabym i chorowitym, epilep- tyk, nieokrzesany, gburowaty. Pięknego więc wybraliście chłopca! Jego to miałby ktoś dopuścić do składania ofiar, dotykać jego gło- wy, ubierać go w czysty płaszcz i oczekiwać od niego przepowied- ni! Chciałbym - słowo daję - żeby tu był! Oddałbym ci go, Emi- lianie, żebyś nim rozporządzał; podtrzymywałbym go, gdybyś go przesłuchiwał. Już w środku pytania, tu przed trybunałem, zwrócił- by na ciebie swoje odrażające oczy, na ustach pojawiłaby mu się piana, którą by ci opluł twarz, zacisnąłby pięści, zatrząsł głową, a w końcu runąłby ci na pierś. [45] Czternastu niewolników, których zażądałeś, przyprowadzi- łem. Dlaczego z nich nie korzystasz i nie przesłuchujesz ich? Ko- niecznie potrzebny ci ten jeden epileptyk, o którym wiesz równie dobrze jak ja, że od dawna nie ma go w mieście. Czy może być oszczerstwo bardziej wyraźne? Czternastu niewolników zgodnie 37 z twoim żądaniem jest tutaj - nimi gardzisz; jednego chłopczyny nie ma - na niego się powołujesz. Czego wreszcie chcesz? Załóż- my, że Tallus jest tutaj. Chcesz udowodnić, że upadł w mojej obec- ności? Oczywiście, potwierdzam. Powiadasz, że przyczyną były zaklęcia? Chłopiec tego nie wie, a ja twierdzę, że nie były. A temu, że chłopiec ma epilepsję, nie ośmielisz się zaprzeczyć. Więc dla- czego to, że upadł, przypisywać w większej mierze zaklęciom niż chorobie? A czy nie mogło się zdarzyć, że w mojej obecności przy- trafiło mu się to, co często przytrafiało mu się w obecności innych? Gdyby mi tak zależało na przewróceniu epileptyka, nie potrzebo- wałbym do tego zaklęć, skoro - o czym czytałem u znawców przy- rody - cudownie i łatwo wykrywa tę chorobę rozpalony kamień ga- gat, którego zapach wykorzystują na targach niewolniczych, żeby sprawdzić, czy sprzedawany niewolnik jest zdrowy, czy chory. A nawet koło obracane przez garncarza, kręcąc się, szkodzi czło- wiekowi owładniętemu tą chorobą, tak bardzo ów widok osłabia jego porażoną duszę. A zatem do zwalenia z nóg epileptyka lepiej nadaje się garncarz niż mag. Niepotrzebnie żądałeś, żebym przyprowadził tu niewolników; a ja żądam - i bardzo mi na tym zależy - żebyś wskazał, którzy to świadkowie obecni byli przy obrządku ofiarnym, kiedy ja rzuciłem na ziemię przewracającego się Tallusa. Wymieniasz wciąż tylko tego malca, Sycyniusza Pudensa, w imieniu którego mnie oskar- żasz. On powiada, że przy tym był; jeśliby nawet jego chłopięcy wiek nie przeszkadzał mu brać udziału w obrzędach, to i tak rola oskarżyciela nie pozwalałaby go obdarzać zaufaniem. Prościej by- łoby, Emilianie, i o wiele poważniej, gdybyś powiedział, że to ty sam brałeś w tym udział i na skutek tego obrządku straciłeś rozum, niż że całą sprawę oddałeś w ręce dzieci, jakby na kpiny. Chłopiec upadł, chłopiec widział; a może jeszcze inny chłopiec wymawiał zaklęcia? [46] W tym miejscu Tannoniusz Pudens, widząc, że i to kłam- stwo spotkało się z chłodnym przyjęciem i że zostało odrzucone przez wszystkich, na co wskazywały szmery i grymasy na twa- rzach, chwycił się chytrego sposobu, aby choć obietnicą u niektó- rych podtrzymać cień podejrzenia, i powiedział, że przyprowadzi tu innych chłopców, których tak samo miałem urzec; w ten sposób przeszedł do zupełnie innych dowodów. Mógłbym nie przywiązy- wać wagi do jego słów, ale jak w innych przypadkach, tak i w tym pragnę się z nim zmierzyć. Chcę, żeby przyprowadzono tych nie- wolników, choć słyszałem, że nakłoniono ich do kłamstw, dając im 38 nadzieję na uzyskanie wolności. Nie dodam już słowa; niech ich przyprowadzą! Żądam zatem i wymagam, Tannoniuszu Pudensie, żebyś wypełnił to, coś obiecał! Daj tu tych chłopców, na których tak liczysz; przyprowadź, podaj imiona! Oddaję ci na to mój czas z obrony. Mów - powtarzam - Tannoniuszu! Czemu milczysz? Czemu zwlekasz? Czemu się oglądasz? A jeśli on już nie wie, cze- go się wyuczył albo zapomniał imion, to ty, Emilianie, chodź tutaj, powiedz, co poleciłeś twojemu adwokatowi, pokaż chłopców! Dla- czego zbladłeś? Czemuż milczysz? Więc na tym polega oskarże- nie? Na tym donos o tak strasznym przestępstwie? A może chodzi o to, żeby naigrawać się z takiego człowieka, jakim jest Klaudiusz Maksym, a mnie prześladować oszczerstwami? A jeżeli przypad- kiem twój adwokat przejęzyczył się i nie ma żadnych chłopców, których mógłbyś przyprowadzić, to przynajmniej skorzystaj w jakiś sposób z tych czternastu niewolników, których ja tu przywiodłem. [47] A po co wezwałeś tu aż tylu niewolników? Oskarżając mnie o magię, potrzebowałeś na świadków piętnastu niewolników! Ilu niewolników byś zażądał, gdybyś oskarżał o przemoc? A więc wie o tym piętnastu niewolników, i to jest tajemnica. A może nie tajemnica, lecz właśnie magia? Musisz przyznać: albo nie było w tym nic niedozwolonego, skoro nie bałem się tylu wtajemniczo- nych, albo jeśli było coś niedozwolonego, nie powinno być tylu wtajemniczonych. Prawdziwa magia - o ile słyszałem -jest to za- jęcie ścigane przez prawo i już od dawna zakazane w dwunastu ta- blicach z powodu jej tajemniczego działania na urodzaje; jak jest potworna i straszna, tak też jest i ukrywana; praktykują ją nocami, chowają w ciemnościach, chronią przed świadkami, a zaklęcia wy- mawiają szeptem. Nie mówiąc w ogóle o niewolnikach, tylko nie- których spośród ludzi wolnych dopuszcza się do uczestniczenia w niej. A ty chcesz, żeby brało w tym udział piętnastu niewolni- ków? Może to było wesele albo jakieś inne tłumnie obchodzone święto, czy jakieś uroczyste przyjęcie? Piętnastu niewolników bie- rze udział w tajnych obrządkach niczym piętnastu mężów wybie- ranych do odprawiania świętych obrzędów! A po cóż bym brał aż tylu, skoro -jak na tajemnicę - ta liczba jest o wiele za duża? Pięt- nastu wolnych obywateli - to już społeczność, tyluż niewolników - czeladź, tylu zakutych w kajdany - więzienie. A może potrzebna była pomoc tylu niewolników, bo trzeba było długo trzymać zwie- rzęta ofiarne? Ale nie wspominałeś o żadnych zwierzętach oprócz kur. A co było ich zadaniem - liczyć drobiny kadzidła czy prze- wrócić Tallusa? 39 [48] Powiedzieliście także, że do mnie, do domu, przyprowa- dzono wolną kobietę cierpiącą na tę samą chorobę, co Tallus, że ja obiecałem ją wyleczyć, ona zaś przeze mnie zaczarowana też upa- dła. Jak widzę, przyszliście tu oskarżać zapaśnika, a nie maga. Więc powiadacie, że wszyscy, którzy zbliżyli się do mnie, prze- wracali się. Jednak lekarz Temison, który ją do mnie przyprowa- dził, zapytany o to przez ciebie, Maksymie, odpowiedział, że nie doznała z mojej strony niczego złego, poza tym, że ją spytałem, czy dzwoni jej w uszach i w którym więcej. Odrzekła wtedy, że za- zwyczaj dokucza jej ucho prawe, i natychmiast wyszła. Teraz, Maksymie, choć umyślnie wystrzegam się pochwał twojej osoby, aby nie wydawało się, że z powodu tej sprawy ci przypochlebiam, nie mogę się jednak powstrzymać od pochwale- nia twoich umiejętności w prowadzeniu dochodzenia. Od razu bo- wiem, gdy była o tym mowa i oni twierdzili, że kobieta została urzeczona, a lekarz, który był razem z nią, zaprzeczył, ty bardziej niż rozsądnie zapytałeś, jaką miałem mieć korzyść z rzucania na nią uroku. Odpowiedzieli: „Żeby kobieta upadła". „I co potem? Czy umarła?" dodałeś. Powiedzieli, że nie. „Więc do czego zmierzacie? Co miałby Apulejusz z tego, gdyby upadła?" Tak pięknie i stanowczo postawiłeś to trzecie pytanie, jak człowiek, który wie, że należy dokładnie rozpatrzyć motywy wszelkich czy- nów, że częściej należy dociekać przyczyn, usuwając czyny na plan drugi, że obrońców ludzi prowadzących spór dlatego rów- nież nazywają „prowadzącymi sprawę", bo oni wyjaśniają wszel- kie sprawy związane z powstawaniem czynów. Zresztą zaprze- czenie czynu jest rzeczą łatwą i nie potrzebującą żadnego obroń- cy, ale wykazanie, że czyn był sprawiedliwy - lub odwrotnie - to rzecz bardzo ciężka i trudna. Dlatego niedorzeczne jest docieka- nie, czy popełniono czyn, jeżeli nie było żadnych przestępczych motywów jego popełnienia. Dlatego, jeśli sprawa toczy się przed dobrym sędzią, obwinionego o dokonanie czynu zwalnia się z drobiazgowego śledztwa, skoro nie kierował się żadnymi prze- stępczymi pobudkami. A teraz - skoro nie udowodnili ani tego, że kobieta została za- czarowana, ani tego, że została przewrócona, a ja nie zaprzeczam, że zbadałem ją na prośbę lekarza - powiem ci, Maksymie, dlacze- go zapytałem o to dzwonienie w uszach. Nie pragnę wcale uspra- wiedliwiać tego czynu, który - jak już ty uznałeś - nie ma nic wspólnego z winą ani ze zbrodnią, lecz nie chcę przemilczać nicze- go, co zasługuje na wysłuchanie przez ciebie i jest stosowne do 40 twojego wykształcenia. Powiem o tym najkrócej, jak będę mógł; nie muszę cię przecież tego uczyć, ale tylko ci to przypomnę. [49] Filozof Platon w owym przesławnym dialogu Timajos nie- mal na boski sposób wyłożył budowę całego świata. Wyjaśniwszy nadzwyczaj doskonale zagadnienie trzech sił naszego ducha i wy- tłumaczywszy, dlaczego z boskiej opatrzności powstał każdy z członków naszego ciała, rozważył trzy grupy przyczyn wszelkich chorób. Pierwszą z nich połączył z tą chwilą, kiedy ciało powstaje i brak jest zgodności pomiędzy właściwościami głównych elemen- tów: wilgotnym i chłodnym oraz dwoma przeciwstawnymi do nich; następuje to wówczas, gdy którakolwiek z tych właściwości przekracza swoje granice albo opuszcza właściwe sobie miejsce. Druga przyczyna chorób wynika z wadliwych związków utworzo- nych z elementów prostych, ale mających odrębny charakter: cho- dzi o krew, wnętrzności, kości, szpik oraz to, co powstaje z połą- czenia się tych poszczególnych związków. Wreszcie na trzecim miejscu - nagromadzenie się w ciele różnych odmian żółci, zmą- conego powietrza i tłustej wilgoci wpływa na powstawanie chorób. [50] Wśród owych przyczyn szczególnie ważna jest ta, która wywołuje epilepsję - a o niej zacząłem mówić. Kiedy bowiem pod wpływem działania szkodliwego ognia mięśnie rozpuszczają się i tworzą gęstą, spienioną ciecz wydzielając jednocześnie pęcherzy- ki pary, wówczas na skutek żaru ściśniętego powietrza zaczyna ciec biaława i wzdymająca się ropa. Ta ropa zaś, jeśli wydostanie się z ciała na zewnątrz, nie tyle szkodzi skórze, co ją szpeci, albo- wiem piersi znaczy liszajami i pozostawia na nich różnorakie pla- my. Ale ten, komu się to przydarzy, nigdy już później nie ulegnie epilepsji; w ten sposób niezwykle ciężką chorobę ducha opłaca lekką szpetotą ciała. Lecz jeśli ten zgubny czynnik, pozostawszy wewnątrz i zmieszawszy się z czarną żółcią, rozszaleje się, owład- nie wszystkimi żyłami i - otworzywszy sobie drogę do wierzchoł- ka głowy - swój straszliwy prąd zmiesza z mózgiem, natychmiast paraliżuje duszy królewską część (ona zaś, mając władzę nad rozu- mem, zajmuje ciemię człowieka niby zamek lub pałac królewski), zatykając i doprowadzając do rozstroju jej boskie drogi i kanały mądrości. I mniej zgubnie działa podczas snu na ludzi, którzy do syta najedli się i napili, bo wówczas nie przejawia się w znamien- nych dla epilepsji skurczach, ale tylko w lekkich dusznościach. Lecz gdy dojdzie już do tego, że rozleje się w głowie człowieka, który czuwa, wówczas rozum nagle spowija się obłokiem i czło- wiek pada; ciało jego drętwieje, a dusza uchodzi na zewnątrz. My 41 nazywamy tę chorobę nie tylko „wielką" lub epilepsją, ale także „boską chorobą", podobnie jak Grecy mówią na nią hiera nosos, dlatego że ona razi rzeczywiście rozumną część duszy, która jest w każdej mierze najświętsza. [51] Zgadzasz się, Maksymie, z teorią Platona? Wyłożyłem ją na tyle jasno, na ile pozwalał mi czas. Mając całkowite zaufanie do jego zdania, że powodem boskiej choroby jest owa zaraza rozlewa- jąca się w głowie, nie na próżno chyba zapytałem tę kobietę, czy odczuwa ciężar w głowie, czy nie drętwieje jej szyja, czy nie pul- suje jej w skroniach i nie dzwoni w uszach. To zaś, że -jak przy- znała - dzwoni jej, zwłaszcza w prawym uchu, jest oznaką choro- by głęboko zakorzenionej, albowiem organy znajdujące się z pra- wej strony są silniejsze i dlatego pozostawiają mniej nadziei na wyzdrowienie, jeśli one same zachorzeją. Arystoteles w Proble- mach również napisał, że trudniej jest leczyć tych epileptyków, u których choroba zaczyna się z prawej strony. Długo by to trwa- ło, gdybym przytaczał zdanie Teofrasta o tej chorobie, bo i on na- pisał wspaniałą rozprawę o epileptykach. Lekarstwem dla nich - powiada w innej książce, zatytułowanej O zawistnych zwierzętach - są skórki pewnych jaszczurek, zrzucane niczym stare ubrania w określonych porach, podobnie jak to się dzieje u żmij. Ale te skórki trzeba od razu zabierać, stworzenia bowiem, czy to tknięte złym przeczuciem, czy też powodowane instynktowną chciwością, natychmiast odwracają się i pożerają je. Dlatego zaś odwołałem się do badań znanych filozofów przyta- czając dokładnie tytuły ich prac, a o żadnym lekarzu ani poecie nie chciałem nawet wspomnieć, żeby moi oskarżyciele przestali się dziwić, że filozofowie zawdzięczają własnej pracy umiejętność rozpoznawania przyczyn chorób i stosowania przeciwko nim le- ków. Skoro więc przyprowadzono do mnie na badanie chorą kobie- tę w nadziei, że ją wyleczę, i ze słów lekarza, który ją przyprowa- dził, jak również z moich dowodów wynika, że wszystko odbyło się tak, jak trzeba, to niechże oni wreszcie albo ustalą, że leczenie chorób należy do magów i ludzi złych, albo, jeśli nie mają odwagi tego powiedzieć, niech przyznają, że wykorzystując chorobę epi- lepsji u chłopca i u kobiety, wystąpili tu z nikczemnym i „epilep- tycznym" oszczerstwem. [52] A w ogóle, żeby powiedzieć prawdę, Emilianie, to raczej ty jesteś epileptykiem, bo ciskając oszczerstwa, tyle już razy potkną- łeś się i upadłeś. Lepiej zaś jest upaść fizycznie niż moralnie, zwichnąć sobie nogę niż rozum, opluć się (jak Tallus) we własnym 42 mieszkaniu, niż narazić się na pogardę tego najświetniejszego zgromadzenia. Ale ty, na nieszczęście, uważasz się za zdrowego, ponieważ nie zamykają cię w domu, i chodzisz sobie w ślad za własną głupotą, dokąd tylko cię ona prowadzi. Więc porównaj, z łaski swojej, twoje szaleństwo z szaleństwem Tallusa! Odkryjesz, że między wami niewielka jest różnica - ta tylko, że Tallus, szale- jąc, szkodzi sobie jedynie, a ty również innym; a poza tym: Tallus wywraca oczy, a ty prawdę; Tallus kręci rękoma, a ty adwokatami; Tallus tłucze się o podłogi, a ty o trybunały. Wreszcie cokolwiek on wyczynia, robi to na skutek choroby, czyli błądzi nieświadomie, a ty, nędzniku, popełniasz występki z rozmysłem i świadomością - taka to mocarna choroba cię prześladuje; kłamstwo podajesz za prawdę; o czyny nie dokonane spotwarzasz, jakby zostały popeł- nione; z człowieka, o którym dobrze wiesz, że jest niewinny, robisz winowajcę. [53] Jeszcze o czymś zapomniałem powiedzieć: są rzeczy, co do których przyznajesz się, że nic o nich nie wiesz i o te same rzeczy oskarżasz, jakbyś wiedział o nich wszystko. Mówisz bowiem, że razem z larami43 Poncjana trzymałem jeszcze coś zawiniętego w chusteczkę. Co tam było zawinięte i jakie to było, przyznajesz, że i ty nie wiesz i że poza tobą nikt tego nie widział; niemniej twierdzisz, że to były narzędzia magii. Nikt ci się tu nie będzie przypochlebiał, Emilianie! Brakuje twojemu oskarżeniu polotu, brakuje nawet bezczelności... żebyś wiedział! A co w ogóle w nim jest? Bezpłodna wściekłość zgryźliwego umysłu, godne politowa- nia szaleństwo zacietrzewionej starości. Przecież do tak poważne- go i wnikliwego sędziego zwróciłeś się w takich niemal słowach: „Wraz z larami Poncjana Apulejusz miał coś zawiniętego w chus- teczkę. Ponieważ nie wiem, co to było, twierdzę zatem, że to było coś magicznego. Uwierz mi więc w to, co mówię, albowiem mó- wię to, czego nie wiem". Cóż za przepiękne dowody i jak jasno przekonywające o zbrodni! „To było to, ponieważ nie wiem, co to było". Drugiego takiego jak ty nie znajdziesz, Emilianie, który by wiedział nawet to, czego nie wie. Twoja tępota wyniosła cię ponad wszystkich. Najbieglejsi i naj wnikliwsi filozofowie powiadają, że nie trzeba wierzyć nawet w to, co widzimy, a ty śmiało wydajesz sądy o tym, czego ani nie widziałeś, ani nie słyszałeś. Gdyby Pon- cjan żył i gdybyś go spytał, co tam było w tym zawiniątku, odpo- wiedziałby, że nie wie. A oto wyzwoleniec, który klucze do tego pomieszczenia miał do dzisiaj i który stoi po waszej stronie! Po- wiada, że nigdy niczego nie zauważył, choć jako opiekujący się 43 złożonymi tam książkami prawie codziennie otwierał i zamykał to pomieszczenie, często wchodził tam ze mną, a jeszcze częściej sam, i widział leżący na stole kawałek płótna ani nie zapieczętowa- nego, ani nie zawiązanego. No i co? Ukryte w nim były jakoby na- rzędzia magii. Z jakim to niedbalstwem je przechowywałem! Bez namysłu wystawiłem je na pokaz, oddałem postronnemu człowie- kowi pod opiekę, zdałem na cudzą łaskę i niełaskę, i każdy, kto chciał, mógł się im przyglądać, obejrzeć je, a nawet zabrać ze so- bą! Może chcesz, żeby ci jeszcze i teraz wierzono? Więc czego nie wiedział Poncjan, z którym żyłem w najbliższej przyjaźni, to wiesz ty, którego zobaczyłem po raz pierwszy tu w sądzie? Czego nie wi- dział wyzwoleniec, który się stamtąd nie ruszał i mógł zawsze oglądać wszystko, czego on nie widział, ty, któryś się nigdy tam nie zbliżał, ty to widziałeś? A zresztą, niechby to, czego nie wi- działeś, było takie, jakie mówisz! Przecież, głupcze, gdybyś dostał do rąk dzisiaj tę chusteczkę i wyjął z niej cokolwiek, i tak bym po- wiedział, że to nie ma nic wspólnego z magią. [54] Pozwolę ci na więcej: przedstaw, co chcesz, wynajdź, wy- myśl, co mogłoby wydawać się magicznym! Nawet i wtedy spie- rałbym się z tobą. Powiedziałbym, że mi to podrzucono, albo że dostałem to jako lekarstwo, albo że przekazano mi to w celach ob- rzędowych, albo że wypełniłem rozkaz objawiony mi we śnie; są jeszcze tysiące innych sposobów, za pomocą których mógłbym zbić twoje dowody zupełnie zwyczajnie i normalnie, tak jak robi się to powszechnie. A ty żądasz tymczasem, żeby coś, co - gdyby nawet było przyniesione tu i pokazane, wobec dobrego sędziego nie zaszkodziłoby mi - żeby to coś nikomu nie znane i przez niko- go nie widziane oskarżało mnie na podstawie próżnych podejrzeń. Nie wiem, czy zgodnie z twoim nawykiem znów nie powiesz: „No, a co to było, co zawinąłeś w płótno i trzymałeś razem z lara- mi?" Czy nie tak, Emilianie? Tak oskarżasz, że o wszystko pytasz pozwanego, a sam nie przedstawiasz żadnych świadectw. „Do cze- go ci potrzebne ryby? Dlaczego zbadałeś chorą kobietę? Co miałeś w chusteczce?" Czy przyszedłeś mnie tu oskarżać, czy zadawać mi pytania? Jeżeli oskarżać, to sam udowodnij to, co mówisz; jeżeli zadawać pytania, to nie uprzedzaj z góry tego, co było, bo przecież dlatego musisz pytać, że nic nie wiesz. Zresztą w ten sposób każ- dy człowiek okaże się winny, jeżeli oskarżający - zgłosiwszy cu- dze imię do sądu - nie będzie miał obowiązku przedstawienia do- wodów, natomiast będzie miał możliwość stawiania pytań. Cokol- wiek człowiek by robił, może służyć jako zarzut, że gorliwie 44 zajmuje się magią. Napisałeś ślubowanie na biodrze jakiegoś posą- gu - jesteś magiem; a jeśli nie - dlaczego napisałeś? Modliłeś się w świątyni do bogów po cichu -jesteś magiem; a jeśli nie - o co prosiłeś? Skoro zaś w ogóle nie modliłeś się w świątyni - jesteś magiem; a jeśli nie - dlaczego bogów o nic nie prosiłeś? I tak sa- mo, jeśli przyniesiesz jakiś dar, złożysz ofiarę, nazbierasz świętych gałązek. Dnia by mi nie starczyło, jeślibym chciał wymienić wszystkie okoliczności, w których oszczerca może tym sposobem żądać wyjaśnień. A zwłaszcza wszystko to, co schowane, zapieczę- towane i zamknięte przechowuje się w domu, można w ten sposób nazwać magicznym i wyciągnąwszy z komory, zawlec na forum i do sądu. [55] Do czego by doszło i jak daleko by to zaszło, Maksymie, jakie pole dla oszczerstw otworzyłoby się, gdybyśmy szli ścieżką Emiliana, w ile chusteczek niewinni wycieraliby pot przez tę jedną chusteczkę, mógłbym o tym mówić wiele. Zrobię jednak, jak po- stanowiłem: przyznam się do tego, do czego wcale nie muszę się przyznawać, a na pytania Emiliana odpowiem. Pytasz, Emilianie, co miałem w chusteczce? A ja mógłbym powiedzieć, że w biblio- tece Poncjana nie było żadnej chusteczki, albo - przyznając, że by- ła - twierdzić, że nic w nią nie było zawinięte. Gdybym tak powie- dział, nie miałbyś przeciw mnie ani jednego świadka, ani jednego dowodu, bo nikt jej nie dotykał z wyjątkiem - jak sam powiadasz - jedynego wyzwoleńca, który ją widział. Ale - powtarzam - zga- dzam się, że była całkowicie czymś wypełniona. A ty, jeśli chcesz, myśl sobie tak, jak kiedyś towarzysze Ulissesa myśleli, że zdobyli skarb, choć zagarnęli worek wypchany wiatrami. Ale skoro chcesz, to powiem, co to za rzeczy zawinięte w chusteczkę powierzyłem opiece larów Poncjana. Ciekawość twoją zaspokoję. W wiele świętych obrzędów wtajemniczony zostałem w Grecji. Niektóre pamiątki i figurki podarowane mi przez kapłanów skru- pulatnie przechowuję. Nie mówię tu o czymś niezwykłym, czy o czymś tajemniczym. Wy, obecni tutaj uczestnicy misteriów ojca Libera,44 dobrze wiecie, co trzymacie ukryte w domu i co czcicie w sekrecie przed wszystkimi niewtajemniczonymi. Ja zaś -jak po- wiedziałem - kierując się umiłowaniem prawdy i obowiązkiem względem bogów, poznałem rozmaite kulty, przeróżne rytuały, wiele obrzędów. Nie wymyśliłem tego wcale na dziś, bo minęły już trzy lata, kiedy to w pierwszych dniach po przybyciu do Oei prze- mawiałem publicznie na temat wielkości Eskulapa i mówiłem to samo, i opowiadałem o wszystkich obrzędach, które były mi zna- 45 ne. Ta mowa jest bardzo popularna, czytają ją wszędzie, przecho- dzi z rąk do rąk i cieszy się wielkim poważaniem u świątobliwych mieszkańców Oei - nie tyle przez wzgląd na mój dar wymowy, ile przez wzgląd na imię Eskulapa. A może ktoś, kto przypadkiem pa- mięta, powie początek tego urywka. Czy słyszysz, Maksymie, gło- sy ze wszystkich stron? O, nawet podają książkę! Proszę, niech od- czytają ten fragment; poznaję po twojej twarzy, że jesteś usposo- biony przychylnie i że cię to nie nuży... [56] A może to wydaje się dziwne komuś, kto choć trochę pa- mięta rytualne zasady, że człowiek wtajemniczony w tyle boskich misteriów przechowuje w domu jakieś amulety i owija je w tkani- nę lnianą, która jako najczystsza służy do okrywania przedmiotów świętych? Otóż wełna jako produkt niezwykle gnuśnych ciał, zdej- mowana z owiec, już od czasów praw Orfeusza i Pitagorasa służy jako ubranie świeckie. Natomiast len, najczystsza z roślin, zalicza- ny do najlepszych płodów ziemi, używany jest jako odzienie spod- nie i zwierzchnie nie tylko przez najświętszych kapłanów egip- skich, ale również jako okrycie dla rzeczy świętych. Ja wiem, że niektórzy, a w pierwszym rzędzie ten tu Emilian, wyśmiewanie religii uważają za dobry żart. Słyszałem bowiem od pewnych mieszkańców Oei, którzy go znają, że on nigdy w życiu nie modlił się do żadnych bogów i nie bywał w żadnej świątyni. Kiedy przechodzi obok jakiegoś świętego miejsca, nie dotyka ręką warg na znak czci, bo uważa to za grzech. Nawet bogom pól, któ- rzy go karmią i ubierają, nie ofiarowuje nigdy pierwocin ani ze żniw, ani z winnicy, ani ze stada. W posiadłości jego nie ma żad- nej świątynki, ani żadnego miejsca poświęconego, ani gaju. Co tu mówić o gaju czy świątyni? Ci, którzy byli u niego, powiadają, że nie widzieli na jego polu nawet jednego namaszczonego kamienia czy nawet uwieńczonej gałązki. A więc nadano mu dwa przezwi- ska: za jego paskudną twarz i duszę -jak już powiedziałem - Cha- ron; a drugie, które chętniej słyszy - Mezencjusz;45 to za pogardę dla bogów. Teraz już łatwo mogę zrozumieć, dlaczego uważał za brednie wszystko to, co mówiłem o wtajemniczeniach. I chyba przez tę pogardę dla religii nie jest zdolny pojąć tego, co powie- działem - że ja naprawdę wielce dbam o pamiątki przypominające mi o tylu świętych obrzędach. Lecz cokolwiek Mezencjusz o mnie pomyśli, palcem nie kiwnę w jego stronę. Do pozostałych zaś zwracam się głośno: jeśli jest tu przypadkiem jakiś uczestnik tych samych misteriów, co ja, niech da znak, a ty usłysz, co przechowu- ję. Bo mnie nigdy największe nawet niebezpieczeństwo nie zmusi, 46 aby wobec niewtajemniczonych wyjawić to, co poprzysiągłem trzymać w tajemnicy. [57] Sądzę, Maksymie, że zadowoliłem każdego, nawet najbar- dziej wrogo usposobionego, a co do chustki, to oczyściłem się chy- ba z wszelkich podejrzeń. Teraz, niczym już nie ryzykując, przej- dę od podejrzeń Emiliana do znanych zeznań Krassusa, które oni zaraz potem przeczytali jako coś niezwykle obciążającego. Usłyszałeś odczytane z brulionu zeznanie niejakiego Juniusza Krassusa, pasibrzucha i zatraconego rozrzutnika, jakobym w jego domu wraz z moim przyjacielem Appiuszem Kwincjanem, który wynajmował u niego mieszkanie, odprawiał po nocach obrzędy. I chociaż Krassus w tym czasie przebywał aż w Aleksandrii, roz- poznał to, jak twierdzi, po dymie pochodni i po ptasich piórach. Oczywiście, że ucztując w Aleksandrii - bo to jest ten Krassus, któremu nie sprawia przykrości włazić do karczmy w biały dzień - w swędzie gospody chwytał pióra, które doleciały tam z jego mieszkania i rozpoznał dym wznoszący się znad dalekiej strzechy jego ojczystego domu. A jeśli na własne oczy go ujrzał, to jego wzrok przewyższa życzenia i marzenia Ulissesa. Ulisses, przez długie lata spoglądając z brzegu na morze, próżno wypatrywał dy- mu wznoszącego się nad rodzinną ziemią, a Krassus w ciągu kilku miesięcy swej nieobecności ten sam dym zobaczył w winiarni, i to na siedząco. A jeśli wyczuł nosem swąd ze swego domu, to subtel- nością powonienia przewyższa psy i sępy. Bo i jakiż pies, jakiż sęp pod niebem Aleksandrii poczułby jakikolwiek zapach dolatujący z Oei? Wprawdzie ten Krassus to wielki żarłok i nie obce mu wszelkie wonie, lecz tak bardzo umiłował kielich, według którego go szacują, że łatwiej dotarłby do niego, do Aleksandrii, powiew wina niż dymu. [58] Sam zresztą zrozumiał, że nikt w to nie uwierzy i dlatego, jak mówią, sprzedał swoje zeznania na czczo i na trzeźwo już przed ósmą rano. Napisał więc, że wykrył to w następujący sposób: kiedy wrócił z Aleksandrii, udał się prosto do swojego domu, z któ- rego Kwincjan już wyjechał. Tam w sieni natknął się na mnóstwo ptasich piór; poza tym ściany umazane były sadzą. Od niewolnika, którego zostawił w Oei, zażądał wyjaśnień, i ten mu opowiedział o nocnych obrzędach, które miałem odprawiać z Kwincjanem. Ja- kież to wszystko subtelne i prawdopodobne! Otóż, gdybym ja chciał robić coś takiego, czyż nie czyniłbym tego w moim wła- snym domu, a Kwincjan, który popiera mnie w tym procesie, któ- rego imię ze względu na łączącą nas głęboką przyjaźń, jego wiel- 47 kie wykształcenie i cudowny dar wymowy wymieniam, aby go po- chwalić i oddać mu szacunek, tenże Kwincjan, gdyby miał jakieś ptaki na obiad, albo -jak twierdzą oni - gdyby zabijał je dla celów magicznych, czyż nie miałby żadnego sługi, który by te pióra zmiótł i wyrzucił?! A poza tym dym był tak silny, że okopcił ścia- ny - Kwincjan zaś znosił te brudy w swojej sypialni przez cały czas, dopóki tam mieszkał! Nic nie mówisz, Emilianie? Przecież to nie do wiary! Chyba że Krassus zaraz po powrocie nie poszedł do sypialni, ale swoim zwyczajem prosto do paleniska w kuchni?! A dlaczego niewolnik Krassusa podejrzewał, że ściany okopcone zostały właśnie nocą? Czy po kolorze dymu? Widocznie nocny dym jest czarniejszy i tym się różni od dziennego! Dlaczegóż więc tak podejrzliwy i tak pilny niewolnik pozwolił, żeby Kwincjan wy- jechał, nie doprowadziwszy przedtem domu do porządku? Dlacze- go te pióra, jakby były z ołowiu, czekały na powrót Krassusa? Niech Krassus nie wini swojego niewolnika! Sam pewnie wymy- ślił te sadze i pióra, bo nawet w zeznaniach nie potrafi oderwać się na krok od kuchni. [59] A dlaczego zeznania czytaliście z brulionu? Gdzie się po- dziewa sam Krassus? Czy ze wstrętu do własnego domu wrócił do Aleksandrii? Może czyści swoje ściany? A może - co bardziej jest prawdopodobne - ten nicpoń choruje po przepiciu? Bo przecież widziałem wczoraj na własne oczy, jak tu, w Sabracie, pośrodku rynku obrzygał cię, Emilianie. Zapytaj, Maksymie, swoich nomen- klatorów,40 choć on znany jest bardziej szynkarzom niż nomenkla- torom, powtarzam jednak, zapytaj, czy tu nie widzieli Juniusza Krassusa z Oei? Nie zaprzeczą. Niech nam Emilian przedstawi te- go przezacnego młodzieńca, na którego zeznaniach się opiera! A któraż to godzina? Ręczę, że Krassus już od dawna pijany chra- pie albo bierze po raz drugi kąpiel i wyrzuca z siebie w wannie cuchnący winem pot, szykując się na pijaństwo po obiedzie. On, Maksymie, przebywając tu, w mieście, rozmawia z tobą poprzez brulion! I nie dlatego, żeby miał w sobie jeszcze jakieś poczucie wstydu, bo nawet gdybyś patrzył na niego, kłamałby, nie zaczer- wieniwszy się wcale, ale pewnie dlatego, że nie mógł powstrzymać się od pijaństwa nawet na tyle, żeby doczekać tej godziny w trzeź- wości. A może Emilian zrobił to rozmyślnie, żeby nie ukazywać Krassusa twoim wielce surowym oczom, bo byś potępił tę bestię, widząc jego twarz o odrażającym wyglądzie, z wyskubanym pod- bródkiem, głowę młodego, bądź co bądź, człowieka - bez brody, bez włosów, łzawiące oczy, opuchnięte powieki, nie domknięte 48 usta, zaślinione wargi, ochrypły głos, trzęsące się ręce, pijacką czkawkę. Ojcowiznę swoją dawno przepuścił i z dóbr ojcowskich nie pozostało mu już nic oprócz domu, którym kupczy dla osz- czerstw. Nigdy jednak nie wynajął go drożej niż w tym zeznaniu. To bowiem pijane kłamstwo sprzedał Emilianowi za trzy tysiące sestercjów, o czym każdy w Oei wie. [60] O tej sprawie wszyscy wiedzieli już o wiele wcześniej i mogłem nie dopuścić do tego, aby była poruszana w sądzie, ale wiedziałem, że tak bezmyślne kłamstwo prędzej zaszkodzi Emilia- nowi - gdyż na próżno je sobie kupił - niż mnie, jako że zasłuże- nie nim pogardzałem. A chciałem, żeby i Emilian poniósł stratę, i by potępiono Krassusa za jego hańbiące zeznania. Zresztą - nie przemilczę niczego - umowę w tej sprawie zawarli trzy dni temu w domu niejakiego Rufina, o którym wkrótce będę mówił, a orę- downikami i pośrednikami byli sam Rufin i Kalpurnian. Rufin zwłaszcza kierował tym wszystkim chętnie; miał bowiem pew- ność, że Krassus część nagrody przekaże jego żonie, której złego prowadzenia się Rufin dobrze jest świadom, choć udaje, że nic o tym nie wie. Spostrzegłem, że i ty również, Maksymie, jako czło- wiek roztropny, podejrzewałeś ich o zmowę i spisek przeciw mnie, skoro tylko pokazano ten brulion, bo z wyrazu twojej twarzy widać było, że to wszystko zlekceważyłeś. W końcu, choć znamionuje ich niezwykła zuchwałość i potworny bezwstyd, poczuli jednak, że zeznania Krassusa zawierają cuchnący osad; nie sinieli zatem ani sami ich przeczytać, ani się na nich oprzeć. A ja nie dlatego o nich wspomniałem, żebym wobec takiego sędziego, jak ty, obawiał się straszliwszych skutków piór i piętna sadzy, ale by Krassusowi nie uszło bezkarnie to, że prostemu chłopu, Emilianowi, sprzedał dym! [61] Wreszcie, gdy czytano list Pudentilli, zarzucili mi oni jesz- cze jedno przestępstwo. Chodzi o pewną statuetkę z niezwykle rzadkiego drewna, którą -jak twierdzą - dla zbrodniczych praktyk magicznych zdobyłem w tajemniczy sposób i choć z wyglądu jest to obrzydliwy i odrażający szkielet, z szacunkiem go czczę i zwę go z grecka basileus. Jeśli się nie mylę, krok za krokiem idę po ich śladach i coraz dalej rozplatam plecionkę utworzoną z ich osz- czerstw. Jak możecie mówić, że zdobyłem statuetkę w tajemniczy sposób, skoro nawet znacie jej twórcę i wezwaliście go, aby osobi- ście stawił się w sądzie? Oto przed wami mistrz Korneliusz Satur- nin, mąż ceniony powszechnie za swoją sztukę i chwalony za oby- czaje. Kiedy niedawno dokładnie wypytywałeś go, Maksymie, szczerze i zgodnie z prawdą opowiedział ci, jak to było: jak kiedyś 49 zobaczyłem u niego wiele figur geometrycznych przepięknie i kunsztownie wyciętych z bukszpanu; jak - zachwycony jego ta- lentem - poprosiłem, żeby mi zrobił kilka urządzeń mechanicz- nych, a także, by mi wyrzeźbił z jakiegokolwiek materiału, byleby to było drewno, figurkę jakiegoś boga, jakiego on sam chce, do którego swoim zwyczajem mógłbym się modlić. Najpierw więc za- czął rzeźbić w bukszpanie. Tymczasem, kiedy przebywałem na wsi, mój pasierb Sycyniusz Poncjan, pragnąc mi zrobić przyjem- ność, zaniósł mu szkatułkę z hebanu, którą dostał od Kapitoliny, niezwykle zacnej niewiasty, i nakłonił go, żeby posłużył się tym drewnem jako rzadszym i trwalszym; zapewniał, że taki podarunek będzie dla mnie szczególnie przyjemny. A więc mistrz tak robił, jak mu starczało szkatułki. Uczyniwszy zatem z pojedynczych de- seczek jedną bryłę, mógł wystrugać z niej maleńkiego Merkurego. [62] Wszystko to - powtarzam - słyszałeś. Prócz tego wypyty- wałeś o to syna Kapitoliny, młodzieńca niezwykle uczciwego, któ- ry jest tu obecny, i on ci powiedział to samo: Poncjan poprosił o szkatułkę, Poncjan zaniósł ją mistrzowi Saturninowi. Nikt nie za- przecza nawet temu, że Poncjan odebrał od Saturnina gotową statuet- kę i potem podarował ją mnie. A skoro to wszystko wykazane zo- stało jasno i przekonywająco, cóż pozostało jeszcze, co kryłoby w sobie jakiekolwiek podejrzenie o magię? Mało: czy jest w ogóle coś, co nie ujawniałoby waszych oczywistych kłamstw? Powiada- cie, że zdobyłem w tajemniczy sposób to, co polecił zrobić jeden z najznakomitszych ekwitów - Poncjan, co na oczach ludzkich rzeźbił, siedząc w swej pracowni, Saturnin, mąż poważny i po- wszechnie znany z uczciwości, do czego przyczyniła się darem swoim jedna z najwspanialszych kobiet, o czym wiedziało wielu za- równo spośród niewolników, jak i przyjaciół odwiedzających mnie, i przedtem, zanim zostało to zrobione, i potem. I nie wstydziliście się skłamać, że ja za tym drewnem do utraty tchu biegałem po ca- łym mieście, chociaż wiecie, że w tym czasie byłem zupełnie gdzie indziej, a statuetkę poleciłem zrobić z jakiegokolwiek materiału? [63] Trzecim waszym kłamstwem było to, że stworzono postać przypominającą odrażającego trupa, chudą czy też w ogóle bez cia- ła, a więc potwora i straszydło. Jeśli więc stwierdziliście, że jest to oczywiste narzędzie magii, dlaczego nie zażądaliście, abym je po- kazał? Czy dlatego, by móc swobodnie kłamać o rzeczy, której nie można zobaczyć? Ale w tym wypadku odjąłem wam możliwość kłamstwa dzięki pewnemu mojemu szczęśliwemu przyzwyczaje- niu. Mam bowiem taki zwyczaj, że gdziekolwiek idę, zabieram 50 wraz z notatkami figurkę jakiegoś boga, do którego w dni świą- teczne modlę się, palę mu kadzidło, leję wino, a czasem składam nawet ofiarę. Ponieważ usłyszałem powtarzane bezwstydnie kłam- stwa o kościotrupie, nakazałem pewnemu człowiekowi pojechać do zajazdu, w którym się zatrzymałem, i przywieźć stamtąd maleń- kiego Merkurego wyrzeźbionego dla mnie w Oei przez Saturnina. Daj go tu! Niech go zobaczą, niech wezmą do rąk, niech mu się przyjrzą! A więc ten nieszczęśnik nazwał to kościotrupem! Czy słyszycie okrzyki oburzenia wszystkich tu obecnych? Czy słyszy- cie głosy potępiające wasze kłamstwo? Czy wreszcie nie wstyd wam za te wszystkie oszczerstwa? A więc to jest kościotrup, to straszydło, to - powiadacie - demon? Czy ta figurka jest magicz- na, czy też pospolita i zwykła? Weź ją, proszę, Maksymie, i obej- rzyj ! Twoim czystym i pobożnym rękom można zawierzyć rzecz świętą. Popatrz na tę piękną i tchnącą życiem sylwetkę boga, na je- go radosne oblicze, na ten puszek rozsiany po obu policzkach, na kędzierzawe włosy wymykające się spod kapelusza i muskające twarz, na skrzydełka równej wielkości wznoszące się wdzięcznie nad skroniami, na pięknie dopasowany na ramionach płaszcz! Kto śmie nazywać go kościotrupem, ten na pewno albo nigdy nie wi- dział żadnego wizerunku bogów, albo gardzi wszystkimi: kto, wreszcie, uważa go za potwora, sam jest potworem. [64] A na ciebie, Emilianie, za twoje kłamstwo, niechaj ten bóg, który jest heroldem mieszkańców nieba i podziemi, ześle przekleń- stwo i jednych, i drugich bogów. Niech sprawi, abyś miał zawsze przed oczyma cienie nieboszczyków, wszystkie zewsząd zwołane upiory, wszystkie lemury,47 wszystkie duchy, wszystkie potwory, wszelkie zjawy nocne, wszelkie straszydła mogilne, wszelkie zmo- ry grobowe, od których i ze względu na wiek, i na charakter nie je- steś daleki. Ale my, członkowie platońskiej rodziny, znamy tylko to, co uroczyste, radosne, święte, wzniosłe, niebiańskie. Co więcej, dążąc zawsze wzwyż, szkoła platońska wzniosła się w rejony wy- żej położone od samego nieba i zajęła miejsce w najwyższym punkcie wierzchołka świata. Maksym wie, że mówię prawdę, bo dokładnie przeczytał w Fajdrosie następujące słowa: „miejsce podniebne" i „wierzchołek nieba". Tenże Maksym najlepiej rozu- mie (odpowiem już wam, skąd się wzięło to imię), kim jest ów ba- sileus, nazwany tak po raz pierwszy nie przeze mnie, a przez Pla- tona: „królem większym nad wszystko, który jest wszystkim i wszystko dzięki niemu istnieje". Kim jest ów basileus? Przyczy- ną, mózgiem i źródłem początku, najwyższym rodzicielem ducha, 51 wiecznym zbawicielem wszystkiego, co żyje, nieustannym twórcą swojego świata, ale twórcą tworzącym bez wysiłku, zbawicielem zbawiającym bez trudu, rodzicielem nie wydającym na świat ni- czego, niepojętym nigdzie, nigdy i pod żadną postacią i dlatego przez niewielu wyobrażonym, przez nikogo nie wypowiedzianym. [65] Otóż jeszcze podsycam podejrzenia o magię. Nie odpo- wiem ci, Emilianie, kim jest ów basileus, którego czczę. Nawet gdyby zapytał sam prokonsul, czym jest mój bóg, nie odpowiem. O imieniu, jak na razie, powiedziałem dosyć. Pozostaje jeszcze jedno: doskonale wiem, że niektórzy z obecnych życzyliby sobie usłyszeć, dlaczego chciałem mieć statuetkę zrobioną nie ze srebra czy złota, ale właśnie z drewna. I myślę, że oni pragną tego nie po to, żeby mi coś wybaczyć, ale po to, żeby zobaczyć kres swych własnych wątpliwości, zwłaszcza gdy widzą, że wszelkie podej- rzenia o zbrodnię zostały przeze mnie całkowicie odparte. Kto za- tem chce się dowiedzieć, niech posłucha, lecz niech z całych sił wytęży i skupi uwagę, jakby miał słuchać słów samego starca Pla- tona wyjętych z ostatniej jego książki - Prawa: „Człowiek znają- cy umiar powinien bogom składać ofiary z należytym umiarem. Ziemia i każde ognisko domowe stanowi wszędzie świętą wła- sność wszystkich bogów. Niechżeż więc nikt po raz wtóry nie po- święca bogom tego, co już zostało im poświęcone!".48 Tym sa- mym całkowicie zakazuje budowy świątyń sposobem prywatnym; uważa bowiem, że obywatelom do składania ofiar wystarczą świą- tynie publiczne. Potem dodaje: „Złoto i srebro, znajdujące się w innych państwach w prywatnym posiadaniu tudzież w świąty- niach, wzbudza zawiść ludzką. Kość słoniowa pochodząca z ciała zwierzęcia pozbawionego życia nie jest czystym darem. Z żelaza i ze spiżu wykuwa się sprzęt wojenny. Drewniane więc tylko wi- zerunki wyrzeźbione z jednego kawałka drzewa i z jednej również bryły kamienia wykonane posągi godzi się ofiarowywać bo- gom".49 Ogólne uznanie, Maksymie, i wy, członkowie rady, poka- zało, że ja trafnie posługuję się Platonem i jako nauczycielem ży- cia, i jako obrońcą w sądzie, a prawom jego -jak widzicie -jestem posłuszny. [66] Teraz pora już przejść do listów Pudentilli, czyli zająć się z kolei wydarzeniami nieco wcześniejszymi, aby dla wszystkich stało się zupełnie jasne, że ja nie wszedłem do domu Pudentilli zwabiony jej majątkiem, tak jak twierdzą oni. Gdybym bowiem myślał o jakimkolwiek majątku, musiałbym zawsze ten dom omi- jać. Pod innymi względami to małżeństwo również niewiele ma za- 52 let, i nawet bardzo godziłoby w moje sprawy, gdyby sama kobieta swoimi cnotami nie równoważyła tylu przykrości. Nie żadna bo- wiem inna przyczyna, jak tylko nikczemna zawiść sprawiła, że po- stawiono mnie tutaj przed sądem, że przedtem tylekroć zagrażano mojemu życiu. Bo i czymże innym kierował się Emilian, gdybym nawet w jego oczach naprawdę był magiem, skoro swoją zemstę uważał za sprawiedliwą? Przecież nie tylko żadnym czynem, ale nawet najmniejszym słóweczkiem nigdy go nie obraziłem. Wszak nie dla sławy mnie oskarża, tak jak oskarżał Marek Antoniusz Gne- jusza Karbona, Gajusz Mucjusz - Aulusa Albucjusza, Publiusz Sulpicjusz - Gnejusza Norbana, Gajusz Furiusz - Marka Akwiliu- sza, Gajusz Kurion - Kwintusa Metella. Otóż ci wielce wykształ- ceni młodzi ludzie, marząc o sławie, w ten sposób rozpoczynali ka- rierę sądową, że poprzez jakiś głośny proces dawali się poznać swym współobywatelom. Ten zwyczaj, że młodzi, początkujący mówcy chwalili się kwiatem swojego talentu, przyjęty był ongiś, dawno jednak wyszedł już z mody. Ale gdyby nawet rozpowszech- niony był i teraz, Emilian nie miałby z nim nic wspólnego. Nie pa- sowałoby przecież, żeby człowiek prosty i niewykształcony popi- sywał się wymową, żeby nieokrzesany chłop dążył do sławy, żeby starzec stojący nad grobem rozpoczynał karierę sądową. Chyba że Emilian dał przykład tego, jak bardzo jest surowy i, kierując się swymi nieskazitelnymi obyczajami, oburzony na przestępstwa - wniósł to oskarżenie. Choć gdyby o to miało chodzić, nie bardzo bym wierzył nawet owemu sławnemu Emilianowi Afrykańskiemu, Numantyjskiemu i byłemu cenzorowi, a cóż dopiero temu Afry- kańczykowi!50 Bo jak tu wierzyć, że taki drąg nienawidzi przestęp- stwa, skoro nie rozumie jego istoty? [67] Cóż więc z tego wynika? Dla każdego jest jasne jak słońce, że tylko nienawiść, i nic więcej, popchnęła Emiliana, Herenniusza Rufina, który go podszczuwał, a o którym wkrótce będę mówił, oraz pozostałych moich wrogów, do oszczerczych wymysłów na temat magii. Jest więc pięć spraw, które muszę rozpatrzyć. Jeśli dobrze pa- miętam, ich zarzuty związane z osobą Pudentilli były takie: po pierwsze - po śmierci pierwszego męża w ogóle nie chciała wy- chodzić za mąż, a zmusiły ją do tego kroku -jak powiedzieli - mo- je zaklęcia; po drugie - jej listy, jak twierdzą, są dowodem na to, że zajmuję się magią; na trzecim i czwartym miejscu zarzucili, że ona w sześćdziesiątym roku życia wyszła za mąż z pożądania i że tablice ślubne spisane zostały na wsi, a nie w mieście; zarzut ostat- 53 ni, wypływający z największej zawiści, dotyczy posagu. I tu dopie- ro wsączyli cały swój jad, użyli wszystkich swych sił, bo to ich drę- czyło najbardziej. Powiedzieli więc, że zaraz na początku małżeń- stwa wyłudziłem od zakochanej kobiety ogromny posag, oddaliw- szy uprzednio świadków i zamieszkawszy z nią w odosobnionym domu. Wykażę, że jest to tak nic warte i tak bezpodstawne kłam- stwo, odeprę je tak łatwo i tak bezspornie, że - słowo daję - Mak- symie i wy, członkowie rady, aż się boję, żebyście nie pomyśleli, że to ja nasłałem i przekupiłem oskarżyciela, aby mieć sposobność tak prostego poskromienia tej zawiści. Uwierzcie mi w to, o czym zresztą się przekonacie: muszę dołożyć wszelkich wysiłków, aby- ście nie podejrzewali, że całe to niedorzeczne oskarżenie raczej ja chytrze wymyśliłem, niż że oni istotnie je wysunęli. [68] Teraz krótko omówię po kolei wszystkie zdarzenia i spra- wię, że sam Emilian, kiedy zapozna się ze sprawą, będzie musiał przyznać, iż kierował się w stosunku do mnie niesłuszną nienawi- ścią i odbiegł bardzo daleko od prawdy. Was zaś proszę, abyście tak jak dotąd, a może i jeszcze uważniej, zapoznali się z samym źródłem i podstawą toczącego się procesu. Emilia Pudentilla, moja obecna żona, poprzednio była poślubio- na niejakiemu Sycyniuszowi Amikowi, z którym miała dwóch synów: Poncjana i Pudensa. Kiedy synowie zostali sierotami i przeszli pod władzę dziadka ze strony ojca (Amik bowiem zmarł jeszcze za życia swojego ojca), przez niemal czternaście lat w wy- chowywanie dzieci wkładała całe serce, choć wbrew własnym chę- ciom w samym kwiecie wieku tak długo pozostawała wdową. I o tym trzeba pamiętać. Dziadek chłopców, wbrew jej woli, chciał ją jednak wyswatać ze swoim synem Sycyniuszem Klarusem i dla- tego usuwał wszystkich innych, którzy starali się o jej rękę. Groził poza tym, że jeżeli wyjdzie za mąż za kogo innego, to on nie zapi- sze jej synom w testamencie nic z dóbr ich ojca. Jako niewiasta mądra i niezwykle szlachetna, widząc, że w sposób stanowczy na- rzucono jej ten warunek, i nie chcąc, aby z tego tytułu jej synów spotkały jakiekolwiek przykrości, sporządziła tablice ślubu, do którego ją zmuszono, to znaczy z Sycyniuszem Klarusem. Z sa- mym ślubem zwlekała wszakże za pomocą przeróżnych wybiegów aż do chwili, gdy dziadek chłopców umarł, pozostawiwszy jej sy- nom spadek, przy czym Poncjan, jako starszy wiekiem, stał się opiekunem swego młodszego brata. [69] Wyzbyła się więc obaw o spadek i postanowiła nie pozo- stawać dłużej wdową, zwłaszcza że o jej rękę starało się wielu zna- 54 komitych ludzi. O ile bowiem nużące osamotnienie mogła ścier- pięć, o tyle choroby fizycznej znieść nie potrafiła. Kobieta nieska- zitelnie czysta, przez tyle lat wdowieństwa bez najmniejszej skazy, kobieta, o której nikt nie powiedział złego słowa, nękana potwor- nymi bólami niejednokrotnie znajdowała się już na krawędzi życia. Powodem tego był brak stosunków małżeńskich, osłabienie wsku- tek zastoju organów wewnętrznych, ciężki rozstrój macicy. Leka- rze wraz z położnymi zgodni byli co do tego, że choroba wywodzi się z braku pożycia małżeńskiego, że niemoc z dnia na dzień się pogłębia, że stan jest coraz cięższy. Mówili, że - póki wiek na to pozwala - zdrowie trzeba ratować małżeństwem. Tę poradę wszy- scy uznali za słuszną, a w pierwszym rzędzie ten tu Emilian, który dopiero co bezczelnie kłamał, utrzymując, że Pudentilla nigdy nie myślała o małżeństwie, dopóki nie zmusiłem jej do tego posługu- jąc się występną magią i że znalazłem się ja jeden jedyny, który za pomocą zaklęć i wywarów niejako pogwałciłem dziewictwo jej wdowieństwa. Nie na darmo często słyszałem powiedzenie: kłam- ca powinien mieć dobrą pamięć. A ty, Emilianie, nie pamiętałeś, że zanim przybyłem do Oei, napisałeś w liście do jej syna Poncjana, który - dorosły już - przebywał w Rzymie, że powinna wyjść za mąż. A ty podaj mi ten list, albo lepiej daj go samemu Emilianowi. Niech przeczyta! Niech sam siebie przekona swoim własnym gło- sem i własnymi słowami... Czy to twój list? Dlaczego zbladłeś? Ach, bo czerwienić się ty już nie umiesz! A ten podpis to twój? A ty, proszę, przeczytaj gło- śniej, żeby wszyscy zrozumieli, w jakiej niezgodzie między sobą pozostają jego język i ręka, i w o ile mniejszej sprzeczności pozo- staje on ze mną niż z samym sobą. [70] Czy napisałeś, Emilianie, to, co teraz odczytano? „Wiem, że ona chce i musi wyjść za mąż, ale nie wiem, kogo wybierze". I słusznie, bo nie wiedziałeś. Pudentilla bowiem, znając dobrze twoją nienawistną złośliwość, mówiła ci tylko o samym zamiarze, ale nic o pretendencie. Ty natomiast myśląc, że ona chce poślubić twojego brata Klarusa i łudząc się tą fałszywą nadzieją, namawia- łeś jej syna Poncjana, aby wyraził na to zgodę. Gdyby więc wyszła za Klarusa, gburowatego i zgrzybiałego starca, powiedziałbyś, że zrobiła to z własnej chęci, bez magii, i że już dawno miała zamiar wyjść za mąż; ale ponieważ wybrała młodego i takiego, za jakiego wy mnie uważacie, to powiadasz, że zrobiła to wbrew woli i że ni- gdy nie myślała o małżeństwie. Nie wiedziałeś, łajdaku, że zacho- wał się twój list w tej sprawie, nie wiedziałeś, że będziesz musiał 55 ulec swojemu własnemu świadectwu. Tego listu Pudentilla nie zniszczyła, a zachowała go jako świadka i wyraziciela twojej woli, ponieważ znała cię jako człowieka nie tylko bezmyślnego i zmien- nego, ale także zakłamanego i bezwstydnego. Zresztą w tej sprawie sama napisała do Rzymu do Poncjana i wyjaśniła przyczyny swo- jego postanowienia. Omówiła wszystko, co dotyczyło jej zdrowia; pisała o tym, że nie było żadnego powodu, aby nadal musiała cier- pieć, o tym, że przez swoje długotrwałe wdowieństwo i przez za- niedbywanie własnego zdrowia uratowała dla synów dziedzictwo przodków, które powiększyła jeszcze dzięki własnej zapobiegliwo- ści; o tym, że z woli bogów Poncjan osiągnął już wiek, w którym może się żenić, a jego brat - przywdziać męską togę; o tym, żeby i jej pozwolili położyć kres osamotnieniu i chorobie; o tym, żeby nie obawiali się o jej macierzyńskie uczucia i o jej ostatnią wolę; o tym, że będzie dla nich taka po zamążpójściu, jaka była w cza- sach wdowieństwa. A teraz proszę o przeczytanie kopii tego listu wysłanego do syna. [71] Myślę, że na podstawie tego dla wszystkich stało się już do- statecznie jasne, że to nie przez moje zaklęcia Pudentilla odżegna- ła się od uporczywego wdowieństwa, ale zrobiła to z własnej woli, ponieważ myśl o małżeństwie od dawna nie była jej obca, a mnie, być może, wolała od innych. Nie rozumiem, czemu wybór tak roz- tropnej kobiety ma być mi poczytywany raczej za zbrodnię niż za zaszczyt, a zarazem dziwię się, dlaczego to Emilian i Rufin tak bar- dzo przeżywają tę decyzję niewiasty, skoro ci, którzy ubiegali się o jej rękę, spokojnie znoszą to, że wybrała mnie, a nie ich? Zresz- tą postąpiła tak za radą własnego syna, a nie głosu serca. Temu zaś nawet Emilian nie będzie mógł zaprzeczyć. Poncjan bowiem, otrzymawszy od matki list, natychmiast powrócił z Rzymu w oba- wie, że gdyby dostała się w ręce jakiegoś skąpca, co się zdarza, ca- ły majątek mogłaby przenieść do jego domu. Ten niepokój wielce go dręczył, wszelkie bowiem nadzieje na bogactwo, zarówno jego, jak i jego brata, związane były z mieniem matki. Dziadek zostawił im niewiele; matka posiadała cztery miliony sestercjów, z których znaczną sumę pożyczyła od synów bez żadnego zobowiązania na piśmie, ale tylko, co on zresztą uważał za słuszne, na mocy zaufa- nia. O tych obawach Poncjan nie śmiał mówić głośno i otwarcie wyrażać swych zastrzeżeń, aby nie wydawało się, że matce nie ufa. [72] Kiedy tak się sprawy miały - to znaczy: matka chciała wyjść za mąż, a syn się tego obawiał - przez przypadek, czy też zrządzeniem losu, pojawiłem się w Oei, zmierzając do Aleksandrii. 56 Daję słowo, że miałbym chęć powiedzieć: „Oby to się nigdy nie zdarzyło!", ale szacunek dla mojej żony powstrzymuje mnie od te- go. Była zima. Po trudach podróży zatrzymałem się u moich przy- jaciół Appiuszów - których imię wymieniam dla wyrażenia im czci i miłości - i u nich złożony chorobą przeleżałem wiele dni. Odwiedził mnie tam Poncjan. Niewiele bowiem upłynęło lat, od- kąd w Atenach poznał mnie przez kilku wspólnych przyjaciół, po czym wielce się ze mną zaprzyjaźnił. Otaczał mnie czcią i szacun- kiem, troskliwie dbał o moje zdrowie, przemyślnie zdobywał moją miłość. Na koniec wydało mu się, że znalazł dla matki odpowied- niego męża, któremu bez obaw można zawierzyć cały majątek do- mu. Najpierw więc ostrożnie i ogródkami wypytywał mnie o za- mierzenia: ponieważ jednak widział, że z zapałem szykuję się do dalszej drogi i że nie w głowie mi małżeństwo, prosił, abym jesz- cze trochę się zatrzymał. Mówił, że chce wyjechać ze mną; że na Syrtach upał i dzikie zwierzęta; że trzeba poczekać do następnej zi- my - bo poprzednia już się nie liczyła z powodu mojej choroby. Wreszcie uprosił moich Appiuszów, żeby pozwolili zabrać mnie do niego, do domu jego matki, że niby tamto mieszkanie będzie dla mnie zdrowsze, bo ma widok na morze, które mnie tak urzeka, bę- dę zatem mógł na nie patrzeć, kiedy zechcę. [73] Z wielkim trudem i używając wielu sposobów, wreszcie mnie przekonał. Oddał mi pod opiekę swoją matkę i brata - tego oto chłopca. Z moją pomocą pogłębiali swoje zainteresowania; ro- sła między nami zażyłość. Tymczasem powracałem do zdrowia. Na prośbę przyjaciół wystąpiłem publicznie. Wszyscy, którzy przybyli i do ostatniego miejsca wypełnili bazylikę służącą mi za audytorium, przed którym występowałem, okrzykami wyrażali swoje uznanie, jednomyślnie wołali: „Wspaniale" i prosili, abym pozostał u nich i stał się obywatelem Oei. Kiedy słuchacze rozeszli się, Poncjan, korzystając ze sposobności, podszedł do mnie, jedno- myślne okrzyki zgromadzonych wytłumaczył jako boską wróżbę i wyjawił, że zamiarem jego jest, gdybym nie odmówił, matkę swoją, której ręki bardzo wielu pożąda, połączyć ze mną, ponieważ -jak mówił - mnie jedynemu ufa i wierzy we wszystkim. A jeśli nie wezmę na siebie tego obowiązku, bo mi dają za żonę nie dziew- czę o pięknej źrenicy, ale kobietę o przeciętnej twarzy i matkę dzieciom, jeśli odrzucę tę propozycję i będę oczekiwał innej spo- sobności, bo ważna jest dla mnie uroda i majątek, nie będzie mnie uważał ani za przyjaciela, ani za filozofa. Zbyt długa byłaby moja mowa, gdybym chciał przypomnieć, co mu na to odpowiedziałem, 57 jak długo i ile razy spieraliśmy się ze sobą, ile i jakich próśb nie- ustannie kierował do mnie, aż postawił na swoim. Nie dlatego, że- bym mieszkając razem z nią przez cały długi rok, nie docenił Pu- dentilli i nie poznał jej wielkich wartości. Pragnąłem bowiem po- święcić się wówczas podróżom i małżeństwo uważałem w owej chwili za przeszkodę. W ogóle zaś chciałem za żonę kobietę taką jak ona i taką mógłbym prosić o rękę z własnej woli. Poncjan zaś ze swej strony przedkładał matce, że bardziej pragnąłby mnie niż wszystkich innych i z niewiarygodnym zapałem jak najszybciej chciał urzeczywistnić swój plan. Z wielkim trudem zgodził się na to, że pobierzemy się dopiero wówczas, kiedy on się ożeni, a jego brat przywdzieje togę męską. [74] Chciałbym - daję słowo - móc, gdyby to nie było z wiel- kim uszczerbkiem dla sprawy, pominąć to, o czym w tej chwili mu- szę powiedzieć, ażeby nie wydawało się, że teraz dopiero wyrzu- cam Poncjanowi lekkomyślność, choć przepraszał mnie już dawno za swój błąd i ja mu wybaczyłem. Przyznaję bowiem (co zresztą stało się dowodem przeciw mnie), że kiedy się ożenił, odstąpił od zawartej umowy, zmienił nagle plany i do czego przedtem z wiel- kim zapałem dążył, potem z takim samym uporem temu przeszka- dzał. Wreszcie gotów był wszystko przecierpieć, wszystko zrobić, byleby nasze małżeństwo nie doszło do skutku. Zresztą za tę brzydką zmianę jego stanowiska, za tę niechęć powziętą w stosun- ku do matki nie jego należy winić, ale jego teścia, tego oto Heren- niusza Rufina. Nie ma bowiem na całym świecie człowieka bar- dziej podłego, bardziej niegodziwego i bardziej plugawego. W kil- ku słowach, najkrócej jak będę mógł, ukażę jego postać, bo gdybym o nim nic nie powiedział, jego starania przepadłyby bez echa, a przecież włożył tyle trudu, żeby całą sprawę przeciw mnie rozdmuchać. To on przecie podjudził tego chłopca, wymyślił oskarżenie, sprowadził adwokatów, przekupił świadków, rozniecił całe to oszczerstwo, rozpalił i popchnął do wszystkiego tego oto Emiliana, to on chodzi wszędzie i bezczelnie się szczyci, że całą tę sprawę uknuł właśnie on. I rzeczywiście ma za co sobie klaskać. Jest bo- wiem mózgiem wszelkich procesów, wynalazcą wszystkich oszustw, mistrzem wszelkiej obłudy, siewcą wszelkiego zła, sie- dzibą, legowiskiem i spelunką nierządu i rozpusty. Znany jest wszystkim doskonale od najmłodszych lat, bo kiedy był jeszcze chłopcem nie zeszpeconym łysiną, poddawał się wszelkim hanieb- nym praktykom z tymi, którzy pozbawiali go męskości; potem ja- 58 ko młodzieniec miękki i giętki tańczył na scenie, ale -jak słyszę - była to zniewieściałość bez wdzięku i bez polotu, bo nic podobno nie było w nim z aktora poza bezwstydem. [75] Ale nawet i w tym wieku, w jakim jest teraz (śmierć niech mu ześlą bogowie! Wybaczcie, że muszę urazić wasze uszy) jego dom - to dom schadzek, a cała rodzina zhańbiona; on sam bezec- ny, żona rozpustna, synowie nie lepsi. Dniami i nocami z wielką uciechą młodzież otwiera drzwi kopnięciem nogi, pod oknami sły- chać bez przerwy śpiewki, w jadalni pijatyki, sypialnia otwarta dla gachów. Każdy śmiało może tam wejść, jeśli przedtem zapłaci mę- żowi. Tak więc hańbienie małżeńskiego łoża przynosi mu dochody. Kiedyś wprawnie kupczył własnym ciałem, teraz robi to samo z ciałem żony. Bardzo wielu z nim - wcale nie kłamię - właśnie z nim, powtarzam, umawia się co do nocy żony. Poza tym między mężem i żoną istnieje umowa: kto przychodzi do żony z drogimi podarunkami, nikt na niego nie zwraca uwagi i wychodzi, kiedy chce; tego zaś, kto przychodzi z pustymi rękoma, na dany znak chwyta się jako gacha i niby to dla nauczki nie wypuszcza się wcześ- niej, aż na piśmie zobowiąże się do zapłacenia określonej sumy. Z drugiej zaś strony, cóż ma robić człowiek biedny, roztrwoniw- szy spory majątek, który przypadł mu niespodzianie dzięki podstę- pom jego ojca? Ojciec bowiem, zadłużywszy się u rozlicznych wierzycieli, wolał pieniądze niż cześć. A kiedy pokazywano mu, gdziekolwiek by się ruszył, tabliczki wekslowe i żądano zwrotu pożyczonych sum, kiedy wszyscy przechodnie chwytali go niczym szaleńca, powiadał: „Spokojnie!", tłumaczył, że pieniędzy zwrócić nie może, zdejmował swoje złote pierścienie i inne oznaki godno- ści, i tak oto godził się z wierzycielami. Później jednakże cały pra- wie swój majątek niezwykle chytrym podstępem przepisał na imię żony. Sam zaś jako nagi nędzarz, osłonięty własną hańbą, pozosta- wił na hulanki temu tu Rufinowi - wcale nie kłamię - trzy miliony sestercjów! Taką to sumę, nie obciążoną żadnymi długami, otrzy- mał z dóbr matki, nie Ucząc tego, co dzień w dzień przynosiła mu w wianie żona. Jednakże w ciągu kilku lat ten żarłok wszystko to poświęcił brzuchowi i roztrwonił na różne przyjęcia. Mogłoby się wydawać, że się boi opinii, iż posiada w ogóle cokolwiek zdobyte- go dzięki podstępowi ojca. Rufin tedy - człowiek zaiste sprawie- dliwy i obyczajny - dołożył wszelkich starań, aby nikczemnie od niego odeszło to, co nikczemnie do niego przyszło; tak więc z bo- gatej spuścizny nie pozostało mu już nic oprócz zgubnej pychy i przepastnej gardzieli. 59 [76] Zresztą małżonka mocno podstarzała i zniszczona odmówi- ła utrzymywania domu własną hańbą. Córka zaś za namową wła- snej matki na próżno otaczała się co zamożniejszymi młodzieńca- mi; niektórym zalotnikom pozwalano z nią nawet na pewne próby. Gdyby nie trafiła na naiwnego Poncjana, pewnie by do tej pory sie- działa w domu jako wdowa już przed ślubem. Poncjan zaś, mimo że bardzo mu odradzaliśmy, fałszywie i bez przyczyny nazwał ją swoją żoną. Dobrze przecież wiedział, że na krótko przedtem, za- nim się z nią ożenił, zaręczona była z pewnym znakomitym mło- dzieńcem, który zaspokoiwszy swe żądze, porzucił ją. Tak więc przyszła do niego panna młoda spokojna i nie strwożona, pozba- wiona wstydu, z wianuszkiem przerwanym, z welonem zerwanym, od ostatniego razu znów dziewica, wnosząc jedynie imię dziewczę- cia, bez niewinności. Niosło ją ośmiu niewolników. Każdy, kto tam wówczas był, widział, jak bezwstydnie rozglądała się za chłopcami, jak bez umiaru wystawiała się na pokaz. Każdy rozpo- znał szkołę matki, kiedy patrzył na umalowane usta dziewczyny, uróżowane policzki, wabiące oczy. Cały posag do ostatniego gro- sika w przeddzień ślubu wzięli od wierzyciela, a była to suma większa niż wymagał dom ogołocony i pełen dzieci. [77] Ale tenże człowiek o miernych możliwościach i niezmier- nych zakusach, równie chciwy jak i ubogi, niedorzecznie i przed- wcześnie pożerał już w myślach cztery miliony Pudentilli. Uznał więc, że należy mnie usunąć, aby potem łatwiej oszukać naiwne- go Poncjana i osamotnioną Pudentillę. Zaczął strofować swego zięcia za to, że wyswatał swoją matkę ze mną. Przekonał go, że póki nie za późno, należy wycofać się z tak niebezpiecznej sytu- acji, że pieniądze matki trzeba raczej wziąć we własne ręce niż do- browolnie oddawać je obcemu człowiekowi, że jeśli tego nie uczyni, to on odbierze mu córkę. Taką to groźbą stary wyga zasiał niepokój w umyśle zakochanego młodzieńca. Krótko mówiąc: młodego człowieka, w dodatku omotanego urokami świeżo zaślu- bionej dziewczyny, tak jak chciał, sprowadził z dotychczasowej drogi. Poszedł Poncjan do matki, powtórzył jej słowa Rufina, ale na próżno starał się ją odwieść od powziętego postanowienia. Usłyszał nawet od niej słowa nagany za lekkomyślność i chwiej- ność i przyniósł teściowi nie najprzyjemniejszą odpowiedź: w matce swojej, z natury niezwykle łagodnej i cichej, wzbudził gniew, który jeszcze bardziej wzmógł jej zaciętość. Kończąc roz- mowę, powiedziała, że jest świadoma, iż to żądanie zostało jej przedstawione za poduszczeniem Rufina i że tym bardziej musi 60 pomyśleć o mężu, aby się zabezpieczyć przed bezgraniczną chci- wością Herenniusza. [78] Kiedy ten stręczyciel własnej żony usłyszał to, tak się rozją- trzył, tak rozdęła go wściekłość, w taki wpadł szał, że o kobiecie najczystszej i najskromniejszej wyrażał się w obecności jej syna słowami godnymi swej sypialni. Wrzeszczał, że jest rozpustnicą, a ja magiem i trucicielem, i że zamorduje mnie własną ręką. Słysza- ło to wiele osób, których nazwiska wymienię, jeśli tylko zechcesz, Maksymie. Daję słowo, że z trudem mogę pohamować gniew; wzbiera we mnie ogromne oburzenie. Więc ty, podły niewieściu- chu, grozisz mężczyźnie śmiercią z twojej ręki? Filomeli czy Me- dei, czy Klitajmestry? Przecież kiedy tańczysz ich role, to tańczysz je bez miecza, bo się żelaza boisz, bo cię napawa strachem. Ale nie chcę już dalej odstępować od tematu. Kiedy Pudentilla zobaczyła, że syn wbrew oczekiwaniom nadal sprzeciwia się jej postanowieniom, wyjechała na wieś i, aby udzielić mu nagany, na- pisała do niego ów sławny list, w którym miała, jak sądzą ci ludzie, wyznać, że pod wpływem mojej magii straciła rozsądek i zakocha- ła się we mnie. Jednakże, Maksymie, zgodnie z twoim rozkazem, tak my, jak i Emilian, dokonaliśmy przedwczoraj odpisu tego listu w obecności sekretarza Poncjana i przy świadkach. Wszystko, co w nim jest, zaprzecza twierdzeniom tych ludzi i przemawia na mo- ją korzyść. [79] A jeśliby nawet nazwała mnie magiem, to może dlatego, ze chcąc usprawiedliwić się w oczach syna, wolała winę przypisać mojej sile niż swojej chęci. Bo czyż tylko Fedra51 wymyśliła fał- szywy list miłosny, a inne kobiety nie używają tego sposobu? Prze- cież kiedy budzi się w nich tego rodzaju pragnienie, wolą stwarzać pozory, że robią to pod przymusem. A gdyby nawet rzeczywiście sądziła, że jestem magiem, czy dlatego ma ktoś uważać mnie za maga, że napisała to Pudentilla? Wy nie możecie za pomocą tylu dowodów, tylu świadków i tak długiej mowy wykazać, że jestem magiem, a ona wykazałaby to jednym słowem? Wreszcie, o ile po- ważniej należy patrzeć na skargę podpisywaną w sądzie niż na wy- raz napisany w liście! Dlaczego nie chcesz mnie przekonywać, opierając się na moich czynach, a tylko na cudzych słowach? Zresztą w ten sposób można by pozwać każdego i o każde prze- stępstwo, jeśliby za dowód uważać to, co jeden człowiek do dru- giego napisze z miłości lub z nienawiści. „Napisała Pudentilla, że jesteś magiem, więc nim jesteś". No, a gdyby napisała, że jestem konsulem, to byłbym nim? A gdyby napisała - że malarzem, leka- 61 rzem, a wreszcie że niewinnym? Czy uważałbyś mnie za którego- kolwiek z tych ludzi, dlatego że tak powiedziała? Oczywiście nie! Wielka to niesprawiedliwość wierzyć w to, co ktoś napisze złego, ale nie wierzyć w to, co ten sam ktoś napisze dobrego, wierzyć, że listom wolno jest tylko człowieka gubić, a nie wierzyć, że wolno im go ratować. Powiesz: „Ale straciła dla ciebie rozum, ślepo cię kochała". Załóżmy! Czy więc magiem jest każdy kochany, jeśli przypadkiem tak napisze ktoś zakochany? Głęboko wierzę, że w owej chwili Pudentilla nie kochała mnie, skoro w liście rozgło- siła to, co w sposób oczywisty miało mi zaszkodzić. [80] Wreszcie, czego chcesz? Czy była przy zdrowych zmy- słach, kiedy pisała, czy nie była? Powiesz, że była? To znaczy, że sztuki magiczne jej nie zaszkodziły. Odpowiesz, że nie była? To znaczy, że nie wiedziała, co pisze, i dlatego nie wolno jej wierzyć. Więcej: gdyby była szalona, nie zdawałaby sobie sprawy z tego, że jest szalona. Jak bowiem niedorzecznie czyni ten, kto mówi, że milczy - bo mówiąc tak, nie milczy, lecz zaprzecza temu swym wyznaniem - tak samo, albo jeszcze bardziej niedorzecznie, czyni ten, kto powiada: „Jestem szalony", co nie jest prawdą, bo mówi to świadomie. Zachowuje zdrowe zmysły ten człowiek, który wie, co to znaczy postradać zmysły. Szaleństwo bowiem nie może się roz- poznać, tak jak ślepota nie może się zobaczyć. A więc Pudentilla kierowała się rozsądkiem, skoro uważała, że rozsądku jej brakuje. Gdybym chciał, to mógłbym tak jeszcze długo perorować, ale zo- stawmy dialektykę! Zacytuję sam list, który mówi o zupełnie czymś innym i jest jakby umyślnie przygotowany z myślą o dzi- siejszym procesie. Weź go i czytaj, dopóki ci nie przerwę. Zatrzymaj się na chwilę, bowiem doszliśmy do tego, o czym już była mowa. Do tego miejsca, Maksymie, o ile zauważyłem, kobie- ta nigdzie nie wymieniła słowa „magia". Powtórzyła natomiast w kolejności to samo, o czym przed chwilą mówiłem, a więc: o długim wdowieństwie, o ratowaniu zdrowia, o zamiarze wyjścia za mąż; przypomina Poncjanowi jego własne słowa, którymi mnie chwalił, powtarza jego rady, aby za mnie wyszła za mąż. [81] List odczytano do tego miejsca. Pozostaje ta jego część, która, choć w podobny sposób ujmuje się za mną, równocześnie wystawiła przeciwko mnie rogi. Napisana była po to, aby oczyścić mnie z zarzutów o zbrodnię magii, ale (i tu wielka chwała Rufino- wi) zmieniła swe przeznaczenie i - przeciwnie - u niektórych mieszkańców Oei wyrobiła mi opinię maga. Słyszałeś wiele, Mak- symie, z ust ludzi, jeszcze więcej dowiedziałeś się, czytając książ- 62 ki, niemało poznałeś z własnego doświadczenia; przyznasz jednak, że nigdy nie zetknąłeś się z tak podstępną zręcznością, połączoną z tak godną podziwu chęcią szkodzenia. Jakiż Palamedes,52 jakiż Syzyf,53 jakiż wreszcie Eurybates czy Frynondas54 mógłby wymy- ślić coś podobnego? Wszyscy ci, których wymieniłem, a także i ci inni, których warto byłoby przypomnieć ze względu na ich prze- biegłość, gdyby próbowali stawić czoło tylko temu jednemu oszu- stwu Rufina, okazaliby się niedoświadczonymi dziećmi. Oto po- mysł zadziwiający! Oto mistrzostwo godne więzienia i lochu! Czy ktoś uwierzy, że to, co było obroną, może - bez zmiany nawet jed- nej litery - stać się oskarżeniem? Daję słowo, to niewiarygodne! Ale ta niewiarygodna rzecz się zdarzyła, a w jaki sposób, zaraz wykażę. [82] Matka łajała syna za to, że człowieka, którego dawniej przed nią wychwalał, to znaczy mnie, teraz za namową Rufma na- zywa magiem. Oto jak wyglądały jej słowa: „Apulejusz okazał się magiem; on mnie urzekł i rozkochał. Przybądź więc do mnie, do- póki trwam przy zdrowych zmysłach". Jedynie te słowa, które przytoczyłem po grecku, jedynie one, wyjęte z całości jako wyzna- nie kobiety, obnosił po rynku i wszystkim pokazywał, prowadząc ze sobą płaczącego Poncjana; podsuwał również do czytania to miejsce z listu, które cytowałem, a wszystko, co było powyżej i po- niżej, zasłaniał. Powiadał, że są tam bezeceństwa, które wstyd po- kazywać; że wystarczy zapoznać ludzi z wyznaniem kobiety doty- czącym magii. I czego jeszcze trzeba? Wszystkim wydało się to wiarygodne. Co napisane było dla oczyszczenia mnie, to u ludzi nieświadomych wzbudziło przeciw mnie potworną nienawiść. A ten sprośny typ miotał się pośrodku rynku niczym bachantka i pokrzykiwał: „Apulejusz to mag! Mówi to kobieta, która to czu- je i cierpi! Czy jeszcze wam mało?". Nie znalazł się nikt, kto by wystąpił w mojej obronie i odpowiedział mu tak: „Daj no tu ten list! Pozwól, niech go obejrzę i przeczytam od początku do końca! Wiele słów podanych w oderwaniu można wykorzystać dla oszczerstwa. O każdą wypowiedź można oskarżyć, jeśli ona - związana z tym tekstem, co ją poprzedza - zostanie od niego ode- rwana, jeśli przemilczy się dowolny urywek, jeśli słowa wypowie- dziane dla ironii przeczyta się tonem zarzutu i twierdzenia". Naj- zupełniej słusznie można było wtedy powiedzieć albo dosłownie tak, albo coś w tym rodzaju. O tym bowiem mówi sama treść listu. [83] A ty, Emilianie, sprawdź, czy przepisałeś przy świadkach również i ten urywek: „Kiedy chciałam wyjść za mąż powodowa- 63 na tym, o czym ci mówiłam, ty sam przekonywałeś mnie, abym da- ła mu pierwszeństwo przed wszystkimi, bo zachwycałeś się tym człowiekiem i bardzo chciałeś, aby przeze mnie stał się członkiem naszej rodziny. A teraz, kiedy nasi podstępni oskarżyciele ciebie namówili, Apulejusz okazał się magiem; on mnie urzekł i rozko- chał. Przybądź więc do mnie, dopóki trwam przy zdrowych zmy- słach". Pytam cię, Maksymie: gdyby głoski stosownie do swojej nazwy (bo niektóre z nich nazywają się samogłoskami) miały rzeczywi- ście same głos, gdyby wyrazy stosownie do tego, co mówią poeci, miały skrzydła i wszędzie latały, to czy w owej chwili, kiedy Ru- fin ze złym zamysłem wyjął kawałek listu i przeczytał jego jeden urywek, a resztę, o wiele dla mnie lepszą, świadomie przemilczał, to czy wtedy wszystkie pozostałe litery ze wszystkich sił nie krzyk- nęłyby, że występnie pozbawia się je swobody, i czy słowa zasła- niane przez Rufina nie uleciałyby z jego rąk i nie napełniłyby całe- go rynku wołaniem: „My także wysłane jesteśmy przez Pudentillę! My również miałyśmy coś powiedzieć! Nie słuchajcie niegodziwe- go i podłego człowieka, który posługując się cudzym listem, chce was oszukać! Posłuchajcie lepiej nas! Apulejusz nie przez Puden- tillę oskarżany jest o czary - o to oskarża go Rufin, a ona go unie- winnia". I chociaż wtedy te słowa nie były wypowiedziane, za to teraz z korzyścią o wiele większą zalśniły jaśniej niż słońce. Wy- szły na wierzch, Rufinie, twoje knowania, ujawniły się podstępy, obnażyło się twoje kłamstwo. Prawda, którą kiedyś ukryłeś, wzno- si się do góry, a oszczerstwo zapada się jakby w głęboką przepaść. [84] Odwołujecie się do listu Pudentilli? Dzięki niemu zwycię- żam. A może chcecie usłyszeć końcowy jego fragment? Bardzo proszę. Powiedz, jakimi słowami kończy list kobieta szalona, obłą- kana, zaczarowana, zakochana. „Nie jestem urzeczona ani zako- chana. Los..." Czy trzeba coś jeszcze? Pudentilla sprzeciwia się wam i głosem herolda broni swego zdrowego rozsądku przed wa- szymi oszczerstwami. Przyczynę zaś i potrzebę zamążpójścia przy- pisuje przeznaczeniu. A między przeznaczeniem i magią wielka jest odległość albo nawet wcale nie ma między nimi nic wspólne- go. Cóż bowiem znaczy potęga zaklęć i ziół, jeśli przeznaczenie każdej rzeczy mknie podobnie do najszybszego potoku, nie dające- go się ani zatrzymać, ani popędzić? Wypowiadając więc takie zda- nie, Pudentilla nie tylko zaprzecza temu, że jestem magiem, ale także i temu, że magia w ogóle istnieje. Dobrze, że Poncjan swym zwyczajem zachował cały list matki! Dobrze, że pośpiech, w jakim 64 toczy się proces, nie dał wam chwili wytchnienia i nie pozwolił na jakiekolwiek zmiany w liście. Zasługa to twoja i twojej przenikli- wości, Maksymie, że - od początku rozpoznawszy oszczerstwo - nadałeś szybki tok sprawie, aby nie zdążyło nabrać sił, i obaliłeś je tym, że nie dałeś im chwili zwłoki. A przypuśćmy, że matka synowi wyjawiła w liście coś o swoich uczuciach, co miało być tajemnicą -jak często się zdarza. Czy to było, Rufinie, słuszne, czy to było - nie mówię - szlachetne, ale czy w ogóle ludzkie, publicznie pokazywać ten list, a zwłaszcza rozgłaszać go ustami syna? Ale czegóż ja żądam! Jak możesz dbać o cudzy wstyd, jeśli dawno już się wyzbyłeś własnego?! [85] Po cóż jednak żalę się na przeszłość, skoro teraźniejszość jest nie mniej przykra? Do jakiego stopnia zepsuliście tego tu nie- szczęsnego chłopca, jeśli list własnej matki, który uważa za miło- sny, czyta głośno przed trybunałem prokonsula, przed człowiekiem o tak nienagannych obyczajach, jakim jest Klaudiusz Maksym, je- żeli przed tymi posągami cesarza Piusa55 syn własną matkę oskar- ża o haniebne cudzołóstwo i zarzuca jej występną miłość? Czy jest ktoś tak powściągliwy, by nie zawrzał gniewem? To ty, podły, wchodzisz we własnej matki duszę, śledzisz jej spojrzenia, liczysz westchnienia, wnikasz w uczucia, przechwytujesz listy, depczesz jej miłość? To ciebie ciekawi, co ona robi w sypialni? Chcesz, że- by twoja matka nie czuła się - nie mówię - kochanką, ale w ogóle kobietą? I pewnie uważasz, że to jest troska o matkę? Nieszczęsne twe łono, Pudentillo! Lepiej, byś była bezpłodna, zamiast rodzić! Gorzkie owe dziesięć miesięcy! Nie wynagrodzone czternaście lat wdowieństwa! Żmija - o ile słyszałem - przegryza matczyne łono i wychodzi na świat; rodzi się, zabijając matkę. A ty żyjesz i pa- trzysz, jak dorosły syn zadaje ci jeszcze boleśniejsze ukąszenia! Rani twoje milczenie, szarpie twoją skromność, drąży twoje serce, obnaża trzewia! Dobry z ciebie synalek, jeśli w ten sposób dzięku- jesz matce za to, że ci dała życie, że uratowała dla ciebie spadek, że poświęcała się dla ciebie przez długich czternaście lat! Jakimiż to naukami opatrzył cię twój stryj?! Przecież jeślibyś wiedział, że twoje dzieci podobne będą do ciebie, nigdy w życiu byś się nie ożenił! Jest taki dość znany wierszyk: „Nie cierpię chłopców roz- sądnych przedwcześnie". A do chłopca niegodziwego przedwcze- śnie któż nie zapała obrzydzeniem i nienawiścią, kiedy widzi w nim potwora: dojrzałego zbrodnią, a nie wiekiem; nie umiejące- go nic poza czynieniem szkody; zieloniutkiego w latach, a siwiut- kiego w podłości? Ale chyba bardziej szkodliwe jest to, że on czy- 65 ni potworne zło bezkarnie, bo na karę jest za młody, choć dojrzał już do wyrządzania krzywdy. Mówię, krzywdy? Więcej, niegodzi- wej, okrutnej, straszliwej zbrodni przeciw matce! [86] Ateńczycy przechwyciwszy listy swojego wroga, Filipa Macedońskiego, czytali niektóre z nich publicznie, ale kierując się ogólnoludzkim prawem, nie pozwolili czytać tego jednego, który pisany był do żony Olimpias. Oszczędzili nawet wroga, byleby nie ujawniać tajemnic małżeńskich, bo uważali, że powszechnie przy- jęte obyczaje należy stawiać wyżej niż własną zemstę. Tak postą- pili wrogowie wobec wroga. A ty, syn - jak postępujesz wobec matki? Widzisz, o jak podobnych sprawach mówię? Ty, syn, listy własnej matki, które nazywasz miłosnymi, czytasz przed tym zgro- madzeniem, przed którym z pewnością nie śmiałbyś, choćby ci ka- zano, przeczytać pierwszego lepszego swawolniejszego wiersza, bo byś się wstydził. Więcej - nigdy byś nie dotknął, nie tylko nie czytał, listu matki, gdybyś w życiu w ogóle cokolwiek czytywał! A teraz o twoim własnym liście, który miałeś czelność tu prze- czytać. Wysłałeś go w tajemnicy do Poncjana, oczywiście po to, żeby nie tylko raz dopuścić się winy i żeby znakomity wyczyn nie poszedł w zapomnienie. Jakże bezczelnie, jakże obelżywie i szka- radnie wyrażałeś się w nim o matce, która wtedy jeszcze się tobą opiekowała! Nie rozumiesz, nieszczęsny, że twój stryj dlatego ci na to pozwolił, aby siebie wybielić w oczach ludzi, aby dowiedzie- li się z twojego listu, że zanim przeniosłeś się do niego, już wtedy, kiedy łasiłeś się u kolan matki, już wtedy byłeś niegodziwym i chy- trym lisem. [87] W końcu nie może mi się pomieścić w głowie, jak głupi jest ten Emilian, skoro sądził, że zaszkodzi mi list chłopca, który jed- nocześnie jest moim oskarżycielem. Był jeszcze jeden list - sfałszowany; nie moją ręką pisany, w sposób niepodobny do prawdy ułożony, z którego miało się oka- zać, że ja uwodzę Pudentillę za pomocą pochlebstw. Po cóż mia- łem schlebiać, jeśli ufałem w magię? A jaką to drogą dotarł do nich list wysłany do Pudentilli - rzecz zrozumiała - przez kogoś zaufa- nego, jak to się w takich wypadkach zawsze robi? Poza tym, dla- czegóż miałbym pisać takimi paskudnymi wyrazami i tak barba- rzyńskim językiem, jeżeli -jak twierdzą - z greką radzę sobie cał- kiem dobrze? Dlaczegóż miałbym uciekać się do pochlebstw głupich i prosto z karczmy, jeżeli - jak powiadają - zupełnie nie- źle tworzę swawolne wierszyki miłosne? Nie ma o czym mówić, sprawa jest jasna: listu Pudentilli Emilian nie czytał, bo był „po 66 greczyńsku", a ten i łatwiej przeczytał, i lepiej wykorzystał - bo był jego własny. Ale o listach będzie moim zdaniem wszystko, co potrzeba, jeśli dodam jeszcze to jedno: Pudentilla w tym samym liście, w którym nieszczerze i ironicznie napisała: „Przybądź więc, dopóki trwam przy zdrowych zmysłach", wezwała do siebie synów i synową i spę- dziła z nimi razem niemal dwa miesiące. Niech powie ten zacny sy- nek, czy zauważył w tym czasie, żeby matka robiła coś lub mówi- ła, co wskazywałoby, że jest szalona? Czy zaprzeczy, że z wielkim rozeznaniem podpisywała rachunki nadzorców willi, pastuchów i komuchów? Czy zaprzeczy, że ostro napominała jego brata Pon- cjana, aby strzegł się sideł zastawianych przez Rufina? Czy zaprze- czy, że surowo karciła jego brata za to, iż list, który do niego wysła- ła, obnosił po ludziach i odczytywał go w złych zamiarach? Czy za- przeczy po tym, co powiedziałem, że jego matka poślubiła mnie w willi, bo to miejsce wyznaczyliśmy sobie już przedtem? Rzeczywiście postanowiliśmy się pobrać raczej w podmiejskiej willi, aby uniknąć ponownego rozdawania podarunków wśród lu- dzi, bo nie tak dawno Pudentilla wydała na ten cel pięćdziesiąt ty- sięcy sestercjów, kiedy to Poncjan się żenił, a ten chłopiec przy- wdziewał togę, a poza tym, aby uniknąć wielu nużących uczt, w których według utartego zwyczaju młodożeńcy prawie zawsze muszą brać udział. [88] Oto i cały powód, Emilianie, dla którego tablice ślubu mię- dzy mną i Pudentilla spisane zostały nie w mieście, ale w podmiej- skiej willi: żeby nie wyrzucać w błoto piętnastu tysięcy sestercjów i żeby nie musieć jeść razem z tobą albo u ciebie. Czy ten powód ci wystarcza? Dziwi mnie jednak, dlaczego czujesz taki straszny wstręt do willi, choć po większej części obracasz się na wsi. Przecież prawo Julijskie o sposobie zawierania małżeństw nigdzie nie zakazuje: „Niechaj nikt nie wstępuje w związki małżeńskie w willi!". A je- żeli na dodatek chcesz prawdy, ze względu na przyszłe potomstwo o wiele lepiej jest brać ślub w willi niż w mieście, na żyznej ziemi niż w bezpłodnym miejscu, na murawie pola niż na bruku rynku. Niechaj przyszła matka bierze ślub na matczynym łonie, to jest na życiodajnej glebie, wśród dojrzałych zbóż. Niechaj spoczywa pod małżeńskim wiązem, właśnie na łonie matki ziemi, wśród młodych traw, pędów winorośli i gałązek drzew. Aż chce się tu przytoczyć ów sławny wiersz z komedii: „Aby wydać potomstwo orząc łono matki". 67 A dawniej przodkom Rzymian, Kwintusom, Serranom i innym do nich podobnym, na polach dawano nie tylko żony, ale również kon- sulaty i dyktatury. Ale w tym jakże pełnym blasku miejscu raczej przerwę, bo sprawiłbym ci przyjemność, gdybym chwalił willę. [89] A co do wieku Pudentilli - boś i tu bezczelnie kłamał, ja- koby wyszła za mąż w wieku lat sześćdziesięciu - odpowiem ci w kilku słowach. Nie ma bowiem potrzeby w sprawie oczywistej zbyt długo się rozwodzić. Przyjętym zwyczajem ojciec Pudentilli zgłosił urodzenie córki. Tabliczki świadczące o tym przechowywane są po części w archi- wum publicznym, po części w domu. Zaraz ci je podstawią pod nos. Podaj Emilianowi te tabliczki! Niech obejrzy wiązanie, niech przyjrzy się wyciśniętym pieczęciom, niech przeczyta nazwiska konsulów i niech policzy lata, których kobiecie przypisał sześć- dziesiąt! Niech się zgodzi, że tylko pięćdziesiąt pięć! Pomylił się o jedno pięciolecie. Ale to jest niewiele; ja będę bardziej szczodry. Jeżeli on wspaniałomyślnie podarował Pudentilli tyle lat, to ja w takim razie ujmę jej dziesięć. Mezencjusz56 razem z Ulissesem przeliczyli się. Niech już przyzna, że ta kobieta ma lat pięćdziesiąt! Co tu dużo mówić? Przecież mam do czynienia z poczwórnie liczą- cym, a więc podwójne pięciolecie pomnożę przez dwa i za jednym zamachem ujmę jej lat dwadzieścia. Każ, Maksymie, policzyć kon- sulów! Okaże się, jeśli się nie mylę, że Pudentilla ma niewiele wię- cej ponad czterdzieści lat. O, bezczelne i przesadne fałszerstwo! Kłamstwo godne ukarania dwudziestoletnim wygnaniem! Skłama- łeś o pełną połowę i bezczelnie wymieniasz cyfrę półtora raza większą niż w rzeczywistości. Gdybyś powiedział: trzydzieści, za- miast: dziesięć, można byłoby pomyśleć, że pomyliłeś się, pokazu- jąc cyfry na palcach, że podniosłeś te palce, które powinny stwo- rzyć koło. Ale skoro chodzi o czterdzieści, którą to cyfrę łatwiej pokazuje się niż inne, bo za pomocą wyprostowanej dłoni, i te czterdzieści powiększasz o połowę, to nie jest już błąd palców. Chyba że uważasz ją za kobietę trzydziestoletnią, a tylko policzy- łeś wszystkich konsulów, których w każdym roku jest przecież dwóch. [90] O tym już dosyć. Przechodzę teraz do samego jądra oskar- żenia, do sprawy samego przestępstwa. Niech Rufin i Emilian mi odpowiedzą, dla jakiej to korzyści, choćbym był największym ma- giem, miałbym nakłaniać Pudentillę do małżeństwa za pomocą za- klęć i ziół? O ile wiem, jeśli wielu oskarżonym o jakikolwiek wy- stępek i wezwanym przed sąd dowiedziono, że istniały pewne po- 68 wody dla dokonania tego występku, jako jedyny i skuteczny do- wód obrony podawali to, że sposób ich życia przeczy możliwości dokonania przez nich takiego przestępstwa; a to, że można znaleźć -jak się wydaje - pewne motywy dla dokonania go, nie powinno świadczyć na ich niekorzyść. Przecież nie można uwierzyć, że zda- rzyło się wszystko to, co mogło się zdarzyć, bo zawsze może na- stąpić coś nieoczekiwanego. Niezawodną wskazówką jest tu ludz- ki charakter. Stałą bowiem cechą każdego człowieka jest skłonność do czynienia dobra lub zła i to jest niezbitym dowodem dla uzna- nia lub odrzucenia zbrodni. Chociaż i ja mam pełne prawo powie- dzieć to samo, jednak zrzekam się tego na waszą korzyść. Mnie bo- wiem nie wystarcza, że dokładnie oczyściłem się ze wszystkich stawianych mi przez was zarzutów; nie mogę pozwolić i na to, że- by gdziekolwiek pozostało nawet najmniejsze podejrzenie o magię. Pomyślcie sobie, jak umie w stosunku do własnej niewinności i jak lekceważąco w stosunku do was zachowuję się w tej sprawie! Je- żeli znajdziecie jakikolwiek powód, choćby najmniejszy, dla któ- rego miałbym się ubiegać o małżeństwo z Pudentillą, bo było dla mnie osobiście wygodne, i jeżeli udowodnicie, że czerpię z niego choćby najskromniejsze korzyści, to mogę być Karmendasem, Da- migeronem, Mojżeszem, Jannesem, Apollobeksem, samym Darda- nem albo jakimkolwiek innym najsławniejszym magiem z czasów Zoroastra i Ostanesa. [91] Zobacz, proszę, Maksymie, jaki szum podnieśli, ponieważ wymieniłem imiona kilku magów. I co mam zrobić z takimi nie- okrzesanymi prostakami? Czy mam znów im tłumaczyć, że te i in- ne imiona wyczytałem w bibliotekach publicznych, w książkach najznakomitszych pisarzy? Czy mam znów się rozwodzić, że czym innym jest znajomość nazw, a czym innym powiązania praktyczne z jakąś dziedziną i że słów świadczących o wiedzy człowieka i o jego dobrej pamięci nie można uważać za przyznanie się do zbrodni? Czy lepiej, Klaudiuszu Maksymie, biorąc z ciebie przy- kład i polegając na twoim głębokim wykształceniu, z pogardą od- mówić odpowiedzi na wrzaski głupich prostaków? Tak właśnie zrobię. A co oni sobie pomyślą, wszystko mi jedno. Powrócę do te- go, o czym zacząłem. A więc nie miałem żadnego powodu, aby na- kłaniać Pudentillę do małżeństwa za pomocą ziół. Zresztą oni sami źle się wyrażali o urodzie i wieku Pudentilli i oskarżyli mnie o to, że takiej żony mogłem zapragnąć tylko jako człowiek chciwy, że przy pierwszym już spotkaniu wyrwałem od niej wielki i wartościowy posag. Nie mam zamiaru, Maksymie, nu- 69 żyć ciebie w tej sprawie długą mową. Tu nie potrzeba słów, bo o wiele lepiej mówią o tym tablice ślubne, na których znajdziesz nasze zamierzenia obecne i na przyszłość. To wszystko przeczy za- rzutom, które oni mi stawiają, powodowani zachłannością. Przede wszystkimi posag tak bogatej kobiety był bardzo skromny i w do- datku nie dała mi go, a tylko pożyczyła. Poza tym małżeństwo za- warte zostało pod warunkiem, że jeśli Pudentilla umrze, nie mając ze mną dzieci, cały posag przypadnie jej synom, Poncjanowi i Pu- densowi; jeśliby zaś umarła, pozostawiając syna lub córkę z nasze- go małżeństwa, wówczas połowa spadku przypadnie naszemu dziecku, a druga połowa dzieciom z poprzedniego małżeństwa. [92] To, o czym mówię, wykażę na podstawie ślubnych tablic. Być może, iż Emilian nawet teraz nie wierzy, że zapisanych tam jest tylko trzysta tysięcy sestercjów, przy czym synowie Pudentilli mają prawo otrzymać je z powrotem. A więc, jeśli chcesz, weź we własne ręce te tablice i pokaż je twojemu podszczuwaczowi, Rufi- nowi. Niech przeczyta, niech się wstydzi za swoje łapczywe pra- gnienia i za swoją próżną nędzę. On sam nic nie mający i goły po- życzył czterysta tysięcy sestercjów i dał je w posagu córce; Puden- tilli zaś, kobiecie niezwykle bogatej, wystarczyło jako posag trzysta tysięcy, a ma męża, i to takiego, który nieraz już pogardzał wielkimi posagami, który zadowolony jest z drobnej sumy tego skromnego posagu, dla którego nic się nie liczy poza własną żoną, który wszelkie mienie i całe bogactwo widzi w zgodzie małżeń- skiej i we wzajemnej miłości. A zresztą, któryż człowiek znający choć trochę życie śmiałby obwiniać wdowę o średniej urodzie, ale w wieku już nie średnim, o to, że pragnąc wyjść za mąż, nęciła młodego mężczyznę o nienagannym wyglądzie, charakterze i po- chodzeniu wielkim posagiem i korzystnymi warunkami? Piękna dziewczyna, choćby bardzo biedna, jest zawsze niezmiernie posaż- na; przynosi bowiem mężowi świeżość swego serca, wdzięk uro- dy, kwiat niewinności. Samo dziewictwo prawnie i słusznie jest za- letą najbardziej pożądaną przez każdego męża. Bo jeśli cokolwiek innego bierzesz w posagu a nie chcesz czuć się zobowiązanym za dobrodziejstwa, możesz to wszystko, tak jak przyjąłeś, oddać: od- liczasz pieniądze, zwracasz niewolników, opuszczasz dom, pozo- stawiasz ziemię. Jedynie dziewictwa, jeżeli je raz przyjąłeś, oddać nie możesz; z całego posagu tylko ono pozostaje przy mężu na za- wsze. A wdowa, jaką przyszła w dzień ślubu, taką odchodzi w wy- padku rozwodu. Nie wnosi nic, czego by nie mogła zabrać z po- wrotem. Przychodzi bez dziewictwa, bo je wziął już inny; czego 70 byś chciał, ona już się tego nie nauczy; nie ufa nowemu domowi, tak jak i ludzie nie mogą ufać jej, skoro już była raz zamężna. Je- żeli męża zabrała jej śmierć, to zły znak, jest zatem kobietą niewar- tą starania, bo małżeństwu przynosi nieszczęście. Jeżeli rozwiodła się z mężem i odeszła, to tylko z dwóch powodów: albo była nie- znośna i mąż ją rzucił, albo była zuchwała i rzuciła męża. Z tych i z innych przyczyn wdowy zwabiają zalotników wielkim posa- giem. Tak by też postąpiła Pudentilla wobec innego męża, jeśliby nie trafiła na filozofa, który posagiem gardzi. [93] A przecież, jeślibym przez chciwość pragnął tej kobiety, to najprostszym sposobem, aby zawładnąć jej domem, było zasiać waśń między matką i synami, usunąć z jej serca miłość do dzieci, a potem opuszczoną kobietę tym swobodniej i mocniej związać ze sobą. Ale wtedy postąpiłbym jak rozbójnik - taki, za którego wy mnie uważacie - czy nie tak? A ja jestem miłośnikiem, patronem i krzewicielem spokoju, zgody i miłości; nie tylko nie zasiałem no- wej nienawiści, ale z korzeniami wyrwałem starą. Przekonywałem swoją żonę, której całe mienie -jak twierdzą - już wcześniej prze- puściłem, przekonywałem, powtarzam, i wreszcie przekonałem, aby te pieniądze (o których mówiłem poprzednio), skoro ich syno- wie żądają, bezzwłocznie im zwróciła w postaci gruntów, które oni wycenili nisko i tak, jak chcieli, i aby jeszcze im dodała ze swego osobistego majątku najżyźniejsze pola, olbrzymi i kosztownie wy- posażony dom, wielką ilość pszenicy, jęczmienia, wina, oliwy i in- nych płodów, do tego nie mniej niż czterystu niewolników, a wreszcie wiele sztuk bydła, które przedstawiało nie najgorszą wartość. To wszystko po to, aby z jednej strony tą darowizną ich uspokoić, z drugiej zaś upewnić ich w nadziei, że później otrzyma- ją resztę spadku. I mimo oporu Pudentilli - niech wybaczy, że mó- wię, jak było - osiągnąłem to, chpć z wielkim trudem. Mimo jej oporu i gniewu gorącymi prośbami to wymogłem, matkę z synami pojednałem, pierwszym zaś moim dobrodziejstwem -jako ojczy- ma - było to, że znacznie powiększyłem mienie moich pasierbów. [94] O tym dowiedzieli się w mieście wszyscy. Rufina przekli- nali, mnie wynosili w pochwałach. Jeszcze nim darowizna została dokonana, przyszedł do mnie Poncjan razem z tym jakże niepodob- nym do niego bratem, rzucił mi się do nóg, prosił, abym mu wyba- czył i zapomniał wszystko, co było, płakał, całował mi ręce i wy- rażał żal, że dał posłuch Rufinowi i jemu podobnym. Błagał potem, abym go oczyścił z win w oczach najznakomitszego Lolliana Awi- ta, któremu nieco wcześniej poleciłem jego pierwsze krasomówcze 71 próby. Wiedział bowiem, że przed kilkoma dniami napisałem do Awita list, a w nim wszystko przedstawiłem tak, jak było. Na to także się zgodziłem. Przeto wziąwszy mój list, udał się do Kartagi- ny, gdzie konsulat Lolliana Awita dobiegał już końca, a on sam oczekiwał ciebie, Maksymie. Jako człowiek bardzo wytworny, przeczytawszy mój list, powinszował Poncjanowi, że tak szybko naprawił swój błąd, i przesłał mi przez niego odpowiedź. Dobrzy bogowie! Z jaką mądrością, z jaką bystrością umysłu, jak wspania- łymi i czarującymi słowami była napisana! Po prostu: „Mąż dobry i w mowie biegły". Wiem, Maksymie, że chętnie posłuchasz jego listu, więc jeśli pozwolisz, przeczytam go osobiście. A ty podaj mi list Awita! Zawsze był on mi chlubą, dziś niech będzie obroną! Od- liczaj na to mój czas! Z wielką radością mógłbym trzy i cztery ra- zy czytać list tego wspaniałego człowieka, nie dbając, ile miałbym stracić na to czasu. [95] Doskonale wiem, że tym listem Awita powinienem zakoń- czyć swoją mowę. Bo czyż mogę przyprowadzić tu człowieka, któ- ry by mnie chwalił, mając tak wielką powagę, który by świadczył o moim życiu, będąc tak nieskazitelnym, który by mnie bronił, bę- dąc takim mówcą? W swoim życiu poznałem wielu mężów rzym- skich obdarzonych piękną wymową i starałem się o znajomość z nimi, ale żadnego nie podziwiałem w równej mierze. Nie ma w naszych czasach, jak sądzę, nikogo, dążącego w wymowie do ja- kiejś sławy i żywiącego jakieś nadzieje, który by nie pragnął być Awitem, jeśli tylko bez zawiści zechce siebie do niego przyrów- nać. Przecież wszystkie przymioty mówcy, czasem jakże różne od siebie, zebrały się w tym człowieku. Jakąkolwiek mowę ułożyłby Awit, będzie ona pod każdym względem całkowicie doskonała: Katon57 znalazłby w niej powagę, Leliusz58 - łagodność, Grak- chus59 - porywczość, Cezar60 - namiętność, Hortensjusz61 - pięk- ny układ, Kalwus62 - zręczność, wstrzemięźliwość zaś Sallu- stiusz,63 a bogactwo Cyceron.64 Jednym słowem, żeby dłużej nie wyliczać, jeślibyś słuchał Awita, to - powiadam - nie zechciałbyś ani nic dodać, ani nic odjąć, ani nic zmienić. Widzę, Maksymie, jak życzliwie słuchasz, kiedy wspominam o przymiotach twojego przyjaciela Awita. To twoja łagodność za- chęciła mnie, abym powiedział o nim kilka słów. Ale nie będę z twej życzliwości korzystał tak dalece, abym pozwolił sobie teraz dopiero, kiedy jestem już bardzo zmęczony, a mowa zbliża się ku końcowi, na pochwałę rzadko spotykanych cnót Awita. Wspomnę o nich w swobodniejszej chwili i ze świeżymi siłami. 72 [96] A teraz od wspomnień o takim człowieku muszę z przykro- ścią przejść w swej mowie znowu ku tym nikczemnikom. Czy ośmielisz się więc, Emilianie, porównywać siebie z Awi- tem? Czy człowieka, którego on nazywa uczciwym i którego cha- rakter otwarcie wychwala w swym liście, ty będziesz ścigał za ma- gię, występek i zbrodnię? Czy to, że wdarłem się do domu Puden- tilli i zagrabiłem jej mienie, musi ciebie bardziej boleć, niż bolało Poncjana? A przecież Poncjan w czasie rozmowy z Awitem, nawet pod moją nieobecność, przyznał się do winy wobec mnie za trwa- jące przez kilka dni niesnaski, których winowajcami - ma się rozu- mieć - byliście wy, i mówił temu wielkiemu człowiekowi, że wi- nien mi wdzięczność. A wyobraź sobie, że zamiast listu Awita od- czytałbym rozmowę przeprowadzoną u niego! O co ty, czy w ogóle ktokolwiek mógłby mnie wówczas oskarżać? Sam Poncjan rozpo- wiadał, że dar, który dała mu matka, dostał dzięki mnie; Poncjan cieszył się z całego serca, że właśnie mnie dostał za ojczyma. Ach, gdyby on wrócił zdrów z Kartaginy! Lub gdybyś ty, Rufinie - sko- ro już taki los był mu przeznaczony - nie przeszkadzał mu w wy- rażeniu ostatniej woli! Jakże on by mi dziękował, bądź sam we własnej osobie, bądź wreszcie w testamencie! Udziel mi, proszę, Maksymie, kilku minut czasu, abym mógł przeczytać jego listy pełne szacunku i miłości, które wysyłał do mnie z Kartaginy, a nie- które z podróży, może jeszcze zdrów, a może już chory i zapowia- dał w nich swój rychły powrót. Chcę, aby dowiedział się jego brat, a mój oskarżyciel, jak pod żadnym względem, idąc przez życie, nie dorównuje starszemu bratu, człowiekowi, który pozostawił po so- bie najlepszą pamięć. [97] Czy słyszałeś, jakich słów używał twój brat Poncjan, kiedy się do mnie zwracał? Jak wielekroć już dawniej, a także w ostat- nich chwilach życia nazywał mnie swoim ojcem, władcą, nauczy- cielem. Mógłbym również pokazać twoje listy o podobnej treści, gdybym uważał, że warto im poświęcić choć chwilę czasu. Wolał- bym raczej przedstawić sądowi testament twojego brata, mimo że nie był dokończony, bo pisany w ostatniej chwili, w którym wspo- minał mnie z wdzięcznością i szacunkiem. A przecież to Rufin nie dopuścił do sporządzenia i zatwierdzenia tego testamentu, poczy- tując sobie za wstyd, że wymyka mu się z rąk dziedzictwo, które on, będąc tylko przez kilka miesięcy teściem Poncjana, ale drogo ceniąc każdą noc swej córki, uważał już za swoje. Poza tym wypy- tywał pewnych Chaldejczyków,65 jakie będzie miał korzyści z za- mążpójścia córki, a oni, jak dowiaduję się, odpowiedzieli (co oby 73 się nigdy nie sprawdziło!), że jej pierwszy mąż po kilku miesiącach umrze. Resztę zaś, to znaczy to, co dotyczyło spadku, wedle swe- go zwyczaju wymyślili zgodnie z życzeniami klienta. Ale bogowie chcieli inaczej i zaślepiona bestia na próżno rozwarta paszczę. Pon- cjan bowiem, poznawszy dobrze córkę Rufina, nie tylko nie prze- kazał jej całego spadku, ale nawet nie nadzielił jej godziwą częścią; za to, żeby ją zniesławić, kazał jej zapisać płótna za dwieście dena- rów, dając przez to do zrozumienia, że był rozgniewany i znał jej wartość, a nie, że pominął ją przez zapomnienie. Za to zarówno w tym testamencie, jak i w poprzednim, który został już przedtem odczytany, spadkobiercami swoimi wyznaczył matkę i brata. Pod tego to nieszczęsnego chłopca, choć to, jak widzisz, jeszcze dziec- ko, Rufin teraz podsuwa, niczym machinę oblężniczą, swoją córkę, podstawia i podkłada kobietę dużo starszą od niego, tak niedawno żonę jego brata. [98] Chłopiec zaś całkowicie wpadł w sidła prostytutki i, znęco- ny przez ojca-rajfura, zaraz po śmierci swojego brata porzucił mat- kę i przeniósł się do stryja, aby tym łatwiej z dala od nas dokoń- czyć zaczętego dzieła. Emilian bowiem sprzyja Rufinowi i życzy mu powodzenia. A tak, słusznie to przypominacie. Dobry stryja- szek dba o niego, bo pokłada w nim przecież własne nadzieje; wie, że on prawnie, bo na pewno nie sprawiedliwie, odziedziczy spadek po chłopcu, który zmarł, nie zostawiwszy testamentu. Na Herkule- sa, nie chciałem, żeby to wyszło ode mnie. Nie zgadza się z moją skromnością, żeby mówić otwarcie to, o co wszyscy podejrzewali po cichu. Niedobrze, że podpowiedzieliście mi to. A w ogóle, Emi- lianie, jeśli chcesz prawdy, to wiele osób dziwi się, że zaraz po śmierci jego brata Poncjana tak nagle zapałałeś ze swej strony mi- łością do tego chłopca, choć przedtem na tyle byliście sobie obcy, że nawet przy spotkaniu nie rozróżniałeś twarzy swojego bratanka. A teraz masz dla niego tyle cierpliwości, tak go psujesz swoją po- błażliwością, tak mu na wszystko pozwalasz, że ludzi nie mających do ciebie zaufania tylko utwierdzasz w ich podejrzeniach. Wziąłeś od nas chłopca, ale szybko zrobiłeś z niego mężczyznę. Dopóki my kierowaliśmy nim, chodził do nauczycieli; teraz chyżo od nich ucieka, i to prosto do karczmy. Od poważnych przyjaciół stroni. Zadaje się z młodzieniaszkami ostatnimi z ostatnich. Chłopiec w tym wieku spędza czas na ucztach i z lekkimi dziewczętami po- pija wino! On rządzi w twoim domu, on kieruje służbą, on urządza przyjęcia. Często również odwiedza szkołę gladiatorską, a imiona gladiatorów, ich walki i rany, jak przystało na szlachetnego mło- 74 dzieńca, zna od samego mistrza szermierzy. Mówi tylko po punic- ku i czasem coś wybąka po grecku, choć matka uczyła go tego ję- zyka. Po łacinie mówić ani nie chce, ani nie potrafi. Słyszałeś przed chwilą, Maksymie, kiedy spytałeś go, czy za moją sprawą dała mu matka to, o czym mówiłem (cóż to za wstyd!), jak mój pa- sierb, brat obdarzonego piękną wymową Poncjana, ledwie umiał wybełkotać kilka sylab. [99] Wzywam na świadków więc ciebie, Maksymie, was, członkowie rady, i was również, którzy wraz ze mną stoicie tu przed trybunałem, że wina za wypaczenie charakteru i za zepsucie tego chłopca spoczywa na tym oto jego stryju i na tymże kandy- dacie na teścia; ja zaś będę od dzisiaj uważał za szczęśliwy traf, że spadł mi z karku ciężar opiekowania się takim pasierbem i w przy- szłości nie będę już prosił jego matki, aby mu wybaczała. Bo prze- cież (omal o tym nie zapomniałem), zupełnie niedawno, kiedy po śmierci swego syna Poncjana Pudentilla zachorowała i zaczęła spisywać testament, długo z nią walczyłem, aby za te wszystkie obelgi i za te wszystkie krzywdy nie pozbawiła Pudensa całkiem dziedzictwa. Słowo daję, że gorąco ją prosiłem, aby zniszczyła ten, jakże surowy dla niego testament, który już był napisany. W końcu zagroziłem, że jeżeli nie stanie na moim, to się z nią ro- zejdę. Tłumaczyłem jej, żeby uczyniła dla mnie to ustępstwo, by złego syna złamała wielkodusznością, żeby uwolniła mnie od wszelkiej nienawiści. I dotąd nie ustępowałem, aż tak zrobiła. Ża- łuję tylko, że uwolniłem Emiliana od wszelkich obaw z tego po- wodu, przekazując mu tak nieoczekiwaną wiadomość. Zobacz, proszę cię, Maksymie, jak osłupiał, kiedy dowiedział się o tym, jak oczy wlepił w ziemię. Spodziewał się zupełnie czego innego, i to nie bez przyczyny. Wiedział, że Pudentilla ma już po dziurki w nosie zniewag ze strony syna, a do mnie, ponieważ ją szanuję, przywiązana jest bardzo. Z mojej strony też miał się czego oba- wiać. Każdy człowiek, choćby równie jak ja miał w pogardzie sprawy dziedziczenia, jednak nie odmówiłby sobie zemsty na tak nieuczciwym pasierbie. I to przede wszystkim lęk przed tym na- kłonił ich do wytoczenia mi procesu. Powodowani chciwością mylnie sądzili, że to mnie pozostawiony został cały spadek. Uwal- niam was na przyszłość od tych obaw. Mojego sposobu myślenia nie mogła zmienić ani możliwość objęcia spadku, ani możliwość dokonania zemsty. Ja, ojczym, walczyłem z rozgniewaną matką w obronie złego pasierba, tak jakby ojciec walczył z macochą w obronie najlepszego syna; a poza tym pohamowywałem bar- 75 dziej niż było potrzeba moją dobrą żonę w jej wielkiej hojności w stosunku do mnie. [100] Podaj tu ten testament, który matka pisała, kiedy syn był już jej wrogiem, a ja, nazywany przez nich grabieżcą, przez cały czas nie przestając prosić, dyktowałem jej każde słowo. Rozkaż, Maksymie, rozpieczętować te tabliczki! Przekonasz się, że spad- kobiercą wyznaczony został syn, dla mnie zaś w dowód szacun- ku przeznaczono coś bardzo skromnego; po to tylko, żeby w te- stamencie żony, gdyby przytrafiło jej się coś, co ludziom przecież się przytrafia, występowało także imię męża. Weź więc ten testa- ment matki, który nie jest wcale sporządzony w myśl przyjętych zasad. No, bo czyż nie? Męża oddanego jej jak nikt na świecie Pudentilla pozbawiła dziedzictwa, a spadkobiercą wyznaczyła jakże wrogiego jej syna. A nawet nie chodzi tu o syna - zostaną bowiem zaspokojone wszystkie nadzieje Emiliana, Rufin zaś za pieniądze dane przez Pudentillę wyprawi weselisko; pijackie to- warzystwo, wstrętni pasożyci! Weź więc, powtarzam, ty najlep- szy z synów, ten testament i przeczytaj go sobie, a listy miłosne matki odłóż choć na chwilę! Jeśli cokolwiek napisała jako szalo- na, znajdziesz to wszystko tu, i to zaraz na początku: „Spadko- biercą moim niechaj zostanie mój syn Sycyniusz Pudens". Przy- znaję: kto przeczyta te słowa, uznaje za szalone. A więc spadko- biercą jest ten syn, który w chwili pogrzebu swojego brata zwołał szajkę młodych szubrawców i chciał wyrzucić cię z domu, który ty mu podarowałaś? To ten syn, który tak bardzo odczuł i tak głę- boko przeżył to, że część spadku po bracie wraz z nim dziedzi- czyć miałaś ty?! To ten syn, który porzucił cię w twoim smutku i żałobie i z twoich kolan uciekł do Emiliana i Rufina?! To ten, który później rzucał ci w twarz tyle obelg i, popierany przez swe- go stryja, wyrządził ci tyle krzywd? To ten syn, który twoje imię zniesławił w sądzie, a twoją skromność postarał się zhańbić pu- blicznie, wykorzystując do tego twoje własne listy? To ten, który o zbrodnię karaną śmiercią oskarżył twojego męża, którego ty wybrałaś i - co przecież sam zarzucał - którego pokochałaś nad życie? Otwórz więc, proszę cię, otwórz, dobry chłopcze, testa- ment! Na pewno tym sposobem łatwiej udowodnisz, że twoja matka postradała zmysły! [101] Dlaczego kręcisz głową, dlaczego się wzbraniasz, skoro wyzbyłeś się już niepokoju co do spadku po matce? A ja te tablicz- ki, Maksymie, pozostawiam tutaj, u twoich stóp, i zapewniam cię, że już więcej nie będzie mnie ciekawiło, co Pudentilla pisze 76 w swoim testamencie. Niech w przyszłości on sam, jeśli tego za- pragnie, przeprasza swoją matkę za wszystko. Na mnie niech już więcej nie liczy; nie będę jej błagał w jego imieniu. Niech on, sko- ro jest człowiekiem samodzielnym i dorosłym, sam dyktuje znie- ważające listy kierowane do matki, a potem sam niech łagodzi jej gniew. Kto umiał drugiego oskarżyć, ten niech umie się i na siebie poskarżyć! A mnie zupełnie wystarczy to, że nie tylko oczyściłem się całkowicie z zarzucanych mi zbrodni, ale również wyrwałem doszczętnie korzeń dzisiejszego procesu, to jest nienawiść wywo- łaną przez chęć zawładnięcia spadkiem. Wreszcie, żeby już niczego nie pominąć, zanim skończę mówić, zbiję jeszcze jeden fałszywy zarzut. Powiedzieliście, że za wielką sumę pieniędzy mojej żony kupiłem na swoje imię wielki majątek. Ja zaś twierdzę, że chodzi o skromną posiadłość wartości sześć- dziesięciu tysięcy asów, że to nie ja, lecz Pudentilla kupiła ją na swoje imię, że imię Pudentilli widnieje w akcie kupna i że w imie- niu Pudentilli od tego kawałeczka ziemi zapłacony został podatek. Jest tu obecny urzędujący kwestor, Korwiniusz Celer, mąż czci- godny, który przyjmował należność za ten podatek. Jest tu również Kasjusz Longinus, opiekun Pudentilli, człowiek wielkiej powagi i nieposzlakowanej opinii, którego imię wymieniam z wielkim sza- cunkiem; potwierdził on swym podpisem ważność tego kupna. Za- pytaj go, Maksymie, czy akt kupna podpisywał i za jak niską cenę bogata kobieta nabyła kawałek ziemi. A więc, czy jest tak, jak powiedziałem? Czy w akcie kupna jest gdzieś wymienione moje imię? Czy sama cena tej posiadłości bu- dzi zawiść? Czy wreszcie to poletko przypadło mnie? [102] Tak więc, czy zostało jeszcze coś, Emilianie, czego bym nie obalił? Czy już dowiedziałeś się, jakie zyski dało mi zajmowa- nie się magią? I dlaczego trującymi ziołami kusiłem Pudentillę? I na jakie korzyści w związku z tym liczyłem? Czyż po to, aby za- pisała mi spadek skromny zamiast wielkiego? O, cudowne to za- klęcia! A może po to, by raczej przekazała go swoim synom, za- miast zostawić go mnie? Cóż tu jeszcze można dodać do takiej ma- gii? A może po to, żeby za moją poradą większą część swego mienia podarowała synom, chociaż, dopóki nie wyszła za mnie, nie czyniła im podarków, a mnie samemu nie dawała niczego? Czy w tym miejscu mam powiedzieć: potworne te trucizny, czy raczej: nie odwdzięczone te darowizny? A może po to, aby pisząc testa- ment i gniewając się jednocześnie na syna - spadkobiercą ustano- wiła właśnie tego syna, na którego była srodze obrażona, a nie 77 mnie, do którego była mocno przywiązana? Doprawdy, żeby po długich wysiłkach osiągnąć to wszystko, musiałem poczynić bar- dzo wiele zaklęć! A wyobraźcie sobie, że sprawę prowadzicie nie przed Klaudiu- szem Maksymem, człowiekiem sprawiedliwym i niezachwianym strażnikiem praworządności! Postawcie na jego miejscu jakiego- kolwiek sędziego niegodziwego i srogiego, przywiązującego wagę do oskarżeń, chętnie wydającego wyroki skazujące. Wskażcie mu drogę, po której mógłby pójść, podsuńcie mu choćby odrobinę prawdopodobny dowód, na którym by się oparł, wydając wyrok na waszą korzyść. Wymyślcie wreszcie coś i zastanówcie się, co by- ście mu odpowiedzieli, gdyby was zapytał o to, o co ja pytam. Po- nieważ musi być zawsze jakaś przyczyna wszelkiego postępowa- nia, a wy mówicie, że Apulejusz owładnął duszą Pudentilli, kusząc ją magią, odpowiedzcie zatem, czego on od niej chciał, dlaczego to zrobił? Zachwycił się jej urodą? Przeczycie temu. Zapragnął jej bo- gactw? Przeczą temu ślubne tablice, przeczy akt darowizny i tabli- ce testamentu, bo z dokumentów tych jasno wynika, że nie tylko nie zabiegał zachłannie o szczodrość swej żony, ale przeciwnie - twardo ją odrzucił. Cóż to więc za przyczyna? Dlaczego nic nie mówicie? Czemu milczycie? Gdzież się podział ten groźny począ- tek waszej skargi wniesionej w imieniu mojego pasierba: „Posta- nowiłem, panie mój, Maksymie, oskarżyć go przed tobą..."? [103] Dlaczego nie dodasz jeszcze: „oskarżyć mojego nauczy- ciela, oskarżyć mojego ojczyma, oskarżyć mojego opiekuna"? A co było napisane potem? „...o niezliczone i nader oczywiste przestępstwa". Wymień choć jedno z tych „niezliczonych", wy- mień choćby jedno z tych „nader oczywistych", które pozostawiło jakieś wątpliwości lub nie zostało wyjaśnione do końca! Zresztą na każdy z waszych zarzutów wystarczy mi odpowiedzieć dwoma słowami. Uważaj: „Myjesz zęby" - wybacz czystość. „Zaglądasz w lustro" - filozof musi. „Piszesz wiersze" - wolno pisać. „Badasz ryby" - zaleca Arystoteles. „Wyświęcasz drewno" - Platon dora- dza. „Bierzesz żonę" - prawa każą. „Ale starszą wiekiem" - to by- wa. „Uganiasz się za zyskiem" - weź tablice, wspomnij darowiznę, przeczytaj testament. Jeśli więc zbiłem wszystkie zarzuty, jeśli oczyściłem się z wszystkich oszczerstw, jeśli po tych wszystkich oskarżeniach i wszystkich obelgach nadal czuję się bezpieczny i niewinny, jeśli nie tylko w niczym nie ująłem czci filozofii, któ- ra jest mi droższa nad moje życie, lecz przeciwnie, pod każdym względem jej godność podtrzymałem siedmioma piórami, jeśli 78 wszystko wygląda tak, jak mówię - mogę spokojnie i z szacunkiem wysłuchać, co o mnie sądzisz, a nie bać się, jak mnie osądzisz. My- ślę bowiem, że jest rzeczą mniej przykrą i mniej straszną, jeśli pro- konsul mnie wyrokiem skaże, niż jeśli człowiek tak dobry i tak za- cny choćby słowem mnie zgani. Skończyłem. 79 PRZYPISY 1. Iliada III, 65-66. Przeł. Kazimiera Jeżewska. 2. Pitagoras, który nazwał się pierwszym filozofem - ściślej: Pitagoras jako pierwszy nazwał sam siebie „miłośnikiem mądrości" (grec. philosophos), co dało początek znanym nam pojęciom: filozof, filozofia. 3. Katullus XXXIX, 19. 4. Jak mówi poeta - Homer (np. Iliada IV, 350). 5. Jeden z Teos - Anakreon z Teos (VI wiek p.n.e.). 6. Jeden Spartanin - Alkman z Sardes w Azji Mniejszej, działał w Sparcie (VII wiek p.n.e.). 7. Taki z Keos - Simonides z Keos (VI wiek p.n.e.). 8. Na Lesbos [...] kobieta - Safona (VII wiek p.n.e.). 9. Poeta mantuański - Wergiliusz; bukolika, o której mowa, to Sielanka (Ekloga) II. 10. Serranowie, Kuriusze, Fabrycjusze - dawne rody rzymskie. 11. Dion syrakuzański - filozof i polityk, uczeń Platona (IV wiek p.n.e.). 12. Katullus XVI, 5-6. Przeł. Jerzy Ciechanowicz. 13. Enniusz (239-169 p.n.e.) - najwybitniejszy poeta rzymski okresu przedklasycznego. Z jego bardzo bogatej twórczości zachowały się jedynie fragmenty. 14. Niewtajemniczony widzi święte szaty Cerery - nawiązanie do tajemnic misteriów eleuzyńskich, poświęconych bogini Demeter (identyfikowanej przez Rzymian z Cererą). 15. Agesilaos - król i wódz spartański (IV wiek p.n.e.). 16. Demostenes - mówca ateński (IV wiek p.n.e.). 17. Epikur (341-271 p.n.e.) - filozof, pochodzący z Samos, ale działający w Atenach, gdzie założył szkołę filozoficzną zwaną Ogrodem. Apulejusz nawiązuje tu do jego teorii na temat optyki. 18. Archytas - grecki filozof i matematyk z Tarentu, pitagorejczyk, przyjaciel Platona. 19. Tyestes - bohater mityczny, syn Pelopsa i Hippodamei, brat Atreusa. Najsłynniejszym związanym z nim motywem jest uczta, podczas której brat, Atreus, podał Tyestesowi potrawę z ciał jego pomordowanych dzieci. Dzieje nienawiści między braćmi stanowiły temat wielu tragedii. Apulejusz mówi tu o masce Tyestesa, aktorzy tragiczni występowali bowiem w maskach. 20. Villa publica - budynek na Polu Marsowym w Rzymie. Przebywali w nim urzędnicy w czasie przeprowadzania spisu obywateli (census) i poboru rekrutów. Umieszczano tam również posłów zagranicznych. 21. Charon - mityczny właściciel łodzi, którą przewoził dusze zmarłych przez rzekę Styks do Hadesu. 22. Numidia - kraina w Północnej Afryce, położona na obszarze dzisiejszej Algierii; Getulia - tak nazywano krainę obejmującą dzisiejsze pogranicze Maroka i Algierii. 23. Cyrus Starszy, zwany Wielkim - władca perski, który w VI wieku p.n.e. podbił Medię i inne kraje sąsiadujące z Persją; twórca 80 potęgi imperium perskiego. 24. Syfaks - król zachodniej Numidii pokonany przez Rzymian w III wieku p.n.e. 25. Masynissa - władca wschodniej Numidii, sprzymierzeniec Rzymu w II wojnie punickiej; po zwycięstwie nad Kartaginą Rzymianie podarowali mu królestwo Syfaksa, sojusznika Kartaginy. 26. Duumwir - członek dwuosobowego kolegium wyższych urzędników miejskich. 27. Platon, Alkibiades I 121 E-122 A. 28. Platon, Charmides 157 A. 29. Wergiliusz, Eneida IV, 513-516. Przeł. Tadeusz Karyłowski. 30. Swej Italii - Pitagoras pochodził z greckiej wyspy Samos, skąd wyemigrował do południowej Italii i tam, w Krotonie, założył swoją szkołę filozoficzną. 31. Iliada XI, 741. Przeł. Kazimiera Jeżewska (XI, 741-742). 32. Odyseja IV, 229-230. Przeł. Jan Parandowski. 33. Ulisses - Odyseusz. 34. Luna - rzymska bogini księżyca (grec. Selene). 35. Trywia - przydomek Diany jako bogini księżyca; składano jej ofiary na rozstajnych drogach (trivium). 36. Salacja - por. przypis 13 do księgi IV Metamorfoz. 37. Portunus - por. przypis 12 do księgi IV Metamorfoz. 38. Nereidy - boginki morskie; por. przypis 11 do księgi IV Metamorfoz. 39. Homer, Odyseja IV, 368-369. 40. Ty - mówca zwraca się tu do woźnego sądowego. 41. Wyliczone tu greckie nazwy rodzajów zwierząt mają być parodią niezrozumiałych zaklęć magicznych. W pierwszym wydaniu tego przekładu (Warszawa 1975) tłumacz zaopatrzył to miejsce w przypis zawierający przekład tych nazw: rekiny, mięczaki bez muszli, rakopodobne, chrząstnokostne, mięczaki pokryte skorupą, ostrozębne, ziemnowodne, ryby łuskowate, gady łuskowate, nietoperze, błonkoskrzydłe, żyjące samotnie, żyjące stadami. 42. Mitrydates - Mitrydates VI Eupator, zwany Wielkim, król Pontu (120-63 p.n.e.). Zacięty wróg Rzymu, z którym prowadził trzy wojny. 43. Lary - por. przypis 19 do księgi XI Metamorfoz. 44. Liber - por. przypis 22 do księgi VI Metamorfoz. 45. Mezencjusz - legendarny król etruski panujący w Caere, według tradycji zabity przez Eneasza. Występuje w Eneidzie Wergiliusza, który nazywa go „gardzicielem bogów" (contemptor deorum). 46. Nomenklator - niewolnik obdarzony dobrą pamięcią, do którego obowiązków należało przypominanie panu nazwisk obywateli spotykanych w mieście; szczególnie ceniony przez ubiegających się o publiczne urzędy, mogli oni bowiem stwarzać w ten sposób wrażenie, że pamiętają każdego wyborcę z imienia. 47. Lemury - tak Rzymianie nazywali dusze zmarłych. 48. Prawa XII, 955 E. Przeł. Maria Maykowska. 49. Prawa XII, 955 E-956 A. Przeł. Maria Maykowska. 50. Afrykańczyk - drwina polegająca na zestawieniu imienia (Emilianus) oraz miejsca pochodzenia oskarżyciela ze sławnym 81 Rzymianinem noszącym przydomek „Afrykańczyka" z powodu zwycięstw odniesionych w Afryce. Publiusz Korneliusz Scypion Emilianus Afrykańczyk za zdobycie Numancji otrzymał również przydomek „Numantyjski" (Numantinus); pełnił m.in. urząd cenzora. 51. Fedra (grec. Fajdra) - córka Minosa i Pasifae, żona Tezeusza. Zakochała się w swym pasierbie Hippolytosie. Odrzucona, oskarżyła go fałszywie przed jego ojcem, jakoby nastawał na jej cześć. Rozgniewany Tezeusz uprosił Posejdona o ukaranie syna. Bóg spowodował śmierć Hippolytosa. 52. Palamedes - syn Naupliosa, króla Eubei. Wykrył symulowanie choroby przez Odyseusza usiłującego uniknąć udziału w wyprawie na Troję. Odys zemścił się potem, doprowadzając do jego śmierci. W późniejszej tradycji Palamedes uchodził za mędrca i wynalazcę - m.in. nowych znaków alfabetu, miar i wag, gry w kości i w warcaby. 53. Syzyf - król Efyry (późniejszego Koryntu), znany w tradycji głównie ze swej „Syzyfowej pracy" w Hadesie. Tu występuje jako przykład człowieka przebiegłego. 54. Eurybates i Frynondas - dwaj bracia zwani Kerkopami, mityczni rozbójnicy, pokonani przez Heraklesa. 55. Cesarz Pius - Antoninus Pius, panował w latach 138-161. Przydomek Pius (Pobożny) otrzymał za pietyzm okazywany pamięci swego przybranego ojca, cesarza Hadriana, który - adoptując go – uczynił swym następcą. 56. Mezencjusz - por. przypis 45; Apulejusz nazywa swych przeciwników ironicznie Mezencjuszem i Ulissesem (Odyseuszem), nawiązując do głównych cech obu mitycznych bohaterów: bezbożnictwa i krętactwa. 57. Katon - Marek Porcjusz Katon Starszy (234-149 p.n.e.). Mąż stanu, mówca i pisarz. Wzór starorzymskiej prostoty obyczajów. 58. Leliusz - Gajusz Leliusz, zwany Mędrcem (Sapiens) z powodu swego wykształcenia filozoficznego (II wiek p.n.e.). Cyceron uczynił go bohaterem swojego traktatu O przyjaźni. 59. Grakchus - zapewne Tyberiusz Semproniusz Grakchus (zm. 133 p.n.e.), trybun ludowy, wybitny reformator. Kontynuatorem jego poczynań był brat, Gajusz Semproniusz Grakchus (zm. 121 p.n.e.). 60. Cezar- Gajusz Juliusz Cezar, wódz i dyktator (100-44 p.n.e.). 61. Hortensjusz - Kwintus Hortensjusz Hortalus (114-50 p.n.e.), znakomity mówca, współczesny Cycerona. 62. Kalwus - Gajusz Licyniusz Macer Kalwus (82-47 p.n.e.), utalentowany mówca i poeta. 63. Sallustiusz - Gajusz Sallustiusz Krispus (86-35 p.n.e.), polityk i historyk. Od Cezara otrzymał w zarząd prowincję Africa Nova (zachodnia część Numidii). Autor m.in. dwóch wybitnych monografii historycznych: Spisek Katyliny i Wojna z Jugurtą. 64. Cyceron - Marek Tulliusz Cyceron (106-43 p.n.e.), najwybitniejszy mówca rzymski. Zachowały się jego liczne dzieła retoryczne i filozoficzne, mowy oraz listy. 65. Chaldejczycy - por. przypis 4 do księgi II Metamorfoz.