Hannah Howel Miód Nie chowaj tej książki przed żoną! I taki jpi sobie nową! Md#AHłfoWELL HIGHLAND KNIGHT Copyright © 2001 by Hannah Howell Redakcja Krystyna Borowiecka Ilustracja na okładce Robert Pawlicki Skład i łamanie JEColonel" For the Polish translation Copyright © 2002 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edition Copyright © 2002 by Wydawnictwo Da Capo ISBN 83-7157-511-4 Druk i oprawa: ABEDIK Poznań Francja, wiosna, 1458 Dlaczego ją tutaj przyprowadziłeś? Mocarny sir Bearnard uniósł muskularną rękę, chwycił omdlałą dziewczynę mocniej i ostrożnie zerknął na swego suzerena, sir Charlesa DeVeau. - Schwytałem ją podczas napadu - odpowiedział. - Nie wysyłałem was przeciwko Lucettom po to, żebyście łapali kobiety. Tu, w majątku, kreci się dość niewiast chętnych do zaspokojenia potrzeb każdego mężczyzny. - Zrobiliśmy wszystko, co nam nakazałeś, panie. Ale napot­ kałem tę kobietę, gdy opuszczaliśmy już płonące ruiny twierdzy Lucettów, i pomyślałem, że mogę nią spłacić dług. - Jaki dług?- Sir Charles potarł brodę długimi upier­ ścienionymi palcami lewej ręki, usiłując przyjrzeć się dokładniej brance sir Bearnarda. - Chodzi mi o przegraną w zakładzie z sir Cameronem MacAlpinem. - Sir Bearnard skrzywił sie, słysząc c.chy - Po pierwsze, ta dziewka to jeszcze prawie dziecko, w dodat ku brudne i posiniaczone, a po drugie chyba zapommałeś. te nasz potężny szkocki rycerz złożył śluby czystości. 5 - Zauwżyłem, że nie zadaje się z kobietami, chociaż sporo ich się przy nim kręci. - Cóż, rób, jak uważasz, ale na pewno się przekonasz, że sir Cameron wolałby pieniądze. - Może jeśli ofiaruję mu obie kobiety... - Obie? Przecież widzę tylko jedną. Druga jest jeszcze mniejsza, zupełne dziecko. Zabrał ją sir Renford. bo upodobał sobie takie delikatniutkie. Sir Charles wzruszył ramionami. Idź, próbuj szczęścia. Ten człowiek wkrótce nas opuści. Może będzie podatny na jakieś targi, może nawet wiedzieć, jak zamienić taką dziewkę na pieniądze. Tylko pamiętaj, jeśli będą z nią kłopoty, ty za to zapłacisz. Avery poczuła, że jej ciemięzca skłania się lekko. Skręcało ją z wściekłości, toteż z trudem przychodziło jej udawanie bezwładnej, gdy sir Bearnard zakończył rozmowę z mężczyzną o lodowatym wzroku i skierował się do wyjścia z wielkiej sieni. Ten brutal dopiero co chciał zniszczyć jej krewniaków i wszystko, co im drogie, a teraz miał zamiar użyć jej do spłacenia jakiegoś długu. Nie mogła uwierzyć w to, jak szybko jej urocza wizyta u rodziny matki zmieniła się w krwawe i tragiczne wydarzenie, flu jej kuzynów zginęło od mieczy rycerzy DeVeau? Czy wszystko zniszczyli? I gdzie jest jej kuzynka Gillyanne? Była jeszcze dzieckiem, miała zaledwie trzynaście lat. Wszystkie te pytania Avery miała na końcu języka, ale wiedziała, że bydlak, który ją niósł ku jej zgubie, na żadne z nich nie odpowie. Sir Bearnard zatrzymał się w końcu przed grubymi drew­nianymi drzwiami i począł w nie walić. Dziewczyna skrzywiła się; % każdym łomotem pulsujący ból w skroniach stawał się silniejszy. Zaklęła cicho gdy drzwi się otworzyły, i obiła sobie nogi o futrynę, kiedy mężczyzna wciągał ją do jakiegoś pomiesz- 6 Miód czenia. Próbowała coś dostrzec, lecz rozczochrane włosy za słaniały jej wjdok. Gdy mężczyzna aucił ją na owcza skórę przed paleniskiem, nagły upadek oszołomił ją i tak spotęgował ból głowy, że omal nie zemdlała. - A co to? - rozległ się głęboki, dźwięczny głos. - Kobieta. - To widzę. Ale czemu mi ją przyniosłeś? - Żeby spłacić dług - wyjaśnił sir Bearnard. - Nawet gdybym był skłonny do takiej wymiany -głos jego rozmówcy, mówiącego z francuskim akcentem, był zimny i mocny - nie wydaje się warta nawet połowy tego, co jesteś mi dłużny. Avery, usłyszawszy taką obelgę, zagryzła zęby i uznała, że już wystarczająco długo udawała zemdloną. Odgarnęła włosy z twarzy i omal nie krzyknęła z wrażenia. Mężczyzna, stojący obok sir Bcarnarda i spoglądający na nią groźnie, wydawał się olbrzymi i to nie tylko dlatego, że leżała na podłodze u jego stóp i patrzyła z dołu. Nosił buty z miękkiej jeleniej,skóry, a jego długie, zgrabne nogi opinały brązowe wełniane spodnie. Rozpięta biała, lniana koszula odsłaniała muskularny brzuch i szeroką, gładką pierś. Cerę miał ciemną, jak wielu Francuzów, z którymi służył. Avery pomyślała, że przy nim nawet ona uchodziłaby za bladą. Na ciemnej, szczupłej twarzy nieznajo- mego nie malował się nawet ślad zainteresowania ani cień emocji. A jednak to oblicze, okolone gęstymi kruczoczarnymi włosami, opadającymi w miękkich falach aż na szerokie ra- miona, było niemal piękne. Miał mocno zarysowany podbródek, wystające kości policzkowe, długi prosty nos i usta, które nawet ona uznała za kuszące, choć zaciskał je tak, że tworzyły prostą kreskę. Ale najbardziej zwracały uwagę jego oczy: czarne jak węgiel pod ciemnymi, delikatnie wygiętymi brwiami, okolone nieprzyzwoicie długimi rzęsami. Nie widziała w życiu tax 7 Hannah Howell ciemnych źrenic i tak twardo spoglądających. Nie wierzyła, te mogłaby w nich dojrzeć litość. Kiedy mężczyzna zauważył wściekłość branki, jego brwi nieznacznie sie uniosły. - Słyszałem, sir Cameronie, że ty i twoi ludzie niedługo nas opuszczacie - odezwał się sir Bearnard. - Za dwa dni. _ Obawiam się, że do tego czasu nie zdołam zebrać pienię­ dzy, które jestem ci winien. - Wiec nie powinieneś się był zakładać. Sir Bearnard spurpurowiał. - Była to wielka nieostrożność z mojej strony. Ale może coś uda się uzyskać za tę kobietę. Wykorzystać ją, zażądać okupu albo sprzedać. - Pojmałeś ją w ataku na Lucettes? - Oui, tuż za bramą. - A wiec może być zwykłą wieśniaczką i nikt nie da za nią okupu. - Non, sir Cameronie, proszę popatrzeć na jej szaty. Wieś­ niaczki nie chodzą tak ubrane. Kiedy sir Cameron schylił się, żeby z bliska przyjrzeć się sukni, Avery okazała całą wzbierającą w niej wściekłość. Kopnęła, starając się trafić w brodę, ale był szybszy i chwy- ci! ją za łydkę. Spódnica i halki zadarły się, odkrywając nogi. Przerażona dziewczyna stała przez chwilę bez ruchu, wresz- cie prychnęła z wściekłością, gdy uniósł spódnicę i zajrzał pod nią. - Pludry - mruknął. Na jego pięknych wargach pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Sir Bearnard zdołał zerknąć, nim sir Cameron opuścił suknię. — Dziwny strój. - A wiec nie naruszyłeś daru, który próbujesz mi wręczyć - powiedział Cameron. 8 Miód - Non, przysięgam. Wziąłem ją tylko po to, by spłacić dług wobec ciebie. Sir Cameron wciąż siedział w kucki i prawą ręką trzymał ją za nogę, a lewą obmacywał. Avery kipiała z wściekłości; czuła się zupełnie bezradna. Ten człowiek traktował ją jak konia, którego ma zamiar kupić. Była spięta i przestraszona nie z powodu urażonej niewinności, ale z obawy przed tym, że zostanie zdemaskowana. Po chwili długie palce mężczyzny powędrowały wyżej i natrafiły na nóż w pochwie, przywiązanej do uda. Dziewczyna zaklęła, a on spojrzał na nią z rozbawie- niem. Wpatrywała się w niego z dziką nienawiścią. - Wierzę ci, sir Bearnardzie - rzekł ar Cameron, przecią- gając głoski, po czym wyjął nóż z pochwy, oswobodził nogę branki i wstał. - Merde. - Sir Bearnard pokręcił głową. - Nie przyszło mi do głowy, żeby szukać u niej broni. W końcu to tylko kobieta. Avery chciała go kopnąć, ale się uchylił, więc szybko poprawiła suknię. Sir Cameron tymczasem ze skrzywioną twarzą przyglądał się broni. Po chwili podszedł do niego jakiś młodzieniec, mniej więcej w wieku Avery, osiemnasto- czy dziewiętnastoletni. Był zupełnie rudy, wysoki i trochę za chudy. - Cameronie, to jest... - odezwał się chłopak po angielsku, patrząc na sztylet, a potem szerokimi ze zdumienia oczyma na Avery. - Wiem o tym, Donaldzie -przerwał mu sirCameron w rym samym języku. - Ona ma oczy jak kot-szepnaj młodzieniec wpatrując się w dziewczynę. - Zaczynam podejrzewać, że jestrównie dzika, jakdrapieżne koty. - Cameron spojrzał groźnie w stronę drzwi, w które ktoś zaczął walić. - Stałem się nagie bardzo pożądanym towarzys- twem - mruknął po francusku, zwracając się do sir Beamarda. 9 Hannah Howell Bearnardzie, ty tłusty draniu! Wiem, że tam jesteś! -zaryczał ktoś grubym głosem. - O, to do ciebie - rzekł sir Cameron. - Dowiedz się lepiej, czego chce ten człowiek. - Czy uiściłem swój dług? - spytał sir Bearnard. - Wciąż rozważam tę sprawę. Sir Bearnard otworzył drzwi i do pomieszczenia wkroczył potężny mężczyzna o kasztanowych włosach, ale Avery inte­ resowała tylko drobna i szczupła dziewczyna, którą za sobą ciągnął. - Gillyanne! -zawołała i chciała się ruszyć, lecz sir Cameron przytrzymał ją delikatnie, acz zdecydowanie, opierając obutą stopę o jej pierś. - Możesz sobie zabrać z powrotem tę małą dziwkę! - ryknął sir Renford i popchnął Gillyanne w stronę sir Beamarda. — Jest zarażona. Rzuciwszy okiem na Gillyanne, sir Bearnard odsunął się od niej natychmiast, wyciągając przed siebie ręce, aby się uchronić przed przypadkowym zetknięciem. Nie zwracając na nich uwagi, dziewczynka podbiegła do Avery. Zatrzymała się nagle i pisnęła ze strachu, gdy Cameron wyciągnął miecz i skierował w jej stronę. - Zabiłbyś dziecko?! - zawołała Avery, ze strachu o Gil­ lyanne zapominając o tym, żeby milczeć albo udawać Fran­ cuzkę. - Jest zarażona - odparł Cameron. Avery popatrzyła na kuzynkę i uśmiechnęła się; na jasnej skórze dziewczynki widać było czerwone plamy i wysypkę, a oczy miała zaczerwienione i opuchnięte. - Truskawki? - zapytała małą. - Dał ci truskawki? - Nie - odpowiedziała Gillyanne. - Miał je w komnacie i kiedy nie patrzył, wrzuciłam kilka do ust. 10 Miód Cameron zawahał się na moment, po czym wsunął miecz do pochwy. - Wiec to była sztuczka. - Zdjął stopę z piersi Avery i skrzy­wił się, gdy dziewczynka rzuciła się w jej ramiona. - Oszustwo. - Więc uznałbyś za bardziej honorowe, gdyby pozwoliła siej zgwałcić tej francuskiej świni? - warknęła Avery. - Przecież to jeszcze dziecko - wyszeptał Donald, patrząc na sir Renforda ze źle ukrywanym obrzydzeniem. - One mówią po angielsku - zauważył sir Beamard, gdy zamknął drzwi za przeklinającym sir Renfordem. - Na to wychodzi - odparł sir Cameron. - Może są ze Szkocji. - Lucettowie mają tam krewną. Hmmm, czy to dobry pomysł, żeby to zarażone dziecko dotykało tej kobiety? - Boisz się, te straci na wartości? Nie obawiaj się. To, co dolega tej małej, nie zagraża nikomu innemu. - Weźmiesz więc je obie jako zapłatę? - Chyba nie mara wyboru. Jeśli nie będę miał z nich Ipożytku, mogę cię przecież zawsze odnaleźć. Avery zdziwiła się nieco, gdy sir Beamard zbladł i gwał­townie skinął głową, mówiąc: - Niech Bóg cię prowadzi w podróży do domu, sir Came­ronie. - Szkot - szepnęła GiUyanne, kiedy Cameron odprowadzał sir Bearnarda do drzwi. - Jesteśmy bezpieczne? - Nie jestem pewna- odparła również szeptem Avery,-Przyjął nas jako spłatę wygranego zakładu; To nie świadczy o nim zbyt dobrze. Nie wydaje mi się zupełnie niegroźny. Niepokoi mnie też nazwisko MacAlpin, ale nie potrafię po­wiedzieć dlaczego. - Drzwi za sir Bearnardem zamknęły się, lecz Avery zdołała jeszcze spytać, dotykając leciutko policzka kuzynki: - Czy to szybko przejdzie? U Hannah Howell Tak, tylko trochę swędzi. Nie odzywaj się. Ja będę z nim rozmawiać - powiedziała Avery, widząc, że sir Cameron zbliża się do nich. Ten popatrzył na dwie istoty, które mu właśnie ofiarowano. Całą sprawę handlu kobietami uznawał za wstrętną, ale już dawno uświadomił sobie, że należy do wyjątków. Nie miał wiele wspólnego z żołnierzami, z którymi walczył przez ostatnie trzy lam. On i jego ludzie wyraźnie izolowali się od pozostałych, co wywoływało wystarczająco dużo problemów, więc tym bardziej nie chciał, aby na drodze stanęły mu dodatkowe przeszkody. Marzył, by wreszcie dotrzeć do Szkocji, do domu, i mieć, jeśli Bóg da, trochę spokoju. Dziewczyna, którą dostał pierwszą, wprawiała go w wielkie zakłopotanie. Była rozczochrana, brudna i nie miała krzty dziewczęcej przyzwoitości. Nosiła pludry i miała sztylet przy­wiązany do zgrabnego uda. Wydawała mu się piękna i in­ trygująca, i to go niepokoiło. Znakomitą większość dwudziestu ośmiu lat życia zabrało mu zrozumienie, że kobiety, które wzbudzają w nim pożądanie, sprowadzają same kłopoty, Wcale mu się nie podobało, że ta mała złotooka kobietka wznieca w nim emocje, które tak umiejętnie kontrolował prawie przez trzy lata. W ciągu tych długich zimnych lat ani razu nie zachwiał się w swym postanowieniu celibatu, teraz jednak zaczynał się wahać. Przypatrując się dokładnie dziewczynie, próbował znaleźć w niej coś, co tłumaczyłoby jego napięcie i ból, i szybsze pulsowanie krwi w żyłach. Była filigranowa, sięgałaby mu najwyżej do piersi. I smukła; nie taka dorodna jak kobiety, którymi interesował się w przeszłości. Miała małe sterczące piersi o kuszącym kształcie, szczupłą talię i łagodnie zaokrąg­lone biodra. Wiedział też dobrze, że ma piękne, smukłe, zdumiewająco długie nogi. Całe jej ciało wydawało się leciutko 12 Miód pozłacane. Donald miał rację. Miała oczy jak kot. Nie tylko o bursztynowym kolorze, ale leciutko skośne, co podkreślała ich koci wygląd. Obramowane były długimi, ciemnymi rzęsami, nad nimi znajdowały się lekko wygięte brwi, a wszystko to prawie wypełniało niedużą, trójkątną twarz. Mały, prosty nosek, pełne usta, całość otoczona burzą złotokasztanowych, przetykanych czerwienią włosów, sięgających do bioder. Cameron przeczesał palcami włosy, rozmasował karki wes­tchnął. Była to złota kobieta - od czubka głowy z rozszalałymi włosami po małe, zgrabne stopki. Nawet gdyby przekonywał sam siebie do upadłego, ze to nieprawda, i tak musiałby przyznać, że jest rozkoszna. Jeśli ma dochować celibatu, tak jak sobie przysiągł, będzie musiał trzymać się od niej z daleka, co podczas podróży do Szkocji mogło się okazać niemożliwe, - Kim jesteś? - zapytał. Avery przez moment miała ochotę skłamać, ale stwierdziła, że nie ma to większego sensu, choćby z tego powodu, że Gillyanne jest za młoda i zbyt prostolinijna, aby długo kłamać. Jestem Avery Murray z Donncoil. To moja kuzynka, Gillyanne Murray, córka sir Erica i lady Bethii Murray z Dubhlinn. Nie rozumiała, czemu jego wyraz twarzy w mgnieniu oka zmienił się; zdumienie przeszło w złość. - Cameron, czy to nie był jeden z Murrayów, który... - zaczął Donald. - Tak, to był Murray -warknął Cameron, chwytając Ayery za szczupłe ramię i podnosząc ją z podłogi. - Znasz niejakiego sir Pay tona Murraya, panienko? - To mój brat -odpowiedziała, zastanawiając się, co takiego mógł Payton zrobić, że tak rozwścieczył tego powieka. Odsunęła się o krok. a gdy w końcu sir Cameron uśmiechnął się zimno i przerażająco, poczuła w sercu ukłucie strachu. 13 Hannah Howell Może rzeczywiście stary Bearnacd w pełni spłacił swój dług. - Rodzina moja i Gillyanne zapłaci ci, panie, bardzo dobrze, za bezpieczne odprowadzenie nas do domu. - O tak, na pewno zapłacą. Nareszcie los się do mnie uśmiechnął. Jakiś głupiec daje mi dziewczynę jako okup, a ona okazuje się siostrą tchórzliwego łajdaka, który zgwałcił moją siostrę. Avery wpatrywała się w mężczyznę, zdumiona jego obraźli- wymi oskarżeniami, aż wezbrała w niej wściekłość. Wyzwała go od najgorszych, po czym małą piąstką walnęła w usta. Zaklął głośno, ale ten nagły atak, na który był kompletnie nieprzygoto­ wany, sprawił, że zachwiał się, potknął o stołek, stracił równowa­ gę i upadł, pociągając dziewczynę za sobą. Gdy tylko się na nim znalazła, złapała garść jego włosów obiema rękami zaczęła uderzać jego głową o podłogę. Wytrzymała, ile mogła, a gdy uchwyt jego rak na jej nadgarstkach stał się zbyt bolesny, natychmiast go puściła. Kiedy Cameron odruchowo zaczaj rozcierać obolałą głowę, Avery natychmiast wykorzystała chwilę wolności. Znów uderzyła go w twarz, zerwała się na równe nogi i rzuciła się do biegu. Złapał ją za spódnicę i mocno pociągnął. Upadła i z jej ust wymknęło się przekleństwo. Szybko obróciła się na plecy i widząc, że mężczyzna chce ją przydusić swym ciałem, kopnęła go w twarz. Zaklął, ale próbował dalej. Avery wykręcała się, kopała, waliła go pięściami, żeby tylko nie dać się przygwoździć do podłogi. Nagle kątem oka zobaczyła jakiś błyskawiczny ruch. a już po chwili Gillyanne siedziała na plecach napastnika, zaciskając chude rączki wokół jego szyi- Avery jeszcze raz uderzyła sir Camerona, jej kuzynka zaś starała się odchylić jego głowę do tyłu. — Donald! — ryknął sir Cameron. - Zabierz ze mnie to szatańskie dziecko! 14 Miód Donald szybko ściągnął małą przeklinającą Gillyanne z ple ców Camerona, a ten jeszcze szybciej przygwoździł do podłogi Avery. Patrzyła na niego z wściekłością, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że robił, co mógł, żeby jej nie skrzywdzić. Postanowiła, że tym odkryciem zajmie się później. - Mój brat nie jest gwałcicielem - rzuciła. - Moja siostra mówi, że jest - odpowiedział Cameron chłod­ nym głosem i trzymając ją jedną ręką za nadgarstki, poderwał na nogi. - I słuchałeś tego oszczerstwa, gdy służyłeś tym bandyckim świniom, DeVeau? Sposób, w jaki wypowiedziała to nazwisko, jakby to było najstraszliwsze przekleństwo, bardzo go zainteresował, ale postanowił odłożyć na później zaspokojenie ciekawości. - Kuzyn Iain, który pod moją nieobecność pełni funkcję pana Cairnmoor, przekazał mi tę wiadomość przez posłańca. Wypełnienie moich zobowiązań tutaj zajęło mi dwa tygodnie, ale w końcu mogę jechać do domu, by zająć się tą sprawą. Nagle Avery przypomniała sobie, gdzie spotkała nazwisko MacAlpin. Widziała je w ostatnim liście, który dostała z domu. Matka wspominała w nim o „drobnym nieporozumieniu" miedzy MacAlpinami a Murrayami, które należało wyjaśnić. Ponieważ matka delikatnie napomknęła, że może obie z Gillyanne chciałyby zostać dłużej u francuskich kuzynów, Avery w kolejnym liście zapytała, cóż to za „drobne nieporozumienie". Wtedy nastąpił atak bandy DeVeau. Teraz już wiedziała i rozumiała, dlaczego matka chciała, aby zostały w gościnie dłużej. Gwałt popełniony na krewnej szlachcica był poważnym przestępstwem, które mogło prowadzić do krwawej walki o plamę na honorze, co z kolei zapewne przywiodłoby do długotrwałej wendety. -Czy spotkałeś kiedyś mojego brata lub kogoś z mojej rodziny? - spytała. 15 Hannah Howell Spotkałem raz sir Balfoura Murraya przy dworze - od­powiedział Cameron i zaciągnąwszy dziewczynę na łoże sięgnął po kajdanki, leżące obok na dużej skrzyni. Avery patrzyła, jak przypina ją za ręce do grubego drew­nianego słupka. Kajdanki przy łóżku? Masz kłopoty z utrzymaniem na nim panien, co? Donald wydał dziwny odgłos, a po twarzy Camerona prze­mknął ciemny rumieniec. Avery zaczęła się zastanawiać, czy denerwowanie swego oprawcy było rozsądne. - Kupiłem je, żeby zabrać do Cairnmoor, bo są mocniejsze, ale też delikatniejsze od tych, jakich tam używamy - wycedził przez zaciśnięte zęby. Sam nie wiedział, dlaczego się tłumaczy przed tą bezczelną dziewczyną. Wzruszyła ramionami i zaczęła rozważać oskarżenie jej brata o tak poważne przestępstwo. - A gdzie to niby mój brat miał popełnić tę ohydną zbrodnię przeciwko twojej siostrze i twojemu klanowi? - Na dworze. Iain i moja ciotka zabrali tam siostrę, żeby zaaranżować dla niej małżeństwo. - To dlaczego nie rozwikłano tego problemu na miejscu, skoro był tam król i mógł pomóc? - Ponieważ dziewczyna nie powiedziała ani słowa, póki nie wrócili z powrotem do Cairnmoor. Namawiali ją, żeby zaakceptowała związek z sir Malcolmem Cameronem, ale odmawiała. W końcu przyznała, że nie może poślubić żad­ nego mężczyzny, gdyż twój brat odebrał jej cnotę. Jakby tego było mało, sądziła, że zostawił ją przy nadziei. Iain próbował załatwić sprawę szybko i pokojowo, ale twój brat nie przyznaje się do winy i odmawia poślubienia mojej siostry. - Z pewnością nie poznałeś mojego kuzyna Paytona - wtrą- 16 Miód cila się Gillyanne. - On nie musi niczego dziewczynom zabierać na siłę. - Otóż to. Dlaczego mężczyzna miałby się kłopotać i silą zdobywać to, co samo do niego przychodzi, często i chętnie? - Tak? A dlaczegóż to dziewczyna miałaby się sama pohań­ bić takim kłamstwem? - Tego nie wiem. Nie znam twojej siostry. - A ja myślę, że jesteś zaślepiona, jeśli idzie o twego brata. - Cameron schwycił Gillyanne za rękę i ruszył ku drzwiom. - Dokąd zabierasz moją kuzynkę? - Avery odruchowo ze­rwała się, żeby iść za nim, i zaklęła, kiedy powstrzymały ją kajdanki na przegubach rąk. - Zabieram ją, żeby się umyła. Chodź z nami, Donaldzie. Przyślę do ciebie kogoś z wodą, żebyś ty tez się umyła, i z czystą suknią- zwrócił się do Avery, patrząc na nią pogardliwie. - Jak mogę się wykąpać i przebrać, skoro jestem przy­wiązana? - Wydajesz się bystrą panną, na pewno coś wymyślisz. 2 Gdy tylko wyszły służki, które pomagały jej się wykąpać i przebrać, Avery oglądała swoją nową suknię. Była to cudna ciemnoniebieska szata. Avery zastanawiała się, skąd ten prostak Cameron wziął coś tak ładnego. Może kupił dla jakiejś kochanki lub krewniaczki? Spoglądając na ciężkie kajdanki wokół przegubów, raz jeszcze spróbowała się uwolnić, ale ostre brzegi otarły jej naskórek. Łańcuch przymocowany z jednej strony do nadgarst­ka, a z drugiej do kolumienki przy baldachimie, nie miał nawet długości łoża, więc miała naprawdę niewiele swobody. Uśmie­chnęła się złośliwie. Był wystarczająco długi, aby mogła go owinąć wokół szyi tego czarnookiego łajdaka. Kiedy jej prze­śladowca wszedł do komnaty, Avery gładziła delikatnie ogniwa łańcucha, wyobrażając sobie, jak Cameronowi zsinieje twarz, gdy zaciśnie mu go na gardle. Wiedziała, ze własna krwiozer-ezość powinna ją przerażać, ale była na to zbyt wściekła. - Gdzie jest Gillyanne? - spytała ostro, kiedy ani kuzynka, ani młody giermek nie powrócili z sir Cameronem. 18 - Zostawiłem je z kobietami - odparł, zrzucił nakolanniki i podszedł do stołu, na którym stała duża miednica z woda - Jakimi kobietami? - Jest kilka kobiet, które podróżują z moimi ludźmi . Żołnierskie dziwki? Zostawiłeś moją kuzynkę z żołnier­skimi dziwkami? - To nie są dziwki. Dwie z nich to żony, a pozostałe dwie niedługo nimi będą. - A ja chcę, żeby była ze mną. - Obawiam się, że nie spełnię tej prośby. Avery patrzyła, jak mężczyzna się myje, i żałowała, że łańcuch nie jest dostatecznie długi, żeby podciągnąć się bliżej i go kopnąć. Jego głos brzmiał właściwie milutko, jakby żałował, że musi odmówić, ale przez tę fałszywą uprzejmość przebijała złośliwa nuta. Nie przypuszczała, że spotka kiedyś kogoś, komu tak bardzo będzie chciała zrobić krzywdę. - Będzie się bała i martwiła o mnie. Gdy się wycierał, widziała z jego spojrzenia, że nie udało jej się wzbudzić w nim współczucia dla tego dziecka. - Kobiety o nią zadbają. Były zachwycone, że ją do nich przyprowadzono. Cameron obserwował dokładnie brankę, siadając na skraju łoża i ściągając buty. Nie ulegało wątpliwości, że jest wście­ kła. Złoto w jej oczach roztapiało się w gorącu tej wście­ kłości. Małe dłonie o długich palcach zacisnęły się, aż zbie­ lały kostki. Gdyby miała swój sztylet, poderżnęłaby mu gardło; .Zdmuchnął świece, a potem wyciągnął się na olbrzymim łożu. Z rękami założonymi pod głowę patrzył, jak dziewczyna stoi wciąż po drugiej stronie łoża. Kilka świec, które paliły się jeszcze po jego stronie, oświetlało jej postać, podkreślając 19 Hannah Howell otaczającą ją aurę dzikości. Zauważył związaną z boku rozdartą suknię i prawię się uśmiechnął. - Chodź do łoża - rozkazał. - Gdzie? Obok ciebie? Potrząsnęła głową. - Nie, nie ma mowy. - Dobrze. - Przymknął Oczy. - Stój tu sobie bezradnie przez całą noc. Nie obchodzi mnie to. Na słowo „bezradnie" aż warknęła. Gdyby łańcuch był odrobinę dłuższy, użyłaby go jako maczugi, żeby uderzyć Camerona. Avery upajała się przez moment tą myślą, po czym westchnęła. Bardzo wątpliwe, by leżał tak spokojnie i pozwoli | się bić do nieprzytomności. Najbardziej złościło ją to, że miał rację, nazywając ją bezradną. Miał również rację, że głupotą byłoby sterczeć tak całą noc, choć szczerze żałowała, że tego nie zrobi. Powoli usiadła i oparła się plecami o bok łoża. Głowę uło­żyła na materacu; był z pierza i zdziwił ją taki luksus. Zastanawiała się, czy należy do Camerona, czy też gos­podarze, DeVeau, tak się wzbogacili i dogadzają wynajętym rycerzom. Kusiło ją, żeby wsunąć się na łoże i zagłębić obolałe ciało w miękkim materacu, ale odsunęła od siebie tę pokusę. Byłoby największą głupotą położyć się koło nie­znanego mężczyzny, który uważał, że ma słuszny żal do jej rodziny. Zerknęła na jego ciało, rozciągnięte na posłaniu. Nie powia­ domił jej jeszcze, jaką planuje zemstę, jego zdaniem, niewąt­ pliwie sprawiedliwą. Wierzył, że jej brat zgwałcił jego siostrę, więc może chce odpłacić w podobny sposób. Jednak nie dotknął jej nawet, mimo że byli sami i że była skrępowana. Chociaż oskarżenie rzuciła jego siostra, powinien najpierw się upewnić, że to prawda. Zastanawiała się, jaką formę przybierze zemsta. Im dłużej 20 jednak go obserwowała, tym mniej wyglądał na takiego, który zniżyłby się do gwałtu. - Co masz zamiar mi zrobić? - spytała, nie mogąc dłużej znieść niepewności, choćby odpowiedź była przerażająca. Cameron otworzył jedno oko i spojrzał na nią. Jej głowa ledwo sięgała poza krawędź łóżka. Mimo dorosłego wyrazu gniewu na twarzy, wyglądała młodo, delikatnie i zadziwiająco niewinnie. Jakaś jego część brzydziła się tym, co planował. Z kolei inna część była pod takim wrażeniem jej urody, że ciągnęło go do realizacji tego planu. Splatającej się z pożąda­niem chęci zemsty ani nie można było się oprzeć, ani jej ignorować. A poza tym nie miał zamiaru sprawić bólu tej dziewczynie. Postanowił potraktować ją znacznie delikatniej, niż zrobiłby to kto inny na jego miejscu. - Chcę cię uwieść - odpowiedział, nieco dotknięty tym, że wyraz zaciekawienia na jej twarzy zmienił się w zdu­mienie. - Doprawdy? -spytała, przeciągając głoski. -I spodziewasz się, że padnę u twoich wielkich stóp, bo jesteś taki dzielny i przystojny? Powstrzymał się z trudem, żeby nie zerknąć na swoje wstrętne Stopy. - Nie u moich stóp, panienko, i wolałbym, żebyś była rozsądna. - A ja wolałabym, żebyś sczezł, ale nie możemy mieć wszystkiego, czego pragniemy. - Takie okrucieństwo? Taka mała panienka jak ty nie powinna tak szybko zapowiadać uszkodzenia czyjegoś ciała i morderstwa. - Dodaj jeszcze okaleczenie, bo i do tego mam pewne ciągoty. - Widać trzeba cię poskromić. Jesteś zbyt rozbestwiona. 21 BannahHoweu, Teraz na mnie warczysz i syczysz, ale niedługo będziesz mruczeć. - Co za arogancja. Avery pisnęła ze zdumienia, gdy nagle rzucił się na łańcuch Walczyła zażarcie, ale udało mu się wciągnąć ją na łóżko Znów spróbowała uderzyć go w twarz, lecz przygwoździł ją do łoża swoim ciężarem. - To prawda, kotku. - Omal się nie uśmiechnął. - Nie jestem takim chucherkiem ani dziwką, żebym uległa twoim zachciankom po jednym pocałunku i pogłaskaniu. O, nie, zwłaszcza że robisz to tylko dlatego, żeby pognębić mojego brata. Avery odkryła, że ten mężczyzna, gdy się uśmiecha, jest stanowczo zbyt pociągający, nawet z tym aroganckim wyrazem twarzy. Twój brat mnie zhańbił, i to bardzo nieszlachetnie. Nawet jeśli Payton zrobił tak, jak twierdzisz, chociaż na pewno tego nie uczynił, to nie jest twoja hańba. To w ogóle nie jest niczyja hańba, tylko tego drania, który popełnił ten występek. — Moja siostra nie jest już cnotliwa... -A ty? Avery chciało się śmiać, gdy patrzyła na jego minę. To nie to samo - odpowiedział, zastanawiając się, czy jej poglądy nie są równie dziwne jak uroda. - I to mówi mężczyzna, który ciężko pracuje na to, żeby skraść dziewczynie cnotę, a później potępić ją za to, ze ją straciła. Jak tu mówić o hańbie, skoro szczytem niesprawied­ liwości jest to, że jakaś biedna dziewczyna została siłą tej cnoty pozbawiona. W tym, co mówiła, było sporo prawdy, ale Camerona bardziej interesował gniew, przebijający przez te słowa. t> Miód - Bardzo się tym emocjonujesz. Ciekawe dlaczego? - Mojakuzynka została brutalnie pobita i zgwałcona. Sorcha starsza siostra Gillyanne. Pochwycili ją i inną moją kuzynkę wrogowie jej ojca. Zbili i zgwałcili biedną Sorchę i chcieli zrobić to samo z kuzynką Elspeth. Na szczęście wuj Erie, wuj Balfour i mój ojciec zdołali ich powstrzymać. Sorcha zostanie zakonnicą. Czy sądzisz, ze mój brat, wiedząc o takich okropnoś­ ciach, mógłby dokonać czegoś podobnego? Cameron czuł, że musi się nad tym zastanowić, ale nic nie powiedział. - To, że ktoś zna jakąś ofiarę przestępstwa, nie musi go powstrzymywać przed popełnieniem tego samego. Zresztą, może moja siostra trochę przesadziła. Może to było uwiedzenie, a nie gwałt. Może tylko za późno zawołała „nie!". Teraz nie ma to znaczenia. Pozbawił moją siostrę cnoty i nie chce ratować jej honoru poślubiając ją. Więc za karę ja pozbawię niewinności ciebie. - Jakież to romantyczne - powiedziała z ironią, - Chyba zrobi mi się słabo od tych twoich słodkich słówek.-Zatrzepotała rzęsami. Cameron o mało się nie roześmiał, co go samego zdumiało. Nie był człowiekiem, którego łatwo rozbawić, a przede wszyst­ kim nie powinien się śmiać z tego, co mówi siostra sir Paytona Murraya. Była tak drobna i delikatna, że nie chcąc jej zadusić, opierał się na łokciach, a ona próbowała zniszczyć go słowami, a także rzucała się na niego z pięściami, gdy tylko miała okazję. Uznał też, patrząc na jej usta, że miałby ochotę ją pocałować. - Nawet o tym nie myśl-powiedziala,dumna z lodowatego tonu swego głosu, bo właściwie ona również pragnęła tego pocałunku. - Ale myślę. - Dotknął ustami jej warg, poczuł obnażone zęby i ostrzegł: - Byłoby to bardzo nierozsądne, gdybyś mnie 23 Hannah Howbll ugryzła - Spoczął na niej całym ciężarem, ujmując jej twarz w dłonie- Mam bowiem zamiar zaspokoić twoją ciekawość. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przywarł wargami do jej ust. Avery nagle się ucieszyła, że jest tak mocno przygwoż­dżona dołożą. Niechciała, żeby wiedział, jak wielka ma ochotę otrzeć się o niego, dotknąć gładkiej śniadej skóry, poczuć pod palcami szerokie bary i silną pierś. Starała się ukryć swój przyspieszony oddech i szybkie bicie serca. Wzmagało się jej pożądanie, wzmagał się też strach. Nie potrafiła tego pojąć. Ten mężczyzna chciał ją zniesławić, po czym oddać ją rodzinie, by jej hańba okryła ich wszystkich. Oskarżył i obraził jej brata, zatem całą rodzinę i cały klan. Był jej zupełnie obcy, przyjął ją tylko jako zapłatę za przegrany zakład. Powinna odczuwać najwyżej obrzydzenie i strach. Tymczasem wystarczył jeden pocałunek i cała płonęła. Miała ochotę zerwać z niego skórzaną przepaskę na biodra, dotykać każdego centymetra jego mocnego ciała, chciała go czuć w środku z siłą, która wywoływała w łonie ból. Gdy w końcu uniósł głowę, miała oczy zamknięte. Jej matka zawsze żartowała z ojca, że może z jego oczu wyczytać wszystkie grzeszne myśli, a ponieważ Avery też miała takie oczy, obawiała się, że sir Cameron ujrzy w nich namiętność. — Spójrz na mnie, Avery - zażądał. Sam był zdziwiony siłą swego pożądania. W Avery Murray nie było nic takiego, co mogłoby to wywołać. Była zbyt impertynencka, zbyt szczupła, zbyt wybuchowa. Tłumaczenie, żęto wynik jego długiej wstrzemięźliwości, brzmiało zdecydo­ wanie fałszywie. Ta dziewczyna poruszała w nim coś bardzo głębokiego i chciał sprawdzić w jej oczach, czy i ona ma choć w części podobne odczucia. Wiedział już, że można w nich wszystko wyczytać, dlatego tak się domagał, aby je otworzyła. - Otwórz oczy - powtórzył. 24 Miód - Nie mogę - odparta. - Niedobrze mi z obrzydzenia. Cameron czułby się głęboko zraniony, gdyby nie fakt ie odezwała się tak namiętnym głosem. Cóż, jest bardzo uparta. Koniecznie trzeba użyć jakiegoś fortelu. Uniósł się nieco i odezwał, patrząc w kierunku drzwi. - Och, Donaldzie, dlaczego przyprowadziłeś tu znów tę panienkę? - Gillyanne? - szepnęła Avery, ale już otwierając oczy, wiedziała, że dala się wykołować. - Obrzydliwy, chytry łajdak - mamrotała, gdy trzymał mocno jej brodę, nie pozwalając odwrócić wzroku. - Pewnie że tak - zgodził się niemal z radością. - Ale jestem też mężczyzną, którego pragniesz. Dlaczego nie możesz się do tego przyznać, panienko? Mało się nie zakrztusiła, słysząc tę zdumiewającą bezczel­ność. Oczywiście, że go pragnęła, ale wstydziła się do tego przyznać nawet przed samą sobą. Był niezwykle przystojnym mężczyzną, wysokim, silnym i odrobinę niebezpiecznym. Poza tym istniała taka możliwość, jak by to bezpośrednio ujął jej brat, Payton, że „trzeba jej chłopa". Należało również wziąć pod uwagę fakt, że całował z dużym kunsztem i miał zapewne wprawę w rozgrzewaniu panien do białości. Ale najbardziej zezłościło ją to, że bez ogródek mówił ojej pożądaniu i zakładał, że podda się bez oporu. Czy sądził, że jego urok jest taki nieodparty, czy też że ona taka słaba? - Może wczołgałbyś się z powrotem pod tę skałę, z której wypełzłeś? - spytała głosem tak słodziutkim, że chyba tylko cudem nie rozbolały jej zęby. - I pomyśleć, że to te same usta, które mnie tak słodko powitały. - Sam się oszukujesz. - Nie, ale myślę, że ty chcesz oszukać siebie. 25 Hannah Howell Cameron zsunął się z niej, choć niechętnie rozstawał się ziej ciepłym i miękkim ciałem. Ułożył się na plecach i skrzyżował ręce pod głową. Na jego ustach wykwitł uśmieszek, gdy usłyszał, jak Avery odsuwa się w najdalszy kąt łoża. Zaklął pod nosem, żałując, że spotkali się w tak niesprzy­ jających okolicznościach. Były to niebezpieczne myśli. Nie tylko mógł zacząć się wahać, czy dochodzić sprawiedliwości i zadośćuczynienia, ale i zapomnieć, z jakich powodów zde­cydował się na życie w celibacie. Dostał już nauczkę, poznał zdradliwą naturę kobiet i nie chciał o tym zapomnieć przez jakaś chudzinę o kocich oczach. Niedługo zrezygnuje z wstrze­ mięźliwości, ale nie pozwoli sobie na zakochanie. Avery ułożyła się tak blisko krawędzi łoża, że przy naj­ mniejszym ruchu mogła wylądować na podłodze. Miała na­ dzieję, że sir Cameron śpi spokojnie. Poprzez przesłonięte rzęsami, przymknięte oczy oglądała mężczyznę, który z taką łatwością doprowadził do wrzenia jej krew. Ku jej zdziwieniu, miał dość ponury wyraz twarzy. Nie przypuszczała, żeby specjalnie przeżywał fakt, że nie uległa jeszcze jego czarowi. Niestety, dała przeraźliwie zawstydzające sygnały, świadczące o tym, jak łatwo można ją uwieść. Większość mężczyzn wyglądałaby na zadowolonych, tymczasem on miał taką minę, jakby nadgryzł kwaśne jabłko. A może i on, tak samo jak ona, uznał namiętność, jaka między nimi zaiskrzyła, za kłopotliwą. Avery była przerażona, bo wiedziała, że Cameron chce ją wykorzystać dla własnych celów. Dla niej mogłoby to być zgubne, ale dla niego także, choć z innego powodu. Gdyby połączyło go z nią silne uczucie, trudno byłoby mu skoncen­ trować się na zemście. Przez krótki moment rozważała nawet, jak wykorzystać to dzikie pożądanie przeciwko niemu, zmienić zwycięstwo w po­ rażkę, ale szybko odrzuciła tę myśl. Taka gra wymagała 26 Miód umiejętności i doświadczenia, a ona tego zupełnie nie miała Wprawdzie orientowała się mniej więcej, co zachodzi między mężczyzną a kobietą, wiedziała nawet to i owo od braci i kuzynów, ale dopóki nie porwał jej ten czarny rycerz, nawet nie całowała się z żadnym mężczyzną. Całe doświadczenie, jakie miała, to kilka cmoknięć w wykonaniu kuzynów, które wcale jej nic rozpaliły. Avery westchnęła i spróbowała wygod­ niej się ułożyć, podjąwszy postanowienie zdecydowanego oporu. - Jeśli nie masz chęci spać, możemy powrócić do poprzed­ nich zabaw - zaczął Cameron. - Nie sądzę, ty głupcze — odparowała. - Mam kłopoty żołądkowe. - Jeżeli chcesz mieć jakieś szanse, powinnaś dokładniej poznać przeciwnika. - Czy to pogróżka? - Może. - Umieram ze strachu. - Nie posuwaj się za daleko, panienko. - Bo co? Zrobisz mi krzywdę? - Spojrzała na niego przez ramię i zauważyła, że trochę się zmieszał. - Skułeś mnie łańcuchem, znieważyłeś mój klan i masz zamiar mnie znie­ sławić, aby się zemścić na moim bracie. Wybacz, ale dalsze pogróżki nie robią na mnie wrażenia. Cameron patrzył na jej smukłe, proste plecy. Nie wiedział, co dpowiedzieć na te rozsądne stwierdzenia, więc milczał. Leżał z zamkniętymi oczami i zastanawiał się, w jato sposób onieśmielić tę kobietę. Postanowi, że zrobi to jutro z samego rana. 3 Avery! Wołanie Gillyanne przerwało Avery podziwianie szerokich ramion oddalającego się Camerona. Chociaż ucieszyła się bardzo, widząc, ze kuzyneczka jest w dobrym humorze, to jednak złość jej nie przeszła. Najpierw przez dwa dni była przykuta łańcuchem do łoża, a teraz, ze skrępowanymi rękami, przywiązana była do jego siodła. Skoro jest tak traktowana, to po dotarciu do Szkocji nie będzie się sprzeciwiać, jeśli jej klan zechce przyjechać do Caimmoor i wyrżnąć wszystkich MacAl- pinów co do ostatniego. Pewnie by ich nawet zachęcała. - Dobrze się czujesz, Gillyanne? - zapytała kuzynkę, spog­lądającą najpierw ze zdumieniem na więzy, a potem z wściek­ łością na Camerona. Chociaż kuzynka była za młoda i za słaba, żeby mogła pomóc, miło jej było, że ma kogoś po swojej stronie. - Tak - odparła dziewczynka. - Kobiety o mnie dbają, tylko nie chciały mi pozwolić, żebym tu przyszła do ciebie. Chyba pozwoliłyby mi na wszystko, poza sprzeciwianiem się rozkazom sir Camerona. Mężczyźni też. Chociaż nikt mi tego bezpośredni0 nie powiedział, podsłuchałam i wywnioskowałam z różnych 28 Miód półsłówek, że nie wszyscy ludzie lorda popierają jego plany Ale każdy chce, żeby Payton zapłacił za swój grzech. - On tego nie zrobił. - Mnie nie musisz przekonywać o jego niewinności. Wiem o tym. Był jednym z nielicznych kuzynów, który żadnej z nas nigdy nawet nie trzepnąj w pupę, chociaż mu dokuczałyśmy. Mężczyzna, który tego nie zrobił nawet wtedy, kiedy w jego najpiękniejsze buty wrzucono świński nawóz, nie jest w stanie skrzywdzić kobiety. - A więc to byłaś ty? - Avery roześmiała się. - Zezłościł mnie wtedy, bo sobie ze mnie żartował przez cały dzień. - Gillyanne zaśmiała się wraz z kuzynką, po czym przyjrzała się więzom na jej smukłych nadgarstkach. - Jak sobie radzisz? - Nieźle. Wścieka mnie to - Avery wskazała głową sznury - ale zobacz, że najpierw obwiązał mi ręce jedwabiem. Jak na takiego gbura, to się nawet stara, żeby mi nie zrobić krzywdy. - Ma zamiar cię uwieść i zhańbić. - No właśnie. Jeszcze tego nie zrobił, jeśli o to się martwisz. - Tak. Musisz się trzymać od niego z daleka, póki rodzina nas nie uwolni. Jakie to proste, pomyślała Avery i westchnęła. Cameron przy każdej okazji jej dotykał, rozpalał gorącymi słowami, kradł pocałunki. Nie miała dość siły woli, żeby się przed nimi bronić, i bardzo ją to martwiło. Tylko złość na niego za to. że jest skuta lub związana, dodawała jej sił do walki. Gdyby ją puścił, złość by opadła i trudno byłoby oprzeć się pokusie. - Powiem ci prawdę, kuzynko. Nie wiem, czy zdołam walczyć tak długo. -Uśmiechnęła się smutno, widząc zdumienie na twarzy Gillyanne. Dziewczynka odchrząknęła i powiedziała: - To bardzo przystojny mężczyzna; 29 Hannah Howell Tak, chociaż ciemny jak grzech. I kusi mnie do grzechu. Masz prawie dziewiętnaście lat. Musieli cię i wcześniej kusić\ a jakoś się nie dałaś. — No, nie. - Kochasz go? - Gillyanne, ten człowiek przykuł mnie do łoża, przywiązał do swego konia, chce mnie wykorzystać, żeby zadać cios mojej rodzinie i zmusić Paytona do małżeństwa, przed którym się wzdraga. Musiałabym być idiotką, żebyś go pokochać. - Niezupełnie. Nie ma racji, ale zachowuje się tak, jak zrobiłoby wielu innych, bo jest przekonany o słuszności tego co robi. Ale nie zmusi cię do niczego siłą; Więc jeśli nie jesteś w nim zakochana, to widocznie go pożądasz. - Wygląda na to, że tak. - Avery westchnęła. Gillyanne poklepała ją po ramieniu. - Możesz tylko się starać. Nie będę cię potępiać, jeśli ci nie starczy siły. A może on któregoś dnia zrozumie, że jego siostra kłamie. - Tak, a wtedy będzie się chciał zachować honorowo - mruknęła Avery. - Jeżeli do tego czasu będziesz w nim zakochana, to wszystlco dobrze się skończy. - Zależy, co on będzie wtedy czuł. O, idzie ta bestia. Cameron zauważył identyczne spojrzenia dwóch małych kobietek Murrayów i omal się nie uśmiechnął. Miały więcej ikry niż niejeden mężczyzna. Gdyby im nie brakowało męskiego wzrostu i siły, byłby w poważnych opałach. Wyglądało na w, że obie mają ochotę zrobić mu krzywdę. - Wracaj do kobiet - rozkazał Gillyanne i z trudem stłumił śmiech, słysząc, jakimi barwnymi przekleństwami obdarza go pod nosem ta panienka, spełniając polecenie. - Kiedy ta mała urośnie, przysporzy jakiemuś mężczyźnie sporo kłopotów. 30 Miód - Bardzo dobrze - podsumowała Avery. - Będzie cenną nagrodą, a takiej nie powinno się dostawać zbyt łatwo. - Tak jak ja ciebie? - Owszem, rzucono mnie do twoich stóp. Bez trudu zdobyłeś broń, którą chcesz wykorzystać przeciwko mojej rodzinie. Ale ciężko się napracujesz, by nią władać. - Doprawdy? Bliskość tej dziewczyny sprawiała, ze szybciej płynęła mu krew w żyłach. Jeśli dobrze odczytywał ciepły błysk w jej oczach, z nią działo się to samo. Bardzo chciał, żeby to była prawda. Ostatnia zdrada, jaką przeżył, po której to postanowił wycofać się z gry zwanej miłością, osłabiła w nim pewność, że umie oceniać kobiety. Przedtem sądził, źe potrafi zrozumieć kobiece serce i że tylko on może je rozpalić. Kiedy jednak co rusz zamiast miłości spotykał się ze zdradą i niewiernością, odsunął się od kobiet. Teraz wahał się, bo Avery Murray była inna od niewiast, jakie znał. Czy ogień, który widział w jej oczach, to pożądanie, czy chęć zaszlachtowania go jak prosiaka? W jej przypadku mogło to być po trosze jedno i drugie. - Tak, mój pięknisiu, będziesz musiał - odparła, wściekła na siebie za to, że jej ciało zdradza taką słabość. - A jednak czujesz siew obowiązku zwodzić mnie pochleb­ stwami. Avery miała ochotę wybuchnąć śmiechem, ale także kop­nąć go w przyrodzenie. Ochota do śmiechu bardzo ją niepo­koiła, bo zawsze podobali jej sic mężczyźni, którzy mieli poczucie humoru. Nim jednak zdołała na nim wyładować złość na samą siebie, usadził ją w siodle i sam z gracją wspiął się za nią. . . Ledwo rumak postawił pierwsze kroki, Avery zrozumiała, ze trudna to będzie podróż. Siedziała miedzy udami Camerona, 31 Hannah Howell jak kochanka, a jego ręce, trzymając cugle, obejmowały ją mocno. Prgy każdym ruchu konia ich ciała ocierały się o siebie Jeszcze nie wyjechali dobrze poza bramy warowni DeVeau gdy zaczęła cierpieć z powodu tej bliskości. Starała się odsunąć, ale przycisnął ją znowu silnym, lecz nie bolesnym uchwytem. Próbowała siedzieć sztywno, nie­ruchomo, było jej jednak bardzo niewygodnie, a poza tym mogli oboje spaść z konia. Widok Camerona tarzającego się w błocie byłby miły dla jej oczu, ale musiała też wziąć pod uwagę własne bezpieczeństwo. Była przytroczona do siodła liną, którą spętano jej również ręce. Jeśli dobrze pójdzie, sama może znaleźć się na ziemi i być ciągnięta | przez przerażonego konia. To odebrałoby jej radość z upo­korzenia Camerona. Prawie uśmiechnęła się do własnych; myśli. — Cieszę się, że jesteś w lepszym nastroju - powiedział, zauważywszy cień uśmiechu na jej twarzy. — Tak, właśnie myślałam, jak wspaniale byś wyglądał, leżąc twarzą w błocie - odparła słodko. — Jeśli upadnę, ty polecisz wraz ze mną. — Wiero o tym i dlatego nie próbuję wykopać cię z siodła. — Godna podziwu wstrzemięźliwość. — Też tak uważam. Pilnie strzeżesz tyłu, co? — Tak, mimo że jesteś bezbronna i siedzisz przede mną. — Chodziło mi o to, czy pilnujesz się przed zgrają DeVeau? Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby ci bandyci próbowali odebrać ci pieniądze, które ci dali za milczenie. Albo gdyby uznali, że nie chcą, abyś miał szansę opowiedzieć o wszystkim, co widziałeś i robiłeś w ich służbie. — Widzę, że troszczysz się o moje bezpieczeństwo. — Co za próżność. Jedzie z nami moja mała kuzynka. Chciałabym, żeby wróciła do Szkocji cala i zdrowa. A poza n Miód tym - dodała twardym tonem - jeśli ktoś ma cię zadźgać to ja powinnam mieć ten przywilej. - Jesteś twardą kobietą, Avery Murray. -Westchnął przesad- nie i spytał: - Dlaczego tak nienawidzisz tych DeVeau? - Bo to świnie i mordercy. Być może zamordowali wielu moich krewnych. - Być może, ale wydaje mi się, że ta nienawiść sięga o wiele dawniejszych czasów. Przez moment Avery wahała się, czy mu nie powiedzieć, ze to nie jego interes, ale tylko przez moment. Długotrwała wendeta między rodami DeVeau i Lucettów nie była tajem­nicą. Nie skrywano też, jakich problemów doświadczyła jej rodzina w przeszłości z powodu rodu DeVeau. Może jeśli opowie tę historię, to DeVeau nigdy już nie będą mieli na żołdzie nikogo z MacAlpinów, choćby im oferowali złote góry. Cieszyła się z całego serca, że z jakichś powodów Cameron i jego towarzysze nie brali udziału w ostatnim napadzie. - Zaczęło się od mojej matki - zaczęła. - Chociaż i w prze­szłości nie dawali naszej rodzinie spokoju. Oni zawsze szukali ofiar słabszych i uboższych. Dla zyskania spokoju i z biedy rodzina zmusiła moją matkę do małżeństwa z lordem Mićhaelem DeVeau. Wszystkie okropne opowieści okazały się prawdziwe. Był potworem, brutalem i ciągle ją zdradzał. Pewnej nocy znalazła go skatowanego, z poderżniętym gardłem. Uciekła. - Dlaczego? Czy go zabiła? W głosie Camerona nie usłyszała potępienia. Chociaż nie opisała całego okropieństwa pierwszego małżeństwa matki, widocznie wystarczyło to, co powiedziała. Cameron wiedział też zapewne, jacy są mężczyźni z rodu DeVeau. -Nie, chociaż wiedziała, że wszyscy będą tak sądzić-odparła Avery. - Zwłaszcza że nieraz się odgrażała. Nikt nie 33 Hannah Howell wątpił w potworności, jakich doznawała w tym małżeństwie, a ona często mówiła, że kiedyś nie wytrzyma i sama z tym skończy. Zanim mój ojciec pomógł jej uciec do Szkocji, przez rok się ukrywała. W końcu udało się znaleźć zabójców i matka była nareszcie wolna. Nowe małżeństwo nie przyniosło jednak pokoju, tylko spotęgowało nienawiść, bo nie wszyscy z rodu DeVeau uwierzyli w jej niewinność. Po prostu chcieli mieć wroga, żeby go nienawidzić i z nim walczyć. - A może nie byli zadowoleni z tego, że wyszło na jaw, jakim potworem był jeden z nich? — Tak, to możliwe. Nie podobało im się również to, że moja matka tyle po mężu odziedziczyła. Było to naprawdę niewielkie zadośćuczynienie za to, co wycierpiała, i prawnie jej się należało, ale ród DeVeau nie lubi płacić. — Nawet żołdu najemnikom. - Waśnie. - Nic się nie bój. Już się tego domyśliłem. Dobrze pilnujemy tyłów. Avery westchnęła. Tak bardzo chciała dowiedzieć się czegoś na temat losów swych krewniaków. Z tego, co udało jej się usłyszeć w ciągu ostatnich dwóch dni, wynikało, że rzeź nie była aż tak okrutna, na jaką wyglądała. Miała nadzieję, że ktoś wysłał do matki szczegółową informację o tym, jakie krzywdy wyrządzili DeVeau ich rodzinie. Nim Avery dowie się prawdy, mogą minąć miesiące, ale modliła się, żeby były to dobre wiadomości i żeby wymazały z jej snów cały ten koszmar. Nim zatrzymali się na południowy odpoczynek, uspokoiła się i nabrała nadziei, że DeVeau teraz im nie zagrożą. Poważne niebezpieczeństwo mógł jednak stanowić sir Cameron MacAl- pin. Podróżując całe przedpołudnie w jego ramionach, uświa­domiła sobie wyraźnie własną słabość. Z największym wysił­ kiem woli powstrzymywała się, by nie przyznać, że się poddaje 34 Miód i jest skłonna zademonstrować mu swą kapitulację, gdy tylko znajdą jakieś ustronne miejsce. Pocieszało ją jedynie przeko­ nanie, że sir Cameron również cierpi. Przyciśnięta do niego przez całą drogę czuła twardy dowód jego pożądania. Gdy rozwiązano jej ręce, szybko udała się na stronę. Nie było to łatwe, ale starała się nie zwracać uwagi na drepczącego obok niej olbrzymiego mężczyznę. Mały Rob był jej straż­nikiem, ale sądząc po rumieńcu na jego twarzy, całą sytuacją był równie zażenowany jak ona. Po chwili wróciła do reszty podróżujących, wypatrując Gillyanne. Uśmiechnęła się, widząc ją wychodzącą zza drzew, gdzie udała się niewątpliwie w tej samej sprawie. Również za nią podążał potężny mężczyzna, co dziewczynkę wyraźnie doprowadzało do wściekłości. Zabawne było to, że strażnik Gillyanne wydawał się mocno onieśmielony, jednakże świa­domość, że przy próbie ucieczki trzeba by umknąć dwóm potężnym mężczyznom, nie była zbyt wesoła. - Czy masz też zamiar słuchać każdego mojego słówka? - warknęła Gillyanne do strażnika, podchodząc do starszej ku­zynki. Avery nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy obaj mężczy­ źni cofnęli się o kilka kroków. - Gillyanne, oni tylko wykonują rozkaz swojego pana. - Wiem o tym. dlatego znoszę wszystko jak dama, którą jestem, i nie dałam temu idiocie w łeb pierwszym kijem, jaki się nawinął. - Dziewczynka wzięła kilka głębokich oddechów i złożyła ręce na brzuchu. - Dobrze, już jestem spokojna. - To naprawdę działa? - Czasami, jak nie jestem za bardzo wściekła. Jak sarna powiedziałaś, Colin nie jest niczemu winien. Ate niech ten czarny diabeł, który cię przywiązuje do łoża i do konia, lepiej się do mnie nie zbliża. Więc jak ci się wiedzie? 35 **vu*im«f iiOWtLt.l. - Dość dobrze - zaczęła Avery, biorąc pod ramię-kuzynkę Spacerowały powoli, a za nimi dreptali zdezorientowani straż­ nicy. Na pewno? Bałam się, że może ci być ciężko. Takie miałam przeczucie. - Jesteś przewrażliwiona. - Ciocia Maldie jest ze mnie bardzo zadowolona. Zresztą ty tez masz swoje przeczucia. To ty wyczułaś zbliżające się niebezpieczeństwo tego dnia, kiedy nas zaatakowali ludzie DeVeau. - Niewiele z tego wynikło. - Żyjemy. Gdybyśmy zostały kompletnie zaskoczone, mog­ łybyśmy zginąć w tej pierwszej krwawej rzezi. I udało się ostrzec naszych krewnych. Prawda, ze było za późno, żeby zdążyli się przygotować do obrony, ale może jednak o kilku rycerzy więcej chwyciło za miecze. Przecież kiedy uciekałyśmy, słyszałyśmy efekt twojego ostrzeżenia, - Jaki? - Dźwięk uderzających o siebie mieczy, a nie jęki mor­ dowanych. - Ale później były i jęki. - Niestety, tak. Jednak ten dźwięk ostrza uderzającego o ostrze, chociaż mrożący krew w żyłach, świadczy o rym, że ktoś zdołał przeciwstawić się ludziom DeVeau, choćby po to, żeby inni mogli uciec i przeżyć. Nie martw się już. Nie możemy zrobić nic innego, jak modlić się za dusze zamordowanych i mieć nadzieję, że nie było ich zbyt wielu. - Robię to. Często - szepnęła Avery. - Musimy się skupić na naszych obecnych problemach. - Tak. Jak sprawić, żeby Payton pozostał wolny i żeby nikt go nie skrzywdził. 36 Miód - Racja--godziła się Gillyanne i uważnie przyjrzała się kuzynce. - A jak ulżyć twemu strapionemu sercu? - Czemu sądzisz, że jestem strapiona? - Męczy cię pożądanie. - No, tak. - Avery potrząsnęła głową, - Skręca mi wnętrz­ ności. Mam tylko nadzieję, że jemu też. - Uśmiechnęła się do GiHyanne, ale szybko spoważniała. - Chyba nie starczy rai sił, by z tym długo walczyć. - Ojej! - No właśnie. - Więc musimy pomyśleć, jak mu zabrać trochę tej słodyczy zwycięstwa. Avery skinęła głową. - Już się nad tym zastanawiałam. Po pierwsze, Payton musi wiedzieć, że cnota nie została mi odebrana siłą, że zrobiłam to z własnej woli i chęci. To złagodzi jego ewentualne poczucie winy. - I pokrzyżuje plany sir Camerona. Avery patrzyła, jak ten zbliża się w ich stronę, i była na siebie zła, że na jego widok robi się jej gorąco. Nic w tym zresztą dziwnego, był przecież niezwykle przystojnym męż­czyzną. Musiała w jakiś sposób przemienić słabość w siłę, z upokorzenia uczynić źródło dumy. Nie będzie to łatwe, zwłaszcza że każde jego spojrzenie czy gest rozpalały ją do białości, - Ałe najpierw - mruknęła tak cicho, że słyszała ja tylko GiHyanne - muszę sprawić, żeby ten człowiek cierpiał, żeby mnie pragnął tak bardzo, żeby w końcu, kiedy się poddam, zapomniał zupełnie o zemście. Chcę go doprowadzić do sza­ leństwa. Cameron zwolnił kroku, patrząc na uśmiechnięte promiennie dziewczyny Murrayów. Były drobne i zjawiskowo piękne. 37 Hannah Howell Uśmiechały się ciepło i ich niezwykłe oczy błyszczały od tego śmiechu. Takie spojrzenia każdemu mężczyźnie sprawiały przyjemność. Wziął Avery pod ramię i doprowadził do konia. Cały czas zastanawiał się, dlaczego te piękne uśmiechy wy. zwalają w nim chęć do nałożenia pełnej zbroi. 4 J esteśmy coraz bardziej pogodzone z losem - powiedziała Avery do kuzynki, gdy spacerowały po obrzeżach obozu MacAlpina. - Czyżby? - Gillyanne zatrzymała się na moment i popa­ trzyła na mary biały kwiatek. - Ta pora roku sprzyja pogodzeniu z losem. - To prawda, ale zachowujemy się tak, jakbyśmy zapom­niały, że Cameron nas więzi i ma zamiar skrzywdzić Paytona. - Trudno pamiętać o takich nieprzyjemnych sprawach, kiedy grzeje wiosenne słoneczko. Ale dziwię się, że ty możesz o tym zapomnieć, skoro cały czas jesteś skrępowana więzami. - On robi to tak delikatnie i uważnie, żeby mnie nie zranić, że zaczynam się przyzwyczajać i złość mi przechodzi. I to mnie niepokoi. Chodzę cały czas tak ogarnięta pożądaniem, że nie myślę o tym, dlaczego podróżujemy z MacAtpinami. - Podobno miałaś zamiar doprowadzić do tego, aby to on był ogarnięty pożądaniem. Tak mi mówiłaś trzy dni temu. Avery westchnęła. - Jestem tak skołowana, że już nie wiem, czy to działa. On 39 Hannah Howell ma coraz gorszy humor, ale nie wiem, czy to dlatego, że ja g0 dręczę, czy po prostu ma takie fumy. Czy to nieodwzajemnione pożądanie tak mu psuje nastrój, czy świadomość, że jego genialny plan nie daje się tak łatwo wprowadzić w życie, jak przypuszczał? - Myślę, że to nieodwzajemnione pożądanie. Prawdę mó­wiąc, jesl niespełnione, a nie nieodwzajemnione, mam rację? - Niestety tak. Zaczynam się obawiać, że to może być coś głębszego. - Możesz zrobić to, co zrobiła nasza kuzynka Elspeth. - Ścigać go, aż on mnie złapie? - Avery zaśmiała się wraz z Gillyanne, po czym pokręciła głową. -Nie mam jej doświad­ czenia. Nie mogę po jednym pocałunku określić, czy to jest ten jeden jedyny. Myślę, że może być. Jak inaczej wytłumaczyć moje uczucia do niego, skoro zamierza mnie użyć przeciwko mojemu własnemu bratu? Oczywiście, nie ma to większego znaczenia. To, co on planuje, wyklucza wszelką wspólną przyszłość. - Niekoniecznie. - Gillyanne wzruszyła ramionami. - Za­kończenie tej historii może być mniej dramatyczne, niż sobie wyobrażasz. Musisz się zdecydować, czy chcesz spróbować zrobić wszystko, żeby pragną} cię bardziej niż czegokolwiek innego. Jakkolwiek by na to spojrzeć, droga, którą musisz podążać, nie jest prosta, ale żaden zakręt nie powinien do­prowadzić do klęski. — Być może. W każdym razie uważam, że bardzo ułatwiamy zadanie naszym ciemiężycielom. — Avery, nie sądzę, żeby nam się udało zbiec. Ja też nie robię sobie na to wielkich nadziei, ale to nie znaczy, że nie; mamy próbować. - Gillyanne spojrzała przelotnie na kuzynkę i uśmiechnęły się do siebie. - Czy za pierwszym razem będziemy sprytne, czy po prostu odważne? - spytała, zerkając 40 Miód na strażników. - Mały Rob i Golin są dość daleko od nas i o coś się sprzeczają. - No, to tym razem bądźmy odważne. Liczymy do trzech?- Gillyanne skinęła głową i schwyciła spódnicę, gotowa ją podnieść. Avery zrobiła to samo i policzyła: -Raz* dwa, trzy! Ruszyła, a kuzynka podążyła za nią, Cameron zaklął, gdy nad obozem rozległ się krzyk. Schował za koszulę mapę, którą oglądał wraz ze swym kuzynem Lear- ganem, i skoczył na równe nogi. Jedyne, co go zdumiało, kiedy zobaczył, jak dziewczyny Murrayów próbują uciekać, to tempo, w jakim biegły. - Niech diabli wezmą tego Małego Roba i Colina - mruknął, i puścił się biegiem. - Mówiłem im, żeby dobrze pilnowali tych panien. - Nie możesz mieć do nich pretensji - odezwał się Leargan, dotrzymując mu kroku. - To dziewczyny i dotąd bardzo dobrze się zachowywały. - Właśnie dlatego powinniśmy byli uważać. Leargan zaśmiał się. - Mówisz o nich, jakby były niebezpiecznymi, przebiegłymi przeciwnikami. - Matka Avery ukrywała się przed żądnymi zemsty DeVeau przez rok, prawie sama. Potem ojciec Avery zdołał uciec z nią z Francji, chociaż prześladowcy oferowali za nich olbrzymią nagrodę Jej kuzynka poślubiła właśnie niejakiego sir Cormaca Armstronga, człowieka, który wymykał się Douglassom co najmniej przez dwa lata. - O Jezu! - Leargan był pod dużym wrażeniem. - Wiec mogły się tego i owego nauczyć. 41 Hannah Howell - Tak. I w dodatku są potwornie szybkie. Ty biegnij za tą małą. - Obie są małe. - Biegnij za Gillyanne. Ja pobiegnę za tą drugą błyskawicą. - Cameron zignorował śmiech Leargana. Ucieczką Avery przejął się bardziej, niż się spodziewał, Może dlatego, iż nie chciał dopuścić do siebie myśli, że pożądanie bardziej męczy jego niż ją. Chociaż, z drugiej strony, podejrzewał, że dziewczyna odczuwa to samo co on. Może dlatego właśnie uciekła. Gdy gonił ją po lesie, uśmiechał się radośnie. Nie miał zamiaru pozwolić jej na ucieczkę, gdy był już tak blisko celu, jaki chciał osiągnąć. Kiedy zatrzymali się na nocny postój, był pewien, że nią owładnęły takie same żądze, a podczas jazdy w ciągu dnia nieraz odczuwał wstrząsające nią dreszcze i słyszał wymykające się z jej ust westchnienia. Goniąc ją teraz po lesie, nie myślał o zemście, lecz o tym, by nie umknęła mu rozkosz, która była już tak blisko. Avery dała Gillyanne znak, by skierowała się nieco w prawo, a sama zboczyła bardziej na lewo. Trzymały się w zasięgu wzroku, ale zmusiły pogoń do rozdzielenia się. Obejrzawszy się szybko przez ramię, zauważyła, że goni ich tylko dwóch męż­ czyzn: Cameron i jego przystojny kuzyn Leargan. Jeśli był ktoś jeszcze, to bardzo daleko. Miała zamiar juz właściwie kończyć tę zabawę, bo była bardzo zmęczona, a Cameron bardzo niedaleko, gdy usłyszała krzyk kuzynki. Natychmiast skręciła w kierunku Leargana, który schwytał Gillyanne. Miała drobną satysfakcję, widząc, że Cameron, zmylony jej zmianąkierunku. potknął się. Bez wahania rzuciła się na Leargana, który zaklął, puścił Gillyanne i upadł. Avery siadła mu na plecach, złapała go za włosy i zaczęła uderzać jego głową o ziemię. Gdy okrzyki zachęty ze strony Gillyanne przerodziły się w pisk. przerwała. 42 Miód obejrzała się i zobaczyła kuzynkę w mocnym uchwycie Ca­merona. Avery wyrwała nóż Leargana z pochwy. Trzymając jedną ręką pęk włosów przeciwnika, odwróciła mu głowę i przyłożyła nóż do gardła. - Układ? - spytała. - Nie - odparł Cameron. -I tak nie zrobisz mu krzywdy. - Jesteś pewny? - Mam nadzieję, kuzynie, że się nie mylisz. -Leargan jęknał. - Jestem zupełnie pewny. Nie zrobisz mu krzywdy, Avery, i nie uciekniesz bez tego dzieciaka. - Dzieciaka?! - wykrzyknęła GiUyanne z furią. - Nie, nie zrobię. - Avery westchnęła, puściła Leargana i wstała. On również podniósł się, otrzepał i wyciągnął dłoń. - Proszę o mój nóż. Avery zaklęła cicho i wcisnęła mu nóż do ręki. Gdy GiUyanne do niej podbiegła, wzięła ją pod ramię. Nie obawiała się specjalnie kary, choć Cameron wyglądał na wściekłego. Mógł ją zalać potokiem wyzwisk i mocniej przywiązać, ale była całkiem pewna, że nigdy jej nie uderzy. - Naprawdę myślałyście, że uda wam się uciec? - spytał, prowadząc ją z powrotem do obozu. - Zawsze wolno marzyć - szepnęła. - A dokąd byście dotarły, bez koni i zapasów? Dobre pytanie, pomyślała, lecz nie miałazamiaru informować go, że chciała go tylko trochę podenerwować, a tymczasem wyszła na idiotkę. - Miałyśmy zamiar zdać się na łaskę najbliższego kościoła. - Tak - potwierdziła GiUyanne. - Chciałyśmy prosić o za­ pewnienie nietykalności. - Naprawdę uważacie, że w to uwierzę? - Cameron zaklął, a dziewczęta wzruszyły tylko ramionami. Na skraju obozu 43 Hannah Howell spotkali obu strażników, więc zwrócił się do zaczerwienionych ze wstydu mężczyzn: — One są małe i ładne, ale nie dajcie sie więcej wyprowadzić w pole. - Popchnął uciekinierki w ich kierunku. - Są chytre i więcej z nimi kłopotu, niż pożytku. - Zapewnienie nietykalności? - powtórzył Leargan, trzęsąc się ze śmiechu, gdy odchodził razem z kuzynem. - Nieznośne bachory - narzekał Cameron. - One coś knują. Są za mądre, żeby sądzić, że ucieczka się powiedzie. Wiedziały, że się nie uda. dlatego pobiegły z pustymi rękami. - Więc dlaczego w ogóle próbowały? - Nie zdziwiłbym się, gdybym się dowiedział, źe tylko po to, aby mnie zdenerwować. Myślisz, że rozszyfrował naszą grę? - spytała Gillyanne kuzynkę, gdy siedziały przed namiotem Camerona przy wieczor­ nym posiłku. - Mogło mu przemknąć przez głowę, że próbujemy tylko go zdenerwować - odpowiedziała Avery. - Ale nie uwierzy, że to był jedyny powód. Będzie próbował doszukać się jakiejś perfidnej zdrady. - Niezbyt ufa kobietom, prawda? - W ogóle nie ufa. - To ci nie ułatwi zadania* jeśli będziesz próbowała zdobyć jego serce, - Nie wiem, czy on w ogóle ma serce — mruknęła Avery. - Myślę, źe ma, bo inaczej nie byłoby tych kłopotów. Po prostu tego nie okazuje. Niektórzy mężczyźni tacy są. - A niektórzy nie chcą w ogóle niczego odczuwać do kobiet i szczelnie zamykają swoje serca. Gillyanne z namysłem skinęła głową. - Ale on cię pragnie. 44 Miód - Gillyanne, pożądanie to nie miłość, - Chciałabym, żeby mężczyzna, który w końcu przypadnie mi do serca, nie był tak trudny do zrozumienia. - Dla ciebie na pewno nie będzie. - Może, ale mam czasem kłopoty z wyczuwaniem różnych rzeczy w przypadku osoby, którą dobrze znam lub jest bliska memu sercu. - Oczywiście, wtedy chciałabyś, żeby taki dar był specjalnie doceniony. Gillyanne zaśmiała się i skinęła głową. - Ciocia Maldie mówi, że mój dar wyczuwania może działać, tylko ja mu nie dowierzam wtedy, gdy chodzi o zaangażowanie sercowe. Myślę, że twoje serce jest zaangażowane. Avery przez chwilę obserwowała Camerona, który chodził po obozie i rozmawiał z ludźmi. - Tak, chyba jest, a przecież nie znam tego człowieka nawet tygodnia i wcale mnie nie uwodzi. To w ogóle nie ma sensu. Rzuciłabym się na niego w porywie chutliwcj żądzy, ale powstrzymuje mnie to, że on chce wykorzystać moją słabość przeciwko mojej rodzinie. - Chutliwej żądzy? - Tak. Nie potrafię tego inaczej określić. - Avery patrząc, jak Cameron wchodzi wraz z kuzynem do pobliskiego lasku, wlepiła wzrok w jego zgrabne pośladki. Az ją ręce Świerzbiły, żeby go po nich poklepać. - Kilka razy dziennie chcę go wykopać z siodła, lecz nie dlatego, żeby się śmiać z niego, unurzanego w błocie, tylko żeby leżał, a ja żebym mogła skoczyć na niego i zacząć robić z nim to wszystko, eo pojawia sie w moich najbardziej szaleńczych snach. - No więc zrób to. - Mówiłyśmy już o tym, jak popsuć jego plany zemsty, ale nic nie zmieni faktu, że jeśli mnie posiadzie, to właśnie z zemsty. 45 Hannah Howsu. Wierz mi, kuzynko, ostatnią rzeczą, o jakiej będzie myślą kiedy to się wreszcie stanie, będzie jego siostra, Payton i zemsta. Musisz się tylko postarać, żeby wiedział, że to nie on wygrywa i bierze, lecz że to ty dajesz. Nie mówię, żebyś przed takim łajdakiem otwierała serce, ale musi wiedzieć, że robisz tylko to, co | chcesz i nie pozwolisz mu tego wykorzystać przeciwko twojemu bratu lub klanowi. Ponieważ jest mężczyzną, aroganckim jak cały ten gatunek, nie uwierzy, że chcesz go pozbawić tego oręża. A ty wiesz, że potrafisz. Niech cię ta pewność prowadzi. - Tb takie ryzyko — mruknęła Avery. - Ale czy chcesz tej nagrody, jaką można wygrać, tak; bardzo, że jesteś skłonna je podjąć? - Och, tak. - Wiec kiedy się zgodzisz? - Trudno powiedzieć. Będę go dręczyć tak długo, aż sama nie będę już mogła zdzierżyć. - Avery zaśmiała się, a Gillyanne jej zawtórowała. Znów się śmieją- mruknął Cameron, zerkając na dwie pannice Murrayów, gdy wracał z Learganem do obozu. Jego kuzyn zachichotał i potrząsnął głową. - Niezwykłe dziewczęta. - Rozpuszczone bachory, którym największą rozkosz spra­ wia maltretowanie mnie. - Wiec tak bardzo jej pragniesz? - Tego nie powiedziałem. - Nie musiałeś. Czuć to od ciebie. Cameron zwalczył nagłą pokusę powąchania samego siebie. Spojrzał na kuzyna. - Ale to chyba dobrze. Trudno byłoby mi zdobyć się na zemstę, gdyby ta dziewczyna na mnie jakoś nie działała. 46 Miód - I nie zaczekasz, aż będziesz mógł dokładniej przypatrzeć się sytuacji w domu? - Moja siostra, citka, Iain wszyscy powtarzają tę samą historię. Po co mam tego słuchać jeszcze raz, czekać, aż będę na tyle blisko, żeby widzieć, jak poruszają ustami? Nie, sir Payton Murray zapłaci i zachowa się przyzwoicie wobec mojej siostry. - A jeśli tak zrobi, jak ty się zachowasz? - Jak to? - Chcesz uwieść jego siostrę, żeby go zmusić do małżeństwa z twoją. Jeżeli tak zrobi, wciąż zostaje jedna uwiedziona panna - bez męża. Dziewczyna, która nie zrobiła ci nic złego. - Nie chcę żony. - Cameronowi nie spodobał się przed­stawiony przez kuzyna slaby punkt tego planu. - Ale nie przyjmujesz do wiadomości, że sir Payton też może nie chcieć. Jesteś pokrętnym człowiekiem, kuzynie. - A ty będziesz wkrótce człowiekiem pokrytym siniakami, jeśli nie zostawisz tej sprawy w spokoju. - Cameron skinął głową z uznaniem, gdy kuzyn zamilkł, ale wiedział, ze spór został tylko odłożony na później. - Zaprowadź tę małą Gillyanne z powrotem do kobiet - rozkazał, gdy zbliżyli się do namiotu. Leargan i Gillyanne odeszli, Cameron usiadł obok Avery i patrzył w ogień. Chciał wyrzucić z pamięci słowa kuzyna, ale wciąż tam tkwiły. Nie dało się zaprzeczyć, że w jego planach kryła się pewna niesprawiedliwość. Zażąda, by Payton Murray uratował honor jego siostry poprzez małżeństwo, a sam tego nie zaoferuje. Cameron jednak nie chciał się żenić. Avery wstała i weszła do namiotu, a on sięgnął po bukłak z winem, który zostawiła, i wypił duży haust. Kusiło go, żeby się upić do utraty przytomności, zabić w sobie poczucie winy i pożądanie, lecz perspektywa całodziennej męczącej podróży nazajutrz uświadomiła mu, że tylko głupiec podejmowałby ją po całonocnej pijatyce. 47 Hannah Hornu W końcu, kiedy uznał, że Avery miała już dość czasu dla siebie, wstał i wszedł do namiotu. Widok jej, Jeżącej na jego prostym legowisku, ścisnął mu wnętrze palącym pożądaniem Chciał natychmiast zerwać z niej ubranie, znaleźć się przy tej dziewczynie i głęboko w niej. Chciał dotykać i smakować każdy centymetr jej złoconego ciała. Chciał, by, drżąc po spełnieniu, wykrzyczała jego imię. Serce mu waliło, dłonie się pociły. Zaklął, rozebrał się aż do przepaski na biodrach, pobieżnie umył i położył się obok. Delikatnym płótnem przywiązał jej rękę do swojego przegubu, Czuł, że mu się przygląda. - Nie myślałaś chyba, że naprawdę uda wam się dzisiaj uciec, co? - spytał, przysuwając się bliżej, tak że dotykali się lekko. Gdy poczuł, jak zadrżała, uśmiechnął się ponuro. Nie miał zamiaru cierpieć sam. - Trzeba korzystać z okazji, kiedy się nadarza — odpowie' działa, przeklinając w myślach, kiedy zorientowała się, że nie nu gdzie się posunąć i musi znosić dotyk jego silnego ciepłego ciała. - Bez jedzenia, wody, okrycia i bez konia? - Tak. Większość tego mogłybyśmy znaleźć po drodze. Pominął milczeniem te przechwałki. - Na terenach, na których grasuje wasz stary potężny wróg? - Wydaje mi się, że w Szkocji też nie roi się od przyjaciół i sojuszników. Przewrócił się na bok, przygniatając ją. - Nie jestem twoim wrogiem, Avery. - Nie, oczywiście, że nie. To z przyjaźni planujesz mnie zhańbić i użyć tego przeciwko mojej rodzinie. - A gdyby ktoś skrzywdził kogoś z twojego rodu, przeba­ czyłabyś wszystko i nic nie robiła, tylko pomodliłasię za niego? - Nie wykorzystywałabym niewinnych do ukarania winnego. Nie znaczy to, że mój brat jest winny, oczywiście. 48 Miód Cameron westchnął i pocałował ją. Zdumiał się, te tak gwałtownie zareagowała. Poczuł jej stwardniałe sutki, przycis- nęła się do jego piersi, jakby błagała, żeby próbował dalej. Jej drobne ciało wyprężyło się, a on dyszał jak koń po długim biegu, gdy oderwał się od niej i uniósł się na łokciach. Spojrzał na nią i z pewną satysfakcją zauważył, ze i ona z trudem oddycha. Wiedział, ze teraz mógłby ją wziąć, jej pożądanie było oczywiste. Szaleństwem było rezygnowanie z tego, ale postanowił jednak zrezygnować. Chciał usłyszeć z jej ust „tak". Jak możesz nie zauważać tego, co rozpaliło się między nami? — spytał, opadając na plecy. - Między nami jest tylko twoja żądza zemsty. - To nie z zemsty pocę się i drżę, jak człowiek z febrą. Albo jak ty. - Ja? Jestem chłodna i spokojna jak górskie jezioro w letni wieczór. - Nie zwracała uwagi na jego pogardliwe pry chnięcie. - Nie będziesz mnie używał do skrzywdzenia moich krewnych. - Tylko jednego, Paytona. - Będę tak walczyć o uratowanie mojego brata, jak ty twojej siostry. Dobrej nocy, sir Cameronie- dodała, gdy się nie odezwał. Potem próbowała ochłonąć, żeby wreszcie zasnąć* - Poddasz się, Avery - powiedział po chwili. - To jest za silne, żebyś mogła z tym długo walczyć. - Może - zgodziła się. - Ale i tak nie pozwolę się wykorzys­ tać przeciwko bratu. Cameron nie mógł uwierzyć, że tak bardzo podnieciło go słowo ,,może". Nie była to zgoda, ale jednak znacznie więcej, niż dotąd proponowała. Zamknął oczy, starając się uspokoić i zasnąć. Jutro wzmoże wysiłki w celu przełamania jej oporu, będzie naciskał, póki „może" nie zmieni się w „tak". Modlił się tylko, żeby przez ten czas nie oszaleć. 5 Miała swobodne ręce. Avery nie mogła w to uwierzyć. Minęły dwie noce, odkąd wraz z Gillyanne zmusiły Camerona, żeby je gonił, i, jak należało się spodziewać, stał się bardziej czujny. Te dwie noce były długie i męczące, pełne wyrzeczeń. Dni były nie lepsze. Oboje byli już zmęczeni tą walką. I pewnie dlatego, pomyślała Avery, miała niezwiązane ręce. Cameron był chyba zbyt zmęczony i roztargniony, żeby ją porządnie skrępować. Jak to dobrze, że zawsze sprawdzała więzy. Rozejrzała się i w końcu wśród innych kobiet zobaczyła Gillyanne. Gdyby kuzynka zwróciła na nią uwagę, mogłyby teraz spróbować ucieczki. Tym razem miała przy sobie zapasy, a Gillyanne umiała w biegu wskoczyć na konia. Avery za­stanawiała się, dlaczego jeszcze siedzi, zamiast pogalopować w stronę kuzynki. Odpowiedź była prosta: Cameron. Jakby przywołany jej myślami, pojawił się obok swego konia. Dotknął ręką nogi Avery i zaczaj ją głaskać. Arogancki wyraz jego twarzy, błysk spodziewanego zwycięstwa w oczach dały jej impuls do ucieczki. Uśmiechnęła się do niego i po­machała ręką. Zdumienie malujące się na jego twarzy sprawiło 50 Miód jej satysfakcję- Kopnęła go w twarz, aż się przewrócił na ziemię, po czym popędziła konia do galopu, wołając Gillyanne. Na szczęście kuzynka zareagowała natychmiast, wiec Avery musiała tylko odrobinę zwolnić, żeby wskoczyła za nią na siodło. Gdy odjeżdżały, słyszała ryk Camerona. Zerwał się na równe nogi, przeklinając głośno i dosadnie. Wcale go nie zdziwiła swoboda, z jaką Avery radziła sobie z jego olbrzymim rumakiem, ani łatwość, z jaką jej kuzynka wskoczyła na pędzącego konia. Chyba już nic w wykonaniu tych dwóch panien nie było w stanie go zadziwić, zwłaszcza jeśli ich celem było zdenerwowanie go. Wykrzykując rozkazy, zobaczył, że kuzyn spieszy już z dwoma osiodłanymi końmi. - Czy to nie ty mówiłeś, że trzeba ich pilnie strzec?-zadrwił Leargan, gdy wsiadali na konie. - Jeszcze jedno słowo i odetnę ci język - rzucił Cameron, ruszając galopem. Leargan nie przejął się tą pogróżką i jadąc obok niego, mówił dalej: - Nie sądzę, żebyś je dogonił. Twój koń jest szybszy od naszych, a te panny są dobrymi jeźdźcami. - Nie znają okolicy, nie wiedzą, dokąd jechać. - Może nie, ale muszą tylko trzymać się z dala i ukrywać. I tego właśnie Cameron obawiał się najbardziej. Jeśli dziew­częta nie miały żadnego celu, nie wiadomo, w którą stronę Pojechały. To oznaeza, że wkrótce będą mogli tylko szukać ich śladów, a to jest czasochłonne i dające uciekinierkom dużą Przewagę. Co gorsza, wcale by się nie zdziwił, gdyby potrafiły zacierać ślady. Panny Murray posiadały umiejętności, jakimi nie mogły się pochwalić inne dobrze urodzone panienki. Był jednak zdecydowany nie dać się pokonać dwóm drobnym dziewczętom, nawet gdyby miał szukać ich śladów aż do wrót Donncoill. 51 Hannah Howell Było już południe, gdy Avery uznała, że mogą odpocząć Ześlizgnęły się z konia, pojękując cicho. Polanka, którą znalazły, była wspaniała. Ocieniona, chłodna, z małym strumyczkiem i świeżą trawą dla konia. Gillyanne pomogła jej wytrzeć rumaka, napoić go i spętać. Później obie runęły na trawę. Dopiero po chwili miały na tyle sił, żeby poszukać w sakwach czegoś do jedzenia i picia. Ku swej radości, Avery znalazła również mapę Camerona, którą zaczęła studiować, gdy wraz z kuzynką pogryzały owsiane placuszki i popijały winem. - Trudno się zorientować, dokąd jechać, jak nie wiemy, gdzie jesteśmy - zauważyła Gillyanne, oparłszy się o gruby pień drzewa i przymknąwszy oczy. - Racja, ale gdy tylko zorientujemy się, gdzie jesteśmy, ta mapa nam bardzo pomoże. — Avery ułożyła się obok niej. - Myślisz, że Cameron długo będzie nas ścigał? - Dłużej, niżbyśmy sobie życzyły. To uparty osioł. - I skradłyśmy mu konia. Avery roześmiała się. - No tak. Ale będzie nas ścigał głównie z powodu urażonej dumy, że pokonały go dwie dziewczyny. Gillyanne skinęła głową. - To na pewno plama na męskim honorze. - A Cameron bardzo go sobie ceni. - Trochę się zdziwiłam, że tak szybko uciekłaś. - Nie tak szybko. - Avery westchnęła. - Wahałam się. Ale potem on na mnie tak spojrzał... - Jak spojrzał? - Jakby chciał powiedzieć: „Wiem, że wygrywam". Więc kopnęłam go w twarz. - Avery uśmiechnęła się słabo, gdy bizynka zachichotała. - Właściwie to jego wina. Gdyby tak me patrzył, gdyby nie był taki pewny siebie, to chyba jeszcze b ym lam siedziała, zastanawiając się nad ucieczką. Właściwie 52 Miód chciałam tam zostać, przy nim. Jedyne, o czym ciągle myślałam to jak będę mogła żyć, jeśli go już nigdy nie zobaczę. - Nie obwiniaj się lak. - Gillyanne poklepała ją po ręce. - Biorąc pod uwagę twoje uczucia do tego człowieka. Payton by to zrozumiał. - Na pewno tak, ale nie jestem pewna, czy to zmniejszyłoby moje poczucie winy. To grzech, ale najbardziej żałuję, że chociaż raz nie uległam, zanim uciekłem. - Też bym żałowała. - Naprawdę? - Naprawdę. Taka prawdziwa namiętność to rzadka rzecz. Tak nam mówili rodzice, tak nam mówiła Elspeth. Namiętność połączona z miłością. Ty masz na to szansę. - Gillyanne mrugnęła do kuzynki. - Możesz się pocieszać, że z winy Camerona nie wiesz, czy ta namiętność była zaczątkiem miłości. - U mnie tak - szepnęła Avery, próbując powstrzymać łzy. - Masz rację, to wszystko wina tego idioty. I jego siostry. Może rzeczywiście dobrze, że uciekłyśmy, bo gdybym spotkała oskarżycielkę Paytona, mogłabym ostro zareagować. - Wstała i otrzepała się. - Lepiej jedźmy dalej. Teraz już możemy podróżować wolniej. - Jesteś pewna? - spytała Gillyanne, idąc za nią w stronę konia. - Nie widziałyśmy Camerona ani Leargana już dość długo. Muszą tropić nasze ślady, więc posuwają się wolniej. - Wska­ kując na konia, Avery zauważyła przez drzewa jakiś błysk. - A niech to! Niemożliwe, żeby już nas znalazł! - Za moment zobaczyła, że błyska słońce, padające na zbroje, ale znacznie wię cej, niż dwie. - To nie oni! . Gillyanne objęła kuzynkę w pasie, gdy ta popędziła konia Poprzez strumyk w gęstwinę drzew po drugiej strome. - Kto to? 53 Hannah Howell - Nie wiem. Wyglądają na jakieś wojsko. Ukryjmy się. - Ukryć? A nie lepiej szybko odjechać? Są na tyle blisko, te jeśli teraz szybko ruszymy, to nas usłysząlub zobaczą -szepnęła Avery, popychając wierzchowca w chaszcze i skrywający go cień. - Myślę, że powinnyśmy się zorientować, kto jeszcze wędruje po tych lasach. Wysunęła się na tyle, żeby taymać dłoń na pysku konia, gotowa zakryć mu nos, gdyby chciał prychnąć. Przez gęste gałęzie drzew zobaczyła niewielki oddział, który zatrzymał się. by napoić konie. Jeden z rycerzy trzymał proporzec, na widok letórego Avery poczuła, że zastygła jej krew w żyłach. Był na nim herb DeVeau. Nie miała wątpliwości, że oznacza to kłopoty i nieszczęścia. - Avery? - odezwała się Gillyanne pytającym tonem. - Ciii. Jest na tyle spokojnie, że może usłyszę kilka słów i dowiem się, dlaczego te dranie tu są Dopiero po kilku minutach uznała, że dowiedziała się dosyś. DeVeau chciał odzyskać swoje pieniądze i nie dbał o to, czy przy okazji wyrżnie wszystkich MacAlpinów. Głupotą było sądzić, że ten człowiek pozwoli, aby tyle pieniędzy przeleciało mu koło nosa. Patrząc, jak odjeżdżają, Avery wiedziała, że musi podjąć trudną decyzję. Czy mają wraz % Gillyanne dalej uciekać, czy wrócić i ostrzec MacAlpinów? Westchnęła, wie­ dząc, że decyzja została podjęta w momencie, gdy dowiedziała się o zagrożeniu. - Ci DeVeau ich zabiją - stwierdziła Gillyanne. Wiem o tym, - Avery pokiwała głową. - Ale myślę, że tym razem może nam się udać. - Wracamy ich ostrzec? - Jak tylko się zorientuję, którą drogą jechać, żeby nie wpaść w łapy DeVeau. Wiedziałam, że tak postanowisz. 54 Miód - Dlaczego? Cameron planuje wykorzystanie nas przeciwko naszemu klanowi, przeciwko Paytonowi. Ma zamiar wziąć okup za ciebie, a mnie zhańbić. On i jego ludzie nie zaatakowali naszych francuskich krewniaków, ale byli najemnikami DeVeau Powinnyśmy życzyć DeVeau szczęścia i gnać do portu. -Avery skierowała konia z powrotem do strumyka. - Pewnie powinnyśmy i nikt by nas nie potępił, ale tak nie zrobimy. - Nie, nie zrobimy. Nadstawimy nasze smukłe karczki, próbując uratować własnych porywaczy. Chociaż Cameron i jego ludzie działają niewłaściwie, nie zasłużyli na to, by ich wymordowano. - Nie, nie zasłużyli - zgodziła się Gillyanne. - Myślisz, że uda nam się dotrzeć do obozu prędzej niż tym psom DeVeau? - Możemy spróbować. Nie wygląda na to, żeby im się specjalnie spieszyło. - Może nie wiedzą, gdzie się znajduje obóz Camerona. - Mogą nie wiedzieć dokładnie, ale chyba wiedzą, do którego portu Cameron zmierza. - Pognała ogiera do truchtu, wracając tą samą drogą, którą przybyły, tylko na skróty. -Może zgadli, a może któryś z ludzi MacAIpina coś wypaplał. Ty wypatruj jakichś śladów MacAlpinów i pilnuj, żebyśmy nie zbliżyły się zanadto do DeVeau, a ja skupię się na tym, żeby jak najszybciej dotrzeć z powrotem do obozu. Po drodze Avery modliła się, żeby się udało. Mimo sytuacji, w jaką ich wciągnął Cameron, i zarzutów przeciwko jej bratu, nie chciała, aby go zabito czy zraniono ani żeby stała się kzywda komukolwiek z jego ludzi. Chyba byłoby tak samo nawe t wtedy, gdyby nic nie czuła do tego idioty. Choć znała ich krótko, polubiła drużynę MacAlpinów i nie chciała, by stan się ofiarami zdrady i chciwości DeVeau. 55 Hawaii Howeij. Jezu, popatrz tam - powiedział Leargan, ściszając głos ze zdumienia i ostrożności. Cameron spojrzał we wskazanym kierunku i zaklął. Ucieszył U niezmiernie, widząc Avery i jej kuzynkę tak blisko, że można było je pochwycić, ale zdumiało go, dlaczego tu są. Udało im się uciec, sprytnie zacierając za sobą ślady, a tym. czasem były tutaj i jechały wprost do obozu swoich ciemię- życieli. - Sądzisz, że się zgubiły? - spytał, sam w to nie wierząc. - To byłoby za proste - odparł Leargan. - Wiec dlaczego wracają do obozu? - Może uznały, że jesteśmy mniejszym złem. Ktoś je goni, kuzynie. Cameron zaklął i popędził rumaka, widząc dwóch jeźdź­ców galopujących za Avery. Na szczęście Gillyanne coś wykrzyknęła, żeby ją ostrzec. Avery przyśpieszyła, ale było widać, że ma małe szanse. Cameron dał znak Lear-ganowi, żeby schwytał jeźdźca po lewej, a on zajmie się tym z prawej. Avery poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła, gdy kuzynka krzyknęła. Zauważyła zbliżających się szybko dwóch ludzi DeVeau i pognała konia. W tym wyścigu należało być pierwszym w obozie MacAlpinów, ale nie była pewna, czy to jej przypadnie w udziale zwycięstwo. Po chwili Gillyanne znów krzyknęła. Avery spojrzała za siebie i przeraziła się, że pościg jest tak blisko. Gdy jednak rozpoznała dwóch jeźdźców, którzy doganiali ludzi DeVeau, odetchnęła z ulgą, że są uratowane, choć uznała, że trzeba gnać dalej. - To Cameron i Leargan! - krzyknęła Gillyanne. - Wiem. - Czy nie możemy teraz się zatrzymać? 56 Miód - Nie. Ci DeVeau sa znacznie bliżej, niż się spowdziewałam, a Cameron żądałby ode mnie jakichś wyjaśnień _ Jak daleko? - Dziesięć, może piętnaście minut w tym tempie - Więc pędź, kuzynko. - Taki mam zamiar. Cameron patrzył, jak człowiek, którego właśnie zabił wy­ślizguje się z siodła, po czym szybko złapał wodze jego konia Zobaczył, że Leargan robi to samo. Zaklął, widząc, że Avery dalej pędzi w kierunku obozu. - Dlaczego ona wciąż jeszcze ucieka? - spytał Leargan, gdy obaj gonili znów panny Murray. - Powinniśmy chyba zadać pytanie, dlaczego te świnie. DeVeau są tak blisko? - mruknął Cameron. - Jesteś pewien, że to są oni? - Całkowicie. Rozpoznałem tego, którego musiałem zabić. - Atak? - Obawiam się, że tak. Leargan przez chwilę barwnie przeklinał. -* Przecież one chcą nas ratować. Cameron skinął głową. Mogły z tego wyniknąć kłopoty. Avery i Gillyanne zrezygnowały z udanej ucieczki, aby ostrzec jego i jego ludzi. Naraziły się na niebezpieczeństwo, żeby tego dokonać. Jego ludzie uznają, ze dziewczętom należy się wobec tego nagroda. Cameron usiłował sam siebie przekonać, że Avery robi to wyłącznie z jednego powodu - dla zdobycia wolności - ale mu się to nie udawało. Mimo całego swojego cynizmu nie potrafił w ten sposób jej oceniać. Jednak postanowił, że dalej będzie postępował zgodnie ze swoim planem. Sprawa jego siostry musi być pierwszoplanowa, Wy korzystanie Avery było najlepszym sposobem odpłacenia za obrazę Katherine i zdobycia dla niej męża. Nie uspokajała 57 Hannah Howeu. go sumienia myśl, że dziewczyna na pewno to zrozumie. Nigdy nie da mu zapomnieć długu, jaki u niej zaciągnął, ale jednak zrozumie, dlaczego nie mógł jej dać wolności. Atak! • zawołała Avery, wpadając galopem do obozu MacAIpinów i zatrzymując nagle konia. - Ludzie DeVeau nadciągają w waszą stronę! - Ale oni nie są naszymi wrogami - odezwał się Mały Rob. - Teraz już są! - krzyknął Cameron, zeskakując z konia, nim zwierzę się zatrzymało. - Chcą z powrotem swoich pie­niędzy. - Jak blisko są od nas? - spytał któryś. Cameron spojrzał na Avery. - Tamci ludzie to byli wysłańcy? - Tak. Wątpię, żebyśmy z Gilly zdobyły jakąś znaczną przewagę nad głównymi siłami DeVeau. Dosłownie kilka minut - Zsiadła z konia i pomogła zejść kuzynce. - Albo mniej — dodała Gillyanne, wskazując na chmurę kurzu. Dziewczęta zostały odsunięte wraz z innymi kobietami na ubocze. Po drodze zbierały naczynia i zapasy, które zdołały unieść. Towarzyszyło im trzech giermków i dwóch rycerzy, prowadzących konie. Zatrzymali się w pewnej odległości od obozu, osłonięci drzewami. Ich smulnym obowiązkiem było obserwować i uciekać, jeśli walka przybierze niekorzystny obrót dla ich mężczyzn. Tylko jeden mały giermek miał pozostać i ukrywać się, aż będzie po wszystkim, po czym przekazać ostateczny wynik i dać im znać, czy należy zabrać jakichś rannych. Avery nie zapytała, czy będą też grzebały lub zbierały zabitych. Obserwując siły Camerona, przygotowujące się do odparcia ataku sił dwakroć większych, modliła się. Modliła się o to, by MacAlpinowie nie zapłacili zbyt wysokiej ceny za głupotę, 58 Miód jaką było zadawanie się z DeVeau. Modliła się, żeby ludzie De Veau nie chcieli poświecić zbyt wielu istnień dla odzyskania pieniędzy swego pana. Modliła się też, by w wypadku gdyby doszło do najgorszego, wraz z kuzynką nie znalazła sie znów w rękach swego największego wroga. Atak był ostry, szybki i głośny. Avery zachwiała się, jakby to ona osobiście odebrała pierwsze uderzenie. Wokół niej rozległ się cichy jęk i wiedziała, że nie jest odosobniona w tych dziwnych reakcjach. Trudno było ustać spokojnie wobec takiej demonstracji siły. Cameron i jego ludzie uplasowali się na niedużym wzniesieniu. Było na tyle wysokie, że dawało im pewnąprzewagę, a w każdym razie niwelowało różnice między nimi a ludźmi DeVeau na koniach. MacAlpinowie utworzyli zwarty krąg, z paroma doboro­ wymi łucznikami w środku. Plan Camerona miał szansę powodze­ nia i w sercu Avery zaświtała iskierka nadziei. Wkrótce obserwacja wszystkich miejsc bitwy stała się nie­ możliwa, więc skierowała wzrok na Camerona. Wstrzymywała dech za każdym razem, gdy zbliżał się do niego któryś z De­Veau, i wypuszczała powietrze, gdy skutecznie się obronił. Z okrzyków, dochodzących wokół, orientowała się, że niektórzy jego ludzie padają, ale nie odrywała wzroku od Camerona. Modliła się za duszę człowieka, który padł, mając nadzieję, że powaliła go uleczalna rana, a nie śmierć. Chociaż wydawało jej się, że stała tak, modliła się i patrzyła godzinami, wiedziała, że były to raczej minuty, w ciągu których szala przechyliła się na korzyść MacAlpinów. Obóz pokryty był ciałami zabitych i rannych DeVeau i wróg chyba zdał sobie sp rawę z tego, ile go ta bitwa kosztowała. Jeden z ludzi pomógł ran nemu towarzyszowi usunąć się z pola walki, potem drugi zrobiło to samo i jeszcze jeden, aż nastąpił pośpieszny odwrót. Avery musiała uruchomić całą siłę woli, aby pozostać na 59 Hannah Howell miejscu, póki wszyscy DeVeau nie zniknęli wśród drzew Wtedy zobaczyła, jak Cameron opada na kolana. Gdy ruszyła w jego stronę, podążyły za nią inne kobiety, aż wszystkie biegh w kierunku swoich mężczyzn. Przy każdym kroku modliła się by Cameron był cały, najwyżej lekko ranny, żeby to tylko zmęczenie powaliło go na kolana, a nie ciężar śmierci. Powoli, ze wzrokiem utkwionym w chmurę pyłu po zni­ kających DeVeau, Cameron opadł na kolana. Miał jeszcze tyle siły, by polecić jednemu ze swych ludzi śledzenie wroga, zęby się upewnić, że odwrót jest ostateczny, po czym upadł. Walka była krótka i ostra, ale czuł się tak, jakby trwała cały dzień. Obok niego sapał Leargan, wiec nie było wątpliwości, że kuzyn żyje. Cameron postanowił przez moment zebrać siły, a potem sprawdzić, jakie ponieśli straty. Delikatny dotyk na ramieniu wyrwał go z otępienia. Zobaczył Avery, wpatrzoną w niego z zatroskaniem w pięknych oczach. Ogarnęło go poczucie winy. On i ci z jego ludzi, którzy przeżyli, jej zawdzięczali ocalenie. Powinien ją puścić wolno, ale wiedział, że tego nie zrobi. Będzie się kierował pożądaniem potrzebą załatwienia spraw siostry. - Czy jesteś ranny? - spytała dziewczyna, przyglądając mu się uważnie. - Nie jestem pewien - odpowiedział i począł wraz z mą szukać ran na ciele. - Wygląda na to, że masz tylko płytkie skaleczenie na ręku. 61 Hannah Howell - A inni? - spytał, wystawiając rękę, żeby mogła opatrzyć ranę. - Jeden martwy, jeden umierający, trzech rannych, ale nie śmiertelnie, jeśli się nimi odpowiednio zaopiekuje. - Obejrzała ranę, umyła i posmarowała ją maścią. Zaczęła ją bandażować, mówiąc: - Mogłabym ci ją zszyć, jeślibyś chciał. Byłaby mniejsza blizna. - Niech będzie większa. Jego odpowiedź nie zdziwiła Avery. Mężczyźni, którzy rzucali się w wir walki, patrzyli w oczy śmierci i cierpieli bez zmrużenia oka, załamywali się wobec perspektywy zszycia rany. Nigdy jej to nie przestawało bawić. Zebrała swoje rzeczy i wstała, by pójść pomagać innym rannym. Odruchowo nachyliła się i pocałowała Camerona w usta. Widok zdumienia na jego twarzy sprawił, że oceniła swą chwilę słabości jako bardzo opłacalną. - Wygląda na to, że jesteś bliższy wygranej, niż myślałem - zakpił Leargan. Cameron zamrugał, patrząc na kuzyna, i dopiero po chwili odzyskał kontenans. - Ty jeszcze tutaj? Leargan prychnął, powoli wstał, a później pomógł kuzynowi. - Równie dobrze mógłbym być leżącym tu kamieniem, i tak wam parka by mnie nie zauważyła. Chociaż muszę przyznać, ze dziewczyna przynajmniej rzucała na mnie okiem, czy nie jestem ranny. - Chyba zna się trochę na leczeniu. - Obie się znają.- Leargan wskazał głową w kierunku Gillyanne, pomagającej kuzynce. - Mówią, że jedna z Mur- rayów, chyba żona lorda Botofla, jest słynną uzdrowicielką. - Oczywiście - Cameron pokręcił głową. - Niedługo uwie-rzę, że nie ma niczego, czego Murrayowie nie potrafią.. Irytujące. Miód Leargan zaśmiał się, lecz po chwili spoważniał. _ Uratowały nam życie. - Tak, to prawda. - Zrezygnowały z szansy udanej ucieczki. Cameron westchnął ciężko. - To prawda, ale dwie panny, samotnie wędrujące, mog­łyby się narazić również na sporo kłopotów i niebezpie­czeństw. - Nie masz zamiaru zrezygnować, co? - Nie mogę. - Z powodu siostry? - Tak. Avery Murray może być niewinna, miła i oddana jak zakonnica, ale jednak to zrobię. Moim obowiązkiem jest zwrócenie czci siostrze. Avery Murray jest najpewniejszym rozwiązaniem. Tak jak ja nie mogę się odwrócić od siostry, tak sir Payton Murray nie może odwrócić się od swojej. Będę się jednak starał kontrolować własne działania. - Nie pozbawisz czci tej dziewczyny? - Tego nie mogę obiecać. - No nie, nie sądzę, żebyś mógł. - Leargan pokręcił głową. -Naprawdę cuchniesz tą żądzą. - Więc zatkaj nos - mruknął Cameron i rozejrzał się. -Nie możemy tu zostać, ale nie możemy też odjechać zbyt daleko. Nie chcę ryzykować życia rannych. - Powiem ludziom, żeby zaczęli zwijać obóz, a potem pojadę szukać nowego miejsca. Cameron po odejściu Leargana zwrócił całą uwagę na swych ludzi. Trupy DeVeau były już odarte z kosztowności, a teraz ciągnięto je do lasu, gdzie zostaną porzucone. Jego drużyna Pisała się dziarsko, stwierdził, podchodząc do czterech leżą­ cych. Jeden był już zawinięty w całun, jeden leżał przeraźliwie Pokojny i blady, dwóch marudziło głośno, gdyż panny Murray 63 Hannah Howell opatrywały ich rany. Był pewien, że ci dwaj na pewno przeżyją, więc nachylił się nad ciężko rannym. Był lo Peter, młodzieniec najwyżej osiemnastoletni, który wybrał się z nimi do Francji w poszukiwaniu przygód i bogac­twa. Za młody, żeby umierać, pomyślał Cameron, i to z tak błahego powodu. Nie była to walka za króla i ojczyznę, tylko atak nieuczciwego głupca, który nie chciał się rozstać z pieniędz­ mi wypłaconymi najemnikom. — Może przeżyje - powiedziała Avery, patrząc na Petera. — Tak? - Cameron przyłożył palce do tętnicy na szyi mło­dzieńca i wymacał stały, choć bardzo słaby puls. - Nie wygląda na to, żeby mógł daleko podróżować. — Nie, nie teraz. Na szczęście nie ma uszkodzonych wnętrz­ności. Ale bardzo krwawił, więc to go osłabiło. Krwawienie ustało; jeśli nie powróci i nie pojawi się gorączka, może szybko dojść do siebie. W każdym razie do stanu, w którym będzie mógł zostać przewieziony. — Kiedy będziesz mogła to powiedzieć? — Za dwa dni. Może szybciej. Avery nawet nie mrugnęła, kiedy Cameron bluznął. Słyszała już gorsze przekleństwa. — Przeniesiemy się do nowego obozu, jak tylko Leargan coś znajdzie. - Spojrzał na zawinięte ciało. - Kim był ten zmarły? Wiesz? — Jedna z kobiet powiedziała, że na imię miał Adam. Aha. - Cameron zawstydził się swego poczucia ulgi, że nie jest to żaden krewny ani przyjaciel. - Przyłączył się do nas, gdy tu podróżowaliśmy, najemnik, który uznał, że ma większą szansę zarobić w naszej grupie niż sam. Dlaczego wróciłaś? - spytał nagle. Patrzył jej w oczy, wzrok Avery był nieprzenikniony, - Chcę odzyskać wolność, ale nie kosztem życia innych. 64 Miód - A ja myślałem, że to dla moich pięknych oczu - Twoje oczy są prawie tak piękne jak bezksiężycowa nor Uniosła Petera ostrożnie, aż oparł głowę ojej ramie, i powlli podawała mu jakiś napój, gładząc go delikatnie pięknymi palcami po szyi, żeby przełknął. J - Czym poisz tego chłopaka? - spytał Cameron. - Napój z ziół, który go wzmocni i pomoże odnowić utra­ cona krew. _ innym tego nie dawałaś. - Nie, nie są tak poważnie ranni. Jęczą głośno, a to najlepsza oznaka szybkiego powrotu do zdrowia. Cameron wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Więc kiedy Peter zacznie głośno jęczeć, uznasz go za wyleczonego? - Tak. - Delikatnie ułożyła rannego z powrotem na derce. - Człowiek stojący w obliczu śmierci nie narzeka na skurcze, swędzenie i okropny smak lekarstw. Jeśli ma odrobinę świa­ domości i siły, by pomyśleć czy coś powiedzieć, zwykle stara się przypomnieć sobie grzechy, jakie popełnił, martwi się, co go czeka po śmierci, i błaga o rozgrzeszenie. - Widziałaś wielu umierających, co? - Zbyt wielu - odpowiedziała bardzo cicho, po czym wstała i odeszła. Godzinę później przenieśli obóz. Nieco ponad milę dalej znajdowała się mała polanka, z wodą i trawą dla koni. W pobliżu był wzgórek, który świetnie się nadawał na punkt obserwacyjny. Żaden DeVeau nie zdołałby się zbliżyć niezauważony. Nim rozłożono obóz, Cameron umył się, zjadł i gotów był do spania. Zaczaj się rozglądać za Avery. Zirytowało go, że wracały z Gillyanne od strumyka, prawie niestrzeżone. Gdy zatrzyma ła się przy rannych, złapał ją za rękę inie zwazając na p omruki ludzi, zawlókł ją do swego namiotu. Najwyraźniej 65 Hannah Howell nie miał już poparcia dla swego planu. Widząc to, zastanawiał się, jak mogli tak szybko zapomnieć o tym, co spotkało jego siostrę. O obrazie, jaka dotknęła jego i cały klan. Wepchnął dziewczynę do namiotu, wszedł za nią i nalał sobie wina, - Więc moje rycerskie i odważne przyjście wam na ratunek niczego nie zmienia? — powiedziała Avery, siadając na stosie futer, służących Cameronowi za łoże, i zaczęła ściągać buty. - Nie może- odpowiedział, siadając na wielkim kufrze podróżnym.—Jesteś potrzebna, abym zmusił twojego brata do spełnienia obowiązku wobec mojej siostry, dziewczyny, którą zhańbił. - Dlaczego nie spróbujesz po prostu schwytać jego? Zaciąg­ nąć go przed ołtarz samemu, zamiast używać mnie do przy­pieczętowania jego losu? - Iain powiedział mi, że próbował tak zrobić, ale się nie udało. Twój brat unika wszelkich pułapek. - No pewnie. Nauczył się dobrze tej sztuczki. - Ma zwyczaj uwodzić młode dziewczęta, tak? - Nie, ty zapity chamie -powiedziała słodziutko, rozbierając się do bielizny. Początkowo Avery rozważała możliwość spania w ubraniu, ale stwierdziła, że ma po dziurki w nosie zachowywania skromności. Lniana koszula i delikatne lniane pludry, które sobie uszyła, były wystarczające skromne. Żałowała, że nie starczyło jej odwagi, żeby spojrzeć na minę Camerona, gdy zdjęła suknię. Na pewno był zdumiony. Nagła cisza, która zapadła w namiocie, sprawiła jej dostateczną satysfakcję, gdy mościła się wygodnie na twardym posłaniu i owijała pledem. Cameron był zdumiony, kiedy rozebrała się do koszuli i tej dziwnej bielizny z takim spokojem, jakby był jej bratem albo służką. Jakby był mężczyzną, którym nie trzeba się przejmować, pomyślał z irytacją. Nieźle mu szło uwodzenie jej, drżała 66 Miód z pożądania wzdychała, więc powinna się przejmować i to bardzo- Wściekł się jeszcze bardziej, gdy dotarło do niego, jak się odezwała. - Dobrze byłoby, panienko, żebyś zwracała się do mnie nieco milej - warknął, zły na siebie, że nie jest w stanie zapanować nad podnieceniem. - Wydawało mi się, że byłam miła - odpowiedziała. Musiał przyznać, że tak. Ton jej głosu był słodki jak gęsty miód. Postanowił wrócić do rozmowy na temat jej brata. Avery z pewnością się z nim pokłóci, a to ostudzi mu krew wrząca w żyłach. Chyba nie powinien jej uwodzić dzisiejszej nocy. Po tym wszystkim, czego dokonała, należy jej się wypoczynek. - Nazwałaś sir Paytona przystojnym, eleganckim, uprzej­ mym, honorowym, odważnym, mądrym mężczyzną, za którym panny szaleją. Czy do tego prowadzi się jak mnich? Nie używa tych wspaniałych przymiotów, by wciągnąć dziewczęta do swego łoża? - Cameron zauważył, że jego drwina bardzo ją poruszyła, i prawie się uśmiechnął. Teraz już mógł liczyć na kłótnię, o którą mu chodziło. - Nie musi wciągać dziewcząt do łoża - odpaliła Avery. - Przeciwnie, często musi je wykopywać. Byłoby dziwne, gdyby przy takiej siostrze sir Payton nie był okazem próżności, pomyślał Cameron. - Pewnie się potyka o te pannice, kłębiące się u jego stóp? - Prawie. Sam zobaczysz. - Jedyne, co chcę zobaczyć, to plecy twojego brata klęczą­cego przed ołtarzem, aby poślubić moją siostrę i zwrócić jej dobre imię. - A ja ci powtarzam, że mój brat nigdy nic nie zabrał siłą żadnej dziewczynie, bo nie musiał. Gdyby był w łożnicy z two ją siostrą, toby nie zaprzeczał. Payton nie jest święty, ale trzyma się z dala od dziewic. Wątpię, żeby twoi krewniacy 67 Hannah Howell robili tajemnicę z tego, ze szukają męża dla twojej siostry, a Payton zawsze unika takich panien. - Więc nie ma ochoty na żonę. Ponieważ Cameron właśnie się rozbierał, aż pozostał w prze- pasce na biodrach, Avery trudno było rozmawiać. Trudno jej również było ukryć podziw dla jego smukłego, ciemnego ciała. Choć nie było to łatwe, zmusiła się, by powrócić do rozmowy na ważny temat: obrażanie Paytona. - Oczywiście, że chce mieć żonę... kiedyś. Nie ma nic przeciwko małżeństwu, ale nie pod przymusem, z dziewczyna, której nie chce. - Jeżeli nie chce mojej siostry za żonę, nie powinien był iść z nią do łoża. Gdy znów związał ich ręce i ułożył się przy niej na plecach* Avery miała ochotę ze złości okładać go pięściami. Tłumaczyła sobie, że dobrze o nim świadczy to, że tak wierzy siostrze, chce jej bronić i ochraniać. Inna sprawa, że źle ulokował to zaufanie. Przekonywanie go w tej kwestii, to jak walenie głową w mur, ale Avery i tak wciąż będzie broniła brata przed zarzutami. Chciała wbić Cameronowi w głowę wszystkie swoje argumenty. Chciała również zasiać w nim ziarno wątpliwości przed spotkaniem z siostrą. Może w końcu zrozumie, że ta kłamie. - Kiedy ostatnio ją widziałeś? - spytała niespodziewanie. Cameron skrzywił się. - Zanim tu przyjechałem, ponad dwa lata temu. - A ja widziałam Paytona kilka miesięcy temu. -I co? - Wydaje mi się, że znam lepiej brata, jestem z nim bliżej niż ty z siostrą. - Żadna dziewczyna nie mówiłaby o stracie swej cnoty. gdyby to nie była prawda - rzekł, ale w duchu przyznawał 68 Miód Avery trochę racji. Wcale nic był pewien, czy tak dobrze zna siostrę. Avery prychnęla. - Dlaczego nie, jeśli myśli, że coś w ten sposób zdobędzie Zgadzał się z tą opinią w zupełności, wiec nie próbował polemizować. - A twój święty braciszek jest tą cudowną nagrodą do zdobycia? - Jest młody, silny, przystojny, jest dziedzicem sporego gruntu i ma pękatą sakiewkę. A więc ma to, czego szuka większość panien, pomyślał z goryczą. Jego plan nie przebiegał tak, jak się spodziewał. Argumenty Avery były bardzo rozsądne. Wciąż miał poczucie winy, że nie zrezygnował ze swych zamiarów, chociaż uratowała życie jemu i jego ludziom. - Więc będzie doskonałym mężem dla mojej siostry, chociaż jest rozpustnikiem. Avery zaklęła. - Głupi baran. - To niemądre, żeby obrażać swego stróża, panienko. - Nie liczyłam na to, że zakończysz tę grę z wdzięczności za uratowanie twojego nędznego życia. - Przez chwilę brałem to pod uwagę. Potem jednak po­stanowiłem odrobinkę zmienić swój plan: nie wykorzystam tego, co między nami nastąpi, żeby cię zhańbić. - Chciałeś splamić moje imię? -spytała, dusząc się z wściek-ł ości. - Rozważałem to. Twój brat splamił dobre imię mojej siostry. Ale teraz zachowam to dla siebie. - Jestem zaszczycona twoją szczodrobliwością Odwróciła się do niego plecami. Zabolało ją, że planował jej hańbę uczynić powszechnie znanym faktem, ale tłumaczyła 69 Hannah Howell sobie, że nie powinna być taką idiotką. Uważał, że jego siostra została zhańbiona, i utrata jej niewinności nie była sekretem, więc chciał, żeby i Payton doświadczył bólu z powodu wstydu siostry. Należało jednak wziąć pod uwagę jedną rzecz. Nie planował już wykorzystać tego, co może między nimi zajść, na szkodę jej rodziny. Teraz byłoby łatwiej stępić ostrze jego miecza. Musiała tylko zdecydować, czy chce zaryzykować wszystko, by zdobyć serce Camerona. - Spij dobrze. Avery - mruknął. - Koszmarnych snów - odwzajemniła się, wzdychając, gdy się zaśmiał. Zamknęła oczy i czekała na kojący sen. Jej przyszłość była niepewna, ale niespanie z tego powodu niczego nie załatwiało. Musiała podjąć ważną decyzję i chciała być wypoczęta, ze świeżym umysłem, gdy będzie ją podejmować. 7 Krew się w niej gotowała. Płonący w jej wnętrzu ogień rozpalały gorące usta i męskie dłonie. Wstrząsnął nią dreszcz pożądania i Avery całkiem się obudziła. Przycisnęła do siebie lezącego na niej mężczyznę, jęcząc z zachwytu. Wygłodniała i obolała, ocierała się o niego całym ciałem i słuchała jego westchnień. Ten głęboki, ochrypły głos pożądania przebijał się przez mgłę uczuć, spowijającą Avery. Cameron ją uwodził, a ona żywo reagowała. Chciała tego, ale walczyła ze sobą o za­chowanie resztek zdrowego rozsądku. Wolała nie podejmo­wać decyzji, która groziła jej pozostaniem samej ze złama­nym sercem. Złapała Camerona za ręce, czując się jednocześnie zadowolona i przygnębiona, że natychmiast przestał ją pieścić. 'i Jesteś podstępnym hultajem, Cameronie MacAlpin - po­ wiedziała niepewnym głosem, usiłując zapanować nad pożą­ daniem, wciąż pulsującym w jej żyłach. - Czy oznacza to, że mam przestać? - spytał. -Tak. 71 Hannah Howell - Dlaczego? Przecież mnie chcesz. - Przeciągnął kciukami po jej twardych sutkach i patrzył, jak drży. Ten dotyk przeniknął ją aż do szpiku kości. - Bezczelny głąb! Złaź! Cameron zawahał się na moment, po czym zaklął i zsunął 'się z niej. Rozwiązał łączące ich dłonie więzy i wstał z łoża. Wiedział, że jeżeli się od niej nie oddali, i to szybko, jego namiętność spowoduje, że zlekceważy jej „nie". Uwodzenie jej we śnie było już wystarczająco podstępne, ale nie chciał staczać się niżej, by zdobyć to, czego pragnął. Zauważył jednak, jak szybko reagowała i jak zwlekała z tym „nie". Fakt, że Cameron był tak blisko, prawie rozebrany, mocno podniecał Avery. Odetchnęła z ulgą, gdy zaczął się ubierać. Oddychała powoli i głęboko, starając się uspokoić, żeby nie widział, jak bardzo go pragnie. Ból ściskający jej wnętrze nie ustąpi tak prędko. Ody minęło kilka minut, a on, nic nie powiedziawszy, szykował się do wyjścia z namiotu, zawołała: - Dąsamy się, tak?! - Nie. Chcę na chwilę wyjść, zapomnieć o tym, że należy szanować wolę dziewczyny, która mówi „nie", i szybko tu wrócić. Usiadła powoli. Zdała sobie sprawę z tego, że widząc ją lezącą, Cameron odbiera to jak zaproszenie. Jego spojrzenie stanowiło pokusę, której mogłaby się nie oprzeć. Zamiar szyb­kiego oddalenia się od niej był słuszny, ale jego arogancja wymagała reakcji. - Ale i tak powiem „nie". * — Czyżby? Może rzeczywiście twoje usta wypowiedzą to słowo, ale reszta będzie głośno wołać „taki" Tak jak to było przed chwilą, - Bezmyślna reakcja ciała na umiejętny dotyk. Tylko dlatego, że spałam. 72 Miód Uświadomiła sobie właśnie, że prowokowanie go nie jest zbyt rozsądne kiedy podszedł do niej nagle, wziął w ramiona i pocałował tak, że poczuła to aż w palcach stóp. Cameron dyszał ciężko, gdy postawił ją z powrotem na noei Głupio zrobił, ze dał się sprowokować. Już panował nad żądza! a teraz znów go opanowała. Nie chciał jednak, by reakcja dziewczyny była wyłącznie efektem jego umiejętnego dotyku Chciał, żeby była pożądaniem jego, tylko jego, jako mężczyzny! pocieszał się, że to tylko próżność. -Pragniesz mnie, panienko- powiedział, przypinając miecz. - Może już niedługo przyznasz, że odmawianie sobie tej przyjemności, jaką możemy dzielić, nie jest warte bólu, z jakim pozostajesz. Avery nabrała powietrza, żeby odpowiedzieć, ale już wy­ chodził. Wpadli na siebie z młodym Donaldem, który właśnie nadszedł, by pomóc mu się ubrać. Gdy Cameron wyszedł, dziewczyna odetchnęła. Ten człowiek rozgrzewał cały namiot. Kiedy się umyła i ubrała w starą, wiele razy reperowaną suknię, zaczęła się zastanawiać, jaki zrobić następny krok. Nie chciała, żeby Cameron wciąż jej powtarzał, jak bardzo go pragnie, bo wiedziała o tym sama, odkąd drania zobaczyła. Problem w tym, aby z jego strony było to coś więcej niż zwykłe pożądanie. Elspeth jej mówiła, że niektórym mężczyznom kobieta musi dać wszystko, co ma do ofiarowania, zęby objawiły się ich prawdziwe, głęboko skrywane uczucia. Zapamiętałby ją na pewno, rozmyślała Avery, gdyby pozosta­ wiła go z najcięższym przypadkiem niespełnionego pożądania, jaki kiedykolwiek spotkał mężczyznę. Niestety, takie wspomnie­ nie mogłaby szybko zatrzeć jedna czy druga noc z doświadczoną k ochanką. Musi go pozostawić ze słodszymi i gorętszymi wspo-mnieniami. Jeśli ma cierpieć po jej odejściu, niech cierpi i tęskni za tym , co stracił i czego nie znajdzie nigdzie indziej. 73 Hannah Howell Tylko jak dać mu to, czego chce, ale tak żeby nie czuł się całkowitym zwycięzcą? Może go uwieść. Dopiero byłby zdzi- wiony, gdyby to ona stała się agresywna, zamiast tylko reagować na jego amory, a potem się wycofywać. Plan wydał jej się atrakcyjny. Poza tym od początku byłoby jasne, że to, czego oboje tak pragnęli, Avery daje z własnej, nieprzymuszonej woli; on niczego nie zdobywa, nikogo nie podbija. Gdy wyszła z namiotu, zobaczyła Gillyanne, która wraz z innymi kobietami przygotowywała dla wszystkich posiłek, więc prędko do niej podeszła. Wkrótce pochłonięta była różnymi zajęciami, łącznie z karmieniem rannych. Bawiło ją, że trzy spośród kobiet, Joan, Marie i Therese, wyglądały niemal identycz­ nie: były niskie, pulchne, o kasztanowych włosach i brązowych oczach. Tylko Annę, żona jednego z najstarszych żołnierzy Camerona, była inna, i to z wielu powodów. Była wysoka, ciemna, hoża, wygadana i bardzo energiczna. Tamte trzy potrze­ bowały przywódczyni, bo choć miłe, nie były zbyt rozgarnięte. Ody Avery wraz z Annę doglądały zdrowiejącego Petera, kobie­ ty sprzeczały się ze sobą w zadziwiającej mieszance francuskie­go, galijskiego i angielskiego z obcym akcentem, o to, która robi najlepsze placki owsiane. Avery popatrzyła na Annę i uśmiech­ nęły się do siebie, a roześmiały się jeszcze bardziej, gdy usłysz- ły, jak Gillyanne usiłuje uspokoić całe to zamieszanie. - Zastanawiam się, jak one mogą się zrozumieć. - Avery pokręciła głową. Annę odparła z rozbawieniem: - Kiedy są rozgorączkowane, to gadają jak stado hałaśliwych gęsi. Francuzki bardzo szybko uczą się angielskiego. Mała Therese potrafi już nawet powiedzieć coś po galijsku. Jeśli te dwie Francuzeczki potrzebują czegoś, żeby przeżyć albo po­ prawić swój los, są całkiem sprytne. Znajdą swoje miejsce w Cairnmoor. 74 Miód Widząc, że Peter zasnął. Avery przypatrywała się Ann, przez chwilę, wreszcie spytała bez ogródek: - Znasz siostrę Camerona? - No. niezbyt dobrze. Jestem przecież tylko żoną skromnego żołnierza. - Aha, więc jaka ona jest? - Nie powinnam źle mówić o siostrze mojego pana. - Annę westchnęła i pokręciła głową. - Ale zawdzięczamy życie tobie i malej Gilly. Ponieważ nasz pan nie ma zamiaru wynagrodzić ci tego wolnością, to może chociaż ja ci opowiem, czego możesz się spodziewać w Cairnmoor. - Wstała i pociągnęła za sobą dziew- czynę.- Nalejemy sobie trochę wina, usiądziemy w cieniu i pogadamy. Kiedy już siadły pod wysokim drzewem, Avery nie zwlekała z zadaniem pytania. - Czy jest coś, co powinnam wiedzieć o siostrze Camerona? Zresztą nie zmieni to chyba zasadniczo mojej sytuacji. - Z pewnością nie zmieni - zgodziła się jej rozmówczyni. — Ale może ci wyjaśnić niektóre sprawy. Należy ci się, żebyś coś wiedziała na temat dziewczyny, której słowa spowodowały twoje kłopoty. - Jej kłamstwa. Annę skrzywiła się. - Nie wypada siostry swego pana nazywać oszustką. Ale są wśród nas tacy, którzy uważają, że może się... no. mylić w tych oskarżeniach. - Uśmiechnęła się lekko. - Dziewczyna nie miała właściwie matki, bo ta umarła, kiedy ona była malutka. Stary lord zmarł wkrótce potem. Ma ciotkę, ale jeśli uważasz, że te trzy kobiety z waszego obozu sa niezbyt mądre,to znaczy, że nie widziałaś kochanej cioci Agnes. Miła, dobra kobieta, ale nigdy nie odróżni prawdy od kłamstwa. Sir Iain kuzyn naszego pana, to dobry człowiek, lecz nie ma pojęcia 75 Hannah Howell o wychowywaniu młodej panny. Nasz pan robił, co mógł, ale sam był tylko młodym chłopakiem. - A wiec Cameron był jej bratem i ojcem i pewnie czuje się winny, że z żadnej roli nie wywiązał się dobrze. - Na pewno. Katherine bardzo rozpuszczono. Jest ładną dziewczyną, a w każdym razie była, gdy wyjeżdżaliśmy. Miała ledwie szesnaście lat i wielu chłopaków, którzy tracili dla niej głowę. Jeśli czegoś chciała, dostawała. Ciotka i brat niczego jej nie odmawiali. - A teraz chce mojego brata. - Avery zmarszczyła brwi i łyknęła wina. - Ale rozpuszczanie siostry wymaga pieniędzy. Myślałam, że... skoro Cameron zaciągnął się jako najemnik... - Że jest ubogi? Nie. Chciał wyjechać ze Szkocji na jakiś czas. Mówią, że przeżył jakiś zawód sercowy. Dlatego ślubował czystość. Avery zdumiała się, ale przypomniała sobie coś, co słyszała w dniu swego porwania. - A kiedy złożył to ślubowanie? - Prawie trzy lata temu. O ile wiem, to go dotrzymał. Dziewczynę ogarnęło ją rozczarowanie. Czy Cameron dlatego tak bardzo jej pożądał, że nie miał kobiety już od tak dawna? Instynkt mówił jej, że nie, lecz straciła pewność siebie. Patrzyła ze zdumieniem, gdy Annę poklepała ją po ręce. - To nie dlatego nasz pan tak do ciebie wzdycha, panienko. - Jesteś pewna? - Tak. Dotychczas nie zwracał uwagi na żadne dziewczęta, chociaż niektóre za nim bardzo latały. Na ciebie tylko rzucił okiem i prysła cała jego siła woli. No, pewnie, że jako mężczyzna uważa, że to długi celibat tak działa, ale chyba sam nie jest do końca o tym przekonany. Pożąda ciebie, a nie jakiejkolwiek kobiety. Nic przypuszczam, żeby zmienił zamiar co do przehandlowania cię za twojego brata, chyba że wcześniej odkryje kłamstwo Katherine- 76 Miód - Więc uważasz, że ona Warnie? GiUyanne myślała, że wy wszyscy chcecie, aby mój brat drogo zapłacił za zhańbienie tej panny. - Z poczatku tak było, ale teraz nie każdy jest o tym przekonany. Takie oskarżenie trzeba przemyśleć, a im wiecei się nad tym zastanawialiśmy, tym mniej byliśmy pewni czy nasz pan ma prawdziwe wiadomości. - Annę uśmiechnęła się słabo. - A jak poznaliśmy już ciebie i małą GiUyanne, trudno nam uwierzyć, że macie takiego brata. Ale Uczy się to, co uważa pan, a jeśli idzie o Katherine, nie jest bezstronny. - Nie jest, lecz teraz wiem dlaczego. - Avery wróciła myślami do celibatu Camerona. - Powiedziałaś „zawód mi­łosny"? Zwykle mężczyźni nie przeżywają tego tak długo i boleśnie. - Nie, on nie usycha z żalu, chyba nawet nie był zakochany. Chodzi o zdradę, i to kolejny raz. Ten chłopak ma talent do wybierania niewłaściwych dziewcząt. - Znam ten typ. Blond włosy, niebieskie oczy, pełne kształty. Takie, co to się uśmiechają, trzepoczą rzęsami i starają się, żeby te wszystkie okrągłości kołysały się i podskakiwały. Myślą, że dzięki swojemu sprytowi i westchnieniom zachwytu każdy poczuje się przy nich prawdziwym mężczyzną. - Avery uśmiechnęła się, gdy Annę się roześmiała. - Ale sądziłam, że Cameron jest na to za mądry. - Żaden niejestnato za mądry,dopókisięsam nie przekona, że Uczy się to, co w sercu. A nawet jak zrozumie, to chociaż jest wierny, i tak się będzie oglądał za taką z dużymi niebieskimi oczami, złotymi lokami i dużymi piersiami. - Idioci - westchnęła Avery, wstając i strzepując spódnicę, Wracamy do roboty. - Czy masz zamiar oddać się naszemu panu.- spytała Annę, również wstając. 77 Hannah Howell - Oddać? To brzmi jak poddać się. Murrayowie się nie poddają. No, w każdym razie niezbyt często. - Avery uśmiech­ nęła się i mrugnęła do Annę. - Nie, mam zamiar omamie i ogłupić jego lordowską mość. - Wydaje mi się, że jesteś na najlepszej drodze. - Ale teraz nadszedł czas na ostateczny cios. Skoro się przyzwyczaił do mojego „nie" i do tego, że go obrażam, stanę się słodziutka i przystąpię do ataku. Annę śmiała się z całego serca, słuchając o tych planach. Avery udało się unikać Camerona przez cały dzień. Nie było to zbyt trudne, gdyż zajęty był zabezpieczaniem obozu przed atakiem. Pomagała w zajęciach gospodarskich i doglądała młodego Petera, dzięki czemu chłopak zdrowiał w zadziwia­ jącym tempie. Zorientowała się, że ludzie Camerona już nie w pełni popierają plany swego pana w stosunku do niej, uznając, że wraz z Gillyanne za uratowanie im wszystkim życia powinna odzyskać wolność. Gdyby dziewczęta teraz chciały uciec, prawie nikt by ich nie gonił. Problem w tym, że Avery wcale nie miała na to ochoty. Wiedziała, że to nielojalne wobec Paytona. Gdyby uciekły, nie byłby zmuszony do małżeństwa, którego nie chciał. Wpraw­ dzie brat nie miałby do niej żalu, gdyby słuchała głosu serca, ale ona miałaby żal do siebie. Jeśli wygra w walce o serce Camerona, sprawa będzie prostsza, bo wówczas on nie zgodzi się na jej odejście ani na wymianę. Nie wiedziała tylko, czy \ma prawo podjąć tę grę, skoro i w przypadku przegranej ucierpieć mógł Payton? - Czemu jesteś taka zmartwiona? - spytała Gillyanne, sia­dając przy kuzynce przed namiotem. - Myślałam, że zjem kol ację w milszym towarzystwie. - Przyszło mi właśnie do głowy, że teraz mogłybyśmy zn acznie łatwiej uciec, a jednak nie chcę tego zrobić - wyjaśniła \ 78 Mióa Avery. - A potem pomyślałam sobie, jakie to niesprawiedliwe i nielojalne w Stosunku do Paytona. On wyraźniej nie chce tej Kathrine, która jest zepsutą kłamczucha, a przecie jesli tu zostanę, będzie zmuszony do małżeństwa. - Możliwe, tyle że to nie twoja wina. _ Ależ moja, - Tylko częściowo, bo przecież kochasz tego idiotę, Came­rona, i masz szansę, aby i on pokochał ciebie. Payton by to zrozumiał. Zresztą próbowałyśmy uciec, dwa razy. - Nie wiem, czy ten pierwszy raz się liczy. - Zapominasz o jednej rzeczy, gdy się tak spierasz sama ze sobą - powiedziała cicho Gillyanne i włożyła do ust kawałek kruchutkiej sarniny. - O czym? - Jesteśmy tu tylko dwie. Pewnie mogłybyśmy uciec. Ostat­ nim razem prawie nam się udało. Ale nawet gdybyśmy uciekły Cameronowi, same musiałybyśmy dotrzeć stąd do jakiegoś francuskiego portu, tam zdobyć miejsce na statku, a potem przejechać przez Szkocję do Donncoill. Nie sądzę, by Payton chciał, żebyśmy aż tak ryzykowały po to, by mógł umknąć małżeństwa z Katherine. A pomyśl, jak okropnie by się czuł, gdyby coś nam się stało podczas tej ucieczki. Avery zaniemówiła. Logika wywodów kuzynki była pora­żająca. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie dlatego tak szybko ją zaakceptowała, że pasowała do jej planów, uznała jednak, że jednak Gillyanne ma rację. Payton na pewno me Uczyłby sobie takiego ryzyka. Małżeństwo zawiera się wpraw-dzie na zawsze, ale nie grozi śmiercią j - Masz rację - powiedziała w końcu i też zabrała się oo jedzenia. Gillyanne roześmiała się. - Muszę chyba gdzieś odnotować ten cudowny moment. 79 Hannah tłowisu. - Bezczelne dziecko. - Jesteś pewna, że kochasz sir Camerona, prawda? - Och, tak, nawet jak chcę go uderzyć w głowę czymś twardym i ciężkim. -To nie jest taka ślepa, ogłupiająca miłość I nie mam nadziei, że wszystko będzie dobrze tylko dlatego że go kocham. -Powinno być. Miłość to bardzo cenny dar. - Tak, i na pewno jest wiele radości w dawaniu jej i w tym że przepełnia ci serce. Ale to, że ją dajesz, nie oznacza, że dostajesz z powrotem. Mężczyźni to czasem takie głupie stworzenia- powie­ działa poważnie Gillyanne, kręcąc głową, - Tak bym chciała, żebyś była szczęśliwa. - Ach, bede choćby na krótko. I nawet jeśli nie zdobędę jego serca, jakaś część mnie będzie szczęśliwa, że kiedyś go miałam. Pozostaną mi słodkie wspomnienia. Widząc zbliżającego się w ich stronę naburmuszonego Ca­ merona, Gillyanne mruknęła: - Nawet jeśli mówisz tylko o wspomnieniach, określenie „słodki" nie pasuje mi do tego mężczyzny. Zaśmiały się obie, a kiedy z powodu ich rozbawienia Cameron naburmuszył się jeszcze bardziej, Avery roześmiała się głośniej. Wciąż bawił ją fakt, że taki duży, silny mężczyzna uważa jn i Gilly za zagrożenie. Kiedy kuzynka odeszła, Avery posłała Cameronowi promien­ ny uśmiech, czym wprawiła się go w zdziwienie i niepewność. A to dopiero początek, pomyślała z satysfakcją. Wkrótce cen biedny człowiek będzie zupełnie skołowany. Mogliby zostać kochankami już dzisiejszej nocy, ale chciała mieć nad tym pełną kontrolę, żeby Cameron nie mógł przypisywać zwycięstwa sobie. 8 Coś knuła. Cameron był tego pewien. Miała w oczach podejrzany błysk i była zbyt słodka. Ponieważ nie istniała teraz możliwość ucieczki, gdyż byli już w namiocie i mieli układać się do snu, nie był w stanie zgadnąć, jaką grę prowadzi Avery, i bardzo go to niepokoiło. Może czegoś chciała i próbowała kobiecych sztuczek, by to dostać, chociaż nie było to do niej podobne. Skrzywił się, bo przypominał sobie, że wszystkie kobiety rodzą się z umiejętnością takich gierek. Lecz Avery wkrótce przekona się, że on się na to nie nabierze. Gdy zaczęła się powoli rozbierać, poczuł, jak jego pożądanie natychmiast wzrasta. Pewien był, że kusi go świadomie. Żadna kobieta nie jest tak naiwna, by sądzić, że może zrzucać przed mężczyzną, ubranie i nie wzbudzać jego zainteresowania. Po długich i męczących dniach i nocach, które spedziłna uwodzeniu jej . nie mogła mieć wątpliwości, jakie reakcje wywoła takie zachowanie. Dręczyła go i dobrze o tym wiedziała, ta mała zołza- Dobrze, jeśli ona ma ochotę, on zastosuje się do reguł tej jgry. Zaczął powoli ściągać ubranie, a Avery zdała sobie sprawę, Hannah Howell te jej słabość do niego będzie bardzo utrudniać sprawę. Krew w niej zawrzała na widok jego smukłego, mocnego ciała, chciała go dotykać, smakować, owinąć się wokół niego. Miała braci i kuzynów, więc nieraz widziała rozebranych mężczyzn, ale nie wiadomo czemu, na widok Camerona ezuła słabość w kolanach i kręciło jej się w głowie. Odwróciła głowę. To ma być jej gra, jej uwodzenie i nie pozwoli, by zniweczyła to jej słabość. Gdy rozebrała się do koszuli i pludrów, zabrała się do mycia, Nie mogła się zdecydować, jaki ma być jej następny krok, nie miała pojęcia, jak należy uwodzić, brakowało jej doświadczenia. Nigdy nikogo nie pożądała ani nikt nie pożądał jej. Jeśli nawet jakiś mężczyzna spojrzał na nią kiedyś z zainteresowaniem, natychmiast mu ono przechodziło, gdy pojawiła się jakaś piersiasta dziewczyna o mlecznobiałej cerze. Mężczyźni zde­ cydowanie woleli takie, którym podskakiwały piersi i kołysały się biodra przy chodzeniu. Podejrzewała, że ona nigdy nie będzie miała takich ponętnych kształtów. Dlatego wyraźne zainteresowanie Camerona jej smukłym ciałem sprawiało, */e jeszcze trudniej było jej się oprzeć. Czując, że jej się przygląda, rozwiązała nieco koszulę. Wilgotną szmatką umyła się pod pachami, obmyła piersi. Oddech Camerona stał się szybszy, nierówny. Rozluźniła pludry i wsunęła rękę z myjką, żeby obmyć dolne rejony. Czuła na sobie żar jego Spojrzenia. Nucąc cichutko, powoli myła ręce i nogi; Nie widziała, czy taka nudna czynność może podniecić mężczyznę, ale była pewna, że Cameron jest podniecony-Prawie ezuła rosnący w nim głód. - Czy chcesz mnie doprowadzić do szaleństwa? -dopytywał się, widząc, że ta niewinna panienka instynktownie wie, co wzbudza w mężczyźnie obłędne pożądanie. Jego głęboki głos zdawał się przenikać do jej żył i rozpalać" krew. 82 Miód - Próbuję zmyć z siebie woń brudu całego dnia, żeby ni iść z nią spać. - Wcale nie cuchniesz. - Może mój nos jest trochę bardziej wrażliwy od twojego - A może mnie drażnisz? Avery związała troczki majtek, ale koszulę pozostawiła niedopiętą, i odwróciła się do niego. Powstrzymała chęć spraw­ dzenia, ile można zobaczyć, i wtedy poczuła na sobie jego wzrok. Oczy mu błyszczały, pierś unosiła się i opadała w głę­bokich oddechach, pięści się zacisnęły. Świadomość tego, że ona, drobna, szczupła Avery może doprowadzić do takiego stanu tego pięknego mężczyznę, była oszałamiająca. Z naj­ wyższym trudem poskromiła ochotę, by rzucić mu się w ra­miona. Przypomniała sobie, że przecież ma go tylko uwodzić, a nie poddać mu się. - Drażnię cię? Przecież nie powiedziałam ani słowa. - Powiedziałaś więcej, niż trzeba, panienko, chociaż nie wymówiłaś ani słowa. Nie jesteś przecież aż tak naiwna, by sądzić, że możesz się tak przy mnie zachowywać i nie wywołać reakcji. Nie, żadna dziewczyna nie może być tak beznadziejnie naiwna i być taka. ignorantką w sprawach mężczyzn. - Niewinna, ignorantką i naiwna. Brzmi to jak potrójne przekleństwo. - Zaczynam podejrzewać, że to ja jestem przeklęty. Avery uznała, że jej opór był zbyt wyraźny i Cameron nie zauważył, że w jej podejściu nastąpiła wyraźna zmiana. Uwie-dzenie go nie będzie łatwe, jeśli każde jej posunięcie będzie tł umaczył naiwnością, niewinnością czy ignorancją. Usiłowała sobie przypomnieć, co mężczyźni w jej rodzinie mówili o tym, co lub ią. i co sama zaobserwowała. Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić, i podeszła do niego bliżej. Położyła rękę najego sz erolkej, gładkiej piersi. 83 Hannah Howell Cameron zlał się potem. Patrzył na te małą, delikatną, rączkę, czując koniuszki długich palców jak piętno na skórze- W cudnych oczach Avery widział niewinność i cieka wość. ale był w nich również błysk wyzwania. Czy kusiła go by dał upust pożądaniu, żeby potem go odrzucić? Miał nieszczęście doświadczyć już takich gierek: rozkosze naj-pierw niedostępne, potem zaoferowane, wreszcie zabrane póki nie obiecał nagrody. Jednak instynkt mówił mu, że Avery nie posunęłaby się do takich sztuczek, również dlatego, że po prostu nie miała pojęcia, jaką władzę może mieć nad mężczyzną i jaką ma nad nim. Wobec tego nie był pewien, co dziewczyna robi. - Przeklęty, tak? -pytała cichym, ochrypłym głosem. -Czy j jakieś złe wróżki rzuciły na ciebie urok? - Zaczynam tak uważać- mruknął, ale nie mogąc się powstrzymać, położył rękę na jej dłoni, i przytrzymał ją. -Ale ta męczarnia jest jak klątwa. - Różnie mnie nazywano, ale męczarnią jeszcze nigdy. - Więc mężczyźni z okolic Donncoill są ślepi lub kompletnie 1 głupi- - To pochlebstwo, Cameronie? A więc zdarzył się cud.- Wolną ręką objęła go w pasie, jakby od niechcenia, jakby chcąc się podeprzeć, bo druga leżała pod jego dłonią. - Jesteś bezczelną dziewczyną - Westchnaj szybko, gdy pogładziła go po boku. - Igrasz z ogniem. Prawdę mówiąc nie jestem pewien, do czego zmierzasz. - A kto mówi, że do czegoś zmierzam? Jej palce wędrowały po jego brzuchu. Ścisnął jej rękę i zadrżał. Zdumiało ją, że może tak działać na tego mężczyznę. ale zaraz przywołała się do porządku. Po prostu łatwo się podniecał i był wyposzczony, pomyślała. Annę zapewniała, że Cameron pożąda właśnie jej, Avery Murray, ale takie przeko- 84 Miód nanie wydało jej się świadectwem nadmiernej próżności Nie, pomyślała, teraz me wolno mi się wycofać. Może nie wyjdzie z tej pierwszej próby jako zdobywczyni, będzie jednak miała satysfakcję, że to ona zbliżyła się pierwsza, dotknęła go. wzbudziła jego pożądanie. Będzie miała za­ szczyt być pierwszą kobietą, którą trzymał w ramionach po trzech latach postu. Wykonała jednym palcem kółeczko wokół jego pępka i poczuła, jak pod jej dotykiem napina mięśnie. - Jezu, jeszcze trochę i nie będę zważał na żadne „nie", które miałabyś zamiar wypowiedzieć - ostrzegł. - A może go nie wypowiem. 2 trudem powstrzymała pisk zdumienia, gdy nagłe porwał ją w ramiona, jednym ruchem rzucił na łóżko i znalazł się na niej. Dobrze było czuć na sobie jego ciężar, jego ciepło, które ją przenikało. Znikła ta odrobina strachu, która się gdzieś czaiła. Tego chciała. Wiedziała, że teraz trudno byłoby jej panować nad tym, co ma się wydarzyć, ale cokolwiek by potem wspominał, będzie wiedział, że się nie poddała, tylko oddała się z własnej chęci. Cameron cicho jęknął, a potem ją pocałował. Był to drapieżny pocałunek. Oplotła go ramionami i z pasją oddała pocałunek. Ją również przeszedł dreszcz. Zastanawiała się, czy taka gwał­ towność jest wskazana przy pierwszym razie, ale gdy Cameron przeciągnął kciukiem po koniuszku jej stwardniałego sutka, przestała już w ogóle myśleć. Próbował rozwiązać jej koszulę, jednak tak mu się trzęsły ręce, że robił to strasznie niezdarnie. Pocieszał się tylko rym, że Avery jest równie zdesperowana i nie zwróciła na to uwagi. W końcu wsunął ręce pod haftowany obrąbek cienkiej koszuli i zacz ął ją podciągać w górę, żeby zdjąć przez głowę .Każdy odkry ty kawałeczek jej ciała pokrywał pocałunkanu, pieszczotą 85 Hannah Howell języka, delikatnymi ugryzieniami. Gdy nareszcie odkrył pier-si, chwilę trwało, nim otrząsnął się z wrażenia i przypomniał sobie, że trzeba zdjąć koszulę do końca. Odrzucił ten fragment stroju na bok i przyglądał się swojej zdobyczy, przytrzymując delikatnie jej ręce, którymi chciała się zakryć. Piersi miała nie takie duże, jak mu się dotychczas podobały, ale uznał je za doskonałe: twarde, sterczące, okrągle jak jabłuszka, zakończone sutkami w apetycznie różowym kolorze. Starając się uspokoić nieco emocje, przyglądał się reszcie smukłego ciała. Jej skóra miała ciepły, jasnozłoty odcień. Nagle, zirytowany tymi dziwnymi majtkami, jednym ruchem zerwał ostatnią część jej garderoby. Ze zdumieniem patrzył na kształtne biodra i zdumiewająco długie, smukłe, ale mocne nogi. Potem jego wygłodniały wzrok padł na trójkącik złotokasztanowych loczków u zbiegu pięknych ud i aż jęknął Tam czekała go niebiańska rozkosz, ale wiedział, że musi się, opanować, że ona jest dziewicą i potrzebuje delikatności i przygotowania. Wolną ręką ściągnął swoją przepaskę z bioder i ostrożnie ułożył się na Avery. Dotyk jej jedwabistego ciała zaparł mu dech w piersi. Nigdy jeszcze nie pragnął kobiety tak bardzo jak tej. Nawet jej zapach, mieszanina lawendy, czystej skóry| i kobiecego podniecenia, doprowadzał go do szaleństwa. Widząc niepewność w rozgorączkowanych oczach dziewczyny, puścił jej ręce i pocałował ją mocno. Natychmiast go objęła. Myślała, że będzie się zwijać ze wstydu, gdy całe jej ciało zostanie obnażone, lecz gorące spojrzenie Camerona stopiło wstyd i niepewność. Tak oczywisty zachwyt jej ciałem sprawił, że poczuła się niemal piękna. Chociaż pragnęła go aż do bólu, nie chciała, aby jej pierwszy raz był pośpieszny i taki szaleńczy, lecz gdy dotkną) delikatnymi, gorącymi ustami jej piersi, zwątpiła, czy starczy jej sił, aby 86 Miód zwolnić tempo. Rozkosz .jaką odczuła, kiedy przesunął językiem po koniuszkach piersi, była tak ogromna, że Avery krzyknęła Trzymała się jego silnych ramion, a on wsysał się coraz mocniej w sutek. Jakiś ból w dole brzucha spowodował te musiała zacząć ocierać się o Camerona, a czując jego erekcję stała się wprost nienasycona. Wsunęła rękę miedzy ich ciała i uchwyciła coś bardzo twardego, pokrytego jedwabistą, delikat­ ną skórą. Odsunął się i odciągnął jej rękę. _ Nie, panienko, trzymaj rączki przy sobie, bo zakończę tę zabawę, zanim zdążysz mieć z tego jakąś przyjemność. Avery nie była pewna, czy rozumie, o co mu chodzi, lecz wtedy pogładził ją dużą dłonią po brzuchu i wsunął ją między jej nogi. Czując męskie stwardniałe palce w najbardziej in­ tymnym miejscu, obawiała się szarpiących nią doznań, a jed­ nocześnie pragnęła ich gorąco. - Dziewczyno, już jesteś wilgotna na moje powitanie -wyszeptał zachrypniętym głosem. - Masz zamiar dyskutować czy coś z tym zrobić? - Nie zdziwiła się, że ma zmieniony głos, ale że w ogóle jeszcze mogła się odezwać i dowcipkować. Cameron roześmiał się, gdy rozsuwał jej nogi i układał się między nimi. - Za pierwszym razem będzie cię bolało. - Bardziej by mnie bolało, gdybyś teraz przestał. - Nic nie jest w stanie mnie powstrzymać, kotku. Gdy w nią wchodził przez chwilę była przerażona, ze jest za wielki, nie pasuje, rozerwie ją, ale pokonała lek. Był' ogromny, wypełniał ją, zarówno nieprzyjemnie, jak i bardzo Przyjemnie. Gdy się zatrzymał, wiedziała, że dotarł do błony dzeiwczej , i starała się rozluźnić, w oczekiwaniu na ból- - Kotku, możemy się w to zabawić tak, żebyś nie straciła dzewictwa -powiedziałCameron. - Delikatnie. Nie za głęboko.. 87 Hannah Howell - To gdzie byłaby ta przyjemność? - zapytała, owijając jedną, a potem drugą nogę wokół jego talii. Rekami i nogami przyczepiła się do niego. Na moment ból przy utracie dziewictwa osłabił jej namiętność, lecz zaraz potem zaczęła się zachwycać, jak są wspaniale połączeni, jak mężczyzna i kobieta, którzy nie mogą już być bliżej siebie. Cameron zaczął się poruszać, szepcząc coś do niej czule. Przywarła do niego, naśladując rytm jego ruchów. Przyciskała rękami jego pośladki, jakby pilnując, żeby jej teraz nie opuścił Rosło w niej jakieś napięcie i choć domyślała się, co to oznacza, trochę ją przerażało. - Cameronie! - krzyknęła, żałując, że tak obnażyła swą słabość. — Nie, kochanie, nie walcz z tym. - Powoli wsunął rękę w miejsce, gdzie byli połączeni. - Bądź ze mną. Dotykał ją, gładził długimi, zręcznymi palcami i Avery czuła, że rozpada się na kawałki. Przywarła do niego, a on nagle wbił się głębiej, ściskając jej biodra prawie do bólu, jakby stracił kontrolę nad własnym ciałem. Poczuła gdzieś w głębi wpływające w nią gorące nasienie i zadrżała, ledwo zauważając, że Cameron klnie ze zdumienia i zachwytu. Doszła do siebie dopiero wtedy, gdy obmył ich oboje i położył się znów u jej boku. Czuła się zbyt słaba, żeby się poruszyć, ale kiedy wziął ją w ramiona, znów wróciło w nią życie. Cói za zachłanność, pomyślała i uśmiechnęła się słabo, ocierają się policzkiem o jego pierś. Nie zachowała wprawdzie panowania nad sytuacją, ale była zadowolona. Cameron nie mógł wątpić, że z własnej ochoty rzuciła mu się w ramiona i z radością oddała mu cnotę. Nawet się zawahał, czy przyjąć ten dar, co było sympatyczne. Niezależnie od tego, co się teraz stanie, czy czeka ich jakaś wspólna przyszłość, czy nie, wiedziała, że nigdy nie będzie żałować, że 88 Miód została jego kochanka. Może była niewinna, i na swój sposób taka pozostała, lecz w głębi serca wiedziała, że prawdziwe uczucie zdarza się tylko raz w życiu. To miłość, pomyślała i westchnęła ze smutkiem, gdyż była to miłość nieodwzajem­niona. Obiecała sobie, że mimo wszystko będzie czerpać z niej radość. Cameron usłyszał jej westchnienie i poczuł ukłucie winy. - Żałujesz? - Może lepiej nie omawiajmy wszystkich „dlaczego" i "je­ żeli" - powiedziała cicho, gładząc napiętą skórę na jego umięś­ nionej piersi. - Mógłbyś powiedzieć coś, co by mi sprawiło przykrość. - I wróciłabyś do mówienia mi „nie"? - Cameron chwycił ją mocniej, jakby nie chcąc do tego dopuścić. - Nie, wtedy wydłubałabym ci serce tępą łyżką i twoim ludziom mogłoby się to nie spodobać. Zachichotał i pogładził ją po plecach, od smukłego ramienia do zgrabnego tyłeczka. Dobrze jej było w jego objęciach. Zdumiała go namiętność, jaką w niej wzbudził. Tyle ognia w małej delikatnej kobietce. Przysunęła się do niego, subtelnie zaprasza­jąc, a jej sutki znów stwardniały, gdy otarły się o jego skórę. Nie miał już wątpliwości, że bardzo trudno będzie się z nią rozstać. Będzie musiał bardzo się pilnować, żeby doprowadzić do końca swój plan i zawsze mieć na uwadze interes siostry. A poza tym pomyślał, drżąc, gdy poczuł jej język na piersi, będzie musiał trzymać uczucia na wodzy. Zbyt często już wychodził nagłupca z powodu namiętności, a ta była najsilniejsza, jaką kiedykolwiek odczuwał, a więc najbardziej niebezpieczna. Jeśli Avery sądziła, że uda jej się odwieść go od wcześniejszych planów, zobaczy, że tak ła two nie można nim manipulować. Jednak gdy zsunęła rękę po j ego brzuchu i zacisnęła wokół jego męskości, uznał, że byłby g łupcem, gdyby nie pozwolił jej spróbować. 89 Hannah Howell - Powinnaś odpocząć - powiedział, zamykając oczy i roz-. koszując się tym, co się z nim działo. — Jutro rano będziesz obolała. - Nie więcej, niż byłam, jeżdżąc cały dzień na koniu, a jednak następnego dnia znów wdrapywałam się na siodło. - Przez; chwilę przeczesywała palcami gęste włosy w jego pachwinie, potem schwyciła miękki woreczek u nasady członka i delikatnie Ścisnęła. Roześmiała się ze zdumienia, kiedy Cameron nagle ją złapał, przewrócił na plecy i znalazł się na niej. - Jesteś szybki, jak na takiego dużego mężczyznę. Prze­ ciągnęła stopami po jego mocnych łydkach. — Nie lubisz być dotykany? - Za bardzo lubię. - Uszczypnął lekko stwardniałe sutki, po czym polizał je po kolei, uśmiechając się z zadowolenia, gdy zaczęła się pod nim wiercić. - Może za tydzień czy dwa będę mógł znieść więcej niż jeden dotyk tych ślicznych rączek. Jego pocałunek przyjęła z ulgą, nie zadając kłopotliwych pytań o to, w jakiej odległości będą wtedy od Cairnmoor i czy wciąż jeszcze będzie chciał ją odesłać. Nie chciała, by te zmartwienia odebrały jej rozkosz, którą czuła w jego ramionach. Obiecała sobie jednak pamiętać, że nie wszystko jest w po­ rządku. Będzie się cieszyła rajem, jaki znalazła w jego objęciach, i modliła o to, żeby Cameron przejrzał na oczy i zechciał zachować ich szczęście. i 9 Avery zachwiała się lekko, wstając. Pomagała właśnie Peterowi zjeść owsiankę. Czulą się trochę obolała, chociaż nie cierpiała z bólu. Odkryła, ze przy uprawianiu tej gimnastyki z Cameronem ćwiczy się nieużywane na co dzień mięśnie. Kiedy się obudziła, był już głęboko w niej, ale dopiero teraz odczuwała pewien dyskomfort Najchętniej wymoczyłaby się w ciepłej wodzie, lecz postanowiła czekać z tą kąpielą do wieczora. Miała wrażenie, ze gdyby zrobiła to teraz, prawie wszyscy odgadliby przyczynę. Kiedy Annę poprosiła ją o zebranie chrustu na ognisko, z chęcią podjęła się tego zadania. Zabrała wózek, w którym wożono drewno, i ruszyła do lasu, a wraz z nią Gillyanne i ich strażnicy. Dawało to wytchnienie od unikania ludzkich spojrzeń, bo wydawało jej się, że każdy się domyśla, co zrobiła. Mime jakiś czas, nim przywyknie do roli kochanki Camerona, czuta się tym bardziej niezręcznie, że wszyscy wiedzieli, iż dla niego jest to tylko rozrywka. ~ Więc jak to jest czuć się kobietą? - spytała Gillyanne, wrzucając chrust do wózka. Hannah Howell Skąd wiesz, że to zrobiłam? Mam jakiś znak na czole? Gillyanne zaśmiała się i pokręciła głową. Nie, nie wyglądasz inaczej i jestem trochę rozczarowana' Nie, po prostu mówiłaś mi, ze chcesz się poddać, a nie wierzę, żeby ten twój chłop odmówił, kiedy usłyszał „tak": No nie, nie odmówił. Ale czuję się dziwnie. Kiedy byłam w jego objęciach, było oszałamiająco, ale teraz czuję się... niewyraźnie. Zastanawiam się, ile osób wie, co zrobiłam, i czuję nie tyle wstyd, ile zawód, że moja osobista sprawa nie jest tak osobista, jak bym chciała. - To chyba ci przejdzie. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z tych ludzi mniej cię cenił z tego powodu. - Gillyanne wzruszyła ramionami. - Prawdę mówiąc, niejeden tutaj zastanawia się, czy ta historia z siostrą trochę mu nie zamieszała w głowie. - Cameron nie byłby zadowolony, gdyby się o tym dowie- dział. Ale może się chwilę zastanowi. - Nad czym? - Nad tym, że drogo zapłaci za porzucenie mnie - odparła cicho Avery. - Może trzeba go porządnie stuknąć w łeb - wysapała Gillyanne, taszcząc wielką gałąź. Jej kuzynka zaśmiała się. - No, może. - A co zrobisz, jeśli nie pojmie, że cię potrzebuje, i nie zechce cię zatrzymać? Uschnę, pomyślała Avery. Rozpadnę się na sto kawałeczków. Odpowiedziała jednak: _ Przeżyję. -I była zadowolona, gdy Gillyanne, przyjrzaw­ szy się jej bacznie, powróciła do zbierania drewna. 92 Miód Czy muszę pytać dlaczego jesteś w takim Wspaniałym nastroju? - zagadnął Leargan, gdy wraz z kuzynem siodłał konie, szykując się na polowanie. - Niektóre sprawy nie powinny cię interesować- odparł Cameron, zaciskając popręg. - No, jeśli nie chcesz, żeby cały obóz wiedział, że w końcu zdobyłeś tę nagrodę, nie możesz patrzeć na tę dziewczynę tak... ciepło. - Myślałem, że patrzę tak na nią od wielu dni. - Tak, ale trochę się to spojrzenie zmieniło. Teraz jest w nim wiedza o tym, czego możesz po niej oczekiwać. Cameron wsiadł na konia, spojrzał na obóz i westchnął. Leargan zapewne ma rację. Przedtem wyglądał tylko na chęt­ nego, teraz na chętnego i świadomego. Wyglądał zapewne na mężczyznę, który wie, że będzie mile widziany w ramionach kobiety, której pożąda. I rzeczywiście pożądał Avery Murray. Tylko siłą woli wyrwał się z jej objęć dzisiejszego poranka. - Nie powinno to dla nikogo stanowić niespodzianki - powiedział Cameron. - Taki był mój plan od samego początku. Ale w dalszym ciągu uważam, że to nie twój interes. To jest sprawa tylko między mną a Avery. Leargan wskoczył na konia i ruszył za kuzynem. - Nie mój? Wszyscy jąi tę jej pyskatą małą kuzynkę bardzo lubią. Uratowała nam tycie, pomaga kobietom, leczy rannych, dzięki niej młody Peter będzie żył. Twoi ludzie są lojalni i p ójdą za tobą, ale to nie znaczy, że w ogóle nie myślą Uważają, że nie zasłużyła na to. żeby być wykorzystana, zhańbiona i porzucona. - Czy zapominasz o losie Katherine? - Nie, lecz to nie Avery zawiniła. Popieralismy twój plan' dopóki nie poznaliśmy, którą się chcesz posłużyć Teraz nie wydaje nam sie, żeby to było w porządku. Mogłeś 93 Hannah Howell ją zostawić w spokoju. Powinieneś był odstąpić od tego uwie-dzenia, tylko wymienić ją za sir Paytona. - Tak, powinienem był, ale nie możecie mnie obwiniać. Zeszłej nocy to ona mnie uwiodła. - Cameron spojrzał z wy-rzutem na kuzyna, gdy ten parsknął śmiechem. - Naprawdę. Zresztą, nie musiała używać zbyt wielu sztuczek. Było wiadomo od początku, jak jej pragnę, lecz ostatnio zacząłem myśleć nad rym swoim planem. Doszedłem do wniosku, że nie chcę dodawać do tego spraw łoża. Ale to ona przyszła do mnie. Nawet w pewnym momencie proponowałem, że nie pozbawię jej cnoty, zadecydowała jednak sama. - No, przystojniaku* niewątpliwie doprowadziłeś biedną dziewczynę do szaleństwa. - Leargan spojrzał na kuzyna, uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym spoważniał. - Ożeń się z nią. - Byłoby bardzo trudno wymienić Avery na sir Paytona. gdyby była moją żoną. - To wymień Gillyanne. - Gdyby Avery była moją żoną, żadne pogróżki wobec tej małej nie wchodziłyby w grę. Murrayowie nie uwierzyliby, że mógłbym skrzywdzić takie dziecko. Poza tym miałbym do czynienia z własną żoną. Zresztą nie chcę mieć żony. - Każdy mężczyzna potrzebuje dziedzica. - Ja nie. Mam ciebie i kilkunastu innych kuzynów. - I nie ufasz żadnej kobiecie? - Dziwisz się? Zdradliwe plemię. Słodziutkie, kiedy czegoś chcą, a jak im się odmieni albo znajdą bogatszego, gotowe ci wsadzić nóż w plecy. Teraz Avery jest słodka i uległa, ale to nie potrwa długo. Leargan pokręcił głową. - Oskarżasz tę biedną dziewczynę bez powodu. Czy nie ufasz wszystkim mężczyznom dlatego, że kilku okazało brak 94 Miód bonom? Nie. A plujesz na honor Wszystkich kobiet z powodu kilku niewiernych. - Więcej niż kilku - mruknął Cameron, lecz trudno było zaprzeczyć temu, co mówił kuzyn. - Jedyne, co jest ważne i o czym nie można zapomnieć, to fakt, że Katherine musi poślubić człowieka, który ją uwiódł. Jeśli jest brzemienna, dziecko potrzebuje ojca. Dlatego potrzebna mi jest Avery i Gillyanne. - Uparty z ciebie człowiek, kuzynie. - Dlaczego? Bo jestem bardziej lojalny w stosunku do własnej rodziny niż jakiejś dziewczvnv, którą mi rzucą pod nogi? Siostry człowieka, który zhańbił moją siostrę. Gdyby sytuacja była odwrotna, Avery odczuwałaby to sar . Stałaby murem przy rodzinie. I oczekiwałaby, że to zrozumiem. - Ale to sugerowałoby, że ma jakieś poczucie. lojalności i honoru, a ty podobno nie wierzysz, że jakakolwiek kobieta to posiada - wycedził Leargan, po czym popędził konia, oznaj­miając tym samym koniec dyskusji. Cameron zaklął i ruszył za kuzynem. Zaczynał pojmować, że jego teoria na temat kobiet nie do końca jest spójna, wciąż się jednak bronił przed zmianą swojej postawy. Cynizm i brak wiary w kobiety służył mu za tarczę obronną przed urokiem Avery i postanowił nie pozbywać się tej tarczy. Cieszył się, że zakończyli dyskusję na temat Avery, bonie miał ochoty wysłuchiwać sugestii Leargana, aby ją poślubił. Perspektywa była kusząca, nader kusząca. Teraz, gdy zobaczył, jaka dziewczyna jest namiętna, chciałby ją mieć w swoim łożu zawsze, kiedy tylko zechce. Ku swej rozpaczy potrafił sobie wyobrazić przyszłość z nią, nawet dzieci, które mogliby razem wychowywać. Nie, nawet nie powinien wypowiadać słowa "małżeństwo". Avery zostanie odesłana. To, co jest między nimi, to przelotne zauroczenie. Dla własnego dobra i dla dobra Katherine nie może pozwolić, by było to cokolwiek innego. 95 Hannah Howell Avery westchnęła z rozkoszą, układając się w wannie z gorącą wodą, pachnącą ziołami. Trocheja bawiło, że Cameron przytargał tę wielką wannę oraz swój materac z pierza, chociaż była za to bardzo wdzięczna. Ponieważ rozbili obóz na dhitó niż jedną noc, kazał rozpakować te sprzęty. Wyraźnie lubił takie wygody. Poza tym nie przewidywał widocznie kłopotów w podróży, z czego się bardzo cieszyła. Gdy tak pławiła się w wannie, a ciepło łagodziło wszelkie napięcia, myślała o tym, jak dalej postępować z Camero­nem. Został już jej kochankiem i trudno byłoby to zmienić, nawet gdyby chciała. Był uparty i postanowił ją wykorzys­tać, aby doprowadzić do małżeństwa Paytona z (Catherine. Poza rym nie ufał kobietom. Stało więc przed nią trudne zadanie, aby go przekonać, że potrzebuje właśnie jej. Urato­wała życie jemu i jego ludziom, dba o nich, by byli nakar­mieni i ubrani, kuruje rannych. Teraz jeszcze ogrzewa jego łoże i bez przesadnej skromności musiała przyznać, że robi to wyśmienicie. Właściwie niewiele więcej mogłaby zrobić. Rozważała, czy mu powiedzieć, co jej leży na sercu, ale porzuciła tę myśl. Pomyślałby, że do czegoś zmierza. Uznał­by jej słowa miłości za próbę uzyskania czegoś, a to by bolało, i to bardzo. Pozostawało uczucie. W każdym jej pocałunku, w każdym dotyku i westchnieniu* chociaż pew­nie tego jeszcze nie czuł, była miłość, która powinna skru­szyć jego serce. Poza tym będzie się zachowywała jak dotychczas i może Cameron w końcu zrozumie, że nie wszystkie kobiety są takie jak te, których zdrady tak go zabolały. Nagle pojawił się przy wannie, nagi i uśmiechnięty. Czuto że wpatruje się w niego idiotycznie, gdy gramolił się do wanny, ale nie mogła nic na to poradzić. Był pięknym mężczyzną i sam jego widok rozpalał jej zmysły. Zaskoczyło ją również to, iż 96 Miód tak była pogrążona w rozmyślaniach, że niesłyszała, kiedy wszedł do namiotu i rozebrał się. - Jesteś pewien, że zmieścimy się tu oboie?- sytała gdy powoli zanurzał się w wodzie, spychając Avery w sam koniec. _ Tak. chociaż może będę tego żałował. - Nabrał garść wody, powąchał i skrzywił się. - Moi żołnierze uznają, ze za ładnie pachnę. Dobrze chociaż, że to nie róże. Na szcześciejak potem się zgrzeję i spocę, to trochę ta woń zniknie. - A co będziesz robił, że się tak zgrzejesz i spocisz? - spytała, chociaż z jego rozognionego spojrzenia mogła łatwo się domyślić, o co mu chodzi. - Polował? Ćwiczył żołnierzy? Zapasy? - Zapasy. Z tobą. Całą noc - dodał, biorąc od niej mydło i myjkę. - Odwróć się, to ci umyję plecy. Odwracając się, mruknęła: - Już prawie skończyłam się kąpać. - Ale pleców jeszcze nie myłaś, prawda? - No. nie - odpowiedziała, przekonana, że miał na myśli coś więcej niż tylko pomoc w kąpieli. Zadrżała lekko, gdy zaczął jej myć plecy, i zezłościła siej na siebie. Nie wykonał jeszcze żadnego uwodzicielskiego gestu. Właściwie nie dotknął jej nawet ręką, ale sposób, w jaki ocierał myjką jej plecy, już ją rozpalał. Czuła, że me ma na to żadnego wpływu. Teraz, kiedy już wiedziała, co to rozkosz, jej słabość do niego wzrosła dziesięciokrotnie. - Wstań, żebym mógł dokończyć -powiedział Cameron Poznała po głosie, że i on jest podniecony, stanowiło to jakąś pociechę, ale istniało też pewneniebezpieczeństwo, że oboje będą walczyć zeswoją słabością, aby nie stać się bezsilnymii ofiarami własnego pożądania, i zmarnują ten czas jaki mogą przeżyć razem. 97 Hannah Howell Zaparło jej dech, gdy Zaczaj myć z tyłu jej nogi i pośladki. Teraz jego dotyk się zmienił. Namydlał ją rękami, gładził, Kiedy zmył mydło, odetchnęła, sądząc, że skończyła się ta udręka. Omal nie upadła na kolana, kiedy nagle poczuła dotyk jego ust w dole pleców. Zaciskała pięści, gdy pocałunki schodziły coraz niżej. - Odwróć się, kochanie - zarządził, chwytając ją mocno za biodra i łagodnie zmuszając do posłuszeństwa. Avery nie była pewna, czy zaczerwieniła się bardziej ze wstydu, czy z powodu rosnącego pożądania. Czuła się tak strasznie obnażona, a jednocześnie jego gorące spojrzenie nie pozwalało jej się zasłonić. Kiedy zaczął ją myć między nogami, musiała chwycić go za głowę, bo bała się, że upadnie, tak jej się zrobiło słabo w kolanach. Drżała, nim zmył mydło, ale gdy chciała się cofnąć, przytrzymał ją. Krzyknęła z wrażenia i z rozkoszy, gdy ucałował miękkie loczki, które przed chwilą tak delikatnie mył. - Nie, Cameronie - zaprotestowała. - Tak, Avery. Tak. Kilkoma ruchami języka uspokoił jej wstydliwe protesty. Zamknęła oczy i poddała się całkowicie przyjemności. Wkrótce nie obchodziło jej już, co Cameron widzi i co robi, byle tylko nie przestawał. Jego palce i usta doprowadzały ją do szaleństwa, do ostateczności, potem znów się cofały. Drażnił ją i męczył, aż chciała tylko tego, by już zakończył tę udrękę. Powstrzymując się przed połączeniem z nią, doprowadził ją do kulminacji samymi pocałunkami. Drżała jeszcze, gdy po -sadził ją sobie na kolanach, oparł o swoje ramię i głodnymi ustami przyssał się do piersi. Złapał ją za biodra, przez chwilę poruszał się rytmicznie, a kiedy tym razem krzyknęła szczytując przeżyli to razem. Po dłuższej chwili, kiedy Avery wciąż jeszcze była oszoło- 98 Miód miona, wyciągnął jąz wanny i wytarł do sucha. Wtedy doszła do siebie i ona z kolei zabrała się do wycierania go Potem ptzyklękła, oparta ręce o jego biodra i wzięła do ust napiętej członka. Cameron zaciskał pięści, żeby panować nad sobą ale wiedział, ze długo nie wytrzyma tej rozkoszy, w końcu, z okrzykiem jednocześnie przyjemności i rozczarowania, schwy­ cił ją pod ręce i zaniósł na legowisko. Chciał się tłumaczyć że nie daje jej czasu na dostrojenie do siebie, ale kiedy zanurzył się w niej, wiedział, że jest tak samo gotowa jak on. Rozpaliło go to jeszcze bardziej, Avery zaś dotrzymywała mu tempa i kiedy wstrząsnął nim ostatni dreszcz po tej nieopisanej rozkoszy, sekundę później poszła w jego ślady. Zupełnie wykończony, opadł w jej ramiona. Bał się,źe jest za ciężki, ale nie miał siły się ruszyć. Po chwili poczuł, jak dziewczyna wierci się pod nim, wiec zdołał odwrócić się na plecy i przygarnąć ją do siebie. Pomyślał, że jeśli będą się oddawać wspólnej pasji z taką gwałtownością, wniosą go do Cairnmoor na noszach. Nagle uświadomił sobie, że dotarcie do domu będzie oznaczało rozstanie z Avery, lecz szybko oddalił od siebie tę myśl. Nie chciał się nad tym zastanawiać, gdy jego ciało wciąż czuło rozkosze, jakich właśnie doświadczyli. - Myślę, że powinniśmy trochę uważać, panienko - powie­ dział, składając leniwy pocałunek na jej czole. -Jeszcze więcej takiej zachłanności i nie będę mógł siedzieć na koniu. - Nie ma się już tej energii co za młodych lat, prawda? - mruknęła, delikatnie gładząc go po biodrze. - Bardzo zabawne. Powinnaś już być za bardzo wykończona na takie impertynencje. - Szybko odzyskuję siły. -Ziewnęła i otarła się policzkiem o jego pierś. - Czy to było... normalne? Cameron zaśmiał się cicho. - Boisz się, że możesz zostać wyklęta czy coś takiego? - Hannah Howell Pogładził ją po plecach, po pośladkach; nie mógł się po- wstrzymać przed dotykaniem jej. - Gdybyś się z tego spowia- dała, dostałabyś pokutę, bo Kościół uważa każdą przyjemność za grzech. Grzechem nie jest tylko płodzenie dzieci, i to najlepiej w ubraniu. Nie martw się tym. Nie robiliśmy niczego, czego nie robi większość ludzi, i nie sądzę, żeby diabeł cię do tego nakłaniał. Nie diabeł, tylko moje lędźwie, pomyślała i pokiwała głową. Z tego, co podsłuchała z rozmów mężczyzn w swojej rodzinie, wszyscy oddawali się takim przyjemnościom, gdy nadarzała się okazja. Jeśli to miało grozić ogniem piekielnym, nie będzie osamotniona, gdyż większa część rodziny smażyłaby się obok niej. - Hmmm, przez ciebie jestem cała spocona- mruknęła, patrząc w kierunku wanny. - Chcesz, żeby ci umyć plecy? - zaoferował z uśmiechem, gdy gramoliła się nad nim-. Podeszła do wanny. Spiorunowała go wzrokiem, umyta się w chłodnej już wodzie, owinęła ręcznikiem i wróciła do łóżka. Kiedy przykrywała się kocami, Cameron zdjął z niej ręcznik i sam poszedł się umyć. Pisnęła ze zdumienia, gdy po kilku minutach wszedł na posłanie i wziął ją w ramiona. - Cameron, jesteś zupełnie zimny - zaprotestowała. - Wiem o tym — odpowiedział, przytulając się mocniej. - Ogrzejesz mnie. Wsunął rękę na jej brzuch i między uda. Jej westchnienie przeszło w pomruk zadowolenia-, a szybka i słodka reakcja na jego pieszczoty była dla niego największą rozkoszą, jaką znał. Przełożył sobie jej nogę przez biodro, aby pełniej czuła jego dotyk. - Teraz jest mi znacznie cieplej - mruczał jej do ucha. Avery zadrżała. 100 Miót> - Myślałam, że chcesz powstrzymać nasze chude, Westchnęła, gdy obrócił ją na plecy, a jego pełna erekcja mówiła sama za siebie. - Pomyślałem, że teraz moja gorączka opadła na tyle, że mogę się nie spieszyć. - Przesunął językiem po jej sutku - Mogę cię smakować, bawić się z tobą, zatrzymać się na każdym cudownym kawałeczku ciebie. - Martwiłeś się, że nie będziesz mógł siedzieć na koniu -przypomniała. - Pójdę pieszo albo może Leargan mnie poniesie. Ucałował jej biodra. Gdy umościł się miedzy jej nogami i całował wnętrza ud, szepnęła: - Chcesz mnie doprowadzić do kompletnego szaleństwa, tak? Zarzucił sobie jej nogi na ramiona, wsunął ręce pod pośladki i pocałował loczki na łonie. - O matko - jęknęła. To było ostatnie zrozumiałe słowo, jakie wydobyło się z jej gardła. 10 To znowu DeVeau. Cameron spojrzał na Leargana z niedowierzaniem i cicho zaklął. Choć wraz z kuzynem jechali na czele, żeby mieć pewność, że szlak jest bezpieczny, nie spodziewał się kłopotów. Pokonywali drogę do portu w bardzo dobrym czasie, do tego stopnia, że nadrobili te cztery dni, kiedy czekali, aż ranni wydobrzeją. Prawdę mówiąc, wymagał od ludzi większego wysiłku, niż było to niezbędne, i słyszał trochę narzekań. Działał chyba niezupełnie Świadomie, ale wydawało mu się, że jeśli nie będzie się śpieszył, wszyscy pomyślą, że nie chce się rozstać z Avery. Ponieważ tak właśnie było, starał się zachowywać dokładnie odwrotnie. W obecnym stanie uczuciowego zamętu zupełnie nie miał ochoty na spotkanie z drużyną DeVeau. - Po tym, jak stracili tylu ludzi w ostatnim ataku, można było się spodziewać, że już zrezygnują—dziwił się. — Przecież wcale nam tyle nie zapłacił. Teraz dopiero będzie płacił, żeby nająć następców tych, co zginęli. - Rzeczywiście, to zupełnie bez sensu. Chyba powinniśmy ich trochę poszpiegować. Może wcale nas nie szukają. Miód Cameron rozważał tę propozycję przez chwilę, po czym skinął głową. Podjechali w pobliże obozu Francuzów ż koni i przywiązali je. Przemykając miedzy drzewami, doszli jak mogli najbhzej, i przycupnęli w cieniu. Z namiotu kilka metrów od nich wysunęła s.ę znajoma postać. Sir Charles DeVeau. Obserwowali, gdy nakrywano mały stolik. Rozłożono delikat­ ny lniany obrus, postawiono bogate naczynia, puchar. Cameron mało nie chrząknął z obrzydzenia, gdy przed stołem postawiono miękko wymoszczone krzesło. Sir Charles zasiadł, a mały - nerwowy człowieczek podał pierwsze z wielu zapewne dań. Cameron wątpił, żeby jego przeciwnik karmił swoich żołnierzy równie dobrze. Sir Charles był już przy trzecim daniu i Cameron uznał, że niepotrzebnie wraz z Learganem tracą czas, gdy pojawił się jakiś żołnierz. - Gdzie są MacAlpinowie? - spytał jego pan, otarłszy usta wykończoną koronką serwetką, - Niedaleko stąd, panie. - A nagroda, której poszukuję? - Wkrótce powinna tu być. Mieliśmy szczęście. Zdobyliśmy ją bez wzbudzenia uwagi całego obozu. Cameronowi przeszedł dreszcz po plecach. Wiedział, że nie mówią o pieniądzach. Te były schowane w bagażu, w samym środku obozu, i wyciągniecie ich było niemożliwe bez zaalar­ mowania wszystkich. Jego niepokój wzrósł, gdy przemyśał ka żdą inną możliwość i znów powrócił do tej pierwszej, DeVeau posłał swych ludzi, by kogoś porwali, a biorąc pod uwagę starą nienawieść Murrayów i Lucettów, nabierał mrożącej w w żyłach pewności, o kogo może chodzić. Popatrzył na Leargana i w jego spojrzeniu nie znalazł pociechy . Było jasne, że kuzyn doszedł do tego samego wniosku. Hannah Howell Cameron spytał go po cichu: - Zostajemy? Leargan skinął głową. Próbując za wszelką cenę się uspokoić, Cameron czekał, modląc się w duchu o to, żeby jego przewi­ dywania się nie sprawdziły. Avery oddaliła się na moment na stronę. Prawie się uśmiechnęła, gdy jej strażnik, odwracając się dyskretnie, sprawdził, że Gillyanne jest w obozie, po czym zają] się swymi sprawami. Strażnicy najwyraźniej uważali, że kiedy dziewczęta nie są razem, na pewno nie będą próbowały ucieczki. Kusiło ją, żeby jednak spróbować i po prostu wywołać małe zamieszanie, ale Cameron pewnie by nie uwierzył, że to tylko żart. Po całym dniu na koniu musiała trochę rozprostować nogi, więc spacerowała po lesie, i chociaż nie zawsze widziała obóz, mogła wszystko słyszeć. Już od tygodnia podróżowali w kierun­ ku portu, z którego mieli popłynąć do Szkocji. Wydawało się, że Cameron bardzo ich popędza. I chociaż rozumiała, że Spieszy się do domu, by załatwić sprawy siostry, a może po prostu tęskni za Szkocją, przykro jej było z powodu tego pośpiechu. Sądziła, że wciąż miał zamiar się jej pozbyć, gdy tylko dotrą do Cairnmoor, i była to myśl bolesna. Zastanawiała się często, jak można rozwikłać problem siostry Camerona, nie wykorzystując jej ani Gillyanne. Gdyby można było udowodnić dziewczynie kłamstwo, sprawa byłaby roz­ wiązana, ale wątpiła, by to się udało. Z informacji, jakie zdołała zebrać na temat Katherine, wynikało, że ta dziewczyna zawsze dostaje to, czego chce, a teraz chciała Paytona. Szansa na to, że jej kochanek, jeśli w ogóle taki był, sam się zgłosi, gotów ponieść konsekwencje, była nader niewielka. Avery marzyła. 104 Miót> że Cameron się w niej zakocha, nie będzie się mógł z nią rozstać i wymyśli inne rozwiązanie sprawy siostry, ale miała na to coraz mniejszą nadzieję. Nagle zauważyła dojrzale jagody i postanowiła ich nazrywać Byłyby miłym dodatkiem do ich jadłospisu, składającego się głównie z mięsa i owsianki. Zebrała już pełną zapaskę, gdy nagle poczuła dreszcz niepokoju. Popatrzyła w las, ale niczego nie zauważyła. Chciała się obejrzeć za siebie, gdy wielka dłoń w rękawicy zakryła jej usta. Dziewczyna puściła spódnicę i jagody rozsypały się na ziemię. Próbując odsunąć tę łapę, wydała przytłumiony okrzyk, gdy wtem ktoś złapał ją za ręce, wykręcił je do tyłu i związał. Łapa zakrywająca jej usta znikła, ale natychmiast zastąpił ją knebel i Avery nawet nie zdążyła złapać oddechu ani zawołać pomocy. Choć się wyrywała, czyjeś silne ręce zarzuciły ją sobie na plecy. Obijała się boleśnie o drzewa, gdy mężczyzna, który ją porwał, biegł przez las, uciekając jak najdalej od obozu MacAlpinów. Po chwili, prawie bez tchu, została przerzucona przez siodło. Koń mszył galopem, Avery starała się walczyć z mdłościami, próbując zobaczyć, kto ją porwał, ale zauważyła tylko, że jest to trzech mężczyzn, sądząc po ubiorze i koniach -rycerzy albo majętnych najemników. Dopiero gdy dojechali do jakiegoś obozowiska, zorientowała sie, w jakich jest opałach. W głowie jej szumiało, brzuch miała Poobijany, gdy została ściągnięta z konia i brutalnie postawiona na ziemi. Wtedy zobaczyła proporzec rodu DeVeau. Kiedy wepchnięto ją do ozdobnego namiotu, zaczęła się modlić, żeby Sir Charles porwał ją tylko dla odzyskania pieniędzy bez dalszych strat w ludziach, a nie dlatego, że poznał kim jest . Gdy przed nim stanęła, zdjęto jej szmato zakrywającą i napojono winem. 105 Hannah Howell - To już się staje nudne - powiedziała w końcu, patrząc mu w oczy. - Czy znowu masz, panie, jakiś dług do zapłacenia? A może myślisz, że sir Cameron zapłaci, by mnie odzyskać? - Sir Cameron nie będzie miał szansy cię odzyskać - od powiedział sir Charles, przyglądając się jej, gdy piła wino. - Dlaczego? Nie uważałeś, abym była dość cenna na spła­ cenie długu sir Beamarda, a teraz moja wartość wzrosła? - O, tak, bardzo. Nazywasz się Murray. Avery zapanowała nad ogarniającym ją panicznym strachem i spytała niewinnie: - Jak? - Świetnie odegrane. — Sir Charles prawie się uśmiechnął, - Szkoda mojego i twojego czasu na te gierki. Twoi krewniacy, Lucettowie, domagali się oddania ciebie i twojej kuzynki. Nie wierzą, że nie mam żadnej z was. - A cóż cię, panie, obchodzi, czego chcą czy w co wierzą Lucettowie? - Nic mnie to nie obchodzi prócz lego, że skoro im tak zależy, możesz mi się przydać. - W jaki sposób? - Modliła się, żeby chodziło tylko o zwykły okup czy wymianę jeńców, lecz jego odpowiedź ją załamała. - Nie jestem jeszcze pewien. Na razie planowałem wydostać cię ze szponów sir Camerona. Skoro tego już dokonałem, muszę rozważyć wszystkie możliwości. Przypuszczam, że ten Szkot już z tobą spał? - Sir Cameron złożył przyrzeczenie celibatu. Odwozi mnie tylko do mojej rodziny. - Ach tak, do tej morderczyni i jej kochanka, który pomógł jej umknąć sprawiedliwości. - Moja matka nikogo nie zabiła. Dowiedziono jej niewtn- ności, a prawdziwi mordercy zostali osądzeni i powieszeni. - Może Lucettowie tylko tak mówią. Wszystko jedno. To 106 Miód stara zbrodnia, chociaż ta suka nieźle na tym wyszła. - Prze-krzywił lekko głowę. - Zastanawiam się, z jaka sumą lady Gisele byłaby skłonna s.ę rozstać, by odzyskać córkę? - Myślę, że wasz król nie byłby zadowolony, te zmuszasz ją do rezygnacji z tego, co, zdaniem jego, a przedtem jeso ojca, prawnie należy do mej i rodu Lucettów. Sir Charles wstał i powoli obszedł dziewczynę dookoła. Skuliła się, gdy pogładził jej potargane włosy, poklepał japo siedzeniu apotem z przerażającym chłodem położył bladą rękę na jej piersi Starając się nie okazać obrzydzenia, patrzyła mu zimno w oczy. - Ciekaw jestem, jak poczuliby się twoi rodzice, gdybym cię odesłał brzemienną, z moim bękartem? - powiedział sir Charles, wracając na miejsce, żeby łyknąć wina. - A ja radzę sobie przypomnieć, jak zginął twój kuzyn, Michael, panie. - Chcesz mnie wykastrować? - Gdybym mogła, już bym to zrobiła. - Cóż za ogień. Interesujące będzie sprawdzić, jak ogrzejesz mi łoże. - Skinął ręką na strażnika. - Przywiąz ją w moim namiocie, Anton. I sprawdź, żeby nie było tam żadnych ostrych narzędzi, Avery nie broniła się, gdy ją prowadzono, gdyż wiedziała, że byłaby to niepotrzebna strata sił. Pokręciła głową z niedo­wierzaniem, znalazłszy się w namiocie, który wyglądał jak elegancka sypialnia. Strażnik rozwiązał jej ręce, a giermek sir Charlesa przywiązał ją za rękę i nogę do olbrzymiego łoża. Gdy mężczyźni wyszli, zapatrzyła się na ogień na środku olbrzymiego namiotu, próbując się uspokoić Musiałai mieć jakąś iskierkę nadziei, żeby zachować siły. Cameron po nią przyjedzie. Martwiło ją tylko to. że nie zrobi tego z sympatii do niej. tylko dlatego, że tak mu każe honor i konieczność załatwienia spraw siostry. Potem powiedz.ała sobie, że nie 107 Hannah Howell powinna być taką idiotką. Jego motywy nie były w tej chwili istotne. Ważne, żeby się zjawił. Zaczęła się tylko modlić, by ratowania jej nie przypłacił zbyt drogo i żeby nastąpiło tu wcześniej, niż sir Charles będzie miał szansę pohańbić ją swym dotykiem. Cameron odetchnął głęboko kilka razy, by się uspokoić, po czym skinął głową Learganowi, że może już go puścić. Kiedy zobaczył, że przyprowadzono Avery i usłyszał, jakie sir Charles ma wobec niej plany, oślepiła go wściekłość. Tylko szybka akcja kuzyna uratowała go przed wtargnięciem do obozu DeVeau i obcięciem sir Charlesowi ręki, która dotknęła Avery. Teraz ostrożnie wycofywali się do koni. - Muszę ją odzyskać - powiedział wreszcie, gdy stanęli przy wierzchowcach, po czym chwycił wodze, wciąż jeszcze kipiąc z wściekłości. - Oczywiście, że musisz — przyznał Leargan. - Ciekaw jestem, jak zmarł jego kuzyn Michael? - spytał, pragnąc odwrócić uwagę Camerona, żeby się uspokoił. - Podobno obcięli mu członek, wsadzili do ust, a potem poderżnęli gardło. - Boże - szepnął Leargan. - Skąd to wiesz? - Pytałem, dlaczego sir Charles chciał zaatakować Lucettów i sporo się dowiedziałem o tej wendecie. Poza tym Avery opowiadała mi historię swej matki. - Cameron wsiadł na konia. - Będziemy potrzebowali kilku ludzi. Leargan przez jakiś czas jechał za nim powoli, bo dopiero oddaliwszy się od obozu DeVeau, mogli popędzić konie do galopu. - Łatwo zbliżyć się do ich obozowiska, a namiot sir Charlesa jest na skraju, bardzo nierozsądnie. 108 Miód - Potrzeba kilku, żeby wzniecić zamieszanie z drugiej strony, i kilku, żeby wpaść do namiotu. - Tak, to powinno wystarczyć. - Wszyscy muszą zwijać obozowisko i ruszać dalei Nie ma sensu siedzieć tu i czekać, aż DeVeau będzie chciał z powrotem odebrać swoją nagrodę. Chyba będę musiał zabić sir Chariesa -dodał ciszej Cameron, popędzając konia, nim Leargan zdołaj powiedzieć, co o tym sądzi. W obozowisku panowało zamieszanie, bo odkryto już znik­ niecie Avery. Cameron zwalczył w sobie chęć wyładowania się na Małym Robie. Kazał mu pilnować, żeby Avery nie uciekła, i Rob wykonał swoje zadanie. Nikt przecież nie mógł się spodziewać, że dziewczyna zostanie porwana. Było to bardzo nierozsądne. Cameron wiedział o dawnych zatargach i zemstach rodowych między DeVeau i Murray ami. Mógł był przewidzieć możliwość, że DeVeau zorientuje się, kogo porwał sirBeamard, i będzie chciał odzyskać dziewczęta. Dobrze, że przynajmniej Gillyanne jest bezpieczna, pomyślał, patrząc jej w oczy i od­czuwając wyrzuty sumienia. - Jesteś pewien, że sir Charles wie, kim jest Avery? - spytała dziewczynka. - Niestety, tak - odparł. - Sam słyszałem, jak to mówił. Byliśmy z Learganem tak blisko, że słyszeliśmy każde słowo. - Boże - szepnęła i zadrżała przerażona. - Skrzywdzi ją. - Nie, dziecko, tego możesz być pewna -skłamał Cameron, chcąc ją uspokoić. - Nie, nie mogę, ale dzięki za pocieszające kłamstwo. Mężczyźni z rodu DeVeau potrafią krzywdzić kobiety. 0ni tak Postępują, Zastanawiam się tylko, dlaczego Avery nie wyczuła nie bezpieczeństwa. - Zmarszczyła czoło. - pewnie zaczaili się i ją zaskoczyli. - To nie ma znaczenia. Musiała być rozkojarzona. - Uśmiech- 109 Hannah Howell neta się leciutko, patrząc na zmieszanego Camerona. - Avery jest bardzo dobra, jeśli idzie o wyczuwanie zbliżającego się niebezpieczeństwa. Ostrzegła nas, gdy DeVeau napadli na naszych krewniaków. Nie ma zwykle zbyt wiele czasu na działanie po jej ostrzeżeniu, ale tyra razem wystarczyło, bv Lucettowie zdążyli stanąć do walki, zamiast być ofiarami rzezi Widocznie to nie zawsze działa. - Potrafi wyczuć niebezpieczeństwo? - Tak. Czasem potrafi je wywąchać w powietrzu. Jej ojciec też to potrafi. To wspaniała umiejętność, nawet gdy nie zawszę zadziała, jak to było tym razem. - Gillyanne zauważyła gro­madzących się wokół rycerzy. — Uratujesz ją? - Taki mam plan. Nie sądzę, żeby jej życie było w niebez­pieczeństwie - dodał, żeby ją uspokoić. - Jeśli nie będzie próbowała zabić sir Charlesa - powie­działa, nim oddaliła się w stronę kobiet, by pomóc im zwi­jać obóz. Cameron poprowadził swych ludzi w kierunku obozu De­Veau. Starał się odsunąć od siebie ostatnie słowa dziewczynki; ale nie potrafił. Avery nie była kobietą, która pokornie za­akceptuje swój los, będzie cicho siedzieć, płacząc i modląc | się, żeby ją ktoś wyratował. Nie wiedział, co jedna mała, nieuzbrojona kobietka może zrobić sir Charlesowi, ale zdawał sobie sprawę, że niebezpiecznie jest go zdenerwować. Na moment zaczaj nawet żałować, że zabrał Avery nóż, ale odrzucił te żale. Dzięki temu, że była nieuzbrojona, istniała szansa, że zastanie ją żywą. - Twój pomysł, jak ją uwolnić, jest bardzo dobry -zapewnił go Leargan. - Oswobodzimy dziewczynę. i - Tak, jeśli nie zrobi czegoś głupiego i nie będzie próbowała uwolnić się sama. - A, tego nie brałem pod uwagę. Sir Charles rozkazał dobrze 110 Miód 2 = bardzo ch« ,0 ™ m0g,a *** **« .- Wprawdzie myśl, że ta świnia trzyma ją zwiana i bez- bronną, jest nu wstrętna, ale byłoby najlepiej dla niej, żeby tak zrobił. - Chyba już się do tego przyzwyczaiła? Cameron ucieszył się, że jest już na koniu, bo inaczej kuzyn oberwałby za tę uwagę. A po prawdzie Leargan nie zasłużył sobie na to, gdyż po prostu stwierdził fakt. Cameron mógł mieć nadzieję, że Avery nie zauważy podobieństwa między tym, co planował dla niej sir Charles, a jego postępowaniem. Wiedział, że sam by jej nie skrzywdził, na pewno nie fizycznie. Problem w tym, czy ona o tym wiedziała. - Miejmy nadzieję, że on też złagodzi ucisk sznurów i pod­ łoży jedwab - mruknął, czując, że musi się jakoś wytłuma­ czyć. -1 że wciąż jeszcze je kolację. - Myślisz, że to była poważna pogróżka? Że planuje, aby nosiła w łonie jego bękarta? - Nie sądzę, żeby już wiedział, co z nią zrobi, ale z tonu jego głosu można było wywnioskować, że mu się ten pomysł podoba. Na myśl o tyra, że sir Cameron mógłby dotknąć Avery, mógłby ją posiąść, Cameron robił się chory z wściekłości. Avery była jego. To, że miał zamiar ją odstawić do domu, jak również fakt, że czuł do niej tylko pożądanie, nie małe baczenia. Był pierwszym mężczyzną, który doświadczył jej namiętności, więc dopóki jej nie porzuci, chce być jedynym, któ ry będzie się nią cieszył. Jeśli sir Charles Avery wkrótce uzna śmierć swego kuzyna Michaela za wyjątkowo lekką, . Zostawili konie w pewnej odległości od obozu DeVeau pod opieką dwóch ludzi i zaczęli się podkradać. Gdy Cameron 111 Hannah Howell zobaczył, że sir Charles już nie siedzi na zewnątrz, z trudem Opanował chęć wtargnięcia do jego namiotu. Po cichu nakazał czterem ludziom przedostać się na drugą stronę obozu i wywołg tam jakieś zamieszanie. Zosta) z Leargancm, Majym Robem i Colinem. Teraz nie mógł, niestety, zrobić nic innego, tylko 1 czekać. - Chyba nie zabierze im to za dużo czasu, żeby odwrócić uwagę wszystkich? — szepnął Leargan. — Przestań mnie pocieszać, kuzynie — odparł równie cicho Cameron, zastanawiając się, jak musi wyglądać, skoro Leargan uważa za konieczne wciąż go uspokajać. - Wyglądałeś przed chwilą, jakbyś miał chęć zaatakować ten namiot z mieczem u pasa i okrzykiem wojennym na ustach. — To chwilowy napad. — Może powinieneś zadać sobie pytanie, dlaczego masz takie napady. W końcu to tylko Avery Murray, dziewczyna, którą masz zamiar oddać z powrotem rodzinie, kiedy dotrzemy do Cairnmoor. Masz jeszcze na wymianę małą Gillyanne. - Jeżeli natychmiast się zamkniesz, to może jeszcze uratujesz język i sprawisz przyjemność jakimś dziewczynom. Leargan przewrócił oczami, ale zamknął usta. Cameron znów wpatrywał się w namiot, denerwując się, że nie może zajrzeć do środka ani powiadomić Avery, że jest w pobliżu. Na razie mógł tylko rozmyślać i przeklinać w duchu. Nie powinien tak się wściekać, że inny mężczyzna dotknął Avery. Nie powinien być taki zły, przecież tylko pożądał tej dziewczyny. A jednak... Była zabawna, potrafiła go rozśmieszyć, co mu się nie zdarzało przez kilka ostatnich lat Była bardzo sympatyczna dziewczyną, o dużym uroku i ciepłym poczuciu humoru. Mimo wyższego urodzenia, potrafiła nie tylko pomagać żonom jego rycerzy, ale nawet się z nimi zaprzyjaźnić. Była chętna do 112 Miód pomocy rannym .chorym. Podróż poprzez Francję była trudna, nawet wyczerpująca, ale ona nigdy nie narzekała. W mówiąc, jedynym tematem, na który nie mogli spokojnie rozmawiać, była sprawa zarzutów jego siostry w stosunku do jej brata. Cameron uznał, że lubi Avery, lubi jej towarzystwo. Zdu­ miewało go to, ale wcale nie było mu trudno myśleć o niej jak o przyjacielu, nie tylko kochance. W dodatku on i jego ludzie zawdzięczali jej życie. To wystarczające powody, aby zaryzykować i jej pomóc, pomyślał, odrzucając ten słaby głos, który mówił mu, że znów się oszukuje. Ku zadowoleniu Camerona, jego ludzie wywołali już za­ mieszanie, o jakie chodziło, w drugim krańcu obozu: dwa małe wozy zaczęły się palić. Żeby zwiększyć rozgardiasz, rozpusz­ czono też konie, które rozbiegły się po obozie. Uśmiechając się ponuro, Cameron skierował się na tyły namiotu sir Charlesa. 11 N ie było to łatwe, ale Avery spróbowała ukryć strach, gdy sir Charles wszedł do namiotu. Kiedy spojrzał na nią, ułożoną na jego łożu jak jakaś starożytna ofiara, a następnie się uśmiech­ nął, natychmiast zaczęła żałować, że nie ma noża. Zabicie tego człowieka, o czym w tej chwili marzyła, przyniosłoby jej niewątpliwie szybką śmierć, ale w tym momencie wydawało się tego warte. - Czy tak cię trzymał przy sobie twój szkocki kochanek? -spyta) sir Charles. - Nie - odpowiedziała i uświadomiła sobie, że musi mówić po francusku. - Tylko jedną rękę przywiązywał do łoża. Był odważniejszy niż ty. - Ledwo powstrzymała pisk strachu, gdy nagle wyciągnął miecz i ostrym, zimnym końcem dotknął jej gardła. - Powinnaś hamować swoje humory, dziewczyno, zwłaszcza biorąc pod uwagę swą sytuację. - Poplamisz tę piękną pościel, panie. - A tak, rzeczywiście, muszę na to uważać. Avery wstrzymała oddech, gdy zaczaj powoli rozcinać sznu- Miód rowanie jej sukni.. Ten DeVeau był z pewnością równie zimny i szlony jak ten, zktórym miała do czynienia jej matka. Biorąc pod uwagę, jak długo musiała znosić takie chłodne, wykalkulowane szaleństwo, fakt, ze była teraz taka pogodna i szczęsliwa , napawał Avery zdumieniem. To również wyjaśniało przyczynę, dla której matka tak rzadko przyjeżdżała do swego innego kraju. Mimo że bardzo lubiła krewnych z rodu Lucettów, Avery wiedziała, że jeśli uda jej się wyjść cało z tej przygody, ona również nie będzie miała specjalnej ochoty na przyjazd do Francji. _ Czy zamierzasz mnie oddać mojej rodzinie nagą?-spytała, dumna ze spokoju, jaki udało jej się zachować, podczas gdy on starannie rozcinał wiązanie. - Nie, nigdy nie byłbym tak nieelegancki - odpowiedział. -Odzieję cię w piękne szaty, godne dziwki DeVeau. Podobne do tych, jakie mój kuzyn Vachel dał twojej matce wiele lat temu. - A jakże się miewa drogi sir Vachel? Mam nadzieje, że martwy. - Zadrżała, gdy rozciął jej suknię czubkiem miecza. - Zupełnie martwy. - Podszedł bliżej do łoża i pogładził jej nogi. Avery spróbowała nie cofnąć się przy jego dotyku, ale znacznie trudniej było jej opanować mdłości. - Czy zmarł spokojnie w swym łożu? - Tak, w łożu. A czy spokojnie? Obawiam sie, że nie. Było to wiele lat temu. Jakiś zdrajca podał mu szczególnie okrutną truc iznę. Umierał przez wiele dni. w męczarniach. Po tonie głosu sir Charlesa zorientowała się, że jeśli to nie on zabił sir Vachela, wie, kto to zrobił i dlaczego. Niewątpliwiesporo zyskał na tej śmierci. Był naprawdę hipokrytą, oskarżającjej matkę, którą uznano za niewinną, skoro sam na pewno był winien śmierci jednego z DeVeau. Widocznie DeVeau uważali zabicie członka swej rodziny za osobisty przywilej. Hannah Howell Kiedy schował miecz do pochwy i zaczął rozwiązywać jej koszulę, Avery powstrzymała się z trudem, żeby nie błagać go o łaskę. Nie da mu tej satysfakcji. Dziwne jednak było to, że nie zauważyła żadnych objawów pożądania z jego strony nawet w spojrzeniu, i przerażało ją to bardziej niż jego dotyk. Robił to wyłącznie po to, by ją upokorzyć, i ta świadomość zmroziła ją do szpiku kości. Wiedziała już, że będzie się nią bawił bardzo długo, prawdopodobnie tak długo, że oszalała ze wstydu i strachu, sama będzie go błagać, żeby ją zgwałcił i żeby miała to już za sobą. Sir Charles rozchylił jej koszulę i patrzył na piersi. Skrzywił się lekko i postukał się długim palcem w brodę. Avery żałowała, że nie może uwolnić jednej nogi i kopnąć go w twarz. - Masz trochę za małe piersi - mruczał. - Zawsze podobały mi się pełniejsze kształty. - Gdybym wiedziała, że będziesz je oglądał, może po­ starałabym się trochę przytyć. - Za to brodawki są idealne - ciągnął, nie reagując na jej ironię. - Duże, w pięknym odcieniu różu. Chyba dobrze posłużą mnie i mojemu bękartowi. Położył dłonie na jej piersiach i potarł kciukami sutki. - Jakoś nie reagują. - Chcesz reakcji? Przybliż się. Na pewno zwymiotuję. vJmal nie krzyknęła, gdy uderzył ją w twarz. Zrobił to z takim samym zimnym spokojem, jak wszystko inne. Wyda- wato jej się, że to jest jakiś koszmarny sen. Przecież człowiek nie może być tak kompletnie pozbawiony uczuć, złych czy dobrych. Uniósł obrębek jej koszuli. W innych okolicznościach miałaby satysfakcję, widząc zdumienie na jego twarzy na widok majtek, bo najwyraźniej tego człowiekanic nie poruszało. Teraz jednak myślała tylko o tym, jak niewiele dzieli go od jej najintymniejszych zakątków. 116 Miód - Myślałaś, że taka część garderoby ochroni cię przed mężczyzną ? - spytał, wyjmując nóż zza pasa. - Są ciepłe - odpowiedziała bezbarwnym tonem, a wstvd i strach zastąpiła zimna wściekłość. Sir Charles przeciął jedną nogawkę i odsunął resztę materiału ukazując jej ciało. - Jesteś cała złota. Ciekawe. I wydajesz się bardzo czysta. To mi się podoba. - Zabiję cię. - Teraz? Nie sądzę, żebyś mogła sobie pozwolić™ pogróżki. - Potrafię być bardzo cierpliwa, kiedy trzeba. Jutro. Poju­trze. Za dwa lata. Nie ma znaczenia. Kiedy pojawi się moż­liwość, a na pewno kiedyś się pojawi, zabiję cię w taki sposób, że Śmierć sir Michaela i Vachela wyda ci się przyje­ mnością. Nim sir Charles zdołał odpowiedzieć, w obozie rozległy się krzyki. - Pójdę zobaczyć, co ci idioci wyprawiają, a kiedy wrócę, możesz mnie zabawiać opisami wszelkich sposobów zabicia mnie. - Pogłaskał ją powoli między nogami zimną ręką i wy­ szedł. Avery wzięła kilka głębokich oddechów, aby się uspokoić. Czuła się chora i nie wiedziała, czy to ze złości, czy od dotyku jego lodowato zimnych palców. Pod maską wściekłości wy­ czuwała również strach przed krzywdą, jakąchciał jej wyrządzić sir Charles. Jednak wolała wściekłość, wiec postanowiła się jej trzymać. Nagle jej myśli przerwał jakiś dziwny dźwięk, jak powolne darcie czegoś. Odwróciła głowę, ale nie mogła sięgnąć wzro-kiem w miejsce, z którego dochodził szelest. Kiedy pojawili się przy niej Cameron i Leargan, poczuła taką ulgę, że nie wstydziła się nawet swej nagości. 117 - Gdzie jest sir Charles? - spytał Cameron, przecinając jej więzy podczas gdy jego kuzyn taktownie się odwrócił. - Wyszedł zobaczyć, co się dzieje- wyjaśniała Avery rozcierając nadgarstki i czekając, aż Cameron rozetnie więzy na jej stopach. - Do diabła, chciałem go zabić. Leargan, pilnuj drania na.. Szybko zasznurował jej koszulę, a potem zerwał kilka pasków z pięknego prześcieradła. — Czy on cię zgwałcił? - zapytał gdy zdejmowała rozdarte majtki; schowała je do kieszeni, a on związał jej suknię, - Nie. Chyba chciał mnie jakiś czas dręczyć i straszyć tą perspektywą. - Boże, jak bym go chętnie zabił. - Nie możesz. - Teraz to wiem, ale... - Bo ja go zabiję - powiedziała, chwytając za nóż, który położył na łóżku, i maszerując do wyjścia z namiotu. Schwycił ją natychmiast, ale miotała się w jego ramionach jak dzikie zwierzątko. Starała się jednak nie zranić go nożem, więc uznał, te nie do konea postradała zmysły. Tracili cenny czas. konieczny do ucieczki. W końcu, gdy Cameron postanowił działać, podszedł do nich Leargan, wymruczał przeprosiny i celnym ciosem uderzył Avery w szczękę. Straciła przytomność i opadła w ramiona Camerona, który zarzucił ja sobie na plecy. - Przepraszam, kuzynie. - Leargan zabrał nóż i skierowali się na tył namiotu. - Nie miałeś wyboru- powiedział Cameron, podchodząc do pozostałych mężczyzn, którzy śpieszyli w stronę koni. - Prawdę mówiąc, chciałem właśnie zrobić to samo. NIe było czasu na przekonywanie jej. I chociaż ja też marzę, żeby zobaczyćstarego DeVeau martwego, lepiej, że go nie zabili- śmy. Cała ta zwariowana rodzinka deptałaby nam po piętach. 118 - Tak, teraz musimy się martwić tylko tym, jak bardzo zależiy mu na Avery. - Ten człowiek nigdy nie podróżuje ze swymi żołnierzami, a tym razem był z mmi. - Wiec nakładamy, że bardzo. Czy zgwałcił tę biedną dziewczynę? - spytał cicho Leargan, trzymając Avery a, gdy kuzyn wspinał się na konia. - Nie - odparł Cameron, biorąc ją znów w ramiona. - Jak powiedziała, chciał ją przez jakiś czas dręczyć tą groźbą. Nieustanne obrażanie jej i grożenie. Nic dziwnego, że chce go widzieć martwego. Gdy wszyscy byli na koniach, spiaj rumaka do galopu i wyprowadził z obozu DeVeau. Teraz czeka ich wyścig do portu. DeVeau nie pogodzi się z utratą branki, zwłaszcza że została odbita z taką łatwością i że wyszedł na durnia. Można tylko mieć nadzieję, że, czy to ze wstydu, czy z chciwości, nie zapędzi całej swej niezupełnie normalnej rodziny do po­ścigu. Po jakimś czasie dogonili resztę swych ludzi. Cameron wyznaczył kilku do zacierania śladów. Zatrzymał się tylko na moment, by zapewnić zmartwione Annę i Gillyanne, że z Avery wszystko w porządku. Postanowił jechać szybko, a potem rozbić obóz, gdyż mimo tego, co powiedział kobietom, bał się trochę o Avery. Leargan nie uderzył jej mocno, ale wciąż jeszcze była nieprzytomna. Uwierzył jej słowom, że nie została zgwałcona, teczbyła tak wściekła, jak jeszcze żadna kobieta, którą kiedykolwiek widział, a i mężczyzn niewielu widział tak rozjuszonych. Co jej zrobił sir Charles? Czy obudzi się, wciąż zła, z prag-niem zamordowania tego człowieka, czy bedzie zszokowana, przerażona? Była naga, ubranie miała pocięte, więc musiał ją w jakiś sposób upokorzyć. Chociaż było to egoistyczne, Ca- 119 meron zastanawiał się, czy po tych przeżyciach osłabnie jej namiętność i będzie inaczej na niego reagowała. Nim zatrzymali się na nocleg, Avery się ocknęła, ale była jeszcze słaba. Cameron zsiadł z konia i trzymając ją mocno polecił Learganowi rozłożyć mniejszy namiot. Donaldowi kazał wyjąć prowizoryczne posłanie z futer i koców i jedną zmianę odzieży. Resztę chciał trzymać spakowaną, żeby rano, szybko wyruszyć. - Muszę się wykąpać - powiedziała Avery, gdy Annę i Gil­ lyanne podeszły ją powitać. W jej tonie było coś takiego, że Cameron bał się odmówić, ale się zawahał. - Właściwie nie chciałem rozpalać ognia... - zaczął. - Wszystko mi jedno, jaka będzie ta woda, może być roztopiony lód, ale muszę się wykąpać. — Jest tu w pobliżu woda - wtrąciła się Annę. - Mały strumyczek. Możesz się tam wymyć. Ja i Gillyanne pójdzie­my z tobą. - Gdy Avery skinęła potakująco głową, zwróciła się do Gillyanne: - Zaprowadź ją tam, dziecko. Zaraz przyjdę z mydłem, czymś do wytarcia i czystym ubraniem. Idźcie już. - Gdy odeszły, spojrzała na Camerona. - Czy była zgwał­cona? — Nie, powiedziała, że nie, i z tego, co widziałem, można jej wierzyć. - Skrzywił się i przeczesał rękami włosy. - Była jednak rozebrana. Chciała go zabić, walczyła ze mną, żeby go gonić, aż w końcu Leargan musiał ją ogłuszyć. To oznacza, że coś jej ten człowiek zrobił. Nie jestem tylko pewien co. - Nastraszył ją- powiedziała cicho Annę, wzdychając - Tak, na pewno. I dlatego jest taka zła, że chciała go za .-Ja bym była. Cameron tak się zdziwił, że nie odpowiedział. Nie mającj pwności, czy Avery nie będzie chciała się wymknąć; aby 120 jednak poderżnąć gardło sir Charlesowi, wysłał za nią Małego Roba. - Annę i mała Gilly zadbają o nią - pocieszył go Learean i pokręcił głową. - Nie widziałem nigdy jeszcze dziewczyny która byłaby tak chętna do rozlewu krwi. - Annę mówi, że DeVeau musiał Avery bardzo nastraszyć - wyjaśnił Cameron. - No tak, to jej się nie spodobało. - Ale mimo wszelkich pogróżek mnie nie próbowała zabić. - Nie, bo ciebie się nie boi. - Wiele kobiet bało się mnie, a ja w pewien sposób zagrażam jej i jej klanowi. - Jesteś ciemnym, ponurym diabłem, to prawda, mógłbyś się też wysilić i trochę częściej uśmiechać, nigdy jednak jej nie przerażałeś. Może powinieneś trochę powarczeć. - Zamknij gębę, Leargan. - Gęba już zamknięta. A właściwie będzie, za chwilę. - Leargan - ostrzegł Cameron, skrzywiwszy się nieco, gdy zobaczył minę kuzyna. - Nie mam zamiaru cię drażnić tym razem. Chodzi o Avery i o to, co jej się przydarzyło. Możesz być twardym mężczyzną, kuzynie, ale teraz ta dziewczyna będzie potrzebowała twojej... delikatności. -Leargan zaklął i przeczesał włosy palcami. Nie jestem pewien, co chcę powiedzieć, prócz tego, że... me oczaruj, że wróci znad strumienia odmieniona. Będzie.potrzebowała współczucia, sympatii. Ten człowiek musiał jej coś zrobić, skoro tak się wściekła,i trudo jej będzie o tym zapomnieć. - Jej kuzynka Sorcha została zgwałcona - powiedział cicho Cameron. - Starsza siostra Gillyanne. - A niech to dibli! To częściow wyjaśnia sprawę. - Może tak. Odejdź, Learganie - powiedział Cameron, zmierzając w kierunku namiotu. - Moge nie wiedzieć, jak 121 ukoić zdenerwowaną dziewczynę, ale wiem, że nie mogę jej zostawić samej. - Nie, oczywiście, że nie, - W końcu może uciec, żeby zabić tego człowieka. Czy teraz jesteś spokojniejsza, dziecko? - spytała Annę, pomagając wyszorowanej Avery włożyć czyste ubranie. - Troszkę - odparła dziewczyna. - Ciągle chcę zabić tego drania, ale szaleństwo mi minęło. - Zdołała uśmiechnąć się słabo do Gilłyanne, która rozczesywała jej wciąż wilgotne włosy. -1 muszę się jakoś zemścić na Learganie za to, że mnie uderzył. - Skrzyw się raz i drugi, schwyć się za obolałą szczękę, a biedny chłopak będzie kicał na czterech łapkach, błagając o przebaczenie. Avery zaśmiała się lekko. - Nie wiem, czy chcę go aż tak dręczyć. - Zadrżała lekko i objęła się rękoma. - Myślałam, że kąpiel zmyje ze mnie dotyk jego rak, ale wciąż czuję ich zimno. - Biedna dziewczyna. - Annę ją uścisnęła. - Na szczęście nie wszedł w ciebie. Niech cię to pocieszy. - Postaram się. Jego dotyk był jednak tak lodowaty, że zastanawiam się, czy gdyby mnie zgwałcił, zmroziłby moje wszystkie wnętrzności. - Takie myśli musisz koniecznie wyrzucić z pamięci - mruknęła Gilłyanne, kończąc zaplatanie włosów kuzynki. Zerk­ nęła w stronę lasu. - A co tu robi ten głupek, Mały Rob? - Myślę, że zostaj wysłany, żeby mnie pilnować - odpo­wiedziała Avery, - Chyba Cameron nie uważa, że będziesz próbowała uciec po rym, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru? 122 - Nie, ale chyba się obawia, że mogę porwać miecz i po-pędzić do obozu DeVeau, żądna krwi - A very objęła Anne i Gillyanne, wdzięczna za ich milczącą pociechę. - Lepiej wrócę do Cmerona i powiem mu, że wrócił mi juz rozsądek. Teraz wiem, że gdybym zabiła tego drania, lasy i drogi Francji zaroiłyby się wkrótce od krewnych DeVeau, szukających zemsty, lub ich żądnych zarobku najemników. Tak się stało z moją biedną matką, która przecież była niewinna. Gillyanne skinęła głową i dodała cicho: - A może Cameron trochę cię ogrzeje, gdy cię obejmie? - Może mu się uda. Mogę do czegoś wykorzystać tego wielkiego draba, - Avery roześmiała się, a przyjaciółki jej zawtórowały. Dopiero szykując się do spania, zauważyła, jak czujnie Cameron jej się przygląda. Ubrana tylko w koszulę, odwróciła się i spojrzała na niego. Leżał rozłożony na swojej części posłania, pięknie, bezwstydnie nagi. Cieszyła się, że nie zmienił swego zachowania z powodu tego, co się wydarzyło. W pewien sposób pomniejszało to wagę postępków sir Charlesa. - Jeśli czekasz, aż będę miała pianę na pysku, złapię miecz i polecę w noc, będziesz musiał długo czekać - powiedziała, moszcząc się na futrach obok niego. - Mogłoby to być zabawne. - Gdybym była naga i pomalowana na niebiesko, jak nasi p rzodkowie. - Kiedy nic nie odpowiedział, popatrzyła na niego i zauważyła, że pochyla się nad nią z uśmiechem. - Myślisz, że to zabawne? - Właśnie zacząłem się zastanawiać, gdzie-znaleźć jakieś ustro nne miejsce, w które moglibyśmy się udać, i gdzie znaleźć niebieską farbę. - Wstrętny typ - westchnęła, bez nagany w głosie, z ulgą wtulając się w jego ramiona, gdy ją objął. 123 - Co ten drań ci zrobił, Avery? - spytał cicho. - Prócz tego, że przywiązał mnie do łoża, pociął moje, ubranie i straszył, że zostawi mi bękarta? Tak, prócz tego, chociaż i to wystarczy, żebym chciał mu wyciąć serce. Tylko wtedy, jeśli będę mogła ci pomóc. - Pogładziła jego pierś, rozkoszując się ciepłem męskiego ciała. - Dotykał mnie. Sposób, w jaki to robił, i to, co mówił, doprowadziło mnie do szaleństwa. Był zimny, pusty, a jego słowa były równie zimne, jak jego dotyk. - Wpatrywała się w pierś Camerona i powtarzała słowa sir Charlesa. - Chyba aż do dzisiaj nie rozumiałam, z jakim szaleństwem miała do czynienia moja matka. - Jest na pewno odważną i rozsądną kobietą - powiedział Cameron, starając się zwalczyć wściekłość, jaka go opanowała po tym, co usłyszał. Avery pocałowała jego pierś i natychmiast poczuła reakcję, chociaż wyraźnie starał się kontrolować. Nie mogła na to pozwolić, ale doceniała jego wrażliwość. Teraz jednak po­ trzebowała jego namiętności, jego ciepła. Chciała, żeby się z nią kochał i rozpędził koszmary dotyku sir Charlesa. Pragnęła, aby ostatnim wspomnieniem dnia była gorąca rozkosz, jaką mogła znaleźć w ramionach Camerona. - Nie pocałujesz ranie na dobranoc? - spytała, ocierając stopę o jego łydkę. - Och, kotku, jeśli cię pocałuję, nie poprzestanę na tym. Teraz, kiedy znam już twój temperament, wiem, jak trudno jest oprzeć się pokusie. Objęła go za szyję, przyciągnęła bliżej i dotknęła wargami jego ust. - Och, Cameronie, zmaz ze mnie ten chłód. Przez moment przypatrywał się jej twarzy, po czym ją pocałował. Avery poddała się całkowicie jego miłosnym za- 124 pędom, każdemu dotykowi rąk, zetknięty ust, rozkoszowała się ciepłem ich pożądania. Przylgnęła do niego gdy ją posiadł, nie puszczała, gdy już oboje starali się uspokoić po wzniesieniu na szczyty. Gdy Cameron w końcu opadł na plecy, nie czekała aż ją przyciągnie do siebie, tylko sama skuliła sie przy nim. W jego ramionach było nie tylko ciepło, ale i bezpieczne - Czy to pomogło, dziecino? - spytał, całując ją w czubek głowy. - Och tak, naprawdę znikło to zimno. - Próbowała ukryć ręką ziewanie. - Odpocznij trochę, kochanie, już niedługo świt. - Myślisz, że będziemy musieli gnać do portu? Że pośle za nami pościg? - Gdy zwlekał z odpowiedzią, powiedziała: -Nie, nie wymyślaj żadnego kłamstwa na pociechę. Wiem, że to zrobi, choćby dlatego, że może mnie wykorzystać, aby zdobyć trochę ziemi i bogactwa, jakie zyskała moja matka poprzez pierwsze małżeństwo. - Tak, to prawda. Ale nie martw się, kochanie, nie pozwolę, żeby ten łajdak cię dostał. Avery wydało się to nieco dziwne, żeby człowiek, który chciał użyć jej dla okupu, tyle ryzykował, by uratować ją przed innym, który też ją chciał dla okupu, postanowiła jednak nie poruszać tego tematu. Cameronem nie powodowała chciwość. Nigdy jej nie skrzywdzi, nie celowo. On może jej złamać serce, natomiast sir Charles DeVeau mógłby zniszczyć jej duszę. - Teraz jesteśmy kwita - mruknąć - Kwita? - spytała. - Tak. Ty uratowałaś życie nam, a my tobie. Dług wyrów­nany. Teraz wszystko jest tak jak na początku. Avery uznała, że jest po prostu zbyt zmęczona, żeby g uderzyć. 12 Gdy zbliżali się do rzeki, którą musieli przekroczyć, Avery poczute się niewyraźnie. Rozejrzała się. ale nie widać było żadnego niebezpieczeństwa. Nikt inny też niczego nie zauważył, jednak poczucie, że coś jest nie w porządku, nie opuszczało jej. - Czy coś cię niepokoi, Avery? Spojrzała na kuzynkę, siedzącą za nią. Zdziwiła się, że Cameron posadził je obie na tym sainym koniu, ale zauważyła, że przez cały czas jego ludzie okrążali jąi Gillyanne. Nie chodziło jednak o to, by przeszkodzić im w ucieczce, lecz ochronić przed napadem DeVeau, więc tolerowała tę ochronę. Był to najlepszy sposobna zapewnienie im bezpieczeństwa. Cameron zorientował się, że sir Charles wie również o Gillyanne, i że ją także trzeba chronić. - Ta rzeka jest trochę za głęboka i za szybka - odpowiedziała Avery, gdy zbliżyli się do brzegu. - Ale chyba da się ją przejechać. - Pewnie tak, w każdym razie w tym miejscu. Ale jestem noche,.. niespokojna. -Avery znów się rozejrzała, nie zobaczył" jednak żadnego niebezpieczeństwa. - Ludzie DeVeau są daleko za nami, a jeśli nie znają jakejś, kró tszej drogi do portu, pozostaną w tyle. - Pewnie masz rację. To ta ucieczka przed nimi przez ostatnie trzy dni tak mnie nastawiła, że widzę wszedzie cienie chociaż ich nie ma. Ale zblżamy się do Szkocji znacznie szbciej niż bez ich pościgu. Do Szkocji, potem do Cairnmoore, a potem okaże się, co z tego wszystkiego wyniknie - No tak, tracisz czas, w którym miałaś udowodnić temu posępnemu lordowi, jaka jesteś dla niego ważna. Uratował cię od sir Charlesa, a teraz bardzo się stara, żeby znów cię nie porwał. - Potrzebuje mnie... to znaczy... nas, żeby zmusić Paytona do poślubienia swej siostry. - Tak, ale myślę, że tak naprawdę chodzi mu o coś innego. Avery westchnęła. - Ja czasami też, lecz nieważne, co my myślimy, tylko co uważa Cameron. Gillyanne pokiwała głową. - Mężczyźni myśląinaczej niż kobiety. Może jednak przejrzy na oczy, i to nie za późno, żeby wszystko naprawić. Czasem mężczyzna musi myśleć, że wszystko utracił, nim zda sobie sprawę, jakie to cenne. - Obawiam się, że jeśli Cameron mnie jakoś ceni, odepchnie mnie jeszcze dalej. Czasem myślę, że wybrałam mężczyznę, który pilnuje swego serca tak sumiennie, jak nas teraz. - Nikt nie jest w stanie zupełnie ustrzec swego serca. - Nie będę się tym teraz martwić. - Avery zmarszczyła czoło, gdy wszyscy zebrali się na brzegu, gotowi do prze­ prawy. _ Przydałby się most. - Ta rzeka naprawdę cię niepokoi. - Nie wiem, czy rzeka, czy przeprawa, ale nie mogę pozbyć niepewności. - Patrząc z niepokojem, jak Donald 127 wdrapuje się na wóz, przewożący ich dobytek, Avery zwróciła się do Camerona: - Może Donald powinien przeprawić się na koniu? - Nic chłopakowi nie będzie - uspokoił ją, wzruszony, że troszczy się o bezpieczeństwo jego giermka. - Na wozie ma się czego przytrzymać. - Masz rację - zgodziła się, ale była bardzo zdenerwowana, gdy wóz wjechał w rzekę, a Mały Rob usiłował uspokoić zaniepokojonego konia. Odwróciła się, żeby powiedzieć coś do Camerona, lecz juź go nie było. Zaklęła cicho i znów spojrzała na rzekę. Przekonuję samą siebie, że przesadza, ruszyła do przodu, by wraz z innymi przedostać się na drugi brzeg. Spojrzała jeszcze raz na wóz i serce podskoczyło jej do gardła, bo przechylił się niebezpiecz­ nie na jedną stronę. Zapewne tylne prawe koło ugrzęzło w dziurze, i to tak nagle, że Donald z krzykiem zsunął się do wody, a bystry prąd pognał go w dół rzeki. Nikt nie rzucił się na pomoc, co utwierdziło ją w przekonaniu, że wśród MacAlpinów nikt nie umie pływać. Kilku mężczyzn usiłowało wjechać do wody, ale na tej głębokości konie były bezużyteczne. Dwóch jeźdźców omal nie podzieliło losu Donal­ da, jednak zdołali w porę cofnąć się na miejsce, w którym konie złapały grunt, Avery zaklęła i pognała konia do wody. - Ty zostań w siodle! - krzyknęła do Gillyanne, ściągają buty i zrzucając z siebie ciężką pelerynę. Cameron pośpieszył w jej kierunku. Chyba chciał ją po wstrzymać, ale była pewna, że tylko ona jest w stanie uratować biednego Donalda. Obróciła się bokiem w siodle, podciągnęła spódnicę i zaczepiła w pasie. Cameron już miał ją złapać, gdy wskoczyła do zimnej wody i zaczęła płynąć w stronę Donalda. - Colin, niech wszyscy ustawią się w poprzek! - ryknąlł Cameron, pędząc konia na brzeg. - Leargan, za mną! Ta 128 MIÓD idiotka się zabije! - mruczał, jadąc wzdłuż brzegu i nie spusz-czajac wzroku z Avery i Donalda. - Avery świetnie pływa! - krzyknęła Gillyanne, jadąc tuż za nim. . Zaklął, widząc ją za sobą, bo przecież powinna była wraz innymi przekraczać teraz rzekę. - To widzę! - odkrzyknął. - Ale jak możepłynąć, trzymając przerażonego chłopaka, który jest większy od niej? Niestety, nie doczekał się odpowiedzi na to pytanie. Avery starała się nie zwracać uwagi na zimno, które prze­nikało ją do szpiku kości. Ciężkie ubranie niebezpiecznie odbierało jej siłę. Płynąc, wpatrywała się uparcie w Donalda. Był tuż przed nią, rzucając się dziko, co jednak pomagało mu utrzymać głowę na powierzchni i opóźniało pęd do przodu. Kiedy napotkał jej wzrok, wiedziała, że ją poznał, ale wciąż był potwornie przerażony. Avery zbliżyła się do niego ostrożnie, zdając sobie sprawę, że wystraszony człowiek stanowi wielkie niebezpieczeństwo dla ratującego. t Donald! - zawołała, nie dotykając go jeszcze, póki nie była pewna, że pozwoli sobie pomóc. - Avery, ja nie chcę się utopić - wysapał, po czym zaczął kaszleć, bo zachłysnął się wodą. - Nie utopisz się, jeśli będziesz robił wszystko, co ci każę. Potrafisz to, Donaldzie? - Tak - Więc ostrożnie, bo podpływam bliżej i nie chcesz mnie chyba uderzyć? - Nie. Tu jest zimno, Avery. - A tak, rzeczywiście. Podpłynęła do chłopaka od tyłu, szybko wsunęła rękę pod jego ramię i oplotła wokół piersi. - Leż na plecach, spokojnie. - Zdziwło ją, że jest tak 129 Hannah Howell posłuszny. Widocznie miał do niej pełne zaufanie. - Łagodnie machaj nogami. O; tak. Jeszcze delikatniej. Tak, tak. -Zauwa-żyła kilka gałęzi zahaczonych o kamień na samym środkaj rzeki. - Teraz poczujesz, jak wpływam pod ciebie. Bardzo delikatnie dalej ruszaj nogami. - Mimo że posłusznie wyko-j. nywał jej polecenia, wiedziała, że nie starczy jej sił na długo bo wykonywała pracę za nich dwoje. - Podpłyniemy do tamtych gałęzi. - Nie powinniśmy kierować się do brzegu? - spytał. - Gałęzie są bliżej i możemy się ich przytrzymać, póki ktoś nie rzuci nam liny. Jesteś trochę większy ode mnie, Donaldzie, i chociaż mogę nas utrzymać na wodzie, nie mara sił ciągnąć cię tak daleko. - Widzę pana - wyjąkał. - Dobrze. Zaraz nam rzuci linę. Gdy dotarli do małej tamy z drewna, Avery upewniła się, że Donald mocno się jej uchwycił, i puściła go. Słyszała, jak głośno szczękają jej zęby. Przytrzymała się gałęzi i spojrzała na brzeg. Z ulgą zauważyła Camerona, Leargana i Gillyanne. Cameron trzymał w ręku grubą linę. - Ja złapię linę, kiedy nam rzucą - powiedziała do Donalda. - Nie puszczaj tego drzewa, nawet jeśli zacznie się chwiać i odpłynie. Nie bój się. Dogonimy cię. To jest solidny kawał drewna i utrzyma cię na powierzchni, póki cię nie złapiemy- - Ale możesz potrzebować mojej pomocy, żeby się obwiązać liną- zaprotestował. - Ty będziesz pierwszy. Nie, nie kłóć się - powiedziała, gdy chciał zaprotestować. - Ja umiem pływać, a ty nie. Dopiero za drugim razem udało jej się schwycić linę. Kamień który Cameron przywiązał na końcu, uderzył ją mocno w ramię. Będzie kolorowy siniak, pomyślała, chociaż zapewne miała ich już tyle, że jeden więcej nie robił różnicy. 130 Miód - Kiedy będę obwiązywać linę, masz głęboko nabierać powie-trza, potem powoli wypuszczać -radziła Donaldowi, gdy zaczęła owijać linę. modląc się, żeby udało jej się zimnymi palcami za wiązać mocne węzły. - Jak zawołam: "juz", weź najgłębszy oddech jaki możesz, i nie wypuszczaj powietrza.To będzie ostra jazda, ale szybka. To powietrze ci pomoże. Zrozumiano? - Tak, miilady - szepnął. - Kiedy poczujesz pierwsze szarpnięcie liny, postaraj się opaść na plecy. Będzie łatwiej, jeśli ci się uda. Już! Avery ucieszyła się, że chłopak nabrał powietrza, gdy oderwał się od gałęzi. Jego jazda do brzegu była rzeczywiście im­ ponująco szybka i pewnie trochę przerażająca. Dziewczyna próbowała zginać palce, czując, jak bardzo zesztywniały, i czekała na następny rzut liną. Kiedy palce odmówiły po­ słuszeństwa, niepokój przeszedł w strach. - Ona nie może utrzymać liny. - Gillyanne pośpiesznie ściągała buty. - Następnym razem... - zaczął Cameron, patrząc z przera­ żeniem, jak dziewczynka zdejmuje suknię. - Będzie miała coraz zimniejsze ręce i będzie coraz trudniej. - Dziecko, nie myślisz chyba płynąć do niej? - Właśnie to mam zamiar zrobić - warknęła Gillyanne. rozbierając się do koszuli. - Czy starczy tej liny, żeby obwiązać wokół mnie i żeby zostało na przywiązanie do mnie Avery? - Nie mogę ci na to pozwolić. - Musisz. Żaden z was nie umie pływać, a skoro Avery już ma zimne ręce, żeby złapać linę, za chwilę będą za zimne, żeby utrzymać się tych gałęzi. Mrucząc przekleństwa z powodu braku innych mozliwości i braku czasu na lepszy pomysł. Cameron owijał linę wokół drobnej talii Gillyanne, zostawiając jeszcze sporo na przywią-zanie Avery. 131 ,----- - Jeśli tylko będzie mi się wydawało, że ci coś grozi, ściągnę cię z powrotem. - W porządku - zgodziła się i z gracją wskoczyła do wody. - Jezu -szepnął Leargan, który owijał kocem trzęsącego się Donalda. -Chyba do długiej listy tego, co umieją dziewczyn, Murrayów, musimy dołączyć pływanie. - Kręcił z podziwem głową, patrząc, jak Giliyanne długimi, równymi uderzeniami przedziera się przez spienioną wodę w stronę kuzynki. - Może niektórzy z nas też powininni się nauczyć. Cameron tylko skinął głową, wpatrzony w Avery. Rozumiał, dlaczego rzuciła się za Donaldem, cieszył się, że chłopak nie utonął, i czuł głęboki respekt dla odwagi obu dziewcząt. Ale jeżeli Avery to przeżyje, chyba ją udusi. - Gilly - szepnęła Avery, gdy kuzynka była już przy niej,- Nie powinnaś tak ryzykować. Obwiązując linę wokół jej talii, Giliyanne potrząsnęła głową. - Ty też nie. - Woda okazała się zi mniejsza, niż myślałam. - Pewnie spływają tu topniejące śniegi. Gotowa? - spytała Giliyanne, sprawdzając węzeł. - Tak. Ledwie Avery zdołała wziąć głęboki oddech, jej kuzynka dała znak Cameronowi. W okamgnieniu Avery znalazła się na plecach, w chudych ramionkach Giliyanne, i obie zostały przeciągnięte na brzeg w zdumiewającym tempie. Kiedy ude­ rzyły o ziemię, Avery wypuściła powietrze. Nikt się nie odezwał, gdy wyciągnięto je z wody i owinięto kocami. Mimo zimna i krańcowego wyczerpania, Avery od­ czuwała złość do Camerona, który trzymał ją w ramionach, gdy jechali za resztą grupy. Powinien jej podziękować za uratowanie życia Donaldowi, pomyślała obrażona, ale potem zrobiło jej się tak zimno, że marzyła tylko o tym, żeby się 132 osuszyć i zagrzać, a nie przejmować się jego humorami. Jeżeli chce na nia krzyczeć, musi zaczekac az odpocznie. Gdy została przekazana pod opiekę Annę, właściwie spała. Anna i pozostałe kobiety szybko wytarły mokre dziewczyny i ciepło je ubrały. Milczący Cameron umieścił je w wozie bagażowym i otulił grubym futrem. Avery słyszała, jak Donald coś opowiada, wiec uznała, że chłopak jest znacznie silniejszy n iż się wydawało. - Nie potrzebuję odpoczynku - protestowała Gillyanne, kiedy Cameron ją okrywał. - Masz pomóc tej swojej głupiej kuzynce się zagrzać. Avery jakoś zdołała otworzyć oczy. Widząc, że Gillyanne robi miny za plecami Camerona, uśmiechnęła się słabo. - Trochę mi zimno, Gilly. Kuzynka odwróciła się na bok, plecami do niej, i powiedziała: - Więc przytul te swoje chude członki do mnie. To pomoże. Ten twój złośnik ma rację. A nie wydawałaś się taka zimna -mruczała, gdy Avery przywarta do niej. - W środku czuję zimno. Z wierzchu Annę tak mnie wy­kasowała, że mało się nie zapaliłam. - Chciała, żeby krew ci znów płynęła, tak mówiła. - Płynie, ale wydaje się zupełnie zimna, jak kości. Ale Donald chyba jest w dobrym stanie. - Tak. Nie wszyscy są wrażliwi na zimno jednakowo. On tak skakał i ruszał się, że się zagrzał. Wprawdzie Avery już trochę się rozgrzała, ale czując, ze zaraz gaśnie, spytała: - Ciekawe, dlaczego Cameron jest taki zły. - No, gdybym myślała tak jak ty. uważałabym, że z obawy o swój cenny fant, który mógł utonąć. Ale ponieważ jestem dużo mądrzejsza, więc ci powiem: dlatego, że omal nie stracił ukochanej, i wcale w tej chwili nie myślał o siostrze. Jest zły, bo podjęłaś wielkie ryzyko, a on sam pewnie nie mógłby Donaldowi pomóc. Mężczyźni nie lubią być bezradni. nie znoszą tez, żeby to kobiety pędziły na ratunek. Tyle ludzi nie umie pływać - mruknęła Avery, zbyt zmęczona, żeby odpierać cięte uwagi kuzynki. Gillyanne ziewnęła. - Mnie chyba moje pływanie też trochę zmęczyło. - Jeżeli w ten sposób chcesz mnie namówić na odpoczynek to nie musisz się wysilać, bo już zasypiam. Po chwili Gillyanne zauważyła, że kuzynka śpi kamiennym snem. Zasnęła chyba natychmiast, jak skończyła zdanie. Gil- lyane już chciała się odwrócić i też przespać, kiedy podjechał Cameron, nachylił się i dotknaj dłonią policzka Avery. Trochę się zawstydził, kiedy zobaczył, że jej kuzynka zauważyła ten delikatny, pełen troski gest. - Już nie jest taka lodowata. - Nie, ale mówi, że zimno jej od środka — odpowiedziała Gillyanne, odwracając się nieco, żeby jej się wygodniej roz­ mawiało. - Kto was nauczył tak pływać? - Te osoby z rodziny, które się nauczyły, uczyły z kolei nas. Nasi ojcowie umieli i uważali, że dobrze będzie nas nauczyć. Moja matka też umie pływać. Kiedyś uratowała mojego ojca. - Spojrzała na Avery, znów na Camerona i pragnąc zaoszczędzić kuzynce późniejszych kazań, powiedziała: - Wiedząc, że ma szansę uratować Donalda, nie mogła po prostu siedzieć i czekać, aż go rzeka zabierze. Cameron odetchnął, wypuścił powietrze, a wraz z nim uszła część niepokoju o Avery. Nie, oczywiście, że nie. To byłoby poniżej godność kobiety Murrayów, żeby się nie rzucać w szalejącą rzekę na ratunek chłopakowi, którego ledwie znała. 134 - Nie była szalejąca. Może płynęła ciut szybciej, niż po- winna. - Jesteś bezczelnym bachorem, który nie był odpowiednio krótko trzymany. - Tak mówią. Nawet mój ojciec czasem to powtarza, ale mnie rozpuszcza. Mówi, że jestem podobna do matki, a ją też rozpuszcza. - A do kogo jest podobna Avery? Do brata? - Nie, do swojego ojca, mojego stryjaNigela. Payton podob­ ny jest do obojga rodziców. Jest... no, piękny. Jakaś służąca powiedziała kiedyś naszej kuzynce Elspeth, że jak on prze­ chodzi, wszystkie kobiety wzdychają, stare i młode. - Gillyanne zaśmiała się, widząc minę Camerona. -Tak mężczyźni reagują na podobne głupstwa. Ale Payton naprawdę jest piękny. Jedyni równie przystojni mężczyźni, jakich znam, to mój ojciec i mąż mojej kuzynki Elspeth, Cormac. Cameron był wściekły na własną ciekawość, ale czuł, że musi spytać. - A dlaczego właściwie jest taki piękny? - Ma cudne włosy: idealną mieszankę czerwieni i złota, gęste i miękkie jak jedwab. Jasną, złotawą skórę, prawie jak Avery. Nie jest taki wysoki i potężny jak ty, ale dość wysoki, smukły, zgrabny. Ma prawie idealne rysy i piękne oczy: ciepły brąz z iskierkami szmaragdowej zieleni. - Wzruszyła ramio­nami. - Jest moim kuzynem. Dostrzegam jego urodę, ale me tak, jak widzą ją inne kobiety. -Popatrzyła na niego znacząco i dodała: - Jak twoja siostra, która chciałaby go mieć za wszelką cenę. Cameron patrzył na nią przez chwilę, po czympolecił: - Pilnuj, czy nie ma objawów goraczki. - I odjechał. Chociaż próbował pogrążyc się w pracy, doglądając ludzi i szukając miejsca na nocny biwak, nie mógł zaponieć słów 135 Gillyanne. Obie twierdziły, że Payton nie musi uwodzić dziew- czyn, bo jest taki przystojny. Chociaż Cameron nie znał aż tak dobrze damskich gustów, mógł jednak być pewien, że Payton Murray ma znakomitą większość pożądanych cech. Czy mogło się tak zdarzyć, że Katherine go zobaczyła i uznała, że musi go mieć? Nawet on nie mógł zaprzeczyć, że była rozpieszczona i przyzwyczajona do dostawania wszyst- kiego, co chce. Może Payton nie odwzajemnił jej zaintereso- wania, a ona z zemsty go oskarżyła? Może się nie spodziewała, ze sprawy tak się skomplikują, i teraz nie wie, jak się wycofała Cameron miał do siebie żal za te myśli, które uznał za nielojalne. Gdyby dalej rozumował tym torem, zrobiłby z siostry osobę, która zdobywa, co chce, nawet po trupach. Nikt z jego rodziny nie mógł być taki. Musiał jednak zmienić swe zarzuty w stosunku do sir Paytona. Nie był w stanie uwierzyć w opowieść o gwałcie, a nawet bezduszne uwiedzenie wydało mu się mało praw­ dopodobne. Tę zmianę opinii zawdzięczaj poznaniu Avery i Gillyanne. Choć w każdej rodzinie znajdzie się czarna owca, jakoś trudno mu było wyobrazić sobie, żeby mogły tak zażarcie bronić gwałciciela czy choćby uwodziciela. Pozostawała wciąż możliwość, że Payton i Katherine mieli romans. Nie zgadzało się to z przekonaniem Avery, że jej brat nie mógłby uwieść dziewicy, a później odmówić małżeństwa. W tym przypadku Katherine i tak wyszłaby na kłamczuchę oskarżającą kogoś o gwałt, ale mogła spanikować, gdy sprawa wyszła na jaw. Można by jej było to wybaczyć, zwłaszcza jeśli przypuszczała, że jest brzemienna. Pokręci głową i ruszył znów w kierunku wozu, na którym jechały Gillyanne i Avery. Niezależnie od tego, jaka była prawda, jego siostra potrzebowała męża. Niemożliwe, żeby wszystko wyssała z palca. Payton musiał spędzić noc z Katherine 136 i będzie musiał się z nią ożenić. Cameron uznał, ze powinien jak najwięcej się o nimdowiedzieć, żeby wiedział jak się wobec niego zachować W końcu n.e opłaca się za barto obrażać czy rozgniewać kogoś, kto ma zostać szwagrem Gdy dojechał do wozu i zobaczył Annę i Gilyanne pochylone nad Avery, zapomniał o problemach siostry. - Coś się stało? - spytał, starając się, żeby w jego głosie nie było przerażenia, jakie odczuwał. - Będziemy musieli się zatrzymać, panie- powiedziała Annę. - Tak? - rzucił w panice. - Co jej jest? Po wyrazie twarzy Anne widział, że powie coś, czego na pewno nie chciał usłyszeć. - Gorączka, panie - wyszeptała słowo, od którego krew mu zamarła w żyłach. 13 Gorąco. - Tak, kochanie, wiem. -Cameron zanurzył szmatkę zim- nej wodzie i delikatnie otarł twarz Avery tak, jak robił to przez ostatnie trzy dni. - To przejdzie. Dziewczyna usłyszała ten głęboki męski głos i otworzyła oczy. - Cameron? Za gorąco mi. - Usiłowała skupić wzrok na jego twarzy. - Masz gorączkę, kochanie. - Zaczął obmywać jej ramio- na. - Od tego pływania dostałaś gorączki. - Gorączki. Aha, to umrę. - Nie, zwyciężysz ją. Nie, jestem za bardzo zmęczona. Gdzie jest moja mama i ciocia Maldie? Ciocia Maldie to wyleczy. Cameron zasępił się, rozczarowany, ze nie jest tak przytomna, jak przypuszczał. Chociaż nie była już zupełnie w malignie, jak bywała od czasu, gdy dostała gorączki, wszystko jej się myliło. Wziął trochę naparu ziołowego, który przygotowała Gillyanne usiadł obok Avery i uniósłszy ją nieco, usiłował napoić 138 Przeraziło go gorąco jej ciała. Nic nie pomagało na tę gorączkę , Wątpił, aby taka delikatna, dobra dziewczyna wytrzymała to jeszcze dłużej. Był wręcz zdumiony, że wciąż jeszcze walczy. - Czy to zrobiła ciocia Maldie? --pytała Avery, gdy ją znów ułożył. - Nie, kochanie, cioci tu nie ma. Jesteśmy wciąż we Francji- - Zaniepokoił się, widząc jej przerażenie. - DeVeau! - jęknęła. - Nie pozwól, żeby mnie dotknął Schwycił ją za ręce. - Nigdy w życiu. Będę go trzymał z dala od ciebie. Przysię­ gam! - Westchnął, gdy spojrzała na niego ze łzami w oczach. - DeVeau nigdy cię nie będzie miał. Nie pozwolę na to. _ Ale chcesz mnie zostawić. - Nie, kochanie, zostanę tu i będę cię strzegł. - Teraz. A potem mnie zostawisz. Nie miałam dość czasu. Nie zdążyłeś mnie zapragnąć. Cameron ucałował jej czoło. - Oczywiście, że cię pragnę. Czyż nie okazywałem tego wystarczająco często? - Do parzenia, ale do niczego innego. Potrzebuję czasu, lecz go nie mam. - Zamknęła oczy, a po chwili wyszeptała: - Już nie ma wiele czasu, zanim mnie zostawisz. Nie pokochałeś mnie tak, jak ja ciebie. To niesprawiedliwe. Blspeth wygrała. Dlaczego ja nie mogę? Jeżeli kogoś kochasz, czy nie powinien tego odwzajemniać? Tak byłoby sprawiedliwie. - Tak, kochana, to byłoby sprawiedliwe -powiedział cicho. ale ona już znowu spała. Powoli wstał, nalał sobie wina i wypił. To przez gorączkę Umączył sobie, jak za każdym razem, gdy mówiła o miłości Jo niego. Pogrążona była w snach i wspomnieniach, może nawet myliła go z kimś innym. Sama świadomość, że mogłaby tak mówić do kogoś innego, choćby tylko do mężczyzny ze 139 snów, aż go skręcała. Ale nawet to było lepsze, niż wiara w jej wyznania. Wprawdzie mySl, że Avery mogłaby go kochać była kusząca, lecz stawiała go wobec wielu problemów i wąt- pliwości. Żeby pomóc siostrze, musi wymienić Avery na jej brata i zmusić go do małżeństwa. Wątpił, żeby nawet zakochana kobieta łatwo coś takiego wybaczyła. - Jeśli wykorzystasz jej słowa przeciwko niej, to ci utnę język. Cameron nie zdziwił się specjalnie, kiedy odwróciwszy się, zobaczył małąGillyanne, choć groźny wyraz jej ładnej twarzyczki był dość zaskakujący. - Avery majaczy, wszystko jest wytworem gorączki. Nic biorę poważnie tego, co mówi. - Jeśli jest ci wygodniej tak myśleć, nie będę się z tobą spierała. - To bardzo uprzejmie z twojej strony. — Czasami trudno pamiętać, pomyślał, że ma się do czynienia nie z dorosłą kobietą, ale zaledwie trzynastoletnią dziewczynką. Gillyanne położyła drobną rączkę na czole Avery i głęboko odetchnęła, żeby się uspokoić. - Te zioła chyba nie działają. - Nie jest gorzej. - Nie, ale miałam nadzieję, że teraz nastąpi wyraźna po- prawa. Annę przygotowała zimną kąpiel. Zanurzymy ją całą - Myślisz, że to rozsądne? - Ciocia Maldie uważa, że to pomaga. Cameron wiedział, że nie należy się sprzeczać- Od czasu gdy u Avery pojawiła się gorączka, wszystko, cokolwiek ciocia Maldie twierdziła w sprawach leczenia, uznawane było za prawdy objawione. Ponieważ jednak wiedza pochodząca od niej dotąd trzymała dziewczynę przy życiu, musiał przyznać że ciocia Maldie chyba coś wie. Nie był jednak pewien, czy 140 zanurzanie jej w lodowatej wodzie, co przecież było przyczyną ^ioroby, jest dobrym pomysłem na pozbycie się gorączki Leargan przygotowuje się do wyjazdu na zwiad, czy nie kręcą sie gdzieś DeVeau - powiedziała mu Gillyanne z tym swoim przenikliwym spojrzeniem, od którego robiło mu się czasami niewyraźnie. - Na pewno się ucieszy z twojego towa- rzystwa, a my jut będziemy po wszystkim, jak wrócicie - Chyba chciałaby mieć umyte włosy - przypomniał i za-rumienił się, gdy dziewczynka obdarzyła go uśmiechem. - Na pewno. Zajmiemy się tym. Cameron powiedział sobie, że to śmieszne, żeby czuł się nieswojo w obecności dziewczynki, która była bardziej dziec-kiem niż kobietą. Nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że Gillyanne widzi ludzi na wskroś, przenika zewnętrzne osłony i dociera do ich wnętrza. Kusiło go, żeby zapytać, co zobaczyła, kiedy spojrzała na niego. Odpowiedział krótko na pytanie Leargana o zdrowie Avery i odjechali na zwiady. Zadanie poszukiwania jakichś Śladów DeVeau nie pomogło Cameronowi oderwać myśli od Avery i przez całą drogę był podekscytowany. Myśl o tym, że dziewczyna może umrzeć, wprawiała go w przerażenie. Zro-zumiał, że słabo się bronił i pozwolił dojść do głosu nie tylko pożądaniu, ale i głębszemu uczuciu. Chyba już nie uda mu się wycofać, w każdym razie emocjonalnie. Nie potrafi też zrezyg­nować z jej uścisku, jej dotyków. Będzie musiał jakoś skutecz­nej się bronić. - Ten drań albo zrezygnował z pogoni, albo będzie na nas czekał w porcie - oświadczył Leargan. - Wiem o tym. Straciliśmy przewagę. -Cameron westchnął i ruszyli w drogę powrotną do obozu. - Nic na to nie poradzimy. Będziemy musieli bardzo uważać podjeżdżając do portu i wsiadając na statek. 141 - Racja. W dodatku może to potrwać jeszcze wiele dni nim będziemy mogli wyruszyć, nawet jeśli gorączka ustąpi. Avery musi wypocząć, poza tym będziemy podróżować bardzo powoli - Wszystko to jest niezbędne, wiem doskonale, tylko że DeVeau będzie miał jeszcze więcej czasu, żeby się przygotować na nasz przyjazd. - Wiec może będę nareszcie miał przyjemność go zabić Ona wciąż o tym majaczy, boi się - powiedział cicho. - Kiedyś spytałem głośno, co mógłbym zrobić, żeby zmniejszyć ten strach, a wtedy jej krwiożercza mała kuzyneczka zapropono- wała, że pojedzie go upolować i przywiezie Avery jego głowę. - Cameron uśmiechnął się lekko, gdy Leargan parsknął. - Wstręt- ny bachor. Co gorsza* sądzę, że mówiła w jakimś stopniu poważnie. - Pewnie w dużym. Kilka razy, kiedy wsponiała o DeVeau, w jej głosie brzmiała zimna i dojrzała wściekłość. To z powodu zgwałcenia jej siostry. Murrayowie nie mają ani odrobiny litości dla gwałcicieli. Cameron skinął głową. - Wiem o tym i przestań już mnie pouczać. To prawda, że zacząłem wątpić w gwałt na mojej siostrze, kiedy poznałem Avery i Gillyanne. Z ich opowieści wynika, że Payton to po prostu anioł, a nie sądzę, żeby go broniły tak zawzięcie, gdyby źle traktował kobiety. - A jeśli Katherine skłamała w tej sprawie, to czy rnogła wymyślić i resztę? - Któż to może wiedzieć na pewno. Muszę z nią poroz-mawiać. Nawet jeśli był to przelotny romans, który zakończył się, gdy sir Paytonowi się znudziło, jej nazwisko zostało skalane. I on musi to naprawić. A jeśli nosi w sobie jgo dziecko, musi to zalegalizować. - Uniósł rękę, by kuzyn mu nie przerywał. - Nie ma sensu zajmować się kłopotami Ka- 142 therine. Bez względu na to, jaka jest prawda, została zhańbiona i potrzebuje męża. Sir Payton jest równie dorbry, jak każdy inny, a nawet lepszy, i mam możliwość go pozyskać. - Ale żeby zdobyć tę nagrodę dla Katherine, musisz zrezyg-nować z Avery, a teraz nie przyjdzie ci to tak łatwo, jak myślałeś na początku. - Żaden mężczyzna nie odesłałby chętnie dziewczyny która mu tak wspaniale grzeje łoże, jak Avery mnie. - Cameronowi wstyd było, że w ten sposób o niej mówi, ale tłumaczył sobie że musi tak robić, by zachować dystans. - Oczywiście - odpowiedział drwiąco Leargan, nie wierząc mu zupełnie. - Taka uczta po trzech latach postu może człowiekowi zawrócić w głowie. Kiedy wszystko już załatwię, znajdę sobie doświadczoną nałożnicę. - Tak, jestem pewien, że płatna dziwka pomoże ci zapomnieć o Avery. Cameron uznał, że kuzyn stał się już zbyt nachalny jako jego głos sumienia. - A mocne walnięcie w łeb pomoże ci trzymać gębę na kłódkę. Leargan przewrócił oczami, lecz milczał. Gdy wjechali do obozu, Cameron zobaczył wszystkich ludzi przed swoim na-miotem. - Umarła - szepnął, tak przerażony tym, co mógłby usłyszeć cz y zobaczyć, że nie zsiadł nawet z konia. - Albo wyzdrowiała - powiedział Leargan, zsiadając. -Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć. Była to ostatnia rzecz, jaką Cameron chciał zrobić, ale zeskoczył z konia i ruszył w stronę namiotu. Zatrzymał się nagle, krok od tłumu. Wiedział, że gapi się zdumiony, lecz spojrzał na kuzyna i zobaczył, że nie jest w tym odosobniony Ktoś śpiewał. Słowo to nie było jednak wystarczające dla 143 opisania dźwięku, wydobywającego się z jego namiotu. Ten głos, jego siła, perfekcja intonacji i głębia uczucia sprawiały, że było to coś więcej niż śpiew. Rozumiał teraz, dlaczego ludzie są jak oczarowani. Cameron odczuwał podobną fa-scynację. Pieśń była dość popularna. Francuska ballada o nieszczęśli- wej miłości, którą uważał zawsze za niewiele więcej wartą od podśpiewywania minstreli. Teraz nie mógł z niej kpić. Rozumiał, dlaczego Mały Rob łka i nikt nie wyśmiewa olbrzyma z tego powodu. Gdy pieśń się skończyła, przez klapy namiotu wysunęła się ręka i pomachała kilka razy. Leargan i Cameron zostali niemal stratowani, gdy wszyscy zaczęli się pośpiesznie wyco- fywać. Mimo zamieszania Cameron złapał Donalda. - Kto to śpiewał? - zapytał chłopaka. - Gillyanne - odpowiedział. - To jest głos małej Gilly? - spytał Leargan, nie kryjąc zdumienia. - Nie wiem, gdzie ona go ukrywa. Mały Rob zawsze wtedy płacze. - Dlaczego ja tego nigdy nie słyszałem? - zdziwił się Cameron, - Ponieważ robi to dopiero od czasu, gdy Avery zachorowała, i wtedy, kiedy jesteś, panie, z dala od obozu. Annę mówi, że to uspokaja Avery, ale mała Gilly się wstydzi. Więc Annę powiedziała, że nie będziemy już więcej namawiać jej do śpiewania; Musieliśmy obiecać, iż nie będziemy na nią zwracać uwa gi, ale ona chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie to piękne. Udajemy, że nie słyszymy. -Aha, więc to Anne wystawiła rękę z namiotu. Dała wam znak, ze dziewczynka skończyła i macie odejść. - Kiedy Donald przytaknaj i spojrzał nerwowo w stronę namiotu Cameron prawie się uśmiechnął. - Więc biegnij, chłopcze. 144 Przynieś mi coś do jedzenia i wody do mycia. Będę w swoim namiocie. Gdy Donald odszedł, Leargan spytał: - Myślisz. że ta dziewczyna wie, jak śpiewa? - P ewnie nie. Mozę wie, ze ładnie, ale pewnie nie wie dlaczego dorośli mężczyźni wtedy płaczą. To trudno wyjaś­ nić, bo wszelkie pochwały będą brzmieć jak płaskie kom­ plementy. - Racja. Więc ja też się oddalę i będę udawał, ze nie słyszałem, jak anioł śpiewa. Cameron uśmiechnął się i wszedł do namiotu, gdy Giłlyanne zbierała się do wyjścia. Zarumieniła się lekko, więc pewnie przypuszczała, że ją słyszał. Ciekawe, że ktoś, kto ma taki dar, tak się go wstydzi. - Jak Avery? - spytał. - Czy zimna kąpiel jej pomogła? - Podszedł do łoża i dotknął jej policzków. - Wydaje się trochę zimniej sza. - Tak - zgodziła się Annę. - Jeśli to naprawdę pomogło, możemy to zrobić jeszcze raz, chociaż jej się to wcale nie podobało. - Była na tyle przytomna, żeby protestować? - A tak, a jakich wyrazów używała na tych, co ją wkładali do zimnej wody. - Annę zaśmiała się, biorąc Giłlyanne za rękę - Ta dziewczyna zna ciekawe przekleństwa. - Była w gorączce - tłumaczyła Giłlyanne, gdy Annę wy- prowadzała ją z namiotu. - Nie można mieć pretensji do osoby, majaczącej w gorączce, prawda? To byłoby bardzo głupie. Patrząc, jak dziewczyna wychodzi wraz z Annę z namiotu, Cameron z trudem opanował chęć trzepnięcia jej w pupę. Kiedy wreszcie stanie się kobietą, przysporzy jakiemuś biednemu męż czyznie sporo kłopotów. Chciałby to zobaczyć, ale to nigdy nie nastąpi. Chociaż zamierzał zmusić sir Paytona Murraya do 145 poślubienia swej siostry, nie przypuszczał, żeby miał być przyjmowany w jego domu jako członek rodziny. Gdy skończył posiłek, który przyniósł mu Donald, umył się i tęsknym wzrokiem popatrzył na posłanie. Odpakował swój Wspaniały materac z pierza dla Avery. Anne ochraniała go przed wilgocią naoliwionym kawałkiem materiału, bo wciąż się moczył przy obmywaniu chorej. Na miękkim łożu było dla niego dość miejsca, ale zastanawiał się, jak długo uda mu się pospać tym razem. Odkąd Avery zachorowała, miewał tylko krótkie chwile odpoczynku, bo często się budziła i majaczyła w gorączce. Uznał jednak, że lepszy krótszy wypoczynek niż żaden, i wsunął się na posłanie obok niej. Leżał na boku, przyglądając się jej i obejmując ją w pasie. Była za gorąca, nie spało się przy niej dość wygodnie, ale chciał pilnować, żeby przypadkiem nie wstawała. Zauważył, że wyostrzyły jej się rysy, jak człowiekowi wygłodzonemu. Rosołki, które czasem udało się wlać jej do gardła, nie wystarczały, aby wyrównaj to, co traciła w walce z chorobą. - Nie umrzesz, Avery - szepnął, całując ją w policzek. Raz nareszcie może się poddać rozdzierającym go uczuciom, zwłaszcza strachowi, że dziewczyna umrze. Wprawdzie nie mógł planować zatrzymania jej przy sobie, ale chciał, aby żyła i była szczęśliwa. Oczywiście nie przy boku innego mężczyzny. ale na przykład w gronie rodzinnym. Nie mógł znieść myśli. że ta pełna życia, inteligentna dziewczyna mogłaby zostać ofiarą zimnej, milczącej śmierci. Byłoby niesprawiedliwe, żeby Avery umarła, nim naprawdę zaczęła żyć. - Nie, kochanie, nie możesz pozwolić, żeby ta przeklęta gorączka wygrała. Muszę wiedzieć, że gdzieś żyjesz, śmiejesz się, kłócisz i przygadujesz jakiemuś głupkowi, który na to zasłużył. Nawet świadomość, że jakiś zawadiaka będzie cię tulił, poślubi cię, będzie miał z tobą dzieci, jest lepsza niż ta 146 ••'••JU że twój ogień zgaśnie na zawsze i zginie pod zimna ziemią. Więc żyj. Avery Murray, choćby po to, żeby moje życie było nędzne. Cameron złożył pocałunek na jej wyschniętych od gorączki ustach, położył się na poduszce i zamknął oczy. Potrzebował snu tak samo jak Avery ale trudno było mu się zmusić do odpoczynku, bo bał się, że ona odejdzie, kiedy będzie spał Zbudziło go ze snu uczucie wilgoci. Skrzywił się, obawiając że to Avery się zmoczyła, ale zauważył zaraz, że wilgoć pochodzi z jej skóry. Serce biło mu, pełne nadziei, gdy zapalał świecę stojącą na skrzyni obok łoża. Nie zdziwił się, że drżała mu ręka, gdy dotykał jej czoła. Przymknął oczy z wrażenia, bo skóra Avery była chłodna. Chłodna i spocona. Wygrzebał się z posłania, owinął pledem i poszedł po pomoc. Gillyanne i Annę spały w pobliżu jego namiotu, żeby można było szybko je sprowadzić, gdyby były potrzebne. Obudziły się natychmiast i zaraz przyszły, ale kazały mu czekać na zewnątrz, gdy zajmowały się Avery. - Teraz już możesz wejść! — zawołała Annę, kiedy właśnie miał zamiar wtargnąć do swego namiotu i sprawdzić, co tam robią. - Miło, że mnie zapraszasz - rzucił, wchodząc do środka. - Ooo, obudziłeś się w złym humorze, co? - zapytała Gil­ lyanne, owijając kocem spokojnie śpiącą kuzynkę. - Zimno tam. - Spojrzał na Annę. - Czy gorączka już naprawdę opadła? - Tak. Obudziła się na tyle, że zdążyła wypić trochę rosołu i lekarstwo. Obmyłyśmy ją i włożyłyśmy ciepłą koszule. Jestem pewna, że najgorsze minęło. Teraz potrzebuje po- żywienia i odpoczynku, żeby odzyskać stracone siły. Gdy obie kobiety wyszły, Cameron zrzucił z sibie koc, zdmuchnął świece i położył się na posłaniu. Przytulił do siebie 147 Avery, ciesząc się, że nie jest już taka rozpalona. Powinna trochę utyć, ale mimo utraty wagi, była wspaniała. Jak dobrze było czuć ją w ramionach. Piękną. Żywą. Pocałował ją w rękę - Cameron? - Nie, to Leargan - mruknął, całując ją w ucho, niezdolny do opanowania radości z jej ozdrowienia. Ach tak? Nie wiedziałam, że jesteś taki włochaty jak Cameron. Nie jestem włochaty. - Nie mógł sobie odmówić przyjem-ności uściśniecia jej, zadowolony, że już znów dowcipkuje, co świadczyło o powrocie do zdrowia. - Oczywiście, że nie. - Westchnęła. - Byłam chora, prawda? - Walczyłaś z gorączką przez trzy długie dni, lecz wydaje się, że wygrałaś tę walkę. - Dobrze to usłyszeć, ale skoro leżałam przez trzy dni, to pewnie nie ujechaliśmy daleko? - Nie, i chyba zostaniemy tu jeszcze kilka dni, póki Annę nie powie, że podróż ci nie zaszkodzi. - Więc przegraliśmy wyścig z DeVeau. - Nie przejmuj się tym, kochanie. - Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Cameron pocałował ją w policzek. - Opoczywaj, Avery. Teraz tego ci trzeba. Odpoczynku i jedzenia. O tej świni porozmawiamy później, kiedy będziesz silniejsza. Uważamy na niego i sądzimy, że może na nas czekać w porcie. To wszystko, co na razie możemy zrobić. Wiec śpij. - Chciałabym się z tobą posprzeczać, ale jestem za bardzo zmęczona. - Ziewnęła i przytuliła się do niego. - Chętnie się z tobą pokłócę, jak będziesz mocniejsza. - Uśmiechnął się, gdy odpowiedziała sennym chichotaniem. Czując, jak spokojnie zasypia w jego ramionach, zaczaj sę zastanawiać, czy podchodzi właściwie do problemu Avery 148 i swych uczuć. Było mu z nią dobrze, więc może powinien po prostu cieszyć się tym i nie zwalczać tych uczuć. Po tym, jak swych uczuć. Było mu z nią dobrze, więc może powinipn 1S tieszyć m tym , me zwalczać tych uczućTtT-1? ,;<• ctrflcił i uciekło im ivip uionAi ___ ,,J|I>»jak ją prawie stracił i uciekło im tyle wspólnego czasu, którego mieli tak mało, głupotą było wynajdywanie problemów. Po-stan owił to przemyśleć, ale najpierw musiał się dobrze wyspać. 14 Avery z uśmiechem patrzyła, jak Cameron się myje, a potem ubiera. To miał być ostatni dzień spędzony w obozie, Przez nią stracili tydzień, bo najpierw cierpiała w gorączce, a potem musiała nabrać sił przed podróżą. Gdzieś tam w głębi duszy kusiło ją, by przedłużyć chorobę, udać nawrót gorączki, ale zwalczyła tę pokusę. Tak naprawdę nic by jej to nie pomogło, a nawet mogło pogorszyć sprawę, gdyby Cameron odkrył oszustwo. Poza tym oznaczałoby to więcej nudy, bo trzymano ją w łożu, więcej obrzydliwych wywarów do picia i mniej czasu spędzanego z Cameronem. Jakby to w ogóle było możliwe, pomyślała, opierając się na poduszkach. Wychodził wcześnie rano i wślizgiwał się do łoża późno wieczorem. Miała szczęście, jeśli zajrzał do namiotu raz czy dwa razy dziennie. Chociaż w noc y czuła jego podniecenie, nie przestawała się martwic; że podczas przymusowego celibatu w trakcie jej choroby Cameron przestał się nią interesować. Kiedy podszedł do łoża po koszulę, którą Donald tam ułożył, popatrzyła na jego sprężysty brzuch. Uśmiechnęła się leciutko. 150 widząc pod pępkiem znamię w kształcie gwiazdki, częściowo zakryte przez rosnące tam włosku Za każdym razem, gdy je widziała, miała ochotę je pocałować. Była to silna potrzeba, której nie potrafiła sobie wytłuma-czyć. Przecież nie miała zwyczaju całować mężczyzn po brzuchu. Nagle wydała przytłumiony okrzyk zdumienia, kiedv przypomniała sobie moment całowania brzuszka małego chłop-czyka. Tak wyraźnie, jakby to było teraz, a nie ponad rok temu, zobaczyła siebie, roześmianą wesoło, i małego chłop-czyka, wiercącego się i gruchającego, kiedy głośno pocałowała znamię w kształcie gwiazdki na jego okrągłym brzuszku. Mały śniady chłopczyk z gęstymi czarnymi włoskami i tajemniczymi czarnymi oczkami. Mały Alan, pomyślała, patrząc na Came-rona. Cameron był jak dorosły mały Alan. Jej zdumienie odmalowało się pewnie na twarzy, bo spojrzał na nią z niepo-kojem. - Czy dobrze się czujesz, Avery? - zapytał, dotykając jej czoła. - Jesteś blada i jakaś niespokojna. - Nic takiego — odpowiedziała. - Czy możesz przysłać do mnie Gillyanne? - Oczywiście. Trochę było jej wstyd, bo pewnie pomyślał, że potrzebuje pomocy kuzynki w jakichś osobistych sprawach, ale postanowiła to wykorzystać. Patrzyła na swoje ręce, póki nie wyszedł. Tym razem byłą zbyt zmartwiona, żeby mieć pretensję, żerne Pocałował jej ani nawet nie dotknął na pożegnanie. Ledwo opadła znów na poduszki, głośno przeklinając, pojawiła sie Gillyanne. - Potrzebujesz pomocy? - spytała. - Nie. - Avery wstała, machając rękami w obronie przed wszelką pomocą. .Daj mi chwilę na poranne ablucje, a potem musimy porozmawiać. 151 Gillyanne siadła na posłaniu, jej starsza kuzynka zaś weszła za rozwieszony w namiocie koc, pełniący funkcję parawanu - Mizernie wyglądasz. Jesteś pewna, że nie zaczynasz znów chorować? - Nic mi nie jest. Przeżyłam tylko mały szok. Avery gramoliła się z powrotem do łóżka, kiedy wszedł Donald z porannym posiłkiem. Niestety, był bardzo rozmowny i czekał, aż Avery zje. Nie mogła się już doczekać pogaduszk z Gillyanne. Teraz z kolei jesteś zaczerwieniona - powiedziała kuzynka. dotykając jej twarzy. Avery odsunęła jej rękę. - Bo zaczynam się denerwować. Przeżyłam szok, Gillyanne. Chyba odkryłam coś bardzo ważnego, ale przedtem muszę ci zadać kilka pytań. Czy pamiętasz małego Alana, to dziecko, które Elspeth i Cormac znaleźli i przygarnęli? - Tak, biedne maleństwo. Aż się wierzyć nie chce, że ktoś mógł zostawić w lesie dziecko i skazać je na śmierć. Za każdym razem, jak o tym pomyślę, chce mi się płakać. Ale miał szczęście, że nasza Elspeth wzięła go pod opiekę. - On jest bardzo ciemny, prawda? - Tak, bardzo ciemny. Czarne włosy, oczy jak węgielki, śniada cera. - Mówiąc to, Gillyanne zrobiła wielkie oczy.-Nie... - I ma dziwne małe znamię, prawda? Gillyanne skinęła głową. - Maleńką gwiazdkę, nisko na brzuszku. - Do diabła! - Avery opadła na poduszki. - Myślę, że znalazłam ojca małego Alana. - Cameron? Jesteś pewna? Nie zważając na rumieniec kuzynki, Avery wyjaśniła. jak doszła do tego zdumiewającego wniosku. - Czy pamiętasz dokładnie, jak wygląda znamię małego Alana? - Oczywiście. Większość takich znamion to poprostu kropki czy plamy, ale bardzo rzadko zdarza się takie, które wygląda jak coś konkretnego Jeśh Cameron ma takie samo, poznam je. Chcesz, żebym obejrzała jego brzuch? - Nie wiem, czego chcę. - Avery, trzeba mu powiedzieć. On chciałby wiedzieć. -A co z Elspeth, Cormakiem i małym Christopherem? Kochają to dziecko. Alan jest już na tyle duży, że uważa ich za rodzinę. - To smutne, ale oni też wiedzą, że nie jest ich. Wiedzą, że gdzieś ma ojca. - Gilłyanne westchnęła i pokręciła głową. -To będzie bolesne, oczywiście, ale i oni przyznaliby, że trzeba to powiedzieć Cameronowi, ma prawo wiedzieć o Alanie. Jestem tego pewna i ty także. Chociaż Avery miała ochotę zaoponować, wiedziała, że kuzynka ma rację. - Dobrze, idź zobaczyć, czy ten idiota jeszcze jest w obozie, i przyprowadź go tutaj. Najlepiej zrobię to od razu, nim mi przejdzie odwaga. - Czy myślisz, że Cameron będzie chciał zabrać tego chłopca? - Tak, będzie chciał swojego syna. Boję się tylko, że będę mu musiała powiedzieć o jeszcze jednym kłamstwie, o oszust­ wie, o którym nigdy nie wiedział. - O Boże! - No właśnie. Ta wiadomość spotęguje jego dawną gorycz i nieufność. Mogę się tylko modlić, by to było chwilowe. Kiedy Gillyanne wyszła, Avery wypiła nieco w nadziei, że doda sobie odwagi. Już pomyślała, że lepiej byłoby, gdyby kuzy nka go nie znalazła, ale po chwili weszli oboje do namiotu, Uz nała więc, że najlepiej załatwić sprawę od razu. 153 - No dalej, Gilly - powiedziała, nalewając Camerono- wi puchar wina, a kuzynka zaczęła podciągać mu koszulę. - Zaraz, o co chodzi? - dopytywał się, obciągając koszu- lę z powrotem. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia i cień rumieńca. - Cóż za skromność. Chcę, żeby Gillyanne zobaczyła twoje znamię. - Panna nie powinna oglądać brzucha mężczyzny. - Matko Boska - mruknęła Gillyanne, próbując odsunąć jego rękę. - Podróżuję z wojskiem i chociaż twoi ludzie są bardzo przyzwoici, jak na żołnierzy, widziałam już prawie wszystkie brzuchy. Mam również więcej kuzynów i braci niż jakakolwiek inna panna. Nie zemdleję. Pozwól mi zo­baczyć. - Cameronie, czy możesz na chwilę mi zaufać? To bardzo ważne, żeby ona spojrzała. - Avery wręczyła mu napój. - No, nie bądź taki nieśmiały. — Gillyanne znowu uniosła mu koszulę. - Ładny brzuch. - Wredna zołza - mruknął, ale uśmiechnął się słabo i wypił łyk wina. Kiedy Gillyanne, milcząc, patrzyła na jego brzuch, Avery dopiła wino i spytała: - Takie samo? - Dokładnie takie samo. Łącznie z tym dziwnym niebieskawym kolorem. Patrzyły przez chwilę na siebie, a potem spojrzały na Ca- merona. Poprawił koszulę, ale czuł się nieswojo. Był pewien że coś mu chcą powiedzieć i że nie będzie to miłe. Skończył wino i wyciągnął puchar po dolewkę. Avery napełniła go i nalała sobie, co go tym bardziej zaniepokoiło. Nigdy nie piła dużo więc skoro potrzebowała takiego wsparcia, musiała to być bardzo poważna sprawa. 154 - To, co chcesz mi powiedzieć, nie będzie dla mnie zbyt miłe, prawda?- Widząc,że obie pokręciły głowami, zdecy-do wał: - Więc zaczynajcie. - Musze ci na początek zdać kilka pytań. - Avery saczyła wino, bo wciąż zasychało jej w gardle. - Musimy sprawdzić jedną czy dwie rzeczy, żeby się upewnić, że mamy racje. Czy znałeś przed wyjazdem ze Szkocji niejaką Annę Seaton? Wyraz zimnej złości, jaki pojawił się na twarzy Camerona, wystarczył jej za odpowiedź. - Tak, była moją kochanką przed wyjazdem do Francji. - Długo czy krótko przed wyjazdem? Miała przez moment nadzieję, ze powie, iż było to bardzo dawno temu. Alan był ślicznym dzieckiem i Avery wiedziała, ż e Cameron byłby dla niego dobrym ojcem. Bała się powiedzieć mu, że został ofiarą znacznie większej zdrady niż ta, która uraziła jego dumę. Cała historia była bardziej obrzydliwa niż postawa kobiety, która odmawia mężczyźnie prawa do dziecka. Avery bała się również, że chociaż na to nie zasłużyła, będzie cierpiała za zbrodnie tamtej kobiety, bo w Cameronie odżyją wszystkie dawne urazy. - Krótko - odpowiedział. -Zostawiłem ją, kiedy znalazłem ją w łożu z innym mężczyzną, i w ciągu miesiąca wyruszyłem do Francji. - I ta Annę Seaton mieszkała w małej wiosce w pobliżu miejsca, gdzie często zjeżdża król ze swym dworem? - Kupiłem tej dziwce mały domek tuż za wsią. O co chodzi w tym wszystkim, Avery? - Proszę cię o jeszcze trochę cierpliwości, Cameronie.-wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, bo nie chciała usłyszeć odpowiedzi na następne pytanie, ale wiedziała, że to ważne. - Powiedziałeś, że odwiedziłeś ją i stałeś z innym mężczyzną, a więc nie spałeś z nią wtedy? 155 - Właśnie zakończyłem rano wizytę u niej, spałem z nią i pojechałem na dwór. Zapomniałem czegoś i musiałem wrócić do jej domku. Ten idiota, z którym leżała w łożu, musiała czekać na mój odjazd. - Czy byłeś ostrożny, kiedy zniąspałeś? - spytała Gillyanne Szok Camerona, spowodowany bezpośrednim pytaniem takiej młodej panny, szybko minął, gdy uświadomił sobie, że istnieje tylko jeden powód pytania, czy stosował jakieś zabezpieczenie gdy spał z tą kobietą po raz ostatni. Patrzył na poważne twarze dziewcząt i modlił się, żeby się mylił, ale nie znalazł w nich, pociechy. - Nie - rzucił szybko. - Mówiła mi, że jest bezpłodna. - Ale nie była bezpłodna - powiedziała cicho Avery.- Urodziła syna. Małego chłopczyka z czarnymi włoskami, czarnymi oczkami, ciemną skórą i maleńkim znamieniem w kształcie gwiazdki, nisko na brzuszku. - Była zdumiona, że Gillyanne tak spokojnie wpatruje się w Camerona, bo ona na widok jego rosnącego gniewu czuła się nieswojo. - Ten ostatni raz był niewątpliwie owocny. - Skąd to wszystko wiesz? Skąd wiesz, kim jest Annę Seaton? - Nie znam jej, dowiedziałam się tego niedawno. To moja kuzynka Elspeth dowiedziała się wszystkiego o tej kobiecie, ale flikt nie wiedział, kto jest ojcem dziecka. Wydaje się, że jedynymi osobami z całej wsi, które cię widziały, była Anne, mężczyzna, od którego kupiłeś domek, no i ten przerażony nieszczęśnik, którego znalazłeś w jej łożu. Moja kuzynka została porwana przez sir Colina MacRae i była przez jakiś czas więziona w tym domku. - To jakiś kuzyn Annę, bardzo daleki, ale lubiła się chwalić tym pokrewieństwem z kimś z wysokiego rodu, żeby udowod- nić, że jest lepsza niż reszta wsi. Chyba uważała, że dzięki tej 156 odrobinie lepszej krwi będę skłonny się z nią żenić. Myślicie, że trzyma tego małego i myśli że ożenię się z nią ze względu a niego? Nie sądziłem, zęby była tak głupia, ale jest próżna. - Cameronie, ona nie żyje. - Nie zauważyła na jego twarzy bólu, tylko szok i zmieszanie. - Została powieszona, a potem spalona jako czarownica. Elspeth uważa, że pewnie koleiny mąż zdradził z nią żonę i miarka się przebrała, a poza tym nie była wcale skruszona. Chociaż nie była wcale czarownicą, wkrótce okazało się, że kara jej się należała. W ogrodzie za domem znaleziono ciała dwóch mężczyzn i trojga niemowląt. Zdaje się, że jeśli nie mogła pozbyć się płodu, uśmiercała dzieci po urodzeniu. - Jezus Maria - szepnął Cameron i niedobrze mu się zrobiło na myśl, że z taka kobietą łączyły go intymne stosunki. -A moje dziecko? - Pozwoliła mu żyć, chociaż trudno powiedzieć, jak długo by to trwało. Myślała, że do niej wrócisz. Była na ciebie bardzo zła. Z zemsty nie ochrzciła ani nie dała chłopcu imienia, sądząc, że jeśli umrze, będzie cię dręczyła wyrzutami, że twój syn zmarł w grzechu pierworodnym. Powiedziała to księdzu. - Avery czekała, kiedy wybuchnie nagromadzona w Cameronie złość. - Występna suka. - Zmrużył oczy, wpatrując się w Avery. - Jeszcze coś, prawda? Avery skinęła głową i z wdzięcznością spojrzała ma Gil- lyanne, która wzięła ja za rękę, dodając otuchy. - Reszta nie ma nic wspólnego z Annę Seaton, chociaż jest skutkiem jej postępowania. Po jej egzekucji ludzie ze wsi wysłali twojego chłopca do lasu, porzucili go samego, nagiego zostawiając na śmierć. Elspeth i Cormac go znaleźli. Zabrali go do domu. ochrzcili i nazwali Alan. - Więc i o niego poproszę, kiedy będę wymieniał Gillianne za waszego brata. 157 To przypomnienie, że w jego planach jest niczym więcej jak fantem, omal nie doprowadziło Avery do łez, ale się opanowała. Miała swoja dumę, poza tym musiała mieć na uwadze Alana. Cameron powinien zrozumieć, że nie może tak po prostu odebrać dziecka, jak jakąś zapomnianą pelerynę. z miejsca schadzki. Musi wziąć pod uwagę, że Alan jest za mały, żeby zostać nagle zabrany od ludzi, którzy byli dla niego jedyną znaną mu rodzimi- - Nie możesz tego zrobić - powiedziała i wcale jej nie zdziwiło, że część buzującej w nim wściekłości skupiła się na niej. - Jest moim synem—rzekł, skończył wino i cisnął pucharem na drugi koniec namiotu. - W przeciwieństwie do tej dziwki, która go urodziła, nie masz najmniejszego prawa decydować o jego losie. Nie pozwolę, żeby jeszcze jakaś kobieta grała jak w fanty moim potomkiem z krwi i kości. Będę miał mojego syna. - Nie zabierzesz go tak po prostu - odpaliła, coraz bardziej wściekła. - Postaraj się pomyśleć jeszcze o czymś, oprócz twojej urażonej godności i ambicji. Alan jest malutkim dziec- kiem. Nim wrócisz do Szkocji, będzie ponad rok, jak jest z Elspeth i jej mężem. Zna tylko ich. Są jego rodziną. - Ja jestem jego rodziną. - Tak, ale on jest za malutki, żeby to zrozumieć. Nie możesz wkroczyć w jego życie i egzekwować swoich praw, nie zważając na niego. - A dlaczego twoja kuzynka chciałaby zatrzymać mojego bękarta? - Obrażasz ją i nas swoimi podejrzeniami. Myślisz, że potrzebuje twojego bękarta? Ma już bękarta swojego męża a teraz własną córeczkę. Wzięła twojego syna z dobroci serca podobnie jak jej mąż. Gdyby ojciec Alana się nie znalazła wychowaliby go w miłości. Nie zapomnieli, że gdzieś jest 158 "MltJU ojciec, który kiedyś może się zgłosić, ale nie pozwolą ci tak po prostu wyrwać go z jedynej rodziny, jaką do tej pory miał. Będą się spodziewali, że zrozumiesz, jaka to dla nich krzywda. To trzeba zrobić powoli, ostrożnie. - I oczywiście w ogóle nie zauważą, że mają w rękach fant, który mogą wykorzystać, kiedy będę chciał, żeby twój brat zachował się właściwie wobec mojej siostry- powiedzia z ironią- - Uważasz mnie za idiotę? - W tej chwili tak. Popatrzył na nią przez moment, po czym wymaszerował z namiotu. Avery zaklęła i opadła na poduszki. Gillyanne siedziała pogrążona w myślach, jej kuzynka zaś leżała, starając się uspokoić. Była urażona i zła. Wprawdzie nie powiedział wielu raniących słów, ale cała jego postawa była obraźliwa. Spodziewała się wprawdzie, że ta opowieść odnowi jego dawną gorycz i nieufność, ale nie sądziła, że aż do tego stopnia skierowana będzie na nią. Wydawało jej się, że dostatecznie mu udowodniła, że jest inna, a jednak pomyślał, że mogłaby wykorzystać jego syna przeciwko niemu. A więc wzbudzała w nim jedynie pożądanie, a to może być przemijające. - Dzień zapowiada się coraz lepiej - mruknęła, gdy do namiotu wpadł pełen furii Leargan. - Coś ty zrobiła Cameronowi, na miły Bóg? Wyleciał stad, jakby go goniły jakieś potwory. - Ty mu powiedz, Gillyanne. - Avery westchnęła.- Ja chyba trochę poleżę i pocierpię. Mimo silnej pokusy, żeby oddać się cierpieniu, Avery ob- se rwowała Leargana podczas rozmowy z jej kuzynką. Zmiany, zachodzące na jego twarzy, były fascynujące. Kiedy Gillianne skoń czyła, przeciągnął ręką po włosach i wymamrotał cały ciąg przekleństw. . - Ta diabelna suka dosięgła go jeszcze zza grobu - mruknął. 159 Hannah Howell - Czy on się wtedy bardzo nią interesował? - spytała Avery - Nie. Tak, trochę. Na tyle, na ile zwykle mężczyzna interesuje się ładną, doświadczoną kochanką. I ufał, że będzie mu wierna, skoro ją utrzymywał, a tym- czasem ona go ośmieszyła. Leargan skinął głową, Kiedy znalazł ją w łóżku z mężczyzną zaledwie kilka godzin po swym wyjeździe, było wystarczająco źle. Potem podczas rozmowy, wyraźnie bawiła się nim, o- powiadając, że nie można jej ufać nawet przez jeden dzień. Nie dosyć, że zabawiała się ze wszystkimi mężczyznami w promieniu kilku mii, ale byli też wśród nich jego przyjaciele. Z nimi zaśmiewała się, opowiadając, jaki to z Camerona naiwny głupiec. Przyznała się, że skłamała, mówiąc, że jest bezpłodna, i że pozbyła się jego dziecka. Wtedy jej nie uwierzył, ale teraz... - Pokręcił głową. - Pewnie obawia się, że jedno z tych pogrzebanych w ogrodzie dzieci jest jego. Brzydzi go to, że wystrychnęła go na dudka taka kobieta. Nie chodzi o to, że była niewierną suką. ale morderczynią własnych dzieci. Najgorsze zło. - Oj, tak - zgodziła się Gillyanne. - Chyba bardzo jest załamany, że zadawał się z taką suką. - Ja bym był - przyznał Leargan. - Więc pewnie gdzieś tam zmywa z siebie tę plamę, chociaż to sprawa sprzed trzech lat - rzekła Avery. Leargan patrzył na nią przez moment, po czym potrząsnął głową, - To jest bardzo niepokojące. Myślałem, że już się z tego wszystkiego wyleczył, zapomniał o przeszłości i odzyskał równowagę. Tymczasem przez tę wiadomość wszystko po- wróciło. - Tak mi się wydaje - przyznała Avery. - Przykro mi, panienko. 160 Miód - Mnie też, Leargame. Idź teraz poszukać tego idioty. Sam sobie nie poradzi. - Może to chwilowy szok i nie potrwa zbyt długo. - Może, ale nie musi trwać długo, żebym straciła szansę na zmianę w jego uczuciach. Zawahał się, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale pokręcił głową i zgodził się: - Dobrze, pójdę i go znajdę. Kiedy wyszedł. Gillyanne popatrzyła na kuzynkę. - Nie poszło to zbyt dobrze, prawda? - Nie- zgodziła się Avery, popijając wino. - Nie poszło dobrze. - On chyba sam nie wierzył w te oskarżenia, które tu przedstawiał. Po prostu przemawiała przez niego złość. Męż- czyźnie trudno jest pogodzić się z tym, że dal się tak łatwo ogłupić i wziąć na piękne uśmieszki. Cameron na pewno uważa, że powinien być ponad to, powinien być odporniejszy i mądrzejszy. Skoro się dowiedział, że zbrodnie Anne Seaton znacznie przekraczają zwykłą głupotę i niewierność, ma do siebie jeszcze większe pretensje. - I dlatego jest jeszcze bardziej wściekły. - Właśnie, ale to minie. Ile czasu może przeżywać coś takiego? - Gilly, to zdrada Annę Seaton spowodowała, że Cameron °dwócił się w ogóle od kobiet, wyjechał do Francji i złożył śluby czystości. - Ale to wszystko zdarzyło się trzy lata temu! - Tak, tyle że on jest uparty i nie zapomina tak szybko. - O, Boże. - No, właśnie. 15 Czy wciąż się boczy? Avery uśmiechnęła się, gdy Gillyanne wdrapała się na wóz obok niej. Choć po tygodniu podróży mogła już jechać konno, zmuszono ją do pozostania na wozie. Większość czasu spędzała, patrząc na plecy Camerona. Rzadko przychodził do namiotu. nigdy nie spał przy jej boku i prawie się do niej nie odzywał. Właśnie odjechał z Learganera na przeszpiegi w porcie, do którego zmierzali, i nawet nie miała okazji życzyć mu szczęś- liwej drogi. - Tak -odparła. - Tylko rzuca wściekłe spojrzenia, chrząka i śpi na zewnątrz, ze swymi ludźmi. - Co za idiota. Dobrze, że Leargan n ie ma nowych siniaków. Może to znaczyć, że Cameronowi trochę się poprawia nastrój- Biedny Leargan, pomyślała Avery i znów się uśmiechnęła. Znalazł wtedy kuzyna kapiącego się w rzece, jak przewidzia- ła. Gillyanne. Nigdy się pewnie nie dowie, kto komu co powie- dzieła dość, że rozpoczęła się bójka. Istniała nawet możliwość, że Leargan wywołał ją celowo, bo Cameronowi było to potrzebne. Nie wiadomo dlaczego, ale mężczyźni mają czasem potrzebę tniou takiego rozładowania frustracji. Ci dwaj wrócili wtedy po- krwa wiem i posiniaczeni, ale gniew Camerona wyraźnie opadł Wciąż jednak był zamyślony i Avery zastanawiałasię, czy i tego nastroju me dałoby się z niego wybić. Wkrótce chyba sama spróbuje. Ich wspólny czas się kurczył, a on spędzał go na rozmyślaniu o wydarzeniach sprzed trzech lat. Dobrze byłoby parę razy rąbnąć go w łeb maczugą, rozmarzyła się, patrząc, w którą stronę pojechał. - Jesteś pewna, zety nie rozmyślasz bezsensownie? -spytała Gilllyanne. - Nie, w każdym razie nie cały czas. Teraz na przykład zastanawiałam się, czy rąbniecie w głowę przywróciłoby Ca-meronowi rozsądek. Gillyanne zaśmiała się i potrząsnęła głową - Nie, ale ty byś się lepiej poczuła. On po prostu głęboko to wszystko przeżywa, a nie chce tego. Chciałby być jak kamień, lecz jest bardzo uczuciowy. - Byłoby miło, żeby część tych uczuć skierował na mnie. - Myślę, że tak jest. Tyle że on wierzy, że wytworzenie dystansu między wami pozwoli mu zabić wszelkie tęsknoty i potrzeby. - Czasem myślę, droga Gilly, że wszystkich mężczyzn uważasz za niezbyt bystrych. . - Jeśli idzie o uczucia, miłość, sprawy sercowe, mężczyźni Potrafią być ślepi i ograniczeni. Kobiety zresztą tez, choć nie * często. Kłopot z mężczyznami polega na tym, że miłość do kobiety uznają za słabość. Pomyśl tylko, Avery. Jeśli mężczyzna może być tak zraniony i zły z powodu zdrady utrzymanki, której nawet nie kochał, to z pewnością jest człowiekiem, który ma serce. Wielkie serce. - Rozważałam tę możliwość. I? - Czy ja powiedziałam „i"? 163 XT/l/vwin mm uncij. - Nie, ale usłyszałam to w twoim głosie. I? - I może siedzenie i czekanie, aż przestanie się dąsać, nie jest najlepsze. Masz tak mało czasu, więc nie daj się tak ignorować. To niesprawiedliwe, żebyś miała cierpieć za czyny innych kobiet, ale nie pomoże sprawie, jeśli będziesz unosiła się dumą. I pamiętaj, że Cameron wkrótce dowie się o oszustwie jeszcze jednej bliskiej kobiety, siostry. - Wiem o tym -jęknęła cicho Avery. - To go może dobić. - Nie, jeśli będzie miał w pamięci ciebie i twoją miłość. Jeśli będziesz w jego ramionach, w życiu, pozostaniesz w jego myślach. Będzie musiał pamiętać, że ty go nigdy nie oszukałaś, byłaś lojalna wobec swego brata, uratowałaś życie ludzi Ca- merona, mimo takich nieprzyjemnych planów co do twojej osoby, powiedziałaś mu prawdę o jego synu. Przypomni sobie również twoją namiętność. - Więc mam się rzucić na niego, zamiast rzucić w niego kamieniem? Gillyanne zaśmiała się i skinęła głową. - Tak, ja bym tak zrobiła. - Zrobię tak, gdy tylko wróci z przeszpiegów, czy gdzieś w mieście nie czai się DeVeau. - Myślisz, że DeVeau czeka gdzieś na nas? - Jestem tego pewna - odparła Avery. - Przecież prawie czuję go węchem. - Czy wyczuwasz jakieś niebezpieczeństwo? - Nie, i modlę się, żeby to był dobry objaw. Cameron zaklął i przykleił się do ściany domu przy małej uliczce, gdzie ukrywał się wraz z Learganem. Wiedział, że DeVeau będzie na nich czekał, ale miał nadzieję, że może mu się to już znudziło. Wiadomo było, że DeVeau ma szpiegów 164 Miód w całym mieście i ze trudno będzil e niepostrzeżenie dostać się na statek. Cameron dziwił się, że wogóle znalazł sie kapitan gotów zabrać ich wszystkich. Wprawdzie miał zaufanie, że ka pitan nie zawiadom. DeVeau, ale nie wiedział, jakim cudem przetransportować na statek swoich ludzi, konie i cały dobytek tak, aby nikt me zwrócił na to uwagi. - Będziemy musieli zredukować liczbę jego ludzi -powie- dział Leargan, opierając się o mur naprzeciwko Camerona. - Tak. - Cameron popatrzył na gospodę, w której zatrzymał się DeVeau. - Wybierz trasę, a potem zamknij oczy i ruszaj. - I zrób to tuż przed odpłynięciem statku, żebyśmy nie musieli za długo na ciebie czekać. - Leargan spojrzał tam, gdzie padł wzrok kuzyna, i uśmiechnął się słabo. - Obawiam się, że nie zdążysz wślizgnąć się tam i poderżnąć mu gardła. - Nie planowałem dla niego takiej łatwej śmierci. - Wciąż masz żal, że dotykał dziewczyny, którą przez tydzień ignorujesz? - Źle zrobiłem, łamiąc śluby czystości. - Oczywiście. - Ponieważ wkrótce będziemy w Cairnmoor i będę musiał wymienić Avery na jej brata, uznałem, że najlepiej będzie zakończyć ten romans teraz, zlikwidować całe to zamieszanie. - Jeśli tak uważasz... Cameron spojrzał na kuzyna z wściekłością. - Słyszę w twoim głosie wyraźne potępienie. Leargan wzruszył ramionami. - Jesteś zbyt uparty i tępy, żeby korzystać z błyskot-li wych rad. Skoro chcesz, żeby przeszłość rzucała cień na całe twoje życie, to cóż mogę zrobić? Ale rezerwuję sobie prawo do dania ci w zęby za obrazę lady Avery przez porównanie jej, chocby przelotnie, do zdradliwych dziwek, z którymi miałeś kiedyś do czynienia. 165 Hannah Howell - Masz prawo - rzucił Cameron. - Tak samo, jak ja będę miał prawo dać ci w pysk za to, że jesteś męczący jak wrzód na tyłku. - Zgoda. - A teraz wróćmy lepiej do obozu. Trzeba wszystko dobrze zaplanować. Avery słuchała z przerażeniem wieści o tym, że w całym mieście kręcą się ludzie sir Charlesa. Pomysł, żeby przerzedzić ich liczbę w tym czasie, gdy reszta będzie próbowała bezpiecznie wślizgnąć się na statek, wydawał się dość ryzykowny. Wpraw- dzie MacAlpinowie mieli teraz wszelkie prawo uważać DeVeau za wrogów, ale prawdą było również, że to ona była powodem obecnego konfliktu. Już miała zaproponować, żeby oddali ją sir Charlesowi, kiedy nagle odezwała się Gillyanne. - Trzeba odwrócić jego uwagę. - To by pomogło, dziecko - zgodził się Cameron - ale ponieważ użyliśmy już tej sztuczki przy uwalnianiu Avery, DeVeau na pewno będzie ostrożny. - Tak, jest jednak nastawiony na zwykły żołnierski fortel, jak popędzenie koni czy podpalenie wozu. Potrzebne jest coś takiego, czego nie skojarzy z wami. Może coś, co pozwoli ludziom wejść na statek i wnieść cały dobytek tuż przed jego nosem. Cameron zrobił wielkie oczy i skinął głową. - Bardzo dobry pomysł, tylko nie wiem zupełnie, co by mogło być. - Wiele ludzi odbywa pielgrzymki do świętych miejsc w Anglii, - Gilly, jesteś czasami zdumiewająco mądra - stwier- dziła Avery, uśmiechając się, gdy kuzynka się zarumieniła. 166 Miód - Przyznaję, że czasami mam dosyć dziwne pomysły - mruknęła dziewczynka, patrząc na Camerona. -Musisz mieć jak ichś ludzi, którzy me są zbyt znani sir Charlsowi i jego żołnierzom. Takich, co to wystarczy im jakaś peleryna, i przejdą nierozpoznani. - Mała grupka - ciągnęła Avery. - Sześciu ludzi, jeden obładowany wóz i kilka zwykłych koni. Jedna kobieta i Gil- lyanne. - Ja? - pisnęła dziewczyna. - Nie! - krzyknął Cameron. - Tak. Mała grupka pielgrzymów nie wzbudzi na dłużej zainteresowania, ale dziewczyna, która ślubowała Śpiewać całą drogę do świętego miejsca, zwróci uwagę prawie całej wsi. Gdyby Gillyanne śpiewała całą drogę, idąc przez miasto, nawet nikt na statku nie zauważyłby wślizgujących się ludzi. To byłoby dopiero odwrócenie uwagi. Niestety, mogło to również narazić ją na niebezpieczeństwo. - Nie mogę narażać dziewczynki - powiedział Cameron, ignorując pomruk rozczarowania, który rozległ się ze wszystkich stron. - A ja nie mogę śpiewać przed takim tłumem ludzi -zaprotestowała. - 1 niby dlaczego to miałoby przyciągnąć czyjąś uwagę na dłużej? - Gilly, wiesz, że ludzie lubią słuchać twojego głosu -Powiedziała Avery. - A dla większości z nich szansa na usłyszenie dobrej śpiewaczki jest tak rzadka, jak na gorący dzień w Szkocji. - Popatrzyła na Camerona. - Nie sadzę, żeby Gillyanne była w ten sposób bardziej narażona na niebez-pieczeństwa, niż gdyby miała się wślizgnąć na statek pod czujnym okiem żołnierzy DeVeau. Jak więc argument Camerona się nie ostał. Rzeczywiście, Gillyanne byłaby w większym niebeapieczeństwie, przekradając 167 HANNAH HOWELL się na pilnie strzeżony statek. Cameron wraz z kilkoma swoimi ludźmi nie był w stanie zamknąć na wieki oczu wszyst- kimi strażnikom DeVeau. Zgodził się więc na plan pod warunkiem, że wśród „pielgrzymów" będzie kilku mężczyzn zdolnych do walki, gdyby zaszła taka potrzeba. Kiedy Avery pomagała w przygotowaniach Anne, która miała być w grupie pielgrzymów, a także kuzynce, żałowała że nie weźmie udziału w tej przygodzie. Ranald, mąż Anne i trzech innych żołnierzy o dość pospolitym wyglądzie mieli pójść w tej grupie. Donald będzie odgrywać chorego chłopca, którego pielgrzymka ma uzdrowić. Cameron i Leargan szybko pakowali konie i wóz, żeby zmieścić tam jak najwięcej. Wielka. ilość bagażu, jaką mieli pielgrzymi, dawała się łatwo wy- tłumaczyć. Ofiary, pokuty i błogosławieństwa nie są tanie. - Teraz żałuję, że to wymyśliłam - marudziła Gillyanne, gdy Avery upinała jej włosy. - Gilly, to był wspaniały pomysł. - Tak, bo miałaś zaproponować, żeby cię oddali tej świni; - Skąd wiesz, że chciałam tak zrobić? - Avery musiała przyznać, że dar kuzynki jest czasem niepokojący. - Widać było, że myślisz: „To wszystko moja wina". Wie- działam, że Cameron nie zgodzi się na to, ale nie chciałam kłótni. 1 co mam w nagrodę? Muszę śpiewać przed bandą obcych luda. - Ciii, dziecko, to jeszcze nic w porównaniu z tym, co ja mam zrobić -wtrąciła Annę, przypinając czepeczek. - Z trudem powstrzymuję się od śmiechu na samą myśl o tym, że mój chłop będzie odgrywał księdza. ¦ Przecież zna wiele modlitw i błogosławieństw - rzekła Avery. - A po francusku mówi tak, jakby się tu urodził. Annę wzruszyła ramionami. Takie już ma zdolności. Ten człowiek pamięta każde słowo, jakie w życiu usłyszał, i jest niezłym mimem. Ale granie 168 Miód świętoszka będzie dla niego bardzo meczące -Zaśmiała się wraz z Gillyanne i Avery, po czym wyprostowała się gładziła prostą brązową suknię -No, to ruszajmy. Im wcześniej zaczniemy, tym szybciej skończymy. - Gdzie Ranald zdobył te wszystkie rzeczy księdza?- spytała Avery, lecz Annę nic nie odpowiedziała, tylko wzięła Gillyanne pod rękę i pośpieszyła w stronę reszty pielgrzymów Avery dołączyła do grupy, która miała wejść do miasta z przeciwnej strony niż pielgrzymi. Już prawie skończyli opróżnianie wozów, które miały zostać. Swoje rzeczy i zapa­sy popakowali na konie i na własne plecy. Z wierzchowcami będą największe kłopoty, pomyślała Avery, mocując z pomo­ cą Therese swój bagaż na plecach. Koń nie potrafi wczołgać się po cichu na pokład ani schować się tak sprawnie jak człowiek. Cameron chciał szybko je w porcie rozkulbaczyć i wprowadzić je mieli w ostatniej chwili rzekomi handlarze koni. Pomysł był dobry, ale jednak obecność zwierząt mocno ją niepokoiła. Była zawiedziona, że nie miała okazji zamienić kilku stów z Cameronem, nim wraz z Learganem, Małym Robem, Colinem i jeszcze dwoma mężczyznami wymknął się do miasteczka, żeby uciszyć tylu ludzi DeVeau, ilu się da. Szybko pomachały sobie z GiUyanne, kiedy ich grupy udały się w różne strony. Przez całą drogę do miasteczka Avery modliła się, żeby plan okazały się skuteczny. Gdyby wszystko zawiodło, nie dość, że ona znów skończyłaby w rękach sir Charlesa, ale wpadłaby w nie również Gillyanne. Cameron zaciągnął zabitego człowieka w ciemniejszą część uliczki i tutaj zostawił. Nie lubił tak zabijać, skradając się za ofiarą i uderzając bez ostrzeżenia. Większość strażników 169 Hannah Howell ogłuszył mocnym uderzeniem w głowę, po czym zosta- wił ich związanych i zakneblowanych. Ten jednak zobaczył któregoś z jego ludzi, wkradających się na statek, i już chciał podnieść alarm, więc trzeba było szybko zażegnać niebezpie- czeństw. Cameron wolał męską walkę twarzą w twarz niż podrzynanie gardła, ale nic nie mógł na to poradzić. I wtedy, jakby dla ulżenia jego duszy, powietrze przeciął niezwykły głos Gillyanne. Uśmiechnął się, gdy wszystko nagle zamarło. Nie zdziwiłby się, gdyby szukające resztek psy nagle usiadły i zaczęły słuchać. Miał tylko nadzieję, że jego ludzie są już przyzwyczajeni do tego śpiewu i będą robili swoje, chociaż tego głosu nie dawało się słuchać bez pełnego zainte- resowania. Było w nim coś takiego, co chwytało za serce i mocno trzymało. Nie spuszczając z oka małej grupki z Gillyanne i pilnując, czy jeszcze gdzieś nie pojawi się człowiek sir Charlesa, którego trzeba uciszyć, Cameron ruszył w kierunku portu. Czasem widział któregoś ze swoich, jak wchodzi na statek, i mógł tylko modlić się o to, żeby wszyscy byli na pokładzie, kiedy on i grupa „pielgrzymów" dotrą tam wreszcie. Jakaś szara postać zbliżyła się do niego, ale odetchnął z ulgą, poznając kuzyna. - Prawie wszyscy są już na pokładzie - zameldował Lear- gan. - Za chwilę będą ładować konie. Ta mała zajęła sobą wszystkich. Jakby byli zaczarowani. Nawet ten drań, którego chcesz zabić - dodał, wskazując głową na gospodę. Cameron podążył za wzrokiem kuzyna i cicho zaklął. Sir Charles wydawał się oczarowany, ale spojrzenie, jakim mierzył Gillyanne i całą grupę, mocno go zaniepokoiło. Nie był do końca pewien, czy sir Charles nie rozpozna kogoś, Istniało również niebezpieczeństwo, że będzie chciał porwać Gillyanne ab y posiąść ten cudowny głos na własność. 170 Miód A very stała obok krępego kapitana, który oparty o reling, zydychał z zachwytem, słuchając śpiewu Gillyanne. Wydawało się, że wszystko idzie dobrze, ale wciąż nie była pewna, czy może ufać instynktowi. Ostatnio jej zdolność wyczuwania niebezpieezeństwa bywała zawod- na. Było to zapewne wynikiem uczuciowych zawirowań, jakim podlegała. Kiedy Gilliyanne zamilkła, Avery uśmiechnęła się do kapitana, który ocierał łzy z policzków. - Moja kuzynka śpiewa jak anioł, prawda?-spytała, klepiąc' go po ręce. - Jej ojciec, sir Eric Murray, lord Dubhlinn, jest z niej bardzo dumny. - Sir Eric Murray? Czy on jest spokrewniony z MacMil-l anami z Bealachan? - Tak, jest ich siostrzeńcem. Dali mojej kuzynce w wianie trochę ziemi, tak bardzo ją lubią. - Jestem więc jej dalekim kuzynem. Ponieważ nazywał się MacMillan, podejrzewała juz moż­ liwość jakichś koneksji, ale udała zdumienie. - To mnie bardzo pociesza, że będziemy przebywać te wody pod dowództwem krewniaka. - Westchnęła i pokręciła głowa. - Mam tylko nadzieję, że moja kuzynka dotrze bezpiecznie na pokład. - A dlaczego nie? Czy coś jej grozi? - Nie jestem pewna, ale człowiek, który poszukuje mnie dl , a własnych korzyści, może próbować schwytać ją zamiast mni e. Może również pozbawić Szkocję tego pięknego głosu i tr zymać ją w niewoli dla rozrywki. - Podli Francuzi- mruknął kapitan i dał znak swoim ludziom. Avery z trudem powstrzymała uśmiech, gdy wszyscy członkowie załogi złapali za broń. Żołnierze Camerona stali przy relingu z łukami i strzałami. Teraz doszło do nich jeszcze kilkunastu uzbrojonych marynarzy. Hannah Mowsll Dobrze, że kapitan w ogóle zgodził się przyjąć ich na statek i nie wydał DeVeau, a teraz w dodatku był skłonny o nich walczyć. Avery patrzyła, jak przyjechał Cameron ze swymi ludźmi Ludzie wślizgiwali się na pokład, podczas gdy on i Leargan pomagali Annę i reszcie załadować na statek wóz i konie. Gilłyanne stała na kei, słodko śpiewając, a Ranald błogo­ sławił morze i statek. Avery już się uspokoiła, gdy nagle tuż za jej kuzynką pojawił się sir Charles z czterema ludźmi. Nim Ranald zdołał go powstrzymać, schwycił dziewczynę i przyłożył jej nóż do gardła. Ranald stał naprzeciwko niego z wyciągniętym mieczem, ale nie mógł nic zrobić. Cameron i Leargan stali przy rampie, z uniesionymi mieczami, równie bezradni. - Myślisz, lady Avery, że dam się nabrać na tę sztuczkę?! - zawołał sir Charles. - Jak się domyśliłeś? - spytała, dziwiąc się spokojowi w swoim głosie. - Sir Renford - skinął na człowieka stojącego obok - rozpoznał dziewczynę. Mężczyzna często pamięta kobietę, na którą ma ochotę, a której nie udało mu się mieć. A teraz proponuję, żeby twoja słodka osóbka znalazła się tu na dole, jeśli chcesz, by ten ptaszek wydobył jeszcze z siebie jakiś dźwięk. Gdy Avery ruszyła się, jakby chciała posłuchać rozkazu, Mały Rob stanął za nią, przytrzymał jej ręce i przycisnął do relingu. Nie odrywając wzroku od sir Charlesa, Cameron dal znak swoim ludziom, którzy stali z naciągniętymi łukami, wymierzonymi wprost w sir Charlesa. Również marynarze mieli przygotowaną broń - niektórzy łuki, inni miecze lub maczugi. Nawet sir Charles, mimo całej pewności siebie, musiał wiedzieć, że będzie martwy, gdy tylko zrani Gillyanne 172 i pojawi się choćby jedna kropla jej krwi. Avery modliła się żeby nie był tak szalony i nie uznał, że uda mu się jakoś uciec lub, co gorsza, zabrać z sobą dziewczynkę dla jakiejś pokretnej zemsty. Stała w napięciu wystraszona, przytrzymywana przez Małego Roba, podczas gdy towarzysze sir Charlesa prowdzili z nim rozmowę. - Puść dziewczynę, DeVeau -powiedział Cameron po fran- cusku- - Nie wygrasz. - Moi ludzie... - zaczaj sir Charles, powoli odsuwając nóż od szyi Gillyanne. - Większość z nich jest martwa albo związana. Wątpię, czy uda ci się znaleźć więcej niż czterech nowych chętnych spośród tchórzy, ukrytych za twoimi plecami. - Nie lubię przegrywać - powiedział sir Charles, ale po- pchnął Gillyane w kierunku Ronalda, który złapał dziewczynę za rękę i pobiegł na statek. Sir Charles ukłonił się Avery. - Do następnego spotkania. -Sądzę, że widziałam już Francję- odpowiedziała i uwolniwszy się z uchwytu Małego Roba, pośpieszyła do Gillyanne. Cameron stał przy relingu, patrząc na sir Charlesa, gdy statek wypływał z portu. - To był prawie cud. - Tak - zgodził się Leargan, stajać przy nim. -Na szczęście sir Charles bardziej kocha siebie, niż lubi zwyciężać. - Zerknął na Avery i Gillyanne pogrążone w rozmowie z kapitanem. -Czy wiedziałeś, że nasz kapitan jest jakimś krwniakem małej Gillyanne? - Dopiero od paru minut. - Cameron mocniej uchwycił się barierki, gdy statek nabierał szybkość. - Myślisz, że dzew-czyny poproszą go o pomoc w zorganizowaniu ucieczki? 173 Leargan również trzymał się mocno relingu, a twarz robiła mu się coraz bardziej szarozielona. . Sądzę, że przyszło im to do głowy, ale wiedzą równieą że ktoś mógłby zostać ranny, a tego by nie chciały. Czując, że oblewa go nieprzyjemny zimny pot, i wiedza te wygląda przynajmniej tak samo jak jego kuzyn, Cameron zaśmiał się niewyraźnie. _ Chyba jednak nie bylibyśmy w stanie walczyć. Jedyną odpowiedzią kuzyna był śmiertelny jęk, a za moment taki sam jęk wydał Cameron. 16 O, widzę, że ta podróż nie będzie romantyczną przygodą, o jakiej marzyłam. Cameron spróbował się odwrócić, żeby spojrzeć na Avery, ale tylko się skrzywił. - Mam ręce przywiązane do balustrady. Tak. - Przyklęknęła przy nim i pomyślała, że nigdy jeszcze nie widziała mężczyzny tak chorego. - Mały Rob bał się, że wypadniesz za burtę razem z zawartością swojego żołądka. - A gdzie jest Leargan? - Cameron rozejrzał się, lecz nie zobaczył kuzyna. - Annę i Gillyanne już go odwiązały i zaprowadziły do koi. - Jak mu to może pomóc? Przecież koja też się rusza. - Racja, ale mamy napój, który pomaga. Zrobiłyśmy go bardzo dużo, bo prawie połowa twoich ludzi zachorowaia. Zauważył, że Avery wygląda bardzo atrakcyjnie, osmagana wi atrem i opalona, i wzbudziło to jego zawiść. - A ty piłaś tę miksturę? - Nie. - Odgarnęła mu z czoła posklejane włosy i uznała, że oprócz lekarstwa potrzebne mu mycie. 175 - Pewnie, że nie - marudził. - Nie powinno mnie dziwić źe dziewczyny Murrayów są doświadczonymi żeglarzami. Avery rozwiązała mu ręce. - Właściwie Gillyanne i ja wiele nie żeglowałyśmy. Tylko ta jedna podróż do Francji. - Wcale nie jest mi przez to przyjemniej. - No wiesz, i to po tym, jak Mały Rob i ja tyle sie na- pracowaliśmy, żeby wlewać ci lekarstwo do tego nieszczęsnego gardła. Cameron przypomniał sobie mgliście, jak ktoś wlewał w nie- go obrzydliwie smakujący płyn, po czym stwierdził, że jest po raz pierwszy przytomny, odkąd statek rozwinął żagle. - Jak długo byłem przywiązany do tego relingu? - Od wczorajszego poranka - odpowiedziała, obejmując go w pasie, żeby mógł wstać. Patrzył na czubek jej głowy, gdy go prawie ciągnęła w stronę swej kabiny. - Nie powinnaś trzymać się tak blisko mnie. Na pewno cuchnę. - Oczywiście, ale dlatego w mojej kajucie jest gotowa kąpiel. - Czy nie mam własnej kajuty? - Nie. Jest tylko kilka i kapitan dał je kobietom, chociaż teraz są zapchane chorymi mężczyznami. - Z trudnością utrzy- mywała go jedną ręką, drugą otwierając drzwi do maleńkiej kajuty. - Teraz ty będziesz zapychał moją- Cameron chciał zaprotestować, ale był zbyt słaby, żeby się kłócić. Stał niepewnie, gdy wręczyła mu puchar jakiegoś ziołowego naparu i zaczęła ściągać z niego ubranie. Rujnowała w ten sposób jego plan, by się od niej trzymać z daleka. Potem | uznał, ze jest na pewno zbyt chory, żeby wpaść w pułapkę własnego pożądania, i odprężył się. Napój smakował obrzydliwie, lecz wypił do końca i z wdzięcz- 176 nością przyjął wino, które mu dała, żeby poprzwić sobie smak Gdy zanurzył się w gorącej wodzie, z westchnieniem zadow- olenia stwierdził, że od jakiegoś czasu nie odczuwa skurczów żołądka. Mikstura smakowała ohydnie, ale naprawdę pomagała. - Ten twój napój chyba rzeczywiście działa - przyznał gdy myła mu włosy. - Zwykle pomaga po czwartej dawce - odpowiedziała i od-chyliwszy mu głowę, spłukała czystą wodą z dzbanka. - Ty właśnie połknąłeś szóstą. - Ma tak obrzydliwy smak. Aż się dziwię, że nie jest mi bardziej niedobrze. Avery zaśmiała się cicho, szorując mu plecy. Zostawiając go na dwa dni na pokładzie, zrobiła jedną z najtrudniejszych rzeczy w życiu. Był tak strasznie chory, a ona nie mogła nic zrobić, tylko wlewać mu wywar do gardła i czekać, aż zacznie działać. Teraz jednak widziała pewne korzyści z tego, że najgorszy okres spędził poza kajutą. Mieli przynajmniej czyste, pachnące miejsce, w którym mógł odzyskiwać siły. A w dodatku, pomyślała, uśmiechając się, byl teraz poniekąd na jej łasce. Gilly miała rację. Głupio było pozwolić mu na utrzymywanie dystansu między nimi. Jeśli to miał być koniec, nie da sobie ukraść tej odrobiny czasu, jaki im został. Musi mieć co wspominać. Wyraźne ślady podniecenia, jakie zaobserwowa- ła, kończąc go kąpać, upewniły ją, że wciążjej pożąda, i najwyz- szy czas, żeby przestał uciekać przed tym, co może ich połączyć. - Chyba jut wydobrzałem na tyle, żeby się samemu wy-trzeć - powiedział, wychodząc z wanny. Wręczyła mu ręcznik i poszła otworzyć drzwi, do których ktoś zapukał. Weszło dwóch mężczyzn, którzy ustawili na małym stoliczku tacę z jedzeniem iwytaszczyli wannę. Nim wyszli Cameron włożył szatę, którą mu przygotowała, usiadł ptzy stole i ostrożnie patrzył na jedzenie. 177 - Możesz coś zjeść - powiedziała. Podeszła do dużej mied- nicy z ciepłą wodą i zaczęła zdejmować suknię. -Nie zaszkodzi ci, ale radzę powoli. Twoje wnętrzności są obolałe. - Niewątpliwie - szepnął, gdy jej koszula opadła do stóp a zaraz po niej majtki. Żuł groby kawał chleba, patrząc, jak dziewczyna się myje Widok jej pięknych, smukłych pleców rozpalał go do bólu. Jestem już w znacznie lepszej formie, pomyślał, popijając wino, które wcale nie chłodziło gorącej krwi. Zachowywała się tak, jakby wciąż byli kochankami. Było to zupełnie niezrozumiałe, bo cały tydzień ją ignorował. Może powinien jej wprost powiedzieć, że ich romans się skończył? Patrzył na nią, gdy siadła do stołu, ubrana tylko w lekką szatę. Jej gęste ciemnozłote włosy wiły się, spadając na smukłe ramiona. Uśmiechała się słodko. Z sobie tylko znanych powo-dów miała zamiar potraktować jego zachowanie z ubiegłego tygodnia jako wynik złego humoru. Obserwował ją dalej, gdy jedli. i czuł, jak pożądanie ściska całe jego ciało, a oczekiwanie słodyczy, jaką mógłby poczuć w jej ramionach, poruszało każdy nerw. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej rosła namiętność i coraz częściej myślał, jaki z niego idiota, że sam rezygnuje z tego, co mu tak chętnie oferuje. - Do czego ty zmierzasz? - spytał w końcu, zdziwiony jej dobym nastrojem po tym, co musiała znosić z jego strony przez ostatnie dni. - Do czego? - spytała, zakładając nogę na nogę. Nie po-prawiła szaty, która się rozchyliła, ukazując jej nogi do polowy uda. - Dlaczego uważasz, że w ogóle do czegoś zmierzam? Z trudem oderwał wzrok od jej szczupłych nóg, walcząc z pokusą obsypania ich pocałunkami'. - Bo po tym, jak się zachowywałem cały miniony tydzień. dziewczyna z twoim temperamentem powinna mieć ochotę 178 walnąć mnie w łeb. A ty tymczasem kurajesz mnie w chorobie, myjesz, karmisz, uśmiechasz się i kusisz. - Z achowywałeś się tak specjalnie, prawda? Myślałam po prostu sie dąsasz. - Nie dąsałem się. - Nie? Wiec jak byś to nazwał? - Po prostu przypomniała mi się zdradziecka natura kobiet Nie zdziwił go wyraz gniewu na jej twarzy. - Gdybym była niegrzeczna, powiedziałabym, że jak ktoś się zadaje tylko z dziwkami i cudzołożnicami, to musi być idiotą, spodziewając się honoru i uczciwości. - Mocno bijesz, panienko. - Dziękuję. Uświadomił sobie, że jej słowa go nie zezłościły, bo już sam doszedł do takiego samego wniosku. Myśl, że mogła uznać go za idiotę, ukłuła go ostro, ale się z tym pogodził. Kobiety i mężczyźni od zawsze robili z siebie idiotów, a on przynajmniej wyciągnął naukę z doświadczeń. - Nie wszystkie były dziwkami i cudzołożnicami - poczuł się w obowiązku wyjaśnić. - Jedna to była dziewczyna, z którą byłem zaręczony, dobrze urodzona, miłego usposobienia i po- dobno cnotliwa. - Byłeś żonaty? - Avery zastanawiała się, dlaczego skoro w miarę spokojnie przechodziła do porządku nad jego byłymi kochankami, to myśl o zaręczynach czy małżeństwie jest jej tak przykra. - Nie, tylko zaręczony. Wydawała się chętna do małżeństwa Dwa tygodnie przed ślubem przyjechała do Carinmoor ze swą matką, służbą, jakimiś krewnymi, wśród nich z dalekim kuzynem imieniem Jordan. - I? - zachęcała, gdy zamilkł i zapatrzył się ponuro w swój kieli ch. - Byli kochankami, ona i ten Jordan? 179 ir^ T.------ - Tak, i on nie był żadnym kuzynem. Był synem starego zatwardziałego wroga mojego ojca. Chcieli wykorzystać uro- czystość zaślubin do tego. żeby wpuścić swoich ludzi do mojego zamku i go przejąć. Moja rodzina, służba i oczywiście ja, zamroczony pan młody, mieliśmy zostać zabici. Wpuścili juz do mojego domu kilkoro swoich ludzi i Zaczęli rzeź Sześciu moich ludzi nie żyło, nim się zorientowałem, że coś jest nie w porządku. Później znaleźliśmy ich ciała, obciążone kamieniami, na dnie fosy. I masz pretensje do siebie za każdą z tych śmierci, pomyślała Avery, żałując, że nie może zdjąć z niego tej winy. - Jak się zorientowałeś, że coś takiego planują? - Szedłem do jej komnaty sypialnej, gdy zobaczyłem wkra- dającego się tam Jordana, i przyłożyłem ucho do drzwi. _ i okazało się, że ci, którzy podsłuchują, nigdy nie usłyszą o sobie nic dobrego? Uśmiechnął się leciutko. - Racja. Usłyszałem, jakie mają plany i co się stało z moim zaginionymi ludźmi. Usłyszałem również, że moja narzeczona jest bardzo zadowolona, że wszystko zostanie załatwione zanim będzie musiała mnie poślubić i spędzić ze mną noc poślubną. Była przerażona, że ten ciemny, ponury diabeł mógłby dotknąć jej jasnego ciała, zanim zostanie zabity- - Och, pewnie wolała jasnowłosych pięknisiów, młodych rycerzy, którzy podrzynają gardła gospodarzom, goszczącym ich w swych domach. -Ucieszyła się, widząc, że się uśmiechnął z jej drwiny. - Trudno jest czasem dojrzeć prawdę poprzez uśmiechy i słodkie słówka. Pochlebstwa są tak miłe, że chętnie się w nie wierzy. A co ty zrobiłeś? - Zamknąłem bramy, zebrałem zdrajców, a kiedy jego ludzie nadjechali, powywieszałem tamtych na blankach. Od- jechali. 180 Było to okrutnr, ale wiedziała, że dał im łagodniejszą śmierć, niż zrobiliby to inni. - A twoja narzeczoną? - Nastraszyłem ją i jej baby i odesłałem do domu. - Cameron przypatrywał się Avery w milczeniu, po czym nagle spytał: -A kto ciebie oszukał? - Och, po prostu taki chłopak. Przed wyjazdem do Francji rodzice zabrali mnie na dw6r królewski. Mieli pewnie nadzieję, że znajdę tam narzeczonego. Powiedzmy sobie szczerze, że chłopcy nie pchali się do mnie tłumem, żeby ucałować czubek mojego pantofelka. Był jednak taki jeden, który wykazał zainteresowanie mną, a ponieważ nikt przedtem nie prawił mi komplementów i nie przymilał się, byłam pod wrażeniem. Słyszałam, że uwodzi panny i je zostawia... taki łajdak, który więcej czasu spędza w damskich objęciach niż przy jakiejkol-wiek pracy. - Wzruszyła ramionami. - Wmawiałam sobie, że większość młodych chłopaków korzysta z takich rozrywek, nim się ustatkuje i ożeni. Cameron wiedział, jak się ta historia skończy, i z trudem się powstrzymywał, żeby jej nie przerwać. Uważał, że nie ma jakiegoś dziwacznego gustu, więc nie mógł zrozumieć, czemu inni nie zauważają jej urody, nie widzą w tym smukłym ciele obietnicy gorącej namiętności. Czuł wielką ochotę spotkania tego młodego człowieka i pobicia go dotkliwie. Po wypadkach z sir Charlesem był nastawiony do Avery bardzo opiekuńcza - A z tym chłopakiem tak nie było? - spytał. - Może będzie, ale nie ja byłam tą dziewczyną, która go na wróciła. Nie był zbyt dyskretny. W tym samym czasie, gdy się do mnie zalecał, miał romans z pewną młodą mężatką. Przez przypadek nakryłam ich na schadzce w ogrodzie. Wyrażała zazdrść z powodu uwagi, jaką mi poświęcał. Potem okazało się, że jego zauroczenie "tą zbyt chudą dzewczyną 181 z dziwnymi oczami" wynikało z zainteresowania jej posagiem. - Uśmiechnęła się, gdy on się lekko skrzywił. - Nie chciałam zostać dłużej na dworze. - I oczywiście był jasnowłosy i bardzo ładny. Zaśmiała się cicho. - Miał czarne włosy, skórę białą jak mleko i niebieskie oczy. Odkryłam wtedy, że na jasnej skórze najłatwiej powstają siniaki - mruknęła. - Gdy wróciłam z ogrodu do wielkiej sieni, mąż tej damy zapytał mnie, czy jej gdzieś nie widziałam. - Złośliwa dziewczyna. - Cameron podniósł puchar, jakby wznosił toast. - Tak, chociaż nie powinnam była dać się ponieść urażonej dumie. Ten mąż mógł był zabić ich oboje. Chłopak i tak nieźle oberwał, bo nie był ani wysoki, ani mocny, - Dziwne. Kobiety zwykle wolą wysokich i silnych. - Ale z tego, co wtedy usłyszałam, miał co innego, co ją zainteresowało. Jego kochanka powiedziała, że ma bardzo dużego... - Avery - ostrzegł, patrząc na nią karcąco, chociaż chciał się roześmiać. - Nie bój się, nie spojrzałam, żeby potwierdzić jej opinię. - Bardzo grzecznie się zachowałaś. Nie jesteś za chuda, a te twoje oczy może i mają dziwny kolor, ale są piękne. - Dziękuję, łaskawy panie - odpowiedziała lekko i żartobli- wie, a lekki rumieniec zabarwił jej policzki. - I mam prawdziwą słabość do ciemnych, przystojnych rycerzy. - Mrugnęła do niego- Wyciągnął do niej rękę. Poczuł się niebezpiecznie dobrze, gdy podała mu dłoń. 2 westchnieniem, które było wyrazem rezygnacji, posadził ją sobie na kolanach. - Lepiej się czujesz, co? - spytała i głos zadrżał jej trochę gdy Cameron zaczął gładzić jej nogi. - Znacznie lepiej - odpowiedział i pocałował ją w szyję 182 - I nie będzie już dąsów? Odchylił się, westchnął i potrząsnął głową, - Nie. Nie możesz oczekiwać, że człowiek dobrze przyjmie wiadomość, że ukryto przed nim jego dziecko. Biedaczek nie został nawet nazwany ani ochrzczony. Avery uznała, że próbuje jej wyjaśnić swoje zachowanie Innych przeprosin me mogła od niego oczekiwać - Tak, to było okrutne. Ale jeszcze gorsze było to, co znjbfli ci ludzie, którzy zostawili go w lesie, skazując na śmierć - Ponieważ był ciemny jak diabeł, z czarnymi oczami i włosami, musiał być dzieckiem diabła, a to znamię na brzuszku potwierdzało podejrzenia. -Głos Camerona był szorst-ki , pełen goryczy, której nie potrafił ukryć. - Widocznie jestem wielką grzesznicą - mruknęła - bo za każdym razem, jak widzę ten znaczek na twoim brzuchu, mam ochotę go pocałować. Poczuła, jak zadrżał pod dotykiem jej rąk, które położyła mu na piersi. Musiał odchrząknąć, nim się odezwał. - Nigdy nie odmawiam mojej pani tego, czego sobie życzy. Podobał jej się sposób, w jaki powiedział „mojej panf. Wstała z jego kolan i uklękła między jego długimi nogami. Chciała, żeby tak o niej myślał, kiedy już ją odeśle. Moja pani, przy której miękną mu kolana. Moja pani, która przy każdym dotyku i pocałunku okazuje rozkosz, jaką jej sprawia jego duże, mocne ciało. To będzie miłe wspomnienie, marzyła przesuwając usta p o jego nodze coraz wyżej. Będzie słodkim, i miłym wspomnieniem, gdy odeśle ją już do Donncoill, i może będzie p róbował znaleźć sposób na zdobycie jej z powrotem. Gładziła i całowała jego nogi. aż poczuła, jak przeszywa go dreszcz. Uniosła się na kolanach i rozwiązała mu kaftan. Całowała jego twardy brzuch, biodra, żebra, wszędzie, tylko nie tam, gdzie chciał najbardziej. W końcu pociągnął ją 183 lekko za włosy, zamruczał coś i zrozumiała, że nie może już znieść jej delikatnych tortur. Zaśmiała się i dała mu to, czego chciał. Cameron ściskał oparcie fotela i patrzył, jak Avery pieści go ustami. Robiła to coraz lepiej, wiedząc instynktownie, jak doprowadzić go na skraj słodkiego szaleństwa. Najwyraźniej dawanie sprawiało jej olbrzymią przyjemność i wzmagało to jego rozkosz. Chciał wytrzymać jeszcze dłużej, ale po paru chwilach wiedział, że musi ją powstrzymać. Avery wydała cichy okrzyk zdumienia, gdy wstał, wziął ją pod pachy i usadził na fotelu. Mruczała z przyjemności, gdy rozsunął jej szatę i przywarł do piersi. Jego dłonie i usta stały się narzędziami zmysłowej tortury. Dopiero gdy przed nią ukląkł, zawstydziła się. - Nie, to za śmiałe - protestowała słabo, gdy delikatnie powstrzymywał ją przed zsunięciem nóg. - Ja ci nie odmówiłem żadnej części siebie - powiedział, wtulając się we wnętrze jej ud. - Ale mężczyźni są bardziej bezwstydni. - Och, jaka jesteś piękna tutaj. Złoto, jedwab i słodki miód. Wystarczyło kilka ruchów jego długich palców i jeden czy dwa pocałunki, aby wyzbyła się wszelkiego wstydu. Dopro- wadził ją na szczyt w zdumiewającym tempie. Szybko zorien- towała się, że zrobił tak specjalnie, żeby mógł się nią bawić. jak chciał. Zamknęła oczy i usiłowała zapanować nad sobą Jednak jego pieszczoty, chociaż bezwstydne i lubieżne, bardzo jej się podobały. Jeszcze raz doprowadził ją na szczyt, do jakiego dążą wszyscy kochankowie. Kiedy wydawało jej się że ma zamiar zrobić to po raz trzeci, zaprotestowała. Było to cudowne, ale chciała go poczuć w sobie, marzyła o połączeniu ich ciał. Nie miała ochoty znów przeżywać tego sama. Cameron złapał ją w talii i uniósł z fotela. Powoli usadził ją na 184 sobie, moszcząc się w niej, jakby mu się wcale nie spieszyło, jakby oboje nie drżeli z niecierpliwości. Avery patrzyła na niego, przytuliła się do jego szerokich ramion. Miał za- rnkniete oczy i odrzuconą głowę. Na jego twarzy malowali wyraz takiej rozkoszy, ze jej namiętność leż osiągnęła wyżyny Nim poszył do końca ich ciała, poczuła, te powoli zbliża sie już rozładowanie. Po kilku szybkich ruchach był już wraz z nią w raju. Avery opadła w jego ramiona i wcale się nie zdziwiła, że rozciągnął się na plecach na podłodze. Była tak wykoń-czona, ze zdumiewał ją nawet fakt, że może oddychać, jeżeli jej rodzice zajmowali się czymś takim ponad dwa-dzieścia lat, to cud, że jeszcze żyją. To wyjaśniało sprawę jej dużej rodziny i gorące spojrzenia, po których rodzice gdzieś znikali. Nagle mocne pukanie wyrwało Avery z roz-myślań. Spojrzała na drzwi przerażona; nie pamiętała, czy zasunęła zasuwkę. - Avery!- zawołała Gillyanne.- Chodź i popatrz na gwiazdy. Słysząc, że kuzynka odeszła, nie czekając na odpowiedz, Avery znów opadła w objęcia Camerona. - Chyba właśnie je zobaczyłam -szepnęła i uśmiechnęła się. Wtedy i on się roześmiał. - Chodź, panienko - powiedział wstając. - Chcę tam wyjść i wypróbować ten twój napój. Ubierając się, Avery rzekła: - Nie ma znaczenia, w którym miejscu na statku będziesz stał. Pij ten napój trzy razy dziennie, póki nie dotrzemy na ląd a powinieneś się dobrze czuć. - Masz dosyć tych ziół na taką ilość wywaru? Mówiłaś, że prawie połowa moich ludzi choruje. - Z garstki ziół można przygotować bardzo dużo, a nie 185 Hannah howeu. wszyscy byli tacy chorzy jak ty i Leargan. Niektórzy po dwóch dniach przyzwyczaili się do kołysania. Wystarczyła im jedna lub dwie dawki. - To wstrętne lekarstwo - mówił już ubrany, pomagając Avery zasznurować suknię - ale jeszcze gorsza jest ta choroba. - Splótł lekko jej włosy i związał wstążką, którą mu podała.-Chodź, pójdziemy zobaczyć, dlaczego Gillyanne uważa, że należy popatrzeć na te gwiazdy. Wziął ją za rękę i wyprowadził z kajuty. Znów był namiętny, wesoły, nawet przyjacielski. Przestał się dąsać i, jeśli miał zamiar utrzymać dystans między nimi, wyraźnie mu się tonie udawało. Nie było to łatwe, ale Avery trzymała język za zębami. Duma burzyła się przeciwko takiemu pozwalaniu mu na odrzucanie jej i przywracanie do łask, zależnie od humoni, lecz zmusiła się do zachowania spokoju. Obiecała sobie jednak, że jeśli będą kiedyś razem, nauczy go, że wyjaśnienia i prze- prosiny nic nie bolą i nie zostawiają blizn. A kobiety, które nie dostają ich od swych mężczyzn, zawsze bardzo cierpią. 17 Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo tęsknię za Szkocją - powiedziała Avery, stojąc obok kuzynki na skalistym wzgórzu i obserwując krajobraz. - Wystarczy jeden dzień tutaj i będę się ezuła zupełnie inaczej. - Hmmm, zimno - jęknęła GiUyanne i otuliła się ciaśniej peleryną. - Nie masz w duszy ani trochę romantyzmu. - Mam, tylko nie lubi być mrożony północnym wiatrem - Przydałoby ci się trochę tłuszczyku na tych drobnych kostkach. Gillyanne przewróciła oczami. - I kto mi to radzi? Dziewczyna, którą przewróci silniejszy wiatr. - Wciąż stoję, mimo tej wichury. - Avery założyał sobie za ucho kosmyk włosów, który wymknął się spod wstążki. - Myślę, te utyłam kilka funtów. - Ach tak, gdybym nie wiedziała, że podczas choroby miałaś swoją miesięczną przypadłość, mogłabym pomyśleć, że jesteś przy nadziei, taka się zrobiłaś gruba. 187 Hannah Howell - Wiesz co? Gdyby ktoś został zepchnięty z tego wzgórza, to chyba mogłaby mu się stać krzywda. - Avery spojrzy na kuzynkę złowrogo, ale ta się tylko roześmiała. - Szkoda, że nie jedziemy do Donncoill - dodała cicho, patrząc, jak MacAl- pinowie rozkładają obóz. - Wiem o tym. - Gillyanne chwyciła ją za rękę. - Najpierw ruszamy do Caimmoor. Avery kiwnęła głową i siłą powstrzymała się od płaczu. - Nie odmieniłam jego zamiarów. - Jeszcze możesz, i dobrze o tym wiesz. On myśli, że jego siostra została skrzywdzona i że zrobił to nasz Payton. Jeśli Payton sam nie przyjedzie jej poślubić, zostaniesz użyta do sprowadzenia go tutaj. Tak zrobiliby nasi ojcowie i bracia, wszyscy nasi krewni zrobiliby tak samo. Jedyna różnica polega na tym, że ona kłamie. Wykorzysta poczucie honoru i miłość brata, żeby dostać naszego Paytona. Nie chcę wciąż ci przypominać tej okrutnej prawdy, ale inaczej będziesz cierpiała jeszcze bardziej. - Więc po co tak bardzo się staram, żeby mnie pokochał? - Bo ty go kochasz. Żeby mu otworzyć serce i oczy, żeby zobaczył, że jego siostra kłamie. Żeby chciał jechać za tobą, niezależnie od tego, co wydarzy się między jego Katherine a Paytonem. - To będzie bolało - szepnęła Avery. - No, pewnie tak - zgodziła się Gillyanne i lekko ścisnąła rękę kuzynki w odruchu współczucia- - Powtarzaj sobie, że chociaż się nacierpisz, możesz w końcu znaleźć szczęście, jakie spotkało twoich rodziców. Ja mam zamiar takie znaleźć. - Zasługujesz na to. Modlę się, żebyś nie miała tyle kłopotu co ja ze zdobyciem tej nagrody. - A jak często wielka nagroda przychodzi bez walki? 188 Miód Jak myślisz, co one tam knują? - spytał Cameron kuzyna, obser wujac obie dziewczyny stojące na wzgórzu. - Szukają wielkiego kamienia, żeby ci go spuścić na łeb - odpowiedział Leargan. Uśmiechnął się, widząc zdegustowane spojrzenie Camerona. - Jesteś w zdumiewająco dobrym nastroju od chwili, gdy wczzoraj przybiliśmy do brzegu. - Nie wiedziałem, że tak bardzo tęskniłem za tym krajem Za wrzosami, wzgórzami, skalami. - Ostami, zimnem, deszczem. Leargan zaśmiał się. - Daj spokój, przyznaj się. Cieszysz się, że wróciłeś. Też za tym tęskniłeś. Cameron uśmiechnął się słabo, - Tak, tęskniłem. Dobrze będzie znów zobaczyć Caim-moor. - Skrzywił się, patrząc znów na Avery i jej kuzynkę. Co najmniej jeden cień przesłoni radość powrotu. - One chyba niczego nie planują, Cameronie. Może też po prostu tęskniły za Szkocją. - A może próbują ustalić, gdzie leży Donncoill albo zamek któregoś z ich rozlicznych krewniaków? - Martwisz się, że twoje plany mogą doprowadzić do wojny? - Nie, pod warunkiem, że będę miał te dwie dziewczyny do wymiany za chłopaka. I nie grożę mu śmiercią, tylko zmuszam do małżeństwa z Catherine. - Dla niektórych młodzieńców to może być gorsze, To znaczy w ogóle małżeństwo - dodał szybko Leargan - a nie akurat z Catherine. To prawda. - Cameron wzruszył ramionami. - - Nie sadzę jednak, żeby Murrayowie czy ich krewniacy mieli z tego powodu doprowadzać do rozlewu krwi. - Nie, prawdopodobnie nie. Ale przecież wiesz, że choć 189 niuvmt/i fictrau* możesz zmusić chłopaka do małżeństwa, nie sprawisz, żeby było udane. - Wiem, lecz coś musiało miedzy nimi zaiskrzyć, jeśli byli kochankami. A na pewno bardzo piękny, bardzo dobry, uwiel- biany przez wszystkich sir Payton Murray może być tylko doskonałym mężem. Leargan zaśmiał się. - Wydajesz się prawie zazdrosny, kuzynie. - Doskonałość potrafi być szalenie irytująca. - A właściwie ile lat ma to uosobienie rycerskich cnót? Cameron uniósł brwi. - Nie wiem. Został pasowany na rycerza przed kilkoma laty, wiec musi być w naszym wieku. - Mógł być wtedy bardzo młody. - O, proszę. Boże, nie — narzekał Cameron, zmierzając do swego namiotu. - Jeśli się dowiem, że został rycerzem w młodym wieku za jakiś wyjątkowo bohaterski czyn, to chyba zwymiotuję. Avery usiadła obok Camerona i patrzyła, jak śpi. Jeżeli pogoda będzie dobra, a trasa bezpieczna i bez przeszkód, mogą być w Cairnmoor za cztery dni. A wtedy, pomyślała smutno, wymieni ją na Paytona i wyrwie jej serce. Chyba tego iw zniesie. Nie mogła do końca zrozumieć, jak on to będzie mógł zrobić- Sprawa dumy, honoru, lojalności w stosunku do siostry...to rozumiała. Czasem Avery wydawało się, że stała mu się bliska Przecież nie można tak się kochać z kobietą, jak on z nią, i nic do niej nie czuć. A może po prostu czuł za mało. Tego się bała. Byłaby gotowa na wymianę za Paytona i zaakceptowałaby argumenty Camerona, z którymi jej rodzina również by się zgodziła, gdyby nie to, że opierały się na 190 i*t IUO kłamstwie. Bała się tego, że ją przehandluje i odeśle bez żadnych emocji, jakby przhandlował konie. Chciała, żeby podejmowł te decyzje rozdarty, lecz obawiała się, że tak nie będzie. Ostrożnie wstała z posłania i zaczęła się ubierać Nie może tu zostać i patrzeć jak on zbruka wszystko, co ich łączyło. Nie może pozwolić na to, by zniszczył piękno jej wspo-mnień. Spakowała szybko mały worek z ubraniami i trochę zapasów i wyczołgała się z namiotu. Nikt nie stał na straży, bo nikt się nie spodziewał, że może uciec z łoża Camerona. Było kilku strażników pilnujących ich przed złodziejami czy innymi chętnymi do bitki czy grabieży, ale wiedziała, gdzie stoją. Oddychając głęboko, żeby się uspokoić, weszła w cień otacza­jącego ich lasu. Odwróciła się i spojrzała na obóz. Przykro jej było zostawiać Gillyanne, ale wiedziała, że kuzynka to zrozumie. Nie było sposobu, żeby ją też wydostać z obozu, a nie wiedziała, czy w ciągu najbliższych dni trafi im się jeszcze szansa ucieczki. Była przekonana, że nikt nie skrzywdzi Gillyanne, która o tym wie, więc na pewno nie będzie się bała. Avery ruszyła szybkim krokiem, zastanawiając się, jak daleko zdoła zajść przed świtem. Jeśli Cameron się przedtem nie obudzi, jej nieobecność nie zostanie odkryta aż do rana. Miała około trzech godzin albo trochę więcej. Może to wy-starczy, jeśli zmierzała we właściwym kierunku. Kiedy dotrze do swej rodziny, powie im. że Gillyanne jest bezpieczna i bez względu na to, co Cameron będzie mówił na pewno jej nie skrzywdzi. Avery wiedziała, że gdyby nawet w złości chciał coś zrobić, jego ludzie mu nie pozwolą. Serce mówiło jej, że nie skrzywdziłby kobiety ani dziecka. Ta wiedza da Pytonowi jakiś wybór dalszych działań. Avery chciała 191 amnnNĄłt ttOWEU. zwierzyć, że Cameron nie potraktuje jej ucieczki jako dalszego ciągu długiej listy kobiecych zdrad. Co to znaczy, że nie możesz jej znaleźć? Usłyszawszy echo swojego wrzasku, roznoszące się po dziwnie cichym obozie, Cameron wziaj głęboki oddech, żeby się uspokoić. Gdy się obudził i nie znalazł jej w to pomyślał, że wymknęła się cicho za potrzebą. Wprawdzie był rozczarowany, że nie rozpocznie dnia, kochając się z nią, ale jej nieobecność nie wzbudziła jego podejrzeń. Dopiero gdy się ubrał i Donald przyniósł śniadanie, zaczął się martwić. W lesie czyhało tyle niebezpieczeństw. Jednak teraz, po godzinie poszukiwań, nie tylko się martwił, ale był pode-jrzliwy i zły. - Nie ma niektórych jej rzeczy - oświadczyła cicho Anne, wychodząc z namiotu Camerona. Spojrzał na Giilyanne. - Nie uciekłaby bez ciebie. Dziewczynka wzruszyła ramionami. - Od ostatniego razu, kiedy próbowałyśmy razem uciec, jesteśmy bacznie obserwowane, gdy jesteśmy razem. A w nocy jestem otoczona innymi ludźmi. Nie mogłaby mnie obudzić nie budząc innych. - Dokąd mogła pójść? - Do Donncoil. - Nie wie, jak stąd trafić. - Rozmawiała długo z kapitanem MacMilanem. Myślę, że mógł jej opowiedzieć, jak iść. Tej możliwości nie przewidział i teraz przeklinał swoją krótkowzroczność. - Nie przejmujesz się specjalnie tym, że cię zostawiłą. - 192 Miód Cameron musiał ze sobą walczyć, by nie unikać bystrego spoj rzenia dziewczynki. - Nie zrobisz mi krzywdy. - z każdego słowa Gillyanne przebijała pewność siebie. - MNie nie grozi niebezpieczeństwo. - Jej też nie groziło. Nigdy bym jej nie skrzywdźł. - Zależy, co nazywasz krzywdą. -Przez uśmiech Gillyanne przebijał smutek. - Myślę, że biedna Avery uznała, że nie chce tu siedzieć i czekać, aż wszystko zepsujesz. Nie był pewien, co chciała przez to powiedzieć, ale nim zdołał spytać, podszedł Leargan i zameldował: - Nie brakuje żadnego konia. Jest pieszo. - Wiec będzie łatwo ją znaleźć - powiedział Cameron, zmierzając w kierunku koni. Przystanął, gdy zobaczył idącego za nim kuzyna. - Pojadę sam. - Jesteś pewien, że to rozsądne? -spytał Leargan, pomagając mu osiodłać konia. - Nie wiem, ale pojadę sam. Dopilnuj, żeby wszyscy rszyli trasą, którą wybraliśmy. Kiedy znajdę te głupią pannice, po- szukam was. - Dlaczego nie pozwolisz jej odejść? Po co ci ona? - Jeśli jakimś cudem dotrze do któregoś ze swoich krew- niaków, poinformuje ich, żeby nie zwracali uwagi na żadne moje groźby dotyczące Gillyanne. - A jeśli ją znajdziesz, a potem przywieziesz do Carnmoor złamiesz jej serce. - Znała moje plany od początku- odpowiedział oschle Cameron, wsiadając na konia. - Nigdy jej nie oszukiwałem - Może nie słowami - zauważył jego kuzyn, po czym pokręcił głową i odszedł od konia. - Pomyśl, Learganie. Stąd do Donncoill są trzy dni ostrej jazdy. Bóg jeden wie, ile czasu trzeba iść. Samotna panienka całymi dniami w drodze może być narażona na znacznie 193 Hannah Howell większe niebezpieczeństwo niż kiedykolwiek ze mną. Ktoś może ją spotkać i wyrządzić większą krzywdę niż zranienie jej serduszka. Cameron popędził konia. Jechał w kierunku Donncoill w na- dziei, że Avery rzeczywiście kierowała się wskazówkami kapitana MacMillana. Wtedy, kiedy prawie uciekła we Francji potrafiła wrócić do obozu na tyle sprawnie i szybko, żeby ich ostrzec przed DeVeau, więc niewątpliwie ma wyczucie kierunku. Trudno będzie znaleźć drobną dziewczynę na wiel­kim obszarze, z tyloma miejscami na kryjówkę, nawet gdyby posuwała się właściwą drogą. Jeśli się zgubi, będzie to w ogóle niemożliwe. „Nie chciała siedzieć i czekać spokojnie, aż wszystko ze-psujesz". Chociaż się przed tym bronił, Cameron rozmyślał nad słowami Gillyanne i zaczynał rozumieć, co miała na myśli. Avery nie była ciepłą wdówką, cudzołożną żoną ani wpraw-ną kurtyzaną. Była młodą, dobrze urodzoną dziewczyną. Dziewicą. Takie kobiety nie wdają się w łatwe, szybko zapominane romanse. A większość takich romansów kończy się dlatego, pomyślał, że wygasa namiętność, a nie dlatego. że kochanek przehandlował cię za męża dla swojej siostry. Mimo swego cynizmu i konieczności trzymania uczuć na wodzy, musiał przyznać, że to, co przeżyli z Avery, było piękne. Rozumiał, że nie chciała zakończyć tego tak, jak planował on, że przy swoim romantycznym usposobieniu, wolała uciec. Był jeszcze jeden powód, dla którego próbowała dotrzeć do Donncoill. Chciała uratować brata. Avery miała zamiar powia- domić rodzinę, że mogą się nie przejmować jego pogróżkami, bo Gillyanne i tak nic nie grozi. Wszystko pasowało. Zdradzi go dla rodziny. Może nawet 194 Miód wykorzysta ich romans przeciwko niemu, odmaluje go jako winnego takiego samego przestępstwa, o jakie on oskarża jej brata. Zdał sobie sprawę z tego, że nie ma pojęcia, jakie informacje mogła zebrać na temat jego, jego klanu i Camerona Mogła powiedzieć, że zagrożenie jest znacznie większe niż jego plany znalezienia męża dla siostry. Zaklałi pokręcił głową. Może jest idiotą, ale nie aż takim żeby w to wszystko uwierzyć. Nie wątpił, ze jeśli uda jej siędouićdo fodziny, będzie się starała w miarę możliwości przeszkodzie jego planom wydania Katherine za Paytona, ale nie można tego nazwać zdradą. Miała prawo chronić brata tak samo jak on siostrę. Wiedział w głębi serca, że nie zrobi nic więcej, że będzie jedynie próbowała uchronić Paytona od małżeństwa, którego chłopak nie chce. W końcu, gdyby Avery chciała skrzywdzić jego i jego ludzi, po prostu odjechałaby wtedy, gdy odkryła, że DeVeau szykają atak na obóz. Jedyne, co było teraz ważne, to odnalezienie Avery. W tej chwili żadne inne sprawy pomiędzy nimi się nie liczyły. Była bezbronną dziewczyną, zupełnie samą. Czy zdawała sobie z tego sprawę, czy nie, niebezpieczeństwa, na jakie się wy-stawiała, były niezliczone. Musiał ją odnaleźć, nim spotka ją coś złego. Dochodziło już prawie południe, nim ją w końcu znalazł, i do tego czasu był tak spięty niepokojem o nią, że nie wiedział, czego chce bardziej: pocałować ją czy udusić. Gdy wjechał na wzgórek, zobaczył ją siedzącą nad małym potokiem. Ściągnąła buty i pończochy i moczyła nogi w wodzie. Z całego ciała biła ulga jaką przynosi stopom chłodna woda. Dobrze, pomyślał, schodząc z konia i przywiązując go. Mam nadzieję, że ma pęcherze. Z największą ostrożnością, jakby chodziło o śmiertelnego wroga, zaczął się skradać. 195 Hannah Howell Avery powoli zanurzyła w wodzie obolałe stopy. Zimno zaskakiwało, ale i koiło. Maszerowała długo, więc nie wiadomo dlaczego, dziwiła się, że ją bolą nogi. Kiedy sobie uświadomiła jak daleko jest jeszcze do Donncoill. przeraziła się, że dotrze tam na zakrwawionych kikutach zamiast stóp. - Może powinnam była zabrać któregoś konia - mruknęła. - Wtedy można by cię powiesić jako złodziejkę. Właściwie wcale jej tak bardzo nie zaskoczył ten głęboki, znany głos, tuż za nią. Oczekiwała przybycia Camerona z każ-dym krokiem. A może po prostu wyczuła, że jest w pobliżu. Nie uznała tego w tej chwili za dobry objaw. Nie chciała być z nim tak blisko związana. - Nie mógłbyś przehandlować moich zwłok za Paytona?-odpowiedziała, nie odwracając się do niego. Postanowił nie zwracać uwagi na tę odpowiedź, bo musiał jakoś wyładować złość. - Czy chociaż na chwilę się zatrzymałaś, żeby pomyśleć, nim odeszłaś od mojego posłania? - Och, biedaczek, rozdrażniony, bo nie mógł się rozkoszować porannym parzeniem. Pisnęła z zaskoczenia, gdy złapał ją za rękę, postawił na ziemi i obrócił twarzą w swoją stronę. Jeden rzut oka wystarczył, by się przeraziła. Cameron był wściekły. - Po pierwsze, nigdy nie nazywaj tego, co robimy, "parze-niem". - Dlaczego uznał, że to jest najważniejsze polecenie, sam nie wiedział. - Po drugie, nigdy więcej nie odchodź nigdzie sama. - Nie wracam z tobą. Pohamował się, choć bardzo chciał jej wbić trochę rozumu do głowy. - Choćbym miał cię związać i przerzucić sobie przez siodło jedziesz ze mną. - Przeczesał palcami włosy. - Przecież nie 196 tniuD jesteś głupia, a co zrobiłaś? Mogłoby ci zabrać tydzień albo i dwa, zanim doszłabyś do Donncoill. Byłabyś szczęściarą, gdybyś w ogóle dotarła tam żywa. Watpię, czy doszła- byś cało. Nie tak dawno wyleczyłaś się z gorączki, a pogoda w Szkocji może być różna. Nie zabrałaś dość jedzenia, najwyżej na dzień czy dwa. Są też dzikie zwierzęta, a ludzie, których mogłabyś spotkać, nie zawsze byliby mili. Mogłabyś się zranić i nie miałabyś nikogo do pomocy. - Dosyć- ucięła cicho, ale zdecydowanie.- Nie musisz mnie dobijać i wymieniać wszystkich niebezpieczeństw, jakie istnieją w lasach i na polach. - Skrzyżowała ręce na piersiach i wpatrywała się w swoje zmęczone stopy. -Może rzeczywiście nie rozważyłam wszystkiego tak starannie, jak powinnam. Nie było sensu wyjaśniać swojego postępowania. Avery wątpiła, czy Cameron zrozumiałby powody jej ucieczki nawet wtedy, gdyby otworzyła przed nim duszę i serce. Jeśli nie czuł tego co ona, nie zrozumiałby, jak bardzo raniły ją jego po- czynania i jak bardzo chciała uniknąć tego bólu. Naiwnością było uciekanie w nocy, podejmowanie takiej podróży samotnie, ale nawet gdyby wzięła pod uwagę wszystkie zagrożenia, chyba i tak zdecydowałaby się na ucieczkę. - Mam teraz brudne nogi - mruknęła. Cameron omal się nie roześmiał, mimo bólu w sercu. Avery była smutna i obrażona. Chociaż nie zastanawiał się nad s woimi uczuciami do niej, wiedział, że sprawia jej. ból, a me chciał jej ranić. Mieszkający w nim cynik próbował go uspokajać. W końcu nie chciał od Avery niczego innego prócz cielesnych rozkoszy. Nie obiecywał jej niczego więcej. Jeśli wyobraziła sobie. łączy ich coś, to jej sprawa. Westnął. Po chwili dziewczyna siedziała na trawiastym brzegu, a Cameron własnymi rękami obmywał jej stopy. To 197 Hannah Howell prawda, że nie chciał niczego więcej, prócz uciech cielesnych, ale musiał przyznać, że dostawał więcej, znacznie więcej. Nie chciał jej krzywdzić, ale obowiązek i honor rodziny nakazywał mu kontynuowanie planów. Wiedział też, że jest skończonym samolubnym draniem, który chętnie wszystko od niej będzie brał aż do chwili, gdy ją odeśle. Gdy wytarł jej stopy skrajem swojej peleryny, zdjął ją i rozłożył na ziemi. Ich spojrzenia się spotkały, lecz Avery nie zaprotestowała, gdy zaczaj ją rozbierać. Kochał się z nią powoli, delikatnie, zważając na każde westchnienie. Popatrzył na nią, gdy ich ciała się połączyły. Chciał zatrzymać to uczucie ciasno otaczającego go gorąca, wyraz radości na jej twarzy. - Nie będziesz smutna - powiedział, gdy zaczynał w nią wchodzić. - Czy to przykazanie numer trzy? - spytała, obejmując go nogami i rękami. - Tak. Nie pozwolisz, żebym cię zasmucił. Wpiła palce w jego gęste włosy i przyciągnęła jego głowę. - Jak sobie życzysz, mój rycerzu, czarny jak grzech. Kiedy łączy nas taka rozkosz, jak mogę być smutna? - szepnęła i pocałowała go, wznosząc się z nim na szczyty rozkoszy- Gdy opadły już emocje, Avery poczuła, że smutek powraca, chociaż starała się go nie okazywać, gdy się ubierali. Nic by to nie dało, a jedynie przyćmiło to, co mogli przeżyć w tym krótkim czasie, jaki im pozostał. Cameron niewątpliwie domyślił sie, że czuje do niego więcej niż pociąg fizyczny. Skoro nie chciał, żeby była smutna i nie chciał jej ranić, musiał też żywić do niej jakieś uczucie. Niczego to nie zmieniało, lecz było jakąś pociechą. Zaprowadził ją do swojego konia i posadził na niego Pocałował ją w udo, nim poprawił jej spódnicę, i usiadł za nią Popędził wierzchowca w kierunku Cairnmoor. Gdy Avery 198 Miód oparła się o niego, uśmiechnął się słabo i pocałował ją w czubek głowy. Miał nadzieję, że pogodziła się z losem, a przynajmniej tak to wyglądało. - Zrozumiem, jeśli uznasz, że nie możesz już dzielić ze rnną łoża. -Zdecydował, że musi tak powiedzieć, chociaż było to kłamstwo. Avery parsknęła cicho, zamykając oczy. Czuła, z jakimi oporami to mówił, ale doceniała, że w ogóle to zrobił. Uświa- domił sobie, że sprawy zaszły za daleko, zbyt się skompliko- wały, i próbował jakoś to wyprostować. Jednak zakończenie tego romansu teraz nic by nie dało. Oznaczałoby tylko, że rozstając się z nim, będzie miała nie tylko złamane serce, ale będzie żałować każdej straconej okazji na spędzenie jeszcze jednej nocy w jego ramionach. - Nie ma odwrotu, Cameronie. - Nie, chyba nie. - Westchnął z ulgą, że pozostanie jego kochanką, ale, zasmucony, że będzie ją to kosztowało utraconą dumę i dodatkowy ból. - Zmieniłbym wszystko, gdybym mógł, ale muszę zrobić, jak nakazuje honor i obowiązek. Nie odpowiedziała, tylko skinęła głową i Cameronowi wy dawało się, że czuje jej rozczarowanie. A może swoje. 18 Caimmoor był olbrzymi. Avery wpatrywała się z osłupie- niem, gdy podjeżdżali bliżej. Wydawało się, że wyrasta ze skały, na której został zbudowany. Z jednej strony graniczyło z zamkiem małe jezioro, a z pozostałych otaczała go szeroka fosa, wypełniona wodą z jeziorka. Twierdza była ciemna i niedostępna, jak jej pan. Nawet gdyby rodzinie Avery przyszła do głowy szalona myśl odbicia jej i Gillyanne, jeden rzut oka na to miejsce sprowadziłby ich na ziemię. Jej uwagę odwróciły teraz dźwięki radosnych powitań, które towarzyszyły Cameronowi i jego grupie, gdy wjeżdżali do zamku. Było oczywiste, że ludzie z Cairnmoor nie boją się rządów ciemnego rycerza. Widzieli w nim mocarnego pana który zapewnia im bezpieczeństwo, a sądząc po tym, jak wyglądali, również dobrą strawę i ciepłe odzienie. Kiedy znaleźli się na wewnętrznym dziedzińcu i Cameron pomógł jej zsiąść z konia, ludzie ją odepchnęli, bo tłoczyli się, żeby go powitać. Poczuła się mniej samotna, gdy podeszła Gillyanne i wzięła ją za rękę. Cieszyła się z radości witających, ale zatęskniła za swoją rodziną. Widząc łzy w oczach kuzynki. 200 miot) domyśliła się, że ta czuje to samo. Nawet świadomość, że spotkanie z rodziną oznacza utratę ukochanego, nie koiła tęsknoty, którą nagle zaczęła odczuwać. Do Camerona zbliżył się wysoki, elegancko ubrany pan uśmiechając się radośnie. Tylko odrobina siwizny w jego czarnych włosach i zmarszczki na twarzy odróżniały go od Camerona. Nie zdziwiła się, że został powitany jako kuzyn Iain. Była nieco spięta, gdy gospodarz podprowadził kuzyna, żeby mu ją przedstawić. Trudno było przewidzieć, jak ludzie w Cairnmoor oceniają oskarżenia pod adresem jej brata. - Och, czyżbyś nareszcie znalazł sobie żonę, chłopcze? - spytał Iain, całując w rękę najpierw Avery, a potem Gillyanne. Cameron poczuł, że się rumieni i spojrzawszy najpierw na dziewczęta, identycznie, sztucznie uśmiechnięte, powiedział: - Kuzynie, pozwól, że przedstawię lady Avery Murray i jej kuzynkę, łady Gillyanne. Drogie panie, to mój kuzyn, sir Iain MacAlpin. - Murray? - Iain skrzywił się lekko, ale w jego spojrzeniu nie było złości. - Jak sir Payton Murray? - Tak - odparł Cameron. - Avery jest jego siostrą. - Aha. Myślę, że usłyszę jakieś opowieści, a Katherine czeka na ciebie z niecierpliwością, Cameronie. Czy panie życzą sobie zostać zaprowadzone teraz do swoich komnat, a może tobą przynieść ciepłej wody? - spytał Iain. - Nie, uprzejmie dziękujemy, łaskawy panie - odparła Ave-ry - ale zatrzymaliśmy się pół godziny jazdy stąd, żeby się d oprowadzić do porządku. Myślę, że wszyscy chcieli wyglądać jak najlepiej na spotkanie z bliskimi. Ian skinął głową. Dziewczęta weszły za nim. Cameron i Learganem do zamku. - Tatwierdza jest olbrzymia - szepnęła Gillyanne. - Widać, że ta gałąź klanu MacAlpinów umie sobie radzić | 201 Hannah Howell Wchodząc do wielkiej sieni i patrząc na bogate arrasy na ścianach, Avery musiała się z tym zgodzić. Usadzon je po lewej ręce Camerona, naprzeciwko Iaina i Leargana. Avery częstowała się chlebem, serem, owocami i zimnym mięsiwem które przyniesiono, gdy pan zamku opowiadał kuzynowi swoje historie. Kilka momentów bardziej osobistych pominął, ale bystre spojrzenie Iaina powiedziało jej, że prawdopodobnie domyśla się tego, czego mu nie powiedziano. Kiedy chciał już zadać jej jakieś pytanie, przy drzwiach rozległo się ciche westchnienie, na które wszyscy zwrócili uwagę. Cameron szepnął „Katherine" i Avery wiedziała, że za chwilę pozna kobietę, która miała zamiar usidlić Paytona. Przypatrywała się, jak z gracją siostra pośpieszyła do brata, a gdy wstał, padła mu w objęcia. Katherine była wysoka, o pełnych kształtach i takich samych gęstych, czarnych włosach, jak brat. Miała skórę barwy kości słoniowej, jaką wysławiają poeci, i ciemnoniebieskie oczy. Zerknęła parę razy i Avery dostrzegła w tych spojrzeniach nie tylko zrozumiałą ciekawość, ale widziała w nich również wyrachowanie. Co gorsza, mimo że czułe powitanie mogło wynikać z głębokich siostrzanych uczuć, Avery odniosła wra- żenie, że było na pokaz. Szybkie spojrzenie na skupiony wyraz twarzy Gillyanne nie uspokoiło jej podejrzeń. - Chodź, siostro, usiądź z nami przy stole - zaproponował Cameron, zastanawiając się, dlaczego gorące powitanie Ka-therine wcale go nie rozgrzało. - Ale ta kobieta siedzi na moim miejscu - zaprotestowała Katherine, wskazując na Avery. - Katherine- powiedział, Cameron, zdumiony tym nie grzecznym odezwaniem. - Możesz usiąść obok Leargana. - Mogę się przesunąć - zaoferowała się Gillyanne. - Mam jeszcze siłę się ruszyć mimo długiej podróży, którą musiałam 202 Miód znieść. Avery też może przesunąć swe utrudzone ciało o jedno miejsce. A wtedy lady Katherine będzie mogła usadzić swą piękną du... - Gillyanne -przerwał jej Cameron, po czym rzucił szybkie spojrzenie na kuzynów, którzy o mało nie wybuchli głośnym śmiechem. - Katherine usiądzie obok Leargana. - Wskazał siostrze miejsce. - Nie jest to tak daleko, żeby nam miało utrudnić rozmowę. - Dzięki Bogu, że nie kazał jej usiąść obok mnie -mruknęła Gillyanne. - Chciałaś coś powiedzieć, Gilly? - spytał Cameron, mrużąc oczy, jakby udzielał jej ostrej nagany. Avery szybko włożyła kuzynce do ust kawałek jabłka i po- wiedziała: - Nie, tylko chwaliła jedzenie. - Żałowała, że stół jest taki szeroki, bo miała ochotę kopnąć Leargana, żeby się przestał tak uśmiechać. - Więc kim są te kobiety, Cameronie? - chciała wiedzieć Katherine, siadając obok Leargana i wpatrując się z wściekłością w Gillyanne. Cameron przedstawił sobie panie. Sposób, w jaki Avery i jej kuzynka kiwnęły głowami w stronę Katherine i jak ona się odwzajemniła, nie pozostawiał wątpliwości: topór wojenny został wykopany. Cameron westchnął. Choć nie rozmawiał już z Avery o oskarżeniach wobec jej brata, było jasne, że obie dziewczyny Murrayów uważają, iż Katherine kłamie. Obserwując chłodny, zadowolony z siebie wyraz twarzy siostry uświadomił sobie, że nie ma do niej tak wielkiego zauf ania, jak te dwie dziewczyny do Paytona. Była dla niego obcą osobą, piękną młodą kobietą, której wcale nie znał. Zrobiło mu się smutno i poczuł się winny. Jesli byli sobie obcy, to z jego winy. Kiedy przebywał w Cairnmoor, miał za 203 HANNAH UOWKLL mało czasu, żeby się nią zajmować, a potem uciekł do Francji, powierzając ją opiece innych. Teraz, gdy wróci! \ może powinien wszystko naprawić i nawiązać więź, jaka powinna łączyć rodzeństwo. Czy wobec tego są spokrewnione z moim Pay tonem? - spytała Katherine, choć jej ton sugerował, że domyśla się odpowiedzi. - Tak, Avery jest jego siostrą - odpowiedział Cameron. - Doprawdy? Było to tylko jedno słowo, ale jego brzmienie i wyraz twarzy Katherine powiedziały Avery wszystko, co nie zostało wypo- wiedziane, tylko pomyślane. Jak takie chude, dziwnie wy-glądające stworzenie może być spokrewnione z pięknym sir Paytonem? Cameron skrzywił się, spojrzawszy na siostrę, i Avery zaczęła się zastanawiać, czy usłyszał to samo co ona. - Tak. - Przypatrywał się siostrze dokładnie, zadając pyta- nie: - Katherine, czy nadal twierdzisz, że sir Payton Murray cię uwiódł? Patrzyła na brata, uniósłszy jedną brew. - Wydaje mi się, że powiedziałam „zgwałcił"? Kątem oka Cameron zobaczył, jak Avery kładzie rękę na ramieniu Gillyanne, aby ją zatrzymać na miejscu. - To poważne oskarżenie. Jesteś tego pewna? Katherine wytrzymała przez chwilę wzrok brata, a potem odwróciła się i wydała głośne westchnienie. Wyciągnęła z kie- szeni obszytą koronką lnianą chusteczkę i przyłożyła do nagle mokrych oczu. Potem znów spojrzała na Camerona spod opuszczonych rzęs. Jej pełne usta lekko drżały. - Może niewłaściwie nazwałam to przestępstwo - powie- działa łamiącym się głosem. - W swej rozpaczy, że zostałam tak niecnie wykorzystana i porzucona, mogłam działać na oślep, chcąc go zranić lak głęboko, jak on zranił mnie. 204 MtOD Po lewej ręce Camerona rozległ się jakiś przytłumiony dźwięk, lecz nim spojrzał na panny Murray, Avery delikatnie poklepła po plecach kuzynkę która ocierała usta serwetką Wyglądały podejrzanie niewinnie. - Coś się stało? - Kawałeczek jabłka utkwił Gilly w gardle - odpowiedziała Avery- Cameron zwrócił się znów do siostry: - Współczuję ci z powodu twojego cierpienia, Katherine. - To nie twoja wina - odpowiedziała. - Miałam nadzieję, że przeboleję mój wstyd i ból, ale - wygładziła suknię na brzuchu, prezentując wyraźne zaokrąglenie - obawiam się, że mój perfidny kochanek zostawił mnie brzemienną. - Do diabła - szepnęła Gillyanne, gdy Katherine siąkała w lnianą szmatkę. - To wygląda na prawdziwe. - Tak - zgodziła się po cichu Avery. - Ale obie wiemy, że to nie Paytona. Nigdy nie wyrzekłby się własnego dziecka, co oznacza, że jej nie chce, bo jest absolutnie pewien, że to nie jego. - A więc należy odpowiedzieć na pytanie, czyje może być? - Najpierw musimy się dowiedzieć, jak ciąża jest zaawan- sowana, a potem, kiedy Katherine była na królewskim dworze. - A jeśli się okaże, że została brzemienna podczas pobytu na dworze? - Będziemy musiały się dowiedzieć, kogo tam widywała. Możemy tylko mieć nadzieję, że nie należy do kobiet, wobec których służące są bez względnie lojalne, bo to one mogą nam dostarczyć potrzebnych odpowiedzi. Cameron przerwał tę szeptaną konferencje. - Czy coś was niepokoi? Upewniwszy się, że Katherine zakończyłą wypłakiwanie swojej historii zdrady i złamanego serca, Avery popatrzyła na niego i pokręciła głową. 205 Hannah Howell - Nie, moja kuzynka i ja dzieliłyśmy się po prostu opinia na temat smutnego losu kobiet wykorzystanych i porzuconych przez kochanka. Cameron poczuł, że się rumieni, i spiorunowai wzrokiem Gillyanne, która wydawała się rozbawiona jego zmieszaniem. - Nie będziesz cierpieć z jego powodu - powiedział do Katherine, dając znak paziowi. - Przynieś mi pióro i papier - rozkazał chłopakowi. - Napiszę do sir Paytona. - To miłe z twojej strony, Cameronie - powiedziała Ka- therine. - Ale to nic nie pomoże. On zdecydowanie odrzucił nasze prośby. - Tak, nie miałaś jednak innych argumentów, prócz twej miłości i urody, które tak niemądrze odrzucił. - Cameron był pewien, ze usłyszał pomrukiwanie Avery na temat mar- nowania komplementów dla osób próżnych, ale postanowił nie zwracać na to uwagi. Gdy paź ustawił przed nim ma-teriały piśmienne, wziął do ręki gęsie pióro. - Wolałbym, żeby to się odbyło w inny sposób, ale wiem, Katherine, jak zmusić twojego kochanka do zachowania się tak, jak nakazuje honor. - Skrzywił się, gdy Avery i Gillyanne wsta- ły tak nagle, że ich krzesła uderzyły o podłogę, i zdał sobie sprawę z tego, że niechcący zrobił im przykrość. -Avery? - Pragnęłabym teraz zostać zaprowadzona do mojej kom- naty — powiedziała, wpatrując się w Iaina. Cameron schwycił ją za rękę. - Wiedziałaś, że miałem to zrobić, że muszę to załatwić. - Tak. -Wyrwała rękę. -Wiedziałam, ale nie spodziewałam się, że będę musiała na to patrzeć. - Spojrzała na Iaina. -Gdzie moja komnata? - Umieść ją w komnatach mojej matki, a małą Gilly obok - Cameron patrzył, jak kuzyn odprowadza Avery, po czym 206 Miód przeniósł wzrok na Gillyanne, Która bacznie się mu przypa- trywał. - Gilly? - Mam nadzieję, że wydłubiesz sobie oko tym piórem rzuciła. - Gilly! -zawołała Avery, stajac w drzwiach. - Co robiłaś? - spytała, gdy kuzynka przybiegła do niej. - Dziękowałam sir Cameronowi za wspaniały posiłek - odpowiedziała. Gdy tylko zamknęły się drzwi za Iainem i pannami Murray, Cameron odetchnął, lecz kiedy spojrzał na Leargana, który zaśmiał się cicho, spytał. - Coś cię rozbawiło? Kuzyn dotknął listu, który Cameron zaczynał pisać. - Nie, to nie, ale Gilly. Rozkoszna smarkula. Gdybym nie miał dwa razy tyle lat co ona, zaczekałbym, aż dorośnie i ożenił się z nią. - Ależ, Learganie, ona ma każde oko inne. - Katherine była zbulwersowana. - I ma rozczochrane włosy. - Katherine, doskonałość nie zawsze tak pociąga, jak oryginal- ość!- Leargan powiedział to takim tonem, jakby chciał nauczyć tępe dziecko. Pokręcił głową, bo patrzyła na niego, jakby to on był nierozumny. - Cameronie, czy masz zamiar prosić też o swego syna? - spytał, odwracając się od Kateine. - Jakiego syna?-zapytała. - Niechcesz chyba powiedzieć że ta chuderlawa dziwka twierdzi, że dała ci syna. - Obrażasz lady Avery. - Głos Camreona był twardy i zimny - Doprawdy? Czy umieściłeś ją w komnacie obok swojej, żebyś mógł jej lepiej pilnować? Katherine nagle zaparło dech i położyła rękę na piersi. - O, braciszku, robisz to dla mnie? Tak jak ja zostałam skrzywdzona i zhańbiona, tak samo będzie z nią. To wielkie poświęcenie dla mnie. Chociaż tłumaczył sobie, że siostra ma prawo nie być HANNAH HOWELL uprzejma dla nikogo z Murrayów, to wcale nie stłumiło to jego wściekłości. - To, co się dzieje lub nie między lady Avery a mną, nie ma nic wspólnego z tobą, Katherine. To nie twoja sprawa i byłbym bardzo niezadowolony, gdyby ktokolwiek się w to wtrącał. - Wytrzymał jej pełen złości wzrok, póki nie skinęła głową, że rozumie. Po chwili, spokojniejszym Jak sądził, tonem, wyjaśnił: - Chłopiec, o którym wspomniał Leargan, jest bękartem, którego urodziła kobieta będąca jakieś trzy lata temu moją kochanką. Dziwnym dziełem przypadku kuzynka Avery i jej mąż, sir Cormac Aramt- rong, znaleźli porzucone dziecko i wzięli je. To miłe z ich strony. Odciążyli cię w ten sposób. Powi- nieneś im chyba jakoś podziękować? Cameron patrzył na nią, mrugając, po czym spojrzał na Leargana. Ku jego uldze, kuzyn wyglądał na równie zasko-czonego. Nie bardzo wiedział, jak rozumieć zdumiewająco nieczułe podejście siostry do jego syna. Był wprawdzie nie- ślubnym, ale jednak jej krewnym, bratankiem. Uznał, że naj-lepiej będzie skupić się na odpowiedzi Learganowi i ułożeniu listu do sir Paytona Murraya. - Jeśli idzie o małego Alana, Learganie - powiedział - uwa- żam, ze po prostu napiszę o tym, jak Avery i Gilłyanne przedstawi- ły mi prawdopodobną historię, że może to być mój syn. Uprzejmie, ale stanowczo podkreślę, że sprawa chłopca musi być rozpatrzona starannie i w żaden sposób nie może być związana z innymi.' - Masz zamiar wziąć to dziecko? - spytała zdumiona Ka-therine. Popatrzywszy przez moment na siostrę, Cameron uznał, że jest teraz zbyt zaabsorbowany własnymi problemami, żeby próbować ją zrozumieć. - Myślę, że powinnaś iść odpocząć, Katherine. Dziec- ko i wydarzenia dzisiejszego dnia zepsuły twój dobry nastrój Porozmawiamy później. Może na uczcie dziś wieczorem. 208 Miód Gdy tylko siostra wyszła zajął się układaniem pisma do sir Paytona Murraya. Wiedział, ze Leargan czeka, by coś powie-dzieć, ale nie zwracał na niego uwagi. Kiedy skończył, zawołał do siebie Małego Roba i Co lina i polecił im zawieźć list do D onncoill. W końcu, rozparłszy się na krześle, wypił pełen puchar wina i zastanawiał się, dlaczego nie poczuł się lepiej nie odczuwał ulgi, ze coś załatwił. Ponownie napełnił puchar i popatrzył na kuzyna. - A więc zrobione - mruknął Leargan. - Tak, zrobione. - Cameron sądził, że powinien choć trochę triumfować, bo właśnie wykonał istotny krok, który ma przy-wrócić honor jego siostrze. Czuł się jednak pusty i miał wielką ochotę upić się do nieprzytomności. _ Może powinieneś był trochę zaczekać. - Dlaczego? - Chyba jest oczywiste, że Katharine kłamała, oskarżając go o gwałt. - Więc mogła też kłamać w innych sprawach? - Cameron zaklął cicho, gdy Leargan przytakną*. - Mogła. Jednak wciąż twierdzi, że sir Payton był jej kochankiem i jest ojcem dziecka, które nosi pod sercem. - Jeśli kłamie w sprawie gwałtu, może też kłamać w kwestii ojcostwa. Może powinieneś dokładniej rozważyć oświadczenie sir Paytona, że dziecko nie jest jego. - Może powinienem - zgodził się Cameron - ale nie mo- gę. Muszę przyjąć, że Katherine mówi prawdę w tej sprawie. Jest moją siostrą. Już widać jej zaokrąglone kształty, więc nie ma czasu do stracenia. Ona wskazuje palcem na sir Paytona, a ja muszę działać według jej wskazówek lub skazać ją na hańbę. 209 Hasxah Howell M iałam nadzieję, że lady Katherine kłamała, mówiąc o dziecku - powiedziała Avery, rozciągając się na olbrzymim łożu w komnacie, którą jej przydzielono. - Ale Warnie w innych sprawach - stwierdziła Gillyanne siadając w nogach łoża. - Wiem o tym. Payton stanowczo zaprzecza, ze dziecko może być jego, a skoro jest tego tak całkowicie pewien to znaczy, że nigdy z nią nie spał. Ale Cameron nie zna go, a o naszej rodzinie wie tylko to, czego dowiedział się od nas a nas uważa w tej kwestii za nieobiektywne. - Ale on nawet tego nie przemyślał. Przywitał się z siostrą i od razu wysłał swoje żądania do Paytona. A to bolało, Avery starała się ukryć ból, lecz było jej ciężko. Cameron zrobił dokładnie to, co zapowiadał. Najbardziej bolało ją, że zrobił to przy niej, choć w jakimś stopniu nawet to była w stanie zrozumieć. Właśnie upewnił się, że jego niezamężna siostra jest przy nadziei. Trudno się dziwić, że w tej sytuacji oszczędzanie uczuć kochanki nie było dla niego najważniejsze. - Gilly, kochanie, jego jedyna siostra jest brzemienna i urodzi bękarta. - To niesprawiedliwe. - Gillyanne oparła się o kolumienkę łoża. - Payton będzie musiał przyjąć dziecko, które nie jest jego, a jeśli urodzi się syn, uczynić go swoim dziedzicem. A ty i Cameron zostaniecie rozdzieleni. A wszystko dlatego, że piękna Katherine rozłożyła nogi dla jakiegoś biednego chłopca stajennego czy kogoś w tym rodzaju, a za męża chce naszego Paytona. - Mogłabyś to sformułować mniej dosadnie - zwróciła jej uwagę Avery, ale rozumiała w pełni wściekłość kuzynki. - Nie, nie mogłabym. Czy myślisz, że Payton zdołałby się później jakoś wycofać z tego małżeństwa? 210 Miód - Może byłby jakiś sposób, ale nie można opierać się na tej nadzieji . Katherine nie jest dzewicą, nie można też stwierdzićzadnego pokrewieństwa. czyna będzie się trzymać swego kłamstwa, choćby miała przysięgać na święte relikwie. &> pokrewieństwa. A przeczucie -^Sjj* -na będzie się trzymać swego kłamstwa, cWhvTT zysięgać na święte relikwie. noćby "* - Ja też tak czuję. Jest bezwzględna. - Och. tak - westchnęła Avery. - życie Paytona będzie nieszczęściem. Może go doprowadzić do tego, te będzie szukał szczęścia w ramionach innej kobiety i jeśli nawet znajdzie miłość, będzie cierpiał, że łamie przysięgę małżeń ską. Wybaczyłabym jej to, gdyby go kochała, ale ona go przecież nie kocha. Jestem przekonana, że zachowuje się tak z powodu urażonej dumy i próżności. Po prostu chce mieć przystojnego, bogatego męża, którego wszystkie kobiety będą jej zazdrościć. Pukanie do drzwi przerwało milczenie, jakie zapadło po słowach Avery. Widząc Annę i Therese, była nieco zawie- dziona, że to nie Cameron, ale potem uznała, że może to i lepiej. Niech minie trochę czasu, nim się do siebie odezwą. Gdy Therese wyprowadziła Gillyanne, Avery przypatrzyła s ie, pięknym złotym i zielonym sukniom, przewieszonym przez ra mię Annę. - To dla mnie? - spytała. - Tak. - Anne rozłożyła szaty nałóżku. -Nasz pan pomyślał, że chciałabyś się przystroić na dzisiejsze ucztowanie. - O, będzie uczta? - Tak, żeby świętować nasz szczęśliwy powrót. Będziesz pięknie wyglądała w tej złotej. To są suknie Katherine. - Ona jest trochę większa ode mnie. - avery spojrzała na swoje małe piersi. - I to w różnych miejscacach. - Nie była, kiedy to nosiła. 211 Hannah Howell - Tylko mi nie mów, jaka wtedy była młodziutka. I tak jestem w ponurym nastroju. Annę westchnęła, usiadła obok dziewczyny i objęła ją, - Słyszałam, co się stało. Ten człowiek jest głupcem. - Tak i nie.- Avery wstała i Anne zdjęła jej suknię. - Jest opiekunem niezamężnej siostry, spodziewającej się dziec- ka. Jeśli nie znajdzie jej męża, ona będzie zhańbiona. Męż-czyźni w mojej rodzinie też by tak zareagowali. Jedyna różnica polega na tym, że Katherine kłamie. Wprawdzie uważam, że Cameron jest głupcem, wierząc jej, ale to jego siostra. - Miałaś nadzieję, że znajdzie jakieś rozwiązanie i nie odeśle cię do domu. Avery skinęła głową. - Prawdę mówiąc, nie wierzyłam, że Katherine jest przy nadziei. Jeśli Cameron nawet myślał kiedyś o zmianie planów, to na widok jej zaokrąglonego brzucha, musiał o wszystkim zapomnieć. - Widzę, że umieścił cię w komnacie obok siebie. - Tak, połączonej z jego komnatą wielkimi niezamknięty- mi drzwiami. Niezbyt subtelne z jego strony. - Avery spo- jrzała na Annę, która właśnie skończyła jej wkładać ciemno- złotą suknię. - Czy myślisz, że powinnam... zamknąć te drzwi? - Ja bym tego nie zrobiła. Jeśli kochasz tego człowieka trzymaj się go do końca, póki nie wsadzi cię na konia. Kochała- bym go tak mocno, że pierwszego wieczoru, kiedy przyjdzie do pustego łoża, wciąż jeszcze by czuł mój zapach na poscieli I na swojej skórze, choćby się nie wiem jak szorował. Zrobiła- bym wszystko, żeby nie mógł mnie zapomnieć nawet na chwilę, aż przyszedłby po rozum do głowy i przywiózł mnie z powrotem. 212 Miód Avery uśmiechnęła się. - Właąnie taki miałam plan. - Bardzo dobrze. Suknia pasuje całkiera nieźle. Kilka szwów przy piersiach i w pasie i będzie idealnie. - Anne Sciągnęła z dziewczyny złotą suknię i pomogła włożyćzieloną. Z tą tak samo. Będziesz ją miała na jutro. - Kiedy Anne zdjęła z niej tę i usiadła na łożu, żeby natychmiast poprawić ciemnozłotą, Avery przyjrzała się przyjaciółce pode- jrzliwie. - Katherine jest zdumiewająco hojna. - Tak - mruknęła Annę, nie podnosząc wzroku znad szy-cia. - Mam jeszcze inne suknie, które mogą się równać z tą zieloną. Będziesz miała kilka pięknych szat do noszenia podczas pobytu tutaj. - Annę, czy ona naprawdę dała mi te suknie, czy tylko pożyczyła? - No, nie. Dała jedną, bo brat jej kazał, brzydką, brązową. Ale jej służka pokazała mi, gdzie ta rozpuszczona pannica ma spakowane stroje, z których wyrosła. Therese i ja same się obsłużyłyśmy. Gillyanne też będzie bardzo elegancko wy- glądała. - To miłe, ale niekonieczne. - Ależ jest konieczne. - Annę popatrzyła na Avery. -Jesteś damą z urodzenia, tak samo jak mała Gilly, więc musicie być ubrane jak damy. - Żeby zaimponować Katherine? - Właśnie. - Nie sądzę, żebym zrobiła na niej wrażenie, choćbym była od stóp do głów obwieszona najwspanialszymi klej- notami. - Pewnie nie, ale jej uwagi nie będą takie przykre, jeśli będziesz, wiedziała, że pięknie wyglądasz. 213 Hannah Howell Avery pokiwała głową ze zrozumieniem. - To będzie tarcza, która pomoże mi spokojnie ignorować wszelkie przycinki na temat mojego wyglądu. - I żeby nasz pan pamiętał, kim jesteś - podsumowała Annę. - Jesteś damą, panną szlachetnego rodu, z którą spał. Pięknie mówi o ratowaniu dobrego imienia siostry, więc niech sobie przypomni, że i ty masz dobre imię. - Nie chcę, żeby do mnie przychodził z poczucia honoru. Chcę. żeby przyszedł dlatego, że nie może znieść tęsknoty za mną przez kolejną noc, że nie może przeżyć następnego dnia beze mnie. - Och, na pewno przyjdzie do ciebie z tego powodu. Nikt z nas, którzy was obserwowali razem, nie wątpi w to ani przez I chwilę. Ale mężczyźni to dziwne stworzenia. - Anne uśmiech- nęła się przelotnie i Avery też się roześmiała. - Boją się mówić otwarcie o swoich uczuciach. No, ale jeśli chodzi o honor, to potrafią się zachowywać bardzo odważnie i o tym mogą rozprawiać bez końca. Wiec dziewczyna musi, kiedy są we dwoje, domagać się, żeby mówił o czymś więcej, a nie tylko o tym, jak się rycersko zachował. - Ą jeśli ona nie sądzi, że za jego czynami stoi coś więcej niż honor? - Avery, przykro mi, że teraz ani ty tego nie widzisz, am ten idiota, ale wierz mi, że stoi coś więcej. Żaden mężczyzna nie mógłby zachowywać się tak jak on wobec dziewczyny i nic do niej nie czuć. - Wiec myślisz, że jeśli przyjdzie do mnie, nie powinnam się najeżać ani go unikać, jeśli będzie mówił o honorze i obowiązku? Mam schować dumę do kieszeni i udawać, że w to wierzę? - Avery westchnęła, widząc, że Annę skinąła głową. - Ponieważ to ja będę tęskniła i cierpiała tak, jak bym chciała, żeby cierpiał on, pewnie muszę tak zrobić. 214 - Tak, a kiedy będziesz z nim sama, schowaj dumę do kieszeni, aż wypowie słowa, które chcesz usłyszeć. A very zaśmiała się. - Posłucham twojej rady, Anne. A teraz, z takim planem, muszę się modlić, żeby mimo tego, co nastąpi w ciągu najblizszych tygodni, los był dla mme łaskawy i żeby wszystko dobrze się ułożyło. 19 One żyją? - Tak, mamo. Są całe i zdrowe. Payton uśmiechnął się lekko, obserwując rodziców, ciotki i wujów. Kobiety płakały i ściskały się, a potem biegły do mężczyzn po następne uściski. Ocierając ich łzy, mężczyźni z trudem opanowywali wzruszenie. Payton nie zdziwił się, te wszyscy poświęcali sporo czasu i uwagi ciotce Bethii. Podziwiał postawę tej kobiety, która po tym, co przeżyła jej córka Sorcha, dzielnie znosiła ciężar tych tygodni, kiedy nie znała losu drugiej córki. Musiała to być dla niej nieustanna tortura, a jednak dopiero teraz ciotka Bethia omal nie zemdlała. Była to miła, drobna kobieta, ale niewątpliwie znacznie silniejsza. niż przypuszczał. Cieszył się jednak, że pozostawił posłańców z żołnierzami i sam pojechał do rodziny przekazać wiadomości-. - Gdzie są? - dopytywał się ojciec. . - W Cairnmoor, pod pieczą niejakiego sir Camerona MacAl- pina - odparł Payton. - Dlaczego nie odesłał ich do domu? - spytała matka. - Bo coś za nie chce. 216 Miód Okup? Ile chce? - spytał sir Eric. - Nie jestem zwolen- nikiem ulegania naciskom, ale... - Spojrzał na żonę, na jej zacisnięte ręce, i ucałował je. - Zrobimy wszystko, żeby odzyskać nasza, małą Gilly. - Oraz twoją siostrę - zgodził się sir nigel, patrząc bacznie na syna. - Ile? baczni -Nie chodzi o to ile, ale kogo - odpowiedział cicho Payton. - Kogo? - Matka na moment skupiła się, po czym szeroko otworzyła oczy. - MacAlpin. Merde. To ta wstrętna dzie-wczyna, tak? - Gisele, czy jest coś, o czym zapomniałaś mi powiedzieć? - Nigel starał się mówić spokojnie, ale widać było rosnący w nim| gniew Spojrzał bacznie na żonę. - Nie, mamo, ja wyjaśnię - włączył się Payton. - Kiedy ostatnio byłem we dworze, przebywała tam młoda dziewczyna, która usiłowała wypróbować na mnie swój czar. Ponieważ była panną z dobrej rodziny, przywiezioną dla znalezienia męża, starałem się jej unikać. Było kilka sytuacji, w których musiałem jej okazać swoją niechęć trochę dobitniej, i wtedy stało się dla mnie zupełnie jasne, że ta panna nie jest przyzwyczajona do tego, żeby jej czegokolwiek odmawiać. Wróciłem do domu i uznałem, że mam z nią spokój. A potera dostałem od jej opiekuna wiado- mość, ż e rzekomo ją zgwałciłem. - Payton uniósł rękę, by przyci- szyć gwałtowne protesty, choć sprawiły mu oprzyjemność. - Żądał, żebym przybył natycłrniiast do Cairnmoor poslubić pannę, którą zhańbiłem, niejaką lady Katherine MacAlpin. Nigel zaklął. - Teraz rozumiem nasz problem. - Mój problem -powiedział Payton i ciągnął swoą historię: - Odpowiedziałem, że ona kłamie, i spytałem się czy odważy się. przedstawić mi jakichś świadków, którzy to potwierdzą. - Niezbyt delikatnie. 217 ilANNAH MOWELL - Nie, ale nie sądziłem, że muszę być wobec niej zbyt uprzejmy. Potem nadeszła informacja, że w dodatku zostawiłem ją brzemienną. Temu też zaprzeczyłem. W końcu dali mi spokój. Sądziłem, że prawda wyszła na jaw, i przestałem o tym myśleć, choć czasem przypominałem sobie, że właściwie powinni mnie przeprosić. - Spojrzał na list, który trzymał w ręku. - Wygląda na to, że opiekun tej panny czekał na powrót jej brata, sir Camerona. - I teraz sir Cameron oskarża cię o gwałt? - Coś się musiało wyjaśnić, bo o to już mnie nie oskarża jednak Katherine wciąż utrzymuje, że byłem jej kochankiem i jestem ojcem jej dziecka. Jeśli pojadę do Cairnmoor i poślubię jego siostrę, sir Cameron odda nam Avery i Gillyanne. - Jak on je pojmał? - Był w służbie u niejakiego sir Charlesa DeVeau. - Payton uśmiechnął się, wyobrażając sobie, jak matka klnie w duchu. - Odmówił udziału w ataku na Lucettów i był gotów do wyjazdu, bo miał dosyć DeVeau i Francji. Nasze dziewczęta podarowano mu jako zapłatę za dług karciany. Mówi, że jest więcej do opowiadania, ale zrobią to one same, kiedy wrócą do domu. - Pewny siebie drań — mruknął Nigel. - Dlaczego nie? Ma nas czym szantażować. - Myślisz, że mógłby je skrzywdzić? - spytała Bethia. - Nie - pocieszył ją Payton. - Sposób, w jaki pisze, na przykład nazywając naszą Giłlyanne „małą Gilly", świadczy o tym, że nie zrobi im krzywdy. Prawdę mówiąc, nie ma tam żadnych pogróżek. Ale zapewnia, że ich nie odda. — Więc może powinniśmy po prostu pojechać i je odebrać ~ zaproponował Nigel, lecz poprzez jego śmiałe słowa przebija nutka wahania. — Myślę, że gdybyśmy zaczęli przelewać krew jego klan - mogłyby się pojawić pogróżki, które by zrealizował - ostrzegł Payton. - Nie, pojadę do Cairnmoor. 218 Miód Gisele wyciągnęła rękę nad stołem i dotknęła dotknęła syna. - Ale on ci każe poślubić tę kobietę, a ty jej nie kochasz Twój pierworodny nawet nie będzie twojej krwi. - To prawda, me mogę jednak zostawić Avery i Gillianne które są tam uwięzione Kto nas może zapewnić, że w końcu pogróżki się nie pojawią? Albo że on nie zgłosi się z tą sprawa do króla? Pojadę, ale to wcale me oznacza, ze ożenię się z tą kłamczuchą. Może z niej wyciągnę prawdę. Siedząc tutaj, nie mogę zrobić nawet tego. Jest jeszcze jedna sprawa, o której pisze sir Cameron. -Popatrzył na swego stryja Balfoura i ciotkę Maldie. - Twierdzi, że Avery i Gillyanne powiedziały mu coś bardzo dziwnego: że on może być ojcem małego Alana. - O Boże -szepnęła Maldie. -Elspeth będzie równocześnie zadowolona i bardzo zmartwiona. - Jeśli chce tego chłopca... - zaczęta Gisele, ale nerwowo przygryzła wargę. - Nie, mamo - powiedział Payton. - Sir Cameron prosi, żebyśmy nie wciągali chłopca do tego układu i sprawę tę chce rozwiązać osobno i bardzo delikatnie. Oczywiście, ta możliwość jest bardzo kusząca, bo ja nie chcę się żenić z Katherine.Aby wykorzystać małego Alana dla zdobycia przeze mnie wolności, musielibyśmy go zabrać Elspeth. Nie mogę tego zrobić. Jeśli sir Cameron jest ojcem Alana, to ma do małego prawo, ale to musi być przeprowadzone z największą ostrożnością. - Wiem o tym. Tyle że to małżeństwo będzie takie fatalne, oparte na kłamstwie, a ta Katherine wydaje się oxropną dziewuchą. - Payton poklepał matkę po ręku. - Masz rację, ona należy do osób pieknych tylko z wierzchu. Nie martw się jednak. Potrafię przekonywać. Wydobędę z niej prawdę. - Powoli się rozpogodził. - Na ile znam moją siostrę i małą Gilly, już ciężko pracują, żeby z nej tę prawdę wydusić. 219 km nr/m An noiraix Gdy tylko Avery i Gillyanne opuściły wielką sień, Cameron opadł na krzesło i napił się wina. Jego siostra wyszła tuż przed nimi i chociaż miał poważne podejrzenia, że nastąpi jakaś konfrontacja między damami, stchórzył i postanowił nie wtrącać się do tego. Każda chwila spędzona z nimi trzema była spraw- dzianem jego wytrzymałości, więc nie miał zamiaru pchać się w to z własnej woli. Niech to same załatwiają. Będzie czekał i modlił się, żeby się nie polało za wiele krwi. Minął zaledwie tydzień od wysłania żądań do sir Paytona, lecz Cameronowi wydawał się on najdłuższym tygodniem w życiu. Oczekiwał, że przyjazd sir Paytona nastąpi za dzień czy dwa i dom przestanie wreszcie przypominać pole bitwy. Zarazem wszystko to oznaczało zbliżanie się dnia, w którym utraci Avery. Dziewczyna tymszasem uprawiała jakąś niepojętą dla niego grę. Wprawdzie umieścił ją w sąsiedniej komnacie, ale nie byłby zdziwiony, gdyby przed nim zabarykadowała drzwi. Tymcza­ sem Avery przyjmowała go z uśmiechem i temperamentem, jakiego każdy mężczyzna mógłby mu pozazdrościć. Ubrana była zawsze tak, że stanowiła ucztę dla oka, a zachowywała się tak, jakby nic złego się między nimi nie wydarzyło i jakby nie zbliżał się koniec ich romansu. Zawsze była w miłosnym nastroju, | niczego mu nie odmawiała. Musiał być w tym jakiś podstęp. Nie mógł tylko wymyślić, co chciała w ten sposób zyskać. - Czy te dziewczęta tak cię wyprowadzają z równowagi, chłopcze, że musisz tyle pić? - zapyta Iain. — Niewykluczone — wymamrotał Cameron i uśmiechnął się smutno. - Za każdym razem, kiedy siadamy do posiłku, boję się, że rzucą się na siebie i poranią nożami. Iain skinął potakująco. - Jedzenie w atmosferze takiej damskiej furii może czło-wieka przyprawić o niestrawność. 220 MIÓD - Jest bardzo męczące. - Tak, wyglądasz na zmęczonego, chłopcze. Leargan zaśmiał się i potrząsnął głową. - Nie tylko unikanie naszych walczących dam tak go męczy. Jeśli nie ucieka przed nimi, pokłada się z... - Leargan - warknął Cameron zdumiony, że kuzyn mógłby powiedzieć coś niemiłego o Avery. - Och, kuzynie, wiesz, że nigdy nie obraziłbym Avery Zawiść przeze mnie przemawia. Oddałbym mojego najwspanial- szego konia bojowego za taką ciepłą i słodką dziewczynę, i taką chętną. Widać, że to kochanie sprawia jej wielką przyjemność. - Leargan mrugnął. - W każdym razie tak to brzmiało dziś po południu w stajni. Roześmiał się wraz z Iainem, widząc, że Cameron zarumienił się lekko. - Powinienem być trochę bardziej dyskretny - przyznał Cameron i postukał palcami o drewniane poręcze krzesła. - Właśnie myślałem o tym, że Avery coś knuje, - Na miłość boską- mruknął Leargan. - A co by to mogło być? Wykończenie cię tak, żebyś nie miał sił na żadną inną kobietę jeszcze parę lat po jej odjeździe? Cameron postanowił nie zwracać uwagi na tę ironie. - Jest zbyt przymilna. Przecież chcę ją odesłać. Zmuszam jej brata do małżeństwa z kobietą, której nie chce. Chyba nic dziwnego , że zastanawiam się, dlaczego się zachowuje jakby się nic nie stało, dlaczego się nie złości, nie kłoci, dlaczego do diabła, wciąż mnie wpuszcza do swgo łoża? Avery jest dumną dziewczyną, z ostrym temperamentem. Dlaczego jest taka miła? - Dla Katherine miła nie jest - zauważył Ian - To prawda. Zastanawiam się czasem, czy nie postawić pzy nich starażnika, Zeby się nie pozabijały. - Cameron przeciąg- 221 Hannah Howell nął ręką po włosach. - Spodziewałem się, że część tej złości ba, nawet większość, skieruje na mnie. ' - Może Avery rozumie, że nie miałeś wyboru - zasuge- rował Iain. - Tak, ale czasem czuję, że oczekiwała, iż znajdę jakieś inne rozwiązanie tego problemu. - Pewnie tak było, zanim zobaczyła, że Katherine naprawdę będzie miała dziecko. - Przecież Avery upiera się, że nie jest to dziecko jej brata - przypomniał mu Cameron. - Ale zostałeś postawiony w określonej sytuacji: zobaczyłeś niezamężną siostrę z brzuchem. Nie ma czasu sprawdzać, kto ma rację, a kto nie, i czy może ktoś nie kłamie. Katherine potrzebuje męża, dziecko potrzebuje ojca, a ona wskazuje na sir Paytona. Nie masz wyboru, musisz jak najprędzej do­ prowadzić tego człowieka do ołtarza. Cokolwiek Avery czuje, jest na tyle mądra, że wie: zostałeś postawiony pod ścianą. -Leargan pociągnął spory łyk wina i dodał ciszej: - Skupia gniew na osobie, która was w to wpakowała, a która, jej zdaniem, kłamie. - A ty myślisz, że Katherine kłamie, Iain? - spytał Cameron w nadziei, że skoro przyjaciel spędził z nią więcej czasu, może wiedzieć lepiej. - Nie potrafię odpowiedzieć. Po prostu nie wiem. Ale jest zdolna do kłamstwa. Tak, zauważyłem to przez ten tydzień, odkąd jestem w domu. - Cameron pokręcił głową. - Zawiodłem tę dziew­ czynę. W pewnym sensie my wszyscy też, ale nie mam poczucia winy. Owszem, rozpieszczaliśmy ją, jednak dziecko powinno się uczyć z dobrego przykładu. Wydaje mi się, że wszyscy dawaliśmy jej dobry przykład. Może nie doskonały, lecz dobry 222 Miód na pewno tak. A jednak... - Ian wzdrygnał się. - Jest nie tylko zepsuta, lecz w dodatku próżna i z tego, co widziałem, niezbyt miła dla tych, których uważa za stojących niżej od niej. - Nie widzę tu nikogo, kto mógłby ją nauczyć próżności i snobizmu. - Nie mogła się nauczyć takiej postawy ani od ciebie ani od ciotki Agnes, a to wy oboje mieliście największy udział w jej wychowaniu. Czy spotkałeś kiedyś tego chłopaka, sir Paytona? - Tylko przelotnie, potem czasami gdzieś mi mignął. - Słyszałem, że jest przystojny. Iain uśmiechnął się. - Bardzo, w każdym razie tak twierdzą wszystkie panny. Prawdę mówiąc, i mnie się tak wydawało. Dziewczęta pchają się do niego. Sądzę, że nawet jak idzie do wychodka, czeka na niego jakaś dziewczyna i proponuje pomoc. - Jest aż tak źle? - Tak. A jednak nie słyszałem o nim nic złego. Trochę narzekań od jakichś zazdrośników, i tyle. Nawet nie to, żeby nadmiernie wykorzystywał okazje, kiedy mu się te dziewczęta Pchają drzwiami i oknami. Byłem zdziwiony, kiedy Kathenne wskazała na niego, ale musiałem jej uwierzyć. Cameron skinął głową. - Nie miałeś wyboru. Czy wierzyłeś, kiedy zarzucała mu gwałt - Niezupełnie. Nie tylko dlatego, że nie przypuszczałem, żeby ten chłopak musiał cokolwiek brać siłą, ale też dlatego, że Katherine nie zachowywała się jak kobieta, którą mężczy- zna posiadł wbrew woli. Znałem jedną czy dwie ofiary gwałtu i chociaż były dość twarde, żeby jakoś przeżyć tę tragedię pozostały w nich blizny, widoczne w ciągu następnych tygodni. 223 Hannah Howell i miesięcy. Katherine zachowywała się tak jak zwykle, a jednak obstawała przy swoim. To mogło być najwyżej uwiedzenie, w którym pozwoliła na zbyt wiele. - Tylko sama Katherine mogłaby to wyjaśnić, ale ona wcią* wciążobstaje przy wersji o uwiedzeniu i porzuceniu. Zaczy- nam się zastanawiać, czy nie zostaję wykorzystany, aby jej zdobyć męża, jaki jej się podoba, a nie człowieka, który powinien ją poślubić. - Więc nie przynaglaj za bardzo z tym małżeństwem-poradził Leargan. — Nie mogę zwlekać. — Tydzień czy dwa nie sprawią wielkiej różnicy. — To prawda. Jestem wściekły na siebie, ale zaczynam jej nie wierzyć. Tłumaczę sobie, że mam własne powody, żeby tak było, ale nic nie pomaga. Do licha, doszło do tego, że podsłuchuję pod drzwiami, prowadzę długie roz­mowy z Katherine i rozważam każde jej słowo. Nie chcę wierzyć, że mogłaby uknuć taką intrygę, a z drugiej strony nie mogę oprzeć się wrażeniu, że właśnie tak jest. Usiłuję udowodnić, że moja siostra Warnie, ale chyba niezbyt mi się to udaje. — Więc zostaw to dziewczętom. — Myślisz, że to właśnie próbują zrobić? — Och tak, nie ma wątpliwości. — Cóż, jeśli odkryją prawdę, a Katherine dalej będzie ob-stawać przy swojej wersji, w dalszym ciągu będę stał pred problemem: albo uwierzę pannom, które chcą pomóc sir pay-tonowi, albo będę lojalny wobec siostry i uwierzę jej. _ Wiec dalej podsłuchuj, chłopcze - powiedział Iain - i miej-my nadzieję, że usłyszysz prawdę, nim będzie za późno. 224 Miód Czy wy nie możecie pójść gdzie indziej? Katherine znad swej robótki, patrząc z wściekłością na Avery i Gillyanne. - Nie - odpowiedziała Avery, siadając naprzeciwko. Rozejrzała się po świetlicy. Było to piękne pomieszczeni jaszcza w ciągu dnia, gdy promienie słoneczne wpadały przez okna. Mógłby to wprawdzie być słaby punkt, gdyby jakiś napastnik zdołał pokonać wszystkie inne wspaniałe konstrukcje obronne Camerona, podejrzewała jednak, ze zostało to uwzględ­ nione i prawdopodobnie jakoś zabezpieczone. Spojrzała na ciotkę Agnes i zauważyła, że pulchna, siwa kobieta śpi w fotelu przed kominkiem. Avery wątpiła, żeby ta raiła dama mogła pełnić rolę prawdziwej przyzwoitki Katherine. Gdy Gillyanne usiadła na tapicerowanej ławie tuż obok Kaiherine, Avery o mało się nie roześmiała. Gillyanne wiedziała, że Kaiherine jej nie znosi i czuje się przy niej niepewnie, wiec postanowiła to wykorzystać. - Słyszałam, że jak kłamca wypije wodę święconą, tomu język czernieje, gnije i odpada - powiedziała, podając Kaiherine puchar z zimną wodą. - Wiejskie przesądy- mruknęła obdarowana, ale Avery zauważyła, że nie tknęła wody. - Co ty wyprawiasz. - Ka- therine trzepnęła Gillyanne w rękę, gdy ta dotknęła jej brzucha. - Sprawdzałam, czy to czasem nie poduszka. - To jest dziecko sir Paytona, wiesz o tym. - Nie, nie jest. -Poprostu nie możecie pogodzić się z tym, że wasz krewny jest uwodzicielem bez serca, że mógłby wykorzystać dziew-czynę i rzucić ją, jak każdy inny mężczyzna. Myślicie, że on jest Świety. - Payton nie jest święty - powiedziała Avery, starając się mówić spokojnie i skrywać gniew, bo wiedziała, że to złość 225 Hannah Howell Katherine. -Jednak ani nie uwiódłby dziewicy, ani nie wyparłby się własnego dziecka. Twierdzisz, że nie byłam dziewicą?! - krzyknęła Ka-therinc, rzucając robótkę. Avery zdziwiła się, że siostra Camerona tak szybko uznał ten zarzut, choć nie padł bezpośrednio. Przedtem nie przyszło jej do głowy, że Katherine mogła mieć więcej niż jednego kochanka, ale patrząc teraz na pochrapującą ciotkę Agnes, nabrała przekonania, że jej podopieczna miała po temu sporo okazji. Avery zaczęła się zastanawiać, czy to nie ktoś z Caim- moor, ale odrzuciła tę myśl. Katherine była za sprytna, a tu trudno byłoby utrzymać sekret i uchodzić za niewinną i po­rzuconą. - Nie, nie obrażałabym cię tak — odpowiedziała Avery. - Powiedziałam tylko, że uwodzicielem nie był mój brat. - Więc dlaczego miałabym chcieć za niego wyjść? - Bo jest przystojny, niebiedny i większość kobiet by ci zazdrościła. Podejrzewam, że twojemu kochankowi brakowało paru rzeczy, których potrzebujesz, na przykład pieniędzy. - Więc teraz mi zarzucasz, że ległam z jakimś obszarpanym żebrakiem? - Wielu wspaniałych panów nie ma pełnej sakiewki, dlatego często muszą ją poślubić. - Ja mam duży posag. Nie muszę się martwić, czy mężczyzna jest bogaty, czy nie. - Więc dlaczego nie wyjdziesz za tego, z którym będziesz miała dziecko, zamiast ciągnąć do ołtarza tego, który cię nie chce? - Czy tak trudno ci uwierzyć, że twój brat mógł mnie pożądać? - spytała Katherine, lekko wykrzywiając usta w wy- muszonym uśmieszku. - Wielu chłopcom zawróciłam w głowie. - Nie wątpię, że tak, bo jesteś bardzo piękna - mruknęła 226 Miód Avery.- Payton mógł rzucić na ci ebie łakome spojrzenie, ale nie pos zedłby z tobą do łoża. Wiedział, że jesteś tam po to, żeby złapać męża, a on nie chce żony, jeszcze nie teraz. To wy starczyłoby, żeby ostudzić żądze, które mogłaś w nim wzbudzić. - Może uczucie, jakie w nim wzbudziłam, było zbyt gorące zbyt kuszące, żeby mógł się oprzeć. - Katherine spojrzała na Gillyanne, która wydała jakieś niezbyt uprzejme parsknięcie. -Ja przynajmniej mam to, co trzeba, żeby mężczyzna miał na co spojrzeć. - Mam nadzieję, że Gillyanne tego nie ma, bo jest zbyt młoda, żeby wzbudzać zainteresowanie mężczyzn— oświad-czyła Avery. - A ty, Katherine, powinnaś być na tyle sprytna, żeby wiedzieć, że prawda wcześniej czy później wyjdzie najaw. - Jeśli będę już żoną tego wspaniałego, pięknego rycerza, nikt tego nie zmieni. - Katherine wstała nagle, podeszła do ciotki i obudziła ją dość obcesowo.- Musimy iść, ciociu Agnes. - Stanęła przed Avery, podczas gdy ciotka zbierała swe rzeczy. - Jeśli myślisz, że parząc się z moim bratem, zapobieg-niesz temu małżeństwu, to jesteś idiotką. Avery powstrzy mała ręką Gillyanne, która chciała się rzucić na Katherine. - Może nawet wyjdziesz za Paytona, ale to małżeństwo będzie oparte na kłamstwie i zdradzie. On ci tego nigdy nie wybaczy. Co to za szczęście? - Takie, jakie przyjdzie z poślubienia pięknęgo mężczyzny, uznanego rycerza, majętnego, z ziemią we Francji i wysoko postawionymi znajomymi we dworze, łacznie z królem. - Katherine chwyciła za rękę zaspaną ciotkę i ruszyła do drzwi. - Może mną pogardzać, ale to i tak 1epsze niż jakiś drobny szlachcic z sześcioma starszymi braćmi. Avery aż drgnęła, gdy trzasnęły drzwi. Patrzyła przez chwilę 227 HANNAH HOWELL nadębowe kasetony. Nigdy tak bardzo nie chciała kogoś uderzyć, jak teraz Katherine. Ta dziewczyna była zepsuta próżna i samolubna nie do opisania. Trudno uwierzyć że ona i Cameron byli rodzeństwem. - Kłamie - oświadczyła Gillyanne, podchodząc do kuzynki. - Oczywiście -zgodziła się Avery. -Zresztą sporo ujawniła. Po pierwsze, uważam, że świetnie się bawiła na dworze i pewnie się raz czy drugi pokotłowała z jakimś jurnym młodzieńcem nim tu wróciła. Myślisz, że mógłby to być któryś z chłopaków tu, w Caim- moor? - Wątpię. Za duże prawdopodobieństwo, że mogłoby się wydać. A nawet jeżeli taki jest, to się nie przyzna, że pokładał się z siostrą pana. Nie mamy czasu, żeby go szukać, bo trzymałby to w wielkiej tajemnicy. - Ale miała co najmniej jednego kochanka na dworze królewskim, prawda? - Z całą pewnością. A nas powinien interesować ubogi szlachcic. - Z sześcioma starszymi braćmi. - Właśnie. Oczywiście nie wiemy, kto był we dworze, gdy ona tam gościła. Nie sądzę, żeby nam starczyło czasu, aby się tego dowiedzieć. Już minął tydzień, jak Cameron wysłał list do Paytona. Mój brat powinien tu być lada dzień. - Przykro mi, Avery. - Daj spokój. Teraz najważniejsza sprawa to pomóc Pay-tonowi. Nie możemy pozwolić, żeby ożenił się z tą kobietą. Gillyanne wstrząsnęła się przesadnie. - Absolutnie nie możemy. Ona go unieszczęśliwi. - Zamyś-l ona, potarła palcem brodę. - Najlepiej byłoby znać nazwisko ale tylko ona je zna. - Tak, możemy jednak zebrać jeszcze jakieś informacje. 228 Miód Payton spędza dużo czasu na dworze. Jeśli mu powiemy odpowiednio dużo o ty młodzieńcu, będzi wiedział, kto to jest. Może nawet widział, jak ten rozmawiał z Katherine. - Tak, ale czy Cameron będzie na to zważał, nawet jeśli mu poda nazwisko? Czy Payton zdoła namówić go, żeby chociaż spróbował dowiedzieć się prawdy? - Mysie, że tak - odpowiedziała Avery. - Ostatno zauwa-żyłam w jego spojrzeniu coś, co mi mówi, że zaczyna wątpić w zeznania siostry. - A jednak ciągnie Paytona do ołtarza. - Z powodu dziecka i dlatego, że nikt mu nie zaproponował innego pana młodego. Pierwszą osobą, z którą musimy poroz­ mawiać, jest pokojówka Katherine. - Ona nas unika - stwierdziła Gillyanne, idąc do drzwi za kuzynką. - Jeszcze raz same spróbujemy ją przyprzeć do muru, a potem poprosimy o pomoc Anne. Na korytarzu wpadły na Camerona i Leargana. - Szukasz nas? - spytała Avery, przeciskając się obok niego i ciągnąc za sobą kuzynkę. - Tak - odparł Cameron, przyglądając jej sic bacznie. - Ojej, zobaczymy się chyba później, dobrze? Teraz koniecz- nie musimy coś zrobić. Patrzył, jak dziewczęta oddalają się niemal biegiem, po czym spojrzał na kuzyna. - Chcesz mi powiedzieć, że one niczego nie knują? - No, nie - odparł ze śmiechem Leargan. - Zdecydowanie coś knują. Dokąd idziesz? - spytał, gdy Cameron ruszył z po wrotem do wielkiej sieni. - Ide się napić. I to sporo. I nie przestane pić, póki nie słyszę głośnego krzyku. 20 Czy ktoś widział Avery? — spytał Cameron, wchodząc do świetlicy. Rozejrzał się i aż skurczył się w środku. Była to piękna komnata i bardzo lubił tu siedzieć, ale teraz iskrzyło, tyle było tu napięcia i nienawiści. Gillyanne siedziała obok Anne i udawała, że szyje, lecz głównie wpatrywała się w Katherine. Cameron znał to spojrzenie i wiedział, ze człowiek czuje się pod nim nagi. Anne spokojnie szyła, ale miała na oku Gillyanne i Katherine, która od czasu do czasu przerywała szycie, rzucając na Gilly wściekłe spo-jrzenie. Ciotka Agnes w słodkiej nieświadomości przysypiała przed kominkiem. - Zgubiłeś swoją kochanicę? - spytała Katherine. Już chciał podejść do siostry z wymówką, kiedy usłyszał charakterystyczne świśniecie. Rozejrzał się, bo sądził, że to Avery, ale zorientował się, że zrobiła to Gillyanne. Posłał jej Karcące spojrzenie, czym się absolutnie nie przejęła, po czym zwrócił się do Kamerine. - Popraw mnie jeśli się mylę - powiedział cichym i zimnym Miód głosem - ale czy to nie ty siedzisz tu, niezamężna i brzemien- na? - Skinął głową, gdy się zaczerwieniła. Więc trzymaj język na wodzy, jeśli idzie o Avery. A teraz pytam jeszcze raz: czy ktoś wie, gdzie ona jest? - W ogrodzie - odpowiedziała Gillyanne,r po czym, zapytała badawczo się w niego wpatrując: - Czy miałeś jużjakąś wiadomość od naszych rodzin? - Wiesz, że człowiek bardzo się denerwuje, kiedy tak robisz, panienko? - Ale ty, kawał chłopa, chyba się tego nie boisz? -Uśmiech-nęła się i mrugnęła. Ramiona Annę zatrzęsły się ze śmiechu. Cameron miał ochotę zrobić to samo, lecz przypomniał sobie, z czym tu przyszedł. - Sir Payton przyjedzie jutro rano. - O Boże, nie spodziewałyśmy się, że tak szybko. - Tak, nie tracił czasu. Zaledwie osiem dni temu wysłałem moich ludzi do Donncoill. - Westchnął i ruszył do drzwi. -Pójdę lepiej poszukać Avery i jej powiedzieć. - Cameron! - zawołała Katherine, gdy już zamykał drzwi. - Co? - Zawrócił. - Powiedz tej bezczelnej smarkuli, żeby przesiała tak na mnie patrzeć. Westchnął. Wiedział, jak trudno jest znieść te spojrzenia. - Gillyanne, przestań patrzeć na Katherine. Wyszedł, nim siostra zauważyła, że dziwczynaka nie obiecała, że przestanie, a on nie uległ pokusie i nie zapytał, co też takiego widzi, wpatrując się w jego siostrę. Avery wyrwała chwast, rzuciłą na kupkę kompostu i zaczęła się zastanawiać, dlaczego praca w ogródku z ziołami jej nie pomogła, chociaż zawsze tak było. Poźniej uświadomiła sobie 231 Hannah Howell igdy tak naprawdę nie cierpiała z powodu złamanego serca Nigdy przedtem nie miała kochanka. Nie musiała się martwić że brat zostanie przymuszony do małżeństwa, w którym będzie nieszczęśliwy. Pielenie nie mogło rozwiać jej obaw i wąt- pliwości. nawet na chwilę. Pomyślała, ze gdyby była mądra, zamknęłaby drzwi przed Cameronem, wykopałaby drania z łoża. Wciąż nie usłyszała od niego miłosnych zapewnień ani obietnic wspólnej przyszło- ści. Miała wszelkie prawo odwrócić się od niego. Wiedziała jednak, że tego nie zrobi. Brzydziła ją trochę własna słabość ale zdawała sobie sprawę, że się z niej nie wyleczy. Poza tyra wyrzucenie go z łoza zniszczyłoby plan takiego rozkochania go w sobie, żeby marzył o jej powrocie. Chciałaby tylko mieć jakikolwiek znak, że poruszyła jego serce, jakąś iskierkę nadziei, której mogłaby się trzymać. Patrząc w niebo, zorientowała się, że nie ma wiele czasu na umycie się i przebranie do wieczerzy. A bardzo tego potrzebo- wała, stwierdziła, gdy wstała i przyjrzała się sobie. Odwróciła się, żeby wracać do zamku, i omal nie wpadła na Camerona. Właśnie szłam umyć się przed wieczerzą - powiedziała, wycierając ręce o spódnicę, która wcale nie była czystsza. - Czy zostało jeszcze choć trochę ziemi w tym ogrodzie? - spytał z uśmiechem. - Pieliłam, a ponieważ chwasty nie rosną nawet na moją imponującą wysokość, musiałam się schylić do ziemi - Oczywiście. - Czy masz mi coś do powiedzenia, czy po prostu przyszedłeś mnie obejrzeć, kiedy okropnie wyglądam? - Och, wyglądasz cudownie. Gdy nachylił się bliżej i skrzywił, przyglądając się jej twarzy, spytała: - Czy coś się stało? 232 Miór> - Nie, po prostu szukałem czystego miejsca, żeby cię po- całować. - Potwór. - Wyminęła go i szybkim krokiem zmierzała do zamku. - Czy masz mi coś do powiedzenia? - Twój brat przyjeżdża jutro rano - rzekł cicho. Zauważył, że zmyliła krok. - I zostanę odesłana?- Avery była dumna ze swojego spokojnego tonu. Weszli do zamku i skierowali się ku schodom. - Tak, ty i Giliyanne odjedziecie z bardzo dużą. jak słysza- łem, eskortą Murrayów. - Ale nie ma rodziców moich ani Gillyanne? - Nie. To dobrze, że twój brat przyjechał sam. Wjedzie tutaj tylko z Małym Robem i Colinem, a ty i Gillyanne zostaniecie] odesłane do mężczyzn Murrayów. Stanęła u stóp schodów i wreszcie na niego spojrzała. - Chciałabym mieć chwilę, żeby przywitać się z bratem i krótko z nim porozmawiać, nim opuszczę Cairnmoor. Nie widziałam go od kilku miesięcy, a biorąc wszystko pod uwagę, może znów nie zobaczę go przez długi czas. - Racja. Avery odwróciła się, by wejść po schodach, i natknęła się na schodzącą Katherine, która odsunęła się, parząc na nią z przerażeniem. Ona zapewne nigdy się nie ubrudala, pomyślała Avery. - Czy wytarzałeś swoją zabawkę w błocie, bracie? - spytała Katherina. Avery poczuła, jak Cameron zesztywniał. Nim się oezwał, wzięła twarz Katherine w obie dłonie, ucałowała ją w oba policzki i mocno do siebie przycisnęła.Pusciła ją, gdy uznała, że już dość ją ubrudziła. - Będę za tobą tęsknić, Katherie - powiedziała, przecią- 233 Hannah Howell T gąjąc głoski i dziwiąc się nieco dosadnemu przekleństwu jakie padło z ust tamtej, nim wbiegła na schody. - Hm, widzę, że to uczucie jest nieodwzajemnione. - Spojrzała na Camero- na i zobaczyła, że się śmieje. - Nie mogłam się powstrzymać - Och, żebyś nie była wciąż tak brudna jak gusta, pocałował- bym cię. Idź się umyć. - Popatrzył, jak wchodzi na schody i zapytał ciszej: - Avery, czy chcesz ze mną zjeść wieczerzę w mojej komnacie? Był tylko jeden powód, dla którego mu na tym zależało. Chciał, żeby tę ostatnią noc spędzili razem, kochając się ile się da, do upadłego. Avery wiedziała, że powinna posłać go do diabła, ale spokojnie powiedziała: - Dobrze, spotkamy się tam za godzinę. Pogrążona w rozmyślaniach, odpowiedziała na pukanie Annę do drzwi i wymamrotała zaproszenie. Miała to być jej ostatnia noc z Cameronem. Próbowała nawet nie myśleć o tym, że to "na zawsze", ale ta myśl gdzieś się kołatała. Musiała jednak mieć jakąś iskierkę nadziei na przyszłość, bo inaczej spędziłaby tę noc, wypłakując się Cameronowi na jego im- ponującej piersi. Bardzo chciała pokazać mu się w czymś innym niż koszula, którą widział już nie wiadomo ile razy. - Nie, nie to - powiedziała Annę, wyjmując jej z rak koszulę i rzucając na łoże. - Nie dziś wieczór. - A dlaczego dzisiejszy wieczór miałby być taki ważny?" spytała Avery, podejrzewając, że Annę już wie. To twoja ostatnia noc tutaj, przynajmniej, zanim wrócisz. - Jaki optymizm. Annę zbyła tę uwagę. - Do sypialni pana zaniesiono wspaniały posiłek. Zapalono 234 Miód świece i rozpalono ogień. Nie będziecie wieczerzać w wielkiej sieni. - Nic się tu nie ukryje. - Owszem, niewiele, i muszę przyznać, że większość z nas bardzo interesuje się tym co się, dzieje miedzy tobą a naszym pa nem.- Annę uśmiechnęła się, widząc rumieniec dzew- czyny, - Lubimy cię i myślimy, że nasz pan byłby z tobą bardzo szczęśliwy. - Podała jej nocną koszulę i wierzchnia narzutkę. - I to też. Avery wydała stłumiony okrzyk i ostrożnie dotknęła. Była to koronkowa szata, prawie przezroczysta. I koszula, i narzutka miały intensywny złoty kolor, a przyozdobione były czarnym haftem i koronką. Były nieprzyzwoite, coś takiego mogły nosić tylko nałożnice wielkich panów. - Gdzie znalazłaś takie bezwstydne wspaniałości? -spytała. - Pamiętasz, jak zrobiłaś uwagę, że Katherine może wcale nie być taką skrzywdzoną dziewicą, za jaką chce przed nami uchodzić? Myślę, że miałaś rację. - Annę rzuciła fatałaszki na łoże. -To nie jest nocna bielizna,jaką noszą cnotliwe panienki. - Katherine? Ho, ho, ciekawe rzeczy znajdujesz w jej sypialni. Ale mężczyzny jeszcze nie znalazłaś? - Niestety, nie. Nawet jeśli dzieliła łoże z którymś z tutej-szych młodzieńców, to teraz, gdy pan jest w domu, są barozo ostrożni. - Annę pociągnęła za ręcznik, którym owinęła się Avery - Chodź, ubierzemy cię w to. - No nie wiem, Annę. Są piękne ale czułąbym się naga. A jeśli należały do Katherine, nie będą na mnie pasować. - Będą - zapewniła Annę, wkładając na dziewczynę nocną koszulę. - Na Katherine byłaby pewnie zupełnie otwarta po bokach, gdzie się zawiązuje, a na tobie będzie się schodzić. Jesli szata będzie luźna, to nie szkodzi. NIe jesteś dużo niższa od K atherine, więc nie będzie się specjalnie wlokła po ziemi. - 235 Hannah Howell Spojrzała w dól w tym samym momencie co Avery. - No, wygląda na to, że miaio być widać nogi w kostkach i stopy. Bezwstydna. Kompletnie - zgodziła się Avery i uśmiechnęła się wraz z Annę. - No, dobrze. Spróbuję sobie wyobrazić, ze skoro mam koszulę i wierzchnią narzutkę, to nie jestem naga. Zastanawiam się, co sobie pomyśli Cameron? - Dziecko, jedno spojrzenie na ciebie w tym stroju i zapew­ niam cię, że w ogóle nie będzie myślał. Cameron popijał wino, spacerując po komnacie. Rozważał, czy powinien zostać w dziennym ubraniu, czy raczej się przebrać; czy lepiej stać, czy usiąść. Zupełnie jakby to miał być ich pierwszy raz, a przecież byli kochankami od wielu tygodni. Boże, to już ostatni raz, pomyślał i przytrzymał się kolumienki łoża, bo aż się zachwiał. Znów łyknął wina. Najlepsze, co mógł zrobić, to przestać o tym myśleć. Jeśli Avery mogła się zachowywać, jakby nic się nie działo, to i on też może. I wszystko będzie w porządku, powiedział sobie twardo, Drzwi między ich komnatami otwarły się i Cameron chciał ją powitać, ale dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało i zamknęła za sobą drzwi. Nie rozumiał, jak ona może wyglądać nieśmiało w takim stroju, a właściwie prawie bez niczego. Gdy podchodziła bliżej, światło świec i ognia ukazywało, jak cienką miała koszulę i nocną szatę, podkreślającą wspaniała linię jej ciała. Fakt, że było ją widać tak wyraźnie, chociaż miała na sobie ubranie, działał na niego bardziej podniecająco niż cokolwiek dotąd. Nie był pewien, czy uznałby ją za równie ponętną, gdyby weszła zupełnie naga, ale wolał tego nie sprawdzać. 236 Mióo - Skąd to masz?- spytał, dotykając prześwitującej przez materiał brodawki i czując, jak twardnieje. - Anne mi przyniosła. - Jego pożądliwe spojrzenie tak ją rozpalało, że w jej głosie zabrzmiał jakiś nowy ton. - Ciekawe, gdzie to znalazła. - Dotknął cienia drugiej brodawki i uśmiechnął się, gdy też stwardniała. - Jesteś z siebie obrzydliwie zadowolony, kiedy tak się dzieje. - Skrzyżowała ręce na drżących piersiach. - Dlaczego mężczyzna miałby nie być zadowolony, gdy jego dotyk rozgrzewa taką piękną dziewczynę? Zadrżała lekko z przyjemności. Jego niski, nieco ochrypły glos był jak pieszczota, sięgająca głęboko w jej duszę. Ten oczywisty dowód jej słabości do tego mężczyzny zachwycał ją i przerażał. - Dziewczyna jeszcze bardziej by się rozgrzała, gdyby zaoferował jej coś z tej wspaniałej uczty, ustawionej przed kominkiem. Zaśmiał się i zaprowadził ją do fotela, po czym zawahał się. - Zdejmij tę szatę, kochanie- powiedział delikatnie. Avery zarumieniła się. - Niewiele pod nią jest. - Wiem o tym. Chcę się doprowadzić do szaleństwa, kiedy będziemy wieczerzać. - Dziwne życzenie - mruknęła, ale pamietając, ze ma to być noc, którą oboje długo będą wspominać, zdjęła szatę Cameron przypatrywał się jej, od rumieńca na policzkach do palców u nóg, i głęboko westchnął. - Och, tak. Tak będzie dobrze. - A może ty też zdejmiesz ubranie. - Chcesz, żebym siedział tu nagi? - Ty masz swoje życzenia, a ja mam swje - powiedziała, gdy siadali. 237 Hannah Howell Poczuł się bardzo onieśmielony, sięgając do wiązania swej szaty. Było to takie dziwne uczucie, że natychmiast zrzucił ubranie, by prędzej pokonać swój opór. Kiedy siadł naprzeciw niej, pogratulował sobie w duchu, że wydał pieniądze na wyścielenie krzeseł. Rozpalenie ognia w kominku też nie było złym pomysłem, uznał, zabierając się za posiłek. Niewiele mówili, jedząc. Od czasu do czasu, w żartach, karmili się Cameronowi trudno było oderwać wzrok od jej postaci w prze- zroczystej koszulce. Zauważył, że i ona przygląda mu się głodnym wzrokiem. - Wiesz - powiedział, rozpierając się na krześle i popijając wino - kiedy widzę, jak na mnie patrzysz, zaczynam uważać, że wcale nie jest tak źle być takim potężnym, ciemnym diabłem. Avery wstała i obeszła stół. - Och, Cameronie, jesteś piękny - powiedziała, stając mię- dzy jego długimi nogami. —Taka siła — pogładziła rękami jego piersi - taka doskonałość formy. Jesteś wielki i ciemny, ale dla mnie to jest cudowne i bardzo kuszące. - Zaczęła go całować, zaczynając od wgłębienia nad obojczykiem. - Masz taką gładką i ciepłą skórę. - Uklękła przed nim, by gładzić i całować jego długie nogi. — Jak taka siła może nie imponować kobiecie? - Zerknęła na niego w górę, zaciskając palce na jego członku. - Nawet on jest urodziwy - szepnęła, czując, że zadrżał, gdy go tam pocałowała. - Och, Avery, jakie to cudowne uczucie - odezwał się Cameron, stawiając kielich na podłodze. - Szkoda, że nie mogę czuć tego dłużej, ale zaraz poproszę cię, żebyś prz-stała. - Zawsze muszę przestawać -mruczała, z twarzą przytuloną do wnętrza jego uda. Na samą myśl, że mogłaby nie posłuchać, prawie jękną. 238 Miód - Brzydziłabyś się, gdybyś nie przestała. - Ale chciałbyś, żebym robiła to dalej? - Tylko ja... - Musiał odchrząknąc, żeby mówić dalej. - Ja jeszcze nigdy... - Nigdy? - Spytała, całując jego twardy brzuch. Zaintry- gowała ją myśl, że mogłaby dać mu coś, czego jeszcze żadna inna nie dała. nie dała. - Nigdy. - Przeczesał palcami jej włosy, gdy popatrzyła na niego. - Tak naprawdę, ten mały był tylko raz czy dwa poca-łowany, a i to z łaski. Słyszałem, jak niektórzy mówili, że... no... - Zawahał się, nie wiedząc, jak skończyć. - To jest noc spełniania życzeń i marzeń - powiedziała i pocałowała jego pierś. - Noc, która przyniesie wspomnienia do zachowania na zawsze. - Och, bo jutro... - zrobił zdziwione oczy, gdy położyła mu palec na ustach. - Nie, nie mów tego. Ta prawda będzie kierowała naszym każdym krokiem tej nocy, ale spróbujmy nie zwracać na nią uwagi. Po prostu bierzmy, co chcemy, i jak często chcemy. Prawda przyjdzie wraz ze świtem. Niech nie psuje na razie tej n°cy marzeń, życzeń i wspomnień. - Życzeń i marzeń? - spytał, a gdy sie uśmiechnęła, skinął głową i szepnął: - No, więc nie przestawaj. O mało się nie rozmyślił, gdy znów zaczęła go całować od p asa w dół. Bał się, że będzie zbrzydzona i że przez to może im się nie udać reszta ostatniej wspólnej nocy. Wtedy poczuł dotyk jej języka. Przymknął oczy i uznał, że Avery wie co robi. Żeby to znieść, musiał przytrzymywać się oparć fotela. Wiedziała, kiedy się zatrzymać, żeby dać mu odetchnąć. Gdy myślał, że jeszcze trochę ta rozkosz potrwa, poczuł, że na jego rozgrz ane jądra spływa coś chłodnego i wilgotnego. Popatrzył 239 Hannah Howell na nią i ujrzał, że polewa go miodem. Gdy zaczęła go starannie wylizywać, znów przymknął oczy i ostatecznie oddał się tej rozkoszy. Nim skończyła, już się niemal wił, a gdy do- prowadziła go do momentu ulgi, opadł w fotelu, jak ze- mdlony, rozkoszując się każdym momentem tej przyjem- ności. Kiedy nareszcie mógł się ruszyć, spojrzał na Avery. Przytuliła głowę do jego uda, gładząc mu nogę. Jej ciepłe usta od czasu do czas dotykały jego skóry, więc zapewne nic jej nie zbrzydziło. Złapał ją pod pachy i postawił przed sobą. Nagle miał znów w głowie wszystkie fantazje związane z tą dziewczyną, każdą sztuczkę miłosną, o jakiej kiedykolwiek słyszał, i zapragnął je wypróbować. - Weź poduszkę z łóżka, kochanie - powiedział, obserwując jej każdy krok. — Wyglądasz w tym ślicznie — mruknął, biorąc od niej poduszkę - ale czas to zdjąć. - Po co ci poduszka? - spytała, gdy rozwiązywał jej koszulę. - Żebyś sobie nie posiniaczyła pleców o podłokietniki krzesła. - Ściągnął z niej nocną koszulę, przytrzymał za smukłe biodra i obejrzał ją dokładnie. — Jesteś taka piękna, że dech mi zapiera. Uniósł Avery i posadził sobie w poprzek kolan. Głowę i plecy oparte miała o poduszkę, nogi ułożone na drugim podłokietniku. Zaczerwieniła się, gdyż poczuła się zbyt wy- stawiona na jego widok, niemal bezbronna. Jej rumieniec stał się jeszcze ciemniejszy, gdy wsunął rękę między jej uda i głaskał, nie spuszczając z niej oka. - Cameron, nie uważam... - Urwała, bo pocałował ją szybko. żeby się uciszyła, - Chcę zobaczyć twoją przyjemność. Chcę zobaczyć, jak się zaczyna, rośnie, jak cię całą ogarnia. -Widzisz za każdym razem, kiedy się kochamy. 240 Miód - Nie, niezupełnie. Troszkę tu, troszkę tam. Pożądanie przeszkadza mi skupić się wyłącznie na tobie. Uniósł ją nieco i przyłożył usta do jej piersi. Lizał, ssal, aż były obolałe, a ona zaczęła zapominać o wstydzie. W końcu widywał ją już naga, powiedziała sobie, zamykając oczy -Chcę widzieć każdy rumieniec - mamrotał ogladając wilgotne, twarde sutki, gdy znów układał ją niżej. - Chcę widzieć te piękne piersi, jak będziesz oddychać coraz prędzej. Chcę widzieć ten piękny brzuszek, jak się napina, gdy ogarnia cię podniecenie. Czułem to cudowne drżenie twoich ud, kiedy mnie oplatają. Teraz chcę to zobaczyć. Kiedy ją pieścił, a śmiałe słowa rozgrzewały jej krew, przestała się pilnować, czekając najego dotyk. Rozsunął trochę bardziej jej nogi. - Nie, Cameronie... — zaczęła protestować. - Tak, kochana, pozwól mi. Pamiętasz? Noc marzeń i ży- czeń? W taką noc trzeba zapomnieć o wstydzie, pomyślała i po- stanowiła tylko czuć, nie myśleć. Długo trzymał ją balansującą na krawędzi, nim doszło do rozładowania. Czuła się cudownie słaba, gdy ją uniósł, odwrócił twarzą do siebie i jednym szybkim ruchem połączył się z nią. - Słyszałem, że można pocałunkami osiągnąć rozkosz - powiedział, dotykając wargami jej ust. - Gdzie ty słyszysz takie rzeczy? - Mężczyźni o tym rozmawiają. - Nie jestem pewna, czy to działa. - Będziemy musieli spróbować. Spróbowali. I działało. Kiedy Avery doszła do siebie, Cameron podtrzymywał ją jedną ręką, a drugą wycierał. Nawet nie zauważyła, że wcześniej ją umył, taka była oszołomiona. Owinął ją ręcznikiem i podał jej puchar pełen miodu pitnego. 241 HAmahBoweim Wypiła połowę, nim stwierdziła, że szybko jej uderza do głowy. - Mocny ten miód: - Cameron roześmiał się, gdy skinęła głową. - Na razie spełniamy tylko moje życzenia. Ty chyba też jakieś masz? - tak, przeżyć do rana, kochając się z tobą całą noc. 21 Głośne pukanie do drzwi i donośny głos Leargana nie były najmilszym sposobem wyrwania ze snu. Cameron przy- tulił się do jedwabistego, ciepłego ciała Avery i poczuł, że znów budzi się w nim zainteresowanie tym ciałem. Uśmiech- nął się. Po tylu godzinach spędzonych na uprawianiu miłos- nych gier powinien być nasycony, wręcz przejedzony. A jed- nak, gdyby tak jej śliczną nóżkę przerzucić przez jego biodro.... - Do diabła, Cameron, rusz tyłek z tego łóżka! - Wynoś się, Leargan! - odwrzasnął i zdziwił się trochę, że Avery przez sen mruknęła coś na temat hałasu, po czym spała dalej. Wymęczyłem ją, pomyślał z dumą. - Niejaki sir Payton oczekuje cię w wielkiej sieni. Wszelkie wspomnienie ciepła opuściło Camerona. Powoli oderwał się od Avery, choć wszystko w nim chciało przy niej zos tać. Przypomniał sobie, że Katherine jest brzemienna i po-trzebuje męża. Dało mu to siłę do wstania z łóżka, choć mu- siał stoczyć ze sobą ostrą walkę. Wzywały go obowiązki. Był 243 JfrwwffHowell przecież nie tylko bratem, ale i panem dpmostwa Nie miał wyboru. Uchylił drzwi, robiąc małą szparę, i powiedział Learganowi, że będzie na dole za chw- ilę. Potem przystąpił do porannych ablucji, usiłując zmyć z siebie wszelkie oznaki długiej wyczer-pującej nocy z Avery. Niestety, obudziła się nim sie ubrał. Było to tchórzowskie, ale miał nadzieję, że uda mu się wymknąć. Bo co w końcu miał powiedzieć? - Payton już jest- powiedziała, siadając i odgarniając z twarzy potargane włosy. - Tak, czeka na mnie w wielkiej sieni - odpowiedział Cameron, zaciskając pieści, żeby jej nie dotknąć. Wygrzebując się łoza, Avery owinęła się kocem. - Czy pozwolisz mi się z nim zobaczyć na chwilę, nim wyjadę? -Tak. - Dobrze. Dziękuję. Zaczekam na niego w mojej komnacie. Patrzył, jak dziewczyna podchodzi do drzwi, ciągnąc koc po podłodze. - Avery? Zatrzymała się, ale nie spojrzała na niego. - Chyba już nie ma nic do powiedzenia, prawda? Nie, chyba nie. - Potarł pierś, dziwiąc się, że czuje taki ucisk. - Chciałbym... - Zawahał się. - Och, Cameronie, ja też, ale zastanawiam się, czy chcemy tej samej rzeczy. Dźwiękzamykanych drzwi spowodował, że podskoczył. chociaź zamknęła je bardzo cicho . Rozejrzał się po komna- cie, po czym zmusił się do skupienia wzroku na na drzwiach do sieni. Podchodząc do nich , pomyślał, że ktoś będzie musiał dokładnie posprzątać, nim tu wroci. Grupka kobiet zebrała się przy drzwiach do wielkiej sieni. 244 Miód Zaglądały do wnętrza i wzdychały. Camerona, który przepychał się mię dzy nimi, zaczęło ogarniać złe przeczucie. Zatrzymał się przy wejściu i usłyszał szelest ich spódnic, gdy przesuwały się tak, żeby móc zerknąć zza niego. A obok Leargana, popijając wino i rozmawiając z nim przyjacielsko, stał ten, do którego wszystkie wzdychały. Sir Payton Murray jest naprawdę przystojny, pomyślał Cameron z irytacją. Nie był specjalnie wysoki ani szeroki w barach, ale Cameron był pewien, że zwycięża prawie w każdej walce. Miał smukłość i mocne rysy najbardziej rasowego konia. Był dobrze ubrany, a każdy jego ruch prze- pełniał wdzięk. Taki, jak go Gillyanne opisała. Wyglądał bardzo młodo. Cameron pomyślał, że nie jest wiele starszy od Avery. - Ile właściwie masz lat? - zapytał, zbliżywszy się do przybysza. - Za miesiąc będę miał dwadzieścia jeden - odpowiedział spokojnie Payton. - Ale jesteś już „sir" od kilku lat? - Tak, oddałem drobną przysługę królowi, gdy miałem siedemnaście lat, i zostałem pasowany na rycerza. Ocalił królewskiego syna od utonięcia - oznajmił radośnie Leargan. - Oczywiście. - Cameron nalał sobie trochę wina z dzba-na na stole, ale wstrzymał się, widząc, jak uśmiechnięty kuzyn wpatruje się w niego. - Chcesz coś powiedzieć, Lear- ganie? - Patrzyłem, kiedy zaczniesz się dławić. Nasz gość pomyśli, żeśmy tu wszyscy poszaleli. - Sam się o to postarałeś, bez mojej pomocy. Sir Paytonie Murrayn, oto nasz pan, sir Cameron MacAlpin. Cameron odwzajemnił skiniecie głowy gościa. Leargan miał 245 ftuiwffHowell racja. Zachowuje się jak wariat. Musi się wziąć w garść i skupić myśl na jednym celu: zdobyć ojca dla dziecka Katherine. - Payton, kochanie! Szybko rzucił okiem w kieruknu drzwi i zobaczył siostrę, przepychającą się miedzy kobietami. Spojrzał na Paytona. - Moja siostra, Katherine. Rozumiem, że się znacie. - Przelotnie - odpowiedział wolno gość. Młodzieniec ma prezencję, uznał Cameron i obserwował uważnie, jak siostra podbiega do niego. Przez twarz Katherine przemknął grymas, gdy Payton mruknął uprzejme powitanie i przelotnie pocałował ją w rękę. Cameron nie zauważył ani śladu fascynacji u żadnego z nich. Jeśli coś takiego istniało, już dawno minęło. - Odsuńcie się. Do licha, można by pomyśleć, że nigdy przedtem nie widziałyście rudzielca. Na dźwięk tego głosu Katherine zaklęta cicho. - Myślałam, że ten bachor jest jeszcze w łóżku. Payton rzucił jej ostre, zimne spojrzenie i wpatrzył się w drzwi. - Gilly, kochana! - zawołał. - Walcz! W tym momencie Gilly zdołała przebić się przez wianuszek kobiet i wpadła do wielkiej sieni. - Payton, jesteś diabelnym zagrożeniem dla dziewcząt-mruknęła i rzuciła się w otwarte ramiona kuzyna. Uściskał ją i ucałował, po czym postawił na podłodze i przyjrzał się jej. - Wyglądasz bardzo dobrze, mała. - Tak. - Mrugnęła do niego. - Moja uroda nie ucierpiała, mimo wielu trudności i niebezpieczeństw. - Masz rację, kochanie. Została uwypuklona. - Pięknie to powiedziałeś. 246 Miód - Dziękuję, staram się. - Myślałam, że wyjeżdżasz - powiedziała Katherine, patrząc z wściekłością na Gillyanne. - Będziesz za mną tęskniła? - Nim Katherine zdołała od-powiedzieć, dziewczynka popatrzyła na Camerona. - Myślę, że ona nie zaprosi mnie na ślub. A kiedy ta ceremonia ma się odbyć? Cameron miał uczucie, że za tym pytaniem kryje się coś więcej nit zwykła ciekawość. - Za tydzień. Może dwa. - Ależ Cameronie - zaprotestowała Katherine. - A co z mo- im dzieckiem? - Co ma być? Nie ucieknie. Katherine była zszokowana. Payton i Leargan patrzyli w swo­ je kielichy, usiłując zachować powagę. Gillyanne oparła się o Camerona, chichocząc. Westchnął, objął jej szczupłe ramionka i uściskał. - No, Cameronie - Gillyanne zaśmiała się - ty chyba nawet masz poczucie humoru. - Muszę. Jeszcze cię nie udusiłem. - Wszystkim się przymilałaś, jak zwykle, kotku? - zażar-tował Payton. - Tylko niektórym - odpowiedziała. - Gdzie Avery? - Właśnie, gdzie moja siostra? - spytał Payton, patrząc naj gospodarza. Twardy wyraz w jego spojrzeniu bardzo Cameronowi za- imponował. Młodzieniec był przystojny, miał dworskie maniery, ale mógł bez wątpienia być ostrym przeciwnikiem. Jak dotąd, nie znalazł żadnej wady u sir Paytona Murraya, a co najdziw- niejsze, nie bardzo go to irytowało. - Avery chciała się z tobą na krótko zobaczyć, nim opuści Cairnmoor - odparł Cameron. - Czeka w swojej komnacie. 247 Haniwh Howell - Zaprowadzę cię tam ! - zawołała Gillyanne, biorąc kuzyna za rękę. - Zabiorę swoje rzeczy i zniosę na dól. Możesz powiedzieć Avery, że będę tu na nią czekała. - To nie będzie długa wizyta, kochanie - uprzedził Payton. -Bowen powiedział, |że będzie czekał dwie godziny. Jedna już minęła. Wiesz, jak on jest, kiedy ci, których pilnuje, nie pokazują się na czas. - Dobrze, gdy będzie się kończyła druga, podejdę do bram i powiem mu. że nic mi nie jest, żeby chwilkę poczekał. - Gillyanne spojrzała na Camerona, odchodząc z kuzynem.- Bowen jest bardzo opiekuńczy w stosunku do mnie. Po ich odejściu Cameron zwrócił się do Leargana: - Iluu Murrayów siedzi za moimi murami? - Dwudziestu kilku, może trzydziestu. Przypuszczam, że powiedziano nam subtelnie, że jeśli dziewczęta się nie pojawią po upływie dwóch godzin, wzbudzi to podejrzenia. Lepiej, żeby się to nie zdarzyło. - Tak - zgodził się Cameron. - Ostatnie, czego mi trzeba, to zamieszanie. - Ależ, Cameronie, nie wezmą Cairnmoor z taką liczbą ludzi - wtrąciła się Katherine. - Nie ma powodu do zmar-twienia. - Chyba nie chcesz, żebym wyrżnął ludzi sir Paytona, zanim będziesz szczęśliwie zamężna. Zacisnęła usta w wąską, cienką kreskę. - Widzę, że jesteś w złym humorze. Zostawię cię z tym. Gdy wyszła, przesunął się do szczytu stołu i opadł na krzesło. Obudziła się dalej niż godzinę temu, a dzień już wydawał mu się za długi. biorąc pod uwagę to, co się jeszcze miało wydarzyć, mogło być tylko gorzej. 248 MiOD Avery siedziała na łożu, patrzyła na mały sakwojaż ze swymi osobistymirzeczami i starała się me płakać. Anne i Therese przestały jej życzyć szczęśliwej podróży. Obie były oewne, że wróci. Avery chciałaby podzielać te pew-ność, ale wtej chwili myślała tylko o jednym: ani razu ze strony Camerona nie padły tadne słowa miłości. nim razu, w najgorętszych momentach, nie usłyszała niczego, co suge- rowałby, że nie jest to koniec. Spojrzała na dzrzwi. Otwarły się i stanął w nich Payton. Obecność brata była jednocześnie radosna i bolesna. Bardzo gpo kochał i zawsze cieszyła sie na spotkanie z mm. Niestety, tym razem ta wizyta oznaczała jej powrót do domu, z dala od Camerona. Udało jej sie jednak uśmiechnąć, gdy wstała na powitanie brata. - Dał ci wspaniałą komnatę - powiedział Payton, rozglą-dając się. - Niezbyt subtelne z twojej strony, drogi braciszku - mruk-nęła. Payton zrobił zdziwioną minę, przeczesał palcami włosy i spytał: - Jesteście kochankami? - Tak. I nie rób takiej miny. Wpadłam w jego ramiona z własnej woli. - Nie uwiódł cię z zemsty? - Na początku miał taki plan. Powiedziano mu, że zgwałciłeś jego siostrę, i nie było nikogo prócz Gillyanne i mnie, kto mówiłby mu co innego. Poza tym, że byłyśmy we Francji w czasie rzekomego przestępstwa, to trudno nas było uznać za bezstronne. - Ale już w to nie wierzy? - Nie. Nie jestem pewna, kiedy to się zmieniło, lecz się zmieniło. Zmieniły się też jego plany w stosunku do mnie. Od 249 HANffM'ff0WLLL zamiaru zhańbienia mnie, tak jak została zhańbiona jego siostra, poprzez wywołanie konfliktu między rodzicami, do... - zarumieniła się - propozycjia uszanowania mojego dziewictwa, w kulminacyjnym momencie. - Pod badawcztm wzrokiem Paytona, zarumieniła się jeszcze bardziej. -Wstrętna dziewucha - rnruknał i zaśmiał się, nim znowu spoważniał.-Kochasz go? - Beznadziejnie - przyznała, wzdychając. -A jednak cię odsyła. - Pewnie nie zna innego sposobu na załatwienie tej sprawy. Nim przyjechaliśmy do Cairnmoor, chyba się wahał, potem zobaczył, że Katherinc naprawdę jest przy nadziei i wciąż wskazuje na ciebie jako na sprawcę. - To dziecko nie jest moje. - Nie musiałeś mi tego mówić. Gdy tylko powiedział, że zaprzeczasz, wiedziałam, że nie jest twoje. I zrozumiałam, ze jest tylko jeden powód, dla którego możesz być tego pewien: nigdy nie byłeś w łożu z Katherine. - Ale twój kochanek uważa, że jest inaczej. - Tak i nie. Ma wątpliwości. Jestem tego pewna, Gillyanne też. Payton zaklął pod nosem i przez chwilę spacerował po komnacie. - Jednak zmusi mnie do poślubienia jej. Ma siostrę, która jest niezamężna i brzemienna. Came-ronowi udało się ją zmusić do przyznania, że jej nie zgwał- ciłeś, tylko uwiodłeś i porzuciłeś, ale dziewczyna wciąż sie upiera, że to ty jesteś ojcem jej dziecka. Co innego może zrobić? - Nic - szepnął Payton, po czym dodał bardziej stanowczo: - Zupełnie nic, i rozumiem to, oczywiście. Ale jestem przerażony, że będę musiał się z nią ożnić. 250 Miód Avery znów go uściskała - Kiedy masz ją poślubić? - Za tidzień, może dwa. Dlaczego jesteś z tego taka zado- wolona? - Bo to dowodzi, te nie jest pewien- Splotła ręce na piersiach - Och, Paytonie, on ma wątpliwości, i to niemałe. Daje ci czas. Czas, abyś udowodnił, że ona kłamie. Daje go też sobie. Prawdę mówiąc, daje ci czas, żebyś się od niej uwolnił. - Ja też tak uważam, ale podejrzewam, że nie będę mógł opuszczać Cairnmoor, wiec dojście do prawdy będzie bardzo utrudnione. Machnęła na to ręką. - Wydobedzłesz z niej prawdę. Nie mam wątpliwości. - Chciałbym mieć twoją pewność. - Musisz się tylko postarać, żeby nie być jedynym, który usłyszy, gdy wydobedziesz od niej nazwisko. Uważam, że Cameron będzie chciał porozmawiać z tym mężczyzną. A to, co usłyszałyśmy z Gillyanne, może pomóc. Payton roześmiał się. - Jestem pewien, że obie ciężko pracowałyście, żeby się dowiedzieć prawdy. Dlatego prosiłaś o spotkanie ze mną? - Tak, a poza tym chciałam, żebyś zrozumiał, dlaczego ja i Cameron zostaliśmy kochankami. W Cairnmoor nie jest to tajemnicą, więc i tak byś się dowiedział. Z pewnością Katherine cię o tym powiadomi w nadziei, że uda jej się mnie pogrążyć i narobić kłopotów swemu bratu. Kocham tego człowieka. Poszłam do jego łoża z własnej woli. Chciałam się upewnić, że to zrozumiesz. - Czy myślisz, że kiedy sprawy jakoś się ułożą, będzie chciał cię odzyskać i ożenić się z tobą? - Nie wiem - odparła cicho, walcząc z napływającymi 251 Hannah Hornu łzami. - Wszyscy uważają, że wrócę, ale nie słyszałam od niego żadnych słów otuchy. Żadnych słów miłości. Pożąda mnie i chyba w jakiś sposób mu na mnie zależy. Miał zranione serce. Paytonie, i wiem o tym dostatecznie wiele, żeby sporo zrozumieć imu współczuć. Ale nie ze wszystkim mogę sie pogodzić . Jednak w tej chwili to nie ma znaczenia. Najpilniejsza jest twoja sparwa. - Zwłaszcza że naszymi ludźmi dowodzi Bowen. Dał nam dwie godziny, które już prawie minęły. - Ojej, dobrze. Z tego, co wypsnęło się Katherine i co wycisnęłyśmy z jej służki, wynika, że szukamy szlachcica. Jest przystojny, wysoki i dość silny. Rude włosy i brązowe oczy. Jest biedny i ma sześciu starszych braci. Widząc za- myślenie na twarzy Paytona, spytała: - Znasz takiego męż- czyznę? - Coś mi świta. Przypomni mi się. To dużo na początek. - Chwycił siostrę pod rękę, wziął jej rzeczy i wyszedł z komnaty. - Teraz musimy się śpieszyć, zanim Bowen zacznie forsować bramę. Gillyanne, jeśli nie przestaniesz się we mnie wpatrywać, zarzucę ci obrus na głowę - narzekał Cameron, robiąc groźną minę do dziewczynki, siedzącej po jego lewej ręce. Zaśmiała się. - Będę za tobą tęskniła, Cameronie. - Dziwne, ale wydaje rai się, że będę na tyle głupi, żeby też za tobą tęsknić. - Och, słyszę Paytona i Avery. Czas iść. - Wstała, nachyliła się i pocałowała go w policzek. - Nie rozpamiętuj. Pomyśl i posłuchaj. W końcu wyjdzie na dobre, ale pod warunkiem, że uwolnisz się od przeszłości. 252 RMOD Leander stanął obok niej, obął jej ramiona i odprowadził do drzwi. - Och, dziewczyno,gdybyś była trochę starsza, a ja troszecz- kę młodszy, nie pozwoliłbym ci tak wyjechać. Bylibyśmy, świetną parą. - Pochlebca. Doprowadziłabym cię do szaleństwa. - Tak ale byłoby to słodkie szaleństwo. - Pocałował w policzek i skierował do Avery, która właśnie stanęła w drzwiach wielkiej sieni. - A ty, piękna Avery, za tobą też będę tęsknił. -Utulił zdumioną Avery w ramionach i pocałował ją czule. W tym momencie rozległ się dźwięk spadania czegoś na podłogę wielkiej sieni. Gdy Leargan się odsunął, Avery Odwróciła się i zobaczyła Camerona, który stał kilka kroków dalej, rzucając wściekłe spojrzenia. Zza niego wyszedł paź i z powrotem ustawiłł przewrócone krzesło. Avery spojrzała na uśmiechniętego Lear-gana i syknęła: - Koniecznie chcesz ryzykować posiniaczenie tej pięknej buźki? - spytała cicho. - Nie tak bardzo. Mój koń jest osiodłany i zaraz ruszam na polowanie. Już miała się roześmiać, ale spojrzała na Camerona. Nie ru szył się, żeby podejść, pożegnać się i zostawić jej na pamiątkę jakieś miłe słowa, chociaż wyglądał na zmartwionego. Chciała mieć jakąś nadzieję, a on wyraźnie nie miał zamiaru jej tego dać. Dygnęła w milczeniu, on się odkłonił i odeszła. Przywitały się z ludźmi Marrayow, ale zwlekały trochę z odjazdem. Bowen usciskałobie dziewczyny i długo nie chciał wypuścić Gillyanne z objęć. Gdy w końcu siadły na konie. 253 gtWAH Howell Avery musiała walczyć z pokusą, żeby się obejrzeć, i zrobiła to dopiero wtedy, kiedy byli tak daleko, że nie widać było ani śladu Cairnmoor. - Musi ci być smutno- powiedziała Gillyanne, podjechawszy do niej. - Nie powiedział ani słowa - odparła Avery. - Nie byliście sami, poza tym problem Katherine i Paytona wciąż pozostaje nie rozwiązany. - To prawda, ale może po prostu nie miał mi nic do powiedzenia. Może uznał, że milczenie jest najłagodniejszą formą pożegnania. Avery popędziła konia do szybszego biegu, zostawiając kuzynkę w tyle. Gdzie jest Leargan? -spytał Cameron, gdy Payton podszedł do stołu i siadł po jego lewej ręce. - Pojechał na polowanie - odpowiedział gość, częstując się jedzeniem wystawionym na poranny posiłek. - Bardzo mądrze z jego strony. - To był tylko pocałunek. - Trzeba go było powstrzymać, żeby nie spoufalał się z twoją siostrą. - Avery nie miała chyba nic przeciwko temu. - Payton wzruszył ramionami. - Nikt inny nie zdobył się na to, żeby ja czule pożegnać. Cameron przyglądał się młodzieńcowi, który jadł w spokoju, chwilami tylko zerkając na gospodarza. W tych spojrzeniach zawarta była złość, ale również błysk rozbawienia. Cameron zastanawiał się, co Avery mu p owiedziała. Samo wspomnienie jej imienia powodowało jakiś dziwny. ściskający ból w piersiach. Tłumaczył sobie, że to po prostu 254 Miód żal. W jej smukłych ramionach znalazł najsłodsze rozkosze i każdemu mężczyźnie byłoby żal, gdyby stracił coś takiego. Za jakiś czas, gdy zblakną wspomnienia, weźmie sobie kochankę i zapomni o Avery Murray. Łyknął wina, rozzłoszczony tym cynicznym planem. - Powiedziałeś, że ślub odbędzie się za tydzień, może nawet dwa?- spytał Payton, rozsiadając się wygodniej i popijając jabłecznik. - Tak. Muszę przywieźć księdza, trzeba wiele rzeczy zor­ganizować. Tydzień to może być za mało na wszystkie przy­gotowania, więc ustalam datę za dwa tygodnie od dzisiaj. Cameron zmarszczył czoło, widząc, jak dwie służące skaczą koło gościa, póki nie udało mu się ich odpędzić. - Zawsze tak jest? - Jestem tu nowy. To przejdzie. - Wielu mężczyzn dałoby wszystko, żeby wzbudzać takie zainteresowanie. - To jest płytkie, przelotne i nieważne. Mój stryj Erie miał ten sam problem. Właściwie wciąż ma. Ale, jak sam mówi, to, co podziwiają, to tylko trochę ciała i kości ukształtowanych tak, że są miłe oku. Może zostać zranione, zeszpecone, chore, obrzydliwe. Nie wiedzą, jaki jestem: może chrapię tak, że można ogłuchnąć, mam maniery wieprza, jestem kompletnym tchórzem albo beznadziejnym kochankiem. Jak tylko gdzieś uznam, że staję się próżny, wracam do domu. Tam mnie uczą pokory, zwłaszcza Avery. Cameron wydukał jakieś tłumaczenie, wstał i wyszedł z sali. Payton pokręcił głową, obserwując, jak gospodarz odchodzi. Ten człowiek staczał ciężką walkę, prawdopodobnie sam ze sobą. Avery pokochała rzeczywiście niespokojnego człowieka. Payton wątpił, czy Cameron MacAlpin wie, jak przyjąć taki dar i na pewno walczył z sobą, żeby go nie odwzajemniać. 255 Hannah Howell Trzeba jak najszybciej rozwiązać sprawę z Katherine, i to nie tylko dla własnego dobra. Cameron musi wiedzieć, co mógłby przeżyć z Avery, nim uzna, że jej wcale nie potrzebje. - Poszrdł? -spytał Leargan, podchodząc ostrożnie do gościa. - Tak - Payton uśmiechną! się, patrząc, jak rycerz siada przy stole i zabiera się do jedzenia. - Myślałem, że pojechałeś na polowanie. - Przypomniałem sobie w porę, żeby przerwać post. Nie mogę polować z pustym żołądkiem. Wiesz wszystko, prawda? - Nie martw się. Nie zabiję go. Avery go kocha. - Tak, biedna dziewczyna. - Leargan uśmiechnął się. -Mam tylko nadzieję, że ten idiota zmądrzeje na tyle, żeby ją ściągnąć z powrotem. - Może trzeba go będzie trochę popędzić. A przedtem wyjaśnić sprawę mojego ewentualnego małżeństwa z Ka-therine. Leargan westchnął. - Nie jesteś ojcem tego dziecka, co? - Nie, ale myślę, że wiem, kto nim jest. Czy potrafisz podsłuchiwać i nie zostać przyłapany? - Tak, Jeśli wybaczysz mi brak skromności, jestem w tym bardzo dobry. Dlaczego? - Gdziekolwiek będę z moją umiłowaną oblubienicą, chcę, żebyś słuchał. - Myślisz, że przyzna się do kłamstwa? -Jak, ale to ja jestem złapany w pułapkę. Moje słowo przeciwko jej słowu. Potrzebuję poparcia kogoś, do kogo Cameron ma zaufanie. Pomożesz mi? - Chętnie - zgodził się Leargan. - Oczywiście, udowod-nienie, że własna siostra go oszukała, nie bardzo się Cameronowi spodoba. 256 Miód - Nie martw się. Połączę go z Avery. - Tak? Myślisz, że masz tak wielką siłę perswazji? - Mogę mieć, ale moją najlepszą bronią będzie Avery. Kocha tego idiotę. Jakiż śmiertelnik mógłby się temu długo opierać. 22 Cameron wciągnął buty, wstał i zauważył, że stoi przed krzesłem. Chociaż wciąż powtarzał sobie, że to tylko mebel, potrafił stać przed nim godzinami, patrzeć i wspominać. Co rano. od tygodnia, budził się z postanowieniem, że go spali. A potem patrzył, drżąc od wspomnień, targany gorącymi uczuciami, których nie chciał. Co noc męczył się, nie mogąc zasnąć sam w pustym łożu. Przez dwa dni usiłował złagodzić ból piciem, wypełnić pustkę winem. Kiedy obudził się z pijackiego snu na tym krześle, z imieniem Avery na ustach, uznał, że alkohol to nie lekarstwo. Nawet nie chciał myśleć o tym, co mógł wygadywać Learganowi, który nieraz musiał go kłaść do łóżka. A teraz mów przezywał, pogrążony w myślach. Wcale tego nie chciał, bo była tam Avery. Jej uśmiech, głos, mina. Zastanawiał się, co mógł zrobić inaczej. Te słowa miłości, które wymknęły się z jej ust, gdy trawiła ją gorączka. Była pierwszą kobietą, przy której poczuł się przystojnny. I byłem najlepszym na świecie kochankiem, pomyślał, czując znajomy ucisk w pachwinach. Poskromiwszy chęć kopnięcia krzesła, wyszedł z sypialni. 258 MIÓD Porzebna mu była ciężka praca, taka. po której zapomniałby. jak delikatna i słodka jest skóra Avery. Wszedł do wielkiej sieni, w której Laeargan i Payton pożywiali się i rozmawiali j ak starzy przyjaciele. Burknął coś na powitanie i chciał przejść n a swoje miejsce, lecz zatrzymał się nagle, spoglądając na g arnuszek z miodem, ustawiony przy bułeczkach. Miód... Zaklął, zdjął go ze stołu, rzucił nim o ścianę i wyszedł. Leargan patrzył na potłuczone naczynie i miód, spływający ze ściany. - Chyba nie chcę wiedzieć, dlaczego to właśnie wprawiło go w taki nastrój. - Ja też nie. - Jest coraz gorzej. - Chyba źle śpi w nocy. Dobrze, że przynajmniej nie pije. - Racja, chociaż szkoda, że nie upił się jeszcze raz, bo może bym się dowiedział, dlaczego tak go denerwuje krzesło w jego komnacie sypialnej. — Leargan spojrzał na Paytona i obaj się zaśmiali. - Och nie, nie powinniśmy się śmiać. Ten biedny człowiek cierpi. - Rzeczywiście, i chyba już niedługo przyzna się przed sobą dlaczego. Leargan przyglądał się rozmówcy przez chwilę, po czym spytał: - A ty go zaakceptujesz, jeśli poślubi twoją siostrę? - Tak - odpowiedział Payton. - Przyznam, że nie wiem, dlaczego ona kocha tego czarnookiego smętnego olbrzyma, ale go kocha i tylko to się liczy dla mnie i naszego klanu. - Myślisz, że Avery wciąż będzie chętna, kiedy on w końcu zmądrzeje? - Tak. Złość i ból trzeba będzie ukoić, ale nie zdąży jeszcze przestać kochać. Prawda jest taka, że moja siostra nie potrafi 259 BaMMuHoweu. - Ta przestać. My, Marrayowie, jak się z kimś związu- jemy, to na całe życie, a ona zapewne uznała, że Cameron jest dla niej takim partnerem. Dopilnuj, żeby go miała. I to szybko. - Szybko? Jestes już tak blisko prawdy? które jeździły z Katherine do dworu, i były bardzo pomocne. -Uśmiechnął się kiedy Leargan wzniósł oczy do nieba. - Od-wiedz iłem również dwa razy ciotkę Agnes. Ciotkę Agnes? To poczciwina, ale nie przypuszczałem, żeby można było z nią sensownie porozmawiać. - Trzeba po prostu wiedzieć, jak oddzielić ziarno od plew. Za tymi pogaduszkami kryje się sporo faktów. Długo trzeba byłoby szukać lepszej przyzwoitki dla Katherine. _ Oczywiście. Wiec uważasz, że dowiedziałeś się już do- statecznie dużo, żeby wyciągnąć od niej prawdę? Payton skinął głową, - I posłuchałem rady Gillyanne, którą mi szepnęła na ucho, nim stąd wyjechała. Poradziła mi, żeby Katherine zezłościć, bo jak jest zła, nie myśli, co mówi. Podpowiedziała mi, jak wzbudzić w niej złość. Trzeba jej zaprzeczać. - Przecież już to robiłeś - mruknął Leargan. - Przedtem tak, ale Katherine uważa, że już mnie usidliła. Myśli, że udało jej się wszystkich oszukać. Miała swojego chwackiego, ale biednego kochanka, a teraz brat dopilnuje, zęby dostała bogatego męża. Gillyanne ma rację. Czas powie- dziieć Katherine, że nie wygrała ani mnie w swoim łożu, ani wizyt w moich francuskich posiadłościach i francuskich dwo- rach, gdzie jestem ostatnio w łaskach, ani mojej kiesy. Jedynym miejscem, gdzie będzie mogła prezentować swoją wygraną, pozostanie Cairnmoor albo Donncoill. - Będzie wściekła. - Właśnie -odpowiedział Payton i wstał. - Chcę, żeby 260 w odpowiedzi na to zaczęła mi urągać i opowiadać, jakie odniosła zycięstwa nad naszym głupim rodzajem męskim. - Kiedy masz zamir to rozegrać? - spytał Leargan, również wstając. Skinął głowa, na powitanie Annę i Therese, które własnie weszły. - Dziś wieczorem. Myślę, że spacer w ogrodzie. - Dobry pomysł. Dużo różnych miejsc, w których mogę się ukryć- odpowiedział Leargan, gdy zbierali się do wy- jścia. - A co to za bałagan! - zawołała Anne, wiec obaj się odwrócili. - Miód! - Obejrzała się na nich. - Czy wyście to zrobili? - Nie, pani - odpowiedział Payton. - To twój pan. Annę pokręciła głową. - Nie rozumiem. Myślałam, że lubi miód, a to już drugi garnczek zmarnowany. - Drugi? - zdziwił się Payton. - Tak. Tego dnia, kiedy przyjechałeś, sir Paytonie. Therese i ja sprzątałyśmy pana komnatę sypialną. Cały garnczek wy-rzucił. Jak to mężczyzna, złapał, co pod ręką, żeby to wytrzeć. Taki piękny, mięciutki ręcznik. Już na nic. Na szczęście plamy na pościeli i szatach nie były takie wielkie. Były nawet na krześle. - Zdziwiła się, gdy obaj patrzyli na nią przez chwilę, po czym wybuchnęli takim śmiechem, że wyszli, zataczając się. - Mężczyźni to dziwne stworzenia - powiedziała, patrząc na Therese, dumającą nad tym bałaganem.- Co to jest?-Anne myślała nad wszystkim, co powiedziała, i przypominała sobie widok twarzy obu panów, nim zaczęli się Śmiać. - Nie, możliwe. - Tak - poweidziałaTherese. - Myślę, że ktoś się bawił jedzeniem. Dla zabawy. Gra miłosna. - Proszę, proszę, i to ta mała Avery z taką słodką buźką.- 261 gtSNĄliHoWBU- Anne znów popatrzyłą na Therese. - Ja to lubię gęstą śmietanę, a mój Ranald szaleje za mną. - Ja lubię miód. Mój mąż też. Zostawiły miód, żeby ktoś inny go sprzątnął. Podeszły do stołu i zaczęły wybierać smakołyki. Gdy wychodziły z wiel- kiej sieni, natknęły sie na Katherine. Chowając pod spódni- cami skradzione skarby, uciekły, chichocząc jak młode dziewczęta. Cameron patrzył na puchar z winem i rozważał, czy się znowu nie upić. Ciężka praca niewiele pomogła. Popatrzył na Leargana, Paytona i Katherine, potem na ciotkę Agnes i kuzyna laina; towarzystwo przy stole nie będzie w stanie go rozerwać. Payton i Leargan rozmawiali jak starzy przyjaciele, a siostra siedziała obrażona, ze ją ignorują. Kuzyn Iain musiał znosić jedną z wielu długich opowieści ciotki. Cameron tęsknił za Avery. Tęsknił za nią od chwili, gdy odeszła, i nic się nie zmieniało. Właściwie było coraz gorzej. - Cameronie - odezwała się Katherine głośno, by przerwać pytonowi i Learganowi. -Myślę, że powinieneś porozmawiać ze służącymi. - Dlaczego? - Wiedział, że zabrzmiało to niegrzecznie, ale ona wciąż miała jakieś skargi, zupełnie błahe. - Kradną jedzenie. I słabo sprzątają. - Ta komnata wygląda czysto, a kradzież jest przestępstwem, więc uważaj na słowa, zanim kogoś oskarżysz. - Teraz jest czysto, ale rano na ścianach było pełno miodu i długo nikt tego nie sprzątał. - Miód jest trudny do usunięcia - mruknął Cameron, dumny ze swego spokoju. - Zwykle najlepiej go zlizać - powoli powiedział Leargan. - Był na ścianie-warknęła Katherine i potrząsnęła głową. Cameron zaczął się czuć niewyraźnie, zwłaszcza gdy zoba-czył roześmiane oczy Leargana i Paytona. - Teraz już nie ma. A co z kradzieżą? - Kiedy zeszłam na dół się posilić, na stole nie było śmietany i dżemu malinowego do moich bułeczek i ow- sianki. - To nie znaczy, że zostały skradzione. - Nie? Jestem pewna, że widziałam, jak Anne i Therese ukry wały coś w fałdach spódnic, gdy stąd wychodziły. - Annę i gęsta śmietana - mruknął Leargan do Paytona. - Ranald to uwielbia. - Wiec pewnie Hugh, mąż Therese, jest pies na dżem malinowy - odpowiedział mu Payton. Cameron upił duży łyk wina. W jakiś sposób ktoś odkrył jedną z gier miłosnych, jakie uprawiał z Avery. Powinno mu pochlebiać, że inni go pośpiesznie naśladują. Przedtem nie był takim wyrafinowanym kochankiem. Nic dziwnego, że taka przyjemność musi trochę kosztować. - A potem w południe chciałam sobie wziąć do chleba miód. - Katherine skrzywiła się nieco, gdy brat jęknął, słysząc kolejną skargę. - Paź powiedział, że nie ma. Pomyślałam, że to kłamstwo, więc poszłam do kuchni. - Dziwię się, że w ogóle wiesz, gdzie to jest - zażartował Payton. Pominęła to milczeniem. - Kucharka powiedziała mi, że nie ma, ale przed nią na sto le stała kamionka z miodem. Tłumaczyła się, że jest zepsuty. więc mi go nie da. Nie sądzę, żeby mógł się zepsuć. Uznając, że nie ma już co udawać, bo jego sekret się wydał, Cameron spojrzał na Paytona iLeargana, kręcących głowami . - Widocznie mógł. Kucharka lepiej się na tym zna. 263 - Więc mi wyjaśnij, dlaczego kiedy wyszłam potem zanieść jabłko mojej klaczy, zobaczyłam, że praczka, Maude, śpieszy do swego domku z tym samym garneczkiem miodu? Camerion ujrzał w wyobraźni Maude, kobietę prawie jego wzrostu i dobrych parę kilogramów grubszą. Potem wyobraził sobie jej niskiego, chudego męża. Jeden rzut oka na twarze Paytona i Leargana wystarczył, żeby wiedzieć, że wyobrazili sobie to samo. Nie miał zamiaru tłumaczyć siostrze, jaki był zapewne los miodu. - To dzięki tym ludziom mamy jedzenie, więc me możemy im żałować, jeśli czasem sobie pofolgują - rozstrzygnął Ca-meron. - Jeśli będzie się to zdarzało częściej, porozmawiam z nimi. - A ja będę stał murem przy tobie - obiecał Leargan, któremu oczy błyszczały od śmiechu. Wiedział, że kuzyn nigdy nie będzie rozmawiaj; ze swymi ludźmi na ten temat Co miałby powiedzieć? Nie bawcie się w gry miłosne moim jedzeniem? Miał tylko nadzieję, że za pare dni to podkradanie się zmniejszy. Pomyślał o tych szel­mach. Ranaldzie i Hugh, i ich urodziwych żonach, i uznał, że trzeba pilnować zapasów śmietany i miodu. - Doskonały posiłek, sir Cameronie, jak zwykłe -powiedział Payton, wstając odstołu i kłaniając się lekko. -Prawdę mówiąc, tak się objadłem, że byłoby dobrze przejść się po ogrodzie, żeby mi się wszystko ułożyło. - Och wspaniały pomysł! - zawołała Katherine, stając u jego boku. - Tak, rzeczywiście - mruknął, wyprowadzając ją z wielkiej sieni. Cameron zauważył, że Payton niewiele robi, by ukryć niechęć do Katherine. Chciał na ten temat porozmawiać z Learganem, gdy zauważył, że kuzyn wymkął się zaraz za tą parą. Było 264 XKTCCZra w jego ruchach ruchach coś podejrzanego, więc Cameron poderwał się by iść za nim. - Nie muisz chodzić do ogrodu z parą zakochanych -powiedziała ciotka Agnes, gdy przechodził obok niej. -Leargan ich popilnuje. - Wiec po to poszedł? - Tak zawsze za nimi chodzi. Taki dyskretny chłopiec, nie rzuca im się w oczy, ale jest na tyle blisko, żeby interweniować jak zajdzie potrzeba. Możesz sobie odpocząć. Tak ciężko dziś pracowałeś. Agnes nabrała powietrza, by zacząć jakaś dłuższą przemo-we, ale Cameron siedział jak na szpilkach. Nie chciał urazu ciotki, jednak musiał się dowiedzieć, co knują Leargan z Pay-tonem. Potem Iain spytał Agnes, jak jej smakowało wino, podane do kolacji. Ciotka wzięła głęboki oddech, by od­powiedzieć, a Cameron przez ten czas uciekł. Wszyscy wie­dzieli, ze nie wolno ciotki o to pytać, bo wtedy rozpoczyna opowieści, porównując to wino ze wszystkimi innymi, jakie w życiu piła, mówiąc, gdzie je piła i jak były podawane. Iain wpadł na długie godziny. Cameron przysiągł sobie, że musi mu się odwdzięczyć za to poświęcenie. Najciszej, jak się dało, wszedł do ogrodu - chluby i dumy najpierw jego matki, a potem Agnes - zajmującego spory teren za murami obronnymi. Zobaczył Paytona opartego o cem-browinę studni, wokół której rozplanowano cały ogród. Ka-therine stała przed nim; z jej postawy przebijała rosnąca niechęć do narzeczonego, którego sobie wybrała. Na końcu ogrodu mignęła mu w ciemności jakaś sylwetka i wiedział, ze to Leargan. Cameron podkradł się w pobliże studni i usiadł na kamiennej ławeczce, ukrytej wśród krzewów. Wprawdzie bał się, że usłyszy coś okropnego, ale zmusił się do podsłuchiwania tak, jak to robił jego kuzyn. 265 - A więc kochany, nie sądzisz, że dość długo już byłeś obrażony? - Nie - odparł Payton. -Uważam, że jeszcze co najmniej przez rok będę przeżywał tę niesprawiedliwość. - Co za bzdura. Dlaczego nie możesz pomyśleć o wszystkim, co nas połączy, co będziemy robić i budować razem? Z tego małżeństwa może wynikąć wiele dobrego. - Na przykład? - Cóż możemy zostać kochankami. Może między nami rozkwitnąć namiętność -powiedziała cicho, kuszącym głosem. -Nie. Jej śmiech zabraniał odrobinę niepewnie. - Nie? Przecież będziemy małżeństwem, więc przyjdziesz do mojego łoża. - Nie, nie przyjdę. Nawet gdyby mnie skręcało z pragnienia kobiety, nie dotknę cię, na pewno nie, póki nie będziesz miała tego dziecka. - Tak? Myślisz, że dziecko nie będzie podobne do ciebie? - Nie jestem jego ojcem, więc to bardzo możliwe. - A co ci z tego przyjdzie, że nie będziesz ze mną sy-piał? We dwobrze będziemy uznawani za męża i żonę, może nawet na francuskim dworze, bo słyszałam, że bę-dziesz musiał niedługo tam pojechać. - Doprawdy? Zadałaś sobie sporo trudu, żeby się takich rzeczy o mnie dowiedzieć, bo nie są to wiadomości powszechnie znane -Pochlebia mi to. Ale dlaczego sądzisz, że będziesz ze mną jeździła do dworu? - Będę twoją żoną. - Żebym mógł z nią robić co zechcę. A ja nie zechcę ciągać cię z z sobą. Zapadła cisza tak ciężka, że Cameron prawie odczuwał ten ciężar. Wiedział, o co Pytonowi chodzi, musiał przyznać, że plan Miód jest chytry- Niestety, Katherine wyraźnie ujawniała, że nie z powodu miłości ani nawet pożądania chciała go za męża. Pragnęła jego ciała, prestiżu, sakiewki. Chciała fruwać z dworu dwór, pławić się w zaszczytach i rozkoszować zawiścią innych kobiet. I w głębi serca Cameron wiedział, że dowie się więcej takich brzydkich rzeczy o siostrze, bo im więcej Payton jej odmawiał, tym bardziej była wściekła. A kiedy Katherine się wściekła, waliła na oślep. Będzie się starała urazić Paytona, a jedną z możliwości było teraz odkrycie prawdy, żeby się przekonał, w jaką wpadł pułapkę i jak pozwolił zrobić z siebie idiotę. - Musisz mnie ze sobą zabierać - oświadczyła w końcu. głosem drżącym ze złości. - Będę twoją żoną, A dokąd mam jechać, jak ty będziesz podróżował z dworu na dwór? - Cóż, możesz siedzieć tutaj, z bratem. Jest również moja rodzina w Donncoill. - Nie możesz tego zrobić. - Mogę zrobić, co zechcę -odpowiedział lodowatym tonem Payton. - Będziesz żoną, moją własnością. Przynajmniej do czasu, gdy dziecko przyjdzie na świat, a potem, mam nadzieję, będę mógł cię odprawić. - Nie, nie zrobisz tego. - To dziecko nie jest moje. - Będzie wystarczająco podobne do mnie lub wystarczająco podobne do ciebie, żeby twoje stwierdzenia, że nie jesteś ojcem, były uważane za dowcip. - Ach, rzeczywiście świetnie to zaplanowałaś. Znalazłaś sobie kochanka z rudymi włosami i brązowymi oczami. Wi-działem go i rzeczywiście wyglądamy jak krewni. I okazał się pełe n wigoru, co? Popełniłaś jednak zasadniczy błąd, Katherine. - Nie, to ty popełniłeś błąd, Paytonie. Nie trzeba było mną wzgardzać. Teraz nie będziesz mógł, bo będę twoją żoną. I jeśli 267 Has^Boweu uważasz, że uda ci się usunąć mnie z zasięgu twojego wzroku,, lepiej to jeszcze przemyśl. Mój brat nie pozwoli na takie traktowanie mnie. - Zanim dziecko się urodzi albo zaraz potem, twój brat będzie wiedział, że sama się okryłas hańbą, że go okłamałaś i wykorzystałas go. Wszystkich nas wykorzystałaś, kierując się swym bezwzględnym egoizmem. - Nie wiem. dlaczego uważasz, ze to dziecko cokolwiek rozstrzygnie. Będzie miało włosy czarne albo rude, oczy niebieskie albo brązowe. Będzie podobne do mojej rodziny albo do kogoś z tej bandy, którą nazywasz swoimi krewniakami. - Tak, Malcolm Saunders ma rude włosy i brązowe oczy. Ma również znamię na pośladku. - Nie, nie ma. - Tak, ma, i ty to powinnaś wiedzieć najlepiej, ale chyba nie zauważyłaś tego czy owego u swojego kochanka. Może parzyłaś się z nim tylko po ciemku albo nigdy nie miałaś czasu przypatrzyć mu się dokładnie. Był przecież tylko ubogim szlachcicem. Nie miałaś zamiaru z nim zostać, używałaś go tylko dla przyjemności. Był częścią planu. - Malcolm nie ma żadnego znamienia! - Katherine prawie krzyczała. - Zresztą, skąd mógłbyś coś takiego wiedzieć? - Mój giermek widział go raz, jak razem pływali. Gil przysięga, że znamię wyglądało jak zamek Sterling. Zakrywa prawie cały lewy pośladek. Może twój wzrok skierowany był gdzie indziej, bardziej interesowała cię jego męskość. Podobno imponująca. - Twój Gil widzi i słyszy dziwne rzeczy, w każdym razie jak na mężczyznę. - Och, Prawie wszyscy na dworze szepcą, jak hojnie młody Malcolm jest obdarowany przez naturę. To prawda? - Zazdrosny? Słyszałam, że możesz sie z nim równać. 268 MlOD - Nigdy się o tym nie przekonasz. Nie znajdę się między twoimi nogami, póki dziecko się nie urodzi, a potem będę miał dowód. - Niech cięv licho, to dziecko może w ogóle znamienia. Jeśli w ogóle to znamię istnieje. Myśle, że oszu- kujesz - Nie. Wierz mi lub nie, Katherine, ale prawda czasem bardziej popłaca niż kłamstwa i oszustwa. Znamię, które wszystkich przekona, będzie. Ma je każdy pierworodny Saunders. - Malcolm jest siódmym synem. - W głosie Katherine zabrzmiały triumf i ulga. - Tak, ale jest pierwszym synem z trzecią żoną. Cameron pochylił się i ukrył twarz w dłoniach. Siostra skłamała, wykorzystała go. Oszukała ich wszystkich. Moż-liwe nawet, że zastawiła tę pułapkę na sir Paytona. gdy tylko ją odrzucił. Podejrzewał już wcześniej, że dziewczyna kłamie, ale nie spodziewał się, że prowadzi tak skompli-kowaną i ohydną grę. I przez to egoistyczne, zepsute dziec-ko odesłał kobietę, którą kocha. Nie mógł już temu za-przeczać - kochał Avery z całego serca. Wstał i wyszedł z ukrycia. - To nie ma znaczenia - powiedziała Katherine. - Mój brat uwierzy mnie. Nie pozwoli, żebyś mnie zostawił. - Ależ tak, pozwoli - odezwał się Cameron, stając obok Paytona i patrząc na siostrę, która się nieco przeraziła. - W tej chwili sam mam ochotę cię wyrzucić. - Kątem oka zobaczył nadchodzącego Leargana. - On mnie oszukuje, Cameronie, stosuje różne sztuczki, żebym mówiła coś, co nie jest prawdą - protestowała Katherine. Cofnęła się, widząc wściekłość na twarzy brata. - To nie jest tak, jak słyszałeś. 269 HannahBowell - Zamilcz. Miałem wątpliwości, przyłapałem cię nawwt na małych kłamstewkach, ale staarałem się wierzyć, że masz jakieś uczicia dla tego młodzieńca. Nawet, że przelotnie byliście kochankami, chociaż gdy poznałem sir Paytona, zacząłem w to wątpić. Ale ani razu, rozważając wszelkie możliwości, nie podejrzewałem takiej prawdy. Łudziłem się, że masz w sercu jakieś uczucia. Ty chyba w ogóle nie masz serca, prawda? oodeirzew^m takiej prawdy. Łudzrfem się, te masz w sercu - Cameronie, pozwól mi wszystko wyjaśnić. - Co wyjaśnić? Że nie obchodzi cię, kogo krzywdzisz, czyje życie niszczysz, żeby tylko dostać to, czego chcesz? Boże, zaczęłaś od oskarżenia tego chłopaka o gwałt. Mogło go to kosztować życie. Kiedy się zorientowałem, że to kłamstwo, powinienem był zakończyć tę historię od razu. - Wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. - Teraz zejdź mi z oczu i nie pokazuj się, póki nie sprowadzimy młodego Malcolma Saun-dersa do Caimmoor, żeby cię poślubił. - Ale on jest nikim, tylko szlachcicem bez ziemi, bez pieniędzy. - Nie będzie taki biedny, jak dostanie twój posag. Idź, Katherine, i to szybko. - Odetchną} z ulgą, gdy go posłuchała, bo bał się, że ulegnie pokusie i ją uderzy. - Wy obaj spis-ywaliście, żeby tak zakończyć sprawę, przez cały tydzień, tak? - spytał, patrząc na Paytona i kuzyna. - Tak - odparł Payton, a Leargan po prostu wzruszył ra-mionami. - Avery i Gillyanne przekazały mi kilka wskazówek przed odjazdem. Ja dogrzebaiem się jeszcze innych. Ale, szczerze mówiąc, Malcolm Saunders to domysł. Uzasadniony, lecz domysł. - Boże! - Cameron pokęcił głową. - I pewnie nie ma też żadnego znamienia w kształcie zamku w Sterling? - Nie. Z tego, co Gil kiedyś poweidziała, jeśeli jest, nie widać go w gęstwinie jasnorudych włosów. 270 Wód Gdyby nie to, że było mu ciężko na sercu, Cameron zapewne by się roześmiał. - Ale jest dobrze wyposażony. - Zwisa mu jak u ogiera, tak mówią. - Dobrze jesteś wolny. A ty, Learganie, pojedziesz odszukać tego ogiera i przywieziesz go tutaj, żeby ożenił się z Kathenne. Biorąc pod uwagę jej urodę, pokaźny posag w ziemi i w gotówce. nic powinieneś mieć specjalnego kłopotu. - Cameronie, musimy porozmawiać - odezwał się Payton, gdy ten już odchodził. - O czym? - Cameron stanął i nachmurzył się. - O Avery. Cameron omal się nie zakrztusił. Potrząsnął głową. - Myślę, że dzisiaj już nic więcej nie zniosę - powiedział cicho i odszedł, zamierzając upić się do nieprzytomności. Może to tylko krótkotrwałe lekarstwo, ale w tej chwili go potrzebował. - Biedak - mruknął Leargan. - To musiało być straszne odkrycie. -Tak - zgodził się Payton. - Co gorsza, ma jeszcze jedno zmartwienie oprócz perfidii Kathenne - Myślę że nasz lord się upije i będzie to trwało przez jakiś czas. A póki droga katherine nie zostanie mężatką i nie wyjedzie, będzie unikał wszelkich rozmów na temat Avery. 23 Unosząc ostrożnie głowę, Cameron niepewnie spojrzał na napój, który ktoś przed nim postawił. Nie mógł uwierzyć, że pogrążył się tak głęboko w rozczulaniu nad sobą i że od czterech dni nie trzeźwieje. Rozejrzał się po wielkiej sieni, przypominając sobie, że jest już nie tylko po ślubie Katherine, ale i uczta weselna dawno się skończyła. Oprócz niego został tylko Leargan i Payton. Obaj bardzo mu współczuli, Payton w dodatku zaoferował ten wywar. Widząc litość w oczach przyjaciół, Cameron wziął napój i wypił do dna. - Boże. -Otrząsnął się i przełknął rozwodniony jabłecznik. -Dlaczego lekarstwo nie może być smaczne? -Też się często nad tym zastanawiałem - odpowiedział Payton, który siadł obok niego i postawił przed nim grubo pokrojony chleb. - Jedz. To wchłonie truciznę i pozwoli lekar-stwu działać. - Co ty tu jeszcze robisz? - zapy tał Cameron, przeżuwając chleb. - Musiałem się przekonać, że Katherine wyszła za mąż i że z jej strony nic mi już nie grozi. 272 Mióo - W porządku, wyszła, nic ci nie grozi, możesz wyjechać. Leargan dopilnuje, żeby pojechało z tobą ze dwóch ludzi, żebyś wrócił do Donncoill cały i zdrowy. Dwóch silnych mężczyzn, żeby odpędzali od ciebie panny i przecierali ci drogę do domu. - Cóż za miły, uważający gospodarz - mruknął Payton, próbując zachować powagę. - Nie jestem jeszcze gotów do wyjazdu. - Katherine chyba już tu nie ma? - spytał Cameron, sądząc, że Payton może chce być świadkiem jej klęski do samego końca. - Nje - odpowiedział Leargan i uśmiechnął się, widząc. z jaką ulgą Cameron opada na krzesło. - Wyjechała kilka godzin temu, narzekając, że została wygnana do takiego od-ległego majątku, z drobnym szlachetką jako mężem. Możesz już przestać nasiąkać tym winem. - Czy poznałem w ogóle tego ogiera Malcolma? - Tak. Jak ci się przejaśni w głowie, pewnie sobie przy-pomnisz. To dobry chłopak, grzeczny i chyba wkrótce Ka-therine się przekona, że jest na tyle bystry, żeby zorientować się, jaka ona jest naprawdę, i ma wystarczająco dużo silnej woli, żeby ją poskromić. Nie martw się, nie będzie jej bił ani nic w tym rodzaju. Był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy. Z drobnego szlachcica bez nadziei na ziemię czy majątek został rycerzem z ziemią, pieniędzmi, piękną zoną i dzieckiem w drodze. - Kiedy pasowano go na rycerza? - Gdy jechaliśmy po Malcolma na dwór, zatrzymaliśmy się po drodze u jego ojca, by powiedzieć, jak się jego synowi Poszczęściło - opowiadał Payton. - Na tę wiadomość sir Saun- ters ruszył się, żeby swemu dziecku w wieku dwudziestu trzecg lat załatwić pasowanie na rycerza. Malcolmowi się to 273 HawahBowbil należało - zapewnił Pavton - ale jego mistrz bardzo niechętnie trenuje nowych i odmawia nominacji , póki ktoś się tego głośno nie domaga. Sir Saunders domagała się bar- dzo głosno, więc Malcolm przyjechał na ślub jako sir, ale jechał już na ślub jako brą, wiado- mością. Cameron uśmiechnął się. - Może ten chłopak ma to, czego trzeba mojej siostrze. - I będzie miał do pomocy swoją mamę, potężną, rozsądną kobietę, która go uwielbia, i podobną do niej ciotkę Grizel. Aha, i jeszcze jej cztery córki. - I jednego z braci z żoną i jej siostrą. - Boże, czy ten majątek, który im dałem, pomieści ich wszystkich? - Tak - odpowiedział Leargan. - Katherine narzekała, że nie będzie miała własnej komnaty sypialnej, skoro tylu jego krewniaków chce korzystać z majątku, który wniosła, - Malcolm odpowiedział, że ten majątek dal jej brat, a zresztą po co jej oddzielna sypialnia, skoro wreszcie ma się do kogo w nocy przytulić. Cameron trochę wątpił, czy takie słowa naprawdę padły, ale się roześmiał. - Prawie żałuję, że mnie to wszystko ominęło. - Nie straciłeś zbyt wiele. Byłeś pijany, ale nie zalany w pestkę, i trzymałeś się bardzo dobrze. Zrozumiałe, że piłeś, żeby jej nie stłuc tyłka. Malcolm powiedział, że to czasem jedyna rzecz, jaką mężczyzna może zrobić. Jego niania zapewniła, że ona już zadba o to, żeby ten miły i hojny lord Cameron nie miał więcej kłopotów. I że do- pilnuje, żeby panna nauczyła się, jak być dobrą żną dla jej kochanego panicza - ciągnął Payton. - Jego rodzinka zda- je sobie sparwę z tego, że mogłeś chłopaka zmusić do małżeń- 274 Miód stwa i zostawić ich bez grosza. Nie spodziewali się takiej darowizny. - Nie chcę tu widzieć Katherine, lecz me mogłem jej wyrzucić bez niczego - powiedział cicho Cameron. - Będą o nią dbali, chociaż z początku może jej się wydawać, ic spotkała ją krzywda. Więc wszystko jest załatwione i prawie wszyscy są szczęśliwi. Oprócz ciebie. I oprócz mojej siostry. I teraz o tym porozmawiamy. Cameron spojrzał na rozmówcę i uświadomił sobie, że ten człowiek jest od niego o osiem lat młodszy. To jednak nie umniejszało wagi jego słów. Chciał mu powiedzieć, że to, co zaszło między nim a Avery, to nie jego sprawa, ale wiedział, żęto kłamstwo. Avery była jego siostrą, najbliższąrodziną. Wyrządził Paytonowi krzywdę, omal nie zniszczył mu życia. Musiał znieść rozmowę o Avery, choć był to dla niego bolesny temat. - Nie ma o czym mówić. - Bał się, że znów obudzą się uczucia przytłumione przez alkohol. - Nawet gdyby siostra nic mi nie powiedziała, powiedzieliby wszyscy inni w Caimmoor, a pierwsza Katherine. Dobrze, że Avery sama mi się zwierzyła. - Payton spojrzał na Camerona, uniósłszy jedną brew. - Niektórzy bracia w takiej sytuacji mieliby ochotę zrobić ci krzywdę. Jestem pewien, że mój ojciec najchętniej rozdarłby cię na kawałki, i to powolutku. Możliwe, że matka by mu pomogła. - Jednak wciąż żyję - mruknął Cameron.- Skoro twój ojciec nie stara się przebić przez moje bramy, uważam, że Avery nic nie powiedziała. - Nie powie. Więc jak, chcesz moją siostrę? To bezpośrednie pytanie zaskoczyło Camerona. - Tak. To, że ją odesłałem bez słowa, nic nie znaczy -powiedział cicho. - Wierzyłem w kłamstwo. Powinienem był.. 275 Bahnah Howell - Nie -przewrwał mu Payton, unosząc dłoń. - To nie ze mną masz rozmawiać o tym, co powinieneś był, a czego nie. Z nią. - Nachylił się do Camerona. - Chcesz się ożenić z Avery? -Tak. Cameron sam się zdumiał szybkoą odpowiedzią. Przecież postanowił się nie żenić. Podjął taką decyzję wtedy, gdy zdradziła go narzeczona. Od tej pory żadna kobieta nie sprawiła, żeby chciał zmienić ten zamiar. Do czasu Avery. Codziennie usiłował wyrzucić ją ze swej pamięci i serca, ale bezskutecznie. Teraz jej brat proponował mu małżeństwo z nią Byłby skończonym głupcem, gdyby nie przyjął tej oferty. - Ostatnie pytanie - powiedział cicho Payton. - Kochasz ją? Patrząc na swój puchar z jabłecznikiem, Cameron uznał, ze winien jest temu człowiekowi chociaż moment absolutnej szczerości. - Tak - szepnął. - Dobrze. - Payton znów usiadł w fotelu. - Oto mój plan. Zadręczysz się. Avery odwróciła się od okna, przez które bezmyślnie wy- glądała, i uśmiechnęła się krzywo do kuzynki Elspeth. Przyszły do świetlicy w wieży, by pracować nad kobiercami. Elspeth Pracowała spokojnie, a Avery wpatrywała się w igłę i wełnę niewidzącym wzrokiem, wreszcie odłożyła robótkę i podeszła do okna. Wpatrzona w swą swą piękną kuzynkę, zastanawiała się, czy Cameron starałby się ja, Avery, Zatrzymać, gdyby miała choć część jej urody. - Avery czy zrobiłam coś, co cię zmartwiło? 276 MIÓD Posiadanie w rodzinie ludzi, którzy lak łatwo odgadują czyjeś uczucia i myśli, może być denerwujące, pomyślała. Nie - odpowiedziała zdecydowanie i usiadła na ławce pod łuko watym oknem. -Myślałam o tym, jaka jesteś piękna z tymi amvmi włosami i dużymi zielonymi oczyma. Jesteś bardziej podobna do mojej matki niż ja. - Avery skrzywiła się. -B yłam trochę zazdrosna, prawdę mówiąc. Piękny brat, piękne kuzynki i ja. - Jesteś piękna - odpowiedziała Elspeth. - To prawda, że nie reprezentujesz typu urody, jaki sławią poeci i bardowie. Ja też nie. Może nie podoba ci się kolor twoich włosów, ale pomyśl, jakie są gęste, miękkie i długie. Możesz uważać, że jesteś za szczupła, ale choć niektórym głupim mężczyznom podobają się pełne piersi i krągłe biodra, ty jesteś silna, zdrowa i pełna wdzięku. Masz gładką, miękką skórę, połyskującą zdrowiem i ciepłem. - I zdrowe zęby! Elspeth zaśmiała się. - To racja. Avery, tylko nieliczne kobiety mogą się równać z bohaterkami wierszy i pieśni. A widziałaś takich mężczyzn? Też nie. - No, Payton, twój Cormac, wuj Eric bliscy są męskiego ideału. - Za dużo czerwieni we włosach, chociaż dziewczętom nigdy to nie przeszkadzało. Cormac powiedział mi, że pierw-szą rzeczą, która zwróciła jego uwagę, był mój głos. - Els-peth wzruszyła ramionami i pokiwała głową, widząc zdumie-nie kuzynki. - Potem usta. Mówił mi też o innych rzeczach, ale chociaż jestem szczęśliwa, że mu się podobają, nie uwa-lani tego za pochlebstwo. Twierdzi na przykład, że mu się podobają moje włosy, bo zawsze wyglądają nieporządnie. 277 0annahBowell cokolwiek robię. I uważą, że mam cudowne stopy. - Zaśmiała się zAvery, ale szybko spoważniała. - Ten mężczyzna nie poszedłby z tobą do lóża, gdyby nie uważał cię za piękną. Nie bądź taka przerażona. Avery, to nie jest takie widoczne. - Więc skąd to wiesz? - Cos jest w tych twoich nastrojach... tęsknota dziewczyny, którejbrak czegoś więcej niż pięknej twarzy. Czy twoja matka się domyśliła? - myślę, że tak. Próbuje... rozmawiać ze mną i przypatruje mi się dokładniej. Dlatego postanowiłam cię odwiedzić. Po- wiedziałam jej. że może będziesz chciała dowiedzieć się czegoś o ojcu Alana. A tymczasem ty przyjechałaś tutaj. - Przepraszam. - Elspeth wzięła głęboki oddech i spytała cicho: - Będzie dobry dla mojego Alana, prawda? - Och, tak, chyba jut to pokazał. Przecież ma prawo po prostu zabrać chłopca, - Toprawda. Zgodził się to zrobić powoli, więc dba o uczucia małego. W ten sposób będzie mi trochę łatwiej, chociaż ten chłopiec zawsze będzie miał miejsce w moim sercu. A czy jest szansa, że ty zostaniesz panią Cairmoor? - Nie wiem. - Ale sir Cameron miał cię w łożu, Avery oparła się o zimny mur. Najostrożniej, jak umiała, opowiedziała Blspeth o czasie spędzonym z Cameronem, ojego początkowym planie zemsty i o tym, jak się zmieniał. Opowiedziała jej też o jego braku zaufania do kobiet i o tym, jak się to objawiało. Potem czekała, aż wszystko przemyśli. - Hm, trzy lata celibatu - mruknęła w końcu Elspeth, kręcąc głową. - To może wyjaśniać jego pożądanie. 278 tniuu - Nie, zwykłe parzenie zaspokoiłoby tę potrzebę. Z tego. co mówiłaś, było to coś znacznie więcej. - Chciałabym, żeby tak było. Z mojej strony na pewno. A kiedy raz nazwałam to parzeniem, okropnie się zezłościł, przykazał, żebym nigdy tak nie nazywała tego, co jest miedzy nami. - Och, Avery, na tych słowach możesz opierać nadzieję. - Naprawdę tak myślisz? - Avery uważała te słowa za ważne, ale nie ufała własnym odczuciom. - Tak myślę, i ty na pewno też tak sądzisz. Po prostu boisz się uwierzyć. Mężczyzna, który czuje tylko pożądanie, nie zwraca uwagi na to, jak dziewczyna nazywa ich stosunek, nie złości się z tego powodu. - A jednak mnie odesłał. - Musiał. Wiesz o tym. Po prostu łatwiej mu się tego trzymać, jeśli chce się nad sobą użalać. Trudniejsze będzie sprowadzenie cię z powrotem. Na pewno będzie większym problemem dla niego niż dla ciebie - mruknęła z namysłem Elspeth. - Po tym, jak zmusza mojego brata do poślubienia tej podłej dziewuchy, nic nie może być proste. Elspeth uśmiechnęła się. - Bardzo dramatyczne. - Dziękuję. - Mówiłaś, że dał Paytonowi czas, żeby udowodnił, że Katherine kłamie. - Dlaczego sam tego nie udowodni, skoro ma wątpliwości? r zuciła Avery. -Wiesz dlaczego - upomniała ja Elspeth, ale w jej tonie brzmiało współczucie. - Tobie też byłoby trudno uwierzyć, że Ktoś z nas mógłby się tak niegodnie zachować. Broniłabyś go do upadłego, tak jak on broni siostry. 279 HannabBoweu- - Wolałabym, żebyś już przestała. - Co mam przestać? Elspeth wybuchnęła śmiechem, usiadła przy kuzynce i objęła ją. - Kochasz go beznadziejnie, prawda?- Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. - Och, tak - szepnęła Avery. - Czuję się tak, jakby mi brakowowało jakiejś części ciała. Jeśli nie będę z Cameronem, nigdy już nie będę mogła cieszyć się zyciem. - Znam to uczucie. A wiec jest dobrym kochankiem? - Zepsuta Kobieta - zażartowała Avery i uśmiechnęła się. -Tak myślę. To dziwne, ale mam wrażenie, że on nie był tego pewien. Elspeth skineja głową i ułożyła ręce na podołku. - Jest w tych sprawach pomysłowy. - Naprawdę jesteś zepsuta. - Zdumiona Avery zaśmiała się głośno. - Hmmm, mężczyźni rozmawiają o takich sprawach, dla-czego kobiety by nie mogły? - Racja. Więc powiedz, czy bawiliście się kiedyś, używając, na przykład, miodu? - spytała Avery, uśmiechając się tajem-niczo. A kiedy kuzynka zrobiła wielkie oczy, już znała od-powiedź. Avery patrzyła na Ust, który dostała. Dostarczono go jakąś godzinę temu. Zeszła z Elspeth ze świetlicy na wieży w trochę lepszymnastroju, który szybko prysł po tej tajemnej wiadomości od Paytona. Po zjedzonym pospiesznie obiedzie wdrapała się z powrotem na wieżę, by ją przeczytać, ale dotąd nie zebrała 280 TvnoD się na odwagę, żeby to zrobić. Sądziła, że każda informacja z C airnnoor sprawi to samo: będzie odczuwała drżenie w sercu przypływ nadziei. - Przeczytaj to, na miłość boską! - Elspeth! - Avery położyła rękę na trzepoczącym się sercu i patrzyła ze złością na kuzynkę. - Nie mogę, kiedy tu jesteś. - Dlaczego? - Elspeth siadła na ławeczce obok niej. - Nie powiedziałam nikomu, że dostałaś ten list. Jeśli chcesz, nie powiem również, co w nim jest. - Na pewno? Nawet jeśli jest od Paytona? - Tak. Przecież nie jest w prawdziwym niebezpieczeństwie. prawda? To, co może mu się przydarzyć, jest smutne, ate rue straszne. Choć Avery przytaknęła, wciąż bała się przeczytać list Czy pisał, że wszystko jest w porządku, udowodnił kłamstwo Catherine i był wolny? Wobec tego po co te tajemnice? Dlaczego po prostu sam nie przyjechał do domu? A może jednak został zmuszony do poślubienia tej dziewczyny? Jeżeli tak, to tajemny liścik nie wróżył nic dobrego. Poza tym. że każda informacja, mogąca mieć związek z Cameronem, powodowała u niej niepewność, to tajemnicza aura wokół tego liściku wyraźnie ją niepokoiła. Mogły to być tylko złe wiadomości. - Boisz się, że jest tu coś o Cameronie, co może cię zaboleć? - spytała cicho Elspeth. - Tak - odpowiedziała Avery. - Ale najbardziej niepokoi mnie ta tajemniczość. - Och, znasz Camerona i jego ludzi. Czy Paytonowi coś grozi w Cairnmoor? - Może najwyżej ogłuchnąć od zawodzenia Katherine, że 281 S^ahHowe^ . odmówił jej wszystkiego, na co liczyła po tym ślubie. Tak mu pooradziła Gilly, przewidując, że Katherine w złości wygada prawdę. - W trakcie napadu wściekłości? - spytała Elspeth, a Avery potwierziła. - To mogłoby zadziałać. - Mogłoby. Payton prawdopodobnie by to zrobił, nawet gdyby nie był przekonany, czy to pomoże. Byłąby to słodka zemsta za wszystko, co musiał przejść. - Racja. Myślisz, że w tym liście jest coś, co pogrzebie wszelką nadzieję na to, że będziesz kiedyś z Camerona? - To możliwe. Jeśli Payton jest juz ożeniony z Kathenne, będzie zły nie tylko on, ale i większość naszego klanu. Jak mogę być z Cameronem na przekór wszystkim? Jeżeli mój brat udowodnił, że Katherine kłamie, Cameron wyszedł na idiotę. W żadnym przypadku nie będzie się śpieszył do spotkania ze mną. - Poczucie winy i wstyd. Dwa bardzo silne uczucia, jakich nikt nie chce doświadczać, bo są okropnie bolesne. Czy mam ci to przeczytać? - spytała Elspeth, wyciągając rękę. Było to tchórzostwo, ale Avery skinęła głową i podała kuzynce pismo. - Prawdę mówiąc, nie ma to znaczenia. Jeśli ślub się odbył, Cameron będzie uważał, że nie możemy być razem. To samo pomyśli, tylko z innych powodów, jeśli ślubu nie było. - Bzdura- Zawsze jest jakieś wyjście. Może czas, żebyśmy o tym pomyślały. - Co masz na myśli? - Najpierw zobaczmy, co pisze Payton. Avery zaciskała i rozluźniała palce, gdy Elspeth czytała list. Po jakimś czasie zaczęła się zastanawiać, czy kuzynka tak Powoli czyta, czy studiuje list kilka razy. Ta druga możliwość 282 jrjtiw wydała jej się złowieszcza, tak samo jak zmarszczka na czole Elsepth. - Coś nie w porządku? - spytała w końcu Avery. - Nie, ale dziwnie. Payton chce, żebyś przyjechała do niego, ale właściwie nie wyjaśnia dlaczego. Mówi, że ma to związek ze ślubem i pewnymi sprawami, które odkrył. - Myślisz, że potrzebuje mojej pomocy, aby dogrzebać się do prawdy? - Może, ale uważam, że mógłby o to poprosić otwarcie każdego z nas. Boże, mam nadzieję, że nie odkrył, że praw- dziwym ojcem tego dziecka jest ktoś od nas! Wtedy rzeczywiś - cie chciałby się skontaktować z tobą, bo wiedziałabyś najlepiej, o co pytać, czego szukać. - Jeśli byłby to ktoś od nas, najlepiej by zrobił, chroniąc się w Cairnmoor. W naszym klanie nie byłby mile widziany. Mama nie jest z tego wszystkiego zadowolona. Chyba muszę jechać, ale jak mam tam dotrzeć? To nie jest krótka podróż. Nawet gdybyśmy mieli się spotkać w pół drogi, nie byłoby mnie tu co najmniej trzy dni. - Jeśli ślub się jeszcze nie odbył, MacAlpinowie nie zechcą wypuścić jedynego mężczyzny, jakiego mają dla Katherine -rozważała głośno Elspeth. - Oczywiście, że nie - zgodziła się Avery. - Chce się z tobą spotkać w małym kościółku, niedaleko Cairnmoor. Prosi, żebyś się wykradła dzisiaj wieczorem. Będą na ciebie czekali ludzie, których dobrze znasz. Jakiś Leargan, jakiś Mały Rob, Colin, jego giermek Gil i dwóch ludzi Paytona, Jamie i Thomas. Ciekawe, jak do niego dołączyli w Cairnmoor? Avery zamyśliła się. Nie chciała zbliżać się za bardzo do Cairnmoor, zwłaszcza jeśli to nie Cameron po nią przy- 283 BfmnHovmu- syłał. Pozostawał jeszcze problem, co ma powiedzieć rodzicom. Jeśli teraz zniknie na tydzień, będą szaleć z niepokoju. - Nie jestem pewna, czy mogę tak nepokoić rodzinę - wyznała - Jest jeszcze wyznała - Jest drugi list, który zostanie im wręczony, jak zaczną, się o ciebie martwić. - Elspeth poklepała ją po zaciś-niętych dłoniach. - Jeśli będą się martwić, zrobię co mogę, żeby ich uspokoić. W razie czego opowiem im o tym liście, zgoda? - Zgoda. - Avery westchnęlainamoment ogarnął ją smutek. Starała się opanować płacz, bo robiła to już zbyt często od powrotu z Cairnmoor. Miała nadzieję, że Payton napisze, jak bardzo Cameron za nią tęskni, albo że ma gotowy plan, jak ją odzyskać. - Avery, minęło niewiele ponad tydzień i jasne, że spra-wy z Katherine wciąż nie są załatwione. Nie trać jeszcze nadziei. - Staram się, lecz bez żadnych miłych słów i obietnic to bardzo trudne. - Może nie szeptał ci do ucha czułych słówek, ale instynkt mi mówi, że jesteś dla tego człowieka bardzo ważna. - Elspeth pokiwała głową i uśmiechnęła się zachęcająco, gdy kuzynka na nią spojrzała. - Mężczyźni czasem nie umieją tak załatwiać tych spraw jak kobiety. Czy Gillyanne nie jest pewna, że będziecie razem? - Kiedy Avery skinęła głową, mówiła dalej: -wiesz, że jej instynktowi można wierzyć. Musisz też ufać własnemu sercu. - Moje serce jest obolałe i panuje w nim chaos. - Najpierw musisz się dowoeidzieć , czego chce Payton. - Elsepth wstała i pociągnęła kuzynkę za sobą - Pomogę ci się stąd wykraść. A później, zależnie od tego, co powie Payton, 284 Miód możesz jechać dalej i spotkać się z tym swoim wielkim, ciemnym rycerzem. - I zmusić go do mówienia, do tego, żeby powiedział to,; czego mi nie powiedział, gdy opuszczałam Caimmoor? - Tak, ja bym tak zrobiła. - A rąbnęłabyś go w łeb przedtem czy potem? Avery uśmiechnęła się blado, a Elspeth wybuchnęła śmie-chem. Obie wiedziały, że nie do końca żartowała. 24 Nigel usiadł na skraju loża i ostrożnie przypatrywał się żonie, nerwowo chodzącej po sypialni. Było późno i chciał spać, ale wiedział, że o odpoczynku nie będzie mowy, póki Gisele się nie uspokoi. Nie wiedział dokładnie, dlaczego żona jest taka wściekła. Avery nic nie grozi, Payton ich o tym zapewnił w liście. Ich córka nie była może zadowolona z brata i sir Camerona, ale z pewnością nie będzie długo się złościć. Jeśli dobrze ocenił jej smutek od powrotu do domu, kochała sir Camerona. Payton też tak uważał. Moj syn jest wciąż wolnym człowiekiem, pomyślał Nigel, gdy żona mamrotała coś po francusku. Avery będzie wkrótce miała swego czarnego jak grzech rycerza, jak go sama nazywała. Jedyną chmurkę na horyzoncie stanowił fakt, że ktoś ukradł ostatni garnczek ciemnego miodu, który Nigel tak lubił. Pode­ jrzewał Elspeth, bo dziwnie szybko znikła wraz z mężem w swej komnacie, gdy usłyszała narzekania Nigela, że miód zniknął. - Czy ty mnie słyszałeś? - przerwała Gisele, stając przed mężem. 286 Miód - Właściwie nie.-I widząc zdumienie na jej twarzy, wyjśn-n ił: - Zastanawiałem się, co się stało z ostatnim ganczkiem ciemnego miodu. - Nasza córka została wykradziona, żeby wyjść za tego czarnookiego łobuza, a ty martwisz się o miód? - To był mój ulubiony. Dziwne, ale myślę, że Elspeth coś ukrywa. Myślę nawet, że może wiedzieć, co się z nim stało. - Nie zdziwił się, słysząc, jak Gisele zgrzyta zębami. -Kochanie, Avery nic nie grozi - powiedział cicho i przytula żonę, gdy opadła w jego ramiona. - On służył tym DeVeau - mamrotała na jego piersi - Ale szybko odkrył swój błąd. Nie walczył przeciwko twoim krewnym. - Ale to nie z powodu jego oporu tylu ludzi się uratowało, tylko dzięki ostrzeżeniu Avery. Chciał zmusić naszego syna do poślubienia swej siostry. - Powiedziała mu, że urodzi dziecko Paytona. Ja też nie zachowałbym się inaczej. - Chciałam jej urządzić takie piękne wesele - szeptała Gisele przez łzy. Nigel poklepał ją po plecach. - Będziesz mogła urządzić wspaniałe chrzciny jej pierwszego dziecka. - Jest przy nadziei?! - krzyknęła Gisele, patrząc na niego z przerażeniem. - Nie, nic takiego nie powiedziałem. Ale my, Murrayo- wie, jesteśmy płodnym rodem, więc na pewno nie potrwa to długo. - Chcę pojechać i poznać tego człowieka. - Za dwa tygodnie. - Dlaczego tak długo? 287 - Bo są młodą parą i potrzebują trochę czasu spę- dzić sami. Mogą mieć jakieś problemy, które muszą rruędzy sobą rozwiązać, a my moglibyśmy im w tym przeszkadzać. Ponie- waż moje ojcowskie sumienie przejwia chęć do solidnego zbicia go, bo jestem pewien, że musiał już z nią spać, ponieważ ty masz do niego żal, musi minąć trochę czasu, żeby ci przeszło. - Tydzień? - Nie, dwa tygodnie. - Och, jak chcesz. Ale nie będziemy czekać dwóch tygodni do wyjazdu. Wyjedziemy za dziesięć dni, więc przyjedziemy tam za dwa tygodnie. - Zgoda. - Dziękuję ci - powiedziała i zaśmiała się, kiedy ją pociągnął na loże. - A że jesteś takim dobrym mężem, powiem ci, co się stało z ciemnym miodem. - Elspeth go wzięła? - Zmarszczył czoło, patrząc podej-rzliwie, gdy żona uśmiechnęła się i sięgnęła po mały garnczek, stojący na stoliku obok, - Przyłapałam ją i zmusiłam, żeby mi powiedziała, dlaczego go wzięła. I muszę przyznać, że miała ważny powód. A ja wiem, ze ty bardzo lubisz też dżem truskawkowy. Znacznie potniej Nigel słabym głosem przyznał, że naprawdę bardzo lubi dżem truskawkowy, i zasypiając, dziwił się, dlaczego ż ona tak się śmiała, kiedy zaproponował, że następnym razem spróbują jeżynowego. Jesteś pewien, że za Avery nie przybędą twoi rodzice żądni mojej krwi? Payton westchnął, rozsiadając się w ławce z tyłu maleńkiego 288 Miód kościółka i obserwując Camerona, spacerującego tam i z po-w rotem przed ołtarzem. - Matka może by i chciała, ale ojciec ją powstrzyma. Cameron przestał spacerować i, zaniepokojony, spojrzał na przyszłego szwagra. - Żenisz się z Avery. Nawet jeśli się domyśla, że ją miałeś w łożnicy, a pewnie się domyśla, to ślub go satysfakcjonuje. Avery prawdopodobnie chodziła smętna po Dormcoill i domyślił się jej uczuć do ciebie. Cameron podszedł do drzwi kamiennego kościółka, żeby wyjrzeć na zewnątrz, co już robił kilkadziesiąt razy, i spytał: - Czy jesteś zupełnie pewien uczuć Avery do mnie? Widząc, że przed kościołem czekają na nią wciąż ci sami ludzie, ruszył z powrotem w stronę ołtarza, ale zatrzymał się przy klnącym cicho Paytonie. - To chyba rozsądne pytanie, skoro mam poślubić tę dziewczynę. - Rozsądne to ono było za pierwszym razem — stwierdził Payton. — Może jeszcze za piątym, ale teraz już dawno prze-kroczyłeś rozsądną miarę. Mrucząc przekleństwo, Cameron usiadł naprzeciwko niego i przeczesał ręką włosy. Chętnie przystał na plan Paytona, marząc, by odzyskać Avery i znów trzymać ją w ramionach. Od tego czasu minął tydzień, a jego niepewność rosła. Choć właściwie nie porywał Avery, żeby ją potajemnie poślubić, nuał bowiem pełne poparcie jej brata, to trochę ją oszukiwał, popychając do czegoś, na co nie wyraziła jeszcze zgody. Kiedy jednak wspominał wspólnie spędzone chwile, miał nadziejo, że nie odmówi. Wspominał jej pożądanie i miłosne deklaracje, lecz z każdym upływającym dniem tracił pewność siebie. Napotkawszy twardy wzrok Paytona, uznał, że ten człowiek 289 Hannah Howeu nie pozwoliłby na akt szlachetnego poświęcenia. Wiedział, że byli z Avery kochankami, że ona go kochała. Teraz role się odwróciły. Teraz Payton robił, co mógł, by zdobyć siostrze męża. Przyszły szwagier był znacznie milszy i bardziej wyro-zumiały w tej roli od niego, ale Cameron czuł jego stalową determinację. Mógł zrobić tylko jedno, by to przerwać: powie-dzieć mu, że nie chce i nie kocha Avery, zupełnie zaprzeczając swym poprzednim deklaracjom. Niestety, nawet gdyby wy- krztusił takie kłamstwa, Payton zapewne by mu nie uwierzył. Co gorsza, gdyby uwierzył, doszłoby do pojedynku, gdyż młody Murray uznałby, że musi walczyć o honor siostry, żeby uwodziciel zapłacił za swój czyn. - Wiem, że większość mężczyzn denerwuje się, nim złoży przysięgi małżeńskie - mówił Payton - ale ty wyglądasz na udręczonego. Twierdziłeś, że jej pragniesz i kochasz ją. Z tego, co słyszałem, nie mogłeś utrzymać z dala od niej tych prze- klętych łap. Więc w czym problem? - Nie chodzi o mnie - odparł Cameron. - Ale ona może myśleć inaczej. - Przecież była z tobą w łożu. - Pożądanie. - Kobiety z mojego klanu ulegają mu do woli, ale tylko z jednym mężczyzną. Powiedziała mi, że cię kocha. - Może chciała, żebyś nie miał do niej pretensji. - Moja siostra nie zostałaby twoją kochanką, gdyby nie czuła do ciebie czegoś więcej niż tylko pożądanie. To prawda, ze kobiety z naszeego klanu nie należą do tych delika- tnych, rumieniących się dzewic, którepodobno lubią mężczyźni, ale mają zasady. - nie mówiłem, że Avery nie ma zsad - rzucił Cameron, zastanawiając się, czy Payton nie próbuje wszcząć kłótni. 290 - Naszym kobietom zdarza się, że idą z mężczyzną do łoża przed ślubem, ale tylko wtedy, kiedy zdecydują, że to jest właśnie ten, którego wybrały. - Co? _ Avery cię wybrała. To ona postanowiła, że jesteś jej mężczyzną. Jak już kobieta Murrayów wybierze mężczyznę, dużo zniesie, żeby go mieć. Ciekawe, ale ci, których wybierają, nie zawsze doceniają, jakie mają szczęście, w każdym razie nie od razu. Avery ciebie wybrała, ciebie chce i mówi, że cię kocha. Więc jako kochający brat zrobię wszystko, co mogę, żeby cię miała. - Pomogłoby mi, żeby ona mówiła o takich rzeczach. Wszyst- ko, co od niej kiedykolwiek usłyszałem, to kilka deklaracji, kiedy leżała w gorączce. Nigdy nie mówiła o swoich uczu-ciach. - Na twoim miejscu wierzyłbym bardziej w te gorączkowe wyznania. Ale podejrzewam, że nie zachęcałeś jej do zwierzeń. Czekała zapewne na jakiś znak od ciebie, a słyszała tylko o tym, że wkrótce wyjedzie. Nie da się zaprzeczyć, pomyślał Cameron smętnie, wiedząc, że wszystkie wątpliwości ma z własnej winy. Nie mógł się oprzeć jej bliskości w łożu, lecz trzymał ją na dystans we wszystkich innych sytuacjach. Biorąc po uwagę, jak niewiele jej dał w zamian za jej namiętność, śmiech, miłość,nie zdziwiłby się, gdyby teraz nie była chętna do poślubienia go. - Nie chciałbym wciągać jej w coś, czego nie chce -powiedział cicho. - Chce tego, chociaż przez jakiś czas może być taka zła, że ci tego nie powie. Nie wierzysz w nią? - Wierzę- odparł Cameron bez wahania. - Jednak nie jestem przekonany, że tak należy to zrobić. Ty mówisz, że ona 291 BaimhHovbu- tego chce, ja słyszłem kilka wymamrotanych w gorączce słów. To zbyt mało, żeby na tym opierać małżeństwo. - To jest najlepszy sposób- zapewnił go Payton. - Możesz się do niej umizgać po ślubie. Jesteś taki obrażalski i powściąg- liwy, że na odległośc tego nie zrobisz. A poza tym czeka cię spotkanie z moimi rodzicami. - I najlepiej będzie to zrobić, jak już się z nią ożenię - dokończył Cameron, wstał i zaczął spacerować. - Zwłaszcza że nie masz chyba odpoweidniego charakteru, żeby poradzić sobie z rodzicami, którzy wiedzą, że jesteś kochankiem ich córki, którą później odesłałeś, a do tego próbowałeś mnie zmusić do małżeństwa ze swoją siostra. Są jeszcze te nieprzyjemne oskarżenia o gwałt. - Zastanawiam się, czy wszystkie te panny, które uważają cię za takiego pieknisia, wiedzą, jaki potrafisz być irytujący. - Nie, swoją prawdziwą irytującą naturę objawiam tylko krewniakom. I to może być wystarczający powód, żeby się wahać, czy wżenić się w taką rodzinę. - Ale nie zawahasz się? Cameron westchnął i pokręcił głową. - Nie mogę, chociaż to oznacza uznanie ciebie i małej Gilly za powinowatych. - Och, poznałeś dopiero małą część naszej rodziny. - Bardzo zachęcające. Duża jest ta rodzina? - Jeżeli doliczyć wszystkich powinowatych, to bardzo. Nawet nie zliczę tych, których nazywam bliskimi, jak bracia i siostry Cormaca, męża Elspeth. Jego rodzice byli niezwykle płodni, zwłaszcza że jest wielu nieślubnych potomków. Są jeszcze krewni mojego stryja Erica, MacMillanowie, którzy wciąż przyjeżdżają. Potem... 292 IVIIUU Cameron uniósł rękę. - Dosyć. Ja ci mogę zaoferować tylko Leargana. No i Ka- therine. Payton wykrzywił się przesadnie, po czym spoważniał i za-pytali. - Myślisz, że kiedyś będziesz mógł jej przebaczyć? - Może, jeśli wykaże prawdziwą skruchę i trochę się zmieni. Na razie najlepiej ją zostawić pod opieką męża i jego rodziny. Dowiedziałem się tego i owego na ich temat i myślę, że może im się udać taki cud. Przynajmniej nie muszę się martwić o jej dziecko. Malcolm i jego rodzina dobrze je wychowają. Żałuję tylko, że mnie nie udało się to z Ka- therine. - Może mógłbyś zrobić dla niej więcej, ale nie powinieneś winić się za to, co z niej wyrosło. Dałeś jej, co mogłeś, miała wokół kochających ludzi, Agnes i laina i innych. Czasem ktoś pójdzie własną drogą, z której nie można go zawrócić. Boże, nikt nie mógł mieć bardziej beznadziejnych rodziców niż Cormac Armstrong, a jest takim dobrym człowiekiem. Tak samo jego bracia i siostry, i ślubne, i nieślubne. - I mój syn mieszka właśnie u tych Armstrongów? - spytał cicho Cameron. - Cormac, Elspeth i cała reszta traktują małego jak swojego. Bóg się do niego uśmiechnął, kiedy go postawił na drodze Elspeth. Cameron z westchnieniem skinął głową. - Trochę się zastanawiam, czy to sprawiedliwe, zabierać stamtąd chłopca. Jeżeli Avery da mi syna, Alan nie będzie moim dziedzicem. Mimo wszystko to moja krew. Trochę to potrwa, ale będziesz go miał. Elspeth i Cormac wiedzieli, że ma gdzieś ojca, który się po niego może zgłosić. 293 I będą szczęśliwi, że dom w którym w końcu się znajdzie, będzie równieą domem Avery. - Podobno jest do mnie bardzo podobny. - Tak, ale nie jest taki ponury. - Może wkrótce i ja nie będę. Cameron sprężył się nagle, gdyż w dzrwiach pojawiła się Anne. - Jedzie -oznajmiła. -Napój mam gotowy. Ty przyprowadź księdza - przykazała, wychodząc. - Wciąż nie jestem pewien, czy powinniśmy dać Avery ten napój z miodem - mruknaj Cameron. - Nawet jeśli cię kocha, będzie zła za ten podstęp. Zażąda wyjaśnień i obietnic. Naprawdę chcesz teraz tego słuchać? Avery skrzywiła się, gdy podjeżdżali pod kościół. Była to długa podróż, ale dość przyjemna. Pogoda była ładna, a towarzystwo miłe. Panowie nie byli jednak zbyt rozmowni. Wciąż nie wiedziała, dlaczego Payton po nią posłał. Z każdą milą rosły jej podejrzenia, choćby nie wiadomo jak często powtarzała sobie, że nie ma ku temu powodu. Ci ludzie nie zasłużyli sobie na takie niedobre myśli, jakie przychodziły jej do głowy. Widok Anne i Therese u drzwi kościoła bardzo ją ucieszył, ale również wzbudził podejrzenia. Nie rozumiała, co te kobiety tu robią, uśmiechnęła się jednak z prawdziwą radością, schodząc z konia, a one pod biegły ją uściskać. Spragniona, chętnie przyjęła napój, który jej podały, lecz po p ierwszym łyku lekko się skrzywiła. - To jest trochę... dziwne - mruknęła. -Podobne do miodu. Annę skinęła głową. 294 Miód - Jest w tym miód, ale nie za dużo, bo wiem, że ci uderza do głowy. _ Bardzo, a muszę mieć jasny umysł, żeby porozmawiać z Paytonem. Gdzie on jest? - spytała i wypiła jeszcze jeden łyk. Napój świetnie gasił pragnienie. - Czeka na ciebie w kościele. Powiedział, że najpierw możemy się na chwilę z tobą zobaczyć. - Miło z jego strony. - Uśmiechnęła się promiennie do obu kobiet. - Jak dobrze was widzieć. Tęskniłam za wami. -Zdziwiła się, widząc, ze Therese strzepuje jej kurz z sukni. Nie przejmuj się tym. Paytonowi nie będzie przeszkadzało trochę kurzu i brudu. Therese zdjęła jej pelerynę i rzuciła uśmiechniętemu Lear- ganowi. - Ale Panu Bogu będzie. Avery nie od razu zrozumiała, co kobieta ma na myśli. - A, tak, trzeba wyglądać jak najlepiej, wchodząc do kościoła. Może mój brat mógłby się ze mną spotkać po prostu tutaj. - Skończyła napój i rzuciła puchar do Leargana, który go zręcznie złapał. Nie rozumiała, co ją opętało, że tak zrobiła. - Nie - powiedziała Annę, rozplatając jej długie włosy. -Musicie mieć trochę spokoju. - Czy Pan Bóg chce, żebym miała rozpuszczone włosy? - Wianek będzie wyglądał ładniej, jak będziesz miała roz­puszczone i wyszczotkowane włosy. - Oczywiście. To zrozumiałe. Wcale nie było zrozumiałe, ale Avery nie miała zamiaru zawracać sobie tym głowy. Podawanie w wątpliwość tego, robiły Annę i Therese, mogłoby doprowadzić do niesnasek, a ona jakoś nie chciał wokół siebie ani cienia niezgody. Po 295 Hannah Homa raz pierwszy, odkąd opuściła Cairnmmoor, czuła się szczęśliwa. Gdzieś na dnie czaił się niepokój, ale go odrzuciła. - Czy tearaz wyglądam ładnie? - spytała, dotylając wianka na głowie. - Och tak, pięknie - odpowiedziała Anne. - Cieszysz się z tego? - Bardzo. Dziwne, ale jestem szczęśliwa też dlatego, że świeci słońce. I że jest laki piękny dzień. I jak ładnie wygląda Leargam, kiedy się śmieje jak głupi. Czy powiedziałam o Lear- ganie „głupi"? To nieładnie. Takie słowa prowadzą do nie-zgody. Annę zaczęła ją ciągnąć w stronę kościoła. - A nie chciałabyś dzisiaj żadnej niezgody, prawda? - Nie, absolutnie nie. O, popatrz, Leargan wchodzi do kościoła przed nami. Czy on też będzie rozmawiał z Paytonem? - Na pewno zamieni z nim parę słów. Chodź, dziecko, możesz później obejrzeć te kwiaty. - Ale są takie piękne. - Bardzo ładne, lecz nie chcesz chyba przegapić tego, co cię czeka w kościele. - Payton. - Jeszcze coś. - Niespodzianka? Uwielbiam niespodzianki. - Cieszę się. Może dzięki temu nie będziesz potem chciała nas udusić - mruknęła Annę, ciągnąc dziewczynę do kościoła. Już jest gotowa - oznajmił Leargan, wchodząc do kościoła i przystając obok Camerona. - Więc nie będzie żadnych problemów? - spytał Payton. 296 Mlltnr - Nie, jest radosna jak skowroneczek. Mówi, że nie chce cienia niezgody. - Myślę, że schronię się w moim kącie, mm mnie zobaczy. W jtej obecnym nastroju kosztowałoby to nas za dużo cennego czasu. Cameron skrzywił się i przeciągnął ręką po włosach. - Wolałbym, żeby była przytomniejsza. - Byłoby milej, ale ten chłopak ma rację, że mogłaby mieć pretensje. Już zaczynała być podejrzliwa, jak to dojeżdżaliśmy. - Dlaczego tu jest tyle ludzi? - spytała Avery, gdy Annę prowadziła ją przez środek kościoła. - Czy wszyscy będą rozmawiać z Paytonem? Cameron znieruchomiał, gdy go w końcu ujrzała. Przez chwilę patrzyła zdumiona, po czym uśmiechnęła się tak, że zakłuło go w sercu. Chciałby, żeby go tak powitała na trzeźwo. - Witaj, Cameronie, mój rycerzu czarny jak grzech. Podbiegła radośnie w jego kierunku. — Zdaje się, że powinnam się na ciebie gniewać. Objął ją ramieniem i pocałował lekko w usta. - To może zaczekać na później, prawda, kochanie? - Och, tak, w kościele nie powinno być żadnej niezgody. -Avery zauważyła stojącego przed nimi księdza. — O Boże, czy przyprowadziłeś mnie na ślub Pay tona i Katherine?To mogłoby wprowadzić element niezgody, - Nie, nie ślub Pay tona i Katherine — zapewnił, starając się; delikatnie skłonić ją, by uklękła wraz z nim przed księdzem. - A więc dalej mogę być szczęśliwa. - Mam nadzieję - mruknął, dając znak kapłanowi, by roz-poczynał. - Naprawdę mam nadzieję. Avery skrzywiła się, gdy ksiądz zaczaj coś mówić. Wszystko wydawało się znane, ale jakoś jej się mąciło w głowie. Radosny 297 Hannah Howa nastrój zachodził mgłą i chociaż mgła była też miła, wolała, żeby wróciła jasność. Ksiądz spyał o coś, a ona spojrzała na Camerona. - Powiedz "tak", kochanie - przynaglił. Trochę się zawachała ale powoedziała "tak". Za każdym razem, gdy kapłan patrzył na nią, ona spoglądała na CAmerona i powtarzała, co jej kazał. Jego uśmiech, gdy robiła, jak jej kazano, pomagał pzrzwyciężyć niepewność, która psuła jej poczucie całkowitego zadowolenia. Przypomniała sobie, że pytania mogą budzić niezgodę, wiec uśmiechnęła się znów do Camerona. ..... ... . . Gdy pomógł jej wstać, kręciło jej się w głowie i musiała się o niego oprzeć. Wyraziła zachwyt, gdy ją pocałował, i skrzywiła się, gdy skończył. Wszyscy coś mówili, ale wydawali się bardzo zadowoleni, więc się tym nie przejmowała. Była pewna, że kątem oka widzi uśmiechniętego Paytona, ale zaraz znikł z jej pola widzenia. Spojrzała na Camerona. - Chyba przechodzi mi dobry nastrój. - Może zrobimy coś, żeby powrócił? - spytał cicho. - Och, masz miód? - zapytała i usłyszała czyjś serdeczny śmiech. Wydawało jej się, te to głos Leargana, ale gdy się odwróciła, żeby go skarcić spojrzeniem, potknęła się i znów oparła się o pierś Camerona. - O Boże! - Coś się stało, Avery? - zatroszczył się. Popatrzyła na niego, ale obraz jej się zacierał. - Robi mi sie bardzo dziwnie, Cameronie. Schwycił ją, gdy się osunęła. iwziął na ręce. Byli po ślubie, ale ona nie miała o tym pojęcia. Jeszcze jedna sprawa, którą będzie ,usiał wyjaśnić i zapewne przepraszać. - Co Anne jej dała? - zapytał Leargana. 298 Miód - Jakiś napar, którego używa na ukojenie bólu- wyjaśnił kuzyn. - Zmieszany z miodem pitnym. - Dla lepszego smaku. Cameron spojrzał na nieprzytomną pannę młodą, - Mam nadzieję, że to szybko minie i nie będzie jej bolała głowa. Marzyłem o nocy poślubnej. 25 Avery otworzyła oczy i rozejrzała się. To z pewnością nie była jej sypialnia. Zrobiła wielkie oczy, napotykając wzrokiem znajome krzesło. Pamięć zaczęła jej powracać. Obróciła się i spojrzała na mężczyznę stojącego przy łożu. Cameron był wyraźnie zmieszany. Gdy napłynęło więcej wspomnień, uznała, ze ma on się czego bać. - Upiłeś mnie - zaczęła, siadając i patrząc na niego z wściek- łością. - Nie upiłem. To był napar przeciwbólowy - powiedział, wręczając jej puchar z jabłecznikiem. - Chcieliśmy, żebyś była bardziej... ugodowa. Wyrwała mu go z ręki i powąchała, - nie wiem, czy wypiję jeszcze cokolwiek, co mi podasz. - To jest dobre, Avery. Chcę, żebyś była przytomna. Sącząc ostrożnie napój, doszła do wniosku, że to zwykły jabłecznik, i wypiła do końca. Teraz dopiero znikł smak po przedniego napoju, który wciąż czuła w ustach. Nim wręczyła mu kielich z powrotem , przypomniała sobie znacznie więcej. - Czy klęczeliśmy przed księdzem? 300 Miód - Udzielił nam ślubu - odpowiedział Cameron. Tak podejrzewała, a jednak to nią wstrząsnęło. Na moment przepełniła ją radość, ale zaraz sobie uświadomiła, ze nikt jej nie pytał, czy chce go poślubić. Nie usłyszała od niego stów miłości, jakich pragnęła. Istniała możliwość, że ożenił się z nią, bo honor tego wymagał. Kiedy zrozumiał swój błąd w sprawie paytona i Katherine, poczuł się winny i uznał, że wypada się ożenić. - Wyraz twojej twarzy mówi mi, kochanie, że nie masz zbyt miłych myśli. - Miłych? Mają być miłe, kiedy używasz podstępu, żeby mnie tu zwabić, wlewasz mi do gardła jakąś truciznę, żebym była nieprzytomna, a potem się ze mną żenisz, nawet nie pytając mnie o zgodę? - Westchnęła. - Payton brał w tym wszystkim udział, tak? Przypominam sobie, że go tam wi­działam. Cameron usiadł obok niej na łożu i próbował nie przejmować się tym, że się od niego odsunęła. - Avery, nie chcesz mnie? Będę dobrym mężem. Wsunął rękę pod jej spódnicę i gładząc jej nogę, pocieszał się, że jednak drży od jego dotyku. Avery powiedziała sobie twardo, że odsunie jego rękę, ale zdołała tylko położyć na niej dłoń, oddalając ten moment. Ciepło jego ręki na jej udzie uspokajało słuszny gniew dziewczyny, a zamiast niego do-chodził do głosu powstrzymywany od dawna głód. Nie wątpiła w to, że go pragnie, ale wiedziała, że nie jest to właściwo Małżeństwo powinno się opierać na czymś więcej niż męskie poczucie honoru i pożądanie. Ona dawała znacznie więcej, ale i Cameron powinien wnieść głębsze uczucia, bo bez tego groziło jej wielkie rozczarowanie. - Ożeniłeś się ze mną, bo tak nakazał ci honor - mruknęła. - Nie - zaprotestował. 301 mw*nBowBU' Ignorując go, ciągnęła: - Wiedziałes, że nie zaakceptowałabym małżeństwa wynikłego z poczucia obowiązku, wic mnie oszukałeś. Popchnął ja na łoże i loekko przyciągnął. - Nie. Ozeniłem się z tobą bo chciałem. - Payton to zorganizował, prawda. - Tak, to był jego plan. - Ponieważ uważał, że powinieneś się ożenić z jego siostrą, skoro ją uwiodłeś. - Dziewczyno, nie uwierzysz, jeśli powiem, ze to me miało żadnego znaczenia. -Próbował ostrożnie rozwiązać jej szatę. - To nie jest powód, w każdym razie nie jedyny. Boże, Avery, oczywiście, że pragnę cię mieć w swoim łożu. Nigdy nie chciałem, żebyś je opuszczała. Ponieważ mówił szczerze, pozwoliła się rozbierać. Musiała przyznać, że stęskniła się za jego pieszczotami tak bardzo, że mógłby bez żadnych wstępów wziąć ją od razu, i nie miałaby o to pretensji. Teraz jednak nie należało mu przerywać. Może wreszcie powie coś, o czym tak marzyła. - Więc chciałeś, żeby te namiętne chwile wróciły - powie- działa, drżąc lekko, gdy rozsznurował stanik sukni. - A ty za tym nie tęskniłaś? Dotknął jeżykiem koniuszka piersi, zwilżając płócienną koszulę. Avery zadrżała z pożądania. - Troszeczkę. - Przysięgam, że nie ożeniłem się z tobą tylko dlatego, że tak nakazywał honor. - Przytulił twarz do jej piersi i przesunął rękę w górę uda, gdzie znalazł ciepłe powitanie, na które tak czekał. - Avery, chcę porpamawiać, chcę ci powie- dzieć, dlaczego zrobiłem pewne rzeczy. Chcę sprobować powiedzieć ci, co czuję, ale chcę ciebie. To obiecujące, pomyślała. 302 Miód - Teraz? - Tak, teraz, i cały czas od chwili, gdy opuściłaś Cairnmoor. - A potem porozmawiamy? - Tak. - Wiec zgoda. Pomagała mu w szaleńczym zdejmowaniu ubrań. Kiedy ich ciała się zetknęły, omal się nie rozpłakała, przejęta pięknem tego aktu. Chciała go dotykać wszędzie, tak jak on dotykał jej, ale ich potrzeba była zbyt silna, zbyt nagląca. Gdy połączyli się do końca, wydała przytłumiony okrzyk przyjemności i ulgi, ale popatrzyła na niego zmieszana, kiedy się nie ruszył. - Cameronie? - szepnęła, zaciskając ciaśniej nogi wokół niego, aby go wciągnąć głębiej w siebie. Wstrząsnął się. - Chciałem się rozkoszować tym uczuciem. Wydawało mi się, że nie doświadczyłem tego od niepamiętnych czasów. - Dotknął ustami jej warg i szepnął: - To jest jak powrót do domu. Za tymi słowami kryło się tyle uczucia, że Avery straciła wszelką kontrolę nad emocjami. Kochali się szybko, gwałtow-nie, chciwie i trochę brutalnie, ale dotrzymywała mu kroku. Powracała do rzeczywistości, gdy Cameron znów powrócił w jej ramiona. - Mój koteczek - mruczał wtulony w jej szyję. — Czy nie j kochasz mnie chociaż troszkę? Westchnęła i przeczesała mu włosy palcami. Teraz nie było juz odwrotu. Byli małżeństwem i jeśli miała być wobec siebie szczera, musiała przyznać, że nie pragnęła niczego innego. Nie wypowiedział wprawdzie tych słów, o których marzyła, ale było w nim tyle uczucia. Czuła je w jego dotyku, słyszała w jego słowach. A może jeśli ona będzie z nim szczera, on również zdobędzie się na to. Może jej jeszcze nie kocha, ale kiedy się dowie, że ona go kocha... 303 Has^ahHoweu - Tak - powiedziała. - Nie tylko troszkę. Więcej niz na to zasługujesz. Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Pocałował ją z taką chciwością,że znów obudził w niej pożądanie. Nie zdołała spojrzeć mu w oczy, bo ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi. Gdyby go nie znała, mogłaby pomyśleć, że Cameron jest nieśmiały. - Kiedy zrozumiałaś, że mnie kochasz? - spytał, okrywając jej szyję gorącymi pocałunkami. - Krótko przed tym, nim pozwoliłam się uwieść. - O ile przypominam sobie tę noc, a pamiętam ją bardzo dobrte, to ty uwiodłaś mnie. - Więc to powinno ci podpowiedzieć, że zupełnie dla ciebie zgłupiałam. - Nie, kochanie. - Pieścił koniuszek jej piersi najpierw palcem, a potem językiem. - Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz żałować, że mnie kochasz. Wiem, że robiłem rzeczy, które cię raniły - zaczął ostrożnie. - Tak, ale nigdy nie prosiłeś mnie o miłość. To nie twoja wina, że się zakochałam. - Może nie, ale wiedziałem już na początku się zakochałem, że jesteś zupełnie inna niż kobiety, które znałem przedtem. Pragnąłem miłości, marzyłem o niej, ale z drugiej strony się jej bałem. Okłamywałem się wiele razy. - Teraz głaskał drugą pierś. -Wolałem, żeby to był tylko romans. Potem odesłałbym cię do domu i może pozostałby żal, ale by mina). - Odesłałeś mnie. - Odesłałem i żałowałem tego od chwili, gdy opuściłaś te mury. Oczywiście, tłumaczyłem sobie jak głupiec, że to tylko namiętność, która przejdzie. Mówiłem sobie, że to normalne. że tęsknię za tymi pięknymi piersiami. - Pocałowa każdą * i wsunął rękę miedzy jej uda. - Zresztą który mężczyzna nie Miód zatęskniłby za tym miodem? - zapytał, głaszcząc ją powoli. - Albo tymi cichymi jękami zachwytu, gdy smakuję twoje gorące miejsce? - szepnąjł i przylgnąć do niej ustami Spięła się na moment, po czym poddała się przyjemności. Dręczył ją, a ona przyjmowała to z ochotą. Kiedy w końcu nastąpiła ulga, której pragnęło jej ciało, usłyszała, jak wypo- wiada dwa słowa, od których wzleciała jeszcze wyżej. Dopiero po chwili złapała oddech i spojrzała na Camerona. Całował delikatnie jej brzuch. Avery chciała zaprzeczyć temu, co się stało, co właśnie usłyszała, ale nie mogła. - Czy powiedziałeś, że mnie kochasz? - spytała od nie-chcenia, żałując, że na nią nie patrzy. - Tak. - Znów delikatnie całował jej piersi. - Nie wiem, jak mogłeś to powiedzieć, w takim momencie. -| Była wzruszona, ale miała też chęć do śmiechu. - Od czasu, kiedy wiedziałem, że cię kocham, chciałem ci to wyznać, przebywając w swoim ulubionym miejscu. Avery westchnęła z wrażenia, zarumieniła się i zaczęła chichotać. - Jesteś kawał łajdaka. Ujął jej głowę i dotknął ustami warg. - Ale mnie kochasz. - Och, tak. Szaleńczo. Beznadziejnie. Żarłocznie. - To mniej więcej tak, jak ja kocham ciebie. - Kiedy? - zapytała, przewracając go na plecy. - Kiedy? Cameron patrzył, jak całuje go coraz niżej. Pewne niedogod- ności warte są nagrody, pomyślał, czując głaskanie długich, delikatnych palców w intymnym miejscu. - Kiedy zrozumiałeś, że mnie kochasz? - spytała, kusząc go lekkimi, drobnymi pocałunkami wzdłuż twardej męs-kości. 305 HanmhHowbu. _ - Gdy odkryłem prawdę o Katherne. Siedziałem w ogrodzie kiedy Payton wyciągnął z niej tę ohydną tajemnicę, i jedyną myślą, jaka mi krążyłą po głowie, było:"I po to straciłem kobietę, którą kocham." Co gorsza, nie widziałem żadnego sposobu, by naprawić ten błąd. - Zamknął oczy, gdy poczuł, że wypełnia jej usta wilgotnym gorącem. - Chcę być z tobą Avery - zdążył powiedzieć, nim starcił zdolność mówienia. Bawiła się nim, póki nie zmęczył się pożądaniem. Wtedy go dosiadła i razem doszli do spełnienia. - Co noc budziłęm się spocony i myślałem, że widzę cię, tak jak teraz, czuję twoje ciepło, i prawie płakałem, kiedy okazywało się, że to tylko sen. - Wsunął rękę w miejsce, gdzie byli połączeni, pogładził ją i patrzył, jak jej smukłe eiało drży z rozkoszy. - Kocham cię, Avery. - I ja cię kocham, mój rycerzu, czarny jak grzech. -Nachyliła się nad nim i delikatnie pocałowała w usta. - A teraz czekam na jazdę. -Ostrą? - Bardzo ostrą. Cameron otworzył oczy i zobaczył Avery lezącą jeszcze na jego piersi. Pogładził ją po plecach i poczuł, że dziewczyna lekko się porusza. Będzie to długa i wyczerpująca noc, pomyślał z uśmiechem. - Tyle chcę dla ciebie zrobić, Avery - szepnął. - Robisz mi wspaniałe rzeczy, Cameronie. - Dziękuję. ale nie to miałem na myśli. Oparła się na łokciach i uśmiechnęła do niego. -To mi wystarczy do szczęścia. Odsunął jej delikatnie włosy z twarzy i założył za uszy. 306 Miód - Chcę, żebyś była szczęśliwa, żebyś nigdy nie żałowała, te wyszłaś za takiego czarnego diabła. Dam ci wspaniałe suknie i wszystkie skarby, o jakich marzą dziewczęta. Obiecuję. Skrzywił się, gdy położyła mu palec na ustach. - Ciii - szepnęła. - Chcę od ciebie tylko czterech rzeczy, Cameronie MacAlpin. - A jakich to? - Chcę, żebyś mnie kochał tak, jak ja kocham dębie. - Kocham, tylko pewnie nigdy nie pojmę, jak to się stało, że mam takie szczęście. - Chcę, żebyś mnie potrzebował, jak ja potrzebuję ciebie: - Potrzebuję cię, jak potrzebuję jedzenia i powietrza. -Pogłaskał lekko jej szczupłe biodra. - Potrzebuję cię, żeby zaczynać nowy dzień i wiedzieć, że go przeżyję. Potrzebuję cię przy moim boku, żebym mógł spać w nocy. - Tak samo jest ze mną - zapewniła go. - I chcę, żebyś mi ufał, jak ja ufam tobie, całym sercem, całą duszą, całym życiem. Czuł, że ta odpowiedź jest ważna. Rozumiał dlaczego. Wyraźnie manifestował swój brak zaufania do kobiet, nawet ją tym zranił. Wiedział, że ufa Avery już od dawna, zanim sobie zdał sprawę z tego, że ją kocha. Wiedział też, że nigdy jej tego nie powiedział. - Ufam ci. Ufam ci już od dawna. Avery czuła, że za chwilę może rozpłakać się z radości, ale sądziła, że Cameron nie zrozumiałby tego, więc tylko się uśmiechnęła. - I chcę, żebyś mi dał dzieci. - To życzenie chyba zacząłem już spełniać. - Tak! - Grzmotnęła go w piersi. - Bardzo się wysiliłeś. A ja chcę słodkich czarnookich chłopców. - A ja ze dwie małe koteczki. - Przyglądał się jej badawczo, 307 BAimAnHomJ- widząc, że ona chyba w życiu nie zrozumie, ile mu ofiarowała, i modlił się, żeby nigdy tego nie żałowała. - I co jeszcze? - Noo... - zaśmiała się icho i delikatnie pociągnęła go za nos - mały garnczek miodu od czasu do vzasu mógły się przydać. Obrócił ją na plcey i ułożył w jej ramionach. - Ty jejsteś dla mnie miodem. Epilog Cameron! To, że głos jego drobniutkiej żony był tak donośny, że dotarł z ich sypialni do wielkiej sieni, niebywale go zdumiało. Wybiegł i stanął u stóp schodów, jego kuzynowie zaś, Leargan i Iain, stanęli równie zdumieni. Cameron wyjrzał zza nich i zobaczył Cormaca, zerkającego na wąskie schody i uśmiechającego się nieśmiało. - Nigdy nie przypuszczałem, że mała Avery może tak hałasować - rzekł Cormac. - Gillyanne tak, ale nie Avery. - Może powinienem tam do niej pójść? —zapytał Cameron, Cameron, ty draniu! - E, nie. - Leargan schwycił go za rękę. - Nie jestem pewien, czy to bezpieczne. - Cóż w tym niebezpiecznego? Rodzi dziecko. - Moja Oisele podczas porodu goniła mnie po komnacie z kijem. Cameron zarumienił się, nieco zawstydzony, widząc, że przyjechali rodzice Avery. - Dlaczego to zrobiła? 309 Hannah Howell - Chciała mnie uderzyć parę razy w brzuch, żebym wiedział, jak to jest. Popełniłem błąd, opowiadając jej dla uspokoje- nia różne głupstwa. Maldie wepchnęła ją na łóżko i wtedy uciekłem. - Musisz wszystkim opowiadać te historie?- narzekała Gisele, zdejmując pelerynę i wręczając ją wyraźnie ogłupia- łemu małemu Robowi. - Pomyślą, że jestem jakimś babskim po- tworem- dodała i zwróciła się do zięcia: - Witaj, Cameronie. Skoro dajesz mi wnuczę, żebym miała kogo rozpieszczać, muszę ci chyba wybaczyć. - To bardzo uprzejme, pani - odpowiedział, całując ją w rękę.-Avery jest... - Czy moja mama już jest? - Ależ tu głośno -mruknęła Gisele. - Tu jestem, maleńka! -krzyknęła zbliżając się do schodów. - Już do ciebie idę. - Zanim tu przyjdziesz, czy mogłabyś ode mnie kopnąć Camerona? - No wiesz, Avery... - zaczaj Cameron i potem wrzasnął: -Auu! - Pocierając łydkę wpatrywał się w teściową, która uśmiechnęła się słodko i pocałowała go w policzek. - Nie mogę uwierzyć, że mnie kopnęłaś, pani. - Trzeba robić, co się da, żeby rodząca była zadowolona, prawda?- Ruszyła po schodach. - Już idę, Avery. - Stanęła w drzwiach komnaty, gdzie córka rodziła. - Och, moje maleń-stwo, wyglądasz kwitnąco. - Jestem gruba i spocona. - Ach, to dlatego bije od ciebie taki blask. Czy chcesz czegoś? - Tak, bardzo długi i bardzo ostry nóż, a jak to się skończy, złapię Camerona i obetnę mu... Cameron odetchnął z ulgą, gdy nagłe zamknięcie drzwi sypialni przerwało tę groźbę. Kazał Małemu Robowi zadbać o jedzienie i picie i wysłał swych ludzi do wielkiej sieni. wych ludzi do wielkiej s 310 Miód Z jednej strony chciał być przy żonie, wspierać ją w tych trudnych chwilach narodzin ich dziecka, ale z drugiej wiedział, że dla harmonii ich związku lepiej będzie trzymac się z daleka. Miał do pomocy Anne, Gillyanne, Elspeth i swoją matkę. Mógł się nie obawiać, że zabraknie jej opieki. - Nie ,artw się, chłopcze- powiedział Nigel nalewając sobie wina. - Większość dziewcząt z naszego klanu we w takich razach być z kobietami. A czasem jest bezpieczniejsi dla mężczyzny przebywanie poza ich zasięgiem. - Mama Avery jest na ciebie zła, panie Cameronie? - spytał Alan, podchodząc do fotela ojca. - Troszeczkę - odpowiedział Cameron, targając pieszczot-liwie gęste czarne loczki synka. - To jej przejdzie. Rodzenie dziecka troszkę boli, więc Avery musi pokrzyczeć, nic więcej. - Wiem. Mama Beth też tak robiła. Popatrzył, jak Alan wrócił do małego Christophera. dość wstrętnego kota imieniem Muddy i niani Agnes, siedzącej przy kominku. W ciągu dziewięciu miesięcy, które minęły od ślubu Camerona z Avery, mały był już u nich trzy razy, zawsze z Christopherem i Agnes. Chłopiec przyjął do wiadomości, te nazywa się MacAlpin, ale niewątpliwie odsunięcie go chociaż trochę od przybranej rodziny zajmie wiele czasu. Alan naj-wyraźniej chciał mieć obie rodziny. Cameron czuł, że chyba nigdy nie rozłączy go z Christopherem. Avery miała rację, między dwoma chłopcami, porzuconymi przez matki, istniała głęboka więź. Wystarczyło, że zaakceptował go jako ojca, chociaż Cameron dzielił ten zaszczyt z Cormakiem. Ponieważ Connac i Elspeth uratowali ten zaszczyt z Cormakiem. Ponieważ Cormac i Elsepth uratowali jego snowi życie, wychowali jak swojego i dalej chcieli to robić, nie mogł mieć żalu o to, jakie miejsce zajmują w zyciu i uczuciach chłopcach. Obecna wizyta mogła być obie- cująca, gdyż tym razem Alan miał pozostać kilka miesięcy, 311 jZuflMir Hornu Cameron bowiem rozpoczynał rycerskie ćwiczenie Christ- phera. Może teraz wzmocnią się więzi między nim a synem. Myśli o dzieciach i rodzinie znów skierowały jego wzrok ku schodam. Mimo zaufania do kobiet, doglądających Avery, nie mógł powstrzymać obaw. Jego żona jest silna duchem, lecz ma delikatną budowę. Patrząc na Cormaca i Nigela, Ojca Avery, pocieszał się, że matki Elsepth i Avery też były dobne. a p rzeżyly narodziny dzieci. Gdyby żona go potrzebowała, postałaby po niego. Ponieważ tak naprawdę me chciał widzieć jej, cierpienia, nie powinien czuć się urażony, że tego nie zrobiła. Chyba będę musiała przeprosić Camerona za te wszystkie obelgi i pogróżki - oświadczyła Avery, biorąc synka w ramiona, by go nakarmić. - Nie rób tego - poradziła jej matka, całując w policzek najpierw ją, a potem dziecko. - Byłam trochę... za ostra. - Nieduża cena, jaką płacą mężczyźni za tę ciężką robotę, jaką wykonujemy. Radośnie zostawiają w tobie nasienie i w ogó- le o tym nie myślą, póki biedna kobieta nie zaczyna się męczyć i pocić, żeby to urodzić. - Gisele wymieniła uśmiechy z pozo- stałymi kobietami, po czym poklepała maleństwo po pleckach. - Świetnie sobie poradziłaś, Avery. My, kobiety Murrayów, nadajemy się do rodzenia dzieci. Tylko pamiętaj... - Wiem. Nie za dużo i nie za często. Myślę, że chciałabym teraz zobaczyć się z mężem. Zanim zasnę. Wkrótce po wyjściu kobiet przyszedł Cameron. Niemal wbiegł do komnaty, gdzie stanął i dłuższą chwilę patrzył na żonę. Zamknśł drzwi, oparł się o nie i wziął kilka głębokich oddechów, nim podszedł do łóżka. Avery poklepała miejsce 312 Miód koło siebie, zapraszając go. Usiadł tak ostrożnie, ze aż się uśmiechnęła. - Nie mam noża, Cameronie - mruknęła, ciesząc się z jego uśmiechu. - No, popatrz na swojego syna. - Położyła mu go na kolanach i odwiązała zawiniątko. -Czyż to nie najpiękniejsze dziecko, jakie widziałeś? Cameron patrzył na syna. Naprawdę bardzo chciał przytaknąć, ale dla niego niemowlę wyglądało jak staruszek z plamami, tylko mały. Ciemny staruszek, ze sterczącymi włosami, ciemną skórą i małą, niebieskawą gwiazdką na brzuszku. Dziecko miało wszystko, co potrzeba, zauważył, myśląc gorączkowo, co powiedzieć. Później usłyszał śmiech Avery, a gdy na nią spojrzał, była roześmiana od ucha do ucha. - Niedługo będzie śliczny i grubiutki - powiedziała. Poca- łowała męża w policzek i zawinęła maleństwo w powijaki. - Narodziny są dla nich trudne. Prawdopodobnie równie trudne, jak dla matek. Wierz mi, widziałam dostatecznie dużo noworod- ków, żeby wiedzieć, że ten jest doskonały. - Oczywiście, matczyna duma nie ma tu nic do rzeczy -zażartował. - Oczywiście, że nie. — Trzymając dziecko w ramionach, przysunęła się bliżej męża. - Ma twoje czarne włosy. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, jaki będzie kolor jego oczu. - Są niebieskie. - Delikatnie dotknął włosków na główce synka. - Dziwnie niebieskie. - To są oczy noworodka. Zmienią się. Czy zdecydowałeś, jak mu damy na imię? - Tormand, po moim ojcu, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - Nie, to ładne imię. - Uniosła głowę i pocałowała go w usta. - Dziękuję ci za syna, mężu. Cameron objął ją ramieniem i przytulił. - Nie, to ja ci powinienem podziękować. W końcu miałem 313 Przyjemniejszą rolę w jego stworzeniu. Ty zrobiłaś całą robotę. Na pewno dobrze się czujesz? - spytał łagodnie, nareszcie wyrażajac swoje obawy. - Tak, tylko jestem zmęczona. - Ziewnęła, ale dalej patrzyła na syna. - Myślę, że będzie podobny do ciebie i małego Alana. - Biedny chłopak. - O nie, mężu, nigdy za wielu czarnych rycerzy, żeby uszczęśliwiać dziewczęta. - Jesteś zaślepiona, kochanie, ale codziennie dziękuję za to Bogu. - Pochylił się nad nią i powoli, mocno ją pocałował. - Kocham cię, kotku. Avery wyciągnęła rękę i pogłaskała go po zarośniętym policzku. - Kocham cię, mój rycerzu czarny jak grzech. - Zachicho- tała, gdy nagle jęknął i ukrył twarz w jej włosach. - Wiesz, co bym teraz chciał zrobić? - Tak, na pewno nie bardziej niż ja, ale przez miesiąc nie wolno. - Miesiąc? - Kiedy zobaczył, że żona ziewa, ułożył ją wygodniej w swych ramionach. - Cały miesiąc. Cztery długie tygodnie - mruczała, nie mogąc już powstrzymać opadających powiek. - Myślę, że będę musiał to potraktować jak czas dobrze wykorzystany. - Na co wykorzystany? -Na odnowienie zapasów miodu. - Uśmiechnął się, gdy zachichotała tuż przed zaśnięciem. Kiedy był pewien, że jej nie obudzi, Cameron wstał z łoża. Ostrożnie wziął syna z jej ramion i zaniósł do kołyski. Pomyślał, iż Avery ma rację, mówiąc, żeTormand ma szanse być bardzo do niego podobny. POczuł dumę, że odciska tak wytaxnie piętno na swych synach i wiedział, że tę dumę zawdzięcza żonie. 314 Miłość Avery wyzwoliła go z wielu wątpliwości i przykrości, bo kiedy na niego patrzyła, czul się niezwykle przystojny. - Zdradzę ci mały sekret, syneczku - powiedział, układając dziecko w kołysce i przykrywając. - To jest sekret szczęścia. Będziesz bardzo podobny do mnie, a niektórzy idioci uważają, ze to niedobrze. Nie słuchaj tych podszeptów diabła, że w czar- nym ciele jest czarna dusza. Rozglądaj się dookoła siebie, chłopcze, aż znajdziesz panienkę, która będzie na ciebie pa- trzyła, jakbyś był najpiękniejszy w całym chrześcijańskim świecie. Nie zadowalaj się niczym innym. Poszukaj dziewczyny, która uśmiecha się do ciebie, kocha cię, chociaż zachowujesz się jak idiota, mocno tuli cię w nocy, a wtedy się przekonasz, że wcale nie jest tak źle być rycerzem czarnym jak grzech. -Głaszcząc delikatnie czarne włoski synka, znów spojrzał na Avery. - Prawdę mówiąc, będziesz współczuł wszystkim innym, bo wygląda na to, że my, czarni rycerze, potrafimy znaleźć raj.