Richard Brautigan Potwór Profesora Hawklinea Western Gotycki Przełożył Jacek Matuszak Ta książka jest dla gangu z Montany Księga pierwsza Hawaje Lekcja jazdy konnej Siedzieli w kucki na skraju pola ananasów i ściskając strzelby, obserwowali mężczyznę, który uczył syna jeździć konno. Było lato 1902 roku na Hawajach. Od dłuższej chwili żaden z nich nie odezwał się ani słowem. Siedzieli przykucnięci, obserwując mężczyznę, chłopca i konia. Nie był to krzepiący widok. – Nie mogę – powiedział Greer. – Kawał sukinsyna – zgodził się Cameron. – Nie mogę zastrzelić faceta, który uczy dzieciaka jeździć na koniu – powiedział Greer. – Po prostu nie potrafię. Greer i Cameron wyglądali nie na miejscu na tym polu ananasów, jak zresztą w ogóle na Hawajach. Byli ubrani niczym kowboje i ich ubrania pasowały jak ulał do wschodniego Oregonu. Greer miał przy sobie swoją ulubioną broń – kraga 30:40, a Cameron winchestera 25:35. Greer, który lubił żartować z karabinu Camerona, pytał go często: „Po co taszczysz ze sobą tę flintę na króliki, skoro możesz mieć prawdziwy karabin jak ten krag?” Nie odrywali wzroku od lekcji. – No i tak przelatuje nam koło nosa po tysiąc dolarów na łebka – powiedział Cameron. – I cała ta cholerna podróż poszła na marne! Myślałem, że będę rzygał do końca życia na tym cholernym statku, a teraz czeka mnie jeszcze raz to samo i na dodatek tylko z drobniakami w kieszeni! Greer pokiwał głową. Podróż z San Francisco na Hawaje była najgorszą rzeczą, jaka im się kiedykolwiek przydarzyła. Była jeszcze gorsza niż tamten zastępca szeryfa z Idaho, do którego strzelili kiedyś dziesięć razy, a on wciąż nie chciał umrzeć. W końcu Greer musiał go poprosić: „Słuchaj, umieraj, bo nie chcemy już do ciebie strzelać”. Na to zastępca szeryfa: „Dobra, umrę, ale nie strzelajcie już do mnie”. „Już nie będziemy” – obiecał Cameron. „W porządku, umieram” – i umarł. Mężczyzna, chłopiec i koń znajdowali się na podwórzu przed dużym białym domem, który stał w cieniu palm kokosowych. Dom wyglądał jak wyspa połyskująca pośród pól ananasów. Dobiegająca z wnętrza muzyka grana na fortepianie dryfowała leniwie przez ciepłe popołudnie. Po chwili na werandzie pojawiła się kobieta. Wyglądała na żonę i matkę. Miała na sobie długą białą suknię z wysokim krochmalonym kołnierzykiem. – Kolacja gotowa! – zawołała. – Chodźcie jeść, kowboje! – Szlag by to trafił – zaklął Cameron. – Logicznie rzecz biorąc, facet powinien być już trupem, którego przygotowują do wystawienia we frontowym salonie, a ten idzie sobie do domu na obiad. – Wynośmy się z tych pieprzonych Hawajów – powiedział Greer. Z powrotem do San Francisco Cameron stale coś liczył. Zanim dopłynęli do San Francisco, zwymiotował dziewiętnaście razy. Liczył wszystko, co robił. Przed laty, kiedy Greer poznał Camerona, wyprowadzało go to trochę z równowagi, ale dotąd zdążył się już przyzwyczaić. Musiał, bo inaczej doprowadziłoby go to do obłędu. Ludzie zastanawiali się czasem, co robi Cameron, i Greer mówił im wówczas: „Coś tam liczy”. Ludzie pytali: „Ale co?”, na co Greer odpowiadał: „Co za różnica?” Wtedy ludzie mówili tylko: „No tak”. Zwykle nikt nie zagłębiał się dalej w ten temat, ponieważ Greer i Cameron byli bardzo pewni siebie w ten rozluźniony, swobodny sposób, który wprawia otoczenie w niepokój. Greer i Cameron robili wrażenie ludzi, którzy poradzą sobie w każdej sytuacji z minimalnym wysiłkiem i maksymalnym skutkiem. Nie wyglądali przy tym na brutalnych ani nikczemnych. Byli jak odprężona esencja wypreparowana z tych dwóch cech. Zachowywali się tak, jakby byli spoufaleni z czymś, co tylko oni dwaj potrafili dostrzec. Innymi słowy, mieli właściwe warunki. Nikt nie miał specjalnej ochoty wpieprzać im się w drogę, nawet jeśli Cameron stale coś liczył, na przykład ile razy zwymiotował w drodze do San Francisco. Zarabiali na życie, zabijając ludzi. W którymś momencie podróży Greer zapytał: – Ile to już razy? A Cameron odparł: – Dwanaście. – A ile w tamtą stronę? – Dwadzieścia. – To jaki będzie wynik? – Mniej więcej po równo. Panna Hawkline Nawet teraz panna Hawkline czekała na nich w tym wielkim, bardzo zimnym i żółtym domu... we wschodnim Oregonie... a oni w tym czasie zarabiali pieniądze na podróż w Chinatown w San Francisco, zabijając jakiegoś Chińczyka, którego śmierć była do czegoś potrzebna paru innym Chińczykom. To był prawdziwy twardziel i Chińczycy zaproponowali Greerowi i Cameronowi, że zapłacą im za jego zabicie siedemdziesiąt pięć dolarów. Panna Hawkline siedziała naga na podłodze pokoju pełnego instrumentów muzycznych i lamp naftowych przykręconych na niski płomień. Siedziała obok klawesynu, na którego klawiszach pobłyskiwało niezwykłe światło, a obok niego spoczywał jego cień. Na zewnątrz wyły kojoty. Zniekształcone przez światło lamp cienie instrumentów układały się na jej ciele w egzotyczne kształty, a na kominku palił się pokaźny stos drewna. Ogień wydawał się przesadnie duży, ale musiał taki być, gdyż w domu było bardzo zimno. Rozległo się pukanie do drzwi. Panna Hawkline odwróciła głowę. – Tak? – odezwała się. – Kolacja będzie podana lada chwila – dobiegł zza drzwi głos starszego mężczyzny. Mężczyzna nie próbował wejść do pokoju. Stał za drzwiami. – Dziękuję, panie Morgan – powiedziała panna Hawkline. Po chwili za drzwiami zadudniły potężne kroki, które oddaliły się hallem w kierunku innych drzwi, a za nimi w końcu zamarły. Kojoty były blisko domu. Ich wycie brzmiało tak, jakby siedziały na frontowym ganku. – My dać wam siedemdziesiąt pięć dolary. Wy zabić – powiedział szef Chińczyków. Oprócz nich w małym, mrocznym pomieszczeniu siedziało jeszcze pięciu, a może sześciu innych Chińczyków. Powietrze było przesycone zapachem niedobrych chińskich potraw. Kiedy Greer i Cameron usłyszeli sumę siedemdziesięciu pięciu dolarów, uśmiechnęli się tylko w ten niewymuszony sposób, który zwykle natychmiast zmieniał bieg rzeczy. – Dwieście dolary – powiedział szef Chińczyków, nie zmieniając wyrazu twarzy. Był wcale niegłupi. Dlatego właśnie był szefem. – Dwieście pięćdziesiąt. Gdzie on jest? – zapytał Greer. – Obok – powiedział szef Chińczyków. Greer i Cameron poszli tam i go zabili. Nigdy się nie dowiedzieli, jakim był twardzielem, bo nie dali mu żadnej szansy. Tak właśnie wykonywali swoją robotę – bez wdawania się w niepotrzebne szczegóły. Podczas gdy oni zajmowali się swoim Chińczykiem, panna Hawkline ciągle na nich czekała, naga na podłodze pokoju wypełnionego cieniami instrumentów. Z pomocą lamp cienie igrały na jej ciele w tym wielkim domu we wschodnim Oregonie. W pokoju było też coś jeszcze. To coś obserwowało ją i napawało się widokiem jej nagiego ciała. Panna Hawkline nie zdawała sobie sprawy z obecności tego czegoś. Nie miała też pojęcia, że jest naga. Gdyby wiedziała, że jest naga, byłaby wstrząśnięta. Była prawdziwą młodą damą – może z wyjątkiem dosadnego języka, który odziedziczyła po ojcu. Panna Hawkline myślała o Greerze i Cameronie, chociaż nigdy ich nie spotkała ani nawet o nich nie słyszała. Mimo to nigdy nie przestała oczekiwać ich przybycia, tak jak zawsze ich przeznaczeniem było tu przybyć, jako że stanowiła ona część ich gotyckiej przyszłości. Następnego dnia rano Greer i Cameron złapali pociąg do Portlandu w stanie Oregon. Był piękny dzień. Obaj byli bardzo zadowoleni, bo lubili jeździć pociągiem do Portlandu. – Który raz? – zapytał Greer. – Szósty z przesiadką i ósmy bez – odparł Cameron, Magiczne Dziecko Łajdaczyli się już trzeci dzień, kiedy znalazła ich indiańska dziewczyna. Mieli zwyczaj połajdaczyć się w Portlandzie przez jakiś tydzień, zanim zaczęli się rozglądać za nową pracą. Indianka znalazła Greera i Camerona w ich ulubionym burdelu. Nigdy przedtem ich nie widziała ani o nich nie słyszała, ale już na pierwszy rzut oka poznała, że to właśnie ludzie, na których czeka panna Hawkline. Bawiła w Portlandzie od trzech miesięcy, szukając właściwych ludzi. Na imię miała Magiczne Dziecko. Myślała, że ma piętnaście lat. Weszła do tego burdelu przez przypadek. Tak naprawdę szukała burdelu, który znajdował się o przecznicę dalej. – Czego tu chcesz? – zapytał Greer. Na jego kolanach siedziała ładna blondyneczka w wieku może czternastu lat. Była goła, jak ją Pan Bóg stworzył. – Czy to Indianka? – spytała. – Jak on tu weszła? – Zamknij się – powiedział Greer. Cameron zaczynał właśnie pieprzyć drobną brunetkę. Przerwał na chwilę, żeby zerknąć przez ramię na Magiczne Dziecko. Nie wiedział, co robić – pieprzyć dalej czy dowiedzieć się, o co chodzi tej Indiance. Magiczne Dziecko stała bez słowa. Mała kurwa ponagliła go: – Wsadzaj! – Zaczekaj chwilę – powiedział Cameron, podnosząc się. W końcu się zdecydował. Indianka sięgnęła do kieszeni i wyjęła fotografię. Było to zdjęcie bardzo pięknej młodej kobiety. Siedziała naga na podłodze pokoju wypełnionego instrumentami muzycznymi. Magiczne Dziecko pokazała fotografię Greerowi. – Co to jest? – zapytał Greer. Magiczne Dziecko podeszła do Camerona i pokazała mu fotografię. – Ciekawe – powiedział Cameron. Dwie młode kurwy nie miały pojęcia, co się dzieje. Nigdy jeszcze nie widziały czegoś podobnego, a widziały już sporo. Brunetka zakryła sobie nagle łono, bo poczuła się zawstydzona. Blondynka gapiła się w milczeniu niedowierzającymi błękitnymi oczami. Jak mężczyzna kazał jej się zamknąć, to się zamykała. Zanim została kurwą, mieszkała na wsi. Wówczas Magiczne Dziecko sięgnęła do kieszeni indiańskiej sukienki i wyjęła pięć tysięcy dolarów w studolarowych banknotach. Wyjęła pieniądze tak, jakby całe życie nie robiła nic innego. Podała Greerowi dwadzieścia pięć banknotów, po czym podeszła do Camerona i wręczyła mu pozostałe dwadzieścia pięć. Kiedy już rozdała pieniądze, stanęła i patrzyła na nich w milczeniu. Odkąd weszła do pokoju, nie powiedziała jeszcze ani słowa. Greer cały czas siedział z blondynką na kolanach. Spojrzał na Indiankę i bardzo powoli skinął głową na znak, że się zgadza. Cameron, z półuśmiechem na twarzy, leżał obok brunetki, która zakrywała sobie ręką łono. Indianka Następnego ranka Greer i Cameron opuścili Portland pociągiem jadącym wzdłuż rzeki Kolumbii w stronę Central County we wschodnim Oregonie. Siedzieli na swoich miejscach zadowoleni, bo lubili podróżować pociągiem. Indianka jechała razem z nimi. Nie mogli się na nią napatrzeć, ponieważ była bardzo piękna. Była wysoka, szczupła i miała długie, proste, czarne włosy. Jej rysy były lekko wyzywające. Obaj zwrócili szczególną uwagę na jej usta. Siedziała w bardzo wdzięczny sposób i patrzyła na Kolumbię, a pociąg zmierzał w górę rzeki, w kierunku wschodniego Oregonu. Przyglądała się rzeczom, które ją ciekawiły. Greer i Cameron nawiązali rozmowę z Magicznym Dzieckiem, kiedy byli już jakieś trzy lub cztery godziny za Portlandem. Byli bardzo ciekawi, o co w tym wszystkim chodzi. Dziewczyna nie powiedziała więcej niż sto słów, odkąd weszła do burdelu i zaczęła zmieniać ich życie. Ani jedno z nich zresztą nie dotyczyło tego, co mają zrobić; wiedzieli tylko tyle, że jadą do Central County, aby spotkać niejaką pannę Hawkline, która sama im powie, za co zapłaciła im pięć tysięcy dolarów. – Po co jedziemy do Central County? – zapytał Greer. – Zabijacie ludzi, prawda? – spytała Magiczne Dziecko. Jej głos był łagodny i precyzyjny. Byli zaskoczeni jego brzmieniem. Nie spodziewali się, że zabrzmi w ten sposób. – Czasami – powiedział Greer. – Mają tam sporo kłopotów z owcami – powiedział Cameron. – Słyszałem, że było tam parę zabójstw; w zeszłym tygodniu zginęło czterech ludzi, a w sumie w tym miesiącu dziesięciu. Znam paru rewolwerowców z Portlandu, którzy pojechali tam kilka dni temu. Całkiem nieźli fachowcy. – Naprawdę dobrzy – potwierdził Greer. – Chyba najlepszych trzech ludzi, jakich znam, no, może oprócz jeszcze dwóch. Dać sobie z takimi radę to niełatwa sprawa. Pojechali tam, żeby pracować dla hodowców bydła. A twoja szefowa po której jest stronie? Czy może ma dla nas jakąś osobistą robotę? – Panna Hawkline sama wam wyjaśni, co macie zrobić – powiedziała Magiczne Dziecko. – Nie wydusimy z ciebie ani słowa, co? – zapytał Greer z uśmiechem. Magiczne Dziecko spojrzała przez okno na Kolumbię. Po rzece płynęła łódka. Siedziało w niej dwoje ludzi. Nie mogła dostrzec, co robią. Jedno z nich trzymało parasol, mimo że nie padał deszcz ani nie świeciło słońce. Greer i Cameron pogodzili się z tym, że nie dowiedzą się, co mają zrobić, ale Magiczne Dziecko nie przestawała ich intrygować. Byli zdziwieni brzmieniem jej głosu, bo nie brzmiał on jak głos Indianki. Był jak głos kobiety ze Wschodniego Wybrzeża, która przeczytała całe mnóstwo książek. Przyjrzeli się też baczniej jej samej i zobaczyli, że wcale nie jest Indianką. Nie wspomnieli o swoim odkryciu ani słowem. Mieli pieniądze i to się dla nich liczyło. Doszli do wniosku, że jeśli ona ma ochotę być Indianką, to jej sprawa. Gompville Pociąg dojeżdżał tylko do Gompville, które było administracyjną stolicą Morning County i skąd do Billy było około pięćdziesięciu mil dyliżansem. Był chłodny, bezchmurny poranek i pół tuzina zaspanych psów obszczekiwało parowóz. – Gompville – powiedział Cameron. W Gompville mieściła się główna kwatera Stowarzyszenia Łowców Owiec Moming County. Stowarzyszenie miało prezesa, wiceprezesa, sekretarza, woźnego oraz własne przepisy, według których zabijanie owiec było jak najbardziej zgodne z prawem. Na hodowcach owiec to wszystko i tak nie robiło większego wrażenia, w związku z czym skłócone strony sprowadziły z Portlandu rewolwerowców i w całej okolicy stosunek do zabijania stał się bardzo beztroski. – Jak w zegarku – powiedział Greer do Magicznego Dziecka, kiedy doszli do miejsca, skąd odjeżdżały dyliżansy. Dyliżans do Billy miał odjeżdżać lada chwila. Cameron niósł na ramieniu długą, wąską skrzynkę. W jej wnętrzu znajdował się obrzynek kaliber dwanaście, winchester 25:35, krag 30:40, dwa rewolwery kaliber.38 i pistolet automatyczny kaliber.38. Ten ostatni Cameron kupił na Hawajach od pewnego żołnierza, który powracał z Filipin po dwóch latach walki z tamtejszymi rebeliantami. – Co to za pistolet? – spytał go Cameron. Siedzieli pili w jakimś barze w Honolulu. – To jest broń do zabijania jebanych Filipińców – odparł żołnierz. – Zabija tych bydlaków tak śmiertelnie, że każdy jeden potrzebuje dwóch grobów, żeby go pochować. Po opróżnieniu butelki whiskey i długiej rozmowie o kobietach Cameron kupił pistolet od żołnierza, który był bardzo szczęśliwy, że wraca do domu i nie będzie już musiał więcej go używać. Obyczaje w Central County Central County było rozległym okręgiem zamkniętym od północy i południa dwoma łańcuchami gór, pomiędzy którymi rozciągało się odludzie. Góry były pełne drzew i potoków. Odludzie nazywało się Martwe Wzgórza. Było szerokie na trzydzieści mil. Były tam tysiące wzgórz, które latem stawały się żółte i jałowe. Porastały je gęste zarośla jałowca i kilka sosen stojących tu i ówdzie jak zabłąkane owce, które przywędrowały tu z gór i już nigdy nie potrafiły odnaleźć drogi powrotnej. ...biedne drzewa... Liczba ludności w Central County wynosiła około tysiąca stu osób, plus minus jakaś śmierć czy narodziny, czy kilku przyjezdnych, którzy zdecydowali się rozpocząć tu nowe życie, czy też paru zasiedziałych mieszkańców, którzy wyjeżdżali na zawsze albo wracali szybko przygnani tęsknotą. Na podobieństwo krótkiej historii człowieka w Central County były dwa miasteczka. Jedno z nich znajdowało się w pobliżu północnego pasma gór i nazywało się Brooks. Drugie było blisko południowego pasma gór i nazywało się Billy. Nazwy miasteczek pochodziły od imion Billy’ego i Brooksa Patersonów, którzy byli pierwszymi osadnikami w tym regionie i którzy pewnego wrześniowego popołudnia pozabijali się w wyniku kłótni o pięć kurczaków. Ta fatalna w skutkach sprzeczka o kurczaki zdarzyła się w 1881 roku, ale w 1902 roku w Central County ciągle jeszcze trwały spory o to, do kogo należały i kto był winien strzelaniny, która przyniosła śmierć obu braciom, owdowiła dwie żony i osierociła dziewięcioro dzieci. Brooks było administracyjną stolicą okręgu, ale mieszkańcy Billy kwitowali to krótko: „Pieprzyć Brooks”. W podmuchach porannego wiatru Tuż za Gompville z mostu na rzece zwisał człowiek. Na jego twarzy malował się wyraz niedowierzania, tak jakby ciągle nie mógł pojąć, że jest martwy. Nie chciał. Zwyczajnie nie chciał w to uwierzyć, dopóki go nie pochowają. Jego ciało kołysało się w podmuchach porannego wiatru. Razem z Greerem, Cameronem i Magicznym Dzieckiem dyliżansem podróżował wędrowny sprzedawca drutu kolczastego. Wyglądał jak pięćdziesięcioletnie dziecko z długimi, kościstymi palcami i zimnobiałymi paznokciami. Jechał do Billy, a potem do Brooks sprzedawać drut kolczasty. Interes szedł dobrze. – Takie rzeczy są tu ostatnio na porządku dziennym – powiedział, wskazując palcem ciało. – To ci rewolwerowcy z Portlandu. To ich robota. Tylko on jeden się odzywał. Nikt poza nim nie miał nic do powiedzenia na głos. Greer i Cameron mówili to, co mieli do powiedzenia, w myślach. Magiczne Dziecko siedziała z tak niezmąconą miną, że można by pomyśleć, iż wychowała się w kraju, w którym trupy zwisają na każdym kroku jak kwiaty. Dyliżans, nie zatrzymując się, przejechał przez most. Zabrzmiało to, jakby przez most przeszła mała burza z piorunami. Wiatr obrócił ciało, tak że patrzyło, jak dyliżans odjeżdża drogą wzdłuż rzeki, by w końcu zniknąć za zakrętem wśród zielonych, pokrytych kurzem drzew. „Kawa” z wdową Parę godzin później dyliżans stanął przed domem wdowy Jane. Woźnica lubił zatrzymywać się w drodze do Billy, żeby wstąpić do wdowy na filiżankę „kawy”. W rzeczywistości to, co rozumiał przez filiżankę kawy, nie było żadną filiżanką kawy. Woźnica miał romans z wdową i zatrzymywał dyliżans przed jej domem, po czym wprowadzał wszystkich pasażerów do środka. Wdowa częstowała każdego filiżanką kawy, a na stole stała zawsze wielka taca pełna pączków domowego wypieku. Wdowa Jane była bardzo chudą, ale pogodną kobietą po pięćdziesiątce. Następnie woźnica, niosąc w ręce rytualną filiżankę kawy, udawał się wraz z wdową na piętro. Wszyscy podróżni siedzieli w kuchni i jedli pączki, popijając kawę, a woźnica konsumował swoją „kawę” z wdową w jej sypialni na piętrze. Pisk sprężyn wstrząsał całym domem jak mechaniczny deszcz. Cora Cameron wniósł skrzynkę z bronią do domu. Nie chciał zostawić jej bez opieki w dyliżansie. Greer i Cameron nigdy nie nosili przy sobie broni, chyba że mieli zamiar kogoś zabić. Przez resztę czasu broń pozostawała w skrzyni. Wędrowny sprzedawca drutu kolczastego siedział w kuchni z filiżanką obok Camerona, ale nie powiedział na jej temat ani słowa. Był jednak wystarczająco mocno zaintrygowany Magicznym Dzieckiem, żeby zapytać ją, jak ma na imię. – Magiczne Dziecko – odpowiedziała Magiczne Dziecko. – To ładne imię – powiedział. – I proszę mi nie mieć za złe, że to powiem, ale bardzo ładna z pani dziewczyna. – Dziękuję. Wówczas przez grzeczność zapytał Greera, jak ma na imię. – Greer – odparł Greer. – Ciekawe imię – powiedział. Następnie zapytał Camerona, jak ten ma na imię. – Cameron – odrzekł Cameron. – Wszyscy tutaj mają ciekawe imiona – powiedział. – Ja nazywam się Marvin Cora Jones. Nieczęsto spotyka się mężczyznę, który ma na drugie imię Cora. W każdym razie ja takiego nie spotkałem, a byłem już w wielu miejscach, łącznie z Anglią. – Cora to rzadkie imię dla mężczyzny – przyznał Cameron. Magiczne Dziecko wstała, podeszła do pieca i nalała kawy Greerowi i Cameronowi. Dolała też trochę wędrownemu sprzedawcy drutu kolczastego. Uśmiechnęła się. Na stole stał ogromny talerz pączków i wszyscy się nimi zajadali. Wdowa Jane była dobrą kucharką. Dom, niczym lustro, cały czas odbijał ruchy łóżka na piętrze. Greer i Cameron wypili również po szklance mleka z pięknego porcelanowego dzbanka na stole. Lubili wypić od czasu do czasu szklankę mleka. Polubili także uśmiech na twarzy Magicznego Dziecka. Oglądali go po raz pierwszy. – Dostałam to imię po prababci. Nie przeszkadza mi to. Spotkała kiedyś na przyjęciu George’a Washingtona. Opowiadała, że był ujmującym człowiekiem, ale że był trochę niższy, niż myślała – powiedział wędrowny sprzedawca drutu kolczastego. – Poznaję mnóstwo interesujących ludzi, kiedy im mówię, że mam na imię Cora. To coś, co ludzi zaciekawia. No i jest to też trochę zabawne. Nie przeszkadza mi, kiedy ludzie się śmieją, bo to trochę śmieszne, żeby mężczyzna miał na imię Cora. Lekarstwo na kurz Woźnica i wdowa zeszli po schodach, obejmując się czule. – To naprawdę miło z twojej strony, że mi to pokazałaś – powiedział woźnica. Oblicze wdowy jaśniało jak gwiazda. Woźnica zachowywał się z figlarną powagą, ale widać było, że to tylko żarty. – Dobrze jest zrobić sobie postój i napić się trochę kawy – zwrócił się do wszystkich siedzących przy stole. – Trochę łatwiej wtedy człowiekowi podróżować, a co do tych pączków, to kopnięcie muła smakuje o wiele gorzej. Nie było sprzeciwu. Myśli z 12 lipca 1902 roku Około południa dyliżans jechał z grzechotem przez góry. Było gorąco i nudno. Cora, wędrowny sprzedawca drutu kolczastego, uciął sobie drzemkę. Wyglądał jak śpiący płot. Greer wpatrywał się w pełne wdzięku wybrzuszenie długiej, prostej sukienki Magicznego Dziecka, tam gdzie dotykała jej piersi. Cameron rozmyślał o człowieku, który zwisał z mostu. Myślał o tym, że na przełomie wieku pił z nim kiedyś w Billings w Montanie. Cameron nie był zupełnie pewien, ale mężczyzna, który zwisał z mostu, okropnie przypominał tego faceta, z którym się kiedyś upili w Billings. Jeśli to nie był on, to jego bliźniak. Magiczne Dziecko obserwowała, jak Greer gapi się na jej piersi. Wyobrażała go sobie, jak dotyka ich swoimi niedbale silnymi rękami. Była wewnętrznie podniecona i zadowolona, wiedząc, że będzie rżnęła Greera, zanim zapadnie noc. W tym samym czasie Cameron rozmyślał o nieboszczyku na moście. Może to w Denver się napili. Magiczne Dziecko planowała zerżnąć również Camerona. Lornetka Nagle dyliżans zatrzymał się na szczycie zbocza, z którego zakosami spływała w dół łąka. Nad łąką krążyła starotestamentowa liczba sępów, które lądowały co jakiś czas i za chwilę znów się podrywały. Były jak anioły ciała zgromadzone w celu odprawiania modłów w otwartej na oścież świątyni złożonej z wielu małych, białych, nie tak dawno żywych jeszcze rzeczy. – Owce! – wykrzyknął woźnica. – Tysiące owiec! Patrzył na łąkę przez lornetkę. Za czasów wojen z Indianami był podporucznikiem kawalerii i teraz, kiedy powoził dyliżansem, miał ją zawsze przy sobie. Wystąpił z kawalerii, bo nie lubił zabijać Indian. – Tak właśnie wygląda działalność Stowarzyszenia Łowców Owiec – powiedział. Wszyscy pasażerowie wyjrzeli przez okna, a kiedy woźnica zgramolił się z kozła na ziemię, wysiedli z dyliżansu. Patrzyli, jak sępy zjadają owce w dole na łące, i rozprostowywali zmęczone podróżą kości. Na szczęście wiatr wiał w przeciwnym kierunku, więc nie przynosił im zapachu śmierci. Mogli ją oglądać i jednocześnie nie spoufalać się z nią za bardzo. – Ci łowcy owiec wiedzą, jak polować na owce – powiedział woźnica. – Wystarczy mieć broń – rzekł Cameron. Billy Kiedy przejechali przez Cienisty Potok, była pora kolacji. Nikt nie zwisa z tego mostu, pomyślał Cameron, kiedy dyliżans wjeżdżał do Billy. Na twarzy Magicznego Dziecka malował się wyraz zadowolenia. Była szczęśliwa, że wraca do domu. Podróżowała wiele miesięcy, zajęta wypełnianiem polecenia panny Hawkline, a obok niej siedzieli oni. Nie mogła się doczekać spotkania z panną Hawkline. Miały sobie tyle do powiedzenia. Chciała opowiedzieć pannie Hawkline o Portlandzie. Oddech Magicznego Dziecka przyspieszył się zauważalnie na myśl o nagich ciałach Greera i Camerona; Rzecz jasna oni nie mieli pojęcia, że Magiczne Dziecko będzie ich już wkrótce rżnąć. Zauważyli, że oddycha inaczej, ale nie wiedzieli, co to oznacza. Myśleli, że jest szczęśliwa z powodu powrotu do domu, albo coś w tym stylu. Billy było gwarne, jako że była to pora kolacji. Zapach mięsa i ziemniaków unosił się ciężko na wietrze. Wszystkie drzwi i okna w Billy były pootwierane. Był upalny dzień i słychać było, jak ludzie w domach jedzą i rozmawiają. Billy składało się z jakichś sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu domów, budynków i szop stojących po obu stronach potoku. Potok płynął przez wąwóz, którego zbocza zarastały krzewy jałowca, nadając wszystkiemu słodki, świeży zapach. W Billy były trzy bary, knajpa, sklep kolonialny, kuźnia i kościół. Nie było hotelu, banku ani lekarza. Miasteczko miało szeryfa, ale nie było w nim aresztu. Szeryf go nie potrzebował. Nazywał się Jack Williams i kiedy chciał, potrafił być bezlitosnym sukinsynem. Uważał wsadzanie ludzi do aresztu za stratę czasu. Jeżeli ktoś w Billy rozrabiał, szeryf walił go w zęby i wrzucał do potoku. Przez resztę czasu prowadził bardzo przyjemny saloon, Dom Jacka Williamsa, gdzie stawiał co rano kolejkę miejscowemu pijaczynie. Za kościołem znajdował się cmentarz i pastor, niejaki Fredrick Calms, ciągle starał się zebrać dość pieniędzy, żeby go ogrodzić, bo na teren cmentarza wchodziły jelenie i zjadały kwiaty z grobów. Z jakiegoś dziwnego powodu na widok jelenia pomiędzy grobami pastor wpadał w szał i zaczynał kląć na czym świat stoi. Mimo to nikt nigdy nie brał jego pomysłu, żeby ogrodzić cmentarz, poważnie. Ludzie mieli to zwyczajnie gdzieś. „Co tam tych parę jeleni. To żaden problem. Ale nasz pastor jest trochę stuknięty” – taka była najczęściej ich reakcja na pomysł ogrodzenia cmentarza w Billy. Gubernator Oregonu Greer, Cameron i Magiczne Dziecko poszli do kuźni po konie, na których planowali pojechać nazajutrz do panny Hawkline. Chcieli być pewni, że o świcie będą już gotowe do drogi. Miejscowy kowal miał kolekcję cudacznych koni, wypożyczał je od czasu do czasu ludziom, których znał lub którzy przypadli mu do gustu. Tego wieczoru wypił do kolacji kwaterkę piwa, był więc bardzo przyjacielski. – Magiczne Dziecko – powiedział – dawnom cię nie widział. Wyjechałaś gdzieś? Podobno koło Gompville mordują ludzi. Jestem Pills. – Wyciągnął przyjacielską od piwa rękę w stronę Greera i Camerona. – Zajmuję się w tej okolicy końmi. – Potrzebujemy paru koni na jutro rano – powiedziała Magiczne Dziecko. – Jedziemy do panny Hawkline. – Coś dla was znajdę. Może nawet uda wam się dojechać tak daleko. Pills lubił żartować ze swoich koni. Słynął w okolicy z tego, że ma najgorsze konie, jakie kiedykolwiek zgromadzono w jednej zagrodzie. Miał konia, który był garbaty i wyglądał jak księżyc w październikowej kwadrze. Nazywał go Kair. „To jest egipski koń”, mówił wszystkim. Miał też innego konia, który nie miał uszu. Odgryzł mu je kiedyś jakiś pijany kowboj w ramach zakładu o pięćdziesiąt centów. – Założę się o pięćdziesiąt centów, że jestem taki spity, że odgryzę koniowi uszy! – Niech mnie diabli, niemożliwe, żebyś był aż tak pijany! I miał też jeszcze innego konia, który naprawdę pił whiskey. Ludzie nalewali mu kwartę whiskey do wiadra, a on wypijał ją do dna, po czym przewracał się na bok i wszyscy się śmiali. Jednakże chlubą jego kolekcji był koń z drewnianym kopytem. Koń ten przyszedł na świat bez lewego tylnego kopyta, więc ktoś wystrugał mu je z drewna, z tym że pomyliło mu się coś przy struganiu (bo tak naprawdę brakowało mu piątej klepki) i drewniana proteza wyglądała bardziej na kaczą łapę niż końskie kopyto. To był naprawdę niecodzienny widok – koń z drewnianą kaczą łapą. Kiedyś pewien polityk przyjechał z samego La Grande, żeby obejrzeć konie Pillsa. Krążyła nawet plotka, że słyszał o nich gubernator Oregonu. Jack Williams Kiedy szli na kolację do knajpy Mamy Smith, z saloonu wyszedł szeryf Jack Williams. Właściwie szedł gdzieś indziej, ale kiedy zobaczył Magiczne Dziecko, którą bardzo lubił, w towarzystwie dwóch nieznajomych, podszedł do nich, przywitać się i dowiedzieć, co się dzieje. – Magiczne Dziecko! Niech mnie diabli! – zawołał, obejmując ją i ściskając serdecznie. Zorientował się, że obaj mężczyźni nie zarabiają na życie uczciwą pracą. W ich wyglądzie nie było nic, co dawałoby się zapamiętać. Obaj wyglądali mniej więcej tak samo, tyle że różnili się rysami twarzy i budową ciała. Tylko to, w jaki sposób się zachowywali, pozostawało w pamięci. Jeden z nich był wyższy, ale wystarczyło odwrócić się do nich plecami, żeby zapomnieć który. Jack Williams widywał już podobnych ludzi. Instynktownie, nie trudząc się nawet procesem myślowym, przeczuł, że może mieć przez nich kłopoty. Jeden miał na ramieniu długą, wąską skrzynkę. Nosił ją z taką wprawą, jakby była częścią jego ramienia. Jack Williams był potężnym mężczyzną – miał z górą sześć stóp i ważył ponad dwieście funtów. Jego krzepa była legendarna w tej części wschodniego Oregonu. Ludzie o złych zamiarach woleli trzymać się od Billy z daleka. Jack Williams nosił pod pachą futerał z wielką błyszczącą trzydziestką ósemką. Nie lubił nosić normalnego pasa na pistolety. Zawsze żartował, że nie lubi, kiedy żelastwo wisi mu za blisko kutasa. Miał czterdzieści jeden lat i był okazem zdrowia. – Magiczne Dziecko! Niech mnie diabli! – zawołał, obejmując ją i ściskając serdecznie. – Jack, ty olbrzymie! – powiedziała. – Stęskniłem się za tobą – oznajmił. Pieprzyli się kiedyś z Magicznym Dzieckiem kilka razy i żywił ogromny szacunek dla jej ruchliwego, szczupłego ciała. Bardzo ją lubił, ale czasami był lekko przerażony i zaniepokojony tym, jak bardzo przypomina pannę Hawkline. Były takie podobne, że mogłyby być bliźniaczkami. Wszyscy w miasteczku to zauważyli, ale ponieważ i tak nie mogli na to nic poradzić, więc nic nie mówili. – To są moi przyjaciele – powiedziała, przedstawiając ich. – Poznajcie się: Greer, Cameron, a to Jack Williams. Jest tutaj szeryfem. Greer i Cameron uśmiechnęli się miękko na widok wylewnego powitania Jacka Williamsa z Magicznym Dzieckiem. – Się macie – powiedział Jack Williams, podając im kolejno rękę. – Co kombinujecie, chłopcy? – Daj spokój – powiedziała Magiczne Dziecko. – To moi przyjaciele. – Przepraszam – powiedział Jack Williams ze śmiechem. – Przepraszam, chłopcy. Mam tu saloon. Gdybyście kiedyś mieli ochotę, to czeka tam na was coś do picia, na mój rachunek. Był uczciwym człowiekiem i za to go szanowano. Greer i Cameron z miejsca go polubili. Lubili ludzi, którzy mieli silny charakter. Nie lubili zabijać kogoś takiego jak Jack Williams. Czasami potem tego żałowali i Greer mówił: „Lubiłem go”, a Cameron odpowiadał: „Taak, to był porządny człowiek” i nie rozmawiali już o tym nigdy więcej. Właśnie wtedy na wzgórzach za Billy rozległy się strzały. Jack Williams nie zwrócił na nie żadnej uwagi. – Pięć, sześć – powiedział Cameron. – Co takiego? – zdziwił się Jack Williams. – On liczył strzały – wyjaśnił Greer. – Aa, no tak – powiedział Jack Williams. – Pewno się tam zabijają nawzajem, albo swoje zwierzęta. Mówiąc szczerze, mam to w dupie. Wybacz, Magiczne Dziecko, przepraszam. Nauczyłem się tego języka w wychodku. Oszczędzam go sobie na starość: zamiast strugać w drewnie, będę oduczał się kląć. – Co to za strzały? – zapytał Greer, kiwając głową w stronę mrocznych wzgórz piętrzących się nad Billy. – Dajcie spokój, chłopcy – powiedział Jack Williams. – Przecież wiecie lepiej ode mnie. Greer i Cameron ponownie uśmiechnęli się miękko. – Mało mnie obchodzi, co ci właściciele bydła i owiec tam wyprawiają. Mogą się nawet nawzajem pozabijać, jeśli są aż tak głupi, pod warunkiem że nie będą tego robili na ulicach Billy. – To, co się dzieje tam, na górze, to sprawa szeryfa okręgowego z Brooks. Wątpię, żeby mu się w ogóle kiedyś chciało ruszyć dupę, chyba tylko wtedy, kiedy szuka jakiejś dupy dla siebie. O Boże, znowu to samo. Kiedy ten mój jęzor się czegoś nauczy. Magiczne Dziecko? Magiczne Dziecko uśmiechnęła się do Jacka Williamsa. – Cieszę się, że wróciłam. – Dotknęła delikatnie jego ręki. Sprawiło to przyjemność szeryfowi Billy, który nazywał się Jack Williams i znany był w całej okolicy jako twardy, ale uczciwy człowiek. – To ja już będę spływał – powiedział. – Cieszę się, że wróciłaś, Magiczne Dziecko. – Jack Williams odwrócił się w stronę Greera i Camerona i dodał: – Mam nadzieję, że będziecie się tu dobrze bawić, ale pamiętajcie jedno – powiedział, wyciągając palec w stronę wzgórz – tam, nie tu. Knajpa Mamy Smith Na kolację w knajpie Mamy Smith zjedli smażone ziemniaki, steki oraz bułeczki moczone w sosie, a ludzie zastanawiali się, po co ci dwaj przyjechali do ich miasteczka, a kiedy na deser jedli po kawałku ciasta z jeżynami, klienci, w większości kowboje, zastanawiali się, co jest w długiej, wąskiej skrzynce stojącej obok ich stołu. Magiczne Dziecko wypiła do ciasta szklankę mleka, a kowboi niepokoiła obecność Greera i Camerona, chociaż sami nie wiedzieli dlaczego. Wszyscy uważali, że Magiczne Dziecko jest bardzo ładna i każdy z chęcią by ją zerżnął. Zastanawiali się, gdzie była przez te ostatnie miesiące. Nie widywali jej w miasteczku. Musiała gdzieś wyjechać, ale nie wiedzieli dokąd. Greer i Cameron nie przestawali ich niepokoić, lecz nadal nie wiedzieli dlaczego. Jedno, co wiedzieli na pewno, to to, że Greer i Cameron nie wyglądają na takich, co to przyjechali do Billy, żeby się osiedlić. Greer myślał, czy wziąć jeszcze jeden kawałek ciasta, ale nie zrobił tego. Ciasto naprawdę mu smakowało i ta myśl była równie dobra jak zjedzenie jeszcze jednego kawałka. Takie smaczne było to ciasto. Kiedy dopijali kawę, usłyszeli jeszcze pół tuzina strzałów na wzgórzach. Wszystkie były metodyczne, wymierzone i dobrze ulokowane. Strzelano z tej samej broni, prawdopodobnie 30:30. Ktokolwiek z niej strzelał, myślał o tym, co robi, za każdym razem, kiedy pociągał za spust. Mama Smith Mama Smith, stara zrzędliwa kobieta, podniosła wzrok znad steku, który przyrządzała dla jakiegoś kowboja. Była rosłą kobietą o rumianej twarzy i nosiła buty, które były o wiele za małe na jej stopy. Uważała, że jest wystarczająco duża w każdym innym miejscu, żeby mieć jeszcze na dodatek duże stopy, w związku z czym wciskała je w buty, które były na nią o wiele za ciasne. To sprawiało, że przez większość czasu, kiedy była na nogach, odczuwała nieznośny ból, i w rezultacie była bardzo drażliwa. Jej ubranie było całe przepocone i przylepiało się do ciała, gdy krzątała się dookoła dużego, opalanego drewnem pieca. Noc była już i bez tego wystarczająco upalna. Cameron liczył w myślach strzały. raz... dwa... trzy... cztery... pięć... sześć... Cameron czekał, żeby odliczyć siódmy strzał, ale zapadła cisza. Strzelanina dobiegła końca. Mama Smith odwróciła ze złością stek na patelni. Wyglądało na to, że to ostatni stek, jaki będzie musiała upiec tego wieczoru, i była z tego powodu bardzo zadowolona. Miała już dosyć na dzisiaj. – Założę się, że tam kogoś mordują – powiedział kowboj, dla którego przyrządzała stek. – Czekam tylko, kiedy tu się zaczną zabijać. To tylko kwestia czasu. Ale co tam, nie obchodzi mnie, kto kogo zabija, dopóki to nie mnie zabijają. – Tu cię nikt nie zabije – powiedział stary górnik. – Jack Williams się o to postara. Mama Smith wzięła stek, położyła go na dużym, białym talerzu i zaniosła kowbojowi, który nie chciał, żeby go zabili. – Jak ci się widzi? – spytała. – Podpiecz go lepiej jeszcze trochę – powiedział kowboj. – Następnym razem jak tu przyjdziesz, ugotuję ci talerz popiołu – powiedziała – i posypię krowim włosiem, cholera. Ostatnia miłość Pillsa Tej nocy spali w stodole Pillsa. Pills przyniósł im duży stos kocy. – Chyba was jutro rano nie zobaczę – powiedział. – Wyruszacie o świcie, hę? – Tak – odparła Magiczne Dziecko. – Jakbyście zmienili zdanie albo chcieli zjeść śniadanie, napić się kawy czy cokolwiek, to mnie zbudźcie albo wejdźcie do domu i sami sobie naszykujcie. Wszystko jest w kredensie – powiedział Pills. Lubił Magiczne Dziecko. – Dziękuję, Pills. Dobry z ciebie człowiek. Jak zmienimy zdanie, to przyjdziemy splądrować twój kredens – powiedziała Magiczne Dziecko. – W porządku – rzekł Pills. – To chyba ułożycie sobie wszystko do snu sami. – Takie już miał poczucie humoru po paru kwaterkach piwa. Magiczne Dziecko znana była w miasteczku z tego, że nie skąpi swoich wdzięków. Kiedyś nawet przespała się z Pillsem, co go bardzo uszczęśliwiło, bo miał już sześćdziesiąt jeden lat i nie liczył na to, że będzie to jeszcze kiedykolwiek robił. Jego ostatnią kochanką była w 1894 roku pewna wdowa. Przeprowadziła się do Corvallis, i to był koniec jego życia erotycznego. Aż nagle pewnego wieczoru ni stąd, ni zowąd Magiczne Dziecko zapytała go: – Kiedy ostatni raz pieprzyłeś kobietę? Nastąpiła długa pauza, podczas której Pills gapił się na Magiczne Dziecko. Wiedział, że nie jest aż taki pijany. – Dawno. – Myślisz, że może ci stanąć? – Chciałbym spróbować. Magiczne Dziecko objęła sześćdziesięciojednoletniego, łysego, brzuchatego, na pół pijanego właściciela cudacznych koni i pocałowała go w usta. – Myślę, że dam radę. W stodole Do stodoły Magiczne Dziecko weszła za Greerem i Cameronem, którzy nieśli latarnię i koce. Była bardzo podniecona twardym, szczupłym zarysem ich pośladków. – Gdzie tu najlepiej spać? – zapytał Cameron. – Na górze, na strychu – powiedziała Magiczne Dziecko. – Jest tam takie stare łóżko. Pills trzyma je dla podróżnych. To łóżko to jedyny hotel w mieście. – Jej głos zabrzmiał znienacka sucho i nerwowo. Z trudem powstrzymywała się, żeby ich nie dotknąć. Greer to zauważył. Spojrzał na nią. Jej oczy wpiły się w jego jak dwa podniecone nefryty, po czym odwróciła wzrok, a on uśmiechnął się miękko. Ona się nie uśmiechała. Ostrożnie wspięli się po drabinie na strych. Pachniało tu słodko sianem, a obok siana stało stare mosiężne łóżko. Prezentowało się bardzo wygodnie po dwóch dniach podróży. Błyszczało jak garnek pełen złota na końcu tęczy. – Rżnijcie mnie. – Co? – zapytał Cameron. Był myślami gdzie indziej. Myślał o sześciu strzałach na wzgórzach podczas kolacji. – Pragnę was obu – powiedziała Magiczne Dziecko, a namiętność przełamała jej głos jak gałązkę Afrodyty. Następnie zdjęła ubranie. Greer i Cameron stali i patrzyli. Miała szczupłe, smukłe ciało i sterczące, jędrne piersi o małych brodawkach. Do tego wszystkiego miała ładny tyłek. Greer zdmuchnął latarnię i jego zerżnęła pierwszego. W czasie gdy Magiczne Dziecko i Greer się pieprzyli, Cameron siedział w mroku na bieli siana. Mosiężne łóżko wydawało takie odgłosy, jakby żyło i odbijało echem ruch ich namiętności. Po jakimś czasie łóżko przestało się ruszać i zrobiło się zupełnie cicho. Słychać było tylko głos Magicznego Dziecka, która powtarzała Greerowi w kółko dziękuję, dziękuję. Cameron liczył, ile razy powiedziała dziękuję. Zrobiła to jedenaście razy. Czekał, żeby powiedziała dziękuję po raz dwunasty, ale już tego nie powiedziała. Wtedy przyszła kolej na Camerona. Greer nie zadał sobie nawet trudu, żeby zejść z łóżka. Po prostu leżał obok nich, kiedy się pieprzyli. Greerowi było za dobrze, żeby się ruszać. Po jakimś czasie łóżko ponownie umilkło. Przez parę chwil nie rozlegał się żaden dźwięk. W końcu Magiczne Dziecko powiedziała „Cameron”. Powiedziała to raz. Było to wszystko, co powiedziała. Cameron czekał, aż powtórzy jego imię albo powie cokolwiek innego, ale ona nie powtórzyła jego imienia ani nie powiedziała nic innego. Leżała tylko, głaszcząc czule jego tyłek jak kodaka. Bęben Trzaskanie drzwi i ujadanie psów, i grzechotanie rondli i patelni przy śniadaniu, i pianie kogutów, i kaszel, i gderanie, i krzątanie się ludzi przygotowujących się do rozpoczęcia dnia pulsowało w Billy jak walenie w bęben. Bicie tego srebrnego porannego bębna prowadziło do tych wszystkich rozmaitych zdarzeń, jakie miały się złożyć na 13 lipca 1902 roku. Miejscowy pijak leżał twarzą ku ziemi na środku głównej ulicy miasteczka. Był nieprzytomny i wyglądał na pogodzonego z letnim kurzem. Miał zamknięte oczy. Na boku jego twarzy błąkał się uśmiech. Duży rudy pies obwąchiwał jego buty, a duży czarny pies obwąchiwał rudego psa. To były szczęśliwe psy. Oba merdały ogonami. Gdzieś trzasnęły drzwi i jakiś mężczyzna krzyknął tak głośno, że aż psy przestały węszyć i machać ogonami. – Gdzie, u licha, jest mój przeklęty kapelusz! – Masz go na głowie, idioto! – odpowiedział mu kobiecy głos. Psy podumały o tym przez chwilę, po czym zaczęły szczekać na pijaka i go obudziły. Witajcie na Martwych Wzgórzach Następnego dnia zbudzili się o świcie i wyruszyli na trzech smętnych wierzchowcach w głąb Martwych Wzgórz. Ich nazwa pasowała do nich jak ulał. Wyglądały tak, jakby sklecił je z resztek po ceremonii żałobnej właściciel zakładu pogrzebowego. Do domu panny Hawkline były trzy godziny jazdy. Posępna droga błąkała się po wzgórzach niczym pismo konającego człowieka. Nie było widać żadnych domów ani stodół czy płotów – żadnych śladów ręki człowieka z wyjątkiem drogi, którą z trudem dało się odcyfrować. Jedyną krzepiącą rzeczą był słodki poranny zapach krzewów jałowca. Koń Camerona miał przypiętą do zadu skrzynię z bronią. Cameron nie mógł wyjść z podziwu, że zwierzę jeszcze się porusza. Musiał sięgać pamięcią daleko wstecz, żeby przypomnieć sobie konia w równie kiepskim stanie. – Ale ponuro – powiedział Greer. W trakcie jazdy Cameron liczył wzgórza. Doszedł do pięćdziesięciu siedmiu i dał sobie spokój. To było po prostu zbyt nużące. – Pięćdziesiąt siedem – powiedział. Potem nie powiedział już nic więcej. W istocie „pięćdziesiąt siedem” były jedynymi słowami, jakie wypowiedział, odkąd wyjechali z Billy dwie godziny wcześniej. Magiczne Dziecko czekała, aż Cameron wyjaśni, dlaczego powiedział „pięćdziesiąt siedem”, ale on tego nie robił. Nie powiedział nic. – Tam gdzieś mieszka panna Hawkline – odezwał się Greer. – Tak – powiedziała Magiczne Dziecko. – Ona to uwielbia. Ślad człowieka W końcu natknęli się na jakiś ślad człowieka. Był nim grób. Znajdował się przy samej drodze. Była to po prostu sterta kamieni pokrytych sępim gównem. Z jednej strony sterty był wetknięty drewniany krzyż. Grób był tak blisko drogi, że praktycznie trzeba go było objeżdżać dookoła. – No to nareszcie mamy jakieś towarzystwo – powiedział Greer. Na krzyżu były ślady po kulach. Ktoś kiedyś trenował na nim strzelanie do celu. – Dziewięć – powiedział Cameron. – Co to było? – zapytała Magiczne Dziecko. – Powiedział, że w krzyżu jest dziewięć dziur – odpowiedział jej Greer. Magiczne Dziecko spojrzała na Camerona. Patrzyła na niego około dziesięciu sekund dłużej, niż powinna. – Nie zwracaj uwagi na Camerona – powiedział Greer. – Po prostu lubi wszystko liczyć. Przyzwyczaisz się. Płaszcz Wjeżdżali coraz głębiej w Martwe Wzgórza, które znikały za nimi tylko po to, żeby za chwilę pojawić się przed nimi na nowo, i wszystko było takie samo, i wszystko było nieruchome. W którymś momencie Greerowi wydawało się, że widzi coś innego, ale się mylił. To, co ujrzał, było tym samym, co widział dotąd. Zdawało mu się, że było mniejsze, ale potem uświadomił sobie, że było dokładnie takiej samej wielkości jak wszystko inne. Pokręcił powoli głową. – Skąd Pills bierze te konie? – zapytał Greer Magiczne Dziecko. – Każdy chciałby to wiedzieć – powiedziała Magiczne Dziecko. Po jakimś czasie Cameronowi znów przyszła ochota, żeby coś liczyć, ale ponieważ wszystko było takie samo trudno było znaleźć cokolwiek do liczenia, zaczął liczyć kroki swojego konia. Tymczasem koń niósł go coraz dalej w głąb Martwych Wzgórz ku wpatrującej się w nie pannie Hawkline, która stała na frontowym ganku gigantycznego żółtego domu, ręką osłaniając oczy od słońca. Miała na sobie ciężki zimowy płaszcz. Lekarka Magiczne Dziecko była zadowolona, że jest w domu, bo uważała te wzgórza za dom. Nie można było tego jednak po niej poznać, gdyż jej twarz miała ciągle wyraz nie mający nic wspólnego z radością. Był to lekko abstrakcyjny niepokój. Malował się na jej twarzy, odkąd obudziła się w stajni. Greer i Cameron chcieli spróbować z nią jeszcze raz, ale ona nie wyraziła na to ochoty. Dla niej najważniejsze było, aby wyruszyli do panny Hawkline. – Dziewięćset jedenaście – powiedział Cameron. – Co teraz liczysz? – zapytała Magiczne Dziecko bardzo inteligentnym tonem. I nic dziwnego. W przeszłości ukończyła jako prymuska żeński college w Radcliffe i studiowała na Sorbonie. Następnie uczyła się zawodu lekarza na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa. Była członkiem wybitnej rodziny z Nowej Anglii sięgającej korzeniami Mayflower. Jej rodzina była jednym z tych świateł, które doprowadziły do rozkwitu społeczeństwa i kultury Nowej Anglii. Jej specjalnością była chirurgia. – Kroki konia – odpowiedział Cameron. Most Nagle pojawił się pełznący szybko w poprzek drogi grzechotnik. Konie zareagowały na węża: rżały i stawały dęba. Po chwili wąż zniknął. Uspokojenie koni zabrało trochę czasu. Kiedy konie zostały doprowadzone do „normy”, Greer powiedział: – Cholernie duży był ten grzechotnik. Nie wiem, czy widziałem już kiedyś takiego dużego. Widziałeś kiedyś takiego dużego grzechotnika, Cameron? – W życiu nie widziałem większego – odparł Cameron. – Tak też myślałem – powiedział Greer. Magiczne Dziecko zwracała uwagę na coś innego. – O co chodzi, Magiczne Dziecko? – zapytał Greer. – Jesteśmy prawie w domu – powiedziała i jej twarz rozpogodziła się w szerokim uśmiechu. Posiadłość Hawkline´a Droga skręciła łagodnie, a następnie wzniosła się ponad horyzont jednego z martwych wzgórz, z którego szczytu widać było odległy o jakieś ćwierć mili wielki, żółty dwupiętrowy dom stojący pośrodku małej łąki tego samego koloru co on, z wyjątkiem kręgu wokół domu, gdzie była biała jak śnieg. W pobliżu domu nie było płotów ani przybudówek, ani żadnych innych śladów ludzkiej ręki czy choćby drzew. Stał zupełnie samotnie otoczony kołem czegoś białego, co także piętrzyło się pod ścianami. Nie było nawet stodoły. Dwa konie skubały trawę jakieś sto jardów od domu i w takiej samej odległości, na drodze, która kończyła się u stóp ganku, tłoczyło się wielkie stado czerwonych kurczaków. Droga kończyła się jak podpis konającego człowieka pod sporządzonym w ostatniej chwili testamentem. Obok domu leżała gigantyczna góra węgla. Był to dom w klasycznym wiktoriańskim stylu, z wysokimi szczytami, witrażami w górnych partiach okien, wieżyczkami, balkonami, kominkami z czerwonej cegły i ogromnym gankiem, który obiegał go dookoła. W środku było dwadzieścia jeden pokoi, w tym dziesięć sypialni i pięć salonów. Już na pierwszy rzut oka było widać, że dom nie pasuje do tego pustkowia, jakim były Martwe Wzgórza. Pasowałby do Saint Louis albo San Francisco, albo Chicago, albo jakiegokolwiek innego miejsca niż to, w którym się obecnie znajdował. Już nawet w Billy wyglądałby miej niedorzecznie, ale tutaj nie miał żadnego powodu, by istnieć, w związku z czym wyglądał jak uciekinier jakiegoś snu. Ciężki czarny dym wypływał z trzech ceglanych kominów. Temperatura na szczycie wzgórza wynosiła ponad trzydzieści stopni. Greer z Cameronem zastanawiali się, o co w domu pali się ogień. Siedzieli przez kilka chwil na swoich komach na horyzoncie i patrzyli na dom w dole. Magiczne Dziecko wciąż się uśmiechała. Była bardzo szczęśliwa. – To najdziwniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem – powiedział Greer. – Nie zapomnij o Hawajach – rzucił Cameron. Księga druga Panna Hawkline Panna Hawkline Kiedy zjeżdżali wolno ze wzgórza w stronę domu, otworzyły się frontowe drzwi i na ganek wyszła kobieta. Była nią panna Hawkline. Miała na sobie ciężki, długi biały płaszcz. Stała i patrzyła, jak podjeżdżają coraz bliżej domu. Greerowi i Cameronowi wydawało się osobliwe, że nosi płaszcz w upalny lipcowy poranek. Była wysoka i szczupła i miała długie, czarne włosy. Płaszcz spływał z jej ciała ku parze wysokich spiczastych butów jak wodospad. Buty były z lakierowanej skóry i błyszczały w słońcu jak bryłki węgla. Mogłyby z łatwością pochodzić z ogromnej hałdy węgla obok domu. Stała na ganku i obserwowała, jak się zbliżają. Nie zrobiła w ich kierunku żadnego ruchu. Po prostu stała i patrzyła, jak zjeżdżają ze wzgórza. Nie tylko ona na nich patrzyła. Byli również obserwowani z okna na piętrze. Kiedy byli sto jardów od domu, powietrze nagle się oziębiło. Spadek był tak nagły jak ruch noża. To było niczym podróż z lata do zimy w mgnieniu oka. Dwa konie i ogromne stado czerwonych kurczaków stały w cieple i przyglądały im się, jak wjeżdżają w zimno o parę stóp dalej. Magiczne Dziecko powoli uniosła rękę i pomachała czule w stronę kobiety, która odwzajemniła ten gest z równą czułością. Kiedy byli jakieś pięćdziesiąt jardów od domu, na ziemi pojawił się szron. Kobieta postąpiła krok do przodu. Miała niewiarygodnie piękną twarz. Jej rysy były czyste i wyraźne jak bicie kościelnego dzwonu podczas pełni księżyca. Kiedy byli dwadzieścia pięć jardów od domu, kobieta podeszła do krawędzi schodów, których osiem stopni schodziło w dół ku żółtej trawie zesztywniałej od mrozu niczym jakieś dziwaczne srebrne sztućce. Trawa podchodziła pod same schody i niemal wchodziła do domu. Jedyną rzeczą, jaka ją od tego powstrzymywała, były zwały śniegu pod jego ścianami. Gdyby nie śnieg, zamarznięta żółta trawa byłaby logicznym przedłużeniem domu lub może dywanu zbyt dużego, by zmieścił się w środku. Trawa była zamarznięta od wieków. Wówczas Magiczne Dziecko zaczęła się śmiać. Kobieta także zaczęła się śmiać i brzmiało to bardzo pięknie, kiedy tak śmiały się obie, a z ich ust na zimne powietrze wydobywała się biała para. Greer i Cameron marzli. Kobieta zbiegła ze schodów ku Magicznemu Dziecku, która niczym winogrono pozbawione skórki ześlizgnęła się z konia wprost w jej objęcia. Stały przez chwilę, obejmując i wciąż się śmiejąc. Były tego samego wzrostu, miały ten sam kolor włosów, tę samą budowę ciała i rysy warzy – były tą samą kobietą. Magiczne Dziecko i panna Hawkline były bliźniaczkami. Stały tak, obejmując się, roześmiane. Były dwiema pięknymi i nierzeczywistymi kobietami. – Znalazłam ich – powiedziała Magiczne Dziecko. – Są doskonali. A śnieg piętrzył się pod ścianami domu w gorący lipowy ranek. Prezentacja Greer i Cameron zsiedli z koni. Panna Hawkline i Magiczne Dziecko zakończyły już swoje nadzwyczaj czułe powitanie i teraz panna Hawkline odwróciła się w ich stronę, gotowa ich poznać. – To jest panna Hawkline – powiedziała Magiczne Dziecko, która stała obok i wyglądała dokładnie tak jak panna Hawkline, z tym że miała na sobie indiańskie ubranie, a panna Hawkline była odziana w stosowną nowoangielską garderobę zimową. – Panno Hawkline, to Greer – powiedziała Magiczne Dziecko. – Miło mi panią poznać, panno Hawkline – rzekł Greer. Uśmiechnął się miękko. – Miło mi, że tu jesteś – powiedziała panna Hawkline. – A to Cameron – przedstawiła go Magiczne Dziecko. – Miło mi również – powiedziała panna Hawkline. Cameron skinął głową. Wówczas panna Hawkline podeszła do nich i wyciągnęła rękę. Uścisnęli ją obydwaj. Jej dłoń była smukła i delikatna, ale jej uścisk był zaskakująco silny. Była to dla nich kolejna niespodzianka w dniu, który był ich pełen. Rzecz jasna wszystko, co przydarzyło im się do tej pory, stanowiło tylko zaliczkę na poczet tego, co miało nastąpić jeszcze przed zachodem słońca. – Raz, dwa – powiedział Cameron, patrząc na pannę Hawkline i Magiczne Dziecko. – Proszę? – zapytała panna Hawkline, czekając, aż Cameron skończy to, co mówił. Cameron nie powiedział nic więcej. – To znaczy, że miło mu cię poznać – powiedziała Magiczne Dziecko, uśmiechając się do Greera. Lodowe groty – Wejdźmy do środka – zaproponowała panna Hawkline. – Wyjaśnię wam, dlaczego Magiczne Dziecko was tu przywiozła i jak macie zarobić swoje pieniądze. Czy jedliście już śniadanie? – Wyruszyliśmy o świcie – powiedziała Magiczne Dziecko. – W takim razie zaraz coś przygotuję. Greer i Cameron zauważyli, że im bliżej domu, tym zimniejsze stawało się powietrze. Dom piętrzył się nad nimi niczym mała drewniana góra przykryta żółtym śniegiem. Greer dostrzegł coś w oknie na piętrze. Unosiło się jak małe lusterko. Po chwili znikło. Pomyślał, że w domu jest ktoś jeszcze. – Zauważyliście na pewno, jak tu zimno – stwierdziła panna Hawkline, prowadząc ich po schodach na ganek. – Tak – powiedział Greer. – Pod domem są lodowe groty – powiedziała panna Hawkline. – Stąd to zimno. Czarne parasole Weszli do domu. Był on pełen pięknych wiktoriańskich mebli i bardzo zimny. – Chodźmy do kuchni – powiedziała panna Hawkline. – Zrobię coś na śniadanie. Twoi chłopcy wyglądają, jakby mieli ochotę na jajka smażone na szynce. – A ja pójdę na górę przebrać się – powiedziała Magiczne Dziecko. Zniknęła na zakręcie mahoniowych schodów prowadzących na piętro. Greer i Cameron patrzyli za nią, dopóki nie stracili jej z oczu. Następnie udali się za panną Hawkline do kuchni. Szli za nią z prawdziwą przyjemnością. Zdjęła płaszcz i miała teraz na sobie długą białą suknię z wysokim koronkowym kołnierzykiem. Miała dokładnie takie samo ciało jak Magiczne Dziecko. Greer i Cameron bez trudu mogli ją sobie wyobrazić lago. Musiała wówczas wyglądać dokładnie tak jak Magiczne Dziecko, a ta wyglądała pierwszorzędnie. – Przygotuję śniadanie, a potem powiem wam, o co chcemy was prosić. Z Portlandu tutaj jest kawał drogi, cieszę się, że przyjechaliście. Myślę, że zostaniemy wszyscy przyjaciółmi. Kuchnia była bardzo przestronna. Było w niej duże okno, przez które widać było śnieg i szron na ziemi, w piecu palił się gorący ogień i w kuchni było ciepło przyjemnie. Greer i Cameron usiedli na krzesłach przy stole i panna Hawkline nalała im do filiżanek mocnej czarnej kawy z wielkiego czajnika na piecu. Następnie wyjęła szynkę, odkroiła z niej kilka dużych plastrów i zaczęła je przyrządzać. Bardzo szybko zrobiła kilka bułeczek z ciasta i włożyła je do piekarnika, żeby się upiekły. Greer i Cameron nie mogli sobie przypomnieć, żeby widzieli już kogoś, kto by równie sprawnie przygotowywał ciasto na bułeczki i wkładał je do pieca. Panna Hawkline bardzo dobrze radziła sobie w kuchni, podobnie jak ze wszystkim, co robiła. W trakcie przygotowywania śniadania nie mówiła zbyt wiele. Raz zapytała ich, czy podobało im się w Portlandzie, a oni powiedzieli, że tak. Greer i Cameron przyglądali się jej uważnie, myśląc o każdym jej ruchu i zastanawiając się, co jeszcze się wydarzy. Wiedzieli, że to wszystko to tylko początek jakichś zupełnie niezwykłych przygód. Greer i Cameron sprawiali wrażenie dwóch rozluźnionych, swobodnych ludzi, którym nigdzie się nie spieszy – zupełnie tak, jakby wszystko, co wydarzyło się do tej pory, łącznie z tym dziwnym domem stojącym na jakichś lodowych grotach i otoczonym szronem w środku lata, było dla nich czymś najzupełniej normalnym. Cameron wniósł ze sobą do domu skrzynkę z bronią. Zostawił ją w hallu obok dużego stojaka ze słoniowej nogi wypełnionego czarnymi parasolami. Pierwsze śniadanie Kiedy śniadanie było już prawie gotowe, do kuchni weszła Magiczne Dziecko. Miała na sobie dokładnie takie samo ubranie jak panna Hawkline. Jej włosy uczesane były tak samo i miała na nogach buty z lakierowanej skóry, które błyszczały jak węgiel. Nie można się było dopatrzeć żadnej różnicy pomiędzy Magicznym Dzieckiem a panną Hawkline. Były tą samą osobą. – Jak wyglądam? – spytała Magiczne Dziecko. – Świetnie – powiedział Greer. – Prawdziwa ślicznotka z ciebie – rzucił Cameron. – Tak się cieszę, że wróciłaś – powiedziała panna Hawkline i przestała na moment robić śniadanie, żeby podbiec do Magicznego Dziecka i jeszcze raz ją uściskać. Greer i Cameron siedzieli, patrząc na te dwie identyczne wizje kobiecego piękna. Panna Hawkline dokończyła przyrządzać śniadanie i układać jedzenie na stole; wkrótce zasiedli przy nim wszyscy, aby zjeść pierwszy z wielu posiłków, które mieli zjeść razem. Księga trzecia Potwór profesora Hawkline’a Śmierć Magicznego Dziecka – Czy ktoś jeszcze będzie jadł z nami śniadanie? – zapytał Greer, przygotowując się, żeby wziąć do ust pierwszy kęs jedzenia. Miał na myśli błysk światła, który dostrzegł w jednym z okien na piętrze. Sądził, że wywołała go jakaś osoba. – Nie – odpowiedziała panna Hawkline. – W domu nie ma nikogo oprócz nas. Cameron patrzył na widelec, który leżał obok talerza w delikatny chiński wzorek. Spojrzał na Greera. Następnie wziął widelec i zaczął jeść. – Co mamy zrobić? – spytał Greer. Właśnie przełknął duży kęs dokładnie przeżutej szynki. Greer nigdy nie spieszył się z jedzeniem. Lubił delektować się tym, co je. – Pięć tysięcy – powiedział Cameron. Nie zdążył przełknąć wszystkiego, co miał w ustach, więc jego słowa zabrzmiały trochę niewyraźnie. – Musicie zabić potwora, który żyje w lodowych grotach pod domem – powiedziała panna Hawkline, rzucając spojrzenie Cameronowi. – Potwora? – zdziwił się Greer. – Tak, potwora – powiedziała Magiczne Dziecko. – W grotach jest potwór i chcemy, żebyście go zabili. Nad grotami znajduje się piwnica, w której jest laboratorium. Laboratorium oddzielają od grot żelazne drzwi, a do tego są jeszcze drugie żelazne drzwi pomiędzy laboratorium a domem. To grube drzwi, ale boimy się, że któregoś dnia potwór je wyważy i dostanie się do domu. Nie chciałybyśmy, żeby biegał po całym domu. – To zrozumiałe – powiedział Greer. – Nikt nie lubi potworów, które biegają po domu. – Uśmiechał się miękko. – Co to za potwór? – spytał Cameron. – Nie wiemy – powiedziała panna Hawkline. – Nigdy go nie widziałyśmy – powiedziała Magiczne Dziecko. Od kiedy przybyli do domu, osobowość Magicznego Dziecka ulegała nieustannej przemianie. W szybkim tempie stawała się coraz podobniejsza do panny Hawkline. Zmieniał się jej głos i układ rysów twarzy. Również sposobem mówienia, poruszania się oraz zachowania oraz bardziej przypominała pannę Hawkline. – Za to słyszałyśmy, jak wyje w lodowych grotach wali w żelazne drzwi czymś, co wydaje odgłosy jak ogon – powiedziała panna Hawkline w bardzo panno-Hawkline’owski sposób. Na oczach Greera i Camerona Magiczne Dziecko stawała się panną Hawkline. Kiedy kończyli śniadanie, obaj de potrafili ich już rozróżnić. Tylko po ich miejscach przy stole można było poznać, która z nich jest Magicznym Dzieckiem, a która panną Hawkline. Greer myślał o tym, że kiedy obaj wstaną i odwrócą od ich na moment oczy, nie będą już w stanie poznać, która z nich jest Magicznym Dzieckiem, a która panną Hawkline. Uświadomił sobie nagle, że Magiczne Dziecko wkrótce umrze – tu, w tej kuchni – i że narodzi się ruga panna Hawkline i wówczas będą dwie panny Hawkline, i nie będzie ich można odróżnić. Greerowi było trochę smutno. Lubił Magiczne Dziecko. Parę chwil później, nie przerywając rozmowy o potworze, obie siostry wstały i zaczęły się krzątać po kuchni, sprzątając po śniadaniu. Greer nie spuszczał wzroku z tej, która była Magicznym Dzieckiem. Nie chciał jej stracić. – Jeszcze nigdy nie zabiliśmy potwora – powiedział Cameron. Greer niechcący odwrócił wzrok od kobiet, żeby posłuchać, co mówi Cameron. Nagle z przerażeniem uświadomił sobie, co zrobił, i natychmiast odwrócił się z powrotem, ale było już za późno. Nie potrafił ich rozróżnić. Magiczne Dziecko była martwa. Pogrzeb Magicznego Dziecka – Która z was to Magiczne Dziecko? – zapytał Greer. Panny Hawkline przerwały robienie pośniadaniowych porządków i odwróciły się do Greera. – Magiczne Dziecko umarła – powiedziała jedna z nich. – Dlaczego? – spytał Greer. – Była miła. Lubiłem ją. – Ja też ją lubiłem – powiedział Cameron. – Ale tak to już jest. – Cameron był tego rodzaju człowiekiem, który potrafił zaakceptować wszystko. – Kiedy się żyło wystarczająco długo, wtedy się umiera – powiedziała jedna z panien Hawkline. – Magiczne Dziecko żyła tyle, ile miała żyć. Nie martwcie się. To była bezbolesna i potrzebna śmierć. Obie uśmiechały się łagodnie do Greera i Camerona. Nie można ich było teraz rozróżnić. Wszystko miały takie samo. Greer westchnął. – To może powiecie nam chociaż swoje imiona, żeby można było was rozróżnić? – zaproponował. – Między nami nie ma żadnej różnicy. Jesteśmy tą samą osobą – powiedziała jedna z kobiet. – Obie są panną Hawkline – stwierdził Cameron, żeby zakończyć sprawę. – Lubiłem pannę Hawkline, a teraz mamy je dwie. Mówmy na obie panna Hawkline. Na dłuższą metę kogo to, kurwa, obchodzi? – Otóż to – powiedziała panna Hawkline. – Tak. Mówcie do nas po prostu „panno Hawkline” powiedziała panna Hawkline. – Cieszę się, że mamy to z głowy – powiedział Cameron. – Macie w piwnicy potwora, zgadza się? I trzeba go zabić. – Nie w piwnicy – powiedziała panna Hawkline. – W lodowych grotach. – Na jedno wychodzi – podsumował Cameron. – Opowiedzcie nam jeszcze trochę o tym cudaku. A potem zejdziemy na dół i odstrzelimy mu jego pierdolony łeb. Potwór Hawkline´a Dwie panny Hawkline usiadły z powrotem przy stole razem z Greerem i Cameronem i rozpoczęły historię Potwora Hawkline’a. – Ten dom wybudował nasz ojciec – powiedziała panna Hawkline. – Był uczonym i wykładał na Harvardzie – powiedziała druga panna Hawkline. – Co to jest Harvard? – zapytał Cameron. – To słynna uczelnia na Wschodzie – odparła panna Hawkline. – Nigdy nie byliśmy na Wschodzie – powiedział Greer. – Byliśmy – powiedział Cameron. – Byliśmy na Hawajach. – To nie na Wschodzie – powiedział Greer. – A Chińczycy, czy nie pochodzą ze Wschodu, z Chin? – zapytał Cameron. – To nie to samo – powiedział Greer. – Na Wschodzie są takie miasta, jak Saint Louis czy Chicago. – Aa, chodzi ci o ten Wschód – powiedział Cameron. – Tak – odparł Greer. – Ten Wschód. – Potwór... – powiedziała panna Hawkline, próbując powrócić do pierwotnego tematu, którym był potwór gnieżdżący się w lodowych grotach pod ich domem. – No właśnie – rzekł Greer. – Jak to się stało, do cholery, że zaczęliśmy rozmawiać o Hawajach? Nienawidzę Hawajów. – To ja o nich wspomniałem – powiedział Cameron – bo rozmawialiśmy o Wschodzie. Ja też nie znoszę Hawajów. – Co za głupi pomysł, żeby właśnie teraz wspominać o Hawajach. Te kobiety mają problem – powiedział Greer. – Zapłaciły nam za to, żebyśmy się nim zajęli, więc przejdźmy wreszcie do niego. Dobrze wiem, że nie znosisz Hawajów, bo przecież byłem tam razem z tobą. Na pewno tego nie zapomniałeś, bo pamiętasz każdą zasraną rzecz. – Potwór... – powiedziała druga panna Hawkline, ponownie próbując powrócić do pierwotnego tematu, którym był potwór gnieżdżący się w lodowych grotach pod ich domem. – Myślę, że sprawa jest prosta – powiedział Cameron, ignorując zupełnie pannę Hawkline i potwora. – Gdyby panna Hawkline powiedziała „na wschodzie kraju”, to bym wiedział, o jaki wschód jej chodzi. Ale ona powiedziała „na Wschodzie”, więc pomyślałem o Hawajach, skąd właśnie wróciliśmy. Rozumiesz, to wszystko dlatego, że powiedziała „na Wschodzie”, zamiast „na wschodzie kraj u”. Każdy idiota wie, że Chicago jest na wschodzie kraju. Rozmowa Greera z Cameronem była bardzo dziwna. Nigdy dotąd nie prowadzili podobnej rozmowy. Nigdy też nie zwracali się do siebie w ten sposób. Ich rozmowy przebiegały zawsze całkiem zwyczajnie, z wyjątkiem tego, że Cameron liczył to, co przewijało się przez ich życie, a do tego Greer zdążył się już przyzwyczaić. Nie miał wyjścia, jako że Cameron był jego partnerem. Greer wyzwolił ich spod uroku tej rozmowy, odwracając raptem uwagę od Camerona, co przyszło mu nie bez trudu, i zwracając się do panny Hawkline: – Co z tym waszym ojcem? Co on ma wspólnego z tym potworem, który pęta się po piwnicy? – On nie jest w piwnicy! – powiedziała panna Hawkline, tracąc powoli cierpliwość. – Jest w lodowych grotach, które są pod piwnicą. W piwnicy nie ma żadnego potwora! Jest tam tylko nasze laboratorium! Udzielił jej się sposób, w jaki Greer i Cameron przed chwilą rozmawiali o Wschodzie. – Zacznijmy wszystko jeszcze raz od początku – powiedziała druga panna Hawkline. – Ten dom wybudował nasz ojciec... Powtórnie na Hawajach – Wykładał chemię na Harvardzie. Oprócz tego miał w domu ogromne laboratorium, którego używał do prywatnych eksperymentów – powiedziała panna Hawkline. – Wszystko szło świetnie aż do pewnego popołudnia, kiedy to jeden z eksperymentów ojca wydostał się z laboratorium na podwórze za domem i zjadł naszego psa. Sąsiedzi wyprawiali akurat wtedy wesele. To właśnie wówczas ojciec zdecydował przenieść się w jakąś bardziej odludną część kraju, gdzie miałby więcej spokoju do pracy. Znalazł to miejsce i jakieś pięć lat temu wybudował tutaj ten dom z ogromnym laboratorium w piwnicy. Pracował nad nowym eksperymentem, który nazwał Chemikaliami. Wszystko szło świetnie, dopóki... – Przepraszam – powiedział Greer – ale co z tym eksperymentem, który zjadł waszego psa? – Właśnie do tego zmierzam – oznajmiła panna Hawkline. – Przepraszam – powiedział Greer. – Byłem po prostu ciekaw. Proszę mówić. Posłuchajmy, co się stało, ale ja myślę, że już wiem. Proszę powiedzieć, czy mam rację: jeden z eksperymentów zjadł waszego ojca. – Nie – powiedziała panna Hawkline. – Ten eksperyment właściwie niezupełnie zjadł naszego ojca. – To co on właściwie zrobił? Cameron przysłuchiwał się temu wszystkiemu z uwagą. – Znów odchodzimy od tematu – powiedziała druga panna Hawkline. – Nie wiem, co się dzieje. To takie proste, a jednak tak trudno to wytłumaczyć. Doprawdy, trudno uwierzyć, jak dziwna zrobiła się nasza rozmowa. – Jest trochę dziwaczna, no nie? – zapytał Greer. – Tak jakbyśmy nie mogli powiedzieć tego, o co nam chodzi. – Właśnie zapomniałam, o czym rozmawialiśmy – powiedziała panna Hawkline. Odwróciła się od siostry. – Czy pamiętasz, o czym rozmawialiśmy? – Nie, nie pamiętam – powiedziała druga panna Hawkline. – O Hawajach? – O Hawajach rozmawialiśmy trochę wcześniej – podjął Greer. – Teraz mówiliśmy o czym innym. Ale co to było? – Może i Hawaje – powiedział Cameron. – Tak, mówiliśmy o Hawajach. Czy tu nie jest teraz jakby trochę zimniej? – Rzeczywiście, tak się wydaje, nieprawdaż? – powiedziała panna Hawkline. – Tak, z pewnością jest zimniej – powiedziała druga panna Hawkline. – Dołożę węgla do pieca. Wstała i podeszła do pieca. Otworzyła drzwiczki u góry pieca i ujrzała, że jest wypełniony węglem po brzegi, gdyż dołożyła go tam tuż przed tym, jak usiadły z siostrą, żeby opowiedzieć Greerowi i Cameronowi o potworze. – Więc mówiliśmy o Hawajach, tak? – zapytała druga panna Hawkline. – Tak jest – potwierdził Greer. – To fatalne miejsce – powiedział Cameron. – Chyba lepiej będzie, jak przejdziemy do innego pokoju – powiedziała panna Hawkline. – Ogień nie jest tu dosyć gorący. Wyszli z kuchni i skierowali się W stronę jednego z frontowych salonów. Szli w milczeniu długim hallem. W momencie, gdy przestąpili próg salonu, Greer odwrócił się do panny Hawkline i prawie krzyknął: – Kurwa, mówiliśmy o potworze, a nie o Hawajach! – Zgadza się – niemalże odwrzasnęła ona, po czym stanęli i popatrzyli na siebie przez chwilę, aż wreszcie panna Hawkline powiedziała: – Coś się stało z naszą pamięcią, kiedy byliśmy w kuchni. – Chyba lepiej będzie, jak opowiecie nam o potworze w tej chwili – powiedział Cameron. Wyglądał ponuro. Nie lubił, kiedy ktoś robił mu wodę z mózgu – potwór czy nie potwór. Chemikalia Salon był umeblowany z przepychem i smakiem. Siedzieli w pięknych fotelach zwróceni do siebie twarzami, z wyjątkiem Camerona, który siedział samotnie na kanapie. Na kominku palił się szczodry ogień i pokój był ciepły i przytulny, o wiele bardziej niż kuchnia, no i pamiętali, o czym rozmawiają. – Gdzie jest wasz ojciec? – spytał Greer. – Zniknął w lodowych grotach – powiedziała panna Hawkline. – Zszedł na dół poszukać potwora. Nie wrócił. Obawiamy się, że wpadł w jego ręce. – Co my mamy właściwie z tym wspólnego? – spytał Greer. – Dlaczego nie poszłyście poprosić szeryfa, żeby się tym zajął? Wygląda na dobrego człowieka i bardzo się interesuje jedną z was. – Zbyt wiele należałoby wyjaśnić, a poza tym jesteśmy pewne, że nasz ojciec nie żyje. Że potwór go zabił – powiedziała panna Hawkline. Cameron siedział na kanapie, łowiąc każde słowo. Jego szare oczy były niemal metaliczne. – Ojciec polecił nam, żebyśmy skończyły jego eksperyment – powiedziała druga panna Hawkline. – Powiedział, że w razie gdyby cokolwiek mu się stało, mamy dokończyć Chemikalia. To był jego ostatni ważny eksperyment i robimy to, co kazał. – Trudno nam się pogodzić z myślą, że nasz ojciec poświęcił życie na darmo – powiedziała panna Hawkline. – Chemikalia znaczyły dla niego tak wiele. Uważamy, że dokończenie tego, co zaczął, jest naszym obowiązkiem. To dlatego nie zawiadomiłyśmy szeryfa. Nie chcemy, żeby ludzie wiedzieli, co tutaj robimy. Dlatego właśnie zwróciłyśmy się o pomoc do was. Nie możemy skupić się jak należy na Chemikaliach, dopóki potwór żyje. Rozprasza nas to, że jest tam, na dole, i ciągle próbuje się uwolnić z lodowych grot, żeby dostać się do domu i nas pozabijać. Więc jeśli go dla nas zabijecie, będzie nam o wiele łatwiej. – Co się stało w kuchni? – spytał Cameron. – Dlaczego rozmawialiśmy ze sobą w taki dziwny sposób? Dlaczego zapomnieliśmy, o czym rozmawiamy? Czy to się już kiedyś zdarzyło? Na moment zaległa cisza, a panny Hawkline popatrzyły po sobie. W końcu jedna z nich powiedziała: – Tak. Takie rzeczy zdarzają się, od kiedy nasz ojciec dodał do Chemikaliów parę nowych składników i przepuścił przez nie prąd. Staramy się przywrócić równowagę Chemikaliów i dokończyć eksperyment. Trzymamy się wskazówek, jakie zostawił po sobie ojciec. – Podoba mi się, jak o tym mówicie: „po sobie” – powiedział Greer. – Po sobie, co znaczy tyle, że jakiś cholerny potwór pożarł go w piwnicy. – Nie w piwnicy, w lodowych grotach! – powiedziała panna Hawkline. – W piwnicy jest laboratorium! Cameron spojrzał na panny Hawkline. Wszyscy umilkli, bo widzieli, że Cameron chce coś powiedzieć. – Wy, dziewczyny, nie jesteście za bardzo zmartwione zniknięciem ojca – rzekł w końcu Cameron. – To znaczy, tak właściwie to nie jesteście w żałobie. – Nasz ojciec wychował nas w szczególny sposób. Matka umarła wiele lat temu – powiedziała panna Hawkline. – Smutek nie ma z tym wiele wspólnego. Bardzo kochałyśmy naszego ojca i właśnie dlatego chcemy dokończyć jego eksperyment z Chemikaliami. Była coraz bardziej zniecierpliwiona. Chciała zabrać się do zabicia potwora i skończyć tę jałową rozmowę o sprawach, które w gruncie rzeczy mało ją obchodziły, jak smutek po śmierci. – Powiedzcie nam trochę więcej o tym, co się stało w kuchni – poprosił Cameron. – Takie rzeczy się zdarzają – powiedziała druga panna Hawkline. – To są zawsze dziwne zjawiska, które rzadko powtarzają się dwa razy. Nigdy nie wiemy, co się za chwilę wydarzy. – Raz znalazłyśmy zielone pióra we wszystkich butach – powiedziała panna Hawkline. – Kiedy indziej siedziałyśmy w salonie i rozmawiałyśmy o czymś, kiedy nagle zostałyśmy nagie. Nasze ubrania po prostu zniknęły. Nigdy ich już więcej nie ujrzałyśmy. – Tak – potwierdziła druga panna Hawkline. – Strasznie mnie to wkurwiło. Naprawdę lubiłam tamtą suknię. Kupiłam ją w Nowym Jorku i to była moja ulubiona suknia. Greer i Cameron nigdy dotąd nie słyszeli, żeby wytworna dama użyła słowa „kurwa”. Mieli się jednak do tego przyzwyczaić, bo panny Hawkline klęły bardzo często. Było to coś, czego nauczyły się od ojca. Był on zawsze bardzo liberalny w sprawie swojego języka – do tego stopnia, że stał się legendą na Harvardzie. Tak czy owak: wracając do opowieści... – Czy zdarzyło się kiedyś coś naprawdę niebezpiecznego? – spytał Cameron. – Nie, te wszystkie rzeczy są jak dziecięce psoty, tyle tylko, że to dziecko ma nadprzyrodzoną moc. – Co to znaczy „nadprzyrodzoną”? – zapytał Cameron. Panny Hawkline spojrzały po sobie. Cameronowi nie podobał się sposób, w jaki to zrobiły. W końcu, kurwa, miały mu tylko powiedzieć, co to znaczy. Wielka rzecz! – To znaczy niezwykłą – powiedziała panna Hawkline. – Warto wiedzieć – rzekł Cameron. Nie powiedział tego w miły sposób. – Czy nie boicie się czasem, co jeszcze mogą wymyślić te chemikalia? – powiedział Greer, zmieniając temat i próbując sprowadzić rozmowę na spokojne tory. Panny Hawkline odetchnęły z ulgą. Nie miały zamiaru ranić uczuć Camerona słowem „nadprzyrodzona”. Wiedziały, że to, co zrobiły, było głupie, i patrzyły na siebie, żałując, że użyły tego słowa. – Nigdy nie stało się nic naprawdę złego – powiedziała panna Hawkline. Chciała powiedzieć „makabrycznego”, ale zmieniła zamiar. – Po prostu czasami jest to bardzo irytujące, jak to zniknięcie mojej ulubionej sukni. – Do czego mają służyć te chemikalia, kiedy już będą skończone? – spytał Greer. – I czy to one zjadły psa? – Nie wiemy, do czego mają służyć – odparła panna Hawkline. – Nasz ojciec powiedział nam, że kiedy dokończymy Chemikalia, rozwiązany zostanie odwieczny problem ludzkości. – Co to za problem? – spytał Cameron. – Tego nam nie powiedział – odparła panna Hawkline. Pies – Nie odpowiedziałyście na pytanie o psa – przypomniał Cameron. – Nie, to nie Chemikalia – powiedziała panna Hawkline. – One niczego nie zjadły. Są po prostu psotne. – No to co zjadło psa? – spytał Cameron. Naprawdę chciał wiedzieć, co zjadło psa. – To była wcześniejsza mieszanka tatusia – powiedziała panna Hawkline. – Czy miała coś wspólnego z Chemikaliami? – pytał Cameron. Właśnie nabrał zwyczaju nazywania ostatniego eksperymentu profesora Hawkline’a Chemikaliami. Panna Hawkline nie chciała powiedzieć tego, co miała w tym momencie na końcu języka. Cameron obserwował uważnie jej wyraz twarzy, zanim otworzyła usta. Wyglądała jak dziecko, które ma się właśnie do czegoś przyznać. – Tak, to wcześniejsza faza Chemikaliów zjadła psa, ale tatuś wylał ją prosto do ubikacji. Panna Hawkline zarumieniła się i patrzyła w podłogę. Wenecja Panna Hawkline wstała z fotela, na którym siedziała nadąsana jak dziecko schwytane na gorącym uczynku, i podeszła do kominka, żeby pogrzebać w węglu. Wszyscy czekali, aż skończy i wróci do rozmowy o Chemikaliach, zjedzonym psie i tym wszystkim, co jeszcze się mogło okazać interesujące 13 lipca 1902 roku. Kiedy tak czekali, Cameron policzył lampy w pokoju (siedem), fotele (sześć) i obrazy na ścianach (pięć). Te ostatnie Cameron widział pierwszy raz w życiu. Jeden z obrazów przedstawiał ulicę, wzdłuż której stały domy. Ulica była pełna wody. Płynęły po niej łodzie. Cameron nigdy nie widział ulicy, na której byłyby łodzie zamiast koni. – Co to jest, do cholery? – spytał, wskazując na obraz. – Wenecja – odpowiedziała panna Hawkline. Skończywszy grzebać w kominku, panna Hawkline usiadła z powrotem i powrócili do rozmowy. W gruncie rzeczy to to, o czym mówili wcześniej, zostało powtórzone, po czym przeszli do innego tematu. Papuga – Jeśli te Chemikalia mogą sobie zmieniać czyjeś myśli i potrafią obłupić człowieka do naga, to myślę, że to może być niebezpieczna sprawa – powiedział Greer. – Nas najbardziej martwi potwór – powiedziała panna Hawkline. – Który? – zapytał Greer. – Ja myślę, że tu mogą być dwa potwory. I ten za żelaznymi drzwiami, tam, na dole w lodowych grotach może być dla nas najmniejszym problemem. – W tej chwili chodźmy na dół zabić tego skurwiela – powiedział Cameron. – Zabierzemy się do tego wreszcie. Potem będziemy mogli pogadać o innych rzeczach, jeśli chcecie sobie nimi zawracać głowę. Znudziło mnie to gadanie. Donikąd nas nie prowadzi. Idę po broń, a potem zejdziemy na dół i go zabijemy. Czy wiecie, jak on wygląda albo jaki jest duży, albo co to w ogóle, kurwa, jest? – Nie, nigdy go nie widziałyśmy – powiedziała panna Hawkline. Wyje tylko i wali w żelazne drzwi między grotami a laboratorium. Nie otwieramy tych drzwi, od kiedy zniknął nasz ojciec. – Jak to brzmi? – zapytał Cameron. – Jak połączenie wody nalewanej do szklanki – wyjaśniła panna Hawkline – szczekania psa i mamrotania pijanej papugi. I do tego bardzo głośne. – Myślę, że do tego będzie nam potrzebny obrzynek – powiedział Cameron. Lokaj Właśnie w tym momencie rozległo się pukanie do frontowych drzwi. Pukanie rozeszło się echem po dom i sprowadziło ciszę na zgromadzonych w salonie. – Co to? – spytał Greer. – Ktoś puka do drzwi – powiedział Cameron. Panna Hawkline wstała i ruszyła ku drzwiom salon prowadzącym do hallu. – To lokaj – wyjaśniła druga panna Hawkline, pozostając w fotelu. – Lokaj? – zdziwił się Greer. – Tak, lokaj – powiedziała druga panna Hawkline. Był w Brooks po parę rzeczy, które zamówiłyśmy na wschodzie kraju w związku z Chemikaliami. Usłyszeli, jak panna Hawkline otwiera drzwi frontowe i z kimś rozmawia. – Dzień dobry, panie Morgan – powiedziała. – Czy miał pan dobrą podróż? Ton jej głosu był bardzo oficjalny. – Tak, proszę pani. Mam wszystko, o co panienki prosiły Lokaj odpowiedział jej głosem starego mężczyzny. – Wygląda pan na odrobinę zmęczonego, panie Morgan. Może pójdzie się pan odświeżyć i przyjdzie do kuchni na filiżankę kawy. Filiżanka kawy dobrze panu zrobi. – Dziękuję pani. Z chęcią otrzepię się z tego piachu a co do kawy, to rzeczywiście powinna postawić mnie na nogi po tej podróży. – Co tam w Brooks? – spytała panna Hawkline. – Kurz i ponuro jak zawsze – odpowiedział pan Morgan. – Czy wszystko, co zamówiłyśmy, było na miejscu? – Tak. – To dobrze – powiedziała panna Hawkline. – Ach, zanim pan pójdzie, panie Morgan. Moja siostra wróciła z Portlandu i przywiozła ze sobą gości, którzy zostaną z nami przez jakiś czas. Wprowadziła pana Morgana do salonu. Lokaj schylił głowę, kiedy przekraczał próg pokoju. Miał siedem stóp i dwa cale i ważył ponad trzysta funtów. Miał sześćdziesiąt osiem lat, siwe włosy i starannie przystrzyżone wąsy. Był wiekowym olbrzymem. – Panie Morgan, to są panowie Greer i Cameron. Przyjechali z samego Portlandu i łaskawie zgodzili się zabić potwora w lodowych grotach. – Miło mi poznać obu panów – powiedział stary, olbrzymi lokaj. Greer i Cameron powiedzieli olbrzymowi, że im także miło go poznać. Panny Hawkline stały z boku, przyglądając się prezentacji. Wyglądały bardzo ładnie. – To naprawdę dobra wiadomość – powiedział pan Morgan. – To coś na dole to prawdziwe utrapienie; wali w drzwi i robi taki okropny hałas. Czasami trudno się tu wyspać w nocy. Zgon tej bestii z pewnością ułatwiłby życie w tym domu. Pan Morgan tak naprawdę nigdy nie pochwalał przeprowadzki profesora Hawkline’a z Bostonu na Martwe Wzgórza wschodniego Oregonu. Nie podobało mu się też miejsce, które profesor wybrał do budowy domu. Przeprosił wszystkich i wyszedł bardzo powoli, taki był stary, ponownie schylając głowę, kiedy przechodził przez próg. Słyszeli, jak idzie wolno hallem w stronę swojego pokoju. Jego ciężkie kroki były bardzo zmęczone. – Pan Morgan jest z nami od trzydziestu pięciu lat – powiedziała panna Hawkline. – Przedtem pracował między innymi w cyrku – powiedziała druga panna Hawkline. Przygotowania do pracy – Chodźmy zabić tego potwora i będziemy to mieli z głowy – powiedział Cameron. – Pójdę po broń. – Jak już będziecie mieli wszystko, czego wam potrzeba, zaprowadzimy was na dół – powiedziała panna Hawkline. Cameron poszedł do hallu i wziął długą, wąską skrzynkę z bronią, która stała obok stojaka na parasole ze słoniowej nogi. Wrócił do salonu, postawił skrzynię na kanapie i otworzył ją. – Na pewno będzie nam potrzebny obrzynek – powiedział Cameron. Wyjął obrzynek kaliber dwanaście i pudełko amunicji. Był to gruby śrut. Załadował strzelbę i włożył garść nabojów do kieszeni. Greer wyjął ze skrzynki rewolwer kaliber.38. Załadował go i włożył do kabury przy pasie. Cameron wyjął pistolet automatyczny kaliber.38, poprzednio używany do zabijania powstańców na Filipinach. Włożył magazynek do rękojeści pistoletu i zarepetował go. Następnie zabezpieczył i wsunął do kabury. – Jak duże są te groty? – spytał Cameron najbliższą pannę Hawkline. – Niektóre są duże – powiedziała. Cameron włożył do kieszeni dodatkowy magazynek do swojego pistoletu. – Weźmy ze sobą karabin – powiedział Greer, sięgając do skrzyni po kraga. – Nigdy jeszcze nie próbowaliśmy stanąć na drodze żadnemu potworowi. Możemy mieć z nim trochę więcej roboty, więc lepiej nie dajmy się zaskoczyć. Załadował magazynek kraga nabojami, odciągnął rygiel i jednym szybkim ruchem wprowadził nabój do komory. Zaskoczyło to panny Hawkline i zarazem sprawiło im przyjemność. Miło było widzieć, jak doświadczeni w swoim fachu są Greer i Cameron. Greer wprowadził następny nabój do magazynka, zastępując nim poprzedni, który zniknął w komorze jak mysz goniona przez kota. Do kraga przymocowany był skórzany pasek i Greer przewiesił sobie karabin przez ramię. Następnie włożył do kieszeni garść nabojów. Teraz mógł już zacząć zarabiać na życie. – Jeden z nas będzie musiał nieść lampę – powiedział Cameron. – Będzie miał tylko jedną rękę wolną, w razie gdyby ten potwór coś wywinął. Weź latarnię i tego filipińskiego rozwalacza, a ja wezmę obrzynek. Dał pistolet razem z dodatkowym magazynkiem Greerowi, mówiąc przy tym: – Daj mi tu tę trzydziestkę ósemkę. – Jak będzie trzeba, zrobię użytek z tego karabinu w trymiga – powiedział Greer. – A gdyby ten sukinsyn nas zaatakował, mamy dosyć broni, żeby zrobić z niego pasztet. – Czy możemy w czymś pomóc? – spytała panna Hawkline. – Nie, dziewczyny. Zawadzałybyście tylko – powiedział Cameron. – To nasza robota. Nie wchodźcie nam tylko w paradę, a już my zabijemy dla was tego potwora. Kto wie, może zjemy go wieczorem na kolację? Może być całkiem smaczny. Wyprawa do lodowych grot Panny Hawkline poprowadziły ich za sobą w stronę schodów wiodących do laboratorium i lodowych grot. Były w połowie hallu, kiedy usłyszeli ciężkie, powolne szuranie. Był to lokaj. Wyłonił się, schylając głowę, z jednych drzwi prowadzących do hallu. – Idziecie zabić potwora – powiedział bardzo starym głosem. Zdawało się, że najpierw poruszają się jego usta, a dopiero potem wydobywa się z nich głos. Jego potężna sylwetka górowała nad nimi. Jego włosy były białe jak szron na trawie wokół domu. – Potwór zjadł mojego pana – powiedział olbrzymi lokaj. – Gdybym tylko był młodszy. Zabiłbym tego potwora gołymi rękami. Jego ręce były wielkie i powykręcane przez artretyzm. Prawdopodobnie w swoim czasie były w stanie zabić niejednego potwora, ale teraz spoczywały już jak stare, szare, niejadalne szynki. – Idziecie zabić potwora – powtórzył olbrzymi lokaj. Był bardzo zmęczony podróżą, którą odbył, by przywieźć z Brooks nowe składniki do Chemikaliów. Robił się już za stary na takie eskapady. Powieki olbrzymiego lokaja opadały. – Dzięki Bogu – powiedział. Słowo Bóg niemal uwięzło mu w gardle. Zabrzmiało jak ktoś siedzący w starym fotelu. Drzwi Do piwnicy prowadziły ciężkie, żelazne drzwi z dwiema zasuwami. Panna Hawkline odciągnęła zasuwy. Na drzwiach wisiała też potężna kłódka. Robiła duże wrażenie. Wyglądała niczym mały bank. Panna Hawkline wyjęła z kieszeni sukni ogromny klucz. Włożyła go do kłódki i zaczęła przekręcać, gdy nagle za ich plecami rozległ się straszny huk. Wszyscy aż podskoczyli. Kiedy się odwrócili, zobaczyli olbrzymiego lokaja: ponad siedem stóp i trzysta funtów rozciągnięte na podłodze. Wyglądał jak łódź, która zabłąkała się w hallu. Panna Hawkline podbiegła do lokaja. Druga panna Hawkline podążyła za nią jak cień. Uklękły nad olbrzymim ciałem. Greer i Cameron stali, patrząc pod nogi. Wiedzieli, że lokaj jest martwy, podczas gdy panny Hawkline jeszcze szukały w nim życia. Gdy panny Hawkline zrozumiały, że lokaj nie żyje, wstały. Ich twarze stały się nagle spokojne. Nie miały w oczach łez, mimo że kochały pana Morgana jak wujka. Greer trzymał w ręce lampę, przez ramię miał przewieszony karabin, a za pasem duży pistolet. Cameron trzymał w ręce obrzynek kaliber dwanaście. Olbrzymi lokaj leżał martwy na podłodze. Obie panny Hawkline stały zupełnie opanowane, w milczeniu, nierealnie piękne. – Co teraz, panienki? – zapytał Cameron. – Zabijamy potwora czy grzebiemy lokaja? Wyjście Thanatopsis – Wiecie, na co tak naprawdę mam ochotę? – zapytała panna Hawkline. – Na co? – spytał Cameron. – Mam ochotę się pieprzyć. Cameron spojrzał w dół, na olbrzymiego lokaja, po czym podniósł wzrok na pannę Hawkline. – Ja też mam ochotę się pieprzyć – powiedziała druga panna Hawkline do siostry. – Już od godziny o tym myślę. Przyjemnie byłoby się popieprzyć. Greer i Cameron stali obwieszeni bronią, a olbrzymi lokaj leżał samotny i zapomniany razem ze swoją śmiercią. Greer wziął głęboki oddech. Co tam, cholera. Mogli równie dobrze zrobić jedno, jak i drugie. – Po kolei. Najpierw wynieśmy stąd tego trupa – powiedział Cameron. – Gdzie go zabrać? – Dobre pytanie – powiedziała panna Hawkline. – Moglibyśmy go zanieść do jego pokoju albo położyć w którymś z frontowych salonów. Nie chcę robić mu teraz pogrzebu, bo chcę się pieprzyć. Naprawdę chcę się pieprzyć! Żeby akurat w takim momencie mieć na głowie martwego lokaja! Była niemalże wściekła, że olbrzymi lokaj umarł właśnie w tym miejscu i o tej porze. Wyglądał strasznie, kiedy tak leżał. – Cholera, nie mam głowy, żeby o tym w tej chwili myśleć – powiedziała druga panna Hawkline. – Zostawmy go tu po prostu na jakiś czas i zajmijmy się pieprzeniem. – No cóż, przynajmniej nie musimy się martwić, że sobie gdzieś pójdzie – powiedział Cameron. I tak zostawili po prostu olbrzymiego, martwego lokaja na podłodze w środku hallu i poszli się pieprzyć, zabierając ze sobą kraga 30:40, obrzynek i pistolet automatyczny kaliber.38. Wyjście Thanatopsis nr 2 Przez cały czas, kiedy kochał się z panną Hawkline Greer myślał o Magicznym Dziecku. Panna Hawkline miała ciało, które wyglądało i poruszało się dokładni w ten sam zachwycający sposób jak ciało Magicznego Dziecka. Kochali się w pięknej sypialni na piętrze. Znajdowało się w niej wiele kruchych kobiecych przedmiotów, których przeznaczenie nie było Greerowi znane. Jedynym minusem sypialni było zimno. W pokoju było bardzo zimno z powodu lodowych grot pod domem. Greer i panna Hawkline kochali się pod całym stosem kocy w niezwykle ozdobnym łóżku. Ich namiętność nie pozwoliła im marnować czasu na rozpalenie ogni w kominku. Cały czas, kiedy się kochali, Greer zastanawiał się, czy ta panna Hawkline jest Magicznym Dzieckiem. W pewnej chwili nieomal wypowiedział imię Magicznego Dziecka, żeby zobaczyć, czy zareaguje, ale zmienił zamiary ponieważ wiedział, że Magiczne Dziecko nie żyje, i to w której pannie Hawkline jest pochowane, nie miał żadnego znaczenia. Rozmowa po miłości Kiedy skończyli się kochać, panna Hawkline leżała przytulona do niego i po chwili zapytała: – To trochę dziwne, nie uważasz, że jesteśmy tutaj i się kochamy, podczas kiedy na dole w hallu leży martwy nasz lokaj, a my nic z tym nie zrobiliśmy? – Tak, to trochę dziwne – zgodził się Greer. – Zastanawiam się, dlaczego nie zrobiliśmy nic z jego ciałem. Wiesz, moja siostra i ja naprawdę lubiłyśmy pana Morgana. Leżę tu i od kilku minut myślę nad tym, dlaczego go tak zostawiliśmy. To niezbyt ładnie tak iść się pieprzyć, kiedy na środku hallu leży martwy lokaj, którego się kochało jak wujka. To dosyć szczególny rodzaj zachowania. – Zgadza się – powiedział Greer. – Bardzo szczególny. Lustrzana rozmowa W sypialni po drugiej stronie korytarza podobna rozmowa odbywała się pomiędzy panną Hawkline a Cameronem. Dopiero co skończyli się kochać, a kochali się z prawdziwym entuzjazmem i Cameron ani przez moment nie zastanawiał się, czy kobieta, z którą się pieprzy, jest Magicznym Dzieckiem czy nie. To, co robili, było zbyt przyjemne, żeby miał ochotę psuć wszystko jakimkolwiek procesem myślowym. Używał umysłu dc ważniejszych spraw – na przykład do liczenia. – Chyba będziemy musieli coś zrobić z tym waszym lokajem – powiedział Cameron. – Słusznie – powiedziała panna Hawkline – na śmierć o nim zapomniałam. Leży martwy na środku hallu. Padł martwy, a my zostawiliśmy go tam, gdzie był, i przyszliśmy tutaj się pieprzyć. Zupełnie mi to wyleciało z głowy. Nasz lokaj nie żyje. Jest na dole, martwy. Zastanawiam się, dlaczego nic nie zrobiliśmy z jego ciałem. – Pytałem was, dziewczyny, jak byliśmy na dole, czy chcecie coś z nim zrobić, ale wy chciałyście tylko iść na górę się pieprzyć, więc tak też zrobiliśmy. – Co takiego? – spytała panna Hawkline. – Jak to co? – spytał Cameron. Panna Hawkline leżała wstrząśnięta obok Camerona. Na środku czoła zrobiła jej się zmarszczka. Była zupełnie skonsternowana, niemal w szoku. – My to zaproponowałyśmy? – zapytała po paru chwilach strawionych na bezskutecznych próbach odtworzenia wydarzeń, które odciągnęły ją i siostrę od ciała ich ukochanego lokaja i popchnęły je w ramiona miłości. – My... to... zaproponowałyśmy? – zapytała bardzo powoli. – No chyba – odparł Cameron. – Upierałyście się obie, żeby to zrobić. Mnie się to wydawało trochę dziwne, ale, cholera, w końcu to wy kierujecie tym interesem. Jeżeli chcecie się pieprzyć, zamiast zajmować się zmarłym lokajem, to wasza sprawa. – To bardzo niezwykłe – powiedziała Hawkline. – Też tak myślę – powiedział Cameron. – Nieczęsto się spotyka coś podobnego. To znaczy, nigdy jeszcze nie pieprzyłem się pod jednym dachem z trupem lokaja rozciągniętym jak długi w hallu. – Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała panna Hawkline. Odwróciła głowę od Camerona i wpatrywała się w sufit. – On nie żyje – powiedział Cameron. – Macie w hallu na dole martwego lokaja. Wróć do domu, Billu Bailey, wróć do domu Tymczasem w laboratorium pod lodowymi grotami wszystko było zupełnie nieruchome, z wyjątkiem cieni Był to cień, który nie istniał inaczej jak pomiędzy form mi. Czasami nieomal stawał się jakąś formą. Wówczas trwał przez jakiś czas na samej granicy czegoś określonego i być może nawet rozpoznawalnego, ale w końcu zawsze odpływał w abstrakcję. Laboratorium pełne było dziwnych przyrządów. Część z nich była wynalazkami samego profesora Hawkline’a. Stało tam wiele stołów do pracy, były też tysiące butelek z chemikaliami i generator do wytwarzania prądu, tu pośrodku Martwych Wzgórz, na których nie istniało nic podobnego. W laboratorium było bardzo zimno. Ze względu na bliskość lodowych grot temperatura wynosiła tu poniżej zera. Pod ścianami laboratorium stały piece z lanego żel za. Używały ich siostry Hawkline, kiedy schodziły pracować nad rozwikłaniem tajemnicy Chemikaliów. Mimo że w pomieszczeniu nie było oświetlenia, odrobina światła dochodziła z miejsca, które w tym momencie nie dawało się właściwie określić. Jego źródło by gdzieś w laboratorium, ale gdzie dokładnie, tego nie można było ustalić. Światło było oczywiście potrzebne do tego, aby mógł powstać cień, który baraszkował jak dusza dziecka po między przedmiotem a abstrakcją. Po jakimś czasie źródło światła przestało być nieokreślone i cień związał się z miejscem, z którego dobiegało dużym słojem ze szkła ołowiowego wypełnionym chemikaliami. Ten słój z chemikaliami był rzeczywistością i posłannictwem całego życia profesora Hawkline’a. Do chwili zniknięcia lokował w Chemikaliach całą swoją wiarę i energię. Dzieło profesora kończyły teraz jego dwie piękne córki, które leżały w sypialniach na piętrze u boku dwóch zawodowych morderców i zastanawiały się, dlaczego poszły się z nimi kochać, skoro na podłodze w hallu leżało ciało ich ukochanego lokaja i nikt nie zatroszczył się nawet o to, żeby je przykryć. Chemikalia, które zamieszkiwały słój, były połączeniem setek składników z całego świata. Niektóre z nich były bardzo stare i niezmiernie trudne do zdobycia. Było tam kilka kropel czegoś z egipskiej piramidy pochodzącej z 300 roku p.n.e. Były tam destylaty z dżungli Ameryki Południowej i krople czegoś, co wyciekało z roślin rosnących w pobliżu granicy wiecznego śniegu w Himalajach. Starożytne Chiny, Rzym i Grecja również dostarczyły składników do słoja. Także czary i najnowsze odkrycia współczesnej nauki wniosły swój wkład w jego zawartość. Było nawet coś, co podobno pochodziło z samej Atlantydy. Ustalenie w słoju harmonii pomiędzy przeszłością a teraźniejszością pochłonęło ogromne ilości energii i geniuszu. Tylko człowiek tak utalentowany i oddany sprawie jak profesor Hawkline mógł połączyć te wszystkie chemikalia w przyjaźni i uczynić z nich dobrych sąsiadów. Naturalnie była też wcześniejsza pomyłka, która zmusiła profesora Hawkline’a i jego rodzinę do wyjazdu na Zachód, ale tamta mieszanka została wylana do ubikacji i po przeprowadzce na Martwe Wzgórza profesor rozpoczął wszystko od nowa. Eksperyment z Chemikaliami przebiegał pod pełną kontrolą, a jego ostateczne wyniki niosły obietnicę jaśniejszej i piękniejszej przyszłości dla całej ludzkości. I wówczas profesor Hawkline przepuścił przez Chemikalia prąd z generatora, rozpoczynając mutację, która doprowadziła do całej epidemii złośliwych żartów! To co rozpoczęło się w laboratorium, wkrótce rozprzestrzeniło się i wpłynęło na jakość życia w całym domu. Następnie profesor zaczął znajdować w najbardziej nieoczekiwanych zakątkach laboratorium czarne parasole i porozrzucane zielone pióra, raz w powietrzu zawisł kawałek ciasta, a do tego profesor zaczął się zastanawiać zbyt długo nad rzeczami, które były zupełnie nieistotne. Kiedyś spędził dwie godziny, rozmyślając o górze lodowej. Nigdy wcześniej nie poświęcił temu tematowi więcej niż parę sekund. Takie właśnie żarty doprowadziły do zniknięcia ubrań z ciał panien Hawkline na górze i do innych głupstw, których nie warto tu wyliczać. Czasami profesor rozmyślał o swoim dzieciństwie. Trwało to godzinami, po czym nie mógł sobie przypomnieć, o czym właściwie myślał. Wtem któregoś dnia jakiś okropny potwór zaczął wyć i walić w żelazne drzwi, które oddzielały od laboratorium lodowe groty. Potwór był tak silny, że drzwi trzęsły się całe od jego uderzeń. Profesor i jego córki nie wiedzieli, co robić. Bali się otworzyć drzwi. Następnego dnia jedna z sióstr Hawkline zeszła do laboratorium zanieść profesorowi obiad. Profesor nie lubił przychodzić jeść na górę, kiedy ciężko pracował. Jego ogromne poświęcenie sprawiało, że kontynuował pracę nad przywróceniem równowagi Chemikaliów, mimo iż obok od czasu do czasu walił ogonem w drzwi i wył potwór. Kiedy córka profesora zeszła na dół, drzwi do lodowych grot były otwarte i profesora nigdzie nie było. Podeszła do drzwi prowadzących w głąb grot i zawołała: – Tatusiu, jesteś tam? Wychodź! Z dna mrocznych grot dobiegł okropny dźwięk, który zaczął zbliżać się w kierunku stojącej w otwartych drzwiach panny Hawkline. Drzwi zostały natychmiast zamknięte i jedna z sióstr, przekonana, że jest Indianką i tak też ubrana, pojechała do Portlandu poszukać kompetentnych ludzi, którzy zabiliby potwora, a jednocześnie zachowali dyskrecję. Obie chciały naprawić błąd swojego ojca, nie rozgłaszając całej sprawy, a następnie zgodnie z jego wolą ukończyć eksperyment z Chemikaliami dla dobra całej ludzkości. Nie wiedziały jednak, że potwór jest tylko złudzeniem wywołanym przez zmutowane światło w Chemikaliach; światło, które miało moc narzucania swej woli myślom i materii oraz zmieniania rzeczywistości wedle kaprysów swego psotnego umysłu. Istnienie światła było uzależnione od Chemikaliów, tak jak kolacja nie narodzonego dziecka zależy od pępowiny. Światło mogło opuszczać Chemikalia na krótki czas, ale musiało do nich wracać, żeby się odżywić i wyspać. Chemikalia były dla światła jak restauracja i hotel. Światło potrafiło wcielać się w drobne, nietrwałe formy i miało cień, który mu wszędzie towarzyszył. Cień był tragikomicznym efektem ubocznym mutacji w Chemikaliach i był całkowicie podległy światłu. Nie był on w tej roli szczęśliwy i często z nostalgią cofał się myślą do czasów, kiedy w Chemikaliach panowała harmonia i był z nimi profesor Hawkline, który śpiewał popularne piosenki tamtych lat: Wróć do domu, Billu Bailey, wróć do domu! Lamentuje całe dni; Będę ci gotować, zloty, komorne zapłacę, Bom zrobiła krzywdę ci. Wlewając kroplę tego i owego do Chemikaliów w nadziei na lepszy świat, profesor nie miał pojęcia o tym, że każda kropla przybliżała go coraz bardziej do owego dnia, kiedy przepuszczenie przez Chemikalia prądu miało doprowadzić do zaburzenia harmonii, jaka w nich panowała, i zapoczątkować epidemię okrutnych żartów. Wkrótce potem żarty te obróciły się z całym potencjałem swoich diabolicznych możliwości przeciwko profesorowi i jego ślicznym córkom. Wiele ze składników Chemikaliów nie było zadowolonych z tego, co stało się po tym, jak przepuszczono przez nie prąd, i powstała owa mutacja, która dała początek złu. Jeden ze składników zdołał odseparować się całkowicie od reszty związku. Był bardzo nieszczęśliwy z powodu tego, co się wydarzyło, w szczególności z powodu zniknięcia profesora Hawkline’a, ponieważ bardzo chciał dopomóc ludzkości i dać ludziom trochę radości. Składnik ten trzymał się na uboczu w pobliżu dna słoja i często płakał. Rzecz jasna były też składniki, które będąc z gruntu złe, cieszyły się z tego, iż uwolniły się od polityki dobrego sąsiedztwa narzuconej przez profesora, i nie posiadały się z radości, obserwując błazeństwa światła, które było Potworem Hawkline’a i terroryzowało swych gospodarzy, rodzinę Hawkline’ów, oraz wszystkich tych, którzy się do nich zbliżyli. Światło miało nieograniczone możliwości i było szczególnie dumne, gdy mogło je wykorzystać. Jego cień był tym wszystkim szczerze zdegustowany i niechętnie wlókł się za światłem. Zawsze kiedy Potwór Hawkline’a opuszczał laboratorium, wpływając do góry po schodach i prześlizgując się przez szparę pod zamkniętymi drzwiami pomiędzy laboratorium i lodowymi grotami jak roztopione masło, cień czuł, że zbiera mu się na wymioty. Gdyby tylko profesor był nadal z nimi, gdyby tylko nie spotkał go ten okropny los, śpiewałby ciągle: Ja i Mama O’Rorke Tańczyliśmy do upadłego Na ulicach Nowego Jorku. Orkiestra Hawkline’ów Greer, Cameron i panny Hawkline, które cały czas nie potrafiły wytłumaczyć sobie swojego zachowania, zwrócili ciałom ubrania i zebrali się w pokoju muzycznym na tym samym piętrze co sypialnie, w których przed chwilą skończyli się kochać. Greer i Cameron położyli broń na fortepianie. Panna Hawkline poszła na dół zrobić herbatę. Przyniosła ją na górę na srebrnej tacy i wszyscy usiedli, otoczeni przez klawesyny, skrzypce, wiolonczele, fortepiany, bębny, organy itd. Był to bardzo duży pokój do muzykowania. Idąc zaparzyć herbatę, panna Hawkline musiała obejść ciało olbrzymiego lokaja leżące w hallu na parterze. Greer i Cameron, którzy nigdy w życiu nie pili herbaty, postanowili, że spróbują trochę – a co tam, przy tym wszystkim, co się działo w tym domu, tak dziwnym, że aż prawie oddychał rozkraczony nad lodowymi grotami, które wgryzały się głęboko w ziemię jak zmarznięte zęby. Greer i Cameron chcieli coś zrobić z trupem olbrzymiego lokaja, jak tylko skończyli zajmować się żywymi ciałami sióstr Hawkline, ale te nalegały, żeby wpierw napić się herbaty, dopiero potem zająć się lokajem, który wciąż leżał rozciągnięty w hallu jak wyspa. Świeżo rozpalony ogień buzował na kominku. – Jak wam smakuje herbata? – spytała panna Hawkline. Siedziała z Greerem na kanapie. Obok stała harfa. – Jest dziwna – powiedział Greer. – A tobie smakuje? – spytała Camerona druga panna Hawkline. – Jest inna niż kawa – powiedział Cameron. Policzył wszystkie instrumenty w pokoju (18), po czym zwrócił się do najbliższej panny Hawkline: – Macie tu tego tyle, że mogłybyście założyć zespół. – Nigdy nam to nie przyszło do głowy – odparła panna Hawkline. Co można zrobić z lokajem – Co zrobimy z ciałem lokaja? – zapytał Cameron. – To jest problem – przyznała panna Hawkline. – Będzie go nam naprawdę brakowało. Był dla nas jak wujek. Taki dobry człowiek. Wielki, ale łagodny jak mucha. – Może by go na początek wynieść z hallu? Ciężko go tak ciągle obchodzić – powiedział Cameron. – Tak, trzeba go gdzieś przenieść – powiedziała druga panna Hawkline. – Czemu nie zrobiliśmy tego od razu, zamiast siadać tu i pić... to? – zapytał Cameron, patrząc z pogardą na swoją filiżankę herbaty. Było jasne, że nie przekona się do uroków picia herbaty. To po prostu nie było w jego stylu. – Myślę, że powinniśmy mu sprawić pogrzeb – powiedziała panna Hawkline po paru sekundach namysłu. – Jak chcecie go zakopać, to trzeba go najpierw wynieść z hallu – powiedział Cameron. – Otóż to – odezwała się druga panna Hawkline. – Myślę, że będzie nam potrzebna trumna – zauważyła panna Hawkline. – Dwie trumny – powiedział Cameron. – Czy szanowni panowie potrafią sklecić trumnę? – zapytała panna Hawkline. – Mhmm. – Greer pokręcił głową. – My nie robimy trumien. My je zapełniamy. – Obawiam się, że gdybyśmy pojechały do miasta zamówić trumnę, zwróciłybyśmy na siebie za dużo uwagi – powiedziała panna Hawkline. – Nie chcemy, żeby ktoś tu przyjeżdżał i mieszał się w nasze sprawy – wyjaśniła druga panna Hawkline. – Naturalnie, że nie – przytaknęła panna Hawkline, pociągając bardzo wytworny łyk herbaty. – Zakopmy go na zewnątrz – zaproponował Greer. – Po prostu wykopiemy dół, wrzucimy go, zasypiemy i po wszystkim. – Za blisko domu nie da rady – powiedział Cameron. – Ziemia jest zamarznięta na kamień. Niech mnie diabli, jeśli wykopię w niej dziurę. – Wykopiemy dół poza zamarzniętym kręgiem, a potem wywleczemy go z hallu i wrzucimy do niego – zaproponował Greer. – To smutne myśleć w ten sposób o naszym kochanym lokaju – powiedziała panna Hawkline. – Wiedziałam, że przybywa mu lat i że któregoś dnia będzie musiał umrzeć, bo jak wiemy, śmierć jest nieunikniona, ale nigdy nie myślałam o tym, jakim problemem będzie wtedy jego wzrost. To po prostu coś, o czym się nie myśli. – Nie myślałyście chyba, że po śmierci zamieni się w karzełka, co? – zapytał Cameron. Na drodze do zrobienia czegoś z lokajem Kiedy szli na dół, żeby zająć się lokajem (co miało polegać na doprowadzeniu go do miejsca wiecznego spoczynku – dziury w ziemi), minęli otwarte drzwi do pokoju, w którym stał stół bilardowy. Był to piękny stół, nad którym wisiał kryształowy żyrandol. Kiedy Greer i Cameron szli na górę rżnąć siostry Hawkline, drzwi do pokoju były zamknięte. – Patrz, stół do bilarda – powiedział Cameron, który trzymał w ręce obrzynek. Przystanął, podziwiając stół. – Piękny stół. Może zagramy w bilard, jak już pochowamy lokaja i zabijemy potwora? – Czemu nie, nie ma jak partyjka bilarda po skończonej robocie – powiedział Greer, który miał kraga 30:40 przewieszonego przez ramię i pistolet automatyczny za pasem. – Ta lampa też jest niczego sobie – powiedział Cameron, patrząc na żyrandol. Pokój oświetlało słońce wpadające przez okna. Światło skupiało się na żyrandolu, który odbijał delikatne zielone kwiaty na suknie stołu. Ale w kwiecistych kawałkach szkła wiszących nad stołem jak ogród błyszczało inne światło. Światło to pełzło powolutku po szkle, wlokąc za sobą nieporadny jak dziecko cień. Greerowi wydało się, że widzi na żyrandolu jakiś ruch. Podniósł do góry wzrok – i rzeczywiście, po drobnych kawałkach kryształu pełzało światło. Tuż za nim wędrował niezdarny ciemny ruch. Greer zastanawiał się, co mogło spowodować ruch światła na żyrandolu. Żaden z kawałków kryształu się nie poruszał. Były zupełnie nieruchome. – Na żyrandolu rusza się światło – powiedział, podchodząc do stołu, żeby to zbadać. – To musi być odbicie czegoś na dworze. Podszedł do jednego z okien i wyjrzał na zewnątrz. Ujrzał szron, który otaczał dom w promieniu stu jardów, po czym znikał w punkcie, gdzie władzę nad resztą trawy i Martwymi Wzgórzami przejmowało lato. Greer nie dostrzegł niczego, co poruszając się, mogłoby wywołać refleks światła na żyrandolu. Odwrócił się i światła nie było. – Nic nie ma – powiedział. – Dziwne. Nie widzę nic, od czego by się mogło odbić światło. – Po czym zawracać sobie głowę jakimś tam blaskiem – powiedziała panna Hawkline. – W hallu leży martwy lokaj. Trzeba z nim coś zrobić. – Po prostu ciekawość – wyjaśnił Greer. – Ciekawość to jedyny powód, że jeszcze żyję. Ostrożność nigdy nie zawadzi. Spojrzał na żyrandol, ale tajemnicze światło znikło. Nie wiedział, że chowa się ze swoim cieniem na stole do bilarda, tuż przy bocznej luzie. – To światło wydawało mi się skądś znajome – powiedział Greer. – Już je gdzieś widziałem. Światło i cień wstrzymały oddech w oczekiwaniu, aż Greer opuści pokój. Niespodzianka Kiedy schodzili po krętych schodach na parter, panna Hawkline zwróciła się do siostry: – Nie uwierzysz, co się przed chwilą stało. – Co? – To naprawdę dziwne. – Co takiego? Greer i Cameron szli śladami sióstr Hawkline. Poruszały się z taką gracją, że obaj byli jak w transie. Schodziły po schodach zupełnie bezgłośnie. Poruszały się jak dwa ptaki z wolna szybujące na wietrze. Ich losy rysowały w powietrzu deseń na podobieństwo niewidzialnych poruszeń wachlarzy z pawich piór. – Znalazłam w swojej szafie jakieś indiańskie ubranie. Ja go tam nie włożyłam – powiedziała panna Hawkline. – Nie wiesz przypadkiem, skąd się ono tam wzięło? – Nie – odparła jej siostra. – Nigdy nie widziałam tu żadnego indiańskiego ubrania. – To naprawdę dziwne – powiedziała panna Hawkline. – Jest naszego rozmiaru. – Ciekawe, skąd się wzięło – powiedziała druga panna Hawkline. – Tu się dzieje całe mnóstwo dziwnych rzeczy – powiedziała panna Hawkline. Greer i Cameron popatrzyli na siebie. Mieli teraz jeszcze więcej do myślenia. Rozwiązanie kwestii lokaja Kiedy w końcu dotarli do ciała lokaja, czekała na nich prawdziwa niespodzianka. Jedna z sióstr Hawkline zakryła usta ręką, jakby chciała stłumić krzyk. Druga panna Hawkline zbladła jak ściana. Greer westchnął. Cameron wsadził palec do ucha i podrapał się. – No nieźle, kurwa – powiedział. Przez długą chwilę stali i patrzyli na ciało lokaja. – No cóż – powiedział w końcu Greer. – W ten sposób będzie nam go o wiele łatwiej pochować. Przed nimi na podłodze leżało ciało lokaja, z tym że miało teraz trzydzieści jeden cali długości i ważyło niecałe pięćdziesiąt funtów. Zwłoki lokaja zostały zamienione w zwłoki karła. Jego ciało niemal gubiło się w fałdach olbrzymiego ubrania. Nogawki spodni były prawie puste, a płaszcz wyglądał jak owinięty wokół ciała namiot. Na jednym końcu wielkiej góry rzeczy wystawała z koszuli mała głowa. Kołnierzyk koszuli opasywał ją jak stryczek. Wyraz niezmąconego spokoju, jaki malował się na twarzy lokaja (udał się, jak to mówią, na spotkanie Stwórcy), nie zmienił się podczas przemiany olbrzyma w karła, z tym że był oczywiście o wiele mniejszy. Requiescat in pace, panie Morgan I rzeczywiście, w ten sposób było o wiele łatwiej pochować lokaja. Kiedy Greer kopał mały grób tuż poza granicą wpływów mrozu, panna Hawkline poszła na górę po walizkę. Odbitki Po pogrzebie i odmówieniu stosownych słów nad małym grobem z wetkniętym weń krzyżykiem wrócili wszyscy do domu i zebrali się we frontowym salonie. Greer i Cameron nie mieli przy sobie broni. Odłożył ją do długiej skrzynki, którą położyli z powrotem obok stojaka na parasole ze słoniowej nogi. Nosili przy sobie broń tylko wtedy, kiedy zamierzali jej użyć. Przez resztę czasu broń pozostawała w skrzyni. Cameron dołożył węgla do ognia. Panny Hawkline siedziały obok siebie na sofie. Greer siedział naprzeciwko nich w ogromnym klubowym fotelu z głowami niedźwiedzi rzeźbionymi na końcach poręczy. Rozpaliwszy ogień, Cameron stanął przy kominki zwrócony twarzą w stronę pokoju i zatroskanych spojrzeń towarzystwa. Spojrzał na stół, na którym stało kilka kryształowych karafek z alkoholem. Na srebrnej tacy razem z nimi stały wspaniałe kryształowe kieliszki na długich nóżkach. – Myślę, że powinniśmy się czegoś napić – powiedział. Panna Hawkline wstała z sofy, podeszła do stołu i nalała każdemu z nich po kieliszku sherry, które z miejsca zaczęli sączyć. Usiadła z powrotem obok siostry na sofie i wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy, nim Cameron zaproponował, żeby się napili, tyle tylko, że teraz mieli w rękach kieliszki. Cała sytuacja wyglądała, jakby była misternie zaaranżowana. Było to jak robienie odbitek tej samej fotografii z tą różnicą, że na jednej z nich widniały kieliszki z sherry. Z ponowną wizytą u Magicznego Dziecka – Słuchajcie, dziewczyny, chciałbym wam zadać jedno pytanie – powiedział Greer, ale najpierw pociągnął w zamyśleniu łyk sherry ze swojego kieliszka. Wszyscy obserwowali go z uwagą. Potrzymał przez jakiś czas alkohol w ustach, zanim go przełknął. – Czy któraś z was słyszała o niejakim Magicznym Dziecku? – zapytał. – Nie – powiedziała panna Hawkline. – Pierwsze słyszę – powiedziała druga panna Hawkline. – Śmieszne imię, przypomina imiona Indian. Obie wyglądały na zaskoczone. – Tak też myślałem – powiedział Greer, patrząc na Camerona, który stał przy kominku. W kominku palił się cicho węgiel, a dym wędrował w górę, rozstając się z tym ogromnym żółtym domem stojącym na początku tego wieku pośrodku zroszonej łąki. Kiedy Greer spojrzał na Camerona, zauważył nagle, że część ognia się nie pali i że część dymu tuż nad nim zamiast unosić się do góry, wisi ponad płomieniami o trochę innym kolorze niż te, które się paliły. Pomyślał o dziwnym błysku światła w pokoju, gdzie stał stół bilardowy. Ten ogień, który się nie palił, przypominał mu tamte światło. Odwrócił wzrok od Camerona i spojrzał na panny Hawkline, które siedziały wyprostowane na sofie. – Kto to jest Magiczne Dziecko i co ma z nami wspólnego? – zapytała panna Hawkline. – Nic – odpowiedział Greer. Powrót do potwora – Chyba już czas się zabrać do tego potwora w piwnicy – powiedział Cameron, a panny Hawkline nie zareagowały ani słowem. – Jesteśmy tu już cały dzień i jeszcze się do niego nie zabraliśmy. Tyle się tu dzieje. Mam ochotę pozbyć się tego cholernego potwora i zająć się innymi sprawami, bo bez dwóch zdań jest tu jeszcze cała kupa roboty. Co ty na to, Greer? Pora na małe polowanko na potwora? Greer omiótł Camerona wzrokiem, ale tak naprawdę jego uwagę pochłaniał kominek. Ogień, który się nie palił, i dym, który nie unosił się do góry, zniknęły. Płonął w nim teraz zupełnie zwyczajny ogień. Greer popatrzył z powrotem na panny Hawkline i od niechcenia, ale uważnie rozejrzał się po pokoju. – Słyszysz? – spytał Cameron. – Tak, słyszę – powiedział Greer. – I co ty na to? Zaczynamy polowanie? Siostry Hawkline nosiły identyczne naszyjniki z pereł. Naszyjniki opływały z wdziękiem ich szyje. Ale część pereł błyszczała jaśniej niż pozostałe, a kilka pukli włosów zwieszających się ponad ich szyjami robiło wrażenie trochę ciemniejszych niż reszta. – Tak, trzeba się wziąć do zabicia tego potwora – powiedział Greer. – Po to tu jesteśmy. – Tak, trzeba się do tego zabrać – powiedział Cameron. – A potem dojdziemy do tego, skąd się biorą te wszystkie zwariowane rzeczy, które się tu dzieją. Pierwszy raz w życiu widziałem trupa pochowanego w walizce. Pytania przed zachodem słońca Dom rzucał już długie cienie na szron, a słońce szykowało się do opuszczenia Martwych Wzgórz i wschodniego Oregonu i całej reszty Dzikiego Zachodu, gdy Greer zadawał pannom Hawkline ostatnie pytania. – I nigdy go nie widziałyście? – Nie, słyszałyśmy tylko, jak ryczy na dole w grotach i wali w żelazne drzwi, które oddzielają groty od laboratorium. Jest bardzo silny i potrafi zatrząść całymi drzwiami. A to są grube drzwi. Żelazne. – Ale nigdy go nie widziałyście? – Nie. – A drzwi są zamknięte, od kiedy zniknął wasz ojciec? – Tak – powiedziała panna Hawkline. Perły wokół szyj panien Hawkline błyszczały trochę jaśniej, prawie jak diamenty. Greer zauważył poruszenie ich włosów w ciemności. Wyglądało to tak, jakby ich włosy się poruszyły, ale to nie włosy, tylko coś w nich się przesunęło. Po chwili zastanowienia Greer doszedł do wniosku, że to poruszył się kolor włosów. – I czasami słyszycie, jak ryczy? – Tak, słychać to w całym domu, podobnie jak walenie w drzwi – powiedziała panna Hawkline. – Jak często? – Prawie co dzień – powiedziała panna Hawkline. – Myśmy nic nie słyszeli – powiedział Greer. – Czasami tak jest – wyjaśniła druga panna Hawkline. – Po co te wszystkie pytania? Już wam wszystko powiedziałyśmy i teraz tylko powtarzamy to jeszcze raz. – Możliwe – powiedział Cameron. – Chcę się pozbyć tego cholernego potwora. – Dobra jest, chodźmy go zabić – powiedział Greer, przesuwając niedbale wzrok po naszyjnikach na szyjach sióstr Hawkline. A naszyjniki gapiły się na niego. Co się liczy Teraz słońce już zaszło i całą scenerię ogarnął wczesny zmrok i mimo że wszyscy byli gotowi pójść zabić potwora, byli także bardzo głodni i wkrótce głód wziął górę. Polowanie na potwora zostało odłożone na po kolacji i panny Hawkline poszły do kuchni ją przygotować, zostawiając Greera i Camerona w salonie. Kiedy siostry Hawkline wychodziły, dziwne światło pozostało na ich perłach, a ruchomy ciemny kolor w ich włosach, tak że bezwiednie zabrały je ze sobą do kuchni. Bardzo to odpowiadało Greerowi, bo chciał porozmawiać na ich temat z Cameronem. Greer zaczął opowiadać Cameronowi o tym, co zauważył, ale Cameron przerwał mu, mówiąc: – Wiem. Obserwowałem to światło i cień. Widziałem je w hallu obok trupa lokaja, po tym jak zamienił się w karła. Były na łopacie, gdy kopałeś grób, i widziałem je także, gdy się ubierałem po pieprzeniu którejś z tych sióstr Hawkline. – Widziałeś je na żyrandolu nad stołem bilardowym? – spytał Greer. – No pewnie, szkoda, że musiałeś tam podchodzić. Wolałbym, żeby nie wiedziały, że o nich wiemy. – Tu, w pokoju też je widziałeś? – Jasne. Były w ogniu. A jak myślisz, po co tam stałem – żeby sobie ugrzać dupę? Chciałem im się dobrze przyjrzeć. Teraz zabrały je ze sobą panny Hawkline, więc możesz mi powiedzieć, co o tym wszystkim myślisz. Ja wiem swoje. Według mnie nie musimy wcale schodzić do lodowych grot, żeby znaleźć tego pierdolonego potwora, wystarczy zejść do piwnicy i dobrać się do tych zasranych chemikaliów, nad którymi pracował ich zbzikowany ojciec. Greer uśmiechnął się do Camerona. – Czasem mnie zaskakujesz – powiedział. – Nie wiedziałem, że to zauważyłeś. – Liczę całe mnóstwo niepotrzebnych rzeczy – powiedział Cameron. – Taki już jestem. Ale liczę też wszystko to, co powinno być policzone. Najpierw kolacja, a potem Potwór Hawkline’a Greer i Cameron zdecydowali się najpierw zjeść kolację, a dopiero potem zająć się Chemikaliami w laboratorium i poszukać czegoś, co naprowadzi ich na trop Potwora Hawkline’a. – Będziemy udawać, że schodzimy do lodowych grot, żeby rozwalić wszystko w drzazgi, ale jak zejdziemy do piwnicy, wymyślimy coś, żeby się tam pokręcić dłużej, i jeżeli wpadnie nam w oko coś ciekawego, w rodzaju Chemikaliów, to je zastrzelimy – powiedział Cameron. – Ale najpierw chodźmy się porządnie najeść i nie dajmy po sobie poznać, że wiemy o tym świetle i jego kumplu cieniu. – W porządku – powiedział Greer. – Ustalone. W tym momencie do salonu weszły siostry Hawkline. Przebrały się i miały teraz na sobie białe suknie z bardzo głębokimi dekoltami, które podkreślały urodę ich pięknych, młodych piersi. Obie były szczupłe w talii i suknie bardzo dobrze na nich leżały. – Kolacja gotowa, zgłodniali zabójcy potworów! Panny Hawkline uśmiechnęły się do Greera i Camerona. – Potrzebujecie sił, jeżeli chcecie zabić potwora. Greer i Cameron odpowiedzieli im uśmiechem. Siostry Hawkline cały czas miały na sobie te same naszyjniki i światło wraz z cieniem były tam, gdzie poprzednio. Światło spoczywało wygodnie na naszyjnikach, a cienisty, ciemny kolor, który potrafi się przemieszczać, spoczywał w ich długich, rozpuszczonych włosach. Przynajmniej ten Potwór Hawkline’a ma dobry gust, pomyślał Greer. Liczenie Potwora Hawkline’a Podczas kolacji Greer i Cameron dyskretnie obserwowali Potwora Hawkline’a na szyjach i we włosach sióstr Hawkline. Potwór zachowywał się bardzo swobodnie. Jego światło na naszyjnikach przybladło, a cienisty, ruchomy kolor we włosach sióstr pozostawał bez ruchu, zlewając się niemal z ich naturalnym odcieniem. Na posiłek składały się stek, ziemniaki, bułeczki oraz sos. Był to posiłek typowy dla wschodniego Oregonu i Greer z Cameronem zajadali z dużym apetytem. Greer siedział, rozmyślając o potworze i o tym, że cały czas jest to ten sam dzień, który rozpoczął się w stodole w Billy. Myślał o tym wszystkim, co się dotąd wydarzyło. To był naprawdę długi dzień i wszystko wskazywało na to, że jeszcze wiele miało się zdarzyć, zanim spróbują zgładzić Potwora Hawkline’a i pozbawić go jego dziwnych mocy. Na razie potwór gapił się na nich z przeciwległej strony stołu, gdzie spoczywał na naszyjnikach zawieszonych na szyjach dwóch pięknych i niczego nie podejrzewających kobiet, które ufały swojej biżuterii. Cameron liczył w pokoju, co popadło. Policzył wszystko na stole: półmiski, srebra, sztućce itd...28, 29, 30 itd. Przynajmniej miał jakieś zajęcie. W następnej kolejności policzył perły, na których chował się Potwór Hawkline’a:...5, 6 itd. Potwór Hawkline’a w sosie Pod koniec kolacji Potwór Hawkline’a opuścił naszyjniki i przemieścił się na stół. Osiadł we wnętrzu łyżki zanurzonej w dużej misie z sosem, która stała na stole. Cień potwora ułożył się na powierzchni sosu i udawał sos. Udawanie sosu było niełatwym zadaniem, ale cień bardzo się starał i właściwie można powiedzieć, że mu się to udało. Cameron był bardzo rozbawiony widokiem potwora na stole i zdawał sobie sprawę, jak trudno cieniowi udawać sos. – Bardzo dobry sos – powiedział Greer do Camerona. – Tak – powiedział Cameron, spoglądając na Greera. – Macie ochotę na dolewkę? – spytała panna Hawkline. – Jest bardzo dobry – powiedział Greer. – Co ty na to, Cameron, chcesz jeszcze? Cień Potwora Hawkline’a leżał na powierzchni sosu tak płasko, jak tylko potrafił. Samemu potworowi również było dosyć nieswojo w łyżce, która odbijała odrobinę więcej światła, niż powinna. – Sama nie wiem... Objadłem się już, ale... – Cameron położył rękę na łyżce. Dotykał teraz Potwora Hawkline’a. Łyżka, mimo że znajdowała się w misie z gorącym sosem, była zimna. Jak, kurwa, mógłbym zabić tego potwora, przeszło przez myśl Cameronowi, ale ponieważ nie mógł wymyślić, jak można by zabić łyżkę, więc po prostu posłużył się potworem, żeby polać sobie sosem ziemniaki. Potwór przyjął na siebie pokornie funkcję łyżki. Kiedy Cameron ją podnosił, cień ześlizgnął się z niej i niezgrabnie upadł z powrotem do misy. Cień czuł się tak nieswojo, że prawie się pocił. Cameron odłożył łyżkę do misy, jeszcze raz zakłócając spokój cieniowi, który był bliski paniki. – A ty, Greer? Dolać ci trochę tego pysznego sosu? Siostry Hawkline były zadowolone, że ich sos wywołuje tak pochlebne uwagi. – Dziękuję, Cameron, już wystarczy. Zjadłem, ile mogłem – powiedział Greer. – Posiedzę i popatrzę, jak jesz. Lubię patrzeć, jak ktoś je z apetytem. Cień pomyślał, że za chwilę zwymiotuje. Jeszcze raz w salonie Po kolacji przeszli do innego frontowego salonu, zostawiając Potwora Hawkline’a, który kołysał się w resztce sosu jak łyżka. Na ścianie salonu wisiał duży kobiecy akt. Greer i Cameron patrzyli na obraz. Potwór Hawkline’a nie podążył za nimi do salonu. Udał się na dół do laboratorium, żeby trochę odsapnąć w Chemikaliach. Był zmęczony. Cień również. Kolacja ciągnęła się dla nich całe wieki. – Nasz ojciec lubił nagie kobiety – powiedziała panna Hawkline. Siostry Hawkline podały kawę z lampkami koniaku, a wyglądały przy tym jeszcze ładniej niż dotąd, jeśli to w ogóle możliwe. Greer i Cameron spoglądali bez przerwy to na nagą kobietę na obrazie, to na siostry Hawkline, które zdawały sobie z tego doskonale sprawę, ale zachowywały się tak, jakby tego nie zauważyły. Mogły wybrać inny salon. Były podniecone sytuacją, ale jedynym sposobem, w jaki to okazywały, były ich lekko przyspieszone oddechy. – Ładny ten obraz – powiedział Cameron. Siostry nie odpowiedziały. Zamiast tego uśmiechnęły się. Greer i Cameron, podziwiając obraz na ścianie oraz piękno panien Hawkline, obejrzeli jednocześnie dokładnie cały pokój, sprawdzając, czy nie ma w nim potwora, ale nigdzie go nie zauważyli. Wypili po dwie filiżanki kawy i dwie lampki koniaku, czekając, by się przekonać, czy potwór się pojawi. Gdy tak się nie stało, ich podziw dla urody panien Hawkline wzrósł jeszcze bardziej. – Kto namalował ten obraz? – zapytał Cameron. – Został namalowany we Francji wiele lat temu – powiedziała panna Hawkline. – Ten, kto go malował, znał się na swojej robocie – powiedział Cameron, gapiąc się na tę siostrę Hawkline, która mu właśnie odpowiedziała. Podobał jej się sposób, w jaki Cameron na nią patrzył. – Tak, to bardzo sławny artysta. – Znacie się? – Nie, umarł na długo przed tym, nim się urodziłam. – Szkoda. – Nieprawdaż? – powiedziała panna Hawkline. Monolog cienia Potwór Hawkline’a wrócił do słoja chemikaliów w laboratorium. Leżał w słoju i odpoczywał – nieruchome partie dziwnego światła. Te chemikalia, efekt długiej i żmudnej pracy profesora Hawkline’a, dodawały mu energii i odmładzały go. To tutaj Potwór Hawkline’a spał, kiedy był zmęczony, i w tym czasie Chemikalia przywracały mu jego moc. Cień potwora spał obok. Miał sen. Śniło mu się, że to on jest potworem, a potwór nim. Był to bardzo przyjemny sen. Cieniowi podobał się pomysł, żeby nie być już dłużej cieniem. Nie lubił tego ciągłego skradania się. To przez nie właśnie był taki nerwowy i nieszczęśliwy. Cień nieraz przeklinał swojego pecha, żałując, że Chemikalia nie przeznaczyły mu lepszego losu. W jego śnie to on, cień, był Potworem Hawkline’a i spoczywał na bransoletce wokół przegubu ręki jednej z sióstr Hawkline. Był bardzo szczęśliwy i starał się sprawić jej przyjemność, nadając bransoletce więcej blasku. Cień nie pochwalał poczynań Potwora Hawkline’a i było mu wstyd za okrutne rzeczy, jakie potwór wyczyniał z umysłami sióstr Hawkline. Cień nie mógł zrozumieć, dlaczego potwór to robił. Gdyby ich role się odwróciły i cień stałby się potworem, wówczas wszystko w domu wyglądałoby inaczej. Skończyłyby się okrutne żarty i energia potwora zostałaby zużyta do odkrywania i wprowadzania w życie nowych sposobów sprawiania przyjemności siostrom Hawkline. Cień bardzo je lubił i nienawidził być częścią poczucia humoru potwora. Pragnął dla nich obu tylko przyjemności, a nie ponurych żartów, jakie uwielbiał wyprawiać z ich ciałami i umysłami potwór. Cień miał też Potworowi Hawkline’a za złe to, co zrobił profesorowi Hawkline’owi. Uważał, że potwór powinien być wobec niego bardziej lojalny, zamiast płatać mu takiego diabelskiego figla. Bransoletkowy sen cienia rozwiał się i cień się obudził. Popatrzył w dół, na potwora Hawkline’a śpiącego w Chemikaliach. Uświadomiwszy sobie po raz pierwszy to, jak bardzo nienawidzi potwora, cień próbował wymyślić, jak położyć kres jego podłemu istnieniu, odebrać mu energię Chemikaliów i zmienić ja w dobro. Nie podejrzewając niczego, potwór spał w słoju z chemikaliami, wyczerpany po całym dniu złych uczynków. Był taki zmęczony, że chrapał. Tymczasem w salonie Zbliżała się północ i wiktoriański zegar popychał dwudziestowieczne minuty w stronę dwunastej. Tykał głośno i metodycznie, pochłaniając 13 lipca 1902 roku. Greer i Cameron od niechcenia, ale bardzo uważnie obejrzeli jeszcze raz salon, chcąc się upewnić, czy Potwór Hawkline’a nie wrócił. Nie było go. Nie wiedzieli naturalnie, że potwór śpi w najlepsze, chrapiąc na dnie słoja chemikaliów w laboratorium, i że na jakiś czas wszyscy są bezpieczni. Kiedy upewnili się, że potwora nie ma w pobliżu, Greer zwrócił się do Camerona: – Powiedzmy im teraz. – O czym? – zapytała panna Hawkline. – O potworze – powiedział Greer. – Co się stało? – spytała panna Hawkline. Jej siostra przeniosła wzrok z filiżanki gorącej kawy, którą trzymała na dłoni, na Greera, czekając na to, co powie. Greer szukał odpowiednich słów i jakiegoś sensownego porządku, w jakim mógłby je wypowiedzieć. Milczał odrobinę za długo, bo to, co miał na myśli, było tak niewiarygodne, że trudno mu było znaleźć jakiś prosty sposób, żeby to wyrazić. W końcu to właściwe słowa znalazły jego. – Potwór nie jest w lodowych grotach – powiedział. – Jest tutaj, w domu. Był tu przez cały dzień. Miałyście go przez parę godzin na szyi. – Co takiego? – zapytała z niedowierzaniem panna Hawkline. Jej siostra odstawiła filiżankę z kawą. Obie były w stanie szoku pomieszanego z rozbawieniem. – Potwór to takie dziwne światło, które się kręci razem z głupkowatym cieniem – powiedział Greer. – Nie wiem dokładnie, jak to jest możliwe, ale to fakt i zamierzamy z tym skończyć. Według nas w grotach nie ma nic, co by trzeba było zabić. To światło potrafi myśleć, wie, jak zmieniać rzeczy w coś innego i jak zrobić człowiekowi wodę z mózgu. Czy któraś z was zauważyła to światło i cień, co łazi za nim jak pies? Siostry Hawkline nie odpowiedziały. Popatrzyły po sobie. – Tak czy nie? – zapytał Greer. W końcu jedna z panien Hawkline przemówiła: – Czy chodzi wam o to dziwne światło, które się tu pałęta razem z niezdarnym cieniem? – spytała. – Tak, o nie; wszędzie go tu pełno – powiedział Greer. – Włóczy się za nami i nas szpieguje. Przez długi czas siedziało na waszych naszyjnikach. Przed chwilą zniknęło i do teraz się nie pojawiło. – To, o czym mówisz, to jedna z właściwości Chemikaliów – powiedziała panna Hawkline. – W cieniu jest dziwne światło i coś jakby wirujący, niezgrabny cień, który włóczy się za światłem, kiedy tylko opuści ono słój. To światło to zaawansowane stadium Chemikaliów. Nasz ojciec powiedział nam, zanim zniknął, że światło zamieni się kiedyś w coś, co będzie niezwykle pożyteczne dla ludzkości. – Brakowało nam kilku składników, żeby doprowadzić do końca tę przemianę, i to właśnie je przywiózł nam z Brooks nasz nieszczęsny lokaj. Mamy zamiar skończyć eksperyment, jak tylko zabijecie potwora – powiedziała druga panna Hawkline. – Ja tam bym niczego nie kończył – powiedział Greer. – Według mnie powinnyście wywalić to świństwo i zacząć wszystko od nowa. To coś jest niebezpieczne. Według mnie to właśnie ono zabiło waszego lokaja i jest odpowiedzialne za zniknięcie waszego ojca. Do tego to coś zamieniło jedną z was w Indiankę i robi z nas wszystkich głupków. Siostry Hawkline wpatrywały się w niego pogrążone w głębokim milczeniu. – Chodźmy na dół wyrzucić słój z tym gównem, a potem pójdziemy się porządnie wyspać – powiedział Cameron. – Nie zaszkodziłoby mi trochę snu. Jeszcze nigdy nie grzebałem karła i jestem zmęczony. Poza tym pieprzyłem dzisiaj tyle, że chyba mi kutas odpadnie. – Chemikalia są dorobkiem całego życia naszego ojca – oznajmiła panna Hawkline, desperacko przełamując milczenie. – Poświęcił im całe życie. – Wiemy o tym – powiedział Cameron. – I według nas to właśnie te pierdolone chemikalia go wykończyły. Tak, jakby ugryzły rękę, która je wykarmiła. Widziałyście, co się stało z waszym lokajem. To coś go zabiło i zamieniło trupa w karła. Diabli wiedzą, co jeszcze to gówno może wywinąć. Musimy je wyrzucić, zanim pozamienia nas wszystkich w martwe karzełki. Nie ma nawet nikogo, kto by nam sprawił pochówek w walizkach. Tymczasem w słoju Potwór Hawkline’a, światło w słoju pełnym chemikaliów, powoli obrócił się na drugi bok jak śpiący człowiek, po czym obrócił się z powrotem. Niech to szlag, pomyślał cień i powoli obrócił się na drugi bok, po czym obrócił się z powrotem. Potwór nie mógł sobie znaleźć wygodnej pozycji i poruszył się znowu jak śpiący człowiek na granicy jawy i obrócił się jeszcze raz i niech to szlag, pomyślał cień i obrócił się jeszcze raz. Potwór Hawkline’a spał niespokojnie. Dręczył go zły sen, a może złe przeczucia. Obrócił się raz jeszcze i niech to szlag. Zmarnowany dorobek człowieka – Czy to znaczy, że chcecie, żebyśmy zniszczyły dorobek całego życia naszego ojca? – zapytała panna Hawkline. – Tak – odparł Cameron. – Albo wy jego, albo on was zniszczy. – Musi istnieć jakieś inne wyjście – powiedziała druga panna Hawkline. – Przecież nie możemy wyrzucić tego, na co on poświęcił dwadzieścia lat pracy! Była minuta przed północą. Panna Hawkline wstała i dołożyła bryłkę węgla do ognia. Druga panna Hawkline dolała Greerowi kawy ze srebrnego dzbanka. Panny Hawkline zastanawiały się, co zrobić, i wszystko stanęło na chwilę w miejscu. Była to dla nich fundamentalna decyzja. – I nie zapomnijcie, że to bydlę urządziło waszego ojca – powiedział Greer w momencie, kiedy zegar zaczął wybijać północ i zmieniać świat w 14 lipca 1902 roku. – Cztery – powiedział Cameron. – Dajcie nam jeszcze kilka minut – prosiła panna Hawkline, patrząc z wahaniem na siostrę. – Tylko kilka minut. Musimy podjąć właściwą decyzję. Kiedy już ją podejmiemy, nie będzie odwrotu. – W porządku – zgodził się Greer. – Dwanaście – powiedział Cameron. Przebudzenie Potwór Hawkline’a dalej wiercił się w Chemikaliach. Rozbudził się już niemal zupełnie. Cień westchnął na widok potwora balansującego na krawędzi jawy. Przerażała go perspektywa stania się częścią kolejnego pomysłu potwora. Nie aprobował tego, w jaki sposób potwór bawił się kosztem panien Hawkline, zmuszając je do robienia rzeczy, które zupełnie do nich nie pasowały. Zamienienie jednej z sióstr w Indiankę było według cienia iście żałosnym wybrykiem. Nie było sposobu na to, by odgadnąć, co jeszcze przyjdzie do głowy potworowi. Rozważał każdą, nawet najokropniejszą rzecz, a jeśli chodzi o potencjał jego mrocznej inwencji, to był on rzecz jasna ledwo napoczęty. Kiedy światło, które było potworem, dalej rzucało się i przewracało z boku na bok w Chemikaliach, przebudzenie zbliżało się do niego z hukiem jak pierwsza wiosenna burza. Cień jeszcze raz westchnął. Niech to szlag. Nagle potwór obudził się. Przestał się wiercić i leżał bardzo spokojnie w Chemikaliach. Spojrzał na cień. Cień odpowiedział mu spojrzeniem pełnym bezsilności, z rezygnacją poddając się swemu losowi. Światło odwróciło wzrok od cienia. Rozejrzało się po pomieszczeniu. Było niespokojne. Rozglądało się dalej, wciąż jeszcze trochę senne, ale czuło gwałtowny przypływ energii. Światło czuło, że coś mu zagraża, ale nie wiedziało co. Za moment miało dojść do pełnej kontroli nad swoimi mocami. Potwór Hawkline’a czuł, że coś jest bardzo nie w porządku. Cień obserwował swego niespokojnego pana. Umysł potwora, niczym drzewo podczas pierwszej wiosennej burzy, otrząsnął się z liści snu. Cień pragnął śmierci Potwora Hawkline’a, mimo że wówczas i on musiałby prawdopodobnie pójść w zapomnienie. Wszystko było lepsze od tego piekła ich przymusowego partnerstwa i robienia tych wszystkich złych rzeczy. Cień cofnął się pamięcią do poprzednich stadiów Chemikaliów. Jakież to było ekscytujące być tworzonym przez profesora Hawkline’a! W owych czasach światło było jeszcze przyjazne wobec świata i na samą myśl, że właśnie zostało stworzone, dostawało zawrotów głowy z podniecenia. Istniały jeszcze szansę, że będzie kiedyś niosło pomoc i radość całej ludzkości. I raptem nastąpiła zmiana. Światło zaczęło płatać figle, które profesor ignorował jako dzieło przypadku. Coś się przewracało, zmieniało się w coś innego (profesor myślał, że to on się pomylił) albo zmieniało nazwę. Następnie światło odkryło, że może opuszczać słój i przemieszczać się po całym domu, i oczywiście biedny cień musiał za nim wszędzie podążać i być biernym współuczestnikiem jego psot, które robiły się coraz zuchwalsze, aż stały się aktami zła. Po jakimś czasie profesor Hawkline zorientował się, że z Chemikaliami jest coś bardzo nie w porządku, ale do momentu, kiedy potwór wyrządził mu tę okropną rzecz, sądził, że będzie w stanie przywrócić w nich równowagę i doprowadzić do końca swój eksperyment o humanitarnych perspektywach dla całego świata. Nie miało się tak jednak stać, gdyż pewnego popołudnia, kiedy profesor siedział w swoim gabinecie na górze, opracowując nową kombinację składników, światło spłatało mu najbardziej perfidnego figla. Cień aż się wzdrygnął na tę myśl. Światło rozbudziło się zupełnie i wiedziało już, że zagraża mu wielkie niebezpieczeństwo ze strony ludzi na górze i że powinno się tym zająć bez chwili zwłoki. Światło wypełzło z Chemikaliów i zatrzymało się chwiejnie na krawędzi słoja, przygotowując się, aby go opuścić, a jego cień niechętnie przygotowywał się, by za nim podążyć. Decyzja – Dobrze – powiedziała w końcu panna Hawkline. Jej siostra potwierdziła skinieniem głowy. – To trudna decyzja, ale nie ma innego wyjścia – powiedziała panna Hawkline. – Przykro mi, że taki koniec spotkał dorobek całego życia naszego ojca, ale są ważniejsze rzeczy. – Na przykład nasze życie – przerwał Cameron. Był zniecierpliwiony. Chciał jak najszybciej zejść na dół i wyrzucić to świństwo ze słoja, a potem zasnąć obok ciała którejś z sióstr Hawkline. Był zmęczony. To był długi dzień. – Znamy skład Chemikaliów – powiedziała panna Hawkline. – Być może zaczniemy kiedyś od nowa albo przekażemy to komuś, kto byłby tym zainteresowany. – Sama nie wiem – powiedziała druga panna Hawkline. – Czuję się tym wszystkim zmęczona, więc nie mówmy teraz o przyszłości, po prostu wylejmy to i połóżmy się spać. Jestem zmęczona. – Otóż to – powiedział Cameron. Schodami w górę Potwór spłynął z krawędzi słoja i poszybował przez laboratorium w kierunku najniższego stopnia schodów prowadzących na parter domu. Cień podążył nieporadnie za nim, ciemniejszy niż ciemność w pomieszczeniu, cichszy niż zupełna cisza, osamotniony w swojej tragedii służenia złu. Stamtąd Potwór Hawkline’a popłynął schodami w górę niczym odwrócony wodospad. Iskrzył się przy tym i mienił. Cień – mimowolne uzupełnienie ciemności – podążył za nim. Potwór zatrzymał się przed bladą smugą światła sączącego się przez szparę pod drzwiami laboratorium. Czekał, aż coś się stanie. Jego światło było wyczulone w swym postrzeganiu jak chirurg. Obserwował hall przez szparę pod drzwiami. Potwór spodziewał się, że za chwilę coś się wydarzy. Cień czekał schowany za plecami Potwora Hawkline’a. Żałował, że też nie może zerknąć przez szparę pod drzwiami, ale – niestety! – żadne wychylanie się nie wchodziło w jego przypadku w rachubę, wobec czego zajął pozycję tuż za tyłkiem Potwora Hawkline’a. Whiskey Wszyscy zaczęli się zbierać do wyjścia z salonu, żeby zejść na dół i wylać Potwora Hawkline’a, jednak w momencie kiedy byli już przy drzwiach i jedna z panien Hawkline położyła dłoń na gałce, Cameron powiedział: – Zaczekajcie chwilę, naleję sobie trochę whiskey. Podszedł do stołu, na którym w kryształowych karafkach stał alkohol. Zatrzymał się, próbując odgadnąć, która z nich zawiera whiskey, gdy jedna z sióstr Hawkline powiedziała: – W tej niebieskiej. Ta panna Hawkline niosła w dłoni lampę. Cameron wziął szklankę i nalał sobie dużą porcję whiskey. Greer zdziwił się, bo Cameron nigdy nie pił przed pracą, a tak właśnie należało określić zniszczenie potwora. Cameron uniósł szklankę z whiskey do nosa. – Pachnie niczego sobie. Greer był tak zaaferowany perspektywą zabicia potwora, że nie zwrócił uwagi, iż Cameron nie wypił ani łyka ze szklanki, którą przed chwilą napełnił whiskey. Kiedy wychodzili z pokoju, niósł ją w ręce. W poszukiwaniu naczynia Drzwi do salonu otworzyły się i do hallu wyszła jedna z sióstr Hawkline, za nią druga siostra, Greer i Cameron, który niósł w ręce szklankę z whiskey. Cień nie mógł nic zobaczyć zza pleców Potwora Hawkline’a, ale usłyszał, jak otwierają się drzwi i ludzie wychodzą z salonu. Zastanawiał się, co się dzieje – dlaczego potwór nagle tak bardzo się nimi zainteresował? Po chwili cień wzruszył ramionami. Jego dociekania nie miały sensu, bo i tak nic nie mógł na to wszystko poradzić. Mógł jedynie podążać za Potworem Hawkline’a, czego szczerze nienawidził. Potwór Hawkline’a obserwował grupkę idącą hallem w kierunku drzwi do laboratorium. Czekał, zastanawiając się, jaką obrać drogę działania. Próbował znaleźć jakieś naczynie, kształt, w który mógłby tchnąć swoje czary, a następnie uwięzić w nim tych ludzi zagrażających jego istnieniu. Cień tymczasem dał sobie spokój z próbami odgadnięcia, co się dzieje. Zwyczajnie miał już to wszystko w dupie. Zabić słoik – Myślisz, że będzie nam potrzebna broń? – zapytał Greer Camerona. Nie otrzymał odpowiedzi. Greer pomyślał, że być może Cameron nie dosłyszał, więc powtórzył pytanie. – Żeby zabić słoik? – zapytał Cameron. Panny Hawkline uśmiechnęły się. Greer nie zrozumiał dowcipu. Nie zauważył także, że Cameron ciągle trzyma w ręce szklankę z whiskey. Greer był niezwykle podekscytowany perspektywą stanięcia oko w oko z Potworem Hawkline’a. Cameron niósł szklankę z whiskey tak, jak nosił rewolwer – od niechcenia, ale fachowo. Jego broń zawsze wyglądała niegroźnie do momentu, kiedy zaczynała siać spustoszenie. Nawet potwór obserwujący ich przez szparę pod drzwiami laboratorium nie zwrócił najmniejszej uwagi na szklankę z whiskey, którą trzymał Cameron. Potwór Hawkline’a zaplanował już, w jaki sposób zlikwiduje zagrożenie dla swojego życia. Uśmiechnął się na myśl o własnej przebiegłości. Jego plan podobał mu się, ponieważ był iście szatański. Potwór znienacka cofnął się o jeden stopień w głąb laboratorium, spychając nie spodziewający się niczego cień o dwa stopnie. Kurwa! – pomyślał cień, próbując odzyskać chociaż trochę ze swej wyimaginowanej godności, a jednocześnie obserwując uważnie Potwora Hawkline’a, tak aby w razie czego mógł robić to, co on, gdyż na tym właśnie polega rola cieni. Stojak na parasole ze słoniowej nogi Kiedy szli hallem, minęli stojak na parasole ze słoniowej nogi i Cameron nie mógł się powstrzymać, żeby nie policzyć parasoli w stojaku. ...siedem, osiem, dziewięć. Dziewięć parasoli. Panna Hawkline zatrzymała się obok stojaka. Było w nim coś bardzo znajomego, ale nie mogła dojść co. Po prostu coś bardzo znajomego. Zastanawiała się, co to jest. – Co jest? – zapytał Greer. Panna Hawkline stała wpatrzona w stojak na parasole. Sądziła, że zatrzymała się tylko na kilka sekund, ale trwało to dłużej. Nie zdawała sobie z tego sprawy, gdyż była zupełnie zatopiona w rozmyślaniach. Stała na drodze prawdopodobnego zgonu Potwora Hawkline’a. – Ten stojak na parasole ze słoniowej nogi wydaje mi się bardzo znajomy – powiedziała, zwracając się do siostry. – Czy tobie też? Jej siostra, również panna Hawkline, spojrzała na stojak. Jej wzrok stał się nagle skupiony. – Tak, ale nie wiem, co jest w nim takiego znajomego. Prawie że kogoś mi przypomina, tylko nie wiem kogo. Ale to ktoś, kogo znam. Greer i Cameron spojrzeli po sobie, a następnie rozejrzeli się bacznie po hallu. Szukali potwora, ale go nie dostrzegli. Ta rozmowa o stojaku na parasole ze słoniowej nogi nosiła wszelkie znamiona jednego z jego kawałów. Ale ponieważ potwora nigdzie nie było widać, potraktowali zachowanie panien Hawkline po prostu jako dziwactwo i przestali nim sobie zaprzątać głowę. – Naprawdę kogoś mi przypomina – powiedziała panna Hawkline. – Może byście się nad tym zastanowiły potem, kiedy już wykończymy potwora? Będziecie miały wtedy mnóstwo czasu, żeby dojść do tego, kto to jest – powiedział Cameron. Potwór Hawkline’a na 4/4 Potwór Hawkline’a wycofał się po schodach do laboratorium, powodując przepływ migotliwego światła niczym barbarzyński wodospad. Jednocześnie zmusił swój skołowany, nieporadny cień, żeby ruszył przodem. Potwór Hawkline’a odzyskał pewność siebie. Wiedział już, jak sobie poradzić, i z niecierpliwością oczekiwał na rezultaty działania swojej mocy. Potwór Hawkline’a zgotował Greerowi, Cameronowi i siostrom Hawkline iście diaboliczny los. Uważał swój plan za jedną z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek wymyślił. Był doskonałym połączeniem zła i przekory. Potwór Hawkline’a z trudem powstrzymywał się od śmiechu, wycofując się taktycznie po schodach w głąb laboratorium razem z gramolącym się niezdarnie i potykającym cieniem, który w żałośnie nieudolny sposób próbował wywiązywać się ze swojej poniżającej roli. Potwór Hawkline’a pławił się w swojej pewności siebie, płynąc i opadając w dół schodów. W końcu czym się miał przejmować – czyż nie było w jego mocy zamieniać przedmioty i myśli, w co tylko go bawiło? Tatuś Panna Hawkline otworzyła żelazne drzwi do laboratorium. Odciągnęła oba rygle i wyciągnęła z kieszeni klucz, który wkrótce otworzył masywną kłódkę. Przez cały czas, kiedy otwierała drzwi, myślała o stojaku na parasole ze słoniowej nogi, starając się dojść, kogo jej przypomina. Tożsamość tej osoby znajdowała się dokładnie na krawędzi jej świadomości, nie mogąc się zdecydować, czyją przekroczyć. Odciągnęła pierwszy rygiel. Szło to trochę ciężko i musiała go porządnie szarpnąć. Stojak na parasole był taki znajomy. Kto to jest? Odciągnęła drugi rygiel. Tym razem poszło o wiele łatwiej niż z pierwszym. Prawie nie musiała ciągnąć. Patrzyłam na ten stojak tysiące razy, tylko nie jak na stojak na parasole, pomyślała, ale jak na kogoś bliskiego. Wyjęła z kieszeni sukni duży klucz i umieściła go w masywnej kłódce wiszącej na drzwiach, po czym przekręciła go, a kłódka otworzyła się jak zaciśnięta pięść i panna Hawkline zdjęła ją z drzwi i powiesiła na skoblu. I w tym momencie wykrzyknęła: „TATUŚ”, odwróciła się i pobiegła hallem w stronę stojaka na parasole ze słoniowej nogi. Harem cieni Potwór Hawkline’a znalazł sobie w laboratorium dobrą kryjówkę i teraz czekał tylko, aż Greer, Cameron i panny Hawkline przestąpią progi jego królestwa. Potwór Hawkline’a był aż tak pewny tego, co miało nastąpić, że nie zainteresował się wcale, kiedy usłyszał, jak jedna z sióstr Hawkline krzyczy coś i rzuca się biegiem w przeciwną stronę hallu, a za nią wszyscy pozostali. To, co robili tam, na górze, nie miało żadnego znaczenia. Wkrótce i tak musieli tu wrócić i zejść po tych schodach, a wówczas Potwór Hawkline’a się z nimi trochę zabawi. Zamieni wtedy całą czwórkę w cienie i będzie miał pięć cieni podążających za nim wszędzie, zamiast jednego niekompetentnego. Być może te cztery nowe cienie będą się lepiej wywiązywać z roli, jaką Potwór Hawkline’a dla nich zaplanował. Tak, pomyślał potwór, to mogłoby wprowadzić do profesji cienia element współzawodnictwa. Cień chował się za zegarem stojącym wśród probówek na jednym ze stołów. Zrobił to tak nieumiejętnie, że wszystko musiało wyjść na jaw, gdy tylko ktoś zapali w laboratorium światło. Cień niczego nie potrafił zrobić jak należy. – Wkrótce będziesz miał towarzyszy do zabawy – powiedział Potwór Hawkline’a do cienia. Cień nie miał zielonego pojęcia, o co temu pierdolonemu potworowi chodzi. Ojciec i córki znowu razem (w pewnym sensie) Panna Hawkline klęczała, obejmując stojak na parasole ze słoniowej nogi, i zanosiła się niepohamowanym płaczem, powtarzając w kółko: „Tatusiu! Tatusiu!” Druga panna Hawkline stała i patrzyła na siostrę, próbując zrozumieć, o co jej chodzi. Greer i Cameron byli zajęci poszukiwaniem Potwora Hawkline’a. Czyżby przeoczyli go gdzieś, kiedy rozglądali się za nim wcześniej? A może przemknął się za ich plecami, gdy byli w hallu? Szukali wszędzie, ale potwora nigdzie nie było. W końcu druga panna Hawkline schyliła się i wpatrzyła bardzo intensywnie w stojak na parasole. Wtedy potężny błysk emocji rozjaśnił jej twarz i upadła na kolana obok swojej siostry, wołając: – Ach ojcze! To nasz ojciec! Tatusiu! Siostry Hawkline nie były aż tak oziębłe, jak im się zdawało. Greer i Cameron patrzyli na siostry Hawkline, które tuliły stojak na parasole, nazywając go tatusiem. Ożenek Greer i Cameron zostawili siostry Hawkline z ich stojakiem na parasole ze słoniowej nogi i ruszyli hallem z powrotem w stronę drzwi do laboratorium. Należało wreszcie zrobić coś z tym potworem – i to zaraz. Greer i Cameron mieli już powyżej uszu tych błazeństw. Greer niósł teraz lampę. Cameron miał w ręce szklaneczkę z whiskey. Greer ciągle nie dostrzegał nic dziwnego w tym, że Cameron niesie szklankę z whiskey. Musiał chyba błądzić myślami gdzieś bardzo daleko, bo w każdych innych okolicznościach dawno zwróciłby na to uwagę. Coś podobnego zdarzyło mu się pierwszy raz. Może należałoby już powoli zacząć myśleć o emeryturze, dać sobie spokój z tym wszystkim i rozejrzeć się za kobietą, z którą można by założyć rodzinę? Tak, to wcale nie był taki zły pomysł. Może jedna z sióstr Hawkline... Nie mógł oczywiście wiedzieć, że Potwór Hawkline’a i tak zaplanował już dla nich coś w rodzaju grupowego ożenku. Siedziba snów Greer szedł przodem. Otworzył drzwi do laboratorium i światło lampy, którą trzymał w ręce, zalało schody oraz część pomieszczenia. Było to bardzo skomplikowane miejsce. Greer nigdy nie widział czegoś podobnego. Były tam stoły, na których stały tysiące butelek. Były także maszyny, które wyglądały jak wyjęte ze snu. – Idź dalej, Greer. Zejdźmy na dół, żeby się rozejrzeć – powiedział Cameron. – W porządku. Greer i Cameron byli obserwowani przez Potwora Hawkline’a. Potwór był szczerze rozbawiony ich bezradnością. Nie było z nimi kobiet, ale nimi mógł się zająć później. Miał dla wszystkich mnóstwo czasu. Potwór był tak rozradowany na myśl o okropnościach, jakie miał zamiar popełnić, że nie zauważył, kiedy w cieniu zaczęła narastać pewna obcość. Cień obserwował Greera i Camerona, jak schodzą po schodach i zapalają trzy lub cztery lampy, żeby lepiej widzieć, po czym przeniósł swoją uwagę na Potwora Hawkline’a i wpatrzył się w niego wzrokiem, który twardniał, w miarę jak wypełniało go dziwne, nie znane mu dotąd uczucie. W umyśle cienia zrodziła się szczególna myśl i sprzymierzyła się z planem, który miał zostać wcielony w życie, gdy tylko potwór zdecyduje się poruszyć. – Dziwne to miejsce – powiedział Greer. – Wcale nie dziwniejsze niż Hawaje – rzekł Cameron. Bitwa Kiedy Greer i Cameron byli w połowie schodów, Cameron zauważył kryjówkę Potwora Hawkline’a. Dostrzegł dziwne migotanie światła na jednym ze stołów, na którym stały butelki o cudacznym kształcie. Nie miał pojęcia, co to takiego probówka. – Zapal tamtą lampę, co? – powiedział do Greera, machając ręką w stronę stołu na drugim końcu laboratorium. Potwór Hawkline’a obserwował ich z rozbawieniem. Patrzenie na nich sprawiało mu taką przyjemność, że postanowił wstrzymać się jeszcze przez kilka minut z zamianą Greera i Camerona w cienie. To była naprawdę wyborna zabawa. Tymczasem jego obecny i jedyny cień czekał, aż potwór się poruszy, pozwalając mu wcielić w życie swój plan. Cameron spostrzegł również duży słój ze szkła ołowiowego na jednym ze stołów po przeciwnej stronie niż ta, w którą wysłał Greera. Z opisu siostry Hawkline wiedział, że to właśnie jest źródło Potwora Hawkline’a... Chemikalia. Stał jakieś trzy metry od słoja. Potwór „chował się” niecałe trzy metry od słoja. Nagle Cameron zawołał: – Widzę go! Tam jest! Greer odwrócił się we wskazanym kierunku. Nie rozumiał, co się dzieje. Dlaczego Cameron krzyczał! To nie w jego stylu; tak czy owak odwrócił się w tamtą stronę. Potwór Hawkline’a również był zaintrygowany. Co to ma znaczyć, do cholery? Co tam jest, skoro przecież znajduje się tu? Więc poruszył się... mimowolnie... z ciekawości. Równocześnie Cameron, udając podniecenie, podszedł do stołu, na którym stał słój zwany Chemikaliami, i stanął tuż obok niego. Kiedy Potwór Hawkline’a poruszył się, żeby lepiej widzieć, co się dzieje, cień, który wcześniej przeanalizował wszystkie możliwości padania światła, przesunął się przed potworem tak, że w tym kluczowym momencie oślepił go na kilka sekund, wprawiając w konsternację. To było wszystko, co cień mógł zrobić, i miał tylko nadzieję, że w ten sposób da Greerowi i Cameronowi szansę, jakiej potrzebowali, żeby wcielić w życie plan, z którym tu przyszli, i zniszczyć Potwora Hawkline’a, bo przecież musieli chyba mieć jakiś plan, jeśli w ogóle myśleli o zmierzeniu się z potworem, a na głupców nie wyglądali. Kiedy Cameron krzyknął do Greera, cień potraktował to jako hasło wkroczenia do akcji i poruszył się, przesłaniając w ten sposób pole widzenia potwora na kilka sekund. Wiedział przy tym doskonale, że wraz z potworem zginie i on, lecz śmierć była mu milsza niż życie dalej jako cząstka zła. Potwór Hawkline’a rzucił się na cień, starając się go odsunąć, tak aby mógł widzieć, co się dzieje. Ale cień walczył zaciekle, miotany wybuchem niewiarygodnej furii, mimo że cienie nie słyną z siły. Zejście Potwora Hawkline’a Cameron wlał whiskey ze szklanki do słoja z Chemikaliami. W zetknięciu z alkoholem Chemikalia zamieniły się w błękitną, bulgoczącą masę, a ze słoja zaczęły wylatywać iskry. Iskry były jak małe ogniste ptaszki, które fruwały dookoła, zapalając wszystko, czego dotknęły. – Wiejmy stąd! – wrzasnął Cameron do Greera. Obaj rzucili się na schody prowadzące na parter. Potwór Hawkline’a miał dokładnie tyle czasu, aby zareagować na wlanie whiskey do słoja ze źródłem jego energii, ile starczyło, by przekląć swój los. – KURWA MAĆ! – wrzasnął potwór. Było to klasyczne przekleństwo wypowiadane tuż przed rozpadnięciem się na garść błękitnych diamentów pozbawionych pamięci o swojej dotychczasowej egzystencji. Potwór Hawkline’a był teraz jedynie garścią diamentów błyszczących jak wizja letniego nieba. Cień potwora został zamieniony w cień diamentów. I on także nie pamiętał o swoim dotychczasowym istnieniu. Jego dusza mogła wreszcie zaznać spokoju, a on sam stał się cieniem czegoś pięknego. Powrót profesora Hawkline’a Greer i Cameron wybiegli po schodach z płonącego laboratorium i rzucili się w kierunku sióstr Hawkline. Dokładnie w tym momencie stojak na parasole ze słoniowej nogi zmienił się w profesora Hawkline’a. Był on więziony pod tą postacią za sprawą zaklęcia dopiero-co-zmarłego Potwora Hawkline’a, którego domem miała stać się odtąd wystawa sklepu jubilerskiego. Profesor Hawkline był cały sztywny i obolały po długich miesiącach, które spędził pod postacią stojaka na parasole. Nie był tak czuły w stosunku do kochających córek, jakby należało, gdyż pierwszymi słowami, jakie padły z jego ust w odpowiedzi na tkliwe „Tatusiu, tatusiu! To ty. Jesteś wolny! Ojcze! Ach, tatusiu!”, było „Cholera jasna!” Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, podbiegli do nich Greer i Cameron i ponaglili ich do opuszczenia płonącego domu. Łazarska dynamika Kiedy wydostali się na zewnątrz, pobiegli na sam skraj szronu, który otaczał płonący dom jak przezroczysta ślubna obrączka. W kilka chwil później, gdy tak stali wpatrzeni w płonący dom, grunt wokół nich zaczął się nagle ruszać i dudnić jak w czasie małego trzęsienia ziemi. Jego epicentrum był grób lokaja. – Co jest, u diabła? – zapytał Greer. W tym momencie ziemia pękła i wyrzuciła na powierzchnię lokaja niczym olbrzymiego zakurzonego kreta pokrytego tu i ówdzie strzępami walizki. – Gdzie... ja... jestem? – zadudnił jego głęboki głos. Próbował otrzepać ramiona z kurzu. Był bardzo zmieszany. Jeszcze nigdy nie był pochowany. – Właśnie powrócił pan z zaświatów – powiedział Cameron, odwracając się z powrotem w stronę płonącego domu. Piknik u zarania XX wieku Stali tak przez długi czas, patrząc na płonący dom. Ogień strzelał z hukiem pod samo niebo. Było tak jasno, że każdy z nich miał własny cień. Profesor przyszedł już do siebie i wspólnie z córkami, które otoczył czule ramionami, patrzył, jak ich dom zmienia się w zgliszcza. – To była niczego sobie mikstura, profesorze – powiedział Cameron. – Już nigdy więcej – padła odpowiedź. Greer i Cameron zostali przedstawieni profesorowi, który z miejsca ich polubił, wdzięczny za to, że wybawili go od zaklęcia Chemikaliów, zwanych także Potworem Hawkline’a. W końcu rozsiedli się na ziemi, skąd do samego świtu obserwowali płonący dom. Ogień chronił ich od chłodu. Siostry Hawkline przeszły wkrótce z czułych objęć ojca w ramiona Greera i Camerona i profesor siedział samotnie wpatrzony w rezultat lat eksperymentów, zamyślony nad tym, jak doszło do takiego końca. Kręcił co jakiś czas głową. Ale mimo to był szczęśliwy, że nie jest już stojakiem na parasole ze słoniowej nogi. To była najgorsza rzecz, jak mu się kiedykolwiek przytrafiła. Osłupiały lokaj ciągle jeszcze siedział na ziemi, czyszcząc z kurzu ubranie. We włosach miał strzęp walizki. Wszyscy siedzieli tak, jakby to był piknik, tyle że, rzecz jasna, złożyły się na niego pożar domu, śmierć Potwora Hawkline’a i rozwianie się marzeń naukowca. Był zaledwie początek dwudziestego wieku. Diamenty Hawkline’a Promienie wschodzącego słońca odsłoniły w miejscu dawnego domu małe jeziorko, po którego powierzchni pływały resztki spalonych sprzętów. Wszyscy podnieśli się z ziemi i podeszli ku brzegowi nowego jeziora. Rodzina Hawkline’ów patrzyła na pozostałości po swym dotychczasowym życiu unoszące się tu i ówdzie na wodzie. Profesor Hawkline wzdrygnął się na widok kawałka parasola. Jedna z sióstr Hawkline spostrzegła, co poruszyło jej ojca, i ujęła go za rękę. – Spójrz, Susan – powiedziała do siostry i pokazała palcem w stronę pływającej po wodzie fotografii. Greer i Cameron spojrzeli po sobie. Susan! – Tak, Jane. Jane! Siostry Hawkline miały imiona – a więc skutki kolejnego kawału tego cholernie dowcipnego potwora zostały usunięte! Na krawędzi jeziora tliła się jeszcze część domu. Wyglądało to bardzo dziwnie. Gdyby Hieronim Bosch malował pejzaże Dzikiego Zachodu, to właśnie mogłoby być fragmentem jednego z nich. – Ciekaw jestem, czy coś zostało z tego pieprzonego potwora – powiedział Cameron. – Zanurkuję do piwnicy i sprawdzę. Rozebrał się do bielizny i zanurkował w to, co jeszcze przed kilkoma godzinami było domem, i zaczął rozglądać się za potworem. Pamiętał, gdzie się chował, zanim Cameron wlał whiskey do Chemikaliów. Podpłynął w to miejsce i znalazł garść błękitnych diamentów rozsypanych na podłodze. Potwora nigdzie nie było widać. Diamenty były bardzo piękne. Zebrał je wszystkie w garści i wypłynął z laboratorium w kierunku brzegu, który kiedyś był frontowym gankiem. – Patrzcie – powiedział, wychodząc z wody. Wszyscy go otoczyli, podziwiając diamenty. Cameron trzymał je tak, żeby rzucały cień. Cień diamentów także był piękny. – Jesteśmy bogaci – powiedział Cameron. – Cały czas byliśmy bogaci – powiedział profesor Hawkline. Rodzina Hawkline’ów była bardzo bogata tak czy inaczej. – Ach tak – powiedział Cameron. – Chciałeś powiedzieć, że to wy jesteście bogaci – odezwała się Susan Hawkline, ale nadal nie można jej było odróżnić od siostry, Jane. A więc pozbawienie ich przez Potwora Hawkline’a imion i tak nie miało właściwie większego znaczenia. – A co z potworem? – zapytał profesor Hawkline. – Zginął, kiedy wlałem whiskey do Chemikaliów. To go zniszczyło. – Tak, mój dom także – powiedział profesor Hawkline, przypominając sobie nagle, że nie ma już domu. Lubił swój dom, miał w nim najlepsze laboratorium, jakie kiedykolwiek posiadał, a co do lodowych grot, to zawsze uważał, że stanowią wyśmienity temat do rozmowy. W jego głosie dźwięczała nuta goryczy. – Chciałby pan znów być stojakiem na parasole? – zapytał Greer, otaczając ramieniem którąś z panien Hawkline. – Nie – odparł profesor. – I co my teraz zrobimy? – spytała Susan Hawkline, patrząc na małe jezioro, które kiedyś było jej domem. Cameron przeliczył diamenty trzymane w dłoni. Było ich trzydzieści pięć i stanowiły wszystko, co pozostało po Potworze Hawkline’a. – Coś się wymyśli – powiedział. Jezioro Hawkline’a Pożar domu sprawił, że lód w najgłębszych nawet zakamarkach lodowych grot odtajał i na miejscu domu powstało jezioro. W 1907 roku miejscowy farmer nazwiskiem William Langford kupił posiadłość od profesora Hawkline’a mieszkającego już na stałe na wschodzie kraju od czasu swojego dziwnego pobytu na Zachodzie. Profesor porzucił chemię i poświęcił się kolekcjonowaniu znaczków pocztowych. William Langford nawadniał wodą z jeziora swoją malowniczą farmę, na której uprawiał głównie kartofle. Profesor Hawkline był tak zadowolony, że pozbywa się posiadłości, iż sprzedał ją za pół ceny. Mimo to i tak był bardzo szczęśliwy, że pozbył się miejsca związanego z całym mnóstwem złych wspomnień o stojaku na parasole ze słoniowej nogi. Już nigdy więcej nie powrócił na Zachód. A co się stało z resztą? No cóż, szło to mniej więcej tak: Greer i Jane Hawkline przenieśli się do Butte w Montanie, gdzie otworzyli burdel. Pobrali się, ale wzięli rozwód w 1906 roku. Burdel pozostał własnością Jane Hawkline, która prowadziła go aż do roku 1911, kiedy to zginęła w wypadku automobilowym. Wypadek nie okaleczył jej ani trochę i martwa wyglądała bardzo pięknie. Wszyscy uczestnicy pogrzebu wspominali go później z przyjemnością.