Jams Eloisa Droga do marzeń Przekład Anna Wolska Rozdział 1 Londyn, kwiecień 1817 W dniu, w którym ten Szkot pojawił się na balu u lady Fed-drington, siostra Annabel, Imogen, zdecydowała, że odda mu cnotę, .1 Annabel, że nigdy nie odda mu ręki. Szkot może i nie przejawiał szczególnego zainteresowania siostrami Essex, ale jego obecność na balu nie budziła żadnych wątpliwości. Obydwie decyzje zostały oczywiście podjęte w pokoju dla dam, gdzie zwykle dzieje się to, co na każdym balu najważniejsze. Nastała chwila, gdy kobiety zaczynają dostrzegać, że ich nosy się błyszczą, a usta blask tracą. Annabel zajrzała do pokoju dla dam. Był pusty, usiadła więc przed ogromnym lustrem toalety i zaczęła upinać niesforne loki. Imogen, lady Maitland, wpadła po chwili do środka i z rozmachem usiadła obok siostry. - Ten bal to wymarzone żerowisko dla wszelkiego gatunku pasożytów - rzuciła gniewnie, z nachmurzoną miną patrząc na swoje odbicie. - Lord Beekman już dwa razy prosił mnie do tańca. Jakbym w ogóle brała pod uwagę taniec z tym tłuściochem. Powinien poszukać gdzieś niżej... może wśród pomywaczek. "wyglądała wspaniale. Włosy miała upięte na czubku głowy, tylko kilka lśniących kruczoczarnych loków opadało jej na ramiona. Oczy lśniły z wściekłości. Przypominała Helenę Trojańską. W 7 Rzeczywiście, irytujące, pomyślała Annabel, kiedy trzeba wszystkie emocje skupić na nieostrożnym dżentelmenie, który się ośmielił poprosić o taniec. - Może nikt nie uświadomił biedakowi, że lady Maitland to dla niego za wysokie progi - zauważyła uszczypliwie. Od chwili przywdziania żałoby Imogen zmieniła się nie do poznania. Imogen spojrzała na siostrę gniewnie, pociągając jeden z loków, tak że opadł kusząco na jej gors. - Nie bądź naiwna, Annabel. Beekmana interesują moje pieniądze i nic więcej. Annabel spojrzała wymownie na skąpą górę sukni Imogen. - Doprawdy nic więcej? Na ustach Imogen zagościł cień od tak dawna niewidzianego uśmiechu. Straciła męża w wypadku i po sześciomiesięcznej żałobie przyjechała do Londynu na wiosenny sezon. Nie kryła, że bawi ją szokowanie poważnych matron garderobą pełną sukien skrojonych tak, iż właściwie niewiele zakrywały. - To, że przyciągasz wzrok, nie powinno cię dziwić - powiedziała Annabel i po chwili z odrobiną sarkazmu dodała: - W końcu po to się tak ubierasz. - Nie sądzisz, że powinnam wykupić wszystkie takie suknie? - zapytała Imogen, zerkając w lustro. Poruszyła zalotnie ramieniem i gors sukni osunął się jeszcze niżej. Suknia uszyta była z czarnego jedwabiu, ale skrojonego tak oszczędnie, że górę stanowiło zaledwie kilka skrawków. Dekolt obszyto delikatnymi, białymi piórami, które tuliły się do piersi Imogen. Na ten widok każdy mężczyzna tracił głowę. - Nikt nie potrzebuje kolejnej sukni tego samego fasonu - oceniła Annabel. - Madame Badeau uprzedziła, że uszyje jeszcze jedną. Twierdzi, że musi sprzedać przynajmniej dwie, aby opłaciło się wprowadzenie nowego modelu. A ja nie mogę dopuścić, aby inna kobieta pokazała się w takiej samej sukni. - To niedorzeczność - zauważyła Annabel. - Wiele kobiet nosi suknie uszyte według tego samego kroju. Zaręczam, że nikt nawet nie zauważy podobieństwa. - Mylisz się. Wszyscy zwracają uwagę, w co się ubieram - odparła Imogen, i trudno było z nią się nie zgodzić. - To przesada, zamawiać drugą tylko po to, aby leżała w szafie. Imogen wzruszyła ramionami. Małżonek pozostawił ją bez pieniędzy, ale miesiąc po jego śmierci zaniemogła i zmarła lady Cłarice. ' Teściowa przekazała synowej w spadku posiadłość, czyniąc z Imogen jedną z najbogatszych wdów w całej Anglii. - Zamówię więc tę suknię dla ciebie. Musisz mi tylko przyrzec, że będziesz ją nosiła wyłącznie na wsi, gdzie nikt z towarzystwa cię w niej nie zobaczy. - Gdy się nachylę, ta suknia zsunie mi się na pępek, co chyba nie przystoi debiutantce. -Jaka tam z ciebie debiutantka? - zażartowała Imogen. -Jesteś starsza ode mnie! Masz już dwadzieścia dwa lata. Annabel szybko policzyła do dziesięciu. Imogen wciąż nie mogła przeboleć straty męża i trzeba było zrobić wszystko, aby ją z tego stanu wydobyć. - Możemyjuż wracać do Griseldy? - Rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro i nieoczekiwanie ujrzała tuż obok siebie twarz siostry. - Przepraszam, byłam nieznośna - szepnęła ze skruchą Imogen. -Jesteś najpiękniejszą kobietą na balu, Annabel. Spójrz tylko na nas obydwie! Ty jesteś promienna, a ja wyglądam jak stara wrona. Annabel się roześmiała. - Co ty wygadujesz? Nie jesteś żadną wroną. W ich rysach było duże podobieństwo: migdałowe oczy, wystające kości policzkowe. Ale Imogen miała włosy kruczoczarne, a Annabel miodowe. Poza tym, gdy oczy Imogen miotały błyskawice, Annabel ratowała się omdlewającym spojrzeniem, któremu trudno było się oprzeć. 9 Imogen ułożyła pukiel włosów na piersiach. Wyglądało to prowokująco, ale Annabel, znając temperament siostry, w porę ugryzła się w język. - Postanowiłam wziąć sobie amanta - oświadczyła nieoczekiwanie Imogen. - Choćby tylko dlatego, aby trzymać Beekmana na dystans. - Kogo chcesz wziąć? - zdziwiła się Annabel. - No, przyjaciela - dodała z irytacją Imogen. - Kogoś, kto będzie mnie adorował. -Myślisz o ponownym zamążpójściu? - dociekała Annabel. Według jej wiedzy Imogen tonęła we łzach każdej nocy, nie mogąc przeboleć śmierci małżonka. - Nigdy - odparła Imogen. - Dobrze o tym wiesz. Ale nie pozwolę, aby ktoś taki jak Beekman psuł mi nastrój. - Oczy sióstr spotkały się w lustrze. - Zamierzam wziąć sobie Mayne'a. I nie mówię o małżeństwie. - Mayne'a?! -jęknęła Annabel. - Nie! - Ależ tak. - Imogen nie kryła rozbawienia. - Nic nie jest w stanie powstrzymać mnie od zrobienia czegoś, czego pragnę. I wierzę, że polubię lorda Mayne'a. -Jak mogło ci to przyjść do głowy? On porzucił naszą siostrę przy ołtarzu! - Czyżbyś sugerowała, że Tess byłaby szczęśliwsza z Mayne'em niż z Feltonem? Ona uwielbia swego męża - zauważyła Imogen. - Nie zmienia to jednak faktu, że Mayne ją porzucił! - Nie zapomniałam o tym. -Więc, na Boga, dlaczego? Imogen spojrzała na siostrę z politowaniem. - Naprawdę nie wiesz? - Aby go ukarać, tak? Nie rób tego, Imogen. - Dlaczego? - Imogen stanęła bokiem i przyglądała się swojej figurze. Była doskonała w każdym calu. - Nudzę się. Annabel zauważyła błysk okrucieństwa w oczach siostry. Chwyciła ją za ramię. 10 -Nie rób tego. Nie wątpię, że potrafię rozkochać w sobie Mayne'a. Imogen uśmiechnęła się szeroko. -Ja również nie wątpię. - Ale ty też możesz się w nim zakochać. ^ ? - Wykluczone. W rzeczywistości Annabel nie wierzyła, że Imogen mogłaby znowu kogoś pokochać. Po śmierci męża serce Imogen zamieniło się w sopel lodu i trzeba czasu, aby odtąjało. - Proszę, nie rób tego - powtórzyła Annabel. - Nie chodzi mi o Mayne'a, ale o ciebie. Może cię to zbyt wiele kosztować. -Jesteś jeszcze dziewczynką. - Imogen uśmiechnęła się cierpko. - I nie masz pojęcia, co tak naprawdę może być dobre dla mnie, przynajmniej jeśli chodzi o mężczyzn. Wrócimy do tej rozmowy, kiedy dowiesz się, co znaczy być kobietą. Najwyraźniej tęskniła do bitew, które miały zwyczaj staczać w dzieciństwie. Annabel już chciała odpowiedzieć ripostą, ale drzwi otworzyły się i do środka wpadła lady Griselda Willoughby, opiekunka obydwu sióstr. - Tu jesteście! - zawołała. -Wszędzie was szukałam! Książę Cla-rence przybył i... - Urwała w pół zdania, widząc wzburzone twarze dziewcząt. - Och... - Usiadła i poprawiła wytworny jedwabny szal, który okrywał jej ramiona. - Znowu się kłócicie. Jak to dobrze, że ja mam tylko brata. - Twój brat nie jest kimś, kogo pragnęłoby się mieć w rodzinie - zauważyła sucho Imogen. - Właśnie rozmawiałyśmy o jego rozlicznych przymiotach. Lub raczej ich braku. - Nie wątpię, że twoja ocena była sprawiedliwa - odparła spokojnie Grisełda. - Chociaż komentarz jest dosyć osobliwy, moja droga. Zauważyłam, że kiedy się złościsz, nos dziwnie ci się wydłuża.... Powinnaś się nad tym zastanowić. Imogen spurpurowiala. - Nie mam wątpliwości, że zechcesz mnie znowu karcić, uprzedzam więc, że zdecydowałam się wziąć sobie kochanka. 11 - Znakomity pomysł, moja droga. - Griselda rozłożyła maleńki wachlarz i leniwym ruchem ręki chłodziła twarz. - Uważam, że mężczyźni są bardzo pożyteczni. W sukni tak wąskiej jak ta, którą dziś masz na sobie, trudno się w ogóle poruszać. Może znajdziesz jakiegoś.atletę. Będzie cię nosił po Londynie. Annabel z trudem ukryła uśmiech. - Kpij sobie do woli - wycedziła Imogen przez zęby. - Ale chcę postawić sprawę jasno. Zdecydowałam się na kochanka, a nie najed-norazową przygodę z lokajem. I twój brat Mayne to mój najpoważniejszy kandydat. - No cóż - odparła Griselda. - To mądra decyzja, zaczynać z kimś tak bardzo doświadczonym w tych sprawach. Mayne wprawdzie skłania się ku kobietom zamężnym, a nie wdowom. Mój brat unika kobiet, które mogłyby dążyć do małżeństwa. Jednak, być może, tobie uda się to zmienić. -Jestem o tym przekonana - zapewniła Imogen. Griselda poruszyła w zadumie wachlarzem. - Interesujące. Gdybym to ja miała się zdecydować na kochanka, chciałabym, aby ten związek trwał dłużej niż dwa tygodnie. Mój najdroższy braciszek miał przygody z wieloma kobietami i, jak dotychczas, z żadną nie był dłużej niż czternaście dni. Poza tym sytuację, że będę porównywana z wieloma pięknymi kobietami, z którymi romansował wcześniej, ja sama uznałabym za wysoce niekomforto-wą, ale być może jestem przewrażliwiona. Annabel uśmiechnęła się szeroko. Griselda wydawała się prawdziwą damą pod każdym względem. A jednak... Imogen milczała. - Doskonale! - odezwała się po chwili. -A więc decyduję się na lorda Ardmore'a. Jest w Londynie zaledwie od tygodnia, mało więc prawdopodobne, żeby porównywał mnie z inną kobietą. Annabel zamrugała. - Mówisz o tym szkockim lordzie? -Właśnie. - Imogen poprawiła torebkę i szal. - Nie posiada wprawdzie fortuny, ale w tym wypadku jego bogactwem jest uroda. 12 Widząc nachmurzoną minę siostry, dodała: - Nie bądź głuptasem, Annabel. Nie będzie cierpiał. - Ma rację - przyznała Griselda. - To niebezpieczny mężczyzna. Nie on będzie cierpiał, Imogen. Tylko ty. - Nonsens - zaprotestowała Imogen. - Po prostu usiłujesz odwieść mnie od tej decyzji. Ale nie mam ochoty wysiadywać po kątach i plotkować z owdowiałymi matronami przez następnych dziesięć lat. - Ta uwaga była skierowana pod adresem Griseldy, która straciła męża wiele lat temu i nigdy nawet nie pomyślała o ponownym za-niążpójściu, a tym bardziej o kochanku. - Nie, moja droga - odparła Griselda z czarującym uśmiechem. - Dostrzegam, że jesteś zupełnie inną kobietą. Annabel skrzywiła się, ale Imogen udała, że tego nie zauważyła. - Tak. I dlatego Ardmore to lepszy wybór niż Mayne. Jesteśmy rodakami, wiesz? - Nie uważasz, że to jeszcze jeden powód, aby nie prowadzić /. nim żadnych gier? - zapytała Annabel. - Dobrze wiemy, jak ciężko żyć w rodowej siedzibie, nie mając grosza na jej utrzymanie. Ten człowiek przybył do Londynu, aby znaleźć bogatą żonę, a nie, żeby wdać się w romans. -Jesteś sentymentalna - żachnęła się Imogen. - Ardmore sam może zadbać o siebie. Oczywiście nie zamierzam przeszkadzać mu w emablowaniu jakiejś głupiutkiej gąski, jeśli będzie miał na to ochotę. Najważniejsze, że mając caualier sermnte, pozbędę się łowców posagów. Ja jedynie pożyczę go sobie na jakiś czas. Chyba nie planujesz wyjść za niego, moja droga? - Nigdy mi to nawet nie przyszło do głowy - odparła Annabel, chociaż nie była to tak do końca prawda. Tajemniczy Szkot olśniewał urodą. Kobieta musiałaby leżeć w grobie, aby nie chcieć widzieć przy sobie tak atrakcyjnego małżonka. Ale Annabel miała zamiar poślubić kogoś bardzo bogatego. Poza tym nie dopuszczała nawet i nyśli, że mogłaby kiedyś opuścić Anglię. - A ty, Imogen, rozważasz taką możliwość? 13 - Oczywiście, że nie. Ten Szkot nie ma grosza przy duszy Ale jest taki śliczny i ubiera się tak wytwornie, że będzie znakomicie pasował do mojego stroju. Czy można wymagać od mężczyzny czegoś więcej? - On nie wygląda na kogoś, kto pozwoli się okpić - zauważyła Griselda, poważniejąc nagle. -Jeśli rzeczywiście szuka bogatej żony, musisz być wobec niego uczciwa - dodała Annabel. - On może pomyśleć, że rozważasz możliwość małżeństwa. - Daj spokój! - zaprotestowała Imogen. - Rola moralistki zupełnie do ciebie nie pasuje. Nie bądź nudna. - Po tych słowach pospiesznie wyszła, głośno zamykając za sobą drzwi. - Chociaż trudno mi się do tego przyznać, być może źle oceniłam sytuację - powiedziała po chwili namysłu Griselda. -Jeśli twoja siostra jest zdecydowana wywołać skandal, lepiej zrobi, jeśli skieruje swoje zainteresowanie na Mayne'a. Już powszechnie wiadomo, że młode kobiety chcą mieć krótki romans z moim bratem, więc skandal, aczkolwiek nie do uniknięcia, nie będzie zbyt głośny. -W tym Szkocie jest coś niepokojącego. Wątpię, czy Imogen zdoła tak łatwo nim pokierować, jak mniema - powiedziała Annabel, marszcząc brwi. - Rzeczywiście - przyznała Griselda. - Wprawdzie nie zamieniłam z nim jeszcze ani słowa, ale z tego, co wiem, niewiele ma on wspólnego z typowym angielskim lordem. Ardmore był rudowłosym Szkotem z wydatną szczęką i szerokimi ramionami. Zdaniem Annabel różnił się od ulizanego brata Gri-seldy jak ogień od wody. - Zdaje się, że nikt nie wie o nim zbyt wiele - dodała Griselda. - Lady Ogilby powiedziała mi, że według pani Mufford Ardmore jest biedny jak mysz kościelna i przybył do Londynu specjalnie po to, aby znaleźć posażną żonę. - Czy to czasem nie pani Mufford rozpuściła plotkę, że Cle-mentina Lyffe uciekła z lokajem? - To prawda - zgodziła się Griselda. - A mimo to Clementina poślubiła wicehrabiego i nie przejawia żadnych skłonności do zada- 14 wania się ze służbą. Lady Blechschmidt wyczuwa łowcę posagu na kilometr i na jej soiree ubiegłego wieczoru nie było Ardmore'a, co by sugerowało, że nie został zaproszony. Muszę przy okazji zapytać, czy ma jakieś wiarygodne informacje. - Nieobecność Szkota na spotkaniu może po prostu oznaczać, że panicznie boi się nudy - odparła Annabel. - Daj spokój! - Griselda się roześmiała. -Wiesz, że lady Blechsclimidt jest moją dobrą znajomą. I muszę przyznać, że to niezwykle, aby kogoś otaczała aż taka aura tajemniczości. Gdyby Ardmore był Anglikiem, dawno już wiedzielibyśmy o nim wszystko, od wagi urodzeniowej po roczne dochody. Czy spotkałaś go kiedykolwiek, gdy mieszkałaś jeszcze w Szkocji? - Nigdy. Jednak przypuszczenia pani Mufford co do powodów jego pojawienia się w Londynie wydają się prawdziwe. - Wielu (szkockich arystokratów kręciło się przy stajniach jej ojca i wszyscy, podobnie jak on, byli bez grosza. To chyba narodowa przypadłość Szkotów. Pozostawali biedni do końca życia albo szukali bogatej żony lub męża w Anglii, tak jak Imogen, Tess, i jak miała to zrobić ona. - Ardmore nie wygląda na mężczyznę, który dałby się omotać twojej siostrze - zauważyła Griselda. Annabel miała nadzieję, że Griselda się nie myli. Przelotny romans nie wydawał się rzeczywistym pragnieniem Imogen. Griselda wstała. - Imogen musi znaleźć własny sposób na odzyskanie radości ży-(i a - powiedziała. - To dla niej bardzo trudny okres. Ich starsza siostra Tess wciąż powtarzała, że Imogen musi żyć własnym życiem. Annabel również. Annabel uśmiechnęła się blado. Jej jedynym posagiem był koń. ()na i Ardmore mieli więc ze sobą wiele wspólnego. Obydwoje byli Szkotami i tu, w Anglii, szukali szczęścia. 15 Rozdziafż JL*ady Feddrington uwielbiała wszystko, co egipskie, a ponieważ była bardzo majętna, spełniała każdą swoją zachciankę. W efekcie jej sala balowa przypominała wielki skład szabrowników grobowców. Po obu stronach ogromnych drzwi tkwiły dwa sześciometrowe posągi przedstawiające ludzkie postacie z głową psa. Kiedyś zapewne strzegły wrót egipskiej świątyni. - Z początku nie byłam pewna, czy mi się podobają. Ich wyraz twarzy nie jest zbyt... przyjemny - wyznała lady Feddrington w rozmowie z Annabel. - Ale teraz nazwałam je Humpty i Dumpty i myślę o nich raczej jak o idealnych służących; są cisi i z pewnością nie piją w nadmiarze. - Zachichotała. Annabel pomyślała, że lady Feddrington nie należy do zbyt mądrych osób. Pomimo krytycznych uwag musiała jednak przyznać, że kiedy się patrzy z przeciwległego końca sali, Humpty i Dumpty robią imponujące 'wrażenie. Spoglądali na wirujące u ich stóp pary z wyższością, co sprawiało, iż pomysł, że mogą to być służący, wydawał się śmieszny. Annabel poprawiła na ramionach lekki jak mgła szal. Zwiewna tkanina ozdobiona była misternie wyhaftowanymi gałązkami paproci, a kolor bladego złota znakomicie współgrał z kolorem sukni. Ponownie spojrzała na imponujące egipskie posągi. Czy nie lepiej, żeby stały w muzeum? — Anubis, bóg zmarłych - odezwał się jakiś głęboki głos. - To miejsce wydaje się niezbyt dla niego stosowne. Nawet po tych kilku słowach nie miała wątpliwości, że to Ard-more. Nic dziwnego. W Szkocji, gdzie dorastała, wciąż słyszała charakterystyczne gardłowe „r", chociaż jej ojciec kategorycznie zabraniał córkom tak mówić. -Wyglądają jak bogowie - odparła. - Był pan w Egipcie, milordzie? 16 - Niestety, nie. Nie powinna nawet pytać. Doskonale wiedziała, jak wygląda życie zubożałej szkockiej szlachty. Musi myśleć, jak związać koniec z końcem, a nie o egzotycznych podróżach wzdłuż Nilu. Wsunął jej dłoń pod ramię. - Mogę prosić panią do tańca, czy też muszę przedtem uzyskać /,godę pani opiekunki? Uśmiechnęła się nie jak zazwyczaj uwodzicielsko, ale po prostu serdecznie. - Ani jedno, ani drugie - odparła. - Jestem pewna, że znajdzie pan kogoś bardziej odpowiedniego, kto chętnie z panem zatańczy. Spojrzał na nią spod oka. Bardziej przypominał krzepkiego robotnika niż arystokratę. W końcu Annabel wiele wiedziała o tych, w których żyłach płynęła błękitna krew. Opiekunka sióstr Essex, lady Griselda, uważała za punkt honoru już od pierwszego wejrzenia rozpoznać tego, kto nosi tytuł. Mayne, brat Griseldy, był typowym angielskim lordem: z doskonałą prezencją, wypielęgnowanymi dłońmi i nienagannymi manierami. Włosy miał starannie ostrzyżone i pachniał najlepszą wodą. Jakże ten szkocki lord był inny. Jego rudobrązowe włosy opadały luźno na kark, długie rzęsy ocieniały jasnozielone oczy, a ota-i zająca go niezwykła aura tajemniczości niezmiernie wszystkich intrygowała. Mayne ubrany był w jedwabie i aksamity, Ardmore nosił prosty, czarny strój, rozjaśniony odrobiną bieli przy szyi. Nic d/iwnego, że Imogen uważała, że będzie znakomicie pasował do H j żałobnych sukien. - Dlaczego mi pani odmawia? - zapytał, nie kryjąc zdumienia. - Ponieważ dorastałam wśród takich chłopców jak pan - odparła ze szkockim akcentem. „Chłopiec" to nie było właściwe słowo, nie dla tego osiłka z północy, ale użyła go celowo. Mógł być jej przyjacielem, ale nigdy kandydatem na męża. Jak jednak wytłumaczyć, że pragnie poślubić kogoś bogatego? - A więc obiecała sobie pani, że nie zatańczy z nikim, kto pochodzi z pani ojczystych stron? 2 Droga do marzeń 17 ^*—^—^mMmmMmmHm^mK—mmmmm - Przyjmijmy, że tak - przyznała. - Ale mogę pana przedstawić odpowiedniej młodej damie, jeśli pan zechce. - Znała kilka debiu-tantek z całkiem pokaźnymi posagami. - Czy to znaczy, że tak samo nie zgodziłaby się pani mnie poślubić? - Uśmiechnął się lekko. - Z radością poprosiłbym panią o rękę, gdyby to znaczyło, że możemy razem zatańczyć. To, co powiedział, było tak niedorzeczne, że nie mogła się nie roześmiać. - W ten sposób nigdy nie znajdzie pan żony - powiedziała. -Musi pan podejść do tego o wiele poważniej. -Ależ ja podchodzę do tego poważnie. - Oparł się o ścianę i wpatrywał w Annabel tak intensywnie, aż przeszył ją dreszcz. - Czy wyszłaby pani za mnie, nawet jeśli nie chce pani ze mną zatańczyć? Nie mogła zaprzeczyć, że podobał się jej ten Szkot. Jego zielone oczy były przepastne jak ocean. - Z pewnością za pana nie wyjdę - odparła stanowczo. - Och! - westchnął, chociaż w jego głosie nie słychać było zawodu. - Nie może pan prosić o rękę kobietę, którą pan ledwie zna -dodała. Najwyraźniej nie dostrzegł, że opieranie się o ścianę w obecności damy jest nietaktem, a tym bardziej tak intensywne wpatrywanie się. Annabel trochę mu współczuła. W taki sposób on nigdy nie złapie bogatej żony! Powinna mu pomóc, choćby dlatego, że był jej rodakiem. - Dlaczego? - zapytał. - Nawet po wielu spotkaniach trudno odkryć zgodność charakterów. - W tym właśnie rzecz: pan nic o mnie nie wie! - Doprawdy? - zaprotestował. - Po pierwsze, jest pani Szkotką. Po drugie, jest pani Szkotką. I po trzecie... - Nietrudno zgadnąć - zauważyła. -Jest pani piękna - dokończył z uśmiechem. Skrzyżował na piersi ramiona, obserwując Annabel spod oka. 18 - Dziękuję za komplement. Zastanawia mnie jednak, dlaczego w/1 ika pan żony aż w Londynie. Ponieważ otrzymałem takie polecenie - odparł. Annabel nie potrzebowała dalszych wyjaśnień. Bogatą żonę znaj-tlujc się w Londynie, w Szkocji tylko biedną. Ten człowiek najwy-M/iiiej miał nadzieję, że jej elegancja i szyk świadczą o stosownym pi isagu. - Swoje sądy opiera pan na pozorach - zauważyła. - Mój jedyny posag to koń. Ale, jak wspomniałam, z przyjemnością przedstawię pma kilku interesującym młodym damom. Chciał coś powiedzieć, ale w tej właśnie chwili podeszła Imo- - Kochanie, szukam cię wszędzie - odezwała się do Annabel, po C/.ym natychmiast zwróciła się do jej towarzysza: - Lordzie Ardmore, jestem lady Maitland. Cieszę się, że mogę pana poznać. Annabel obserwowała, jak Ardmore pochyla się nad ręką jej siostry. Imogen wyglądała imponująco, jak bogini zemsty. Posłała Ardmore'owi spojrzenie, któremu nie oparłby się żaden mężczyzna ? - uwodzicielskie i zachęcające. - Ponad wszystko pragnę zatańczyć - wyznała Imogen. - Czy zechce pan mnie zaprosić, lordzie Ardmore? Ponad wszystko? Zabawne. Ale Ardmore wcale się nie śmiał; pochylony nad dłonią Imogen, ponownie ją pocałował. Annabel się poddała. Sam będzie musiał znaleźć sposób wyplątania się z sie-11. Cała Imogen - kiedy już podjęła decyzję, nic nie mogło jej po- wstrzymać. - Wracam do opiekunki. - Annabel dygnęła grzecznie. - Lordzie Ardmore, to była dla mnie prawdziwa przyjemność. Lady Griselda obserwowała tańczących, siedząc w zacisznym kącie sali. Tuż obok, z nieodłącznym drinkiem w ręku, usadowił się opiekun sióstr Essex książę Holbrook. Widząc przeciskającą się przez tłum Annabel, ruszył w jej kierunku. Teraz, kiedy Annabel znała już sporą część angielskiej arystokracji, nie mogła się nadziwić, jak bardzo „nieksiążęcy" był Rafę. 19 Przede wszystkim zupełnie nie przywiązywał wagi do swego tytułu, poza tym zachowywał ogromny dystans wobec wyperfumowanego, ufryzowanego świata. Dobrze, że przynajmniej lokajowi udało się go namówić na odpowiedni na wieczór błękitny surdut. W domu Rafę prawie zawsze chodził w wygodnych pantalonach i wytartej białej koszuli. - Griselda doprowadza mnie do szału - wyrzucił z siebie. -1 jeśli nawet mnie nie wykończy, to Imogen uda się to z pewnością. Co ona, u diabła, wyprawia, nadskakując temu Szkotowi? Ja nawet go nie znam. i - Stwierdziła, że potrzebuje mężczyzny do towarzystwa - wyjaśniła Annabel. - Co za bzdury! - mruknął Rafę, przeczesując dłonią zmierzwione włosy. - W każdej chwili może przecież liczyć na mnie. - Skarży się, że prześladują ją łowcy posagów. - Na Boga, dlaczego więc tańczy ze Szkotem, który nie śmierdzi groszem?! - ryknął Rafę. - Może nie zależy jej na bliższej znajomości - odparła Anna- ' bel, usiłując jednocześnie wypatrzyć gdzieś lorda Rossetera, który na liście kandydatów na jej małżonka zajmował obecnie pierwsze ., miejsce. 1 - Robi z siebie pośmiewisko - złościł się Rafę. I Błazeństwa Imogen zawsze doprowadzały Rafe'a do furii, 1 a szczególnie od czasu, gdy wróciła do Londynu i zaczęła zamawiać obcisłe suknie. Jednak bez względu na to, jak bardzo by się złościł, Imogen niezmiennie odpowiadała, że wdowy mogą się ubierać, jak chcą. - Z pewnością mamy się czym zamartwiać - rzuciła Annabel z roztargnieniem, wciąż pochłonięta wypatrywaniem Rossetera. Napotkała wzrok lady Griseldy, która skinęła na nią ręką i zawołała: - Annabel! Przyjdź tu na chwilę. Lady Griselda w niczym nie przypominała surowych matron. Była równie przystojna jak niecny uciekinier sprzed ołtarza, lord 20 M.iyne. Nikt, oczywiście, nie obciążał jej odpowiedzialnością za 111 ully uczynek brata. Griselda była zupełnie rozbita, gdy Mayne pociesznie wybiegł z domu Rafe'a dosłownie na pięć minut przed łubem z Tess. - Co się stało, że Rafę tak się rozsierdził? - zapytała Griselda bez większego przejęcia.- Jest siny z gniewu. - Irytuje się, że Imogen robi z siebie widowisko. -Już? Imogen można ufać. Spojrzała wymownie na prawo. Orkiestra grała walca. Lord Ard- II n >re trzymał Imogen zdecydowanie zbyt blisko. Lub też, pomyślała Annabel, to Imogen trzyma się zbyt blisko niego. Tak czy inaczej, ? >l iydwoje sprawiali wrażenie, jakby dali się ponieść szalonej namiętności. - O mój Boże! - szepnęła Griselda, gwałtownie poruszając wa-i Marzem. - Oni wyglądają, jakby coś ich łączyło, nie uważasz? I ta Ul czerń połączona z jego czernią... Imogen miała rację, kiedy mówiła o estetycznej stronie wyboru Ardmore'a. - Nic z tego nie będzie - zapewniła Annabel. - Imogen po prostu dobrze się bawi... -Ale dalsze słowa zamarłyjej na ustach, gdy siostra objęła partnera za szyję i ostentacyjnie zaczęła pieścić jego włosy. - Ależ ona najwyraźniej zamierza zrobić skandal - zdumiała się (iriselda. - Biedactwo. Wdowy czasem tak właśnie reagują - stwierdziła takim tonem, jakby Imogen groziła straszna choroba. - Tobie też to się przytrafiło? - Na szczęście nie - odparła Griselda. - Ale ja naprawdę wie-i zę, że uczucie Imogen dla lorda Maitlanda było o wiele głębsze niż moje dla drogiego mej pamięci Willoughby'ego. Chociaż bardzo ko-( hałam swojego męża - dodała. Imogen uśmiechała się do Ardmore'a. Oczy miała na wpół przy- III knięte, jak gdyby... Annabel odwróciła wzrok. Imogen zawsze osiągała to, czego chciała. Kochała Dravena Mait-l.iuda latami, nie zwracając uwagi, że był zaręczony z inną kobietą. Kiedy nadarzyła się okazja, skręciła nogę w kostce, tak że musiała przejść rekonwalescencję w domu Maitlanda. Ten wypadek miał 21 daleko idące konsekwencje. Wkrótce potem Imogen uciekła z Dra-venem Maitlandem. Biorąc pod uwagę jej siłę woli i upór Annabel pomyślała, że Ardmore może znaleźć żonę dopiero w przyszłym sezonie. - Widziałaś gdzieś lorda Rossetera? - zapytała opiekunki. Ale Griselda, podobnie jak większość kobiet na sali, wydawała się wstrząśnięta tym, co Imogen wyprawiała na parkiecie. - To nie moja sprawa - powiedziała sobie, jeszcze szybciej się wachlując. Annabel znów odwróciła się do siostry. Intencje Imogen wplątania się w skandaliczną przygodę nie mogły być bardziej czytelne. Oplotła Ardmore'a niczym bluszcz. - O Boże! -jęknęła Griselda. Teraz Imogen położyła dłoń na karku Ardmore'a, jakby chciała przyciągnąć do siebie jego głowę. Starsza siostra Annabel, Tess, ciężko opadła na krzesło. - Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego Imogen zachowuje się jak ladacznica? - Gdzie się podziewałaś przez cały wieczór? - zapytała Annabel. - Chciałam zobaczyć się z tobą i Feltonem, ale nigdzie nie mogłam was znaleźć. Tess zignorowała pytanie. - Co za kompromitacja! Ludzie będą mówić, że jest kochanką Ardmore'a. -1 słusznie - odparła chłodno Griselda. - Jak się masz, moja droga? Wyglądasz olśniewająco. Ale Tess udała, że tego nie słyszy. - Imogen zdecydowała się wziąć sobie kochanka? Wiedziałam, że jest nieobliczalna, ale... - Urwała, patrząc na Imogen, która tańczyła wtulona w lorda, jakby nie istniał cały świat. - Musimy coś zrobić - mruknęła ponuro Tess. - Takim zachowaniem wywoła skandal. Nikt już nie będzie jej zapraszał do siebie. - Och, Imogen już od dawna jest w niełasce towarzystwa - zauważyła Griselda. - Pamiętaj, że uciekła ze swoim mężem. A po tej 22 IMrudzie... No cóż, oczywiście wciąż będzie zapraszana na większe kile. Jednak Tess, która po śmierci matki wychowywała trzy młodsze Mostry nie miała zamiaru się poddać. - Tego nie można tak zostawić - oświadczyła. - Uświadomię jej, ze... Annabel pokręciła głową. - To nie jest dobry pomysł. Pogodziłyście się zaledwie kilka ty-gt ulni temu. - Tess nie wyglądała na przekonaną, więc Annabel pospiesznie dodała: - Nie rób tego, jeśli nie chcesz doprowadzić do kolejnej sprzeczki. - Co za niedorzeczność - mruknęła Tess. - Tak naprawdę nigdy Mę nie kłóciłyśmy. W tej właśnie chwili podszedł Lucius Felton, pocałował żonę w głowę i mrugnął do Annabel. - Daj mi tylko sposobność, a sama przestanę się do ciebie odzywać - powiedziała Annabel i uśmiechnęła się do Luciusa. - Te małżeńskie czułości źle wpływają na mój żołądek. - Imogen mnie przeprosiła, ale ja wciąż uważam, że postąpiła wyjątkowo niesprawiedliwie. - Twój mąż... - zaczęła Annabel. - Żyje - burknęła Tess. - Ale czy mam bez słowa patrzeć, jak moja siostra rujnuje sobie życie? Jednak Annabel nie mogła się oprzeć współczuciu dla Imogen, widząc, jak Lucius podnosi rękę Tess do ust, po czym odchodzi, aby przynieść małżonce kieliszek szampana. -Jak myślisz, czy Ardmore wie, że Imogen niedawno owdowiała? - spytała Tess. - Może spróbowałabyś przemówić mu do rozsądku? Czy to nie z nim rozmawiałaś przed chwilą? - On nie ma pojęcia, że Imogen jest moją siostrą - powiedziała niepewnie. - Mogłabym... - To nie będzie miało żadnego znaczenia - zapewniła Griselda. Imogen zamierza wywołać skandal, jeśli nie z tym dżentelmenem, |o z moim kochanym braciszkiem. I szczerze mówiąc, jeśli to tak 23 miało wyglądać, to jestem szczęśliwa, że nie wybrała Mayne'a. Wciąż żywię nadzieję, że kiedyś będę miała bratanka. Mój brat może sypiać z większością kobiet z towarzystwa, ale nigdy nie pozwoliłby zrobić z siebie widowiska. Oczy Tess się zwęziły. - Imogen brała pod uwagę Mayne'a? - Tak- potwierdziła Annabel. - Chciała go ukarać za to, że uciekł od ciebie sprzed ołtarza. - Nonsens - zauważyła Tess. - Mayne sam już siebie dostatecznie ukarał. - Zwróciła się do Griseldy: - Czy on tu dziś jest? - Oczywiście - odparła zaskoczona Griselda. - Był w pokoju gier, kiedy ostatnio tam zaglądałam. Ale... Jednak Tess już podążała do pokoju, gdzie mężczyźni siedzieli przy kartach w nadziei, że małżonki nie wyciągną ich na parkiet sali balowej. - Zamierzałam dodać, że pewnie już wyszedł do swojego klubu. Rzadko go widuję od czasu, gdy zrezygnował z flirtowania. Zazwyczaj nie zostaje na balu dłużej niż pół godziny. Annabel znów zerknęła na Imogen. Czy ten walc nigdy się nie skończy? Nagle ujrzała Rafe'a, jak przeciska się przez tłum w kierunku parkietu i, zanim Annabel zdążyła odetchnąć, rudowłosy Szkot skłonił się, a Rafę pociągnął ku sobie Imogen. Wydawała się równie zaskoczona jak jej siostra. Dopiero co wirowała dookoła sali w ramionach Ardmore'a, bawiąc się każdym zgorszonym spojrzeniem, a już po chwili została wyrwana z jego objęć przez swojego opiekuna. - Co ty wyprawiasz? - protestowała, usiłując odsunąć się od Rafe'a. - Ratuję twój mizerny tyłek - warknął. - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak się kompromitujesz? - Włosy Rafe'a były w nieładzie, a oczy, zwykle brązowe, teraz pociemniały z gniewu. Obrócił ją gwałtownie i pociągnął w kierunku wyjścia. Imogen uniosła brew. Z*T -Jakim prawem wtrącasz się w moje sprawy? Twoja odpowie-il-iulność za mnie skończyła się z chwilą, gdy poślubiłam Dravena. -Wciąż uważam się za twojego opiekuna i będziesz ze mną 111 icszkała do chwili, kiedy ponownie wyjdziesz za mąż lub będziesz ui (yle dorosła, by decydować o sobie. | ej usta zadrżały w uśmiechu, ale spojrzenie nie wróżyło niczego ilohrego. - Cóż, nie zgadzam się z twoją oceną mojej sytuacji. Mam za-iin.ir urządzić się we własnym domu. I to w bardzo niedalekiej przy-i/lości. - Po moim trupie! - warknął Rafę. Imogen patrzyła na niego z wściekłością. - Nie wiem, w jaką grę wciągasz Ardmore'a - ciągnął Rafę. -Ale (iiibisz siebie, i to za nic. Ten Szkot szuka żony, a nie flirtu z niezbyt i oziimną wdową, której nie w głowie ponowne małżeństwo. Nagle zrobiło mu się żal Imogen i gniew gdzieś się ulotnił. Jednak ostatnią rzeczą, jakiej ona pragnęła, było współczucie, i to od niezbyt trzeźwego opiekuna. - Za nic? - zawołała, uśmiechając się szyderczo. - Musisz być ślepy. Ardmore'a ramiona, oczy, usta... - Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, jakby pod wpływem rozkoszy. Rafę puścił jej rękę, chwycił za ramiona i mocno potrząsnął, jakby była rozhisteryzowanym dzieckiem. -Jak śmiesz! - rzuciła zduszonym głosem. Szpilki wysunęły się Ir, jej włosów. - Masz szczęście, że nie wyciągnę cię stąd i nie zamknę w pokoju ? warknął. - W pełni na to zasłużyłaś. -Ponieważ uznałam jakiegoś mężczyznę za bardzo atrakcyjnego? - Nie! Ponieważ jesteś kłamczucha. Powiedziałaś, że kochałaś Maitlanda. - Nie waż się tak do mnie mówić - syknęła. - Pięknie czcisz jego pamięć - zauważył głucho Rafę. Rumieniec wstydu oblał jej twarz. 25 - Nie masz pojęcia... - wyszeptała. - Nie, nie mam. I nie chcę mieć. Chcę wierzyć, że wdowa po nim inaczej okazywałaby żałobę. Imogen z trudem przełknęła bolesną uwagę. Czuła, jak łzy dławią ją w gardle. Na szczęście byli już blisko wyjścia, więc odwróciła się szybko i bez słowa opuściła salę. Rafę podążył za nią, ale Imogen nie zwracała na niego uwagi. Szybko szła w stronę frontowych drzwi. Annabel westchnęła. Jej młodsza siostra zawsze była nieobliczalna i na nieszczęście Rafę, z natury przyjazny wobec ludzi, do Imogen od początku czuł awersję. Kędy zniknął z nią za drzwiami, gwar rozplotkowanych głosów wzmógł się tak, że przypominał jazgot kur, pomiędzy które nagle wpadł lis. -Jeśli Rafę chciał, żeby Imogen poślubiła Szkota, nie mógłby zrobić więcej, aby doprowadzić do tego związku - zauważyła Gri-selda. - Ona nie poślubi Ardmore'a - powtórzyła Annabel. -Widziałaś gdzieś Rossetera? Oczy Griseldy rozbłysły. - Och! Te majątki w hrabstwie Kent i do tego żadnej teściowej. Aprobuję, moja droga. - Griselda zawsze była konkretna. - To bardzo sympatyczny i wartościowy mężczyzna - zauważyła Annabel. Jej towarzyszka machnęła ręką. -Jeśli wierzyć, że milczenie jest złotem. Annabel poprawiła na ramionach jedwabny szal. -Jego małomówność zupełnie mi nie przeszkadza. Potrafię mówić za oboje, jeśli zajdzie potrzeba. - Właśnie tańczy z tą głupkowatą córką pani Fulgens - zauważyła Griselda. - Nie musisz się jednak obawiać. Rosseter nie przegapi żadnej niedoskonałości. Annabel zerknęła w kierunku wskazanym przez Griseldę w chwili, gdy Rosseter opuszczał parkiet. Nie był zbyt urodziwy, ale poruszał się z gracją. W jego ramionach każda kobieta dosłow- 26 im płynęła po parkiecie. Miał pociągłą, bladą twarz, wysokie czoło i './;ire oczy bez wyrazu. Sprawiał wrażenie człowieka chłodnego j i /dystansowanego. Annabel uważała to za interesującą odmianę po | sr .41 ozumialcach, którzy błagali ją o taniec i przysyłali róże z załączo- | i ty i ni poematami wątpliwej jakości. Rosseter przesłał jej kwiaty tylko raz: bukiecik niezapominajek. Nic było przy nich żadnego poematu, a jedynie bilecik z wpisem: „Myślę, że pasują do pani oczu". Takie cudownie proste słowa zrobiły na niej duże wrażenie. \X/tcdy zdecydowała, że go poślubi. Teraz rozstał się z Daisy i ruszył w ich kierunku. Po chwili skłonił się przed lady Griseldą, ucałował jej dłoń, jak zwykle beznamiętnie, i powiedział komplement, że wygląda wyjątkowo pięknie. Kiedy zwrócił się do Annabel, nie zadał sobie trudu, aby powiedzieć << is miłego, ucałował jedynie czubki jej palców. Wjego oczach było jed-iuk coś szczególnego, co sprawiło, że jej serce mocniej zabiło. - Madame Maisonnet? - wskazał wypielęgnowaną dłonią na jej M iknię. - Doskonały wybór, panno Essex. Annabel się uśmiechnęła. Nie rozmawiali podczas tańca. Ale właściwie dlaczego powinni? Według niej bardzo do siebie pasowali. W ich małżeństwie nie będzie ani zazdrości, ani łez. Rosseter posia-il.il fortunę, a więc to, że ona nie wniesie posagu, nie miało żadnego znaczenia. Będą dla siebie uprzejmi, a ona porozmawia sama ze sobą, jeśli odczuje brak konwersacji przy śniadaniu. I )la kogoś, kto z trudem toleruje czczą paplaninę, taka perspektywa wydawała się przyjemna. Cóż, jedyna wada to To, że konwersują z samą sobą nie przynosi żadnych niespodzianek. Pożegnanie / Hosseterem tego wieczoru nie przyniosło ich również. - Panno Essex, czy zgodzi się pani, żebym porozmawiał z pani opiekunem jutro rano? - zapytał, ściskając jej palce śnieżnobiałą, smukłą i delikatną dłonią. - Będę uszczęśliwiona, lordzie Rosseter - szepnęła Annabel. Z trudem stłumiła szeroki uśmiech. Nareszcie, nareszcie! Spełnia się jej najgorętsze pragnienie. Marzyła o tym od lat, od czasu, gdy 27 ojciec odkrył jej talent do liczb i powierzył prowadzenie ksiąg majątkowych. Od chwili gdy ukończyła trzynaście lat, całe dnie targowała się z kupcami, roniąc łzy nad księgami rachunkowymi, w których ciągle było więcej minusów niż plusów, usiłując nakłonić ojca do sprzedaży najbardziej wartościowych zwierząt, błagając go, żeby nie tracił wszystkich pieniędzy na wyścigach... A w nagrodę otrzymywała jedynie jego niechęć. Mimo to nie poddawała się. Wiedziała, że tylko dzięki niej siostry nie są głodne, a ukochane stajnie ojca nie popadają w ruinę. Ojciec nazywał ją Panna Suszona Śliwka. Gdy stał z przyjaciółmi, a ona do niego podchodziła, wymownie przewracał oczami. Czasem wyjmował monetę i rzucał jej, a potem żartował z przyjaciółmi, że córka trzyma go na krótszej smyczy niż najgorsza żona. A ona za- wsze podnosiła tę monetę, mogła przeznaczyć ją na kupno mąki, masła lub okazałej kury na kolację. f Marzyła więc o majętnym małżonku. Nigdy nie starała się wy-rj obrazić sobie jego twarzy: Rosseter wyglądał tak jak każdy inny bogaty Anglik. Wyobrażała sobie jedynie ubrania z lśniącego aksamitu i fulary białe jak śnieg, uszyte z najlepszego materiału, które kupuje się dla ich szyku, a nie trwałości. Ręce, które nigdy nie skalały się fizyczną pracą. I właśnie takie ręce miał Rosseter. Rozdziaf3 Hotef Griffon's ?'.':'' ,'...• ?'..?•''•'?. Wczesny ranek J_lwan Poley, lord Ardmore, był przekonany, że postępuje zgodnie z instrukcją otrzymaną od ojca Armailhaca. -Jedź do Londynu - powiedział starzec. - Zatańcz z jakąś ładną; dziewczyną. , i 28 1 -1 co później powinienem zrobić? - zapytał Ewan. i - Serce z pewnością ci podpowie - odparł ojciec. i Dotychczas Ewan spotkał wiele ładnych dziewcząt. Niestety, nie p.iiniętał ich imion, ale był przekonany, że już tańczył przynajmniej i połową młodych dam w Londynie. Dzięki swemu tytułowi, w cią-t*;ti zaledwie kilku dni od przyjazdu został zasypany zaproszeniami; wbrew temu, co się mówiło na północy, szkockie tytuły szeroko (Uwierały drzwi angielskich domów. A jednak ojciec Armailhac zapewne miał na myśli szczególną dziewczynę, taką, którą młodzieniec zabierze ze sobą do Szkocji. Właściwie Ewan nie miał nic przeciwko małżeństwu, chociaż urn pomysł nie budził w nim entuzjazmu. "Wolał myśleć o długich (pętlach stajni i złotych polach pszenicy. Miał na załatwienie tego małżeńskiego interesu dwa tygodnie. Potem wróci do domu z żoną lub bez żony. Czarnowłosa dziewczyna, z którą tańczył wieczorem, wydawała MC bardziej niż chętna, aby stanąć z nim przed ołtarzem. Ale jak mia-11 na imię? Nie mógł sobie przypomnieć. Przywarła do niego jak pi-l.iwka, co nie bardzo przypadło mu do gustu. Niedawno owdowiała i prawdopodobnie została z niewielkim posagiem. Służący stanął w drzwiach ze srebrną tacą w ręku. W przeciwień-iwie do Ewana, Glover był wyraźnie zafascynowany Londynem. i'iibyt w tym mieście podczas sezonu oznaczał spełnienie jego naj-Irytszych marzeń. - Wasza lordowska mość, polecono mi doręczyć panu tę wizy-luwkę. - O tej porze? Połóż ją tutaj. - Ewan skinieniem głowy wskazał obramowanie kominka pełne wizytówek i zaproszeń od osób, o których nigdy nawet nie słyszał. Służący zgiął się w ukłonie, ale nie ruszył w kierunku kominka. - Wasza lordowska mość, to wizytówka od księcia Holbrook. I... - Zniżył głos do szeptu. -Jego wysokość był łaskaw zaczekać. Ewan westchnął. Książę. Może jest na tyle zdesperowany, aby wysłać jedną z córek w dzikie szkockie ostępy. Szybko się przekonał, 29 że Anglicy myślą o Szkocji jako o terenie zamieszkanym przez nieokrzesanych wojowników i religijnych odszczepieńców. Spojrzał na swój fular w lustrze. Glover nie mógł przeboleć, że jego pan nie zgodził się zamienić czarnej kamizelki na kolorową, którą Anglicy wkładają na bal. Mimo to uważał, że lord wygląda doskonale, a co najważniejsze, jak rasowy Szkot. Szkoci, jeśli chcą wyglądać bardziej kolorowo, wkładają kilt, nawet jeśli nie jest to akceptowane w Anglii. -Jego wysokość oczekuje pana w salonie - oznajmił Glover. -Aha. - Proszę wybaczyć śmiałość, milordzie... - zaczął Glover z wahaniem. :, \J,;'/',,..;'' Ewan uniósł brew. -Tak? - To arystokrata - powiedział lokaj. - Proszę się starać unikać takich słów, jak „aha". To może wywrzeć na jego wysokości złe wrażenie. - Nie biorę z nim ślubu - burknął Ewan, ale natychmiast się zreflektował. - Dziękuję jednak za radę, Glover. Postaram się o tym pamiętać. Choć nie zamierzam udawać Anglika. Nawet za sto lat. Wygląd księcia nie bardzo pasował do tytułu, co Ewan przyjął z ulgą. Tego księcia z pewnością nie dotknęłoby przypadkowe „aha". Ewan miał już okazję rozmawiać z wyperfumowanymi i przesadnie uprzejmymi przedstawicielami angielskiej arystokracji i wcale się nimi nie przejmował. W każdym razie nie więcej niż oni nim. Książę miał na sobie strój z pewnością wygodny, ale niezbyt elegancki. Imponujący brzuch wypływał znad pasa pantalonów. Kiedy Ewan stanął w drzwiach pokoju, gość odsunął kieliszek brandy, którą mu zaproponował przejęty wizytą Glover. -Wasza wysokość - powiedział Ewan, wchodząc do pokoju. - To dla mnie zaszczyt. Książę wyprostował się jak węszący zwierzynę ogar, po czym szybko się odwrócił. Ewan niemal cofnął się na jego widok. Do 30 In lia! Coś najwyraźniej rozsierdziło księcia. Nagle Ewan przypomniał sobie, gdzie ostatnio spotkał szanownego jegomościa. Jeśli to można nazwać spotkaniem; książę wyrwał ciemnowłosą lady z jego ? 'I >icć, potem przez chwilę sam z nią tańczył. I - Czy pan wie, kim jestem? - wyrzucił z siebie dżentelmen głę-! Bokim, krzepkim głosem. - Zgodnie z tym, co widzę na wizytówce, jest pan księciem Hol-Ifook. - Ewan ruszył w kierunku kredensu. - Mogę panu zapro-mnować jeszcze jednego drinka? - Celowo pominął słowa wasza trysnkość, które sprawiały, że czuł się trochę jak lokaj. Jestem opiekunem lady Maitland - poinformował gość. Ach tak- mruknął Ewan, napełniając kieliszek mocnym trun-Jeiii. - Ajajestem lord Ardmore z Aberdeenshire. • Lady Maitland - powtórzył z naciskiem Holbrook. - Imogen Maitland. Imogen to pewnie ta ciemnowłosa czarodziejka z wczorajszego I..In. Jeśli w czymś uchybiłem, proszę przyjąć wyrazy ubolewania ? nlparł dyplomatycznie Ewan. Rzeczywiście uchybił pan. A jak? - zapytał spokojnie Ewan. - Cały Londyn mówi o was - warknął Holbrook. - O waszym tki.ijnie nieprzyzwoitym tańcu. Iiwan milczał przez chwilę. Miał do wyboru dwa wyjścia: powiedzieć prawdę albo wziąć na siebie odpowiedzialność. Honor me pozwalał mu jednak ujawnić, że lady przywarła do niego z pasją pi ii Iną kurtyzany. Nie był naiwny: ciemnowłosa Imogen wcale nie i< liwyciła sięjego urodą aż tak, jak usiłowała to pokazać. Zauważył, ywiście, emocję w jej oczach, ale nie była to prawdziwa namiętni isć, nawet jeśli tak ostentacyjnie okazywana. - Czuję się w obowiązku za wszystko przeprosić - powiedział w końcu. - Byłem pod ogromnym wrażeniem urody pańskiej podopiecznej i, jak sądzę, to właśnie sprowokowało mnie do zachowania, które zostało niewłaściwie zinterpretowane. 31 Holbrook przymrużył oczy. Ewan obserwował go w milczeniu, zastanawiając się, czy w Anglii wszyscy książęta byli aż takimi indywidualistami, jeśli chodzi o ubiór i sposób okazywania emocji. - Teraz poproszę o drinka - oświadczył książę. Ewan wyjął karafkę i napełnił kieliszek gościa. Holbrook wyglądał na znawcę brandy, a Ewan zabrał ze sobą kilka butelek najlepszej szkockiej whisky. Holbrook wziął porządny łyk i spojrzał ze zdumieniem na Szkota, po czym opadł na poduszki kanapy i znów się napił. Ewan usiadł naprzeciw gościa, z uznaniem stwierdzając, że Holbrook potrafi docenić trunek. - Co to jest? - zapytał książę z nabożeństwem. - Długoletni prawdziwy słód - odparł Ewan. -Według nowego procesu produkcji, który, moim zdaniem, całkowicie zmieni whisky. Holbrook wziął kolejny łyk i usiadł wygodniej. - Glen garioch - stwierdził, przymykając oczy. - Lub tobermary. Ewan uśmiechnął się szeroko. - Aye, glen garioch. - Cudo. - Holbrook cmoknął. - Chyba nawet mógłbym się zgodzić, aby mężczyzna, który tak dobrze zna się na whisky, poślubił Imogen. Chyba! - powtórzył, otwierając oczy. - Trudno mi przyznać, abym o tym marzył - oznajmił Ewan. - Zorientował się, że popełnił błąd, gdy brwi Holbrooka uniosły się groźnie. - Chociaż uważałbym się za szczęśliwca, gdybym dostąpił tego zaszczytu - dodał pospiesznie. - To wyjątkowej urody młoda dama. - Podobno przyjechał pan do Anglii, aby znaleźć sobie żonę -burknął książę, znów podnosząc kieliszek do ust. - To prawda - przyznał. - Ale niekoniecznie musi to być pańska podopieczna. - Rozumiem. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, delektując się mocnym trun-" kiem. 32 - Spodziewałem się usłyszeć prawdę, że to Imogen się narzucali, ale był pan zbyt uprzejmy, aby mi to powiedzieć wprost - rzucił kM;|żę ponuro, o ile to możliwe, gdy trzyma się w ręku kieliszek t doborową whisky, destylowaną przez Glena Gariocha. - Lady Maitland to wspaniała młoda dama. Byłbym więcej niż D^c/.ęśliwy, gdybym mógł ją poślubić. Holbrook spojrzał na niego ze zdumieniem. - Do licha, Ardmore, czyżby ci było zupełnie obojętne, kogo poślubisz? -Jestem tym poważnie zainteresowany - zaprotestował Ewan. Muszę jednak przyznać, że chciałbym jak najszybciej -wrócić do iftiiuu. Pszenica już kiełkuje. Książę wyglądał tak, jakby nigdy nie słyszał słowa „kiełkuje". - To znaczy, że jest pan farmerem? - zapytał. - Jednym z tych ? l/entelmenów, którzy stosują nowe metody Turnipa Townshenda? -Nie jestem aż tak zaabsorbowany uprawą jak Turnip Town-liend - mruknął Ewan, delektując się kolejnym łykiem trunku. - Wyśmienita - powtórzył książę z rozkoszą. - Ta whisky jest... urwał. - Mówi pan: pszenica? Uprawia pan pszenicę? - Moi dzierżawcy dostarczają część ziarna do destylarni w Spey-.iile - odparł Ewan. - Nic dziwnego, że tak dobrze zna się pan na whisky. - Najwy-i.iźniej zrobiło to na nim wrażenie. - Myślę o rzuceniu alkoholu dodał nieoczekiwanie. - Naprawdę? - Ewan musiał przyznać, że książę wlewał w siebie |cdną whisky za drugą i w ogóle nie było tego po nim widać. Może rzeczywiście za dużo pił. -Alejeszcze nie dziś. Ewan zdecydował, że właściwą odpowiedzią na tę rewelację będzie nalanie księciu kolejnego drinka, co też bez słowa uczynił. - Pański majątek znajduje się w Aberdeenshire? Ewan skinął głową. -Jest tam wyjątkowej urody koń - ciągnął Holbrook. - Nie widziałem go już prawie rok, ale... .1 - Droga do marzeń 33 - Warlock - wtrącił Ewan. - Naderwał ścięgno w lipcu. - No tak! Warlock. Należy do pańskiego przyjaciela? - Nie, do mnie. Oczy Holbrooka rozbłysły. -Wspaniały koń. Od Pheasanta, nieprawdaż? - A Pheasant po Miraculous - dodał Ewan. - Czyżby pan myślał o kontynuowaniu jego linii? - Mam już po nim wielce obiecującego roczniaka. Holbrook wyraźnie się ożywił. -W mojej stajni trzymam trzech potomków Patchem: dwie klacze i źrebaka. Każda z moich podopiecznych dostanie w posagu konia. Ich ojciec był trochę lekkomyślny i nie miał głowy do interesów. Myślałem o hodowli klaczy, ponieważ żaden z moich koni nie nadaje się do wyścigów. Koń w posagu? Słyszał już o tym na balu od pewnej złotowłosej piękności. Powiedziała mu, żeby szukał szczęścia gdzie indziej, ponieważ jej jedynym posagiem jest koń. Nie pomyślała jednak, jakie to ważne, że ten koń to potomek Patchem. - Chętnie widziałbym konia po Warlocku i Patchem - stwierdził Ewan. Przez jakiś czas znowu siedzieli w milczeniu. Ożywienie księcia przygasło. -Jeśli chodzi o znalezienie żony, źle się pan do tego zabrał - odezwał się po chwili książę. - Uczestniczyłem w czternastu imprezach w ciągu ostatniego tygodnia - wyjaśnił Ewan. - W czterech balach, kilku spotkaniach towarzyskich i wjednym musicalu. Poprosiłem pewną młodą damę, żeby za mnie wyszła, ale odmówiła. - Nie uważał za konieczne poinformować, że wspomniana dama to jedna z podopiecznych Holbrooka. Przecież dopiero co musiał się stawić czoło irytacji księcia z powodu tańca z inną jego podopieczną. - To nie jest dobra droga. Te sprawy załatwia się między mężczyznami. Najważniejsze to, zanim pójdziesz na bal, wyobrazić sobie, jaką kobietę chciałbyś poślubić. - Głos księcia nabrał lekko mato- 34 «-«-gó odcienia, najwyraźniej pod wpływem whisky. Mimo to Ewan l»>myślał, że gość zniósł trunek lepiej niż którykolwiek ze znanych i mi mężczyzn, poza starym Lachlanem McGregorem, ale ten miał w piciu ogromną praktykę. - Zabiorę cię do mojego klubu - ciągnął l i.|żę. - Możemy to zresztą załatwić od razu. -Wstał i nawet się nie ii hwiał. - Nie żebyś mógł mieć Imogen - powiedział i nieoczcki-niie wybuchnął śmiechem. - Nawet jeśli otrzyma klacz w posagu. Sprawę hodowli koni załatwimy w inny sposób. - Nigdy bym o tym nie pomyślał - obruszył się Ewan, rozglądali się za etui na bilety wizytowe. Nie mógł go znaleźć, ruszył więc i księciem w stronę drzwi. Jedyną oznaką, że Holbrook opróżnił porą część karafki, było to, że stał się znacznie bardziej rozmowny. -Widzi pan... - zaczął książę, kiedy powóz ruszył w stronę I łubu. - Biedna dziewczyna straciła męża zaledwie sześć miesięcy i. i nu. Spadł z konia podczas wyścigów: to był roczniak, który nigdy nic powinien być puszczony na tor. -Aha - mruknął Ewan. Słyszał już gdzieś tę historię, ale jak zwykle nazwisko wypadło mu z pamięci. - Imogen kochała się w nim od piętnastu lat - ciągnął Holbrook. Siedział swobodnie oparty o poduszki i najwyraźniej nie miał żadnego problemu z utrzymaniem równowagi, gdy powóz przechylił się nagle na zakręcie i potoczył wybrukowanymi ulicami. - Zainteresowała się nim, kiedy była prawie dzieckiem. Ich znajomość zaowocowała ucieczką. Kilka tygodni później mąż Imogen zginął. - Kilka tygodni?! - zawołał Ewan głęboko poruszony tragicznym splotem okoliczności. Po chwili nieoczekiwanie dodał: - To chodzi o Dravena Maitlanda. -Zgadza się. Ewan spotykał go czasami. Maitland przed sezonem jeździeckim często ścigał się na szkockich torach. Był zuchwałym i niezbyt mąci lym młodzieńcem i Ewan nie darzył go sympatią. Holbrook wyciągnął małą piersiówkę z kieszeni i wziął spory lyk, po czym skrzywił się z obrzydzeniem. 35 - Po pańskiej whisky to smakuje jak uryna. A wracając do tema- i tu: rozumie pan, że po tych tragicznych przeżyciach biedna Imogen j nie j est w pełni sobą. ? Powóz zatrzymał się przed okazałym budynkiem z kolumnadą, i Ewan rozejrzał się ale nie miał najmniejszego pojęcia, wjakiej części miasta się znaleźli. - Czy takie kluby są wyłącznie dla członków? - zapytał. j Holbrook machnął lekceważąco ręką. - Nikt nie zabroni mi wprowadzić gościa na drinka. Poza tym mogę panu załatwić członkostwo, jeśli pan chce. Ale to piekielnie kosztowna przyjemność - rzucił przez ramię. - Powiedziałbym nawet, że zbyt kosztowna. ; Cóż, jeśli członkostwo miałoby polegać na przebywaniu w tym samym nudnym towarzystwie, wlewającym w siebie alkohol, to Ewanowi wystarczą szkockie gospody. Książę zmierzał do wejścia z miną stałego bywalca. W drzwiach powitał ich dystyngowany osobnik, który skłonił się nisko i z powagą oznajmił: -Witamy w White's. Minęli kilka niedużych sal, najpewniej przeznaczonych dla miłośników hazardu. W końcu znaleźli się w bibliotece. Robiła imponujące wrażenie. Fragmenty ścian, wolne od półek z książkami, obite były materią w kolorze ciemnej purpury. We wspaniałym kominku płonął ogień, a ustawione w różnych miejscach fotele zapewniały gościom intymną atmosferę. - Chodźmy tam - rzucił Holbrook przez ramię, kierując się do foteli stojących w kącie sali. W jednym z nich siedział młody człowiek, reprezentujący typ angielskiego arystokraty, którego Ewan nie znosił. Opadające na ramiona czarne loki wyglądały jak zmoczone niespodziewaną ulewą, ale ich ułożenie z pewnością było efektem żmudnej pracy. Na sobie miał kamizelkę tak efektowną, że pod Gloverem pewnie ugięłyby się nogi. Ewan cieszył się, że nie zabrał ze sobą lokaja. Ostatnia rzecz, jakiej by pragnął, to ujrzeć siebie w ciemnoczer- 36 Woiiym surducie, przystrojonym mnóstwem pasmanteryjnych n/dób. Zupełnie inaczej prezentował się dżentelmen siedzący obok ele-^aueika. Przede wszystkim wyglądał na człowieka czynu, który jest gdulny pociągnąć za sobą tłumy. Z całej jego postaci emanowały siła i autorytet. Może to jeden z książąt krwi. Chociaż książęta podobno n.i ogół bywali tęgawi. - Przyprowadziłem szkockiego lorda - oznajmił bezceremonialnie Holbrook. -Wygląda na przyzwoitego człowieka i trzyma w domu whisky, która zwala z nóg. Ado tego jest właścicielem Warlocka, klóry wygrał derby dwa lata temu. Ardmore, ta chodząca wyrocznia mody to Garret Langham, lord Mayne. A dżentelmen obok to Lu- i ns Felton. Ja dla przyjaciół jestem po prostu Rafę. - Nie czekając 11,1 reakcję, skinął na lokaja. - Zapytaj, Penny, czy nie mają tu czasem kilkuletniego glena gariocha. - Nie mają - zapewnił Ewan, skłaniając lekko głowę. - Tego leszcze nie eksportujemy. Holbrook opadł ciężko na fotel. - Nie wiem, jak wy, aleja nagle zapragnąłem odwiedzić naszych północnych sąsiadów. Teraz, kiedy lord Mayne wstał, Ewan mógł się przekonać, jak bardzo się pomylił. Pierwsze wrażenie było najwyraźniej efektem refleksów rzucanych przez ogień w kominku. Mężczyzna miał zmęczone oczy i opadające kąciki ust, co wskazywało na rozwiązły styl życia, ale z pewnością był człowiekiem, z którym należało się liczyć. - Lordzie Ardmore, to dla mnie przyjemność. - Mayne mocno ścisnął podaną mu dłoń. - Czy to nie pana widziałem tańczącego na balu u lady Feddrington? - Nie tylko ty, ale i cała reszta Londynu - zauważył ponuro książę. -Tańczyłem prawie przez cały wieczór - potwierdził Ewan, wymieniając uścisk dłoni z Feltonem. - On szuka żony - dodał Rafę. - A ponieważ Imogen nie wchodzi w grę, chociaż uderzyła mu trochę do głowy, pomyślałem, że 37 moglibyśmy znaleźć mu kogoś innego. W końcu ty nie wyszedłeś^ źle na naszej pomocy, Feltonie. I - Nie mówmy o tym - mruknął Mayne. 1 Whisky w końcu podziałała, bo Holbrook roześmiał się tubalnie. -Mayne porzucił jedną z moich czterech podopiecznych, a wówczas ożenił się z nią Felton - wyjaśnił książę. Mayne patrzył na Ewana, uśmiechając się sardonicznie; Felton śmiał się na całe gardło. Anglicy, jak się okazało, byli znacznie większymi dziwakami, niż Ewan sądził. - To iloma dziewczętami pan się opiekuje? -Wicehrabia Brydon miał cztery córki - odparł Holbrook. -Najmłodsza, Josie, chodzi jeszcze do szkoły. Imogen już pan poznał. Najstarszą, Tess, poślubił Felton. Felton wciąż się uśmiechał. A przecież żaden Szkot nigdy nie przebywałby w towarzystwie mężczyzny, który kiedyś porzucił jego żonę. Wystarczyło spojrzeć na Mayne'a, aby wiedzieć, że to uwodziciel. Felton odczytał myśli z oczu Ardmore'a, ponieważ spokojnie rzekł: - Musiałem, niestety, nakłonić Mayne'a, aby porzucił swoją narzeczoną. Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie, jeśli Tess wyjdzie za mnie, a nie za niego. - Zniszczyłeś moją reputację - zauważył Mayne. - Nonsens - zaprotestował Holbrook. - Porzucenie narzeczonej to tylko jeden z licznych skandali, których byłeś bohaterem. Powiedz lepiej, Mayne, kogo mógłby Ardmore poślubić? Jak nikt znasz londyńskie towarzystwo, znajdź mu więc żonę. Ewan z zaciekawieniem czekał na reakcję Mayne'a, ale właśnie w tej chwili zjawił się lokaj. -Wasza wysokość, nie mamy ani kropli glena gariocha. Czy może być ardberg lub tobermary? Rafę spojrzał na Ewana. - Spróbujemy tobermary - zdecydował Ardmore. 38 Lokaj bez słowa skłonił się i odszedł, a Rafę rozmarzonym gło-NCIII powiedział: - Kto tak się zna na trunkach, cenniejszy jest niż rubiny. - W tej sytuacji niech mi będzie wolno przypomnieć, że panna Annabel Essex zaczyna swój sezon - zauważył Felton. - To druga t kolei podopieczna Rafe'a - wyjaśnił Ewanowi. - Otrzyma w posagu Milady's Pleasure. Pański Warlock i Milady's Pleasure to byłaby obiecująca kombinacja. A więc złotowłosa Szkotka ma na imię Annabel. Książę pokręcił głową.- - Nic z tego. Wybacz Ardmore, jednak Annabel wymarzyła so-[ bie bogatego i utytułowanego Anglika. Nie nadaje się na żonę dla N/kockiego lorda bez grosza; taka prawda. Felton chciał coś dodać, ale zrezygnował, widząc spojrzenie I wana. - Och, chodzi więc o posag - domyślił się Mayne. Wrócił lokaj z butelką tobermary, która okazała się zupełnie niezła. - Lubi pan poezję? - zapytał Mayne. Pytanie wydało się dziwne. - Niespecjalnie. - Wobec tego panna Pythian-Adams odpada. Ma pokaźny posag, A\V słyszałem, że zna na pamięć wszystkie sztuki Szekspira i przy każdej okazji wplata całe ich fragmenty do rozmowy. Kiedy byli za-i ęczeni, Maitland uskarżał się, że zmuszała go do czytania na głos / lenryka VIII. - Nie - odparł Ewan. - Rzeczywiście odpada. - A więc to dlatego jest pan w Londynie. - Rafę trzymał kieliszek, w którym zostało zaledwie kilka kropel brandy. - Zęby znaleźć żonę - przyznał Ewan. - Tak, jak mówiłem wcześniej, wasza wysokość. Po księciu widać było, że whisky już zrobiła swoje. - Czasem dochodzę do wniosku, że ja też powinienem o tym pomyśleć. Może żona zdjęłaby ze mnie obowiązek opieki nad tymi dziewczętami. Trafię przez nie do domu wariatów. 39 - Nie bądź głupi - powiedział Mayne. - Żadna nie poślubi takiego opoja, chyba że pokocha twój tytuł i majątek. .* Ku zaskoczeniu Ewana Rafę wcale nie poczuł się urażony cierpi ką uwagą przyjaciela. I - Chyba masz rację - odparł, ziewając szeroko. - Muszę iść dą łóżka. Postaraj się znaleźć kogoś dla Ardmore'a, Mayne. 1 - Może panna Tarn - zaproponował Mayne, mrużąc oczy. - Nie 1 brzydka, ma niezły posag i podobno jest doskonałą amazonką. % - Moja żona twierdzi, że Tarn kocha się w pewnym Francuzie, niejakim Soubrianie - zauważył Felton. - Jej ojciec nie aprobuje tego związku, ale panna Tarn nie ma zamiaru ustąpić. - Wobec tego może lady Cecily Severy - zastanawiał się głośno Mayne. - Najstarsza córka księcia Claire'a. Ładna, a posag z pewnością ogromny. - To jej trzeci sezon - przypomniał Felton. - Niestety sepleni - ciągnął Mayne. - Ale jej posag jest w stanie przebić tę wadę. - Mówi tak, jakby miała pięć lat - dodał Felton. - To właśnie zraziło wielu zalotników. - Myślę, że byłbym jednym z nich - oświadczył Ewan. - Może więc lady Griselda Willoughby - rzucił Mayne. - Młoda i bardzo przystojna. Jest wdową, ma ogromny majątek i uroczy sposób bycia. Twierdzi, że nie zamierza ponownie wychodzić za mąż, ale byłaby z niej dobra żona i matka. Reputacja bez zarzutu. - Lady Griselda to siostra Mayne'a - wyjaśnił Felton. Ewan spojrzał na Mayne'a ze zdumieniem. -,! - Pańska siostra? Mayne skinął głową. - Wielu mężczyzn się do niej zalecało, ale jak dotąd bez powodzenia. - Obserwował Ewana spod półprzymkniętych powiek. - Odnoszę jednak wrażenie, że panu mogłoby dopisać szczęście. Ma tylko trzydzieści lat. Urodziłabyjeszcze niejedno dziecko. -Ale on nie ma majątku - wtrącił Rafę. W jego glosie dało się słyszeć znużenie i wpływ morza wypitej whisky. 40 - Nie jest jej potrzebny. To, co sama posiada, zupełnie wystarczy. No i posiadłość Willoughby eh jest ogromna. Felton skinął głową. - Zgadzam się z twoją oceną. - Utrzymuje, że nie myśli o ponownym małżeństwie - ciągnął Mayne. -A ja jestem do niej bardzo przywiązany. Ewan pomyślał, że to typowo angielskie wyznanie szczerej miłości do siostry. Boże, jacy ci Anglicy są dziwni. Oto mężczyzna, który wygląda jak najgorszy hulaka, a jednak... naprawdę oferował mu żonę. - Byłoby dla mnie zaszczytem poznać lady Griseldę - oświad-i/yłEwan. -A więc załatwione - oznajmił Rafę, ziewając potężnie. -Wychodzę. Ardmore, chcesz, żebym cię podrzucił do Grillon's czy sam wrócisz? Ewan wstał i skinieniem głowy pożegnał towarzystwo. - Może porozmawialibyśmy kiedyś o pańskich stajniach - rzucił n.i pożegnanie Felton. Ewan zauważył błysk w jego oku, charakterystyczny dla wielbi-i uli koni. - Z prawdziwą przyjemnością - odparł, kłaniając się ponownie. - Czy jest pan zaproszony na jutrzejsze party do hrabiny Mit-lord? - zapytał Mayne. - Tak - potwierdził Ewan. - Ale chyba nie pójdę. Ostatnie party było okropnie nudne. - To z pewnością nie będzie. Hrabina Mitford wzoruje się na starych włoskich rodach. Urządza tylko jedno party w roku, ale za każdym razem jest jedyne w swoim rodzaju. Będę towarzyszył mo-|cj siostrze. - Idziemy - burknął Rafę. - Stara whisky powoduje taki sam ból ^lowy jak młoda. Ewan po raz kolejny skinął na pożegnanie. 41 Rozdziaf4 W szystko zmieniło się, gdy Tess wyszła za mąż. Przez długie lata cztery siostry spały razem. Kuliły się zimą pod wytartą kołdrą, ubrane w dzienną bieliznę, ponieważ nie miały nocnych koszul. .. i rozmawiały długo w nocy. Josie, jeszcze dziecko, z uwagi na cięty dowcip, często sprawiała wrażenie, jakby była najstarsza. Imogen latami skrywała swoją namiętność do Dravena Maitlan-da, zanim ten w ogóle zauważył istnienie dziewczyny. Annabel była dwa lata starsza od Imogen i swoje dziewczęce lata spędziła na prowadzeniu finansów domu, straszliwie zmęczona ciężarem odpowiedzialności i biedą. Nieustannie mówiła o Londynie, jedwabiach, aksamitach i mężu, przy którym nigdy nie będzie musiała liczyć się z każdym groszem. No i w końcu Tess, najstarsza spośród sióstr, która martwiła się o nie wszystkie i kryła ze swoimi łzami. Ale Josie była teraz na wsi pod opieką guwernantki, panny Fleck-noe, a Tess w sypialni ze swoim mężem. Już tylko my dwie możemy się ze sobą posprzeczać, pomyślała ponuro Annabel. Imogen nie była dziś w najlepszym nastroju. Siedziała w nogach łóżka z zaciśniętymi ustami i głową opartą o słupek baldachimu. - On nie ma prawa tak postępować - powiedziała. - Nie ma żadnego prawa! Annabel zadrżała. Głos Imogen był ostry jak północny wiatr. - Rafę jest naszym opiekunem - zauważyła. - Mogę robić, co chcę i z kim chcę - oświadczyła Imogen. -Niech się tobą opiekuje. Ja jestem niezależna finansowo. Nigdy go nie lubiłam, wstrętnego opoja, i nigdy nie polubię. I nie przebaczę Tess, że to nie ona towarzyszy nam w tym sezonie. Mąż Tess dużo podróżował, kontrolując swoje posiadłości w całej Anglii, i Tess często mu towarzyszyła. Zatem w tym sezonie Rafę i lady Griselda wzięli na siebie obowiązki wprowadzenia Annabel w wielki świat. 42 - Wszystko się zmieniło, kiedy poślubiłaś Dravena - stwierdziła Annabel. - Nie potrzebujesz już pomocy Tess. -Draven... - wyszeptała Imogen. Jej twarz i głos nagle złagodniały. Znów przypominała dawną dziewczynę, zanim stała się szorstka i bezwzględna. Annabel wstrzymała oddech, ale Imogen nie zatonęła we łzach. Powiedziała tylko: - Był wspaniały, nie uważasz? - To prawda - przyznała Annabel. - Nie pytaj tylko, czy był rozsądnym człowiekiem - dodała cicho. - Uwielbiałam dołeczki na jego policzkach - powiedziała głuchym głosem Imogen. - Kiedy się pobraliśmy... -Jej głos nagle się załamał. Annabel, widząc mgiełkę łez w oczach siostry, sięgnęła do stojącej przy łóżku szafki po chusteczkę. Ale Imogen pokręciła litową. -Wiesz, co się czuje, kiedy małżeństwo trwa tylko dwa tygodnie? Annabel uznała to za pytanie retoryczne. - Problem polega na tym, że nie mam zbyt wielu wspomnień - ciągnęła Imogen, ale słowa z trudem wydobywały się przez ściśnięte gardło. - Ile razy mogę sobie przypominać nasz pierwszy pocałunek? Albo chwilę, kiedy mnie poprosił o rękę? Gdybyśmy mieli więcej czasu, choćby tylko miesiąc lub dwa, wspomnienia mogłyby mi wystarczyć na wiele lat. Annabel podała jej chusteczkę i Imogen otarła spływającą po policzku łzę. - Pewnego dnia tych wspomnień będzie więcej - pocieszała Annabel. Twarz Imogen wykrzywił gniew. - Nie waż się sugerować, że ktokolwiek mógłby w moim sercu zająć miejsce Dravena. Oddałam jemu swoje serce, kiedy byłam jeszcze dziewczynką. Nigdy już nikogo nie pokocham tak jak jego. Nigdy. 43 Annabel zagryzła wargę. Z,ZSNI,ZZ musiała powiedzieć coś niefortunnego. Może powinna poinformować lorda Rossetera, że pragnie go poślubić natychmiast. Przynajmniej wyrwie się z tego domu. - Nie zamierzałam sugerować, że mogłabyś zapomnieć Dravena - odparła, kontrolując swój głos, aby nie było w nim nawet cienia irytacji. - Uważam tylko, że jesteś zbyt młoda, aby używać słowa „nigdy". - A więc nigdy nie byłam młoda pod tym względem. Annabel postanowiła zmienić temat. - Zdecydowałam, że wyjdę za mąż za lorda Rossetera - rzuciła lekko. Ale Imogen jakby tego nie słyszała. -Tego wieczoru Rafę powiedział mi w powozie... Właściwie sugerował... - Spojrzała na Annabel i się zawahała. - Chyba nie powinnam ci o tym mówić, ponieważ nie jesteś jeszcze mężatką. Annabel parsknęła. - On oskarżył mnie, że tęsknię za rozkoszami małżeńskiego łoża! - Och! A tęsknisz? - zapytała Annabel. Biorąc pod uwagę zachowanie Imogen na parkiecie, pytanie, aczkolwiek impertynenckie, nie było nieuzasadnione. - Nonsens! - prychnęła Imogen. -Ja tylko flirtowałam. Ty przecież robisz to zawsze. - Nigdy tak się nie zachowuję - zaprotestowała Annabel. - Oczywiście, przecież jesteś jeszcze dziewicą - dodała Imogen rozdrażnionym głosem. - Ja potrafię być bardziej bezpośrednia, ponieważ wiem, co mężczyzna i kobieta robią w sypialni. Annabel milczała. -W każdym razie... - ciągnęła Imogen - postanowiłam wziąć sobie Ardmore'a. - Wziąć? - zdziwiła się Annabel. - Uczynić częścią mojej świty - wyjaśniła Imogen, wykonując szeroki gest ręką. - To wszystko, co mogę na ten temat powiedzieć cnotliwej pannie. Nawet jeśli jest moją siostrą. 44 Annabel postanowiła zignorować tę prowokacyjną uwagę. - Bądź ostrożna, Imogen - ostrzegła. -Ja na twoim miejscu byłabym bardzo, bardzo ostrożna. Ten Szkot wcale nie wygląda na po-liiluego baranka. - Też mi coś! - zawołała Imogen. - Wszyscy mężczyźni są tacy u mi. - W porządku. - Annabel się poddała. - Niech będzie twoim i mantem. Ale po co ta maskarada podczas tańca? - Wyrażałam tylko nasze wzajemne... - Cokolwiek wyrażałaś, z pewnością nie pragnienie pójścia - Ardmore'em do łóżka. -Ależ tak! - krzyknęła Imogen i nagle słowa zamarły jej na us-i.ich. Była taka pewna, że jest pociągająca i zmysłowa. Być może jednak się myliła. Kątem oka spojrzała na Annabel. Przez chwilę miała ochotę się jej zwierzyć... Nie. Nie powinna mówić siostrze o swoich matrymonialnych niepowodzeniach. Annabel potrafi sprawić, że każdy mężczyzna na jej widok traci głowę. - Mogłabyś porozmawiać z Tess - podpowiedziała Annabel, wykazując tę tajemniczą zdolność odgadywania myśli siostry. - Nie ma o czym rozmawiać - odparła Imogen. - Cudownie się f bawiłam, tańcząc z Ardmore'em i chciałabym przeżyć z nim więcej lakich chwil. - Mówisz głosem pastora, który dowiaduje się, że ma objąć nową pa rafię - zauważyła siostra. Cóż, Imogen nie mogła się zwierzyć niedoświadczonej Annabel. Drugiej siostrze również, przede wszystkim dlatego, że Tess była .szczęśliwą mężatką. Wzięła głęboki oddech. -Jestem podekscytowana tym, co mogę jeszcze z nim przeżyć - powiedziała. - Może nawet nie parafię... a biskupstwo - dodała Annabel, jakby słowa siostry nie zrobiły na niej żadnego wrażenia. Imogen odwróciła się bez słowa. 45 Rozdziaf5 1 Na garden party u lady Mitford zjawili się wszyscy członkowie 1 towarzystwa, którzy mieli szczęście być zaproszeni. Oczywiście za- ' biegali o uczestnictwo z bardzo różnych powodów. Matki mające '• córki na wydaniu uważały, że romantyczne altanki ustawione przez i gospodynię w ogrodzie stanowiły wymarzone miejsce do intym- fl nych zwierzeń. I Natomiast ci, którzy nie byli zainteresowani kojarzeniem mał- 1 żeństw, mogli rozkoszować się renesansową kuchnią. No i w końcu, i przyjęcie u lady Mitford cieszyło się uznaniem osób obdarzonych ; doskonałym poczuciem humoru. Ewan Poley lord Ardmore, uważał, że zalicza się do tej trzeciej kategorii, i musiał przyznać, że to party było rzeczywiście wyjątkowe i jeszcze nigdy tak dobrze się w Anglii nie bawił. Lady Mitford wyznaczyła miejsce dla siebie i swojego małżonka w odległym krańcu ogromnego trawnika, dzięki czemu przybywający goście mogli podziwiać całą jego oprawę. Gospodarze, obydwoje dosyć obfitej tuszy, ubrani byli w efektowne, renesansowe stroje. Kanarkowe pończochy lorda Mitforda zwracały szczególną uwagę, ponieważ identyczne nosiła prawie trzydziestoosobowa armia służących, która obsługiwała gości. Gospodarze siedzieli w złoconych fotelach, do złudzenia przypominających trony, ustawionych pod baldachimem z błękitnego jedwabiu, który falował w podmuchach lekkiego wiatru. Wokół ich stóp dokazywała gromada małych piesków i prawdziwa małpka, uwiązana do fotela lady Mitford jedwabną wstążką. Ewan starał się nie widzieć, że w pewnej chwili małpka przykucnęła na jedwabnym pantoflu lady Mitford w bardzo oczywistym celu. Skłonił się przed gospodynią. - To dla mnie wyjątkowy zaszczyt, lady Mitford. Nie znajduję słów podziękowania za zaliczenie mnie do grona swoich gości. - Nie mogłam tego nie zrobić - odparła głosem, który niewiele się różnił od dźwięków wydawanych przez baraszkujące wokół pie- 46 ski. - Otrzymałam co najmniej osiem sugestii, żeby pana zaprosić, wszystkie oczywiście od troskliwych matek. Lord Mitford uśmiechnął się do Szkota porozumiewawczo. - Nasze przyjęcia znane są z aranżowania udanych małżeństw. Mitfordowie byli dziwną parą. Lady Mitford miała na głowie wysoki, stożkowy kapelusz, który bardziej pasował do czasów panowania króla Ryszarda niż królowej Elżbiety. Lord Mitford wyglądał tak samo po królewsku, jak karnawałowy klaun; a małpka, pieski i jedwabny baldachim dopełniały obrazu renesansowej uczty. Ale oczy Mitfordów lśniły radością. Było oczywiste, że gospodarzy przyjęcia bawi ich ekscentryzm w różnym stopniu, jak ich gości. -Wiem, że interesuje się pan pewną urodziwą wdową - powiedziała lady Mitford. -Jest tam, obok różanych krzewów. Wskazała upierścienionym palcem przed siebie. - Lady Maitland dosyć już wycierpiała - ciągnęła z dobrotliwym uśmiechem. - Dobrze by było, gdyby zapomniała o tragicznej śmierci młodego męża i zainteresowała się panem. Ewan uśmiechnął się, skłonił głowę i skierował się w stronę róż, gdzie miała się znajdować namiętna Imogen. Gdy Mitfordowie odwrócili się, aby powitać kolejnego gościa, zdecydował jednak, że pójdzie w przeciwnym kierunku. Zauważył bowiem inną podopieczną Holbrooka i ze zdumieniem stwierdził, że zapamiętał jej imię: Annabel. Nie chciała z nim zatańczyć i nazwała go chłopcem. Od śmierci dziadka, wiele lat temu, nikt go tak nie nazywał. Zwolnił kroku, aby dokładniej się przyjrzeć pannie. Była cała w kolorze złota i miodu. Spięte na czubku głowy miękkie, luźne pukle włosów opadały jej na ramiona. Suknia typowa dla młodej dziewczyny: zebrany pod biustem, zdobiony koronką kremowy jedwab spływał wzdłuż ciała, sprawiając, że nogi wydawały się tak długie i smukłe jak u młodego źrebaka. Nie była jednak dzieckiem. Jej oczy lśniły dowcipem i inteligencją... dlaczego więc nazwała go chłopcem? 47 Ewan szedł teraz szybciej, usiłując w myślach pozbyć się mężczyzny, do którego tak czarująco się uśmiechała. Podświadomie czuł, że to typ mężczyzny, którym bez trudu można manipulować. - Panno Essex - powiedział, skłaniając głowę. Odwróciła się do niego i jej twarz pojaśniała w uśmiechu. - Och, lord Ardmore - zawołała. - Czy mogę przedstawić panu lorda Rossetera, jeśli jeszcze nie zdążyliście się panowie poznać? Rosseter skłonił się ceremonialnie, co spotkało się z chłodną reakcją Ewana, i Rosseter bez trudu zrozumiał, jaka była tego wymowa. Niespiesznie przewiesił płaszcz przez ramię, rzucił jakąś wymówkę, przeprosił pannę Essex i odszedł. Na jej twarzy widać było zdumienie. Najwyraźniej nieczęsto się zdarzało, aby mężczyzna ją opuszczał, pomyślał Ewan z rozbawieniem. - Wróci - zapewnił. Jej oczy rozbłysły - Mam nadzieję - odparła. Nie mogła wyrazić się jaśniej. Wyglądało na to, że zamierza poślubić tego ulizanego tchórza, którego, nie wiedzieć czemu, wyróżniła ze stada. Do czego w końcu miała prawo, tłumaczył sobie Ewan. Oczywiście wolałby, żeby jego rodaczka dokonała lepszego wyboru. - Spotkałem wczoraj pani opiekuna - rzekł. -Widziałam. - Uśmiech nagle znikł z twarzy Annabel. Przez chwilę nie mógł zrozumieć reakcji młodej damy, po czym przypomniał sobie, jak zareagował Rafę na jego taniec z jej siostrą. Nie potrafił dostrzec żadnego między nimi podobieństwa. Ciemnowłosa dziewczyna była jednocześnie lodem i wulkanem, a twarz jej siostry przypominała oblicze włoskiej Madonny, tylko że nieporównanie bardziej zmysłowej. Nigdy nie widział równie pełnych ust ani oczu o takim odcieniu błękitu. Przywołał się do porządku. - Prawdę mówiąc, pani opiekun złożył mi wizytę ubiegłej nocy. Teraz na twarzy Annabel nie było już nawet cienia uśmiechu. - Przykro mi - odparła chłodno. Uśmiechnął się szeroko. 48 -Zabrał mnie do swojego klubu, który nazywa się chyba White. - White's - poprawiła. - Mam okropną pamięć do szczegółów. - Właściwie dlaczego tak się do niej wdzięczył? -Aja wręcz przeciwnie - przyznała. - Czasem przychodzi mi do głowy, jakim błogosławieństwem jest pomylić imię lub liczbę. -W miejscu, jak to, mogłoby to być rzeczywiście użyteczne -zauważył Ewan, rozglądając się z ciekawością po ogrodzie. -W rzeczy samej - odparła. Najwyraźniej obydwoje uznali temat za zamknięty. - A więc jest pani córką ostatniego wicehrabiego Brydone'a? - zagadnął, chociaż znał odpowiedź. Skinęła głową. : - Kupiłem kiedyś od niego konia. - Blacklocka, wnuka po Corianderze. Spojrzał na nią ze zdumieniem. - Mówiłam przecież, że nigdy nie zapominam imion? Pański iządca załatwiał tę transakcję. Mój ojciec żądał sześćdziesiąt funtów, .i jemu udało się kupić konia za czterdzieści. Ojciec był rozczarowany, ale my i tak się cieszyłyśmy. - Słowa najwyraźniej wyrwały się wbrew jej woli. - Dlaczego? - zapytał, kątem oka obserwując dżentelmena w lawendowych bryczesach, który, trzymając w ręku kieliszek szampana, z determinacją zmierzał w kierunku Annabel. Na jej twarzy pokazał się wymuszony uśmiech. - Ponieważ mogłyśmy jeść mięso na kolację przez trzy miesiące. Do syta - wyjaśniła. Ewan nie krył zdumienia. Ta dziewczyna wyglądała jak posągowa Wenus, tylko o wiele bardziej zmysłowo. - Stajnie pani ojca były znane od Roxburgshire do Aberdeen-shire - zauważył. - To prawda - odparła. - Każdy mężczyzna musi mieć jakąś zabawkę. I - Droga do marzeń 49 Annabel była nie tylko piękna. Miała rzadką umiejętność kończenia myśli ironiczną frazą. Ewan pomyślał, że mógłby ją zabrać do swego domu, choćby dla tej fali gorąca, którą czuł w lędźwiach, ilekroć spojrzał na tę dziewczynę. Tak więc może lepiej, że wybrała Rossetera. Była niebezpieczna. Potrafiła przywieść mężczyznę do grzechu. Mogła też doprowadzić go do szaleństwa, zamykając przed nim drzwi nawet na jedną noc. Na samą myśl o tym Ewana ogarniało przerażenie. Skłonił głowę. - Panno Essex. Było mi bardzo miło. Dżentelmen w lawendzie nagle wyrósł obok niej jak spod ziemi. - Panno Essex - wdzięczył się - przyniosłem pani puchar nieba pełnego gwiazd. Taki jest szampan, nieprawdaż? Odwróciła się i uśmiechnęła do niego tak, że biedaczysko mógłby rozpłynąć się u jej stóp, jeśli wcześniej nie umarłby na atak serca ze wzruszenia, że został tak łaskawie potraktowany. J - O tym właśnie marzyłam - odparła. | Ewan skłonił się raz jeszcze i odszedł. Musiał odnaleźć Mayne'a. I jego uroczą, przedwcześnie owdowiałą siostrę. Imogen Maitland zdawała sobie sprawę, że stała się megierą. Wiedziała, że warcząc na siostry o byle co, zachowuje się karygodnie. Powinna być wdzięczna Rafe'owi, że okazał się taki wspaniałomyślny, przyjmując ją z powrotem do swego domu po tym, jak uciekła w wyjątkowo skandalicznych okolicznościach. Zamiast tego miała jednak ochotę go zamordować za każdym razem, gdy musiała znosić jego irytujące maniery i zamiłowanie do trunków. Chętnie zamordowałaby też swoje siostry: Tess, ponieważ wciąż miała męża i on ją uwielbiał; Annabel, bo bez trudu potrafiła sprawić, żeby mężczyźni ją uwielbiali. Josie... chodziła jeszcze do szkoły, więc Imogen nie miała powodu jej nienawidzić. To szokujące, jak tkwiący w niej smutek zamienił się w nienawiść. Widziała w ich oczach zdumienie, gdy bez powodu wszczyna- 50 li kłótnie; wściekłość na twarzy Rafe'a, gdy się z niego naigrawała. A jednak... nic nie mogła z tym zrobić. Oni jej po prostu nie rozumieli. Żadne z nich nie przeżyło tak strasznej tragedii. Rafę stracił brata i i < idziców, ale prawdopodobnie wypijał po prostu dodatkowy kie-Ir./ck dla uczczenia ich pamięci. To nie wydawało się w porządku, iii Imogen nie chciała o tym myśleć. Annabel miała przed sobą całe ,\( ie, aTess... Na myśl o Tess, Imogen czuła w sercu ból tak silny, że chwilami nie była w stanie go znieść. Mąż kochał Tess. Naprawdę kochał. I'.i l rzył na nią tak rozkochanym wzrokiem, że Imogen na ten widok i. >l)iło się niedobrze. Nawet nie czekał, żeby znaleźć się z żoną sam n .1 sam; całował ją publicznie. On... Imogen z wściekłością zagryzła wargę. Pewnie teraz kochał się I ess w sypialni. Z zainteresowaniem zaczęła obserwować, jak przebrany za rene-msowego giermka młody chłopiec przystępuje do demonstrowani, i sztuki łowieckiej. Nie myśl o tym... Gdyby tylko dane jej było spędzić więcej czasu z Dravenem, pewnie kochałby ją tak samo. Palące łzy napłynęły Imogen do oczu, ale nie zamierzała płakać tu, w ogrodzie łady Mitford. To oczywiste, że Draven ją kochał. Czyż iiie powiedział tak tuż przed wypadkiem? Powiedział. Kochał ją. Tylko nie tak jak Lucius kocha Tess. 1 koło znowu się zamknęło: gdyby tylko mieli czas... gdyby była lurdziej uwodzicielska, doświadczona, piękniejsza... Odwróciła się od namiotu łuczniczego i szybko ruszyła w prze-i iwną stronę. Lady Whittingham szła w jej stronę ze swoim niedołężnym małżonkiem. Imogen uśmiechnęła się, z trudem powstrzymując łzy. Lady Whittingham odwróciła głowę i minęła ją bez słowa. Imogen zatrzymała się nagle, jakby dostała cios w żołądek. I\> chwili przypomniała sobie, że spaliła za sobą mosty na balu poprzedniego wieczoru... Ardmore... wspólny taniec... Rafę. 51 Prawdopodobnie nie otrzymałaby zaproszenia na to party, gdyby nioj wysłano go jeszcze w ubiegłym tygodniu. Nie będzie się jednak tyrjB przejmować. M Natrętne pytanie wróciło znowu i Imogen ruszyła przed siebieł zapominając o afroncie lady Whittingham. m Jest piękna. Wszyscy tak mówią. Modystka, pokojówka, a przedni wszystkim mówią to oczy mężczyzn. Gdyby tylko problem tkwwj w wyglądzie, pomyślała z goryczą. Mogłaby wtedy pogodzić slm z życiem bez miłości i zostać mniszką. jj Co jej po urodzie, jeśli nie potrafiła rozkochać w sobie Dravenai] Uroda to nie wszystko. Potrzebowała tego, co miała Annabel - zniel| walającego, zmysłowego uśmiechu. To niesprawiedliwe, pomyślała,' że taki uśmiech ma dziewczyna, która wciąż jeszcze jest dziewicą, j Ale przecież Draven czuł się szczęśliwy. Chociaż... znowu po- ! jawiły się wątpliwości. Może gdyby była bardziej uwodzicielska, Draven by ją naprawdę pokochał. Mogła sprawić, żeby ten szkocki lord jej pragnął. Widziała to w jego oczach, gdy tuliła się do niego w tańcu. Wewnętrzny głos mówił jej, że się myli, ale go zignorowała. f Może nauczyłaby się, jak zadowolić mężczyznę w sypialni. Jakf: wzbudzić w nim pożądanie, aby w końcu pokochał. Czy nie tak właśnie działała na męża Tess? Nie sprzeciwiała się, żeby mąż ją pocałował na torze wyścigowym, gdy dookoła było mnóstwo łudzi. Imogen nigdy by na coś podobnego nie pozwoliła Dravenowi. Głupia! Ależ była głupia! Gdyby postępowała inaczej, może nie zostawiłby jej, nie poszedłby na tor i sam nie dosiadł tego piekielnego konia, gdy dżokej odmówił jazdy. Zostałby przy niej. Bezpieczny 'Ą Żywy ' ).| Dlaczego miałaby siedzieć w kącie i opłakiwać Dravena, kiedyl mogłaby... ! Poczuła silny ból w sercu. Jak Draven mógł umrzeć? Zaczęła liczyć do dziesięciu. Za późno. Łzy dławiły ją w gardle. 52 ; Oprócz niej jedyną osobą, która kochała Dravena, była jego matki. I kiedy lady Clarice dowiedziała się, że Imogen nie jest w cią-j».y, poddała się. Przestała jeść, przeziębiła się... i w końcu zostawiła Imogen w świecie głupców, którzy nie rozumieli Dravena, nie pamiętali, jaki potrafił być zabawny, ile w nim było życia, jak... Łzy znowu napłynęły do oczu. Na szczęście w pobliżu znajdował się jeden z namiotów lady Mitford. Imogen weszła do środka 1 usiadła na ławeczce. Wyprostowała się. Zaczęła liczyć oddechy: raz, dwa, trzy. W końcu znów wróciła w myślach do zachowania Rafe'a poprzedniego wieczoru. Jak śmiał? Jak mógł zwrócić jej uwagę na niestosowność zachowania?! Ani on brat, ani swat. Był tylko jej opiekunem, zanim wyszła za mąż. Teraz jest nikim, a jednak ośmielił się wtrącać! i Zacisnęła powieki i łzy nie popłynęły. [ Dzięki Bogu. Nie mogła pozwolić, aby ludzie widzieli, że płac/c. Dosyć miała współczucia własnych sióstr. Współczucia, czy też protekcjonalnego traktowania. Chociaż ani jedno, ani drugie nie było w stanie pokonać strasznej goryczy, która ją wciąż przepełniała. Ale to nie był smutek; ten bardziej smakował jak łzy. Draven odszedł. I nic tego nie zmieni. Rozdział 6 i Lnnabel już zaczynała się trochę niecierpliwić, gdy zobaczyła lorda Rossetera zmierzającego wjej kierunku. Rafę wyraził swoją przychylność wobec prośby Rossetera o jej rękę i teraz pozostawało jedynie, aby Rosseter oficjalnie się oświadczył. Annabel ubrała się wyjątkowo starannie na tę okazję. Zdecydowa-l.i się na suknię ze słomkowego muślinu, ozdobionego jedwabnymi I rędzlami. Suknia, choć skromna, wyglądała bardzo gustownie. Rosse-ler miał na sobie jasnobrązowy żakiet w żółte prążki. Jego fular nie był 53 zbyt wyszukany, ale z pewnością odpowiedni na garden party, tak zresztą jak pozostałe części stroju aż do lśniących czubków niezwykle kosztownych butów. Ten mężczyzna z pewnością zrozumie jej pragnienie ubierania się w jedwabie o każdej porze dnia i nocy i nigdy jej tego nie wypomni. A ona już nie będzie musiała liczyć każdego pensa. Posłała mu jeden ze swoich najbardziej promiennych uśmiechów. Lord Rosseter uśmiechnął się nieśmiało w odpowiedzi i odwrócił do opiekunki Annabel, aby ją powitać. Ale lady poprosiła go o przyniesienie lemoniady. - Chciałam z tobą chwilę porozmawiać - rzekła z tajemniczym uśmiechem. - Wypatrzyłam dla was namiot w odległym końcu ogrodu. Będziecie mogli tam spokojnie pobyć we dwoje, nie obawiając się, że ktoś wam przeszkodzi. Jest pokryty różowym jedwabiem, a przy takim kolorze cera zawsze wygląda najlepiej. Nie żebyś tego j potrzebowała, moja droga. I jeszcze jedno, jeśli pozwolisz lordowi okazać, jak bardzo mu jesteś droga, z pewnością zauważy to przynajmniej ze dwadzieścia osób i wiadomość o tym rozejdzie się szybciej, niż gdyby została zamieszczona w „Timesie". - Doskonały pomysł - powiedziała półgłosem Annabel. Pragnęła jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym związku i nigdy już nie martwić się o pieniądze. - Pamiętaj, twoje małżeńskie życie rozpoczyna się właśnie teraz i - oznajmiła Griselda. - Bądź uprzejma, ale stanowcza. Twoja reakcja na jego zachowanie da mu do zrozumienia, na co może, a na co nie może sobie pozwolić. I to musi być widoczne w każdym twoim spojrzeniu. Rozumiesz, Annabel? - Myślę, że tak. Rosseter zmierzał w ich kierunku, a za nim przebrany za giermka sługa niosący tacę z lemoniadą dla Griseldy. - Spójrz tylko, moja droga - szepnęła Griselda. - Dokonałaś* właściwego wyboru. To rozsądny człowiek. - Mam nadzieję - odparła Annabel. - Dobrze też, że jest trochę starszy od ciebie. To dodaje mu po-' wagi - zauważyła Griselda. ? ' 54 sądzisz, ile ma lat? - zapytała Annabel, obserwując, jak osset^r, zmierzając w ich kierunku, unosi wypielęgnowaną dłoń w odP^wiedzi na jakąś uwagę rzuconą przez jednego z przyjaciół. co najmniej... pomyślmy. Poznałam go, kiedy wyszłam **- za Willoughby'ego, ale to nie był jego pierwszy sezon w Lon- ' yme" Sądzę, że może mieć czterdzieści trzy, czterdzieści cztery lata. ie Je^t najmłodszy, ale i nie za stary. W sam raz! - rzuciła z pro- 1,1 ienriVm uśmiechem. ^adzieścia lat starszy... Trochę więcej niż Annabel przypusz- i za a. J\fa jeg0 twarZy nie widać było upływu czasu, może więc wiek i e m^j znaczenia. A poza tym mężczyźni starzeją się inaczej niż kobiety ~ dotychczas nikomu nie udało się go usidlić - zauważyła Gri- st a' Rosseter przystanął, aby się przywitać z księciem Clarence'em. e tV- ciągnęła Griselda - najwyraźniej bez trudu tego dokonałaś. h"awd*iwy triumf. ~ dziękuję - mruknęła Annabel. QSseter wydawał się całkowicie pochłonięty rozmową z księ- Kfawet nie spojrzał w kierunku Annabel, aby ją przeprosić. oczuta lekki niepokój. Rosseter doskonale wiedział, że ona czeka i, os^ViadCZyny Powinien to wreszcie zrobić, zamiast wdawać się w S uP»ią rozmowę z obleśnym angielskim księciem. ^dy go z irytacją obserwowała, Rosseter szepnął coś do gier- 111 l chłopiec pośpiesznie ruszył z lemoniadą w kierunku dam. ^^nabel odwróciła się do Griseldy, ale ta odezwała się, zanim ( ziewc2yna zdążyła otworzyć usta. 7 Absolutnie się zgadzam. Absolutnie. Rozmowa z Clarence'em f>owód, aby zwlekać z oświadczynami. Rosseterowi należy się nauczj^ ^nabel już wiedziała, co zrobi. Szkocki lord zjawił się jak na /llw ^nie. Stał nieopodal i obserwował pokazy akrobatów _ Może powinnaś... - zaczęła lady Griselda, ale Annabel jej nie s uc ąja Spojrzała na Ardmore'a i kąciki jej ust zadrżały w uśmiechu. nem. to nie 55 I Zmierzwione ciemnorude włosy i umięśnione ramiona sprawiały, że lord wyglądał jak średniowieczny rycerz. Chętnie zobaczyłaby, •; jak Ardmore napina łuk... i Jego ruchy nie były powolne i wyrafinowane jak Rossetera. Z w .1- m wo przeciskał się przez tłum, nie odrywając od niej wzroku. "?? - Pamiętasz, co mówiłam? - nie ustępowała Griselda. - Tego f mężczyzny nie można traktować jak zabawkę! Annabel oderwała wzrok od Ardmore'a i się uśmiechnęła. -Ależ ja nie zamierzam się nim bawić, Griseldo. To mój rodak i jak sądzę, możemy być przyjaciółmi. Poproszę, żeby mi towarzyszył na stanowisko łucznicze. - Ach tak. - Griselda obserwowała zmierzającego w ich kierunku ,. Ardmore'a. - Podobają mi się mężczyźni z szerokimi ramionami. Annabel kątem oka zauważyła, że Rosseter zorientował się, kto ; do nich się zbliża. Najwyraźniej kończył już rozmowę z księciem. v Nie zastanawiając się dłużej, wstała i ruszyła do Ardmore'a. Młody lord stanowił całkowite przeciwieństwo jej przyszłego małżonka. Był Szkotem w każdym calu, od silnych, wspaniale umięśnionych nóg do mocno zarysowanego podbródka i wydatnych kości policz- 1( kowych. Bez trudu mogła go sobie wyobrazić jako starożytnego Pik- > ta, umalowanego na niebiesko i ubranego tylko... Nie. Nie wolno jej puścić wodzy fantazji. Wszystko wskazywało na to, że szkocki lord jest z tej samej gliny, co jej ojciec. Jeszcze tylko brakowało, żeby trzymał konie wyścigowe i wydawał na hodowlę | wszystkie pieniądze. > Jego cały uśmiech był w oczach. } - Obserwowałem pokazy turnieju rycerskiego i zaczynałem wy- '} obrażać sobie, jak bym wyglądał w zbroi - powiedział i w jego źre- : nicach rozbłysły wesołe iskierki. -A ja wyobrażałam sobie pana jako Pikta - przyznała. Położyła dłoń na jego ramieniu i minęła Rossetera z taką miną, jakby nie ist- >; niał. ; j Ardmore uniósł brew. 1 -Jednego z moich nagich i żądnych krwi przodków? i 56 i - Mojego również - dodała pojednawczo. - W takim razie dlaczego nie mielibyśmy spróbować naszych sił? Weźmy łuk i strzały. - Włączył się w prowadzoną przez nią grę. Zerknęła przez ramię - Rosseter skłaniał głowę przed Griseldą, najwyraźniej przepraszając za przysłanie lemoniady za pośrednictwem służącego. Odwróciła się, tak aby Rosseter widział jej twarz i uśmiechnęła się do Ardmore'a. Jego brew znowu się uniosła. Jak to dobrze, że nigdy nawet nie brałam pod uwagę małżeństwa z tym Szkotem, pomyślała poirytowana jego ciągłym podnoszeniem brwi. W Rosseterze, dzięki Bogu, nic jej nie drażniło. Jeśli Ardmore miał choć trochę oleju w głowie, to doskonale wiedział, co Annabel robi i, jako rodak, powinien ją wspierać. - Czy życzy sobie pani, bym zwolnił kroku, aby ten dżentelmen mógł do nas dołączyć? - zapytał z tłumionym śmiechem. Najwyraźniej zdecydował się jej pomóc. - Nie - odparła cicho. - Sądzę, że zabawa w łucznictwo będzie bardziej skuteczna. - Chyba wiem, co pani ma na myśli - rzekł. - Anglicy są dosyć i nizernej budowy ciała, nie uważa pani? Ale proszę się nie obawiać o swoje potomstwo - dodał. - W końcu wśród pani przodków jest także kilku Piktów. Najprawdopodobniej więc chłopcy nie będą cherlawi. - Na pewno nie! W każdym razie zaręczam, że kobiety nie lubią, aby ktoś nad nimi górował. - Nigdy tego nie zauważyłem - odparł i Annabel z irytacją pomyślała o wszystkich szkockich kobietach, dzięki którym miał taką pewność siebie. Zatrzymali się przed namiotem, gdzie można było spróbować sił w łucznictwie. Lekki wiatr poruszał jedwabnym zadaszeniem, niosąc ze sobą zapach wiosennych kwiatów. W kącie namiotu leżały łuki. Giermek opiekujący się stanowiskiem obrzucił Ardmore'a uważnym spojrzeniem i podał mu łuk, który wydawał się zrobiony z połowy pnia młodego drzewa. f 57 Ardmore zmrużonymi oczami popatrzył na tarcze z wymalowanymi kołami i zdjął żakiet. Miał na sobie koszulę z cienkiego płótna - o dziwo, nieprzetartą i uszytą z dobrego materiału, prawdopodobnie utkanego w jego majątku. Naciągnął próbnie łuk. Potężne muskuły zagrały pod cienkim materiałem. Ardmore odwrócił się od asystującego mu młodzieńca i wziął pęk strzał. Jedną z nich podał i Annabel i uśmiechnął się lekko. | -Jeśli umknęło to pani uwagi, pani wybranek właśnie tu idzie, i I do tego z eskortą. | Annabel się rozejrzała. '. - Och, to moja opiekunka, lady Griselda. Poznał ją pan wczoraj wieczorem, kiedy nas sobie przedstawiono. -Mówiłem, że nie potrafię zapamiętać imion. - Zmarszczył! brwi. - Powiedziała pani: lady Griselda? | Skinęła głową. ;| Odwrócił się. Griselda gawędziła z Rosseterem i wyglądała o wiele za młodo jak na wdowę. Niejedna kobieta mogłaby pozazdrościć jej wspaniałych loków i bujnych kształtów. Wyglądała na wesołą, dowcipną i godną podziwu prawdziwą lady. Idealna... Annabel spojrzała na stojącego obok niej średniowiecznego rycerza, na którego twarzy malowało się zdumienie. - To naprawdę siostra lorda Mayne'a? - zapytał z niedowierzaniem. Griselda i Rosseter weszli w smugę słonecznego światła. Jej włosy lśniły jak złoto. - Zna pan Mayne'a? - zapytała Annabel. j - Poznałem go wczoraj wieczorem - mruknął Ardmore, po j czym odwrócił się i znów napiął łuk, jakby chciał sprawdzić jego > wytrzymałość, bo nie umieścił w nim strzały. W tej właśnie chwili Griselda podeszła do nich z uśmiechem. Rosseter skinął głową z wyraźną nonszalancją. Natomiast Ardmore, wyraźnie w doskonałym nastroju, ponownie napiął łuk i Annabel nie miała teraz wątpliwości, że robi to jedynie, by się popisać. 58 Griselda otworzyła szeroko oczy. - Może przystąpiłby pan do małych zawodów? - zaproponował Rosseterowi Ardmore. - Nie mam sportowego zacięcia - odparł Rosseter obojętnym łonem. -Wobec tego może pani spróbuje zmierzyć się z rodakiem? -zwrócił się Ardmore do Annabel. Griselda wybuchnęła śmiechem. Rosseter nie odezwał się ani słowem, ale widać było, że pomysł nie przypadł mu do gustu. - Zgoda - odparła Annabel i odwróciła się do giermka ze zniewalającym uśmiechem. Chłopak drżącą ręką podał jej łuk. Wykonany z jesionu, miał piękny kształt, jednak oko znawcy nie mogło nie dostrzec, że był do niczego. Annabel uważnie przyjrzała się pozosta- łym. -Wybieram ten z drewna cisowego. Napięła próbnie cięciwę. Na szczęście krótkie rękawy sukni nie krępowały ruchów. Ardmore uśmiechnął się od ucha do ucha, zdając sobie sprawę z dezaprobaty Rossetera. Griselda śmiała się również. Ardmore mocno napiął cięciwę i jego mięśnie znów zagrały. Annabel odwróciła głowę. Jej oczy napotkały wzrok Rossetera. Sądząc z wyrazu jego twarzy, pewnie myślał, że uciekając przed demonstracją prymitywnej siły, Annabel woli patrzeć na niego, nie na Ardmore'a. Podniosła łuk i Rosseter położył dłoń na jej dłoni. - Proszę tego nie robić - rzekł. - Aleja uwielbiam łucznictwo - odparła dyplomatycznie. Lekko strąciła jego dłoń i wzięła od usługującego młodzieńca pęk strzał. Rosseter zniżył głos. - Nie musi mu pani niczego udowadniać. Proszę go zostawić w tej groteskowej pozie; chociaż lady Griselda zdaje się rozbawiona. Rzeczywiście, rozpromieniona twarz opiekunki potwierdzała jego słowa. Griselda podawała Ardmore'owi strzały, a on umieszczał je w tarczy jedna po drugiej. 59 - To miłe ze strony lady - zauważył Rosseter. -Jestem pewien, że nawet nie zauważą, jeśli pójdziemy na spacer. - Tym razem położył dłoń na jej łuku. - To nie byłoby grzeczne - odparła, dostosowując się d° beznamiętnego tonu jego głosu. - Ach tak - mruknął. Potraktowała to jako akceptację, chociaż wcale jej nie potrzebowała. - A teraz, panno Essex, ustalimy zasady zawodów - odezwał się Ardmore. Podeszła do niego, mierząc wzrokiem tarcze. - Trzy strzały dla każdego. Pan celuje do najdalszej, ja d° tej P°-środku z czerwoną chorągiewką. - Zgadzam się na tę niebieską; jest bliżej - zaproponował wspaniałomyślnie. Annabel podniosła wzrok i pomyślała, że jej przeciwnik jest pewien wygranej. Uśmiechnęła się. - Staramy się trafić w czarną kropkę w środku tarczy. - To oczywiste. - Doskonale - odparła słodkim głosem. - Chciałam się tylko upewnić, biorąc pod uwagę, że miał pan chyba z tym pewne problemy podczas próbnej serii. Wyszczerzył zęby w jeszcze szerszym uśmiechu. -1 jeszcze jedno, panno Essex, potrzebny jest zastać jeśli to mają być prawdziwe zawody. - Nie będzie żadnego zastawu - wtrącił Rosseter. - To przecież nie jakieś prostackie popisy - Ale widzi pan, my, Szkoci, jesteśmy prostakami - ^twierdził Ardmore. Annabel zmarszczyła brwi. Rosseter nie był zachwycony jej P°-chodzeniem i ona nie chciała mu o tym przypominać. - Zastaw jest konieczny - upierał się Ardmore. - Zwycięzca w dowolnej chwili może poprosić o przysługę, a przegrany rnusiją uprzejmie wyświadczyć. 60 - Panna Annabel nie potrzebuje od pana żadnej przysługi - zaprotestował Rosseter i tym razem w jego zwykle beznamiętnym głosie słychać było irytację. - Nigdy nie wiadomo - odparł Ardmore, starannie wybierając strzałę. -Już zwracała się do mnie z kilkoma prośbami, a ja oczywiście zawsze chętnie pomogę rodaczce. Annabel dostrajała łuk. Griselda pomagała Szkotowi naciągnąć rękawicę łucznika, a Rosseter tylko stał obok, w milczeniu obserwując, jak Annabel naciąga swoją. Nagle rozległ się przejmujący dźwięk fanfar, który lady Mitford tak bardzo lubiła. - Zawody! - zawołał trębacz. - Zapraszamy na zawody łucznicze! Rosseter cofnął się i Annabel, widząc, jak drgają mu nozdrza, wiedziała, że teraz naprawdę jest zły. Być może, jeśli ona się nie wycofa, on odejdzie w tym eleganckim pasiastym żakiecie i zrezygnuje z oświadczyn. Prawdopodobnie dlatego pozostaje kawalerem tak długo. Po chwili Annabel i Ardmore mieli już sporą widownię: krąg kobiet w zwiewnych sukniach w kolorze różu i bieli i grupę mężczyzn z podziwem w oczach. Ardmore napiął łuk i wypuścił strzałę. Annabel nagle zdała sobie sprawę, że napinanie łuku jeszcze bardziej uwydatni jej biust. Zerknęła na Rossetera. Wciąż stał nieruchomo. Najwyraźniej czekał, aż ona podejmie decyzję. Czyż to, że rozumieli się bez słów, nie było zapowiedzią dobrego małżeństwa? Podeszła bliżej, aby przygotować się do strzału. -Wydaje się, że nie poszło panu najlepiej - rzuciła do rywala z cieniem żalu w głosie. Zmrużył oczy. - Według mnie poszło mi całkiem nieźle. - Hm. - Napięła cięciwę i zamarła na chwilę, mierząc w czarny punkt. Po chwili strzała poleciała jak ptak do gniazda. - Annabel uśmiechnęła się i spojrzała na przeciwnika. Ardmore patrzył na nią wyraźnie oszołomiony. Spojrzała w dół. Lekki muślin opinał jej 61 biust. Delikatna suknia z pewnością nie nadawała się na sportowy strój. Rosseter nie odszedł, ale na jego twarzy malował się niesmak. Wyglądało na to, że postanowił dać Annabel jeszcze jedną szansę. Asystujący zawodnikom młodzieniec pobiegł do odległych drzew, jego żółte trykoty błysnęły w słońcu. Po chwili stanął obok tarczy Annabel. - Zwyciężyła panna Essex! - zawołał. - Następny - powiedział spokojnie Ardmore, napinając ponownie łuk. Dobry strzał, przyznała w duchu Annabel. Jednak zawodnik trzymał łokieć o ułamek centymetra za wysoko i przez ten drobny błąd strzała nie utkwiła w samym środku tarczy. - Słyszałam, że okulary mogą pomóc, kiedy ktoś się starzeje -rzuciła słodkim głosem. - Teraz ona napięła łuk i po chwili strzała poszybowała do celu. Dookoła rozległ się szmer uznania, gdy giermek ogłosił zwycięzcę kolejnej rundy. Annabel spojrzała na przeciwnika. Spodziewała się zobaczyć na jego twarzy napięcie, a on po prostu się śmiał. ? - Nieważne, jak skończą się zawody, pani już ze mną wygrała. Popełniłem błąd, nie ustępując pani pierwszeństwa. - To z pewnością byłoby w dobrym tonie - zauważył Rosseter. Ardmore skłonił się, zapraszając Annabel wymownym gestem. .] Podeszła do stanowiska, świadoma, że obydwaj mężczyźni j obserwują ją uważnie. Odrzuciła do tyłu włosy, żeby nie prze- ! szkadzały. Napięła łuk bardzo powoli. W końcu uwolniona strza- ; ła pomknęła do celu. Niestety, zbyt długo trzymana, chybiła ledwie o włos. Teraz Ardmore zajął miejsce strzelca. Równie wolno napiął cięciwę. Szerokie ramiona wygięły się i lord kątem oka zerknął na ry- \ walkę. W jego źrenicach płonęły wesołe ogniki. Annabel nieomal wybuchnęła śmiechem. Powstrzymała się jednak i posłała mu tylko czarujący uśmiech, jeden z tych najskuteczniejszych. Przez chwi- 62 lv Ardmore wyglądał jak oszołomiony. Zbyt długo trzymał strzałę i jego łokieć znowu powędrował do góry. Ten drobny błąd wystarczył, by ponownie chybił. Lady Mitford podeszła do nich z rozpromienioną twarzą. -Jestem taka szczęśliwa, gdy moi goście dobrze się bawią! - powiedziała. - A teraz lord Mitford i ja mamy dla was wspaniałą niespodziankę. Na jej skinienie oczom zebranych ukazała się ukwiecona dwu-kółka, ciągnięta przez mizerne osiołki. Kwiaty były wplecione w ich C,rzywy i •wetknięte za uszy. - Ogłaszam was Królem i Królową Maja! - oznajmiła triumfalnie. - Oczywiście, jeszcze nie maj, ale uznaliśmy, że to znakomicie pasuje do naszego garden party. Lord Mitford i ja planowaliśmy sami odgrywać tę rolę, ale obydwoje tak znakomicie wpisaliście się w at- mosferę tego dnia, że zgodnie zdecydowaliśmy ukoronować właśnie was! Griselda śmiała się i klaskała, wyrażając aprobatę dla propozycji lady Mitford. Annabel przez chwilę wahała się, jak postąpić, ale Ardmore przejął inicjatywę. Nie pytając o zdanie, chwycił Annabel wpół i wsadził do powozu. Dech jej zaparło, ale nie minęła sekunda, j^dy Ardmore zajął miejsce obok. Znów odezwały się fanfary. Lady Mitford uniosła girlandę z kwiatów. - Musi się pani zgodzić - rzekł Ardmore półgłosem. - Proszę (ylko spojrzeć, jaką to sprawia radość naszej gospodyni! Rzeczywiście, lady Mitford cała aż promieniała. - Coś mi tu jednak nie pasuje - zauważył Ardmore, mrużąc oczy. Wyciągnął rękę i wyjął Annabel spinki z włosów. Annabel zamarła. Włosy kaskadą spłynęły na ramiona. Misterne uczesanie, nad którym pokojówka trudziła się ponad godzinę, zostało zniszczone. -Jak pan śmie! - zawołała, patrząc na niego z wściekłością. Ale on, jakby nigdy nic, włożył jej wieniec z białych kwiatów na ^towę. - Spokojnie - powiedział. - Teraz jest pani królową. - 63 Jego udo dotknęło jej uda, gdy osiołki gwałtownie ruszyły w triumfalny objazd dookoła ogrodu. - Co za upokorzenie - syknęła. Ardmore jakby tego nie słyszał. Uśmiechał się coraz szerzej. Annabel pozdrawiała gości, złorzecząc po cichu swemu towarzyszowi. Lord Rosseter obrzucił powóz ostatnim spojrzeniem, odwrócił się i odszedł. Annabel do cichych złorzeczeń dodała wyjątkowo zjadli- we przekleństwo, chociaż nie martwiła się o Rossetera. Wróci, jeśli tylko ona tego zechce. Ajak nie, znajdzie sobie kogoś innego. Apo-dyktyczność księcia zaczynała ją irytować. Po chwili wrócili na miejsce, skąd wyruszyli, ale lady Mitford poprosiła, aby pojechali jeszcze na tyły domu. - Chodzi o służbę. Oni tak bardzo interesują się naszym świętem. Bardzo chcieli zobaczyć króla i królową. Powozik ruszył więc na tyły rezydencji, jak tego życzyła sobie gospodyni. Jednak lady Mitford chyba źle oceniła entuzjazm służby, ponieważ okazało się, że nie ma tam żywej duszy. Osiołki zatrzymały się i zaczęły oskubywać pączki róż wijących się wokół kuchennych drzwi. - Może dopiero teraz zwołuje służbę - zasugerował Ewan. Było coś szczególnego w Annabel, co sprawiło, że zaczął się czuć jak po wypiciu szampana. - Powinniśmy wracać - wycedziła. -Jesteśmy tu sami, a to niezbyt właściwe. Odłożył wodze. Żaden mężczyzna z krwi i kości nie zaprzepaściłby takiej okazji. W jej oczach nie dostrzegał niewinności. Annabel nie była głupim dziewczątkiem, była kobietą, która widziała w nim mężczyznę. A Ewan zwykł swoją męskość udowadniać czynem. Nachylał głowę tak wolno, że miała czas, aby się odwrócić albo zaprotestować, jak to robią niewinne dziewczyny, gdy ktoś chce je pocałować. Annabel nie powiedziała jednak ani słowa, patrzyła tylko . na niego zamglonymi, błękitnymi oczami. i Jego usta dotknęły jej ust. Były miękkie jak płatki róż. Znów do- 1 tknął jej warg, ale tym razem mocniej. Wciąż nie protestowała, a pojj chwili delikatnej pieszczoty oddała pocałunek. m 64 I Wtedy wziął ją w ramiona. Powietrze wypełniał ciężki zapach róż. Jej wargi były gorące i namiętne, nie jak u niewinnej dziewczyny, ale raczej... Odsunął wspomnienie pierwszego pocałunku z Bess, służącą w jego majątku, ponieważ ten pocałunek był zupełnie niepodobny do tamtego. Annabel objęła Ardmore'a za szyję, zanim zdała sobie sprawę, co robi. Jej serce biło tak gwałtownie, że nie mogła złapać tchu. Całował ją, a czas się nagle zatrzymał i nie istniało nic poza majowym królem i królową, i powozem pełnym kwiatów. Może dlatego, że był Szkotem. Całował długo i powoli, inaczej niż Anglicy, którzy spieszą się do bardziej śmiałych pieszczot. Trzymał ją w ramionach, ale rękoma nie błądził po jej ciele, jakby poza lym szaleńczym pocałunkiem nie interesowało go nic innego. Zdu- miewające. Annabel przebywała w Londynie od dwóch miesięcy i była już całowana przez wielu mężczyzn, a wszyscy, dbając o konwenanse, prosili Rafe'a o jej rękę. Ale ich pocałunki wystarczyły, aby odrzucić oświadczyny. Obściskiwali ją i dyszeli ciężko, a ona nie mogłaby dzielić łoża z kimś, kto sapie jak astmatyk. Ardmore reagował inaczej. Całowali się i krew pulsowała w niej j.ik szalona, a on był opanowany, wręcz chłodny. Nie przyciągnął jej do siebie. A ona... czuła, że z każdą chwilą staje się coraz bardziej bezwolna. Ta różnica irytowała. Annabel odsunęła się od lorda, ale kiedy spojrzała mu w oczy, ujrzała głębokie i ciepłe uczucia. Przeszedł ją dreszcz. - Musimy wracać - zdecydowała, ale wciąż oplatała go rękoma /a szyję. Nie powiedział ani słowa, po prostu uśmiechnął się leniwie i znów nachylił się do pocałunku. Nie potrafiła mu się oprzeć. Tym razem jednak to on się odsunął. Jego oczy stały się ciemniejsze i wyrażały determinację. -Wyjdzie pani za mnie? - zapytał, wciąż trzymając ją w ramionach. '« - Droga do marzeń 65 - Nie - odparła i nagle poczuła żal. Dobrze byłoby poślubić kogoś, kto tak cudownie całuje. Niestety, umiejętność całowania nie jest warunkiem wstępnym do zawarcia małżeństwa, a pieniądze tak. Patrzył na nią bez słowa. -Latami marzyłam o opuszczeniu Szkocji - przyznała z zakłopotaniem, ale nie wspomniała o pieniądzach, ponieważ to było zbyt... krępujące. Skinął głową. - Wielu chłopców z okolicy również o tym marzyło. - No właśnie. Spojrzał Annabel głęboko w oczy. -Jest pani pewna? Ponieważ więcej o to nie zapytam. Musz^ załatwić sprawę małżeństwa jak najszybciej i wrócić do domu. Uśmiechnęła się. -Jestem pewna. - Nigdy więc nie poślubi pani Szkota? - V -Nie. " /."•"'"'. - Żałuję, że tak pani postanowiła. Po chwili byli znowu w ogrodzie, gdzie czekała na nich Imogen. Jej oczy zalśniły niczym gwiazdy. Wyglądała jak ciemnowłosa i księżniczka z bajki. I zanim Annabel się zorientowała, król maja odszedł z jej siostrą, nie oglądając się za siebie. Zdjęła z głowy wieniec z kwiatów i rzuciła go na dwukółkę. Nagle pojawili się dwaj dżentelmeni, oferując królowej swoje towarzystwo przy kolacji. Chcąc nie chcąc, zerknęła przez ramię. Ardmore szedł między lady Griseldą i Imogen. Głowę miał teraz zwróconą w stronę Griseldy. - Przyjmę propozycję z przyjemnością- odparła chłodno. - Dlaczego nie mielibyście panowie towarzyszyć mi obaj? Patrząc, jak jej nadskakują, pomyślała, że chodzi im tylko o jedno. Anglicy w każdym calu. 66 Rozdziaf7 /jwan już podjął decyzję. Jedyna dziewczyna, której naprawdę I u.ignął, nie chciała go, przynajmniej tak powiedziała. Na szczęście miał na tyle zdrowego rozsądku, aby wiedzieć, że ciągnięcie za sobą kobiety do Szkocji, gdy ta marzy o poślubieniu angielskiego arysto-I i.ity, nie wróży dobrze małżeństwu. Jednak ogromna desperacja, i iką widział w oczach czarnowłosej Imogen, sprawiła, że nie mógł o niej zapomnieć. Nawet teraz odnosił wrażenie, że Imogen myśli tylko o tym, aby go porwać w ustronne miejsce. Nie miał nic przeciwko temu lak długo, jak długo od dawna tłumione łzy nie wyleją się i nie za-lopią ich obojga. Z pewnością byłaby dobrą żoną. Jest piękna i jeśli dałby jej czas na otrząśnięcie się ze smutku, sprawdziłaby się jako partnerka. Oczywiście nie potrzebował żony, której natychmiast zacząłby rosnąć brzuch. I bez dzieci wystarczy mu zmartwień na kilka lat. Biorąc wszystkie za i przeciw, Imogen wydawała się odpowiednią kandydatką. Oczywiście, jej prawny opiekun był temu pomysłowi zdecydowanie przeciwny, ale może zmieni zdanie, jeśli się przekona, jak bardzo podopieczna pragnie poślubić szkockiego lorda. Patrzyła przecież na niego, jakby niczego bardziej nie pragnęła, tylko natychmiast pójść z nim do łóżka. Musi być bardzo zdesperowana, skoro chce wracać do Szkocji. Mógł to zrozumieć - on też tego pragnął. Londyn był zadymionym, cuchnącym miastem. Jego powóz utknął dziś rano w ulicznym korku i nie mogli ruszyć z miejsca przez ponad godzinę. To party nie było złe, choć wrzaski i natarczywe fanfary mogły przyprawić o ból głowy. W Szkocji był pewnie deszczowy dzień, bujne trawy sięgały niemal gałęzi drzew, a w powietrzu roznosił się tylko ptasi śpiew. Na chwilę przymknął powieki, ale... - Lordzie Ardmore - usłyszał pełen cierpienia głos. Biedna dziewczyna musiała być rzeczywiście w złej formie. 67 Otworzył oczy. Imogen, lady Maitland - zdziwił się, że tym razem pamięć mu dopisała. - Chciałabym porozmawiać z panem na osobności, jeśli pan pozwoli. - Oczywiście. Wiem, gdzie w ogrodzie jest zakątek bardzo rzadko uczęszczany - powiedział. Jej uśmiech prawie go przekonał, żeby zaprowadzić tam Imogen jak najprędzej i zrobić to, co prawdziwy mężczyzna zrobić powinien. - Co za przebiegłość z pana strony - zauważyła, patrząc znacząco. Najpierw chciał wyjaśnić, że wcale nie szukał miejsca schadzki, ale zrezygnował i tylko podał jej ramię. Ruszyli przed siebie w milczeniu. - Czy pani małżonek dawno odszedł? - zapytał po chwili, ale zaraz poczuł dziwną niechęć do kontynuowania tej rozmowy. - Dosyć dawno - odparła, patrząc na niego wymownie. - Już prawie o nim nie myślę. Wiedział, że kłamała. Szli wolno, ponieważ Imogen miała bardzo wąską suknię. - Może lepiej by było, gdybym panią stąd zniósł - zasugerował, gdy zbliżyli się do skarpy. -Jeśli, oczywiście, nie wywoła to skandalu. - Spojrzał w górę, ale nie zauważył nikogo. - Nie dbam o opinię towarzystwa - odparła, chociaż kto by w to uwierzył. Wziął ją na ręce i zaczął iść zboczem w dół, w kierunku ławki z kutego żelaza, która stała pod ogromną wierzbą. Drzewo rosło nad samym brzegiem rzeki. Szmaragdowe, cieniutkie nitki gałązek muskały powierzchnię wody. Wierzba wyglądała jak stara kobieta, snująca niekończącą się opowieść. Imogen znowu prowokowała go spojrzeniem. Ewan nagle poczuł się nieswojo. Gorzej niż tego dnia, gdy pani Park przyłapała go na kradzieży śliwek i zagroziła, że powie o tym ojcu. Odchrząknął, ale propozycja małżeństwa nie mogła mu przejść przez gardło. , 68 vf Imogen miała zgrabną figurę i Ardmore musiał przyznać, że niezwykle umiejętnie to eksponowała. W pewnej chwili nachyliła się i musnęła piersiami ramię lorda. Zaczęła wodzić palcem po jego klitce piersiowej. Odchrząknął. Spojrzała wyczekująco. Ale propozycja małżeństwa znowu utknęła mu w gardle. Ona zatem mówiła zamiast nie-yy, niskim, matowym głosem. Jak babilońska kurtyzana, pomyślał I Iwan. - Ta impreza jest taka nudna... - wymruczała, wsuwając palec Lpod guziki jego żakietu. ! - Mnie się podoba - odparł, usiłując pokonać nagłą chęć, aby się Cofnąć. Nie chciał jej zranić. Wiedział, jak bardzo by to przeżyła. - A mnie nie - dodała, zapominając na chwilę o uwodzicielskim ' tctnbrze głosu. - Bardzo bym chciała... poznać pana bliżej, lordzie Ardmore. Czy mogę mówić do pana: Ewan? Skąd, u licha, znała jego imię? Właściwie sam już o nim zapomniał. Przez ostatnie kilka tygodni był lordem Ardmore'em. - Oczywiście - odparł. - Ja także chętnie bym panią lepiej poznał. - W takim razie... może spędzimy ze sobą więcej czasu? Aksamitny glos Imogen hipnotyzował, tak jak dotyk ręki wędrującej po jego piersi. Z trudem przełknął ślinę. - Z przyjemnością. - Doskonale. -Wyprostowała się. - Przyjdę do ciebie o jedenastej. - Chciała już odejść. - Zaczekaj! - Chwycił ją za nadgarstek. - Mówisz więc... że do mnie przyjdziesz? Ściągnęła lekko brwi i, rzecz dziwna, po raz pierwszy poczuł do niej sympatię. - Tak. Nie mieszkam sama, chociaż wkrótce zamierzam kupić dom w mieście. Lepiej więc, żebyś ty mnie nie odwiedzał. - O jedenastej - powtórzył. Skinęła głową. 69 -Wieczorem? Znów zmarszczyła brwi. - Oczywiście. Przed południem zwykle jestem zajęta składaniem wizyt. - Rozumiem. - Cóż, najwyraźniej mieli co innego na myśli. - Chy-,, ba jednak nie jestem odpowiednim mężczyzną... - zaczął ze skruchą. J - Nie? - Zdumienie odmalowało się na jej twarzy. JH - Nie. Przybyłem do Londynu, by znaleźć sobie żonę. W Spojrzała na niego z furią. Ardmore'owi przypomniała się ciotka' Marge, która na głowie wuja rozbiła kiedyś prawie cały porcelanowy serwis. i - Nie czujemy do siebie pożądania - zauważył grzecznie. i : —Nieprawda! Ewan spojrzał do góry i kiedy przekonał się, że nikt ich nie obserwuje, pocałował Imogen. Niewątpliwie przyjemne doznanie, ale nic poza tym. Porównywać ten pocałunek z pocałunkiem z jej siostrą byłoby bluźnierstwem. - Sama widzisz. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie. -Jeśli nie masz ochoty iść ze mną do łóżka, nie musisz szukać wykrętu. Wjej oczach było tyle bólu, że odruchowo objął ją ramieniem. - Nie dotykaj mnie! - zawołała. - Jest wielu mężczyzn, którzy w każdej chwili zrobią wszystko, o co poproszę. - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości - rzekł pojednawczo, ale Imogen odepchnęła go od siebie. - Nie waż się litować nade mną! - syknęła. - Lord Mayne to prawdziwy mężczyzna, a nie jakiś niezdarny Szkot. Domyślam się, dlaczego szukasz żony w Londynie! Pewnie wszystkie Szkotki już wiedzą, że masz problemy w sypialni. Takie wieści szybko się rozchodzą. Chwycił ją za rękę. - Nie możesz myśleć o Maynie. Miałem okazję poznać go wczoraj wieczorem. i 70 I - On mnie pragnie - rzuciła, usiłując się uwolnić. - A ty nie! -On jest dla ciebie za stary. = Wydęła wargi. - Mayne ma niewiele ponad trzydziestkę. Był kiedyś zaręczony / moją siostrą, wiem o nim wszystko. I możesz mi wierzyć, pod każdym względem jest w szczytowej formie! - Nie chodzi mi o jego wiek... - odparł Ewan. Mayne miał prawdę wypisaną na twarzy. - To straszny hulaka. Spał z wieloma kobietami. On jest już tym znużony. - No, nie! - zawołała. - Znużony możesz być ty. Zapewniam, że | Mayne nie zawiódł jeszcze żadnej kobiety. -1 pewnie było ich dużo. - Im więcej, tym dla mnie lepiej - odparła wyzywająco. -Jeśli nic odejdziesz, zacznę krzyczeć. - W takim razie będziesz musiała wyjść za mnie - rzekł. Ta nieszczęsna dziewczyna potrzebowała pomocy bardziej niż wrzucone do stawu kocię, które miał okazję wyciągnąć. Była naprawdę zdesperowana. -Wyjdź za mnie, Imogen. Wzniosła oczy. -Ani mi się śni ponownie wychodzić za mąż, może więc zechcesz puścić moją rękę! - Nie, aż obiecasz mi, że się jeszcze nad tym zastanowisz. - Nie ma mowy. Puść mnie, proszę. - Dobrze, jeśli przyjdziesz do mojego pokoju o jedenastej dziś wieczorem. Uniosła brwi. - Czyżbyś zmienił zdanie? -Kobieta z takim temperamentem z pewnością jest tego warta - powiedział w nadziei, że Imogen da się na to złapać. I nie zawiodła go. Najbardziej naiwna dziewczyna, z jaką miał do czynienia. Teraz pozostała tylko jedna wątpliwość, czy uda mu się powstrzymać ją od popełnienia błędu, po którym nigdy już nie dojdzie do siebie. - Przyjdę, ale nigdy cię nie poślubię - odparła stanowczo. Uwolnił z uścisku jej dłoń. 7i ?• ?•;:"••.''" ,' - Zatrzymałem się w hotelu Grillon's. Czy to twoja pierwsza schadzka, Imogen? -Jakby nie znał odpowiedzi. Zadarła brodę. - Owszem. Był więc tak okrutny, jak tylko mógł, żeby ją zmusić do namysłu. - Chyba wiesz, że przygoda nie ma nic wspólnego z małżeń- , stwem? Nie musisz zabierać ze sobą koszuli nocnej, ponieważ będziemy, oczywiście, spali nago. I mam nadzieję, że twój mąż nauczył cię, jak zadowalać mężczyznę. Rumieniec zabarwił jej policzki, ale Ardmore był bezlitosny • - Bardzo lubię króliczy pocałunek, jeśli wiesz, co mam na myśli. Ale taka światowa kobieta jak ty z pewnością nie potrzebuje żadnych wskazówek. Imogen miała więcej odwagi, niż przypuszczał. - Nie wiem wszystkiego o tym, jak zadowalać mężczyzn, lub raczej nie wiem nic - przyznała. - Chętnie się jednak nauczę. - Powtórz więc: króliczy pocałunek. - Pochylił się nad nią, świadomy swej przewagi. - No, mów, dlaczego nie chcesz? -Nie. " , .;?,-,, ,.'..-?',. -Wiesz, co to jest króliczy pocałunek? '.' -Nie! -Wobec tego, skąd opory? No dalej, powiedz to. -Jego głos był teraz głęboki i namiętny, a uśmiechjak w melodramacie, gdy łajdak uwodzi służącą. - Króliczy pocałunek. Patrzyła na niego w milczeniu. Wjej oczach błyszczały iskry złości, konsternacji i buntu. -Jeśli się decydujesz na życie ze złą reputacją, będziesz się musiała nauczyć wielu takich określeń. 1 Zerwała się nagle i pobiegła w górę szybko jak wiatr. J| Zadziałało czy nie? Jeśli nie, co, u licha, zrobi o jedenastej? NwH gdy w życiu nie był w tak niezręcznej sytuacji. Ja Co, u licha, zrobi? M 72 :' m Ludowa mądrość głosi, iż niewiele jest bardziej przykrych rzeczy iiiz spotkanie z kobietą, którą się kiedyś porzuciło. Ale lord Mayne nigdy nie czuł dyskomfortu, gdy chodziło o Tess Hssex, teraz szczęśliwą panią Felton. Prawdę mówiąc, to on mógł uważać się za pokrzywdzonego. Stracił reputację po tym, gdy Felton namówił go do ucieczki, aby sam mógł ożenić się z Tess. Teraz wszyscy uważali Mayne'a za godnego pogardy nikczemnika, który porzucił kobietę przed ołtarzem. Felton zaś uchodził za rycerza, bo uratował reputację i przyszłość młodej damy. A biorąc pod uwagę fakt, że Feltonowie byli nieprzyzwoicie szczęśliwi, powinien raczej przypisywać sobie zasługę, że doprowadził do tego małżeństwa. Zdumiewające, jakie niespodzianki przynosi życie. Podobna historia przytrafiła mu się z hrabiną Godwin i poczytywał sobie za ogromny sukces, że po latach mógł o niej myśleć bez żalu. Obie kobiety wyglądały na wyjątkowo szczęśliwe i wcale się nie przejmowały, że on najpewniej zostanie starym kawali-rem. Od czasu, gdy hrabina go porzuciła, nie miał żadnej miłostki. Żadnej kochanki. Ludzie nigdy by w to nie uwierzyli. Czasem on sam nie mógł w to uwierzyć. W rzeczywistości jednak nie był w łóżku z kobietą od roku i, biorąc pod uwagę jego dosyć obojętny stosunek do niewiast, zanosiło się na to, że tych samotnych lat będzie znacznie więcej. Tess uśmiechnęła się, gdy ucałował czubki jej palców. Mayne pomyślał, jaką mogliby stanowić szczęśliwą parę, gdyby najlepszy przyjaciel nie zdecydował się zabrać mu narzeczonej. - Znowu się nad sobą użalasz? - szepnęła. - Mogłem być szczęśliwym człowiekiem - burknął. Uśmiechnęła się znowu i wolno ruszyła przed siebie, lekko opierając się na jego ramieniu. - Muszę cię prosić o przysługę. Doświadczenie podpowiadało mu, że jeśli mężatka prosi o przysługę, często chodzi o coś, co kończy się pojedynkiem o świcie. Mimo to... 73 - Czyżby Felton źle się zachował? - zapytał ze zdumieniem. -Jeszcze nie - odparła. - Chodzi o Imogen. - Spotkałem wczoraj wieczorem jej szkockiego amanta. Rafę zrobił wszystko, żeby go namówić, by szukał szczęścia gdzie indziej, ale Imogen, jak sądzę, ma swoje plany. Co się stało, chyba nie boisz się o niego? , - Nie, martwię się o Imogen - odparła Tess. - Zdecydowała, że lepiej wyjdzie na związku z tobą. Mayne nie krył zdumienia. -Ze mną? .;,:? - Tak. - Masz na myśli małżeństwo czy coś całkiem innego? - Coś innego - oświadczyła tak spokojnie, jakby dyskutowali o wyborze deseru. Odchrząknął. - Nie wiem, jak mogłaś, moja droga, pominąć fakt, iż nie należę do ulubieńców angielskich matron. Chociaż twoja siostra pewnie nie dlatego mnie wybrała. - Tak, ale masz doświadczenie w... - Zrobiła wymowny ruch ręką. - A Imogen... - Czy twój mąż wie, że rozmawiasz ze mną na ten temat? - Oczywiście, że nie. Lucius jest bardzo zajęty interesami. - Myślę, że niechętnie usłyszałby, że ty... że ty... - Najwyraźniej miał kłopoty z doborem odpowiednich słów. - Pozwól, że postawię sprawę jasno - ciągnęła bez oporów. - Nie miałeś kochanki od czasu, gdy hrabina Godwin wróciła do męża, prawda? Obawiał się, że odpowiedź na to pytanie będzie go wiele kosztowała. Ale się mylił. - Nie miałem - odparł spokojnie. - Tak naprawdę Imogen wcale nie pragnie mieć kochanka. Chce! tylko samą siebie zranić. Zniszczyć swoją reputację. W ten sposobi wykluczy się z towarzystwa, a być może sprawi, że już nigdy nikogo nie poślubi. 74 - To rzeczywiście problem - przyznał Mayne. Jak nikt rozumiał, (akie mogą być tego konsekwencje. - Na twoje występki mało kto zwraca uwagę. Nawet jeśli przy-( zynisz się do skandalu, po kilku dniach wszyscy już o tym zapomną. - Hm! - To wcale nie była zbyt przyjemna perspektywa. Jednak Tess nie skończyła na tym. - Chciałabym, żebyś usunął lorda Ardmore'a. Możesz nawet posłużyć się tymi samymi komplementami, którymi kiedyś mnie obdarzałeś. -Tess... Błyskawicznie odwróciła się do niego i zanim zdążył wymienić powody, dla których jej plan nie ma racji bytu, powiedziała: -Jesteś mi to winien. - Podniosła rękę, żeby go powstrzymać przed komentarzem. -Wiem, że porzucając mnie, uległeś Luciuso-wi, ale ostatecznie przedłożyłeś lojalność wobec przyjaciela ponad lojalność wobec mnie, twojej narzeczonej. A gdybym nie chciała poślubić Luciusa? Co wtedy? - To absurdalne pytanie, ponieważ go poślubiłaś. Ale w porządku - mruknął. - Pozbędę się tego biedaka. Prawdopodobnie myśli o tym, żeby wziąć za żonę Imogen. Rozmawiałem z nim wczoraj wieczorem. Zależy mu na dobrym ożenku. - Znajdzie kogoś. Nagle Mayne'a poraziła pewna myśl: - Boże, co na to powie Rafę? On mnie chyba zamorduje. - Och, z pewnością to załatwicie między sobą. Może w walce na pięści? - Nie musiała być taka protekcjonalna. - Zgoda. Walka na pięści. Najpierw go spiję, a potem wszystko pójdzie dobrze. Pogładziła go po ramieniu. -Wy, mężczyźni, zawsze znajdziecie sposób, aby rozstrzygnąć takie drobne problemy. - Tess, oczywiście zdajesz sobie sprawę, co to znaczy dla mojej reputacji? 75 Przechyliła głowę i patrzyła na niego w zadumie. - Imogen to wyjątkowo piękna młoda kobieta, a przy tym bardzo boleśnie doświadczona. Jeśli znajdziesz sposób, aby mieć z nią romans bez intymnego angażowania się, będę ci bardzo wdzięczna. - To oczywiście poza dyskusją. Zwróciłem tylko uwagę, że tracę reputację, porzucając jedną z sióstr Essex, a następnie przez niestosowny romans z następną. - To prawda - przyznała. - Ale jeśli tej reputacji żałujesz, powinieneś o tym pomyśleć, zanim ją straciłeś po raz pierwszy. A teraz bądź łaskaw zabrać się do dzieła. Na razie nic złego się nie stało, ale błysk w oku Imogen nie wróży nic dobrego. Mayne westchnął - A jak go interpretujesz? - Taki sam widziałam u niej, gdy wybierała się do domu Mait-landa. Potem dowiedziałam się, że zwichnęła nogę w kostce, a dzień później, że uciekła z Dravenem Maitlandem. Imogen nie zważa na reputację. Powinniście się łatwo dogadać. Pasujecie do siebie. To była kolejna zniewaga, ale Mayne udał, że jej nie słyszy. Został wyznaczony do wypełnienia zadania, a ponieważ nie było od tego ucieczki, musiał się poddać. Rozdziaf8 1 -ZVJ.ayne zauważył, że Imogen siedzi na bankiecie tuż obok Anna-bel. Wokół niej panowała dziwna atmosfera izolacji. Widział to już wiele razy i nie miał wątpliwości - towarzystwo odsunęło się od wdowy po Dravenie. Podszedł do niej i usiadł obok. Imogen jadła pasztet z gołębia i wcale nie wyglądała na przygnębioną. Wiele kobiet na jej miejscu dawno już utonęłoby we łzach. Ale były też takie, które nie czułyby się dobrze, gdyby chociaż raz nie zostały potraktowane chłodno. - Mogę się do pani przyłączyć? - zapytał, obdarzając ją uśmie-( hem, który zwykle rezerwował dla potencjalnych cheres amies. - Oczywiście - odparła obojętnym tonem. - Cieszę się, że nie jest już pani w żałobie - powiedział miękko. - Wobec tego będzie pan rozczarowany. Nadal noszę czerń, więc wciąż jestem w żałobie. - Czerń pasuje do pani jak do żadnej innej kobiety - zauważył, patrząc jej głęboko w oczy, piękne i ocienione długimi rzęsami. I )awniej polowałby na nią jak pies myśliwski, który wyczuł lisa. - Właściwie w czerni "wyglądam blado. Gdy jednak poleciłam krawcowej, aby obniżyła mi dekolt, każdy mężczyzna uznaje czarny kolor za wyjątkowo dla mnie twarzowy. Wzrok Mayne'a odruchowo powędrował do jej biustu, a potem znowu wrócił do uśmiechniętej kpiąco twarzy. - Nie musiała pani zwracać mojej uwagi na tak atrakcyjny fragment swego ciała - powiedział nieco chrapliwym głosem. - Musiałam. -Wzięła duży łyk wina. - Przecież sam nie zwrócił p.in na to uwagi, prawda? - Byłem zafascynowany cudownym kształtem pani warg. - Co za komplement - zauważyła beznamiętnie. Mayne stłumił ziewanie. Najwyraźniej wyszedł z wprawy. Nie powinien się jednak przejmować. Zawiadomi Tess, że poniósł fiasko, i ten epizod można będzie uznać za zamknięty. Poza tym z jego doświadczenia wynikało, że jeśli kobieta chce zniszczyć swoją reputację, zwykle to się jej udaje. Nie było jednak powodu, aby on leszcze bardziej nadwerężał swoją. Imogen zerknęła na niego spod oka. -A więc, kto pana namówił, żeby mnie uwieść? - spytała nie-• iczekiwanie. - Co takiego? -Nie zna pan zbyt dobrze Annabel, a więc stawiam na Tess. Musiała odczytać prawdę wjego oczach. - Tess! Kto by przypusz-< zał, że chociaż na chwilę potrafi przestać myśleć o swoim wspaniałym mężu i może pomyśleć o mnie? 77 Te słowa musiały sprawić Imogen ból, ponieważ jej twarz się zmieniła. Teraz przypominała małą dziewczynkę, która straciła orientację podczas burzy. Mayne nagle poczuł nieodpartą chęć ucieczki. - Dziękuję za list, który mi pan wysłał po śmierci Dravena zmieniła niespodziewanie temat. - Bardzo żałowałem, że nie mogłem być na pogrzebie. Maitland doskonale znał się na koniach i miał wyjątkowe poczucie humoru. - Był zabawny, prawda? - szepnęła. - Ja... - Odwróciła głowi i upiła trochę wina. - Jak dobrze znał pan Dravena? - rzuciła o> niechcenia, jakby odpowiedź nie była dla niej istotna, jednak Mayn sypiał ze zbyt wieloma zamężnymi kobietami, aby wiedzieć, co si pod takimi pytaniami kryje. Imogen chciała po prostu porozmawiał o swoim mężu. Jego matka po śmierci ojca zachowywała się tak samo. - Niezbyt dobrze - przyznał, gorączkowo szukając w pamięci historyjki, którą mógłby opowiedzieć. -Jak się poznaliście? - W Ascot, w 1812 roku - odparł Mayne. - Maitland jechał na - Umilkł, usiłując sobie przypomnieć, jak nazywał się koń. - Na Muszelce - podpowiedziała. - Pamięta pan? To był kasz tan, biegał jak marzenie. - Tak, rzeczywiście świetny koń ~ przyznał. - Powinien zwyciężyć, ale ugryzł dżokeja w ucho tuż przed go nitwą, co biedaka zupełnie rozkojarzyło. - Ale to było przecież, zanim się pobraliście. - Znałam Dravena od lat. - Uśmiechnęła się krzywo. - Treno wał swoje konie u mojego ojca. -Jej oczy wyrażały bezgraniczny smutek i Mayne nie mógł się oprzeć myśli, że po nim, kiedy umrze, nikt nie będzie tak rozpaczał. - A więc szykuje się między nami romans? - powiedziała, jakby to było naturalną konsekwencją rozmowy o zmarłym małżonku. - Domyślam się, że Tess użyła argumentu, którego nie mógł pan odrzucić - zauważyła chłodno. - Byłoby szkoda zmarnować taką okazję. Cóż, przyznam, że na początkują także myślałam o panu. 78 Mayne stłumił śmiech. Był przyzwyczajony, że sam wybierał partnerki, choć siostry Essex najwyraźniej to ignorowały. - Ponadto muszę się przyznać, że wplątałam się w pewien związek bez znaczenia - ciągnęła. -Jako człowiek światowy, mający setki schadzek, z pewnością rozumie pan, o czym mówię. A więc była już związana z innym mężczyzną? Nieoczekiwanie poczuł ulgę, że nie poślubił Tess. Szkockie dziewczyny zdecydowanie nie odpowiadały jego konserwatywnej, .mgielskiej duszy. - Oczywiście, będę szczęśliwy, jeśli zdołam pani jakoś pomóc. - Doskonale. Proszę więc zabrać mnie do domu. Te dania są niezjadliwe. Jutro powinnam się porozglądać za domem w mieście. Może mi pan towarzyszyć. - Towarzyszyć pani? - Pomysł wydawał się kuriozalny. Czy ona nie zdawała sobie sprawy, jakie mogą być tego konsekwencje? Przez le wszystkie szalone lata nigdy nie znalazł się w aż tak skandalicznej sytuacji. Ale najwyraźniej nie był to jeszcze koniec jego problemów. - Chyba nie sądzi pani, że romans ze mną to kwestia kilku konnych przejażdżek po parku? - powiedziała miękko. Odchrząknął nerwowo. Ta kobieta wręcz paraliżowała rozmówcę. Powinna przemawiać w Izbie Lordów. - Tess pewnie poinformowała pana, że nie marzę o niczym innym, tylko o zrujnowaniu sobie reputacji - kontynuowała. - Ale to nieprawda. Ja po prostu wybrałam piekło i jeśli pan tylko chce, może mi pan tam towarzyszyć. Zamierzam kupić dom i zupełnie mnie nie obchodzi, co ta żałosna grupa ludzi, która sama siebie nazywa towarzystwem, ma na ten temat do powiedzenia. Mayne już otwierał usta, ale w końcu nie wygłosił żadnej riposty. Nagle ujrzał wszystko w innym świetle. Był winien przysługę Tess. Jednak zadanie, którego się podjął, wymagało niezwykłej siły. Miał uratować Imogen przed nią samą! I gdyby mu się to udało... może nie czułby się taki zbrukany. 79 Tymczasem jednak tak właśnie się czuł: niegodziwy i bez wartości. W głębi duszy nie dziwił się, że hrabina Godwin -jedyna kobieta, którą naprawdę kochał - zerwała z nim i wróciła do męża, pomimo iż ów miał kochankę i Bógjeden wie, ile jeszcze innych grzechów na sumieniu. Prawda jednak była taka, że on, Mayne, wcale nie okazał się lepszy od hrabiego. Może więc zdołałby zrobić coś dobrego. Czy chodziło o zadośćuczynienie? Znowu spojrzał na Imogen. Wyławiała małe kawałki skórki pomarańczy i goździki i układała jeden obok drugiego na stole. Nie potrzebowała kochanka. Potrzebowała czasu. A on mógł jej to ofiarować. - Czy dobrze rozumiem, że jest pani już z kimś umówiona? -zapytał. Pewnie z tym Szkotem, którego poznał wczoraj wieczorem. - Musisz mu, pani, powiedzieć, że to nieaktualne. - Niech mi pan nie mówi, co mam robić, nigdy! Wzruszył ramionami. - Nie poluję na terenie należącym do innego mężczyzny. Uśmiechnęła się. -Zabawne. Jedyne, co potrafi pan najlepiej, poza ubieraniem się, to uwodzenie mężatek. Tess, kiedy czegoś potrzebuje, zawsze udaje się do ekspertów. To zabolało. Najwyraźniej miał do czynienia z kobietą, która bezlitośnie zadaje ciosy, bo sama już nie odczuwa cierpienia. Przebywanie z nią nie było zatem miłą perspektywą. Cóż, trzeba być cierpliwym i wyrozumiałym. - Prawdę mówiąc, uwodziłem jedynie te kobiety, których mężo-4 wie chętnie się nimi dzielili - odparł spokojnym głosem. | Roześmiała się krótko. ' - To dlatego miał pan aż tyle pojedynków?! - Tylko dwa. - Skąd, u licha, o tym wiedziała, siedząc w dzikiej szkockiej głuszy? - Kiedy byłem młody i głupi. Tak więc chciałbym, aby jak najprędzej pozbyła się pani moich rywali, Imogen. - Nie przypominam sobie, abym pozwoliła panu zwracać się do mnie po imieniu. -W tych warunkach sam sobie pozwoliłem. Czy zechce więc pani mówić do mnie Garret? Milczała przez chwilę. - Nie, wolę Mayne. Wyślę do Ardmore'a bilecik. - Takie sprawy załatwia się osobiście - wyjaśnił. - Podobno zrobiła pani z niego głupca na ostatnim balu. Mogłaby go pani przy okazji przeprosić. - Prędzej piekło zamieni się w lód - oburzyła się. - Nie słyszał pan, co on... powiedział do mnie... on... - Przestraszył panią? - On mnie? Nigdy! - Obraził więc - próbował zgadnąć. - Ardmore pewnie nie ma zbyt wielkiego doświadczenia, jak postępować z damami, które decydują się wejść na złą drogę. Ja miałem okazję się przekonać, że mężatki pozostają w takim samym stopniu skromne i do przesady przyzwoite, jakimi były w małżeńskiej sypialni. To jedna z przyczyn, bogatej pannie młodej przepadło z tych samych powodów. - Przykro mi - powiedziała w końcu. - Myli się pan. Ja naprawdę nie mam posagu. - AMilady's Pleasure?... - zapytał, unosząc jej brodę. -Ach, Milady's Pleasure... Rzeczywiście, koń należy do mnie. Ale nie posiadam żadnego prawdziwego posagu. - Możemy obyć się bez niego - odparł. Musiała to w końcu z siebie wyrzucić: - Naprawdę mi przykro, że doprowadziłyśmy z siostrą do tej nieszczęsnej sytuacji. - Położyła mu dłoń na ramieniu. - Gdyby nie my, mógłby pan znaleźć młodą damę z liczącym się majątkiem. I'rawdziwą dziedziczkę. Zniszczyłyśmy pańskie nadzieje. - Poprosiłem, żeby pani za mnie wyszła, zanim to wszystko się wydarzyło. Doprawdy, miał niesamowite oczy, szczególnie kiedy się uśmiechał. - Pan sądził, że jestem bogata - upierała się. - Nie, nawet o tym nie pomyślałem. Po prostu spodobała mi się pani. Annabel nagle zdała sobie sprawę, że miała na sobie suknię, która kosztowała więcej niż roczny zarobek robotnika, i że nosiła w uszach i na szyi perły, prezent od Rafe'a. Ardmore mógł się więc spodziewać znacznego posagu. - Ludzie rozmawiają o posagach, od kiedy się zjawiłem w tym barbarzyńskim mieście. Zapewniam panią jednak, że są dla mnie rzeczy o wiele ważniejsze. 107 - Wiem - odparła. - Po pierwsze, żeby pańską żoną była Szkotka. - A po drugie, żeby też była Szkotką - dodał i w jego oczach pokazały się wesołe iskierki. - To oczywiście żart. Gdybym chciał mieć za żonę Szkotkę, nie musiałbym tu przyjeżdżać. Gdyby pani była Angielką... - podniósł jej brodę - znajdowałbym się dokładnie w tym miejscu, w którym teraz jestem. - Nieoczekiwanie nachylił się nad Annabel i jego ciepłe usta dotknęły jej ust. Annabel czuła się okropnie nieszczęśliwa, miała ochotę krzyczeć ze złości, łzami zareagować na niesprawiedliwość, która ją spotkała, rozszlochać się nad każdym utraconym marzeniem... a przecież było coś kojącego w delikatnym dotyku jego warg. Objął ją i Annabel przez chwilę poczuła się, jakby... jakby... szukała w myślach właściwych słów. Usta Ardmore'a wyłączyły jej rozum, pieszcząc tak, jakby o coś prosiły. Westchnęła i oparła się na Ewanie... tylko na chwilę, żeby choć trochę się podnieść na duchu. Zacisnął wokół niej ramiona, jakby chciał odgrodzić dziewczynę od świata, wziąć na ręce, wsadzić na konia i zawieźć do swojego zamku... Wykorzystał moment jej słabości. Dotarł do wnętrza jej ciepłych ust i nieoczekiwanie ich pocałunek zapłonął namiętnością. Nie myśląc o tym, co robi, położyła dłoń na jego karku. Wzmocnił uścisk i Annabel nagle poczuła napór jego sprężystego ciała. Odruchowo przywarła do Ewana, likwidując ostatni kawałek wolnej przestrzeni, która dzieliła ich ciała. Czuła, jak jego masywnym ciałem wstrząsa dreszcz. Poraziła ją niezwykła intymność doznań. Jakby on dzielił z nią smutek, lęk i obawy, a jednocześnie za-j pewniał, że zrobi wszystko, aby rozwiązać wszelkie problemy. I Annabel miała ochotę wtulić się w niego i po prostu... mu na to pozwolić. W tej samej jednak chwili rozsądek wrócił. Nawet wtedy, gdy usta Ewana wpijały się w jej wargi, a ona zaczęła drżeć w potężnych ramionach, rozsądek nie dawał spokoju, cichy głos,! którego nie zdołała zagłuszyć. W końcu oderwała usta od jego ust i powiedziała: -Ja nie żartuję, lordzie Ardmore. Naprawdę nie mam posagu. 108 i Ogromne dłonie powoli przesuwały się wzdłuż jej pleców. I ,eniwy uśmiech w jego oczach wywołał taki sam dreszcz, jak do-lyk opuszków palców kreślących maleńkie koła na jej ramionach w miejscu, gdzie kończyły się krótkie rękawy sukni. - Ma pani konia - przypomniał. - Tylko konia. - Z trudem przełknęła ślinę. - Z pewnością słyszał pan o testamencie mojego ojca. Nasze posagi stały się przedmiotem plotek. - Nic mi o tym nie wiadomo, ale nie dbam o plotki. Z przyjemnością włączę pani posag do mojej stadniny. Nie mam oczywiście lalentu pani ojca, ale dysponuję bogatym programem jeździeckim. Będzie tak, jakby po latach wracała pani do domu. Annabel zamarła. Przyjemne ciepło, które czuła pod wpływem jego pocałunków, nagle się ulotniło. Poślubiła ujeżdżacza koni, mężczyznę, który uwielbiał konie tak jak jej ojciec. Wracała do domu, w każdym tego słowa znaczeniu. Rozdział12 /Li nowu były razem. Tess opierała się o słupek baldachimu w nogach łóżka. Została na noc, aby mogła rano pożegnać się z Annabel. (osie, która dopiero co wróciła z wiejskiej rezydencji Rafe'a, zwinię-la w kłębek leżała przy drugim słupku, a Imogen tuż obok Annabel, która robiła wszystko, aby się nie rozpłakać. Cóż, od biedy uciekła i do biedy wróci. Chciała o tym zapomnieć i cieszyć się obecnością sióstr. W głębi duszy czuła jednak ogromną niesprawiedliwość tego, co ją spotkało. Imogen i Josie zostaną w Anglii w wygodnej rezydencji Rafe'a, .1 Tess w luksusowym domu męża, podczas gdy ona musi wracać do Szkocji. Ona, która Szkocji nienawidziła bardziej niż którakolwiek / dziewcząt. 109 Josie lada chwila zajmie jej miejsce. Skończyła już piętnaście lat i zaczęła przemieniać się z dziecka w piękność. Za rok stanie się rewelacją sezonu. -Jeśli Annabel chciałaby porozmawiać o nocy poślubnej, to chętnie udzielę kilku rad - zwróciła się Josie do Tess. - Twoich rad, gąsko?! - prychnęła Tess. - A co ty możesz wiedzieć o małżeństwie? - Plutarch ma na ten temat wiele do powiedzenia - odparła z uśmiechem Josie. - Plutarch! - powtórzyła z ironią Tess. - Coś mi się zdaje, że panna Flecknoe niewiele czasu poświęca wdrażaniu umiejętności, które mają uczynić z ciebie dystyngowaną damę. - Nieprawda. Pilnie uczę się tańczyć, kłaniać się i składać przedpołudniowe wizyty. A wieczorem, jeśli chcę, mogę czytać do woli. W bibliotece Rafe'a jest pełno klasyki. Panna Flecknoe uważa, że te książki są za stare, aby mogły być niebezpieczne lub nieprzyzwoite. Ona najbardziej boi się o to, że jakimś cudem zdobędę egzemplarz powieści wydanej przez Minervę Press. Uważa, że Minervę Press opanowały złe duchy, które za wszelką cenę chcą zniszczyć dobrą reputację dam. - Podaruję ci mój egzemplarz - zapewniła siostrę Annabel, uśmiechając się blado. - Sądzę, że przeczytałam wszystkie pozycje wydane przez Minervę Press dzięki wspaniałomyślności Rafe'a. - Chyba zechcesz zabrać je ze sobą - zauważyła Tess. - Zatrzymaj te książki, Annabel. Podeślę Josie kilka powieści. - Nie będę ich potrzebowała - odparła Annabel ze smutkiem. Nigdy nie miała czasu na czytanie powieści, gdy dorastały, chociaż najprawdopodobniej już tego nie pamiętały. Często obserwowała, jak Tess idzie nad rzekę, aby złowić rybę na obiad, Josie kurczowo trzymała się jej ręki, a Imogen podążała za nimi... jednak ona nigdy nie mogła pójść z nimi. Miała zawsze zbyt wiele do roboty. I Serce Annabel przepełniła gorycz. Mocno zagryzła wargi, żeby się nie rozpłakać. 3 - Mam coś ważnego do powiedzenia - odezwała się Tess. ,f 110 I Annabel trochę obawiała się spostrzegawczości siostry. Zmusiła się więc do uśmiechu. - Doskonale! - zawołała uszczęśliwiona Josie. - Plutarch twierdzi, że panna młoda przed pójściem do łóżka powinna zjeść owoc pigwy. - Odwróciła się do Tess. - Czy domyślasz się, dlaczego? Nie lubię pigwy, jest taka kwaśna, ale chętnie bym... - Dość tych bzdur! - zawołała Imogen, wygrzebując się spod okrycia. - Muszę powiedzieć coś pierwsza i to jest niezwykle istotne. - Ujęła dłoń Annabel, łzy spływały jej po policzkach. Zrujnowałam ci życie... zrujnowałam życie własnej siostry i teraz... Rozpłakała się. Annabel mocno ją do siebie przytuliła. - Moje życie nie jest zrujnowane, Imogen. - Pogładziła czarne włosy. - Uspokój się, proszę. - Nie wybrałaś tego, za kogo chciałaś wyjść - załkała Imogen. Ja miałam Dravena tylko przez dwa tygodnie, ale to ja go wybrałam i nawet jeśli odszedł, zawsze będę pamiętała, że oddałam się komuś, kogo kochałam... - Nie zadręczaj się, najdroższa - uspokajała ją Annabel. - Nigdy lak bardzo mi nie zależało, żeby się zakochać. Dobrze wiesz. Ja po prostu nie odczuwam braku romantyzmu, do którego ty przywiązujesz ogromną wagę. - Bo nie wiesz, jaka cudowna potrafi być miłość - wykrztusiła Imogen, usiłując pokonać dławiące łzy. - No tak, jeśli się czegoś nie zna, trudno odczuwać ten brak -przyznała Annabel, zamierzając zakończyć temat. Ale bez skutku. Imogen wciąż rozprawiała o skomplikowanych problemach miłości i o tym, skąd wiedziała, że zakochała się w Dra-venie od pierwszej chwili, i jakie to było dla niej ważne... jakby nie mówiła im o tym setki razy. - Imogen, ta rozmowa nie powinna się koncentrować na tobie przerwała jej w końcu Josie. - Może byś tak pomyślała o uczuciach kogoś innego? 111 Imogen z trudem zdusiła łkanie i Annabel spojrzała na najmłodszą siostrę z wyrzutem. - Och, przestań - zirytowała się Josie. - Imogen nie potrzebuje, aby się wiecznie nad nią rozczulać. Ten wieczór poświęcamy tobie, a nie bezkresnym łzawym wspomnieniom o wątpliwych zaletach Dravena Maitlanda. Imogen i Josie zawsze sobie docinały, ale tym razem Imogen zareagowała inaczej. Zsunęła się z łóżka i otarła z twarzy łzy. - Usiłowałam powiedzieć wam coś ważnego! - Rzuciła gniewne spojrzenie na Josie, po czym zwróciła się do Annabel: - Bardzo mi przykro, że przez moją głupotę musiałaś zaakceptować małżeństwo z Ardmore'em. Chciałam, żebyś o tym wiedziała. A teraz możecie sobie rozmawiać. Wiem, że nie jestem tu mile widziana. - Odwróciła się i szybko wyszła. Annabel westchnęła i wstała, żeby pójść za siostrą. Była po-wierniczką Imogen. Chociaż musiała przyznać, że po sześciu miesiącach nieustannego wysłuchiwania żalów, czasem miała już tego dość. Tess zatrzymała Annabel. - Nie rób tego - powiedziała. - Myślę, że Imogen powinna teraz zostać sama. Może za bardzo ją chroniłyśmy. Imogen jest w gorącej wodzie kąpana, ale potrafi okazać skruchę. - W tym rzeczywiście ma dużą wprawę - przyznała Josie. Widząc wzrok Annabel, podniosła rękę. -Wiem, że jest wdową i straciła miłość swego życia, ale prawdę mówiąc, Draven był wyjątkowym głupcem. Jak można dosiąść nieujeżdżonego konia tylko po to, aby zarobić trochę więcej pieniędzy na wyścigach? Ja po prostu nie widzę w tym szczególnej tragedii. Draven to w końcu nie żaden Agamemnon! - Rzeczywiście - przyznała Tess. - Sądząc po zachowaniu Imogen, można by pomyśleć, że obserwujemy grecką tragedię - ironizowała Josie. - A teraz może wrócimy do tematu. Mam już szesnaście lat... - Prawie szesnaście - zwróciła jej uwagę Tess. :|j 112 I -Wystarczająco. W przyszłym roku będę debiutantką i muszę wiedzieć, co mnie czeka. - Była podekscytowana, ale i trochę wystraszona. - Właściwie nie potrzebuję przedmałżeńskiej rozmowy - powiedziała Annabeł. Nie chciała myśleć o tym, że ma się kochać z tym Szkotem. Z wielu powodów. Także ze względu na sposób, w jaki ją całował. - Nie to miałam na myśli - odparła Tess, nachylając się ku Annabeł. -Wiesz dobrze, że Lucius jest bardzo majętny. - Spodziewam się - przyznała Annabeł. Wszyscy w Anglii się orientowali, że mąż Tess jest równie bogaty jak William Beckford, nawet jeśli sam Beckford szczycił się, że nikt w kraju nie dorównuje mu majątkiem. - Mamy tyle domów, że nie bardzo wiemy, co z nimi robić. Czy nic przyjęłabyś któregoś z nich i funduszy na utrzymanie? Mogłabyś lara się zaszyć na jakiś czas, aż skandal ucichnie, a potem wrócić do Londynu. Teraz to Annabeł była bliska łez. Ale Josie pokręciła głową. -Zwariowałaś, Tess? Jeśli Annabeł wyjedzie z Londynu, zamieszka na prowincji i nie poślubi Ardmore'a, będzie się mówić, że lord dał jej pieniądze, aby tak uczyniła. Wtedy czekają życie jedynie w konkubinacie. Annabeł odchrząknęła. Josie miała oczywiście rację. - Ktoś mógłby nawet pomyśleć, że bardzo dobrze ci zapłacił - dodała dziewczyna w zadumie. - Plutarch twierdzi, że... - Dosyć! - parsknęła Tess. - Uważam, że przesadziłaś. - Dlaczego? Ludzie zawsze myślą najgorzej. - Obawiam się, że Josie ma rację - odparła ponuro Annabeł. - Martwisz się tym, prawda? - zapytała Tess. - Och, skarbie, nie jedź! - dodała, widząc w twarzy siostry odpowiedź. Wzięła Annabeł w ramiona. -Ja... ja... - wykrztusiła Annabeł, ale strumieni łez nie udało się Iuż powstrzymać. ,••.;, H Droga do marzeń 113 1 -Wszystko się ułoży - zapewniała Tess. - Nie powinnaś wyjeżdżać do Szkocji. Przecież nienawidzisz tego kraju. Coś wymyślimy. - Muszę wyjechać - załkała Annabel. - Ardmore był dla mnie taki dobry. Josie parsknęła. -Jest prawdziwym szczęściarzem i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. - A najgorsze, że ma konie - wyrzuciła z siebie Annabel łamiącym się głosem. - Powiedział, że jego stajnie są równie wspaniałe jak naszego papy. Nie mogę tego znieść. On utopi wszystkie pieniądze w paszy na zimę. - Zaszlochała głośno. - Wiem. - Tess głaskała Annabel po plecach. - Zawsze musiałaś brać na siebie najbardziej absurdalne pomysły ojca. Ja nigdy nie musiałam się martwić. Dzięki tobie. Annabel odetchnęła głęboko i otarła łzy chusteczką Tess. -Wszyscy się martwiliśmy. Pamiętam, jak Josie, wtedy jeszcze małe dziecko, rozpaczała, gdy cała fasola w ogrodzie się zmarnowała. Josie pochyliła się i pogłaskała stopę Annabel. - Nigdy jednak nie musiałam martwić się aż tak bardzo - przyznała. - Ty myślałaś o wszystkim, Annabel. Zawsze znalazłaś pieniądze najedzenie. -Ja nie chcę... - Łzy znów popłynęły i Annabel wzięła głęboki oddech. - Nie chcę robić tego znowu. Spędzić całego życia na wyduszaniu każdego pensa ze stadniny prowadzonej przez kogoś, kto tak naprawdę może sobie pozwolić jedynie na parę królików. Ja... ja, po prostu tego nie zniosę! - Odetchnęła głęboko. - Przepraszam. Zachowuję się jak bohaterka melodramatu. - Nie musisz tego znosić! - zawołała Tess. - Mój mąż i ja mo| żemy... Ale Josie przerwała Tess. - Pomyślałam o kompromisie. - Ty pojedziesz, a ja zostanę? - Annabel uśmiechnęła się biadol - Chętnie będę miała znów szesnaście lat. Bardzo miło wspominam| swój debiut. 114 Josie zignorowała wyraźną kpinę. Pochyliła się ku Annabel. -Wyjdź za lorda w Szkocji, jeśli chcesz. Wytrzymaj, aż skandal ucichnie i skończy się sezon. A potem wróć do Londynu jako hrabina! -Zapominasz... - Nie mów, że zapominam o twoim mężu - przerwała Josie. -Moja guwernantka w skrytości namiętnie czyta rubrykę towarzyską. W Londynie jest mnóstwo kobiet, które żyją w separacji z mężami. A jeśli twój małżonek nie zabezpieczy ci środków na utrzymanie, /robi to Tess. Annabel zagryzła 'wargę. - Nie mogłabym tak postąpić - odparła niepewnie. - Gdyby nie Ardmore, czekałoby mnie życie w niesławie. - Gdyby nie Ardmore, nie byłoby mowy o niesławie - zauważyła Josie. - Poza tym prawdopodobnie chętnie by przystał na twój wyjazd. W literaturze nie znajdziesz zbyt wielu szczęśliwych małżeństw, wiem coś o tym. - To dobry pomysł - przyznała Tess. -Jak się zdaje, wokół par żyjących w separacji istnieje ostatnio atmosfera akceptacji. Oczywiście zatroszczymy się o to, żebyś miała odpowiednie środki na utrzymanie. - A więc załatwione! -Josie nie kryła satysfakcji. -Ale Ardmore... - Nie powinien się oświadczać Imogen - upierała się Josie. -Jak sobie posłał, tak się wyśpi. - Surowa, ale praktyczna - stwierdziła Tess. - Cała Josie. Co myś-lisz o tym Szkocie? - zwróciła się do Annabel. - Należałoby raczej zapytać, co czuła do niego Imogen - wtrąciła się Josie. - Twoje zdanie na ten temat nie jest istotne - skarciła ją Tess. Annabel? - Lubię go. Nie znajduję w nim nic, co byłoby mi niemiłe. -1'rawdę mówiąc, nie mogła zapomnieć jego pocałunków. Wstrząsającego uczucia rozkoszy... I to wprawiało ją w zakłopotanie. 115 Tess spojrzała na siostrę spod przymrużonych powiek. - Ty naprawdę go lubisz! - Cóż w tym dziwnego? Porzucił nadzieję na znalezienie bogatej narzeczonej i zaakceptował mnie bez słowa wymówki - odparła An-nabel, rzucając chusteczkę na stojący obok łóżka stolik. - To chyba jakiś oferma - zakpiła Josie. - Mówisz tak, ponieważ nie poznałaś go jeszcze, mała diablico - odparła Tess. - Ardmore jest... Annabel, jak byś go opisała? - Szkot. Mniej skomplikowany niż Anglicy, ale z pewnością bardziej od nich prawy. Mówi, co myśli. Wobec służby zapewne jest uprzejmy i dba o swoich dzierżawców. - Ale czy ci się podoba? - nalegała Tess. Annabel wzruszyła ramionami, starając się odepchnąć obraz imponujących mięśni Ardmore'a, kiedy stał bez koszuli w hotelowym pokoju. - Nie jest mi niemiły j i Nagle twarz Tess pojaśniała w szerokim uśmiechu, jak u kota na widok miseczki śmietany. - Cofam swoją ofertę dotyczącą domu - powiedziała. - Myślę, że szkockie powietrze z pewnością ci się przyda. Ale gdy tylko zapragniesz, wrócisz do Londynu, a my przyjmiemy cię z otwartymi ramionami. W porządku? - W porządku - potwierdziła Annabel. - A teraz, moja droga, powiem ci to, co pragnęłam usłyszeć przed moją nocą poślubną od matki, gdyby żyła. - Wspaniale! - zawołała podekscytowana Josie. - To nie powinno cię szczególnie interesować - usiłowała ostu--dzić jej zapał Tess. m -Jak możesz tak mówić? Dla mnie wszystko jest interesujące! fl - Co do małżeńskiego łoża... m Josie pochyliła się ku niej z płonącą twarzą. fH - Tak? - ponagliła zduszonym głosem. 9 - Uważam, że mężczyźni mają pewne problemy z wyrażeniem™ tego, czego pragną - ciągnęła Tess. - Prawdopodobnie dlatego, żel , 116 : l 11 udno mówić o tym do dam. I nie mam tu na myśli jedynie mojego I uciusa, który... - Nie należy do zbyt wymownych - wtrąciła Josie. - Nie zawsze - odparła Tess z tajemniczym uśmiechem, który prawił, że Annabel roześmiała się po raz pierwszy od trzech dni. W każdym razie należy stosować się do zasady: mężczyzna będzie lobie robił to, czego pragnie, abyś ty robiła jemu. Annabel spojrzała na siostrę ze zdumieniem. Dosyć dobrze się orientowała, co się dzieje w małżeńskim łożu, ale przecież nie mog-l.i... nie mogła... nie była do tego odpowiednio wyposażona. - Ależ nie o to chodzi! - zawołała Tess, trafnie odczytując wyraz iwarzy Annabel. - Nie wyrażę się jaśniej, ponieważ Josie ma niecałe szesnaście lat. - Po prostu obserwuj, co robi Ardmore... Prawdopodobnie da ci do zrozumienia, czego pragnie, chociaż dobre maniery nie pozwolą mu powiedzieć o tym wprost. Annabel się zamyśliła. Nie wyobrażała sobie, żeby Ardmore nie poprosił o coś, czego pragnie. Być może ludzie w łożu stają się bardziej powściągliwi. - Dziękuję ci, Tess - powiedziała w końcu. -Za co? - spytała Josie. - Mam nadzieję, że za rok ktoś będzie /e mną bardziej szczery. Zamierzam wyjść za mąż już podczas mojego pierwszego sezonu. - Obrzuciła siebie krytycznym spojrzeniem. Panna Flecknoe zna jakąś cudowną dietę i obiecała wypróbować ją na mnie na cztery miesiące przed sezonem. Annabel pokręciła głową. - Nie rób tego, kochanie. Masz idealną figurę. - Nieprawda - odparła Josie. -Jestem tłusta niczym bożonarodzeniowa gęś, jak papa zwykł mówić. - Papa mógł być po prostu złośliwy - zauważyła Annabel. - Mówił prawdę - upierała się Josie. W pamięci Annabel zapisała się scena, gdy ojciec z wściekłością powtarzał: „Nigdy nie będziesz taką kobietą jak twoja matka! Ona nie odważyłaby się na taką impertynencję wobec mnie. Ale ty nigdy nie zostaniesz uległą żoną!" Westchnęła. 117 - Ojciec nie zawsze miał rację - odparła Tess. ~ Kiedy żartował z twojej figury, Josie, nie miał jej z pewnością, i wtedy, gdy był niegrzeczny w stosunku do ciebie, Annabel. Delikatny uśmiech zadrżał na ustach Annabel. Cóż, nigdy nie zostanie uległą żoną, więc akurat w tym przypadku ojciec miał rację. - A więc niech będzie, że to na sześć miesięcy - odparła nagle. Tess spojrzała na nią ze zdumieniem. - Co takiego? - Nie potrafię żyć w biedzie - wyrzuciła z siebie to, co ją bolało najbardziej. - Ale kiedy pomyślę, że muszę wytrzymać tylko sześć miesięcy, a później wrócę do ciebie, Tess, to dam radę. - Och, kochanie, zawsze będziesz mogła ze mną mieszkać. - Nigdy nie chciałabym być dla ciebie zawadą - odparła Anna' bel. -Ja po prostu potrzebuję schronienia, aby się nad sobą zasta nowić. - Możesz na mnie liczyć! - zapewniła Tess, obejmując ją tak mocno, że Annabel poczuła się prawie tak bezpiecznie jak w ramionach Ardmore'a. -1 chyba dobrze o tym wiesz, skarbie. - A więc jutro rano ruszam do Szkocji. - Annabel przełknęła łzy. - Ale zobaczymy się bardzo szybko... może na Boże Narodzenie! I Rozdziafl3 -L/opiero gdy powóz opuścił rogatki Londynu, Annabel zaczęła! zastanawiać się nad pewnym problemem, związanym z podróżą.! Wszyscy spotkani po drodze ludzie uważali ich za męża i żonę. Lor-| da i lady Ardmore'ów. - Nie jesteśmy jeszcze małżeństwem - powiedziała. Ardmore siedział naprzeciw Annabel. Wcale nie wyglądał jak1] ktoś, kto przez trzy godziny jechał konno obok powozu. Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. - Ale będziemy. 118 - Na razie jednak nie jesteśmy. Wkrótce zatrzymamy się w go-\podzie na nocleg. Co... co wtedy zrobimy? Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Obawiam się, że będziemy musieli spać w tym samym pokoju. Ale przynajmniej pani reputacja nie ucierpi. - Ponieważ już ucierpiała. - Serce w niej zamarło. Nie była pu-lytanką, ale myślała o ślubie, zanim... - Ależ nie, nic takiego się nie stało, ponieważ w oczach świata lesteśmy małżeństwem. A więc to będzie jej noc poślubna. W pewnym sensie. Ardmore pochylił się ku Annabel. ; - Kiedy się pobierzemy naprawdę, noc w łożu małżeńskim będzie zupełnie inna niż ta przed nami. Obiecuję. Czuła rumieniec na policzkach. Coś było w tym, jak na nią pa-lizył i się uśmiechał. - Na razie powinniśmy lepiej się poznać - rzekł. - Gdyby wszystko odbywało się tradycyjnie, teraz bym się do pani zalecał, próbował odgadnąć, czy pani śpiewa, pije herbatę, a może kawę, no i oczywiście, czy będę miał przyjemność patrzeć na panią każdego ranka przy śniadaniu. Pani pewnie robiłaby to samo. - Prawdę mówiąc, zastanawiam się, czy ma pan krewnych, milordzie? - Przeraziło ją to, jak niewiele wiedziała o mężczyźnie, którego wkrótce poślubi. - Nie lubię etykiety - rzekł, unikając odpowiedzi. - Mam na imię Ewan i bardzo proszę, żeby pani tak do mnie mówiła. - Ewan - powtórzyła, kiwnięciem głową potwierdzając, że ak-< eptuje propozycję. Pochylił się i ucałował koniuszki jej palców. - Pierwszy raz moja przyszła żona zwróciła się do mnie po imieniu. -Jego rozpromienione oczy mówiły, że Annabel jest wszystkim, co kiedykolwiek pragnął widzieć w żonie. Nie odrywając od niej wzroku, ucałował delikatną dłoń. - Masz takie maleńkie dłonie - wyszeptał. Dotyk jego warg sprawił, że Annabel przebiegł dreszcz, docierając aż do żołądka. - Czuję 119 się przy tobie jak niezdarny wiejski parobek. - Złożył kolejny pocałunek na jej dłoni, a Annabel się roześmiała. Pieszczoty Ardmore'a były jak wino, które szybko uderza do głowy. - A więc teraz wiesz, że wyglądam jak robotnik rolny? - drażnił się. I znów ją pocałował. Jak jej dłoń może być aż tak bardzo wrażliwa? Dziesiątki mężczyzn trzymało tę dłoń i całowało palce w ciągu ostatniego miesiąca, a jednak... Oczy Ewana wciąż były wpatrzone w jej oczy, gdy ponownie podniósł jej rękę do ust. Tym razem poczuła, że językiem dotknął zagłębienia dłoni - płomień objął jej ciało. - Będę pracował dla ciebie, Annabel - wyszeptał, patrząc jej w oczy. - Może przeniesiemy się do małej chaty i będziemy hodować kozy? - Nie znam się zbyt dobrze na hodowli zwierząt ani ogrodnictwie - zauważyła chłodno Annabel, jakby urokjego matowego głosu nagle przestał działać. Wysunęła dłoń z jego dłoni. Opadł na poduszki siedzenia, ale w jego oczach nie było nic, poza wesołą akceptacją odmowy. - A co w ogóle o tym wiesz? Myślałem, że młode damy potrafią tylko podcinać róże, oczywiście pod nadzorem ogrodnika. - Mniej więcej - mruknęła Annabel, broniąc się przed wspomnieniem rozpaczy Josie, gdy zmarzła im fasola. Postanowiła jednak, że nie okaże, jak bardzo jest przygnębiona i jak niechętnie za niego wychodzi. Nie był niczemu winien. Ofiarowując jej swoje nazwisko, zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Poprawiła się na siedzeniu i uśmiechnęła. - A więc masz rodzinę, Ewanie? J - Mam i nie mam - odparł po chwili milczenia. - Moja najbliżl sza rodzina już nie żyje. " - Przykro mi. - Nie wiem, jak to wyrazić. Nana zawsze mi powtarza, że oni czekają na mnie w niebie. Aleja nie bardzo wierzę, że nie mają nic innego do roboty jak tylko czekać na moje przybycie, i że będę miał tyle szczęścia, aby trafić pod właściwy adres. - Ile osób z rodziny straciłeś? 120 - Moja matka i ojciec zginęli podczas powodzi - odparł i po raz pierwszy jego oczy się nie śmiały. - Brat i siostra utonęli razem z nimi. Miałem wtedy sześć lat. Nasz powóz został porwany przez prąd wody. Z początku nie wyglądało to groźnie. Ojciec wyniósł mnie na wyżej położony grunt, potem wrócił po innych, ale... Annabel z przerażeniem stwierdziła, że łzy napływająjej do oczu. ()d wypadków, które wydarzyły się w ciągu ostatnich kilku dni, stała się stanowczo zbyt ckliwa. - Tak bardzo mi przykro - wyszeptała. Cóż można było więcej powiedzieć. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu jego oczy znowu się śmiały. - Naprawdę wierzę, że moja mama obserwuje nas od kilku dni, i jestem pewien, że cię zaaprobowała. Zastanawiała się, co odpowiedzieć, aby to nie zabrzmiało cynicznie. W końcu zdecydowała się na grzecznościową, wymijającą lormułkę. - Bardzo mi miło słyszeć o aprobacie twojej mamy. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby miał ochotę trochę się z nią podroczyć, ale nic już na ten temat nie wspomniał. - Gdy rodzice zginęli, została mi babcia, lady Ardmore - ciągnął. Nana, jakją do dziś nazywam, wciąż żyje. To Szkotka z krwi i kości. Polubi cię. Annabel miała co do tego wątpliwości. Poczekaj, pomyślała, aż ta Szkotka z krwi i kości usłyszy o posagu. -Jest jeszcze stryj Tobin - dodał Ewan. -Większość czasu spędza na polowaniu... Obawiam się, że ma krwiożerczą naturę. Tak czy inaczej, dzięki niemu domownicy jedzą dużo dziczyzny. Annabel uśmiechnęła się smutno. To chyba lepsze niż ryby złowione czasem przez siostry. - No i mamy jeszcze Pearce'a - rzekł Ewan. - To mój stryjeczny dziadek. Mimo dziewięćdziesiątki wciąż jest sprawny umysłowo. Uwielbia oszukiwać w kartach. - Oszukiwać? - zdziwiła się Annabel. 121 '.-...• .•.•''•''•• . ? -Tak. Wyciągnie od ciebie każdego pensa, jeśli tylko zagrasz z nim partyjkę. - Ach tak. Dziękuję za ostrzeżenie. Jeszcze ktoś? - Oczywiście. Właśnie ze względu na tę osobę przyjechałem do Londynu w poszukiwaniu żony. Annabel spojrzała na niego ze zdumieniem. - Myślałam, że chodziło ci o majętną żonę. Zmarszczył brwi. - Uważasz zatem, że zależało mi na posagu. Nie, nie przyjechałbym do Londynu z tak błahego powodu. Gdyby chodziło mi o posażną pannę, poślubiłbym Mary McGuire, której ziemie leżą obok moich. Nie, wybrałem się do Anglii z zupełnie innego powodu. Właściwie z dwóch powodów. Annabel czekała. - Ma jedenaście lat - rzekł Ewan po chwili milczenia. - A na imię Gregory Obawiam się, że... Szukał właściwych słów, ale Annabel pierwsza przerwała milczenie. - Masz syna? - zapytała. - Niezupełnie. Przyjmijmy, że jest jednym z domowników. Spojrzała spod oka. Och, ten przeuczciwy lord Ardmore ma bękarta, który mieszka w jego domu? Natychmiast jednak uświadomiła sobie, że wcale jej to nie przeszkadza. Gdyby oddał potomka z nieprawego łoża do sierocińca, z pewnością by się jej to nie spodobało. -Jakijest Gregory? - Przeżywa trudny okres. Ma dosyć skomplikowaną naturę - powiedział Ewan, ponownie podnosząc jej rękę do ust. - Jest niezwykle ambitny i nie akceptuje nawet najdelikatniejszej krytyki. Pomyślałem więc, że może kobieta zdołałaby nieco utemperować chłopaka. - To może być trudne - zauważyła, patrząc na niego ze współczuciem. - Zycie nie głaszcze tych, którzy nie pochodzą z prawego łoża i którym uniemożliwiło to zajęcia ważniejszych stanowisk. 122 -1 jest trudne - odparł Ewan i się wzdrygnął. - Chłopak wstaje skoro świt i śpiewa na całe gardło. Ale nie byłby najlepszym nabytkiem dla chłopięcego chóru kościelnego. - Na całe gardło? - powtórzyła. Skinął głową. - Śpiewa prawie godzinę na blankach murów obronnych i jego y,\os roznosi się w promieniu kilometra. Jestem tolerancyjny, ale... Nie mogła się powstrzymać i przerwała mu znowu. -Jakie ma aspiracje? - Chce być mnichem. - Mnichem! W Szkocji nie mamy mnichów! - Mylisz się. Jest ich nawet sporo od czasu, gdy Napoleon wyrzucił wszystkich z Francji. U mnie siedzi trzech. - Macie klasztor? - Nie, nie, jedynie trzech mnichów. Należą do rodziny. - Zaczekaj - powiedziała nieśmiało. -Jeśli dobrze zrozumiałam, twoja rodzina składa się z: babki, stryja, stryjecznego dziadka, chłopca i trzech mnichów? Zawahał się. -1? - zapytała, unosząc brew. -Jest jeszcze Rosy McKenna - rzekł. - Nie wiem, co ci o niej powiedzieć. - To też twoja krewna? - Nie. Matka Gregory'ego. -Matka Gregory'ego? - powtórzyła. On miał... miał... - Tak nie może być - powiedziała. - Jeśli bierzesz sobie żonę, Ardmore, tę drugą kobietę musisz odesłać. Chyba że... - Przyszło jej do głowy straszne podejrzenie. Wyglądał tak niewinnie, a jednak... - Dlaczego? Kim według ciebie jest dla mnie Rosy? - zapytał, wyraźnie się przekomarzając, jakby taka sprawa mogła być tematem rozmowy przy herbacie. On nie był prostakiem, ale najwyraźniej szaleńcem. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Przychodziły jej do głowy jedynie takie słowa, które wstydziła się wypowiedzieć głośno. 123 - Nigdy nie była moją kochanką. - Wesołe ogniki zapłonęły w zielonych oczach. - Nie mógłbym przywieźć cię do domu, gdzie żyłbym z kochanką. - Ujął ją znowu za rękę, ale Annabel udawała, że nie zwraca na to uwagi. - No więc? - Gdybym miał kochankę - powtórzył z naciskiem. - Ale nic mam. - Ach tak. Kim zatem jest Rosy? A Gregory? | - Rosy była moją narzeczoną - odparł. | Wyrwała rękę z uścisku, ale on zupełnie tym niezrażony błyskawicznie usiadł przy Annabel. Ku jej zdumieniu szeroki uśmiech znowu pojawił się na twarzy Szkota. ? -Jesteś strasznie podejrzliwa - powiedział. - Naprawdę sądzisz, że mógłbym przywieźć żonę do domu, w którym czekałaby na mnie kochanka? - No więc, kim jest? - Mieliśmy się pobrać wiele lat temu - ciągnął. - O tym związku zdecydowali mój ojciec i jego serdeczny przyjaciel McKenna, kiedy obydwoje byliśmy jeszcze dziećmi. Kiedy więc nadszedł czas, Rosy została wysłana do mnie powozem. - Umilkł i jego oczy gwałtownie pociemniały. - Po drodze powóz zatrzymali zbóje. Znaleziono ją dopiero po tygodniu. - Och, nie - wyszeptała Annabel. - Od tamtej pory jej umysł nie funkcjonuje prawidłowo. Po dziewięciu miesiącach urodził się Gregory. Kiedy się okazało, że Rosy jest w ciąży, byłbym się z nią ożenił, ale ona nie potrafiła wówczas wypowiedzieć nawet najprostszego słowa. Poza tym źle na mnie reagowała. Krzyczała, kiedy się do niej zbliżałem, tak jakby się mnie strasznie bała. 1 Serce Annabel ścisnęło się z bólu. | - Teraz jest już z nią znacznie lepiej - dodał Ewan, całując za-' ciśnięte dłonie Annabel. - Chociaż obcy mężczyzna może ją zawsze wytrącić z równowagi. -Ajej ojciec? i 124 I - Przyjechał raz, ale nie chciał zabrać córki. Uważa, że należy ją umieścić w klasztorze, gdzie opiekują się takimi biednymi stworzeniami. Rosy jest na wpół Francuzką. Wysłaliśmy pismo do klasztoru, ale wróciło z adnotacją, że został zlikwidowany przez Napoleona, ii mniszki rozesłano w różne strony. Zamiast więc odesłać do nich Rosy, przyjęliśmy do siebie trzech mnichów. Są ogromnie pomocni w opiece nad biedną dziewczyną. - A więc ona jest drugim powodem, dla którego przybyłeś do Londynu w poszukiwaniu żony? - zapytała, usiłując.ignorować pocałunki, jakimi obsypywał jej dłonie. - Nie. Drugi powód to ojciec Armailhac - odparł. -Jeden z mnichów? Ewan skinął głową. -Wysłał mnie do Londynu, abym zatańczył z jakąś dziewczyną. -Zatańczył z jakąś dziewczyną? - powtórzyła Annabel. - Po mysł. -Wieczna Ewa - rzekł, patrząc na nią z fascynacją. Mogłaby go I'oprosić, aby zjadł jabłko, i po chwili owoc by zniknął. - Uprawianie miłości bez bożego błogosławieństwa jest grzechem - powiedział tak samo do siebie, jak i do niej. Nie wiedział, czy dobrze go zrozumiała, ale wyglądało na to, że uciis tej wypowiedzi budził w niej wątpliwości. - A więc uważasz, że jestem Ewą? - Potrząsnęła lokami. - Tak. I lepiej, jeśli narzucimy sobie ograniczenia. Przede wszystkim powinniśmy przestać się całować, ponieważ dobrze wiem, do-k,|il to prowadzi. Annabel poczuła rozczarowanie. Dzięki pocałunkom Ewana zakłopotanie i lęk gdzieś znikały. - Oczywiście, skoro nie potrafisz nad sobą panować - zauważyła wyniośle. -Jak sam zaznaczyłeś, to dla nas okres zalotów - przypomniała. -W typowej sytuacji mógłbyś mnie zwabić gdzieś w zarośla ogrodu! - Mógłbym, naprawdę? Przyznaj się więc, czy wielu było takich zalotników, którzy usiłowali skręcić z tobą z ogrodowej alejki? Roześmiała się szeroko. - A jak sądzisz? -Ja pomyślałem o ogrodowym zakątku, gdy tylko cię ujrzałem, (lóż, zostałaś okradziona z zalotów, ale mogę ci je zwrócić. Co powiesz, jeśli wszystkie popisy poprzednich adoratorów zaliczymy na moje konto? ^ I >roga do marzeń 129 - Pan Lemery zaprosił mnie na przejażdżkę po Hyde Parku i w pewnej chwili skręcił w pustą alejkę, ale miał niestety bardzo wilgotne usta. - Zrobiła tragiczną minę. - Czy ten jego pocałunek też przyjmiesz na swoje konto? Roześmiał się. - Z pewnością nie wszyscy Anglicy tak całują. Mogłaby przysiąc, że ten pomysł zaczął mu się nawet podobać. - Oczywiście, że nie wszyscy. Pocałunek lorda Simona Guthrie-go, tuż przed oświadczynami, był całkiem przyjemny. Spojrzał na nią chmurnie. -A więc lord poprosił cię o rękę? - Ale nagle, jakby dozna! olśnienia, dodał: - To dlaczego powiedziałaś: nie, skoro tak wspaniale całował? - Był trzecim z kolei synem - odparła Annabel. - Zostałabym więc żoną pastora. Ale te jego pocałunki... chyba miał dużą wprawę... - Najwyraźniej go prowokowała, chociaż w rzeczywistości pocałunki Ewana nie miały sobie równych. , On to też wiedział. Rzucił jej ironiczne spojrzenie spod rzęs i rzekł* - Dobrze, zgoda na pocałunki. Ale nie w sypialni, pamiętaj! I - Nie będę błagać - prychnęła pogardliwie. - Mogę cię nie całować w ogóle. - Wiesz, że my, Szkoci, jesteśmy zupełnie inni niż Anglicy. - Zauważyłam! - Musiałaś więc dostrzec również, że nie boimy się mówić prawdy. A prawda jest taka, dziewczyno, że prowokujesz mnie do pocałunków, bo sama nie możesz się bez nich obejść. Poza tym, całkiem tracę nad sobą kontrolę, kiedy jesteś przy mnie. - Całkiem? - zapytała z odrobiną niedowierzania. Skinął głową. - Tak więc wszystko zależy od ciebie, Annabel. Musisz ściągnąć nam trochę wodze. Tylko pocałunki. Żadnych pieszczot w sypialni. Ustalmy limit. Dziesięć dziennie chyba wystarczy. Annabel uśmiechnęła się szeroko. Czuła niezwykłą satysfakcję, że zmusiła tego wielkoluda do przyznania się, że przy niej traci gło- 130 wę. Rekompensata za upokarzającą formę zaręczyn i za to, że nie (Iiciał jej poślubić natychmiast. -W takim razie będę panu wdzięczna, lordzie Ardmore, jeśli pan otworzy drzwi powozu i rozczaruje tłum. - Nie: lordzie Ardmore. - Ewanie. Kiedy się uśmiechnął, niewiele brakowało, aby go znów pocałowała. Ardmore jakby czytał w jej myślach. -Według mnie do dzisiejszego limitu zostało nam jeszcze pięć pocałunków. Pochyliła się i zastukała w drzwi powozu. - Może, biorąc pod uwagę twoje problemy z panowaniem nad lobą, powinniśmy zacząć od połowy tego limitu - zauważyła. - Nie ma mowy, wykorzystam cały - obiecał. Rozdziafl4 podwórzu gospody Świński Kocioł panowało ogromne ożywienie. Pachołek przytrzymujący drzwi powozu dyskretnie skierował oczy w niebo. Schodząc po stopniach, Annabel uświadomiła sobie, że to niezwykłe ożywienie było rezultatem ich przyjazdu. Ubrani w barwy I Iwana - czerń i ciemną zieleń - mężczyźni wyprzęgali konie i wyładowywali bagaże. Annabel ze zdumieniem spojrzała na Ardmore'a. - Ilu forysi nam towarzyszy? - zapytała. - Sześciu przed i sześciu za nami - odparł, rozglądając się dookoła. - A oto i Mac. Szczupły mężczyzna w okularach i z jakimiś papierami w ręku szedł w kierunku Ardmore'a, przeciskając się przez tłum. - A ilu pachołków? - dopytywała się Annabel. 131 -Jak zwykle - odparł Ewan. - Czterech za każdym powozem. Annabel była tak odrętwiała, kiedy rano wsiadała do powozu, że nawet nie zauważyła barw lorda, a co dopiero tego, że nie podróżuj;| sami. Teraz powoli obróciła się dookoła. Jechali wspaniałym powozem w kolorze ciemnej zieleni z czarnymi ornamentami. Z boku stały dwa inne powozy w tych samych barwach, nieco mniej reprezentacyjne. Nie bardzo wiedziała, co o tym myśleć. Albo jej przyszły mąż byl utracjuszem, albo... albo... Odwróciła się do niego, ale mężczyzna w okularach właśnie podszedł i zaczął rozmawiać z Ewanem. -Annabel, chciałbym ci przedstawić pana Macleana, mojego rządcę - powiedział Ewan. - Mac i ja jesteśmy razem od dwunastu lat i nie wiem, jak bym sobie bez niego poradził. Podróżuje na przedzie i będzie nas witał na każdym postoju. Dobrze by było, żebyś i ty mówiła do niego Mac, jeśli oczywiście wyrazi zgodę. Annabel wyciągnęła rękę. Maclean miał ciepłe, brązowe oczy i ciągle zaaferowaną minę. Niepewnie ujął dłoń damy, ale natychmiast ją puścił i skłonił głowę. Annabel dygnęła. - Lady Ardmore - rzekł uroczyście. - Witamy w Świńskim Kotle. W gospodzie z niecierpliwością czekają na pani przybycie. - Odwrócił się do Ewana. - Ma pan najlepszy pokój, milordzie, a żona właściciela gospody przygotowuje specjalną kolację dla uczczenia tej szczególnej okazji. Są niezwykle podekscytowani, jeśli więc znaleźlibyście państwo chwilę, żeby się z nimi przywitać, dużo by to dla nich znaczyło. - Oczywiście, że się przywitamy - zapewnił Ewan i wsunął rękę Annabel pod swoje ramię. - A więc chodźmy, żono. - Zerknął na nią figlarnie. -Jak ci się udało dostać najlepszy pokój, skoro jeszcze kilka dni temu nie myślałeś o powrocie do Szkocji? Czyżby właściciel gospody odprawił kogoś z kwitkiem? - Nie znam szczegółów - odparł Ewan, prowadząc Annabel dookoła ogromnego głazu. - Takimi sprawami zajmuje się Mac. 132 Zbliżyli się do drzwi. Właściciel gospody ruszył dostojnym krokiem na powitanie gości. Był to mężczyzna słusznego wzrostu, łysy, z pogodnym uśmiechem i mocno pachnący calvadosem. - To dla mnie ogromny zaszczyt, lordzie Ardmore, milady, że wybraliście moją gospodę na noc poślubną. Czy mogę teraz zaprowadzić do pokoju? Państwa prywatna jadalnia jest tutaj, na prawo. Dwie minuty później Annabel siedziała w wygodnym fotelu, l.wan rozmawiał ze swoim rządcą, a jego lokaj z pokojówką Elsie przygotowywali gorące kąpiele. Po chwili pokój opustoszał. Pozostał w nim tylko lord Ardmore, który zmierzał teraz w kierunku Anna-IK-1 Z wyrazem twarzy zdradzającym wszystkie zamiary. - Ewanie, dlaczego podróżujemy w tak licznej eskorcie forysi? - zapytała. - Ze względu na to, co przytrafiło się Rosy. Nigdy nie dopuściłbym, aby coś podobnego spotkało ciebie. Warto wydać nawet cało-i nożne dochody, aby tylko podróżować bezpiecznie. Annabel milczała zakłopotana. Ewan nachylił się nad jej fotelem, oparł na poręczach i zapytał: - Co powiesz na pocałunek numer sześć? Całkiem sympatyczny ten mój prawie małżonek, pomyślała. - To nie najlepszy pomysł. Wolę kąpiel. I w moim pokoju, jeśli I H >zwolisz. - Ależ ten pokój jest nasz wspólny. - W jego oczach zalśniły diabelskie ogniki. -Awięc za drzwi, mój panie! Roześmiał się, posłusznie jednak ruszył w stronę drzwi. - Przyślę ci pokojówkę z gorącą wodą i będę czekał w jadalni... żono. Oczywiście dostał swoje pocałunki. Jeden za drzwiami jadalni luz przed kolejnym daniem. Drugi na łuku schodów. Potem przed wejściem do pokoju. Zostały więc dwa pocałunki. Elsie pomogła milady przebrać się w nocną bieliznę. Po chwili Annabel wskoczyła do łóżka i czekała. Pół godziny później zjawił się 133 Ewan, rozsiewając dookoła dobrze już znany jej ostry zapach kalwa-dosu. :.''. - Gospodarz przyrządza wspaniały calvados -powiedział z uzna-j niem. -Jak dobrze, że nie ma tu Rafe'a - zauważyła Annabel dla podtrzymania rozmowy, ale odniosła wrażenie, jakby Ewan nie bardzo' wiedział, o kogo chodzi. - Zamierzasz spać w tym skrawku jedwabiu? - zapytał ochrypłym głosem. Annabel zerknęła w dół. Miała na sobie francuską koszulki,' w kolorze wiosennych róż. Pomyślała, że z pewnością widział już podobne stroje. Podciągnęła okrycie prawie do piersi. Poza tym łoże było ogromne. - Tak, mam taki zamiar - odparła. - Tę koszulę otrzymałam od Tess w prezencie ślubnym. -Przejdę do naszej gotowalni - oznajmił stanowczym tonem Ewan. - A ty, moja droga, włożysz na siebie bawełniane odzienie albo nie spędzimy nocy razem. Wyskoczę przez okno i popędzę do stajni, a to wywoła więcej komentarzy niż nasz postój na podwórzu. Zamknął za sobą drzwi, a Annabel uśmiechnęła się z satysfakcją. Po sekundzie wsunął głowę do pokoju i dodał: - Ostrzegam cię, dziewczyno. Odrzuciła więc okrycie, a kiedy wstała, jego oczy pociemniały jak u głodnego tygrysa. Wiedziała, że ma atrakcyjne ciało, przynajmniej z męskiego punktu widzenia. Zawsze myślała o nim jak o niezwykłym posagu, który ofiaruje temu, kto zapewni jej życie w luksusie. Jednak teraz te atuty zyskały inne znaczenie. Widziała to w przyspieszonym oddechu Ewana, jego chrapliwym głosie i tym, jak stał w drzwiach, nie mogąc wykrztusić słowa. Jedwab skąpego stroju przylepił się na chwilę do jej ud. Ewan zamknął oczy, jakby go nagle przeszył ból. Annabel znów uśmiechnęła się z satysfakcją. j Ewan nerwowo szukał za sobą klamki. Po chwili wyszedł bezj słowa. Na szczęście wykrochmalona i dokładnie wyprasowana noc-j na koszula leżała na wierzchu bagażu. Annabel zdjęła więc zwiewny^ 134 , I jedwab i złożyła go starannie w lśniący, maleńki pakiecik, po czym włożyła na siebie zgrzebną bawełnę, która łopotała przy nogach jak żagiel okrętu, gdy dziewczyna wracała do łóżka. Gdy Ewan znów zjawił się w pokoju, zapięta pod brodę, zerknęła li,i niego znad okrycia. Był mokry, a zaczesane do tyłu wilgotne włosy opadały mu na kark. Jednak wciąż był w ubraniu. Uniosła brwi. - Wykąpałem się za gospodą, tuż przy śluzie - wyjaśnił. - Jest Ifdnak coś, o czym nie pomyślałem. -lak? ' ' ;r.\>.?•.•,.,.:•••••.?? .%•:_..: -Nie lubię spać wnocnej koszuli. - Jak w takim razie... - Sypiam nago - odparł. - Oczywiście nie mogę zrobić tego te- i .IZ. - To chyba oczywiste - prychnęła. - Chociaż widziałaś już mój nagi tors - dodał. - Ale nie mam ochoty widzieć go ponownie. Westchnął. -Wobec tego będę spał w koszuli. - Zdecydował i bez dalszych ? eregieli ściągnął buty i rzucił je na bok. Potem zaczął zdejmować juntalony. Annabel, czując, że jej policzki oblewają się rumieńcem, i xl wróciła się na bok i skierowała wzrok na ścianę. Po chwili ogromne ciało ułożyło się obok niej. - Nie pojmuję, jak mogłem doprowadzić do takiej głupiej sytu-,K ji - mruknął Ewan i Annabel musiała się odwrócić, żeby na niego spojrzeć. Leżał na plecach, z założonymi rękami, patrząc na obelkowanic sufitu. Podwinął rękawy odpiętej pod szyją lnianej koszuli. Annabel serce biło tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi. - Powinienem był zaprowadzić cię do biskupa i załatwić wszystko, jak należy, nie uważasz? - zapytał. - Nie uważam - odparła Annabel. - Czuła niewytłumaczalny wstyd. Było tak, jakby całe jej życie zmierzało do tej chwili, gdy znalazła się w łóżku z mężczyzną. Tylko dlaczego musiało się to zdarzyć w tak dziwnych okolicznościach? 135 -Nie śmiem nawet spojrzeć na ciebie - odezwał się po kilku minutach. Annabel miała wrażenie, że zaraz wybuchnie śmiechem. -A więc zamknij oczy, mój panie. - I znów odwróciła się do niego plecami. -Jeszcze dwa tygodnie męki -jęknął. - Muszę coś między nas położyć - oznajmił. - Nie mogę ryzykować, że obrócisz się podczas snu i wylądujesz w moich ramionach. Nie jestem aż tak odporny. - Wziął podgłówek długości połowy ciała, aby umieścić go między nimi. Annabel ułożyła się wygodniej, próbując zasnąć, gdy nagle on zjawił się znowu, tuż nad nią. - Mam jeszcze dwa pocałunki - rzekł. -Jeden zostawię sobie na rano. - Ale sam mówiłeś, że nigdy w sypialni - przypomniała, czując jednocześnie podekscytowanie i lęk. - Będzie to więc jedynie pocałunek na dobranoc. - Musnął war gami jej usta. - Nie liczy się do mojej dziesiątki. Nawet nie wiesz, jak bardzo dziękuję Bogu, że twoja siostra Imogen wtedy tak mnie się uczepiła. Uśmiechnęła się do niego, potem ponownie odwróciła. Po chwili, słuchając jego spokojnego oddechu, sama zapadła w sen. Rozdział 15 a pan o sobie bardzo wysokie mniemanie - stwierdziła Imogen do lorda Mayne'a. Szedł za nią w górę po ogromnych schodach wiodących do sali balowej Almack's. - Bardzo wysokie - odparł Mayne. - Szkoda, że nie można tego powiedzieć o pani. - Nie musi być pan taki sarkastyczny tylko dlatego, że próbowałam pana pocałować - rzuciła przez ramię Imogen. - Musiał się już pan całować w powozie dziesiątki razy. -W drodze do Almack's 136 M sugerowała, że skoro prawie cały Londyn uważa, że wiąże ich gorący romans, to obowiązkiem księcia jest przynajmniej pocałować ją od czasu do czasu. Mayne, niestety, uważał inaczej. Była zaskoczona, iż to, że Mayne wciąż nie odpowiadał na awanse, sprawiało jej przyjemność. Stanowił dla niej wyzwanie i odciągał myśli od Dravena. - Przyzwyczaiłem się, że decyzja o czasie i rodzaju rozrywki to 11 lój przywilej - odparł. -Wyświadczam ci zatem ogromną przysługę, zabierając w nowoczesne czasy. Kobiety, szczególnie przedwcześnie owdowiałe, nie muszą zachowywać się jak zakonnice. - Te wszystkie nowe trendy są zdecydowanie nie dla mnie -mruknął w zadumie Mayne. - Och, nie wierzę. Brak moralności pasuje do pana bardziej niż pruderia. Musi pan podtrzymać swoją reputację, bo ludzie zaczną pana uważać za dobry materiał na męża. A matki mające córki na wydaniu będą dopisywać pańskie nazwisko do listy potencjalnych konkurentów, zamiast wzdrygać się ze zgrozy, gdy zatrzymuje pan wzrok na którejś z panien. - Sam siebie zdumiewam - przyznał Mayne, dołączając do Imogen na szczycie schodów. - Mówiąc szczerze, powinien pan obsypać mnie z wdzięczności gorącymi pocałunkami. Oto ja, urodziwa, młoda wdowa pozwalam panu dotrzymywać mi towarzystwa. Gdyby salony nie były przekonane, że zaangażował się pan w kolejny romans, mogłyby pomyśleć o panu jeszcze gorzej. V, - Ze rozważam wstąpienie w związek małżeński? - Ze ma pan kiłę - odparła Imogen. - Zdumiewasz mnie, pani - powiedział cierpko. Imogen roześmiała się głośno. Tak dobrze nie czuła się od wielu miesięcy. Zatrzymała się i położyła mu rękę na ramieniu. - Z pruderia też panu do twarzy. Skoro salony są przekonane, ze zdecydowaliśmy się na romans, to dlaczego nigdy mnie pan nie pocałuje? Czyżby nie uważał mnie pan za godną pożądania? 137 -Jest pani uosobieniem pożądania i doskonale pani o tym wie. - Powitał skinieniem głowy kogoś znajomego. - Ale czy musimy dyskutować o braku intymności w naszym związku akurat teraz? Twarz Imogen znów rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. -Wszystkie ważne sprawy powinny być omawiane na oczach salonu. To powstrzyma niektórych od nadmiernego folgowania wyobraźni. -W takim razie chciałbym zauważyć, że nikt do końca nie jesi pewien, że naprawdę mamy romans; właściwie nie bardzo wiedzą, co o nas sądzić. Dlatego tak ich intrygujemy. - Ludzie zawsze wierzą w to, co najgorsze - rzuciła cierpko Imogen. - Szczególnie gdy dotyczy to młodych wdów. Griselda przytoczyła mi pewną niezwykle fascynującą balladę; refren podpowiada, że jeśli chcesz uwieść wdowę, powinieneś szybko ściągać bryczesy. - Zaśpiewała mu kilka linijek. -Jestem pewien, że już nieźle nas za plecami obgadują - zauważył Mayne. - I za chwilę puszczą w ruch języki jeszcze gorliwiej, jeśli zaśpiewa pani trochę głośniej. Młode kobiety, nawet wdowy, nie powinny znać takich wersów. Muszę porozmawiać z siostrą, aby jej nadzór nad panią był bardziej odpowiedzialny. - Nauczyłam się nie przejmować zbytnio tym, co ludzie mówią za moimi plecami - odparła Imogen. - Mogłabym się stać zanadto próżna. - Całkiem sprytne - przyznał Mayne, unosząc brew. Zachichotała. - Słyszałam to w jakiejś sztuce. - No cóż, pani z pewnością nie może się uskarżać na swoją reputację. Była pani na najlepszej drodze, aby ją ostatecznie utracić, kiedy się panią zająłem. A teraz, proszę tylko spojrzeć: opinia na pani temat jest raczej dobra, a wszystko dlatego, że nieustannie mnie pani odrzuca. -1 dziś wieczorem zrobię to samo, to takie zabawne. Zaprosi mnie pan do walca? ą - Tylko niech mnie pani znowu nie spoliczkuje - rzekł Mayne. Szkoda, że w ogóle to pani zaproponowałem. Wciąż boli mnie szczęka. - Obiecuję, że się powstrzymam - odparła, wsuwając mu rękę pod ramię. - Niech no zgadnę, lady Blechschmidt wchodzi właśnie na salę. Uśmiechnęła się czarująco. -Nie! •••>•.:/?\ /ystkie pocałunki. Wczesnym rankiem Ewan złamał regułę, krad-i i,|c jeden w sypialni. - Zatrzymamy się w najbliższej wiosce i weźmiemy ślub - powiedział. Annabel nie podobał się jednak ten pomysł. - Nie. - Pokręciła głową. - Chcę, aby ślubu udzielił nam ojciec Armailhac. - Gdy Ewan nie jechał konno przy powozie, skracali so-liic czas, prowadząc długie rozmowy. Annabel była coraz bardziej zaintrygowana poważnym, wrażliwym zakonnikiem, którego Ewan traktował prawie jak własnego ojca. - Poza tym do najbliższej wio- ?t ski nie dotrzemy wcześniej jak dopiero wieczorem. Zamiast lunchu ^m będziemy mieli piknik. ?r Mac zorganizował wszystko. Załadował ogromne kosze do jednego z powozów, które wyruszały wcześnie, żeby wszystko dotarło II.i czas. Zycie z Makiem jest niezwykle przyjemne, pomyślała An-n.ibel. - Piknik -jęknął Ewan. -1 żadnych... - Żadnych - odparła stanowczo. Zastanawiała się, dlaczego tak I urdzo lubiła tę grę w pocałunki. Coś jednak w tym było. Mogła mu powiedzieć „nie" i powtarzać to wiele razy, aby w końcu pozwolić wziąć się w ramiona. Mieli tylko pewne kłopoty z zakończeniem pocałunku. W rezultacie jeden pocałunek trwał nawet pół godziny. -Jestem Szkotem - powtarzał często. — Ty oczywiście przywykli.ś do Anglików, a wszyscy wiemy, jacy z nich szybkobiegacze. 10 Droga do mar/en 145 Nie odważyła się zapytać, co dokładnie miał na myśli. Najwy raźniej jednak pośpiech nie był pożądany w sypialni. Powóz zatrzymał się, gdy Ewan nieoczekiwanie powiedział: - Celem tej podróży jest lepsze poznanie się nawzajem. - Jego oczy śmiały się figlarnie. - Proponuję więc, żebyśmy włożyli w to więcej wysiłku. -Zgoda. . - Będziemy zadawali sobie pytania. - Przecież od dawna to robimy - zauważyła. - Chodzi o trudne pytania. Każda odpowiedź, szczera i uczciwa, zostanie nagrodzona pocałunkiem. -Jeśli więc nie odpowiem uczciwie, to nie będzie żadnego pocałunku? - zapytała. - Żadnego. Ale będziesz mogła zadać mi pytanie. - Kto zadecyduje, czy odpowiedź jest uczciwa? - Ten, kto jej udziela, oczywiście. Ja zaczynam. A więc, panno Annabel Essex, wyobraź sobie, że stajesz przed aniołem, który zna wszystkie twoje uczynki. Jaki jest twój najcięższy grzech? - Nie mam żadnego - odparła bez wahania. Lokaj otworzył drzwi i Ewan pomógł jej wysiąść. - Czy twoja odpowiedź była uczciwa? - zapytał, kiedy znaleźli się na skraju uroczej łąki. - Nie - przyznała. - Och, Ewanie, czyż tu nie jest ślicznie? Mac wyszedł im naprzeciw, kłaniając się i ściskając w rękach plik papierów. - Lordzie Ardmore, państwa piknik przygotowałem na pola-nie pod drzewami. Jeśli pan i jej lordowska mość nie będą mieć ni( przeciwko, żeby przejść przez łąkę. Jest prawie sucho. - Mac, to najpiękniejsze miejsce na ziemi! - zawołała Annabel, uśmiechając się promiennie. - A ty i służba? - zapytał Ewan rządcę. Mac skinął głową w kierunku drogi. Annabel w promieniach słońca zauważyła prosty stół, a obok beczułkę piwa. 146 - Do Witham Comraon czeka nas długa droga. Pomyślałem więc, żeby tu zatrzymać się na posiłek. Kolacja nie będzie wcześniej 111/ o dziesiątej, a być może i później. Uśmiech na twarzy Ewana stawał się coraz szerszy. - Mac, przypomnij mi, że mam ci podwoić wynagrodzenie - po-lcdział, po czym podał ramię Annabel. Pogoda, jak na początek maja, była wyjątkowo piękna. Biadoli icbieskie niebo wyglądało jak wypłowiałe na słońcu płótno i tylko i ilka delikatnych chmurek przepływało wysoko. Łąka usłana była < i ybulą, której białe kwiaty wychylały się z zielonej trawy. Zatrzyma-ii się pod kępą olch, która oddzielała łąkę od niewielkiej polany. Pod Ichami rosły dzwoneczki; ich ciemnoniebieskie główki zwieszały u,- z delikatnych łodyżek. - Spójrz tylko! - zawołała Annabel, opadając na kolana i tuląc twarz do dzwoneczków. - Tyle ich tutaj, nigdy nie widziałam takiego morza kwiatów! Ewan przykucnął przy Annabel. - Są takiego samego koloru jak twoje oczy. - Przyłożył jeden / kwiatków do jej policzka. - Nie, jednak nie. Masz niezwykłe oczy, wiesz? Stłumiła śmiech. - Pochlebca - mruknęła. - Zapytam cię o twój najcięższy grzech, potem sama osądzę, czy powiedziałeś prawdę. Uśmiechnął się, niezbyt szczerze, ale milczał. Miała na kola-|i;ich mnóstwo niebieskich dzwoneczków, podniosła więc spodli ice, aby nie pogubić kwiatków, i ruszyła w stronę, gdzie w cieniu ogromnego dębu Mac rozłożył piknikowe nakrycia. Promienie słońca przeciskały się przez drobne listki, zamieniając seledynową /uleń na kolor szafranu i nakrapiając nakrycia maleńkimi plamkami cienia. Ewan uroczyście poukładał maleńkie dzwonki do szklanek, po czym napełnił naczynia wodą z pobliskiego strumienia. I'o chwili oficjalny piknik ze srebrami i serwetami zamienił się w beztroskie przyjęcie. 147 Kiedy Ewan wyciągnął się na trawie, Annabel uświadomiła so< bie, że od chwili, gdy powiedziała, że nie ma żadnych grzechów, prawie się nie odzywał. - A twój największy grzech? - zapytała. - Och, mam ich mnóstwo - odparł. -Wobec tego, jaki jest najnowszy? '.-... - Pożądanie - przyznał, patrząc na nią jak wygłodniały wilk. ? Zasłużyłem chyba na całusa za szczerość? Z trudem zdusiła śmiech. - Taki grzech ma zwykle krótki żywot - zauważyła. - Z tego, co słyszałam od zamężnych kobiet na wsi, mężczyzna czuje do swojej żony pożądanie niezbyt długo, jeśli w ogóle. - Ale nie ja - odparł Ewan, ignorując jej kpiarski ton. - Będę cii; pożądał aż do dnia, w którym spotkam się ze Stwórcą. Annabel uniosła brwi, ale Ewan wydawał się odporny na sarkazm. Trudno było zdobyć się przy nim na cynizm; słowa umierały, zanim jeszcze zostały wypowiedziane. Wzięła więc kanapkę z ogórkiem i zajęła się jedzeniem. Ewan wciąż nic nie mówił. W końcu cisza stała się nie do zniesienia. Annabel postanowiła ją przerwać. - Nie jestem pewna, czy pożądanie można uznać za grzech, jeśli dotyczy mężczyzny i jego żony. I nie o to chodzi, że nie jestem twój;) żoną, ale... - Będziesz - dokończył. - Sam się nad tym zastanawiałem. Przy okazji zapytam ojca Armailhaca. U - Strasznie poważnie takie sprawy traktujesz. I - Nie mamy, niestety, wolnego kieliszka. - Podał jej otwartą buł telkęwina. ? Spojrzała ze zdumieniem. I - Nie mogę tak pić. ? - Dlaczego? -Wziął od niej butelkę. - Tak, jest wiele rzeczy, któł rych damy nie mogą robić - przyznał. Wyjął dzwoneczki z kieliszki i przełożył do innego, po czym nalał wino. -A wracając do tematu, to rzeczywiście takie sprawy traktuję poważnie. . 148 I - Dlaczego? - spytała. Wino musowało lekko i pachniało kwia-mi. - Ponieważ dbam o swoją duszę. -Wziął kolejny łyk wina. Patrzyła na Ewana, usiłując zrozumieć, co miał na myśli, ale nie logia się skupić. Teraz wiedziała, jakie miękkie są jego włosy i jak tulownie wiją się na karku. Znała to uczucie, gdy dotykałajego twa-/y, na której pojawiał się zarost. I miękkość warg, które potrafiły prawić, że bezwolna osuwała się w jego ramiona. I te oczy... | - Przestań tak na mnie patrzyć - rzekł cicho. - Bo inaczej bę-'/iemy musieli prosić Boga o wybaczenie, że nie dotrzymaliśmy i /.yrzeczenia. Zamrugała. -Ja tylko starałam się zrozumieć, co to jest ta twoja dusza. - To najcenniejsza rzecz, którą się otrzymuje od Boga, i nie wolno jej zmarnować. Annabel zmarszczyła brwi i w zamyśleniu wypiła resztę wina. - Czyżbyś chciał powiedzieć, że jesteś religijny? Wyglądał na zaskoczonego. - Nie do końca wiem, co masz na myśli, ale podejrzewam, że powinienem odpowiedzieć: tak. Ona i jej siostry chodziły kiedyś do kościoła co tydzień. Było ndnak w tym tylko poszanowanie tradycji. Nie pamięta, czy kiedykolwiek zamieniła więcej niż kilka słów z miejscowym pastorem. Pewnego dnia ich ojciec nazwał go bezczelnym żebrakiem i opuścił k< iściół, zanim umilkły organy. A to znaczyło, że pastor popełnił błąd, [nosząc ojca o przekazanie na kościół dziesiątej części dochodów. Kiedy wraz z siostrami przeniosła się do Anglii, Rafę rzadko wygrzebywał się z łóżka na tyle wcześnie, by uczestniczyć z nimi w niedzielnej mszy. Griselda, która miała własny, inkrustowany per-l.imi modlitewnik, kiedy wracała do domu, rozmawiała o spotkaniu i przyjaciółkami, a nie o kościelnej ceremonii. Ewan znów napił się wina. - Moje wyznanie chyba cię zmroziło - zauważył. - Patrzysz, jakby i ni wyrosła druga głowa. Tak czy inaczej, liczę na całusa. 149 Annabel zastanawiała się, co powiedzieć. Oczywiście nie widziała nic złego w religijności. Wielu wartościowych ludzi przyjmowało święcenia i zostawało arcybiskupami. Dotyczyło to jednak z reguły drugich synów w rodzinie. Prości wieśniacy natychmiast często praktykowali bezkrytyczną wiarę. Wiara w niebo jest cudowna dla dziecka. Jej również pomogła, kiedy zmarła matka. Ale od tamtej pory... - Zrozumiałem, że nie określiłabyś siebie jako osoby religijnej. - To prawda - odparła Annabel. - Chociaż nie przeszkadza mi, że jesteś... to znaczy cieszę się, że... - Zaplątała się i nie bardzo wiedziała, jak wybrnąć. -Uważasz zatem, że odpowiedziałem szczerze? - Obrócił się tak, aby być blisko Annabel. - Chyba tak - rzuciła bezwiednie, wciąż mając kłopoty z pozbieraniem myśli. - I naprawdę to była szczera odpowiedź. - Patrzył wyczekująco. - Aha - mruknęła. - Chodzi o pocałunek. W porządku. - Pochyliła się i pocałowała go po matczynemu, bo zachował dziecięcą wiarę. Chciała się odsunąć, ale Ewan nie pozwolił. - Angielskie pocałunki są do niczego - wyszeptał i zanim Annabel się zorientowała, już leżała na plecach, a nad nią pochylał się ogromny Szkot. W jego oczach było coś, co sprawiło, że Annabel zapomniała o wszystkich wątpliwościach dotyczących Kościoła, duchownych i zasad wiary. -Jesteś mi winna całusa, Annabel Essex. - Ciepły oddech musnął jej policzek. -A nawet dwa, jeśli dobrze liczę. Bliskość Ewana sprawiła, że Annabel zaczęło mocniej bić serce. Jednocześnie czuła, że ogarniają cudowny spokój, jak zawsze, gdy rudowłosy Szkot brał ją w ramiona. Oparł się nad nią na łokciach. Zamknęła oczy i nie widziała już ani błękitu nieba, ani lśniących włosów Ewana. Teraz całym światem 150 były jego usta i dotyk ręki na policzku. Wargi, gorące i nieustępliwe, rzeźbiły jej usta powoli i cierpliwie, aż je w końcu rozchyliła. - Lubisz się ze mną droczyć, prawda? - wyszeptał chrapliwym głosem. Uśmiechnęła się. U - Ale tylko przez chwilę, pod warunkiem że... . Nagle dech jej zaparło. Usta Ewana ją zniewalały. Były władcze i pożądliwe... Czuła, że drży; że fala gorąca płynie przez ciało. Mog-l.i już tylko wpleść palce w jego włosy i oddać pocałunek. Odnosiła wrażenie, że ten pocałunek trwa wiecznie. Kiedy czuła w sobie narastający płomień, Ewan nieoczekiwanie się od niej odsunął. - Mamy jeszcze jeden - wymruczał. Annabel uśmiechnęła się i objąwszy go za szyję, starała do siebie przyciągnąć. - Na co więc czekasz? - wyszeptała. Tym razem zetknęli usta w dzikim uniesieniu. Annabel słyszała c ichyjęk i nagle uświadomiła sobie, że należał do niej. Pragnęła czuć każdy mięsień jego ciała. Robiła wszystko, aby już nic ich od siebie nie dzieliło. Roześmiał się, ale śmiech uwiązł mu w gardle. - Nie, nie będziemy się całować - powiedział. Nagle jego ogromna dłoń dotknęła jej talii. Ciałem Annabel wstrząsnął dreszcz. Ewan przestał ją całować, mimo to nie otworzyli oczu. Obawiała się, że wtedy on cofnie rękę, która przesuwała się wciąż wyżej i wyżej... Na chwilę, cudowną chwilę, ogromna dłoń ujęła jej pierś. Ciało instynktownie wygięło się w łuk, z ust wyrwał się krzyk. Kciukiem delikatnie masował jej brodawkę. Annabel nigdy czegoś podobnego nie przeżywała, jakby ten ledwo dostrzegalny ruch palił jej całe ciało. Otworzyła nagle oczy. Był pochylony nad nią, wyraźnie widziała ostry zarys szczęki. Kiedy spotkali się wzrokiem, a Ewan powtórzył pieszczotę, znów krzyknęła. Przyciągnęła go do siebie. Z pasją wpił wargi w miękkie usta. 151 W pewnej chwili się odsunął. Annabel mimo szumu w tętniących skroniach wyraźnie słyszała jego przyspieszony oddech. Otworzyła oczy i przez chwilę patrzyła w niebo. Nie wiedziała, co zrobić. Zachowała się jak kobieta niemoralna. Czy ktoś tak głębo I ko religijny, jak on, nie mógł być tym dotknięty? 1 - Pocałunek skończony - oznajmiła. Czuła, jak oblewają fala wstydu. Doskonale wiedziała, czego tak skrycie pragnęła: żeby ściągnął z niej stanik i dotykał nagich piersi. I gdyby nie była taka skrępowana, poprosiłaby, żeby to zrobił. Żałosne. Zagryzła wargę. Tak bardzo by chciała nie otwierać oczu i nic udawać, że to wszystko nigdy się nie wydarzyło. -Myślę, że powinniśmy się zachowywać tak, jakby się nic nic stało - powiedział opanowanym głosem. A więc zgodził się z nią! Annabel poczuła piekący wstyd, ale zaraz wytłumaczyła sobie, że już nie cofnie czasu. Usiadła i unikając jego spojrzenia, zajęła się swoimi włosami, Kątem oka zauważyła kieliszek z winem. Sięgnęła po niego drżąc;| ręką. Wypiła całą zawartość. Pomogło. Przynajmniej trochę. Mimu to wciąż nie miała odwagi spojrzeć Ewanowi w oczy. M Napełnił kieliszek. m - Lepiej zjedz coś, zanim znowu wypijesz wino - poradził jqł nie kryjąc rozbawienia. ™ Właściwie ciągle był rozbawiony i Annabel zaczynało to już irytować. Zerknęła na niego. Oczywiście, wyglądał tak, jakby się nic nie wydarzyło. Powoli dochodziła do wniosku, że nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. Gorączkowo szukała w myślach niewinnego pytania, którym mogłoby udowodnić, że też potrafi być twarda. -Jak sądzisz, ile jeszcze dni potrwa nasza podróż? - zapytała, a widząc, że Ewan się śmieje, zrozumiała, jaki popełniła błąd. Oblała się purpurą, ale Ewan udawał, że tego nie widzi. - Osiem - odparł spokojnie. Skinęła głową i wzięła kanapkę. - Trochę się obawiam zadać ci inne pytanie. 152 - Śmiało - odparła. - Najwyżej nie odpowiem szczerze, nie ma więc powodu do niepokoju. - Doskonale. Lubisz moje pocałunki, Annabel? Już sam dźwięk jego głosu sprawił, że ciarki przebiegły jej po plecach. To było szaleństwo. - Cóż, robisz postępy. Wprawdzie lord Guthrie to niedościgniony wzór, ale ty też jesteś niezły. Wybuchnął śmiechem. -Jedyną dobrą stroną twojej odpowiedzi jest to, że nie zarobię i.ilusa. Zagryzła wargi, usiłując nie pokazać po sobie, jak bardzo czuje uę głupio. - Obawiam się, że kiedy wreszcie skończymy z tym przeklętym |>rzyrzeczeniem, wewnętrzny ogień zamieni nas w kupkę popiołu. Słyszałem, że to się czasem zdarza. Kąciki jej ust zadrżały w uśmiechu, ale wciąż nie mogła się przemóc, aby na niego spojrzeć. - A skoro już jestem taki szczery... - ciągnął. - Przyznam, że I lochę się boję, że mnie znienawidzisz za to, co zrobiłem. Nie planowałem tego. - I nagle nie siedział już po drugiej stronie piknikowego koca, ale klęczał tuż przed nią. - Wybaczysz mi, Annabel? wyszeptał. -Wiem, że nie powinienem cię dotykać przed ślubem. |,i... straciłem nad sobą kontrolę i pewnie teraz myślisz, że jestem nieokrzesanym gburem, ale... Wjego głosie słychać było ból. - Ewanie? -Tak? - Lubisz mnie całować? - Na litość boską, dziewczyno, to jedyna rzecz, o której myślę od i.ma do wieczora. - Właśnie wygrałam całusa - powiedziała, decydując się w konni spojrzeć wjego przepastne zielone oczy. Zadrżała pod wpływem lego, co w nich zobaczyła. Pociągnęła go ku sobie i osunęła się na koc. Pożądanie wróciło tak szybko, jakby nigdy nie przestali się 153 1 całować. Nie mogła oddychać, myśleć, skupiając się wyłącznie na tym, czego pragnęła od dawna. Zdjęła jego rękę ze swojego policzka i przesunęła ją w dół. Jęknął, gdy jego dłoń objęła krągłą pierś. Całował Annabeł z dziką pasją i pożądaniem, które tyle obiecywało. I kiedy w końcu odsunął od niej głowę, uśmiechnęła się promiennie. —Już myślałem, że mi ręka przymarzła - mruknął. — A to dopiero Mac by się zdziwił - powiedziała Annabeł, zanosząc się od śmiechu. Ewan usiadł z wyraźnym ociąganiem. — Żadnych więcej pytań. — Żadnych. — Przynajmniej nie dziś - sprostował. - Masz ochotę na kawałek kurczaka? Jakby na przekór, do głowy przychodziły jej same pytania. Jadła jabłko i patrzyła na Ewana, zastanawiając się, czyjego pierś była naprawdę tak wspaniale umięśniona i czy skóra miała rzeczywiście kolor złota, czy tak się jej tylko zdawało. Pozostałych pytań nie po- trafiłaby nawet ubrać w słowa. Wino przesycone zapachem kwiatów sprawiło, że czuła się wolna. - Chociaż jest coś, do czego masz prawo - dodał. - To znaczy? -Wygrałaś zawody łucznicze i masz prawo czegoś ode mnie zażądać. Pamiętasz? -Jego oczy były prawie czarne i takie bezwstydnie kuszące. - Możesz mnie prosić o wszystko, Annabeł, a ja muszę to spełnić. Annabeł przyjęła pozę niezbyt właściwą dla damy, układając się jak Ewan na boku, z głową opartą na łokciu. Najwyraźniej bardzo z siebie zadowolona, uśmiechnęła się szeroko. - Będzie mi pan coś musiał podpowiedzieć, milordzie. -Jej głos przypominał płynny miód. - Doskonale pan wie, że w tych sprawach nie jestem tak doświadczona jak pan. - To daje mi dużo do myślenia. ? 154 ikm Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Go to znaczyło? Już (liciała go zapytać, ale przecież się umówili. N - Naprawdę żadnych pytań? - Chyba się domyślam, co chciałabyś wiedzieć. - W jego oczach pokazały się wesołe iskierki. - Bardzo możliwe - przyznała. - W dzikich ostępach Clashindarroch Forest nie mieszkało zbyt wiele kandydatek, które mogłyby stać się obiektem moich westchnień. Kiedy byłem młodzieńcem, zdobywałem doświadczenie / pewną dosyć chętną młodą damą z wioski. Ale stryj Pearce wziął innie pewnego dnia na bok i powiedział kilka ostrych słów na temat odpowiedzialności i co może się zdarzyć, jeśli dziewczyna zajdzie w ciążę. W końcu była moją poddaną. Annabel skinęła głową. - Miałem w domu guwernera i w zwykłych okolicznościach naukę kontynuowałbym na uniwersytecie, gdzie zapewne spotkałbym dziewczęta, które mogłyby mnie wiele nauczyć. Niestety, zanim stało się to możliwe, wyprawiono do mnie Rosy na warunkach uzgodnionych pomiędzy naszymi ojcami. Rosy miała mieszkać z nami kilka lat, zanim będziemy mogli się pobrać. W tym czasie ja powinienem ukończyć studia. Rosy skończyła wtedy zaledwie trzynaście lat. - Trzynaście?! - wykrztusiła z trudem Annabel. - To straszne, liiedna Rosy! Zagryzł wargi. - Nie mogłem jej zostawić, szczególnie wtedy, gdy odkryliśmy, że jest w ciąży. - Czy ona zdawała sobie sprawę z tego, co się stało? - Nie bardzo. A w nocy, kiedy rodziła... - Jego oczy pociemniały. - Do tamtego czasu tolerowała moją obecność. Lubiła mnie nawet. Ale kiedy zaczęły się bóle, wszystko się zmieniło. Usunąłem się, żeby jej nie denerwować, ale zdołała się wymknąć z pokoju, w którym ją trzymano, żeby mnie odszukać. W końcu Nana, moja babka, zdecydowała, że będzie lepiej, jeśli pozwolimy Rosy odreagować to, co ją spotkało. Wróciłem do pokoju, gdzie rodziła. 155 Annabel odsunęła piknikowe rzeczy i usiadła obok Ewana. Wplotła palce w jego wspaniałe, gęste włosy i poprosiła: - Opowiedz mi o tym. - Tak długo, jak mogła stać, biła mnie pięściami - ciągnął beznamiętnym głosem. - Potem zaczęła krzyczeć. I ugryzła mnie w rękę. - Ugryzła cię w rękę?! - zawołała ze zdumieniem Annabel. Położył się na plecach i uniósł prawą dłoń. Pod kciukiem widniała głęboka blizna. -Biedactwo! I ona też biedna... to okropne. Miała pojęcie, co się z nią dzieje? - Raczej nie. Najwyraźniej mnie obwiniała za ból. Annabel z trudem przełknęła ślinę. -A dziecko? - Przyszło na świat zupełnie zdrowe. Nie mogę powiedzieć, aby obecność przy jego narodzinach należała do szczególnie miłych przeżyć, ale Gregory był pięknym i bardzo żywym dzieckiem, które często purpurowiało od krzyku. I tak oto straciłem szansę na zdoby- cie wprawy w sztuce uwodzenia kobiet. Annabel zastanawiała się, dlaczego opowiadał jej o tym z tak bolesnymi szczegółami. - Rosy miała zaledwie trzynaście lat, kiedy Gregory się urodził? - zapytała. - Kiedy się urodził, miała już czternaście. Właściwie nigdy nie była dla niego matką, ale dawniej często się z nim bawiła. Mam nadzieję, że nigdy nie będzie się go bała, tak jak innych mężczyzn. - A on wie, że Rosy jest jego matką? -Wie i nie wie. Na pewno ją lubi. Ma dobre serce i jest miły. Jednak nie widzi w niej swojej matki. - Dobry z ciebie człowiek - stwierdziła Annabel. Ewan leżał na plecach tuż obok niej. Promienie słońca oświetlały jego rdzawe wło' sy i Annabel nie mogła nie zauważyć, jakim był atrakcyjnym męż' czyzną. - Dobrze, że zatrzymałeś ją przy sobie. - Tylko nie myśl, że zajmowałem się nią sam. - Pociągnął ją za jeden z loków. - Przede wszystkim dlatego, że przez jakiś czas po 156 I porodzie Rosy nie mogła znieść mojego widoku. Babka i zakonnicy /robili dla niej najwięcej. - Ale jej nie zostawiłeś. Zniosłeś nawet, że cię ugryzła. - Podniosli jego dłoń i przesunęła ustami po białej szramie. - Mam jeszcze blizny w innych miejscach - zauważył i w jego i tezach pokazały się figlarne ogniki. Nagle Annabel przyszła do głowy pewna myśl, nie do opanowania pokusa, która podziałała jak dobre wino. - Mam prośbę - szepnęła. - A ty musisz ją spełnić, pamiętasz. - To prawda. - Zdawało się, że cała zalana słońcem łąka wstrzymuje oddech w oczekiwaniu na to, co Annabel powie. Nawet brzę-(zenie pszczół ucichło na chwilę. - Chcę, żebyś zdjął surdut. - Nie zważała na to, jak niebezpieczną podejmuje grę. - Koszulę również. Obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem. -Jeśli ja rozbiorę się tu, pod drzewami, to co z tobą? - Ze mną? - zdziwiła się. - To przecież moje życzenie, a ty musisz je spełnić. Usiadł z teatralnym westchnieniem i zaczął się rozbierać. Jego surdut, zgodnie z ostatnią modą, ciasno przylegał do ciała. Annabel nieomal pochyliła się, żeby pomóc Ewanowi go zdjąć, ale nie zrobiła lego. Doszła do wniosku, że to byłoby z pewnością zbyt intymne. Nie spuszczając z niej wzroku, zdjął fular i odrzucił go na bok. - Musisz zwrócić uwagę swojemu lokajowi, że ten fason nie jest zbyt wygodny - rzuciła szybko, usiłując ukryć zmieszanie. Uśmiechnął się, ale nic nie odpowiedział, zajęty odpinaniem guzików pod szyją. Powoli wstał, ściągnął koszulę i też odrzucił ją na bok. Przez chwilę zafalowała jak żagiel na wietrze, po czym opadła na ziemię. - No i jak, panno Essex? - zapytał. Rozbawienie i pożądanie przeplatały się w jego głosie, dając mieszankę uderzającą do głowy hardziej niż wino. Stał nad nią, pocętkowany cieniem rzucanym przez purpu-iowe listki dębu. Doskonale pamiętała: jego pierś była wspaniale 157 umięśniona, a skóra wyglądała jak atłas zabarwiony przez słoneczne pocałunki. Przyklęknął przed nią. - Kiedy tak na mnie patrzysz, naprawdę czuję się jak istota stwo rzona przez Boga - rzekł. Wprawdzie Annabel nie bardzo wiedziała, co Bóg ma z tym wspólnego, ale teraz było to bez znaczenia. Tak bardzo pragnęła dotknąć wspaniale rzeźbionego ciała. - Sprowadzona na ziemię jedynie po to, aby cię uwielbiać - ciąj* nąl. - Znasz wersy dodawane do szkockiej przysięgi małżeńskie| „Ciałem i duszą"? Usta Annabel zadrżały w uśmiechu. - Czy to nie jest zbyt pogańskie dla takiego chrześcijanina jak ty? - Ależ skąd! Uwielbiając ciebie, uwielbiam Boga. W końcu jesteś jednym z Jego najpiękniejszych stworzeń. Annabel spodobał się komplement. I nawet jeśli było w nim, jak na jej gust, zbyt wiele teologii, nie miało to żadnego znaczenia. Ważne, co widziała w jego oczach: pożądanie. Ewan zauważył ten lekki uśmiech satysfakcji. Patrzył na ni;| w oszołomieniu. Była poganką, cudowną, oszałamiająco piękną. Pochylił się ku Annabel. Jego palce były zwinne i szybkie. Podróżna suknia Annabel zapinała się z przodu na guziki - łatwiej ją się zdejmowało pod nieobecność pokojówki. Teraz guziki błyskawicznie ustępowały pod jego palcami. Annabel drżała jak nowo narodzone sarnię, ale nie po- wstrzymywała jego ręki. Ewan obiecał sobie, że jeśli Annabel powie „nie", on to uszanuje. Słyszał jednak tylko przyspieszony oddech... i to było nieziemsko ekscytujące. Po kilku sekundach zsunął jej suknię z ramion. Została w bie-liźnie. - Czy tego nie można... ? - Głos uwiązł mu w gardle. Uśmiechnęła się zagadkowym, ponadczasowym uśmiechem kobiety i zaczęła rozsznurowywać gorset. 158 Wciąż nie mówiąc ani słowa, podniósł jej koszulę. Policzki dziewczyny przybrały kolor płatków dzikiej róży. Ona też nic nie powiedziała. Pozwoliła mu zsunąć koszulę przez głowę... Siedziała z podkulonymi nogami, z suknią zsuniętą na biodra, naga aż do pasa. I była... śliczna. - Och, dziewczyno - wyszeptał. - Jesteś najwspanialszą istotą stworzoną przez Boga. - Chciał całować każdy centymetr jej delikatnej skóry, słuchać, jak będzie jęczała z rozkoszy, dotykać kształtnego ciała, dojrzałego w promieniach słońca. - Nawet nie śmiem się do ciebie zbliżyć - powiedział łamiącym się głosem. W zachowaniu Ewana było coś niezwykłego, co dodało jej pewności siebie. Uśmiechnęła się więc szeroko i odparła z odrobiną typowej dla siebie bezceremonialności: -Wobec tego ja też nie powinnam zbliżać się do ciebie. - Po (li wili milczenia dodała: - Czyżby to znaczyło, że nie widziałeś kobiety od czasu, gdy byłeś... młodzieńcem? - Nie aż tak... młodym młodzieńcem. - Zaśmiał się. - W każdym razie warto było czekać... na ciebie. Wziął jeden z błękitnych kwiatków i przesunął jego maleńką jdówką po ramieniu Annabel. Zadrżała i spojrzała w dół. Obydwoje śledzili drogę kwiatka -okrążył bujną pierś i dotarł do różowej brodawki. - Stój - wyszeptała. Patrzył na nią z fascynacją, jak drży pod tym niezwykłym dotykiem, (iszołomiony cudownym kolorem skóry na tle ciemnego błękitu. Wyciągnęła rękę po koszulę i włożyła bieliznę tak szybko, że wytrącony z jego palców kwiatek wylądował w kieliszku. Ewan westchnął. Miała oczywiście rację. - To się nie stało - oświadczyła Annabel. Kiedy wreszcie odważyła się na niego spojrzeć, on zawiązywał już fular, nie zdradzając już żadnych emocji. -1 nigdy więcej nie będziemy o tym mówić. - Nie ma potrzeby o tym rozmawiać - zapewnił i jego głos sprawił, że znowu zadrżała. - Wystarczy, że zawsze będę pamiętał. 159 Annabel spojrzała w górę. Zanim nastanie wieczór, niebo przybić rze barwę błękitnych dzwoneczków. Ale nie było niczego w naturze \ co mogłoby się równać z zielonozłotymi oczami Ewana. Niczego. Rozdziafl7 ./jLnnabel obudziła się, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Cos nie dawało jej spokoju. Ewan wciąż jeszcze spał -jak kot, cicho i spokojnie. Światło słoneczne przenikało przez zasłony sypialni. Przcy chwilę obserwowała przez przymknięte powieki, jak promienie wędrują po mahoniowej powierzchni mebli w ich sypialni - najlepszq w Queen's Arms. Ewan wybuchnął śmiechem, kiedy wieczorem odkrył, że znajdujący się w ich pokoju nocnik jest wykonany z brązu udekorowanego postaciami satyrów ścigających się po obrzeżu naczynia. Annabel zarumieniła się i odwróciła głowę. Pewne aspekty życia małżeńskiego, do których nie była przygotowana, wciąż ją krępowały i nawet Ewan o nich nie wspominał. Nocnik z brązu, biurko z mahoniu, a prześcieradła z lnu, zmieniane codziennie. I nagle wszystko zrozumiała. To oczywiste. Ewan był bogaty. Bardzo bogaty. Podróżował w eskorcie dwunastu forysi. Nie był, jakjej ojciec, rozrzutnym, zubożałym Szkotem. Wszystko, co o nim wiedziała, skłaniało ją do twierdzenia, że nigdy nie roztrwoniłby swojego majątku na zbędne luksusy. Gorączkowo myślała. Wszystko potwierdzało majętność Ewana. Każdy jego ruch, połysk butów, sposób traktowania rządcy i klasa powozu. Ależ ona była dotychczas ślepa. Ogromna radość przepełniła jej serce, ale zaraz potem poczuła wstyd. Szybko go jednak odrzuciła. To, że zgodziła się poślubić 160 . ii mężczyznę, który wierzył w Boga, wcale nie oznaczało, że musi za-i /ąć się martwić o swoją duszę. To, że pragnęła poślubić bogatego i /towieka, nie było niczym zdrożnym. Ewan przebudził się jak zwykle bardzo szybko. - Opowiedz mi o swoim domu - poprosiła. - Dzień dobry, moja droga - odparł, uśmiechając się leniwie. -Jaki jest twój dom? - powtórzyła, odtrącając rękę, która wy- (iągnęła się nad przegradzającym ich podgłówkiem, najwyraźniej wiedziona niezbyt przyzwoitymi zamiarami. Ustąpił. Obrócił się na plecy i przeciągnął. - To góra starych kamieni, która jest siedzibą naszej rodziny ud wieków. Na szczęście mój pradziad był bardzo niezależnym i złowiekiem i pozostał w domu, gdy książę Karol wzywał do siebie wszystkie klany. Podobno powiedział, że gwiżdże na to, kto |cst na tronie, i że Hanowerczyk będzie równie beznadziejny jak Stuart. - To zamek? - zapytała Annabel, chociaż znała odpowiedź. - Oczywiście - odparł Ewan, ziewając głośno. - Gdybyś chciała wprowadzić tam zmiany, byłbym szczęśliwy. Nikt tego nie robił od .mierci mojej matki, a minęło już ponad dwadzieścia lat. Babka nie fest typem domatorki. Annabel zastanawiała się, jak powinna zareagować. Zgodziła się poślubić pana na zamku. I nic nie mogła na to poradzić. Uśmiechnęła się wymownie. - Nana lubi być w ruchu - ciągnął Ewan. - Nie potrafi siedzieć bezczynnie i myśleć o obiciach i tapetach. Większość czasu spędza na odwiedzaniu wieśniaków. -Wieśniaków? - zdziwiła się Annabel. - Całkiem sporo ich mieszka i pracuje na mojej ziemi. Nana ingeruje w życie tych ludzi i potrafi być bardzo uciążliwa. Mimo to ją lubią. Poza tym jest niezastąpiona przy odbieraniu porodów. Annabel usiłowała wyobrazić sobie szkocką babcię o słodkiej twarzy, przyrządzającą słoiki domowej galaretki i wzmacniającego bulionu. 11 — Droga do marzeń 161 -To musi być urocza osoba - powiedziała. -Jesteś szczęściu rzem, że ją miałeś, kiedy zginęli twoi rodzice. Zeskoczył z łóżka. - Zejdę i wezmę kąpiel, a potem spotkamy się na śniadaniu, zgo da? Ewan bardzo dbał o higienę: codziennie rano mył się przy śluzk', a wieczorem brał kąpiel. Annabel bardzo to się podobało. Z lubości.i patrzyła, jak napinały mu się mięśnie ramion, gdy wkładał czysi.| koszulę. Usiadła na brzegu łóżka, obserwując, jak Ewan krząta się po po koju. To niezwykłe jak na mężczyznę - błyskawicznie doprowad/il wszystko do porządku, zamiast czekać, aż zrobi to służba. Najwyraźniej obawy dotyczące tego małżeństwa wydawały si<; płonne. Nie musiała poślubić rozrzutnego Szkota, który przy stole gry przepuści pieniądze na śniadanie. Nie musiała się niczego obawiać, kiedy Ewan był przy niej blisko. Czuła się wolna i lekka jak wiatr. -Jesteś bardzo poważna - zauważył, wciągając bryczesy. - Czego się boisz najbardziej na świecie? - zapytała. Odwrócił się i na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech. - Trudne pytanie... Polujesz na całusa o tak wczesnej porze? Spojrzała na niego i się skrzywiła. Jej włosy pozostawiały wiele do życzenia. Wyjęła więc szczotki,' z szuflady stolika. - Daj, ja to zrobię. - Usiadł przy Annabel i zaczął rozczesywać jej długie loki. - Najbardziej boję się, że zgubię duszę - dodał po chwili. -Wierzęjednak, że potrafię się przed tym ustrzec. - Co mogłoby sprawić, że zgubiłbyś duszę? - nie ustępowała Annabel. - Zaczynała myśleć, iż bardziej gruntowna kościelna edukacja mogłaby jej pomóc odnieść sukces w tym małżeństwie. - Tylko szczególnie ciężki grzech - odparł, odwracając jej twarz do pocałunku. - A pożądanie z pewnością nim nie jest. - Długo wpatrywał się w nią i Annabel nagle uświadomiła sobie, że to nieistotne, czy ma na sobie zapiętą pod szyję nocną koszulę, czy nawet jutowy worek. Ewan zawsze jej pragnie. Zawsze pożąda. I - A co mogłoby nim być? - Och, z pewnością coś strasznego - rzucił lekko. - Zapewniam t ic jednak, że ja nie muszę się tym przejmować. Może cudzołóstwo. Jakie to szczęście, że poślubiając ciebie, ratuję moją nieśmiertelną duszę. Nigdy bym cię nie zdradził. -1 kto to mówi? - prychnęła Annabel. - Zawsze myślałam, że cudzołóstwo przychodzi dżentelmenom z łatwością. - Nie wszystkim. - Umilkł na chwilę. -A ty, mogłabyś dopuścić się cudzołóstwa? - Chciałam wyjść za mąż z bardzo praktycznych powodów - odparła, zdecydowana wyznać prawdę. - Dla komfortu i wygody. Chciałam wyjść za człowieka, który zapewni mi bezpieczeństwo. A kiedy już wypełnię małżeńskie obowiązki, pomyślałam, że on zwróci swoje zainteresowanie ku innym kobietom, a ja pewnego dnia będę mogła również znaleźć sobie kogoś. - Planowałaś więc zostać cudzołożnicą - powiedział z wyraźną fascynacją. - To nie tak - zaprotestowała. - Po prostu trzeźwo patrzę na rzeczywistość. Imogen może sobie pozwolić na romantyzm, ja nigdy nie mogłam. - Biedactwo. - Wziął ją w ramiona. Objęła go w pasie, oparła ^łowę na szerokiej piersi i słuchała mocnego bicia serca. - To oczywiste, że ty nie będziesz martwiła się o duszę. Czego więc boisz się naprawdę? - Mamy tyle zaległych pocałunków - wymruczała. - Mmm... dzisiejszej nocy - odparł. Annabel zadrżała pod wpływem zawartej w jego głosie obietnicy. - Czego można się obawiać, jeśli się nie wierzy w życie pozagrobowe? - Ależ wierzę w niebo - odparła, chociaż tak naprawdę, ta wiara nie była zbyt mocna. - Tylko niezbyt się tym przejmuję. - A czym się przejmujesz? - Biedą - przyznała. - Przeraża mnie, że znów mogę być uboga. Przytulił ją mocniej do siebie. - Głód to straszna rzecz. 163 -Właściwie nie byłyśmy głodne. Jedzenia nigdy nie brakowało. Rzecz w tym, że jadłyśmy wciąż to samo. Nie, obawiam się napięcia, że może nie być pieniędzy na zapłacenie rachunku, kiedy nadejdzie termin płatności. Upokorzenia, że trzeba prosić kogoś, aby zgodził się czekać na zarobione przez siebie pieniądze. I że można nie mieć ani jednej całej koszuli. Ewan milczał. -Jesteś bogaty, prawda?! - zapytała z lękiem. Pocałował ją czule. -Tak. - Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? - Chciałem, żebyś mnie polubiła najpierw dla mnie samego. I lubisz, prawda? I nawet wiem dlaczego? - Roześmiał się, widząc, jak rumieniec oblewa jej twarz. - Wyliczyłem, że jesteśmy sobie winni przynajmniej po pięć pocałunków - oznajmił, wciąż patrząc na nią z uśmiechem, bez cienia krytyki w oczach. - Nie masz mi więc tego za złe? - zapytała. - Czego? -Ze chciałam poślubić bogatego mężczyznę, a zgodziłam się poślubić ciebie... - Czyż nie widzisz w tym ręki Boga? Nigdy nie przywiązywałem zbyt wielkiej wagi do pieniędzy; nigdy mi ich nie brakowało. Ale dla ciebie są bardzo ważne i może właśnie dlatego je mam. Wtuliła się w niego, myśląc, jak łatwo pokochać kogoś takiego jak on. - Ale jeśli boisz się jedynie o swoją duszę - spytała nagle - czy to znaczy, że nie boisz się o siebie? dik - Co masz na myśli? I - Kiedy bandyci wpadli do hotelu, wyglądałeś na rozwścieczo-H nego, ale rozebrałeś się bez większego oporu. I - Byłem wściekły. Bałem się o ciebie i twoje towarzyszki. Jed-H nak podejmowanie walki nie miało sensu. Bandyci mogliby zacząqM strzelać. Dając im to, czego żądali, miałem nadzieję, że odejdą beiJB użycia przemocy .. |' 164 - Nawet jeśli usiłowali cię upokorzyć, zmuszając do rozebrania się? Roześmiał się od ucha do ucha. - Widziałem twoje oczy, kiedy się rozebrałem, i to byłoby doskonałą rekompensatą za każde upokorzenie. Poza tym, czy pomyślałaś, co by się stało, gdybym podjął walkę? -Jesteś bardzo silny, poradziłbyś sobie. - Mogłem odebrać im broń - przyznał. - Ale co, według ciebie, miałem z nią potem zrobić? - Zagrozić im. - Czy ja wyglądam na kogoś, kto przystawia komuś broń do skroni, a potem strzela? - Każdy może to zrobić - odparła niepewnie. - Musisz więc wiedzieć jedno: nigdy bym nikogo nie zabił. Milczał przez chwilę. - I taka jest odpowiedź na pytanie, co mogłoby zniszczyć moją nieśmiertelną duszę: morderstwo w obronie pieniędzy. Na ile pocałunków zasłużyłem? Nie mogła się nie roześmiać. Wkrótce zamknął jej usta pocałunkiem. Rozdziafl8 Lord Mayne podpisał rachunek za bardzo obiecującego roczniaka oferowanego przez stadninę Graftona i westchnął. Majordomus pojawił się w drzwiach gabinetu i po jego oficjalnym zachowaniu widać było, że jest czymś ogromnie poruszony. Rimple miał twarde zasady i jasno dawał do zrozumienia, że rozwiązłość swojego chlebodawcy może znosić tylko tak długo, jak długo będą one respektowane w pewnych granicach. -Już jest? - zapytał Mayne, chociaż doskonale znał odpowiedź. - Powóz z herbem Maitlanda zatrzymał się przy frontowym wejściu - odparł Rimple, prawie nie poruszając ustami. -Jeśli pan sobie 165 życzy, upewnię się, czy lady Maitland jest w środku. Nie zauw.i żyłem, żeby wysiadała, więc podejrzewam, iż jej lordowska most życzy sobie, aby pan do niej dołączył. Według Rimple'a to dżentelmen składa wizyty niezamężnym kobietom, nigdy odwrotnie. I salon londyński z nim się zgadza I. Mayne nie potrafił jednak przekonać o tym Imogen. Lady Maitland odwiedzała go już dwukrotnie w tym tygodniu w biały dzień, <<> służbie przy całej St. James's Street dało okazje do plotek i komen tarzy w brukowcach. Mayne wstał. Zycie było o wiele prostsze, kiedy spał z wieloni.i kobietami, a nie jak teraz wyłącznie z Imogen i to jedynie w teorii Jego poprzednie kochanki doskonale rozumiały, co znaczy reput.i cja, rozumiały potrzebę zachowania przynajmniej pozorów przy zwoitości i doceniały wagę dyskrecji. Imogen zachowywała się jak rozkapryszone dziecko, które wdziera się, dokąd chce, nie rnyśl;|< o konsekwencjach. Rimple podał Mayne'owi płaszcz. - Może jej lordowska mość zechce, aby pan towarzyszył jej podczas krótkiej przejażdżki po parku - powiedział. Mayne zrozumiał. Jeśli to on wsiądzie do powozu, Imogen nic wejdzie do jego domu i skandal będzie o wiele mniejszy. Włożył płaszcz, wybrał jeden z trzech oferowanych mu przez lokaja kapeluszy i ruszył w stronę powozu. Dziwnie się czuł, wychodząc z domu o tak wczesnej porze. Aż do ubiegłego roku rzadko szedł spać przed piątą rano, spędzając wieczory na tańcach, a noce w ramionach pięknych kobiet. Nie miał więc okazji do podziwiania skąpanych w słońcu poranków. Rozejrzał się i wzruszył ramionami. Nie będzie siebie oszukiwał - widok lśniących kropel rosy na szpiczastych liściach żonkili nic zrekompensuje mu przyjemności obserwowania kobiecych oczu zamykających się z rozkoszy. Lokaj natychmiast otworzył przed Mayne'em drzwi powozu. Czyżbym rzeczywiście obiecał wybrać się dziś na przejażdżkę? - zastanawiał się książę. Z pewnością nie. Była dopiero dziewiąta rano, 166 j| 1 DII starał się podtrzymać iluzję, że wciąż prowadzi wytworne ży-le, pomimo że ostatnio coraz częściej spędzał wieczory w domu 1 książką w ręku. Zdjął kapelusz i wsiadł do powozu. Ale zamiast impertynenckiej dziewczyny z uporem dążącej do wywołania skandalu, ujrzał całkiem szacowne towarzystwo. - Co ty tu robisz, Grissie? - Nachylił się, aby pocałować siostrę policzek. - Och, jest i panna Josephine. - Skinął głową młodszej ostrze Imogen, a w końcu i samej Imogen. - Z przykrością przybiję, że obietnica przejażdżki z tobą umknęła mi z pamięci. - Nie byliśmy umówieni - rzuciła beztrosko Imogen. - Czemu więc mam przypisać ten zaszczyt? - zdziwił się Mayne. Myślałem, że leczysz się z przeziębienia, Grissie. - Mayne zajął 1111 ej sce naprzeciwko siostry. - Najgorsze mam już za sobą. -Jednak nie zdołała oszukać bra-1.1; wciąż nie wyglądała najlepiej. Wszystko wskazywało na to, że ona iownież po raz pierwszy w tym sezonie wstała o tak wczesnej po-!'/,e. - Czemu więc zawdzięczam przyjemność spotkania się, biorąc pod uwagę twoje samopoczucie? - ponowił pytanie Mayne. Powóz w kołysał się i konie ruszyły z miejsca. - Mogę wiedzieć, dokąd jedziemy? W powozie zapanowała pełna napięcia cisza. Mayne uniósł brwi i rozejrzał się po twarzach dziewcząt. Grisel-tl.i zamknęła oczy, najwyraźniej udając, że nie słyszy pytania. I nawet |e,śli to nie ona była inicjatorką eskapady, to z pewnością ją aprobowała. Imogen patrzyła na niego z figlarnym uśmiechem. Mayne zaczynał dostrzegać, że tego uśmiechu było coraz więcej w miarę, jak ubywało smutku po śmierci męża. Czyżby zaczynała się wreszcie ujawniać jej prawdziwa natura? Musiał przyznać, że ta myśl była niezwykle kusząca. - Coś mi się zdaje, że twoja odpowiedź nie przypadnie mi do gustu - zauważył, patrząc na nią podejrzliwie. 167 ?' ,'' ; 1 -Widzisz, bardzo lubię niespodzianki - odparła Imogen. - Kie dy Annabel i Tess zaskoczyły mnie na moje urodziny... - Imogen. Wydęła usta, ciemnoczerwone i soczyste jak maliny. W takie li chwilach jak ta Mayne zastanawiał się, czy wszystko z nim w po rządku. W ogóle nie czuł pożądania, a przecież Imogen była taki pociągająca. Nachmurzył się. - No, powiedz wreszcie, jeśli łaska. Dokąd jedziemy? - Do Szkocji - rzuciła beztrosko. - Wspaniała przygoda, nic uważasz? -Jeśli to zaproszenie, nie przyjmuję. Ascot za pasem. Jestem zbyt zajęty i całkiem niezainteresowany. Kiedy to zaplanowałyście'' I dlaczego? - Proszę, jedź z nami - błagała Imogen, a jej spojrzeniu uległby każdy inny dżentelmen. Wyglądała jak uosobienie kobiecości, pa trząc na niego tak, jakby był jedynym mężczyzną na świecie zdol nym uchronić ją od gilotyny. Wjej oczach lśniły łzy, usta przepełnia ła słodycz, a piersi wolno unosiły się i opadały. - Wykluczone - oświadczył, a potem, jakby ze zwykłej ciekawe ści, dodał: - Czy planowałyście wystawić ten spektakl na scenie? -Jaki spektakl? - zapytała z niewinną miną. - Ten, który teraz odegrałaś. Uśmiechnęła się cudownie i naturalnie. -Nie myślałam o scenie, ale być może masz rację. Mogłabym zostać aktorką! Mayne niemal jęknął. Doskonale. Oto wskazał drogę do ostatecznego upadku kobiecie uparcie dążącej do zniszczenia siebie. - Ale jeszcze nie teraz - pocieszyła go Imogen. - Najpierw musimy uratować Annabel. -Annabel? Stąd ten pomysł wyprawy do Szkocji? - Naprawdę tam jedziemy! - prychnęła Griselda, otwierając oczy. Na jej twarzy widać było cierpienie. - Nie sądzisz, że tylko wyjątkowa sytuacja mogła mnie skłonić do tego, aby wsiąść do po- 168 wozu zmierzającego do Szkocji? Naprawdę wyjątkowa. - Griselda miała kłopoty z żołądkiem i unikała długich podróży. -Jeśli pytasz, czy zapomniałem, jak często wymiotowałaś mi 11.1 nogi, kiedy byliśmy dziećmi, odpowiem, że nie zapomniałem odparł, nie kryjąc irytacji. Zaczął niejasno podejrzewać, że coś jest nie w porządku. Dlac2ego Griselda miała na sobie strój podróżny? I Maczego wstała tak wcześnie? I co najważniejsze, dlaczego powóz podjechał po niego? - Imogen. Dokąd zdążamy? Powiedz prawdę. Spojrzała mu w oczy. - Do Szkocji - odparła pewnym głosem. - Do Aberdeenshire; I )o posiadłości lorda Ardmore'a. Mayne przymrużył oczy. - Wysiadam. Zatrzymaj powóz - rozkazał lodowatym tonem. \ - Nie mogę. - Złożyła ręce na piersiach. Mayne pochylił się, aby zawołać na stangreta. - Na litość boską! -jęknęła Griselda i pobladła gwałtownie. Daj mu list od Rafe'a, Imogen. Mayne bez słowa wziął list, który Imogen wyjęła z torebki, i szybko rozerwał kopertę. Mayne, Wydarzyło się coś niezwykłego; jak się okazało, istnieje członek mojej rodziny, o którym nie miałem pojęcia. W tej chwili nie mogę wyjawić nic więcej, ale muszę cię prosić o pomoc w rozwiązaniu problemu, dotyczącego mojej opieki nad siostrami Essex. Feltonowi udało się wyciszyć skandal i Annabel nie musi już wychodzić za mąż. Ale ty musisz znaleźć się w Szkocji, zanim ona i Ardrnore tam dotrą, i zrobić wszystko, żeby nie dopuścić do tego związku. Niestety, Felton nie mógł się podjąć tej podróży, mnie natomiast nie pozwoliły na to sprawy urzędowe. Gdybyś uznał za możliwe towarzyszyć Griseldzie, Imogen i Josie, byłbym Ci bardzo zobowiązany. - Kto, u licha, objawił się w rodzinie Rafe'a? - Mayne popatrzył ze zdumieniem na siostrę. 169 i Griselda znowu jęknęła. -Wciąż jesteśmy w centrum Londynu - mruknął. - I nie masz jeszcze powodu odgrywać szopki z chorobą żołądka. - Niczego nie odgrywam! - zawołała z oburzeniem Griselda, otwierając gwałtownie oczy. - Po prostu sama myśl o tym, że spędzę w powozie dwa tygodnie, sprawia, że zaczynam źle się czuć. - A wracając do tej afery z rodziną Rafe'a... - podjął Mayne. -Jakiś niezbyt sympatyczny typ zaklina się, że jest jego krewnym - odparła Griselda, znów zamykając oczy. - Z nieprawego łoża, oczywiście. Widziałam go tylko przez chwilę, ale podobieństwo do Rafe'a jest wyraźne. - A ja w ogóle go nie widziałam - stwierdziła z żalem Imogen. - To nie jest zbyt przyzwoity temat do rozmowy, szczególnie przy Josie - zauważyła Griselda. - Powinniśmy zapomnieć o tym człowieku. -Ale mnie to interesuje - zaprotestowała Josephine. - Niestety, ja także nie widziałam tego mężczyzny. -W jej oczach pokazały się swawolne iskierki; i nic dziwnego, niewiele różniła się od Imogen. Słowa Griseldy najwyraźniej nie zrobiły na Imogen żadnego wrażenia, ponieważ spokojnie dodała: - Nieprzyzwoite jest to, że Rafę i ten jego przyrodni brat urodzili się w tydzień jeden po drugim. - Było, jak było - podsumował Mayne. - Ale teraz wytłumacz mi jednak, dlaczego, u licha, mnie porwałyście. - Sądząc po odgłosie kół, opuścili już wybrukowane ulice Londynu i podążali w kierunku Great North Road. - Potrzebujemy ciebie - odparła Imogen. - Musimy ratować Annabel przed tym małżeństwem. - Z jej oczu zniknęły już wesołe iskierki, a pojawiła się gorąca siostrzana miłość. - Za późno, aby ją ratować przed czymkolwiek - oświadczył Mayne. - Nie interesuje mnie, jakie rozwiązanie znalazł Felton. Annabel podróżuje z tym Szkotem od wielu dni. Jeśli taka sytuacja nie oznacza utraty reputacji, to nie wiem, co mogłoby ją oznaczać. ^, Griselda otworzyła powieki. II 1 170 - ?, , . .> m - Aha, byłam przeziębiona. Wysłałam ci bilecik z wiadomością, ale nie doczekałam się od ciebie żadnych dowodów współczucia, żadnych kwiatów, żadnych... - Na litość boską, Griseldo! - zawołał z rozdrażnieniem Mayne. Przeziębiłaś się w... - Nagle dotarła do niego prawda. - Chcesz powiedzieć, że jedziesz z nimi? - Oczywiście. -Wiadomość o tym szybko się rozejdzie. -Wątpię. Nie wychodziłam z domu przez kilka dni. Miałam zaczerwieniony nos. - Najwyraźniej uważała to za wystarczające wyjaśnienie. - A zresztą, jest z nami Josie, cała wyprawa wygląda więc na rodzinny wypad na wieś. - Co za niedorzeczny pomysł... - Mamy najszybsze konie Rafe'a - przerwała mu Imogen. Pochyliła się i położyła Mayne'owi rękę na kolanie. - Co więcej, Rafę rozstawił konie wzdłuż całej North Road, a Ardmore prawdopodobnie musi je wynajmować. Powóz zaś jest doskonały. Możemy ic h łatwo pokonać, jeśli pogodzimy się z niewielkim dyskomfortem i trochę wydłużymy dzień podróży. - Mówisz: dyskomfort!? - Mayne gorączkowo myślał. Jego służba jest przekonana, że udał się na przejażdżkę po parku. Nie miał... Nie wziąłem ubrań - niemal krzyknął. Imogen pogłaskała go po kolanie, jakby był małym dzieckiem, które zgubiło ulubioną zabawkę. - Nie przejmuj się. Poleciłam lokajowi Rafe'a, żeby spakował walizę dla ciebie. Ubrania Rafe'a? Czy ona oszalała? - Gdzie twoja pokojówka? - warknął na siostrę. - Podąża za nami - odparła Griselda. - Uwierz mi, Garret, gdyby był inny sposób na uratowanie Annabel przed tym małżeństwem, (obym z pewnością z niego skorzystała. - Nie ma nic okropnego w tym związku - obruszył się Mayne. - Biedna dziewczyna płakała przed wyjazdem do Szkocji - upierała się Griselda. 171 - Kobiety zawsze zalewają się łzami przed ślubem. - Annabel nigdy nie płacze - wtrąciła Josie. -Ja płakałam, kiedy ojciec oznajmił, że mam poślubił Willoughby'ego - odparła Griselda w zadumie. -Willoughby był wspaniałym człowiekiem - rzekł Mayne, a kiedy Griselda milczała, dodał: - Zgadzasz się ze mną, prawda? - Oczywiście - odparła. - Nie rozumiem tylko, dlaczego musimy rozmawiać na tak przygnębiający temat, jak moje krótkotrwałe małżeństwo. Biedny Willoughby. Mayne z trudem przypominał sobie twarz szwagra. Młody człowiek zmarł nagle podczas kolacji zaledwie rok po ślubie. Podobno z przejedzenia, jak twierdzili wówczas jego rodzice. Mayne zawsze uważał, że Willoughby to sympatyczny dżentelmen. Ale może Griselda wolałaby poślubić kogoś innego. - Mogłaś ponownie wyjść za mąż w ciągu minionych dziesięciu lat. - Popatrzył znacząco na siostrę. - Rzeczywiście. - Znowu przymknęła oczy. - Nie mogę tylko pojąć, dlaczego tego nie zrobiłam. - Sarkazm nigdy nie był twoją mocną stroną, Griseldo - zauważył Mayne. - Annabel płakała, kiedy usłyszała, że musi poślubić Ardmore'a - podkreśliła Imogen. - Rozchmurzyła się dopiero, gdy uzgodniłyśmy, że wróci do nas po sześciu miesiącach. To małżeństwo było skazane na niepowodzenie, zanim zostało zawarte. Perspektywa uratowania drogiej Annabel od okrutnego losu warta jest małych zmian w naszych planach i niewielkiego dyskomfortu! -Jak możesz mówić o niewielkim dyskomforcie, skazując mnie na chodzenie w ubraniach Rafe'a? Mogłaś mi wysłać wiadomość wczoraj wieczorem. Mój lokaj jechałby teraz powozem z twoją pokojówką. - Gdybym to zrobiła, nie wyruszyłbyś z nami - odparła Imogen. - Mylisz się! - zapewnił. - Nie. Nigdy byś się nie ruszył w imię czegoś, co tak niewiele cię interesuje. - Imogen nie dała się przekonać. l, 172 Mayne zacisnął zęby. - Niestety, pod tym względem muszę się zgodzić z Imogen -powiedziała Griselda. - Jesteśmy parą egoistów. Mnie też nie cieszy myśl o podróży w dzikie szkockie ostępy. -Jednak tu jesteś - wytknął siostrze Mayne. - Ze swoją pokojówką. A ja mam podróżować bez służącego, a nawet bez zmiany ubrania. - To tylko wyjdzie ci na dobre, Garrecie - odparła, patrząc na niego z typową dla starszej siostry zarozumiałą pewnością siebie. - Zbyt wielką wagę przywiązujesz do stroju. Pomyśl o tym, mój drogi. Poczuł przypływ takiej złości, że nie miał już ochoty na rozmowę. Zaszył się więc w kącie powozu i zamknął oczy. Wiele by dał, aby mógł przespać całą drogę do Szkocji. Rozdział 19 L rzez kilka następnych dni Annabel i Ewan trzymali się zasady: dziesięć pocałunków dziennie i żadnych pytań. Raz na jakiś czas któreś z nich zaczynało zadawać pytanie i nagle milkło. Czasem druga ze stron odpowiadała dla samej tylko przyjemności udzielania odpowiedzi i pomimo że pytanie nie dotyczyło pocałunków. Annabel zauważyła, że Ewan, krok po kroku, ze wzrokiem pełnym współczucia, wydobył z niej prawdę o położeniu jej ojca. - A więc przez hazard stracił wszystkie pieniądze? - zapytał pewnego dnia, gdy powóz z turkotem pokonywał kolejny odcinek drogi. - To nie było tak! - zaprotestowała Annabel. - Tata nigdy nie 11 prawiał hazardu. - Zabieranie pieniędzy z domu i stawianie na konia, to przecież nic innego jak hazard. - Spojrzał na nią znad talii kart. -1 powiem ci coś jeszcze, dziewczyno, nie podoba mi się, że wykorzystywał ciebie do prowadzenia ksiąg. 173 - Ale ja to lubiłam - przekonywała Annabel. -Wobec tego ojciec powinien cię za to całować po nogach stwierdził Ewan. Jego oczy znów się śmiały. Nieoczekiwanie zsuń;)I się na podłogę powozu, przedstawiając, co powinien robić ojciec. Annabel się zamyśliła. Ewan nigdy by nie wpadł w szpony hazar du. Wydawał się całkowitym przeciwieństwem jej ojca. Dotarli już do terenów górzystych i koniec podróży był coraz bliższy. - Myślę, że moglibyśmy poprosić ojca Armailhaca, żeby udzielił nam ślubu w dniu naszego przyjazdu - zaproponował nieoczekiwa nie Ewan podczas lunchu. - Co ty na to, moja droga? Było coś szczególnego w tym szkockim „r" w zwrocie „moj.i droga" i Annabel pomyślała, że nigdy nie zdoła powiedzieć „nie", jeśli będzie się tak do niej zwracał. - Rafę byłby szczęśliwy, wiedząc, że postąpiłeś zgodnie ze złożo nym zobowiązaniem - powiedziała. - Tak, ale pomyśl, że im więcej mija czasu, tym większe prawdopodobieństwo, że mogę się rozmyślić i uciec gdzieś w góry. Nie mogła się nie uśmiechnąć, widząc w jego oczach wesołe iskierki. - To rzeczywiście poważny argument - przyznała. - Oczywiście, stryj Pearce przystąpi do akcji i poślubi cię, aby ratować honor rodziny. Tym bardziej że tak znakomicie grasz w karty. - Zawsze uważałam, że poczucie odpowiedzialności to bardzo cenna rzecz u męża. - Do licha, Annabel - jęknął, przeczesując nerwowo włosy. -Wyjdziesz za mnie natychmiast? Proszę. Inaczej zaraz padnę trupem u twoich stóp. - Myślałam, że ci wszystko jedno, kogo poślubisz. -Terazjuż nie. -Wobec tego zgadzam się - odparła. -1 to jest naprawdę uczciwa odpowiedź. Uśmiech na jego twarzy był balsamem dla jej serca. 174 -Moje pocałunki zostawiam sobie na wieczór - powiedział. I jeszcze jedno, Annabel, ostrzegam cię, że wycofuję się z tej idiotycznej zasady: żadnych pocałunków w sypialni. Jesteś moja. Potraktujmy to jako właściwe oświadczyny i zapomnijmy o tym, co było w Londynie. Z trudem przełknęła ślinę. -Poproszę, żeby Mac wysłał wiadomość do ojca Armailhaca - ciągnął Ewan. - A teraz przesiądę się na konia i będę jechał przy powozie, inaczej nie zdołam wstrzymać się z pocałunkami do wieczora. Annabel była zaskoczona, jak bardzo jej serce radował widok bezkresnych lasów. Lubiła starannie utrzymane zielone angielskie pola i kępy zarośli. Jednak było coś niezwykłego we wzgórzach po-tośniętych dostojnymi jodłami. Ogromne ptaki -jastrzębie, sokoły? krążyły wysoko nad wierzchołkami drzew. Ewan jechał tuż przy oknie powozu, wiatr rozwiewał mu czuprynę. Rudowłosy i muskularny - Szkot z krwi i kości. Annabel czuła, jak radość przepełnia jej serce. Głupiejesz, dziewczyno, skarciła się w duchu. Z jego powodu. Ale co w tym złego? Przyszły mąż uśmiecha się do niej w piękny majowy dzień. Problem był w tym, że mogła jedynie myśleć o pytaniach, które chciała mu zadać. - To nie jest pytanie za pocałunek - powiedziała mu tego wieczoru. Znajdowali się w starej, wspaniałej gospodzie, w której gościł kiedyś król Jerzy VI, zanim ruszył do Anglii. Po prawdziwie królewskiej kolacji zostali wreszcie sami. Srebrne patery z owocami lśniły w świetle świec. Annabel przez chwilę obserwowała Ewana znad kruchego kieliszka ze złocistym koniakiem. - Ile miałeś lat, gdy utonęli twoi rodzice? - Siedem. - A rodzeństwo? - To były bliźnięta. Pamiętam jedynie, że ciągle płakały po nocach. Kiedy jedno cichło, drugie natychmiast zaczynało. Mama i niania bezustannie biegały między ich łóżeczkami, a mnie to niezwykle bawiło. 175 - A więc pamiętasz rodziców? Ja swojej mamy prawie już nic pamiętam. W jego oczach odbijało się światło świec, nie widziała ich więc zbyt dokładnie. - Przypominam sobie matkę, ale ojca niestety nie - odparł z żalem. - Przykro mi - wyszeptała. - Imogen nie pamięta matki w ogóle i wiem, jak bardzo cierpi z tego powodu. Kiedy była mała, zawsze prosiła, żeby opowiadać o mamie. - Ale to chyba tylko część problemów twojej siostry. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Nachmurzyła się. - To nieobliczalna dziewczyna, która zatraca się w smutku. Najpierw uciekła ze swoim przyszłym mężem i mam dziwne uczucie, że sama go do tego nakłoniła, a potem rzuciła się na mnie. Niebezpieczna kobieta. Annabel wiedziała, że powinna bronić siostry, ale w głębi duszy cieszyło ją, że to nie Imogen Ewan chciał poślubić. - Nie powinieneś tak mówić. W końcu ty zaprosiłeś ją do hotelu. - Ale najpierw zaproponowałem, żeby za mnie wyszła. Annabel zmarszczyła brwi. - Każdej kobiecie proponowałeś małżeństwo? - Nie każdej - odparł Ewan. - Tylko dwóm... może trzem. - Ale małżeństwo to poważna decyzja! - zawołała Annabel. -Jak możesz, u licha, traktować to tak niefrasobliwie?! Wzruszył ramionami. - Nie -widzę w tym nic wstrząsającego. - A zatem - powiedziała wolno - dla ciebie to bez znaczenia, czy jako przyszłą żonę przywieziesz do domu mnie czy moją siostrę? - Nagle poczuła ucisk w żołądku. Ewan uśmiechnął się szelmowsko. - Właściwie, kiedy się zastanowię, to myślę, że twoja siostra byłaby lepszą panną młodą niż ty - rzekł z namysłem. Spojrzała na niego gniewnie. 176 '?? -Jesteś t^k zmysłowa, że potrafisz doprowadzić mę^CZyZnę do szaleństwa. A ja bym tego nie chciał. - Nie wykonał żadneg0 ruchu, ale było coś v^jego oczach, co sprawiło, że poczuła się be^woina; jak wtedy gdy ją całował. - Dlaczego nie? - zapytała. - Nie na^żę do mężczyzn, którzy łaszą się do swoicn zon jak pieski salonowe. —Jego wzrok był jak pieszczota. - Pornygiałem; że jednak zaryzykuję zrobienie z siebie głupca. -Ale przy Imogen nie musiałbyś ryzykować, tak? - cisnę}a Annabel. -Uważałem Imogen za dobrą kandydatkę na żonę5 ponieważ jest Szkotką. Poza tym była nieszczęśliwa, a ja mógłbym udzielić jej wsparcia, którego bardzo potrzebowała, i nade wszyst^ nje d0_ prowadziłaby mnie do szaleństwa. Nie wątpiłem, że byłoby nam ze sobą dobrze, kiedy już doszłaby do siebie. -A więc zrobiłbyś to z dobrego serca! - Popatrzyć na nieg0 / fascynacją. Uniósł bfwi. - A nie powinienem? Biedna dziewczyna groziła, że prześpi się /, lordem M3yne'em. Miał wiele kochanek i nie sądzę, ?e Imogen powinna się 2 nim wiązać. - Poprosiłeś więc, aby za ciebie wyszła... - Tak, ale dziewczynie chodziło jedynie o romans- - Zaprosiłeś ją zatem do swojego pokoju - ciągnęła Ąnnabel, łypiąc gniewni^- - Tylko p° to, aby ją od tego pomysłu odwieść. - Każdy tiwodziciel tak mówi - prychnęła. - Byłem wobec niej szorstki, wierząc, że to ją odstrasZy. Zrobiłem wszystko, by jej uzmysłowić, na co się decyduje, { moj pian okazał się nie-zawodny. -Jak tego dokonałeś? Uśmiechnął się tajemniczo. - Powiedziałem jej, że będzie musiała spać ze mną nagQ. Jego oczy wyrażały tyle grzesznych myśli, że Annabe} czuła, jak przez jej ciałc? płynie strumień pożądania. 12 - Droga do marz^n *?' ' - Twierdzisz, że cudzołożne kobiety nie mają na sobie.. - Nigdy. - Pokręcił głową. - Nie wiedziałaś o tym? - Nie, właściwie... teraz, kiedy... ^ Potem wyraziłem nadzieję, że wie, jak zadowolić mężczyznę. Annabeł się skrzywiła. - To nie było zbyt eleganckie! - Nie zamierzałem być miły - odparł. - Chciałem, by ta niemądra dziewczyna w końcu się opamiętała. A potem powiedziałem coś, co, jak sądzę, odniosło wreszcie pożądany skutek. - Co? - spytała Annabeł , ; Spojrzał na nią wymownie. - Och, w porządku. Potraktuj to jako pytanie. - Powiedziałem jej, że najbardziej lubię króliczy pocałunek. Spojrzała na niego ze zdumieniem. : * - Ze co lubisz?! Pokręcił głową. -Tak wiele do nauki... i tylko jedno życie. - Znowu się roześmiał, ale Annabeł nie miała zamiaru ustąpić. - Imogen wiedziała, co to znaczy? Nie mogę uwierzyć! - Annabeł często rozmawiała z kobietami na wsi, ponieważ prowadził;i z nimi rozliczenia. Imogen zostawała w domu, marząc o Dravenk\ Skąd więc mogła wiedzieć, co to za pocałunek, skoro Annabeł nigdy o nim nie słyszała? - Czy my już tak się całowaliśmy? - zapytała. Roześmiał się jeszcze głośniej. - Nie. Przykro mi, Annabeł, ale nie wyciągnęłaś odpowiednich wniosków z tego, co usłyszałaś na wsi. A teraz jesteś mi winna kilk.i całusów. - Znalazł się przy niej tak szybko, że nawet nie zauważyła, kiedy wstał. Straciła głowę, myśląc jedynie o tym, jak bardzo go pragnie. - Czy to był właśnie króliczy pocałunek? - zapytała, sadowiąc się na krześle. - Nie. - Wziął talię kart z obudowy kominka. - Chcesz zagrać? Nauczę cię różnych sztuczek, żeby stryj, kiedy obedrze cię ze skó- 178 i y, nie miał dużych wyrzutów sumienia. Chociaż nie zauważyłem, zęby kiedykolwiek je miał. - Znam się na grze - zapewniła Annabel, decydując, że powinni trzymać się z daleka od tematów, które prowadzą do pocałunków. To ulubiona rozrywka Josie. -W takim razie będziemy grali o fant - rzekł Ewan z podejrzanym błyskiem w oku. Annabel się uśmiechnęła. = •-???.'..? - Do pięciu rozdań? '-,•. Ewan wygrał pierwsze rozdanie, ona drugie. On wygrał trzecie, ona czwarte. - Gdybym cię nie znał, mógłbym przysiąc, że oszukujesz. Tym razem jednak wygrana będzie moja - zapewnił Ewan, patrząc w karty. -Widzisz, bardzo chcę mieć twój fant. - Spojrzał na nią tak, że aż krew szybciej zaczęła krążyć w jej żyłach. Zerknęła w swoje karty, ale Ewanowi udało się wprowadzić wjej głowie zamęt. Tym razem jego wzrok był inny. Sprawiał, że mogła myśleć jedynie o sypialni i o wspólnej nocy. Położyła kartę na chybił trafił. Wyciągnął rękę i powiódł palcem po jej policzku. Zadrżała i wyłożyła kolejną kartę, w ogóle bez zastanowienia. - Chyba straciłam fant - zauważyła po chwili. - Czego zażądasz? - Uśmiechnął się leniwie i Annabel nagle poczuła się tak, jakby jego spojrzenie spod na wpół przymkniętych powiek ją sparzyło. -Wydajesz mi się jakiś inny - powiedziała. -To znaczy? - Zwykle patrzysz na mnie, jakbym cię bawiła. Właściwie na cały świat spoglądasz jak na zabawne widowisko. - Nie bawisz mnie - odparł z wymuszonym uśmiechem. Czuła, że się rumieni. - Nie wtedy, gdy pragnę cię tak bardzo jak teraz - dokończył. Teraz już całkiem spąsowiała. - Masz na sobie ciemnoniebieską suknię, kolor raczej niezbyt odpowiedni do podróży, ale tak wspaniale pasujący do twoich włosów. 179 Mogę wymienić nawet najdrobniejszy szczegół twojego ubrania: od brokatowych ozdób dookoła rękawów do maleńkiego frędzelka przy ramieniu. - Ta suknia jest prezentem od Imogen. - Annabel usiłowała zmie nić temat. Instynktownie czuła, że sytuacja wymyka się jej spod kon troli. Ale jego uśmiech coraz bardziej ją zniewalał. -1 wszystko, o czym mogę myśleć - ciągnął - to, żeby ściągną/ z ciebie odzienie. - Annabel zaparło dech w piersiach. - Czas na spoczynek - rzuciła pospiesznie i wstała. On też się podniósł, ale jego oczy wciąż były utkwione w jej oczach. -Jak sobie życzysz. - Z podgłówkiem między nami - dodała. I nagle zamarła. - Czy ty... masz zamiar zażądać tej nocy, abym wykupiła swój fant? Uniósł jej brodę. - A chcesz, żebym to zrobił? - Nie - wyszeptała, widząc, że jego usta zbliżają się do jej ust. - Nie. -W jej głosie było błaganie. Jęk Annabel zamarł w pocałunku. Długo trwało, zanim Ewan oderwał się od niej i, przeczesując dłonią włosy, burknął: - Cholera. -Co? - Niewiele brakowało, bym stracił nad sobą kontrolę. - W jego głosie znowu pojawił się kpiący ton. - A myślałem, że nigdy do tego nie dojdzie. -W twoim znakomicie zorganizowanym życiu jest to prawic niemożliwe, tak? - Rzeczywiście. - To takie proste - zauważyła, obserwując, jak Ewan zgarnia karty i odkłada na miejsce. - Mac myśli o wszystkim. Dlatego jesteś zawsze pogodny. - Owszem - odparł. - Mac to prawdziwy skarb. 180 - A więc nigdy nie tracisz panowania, ponieważ nie ma takiej I w itrzeby - podsumowała. Uśmiechnął się krzywo. - Musisz być dla mnie dobra. Nagle dotarło do niej, że straciła fant. Powinna była bardziej skoncentrować się na grze. Teraz może ją zmusić do publicznego inzebrania się albo do czegoś równie skandalicznego - Łatwo trzymać się w ryzach, kiedy nie ma nic, co mogłoby w tym przeszkodzić - powiedziała sucho. -Jeśli nie liczyć ciebie - odparł, stojąc tuż przed nią. - Ty mi w tym przeszkadzasz. Annabel nie mogła się nie uśmiechnąć. Od pewnego czasu wszystko przebiegało zgodnie z rytuałem, jak w prawdziwym małżeństwie. Annabel rozbierała się przy pomocy pokojówki, a potem wskakiwała do łóżka. Trochę później przychodził Ewan, jeszcze wilgotny po kąpieli, zrzucał z siebie ubranie i w bieliźnie wsuwał się do łóżka. Po chwili wstawał w poszukiwaniu czegoś, co mógłby umieścić między nimi, ponieważ wciąż utrzymywał, że byłaby to prawdziwa katastrofa, gdyby się obudził, trzymając Annabel w ramionach. - Mężczyzna czułby się szczęśliwy, gdyby mógł się kochać rano, w południe i wieczorem - powiedział pewnego wieczoru. - Chociaż rano to najlepsza do tego pora. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Wiedziała. Godziny spędzone na słuchaniu wiejskich kobiet opowiadających o swoich małżeńskich problemach wiele ją nauczyły. Dziś wieczorem wszystko jednak było inaczej. Zmęczenie, które Annabel zwykle czuła po całodziennej podróży, rozpłynęło się nagle, ustępując miejsca niezwykłemu podnieceniu. Intrygowało ją, czego Ewan może zażądać. Kiedy wszedł do pokoju, starała się patrzeć na niego tak, jak wtedy na balu u lady Feddrington, kiedy go jeszcze nie znała. Był wysoki i wspaniale zbudowany... ale dalsze wymienianie cech przyszłego 181 męża nie powiodło się, ponieważ na widok jego klatki piersiowej, wróciła myślami do niedawnego pikniku. I... - Ewanie! - zawołała. - Co ty robisz? - Nie będę spał w koszuli - odparł stanowczym tonem. - Spodenek nie zdejmę, oczywiście, dla dobra nas obojga. Mój tors widziałaś już wcześniej, a kiedy się pobierzemy, będziesz go oglądał.) •wiele razy. Annabel z trudem przełknęła ślinę. Ewan ściągnął koszulę prze/ głowę i widok jego nagich ramion, zamiast wprawić ją w zakłopotanie, wywołał uczucie pieczenia w żołądku. Jego tors zwężał się ku szczupłym biodrom, do których ciasno przylegały białe spodenki. Annabel przymknęła oczy i nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo ich ciała harmonizują ze sobą. Tej nocy ich łoże było wielkim, rzeźbionym monstrum, które wyglądało, jakby zostało przeniesione ze średniowiecza. Ewan położył się i materac ugiął się pod jego ciężarem. -Jak dobrze, że to nie nasza noc poślubna, ponieważ to łoże mogłoby tego nie wytrzymać - mruknął, naciągając na siebie okrycie. - Nie zapytałaś mnie, co znaczy króliczy pocałunek, moja droga? - zauważył Ewan. Zagryzła wargę, obserwując go w bladym świetle świec. Jego oczy były intensywnie zielone. - Mowa tu o króliku z miękkim, aksamitnym futerkiem - wyszeptał, przysuwając się do Annabel. Annabel usiłowała myśleć o królikach i pocałunkach, ale ciało Ewana było tak blisko... Miała wrażenie, że czuje bijący od niego żar. Ewan patrzył na przyszłą pannę młodą i powtarzał sobie po raz setny, że potrafi panować nad sobą. Annabel oddychała bardzo płytko, a Ewan zauważył, że patrzyła na niego z upodobaniem, co sugerowało, że nie wyrzuci go z łóżka. Chyba że... - Annabel? Dlaczego zamknęłaś oczy? Czyżbyś się nie bała? Na szczęście zobaczył, jak kąciki jej ust drżą w uśmiechu. .— Czy to jest pytanie? ' ? ;''. 182 : : '.'-\;v :;, '.? \ ' - Tak - mruknął. - I nagle, jakby nie mógł już dłużej czekać, chwycił swoją przyszłą żonę w ramiona. Całował ją, aż drżała w jego objęciach, aż obydwoje byli bliscy utraty zmysłów, aż jej język stał się tak samo zuchwały jak jego. Potem powoli obrócił się na plecy, ciągnąc ją za sobą. Annabel gwałtownie otworzyła oczy. Popatrzyła w dół i między jej brwiami pokazała się maleńka zmarszczka. Ewan mógł się domyślić, co ją spowodowało. - Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze - powiedział, przyciągając jej głowę do siebie. - Obiecuję. Nie musisz się mnie obawiać, Annabel - wyszeptał, i znowu zaczął ją całować, aż wplotła palce w jego włosy i oddała pocałunek. Oderwał się od jej ust dopiero wtedy, gdyjego dłonie przesunęły się w dół i natrafiły na najpiękniejsze pośladki, jakie kiedykolwiek widział w życiu. Zamiast więc kontynuować pieszczotę, która mogłaby doprowadzić go do szaleństwa, przekręcił Annabel tak, aby ją mieć pod sobą, i czekał, aż odzyska nad sobą kontrolę. Była urzekająco piękna nawet leraz, gdy tak mocno zaciskała oczy. Delikatnie całował jej powieki i subtelny łuk warg, ale Annabel wciąż nie otwierała oczu. - Nie chcesz wiedzieć, co to jest króliczy pocałunek? -wyszeptał wprost do jej ucha, gryząc je lekko. Westchnęła cicho i odemknęła powieki. -Już mi wspomniałeś, o co chodzi - odparła głosem ochrypłym i matowym, i niewiele brakowało, by Ewan znowu stracił nad sobą kontrolę. Wziął głęboki oddech. - Nie jesteś ciekawa, skąd to określenie? -Jestem - wyszeptała. Przesunął stopę w dół po jej aksamitnych, smukłych nogach i zastanawiał się, czy będzie w stanie zatrzymać się w porę. Z pewnością tak. Nie po to trenował sztukę panowania nad sobą przez tyle lat, aby go zawiodło w chwili, gdy go najbardziej potrzebował. 183 1 Powoli położył dłoń na krągłej piersi. Annabel znów zamknęła oczy. Jego palce zaczęły pieścić brodawkę. Ciało dziewczyny wygięło sic w łuk, a jej ręka kurczowo zacisnęła się na przegubie jego dłoni. - Ewanie! - powiedziała drżącym głosem, ale nie otworzyła oczu i Ewan potraktował to jako zachętę. - Tak, najdroższa? - wyszeptał, wciąż trzymając dłoń na jej piersi. Znowu zaczął ją całować, a pożądanie, którego już nic nie mogło zatrzymać, wybuchło z siłą letniej burzy. Wiła się pod pieszczotą jego dłoni, jęcząc cicho, co jeszcze bardziej rozpalało w nim krew. Jego dłoń powoli przesunęła się z piersi na płaski brzuch i smukłe udo, a po chwili dotarła do skraju nocnej koszuli. Otworzyła gwałtownie oczy. - Co ty wyprawiasz? - zawołała, chwytając go za dłonie. To był czas na kolejny pocałunek. Całował ją tak długo, aż poddała się, zwolniła uścisk palców i zarzuciła mu ręce na szyję. A wtedy, zanim zdołała go powstrzymać, błyskawicznie powędrował dłonią do wewnętrznej strony ud, aż dotarł do... Zesztywniała. - Myślałam, że nie będziemy... - Z trudem łapała powietrze. - Nie będziemy - powtórzył. - To tylko inny rodzaj pocałunku. Otworzyła oczy i spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek. - Nigdy o tym nie słyszałam! - Nie mogłaś nauczyć się wszystkiego na wsi. - Starał się mówić spokojnie, podczas gdy jego palce błądziły po najdelikatniejszych włosach, jakie kiedykolwiek dotykał. Jego oddech przyspieszył. - Nie sądzę, żeby to było właściwe - upierała się Annabel. - My nie... Ewan stłumił cichy jęk pocałunkiem, pieszcząc Annabel tak długo, aż rozluźniła się, ciałem wstrząsnął dreszcz, a z ust wyrwał się krzyk. Wtuliwszy się w jego ramiona, zamarła. - Pocałunek, Annabel - powiedział, zdając sobie sprawę, że jego panowanie nad sobą słabnie. Jeszcze chwila, a... - Moja nagroda... M iffl 184 i W milczeniu usiłowała przyciągnąć do siebie jego twarz. - Nie - mruknął. - Nie o to chodzi. - I nagle, zanim zdążyła otworzyć oczy i wyskoczyć z łóżka, zsunął się nisko. Annabel, jeszcze nie w pełni przytomna, poczuła na udach napór lego ciała. Chociaż Ewan twierdził, że wszystko będzie w porządku, ona wcale nie była tego pewna. Ale Ewan całował ją tak długo, aż zapomniała o obawach. W końcu zdjął rękę z jej piersi i... - Co robisz? - zawołała zaskoczona chrapliwym tonem swego głosu. Leżał między jej nogami, a ona wyglądała jak dziewka z koszulą podciągniętą aż do pasa. Dotykał jej, a ona nic nie mogła na to poradzić. Jęknęła błagalnie. On ją widział. Nie powinien. - Ewanie! -wydusiła zdławionym głosem, ale nie odpowiedział. Nie odważyła się nawet drgnąć. Zacisnęła więc mocno powieki i zanurzyła się w aksamitnej ciemności, w której nie było nic poza płomieniami palącymi całe ciało. Wygięła się w łuk, napierając na Ewana z całej siły i usiłując wykrzyczeć jego imię. Ale z jej ust wyrwał się tylko krzyk. Usiłowała sobie przypomnieć, jak się to nazywało, ale nie pamiętała nawet własnego imienia. Wszystkie doznania jej skupiały się na pieszczocie jego warg. -Ja nie mogę... nie mogę - mamrotała... Nagle przeszył ją dreszcz. Ciało eksplodowało w spazmie rozkoszy, jakiej jeszcze nigdy dotąd nie zaznała. Potem na wpół przytomna osunęła się bez sił na łóżko. Rozdział 20 D wa dni później wczesnym popołudniem ruszyli w dalszą drogę. Kiedy Ewan zdecydował się przesiąść na konia i jechać obok powozu, 185 Annabel, nie mogąc się oprzeć znużeniu, zwinęła się w kłębek na poduszkach siedzenia i zapadła w sen. Zbudziło ją wrażenie, że powóz przechyla się na bok. Postanowiła sprawdzić, co się stało, lecz zanim doszła do siebie, gwałtowny wstrząs rzucił ją na ścianę, po czym nastąpiła cała seria niesamowitych zgrzytów, gdy powóz zaczął się osuwać. Ostanie, co usłyszała, to potężny trzask odrywającego się solidnego kawałka drewna. Wylądowała z hukiem na drzwiach powozu, które teraz służyły za podłogę. Wtem ciszę rozdarły krzyki ludzi i rżenie koni. Wstrzymała oddech i wsłuchiwała się w głosy koni. Zwierzęta były przerażone, ale najwyraźniej nic poważnego im się nie stało. Nagle dobiegł do niej krzyk Ewana: -Annabel! Annabel, słyszysz mnie? - Wjego głosie słychać było trwogę. -Ewanie! - odkrzyknęła, klęcząc na drzwiach. -Jestem tylko trochę poobijana. - Ujęła pognieciony kapelusz i odłożyła na bok. - Co z końmi? -Jakes zdołał je uwolnić, zanim powóz zaczął się staczać. Teraz najważniejsze, żeby wyciągnąć ciebie. - A potem usłyszała tuż przy ścianie powozu: - Nie bój się. Jestem przy tobie. - Nie boję się - zapewniła. Prawdę mówiąc, miała już dosyć jazdy w powozie. Teraz będzie mogła trochę się rozprostować, zanim ruszą dalej. - Musimy go odwrócić - rzekł Ewan nadal z lękiem. Jego troska sprawiła Annabel radość. - Potrzebuję kilku minut, aby się zastanowić, jak to zrobić najlepiej. Nie mogę dopuścić, aby spotkało cię przy tym coś złego. W rowie jest trochę wody, co niestety nie ułatwi nam pracy. Rzeczywiście woda zaczęła się sączyć przez framugę drzwi. Annabel podniosła się z kolan i oparła o ścianę powozu. - Dużo tej wody? - zapytała, starając się zachować spokój. Dokoła drzwi tworzyła się błotnista kałuża i zaczęła się wlewać do jej pantofli. Annabel chwyciła pomięty kapelusz, zanim zanurzył się w mazi. 186 - Nie tyle, żebyś utonęła. Najwyżej do kostek. Annabel zmarszczyła brwi. Okno powozu znajdowało się tuż nad nią, ale mogłaby się przez nie wydostać. - Ewanie! - zawołała. - Czy okno powozu można otworzyć? - Niech ci nie przyjdzie do głowy przeciskać się przez nie. Nie dasz rady - odparł, po czym krzyknął coś do swoich ludzi. - Dam radę - obruszyła się Annabel. Brudna woda była zimna jak lód. - Tylko nie mogę go dosięgnąć. - Poczekaj chwilę! - Powóz zakołysał się pod ciężarem Ewana, i zaraz potem jego twarz pokazała się w zabłoconej szklanej tafli. Halo! - zawołał, szczerząc zęby w uśmiechu. - Ale masz piękne uczesanie. Wykrzywiła się do niego i wskazała na kałużę, chlupoczącą pod jej nogami. Spojrzał w dół i zmarszczył brwi. - Odwróć się - polecił. Zrobiła, co mówił, i ukryła twarz w poduszkach siedzenia. Ale zamiast brzęku tłuczonego szkła usłyszała trzask wyrywanego z fu-(ryn okna. Kiedy odwróciła się ponownie, promienie słońca zalały wnętrze powozu. - Zaczekaj jeszcze sekundę - rzekł. - Muszę zebrać siły... - Po chwili pojawił się znowu, wsunął się do połowy przez okienny otwór i wyciągnął do Annabel ręce. - Chodź, skarbie - powiedział. - Wyjmę cię jak dziecko z łóżeczka. - Cieszę się, że tak bardzo cię to bawi. - Annabel skrzywiła się, ale posłusznie wyciągnęła się w kierunku Ewana. Jego ogromne dłonie zacisnęły się na jej dłoniach i po chwili zdecydowanym, pewnym ruchem pociągnął tak mocno, że prawie pofrunęła. Ewan mocno chwycił ją wpół, wyciągnął przez okno i posadził na dachu powozu. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że udało ci się to zrobić. -Jaki to problem podnieść takie piórko jak ty? Annabel nigdy nie roniła łez, że ma bujne kształty. Podobała się sobie i wszystko wskazywało na to, że mężczyznom podobała 187 się również. Tak czy inaczej, z pewnością nie była piórkiem, które rzucone do góry, mogłoby się unieść na wietrze. Ewan zdjął surdut i podwinął rękawy. Cienki materiał koszuli uwydatniał wspaniał;| muskulaturę torsu i ramion. Annabel z trudem przełknęła ślinę, wracając w myślach do pikniku. -Jak zyskuje się takie mięśnie? - zapytała. - Wydobywając panny z kłopotów. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Powóz przechylił się lekko, gdy Ewan skoczył w dół, rozbryzgując wodę. Uniósł wysoko ręce. - Skacz! Annabel nie mogła powstrzymać uśmiechu. Gdyby tam w dole stał Anglik, obawiałaby się, że jej nie utrzyma. Ale Ewan... Wstała. Z dachu mogła widzieć ogromne połacie ciemnoszma-ragdowych lasów, z których przepastnych głębi wylatywały gromady ptactwa jak latające ryby, ślizgające się po powierzchni oceanu. Powietrze było chłodne i rześkie. Pachniało jodłą, świeżą iglastą ziemi;| i wiosną. - Annabel! - zawołał Ewan. Spojrzała w dół i skoczyła bez chwili wahania. Wylądowała w jego ramionach szczęśliwa jak dziecko, które po raz pierwszy zeskakuje z drugiego stopnia schodów. Jego ramiona zamknęły się wokół niej i przez chwilę Annabel nie czuła nic poza żarem muskularnego ciała. Pachniał mydłem, potem i suszonym na słońcu lnem. Jak przez mgłę słyszała głosy ludzi Ewana cieszących się, że nic już jej nie grozi. W pewnej chwili Ewan ujął ją pod brodę i spojrzał na nią szmaragdowozielonymi oczami. - Zapytaj mnie o coś, dziewczyno - rozkazał. - Mamy niewykorzystany limit pocałunków. - Zechcesz mnie wreszcie postawić na ziemi? - Moja odpowiedź brzmi: nie - odparł i zamknął jej usta pocałunkiem. Jego wargi były tak samo mocne, jak ciało. Wyglądał jak ogromny, poczciwy drwal, ale całował jak grzeszny lord, hulaka, który znał najciemniejsze sekrety jej serca, pragnienia, o którycli 188 istnieniu nic nie wiedziała, zanim nie obudziły ich jego pocałunki. W końcu oderwał się od niej i Annabel uświadomiła sobie, jak to dobrze, że wciąż trzymał ją na rękach; miała przemoczone stopy, a ciałem wstrząsały dreszcze. Tym razem się nie uśmiechał. - Milordzie! - zawołał Mac. - Człowiek, którego wysłaliśmy, żeby się rozejrzał po okolicy, właśnie wrócił i twierdzi, że cztery kilometry stąd jest wioska. Może zechcecie się państwo tam przejść, ;i my zajmiemy się naprawą powozu. Pozostałe powozy są nie dalej jak godzinę drogi za nami i kiedy się tylko pojawią, wyślę je natychmiast za państwem. Ewan pomógł Annabel wspiąć się po skarpie w górę, zostawiając za sobą potrzaskany powóz, leżący na boku jak zestrzelony w locie ptak. - Annabel i ja weźmiemy konia i pojedziemy do wioski - rzekł Ewan. -Wyślij po nas powóz, abyśmy mogli jechać dalej i poszukać na noc gospody. Annabel pokręciła głową, ale Ewan nie zamierzał ustąpić. - Nie mamy damskiego siodła, Annabel; będziesz musiała jechać ze mną. - Te konie nie są dostateczne silne, aby unieść nas oboje. Weźmiemy dwa, a ja poradzę sobie bez damskiego siodła. Ewan uniósł brwi, ale już nie dyskutował. - Wspaniale - rzucił tylko i odwrócił się do Maca. Przysłuchiwała się ich rozmowie, a kiedy dotarło do niej, że Ewan zamierza zabrać kilku ludzi, aby ich eskortowali do wioski, pociągnęła go za rękaw. - Powinni jechać przed nami - powiedziała. Spojrzał na nią z zakłopotaniem, ale przyjął propozycję bez komentarza. Annabel wydawała się lekko zaskoczona; to ogromna rzadkość znaleźć mężczyznę, który akceptuje udzieloną mu radę bez dyskusji. Ojciec nigdy by na to nie przystał. 189 Niebawem czterech forysi pogalopowało do wioski, żeby sprowadzić kogoś do pomocy i furmankę na wypadek, gdyby powóz nic był zbyt długo zdolny do dalszej jazdy. Annabel odwróciła się do koni skubiących na poboczu trawę. Jakiś czas przechadzała się między nimi, aż znalazła rudobrązowego wała cha z czarną grzywą i ogromnymi łagodnymi oczami. Wyciągnęła rękę Koń posłusznie przestał jeść i parsknął wprost w wysuniętą dłoń. -Jak się nazywasz, mój piękny? - zawołała, ale on tylko dotkną,I wargami jej palców i potrząsnął uzdą. - Nazwę cię więc Ginger -powiedziała. - Ginger był moim pierwszym koniem, a ty jesteś do niego bardzo podobny. Ewan zarzucił siodło na Gingera i odwrócił się do Annabel. - Pomóc ci wsiąść? - Nie, dziękuję - odparła Annabel. Forysie i stajenni zebrali sic przy drodze, czekając na polecenia. Mac wciąż krążył wokół powozu, rozbryzgując błoto i wciąż zastanawiając się, jak go podnieść, aby nie spowodować dalszych uszkodzeń. - Przejdę się trochę z tym dżentelmenem - zdecydowała Annabel. Ginger najwyraźniej lubił spacer i... Annabel, co okazywał w do syć szczególny sposób, odwracając łeb i parskając jej prosto w ucho Ewan dołączył do niej po chwili. Jego włosy w promieniach słońci wyglądały tak, jakby uwięzły w nich pryzmatyczne barwy rubinu. Powoli oddalali się od pokrzykiwań ludzi pracujących przy powozie. Droga skręcała i Annabel, obejrzawszy się za siebie, stwierdziła, że znaleźli się już poza zasięgiem wzroku. - Podasz mi teraz rękę? - zapytała. Wskoczyła na siodło i poprawiła spódnice. Ewan wciąż stał przy grzbiecie konia i patrzył na nią jak zaczarowany. Uniosła brew. - Ładne pończoszki. - Starał się, żeby zabrzmiało to naturalnie, ale jego błyszczące oczy mówiły same za siebie. Annabel zerknęła w dół na swoje koronkowe pończochy, których śnieżna biel widoczna była od szczupłych kostek aż do miejsca powyżej kolan. 190 - Teraz wiesz, dlaczego nie chciałam dosiąść konia przy twoich 1 udziach - zauważyła, śmiej ąc się szeroko. Objął dłonią jej kostkę. - Masz piękne nogi. -Jego głos był głęboki i trochę chrapliwy. Annabel roześmiała się i podciągnęła spódnice trochę wyżej. Wzrok Ewana pobiegł wzdłuż jej ud, ciasno obejmujących koński grzbiet. Wyraz jego twarzy zmienił się tak, że Annabel uniosła brwi. - O co chodzi, Ewanie? - Obawiam się, że nie zdołam wspiąć się na siodło - wymamrotał. - Spróbuj! - rzuciła z brawurą, lekkim ruchem kolan nakłaniając (lingera do ruszenia z miejsca. - Nie mówiłaś, że jeździsz konno! - zawołał Ewan, ruszając za Annabel. - Nie pytałeś! - odkrzyknęła. Czuła rozpierającą jej serce radość, ^dy Ginger podskoczył lekko, jakby próbował swoich sił. Jakby się cieszył, że nie musi ciągle kłusować albo iść stępa. Pochyliła się i poluzowała wodze. - Naprzód! - zawołała, ale Ginger nie potrzebował ponaglenia. Annabel czuła, jak grają jego mięśnie, gdy parsknąwszy z satysfakcją, wyrzucił w górę głowę, jakby chciał chwycić w nozdrza wiatr. Minęli mroczny jedlinowy zagajnik i jechali dalej polną drogą. Annabel wyprostowała się i roześmiała głośno, po czym, trzymając wodze jedną ręką, ruchem kolan ponagliła Gingera do galopu. Za sobą usłyszała tętent końskich kopyt. Spojrzała przez ramię i się roześmiała. Najwyraźniej Ewan pomyślał, że Ginger ją poniósł. Żadna lady tak nie jeździ. Jeśli przechyli się, aby chwycić moje wodze, pomyślała Annabel, to po prostu... go odepchnę. Dopędził ją, ale nie zrobił nic, aby odebrać jej wodze. Po prostu roześmiał się i Annabel poprzez stukot podków i szum wiatru słyszała, ile w tym śmiechu było radości. Minęli zakręt i galopowali dalej ocienionym odcinkiem polnej drogi. Za kolejnym zakrętem znów znaleźli się w blasku słońca. Ciinger zaczął dyszeć. Annabel ściągnęła wodze, nakłoniła go do 191 cwału, a potem do stępa. Ewan i jego wierzchowiec przez cały czas dotrzymywali jej kroku. Jechali obok siebie tak blisko, że prawie dotykali się ramionami. -Mam wrażenie, że im więcej czasu ze sobą spędzamy, tym mniej o tobie wiem. Tak bardzo się różnisz od kobiety, którą spotkałem w Londynie. - A ty myślałeś, że kim jestem? - Damą - odparł. - Prawdziwą damą. -Ależ jestem damą! - odparła Annabel, patrząc na niego gniewnie. - Przecież wiesz, co mam na myśli. Przyznam, że byłem nieco zaskoczony, że nie spoliczkowałaś mnie, kiedy cię pocałowałem n;i garden party u lady Mitford. W końcu doszedłem do wniosku, że to pewnie skutek upału. Byłaś cała w koronkach i wyglądałaś tak zniewalająco. Annabel wybuchnęła śmiechem. - Pokonałam cię wtedy w strzelaniu z łuku, pamiętasz? Czy uważasz, że to zajęcie dla damy? - Zapomniałem - przyznał. - Rzeczywiście posiadasz wiele bardzo użytecznych umiejętności. - Nic nie jest bardziej użyteczne jak... zniewalający wygląd, jak to określiłeś - odparła, uśmiechając się lekko. - Tak? Dlaczego? -Jeśli kobieta wygląda delikatnie i krucho, mężczyźni chętnie spełniają jej życzenia. Poza tym uważają, że jest cudowna i że musz;| ją koniecznie przytulić. I zanim się zorientują, czują pragnienie, żeby ją zabrać do swojego domu i zapewnić jej bezpieczeństwo na zawsze. - Zabieram cię do domu, ale wcale nie będziesz tam bezpieczni! - mruknął Ewan. Annabel zachichotała. -Jeszcze jedna korzyść. -Jak to? -Jeśli sprawię, że będziesz mnie pożądał, spełnisz moje życzeni.i w nadziei, że ja ci się za to odwdzięczę. Albo, mówiąc wprost, podarujesz mi klejnoty, a wśród nich ten szczególny: obrączkę. 192 - A więc spraw, żebym cię pożądał - powiedział, nie spuszczając z niej oczu. Powędrowała wzrokiem do jego ust, lekko przymrużyła powieki, a potem na jej wargach zadrżał delikatny uśmiech. Ćwiczyła go od chwili, gdy osiągnęła czternaście lat i odkryła, że dzięki niemu rzeźnik dawał jej za darmo okrawki mięsa, a piekarz dodatkowe bochenki chleba. Ewan zagwizdał. - Teraz rozumiem, jakie to może być skuteczne. - Tak? Czy wobec tego mogę oczekiwać, że otrzymam od ciebie klejnot? - To ma być pytanie? - Zatrzymał konia i kiedy Annabel też przystanęła, otoczył ramieniem jej szyję i ostrożnie przyciągnął do siebie. W ciągu ostatnich dni ich pocałunki zaczynały się tak, jakby poprzednie nigdy się nie skończyły. Ich wargi spotkały się, zgłodnia- łe, niecierpliwe... Ale nie wracali już ani do króliczych pocałunków ani do innych podobnych pieszczot. Często jednak Annabel usiłowała sobie wyobrazić, który z pocałunków Ewana odpowiadał jej najbardziej. Zdarzało się, że drocząc się z nim, zaciskała usta i Ewan długo musiał ją prosić, zanim mógł się przez tę zaporę przedostać. Czasem te właśnie uważała za najlepsze, a czasem te szalone, które po kilku sekundach rozpalały ich do białości. Były też takie, których Ewan nie zaliczał do pocałunków: lekki poranny dotyk warg na policzku lub powiekach albo lekki pocałunek na dobranoc. - Będę spełniał twoje życzenia za uśmiech - oznajmił Ewan po chwili. - Za pocałunek taki jak... Annabel uciekła wzrokiem, a jej twarz oblał rumieniec. Takie pocałunki nie mieściły się w schemacie, który był jej receptą na życie, w precyzyjnej handlowej transakcji: jej ciało i ogłada, jego pierścień i fortuna. Przerzucił wodze do lewej ręki i splótł palce z jej palcami. Jechali w milczeniu, od czasu do czasu przerywanym tylko parskaniem koni. Annabel wciąż unikała spojrzenia Ewana. Miała uczucie, że 13 - Droga do marzeń 193 za sprawą Ewana wszystkie jej dotychczasowe sądy o mężczyznach i kobietach legły w gruzach. Kiedy zbliżyli się do drogi, która wiodła do wioski, Ewan pomógł Annabel zsiąść z konia i dalej już szli obok koni, wciąż nie mówiąc do siebie ani słowa. Po kilku minutach spotkali forysi Ewana. Najwyraźniej w wiosce nie było żadnych wozów do wynajęcia, wracali więc na miejsce wypadku. Wioska składała się z trzech maleńkich chałupek, skupionych wokół tonącego w kurzu małego placu. Nie było tu sklepu, pubu ani gospody. Na powitanie wyszedł im jedynie barczysty młody człowiek z zadartym nosem i sympatycznym uśmiechem. - Nazywam się Kettle, milordzie. Nie spodziewałem się dzisiaj gości. Nie jesteśmy więc przygotowani. - Machnął ręką w kierunku niewielkiego skrawka ziemi pomiędzy ulepionymi z gliny i sitowia chałupkami, płosząc kilka kur, które rozpierzchły się z głośnym protestem. - Czy mogę prosić o wodę dla mojej żony? - zapytał Ewan, skłaniając lekko głowę. Kettle się rozpromienił. - Mamy coś lepszego. Powiem żonie, aby przyniosła szklankę piwa dla jej lordowskiej mości. -Wszedł do jednej z chałupek. Po chwili wrócił z kobietą, która z ogromnym nabożeństwem niosła cynowy pucharek. Miała płomiennorude włosy splecione w warkocz, dwa dołeczki, które sprawiały, że wyglądała tak, jakby za chwilę miała wybuchnąć śmiechem, i duży brzuch. Jakimś cudem udało się jej dygnąć, nie roniąc ani kropli płynu. - Bardzo przepraszam - powiedziała wyraźnie zmieszana. - Mamy tylko jeden pucharek, ale gdyby jego lordowska mość zechciał poczekać, to migiem go znowu napełnię. Usmażyłam właśnie placki owsiane i gdybyście państwo mieli ochotę... - Och, nie, pani Kettle - odparła Annabel. 194 - Z przyjemnością spróbujemy. Dziękujemy! -wtrącił pospiesznie Ewan. Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz pani Kettle. - Pani Kettle! To pewnie do mnie! Kettle objął żonę ramieniem. - Nieczęsto mamy gości. A pastor, który objeżdża teren, był u nas ostatnio w ubiegłym miesiącu. - Chyba nie mieszkacie tu sami? - zapytała Annabel. - Zwykle nie - odparła pani Kettle, znów dygając. - Są tu trzy domy, jak państwo widzicie. Ale pani Fernald źle się czuła ostatniej zimy i wyjechała z mężem do krewnych na jakiś czas, aż odzyska siły. Trzeci dom należy do lana McGregora. Wyruszył w poszukiwaniu pracy na lato. Nie ma żony i jest zupełnie sam. - Najwyraźniej 7. punktu widzenia pani Kettle nad biednym McGregorem ciążyła klątwa. Jednak z punktu widzenia Annabel McGregor miał prawo nie brać na siebie odpowiedzialności za żonę, kiedy jedyne, co udało mu się w życiu zdobyć, to chałupa. Wzięła do ust odrobinę piwa. Było klarowne, cienkie i chłodne. Stali przez jakiś czas w zakłopotaniu, gdy nagle pani Kettle sapnęła: - Och, zawsze zapominam... -Jej głos znikł w głębi domu, po czym kobieta pojawiła się z krzesłem w ręku. Obaj panowie rzucili się do niej natychmiast, ale Ewan był pierwszy. Po chwili pan Kettle przyniósł stołek, który ustawił przy krześle, w samym środku kurzu i fruwających kur. Annabel usiadła na krześle, a pani Kettle na stołku. Panowie odeszli na bok i zaczęli rozmawiać o chmielu i o tym, |.ik rośnie pszenica. - To bardzo uprzejme z pani strony, pani Kettle - zauważyła Annabel. -Wie pani... - odparła z uśmiechem i jej dołeczki pogłębiły się jeszcze bardziej. - Chyba wolę, kiedy ktoś mówi do mnie zwyczajnie: Peggy. Mogłaby pani zwracać się do mnie po imieniu? 195 - Oczywiście. Ale ty musisz do mnie mówić: Annabel. - Och, nie! Jakżebym śmiała. Przez całe życie byłam po prostu Peggy i pewnie dlatego trudno mi przywyknąć, że mam jeszcze drugie imię. Dwa imiona! - Roześmiała się. -Ależ jestem bogata! -W pewnym sensie - mruknęła Annabel. Peggy zerwała siv nagle. - Na śmierć zapomniałam o moich płatkach owsianych! Pan Kettle powiedział coś do Ewana o szopie na drewno, po czym on również zniknął. Jedna z kur podeszła bliżej i zaczęła dziobać przemoczoną kokardkę zwieszającą się smętnie z pantofla. Annabel zadrżała. - Zimno ci? - zapytał Ewan. Pokręciła głową. - Nie o to chodzi. Co za straszna bieda. Niemal czuć ją w powietrzu. - A ty jej, oczywiście, nie lubisz. - Nie, nie lubię. To okropne być aż tak biednym. -1 mieć pewnie tylko jedną suknię - dodał Ewan. -1 dziecko w drodze - zauważyła Annabel. - Hm. Mimo wszystko wyglądają na szczęśliwych. - To niemożliwe. Nie można być szczęśliwym w takich warunkach. - Nie zgadzam się. Annabel nagle poczuła złość. -Jeśli tak uważasz, to nie masz o tym pojęcia. Pomyśl tylko, jak bardzo lubisz brać kąpiel. Ta biedna kobieta nie zażywała pewnie ciepłej kąpieli od dnia ślubu. To zbyt kłopotliwe nagrzać tyle wody. Wątpię nawet, czy mają wannę. - To prawda - przyznał Ewan. - Rzadko się zdarza, aby wieśniak posiadał wannę. Poza tym wątpię, czy ci biedni ludzie należą do jakiegoś dziedzica. - Dla tej kobiety owsianka to niewątpliwie podstawowy posiłek - powiedziała Annabel, zastanawiając się, dlaczego w tonie jej głosu jest aż tyle oskarżenia. - Chociaż spodziewa się dziecka! Powinna codziennie jeść tłustą kurę. - Annabel ponownie odpędziła chudego kuraka, który z uporem wracał do kokardek przy jej butach. - Nie powinieneś mówić, że masz ochotę na placki. Teraz pewnie nie zostanie im nic na kolację. - Odmowa bardzo by ją dotknęła - odparł Ewan. - Ona po prostu chciała nam coś ofiarować. Annabel zmarszczyła brwi. W tej chwili zjawiła się Peggy, niosąc lekko przypalone placki. - Wciąż uczę się gotować - usprawiedliwiała się, machając dłonią. - I przepraszam, że nie ma miodu. Ciągle się łudzimy, że znajdziemy drzewo z gniazdem dzikich pszczół. Wiem, że gdzieś tu muszą być, ponieważ w słoneczne dni dużo się ich tu kręci. Ilekroć jednak za jakąś idę do lasu, zawsze gubię trop. - Ależ te placki wyglądają wspaniale - zapewniła Annabel. - Ja w ogóle nie potrafię gotować. - To chyba oczywiste, że pani nie potrafi! - zauważyła Peggy. -Jednak powinnam się była nauczyć. - Zgadzam się - oświadczył Ewan, kończąc drugi placek. Annabel zganiła go wzrokiem, kiedy sięgnął po trzeci. -Jeśli potrafisz robić takie placki jak pani Kettle, to nigdy nie zasłużysz na moje niezadowolenie. - Nie obawiam się, że zasłużę na twoje niezadowolenie! - rzuciła z naciskiem Annabel i odwróciła się do Peggy. Ewan wybuchnął śmiechem, a Peggy zrobiła taką minę, jakby miała ochotę zachichotać, ale nie była pewna, czy to wypada w obecności takich gości. - Nie chcę przeszkadzać ci w pracy, Peggy. Może w czymś pomogę? - zapytała Annabel. Peggy spojrzała na jej elegancki strój podróżny. - To nie jest dobry pomysł - odparła z chichotem. - Ogrzewam śmietanę na masło. To nie jest praca dla lady. Annabel się rozpromieniła. - Nie umiem gotować, ale potrafię ubić masło! Moje siostry i ja często pomagałyśmy to robić kucharce. Peggy spojrzała na nią ze zdumieniem. 197 - Pani chyba żartuje? Ale Annabel już szła do domu, ciągnąc za Sobą Peggy. Ewan słyszał, jak jej głos zamiera za drzwiami: - Używasz marchwi czy... - Dlaczego nie miałbym zobaczyć, co dzieje się w szopie pana Kettle'a? - spytał sam siebie Ewan. Wyglądało na to, że Annabel zamierzała rywalizować z Naną w ingerowaniu w sprawy wieśniaków. Po godzinie, kiedy powozów wciąż nie było widać, Ewan postanowił sprawdzić, co robi Annabel. Podszedł do drzwi chałupki i zajrzał do środka. Pod ścianą jedynego pomieszczenia stało ogromne łóżko, a na środku - z grubsza obciosany stół. Annabel opłukiwała w wodzie dużą bryłę masła. Peggy siedziała na krześle. - Nie, ty masz odpoczywać - mówiła do niej Annabel chyba już po raz dwudziesty. - Mogę nadać mu kształt. - Zręcznie wyjęła bryłę masła z drewnianej miski i posypała ją solą. - A teraz powiedz, gdzie trzymasz formę? - Rozejrzała się dookoła. Peggy zauważyła Ewana, który stał oparty o framugę drzwi, i zerwała się z krzesła. - Co pan teraz sobie o mnie pomyśli! ~ zawołała. - Aleja nie mogłam powstrzymać pańskiej żony, milordzie. Po prostu nie mogłam! Ewan roześmiał się szeroko. Tymczasem Annabel zdjęła formę ze ściany i zaczęła napełniać ją masłem. - Mówiłam Peggy, że musi odpocząć - wyjaśniła mu Annabel. - Lada dzień urodzi, a jest na nogach od świtu do nocy! Peggy, natychmiast się połóż. I tak już zbyt długo siedziałaś. Wieśniaczka spojrzała bezradnie na Ewana, ale mrugnął do niej porozumiewawczo. Położyła się więc na łóżku w bezradnej pozie. Wyglądała jak ktoś, kogo huragan powalił na ziemię. Annabel zręcznie odwróciła formę, nacisnęła na dno i krążek masła powoli zaczął się wysuwać. Na górze krążka widniała litera P. - Ładnie to wygląda - zwrócił się Ewan do Peggy, obserwując, jak Annabcl napełnia formę pozostałą maślaną masą. Nigdy na to 198 nie zwracał uwagi, ale teraz nagle uświadomił sobie, że masło, które zjawiało się na jego stole, było tak ładnie ozdobione. Peggy się rozpromieniła. - Dostałam to w sierocińcu na pożegnanie - wyjaśniła. - Kiedy miałaś poślubić pana Kettle'a, tak? - spytała Annabel. -Tak. Ewan musiał przyznać, że Peggy rzeczywiście wyglądała na zmęczoną. Jej brzuch wystawał ze szczupłego ciała jak wyłaniająca się z wody wyspa. - Oczywiście, kiedy opuszczałam sierociniec, nie byłam pewna, czy poślubię pana Kettle'a czy pana McGregora. -Jak to? - Annabel znieruchomiała w trakcie odwracania kolejnego krążka masła. - Pewien obwoźny handlarz przyniósł do sierocińca wiadomość, że pan Kettle i pan McGregor szukają żony - ciągnęła Peggy. - Tylko ja byłam gotowa zaszyć się w tej północnej głuszy. Pojechałam więc z handlarzem. Sierociniec podarował mi formę do masła, a handlarz formy do sera za to, że pomagałam mu w drodze. - Rozpromieniła się. - Planuję zrobić ser następnym razem, kiedy będę miała trochę więcej mleka. - A więc przybyłaś tu z handlarzem i wybrałaś pana Kettle'a? - Annabel patrzyła na nią z fascynacją. Ewan oparł się wygodniej o drzwi i skrzyżował ręce na piersiach. - Co by się stało, gdyby cię nie chciał ani pan Kettle, ani pan McGregor? - Zanim dotarliśmy na miejsce, handlarz też mi się oświadczył - odparła Peggy wyraźnie zachwycona, że miała aż trzech kawalerów. - Od pierwszej chwili jednak wiedziałam, że to pan Kettle był mi pisany. Handlarz usiłował mnie przekonać, żebym zmieniła zdanie. Oczywiście miałabym tyle rondli, ile bym tylko zapragnęła, gdybym z nim została. W prezencie ślubnym podarował mi kupon materiału. Kiedy dziecko przyjdzie na świat, uszyję mu z tego ubranko. 199 Annabel nie powiedziała ani słowa. Zmarszczyła lekko brwi i po raz kolejny nałożyła masło do formy. Ewan stłumił śmiech. - A więc handlarz miał mnóstwo rondli? Ale pan Kettle ma krowę. - W tym właśnie był problem - odparła Peggy. Robiła wrażenie śpiącej, kiedy tak leżała na łóżku z głową opartą na ręku. - Ale handlarz miał też brzuch - zaśmiała się sennie. - No, i... długą brodę. Pan Kettle to prawdziwy mężczyzna. Annabel uśmiechnęła się do niej, a Peggy odwzajemniła uśmiech i dodała: - W każdym calu. Peggy zachichotała. Dudniący śmiech Ewana rozszedł się echem po małej chatce. Po chwili dołączyła do nich Annabel. Oczy Peggy się zamknęły. Ewan położył palec na ustach i wycofał się. Na zewnątrz chwycił dłonie Annabel i rzekł: -Awięc potrafisz zrobić masło. Świetnie strzelasz z łuku i trzymasz się na koniu jak amazonka. Czy jest coś, czego nie umiesz? Annabel spojrzała na niego spod oka i uśmiechnęła się krzywo. - Owszem, dokonywać wyborów jak Peggy. Nie chcę ?wybierać między garnkami a żywym inwentarzem. -Nie musisz. — Potarł nosem ojej policzek. — Słyszałem, że jakiś handlarz w tej okolicy szuka żony, aleja nie pozwolę, aby mi cię zabrał za wszystkie garnki świata. -Mam pytanie - wyszeptała Annabel, odciągając go dalej od domu. Poprowadził ją w kierunku szopy Kettle'a. Oparł się o ścianę i przyciągnął Annabel do siebie. Wzięła głęboki oddech, ale nie protestowała. - O co chodzi z tymi calami? - wyszeptała. - Nie rozumiem. - Pan Kettle to prawdziwy mężczyzna - powiedziała z wahaniem. - W każdym calu - dodała, nie mogąc opanować ciekawości. 200 Ku rozczarowaniu Ewana, nie musiał wyjaśniać tego żartu, ponieważ niebawem Annabel sama zrozumiała sens. Wciągnęła głęboko powietrze i cicho zachichotała. - Szczęściarz z tego Kettle'a - stwierdziła. - Tak, myślę, że handlarz nie mógł się z nim mierzyć - odparł szeptem. -Jesteś złośliwy! Ewan pocałował ją w szyję. - A więc podoba ci się robienie masła? - To bardzo nużąca praca - odparła Annabel. - Biedna Peggy. To dla niej stanowczo za dużo: tyle obowiązków i dziecko w drodze. Czy wiesz, Ewanie, że może się urodzić w każdej chwili? I co ona zrobi? W pobliżu nie ma żadnej kobiety. - Sądzę, że Kettle jej pomoże - mruknął Ewan. - W głowie zaczęła mu świtać pewna myśl, którą sam musiał uznać za szaloną. - Tak nie powinno być - mruknęła Annabel, jakby nawet nie zdawała sobie sprawy, że muskał ustami jej ucho. Ale Ewan czuł lekki dreszcz, który przebiegł przez jej ciało. - Kettle powinien ją wywieźć gdzieś, gdzie będzie właściwa opieka. - On się nią zaopiekuje - zapewnił Ewan. - Czasem kobieta potrzebuje innej kobiety, szczególnie w takiej chwili jak ta! Poza tym, Peggy nie powinna dźwigać ciężkiej masel-nicy. Ewan puścił tę uwagę mimo uszu. -Jesteś mi winna całusa - rzekł. Spojrzała mu w oczy i nadstawiła usta tak kuszące, z jakich słynęły mitologiczne syreny. Ale Ewan się nie spieszył. Musnął jedynie jej wargi w pocałunku tak lekkim, jak pajęczyna i delikatnym jak puch. -Jesteś mi winna fant - oznajmił. Jej policzki spłoniły się lekko. -Wiem. - Myślę, że mogę go teraz zażądać - powiedział z wahaniem. Rozejrzała się dookoła z niepokojem. 201 -Tutaj? ". Ale on nie miał ochoty na rozmowę. Ich języki dotknęły sic i przez chwilę Ewan słuchał jej przyspieszonego oddechu. Czul narastające pożądanie. Powoli wsunął kolano między spódnice, potem podniósł Annabel i przyciągnął do siebie. Była jak płynny wosk wjego rękach, miękka i ciepła. Oczy miała zamknięte i cudowne oszołomienie na twarzy, które tak go zniewalało. - Annabel - powiedział cicho. - Tak? - Nie otworzyła oczu, a jedynie mocniej się do niego przytuliła. - Chodzi o mój fant. Mogę go teraz zażądać? - Chcesz, abym się rozebrała. Pytanie zawisło w leniwym popołudniowym powietrzu. Dookoła brzęczały pszczoły, a z przegrody w stajni słychać było krowy Kettle'a. - Oczywiście - wymruczał wprost do jej ucha. -•*- Ale nie będy tego żądał. - Czyżbyś zamierzał sam zdjąć z siebie ubranie? - W jej głosie zabrzmiała nuta nadziei. Serce Ewana znowu mocniej zabiło, ale pokręcił głową. - Nie. To nie ma nic wspólnego z ubraniem. Oparła głowę na jego piersi. -W takim razie masz prawo do swojego fantu. Zdobyłeś go uczciwie. Ewan roześmiał się z twarzą wtuloną w jej włosy. To było jak w pewnej sztuce Szekspira, którą trupa wędrownych aktorów odegrała na zamkowym podwórcu. Wówczas nie za bardzo mu przypadła do gustu, ale teraz widział wszystko inaczej, teraz, gdy sam miał żonę. - Znasz sztuki Szekspira? - zapytał. - Co? - Potem szybko dodała: - Tak, większość. - Myślę o sztuce, w której mężczyzna poślubia kobietę przez ni-jj kogo niechcianą - powiedział, tuląc ją mocniej do siebie. - Z tego,i co pamiętam, ta kobieta ma śliczną młodszą siostrę. 202 - To Poskromienie złośnicy, i mam nadzieję, że ci jej nie przypominam. - Ależ skąd. -Wobec tego, co ta sztuka ma z nami wspólnego? - zapytała. - Czy ten człowiek był niemiły dla swojej żony? - I nagle dodała: - Czy nie sądzisz, że te powozy strasznie długo tu jadą? Ale Ewan zdecydował, iż będzie lepiej, jeśli nie przypomni An-nabel tej szczególnej szekspirowskiej intrygi. Nie teraz, kiedy sam zamierzał zastosować podobną strategię. Mąż w Poskromieniu złośnicy wywozi żonę na wieś i tam leczy ją z wybuchów złości. Może tą samą metodą wyleczy Annabel ze strachu przed biedą. Każdy musi zauważyć, że Kettle'owie to najsympatyczniejsza para pod słońcem. Jeśli on i Annabel zatrzymają się tu na kilka dni, może Annabel nauczy się, jak to jest być biednym, ale nie ofiarą kaprysów hazardzisty. Będą musieli na sobie polegać. Bo nikt im nie pomoże. Uśmiechnął się lekko do swoich myśli. Usłyszał dochodzący z oddali turkot. Prawdopodobnie nadjeżdżał jeden z wozów bagażowych, który miał ich zawieźć do najbliższej wioski. - Chciałbym umieścić w tym wozie Kettle'a i Peggy - oznajmił bez wahania. Otworzyła oczy. - Och, Ewanie, wspaniały pomysł! - Mac zawiezie Peggy do gospody albo do akuszerki i zostanie z nimi aż do chwili, kiedy dziecko przyjdzie na świat. Powiedziałaś, że to kwestia kilku dni. - Tak twierdzi Peggy - odparła Annabel. - Ja nie mam o tym zielonego pojęcia. - A więc tak długo, jak będzie trzeba - dodał Ewan. Annabel się rozpromieniła. - Tak bardzo się cieszę. - Ale... - Ewan się zawahał. Zmarszczyła brwi. -Ale? 203 I - Ktoś musi tu zostać i zająć się krową, kurami i domem - doda) Ewan. - Może jeden ze służących? - zaproponowała Annabel. - Z pewnością któryś z nich pochodzi ze wsi. - Skorzystam z prawa do fantu - odparł Ewan. - My zostaniemy. - Co zrobimy? -Zostaniemy i zajmiemy się masłem Peggy i krową Kettle'a. -Jego urocza, słodka Annabel wyglądała na całkowicie zaskoczoną. - Tylko na kilka dni - zapewniał, całując ją lekko w policzek. - Przecież nie spieszymy się aż tak bardzo. Pomyśl, że postępujemy jak biblijni dobrzy Samarytanie. -Kto? - Nieważne. Nie musimy się spieszyć. Przed nami przynajmniej tydzień podróży, zanim dojedziemy do granic moich posiadłości. Przerwa może być całkiem przyjemna. - Przyjemna! - zawołała ze zdumieniem, odsunęła się i spojrzała na Ewana tak, jakby mu nagle wyrosła druga głowa. - Uważasz więc, że pobyt tu może być zabawny? Czyś ty oszalał? Stłumił śmiech. - Nie. To po prostu dobry uczynek. - Ewanie Poley, jeśli uważasz mnie za kogoś, kto zamierza akceptować wszystko, co ci tylko przyjdzie do głowy, to powinieneś się nad tym jeszcze raz zastanowić! Nie jestem misjonarką. I nie pojadę do Indii! Ewan parsknął śmiechem. Trudno byłoby sobie wyobrazić kogoś mniej nadającego się na misjonarkę niż Annabel - damę przystrojoną w jedwabie i uwielbiającą luksus. -Ja także nie jestem misjonarzem - odparł. Powóz był już blisko, Ewan ujął więc jej dłonie. - Zostaniemy tu, ponieważ musimy pomóc Peggy - powiedział. -1... Ponieważ wydaje mi się, że to mogłoby nam się spodobać. -Jesteś szalony - stwierdziła z przekonaniem. - Pragnąłbym być z tobą sam na sam - wyszeptał, podnosząc jej dłonie do ust. - Chciałbym patrzeć, jak robisz masło. - Pocałował 204 -W ją, nie zwracając uwagi na to, że nie zostało zadane pytanie. - Pokażę ci, jak się doi krowę. - No cóż, to rzeczywiście ogromna pokusa - mruknęła Anna-bel. Powóz zatrzymał się i spokojne powietrze nagłe przepełniły głośne rozmowy forysi. Ewan, widząc, że Mac czeka na rozmowę, spojrzał błagalnie na Annabel. Zagryzła wargi. - Tylko na kilka dni? ; Skinął głową. - Naprawdę będziemy sami? Nawet bez mojej pokojówki? -W jej głosie słychać brzmiało przerażenie. Zawahał się. W końcu cóż on wiedział o kobietach? Być może Annabel rzeczywiście nie potrafi się obejść bez pokojówki. - Och, nieważne - mruknęła. - Nie miałam pokojówki przez dwadzieścia lat, to poradzę sobie bez niej przez kilka dni. Uśmiechnął się promiennie. - Twoja pokojówka pomoże Peggy, kiedy nadejdzie pora rozwiązania. - Ale chcę mieć swoją pościel - dodała pospiesznie. Ewan skinął głową. - Oczywiście. W gospodzie także używaliśmy własnej pościeli. - Naprawdę chcesz, żebyśmy zostali tu zupełnie sami? - Zdawała się zafascynowana i jednocześnie przerażona tym pomysłem. Dodała więc prawie szeptem: - Nie jesteśmy małżeństwem. Skinął głową. -Ale będziemy. Prawdę mówiąc, to już dzielimy łoże każdej nocy. - Pobyt tu dobrze ci zrobi - powiedziała w końcu, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. - Nie masz w ogóle wyobraźni, Ewanie Poley. Nawet sobie nie -wyobrażasz, jak ciężko żyć -w takich warunkach. Ewan stłumił śmiech i odwrócił się do Maca. Annabel chwyciła go za ramię. 205 - Nie zapomnij o kufrze z moimi ubraniami. Ewan skinął głową. Oczywiście, będą chodzić w ubraniu. Przeważnie. Rozdziaf21 oinnabel z mieszanymi uczuciami obserwowała odjazd obydwu powozów. Stała na środku pustego podwórka i towarzyszył jej tylko mężczyzna, który nie był jej mężem. -Ja chyba postradałam zmysły - powiedziała przerażona. Ewan czuł się równie nieswojo. - Mac pewnie uważa, że ja też oszalałem. A powinienem cię uprzedzić, iż nie pamiętam, aby kiedykolwiek się mylił. Czy wiesz, że kazałem, aby pozostał z panią Kettle, aż dziecko przyjdzie na świat? Nigdy dotąd ni rozkazywałem Macowi. - Może dziecko szybko się urodzi. - Szok związany z wejściem do gospody może sprawić, że rzeczywiście tak się stanie - zauważył Ewan. - Peggy omal nie zemdlała z wrażenia. Jej oczy zalśniły z radości, kiedy się dowiedziała, że zamieszka w gospodzie i będzie przy niej akuszerka. -1 co teraz? - zapytała Annabel, rozglądając się dookoła. Niewielki teren wokół przytulonych do siebie chałupek był otoczony lasem. Po odjeździe forysi i powozów jedynie głosy ptaków zakłócały ciszę. - Powinniśmy wydoić krowę - odparł Ewan. - Kettle uprzedził, że nie można z tym zwlekać. Najwyraźniej zwierzę znajduje drogę na pastwisko, a potem wraca do zagrody, kiedy czas na dojenie. Krowa, rdzawobrunatne zwierzę o niezbyt przyjaznym spojrzeniu, miała dosyć oryginalny zwyczaj witania się - uderzała racic;) w ścianę przegrody. - Chyba jest zła - zauważyła Annabel. - Mój ojciec zawsze powtarzał, żeby nie wchodzić do przegrody, kiedy koń ma takie oczy. 206 -Denerwuje się, ponieważ minął już czas dojenia - odparł Ewan, ściągając surdut. Ruszył w jej kierunku. Krowa wymierzyła kolejnego kopniaka, który mógłby zgnieść klatkę piersiową mężczyzny. - Lepiej zaczekajmy. - Annabel cofnęła się trochę. - Może rano będzie mniej nerwowa. - Zaczekać? - zdziwił się Ewan. Włosy miał w nieładzie, rękawy podwinięte powyżej łokci. - Krowy nie mogą czekać. - Wszedł do sąsiedniej przegrody i zaczął obmacywać ścianę. - Jest! - Odsunął dolną część ścianki. - Kettle sam się chyba bał narowistego zwierzę- cia, przywiązywał je więc, aby bezpiecznie wydoić. - Wsunął ręce przez otwór i zaczął doić. - Nieźle ci idzie - zauważyła Annabel. - Damy sobie radę - powiedział Ewan, odwracając do niej głowę. -Ja będę przynosił mleko, a ty będziesz robiła masło. Sama widzisz, że to nic trudnego. - Hm - mruknęła Annabel. - Gotowałeś kiedyś? - Nigdy! - rzucił beztrosko Ewan. - A ty? - Nie. - A więc będziemy próbować. - Przyciągnął do siebie wiadro / mlekiem i zamknął ściankę. Na koniec wrzucił widłami trochę siana do koryta i razem z Annabel wyszedł na podwórze. Kiedy szli ścieżką, objął Annabel w pasie. - Nawet nie przypuszczałem, że może być w tym coś aż tak niestosownego. -Ja również! - przyznała Annabel, a kiedy się odwróciła, w jej policzek trafił całus. - Nie jesteśmy małżeństwem! - Głupiec ze mnie - narzekał. - Powinienem był zaciągnąć cię do biskupa skoro świt. Annabel czuła, jak oblewa się purpurą. Gdyby ktoś się dowiedział o tej sytuacji, byłaby skompromitowana. Bardziej niż jakakolwiek kobieta z jej sfery. - Spójrz! - zawołała. - To jedna z kur Peggy! - Chude ptaszysko, prawie pozbawione na głowie piór, grzebało w ziemi, szukając 207 pożywienia. - Gdzieś tli musi być klatka. Kury trzeba koniecznie zamykać na noc. Lis tylko czeka, żeby się do nich dobrać. Kura patrzyła na nici podejrzliwie. Annabel podeszła trochę bliżej i ptaszysko pofrunęło z wrzaskiem, a po chwili przysiadło na pniaku. -To chyba dzika kun - rzekł Ewan. - Nie chce iść na noc do klatki. ™ -Nie ma dzikich for. Nie możemy pozwolić, żeby ją złapał lis. Peggy ma tylko trzy kury. Chodź tutaj, głupi ptaku! Próbowała zagdakać, ale kura przekrzywiła tylko głowę i łypnęła na nią przekrwionym okiem. -To z pewnością niejest łagodne stworzenie - stwierdził Ewan. -Myślę... Me w tej właśnie chwili Annabel rzuciła się do przodu i chwyciła ptaka za skrzydło. Kura otworzyła dziób i skrzeczała tak, jakby ktoś żywcem obdzierał ją ze skóry. -Ratunku! - jęczałakmabel. - Zabierz ją ode mnie! -Nie mogę - odpailze śmiechem Ewan. - Wrzuć ją do klatki. -A gdzie jest?! - zawołała, rozglądając się rozpaczliwie. Drzewa tonęły już -wpółmroku i Annabel nie widziała nic poza konturami chałup i szopy. Kura rzucała się, łopocząc wściekle skrzydłami. -Chyba chce cię zadziobać! - krzyknął Ewan, otwierając drzwi do chałupy. - Tutaj! Chmura piór uniosła się w powietrze razem z histerycznym wrzaskiem oszalałego ptab. Annabel zatrzasnęła drzwi i odskoczyła do tylu. Jednak straciła ptzy tym równowagę i niechybnie by upadła, gdyby Ewan nie złapał jej w ostatniej chwili. -Dziękuję! - sapnęła.- Widzisz gdzieś pozostałe kury Peggy? -Nie - odparł, wri$ trzymając ją wpół. - Ale obawiam się, że ma o jedno wiadro mleka mniej... Annabel spojrzała wdół. Ogromna kałuża mleka wsiąkała w ziemię. -Upuściłeś je! 208 - Miałem do wyboru: ty albo mleko. Wybrałem ciebie. Wysunęła się z jego objęć i zmarszczyła brwi. - Chciałam zrobić masło. Tyle, aby Peggy nie musiała się trudzić przez kilka tygodni. Ewan zrobił skruszoną minę. - Musimy nagrzać trochę wody - oświadczyła Annabeł, kierując się w stronę drzwi domu. - Do kąpieli? - zapytał z nadzieją w głosie. Bardzo gorąco pragnął, aby Annabeł uznała za konieczne wziąć kąpiel. On, oczywiście, odgrywałby wtedy rolę... pokojówki. - Przecież tu nie ma wanny - przypomniała. - Musimy coś ugotować. Zaczynam być głodna, a ty nie? Dopiero teraz, kiedy o tym pomyślał, uświadomił sobie, że jest głodny jak wilk. Wszedł za Annabeł do środka. - Co ugotujemy? - Ziemniaki. -Wskazała na stojący pod ścianą kosz. - Moglibyśmy przyrządzić kurę - rozmarzył się Ewan. Annabeł spojrzała na białopióre ptaszysko, które siedziało napuszone na formie do masła i wyglądało na bardzo zadowolone z siebie. - Musiałbyś ją zabić. Nie możemy tego zrobić. -Ja mógłbym - odparł bez wahania Ewan. - Nic na to nie poradzę, że jestem głodny. -Tę kurę Peggy dostała w prezencie ślubnym od sąsiadów - przypomniała Annabeł, lejąc do garnka wodę z wiadra stojącego przy drzwiach. - Ziemniaki muszą nam wystarczyć. - Włożyła je do wody i zawiesiła garnek na haku nad paleniskiem. Ewan dorzucił do ognia kłodę drewna. Annabeł krzątała się po izbie, porządkując rzeczy Peggy. Kiedy się z tym uporała, otworzyła swój kufer. - Coś tu powinnam mieć... - mruknęła. - Wyciągnęła ręcznik i mydło i szukała dalej. W końcu z okrzykiem radości wyciągnęła kupon materiału. - Spójrz tylko, Ewanie! Zrobię z tego obrus i zasłonę na okno - obwieściła z triumfem. Ewan zaczął się śmiać, więc 14 - Droga do marzeń 209 1 Annabel rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Nie bardzo rozumiem, z czego się śmiejesz. Znów pogrzebała w kufrze i wyciągnęła pudełeczko do szycia. Rozdarła materiał, usiadła na krześle przy ogniu i zajęła się szyciem. - Gdyby tylko salon mógł cię teraz zobaczyć! - rzucił Ewan z rozbawieniem. Pochyliła się nad kolejnym szwem. - Zdziwiłbyś się, Ewanie Poley, ile jeszcze rzeczy potrafię zrobić! - Bardziej mnie fascynuje to, czego nie potrafisz - odparł, z satysfakcją obserwując, jak krwisty rumieniec oblewa jej policzki. Nie minęła godzina, gdy księżycowa poświata odbijała się od zawieszonej w oknie purpurowej zasłony. Kura ucichła wreszcie. Pewnie zasnęła gdzieś w kącie. Annabel zaczęła wyjmować długim widelcem ziemniaki z garnka. W pewnej chwili nacisnęła zbyt mocno i hak wyrwał sic z sufitu. Ewan zdążył w porę odskoczyć, unikając poparzenia wrząci wodą. Ogień zgasł z ogromnym sykiem. Ziemniaki wysypały sic,' z garnka i poturlały po podłodze, obtaczając się popiołem. Zbudzona kura nerwowo zatrzepotała skrzydłami. - Och, nie! - zawołała Annabel, rzucając się w pogoni za ziemniakami. - Łap je, Ewanie! - Przecież nie uciekną do lasu. - Roześmiał się, ale posłusznie zaczął je zbierać. - O Boże, ale są brudne -jęknęła Annabel, kładąc ziemniaki n;i stole. - Możesz mi podać trochę wody? Ewan podszedł do wiadra i nagle zamarł. Nie było w nim ani kropli wody, a na zewnątrz zapadł już gęsty mrok. - Annabel, gdzie woda? -Jak to? - Odwróciła się. - Czyżbyś nie wiedział, gdzie jej szukać? Pokręcił głową. 210 - Mac miał rację. Musiałem stracić rozum. Nie zapytałem Kettle'a, gdzie studnia. Ewan mógł sobie wyobrazić reakcję swojej babki na widok tej katastrofy. W pełni zasłużył na ostrą reprymendę. Annabel wyglądała raczej na zaskoczoną, kiedy tak stała nieruchomo z ziemniakiem w każdym ręku. Włosy miała znowu upięte, ale przez jej policzek biegła czarna smuga sadzy. - Mamy co pić dziś wieczorem - oznajmił, odstawiając wiadro. Podszedł do Annabel. - Wino. -Jakie wino? - zdziwiła się. Ewan podniósł leżący przy łóżku ziemniak, schylił się i wyciągnął duży, wiklinowy koszyk. - Piknikowy kosz! -Jest zawsze pełny - powiedział. - Na wypadek gdyby urwało się nam koło podczas jazdy. - Postawił kosz na stole, potrącając przy tym jeden z leżących tam ziemniaków, który potoczył się na sam skraj blatu i spadł na podłogę. Annabel nie kryła radości, rozpakowując wiktuały. , - Cały kurczak, cudownie, chleb i... - Butelka wina - dokończył Ewan, wyciągając korkociąg, -Już nie muszę wykańczać tego obrusu - stwierdziła Annabel z nutą żalu w głosie.-Tu jest lniany. • - Ale twój bardziej mi się podoba. Cały dom wygląda wesoło i swojsko. Wydawała się szczęśliwa, że Ewan znowu złamał zakaz całowania. A potem usiedli do kolacji. Ewan zjadł cztery ziemniaki ze świeżym masłem i stwierdził, że to był najlepszy posiłek, jaki jadł w życiu. Annabel usadowiła się na taborecie i obserwowała, jak Ewan zabiera się do piątego ziemniaka. Zastanawiała się, co powiedzieć, aby nie brzmiało jak pytanie. Dręczyło ją uczucie, że tymi pocałunkami zmierzają do miejsca, skąd nie będzie już odwrotu. A ona wcale tego nie pragnęła... lub przynajmniej tak sobie wmawiała. Nie mogła jednak się przemóc, żeby nie zerkać na łóżko. 211 - Peggy nie ma podgłówka - zauważyła w końcu. - Będziemy musieli spać bez niego - odparł Ewan. Nie patrzył na nią, ale jego głos, cichy i chrapliwy, brzmiał bardzo wymownie. Fala pożądania przepłynęła przez jej ciało, a płuca z trudem łapały powietrze. Otworzyła usta, by powiedzieć... powiedzieć...? Ze się nie zgadza? Ale dlaczego? Właściwie byli małżeństwem, chociaż nie składali przysięgi przed księdzem. Ewan wstał po drewno na opał. - Bardzo dobre ziemniaki - rzucił przez ramię. - Mężczyzna może śmiało przeżyć na takim jedzeniu. - Okropne! - zaprotestowała Annabel. - Miały smak popiołu. - Trochę przyprawy nie zaszkodzi - pocieszył Ewan, chwycił ją za ręce i delikatnie pociągnął ku sobie. - Annabel? - rzekł cicho. W jego głosie było pytanie, które nie musiało być wypowiadane na głos. Przez ułamek sekundy zastanawiała się, co powinna zrobić. Zawsze krytykowała niezamężne kobiety, które zachowywały się zbyt swobodnie. Ale to nie miało nic wspólnego z Ewanem; z pożądaniem wjego oczach, z chrapliwym głosem. Ani też z jej najskrytszymi pragnieniami. Pragnęła już nie tylko pocałunków, lub przynajmniej nie tylko pocałunków. Była zmęczona chodzeniem do łóżka z bijącym sercem, cierpieniem z powodu braku satysfakcji, niezaspokojonej ciekawości i pożądania. Delikatnie musnęła ustami jego szyję. Zapach ciała Ewana sprawił, że zadrżała z podniecenia. - Tak - wyszeptała. - Tak, Ewanie... Tak. Proszę. Rozdziaf22 «3 iedzieli na podwórzu gospody Wieprz i Sierp, czekając na lekką kolację, zanim znów wsiądą do powozu. Josie, nie chcąc słuchać gderania Griseldy, zdjęła nakrycie głowy i, rozkoszując się ostatnimi 212 promieniami popołudniowego słońca, zatonęła w lekturze. Mayne ku swojemu zadowoleniu odkrył, że właściciel gospody dysponuje aktualnym egzemplarzem „Nowin z Wyścigów" i z uwagą przeglądał informacje. Natomiast Imogen jak zwykle robiła wszystko, aby go zirytować. - Draven uwielbiał Szkocję - powiedziała, ale w jej głosie nie było już smutku. - Zawsze powtarzał, że konie znakomicie się tu czują. Uważał, że to zasługa szkockiego powietrza. Konie po treningu w Szkocji lepiej biegają, ponieważ pojemność ich płuc znacznie się zwiększa. Zgadzasz się z tym, Mayne? Mruknął coś pod nosem. Anachronism zwyciężył w wyścigach w Newmarket; nie do wiary. Jeśli jest w szczytowej formie, to z pewnością zwycięży w Ascot. Jednak Imogen nie zamierzała ustąpić. -Jednego z pewnością mu nie odmówisz. Draven we wszystko, co robił, angażował się bez reszty. - O czym ty mówisz? - O tobie - mruknęła z przekąsem. - I twojej końskiej pasji. Każdy przyzna, że jesteś na ich punkcie tak samo zwariowany, jak Draven. Mayne spojrzał na nią z irytacją. - Nie aż tak, by wskakiwać na wierzchowca i się ścigać. - To niesprawiedliwe - zauważyła Imogen, uderzając palcami w blat stołu i patrząc na lorda tak, jak tego najbardziej nie lubił. -Draven popełnił wiele błędów, ale z pewnością nie był dyletantem. Poważnie traktował pracę w stadninie. Mayne pochylił się nad zakładami. - Dziękuję za wszystkie sugestie - odparł, usiłując zachować spokój. - Uważam, że mógłbyś mieć więcej satysfakcji, gdybyś na poważnie zajął się końmi. Mayne znów pochylił się nad gazetą. - Myślę, że ty się po prostu nudzisz. Skończyłeś już trzydzieści siedem lat... 213 - Trzydzieści cztery! - prychnął. -1 masz więcej pieniędzy niż pomysłów, co z nimi zrobić. Nie chcesz zakładać rodziny i nie interesuje cię twój majątek. - Interesuje mnie w stopniu, jaki uważam za stosowny. - Och, oczywiście - odparła spokojnym tonem, który nie zwiódłby nawet dziecka. - Pewnie czy dachy nie przeciekają. Ale mnie nie o to chodzi. - A według ciebie, czym miałbym się zająć? - zapytał wyraźnie już zirytowany. - Czyżbyś sugerowała, że powinienem zabawić się w farmera? Wzruszyła ramionami. - Bóg raczy wiedzieć. Nie wiem, czym zajmują się dżentelmeni. Ale niektórzy sprawiają wrażenie, jakby byli czymś bez reszty zaabsorbowani. Spójrz na Tuppy'ego Perwinkle'a. - Tuppy łowi ryby - odparł spokojnie Mayne. - Nie mogę sobie wyobrazić niczego bardziej nudnego niż siedzenie nad brzegiem rzeki w deszczu. - Najprawdopodobniej on mógłby to samo powiedzieć o koniach - wytknęła mu Imogen. Otworzyła pudełko z przyborami do szycia i zajęła się porządkowaniem jego zawartości. - Co zamierzasz robić? - zapytał, korzystając z okazji do zmiany tematu. - Posortować przędzę do wyszywania - odparła Imogen, po czyni z uporem wróciła do dyskusji o życiu lorda. - Twoje złe samopoczucie, Mayne, jest efektem nudy. Po prostu nie masz nic do roboty. - Mam bardzo dużo do roboty - obruszył się Mayne. - Nieprawda. Wiem, że mąż Tess doradza ci w interesach, tak więc nie musisz samodzielnie podejmować żadnych decyzji. -Tylko głupiec odrzuciłby rady Luciusa - stwierdził Mayne. - O co ci właściwie chodzi? - O twój leniwy sposób życia. - Szybko przebierała kolorowe motki w poszukiwaniu tego w śliwkowym kolorze. Mayne zastanawiał się, czy nie iść na spacer, aby tylko się od niej uwolnić. 214 - Może powinieneś zasiąść w końcu w Izbie Lordów - zasugerowała. Usiłował sobie wyobrazić, jak wygłasza przemówienie w sprawie ustawy zbożowej. I wyobraźnia zdecydowanie go zawiodła. - Nie. - Rzeczywiście, nie sprawdziłbyś się w takim miejscu - przyznała Imogen. - Należy tylko ubolewać, że nabrałeś niechęci do flirtów, ponieważ to one w ciągu ostatnich dziesięciu lat nadawały sens twojemu życiu. Mayne'owi nie spodobał się ten komentarz. A w zasadzie to, że w jego wspomnieniach z ostatnich kilkunastu lat było niewiele więcej niż intrygi, kradzione pocałunki, tajemne schadzki i idiotyczny pojedynek z pewnym rozwścieczonym małżonkiem. Natomiast spotkania ze zdradzanymi mężami, którzy niezbyt przejmowali się losem żon, stały się z czasem rutyną. Tak jak osuszanie łez, które dama roniła na jego rękaw, kiedy dowiadywała się, że zostaje porzucona dla innej kobiety. A potem była inna i znowu inna, i tak bez końca. Wspominając te wszystkie lata, czuł ogromny niesmak. Imogen udało się w końcu nawinąć śliwkową przędzę i teraz zajęła się szafirową. - Nie ma sensu żałować tego, co było - powiedziała, nawet na niego nie patrząc. - Pewnie nieźle się wtedy bawiłeś. Usta Mayne'a wykrzywiły się w gorzkim grymasie. Patrząc wstecz, te wszystkie wieczory duszne od zapachu perfum wydawały się teraz nużąco jednakowe, krzykliwe i płytkie, przesycone winem i żądzą. Aż żądza... wyparowała i Mayne został z niczym. - Ale ty, jak się zdaje, straciłeś upodobanie do grzesznych romansów - zauważyła, jakby czytając w jego myślach. - O, właśnie! Patrzysz na mnie jak wykastrowany kocur. - To obrzydliwe - żachnął się Mayne. - Wykastrowany kocur? - wtrąciła z ożywieniem Josie. -Jesteś chyba najmniej taktowną kobietą, jaką znam! ~ rzucił Mayne w kierunku Imogen, ignorując pytanie Josie. 215 - Naprawdę? - Wydawała się zupełnie nieporuszona uszczypliwą uwagą. - A ja myślałam, że dżentelmeni znają wiele bardzo różnych osób. - Nie prowadziłem awanturniczego życia. Mówiąc ogólnie, miałem przyjemność znać damy, których język odpowiadał subtelności ich umysłu. - Cóż! - odparła Imogen. -Jeśli tak, to nie trzeba zbyt wielkiej przenikliwości, by dojść do wniosku, że pewnie nigdy nie rozmawiałeś z żadną kobietą na intymne tematy. Mayne czuł, jak budzą się w nim mordercze skłonności, co przy Imogen zdarzało mu się coraz częściej. - Prowadziłem wiele intymnych rozmów - oświadczył chłodno. - Chociaż nie uważam, żeby to był właściwy temat do rozmowy przy twojej młodszej siostrze. -Jestem młoda, ale mam wiele zdrowego rozsądku - zaprotestowała Josie, unosząc głowę znad książki. - Doskonale wiem, że Imogen złożyła panu kilka nieprzyzwoitych propozycji i że pan je odrzucił. To, w pewnym sensie, wyjaśnia jej impertynencję. Plu-tarch twierdzi, że nic nie kłuje bardziej niż żądło odtrąconego afektu - wyrecytowała i bez słowa komentarza powróciła do lektury. Josephine, kiedy osiągnie pełnoletność, będzie sprawiać tyle samo kłopotów, ile jej starsza siostra; Mayne wzdrygnął się lekko n;i tę myśl. - Dlaczego nie założysz własnych stajni? - spytała Imogen. - Ależ ja mam stajnie! Ile razy mówiłem ci, że tracę Ascot, a biegną tam moje dwa konie? W drzwiach gospody pojawiła się Griselda wsparta na ramieniu pokojówki. Wyglądała znacznie lepiej niż jeszcze godzinę temu. - Muszę jakoś to znieść - powiedziała z miną arystokratki, która patrzy na gilotynę. - Josie, natychmiast włóż kapelusz. Ile razy mam ci powtarzać, że piegi są wyjątkowo nieestetyczne? Proszę, wejdźcie do środka; właściciel gospody przygotował już dla nas posiłek. -Wiem, że masz stajnię - ciągnęła Imogen, zwijając szafirową przędzę i wkładając motek do pudełka. - Ale dlaczego bardziej się 216 w to nie zaangażujesz? Wynajmij fachowców. Jesteś w tych sprawach dyletantem. Kupujesz konia raz tu, raz tam, a potem szybko go sprzedajesz, jeśli nie zwycięży w najbliższych zawodach. Nigdy nie zajmowałeś się swoimi stajniami poważnie. Ale co w tym dziwnego? Zawsze siedziałeś w Londynie. I nigdy nie wstawałem wcześniej niż po południu, pomyślał Mayne. Podniósł ozdobione wstążką pudło i ruszył za Imogen w stronę drzwi. Suknia podróżna ciasno opinała jej ciało. Bacznie obserwował każdy ponętny szczegół i... Nic. Nie robiła na nim żadnego wrażenia. Prawdziwy stary kocur. Miała rację. Kim był bez kobiet? I co dalej? Rozcfziaf23 L^bdarowała Ewana uśmiechem, który tak często ćwiczyła, ale nigdy jeszcze nie miała okazji go wypróbować. Takim uśmiechem syreny przywoływały Odyseusza, Wenus witała Adonisa, pogańska boginka obdarzała pięknego mężczyznę. - Pobierzemy się, kiedy dotrzemy do twoich ziem - oświadczyła Annabel. -A więc jeszcze nie dziś - odparł Ewan. Oczy mu pociemniały, a głos stał się śmiertelnie poważny. - Nie łączą nas jeszcze więzy małżeńskie. Nie powinienem... - Dzisiejszej nocy - wyszeptała z trudem. - Pragnę ciebie, Ewa-nie. Chcę, żebyś się ze mną kochał. Podoba mi się króliczy pocałunek. Ale są jeszcze inne pieszczoty, prawda? W izbie zaległa cisza. - Na Boga, Annabel! Oczywiście, że są. Przecież wiesz. - Pokaż mi, proszę. - Ujęła w dłonie jego twarz i przyciągnęła do siebie. -Jesteśmy sami - wyszeptała, muskając ustami kąciki jego warg, ostry kontur brody, płatek ucha. 217 Nagle, w chwili gdy myślała, że jego zasady okażą się silniejsze niż pożądanie, wpił się ustami w jej usta. Prawdę mogła odczytać z tego, jak na nią patrzył, jak jej dotykał. - Nie będziesz żałowała? - zapytał chrapliwym głosem. - Nie jesteśmy małżeństwem. - Nigdy - sapnęła. Ewan ruszył w stronę łóżka, trzymając Annabel w ramionach, po chwili się zatrzymał. - Gdzie jesteśmy? -szepnęła. / ' ; Wypuścił ją z ramion. - Przy łóżku - odparł głosem drżącym z pożądania. - Zapomniałem powiedzieć lokajowi, żeby położył nasze prześcieradła. - Rozejrzał się dookoła. - Prawdę mówiąc, w ogóle nie przyniesiono ich z powozu. - Och - westchnęła Annabel, odrzucając nakrycie. - Te prześcieradła są szare. Pewnie Peggy ma kłopoty z praniem. -Ja tym się zajmę - zaproponował Ewan. - Tylko muszę znaleźć bieliźniarkę. Usta Annabel zadrżały w leciutkim uśmiechu, gdy obserwowała, j ak Ewan przeszukuj e chatę. - Ewanie - powiedziała w końcu. - Tu nie znajdziesz żadnej bie-liźniarki. - Gdzie wobec tego Peggy trzyma czystą bieliznę? - Po prostu jej nie ma. - Na litość boską -jęknął Ewan. - Obrus - podsunęła Annabel drżącym głosem. - Możemy użyć obrusa z piknikowego kosza. Ewan wyciągnął obrus tak gwałtownie, że okruchy jedzenia pofrunęły w powietrze. Annabel ściągnęła z łóżka koc i przykryła je lnianym obrusem z wyhaftowanym herbem Ewana. - Wreszcie - powiedział z nutą sennej satysfakcji. - Chodź tutaj, Annabel. - Usiadł i wyciągnął do niej ręce. Ruszyła nieśmiało, jakby nagle zabrakło jej odwagi. 218 - Moja żono... - Przyciągnął ją do siebie. -Jeszcze nie - wyszeptała. -W moim sercu. Wiesz, że wierzę w duszę, Annabel. Ale... -urwał na chwilę i musnął wargami kącik jej ust - nie we wszystkie nauki Kościoła. Jesteś moją żoną w moim sercu i duszy, od teraz na zawsze. Po chwili leżała na chłodnym lnie bez ubrania, które Ewan zdjął z dużą łatwością i wprawą. A jednak... Zesztywniała nagle. Nie bardzo wiedziała, jak to się robi, i Ewan prawdopodobnie również. Kobiety na wsi mówiły jej, że to nie musi być bolesne, jeśli poślubi doświadczonego mężczyznę. - Najlepiej wyjść za mąż za hulakę - stwierdziła pani Cooper. - Taki wiele już ma za sobą i zazwyczaj chętnie zakłada rodzinę. - Oczywiście pod warunkiem, że nie ma kiły. Annabel nie musiała się obawiać choroby, ale drżała na myśl o bólu. I on zauważył to natychmiast. - Och, dziewczyno, czyżbyś się bała? - Musnął wargami jej skórę. - Są metody, żeby to nie bolało - powiedziała z nadzieją w głosie. - Tak twierdzą starsze kobiety. Nana zresztą również. - Pytałeś swoją babkę o takie rzeczy? - Nana wie o wszystkim, co dotyczy ciała kobiety. Wyjawiła mi kiedyś, że niektóre kobiety cierpią trochę, inne znowu nie czują niczego i że mogą nawet nie być dziewicami. Było już za późno, aby zmienić zdanie. Annabel skinęła więc głową, może tylko trochę nerwowo. Ewan spojrzał na kobietę, która wkrótce miała zostać jego żoną. W jednej chwili rzucała mu niezwykle uwodzicielskie spojrzenie, a już w następnej drżała na całym ciele, nieprzytomna ze strachu. Oczy miała mocno zaciśnięte i Ewan uśmiechnął się szeroko na myśl, że planowała cudzołóstwo, zanim jeszcze zdecydowała, kogo poślubi. : 219 I oto teraz leżała przed nim cudownie piękna w swojej nagości. Ewan czuł, jak fala pożądania rozpala jego ciało. Natrętne myśli o świętości małżeństwa nie dawały mu jednak spokoju. Ale czy mogło to teraz mieć znaczenie? Jest jego, i pozostanie aż do śmierci. To, na co się decydowali, było bardzo ważne, ponieważ usuwając wszystkie lęki, sprawią, że przyszła noc poślubna stanie się wspaniałym przeżyciem. Widział, jak piersi Annabel gwałtownie wznoszą się i opadają. -Wszystko w porządku? - wyszeptał, podchodząc do niej na kolanach. Ewan rzeczywiście nie wiedział nic ani o sztuce uwodzenia panien, ani o sztuce pozbawiania ich dziewictwa, ani o uczeniu kobiety, jak korzystać z przyjemności łoża. Znał jednak pewien rodzaj pocałunku, który im obojgu sprawiał przyjemność. Wsunął rękę między jej uda i delikatnieje rozsunął. Zaczął całować brzuch, przesuwając usta coraz niżej. - Nie musisz tego robić - powiedziała zduszonym głosem. - Ale chcę - odparł. - Możesz teraz otworzyć oczy? Proszę. Teraz przymglone, ogromne oczy patrzyły na niego badawczo. - Nie zasłaniaj mi siebie, najdroższa - wydyszał. - Chcę widzieć ciebie... chociaż ten jeden raz. Jej wargi zadrżały w bladym uśmiechu. -Ja-. ^ Głos uwiązł mu w gardle. Zacisnęła powieki, ale znów je otworzyła... ponieważ on już tam był, wszedł w nią i nie było żadnego bólu... -Ewanie! - krzyknęła. Jej ciało gwałtownie wygięło się w łuk, a on wszedł w nią jeszcze głębiej. - Dzięki Bogu - mruknął bezwiednie, po czym dodał: - Bolało? - Nie. Mgliście przypomniała sobie radę Tess i przesunęła dłonie na jego jędrne pośladki. Z ust Ewana wyrwał się jęk. Całował ją mocno i namiętnie. Ten dziki pocałunek teraz oznaczał coś zupełnie innego. Anna- bel z satysfakcją obserwowała, jak Ewan traci nad sobą kontrolę. Zanurzał się w niej głębiej i głębiej, jego oddech stawał się coraz płytszy. Objął jej biodra i naparł z całej siły, jakby mogli być jeszcze bliżej siebie. Początkowo tylko obserwowała go z fascynacją, ale powoli, gdy narastała fala pożądania, jej ciało bezwiednie poddało się miłosnemu rytmowi, a palce zacisnęły się na muskularnych ramionach. - Annabel! - wyjęczał. - Na Boga! Podniecenie wciąż rosło i rosło. Annabel bezwiednie poddała się szalonemu rytmowi ciał, aż w końcu z jej ust wyrwał się krzyk, który zamarł, gdy spełniona osunęła się na pościel. ;>; Rozdziaf24 Był środek nocy. Zasnęli wtuleni w siebie, ale Annabel obudziła się po godzinie. Ze zdumieniem stwierdziła, że Ewan zapalił stojące na stole świece i podłożył drewno na ogień. - Co robisz? - zapytała sennie. - Patrzę na ciebie - odparł i w jego głosie było tyle głębokiej satysfakcji, że Annabel nie mogła się nie uśmiechnąć. Koniec ze wszystkimi jej planami zamiany swojego ciała i wyrafinowanych pocałunków na tytuł i majątek wybranego mężczyzny W głębi duszy teraz wiedziała, iż nie znalazła się tu przypadkiem. - Chce mi się pić - wyszeptała. Starał się trzymać filiżankę przyj ej ustach, jakby była dzieckiem, które ma gorączkę, ale krople wody spłynęły jej po szyi. Zebrał je pocałunkiem. Annabel nagle zdała sobie sprawę, że w każdej chwili może mieć wszystkie jego pocałunki i niepotrzebna jej do tego żadna gra. - Pocałuj mnie - poprosiła. -Annabel... Przyciągnęła do siebie jego głowę. 221 - Nie wychodzę za ciebie dlatego, że masz zamek - wyszeptała z ustami przy jego ustach. - Oczywiście, wiedziałem o tym aż zbyt dobrze, że wychodzisz za mnie jedynie z konieczności. Chociaż teraz masz już ku temu dwa powody. - W jego głosie słychać było śmiech. - Uwierz mi, nie miałam pojęcia, że jesteś bogaty. - Widziałem to w twoich zrozpaczonych oczach, gdy akceptowałaś moje oświadczyny. Poza tym w Londynie nikt mnie dobrze nie znał, poza mężem twojej siostry, Feltonem. On chyba wie wszystko, co dotyczy finansów. - Lucius Felton wiedział, że jesteś bogaty? - Nie można obracać papierami bez kontaktowania się z osobami, które też zajmują się prowadzeniem interesów. Nigdy go oczywiście nie spotkałem, ponieważ zawsze wysyłam mojego sekretarza, jeśli sprawy wymagają... - Ewanie - przerwała mu Annabel. -Jak bardzo jesteś bogaty? Uśmiechnął się. :• — Myślę, że najbogatszy w Szkocji. Annabel spojrzała na niego ze zdumieniem. - Nie mogę w to uwierzyć. -Dlatego, że lubię ryzyko - odparł z rozbawieniem. - Miałem trochę kłopotów z powiększeniem mojego majątku. Ojciec Armailhac zawsze powtarza, że posiadanie majątku wiąże się z odpowiedzialnością. I czasem myślę, że ryzykując majątek, próbuję pozbyć się odpowiedzialności. - Ale przecież wszystko, co robiłeś, przynosiło ci zysk. Skinął głową. -Jeśli nie chcesz pieniędzy, same do ciebie przychodzą. Ale obowiązki, jeśli ich nie chcesz, przychodzą jeszcze szybciej. - Nie wierzę ci. Jak byś się czuł, gdybyś nagle przestał być lordem Ardmore'em? - Gdybym stracił godność lorda... -Tak. -1 zamek. 222 -Wszystkie splendory i cały majątek. Nawet więcej. Wyobraź sobie, że tracisz wszystkich, których kochasz i wziąłeś pod swoją opiekę. - Gregory'ego i Rosy? Skinęła głową. - Poddanych i całą służbę, Maca. Wszystkie osoby i rzeczy, dzięki którym tyle znaczysz w oczach świata. - Czy Gregory i Rosy są bezpieczni i mają zapewniony byt? -Oczywiście. - A ty byś została? - spytał z taką pieszczotą w głosie, że aż zadrżała. - Tak sądzę - odparła. - Przecież byłam pewna, że mam poślubić lorda bez grosza przy duszy. - W takim razie nie dbam o to, co stracę. - Nawet jej nie dotknął, a jednak czuła się, jakby otrzymała najwspanialszy prezent w życiu. - Gdybym miał ciebie, Annabel, mógłbym zostać w tej małej chatce i ciężko pracować, aby zapewnić nam utrzymanie. Annabel usiłowała się uśmiechnąć, ale jej usta wykrzywiły się tylko w grymasie. - Cieszę się, że nie będziemy musieli tu mieszkać - odparła w końcu. - Mógłbym jeść ziemniaki z masłem codziennie i byłbym szczęśliwy. - Musiałbyś. - Zachichotała. - To jedyna rzecz, którą potrafię przyrządzić. - Chyba nie jest tak źle? Annabel milczała, myśląc o ubogim domku i o tym, jakEwanją uchronił przed upadkiem, i jak się śmiał nad rozlanym mlekiem. - Nie - powiedziała w końcu. - Nawet nie myślałam, że tak będzie. - Ojciec Armailhac twierdzi, że trzeba być gotowym na porzucenie ziemskich dóbr bez żalu. -Wtulił twarz w jej ramię. - Brawo! - zawołała Annabel bez przekonania. - Nie wierzę, żebyś naprawdę mógł to zrobić, chociaż tak twierdzisz. To tylko kwestia dnia, może dwóch. 223 :;'.' "' '?'•'• .''•' - Uwierz więc - odparł, ałe jego głos stłumiły pocałunki. Całował jej twarz, szyję, ramiona... - A co by było, gdybyś mnie również stracił? - nie ustępowała Annabel. - Co wtedy? Nie wahał się nawet przez chwiłę. - Gdybym nie miał żadnych obowiązków i musiał żyć bez ciebie, zostałbym mnichem. Albo księdzem. Przesunął wargami po jej piersi i Annabel pomyślała, jakie to ogromne szczęście, że Ewan nie zniknie za bramą klasztoru. - Mam jeszcze jedno pytanie. - Mmm - wymruczał. -Jeśli nie byłeś z kobietą od lat... to skąd, u licha, wiedziałeś o tym pocałunku? -Jakim? - zapytał z niewinną miną. Wodził palcami po jej piersiach, jakby nie mógł się nimi nacieszyć. - Dobrze wiesz! Chodzi o króliczy pocałunek. Pieścił jej ciało w zagłębieniu pod biustem. - Sam wymyśliłem. -Co? -Sam wymyśliłem... no, może niezupełnie. Mężczyźni lubi;) opowiadać dowcipy o kolekcjonerach króliczych futerek. A to znaczy również... - Wiem - rzuciła pospiesznie. - Usiłowałem wymyślić coś, co przestraszy twoją siostrę. I pomogło, prawda? A co do tego, jak to robić... cóż, kwestia instynktu. Ja bardzo wierzę w mój instynkt, kochanie. - Objął wargami brodawkę jej piersi i Annabel westchnęła. - Mój instynkt mówi mi, że to lubisz - wymruczał jak kot przy kominku. -1 wiem, że ja lubię to również. Dała mu klapsa. - To dar od Boga, oczywiście. Śmiał się i jednocześnie ją całował. Tym razem Annabel musiała się z nim zgodzić. To rzeczywiście był dar od Boga. Tej nocy prawie nie spali. Splecionych w ciasnym uścisku oświetliły przeciskające się przez zasłonę promienie słońca. Annabel zde- 224 cydowała, że musi zrobić coś, przez co rozbawienie zniknie z oczu Ewana. -Wiesz, co Tess powiedziała mi o akcie małżeńskim? - zapytała Iz niewinną miną. Pokręcił głową. - Mam nadzieję, że nie coś tak idiotycznego, jak: leż spokojnie i znoś -wszystko cierpliwie. - Powiedziała, że cokolwiek mój mąż robi mnie, ja powinnam jemu zrobić to samo - oznajmiła prowokacyjnym tonem. A ponieważ sztukę uwodzenia ćwiczyła od lat, była w tym bardzo biegła. - A to znaczy, mój prawe mąż, że dzisiejszej nocy... Tym razem na jego twarzy nie było nawet cienia uśmiechu. Spojrzała na niego figlarnie, delikatnie dotknęła palcem jego klatki piersiowej, a potem leciutko przesunęła nim niżej... i jeszcze niżej. -Ajak nazywają króliczy pocałunek, kiedy to nie „królik" jest całowany? - zapytała, z satysfakcją obserwując, jak Ewan zaciska szczęki. Jej palec powędrował jeszcze bardziej w dół... Ewan zadrżał, fednak nie odwrócił wzroku. I wciąż się nie śmiał. Wydęła usta z dezaprobatą. Wtedy on przewrócił ją nagle z siłą, której nie była w stanie się oprzeć, i wpił się w jej usta tak zachłannie, że ciałem Annabel wstrząsnął dreszcz. - Dziś w nocy - szepnęła, gdy odzyskała oddech. I tym razem to on zamknął oczy. Rozdział 25 X o pewnym czasie Annabel obudził uporczywy hałas. - Co, u licha? - zapytała sennie. Jednak Ewan udawał, że nic nie słyszy. Objął ją silnym ramieniem i przyciągnął do siebie. 15 - Droga do marzeń 225 - Nie - powiedziała niepewnie. - Tak - odparł, tuląc twarz w jej włosach. Buch! Coś walnęło w drzwi szopy. - Krowa domaga się, żeby ją wydoić - zauważyła Annabel. Jeśli Ewan wykona choć jeszcze jeden taki ruch, to... Jęknął głośno i się obrócił. Annabel usiadła i szybko przesunęła się na brzeg łóżka. Obrus, który zastępował prześcieradło, był trochę wilgotny. - Dałbym suwerena za odrobinę wody do przemycia twarzy -mruknął Ewan, wciągając bryczesy. Krowa przez cały czas łomotała w drzwi szopy. Po chwili hałas ucichł. Annabel odkryła, że kura zniosła jajko w formie do masła. Ale jej dobry nastrój szybko minął, gdy zauważyła, że wstrętne ptaszysko zabrudziło jedyne krzesło. Bez wody nic można było tego sprzątnąć, zajęła się więc doprowadzeniem włosów do porządku. Nie mając jednak lustra, mogła je tylko zwinąć w niezbyt efektowny kok. Ewan wrócił, niosąc w jednym ręku wiadro mleka, w drugim wiadro wody. Jego włosy były mokre. - Tam w dole, na prawo za drewutnią płynie strumień - powiedział. -Jest zimny jak diabli. Ale nie ma rady, trzeba do niego wskoczyć, żeby się umyć. Annabel zadrżała. Chciała się wykąpać, ale nie w lodowatym strumieniu! Cóż, będzie grzać wodę w garnkach przez cały ranek. - Możesz podłożyć do ognia? Ewan wrzucił do kominka dwie duże kłody, potem pomógł zawiesić rondelek z jajkiem. - Myślę o pewnym problemie - rzekł. Annabel myślała o wielu, ale starała się zachować je dla siebie. - Nie spodziewam się, żeby Kettle miał tu herbatę albo kawę. -Ja też - odparła Annabel. - My piliśmy kawę tylko przy specjalnych okazjach, a przecież byliśmy w znacznie lepszej sytuacji niż oni. Ewan nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. 226 -Widziałeś gdzieś pozostałe kury? - zapytała Annabel, rzucając białej kurze owsiany placek. Ewan pokręcił głową. - Zostało jeszcze trochę chleba z piknikowych zapasów? - Niestety nie, ale mamy jajko - odparła Annabel, starając się zachować pogodny nastrój. Po długich namowach Ewan zjadł jajko, a Annabel spędziła prawie pięć minut na wyskrobywaniu resztek z dna rondla. W końcu Ewan wyszedł, mówiąc, że zamierza wyciągnąć ogromny kamień, który zauważył na polu Kettle'a. Annabel zjadła owsiany placek i zużyła cztery garnki zagrzanej wody, zanim w końcu poczuła, że jest czysta. Potem wyszorowała izbę i wypłoszyła kurę na podwórko. Najpoważniejszym problemem było prześcieradło. Nie wyobrażała sobie, aby mogła spać na poplamionym obrusie. Należało więc wyprać prześcieradło Peggy. Rozejrzała się w poszukiwaniu miski, ale w końcu doszła do wniosku, że Peggy robiła pranie w strumieniu. Diabelnie zimnym, jak mówił Ewan. Zadrżała na samą myśl. Jeśli jednak prześcieradło nie zostanie wyprane zaraz, to nie wyschnie do wieczora. Związała bieliznę w węzeł i wyszła. Rzeczka szemrała i bulgotała, płynąc przez las. Wzdłuż brzegu było mnóstwo ogromnych kamieni. Annabel znalazła płaski głaz, przyklęknęła na nim i zanurzyła prześcieradło w wodzie. Szary kolor natychmiast stał się jeszcze bardziej szary. Wyciągnęła materiał, obryzgując wodą spódnicę. Tarła prześcieradło mydłem, które zdawało się teraz cztery razy cięższe niż wcześniej i było tak lodowate, że palce jej grabiały. Zacisnęła zęby. Nie pozwoli, aby coś tak głupiego jak pranie zdołało ją pokonać. Znów zanurzyła prześcieradło w wodzie, kurczowo trzymając jego koniec w zesztywniałych dłoniach. Unosiło się na wodzie i wyglądało na brudniej sze niż przedtem. Nagły przypływ wody nieomal wyrwał materiał z jej rąk. Miała zdrętwiałe i obolałe dłonie. Przemoczone spódnice przylepiały się do nóg, a prześcieradło ważyło z tonę. 227 W końcu z trudem wyciągnęła je z wody. Oczywiście nie było mowy, żeby wróciła sucha. Wzięła więc głęboki oddech i dźwignęła ciężką tkaninę. Lodowata woda spłynęła jej po karku, ramionach i ubraniu. Szczękając zębami, ruszyła biegiem do domu. Kiedy dotarła na miejsce, wycisnęła prześcieradło i rozwiesiła n;i krzaku. Wpadła do domu, szybko ściągnęła przemoczoną suknię, wytarła się nocną koszulą. Miała obolałe ramiona, a palce posiniałe z zimna. Zajrzała w każdy kącik izby w poszukiwaniu herbaty, ale niczego nie znalazła. Przysiadła na schodku i wypiła kubek gorącej wody. Kettle'owie z pewnością jedli coś więcej niż tylko ziemniaki. Peggy musiała mieć gdzieś spiżarnię. Tymczasem z lasu wrócił Ewan. Wyglądał na bardzo zmęczonego. - Nie mogłem wyciągnąć tego przeklętego kamienia - burknął. - A ja uprałam prześcieradło! - pochwaliła się Annabel. Spojrzał na ogromną kałużę wody dookoła krzaka. - Tak? A na czym będziemy dziś spać? - Do wieczora wyschnie - odparła Annabel, modląc się w duchu, aby miała rację. Rozejrzała się zaniepokojona głuchą ciszą. - Och, Ewanie, chyba straciliśmy ostatnią kurę! - No to lis pewnie miał uciechę. - To niemożliwe! Dopiero co tu była. - Pewnie siedzi gdzieś na drzewie. - Miał nadzieję, że tak jest. Chciał ją zjeść na kolację. -Nie mogę powiedzieć Peggy, że straciliśmy jej wszystkie trzy kury. Dostała je w prezencie ślubnym - powiedziała Annabel i ruszyła w stronę lasu. - Ostatnio widziałam tego ptaka tutaj. Och, kurko! Gdzie jesteś? Ewan się roześmiał. Annabel miała na sobie suknię podróżną, ale niezbyt praktyczną, w kolorze ciemnego rubinu z rzędami białej koronki dookoła gorsu. - Muszę przyznać, że podoba mi się ten modny fason. Idealny dla stroju żony farmera. 228 - To suknia do spacerów na promenadzie - zauważyła sucho Annabel, zaglądając pod każdy krzaczek na podwórku. Jestem pewna, że gdzieś tu jest. - Nie oglądając się na Ewana, ruszyła głębiej w las. - Annabel! - zawołał. - Tak? - Jej głos wracał do niego echem. - Nie zgub się! - Przez jakiś czas dobiegały do niego suche trzaski. Odczekał chwilę i znów zawołał: - Czy już się zgubiłaś?! - No... niezupełnie. Jestem na małej polanie. A ty? - Nie ruszaj się, już idę do ciebie - zakomenderował. Wyraźnie słyszał trzask gałązek pod jej nogami. - Zostań na miejscu! Inaczej obydwoje się zgubimy. -Tu jest okropnie... - Nagle rozległ się krzyk i Ewan czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Rzucił się do przodu i chwycił Annabel w ramiona. - Ewanie, Ewanie! - wysapała. - Zobacz, ile tu pszczół! Stali bez ruchu, a pszczoły przelatywały obok z przeraźliwym brzęczeniem. - O, Boże -jęknęła po chwili Annabel. - Ewanie... - Chyba znalazłaś gniazdo dzikich pszczół. - Rozejrzał się uważnie. - Tak, musi być gdzieś na tej polanie - odparła Annabel. - Peggy będzie zadowolona, kiedy się o tym dowie, nie sądzisz? Nawet jeśli nie została jej żadna kura. ~ Niestety kilka pszczół znalazło mnie - odparł ponuro Ewan. - Och, nie! Użądliły cię? - Tylko dwa razy. No, może trzy. -Jestem ci bardzo, bardzo wdzięczna, że mnie uratowałeś - powiedziała Annabel. - Możemy wracać? - Zaczęła iść w niewłaściwym kierunku. - W tę stronę. - Ewan wziął ją pod rękę. - Gdzie cię użądliły? 229 -W czułe miejsce. - Chichot Annabel był dla niego najlepszym pocieszeniem. Pomyślał, iż nie miałby nic przeciwko temu, aby nawet cały rój pszczół zaatakował jego pośladki, jeśliby w zamian| usłyszał taki urzekający kobiecy śmiech, o matowym zabarwieniu, które świadczyło o poczuciu humoru i jednocześnie rozbudzonych zmysłowych fantazjach. - Mogę ugotować trochę więcej ziemniaków - zaproponowała, kiedy wrócili do domku. - Och, ogień znowu wygasł. - Trzeba od czasu do czasu podkładać grubszą kłodę drewna - zauważył Ewan. Spojrzała na niego spod oka. - Nie wyglądasz najlepiej. Dlaczego nie usiądziesz i nie odpoczniesz trochę? - Nie mogę siedzieć. - Uśmiechnął się ponuro. - Bardzo boli? - Kiedy pokręcił głową, dodała: - Cóż, to be/ znaczenia, że nie mamy teraz konia. Jazda sprawiałaby ci trochę kłopotów. Ewan wstrząsnął się na myśl o siadaniu w siodle. Zaczynał się czuć jak głupiec. Nawet nie pomyślał o zatrzymaniu konia dla ich potrzeb. Jego, wzorowana na szekspirowskiej, intryga w tej chwili wydawała się jeszcze mniej sensowna. Nic dziwnego, że sztuka, kiedy ją wystawiano, niezbyt mu się podobała. Teraz jasno widział, że ten pomysł był niedorzeczny. - Niech no zgadnę - odezwała się Annabel głosem pełnym udanego współczucia. - To przez użądlenia stałeś się taki nieznośny. Rzeczywiście, Ewan zaczynał się irytować. To było zupełnie do niego niepodobne. Annabel wyglądała tak pociągająco... Pragnął rzucić ją na łóżko i uszczęśliwić. Gdyby nie to, że pośladki piekły go jak przypalane rozgrzanym do czerwoności pogrzebaczem i wyglądały pewnie jak poduszka do szpilek... Sumienie też nie dawało mu pokoju. Dlaczego, u licha, stracił nad sobą kontrolę i skonsumował małżeństwo, które jeszcze nie istniało? Co takiego było w tej dziewczynie, że zapomniał o swoich zasadach? 230 Wyszedł na zewnątrz, rzeczywiście w nie najlepszym nastroju. Dwie godziny próbował wydobyć ten przeklęty kamień z pola Kettle'a i wszystko na nic. Spojrzał chmurnie na otaczający ich las. Przynajmniej nie skręcił karku przy wykonywaniu tej bezsensownej pracy. Po chwili jego oczy pojaśniały. - Och, Annabel! -zawołał. -Moja urocza żono! - Nie jestem jeszcze twoją żoną - odparła, pojawiając się w drzwiach. Jego oczy prześliznęły się po niej i uczucie pożądania opanowało go do tego stopnia, że nieomal zaczął drżeć. To było takie krępujące. Zupełnie nie panował nad sobą. Poczuł przypływ kolejnej fali irytacji, zrobił więc wszystko, aby to ukryć. Uśmiechnął się. - Będziesz pewnie zachwycona. Nasza zguba właśnie wróciła do domu. - Wskazał na kurę siedzącą na pobliskim krzaku. Krzyk Annabel przestraszył ptaka tak bardzo, że gdacząc przeraźliwie, wzbił się w powietrze. - Wynoś się z mojego prześcieradła! - wrzasnęła. - Ty... ty głupie ptaszysko! Ewan odrzucił do tyłu głowę i wybuchnął śmiechem. - Gdybyśmy tylko mogli nauczyć ją korzystać z nocnika. Ta kura... Annabel odwróciła się do niego z zaciśniętymi pięściami. ~ Nie waż się śmiać ze mnie! Pranie tego prześcieradła zajęło mi dwie godziny! A teraz... teraz... ona wszystko zniszczyła! Będę musiała wrócić do tego okropnego strumienia i zacząć prawie od nowa. Ku przerażeniu Ewana, w oczach Annabel pojawiły się łzy. - Ja nigdy nie płaczę! - krzyczała. - Wiem - powiedział szybko. - To dlatego, że woda była lodowata. - Otarła łzy. Ewan rozejrzał się dookoła i znowu poczuł się jak osioł. Dlaczego zmusił damę do zamieszkania w tej norze? Szczycił się tym, że 231 F jest rozsądny i uprzejmy wobec innych. Czasem nawet chwalił się inteligencją. -Ja wypiorę prześcieradło - oznajmił.- A ty w tym czasie ugotujesz ziemniaki. Godzinę później Ewan był w nastroju krwiożerczego tygrysa, bory spotyka się oko w oko z rozszalałym słoniem. Woda w strumieniu była lodowata, a on miał całkiem mokre ubranie. Nie mógł usunąć plamy zrobionej przez kurę, aż zaczął trzeć to miejsce kamieniem, a wtedy plamę zastąpiła dziura. Za każdym razem, kiedy się pochylał, pogryzione przez pszczoły pośladki piekły go żywyn i ogniem. Woda spływała mu po plecach i ściekała do butów. Byl głodny i miał ochotę na obiad z czterech dań, a nie kolejną porcję spalonych na węgiel ziemniaków. Ale kiedy wszedł do izby, nie znalazł tam ziemniaków, ani spalonych, ani jakichkolwiek innych. Ogień znowu zgasł i nigdzie nic było Annabel. Podszedł do paleniska. Wszystko wskazywało na to, że wylała wodę. Cudownie. Mieli mokre prześcieradła i zostali be/ ognia i jedzenia. Czy to było zbyt wiele, prosić, żeby ugotowała te przeklęte ziemniaki? Wyszedł na zewnątrz i zobaczył, jak Annabel idzie z drewutni, przyciskając do piersi kłodę drewna. Biała koronka przy sukni była pokryta pyłem, a Annabel wyglądała na zmęczoną. Poczucie winy miało w jego ustach gorzki, metaliczny smak. - Co ty, u licha, robisz? - burknął, gwałtownie wyrywając z jej rąk kłodę. Spojrzała na niego chmurnie. -Garnek znowu się przewrócił i musiałam pójść po suche drewno. - Mogłaś na mnie zaczekać. Oparła ręce na biodrach. - Mogłeś wcześniej sprawdzić, czy mamy drewno w domu! 232 - Byłem zajęty praniem prześcieradła. - W Ewanie wzbierała złość. - Jestem głodny jak wilk, wracam do domu i co znajduję? Ogień znowu zalany i nie ma nic do jedzenia, nawet spalonych na węgiel ziemniaków! -Jak śmiesz mówić takie rzeczy! - rzuciła z furią Annabel. - To był twój niedorzeczny pomysł, a wszystko przez karygodny brak wyobraźni. Uprzedzałam cię, że tak będzie, ale czy mnie słuchałeś? Nie! Opanowanie Ewana topniało jak lód na słońcu. - Cóż, nie byłoby problemu, gdybyś się nie okazała aż tak niezaradna - burknął. - Mój ojciec nie miał szczęścia w interesach, ale nigdy nie zniżyłby się do tego, aby uczynić ze swoich córek służące. Pewnie powinnam przeprosić za to, że nie potrafię gotować, ale nie zrobię tego. Nie lubię gotować i nie mam zamiaru się tego uczyć. Poczucie winy i złość wzbierały w nim jak wody w górskim potoku. - Przepraszam, że ośmieliłem się prosić cię, żebyś zrobiła coś więcej, niż tylko się uśmiechała - warknął. -Jak tylko przyjedziemy do domu, kupię ci całe bele jedwabiu. O ile dobrze pamiętam, dla ciebie jedwab to klucz do szczęścia. - Przynajmniej byłam z tobą szczera. Powiedziałam ci, że mam nadzieję poślubić bogatego dżentelmena, abym nie musiała się martwić o każdy następny posiłek. Ty natomiast sugerowałeś, że cierpliwość jest twoją największą zaletą. W rzeczywistości, traktowałeś małżeństwo jako prezent, którym chciałeś obdarować biedną, tonącą w smutku kobietę, taką jak moja siostra; cóż za wspaniały dowód wspaniałomyślności i cierpliwości! - Mówisz tak, jakbym był okropnym snobem - prychnął Ewan. - Mam nadzieję, że nie popsuję ci dobrego samopoczucia, zwracając uwagę, iż łatwość, z jaką używasz przekleństw, ukazuje we właściwym świetle twoją rzekomą pobożność? - Och, ja naprawdę wierzę w Boga - zaprotestował Ewan. -1 to nie ma nic wspólnego z tym, że przy tobie tracę głowę. 233 - Nie waż się mnie oskarżać! - zawołała Annabel, biorąc się pod boki. -Jeśli nawet nie jesteś rozdrażniony zbyt często, to jedynie dlatego, że wszyscy traktują cię jak udzielnego księcia. Zwykli śmiertelnicy muszą się uczyć na swoich błędach. Opanowanie znowu Ewana zawiodło. - Mam nadzieję, że nie zaliczasz siebie do tych zwykłych śmiertelników. Ponieważ większość ludzi potrafi zagrzać wiadro wody i nie zalać przy tym paleniska. - Ciekawe, ilu znasz takich ludzi, którzy musieli to robić? - rzuciła ze złością Annabel. - Albo takich, którzy praliby prześcieradło w strumieniu? Twoja babka, hrabina? Czyżby dla przyjemności grzała ogromne wiadra wody nad ogniem? - Nana zrobiłaby to, jeśliby tak postanowiła. - Prawda jednak była taka, iż nie mógł sobie przypomnieć, by którykolwiek z jego przyjaciół zajmował się praniem lub gotowaniem. Ale w końcu dlaczego mieliby? Nikt z nich nie musiał mieszkać w zagubionej wśród lasów chałupie. - Uważam, że moja babka potrafiłaby znaleźć się w każdej sytuacji - podkreślił. - A więc się różnimy - prychnęła Annabel. - Nie jestem żoną farmera, która posiada umiejętności niezbędne do prowadzenia życia na wsi. - To oczywiste - przyznał Ewan. -1 to nie ma nic wspólnego z umiejętnościami twojej babki! Rzecz w tym, iż nie możesz obejść się bez Maca spełniającego każde twoje życzenie. Myślałeś, że łatwo być biednym, i oto teraz, kiedy się przekonałeś, że wcale tak nie jest, nie potrafisz się z tym pogodzić. - Nie mogłem przewidzieć, jak ciężko będzie żyć w takiej chacie z żoną, która nie potrafi zagrzać garnka wody bez... - Nie jestem twoją żoną - wycedziła lodowatym tonem Annabel. - A więc są dwie rzeczy, za które powinienem być wdzięczny -parsknął Ewan. -Jedna, to że nie jestem taki biedny, aby mieszkać w ruderze, a druga... - Urwał. Annabel pobladła. 234 . . M - Za późno! Nie zapominaj o skandalu; po ostatniej nocy musisz się ze mną ożenić, bez względu na to, jak bardzo obydwoje możemy tego żałować. Ewan wziął głęboki oddech i przeszedł w kąt maleńkiej izdebki, oparł się o ścianę i skrzyżował przed sobą ramiona. W chacie zapanowała głęboka cisza. Annabel czuła się tak, jakby za chwilę miało jej pęknąć serce. Zawsze myślała, że „pęknięte serce" to romantyczne określenie. Jednak w rzeczywistości było to w pełni fizyczne doznanie. Czuła w piersiach ból, jakby ktoś wbił jej nóż. - A więc żałujesz, że się ze mną kochałaś? - mówił przyciszonym, prawie obojętnym głosem. Zwykle słychać w nim było gardłowe „r", co brzmiało sympatycznie, a nawet zabawnie. Tym razem jednak Annabel wyczuła w nim coś niebezpiecznego. Odchrząknęła. -Jestem pewna, że obydwoje żałujemy, iż nie mieliśmy zbyt wielkiego wyboru. Wyprostował się i zrobił krok w jej stronę. Annabel nie ustępowała. Niefrasobliwy, wesoły wyraz twarzy Ewana znikł. W zielonych oczach tlił się gniew. Nagle poczuła lęk na myśl o tym, co chce jej powiedzieć. Jeśli ją odtrąci, ona tego nie zniesie. -Właśnie dlatego, że jesteś zły, nie powinieneś mówić czegoś, czego możesz później żałować. Nie mamy wyjścia, musimy się pobrać. I zrobić wszystko, aby było możliwie najlepiej. -To prawda - odparł powoli, ale w jego głosie wciąż brzmiała niepokojąca nuta. Zrobił kolejny krok. Wyraz jego oczu nie mylił. Ból ścisnął jej serce. - Rozumiem, co czujesz - wymamrotała nieśmiało. - Tak? - Zatrzymał się i wyciągnął ręce, by ją do siebie przyciągnąć. - Nie waż się! - krzyknęła, cofając się gwałtownie. - Dlaczego? - To tylko pożądanie - wyjaśniła, patrząc mu w oczy. - Pragnienie wywołane przez... przez... 235 Objąłją za szyję. - ':?? -Przez co? • • -:; - Różnymi metodami - dokończyła. - Na przykład uśmiechami, które dobrze wyćwiczyłam. - Znowu się od niego odsunęła i ciepło jego ręki odpłynęło. Podniosła głowę i patrzyła na niego, usiłując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. - Nie masz pojęcia, jak się to robi. Noszę uszyte we Francji gorsety, dzięki którym mój biust wygląda na dwa razy większy, niż jest naprawdę i żaden mężczyzna nic może mu się oprzeć. Kołyszę biodrami, kiedy idę, ponieważ dżentelmeni to lubią. Ty zresztą też. Uniósł brwi. - Ten ruch bioder nie jest naturalny? - Nie. Nauczyłam się tak chodzić, kiedy byłam dużo młodsza. Jednak to tylko sztuczka, żeby wzbudzić pożądanie. Jego oczy były nieodgadnione. - Widziałem twoje piersi bez gorsetu. - To tylko gra - ciągnęła. - Nie pojmujesz? : - Gra w pożądanie? - Nie. Gra, aby otrzymać to, czego chcę od mężczyzny. - Przełknęła nową porcję łez i znów spojrzała mu w oczy. - Podobasz mi się, Ewanie. I dlatego chcę być z tobą szczera. Nie jestem dobra w gotowaniu. Ale za to bardzo, bardzo dobra w doprowadzaniu mężczyzn do tego, żeby robili, co zechcę. Znów wyciągnął ręce. - Nie słuchasz mnie...! - zawołała, odskakując gwałtownie. Niechcący nadepnęła na rąbek spódnicy. Rozległ się trzask rozdzierającego się materiału. Ewan chwycił ją w ramiona, ale nie zdołał utrzymać równowagi i obydwoje runęli na podłogę. Zanim zdążyła zaprotestować, obrócił ją na plecy i zaczął całować. -A więc mówisz, że to tylko gra? - mruknął. - Przestań - zaprotestowała, usiłując go odepchnąć. - Puść mnie. -Nie mogę. Straciłem rozum. Masz przed sobą ofiarę twojej kobiecej przewrotności. 236 - Nie kpij ze mnie! Podciągnął jej spódnice. Palce jego dłoni przesuwały się wzdłuż ud, pozostawiając za sobą ognistą ścieżkę. - Nawet o tym nie myśl... Ewanie, proszę! - Wstrząsnął nią palący dreszcz. Po chwili jego dłoń dotarł do celu. Annabel jęknęła. - Gra? - ponowił pytanie. Wiła się pod jego dotykiem i oddychała szybko. -Jestem więc niewolnikiem twojego gorsetu, jeśli cię dobrze zrozumiałem. -To nie... - Słucham cię, najdroższa - powiedział takim tonem, jakby prowadził towarzyską rozmowę. - Zostaw mnie - powtórzyła. - To nie do zniesienia. Pozwól mi wstać. W każdej chwili ktoś... Jeden powolny ruch ręki i jej głos znowu zamarł. - Chcę, żebyś mi wyjaśniła, dlaczego nasze małżeństwo nie może się udać? -Wodził ustami po brodzie, szyi i piersiach. -Ponieważ... ponieważ... - Ale nie zdołała wykrztusić słowa. Jej ciało domagało się pieszczot. - Męskie sztuczki też mogą być skuteczne - zauważył z pełną satysfakcji radością, jakiej Annabel nigdy przedtem u niego nie słyszała. Zamknęła oczy, starając się nie myśleć o tym, że leży na podłodze. Nagle jego usta znów znalazły się na jej ustach, drapieżne i zaborcze. Wziął Annabel na ręce. Pragnął jej tak bardzo, że potrafił jedynie myśleć o tym, aby ją położyć na łóżku i... Jak, do licha zapomniał, że nie ma prześcieradła? Nie mógł przecież położyć damy na poplamionym obrusie. Zatrzymał się. Annabel obejmowała go za szyję, ale w jej oczach były łzy. - Co to? - zapytał, nachylając się, żeby ją pocałować. - Dlaczego płaczesz? Pokręciła głową i musnęła wargami jego szyję. Czuł dreszcz pożądania, któremu nie był już w stanie się oprzeć. Nie zwracając więc uwagi na poplamiony obrus, opadł na łóżko i pociągnął Annabel za 237 sobą. Pokłute przez pszczoły pośladki piekły go niemiłosiernie, ale wspaniałe kobiece kształty, które widział nad sobą, pomagały mu o tym zapomnieć. Kiedy po pewnym czasie spełnieni leżeli wtuleni w siebie, Ewan wyszeptał: -Wcale nie muszę żenić się z tobą tylko dlatego, że spaliśmy ze sobą. Czy też z powodu skandalu w Londynie. Znieruchomiała nagle i spojrzała ogromnymi, przerażonymi oczami. - Muszę się z tobą ożenić, ponieważ jesteś moja. - Patrzył na ni;) z pożądaniem. -Jesteś moja. Moja. Łzy spływały Annabel po policzkach. Jej ciałem wstrząsał dreszcz przy każdym jego dotyku, jakby nie mogło się doczekać, aby się z nim zjednoczyć. - Wielki Boże, Annabel - wyszeptał. - Tak bardzo cię kocham. Nie widzisz tego? W końcu przegrał walkę z pożądaniem. Wzrok mu zmętniał, krew mocniej zapulsowała. Jak przez mgłę, poprzez eksplozję orgazmu słyszał Annabel, jak w ekstazie z jękiem wypowiada jego imię. Rozdziaf26 ± o już zaszło o wiele za daleko - stwierdziła stanowczo Imogen. Ona i Mayne od pewnego czasu siedzieli sami w saloniku w gospodzie Pod Rogiem. Podróżowali cały dzień i ledwie zdążyli wziąć kąpiel i przebrać się do kolacji. Zaraz potem Griselda i Josie poszły spać, zostawiając Imogen i Myne'a samych. Zdawało się jednak, że Mayne tego nie dostrzegał. Od godziny tkwił przed kominkiem całkowicie pochłonięty niezwykle fascynującą książką na temat końskich uprzęży, którą znalazł w kącie. Imogen, chcąc czymś się zająć, po raz kolejny oglądała pokój. Jej wzrok przesuwał się po smukłej butelce wina, zbroi bez jednego ramienia 238 i portrecie niejakiej panny Jogg. Imogen poznała imię długonosej damy, ponieważ zdążyła już odczytać napis na wyblakłej tabliczce. Wieczór nie zapowiadał się więc ciekawie. - Co zaszło za daleko? - zapytał, nie podnosząc głowy. - Twoja obojętność w stosunku do mnie. Nareszcie udało się jej zwrócić na siebie uwagę. Mayne przymrużył oczy i podniósł głowę. Imogen postanowiła przejść do ataku. Zdecydowała z gracją przejść przez pokój, przysiąść na poręczy jego fotela i pieszczotami nakłonić go, aby przestał być taki zasadniczy i trochę z nią poflir-tował lub zrobił cokolwiek, co sprawiłoby, że poczułaby się piękna i pożądana. Zamiast tego z przerażeniem usłyszała dziwny tembr swego głosu, jakby przechodziła mutację: - Ty z pewnością mną gardzisz. Mayne odłożył książkę. - Czyżbyś mnie prosiła, abym cię pocałował? -Jak możesz mnie odtrącać, skoro korzystałeś z każdego zaproszenia w ciągu minionych dziesięciu lat? - wypaliła bez namysłu. Siedziała naprzeciw księcia, jej włosy lśniły w blasku płonącego na kominku ognia. Miała na sobie mocno wydekoltowaną suknię w bladoróżowym kolorze, który tak znakomicie pasował do ciemnej karnacji. Z błyskawicami w oczach wyglądała jak ognista Cyganka, która potrafi zawładnąć męskim portfelem i sercem. - Nie mam ochoty iść z tobą do łóżka. -Widział, jak jej ramiona zadrżały lekko, i nagle poczuł się 'winny. -Dlaczego? '•:•:.*.. - Złóż to na karb mojego wieku. - Nie jesteś znowu taki stary. Nie sądzisz... - urwała nagle, jakby walczyła ze sobą, po czym dokończyła: - .. .że jestem piękna? Wstał. Annabel miała rację: był zawsze liberalny, a ona była zarówno śliczna, jak i dostępna. Wziął ją za ręce i nakłonił, żeby wstała. Imogen spojrzała mu w oczy i wszystko było już jasne. 239 -Nienawidzę cię! -zawołała. Natychmiast opuścił ręce. - Spodziewałem się tego - odparł spokojnie. -Jak śmiałeś... mi to zrobić. Widziałam, że próbujesz się przemóc, i nagle ty... ty... -Tb wina fizjologii, nie twoja. Zamarła. - Masz problemy? Przez chwilę ta myśl nawet go bawiła. Może pozwolić Imogen rozgłosić, że jest impotentem... ale nie. Mocno pocałował ją w usta. Jej wargi były jędrne; miały smak łez i złości. Ciało nigdy go jeszcze nie zawiodło, nawet jeśli był po dwóch butelkach brandy. Jak teraz. Odsunął się lekko i przycisnął dłoń Imogen do rozporka swoich spodni. -Widzisz? - zapytał spokojnie. - Uważasz, że mam problemy? Uśmiech triumfu zadrżał na jej ustach. -Nie. - Dla mnie liczy się jednak nie tylko sprawne ciało. Coś mi się zdaje, że twój mąż był równie nieudolny w obejściu z kobietami jak w ujeżdżaniu koni. Usiłowała protestować, ale to go nie powstrzymało. - A więc teraz chcesz spróbować mnie jak kawałek piernika przy kominku, dla zabawy i żeby zagłuszyć wspomnienia. Taka jest prawda. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, przyciskając dłoń do ust. - Ludzie tacy jak my nie powinni iść razem do łóżka. To be/ sensu. Czy tego nie widzisz? Przecież, na litość boską, wyszłaś za mąż z miłości. - Ale powiedziałeś... że Draven... - Nie był zbyt bystry - parsknął Mayne. - Ty go jednak kochałaś. Chyba nie zaprzeczysz? Jeśli więc nawet nie omdlewałaś w jego ramionach, to miał coś, czego mi brakuje. - Co? - wyszeptała. 240 - Twoją miłość. Ten dureń miał szczęście - powiedział wolno. - Maitland nie umarł niekochany. Wychodząc z pokoju, odwrócił się jeszcze. - On cię też kochał, Imogen. I niech tak zostanie! - Jego głos odbił się echem od starych ścian. W jej oczach zalśniły łzy, a on nie bardzo chciał na nie patrzeć. Zatrzymał się jednak. Osunęła się na kolana, więc podszedł i pomógł jej wstać. Ale tylko dlatego, że nie było nikogo, kto by go wyręczył. Rozdział 27 ijLnnabel siedziała na łóżku i patrzyła na grubo obciosaną drewnianą ścianę, ale jej wzrok wciąż przyćmiewały napływające do oczu ciepłe łzy upokorzenia. Powinna być szczęśliwa. Ewan powiedział, że ją kocha. Łkanie rozrywało jej piersi. Prawda okazała się brutalna. Annabel spędziła swoje dziewczęce lata na obmyślaniu, jak wzbudzić w mężczyźnie pożądanie. Nie zaniedbała niczego, co mogłoby okazać się pomocne: poznała pocałunki, które rozpalały ogień w lędźwiach mężczyzn, zalotne, obiecujące spojrzenia, płynne ruchy bioder. Osiągnęła perfekcję w uwodzeniu. Jak na ironię, osiągnęła to, o czym od dawna marzyła: małżeństwo z mężczyzną bogatym i ślepym z pożądania, jakie w nim budziła. Był miły i uprzejmy, więc nigdy jej nie wypomni braku posagu. I kupi wszystko, co żona zechce. Łkanie paliło jej krtań. Bajka, która tak wspaniale się zapowiadała, niestety skończyła się przykrym morałem. Najbogatszy człowiek w Szkocji tak bardzo jej pożądał, że przysiągł wierność, a nawet miłość. Na nieszczęście Annabel dostrzegła różnicę między pożądaniem a miłością. 16 - Droga do marzeń 241 Gdyby tylko była brzydka albo oszpecona bliznami - z jej oczu wylała się nowa porcja łez - gdyby miała wyjątkowo miłe usposobienie, mogłaby uwierzyć Ewanowi. Nie chciała jednak oszukiwać samej siebie. Potrafiła być czarująca, kiedy uważała za stosowne, i odpychająca, kiedy jej nie zależało. Łzy znów popłynęły po policzkach. Jeśli twój własny ojciec cię nie kocha, nie masz się co dziwić, że inni mężczyźni też nie mogą pokochać, rozpaczała w duchu. Dojmujący ból rozsadzał jej piersi. Siedziała na łóżku i zanosili się łkaniem, ocierając twarz mokrą od łez koszulą. Rzadko płakała, nawet gdy ojciec był wobec niej okrutny, nawet w najtrudniejszych chwilach dzieciństwa. Niechciane łzy, pomimo wysiłków, żeby je powstrzymać, popłynęły nowym potokiem. Drzwi otworzyły się nagle. Włosy Ewana znów ociekały wodą. - Nie pojmuję, jak możesz wchodzić do lodowatego strumienia - powiedziała, starając się ukryć zaczerwienione oczy. -Jestem przyzwyczajony do zimnej wody - odparł. - Moja niania uważała, że aż nadto dbam o czystość. Często kąpię się w rzeczce za zamkiem, w której woda jest lodowata nawet latem. Dlaczego płaczesz, Annabel? Uśmiechnęła się krzywo. -Jestem po prostu głodna. - Dam ci kubek mleka i nastawię ziemniaki - rzekł. - A potem pójdę do najbliższej wioski. Wrócę najszybciej, jak będę móg! - dodał ponurym głosem. - Jestem głupcem, Annabel. Nawet nic umiem wyrazić, jak bardzo mi przykro. - Nie jest tak źle - usiłowała go pocieszyć, gdy nagle dotarło do niej, co przed chwilą powiedział. - Nie możesz odejść. Zapada zmrok. Jak, u licha, znajdziesz drogę? Ewan wrzucił do rondla sześć ziemniaków. Przynajmniej Annabel nie będzie głodować, zanim on wróci z koniem, powozem i ciepłym ubraniem. - Znajdę drogę - zapewnił. Podszedł i pocałował ją w głowę. - Wydoiłem krowę. Przed świtem będę z powrotem. 242 -Ewanie... Ale już zniknął. Cztery godziny później Ewan doszedł do wniosku, że jego plan może się okazać niewykonalny. Przez godzinę z trudem posuwał się naprzód i tylko szczęściu zawdzięczał, że wciąż trzymał się ścieżki. I szczęście go nie opuszczało aż do chwili, gdy zaczął padać deszcz. Nie minęło pół godziny, a Ewan był już przemoczony do suchej nitki. Jego buty - z najlepszej skóry i przeznaczone dla dżentelmena na popołudniową konną przejażdżkę - nasiąkały wodą jak sito. Zdążył już zboczyć z drogi co najmniej trzykrotnie, aż w końcu wpadł w błoto po kolana. Co gorsza, nigdzie nie było nawet śladu wioski. W końcu zawrócił. Nie może zostawić Annabel samej, z narowistą krową, którą trzeba na czas wydoić, i bez jedzenia. Powrót okazał się znacznie łatwiejszy. Ewanowi udało się odnaleźć drogę i wkrótce znowu przekroczył próg domu. Annabel spała przykryta cienkim kocem Kettle'ów i narzuconymi na wierzch dwiema sukniami. Ogień znowu przygasł. Ewan poczuł się winny jak nigdy. Wziął piękną, roześmianą, młodą lady prosto z sal balowych Londynu, które stanowiły dla niej naturalną oprawę, i zmienił ją w zapłakaną, zmarzniętą, przerażoną kobietę. Co więcej, zabrał jej dziewictwo, a w zamian ofiarował jedynie ziemniaki do jedzenia. I w imię czego? Zęby zrealizować pomysł wyleczenia jej z obsesyjnego lęku przed biedą? Nie. Annabel oskarżyła go o to, że nie jest uczciwy wobec siebie. Prawda jednak była taka, że odesłał powozy z powodu zwykłego pożądania, i nieważne jakich chciał użyć argumentów. Zobaczył tę chatę i pomysł, żeby zostać tu z Annabel sam na sam, przyszedł nagle i był pokusą nie do odparcia. Iście szatańską. Cicho położył kłodę na palenisko i znowu się zamyślił. Czuł do siebie odrazę i nie bardzo wiedział, jak sobie z tym poradzić. Annabel obudziła się z krzykiem przerażenia. 243 -Nie bój się - powiedział, ściągając z siebie koszulę. Nie mul więcej koszul na zmianę. Włożył więc tę, która wydawała się 11 < myślnie w przestrzeń albo chowała się po kątach i płakała żałośni i Zrozumiał wtedy, że są problemy, których nie rozwiążą wszysil i< pieniądze świata, ale wyglądało na to, że tę lekcję musi wziąć i»» nownie. - Cudownie, kiedy pali się ogień - wymruczała Annabcl. Chodź, połóż się koło mnie, Ewanie. Odsunęła się do ściany Nic miała pojęcia, jakie uczucia budziła w nim jej urzekająca kobiecość Ewan dawno temu zdecydował, że nie będzie zasypywał Bo$| prośbami, niczym natrętne dziecko, które domaga się słodyczy. 'Ii'j nocy jednak złamał tę zasadę i przed snem odsunięty od swojej pr/y szłej żony, zaniósł do Boga błagalną prośbę. Zanim zdążył na dobre zasnąć, Mac był już w drodze do cli.it ki zagubionej wśród leśnej głuszy. Rządca przezornie zabierał /t-sobą ogromny kosz zjedzeniem i czyste ubranie dla jego lordów skiej mości. Mac od dawna twierdził, że lordowi, podobnie j;i|i każdemu innemu mężczyźnie, dobrze robi pełny żołądek i świeżsi zmiana bielizny. Poza tym umierał z ciekawości, jak jego pan radzi sobie bez dwóch ciepłych kąpieli i trzech solidnych posiłków dziennie. 244 Nie zdąz^yj jednak się przekonać: zaledwie konie przystanęły praca domert^ a już jego lordowska mość wnosił Annabel do powozu. Ruszyła Zaskoczei^Ug i ulga były tak ogromne, że przez pewien czas Ewan i Annabel w ^góle się nie odzywali. Dopiero gdy zatrzymali się na podwórzu zaj azdu Annabel powiedziała: - Obawia^ sję; ze trochę się przeziębiłam. Poproszę więc o oddzielny pokoje -Oczywiście-zgodził się Ewan. - Z pewnością będzie ci o wiele wygodniej. Kr0 i twoja pokojówka troskliwiej zadba o ciebie w nocy. Annabel, bar^Zo mi przykro... Spojrzała m nieg0 Sp0d oka. - rrzecie^ me odpowiadasz za moje przeziębienie. -Jednak to ja przywiozłem cię do tego okropnego miejsca. - ()czy mu pociemniały; twarz wyrażała cierpienie. - Pewnie myślisz, że zapadłam na suchoty. To by było takie romantyczne. .. —Annabel, zapominając, że powinna zachować powagę, ncho zachicl^c^a _ -po tylko przeziębienie, Ewanie. Pewnie mam |iiz czerwony noS) aje zapewniam cię, że to nie jest śmiertelne. ?.:< Najwyra^njej Ewanowi wcale nie było do śmiechu. - Twój nQs wygląda nienagannie - zapewnił. - leraz będziesz musiai odprawić pokutę za to kłamstwo. - Skierowała się dc> drzwi powozu, ale Ewan wziął ją na ręce i zaniósł do gospody. wypuścił Annabel z objęć dopiero w przytulnym wnętrzu sypialni, gdzie czekała już gorąca kąpiel. Rozdziaf28 T L o byt prawdziwy zamek. Ogromna budowla z ciemnoszarego granitu z Wy^u^owymi oknami, małymi wieżami strzelniczymi i stawem na tyłach. Jechali aż do południa przez las wysoki i ciemny, 245 zdawałoby się - bezkresny. W ciągu wielogodzinnej jazdy ani razu nie minęli żadnego domu ani żadnej osady, gdy nagle... Za zakrętem, przed nimi w dołe, wyłoniła się wioska, migocąc w różowej mgle, która nie zniknęła jeszcze po ostatniej gwałtownej ulewie. Drzewa porastające okoliczne wzgórza były czarne na tle nieba zasnutego ciemnymi chmurami. - To jest Clashindarroch Forest - rzekł z dumą Ewan. - Rzeki Bogie płynie za zamkiem. Doprowadzamy z niej wodę rurami, które zainstalował jeszcze mój ojciec. W okolicy był uważany za wielkiego nowatora. Mamy też pływalnię, ponieważ stryj Pearce przyznał sic kiedyś, że bardzo tego pragnie. - Pearce to brat twojego ojca, tak? - Właściwie brat dziadka, czyli mój stryjeczny dziadek. - Macie basen? - zdziwiła się Annabel, jakby dopiero teraz to do niej dotarło. - Wspaniale! -1 jeszcze coś. Kilka lat temu doprowadziłem gorącą wodę do łazienki. - Doskonały pomysł. Wyraźnie unikała jego wzroku. Chociaż po chorobie już doszła do siebie, wciąż jednak nie rezygnowała z osobnego pokoju. Nic rozmawiali o tym, jak niezręczna jest sytuacja. To, że jako para małżeńska zajmują oddzielne sypialnie, z pewnością stanie się wkrótce przedmiotem plotek. Właściwie nie odzywali się do siebie od chwili opuszczenia domu Kettle'a. Ewan większość dnia spędzał na koniu, a Annabel cierpiała na ciągły ból głowy, ponieważ nie spała prawie przez całą noc. Teraz myślała tylko o tym, że w zakurzonym stroju podróżnyrrL pewnie wygląda jak czarownica. Nos miała ciągle mocno zaczerwieJ niony. Co pomyśli o niej służba? Nie mówiąc już o rodzinie Ewana. I Spojrzała na zamek w dole. Towarzyszący im forysie grali sygnał na trąbce. - To taki zwyczaj - wyjaśnił Ewan, wyglądając przez okno. Powóz przyspieszył, gdy zaczęli zjeżdżać po zboczu. Teraz Annabel mogła zobaczyć, że ogromne frontowe drzwi są szeroko otwar- 246 te. Ludzie zbierali się, tworząc szpaler przy wejściu. Jak niewiele to miało wspólnego z nędznym domem jej ojca i czterema służącymi, którzy pozostali mimo bardzo mizernych wynagrodzeń. Ewan spoglądał na zamek. Jego oczy lśniły radością. Po chwili powóz wjechał na żwirowy podjazd i zatrzymał się wśród okrzyków witającej ich służby. Rodzina Ewana zebrała się przy frontowych drzwiach. Annabel od razu wiedziała, że ten ubrany na czarno mały, chudy chłopiec z zaskakująco poważną twarzą to Gregory. Nana zrobiła na niej piorunujące wrażenie. Starsza pani w niczym nie przypominała słodkiej, siwowłosej damy, którą Annabel widziała w wyobraźni. Na głowie nosiła perukę w kolorze słomkowym z epoki elżbietańskiej. Miała haczykowaty nos i pomalowane na czerwono wąskie usta. Wyglądała jak rzymski imperator i królowa Elżbieta w jednej osobie. Ewan głośno pozdrowił wszystkich i każdego z osobna, po czym pociągnął Annabel w kierunku stojącej przy drzwiach grupy osób tak szybko, że nie mogła poruszać się z powagą właściwą dla sytuacji. Wyprostowała się więc tylko, powtarzając sobie, że jest córką wicehrabiego. Najpierw Ewan podprowadził ją do babki. Starsza pani zmierzyła wzrokiem Annabel od stóp do głów. Powoli przymrużyła oczy i Annabel miała nieprzyjemne uczucie, że babka Ewana dokładnie wie, dlaczego mieli się pobrać. - No cóż! - odezwała się po dłuższej chwili stara hrabina. -Wyglądasz na starszą, niż się spodziewałam. Ale Angielkom przybywa lat znacznie szybciej. - W jej ciemnych oczach widać było lekceważenie. Annabel wyprostowała się jeszcze bardziej. Ta stara kobieta może albo zwyciężyć albo zostać zwyciężona. - Podczas gdy pani nie dałabym więcej niż osiemdziesiąt - odparła, składając ukłon jak przed samą królową. - Osiemdziesiąt! - oburzyła się Nana. - Wiedz, dziewczyno, że nie mam jeszcze siedemdziesięciu jeden lat! ; 247 Annabel uśmiechnęła się słodko. - Pewnie szkockie wiatry nie wpływają najlepiej na cerę. Ewan wypuścił Gregory'ego z objęć i szybko odwrócił się do pań. - Nano, Annabel jest Szkotką, nie próbuj więc swoich sztuczek W jej żyłach płynie krew Piktów. -Musiałeś wyjechać aż do Londynu, mój drogi, żeby znaleźć sobie Szkotkę? - prychnęła Nana. - W zasięgu ręki miałeś panny Mary, jeśli tego właśnie pragnąłeś. Jasnowłose kobiety są okropnie słabowite. Pewnie szybko zajdzie w ciążę. Sympatyczne powitanie, pomyślała Annabel. Ale Nana nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. -Dobrze chociaż, że ma szerokie biodra - dodała, ogarniając wzrokiem figurę Annabel. Znakomicie. Była więc chorowita i jednocześnie tłusta. - To Gregory - rzekł Ewan, prowadząc Annabel dalej. Gregory miał jasną karnację, a włosy i rzęsy czarne jak smoła. Pewnego dnia złamie jakieś kobiece serce, jeśli oczywiście nie zniknie w klasztorze. Spojrzał na Annabel z zaciekawieniem, a potem skłonił się z taką galanterią, jakby tym razem to ona była królową Elżbietą. -Miło cię poznać, Gregory - powiedziała, podając mu rękę. - Ewan wiele mi o tobie opowiadał. Policzki młodzieńca nagle poczerwieniały. -Mówiłeś jej, że okropnie śpiewam! - zawołał, odwracając się do Ewana. Ewan zmierzwił mu włosy. - Powiedziałem tylko, że miauczysz jak kot w marcu - odparł z uśmiechem. - Być może Annabel ma dobry głos i... Annabel pokręciła głową. - Wobec tego będziemy musieli sobie jakoś z tym poradzić - dodał i znowu wziął chłopca w objęcia. Czerwone plamy zniknęły z policzków i Gregory zza potężnych ramion nieśmiało uśmiechnął do Annabel. Najwyraźniej nie tylko ona czuła się bezpieczna w objęciach Ewana. 248 Wuj Tobin i stryj Pearce różnili się jak ogień i woda. Wuj Tobin, zagorzały myśliwy, był szczupły, wysoki i miał przenikliwe spojrzenie. Mężczyzna skłonił się z atencją i podkręcił wąsa. - Wiedziałem, że Ewan odkryje w Londynie złoto! - powiedział, obrzucając Annabel wzrokiem pełnym najwyższego uznania. Dygnęła i uśmiechnęła się czarująco. Starszy pan rozpromienił się i stwierdził, że Ewan dokonał cholernie dobrego wyboru. Stryj Pearce był tęgi i wybuchowy. Stanowił całkowite przeciwieństwo chudego i szarmanckiego Tobina. Miał żywe, ciemne oczy, które wyglądały jak kamyki w rzece, i podwójny podbródek. - Grasz w oszukańca? - zapytał. - Dobrze? - Nienadzwyczajnie - odparła. - Sprawdzimy po kolacji, co potrafisz - zapewnił. - Ale uprzedzam, moja panno, grywam o wysokie stawki. Możliwe, że do przyszłego piątku zostanę już właścicielem twojej duszy. - Dziś wieczorem nie będzie żadnej gry w karty - oświadczył Ewan stanowczym głosem. - Annabel z pewnością jest zmęczona całodzienną podróżą. - A więc jutro - zaproponował Pearce i wzruszył ramionami, robiąc zdziwioną minę, że zmęczenie może przeszkadzać w grze. Annabel miała niejasne przeczucie, że codziennie wieczorem cała rodzina zasiada z Pearce'em do gry. Chwilę później ściskała dłoń ojca Armailhaca, a on uśmiechał się tak, że zapomniała o starannie przygotowanej kwestii i odpowiedziała jedynie uśmiechem. To był ten typ człowieka, przy którym trudno się nie uśmiechać. Annabel kojarzyła zakonników z osobami ubranymi w czarne habity przepasane sznurami. Z tego, co słyszała, bez przerwy się żegnają i noszą przy sobie mnóstwo różańców, na których odmawiają mod- litwy. Co prawda ojciec Armailhac był ubrany w czarną sutannę, ale wcale nie wyglądał na osobę surową. Nie sięgał też bez przerwy po sznur paciorków. W rzeczywistości przypominał lamę, którą Annabel widziała kiedyś na jarmarku. Miał kędzierzawe włosy i szczupłą 249 twarz, miłe oczy i gęste, grube rzęsy tak jak te sympatyczne zwierzęta. - Moja droga - powiedział, kładąc dłonie na jej dłoniach. Mówił z francuskim akcentem, ale jego angielszczyzna była bez zarzutu. - To dla mnie ogromna przyjemność. Nie miałem pojęcia, kiedy wysyłałem Ewana do Anglii, że można tam znaleźć takie śliczne Szkotki. Annabel czuła, że się rumieni. Z ust ojca Armailhaca wyrwał się zduszony śmiech. - Pozwól, że ci przedstawię swoich kolegów. To brat Bodine, a to brat Dalmain. - Obaj zakonnicy uśmiechnęli się do niej. - Brat Dalmain - ciągnął Armailhac -jest Szkotem z urodzenia i to właśnie on namówił nas, żebyśmy tu przyjechali i zajęli się Rosy. Ewan na pewno ci o niej opowiedział. Wyciągnął ją zza siebie, jak kotka, która wypycha do przodu jedno ze swoich kociąt. Dziewczyna była prawdziwą pięknością. Miała, jak jej syn, kremową cerę i miękkie, czarne loki. Wyglądała na piętnaście lat, może nawet na mniej. Ajednak... Oczywiście była starsza. Mocno ściskała rękę ojca Armailhaca i Annabel dopiero teraz zauważyła drobniutkie zmarszczki w kącikach jej oczu. Rosy uśmiechnęła się posłusznie i dygnęła, ale w oczach miała pustkę. Nic wypowiedziała też żadnego słowa. Znów dygnęła i Annabel nagle zdała sobie sprawę, że dziewczyna będzie to robiła tak długo, aż ojciec Armailhac nie powie jej, żeby przestała. Myśl, że ktoś zranił tę niewinną istotę, była nie do zniesienia. - Boże mój! - wyszeptała Annabel, odwracając się do Ewana. Stał za nią i czekał. Wzrok Rosy zatrzymał się na jego butach, po czym powędrował wzdłuż bryczesów w górę. Palce dziewczyny zbielały, zaciskając się mocno na ramieniu Armailhaca. -Wszystko w porządku - uspokajał ją zakonnik. - To tylko Ewan. Właśnie wrócił z Anglii i przywiózł ze sobą śliczną pannę młodą. Przecież znasz Ewana. 250 Ale widoczne na jej twarzy napięcie nie ustępowało do chwili, aż trafiła wzrokiem na twarz Ewana. Powoli zmarszczka na jej czole zaczęła się wygładzać i Rosy uśmiechnęła się tak radośnie, jak dziecko w bożonarodzeniowy poranek. Dopiero wtedy Ewan podszedł i pocałował ją w policzek. Annabel z trudem przełknęła ślinę, ale ojciec Armailhac przechylił głowę, jak zaciekawiony drozd i wyszeptał: - Nie ma potrzeby użalać się nad Rosy, moja droga. -Ja uważam, że jest. Dlaczego ona... ona... -Annabel machnęła ręką i pomyślała o tym wszystkim, co Rosy utraciła: Ewana, Gregory'ego, zamek... - Otrzymała od Boga wspaniały dar w zamian - powiedział łagodnym tonem. - Radość. Annabel spojrzała na Rosy. I rzeczywiście, twarz dziewczyny promieniała beztroską radością. Po chwili Rosy podeszła do Gregory'ego i zaczęła go ciągnąć za rękę. - Och, Rosy! -jęknął. - Nie mam teraz ochoty na zabawę. Ale kiedy dotknęła jego policzka, uśmiechnęła się, chłopiec skinął głową z zakłopotaniem i już poszedł za nią bez protestu. - Czy ona nie mówi? - zapytała Annabel. - Nie. Chociaż nie sądzę, żeby straciła mowę. - Pozwolisz, że oprowadzę cię teraz po twoim nowym domu? - zapytał Ewan, podając jej ramię. - Oczywiście - odparła z uśmiechem. Czyż nie marzyła o zamku i rycerzu w lśniącej zbroi? Potężne, dębowe drzwi rozwarły się na oścież i oczom Annabel ukazał się hol tak ogromny, iż z powodzeniem mógł pomieścić cały królewski dwór. Wysoko w górze imponujących rozmiarów sklepienie wyginało się w łuk. Surowy kamień ścian wyglądał solidnie, chociaż nosił na sobie widoczną już patynę czasu. Gdzieniegdzie wisiały niezwykle piękne gobeliny. - Bitwa pod Flodden, 1513 - powiedział Ewan, podprowadzając Annabel do lewej ściany. - Pierwszy lord Ardmore zamówił te gobeliny 251 w warsztatach tkackich w Brukseli. Miały służyć jako ostrzeżenie wszystkich jego potomków, aby unikali wojny. Stracił dwóch synów w tej bitwie. Annabel uważnie przyglądała się wspaniałym tkaninom. Pole bitwy usłane było trupami ludzi i koni. - Przesłanie tych gobelinów uratowało nasze ziemie przed represjami Krwawego Rzeźnika w 1745 roku - ciągnął Ewan. Od starych kamieni bił chłód. Annabel zadrżała. Zycie na zamku pewnie nie było tak romantyczne jak w bajkach. Przeszli przez drzwi po prawej stronie i znaleźli się w przytulnym salonie, ogrzewanym przez ogromny kominek. Annabel zauważyła, iż to pomieszczenie niewiele się różniło od salonów Rafe'a. - Mój ojciec ciągle coś modernizował - wyjaśniał Ewan. - Bardzo go fascynowały pomysły hrabiego Rumforda i niektóre z nich zaadaptował do naszych potrzeb. Zainstalował na przykład kilka pieców Rumforda ze specjalnym paleniskiem, które dostarczają gorącą wodę. Będziesz mogła to zobaczyć później. Teraz zaprowadzę cię do twoich pokojów. Annabel bąknęła coś w odpowiedzi. Sypialnia pana domu była zdominowana przez ogromne łoże. Na baldachimie widniały wyhaftowane ręką mistrza bajecznie kolorowe kwiaty. -Jakie to piękne! - zawołała z zachwytem Annabel. -Moi rodzice przywieźli ten baldachim z podróży poślubnej - powiedział Ewan. - Chciałbym, żebyśmy wybrali się gdzieś w podróż poślubną. Może wzdłuż Nilu? -W najbliższej przyszłości nigdzie nie pojadę powozem -oświadczyła Annabel. Roześmiał się. -Wobec tego na razie zostaniemy tutaj. Obawiam się, że stąd nawet brzeg morza jest zbyt daleko. Annabel z westchnieniem skierowała się do łazienki. Po chwili stanęła w progu oniemiała. Ściany pomieszczenia wyłożone były 252 białymi i błękitnymi kafelkami i okolone ozdobnym fryzem z wizerunkiem roześmianych rusałek. Marmurowa wanna lśniła bielą. Było tu wszystko, czego brakowało w chacie Kettle'ów: światło, sterylna czystość i wspaniałe wyposażenie, które sprawiało, że każda kobieta czuła się w tym otoczeniu piękna i kochana. - Mac sprowadził tę wannę z Włoch - dodał Ewan. -Jest dostatecznie duża dla dwóch osób. W jego głosie pobrzmiewał tłumiony śmiech, ale Annabel wcale nie było do śmiechu. Nie czuła się najlepiej i ostatnia rzecz, jakiej by teraz pragnęła, to wspólna kąpiel. Do pokoju weszła Elsie, a tuż za nią lokaj z bagażami Annabel. - Moglibyśmy zjeść kolację za pół godziny? - zapytał Ewan takim tonem, jakby w ogóle nie zwrócił uwagi, że Annabel odrzuciła jego zaproszenie... jeśli to było zaproszenie. - Panna Annabel musi zdecydować, jaką włoży suknię na wieczór - wtrąciła Elsie. - A potem trzeba strój odświeżyć i uprasować. No i jeszcze kąpiel, czesanie... - Mamy dopiero szóstą - powiedziała Annabel, chociaż wolałaby rzucić się na łóżko i w ogóle nie myśleć o kolacji. -W tej części Szkocji jada się wcześnie. Zmrok zapada tu szybko, nawet jeśli lato jest tuż za progiem. Annabel zadrżała. Gdy tylko wyszedł, Elsie zaczęła krzątać się nerwowo po pokoju- - Przygotuję kąpiel - powiedziała. - Napełnienie tej wielgachnej wanny gorącą wodą nie będzie łatwe... -Włożę suknię ze śliwkowego jedwabiu - zdecydowała Annabel. - Tę z koronką na przedzie? - upewniła się Elsie. - Przynajmniej ma długie rękawy i będzie panience ciepło. Straszna tu wilgoć, chociaż to już prawie czerwiec. Annabel skinęła głową i pomyślała, że będzie musiała dobierać stroje stosownie do klimatu. 253 - Suknia powinna być na spodzie któregoś z kufrów i z pewnością niezbyt się zakurzyła. Koronkę można przetrzeć wilgotną gąbką. - Elsie wbiegła do łazienki, ale prawie natychmiast wróciła do sypialni. - Chyba lepiej, jeśli najpierw znajdę suknię i może gospodyni zgodzi się ją odświeżyć. Ale czy mi się uda znaleźć panią Warsop? Zamek jest taki ogromny. - Może lokaj cię zaprowadzi. - Nigdy nie myślałam, że będę pracowała w zamku - przyznała Elsie. -Aja nigdy nie przypuszczałam, że poślubię mężczyznę, który mieszka na zamku - dodała Annabel, chociaż biorąc pod uwagę jej dziewczęce marzenia, nie była to do końca prawda. - Teraz przekonajmy się, czy potrafimy uruchomić tę machinę. Okazało się to niezbyt trudne. Gorąca woda po odkręceniu kurków błyskawicznie napełniła gładką, marmurową wannę. - Te rusałki, jak na mój gust, są trochę za bardzo pogańskie - prychnęła Elsie. - Tak czy inaczej, to najpobożniejszy dom, jaki kiedykolwiek widziałam. Czy panienka wie, że oni tu mają kaplicę, a w niedzielę służba uczestniczy we mszy razem z domownikami? - Nie musisz do nich dołączać, jeśli nie chcesz. Porozmawiam o tym z lordem Ardmore'em. - Nie mogłabym tego przepuścić - odparła Elsie z przejęciem. - Msza jest odprawiana przez zakonnika, prawdziwego. I chociaż moja mama nigdy nie utrzymywała kontaktów z katolikami, bo uważała, że są okropnymi poganami: ciągle całują obrazy i robią inne dziwne rzeczy, ojciec Armailhac wygląda sympatycznie. Prawie jak mój dziadek. Poza tym nie chcę opuszczać mszy, ponieważ mogłoby się wydawać, że się wywyższam, a to nie spodobałoby się pani Warsop. Annabel ostrożnie zanurzyła palec stopy w wannie, a po sekundzie leżała w niej, rozkoszując się cudownie ciepłą wodą. - Doskonale - powiedziała Elsie. - A teraz, jeśli nie ma panienka nic przeciwko temu, zaniosę suknię do pani Warsop i poproszę, aby ją odświeżyła. Nie pozwoliłabym prasować jej komuś, 254 do kogo nie mam zaufania, ale zwykłe odświeżenie to zupełnie inna sprawa. - Nie musisz się spieszyć - odparła Annabel, poruszając palcami stóp tak, że woda marszczyła się i falowała. Drzwi zamknęły się za Elsie. Annabel wyprostowała się i spróbowała myśleć trzeźwo. Miała poślubić człowieka, który był jej przeciwieństwem. Szczyciła się, że potrafi myśleć logicznie, podczas gdy Ewan często działał bez zastanowienia. Bo inaczej, jakim cudem znaleźli się w chałupie Kettle'ów? Wierzyła w potęgę pieniądza - on wierzył w Boga. Jak długo to potrwa, zanim zacznie żałować, że nie ożenił się z kimś, kto z przyjemnością uczestniczy w ciągnących się bez końca nabożeństwach? Spojrzała na zaróżowione palce u nóg. Gdyby była uczciwsza, potrafiłaby odrzucić lorda, majątek i zaszczyty. Zrozumiałaby, że do niej nie pasuje. Z pewnością czułby się szczęśliwszy, biorąc za żonę kobietę, która wyśpiewuje psalmy, jest cnotliwa i moralna. A ona nie miałaby złamanego serca. Cóż, była w nim zakochana. Nieprzytomnie, tak jak kiedyś Imo-gen w Dravenie Maitlandzie. A może jest cień nadziei, że Ewan także w niej się zakocha? Czasem cuda się zdarzają. Usiłowała sobie wyobrazić siwowłosego starca, który spogląda z góry i obdarzają łaską wiary, ale natychmiast się poddała. Nie odnajdowała w sobie pasji do religii. A Ewan nie zakocha się w kimś tak zaborczym, jak ona, kto niewiele wagi przywiązuje do 'wiary i tak niewiele daje z siebie innym. Po prawdzie, łączyło ich jedynie pożądanie. Na myśl o tym jej policzki znowu pokryły się rumieńcem. Wróciła Elsie. Dyszała ciężko i trzymała się za serce. - Co za wędrówka, panienko! Zęby dotrzeć do pokojów gospodyni, musiałam zejść tylnymi schodami, potem skręcić w lewo i znów zejść kilkanaście stopni, potem jeszcze raz w górę i znowu w dół! Annabel wyszła z wanny i okręciła się ręcznikiem ogrzanym przy kominku. 255 - Suknia panienki jest już gotowa. Pani Warsop zaproponowała, że zajmie się tym sama, i trzeba przyznać, iż zrobiła to wyśmienicie. Czy panienka wie, że ona i pan Warsop pobrali się czterdzieści trzy lata temu? A on sam został na zamku majordomusem, kiedy był jeszcze bardzo młody. Elsie wciąż mówiła, a Annabel suszyła włosy i szczotkowała, aż zaczęły lśnić. Następnie włożyła koszulkę i gorset, z francuskiego sklepu oczywiście. Jej suknia z wzorzystego, zwiewnego jedwabiu w kolorze śliwki, z bardzo dopasowaną górą, znakomicie uwydatniała kształty, poniżej bioder rozszerzała się, przechodząc na dolo w niewielki tren. Elsie upięła włosy Annabel wysoko i zebrała je w węzeł opadających luźno loków. W końcu Annabel mogła się przejrzeć w lustrze. Pomyślała, że nieźle pasuje do zamku. Może nawet... do człowieka takiego, jak Ewan. Wciąż patrząc w lustro, spróbowała przybrać minę pobożnej osoby, co, jak sądziła, może zrobić dobre wrażenie. Umiejętności aktorskie zawsze są przydatne w małżeństwie. Rozdziaf29 «3ala jadalna wyglądała imponująco. Ogromne pomieszczenie ogrzewały dwa kolosalne kominki, usytuowane po przeciwległych stronach. - Kiedy się już pobierzemy, będziesz siedziała tam - rzekł Ewan, wskazując na koniec długiego stołu. Rozstawiono na nim komplet pięknej chińskiej porcelany dla członków rodziny i trzech zakonników, ale te dziesięć nakryć i tak zajęło jedynie czwartą część imponującego mebla. - Przy tym stole z powodzeniem zasiadłby cały klan - zauważyła Annabel. - Nie rozumiem, dlaczego nie zastąpiłeś go znacznie mniejszym? 256 - Aja uważam, że wszystko powinno zostać, tak jak jest - oświadczyła lady Ardmore, siadając po prawej stronie Ewana. Teraz miała na sobie suknię, która, jeśli nawet nie została uszyta za czasów królowej Elżbiety, to z pewnością była wierną kopią dawnych strojów. Same tylko spódnice ważyły pewnie ładnych kilkanaście kilogramów, a pokaźna sztywna kreza sterczała z tyłu głowy. - Nie ma powodu, aby przewracać wszystko do góry nogami jedynie dlatego, że na zamku pojawiła się nowa pani. Te mury widziały już ich wiele. Przychodziły i odchodziły, a dostojeństwo i pamięć o dobrych manierach, godnych lordowskiego tytułu, są ważniejsze niż •wygody. Wuj Tobin zajął miejsce po prawej stronie lady Ardmore. - Będziesz musiała wkrótce przekazać wodze, moja droga - powiedział, nie kryjąc satysfakcji. - Wszystko się zmieni, kiedy zostaniesz hrabiną wdową. Lady Ardmore zmierzyła wzrokiem Annabel. -Jeśli panna Essex uważa, że potrafi pokierować tak liczną służbą, to ja chętnie z tego zrezygnuję. - Posłała Annabel uśmiech, który, gdyby mógł zabijać, powaliłby niejednego mężczyznę. Jednak Annabel nie na darmo spędziła dziewczęce lata na użeraniu się z nieopłaconymi na czas dostawcami. Odwzajemniła się więc pełnym wyrozumiałości uśmiechem, który miał przekonać, że ona nie chce być nieuprzejma, podczas gdy sygnalizował coś całkiem przeciwnego. - Musi być pani zmęczona po tylu latach - wyszczebiotała słodkim głosem. - Z przyjemnością zdejmę chociaż część tego ciężaru z pani ramion. - Mówisz jak misjonarka - prychnęła lady Ardmore. - Chyba nie sprowadziłeś tu jeszcze jednego psalmisty - zwróciła się do Ewana. - Zamek już i tak jest przez nich opanowany. Ojciec Armailhac uśmiechnął się, wcale tą uwagą niedotknięty, a Gregory spokojnie jadł dalej. - Absolutnie nie - zaprzeczył Ewan. - Wiedziałem, że nazbyt pobożna panna młoda źle by wpływała na twoje trawienie, Nano. 17 - Droga do marzeń 257 Lady Ardmore poprawiła perukę i wzięła do ust kęs jedzenia. - Ten dom popada w ruinę od czasu, gdy sprowadziliśmy tych przeklętych katolików - powiedziała głośno. - Lady Ardmore, zapewniam panią, że ostatniego wieczoru miałem jedynie wyjątkowe szczęście - rzekł ojciec Armailhac. - Dziś dam pani szansę na odzyskanie strat. Nana utkwiła wzrok w Annabel, ale nie było już w nim wrogości. - Zabrał mi wszystkie pieniądze. Przeklęty klecha! Nigdy nie sądziłam, że dożyję takiej chwili. Co za hańba! - Droga lady Ardmore, co teraz drogi gość o nas pomyśli? - roześmiał się ojciec Armailhac. - Gramy o symbolicznego pensa, panno Essex. - Nasza rodzina nie doszłaby do bogactwa, gdyby marnotrawiła monety, nawet te najdrobniejsze - oświadczyła spokojnie hrabina. Annabel wypiła bulion. - Wyśmienity - zwróciła się do Ewana. - Nie miałeś kłopotów ze znalezieniem kucharza na tym odludziu? - Na szczęście nasz kucharz to Francuz - odparł Ewan. - Mac ściągnął go do nas za zupełnie niezłe pieniądze i... - Co za hańba! - przerwała mu babka. - Pan Flambeau pewnie by nas opuścił już pierwszej zimy, gdyby nie zakochał się w siostrze Maca. - Co za hańba! - powtórzyła lady Ardmore. - Teraz mają już dwoje dzieci i nie zamierzają wyjeżdżać ze Szkocji, chociaż jestem zmuszony podwyższać mu pensję za każdym razem, kiedy śnieg sięga wyżej niż półtora metra. Babka Ewana już otwierała usta, ale Annabel ją uprzedziła. - Co za hańba! - zawołała, unosząc brew. - Francuz! - prychnęła hrabina. - Ciekawe, co pani powie o zimie w Szkocji, panno Essex. Annabel nie była pewna, czy kucharz ujawnił swoją francuską duszę, zakochując się, czy też okazując awersję do głębokiego śniegu- 258 Gregory spokojnie siedział obok wuja Tobina i nie odezwał się ani słowem. - Masz nauczyciela, Gregory? - zapytała Annabel. Podniósł głowę znad filiżanki z bulionem i Annabel odniosła wrażenie, jakby to, że się do niego zwróciła, trochę go przestraszyło. - Teraz nie, panno Essex. W lutym mój nauczyciel postanowił wrócić do Cambridge i od tamtej pory ojciec Armailhac uczy mnie łaciny i francuskiego. - Lubisz się uczyć języków? - zapytała Annabel. Gregory bardzo się różnił od dzieci, które znała. Był niezwykle opanowany, a maniery miał nienaganne, jakby przeniesione z zamierzchłych czasów. - Bardzo. Ale brakuje mi matematyki - odparł, odgarniając z czoła włosy. - Archeologii także. - Pomyślałem, że Gregory'emu przyda się przerwa w nauce -wtrącił się Ewan. - Zaproponowałem mu, aby towarzyszył mi latem w objeździe pól. Lady Ardmore prychnęła: - Objazd pól! Co za niestosowne zajęcie! Annabel uniosła brwi. -Jakich pól? - Uprawiamy na mojej ziemi wszystkie rodzaje zbóż - wyjaśnił Ewan. - Przez większą część lata objeżdżam teren. Patrząc na bladą twarz chłopca, Annabel pomyślała, że pobyt na świeżym powietrzu z pewnością dobrze mu zrobi. - Praca fizyczna - mruknęła Nana. - To nie przystoi lordowi. Twój ojciec nigdy by się do tego nie zniżył. - Mam zamiar wprowadzić w tym roku kilka eksperymentalnych upraw - ciągnął Ewan, ignorując uwagi Nany. Kiedy kolacja dobiegła końca, Gregory i ojciec Armailhac odeszli od stołu, dyskutując o Sokratesie. Lady Ardmore opuściła jadalnię wsparta na ramieniu wuja Tobina, a wcześniej przysięgła, że odbierze od starego zakonnika wszystko, co wczoraj straciła. Ewan, 259 po odprawieniu majordomusa, wprowadził Annabel do pokoju i zamknął drzwi. -Według moich wyliczeń, nie całowałem cię od trzech dni -rzucił od niechcenia. Annabel czuła, jak jej ciało topnieje pod jego spojrzeniem, ale próbowała się jeszcze bronić. - Nie powinniśmy... - wyszeptała. - To wina twojego gorsetu - odparł, biorąc ją w ramiona. Annabel już nie pamiętała, co chciała powiedzieć. - Muszę cię o czymś uprzedzić - rzekł Ewan. Stał oparty o ścianę i patrzył na Annabel spod oka, a ona mogła myśleć już tylko o tym, by ponownie znaleźć się w jego ramionach. - Do klanu dotarła wieść, że mamy się pobrać. - Zjawią się tutaj? - zapytała, starając się skupić na rozmowie. - Oczywiście. Jestem ich przywódcą, poza tym my, Szkoci, lubimy wspólne biesiady. -Jak myślisz, ile osób przyjdzie, aby ci złożyć gratulacje? - Nam - poprawił. - W porządku, nam. Na jego twarzy pojawił się tak dobrze jej znany leniwy uśmiech, który zawsze przychodził mu z łatwością, przynajmniej wtedy, gdy był dobrze ubrany i najedzony. - Kiedy ostatnio byłem na szkockim weselu, organizowanym przez klan McKiernie'ów, uczestniczyła w nim przynajmniej setka gości. Ale cóż to? Nigdy dotąd nie byłaś na szkockim weselu? Ojciec Annabel nie lubił opuszczać swoich stajni, a już na pewno nie z tak błahego powodu, za jaki uważał wesele. A poza tym nie mieli odpowiednich strojów. - Ostatnio nie - odparła. - Od czasu, gdy umarła nasza mama. Uniósł brwi. - Przecież twoja matka umarła, kiedy miałaś sześć lat. - Tak. A więc, czego mam się spodziewać? - Zjawi się nie tylko mój klan. Myślę, że ściągną tu setki Szkotów. Popijemy, potańczymy. Będzie trochę awantur, trochę płaczu, 260 mnóstwo śmiechu, kilkoro dzieci zostanie poczętych, niejedna mężatka zgrzeszy... - Wyciągnął rękę, żeby otworzyć drzwi i nagle się zawahał. -Jesteś dziś dziwnie milcząca, Annabel. Zagryzła wargę i zmusiła się do uśmiechu. - Każda panna młoda denerwuje się przed ślubem - rzuciła lekko. Gdyby jej dotknął, zalałaby się łzami, co ostatnio zdarzało się w najdziwniejszych momentach. Oczywiście nie mogła się przyznać, że nieoczekiwanie odezwała się w niej romantyczna natura. - Mów prawdę albo zacznę cię całować - rzekł z udaną powagą. - Chodzi o to, że... ja uważam, iż nie powinnam wychodzić za ciebie. - Słowa popłynęły jakby wbrew jej woli. - W głębi duszy jestem okropnie zachłanna. Naprawdę chciałam poślubić bogatego mężczyznę. I nie sądzę, abym kiedykolwiek podzielała twój stosunek do Kościoła i wiary. Ja... obawiam się, że nie pasujemy do siebie. Uśmiechnął się i Annabel poczuła lekki niepokój. Zaczynała podejrzewać, że Ewan nie słyszał przynajmniej połowy z tego, co mówiła. - Brałam pod uwagę, że cudzołóstwo będzie w przyszłości częścią mojego życia - powtórzyła. - Gdybyś, nie daj Boże, poślubiła kogoś innego, a ja spotkałabym cię potem, to sądzę, że też myślałbym o cudzołóstwie. - Nie słuchasz mnie - zaprotestowała. - Ja nie boję się o swoją duszę. Zastrzeliłabym tych bandytów w Londynie bez wahania, gdybym tylko miała broń. - Mąż i żona nie muszą się zgadzać we wszystkim - zauważył Ewan. Odwrócił jej dłoń i podniósł do ust. - Chciałabyś, abym poślubił kogoś innego? - zapytał. - Powiedz uczciwie. - Nie - odparła po chwili. - Zabiłabym kobietę, która ośmieliłaby się poślubić ciebie. Strzałem z pierwszego pistoletu, jaki by trafił w moje ręce. - Zdecydowałem się ożenić z żądną krwi dziewczyną, to nie ulega wątpliwości. - Nie śmiał się jednak i w jego oczach było coś niezwykłego, co sprawiało, że serce głośniej biło w jej piersi. Wyciągnął 261 rękę. - Masz ochotę udać się na spoczynek, czy też dasz się namówić na utratę kilku pensów? - Zamilkł na chwilę, potem poważniejąc nagle, dodał: - Są rzeczy, na które nie ma ceny. Gdybym mógł cofnąć to, co zrobiłem podczas podróży, zrobiłbym to bez wahania. Zmusiła się do uśmiechu. W salonie stryj Pearce rozkładał karty do gry. Gregory obserwował go czujnie jak jastrząb, a stara hrabina jak zwykle narzekała. Najwyraźniej nikomu poza Pearce'em nie udało się wygrać w oszukańca. - Położyłeś dwie karty na swoją kupkę! - zauważył Gregory, ale mina mu zrzedła, gdy Pearce policzył swoje karty, udowadniając, że ma ich tyle samo, ile wszyscy gracze. - Próbujemy uważać na Pearce'a - szepnął Ewan do ucha Anna-bel. - Szczególnie Gregory, ale jak dotąd nie udało mu się złapać go na gorącym uczynku. Rzeczywiście, nie minęła godzina, a nikt poza Pearce'em nie miał już ani pensa. Gregory był tym najbardziej dotknięty, a lady Ardmore mamrotała coś ze złością. - Może podszkoliłbyś mnie trochę - zaproponowała. - W przeciwnym razie nigdy nie wygram. -Jeszcze nikt z nim nie wygrał - wyszeptał młodzieniec z lekkim rumieńcem. - Zauważyłaś? Annabel uśmiechnęła się szeroko. - Mam trzy siostry - odparła szeptem. - Najmłodsza też lubi oszukiwać. Tym razem na twarzy Gregory'ego pokazał się uśmiech, jakiego pewnie dawno nikt u niego nie widział. Annabel odwróciła się do ojca Armailhaca, który oferował jej swoje ramię. - Mógłbym liczyć na chwilę rozmowy na temat waszego ślubu? - zapytał. Annabel czuła, że się rumieni. Ewan był już w połowie schodów, jego babka wspierała się ciężko na jego ramieniu. Gregory zniknął, 262 a ojciec Armailhac prowadził ją z gracją francuskiego dworzanina w kierunku biblioteki. - Chce pani poślubić naszego Ewana? - zapytał, gdy Annabel zajęła miejsce w fotelu przed kominkiem. - Chcę - odparła. - Czy pozwoli pani mówić do siebie: Annabel? - Bardzo proszę. - Wyglądało na to, że po raz pierwszy znajdzie się na tak przyjacielskiej stopie z osobą duchowną. Miała tylko nadzieję, że zakonnik nie poprosi, aby zmówiła modlitwę. Na pewno nie zrobiłaby tego prawidłowo. - Najważniejsze - powiedział ojciec Armailhac, patrząc jej uważnie w oczy - czy naprawdę tego chcesz. Z całego serca. -1 nagle jego twarz stała się śmiertelnie poważna. - Bo widzisz, moje dziecko, przystąpienie do sakramentu małżeńskiego bez prawdziwego uczucia w sercu jest grzechem. - To nie jest małżeństwo z miłości - przyznała z wahaniem. -Pobieramy się z powodu skandalu. - Oczywiście, sam niewiele wiem na temat miłości między mężczyzną a kobietą - rzekł zakonnik, ujmując jej rękę w swoją dłoń. - Ale wydaje mi się, że trudno stwierdzić, gdzie miłość się zaczyna, a gdzie kończy. - Och, ja... - zaczęła Annabel, jednak reszta słów uwięzia jej w gardle. Nie czuła się gotowa wyznać komuś, że była zakochana bez wzajemności. - Ja to rozumiem - dodała. I nagle poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Chciała jednak jeszcze o czymś powiedzieć zakonnikowi. - Ewan opowiadał mi, jak bardzo mu ojciec pomógł po tragicznej śmierci jego rodziców. Twarz Armailhaca się rozpromieniła. - Tak mówił, naprawdę? A ja myślałem, że już nigdy nie zechce wrócić myślami do tej strasznej powodzi. Ani do śmierci swoich rodziców. - Odniosłam wrażenie, że nie pamięta własnego taty, ponieważ znalazł go w tobie, ojcze. 263 - Kiedy przybyłem do Szkocji, Ewan był już dojrzałym mężczyzną - odparł starzec. - Początkowo z niechęcią odnosił się do naszych prób otoczenia go opieką, ale z moich doświadczeń wynikało, że ci, którzy stracili najbliższych, często tak się zachowują. Pewnie zauważyłaś, moja droga, że Ewan nie jest wylewny, chociaż potrafi być bardzo wspaniałomyślny. Mam nadzieję, że zmienisz jego życie, takjak on niewątpliwie zmieni twoje. Annabel się uśmiechnęła. Jeśli ten mnich sądzi, że ona zamierza włóczyć się po blankach murów w deszczu i wyśpiewywać z Gre-gorym modlitwy, to bardzo się rozczaruje. Ojciec Armailhac nie powiedział już nic więcej, po prostu wziął ją pod rękę i poprowadził w kierunku schodów. - Ani ty, ani Ewan nie jesteście katolikami, a więc odprawię skróconą ceremonię. Oczywiście, chętnie dodam coś do tej uroczystości. We Francji śluby na ogół udzielane są w niedzielę. Ale ponieważ czekaliście już dwa tygodnie, to jestem pewien, że nie będziecie mieli nic przeciwko temu, jeśli poczekacie jeszcze kilka dni. Poza tym, jak sama przyznałaś, nie pobieracie się z miłości. Spojrzała na niego z niepokojem, ale jego twarz była jak zwykle dobroduszna i uśmiechnięta. - Właśnie - odparła z ulgą. Rozdział 30 JL\ adszedł kolejny wieczór i wszyscy domownicy grali w karty. W grze uczestniczyli: lady Ardmore, stryj Pearce, Ewan, Gregory i Annabel. Tym razem jednak wszystko układało się inaczej niż zwykle. O dziwo, Gregory wygrywał rozdanie za rozdaniem, a Annabel dzielnie dotrzymywała mu kroku. Przy kolejnej partii Ewan i jego babka wycofali się i na polu walki pozostały już tylko trzy osoby. - Grasz, moja droga, zdumiewająco dobrze - zauważyła hrabina, kiedy Annabel zgarnęła dwie półpensówki Pearce'a. Swój kom- 264 plement zaprawiła na tyle dużą dozą wątpliwości, aby zmienić go w afront. - Z przyjemnością udzielę pani kilku lekcji, jeśli taka wola - odparła Annabel z czarującym uśmiechem. Ku jej zaskoczeniu lady Ardmore wybuchnęła śmiechem. - Coś mi się zdaje, że Gregory zdążył już mnie w tym wyręczyć. Oczy Gregory'ego błyszczały z radości, gdy zgarniał lewę za lewą. Pearce nerwowo spoglądał na stół, a policzki powoli przybierały kolor portwajnu, w miarę jak malała jego kupka półpensó-wek. -Jak ty to robisz? - wyszeptał Ewan wprost do ucha Annabel. - Dopisuje mi szczęście - odparła. - Przecież wiesz, że nie jestem w tej grze zbyt dobra. - Och, nie mam co do tego żadnych wątpliwości - odrzekł, po czym znów nachylił się do jej ucha i dodał: - Ale za to niezwykle wprawna w oszukiwaniu. - Ale tylko wtedy, gdy mam do czynienia z mistrzem - powiedziała i wyłożyła karty, wygrywając partię. - Czasy się zmieniają! - zachichotała Nana. - Myślę, Pearce, że w przyszłości nie będziesz już tak łatwo wygrywał. Ja... - Nagle przechyliła głowę i po chwili do ich uszu dobiegł dźwięk trąb na murach. - Przybyli goście - oznajmiła. - Mam nadzieję, że to nie są ci rozpustni członkowie klanu, którzy chcą się zabawić waszym kosztem. Nie aprobuję tych wszystkich pogańskich praktyk, jak malowanie na czarno. -A co to jest malowanie na czarno? -Wyjątkowo odrażający zwyczaj, praktykowany w Aberdeen-shire - odparła Nana, stukając laską. - Czy ciebie ktoś pomalował, Nano? - zapytał z lękiem Gregory. - To było tak dawno, że już nie pamiętam - prychnęła. Po czym dodała: -Ale nie ma powodu do obaw. Czasy się zmieniły i nikt nie ośmieliłby się podnieść ręki na narzeczoną jego lordowskiej mości. 265 - Myślę, że to banda od Croganów - rzekł Ewan, po czym zwrócił się do Annabel: - Kiedy trochę wypiją, stają się pobudliwi. - Pobudliwi? Rozpustne łotry, oto kim są Croganowie - stwierdziła Nana. - Powiedz im, że wesele nie odbędzie się aż do niedzieli. Niech wracają do domu. Ja tymczasem udam się do moich pokojów. Ty, Gregory, też pójdziesz na górę. Pijani Croganowie to nie jest to- warzystwo dla dobrze ułożonych młodzieńców. Stryj Pearce zaczął się również zbierać do wyjścia. Przez chwilę wodził wzrokiem z jednej twarzy na drugą, jakby szukał odpowiedzi, jak to się stało, że przegrał. Wkrótce potem pani Warsop otworzyła drzwi do salonu i zaanonsowała gości. I nie byli to pijani Szkoci. - Milordzie - powiedziała, cofając się. - Lady Willoughby. Lady Maitland. Miss Josephine Essex. Lord Mayne. Zaskoczona Annabel zamarła, ale już po chwili zerwała się na równe nogi, krzycząc z radości: - Imogen! Josie! - Siostry rzuciły się sobie w ramiona, jakby nie widziały się od wielu miesięcy a nie zaledwie od kilku tygodni. - Co wy tu robicie? - powtarzała Annabel, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. - Przyjechaliśmy cię ratować, oczywiście! - rzuciła beztrosko Imogen. - Co takiego? - zdziwiła się Annabel, przyglądając się uważnie twarzy siostry. Odniosła wrażenie, że oczy Imogen są trochę mniej smutne. Przyciągnęła ją do siebie. -Jak się czujesz? - Lepiej - odparła Imogen. - Mayne bardzo mi w tym pomógł. - Mayne?! - zdumiała się Annabel. Lord Mayne, zajęty rozmową z Ewanem, odwrócił się i skłonił głowę z taką samą jak zwykle elegancją, ale wydawał się inny. Mniej nonszalancki. Zamiast najmodniejszych obcisłych spodni miał na sobie skórzane bryczesy. Jego koszula była wprawdzie czysta, ale jej okres świetności dawno już minął. Nawet surdut wydawał się nie na miarę, zbyt luźny, za szeroki. 266 - Proszę o wybaczenie, że zjawiam się przed panią w takim stroju - powiedział, podnosząc jej dłoń do ust. -Jestem wdzięczna, że towarzyszył pan moim siostrom w podróży - odparła. - Mogę panu przedstawić ojca Armailhaca? Mayne zaskoczył Annabel, błyskawicznie przechodząc na francuski. - Nasza matka jest Francuzką -wyjaśniła Griselda, całując Annabel wpoliczek. - Proszę, powiedz, że nie poślubiłaś jeszcze Ardmore'a. W przeciwnym razie obawiam się, że za chwilę zemdleję. - Nie, nie, zamierzamy pobrać się w najbliższą niedzielę - odparła Annabel, patrząc na nią ze zdumieniem. Griselda uśmiechnęła się, a Imogen rozpromieniła się tak, jakby wygrała los na loterii. - Mamy dla ciebie wspaniałą niespodziankę! - wyrzuciła z siebie. -Już nie musisz wychodzić za mąż! Przyjechaliśmy tu, żeby cię zabrać do Anglii. Będziesz mogła wybrać sobie innego męża i zrezygnować z Ardmore'a. - Co? - Annabel nie potrafiła ukryć bolesnego zdziwienia. Nagle w pokoju zaległa cisza. Annabel była przekonana, że Ewan uważnie ich obserwuje. - Nie musisz wychodzić za Ardmore'a - powtórzyła uszczęśliwiona Imogen. -Już po skandalu. Czyż to nie cudowne? Rzeczywiście cudowne, pomyślała oszołomiona Annabel. Cudowne? Ewan nie był zaskoczony. Już w chwili, gdy rodzina Annabel weszła do pokoju, czuł, co się wydarzy. Niestety, sam sobie był winien. Przede wszystkim przez swoją bezgraniczną głupotę. Nie żeby miał zaraz pozwolić na zmianę planów, bez względu na to, czy uważał się za durnia, czy nie. Podczas gdy Annabel patrzyła na siostrę z niemym zdumieniem, uśmiech na twarzy Imogen stawał się z każdą chwilą coraz mniej promienny 267 - Cieszysz się w końcu czy nie? Jechaliśmy dzień i noc, żeby tylko zdążyć na czas. - Oczywiście, że się cieszę - powiedziała szybko Annabel. - Musieliście mieć okropną podróż. Nie pojmuję, jak zdołaliście dotrzeć tu tak szybko, skoro my przyjechaliśmy zaledwie wczoraj. - Mam nadzieję, że nigdyjuż nie usłyszę słowa „powóz"! - oznajmiła Griselda. - Spójrz tylko: jestem już własnym cieniem! - Popatrzyła z przerażeniem na swoją figurę. I rzeczywiście, jej kształty wydawały się odrobinę mniej wspaniałe. - Nie mogłyśmy znieść myśli, że tak bardzo rozpaczałaś w przeddzień wyjazdu do Szkocji - ciągnęła Imogen. -Wiem, że zamierzałaś wrócić do nas po sześciu miesiącach. - Ujęła jej dłonie. - Przecież w Londynie tyle małżeństw żyje w separacji. Ale to niełatwe. Bardzo przeżywałyśmy twoją sytuację. I nagle Lucius Felton znalazł sposób na wyciszenie skandalu. Ewan usiłował opanować nerwy, które nigdy go nie zawodziły do czasu, aż Annabel wkroczyła w jego życie. - Sześć miesięcy? - rzucił od niechcenia, jakby tylko chciał wyjaśnić drobny szczegół konwersacji. Na nieszczęście nawet on sam nie mógł nie słyszeć z trudem hamowanego gniewu w swoim głosie. Imogen się zmieszała. - Ten plan powstał w dosyć dramatycznej chwili - próbowała wyjaśnić. -Ale teraz to już nieważne, ponieważ Feltonowi udało się odszukać pannę Alice Ellerby, tajemniczą A.E., która doprowadzona do rozpaczy, wymknęła się spod opieki rodziców. - Szczęśliwy zbieg okoliczności - zauważył cicho Ewan. Annabel nie patrzyła na niego. Chyba nie wierzyła, że mógłby jej pozwolić wrócić do Anglii. - Felton zapłacił pannie Ellerby ogromną sumę pieniędzy i ona zamieściła w „Bell Weekly Messenger" opis relacji z panem, lordzie Ardmore. - Ze mną? - zdziwił się Ewan. Imogen skinęła głową. ' ., ! 268 - Potem odpłynęła do Ameryki z jakimś parobkiem. Dzięki Fel-tonowi zdobyła pokaźny posag. - Oczywiście będzie trochę gadaniny o ślubie, który się nie odbył - dorzuciła Griselda. - Ale rozpuściliśmy pogłoskę, że Josie i ja podróżowałyśmy razem z wami. - Pańska reputacja, birbanta i hulaki, jest powszechnie znana - ciągnęła Imogen, starając się zatuszować informację, że narzeczona Ewana miała zamiar porzucić go wkrótce po ślubie. - Biorąc pod uwagę moje zachowanie na parkiecie i związek z ognistą miss A.E., stał się pan głównym tematem rozmów na salonach. Ewan milczał. Niezrażona tym Imogen ciągnęła: -Nie ma nic gorszego niż małżeństwo bez miłości. Związek wymuszony przez okoliczności nie wróży nic dobrego. - Różnie bywa - powiedział Ewan, po czym odwrócił się, wiedząc, że Annabel odczyta prawdę z jego twarzy. - Co ty na to, moja droga? Patrzyła na niego. Z głową uniesioną wysoko i nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Będę wdzięczna za pokój, gdzie trochę odpocznę - wtrąciła się Griselda. - Szkockie drogi są w opłakanym stanie. Ewan podał jej ramię. Lepiej, jak opuści towarzystwo, zanim nerwy odmówią mu posłuszeństwa. -Josie, chodź ze mną! - zawołała Griselda. - Co za niespodzianka! - zwróciła się Annabel do Mayne'a, obserwując spod oka Ewana. Był wściekły. Z trudem przełknęła ślinę. - Dla mnie również - oświadczył Mayne, nie kryjąc irytacji. - Na gwałt potrzebuję krawca. Zostałem porwany przez twoją siostrę. Imogen wybuchnęła śmiechem. - Biedny Mayne narzekał przez całą drogę z Londynu. Musiał wkładać ubranie Rafe'a, stąd ten nastrój. - Porwałaś lorda Mayne'a? - zapytała Annabel. Imogen machnęła ręką. 269 - To taki uparty człowiek i do tego staroświecki. Wiedziałam, że nie zgodzi się nam towarzyszyć. - Rzeczywiście - przyznała Annabel. - Dlaczego miałby z własnej woli wybrać się w dwutygodniową podróż do Szkocji? -W środku sezonu jeździeckiego - dodał Mayne. - Ponieważ go o to poprosiłam - wyjaśniła Imogen. - Chyba jednak nie poprosiłaś... - No właśnie - zauważył Mayne. - Zatrzymała się przed moim domem. Natychmiast wsiadłem do powozu, bo nie udało mi się jeszcze wbić do głowy pani siostrze, że poranne wizytowanie dżentelmena jest niestosowne. Potem już tylko zostałem poinformowany, że właśnie znajduję się w drodze do Szkocji. - Tak czy inaczej, jestem wam obojgu bardzo wdzięczna - skłamała Annabel. - To miło, że przybyliście mnie ratować. - Było jej tak miło, że obawiała się, iż zaraz się rozpłacze. - Tak naprawdę to zasługa Feltona, że znalazł pannę Ellerby - powiedział Mayne. - Zastanawiam się jednak, czy rzeczywiście cieszy się pani z naszego przyjazdu, panno Essex. - Oczywiście, że się cieszy! - wtrąciła szybko Imogen. -Jak możesz o to pytać, Mayne? - Zawsze się raduję, kiedy spotykam swoje siostry - odparła Annabel. Widząc, że Imogen marszczy brwi, szybko dodała: - Musisz być zmęczona. Pozwól więc, że zaprowadzę cię do naszej ochmistrzyni. Dochodziła już północ, gdy wszyscy goście znaleźli się w wygodnych pokojach z łazienkami i świeżą nocną bielizną. Imogen domagała się pokoju obok Mayne'a, natomiast on nalegał, aby umieszczono go na zupełnie innym piętrze. Josie nie chciała być w pokoju do nauki, co z kolei Griselda uważała za właściwe. Sama zaś poprosiła o pokój z oknami na zachód, bo nie lubiła, kiedy rano promienie słoneczne przeciskały się przez zasłony. W końcu każdy został wygodnie zakwaterowany. Annabel widziała Ewana raz w przelocie. Ich oczy na chwilę się spotkały i Annabel minęła go pośpiesznie. Co też on teraz o niej myśli? Planowała 270 cudzołóstwo, ale także ucieczkę. Jaki mężczyzna może zaaprobować kobietę bez skrupułów? Wyrzuty sumienia i upokorzenie sprawiły, że poczuła mdłości. Siedziała na brzegu łóżka, gdy do jej uszu dobiegł przerażający dźwięk. Z początku nawet go nie skojarzyła z krzykiem, taki był wysoki i piskliwy. Wybiegła więc z pokoju i śmiertelnie przerażona ruszyła w kierunku, skąd dobiegał krzyk. Pędziła korytarzem, potem schodami w dół. Drzwi otwierały się, ktoś coś do niej mówił, lecz ona nie przystawała. Wpadła jak burza do biblioteki. Tuż za nią pojawił się Ewan. Rosy stała na środku pokoju i piszczała przeraźliwie. Annabel była wstrząśnięta. Spokojna, dziecinna Rosy, jaką poznała, zamieniła się w kobietę ze śmiertelnie bladą twarzą i oczami pełnymi furii. Nie krzyczała ze strachu, lecz z wściekłości. Obok stał Mayne, oparty o ścianę, oniemiały i wyczerpany. Ewan szybko zbliżył się do Rosy, chwycił ją za ramiona i mocno potrząsnął. Rosy jednak wciąż krzyczała. Potrząsnął nią znowu. - Uspokój się, Rosy. Uspokój się, proszę. W drzwiach pojawił się Mac. - Pójdę po ojca Armailhaca - rzucił szybko i wybiegł. Rosy powoli milkła. - Cholera! - burknął Mayne, wypełniając ciszę, która nagle zaległa w sali. Mnóstwo osób tłoczyło się w drzwiach. - Niech żaden mężczyzna tu nie wchodzi! - zawołał Ewan, po czym zwrócił się do Mayne'a, który wciąż półprzytomny opierał się o ścianę. -Jeśli nie miałby pan nic przeciwko temu... - Skinieniem głowy wskazał drzwi. - Z przyjemnością- odparł Mayne. Nagle się zatrzymał. - Chciałbym, żeby pan wiedział, nie dotknąłem tej dziewczyny, Naprawdę... - Wiemy - powiedziała Annabel, biorąc pod ramię lorda i prowadząc w stronę wyjścia. - Rosy jest po prostu zdenerwowana, to wszystko. 271 -Zdenerwowana?! - zawołał Mayne, gdy znaleźli się w korytarzu, otoczeni pełnymi współczucia twarzami. - Zdenerwowana? Ona jest po prostu stuknięta. Przyszedłem do biblioteki, aby sprawdzić, czy Ardmore otrzymuje „Racing News", i Rosy już tu była. Przywitałem się więc, a ona zaczęła mnie mierzyć wzrokiem od stóp do głów. Może nie spodobał się jej mój fular. Bóg raczy wiedzieć. Ale kiedy na niego spojrzała, zaczęła krzyczeć i rzuciła czymś we mnie. Jakbym ją obraził. Annabel spojrzała wymownie na panią Warsop. - Myślę, że lordowi dobrze zrobi drink - powiedziała. - Kim jest ta dziewczyna? - zapytała stojąca na schodach Gri-selda. Annabel zawahała się, ale nadchodzący właśnie ojciec Armailhac wybawił ją z kłopotliwej sytuacji. - To przybrana siostra lorda Ardmore'a, całkowicie niegroźna, zaręczam pani. Griselda nie wyglądała jednak na przekonaną. - Cóż, jeśli kryzys naprawdę minął, możemy wracać do łóżek - stwierdziła z kwaśną miną. - W takim razie sprawa załatwiona - szepnęła Imogen. Wyglądała na bardzo rozemocjonowaną. - Och, Annabel, tak się cieszę, że tu jesteśmy. Zamek z obłąkaną kobietą, zupełnie jak w powieści! - Niezupełnie - zauważyła Josie, zerkając zza ramienia Griseldy. - Gdyby to wszystko miało się wydarzyć w powieści, to ta kobieta byłaby pierwszą żoną Ardmore'a, a nie jego siostrą. - Bardzo mi przykro, że tak się tym przejęłyście - powiedziała szybko Annabel, ucinając dyskusję na temat stosunków Rosy z Ewa-nem. - Rosy łatwo wyprowadzić z równowagi, poza tym bardzo się boi nieznajomych mężczyzn. -1 nawet domyślam się dlaczego - zauważyła Griselda i wzdrygnęła się. -Jazda na górę! - burknęła na Josie. Imogen wzięła Annabel w objęcia. - Straszny dom - wyszeptała. - Wilgotny, zimny i oddalony od cywilizacji. Tak się cieszę, że zdążyłyśmy na czas. Wyjeżdżamy stąd 272 jak najprędzej. I te krzyki! - Ciarki przeszły jej po plecach. - Nie wytrzymałabyś tu sześciu miesięcy. Myślę, iż nie minąłby miesiąc i wróciłabyś do Londynu. Annabel podniosła głowę i napotkała wzrok Ewana. Stał w milczeniu w drzwiach biblioteki. Kiedy wszyscy rozeszli się do swoich pokojów, Annabel znów otworzyła drzwi do biblioteki. Rosy i Ewan siedzieli na kanapie przed kominkiem: Rosy w jednym końcu, Ewan w drugim. Jednak Ewan miał wyciągniętą rękę na oparciu kanapy i gładził głowę Rosy. Dziewczyna była znowu spokojna i jakby nieobecna. Nie wyglądała na kogoś, kto mógłby podnieść głos, a co dopiero krzyczeć. Właściwie... wyglądała na szczęśliwą. Ewan spojrzał na Annabel. - Myślę, że Mayne'owi przybył rok życia. - On sam pewnie by powiedział, że z dziesięć lat. Doszła już do siebie? - szepnęła, ponieważ Rosy nuciła cichutko i patrzyła w ogień na kominku, jakby w migoczących płomieniach widziała jakąś fascynującą grę. - Na to wygląda. Jej pielęgniarka nie powinna była do tego dopuścić. Ilekroć mam gości, Rosy nie wolno opuszczać swoich pokojów. Problem w tym, że nawykła do swobody. Jesteś pierwszym gościem od lat i ona cię zaakceptowała. Zapomniałem o niezbędnej ostrożności. - Domyślam się, że ona źle reaguje jedynie na mężczyzn. - Stan Rosy najwyraźniej się pogorszył - powiedział cicho Ewan. - Zaatakowała Mayne'a; spójrz tylko. - Skinął głową w kierunku ściany, o którą opierał się Mayne. Posadzka była usłana kawałkami rozbitej porcelany. - Rzuciła w niego dużą wazą. Gdyby go trafiła w twarz, skutki mogłyby być straszne. Annabel zastanawiała się, co powiedzieć. - Gregory staje się coraz starszy. Rosy czasem zapomina, kim jestem, i mnie też atakuje. Jeśli rzuci się na Gregory'ego... - On chyba nie widzi w niej swojej matki. -Ale zna prawdę. To okropne patrzeć, jak własna matka staje się obłąkana. On nawet nie zszedł do biblioteki. Zauważyłaś? 18 - Droga do marzeń 273 Annabel skinęła głową. • : ; Rosy wstała i wolno ruszyła do wyjścia. W drzwiach już czekał ojciec Armailhac. Delikatnie ujął ją pod rękę i powoli zaczął prowadzić na górę. Annabel zauważyła, że coś zmieniło się w oczach Ewana, kiedy na nią spojrzał. -A więc nasz skandal należy już do przeszłości - rzekł. - Tak - wykrztusiła, z trudem pokonując bolesny ucisk w gardle. - Myślę, że to lepsze rozwiązanie niż małżeństwo na sześć miesięcy. Planowałaś po prostu mnie opuścić, czy chciałaś wystąpić o rozwód? - Obserwował ją tak uważnie, że zaczynała tracić głowę. - Miałam zamiar wyjechać - wyszeptała. - Powinienem się domyślić. Kobieta, która zamierza w przyszłości cudzołożyć, nie zostanie na zaniku w Szkocji. Zawarta w tych słowach prawda paliła żywym ogniem. -Jedyny problem z rozwiązaniem Feltona polega na tym... -tym razem głos Ewana był śmiertelnie poważny... - że nie pozwolę ci wrócić do Anglii. Przecież możesz nosić pod sercem moje dziecko. Obawiam się więc, że będziesz musiała mnie poślubić, czy tego chcesz, czy nie. - Po chwili milczenia mówił dalej: - Miałem nadzieję, że zostaniesz ze mną z innych powodów. Jeśli nie ma dziecka i skandalu, droga wolna. Możesz poślubić bogatego Anglika. - Zawahał się. - Mimo to chciałbym cię prosić, abyś została w imię tego, co do siebie czujemy. Stał przy kanapie, wysoki, dumny w każdym calu Szkot i tak piękny, że pod Annabel aż nogi się ugięły i nie potrafiła zebrać myśli. Nigdy nie zostawiłaby Ewana z własnej woli; za bardzo go kochała. Serce pękało jej z bólu na myśl, że on tak naprawdę nie odwzajemniał tej miłości. - Chciałbym, żebyś za mnie wyszła - oznajmił. -Wyjdę za ciebie - wyszeptała, po czym odwróciła się i pobiegła schodami na górę, mocno zaciskając dłoń na poręczy, żeby nie upaść, bo nogi miała jak z waty W połowie schodów odwróciła się. 274 Ewan stał na dole. Widziała w jego oczach pustkę. A może tylko tak jej się zdawało. - Czy nie chciałbyś, abym... - Urwała, a po chwili zaczęła znowu. Tyle już sobie powiedzieli. Pozostało jeszcze tylko jedno, najważniejsze pytanie: - Kochasz mnie? Słowa niosły się w wilgotnym, nocnym powietrzu jak krzyk, a przecież był to zaledwie szept z głębi zrozpaczonego serca. Podniósł głowę i w milczeniu patrzył na Annabel. - Mówiłem ci to już w chacie Kettle'ów. Myślę, że moglibyśmy być dobrym małżeństwem. Ty pożądasz mnie, a ja ciebie. - Mylisz pożądanie z miłością - odparła. - A przecież to nie to samo. - Naprawdę cię kocham. Nie przeżyłbym, gdybyś poślubiła innego mężczyznę. Taka jest prawda. Annabel wyrzuciła z siebie pierwsze słowa, jakie jej przyszły do głowy: - Pożądanie to przekleństwo, cudzołóstwo i wiarołomstwo. Ewan zaczął wchodzić po schodach. - Czy to jakaś poezja? - zapytał, kiedy znalazł się obok Annabel. -Tak. - Nie podoba mi się. I co za paskudny autor! - To Szekspir - zauważyła Annabel. Teraz zrozumiał, dlaczego go nigdy nie lubił. - Będziemy ze sobą szczęśliwi - zapewniał. - Nigdy nie zaznasz biedy, a to przecież dla ciebie ważne. - Prawda, wszystko prawda. - Stworzymy wspaniały związek. Annabel zmusiła się do uśmiechu. Dotarła na szczyt schodów, skręciła w lewo i skierowała się do sypialni. Gdy tylko weszła do pokoju, rzuciła się na łóżko, nie myśląc ani o kąpieli, ani o wezwaniu pokojówki. Miała wrażenie, że wraz z nią wiruje cały pokój. W głębi duszy wiedziała, że w takich kobietach jak ona mężczyźni się nie zakochują, czują wobec nich tylko pożądanie. Tak właśnie było z Ewanem. 275 Powinna czuć się szczęśliwa. Odzyskała wolność: mogła wrócić do Londynu i znaleźć bogatego Anglika, ułożonego, praktycznego mężczyznę, który nie będzie wprawiał jej w zakłopotanie rozmowami o swojej duszy lub, co gorsza, ojej duszy. Rzecz w tym, że Annabel nie potrafiła porzucić Ewana. Pragnęła jego zachłannych pocałunków, czułości i pieszczot. Może to powinno wystarczyć... on uważał, że wystarczało. A ona? Przez tyle lat sądziła, że chce tylko wymienić męskie pożądanie na małżeństwo, bezpieczeństwo i pieniądze. Teraz wiedziała, że pragnie czegoś zupełnie innego. Zasnęła, łkając w poduszkę. Rozdziaf31 \Jbudziła się na dźwięk gałki przekręcanej w drzwiach. Zapuch-nięte oczy kleiły się do powiek, ale kiedy w końcu je otworzyła, ujrzała Josie, jak gramoli się na łóżko, szepcząc coś do Imogen, która dopiero co zdążyła wślizgnąć się pod okrycie. - Kiedy będę wychodziła za mąż - mówiła - chciałabym, aby to był ktoś podobny do Ardmore'a. Zęby miał zamek i mnóstwo służby. - Wiem, że nie lubisz Szkocji - zwróciła się do Annabel. - Ale jaja kocham. Nie zamierzam zostać w Anglii. Jak myślisz, czy Ard-more może poczekać z wyborem żony do przyszłego sezonu, kiedy odbędzie się mój debiut? - Nie bądź śmieszna - odparła Annabel, unosząc się na poduszkach. - Okropnie wyglądasz - zauważyła Josie. - Czyżbyś źle spala? Ja przez całą noc nasłuchiwałam kroków pod moimi drzwiami. - Zadrżała z podniecenia. -Już dawno mówiłam, że czytasz za dużo powieści - zauważyła Imogen, układając sobie poduszki tuż obok Annabel. 276 -A ja mówiłam, że jest w nich dużo pożytecznych informacji - odparła Josie. - Gdyby to była powieść, mogłoby się okazać, że Ardmore jest zły do szpiku kości. Wygląda na takiego. - Doprawdy? Annabel nawet nie powiedziała siostrom: dzień dobry. Marzyła, żeby zostać sama. Musiała porozmawiać z Ewanem. Przekonać go, że... O czymś bardzo ważnym. - A więc po pierwsze - ciągnęła Josie - wszystkie czarne charaktery mają ciemne, długie włosy, potargane przez wiatr. - Ardmore ma rude włosy - zauważyła Imogen. - Ale są na tyle długie, że można je potargać. - No właśnie! Rudzielec. A zatem jest... - ciągnęła Josie. - Nie jest perfidny! - przerwała Annabel, jakby czytając w myślach siostry. - Tak myślisz, bo za niego nie wyszłaś. Jeśli Ardmore ma coś na sumieniu, wyzna to tylko przez sen. Dlatego właśnie bohaterki powieści nigdy nie wiedzą, jacy naprawdę są ich przyszli mężowie. A kiedy się dowiadują, jest już za późno. Budzą się w środku nocy i słyszą, jak owi dżentelmeni wołają tak: -Josie podniosła ręce i zaczęła przewracać oczami - Ooooo... Marguerite... nie mogę zapomnieć jej krzyku, jak spadała w przepaść... Ooooo! - Opuściła ręce i zwróciła się do Annabel. - Nie sądzę, żebyś wiedziała, czy Ardmore mówi przez sen? - Nie mam pojęcia - skłamała Annabel. - Musisz przyznać, że w tym zamku jest dużo elementów powieści, łącznie z obłąkaną żoną na poddaszu. - Strojenie sobie żartów z biednej Rosy to niegodne zachowanie, Josie. - W porządku - westchnęła młoda dama. - Nie chciałam być okrutna. - Chętnie bym tu zamieszkała i nawet nie miałabym nic przeciwko Rosy, chociaż jej zachowanie może płoszyć gości. - Powinnyśmy wyciągnąć z tego lekcję - stwierdziła Imogen pompatycznym tonem. - To, że mężczyzna ma tytuł i zamek, wcale nie znaczy, że jest odpowiednim kandydatem na męża. 277 Josie trąciła łokciem stopę Annabel. - Teraz na ciebie kolej zrobić nam wykład, co powinno decydować o wyborze męża. Ale Annabel wyobraziła sobie Ewana poślubiającego inną kobietę i aż serce jej zamarło. - Chyba nie zapomniałaś tych wszystkich wykładów, które nam robiłaś w ciągu ostatniego roku o tym, że małżeństwo należy zawierać z rozsądku, a nie z miłości? - I Josie zaczęła recytować niemal agresywnym tonem: „Najlepsze małżeństwa są zawierane między rozsądnymi osobami, które decydują się na związek z praktycznych powodów i przy zapewnieniu racjonalnego poziomu zaufania i zgodności charakterów". - Tak, oczywiście - odparła Annabel, nerwowo zaciskając pałce na pościeli. - Annabel - odezwała się nagle Imogen. - Nawet nie zapytałyśmy, jaką miałaś podróż. No więc, jak było? - Dobrze. Zupełnie... miło, naprawdę. Annabel czuła, że Imogen przygląda się jej uważnie. - Annabel? -Tak? - Czy coś się stało? Spójrz na mnie! Annabel odwróciła głowę i oczy sióstr się spotkały. - Ona jest skompromitowana. - Głos Imogen brzmiał głucho. - Skompromitowana? Przecież już to wiemy. -Josie spojrzała na siostrę niepewnie. - Nieprawda! - odparła Annabel z przygnębieniem. - Chociaż, może jestem, ale to już bez znaczenia. -Jak tak możesz mówić? - Imogen prawie krzyczała. - To... - To nie ma znaczenia, ponieważ go kocham - powiedziała cicho Annabel i łzy popłynęły jej po policzkach. -Ale on mnie nie kocha. I chcę za niego wyjść i wcale nie tylko na sześć miesięcy. W pokoju zaległa głucha cisza. 278 Z '; '•,>''• ' < ' ? .- - Och, skarbie! - zawołała Imogen po dłuższej chwili, biorąc Annabel w obj ęcia. - Ty? - Josie patrzyła na Annabel z niedowierzaniem. - Nasza praktyczna, zrównoważona siostra, która chciała wyjść za mąż dla pieniędzy? - Nie dbam o to... Nawet gdyby Ewan był biedny i tak bym go poślubiła. - Na Boga! - wykrzyknęła Josie, nie wierząc własnym uszom. -Jeśli mogłabyś zaakceptować biedę, to musisz go rzeczywiście kochać. Griselda dostanie palpitacji, kiedy się o tym dowie. - Ale nie mogę go poślubić. - Annabel umilkła na chwilę. - To znaczy, wyjdę za niego, chociaż nie chcę. - Gorzkie łzy spłynęły jej do gardła i zdusiły dalsze słowa. - To bez sensu - zauważyła Josie. - Zresztą Imogen, kiedy ma kłopoty, też nigdy nie mówi z sensem. - On mnie nie kocha - powtarzała z uporem Annabel. - On... bardzo mnie lubi. Pożąda. I myśli, że to miłość, ale tak nie jest. Ja to wiem. Pożądanie to coś zupełnie innego. -Najważniejsze... - Imogen zawahała się, dobierając starannie słowa. - To nie wychodzić za mąż za kogoś, kogo się nie kocha - dokończyła. - Ale to straszne, kiedy kocha tylko jedna strona. Umilkła, po czym wzięła głęboki oddech. -Ja myślałam, że moja miłość do Dravena wystarczy dla nas obojga. -Ale Draven naprawdę cię kochał - zaprotestowała Annabel. - Umierając, wyznał, że cię kocha. Nie pomniejszaj jego miłości teraz, kiedy już nie może ci tego powtórzyć. -Ależ nigdy bym tego nie zrobiła. Doskonale wiem, jak bardzo mnie kochał. Tak bardzo, jak pewnie kochałby każdą inną kobietę. Być może bardziej niż swoją matkę. A mniej niż stajnie. - Och, Imogen - powiedziała Annabel. - Po co zastanawiać się nad taką... - Bo stąd właśnie bierze się smutek - prychnęła Imogen. - Do pewnego czasu można się oszukiwać. I oto teraz zrozumiałam, że 279 jedna z moich sióstr jest naprawdę kochana. Widziałam to na twarzy Luciusa Feltona, kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się na wyścigach, a kilka dni później Tess wyszła za niego za mąż. - Nie zgadzam się z tobą, że Draven cię nie kochał - oznajmiła stanowczo Annabel. - Ależ on mnie kochał! Tylko nie tak bardzo, jakbym tego pragnęła. Różne drobiazgi każdego dnia mogą świadczyć o tym, jak niezmiernie jesteś ceniona przez swojego męża. Wciąż myślę o tych dwóch tygodniach naszego małżeństwa. I dokładnie wiem, jak cenił mnie Draven. - No dobrze, jeśli masz rację, to przestań go opłakiwać - wtrąciła Josie z typową dla siebie brutalną logiką. - Dlaczego to robisz, skoro nie traktował cię właściwie? A poza tym, skąd wiesz, że cię nie kochał. Czy tak mówił? - Nie twój interes! - prychnęła Imogen. - Przecież nie płaczę, prawda? - Czy dlatego masz romans z Mayne'em? - nalegała Josie. - Mayne też mnie nie kocha. - Chyba się rozpłaczę - rozzłościła się Josie. -Jeśli szukasz miłości, to wybrałaś złą drogę. Porywając Mayne'a, nie rozbudzisz w nim miłości. - Nie dbam o to, czy Mayne mnie kiedykolwiek pokocha! - Mówisz, jakby miłość była wymierna - wytknęła jej Josie. -Jakbyś mogła bezbłędnie ocenić, którzy mężczyźni kochają swoje żony, a którzy nie kochają. Moim zdaniem istnieje wiele bardziej istotnych spraw. - Coś w tym jest - zauważyła po namyśle Imogen. - Annabel, jeśli naprawdę kochasz Ardmore'a, to nie powinnaś wychodzić za niego, przynajmniej do chwili, aż on też cię pokocha. Inaczej bardzo byś cierpiała. -A ja uważam, że Ardmore kocha Annabel - upierała się Josie. - Wszyscy mężczyźni w niej się kochają. Pamiętasz, jak papa musiał przenieść naszego wikarego do innej parafii, ponieważ ten pisał do Annabel listy miłosne? 280 * - Mylisz pożądanie z miłością - powtórzyła Annabel łamiącym się głosem. - Pytałam Ewana dziś w nocy, czy mnie kocha, a on odpowiedział, że pożąda. - Zaczęła łkać. - On nawet nie widzi różnicy! Mam już dosyć bycia pożądaną kobietą. - Z tego, co wiem od starożytnych poetów - wtrąciła Josie - dla większości mężczyzn pożądanie i miłość to jedno. Jesteś za bardzo drobiazgowa. - Racja, Annabel, nie widzę żadnego powodu do rozpaczy - pocieszała siostrę Imogen, obejmując ją ramieniem. -Jeśli Ewan cię pożąda, to jest na najlepszej drodze, żeby cię pokochać. Josie, myślę, że powinnaś już iść do siebie. Gdyby wzrok Josie mógł zabić, Imogen z pewnością padłaby trupem. - W porządku - poddała się, wzruszając ramionami. - Tess i Fel-ton nie byli w sobie zakochani, kiedy się pobierali. Ale wkrótce po ślubie Felton zakochał się w żonie po uszy. Długo myślałam, dlaczego Draven nie zakochał się we mnie tak samo... - Z trudem przełknęła ślinę. - Nie musisz o tym mówić - wtrąciła miękko Annabel. - Nie chcę, żeby twoje małżeństwo było takie jak moje - ciągnęła Imogen. - Muszę więc ci o tym powiedzieć. A prawda jest taka, że nie sądzę, by Draven i ja__by Draven był szczególnie szczęśliwy w naszej sypialni. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwała Josie: - Mam nadzieję, iż nie wmówiłaś sobie, że Draven wskoczył na konia i zabił się z powodu rozczarowania małżeństwem. Spontaniczność Josie rozbawiła Imogen i Annabel. Obie parsknęły śmiechem. A potem wszystko już było prostsze. - Tess pozwalała Feltonowi, żeby ją całował na torze wyścigowym - dodała Imogen. - Pośród setek osób. Całował ją również w otwartym boksie, gdzie każdy mógł ich zobaczyć. A potem poszli do powozu, a kiedy wrócili, Tess miała włosy w nieładzie. Ja nigdy nie pozwo- liłabym Dravenowi na coś takiego. Po prostu nie. Jednak teraz, kiedy o tym myślę, zaczynam żałować, że nie byłam taka jak Tess. 281 - Cóz, Ewan również całował mnie w publicznych miejscach - przyznała Annabel, mając nadzieję, że nie spłonie rumieńcem. -Jeśli rzeczywiście tym, czego potrzebują mężczyźni, żeby się zakochać, jest pożądanie - zauważyła Josie - to nie powinno być żadnej niezamężnej prostytutki. Imogen sapnęła. ,.?-_-, -Josie! - Nie powinnaś nawet znać takiego słowa, a co dopiero głośno je wypowiadać! - Meretrix. To po łacinie - powiedziała Josie bez cienia skruchy. - Annabel, dlaczego więc nie powiesz Ewanowi, że zamierzasz wyjechać z nami? Będzie miał rozdarte serce, padnie przed tobą na kolana i zacznie błagać, żebyś została. - Nigdy mu nie kłamałam. - Mam! - zawołała Josie. - Gdybyś się znalazła w niebezpieczeństwie, Ardmore mógłby nagle uświadomić sobie, że może cię stracić na zawsze. Na przykład, gdybyś spadła z mostu w nurty spienionej wody, wołałby z rozpaczą twoje imię. - Uśmiechnęła się szeroko na samą myśl o tej scenie. - Ale mogłabym zginąć - zaprotestowała Annabel. - Nie chcę spadać ani z mostu, ani z konia. Planuję dziś rano pojeździć na Sweet-pea i nie przewiduję żadnego upadku. Rozległo się ciche pukanie do drzwi. - To Elsie. - Annabel westchnęła, spuszczając nogi z łóżka. - Nie chcę, aby widziała, że płakałam. Powiedzcie, że biorę kąpiel. - Weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Josie pochyliła się i trąciła Imogen w nogę. - Musimy coś zrobić - szepnęła, gdy Elsie zajęła się garderobą Annabel. -Jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Ona naprawdę uważa, że Ewan jej nie kocha. - Prawdopodobnie nie potrafi mówić o uczuciach - zauważyła Imogen. - Mężczyźni miewają z tym kłopoty. - Och, znasz upór Annabel. A ona najwyraźniej jest przekonana, że pożądanie wyklucza miłość. W tej sytuacji biedaczysko musiał- ?/ 282 by chyba zamienić się w wykastrowanego kocura, aby ją przekonać o swojej miłości. - Co ty robisz w tej szkole? -jęknęła Imogen. - Twoje słownictwo jest nieodpowiednie dla młodej damy. Właściwie dla damy w każdym wieku! Wszystko przez te książki. -Akurat określenia „wykastrowany kocur" nauczyłam się od ciebie, a nie z książki! I przykro mi to mówić, Imogen, ale literatura klasyczna jest o wiele bardziej zajmująca niż wydawnictwa Minerva Press. Ale nie rozpraszaj mnie. Znam Annabel. Jest uparta jak osioł. Jedyny sposób, aby zmienić sytuację, to doprowadzić do tego, żeby znalazła się w niebezpieczeństwie. - Może masz rację. - Imogen wstała z łóżka i skierowała się do drzwi. - Tobie pomogło - przypomniała Josie. - Spadłaś z konia i Dra-ven szybko porwał cię do Gretna Green. - Annabel nigdy nie zdobyłaby się na taką taktykę - stwierdziła Imogen, w milczeniu akceptując swoją odpowiedzialność za wypadek. - Ona jest nieprzyzwoicie uczciwa. W każdym razie mam nadzieję, że się mylisz. Ardmore wygląda na mężczyznę, który jest w stanie przekonać kobietę o wszystkim, jeśli tak postanowi. Ale Josie uważała przecież, że zawsze ma rację. Poza tym proponowane rozwiązanie nie wydawało się trudne: małe niebezpieczeństwo może sprowokować Ardmore'a do ujawnienia uczuć i przekonać Annabel o ich prawdziwości. Josie się uśmiechnęła. Miała wspaniały pomysł, jak zaaranżować niebezpieczną sytuację. Rozdziaf32 JL mogen otworzyła drzwi do sypialni i zamarła. Przed lustrem toalety siedziała kobieta, która wyglądała jak wcielenie któregoś z przodków widniejących na portretach. Ale to nie był duch. 283 - Cóż, nie ma nikogo, kto by mnie przedstawił, zatem zrobię to sama - oznajmiła takim tonem, jakby była jej królewską mością. -Jestem lady Ardmore. Imogen weszła do pokoju i złożyła oficjalny ukłon. - Ogromny to dla mnie zaszczyt poznać panią, lady Ardmore. Lady Maitland, siostra panny Essex. Babka Ardmore'a miała ufryzowane i upudrowane włosy, wysoko upięte na czubku głowy, a na szyi dwa sznury szmaragdów, co jak na tak wczesną porę nie wydawało się zbyt stosowne. Mimo to jej wygląd robił wrażenie, a podobieństwo do wnuka było uderzające. Co prawda Ardmore miał zielone, bystre oczy, a ona szare i nieco zmęczone, ale oboje charakteryzowali się ostrym rysunkiem brody i wydatnymi kośćmi policzkowymi. - Proszę usiąść. - Lady Ardmore dłonią wskazała Imogen miejsce. - Oczywiście wiem o śmierci Maitlanda. Słyszałam również o waszej ucieczce. Sympatyczny chłopak był z tego pani męża. - Pani go znała? - Znałam jego matkę, chociaż była Angielką. Lord Ardmore i ja, chodzi o mojego męża, nie syna, jeździliśmy od czasu do czasu do Londynu. Po śmierci Ardmore'a napisała do mnie i później ponownie, kiedy straciłam syna i synową. Milczała przez chwilę. Imogen zagryzła wargę. Nie mogła sobie wyobrazić, jak to jest, kiedy się traci męża, a później jedynego syna. Nie mówiąc już o synowej i ich dzieciach. Ale zanim zdążyła się zastanowić, co powiedzieć, lady Ardmore odezwała się znowu: - Było mi przykro, kiedy się dowiedziałam, że lady Clarice nie żyje. Zmarła chyba w listopadzie, prawda? Imogen skinęła głową. - Nie doszła już do siebie po śmierci Dravena. Złapała przeziębienie i po prostu nie zależało jej, by wrócić do zdrowia. -Może byłoby mi łatwiej, gdybym odeszła na skutek choroby. Czasami bardzo tego pragnęłam. Ale... - urwała i spojrzała na Imogen, a w jej szarych oczach nie było śladu łez - ...są tacy, którzy 284 płaczą, ale są też tacy, którzy wpadają w gniew. Na moje wyczucie, pani należy do tych drugich. Imogen uśmiechnęła się lekko. - Czy mogłabym zaliczyć siebie do obydwu grup? - Och, ja płakałam - przyznała lady Ardmore. - Kiedy zginęli James i jego żona, a z nimi wspaniałe dzieci. Rozpaczałam tak strasznie, że niewiele brakowało, abym utonęła we łzach. - Tak mi przykro - powiedziała Imogen. Ale lady Ardmore pokręciła tylko głową. - Nie pojmuję, jak to się stało, że weszłyśmy na tak sentymentalny teren - zauważyła. - Chciałabym wiedzieć, lady Maitland, dlaczego przyjechaliście do Szkocji. Zamek aż huczy od plotek. Moja pokojówka słyszała, że panna Essex zamierza wrócić z wami do Londynu i że nie poślubi mojego wnuka. - To nie do końca prawda - odparła Imogen, zastanawiając się, czy powinna mówić o wszystkim hrabinie. -Wnuk nie chce mi nic powiedzieć. - Przez chwilę uważnie wpatrywała się w Imogen. - Uważam, że to jest żona dla niego. Do tej pory nie przejawiał ani krzty zainteresowania poważnym związkiem i chociaż to dla mnie trudne, muszę przyznać, że Armailhac miał rację, gdy wysłał chłopaka do Londynu. Pani siostra ma charakter i jest prawdziwą Szkotką. Nikt też nie wątpi, że bardzo mu na niej zależy. Imogen skinęła głową. - O co więc tak naprawdę chodzi? - burknęła lady Ardmore. -Pani siostra, jak na moje wyczucie, jest przygaszona, a to nie bardzo do niej pasuje. Pytam więc, dziewczyno: w czym tkwi problem? - Ona nie wierzy, że lord Ardmore ją kocha - przyznała w końcu Imogen, nie mogąc wytrzymać badawczego spojrzenia szarych oczu. -Nie wierzy, że ją kocha?! - zadrwiła. - To jakaś romantyczna bzdura. Ja panicznie się bałam swojego męża. Przywódca klanu Po-leyów zgodził się mnie poślubić i moi rodzice tygodniami wtłaczali mi do głowy, że nie mam prawa niegrzecznie mu odpowiadać ani 285 podnosić na niego głosu, ani irytować nawet w najmniejszym stopniu. - To musiało być trudne - zauważyła Imogen. Zamyśliła się. - Nie. Po prostu wypełniałam swój obowiązek. Dla mojej rodziny to był ogromny zaszczyt, że wychodziłam za mąż za głowę klanu. - Czy kiedykolwiek podniosła pani głos? - zapytała Imogen, nie mogąc powstrzymać ciekawości. Z ust lady Ardmore wydobył się zduszony śmiech. - Ajak myślisz, dziewczyno? - Zastukała w podłogę laską. - Nie, przynajmniej przez miesiąc. Może nawet dłużej. Imogen pomyślała, że najprawdopodobniej był to zaledwie tydzień. -Znaleźliśmy sposób rozmawiania ze sobą, chociaż Ardmore nie był zbyt gadatliwy. Ewan, podobnie jak jego dziad, czekał, aż znalazł twoją siostrę, i teraz żadna inna już się dla niego nie liczy, nie w tym życiu. Imogen pokonała bolesny ucisk w gardle. - Annabel musi się o tym przekonać - powiedziała. - Obawiam się, że nasz ojciec nie zawsze właściwie ją traktował i teraz ona nie bardzo w siebie wierzy. Lady Ardmore prychnęła. - Przecież to najpiękniejsza złotowłosa dziewczyna, jaką znam. -W tym właśnie problem - wtrąciła Imogen. - Uroda sprawia, że Annabel tak trudno uwierzyć w miłość lorda Ardmore'a. -Wiele kobiet chciałoby mieć taki problem! - Owszem - przyznała Imogen. Hrabina podniosła rękę, jakby chciała powstrzymać dalsze pytania. - Musisz mi zaufać, młoda damo. Czy wiesz, że swojego przyszłego męża spotkałam przed ślubem zaledwie raz? - Naprawdę? - zdziwiła się Imogen. Choć oczywiście słyszała, że klany aranżują małżeństwa. 286 Lady Ardmore mówiła dalej: -Młode dziewczyny były wtedy bardzo krótko trzymane. Ja może nawet bardziej, ponieważ szykowano mnie do roli hrabiny już od piątego roku życia. - To... - zaczęła Imogen, ale zdołała się powstrzymać przed wypowiedzeniem: okropne. - Po raz pierwszy ujrzałam Ardmore'a na dwa dni przed ślubem. Jego młodsi bracia chcieli zrobić kawał. Wymyślili, że mnie wymalują czernidłem. Wie pani, co to jest? Imogen pokręciła głową. - Malują ciało ofiary mazią podobną do smoły, a potem ozdabiają piórami. To staromodna tradycja w Aberdeenshire, chociaż już bardzo rzadko praktykowana, i na pewno nie w stosunku do kobiet z naszej sfery. Dwaj młodzi chłopcy rozzłoszczeni na brata posta- nowili zabawić się kosztem jego narzeczonej. Jeden z nich uciekł potem do Indii i słuch po nim zaginął. - Udało się im to zrobić? - zapytała Imogen zaintrygowana, że młodzieńcy odważyli się podnieść rękę na przyszłą hrabinę. - Nie, nie. - Lady Ardmore pokręciła głową. - Mój przyszły mąż mnie uratował. Cóż to była za scena. - Spojrzała na Imogen. - Dosyć ekscytująca? - Chyba nie myśli pani...? - zdumiała się Imogen. - Ależ tak - powiedziała lady Ardmore w zadumie. - To dobry pomysł. Rozdział 33 jlViedy Josie weszła do biblioteki, Mayne siedział w fotelu z egzemplarzem General Study Book Weatherby'ego, ale Josie odniosła wrażenie, że myślami był gdzieś daleko. - Co pan robi? - zapytała. - Rozmyślam o śmierci - odparł, unosząc ciężkie powieki. 287 Josie czuła, że się rumieni, co zdarzało się jej rzadko. Ale lord miał w sobie coś, na co żadna młoda dama nie mogła pozostać obojętna. Co za kłopotliwa sytuacja! Jaka kobieta rumieni się na widok kochanka swojej siostry? - Dlaczego myśli pan o śmierci? - zapytała, chodząc po pokoju, aby się nie zdradzić, że przyszła tu, ponieważ go szukała. - Nie jest pan przecież aż tak stary. - Bóg jeden wie - odparł. - Czy Imogen potrzebuje czegoś odej; mnie? Przysiadła na poręczy jego fotela. -Ja potrzebuję. Pańskiej pomocy - odparła. - Annabel też jej; potrzebuje. | - Szczerze mówiąc, jestem już znużony pomaganiem Annabel - odparł i sieć drobniutkich zmarszczek wokół jego oczu stała się jeszcze bardziej widoczna. Mayne miał piękne oczy i Josie dopiero teraz mogła się przeko-f nać, dlaczego setki kobiet traciły dla niego głowę. I - Nie ma pan wyboru - oświadczyła. -1 proszę się nie obawiać,; Zużyje pan ten niewielki zapas energii, która jeszcze panu została. ? Chcę, żeby pan ze mną poszedł. - Mam mnóstwo energii! - odparł, ożywiając się lekko. - To dobrze. Ponieważ wybieram się do stajni Ardmore'a. W oczach księcia błysnęło zainteresowanie. -W porządku. -Wybierzemy się na konną przejażdżkę. Z Annabel i Ard-more'em. Był zbyt inteligentny, aby dać się łatwo podejść. —Jest coś, o czym mi nie mówisz. - To, o czym nie wiesz, nie może cię zranić - odparła filozoficznie. — Ma pan strój do konnej jazdy? - Dobrze wiesz, że nie mam - odburknął Mayne. - Pożyczymy od Ardmore'a. - Ależ on jest potężny jak pień drzewa. Nigdy nie widziałem takich mięśni. No, może u flisaków. 288 - Rzeczywiście, pan nie wygląda na osiłka - zauważyła Josie. - Ćwiczenia dobrze panu zrobią. Może Ardmore udzieliłby kilku lekcji... - Dość już tych impertynencji - zirytował się Mayne. - Powiedziałem, że pójdę z tobą. Daj mi tylko chwilę, żebym wyciągnął jakieś odpowiednie ubranie od naszego gospodarza. - I proszę go namówić, aby przyszedł z panem. Ja zejdę z Anna-bel za pół godziny. Pobiegła do swojego pokoju po torbę z lekami. Obawiała się, że może zapomniała zabrać ją ze sobą, ale nie! Ojciec często prosił o pewną szczególną maść i Josie, chociaż z odrazą, sumiennie ją przygotowywała. Zabrała mały słoiczek do Anglii, a teraz przywiozła do Szkocji. Kiedy pół godziny później Annabel ubrana w amazonkę zeszła do holu, była miło zaskoczona, że oprócz Josie zjawił się tam również Mayne. Po chwili z pokoju śniadaniowego wyszedł Ewan w bryczesach do konnej jazdy. - Niezła drużyna! - zawołała Josie, ponaglając wszystkich do wyjścia tak szybko, że Annabel nie zdążyła przywitać się z Ewa-nem. Sweetpea czekała już osiodłana i gotowa dojazdy. Pochyliła potężny łeb i strumień ciepłego powietrza z nozdrzy popłynął prosto do dłoni Annabel. Dziewczyna ze wstydem pomyślała, że ani razu nie zajrzała do swojej ulubienicy, aby sprawdzić, jak się czuje na no- wym miejscu. -Annabel! - zawołała Josie. - Sweetpea wydaje się wrażliwa na ucisk siodła. - Naprawdę? - Annabel mocno przesunęła palcem dookoła siodła. Klacz nie reagowała. - Zauważyłam to, kiedy wyprowadzano ją ze stajni. Chociaż teraz wygląda na to, że już wszystko w porządku. Patrzyli na krętą ścieżkę, która wiodła w kierunku ogromnego trawnika na tyłach zamku. Trawa wciąż miała delikatny, jasnozielony kolor, jaki można zobaczyć tylko w maju. 19 - Droga do marzeń 289 Josie bardzo starała się nie myśleć o tym, jak daleko ma do ziemi z grzbietu wierzchowca Annabel. Był on dwa razy wyższy od jej konia i należał do tego umięśnionego wymuskanego gatunku, który napawał Josie przerażeniem. I nie miało znaczenia, ile razy porównywała małego, pulchnego pony z ogromnym wierzchowcem, wciąż umierała ze strachu i pony to czuł i po prostu ją lekceważył, pochylając głowę i skubiąc trawę niezależnie od tego, jak mocno ściągała wodze. Ewan i Mayne dotarli do końca trawnika i zatrzymali się na ścieżce, która wiodła ku wijącej się w dole rzece. - Piękna trasa. Świetna do wyścigów! - zawołał Ewan. I nagle Josie dostrzegła wspaniałą okazję. - Mayne! - zawołała. -lak? " .?':'?."• - Proszę mi pomóc zsiąść. Na szczęście Mayne nie robił sobie żartów na temat kucyka, który był prawie wzrostu Josie. Po prostu zeskoczył z konia i zsadz: panienkę z siodła. - Miałam rację - powiedziała Josie, idąc do Annabel. - W dzisz, jak Sweetpea stawia nogi? Pewnie obtarła sobie skórę po siodłem. Ale nie martw się, mam tutaj specjalną maść - sięgnę' do kieszeni. - Mayne, gdyby pan zechciał pomóc Annabel zsiąś mogłabym... Ale zanim Mayne zdążył wykonać ruch, Ardmore już wyciąg ręce do Annabel. Josie nie patrząc na nich, szybko podeszła do Sweetpea i poluzowała popręg. Mayne podszedł do Josie. - Myślałem, że boisz się koni - zauważył. Sweetpea usiłowała złapać wargami jej włosy, więc dziewczyna odepchnęła ją pieszczotliwie. -Jak można bać się konia? - odparła lecz namysłu, po czym sięgnęła pod siodło i wtarła trochę maści w grzbiet Sweetpea, jednocześnie przepraszając ją za to w myślach. 290 - Przecież jeździsz na kucu - ciągnął Mayne. - Czym posmarowałaś konia Annabel, mogę wiedzieć? To nie jest dobra maść. Dziwnie pachnie. Josie zerknęła przez ramię, ale siostra i Ewan nie zwracali na nich uwagi. Annabel patrzyła w ziemię, a Ardmore patrzył na Annabel. - Cicho! - szepnęła Josie. - Zanim poznałem siostry Essex, nikt nigdy mi nie rozkazywał - stwierdził z niedowierzaniem. Josie zaciągnęła popręg, a Mayne mocniej zacisnął rzemienie. - Nie wiem, co robisz - mruknął - ale na pewno nie coś, co mógłbym zaaprobować. - Chyba nie - odparła, uśmiechając się szeroko. Biegiem wróciła do kuca, ale i tak musiała zaczekać na Mayne'a, żeby pomógł jej wsiąść. Ardmore posadził Annabel z taką czułością, że Josie nie miała wątpliwości: on był w niej zakochany. Teraz potrzebował tylko wstrząsu, aby to sobie uzmysłowił. Josie klasnęła w dłonie. - Zróbmy zawody! - zawołała. — Ardmore'a nie możemy ustawić przeciwko Mayne'owi, ponieważ lord Ewan jedzie na własnym koniu. A zatem Ardmore zmierzy się z tobą, Annabel. - Ze mną? - Annabel poprawiła się w siodle. - Oczywiście, Ardmore musi ci dać fory - dodała pospiesznie Josie. - Poza tym ty jedziesz w damskim siodle. -Ale ona dosiada Sweetpea - zauważył Ardmore. - Kilka lat temu ta klacz wygrała Parthenon Cup. Annabel skinęła głową. - Papa podarował mi ją dopiero wtedy, gdy stało się jasne, że pęcina jest trwale uszkodzona. - Mimo to Sweetpea na tak krótkim dystansie na pewno da sobie radę - rzekł Ardmore. - Może stawką niech będzie fant? Annabel wyglądała na zaskoczoną. Sweetpea zachowywała się nerwowo, jakby rwała się do biegu. 291 - W porządku - uległa w końcu Annabel. - Zaczynasz bieg, mając pięćdziesięciometrowe fory - oznajmili Josie, uznając tę odległość za wystarczającą dla osiągnięcia zaplanowanego celu. I była. Sweetpea stopniowo przechodziła w galop, ale już po kilku metrach stanęła dęba. Josie zamarła. Ale Annabel była doskonałą amazonką i dostosowywała się do najdziwniejszych ruchów konia, jakby nie widział;i w tym nic niezwykłego. - Co, u licha?! - zawołał Mayne. Josie nagle uświadomiła sobie, że powinna obserwować lorda Ardmore'a, a nie swoją siostrę. Serce jej niemal stanęło. Ardmore wcale nie wyglądał na przerażonego. Nie rzucił się, aby chwycić wodze Annabel. Nie zrobił niczego, żeby ją ratować. A Annabel mogła spaść i skręcić kark. Siedział spokojnie na koniu i patrzył z uznaniem, ale bez odrobiny lęku, jakby to, co obserwował, było jedynie cyrkowym widowiskiem. - Och, nie! -jęknęła Josie. - Moja biedna siostra zaraz runie na ziemię. Może się zabić. Ardmore uśmiechnął się rozbrajająco. -Wiem, że boisz się koni - powiedział spokojnie - Nic więc dziwnego, że się denerwujesz. -Ale jak widzisz, twoja siostra to naprawdę doskonała amazonka. Nic jej nie grozi. - Oczywiście, że grozi! - zirytowała się Josie. Ardmore był jednak najwyraźniej innego zdania, ponieważ nic okazywał ani odrobiny zdenerwowania. W końcu Josie nie wytrzymała napięcia i krzyknęła do Mayne'a: - Może chociaż pan ruszy jej na ratunek?! Dopiero teraz Ardmore puścił się w cwał. Ale Annabel udało się przytrzymać konia na tyle długo, że mogła wreszcie zeskoczyć na ziemię. Kiedy nadjechał Ardmore, przytrzymywała głowę swojego wierzchowca i przez chwilę tłumaczyła mu coś surowo. Biedna Sweetpea. Słuchała reprymendy, chociaż przez cały czas strzygła nerwowo uszami. 292 Chwilę później Ardmore zdjął siodło z grzbietu konia i Swcet-pea mogła wreszcie wytarzać się na świeżej trawie. Mayne odchrząknął. - Coś mi się zdaje, że pomyliłaś maść. - Chyba tak - odparła ponuro Josie. Rozdziaf34 LTodzinę później cała czwórka wracała na zamek. Z dziedzińca dobiegały liczne głosy. Musiało się tam zebrać sporo osób. Skręcili za rogiem i się zatrzymali. Zamkowy plac był pełen ludzi - pozdrawiali się nawzajem i wrzeszczeli do siebie ponad głowami innych. Krzy- kliwość głosów dorównywała krzykliwości strojów. - Interesujące - powiedział Ewan, przekazując konia pachołkowi. - Babka, jak się zdaje, wezwała Croganów. Mężczyźni już tu są, kobiety przyjadą pewnie powozami. - Kim są Croganowie? - zapytała Josie. - To sąsiedni klan, niestety bardzo hałaśliwy. Josie mogła sama się o tym przekonać. Mężczyźni krążący po zamkowym podwórcu już wyglądali na pijanych. -Wjedziemy od tylu. - Ewan poprowadził towarzyszy dookoła ogrodów warzywnych. - Pójdę powitać gości. Możecie do nas dołączyć w każdej chwili, jeśli zechcecie. -Ewan nie wystraszył się wybrykami mojego konia - powiedziała Annabel do Josie, kiedy szły kuchennymi schodami. - Powinnaś się wstydzić. Biedna Sweetpea. Domyślam się, że użyłaś cudownej maści papy. Josie skinęła głową z miną winowajcy. Kiedy tylko Annabel otworzyła drzwi do swojego pokoju, pokojówka podskoczyła jak podekscytowany terier. - Och, panienko, zamek pęka w szwach. Większość mieszkańców dwóch hrabstw jest już tutaj. Reszta wkrótce przybędzie. I to nie tylko szlachta! W izbie czeladnej szpilki się nie wciśnie. 293 - Przybyli, żeby uczcić nasz ślub - odparła Annabel i na samą myśl o tym poczuła zawrót głowy. - Może niektórzy! - prychnęła Elsie. - Głównie zjechali się po to, aby za darmo napełniać brzuchy, jak mówi pani Warsop. Podobno są już tylko resztki masła. Pani Warsop wysłała ludzi do wioski po wszystko, co tylko mogą znaleźć. Wygląda jednak na to, że najszybciej skończy się whisky. Ci tam na dole już są pijani, a to nawet jeszcze nie południe. Kobiety również. Moim zdaniem niektóre z nich wcale nie zachowują się jak damy. Pani Warsop mówi, że hrabina wezwała Croganów dziś rano. A ludzie gadają, że Croganowie tak piją codziennie. Annabel nie wiedziała, co odpowiedzieć, usiadła więc przed lustrem i poprosiła, aby Elsie wyszczotkowała jej włosy. - Pani Warsop potrzebuje każdej pary rąk do pracy, aby dać sobie radę z obsługą. A wygląda na to, że służba Croganów nie garnie się do pomocy. Zachowują się na równi z innymi gośćmi. Nie rozumiem tylko - ciągnęła Elsie, nie przerywając szczotkowania - dlaczego są tak ordynarni. Gdyby nie mój respekt dla pani Warsop, miałabym im dużo do powiedzenia. Bo im bardziej człowiek się liczy ze słowami, rozmawiając z hołotą, z tym mniejszym szacunkiem się odnoszą. - Elsie się nachmurzyła. - Podobno córka lady McFeifer zamierzała poślubić jego lordowska mość. Chociaż z tego, co się słyszy w izbie czeladnej, połowa hrabstwa chciała wydać swoje pannice za lorda Ardmore'a. - Odłożyła szczotkę. - Przygotowałam tę francuską suknię, której jeszcze pani nie miała na sobie. - Ależ Elsie - zaprotestowała Annabel. - Nie mogę zejść do nich w balowej sukni. - Musi pani - odparła pokojówka. - Wszyscy tam plotkują. Pytają, dlaczego jego lordowska mość żeni się z panią, zamiast z córką lady McFeifer. Zerknęłam na tę dziewczynę w przelocie. Dosyć ładna, ale bardzo krzykliwa. Od razu widać, że nie nadaje się na hrabinę. Nie to co pani... 294 - Proszę cię, Elsie. Annabel zagryzła wargę. Suknia była uszyta z bladozłotej krepy. Dół zdobiły maleńkie różyczki przeplecione zieloną 'wstążką. Taką suknię wkłada się na wielki bal, z uwagi na bardzo głęboki dekolt i mały tren. Z drugiej jednak strony, była wytworna i kosztowna, co mogło dodawać pewności siebie. - Do tego damy podwójny sznur pereł od pani Fel ton - zdecydowała Elsie. -1 więcej różyczek we włosy. - Dobrze. - Annabel westchnęła. - Ale nie zgadzam się na te pantofle. Elsie spochmurniała. Annabel zastanawiała się, jak to się stało, że pokojówka rządziła nią, zamiast ona pokojówką. W chwili, gdy postawiła ozdobioną klejnotami stopę na kamiennych stopniach prowadzących do głównego holu, gwar nagle ucichł. Około pięćdziesięciu osób gwałtownie zadarło głowy. Setka oczu patrzyła na Annabel. Jedynie lokaj przy głównych drzwiach tylko na chwilę podniósł wzrok, po czym odwrócił głowę. Wszyscy pozostali wyglądali jak sparaliżowani. Annabel zatrzymała się, aby zaspokoić ich ciekawość i uśmiechnęła się promiennie. Twarze w dole natychmiast zareagowały uśmiechem. Annabel pokonała ostatnie stopnie schodów i stanęła w holu. Lady Ardmore przecisnęła się przez tłum. - Panno Essex! - zawołała. - Uroczyście panią witam na zamku Ardmore'ów. Twarze zebranych uśmiechnęły się jeszcze szerzej. -Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę być z wami - powiedziała Annabel, składając głęboki ukłon. Większość gości tłoczyła się przy frontowych drzwiach. Lokaje wchodzili i wychodzili, uginając się pod ciężarem szynek i alkoholu, zadając kłam uwagom Elsie na temat braków w zamkowej spiżarni. Po godzinie do uszu Annabel dobiegł przejmujący pisk, który z każdą chwilą narastał. 295 Lady Ardmore dwoiła się i troiła, starając się być wszędzie. Przechodziła od jednej grupy do drugiej, witała się z przyjaciółmi i wydawała dyspozycje służbie. Teraz podeszła do Annabel. - Zbliża się najważniejszy punkt programu. Za chwilę wejdą dudziarze. Gdzie Ewan? Annabel pokręciła głową. - Nie widziałam go. - Ardmore! - zawołała Nana, rozglądając się dookoła. W pew nej chwili przy frontowych schodach zauważyła Maca nadzoruj;| cego wniesienie pieczonego prosięcia. - Mac, znajdź koniecznu Ardmore'a! - poleciła. - Zbliżają się dudziarze. Rządca nadstawił ucha, po czym szybko wybiegł na zewnąti/ i skierował się do stajni. Zanim jednak zdążył wrócić, na drodze wiodącej do zamku pojawił się tłum mężczyzn prowadzony prze/ dudziarzy i dwóch popisujących się tańcem mężczyzn. Lady Ardmore wyciągnęła Annabel na zewnątrz, gdzie zatrzy mały się na szczycie schodów. Tłum na dziedzińcu rozstąpił się, pozwalając dudziarzom wejść po stopniach na górę. - Oto przywódcy klanu Croganów! - powiedziała Nana, starają się przekrzyczeć przejmujące zawodzenie piszczałek. - Wesele to dl.i nich pretekst do zabawy. Chociaż w zwykły dzień też balują. - To wasi sąsiedzi, tak? - zapytała Annabel, obserwując dwóch mężczyzn, którzy na wpół idąc, na wpół tańcząc, pokonywali kolej ne stopnie schodów. Nie robili zbyt dobrego wrażenia. Płomienno rude włosy sterczały im na czubku głowy. Mieli na sobie kilty, a ich owłosione grube nogi przyprawiały o dreszcz zgrozy. - Ciekawe, gdzie jest Ewan. Powinien... Ale cokolwiek Ewan powinien, nie było ważne, gdy Crogano-wie chwiejnym krokiem dotarli na szczyt schodów, uśmiechając sic obleśnie i mierząc Annabel wzrokiem od stóp do głów jak lalkę n;i wystawie. - No, no, ale cacko! Co, Crogan? - powiedział ten niższy. -A jakże! - zgodził się wyższy. - Myślę... Wiesz, o czym myślę, Crogan? 296 - Nikogo to nie interesuje - wtrąciła się lady Ardmore. - Szturchnęła jednego z nich laską. - Zachowujcie się przyzwoicie. - Ostry ton jej głosu sprawił, że Croganowie przymrużyli oczy. - Nazywacie się tak samo? - zapytała Annabel, usiłując się cofnąć przed ich oddechem. - Bardzo ładna - zwrócił się do brata niższy Crogan, patrząc łakomie na dekolt Annabel. Znów się cofnęła. -Wiesz co, braciszku? - zagadnął drugi Crogan i zarechotał. -Jeśli nasz mały mnich zdecydował zatrzymać dla siebie to, co najlepsze, nie możemy mu tego zazdrościć. Ale nie wolno nam też zapomnieć o starych zwyczajach. Zanim Annabel się zorientowała, co się dzieje, silne, męskie ramię objęło ją i pociągnęło w dół. W ostatniej chwili ujrzała, jak reszta klanu Croganów przewraca ludzi Ewana na ziemię, podczas gdy wyższy Crogan wynosił ją przerzuconą przez ramię. - Co ty wyprawiasz?! - krzyczała, tłukąc pięściami w jego umięśnione ramię. Mężczyzna biegł zdumiewająco szybko, biorąc pod uwagę, że jeszcze przed chwilą z trudem trzymał się na nogach. Po kilku sekundach byli już wśród drzew. Crogan przedzierał się przez gąszcz, a jego brat, sapiąc, podążał za nim, jakby dokładnie wiedział, dokąd zmierzają. - Co ty wyprawiasz? - zaprotestowała ponownie i tym razem zdołała chwycić go za włosy i pociągnąć z całej siły. - Ooch! -jęknął, opuszczając Annabel na ziemię, ale nie zwalniając uścisku. - Myślałem, że jesteś Szkotką. Tak mówili. - Bo jestem! - Annabel patrzyła na niego z wściekłością. -A niech mnie diabli! Ale z ciebie ślicznotka! - zawołał, znów gapiąc się na jej dekolt. - Lord Ardmore zabije was, jeśli mnie tkniecie - syknęła. - Nigdy byśmy tego nie zrobili - odparł ten grubszy. - Ale ty jesteś Szkotką. 297 -A co to ma do rzeczy? - zawołała. - Puśćcie mnie natycli miast! - Nasi bracia już załatwili się z Ardmore'em - wyjaśnił chudszy. - A tymczasem my mamy ciebie. Dawaj pióra, Crogan. -Co? - Zaraz będziesz czarniutka - rzekł, szczerząc zęby w uśmiech 11 - Chyba wiesz, co to znaczy? A może jednak nie pochodzisz z tych stron? - Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz - odparła. Grubszy wyjął z plecaka torbę z piórami. - Trzeba cię pomalować - powtórzył. -Jaka szkoda, że masz IU sobie taką śliczną suknię. - Wyciągnął rękę, żeby dotknąć koronki przy dekolcie. Może... Ale Annabel, widząc zbliżającą się brudną łapę, wrzasnęła jesz cze głośniej. Crogan aż podskoczył. - Uspokój się! - nakazał. - Nie zrobimy ci krzywdy! Ale Annabel nie zamierzała dać za wygraną. Kiedy potężna łap.i znalazła się na jej ustach, wbiła zęby w palce, potem znowu zaczęła krzyczeć. - Do diabła, Crogan - burknął. - Dawaj syrop. Ona jest jeszcze gorsza niż babka Ardmore'a. Myślę... Nagle Annabel kopnęła go z całej siły. - Auu! - syknął. - Chyba powinniśmy zmówić kilka zdrowasiek za biednego Ardmore'a. Niższy Crogan skończył mieszanie ciemnej mazi. Annabel szarpnęła się i zaczęła krzyczeć ile sił w płucach. Dookoła, oprócz jej wrzasku i sapania Crogana, który usiłował ją przytrzymać, panowała cisza. Gdy nieoczekiwanie Annabel usłyszała ostry głos: - Zostaw ją! - Pomocy! - zawołała. Już zamierzała znów ugryźć Crogana, gdy ten głośno jęknął, wypuścił jej ramię i osunął się na ziemię. Annabel straciła równowagę i runęła na igliwie. Trwało to jakiś czas, zanim wygrzebała się z plątaniny korzeni i liści. Włosy przesła- 298 . : 1 niałyjej oczy, tak że przez chwilę nic nie widziała. Odgarnęła pukle z twarzy i podniosła wzrok. Rosy stała nad niższym Croganem z ogromnym kamieniem w ręku. Potężny Szkot leżał nieprzytomny, a Rosy najwyraźniej była bardzo z siebie dumna; jej twarz nie zdradzała żadnych oznak szaleństwa. - Uderzyłam go - oznajmiła po prostu. -Tak - potwierdziła Annabel, spoglądając na dziewczynę ze zdumieniem, i nagle do jej uszu dobiegł kolejny głuchy odgłos. Odwróciła się szybko. Ewan stał nad leżącym na ziemi większym Croganem i bił go bez litości. -Jeśli kiedykolwiek ośmielisz się znowu jej dotknąć - powiedział i wymierzył kolejny cios - to cię zabiję. - Głowa mężczyzny opadła bezwładnie. - Słyszysz mnie, Crogan? - syknął. - Taak - wykrztusił z trudem mężczyzna. -Ja nie chciałem... - Dotykałeś jej - powtórzył Ewan. Podniósł Szkota jak worek kartofli i puścił na ziemię. - Nie chciałem -jęknął Crogan. - Na Boga, nigdy się już do niej nie zbliżę. To nie ja - zawodził. - To twoja... ba... Pięść Ewana znowu wylądowała na szczęce nieszczęśnika. Crogan jęknął, zatoczył oczami i stracił przytomność. - Ewanie! - szepnęła Annabel, kładąc mu rękę na ramieniu, podczas gdy on unosił Crogana i potrząsał nim, aby oprzytomniał. - Pójdę po ojca Armailhaca - powiedziała Rosy. Jej głos brzmiał czysto i pewnie jak dzwon. Pobiegła, a Annabel przytuliła się do Ewana. Ardmore rzucił Crogana na stertę liści. Ciężko dyszał, jakby przebiegł z piętnaście kilometrów. On, Ewan Poley lord Ardmore, po raz pierwszy w życiu stracił nad sobą panowanie. No, może niezupełnie pierwszy. Spojrzał na Annabel spod oka i odetchnął z ulgą. Przestraszyli ją tylko, ale nie zrobili nic złego. Pióra leżały na ziemi, a lepka ciemna ciecz wsiąkała we włosy drugiego Crogana. 299 Tak więc straszny obraz, jaki stanął mu przed oczami, gdy usłyszał jej krzyk, okazał się nieprawdziwy. Nie zgwałcili Annabel. To był kolejny pijacki żart Croganów. Spojrzał na Annabel... i niemal zamknął oczy, porażony jej urodą: potargane włosy koloru złota, kuszące, piękne oczy i twarz - inteligentna, odważna. - Nic ci nie jest? - wyszeptała. - Nawet nie odważył się mnie dotknąć, pijany dureń - odparł Ewan. - Pijany czy nie, jestem taka szczęśliwa, że mnie uratowałeś, Ewanie. - Byłem gotów go zabić - rzekł powoli. - Zabić - powtórzył. - Pamiętasz, kiedyś twierdziłem, iż nie mógłbym zrobić czegoś, co zgubiłoby moją duszę? Skinęła głową. - To wcale nie byłoby takie trudne. Kiedy zobaczyłem, że cię dotyka... - Umilkł. - Mógłbym go wtedy zabić i powtarzać to bez końca. -W jego głosie było jakieś dzikie okrucieństwo, które zmroziło Annabel. - Na Boga, Annabel, to nie jest pytanie o to, czy po- trafiłbym skazać swoją duszę na potępienie. Pytanie brzmi: ile razy skazywałbym swoją duszę na potępienie? Zapytaj mnie więc. - Ile razy? - powtórzyła cicho, wpatrując się w jego twarz. Wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź. - Aż zamkną się za mną bramy piekieł - odparł matowym głosem. - Och, Ewanie - wyszeptała, ujmując w dłonie jego twarz. -Ja nie mogę... -W jej oczach zalśniły łzy. - Dlaczego płaczesz? - spytał, ale czuł, jak ogromny ciężar spada mu z serca. - Do chwili kiedy cię poznałem, nigdy nie wstąpiłem na drogę grzechu. Teraz zaczynam tracić nad sobą panowanie. Zmieniłem się... omal nie zabiłem sąsiada. Zaczęła się śmiać, ale łzy wciąż napływały jej do oczu. Całowała Ewana po twarzy, kochała go, uwielbiała jego zapach i smak. Ob- 300 jął ją, przerywając gorącym pocałunkiem lawinę lekkich jak motyle muśnięć wargami. - Annabel? - wyszeptał po chwili. Jego głos był szorstki i matowy. - Czy wybaczyłaś mi już, że pożądam cię aż tak bardzo? Spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek i zaczęła się śmiać. - Kocham cię - wyznał ochrypłym głosem. - Ale, do licha, Annabel, nawet wtedy gdy usiłuję cię nie pragnąć, to mi się nie udaje. Znowu się roześmiała. - Nigdy nie mogłeś tego zrozumieć, prawda? -1 chyba nigdy nie zrozumiem. Nie wiem, co w tym zabawnego, że byłem bliski zabicia sąsiada. Położyła dłoń na jego sercu. - Powiedziałeś, że mógłbyś dla mnie skazać swoją duszę na potępienie. - Ale czy to powód do dumy? - Dla mnie tak - odparła. - Nikt nigdy nie cenił mnie aż tak bardzo, Ewanie. -A ja nie jestem pewien, czy kiedykolwiek zależało mi na kimś aż tak bardzo. Oczywiście kocham Gregory'ego, Rosy i Nanę, ale... -Umilkł. Uśmiechnęła się przez łzy. - Mówiłeś, że nie zależy ci na pieniądzach... - Ale zależy mi na tym, aby ciebie nie stracić - odparł. - Prędzej bym umarł, niż pozwolił ci odejść. Annabel mogłaby przysiąc, że w jego oczach pokazały się łzy. - Czy będziesz strzegła mojej duszy, Annabel Essex? - zapytał z wyjątkowo mocnym szkockim akcentem. - O tak - wyszeptała. - Tak, tak, Ewanie Poley. A ty, czy będziesz strzegł mojej? - To dla mnie zaszczyt - wyznał cicho. - Ukochana. 301 Rozdziaf35 K, Jedy przyszła hrabina Ardmore pojawiła się tego wieczoru w drzwiach wielkiej sali balowej, wszystkim gościom zaparło dech w piersiach. Panna Annabel Essex była absolutnie doskonała, jak francuska lady w La Belle Assemblee od czubków ozdobionych klejnotami pantofelków do perfekcyjnie upiętych loków. Lady McGuire odwróciła się z nachmurzoną miną, ale jej córka Mary nie kryła zachwytu. - Spójrz tylko na tę suknię, matko - powiedziała. - Nic dziwnego, że Ardmore mnie nie chciał. - To francuski model - prychnęła lady McGuire, po czym diametralnie zmieniając wygłaszaną w ciągu ostatnich trzech lat opinię, dodała: - Ardmore to kiepska partia. Z tymi mnichami i obłąkaną kobietą w domu. - Skinieniem głowy wskazała na pulchnego i niezbyt wysokiego młodego lorda, który kręcąc się po sali, usiłował zwrócić na siebie uwagę przyszłej hrabiny. - Buckston byłby dla ciebie odpowiednim kandydatem. Panna Mary wydęła usta. - Buckston nie ma zamku i jest gruby. Poza tym... - Obserwowała lorda Ardmore'a, jak idzie powitać narzeczoną. Patrzył na pannę Essex tak, jakby nigdy dotąd nie widział kobiety. - Z takim entuzjazmem Buckston chyba spogląda tylko na pieczonego indyka. Lady McGuire rozejrzała się po sali. Po chwili wolno pokiwała głową, jakby przypomniała sobie coś z odległej przeszłości. -Dzisiejszego wieczoru, Mary, zebrała się tu cała szkocka śmietanka towarzyska. Znajdź kogoś, kto będzie wpatrywał się w ciebie jak w obraz. Jesteś piękną młodą kobietą, nie zapominaj o tym! Ale Mary obserwowała, jak Ardmore i panna Essex tańczą ze sobą i jak ona śmieje się do niego. - Matko! - zawołała piskliwym głosem. - Tylko spójrz na nich! Lady McGuire przymrużyła oczy. .'•?' . .'•?. ' • '• ' 302 : , ' •', '• ''?•?''? '.?- - Co za maniery! - prychnęła. - Nigdy się z czymś takim nie spotkałam! - On ją pocałował przy wszystkich - powiedziała Mary z zazdrością. W drugim końcu sali balowej Imogen przyciągnęła do siebie swoją młodszą siostrę i wzięła ją w objęcia. -Widziałaś? - szepnęła. - Oczywiście - odparła Josie. -A więc twój plan zadziałał, a mój nie - stwierdziła z żalem. - Nie miałam żadnego planu - powiedziała Imogen, ale jej twarz promieniała radością. Ewan wciąż tańczył z Annabel, nie odrywając od niej wzroku. Tak wyglądał człowiek szaleńczo zakochany. - To lady Ardmore go miała. - Naprawdę? Wspaniały fortel. Muszę ją zapytać o szczegóły -odparła Josie. - Do mojego studium o zakochanych mężczyznach. Minęło wiele godzin, zanim Ewanowi udało się zostać z Annabel sam na sam. Wydawało się, że tańczy z każdym pijanym Szkotem w całym kraju. Tracił ją z oczu i natychmiast musiał ją odnaleźć, aby się upewnić, czy nie jest obściskiwana przez jakiegoś nadmiernie rozentuzjazmowanego członka klanu. Ojciec Armailhac podszedł do Ewana, który oparty o ścianę obserwował Annabel. -Wyglądasz, jakbyś liczył wszystkie otrzymane od Boga dobrodziejstwa - zauważył z uśmiechem. -1 mam co liczyć - odparł Ewan. - Czy Rosy powiedziała coś więcej? - Nie. Wątpię, aby kiedykolwiek stała się rozmowna. Ale to, co się wydarzyło w lesie, mimo tragicznych okoliczności, okazało się dla niej prawdziwym błogosławieństwem. Broniła się, a raczej myślała, że się broni, i w efekcie odzyskała głos. Istny cud. Ewan nie spuszczał Annabel z oczu. Ojciec Armailhac się uśmiechnął. - To może przerażać, jeśli się pokocha kogoś po tym, gdy się straciło tak wiele jak ty - powiedział. Ewan spojrzał na zakonnika ze zdumieniem: 303 - Tak właśnie... powiedziała Annabel. Armailhac uśmiechnął się szeroko. - Czyż więc nie okazałem się najmądrzejszym człowiekiem w Szkocji, wysyłając cię do Londynu? Ewan nagle wziął staruszka w ramiona. - Oczywiście - odparł. W końcu Ewanowi udało się porwać Annabel do swojego gab netu i ułożyć wygodnie na kanapie przed kominkiem. Najpierw ją pocałował. Zamknęła oczy i poddała się mu z ufnością, która zawsze tak mocno chwytała go za serce. Teraz było to dla niego jasne. Zakochał się w chwili, gdy ją zobaczył przy posągu egipskiej bogini. Uniósł brodę Annabel i musnął wargami słodkie usta. - Spójrz na mnie - poprosił. Otworzyła oczy, senne ze zmęczenia, pełne pożądania i miłości. - Kocham cię - wyznał drżącym z namiętności głosem. Uśmiechnęła się i nieoczekiwanie w jej oczach znowu zalśniły łzy - Och, Ewanie, nigdy tego nie rozumiałam, cały czas martwiłam, się o pieniądze i planowałam znaleźć męża, który będzie mnie pożądał... Otworzył usta, ale pokręciła głową. - Tylko to się liczyło. Myślałam, że jedwabie zapewnią mi bezpieczeństwo. Pocałowała go w policzek. - Nie miałam pojęcia, że... liczy się tylko miłość - wyszeptała. - Chcę się poczuć bezpieczna. Bardzo powoli pochylił głowę i ich usta się spotkały. I ten pocałunek był jak wszystkie poprzednie: słodki, namiętny, pełen uczucia. Potem Ewan, ku swojemu zdumieniu, zaczął ględzić coś o miłości jak niewydarzony poeta. - Stajesz się romantyczny! - zakpiła Annabel, ale w jej głosie brzmiała radość. 304 - A ty nie? - zapytał. - Kichasz mnie, Annabel, obiecałaś, że będziesz zawsze kochała. Zamierzam trzymać cię za słowo przez kolejne siedemdziesiąt lat. Jesteś Ve mnie zakochana. - Musnął wargami jej powieki. - Nieprzytomnie _ dodał, całując nos. - Bezgranicznie. - Dotarł do ust. - Tak - odpowiedziała, obejmując go za szyję. - Och tak, Ewa-nie. - A ja w tobie jeszcze ba^zjej _ wyszeptał. Ogień zaczął przygasać, "Wyrzucając od czasu do czasu snop iskier w otchłani ciemnego kornie, w ogromnym zamku zaległa cisza, gdy wszyscy goście udali się m spoczynek. Ewan zastanawiał się, jak; zabrać Annabel na górę, gdzie czekało na nich ogromne, wygodne toze Kanapa była też wygodna, ale zdecydowanie za krótka. - Ewanie - powiedziała cicno Annabel i zaczęła mu zdejmować fular. Cóż, powinien zabrać narzeczoną na górę, zanim zostaną odkryci i wybuchnie skandal. - Pamiętasz króliczy pocałunek? - Musnęła wargami jego kark i wsnnęła dłonie pod koszulę. - Chyba będę musiał sohie przypomnieć - wymruczał. - A pamiętasz, jak zapytałam, co może być jego odpowiednikiem? -Jej oczy lśniły w bla^u ostatnich płomieni na kominku. - Odpowiednikiem? - zc}umiał się, ale jej dłonie już wędrowały po okolicy jego pasa. - Nie! - Co jest dobre dla gęsi, jest tez dobre dla gąsiora - stwierdziła z powagą i zaczęła muskać wargami jeg0 pierś, posuwając się jednocześnie w dół. Ewan podjął ostatnią pr^bę odwiedzenia Annabel od tego zamiaru. - Nie musisz... - wymar^j-c,,.^ z trudem łapiąc powietrze. Uśmiechnęła się. - Zamknęłam drzwi. -Ale... - Nie chcesz, abym to zrobiła? Zamrugał gwałtownie. 20 - Droga do marzeń 305 - Żadna prawdziwa dama... - Nie wiedział, jak to wyrazić. - Ewanie - wyszeptała. - Chcesz tego? Odpowiedz szczerze. Nie było innego wyjścia. - Tak - odparł w końcu. - Niczego nie pragnąłbym bardziej. Rozpromieniła się. -Wtakim razie... Rozdział 36 Kilka miesięcyj>óźniej J akposzło dzisiaj? - zapytała Annabel. - To najbardziej irytujące zajęcie pod słońcem - odparła Josie. - Po prostu nie potrafię tańczyć. , Annabel się roześmiała. . - Podejrzewam, że masz kłopot z liczeniem w myślach kroków. -Jestem okropna - wyznała Josie. - Monsieur Jaumont stracił już nadzieję, że coś ze mnie wydusi. A najgorsze, że... Gregory nie ma z tańcem żadnych problemów. - Rzeczywiście, co za ironia losu - odparła Annabel, śmiejąc się szeroko. Josie zdecydowała spędzić zimę w Szkocji. Ona i Gregory byli w takim wieku, że jedno chciało rządzić drugim. - On sunie po parkiecie, jakby instynktownie wiedział, co robić - powiedziała smętnie Josie. - A mnie wszystko się plącze, wpadam w panikę i monsieur Jaumont znowu krzyczy. - Westchnęła. - Lepiej wrócę do pokoju szkolnego. Panna Flecknoe jest cała w nerwach z powodu pogody. Śnieg zawsze wprawiają w zły nastrój. Mieliśmy wybrać się w odwiedziny do Rosy i dzieciaków, ale rzeczywiście drogi są zasypane. Rosy mieszkała teraz w sierocińcu, godzinę drogi od zamku. Ewan zbudował dla niej mały dom, gdzie ze swoją opiekunką spę- f 306 dzała czas na zabawie z dziećmi. Maluchom nie przeszkadzało, że Rosy niewiele mówi. A ponieważ mężczyźni rzadko tam zaglądali, więc Rosy była szczęśliwa. Niestety zima już na dobre zagościła w górzystym rejonie Szkocji i mieszkańcy zamku nie mogli odwiedzać Rosy tak często, jak by tego pragnęli. Była polowa października i mieli już pierwszą burzę śnieżną. Annabel leżała na szezlongu w sypialni, sennym wzrokiem obserwując, co dzieje się za oknem. Początkowo płatki śniegu wirowały w powietrzu, ale teraz nastała prawdziwa zamieć. Śnieg zasypywał okna. Pnącza porastające mury uginały się pod jego ciężarem. Może najwyższy czas uciąć sobie drzemkę? Położyła się na boku, gładząc ręką brzuch. Dziecko poruszyło się w niej, budząc się do życia. Teraz miała wrażenie, jakby tańczyło z płatkami śniegu. Uśmiechając się, narzuciła na siebie koc i zapadła w sen. Minęły długie dwa tygodnie, odkąd Ewan widział ostatnio żonę. Wyjechał do Glasgow w interesach, ale umowa, która miała być szybko zawarta, wymagała dłuższych negocjacji i Ewan bardzo się denerwował, że tak długo jest poza domem. Przekręcił gałkę w drzwiach i cicho je otworzył. Annabel leżała na boku, z dłonią pod policzkiem. Włosy miała upięte wysoko, a kilka lśniących pukli opadało swobodnie na ramiona. Obudził ją pocałunkiem. W półśnie objęła go za szyję. Musnął jej usta. - Spróbowałem ciebie ijuż jestem pijany - wyszeptał. Annabel uśmiechnęła się, ale na jej czole znów pojawiła się mała fałdka. - Co się stało, skarbie? - spytał cicho, całując jej powieki i brwi. - Czy ty naprawdę mnie pragniesz? Cofnął się zaskoczony i patrzył na nią ze zdumieniem. Jego żona była najpiękniejszą, najbardziej pożądaną kobietą na świecie: subtelna twarz, delikatne brwi, migdałowe oczy, usta kuszące nawet wtedy, gdy się gniewała. - Oczywiście - zapewnił, przechylając jej twarz do pocałunku. - Jak możesz w to wątpić ? 307 Annabel zawahała się, ale musiała to powiedzieć. -Jestem taka gruba! Nie jestem już wcale pociągająca! Roześmiał się. -Ajeśli przestaniesz mnie pragnąć, ponieważ stanę się niezdarna? Proszę, odpowiedz szczerze - dodała. - Go, jeśli będę musiała leżeć w łóżku miesiącami? Jeśli obsypią mnie krosty? Albo moje nogi zmienią się w słupy? Nana mówiła, że niektóre kobiety nie chcą się kochać, aż urodzą dziecko, a niekiedy nawet dłużej. - Tęskniłem za tym, aby się z tobą kochać - powiedział miękko. - Ale najbardziej nie dawało mi spokoju moje serce. Budziłem się w nocy, nie mogłem spać. - Naprawdę? - wyszeptała. Kiwnął głową i wjego oczach pokazały się wesołe iskierki. - Przysięgam. Odrzuciła okrycie i położyła jego dłoń na swoim imponującym brzuchu. Spojrzał na nią ze zdumieniem. -Wielki Boże, ależ to dziecko urosło przez czternaście dni! - zawołał, delikatnie obejmując jej brzuch. - Ojciec Armailhac nie byłby zachwycony, że wzywasz imię Boże nadaremno - rzuciła ze śmiechem Annabel. - Dwa dni temu przyszedł z wizytą lekarz. Myślę, że dziecko jest owocem naszej pierwszej nocy, Ewanie. Jego twarz rozjaśniała się w coraz szerszym uśmiechu. - W chacie Kettle'ów? To była cudowna noc. Położyła ręce na jego dłoniach. -Jak mówi ojciec Armailhac, to najwspanialszy dar, jaki mogliśmy otrzymać. Nie wstydził się łez, które zalśniły wjego oczach. - Ty nim jesteś. - Pocałował ją. - Moją żoną. Moim sercem. Moją ukochaną, piękną Annabel. Tylko spójrz na swoje piersi. -Wyciągnął nieśmiało dłonie. - Też urosły! - Nie będę zaprzeczać. - Zachichotała i radość przepełniła jej serce. ?-.? 308 W chwilę potem czuła mocne pulsowanie w skroniach, gdy Ewan ją pieścił. Otworzyła oczy i zauważyła, że jego oczy stały się czarne jak smoła. - Kto by przypuszczał, że kobiety w tym szczególnym okresie mogą być takie piękne? - odezwał się chrapliwym głosem. - Musimy spać w oddzielnych pokojach, Annabel, jeśli nie chcesz, abym cię dotykał. Przesunął palcem po brodawce jej piersi. Annabel jęknęła i odruchowo uniosła biodra. Cofnął ręce i zachwiał się, kiedy usiłował wstać. - To będzie ciężka próba - sapnął, odgarniając włosy z czoła. Annabel się przeciągnęła. Tak dobrze nie czuła się od miesięcy. Dawno też nie czuła się taka piękna ani taka pożądana. - Może powinniśmy na nowo podjąć grę w pocałunki - zaproponowała. - Nie - odparł z cierpieniem na twarzy. - Tylko nie pocałunki. Wstała i znów się przeciągnęła. Odwrócił głowę. - Tak, to będzie ciężka próba - wymamrotał. Annabel uśmiechnęła się i wyprężyła, aby jeszcze bardziej wyeksponować piersi. - Dziewczyno, powinnaś mi pomóc - powiedział surowo mąż. - A nie patrzeć na mnie takim wzrokiem... Stłumiła śmiech. - Ależ to ja potrzebuję pomocy. - Wiesz, że zrobię wszystko, o co poprosisz, Annabel. -W takim razie - powiedziała cicho - chciałabym, ażebyś mi pomógł zdjąć suknię. Stał w milczeniu na środku pokoju. -A potem... - dodała głosem drżącym z pożądania - ...żebyś mnie pocałował tutaj. - Dotknęła piersi. -1 tutaj. -Wskazała brzuch. -I jeszcze... Błyskawicznie przemierzył pokój i wziął ją w ramiona. - Kocham cię, Annabel - wyznał głosem pełnym szczerości i oddania. ?:,; 309 - Zapytaj mnie, jak bardzo ja cię kocham - dopominała się, ujmując w dłonie jego twarz. - Obiecuję uczciwą odpowiedź. -Jak bardzo mnie kochasz? - wyszeptał. - Mam w sobie tyle miłości, że wystarczy nam nawet po śmierci - odparła. - A teraz jesteś mi winien całusa. - W chwilę potem byli na łóżku i nic ich nie dzieliło oprócz rosnącego w niej nowego życia. A kiedy już się sobą nasycili, Samuel Raphael Poley, przyszły, lord Ardmore, szybko zasnął. Podziękowania Gorące podziękowania dla Billa Vernona z Tithe Farm Bed & Breakfast w Lo-uth, w Linconshire, za jego znakomitą stronę internetową dotyczącą Great North Road, jak również za cierpliwość do moich pytań i wiedzę. Panu Gordonowi Riddle'owi i panu Kehinowi Waite'owi, którzy zawsze chętnie dostarczali mi informacji na temat szkockich zamków. Historical Maritime So-ciety, grupie morskich zapaleńców, specjalizujących się w epoce napoleońskiej, którzy niestrudzenie udzielali mi odpowiedzi na pytania, choćby najbardziej idiotyczne. I wreszcie, zgłębi serca dziękuję swojej asystentce Franzece Drobin, recenzentce Jessice Benson oraz zespołowi trzydniowej burzy mózgów w północnej Minnesocie, którzy poświęcili swój czas i wyobraźnie dla stworzenia tej powieści.