MATYLDA ROKEBY Romans poetyczny Waltera Skotta przekład Wandy Maleckiey W Warszawie Nakładem i Drukiem Jozefa Pukszty, Przy Ulicy S. Janskiey No. 21. 1826. Za Pozwoleniem Cenzury Rządowey. Tom I. PIEŚŃ PIERWSZA. I Xiężyc nocy letniey iaśnieie w niebiosach, wiatry iednak wyuzdane dmą z gwałtownością; toczące się bezprzestannie chmury zmieniaią co chwila oblicze gwiazdy nocney: blada iey światłość zabłyska, i znika naprzemian po starożytnych murach warowni Barnardu i wodach Teissy. — Podobny do snu dziwacznego co zgryzotą i boiaźnią zakłóca spoczynek zbrodniarza, xiężyc się nagle iak wstyd zaczerwie- nia; niezadługo pałać się zdaie posępmeyszym ogniem wstydu; cień ulatujących obłoków, ślizga się i przemiia iak mieniące się kolory boiaźni. — Nakoniec niebiosa zdaią się ukrywać pod żałobną zasłoną, a xiężyc niknie w ciemnościach iak rozpacz. Straż wieży starożytney Baliola spogląda w milczeniu na migaiącą się światłość po ocienionych brzegach Teissy; uważa nasuwaiące się od północy chmury i słucha iak krople deszczu szeleszczą spadaiąc po szczytach i basztach warowni, drży na szumne dęcia wiatrów i obwiia się w składy obszernego płaszcza. II. Wieże zamku Barnardu, których cienie ruchome drżą na ubiegaiącey wodzie mieszkaniem są woiownika, którego serce pełne zmieszanych uczuć niepokoiu i obawy, podobne iest do fantastycznego nieładu sklepienia niebios. Nim sen ukołysał zmysły dzikiego Oswalda, długo leżał bezsennie na łożu szukaiąc daremnie oddalić czarnych myśli roie — Nareszcie sen wysłuchuie prośby iego lecz wiedzie za sobą długi ciąg wspomnień zbyt prawdziwych, a zniemi uroionych widziadeł, które w naydziwacznieyszym nieporządku przeszłość i przyszłość z sobą w iedno skupiają — Sumienie wyprzedzaiąc lata wyrzuca iuż woiownikowi zbrodnię bezużyteczną, i przywołuie furye zbroyne wężami i mściwym sztyletem — Częste wzdrygnienia nieszczęsney ich ofiary, dowodzą iak straszliwe ią szarpią męczarnie i ukazuią iakiego spoczynku kosztuie zbrodniarz na łożu swoim samotnym. — III. Taiemny niepokóy duszy Oswalda, maluie na się iego twarzy w wyrazach ulotnych, ale nie mniey straszliwych iak cienie chmur czarnych na wodach Teissy. Lice iego raz płoną szkarłatem nagiego wstydu, to znowu ogniem wezbraney w ciekłości, a wówczas drżąca ręka uśpionego woiownika zdaie się chwytać miecz albo sztylet — Po chwili z uciśnionych piersi wydziera się ciężkie westchnienie, łza urasza na w pół rozwartą powiekę, a śmiertelna bladość czoła dokończa świadczyć iaka go boleść pożera. Nagle targanie konwulsyjne krew ścina lodem w iego żyłach, a ust skośnienie, groźby na wpół wymowione świadczą że zgroza nastąpi- ła po lalach. Ostatnie to wzdrygnienie przerywa sen Oswalda i budzi go raptownie.. IV. Budzi się i nieśmie więcey zamknąć oczu w obawie snu również straszliwego. Gasnącą roznieca lampę, słucha odgłosu spiży zwiastuiącey godziny, nocnego krzyku puszczyka i tęsknego wiatrów ięczenia. „Słyszy niekiedy pieśń, woienną którą strażnik, na wieży nuci, aby nmilić długie czuwania godziny, i zazdrości. losu biednego żołnierza któren gdy dzień zaświta póydzie kosztować na lichey łfomie, slod- kiego snu dzieciństwa, którego żadne niezakłócą niepokoić. — V. Daleki tentent czwalnego biegu rumaka, obiia się o ucho Oswalda; porywa się złoża natychmiast; zemsta to i przestrach tylko rozróżnić mu dozwoliły łoskot, któren żadnego ieszcze nieobudził echa — Ale się łoskot spiesznie przybliża, Oswald słyszy głos strażnika zapytuiący rycerza, szczęk łańcuchów oznaymia że spuszczono most zwodzony, słychać iuż głosy na dziedzieńcu, i pochodnie poprzedzaią gościa spieszącego do komnaty pana zamku. „Ważne wieści o woynie — wołaią” iest to postanie przybywaiący z pośpiechem — Pomięszany Oswald udaną przybiera spokoyność, i w krótkich odzywa się wyrazach — „Przynieść posiłków i wina, rozniecić przygasły ogień ogniska w prowadzić przybyłego rycerza, i zostawić nas samych”. — VI. Nieznaiomy znużonym wchodzi krokiem; upływaiąca kita szyszaku twarz mu zakrywa, szata zbawoley skóry mnogiemi fałdy obwiia postać iego wyniosłą. — Zaledwie odpowiadać raczy, uprzedzającym grzecznościom Oswalda, lecz pogardliwym uśmiechem poznać daie, że spostrzega i gardzi podstępem pana zamku, któren tak ustawił pochodnią, aby iey światłość padaiąc na twarz przybylca, dozwalała badać iego weyrzenia, a zasłaniała własne — Nieznaiomy zrzuca ciężką skórę bawolą, a połysk światła odbiia się o pancerz iego stalowy — Zdeymuie hełm, otrząsa rosę która z wilgotniła pióra, zrzuca rękawice, zawiesza że przy iskrzącym się ognisku, nareszcie zasiada przy zastawionym dla niego stole. Niewznosząc niczyiego zdrowia, bez ukłonu, bez. naymnieyszego wyrazu dworności, pełne wychyla puhary, i zaspakaia głód swóy pożeraiący, tak mało na wszystko baczny, iak wilk zgłodniały co łup swóy rozdziera. — VII. Pan zamkowy, przygląda się iemu z niecierpliwością i obawą iak spokoynie pożywa swoią biesiadą, a wino którym się napawa przydaie dumy iego czołu. Niekiedy Oswald odchodzi na stronę, niekiedy wielkiemi kroki przybiega komnatę, niemogąc ukryć, dręczącey go niespokoyności, i przeklina każdę chwilę odwłoki; lecz w krótce widzi ze drzeniem ukończoną tę długą biesiadę, zdaie mu się że służba iego zbyt skorą była na rozkaz, aby ich samych zostawić znieznaiomym od którego chciałby iednak nayry chley wybadać wieści które przynosi — Milczenie iego okazuie iak serce walczy między boiaźnią i wstydem. VIII. Widok nieznaiomego godnie usprawiedliwia obawę i podeyrzenia. Wpływ pałaiącego nieba i długie trudy wyprzedziły na iego twarzy niszczące ślady czasu: czoło iego w bruzdy poorane, rzadkie włosy skronie mu przykrywaią, i te iuż ubielone szronem siwizny; ale widać ieszcze w nim to, co same tylko lata zgładzić zdołaią, dumę uśmiechu, ogień spóyrzenia, wyraz ust co pogardę, znaczy, oraz oko straszliwe i groźne — Nigdy usta iego niebładły, nigdy łza nieprzyćmiła w iego oku owego surowego płomienia, któren wznieca boiaźń i boleść wyzywa — Oswoiony zniebezpieczeństwem pod kształty rozlicznemi, widział śmierć grożącą mu w nawalniach i ziemi” trzęsieniach, w krwawych bitwach, w wolnych tortur męczarniach, na murach sturmem zdobytych warowni, i wlochach podziemnych; a zawsze z pogardą: na nią spoglądał. IX. Chociaż, dziki Bert ram bez wzruszenia biegnie na niebezpieczeństwa i na przelew krwi poglądaj więcey iednak niż spokoyną odwagę wyraża to czoło ogorzałe i te twarde zarysy twarzy; występne namiętności wyryły na nich ślad swóy niezgładzony — To wszystko co wdziękiem ozdabia błędy młodości wesołość i gwałtowne radości wylanie, znikły z porannemi latami Bertrama, a występne nasiona pozostały w nim ogołocone z swych kwiatów — Gdyby niwa co te nasiona żywiła w wiośnie swego życia, w udziele dostała dobrodzieystwo łagodney uprawy, mnieyby gorżkie pewnie wydala owoce — Serce Bertrama moie nigdy tkliwych nieznałoby uczuć, lecz iego rozrzutność zmienionąby została w dobroczynnośc, nienasycona żądza złota którego pragnął tylko aby rozpraszać, zapomnianąby została dla żądzy sławy, a pycha iego bez granic cnotę wzięłaby za przewodnika. X. Niedbaiący na wyrzuty sumienia splamiony występkami podłemi i rozboiem, Bertram posiada iednak duszę wyniosłą, zdolną wznieść się do czynów szlachetnych i samą siebie przewyższyć — Występca mniey dumny, serce mniey śmiałe pomimowolnie drżało na iego weyrzenie straszliwe. Uczuł to Oswald gdy probował lubo napróżno zręcznemi wybiegi zmusić swoiego gościa, aby bez poprzędniczego pytania sam pożądaną obiawił wiadomość — To co usta iego wy rażaią, zbyt iest dalekim, od tego co serce zaymuie. Bertrana nieraczy zważać na tayny iego niepokóy, i ciągle mu w krótkich i pośpiesznych odpowiada wyrazach; lub sam daleko zbaczaiąc od głównego przedmiotu, w dziwacznych gubi się opowiadaniach, aby zmusić pomieszanego woiownika do zapytania szczerego, na któreby w prost odpowiedź mógł usłyszeć. — XI. Dość długo Oswald rozprawiał dobru publicznym, o prawach, kościele... Lecz pogardliwy uśmiech Bertrarna z musił go odmienić tok rozmowy — „Stoczonoż bitwę? — spytał nakoniec nieśmiele — żołnierz taki iak Bertram, którego dzieła w dalekich krainach stawa rozgłasza nigdy nieopuści!’ towarzyszów broni dniem przed walką, zawsze pozostał pod swoią chorągwią dopóki zwycięztwo nieskłoniło się na którą stronę — Jakto odpowie rycerz — gdy ty sam Oswaldzie Wilkliff spokoynie kosztuiesz spoczynku w swych wieżach warownych oblany wodami Teissy, dziwicze się będziesz, gdy inni przychodzą podzielić twoie schronienie, żegnaią pole bitwy, kędy niebezpieczeństwa, trudy, i śmierć są iedyne owoce które woyna do mowa zebrać dozwala? — Ach Bertramie mówmy bez szyderstwa: wiadomo nam iż nieprzyiaciel zbliżał się aby przerwać prace woysk naszych północnych obozujących pod Yorku wałami, tyś przy walecznym był Fairfaxie, niemogłeś więc uniknąć walki... Jakiżiey skutek ?... XII. „Chcesz opisu bitwy ? dogodzę, twemu żądaniu... Hufce nasze spotkały się na płaszczyznach Marstonu; trąby groźnemi zagrzmiały odgłosy: w oczach naszych woiowników nayszlachetnieysza błyska odwaga — obu stron straszliwe powstaię okrzyki: iedni wołaią Bóg i dobra sprawa! drudzy; Bóg i król! Tak prawi Anglicy strony obie na- cieraią na siebie, niespodziewaiąc się żadney nagrody męztwa, a pewni że wszystko zarazem mogą utracić — „Smiać bym się powinien gdybym miał czas potemu z zaślepienia tych dzikich żołnierzy walczących za ‘Rzeczpospolitę lub za króla — Jedni dla próżnego marzenia szczęścia powszechnego, inni dla błachych zaszczytów i chwały nieszczędząc krwi i życia, aby zarobić na imię męczennika lub syna Oyczyzny — Gdyby Bertram wodzem był tych hufców walecznych, nieszukałbym w fanatycznym uprzedzeniu Eldoradu w niebie — Gdybym był ich wodzeni do Chili przeniosłbym woynę — Lima otworzyłaby mi swoie srebrne bramy, i zwycięzcą wszedłbym do bogatego Mexyku, łupiąc skarby Peruańskie dopókiby sława Pizara i Korteza niezgasła przed sła- wą Bertrama. — Przyiacielu kiedyż przestaniesz oddalać się od przedmiotu któren ranie iedynie zaymuie, powiedz, powiedz prędzey; iak się bóy zakończył. XIII. — Ty wisz ia wtedy iaśnieię, gdy Marsowa zabrzmi trąba., lub przy wesołey biesiadzie; chociaż żadna piękność nieukochała, dotąd ni serca, ni twarzy posępney Bertrama. Lecz kończę moie opowiadanie — Bitwa porównać by się mogła, do pasowania się dwóch wód wezbranych, gdy Orenoka w swym dumnym gniewie zamiast nieść Oceanowi w hołdzie swe wody, woynę mu wyddaie, tocząc współzawodnicze morze w iego bałwany — W zburzone fale z rykiem się podnoszą, rzucaiąc aż w niebiosa swo- ie piany — Blednieje sternik i na próżno szuka rozróżnić wody słone od wałów nieuchamowaney rzeki — Tak roty się nasze zmieszały na krwią zbroczoney płaszczyznie, długo zwycięztwo chwiało się niepewne, aż póki Rupert straszliwy, nieuderzył na nas z dzielnym orszakiem walecznych swoich żołnierzy odpieraiąc hufce. Rzeczypospolitey mimo ich religiiey odwagi — Coż ci więcey powiem? Nieład szyki nasze miesza; ‘wodzowie utracaią życie — tysiące woiowników którzy na głos swoich kapłanów opuścili własne domy, aby upokorzyć króla i duchowieństwo, leżą bez życia rozciągnięci na piasku; zbroczeni potomkami krwi własney, nie ubliżą więcey ni berłu ni ołtarzom — Taki był stan walki gdym odiechał. — XIV. — „Wiadomości okropna! zawołał Wilkliff: a rospacz udaiąc pochyla głowę, na łonie; lecz dzika radość iaśnieie w iego oczach i boleść udaną zaprzecza. — Wiadomości okropna!... powiedziałeś że wodzowie nasi wówczas utracili życie gdy pomoc ich była naypotrzebnieyszą? Dokończ tey nieszczęsney powieści, i powiedz którzy padli w tym dniu okropnym; iacy szlachetni wodzowie, śmiercią okupili nieśmiertelną sławę ? — Jeśli tak skończył móy nieprzyiaciel naysroższy, łzy moie naiego padną grobowiec zbyt słusznie uczczony.. Jakto! nic nieodpowiadasz?... Przyiacielu wiesz kto znaszego woyska celem był wszystkiey moiey nienawiści, ten na któregoś ty sam bez gniewu niemógł spoglądać. — Pocóż mnie w niepewności o los iego zostawiać ? Bertram bez wzruszenia odpowiada. — „Chceszli wiedzić o losie przyiaciela lub wroga, spytay mnie po prostu, i bez wybiegów, a usłyszysz szczerą odpowiedź żołnierza; nieumiem ciemnych wyiaśniac pytań ani tłómaczyć zagadek; XV. Gniew któren podstęp i boiaźń stłumiły, wybucha nakoniec w sercu Wilkliffa, a śmiałość nikczemnego żołnierza, budzi w nim całą pychę starożytnego lodu. — „Nędzniku! krzyknie — spełniłżeś twoie krwawe poselstwo? Filip Mortam żyież ieszcze? Zdradziłeś twego wodza lub przysięgę? Mów dotrzymałżeś daney mi obie- tnicy zgładzić Mortama w zamieszaniu walki? — „Na te słowa zrywa się woiownik a chwytaiąc rękę, Oswalda, tak ią silnie ściska iż się ? krwią broczy, iak gdyby iego prawica zbroyna była żelazną rękawicą. — „Piię za twoie zdrowie” — rzecze do niego — a wychylaiąc puhar z uśmiechem, puszcza rękę Wilkliffa. — „Teraz Oswaldzie wykryi twoie serce i mów ze mną otwarcie! Niebyłżebyś ty godzien, gdyby nie podłe twoie obawy wieść błędne życie Korsarza? Coż cię sprawiedliwa obchodzi sprawa, ieśli skarby i włości Mortama twoim zostaną udziałem? Cóż cię obchodzi! wzięcie Yorku, ieśli ręka moia waleczna spełniła twoie rozkazy? Mato cię obchodzić powinno ie Fairfax, i naymężnieysi wodzowie zbroczyli krwią swoią płaszczyznę Mar- stonu, ieśli Filip Mortam obok nich ducha wyzionął. — Siaday więc, i bądźmy odtąd iak towarzysze broni, co spełniaią puhary po zwycięztwie, opowiadaiąc sobie czyny, na które drżą dzieci i kobiety. — Siaday opowiem ci śmieie Filipa. XVI. Gdy uyrzysz że kiedykolwiek, zemstę zaniedbam, nazwiy mnie wtedy nędznikiem, iceń iak słabego wroga; ieśli wybaczę zniewagę, powiedz żem podły niewolnik, i żyi sam bez obawy! Filip Mortam był zliczby tych których Bertram Risingham niepryiaciołmi zowie; lub raczey zliczby tych zdrayców, których zemsta moia nie/błagana ściga, skoro zarobili na imie niewdzięcznych przyiaciół. Podług zwyczaiu nim zaczęto walkę, Mor- tara przebiegał szyki swoich woiowników z przyłbicą odkrytą. — Widziałem iak smutek w oczach się iego malował, kiedy rozpoznał w woysku królewskim, sztandar swoiego krewnego Rokeby — „Tak rzekł — naywiernieysi rozłączaią się przyiaciele” — Na te słowa wspomniałem sobie dni owe, gdyśmy tak często sami, niepewne przechylali zwycięztwo, gdy serce Bertrama tarczą było Filipa. Przypomniałem sobie iak wdzikich Dawienu pustyniach, gdzie śmierć się unosi na skrzydłach wiatrów wieczornych, rozciągałem płaszcz iedyny nad moim przyiacielem, sam wystawiaiąc się bez zachrony na rosę iadowitą, — Myśliłem o skałach Gwaryany, gdy uciekaiąc znaszey nawy skołataney, na wybrzeże konaiącęgo Mortama zaniosłem, pomimo wściekłości wałów, ze mną o tup walczących. Tam gdy strzała Indyiska utkwiła w iego łonie, nielękałem się własnemi usty wysięknąć truciznę z iego rany; wszystkie te myśli ogarnęły mnie razem, iak wezbrane fale potoku, i zaledwie nieuniosły wszystkich zemsty zamysłów. XVII. Serca nie są z kamienia, a kamień się kruszy; serca nie są z żelaza, a żelazo powolne iest ręce co go nagina. A kiedy iak dawniey, Mortam rzekł do mnie, ażebym nieodstępował iego boku w czasie bitwy, wówczas zaledwie widziałem las ruchomy włoczniów, słyszałem zaledwie trąb odgłosy; w niepewności i pomieszaniu pogrążone maiąc serce, zapominałem prawie o toczyć się maiącey walce. — Wówczas to przypomniałem sobie, ie złudzony próżną obietnicą podzielenia iego grodu i skarbów, wróciłem na brzegi nasze rodzinne. Lecz Pan na Mortamie oddalił się od przyiaciela odważnego, któren z nim razem walczył; próżne uroienia, boiaźni zabobonne zasmuciły lata iego ostatnie; podstępni fanatycy opanowali zbyt łatwą do uwiedzenia ofiarę, potępiając wszystkie czyny, wszystkie myśli duszy niegdyś nazbyt śmiałey. — Zmuszony byłem wówczas innego szukać schronienia gdyż moie samowolne czyny, w zamku iego za zbrodnię uwalano iako siedlisku mądrości. — Błąkałem się iak wywołaniec, niezdolny ani pola uprawiać, ani żyć z pracy rąk własnych: stałem się iak ostrze zadrzewiałey włoczni, zarazem nieużyteczne i zdradliwe. — Kobiety lękały się moiego śmiałego weyrzenia, spokoyny ziemianin drżał na moy widok, kupiec przestraszony błyskawicą mych oczu, z pośpiechem zamykał swoie szkatuły, skoro uyrzał Bertrama: wszystkie podłe dzieci spoczynku oddalały się od opuszczonego syna woyny. XVIII Ale nakoniec domowe niezgody hasło wydały, a woienne moie rzemiosło, stało. się rzemiosłem wszystkich stanów. — Przywołany od Mortama, wróciłem prowadzić iego poddanych na boie. — I iakaż moiey gorliwości nagroda? Niemogłem się pobożnością poszczycić, ni świętych umiałem odmawiać pacierzy; tamci wszystkie otrzymali łaski, a ia zniesławiony i pogardzony dostałem tylko w u- dziele wybór szczęśliwy, biedz naprzeciw śmierci.... — Niecierpliwe twoie poruszenia dowodzą mi, że wszystko co opowiadam, dawno tobie wiadome: lecz słuchay mnie z uwagą, honor bowiem powtarzać mi każe, wszystkie okoliczności, które poprzedziły smutny los Mortama. XIX. Myśli które zwolna z ust się wysuwała, przebiegaią w sercu z szybkością błyskawicy. — Zaledwiem ostrogami spiął mego rumaka,. a iuż się wszystkie moie niepewności ukończyły; nim się szyki naszę zmieszały iuż zapadł wyrok na Mortama. — Nieodstępowałem go w zamieszaniu walki. Zwycięztwo iak dzień wiośniany długo było niestałe aż podobny do wezbranego potoku, któren zgwałtownością tamy rozrywa, Rupert wpadł na woiowników naszych. — Wówczas wśrod wrzawy, dymu, i nieładu, gdy każden walczył aby własne ocalić życie, wymierzyłem moią strzelbę, i Mortam upadł wraz ze swoim rumakiem — podniósł w niebo konaiące oczy, które ieszcze gniew i boleść wyrażały — ostatnie to było iego spoyrzenie. Niemyśl abym się zatrymywał do końca bitwy, ieszczem się niemógł wydobyć z tłumu walczących, a iuź rycerstwo nasze było rozproszone zupełnie. — Dowiedziałem się w Monkton, że Szkoci nagłym opanowani przestrachem, zwrócili się nazad ku północy, przeklinając dzień w którym Lesley przebył wody Twedu. — Jednak zaledwiern przybył na brzegi Swali, inne iuż wieści nadbiegły: waleczny Kromwell, mówiono, odmienił los bitwy na czele swey iazdy; lecz prawdzi- wa czy zmyślona wieść ta, równie iest oboiętną dla Bertratna, iak i dla Oswalda. XX. Wilkliff bacznie się ukrywał, aby niewydać, ile pychę iego obrażała mowa pełna zuchwalstwa iego współwinowaycy, któren śmiał iemu równym się okazać. Z udaną więc mówił do niego słodyczą i dwornością; przysięgając mu przyiaźń. i wdzięczność dozgonną; lecz Bertram przerwał mu te wszystkie oświadczenia. Oswaldzie — rzekł — nie sądź ażebym tu pozostał — zaledwie ieśli doczekam iutrzenki; nauczony doświadczeniem moiey młodości, niedowierzam. przysięgom współwinowaycy. — Doliny ziemi moiey rodzinney powtarzała ieszcze smu- tne śpiewy Percy-Reeda którego do zguby przywiódł zdradziecki Grizonfild. — Często na posępnych Pryngli nadbrzeżach, postrzega pasterz widmo iego krwawe. — Mamże ci wspomnieć o posągu owego łowca, dziele starożytnego snycerza, na któren z przestrachem spogladaią w mieyscu, które mi imie swoie udzieliło, przy warowni Risingham, tam gdzie Reeda skrapia chaty i drzewa wieśniacze Woodburnu. — Posag ten wyobraża Olbrzyma siły nadzwyczayney; kołczan ma przewieszony na ramieniu, i krótką szatę. — Idź spytay się iak zginął ten śmiały łowiec, ten wódz nieulękniony naszych dolin; i starzec i dziecie zarówno ci opowiedzą iż stał się ofiarą zdrady braterskiey; nauczony powieściami dni moich młodzieńczych, raz ci ieszcze powtarzam, myślisz, ii uwierzę twoim przysięgom? XXI. Gdyśmy po raz ostatni umawiali się z sobą, o razie któren ręka y moia zadać miała, niceśmy nie ułożyli, ani się zgodzili iak podzielić bogactwa Mortama. Ja ci powiem, iak odmienne nasze prawa któremi się rządziemy, dozwolą nam ten podział uskutecznić. Ty urodzony lennikiem korony angielskiey, wiedzieć powinieneś iakie są prawa twoie do dziedzictwa; do ciebie iako naybliższego krewnego należą włości i dochody Filipa ustępuię ci ich, lecz ty nawzaiem szanować musisz ustawy korsarskie. Przyiaciel Oceanii, wróg tych wszystkich co się powierźaią falom, gdy towarzysz iego legnie w bitwie, on po nim dziedziczy część łupu iego; gdy wódz nieprzyiacielski padnie pod iego razami on ieszcze po nim zdobycz zabiera. Oba te prawa zarówno mi przyznaią skarby sprowadzone z z morzów Indyiskich, które Mortam zgromadził w swych podziemnych pieczarach. Póydę więc zabrać złoto w sztabach, kamienie kosztowne, kielichy i naczynia wydarte świątyniom, iako i brylanty porwane rozpłakaney piękności; zgoła wszystkie bogactwa zdobyte w kraiach rozlicznych. Ty mi będziesz towarzyszyć, i sam ie wydasz, gdyż bez ciebie byłoby mi trudno przystąpić do zamku Mortam a. — Pożegnam ówczas ciebie, i kosztować póydę wszelkich rozkoszy iakich tylko złoto udzielić iest zdolne; a gdy iuż wszystkie moie żądze zaspokoić, niezgody domowe na ówczas, zatrudnią szablę moią niecierpliwą. XXII. Odpowiedź niepewna zatrzymuie się na ustach Oswalda; mimo podstępney swoiey przebiegłości ze zgrozą słucha śmiałego siepacza, któren waży się prawa iemu przypisywać. — serce iego koleią oddaie się zemścić i radości, zgryzotom i boiaźni. — Cieszy go odiazd Bertrama, lecz kosztowney żałuię nagrody, którey domaga się zabóycą. Dumę, iego i hardość w duszy przeklina, i nieśmie razem z nim puścić się w podróż. — Postanawia nakoniec, średnich trzymać się kroków, które podłość i zdrada zawsze obieraią. — Dostoyność iego, powiada, zabrania mu odda- lać się z zamku wchwilach grożącego niebezpieczeństwa; Wilfryd więc towarzyszyć bedzie Bertramowi; syn iego i przyiaciel, razem się w podróż udadzą. XXIII. Pogarda hamuie gniew Bertrama, i ponure iego spoyrzenie, w dziki zamienia uśmiech. — „Czy ty czy Wilfryd, wszystko mi zarówno kto poda mi klucz złoty; ale niesądz aby nikczemna myśl twoia ukryta się przed mym orlim okiem; budzi ona we mnie tylko uśmiech politowania. — Jeślisię groźney moiey lękasz prawicy, Oswaldzie Wikliff, któż cię tutay przed nią chroni? na wzniośleysze wdzierałem się skaty niż, twoię baszty, wpław przebywałem rzeki bystrzeysza iak Teissa; niemógłżebym sztylet uto- pić w twym sercu nimby krzyk naymnieyszjy u wiadomił straże?.. niedrżyi... nie móy to zamiar; lecz. gdybym chciał tego, słaby tylko stawiłbyś mi opór — wierzay — ta ręka w potrzebie, śmielsze zadawała razy. — Ale idź, obudź twego syna, czas nagli iużbym dawno daleko być powinien. „ XXIV. Żadna zbrodnia oyca nieskaziła serca młodego Wilfryda: to serce zbyt tkliwe było aby się powierzać niebezpiecznym koleiom zawodnego losu. Póki rodziną licznieyszą, I syny dzikszemi pysznił się Oswald, w ówczas szydził często z słabey duszy, i nieśmiałey ręki Wilfryday lecz czułość i szczęście matki ukochaney pocieszały pogardzone dziecie. — Żadne zgwałtownych wzru- szeń dzieciństwa, nieobiawiło w nim odwagi; lubił podziwiać się bogatym pismom Szekspira, lecz rzucał obrazy woienne, i uroczystościów opisy, wesołość Falstaffa i Walki Persego; ale lubił zgłębiać mądrość Jakóba, dumać z Hamletem, i słodkie łzy wylewać nad nieszczęściami Desdemony. XXV. Żadna z uciech drogich młodości, wdzięku niemiała dla Wilfryda. — Nad rumarki, sokoły i wrzaskliwe sfory, wolał przechadzkę nad brzegiem samotnego strumienia lub ieziora cichego. — Często się błąkał po dzikim Depdalu, gdzie tylko widać skały, drzewa cieniste, i niebios sklepienia; często się wdzierał na spadziste Kalastlu szczyty lub Pendragonu wieże. — Tam my- śli iego gubiły się w snach pomysłowych wierney miłości i wiosny wieczystey, dopóki znużone skrzydła uroień niemogącgo dłużey w powietrzu unosić zwolna na ziemię spuszczały. XXVI. Kochał... liczne to świadczą ballady śpiewane ieszcze w dolinach Stanmoru, gdyż znana mu była sztuka Minstrelów; sztuka którey nabyć ani udzielić niepodobna... — Kochał... Natura duszę iego ukształciła do miłości, a wyobraźnia podniecała iey płomień... Kochał niewzaiemnie... gdyż rzadko kochanek tak tkliwego serca równe wznieci ognie. Kochał w milczeniu; każde iego spoyrzenie namiętność malowało, a usta o przyiaźni tylko mówiły. — Tak upływa- ło dumaiące iego życie.... aż do dnia w którym oyciec iego postradał synów, nadzieią lat iego sędziwych; — Wilfryd sam został dziedzicem owoców iego podstępów przemyślnych i iego łakomstwa. — Przeznaczeniem teraz Wilfryda było przebiegać ciemne dumy labirynty pod przewodnictwem zdradzieckiego Oswalda. XXVII. Oswald rozkazuie mu kochać piękną Matyldę, dziedziczkę Pana z Rokeby — Łatwo mu być posłusznym temu rozkazowi. — Matylda, bowiem iuż dawno iest panią iego myśli; ale idy się podobać, nie tak snadno sercu, które nieśmie ani oddać się nadziei, ani nawet iadąc. Matylda udzielała iednak swemu niewolnikowi wszystkiego, co udzielić można przez litość; szacunek, przyiaźń, względy, i pochwały, były słodką wieszcza nagrodą. Czytała rytmy wyboru Wilfryda, śpiewała iego ulubione dumy, lub płody iego Muzy; lecz żałuiąc iż żywi nieszczęsny płomień miłości bez nadziei, niekiedy ze zbytku pożałowania, odmawiała mu względów należnych przyiaźni; a nagle lituiąc się nad cierpieniami swoiey ofiary, wracała mu niebezpieczne swoie uśmiechy. XXVIII. Takim był los Wilfryda, gdy straszliwy odgłos woyny rozległ się po całey dolinie, Troiste sztandary powiały nad Teissy brzegami; z czarnym przeczuciem poglądał na. nie mieszkaniec spokoyny. Niegdyś się one wpólnie łączyły, aby odeprzeć najazdy Szkotów; dzisiay panowie i poddani iedni drugich wyzywaią. Pan z Rokeby opuścił swóy zamek leżący nad Grety brzegami, i złączył swe woysko z woiownikami walecznych Hrabiów północy, zbroiących się w sprawie króla Karóla. Mortam iego krewny (gdyż siostra iego która do grobu wstąpiła, ieszcze przed woyna domową, małżeńską była Rokeba) Filip Mortam postępował pod rozkazami Fairfaxa; zaś sprzysięgły z podstępnym Wanem, lecz mniey skory biedz na pole bitwy, Wikliff, obwarował się w starożytney twierdzy Barnardu — XXIX. Piękna dziedziczka Pana z Rokebu, czeka w swym zamku losu bitwy. — Woyna domowa szanowała tych wszystkich co byli bez wsparcia, oszczędzaiąc wśród wciekłości swoich dziecieństwo, płeć piękną i starość. Lecz Wilfryd, syn nieprzyiaciela Rokebów, poprzestać musi przy zmroku wieczornym przechadzek po nad brzegami Grety, dla uyrzenia Matyldy, okazuiąc z całym udaniem, iakiego miłość iest zdolna, roztargnienie gdy ią zobaczy, i przypadkowi tylko przypisuiąc spotkanie. Już, niebędzie się mógł zamówię xiążką, pęzlem lub wierszami, któreby iey rad udzielić. Czasem przychodził nauczyć ią starożytney ballady, czasem ią nową zabawie powieścią. W tych krótkich widzeniach, których chwile, niestety! zbyt prędko upływały, Wilfryd zachowywał w pamięci naymnieysze słowo Matyldy, iey u- śmiech łagodny, oboiętne iey nawet spoyrzenia, aby w samotności karmie niemi duszę. Woyna przerwała tak słodkie dla niego zaięcie... Witfryd iednak taiemnic po gaiach samotnych śledzi przechadzki Matyldy, a serce biie mu z radości skoro zachwyci daleki odgłos iey stąpień. Matylda się zbliża.... przesunęła się tylko przed iego oczyma, ale ten widok dostatecznie iuż iemu umili nocne czuwania godziny... Nie widać iey.... będzie więc czekał dopóki iey lampa niezaiaśnienie na wieży. I to szczęście dla niego, ieśli uyrzy choć chwilę cień iey slizgaiący się po krużganku. — „Czemże iest moie życie, czem są moie nadzieie ? mówi sobie. Niestety! cieniem tylko przeminiaiącym. „ XXX.. Tak życia iego nikneło, chociaż niekiedy lubo nadaremnie rozum walczyć ośmielał się z miłością w iego sercu, ukazując mu przyszłość straszliwszą daleko niż teraźnieysze boleści. Lecz niedługo chciał słuchać głosu surowego prawdy; spokoyny i oboiętny na wszystko prócz miłości bez wzruszenia patrzał na zmiany losu, zostaiąc ciągle powolnym nierozsądnym i nieszczęsnym dziecieńciem wyobraźni. Niekiedy dziwaczna ta bogini, w iaśniaiącym swym rydwanie umieszczała go z pięknością ukochaną; niekiedy w samotney zaciszy gaiów czarownych, rozlewała na okół niego uroki swoie; tam zwiędaniałe iego czoło łagodną rzeźwiła rosą, okrywała swoią czarodzieyską zasłoną, i dozwala- ła ustom iego kosztować tych napoiów zachwycaiących, których smak nigdy się niezapornina: a mieszcząc go w czarownym przestworzu oddalała od surowey rzeczywistości, aż póki uniesiony młodzieniec za prawdy brać niezacząt uśmiechaiące się swoie uroienia, a snem rzeczywistość nienazwał. XXXI. Biada zbłąkanemu młodzianowi, któren odpycha opiekuńczą ręką rozumu, i cały powodować się daie dziwaczney wyobraźni. Biada mu! Natkliwszey godzien litości, gdyż serce iego dobre i wspaniałe. Biada tym, którzy młodość iego prowadząc zaniedbuią mówić do niego głosem prawdy, aby umocnić iego duszę dopóki czas ieszcze! O wy prawdziwi iego przyiaciele, nauczaycie go teraźnieyszość sądzie podług przeszłości przypomniycie mu każdą iego żądzę; przypomniycie iak skarb oczekiwany zdawał się mu bogaty i świetny; a iak osiągnienie iego, nadzieie omyliło. Powiedzcie mu, że wyobraźnia za próżnemi tylko unosi się widziadły. Ukażcie mu co go czeka w celu do którego tak żądnie dąży: oszukanie i próżne żale. Pierwsze, odczarowawszy oczy nierozsądnego młodziana, wydziera nagrodę długich prac iego, i wszystko co go zachwycało z uwodzących ogałaca wdzięków; drugie, przeciwnie, blask ich zwiększaiąc przyczyniaią boleści, gdy ominie cel żądzy iedyney. Zwycięzca uyrzy złotą swoią koronę w podły zamienioną kruszec; zwyciężony zaś., stratę swoią opłakuiąc, uwa- będzie to złoto zwodnicze, iako nayświetnieyszą nagrodę. XXXII. Niestety! spoyrzyi na więżę gdzie ięczy Wilfryd; spoyrzyi na, to. łoże które daremnie od zmroków, wieczornych wzywa go do spoczynku; na tę lampę którey blada i, migaiąca światłość, miesza się z. zimnym xiężyca. promieniem spoyrzyi, na tę postać wybladła.... Chwilami szkarłat gorączki powleka zwiędniałe lica; głowa smutnie pochylona, włosy w nieładzie, wszystkie rysy boleść” wyrażaią. Lecz oczy podnosi... melancholyiny uśmiech ożywia chwilę twarz iego zbladła; wyobraźnia to budzi w nim iakąś uśpioną nadzieię na ozdobienie zwalisk, które iey własnym są dziełem. Jak ów nocny ptak krzewin Indyi- skich (1) pieści ona swemi skrzydły zadaną ranę, i umilaiąć bole nieszczęśliwego, krew iego zwolna po kropli wyczerpywa. Wilfryd zwraca oczy na baszty: próżna nadzieie! słońce ieszcze niewschodzi. Xiężyc zawsze uwieńczony posępnemi obłoki, a groźne wichry świszczą: chwilami. Godzina ieszcze upłynie nim iutrzenka ukaże się na wschodzie. Aby przepędzie tę bolesną godzinę, Wilfryd oddaie się czarodzieyśkim wieszczów żachwyceniom. XXXIII. Jeszcze milczące Xiężyca promienie (1) Przedzierają się. przez dęby cieniste; Lecz iuż po smugach slizgaią się cienie: Jak duchy nocy, nagle chmurki mgliste, Nad gwiazdą wiernych, kupią się w około Kryią się w cieniach lice iey wstydliwe ----------------------------------------------- (1) Gatunek nietoperza Czasem iuż tylko wychyla swe czoło, Jakby żegnanie przesyłaiąc tkliwe. Zostaw nędznego!.. Jakież słyszę kroki? Mey to kochanki, nieczułey stąpienia: Jakżem szczęśliwy z ciemnoty głębokiey, Przez litość nie zwróć twoiego promienia! Nieśmiałbym w lutni mey uderzyć strony, Gdybym mym okiem napotkał iey oczy Nieśmiałbym może wstydem zapłoniony, Wydać westchnia co pierś ciężko tłoczy. Lecz jeśli moje zapały zbyt tkliwe, Czyste iak niebios błękity przyiemne, Z serca kochanki dobedą szczęśliwe Choć jedno dla mnie westchnienie wzaiemne, Wówczas racz święte zapalić pochodnie, Bądź świadkiem szczęścia, kiedy głos mey lubey, Z głosem wiernego połączony zgodnie Wieczney miłości czynie będzie śluby, XXXIV. Wilfryd usłyszał łoskot, i zadrżał. — Jakiż to głos go wzywa? któż się zbliża w tey samotney godzinie ? Oyciec to iego z obłąkanym wzrokiem, i drzący ieszcze po rozmowie z Bertramera. — „Wilfrydzie! rzekł — iako ty, niespisz! a niemasz iednak zgryzot, coby sen od twoich oddalały oczu. Mortam życie utracił pod Marston, Moor, a Bertram przybył z poleceniem zabezpieczyć skarby iego na potrzeby kraiti i dobra powszechnego. Służebnicy Mortama posłuszni ci będą.. Potrzeba aby Bertram wypełnił swoie rozkazy. — Weź swóy miecz — dodał z cicha. Weź swóy miecz; Bertram iest... czego ci teraz wyiawić niemogę... Otóż sam; żegnam cię. PIEŚŃ DRUGA. I. Wiatry ucichły z westchnieniem xiężyc rozproszył otaczające go chmury; lecz tarcz iego blednieie coraz bardziey, i wkrótce zniknie*. Nocne wyziewy wieńczą ieszcze; wzgórza Brusletonu; a bogata doliną co się ku wschodowi rozciąga, czeka pierwszego promienia gwiazdy dzienney aby ukazać swe uprawne niwy, swe gaie uśmiechaiące, gotyckie swoie baszty, i strzały swych wieżów. Na zachodnim brzegu Teissy, kręte, ścieszki górzystego Stanmoru, nieuprawne Lundalu doli- ny, Keltonfell i Gilmanskar ze skalistym swoim pasem ieszcze są płaszczem cieniów pokryte; starożytny tylko zamek Barnardu, uwieńczony pierwszemi iutrzenki ogniami, dumnie się wznosi iak mocarz tych dolin. II. Co za widok rozwiia się zwolna przed zachwyconym okiem straży czuwaiącey na wyniosłym krużganku! Tu bystrym nurtem płynie Teissa środkiem cieniących ią gaiów; lekki wyziew zdradza zakręty uciekaiących fali. Za godzinę zniknie ten srebrzysty obłoczek, zostawuiąc tylko po liściach krople iaśnieiącey rosy. Ukaże się wówczas łożysko, które sobie Teissa wśród skał wyżłobiła, i starożytne drzewa chylące swoie konary po nad wodami. Nie słaba iuż tylko tama tutay bieg watów wstrzymuie; powyżey bowiem płynęły zwolna po łożu miękkiego piasku i drobnych kamyków, teraz skazane są gwałtem przerzyznać sobie przeyście w łonie twardych granitów. III. Lecz niesamą Teissę odkryie powrót światłości; tysiące hołdowniczych strumieni wybiegnie zdolin kryiących ich źródła: Standrop uciekaiąc od dzikich zacieni, powita baszty dumnych Raby wieżów daley ukażą się skromne wężyki Eglistonu; Balder noszący imie Syna Odynowego; Greta która wkrótce nad swym uyrzy brzegiem kochanków, których Muza moia opiewa: zdróy którego kro- ple srebrzyste roszą stepy dzikiego Stanmoru; zachwycaiące źródło Trogsillu; nakoniec w dzięcznieyszy ieszcze strumień Depdalu doliny. Ktokolwiek Makat się wśrod Depdalu zacieni, możesz żałować urocznych gaiów Roslinu? Możesz nad nie przenieść owę dolinę dziwną, gdzie Kartlandu, skały w fantastycznych kształtach iak wieże wybiegaią z pośrodka borów zielonych, — Ziemio Albynu! tyś połączyć umiała widoki twoiey krainy z twoiemi dzieiami. Ty przyzywasz śmiertelnika zbłąkane. go wśrod Roslinu gaiów czarownych, słuchać powieści czasów upłynionych; ty ukazuiesz ieszcze w sród skałów Kartlandu, iaskinię co służyła niegdyś za schronienie twemu walecznemu obrońcy — Twoie skały, twoie doliny cone są przez starożytne wieków podania i śpiewy Minstrelów. — Góry, skały, doliny, bodaieście długo ieszcze budziły w sercu Wieszcza ów urok natchnienia, któren dla dzieci Geniuszu na widok pięknoty iaśnieie! IV. Bert ram niewiele dbał oto, aby czekać na widok wspaniały, któren zachwyca przy wschodzie słońca zwierzchołka Barnardu wieżów; przededniem iuż puścił się w podróż z Wilfrydem, gdy brzask iutrzeńki, i blade xiężyca promienie zmieszane, spoczywały ieszcze w dolinach milczących. — Przebyli kamienny most Barnardu, i dostali się na drugi brzeg Teissy; kieruiąc ku zachodowi zdaleka po za sobą zostawili zwaliska Eglistonu,. — Każden z nich pogrążony w swoich marzeniach w ponurym szedł milczeniu. — Dzika i odrażająca postać Bertrama przerażała Wilfryda Straszliwy zaś Rinsingham w towarzyszu swoim, widział tylko lękliwego i godnego litości młodziana. — Jakąż prowadzić z sobą mogły rozmową, dusze tak różne od siebie. V. Bertram chciał uniknąć drogi uaykrótszey, która wiedzie przez zwierzyniec i las zamku Rokeby Krętemi dążąc ścieszki przebyli starożytny most na Grecie, tam gdzie iey fale, wolne na chwilę, z szumem wypadaią z posępnych borów Bringalu i biegną pogrążyć się w głębokiey Mortama dolinie.Tam spoglądaiąc na ów pomnik prosto z ziemi usuty, przez Legią wiekopomney stawy, którey ołtarz szlubowy uwiecznia imie pobożney, zwycięzkiey, i wierney, rzekł Wilfryd wzdychaiąc: — „ O wy straszliwe Marsa dzieci, póydzcie zobaczyć ten pomnik stawy Rzymian! Coż pozostało z prac tych dumnych światowładców ?.... Na współ zasypana mogiła, i gruzów szczątki. „ — Wyrazy te wyrzekł Wilfryd sam dla siebie, pewny będąc iż, wszystkie moralne uwagi straconeby dla Bertrama były. VI. Wkrótce inne uczucie wzruszyło serce Wilfryda, i wydarło mu na, wpół stłumione westchnienie, gdy uyrzał ku północy pyszne wieże Rokebu wybiegaiące z po- środka drzewin. Gdyby Spencer wraz z nim błądził w tym czarodzieyskim pobycie, możeby go ieszcze upięknił bogatszemi pomysłami swoiey wyobraźni; malowałby Wilfrydowi tę rzekę, która iak więzień unikaiący swych kaydan, z bieloną pianą fale swoie wieńczy, i melodyinym szumem radość swoię wyraża; głosiłby te drzewa uchodzić zdąiące się po wzgórach, wśród których gdzie niegdzie, dąb, olbrzym lasów, zatrzymuie się samotny, szerząc sękowate swoie konary, iak wódz szlachetny, co na poboiowisku sam ieden nieulękłe nieprzyiacielowi stawia czoło, zasłaniaiąc uciekaiące swoie hufce. Lecz napróżno Spencer darzyłby te mieysca powabem swych rymów, Wilfryd by tylko daleką widział wieżę, i Teras na którym Matylda świeżością wieczoru codziennie odycha. VII. Lecz iuż dolina daleko po zaniemi została, a zamek Rokeby nagle zgęstwi drzew przed ich się odkrywa oczyma. Już weszli w lasy które skrapla Greta i postępują drogą dziką i samotną, lecz pełną wdzięków dla Minstrela. — Gęste cienie szerzą się przed niemi, a dolina się co raz bardziey ścieśnia. Patrzaiąc na te potrzaskane skały wiszące nad potokiem, rzekłbyś że góra nagle się rozstąpiła, otwieraiąc przeyście ryczącym wałom. Zaledwie u stóp iey wązka przerzyna się dla przechodnia ścieszka. Błądząc, pomiędzy skałami i wodą słyszą grzmotny szum bystrego potoku, lecącego iak rumak przelękły. Gniewne fale rozpryskuią się uderzając, o skały sterczące, i daley dążą okryte pianą podobną do próżnych dumy pomysłów, które człowiek powierzą bystrey życia rzece, VIII. Pomiędzy skałami, które szczyty swoie wspaniale zawieszaią nad posępnym łożem Grety, iedne są nagie i dzikie, drugie mieniącą się odziane zielonością: Tu z każdey rozpadliny wychodzą drzewa kołysząc gęstym liści zacienieni; tam sterczące głazy wybiegała w obłoki. Gdzieniegdzie bluszcz je otacza niby łuszczystą zbroią, i dzikie ich szczyty zielonemi wieńczy u ploty. Tu i owdzie giętkie zioł gałązki chwieią się w powietrzu, podobne sztandarom powiewaiącym niegdyś na basztach wieżów lenniczych, wówczas gdy starożytne zamków sklepienia brzmiały okrzykami radości. — Taki i bardziey rozgłośny iest szum wodów Grety; takie są po nadbrzeżu iey rozlegaiące się echa, i sztandary powiewaiące nad biegiem iey falów. IX. Daley, nagle się skały odsuwaią od rzeki; lecz mieysce ich miękka niezastępnie murawa, ni taka powabna, która się często spotyka wśród gór tak dzikich; samotne lecz czarowne schronienie, gdzie wyobraźnia z upodobaniem matuie sobie pobożnego pustelnika, któren swą celę opuścił, i tutay przyszedł odmawiać samotne pacierze. — Tu bór posępnych świerków żałobne swoie gałęzie splata z czarną sosną poświęconą mogiłom. Zdaie się iakoby te zacienia, byty godłem nieszczęścia żywiący ie ziemi. Nigdy te mieysca nieumaiły się wdzięczną zielonością, ukochaną od przyiaznych wieszczek; żadna trawka, żaden polny kwiatek niepociesza zasmuconych oczu. Liście z których orkan gwałtowny źwiędłe ogołocił gałęzie iedynie pokrywaią ziemię. — Napróżno słońce złociło iuż wzgórza; w tym złowróżbym pobycie zmrok ieszcze panował; na przeciwnym, tylko wybrzeżu Grety, kilka promieni błąkało się wśród liścia. — Dziwną sprzeczność wystawiał cień posępny tego padołu, ze świetnym iutrzenki promykiem, barwiącym sploty bluszczu po gór wierzchołkach. Wieśniak łatwowierny unikat tego mieysca podczas nocney ciemności; tysiączne przerażaiące wieści o nim rozsiewano; mówiono że głosy żałobne rozlegały się każdey nocy pokrytych iego ścieszkach. Gdy dąb wczasie zimowych wieczorów na wieśniaczym płonął ognisku, powieści te przedłużały czuwanie; ciekawość i boiaźń słuchały ich zukontentowaniem zmieszanym ze smutkiem; aż bladość pokrywała, lica dzieciństswa, i róże gasły na twarzy młodey wieśniaczki. Jednak mimo przestrachu coraz zwiększa się uwaga, a każden mimowolnie drżące po za siebie rzuca weyrzenie gdy wiatr zimowy ięczy lub grozi. Dolina Mortama godną iest wzniecać wieści podobne; gdyby zabobonny śmiertelnik o tak poranney godzinie, w mieyscu tym spostrzegł pośpieszne kroki Bertrama, mniemał by ze piekło dozwoliło umknąć krwawemu cieniowi zabóycy, a Wilfryd zdałby mu się bladą ofiarą przeznaczoną błądzić za iego krokami. XI. Lecz niemiędzy łatwowiernemu tylko mieszkańcami wiosek szerzą się te wieści uroione, niema stanu któren byłby wolen od tey umysłowey słabości. Serca tak staie iak śpiża, zatwardziałe iak marmur, nieprzystępne zarówno miłości i politowaniu, drżały iak giętka osina pod iey nieuchronnym wpływem. Bertram nie iednę dziwną powieść słyszał w mieyscu swego urodzenia, a dumna iego dusza niemogła przezwyciężyć taiemnych boiaźni wpoionych od lat młodzieńczych. W młodości pełney przygód, również uwierzył wszystkim podaniom których się nasłuchał, gdy wiatr zwrotników zaokrąglał posłuszny żagiel nawy, a xiężyc niebios indyiskich oświecał srebrnym promieniem swey tarczy straże nocne. Wówczas bowiem lubią rozmawiać żeglarze o przepowiedniach i cudach czarodzieyskich: ieden rozpowiada o tych wiatrach, które się nabywaią za pieniądze na Lapońskich wybrzeżach, i o wszechwładnym świstnieniu, które zwołuie nawałnice; drugi opisuie czarownicę, syrenę, ducha, płaszcz Eryka i ognie nocne; trzeci wspomina widmo okrętu, co się nagle iak meteor wśród burzy ukazuie: deszcz leie się potokami, spuszczaią maszt, żaden żagiel utkany ręką śmiertelną nie śmie walczyć z wściekłością rozhukanych żywiołów; sam tylko wśród walki morskich bałwanów z wichrami, piekielny statek, pruie spokoynie wody, i żaglami rozpiętemi burze wyzywa. Wówczas przelękły maytek ięczy na widok tey nieszczęsney przepowiedni śmierci czekaiącey go w morskich przepaściach. XII O tey godzinie uroczystey opowiadaią sobie także korsarze cichym głosem, cuda, których sami byli świadkami wylądowawszy na puste wybrzeża, gdzie Hiszpanie wykonywali swoie okrucieństwa, lub sami zostali ofiarą zemsty straszliwey. Rozboynik utrzymuie że słyszał nocą głosy płaczliwe, gdy w lekkim swym czołnie stał na straży w zatoce milczącey. Bolesne ięki wydobywały, się ze trzciny oświeconey xiężycem; drżący mimowolnie kosarz, nadaremnie szuka iakiey modlitwy w swoiey pamięci, i przeklina złowroźbą zatokę; a upragniony krwi i zdobyczów śpiew wietrzyku na inne wybrzeża, aby również uczynić mieyscem wieści podobnych. XIII. Tak w trzech wiekach życia swego, Bertam karmiony będąc temi mistycznemi powieściami, cały się niekiedy oddawał stłumionym wspomnieniom, które głos sumienia i zbrodnie w sercu iego obudzały. — Uczucie to prżerażało iego duszę, iak okropny okręt śmierci podczas nawałnicy; powstawał wówczas w lego sercu głos niemniey straszliwy, iak ięczem ofiary nieszczęsney na widok zabóyczego sztyletu. Może głos ten rozlegał się w iego łonie gdy rzekł do syna Oswalda: — „ Wilfrydzie, ten padoł nie iest uczęszcząny chyba gdy południowe słońce iaśnieie w [...]iuż widziaiem kodnak podwak [...] zważał naszę kroku goś co ba [...]Podwak [...] za skałą czy pniem drzewa: nic żeś nieuważał? Czy nas kto szpieguie, czy oyciec twóy zdradził moie zaufanie?... Gdyby to prawda była... — „ Nim Wilfryd obudził się z dumania wznieconego urocznemi myślami, nim mógł odpowiedzieć, Bertram przerywaiąc swą mowę straszliwym zakrzyknął głosem: „Ktokolwiek iesteś, stóy! „ i leci z dobytym żelazem. XIV. Szybki iak piorun co z [...] odrywa się, wyślizga zpod drżących nóg iego, i toczy się z łoskotem po przepaściach — Echo padołu daleko szerzy odgłos iego spadku podobny do grzmienia piorunu — Bertram więc zginał?... nie — gdy iuż życie miał utrącać, silne niezawiodło go ramie: nieporuszony zawisł u wierzchołka skały. — XVI. Wilfryd trzymaiąc się bezpiecznieyszych ścieżek spotykał niekiedy niezatarte ieszcze ślady łowców, które mu ułatwiały wstęp na górę. Długiemi zakręty przybył w mieysce gdzie Risingham wdarł się z takim niebezpieczeństwem; lecz iuz niebyłe tam śmiałego żołnierza — Wilfryd W dalszą puszcza się drogę, i wyszedłszy z boru znayduie się przed zamkiem Mortama. Zachwycaiący widok wówczas oczy iego czaruie. Słońce swemi promieniami złoci baszty wieżów i mszyste kamienie portyku. — Syn Oswalda podziwia się zwierzchołka pagórka nad Gretą, która z posępnych uciekając borów spieszy połączyć się z Teissą. Wolna pochyłość doliny sprzyia spokoynym falom, które świt poranny barwi odcieniem purpurowym. Woda płonić się zdaie iak młoda dziewica która wychowana w cieniach klasztoru zbliża się do ślubnego ołtarza — Radosne śpiewy dzierlatki, kosa i skowronka głoszą obu rzek połączenie. XVII. Lecz nadarernnie powietrzne śpiewaki, miłe swoie rozwodniły pienia; nadaremnie pawabna iu- trzenka obiecywała dzień czysty i pogodny; ni wstaiące słońce, ni śpiewy ptasząt rozweselić niezdołaią milczącego zamku Mortama- — Odzwierny niestoi iuz iak dawniey pod sklepieniem portyku; poddani niegromadzą się przed zamkową brama; niesłychać wesołych śpiewów młodey dziewczyny zaczynaiącey pracę poranną: wierne brytany nieszczekaią na pustym podwórzu, a niecierpliwy rumak, nieskarza iuz głośnym rżeniem opieszałości koniuszego — Cieniste przechadzki, użyteczne drzewa ogrodu również są zaniedbane; wszystko świadczy niebytność pana, wszystko stawia widok nieładu i opuszczenia — Na pocisk strzały, dwa rozłożyste wiązy, splataią swoie i gałęzie, iakby kryiąc zasłoną zieloności samotne zmarłych schronienie. Liście chylą się iak skle- pienie nad grobowcem mnogiemu ozdobnym herbami, i napisami w gotyckich literach — Tam Wilfryd napotyka swego towarzysza trudem znużonego i dumaiącego w dzikiey postawie nad grobowcem. XVIII. — „ Zniknął — rzekł mu Bertram — zniknął iak widmo po za tym grobowcem. W tym samym mieyscu zawsze myśliłem że Mortam zakopał skarby zgromadzone na wybrzeżach Indyiskieh. Prawda ie starzy powiadali słudzy, iż w tym mieyscu pogrzebana była, zbyt długo opłakiwana iego małżonka; lecz podobniey do prawdy że inne miał przyczyny tak surowo Zakazywać, aby nikt nieośmielił się iść za nim, wówczas gdy z stę pował do tey podziemney pieczary. — Znałem iednego starca sternika gdym był na okrętach Morgana; on nam często podczas biesiady rozprawiał, o Raleighu, Forbisterze i Draku, sławnych i nieulękłych żeglarzach, którzy ostrzeni swych mieczów, umieli dumnego Kastylańczyka ogołacać z iego złota. Towarzysze — powtarzał nam ten doświadczony starzec — niepowierzaycie nigdy ani dowódzcy, ani przyiacielowi części waszego łupu, lecz poszukaycie iakiey samotney ustroni, gdzie pochodnia xiężyca bieli opuszczone kości — tam wykopcie mogiłę, złóżcie w niey bogactwa, i straż ich powierzcie cieniom zmarłych — Wierni stróże bronić iey będą na zawsze, byleby urok iakowy zmuszał ich do tego — Jeślibyście podobnego znalesć niemogli mieysca, zabiicie nie- wolnika lub więźnia, na ziemi która kryie wasze skarby, i rozkażcie krwawemu iego cieniowi aby straż nocną odbywał nad samotną mogiłą. — Tak mówił ten mądry żeglarz... Widzenie które miałem tego poranku, świadczy mi prawdę iego wyrazów. „ XIX. Wilfryd słysząc tę dziwaczną powieść uśmiechnął się z litości; lecz zadziwiony ze żołnierz tak dziki wierzyć mógł baśniom podobnym prosił Bertrama aby mu opisał kształt widziadła które ścigał — Władza owa taiemna która często zwalczona lecz nigdy zupełnie stłumiona, kryie się w sercu zbrodniarza, gotowa zawsze podeyść go lub zmusić czarodzieyskim urokiem do odkrycia mimowolnie swoiego prze- stepstwa; władza ta obudziła się nagle w duszy Bertrama, gdy odpowiadaiąc Wilfrydowi zapomniał! że mówi przed świadkiem — „Widmo miało postać Martama — Pognałem iego hełm i pióropusz, czerwony, iego postawę, i rysy iego twarzy... Był to Mortam taki iak wówczas gdym go zabił w zamieszaniu walki.. — Tyżeś go zabił? — przerwał Wilfryd — ty! — „Bertram spostrzega że uczynił wyznanie taiemnicy: dumnie podnosi głowę, i całą śmiałość odzyskuie — „ Ja — powiada, tak iest ia sam. — Zapomniałem młodzieńcze, żeś był nieświadomy spisku — Lecz ponieważ wyrzekłem niezaprę ani mego czynu, ani słów moich. Zabiłem go w nagrodę iego niewdzięczności — Tak iest, oto ręka. z którey poległ Mortam. „ XX. Wilfryd którego tkliwe i nieśmiałe serce, nieukształconym było, do przypadków i czynów woiennych, Wilfryd unikat trudów i niebezpieczeństw; lecz iako syn Muzów żywił taiemny płomień szłachetney odwagi — Niesprawiedliwość, podstęp i zbrodnia oburzały iego duszą — Natura nieudzieliła mu sił potrzebnych aby bez wzruszenia znosił znoie, boleść i niebezpieczeństwa; lecz gdy go święta zapalała sprawa, wówczas ukazywał się wyższy sam nad siebie — W bohatyrskirn więc uniesieniu rozpaczne na Bertrama podnosi ramie, obala go na ziemię, i miecz z pochwy dobywa — „Nędzniku! krzyczy, gdyby wszyscy czarci którym twoiąś zaprzedał duszę na pomoc ci pośpieszyli nieuydziesz moiey zem- sty... Do mnie lennicy Mortama, póydźcie pochwycić zabóycę waszego pana!—” XXI. Bertram zdziwiony, chwilę zostaje nieporuszony, iakgdyby siła iakowaś nieznana śmiałość iego zwalczyła. Nadzwyczaynie się iemu wydaie aby młodzieniec tak słaby i nieśmiały ważył się podnieść ramie na straszliwego Risinghama — Lecz gdy uczuł się uderzonym śmiałą iego prawicą, obudził się z osłupienia rozbóynik — Wyrwać miecz Wilfrydowi i powalić go na piasku, dziełem było iedney chwili.... Chwila ieszcze a tenże miecz, zwrócony na syna Oswalda, miał mu cios śmiertelny zadać... lecz gdy Bertram iuż go chciał topić w łonie swoiey ofiary, i zakończyć życie wraz z miłością iego nieszczęśliwą, nagle rycerz iakowyś się pokazuie; zastawia miecz swóy wydobyty, odbiia cios śmiertelny, i staie między; Wilfrydem i dzikim iego wrogiem. Już miecz włożył do pochwy, samo bowiem skinienie iego ręki, i głos rozkazuiący, przerywaią tę nierówną walkę. — Każe oddalić się Bertramowi —.. „Idź i pomnii o skrusze, póki czas ieszcze... Nieprzydaway nowey zbrodni do wszystkich twoich występków. „ XXII. Niemy z niepewności i zadziwienia, Bertram mniemał że uyrzał widmo. Głos to Mortama, wyniosła iego postać, orle oko, marsowe iego spoyrzenia, wyraz rozkazujący, dzielna prawica, i włosy z siwiałe w walkach; to Mortam isto- tnie... Tysiące myśli snuie się w sercu Bertrama i zgrozą go strupnia. Mimo łatwowierności, z ciężkością przekonać się moie, że cień Mortama stoi przed iego oczyma; lecz ieśli to wódz iego istotnie wrócony do życia, iakiż upiór grobom wydarty straszliwszy być może iak przyiaciel znieważony? — Ow wyraz wyższości któremu lat tyle Risingham był uległy, wówczas gdy Mortam wiódł hufce swoie do boiu; wyraz ten sam iuż go posłusznym czyni: odwraca w ziemię spuszczone oczy i wolnym oddala się krokiem; zatrzymuiąc się czasami ogląda się iednakże iak brytan co na rozgniewanego warczy pana — Lecz nagle daleki tentent nadieżdzaiących rycerzy słyszeć się daie, a Bertram niknie w ciemnościach doliny — Opiekuńczy woiownik zniknął także zapuszczaiąc się w południowe bory, zostawiwszy wprzódy swoie rozkazy Wilfrydowi — „Niepowiaday nikomu że Mortam ieszcze żyie”. XXIII. Wyrazy te brzmiały ieszcze w uszach Wilfryda i trwogę w nim o budzały, gdy rumaki które chwilę temu oznaymiło echo, zbliżyły się a młodzieniec uyrzał grono rycerzy i oyca swego na czele, spieszących przed zamek — „Zkąd ta bladość, synu — rzekł Oswald — gdzie Bertram ? poco ten miecz dobyty?” — Honor niedozwolił Wilfrydowi odkryć taiemnicy Mortama, odpowiedział więc krótko — „ Bertram uciekł; zdrayca sam się przyznał do zabóystwa swego pana — Uniesiony zniewagą wyzwałem go, ieszcze trwała nasza walka gdy na głos waszego zbliżania się Umknął nikczemnik. „ Wzrok Wikliffa wyraził nadzieię zmieszaną z występną boiaźnią. Zimna bladość pokryła iego czoło, a drzące usta wyrzekły te wyrazy: XXIV. „Bertram zabóyca.... Wszak Filip Mortam zginął w zamieszania bitwy... Czy Bertram, czy ty, marzycie, synu! Lecz chociażby prawdę wyrzekł, nadaremnie byłoby ścigać go... Niechay ucieka, sprawiedliwość śpi w czasie woien domowych. „ — Młody woiownik stał przy boku Wikliffa; był to paź walecznego Rokeby, niewiedney iuż doświadczony walce. — Przybyły tegoż por ranku do twierdzy Barnardu w ważnym poselstwie, towarzyszył Wi- klifowi aby otrzymać to co żądał Pan iego — Czarny iego rumak, którego powiewną grzywę biała uroszała piana, nie z taką pychą oburza się na hańbiące go wędzidło, iak młody Redmond, wzdrygnął się na zimną odpowiedź Oswalda. — Przygryza wargi wzywa swego opiekuńczego anioła, i dłużey stłumić niemogąc zniewagi, zawoła: XXV. — „ Tak iest widziałem iak padł Wódz ten waleczny — kula tego zdraycy pozbawiła go życia, właśnie w chwili gdy w młodzieńczym zapale chciałem miecz móy zmierzyć z bronią Mortama. I myż uyiść dozwolimy zabóycy wodza równie walecznego iak wspaniałomyślnego ? — Nie! przysięgami nie! Nim słońce osuszy rosę na murawie, która wskaże nam siady iego kroków, zdradziecki Risingham będzie brańcem naszym, lub padnie pod naszemi razami.... Uderzcie na gwałt we dzwony, niechay ten ogdłos zgromadzi poddanych — Wy przyiaciele moi zepniicie rumaki ostrogami, i bór ze wszystkich stron otoczcie; lecz ieśli choć ieden iest między wami, któren czci pamięć Mortama, niechay z konia zsiada i zamną śpieszy! Jeśli was moie niewzruszy wezwanie niechay przestrach i wstyd zhańbi wasze miecze; niechay podeyrzenie sławę waszą splami. „ XXVI. Rzekł, i zsiadł z rumaka — Dwudziestu rycerzy towarzyszących Wikliffowi stoi w gotowości iść za nim, nieczekaiąc rozkazów swoiego Wodza — Redmond, odpina ostrogi, płaszcz zdeymuie, zakłada zapas swoie pistolety, i zapuszczaiąc się w bór za śladem Bertrama. przywołuie za sobą woiowników. Oswald ośmielił się zaledwie na te stów kilka, które wyrażały podłe iego obawy: — — „Ja również mam podeyrzenia... tak iest, ścigaycie zabóycę.... Biegniicie... lecz nienarażaycie się napróżno, walcząc z zabóycą w rozpaczy, któren drogo życie swoie wam zaprzeda — Skoro Bertrama uyrzycie daycie ognia do niego... Pięćset sztuk złota obiecuię temu kto mi głowę iego przyniesie. „ XXVII. Rycerze biegną z pośpiechem opanować wszystkie przeyścia bo- ru — Echo szerzy daleko głośne wołanie Redmonda; obok niego bieży Wilfryd, drzący z gniewu i zazdroszcząc w szlachetnym zapale marsowey iego odwagi, i nabytey sławy — Lecz Oswald, dziedzic Mortama, gdzież iest ? on którego honor, prawa i krwi związki wyznaczaią za naypierwszego śmierci iego mściciela ?.... Oparty o pień wiązu, głową nachyloną, z założonemii rękoma, drży w nayokropnieyszey po grążony obawie. Oczy wlepił w ziemię, i baczne ucho nadstawia na głos naymnieyszy błąkaiący się w powietrzu, gdyż każda chwila grozi mu straszliwym oskarżeniem. XXVIII. Cóż go obchodzą iasne słońca promienie, złocące bogatemi od- cieniami liście i trawki po dolinie. Wszystko ca go wokoło otacza zdaie mu się kręcić w ruchu nieprzestannym; iak na morzu burzliwym które słabo xiężyc oświeca, wszystkie oddalone przedmioty pogrążać się zdaią w czarnych odchłaniach. — Cóż mu z tęgo ie Panem stanie się tych pięknych włości, tego zamku, uwieńczonego basztami, tych wzgorzów, tey bogatey doliny, którą upięknia i złoci słońce, tych skarbów które tak długo byty celem iego chciwości? Wolałby w tey chwili zamkniętym być w czarnych więzieniach Blakenburnu, gdyby tylko tym kosztem, otworzyć śmiertelny grobowiec Mortama, i zwrócić go do życia. — Zmuszony odpowiadać na częste pytania poddanych, których gromadzi rozgłos dzwonów, nieśmie odwrócić głowy, nie śmie przesiać w niebo błagaiącego spyrzenia; lub w domiarze rozpaczy, wzywać litości piekieł, aby go śmiertelnym ugodziły razem, i zakończyły życie wraz ze. zgryzotami, XXIX. Lecz upływaią chwile śmiertelney niepewności; ci wszyscy, co w pogoń poszli za Bertramem, wracaią zwolna, znużeni. Wilfryd przybywa ostatni, i oznaymia że wszelki ślad Risinghama zaginął, chociaż Redmond przebiega ieszcze bez nadziei bory Bringalu. O iak straszliwe przeklęstwo cięży nad ludzkim rodzaiem! iakie wszechwładna tyrania iedney namiętności, wkrótce nad drugą bierze górę! Zgryzoty iuż opuściły serce Oswalda; chciwość i pycha znowu, nad nim objęły panowanie; a rozpraszając dręczącą go zgrozę, tę mu odpowiedź podaią na wieści syna. XXX. — „ Póydź synu, niech Redmond bory przebiega iak wyżeł w łowach ćwiczony; a ieśli wyśledzi wilka w legowisku, mało mnie obchodzi los walki, między nim a Risinghamem.... Nim, odpowiesz, słuchały mnia zbyt ufny młodzieńcze! Piękna Matylda tak surowa dla ciebie, innym okiem widzi tego śmiałego kochanka, tego przybylca Erynu. Chwali twoie płaczliwe Ballady, i nagradza ie łagodnemi wyrazy; gdy trudna w przechodzie znaydzie się ścieszka, ona żądza lub przyimuie pomoc twoiey ręki, a uni- ka ramienia Redmonda, lub ie przyimuie z udaną obojętnością, gdy ią do tego przymuszą naglące iego proźby: lecz taiemne iey duszy wzruszenia, malują się w spuszczonym oku i zapłonieniu pokrywającym nagle iey lice. Gdy go śpiewaiącego, usłyszy zwolna wsuwa się po za krzaki; i lubo mu naymnieyszey niedaie pochwały, oczy iey wyrażaią słodkie zachwycenie duszy. Wierzay mi Wilfrydzie to są pewne dowody... Lecz przestań wzdychać iak słaba kobieta, i oczy z łez ocierać.. Matylda ieszcze twoią być może, ieśli usłuchasz przyiacielskiey rady Oyca. XXXI. „Zaledwieś z zamku wyruszył; gdy z pierwszym iutrzenki pro- mieniem, nadbiegły prawdziwe wieści o bitwie pod Marstonem. Waleczny Kromwell zmienił postać losu; i dzięki iemu, zwycięstwo zostało udziałem dobrey sprawy. Dziesięć tysięcy nieprzyiacielskiego rycerstwa padła aa placu. Xiąże Rupert i dumny Hrabia Newkastlu pierzchnęli... Pyszna owa szlachta, niegdyś tak harda, teraz zmuszona iest okupywać własną wolność i włości swoie opłacać. Po między brańcami moiey zwierzonemi straży iest Rokeby. Paź iego Redmond, przybiegł mnie uprzedzić ie dziś- ieszcze przybędzie do Barnardu warowni. Drogo kosztować go będzie okup, ieśli Matylda niestanie się powolną na twoie żądania! Jdź więc do niey, i miey odwagę: korzy- stay z chwili gdy dusza iey chwiać się będzie między nadzieią i boiaźnią; w tey niepewności nayłatwiey uwieść serce kobiety... „ PIEŚŃ TRZECIA. I. Błądzące na ziemi i powietrzu, zwierząt i ptastwa gromady, szanuią w swoim obżarstwie podobne sobie istoty. Natura uświęcaiąc związki rodzinne, obcy im tup przeznaczyła. Lotny sokoł krąży w powietrzu szukaiąc dzikiey kaczki po nad brzegami ieziora; pies gończy czatuie na lisa przy wyiściu z iamy; rączy wyżeł pierzchliwego ściga zaiąca; orzeł unosi w szponach młode iagnie, a wilk pożera owcę: nawet tygrys okrutny i dziki niedźwiedź oszczędzaią swoich współbraci w pustyniach i borach. Człowiek sam ieden gwałci dobrotliwe natury ustawy, i ogłasza się wrogiem człowieka; wynalazł straszliwe woyny podstępy, niespodziane napady, udaną ucieczkę, i zdradzieckie zasadzki. Przekleństwo Nembrodowi, synowi straszliwego Kutha, któren naypierwszy wynalazł sztukę woiowania! II. Gdy Indyanin usłyszy szelest śledzących iego kroki, a widzi się ieszcze dalekim od lasu gdzie naród iego obozuie, wszystkich probuie podstępów aby uniknąć grożącego mu niebespieczeństwa. Niekiedy chroni swą głowę w trzcinie moczarów, niekiedy zwiędłym liściem pokrywa ślady swych kro- ków, po dolinie zwilgoconey rosą. Risingham większey ieszcze użył zręczności aby uniknąć spotkania Redmonda, gdy groźny głos młodzieńca doszedł iego uszu. Przepędziwszy młodość swoię w Redesdalu, nauczył się wszystkich sztuk mieszkańców tey doliny, których żądza zdobyczy uczyniła naypodstępniey-szemi z ludzi. Skoro tylko głos trąby i szczekanie gończych rozlegną się po wzgórzach Rooken Edgu i Redswairu, zwiastniąc zbóycom, że rycerstwo z Lindedalu przybyło ukarać ich zbrodnie i rozboie, umieią oni ówczas dostać się bezpiecznie do swego schronienia. Bertram w ciągu swego życia obfitego w przygody, często korzystał z tych nauk odebranych w dzieciństwie. III. Często w dalekich krainach korzystne zbierał owoce swey biedney młodości: delikatność słuchu, bystrość spoyrzenia, spieszny namysł w chwili niebezpieczeństwa, lotną szybkość biegu, ktorą daleko po za sobą zostawiał chyżego Karaiba; nadzwyczayną siłę w przeskakiwaniu przepaści, wdzierania się na skaty, przebywaniu wpław rzek wezbranych; żelazne zdrowie, zdolne wytrzymać wszelkie zmiany powietrza, trudy naydłuższe i straszliwe głodu męczarnie: wszystko to czyniło go zdolnym wieść życie korsarskie, i zbawiło nieraz od nieuchronney śmierci tak na ziemi iako i na morzu, również w dzikich stepach Arawaku, iak burzliwych Platy wybrzeżach, gdzie nieraz zemstę Kastylską wyzywał. To co mu tyle razy posłużyło w woynach Indyiskich ocala ieszcze dni iego nad brzegami Grety. IV. W tey naglącey chwili niebezpieczeństwa okazał naydowodnicy swoie męstwo, i swą przebiegłość: Niekiedy taynym przesuwa się krokiem, a potem nagle przeskakuie przestwór ogromny; niekiedy skreśla w swoiey ucieczce zakryty labiryntu, i zwraca nazad swe kroki, aby niepożytecznemi uczynić ślady, które wytłoczył na darni. — Wdarłszy się na sterczące grzbiety skałów, dla oszukania oka co go śledzi, puszcza się nagle za biegiem rzeki, którey ryczące fale, tłumią echo iego stopień. Lecz się zbliża do końca boru, słyszy rżenie koni, widzi połysk włocz- niów: ieśli się w gęstwinę zapuści spotka Redmonda i iego towarzyszów obiegaiących krzaki naymnieysze, iak gdyby dziką śledzili zwierzynę. — Zabóyca podobny w ówczas tygrysowi, któren otoczony sieciami łowców, iskrzących się oczu w żadną niemogąc zwrócić stronę, aby nieuyrzał błyszczącey broni i rozpalonych pochodni, gotów iest w swoiey wściekłości rzucie się na łowce, rumaki i sfory. Tak Bertram czeka chwili, aby uderzyć na swoich wrogów: lecz częściey zastraszony tygrys Szczękiem broni i wołaniem myśliwców, ucieka, i w naygęstsze kryie się knieie; tak Bertram rospaczny zawiesza zamysł, i nieruchomy staie w chrościnie, twarz sobie zakry waiąc, aby go niezdradziły iskry iego oczu. V. Gdy stał ukryty w gęstwinie, poznał Bertram, co za śmiały młodzieniec ściga iego kroki, i przodkuie wrogom. Baczne nadstawi ucho na łoskot naytmnieyszy, wdziera się na każde wzgórze, aby daley mógł zasięgnąć okiem, i zanurza miecz dobyty w każde krzakami porosłe rozpadliny. Zabóyca poznał Redmonda po błękitnym oku i mnogich pierścieniach powiewnych włosów; głos iego, twarz, postać cała mówią mu ie Redmond zawzięcie go szuka. Nigdy paź tak czynny ni bardziey marsowey postawy nieszedł pod sztandarem woyny. Jednak ułożenie iego skromne lecz męzkie, godne iest być ozdobą dworu królowey. Łatwo znaleść płeć pięknieyszą, gdyż Redmond narażał się na skwary słońca i burz gwaltowność, od których twarz iego ogorzała; lecz rysy iego szczęśliwie wszelkie wyriżały uczucia; czy powabney oddawał się wesołości, czy czoło iego było zachmurzone, ogień spoyrzenia, i pałaiące policzki oznaymiały zapał syna Erynii... Każde uczucie malowało się na iego licach czarownym wyrazem. Prętki zasmucać się wraz z boleścią i niedolą, zatapiał się niekiedy w dumaniach niespokoynych duszy, kiedy się chwieie niepewna między radością i smutkiem, nieśmie oddać się nadziei, i wpada raptownie w nayodmiennieysze uczucia; dziwny stan któren podoba się młodey dziewicy, wtedy nawet gdy go nieśmie nazwać imieniem miłości: iakakolwiek wreście myśl wzruszała Redmonda, małowała się w rysach iego ruchomych z wdziękiem zawsze nowym. VI. Redmond dobrze byt znany Risinghamowi, któren zdziwił się widząc iak rycerska gromada grożąca pomszczeniem śmierci Mortama, prowadzona była od nieprzyiaciela samegoż Mortama; gdyż nigdy dusza iego niedoznała tey szlachetney boleści, która łzy wyciska nad nieszczęsnym losem wspaniałomyślnego nieprzyiaciela; mniey ieszcze znane mu było uczucie sprawiedliwości, które uzbraia nasze ramie w sprawie niegodnie znieważonego współzawodnika. Lecz niebyła to chwila tym oddawać się uwagom; iaka bądź przyczyna uczyniła Redmonda mścicielem Mortama, podwakroć iuż tak się zbliżył do Bertrama; iż ten zagrzęzły w gęstwinie iak dzika zwierzyna ścigana od łowca, podwa- kcroć iuż; gotów byt wyniść na niego, i utopić sztylet w iego sercu. Gałęzie poruszone szybkim biegiem młodzieńca, oślizgaiy się z głuchym szelestem po czole zabóycy: lecz nagle Redmond w inną rzuca się drożynę, a zgięte gałęzie same się z szmerem prostuią; Bertram głębiey się ieszcze zapuszcza w zarosłe. Tak gdy myśliwiec Jndyiski obiega krzaki, wąż w kłęby zwinięty, śledzi. go iskrzącym okiem, gotów gdyby go nieostrożna dotknęła noga, troiste wypuścić żądło, i iadowitą zadać ranę; lecz skoro się łowiec odwróci, gad długie swoie rozwiia pierścienie, i pełzaiąc po gęstey trawie stepu w pewnieysze zapuszcza się pustynie. VII. \Słysząc iednakie pozasobą donośne krzyki ścigaiących go rycecerzy i groźby Redmonda, które wiatr w powietrzu unosi, dziki Bertram sam mówił do siebie. — „ Redmondzie O’ Nealu! Ach gdybyśmy mogli sprobować się bez innego świadka nad tę skałę nieruchomą, i ten dąb rozłożysty... Głos twóy co szerzy te śmiałe wezwanie, po raz astatni budziłby echa! głos ten niełu. dziłby iuz więcey słodkimi przysięgi młodą dziewicę, która ich z, lubością słucha! „ Grożące odgłosy słabną nakoniec, i ucichaią zupełnie. Powstał rozboynik, i widzi się samotnym w borach Skargillu: iuż tylko o iego ucho obiia się rzewliwa skarga gołębia, i szmer iednostayny wo- dów Grety; widzi tylko stonce iak swemi promieńmi złoci samotną dolinę. VIII. Długo w milczącey postawie słucha z niespokoynością i nogą gotową do ucieczki, nieśmieiąc pomimo utrudzenia, zażyć choć chwilę spoczynku..., Wszędzie głęboka cichość panuie... Kładzie się nakoniec Bertram na wzgórzu okrytym gęstym i czerwonawym wrzosem, gdzie dzwonki błękitne, mech i woniejący tymianek rosną, zmieszane. Znużony trudem, pro wadzi roztargnionym okiem za biegiem wód Grety, która niekiedy znika pod drzewami cieniącemi iey brzegi, a niekiedy błyszczy przy słońca promieniach; złote iey fale przeskakiwać zdaią się ze skaty na skałę, przewyższaiąc bogatą barwą kosztowne kamienie góry, zwaney koroną. Albionu. Lecz wkrótce utrudzony zważaniem fali uptywaiących, oczy podnosi, i wzrok zatrzymuie na przeciwnym brzegu, gdzie skaty ogromne, iak baszty wznoszą się z pośrodka krzewin i chróstów. Jedna naywyższa panuie innym opokom, i aż pod stońce wznosi swóy szczyt naieżony głazami; leszczyna, świerk grobowy i tysiącznych barwów powoie, wieńczą iey, granit poorany burzami; a u stóp spadzistych, kamienie oderwane z iey barków przez czas lub gromy, powleka zielony płaszcz wrzosu. Surowa wspaniałość tego obrazu zatrzymała chwilę zdziwione oko posępnego Bertrama. IX. Pogrążony w dzikich dumaniach, przywodził sobie w duszy, dziwne owe widziadło, daremną swoię zdradę i zabóystwo swego Pana, zbrodnię tak straszliwą, mniemał, iż przerywa grobów nawet spoczynek. Dumał także o Redmondzie, o tym Redmondzie tak zaciętym w iego ściganiu, i wyobrażał sobie ie zdradziecki Oswald cenę na głowę iego położył, aby sam ogarnął skarby Mortama. — Potróyną i rychłą zaprzysiągł otrzymać zemstę; ze śmiałego Pazia, z Wilfryda, a szczególniey z iego oyca. Jeśli w tym usposobieniu umysłu (iak stare głoszą podania, czczone w tych wiekach prostoty)nieprzyiaciel rodu ludzkiego korzystać może, z uczynionego iemu wezwania; znaydował się; na brzegach Grety, gotowy nędznik, coby się miewahał zaprzedać swą duszę aby pewną usyskać zemstę. Lecz napróżno w swoiey wściekłości, okrutny Bertram wywierał groźby najstraszliwsze, iakiekiedykolwiek rozległy się wprzepaściach piekielnych; żaden złowróźby obłok cieniem swe im niepokrył krzewin lasu, żaden grzmot podziemny nie zatrząsł ziemią: znane iuz; czartowi było serce zabóycy, i wzgardził próżnym kusić go podstępem. X Wśród pomysłów zemsty burzących duszę Bertrama, wspomnienie na widmo rycerza umysł iego obłękiwało.... Byłże to sen? lub widział że rzeczywiście tego samego Mortama, którego zabił; iedynego człowieka na całey zie- mi na widok którego drżał?... Gdy oczy ciągle maiąc w skaty wlepione, szukał odgadnąć taiemnicę tego zjawienia, nagle ślizgneła światłość na wodzie, iak połysk miecza, lub ostrza włoczni. Porwał się raptownie Risingham gotów do boiu; lecz wroga żądnego nie widzi słyszy tylko iak wprzódy ięczenię gołębia, i szmer bystrych fałów Grety; widzi tylko, drzewa samotne na których promień słońca spoczywa. Powiodłszy więc okiem w około siebie iak lew roziadły, znowu kładzie się na wrzosach. — Pewnie to — pomyślił sobie — promień słoneczny odbił się o pierzchliwe fale, — I iuż nanowo pogrążał się w marzeniach, gdy o kilka kroków, głos iakiś na niego zawołał: „ Bertramie! witay nad Grety brzegami! „ XI. Natychmiast Bertram porwał się do miecza; lecz go wsunął nazad, w pochwę poznaiąc kto go wola. Jednak podeyrzliwy, o kilka cofnął się kroków, ‘odpowiadając: — „ Tyżeś to Gwido Denzil! ciebież to spotykam w borach Skargillu? — Lecz wstrzymay się chwilę; powiedz czy iak przyiaciel lub wróg przybywasz? — Rozeszły się ‘ wieści, że Denzil haniebnie był wygnany z szeregów Rokeba” — „ Tak iest, — odpowie Denzil — zniewagę tę winienem Redmondowi O’Neale któren doniosł Panu swemu żem złupił poddanych iego w Kaworey i Bradforcie — przeklęty niechay będzie ten śmiały młodzik! lecz mało mnie doznana obchodzi obelga — Nie mnie narażać się na niebezpieczeństwa woy- ny którey wszystka korzyść, bogaci tylko wodzów. Lec. z dla nas obydwóch szczęśliwa gotuie się przyszłość, ieśliś ty zawsze tem śmiały Risingham, co mi niegdyś nocą dopomógł skraść koźle w zwierzyńcu Rokeba — Cóż na to odpowiadasz?” — „ Wytłumacz mi twoie, zamiary — rzekł Bertram — nielubię taiemnic ani niepewności „ XII. — „ Posłuchay mnie więc — rzecze Gwido — Z tąd niedaleko znayduie się banda moich walecznych ;. i wiernych towarzyszów; pozbierałem ich z żołnierstwa stron obydwóch. Zdało się nam bowiem rozsądniey woynę naszym sposobem, prowadzić, niżeli na polu bitwy ducha wyzionąć za kapłanów 1 lub króla — Jużeśmy poczynili na- sze układy, brak nam tylko wodza aby nas na wyprawy prowadził. Tyś na biedne skazany życie, ścigany iesteś iako zabóycą Mortama i cena iest położona na twoią głowę — Tak nas przynaymniey uwiadomili nasze szpiegi, co przebrani obiegali dolinę — Póydź złączyć się znami — Niezgoda grozi naszemu państwu powstaiącemu, każden znas równemu sobie posłusznym być niechce, lecz któż nie rad będzie wypełniać rozkazy takiego iak ty wodza?” — XIII. — „ Chwilę dopiero — mówił sam do siebie Bertram — chwilę zemsty upragniony wzywałem piekieł na pomoc, i piekło mnie wysłuchało. Dowodzić tak odważ- nym na wszystko żołnierzom, nie iestże to pewną osiągnąć zemstę? Gwido wszelkich zbrodni świadomy? mógłby mistrzemi być ieszcze Lucyfera. Zgoda więc, niechay ci rozbóynicy staną się narzędziem moiey zemsty — Przyimuię twoie ofiary — rzekł głośno — powiedz mi tylko gdzie są twoi towarzysze” — Z tąd niedaleko — mówi Gwido Denzil — idźmy za biegiem rzeki, którą przeydziemy tam gdzie widzisz szczyt tey dzikiey opoki. — „ Idź naprzód, rzecze Bertram; — trzymaymy się na ostrożności, pomyślił; Gwido Denzil świadomy iest zdrady. „ — Poszli za biegiem Grety, przebyli iey wody, i na przeciwnym brzegu uyrzeli mieysce wskazane? od Denzila — XIV. Bertram głuchy usłyszał łoskot któren, wychodzić zdawał się ze wnętrznościów skały; lecz gdy Gwido odgarnął gęste gałęzie krzewin i cierniów, obrastaiących ią w koło, uyrzał wążkie weyście do iaskini wykute w kamieniu, i podobne do drzwiów pustelniczey celi — Pierwszy wszedł Denzil, postępował za nim Bertram, i coraz wyraźniey słyszał szerzące się glosy huczney wesołości — — Posępna ta pieczara wykopaną niegdyś była od wieśniaków. Bory Bringalu i Skargillu, kryią po dziś dzień nieiedną podobną iaskinię, dawne górnictwa zabytki; lecz gdy woyna przerwała prace wieśniacze, kopalnia ta opuszczona, stała się schronieniem i warownią Denzila, i iego rozbóyniczey tłuszczy. przychodził występek zagłuszać swoie sumienie w zbytkach wyuzdaney biesiady; a nie wstrzemięźliwość, córa zbrodni, na lichym usypiała łóżu, trzymaiąc ieszcze W ręku wypróżnioną czarę — Znaydowała się tam i zgryzota, co rozżalone oko zwraca, lecz niestety niewcześnie do przeszłości — Napotkały by się ieszcze wśród tey dzikiey uczty, boleść, boiaźń i bluźnierstwo oskarzaiące w obłąkaniu niebiosa o własne występki. Bertram gdy wszedł w tę rozbóyniczą iamę, wydawał się iak król ciemności, odmalowany od nieśmiertelnego spiewaka nieszczęść Adama. XV. Uciszono się na chwilę; lecz w krótce głośnieysze rozległy się krzyki na powitanie nowego wo- dza - Przypatrz się rozbóynikom przy migaiącym światełku lampy walczącym z, czarnemi wyziewy lochu podziemnego! Jak występek wyrył na tych bladych czołach znamię potępienia! na niektórych iednak nie tak głębokie pozostawiał ślady. Spoyrzyi na tego wybladłego młodzieńca, któren w dzieciństwie pychą, był matki, i nadzieią zbyt powolnego oyca... Patrzay iak stoi oparty o wilgotne sklepienia. „ obrazy lat młodzieńczych przesuwaią się w iego duszy, zdaie się iemu że widzi rodzinną chatę leżącą nad cienistemi Teissy brzegami; mniema błądzić w sród zachwycaiącey Winstonu krainy, i. w chwili gdy zmieszać się ma zgronem wesołym tańczących wieśniaczek, łza rosi iego powiekę... Lecz śmieszna powieść lub grube żarty, obudziły huczny śmiech iego towarzyszów, wołaią go, gdyż on z całey gromady naylepiey umie zanucić śpiew radosny i wzbudzić wesołość — Przerwane marzenia zapomniane iuż zostały, z udaną śmiałością zbrodniarza co rozpacz przezwyciężył, rozkazuie ażeby puchar obszedł koło biesiadników, aż dopóki zupełnie niezatopi w winie przemagaiącego żalów uczucia, a w krótce stawszy się znowu duszą uroczystości zacznie Swoie śpiewy. Muza na gruncie naydzikszym kwiaty ieszcze znayduie- lecz te kwiaty rozsiane wśród czerniów i chwastów same się w krótce staią nieużyteczne i dzikie. — Spiewa.... Echo iaskini pieśni iego szerzy; lecz wyraz iego głasu oddycha ieszcze goryczą dręczących go zgryzot: XVI. BALLADA EDMONDA. W mam iednego poranka, Z starego zamku krużganka, Miły iak wiosny zefiry Usłyszałem głos Elwiry: — „ Łąka się pięknie zieleni, Pod iaworem pełno cieni, I chłód przyiemny powiewa. O iakbyin była szczęśliwa Gdybym „ Edmondem samotnie Przybywała tu stokrotnie, Po nad strumyka brzegami Wieńcząc mu skronie kwiatami — „ — „ Młoda piękności, daremnie Chcesz kochanka szukać wemnie, Nieznasz ty życia błędnego W śród knieiów lasu czarnego W nagrodę czułey miłości Wyznać ci muszą skrytości... „ — „ Gdzie miły zefir powiewa O iak bym była szczęśliwa Gdybym z Edmondem samotnie Przybywać mogła stokrotnie, Po nad strumyka brzegami Wieńcząc mu skronie kwiatkami Po rogu twoim myśliiwym, Po rumaku niecierpliwym, Poznaię lasów strażnika; Co gdy ciemność nocy znika, A dzień w borach błyśnie błogi, Dmie po knieiach głośno w rogi... — „Mylisz się drogie kochanie, Czarna ledwie noc powstanie, Ja gdy ziemię cień odziewa... „ Na to mi ona znów śpiewa. — „ Gdzie miły zefir powiewa O iakbym bym była szczęśliwa Gdybym z Edmondem samotnia Przybywać mogła stokrotnie, Po nad strumyka brzegami Wieńcząc ma skronie kwiatami. Po zbroi, po mężnym twym kroku Szlnchetney. stali u boku, Widzę mężnego rycerza, Co bronią, waleczną zmierza... „ — „ Nieznam ia woienney wrzawy, Ni serce me biło dla sławy, Choć me ramie pełne męztwa, Zawsze zdobywa zwycięstwa. Niestety znam tylko nędzę, W ciemności dni moie pędzę, W niebezpieczeństwie ma głowa, I haniebna smierć gotowa. Zarówno byłoby tobie, Przysięgać miłość na grobie Podziemnych krain duchowi, Czy dać rękę Edmondowi... Próżno się wdzięczy doliną Kędy ią strumyk przerzyna; Napróżno wietrzyki wieią, Lasy Bryngalu szumieią; Serce się dziewicy kraie, Ale odwagi niestaie Zawrzeć ze mna. związek stały, I dzielić moie zapały. Smutek się w oczach rozlewa A ona tak ieszcze śpiewa: — —”Przynaymniey wspomnienia częste Niech myśl wiodą w lasy gęste, Gdzie wśród taiemniczych cieni Trawka się pięknie zieleni, Gdziebym z Edumondem samonolnie Przybywać mogła stokrotnie, Po nad strumyka brzegami Wieńczyć mu skronie kwiatami. „ XVIII. Gdy Edmond ukończył swoią prostą Balladę, chwila milczenia panowała wśród dzikich iego towarzyszy, dopóki inny Minstrel nieobudzi! hucznych ich śmiechów i uniesień, piosnką mniey powabną. Tym czasem Bertram i Gwido oddalaią się na stronę i układaią między sobą śmiałe i ważne zamysły— Bertram w swoiey chciwości zawsze pragnął skarbów Mortama, chociaż mówić o tem nieśmiał, lękaiąc się aby słowa wyrążaiące iego żądze niewywołały znowu widma z wnętrznościów ziemi. XIX. Odważa się nakoniec cudowną mu swoią obiawić powieść — Denzil z pogardą się uśmiecha; wychowany w dworskim milczeniu, Denzil z samey naśmiewał się wiary; jakieby się śmiać niemiał z tych uroionych widziadeł? Poszanowa nie które wznieca Bertram wstrzymuie zaledwie szyderstwo niedowiernego zbóycy —” Święty nawet ani czarownik, rzecze mu, nie- mógłby ukoić twoich boiaźni, a ią się nieznam na wielkiey sztuce snów wykładania i przepowiadali. Lecz ieśli w mówie we mnie zechcesz że widmo zabawia się strużowaniern skarbu, iak czuyny brytan co pilnuie strzechy swego pana i rozbóyników odstrasza, zostanie mi wówczas iedna wątpliwość; zdaie mi się iż widmo twoie złe obrało mieysce swoich ziawień: pocóż mu błąkać się po włościach, Mortama, gdy zamek Rokeby ukrywa złoto które pan twóy zdobył na Indyiskich wybrzeżach, przez swoie gwałty i rozboie ? — XX. Zatrzymuie się na te słowa.... Wstyd i gniew zasępiły czoło. Risinghama; płoni się iż Denzil śmie go mniemać łatwowiernym być o- brońcą dziwacznego marzenia: lecz inny wynayduie powód swemu zagniewaniu — „Denzilu — rzecze, chociaż Mortam nieżyie strzeż się lżyć pamięć wodza walecznego, na którego iedno spoyrzenie, drżałeś niegdyś za iego życia! Gdy cię ukarał za przysięgę zdradzoną piękney Róży z Manfordu widziałem iakeś się czołgał u nóg iego, iak wyżeł skarcony harapem myśliwca. Co do bogactw które w dalekich zdobył krainach, przestań ie zwać owocem gwałtu i rozboiu. Pozyskał ie odważnie swoim mieczem, gdy Hiszpania woynę wydać śmiała naszey banderze. Pomniy tak że na to co mi powiedzieć zostaie. Płochych nielubię szyderstw; strzeż się kiedykolwiek połączyć imie Ber trama zboiaźnią ktora mi wcale nieznana. W połowie tylko los szatana dzielę... Wierzę, lecz drzeć nieumiem... Ale dosyć tego... Te? raz mi powiedz iakie masz, dowody iż skarby Martama zamknięte są w zamku Rokeby? Czy podo, bna aby Mor tam powierzył co miał naydroższego nieprzyiacielowi swojego stronnictwa — „ XXI. Nagle Gwido tłumi nieroztropne swoie żarty; wolałby raczey widzieć ziemię rozstępuiącą się i tysiące z niey wstaiących straszydeł niżeli zapalić gniew straszliwego Risinghama: z pokorą więc mu odpowiada. — „Wiadomo ci że Mortam mało był do wesołości skłonnym; mniey surowy w młodości, powiadaią że lubił uciechy; lecz gdy powrócił z zamorza, posępne myśli dręczyć go nieprzestały. To było pewno powodem że nieprzyiął gościnności w zamku swego krewnego; lecz Pan. móy któren w poranku lubił słyszeć wesoły głos trąby, a gdy noc swym czarnym płaszczem bory pokrywała, ochotnie gromadził! biesiadników na uczty; Pan móy obawiać się zaczai sąsiada któren w biegiądach nieraczył z nim puharów wychylać, i gonić iak on daniele polesie — W krótce woyna bardziey poróżniła i tak iuż niezgodnych Baronów; lecz wierzay mi iednak przyiacielu, Mortam oznaczyi piękną Matyldę za swoią dziedziczkę, „ XXII. — „Matylda iego dziedziczką!— przerwał Bertram — iako, ta pogardzaiąca piękność odziedziczyć by miała skarby na które iam zarobił z narażeniem życia, dokazuiąc cudów waleczności, aby wydrzeć z rąk Larosza bogactwa moiego wodza... Denzilu, od dawna znami iuż Mortama, lecz nieznałem go ieszcze., wówczas gdy ochotny woiownik przezwany został od młodych swych towarzyszów duszą wszystkich biesiad i kwiatem rycerstwa Gdy się z naszą złączył bandą, ponurem! zdawał się być pożerany myślami. Samotny, dziki, nikomu nieznany, Jeśli, na pierwszy wzniósł się miedzy nami stopień, winien to byt nadzwyczayney odwadze, która iedynie nadawała zaszczyt rozkazywania innym; winien to był po, gardzie życia, i wszelkich iego przyiemności. Nieulękły, odważny na. wszystko, zdawał się szukać niebezpieczeństwa iedynie z upodobania w niebezpieczeństwie — Ani wesołość, ani puchar drogi żeglarzom roziaśnic niezdołały iego posępnego czoła; okrutną to było wróżbą, widzieć go uśmiechaiącego się; uśmiech iego grożące pewnie oznaczał nieszczęście; a gdy radość zdawał się wyrażać, nieszczęśliwi iego żołnierze wątpić w tedy o swym zaczynali losie. Pierwsze niosąc za?. wsze razy, pogardliwym okiem spoglądał na łupy wrogów. Często stawaj się obrońcą zwyciężonych przeciw własnym towarzyszom, śmieiąc nam podobnym ludziom, mówie o ludzkości i politowaniu, w ówczas gdy krwawe roziątrzało nas zwycięstwo. XXIII. — Kochałem go. Jego męstwo i czyny szlachetne uięły me serce. Ja to po każdey walce, dopominałem się o iego prawo, zmuszaiąc chciwych, towarzyszów da zwrócenia części iemu należnego łupu, który iuż byli pochłonęli, Potrzykroć zachowałem iego życie, W walkach, w rozbiciu, i raz ie, szcze gdy iego właśni zbuntowali się żołnierze. Tak iest, kochałem go; trudy na które dla niego się narażałem, niebezpieczeństwa którychem doświadczył, niezaprze. czonym są tego dowodem; lecz przestaię opłakiwać los twóy nie szcęsny, o ty! co niewdzięcznym byłeś za życia, i iesteś nim ieszcze po zgonie! Ukaż się ieśli możesz Mortamie! — dodał, uderzając w ziemię groźną nogą, i tocząc w około spoyrzenia. — Ukaż się z tą dumną postawą iak dzisieyszego poranku; przychodź ieśli śmiesz zaprzeczyć Bertramowi!.. „ Zatrzymuie się.... i wkrótce koiąc wzruszenie, spokoyny rozka- zuie Denzylowi kończyć swoią powieść. XXIV. — „ Bertramie niepotrzeba cię uwiadamiać iak fanatyzm wkrótce uiarzmił duszę Pana na Mortamie; gdy tobie późniey wstępu do zamku zabronił, spotkał w górach otaczaiących Gretę, ową młodą Matyldę, którey głos iak arfa Dawida, nieznanym urokiem ukoił w nim ducha posępnego któren go dręczył”. Nie wiem czy widzieć mniemał w iey twarzy iakowe podobieństwo z ukochaną małżonką; lecz godziny całe pędził przyglądaiąc się iey wdziękom, aż dziwki iego umysł złagodniał westchnieniem. Ten do którego żaden śmiertelny nieśmiał przystąpić i badać taiemnych iego myśli, sam spie- szył wynurzyć swoie zgryzoty i żale na łonie ukochaney synowicy. Co tylko ziemia, ocean i powietrze naydroższego i nayrzadszego posiadaią, zgromadzał Mortam na ozdobienie włosów Matyldy. Przywiązanie iego stało się nowym ogniwem wiążącym go do życia. Lecz nagle obudziły się niezgody domowe, i na rozkaz iego, poddani zanieśli nocą trzy żelazne skrzynie do wieży samotney gdzie mieszka Matylda w zamku swego oyca. Skrzynie te zawierały złoto i kleynoty, zgoła skarby które Mortam przeznaczał swoiey przybraney córce ieśliby poległ w boiu. „ XXV. — „ Odgadłem cię — rzecze Bertram, — zamiarem pewno Denzila przywłaszczyć sobie te skrzy- nie kosztowne, gdyż pocoby błądził w tych mieyscach, gdzie tyle go niebezpieczeństw otacza; w tych mieyscach, gdzie niezapomniano ieszcze iego dokazywań również w czasie pokoiu iako i woyny; rabunku tylu chatek i kradzieży mnóstwa zwierzyny? Wktóreyże wiosce pobliskiey wieśniacze znaydzie się ognisko oszczędzone przez ciebie? Gdzie iest bór, któryby nocą niesłyszał świstu strzał lotnych Denzila ? „ — „ Niezapomniałem moiego rzemiosła, odpowie Denzil... i w tey nawet chwili strzelcy moi tropią ślad młodey łani, białey iak mleko, co obrała sobie schronienie w zamku Rokebów, i bezpiecznie błąkać się mniema w cieniu Torgsillu gaiów. Gdy moi strzelcy wyśledzą wszystkie iey kroki, co myślisz Bertramie, o takowym łupie? Jeśli córka Rokebów w ręce się nasze dostanie, okup iey będzie kosztował posag, któren iey Mortam zostawił. „ XXVI. — „Myśli szczęśliwa, zawołał Bertram — iakie się moiey uśmiechasz zemście! Wilfryd kocha Matyldę, i śmiały Redmond mówią, takie składa iey w hołdzie swe serce. Bertram był iey pogardy celem.... Jeślim ią spotkał przypadkiem, z przerażeniem odwracała spoyrzenie, iak dziewica, którey pycha znieść niemoże widoku znienawidzoney osoby, na którą nawet okiem rzucić nieraczy. Zawsze mawiała Mortamowi, że patrzeć, na mnie niemoże bez skrytey okropności i straszliwego przeczucia... Niech sobie wiecznie wyrzuca zbyt prawdziwe swoie prorotwo! Woyna zmnieyszyła liczbę dworzan Rokeba, mało ich teraz w zamku się znayduie. Jeśli się twóy podstęp nieuda, czasu tracie niebędziemy... Dość iesteśmy mocni, aby szturmem zdobyć warowne wieże, porwać skarby i dziedziczkę, zestawiwszy zamek pastwą płomieni. „ XXVII. — „Bertram zawsze iest synem męztwa, i przyiacielem śmiałych wypraw. Lecz się przódy zastanów nad niebezpieczęstwem takowego przedsięwzięcia: w małey liczbie są straże zamkowe, lecz wierne i życie poświęcić gotowe. Trzeba się wprzódy wedrzeć na wały... przebyć rowy, wyłamać bramy... „ — „ Przyiacielu, — przerwie Bertram, ieśli nas takowe wstrzymy- wać będą zawady do iakiegoż łupu prawa roście będziemy? Nayświetnieyszym więc czynem naszym będzie, przeniknąć do bezbronney chatki wieśniaka nędznego; a naybogatszą zdobyczą, lichy zarobek potu iego czoła. „ — „Porzuć nachwilę wrzące twoie męstwo, powie Denzil. Gdy piękna i pewna droga sama nam się zdarza, będzieszże wybierał, zaślepiony śmiałością, pełną niebezpieczeństw ścieszkę? Słuchay mnie cierpliwie, a podstęp móy pochwalisz. — Znam wszystkie przeyścia zamku Rokebów, począwszy od szczytu, aż do fundamentów, i sklepów podziemnych. Iest tam niskie i ciemne przeyście do którego wiodą drzwi ukryte, prawie zawsze zaniedbane; lub zapomniane zupełnie. Gdyby ieden z naszych szpiegów, przebrany mógł przeni- knąc do zamku, wydałby nam to taiemne przeyście, poodeymowawszy rygle, a tak weszlibyśmy do zamku pomimo wałów i straty, „ XXVIII. — „ Zadowalnia mię twóy pomysł, rzecze Bertram... Zarówno rai czy siła, czy zdrada doprowadzi mnie do kresu moich zamiarów. Zarówno mi, czy łup móy podeydę iak lis zdradliwy, lub czy iak tygrys na niego napadnę... Lecz słuchaymy, weseli towarzysze inną znowu spiewaią Balladę: „ ODIAZD. Piękność samotna, w cichym brzozy cieniu, Z straty kochanka, łzy leie w milczeniu: „ O sny miłości jakeście znikome! Jak chwile szczęścia mało nam znaiome! Niemasz któregom ukochała skrycie; W dalekie kraie śpieszy ponieść życie, I w nieznaney stronie, Może legnie w zgonie. „ — — „Sława mi każe, napróżno się żalić, Z twego mi łona trzeba się oddalić! Przynaymniey choway wiernego w pamięci! A łza niech nasze rozstanie uświęci. Ostatnie — rzecze — droga sercu memu Day pożegnanie czułe nieszczęsnemu. Moie uwielbienie, Ach jedno wspomnienie! May mile oku uzielenia drzewa, Rola się pąkczki rozwinąć spodziewa; Różą się prędzey pysznieć będzie zima, Nim ia znów stanę, przed twemi oczyma. „ — Wspina rumaka, i wnet z oczów znika; A echo niesie z nad brzegów strumyka. Moie uwielbienie, Ach iedno wspomnienie! „ — XXIX. — „Kto iest ten młodzieniec, co naylepszym Minstrelem z całey się wydaie gromady, spytał Bertram, pieśni iego oddychaią dziwa- czną mieszaniną wesołości i ża-lów” — „To Edmond z Winstonu, odpowie Denzil. Długo po wsiach mówiono o pięknych nadzieiach które młodość iego obiecywała.... Nadzieie owe wydały owoce w iaskini Bringalu... Sam wszelkie iego śledzę kroki. Postępowanie iego oznacza zgryzoty. Miłosny pocisk zbyt wcześnie zranił to serce za nadto kochaiące, i często ieszcze roztwieraią się iego rany zakrwawione... Jest nam iednak użyteczny; wyszydzany i chwalony koleyno od towarzyszów, brzmieniem swey arfy, rzewliwemi dumami lub wesołą powieścią, skraca nam długie godziny. Gdy nic ich niezaymuie, niespokoyni ci ludzie gotowi są do buntu... Lecz iuż nastroił harmonijną arfę... oto inny śpiew wzywa naszę uwagę: „ ALLAN-DAL. Ballada. Allan-Dal niema na ognisko drzewa, Wełny na przedaż niedaią mu trzody; Allan-Dal roli zbożem niezasiewa, Ni siana zwozi do swoiey zagrody: Allan-Dal iednak w skarby obfituie, których używa na wdzięków podbicie; Nic Alianowi zgoła niebrakuie, Tę taiemnicę przoszę odgadniycie? Baron Rarenwort, piękne konie spina, Liczne posiada lenniki i sfory; Po chrustach iego błąka się zwierzyna, Jemu należą Arkindalu bory. Może on sobie po obszerney łące, Z powonnym wyżłem tropić ślad bekasów, Albo tez gonić pierzchliwe zaiące: Lecz do pól iego, do złota, do lasów, Do konia co go tak unosi żwawo, Do rzek co ryby starczą mu obficie, Allan-Dal większe niż Baron ma prawo, Tę taiemnicę proszę odgadniycie ? Allan-Dal liczne co pokonał wrogi, Jednak rycerzem niebył pasowany; Choć również z niemi ma złote ostrogi, I pałasz iego z dzielności doznany. Allan-Dal żadną lennością niewłada, Pysznym na dworach niesłynie imieniem, Ani Barona tytułu posiada: Dwudziestu mężnych iednak za skinieniem Stawaią zbroini w waleczne szeregi, Dla wodza radzi poświęcić swe życie, Ciągną nad Rer - kros lub Stanmoru brzegi; Tę taiemnicę proszę odgadniycie ? Allan-Dal przybył wieczora iednego, Przysięgać lubey wierne swe kochanie, Lecz matka pyta iaki iest rod iego, Jakie ma włości, gdzie iego mieszkanie? Allan - Dal pyszny na to się odzywa, Jeśli zna zamek Ryszmotnski wspaniały ? „Pysznieyszy moia kochanka szczęśliwa, Pałac posiądzie — Wielki iak świat cały, Szczyty ma słońca promieńmi złocone; Na wielkiey sali błękitnym sufice, Gwiazdy i xiężyc błyszcza zawieszone. „ — Tę taiemnicę proszę odgadniycie ? Oyciec okazał mieć serce ze stali, A matka duszę z twardego kamienia; Wrota otwarli i iechać kazali.... Lecz iak okropne uczuli cierpienia, Jakie ich były straszliwe przeklęcia, Kiedy uyrzeli doczekawszy ranka, Że niemasz w domu lubego dziecięcia, Za Allan-Dalen że znikła kochanka — Mówią iż skoro dzień okrył się zmrokiem, Do ciemnych lasów ktoś uchodził skrycie, Szła za kochankiem piękna z czarnym okiem Tę taiemnicę proszę odgaduiecie? —” Widzisz — mówi Denzil do Bertrama — smutne czy wesołe, bal’ lady iego wspominaią zawsze o miłości. Lecz gdy wspomnienia lat dziecinnych przestaną snuć się w iego duszy, przewyższa on swych towarzyszów zręcznością i dowcipem. Ta ognista dusza zna takie sztukę udawania. Edmond niema równego sobie w naśladowaniu wszelkiey mowy, i przybieraniu wszelkich postaw. „ — „ Mówmy o twoim zamiarze — przerwał Risingham... Lecz ciszey któż to ku nam się zbliża?” — „Szpieg to móy wierny — odpowie GwidoDenzil. Mów Hamlinie! odkryłżeś legowisko piękney fani ? „ — „ Odkrytem mówi Hamlin — lecz dwóch Jeleni obok niey czuwa. Sledziłem Matyldę w iey samotney przechadzce od Eglistonu aż do gaiów Torsgillu; lecz Wilfryd wkrótce przy- był, a dumny Redmond wnet za nim pospieszył. Zdało mi się iż na długą zabierali się rozmowę: będziemy mieli czas przygotować nasze sieci i sidła nim pospieią wrócić do zamku. „ Na te słowa Bertram z pośpiechem obiawia swe myśli Denzliowi. Gwido, obraca się ku rozbóynikom, czterem nayśmilszym uzbroić się rozkazuie i iść za sobą. PRZYPISY DO PIESNI PIERWSZEY. § 1. Zamek Barnarda. — Warownia, Barnarda mówi Helan, panuię z pychą nad wodami Teissy. Zamek ten niegdyś tak wspaniały, nosi nazwisko swego założyciela, Barnarda Baliol, któren był głową owey nieszczęśliwcy rodziny, która panowała w Szkocyi pod protekcyą Edwarda I i Edwarda II. Wieża Ballola, iest to okrągła budowa położona na samym końcu zamku. Wszystko starożytność iey zaświadcza; iey śklepienia szczególniey dziwnym budowaniem na ciekawość zasługuią. Widok zachwycaiący z wierzchołka wieży Baliola, rozciąga się na bogatą dolinę Teissy, i górzyste iey brzegi. § V. Zemsta tylko i przestrach rosrożnić mu dozwoliły łoskot któren żadnego nieobudził echa. — Często sposobność miałem uważać, że gwałtowna niespokoyność dziwną delikatnością obdarza zmysły. Przyiaciółka mo- ia, której talent wysoko cenię, a którey dzieła dramatyczne dowodzą iak zgłębiła tayniki ludzkich namiętności. Miss Joanna Baillle, nieprzepomniała tey szczególności w iedney ze sztuk swoich. Monfort (daiąc znak straży aby się oddaliła.) „ To, Rezenwelt; poznałem łoskot iego stąpień, skoro tylko nogą dotknął się pierwszego stopnia wschodów. Freb. Jakże masz ucho wyćwiczone do rozróżnienia dalekich odgłosów... Jam nic nieusłyszał. (Montfort się miesza i zachowuie milczenie. ) §. VI. W czasie woien domowych niewszyscy nosili zupełne zbroie, wyiąszy głównych dowódzców woyska. — Szata ze skóry bawoley, którą dawniey noszono pod pancerzem, stała sio iedyną zbroią w późnieyszym czasie, wydaiąc się dostateczną do odparcia ciosów miecza. (Grosse antiquites militaires). Dochowano kilka z tych odzieży bawolich, które na pancerzu nosili, i w dziele Grossa znayduie się rycina, wyobrażaiąca takową szatę za czasów Karola I. §. VIII. Wpływ pałaiącego nieba i długie trudy wyprzedziły na iego twarzy niszczące ślady czasu. — W osobie Bertrama, odmalować chciałem, iednego, z tych awanturników WschodnioIndyiskich którzy w siedmnastym wieku znani byli pod nazwiskiem Bukanierów. Powodzenia Anglików za czasów Elżbiety W napadach na hiszpańskie posady, zapomniane być tak prędko niemogą. Drake i Raleigh licznych znaleźli naśladowców, w tych błędnych gromadach złożonych ze wszystkich narodów, lecz szczególniey u Anglików i Francuzów. Monopolia hiszpańskie wiele się przyczyniły do pomnożenia liczby tych korsarzy, którzy poźniey wielki sprawili uszczerbek dla handlu i osad tey części świata. Wyspy leżące pod wiatrem, które hiszpanom niegodne się zdawały zaięcia, stały się z czasem osadami awanturników. — Lecz Fryderyk z Toledu któren w r. 1630 wysłany był z zamożną flotą walczyć przeciwko Hollendrom, otrzymał rozkaz, aby zniszczyć te kosarskie osady których pobliskość budziła podejrzenia i obrażała zazdrosną pychę dworu Madryckiego. Admirał Hiszpański z surowością ten rozkaz wykonał, lecz prześladowaniem do rospaczy przywiedzeni osadnicy, zaczęli pod wspólnym Bukanierów nazwiskiem, tak straszliwą wywierać zemstę, że iey sam opis zgrozą przeymuie. Na morzu napastowali każden okręt hiszpański niezważaiąc na liczbę, a podczas walki i po zwycięstwie, obchodzili się raczey iak czarty prawdziwe a nie ludzie. Tak zabobonną wzbudzili obawę w swych nieprzyiacio- łach, iż nieśmieli prawie stawić im oporu. Wkrótce to morskie włóczęgi, napadać zaczęli nawet na posady hiszpańskie, okazuiąc równą wściekłość i odwagę, równa żądze łupu, i toż samo okrucieństwo względem niewolników, Niezmierne skarby które zgromadzili w tym pełnym niebespieczeństw życiu, wkrótce trwonili na zbytki wszelkie. Gdy bogactwa ich zupełnie były wyczerpane w: nowe wchodzili przymierze, i na nowe biegli przygody. Jeżeli czytelnik bliżey chce poznać tych nadzwyczajnych rozboyników zaspokoi go w tym Raynal, lub dzieło pod tytułem: Histoire des Bucaniers. § XII. Hufce nasze spotkały się na płaszczyznie Marstonu. — Stoczona bitwa pod Long- Marston-Moor, tak nieszczęśliwa sprawie Karola I, zaczęła się pod pomyślną dla niego wróżba. Rupert postępował na czele 10, 000 ludzi, aby podnieść oblężenie Yorku; któren obblegali Fairfax na czele woysk parlamentowych, i hrabia Leven dowodzący posiłkowemi hufcami Szkotów. Xiąże dokazał oswobodzić miasto, i odparł oblegaiących aż w obszerne płaszczyzny Marston Moor leżące o ośm mil od Yorku. Załoga miasta składaiąca się z 10, 000 ludzi, -złączyła się z woyskiem Xiążęcia. Oto bezstronny i dokładny opis owego dnia sławnego: -..Prawem skrzydłem woysk parlamentowych, dowodził Tomasz Fairfax; składało się ono z całey iazdy, i trzech półków Szkotów. Skrzydło lewe postępowało pod rozkazami hrabi Manszester i Oliwiera Kromwella. Lord Fairfax prowadził oddział piechoty i dwa rezerwowe półki Szkotów. Reszta piechoty powierzona była Generałowi Lewen. Prawym skrzydłem woysk Xiążęcia dowodził hrabia Newkastel; lewym sam Xiąże, a środkiem Generał Goring, Karol Lucas i Generał - Major Porter. W tym boiowym szyku dnia 3 Lipca 1644 roku oba woyska wystąpiły przeciwko sobie, i starły się razem około siodmey z wieczora. Xiąże z lewym swoim skrzydłem wpadł na prawe skrzydło woysk parlamentowych, rosproszył go, i ścigał bardzo daleko. Również pomyślny skutek uwieńczył działania Generałów Goring i Porter. Lecz królewskie woyska zbyt zapalone w ściganiu uciekaiących, wkrótce uyrzały wydarłem sobie zwycięstwo, które były pewne otrzymać. Półkownik Kromwell z walecznym współziomków swoich zupełney ucieczki, zostaiąc panami pola bitwy po trzygodzinney walce. Podług niektórych legło 7, 000 anglików, lecz wszyscy dzieiopisowie zgadzają się że oddziałem, i Tomasz Fairfax zgromadziwszy swoie hufce, uderzyli wprost na prawe skrzydło Xiążęcia, i rozproszyli zu- pełnie: wpadaiąc potem na rozdzielone szyki Ruperta i Goringa, zmusili ich do zupełnej ucieczki, zostaiąc panami pola bitwy po trzygodzinnej walce. Podług, niektórych legło 7, 000 Anglików, lecz wszyscy dzieiopisowie zgadzaią się że Xiąże Rupert liczył 3, 000 ludzi zabitych, nie rachniąc tych co padli w ucieczce. Niepodlegli zabrali mu w niewolę 3. 000 między któremi wiele było znacznych ofierów; zdobyli 25 armat, 47 sztandarów, 10, 000 rożney broni, dwa wozy naładowane karabinami, 130 beczek prochu i wszystkie bagaże. „ — Pamiętniki Witheloka. „ Lord Klarandon opisuie że król nim otrzymał prawdziwy buletym bitwy, dowiedział się od gońca przybyłego z Oxfortu, że Xiąże Rupert zniosłszy oblężenie Yorku zupełnie pobił nieprzyiaciela; na tę wieść która się wkrótce rozeszła, zapalono ognie radości. obchodząc uroczyście tryumf sprawy królewskiey. Monkton i Mikton są dwie wioski niedaleko od rzeki Usy, i pola bitwy. § XIX. Waleczny Kromwell mówiono, odmienił los bitwy na czele swey jazdy. — Kromwell na czele swych Kirasyerów, wiele się przyczynił do zwycięstwa pod Marston - Moor, które tryumfem było dla niepodległych, a boleścią naywiększą dla Rojalistów i Szkotów. — Oto są słowa w których Baillie wyraża swoie nieukontentowanie: — Woyska Parlamentów czemprędzey wystały gońca rozgłaszaiąc wszędzie, że sława dnia togo zupełnie do nich należała Lecz Kapitan Sztuart wykazał poźniey próżność i fałszywość tey wieści. Bóg cudem udzielił nam to zwycięstwo. Z obustron po trzech było Generałów: Lesley. Fairfax i Manchester; Xiąże Rupert, Newka. stel i Goring. W przeciągu póltory godziny, ci Generałowie koleyno uchodzili. Niedogodne mieysca położenie, i gwałtowny napad konnicy Xiążęcia Ruperta stały się przyczyną rozproszeniu naszego skrzydła prawego. Sam tylko Elington ani na chwile; z placu nieustąpił, chociaż nie bez wielkiey straty. Lindsay w naywiększym był niebespieczeństwie; lecz początek zwycięstwa winny iest Dawidowi Lesley. On ze Szkotami i Kromwellem rosproszył woyska królewskie. Listy i dzienniki Baillego. § XX. Doliny zimi moiey rodziney powtarzaią ieszcze smutne śpiewy Percy-Reeda, — Powieść ta znayduie się w poemacie pod tytułem śpiew Minstrela z Reedwateru, i wiele innych szczegołów o dolinie Reedy. Zdaie się podług tey powieści że Pereywal-Reed koniuszy, zdradzony był przez rodzinę Hallsów (nazwany poźniey Hallsowie zdradzieckiego serca) i wydany przez nich rozbóynikom którzy go zamordowali w Balinghop przy źrzódle Reedy, Rodzina Hallsów po zabóystwie Percy-Reeda tak się staią nienawistną i wzgardzoną, że sama skazała się na wygnanie. Mmniemaią że cień tey nieszczęśliwcy ofiary, zwiedza ieszcze nadbrzeża strumyka zwanego Pryngla. — Rodzina Reedów z Tronghemu była bardzo starożytna iak to dowodzi przydomek nadany im od rzeki. po nad którą było ich siedlisko. Nagrobek któren się ieszcze czyta na iedney z ich mogił, świadczy że też same ziemie posiadali iuż od lat dziewięciuset. § XX; Risingham ponad Reedą, niedaleko piękney wioski Woodbornu, iest dawną stacyą Rzymską zwaną niegdyś Ha bitańcum. — Kamdem mówi, że za iego czasów odgłos powszechny czynił to mieysce siedliskiem wielkoluda zwanego Magon. — Risinghm, w teuntońskhu ięzyku znaczy mieszkanie olbrzymów; w rzece znaleziono dwa ołtarze rzymskie z tym napisem Magonti cadenarum. O milę blisko od Risingham na wzgórzu ocienionym kilku bukami, rozrzuconemi wśród ułomków skały, znayduie się wyryta na szerokim kamieniu postać nadzwyczayną, zwana Robin z Reedsdalu albo z Risingbamu. - — Wyobraża strzelca niosącego w iedney ręce łuk, a W drugiey zaiąca. Kołczan ma zawieszony na ramionach, a krótka do kolan szata pasem ściśnięta okrywa go. Doktór Horsley któren we wszystkim widzieć chciał pomniki Rzymian, utrzy- mywał że to było wyobrażenie łucznika rzymskiego; godna wprawdzie iest uwagi, że łuk któren niesie, znacznie iest większy od luków których strzelcy Angielscy w średnich wiekach z taką, zręcznością zażywać umieli. Lecz pospolite podania chce koniecznie, że to był wielkoludy mieszkaiący w Risinghamie, a któren miał brata W Woodburnie. Obay żyli tylko z łowów. Olbrzym Woodburnski zważaiąc że zwierzyna coraz bardziey rzadszą się stawała, otruł łucznika z Risinghamu, którego pamięci wzniesiono ów pomnik. — Trudno iest odgadnąć czy smutne iakie zdarzenie istotnie. iest ukryte w tym podaniu lub czy obraz ten iest tylko alleogoryą § XXI. Ty zaś szanować będziesz, ustawy korsarskie. — Ustawy Buka nierów daleko były słuszrnieysze, niżeli spodziewać się można po towarzystwie tak dzikim. Naygłownieyszym ich przedmiotem, iak łatwo się dorozumieć był podział zdobyczy. Gdy ukończono wyprawę składano wiernie do kupy wszystkie pieniądze, a każden z Bukanierów przysięgał że nic nie schował. Gdyby któren z nich uchybi temu ważnemu obowiązkowi, karano go osadzaiąc na iakiey wyspie pusty — Posiadacze statków mieli naypierwszy udział któren im był przeznaczony iako „wynagrodzenie kosztów uzbroienia. Powszechnie byli to starzy kozsarze osiedli w Tabago Jamaice lub San-Domingo. Płacono także nayprzód cyrulika i cieślę, potem następowały wynagrodzenia rannym i skaleczonym, stosownie do niebespieczeństwa ich ran: iako to sześćset sztuk srebra lub sześciu niewolników za utratę ręki lub nogi. Wypełniwszy co sprawiedliwość i ludzkość nakazywały, resztę zdobyczy dzielono na tyle części ile było Bukanierów. Dowodzcy prawo tylko mieli do równey części iak inni, lecz im składano dary stosownie da ich zasługi i zadowolnienia żołnierzy. — Gdy okręt niebył własnością całego towarzystwa, ten co go wystawił i uzbroił miał prawo do trzeciey części wszystkich zdobyczy. Żadne względy żadne łaski wpływu nie miały do tego podziału, któren odbywał się na zasadach naydaskonalszey równości. Rzadko uyrzeć przykłady tak surowey sprawiedliwości; korszarze ci rozciągali ią nawet do umarłych. Udział zmarłego dawany był temu, kto za życia naywiększym był iego przyiacielem: ieśli umarły niemiał żadnego towarzysza z którymby żył w przyiaźni, część iego posyłano krewnym ieśli znanemi byli. Jeżeli zaś niemiał ani krewnych ani przyiaciół, rozdzielano ią pomiędzy ubogich i kościoły, po! warunkiem aby się modliły za duszę tego w którego imieniu czyniona była iałmużna. — Raynal-Filozoficzne dzieie osad Europeyskich w Indyach, PRZYPISY DO PIEŚNI DRUGIEY, §. 1.Zwierzcholka basztów Baliola widok rozciąga się na bogatą i wspaniała dolinę Teissy, którey nadbrzeża gęsto ocieniani drzewiny: daley ciągnie się uprawna kraina która ukazuie ieszcze cały powab zacieniów, gdyż rozrzucone po niey są zielone grabiny i dęby samotne które szeroko rozwodzą swoie konary: rzeka płynie łożyskiem wyzłobionym w skale. Przy Egliston znayduie się kopalnia pięknego marmuru. § V. Przez legią wiekopomney sławy, którey ołtarz ślubowy etc. etc. Znayduie się istotnie przy Greta-Bridge obóz Rzymski dobrze ieszcze zachowany, otoczony potrójnym rowem któren zapełniaią wody Grety i strumienia zwanego Tutta. Cztery bramy tego obozu ieszcze się widzieć daią. W pobliskości było także kilka rzymskich ołtarzy, które Pan Moritt zgromadził w Rokeby, ieden z nich ma ten napis wyryty na kamieniu. Legio sixta, victrix, pia, fortis, fidelis. § VII. Sprobowałem opisać dolinę Mortama którą, mieszanina skał i drzewin czyni tak malowniczą;. Greta zasługuie na swoie nazwisko, które pochodzi od słowa Gridan krzyczeć. Cały ten widok zgodnie się łączy z zabobonnemi wieściami, nazwano go nawet dla tego Blochula co oznacza mieysce gdzie czarownice odbywała, swoie nocne tańce. Dolina ma także właściwe swoie podania: mówia, że ią zwiedza widmo kobiece, któremu dano nazwisko Dobia Mortham: powiadaią że to była pani pobliskiego zaniku zamordowana w lesie, na dowód czego pokazuią ieszcze ślady krwi na stopniach starożytney wieży Mortama. Lecz dotąd niezgodzono się czy padła ofiarą męża zazdrosnego, lub chciwych rozboyników. § XI. O tych wiatrach które się nabywaią za pieniądze w Laponii etc. W krótkich okażę wyrazach całą władzę zakłócili w, i czarodzieystwa nad żywiołami. Dowiodę najprzód że w Finlandyi i Laponii czarownicy potrafią przewrócić cały porządek natury, i tak się wydoskonalili w tey sztuce, iż zdaie się iakoby brali nauki od starodawnego Zoroastra. Łudy północne zmuszaią żeglarzy, których brak wiatru zatrzymnie na ich wybrzeżach, aby od nich kupowali pomyślne wiatry. Każą sobie nayprzód płacić potem. daią sterniko- wi sznur o trzech węzłach, zalecaiąc aby odwiązał pierwszy, gdy zechce mieć Zefir, drugi, wiatr mocnieysze; lecz aby się strzegł dotknąć trzeciego, gdyżby burze, tak straszliwą wzniecił, iżby okręt niezawodnie zatonął. Znaleźli się niedowierzaiacy, lecz zostali ukarani, zobacz Olaus Magnus, Historya Gotów Swewów Wandalów, w Londynie 1658 roku. §. XI. O wszechwładnym świstnieniu, które zwoływa nawałnice. — Wszyscy co odbywali podróże na morzu, albo którzy żyli z żeglarzami, znaią, ten zabobon powszechnie przyięty. Naystraszliwszy gwizdacz o którym słyszałem była dama Leakey która mieszkała w xięstwie Somerset 1510 r. w porcie Mynchead. gdzie iey syn posiadał kilka okrętów kupieckich. Ta staruszka była bardzo uprzeyma i tak kochana od swoich przyiaciół, iż często iey mawiali, że wielka szkoda, iż tak dobra kobita była śmiertelną. Na to Zwyczaynie Leakey odpowiadała, iż iakkolwiek była za życia przyiemną, niebędzie tak dobrą po śmierci. W rzeczy samey po swoim zeyściu ze swiata zacięła ukazywać się we dnie i w nocy wielu osobom swoiego domu, na polach, w mieście, na morzu i na lądzie. Ale tak była odmienna od owey Leakej dobrey i słodkiey że raz uderzyła nogą iednego doktora. który ią kiedyś obraził niegrzecznością niechcąc iey podać ręki gdy rów przeszkoczyć chciała. — Nayulubieńszym iey kaprysem, było, przechadzać się po nad brzegiem rzeki i wsiadać w czółna. Ale nayszczególniey gdy iaki okręt iey syna przybił do portu. wówczas okazywała się w postaci kobiety żyiącey, i usiadłszy na wielkim maszcie, zaczynaią gwizdać na małym swym fleciku. — Wówczas chociażby czas był naypogodnieyszy powstawała raptem burza tak gwałtowna, iż zatapiała natychmiast okręt i ładunek. Gdy tym sposobem syna swezgubiła, zaczęła napastować inne członki swey rodziny zaczynaiąc od zaduszenia ich dziecka w kolebce. Reszta tey historyi, mówi iak upiór wyglądał z zaramienia swoiy synowicy kiedy się ona ubierała przed zwierciadłem; iak miała odwagę z nią rozmawiać; iak staruszka postała ią do iednego Biskupa. Irlandzkiego znanego ze swoich zbrodni i nieszczęść, aby go do pokuty nakłonić. — Wszystkie te szczcguły znayduią się w dziele Johna Danton pod pod tytułem Theathenianism. — Londyn 1810 w rozdziale pod ty tytułem-: dowody upiorów. § Xl. Płaszcz Eryka. — Eryk król Szwecyi nie miał. sobie równego swoiego czasie w czarnoxięztwie. Tak byt w poufałości ze złemi duchami, że naiakąkolwiek stronę czapkę pokręcił, zaraz w tę stronę wiatr się obracał, z tego to względu nazwany został Królem wiatru. Podanie niesie, iż Regnarus król Danii iemu był winien szczęśliwe powodzenie w swoich morskich rozboiach i zdobyczach — Olaus magnus ut supra. § XI. Okręt zaczarowany. — Mowa tu o innym zabobonie dawnych wieków znaiomym powszechnie, pod nazwiskiem Okrętu czarownego zwanego przez żeglarzy błąkaiący się Holender, a który podług nich ukazuie się około przylądka dobrey nadziei. — Okręt tem rozpina wszystkie swoie żagle’ kiedy żaden okręt na świecie nieśmiałby ani iednego zawiesić. — Rozmaite są mniemania względem przyczyny tego cudu. Powszechnieysze wszelako iest o tym podanie iż niegdyś byłto okręt z bogatym ładunkiem, a na którym Straszliwa zbrodnia spełnioną zostaią. Wszczęła się zaraza pomiędzy występnemi, napróżno błądzili z portu do portu oddając cały bogaty ładunek, aby tylko dano im przytułek. Wszędzie ich odpędzano z obawy zarazy; a opatrzność dla uwiecznienia pamiątki tey straszney; kary, okazuie ieszcze okręt na morzach kędy zbrodnia popełnioną została. Zjawienie się to uważane iest od żeglarzy iako zła wróżba. § XII. Mnóstwo wysp maleńkich przy brzegach Indyiskich naywiększą było przyczyną ich bezpieczeństwa. Wysepki te piaszczyste zaledwie wystają nad powierzchnia Oceanu: cokolwiek chrustów ie okry- wa, ale czasami znayduią się na nich zrzódła wody słodkiey a często turkawki. Wybrzeża te niemieszkalne służyły nieraz rozbóynikom za schronienie, gdzie często i skarby swoie chowali Były one przytym nieraz mieyscem gdzie naysrozsze okrucieństw. a wywierano na niewolnikach; wiele iest ieszcze maytków którzy za nic by tam noc przepędzić niechcieli, przypopominaiąc sobie wieści które wiek podaie wiekowi. §. XVI. Powabne położenie zamku Mortama i dolina rozkoszna w którey się znayduie iest tu opisana znaywiększą dokładnością. — Dzisiay zamek ten otaczaią rozmaite budowy, dawnych i nowych czasów, zamienione w folwarki. Kaszty i wieże są nader ozdobne. — W nieiakim oddaleniu spostrzega się pomnik, o którym iest wzmianka, i któren po dziśdzień ocieniaią dwa wielkie wiązy. Mówią że został przeniesiony z ruin opactwa Eglistonu a berby któremi iest ozdobiony, wskazuią że byt grobem familii Fitz-Hugów. §. Wykop grób, złóż tam swoie bogactwa, i porucz straży umarłych. — Gdy Bukaniery niemieli dosyć - czasu na strwonienie swoich bogactw w rozpustach, mieli wówczas zwyczay zakopywania ich z obrządkami zabobonnemi, i zapewnie wiele ieszcze tych skarbów może się znaydować, ukrytych, gdyż nieraz śmierć przeszkodziła Bukanierowi po- wrócić. Ludzie nayokrutnieysi, często są razem i nayzabobonnieysi; i pewną iest rzeczą, iż zbóycy uciekali się do straszliwey ofiary aby zyskać stróża nadprzyrodzonego dla owoców swoich zdobyczy. Zarzynali oni Murzyna albo Hiszpana, i zakopywali go przy swych skarbach, w mniemaniu, iż duch iego więcey miejsca tego nieopuści, i odegnałby strachem każdego ktoby się o nie kusił. §. XIX. Wszyscy ci którzy maią znaiomość sądów kryminalnych przypomną sobie wiele przypadków w których Zbrodzień postępował z zaślepieniem mimowolnym. Jednym zdarza się wymówić, gdy się wcale tego niespodziewani; drugim czasami wymknęły się niechcący słowa okazuiące niespodziane stosunki ze zbrodnią, nieiaki Eugeniusz Aram uderzaiący z siebie daie tego przykład. Znaleziono szkelet ludzki, blisko Knaresborugh: oglądaiący go wnioskowali że to być musiał trop nieiakiego Clarke, który znikł przedkilku latami, a o którym mówiono iż został zamordowany. Człowiek ieden który się do tłumu wmieszał zawołał nato... To tak iest szkeletem Johna Clarke iak moim własnym” — Uczucie to wymówiono z taką pewnością, i lak dziwnym sposobem, rzuciło natychmiast podeyrzenie iż człowiek ten musiał wiedzieć gdzieby się znaydował prawdziwy szkelet Clarka. Schwtytano go i wyznał iż pomagał Eugeniuszowi Aram do zabóystwa Johna Clarke i do zagrzebania trupa w pieczarze świętego Roberta. §. XXVIII. Wieża Brakenbury. — Wieża ta składaiąca część warowni Barnarda, służyła za więzienie: Szczególną stycznością imion. Dozorca ieden wieży Londyńskiey za Edwarda IV. i Riszarda III nazywał się Robert Brakenburg. §. XXXI. Dumna owa szlachta niegdyś tak harda. — Po bitwie pod Marston-Moor. Xiąże Newkastel sam się wskazał na wygnanie, a większa część iego stronników zawarta pokóy korzystny z Parlamentem. Na innych nałożone zostały kontrybucje stosowne do ich dostatków i wielkości winy. PRZYPISY DO XIĘGI TRZECIEY. §, II. Indyanin. — Cechy naymocniey odznaczaiące dzikiego północney Ameryki mieszkańca, są cierpliwość i chytrość które okazuie gdy idzie o zemstę doznaney obelgi, lub uniesienie zdobytego łupu. Czynności ich i zgrabności W razie ucieczki są również zadziwiaiące. Adair, wiary godny autor, taki nam daie tego opis: „Gdy pokolenie Chikasahs prowadziło woynę z Muskohgami, ieden z młodych iego woiowników puścił się w podróż dla zemszczenia krwi swoiego krewnego. — Przebył naygętsze zarośle i zbliżył się przed wielkie miasto Przytułku czyli Koosach, położone nad szeroką rzeką gubiącą się w odnodze Maxykańskiey. — Skrył się tam między gałęziami sosny wywróconey tuż w bliskości niebezpiecznego przesmyku Al- bachma, kędy nieprzyiaciel przepływał często rzekę w czółnach topolowych. — Tam to zaopatrzony bardzo matą żywnością miał cierpliwości trzy dni oczekiwać na okazanie się ofiary swey zemsty. — Nakoniec iednego wieczora uyrzał młodego człowieka, żonę i ich małą córkę, rzucił się na nich i zamordował w obliczu całego miasta; a swoim tomahawk urznąwszy im głowy urągał ieszcze Muskohgom śpiewaiąc pieśń śmierci. Powierzaiąc się polem swych nóg chyżości, dostał się cło niebieskiego łańcucha gór Apalańskich, spał ze dwie godzin stoiąc i zrówna prędkością w dalszą udał się drogę. Ścigany w ucieczcze dla lekkości musiał rzucić resztę swey żywności, i żywić się korzonkami roślin. Zdarzyło mi się tę samą odprawić drogo, miałem naylepsze konie amerykańskie, iednak przez pięć dni ledwie potrafiłem przybyć od miasta Kosach do pobytu tego odważnego indyanina. Odleległość więc prawie trzysta mil przebiegł on przez dwie nocy i półtora dnia. Adair historia Ameryki. Londyn 1775. §. II. Przepędziwszy młodość swoią w Redesdalu nauczył się wszystkich sztuk mieszkańców, tey doliny. Nie było nigdy większych rabusiów nad mieszkańców pogranicznych Szkocyi. Wybiegaią oni podczas nocy, mówi Kamden, naykrętszemi ścieszkami; za dnia posilaiąc siebie i koni w pieczarach im tylko świadomych, i napadaią nakoniec niespodzianie na zamek, któren złupić przedsięwzięli. Dowódzca ten, u nich nayzręczniejszy, który umie prowadzić manowcami nayodludnieyszemi, i nayniebezpiecznieyszemi. Jedyny sposób wyśledzenia ich tropu, iest użycie, ogarów do tego wprawionych, lecz kiedy i złapać się dadzą umieią ieszcze rozmaitemi pochlebstwy i proźbami, tak zmiękczyć nieprzyiaciół: iż nayczęściey wolność otrzymuią. — Kamden Historya Britaniae; Mieszkańcy dolin Tyn i Reed, tak byli znani ze swoich łupiestw, że w roku 1564 kompania kupiecka w Newcastel, postanowiła urządzenie, iż żaden urodzony w tey okolicy niemoże bydź przyięty do Handlu. — Bertram więc mógł w swoiey ziemi rodzinney odbyć pewny rodzay nowicyatu i przysposobić się do życia Bukanierskiego. § IV. Z obawy aby iskry iego oczu. — W wojnach ostatnich Irlandzkich po bitwie iedney w którey buntownicy zostali zbitem znaleziono w bagniska iednego z ich run mężnieyszych dowódzców, który zanurzył się w bagno aż po szyją, a głowę swoię ukrył w kępinę trawy. — Był mocno ciekawy iakim sposobem został odkryty — „Uyrzałem iskry swych oczu — rzekł żołnierz który go wziął w niewolę. § X. Wszyscy pisarza o czarnoxięstwie i upiorach zgadzaią się iż zemsta nayczęściey iest powodem zawarcia przymierza z Szatanem. Dowcipny Reginal Skot tak o tem mówi: „Większa część czarownic, sa powszechnie kobiety staie kulawe i brudne; fanatyczki albo żadney niemaiące religii. — Diabeł łatwo może opanować ich umysł zgryźliwy, i przywieść ich do mniemania, że wszystkie złe iest dziełem ich złego humoru. Imaginacya ich przywiązuie się do tego dziwacznego wyobrażenia. Idąc od doma do domu dla użebrania kawałka chleba, doznaią częsta złego z sobą obejścia się, gdyż naprzykrzoność ich zmorduie nareście całą cierpliwość wiaśniaków. Wówczas te nędzne, przeklinaią mężów żony i dzieci a nawet dobytek. „Czasami przydaią iakie gusła do swoich złorzeczeń. Niechże w tym czasie, dolinie śmierć albo iakie naturalne nieszczęście lub choroba któren z tych domów nawiedzonych niedawno; niechybnie łatwowierni prostacy przypiszą to zemście czarownicy. Ze swoiey strony czarownice widząc swe przeklęstwo spełnione, zaczynaią same dawać wiarę wpływowi złego ducha, stawione nawet przed sądem, zeznaią że wzywały piekło i Szatanów: a ponieważ dowody złego są oczewiste, lud a nawet sędziowie ze wstydem religii przyznaią babom włachmanach nadprzyrodzoną moc bóstwa. §. XX. Kiedy Hiszpania woynę wydać śmiała naszey banderze. — W roku 1625 Wybuchła krtótko, trwaiąca woyna między Hiszpanią i Anglią lecz Bertram prócztego dzielić mógł opinią bohatyrów morskich owych czasów, którzy mniemali być prawą woynę i zdobycze w strefach za równikiem lezących. — Tak zwane Guarda-Costas hiszpańskie bezprzestannie napadały. kolonie francuzkie i angielskie; i właśnie ich to łupiestwa były powodem zjawienia się flibusteryi, która się zrodziła z samey tylko żądzy odwetu, lecz późniey uwieczniła się przez nałog i zasmakowanie w rabunkach. §. XXIII. Gdy iego zbuntowali się żołnierze. — Kłótnie i bunty między morskiemi zbóycami wydarzały się częścią z niezgody w czasie działu zdobyczy, czasami zaś z tyranii ich dowódzców, czego nieiaki Theak przezwany Czarno-brody przykład szczególny wystawia. Po różnych spełnionych zdrożnościach i szaleństwach raz się iemu zamarzyło zrobić piekło u siebie. Zamyka więc wszystkich na spodzie okrętu, i zapala naczynia napełnione żarem i siarką; i póty z zamknięcia nikogo niewypuścił aż póki ieden zgraiących w piekło okropnie krzyczeć niezaczął. Johsonh ist: flibus. § XXX. Baron Raronwort — W Xięztwie York znayduią się zwaliska zamku Rarenwort, który niegdyś należał do familii Fitz-Hugów, późniey zaś do Lorda Deere. OMYŁKI DRUKU. Tom Iszy Pieśń Iwsza. Karta. Jest. Bydź powinno. Karta 4 wiersz 4 maluie na się iego /maluie się na iego — 4 — 18 Nagłe targanie /Nagłe targnienie — 6 — 19 ogień ogniska / na ognisku — 8 — 14 przybiega komnatę /przebiega komnat — 10 — 8 sturmem /szturmem — 11 — 2 znikły /znikło. — 13 — 15 Wilkliff /Wikliff — 13 — 17 oblany wodami /oblanych wodami — 15 — l5 nieszukałbym /nieszukałby — 16 — 9 nieukochała, dotąd /nieukochała dotąd — 17 — 6 płaszczyźnie,/ płaszczyźnie; — 18 — 2 Wilkliff /Wikliff — 19 — 13 Wilkliffa /Wikliffa — 19 — 18 Zdradziłeś /Zdradziłżeś — 20 — 10 Wilkliffa /Wikliffa — 28 — 4 Wilkliff Wikliff — 36 — 4 niemogąc go/ niemogąc go — 40 — 3 wcieklości/ wściekłości. — 40 — 4 dziecieństwo/ dzieciństwo — 42 — 14 iasniaiącym rydanie/ iaśnieiącym rydw Pieśń IIga. — 52 — 3 Trogsillu /Torsgillu — 52 — 9 owę /ową — 71 — 8 brama /bramą — 73 — 5 Forbisterze /Frobitserze — 89 — 15 tak słaba /iak słaba — 106 — 17 obłękiwało/ obłąkiwało Pieśń IIIcia. — 126 — 2 iuż byli pochłonęli /iuż cały byli chłoneli — 129 — 20 Torgsillu /Torsgillu Tom II. PIEŚŃ CZWARTA. I. Niegdyś tryumfuiący kruk Danii, uniósł lot swóy śmiały ku Hrabstwu Nortunberlandyi: krzyk iego złowrózby zagroził iarzmem Regedzkim Brytańczykom, a cień obszernych iego skrzydeł, rozciągnął się nad wodospadami które tworzy Teissa, gdy wypłynąwszy ze swego źrzódła, łoskotne toczy fale pomiędzy skatami Kaldronu i Higforsu. Północni rycerze, którym ten sztandar przywodził, każdey dolinie nadali duńskie nazwisko: powznosili swe ołtarze z pro- stych głazów, i Bogom swoim poświęcili podbite krainy. Wówczas to Balderze! imię twoie nadałeś dzikiemu stepowi i srebrzystey strudze która go skrapia. W co denkroft przypomina nam posępne zmarłych Bóstwo. I tyś zapomniany niezostał, królu wstawiony twoią maczugą, synu Odina, małżonku Sifii, ty którego dzieła zostały nieśmiertelne. Na Staffordskim wzgórzu Duńczykowie hołd ci składali, a na pamiątkę wielkich czynów Thora, dolina dostała nazwisko Torsgillu. — II. Lecz Skald i Kemper inną powinni byli poświęcić krainę straszliwemu bóstwu krwi i borów, niż owę łagodną i cichą dolinę, z iey rozlicznemi odcieniami światła, z iey gaiami roskosznemi, i tym wiośnianym strumieniem, co zradosnym szmerem płynie wężykiem po łozu drobnych kamyków. Powabnieyszym duchom powinny być poświęcone iego nadbrzeża. Tam gdzie rzadsze drzewin kępy zdaią się uchodzić, gdzie ranny pierwiosnek umila łakę, tam iest murawa zielona zapraszaiąca Wieszczki na skoczne tańce. Ten ocieniony pagórek, obsiany fiolkami, byłby tronem godnym Oberona. Skryty w gaiu pobliskim złośliwy Puck przemyśliwałby ucieszne swoie pustoty. Powóy co tu i owdzie zarzuca swoie wieńce zielone po wiazach i bukach, tworzyłby dla Tytani czarowne chłodniki, uwieńczone srebrnemi i lazurowemi kwiaty. III. Żadna skała nieogranicza doliny lecz drzewa otaczają to czarodzieyskie ustronie obsłoną świeżych liści. Tutay dąb pyszny szerzy swoie gałęzie potrzaskane wiekiem. Tam iodła rażona piorunem wybiega iak starożytna piramida. Pochyłe buki, i giętkie brzozy kołyszą nad darnią swoie powiewne warkocze. Tysiące rozlicznych krzewów zdaią się szukać opiekuńczego cienia owych leśnych olbrzymów i wiią się na okół ich pniów, zwierzaiąc wietrzykom wonieiące swoie wyziewy. — Tak urozmaicone gruppy czarowny pęzel Rafaela zgromadził na okół Tarseyskiego Wieszcza, gdy na wzgórzu Marsa, obiawia dumnym Ateńczykom Bóstwo nieznane. Ta filozofi z włosem białym i pochyleni sta- rością, zdaią się dawną ieszcze zachowywać pychę; tam stary żołnierz, okryty blizny; obok niego grecka piękność schyla się aby lepiey słyszeć; a dziecię igra u nóg swey matki, lub się zwiesza u iey łona, miłośnie. IV. — „Spoczniymy tutay — rzekła Matylda, zatrzymuiąc się pod zielonym chłodnikiem. — Zgromadzeni przypadkiem, zdołamy dzięki przyiaźni, wykraść choć iednę godzinę szczęścia zazdrosnemu losowi. Ty Wilfrydzie któregom doświadczyła wspaniałości, ty mi rad twoich udzielisz, iak siostrze kochaney. Pozostań i ty Redmondzie, na moie proźby przestań próżnego ścigania. Skarb powiewierzony iest moim staraniom, a ia własney prawie strzedz się powinnam gorliwości będąc sierotą samotną. Oyciec móy iest więźniem, iakaż mi zostaie obrona?” Z właściwym sobie wdziękiem posadziła Wilfryda obok siebie nadarni; potem się zatrzymała, spuściła oczy i nierzekła Redmondow; aby przy niey usiadł. Postrzegł Redmond to tkliwe niedowierzanie, skromnie się oddalił, i usiadł o kilka kroków aby niezważany lepiey, mógł widzieć ukochaną. V. Piękne włosy Matyldy w hebanowe podzielone warkocze, osłaniały białe iey czoło, na wpół odkrywaiąc tylko iey czarne źrzenice. Tak lekki odcień rumienił lic młodey dziewicy, iż na pierwsze weyrzenie trzeba się było zdziwić ich bladości. Lecz skoro wietrzyk łągodny, rozwiał iey włosów pierścienie, skoro wymówiła słowo, lub biegu przyspieszyła: gdy się usłyszała chwaloną od drogiey istoty, lub gdy zaymuiąca powieść budziła skryte iakowe serca wzruszenie, rumieniec co nagle twarz iey ozdabiał, powabnieyszy był iak wstydliwe iutrzenki zapłomienie. Twarz iey zadziwiała wdziękiem zadumania i wyrazem tęskney rzewności, które tak zadnie łączyły się pierwszy raz dali iey dł?? swoiey waleczności. Już śmiertelny cios mieli odebrać, gdy litość wzruszyła iednego Irlandzkiego wodza, Tanistę wielkiego O’ Neala; zatrzymał wściekłość swego żołnierstwa i brańcami uczynił obu krewnych, zaprowadziwszy ich do zamku swego w górach położonego. Tam im dał poznać powieść śmieszna albo Ballada ulotnieyszemi czyniły godziny, nieraz zachwycony oyciec zawołał ie kochana iego Matylda nayszczęśli. wszą była z całey uroczystości Lecz nieszczęścia woyny, i domowe niezgody, przerwały te miłe zabawy; a zamyślona postać Matyldy smutku miała podobieństwo. Oyciec iey został więźniem na polach Marstonu; rozproszeni iey przyiaciele; waleczny Mortam niemogą widzić iej poddaie się [...] V. Piękne włosy Matyldy w heba nowe podzielone warkocze, osłaniały białe iey czoło, „ na wpół od krywaiąc tylko iey czarne źrzenice. Tak lekki odcień rumienił lic młodey dziewicy, iż na pierwsze weyrzenie trzeba się była zdziwi Eryn praw swoich bronił przeciw Saxonom, któż niesłyszał o walecznym O’ Nealu, którego miecz tylokrotnie krwią Anglików się napoił, któren dzikiego zwyciężywszy Essexa, udzielnie panował nad krainą Ulsteru ? Lecz naypięknieyszyni dniem iego tryumfu była walka owa, w którey poległ odważny Henryk, wówczas gdy Awon poniosł w hołdzie Oceanowi swoie wody zrumienione krwią Saxonów. Wowym to dniu nieszczęsnym Mortam i Rokeby pierwszy raz dali dowody swoiey waleczności. Już śmiertelny cios mieli odebrać, gdy litość wzruszyła iednego Jrlandzkiego wodza, Tanistę wielkiego O’ Neala; zatrzymał wściekłość swego żołnierstwa i brańcami uczynił obu krewnych, zaprowadziwszy ich do zamku swego w górach położonego. Tam im dał poznać wievskie rozkosze, przebiegając z niemi skały i lasy Śliw-Donardu. Dzięki iemu przypuszczeni zostali do biesiad wesołych dzieci Erynu poluiąc z nimi na wilki i sarny. Nakoniec gdy pomyślna zdarzyła się pora Tanista odesłał ich bez okupu obsypanych darami, aby im dowieść iakie ma poszanowanie i przyiaźń szlachetny woiownik. VII. Szybko upływaią lata. — Już. siwizna zwiastowała Rokebowi schyłek życia: szczęśliwy na Grety wybrzeżach cieszył się pokoiem którym Jakób spokoyny, darzył swych poddanych, wówczas gdy Mortam po za morzami woiował w Ameryce. — Snieg bielił szczyty Stanmoru, góry drogiey burzom; ukończono łowy; zwyciężony został ieleń; wychylano puhary, wgościnnym zamku Rokeba; a żołnierz przed obszernym siedział ogniskiem, — Niebo było zachmurzone i noc ciemna, gdy nagły łoskot zachwiał bramą zamku; głos iakiś w cudzoziemskich wyrazach, błagał zarazem o pomoc i schronienie. Drzwi się roztwarły, i nagle do biesiadney komnaty wpadł człowiek, którego ubiór i postawa przestraszyły zrazu koło zgromadzone przy ognisku. VIII. Roztarganych włosów pierścienie w dziwnym nieładzie spadały mu na czoło; szeroka i krótka szata, okrywała nogi iego żylaste; tunika, (1) szafranowego koloru piersi iego mnogiemi otaczała fałdy; płaszcz miał zwieszony na ramionach, naieżony szronami i krwią zbroczony: dźwigał iakiś ciężar owinięty i przyciśniony do serca. Zatrzymał się chwilę wsparty na swym kiiu sękowatym, otrząsł śnieg którym gęsta iego broda i włosy pokryte były, a zbłąkane w około tocząc spoyrzenia, zbliżył się do ogniska, i złożył przednim dziecie dziwney piękności na wpół od zimna obumarłe. Wówczas nieznaiomy z poszanowaniem skłonił się Rokebowi, i tłumaczył swoie poselstwo z prostotą i okazałością posłańca dzikiego monarchy: — „ Ryszardzie, Panie z Rokebu, rzekł, posłuchay mnie. Turlugh O’Neal pozdrawia ciebie przyiaźnią, i powierza twoim starańiom młodego Redmonda swego wnuka; prosi cię abyś go chował jak syna własnego; miknęły bowiem dni szczęśliwe Turltigha; inni możnieysi wodzowie wydarli mu włości; ręce iego słabe i rozbroiane, cała stawa Tyronu znikła iak świetny wyziew poranku. Aby ci przypomnieć prawa do swey przyiaźni, prosi cię wspomnieć na gościnne biesiady; a ieśliby kiedy młodemu O’Nealowi zagroził ciemięzca pomyśleć na miecz Erynii. Mortamowi wprawdzie powierzonym być miało to dziecie, lecz w iego niebytności, tobie należy zaszczyt przyięcia go.... Wypełniłem poselstwo moiego Pana... teraz Ferraagh umrze szczęśliwy. „ IX. Oczy iego lodowaciały i stały się nieruchome, bladość pokryła iego czoło, padł wyrzekłszy to osta- tnie słowa. Obszerne składy iego płaszcza śmiertelną ukrywały ranę. Wszelki ratunek stał się daremny; młody sierota wydał krzyk boleści i przerażenia. Ferraugh zwrócił na niego rozczulone spoyrzenia, starał się przymileniem ukoić płacz dziecięcia. Zapominaiąc o swoim konaniu, i blusktey śmierci błogosławił go, przyciskał do swych zimnych ust drżące iego rączki, całował, i w mowie swoiey oyczystey błagał wszystkich świętych z nieba aby czuwali nad iego życiem. Zgromadzając wszystkie siły, chciał powtórzyć Rokebowi swoie poselstwo. Lecz zaledwie kilka niewyrozumiałych słów przemówił, i resztę konaiącemi wyraził znakami, gdy długie z piersi wyzionął westchnienie. „Niechay Niebiosa błogosławią O’Nealow” wierny rzekł sługa, i skonał. X. Nieprędko ukoiono boleść młodego syna Erynu; nieprędko z niego wybadano koniec powieści od przewodnika iego zacżętey. Opowiedział w reście iak dziad iego zmuszony został gród swóy rod/inny opuście, i błąkać się beż schronienia. Nie tak byłoby, zdumą dokładał, gdyby on, Redmond, miał siłę wydobyć z pochwy groźny miecz Lenaug-Mora — Poznano z iego mowy przerywaney, że przewodnik był iego oycem karmicielem, któren niosł że sobą listy i dary kosztowne, gdy go rozboynicy napotkali w lesie. Mę żnie walczył Ferraugh, lecz wycięczony ranami i trudem, gdy mu iuż wszystko. wydarto, zaledwo przywlókł się do zamku Rokeba... Dziecię mówiąc o Ferranghu, na nowe zaczęło żale i ięczenia. XI. Łza co na dziecinne upada lica, iest iak kropla rosy kwiat zwilżaiąca: westchnął wietrzyk wiośniany i zakołysał krzewiną; a rosa iuż zniknęła. Uięty tkliwemi pieszczoty Rokeba nieszczęśliwy sierota wkrótce uśmiechać się zaczął, do nowych swoich obrońców. Nic łagodnieyszego iak iego spoyrzenie, nic pięknieszego iak iego czoło, którego wstydliwość, na współ ukrywały złote włosów pierścienie. Lecz nigdy milszym niebył iego uśmiech iak gdy córka Rokeba była przy iego boku. Dumny był iż wspiera chwieiące kroki Matyldy, którą słodkim imieniem siostry nazywał. Lubił ią kołysać śpię- waiąc ballady swey ziemi rodzinney Zbierał pierwiosnek i wonny fiołek i splatał wianki dla niey — Piękne te dzieci zawsze byty razem, razem igrały po łące lub biegały po nad strumieniem; a Rokeby z uśmiechem spoglądał na tkliwą ich przyiaźń. XII; Dni wiośniane w kwiaty zamieniaią młode pączki, a kwiaty w owoce; lata życia prowadzą człowieka z dzieciństwa do młodości, a z młodości do wieku doyrzałego; Wkrótce w lasach Rokebu nowego uyrzano łowca, uganiaiącego się za dziką zwierzyną. Lubił Redmond roziadłego dzika ścigać po nadbrzeżach Grety; lubił przeszywać strzałami lub kulą morderczą sarny pierzchliwe: lecz ochotniey ieszcze, lubił w pięknych dniach iesieni, na gęstą wdzierać się leszczynę, i otrząsać grona iey owoców w zasłonę Matyldy. Matyl, da takie straciła upodobanie w dziecinnych igraszkach, i poznała całą władzę swoiego spoyrzenia; przybrała surową powagę Mentora i wyrzucała Redmondowi niebespieczne iego uciechy; a upodobaniem iednak słuchała gdy młodzieniec opowiadał opór dzika, i hasło iego zwalczenia, kiedy trąby rozlegały się radośnie po skałach i borach, Słuchała, ale się dziwiła ie ludzie tak dzikich zdolni są szukać zabaw; XIII. Redmond tak umiał upiękniać Swoie powieści opisem lasów i dolin, tak umiał zaymuiącym czynić Opowiadanie łowów, i umilać wszy- stko żywem! kolorami swey wyobraźni, ie Matylda ganiąc zbytnią śmiałość łowca, lubiła słuchać o niebezpieczeństwach., które, zadrzecie trwogi w iey sercu budziły. Często także gdy śnieg lub deszcz jesienny więził ich w zamku, przebiegali razem pisma natchnionych Bardów lub mędrców ukochanych ód niebios; albo siedząc przed ogniskiem śpiewali koleyno dumy Minstrelów, przy dzwięku, Arfy, skracaiąc mile zimowe wieczory. Tak od kolebki złąceni w zabawach iak i naukach, Uczuli łagodny pociąg zbliżaiący ich dusze, lecz im to zwać miłością nie było wolno. Jednakże szczęścia ich świadki zazdrosne, wkrótce się. ośmielili nadać to nazwisko ich czułey przyiaźni. Widząc iak nierozdzielną była owa para, ganiono nieprzewidywanie starego rycerza; czasem zcicha szemrano, że Rokeby przeznaczał Redmonda O’Neala za małżonka swey córce. XIV. Miłosny hołd Wilfryda zrzucił zasłonę z oczu kochanków: wkrótce postrzegli ie Rokeby przychyla się do żądań Oswalda: wówczas zaczęli na siebie bez uśmiechu spoglądać, a oczy ich wyrażały zawstydzenie i obawę. Matylda samotnych szukała ustroni aby przygotować swe serce do spełnienia surowey powiności. Redmond po odludnych błąkał się gaiach przeklinaiąc miłość którey nigdy z duszy wygładzić niezdoła. Lecz wkrótce woyny domowe wywarły swoie wściekłości, i Rokeby zaprzysiągł ie nigdy syn buntownika mężem Matyldy ni będzie. Red- mond którego dzieciństwo wykarmionym było romantycznemi Bardów podaniami niepoprzestał swych dumań nad brzegiem strumieni lub w milczącym cieniu gaiów, lecz te umilały iego marzenia myślą pocieszaiącą: dumał tylko o Xiężniczkach owych czasów rycerskich, które mężny otrzymywał ostrzem swey stali: rachował także słynne imiona swych przodków. Wielkiego Niela, odważnego Shau- Dymuta, Gerałdyna, i tego Conan-Mora któren swoie potomstwo poświęcił bóstwom łowów i woyny, przeklinając każdego z następców który miecz włoży do pochwy a sierp weźmie w rękę; lab który porzuci góry i lasy, aby się w zamku zagrzebać. Takowe przykłady rozpłomieniały duszę młodego Redmonda, poiły go nadzieią, i obudzały w sercu zadrżenia radosne na głos trąby woienney. XV. Gdyby piękność nagrodą była męztwa i sławy, Redmond niezaprzeczone miałby prawo do ręki Matyldy: lecz Rędmond świetniał przytym wysokiemi przymiotami, iakie przynależą dziedzicowi szlachętnych Baronów. Turlug O’ Neal ocalił życie Panu Rokebu w woynach Eryńskich; starania wspaniałomyślnego rycerza uiściły się względem Redmonda z długu wdzięczności. Dobrodzieystwa iego szczęśliwe przyniosły owoce: żaden północny woiokinik zręczniey niekierował rumawem od Tynemuthu aż do Kumberlandu, i żaden tak rycerskim mieczem niewłądał iak Redmond, Szczery, ochotny wspaniały i mężny, Redmond O’Neal wszystkich podbiiał serca,. XVI. Ryszard iak własnego kochał go syna. Gdy chwila boiów nadeszła, i gdy w powietrzu rzowinął sztandar swych naddziadów, Redmonda, przedmiot swych starań naytkliwszych, obrał do niesienia wsławioney chorągwi. W pięciu walkach dowiódł Redmond że godzien był otrzymanego zaszczytu, i iuż sława imię iego głośnym uczyniła. Gdyby los sprzyiał obrońcom Królewskim na płaszczyznach Marstonu, O’ Neal dnia tego ieszcze otrzymałby złote ostrogi i pasowanie rycerskie. Dwakroć w pośród walki zachował życie Rokebowi; a skoro go brańcem uyrzał, miecz swóy schylił i oddał go nieprzyiacielskiemu wodzowi; poszedł za swy Panem chcąc dowieść swoiey wdzięczności Oycu Matyldy w nie, woli, również iak i w boiach, XVII. Kiedy kochankowie uyrzą się w dniach nieszczęścia, widzenie to iest dla nich uśmiechem słońca wśrod niepogody, promieniem niebieskim co się na chwilę ukaże i znika wśród chmur posępnych, — Redmond siedząc na darni myśli o chwili teraźnieyszey, i o przyszłości. Nietak to smutnie, sam sobie powtarza, malowałem powrót do ukochaney, wówczas gdy zdrżących iey rąk odbierając miecz i sztandar, słyszałem na około rozlegaiące się odgłosy trąb naszych, Trzysta woiowników razem mie- cze dobyło, a skorom świetny rozwinął sztandar, okrzyki i szczęk ich oręża serce moie pociechą napełniły. Gdzie dzisiay ów sztandar moiey zwierzony straży? zniesławiony, krwią splamiony pływa w wodach Ussy. Gdzie ci dumni i odważni woiownicy? we krwi własney broczą na Marstonu płaszczyznach; a ia nacóż dzisiay użyie niepożytecznego oręża, któren tylko ciężarem stal się ręce kaydanami okuty? — Więzień... życia bym się wyrzekł, gdybym go niezachowywał na słodzenie niewoli oyca Matyldy. — Tak skarżył się Redmond w taynikach serca swego; lecz i współzalotnik iego niemniey był strapiony. Zbyt wspaniałomyślny był Wilfryd. aby użyc korzyści ktorą winien był iedynie zdarzeniu; lubo iednak bez tey pomocy widział ie wszelkie ie- go nadzieie były próżnemi. Lecz nakoniec głos Matyldy przerwał dumanie kochanków i smutek ich rozproszył, iak oddech wietrzyku rozwiewa lekkie obłoczki. XVIII. — „Nietrzeba przypominać, — rzekła, — przyjaciołom Matyldy że Mortani unikał zamku moiego oyca; smutny i milczący, mnie iednak raczył okazywać ufność i przyiaźń tkliwego i dobrego stryja. Czasem zdołałam rosproszyć na chwilę chmury zasępiaiące iego czoło lecz wkrótce niepodobnym mi było koić rospacz coraz głębszą. Jakowaś nieszczęsna i wszystkim nieznana przyczyna, mimowolnie taiemnicę mu wydzierała: podwakroć widziałam iak straszliwa miotaią nim niepewność, zdolna na chwi- le umysł obłąkać. Z okrutną pociechą czuł zbliżającą się chwilę rospacznego obłąkania lecz dopóki dusza iego odwagę miała passowania się z duchem złego któren go ogarniał, dopóty starał się odpierać iego razy iak ofiara nieszczęśliwa co napróżno chce odwrócić sztylet morderczy. Zgadywałam że nieszczęsna tą boleść skutkiem byłą strasliwey zbrodni lecz dopiero dniem przed swym odiazdem na boie, Mortam wykrył mi całą prawdę, bogate swoie powierzył mi skarby, i to pismo, które taiemnicę iego zawiera, w dziwacznych wyrazach często zdradzaiących duszę, którą gwałtowność boleści zmusza do wyznania. „ XIX. HISTORYA MORTAMA. „Matyldo często widziałaś iakem drżał i bledniał iakby śmiertelne żelazo serce mi przeszywało, gdy wyraz iakowy obudził we mnie wspomnienie moiey młodości. Wierzay mi, mało iest ludzi coby z roskoszą w przeszłości zagłębiali swoie spoyrzenia. — Co do tanie... wstęp móy na drogę życia byt tylko otoczony pychą i próżnością. Zbrodnia i krew splamiły wiek móy doyrzały... a teraz starzec siwo-włosy wstępuię do grobu, a żaden przyiaciel oczu mi niezamknie. Ty sama Matyldo, ty sama niegodnego wyrzekniesz się stryia, kiedy się dowiesz o iego występku, Trzebaż więc koniecznie krwawą uchylić zasłonę co pokrywa nieszczęsne i ponure życie moie? Tak iest, trzeba koniecznie... posłusznym więc będę... Poprzestań mnie ścigać, o widmo blade, użycz mi choć chwilę spoczynku! Gdy groźne twoie widzę skinienie, mamże silę aby wykonać twoie rozkazy ? Ach! gdy mi wskazuiesz twoie strupniałe lica, i twóy wóz grobowy, iakże cię odmalować zdołam taką iak niegdy byłaś, piękną i kochaiącą. XX. — „ Tak iest, była piękną! Rzewna tęskność rozlewa się po twey i twarzy o Matyldo; lecz iey lice ozdobne były blaskiem dnia pogodnego co się całey uśmiecha naturze. Taiemny połączył nas zwią- zek... Zmusiła nas do tego różność wiary, i niezgoda dzieląca nasze kraie. Przybywszy do zamku Mortamów utailiśmy imię i ród Edyty, czekaiąc aż wróci Rokeby z dalekich krain gdzie poszedł woiować, Wieleśmy rachowali na wstawieniu się iego do oyca Edyty, i ułagodzeniu obrażoney pychy. Żyliśmy kilka miesięcy wszystkim nieznani, wyiąwszy iednego przyiaciela zbyt drogiego... Oszczędzę mu ieszcze wstydu niewyiawiaiąc iego imienia.... O własnych winienem niezapominać błędach i nieszukać zemsty za zdradę przyiaciela.... Niepowinienem niewdzięcznym okazywać się przeciwko Bogu, którego dobroć nieskończona użyczyć mi raczyła długich lat żalu, gdy mógł nędzne me życie zakończyć w chwili spełnienia zbrodni. XXI. — „ Edyta moia, czarownym uśmiechem wszystkich zachwycają: lecz ten uśmiech tak tkliwym wydał się przyiacielowi iey małżonka, że zdraycą przestał go niewinnym mniemać, i tłumaczył go iak występną żądzę. Lecz gdy zbyt śmiałe odrzucono iego oświadczenie, nędznik zaprzysiągł zemstę, i piekielny wynalazł podstęp. Samiśmy raz oba byli.... Ledwieśmy opuścili biesiadę gdzie kilkakrotnie wychylano puchary; krew moia nieznanym płonęła ogniem, gdyśmy spostrzegli Edytkę iak nieśmiałym krokiem sunęła się wzdłuż grabowego szpaleru; zdawała się chcieć ukryć za liści zasłonę iakby lękaiąc się aby niezostać spostrzeżoną. Niemam słów na wyrażenie piekielnego uśmiechu, któren uyrzałem na twarzy sprawcy moiego nieszczęścia! Z gniewem go zapytałem... Zrazu podstępne zachował milczę, nie, potem prosił mnie zimno, abym się gniewem nieunosił na iego odpowiedz: „Kochanek czeka ią w lesie” — rzekł do mnie. Właśnie dnia tego polowaliśmy na sarny, nieszczęsnym przypadkiem łuk miałem przy sobie. Pełen wściekłości za broń chwyciłem, pospiesznym krokiem pobiegłem za Edytką, uyrzałem iak iakiś nieznaiomy przyciskał ią do serca. Łuk napiołem, świsnęła strzała, trafiaiąc w cel, w któren godziłem. Umieraiąca Edyta padła i skonała na ręku swoiego brata, którego moia strzała również serce przeszyła... Brat to przybył z nią potaiemnie się widzieć, w zamiarze poiednania ią z oycem. „ XXII. — „Dworzanie uciekali przed wściekłością moiey rospaczy: samych tylko około siebie widziałem wrogów. Lecz zdraycą co tak piekielnie umiał zazdrość moią obudzić, uciekł naypierwszyi i w dalekich krainach poszedł szukać uchrony przeciwko mey zemście Zabóystwo którem popełnił, małey liczbie osób było wiadomym; zostało więc w utaieniu że byłem występny. Wierny móy rządca zamku, wynalazł niewiem iakąś baykę, udaiąc że źle wymierzona strzała ugodziła zarazem dwie ofiary; ci nawet którzy o ich śmierci słyszeli, niewiedzieli czyią oskarżać rękę. Niedosięgły mnie prawa ludzkie, lecz Bóg głos krwi usłyszał, a okropne ciemności otoczyły moie serce: wyrazie niezdołam iak stra- szliwe widziadła sen móy przerażały: same tylko śniły mi się wiezięnia, kaydany i rygle... — „Gdy spokoynieyszy smutek po pierwszych nastąpił boleściach, żądałem widzieć dziecie moie w kolebce.... Jeszczem ci niepowiedział, że Edyta obdarzyła mnie synem pięknym iak maiowy poranek... Niestety, byłem oycem! Pomieszani, powiedzieli mi ze drzeniem słudzy, że zbroyni ludzie przybyli do Mortamu doliny, napadli nocą na mamkę i uprowadzili z niemowlęciem powierzonym iey pieczy. Zdradziecki móy przyiaciel iedynie mógł korzystać z tego porwania, które rozpacz moią dokończyło... Za iego więc udałem się śladem, pałaiąc wywrzeć na iego głowę potróyną moią zemstę... lecz zawsze uyść mi potrafił... rany tylko serca mego ulgi nieiakieyś do- znały w mych biegach obłędnych, łatwiey znosiłem ciężar moiey niedoli na ziemiach i morzach dalekich. XXIII. Przypadek kroki moie zaprowadził wpośród hordy, którey zuchwałość daleko trwogę szerzyła. Tak często nienawistne życie narażałem na czele owych korsarzy, tak niesłychanem! zadziwiłem ich czyny, iż właśni moi towarzysze zaledwie im wierzyli, i powzięli dla umie uszanowanie bez granic. Świadkiem byłem wówczas wielu zbrodni, i wielu nieszczęść, lecz nigdy w moich podróżach niewidziałem śmiertelnika nieszczęśliwszego odemnie!... —” Raz wieczorem, po bitwie straszliwey. na krwawym obozom waliśmy wybrzeżu; xiężyc bladą swoią pochodnią oświecał rannych i zmarłych; znużeni biesiadą i trudarni walki towarzysze w okół mnie głęboko spali: nagle głos obił się o moie ucho, glos tak słodki iak twóy Matyldo! — Nieszczęsny — rzekła mi — co w tych mieyscach porabiasz, gdy krwawa moia trumna zostaie bez zemsty, i gdy syn móy opuszczony żyie nieznaiąc imienia własnego oyca i pozbawiony tkliwych iego starań?” XXIV. — „ Na głos ten głuchym niezostałem... byłem posłuszny i wróciłem do Oyczyzny: naywalecznieyszych z naszey bandy przyprowadziłem ze sobą, których użyć myslałem na zaspokoienie zemsty zbyt długo odwleczoney. Lecz niebom naypokornieysze niechay będą dzięki, iż mi natchnęły myśli i nadzieie łagodnieysze; błogosławionym niech będzie ten co nam w świętey obiawił modlitwie, ie przebaczenie nagrodą będzie przebaczenia... pocieszam się w niedoli żem rad usłuchał wiary pocieszaiącey!... Uyrzałem znowu oblicze zdaycy!... Głos iego znowu usłyszałem!... domagałem się od niego syna mego!... zaprzeczył mi z tym uśmiechem piekielnym i tą zimną oboiętnością, które rozum móy obłąkały, gdy dodał: kochanek czeka ią w lesie!... Wstrzymałem ramie gotowe go ugodzić... Stwórca światów niechay będzie pochwalony! cierpienie iest drogą wiodącą do nieba. „ XXV. Właśnie w tym mieyscu historyi Mortama była Matylda? gdy lekki szelest zaszumiał między liściami, Bedmond zrywa się i patrzy; podły Gwido Denzil uchodzi (gdyż on to był ukryty o kilka krokow) nieśmiałby zmierzyć żelaza z walecznym O’Nealem za wszystkie skarby Mortama ukryte w skrzyniach żelaznych. Redmond znowu usiada: „ Pewno to sarna, rzekł — przebiegła w chrościnie. „ Dziko uśmiechnął się Bertram widząc iak cofnął się boiaźliwy iego towarzysz. „ Prawdziwie niezachwianą masz odwagę, — rzeki mu — ieden nieprzyiaciel przeraża ciebie... a iam tu przytomny... — znam twoią zręczność w trafianiu sarnów, day mi twą strzelbę, a sztuki cię nauczę, za którą rai radośnie podziękuiesz, sztuki zabicia wroga nienarażaiąc siebie. „ XXVI. Dziki Bertram na kolanach i rękach czołga się pomiędzy brzozą i leszczyną, staie na przeciw Redmonda i podnosi strzelbę... Nigdy Bertram niechybił celu, gdy celem było serce wroga... Dzień ów byłby świadkiem śmierci młodego Redmonda gdyby podwakroc Matylda niestanęła pomiędzy iego piersią, a zabójczym narzędziem, nim Bertram wystrzelić zdołał. Zbóyca uciekł straszliwe zionąc przeklęstwa, że nowey niemógł wypełnić zbrodni którą zamyślał... — „Nie mówił sobie, nie, takiey śmierci nizadam tobie harda piękności! — i daley się poczołgał szukaiąc dogodnjeyszego mieysca, gdy Gwido Denzil zbliżył się do niego. — „Stóy Bertra-mie — rzekł mu — — albośmy zginęli. — Stóy na piekło zaklinam cię... liczny orszak konnych i pieszych, woiowników wkroczył w dolinę.. zginęliśmy ieśli wystrzał usłyszą; Stóy, szalony, czyi pewnieyszego niemamy zamysłu — póydź za mną, i patrz iak tą ścieszka zbliża się dowodzca rycerzy z dobytym żelazem. Bertram spogląda i widzi ie boiaźń natchnęła Denzila zbawienną radą; przeklina swą nieszczęsną gwiazdę, oddala się nieznanemi boru zakrętami, i przybywa do iąskini nad Grety brzegami. XXVII Ci których krwi żądny Bertram, skazał iuż na smierć lub niewolę, naymnieyszego niemieli podeyrzenia o zastawionych sidłach. Zaięci tylko słuchaniem powieści, spokoyni i bez obawy byli, gdy niebo tylko same wstrzymało ramie zabóycy. Jak nawa co pod* czas nocnych zmroków puszcza się za wody nurtem, i niewidzi skałów, wpośród których się przesuwa. Matylda daley czytała zaczętą po-? wieść Mortama, Mówił o swych bogactwach iak o ciężarze którym go los przywalił w górzkiem szyderstwie, iakby na powiększenie wiecznych iego męczarni błagał jednak Matyldą, aby zachowała te skarby dla oddania ich kiedyś synowi iego, synowi Edyty... gdyż myślić nie mógł poprzestać że syn iego żyie. Upewniał że wczęstych ziawieniach, twarz iego widział i głos słyszał i do tych błahych dowodów dokładaiąc pewnieysze przyczyny, mówił, że gdyby syn iego zginał, poznano by slad krwi iego i martwe ciało. Słyszał także iż w ówczas widziano w Windermenu zatoce? statek cu- dzoziemski, na którym starannie, lecz z naywiększym uszanowaniem i względami, ukrywano kobietę i matę dziecię. Połączaiąc te wszystkie prawdo podobieństwa czuł nadzieię ożywiaiącą się w swym sercu. A iakkolwiek one byty niepewne, nadzieia iednak nakazywała milczenie rozumowi. XXVIII. Powieść iego temi uroczystemi kończyła się wyrazami: „Niebo biorę na świadka że ieśli wmieszałem się w nieszczęsną woynę domową, radziłem się tylko praw Anglii. Zbyt słuszne skargi moiego kraiu, miecz mi do ręki podały na obronę praw wiary. Skoro tylko tryunf dobra otrzyma sprawa, schowam miecz do pochwy, i póydę szukać syna po całey Europie... Skarby moie na które bliski krewny łakome iuż rzuca oczy, bezpieczne będą w ręku Matyldy. — Ody wieścią o moiey dóydzie śmierci, niechay powierzone sobie bogactwa przez, trzy lata zachowuie; a ieśli w przeciągu tego czasu nikt się z mey strony o nie nieupomnij, w ówczas imie Mortama i rod iego wraz znim zgasły. Niech wspaniała ręka Matyldy rozsiewa dobrodzieystwa w nieszczęśliwcy naszey Oyczyźnie; niechay osładza los rannego ieńca; niechay wznosi rozburzoną chatę. Tak łupy kraiów cudzokiemskich posłużą na wynagrodzenie nieszczęść woyny domowey. „ — XXIX. Tkliwy Redmond, któremu zwaną była wspaniałomyślność Morta- ma, łzy wylewa! nad nieszczęścia mi, które zgromiły walecznego rycerza. Lecz bardziey był ieszcze wzruszonym syn Wikliffa dowiaduiąc się nakoniec dla czego Mor, tam niechciał aby wiedziano że żyie ieszcze... Mniemał zgadywać ie zamiarem iego było, nikomu znanym niebędąc, stać się postu, sznym natchnieniom owego taynego czucia które mu wróżyło że syn niezginąt ieszcze dla niego. Stał dumaiący i zamyślony słysząc iak Matylda mówiła, iż pragnie podzielić niewolę oyca, iakichkolwiek iego bedzie więzienie. Lecz z bolesnym uczuciem dodała, że przykro iey widzieć zamek Rokeby nieobwarowany, pozbawiony obrońców, i zewsząd otwarty rozboynikom, gdyż niebyło iuż w nim bezpieczeństwa dla skarbów Mortania, które iego przyiaźń iey powierzy- ła staraniu, a które na tak szlachętny przeznaczone były użytek. — „ Warownia Barnardu stanie się więc mieyscem twoiego wyboru? — spytał Wilfryd drżącym głosem — ponieważ prawa strony zwycięzkiey, skazuią twego oyca, aby czas nieiaki zostawał W niey iako zakładnik.... Gdy wymawiał te słowa głos zdradził łudzącą go nadzieią, i boiaźliwa radość w oku iego zabłysła. Spiesznie odpowiedziała Ma-’ tylda, gdyż uyrzała iak oczy Redmonda iskrzyły się gniewem. — „Powinność — rzekła, z zachwycaiącym wdziękiem, powinność wspaniały Wilfrydzie niema wyboru do czynienia:. Gdyby wolno mi było wybierać, wolałabym towarzyszayc oycu do mniey okrutnego więzienia, iak ta ponura warownia, zkąd mogąc widzieć dzewa siwych lasów, słyszeć szmer Teissy za każdym krokiem napotka to wszystko, co tylko wzniecić iest zdolne żale więźnia. Jednak im bardziey okrutną będzie dla iego duszy niewola, tym więcey Rokeby potrzebować będzie tkliwych starań córki” XXX. Uczul Wilfryd łagodny wyrzut Matyldy i chwilę stał pomieszany... Smutnie wreście odpowiedział — „ Szlachetna Matyldo, ieśli śmiałem twoie badać zamiary, było to w iedynym celu ukoienia twoiey obawy i podania wsparcia przyiaźni. Mam zwoli oyca pod memi rozkazami; hufiec cały walecznych żółnierzy, i mógłbym ci kilku przystać rycerzy, którzy podczas cieniów nocy przenieśliby skarby Mor- tama. Zbroyny ten konwóy potrzebnym mi się wydaie w tych czasach zamieszania i niepokoiu. „ „Z wdzięcznością dziękuię ci Wilfrydzie — odpowiedziała — dnia nawet iednego odwlec niemogę w przyięciu twoiey ofiary. Jeśli sam raczysz stróżem zostać powierzonych mnie skarbów, nienaruszone zostaną. „ Zaledwie te słowa kończyła, gdy woienny przybył orszak, tenże tam na którego zbliżenie się uciekli zbóycy z zasadzki; z poszanowaniem skłonił się dowódzca Wilfrydowi, i powiódł w około spoyrzenia iakgdyby szukakaiąc wroga. — „Albercie, rzekł syn Oswalla, cóż, to znaczy? Pocóż tak. zbroyni wkroczyliście w dolinę?” „Sam chciałem się zapytać, o co rzecz chodzi, odpowiedział dowódzca, wiodłem móy hufiec aby go” w woiennych ćwiczyć obrotach na płaszczyznie Barninghamu, gdy przybiegł iakiś nieznaiomy, mówiąc żeście zbłąkani, w naywiększym zostaiecie niebzpieczeństwie i bliscy zguby. Rozkazuiącym mówił głosem, orle było iego spoyrzenie, a postać rycerska. Kazał mi spieszyć wam na raturek, niewahałem się być mu posłusznym. „ XXXI. Zbladł Wilfrid, i odwrócił się aby ukryć swoie podziwienie na mowę dowódzcy którey słuchał ż uwagą. Redmond pobliskie zaczął obiegać krzewiny, iak wyżeł zapalony do łowów, i znalazł strzelbę Denzila, ślad oczewisty prawdy owego ostrzeżenia, któremu Matylda, Wilfryd, i on winni bybyli swoie zbawienie. Rostropnie im się zdało opuście dolinę. Zgodzono się ie Matylda wróci do zamku, w towarzystwie Redmonda i żołnierzy: Wilfryd zaś oddali się, z przyrzeczeniem powrotu skoro nocny zmrok zapadniej z hufcem wiernych iemu woiowników aby ią zaprowadzić do pysznych wieżów zamku Barnardu i przenieść bespiecznie skarby Mortama. Po takiey umowie oddalił się Wilfryd maiąc duszę napełnioną smutkiem i niepokoieim PIEŚŃ PIĄTA. I. Ciemne mgły rozciągała nad ziemią nocne zasłony; słońce zapada za wzgórza zachodu: szczyty gór błękitnawe i strzały dzwonnic wieyskich odbiiaią tylko ieszcze iego światłość: baszty warowni Barnardu zdaią się być uwieńczone purpurą od strony Toller - Hillu; wyniosła Bowsu wieża iskrzy się zdaleka iak żelazo w ogniu rozpalone, a ostatnie dnia promienie złocą rozrzucone wzgórza Stanmoru; chwilą ieszcze barwią liście borowe, i zwolna gasną na zachmurzonym niebie. Tak starzec z tęsknotą zapomina uroków młodości, umila wieczór życia wspomnieniami dawnych ułudzeń, aż póki słabieiąca pamięć poprzestanie nakoniec malować mu obrazy marzeń przeszłości. II. Dzień, co z żałością zdawał się rozstawać z pagórkami, iuż zniknął z cienistey Rokebu doliny, tam gdzie opiekuńcze rzeki w głębsze łożysko iednoczą swe wody. Wspaniałe dęby których posępne konary iasność słoneczną w zmrok zamieniaią, ze zmroku, słabym zupełnie niedostępne promieniom, robią noc wczesną. Już nocne kruków krakanie zasmuca powietrze i zdaie się zwoływać duchy wodne; łącząc się zgodnie z ich pogrobowym głosem, Greta rozsyła echom szum swóy iednotonny, któremu cichszym szmerem odpowiada Teissa; a wiatry nocne, ze smutnym ięczeniem konaią po skal rozpadli. nach. Wilfryd którego serce karmiło się tylko pomysłowemi wyobraźni urokami, czuł ku temu mieyscu pociąg niezwyciężony. Wolnym przechadzał się krokiem, zatrzymuiąc się często i wzrok rzucaiąc Wokoło. Szedł da swey ukochaney, iednak niespieszył się gay opuścić, odaiąc się cały uroczystym zachwyceniom, i taiemniczym zadrzeniom, które w znieca połączenie pociechy i obawy. W takowey niepewności gubić się lubiemy gdy namiętności serce nam opanuią. III. Przebył nareszcie bór, i ścieszki iego ciemne, a wszedłszy w dolinę przyglądał się starożytnemu zamkowi Rokeby, osrebrzonemu bladym połyskiem xiężyca. Oddawna iuż jest ogołocony zamek z ozdob woiennych, które nigdyś wstępu do niego broniły. Wały i wieże zdaią się w gruzy rozsypywać. Czas bardziey niszczący niż wrogi, wyrył piętno swego przechodu na baszcie wielkiey wieży: po szczytach gdzie niegdyś chlubne sztandary wyzywać zdawały się oblegaiących, teraz bluszcze i splotne powoie pozawieszały swoie wieńce. Tam gdzie kiedyś straże zniecierpliwością czekały powrotu iutrzenki, paiąk przebiega ściany przy świetle iskrzących płomieni ogniska; harmaty leżą powalone, rowy na wpół zasypane nie mieszczą iuż wody, i cała warownia spokoynym dzisiay iest mieszkaniem. IV. Jednak świeżo poczynione ostróżnosci oznaczaią że wróciły dni trwogi. Naprawiono w części mur dziedzińca, dosyć mocno aby przynaymniey odeprzeć napady rozbóyników, a słupami podparto chwieiący się most zwodzony. Dopiero gdy na kilkakrotne odpowiedział zapytania otworzono bramę Wilfrydowi: a zaledwie wszedł, zamki i żelazne wrzeciądze zapadły znowu z hukliwym łoskotem. Gdy przechodził pod sklepieniem Portyku, stary odźwierny podniosł w górę pochodnię, i zmierzył od stóp do głowy, nim do komnat go poprzedził. — Obszerne te sale zbudowane od starożytnych rycerzy, zdaią się być ciągiem pieczar grobowych: tęskna światłość xiężyca, zaledwie się do nich prze- dziera przez szyby posępne. Już tam szarfy i chorągwie niepowiewaią ne rogach ielenich lub kłach dzika. Trofea łowów wraz z trofeami chwały, owe oręże, owe sztandary, wyszły na boie z Rokebem... aby zginąć na zawsze na płaszczyznach Marstonu. Promień xiężyca pada iednak na słupy po których wiszą gotyckie zbroie, które kształt i ogrom nieużytecznemi czyni w woynach teraźnieyszych. Tak starych żołnierzy poznać tylko po zaniedbanych bliznach. V. Wyszła Matylda na przyięcie Wilfryda; rozkazała nałożyć ognisko, i oświadczyła iż gotowa iest do odiazdu, czekaiąc tylko na konwoy Wilfryda, maiący bronić ią w podróży: lecz syn Oswalda nie, chcąc odkryć swoich podeyrzeń względem chciwości oycowskiey odpowiedział tylko: iż boiąc się aby zazdrosne spoyrzenia niepoznały drogiego skarbu Mortama gdy będzie przenoszony, rostropniey się iemu zdaie wyruszyć do twierdzy Barnardu porą nocną. Rozkazał więc swoim wiernym żołnierzom przybyć do zamku Matyldy, skoro zmienią się straże północne. Wszedł w tey chwili Redmond, zatrudniony dotąd gorliwie przygotowaniem odiazdu, Uradowany wspaniałomyślną grzecznością Wilfryda, wziął iego rękę i ścisnął w swoiey, aż współzalotnik wzaiemnie uścisk oddał mu przyiacielski. Zdawało się iż obay rzekli do siebie: Zapomniymy przez czas nieiaki naszey zazdrości, i współ- ubiegaymy się tylko o gorliwość w obronie piękney Matyldy, VI. Żadne słowo niewyraziło tey wspólney umowy, było to nieme serc przymierze, myśl wspaniała, która natchnęła razem współzalotników. Odgadła ich Matylda, i postrzegła iak porozumieli się spóyrżeniem: lękała się aby mewy buchnęły niebespieczne kłótnie % unieśioney zazdrości; ta zgodą milczącą, wzbudziła radość w iey sercu strapionym, wyiszą nad pociski losu przeciwnego. Wszyscy troie usiedli na okół gościnnego ogniska rozmawiając o nadzieiach szczęśliwey przyszłości, Starali się wzaiemnie powabną ożywie wesołość, która poprzedziła straszliwe przeczuie grożących im. nieszczęść. Miły uroku lat młodzieńczych, ty przechodzisz wszelkie roskosze doyrzałego wieku! Jasny płomień ogniska zdawał się czarodzieyskiego użyczać światła temu obrazowi miłości. Nigdy bardziey ożywioną niebyła twarz Wilfryda; czarne warkocze Matyldy podwyższały białość iey czoła, i piersi tkliwie wzruszonych 5. a uśmiech iaśniał wbłękitnym Redmonda oku. Dwóch kochanków razem siedziało obok przedmiotu swoich uwielbień, spoglądając na siebie bez gniewu. Jakże otwartość tak szczerą, iakże zgodność takową widzieć rzadko dzięki zazdrosnym mężczyzn namiętnościom, i próżności kobiet dumnych ze swoich wdzięków. VII. Podczas spokoyney ich rozmo- niespodziany łoskot zatrząsł bramą zamkową, a nim odźwierny którego kroki opuźniała starość, zdążył zwyczayne uczynić zapytanie, dało się słyszeć przegrywanie na arfie; wkrótce głos męzki, lecz łagodny, złączył swoie brzmienie z harmonijnym iey dźwiękiem. Xiężyca świecą promienie przyiemne, Lecz wiatry wściekle pędzą chmury ciemne; Północ wybiła, darniny i wrzosy, Na wkroś przesiękły zimne krople rosy. Dmie wiatr gwałtowny, noc czarna, ponura, Proszę pokornie przyjmcie Trubadura. Surowy odźwierny na to: — „Oddal się błędny śpiewaku; król potrzebuie żołnierzy, lepiey gdybyś poszedł służyć mu na woynie, niźli tym nikczemnym zatrudniać się rzemiosłem. „ Na te mało zachęcające wyrzuty, Minstrel odpowiada iak gdyby się nato przygotował: Niewywucay mi że na pole woyny, W obronie króla niepośpieszam zbroyny, Moim rzemiosłem wzruszać serca tkliwe Śpiewaiąc dumy na arfie płaczliwe. Śpiewy miłosne, rycerzów pochwały, To obowiązek Trubadura cały. Niewzruszony starzec przerwał mu znowu! — „ Oddal się — rzecze — idź, niechay cię niebo prowadzi; a ieśli dłużey zatrzymasz się przed bramą? wierzay mi będziesz tego żałować, — VIII. Wilfryd uiął się za biednym Minstrelem, i oświadczył się być iego obrońcą” Jego rymy, rzekł do Matyldy, nie są bez wdzięku, i zdaią się dowodzie, że śpiewak niepospolity błaga naszey gościnności. Noc iest tak ciemna, z trudnością znalazłby nieszczęśliwy inne schronienie; śmiem za niego rę- czyć. Wiek zatwardził serce Harpola; niegdyś stary ten sługa pospieszniey otwierał bijamy na przyięcie twoich przyiaciół lub wsparcie biednego ? dzisiay mnie samemu z. puszczeniem czynił trudności, mnie którego zna od dawna? — „Niestety, odpowie Matylda, nieoskarżay Harpola czasy teraznieysze zaburzone, są tego iedynym powodem mniema że od pilnych lego starań zależy spokoyność córki lego Pana, i zdaie się iemu że nierostropnie by toby wpuczazać nieznaiomych do zamku w czasie pory nocney. Przez zbytek ostrożności iego gorliwość wydaie się zatwardziałością duszy; z całego życzę serca aby mniey srogim był dla biednego Minstrela... Ale? Słuchay my końca iego Ballady: IX. Na dzięki domu gościnnemu, Śpiewam woynę walecznemu, Miłość zanucam pięknocie, Dla dzieci mam baiek krocie — Północ biła, noc ponura, Proszę przymcie Trubadura. Rokebów oręż waleczny W pamięci źyć będzie wieczny; Ród cały a ich dziełmi wspomnę, Gdyż mam to myśli przytomne. Północ biła, noc ponura, Proszę przymcie Trubadur. Zawsze Rokebowie godni Przyięli ludzko przychodni, Biada czeka męstwa synów; Gdy wieszcz niegłosi ich czynów Północ biła, noc ponura Prószę przymcie Trubadura, „Zważcie — rzekł Redmond — wszak to arpol wdaie się z nim w rozmowę, możemy więc mieć nadzieię ii się brama otworzy. „ — „Pomimo całey nauki którą się chełpisz, mówił Harpol, założę się że nieznasz powieści o dziku zuchwałym, ani iak straszliwie przerażał nadbrzeża Grety i bory Rokebu. Umiałżebyś nam powiedzieć dlaczego rycerz Ralph podarował tego dzika strasznego, Mnichom Ryszmontskiego opactwai, aby z niego wielką wyprawili ucztę? Opowieszze nam zdarzenie Gilberta Grifensona i Peters-dala dzielnie władaiącego mieczem? Opis czynów Midletońskiego mnicha, i d zielnego Ralpha, zawsze nayszczerszą obudzał wesołość; ieśli więc nam tę sławną zaśpiewasz balladę, znaydziesz w zamku nocleg i wieczerzę” X. Uśmiecha się Matylda. — „Małom zawsze tuszyła, rzecze, o upodobaniu Harpola w śpiewach Minstrelów, lecz ośmielemyż się Redmondzie rozkazać mu uprzeymie tego przyiąc Barda? „ — „ Ach zapewne; — odpowie Redmond — od dzieciństwa głos arfy żadrienie budził w mym sercu: skoro naysłabszy iey dźwięk Usłyszę, przypominam Sobie sny pierwszych moich uciech na ziemi Erynu, wówczas gdy Owen Lysagh był Fileią O’Nealów (1), starzec niewidomy, białowłosy, którego czczono iak proroka. Siedząc przy iego nogach często widziałem iak koło dzikich woiowników zachwy. Cały śpiewy iego melodyine; iak słuchaiących go w noc poźną, unosiły koleyno wściekłość, radość, rozczulenie, boleść, zachwycenie, zgoła wszytkie namiętności Wzbudzone Wszechwładnym urokiem natchnionego Barda. „ O Klandeboa! Dęby lasów Sliw Donardu nieużyczą mi iuż cienia ------------------------------------------- (1) Filea, znaczy naczelnik Bardów, czyli Bard naystarszy starożytnych swoich konarów; nieusłyszę iuż więcey iak arfa Owena glosie będzie miłość pasterek i sławę Bohatyrów. Dzikie ciernie porosły na ognisku schronienia drogiego gościnności. Zaledwie nieco zwalisk rosproszonych po gaiu świadczy ieszcze mieysce kędy się wznosił zamek moich naddziadów. Poddani ich po cudzoziemskich błądzą krainach, i walczą pod obcemi sztandary... Dzieci naszych prześladowców dziedziczą zachwycaiące Klandeboiu gaie”.... — Rzekł” i dumny głowę odwraca aby ukryć łzę roszącą iego powiekę. XI Rozczulona Matylda z płaczem słucha szlachetnego wyrazu iego żalów, kładzie rękę na. ramieniu O’’Neala i mówi. — „Wola to nie- bios!... Może myślisz Redmorudzie, ie ia opuszczani bez żalu gród moich naddziadów, i bez ia, lu oddaię Bóstwu zwalisk to wszystko co umilało dni moiey młododości? Tutay Matylda nayczulszych kosztowała roszkoszy w słodkim pokoiu szczęścia domowego. To ognisko przy którym oyciec móy siadywał tyle razy, wkrótce otoczą nieznaiomi; te komnaty świadki igraszek moich dziecinnych, niedługo moie zawalą się w gruzach, ciernie i chrósty ślad ich nawet zagładzą, a przynaymniey przestaną być mieszkaniem potomstwa Rokebów! O Redmondzie iedyną nasza pociecha iest myśleć ie taka iest wola nieba”... — Jey słowa, dźwięk głosu, spoyrzenia, wyrażały tkliwą przyiaźń pierwszych wieków świata; oddaiąc się cała współczuciu nieszczęścia, za- pomniała Matylda na chwilę swey zimney surowości. Redmond nieośmielił się na odpowiedź, lecz gdyby mu wolno było wybierać między tą godziną tęsknoty i godnościami które niegdyś były udziałem iego przodków, wyrzekł by się na zawsze Redmond bogatych włości Śliw - Donardu i Klandeboidu. XII. Bladość pokrywa lice Wilfryda; Spostrzega to Matylda, i śpiesznie dodaie: — „ Uszczęśliwiona przyiaźnią niepowinnam dozwolić obie naymnieyszego szemrania!.. Córka Rokebów opuszczaiąc zamek swych oyców słodką ieszcze w żalach znayduie! pociechę! Tey nocy ieszcze, nim się oddalę gościnne to nisko również iak niegdyś przyi- mie nieszczęśliwego co niema schronienia, i biedny ten Minstrel rozweseli nas starożytnemi ballady. Niech spiesznie Harpool bramę otwiera, niech iak naylepiey przyimie nieznaiomego, i dobrą wieczerzą siły iego pokrzepi. Tymczasem wspaniałomyślny Wilfryd weźmie moią arfę, i da nam usłyszeć tkliwe swoie dumy. Wymagam tego po tobie Wilfrydzie... Ach porzuć tę postawę smutnego... Zgadulę myśl twoią, laurów by trzeba w nagrodę, twych rymów, a biedna Matylda pozbawiona swego dziedzictwa niema wieńca na opasanie twoiego czoła. Oddalam się wprawdzie z roskosznych dolin Rokebu, niebędę iuż mogła błądzić po nadbrzeżach Grety; lecz Wilfryd iako rycerz szlachetny, dozwoli swey brance błąkać się wśród tych zaeieni, które lato upięknia swemi kwiatkami. Zbierać ieszcze będę mogła lilie i roże w gaiach Marwodu i po wzgórzach Tollerhillu, i pleść z nich wieńce dla Barda biegłego w sztuce muzów. „ Przez chwilą na ustroniu syn. Oswalda stroił arfę Matyldy; tęskne wydobył potem dźwięki iakby przysposobiaiąc do swey żałobliwey dumy; XIII. WIENIEC CYPRYSOWY. Kwiaty wiosenne, żegnam was na wieki; Cyprys iest milszy dla łżawey powieki. Gdy w iego cieniu schronię się życzliwym; Kwiaty wiosenne wy służcie szczęśliwym, Róże z lilią w dni godów zbierane, Niech zdobią czoła radości oddane, Mnie, co nadzieie los wydarł okrutny, Sam cyprys tylko przystoi dziś smutny, Bard chyląc puhar wefoł u biesiady, Wienczyć się bluszczem zielony iest rady; Oyczyznę, czyie wspiera ramie dzielne, Temu dąb liście darzy nieśmiertelne, Myrtu gałązkę ma szczęsny kochanek; Szczęsnemu tylko służy myrtu wianek, Ja co do szczęścia wzbronioną mam tamę, Cyprysy smutne przystoią mi same. Ach tak gotuycie cyprysów zwigdniałych, Na cześś niestety! zapałów moych stałych; Tey nieodmówcie pociechy przyiemney, Niech wiem, iż kiedyś na mogile ciemney, Jak tylko powrót świat umili wiosny, Rozmaryn rolnik zasieie litosny, Matylda pomniąc na los móy okrutny, Własną swą ręką przyda cyprys smutny, XIV. Spostrzegł O’Neal łzę gotową wytrysknąć z oka Wilfryda, i rzeki mu z całą przyiaźni szczerością. „ Nie, nie szlachetny synu Oswalda, nim kraina nasza opłakiwać będzie milczenie, tak wspaniałomyślnego wieszcza, nieieden ieszcze wieniec odbierzesz z rąk miłości lub przyiaźni. Ach nie życzę aby los srogi skazał cię również iak mnie na utratę wolno- ści; zbyt żałuię więźnia któremu prawa honoru ręce krępuią, i co nieczynny miecz nosi wpochwie; lecz gdyby takie miało cię spotkać i nieszczęście, chciałbym z tobą pyszny uśmiechem twey muzy, przebiegać Anglię na dzielnym rumaku jak dawne trubadury, Żądaiąc gościnności po zamkach Baronów. Oddalibyśmy w przechodzie pokłon wszystkim lutni kochankom począwszy od góry Świętego Michała, aż do stromych szczytów Skiddawu; zwiedzilibyśmy dzikie Albynu skały i zielone łąki ziemi moiey rodzinney; tybyś zachwycał serca dziewic śpiewami pokoiu i miłości; a ia Minstrel mniey tkliwy głosiłbym walki i czyny rycerskie. Bardowie starożytney Anglii i sławny Drummond z Hawshordennu uznaliby się przez nas zwyciężeni; i przestałby Mak Kurtin zachwycać swoią arfą nadbrzeża Jernii dla słuchania sam naszych dźwięków. „ Jak mówił Redmond probuiąc wrócić uśmiech na posępne czoło Wilfryda. XV. „Lecz nim imie wasze uświetni pieśni chwaty — mówi Matylda — raczysz drogi Redmoridzie póyść po nowo przybyłego Minstrela, i tu nam wprowadzić. Niech każdy znaszych służących odda iemu hołd powinny stosownie do swoiego stopnia. Wiem iak serca tych wiernych zasmucą się poddanych, gdy się rozdzielą z Panią swą ukochaną; chcę aby wesoła uczta osłodziła przykrą chwilę moiego odiazdu. Wprowadzono Miastrela: ieszcze był w całey sile wieku. Odzież iego zbliżała się do sarożytnego ubio- ru, któren odróżniał niegdyś Trubadurów dawney Anglii. Miał na sobie tunikę z zielonego Kindalskiego sukna, i płaszcz spięty srebrną haftką. Jedwabna szarfa utrzymywała iego Arfę, a szablą wisiała u boku, XVI. Wchodząc skłonił się z wyuczoną dwornością; dla większego złudzenia, postać iego, głos, pociągającą udaie szczerość; lecz rysy iego miały ten wyraz fiyzyognomii który bardziey oczy niż serce zaymuie; mieć iednakże podeyzrzenie trodno było na widok Minstrela któren się zdawał tak młody i skromny. Bystre i przenikliwe iego weyrzenia zważaią wszystko, niebudząc w innych podobneyże baczności. Z udaną nieśmiałością oczy iego obiegły komnatę; schyliły się przed Matyldą, a zatrzymać się nieśmiały na Redmondzie. — Gospodarz podeyrzliwy lub wyuczony w szkole doświadczenia, mógłby powziąść iaką obawę o nieznaiomym, co się sam do zamku zaprosił... Lecz młodzi byli nasi kochakowie, a służący Rokebą przeięci tylko byli boleścią z odiazdu ukochaney Pani. Zbiegli się ze łzami w oczach, iakby niosąc całun dla młodey Matyldy, XVII. Odstręczaiący wyraz twarzy Minstrela zniknął, gdy ręka iege przebiegła strony arfy, iak niegdyś zły duch Saula uciekał na dźwięki syna Jessego. Spoyrzenie iego szlachetnieyszym błyszczało ogniem, a naturalnieysze brzmienia nowy dźwięk nadwały iego głosowi. Serce iego wieszczym biło zapałem... Niestety! owa pycha szlachetna znikła wnet ze śpiewem co ią obudził. Dusza iego mocą nawyknienia wpadała znowu wdawne swe występki, i swoią podłość.” Talent którym go obdarzyła naturą straszliwym w ówczas stawał się darem. Takim był Minstrel ktorego młoda Pani z Rokebu prosię raczyła ze słodyczą i uprzeymoscią aby zanucił któren z tych śpiewów co ią uiąc iuż zdaleka zdołały. XVIII. ARFA. Z dzieciństwa nad gry i śmiechy, Nad wdzięki wieśniaczey strzechy, Miley mi było stokrotnie, W gęstey puszczy żyć samotnie, Bo samotnego nigdy nienudziła, Trubadura arfa miła. Gdzie strumyczek sączy wodę, Zbudowałem ma. zagrodę, Lecz wnet pychą podżegany, Chciałem rzucić dach słomiany, Bo niską chatę sobie obrzydziła, Trubadura arfa miła. Miłość me serce zbłąkała, A lira moia zuchwała, Serce pyszney, słodkim pieniem, Chciała ogarnąć płomieniem; Bowiem nadzieię w łonie mym żywiła, Trubadura arfa miła. Mc ognie były wzgardzone; Uyrzawszy żądze szalone, Nucąc piękney dumę smutnej Skarżyłem miłość okrutną; Zasmuconego iedynie cieszyła, Trubadura arfa miła. Gdy zawodzi srodze pycha, Z miłości serce usycha, Wspominałem na dach wieśniaczy, I mógłbym uledz rospaczy, Lecz konaiącą nadzieię wzbudziła, Trubadura arfa miła. W bory, w pieczarę podziemną, Wszędy poydziesz arfo zemną, Umilać moie męczarnie, Aż mnie wieczny sen ogarnie; I spoczniesz, wieszcza gdzie będzie mogiła, Trubadura arfo miła. XIX. Uśmiechem oświadczyła Matylda przyiemność ktorą iey sprawiła duma Trubadura, lecz stary Harpol, zawsze źle o nim Uprzedzony skinął od niechcenia głową, i wziąwszy w rękę pochodnię poszedł na swoie stanowisko. Zważał to Edmond... nagle więc tony zmieniaiąc, puszcza rękę błądzić dopóty po stronach arfy aż na woienną napadła nótę... Potem z udaną boiaźnią nieśmiało na okoł powiódszy spoyrzenie: — Zapewnie, rzecze — nikt się tu nieznaydzie coby; wziął za złe Minstrelowi, iż w pomyślności równie iak w nieszczęściu, niezachwianą swemu królowi wierność zachował. Ośmielam się więc prosie pozwolenia zanucie dumę poświęconą szlachetney sprawie Sztuartów. Wyrzekłszy te słowa, udał że iest ośmielony skinieniem otaczaiących go osób, i znowu zaczął swoią woiennę melodye. Harpol się wrócił posłuchać ballady rycerskiey; XX. RYCERZ. Ledwie brzask słońca z drzew opędził szrony; Moy miły rycerz z dzielności wsławiony, Zbroic stalowe przywdziawszy naddziada, Dziarskiego konia z pośpiechem dopada. Za wierność krolom nigdy niezachwianą, Honor V miłość nagrodą mu staną., Bóg niechay wspiera rycerza odwagę, Co spieszy pomścić swych królów zniewagę. Jakie był piękny, kiedy błysnął bronią! Pyszne mu pióro, powiewa nad skroni; Jakie pierzchały potrwożone wrogi, Kiedy ich hufce miecz przerzedzał srogi. Wierny kochance i królowi swemu, Miłość i honor nagrodą mężnemu, Ty nam nadzieią nadobny rycerzu. Za ciebie niebom szlę modły wpacierzu. Za drogą sławę Anglij odwieczney, straszny miecz błyszczy w dłoni twey waleczny; A król twóy woła radośnie zdumiony, Że dziećmi woyny są iego. Barony, Bądź dla kochanki i dla króla stały, Choway im wiarę rycerzu wspaniały. Bóg twoie wesprze nadzieie szlachetne, A twa kochanka złoży modły setne. Jak ci ostoią buntownicy ciemni, podłe Wallery, Farfaxi nikczemni, Te wszystkie zbiory, Westminstru nadzieie, Kiedy twa wierna chorągiew powieie. Piękny rycerza Bóg ci da zwycięstwo, Honor ci mówi i podwoi męstwo, Piękność swe losy, w wiernym złoży łonie, Stań się iey godnym w monarchy obronie. Montroz przywołał zwycięstwo niepewne, Gdy chwiały nasze znamiona powiewne; Osmond i Derby przez swe wielkie czyny, Swoim imionom zdobyli wawrzyny; Ty synu męztwa zasłuż by król tobie, Skroń zwieńczył laurem ku świetney ozdobie; Powróć zwycięzcą... a twoia kochanka, Modlić się będzie z wieczora do ranka. Piękny ryczerzu, chwała twoiey broni, Miłość cię czeka z laurem dla twey skroni, Z twego powrotu z srogiey woien wrzawy, Pysznić się będzie, kochanka ze sławy. Wierny kochance i królowi twemu, Miłość i honor nagrodą mężnemu; Piękny rycerzu niebo wspiera męztwo, Kto spieszy zdobyć dla króla zwycięstw XXI. „Niestety dobry Minstrelu — rzecze Matylda, zbyt późno odzywasz się z tym woiennym śpiewem! Niegdyś ten głos chwaty byłby wzruszył bicie serc wszystkich w obszernych włościach Rokeba! lecz dzisiay słuchamy tych szlachetnych dźwięków iak odgłosu trąb co uderzaią ucho konaiącego żołnierza; zasmuca nas tylko twoia ballada, gdyż nie iest w możności naszey odpowiedzieć wezwania wierności. — Przynaymniey niechay należne odbierze pochwały ten co głosi dobrą sprawę, wówczas nawet gdy na zawsze zdaie się być upadłą! Przyimy tę słabe nagrodę od dziedziczki Rokebów.... Użycz mi teraz arfy, ia także nim zamek mych przodków opuszczę sprobuią opłakiwać nieszczęścia rodu szła- chętnego ta któren oyciec móy walczył. XXII. Pokornie spuścił Minstrel oczy; i drzącą rękę wyciągnąwszy, przyiął dar Matyldy. Aż dotąd pewny rodzay punktu honoru utrzymywał go przy podłym i nędznym sposobie życia: uczucie wszechwładne, niepokonane, i niepoięte, które stłumia zgryzoty nawet i panuie niepodzielnie w duszy wszystkich śmiertelnych, zacząwszy od wodza który układa plany bitew, aż do tego co woyną mieszkańców leśnych dręczy. — Strzelec bez wzdrygnienia patrzy na rospierzchłe pióra swoiey ofiary i iey skrzydła zakrwawione, iedynie z ukontentowania którym upaia go zręcznośc własna, zagładzaiąc w iego pamięci, co cierpi ptak nieszczęśliwy, którego życia pozbawia. Woiownik którego wiek oddala z pola bitwy, lubi ieszcze stu. chać o powodzeniach swey sztuki okrutney, i oznaczać na karcie drogę którą dziki zdobywca przśbiegnie wśród krwi i zwalisk. Aby unieśmiertelnić imię innego, skazuie na smierć spokoynych mieszkańców, a miasta wydaie płomieniom; współwinowayca zbrodniów zwycięzcy, niedzieląc iego stawy iakieyże spodziewa się nagrody przepędzaiąc życie na rosmyślaniu okrucieństw ? Któż serce iego uzbraia przeciw pobożney litości?... duma iego sztuki. XXIII. Lecz zasady Edmonda były niepewne i nieugruntowane; dusza ie- go iak nawa pozbawiona steru, igrzyskiem była zmiennych namiętności fali: ani występek ani cnota niezostawiły wniey trwałych śladów. Niestety! tak rzadko serce obłąkane posłucha głosu cnoty! W tey chwili iednak zgryzota przemówiła do serca Edmonda; całey potrzebował pychy, która w sercu jego zastępowała przywyknienie do zbrodni, aby oprzeć się wszechwładnemu uczuciu żalu gdy usłyszał iak Matylda opłakiwała los swóy smutny. POŻEGNANIA. Greto! szumiące twoie żegnam brzegi! Czegoż niestety! sporzysz twoie biegi? Po raz, ostatni twe tęskne szemrania, Me powtarza tkliwe pożegnania! Musząc porzucić czarowny pobycie; Z zaniku mych przodków, kędy wzięłam życie, Iako duch nocny przed światłem ucieka, Nim słońce błyśnie znaydę się daleka, Runą te baszty i gotyckie szczyty; Ten herb naddziadów na wieży wyryty, W gruzach gdy utkwi pyszne imie swoie, Podłe się po nim poczołgną powoie — Ozwij się echo na lutni mey dźwięki, Po raz ostatni, niestety! twe ięki Niech głos Matyldy obiią o skały, Co dzieie głosi królów świetney chwały. XXIV. Młoda dziedziczka zamku zatrzy mata się na chwilę i tak daley głosem wzniośleyszym dumę swoią kończyła: Ale przestańmy twarde łaiać losy; Niechay się wał ten w gruzów zmieni stósy: W wyższy szczyt pychy nagle się wzbiiemy, Zdradzonych królów gdy cios podzielemy. Gdy obarczaią nieszczęścia nas twarde, Stawmy im z chlubą nasze czoła harde: Wierności światu zostawmy przykłady, I umieraymy iak nasze naddziady. XXV. Gdy Matylda swoią rozrzewniaiącą śpiewała dumę, tysiące myśli gwałtownych walczyło w duszy Edmonda. Dotąd pomiędzy prostemi pasterkami wiosek napotkał moie twarz tak piękną i dźwięk głosu równie łagodny, lecz niemiał wyobrażenia bogatey i urozmaiconey melodyi iaką córki możnych zachwycać umieią: nigdy wieyska dziewica niema tego ułożenia i tey godności, które budzą razem miłość i poszanowanie, a które wdzięków nieporównanych użyczaią Pani zamku. Może powaby Matyldy niebyłyby dostateczne do wstrzymania zbrodniczych zamiarów Edmonda; lecz gdy szlachetna córka Rokeba, wyższa nad wszystkie swoie nieszczęścia, z mocy swoiey duszy wyczerpała nowy blask, nową wspaniałość; Edmond mniemał widzieć ową istotę pomysłową, która mu często ukazywała się w iego marzeniach samotnych, gdy nie- świadomy ieszcze zbrodni błąkał się po gaiach Wistonu i brzegach Teissy: tam często wyobraźnia iego przedstawiała mu twarz zachwycaiącą i głos anielski młodey xiężniczki, którą los, pozbawił zaszczytów i państwa, oczekuiącey Bohatyra któryby miecz swóy zwycięzki poświęcił na wrócenie iey tronu Naddziadów. XXVI. — Taką była piękność co sny moie umilała, mówił sam do siebie, i iaż tu przybywam zadać cios srogi tey Pani tak powabney, iż wyobrażnia nawet moia nic doskonalszego utworzyć niezdołała ? Moiaż to ręka weyście otworzyła do zamku okrutnym iey wrogom ?... tym rozbóynikom, co wszelkie węzły praw i cnoty zerwali; a których nayżądańszym dobrodzieystwem Jest smierć gwałtowna? Jaż to po tysiąc razy przysięgałem, ie gdyby ziemia tak niebieską posiadała istotę, poszedłbym nakoniec świata ucałować ślady iey kroków! A dzisiay... Ach czemuż nierozstąpi się ziemia, aby mnie żywcem pochłonęła!... Wszystkież stracone nadzieie?... Niestety ł iuż Bertram na przeznaczonym stanął mieyscu! widziałem iak cień iego przesunął się pod sklepieniem portyku! Miał czekać na moie hasło... Można ieszcze zyskać na czasie: słyszałem iak służebni mówili Matyldy, że maią tu przybyć żołnierze Wilfryda.. Okrzyk przestrachu mógłby zbliżyć chwilę zbrodni; zatrzymam ieszcze słuchaczów śpiewaiąc daley przy głosie mey arfy. Melanholiyną obrał śpiewkę, a głos iego wydal duszy pomięszanie. XXVII. DARELL. „Gdzie mnie prowadzisz? pyta mnich ze drzeniem Zbóyca odpowie; „Spiesz się z rozgrzeszeniem, Ostatnie zdrowaś tey odmów kobiecie, Spiesz się, za chwilę opuści ią życie” — Na to mnich — „Widzę iak piękney łza płynie, Lecz być niesądzę w ostatniey godzinie, Ona iak róża w wiosny samym kwiecie, A na iey łonie spokoynie śpi dziecie. „ — „Mnichu Franciszka, nielubię gawiedzi; Swiętey ią prędey idź słuchać spowiedzi, Lub gdy syn Boga zstąpi sądzić ziemie, Spadnie na ciebie ciężkich grzechów brzemie. „ „Gdy wrócisz w klasztor, mszę odmówić trzeba, Za duszę co dziś wzbiie się do nieba; Uderz w dzwon potem, niechay chrześcianie, Modlą się Bogu za lekkie skonanie. „ — Musi mnich słuchać — Zbóy oczy związuje, I do klasztoru z nim razem kłusnie. Nazaiutrz w zamku stało martwe ciało, A płacz poddanych echo powtarzało. Odtąd tam ludzie mawiaj u dworu, Że Darell wcale dziwnego humoru; Że skoro słyszy dzwonienie klasztorne, Jak trup wybladły, modły mówi korne. Że kiedy Darell napotka rycerza, Śmiało na niego natychmiast uderza; Lecz kiedy mnicha uyrzy choć zdaleka, Spuszcza w dół oczy i spiesznie ucieka. — XXVIII. — „Minstrelu, zawoła Matylda, czarowne twoie ballady miałyżby władzę wywoływać duchy? Moie to złudzenie moiey wyobraźni, lecz zdało mi się w tey właśnie chwili rozpoznać przy portyku twarz dziką.... Oto widzę ią znowu w tym ciemnym zakącie bramy... Redmondzie, Wilfrydzie patrzcie... Boże wielki miey litość nad nami... Nieznaiomy iakiś się zbliża... — „Zbyt wielka była prawda... Bertram. olbrzymim nadbiegał krokiem; a wpadłszy na środek, zatrzymuie się, i groźną podnosząc prawicę, straszliwym krzyknie głosem. „Niepostąpić ani kroku, niewyrzec ani słowa lub śmierć! „Rozboynicy idą za wodzem i szykuią się za nim w milczeniu; echo powtarza przeraźliwy odgłos ich kroków miarowych. Migaiąca światłość lampy, oświeca ich oręże i pływające kity: przesuwaią się porzadkiem iak owe widma ukazujące się w czarownym krysztale Banka. Na dane hasło zatrzymuią się, zaokrąglaią swóy szereg w półkole otaczaiąc swoie ofiary iak stado pierzchliwych danieli. Na znak powtórny razem się wszystkich podniosły strzelby, i czekaią tylko na iedno słowo Bertrama aby okropnym zagrzmić wystrzałem. XXIX. Przelękli słudzy kupią się na okół Pani w nieładzie, i w sa- mym przestrachu nawet ieszcze wierni, zwłasnych ciał czynią iey zasłonę okrywaiąc przed wzrokiem rozboyników. — Spieszno Wilfrydzie, mówi Redmond, otwórz te drzwi ukryte, unieś Matyldą i w las ią wprowadź... czas ieszcze nieiaki bronić się możemy, a tym czasem moie woysko twoie przybędzie... Żadney odpowiedzi!... niewahay się, uciekayj „Gdy skupieni słudzy zasłaniaią ich ucieczkę Wilfryd i Matylda wymykaią się taiemnym przeyściem; gotycki przebywaią korytarz, i nieznaiornym zakrętem wychodzą na podwórze zamkowe. Syn Oswalda w bór uprowadza Matyldę, i zatrzymuie się z nią pod dębem. Promienie xiężyca, łagodny oddech wietrzyku wracaią zmysły Matyldzie. „Gdzie Redmond? zapyta z żywością... Nieodpowiadasz... on umiera, umiera... a tyś go mógł zostawić bez wszelkiey pomocy, tyś go mógł opuścić pomiędzy zbóycami! Ach zbyt go znam, nigdy miecza swego podłemu nieodda zbóycy... zapadł iuż wyrok iego... Niespodzieway się abym ci dziękowała za życie które mało cenię, za życie któreś mi ocalił kosztem iego życia. „ XXX. Serce Wilfryda znieść niemoże tey niesłuszney wymówki, i zagniewanego spoyrzenia ukochaney: „Matyldo, mówi iey, żołnierze moi tak blisko z tąd być muszą, iż bez obawy zostać możesz pod tym drzewem... Co do Redmonda śmierci iego płakać niebędziesz, ieśli moia może go ocalić... „Oddala się na te słowa: serce iego biie z gwał- townością, łza błyszczy w oku... Uczucie swey niesprawiedliwości zgromiło serce stroskaney Matyldy. „Pozostań Wilfrydzie! wota, żaden ratunek iuż nie iest potrzebny. „ — Słyszy ią Wilfryd lecz nieodwraca nawet głowy. Przybywa do zamkowego Portyku, wchodzi i znika przed oczyma Matyldy. XXXI. Pomieszana wszystkiemi wzruszeniami obawy i boiaźni, niemoże oczu odwrócić od tych szyb gotyckich, które przeyścia uzyczaią dziennym promieniom a które w tey nieszczęsney godzinie iaśnieią błękitnawą lamp światłością, a resztę całego gmachu srebrzy blady połysk xiężyca. Nic ieszcze nieoznaymia walki, żaden odgłos przerażenia cichości nieprzerywa: mnie- mac by można ie sen panuie w starożytnym mieszkaniu Rokebów, lecz nagle Matylda widzi zabłysk raptowny, i słzyszy, zarazem w teyże chwili wystrzał broni ognistey: powtórne wybucha błyśnięcie, i poprzedza zupełne danie ognia. Groźby i krzyki boleści z przerażaiącym mieszaią się rozgłosem... okrzyki to smierć zadaiących, i ięki ostatnie tych co konaią. Dym prochu w gęstym wzbita się obłoku, oświecony chwilowo czerwonawym płomieniem; przez szyby widać iakby cienie nacieraiące i spieraiące się ze sobą. XXXII. Jakiż nowy odgłos wiatr nocny przynosi Matyldzie ? Odwraca głowę i widzi śpiesznie przybywaiący iakiś hufiec; dziewica leci na- przeciw dowódzcy i chwytaiąc cugle iego rumaka, woła. „Spieszcie się, zaklinam was, śpieszcie się, lub zapóźno będzie! biegniycie do zamku, biegniycie nietracąc i chwili. „ Woiownicy z siadaią natychmiast wszyscy puszczaiąc błąkać się wolno koniie po dolinie; lecz nim przybyli na mieysce walki wiele iuż krwi przelano. Zaledwie Bertram spotrzegł ucieczkę Matyldy, zaraz wydał hasło boiu. Starzy żołnierze Rokeba, okryci ieszcie bliznami woien Szkockich i Irlandzkich, przyszedłszy do siebie z pierwszego przerażenia, godnie użyli broni, w którą się opatrzyli maiąc towarzyszyć swey Pani do warowni Barnardu. Na ich czele O`Neal odwagi im dodawał swym męztwem. Dym czarny pokrył ich siarczystym obłokiem: w rozpaczy uderzyli na zbóy- ców, którzy po dwakroć odparci podwakroć wrócili z okrzykiem wściekłości. XXXIII. Wilfryd upada... lecz Redmond walczy przy iego boku; Redmond krwią zbryzgany, oczerniony dymem, nieprzestaie ożywiać waleczność swych towarzyszów, i do szlachetnego zachęcać ich oporu. — Śmiało przyiaciele, woła — śmiało! niech nigdy mury Rokebu nieuyrzą was niegodnych samych siebie! czy drzeć macie na dzikie okrzyki tych zbóyców? czyby wara odwagę miał odebrać ten dymny obłok ? Hucznieyszemi rozgłosy brzmiały te sklepienia w dniach uroczystych; z tego ogniska gęstszy dym wybuchał podczas biesiad waszych. Nieustępuycie ani kroku, brońcie sprawy Rokeba i Matyldy. Żaden z tych zdradzieckich zabóyców, nieśmiałby z wami się mierzyć. „ — Sara młody wojownik, gwałtowny, słuchaiący tylko swego męztwa, wpada na zgraię Risinghama. Biada temu na kogo padną straszne razy iego miecza ostrego! Roztąpili się przed nim rozbóynicy, iak wilki ścigane piorunem, gdy błyskawica, poprzednik ognia niebieskiego, przestraszy te dzikie lasów mieszkańce. Bertram chce opór stawie Redmondowi... widząc Harpol niebespieczeństwo młodego rycerza, uczepia się u kolan zbóycy i zatrzymuie iego kroki, chociaż wie dobrze, ie życiem zuchwałość swoią przypłaci. W tey właśnie chwili żołnierze Wilfryda wbiegli do zamku. Zbóycy napadnięci zwycięskim okrzykiem, nagle trupnieią od trwogi: rospraszaią się, umieraią, lub życie ucieczką ratuią... Niesłuchaią wiecey głosu Bertrama: napróżno głos ten straszliwy rozlega się wśród wrzawy boiu: napróżno grozi, i zionie bluźnierstwa wyrywaiąc się z uczepień konaiącego starca; zgromadzić swych niemoże towarzyszy, ani do powtórnego przywołać napadu. XXXIV. Wkrótce gęste dymy ogarniaią zamek: nie są to iuż same posępne wyziewy, spiży woienney. Walczący iuż się rozróżnić niemogą i na oślep zadaią razy wśród nocy ponurey... którą wnet straszliwa światłość rozproszy. Wśród walczących i szczęku węży, szum stłumiony, poprzednik pożaru zwiększa okropność walki... Zamek fest pastwą płomieni. Niewiadomo czy rozpaczna ręka Bertramat odznaczyła się ieszcze tym ostatnim dowodem swoiey srogości. Uyrzała Matylda zdala iak chmury dymu wybuchnęły ze wszystkich otworów. Owa wieża gotycka, co chwilę dopiero rysowała się na niebios błękicie, wznosi się teraz czarnemi otoczona wyziewy, iak widmo olbrzymie pogrobową osłonione krepą. Płomień w czerwonych snopach że wsząd wytryska, i rozlewaiąc szeroko światłości potoki, wzbiia się w powietrze iak kaganiec posępny, budzący spokoyne duchy nadbrzeżów Grety. Pożar przebiega długie korytarze, i sklepienia zamkowe, ogarniaiąc to wszystko na co wściekłość iego wywrzeć się iest zdolna. Nowy ten przestrach trwoży drżące kobiety Matyldy w cichym ustroniu, kędy się przed bitwą schroniły; rozbiegaią się po dolinie napełniaiąc powietrze próżnemi skargami. XXXV. Rzeź iednak nieustawać w zamku, aż póki żołnierze Wilfryda nieuyrzeli że dachy i belki iuż były w płomieniach:. rozpalone zwaliska grożą runięciem i zgniecieniem zarówno zwycięzców i umarłych. Nakoniec ostateczne iuż im zagraża niebespieczeństwo, i zmusza do cofnięcia... Spuszczono most zwodzony, woiownicy wymykaią się z zamku;... lecz przy połysku rozdętych płomieni walka na, nowo wszczyna się po łące. Skoro się zbóyca iaki ukaże, pada konaiący, i żaden dopaść niemoże boru gdzieby znalazł schronienie. Minstrel tylko struchlały uyrzawszy Matyl- dę bieży ku niey, i czepiaiąc się sukni, ocala życie przez swoie krzyki rospaczne, i litość iey wspaniałą, która zatrzymała ramie iuż nad nim wzniesione. Minstrel i Denzil iedynie dostaią się iak więźnie w niewolę; wszyscy inni giną.... sam tylko Bertram został. XXXVI. I gdzież iest dziki Bertram? Pożeraiący płomień zwraca na siebie oczy żołnierstwa: w tym podobna do piekieł mieszkańca co się wydziera żywiołowi przeznaczonemu na iego wieczne męczarnie, olbrzymia postać Bertrama ukazuie się raptem wpośrodku pożaru... Dumnie mieczem potrząsa, i rzuca się na włocznie naieżone, przeyścia mu broniące. Płaszcz okręco- ny o lewe ramie służy mu za tar, czę i zadawane przytępia razy. Jak słabe trzciny kruszy trzy włocznie wymierzone przeciwko sobie. Napróżno chcą go otoczyć: silną ręką pdrzuca zdaią od siebie nayśmielszych, iak byk roziuszony, co rogami rozmiata zawzięte na siebie sfory. Bertram wymyka się zwycięzcom, i mimo ich usiłowania toruie sobie drogę w lasy, XXXVII. Już wrzawa ustała, gdy Redmont wyniosł Wilfryda, którego mniemaiąc nieżywym zostawili w zamku żołnierze; Redmond bowiem postrzegłszy, iż niebył przy iego boku, wrócił się nazad szukać iego. Złożono go pod dębem; odpięto klamrę pałasz iego spinaiącą, a Matylda głowę iego wspar- ła na swych kolanach. Dzięki staraniom przyiaźni powrócił do życia, a gdy spoyrzał na dziewicę z Rokebu, bolesne wydał westchnienie. — Chciałbym tak umrzeć, rzekł. — Nic więcey niepowiedział gdyż wszyscy rycerze w około iuż się zgromadzili. Przyprowadzono konie Redmondowi i Matyldzie; Wilfryda wsadzono na iego rumaka; dwóch żołnierzy utrzymowało go po bokach, a koniuszy prowadził konia za cugle. Oddalono się z doliny Rokebu, idąc za biegiem Teissy: lecz Matylda często ieszcze zwracała po za siebie oczy, upatruiąc w dalekości grodu swych Przodków, któren teraz stał się tylko kupą zwalisk dymiących. Pod sklepieniem niebios błąkały się chmury iakby krwią zbroczone, i wodom nawet Grety użycza teyże samey barwy posępna światłość po- żaru. Wkrótce baszty, wiele i zamek cały z piorunnym runęły łoskotem. Ogień przytłumił się na chwilę, wnet znową wybuchaiąc gwałtownością, zalał całą okolicę połyskiem ostatnich swoich iasności, i zgasł na zawsze! PIEŚŃ SZÓSTA. I. Poranne słońce lubiło pierwszym złocić promieniem komnatę, gdzie spoczywała Matylda, i budzić młodą dziewicę, która natychchmiast opuszchaiąc łoże, przesyłała w niebo pobożny hołd swoich modłów. Już potrzykroć iutrzenka widziała na darni Rokebu rozwiiaiące się kwiaty, a nieuyrzała Matyldy otwieraiącey oczy na światłość dzienną. Potrzykroć zabłysła iutrzeńka po wiązach i dębach doliny; lecz nadaremnie szuka starożytnych basztów, które naypierwiey światłość iey witały. Już baszty i wieże niekształtnym tylko stały się ogromem, któren zwilgocony zimną nocy rosą, odpowiada uśmiechowi poranku posępnym wyziewem, kurzącym się ze zwalisk. Rolnik idąc do pracy zatrzymuje się i patrzy na tę kupę zczerniałych gruzów, szukaiąc śladów znikłych iuz komnat. Ten kawał stopionego muru był niegdyś gościnnym ogniskiem; pod ułomkiem tey arkady niegdyś żebrak każdego tygodnia wspaniałą odbierał pomocy a tam gdzie te chwieiące się kolumny grożą lada chwilę upadkiem, była kaplica w którey rozlegały się hymny pobożne. Taka to iest rzeczy ziemskich znikomość; ani pomniki które wznosi pobożność, ani te które człowiek poświęca dobroczynności, uchronić się niemogą przed zniszczeniem czasu. Podzielają one los wzoszącego ie człeka... one się w Zwaliska zmieniają, a grób czeka Śmiertelnika. Dla wiary tylko i miłości, niebo pewnieyszą zachowało przyszłośc: nadzieia tylko chrześcianina szczytnym wzbiia się lotem, i unosi się po nad zniszczeniami czasu, i zwaliskami grodów, II. Już trzecia noc ma nastąpić, po tey co świadkiem była pożaru. Puszczyk żałobne swoie rozwodzić poczyna glosy na skałach Brignallu; a pod. gęstym cienieniem Skargilskich iodeł bąk huczy w trzcinie i sitowiu. Podczas gdy kruk usypia na szczycie dzikiey skały wydra rzuca swoie łożysko, i przy promieniu xiężyca śledzi ryby w strumieniu lub przebywa iezioro: przebiegły lin poznaie żarłocznego tyrana pa zaokrąglonym iego pysku i uszach sterczących. Sęp na wyniosłym swoim gnieździe zawiera wreście powieki znużone śledzeniem przez dzień cały bystrego lotu gołębia. Blady granit góry, w którey rozpadlinach, zbóycy ochronę znaleźli, rzuca na powierzchnią Grety cień niepewny i zmienny, właśnie iak nadzieia i boiaźń kiedy się koleyno przesuwała po rzece naszego życia. III. Człowiek iakiś samotny snuie się obłędnie wzdłóż skał i pomiędzy krzaki; lękliwym postępuiąc krokiem, iak lis co zbliżywszy się nocą do samotnego folwarku zatrzymuie się i drży gdy wietrzyk liściami zaszeleści. Przechodzi około skały odzianey bluszczem; spo- strzegą go sowa i umilka: Otoż wszedł pod starożytnych dębów konary; kruk nagle się budzi i z, krakaniem ucieka. Postępuie za biegiem rzeki, i ręką zwolna rozgarnia chrósty; wydra słyszy łoskot iego stąpań, zanurza się w wodą i niknie. Zatrzymał się nakoniec przy rozboyniczey skale. Zdaie mi się że go poznaię przy świetle xiężyca. Czytam na tym wybladłym czole, piętna namiętności, ślady występku, i wyraz boleści i zgryzot. To Edmond w około toczy wzrok lękliwy, to Edmond drżącą ręką rozgarnia ciernie kryiące weyście pieczary, i do posępney wchodzi iaskini. IV. Uderza o krzemień ostrzem pałasza sypią się iskry, i wkrótce światłość lampy obiaśnia pieczarę; Edmond wszystkie iey kryiówki z niespokoynością obiega Wydaie się iemu że od chwili iak to ponure opuścił schronienie, żaden nieprzeniknął tam śmiertelny Łupy iego towarzyszów na swoim leżą, mieyscu Widzi porozwieszane na wilgotnym sklepieniu, lub rozrzucone po kątach skały maski i rozmaite ubiory, pokruszone i krwią zbroczone oręże, oraz różne sprzęty, służące nocnym zbóycom do ich zbrodniczego rzemiosła. Szczątki ostatniey biesiady walaią się ieszcze po ziemi, tutay dzban próżny, tu puhar Wywrócony. Wszystko w tym samym iest stanie iak w chwili odiazdu, wówczas gdy mnogiemi toasty Gwido-Denzil budził odwagę swych towarzyszy. — „Spieszmy po skarby Rokeba” z dzikim krzyknęli uśmiechem i wy- szli ze swey czarney iamy... aby więcey niewrócić. Wszyscy smierć znaleźli pod sklepieniami zamku smierć krwawą, i grób ognisty. V. Edmond własny poznaie ubiory któren porzucił dla zdradzieckiego przebrania się drży pomniąc na brzmienia swey arfy i rolę Minstrela. — Przeklęta bądź sztuko nieszczęsna mówi, ty coś mnie pierwszemi natchęła błędy, ty coś mi uzyskała późniey pochwały podłe gromady zbóyców, z któremi obraziłem wszelkie prawa natury i Boga! Trzy dni iuż upłynęło od chwili iakem po raz. ostatni tę obmierzłą widział iaskinię.... Powolny radom złego, nierostropny raczey niż występny, przynaymniey moich krwią niezbroczyłem... Nędzny, ieszcze rozlega się w mym uchu huczna wesołość moich towarzyszy, i te pochwały co mnie podłą poiły próżnością, i zatwardziały moie serce gdym się ćwiczył przed niemi w roli zdraycy... Czemuż wszystko co ieszcze słyszeć mniemam nie iest uroionym snu widziadłem, lub omamieniem obłąkania ? Lecz pamięć moia zbyt wiernie skreśla i okropność boiu i krzyki przerażenia moich współ winowayców! Tutay płomienie ostatnim są dla nich schronieniem, tam mściwi woiownicy krwawym grożą nam mieczem... Nie, zapomieć niemogę rospaczney moiey ucieczki... wzniesionego nad mą głową żelaza... i opiekuńczey ręki tego anioła co mi tycie zachował.. — Ach gdyby przynaymniey wdzięczność moią mogła się za to wypła- cić za dobrodzieystwo. Może czego tu szukać przychodzę, byłoby pomocą... Zamilkł na te słowa i i w inną obrócił się stronę; VI. Postępuie od ogniska iaskini i pięć kroków czyni ku północy iakby grunt mierzył: porywa potem łopatę i kopie z usilnością, aż znayduie małą skrzyneczkę żelazną przedmiot swoiego szukania; Lecz w teyże chwili gdy miał otworzyć sprężynę, uczuł iak szeroka ręka oparła się na iego ramieniu; — drzy, spogląda ż przerażeń niem, i krzyk straszliwy wydaie poznaiąc Bertrama. — „Nielękay się niczego” — mówi mu zbóyca ale któżby ten groźny głos mógł usłyszeć i niedrzeć z przestrachu. „Nielękay się niczego po- wtarza Bertram... Drżyśz iak lękliwa kuropatwa w szponach sępa!” — Na te słowa Bertram odbiera szkatułkę z rąk Edmonda, otwiera ia i wydobywa łańcuch i relikwiarz, złoty. Z podziwieniem spogląda na te kleynoty, i kształt ich dziwny. Odgadnąć niemoże znaczenia napisu wyrytego w nieznaiomym ięzyku. — Bertram stara się uspokoić Edmonda, probuie nawet złagodzić dziki wyraz swey twarzy, gdyż; młody zbóyca spogląda drżący na wszystkie strony iakby chciał uciekać. — „Siaday mówi mu Bertram.... iesteś tu zupełnie bespieczny a wreście daremnie pragnąłbyś uciekać. Przypadek mnie tutay zaprowadził, doliny i wzgórza przebiegłem nieznayduiąc schronienia... Lecz ty podstępny Edmondzie po co tu przychodzisz? co znaczą. te kleynoty? Nim opuściłem zamek Rokebów rozsypuiący się w popioły widziałem iak Denzil i ty wzięci byliście w niewolę iakiż los szczęśliwy skruszył waszę kaydany ? Myślałem ze iuz, dawno słońce i rosa niebieska padały na wasze głowy zatknięte na basztach Baliolu. Mów, nic mi nieukryway... i pomniy ie nic tak gniewu mego nieobudza iak fałszywość i przestrach. „ VII. — „Przepędziliśmy z Gwidoneni, — rzecze Edmond — dwie nocy w okowach, rozciągnieni na wilgotney słomie więzienia; na trzeci dzień wszedł ponury Oswald Wikliff; długo przenikliwym weyrzeniemi wpatrywał się w mego towarzysza, i rzekł mu nakoniec: — „ Czy się ty nazywasz Gwido Denzil?” — „Tak iest to ia Panie. „ — „ To ty coś służył u dworu hrabiego Bukingham; wypędzony przez nic, go, byłeś leśniczym w borach Maswoodu należących do Williersa. Niemam potrzeby wspominać dlaczegoś i to stracił mieysce. z własnego potem żyłeś przemysłu, a nakoniec wyszedłeś z Rokebym na boie. Czyż niepowiedziałem ci prawdę ? „ Niezaprzeczył niczego Gwido Denzil. Pan zamku zatrzymał się chwilę a potem łagodnieyszym i poufałym zaczął mówić głosem... Moie niespoatrzegł mnie w zakącie wieży, gdziem leżał na moim słomianym łożu. — „ Słuchay mnie, Gwidonie, rzekł — wiadomo ci iż możni często potrzebuią tych nawet któremi gardzą. Darzą więc niekiedy łaskami ludzi podłych lecz iak ty użytecznych. Jeśli ci przyrzekę życie zachować, iakiż zakład dasz mnie twoiey dobrey wiary” VIII. Duch podstępu któren nigdy nieopuścił Denzila, natychmiast go natchnął kłamstwem, które wyrzekł bez, wahania: — „Syn móy, któren o to tam leży, w zakład zostanie”... — Uśmiechnął się Baron i zwracaiąc się ku mnie. „Jesteś więc iego synem? spytał. Skinąłem głową potwierdzaiąc słowa Denzila... Wnet zdięto nam okowy, do taieminey zaprowadzono komnaty, gdzieśmy usłyszeć mieli zwierzenie się Oswalda, i czego po nas wymagał. Powiedział nam że Wilfryd syn iego i dziedzic iedyny, wzruszył serce piękney Matyldy, i że oddawna skoiarzyłyby się iuż te związki; lecz że Rokeby zaślepiony duchem stronnictwa chciał zmusić swą córkę aby oddała rękę biednemu Irlandzkiemu sierocie, którego ród i pochodzenie nieznanym było zupełnie, a którego rozbóynik porzucił niegdyś przed bramą zamkową. Łagodny przymus, dodał, natchnie Rokeba rozsądnieyszemi uczuciami. Chciałbym iednak aby pozór iakowy, dozwolił mi użyć tego przymusu, i to tylko w celu szlachetnym; gdyż dowódzcy woysk Parlamentowych, zalecili mi, aby naywiększe mieć względy dla moiego brańca. „ IX. Potem nas Oswald nauczył powieści którą mieliśmy potwierdzić, oskarżaiąc Rokeba, iż przełamał dane słowo i sprzysiągł się z miesz- kańcami Tyny i Wearu, aby podstępnie napaść na warownią Baliola. Mieliśmy nawet uznać się za iego współwinowayców. Ciesząc się zemstą nad Rokebym i O’Nealem, Gwido-Denzil oświadczył ii byli występni, chociażby oskarżenie iego miało ich wydać na męczarnie. Co do mnie wtedy dopiero stłumiłem oburzaiące się sumienie gdy Wikliff pokilkokrotnie przysiągł iż ocali życie swych brańców... Wówczas niestety! cóż ci powiem ? Wiedziałem iż śmierć nagrodą będzie odmówienia.... wstydząc się życia i lękaiąc śmierci, podlą skaziłem się potwarzą. — „Biedny Edmondzie, rzekł Bertram, ty się ustawnie wahasz, równie niezdolny do dobrego iak i. i do złego: lecz coż potem nastąpiło? „ — Skoro tylko nieszczęsne oskarżenie nasze podpisanem zostało, Oswald tak doskonale udał zagniewanie, iż nigdy żaden aktor tragiczny zrównać mu niezdoła, Rozkazał w bębny uderzyć, i załodze stanąć pod bronią; biegał od straży do straży, po wieżach i krużgankach, iak gdyby wszystko było iuż straconym. Wnet starca z całym iego orszakiem obciążono okowami, i do głębokiego wrzucono więzienia, a każdemu rycerzowi podeyrzanemu o zdradę, stawić się rozkazano, iutro o południu, w kościele Eglistońskim. „ X. — „W kościele Eglistońskim, przerwał Bertram. Przechodziłem koło niego gdy noc zapadła; widziałem w około rozpalone pochodnie i kagańce; słyszałem łoskot piły i młota, zdawało mi się iż wznoszono rusztowanie, czarnym pokryte suknem; iż przysposabiano pień, topór i całe przygotowanie ostatniego wykonania. Zgaduię iż zamiarem Oswalda iest zemście się straszliwie nad Rokebym, ieśli Matylda odmówi ręka iego synowi... Oszukał was, nie Wilfryda ona kocha; zdrayca wie dobrze iż pała naytkliwszą miłością dla Redmonda... Przenikam piekielny podstęp Oswalda: lecz mogę ieszcze ukazać się iemu, i zniszczyć nikczemny iego spisek... Spiesz się mi opowiedzieć iakim sposobem odzyskałeś wolność?” — „Nowa to, i bardziey niezgłębiona taiemnica, — odpowie Edmond. — Gdy Wikliff ów gniew srogi udawał, paź iego oddał mu list, mówiąc że iakiś rycerz owinięty w czarnym płaszczu złożył go przed bramą warowni. — Z pośpiechem łamie pieczęć... czy- ta... nagle mieni się iego oblicze, i dziwne wyraża uczucia. Zapomina udanego gniewu, a w pomieszaniu i przerażeniu ręka iego drży iak giętka wierzby gałązka. Denzil wydaie się mu użytecznym poradcą w dręczącym go niepokoiu; z przymuszonym iednak uśmiechem, odkrywa mu przyczynę swey niespokoyności. XI. — „ Żyiemy w wieku cudów, mówi, i zmarli z grobów powstaią aby nas zadziwiać! Mortam.... o którym wszyscy mniemali, że padł ofiarą własney zdrady, Mortam zabity od rozbóynika, którego zdalekich sprowadził kraiów, umyślnie aby mi wydrzeć życie, Mortam żyie ieszcze. Podły iego zaboyca trafił tylko konia nieraniąc woiownika”... Zadrżał Bertram i przebiega iaskinię straśliwe zionąc bluźnierstwa. Zdrayco! woła, twe serce lub głowa pewnieyszym będą celem — siada na te słowa, i skinieniem znak daię blademu Edmondowi, aby kończył zaczętą powieść. — „Denzilu, dodał Wikliff, słuchay w iak obłąkanych wyrazach pisze do mnie Mortam: „Ty co w swym ręku trzymasz los Mortama, dowiedz się że ofiara twoia żyie ieszcze dla ciebie: Niestety! Mortam posiadał niegdyś to wszystko co wiąże do. życia, syna ukochanego, małżonkę droższą ieszcze... Bogactwa, sława i przyiaźń nayszczęśliwszym czyniły go z ludzi. Jednoś wyrzekł słowo i wszystko zniknęło dla niego!... Patrzay iak wynagrodzić chce twoie okrucieństwo. Ustępuie ci swoie zaszczyty, swoie włości, pod. iednym warunkiem: — wróć mu syna... Wygnaniec dobrowolny z swey ziemi rodzinney, Mortam przysięga, iż nigdy nieukaże się Żądaiąc zwrotu swych bogactw, imienia, i zaszczytów. Odmów zadosyć uzcynić iego żądaniu, a uyrzysz nagle Mortama powstaiącego z grobu. „ XII. Gdy list ten czytał, głos iego drżał iak boiaźń; potem rękę przesunął po czole, a przybieraiąc postać spokoyną i pogardliwą — „I cóż mnie, rzekł, do iego syna i żony? Wprowadził niegdyś do swego zamku kobietę, którey imie i ród były taiemnicą. Sam Mortam zabił ią ze zbytku zazdrości, mamka i dzieci uciekli przestraszeni. Niebo świadkiem moim że gdybym mógł znaleść tego syna spieszył. bym wrócić go uściskom oyca, i chętnie ustąpiłbym zamku i włości Mortama, prawemu ich dziedzicowi. „ — Wiesz dobrze ii boiaźń nawet przytłumić niezdoła szyderstwa wrodzonego Denzilowi. — „ Jeśli to prawda, rzecze Wikliffowi, poddany twóy ma się za szczęśliwego, iż może ci sprawić to ukontentowanie; w więzieniu twoim znayduie się w tey chwili prawy i niezaprzeczony dziedzic Mortama. Nic wspaniałomyślności twoiey żądać niepozostaie; Redmoild O’ Neale iest synem Mortama. „ XIII. Dziki Baron straszliwe rzucił na Denzila spoyrzenie, a zgrzytnąwszy z wściekłości — „ Czyż piekła sprzysięgło się na mnie? krzyknął. Czyś zmysły stracił nędzniku, czy chciałbyś mnie oszukać? Niewiesz moie iż w zamku Barnardu znaydzież tortury zdolne zastraszyć nayśmielszego ? „ Denzil, któren spodziewał się, że właśnie taiemnica którą posiadał życie mu zachowa, odpowiedział z żałością. „ Powiedziałem ci Panie prawdę, męczarnie twoie niewydią mi dowodów które dobrowolnie okażę... Raz w nocy, gdy zima śnieżnym płaszczem pokryła doliny Stanmoru, teyże właśnie nocy gdy Redmond O’Neale po raz pierwszy uyrzał zamek Rokebów, przypadek oddał w moie ręce łańcuch i relikwiarz ze szczerego złota. — Niechciey wiedzieć iakim sposobem pozyskałem te przedmioty, niepożyczono mi ich, niedarowano, nieprzedano; złote kartki wisiały ułańcucha z napisem irlandzkim. — Schowałem tę zdobycz, gdyż śpie- sznie kray musiałem opuście, a niesadziłem rozsądnie nosie przy sobie tak kosztowne kleynoty. Małom uważał na napis; późniey zrozumiałem go, gdy przez kilka lat pobytu na wyspie Erynu nauczyłem się dzikiey mowy irlandziey. Lecz ciemna była myśl wyrażeń; umyśnie bowiem użyto zawikłanych wyrazów, aby zawieść ciekawość tych, w których ręku znaydować by się mogły. Widziałem więc tylko słowa, niemogąc zgadnąć ich myśli, gdy przypadek zdarzył mi wytłómaczenie tey zagadki. XIV. Kilka dni temu iak ukryty w borach Skargillu, słyszałem córkę Rokeba opowiadąiącą życie swoiego wuia, i dzięki iey powieści wytło- ma czyć zdołałem, to co dotąd nieprzenikłą zdawało mi się taiemnicą. Odkryłem że piękna Edyta była córką ukochaną O’Neala z Klandeboiu. Porzuciła oyca i rodzinną ziemię dla zaślubienia taiemnie Pana na Mortamie. Gdy pierwszy gniew obrażoney powagi oycowskiey ominął, O’Neal posłał swego syna nad Grety brzegi, rozkazuiąc aby samey tylko dał się poznać Edycie, aż póki nowych nieotrzyma rozkazów. Okropny przypadek co zakonczył ich widzenie się, znany iest Lordowi Wikliff, i nikt go niezna lepiey od niego XV. O’Neal w rozpaczy uprowadzić kazał dziedzica Mortama; chował go dzikim obyczaiem Erynu, udaiąc za syna Konnala któren padł od razami zabóyców. Wkrótce umarła mamka. Klan uwierzył powieści zmyśloney przez swego wodza. Zamiarem było starca, aby nigdy wnuk iego nieprzebył morza Erynu; Chciał aby Redmond żył iak iego naddziady w lasach i dzikich Stepach Klandeboiu. Lecz wkrótce niezgoda, zamieszanie szerzyć zaczęła w Irlandyi; możnieysi wodzowie że starodawnemi odezwali się prawami, i wydarli starcowi zamki iego naddziadów i wszystkie iego włóśći. —— Niezdolny wpośród tego nieładu bronic życia i praw młodego Redmonda, postanowił chociaż z żalem, dziecko swey córki odesłać w mieysce iego ródzinne — Oddal więc swemu posłańcowi bogate dary. dla Rokeba i Mortama, oraz listy zalecaiące nieszczęśliwego sieroty czułey ich przyiaźni. Wierny posłaniec niewiedział o rodzie Redmonda, mniemał że poselstwo iego, również się obu tyczyło... Niebędę opowiadać iak był napadnięty i raniony w borach Torgsillu. „ XVI. — „Ta powieść wydaie misie nadzwyczayną, — rzekł Wikliff — lecz gdyby i prawdziwą była?... cóż mam czynić? Bóg świadkiem moim, ie chętnie wróciłbym Mortamowi, i iego dziedzicowi, ich włości lecz Mortam iest w obłąkaniu... — O’Neal zaś nieprzyiaciel dobrey sprawy, dobył miecza dla tyranów, i czci obrzędy wiary Rzymskiey. Słuchay mnie więc „Tu długo z sobą mówili zcicha, aż nakoniec Denzil wzniośleyszym odpowiedział głosem Wikfifowi: — „Nie, nigdy nikomu nie- ©dkryię dowodów tego com powiedział; iednak niemyśl byś ie mógł zniszczyć wydaiąc moie ciało na pastwę ptakom drapieżnym; gdyż mam towarzyszów, którym wiadomo gdzie schowałem moie kleynoty wraz z temi, których żądasz wydania. Wróć mi wolność, i zaręcz że niewydrzesz życia, a złoty łańcuch O’Neala wiernie ci będzie oddany.... Co się tyczę Mortama, łatwo nam będzie wymyślić iakową powieść, aby go nakłonić do przebycia na nowo Oceanu. Wówczas spokoynie posiądziesz iego dziedzictwo, i zostaniesz zabezpieczony, ie ani starzec w obłąkaniu ani syn iego uległy Rzymowi, nie (potrafią o nie się upominać. „ — „Chwalę twoy podstęp rzekł Wikliff i na wszystko przystaię; lecz ty sam w zakład zostaniesz, a syn twoy poydzie wypełnić zlecę- nie. Zaniesie list do Mortama, póydzie po owe kleynoty które posiadać pragnę. Gdy wiernie rozkazy moie wypełni, wrócę ci wolność i hoyney niebędę żałować nagrody. Lecz ieśli mnie żdradzisz, niewyydziesz z wiezienia, chyba na szubienicę. „ XVII. Cóż czynić wypadało Gwidowi, we własne uwikłanemu sidła? Na wpół stłumione wydał westchnienie, wziął ranie na stronę, i opowiedział iż tutay znaydę. to co nam wolność ma przywrócić! W imię praw nayświętszych które tyle rarazy z szyderską zdradził pogardą zaklinał mnie, abym przyspieszył móy powrót, i dotrzymał obietnicy. Oddalaiącego się pożegnał smutnie, iakgdyby iuż nieszczęsny stryczek byt gotowy na zakończenie dni iego, a ia byt kapłanem niosącym mu ostatnie do śmierci przygotowanie. Oto list któren mi dat Wikliff — szukać mam Mortama po nad brzegami Grety, chata leśniczego w Torgsilskiey dolinie do tey chwili służyła mu za schronienie, zkąd zapewnie błądząc po wzgórzach odkrył sidła któreśmy piękney zastawili Matyldzie. — Wikliff o zmroku nocnym wyiść mi kazał z zamku, a zaledwie wszedłem do ia- r skini”... — „Daymi list Oswalda, rzekł Bertaram; — przeczytawszy na tysiączne rozdarł go części. — Pismo to podłe tylko zawiera obłudy aby uwieść wspaniałe serce szlachetnego Mortama, i zabawić go zwlekaną nadzieią, aż znaydzie sposobność wydarcia mu życia.... Teraz młody Edmondzie odkryi mi twoie zamiary, i nayszczerszą wyznąy prawdę. — Przestrzegam cię, niech naymnieyszy cień doyrzę w tobie podstępności Denzila, serce ci wydrę wraz z twoią taiemnicą. „ XVIII. — „Próżnemi są twoie groźby, rzecze Edmond — wyrzekam się Denzila, i nauk iego okrutnych — Nim ciebie uyrzałern, iuż postanowieniem moim było odkryć Mortamowi że O’Neal iest iego synem, ostrzedz go o grożącym niebezpieczeństwie i oddać mu te kleynoty. Tak iest, przysięgłem ile możności naprawić złe którego byłem sprawcą, i dotrzymam moiey przysięgi, ieśli żywy wyidę z tey iaskini, „ — A Denzil ?”— „Niechay tortury poszarpią w szmaty iego członki! — Jakieyże litości żądać może Denzil, od tego którego obłąkał młodość nierozważną, którego naprowadził ha drogę zbrodni? On to mnie nauczył, iż wierność i przysięgi czczemi tylko były słowami. Niechay Mistrz móy odbierze dzisiay nagrodę swych nauk. „ — „Przyznaię — rzecze Bertram, że Denzil otrzyma to, na co zasłużył, i ganić niemogę sprawiedliwego gniewu twego. Wierzay mi Edmondzie tyś niestworzony do życia które prowadzisz; ty pozbyć się niemożesz boiaźni i zgryzot. Ten co z nami chce burze wyzywać, w morze takowe wrzucić powinien uczucia, lub pozostać w tyle ze zbyt naładowanemi okręty, gdy tymczasem lekkie nasze czołna szybko brzegu dosięgną. „ XIX. Przestał mówie Bertram, I razciągniony na kamieniu chwilą zdawał się szukąc spoczynku. Tajemnemi dręczony myślami oparł czoło na swey szerokiey ręce, a drugę przycisnął na sercu, Gęste brwi zmarszczył: zdawało się iż oczy iego dawny straciły ogień, a usta pogardliwy swóy wyraz dumy; obłok smutku pokrył dziką spokoynośc iego twarzy. Ponure przeczucie ciążyć poczęło nad tą nieulękłą duszą; a gdy mówie zaczął, iuż wyrazy iego niebyły tak dumne, tak zwięzłe i tak gwałtowne. Powolny i umiarkowany głos iego, podobnyrn się wydawał do szumu fali dalekich, gdy wiatry ucichną, Bolesne uczucie zmieszało się z obawą Edmonda, gdy zmianę takową w starym uyrzał żołnierzu. XX. — „ Edmondzie, rzekł, zgadulę nakoniec ze smutney twoiey powieści, iakie to nieszczęście tnusiało zasmucać serce dawnego wodza mojego. Inny słuchaiąc ciebie łzy by wylewał; lecz oczy moie nigdy łez nieznały” Nigdy Mortam nieuyrzy zdradzieckiego przyjaciela, co się podłemu zaprzedał Wiklitffowi. Ach ieślim go zdradził, niebyło to z żądzy nabycia złota, ale raczey z chęci zemszczenia się mniemaney pogardy. Powiesz mu iż Bertram błąd swóy przeklina... „ Słowo które Bertram po pierwszy raz wyrzekł dzisiay. Powiedz mu, takie, że zaklina Pana na Mortamie, aby pomniał tylko na dni iego wierności. Przypomniy mu dzikie skały Gwaryanny, pałaiące piaski i rosę iado witą Dawienu, nako- niec owę strzałę wypuszczoną z tuku Tlatzeka... Moie Mortam raczy łzą uczcie trumnę swego starego towarzysza. Nieznany ciężar z gromił moią duszę; przepowiednia to bliskiey śmierci... Napróżnoby powtarza! mi kapłan: powróć do cnoty i żałuy:.... zostałbym głuchy iak ta twarda skała, nieczuły iak ten głaz nieruchomy. Bez zadrzenia na smierć moią spoglądam: rozdzierać się moie moie serce; ale upokorzyć.... nigdy! XXI. „ Mieszkańcy naszych dolin z proroczą obawą spoglądali na iutrzenkę mego życia; zaiaśniała ona w rodzinne y moiey krainie, iak blask ognia oznaymuiący rozbóycom grożące niebezpieczeństwo. Edmondzie, twóy zaledwie wiek liczyłem, gdym wyz- wał wszykie nadbrzeżne Tynu klany aby zmierzyli swe miecze z moim, i rąkawicę moią złożyłem na ołtarzu w Hexhamie; lecz w całey Tynedalu dolinie ani ieden nieznalazł się rycerz dość śmiały aby ią podiąć się odważył. Niechay Indye opowiedzą dzieła mego wieku doyrzałego ukazałem się groźny iak ogniste słonce tych krain. Jak przed pałaiącym iego obliczem, tak przed wzrokiem, moim przelękli ich mieszkańce kryli się po iaskiniach i borach. Dziewice Panamy długo ieszcze blednieć będą na wspomnienienie imienia Risinghama; a śniade Chylyiki długo ieszcze straszyć będą swe dzieci tym imieniem przerażaiącym. Ale się zbliżam nakoniec do kresu moiego zawodu; skończę go iak słońce krain południowych, którego promienie niegasną zwolna w bladych odcieniach, ani rosa wie czorna łagodzi iego ogni ostatnich; lecz iak krwawy puklerz rycerza, krąg iego w pałaiącym zanurza się łóżu, purpurową światłością zaczerwienia fale, i nagle znika.. „ XXII. — Ale ty Edmondzie pomniy o twoim poselstwie. Idź szukay Mortama, powiedz mu niech spieszy do Ryszmondu, gdzie obozuie iego woysko, i przybywa z nim na ratunek Redmonda:. a nim przybędzie do Eglistonu, niech wie ze przyiaciel będzie czuwać nad iego synem. Żegnam cię. „ Noc upływa a chciałbym tu spocząć samotny. „ Pomimo źle ukrytey boiaźni łza zrosiła powiekę Edmonda; hołd podziwienia któren wydzierała mu odwaga nieugięta w nayatraszli wszym niebespieczeństwie, odwaga szczytna nawet w duszy występney, walczącey z losem nieuchronnym. Spostrzegł Bertram,. tę łzę, która zmiękczyła prawie żelazne iego serca. — „Niespodziewałem się, rzekł, aby choć ieden znalazł się człowiek? coby płakać raczył nad Bertramem. „ — A odpiąwszy złotą klamrę, pas iego ściskaiącą” Oto, rzekły wszystko co mi pozostało zbogatych łupów, które niegdyś stały się prac moich nagrodą. — Przyimij ten słaby zakład przyiaźni, drogi Edmondzie, zachoway go na pamiątkę Bertrama, Lecz zakliam cię, spiesz się do Mortama.... Zegnana cię na zawsze. „ XXIII. Jutrzenka iuż cienie rosproszyła nocne, i słońce dosięga połowy; swego biegu. Oswald co od świtu przeklinał opieszałość swoiego posłańca, z niecierpliwiony pyta się nakoniec zamkowych żołnierzy, czy niewrócił syn Denzila. Przypadkiem ieden z iego poddanych co znał Edmonda, odpowiedział Wikliffowi. — „Nie iest to syn Denzila lecz pasterz z Winstonu, sławny W całym kraiu przez swe ballady i oszukaństwa. „ — „Jakto! nie syn Denzila, to pasterz z Winstonu! zawołał Wikliff. — A potem z cicha dodał: Bayka Denzila iest tylko zmyśleniem, a moie nawet posłał tego Edmonda do Mortama dla odkrycia mu wszystkiego.... Jakżem szalony.... Lecz iuż zapóźno.... opuszcza mnie moia opiekuńcza gwiazda. Ach przynaymniey prawdziwe czy obłudne wyznania Gwidona, wspieraią się tyl- ko na iego świadectwie.... Niechay umiera. — Przywołuie: — „Niechay Denzil tego momentu będzie obwieszony; niechay mu wolno niebędzie wyrzec ani słowa.... Spieszyć się — niech powróz będzie mocny, a krwawa iego głowa zatknięta na basztach służy za przykład wszystkim zboycom. Żołnierze niechay wyrusza z twierdzy do Eglistonu. Ty Bazyli powiedz Wilfrydowi aby mnie czekał na moście zwodzonym. „ XXIV. — „Niestety! stary odpowiada sługa, chwieiąc osiwiałą głową: Niestety Milordzie, trudno będzie młodemu Panu towarzyszyć tobie dzisiay. Napróżno wszelkich nieszczędzę starań: nieznana słabość, skryta iakowaś boleść, daremnemi czynią wszelkie starania sztuki gorliwości. „. — „Nieustąpię tak słabym powodom, odpowię Wikliffi romansowe te serca, rospaczaią zawsze nad uroionemi nieszczęścia. mu Wkrótce znaydę lekarstwo dla Wilfryda, niech tylko będzie gotowy iechać zemną do Eglisto. nu.. Zdaie mi się ie słyszę mi bęben oznaymuiący ostatnią chwilę Gwidona. „ Umilkł z gorzkim uśmiechem, i tak sam ze sobą rozważał dalszy ciąg swoich myśli ponurych: — „ Oto dzień straszliwy, kto ry o moim losie wyrzecze! Proźby nic wymódz niemogą na Matyldzie, boiaźń więc musi upokorzyć iey dumę, i oddać ręki Wilfrydowi. — Skoro zobaczy rusztowanie kirem okryte, pień straszliwy, topor, i kata; skoro się dowie ie iey odmówienie zada Smierć Redmondowi, i oycu.... pewnie się wówczas upokorzy Matylda.... Wówczas rodzina Rokebów ściśle z moią złączona, wyższym mnie uczyni nad ciosy przeznaczenia.. Jeżeli ukaże się Mortam, ukaże się Zapóźno; silny nowym pokrewieństwem będę mogł stawie się iemu otwarcie.... Lecz ieśli Matylda uporczywa w swoim odmówieniu... dozwolęż aby uderzył miecz zaboyczy?... Niestety Mortam ieszcze żyie..:. Edmond może mu odkryć taiemnicę, którey iest Panem..... A Mortam ukochany iest od Fairfaxa.... Ach gdybym mógł zagładzie na zawsze owego świadka nieznośnego!... Lecz mieymy nadzieię że litość nad oycem wymusi zezwolenie Matyldy.... Spiemy co żywo do Eglistonu. „ XXV. Na koń zatrąbiono. — Rycerze uszykowali się w szeregach; iuż wyruszyli... Rżą rumaki, a ziemia tętni pod ich kopyty. Stalowe chrząszczą zbroie, błyszczą żelaznee oszczepy, a trąby brzmią pieśni woienne. W tey właśnie chwili, hasło śmierci obiia się o uszy Denzila; niemogąc odgadnąć tego co widzi, napróżno obłąkane W około toczy weyrzenia. Rycerze postępuią brzegiem Teissy; przebywaią most. Zasłona z liści iuż ukrywa przednie straże; lecz nim ostatni zniknął szereg, Gwido Denzil przestał na zawsze widzieć i słyszeć... Dzwon zamkowy ogłasza Oswaldowi ostatnie iego westchnienie, XXVI. O czemuż pęzla nieposiadam, co tak bogatemi barwy ożywiał obrazy dawnego rycerstwa; owego pęzla urocznego, co skreślał niegdyś uroczystości róż w gaiach Woodstoku, i świetne turnieie na których Emilia ogłoszona naypięknieyszą! Odmalowałbym mnogie tłumy zbiegaiące się do opactwa Eglistonu, i napełniaiące obwód świątyni obszerney, z pomieszanym szmerem podobnym do głosu wzburzonych oceanu wałów. Opisałbym rozmaite twarze widzów, iedne tryumfuiące, drugie w smutku pogrążone; tutay oboiętność z weyrzeniem bez wyrazu, tam niespokoyność, i tkliwe przyiaźni zaięcie. Ukazałbym tych rycerzy zwyciężonych i bezbronnych, którzy zaledwie śmieią poddawać się smutkowi; ich dumnych wrogów iak z pogardnym uśmiechem urągaią się nieszczęściu; i ów lud zazdrośny, co przyklaskuie każdey losu zmianie, i z radością spogląda na upokorzenie zasługi i godności. Lecz to zapóźno takowe tworzyć życzenia. Zostaie mi tylko powieść dokończyć. Podobny iestem do wędrowca, co zbliżaiąc się do swego mieszkania widzi cienie wieczorne schodzące w doliny, i nieśmie opóźniać swych kroków, ani przyiemnieyszey wybrać ścieszki, gdyż ta razem iest naydłużsą; zatrzymać nawet niemoże swych kroków tam gdzie wieśniacze cienie wzywaią odetchnąć świeżością wietrzyku, ani dać czołu ochłodnąć, lub zerwać kwiatek z krzewiny. XXVII. Starożytne opactwo Eglistonu było z ozdób odarte, znieważone i oddane zwaliskom: iuż słońce nierozlewało łagodney światłości swoiey przez szyby rozlicznemi ubarwione kolorami; iuż iego promienie niezłociły więcey bogatych ozdob gotyckiego snycerstwa, ani ołtarza, ani posągu męczennika. W czasach owych bezrządu, woyna domowa igraszkę sobie czyniła ze świętokradztwa, Zabobonni zagorzalcy zniszczyli wszelkie obrzędów Rzymskich ozdoby, a poddani nieprzyiaźni swoim Panom zburzyli groby Bowsów, Rokebów, i Fitz-Hughów. Dzisiay z podziwieniem spostrzega oko w tym świętym obwodzie, rusztowania czarnym powleczone kirem. W tym samym mieyscu gdzie niegdyś ka- płan Naywyższego podawał wiernym sakramenta obiawioney łaski niebios, dzisiay męczarni wznosi się przygotowanie, i kat stoi uzbroiony swym błyskaiącym toporem. Tam, gdzie tylekroć słyszano wznoszące się słowa wiary i nadziei, wkrótce rozlegnie się wyrok śmierci. Potrzykroć zabrzmiała trąba, potrzykroć echo świątyni powtorzyło wyrok czytany przez woiennego Herolda: — „ Baron Rokeby i Redmond O`Neal zgwałcili prawa woyny; skazani są na utratę życia za zdradzenie sprawy powszechney. „ Na nowo rozległy się trąby — terez ponura cichość panuie; milczące wznoszą się modły do tronu odwiecznego, nakoniec stłumione łkania wyrażają ogólną boleść przytomnych; miesza się z nią szmer podziwienia i żalów, a nawet groźby iuż powstaią przeciwko okrutnemu Wikliffowi. XXVIII. Lecz Oswald otoczony swoią strażą, i przemożny wśród zbrodni, skinieniem oznacza swą władzę; nakazuie milczenie buntownikom pod karą śmierci. Spoyrzenie iego szuka potem Rokeba, ktoren spogląda na ten widok straszliwy, ze spokoynością gościa co do stołu zasiada biesiadnego. Widząc go tak niewzruszonym, rzekłbyś że trąby wydaiące hasło iego zgonu zapraszaią go do zamku gościnnego. — Niezachwiany w wierności, własną krwią gotów iest ią potwierdzić. — Oswald ze spuszczonemi oczyma, nieśmiejąc wznieść spoyrzenia na Rokeba, zbliża się nie- śmiałe do starca, i drżącym mówi mu głosem. „ — „Wiesz od czego zawisły smierć twoia lub życie? — Na to rycerz dumnie się uśmiecha. „Niemam, odpowiada, inney córki iak Maltyldę; lecz oycowskiego ią pozbawię błogosławieństwa, ieśli zezwoli zostać żoną syna zdraycy, „ W tym odezwał się Redmond: — „Jeżeli smierć iednego wrogą nasycić moie twoie okrucieństwo, niechay na moią głowę padnie twoia zemstwa! Oszczędź krwi Rokeba, a moia niech płynie. „ Chciałby Wikliff chętnie zadosyć uczynić tak wspaniałemu żądaniu, lecz boiaźń przemogła, i wstrzymała odpowiedź. XXIX. Spodziewa się ieszcze że Matylda łatwiey da się wzruszyć, ią więc teraz stara się przestraszyć. — „Związek między tobą, a moim synem, powiada iey z cicha, zmieni los Rokeba, i pogodzi go ze stroną zwycięzką. Zezwól nazwać Wilfryda twoim małżonkiem, a cały ten widok przerażenia zniknie iak sen poranny. Bądź tylko zaciętą w twoim uporze, a wnet wypełnię moią powinnność. Jedno wyrzeknę słowo... wiesz co się stanie. „ Matylda bezwładna z przerażenia, słucha ten wyrok okrótny iak młoda dziewica śmiertelnym owiniona całunem, oddaiąca się na ofiarę miłości bez nadziei. Z bolesnym wyrazem załamuie ręce, i obłąkanym na okół tocząc wzrokiem raz zwraca oczy na rusztowanie, drugi raz na czoło niewzruszonego Wikliffa. Nakoniec zapuszcza na twarz, zasłonę i gasnącym mówi głosem; — „ Już uczyniłam wybor: oszczędź krew moiego oyca i Redmonda! Niechay Wilfryd sam los móy wyrzecze.... był on niegdyś wspaniałomyślny”.... Na te słowa ponury Wikliff wezbraną wydaie radość, i tryumfuiącym Wilfryda przywołuie głosem. „Wilfrydzie gdzieżeś tak długo pozostał? i czemu się wspierasz na ramieniu Bazyla ? Stoisz nieporuszony iak zaczarowaną dotknięty roszczką? Padniy na kolana, i weź tę rękę która zezwala z twoią się połączyć.. — z uniesieniem dziękuy Matyldzie.... Kochanku nieśmiały! łżamiz to, i umieraiącą postawą wyrażasz twoią radość!” „Stóy oycze! przerwie Wilfryd, posłuchay twego syna. Niechciałeś ucha na moie nakłonić proźby.... Dzisiay straszliwa wybiła godzina, co ma głośno prawdę wyiawić. „. XXX. Wziął rękę Matyldy, i rzekł iey — „Zbyt kochana przyiaciółko; mogłażeś mnie tak oskarżać, tak mało cenić nieszczęśliwego Wilfryda, aby go posądzić wspólnikiem spisku tak czarnego? Niestety! chciałem lecz na próżno oszczędzić tobie ten domiar boleści; lecz Boga i ludzi biorę na świadków, ii nigdy nadzieia ściśley złączoną niebyła z życiem śmiertelnika, iak ta którą się karmiłem, nadzieia iż kiedyś nazwę Matyldę imieniem małżonki. — Dzisiay zrzekam się iey na zawsze... iakkolwiek wysilenie to okrutnie serce mi rozdziera. „ Wilfryd tak iuż był osłabiony ranami, czuwaniem i cierpieniem, iż niemógł tey ostatniey wytrzymać boleści. Padł na kolana... Usta iego przycisnęły rękę Matyl- dy... I uczuł w tey chwili zimny dreszcz śmierci... Schyliła się iego głowa ku ziemi... podnoszą go... Iuż nieżyt!.., Zbyt późno uczuwszy obawę, oyciec i żołnierze spieszą mu z ratunkiem... Próżna, wszelki ratunek daremny... dusza iego zbyt słaba na uniesienie nieszczęść, opuściła to siedlisko strapień, aby w lepszym świecie otrzymać wieniec nieskażoney cnoty!... XXXI. Nieszczęśliwy oyciec uyrzał wszystkie swoie zamiary zniszczone ze śmiercią Wiłfryda: Syn był iedynym przedmiotem dla którego duma iego przyszłość pożerała... A „Wilfryd iuż nieżyie! — „Niemam więc iuż syna, rzecze, dzięki tobie okrutna kobieto! Oto Wilfryd le- ży martwy przy moich nogach.. a obrzydły Mortam dziedzicem będzie syna moiego! Mortam przyidzie spoić węzeł szczęśliwego związku między Redmondem i córką Rokeba! Tryumfować że będą ze wszystkiego, co zemsta moia na ich zgubę zgotowała? — Nie!... To co wzbraniała mi przezorność, wykona wściekłość i rozpacz.. Matylda udane łzy wylewa nad swoią ofiarą, wycisnę ia prawdziwe iey płacze. Nie sam ieden ięczeć będę nad tym losu ciosem.... — Niech zdrayców prowadzą na rusztowanie! — krzyknie z wściekłością” — Ale mistrz obrzędu” wątpi ieszcze czy dobrze zrozumiał Oswalda, i waha się wposłuszeństwie. — „Nędzniku! woła zaiadły Baron, śmierć czym prędzey! lub ia staniemy dzisiay przed sądem Boga. „ XXXII. Nagły łoskot zwiastuie czwalny bieg rumaka. Tentent się coraz przybliża. Siepacze Wikliffa zatrzymali się... i słuchaią.. Oto iuż wiechał w obwód gotyckiey świątyni. Ziemia świeżo rozkopana, i głazy grobowe głuchym odzywaią się hukiem kroków co cichość mogił przerywaią. Wszystkich oczy zwracaią się na przysionek świątyni. — Rycerz nieznaiomy wbiega z pośpiechem wewnątrz podwórza kościelnego; czarny go płaszcz okrywa, czarna kita i czarny rumak. Echa sklepień nieznane sobie powtarzaią odgłosy. Spoyrzał Rycerz w około siebie, i dobył pistoletu w olstrze utkiwionego. Na twarzy iego ponura maluie się zuchwałość — Spiął ostrogą, rumaka, rozstępuią się tłumy.. to Bertram Risingham! Koń się wspina i leci, sypią się iskry z pod kopyta: iuż wbiegł w światynię... staie obok Wikliffa, podnosi pistolet, i spuszcza kurek. — Zabłysnął ogień, kula świszcze i przeszywa głowę Barona, któren kona iedne go niewyzionąwszy westchnienia. Ta smierć tak nagła zdaie się być skutkiem błyskawicy lub snu. XXXIII. Gdy wśród dymu kłębów, Bertram cugle zwraca, ślizga się ru mak, i pada wraz z rycerzem. Zrywaią się popręgi siodła, zdradzaiąc dzikiego korsarza, któren napróżno usiłuie podnieść obalonego konia. Ochłonąwszy tym czasem z podziwienia które ich martwemi prawie uczyniło; żołnierze Wikłiffa lecą na Bertrama. Dwadzieścia ostrzów włóczni przeszywa iego ciało, i przykuwa do ziemi. Pasuie się ieszcze rycerz z tym mnóstwem nieprzyiaciół. Dwakroć przykląkł na kolanach; lecz mimo swey mocy i nadprzyrodzonych wysileń, pada nareście pod setnemi razy, z których każden śmiertelny; pada bez skargi naymnieymnieyszey, iak lis którego sfora rozdziera. Ostatnie iego westchnienie podobnieysze iest raczey do śmiechu dzikiego niźli do ięczenia. Ieszcze go iednak otaczaią iak lwa zwalczonego, którego łowcę powtórnie przeszywają włóczniami, iakby ten król lasów powtórnie miał na nich uderzyć. Niektórzy chcieli na niego zionąc obelgi, i odciąć mu głowę; lecz Bazyli niedozwolii tey ostatniey zemsty i pokrył trupa płaszczem. „Chociaż zbrodniarzem był za życia Bertram, mówił, ża- den iednak śmiertelny nie byt odważnieyszy. Niechay płaszcz żołnierza będzie mu całunem. „ XXXIV. Już zniknął widok śmierci, iuż umilkły trąby; nowe iednak sztandary spostrzeżono w boru. Liczny oddział konnicy zbliża się poprzedzony odgłosem trąb i bębnów. Ci konni woiownicy za któremi idzie hufiec piechoty, dostateczni by iuż byli do obronienia Redmonda. Szczęśliwy iż posiada nareście dowody ie O’Neal iest iego Synem, Mortam śpieszy przycisnąć do oycowskiego serca żyiący obraz swoiey Edyty. Mortam przybywa i dowiadiue się zadziwiaiącey wieści dnia tego szczęścia i żałoby. Oczy iego niewidzą posadzki świątyni, na którey leżą rozciągnione trzy trupy, ani ucho iego słyszy huczney radości tłumu cieszącego się iego powrotem. Mor tani widzi, słyszy tylko Redmonda: wzdychaiąc przyciska go do serca, i z uczuciem powtarza: „Moy synu, móy synu!. „ XXXV. Pogodny to był dzień lata, kiedy syn ten ukochany oycu został wrócony. Już promienie słońca dały doyrzeć złotym kłosom zwieszaiącym ku ziemi plenne swoie głowy; a gdy Sierpień pracowitych zgromadził żniwiarzy, uyrzano orszak wspaniały postępujący ścieszka ktora z zamku: Mortama wiedzie do Eglistonu. Wieśniak zapomina na chwilę wiążąc i gromadzić snopy, a młode dziewczęta; zbiegaia się aby uyrzec nowożeńców. Towarzysza im gromady dzie- ci, a. kłos wypada z rąk żniwiarki, gdy błaga błogosławieństwa niebios dla tey kochanków pary. Dziedziczka Rokebów zaprzysięga wiarę walecznemu Redmoudowi. Pomną ieszcze w dolinach Teissy iako los nagrodził cnoty, i udzielił małżonkom długiego życia pokoiu i miłości, aby im pierwsze nagrodzie cierpienia.Życie upłynęło dla nich iak dzień wiośnianny. Po burzliwym poranku stonce uśmiecha się ziemi, po kilku latach umartwienia Redmond i Matylda uzyskali długie i nieprzerwane pasmo szczęścia. KONIEC PRZYPISY do PIEŚNI CZWARTEY §. 1. Niegdyś zwycięzki kruk Dani i W roku 866 kray Nortumberlandyi opanowali Dunczykowie pod dowództwem sławnego Jnguar, albo Auquar, i Huby syna Reynara Lodborog. Sztandar iego o którym tak częsta wzmianka w Poezyi naywał się Reafen albo Raunfan z powodu iż postacią kruka był ozdobiony. Sztandar ten w nocy powierzany byt siostrom Króla Danii, które przez swoie pienia mistyczne zmuszały xiężyc iż otaczał się chmurami- nawałnicy, i przebiegał niebo wśród błyskawic. Duchy ziego zbiegały się wówczas i mieszały swoie krzyki złowróżbe ze śpiewami dwóch siostr ponuremi. — „ Świety sztandarze, — wołały — one Spuść tę nawalnicę na naszych nieprzyiaciół „ — Alfred przez Tomsona i Malleta. Ci Duńczykowie bałwochwalcy, wiele śladów swoiey zostawili religii w okolicy Reesdale — Balder- Garth iedna dziki stepa, winna swe imie, nieszczęsnemu synowi Odina. Pole Wooden - kroft na- brzegami Teissy przypomina bostwo Eddy. Thorsgill. piękne wzgórze ma sobie dane imie od Thora. który iest Herkulesem mitologiy Skandynawskiey. §.VI. Któż nie słyszał o walecznym O’Nealu. —O’Nealowie, są iednym domem. Irlandzkim nayobfitszym w Bohaterów. Ten o którym tu mowa iest zwycięzca Hrabiego Essexa; w kilkokrotnych iego powstaniach wymagano po nim aby zmienił swoie imię, i przybrał nazwisko Hrabiego Tyron; lecz ile razy zdarzyło się iemu znowu podnieść oręż, brat nazad imie O’Neala, od którego zdawało się za zwycięztwo będzie nieoddzielne. VII. Tanistę Wielkiego O’Neala. — We wszystkich prowincyach Irlandyi po zeyściu iakiego udzielnego Pana zgromadzano się na płaszczyznę poświecona na obieranie Tanistów. Niezawsze się zdarzało aby z synów zmarłego obierano następcę, mógł nim być iakikolwiek iego krewny, A gdy iuż obrano panuiącego, wybierano ieszcze następcę iego między członkami familii, i ten to nazywa! się Tanista. Obrany panujący przysięgał zachować dawne kraiowe prawa i uważać Tanistę iako swego bezpośredniego następcę. §.VIII. Dawny stróy Jrlandczyków był dziwaczny i cokolwiek podobny do. Szkockiego; irlandczykowie głów nigdy nieprzykrywali, tylko szczególnym sposobem splatali sobie włosy, co się, nich nazywało Glibba. Odróżniał ich także szczególny płaszcz niezmiernie szeroki, pod którym w czasie deszczu schraniali się iak pod namiotem, a któren w bitwie obwiiali około lewego ramienia, to im służyło za tarcze. §. VIII. Posłańca dzikiego Monarchy. Naczelnicy Klanów Szkockich mieli zwyczay przebierać ton Monarchów udzielnych gdy do kogo posłańców Wysyłali. Lisi O’Neala o którym tu mowa dochowała nam historya, i ten iest następujący: — „O’Neal pozdrawia was Morisie Fitz Thonias. O’Neal was wzywa w imie nieba podnieść z nim oręż wspólnie, i Walczyć za wasze sumienie i waszę prawa. Jeśl odmówicie. posypiemy z wami jak z nieprzyiacielem.„ i. lutego r. 1599, (podpisano) O’Neal, §. X. Przewodnik; był iego oycem kar micielem. Nayściślejsze związki u Irlandczyków były między oycem karmicielem a iego wychowańcem. Były przypadki. iż dzieci przeciwko. własnemu oycu łączyły się ze swemi karmicielami. §. X I V. Wielkiego Niela, odważnego Shan-Dymasa. — Niel Naighwallac miał być królem całey Irlandyi w czwartym wieku: znaiomy iest ze swoich ustawnych napadów na brzegi Anglii Bretanii prowincyi Francuzkiey wówczas zwaney Armoryką. Shan-Dymas, miał tytuł i władzę O’Neala za panowania Elżbiety, przeciwko którey podnosząc kilkakrotnie rokosz zawsze broń składał i wchodził w przymierze; lecz ostatnią razą, kiedy podniósł oręż został zbity od Anglików a od swoich opuszczony i uciekł do Klandeboiu wówczas wposiadaniu familii Magdonaldów zostaiącego; gdzie zpowodu przypomnienia dawney zniewagi wszczęła się kłótnia w którey Shan Dymas został zabity; a po iego śmierci prawo zabroniło każdemu Irlandczykowi brać tytuł i imię O’Neala. Familia Geraldynów była spokrewniona z O’Nealami. Jeden to z tego domunazwiskiem Kon-More rzucił przekleństwo na każdego ze swoich następców któryby się uczył po angielsku, pole uprawiał i mieszkał w domach. PRZYPISY DO PIESNI PIĄTEY. §. X. Fileią. — Filea albo Ollam Re-Dan tak nazywał się poeta naczelnik Bardów każdey osobney rodzinie. — Każdz wódz znacznieysze trzymał iednego na swoim dworze. §. XIV. Drummond z Hawthordennu. Sławny Poeta który umarł w r. 1649. Mae-Curtin — Imie Filei Donungha Xięcia Thomondu i Prezydenta a Munster. §. XXII. Ta Ballada grutuie się na kraiowym podaniu.