Ewa Bylica SMS I PIESpublicat WYDAWNICTWO # \wwJa]lepszyPrezent.PL4 TWOJA KSIĘGARNIA INTERNETOWA Zapoznaj się z naszą ofertą w Internecie i zamów, tak jak lubisz: sklep@NajlepszvPrezent.pl + 48 61 652 92 60 + 48 61 652 92 00 Publicat SA, ul. Chlebowa 24, 61-003 Poznań książki szybko i przez całą dobę • łatwa obsługa • pełna oferta • promocje jfj ... Wydawca składa podziękowanie HODOWLI PSÓW RASOWYCH - GOLDEN RETRIEVER „Butterfly Karczewskie Szuwary" Katarzyna i Robert Kempka 61-372 Poznań, Kubalin 4 teł. (0-61) 893 99 82, tel./fax (0-61) 865 19 38 tel. kom. 0603 317 011 www.butterfly.golden-retriever.com.pl e-mail: goldret@wp.pl „Porady Julki" przygotowała Agnieszka Mierzejewska redakcja i korekta - Jadwiga Lang fotografia na okładce - Fotografia Reklamowa Rafał Kolasiński imię psa na okładce - GAYLORD GOLDEN ERINO © Publicat S.A., MMV Ali rights reserved ISBN 83-245-0010-3 Publicat S.A. 61-003 Poznari, ul. Chlebowa 24 tel. (0-61) 652 92 52, fax (0-61) 652 92 00 e-mail: office@publicat.pl www.publicat.pl Spis treści Rozdział 1 Psia karma! 7 Rozdział 2 Prawdziwi przyjaciele 28 Rozdział 3 Lot na Łotwę 42 Rozdział 4 International Club 55 Rozdział 5 Bohater miesiąca 75 Rozdział 6 Enriąue, Julio i psy 88 Rozdział 7 Wieczorek łotewski z grzybkami i węgorzem 99 Rozdział 8 Archeologia 111 ROZDZIAŁ 1 Psia karma! flHt. V mi? ""? 0 p Juper - powiedział tata, kiedy wyleciał z pracy. W zasadzie nie wyleciał, lecz został zredukowany. Dużą amerykańską firmę, w której pracował, wchłonął jeszcze większy amerykański koncern i okazało się, że tata nie jest już potrzebny, bo koncern ma własnych pracowników. - Nie martw się, jakoś to będzie - mama próbowała go pocieszyć przez telefon, chociaż nogi się pod nią ugięły na tę wieść. - A swoją drogą, czy ty nie masz przypadkiem jakichś wrogów w centralach światowego biznesu? Zauważyłeś, że gdy tylko zatrudnisz się w jakiejś firmie, to natychmiast ktoś ją kupuje? - obudziły się w niej podejrzenia. - Proszę, bądź poważna - tata nie miał ochoty na żarty, chociaż, znając mamę, miał powody przypuszczać, że jego żona mówi to całkiem serio. - Kochanie, chyba mnie przeceniasz... -uśmiechnął się, bo ta myśl mile połechtała jego próżność. Tak więc po prawie dwóch latach pobytu w Warszawie tata wracał do Krakowa. Mama niezwłocznie postanowiła przygotować Julkę i Michała na jego powrót. 7 - Wiecie, mam dla was niespodziankę... - tu tajemniczo zawiesiła głos i czujnie spojrzała na dzieci. Julka popatrzyła na nią podejrzliwie. Nie przepadała za niespodziankami, zwłaszcza za niespodziankami, których sprawcami byli jej rodzice. Przeczuwała kłopoty. Misio natomiast poweselał. W chwili, kiedy zastanawia! się, co mama za moment mu wręczy - czy jajko niespodziankę czy też mały tor wyścigowy, o którym od dawna marzył -usłyszał: - Tatuś niedługo wróci do Krakowa i nie pojedzie więcej do pracy do Warszawy. Będzie z nami przez cały czas, nie tylko w weekendy! Wtedy mina mu zrzedla. Nie o takiej niespodziance myślał. - Znaczy, tata dostał nareszcie pracę w Krakowie? - ucieszyła się dla odmiany Julka. - Nie całkiem tak, córcia. Na razie zrezygnował z pracy w Warszawie i będzie teraz szuka! czegoś w Krakowie. W końcu ileż można tak żyć na odległość. Chodzi o to, żebyśmy nareszcie byli jak normalna rodzina, to znaczy razem... - mama na poczekaniu stworzyła teorię na użytek córki, bo nie chciała martwić jej wiadomością, że tata stracił pracę. Julka oczywiście domyśliła się prawdy, lecz, by z kolei nie martwić mamy, radośnie krzyknęła do brata: - Misiek, tata do nas wraca! Wiesz, jak będzie fajnie? Misio, widząc entuzjazm Julki, zaczął podskakiwać. Dopiero teraz dotarło do niego, że tata będzie miat więcej czasu na to, żeby pograć z nim w piłkę, pojeździć na rowerze i robić różne inne fajne rzeczy! Julka oczywiście też bardzo ucieszyła się na wieść o powrocie taty, ale pewna myśl nie dawała jej spokoju. - Mamo, czy to oznacza, że tata, dopóki nie znajdzie pracy, będzie cały czas siedział w domu? 8 - Na to, Bimbusiu, wygląda - potwierdziła mama i nieznacznie westchnęła. Tak, Julka i mama zdecydowanie nie były przygotowane na tę ewentualność. Tata i mąż na co dzień w domu - to była dla nich rzecz niewyobrażalna! ##* Sielanka trwała cztery tygodnie. Wszyscy rozkoszowali się życiem rodzinnym. Tata wstawał bardzo wcześnie i nie budząc nikogo, jechał na rowerze do sklepu po świeże bułeczki i codzienne gazety. Potem mama przygotowywała śniadanie i wszyscy gromadzili się przy kuchennym stole. Tata odwoził Julkę do gimnazjum na Panieńską, Misia do pobliskiego przedszkola i wracał do domu, gdzie pomagał mamie w zajęciach domowych. - Kochanie, co ci jeszcze posprzątać? - wołał do żony, która z radosnym zdziwieniem przyglądała się, czego tata dokonał w łazience. Patrzyła na niego z czułością, kiedy z zapałem odkurzał, wymachując szmatką, pozbywał się kurzu z mebli i zmywał podłogi. Z tym większym samozaparciem wkraczała do kuchni, aby przygotować obiad, który znowu zjednoczy rodzinę przy wspólnym stole. Popołudnia tata poświęcał rekreacji. Wszyscy razem wyruszali na długie spacery po okolicy. Potem, już w domu, dopingował Julkę do nauki, a Misiowi czytał książeczki. Wieczory rozdzielał równomiernie między mamę a rakietę tenisową. Kiedy mąż walczył na korcie, mama dzwoniła do przyjaciółek i opowiadała o tym, jak cudowne naraz stało się jej życie. - Nawet nie przypuszczasz, jak on się zmienił - opowiadała. -Ja naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, że współ- 9 czesny mężczyzna ma taką potrzebę życia rodzinnego i że aż tak potrafi się w nie angażować - doprowadzała koleżanki do spazmów zazdrości. W tym samym czasie Julka, ukryta w zaciszu własnego pokoju, korespondowała przez komórkę z przyjaciółkami. Właśnie wysłała sms-a do Kasi: „nie mogę jutro iść z wami do kina bo będziemy z tatą grabić liście a potem idziemy z nim na spacer a potem tata chce mnie nauczyć grać w szachy ja już dłużej tego nie wytrzymam :(". - Dobranoc, Jula - mama zajrzała do pokoju córki i ujrzała jej ponurą minę. - Coś się stało? - zapytała z niepokojem. - Mamo, kiedy tata pójdzie do pracy? - Julka, nie martw się, na razie mamy za co żyć, tata dostał odprawę, na parę miesięcy wystarczy... - Ale ja się tym wcale nie martwię - westchnęła Julka. -Tylko... - nie bardzo wiedziała, jak to mamie powiedzieć. W końcu zdobyła się na odwagę: - Wiesz, od kiedy tata jest w domu, nie mam na nic czasu! Przecież ja bez przerwy muszę robić jakieś pożyteczne rzeczy! Albo sprzątam, albo latam do sklepu, do tego prace w ogrodzie... A jak tata tylko zobaczy, że oglądam telewizję albo siedzę przy gadu-gadu, to natychmiast każe mi iść czytać książki, bo mówi, że muszę się rozwijać intelektualnie. Nie pamiętam, kiedy mogłam sobie spokojnie postać pod kasztanem i pogadać z Kaśką i Połą. - „Na przykład o chłopakach", pomyślała, ale na wszelki wypadek wolała o tym nie wspominać. Mama słuchała wynurzeń Julki i nie wiedziała, co powiedzieć. Nagle okazało się, że nie wszyscy w domu są zadowoleni z życia rodzinnego. - Julka, idź już spać, postaram się jutro z tatą na ten temat porozmawiać. 10 *** Niestety, rozmowa nie odbyła się tak, jak sobie to wyobrażała mama. Rozpoczęła się od wymiany zdań na temat narzędzi ogrodniczych. Tata wybierał się właśnie do sklepu. Chciał kupić kosę, taką samą, jaką jego dziadek z Sanoka pozbywał się trawy. - Może do naszego ogrodu lepsza byłaby kosiarka? - nieopatrznie zapytała go przed wyjściem. - Kosa chyba tutaj nie wystarczy. A poza tym jest strasznie niebezpieczna. Misio albo psy napatoczą ci się pod nogi ni stąd, ni zowąd, i tragedia gotowa - zdrętwiała z przerażenia, kiedy sobie to wyobraziła. - Ty zawsze przewidujesz najgorsze - burknął urażony tata, bo mama przy okazji poddała w wątpliwość jego ogrodnicze kwalifikacje. - A nie pomyślałaś o tym, że koszenie dymiącą spalinami kosiarką może nie sprawiać mi przyjemności i że wolę to robić kosą? - mama nie wiedziała, co odpowiedzieć na ten ekologiczny argument. Tata wyszedł z domu podenerwowany, a ona pomyślała, że chyba zbliża się koniec sielanki. W tym zwiastującym kryzys momencie pojawił się pan Waldek, sąsiad z naprzeciwka. To znaczy najpierw przybył jego wielki rudy pies, Leon. Otworzył sobie nochalem drzwi od werandy. Przemierzył pokój, przy okazji zostawiając na dywanie odciski zabłoconych łap, i udał się prosto do kuchni. Tam zastał mamę. - Cześć, Leon - powiedziała, wstając od komputera, żeby nastawić wodę na herbatę, bo wiedziała, że zaraz będzie tu pan Waldek, właściciel psiska. - Rączki całuję, pani Marto - kurtuazyjnie przywitał się sąsiad, i -jakby nie było widać Leona, który zaścielał sobą olbrzymią połać kuchennej podłogi - zapytał: u - Nie ma u pani mojego Leosia? Znowu gdzieś mi wywę-drował, gałganjeden... Mama uśmiechnęła się nieznacznie, bo wiadomo było, że pana Waldka wcale nie przywiódł tutaj niepokój o Leona, tylko nieopanowana ciekawość. - No i co, pani Marto, jak się wam teraz żyje po powrocie pana Maćka? - zagaił rozmowę po chwili milczenia, kiedy to mieszał łyżeczką herbatę. - Wszystko dobrze, panie Waldku. Nie spodziewałam się, że będzie tak fajnie... - mama rozpoczęła tak ulubione przez niego opowieści rodzinne. Nawet nie spostrzegła, że od jakiegoś czasu sąsiad z naprzeciwka stał się powiernikiem i przyjacielem domu. Dobrze jej się z nim rozmawiało. - Widzę, że mąż nawet półeczki pani tutaj zamontował... - pan Waldek powiódł wzrokiem po ścianie i taktownie zamilkł. Był szanowaną w okolicy „złotą rączką" i znał się na wieszaniu półek. Dlatego w tym wypadku zachował milczenie. - No, właśnie, panie Waldku, mam do pana prośbę. Chodzi o te półki. Ja na razie nic na nich nie stawiam, bo przyznam, że się trochę boję. Czy mógłby je pan, że się tak wyrażę, umocnić? Rozumie pan chyba, że trzeba to zrobić, kiedy męża nie będzie w domu? - tak sobie konspirowali pod nieobecność taty. W kuchni tymczasem trochę się zagęściło, bo psy, po spacerze z Julka, chciały się napić wody, której nie było, ponieważ wcześniej zdążył ją wychłeptać Leon. Golden retriever Figo oraz dwa jamniki szorstkowłose - Felek i Lucek - nerwowo krążyły wokół swych pustych misek. - O, tata idzie. A dlaczego trzyma w ręce kosę? -Julka zastygła z psią miską w dłoni i przez kuchenne okno przyglądała się rodzicielowi, który pozostawił na chwilę mordercze narzędzie przy furtce i właśnie zaczął się mocować ze skrzynką na listy. 12 Chwilę później zmierzał już w kierunku drzwi, wczytując się treść jednego z listów. Widać było, że jest tą treścią bardzo poruszony. Zanim dotarł do kuchni, przytrafiły się dwie rzeczy, które jeszcze bardziej wytrąciły go z równowagi. Po pierwsze, ujrzał na niedawno odkurzonym przez siebie dywanie błotniste ślady o charakterystycznym kształcie psich łapsk. Po drugie, na kanapie spoczywał jego syn Misio, niewątpliwie ocza-działy od zbyt długiego wpatrywania się w telewizor. - Michał, proszę natychmiast wyłączyć mi te kretyńskie bajki! - huknął na niego z całej siły. - Gdzie jest mama, dlaczego pozwala ci tak długo siedzieć przed tym ogłupiaczem? - Mamusia w kuchni, z panem Waldkiem herbatkę pije -wystękał jego syn. - No tak, znowu ten wścibski emeryt... i ten jego rudy roz-nosiciel pcheł - w tacie zaczynało się coś gotować. Do kuchni wkroczył już w stanie wrzenia. Wyglądał niczym grzyb atomowy. Pierwszą ofiarą jego wybuchu była Julka. - Masz i czytaj - pokazał jej pismo, które tak bardzo go zbulwersowało. - Co to jest?! - Mój rachunek za komórkę - wyjąkała Julka. - Nie stać mnie na płacenie takich horrendalnych rachunków! Nie jesteś córką milionera, jakąś tam Paris Hilton czy inną panną Onassis! Jak można wysłać pięćset sms-ów w ciągu miesiąca?! Skąd ja wezmę na to teraz pieniądze?! - Tato, boja ostatnio tak mało spotykam się z Kasią i Połą. .. -Julka próbowała wytłumaczyć przyczynę nagłego wzrostu wydatków na telefon. Tata nawet nie chciał jej słuchać. Zajął się teraz drugą ważną kwestią, czyli nadmiernym przywiązaniem Misia do telewizora. Atak został przeniesiony na mamę. Pan Waldek, który nigdy nie był żonaty i nie miał dzieci, przysłuchiwał się temu wszystkiemu z wielkim zainteresowa- 13 niem. Miał niecodzienną okazję skonfrontować opowieści sąsiadki o rodzinnym szczęściu z tym, jak ono może wyglądać w praktyce. - Najmocniej przepraszam, trochę się zasiedziałem, będę już leciał - uznał, że nadszedł odpowiedni moment, aby opuścić szczęśliwą rodzinę, chwilowo w stanie wojny. Maszerując do furtki, zwierzył się Leonowi: - Wiesz, piesku, czasami doceniam to nasze starokawa-lerstwo... *** - Ale się porobiło... - Julka zwierzała się Kasi ze swoich kłopotów. Udało jej się wyrwać na chwilę z domu. Stały teraz pod swoim ulubionym drzewem. Nareszcie mogły sobie spokojnie poplotkować. Od czasu do czasu przeszkadzały im jedynie spadające kasztany. - Tata wrócił do Krakowa na stałe... - Julka rozpoczęła opowieść. Kaśka się zaśmiała. - Słuchaj, przecież to normalne, że ojcowie są w domu. Tak ma być i powinnaś się cieszyć zamiast marudzić. Mój tata też czasem jest nie do wytrzymania, nie masz pojęcia, jak potrafi zrzędzić, ale po prostu nie wyobrażam sobie, żeby mógł gdzieś wyjechać na dłużej. Umarłabym z tęsknoty - Kasia w prostych słowach przekazała Julce swoje przemyślenia na temat ojców. - Kaśka, nie pojmujesz. Ja się bardzo cieszę, że tata nareszcie jest z nami. Tyle że jak wcześniej było go za mało, to teraz jest za dużo. Twój tata chodzi przecież do pracy, a mój teraz nie. I rozumiesz, on nie wie już, co ma z sobą robić. Najpierw rzucił się w wir prac domowych, ale zapał szybko mu przeszedł - Julka nabrała powietrza w płuca, żeby opowiedzieć przyjaciółce 14 0 najgorszym. - A teraz z prac domowych przerzucił się na mnie. 1 wszystko przez ten rachunek za komórkę! - Nakrzyczał na ciebie? - zapytała ze współczuciem Kasia. - Oczywiście, że tak. Ale nie o to chodzi... Jakby zbyt mocno interesuje się moim życiem osobistym. Zaczęło się od tego, że nie mógł pojąć, do kogo ja mogłam wysłać tyle sms-ów, więc najpierw przeanalizował billing, a potem zrobił mi regularną komisję śledczą. Musiałam mu opowiedzieć szczegółowo o wszystkich moich koleżankach i kolegach - o tobie, o Poli, Piotrku, Jaśku, całej mojej nowej klasie, nie wyłączając Kajetana. A najbardziej, nie wiedzieć czemu, zainteresował go Antek. Cały czas mi coś na jego temat dogaduje... Myśli, że jest taki dowcipny -Julka była po prostu oburzona. - O, jedzie jakiś gościu na rowerze, to nie jest przypadkiem twój tata? - Kasia pierwsza dostrzegła zmierzającego w ich kierunku rowerzystę. - Sama widzisz, ani chwili spokoju - usłyszała konspiracyjny szept Julki. - Cześć, dziewczynki, nie zimno wam tutaj? - tata zatrzymał się przy Julce i Kasi. -Jeżeli tylko chcecie, możecie się przenieść do nas. W domu jest mama i Misio, ja też za chwilę wrócę, tylko zrobię sobie parę rundek na rowerze dla rozprostowania kości - uśmiechnął się. Kaśka pomyślała sobie, że Julka jak zwykle przesadza. Przecież jej tata jest całkiem sympatyczny. Odwzajemniła więc uśmiech i powiedziała: - Bardzo dziękujemy za zaproszenie, ale umówiłyśmy się tutaj z Antkiem, więc poczekamy na niego... - Kaśka, coś ty zrobiła! - zajęczała Julka, kiedy tata odpłynął w siną dal. - O co ci chodzi? - Kasia nie była w stanie pojąć przyczyny zdenerwowania przyjaciółki. 15 - Przekonasz się sama, już za chwilę - zapowiedziała proroczo Julka. Kasia uznała, że już wystarczająco długo zajmowały się problemami Julki. Nadszedł czas, aby z kolei porozmawiać o trapiącym ją zmartwieniu - a zmartwienie to miało imię Kajetan. - Tobie to fajnie, widujesz go na co dzień w klasie - zwróciła się z zazdrością do Julki, która miała w tym momencie minę, jakby zaczynały ją boleć zęby. - Poradź mi, co ja mam zrobić? Zupełnie straciłam z nim kontakt. Czasami widuję go na korytarzu, ale kiedy chcę do niego podejść, to on się robi cały czerwony, a potem ucieka. Może ty wiesz, co się dzieje? Julka pomyślała, że Kasia oszalała, zakochując się w Kajetanie, ale z drugiej strony wiadomo przecież, że miłość nie wybiera... Trzeba jakoś pomóc przyjaciółce. - Wiesz, Kasia, moim zdaniem, są dwie opcje. Pierwsza jest taka, że on jest zabójczo w tobie zakochany i zachowuje się tak z powodu nieśmiałości. A druga opcja jest taka... - tu na chwilę przerwała, bo zobaczyła nadjeżdżającego na rowerze tatę. - Cześć, dziewczęta - pomachał do nich wesoło i pognał dalej. - Za chwilę znowu tu przyjedzie - westchnęła Julka. - Będzie tak jeździł, aż pojawi się Antek. Podejrzewam, że koniecznie chce zobaczyć, jak on wygląda... - A ta druga opcja? - Kasia jak najszybciej chciała powrócić do przerwanego wątku. - Tylko się nie zmartw tym, co teraz powiem - powiedziała ciepło Julka i to spowodowało, że Kasia natychmiast się zmartwiła. - U nas w klasie jest taka Zuzanna, strasznie przemądrzała. I oni z Kajetanem spędzają mnóstwo czasu, dyskutując o różnych sprawach. Ostatnio o klonowaniu... 16 - No, nie... ja jej zrobię taki atak klonów, że po nocach będzie o nich śniła. Jeszcze mnie popamięta. Wszędzie zobaczy moje klony! - Kasia najpierw się zaperzyła, a potem zasmuciła. - Muszę coś zrobić, nie chcę go stracić, Julka, ratuj... Tę melodramatyczną sytuację przerwał tata, który właśnie zaliczył kolejną rundę rowerowej przejażdżki. - Jak wam leci, dziewczyny? - krzyknął. - Wszystko dobrze - odkrzyknęła Julka i pomachała ręką w kierunku znikającego punktu. Przy okazji przyszedł jej do głowy pomysł uratowania przyjaciółki. - Mam genialny plan. Niedługo andrzejki, więc zrobię imprezę. Zaproszę Kajetana i całą tę Zuzankę sasankę i wtedy będziemy mogły się przekonać, jak sprawy stoją - ucieszyła się, bo zobaczyła, że w oczach Kasi zapaliły się iskierki nadziei. - A co na to twoi rodzice, zgodzą się? - Mama jakoś da się przekonać, a tata wpadnie w zachwyt, że nareszcie pozna moich znajomych. Nie będzie już musiał się wczytywać w billingi. Można powiedzieć, że robię tę imprezę ze względu na niego - Julka nie przyznała się, że ten pomysł przyszedł jej do głowy również ze względu na Antka, który, owszem, był jej najfajniejszym kolegą, w zasadzie przyjacielem, ale Julce to nie wystarczało. Musiała się w końcu przekonać, czy zajmuje w jego sercu miejsce szczególne. Na razie nie miała na to wystarczających dowodów. Być może na imprezie zdarzy się coś wyjątkowego? W głębi ulicy zamajaczyła postać rowerzysty. - Twój tata znowu jedzie - szepnęła Kasia. - To dobrze, zaraz załatwimy sprawę, trzeba kuć żelazo, póki gorące... - powiedziała Julka i krzyknęła w stronę ojca cyklisty: - Zatrzymasz się? Mam do ciebie sprawę! Tata zahamował z piskiem kół. 17 - Co powiesz na imprezę andrzejkową u nas w domu? Właśnie przyszedł nam z Kasią do głowy taki pomysł. - A kogo, córcia, chcesz zaprosić? Julka uśmiechnęła się do niego najładniejszym swoim uśmiechem: - Wszystkich tych, których numery były na rachunku za komórkę, i jeszcze parę innych osób... - Dzień dobry - pod kasztanem pojawi! się Antek i wydu-kał przywitanie w stronę ojca Julki. Tata zmierzył kolegę córki badawczym spojrzeniem (aż Antka przeszedł dreszcz). Doszedł do wniosku, że musi się dokładniej przyjrzeć temu chłopakowi. Pomyślał, że impreza andrzejkowa to dobra sposobność do przeprowadzenia wnikliwych obserwacji. - Witam. Zgadzam się, myślę, że to świetny pomysł -oznajmił szczęśliwym z tego powodu dziewczynkom i odpłynął wdał. Jadąc na rowerze, rozmyślał o smutnym losie ojców mających córki. Zdał sobie sprawę z nieuchronnego faktu, że pewnego dnia Julka pozna jakiegoś bałwana, zachwyci się nim i opuści rodzinny dom na zawsze. Bardzo się wzruszył. Przygotowania do imprezy szły pełną parą. Julka z właściwą sobie energią zaangażowała się w prace organizacyjne, przy okazji zmuszając do nich wszystkich dokoła. Mama została wrobiona w przygotowanie atrakcyjnego menu i prawie się załamała ciążącą na niej odpowiedzialnością za wyżywienie bardzo licznych gości. Julka z koleżankami zajęły się oprawą artystyczną imprezy i już dwa tygodnie przed planowanym wydarzeniem miały przygotowane wróżby. Dużo czasu poświęciły na 18 rozmowy o tym, w co się ubiorą, a potem na przymierzanie kreacji, co samo w sobie okazało się niezłą zabawą. - Jesteś pewna, że Kajetan przyjdzie? - Kasię cały czas dręczyła niepewność. Stały w pokoju Julki przed lustrem, pośród sterty ubrań leżącej na dywanie. - Przyjdzie, nic się nie martw - odparła Julka z niezachwianą pewnością. - Co sądzisz o tej sukience? - popatrzyła do lustra i zaczęła robić głupie miny. - Nie uważasz, że wyglądam jak prawdziwa Paris Hilton? Kasia omiotła spojrzeniem strój przyjaciółki. - Może być. Tylko musisz coś zrobić z siniakami na kolanach. Słuchaj, a co z twoimi rodzicami? Gdzie oni będą podczas imprezy? - zadała dość istotne pytanie. - Ups, nie pomyślałam o tym -Julka była kompletnie zaskoczona. Podczas kolacji dowiedziała się strasznej prawdy. - A niby gdzie mamy być? Wiadomo, że będziemy w domu - odpowiedział tata. - Bimbusiu, chyba nie wyobrażałaś sobie, że zostawimy czeredę nastolatków samych i gdzieś sobie pójdziemy na wieczór? Jeżeli o mnie chodzi, to taka ewentualność w ogóle nie istnieje. Mowy nie ma. Za młodzi jesteście... - oznajmiła mama nieugiętym tonem. Julka poczuła, że tym razem żadne negocjacje nie wchodzą w grę i jak niepyszna udała się do swojego pokoju, skąd rozesłała fatalne wieści do Poli i Kasi: „szykuje się super impreza z moimi rodzicami i misiem bueee :(". #** Muzyka leciała na całego i zachęcała do tanecznych szaleństw. Niestety, w pokoju znajdowały się same dziewczynki. Udając en- 19 tuzjazm, podrygiwały rytmicznie, ale widać było, że są wściekłe. Chłopaki zachowywały się naprawdę poniżej poziomu. Prawie wszyscy siedzieli w pokoju Julki i grali w wormsy, najwyraźniej bawiąc się przy tym świetnie. Ci, którzy nie mieścili się przy komputerze, zajmowali się sportem, bo - na nieszczęście dla dziewczyn - znajdował się tam również dmuchany gumowy kosz. Piłkę dostarczył im zachwycony Misio. Podobała mu się ta impreza. Koledzy jego siostry okazali się bardzo fajni. Antek właśnie go uczył, jak podrzucać piłkę, żeby wpadła do kosza. Kasia zaciągnęła Julkę do kuchni. - Coś trzeba z tymi głupkami zrobić, przecież to jakiś bezsens, oni się do niczego nie nadają. - Masz rację, są na poziomie mojego brata. Nie spodziewałam się tego po Antku - powiedziała ze zniechęceniem Julka. - A tak w ogóle, czy ty wiesz, co się dzieje z Kajetanem? W pewnym momencie zniknął mi z oczu... - Kaśka była bliska płaczu. Julka poczuła, że musi poszukać Kajetana, bo w przeciwnym razie przyjaciółka wpadnie w desperację i jeszcze gotowa popełnić jakieś głupstwo. Odnalezienie obiektu westchnień Kasi nie było takie trudne. Kierując się intuicją, Julka skierowała swe kroki do pokoju, gdzie stały regały z książkami. Tam, jak słusznie przeczuwała, zastała Kajetana. Znalazł się tutaj po tym, jak z dużym niesmakiem zapoznał się z ubogim i bardzo niechlujnie dobranym, jego zdaniem, księgozbiorem Julki. Wyruszył na poszukiwania czegoś bardziej godnego uwagi i dotarł właśnie w to miejsce. Nie był sam, towarzyszyła mu Zuzanna. - Słuchajcie, wychodzimy stąd i wracamy do pokoju. Będą wróżby. Obecność obowiązkowa - kategoryczny ton gospodyni przyjęcia zmusił ich do karnego powrotu. Ponieważ niespodziewanie łatwo poszło jej z Kajetanem, Julka postanowiła 20 także pozbyć się brata oraz zablokować dostęp do komputera. Pomaszerowała do sypialni, gdzie ukrywali się rodzice, i zmusiła mamę do wyeliminowania Misia z imprezy poprzez położenie go do łóżka, a tatę ubłagała, żeby udawał, że właśnie musi popracować na komputerze. Tym sposobem udało jej się z powrotem skupić wszystkich w miejscu, gdzie grała muzyka. To znaczy prawie wszystkich, bo część chłopaków zdążyła umknąć do piwnicy. Tam, ze względu na duże rozmiary pomieszczenia, mogli się spokojnie oddać grze w nogę. - Masz teraz szansę na odzyskanie Kajetana - Kaśka usłyszała konspiracyjny szept Julki. Chwilę potem zobaczyła ją na środku pokoju, jak mocnym głosem ogłaszała wszem i wobec, że nastąpi biały walc. Z punktu widzenia dziewczynek pomysł był świetny, bo tylko w taki sposób mogły zmusić kolegów do tańca. Na chłopaków padł blady strach. Zwłaszcza na Kajetana, który jeszcze nigdy w życiu nie tańczy! z dziewczyną. A widział wyraźnie, że zbliża się do niego Kasia, w której był od jakiegoś czasu szaleńczo zakochany. I nie umiał sobie tego zjawiska wytłumaczyć. Był człowiekiem racjonalnie myślącym, więc poświęcał długie godziny (zamiast się uczyć) na analizowanie tego niepokojącego stanu, w jakim się znalazł. Nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w obecności Kasi traci nagle pewność siebie i swoją słynną elokwencję, a w zamian staje się przerażoną, bezwolną istotą o inteligencji ameby. - Zatańczymy? - zapytała nieśmiało Kasia i potrząsnęła nerwowo grzywką. Kajetan, porażony propozycją, przywarł do ściany niczym skorupiak. Kasia wyciągnęła do niego rękę. - Raz kozie śmierć! - pomyślał heroicznie i, mimo że nie wiedział jak, ruszył w tan. 21 Julka odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła Kasię z Kajetanem na parkiecie. Wzięła głęboki oddech, bo teraz ją z kolei czekało duże wyzwanie. Postanowiła poprosić Antka do tańca. Tyle że Antka nie było akurat w pokoju, bo znajdował się w piwnicy, wraz z gronem miłośników futbolu. Rozejrzała się niespokojnie. - Gdzie jest ten cholerny Antek? - tym razem Julka była bliska płaczu. - Tyle starań i wszystko na nic! - niewiele myśląc, wybiegła do przedpokoju, a potem oddała się rozpaczy na schodach korytarza. Tam zastał ją Antek, który porzucił właśnie Jaśka i Piotrka i wydobywał się z czeluści piwnicy na powierzchnię. - Julka, co z tobą? - zaniepokoił się. - Kto cię skrzywdził? Powiedz mi, to zaraz mu wklepię - próbował żartować, ale Julka zareagowała na jego żart wyjątkowo źle. Obróciła się do niego tyłem i zaczęła jeszcze mocniej szlochać. - Ty chyba jakiś głupkowaty jesteś. To wszystko przez ciebie! - krzyknęła gniewnie i Antek oniemiał, jakby ze szczęścia. Nie namyślając się długo, szybko pocałował ją w policzek i zwiał. Julka potrzebowała chwili, aby dojść do siebie po tym zdarzeniu. W końcu odważyła się wejść z powrotem na górę. Dzięki białemu walcowi lody zostały przełamane i wszyscy tańczyli teraz z zapałem. Był tam też Antek. Kiedy ujrzał Jul-kę, spłoszył się nieco, ale chwilę później pomyślał, że powinien się zachować jak prawdziwy mężczyzna. Podszedł więc do niej, uśmiechnął się i zapytał: - Zatańczymy? W tym właśnie momencie do pokoju zajrzał tata. Po kilku chwilach obserwacji miał pewność, że jego córka jest zakochana. Jak już wcześniej przypuszczał, jej wybrańcem był ciemnowłosy Antek. Tata ponownie pomyślał o smutnym ojcowskim losie, o zagrożeniu bałwanami i znowu bardzo się wzruszył. 22 *** Nie wiadomo, czy z powodu ponurej, zacinającej deszczem i gwiżdżącej lodowatym wiatrem jesieni czy z jakichś innych przyczyn atmosfera w domu niewiele różniła się od tego, co można było zaobserwować za oknem. Julka nie mogła zrozumieć, czemu tak się dzieje. Jej taka pogoda wcale nie przeszkadzała. Była wręcz w wiosennym nastroju, a wszystko to w związku z romantycznymi wydarzeniami podczas niedawnej imprezy andrzejkowej. Jeżeli tylko się dało, po szkole umawiała się z Antkiem na spacer z psami. Nie zważając na wybryki jesiennej aury, wędrowali oboje po szlochających deszczem uliczkach i generalnie było im bardzo wesoło. Jeżeli chodzi o towarzyszące im psy, to goldeny - Figo i Pyza - były zachwycone i z wrodzoną sobie pogodą ducha lekceważyły zimno i deszcz. Jamniki były jakby mniej szczęśliwe - z powodu krótkości swoich łap intensywniej przeżywały kontakt z kałużami i po spacerze nadawały się wyłącznie do wyżymania. Po jednej z takich deszczowych wędrówek rozpromieniona i szczęśliwa Julka wpadła do domu. Niestety, już w przedpokoju usłyszała dochodzące z kuchni podniesione głosy rodziców. „Kurczę, nie jest dobrze, pewnie tata znowu był na rozmowach w sprawie pracy i coś się nie udało" - pomyślała. Jej przeczucia były słuszne, bo faktycznie tata spotkał się tego dnia z przedstawicielami firmy zajmującej się, jak się okazało, rozprowadzaniem broni myśliwskiej. Tata, zagorzały przeciwnik polowań, zakończył rozmowę, zanim się na dobre zaczęła. Ale nie to było przedmiotem ożywionej, nazwijmy to, dyskusji odbywającej się w kuchni. Tym razem debata dotyczyła zmywarki, która ostatnio odmówiła wykonywania jakichkolwiek czynności. Mama wezwała serwisanta, który pojawił się, kiedy nie było jej w domu. Był za to tata. 23 Specjalista od domowego sprzętu zmechanizowanego rozejrzał się po pomieszczeniu, które było spełnieniem marzeń mamy o prowansalskiej kuchni. Wszystko w niej było murowane i pokryte pięknymi kafelkami. Również zmywarka ukryta została za gustowną mozaiką. - Aleś se pan wymyślił... - wystękał specjalista w czasie szarpaniny ze zmywarką, którą próbował wydrzeć z murowanej konstrukcji. Niestety, bez skutku, ta ani drgnęła. - Jak pan to sobie wyobraża? Zamurowałeś pan zmywarkę na wieki... żeby cokolwiek naprawić, muszę się dostać do mechanizmów, które są tam z tyłu. Niepoważny pan jesteś -popatrzył na tatę z politowaniem, a potem zażądał pieniędzy za stracony czas. Tata nie był w stanie znieść dwóch porażek jednego dnia. Najpierw kompletna pomyłka z pracą, a później ten bezczelny naprawiacz zmywarek! Julka trafiła na ten moment, kiedy dawał upust rozgoryczeniu. - Zamurowałaś sobie zmywarkę na wieki - powtarzał właśnie słowa specjalisty od sprzętu AGD - a ja musiałem z tego powodu świecić oczami... Julka od razu wyobraziła sobie tatę ze świecącymi jak żarówki oczami, a mama w osłupieniu spoglądała raz na tatę, raz na zmywarkę. - Przecież to nie ja instalowałam, tylko górale pana Ziąb-ka! Skąd mogłam przypuszczać, że zamurują ją na amen? To podobno byli fachowcy, sam ich wynalazłeś! - rozmowa zaczynała się rozkręcać i Julka pomyślała, że musi się skończyć awanturą. Nastały ciche dni, długie i smętne. Było po prostu okropnie. A potem tata pojechał do Warszawy na kolejne rozmowy w sprawie pracy. Wrócił wieczorem. Ściągnął mokry od desz- 24 czu płaszcz, odwinął się z szalika i wkroczył do pokoju, gdzie przy kominku i telewizorze siedzieli mama, Julka i Misiek. - Psia karma... - usłyszeli jego znużony głos. Mama obróciła się i z naganą w głosie powiedziała: - Proszę cię, nie klnij przy dzieciach... Tata na moment zaniemówił, a potem wyjaśnił: - Dostałem pracę... w amerykańskiej firmie zajmującej się psią karmą... - Hurra!!! - niczym uszczęśliwiony kibic Julka powstała z fotela i uniosła ręce. Zaraz po niej to samo uczynił Misiek i dzięki temu utworzyli coś na kształt miniaturowej meksykańskiej fali. - Bardzo się cieszę, nareszcie koniec kłopotów - mama również energicznie poderwała się z kanapy. - Chodź do kuchni, zrobię kolację, a ty opowiadaj wszystko po kolei. Julka odetchnęła, bo zdaje się, że rodzice zapomnieli, że jeszcze rano byli pogniewani. Kryzys zmywarkowy, jak go w myślach nazywała, chyba się zakończył. - No, praca jest w Rydze - tata rozpoczął opowieść, która zaraz u początku została przerwana, bo mamie wypadły z rąk talerze i z hukiem roztrzaskały się o kamienną, na wzór pro-wansalski, podłogę. - Gdzie?!-wykrzyknęła histerycznie. - A gdzie ta Ryga leży? - zapytała Julka. Znała wprawdzie zwrot „pojechać do Rygi", ale wyłącznie w kontekście kłopotów żołądkowych - temat poruszany z niejakim upodobaniem przez jej mało subtelnych kolegów. - Zaproponowano mi roczny kontrakt na Łotwie. Odpowiadałbym za trzy kraje, Litwę, Łotwę i Estonię... Nie mogłem nie przyjąć tej pracy - tata starał się cierpliwie tłumaczyć wzburzonej rodzinie okoliczności podjęcia decyzji. - Musimy spłacić kredyt za dom. Naprawdę nie widzę innego wyjścia... 25 - A jak będziesz do nas dojeżdżał? - zapytała naiwnie Julka. - Bimbusiu, to niemożliwe. Spakujemy się, weźmiemy psy i wszyscy pojedziemy do Rygi. To przecież tylko rok... - mama odpowiedziała za tatę, który wpatrywał się w napięciu w twarz córki. Pamiętał, co się działo, kiedy namawiał ją do wyjazdu do Warszawy. Tymczasem zdarzył się cud - Julka zachowała się inaczej, niż się tego spodziewał. Owszem, była smutna. Pomyślała, że będzie musiała opuścić przyjaciół i ulubione miejsca... Ale przecież tylko na rok! Nie każdemu zdarza się taka gratka - żyć w egzotycznym, zupełnie nieznanym kraju. A ona przecież uwielbiała, kiedy działo się coś ciekawego. Poczuła, że oto nadchodzi czas wielkiej przygody! - Co jej się stało? - zapytał zdumiony tata, kiedy jego córka, wyściskawszy go z radości, pobiegła do swojego pokoju. - No cóż, cieszmy się, że jest zadowolona, na razie... - westchnęła mama. Przeczuwała, że rozpacz zacznie się następnego dnia, kiedy córka zda sobie sprawę z tego, że przez cały rok nie będzie mogła się spotykać z Antkiem i przyjaciółmi i będzie musiała zamienić szkołę polską na łotewską. Tymczasem Julka runęła na łóżko i przekopywała pościel w poszukiwaniu komórki, którą chyba gdzieś tam porzuciła. Przy okazji przygniotła grzejącego się pod kołdrą jamnika. Był to Lucek. Jego pełen oburzenia pisk przywołał Figo, który też władowal się na łóżko. - Jest! - telefon został odnaleziony. Julka, drapiąc golde-na za uchem, układała treść sms-a: „muszę na rok wyjechać właśnie się dowiedziałam spotkamy się jutro pod kasztanem?". Wiadomość poszła do Antka, Kasi i Poli oraz Jaśka i Piotrka. 26 *** Po niedługim czasie w telefonie Julki zaczęły się odzywać nerwowe sms-y: „gdzie musisz wyjechać? :/" - Piotrek i Jasiek ze zdziwieniem zapytali o to samo. „naprawdę musisz? :[" - Pola była zdruzgotana, „o co właściwie chodzi? : |" - to pytanie Kaśki, „julka dlaczego?! :(" - Antek był bardzo przygnębiony. A ona naprawdę nie wiedziała, jak im to wszystko wyjaśnić. .. Zadali tyle trudnych pytań... ROZDZIAŁ 2 Prawdziwi przyjaciele >jjp m J ulka miała na rok wyjechać za granicę! Ta wiadomość to była prawdziwa bomba! Po tym, jak spadła na nią poprzedniego dnia, powodując mętlik w głowie, siała zamęt wśród jej przyjaciół i znajomych. Kasia, Pola i Jasiek dopadli Julkę już w szkole, na długiej przerwie. Z radością opowiedziała im o mających nastąpić w jej życiu zmianach. - Ty chyba oszalałaś, z czego tu się cieszyć? - powiedziała Kaśka, a Julka poczuła się tak, jakby ktoś wylał jej kubeł zimnej wody na głowę. - Nie dość, że wyjeżdżasz w połowie roku szkolnego, akurat teraz, kiedy zaczyna się sezon narciarski, to jeszcze wybierasz się do kraju, o którym mało kto słyszał. Gdzie ta Łotwa leży? Chyba gdzieś za kołem podbiegunowym... -nikt nie miał wątpliwości, że Kasia nie była mocna z geografii. Jasiek, ku zaskoczeniu wszystkich, coś wiedział o Łotwie. Konkretnie dwie rzeczy - że kraj ten jest hokejową potęgą (oglądał przecież w telewizji, jak Łotysze spuszczali lanie naszym hokeistom) oraz to, że terytorium Łotwy musi być płaskie ni- 28 czym naleśnik. Nigdy nie zetknął się z informacją (a śledził sportowe wiadomości bardzo dokładnie), aby odbywały się tam jakiekolwiek zawody w zjazdach narciarskich. - Julka, przykro mi to mówić... z jazdą po górskich stokach musisz się na ten sezon pożegnać, lepiej spraw sobie biegówki - zawyrokował, a Julce na tę wieść bardzo zrzedła mina. - A co będzie z tobą i Antkiem? - szepnęła jej Kasia na ucho. Chyba postanowiła być bardzo niedelikatna, bo akurat to pytanie przygnębiło Julkę dokumentnie. Czuła, że za chwilę się rozpłacze. Pewnie tak by się stało, gdyby nie Kajetan, przy którym nie chciała sobie pozwolić na chwile słabości. A Kajetan pojawił się obok na skutek interwencji Kasi, która spostrzegła, że wybranek jej serca spaceruje po korytarzu z Zuzanną. Musiała natychmiast zareagować. - Kajtusiu, możesz pozwolić do nas na chwilkę, mamy problem dotyczący Łotwy! - krzyknęła na cały głos w stronę Kajetana, co spowodowało, że ten zrobił się czerwony jak burak. Przeprosił wściekłą Zuzannę, która wzrokiem przesłała Kasi błyskawicę nienawiści, i na miękkich nogach udał się w kierunku dziewczyny, w której, co tu dużo mówić, nadal był szaleńczo zakochany. Julka już dawno zauważyła, że Kajetan bardzo się zmienia w obecności Kasi -jakby się kurczył i garbił, przygnieciony brzemieniem miłości. - Słyszałeś najnowsze wieści? Julka wyjeżdża na Łotwę! - powiedziała do niego Kaśka. - No i co z tego? - wydukał. Nie bardzo rozumiał, dlaczego wszyscy są tym faktem tak podekscytowani. - Ja też dużo jeździłem po Europie i nie tylko - wypowiadając to zdanie, nieco się rozprężył. - Ostatnie wakacje spędziłem, przemierzając Kanadę samochodem terenowym. I w Nowej Zelandii też byłem... - Kajetan, zdaje się, powracał do rów- 29 nowagi i odzyskiwał pewność siebie. - Tam to dopiero można przeżyć przygody, o jakich się wam nie śniło. Wędrowaliśmy z tatą po plenerach filmowych do „Władcy pierścieni"... Jasiek nie mógł wprost patrzeć, jak Kajetan nadyma się z dumy, więc postanowił natychmiast przerwać zbliżający się nieuchronnie słowotok. - Stary, my nie rozmawiamy o turystycznych wojażach pod patronatem biura podróży, tylko o tym, że nasza koleżanka wyjeżdża na calusieńki rok do obcego, nieznanego kraju i będzie musiała tam żyć! Ja, przyznam, trochę się o nią boję - na dowód pomachał Kajetanowi trzymanym w rękach „Przeglądem Sportowym", z którego w większości czerpał swoją wiedzę o świecie. - Zobacz, co tutaj jest napisane. Julka, Pola, Kasia i Kajetan pochylili się nad gazetową płachtą. Rzucił im się w oczy tytuł: „Piłkarz bez zęba na przedzie". Brzmiał, trzeba przyznać, intrygująco. - Wiecie, co się stało z piłkarzami,Wisty", kiedy pojechali na kontrakt do Moskwy? Zaczęło się od tego, że Gorawskiemu skradziono samochód, później miał potworną kontuzję, którą długo leczył, a jak już wszedł na boisko, to mu jakiś ruski piłkarz wybił przedni ząb. I on potem miał straszną chandrę, bo nie mógł się z powodu koszmarnego wyglądu spotykać ze swoją dziewczyną, ponieważ się bał, że go rzuci. A drugi nasz zawodnik, Jop, gdy tam pojechał, od razu dostał ataku wyrostka robaczkowego i miał operację! Wszyscy byli bardzo wstrząśnięci przytoczoną przez Jaśka historią, tylko nikt nie wiedział, dlaczego ją opowiedział akurat w tym momencie. Pola ze współczuciem spojrzała na Jul-kę, która wyglądała na dość przestraszoną. - Jasiek, ale wytłumacz, dlaczego streszczasz przygody naszych piłkarzy w Rosji? Przecież Julka nie tam jedzie, tylko na Łotwę - zapytała Pola. 30 - No jak to po co? Przecież Łotwa jest częścią Rosji, nie tak? - Jasiek niepewnie powiódł wzrokiem po zebranych. - Ale z ciebie głąb, Jasiek - Kajetan po raz kolejny walczył z uczuciem niesmaku, które ogarniało go w zetknięciu z bezbrzeżną głupotą kolegi. - Łotwa odzyskała niepodległość dwa lata przed twoim narodzeniem, i z Rosją nie ma w tej chwili nic wspólnego. - Poza granicami... - bystrze zauważyła Kasia, co Kajetan nagrodził pełnym uznania spojrzeniem, aż się zaczerwieniła z wrażenia. - Strasznie jesteś mądrutki - zaperzył się Jasiek. - Ciekawe, co jeszcze wiesz o tej Łotwie? Kajetan chciał coś odpowiedzieć, ale zdał sobie sprawę, że rzeczywiście nic więcej nie wie. Na szczęście odezwał się dzwonek na lekcje i tym sposobem udało się uniknąć kompromitacji. Tak był jednak zaprzątnięty tematyką łotewską (próbował sobie przypomnieć, co wie o Łotwie), że w trakcie lekcji matematyki posypał się przy tablicy na prościutkich ułamkach i dostał pierwszą w życiu czwórkę z tego przedmiotu, co przejęło zdumieniem całą klasę. - Tak to jest, kiedy się obniża loty, przebywając zbyt długo w nieodpowiednim towarzystwie - skomentowała to wydarzenie przepełniona złośliwą satysfakcją Zuzanka. Julka w ogóle nie zwracała uwagi na to, co się dzieje w klasie. Siedziała w ławce i wpatrywała się w okno, przy czym świat za szybą też jej zupełnie nie obchodził. Podparłszy rękami brodę, smętnie kontemplowała swój przyszły los - będzie musiała się rozstać z Antkiem, co nagle wydało jej się niemożliwe. Musi porzucić narty, bo wyjeżdża do jakiejś dennie płaskiej podbiegunowej krainy. Według tego, co opowiadał Jasiek, może być tam narażona na utratę zębów i atak wyrostka robaczkowego. No, i dotarło do niej najgorsze - będzie tam przecież 31 musiała chodzić do jakiejś szkoły, i uczyć się, rany Julek, chyba po łotewsku?! Po prostu zmartwiała ze zgrozy. Matematyczka tymczasem poszukiwała następnego „ochotnika" do odpowiedzi. I oto nadarzyła się wspaniała okazja. W ławce przy oknie w pozie rozmarzonej Ani z Zielonego Wzgórza siedziała jakaś rozkojarzona uczennica. Była to Julka. Nauczycielka postanowiła przywrócić ją rzeczywistości: - Proszę do tablicy! Równanie czeka na ciebie. Charakterystyczne dla powieściowej Ani zamyślenie zniknęło z oblicza Julki, a w zamian na jej twarzy odmalowała się rozpacz jelonka Bambi, który właśnie ujrzał zastrzeloną przez myśliwych mamusię. Poderwała się z ławki. - Dziecko, co z tobą? Przecież to proste równanie - zapytała matematyczka, kiedy Julka dotarła pod tablicę i smętnie wpatrywała się w białe kredowe znaki, jakby to było pismo klinowe, którego zwykły śmiertelnik nie jest w stanie odczytać. - Bo ona, proszę pani, wyjeżdża na rok na Łotwę, wczoraj się dowiedziała... - ktoś, chyba Jarek, podjął próbę uratowania Julki przed niechybną jedynką. - Jest!!! Nareszcie mi się przypomniało! -wrzasnął szczęśliwy Kajetan, zupełnie nie zważając na trwającą właśnie lekcję, chociaż jego okrzyk miał jednak jakiś związek z tym, co przed chwilą zostało powiedziane. - Już wiem, co mi się kojarzy z Łotwą! Przecież tam w XIII wieku osiedli kawalerowie mieczowi, a potem Krzyżacy! Tego Julka już nie wytrzymała. Na wieść o Krzyżakach na Łotwie rozpłakała się na całego. Naprawdę jednak wcale nie płakała z powodu Krzyżaków, lecz było jej strasznie przykro, że Kasia, Pola i Jasiek powiedzieli tyle nieprzyjemnych rzeczy związanych z jej wyjazdem. A przecież ona nie wybiera się do Rygi dla własnego widzimisię, tylko z tego powodu, że tata dostał tam pracę! Dlaczego jej przyjaciele nie chcą tego zrozu- 32 mieć? Liczyła na ich wsparcie, a oni uraczyli ją samymi złymi wiadomościami. Tak, to właśnie ją najmocniej zabolało! Skonsternowana matematyczka nerwowo grzebała w torebce, poszukując chusteczek higienicznych. W końcu wręczyła je zapłakanej Julce. - Dziecko, a czemuż ty tak rozpaczasz? Łotwa to taki piękny kraj... Ja przeżyłam tam wspaniale chwile podczas studenckiego spływu kajakowego po Dźwinie. Wtedy zakochałam się w moim mężu - lekko się spłoniła, wypowiadając te słowa. - Ty też na pewno przywieziesz stamtąd piękne wspomnienia - następnie lekko westchnęła i powiedziała to, co powiedzieć musiała: - A teraz jedynka i maszeruj na miejsce - tym niezbyt optymistycznym akcentem zakończyła swą wypowiedź. - Czy będę mogła poprawić? Przepraszam, że się tak roz-ślimaczyłam - chlipnęła nieco pocieszona Julka. - Oczywiście, moja droga, nie mogę pozwolić, żebyś z jedynką pojechała na Łotwę - odezwała się nauczycielka. *** Julka lubiła moment powrotu do domu. Już dawno odkryła, że nawet najbardziej przykry nastrój znika natychmiast, kiedy od samych drzwi spotykają cię dowody bałwochwalczego wręcz uwielbienia. Ani kot, ani świnka morska, nie wspominając o rybkach w akwarium, nie przywita cię tak jak pies. Julka uśmiechała się już w momencie otwierania furtki w ogrodzie, bo wiedziała, że za chwilę rozpocznie się ceremoniał powitalny. Weszła do domu i zaczęło się! Ze szczytu schodów runął na nią Figo z chwyconym naprędce kapciem w zębach. Popiskując ze szczęścia, wachlując ogonem i zarzucając tułowiem, wykonywał taniec wokół swej pani. Jamniki skakały bez opamię- 33 tania, próbując dosięgnąć jej twarzy, co było oczywiście niewykonalne, bo nie były w stanie tak wysoko podskoczyć. Wyglądało to, jakby wokół jej nóg fruwały dwa kosmate przecinki. Nie był to koniec radosnego powitania. Drugi akt psiego szaleństwa rozpoczynał się, kiedy Julce udało się wreszcie dotrzeć do przedpokoju. Tam Felek i Lucek gonili w kółko, co było bardzo komiczne, bo na zakrętach tracili przyczepność i rzucało nimi po ścianach. Kiedy jamniki zatracały się w obłędnej bieganinie, Figo umiejętnie wykorzystywał sytuację - mianowicie walił się grzbietem na podłogę i domagał się drapania, wymachując łapami. Po chwili dołączali do niego Felek i Lucek i wtedy Julka musiała wołać na pomoc Miśka, bo sama nie by ta w stanie uszczęśliwić wszystkich trzech członków komitetu powitalnego naraz. - Widzisz Misiu, to są prawdziwi przyjaciele - zwierzyła się bratu, drapiąc goldena pod łopatką. - Oni nigdy, przenigdy nie zachowaliby się tak jak Kaśka i Jasiek dzisiaj - ponieważ smętnie westchnęła, jej brat zrobił to samo, po czym, jak mu się wydawało, nawiązał do słów siostry: - Tak, Jasiek i Antek fajne moje kolegi są... - i ponownie ciężko westchnął. Ponieważ przywołał imię Antka, Julka jeszcze bardziej posmutniała. Wyciągnęła z kieszeni komórkę i wysłała sms-a: „co u ciebie?". Odpowiedź nie była wesoła: „nie pytaj julka :(((". „może dasz się namówić na spacer?" - zapytała, „ok :)" - odpowiedział Antek. Julka zajrzała jeszcze do mamy, aby się przywitać i powiadomić ją, że wychodzi z Figo. Trochę się zdziwiła, bo mama nie kazała jej zjeść obiadu przed wyjściem. Siedziała przed komputerem, a obok leżała jakaś potworna liczba pootwieranych książek. - Robisz korektę? Spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na córkę: 34 - Nieee, byłam dzisiaj w księgarni, bo muszę się przecież dowiedzieć czegoś o Łotwie. Nie jest tak źle, jak myślałam. Wiesz, że ta miejscowość pod Rygą, gdzie będziemy mieszkać, jak ona się nazywa?... o, już wiem, Jurmala! No, więc ta Jur- mala to jest bardzo znany kurort. Przeczytałam, że babka Czesława Miłosza wypoczywała tam w początkach XX wieku. - Ten Miłosz to jakiś twój kolega? -Julka dokonała szybkich obliczeń i coś jej się nie zgadzało. - To znaczy, sorry, czy to kolega dziadka? Mama oniemiała ze zgrozy. - Bimbusiu, to nasz noblista! Wielki poeta... - zawiesiła głos w uznaniu dla osiągnięć twórcy. Julka poczuła, że czas się zmywać, bo pojawiło się niebezpieczeństwo wykładu o literaturze, a ona dopiero wróciła ze szkoły i nie czuła potrzeby dalszej edukacji. Ale równocześnie, widząc zapał mamy związany z poszukiwaniem informacji o Łotwie, postanowiła go wykorzystać dla własnych celów. - Mamo, słyszałam, że tam jest jakaś rzeka, podobno raj dla kajakarzy? - Poczekaj, kochanie, chwilkę, już ci wszystko mówię... -mama kliknęła myszą i na moment zastygła wpatrzona w ekran komputera. - Tak, zgadza się, Daugawa, czyli po naszemu Dźwina, potężna rzeka, wpada do Bałtyku właśnie w Rydze... - a co, córcia, chcesz po niej pływać na kajaku? - mama zaczęła podejrzewać, że Julce wpadł do głowy kolejny z jej genialnie fatalnych pomysłów. - Nie, tak tylko pytam - odpowiedziała szybko jej córka i pomknęła z Figo na spacer, aby uniknąć drążenia tematu. Zwłaszcza że pod bramą czekał już Antek z nieodłączną Pyzą. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Julka zadała mu bardzo dziwne (jego zdaniem) i zupełnie niezwiązane z późnojesienną aurą, pytanie. 35 - Ty pływasz na kajakach, prawda? - No, czasami... W te wakacje pływaliśmy z tatą po Mazurach. ., on uwielbia kajakowanie. - To cudownie - ucieszyła się Julka. I przystąpiła do rzeczy. Przedstawiła oniemiałemu ze zdumienia Antkowi scenariusz przyszłych zdarzeń. Bardzo ważną rolę w tym planie miały odegrać kajaki (niejasne przeczucia mamy okazały się jednak słuszne). - Mógłbyś namówić rodziców na spływ Dźwiną w następne wakacje... wiesz, wtedy moglibyśmy się spotkać trochę wcześniej niż za rok - popatrzyła na niego swoimi zielononie-bieskimi oczami i Antek poczuł, że dla niej mógłby przepłynąć w kajaku nawet Ocean Lodowaty. Antek, poza tym, że nieustannie był pod wrażeniem jej nie-bieskozielonych oczu, lubił Julkę również za to, że zawsze szukała wyjścia z trudnej sytuacji. W tym momencie na przykład, zamiast się zamartwiać tym, że niedługo będą musieli się rozstać, ona już próbuje wymyślić sposób, który pozwoli im się wcześniej spotkać! - Co za super dziewczyna - westchnął. Tymczasem Julka zaczęła się zachowywać bardzo dziwnie. Nieoczekiwanie zatrzymała się, potem szarpnęła Antka za rękaw z siłą nie superdziewczyny, lecz raczej supermana, i powiedziała: - Popatrz tylko, kto stoi pod kasztanem... - w jej głosie wyczuł jakby zawziętość. - Jak to kto? - zdziwił się. - Przecież to Pola, Kaśka i Jasiek. - No właśnie, jak chcesz, możesz do nich iść, ja zawracam - i wykonała natychmiastowe „w tył zwrot". Antek nie mógł pojąć, co się dzieje: - Julka, poczekaj! - zaczął biec za nią i akurat w tym momencie dostał sms-a: „zrób coś chcemy ją przeprosić" - obró- 36 cił się w stronę kasztana i zobaczył, że Pola i Kaśka machają do niego, a Jasiek składa dłonie w błagalnym geście. - Julka, ja nie wiem, o co biega, ale oni wyglądają tak, jakby im strasznie zależało, żebyś z nimi pogadała. Piszą mi tutaj, że chcą cię przeprosić - pokazał jej komórkę. - Tere-fere, nie chce mi się z nimi teraz gadać, niech się wypchają - powiedziała gniewnie Julka. - Mogli się wcześniej zastanowić nad tym, co mówią... - lekko pociągnęła nosem. Antek musiał coś zrobić. Coś kiedyś słyszał, że dziewczyny podobno nadały mu przydomek „Boski Antonio", i nieskromnie musiał przyznać, że wiedział, iż nie pozostawały obojętne na głębokie spojrzenie jego ciemnych oczu. Miał cichą nadzieję, że na Julkę również to działa. Uznał, że sytuacja jest poważna. Postanowił wykorzystać swój uwodzicielski czar, aby nakłonić obrażoną Julkę do rozmowy z przyjaciółmi. Przystąpił więc do akcji. Popatrzył jej głęboko w oczy (miał to opracowane) i odezwał się: - Julka, spróbuj posłuchać, co oni mają do powiedzenia... jestem pewien, że każde nieporozumienie da się jakoś rozstrzygnąć.. . proszę cię - szepnął i spojrzał na nią przeciągle, lekko mrużąc przy tym oczy. Wystarczyło kilka sekund, aby Julka po raz kolejny poczuła się ugotowana na miękko. - Oj, Antek, niech ci będzie - rzuciła niby od niechcenia. „Yes!!! To na nią działa!" - szepnął do siebie uszczęśliwiony posiadacz zabójczo uwodzicielskiego wejrzenia. Pod kasztanem oczekiwała na Julkę trójka przyjaciół. Jasiek trzymał w ręce papierową torebkę na sznurku. Nerwowo nią wywijał. - Cześć - powiedziała Julka. Kaśka, nie zwlekając, rozpoczęła przemowę: - Słuchaj, Julka, naprawdę głupio wyszło. Wszystko przez to, że my się strasznie zmartwiliśmy, że nas opuszczasz... 37 - No i, ten tego, też trochę ci zazdrościmy, że możesz sobie pojechać do obcych krajów, gdzie na pewno przeżyjesz jakieś ciekawe przygody, a my w tym czasie będziemy siedzieć w Krakowie i się nudzić... - dodał Jasiek. Pola nic nie powiedziała, tylko płacząc rzuciła się Julce na szyję- Julka też zaczęła płakać, więc Jasiek, aby zapobiec ewentualnej histerii, wcisnął jej do ręki papierową torebkę. - Zobacz, co jest w środku. W papierowym wnętrzu znajdował się pluszowy misiek, bardzo ciepło ubrany - miał na sobie kubraczek, szalik i czapkę. - To jest miś podróżnik, chcielibyśmy, żeby pojechał z tobą na Łotwę i przypominał ci o nas - powiedziała ze wzruszeniem Kasia. - Dziękuję wam - Julka też była wzruszona. - Również za to, że pomyśleliście o ciepłym ubranku dla niego, na pewno mu się przyda - uśmiechnęła się do nich. Wcale nie była już obrażona. Przeciwnie - cieszyła się, że ma takich przyjaciół! *** - Powiedzcie mi, co jeszcze powinnam zapakować? - zapytała bezradnie Julka. Kasia i Pola przyglądały się temu, co znajdowało się na dywanie w pokoju Julki. Naprawdę, trudno im było się zorientować w tej rozrzuconej bez ładu i składu stercie przedmiotów, po której, nie wiedzieć czemu, przechadzały się dwa jamniki i golden retriever, dodatkowo potęgując wrażenie chaosu. Jamniki ryły nosami w ubraniach i próbowały wydrapać dziury w dywanie, moszcząc sobie legowiska, a Figo wgryzał się w coś z zapałem, przytrzymując tę rzecz przednimi łapami. Kaśka usłyszała niepokojące chrupnięcie. 38 - Julka, no nie!!! On wyszarpuje nos z łotewskiego misia, którego ci podarowaliśmy! - krzyknęła z oburzeniem. Julka natychmiast rzuciła się na ratunek nieszczęsnemu pluszakowi. - Figo, oddawaj mi to - próbowała wydrzeć mu miśka z pyska. Ponieważ Figo zacisnął szczęki, pociągnęła mocniej i tym sposobem ocaliła łotewskiego misia, ale jakby nie do końca, bo plastykowe zwieńczenie jego nosa zwisało smętnie na nitce, a sympatyczny pyszczek uległ znacznemu przeobrażeniu - trudno było mówić o regularności rysów, kiedy patrzyło się na nagle zwężony nos, który wyraźnie zakręcał w prawo. - No pięknie, wygląda teraz jak po nieudanej operacji plastycznej - Pola była trochę rozgoryczona. Julka popatrzyła na odmienione oblicze miśka, potem na smutne twarze Poli i Kasi, a na koniec na wiecznie uśmiechniętą paszczę swojego psa. Musiała jakoś zareagować. Huknęła w stronę winowajcy: - Spadaj mi stąd, Figo, bo jeszcze chwila i też będziesz miał taki sam powykręcany nos, zobaczysz... - to poskutkowało, bo golden, podkulając pod siebie ogon, umknął do przedpokoju, a Julka spojrzała przepraszająco w stronę nieco urażonych przyjaciółek. A potem ponownie popatrzyła na poniewierający się po dywanie dobytek, z którym zamierzała wyruszyć na Łotwę, i poczuła, że jeszcze nie nastał moment, kiedy będzie w stanie go zapakować do czekających od dwóch dni kartonowych pudeł. - Wiecie co, ja mam bardzo poważny problem. Nie mogę wyjechać, dopóki nie załatwię tej sprawy... - odezwała się takim tonem, że Kasia i Pola zamarły w oczekiwaniu na jakieś straszne wiadomości. - No, mów, Julka... 39 - Bo ja nie mam jego fotografii... - tu glos jej się załamał. - Nie dość, że nie będziemy się mogli spotykać, to jeszcze grozi mi to, że przez ten rok zapomnę, jak on wygląda! - O Antku mówisz? - zapytała zdziwiona Kasia. - Przecież to nic trudnego, po prostu poproś go o fotkę i już... - Aleja się wstydzę, nie rozumiesz tego?! - krzyknęła Julka. - Jesteś pewna, że poprosiłabyś Kajetana o zdjęcie, gdybyś była w takiej sytuacji jak ja? Kaśka nie była pewna. Ale pomyślała o innym rozwiązaniu. Wyciągnęła z plecaczka nieco sfatygowaną fotografię i pokazała dziewczynom. Julka i Pola z uwagą przyjrzały się rozmazanemu zimowemu pejzażowi. Na tym tle niewyraźnie majaczyła sylwetka narciarza (w bardzo źle wykonywanym skręcie). - Co to za łamaga? - zapytała Julka. - Nie poznajecie? Przecież to Kajtuś - powiedziała Kasia z rozczuleniem. - Pamiętacie tę ligę, kiedy Kajetan wylądował w szpitalu? Udało mi się zrobić mu zdjęcie z ukrycia. Gdy tęsknię i nie wiem, kiedy go zobaczę... to wyciągam tę fotografię... - To teraz rozumiem, dlaczego jest taka wymięta. Z tego, co wiem, nie widujecie się zbyt często - zauważyła złośliwie Pola, jedyna w tym towarzystwie osoba nieugodzona strzałą Amora. Julka natomiast, zainspirowana pomysłem Kasi, popędziła do pokoju rodziców po aparat fotograficzny. Wróciła po chwili i wymachując potężnym obiektywem, służącym do robienia zbliżeń, zapytała: - Więc jak, za godzinę spotykamy się pod kasztanem i robimy sobie pamiątkowe zdjęcie? - mówiąc to, popatrzyła znacząco na Kasię. - Słuchaj, zrób parę fotek, takich niby grupowych, ale wiesz, najważniejsze są portrety Antka... dasz radę tak ustawić aparat, żeby Boski się nie zorientował? - Spoko, udało się z Kajetanem, uda się z Antkiem - powiedziała Kasia z miną zaprawionego w bojach paparazzi. 40 Godzinę później pod kasztanem panowała nerwowa atmosfera, a wszystko przez to, że brakowało Antka. Julka wystukała sms-a: „coś się stało że nie możesz przyjść?: (". Na szczęście natychmiast otrzymała odpowiedź: „zaraz będę zapomniałem aparatu". Chwilę później Antek pojawił się pod drzewem. Nie zważając na stojących obok Jaśka i Piotrka, lekceważąc obecność Poli i Kaśki, podszedł do Julki i zupełnie po prostu zapytał: - Jula, ja nie mam żadnej twojej fotografii, mogę zrobić ci teraz parę zdjęć? ROZDZIAŁ 3 Lot na Łotwę i ata wyjechał do Rygi już dwa tygodnie wcześniej. Był zachwycony nową pracą („nie macie pojęcia, jacy sympatyczni ludzie tu pracują"), miastem („Ryga jest super, spodoba wam się") i domem w Jurmali, gdzie mieli zamieszkać („stary dom, cały z drewna, niedaleko plaży, w pięknym sosnowym lesie, po prostu cudo"). Mama słuchała wieści z Rygi jednym uchem. Na razie była jeszcze w Krakowie i miała mnóstwo spraw do załatwienia. Żyła w przekonaniu, że jeśli tak dalej pójdzie, to w ogóle nie uda im się wyjechać. Na razie tylko jedną rzecz miała z głowy. Ustaliła, że w ich domu zamieszkają Paweł i Betka, przy czym kilkakrotnie musiała zapewniać brata, że wszystkie psy będą w tym czasie na Łotwie. Aby Figo, Felek i Lucek mogli opuścić rodzinny kraj, mama musiała uzyskać dla nich specjalne zaświadczenia o stanie zdrowia i szczepieniach, z mnóstwem bardzo ważnych pieczątek. Poza tym trzeba było psom kupić specjalne klatki do transportu samolotem. Właśnie o tych klatkach rozmawiała teraz z tatą przez telefon: 42 - Słuchaj, wydałam na te psie pudła ostatnie nasze pieniądze. Ledwo dotaszczyłam to do domu. Klatka dla Figo sięga mi niemal do szyi - powiedziała złamanym głosem. - Obiecaj, że nic ci nie wypadnie i będziesz z nami w dniu przeprowadzki - bardzo przeżywała moment wyjazdu i co najmniej od kilku dni wyobrażała sobie różne przerażające scenariusze związane z nadchodzącą godziną „zero". - Kochanie, w ogóle się nie denerwuj - tata próbował ją uspokajać. - Na pewno będę. A jeżeli chodzi o wszystkie inne sprawy, to też nie ma się czym przejmować. Firma transportowa jutro podjeżdża pod dom. Ciebie nic nie obchodzi. Po prostu wchodzą i wynoszą wszystko, co jest zapakowane w pudła. - No właśnie - mruknęła mama pod nosem. - Ktoś musi to przecież zapakować do kartonów... - Udało mi się dzisiaj załatwić szkołę dla Julki i przedszkole dla Misia! - tata postanowił porzucić temat kartonowych pudeł i skierować rozmowę na przyjemniejsze tory. -Szkoła jest amerykańska i przedszkole też. Chodzą tam dzieci obcokrajowców, którzy mieszkają na Łotwie. I jeszcze jedna dobra wiadomość: to wszystko jest w Jurmali, czyli po prostu o rzut beretem od miejsca, gdzie stoi nasz dom! - tata robił wszystko, aby tchnąć w żonę entuzjazm, ale czuł, że jego wysiłek idzie na marne, bo mama uparcie powracała do jednego tematu. - A czy ty wiesz, że psom trzeba jeszcze w dniu wyjazdu zrobić jakieś zastrzyki ze środkiem uspokajającym, bo inaczej nie będą mogły lecieć samolotem? Chodzi o to, żeby nie szalały w tych klatkach... Tata poczuł, że nic się nie da zrobić. Wiedział, że mama będzie się znajdować w tym stanie, aż szczęśliwie wylądują na Łotwie. 43 *#* Godzina wyjazdu w końcu nadeszła - o szóstej rano w piątek. Auto było zapchane do granic możliwości. W foteliku siedział szczęśliwy Misio (pozostawiono go w złudnym przekonaniu, że wyjeżdża na wakacje). Towarzyszyły mu psy, w przeciwieństwie do Misia bardzo zdenerwowane - nieomylny psi instynkt kazał im się spodziewać niebezpieczeństwa. Zniecierpliwiony tata wychylił się przez okno auta i krzyknął do mamy i Julki, które stały przy furtce i żegnały się z Pawłem i Betką: - Słuchajcie, jeszcze chwila i nie zdążymy! Musimy po drodze zajrzeć do weterynarza, żeby psom dać tego głupiego Jasia (Figo zesztywniał i wydobył z siebie ciche popiskiwanie), a potem czeka nas jazda do Warszawy. Samolot nie będzie czekał! Mama na wzmiankę o samolocie zesztywniała mniej więcej tak jak Figo na myśl o zastrzyku i popatrzyła struchlałym wzrokiem na brata, z którym właśnie wymieniała pożegnalne uściski. Julka, zanim wsiadła do samochodu, omiotła jeszcze spojrzeniem ich pojazd. Z wielką klatką przeznaczoną dla Figo, przytwierdzoną do bagażnika na dachu, wyglądał jak fura udająca się z towarem na piątkowy targ. Zaprzyjaźniony weterynarz czekał już na nich, można powiedzieć, ze strzykawkami gotowymi do strzału. - To co, najpierw Figo? - krzyknął w stronę taty, który właśnie próbował wydrzeć goldena z samochodu. Po krótkiej, acz gwałtownej szamotaninie udało mu się wnieść przerażonego psa do gabinetu. Chwilę później Figo opuścił to miejsce, jeszcze na własnych łapach, chociaż jego chód był jakby chwiejny. Miał jeszcze tyle siły, aby wpełznąć do auta. Zanim otumaniony zastrzykiem osunął się na siedzenie, zdążył jeszcze ufnie popatrzeć w oczy Julki, która z trudem powstrzymywała łzy. 44 - Mamo, on się obudzi, jesteś pewna? - zapytała z niepokojem. - Córcia, oczywiście, że tak... - Julka, bierz jamniki... - tata ponaglił córkę. Felek i Lucek przyjęli zastrzyk ze stoickim spokojem. - Nie wiem, po co im ten głupi Jaś, przecież oni i tak zawsze śpią podczas podróży -Julka wyraziła powątpiewanie, zwłaszcza co do sensowności usypiania prawie zawsze śpiącego Lucka. - Nie mam pewności, jak zachowują się jamniki w samolocie, wolę nie ryzykować - powiedział tata. - Jeżeli chodzi o lotnicze atrakcje, wystarczy nam mama - zwierzył się córce. - A może by tak mamie zaaplikować głupiego Jaśka, co ty na to? - Julka, daj spokój... ty to miewasz czasami pomysły... -tata pokręcił głową. #** O pomyśle Julki przypomniał sobie na lotnisku, kiedy mama zaczęła wykazywać typowe dla niej objawy traumy lotniczej. W ogóle nie dało się z nią porozumieć. Tymczasem musieli się spieszyć, bo kończyła się odprawa bagażowa, a oni oprócz normalnych bagaży mieli również ładunek nietypowy, który trzeba było oddać na drugim końcu lotniska. Tata był przekonany, że w lukach pod pokładem samolotu wyląduje tylko klatka z Figo, a tu nagle okazało się, że jeżeli chodzi o małe psy, to na pokładzie może być tylko jeden. Któryś z jamników musiał się przelecieć w luku bagażowym. Padło na Felka. - Felek leci z Figo - zadecydował tata. - Zostawcie mi Ferusia! - wydarł się Misiek, kiedy nagle okazało się, że nie będzie mógł odbywać wakacyjnej podróży w towarzystwie dwóch jamników, tak jak to sobie zaplanował. 45 - Misiu, Feluś postanowił, że będzie leciał razem z Figo, żeby mu nie było smutno. Przed chwilą mi to powiedział na ucho. Jak chcesz, to sam posłuchaj - Julka podniosła skrzynkę z pogrążonym w głębokim śnie Felkiem na wysokość głowy Misia, który z uwagą wsłuchał się w lekkie pochrapywanie dobywające się z klatki. - No i co ci powiedział? - zapytała Julka. - Że chce recieć zez mną - stanowczo stwierdził Misiek. - Julka, kończ te swoje czary-mary, nie mamy czasu, dawaj Felka - tata zupełnie zlekceważył uczucia syna. Czas naglił, a do tego wszystkiego mama gdzieś się zawieruszyła. Na szczęście, Julka i tata, nauczeni doświadczeniem, wiedzieli, gdzie jej szukać. - Bimbusiu, ty lecisz do kaplicy, a my z Misiem do kawiarni - porwał szlochającego synka i pobiegli w jedną stronę, a Julka z Luckiem w pojemniku udała się w przeciwnym kierunku. Mama bowiem, porażona wizją lotu w przestworzach, oddawała się zawsze tym samym rytuałom. Najpierw wypijała, jak sądziła, ostatnią w swym życiu kawę, a potem ruszała do kaplicy, aby się zatopić w modlitwie, w której pokładała ostatnią nadzieję na cudowne ocalenie. Julka odnalazła ją, kiedy opuszczała kaplicę. Mama nie wyglądała najlepiej. Julka szybko wysłała sms-a do taty: „znalazłam mamę niedobrze z nią ma wygląd lotniczy idziemy do gejtu" - i kierując się wskazówkami wyświetlanymi na monitorach informacyjnych, powiodła mamę w stronę wyjścia do samolotu, odlatującego do Rygi. Tata stał już pod napisem „Gate 12" i czekał. - Kochanie, proszę cię, nie denerwuj się... - szepnął czule do żony, kiedy tylko ją zobaczył. Mama zlekceważyła jego współczucie. Patrząc na męża z wyrzutem, skierowała się do bramki prowadzącej do pomiesz- 46 czenia dla pasażerów oczekujących na samolot i przeszła przez nią z taką miną, jakby przekraczała bramy piekieł. - Dlaczego tutaj jest tak mało ludzi? - rzuciła oskarżyciel-skim tonem, spoglądając na kilkunastoosobowe grono pasażerów. Jeżeli już udawała się w podróż samolotem, wolała odbywać ją w licznym towarzystwie i najlepiej w wielkiej maszynie (bo tak nie trzęsie). Właśnie sobie uświadomiła, że tym razem tak nie będzie. - No, wiesz, na Łotwę nie lata zbyt wielu ludzi. To mały kraj... - tata starał się wytłumaczyć jej, że Łotwa nie jest tak popularnym kierunkiem jak na przykład Wyspy Kanaryjskie, gdzie wielkie samoloty lądują co pół minuty przez okrągły rok. - Sugerujesz, że to będzie mały samolot? - mama nie potrafiła opanować drżenia w głosie. - Kochanie, polecimy normalnym ATR-em, to jest zwykła maszyna, ani duża, ani mała. Taki samolot w sam raz... Julka przyglądała się towarzystwu zgromadzonemu w hali. Faktycznie, nie było liczne. Na plastykowych krzesełkach siedziało kilkunastu mężczyzn ubranych na sportowo. Jeden z nich wstał i ruszył do automatu z napojami. - O, moja babciu - westchnęła Julka z podziwem. - Przecież to człowiek góra! - zaczęła mieć podejrzenia, że będą lecieć z jakimiś sportowcami. Chyba koszykarzami, sądząc po wybujałym wzroście. - Msiu, popilnuj Lucusia - wladowała bratu klatkę z jamnikiem na kolana i podeszła do taty. Tata, urodzony kibic, był naprawdę podekscytowany. - O, kurczę, kochanie! Leci z nami cała drużyna „Śląska Wrocław". No tak, przecież jutro kolejny mecz pucharowy! Właśnie w Rydze! - wykrzyknął radośnie do mamy, naiwnie licząc, że ją ta wiadomość pocieszy. Nic z tego. Co jej tu tata 47 opowiada o jakichś sportowcach, o których w życiu nie słyszała? Gdyby w tej chwili pojawił się obok niej sam prezydent Bush z Condoleezą Rice, nie wywarłby na niej żadnego, ale to żadnego wrażenia. Julka zauważyła, że w miejscu, gdzie siedział Misio, zrobiło się zbiegowisko. Nad pojemnikiem z Lucusiem pochylała się gromada dzieciaków w różnym wieku. Najstarszy z nich, chłopak w wieku Julki, wskazywał na Lucka i krzyczał: - Look, a rat, a rat! - a inne dzieci przepychały się, żeby zobaczyć zamkniętego w klatce szczurka. Dobrze, że Misio nie rozumiał po angielsku, bo zapewne najadłby się strachu, gdyby usłyszał coś o jakimś szczurze. Był już wystarczająco zdenerwowany tym, co się wokół niego działo. - Jurka! Jurka! - zawołał słabym głosem. Julka przybiegła bratu na pomoc. - Ten mały Chinek wsadza Rucusiu parec do oka - poskarżył się żałośnie, kiedy ją zobaczył. Julka chwyciła rękę chłopczyka o skośnych oczach i popatrzyła na niego surowo, bo nie wiedziała, w jakim języku ma do niego przemówić. Na szczęście pojawiła się jego równie sko-śnooka siostra i powiedziała po angielsku: - ???? on, Joel... - i wyciągnęła go na zewnątrz zgromadzenia, nadal oblepiającego Misia i Lucusia. W momencie, kiedy Joel opuścił towarzystwo, pozostałe dzieci porzuciły język angielski i zaczęły się porozumiewać w jakimś chrzęszczącym narzeczu. Julka kompletnie nie wiedziała, co zrobić. Popatrzyła na najstarszego chłopaka, chrząknęła i wydukała po angielsku prośbę, żeby wziął dzieciaki: - Could you eee... take them away eee... because my bro-ther and dog are eee... afraid... 48 - This rat?... Is it a dog?! - chłopak dostał ataku śmiechu na wieść o tym, że to stworzenie może być psem. Julka poczuła, że go nienawidzi. - Spadaj stąd, chłystku jeden - wysyczała po polsku i popatrzyła na niego groźnie. Chłopak dostrzegł w jej wzroku coś, co kazało mu się natychmiast wycofać. Pospiesznie zwinął swoje rodzeństwo. Odchodząc, obejrzał się w stronę Julki i krzyknął: - I am Jordan... See you later... Julka wyciągnęła komórkę i napisała pełnego oburzenia sms-a do Kasi: „ale palant z tego jordana". „jakiego jordana?" - Kasia próbowała dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie doczekała się odpowiedzi, bo Julka musiała wyłączyć komórkę. Właśnie podjeżdżali autobusem do samolotu. - Powiedzcie mi, co to jest?! - mama dość nietypowo zareagowała na widok maszyny, którą mieli pofrunąć do Rygi. -Ja nie polecę takim kurduplem, nie ma mowy, przecież to ma rozmiar puszki do konserw. Następnie skontrolowała, jak prezentują się skrzydła stalowego ptaka, i trzęsącym się głosem wyszeptała: - To jest jakieś antyczne pudło, popatrzcie, on ma śmigła... - Miejmy nadzieję, że pilot będzie odpowiedni... - Julka wymieniła spojrzenia z tatą. Mama bardzo źle reagowała na młodych pilotów. Podejrzewała ich o brak doświadczenia. Wolała starszych, bo tylko pilot o przyprószonych siwizną skroniach, według niej, dawał cień szansy na szczęśliwe ukończenie lotu. Autobus powoli podjechał pod schodki prowadzące do samolotu. Pierwsi zaczęli wstępować na pokład koszykarze. Aby wejść do wnętrza, musieli wykonać głęboki skłon i pozostać w nim aż do momentu, kiedy będą mogli zająć swoje miejsca. Mama przyglądała im się z podejrzliwością kontrolera miar 49 i wag. „Przecież ten powietrzny mikrobus ich nie udźwignie" - pomyślała. Potem zobaczyła, że z kabiny pilotów uśmiecha się do pasażerów młoda twarz. Jak dla niej, zdecydowanie zbyt młoda... A potem ujrzała, jak ekipa obsługi lotniska mocuje się z ogromną klatką dla psa, próbując wepchnąć ją do luków bagażowych... A jeszcze potem wszyscy zobaczyli, jak tata i Julka próbują nakłonić mamę, aby jednak weszła na pokład samolotu... *** - Panowie, bardzo proszę rozmieścić się na fotelach po obu stronach pokładu, chodzi o równomierne obciążenie samolotu - powiedziała stewardessa, kiedy zobaczyła drużynę koszykarską wtłoczoną w siedzenia wyłącznie po jej prawej ręce. Miejsca z lewej strony zajęte były przez dwie matki, holenderską i chińską, z licznym dziecięcym drobiazgiem, oraz przez polską rodzinę z towarzyszącym jej zwierzęciem w klatce. Musiała dokonać przegrupowania pasażerów, żeby zapewnić stabilność maszyny podczas lotu. Koszykarze powstali więc z miejsc i trwając w pólskłonie, czekali na wskazówki stewardessy. Ta fachowym wzrokiem przeleciała fotele, a potem poprzesadzała towarzystwo. Jedyny problem stanowiła mama, która trwała w uporze i nie dała się posadzić przy oknie, w związku z czym jako towarzysza podróży przydzielono jej trenera koszykarzy, posiadacza nieco krótszych odnóży, przez co miał szansę normalnie się rozsiąść w fotelu pod oknem. To, co ujrzała stewardessa po korzystnych - wydawałoby się - przegrupowaniach pasażerów, nie napawało optymizmem. Zobaczyła bowiem dużą liczbę długich, koszykarskich nóg, obutych w olbrzymich rozmiarów adidasy, które kompletnie tarasowały przejście wąskie- 50 go korytarza pokładowego. „Jak ja się przepcham tutaj z wózkiem?" - pomyślała zrozpaczona pracownica PLL „LOT". *** Samolot wzbijał się w powietrze. Trener drużyny koszykarzy uśmiechnął się do siedzącej obok kobiety, ale ta zupełnie nie zwróciła uwagi na jego miły gest - siedziała sztywna niczym mumia, a jej twarz przypominała maskę. „Jakieś niesympatyczne babsko" - pomyślał zniechęcony i pogrążył się w kontemplacji oddalającego się szybko ziemskiego krajobrazu. Za to Julka czuła się świetnie i w przeciwieństwie do mamy bardzo prędko nawiązała kontakt z towarzyszem podróży. Wprawdzie koszykarz olbrzym podpadł jej na samym początku, bo zagaił rozmowę pytaniem o to, jak wabi się jej świnka morska, którą trzyma na kolanach, ale po wyjaśnieniu nieporozumienia rozmowa potoczyła się już gładko. - Czy mogę pana poprosić o autograf? - Julka była namiętną zbieraczką podpisów sławnych ludzi, więc nie mogła przepuścić takiej okazji. Nie przeszkadzało jej, że nie ma pojęcia, jak się ten zawodnik nazywa i że jeszcze poprzedniego dnia nie wiedziała o istnieniu takiej drużyny jak „Śląsk Wrocław". Podróże kształcą - miała właśnie na to niezbity dowód! Ponieważ samolot unosił się już wysoko w przestworzach, nastał czas, by stewardessa ruszyła z wózkiem, aby rozdać posiłek pasażerom. Zmusiło to koszykarzy do usunięcia nóg z korytarza. Jedynym sposobem było powstanie z miejsc. Ku rozpaczy mamy, sportowcy wcale nie powrócili do pozycji siedzącej, gdy wózek z powietrzną kelnerką opuścił korytarz, lecz przemieścili się w pobliże trenera i rozpoczęli ożywioną dyskusję na temat czekającego ich następnego dnia meczu. Dzięki temu mama miała niepowtarzalną okazję zapoznać 51 się z planowaną strategią gry. Niestety, jej myśli zaprzątnięte były czym innym - oczekiwała katastrofy. Nerwy miała napięte jak postronki. Jej zdaniem, samolot niebezpiecznie przechylił się w prawo, a wszystko to przez zbyt dużą liczbę potężnych koszykarzy zgromadzonych akurat przy jej fotelu! Samolot rzeczywiście wychylił się dość znacznie, ponieważ właśnie skręcał. - Popatrz Misiu, samolot zakręca, niedługo będziemy lądować - tata z Misiem bardzo cieszyli się lotem i próbowali wypatrzeć łotewskie wybrzeże. Coś zachrobotało, następnie chrząknęło i z głośnika wydobył się głos kapitana samolotu. - Rany boskie - wyszeptała ze zgrozą mama. Oto potwierdzały się jej najgorsze przeczucia - sytuacja jest poważna i za chwilę pilot powiadomi pasażerów o awarii lub czymś podobnym. Wbiła więc paznokcie w oparcie fotela w oczekiwaniu na fatalny komunikat. Kapitan jednak przyjemnie aksamitnym głosem obwieścił, że za dwadzieścia minut będą lądować w Rydze. Na koniec podał komunikat meteorologiczny: - Proszę państwa, pogodę mamy w Rydze nie najlepszą. Są trzy stopnie Celsjusza i pada deszcz. Stewardessa nakłoniła koszykarzy do powrotu na miejsca i mama pozostała sam na sam z trenerem. Biedny, nie wiedział, co go za chwilę czeka. Rozpoczęło się schodzenie do lądowania, samolot powoli wytracał wysokość. Tata, bardziej z ciekawością niż z niepokojem, spoglądał w stronę żony i trenera. Tak jak się spodziewał, mama przystąpiła do akcji. - Ja dłużej tego nie wytrzymam - wyszeptała obumarłym głosem i rzuciła konające spojrzenie na trenera. Ten wprawdzie nie domyślił się, czego siedząca obok kobieta dłużej nie wytrzyma, ale zrozumiał, że gwałtownie potrze- 52 buje pomocy. Był dżentelmenem, więc udzielił jej wsparcia moralnego: - Niech się pani niczym nie przejmuje, wszystko będzie dobrze... W tym momencie rzuciło samolotem, ponieważ weszli w strefę chmur, co spowodowało bardzo gwałtowną reakcję mamy - mocno chwyciła trenera za rękę, co, nie ukrywajmy, wprawiło mężczyznę w zadowolenie. Trwali w tym złączeniu rąk jakąś chwilę, mniej więcej do momentu, kiedy jeszcze mocniej targnęło samolotem. Wtedy mama, w akcie nieświadomej desperacji, najpierw poderwała się z siedzenia, potem wydobyła z piersi okrzyk, coś w rodzaju: „Matko przenajświętsza, ratuj!", a na koniec złapała trenerskie kolano, jakby to była ostatnia deska ratunku. „Ho, ho, temperamentna kobitka, a na początku wcale na taką nie wyglądała" - rozmyślał w tym czasie trener, uśmiechając się pod wąsem. - No nie, to już naprawdę przesada - tata obserwował całą tę scenę i pienił się po prostu z wściekłości. Ku nieopisanej wręcz uldze mamy (i taty, bo żona nareszcie zostawiła trenera w spokoju) samolot szczęśliwie wylądował i kołował w ciemności po lotnisku. Podjechał autobus, do którego władowali się koszykarze, zadowoleni, że wreszcie mogą rozprostować kości. Następnie do wnętrza weszła holendersko-chińska grupa dziecięca z matkami oraz mama, tata, Julka, Misiek i nadal pozostający w śpiączce Lucuś. - Hello, are you okay? - to Jordan dał znać o sobie i machał do Julki z drugiego końca autobusu. Julka postanowiła go zlekceważyć. - Mam nadzieję, że widzę tego gnypka ostatni raz w życiu - mruknęła. Zupełnie nie interesował jej ten chłopak, poza tym miała teraz ważniejsze sprawy na głowie. Za chwilę dowie się, 53 jak Figo i Felek znieśli podróż. Chciała już wydobyć swoje psy z tych okropnych klatek. W hali przylotów było pusto i cicho. Do momentu, kiedy ze zgrzytem ruszyła taśma z bagażami. Wszyscy przygotowali się do łapania walizek, tymczasem najpierw wyjechały klatki z psami. Pierwsza z nich, wielka jak kontener, sunęła majestatycznie w stronę taty i Julki, którzy czekali w pogotowiu, aby ją pochwycić. - Julka, teraz! - krzyknął tata. Nie zdążyła nawet wyciągnąć rąk, a klatka stała już na wózku bagażowym. To koszykarz olbrzym rzucił się tacie na pomoc. - Niech zgadnę, to na pewno nie jest świnka morska? - zagadnął do Julki. - Zgadza się, to mój golden. Figo ma na imię... Koszykarz z ciekawością pochylił się nad uśpionym psem. - Fajny piecha - powiedział. W tym czasie biedny, zapomniany Felek nadal krążył po taśmie. Zlitował się nad nim Jordan. Złapał pojemnik z psem i podszedł do Julki. - Your dog - wręczył go Julce i zniknął za drzwiami z napisem ,yisu labu!" (co po łotewsku znaczy „Do zobaczenia"). Lotnisko pustoszało. Tata ładował bagaże na wózki, Julka z Misiem bacznie obserwowali budzące się z letargu psy, a mama... żegnała się z trenerem. Była trochę zażenowana atencją, jaką obdarzał ją nieznany w sumie mężczyzna. Gdyby jeszcze temu wszystkiemu nie przyglądała się drużyna koszykówki! No i mąż. Aż bała się spojrzeć w jego stronę... Trener pochwycił dłoń mamy, skłonił ku niej twarz i obdarzył wąsatym pocałunkiem. - Zapraszam do nas do Wrocławia, to piękne miasto - szepnął, patrząc jej w oczy. Mama nie wiedziała, gdzie ma się podziać ze wstydu. 54 Przy wyjściu czekała na nich bagażówka, służąca do przewozu psiej karmy. Andis, kierowca, pomógł im się zapakować i zawiózł do Jurmali. Misiek zasnął, Julka też już była nieprzytomna ze zmęczenia. Zdążyła jedynie zauważyć, że ich dom jest drewniany i że stoi pośród olbrzymich sosen. Wydawało się jej, że słyszy szum morza. Rodzice pokazali jej jakieś łóżko. Resztką sil sięgnęła do plecaczka i wydobyła fotografię Antka. Przyjrzała się zdjęciu -i po raz kolejny pożałowała, że powierzyła Kaśce aparat fotograficzny. Twarz Antka była rozciągnięta na całą szerokość kadru, w rogach u góry ledwie mieściły się oczy, na plan pierwszy wysunął się za to nagle wyolbrzymiały nos. U dołu zdjęcia widniał - można by go nazwać panoramicznym - bardzo, bardzo szeroki uśmiech. Czoło i włosy nie zmieściły się już w obiektywie. „Ja tej Kaśce naprawdę kiedyś coś zrobię" - westchnęła. *** Obudziła się o świcie i długo zastanawiała się, gdzie jest... ROZDZIAŁ 4 International Club ? J ak zwykle stali spóźnieni na przejeździe kolejowym. Tym razem zabrakło dosłownie paru sekund, żeby zdążyć przemknąć przez tory dzielące Jurmalę na pół. Julka w napięciu wpatrywała się w znienawidzony szlaban w białe i czerwone pasy. Jakby złośliwie go opuszczano właśnie wtedy, kiedy im się najbardziej spieszyło. Znowu nie zdążą do szkoły! - Coś trzeba z tym zrobić, musi być jakaś inna droga do szkoły! Mnie się już po nocach zaczynają śnić pociągi. Mam koszmarne sny z powodu tego szlabanu! Przecież to loteria, nigdy nie wiadomo, w którym momencie go zamkną - rozindyczyła się Julka. Poranne ciemności zaczynały rzednąć, kiedy dotarli do szkoły. Julka szybko zrzuciła kurtkę i przeskakując po trzy schody, popędziła na pierwsze piętro, gdzie uczyły się starsze klasy. - Good morning, mister Forecast - przywitała się z nauczycielem historii i social studies, który przyjął spóźnienie Julki z typowo brytyjską flegmą. 56 - Hi - szepnęła, siadając obok Danutę, łotewskiej koleżanki. Po dwóch miesiącach znajomości obie miały wrażenie, że znają się całe wieki. Julka zdążyła zapomnieć już o lęku, który ją ogarniał, gdy musiała powiedzieć coś po angielsku. Jeżeli codziennie po siedem godzin dziennie trzeba używać tego języka, w pewnym momencie staje się to najzupełniej naturalne. Julka była właśnie na tym etapie. Czasami jeszcze brakowało jej słów i popełniała błędy, ale na szczęście przestała się tym przejmować. - Pamiętasz, że dzisiaj spotkanie u nas w domu? Danutę kiwnęła potakująco głową, bo nie mogła nic powiedzieć ze względu na pana Forecasta, który właśnie spojrzał na nie smutnym wzrokiem angielskiego setera. Trzeba się było zająć walką o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Na parterze, w sali za drzwiami z napisem „Preschool", znajdował się Misio. Podobnie jak Julka, postanowił przypomnieć kolegom o dzisiejszym spotkaniu w ich domu. Stanął na środku klasy i swoją świeżo nabytą angielszczyzną poinformował zebranych: - Tudej łi goł tu maj hałs! Łi plejing wery fajn! - Goody, goody! - odpowiedziały mu chórem zadowolone chłopaki. Wszyscy zapomnieli już o tym, co się działo, kiedy Michał po raz pierwszy zawitał w te progi. Jedynie pani Dumpis, opiekunka przedszkolaków, czasami jeszcze wspominała moment, kiedy zaprosiła Misia do sali i uśmiechając się serdecznie, powiedziała do niego po angielsku: - ???? in, Miszju, it is very exciting to have a new student in our class... - tak chyba się odezwała, po czym chciała przedstawić Misiowi nowych kolegów i koleżanki. Tymczasem jej przyszły wychowanek przez chwilkę stał jak kołek, następnie upuścił na podłogę plastykowy pojem- 57 ??? z lunchem, zaczął strasznie szlochać, a potem rzuci! się do ucieczki. Nawet Sally Hadden, dyrektorka szkoły, wzięła udział w gonitwie po szkolnych korytarzach. Niestety, nie pomógł fakt, że była absolwentką West Point Military Acade-my. Całe jej wojskowe wyszkolenie wzięło w łeb w zetknięciu z oporem Misia. Wezwano na pomoc Julkę, której udało się uspokoić brata, nie na tyle jednak, aby dał się nakłonić do samodzielnego zadzierzgnięcia więzi z panią Dumpis i nowymi kolegami. Tak więc Julka rozpoczęła edukację w amerykańskiej szkole od tego, że cały pierwszy dzień przesiedziała w klasie z przedszkolakami. Mama była zadowolona, bo dzięki temu usłyszała szczegółową relację o tym, jak wyglądają zajęcia w przedszkolu i dowiedziała się co nieco o kolegach i koleżankach Misia. - No więc powiem ci, mamo, że imię Michał nie jest zbyt oryginalne... w jego grupie są dzieci z całego świata, a prawie wszystkie chłopaki mają na imię Michał - i Julka zaczęła wyliczać. - Jest Misza rosyjski, Michael angielski, Miguel z Meksyku, Michel z Francji i jeszcze jakiś jeden, nie wiem skąd. A oprócz tego jest Nick, ten, co mieszka w domu obok nas, on jest z Holandii, potem Joel, pamiętasz, ten dzieciak z samolotu (mama nic nie pamiętała), on jest szwajcarsko-chiński, do tego Romy z Izraela, potem Elo-die, to jest siostra tego Holendra Jordana, też powinnaś pamiętać ich z samolotu (mama również nie pamiętała). No, i zapamiętałam jeszcze Martinsa, on jest Łotyszem i chyba jest bratem Danutę, z którą chodzę do klasy... Aha, i Altal, pochodzi chyba z jakiegoś kraju arabskiego... No i Katri z Finlandii... Mama wiozła dzieci do domu i była naprawdę przerażona. „Jak oni sobie tutaj poradzą?". Myślała przede wszystkim o Misiu. 58 Tymczasem Misiek, gdy minął pierwszy, naprawdę trudny tydzień, zaskoczył wszystkich odmianą zachowania. Okazało się bowiem, że czuł się w tym międzynarodowym tyglu świetnie! - Ja wam mówię, że to wszystko zasługa amerykańskiego systemu edukacji... - tata wygłosił swoją teorię. - Moim zdaniem, to dzięki pani Dumpis, ona jest taka miła i ciepła, no i ma nieziemską cierpliwość. Dzieci ją kochają - powiedziała mama. - A ja myślę, że to wpływ tych jego kolegów, mówię wam, oni wszyscy są jacyś zwichrowani, Misiek po prostu trafił do grona dziwolągów, a ponieważ sam jest ten tego... sami wiecie..., no, to się świetnie z nimi rozumie - Julka też miała swoje zdanie na ten temat. *** Praprzyczyną towarzyskiego spotkania w domu Julki było zjawisko o nazwie International Women Club. Klub ten działał w Rydze bardzo prężnie. Międzynarodowe grono pań, które los rzucił na Łotwę, organizowało co pewien czas wspólne spotkania. Przy kawie i ciasteczkach żony dyplomatów, pracowników międzynarodowych koncernów, firm i organizacji mogły się lepiej poznać, porozmawiać i zacieśnić międzyludzkie więzi. Tematyka tychże spotkań była różnoraka - poczynając od rozmów o pogodzie, poprzez los kobiet w różnych zakątkach świata, ze szczególnym uwzględnieniem Karaibów (większość pań była tam na wakacjach), a kończąc na osiągnięciach mężów i wpływie botoksu na poprawę urody. To, że u Julki w domu znalazło się aż tyle dzieci, było wynikiem intensywnych działań Yolandy, holenderskiej sąsiadki, matki Nicka, z którym Michał bardzo się zaprzyjaźnił. 59 Yolanda nie potrafiła zrozumieć, dlaczego mama Michała ani razu jeszcze nie wybrała się na spotkanie w międzynarodowym gronie pań. Słusznie przypuszczając, że może mieć ona kłopoty z nawiązywaniem nowych znajomości, postanowiła ułatwić jej wkroczenie w kręgi towarzyskie. Zabrała się żwawo do działania, w pierwszej kolejności odbywając przyjemną pogawędkę z tatą, którego dopadła przy sąsiedzkim płocie. Skutek był natychmiastowy - tata odbył pogawędkę z mamą. - Słuchaj, ta Yolanda jest bardzo sympatyczna, czemu jej unikasz? Było mi jej dzisiaj naprawdę żal. Stała przy tym płocie i mówiła, że czuje się tutaj taka osamotniona... Przecież jesteście obie w podobnej sytuacji i mogłybyście się zaprzyjaźnić. .. Powinnyście się razem wybrać na spotkanie klubu... Mama popatrzyła na niego z przestrachem. - Maciek, zlituj się nade mną, ledwie dukam po angielsku, przecież w tej chwili mówię gorzej od Misia... Jak ja będę z tymi paniami rozmawiać? - No właśnie, i dlatego uważam, że nie powinnaś się zamykać w czterech ścianach, tylko spotykać się z ludźmi. Chociażby z Yolanda... od razu ci się angielszczyzna poprawi, nie mówiąc o nastroju... wiesz, jacy ci Holendrzy są pogodni? To fantastyczni ludzie! - Co do tego nie mam wątpliwości... - tata usłyszał słowo „wątpliwości", a ponieważ dobrze znał mamę, na wszelki wypadek jej przerwał: - Yolanda mi powiedziała, że za dwa dni jest spotkanie International Women Club. W Operze Ryskiej. Podobno mają tam bardzo przyjemną kawiarnię. Uważam, że powinnaś pójść. Przynajmniej zobaczysz, jak wygląda takie spotkanie... - No dobrze - niechętnie zgodziła się mama. Resztę zorganizowała już Yolanda. Aby Michałowi i Nickowi się nie nudziło, zapewniła im towarzystwo - matki Jo- 60 ela, Mszy, Miguela, Altala, Martinsa oraz Romy, Katri i Elo-die były wprost zachwycone, że problem, co zrobić z dziećmi, został rozwiązany. Pojawił się natomiast problem z baby-sitterką - Julka stanowczo dała do zrozumienia, że nie podoła wyzwaniu. - Mamo, to jest grupa osobników szczególnej troski, ja sobie sama z nimi nie poradzę... Wezwano więc posiłki, złożone z kolegów i koleżanek z klasy Julki. Dzięki takiemu rozwiązaniu w dniu spotkania klubu przez lokal przy Krisjana Barona 10 w Jurmali przewinęło się wiele aut. Szczęśliwe matki powierzyły swe pociechy opiece młodocianych baby-sitterów z Julka na czele i spokojnie udały się do Opery Ryskiej na kolejne spotkanie International Women Club. *** - Co ten holenderski patałach tutaj robi? - Julka niezbyt kulturalnie dala do zrozumienia, że nie jest zachwycona obecnością Jordana. Sharlene, jej chińsko-szwajcarska koleżanka, spojrzała na nią pytającym wzrokiem, nie bardzo wiedząc, o co chodzi, bo Julka powiedziała to zdanie po polsku. - Jordan obraził mojego psa - wyjaśniła już po angielsku. Sharlene popatrzyła na trzy psy wałęsające się po pokoju. Próbowała odgadnąć, który z nich został skrzywdzony przez Jordana. - Chodzi o Lucusia - Julka wskazała na zmierzwionego jamnika, który właśnie pozbywał się resztek jedzenia z wąsów, z rozkoszą trąc pyszczkiem o dywan. - Nazwał go szczurem - oburzenie w głosie Julki świadczyło o tym, że Jordan na razie nie miał szans na wybaczenie. 61 Sharlene była subtelną, filigranową dziewczynką o orientalnym typie urody, który odziedziczyła po mamie. Dziadkowie Sharlene musieli opuścić Chiny z powodu prześladowań politycznych. Udało im się osiąść w Szwajcarii. Tam właśnie mama Sharlene poznała przystojnego Szwajcara. Znajomość przerodziła się w miłość. Sharlene i jej brat Joel byli owocem ich związku. Delikatna, zawsze opanowana Sharlene nie rozumiała gwałtownej reakcji koleżanki: - Przecież Jordan jest bardzo sympatyczny... - Zapraszałam tylko Kaia i nie rozumiem, dlaczego przyszedł z nim Jordan... - Julka nie ustępowała tak łatwo. - Julka, zastanów się. Pewnie jego mama uznała, że skoro jest tutaj Elodie, dobrze by było, żeby zajął się siostrą i przy okazji pomógł ci w pilnowaniu tych wszystkich dzieci - trudno było się oprzeć logice słów Sharlene, więc Julka trochę się uspokoiła. - Dziewczyny, co tak szepczecie w kącie? Też chcielibyśmy wiedzieć, o czym rozmawiacie... - odezwał się Kai. Ponieważ Sharlene zapłoniła się ze wstydu (niestety, zawsze tak reagowała na obecność chłopców i było to jej wielkim problemem), więc Julka przejęła stery w swoje ręce: - Planujemy, co robić z dzieciakami, żeby się nie nudziły. - Ja proponuję, żeby im włączyć gry komputerowe - powiedział Jordan. - No i byłoby fajnie puścić jakąś muzyczkę - dorzucił Kai. - Julka, gdzie masz sprzęt? - Dobra, czyli już wiemy, w co będą się bawić starsi chłopcy - mruknęła Julka. Sharlene na serio zaczęła się zastanawiać, co począć z dziećmi. Rzeczywiście trzeba im zorganizować jakieś zajęcia. Poczuła wyrzuty sumienia, że są pozostawione sobie. 62 - Tak swoją drogą, co robią maluchy? - zapytała. - Gdzieś zniknęły... - Spokojnie, są na górze, w pokoju Miśka - uspokoiła ją Julka, chociaż coś ją przy okazji zaniepokoiło. Na górze panowała cisza... i to był bardzo zły znak! - Lecimy na górę, tam się coś dzieje... W pokoju Misia panował niewyobrażalny bałagan. Nieletni sprawcy ulotnili się. - O, moja babciu, co się z nimi stało? - Julka, nie denerwuj się, na pewno gdzieś są - Sharlene na razie zachowywała spokój. - Mój pokój! Te małe padalce są w moim pokoju! - ryknęła po polsku Julka i popędziła w tamtym kierunku. Niestety, wnętrze jej pokoju również zdążyło się stać pobojowiskiem. Julka odnalazła tam dziewczynki. Katri, Romy i Elodie siedziały spokojnie w kątku i z olbrzymią przyjemnością wywlekały z otwartych szuflad wszystkie skarby Jul-ki. Z braku lalek Barbie przyozdabiały biżuterią Spiderma-na, transfomersów i roboty, których znalazły w zabawkach Michała. - Julka, chodź tu szybko! - głos Sharlene dobiegał z łazienki. Tam właśnie znajdowali się Misio i jego koledzy. Kiedy Julka dotarła do drzwi, chłopcy, bardzo z siebie zadowoleni, pokrzykując: „goody, goody", jeden po drugim opuszczali ten przybytek. - Wiesz, co oni robili, kiedy tutaj weszłam? - ??? - Siusiali! Wszyscy razem... - subtelna Sharlene była wstrząśnięta. Julka zresztą też. - Jak to jest możliwe? Chodzi mi o stronę techniczną -zapytała. 63 - Trzech do sedesu i trzech do wanny... - Misiek, chodź do mnie natychmiast! Dlaczego wszyscy razem byliście w toalecie? Możesz mi to wytłumaczyć? - No, bo ja powiedziłem moim friendom, że idę do tojlet, i im się wtedy też bardzo zachciało i łi goł tugeder - dla Misia sprawa była oczywista i nie rozumiał, dlaczego siostra jest zdenerwowana. - Trzeba to towarzystwo przegonić trochę po świeżym powietrzu, inaczej zwariujemy - zadecydowała Julka i krzyknęła w stronę dzieciarni: - Everybody outside. Lefs go to the playground!!! - Goody, goody! - krzyknęły chłopaki. Byli, zdaje się, pełni entuzjazmu dla każdego pomysłu. Na dole zastały Danutę, która właśnie mocowała się z bratem, Martinsem, aby ściągnąć mu kurtkę. - Hello, Danutę, nie rozbieraj go, dzieciaki idą na zewnątrz. Piętnaście minut trwało ubieranie kurtek i kombinezonów, szukanie czapek, rękawiczek i szalików. W końcu wszystkich udało się wyprowadzić do ogrodu. Chociaż słowo „ogród" nie bardzo oddaje charakter tego, co znajdowało się za drzwiami domu. Był środek śnieżno-wilgotnej łotewskiej zimy i na zewnątrz piętrzyły się zwały śniegu, przecięte gdzieniegdzie tunelami komunikacyjnymi, stworzonymi na potrzeby ludzi i psów. Tata wykopał tunel od drzwi do furtki i tunel umożliwiający wyjazd samochodom. T\inele średniej wielkości były dziełem Figo, a najwęższe korytarzyki zostały wyżłobione przez jamniki. Śnieg był ciężki i mokry. Świetnie nadawał się do lepienia bałwanów i budowania igloo. - Chłopaki, teraz wasza kolej - powiedziała Julka do pochłoniętych grami komputerowymi kolegów. Musiała krzyknąć głośniej, bo z wież stereo wydobywała się jakaś bardzo grzmotliwa muzyka. 64 - Teraz wasza kolej! Trzeba dzieciakom wybudować kilka igloo, czekają na was! - Okay, okay - Kai i Jordan powoli odrywali się od ekranu, ale w końcu poszli. Julka zatrzasnęła drzwi i uśmiechnęła się do koleżanek. - Mamy chwilę spokoju. Możemy wejść na gadu-gadu. Zapoznam was z Kasią, Połą, Jaśkiem i Piotrkiem (Antka, na wszelki wypadek, postanowiła trzymać w konspiracji). Dziewczynki zasiadły przy komputerze i pogrążyły się w rozmowie z odległymi o tysiąc kilometrów przyjaciółmi Julki. *** Mama tymczasem siedziała przy stoliku w kawiarni Opery Ryskiej. Panowała tu nobliwa klubowa atmosfera. W powietrzu unosił się zapach dobrej kawy i jeszcze lepszych perfum, a znad stolików dobiegał szmer rozmów. Yolanda zapoznała mamę z kilkoma paniami. - Nice to meet you - uśmiechały się do niej po kolei, mówiąc to samo, więc mama uśmiechała się również i podając rękę powtarzała: - Nice to meet you. Yolanda podprowadziła mamę do stolika, gdzie rezydował zarząd klubu pań. Ze swego miejsca poderwała się potężna kobieta o urodzie wikinga. Prócz rysów twarzy o jej skandynawskim pochodzeniu świadczył również zarzucony na ramiona wełniany sweter z wzorami reniferów. - How are you? Nice to meet you - zakrzyknęła, jak się można domyślić, niezwykle radośnie i wyciągnęła dłoń na powitanie. - Nice to meet you - wystękała mama, równocześnie wymieniając mocny uścisk dłoni z potomkinią wikingów. Doko- 65 nawszy prezentacji, kobieta renifer przystąpiła do rzeczy. Opowiedziała mamie, czym zajmują się członkinie klubu. Dała do zrozumienia, że lista oferowanych „activities" jest niezwykle interesująca. Mama zrozumiała, że można się było zapisać do kółka kulinarnego, biblijnego, dziergania na drutach i wyszywania lub gry w remika. Oprócz tego, gdyby zechciała, mogła również rozwijać swą aktywność, pomagając szkole i prowadząc działalność charytatywną. W czasie, kiedy mama głowiła się, co począć, aby uniknąć akcesji do któregokolwiek z tych kółek zainteresowań, na środek wystąpiła dama, której strój sugerował, że ubiera się u tych samych krawców co niegdyś Jacąueline Kennedy. Odkaszlnąwszy subtelnie, wygłosiwszy kilka bon motów, przedstawiła zgromadzonym paniom wyniki akcji charytatywnej przeprowadzonej ostatnio przez International Women Club. Mama z zainteresowaniem poczęła się wsłuchiwać w słowa prelegentki. Prezentacja okraszona została trzema zdjęciami, rzuconymi na specjalnie do tego celu przygotowaną białą planszę... *** Na ulicy Krisjana Barona 10 w Jurmali panowała o wiele mniej formalna atmosfera. Kiedy matki z zainteresowaniem przyglądały się zdjęciom rzucanym na białą planszę, ich pociechy bez opamiętania obrzucały się śniegiem. Kai i Jordan ukończyli już budowę dwóch igloo i zarządzili bitwę na śnieżki. Dzięki temu mogli się zająć własnymi sprawami. Tuż za domem Yolandy stał jeszcze jeden drewniany budynek, wynajmowany przez mówiących po rosyjsku obywateli Łotwy. Mieszkańcami owego domu byli dwaj mężczyźni o szerokich barach i - zdaniem Kaia - bardzo podejrzanym wyglądzie. Na ów podejrzany wygląd składały się ogolone gło- 66 wy delikwentów oraz złote łańcuchy i bransolety narzucone na dresiarski strój. Dodatkowym elementem sugerującym przestępczą działalność był wielki samochód terenowy o przyciemnionych szybach, zaparkowany pod domem. Kai musiał się przyjrzeć wszystkiemu z bliska. Wyciągnął podręczny notes, w którym zanotował swoim miniaturowym pismem, z którego słynął (nie dawało się go odszyfrować nawet pod lupą) numery rejestracyjne samochodu. Właśnie z powodu tego pisma oraz detektywistycznych zainteresowań Julka podejrzewała, że Kai jest synem angielskiego szpiega. Ojciec Kaia był pracownikiem brytyjskiej ambasady, ale Julka, obserwując chłopaka, doszła do wniosku, że praca w ambasadzie to tylko przykrywka. Była przekonana, że jego ojciec jest zakotwiczony w tej samej agencji co James Bond. Kai i Jordan podeszli do płotu, aby zaobserwować, czy nie mają przez przypadek do czynienia z rosyjską mafią, o której tyle słyszeli, będąc na Łotwie. Jedyne, co zdołali zobaczyć, zanim rzucili się do panicznej ucieczki, były dwa rozwścieczone pittbulle, które z warkotem zaczęły się odbijać od płotu. Zza uchylonych drzwi domu ukazała się ogolona głowa właściciela: - Tiszyna, sobaki - wycharczał. Chłopaki były pod dużym wrażeniem tego, co przed chwilą było ich udziałem, i z ogniem w oczach, przekrzykując się nawzajem, opowiadali Julce, Danutę i Sharlene o groźnych przestępcach zamieszkujących nieopodal. Sharlene, mieszkanka spokojnej Szwajcarii, bardzo się ich dramatyczną relacją przejęła, ale Julka i Danutę, których życie upłynęło w Europie Środkowej, nie Zachodniej, z lekkim powątpiewaniem wsłuchiwały się w te rewelacje. Wygląd przestępców, ich samochodu oraz psów niczym szczególnym nie odbiegał od obowiązujących w tej części Europy wzorców, do których dążył każdy dresiarz w Polsce czy na Łotwie. 67 Julka spojrzała mimochodem w okno. To, co zobaczyła, bardziej ją zaniepokoiło niż opowieść chłopaków. Na terenie położonym między dwoma igloo z pewnością nie bawiły się grzeczne dzieci - toczyła się tam najprawdziwsza wojna! - Musimy coś zrobić, oni się za chwilę pozabijają - oznajmiła, patrząc na powierzonych ich opiece milusińskich. Walczące z sobą oddziały były zaprzeczeniem wszelkich międzynarodowych koalicji i politycznych sojuszy istniejących w realnym świecie. Nigdy jeszcze w historii nie zdarzyło się, aby połączone siły izraelsko-arabskie ze wsparciem meksy- kańsko-szwajcarsko-chińskim stały naprzeciw sojuszu łotew-sko-polsko-rosyjskiego, wspieranego przez oddziały holenderskie i fińskie. Trwał zaciekły bój i widać było, że siły walczących były na wyczerpaniu. Czerwone policzki, przekrzywione czapki, całe w śniegu, świadczyły o determinacji bojowej. Julka, Shar-lene i Jordan postanowili natychmiast interweniować, bo właśnie doszło do walki wręcz pomiędzy ich młodszym rodzeństwem. Dzieciarnia, mimo protestów, z powrotem znalazła się w domu. - Misiu, nie widziałeś przypadkiem piesków? - Julka zapytała brata, zdzierając z niego przemokły doszczętnie sweter. Dawno nie widziała psów i to ją martwiło. - Oni są w igłach - poinformował ją Misio. - Jak to w igłach?! - No bo my ich tam zamkniliśmy. A potem się o nich biliśmy. Nasze byli jamniki, a Figuś był Joela, Miąuela, Romy i Altala... - wymieniał z namaszczeniem, ale Julka go już nie słuchała. Poczuła, jak igiełki mrozu wbijają jej się w plecy. - Chłopaki, proszę was - zwróciła się do Kaia i Jordana - wyciągnijcie psy z igloo, ja muszę się zająć dzieciakami... trzeba wszystkich wysuszyć i nakarmić - jęknęła. 68 Ze śnieżnych budowli dochodziły cichutkie popiskiwania. Kai odgrzebał wejście do igloo, w którym, jak się okazało, przebywał Figo. Nieszczęsny pies rzucił się na niego z radosną furią, jakiej jeszcze nie doświadczył w swym życiu. Kai mógł być pewien, że zyskał przyjaciela na całe życie. Figo miotał się naokoło w szaleńczych podskokach, szczęśliwy, że ktoś uratował go z lodowej klatki. Jordan zajął się uwolnieniem jamników. Felek i Lucek wydali mu się w pierwszej chwili podobni do zamrożonych kostek filetowych. Bardzo się przestraszył, że ma do czynienia z denatami, ale na szczęście kostki filetowe poruszyły się i na sztywnych łapach wydobyły się z igloozamrażarki. Jordan postanowił, że musi przywrócić nieszczęśników do życia. Udał się z nimi do domu i skierował w stronę sauny. Na Łotwie sauna jest bardzo popularna i nie należy się dziwić, że znajdowała się również w domu Julki. Była to stara sauna, według mamy, pamiętająca jeszcze czasy carskie i rodzice, w przekonaniu, że nie działa, nigdy nie odważyli się jej uruchomić. Jordan nad niczym się nie zastanawiał, tylko przesunął pokrętło w ścianie i już! Delikatnie złożył wyziębionych Felka i Lucka na drewnianym siedzisku i powiedział: - Nie martwcie się biedaki, zaraz będzie wam ciepło -po czym zatrzasnął drzwi i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku udał się do kuchni, gdzie Julka, Sharlene i Danutę krzątały się, przygotowując tosty, frytki, hot dogi i inne tego typu specjały dziecięcej kuchni międzynarodowej. Mama uważnie wsłuchiwała się w słowa prelegentki. Niedostatki angielszczyzny powodowały, że niewiele rozumiała. Postanowiła więc się skupić na dokładnej analizie prezentowa- 69 nych fotografii - być może dzięki nim zorientuje się, na czym polegała akcja charytatywna zorganizowana przez międzynarodowe kolo pań. Pierwsze zdjęcie przedstawiało wiejską babulinkę. Świadczyły o tym chusta z frędzlami na głowie babci, stojąca obok krowa i zagon kapusty w tle. Na drugiej fotografii widać było kobietę siedzącą na zdezelowanym traktorze. Na trzecim zdjęciu również kobieta, chyba też mieszkanka wsi, bo towarzyszyły jej wypełnione czymś po brzegi ocynkowane wiadro i widły. Zagadka była naprawdę trudna - chyba nie chodziło o podarowanie krowy, traktora czy narzędzi gospodarskich w postaci wiadra i wideł? Wszystkie sportretowane kobiety uśmiechały się jednak do obiektywu, więc niewątpliwie zostały w jakiś sposób uszczęśliwione przez International Women Club. Mama pewnie sama nigdy nie domyśliłaby się, co było przyczyną ich radości, gdyby nie to, że na białej planszy pojawiło się logo firmy, dzięki której akcja charytatywna została przeprowadzona. Napis brzmiał: „Smile from Hollywood". - No tak, wszystko jasne! - westchnęła nareszcie oświecona mama. Yolanda, zajmująca miejsce obok, nachyliła się ku mamie i wyszeptała: - Bardzo renomowana firma, większość gwiazd Hollywood ma od nich implanty i protezy zębowe... a ten ich środek wybielający zęby... Re-we-la-cyj-ny! - zachwyciła się i pokazała lśniący bielą uśmiech. - Mąż Audrey - tu wskazała głową na prelegentkę - jest szefem tej firmy na Europę Wschodnią... Mają w Rydze gabinet dentystyczny... Ge--nial-ny! Później dam ci adres... Rozległy się oklaski, co znaczyło, że prelekcja dobiegła końca. W oczach pań widać było wzruszenie i dumę. Dzięki ich połączonym wysiłkom udało się uszczęśliwić trzy wiejskie 70 kobiety, których życie z pewnością stało się teraz łatwiejsze dzięki przepięknie wybielonym uśmiechom. - Moje drogie panie... - Audrey zawiesiła na moment głos. - Chciałam ogłosić, że to nie koniec naszej akcji. W przyszłym miesiącu czas na protezy zębowe! Panie poderwały się od stolików i dały wyraz swej aprobacie, klaszcząc na stojąco. Mama nie dała się ponieść euforii panującej na sali, bo odniosła niepokojące wrażenie, że bierze udział raczej w akcji promocyjnej niż charytatywnej. Nie była przekonana, czy największym marzeniem obywatelek Łotwy jest posiadanie specyfiku do wybielania zębów marki „Smile from Hollywood", choćby był identyczny z tym, jakiego na co dzień używa sama Joan Collins. Zauważyła nietęgą minę matki Danutę, która akurat była Łotyszką i chyba miała podobne wątpliwości. Yolanda podniosła się z krzesła. Zbliżała się ku niej bardzo elegancka kobieta, na pierwszy rzut oka raczej wysoko postawiona w hierarchii Koła Kobiet. Chwilę coś z sobą porozmawiały w języku holenderskim, a potem Yolanda uroczyście powiedziała do mamy: - Pozwól, że przedstawię ci ambasadorową Holandii. Mamę niezwykle ta sytuacja usztywniła, bo nigdy jeszcze nie miała do czynienia z żadną ambasadorową. Jej dotychczasowy kontakt ze światem ambasad ograniczał się jedynie do wystawania w kolejkach po wizy i było to w dawnych czasach, jeszcze za komunizmu w Polsce. - Nice to meet you - ambasadorową musnęła mamę pobieżnym spojrzeniem i rozciągnęła na chwilę usta wcześniej ściągnięte w dzióbek. „Cholera jasna, zmywam się stąd" -pomyślała sobie wtedy mama. - „Co ja tu w ogóle robię? Nie nadaję się na salony" - pomyślała z lekkim żalem. Oto miała być może jedyną w życiu okazję rozsmakować się w życiu 71 wyższych sfer i czuła, że nic z tego nie będzie. I pomyślała jeszcze, że dopóki nie pozna lepiej angielskiego, i nie pokona bariery językowej, dopóty nie dowie się, jakie naprawdę są te kobiety. Pewnie z wieloma z nich mogłaby się zaprzyjaźnić... „Na razie jednak to niemożliwe" - tak rozmyślała, stojąc przed gmachem opery. Wciągnęła mroźne powietrze w płuca i po raz pierwszy tego popołudnia poczuła się świetnie. Przed nią rozpościerał się park, po lewej ręce miała oświetloną wielkomiejskimi neonami ulicę Brivibas. „Przejdę się trochę" - pomyślała. I wtedy odezwał się się brzęczek telefonu. Mama odczytała sms-a od Julki: „oni rzucają się kurami". Była to wiadomość co najmniej tajemnicza i niepokojąca, ale mama stwierdziła, że tym razem nie będzie się niczym przejmować. Z przyjemnością ruszyła w stronę miasta. *** Kury były dwie i były zamrożone. Nie wiadomo, kto wpadł na pomysł posłużenia się nimi do gry w koszykówkę. Julka miała wręcz pewność, że to Jordan, natomiast Danutę posądzała o to Kaia. Być może pomysł był wspólny, bo Julka poprosiła ich obu o wyciągnięcie lodów z zamrażalnika. Pewnie wtedy kurczaki razem z lodami opuściły miejsce spoczynku. Właśnie jedna z kur rąbnęła o ścianę i opadła na podłogę, gdzie czekał już na nią Figo. Dzieciarnia była zachwycona. Pośród radosnych pisków i wrzasków rozpoczęła się gonitwa za psem. Julka, Danutę i Sharlene, chcąc nie chcąc, musiały również wziąć udział w pościgu. Kurczak potrzebował natychmiastowej pomocy. Kai i Jordan, inicjatorzy tej świetnej zabawy, uznali, że dziewczyny przez chwilkę zajmą się dziećmi, więc udali się na odpoczynek, a jak wiadomo najlepiej relaksuje się przy 72 komputerze. Zasiedli przed ekranem i odkryli, że mają przed sobą gadu-gadu Julki. Właśnie ktoś do niej napisał (był to Antek, który pytał, co u niej słychać). Syn ambasadora Holandii, Jordan oraz syn pracownika brytyjskiej ambasady, Kai, postanowili nawiązać dyplomatyczne kontakty z Polską. Napisali więc: „Julka is a beautiful and nice girl, we like her ve-ry very much - Jordan and Kai". Antek ucieszył się, że Julka tak szybko odpowiedziała. Tylko dlaczego po angielsku? Dopiero po chwili dotarło do niego znaczenie słów. - Wiedziałem, że to się tak skończy! - zerwał się sprzed komputera, z wściekłości kopnął kosz na papiery i wybiegł z pokoju. Porwał z półki smycz Pyzy. Suka, merdając ogonem, natychmiast znalazła się w jego pobliżu. Antek trzasnął drzwiami, wychodząc z domu, a potem pędem puścił się w ciemność. Pyza pobiegła za nim. #** - Nigdy więcej nie zgodzę się na pilnowanie tych małych potworów. Jak pani Dumpis sobie z nimi radzi? Przecież oni są nie do upilnowania - Julka przemieszczała się po domu, próbując zaprowadzić jakiś ład i porządek w kosmicznym chaosie, który nieustająco się powiększał, dosłownie z każdą następującą po sobie chwilą. Danutę, aby przybliżyć moment pożegnania z milusińskimi, porządkowała stosy rzuconych na kaloryfery ubrań. Z miną człowieka rozwiązującego naukowy dylemat wpatrywała się w rękawiczki, czapki i szaliki, próbując dopasować je do siebie. Julka zaczęła robić to samo, tyle że z butami. I wtedy właśnie usłyszały skrobanie. Dochodziło od strony nieużywanej sauny. - Ki czort? - szepnęła Julka i chwyciła miotłę do odgarniania śniegu. 73 - Idziemy sprawdzić? - cicho zapytała Danutę. Powolutku podeszły pod drzwi i przyłożyły do nich uszy. Ktoś tam był!!! Pędem pobiegły po chłopaków. - O my goodness! - wykrzyknął Jordan, kiedy usłyszał wieści od dziewczyn, i szybko pobiegł do sauny. - Nie wiedziałam, że on jest taki odważny - zdziwiła się Danutę. Chwilę później do pokoju, zataczając się lekko, wparo-wały (co należy potraktować dosłownie), dwa jamniki. Unoszące się nad nimi kłęby pary świadczyły o długotrwałym przebywaniu w saunie. Julka zobaczyła, że jej psy wyglądają, jakby dostały się w ręce fryzjera nie tylko kiepskiego, ale także wyjątkowo złośliwego. - Mają włosy jak mój pudel, co im się stało? - zapytała Danutę. - Ty się lepiej nie pytaj - odpowiedziała przez zaciśnięte zęby Julka. - To kolejny dowód na to, że on się zawziął na moje psy... - i popatrzyła nienawistnie na Jordana. Wojna polsko-holenderska (pod flagą łotewską) wisiała w powietrzu. Gdybyż jeszcze Julka wiedziała, co dzieje się teraz w sercu Antka, a do czego przyczynił się również Jordan... Wybuchłaby już teraz! ' ROZDZIAŁ 5 Bohater miesiąca •38* Misiek ryczał, bo w przedszkolu dowiedział się, że od poniedziałku ma być bohaterem miesiąca. Siedział na kanapie i zalewał się rzęsistymi łzami: - Ja nie chcę przez cały miesiąc chodzić przebrany w strój supermana i opiekować się dziewczynami... - przyszły bohater zaszlochał. - Julka, coś ty mu naopowiadała? - mama powoli zaczynała się domyślać, że nie kto inny, tylko jej własna córka znacząco wpłynęła na pogorszenie się nastroju Michała. - Możesz mi wyjaśnić, o co tak naprawdę chodzi z tym bohaterem miesiąca? - Mamo, co ja poradzę, że on jest taki naiwny? Zapytał, czym się zajmuje bohater, to mu opowiedziałam... - Bimbusiu, przecież on jest jeszcze mały, a ty wciskasz mu takie banialuki. Jak będziesz dalej tak postępować, to on przy tobie nigdy nie zmądrzeje... - mama spojrzała z prawdziwą troską na syna, który właśnie osuszał twarz z łez, używając w tym celu Figo. 7S - Misiek, nie masz chusteczki? Ja go przed chwilą czesałam! Znowu będzie miał przez ciebie pozlepiane włosy! -krzyknęła Julka, zła, że mama zwróciła jej uwagę. - Czyja się w końcu dowiem, co znaczy, że Misio ma być bohaterem miesiąca?! - dopytywała się mama. Po chwili urażonego milczenia Julka uznała, że wyjawi mamie, w czym rzecz. - Chodzi po prostu o gazetkę ścienną... widziałaś to, mamo, przecież... ona zawsze wisi na parterze. Na tej centralnej ścianie... - dodała dla uściślenia szczegółów. - Aaa, o to chodzi... - mama nareszcie zrozumiała. Rzeczywiście, na szkolnym korytarzu można było zobaczyć zdjęcia przedszkolaków, którym towarzyszyły rysunki i komentarze, a wszystko było ujęte w formę gazetki ściennej. Każde dziecko mogło tam zaprezentować, skąd pochodzi, przedstawić swoją rodzinę, przyjaciół i co tylko jeszcze chciało. Bohaterem mijającego właśnie miesiąca byl Nick, holenderski przyjaciel Misia. Dzięki gazetce wszyscy mogli się dowiedzieć, że Nick urodził się na Malcie, przeprowadził się stamtąd na Łotwę i naprawdę nigdy nie mieszkał w Holandii. I że bardzo kocha mamę, i że ma ulubioną maskotkę o imieniu Ralf. I że jego tata jest specjalistą od modernizacji portów. Na zdjęciach widniał Nick w dwóch wersjach - upalnej, czyli w krótkich spodenkach (były to fotografie z Malty), oraz zimowej, czyli w kurtce puchowej (te zdjęcia zrobiono już na Łotwie). Gazetka była starannie wykonana i widać było, że Yolanda, mama Nicka, bardzo się nad nią napracowała. Mama poczuła ukłucie zazdrości. Uznała, że jej syn musi się równie godnie zaprezentować na centralnej ścianie International School of Latvia! - Czy my mamy tutaj jakiekolwiek zdjęcia z Polski? - zadała pytanie retoryczne, bo znała odpowiedź. Wszystkie al- 76 bumy z fotografiami pozostały w domu numer 18 przy ulicy Jeleni Zakręt w Krakowie, a oni, nie da się ukryć, znajdowali się właśnie na ulicy Krisjana Barona 10 w Jurmali. - Wydaje mi się, że ja mam parę zdjęć -Julka zerwała się z miejsca i pobiegła do swojego pokoju. Wróciła po chwili. - Znalazłam trzy... - naprawdę miała cztery, ale zadecydowała, że zdjęcia Antka nie będzie ujawniać. -Jedno jest z Kościołem Mariackim, drugie z naszym kasztanem, a trzecie to portret Miśka. Mama rzuciła okiem na pierwsze zdjęcie - upamiętniało pobyt rodziny na Rynku. Julka chciała sfotografować rodziców na tle Bazyliki Mariackiej. Prawie jej się to udało. Aby cała wieża zmieściła się w kadrze, przekrzywiła nieco aparat, dzięki czemu rodzice oraz wieża wyglądali tak, jakby mieli za chwilę runąć na płytę Rynku. Na drugim zdjęciu znajdowali się przyjaciele jej córki, i z tego względu nie wydawało się zbyt przydatne. Trzecia fotografia przedstawiała Misia w wieku niemowlęcym i było to ulubione zdjęcie Julki. Pytanie, czy nadawało się do rozpowszechnienia? Przedstawiało ono bowiem jej dziewięciomiesięcznego brata, który był wówczas posiadaczem olbrzymiej liczby fałdek tłuszczu i sporych rozmiarów łysej głowy. Przypominał małego Buddę. Na domiar Julka uchwyciła go tuż po spożyciu kaszki, zaraz po tym, kiedy właśnie mu się ulało. - To nie jestem ja! - wrzasnął z oburzeniem Misio. - To jest jakiś okropny gruby dzidziuś! - Ależ Misiu, to przecież ty, popatrz, jaki byłeś kiedyś rozkoszny... -Julka nie mogła odmówić sobie przyjemności podrażnienia się z bratem. Mama pomyślała, że to akurat zdjęcie nie przysporzy chwały synowi i absolutnie nie powinno zawisnąć na ścianie amerykańskiej szkoły. Stwierdziła, że jedyne, co można w tej 77 chwili zrobić, to udać się na jurmalską plażę i zrobić piękne zdjęcia, które umieści się potem na gazetce ściennej. - Słuchajcie, jest zachód słońca, trzeba go wykorzystać, zbieramy się - zarządziła. Po chwili ze śnieżnego tunelu wiodącego od drzwi domu do furtki wyłoniła się Julka prowadząca Figo, potem mama z Miśkiem, a na końcu jamniki. Minęli dom Yolandy. W przestronnej, pomalowanej na niebiesko kuchni paliło się światło. Yolanda rozmawiała przez telefon. Zauważyła, że przechodzą, i pomachała dłonią w przyjaznym geście. Potem udało im się bez uszczerbku na zdrowiu minąć dom z dwoma próbującymi staranować płot pittbullami i wyjść na ulicę, która po prostu zachwycałaby drewnianymi zabytkowymi willami, gdyby pomiędzy nimi nie znajdował się porażający szpetotą, wysoki na piętnaście pięter hotel Balują. Pusty i ciemny o tej porze roku. Potem jeszcze jakieś sto pięćdziesiąt metrów drogi przez las i zaczynała się plaża. Przed nimi rozpościerała się śnieżno-lodowa przestrzeń. Im bliżej linii morza, tym więcej lodu, dosłownie aż po horyzont - cała zatoka była w jego okowach. I żadnej żywej duszy. Plaża była puściusieńka. - Super są te zamarznięte fale, wyglądają jak ze szkła... - zachwyciła się Julka. - I jeszcze to czerwone słońce, które w nie wpada... - to ostatnie spostrzeżenie wyrwało ją z rozmarzenia. Słońce zdecydowanie zbyt szybko niknęło za horyzontem, a przecież było niezbędne do tego, aby zrobić zdjęcia. Julka bardzo lubiła fotografować, więc przejęła od mamy aparat i rozpoczęła sesję zdjęciową. Misiek został uchwycony podczas zabawy z psami, jak maszeruje z mamą za rękę, jak rzuca śniegiem i w wielu jeszcze pozycjach - na tle morza i lasu, pod słońce i ze słońcem. 78 - Misiek, stań na tej lodowej krze i przytul się do Figo -Julka komenderowała bratem, planując ujęcia. Ostatnie pstryknięcie aparatu zbiegło się z całkowitym zapadnięciem słońca w lodową krę. A potem nastąpił błyskawiczny zimowy zmierzch, połączony z nadejściem chmur i śnieżną zadymką. I wtedy okazało się, że mama zgubiła klucze do domu. Nerwowo przetrząsała kieszenie kurtki. - Kurczę, wypadły mi chyba, kiedy robiliśmy zdjęcia... Trzeba było spróbować je odnaleźć. Aż pięć razy przemierzyli tam i z powrotem trasę od wejścia na plażę do morza. Bezskutecznie. Julka i mama oświetlały drogę komórkami, licząc na cud, bo tylko na to można było w tej sytuacji liczyć. Oczywiście, żaden cud się nie zdarzył, zaszły natomiast łatwe do przewidzenia inne zdarzenia - Misiek zaczął jęczeć z powodu śniegu wpadającego mu do oczu oraz z powodu nagłego przerażenia, kiedy to Julka podświetliła sobie twarz komórką, udając ducha. - Julka, przestań, nie wystarczy nam kłopotów na jeden raz? - burknęła mama, przygnębiona z powodu zgubionych kluczy. - Ja tylko chciałam go przygotować do roli bohatera miesiąca. .. musi się nauczyć być odważny... Niestety, w tym momencie do jęków Misia dołączyły jeszcze odgłosy psiego popiskiwania - to Felek i Lucek dali znać, że przestaje im się podobać pobyt na plaży. - O, moja babciu, jak oni wyglądają... - Julka nie mogła uwierzyć własnym oczom. Do sierści jamników przykleiło się mnóstwo mokrego śniegu, który stopniowo się zbrylał - początkowo w małe kuleczki, które z upływem czasu powiększyły się do rozmiaru mniej więcej piłek do ping-ponga. Biedacy ledwo zipieli pod cięża- 79 rem śniegowych kulek. Taki sam los spotka! Figo, z tym że golden miał podobne kule wyłącznie u nóg. - Zadzwonię do taty, może już wylądował - powiedziała z nadzieją w głosie mama. Tata był tego dnia w Tallinie, gdzie miał się spotkać z estońskimi dystrybutorami psiej karmy. Telefon milczał jednak jak zaklęty, co znaczyło, że jego właściciel znajduje się jeszcze w przestworzach. Tata był już całkiem niedaleko - samolot od czterdziestu minut kołował nad Rygą, czekając na zgodę na lądowanie. Niestety, z powodu nagłych obfitych opadów śniegu skierowano go w końcu na inne lotnisko. Tak więc w czasie, kiedy Julka, mama, Misiek i psy ewakuowali się z plaży, tata wraz z kluczami do domu oddalał się z prędkością około sześciuset kilometrów na godzinę na pobliską Litwę. Wilno zgodziło się przyjąć łotewski samolot. - Chyba pójdziemy na herbatkę do Yolandy, myślę, że tata niedługo wyląduje... - westchnęła nieświadoma niczego mama. Pokrzepieni wizją ciepłego napoju, a Michał dodatkowo perspektywą zabawy z Nickiem, raźno ruszyli przez las. I tam, niestety, przydarzyła się historia jakby wzięta żywcem z baśni o Czerwonym Kapturku, co było dowodem, że nieszczęścia uwielbiają się pojawiać parami albo nawet liczniej. Bo oto nagle zza śnieżnej zaspy wyskoczyło jakieś wielkie, czarne zwierzę, które, jeśliby uważniej mu się przyjrzeć, nie było wilkiem, lecz mieszanką co najmniej kilku bojowych psich ras, rodem z Kaukazu. Czarne bydlę, charcząc przeraźliwie, rzuciło się na Bogu ducha winnego Figo. Golden, który do tej pory nigdy na nikogo nie warknął (zdarzało mu się jedynie powarkiwać z zadowolenia podczas żucia papieru), osłupiał. Julka pociągnęła za smycz, próbując nakłonić go do ucieczki, 80 lecz było już na to za późno. Figo szamotał się bezradnie, próbując uniknąć ataku rozwścieczonego brytana. Jamniki, bardziej z powodu przerażenia niż chęci niesienia pomocy, szczekały histerycznie i próbowały się zerwać ze smyczy, którą miała w ręku mama. Misio stał i płakał. - Biedny Figuś, biedny Figuś - powtarzał bezwiednie. Mama błyskawicznie przywiązała jamniki do drzewa. Biegnąc w stronę Julki i Figo, obróciła się jeszcze do Misia i zawołała: - Musisz być teraz bardzo dzielny! Nie płacz, stań przy Lucku i Felku i pilnuj swoich piesków, okay? - Okay - wyszeptał Misiek. Mama ruszyła na pomoc. Uświadomiła sobie, że nie tylko Figo jest w niebezpieczeństwie, ale i Julka. - Puść smycz, proszę cię, wypuść smycz z ręki!!! - krzyknęła na cały głos. Julka nie posłuchała mamy. Walczyła o życie ukochanego Figo i ani myślała o tym, aby pozostawić go na pastwę psiego bandyty. Była jednak zbyt drobna i słaba, aby zapanować nad dwoma wielkimi psami. Próbowała odegnać rozwścieczonego, czarnego bydlaka, który cały czas próbował wbić kły w szyję bezradnego goldena. - Nieee!!! - chwyciła psa za kark, usiłując odciągnąć jego pysk od głowy Figo. Pies jej się oczywiście wyrwał i kąsając zębami w powietrzu, zamierzył się ponownie na goldena. Figo uskoczył w bok, ale wtedy rozjuszone zwierzę zatopiło zęby w dłoni Julki - poczuła przejmujący ból, a potem zobaczyła, jak z jej ręki tryska krew. - O, mamusiu! - ten widok był po prostu nie do zniesienia. Pomyślała, że zaraz zemdleje. Zwłaszcza kiedy ujrzała czerwone ślady na śniegu. «i - Julka, bierz Figo i w nogi!!! - mama przybyła z odsieczą, z naprędce pochwyconym drągiem w dłoni. Wywijała nim na oślep, wykrzykując przy tym najgorsze ze znanych jej słów. Julka nigdy jeszcze nie widziała matki w takiej furii. Nie namyślając się długo, pociągnęła rozdygotanego Figo i ruszyła w kierunku hotelu Balują. Mamie udało się jakoś przegonić napastnika. Biegła teraz w stronę córki. - Bimbusiu, co z tobą? Gdy emocje z niej opadły, Julka strasznie się rozpłakała. Nigdy nie była jeszcze tak roztrzęsiona. I ta ręka - bardzo krwawiła. .. Mama wydobyła z kieszeni chusteczkę. Próbowała zatamować krew i równocześnie opatulić bolące miejsca. Misio przyglądał się temu wszystkiemu. Był tak przestraszony, że nawet nie płakał. I w tym właśnie momencie zza drzewa wychynął jakiś osobnik i bełkotliwym głosem zapytał po rosyjsku: - Izwinitie, ja potieriał sobaku. Takaja cziornaja... oczeń wielikaja sobaka... - próbował pokazać rękami, jak wielki jest pies, którego właśnie poszukuje. Mocno nim zachybota-ło, więc pochwycił się gałęzi, aby nie upaść. - Człowieku, to był twój pies?! - mama potrząsała coraz bardziej słaniającym się na nogach mężczyzną. Julka poczuła ostrą woń alkoholu. - Mamo, on jest kompletnie pijany... - Ty skurczybyku jeden! - mamę opanowała najprawdziwsza furia. - Zobaczysz, dopadnę cię jeszcze, zapłacisz za to, że puszczasz psa szaleńca samopas... pozwalasz, żeby biegał po lesie i mordował niewinnych ludzi?! Jej słowa odbiły się głuchym echem po ciemnym lesie. Do zaprawionego samogonem mężczyzny z pewnością nie dotarły. Posłał mamie i Julce mętny uśmiech i zebrawszy wszystkie siły, ruszył chwiejnie w kierunku morza. - Dimka, Dimka - słabym głosem przywoływał swego psa. 82 - Chodźmy, bo nie daj Bóg Dimka się tu znowu pojawi... - mama wzięła osłabioną Julkę pod ramię i wszyscy powlekli się w kierunku domu. - O mój Boże! - zakrzyknęła Yolanda, kiedy otworzyła drzwi. Na progu ujrzała sąsiadkę i jej dzieci oraz psy. Byli w opłakanym stanie. - Yolanda, bardzo przepraszamy, ale potrzebujemy pomocy... - wyszeptała mama i uważnie spojrzała w jej twarz. Czyżby płakała? Czy na jej policzkach nie ma czasem śladu łez? - Może nie w porę? - zapytała niepewnie. - Ależ skąd, ja się bardzo cieszę, że przyszliście... to znaczy, nie cieszę się. Martwię się, że tak wyglądacie. Tylko -otarła nagle załzawione oczy - tylko dobrze, że jesteście... ja już nie mogę... ciągle jestem sama... wiecznie sama - zdaje się, że ten dzień był pechowy nie tylko dla ich rodziny,.. Pojawił się Nick, zaciekawiony zbiegowiskiem przy drzwiach. Kiedy zobaczył Michała, bardzo się ucieszył. Misio też był szczęśliwy. Mocno przeżył wydarzenia w lesie i potrzebował przyjaznej duszy. Uśmiechnął się do kolegi i przywitał z nim serdecznie: - Hello, Nick, ty skurczybyku jeden... - z dużą przyjemnością wypowiedział nowopoznane brzydkie wyrażenie, po czym obaj pobiegli do pełnego zabawek pokoju. Yolanda już dzwoniła do lekarza. Ten powiedział, że konieczny jest chirurg. - Zostawcie mi Misia i psy, ja się wszystkim zajmę. Julka musi jechać do szpitala... Pożyczę wam samochód. *** Doktor Czaupowa spoglądała znad okularów na dłoń Julki. Z zadowoleniem kontemplowała trzy szwy, które przed chwi- 83 lą założyła. Potem westchnęła. Nie bardzo było wiadomo, czy z ulgą czy z lekkim niesmakiem, w kontekście tego, co powiedziała (w języku angielskim, z mocnym łotewskim akcentem): - Dobrze, dziecko, że nie pogruchotał ci kości ani nie przegryzł tętnicy (mama zmartwiała, słysząc te słowa). Z drugiej strony, będziesz miała pamiątkę po tym Dimce na całe życie... blizny zostaną. Julka miała dość nietęgą minę. Ale to nie była ostatnia zła wiadomość: - Moja droga, zostaniesz na tę noc w szpitalu. - Jak to... dlaczego? -Julka szukała ratunku u mamy, ale ujrzała na jej twarzy takie samo zdumienie. - Musimy cię poobserwować. Nie wiemy, czy ten Dim-ka był szczepiony przeciw wściekliźnie. Na wszelki wypadek ciebie zaszczepimy, a pani - tu spojrzała na mamę - a pani musi jutro znaleźć nam tego psa, jego właściciela i dowiedzieć się, jak sprawy stoją. Na razie dziewczynka zostaje u nas. Ponury, okropny szpital niczym nie różnił się od polskich. Nawet zapach był ten sam. Pielęgniarka o bardzo zmęczonej twarzy prowadziła Julkę przez długi burozielony korytarz. - To tutaj - wskazała na izolatkę. - Mamo, poproś, żeby nie gasili mi światła na noc, ja się boję ciemności... zwłaszcza w takim miejscu - wyszeptała przez łzy Julka. - Dobrze, córcia. Nie martw się. Jesteś dzielna, wytrzymasz... - przytuliła Julkę, a potem odwróciła szybko twarz, aby nie zobaczyła, że płacze. *** Stojąc przed zamkniętym jak zwykle szlabanem na przejeździe kolejowym w Jurmali, mama zorientowała się, że nie ma 84 pojęcia, co się dzieje z jej mężem. Popatrzyła na zegarek - co najmniej od dwóch godzin powinien być w domu, a tu ani go nie było, ani nie dawał znaku życia. Szybko wyciągnęła komórkę -jedno połączenie nieodebrane... tak, to on. Próbował się dodzwonić! - Znaczy, że żyje - mama odetchnęła z ulgą i wybrała jego numer. - Kochanie, gdzie jesteś? - spytała, usłyszawszy głos męża. - Właśnie wyjeżdżam z Wilna. Wypożyczyłem samochód i za jakieś trzy godziny powinienem być w Rydze. - Przecież miałeś być w Tallinie? Tata zaczął jej wyjaśniać zawiłości dotyczące podróży do Estonii i dlaczego wylądował w Wilnie, nie w Rydze. Nagle zorientował się, że coś jest nie tak. Mama milczała. - Wszystko u was w porządku? - zapytał niepewnie. I wtedy mama opowiedziała mu o tym, co wydarzyło się po popołudniu. Tata słuchał i włos mu się jeżył na głowie. - Kochanie, jedź teraz do Yolandy. I niczym się już nie martw. Ja jutro znajdę tego psa. Wszystko będzie dobrze. Zadzwonię jeszcze do Julki, spróbuję ją jakoś pocieszyć... - na tym zakończyli rozmowę, a potem tata docisnął pedał gazu i gnany niepokojem pędził niczym rajdowiec pustą o tej porze szosą do Rygi. Przed domem Yolandy mama dostała sms-a od Julki: „chyba zaraz dostanę wścieklizny nienawidzę szpitali". Odpisała: „bimbusiu nikt nie lubi jeżeli nie możesz zasnąć to może napisz sms-a do kasi albo antka?". To był, zdaje się, dobry pomysł. Pozwolił nieszczęsnej, uwięzionej w izolatce Julce oderwać się od szpitalnej rzeczywistości. Palcami jednej ręki, bo druga nie nadawała się do użytku, wystukiwała słowa wiadomości: „pogryzł mnie pies i jestem w szpitalu :(". 8S Kaśka i Antek odpowiedzieli niemal jednocześnie. A potem bardzo się starali wesprzeć Julkę na duchu i poprawić jej humor. Zwłaszcza Antek - byl taki miły i współczujący... Julka oczywiście nigdy nie chciałaby przeżyć po raz drugi spotkania z Dimką, ale kiedy odczytywała te wszystkie cudowne słowa od Antka, pomyślała sobie, że może nigdy by one nie padły, gdyby los nie postawił na jej drodze wielkiego rozjuszonego psa. *#* W poniedziałek rano w całej szkole huczało jak w ulu. Sensacyjne wieści mają to do siebie, że rozchodzą się bardzo szybko. Ich bohaterką była Julka i jej golden retriever. Wszyscy przekazywali sobie wiadomość o starciu z groźnym Dimką, postrachem okolicy. O pobycie w szpitalu. I o zakończonych sukcesem poszukiwaniach właściciela Dimki, który musiał oddać psa. I że Dimka, po tym jak go okiełznają i wytresują policjanci, będzie ścigał przestępców. Julka weszła do szkoły, zupełnie nie przeczuwając tego, że zaraz wpadnie w rozwarte ramiona Sally Hadden, dyrektorki, która wycałuje ją jak z dubeltówki i pogratuluje męstwa. A potem ze wszystkich stron dochodziły ją ciepłe słowa. - Julka, jak się czujesz? - Wszystko OK? - A co z twoim psem? - A co z tym Dimką? - Te zastrzyki na wściekliznę... Bardzo bolały? Była zaskoczona. Naprawdę się nie spodziewała... Obok siostry dreptał Misio z wielkim rulonem pod pachą. - Julka, obiecałaś, że zawiesisz mojego bohatera miesiąca - przypomniał jej. 86 - Pewnie Misiu, dawaj mi prędko twoją gazetkę, już wieszam... Zdjęcia wyszły pięknie. Lodowa plaża okazała się bardzo fotogeniczna. Tchnęła dostojeństwem i spokojem, a Misiek i Julka w refleksach zachodzącego słońca wyglądali świetnie. Naprawdę, trudno było uwierzyć, patrząc na te nastrojowe fotografie, że tuż po ich zrobieniu zaszły mrożące krew w żyłach wypadki. O tym opowiadały rysunki Misia. Wypełnił nimi wszystkie wolne miejsca swojej gazetki. Stanowiły swoisty komentarz do tego, co się potem wydarzyło. *** Rysunki przedstawiały osobę płci żeńskiej, która walczy zajadle z czarnym psem o ogromnych zębiskach. Na ostatniej ilustracji wielka bestia leży powalona na ziemi, bezsilnie wywalając jęzor z pyska. Aż żal było patrzeć na pokonane zwierzę. - Misiu, to ja? - zapytała Julka, przyglądając się monstrualnej kobiecej sylwetce. - Yhm - potwierdził brat. - Podoba ci się? - Yhm - potwierdziła. -Jestem bardzo ładna... i taka subtelna... W ten właśnie sposób Misio uhonorował siostrę. Uznał, że to ona powinna zostać bohaterem miesiąca. ROZDZIAŁ ? Enrique; Julio i psy łŹe W iosna na Łotwę zagląda bardzo niepewnie, ale w końcu nadchodzi. Gdzieś w kwietniu zaczęły topnieć śniegi, potem dość długo było szaro i buro, aż w końcu Misiek przyniósł z ogrodu bladego krokusa. - Idę go zanalizić pod miskotropem - powiedział i ruszył do swojego pokoju. - Ciekawe, co on znajdzie na tym krokusie? Pewnie znowu zobaczy jakieś robaki i będzie taka sama afera jak z mydłem. .. - powiedziała Julka, przypatrując się bratu, który podążał z kwiatkiem w kierunku mikroskopu. Jeżeli chodzi o wspomniane przez Julkę mydło, to było ono kolejnym obiektem doświadczeń naukowych, które odbyły się w przedszkolu. Najpierw dzieci umyły nim ręce, a następnie przykryły mydło kloszem i zostawiły na parę dni. Potem cząsteczki tegoż mydła znalazły się pod mikroskopem i oczom dzieci ukazały się tabuny ruchliwych bakterii, które hasały tam sobie wesoło. Skutki eksperymentu były dwa -po pierwsze Michał postanowił, że nigdy więcej nie będzie 88 się mył, po drugie zażądał mikroskopu. Rodzice zachowali się jak biblijny Salomon - kupili w sklepie z zabawkami coś, co udawało mikroskop (choć na pewno nim nie było), a w zamian Michał obiecał, że znowu zacznie się myć. - Ten mikroskop to faktycznie przekleństwo... - tata pokiwał głową znad gazety „Diena". Ponieważ był uzależniony od prasy, nie przeszkadzało mu, że nie zna łotewskiego. Co dziwniejsze, przeglądając obcojęzyczne gazety, zawsze się z nich czegoś ciekawego dowiadywał. - Marta! - zawołał do żony. - Iglesias niedługo przyjeżdża na Łotwę, będzie miał koncert. Z tego, co zrozumiałem, to chyba w Jurmali. W hali tenisowej? - trochę go zdziwiła ostatnia informacja. -1 dla ciebie, Julka, też jest dobra wiadomość. Za dwa tygodnie międzynarodowa wystawa psów. - Gdzie? - zapytała Julka. - Też w Jurmali, o kurczę, znowu w hali tenisowej! Wygląda na to, że nie pogram sobie w tym miesiącu w tenisa. Należy dodać, że hala tenisowa w Jurmali nie była zwykłą halą z dwoma kortami. To był prawdziwy kolos. W potężnym blaszanym hangarze mieściło się pięć kortów, całe zaplecze techniczne, oraz - o, dziwo - najprawdziwsza scena. Dlatego wykorzystywano to miejsce do urządzania różnorakich imprez. Tata wyciągnął komórkę i wybrał numer kolegi z pracy, a przy tym tenisowego partnera. - Dzwonisz do Cypriana Łopaty? - Julkę nieodmiennie śmieszyło nazwisko współpracownika taty. - Znów będziecie godzinę analizować rozstawienie graczy podczas turnieju? Tym razem jednak nie chodziło o tenisa. Tata uznał, że wystawa psów to doskonała okazja, aby zareklamować psią karmę. Czasu na przygotowanie kampanii reklamowej nie było wiele. Trzeba szybko omówić strategię działania. gg *** - Mam nadzieję, że dojedzie, miał podobno jakieś problemy z kręgosłupem... - powiedziała Yolanda do mamy. - Danutę, słyszałaś? Enriąue jest kontuzjowany, coś z kręgosłupem, nie wiadomo, czy będzie... -Julka nachyliła się do koleżanki, aby przekazać jej niepokojącą wiadomość. Całe towarzystwo stało w olbrzymiej kolejce do wejścia na halę tenisową, gdzie niebawem miał się rozpocząć koncert. Byli tam mama, tata, Julka, Misiek, Yolanda z Nickiem oraz Danutę. Danutę znalazła się tam trochę przypadkowo, z tego powodu, że Fred, mąż Yolandy, nie mógł przyjść i Yolanda nie wiedziała, co począć z wolnym biletem. Poszła z tym problemem do sąsiadki. - Miałam nadzieję, że Fred znajdzie trochę czasu i wybierzemy się razem na koncert... Jednak port i jego modernizacja znowu okazały się ważniejsze - starała się żartować, ale mama widziała, że powstrzymuje łzy. - Yolanda, my też wybieramy się na Iglesiasa, możemy pójść razem, a o bilet się nie martw. Julka na pewno znajdzie kogoś, kto z chęcią z niego skorzysta... Tym kimś okazała się właśnie Danutę. Danutę przyglądała się towarzystwu stojącemu w kolejce do wejścia. - Wiesz, coś mi tu nie pasuje - powiedziała do Julki. -Przyjrzyj się tym wszystkim ludziom, oni nie wyglądają, jakby wybierali się na koncert Enriąue. Po pierwsze jacyś tacy za starzy, po drugie ubrani jak do opery... Julka rozejrzała się wokół - rzeczywiście same szykowne kreacje, wiele kobiet miało długie do ziemi suknie, a z ich dekoltów skapywały wręcz brylanty (czy sztuczne, czy prawdziwe, tego nie było wiadomo). Panowie, z brylantyną we wło- 90 sach, lśniący od złota na szyjach i nadgarstkach, kojarzyli się z przepychem kasyna albo elegancją rodem z sycylijskiego Palermo. - Ale wy macie tutaj na Łotwie bogatych ludzi - powiedziała niemal z przestrachem Julka. Danutę jeszcze raz powiodła fachowym wzrokiem po zgromadzonych. Dla pewności posłuchała, w jakim języku porozumiewają się ci ludzie, i wiedziała już wszystko. - To są nowi Ruscy. Tylko oni się tak ubierają. Zbili majątki, na czym się tylko dało, i teraz szpanują... Chwilę później wszyscy znaleźli się w środku. Mama i Yolanda, w pełnym napięcia oczekiwaniu, wpatrywały się w pustą jeszcze scenę. Natomiast tata z zadowoleniem wodził wzrokiem po ścianach hangaru. Agencja reklamowa, którą wynajęła jego firma, spisała się na medal. Wszystko było przygotowane i dopięte na ostatni guzik przed wystawą psów, mającą się odbyć nazajutrz. - Julka, Danutę, patrzcie - powiedział z dumą i wskazał na ściany. Aż oniemiały... Z każdej dosłownie strony rzucały się w oczy wielkie plansze reklamowe z logo firmy. Ale nie to było najważniejsze i nie to wywołało ich zachwyt. Pod napisami znajdowały się fotosy, a na nich uśmiechnięte od ucha do ucha ONE same w otoczeniu gromady psów. Pośród nich był Figo, lekko przerażeni Felek i Lucek oraz wiecznie zdziwiony pudel Danutę. Fachowcy z agencji uznali, że nic nie działa lepiej na potencjalnych klientów jak widok roześmianych dzieci i szczęśliwych psów. Ponieważ nie było już czasu na organizowanie castingu do reklamy, więc tata poszukał szczęśliwych dzieci oraz roześmianych psów w swoim najbliższym otoczeniu. Stąd Julka i Danutę niespodziewanie znalazły się na plakatach reklamujących psią karmę. Dziewczynki zaczę- 'u ły piszczeć z uciechy kiedy zobaczyły swoje podobizny. Zostało to opacznie zrozumiane przez przybyłą na koncert publiczność, która podniosła się z miejsc i burzą oklasków zaczęła wywoływać artystę. Fakt ten chyba rzeczywiście zdopingował go do wyjścia na scenę. Ku zadowoleniu męskiej części widowni najpierw pojawił się chórek niebywałych piękności, a potem wkroczył ON sam. Mama i Yolanda z zachwytem wpatrywały się w jego latynoskie oblicze. Natomiast Julka i Danutę były w szoku. - Co to za pofarbowany starzec?! To jest jakieś oszustwo! Miał być Enriąue! - Julka była wprost oburzona. - Mówiłam, że coś tu nie gra - smętnie westchnęła Danutę. Oczekiwały przybycia Iglasiasa juniora, tymczasem zobaczyły jego tatusia. Były bardzo rozczarowane. Yolanda i mama przeciwnie. Mama poczuła wyraźną ulgę, kiedy ujrzała Julia. Cale szczęście, że powiadomiła o tym Yolandę, a nie Julkę: - Przez moment bałam się, że na scenę wyjdzie ten jego lalusiowaty synek, Enriąue... Julio rozpoczął koncert. Przysiadł na krzesełku przy mikrofonie i tak już pozostał do końca występu (co utwierdziło Yolandę w przekonaniu, że jego kręgosłup nie jest w najlepszej kondycji). Chórek piękności nieustająco falował, a Julio śpiewał. Z wprawą nieco przywiędłego, ale jednak światowej sławy playboya czarował kobiety. Jego głos odbijał się echem od blaszanych ścian hali tenisowej. - Corason, corasoon - niosły się romantyczne zaśpiewy. - Ileż można tak smęcić o tych corasonach i amorach? -zajęczała Julka. Nie była entuzjastką tego typu muzyki. Danutę, również zniechęcona, rozglądała się wokół, aby rozproszyć nudę. 02 - Popatrz na nich - pociągnęła Julkę za rękaw i wskazała na Misia i Nicka. Dwaj przyjaciele, wsparci wzajemnie o siebie, smacznie sobie spali. - No właśnie. Ten Julio nadaje się tylko do usypiania dzieci. Mojej mamie nigdy nie udało się Miśka tak szybko uśpić - powiedziała z przekąsem. Tymczasem mama i Yolanda, kompletnie zapomniawszy o swoich synkach i całym bożym świecie, rozmarzonym wzrokiem wpatrywały się w Julia. Zwłaszcza Yolanda była zachwycona: - Uwielbiam, kiedy on śpiewa... jest taki... energetyczny. Występ zakończył się. Julio przymknął powieki i wsłuchiwał się w oklaski wdzięcznej publiczności. Julka energicznie zerwała się z miejsca: - Lecę po autograf- powiedziała. - No coś ty? Przecież przez cały czas marudziłaś, że on ci się nie podoba - zdziwiła się Danutę. - Nieważne, jest sławny... a ja zbieram autografy sławnych ludzi - i już jej nie było. Kiedy wszyscy zaczęli się już denerwować, że ulotniła się jak kamfora, Julka pojawiła się z powrotem. - I co, masz jego autograf? - zapytała Danutę. Zwiesiła nos na kwintę: - Mowy nie było o żadnym autografie. Miał taką obstawę, że w ogóle nie dało się do niego przepchać. Ledwie go widziałam. Wyszedł z hali i od razu rzucił się do limuzyny. Wygląda! na strasznie wściekłego. - Niemożliwe? - zapytał zaciekawiony tata. - Sprawiał wrażenie uszczęśliwionego, kiedy te wszystkie kobiety piszczały na jego widok - uśmiechnął się przy tym nieco złośliwie, spoglądając na żonę. 93 Widział przecież, jak mama i Yolanda dały się ponieść gorączkowym owacjom i również coś tam z entuzjazmem wykrzykiwały w kierunku sceny. - Kochanie, czy to nie było przypadkiem: „Julio we love you"? - Ty zawsze musisz żartować... - mama aż zarumieniła się na wspomnienie incydentu, który faktycznie się zdarzył. - Tato... - Julka powróciła do przerwanego wątku. - Czy ty wiesz, jak wygląda wściekły Hiszpan? - No, wiem... gestykuluje w taki specyficzny sposób - tu tata zaprezentował, jak mniej więcej to wygląda. - No właśnie, Julio tak gestykulował, idąc do samochodu. I strasznie krzyczał. Ze to skandal. Z tego, co zrozumiałam... to wściekał się, że on nigdy jeszcze nie występował w miejscu, które byłoby oblepione reklamą psiej karmy. I że go to obraża... i takie tam -Julka spojrzała niepewnie na tatę, któremu jakby zrzedła mina. - O, kurczę, chyba będą kłopoty - powiedział i wsiadł do samochodu. *** Następnego dnia o poranku hala tenisowa zmieniła się nie do poznania. Po Juliu pozostały jedynie wspomnienia. Centralna część hangaru została wyłożona zieloną wykładziną i otoczona barierkami. Za chwilę mieli tu wybiec najpiękniejsi przedstawiciele psich ras i prezentować się w różnych kategoriach. W powietrzu można już było wyczuć tę szczególną atmosferę, która towarzyszy wszelkiego rodzaju konkursom i zawodom. Zdenerwowani właściciele czesali, tapirowali i muskali futra swych milusińskich. Psy znosiły ich nerwowość różnie -jedne reagowały histerycznie, inne, zapewne stare wy- 94 stawowe wygi, zaprawione w bojach, ze stoickim spokojem oczekiwały na opuszczenie boksów i wkroczenie na konkursową arenę. Julce bardzo się tutaj podobało. Już raz obeszła halę i teraz ponownie pochylała się nad małym pieskiem chichuaua, który przerażony całym tym zgiełkiem trząsł się jak liść osiki. Tam odnalazł ją tata. - Córcia, pakuj się do puszki, najpierw praca, potem przyjemności... Julka wydobyła z siebie głębokie westchnienie i bardzo wolnym krokiem ruszyła do firmowego stoiska z psią karmą. Zawarła z tatą układ - ona popracuje na wystawie psów, występując w roli puszki psiej karmy, a tata w zamian obiecał jej, że zarobi sobie najprawdziwsze pieniądze, które będzie mogła odłożyć na wymarzone narty. Chętnie się zgodziła, zwłaszcza kiedy wyobraziła sobie, jak szusuje w dół na no-wiusieńkich deskach. Teraz jednak, patrząc na imitacje puszek psiego pokarmu, jakoś traciła zapał. - Ale obciach - aż ciarki po niej przeszły na myśl, że zaraz będzie musiała to na siebie nałożyć i, ku uciesze gawiedzi, reklamować konserwy dla psów. - Już jestem - obok pojawiła się Danutę, która również zgodziła się wziąć udział w akcji reklamowej, chociaż w tym momencie, przyglądając się aluminiowym pojemnikom wielkości lodówek, bardzo tego żałowała. - No cóż, chyba musimy nałożyć na siebie te kreacje -powiedziała Julka i zaczęła się gramolić do wielkiej tuby. - Super wyglądasz - zaśmiała się Danutę, przyglądając się koleżance. Od góry widać było tylko jej głowę, a od dołu adidasy. Reszta zniknęła we wnętrzu puszki. Julka szybko założyła czapkę z daszkiem, przy czym daszek nasunęła mocno na oczy, aby nikt jej nie rozpoznał. ?.? - Teraz twoja kolej - zadudniła z głębi tuby. Po chwili dwie olbrzymie puszki psiej karmy spacerowym krokiem ruszyły do pracy. *** - Koszmar! Być na wystawie psów i nie móc żadnego pogłaskać... - zajęczała Danutę, tęsknie spoglądając na czarnego nowofundlanda. - Szkoda, że mój tata nie pracuje w bateriach duracell albo w paście do zębów - stęknęla Julka, uginając się pod ciężarem wielkiej puchy. - Mogłybyśmy wtedy chodzić w przebraniu różowego królika albo szczoteczki do zębów. Na pewno byłoby to mniej męczące... Na domiar złego zostały rozpoznane. Julka usłyszała metaliczny odgłos. Jakby ktoś walił prętem w metalową puszkę. Dopiero po chwili zorientowała się, że to do niej ktoś się dobija. Był to Jordan. - A cóż my tutaj mamy w środku? Mięsko z kurczaczka w jarzynkach, mniam, mniam... - usłyszała jego rozradowany glos. Spod czapki z daszkiem posiała mu jedno z najgroźniejszych spojrzeń misia Paddingtona. Zdaje się, że nie czytał książki o Paddingtonie, bo nie poskutkowało. Musiała się więc posłużyć swoim własnym - najbardziej nienawistnym i zabójczym, co odniosło skutek, bo Jordan spoważniał. - Zarabiam pieniądze na narty - powiedziała tonem uciemiężonej przez los hrabiny. - Uważam, że taka puszka to świetny kamuflaż do śledzenia przestępców - Julka usłyszała glos z tylu i domyśliła się, że musi należeć do Kaia. Nikomu innemu nie wpadłby taki pomysł do głowy. 96 Julka i Danutę błyskawicznie wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Pal licho forsę! Byleby się pozbyć tego niewdzięcznego balastu! - A może chciałbyś spróbować, czy to działa? - Danutę uśmiechnęła się słodko do Kaia. Ten połknął przynętę. Jordan nie chciał być gorszy i również zgłosił chęć zostania puszką psiej karmy. Zanim jednak wskoczył do środka, wydobył z kieszeni karteczkę i pokazał Julce. - Wiesz, co to jest? - zapytał i popatrzył jej w oczy. Błękit i zieleń, które tam zobaczył, spowodowały, że na jego policzkach pojawiła się intensywna czerwień. Jordan okazał się następną, po Antku, ofiarą jej spojrzenia. Julka oczywiście w ogóle nie zdawała sobie z tego sprawy. - Nieee... - Udało mi się tutaj zdobyć adres hodowcy jamników szorstkowłosych. Tata obiecał, że mi kupi takiego, jak będę miał dobre świadectwo... bo wiesz... bardzo mi się te twoje jamniki podobają... też chciałbym mieć takiego... zakochałem się od razu, jeszcze na lotnisku - powiedział... i szybko ukrył się w puszce. Julka stała w oszołomieniu. Po pierwsze, nagle dowiedziała się, że Jordan nigdy nie chciał być złośliwy w stosunku do Felka i Lucka, o co go zawsze podejrzewała. Przeciwnie, okazało się, że on bardzo lubi jej jamniki. Do tego stopnia, że chce mieć podobnego. A po drugie, w kim on się właściwie zakochał? Z rozmyślań wyrwał ją głos Danutę: - To co, lecimy oglądać psy? - No pewnie! - krzyknęła Julka. - Wiesz, poczekaj jeszcze chwilkę - Danutę w skupieniu zaczęła przeszukiwać kieszenie. W końcu wydobyła biały kar- 97 tonik, który okazał się wizytówką, i wręczyła go Julce. - To jest prezent od mojego taty dla ciebie. Na wizytówce było nazwisko G. Ulmanis i napis: „Presi-dent of I>atvia". Pod spodem widniał zamaszysty podpis. - Kiedy opowiedziałam tacie, że zbierasz autografy sławnych ludzi, powiedział, żeby ci to dać. To jest autentyczny podpis naszego pierwszego po odzyskaniu niepodległości prezydenta - wyjaśniła Danutę. - Dzięki!!! -Julka rzuciła się jej na szyję. - Podziękuj tacie. Będę miała super pamiątkę z Łotwy! Po czym dziewczynki pobiegły zobaczyć, który z psów został championem. *** Tymczasem Figo, Felek i Lucek wałęsali się po ogrodzie. Felek, jak to miał w zwyczaju, rujnował ogród, ryjąc w nim dołki, Lucuś leżał na schodach i drzemał, grzejąc się w promieniach słońca, a Figo czatował pod sosną, czekając, aż kotu znudzi się siedzenie na drzewie i zejdzie - będzie można wówczas za nim pogonić. Nikt im się nie przyglądał ani nie podziwiał. Na szczęście absolutnie się tym nie przejmowali. ROZDZIAŁ 7 Wieczorek łotewski z grzybkami i węgorzem J ulka była prawdziwą szczęściarą. Okazało się, że wakacje na Łotwie rozpoczynają się dwa tygodnie wcześniej niż w Polsce. Koniec roku szkolnego wypadał tutaj gdzieś w okolicach piątego czerwca. W związku z tym było dużo ważnych spraw do omówienia. Julka siedziała na gadu-gadu. Rozmawiała z Kaśką i Antkiem równocześnie. - Ale ci zazdroszczę, u nas teraz klasyfikacja, był pogrom z chemii... - napisała Kasia, dalej zwana Kazkiem, ponieważ pod takim kryptonimem występowała w opisie na gg. - U mnie lajcik. Tzn. nie do końca. Było trochę roboty -prezentacje z każdego przedmiotu, ale w sumie spox. - odpisała Julka, dalej zwana Bimboo. - No, ja cię kręcę, z tą chemią to było... - dodał Antek, zwany dalej po prostu Antkiem. Kazek: a co z wakacjami? Bimboo: ja po 5-tym wyjeżdżam z rodzicami do Finlandii. Tata to wymyślił. 2 tyg. w jakiejś chatce pośrodku tundry. Renifery i łosie pod drzwiami. 99 Antek: zdążysz na Mazury? Bimboo: YES YES YES. Hurra!!! Nareszcie Polska! I jedziemy sobie na nasz obozik!!! A ty jedziesz? Kazek: na 100 %, Kajetan też... Antek: na 80 %, mama po wywiadówce dostała apopleksji, ojciec się wściekł... Bimboo: nie wygłupiaj się nawet... Kazek: nie wygłupiam się, z Kajetanem to prawda, na 100% jedzie. Hurra!!! Bimboo: ... Kazek: czemu milczysz? Bimboo: no to fajnie. Kto jeszcze będzie? Antek: Pola, Jasiek, Piotrek, i cala masa znajomych... Kazek: i Zuzanka (tfu tfu). I Ilonka też... Bimboo: też tfu tfu, no nic... super, że się nareszcie spotkamy. .. chyba muszę kończyć, bo przyszły te świrki... o rany... ten jeden facet niesie siatkę z wężami... o, Boże, one są żywe!!! A ten drugi ma w ręce wielkiego grzyba! Antek: Julka, poczekaj, nie kończ jeszcze... co to za świry? Bimboo: znajomi rodziców, oni przyjechali tu wypoczywać. Jeden reżyser + żona Jagoda. On tu szuka inspiracji do filmu. A drugi to radiowiec (bez żony), on szuka spokoju, musi podleczyć skołatane nerwy - ostatnio zasnął podczas prowadzenia audycji i mu powiedzieli, że go wyleją z radia czy coś takiego, jak nie wróci do formy... mówię ci, mamy tu dom wariatów, pa pa). *** - Julka, ileż można siedzieć przy tym gu-gu czy gie-gie? To jest kompletny obłęd, powinno się spalić wszystkie komputery. .. Dziecko, trzeba tu trochę posprzątać - powiedziała 100 mama, z lekkim niepokojem spoglądając na rzuconą na dywan siatkę z wijącymi się węgorzami, które zaczynały się roz-pelzać w różnych kierunkach. - Mamo, zarzucasz mi, że cały czas ględzę z koleżankami, a sama co robisz? Przecież wy z tą panią Jagodą pytlujecie bez przerwy, zupełnie jakbyście brały udział w jakimś tok--szole - odwzajemniła się Julka, a potem popatrzyła tam, gdzie spoglądała mama, i zaczęła histerycznie krzyczeć. - Ratunku!!! Ratunku!!! Weźcie stąd te węże! Z kuchni wybiegł reżyser przepasany kucharskim fartuchem, co w połączeniu z beretem z antenką na jego głowie sprawiało dość odlotowe wrażenie. - Tu jesteście, rybeńki. Właśnie ich szukałem - uśmiechnął się przepraszająco, porwał siatkę, do której zgarnął węgorze i na powrót zniknął w kuchni. *** Reżyser z żoną Jagodą oraz załamanym psychicznie radiowcem pojawili się w Jurmali w zeszłym tygodniu. - Chcemy poznać prawdziwą Łotwę, od podszewki. Nie interesuje nas żadne zwiedzanie Rygi z przewodnikiem i tępe gapienie się na zabytki. Tylko prawdziwe życie! Zwyczaje, tradycje, codzienność, kuchnia i tak dalej... wiecie, o co mi chodzi. Łotwa bez ścierny... - oznajmił reżyser podczas powitalnego grilla w ogrodzie. Mama i tata wymienili spojrzenia. Ze wstydem uświadomili sobie, że nie znają wielu Łotyszy. Tych, z którymi mieli bliższy kontakt, można by policzyć na palcach jednej ręki -Waldis, u którego wynajęli dom, Daiga Cielawa i Cyprian Łopata, współpracownicy z firmy taty, do tego Vija, opiekunka Nicka, która przychodziła do Yolandy... ?? - Tata Danutę - powiedziała wtedy Julka i uratowała honor rodziny. - Tata Danutę, on wam chętnie wszystko o Łotwie opowie. Jest historykiem, a na dodatek posłem do parlamentu łotewskiego... Zorganizowano naprędce spotkanie z tatą Danutę, podczas którego reżyser i radiowiec nabyli wiedzę o kraju, w którym właśnie przebywali. - No więc, jest to kraina ludzi bardzo mocno związanych z przyrodą. Uwielbiają przebywać na łonie natury. Łowią ryby, zbierają grzyby i kultywują pradawne zwyczaje. Nade wszystko cenią sobie spokój... - wyjaśniał zachwycony reżyser, a nieco już podbudowany psychicznie radiowiec mu potakiwał. - Będziemy tu żyli jak oni! - wykrzyknął radośnie, święcie wierząc w tym momencie, że to mu pomoże przywrócić spokój skołatanym nerwom. - Na mnie nie liczcie - powiedziała otwarcie żona reżysera, Jagoda. - Jeśli o mnie chodzi, wybieram zwiedzanie Rygi. Interesuje mnie chodzenie po kawiarniach i sklepach. Przecież przyjechałam tu odpocząć, a nie na szkołę przetrwania... Reżyser i radiowiec spędzili ten poranek zanurzeni po pas w rzece Lielupe. Reżyser próbował łowić ryby, a radiowiec poddawał się kojącym rytmom wody. Planowali na wieczór niespodziankę. Z własnoręcznie złowionych ryb i samodzielnie zebranych grzybów zamierzali przygotować kolację w łotewskim stylu. Niestety, mimo apetycznych robaków na haczyku oraz słownych zaklęć żadna ryba nie skorzystała z zaproszenia i nie złowiła się na wędkę. Zniechęceni panowie wsiedli więc ostatecznie do samochodu i pojechali do Rygi, gdzie w wielkiej hali targowej kupili żywe węgorze. 102 *** - Menu na dzisiejszy wieczór jest następujące! - wykrzykną! reżyser pełnym emfazy głosem, zupełnie jakby prowadził Oskarową galę. Na moment zamilkł, powiódł wzrokiem po publiczności, uśmiechnął się i ogłosił nazwisko laureata: - Na początek jajeczniczka z grzybkami... - Sami zbieraliśmy - pochwalił się radiowiec, co spowodowało, że mama z Julka wymieniły paniczne spojrzenia. - A potem węgorzyk na grillu - dokończył reżyser. Dla dorosłych przewidział jeszcze dodatkowo łotewski specjał alkoholowy - „Rigas Balzams". - Mamo, ja nie będę jadła tych węży, na sam widok robi mi się niedobrze - jęknęła Julka, przy czym lekko pozieleniała na twarzy. - A tych grzybków boję się jeszcze bardziej od węgorzy... Mama również obawiała się zebranych przez reżysera i radiowca grzybów, więc postanowiła ocalić od zatrucia przynajmniej dzieci: - Wiesz co, Bimbusiu, weź Misia na górę i siedź tam sobie, dopóki on nie uśnie. Ja cię jakoś wytłumaczę - szepnęła. *** Kiedy Julka zeszła z powrotem na dół, było już ciemno. Towarzystwo znajdowało się w ogrodzie. Wszyscy siedzieli przy stole, otoczeni gryzącą mgłą z niemiłosiernie dymiącego grilla. Julka dostrzegła tatę. Był w garniturze, co znaczyło, że niedawno wrócił z pracy. Prosto z samochodu wylądował przy grillu. Zobaczyła też Yolandę i - o, dziwo - siedzącego przy niej Freda, który widać uznał, że port się tego dnia bez nic(;n nu zawali. Kii - Supcio - Julka pomyślała sobie, że cudownie się składa. Dorośli zajęci sobą! Nikt nie będzie jej suszy! głowy, że jest ofiarą infomanii i że spadnie jej IQ od zbyt długiego siedzenia przy komputerze. Wywołała Kasię na gadu-gadu i pogrążyła się w rozmowie. Znowu było parę ważnych spraw do omówienia. Bimboo: jaki bierzesz kostium kąpielowy na obóz? jednoczy dwuczęściowy? Kazek: i taki i taki. Bimboo: ja też bym chciała, ale jest problem. No wiesz, z rozmiarem. Czy ty też ostatnio tak się jakoś powiększyłaś? Kazek: strasznie! Wszystkie podkoszulki i staniki za ciasne! życia nie mam! Moi bracia szaleją, okropnie mi dokuczają... Bimboo: mój Misiek to samo... interesuje go głównie mój biust... a co z rowerami, trzeba wziąć na obóz? Kazek: no pewnie, przecież Peleton z nami jedzie... Bimboo: Kasia, poczekaj chwilkę, bo coś dziwnego dzieje się w ogrodzie... jakby jelenie ryczały, czy coś takiego... muszę iść sprawdzić, co starsi wyprawiają. *** Julka wystawiła głowę przez drzwi i ujrzała reżysera dyrygującego chórem składającym się z mamy, taty, pani Jagody, Freda i Yolandy. Tylko radiowiec nie śpiewał, ponieważ leżał na trawie i przemawiał czule do psów, a one patrzyły na niego z najprawdziwszą miłością, głównie z tego powodu, że wymachiwał im przed nosami zgrillowanym na kość węgorzem. Grill płonął niczym ognisko. Reżyser dowiedział się od taty Danutę, że Łotysze lubią spędzać wolny czas przy ognisku, nucąc ludowe pieśni. Dla- 104 tego teraz, aby poczuć się jak prawdziwy Łotysz, zapragnął coś zaśpiewać. Ponieważ nie znał niestety łotewskiego, zaintonował najpopularniejszą polską pieśń ogniskową: - Hej, hej, hej sokoły, omijajcie góry, lasy, doły... Fred i Yolanda, którzy dla odmiany nie znali polskiego, poradzili sobie jakoś z tym problemem. Fred śpiewał pieśń marynarską, a Yolanda nuciła kawałek z ulubionego przez nią musicalu „Grease"... *** Bimboo: coś jest z nimi nie tak, myślisz, że to może być pfzez te grzybki? Kazek: a numer pogotowia na wszelki wypadek masz? Bimboo: poczekaj chwilkę, poszukam... Ok, mam. To wracając do rowerów... Peleton pewnie da nam wycisk., • Kazek: no pewnie, wiesz jaki on jest... Bimboo: za to właśnie go lubię. Ja to się kocham tak upas-twić, wtedy jest najfajniejsza zabawa... W tym momencie do rozmowy dołączył Antek. Antek: czee dziewczyny... co słychać? Bimboo: fajnie, że jesteś... wiesz, ja znowu muszę iść zobaczyć, co się dzieje w ogrodzie... *** Tym razem Julka zobaczyła, jak tata z przewieszonym do tyłu krawatem biega po trawie, a za nim galopują Felek i X-u-cek. Ujrzała również, jak reżyser i Yolanda tańczą idiotyczny taniec o nazwie „kaczuszki". Co pewien czas radośnie pokrzykiwali: „Holland-Poland". A mama z panią Jagodą umierały ze śmiechu. 10', *** Bimboo: niedobrze, te grzybki są chyba halucynogenne. Kazek: A może to nie grzybki? Zobacz, może coś wypili? Antek: starsi rozrabiają? Bimboo: nawet nie wiesz jak... idę coś sprawdzić... zaraz wracam. *** Bimboo: spoko i luz, to nie grzybki, tylko ten ryski balsam. Martwię się o tego radiowca, żeby się nie przeziębił. Zasnął w trawie... razem z Figo... chyba się polubili. Kazek: przestań się martwić ich imprezą, poradzą sobie, chyba wiedzą, co robią, są dorośli. Najlepiej idź spać i już. Bimmboo: masz rację. Jutro mamy International Day w szkole i muszę się wyspać. Ale będzie obciach, my z Miśkiem występujemy w strojach krakowskich. Fajna z nas będzie para! Booziolki). Antek: szkoda, że tego nie zobaczę, pozdrów Miśka... pa). Julka zapakowała się do łóżka i próbowała zasnąć. Nie dało się, niestety. Dźwięki, tym razem „Macareny", połączone z rytmicznym pokrzykiwaniem: „Holland- Poland" skutecznie to uniemożliwiały. Udała się więc do sypialni rodziców, zasiadła przy lustrze i z wielką przyjemnością zajęła się testowaniem kosmetyków mamy. *** Dyrektorka Sally Hadden była szczęśliwa. Udało jej się nakłonić nauczycieli, uczniów i rodziców do tego, aby zorganizo- 106 wać następną szkolną imprezę. Uwielbiała, kiedy dużo się działo. „International Day" zapowiadał się świetnie - dzieri.-i ki poprzebierane w stroje regionalne z całego świata, scena do występów przygotowana, stoły uginające się od jedzenia. Mnóstwo atrakcji i mnóstwo gości. O to jej chodziło! Stojąc u bram szkolnego boiska, serdecznie witała przybywających. Uśmiechnęła się swym kalifornijskim uśmiechem do pracownika brytyjskiej ambasady, jego żony oraz ich syna Kaia, który zmierzał ku niej w przebraniu Sherlocka Holmesa. - Nawet pogoda nam sprzyja - wskazała na błękitne, bezchmurne niebo, co rzeczywiście było rzadkością na Łotwie. Julka prowadziła za ręce Misia i Nicka. Michał był bardzo dumny z powiewającego na jego krakowskiej czapce pawiego pióra. Nick nie nadążał, bo na nogach miał holenderskie drewniaki, które były bardzo ciężkie i w ogóle nie dało się w nich chodzić. Przystanęła więc na moment, aby Nick mógł odpocząć. Poprawiła spadający jej na oczy wianek ze sztucznych kwiatów i spojrzała ? niepokojem do tyłu. - Kurczę, wloką się jak kondukt pogrzebowy... Miała na myśli rodziców swoich i Nicka oraz panią Jagodę z reżyserem i radiowcem. Rzeczywiście wyglądali tak, jakby za chwilę mieli wziąć udział w ceremonii pogrzebowej, a nie radosnym pikniku. - Hello - obok Julki pojawiła się Danutę w stroju łotewskim. Na głowie też miała wianek, w ręku zielony badylek. - Co im się wszystkim stało? - zapytała, spoglądając na osowiałych żałobników, których przed chwilą wyminęła. - Mieliśmy wczoraj wieczorek łotewski - wyjaśniła Julka. - ???-Danutę nie zrozumiała. - To są skutki ryskiego balsamu... Danutę zdziwiła się jeszcze bardziej. Jako rodowitn Ło tyszka brała udział w wielu wieczorkach i uroczystości ncli 107 z udziałem jej rodaków, ale nigdy nie zauważyła, żeby ryski balsam powodował tak katastrofalne skutki. - Mówię ci, jakie były hece. Ten reżyser najpierw tańczył z Yolandą kaczuszki i macarenę, a potem zaczął ją uczyć kozaka. A Fred siedział coraz bardziej ponury, aż w końcu szlag go trafił. Wstał z miejsca. Podszedł do reżysera, zrzucił mu z głowy ten berecik z antenką i zaczęli się bić. Gdyby nie mój tata i radiowiec, to nie wiem, jak by się to skończyło. Radiowiec zresztą też przy okazji oberwał. Dlatego mają teraz te ciemne okulary, że niby wiesz, ochrona przed słońcem... - Julka ściszyła głos, bo właśnie obok przechodzili Yolanda z Fredem. Yolanda była jedyną osobą zadowoloną z wieczorku łotewskiego. Szła teraz rozpromieniona, trzymając męża pod ramię, i myślała sobie, że gdyby nie ten nieznany jej polski reżyser, dalej żyłaby w przekonaniu, że Fred ulokował wszystkie swe uczucia w ryskim porcie. Tymczasem ubiegłego wieczoru Fred o nim zapomniał i pokazał światu, jak bardzo mu zależy na niej, Yolandzie! Postanowiła sobie nawet, że w dowód wdzięczności zainteresuje się polską kinematografią. Sally Hadden rozpromieniła się na widok Misia i Nicka. Michał maszerował w holenderskich chodakach, a nad głową Nicka powiewało pawie pióro. - Chłopaki, rewelacyjnie wyglądacie! - zakrzyknęła, zupełnie nie zauważając, że coś się nie zgadza. - Welcome - odezwała się, widząc rodziców Nicka i Misia oraz ich znajomych. - Holland Poland - przywitał się reżyser i pochylił z kurtuazją, składając na jej dłoni pocałunek, co spowodowało, że nienawykła do polskich ceremoniałów Amerykanka zastygła w osłupieniu na dłuższą chwilę. 108 *** Łotwa i Finlandia pozostały gdzieś daleko i wydawały się nierzeczywiste. Julka nie mogła uwierzyć, że spędziła tam ostatnie pół roku swojego życia. Za to najprawdziwsze było to błę-kitnoszare jezioro z delikatnymi trawami okalającymi zejście do niego, zielony mech w lesie i polana, na której stały namioty. Julka wciągnęła głęboko powietrze w płuca i poczuła przypływ energii. Była na Mazurach. - Nareszcie jestem - westchnęła ze szczęścia. - I, Bimbusiu, pamiętaj, nie całuj się z chłopakami! - głos taty wyrwał ją z rozmarzenia. - Tatooo, dałbyś nareszcie spokój - Julkę nieodmiennie doprowadzało do szału to zdanie, które jej ojciec zawsze wygłaszał, kiedy się żegnali. Tata wsiadł do samochodu, puścił do niej oko i odjechał. A od strony namiotów biegły już do niej z piskiem Kaśka i Pola. Wszystkie trzy rzuciły się sobie w objęcia. - Chodź, pokażemy ci nasz obóz - Pola energicznie uniosła plecak Julki, a Kasia złapała za rower. - Dziewczyny, dajcie spokój, sama przecież dam radę... Im bliżej polany, tym głośniejsze stawały się odgłosy obozowego życia. Widać już było Peletona. Nic a nic się nie zmienił. Kiedy Julka usłyszała, jak się wydziera na chłopaków, równocześnie wyrzucając im materace z namiotu, niemal popłakała się ze wzruszenia. - A gdzie Antek? - szepnęła do Kasi, bo mimo usilnych starań nie mogła go nigdzie wypatrzeć. - Spoko, jest. Peleton wysłał go do sklepu, zaraz przyjedzie. Kilkanaście minut później Julka dojrzała go, jak zjeżdżał w dół, na polanę, leśną drogą idącą od strony wsi. Widział; i ??? jego ciemne włosy (chyba dłuższe od tych, które pamiętała?) i opaloną twarz. - O, moja babciu, co ja mam zrobić? - spanikowała. Rower zahamował z piskiem, zmuszając runo leśne i piasek do lotu. Antek uśmiechnął się do niej i jakby nigdy nic, ze spokojem kowboja zsiadającego z konia, powiedział: - Czeee... dawno się nie widzieliśmy... - Hej... - przywitała się całkiem spokojnie Julka. A potem nieśmiało wyciągnęła dłoń. Musnęła jego włosy: - Na początku cię nie poznałam, zmieniłeś się trochę... - szepnęła, ot tak, żeby nie było ciszy. Antek popatrzył w jej oczy: - A ty... dalej jesteś taka sama... - powiedział w zachwycie. - Jeszcze mi tu zakochanych brakowało - mruknął do siebie Peleton, przyglądając się tej scenie. ROZDZIAŁ 8 Archeologia Julka pochylała się nad umywalką i wpatrywała w otwór, którym przed chwilką spłynęła woda z proszkiem do prania. I chyba, niestety, również z jej pierścionkiem. - Tylko spokojnie - powiedziała do siebie i jeszcze raz metodycznie przejrzała każdy skrawek wełnianego swetra, leżącego na dnie umywalki. Sweter był śliski od proszku, mokry i przez to ciężki. Julka wyprała już wszystko, co zamierzała, i ten sweter zostawiła na koniec. Lubiła pranie. Rodziców zawsze bardzo śmieszyło, kiedy maszerowała z wielką stertą ubrań do łazienki, a potem z zapałem zabierała się do roboty. - Dziecko, większość tych rzeczy możesz wrzucić do pralki, nic im się stanie - mówiła mama. - Nie wiedziałem, że mamy w domu szopa pracza - śmiał się wtedy tata. Julka w ogóle się tym nie przejmowała: - Dajcie mi spokój, lubię prać i tyle. To mnie bawi... odpowiadała za każdym razem. ii i Teraz jednak bardzo żałowała, że wpadł jej do głowy pomysł przepierki. - O, moja babciu, co mnie podkusiło, żeby się za to brać? I czemu nie ściągnęłam pierścionka z palca?! Ale idiotka ze mnie... -jęczała. W akcie desperacji chwyciła pilnik mamy i zaczęła nim grzebać w odpływie. *** Pierścionek był z emalii. Nic wartościowego naprawdę - zwykłe odpustowe cacko. Ale dla niej był więcej wart niż wszystkie klejnoty świata. Dostała go od Antka. To było naprawdę romantyczne. Ostatni dzień obozu. Polana powoli pustoszała, wszędzie leżały zwinięte namioty i mnóstwo przeróżnego sprzętu, który trzeba było zapakować do furgonetki i autobusu. Wszyscy snuli się bez sensu (oprócz Peletona, którego nigdy nie opuszczała energia: miotał się po obozowisku niczym nadpobudliwy elektron). Generalnie atmosfera smutku i przygnębienia - znowu coś się kończy. Julka odczuwała to szczególnie boleśnie. Oni przecież wsiądą do autobusu i spędzą z sobą jeszcze kilkanaście godzin w podróży do Krakowa. A po nią za chwilę przyjedzie tata i powiezie ją do Warszawy, gdzie na lotnisku będzie czekał samolot do Rygi. Z otchłani rozpaczy wydobył ją wtedy Antek. - Pamiętasz ten odpust w miasteczku? W ostatnią niedzielę? I ten pierścionek, który ci się spodobał? Ja... ja go dla ciebie kupiłem... na pamiątkę - strasznie się zaczerwienił. Nawet mocna opalenizna na jego twarzy nie była w stanie tego zatuszować. Wręczył zaskoczonej Julce mikroskopijne zawiniątko i bez słowa się oddalił. Może dobrze, bo w tej sytu- 112 acji nie trzeba było nic mówić. Dopiero przy pożegnaniu Julka wspomniała o pierścionku: - Jest śliczny, dziękuję. Będę go cały czas nosić. Do zobaczenia... *#* Na wspomnienie tej chwili bardzo się nad sobą roztkliwiła. Po policzkach lały się łzy, a ona siedziała na brzegu wanny, wpatrując się w tę cholerną umywalkę. Nie mogła przeboleć, że w tak głupi sposób pozbyła się pierścionka. - Co ja powiem Antkowi? Że symbol naszej miłości spłynął razem z mydlinami do łotewskiej kanalizacji? No, powiedz mi Misiu, co mam zrobić? - zapytała go łamiącym się głosem, kiedy ten, słysząc płacz siostry, przybiegł do łazienki. - What has happened? Co się stało? - zapytał, nie zwracając zupełnie uwagi na to, że mówi równocześnie po angielsku i po polsku. - Pierścionek mi wpadł do rury!!! - krzyknęła dramatycznie Julka. Misio postanowił wezwać posiłki. - Mama, tata!!! Julka has lost her ring!!! - wołał, w pędzie niemal staczając się po schodach, bo tak mu się spieszyło, aby przekazać reszcie rodziny wieść o katastrofie. Nie dało się nic zrobić, niestety. Tata poświęcił się nawet do tego stopnia, że choć nigdy w życiu tego nie robił, rozkręcił kolanko umywalki w poszukiwaniu zaginionego klejnotu córki. Ponieważ teraz przeklinał, na czym świat stoi, próbując je z powrotem zamontować, mama wzięła zrozpaczoną Julkę (i żywo zainteresowanego słownictwem taty Misia) do pokoju i tam próbowała ją uspokoić. 113 - Bimbusiu, Antek to na pewno zrozumie. Zdarzają się takie historie. Mnie też się przydarzyła podobna - uśmiechnęła się, widząc zainteresowanie w oczach córki. - Widzisz obrączkę na moim palcu? To już trzecia, mimo że mąż ten sam. Do mojej pierwszej, ślubnej, przywarła rtęć z rozbitego termometru, więc tata kupi! następną. Tamta z kolei zsunęła mi się z palca, nawet nie wiem gdzie, i przepadła na wieki. I teraz mam trzecią... - I co? Tata to wszystko tak spokojnie przyjął? - zapytała z niedowierzaniem Julka, wsłuchując się w gniewne odgłosy dobywające się z łazienki. - No nie, znasz go przecież... tak całkiem spokojnie to nie. Ale w tej chwili już nawet o tym nie pamięta... W tym momencie do pokoju wszedł tata. - Pięknie, jaka matka, taka córka... Najpierw pobiłem rekord świata w liczbie obrączek kupionych dla roztargnionej żony, a teraz muszę grzebać w kanałach, bo córeczka robi dokładnie to samo, co jej mamusia. Rozsiewa biżuterię po świecie - zagulgotał niczym woda w kolanku umywalki. Przerwał mu rozpaczliwy szloch Julki, a mama popatrzyła na niego z wyrzutem. - Okay, nic się nie stało, córcia - tata natychmiast zmienił ton i naprędce poszukiwał sposobu pocieszenia. Uznał, że może da się to zrobić, jeżeli odwoła się do naukowego punktu widzenia. - Julka, pomyśl sobie, co będzie za kilkaset lat, albo nawet za tysiąc... Julka i mama spojrzały na niego z przestrachem. Tata, nie przejmując się, kontynuował: - No więc, wyobraźcie sobie, że za tysiąc lat będzie tu stanowisko archeologiczne i gdzieś na głębokości dwóch albo trzech metrów jakiś naukowiec natknie się w pewnym momencie na 114 zardzewiałą rurę, a w środku znajdzie pierścionek. Wiecie, jaka będzie sensacja naukowa?! Wyjeżdżamy z Jurmali za dwa tygodnie i pewnie nigdy więcej tu nie wrócimy. Tak więc, Julka, powinnaś się cieszyć, bo zostanie tutaj po tobie pamiątka na całe wieki - zakończył tata patetycznym głosem. - Misiu, gdzie idziesz? - zapytała mama, widząc, że jej syn zbiera się do wyjścia. W jednej ręce trzymał żółwia Nin-ja, a w drugiej łopatkę do piasku. - Idę do gardenu zakopicić pamiontkę po mnie - odpowiedział Misio. Reakcja Michała dowiodła, że historia opowiedziana przez tatę wywarła wrażenie przynajmniej na jednym członku rodziny, chociaż trzeba przyznać, że Julce twarz też się nieco rozpogodziła. *** - Za tydzień wyjazd - westchnęła Julka, wpatrując się w majaczące w oddali budynki przy plaży w Jurmali. Maszerowały brzegiem morza z Danutę właśnie w tamtym kierunku. O tej porze roku, jesienią, było już w zasadzie pusto. Dziewczynki czasami tylko mijały się z kuracjuszami. Szli oni wolno i dostojnie, głęboko wdychając zdrowe morskie powietrze, a w rękach mieli plastykowe siatki reklamówki (na wszelki wypadek, gdyby natknęli się na bursztyny). - Chyba noszą w nich drugie śniadania - powiedziała Julka, patrząc z niepokojem, co się będzie dalej działo. Kilkanaście metrów przed nimi stał kuracjusz w sile wieku. Jego ruchy dowodziły, że energii mu nie brakowało. Opędzał się właśnie od czterech psów różnej wielkości, które wykazywały nachalne zainteresowanie jego reklamówką i ni pisem „Statoil". Jeżeli chodzi o psy, to byli to Figo, Felek i Lu i 13 cek oraz pudel Danutę. Tym razem, na szczęście, obeszło się bez afery. Psy pognały przed siebie, zostawiając spacerowicza w spokoju. Julka i Danutę mogły więc spokojnie ruszyć w dalszą drogę. - I pomyśleć, że ja na początku tak nie lubiłam tej plaży, Jurmali i naszej szkoły. Wszystko wydawało mi się obce. A teraz czuję się tu jak u siebie i właśnie znowu muszę pakować walizki. To niesprawiedliwe! - ostatnie słowa Julka wykrzyknęła w stronę fal. - Mnie też smutno, jesteś moją przyjaciółką... i za chwilę znikniesz z mojego życia - powiedziała Danutę przez łzy. -Mam nadzieję, że nie rozstajemy się na zawsze. - Danutę, nawet o tym nie myśl -Julka aż przystanęła, kiedy uświadomiła sobie, że to może być prawda. Przez chwilę szły w milczeniu. Julka zawzięcie coś kombinowała, a świadczyło o tym zmarszczone czoło. W końcu powiedziała: - W dzisiejszych czasach to niemożliwe. Po pierwsze, telefony i Internet. Możemy mieć z sobą kontakt przez cały czas. A po drugie, Łotwa i Polska są bardzo blisko siebie. Wiesz, na początku myślałam, że Łotwa leży gdzieś przy kole podbiegunowym, a okazało się, że stąd do granicy z Polską wcale nie jest daleko. Trzeba przejechać przez Litwę i już... spokojnie możemy się odwiedzać. Przyjedź do mnie w wakacje, proszę cię. - No, dobra, może przyjadę - Danutę już się uśmiechała. Przy tabliczce z napisem „Majori" czekali Sharlene, Kai i Jordan. Oraz Stanislav. To znaczy Stanislav nie czekał, lecz kopal dołek w piasku, bo był psem - upragnionym jamnikiem Jordana. To ekscentryczne jak na jamnika imię wzięło się stąd, że Jordan zapragnął podkreślić swoją sympatię dla Polski. Ten kraj, wcześniej zupełnie mu obcy, od roku mniej więcej stał mu się bliski, dzięki Julce i jej jamnikom. 116 - Cześć Jordan, jak tam jamnik? -Julka klapnęła na piasek obok nowego nabytku Jordana. Stanislav obrócił się za-piaszczonym nosem w jej stronę, dwa razy machnął ogonem i powrócił do kopania. - Jest wściekle inteligentny - powiedział z dumą Jordan. - Wiesz, co on odkopał dzisiaj na plaży? - Zdechłą rybę? -Julka przypomniała sobie, co ostatnio wygrzebali z piasku Felek z Luckiem. - No, coś ty! Klucze wykopał - Jordan wyciągnął z kieszeni znalezisko. -1 co ty na to? - O, kurczę! - wykrzyknęła prawdziwie zdumiona Julka. -Ja chyba zacznę wierzyć w przypadki. Wiesz, czyje to są klucze? Mojej mamy. Poznaję po tym breloczku - zielona rybka z Barcelony. Aleśmy się ich naszukali. Pamiętasz, to było wtedy, kiedy pogryzł mnie Dimka! - Serio to mówisz? To znaczy, że mam genialnego psa -Jordan, jeszcze bardziej pęczniejąc z dumy, spojrzał na wystający z piasku koniec ogona Stanislava. Po czym jego duma przerodziła się w przerażenie, ponieważ pojawił się zziajany Figo i runął na piasek, dokładnie w tym miejscu, gdzie kopał Stanislau Niestety, golden nie zauważył pogrążonego w dołku jamnika. Rozległ się przeraźliwy pisk i Jordan rzuci! się na ratunek. - Wiesz, zawsze myślałem, że goldeny są troskliwymi i delikatnymi psami, a okazuje się, że to gruboskórne zwierzęta pozbawione jakiejkolwiek wrażliwości - powiedział potem z wyrzutem do Julki. - On chyba oszalał na punkcie tego swojego jamnika -szepnęła Danutę. Z piasku podniosła się Sharlene, a w sekundę później powstał Kai i szedł za nią, nie przestając mówić. Sharlene wyglądała na osobę potrzebującą pomocy. 117 - Hello, girls - podbiegła do Julki i Danutę. - Co z naszymi lodami? Idziemy? - Kai nie daje ci spokoju? Co tym razem na tapecie? -dziewczyny spojrzały na rudowłosego i piegowatego chłopaka o typowej dla Anglików jasnej karnacji, który niecierpliwie przestępowai z nogi na nogę. Widać było, że bardzo chce dokończyć swoją opowieść, i że jest niezadowolony z odejścia Sharlene. - On jest ostatnio na etapie fascynacji powieścią szpiegowską, a szczególnie Robertem Ludlumem... - westchnęła Sharlene. - Akcja jego ostatniej książki dzieje się w Hongkongu i Chinach. Szpiedzy amerykańscy i brytyjski wydział WI-? walczą o ocalenie świata z rąk szaleńców... - I na której jesteście teraz stronie? - zapytała Julka. - Szczerze mówiąc, nie wiem, ale do końca chyba jeszcze daleko... W poszukiwaniu zabójcy dotarliśmy na razie do Hongkongu. - Dokąd idziemy na lody? - przy dziewczynach pojawił się Jordan trzymający na rękach Stanislava. Otrzepał go już z piasku i nie chciał, żeby się znowu wybrudził. - Jomas iela - wszyscy byli zgodni, że na głównej jurmal-skiej promenadzie można kupić najlepsze lody. - Sharlene, obiecuję, że zanim dojdziemy, wszystko już będzie jasne, zakończenie jest naprawdę zaskakujące - Kai popatrzy! na nią błagalnym wzrokiem. - Sorry, dziewczyny, chyba muszę go wysłuchać - powiedziała Sharlene. Nie potrafiła odmawiać, była na to zbyt dobrze wychowana. Przybrała charakterystyczny dla ludzi Wschodu niezgłębiony, kamiennie życzliwy wyraz twarzy, a Kai z przejęciem w oczach wznowił opowieść o mrożących krew w żyłach przygodach niepokonanego amerykańskiego agenta. Tu należy 118 dodać, że Sharlene nie wiedziała o jednym - amerykański szpieg o nadludzkich niemal zdolnościach miał twarz Kaia, a piękna chińska agentka, do której Amerykanin miał wyraźną słabość, to wypisz, wymaluj Sharlene. Ale to była tajemnica Kaia. Po kwadransie wyczerpującego dla niej spaceru Sharlene z wyraźną ulgą zasiadła przy stoliku pod kolorowym parasolem. - No i co, znasz już finał? - zaśmiały się Julka i Danutę, kiedy chłopcy zniknęli wewnątrz, żeby zamówić lody. - Jak się domyślacie, świat został chwilowo ocalony, a amerykański szpieg z chińską agentką polecieli na Hawaje, gdzie spędzą zasłużone wakacje... - Voila! -Jordan postawi! lody przed dziewczynami. Zasiadł przy stoliku i zajął się wyławianiem rodzynek z pucharu wypełnionego po brzegi lodami waniliowymi. Przy okazji jakby mimochodem napomknął: - Chciałem wam zdradzić mój sensacyjny pomysł... - O, moja babciu, następny miłośnik sensacji - stęknęła Julka. - Nie śmiejcie się. Pomysł jest naprawdę fajny - powiedział Jordan z bardzo poważną miną. - Julka niedługo wyjeżdża, ja pewnie w przyszłym roku. Kaia i Sharlene też to czeka. Biorąc pod uwagę, że nasi rodzice ciągle gdzieś się przeprowadzają, to jeszcze nieźle może rzucać nami po świecie. Musimy się czegoś trzymać, żeby nie zwariować. I stąd mój pomysł... - zawiesił głos, tym sposobem budując napięcie niczym Robert Ludlum w swojej powieści. - Mógłbyś już nam powiedzieć, o co chodzi? - zapytał niecierpliwie Kai. - Proponuję, żebyśmy się spotkali na lodach... - Właśnie się spotkaliśmy - zauważyła Danutę. - Ale za dziesięć lat! - wykrzyknął Jordan. 119 - Gdzie? - zapytała Julka. - TUtaj - uśmiechnął się. - „Kafejnica Promenadę" to doskonałe miejsce. Wyobrażacie sobie? Będziemy wtedy mieli ponad dwadzieścia lat! - To niemożliwe! - zdumiała się Julka. - Będę wtedy już taka stara? - Ciekawe, jak będziemy wyglądać? - zastanawiała się Danutę, śmiejąc się. - I co będziemy wtedy robić? - Kai również się śmiał. - Jeżeli chodzi o ciebie, to przecież wiadomo. Będziesz ścigał po świecie przestępców... Tak, pomysł Jordana był bardzo dobry. Kiedy ma się pewność, że jest się umówionym na lody, wprawdzie za dziesięć lat, ale w takim samym towarzystwie i w tym samym miejscu, to łatwiej się rozstawać. *** Tata z mamą stwierdzili, że nie trzeba wracać do Polski samolotem. Można podróżować lądem. Będzie nawet ciekawiej, kiedy zrobią sobie wycieczkę krajoznawczą, po drodze zahaczą o Wilno, a potem przez Warszawę samochód popędzi na południe, do domu. Julka przyglądała się ojcu, który mocował się z jakimś drutem, próbując zrobić z niego haczyk. Wyciągnęła komórkę i napisała sms-a do Kasi: „nie wiem czy uda nam się dzisiaj wyjechać tacie wpadły kluczyki do studzienki kanalizacyjnej nie da się otworzyć auta", „a nie macie zapasowych?" - zapytała zawsze akuratna Kasia, „zostały w krakowie" - odpowiedziała treściwie Julka. Ruszyła w stronę mamy, która żegnała się z Yolandą (jeszcze w błogiej nieświadomości, że następny cenny przedmiot 120 należący do ich rodziny może za tysiąc lat uszczęśliwić jakie goś kopiącego w tym miejscu archeologa). Sąsiadka była zdii miona, że nie wybierają się w podróż samolotem, lecz autem. - Wiesz, my tylko raz jechaliśmy samochodem przez Polskę. Piękny kraj, ale aż dwa razy musieliśmy zmieniać po drodze wahacze. Straszne dziury! - aż się wzdrygnęła na wspomnienie tych zdarzeń. - Od tamtego czasu, jeżeli wybieramy się autem do Europy, to wsiadamy w Rydze na prom i wysiadamy z niego w Niemczech. Naprawdę tak jest lepiej, omija się te straszne drogi - przekonywała mamę. - A poza tym napady! Nie masz pojęcia, ile w Polsce jest napadów na obcokrajowców... - No tak, ale my jesteśmy z Polski - wydukała mama. -Nie możemy uniknąć podróży po polskich drogach, jeżeli chcemy dojechać do Krakowa. - Ups - Yolanda właśnie uświadomiła sobie, że w karygodny sposób przekroczyła granice poprawności politycznej. Mamę to bardzo rozśmieszyło. - Yolanda, ale obiecaj mi, że odwiedzisz nas w Krakowie. Możesz przecież przylecieć samolotem. I koniecznie z Nickiem. Ja nie wiem, jak oni zniosą rozstanie... - wskazała gło-wą w stronę Misia i Nicka. Mama i Yolanda z wielką czułością poczęły się wpatry wać w swych synków, którzy bez opamiętania biegali po ogro dzie. Wtej przepełnionej matczyną tkliwością chwili pojawi la się Julka. - Tata wrzucił kluczyki do auta do ścieku - poinformo wała, nie kryjąc satysfakcji. - Rany Boskie! - krzyknęła mama i pobiegła w kin un ku samochodu. Tam, na szczęście, zobaczyła rozradowanego lati. i . u wając, co może się za chwilę stać. Nie ino|',la lepi i| rażony hałasem, liczbą psów i nową dla niego syli ii i< |.| knhl pni I siebie ogon, siadał lub kładł się na ringu, albo szcier/yl kły na sędziego. Takie zachowanie jest bardzo źlownl.i, u M-, ,-wt i , i przy rasach odznaczających się odwag,i ,i jodnoi /?'.??? -.pn kojnym, zrównoważonym charakterem. 7drow.i ?'.?? hikn |<".t i bowiem bardzo ważną cechą, gdyż do hodowli (a taki jest przecież cel wystawiania psów) powinno dopuszczać się tylko spokojne zwierzęta. Dlatego też, jeśli zamierzacie wystawiać w przyszłości waszego ulubieńca, już od wczesnych miesięcy jego życia przyzwyczajajcie go do większej grupy psów oraz miejsc, w których jest hałas i dużo ludzi. W tym celu można pozwolić mu na zabawy z innymi psami w parku albo spacerować z nim zatłoczoną ulicą. Psa (i właściciela) należy też nauczyć eleganckiego i pełnego wdzięku poruszania się na ringu, tak aby jak najpiękniej zaprezentował się przed sędzią w czasie wystawy. Pies musi także umieć przyjmować właściwą postawę i przez dłuższy czas stać bez ruchu, by juror mógł go dokładnie obejrzeć. Pamiętajcie, że zawsze trzeba ustawiać psa bokiem do sędziego - właściciel nie może go zasłaniać, bo przecież to wystawa psów, a nie ich panów. I chyba najtrudniejsze - psa trzeba nauczyć, że obcy człowiek (czyli sędzia) może zajrzeć mu do pyska, by sprawdzić zęby, co niestety, nie wszystkie psy lubią. Dlatego przed wystawą powinniście często ćwiczyć ten zabieg. Duży pies powinien wtedy spokojnie siedzieć. Zęby ogląda się, odsuwając górne i dolne fafle (psie wargi) - nie należy otwierać przy tym pyska. Oglądanie zębów najlepiej trenować z osobą, którą pies niezbyt dobrze zna. Jeśli Wasz pies zostanie przyzwyczajony do tych wszystkich czynności, podczas wystawy będziecie mogli skupić się jedynie na jego prezentacji. Nie zapomnijcie, że to wydarzenie przede wszystkim powinno być dobrą zabawą zarówno dla Was, jak i Waszych psów! Życzę Wam dużo sukcesów na wystawach! Julka 128 „Julka, pies... i reszta świata" FRAGMENT CZĘŚCI IV Julka blog i dog;7 J akoś przeżyli noc, zwłaszcza że tata był w pobliżu. Ale rankiem wyruszył na dwa dni do Warszawy. Reszta domowników równic/ rozpierzchła się do swoich zajęć i dość szybko zapomniała o dziwnym zjawisku w suficie. Poza psami, które zostały w domu same. No, może nie całkiem same. Nikt nie wie, co przeżyli nieszczęśni Figo, Felek i Lucek. Jedno jest pewne: kiedy późnym popołudniem wszyscy znaleźli się z powrotem w domu, zastali nie psy, ale zmię-toszone kupki nieszczęścia. Trzy pary psich oczu patrzyły na nich z bezgranicznym wyrzutem. Gdy Misio pogładził Lucka po głowic, próbując go pocieszyć, w suficie coś się poruszyło. Tym razem jakby się szamotało. - Matko Przenajświętsza, to chyba musi być coś ze skrzydłami. Słyszę wyraźnie łopot skrzydeł - wyszeptała mama, trwożliwie wznosząc wzrok. Misio z Luckiem ze strachu przemienili się w dwa skamieniałe posągi. Figo i Felek też jakby się usztywnili. Jedynie Julka zachowa ła stoicki spokój. Widząc, że mamę zaczyna ogarniać lekka psycho za o podłożu ornitologicznym, a Michał i Lucek za chwilę OBialejf) ze strachu, postanowiła rozładować atmosferę. Trzeba zbag;itcli n wać sprawę, a potem pożartować. - Dajcie spokój, co wy w ogóle wyrabiacie? Przecież tOniomoi liwe, żeby w suficie mogło żyć jakieś stworzenie. Po pici ws/<-, | J by tam wlazło, a po drugie, przecież żywa istota musi o>•? |< -.< ? . ?. tam jest? Same kable, styropian, pewnie jakieś drewnu nslntnic spostrzeżenie nasunęło jej pewien pomysł. Popatrzyła pi < ? ? ??? n i Misia i powiedziała: i ". - Misiu, w suficie nie mieszka żadne zwierzę, tam się pewnie ukrywa Buka, ona pożera kable - przypomniała się jej książka o Muminkach. Wszystkie Muminki bardzo bały się Buki. Misio niestety nie docenił jej poczucia humoru. Wyobraził sobie Bukę i wpadł w histerię. - Julka, natychmiast skończ z science fiction. Czyś ty oszalała? -mama była wstrząśnięta. - Czy mam ci przypomnieć historię z ET? Pamiętasz, jak ET ukazywał ci się w nocy w kącie pokoju? I jak strasznie się bałaś? I jak musiałam kupić lampę, żeby oświetlić kącik z ET, żebyś była pewna, że go tam nie ma?! Julka doskonale pamiętała ten kompromitujący incydent w jej życiu. - Przepraszam - przytuliła Misia, który odwzajemnił jej gest, choć z rezerwą. Tę właśnie chwilę wykorzystał sufitowy stwór, aby znowu dać znać o sobie. - Teraz mam z kolei wrażenie, że to coś się czołga - mama podzieliła się swym spostrzeżeniem z Julka i po chwili bardzo tego pożałowała. Uświadomiła sobie, że jej córka wprawdzie od dawna nie obawia się ET, ale za to panicznie boi się węży. - Mamo, przestań... - twarz Julki ścięło przerażenie. - Nie, Bimbusiu, to niemożliwe, żeby w suficie był wąż - mama próbowała zatuszować gafę. - A właśnie że możliwe! Czy ty wiesz, ilu ludzi hoduje węże w domach?! Byłam u Kasi, to wiem! Jej brat ma w akwariach cztery, w tym pytona. Muszę natychmiast do niej zadzwonić! - zerwała się na równe nogi i wykręciła numer Kasi. - Kaśka, słuchaj, możesz mi powiedzieć, co z waszym pytonem? ... Nie, nie pytam, czy zdrowy, tylko czy on jest u was w akwarium. .. Dobrze, to sprawdź. I te inne węże też... Telefon do Kasi trochę ją uspokoił. Pyton i jego koledzy znajdowali się w akwariach w pokoju brata Kasi, czyli tam, gdzie powinni być. 130 - Dobrze, koniec z tą histerią - mama trochę otrzeźwiała- - Nie możemy doprowadzić się do paranoi. Idziemy spać, a jutro wzywam pana Waldka. Niech coś z tym zrobi. Pan Waldek, ich sąsiad, był szanowaną w okolicy ,,/ł(,,:l rai ' ką". Zapobiegł już niejednej domowej katastrofie, przybywając na odsiecz z wiertarką albo kluczem francuskim w dłoni. Noc spędzili w jednym łóżku. Na poduszkach spoczywały ol>< .1; siebie głowy mamy, Julki i Misia. Psy również skorzystały '? ????, aby się wyspać w łóżku właścicieli. Pan Waldek zjawił się po południu. W ręce trzymał nieodłączną skrzynkę na narzędzia. Z niedowierzaniem wysłuchał chaotycznej opowieści o tajemniczej istocie w suficie. - Czyli chyba muszę zejść na dół po łapkę na myszy. Wy wici -cimy otwór w suficie, wsadzimy łapkę i trzeba będzie czekać. - Panie Waldku, ale pan będzie czekać z nami, dobrze? błagalnym tonem zwróciła się do niego Julka. Nie wyobrażała lobif, żeby mógł ich opuścić w takim momencie. Kilkanaście minut później wszyscy ze zgrozą przyglądali ?, \Ut pan Waldek stoi na drabinie i demoluje sufit. Kiedy dziura była go-towa, zstąpił z drabiny, ujął łapkę na myszy w dłonie i spojrzał ,;1"" I krzaczastych brwi na Julkę. - Poproszę o żółty serek. Następnie umieścił ser w łapce i z dostojeństwem kelnera pod* rzędnej restauracji wspiął się z powrotem na drabinę, aby ?????? ? przygotowane przez siebie danie w wywierconym otworze - Podano do stołu!-zachęcił tajemniczego mieszkain ?' lUfltU do konsumpcji. ? ???... Chyba tam coś widzę! Trzeba to sprawdzić!!! O... Ja chyba też coś widzę! Wiesz co, chyba będę szczęśliwa, bo dzisiaj widziałam mnóstwo czterolistnych koniczynek! www.koniczynka.co ? u ? ? ^ ? 2005 ?. .Tę koniczynkę drogie Czytelniczki możecie też znaleźć W NASZYCH SKLEPACH B.ot/sfbk-G.H. Au-chaf) ul. f/oAukcyj/ia ??& ? lok 23B 05-530 uQ>ok,' ???????;~?.?. ?-1 hi. Tokoju QJ lokol 2Ś ??-?????????? fi. K. Sz.kubQCZQ i M'-800 Żubrze FIRMOWYCH ». Sos/ioi*/,et-G.tf. Avclia>i ul. 2-???/? 2X) Lokal ?2-4Y-207 ??????? UAŁ-O. H. M-1 ul. Brzez/^ska 27/2-3 Zskopo/ie ul.KrufóNk, 77 34-500 Zckop&m Kraków- ojń. ZAKOPIANKA ul. Zdco^a/fcks 62 lokal 44 30-47