Robert Van Gulik Sędzia Di i nawiedzony klasztor WPROWADZENIE Przed laty, gdy szukałem angielskojęzycznych materia łów dotyczących życia w starodawnych Chinach, uznałem powieści, komentarze i refleksje Lin Yu-tanga, Pearl Buck1 i Alice Tisdale Hobart za nader pouczające. Ich spostrze żenia spisane bardzo wdzięczną prozą, łagodnie zapozna ją czytelników lat trzydziestych dwudziestego wieku ze społeczeństwem Chin, z jego szlachtą, wieśniakami i ludź mi interesu miast portowych. Wymienieni pisarze przetłu maczyli również pewne utwory popularnej literatury chiń skiej, dając wyraz dużego zrozumienia przedmiotu. Po drugiej wojnie światowej materiały takiego rodzaju i kali bru stały się niezmiernie rzadkie, ponieważ większość za chodnich obserwatorów Chin, jak również sami Chińczy cy, za wszelką cenę starali się wyjaśnić przyczyny upadku rządu nacjonalistów i przejęcie władzy przez komunistów. Dlatego w latach pięćdziesiątych czytelnicy z taką ulgą 1 Pearl Buck, z domu Sydenstricker (1892-1973) - pisarka amerykań ska, córka duchownego prezbiteriańskiego, wychowana w Chinach, gdzie jej rodzice prowadzili działalność misyjną. Poznała tamtejsze oby czaje, folklor, religię i stosunki, co znalazło wyraz w jej powieściach. W ro ku 1938 otrzymała Nagrodę Nobla (przyp. tłum.). i zadowoleniem powitali pojawienie się detektywistycz nych powieści Roberta Hansa van Gulika o sędzim Di, w których Cesarstwo Chińskie jawi się jako kraj kultural ny i pełen życia, a nie jak pozbawiony wszelkiego charak teru pionek w międzynarodowej grze o władzę. Ponieważ odwiedzając dzisiejsze Chiny, trudno jest odtworzyć tam tejsze życie w dawnych czasach, opowieści o sędzim Di na dal pozostają jednym z najlepszych źródeł poznania mi nionej codzienności. Kariera zawodowa van Gulika była barwna niczym za wiły gobelin utkany z wielobarwnych wątków, w którym przeplatały się praca naukowa, służba w dyplomacji i za miłowanie do sztuk pięknych. Syn oficera medycznego ar mii holenderskiej stacjonującej w Indonezji, przyszedł na świat w roku 1910 w Zutphen w holenderskiej prowincji Gelderland. Od trzeciego do dwunastego roku życia miesz kał w Indonezji. Gdy w roku 1922 jego rodzina powróciła do Holandii, młody Robert wstąpił do gimnazjum klasycz nego w Nijmegen, gdzie szybko poznano się na jego nie zwykłym talencie do języków obcych. W tym czasie zaczął studiować sanskryt oraz język amerykańskich Indian z plemienia Czarne Stopy pod kierunkiem C. C. Uhlenbecka, lingwisty z Uniwersytetu Amsterdamskiego. W wol nym czasie pobierał prywatne lekcje języka chińskiego. Jego pierwszym nauczycielem był Chińczyk studiujący rolnictwo w Wageningen. W roku 1934 van Gulik wstąpił na Uniwersytet w Leyden, będący jednym z głównych europejskich ośrodków studiów nad Azją Wschodnią. Tam systematycznie uczył się chińskiego i japońskiego, nie rezygnując z wcześniej- szych zainteresowań innymi językami azjatyckimi oraz ich literaturą. W roku 1932 wydał przełożoną przez siebie na język holenderski starą hinduską sztukę napisaną przez Kalidasę (około roku 400). Jego rozprawa doktorska na te mat kultu konia w Chinach, Japonii, Indiach i Tybecie, obroniona w roku 1934 w Utrechcie, została opublikowana w roku 1935 przez Brilla, wydawcę z Leyden, specjalizują cego się w materiałach dotyczących Azji. W tym czasie van~ Gulik pisywał również artykuły dla holenderskich czaso pism na tematy związane z Chinami, Indiami oraz z Indo nezją. W owych artykułach po raz pierwszy dał wyraz swej miłości dla starożytnej Azji oraz pełnemu rezygnacji pogo dzeniu się z zachodzącymi tam zmianami. Ukończywszy studia na uniwersytecie, w roku 1935 van Gulik wstąpił do służby w holenderskiej dyplomacji. Pierw sze stanowisko objął w poselstwie w Tokio, gdzie miał oka zję kontynuować w czasie wolnym prywatne studia nauko we. Przedmiot jego badań w większości był związany z za jęciami tradycyjnych chińskich uczonych. Ze względu na godziny pracy zawodowej, jego poszukiwania miały ograni czony zakres, choć charakteryzowała je rzadko spotykana głębia. Tak jak tradycyjny chiński dżentelmen, kolekcjono wał cenne książki, drobne przedmioty sztuki, malarstwo na zwojach pergaminu oraz instrumenty muzyczne. Swoje skarby analizował ze znawstwem naukowca i konesera, co przyniosło mu uznanie czołowych kolekcjonerów przed miotów orientalnych. Przetłumaczył słynny chiński tekst autorstwa Mi Fu na temat kamieni do rozcierania tuszu cennych przedmiotów, na których kaligraf przygotowuje tusz do pisania. On sam także był utalentowanym kaligra- fem, co u przybysza z Zachodu jest nie lada osiągnięciem. Grał na starodawnej chińskiej lutni (qin) i napisał na jej te mat dwie monografie oparte na chińskich źródłach. Więk szość jego publikacji z owych spokojnych i płodnych lat wy dano w Pekinie i w Tokio. Spotkały się one z uznaniem azjatyckich i europejskich naukowców. Druga wojna światowa położyła nagły kres pierwszemu pobytowi van Gulika w Tokio. Ewakuowany w 1942 roku wraz z innymi dyplomatami, został wysłany do Chungking jako sekretarz holenderskiej misji w Chinach. Na tym da lekim posterunku opublikował w roku 1944 edycję opraco wania na temat Ch'ana, mistrza Tung-kao, buddyjskiego mnicha, który pozostał lojalny dynastii Ming w dniach jej klęski. Pozostał w Chinach do końca wojny i w 1945 roku wrócił do Hagi, gdzie pozostał do roku 1947. Następne dwa lata spędził w holenderskiej ambasadzie w Waszyngtonie, gdzie piastował stanowisko doradcy. Ale w roku 1949 wró cił do Japonii na czteroletnią kadencję. W roku 1940 van Gulik natrafił na anonimową osiemna stowieczną powieść detektywistyczną, która go oczarowa ła. Wojna i czasy powojenne nie pozwalały mu korzystać ze źródeł i nie pozostawiały zbyt wiele wolnego czasu, ale udało mu się wygospodarować chwile, które przeznaczył na studiowanie chińskiej literatury popularnej, a zwłasz cza opowieści detektywistycznych i sądowych. Przygoto wał tłumaczenie na język angielski tradycyjnej historii de tektywistycznej, którą w roku 1949 opublikował w Tokio w limitowanej edycji, pod tytułem Dee Goong An. Owa opo wieść w trzech epizodach stała się pierwszą książką, dzię ki której świat Zachodu dowiedział się o wyczynach sę- dziego Di, jednego z tradycyjnych bohaterów chińskich opowiadań detektywistycznych. Fascynacja van Gulika sędzią Di, będącym przykład nym cesarskim sędzią pokoju oraz wyznawcą nauk Konfu cjusza, doprowadziła go do późniejszych badań chińskiego prawoznawstwa i detektywistyki. W 1956 roku wydał swój angielski przekład trzynastowiecznego zbioru spraw sądo wych, noszącego tytuł T'ang-yin pi-shih. Do fascynacji van Gulika detektywistyczną literaturą wkrótce doszło zainteresowanie chińską literaturą i sztuką erotyczną, zwłaszcza pochodzącą z epoki dynastii Ming (1368-1644). Igraszki z kurtyzanami i konkubinami często stanowiły znaczną część życia chińskiego dżentelmena, podobnie jak kolekcjonowanie kamieni do rozcierania tu szu oraz gra na qin. Aby zapoznać czytelników z tymi aspektami życia, van Gulik, wielki koneser chińskiej sztu ki piktografii, wydał w Tokio w roku 1951 prywatną edycję pięćdziesięciu kopii barwnych erotycznych rycin z epoki dynastii Ming wraz z ręcznie napisanym historycznym esejem na temat chińskiego życia seksualnego w latach 206 p.n.e. - 1644 n.e. Chociaż seks pozamałżeński oraz po pularne powieści powszechnie uchodziły za zakazane dla dżentelmena wyznającego nauki Konfucjusza, jest oczywi ste, że owi panowie rozkoszowali się niedozwolonym sek sem oraz potajemnie czytywali i pisywali powieści. W swo ich licznych pracach van Gulik pokazał, że chociaż dżen telmeni w tradycyjnych Chinach często wygłaszali czcze frazesy na temat wysokich standardów moralnych, w ży ciu prywatnym okazywali moralną słabość właściwą wszystkim ludziom. Podczas gdy erotyki van Gulika krążyły wyłącznie wśród wybranych czytelników, jego liczne przekłady i ada ptacje chińskich powieści detektywistycznych uczyniły sę dziego Di sławnym na Zachodzie, zwłaszcza w latach pięć dziesiątych. Czy to na stanowisku w Nowym Delhi, w Ha dze, czy w Kuala Lumpur, van Gulikowi udawało się pisać nowe powieści o sędzim Di, aż ich liczba osiągnęła co naj mniej siedemnaście tomów. Służba w dyplomacji zawiodła go na ostatni posterunek znów w Tokio, gdzie w roku 1965 objął od dawna pożądane stanowisko ambasadora Holandii w Japonii. Dwa lata później, już w domu na urlopie, van Gulik po raz ostatni sięgnął po pędzelek do kaligrafowania. Podczas swego stosunkowo niedługiego życia van Gulik znalazł czas w trakcie swej dyplomatycznej kariery na to, by wnikliwie zajmować się zadziwiająco szerokim wachla rzem tematów ezoterycznych oraz na to, by publikować swe odkrycia. Nie koncentrował się na wielkich proble mach politycznych, społecznych czy ekonomicznych Chin, choć niewątpliwie zdawał sobie sprawę z ich istnienia, bę dąc na bieżąco z najnowszymi debatami naukowców oraz uświadamiając sobie znaczenie współczesnych wydarzeń politycznych. Nie specjalizował się w jakimś szczególnym okresie czy gatunku literackim, lecz jego zainteresowania dotyczyły okresu od czasów chińskiego antyku klasyczne go (ok. 1200 r. p.n.e. - 200 r. n.e.) do końca panowania dy nastii Qing (lata 1644-1911). Jego zainteresowania ograni czały się raczej do czasów Chin tradycyjnych, a nie sięgały postimperialnych i rewolucyjnych walk toczących się w tym kraju w dwudziestym wieku. Poszukiwał ,,drobnych tematów", zazwyczaj faworyzowanych przez dyletantów oraz amatorów sztuki i literatury. Do zgłębiania owych do tychczas niestanowiących przedmiotu badań bocznych dróg wniósł swoje wielkie talenty lingwisty, historyka i ko nesera. Chociaż wiele jego prac naukowych trafiało do ograniczonej liczby odbiorców, wyniki jego prac naukowo-badawczych dotyczących powieściopisarstwa, prawoznawstwa i wykrywania przestępstw oraz erotyków zosta ły spopularyzowane wśród zachodnich czytelników po przez jego opowieści o wyczynach sędziego Di, będącego Sherlockiem Holmesem Chin. W czasach poprzedzających dwudziesty wiek popular na powieść chińska nie stanowiła przedmiotu poważnych badań naukowych ani w Chinach, ani na Zachodzie. Inten sywne studia nad chińską literaturą popularną zaczęły się w okresie międzywojennym. Po rewolucji chińskiej (1911-1912) oraz po zakłóceniach spowodowanych pierw szą wojną światową nowi literaci Republiki Chin dążyli do tego, by język potoczny (pai-hua) stał się językiem ogól nym, który pomoże unowocześnić kraj. Przywódcy owego radykalnego odrodzenia literackiego - Hu Shih, Lu Hsiin oraz Ts'ai Yuan-p'ei - zaczęli ożywiać dawną popularną li teraturę w nadziei, że skoro język mówiony dobrze nada wał się do jej tworzenia, to w przyszłości może stać się jeszcze lepszym nośnikiem literackiego wyrazu. Ponieważ chcieli oni zapewnić masom także nową lekturę, szukali w przeszłości frapujących historii, intrygujących wątków i moralnych przykładów, które można by przerobić i odno wić na potrzeby czytelników. W roku 1975 chińscy arche olodzy odkryli w prowincji Hupeh tajny skład spisanych na sporządzonym z bambusa papierze książek z czasów dynastii Qin (lata 221-207), które podobno zawierały mate riały na temat przestępstw i ich wykrywania, a także popu larne opowieści o sędzim pokoju, pełniącym rolę detekty wa. Tak więc poszukiwanie źródeł inspiracji dla powieści kryminalnej trwa nadal. Japońscy literaci, niemający tak wielkich uprzedzeń w stosunku do literatury popularnej jak ich chińscy współ cześni, od dawna zbierali popularne chińskie sztuki dra matyczne oraz powieści i czasami, przed ich wydaniem, adaptowali je na potrzeby japońskich gustów. Naukowcy z Zachodu, zwłaszcza wyznawcy francuskiej szkoły sinologii, której dwudziestowiecznym przedstawicielem jest Paul Pelliot, studiowali chińskie legendy i opowieści, jesz cze zanim reformatorscy literaci chińscy zdali sobie spra wę z ich roli jako czynnika szkolenia politycznego oraz nośnika propagandy. W latach trzydziestych chińscy ko muniści także uświadomili sobie propagandowe znaczenie teatru popularnego i wykorzystują tę wiedzę, począwszy od roku 1949, w którym doszli do władzy. Van Gulik, uczeń europejskiej, zdominowanej przez Pelliota szkoły sinologicznej, łączył entuzjazm dla studiów porównawczych z zachwytem egzotycznymi przedmiota mi. Dla wychowanków tej szkoły naukowej najmniejsze i najbardziej ezoteryczne tematy stawały się niezwykle znaczące dzięki skrupulatnej analizie lingwistycznej, lite rackiej i artystycznej połączonej z wnikliwością badającego je naukowca. Krótko mówiąc, przedmiot nabierał znacze nia, treści i doniosłości dzięki wyobraźni i talentom bada cza. Gdy van Gulik w roku 1935 po raz pierwszy przybył do Japonii, szybko spostrzegł, że kolekcje przedmiotów sztuki oraz biblioteki są bogate w materiały chińskiej kultury ma sowej. Jako dysponujący ograniczonym czasem nauko wiec z wyobraźnią, van Gulik zdał sobie sprawę, że może przeprowadzić fascynujące studia nad kulturą chińskiej szlachty, prowadząc badania przedmiotów, które groma dzili jej przedstawiciele, oraz zwyczajów, które zachowali owi uprzywilejowani ludzie. Chińska powieść kryminalna czy sądowa była później szą formą jednego z głównych rodzajów mówionej tradycji narracyjnej - opowieści detektywistycznej. Od czasów dy nastii Song (lata 960-1279), a prawdopodobnie już wiele wcześniej, prości ludzie uwielbiali słuchać opowieści ga wędziarzy, którzy produkowali się na bazarach i na ulicach miast i miasteczek. Jednym z popularnych bohaterów owych gawęd był sędzia Di (Ti Jen-chieh), postać histo ryczna i mąż stanu w sądzie Tang, który żył w latach 630-700. On oraz inni sędziowie pokoju, zwłaszcza Pao Cheng (999-1062), zostali rozsławieni przez gawędziarzy, dramaturgów i powieściopisarzy. Z upływem czasu wyczy ny sędziego stały się przykładem legendarnych osiągnięć detektywistyki, niezachwianie prawego prowadzenia się oraz nadludzkiej przenikliwości. Sędzia-detektyw stał się centralną postacią stereotypu, który przeniknął wszystkie formy literatury popularnej. Bohaterem tradycyjnej chińskiej powieści detektywi stycznej jest zazwyczaj miejscowy sędzia pokoju. Historia jest zwykle opowiedziana potocznym językiem z punktu widzenia czynnego zawodowo sędziego pokoju, który działa w charakterze detektywa, prowadzi przesłuchania i jest publicznym mścicielem. Z reguły w powieści zdarza się wiele przestępstw, ponieważ sędzia pokoju rzadko ma do czynienia z jedną zbrodnią na jakiś czas. Na ogół zbrodnie zdarzają się na początku opowieści i często są z sobą wzajemnie powiązane. Zazwyczaj sztuki i opowia dania nie mają charakteru dydaktycznego i opiewają przestępstwa wobec osoby, a nie występki wobec społe czeństwa. Zbrodnia jest zawsze jakimś złamaniem prawa pisanego, zazwyczaj morderstwem łub gwałtem, albo też łączy obydwa te motywy. Sędzia pełni rolę narzędzia pań stwa lub cesarza, ustalając fakty, chwytając winnego i wy mierzając karę zgodnie z prawem. W tradycyjnych opo wieściach nie zdarza się, by kierował się własnym widzi misię, miłosierdziem bądź sympatią. Sędzia uosabia od wagę, przenikliwość, uczciwość, bezstronność oraz suro wość; posiada żyłkę detektywistyczną, która czasami by wa wspomagana ponadludzką bystrością lub wiedzą po chodzącą z tamtego świata, przekazywaną mu przez du chy. Rzadko bywa wyposażony w poczucie humoru i nie frasobliwość, choć jego podwładnym czasami zdarzają się komiczne przygody. Sędzia, nieodmiennie mężczyzna w średnim wieku, po chodzący z warstwy wykształconej, pogardza luksusem, jest opiekuńczy wobec słabych i wykorzystywanych oraz nieprzekupny i nieczuły na pochlebstwa. Zbrodniarz, zwłaszcza morderca, jest zwykle nieuleczalnie zły i działa z zimną krwią. Aby go zmusić do przyznania się do winy, należy mu kilkakrotnie wymierzyć chłostę i zasługuje on na najwyższy wymiar kary przewidzianej przez prawo. Przestępca może być rozmaitego wieku i różnej płci oraz pochodzić z każdej klasy społecznej. Tatarzy, Mongołowie, taoiści i buddyści są prawie zawsze obsadzani w roli niego dziwców. Ofiara zazwyczaj należy do klasy rzemieślników, podobnie jak większość widowni na sali sądowej. Tematem wszystkich owych opowieści jest elementar na sprawiedliwość społeczna. W Cesarstwie Chińskim wy mierzanie sprawiedliwości miało na celu ukaranie winne go i zadośćuczynienie ofierze za wyrządzone krzywdy. Sę dzia pokoju obowiązkowo i skrupulatnie wypełniał oby dwa te zadania oraz utrzymywał harmonię pomiędzy spra wami ziemskimi a wolą niebios. Wszystkie rozprawy odby wały się w sali sądowej i mogły być obserwowane przez publiczność. Oskarżający sędzia musiał przesłuchiwać oskarżonego w trakcie rozprawy, a nie prywatnie. Chociaż istniało przekonanie, że sędzia natychmiast i intuicyjnie rozpoznaje, czy oskarżony jest winny, czy niewinny, żąda no od niego, by udowodnił to publicznie i zmusił oskarżo nego, by się przyznał do winy. Wszystkie rozprawy były starannie spisywane przez protokolanta, a oskarżony mu siał potwierdzić ich dokładność, składając swój podpis. Po nieważ przestępcy często bywali przebiegli, zdarzało się, że wprowadzali sędziego w błąd, choć nigdy na długo. Chociaż większość dochodzeń prowadzili przedstawiciele władzy cesarskiej, sędzia, dla dobra sprawy, czasami pro wadził je osobiście. Publiczność zgromadzona na ulicy i w sali sądowej krytykowała lub nagradzała postępowanie i decyzje sędziego. Jeżeli ludzie podejrzewali sędziego o korupcję, stronniczość lub przewrotność, publiczność protestowała lub wszczynała rozruchy. Jeżeli zwierzchni cy sędziego pokoju utwierdzili się w przekonaniu, że po stępuje on niesłusznie, dymisjonowano go i karano. Jeżeli publiczny protest został uznany za niesłuszny i wywroto wy, karano cały okręg. Gdy van Gulik w roku 1949 wydał pierwszy przekład opowieści o sędzim Di, zasugerował, że współczesny pi sarz kryminałów mógłby się sprawdzić, pisząc dla dzisiej szych czytelników powieść na chińską modłę. Ponieważ nikt nie podjął tego wyzwania, van Gulik sam zrealizował swój pomysł, chociaż nigdy przedtem nie pisywał utworów beletrystycznych. Początkowo chciał unaocznić czytelni kom japońskim i chińskim, o ile lepsze są ich tradycyjne opowieści od książek przetłumaczonych z zachodnich ory ginałów i sprzedawanych na straganach w Tokio czy w Szanghaju. Swoje dwie pierwsze powieści w języku an gielskim napisał jako szkice, które miał zamiar opubliko wać później w przekładzie na chiński i na japoński. Gdy je go zachodni przyjaciele okazali entuzjazm wobec tego no wego rodzaju powieści detektywistycznej, postanowił na dal pisać po angielsku, który był jeszcze jednym językiem opanowanym przez niego do perfekcji. Owego wielkiego kroku od badań naukowych i tłuma czeń do pisania z wyobraźni van Gulik dokonał zdecydowa nie i z sukcesem. Dzięki wcześniejszemu zaangażowaniu w poszukiwania naukowe był doskonale przygotowany do pisania powieści detektywistycznych, które oddawały at mosferę życia w dawnych Chinach. Teraz nie musiał się kurczowo trzymać historycznych faktów ani tekstów; naj ważniejsze stało się dokładne oddanie tła i realistyczne sportretowanie życia w tradycyjnych Chinach. Posługując się sędzim Di jako głównym bohaterem, van Gulik mógł swobodnie kreślić wątki i fabułę oraz korzystać z chińskiej literatury. Tak uzyskany materiał z łatwością wzbogacał i upiększał, czerpiąc z wiedzy uzyskanej dzięki studiom na ukowym oraz lekturom. Swoje powieści ożywiał, zamiesz czając w nich wyimaginowane mapy i rysunki z życia boha terów, oparte na szesnastowiecznych chińskich rycinach. Fabułę i głównych bohaterów van Gulik zazwyczaj ob myślał, odpoczywając od obowiązków służbowych, zaś wstępną topografię miejsca wydarzeń przygotowywał, ry sując mapę wyimaginowanego miasta. W książce The Bell Murders są trzy wątki zaczerpnięte bezpośrednio z chiń skich opowieści; do innych historii o sędzim Di van Gulik samodzielnie wymyślił większość tematów i wątków. Przy stąpiwszy już do właściwego pisania, kończył książkę po około sześciu tygodniach. Van Gulik od samego początku zdawał sobie sprawę z ograniczeń tradycyjnej chińskiej prozy fabularnej. Histo rie o morderstwie, cudzołóstwie, tajemniczych zdarze niach oraz o przemocy zawsze przemawiały do zachod nich czytelników, którym wciąż było mało tego rodzaju propozycji. Ale inne cechy popularnej beletrystyki chiń skiej nie cieszyłyby się tak dobrym przyjęciem. W chiń skich opowieściach zazwyczaj od razu na początku wyja wiano, kim jest przestępca; szanując zwyczaje Zachodu, van Gulik przesunął rozwiązanie zagadki na koniec książ ki. Chińskie teksty wielokrotnie bazowały na nieznanych na Zachodzie zwyczajach i wierzeniach, a chińscy autorzy nazbyt często wyświetlali tajemnicę, odwołując się do nad przyrodzonej wiedzy i interwencji z zaświatów. Zachodni czytelnicy oczekują morału lub wyjaśnienia motywów, któ rymi kierował się przestępca, a chińscy pisarze rzadko wy- raźnie zajmują się tymi zagadnieniami. Charakterystyka bohaterów w chińskiej powieści często ogranicza się do opisu typów społecznych. Autorzy nie czynią wysiłków w celu analizowania lub rozwijania indywidualnych cech bohaterów ani nie usiłują ocenić wpływu środowiska czy pochodzenia na ich postępowanie. Sam sędzia Di w chińskich opowieściach jest odmalo wany w sposób całkowicie obcy dla zachodniego czytelni ka. Aby uczynić go bardziej wiarygodnym, van Gulik po starał się, by jego bohater był bardziej ludzki. Zdarza mu się uśmiechać, odczuwać podniecenie w obecności atrak cyjnych kobiet oraz być niepewnym siebie i wątpić w słuszność własnych decyzji. Van Gulik znacznie po mniejszył niezachwianą wiarę sędziego w wyższość wszystkiego co chińskie oraz jego pogardę dla obcokrajow ców, kult przodków, rzeczowy stosunek do stosowania tor tur oraz nieubłaganą wrogość w stosunku do buddyzmu i taoizmu, które wypływały z jego konfucjańskiego poglą du na świat. Nie mogąc całkowicie zlekceważyć owych tradycyjnych atrybutów sędziego, van Gulik wolał złagodzić te jego ce chy i nadać mu wymiary bardziej ludzkie, opisując go jako człowieka oddanego rodzinie, znawcę sztuki i literatury oraz osobę głęboko religijną. Co więcej, sędzia Di zazwy czaj usiłuje rozwiązać zagadki kryminalne racjonalnie, bez ingerencji świata nadprzyrodzonego. Świadomie adaptując swoje opowieści dla czytelnika za chodniego, van Gulik niezwykle wiernie przedstawił życie mieszkańców Cesarstwa Chińskiego. Dzięki temu czytelnik doceni rolę społeczną rodziny, gdy sędzia Di upomina ojca za to, że nie upilnował cnoty swej córki. Zrozumie rolę stu denta, jego przywileje, odpowiedzialność wobec społeczeń stwa oraz związek pomiędzy wykształceniem a moralno ścią. Dowie się od sędziego Di, że buddyjscy mnisi zazwy czaj pożądają kobiet i są biegli w polityce, że Tatarzy nie są godni zaufania oraz tak jak taoiści oddają się czarnej magii, i że mieszkańcy południa znacznie się różnią pod wzglę dem języka i obyczajów od mieszkańców północy. Drobne przedmioty - kamienie do rozcierania tuszu, gwoździe w bucie Tatara, gongi taoistycznych mnichów, gałki u drzwi - użyte w strategicznych momentach opowieści da ją van Gulikowi możliwość objaśnienia zachodniemu czy telnikowi, jak wyglądają i jaką rolę pełnią te dziwne i nie znane obiekty. Każdy zagraniczny czytelnik doceni wagę, jaką w Chinach odgrywały język pisany oraz wszelkie za piski i dokumenty, zda sobie sprawę z roli nieznanych na Zachodzie społecznych korporacji, takich jak gildia żebra ków, oraz zapozna się z przesadną wagą przywiązywaną do ceremonialnych zachowań oraz grzecznościowych form zwracania się do rozmówców. Przykre strony tamtejszego życia ukazane zostały przy okazji opisów sprzedaży dziew czynek do niewoli oraz relacji o powszechności prostytucji. Wzmianki o handlu zagranicznym, o monopolu cesarza na handel solą, o ,,wyduszaniu" zeznań oraz o drobnych prze kupstwach dodają owym powieściom realizmu. Rola uka zanych w powieściach kobiet ogranicza się do prowadzenia domu, do uprawiania seksu oraz do trudnienia się ręko dziełem i do wychowywania dzieci. Opowieści o sędzim Di nie należy traktować jako do kładnego opisu życia w Cesarstwie Chińskim. Są bowiem pod pewnym względem anachroniczne. Historyczny sędzia Di żył w siódmym wieku, zaś większość opowieści o nim spisano w okresie od siedemnastego do dziewiętnastego stulecia, toteż odzwierciedlają one standardy i praktyki owych czasów. Van Gulik oparł swoje adaptacje na tych późniejszych zbiorach. Chociaż pilnie studiował obyczaje czasów dynastii Ming i Qing, jego znajomość życia we współczesnych Chinach ograniczała się do tego, co wyniósł z niewielu krótkich wizyt oraz z kilkuletniego pobytu pod czas drugiej wojny światowej. Van Gulik idealizował Chiny sprzed wstrząsu, jakiego Cesarstwo doznało na skutek de strukcyjnych wpływów Zachodu i Japonii. Najczęściej spo glądał na Cesarstwo Chińskie z punktu widzenia konfucjańskiej szlachty, której styl życia szanował i podziwiał. Jednakże, pomimo ich ograniczeń oraz stronniczości, owe opowieści dają stosunkowo wierny portret pewnych aspektów życia codziennego w Cesarstwie Chińskim. Prywatne spostrzeżenia van Gulika zostały poczynione w epoce poprzedzającej komunizm, gdy dawny styl życia nadal był kultywowany w miastach i wsiach oraz gdy sę dzia pokoju wciąż odgrywał dominującą rolę w miejsco wych wydarzeniach. Niezwykle uwrażliwiony na sferę ży cia codziennego van Gulik nie był zwykłym obserwatorem chińskiej sceny. Przerastał innych specjalistów tej dziedzi ny kwalifikacjami nabytymi podczas swych badań nauko wych oraz w trakcie pracy na najwyższych szczeblach dy plomacji, co pozwalało mu na lepsze zrozumienie tradycyj nych Chin. Samo czytanie klasycznych tekstów, gazet, książek historycznych czy dyplomatycznych dokumentów nie dałoby tak głębokiego wglądu w podstawy życia w dawnych Chinach, jaki zachodniemu czytelnikowi za pewnia lektura powieści van Gulika. Bezpośrednie prze kłady popularnych podań chińskich są zazwyczaj zbyt ob ce, a zawarte w nich przypisy nazbyt często nie stanowią wystarczającego wyjaśnienia. Dzięki dogłębnej znajomości tematu oraz interesują cym spostrzeżeniom van Gulika jego zachodni czytelnik bez trudu i z przyjemnością zapoznaje się ze światem daw nych Chin oraz dostrzega różnice i podobieństwa zacho dzące pomiędzy społecznościami Chin i Zachodu. A poza tym są to zajmujące opowiastki i choćby dlatego mogą się podobać. Donald F. Lach OSOBY Należy wyjaśnić, że w języku chińskim nazwisko - tutaj wypisane drukowanymi literami - poprzedza imię osoby. Główni bohaterowie DI Jen-djieh. Sędzia pokoju w górzystym okręgu Han-yuan, w którym usytuowany jest Klasztor Porannych Obłoków TAO Gan. Jeden z przybocznych sędziego Di Osoby opata" mające związek z ,,Przypadkiem zabalsamowanego Prawdziwa Mądrość. Opat Klasztoru Porannych Obłoków Nefrytowe Zwierciadło. Poprzedni opat tegoż klasztoru SUN Ming. Mędrzec taoistyczny, były guwerner cesarski, który przeszedł na emeryturę i mieszka w klasztorze Osoby mające związek z ,,Przypadkiem nabożnej dziewczy ny" Pani PAO. Wdowa ze stolicy Biała Róża. Jej córka TSUNG Lee. Poeta Osoby mające związek z ,,Przypadkiem posępnego mnicha" KUAN Lai. Dyrektor wędrownej trupy teatralnej Panna TING. Aktorka Panna OU-YANG. Aktorka MO Mo-te. Aktor R O Z D Z I A Ł P I E R W S Z Y Dwaj mężczyźni siedzący tuż obok siebie w odosobnio nym pomieszczeniu wysoko na wieży starego klasztoru przez chwilę wsłuchiwali się w milczeniu w ryk burzy sza lejącej pośród pogrążonych w mroku gór. Gwałtowne po rywy wiatru atakowały wieżę, zimny przeciąg przedosta wał się nawet przez masywne drewniane okiennice. Jeden z mężczyzn spojrzał z niepokojem na migoczący płomień jedynej świecy, który rzucał ich dwa dziwacznie poskręcane cienie na otynkowaną ścianę. Po raz kolejny zapytał zmęczonym głosem: -Dlaczego upierasz się, by zrobić to dzisiejszego wie czoru? - Ponieważ tak postanowiłem! - spokojnie odparł dru gi. - Nie sądzisz, że dzisiejsza uczta daje po temu doskona łą okazję? - Przy tych wszystkich ludziach, którzy tu będą? - za pytał pierwszy z powątpiewaniem. - Nie boisz się chyba, co? - prychnął jego towarzysz z pogardliwym uśmiechem. - Nie miałeś stracha poprzed nim razem, prawda? Pierwszy mężczyzna nic na to nie odpowiedział. Dale ko w górach przetoczył się grzmot. A potem zaczęła się ulewa. Deszcz bębnił o drewniane okiennice, grzechocząc niczym grad. - Nie, nie mam stracha - nagle powiedział ten pierwszy. - Ale powtarzam, że twarz owego posępnego człowieka wydaje mi się znajoma. Denerwuje mnie, że nie mogę so bie przypomnieć, gdzie i kiedy... -Zasmucasz mnie! - przerwał mu drugi z kpiarskim politowaniem. Pierwszy nachmurzył się i po chwili ciągnął dalej: - Lepiej, żebyś jej teraz nie zabijał. Ludzie mogli coś za pamiętać i zaczną się zastanawiać, dlaczego trzy... - To zależy wyłącznie od niej, mam rację? - Wąskie wargi wykrzywił pełen okrucieństwa uśmiech. Wstał rap townie i dodał: - Wracajmy na dół, ktoś może spostrzec na szą nieobecność. Musimy stale odgrywać swoje role, przy jacielu! Drugi mężczyzna także się podniósł. Wymamrotał coś w odpowiedzi, ale jego słowa zagłuszył huk następnego grzmotu. Tym razem zdawał się docierać z bardzo bliska. R O Z D Z I A Ł D R U G I W niższych partiach gór na południowym obrzeżu Han-yuan sędzia Di usłyszał trzask tego samego pioruna i za niepokojony spojrzał na ciemne, pędzone wiatrem chmu ry, z których padał ulewny deszcz. Wcisnął się głębiej pod ceratową budę wysokiego wozu, mknącego górską drogą wzdłuż nawisu stromej skarpy. Ocierając dłonią zalewane deszczem oczy, powiedział, zwracając się do dwóch stoją cych przed nim woźniców, skulonych pod okrywającymi ich pelerynami ze słomy: - Skoro nie możemy na wieczór dojechać do Han-yuan, lepiej spędźmy noc tutaj, w naszym wozie. Myślę, że na po bliskiej farmie uda się wam zdobyć trochę ryżu na kolację, prawda? Starszy z woźniców naciągnął łopoczącą w silnych po wiewach wiatru ceratę, by lepiej osłaniała mu głowę. - Lepiej tu nie stawać, proszę pana! Wiem, że w górach takie jesienne burze to zaledwie początek! Wkrótce rozpę ta się tutaj straszliwa wichura, która może zdmuchnąć nasz wóz do wąwozu po przeciwnej stronie drogi. - Jesteśmy wysoko w górach - dodał drugi woźnica. Na obszarze wielu mil nie uświadczysz tu żadnej chatki ani farmy. Tam, na górze wznosi się tylko stary klasztor. Ale pan z pewnością nie chciałby... Nagle niebo przecięła błyskawica, rozświetlając górski krajobraz. Sędzia Di przez krótką chwilę spoglądał na groźne, spiętrzone dookoła masywy oraz na czerwoną syl wetę klasztoru, wznoszącego się wysoko na zboczu po przeciwnej stronie wąwozu. Rozległ się ogłuszający grzmot i znów zapanowała ciemność. Sędzia wahał się przez chwilę, upychając swą długą czarną brodę głębiej w fałdy przemoczonej podróżnej pe leryny. Wreszcie podjął decyzję. - Wy dwaj pobiegniecie do klasztoru - powiedział sta nowczo - i powiecie, że sędzia pokoju tutejszego okręgu znajduje się w pobliżu i chciałby się zatrzymać na noc. Niech tutaj przyślą kilkunastu nieposiadających święceń braci z krytymi lektykami do wniesienia na górę moich ko biet i bagaży. - Starszy woźnica chciał coś odpowiedzieć, ; ale sędzia Di warknął: - Ruszajcie żwawo! Mężczyzna, wzruszywszy ramionami, dał za wygraną. Obydwaj woźnice pobiegli kłusem, a ich przeciwdeszczo we latarnie z pergaminu podrygiwały w ciemności. Sędzia Di ruszył po omacku wzdłuż wozu, aż odnalazł drabinkę. Wspiął się po niej i wszedłszy do środka, szybko opuścił za sobą płócienną klapę. Jego trzy żony siedziały na zwiniętych posłaniach, otulając się podróżnymi pelery nami. Za nimi, pośród worków i skrzyń, kuliły się służeb ne. Ich twarze pobladły ze strachu, przy każdym odgłosie grzmotu skupiały się w gromadkę. Było tu sucho, lecz po przez płócienną budę przenikał zimny wiatr. Gdy sędzia przysiadł na pudle z ubraniami, odezwała się pierwsza żona: - Nie powinieneś byl wychodzić na zewnątrz! Przemo kłeś do suchej nitki! - Usiłowałem pomóc Tao Ganowi i woźnicy przy napra wie złamanej osi - odparł sędzia z bladym uśmiechem - ale na nic się to nie zdało. Trzeba ją będzie zastąpić nową osią. Co więcej, konie są zmęczone i zaczyna się burza. Zatrzy mamy się na noc w Klasztorze Porannych Obłoków. To je dyne zamieszkane miejsce w tej okolicy. - Masz na myśli tę ogromną czerwoną budowlę o zielo nych dachach, którą widzieliśmy, przejeżdżając tędy dwa tygodnie temu? - spytała druga żona sędziego. Sędzia skinął głową. - Nie będzie tam tak źle - powiedział. - To największy taoistyczny klasztor w całej tutejszej prowincji i podczas świąt religijnych odwiedza go wielu ludzi. Jestem pewien, że mają tam wygodne kwatery dla gości. Wziął ręcznik, który podała mu trzecia żona, i starał się nim osuszyć brodę i bokobrody. - Poradzimy sobie! - powiedziała pierwsza żona. - Pod czas wakacji w stolicy tak nas rozpieszczano w rezydencji twego wuja, że odrobina niewygód nie zawadzi! I chętnie zobaczymy, jak ten stary klasztor prezentuje się od środ ka! - Możliwe, że tam straszy! - powiedziała trzecia żona z uśmiechem. Jej kształtne ramiona zadygotały. Sędzia Di ściągnął swe bujne brwi. - Nie ma tam zbyt wiele do oglądania - powiedział po woli. - Ot, po prostu stary klasztor, i tyle. Zjemy wieczorny posiłek w naszym pokoju i wcześnie położymy się spać. Je żeli wyjedziemy jutro o świcie, gdy tylko klasztorni stajen- ni wymienią złamaną oś, zdążymy do Han-yuan przed po- i rą na południową porcję ryżu. - Ciekawe, jak radzą sobie dzieci - powiedziała druga żona z niepokojem. - Stary Hoong i zarządca domu zajmą się nimi - pocie szającym tonem odparł sędzia. Rozmawiali o sprawach domowych, do chwili gdy głoś ne okrzyki oznajmiły przybycie ludzi z klasztoru. Tao Gan, jeden z przybocznych sędziego, zajrzał do wozu, ukazując pociągłe, pochmurne oblicze. Zakomunikował, że na damy oczekują cztery lektyki. Podczas gdy trzy żony sędziego Di oraz ich służebne wsiadały do lektyk, sędzia i Tao Gan doglądali niewyświęconych braci, którzy przyturlali ogromne głazy, by unieru chomić koła wozu. Woźnice wyprzęgli konie i pochód ru szył wzdłuż wijącej się drogi. Krople deszczu bębniły o płó cienne dachy lektyk. Sędzia Di i Tao Gan pieszo brnęli za nimi - i tak byli już do cna przemoknięci! W porywistym wietrze nie warto było rozkładać pergaminowych parasoli. Gdy przekraczali naturalny most ponad wąwozem, Tao Gan zapytał: - Czy to nie ten klasztor, który pan sędzia zamierzał od wiedzić pewien czas temu, aby przeprowadzić przesłucha nie na temat owych trzech młodych kobiet: Liu, Huang i Gao, które umarły tutaj w zeszłym roku? - Ten sam - poważnie odparł sędzia. - Nie jest to miej sce, które wybrałbym na nocleg z moim babińcem. Ale sta ło się, i nie ma na to rady. Znający drogę tragarze szybko i pewnym krokiem po konali kondygnację śliskich stopni wznoszących się zako- sami po porośniętym wysokimi drzewami zboczu. Sędzia Di podążał tuż za nimi, ale z trudem dotrzymywał im kro ku. Z zadowoleniem powitał zgrzyt zawiasów, gdy ponad nim rozwarły się wrota. Wkroczyli na duży, otoczony mu rem frontowy dziedziniec. Tragarze wnieśli lektyki, pokonując następną kondy gnację stopni w głębi dziedzińca, i postawili je pod wysoko sklepionym łukiem z poczerniałych cegieł. Czekała tam na nich grupa mnichów w habitach szafranowej barwy. W dłoniach trzymali lampiony i tlące się kadzidła. Sędzia Di usłyszał głuchy łomot zamykającej się furty. Wstrząsnął nim nagły dreszcz. Pomyślał, że ani chybi prze ziębił się na deszczu. Zbliżył się niewysoki korpulentny mnich i skłonił nisko przed sędzią. - Witam w Klasztorze Porannych Obłoków, panie sę dzio! Jestem tutejszym przeorem, do pańskich usług! - Mam nadzieję, że nasza niespodziewana wizyta nie sprawi wam kłopotu - uprzejmie odparł sędzia. - To dla nas wielki zaszczyt, panie sędzio! - wykrzyknął przeor, mrugając lekko wyłupiastymi oczyma. - Pańska wi zyta przydaje splendoru dzisiejszemu pomyślnemu dnio wi! Świętujemy powstanie naszego klasztoru, jak co roku. To już po raz dwieście trzeci, panie sędzio! - Nie wiedziałem - odparł sędzia. - Niechaj wasz klasz tor prosperuje po wieczne czasy! - Pod sklepienie wtarg nął zimny podmuch wiatru. Sędzia z niepokojem spojrzał na swoje żony, które przy pomocy służebnych wysiadały z lektyk, po czym mówił dalej: - Proszę nas zaprowadzić do naszych kwater. Musimy się przebrać. - Oczywiście, ma się rozumieć! - wykrzyknął mały] przeor. - Proszę za mną! - Wiodąc ich do wąskiego, ciem nego przejścia, mówił dalej: - Mam nadzieję, że schody wam nie przeszkadzają. Zabiorę was do wschodniego skrzydła okrężną drogą. Jest tam do pokonania wiele stop ni, ale dzięki temu unikniecie ponownego wyjścia na dwór i dalszego moknięcia! Ruszył przodem, trzymając papierową latarnię tuż nad podłogą, aby sędzia Di i Tao Gan dostrzegli stopnie. Za ni mi podążał jeden z odbywających nowicjat młodzieńców, niosący lampion na długim kiju. Pochód zamykały żony sę dziego Di wraz z sześcioma niewyświęconymi braćmi, któ rzy nieśli ich worki podróżne i skrzynie, zawieszone na bambusowych drągach, które umieścili sobie na ramio nach. Gdy pokonali pierwszą kondygnację stopni i skręcili za róg, zrobiło się bardzo cicho, nie docierały tam żadne odgłosy szalejącej na zewnątrz burzy. - Tutejsze mury muszą być bardzo grube! - zauważył sędzia Di, zwracając się do Tao Gana. - W czasach gdy je wznoszono, ludzie znali się na rze czy! I nie liczyli się z kosztami! - Gdy zaczęli pokonywać następną kondygnację, Tao Gan dodał: - Ale budowali o wiele za dużo schodów! Wspiąwszy się dwa podesty wyżej, przeor pchnął cięż kie drzwi. Weszli do długiego zimnego korytarza, oświetlo nego przez dwie latarnie zawieszone na grubych, poczer niałych ze starości krokwiach. Po prawej stronie ciągnęła się otynkowana ściana, na ścianie po lewej ręce widniał rząd wąskich i wysokich okien. Znów dała się słyszeć sza lejąca na zewnątrz wichura. - Znajdujemy się teraz na drugim piętrze wschodniego skrzydła - wyjaśnił przeor. - Schody po lewej stronie pro wadzą na dół do sali na parterze. Gdy pan sędzia nadstawi uszu, usłyszy nikłe dźwięki muzyki, towarzyszące wysta wianemu tam misterium! Sędzia przystanął i posłusznie zaczął nasłuchiwać. Gdzieś z dala dotarły do niego niewyraźne uderzenia bęb nów. Wkrótce zagłuszyło je bicie deszczu o okiennice. Wiatr się wzmagał. Sędzia był zadowolony, że wraz z żona mi znalazł schronienie pod dachem klasztoru. - Tam, za rogiem - szybko ciągnął przeor przerywanym głosem - znajdują się kwatery pana sędziego. Mam nadzie ję, że nie uznacie ich za nazbyt niewygodne. Teraz zapro wadzę pańskiego pomocnika do jego pokoju, który mieści się piętro niżej, gdzie zatrzymało się kilku innych gości. Skinął na nowicjusza z lampionem, aby ich wyprzedził, po czym we trzech się oddalili. Sędzia Di rozejrzał się wokół. Jego żony i służebne właśnie pojawiły się u szczytu schodów i wkroczyły na ko rytarz. Sędzia ruszył w ślad za przeorem. Nagle szczególnie porywisty powiew wiatru rozwarł okiennice przesłaniające okno na lewo od niego i do po mieszczenia wtargnęła fala zimnego deszczu. Sędzia Di z okrzykiem niepokoju wychylił się na zewnątrz i chwycił rozhuśtane skrzydła okiennic, aby je zatrzasnąć. I stanął jak wryty. Okno w murze budynku naprzeciw było otwarte. Sę dzia zajrzał przez nie do oddalonego o jakieś sześć stóp słabo oświetlonego pokoju. Dostrzegł szerokie plecy męż czyzny w metalowym hełmie, usiłującego objąć nagą ko- bietę. Ta zakryła twarz prawą ręką. Tam, gdzie powinna] się znajdować jej lewa ręka, sterczał tylko postrzępiony ki kut. Mężczyzna odsunął się od niej, a kobieta zatoczyła się na ścianę. Wtedy wiatr wyrwał z dłoni sędziego uchwyty; okiennic, które zatrzasnęły mu się przed nosem. Sędziai zaklął i znów je odemknął, lecz tym razem nie dostrzegł! nic poza ciemną zasłoną deszczu. Zaraz potem podeszli do niego Tao Gan i przeor, którzy! pomogli mu zasunąć zardzewiałe rygle. - Trzeba to było pozostawić mnie - rzekł przeor skru szonym tonem. Sędzia milczał. Zaczekał, aż miną ich kobiety i traga rze, po czym zapytał: - Co się mieści w budynku naprzeciwko? - To tylko lamus, panie sędzio - odparł przeor. - Lepiej chodźmy... - Przed chwilą widziałem, że jedno z okien stało otwo rem - szorstko przerwał mu sędzia. - Ale ktoś je bardzo szybko zamknął. - Okno? - zapytał zdziwiony przeor. - Pan sędzia mu siał się pomylić! Po tej stronie lamusa nie ma żadnych okien. Jest tylko ślepy mur. Tędy, proszę! ROZDZIAŁ TRZECI Sędzia Di skręcił za nim za róg. Odczuwał tępy ból w głębi oczodołów. Niechybnie złapał paskudne przezię bienie. Co więcej, spoglądał wtedy przez szarą kurtynę ulewy i właściwie tylko rzucił okiem w tamtym kierunku. Miał chyba gorączkę i doznał halucynacji. Spojrzał na Tao Gana, ale jego pomocnik najwyraźniej nic nie spostrzegł. - Lepiej idź zmienić ubranie, Tao Gan! - powiedział sę dzia. - Wróć, gdy tylko się przebierzesz. Przeor opuścił sędziego, kłaniając się raz po raz. Odda lił się ku schodom wraz z Tao Ganem. W przestronnej garderobie pierwsza żona sędziego in struowała służebne, które pudła mają otworzyć. Dwie po zostałe żony nadzorowały tragarzy, którzy krzątali się, na pełniając koksownik żarzącymi się węglami. Sędzia przez chwilę przyglądał się tej scenie, a potem przeszedł do mieszczącej się obok sypialni. Był to bardzo duży pokój, którego umeblowanie stano wiły nieliczne solidne, staromodne sprzęty. Chociaż okna były przesłonięte grubymi portierami, sędzia słyszał do chodzące z zewnątrz stłumione odgłosy burzy. Pod ścianą w głębi sypialni mieściło się ogromne łoże. Z umieszczone go wysoko pod belkowanym sufitem rzeźbionego w heba nie baldachimu spływały antyczne brokatowe zasłony. W rogu stała toaletka z akacjowego drewna, a obok nie stolik do herbaty i cztery taborety. Oprócz sporego kok sownika nie było tam innych mebli. Podłogę zakrywał gru by, wyblakły brązowy dywan. Pokój nie sprawiał szczegół nie zachęcającego wrażenia, ale wziąwszy pod uwagę go racy koksownik oraz płonące świece, nie był aż taki zły. Sędzia rozsunął zasłony wokół łoża. Stwierdził, że jesl ono wystarczająco duże, by pomieścić go wraz z trzema żo nami. Zasadniczo nie lubił, gdy sypiały wszystkie razem. W domu każda z żon posiadała własną oddzielną sypialnię i sędzia spędzał w nich noce lub zapraszał którąś z żon do swojej sypialni. Jako zagorzały wyznawca Konfucjusza uważał, że jest to jedyne stosowne rozwiązanie. Wiedział, że wielu mężów sypia w jednym łóżku z wszystkimi żona mi, lecz uważał, że jest to niewłaściwy obyczaj, wpływają cy źle na poczucie godności osobistej kobiet i niesprzyjają cy harmonijnemu życiu rodzinnemu. Jednakże w podróży musiał się z tym pogodzić. Wrócił do garderoby i kilkakrot nie kichnął. -Masz tutaj ciepłe watowane okrycie! - powiedziała pierwsza żona. A potem dodała ciszej: - Czy mam dać na piwek tym świeckim braciszkom? - Lepiej nie - odpowiedział sędzia szeptem. - Jutro przed wyjazdem zostawimy podarunek dla klasztoru. - A potem podniósł głos i rzekł: - Chętnie przywdzieję to okrycie! Druga żona pomogła mu przebrać się w suche ubrania, pierwej ogrzawszy je nad koksownikiem. - Podaj mi mój nowy czepiec! - polecił sędzia pierwszej żonie. - Muszę pójść na dół i powiedzieć kilka miłych słów opatowi. - Tylko szybko wracaj, proszę - powiedziała pierwsza żona. - Przygotujemy gorącą herbatę, a potem spożyjemy posiłek. Lepiej połóż się wcześnie do łóżka, bo coś blado wyglądasz. Chyba się przeziębiłeś! - Wrócę możliwie jak najszybciej - obiecał sędzia Di. Masz rację, nie czuję się zbyt dobrze. Musiałem się pa skudnie przeziębić. - Opasał się czarną szarfą i żony od prowadziły go ku drzwiom. Na korytarzu czekał już Tao Gan wraz z nowicjuszem trzymającym lampion. Wymizerowany pomocnik sędziego przebrał się w długą szatę z wyblakłej niebieskiej tkaniny, a na głowie miał małe kwadratowe nakrycie z mocno wy tartego czarnego aksamitu. - Opat oczekuje pana sędziego w sali recepcyjnej na do le - oznajmił nowicjusz tonem pełnym szacunku, gdy po dążali korytarzem wiodącym ku schodom. Sędzia Di przy stanął. - Chodźmy tam natychmiast. Przez chwilę stał, nasłuchując. Ulewa zdawała się słab nąć. Sędzia odemknął okiennice przesłaniające okno, przez które dojrzał był dziwaczną scenę. Z panującej na zewnątrz ciemności wiatr przyniósł niewielkie kropelki deszczu. Na wprost okna znajdował się ślepy mur. Wyżej, już w wieży, widniały dwa okna, zaś pozbawiony okien mur ciągnął się dalej, aż do przepaścistej przerwy, która oddzielała dwa budynki. Odezwał się huk grzmotu. Sędzia zamknął okno i rzekł niedbale, zwracając się do nowicju sza: - Paskudna pogoda! Zaprowadź nas teraz naprzeciw ko, do lamusa! Nowicjusz posłał sędziemu zdziwione spojrzenie. Rzekł z powątpiewaniem: - To kawał drogi, proszę pana! Musimy najpierw zejść dwa piętra, żeby dotrzeć do przejścia, które łączy dwa bu dynki, a następnie musimy wspiąć się znowu na drugie... - Prowadź! - lakonicznie rozkazał sędzia. Tao Gan spojrzał na sędziego ze zdziwieniem. Wszelako na widok beznamiętnego wyrazu jego twarzy powstrzymał się od pytania, które cisnęło mu się na usta. W milczeniu zeszli po ciemnych schodach. Nowicjusz poprowadził ich poprzez wąskie przejście, a potem na strome schody. U szczytu schodów znajdował się podest otaczający dużą kwadratową klatkę schodową. Poprzez otaczające ją okratowanie z ażurowo rzeźbionego drewna wnikał mocny zapach hinduskiego kadzidła. - Tam, w dole, znajduje się nawa główna klasztornej świątyni - wyjaśnił nowicjusz. - Teraz jesteśmy na tym sa mym poziomie co pokoje pana sędziego we wschodnim skrzydle. - Po czym, wchodząc w długi, wąski korytarz, do dał: - Tędy się idzie do lamusa. Sędzia przystanął. Gładząc brodę, spoglądał na trzy wysokie okna w otynkowanym murze po lewej stronie. Ich parapety znajdowały się zaledwie kilka stóp ponad podłogą. Nowicjusz pchnął ciężkie drzwi. Wprowadził dwu męż czyzn do podługowatego pomieszczenia o niskim suficie. Na stertach pudeł i paczek stały dwie palące się świece. - Dlaczego te świece się palą? - zapytał sędzia. - Mnisi stale tutaj wchodzą, proszę pana, aby wziąć ma ski i stroje sceniczne - odparł nowicjusz. Wskazał rząd wielkich drewnianych masek i wspaniałych szat z brokatu, zakrywających ścianę po lewej stronie. Ścianę po prawej stronie całkowicie zajmowały drewniane półki z halabar dami, włóczniami, trójzębami, drzewcami oraz innymi re kwizytami używanymi w misteriach. Sędzia odnotował, że obie ściany są pozbawione okien. Dwa małe okienka znaj dowały się w ścianie w głębi. Ocenił, że owe okienka mu szą wychodzić na wschód, na zewnętrzny mur klasztorny. Obrócił się w stronę nowicjusza i rzekł: - Poczekaj na nas na zewnątrz! Tao Gan oglądał pomieszczenie, bawiąc się w zamyśle niu trzema włoskami, które wyrastały z brodawki na jego lewym policzku. Teraz zapytał ściszonym głosem: - Co jest nie w porządku z tym lamusem? Sędzia opowiedział mu o dziwacznej scenie, którą do strzegł, wyjrzawszy przez okno w przeznaczonym dla go ści budynku naprzeciw. - Przeor mnie zapewnił - zakończył - że w ścianie la musa, znajdującej się naprzeciwko budynku, w której mieszczą się nasze kwatery, nie ma żadnych okien. I bez sprzecznie miał rację. A jednak nie mogło mi się to przy śnić! Naga kobieta musiała stracić lewą rękę jakiś czas te mu, bo nie zauważyłem ani kropli krwi. Gdybym ją spo strzegł, niewątpliwie natychmiast pospieszyłbym, aby przesłuchać ową kobietę. - Cóż - powiedział Tao Gan - znalezienie jednorękiej kobiety nie powinno przysporzyć nam trudności. Z pewno ścią nie ugania się ich zbyt wiele po tym klasztorze. Czy za uważył pan jakieś meble w tamtym pomieszczeniu, proszę pana? - Nie. Już ci mówiłem, że jedynie pobieżnie rzuciłem tam okiem, prawda? - powiedział sędzia Di zniecierpliwio nym tonem. -W każdym razie to się musiało rozegrać tutaj, w tym lamusie - powiedział Tao Gan. - Obejrzę ścianę, może okno ukryte jest pod tymi włóczniami i sztandarami. Moż liwe nawet, że to jakiś trik do dekoracji sceny. Sędzia Di rzucał okiem na poczynania swego pomocni ka, jednocześnie przeglądając półki z bronią. Tao Gan od sunąwszy na bok zakurzone jedwabne sztandary, zaglądał pomiędzy drzewce, włócznie i trójzęby, od czasu do czasu postukując twardymi knykciami w ścianę. Poruszał się szybko i skutecznie, ponieważ taka praca należała do jego poprzedniego zawodu. Tao Gan był dawniej wędrownym oszustem. Przed rokiem, na krótko przedtem, nim sędzia objął stanowisko sędziego pokoju w Han-yuan, wybawił Tao Gana z opresji i ów przebiegły przechera wszedł na służbę u niego. Jego doskonała wiedza na temat metod, którymi posługują się ludzie podziemia, oraz biegłość w odnajdowaniu tajemnych przejść, tudzież umiejętność otwierania skomplikowanych zamków, okazały się bardzo przydatne w trakcie tropienia nieuchwytnych przestęp ców i pomogły sędziemu rozwiązać niejeden trudny przy padek. Sędzia Di zostawił Tao Ganowi wolną rękę, a sam ru szył wzdłuż ściany po lewej stronie lamusa, omijając spię trzone na podłodze worki i pudła. Obejrzał z niesmakiem łypiące nań ze ściany groteskowe maski. - Ten taoizm to dziwaczne wyznanie - mruknął na poły sam do siebie, na poły do Tao Gana. - Po co komu te wszystkie maskarady, misteria i pompatyczne religijne ce remoniały, skoro dysponujemy mądrymi i krystalicznie czystymi naukami naszego mistrza i przewodnika Konfu cjusza? Na korzyść taoizmu przemawia jedynie to, że jest to wiara całkowicie chińska, a nie jakieś tam importowane wyznanie z barbarzyńskiego Zachodu, jak buddyzm! - Kombinuję sobie, że taoiści muszą ustanawiać klasz tory i całą tę resztę po to, by móc konkurować z tłumami buddystów - zauważył Tao Gan. - Ba! - prychnął sędzia gniewnie. Bolała go głowa; lep ka atmosfera pomieszczenia przenikała nawet poprzez je go ciepłe podbite okrycie. - Proszę spojrzeć na to! - wykrzyknął nagle Tao Gan. Sędzia szybko do niego podszedł. Tao Gan odsunął na bok jaskrawy jedwabny sztandar, który wisiał na ścianie obok dużej starodawnej szafy w najdalszym rogu pomiesz czenia. Pod zakurzonym tynkiem, przykrywającym cegla ny mur, można było dostrzec zarys okna. Dwaj mężczyźni w milczeniu wpatrywali się w ścianę. Wreszcie Tao Gan spojrzał zmieszany na niewzruszoną twarz sędziego Di. - Faktycznie było tu kiedyś okno, ale zamurowano je dawno temu - powiedział powoli. Sędzia się wzdrygnął. - Pozostałość po oknie usytuowana jest nieopodal na rożnika budynku. To oznacza, że znajduje się w przybliże niu naprzeciwko okna, przez które wyjrzałem. Tao Gan postukał w ścianę. Bez wątpienia była lita. Wy jął nóż i czubkiem ostrza odłupał kawałek tynku pokrywa jącego cegły, którymi zamurowano okno. Zbadał szczeliny pomiędzy cegłami oraz wzdłuż zarysu okna. Pokręcił gło wą z zakłopotaniem. Po chwili wahania rzekł nieśmiało: - Ten klasztor jest bardzo stary, panie sędzio. Nie raz słyszałem, jak ludzie opowiadali, że w takich miejscach od czasu do czasu zdarzają się tajemnicze i niewytłumaczalne zjawiska. Można zobaczyć sceny, które rozegrały się daw no temu i... -jego głos zamarł. Sędzia przetarł dłonią oczy. Rzekł w zamyśleniu: - Mężczyzna, którego widziałem, faktycznie miał na głowie hełm, który obecnie jest już przestarzały, nosili go żołnierze sprzed ponad stu lat... Dziwne, Tao Gan, bardzo dziwne. - Sędzia dumał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w ceglaną ścianę. Nagle spojrzał z natężeniem na Tao Gana i powiedział: - Wydaje mi się, że dostrzegłem zbroję tego samego starodawnego typu, co kostiumy sceniczne, które wiszą na ścianie. Tak, to ta! Podszedł do kolczugi z żelaznymi napierśnikami wy modelowanymi na kształt przykucniętych smoków, która wisiała pod rzędem lubieżnie łypiących, demonicznych masek. Obok niej zawieszono parę żelaznych rękawic i pu stą pochwę na długi miecz. - Brakuje okrągłego, przylegającego do głowy hełmu ciągnął sędzia. - Wiele spośród tych kostiumów jest zdekompletowa nych, panie sędzio. To po prostu starocie. Sędzia puścił jego uwagę mimo uszu. - Nie dojrzałem, co ów mężczyzna ma na sobie. Miałem wrażenie, że było to coś ciemnego. Miał szerokie plecy i był dość wysoki, tak mi się zdaje. - Popatrzył na Tao Ga na zaniepokojonym wzrokiem. - Boże Wszechmogący, Tao Gan, czyżby mi się ukazały duchy? - Pójdę i zmierzę głębokość nisz okiennych - powie dział Tao Gan. Po jego odejściu sędzia Di otulił się swym okryciem; był rozdygotany. Wyciągnął z rękawa jedwabną chustkę do no sa i otarł łzawiące oczy. Uznał, że prawdopodobnie ma go rączkę. Czyżby doznał halucynacji? Powrócił Tao Gan. - Tak - powiedział. - Mur jest raczej gruby, ma prawie cztery stopy, ale nie jest to wystarczająca grubość, by po mieścić sekretny pokój, w którym mężczyzna mógłby się zabawiać z nagą kobietą! - Istotnie! - zgodził się sędzia z powagą. Obrócił się w stronę starej szafy. Pokryte czarną laką dwuskrzydłowe drzwi przyozdobione były rysunkiem pary umieszczonych naprzeciw siebie smoków w otoczeniu sty lizowanych płomieni. Sędzia otworzył drzwi. Poza stosem poskładanych mnisich kapturów szafa była pusta. Rysu nek dwóch smoków powtórzono na wewnętrznej stronie tylnej ściany szafy. - Piękny antyczny wyrób - zauważył, zwracając się do Tao Gana. A potem dodał z westchnieniem: - Cóż, myślę, że na razie lepiej zapomnijmy o scenie, którą ujrzałem, i zajmijmy się faktami, jakimi dysponujemy. W tym klasz torze umarły trzy dziewczyny. I chcę ci przypomnieć, że ich zgony miały miejsce podczas minionego roku, a nie sto lat temu! Z pewnością pamiętasz, że, jak nam powiedzia no, dziewczyna o imieniu Liu umarła na skutek choroby, panna Huang popełniła samobójstwo, a panna Gao miała fatalny wypadek. Skorzystam z okazji i poproszę opata o więcej informacji na temat owych trzech przypadków. Chodźmy na dół! Wyszedłszy na korytarz, zastali nowicjusza stojącego nieruchomo przy drzwiach, wpatrzonego w przestrzeń i nasłuchującego z natężeniem. Na widok jego pobladłej twarzy sędzia zapytał ze zdziwieniem: - Co robisz? - Ja... wydawało mi się, że widziałem kogoś, wyglądają cego zza tamtego rogu - wyjąkał nowicjusz. - Przecież sam nam mówiłeś - odparł sędzia cierpkim tonem - że stale tu ktoś przychodzi, prawda? - To był żołnierz! - wymamrotał chłopak. - Żołnierz? Nowicjusz skinął głową. Przez chwilę znowu nasłuchi wał, a potem odparł ściszonym głosem: - Sto lat temu było tu wielu żołnierzy. Klasztor okupo wali rebelianci, którzy się tutaj ufortyfikowali razem ze swymi rodzinami. Armia zdobyła klasztor i wszystkich wy cięła w pień. Mężczyzn, kobiety, dzieci. - Spojrzał na sę dziego wystraszonym wzrokiem. - Powiadają, że nocami podczas burz takich jak ta, ich duchy wracają tutaj, aby odgrywać te wszystkie okropne sceny... Czy pan nic nie słyszy, panie sędzio? Sędzia Di nastawił uszu. - Tylko deszcz! - odparł niecierpliwie. - Prowadź nas na dół. Tutaj hulają przeciągi! R O Z D Z I A Ł CZWARTY Nowicjusz powiódł ich poprzez labirynt korytarzy w dół, na parter wschodniego skrzydła. Tam znajdował się szeroki korytarz, wzdłuż którego ciągnęły się pokryte czerwoną laką filary, udekorowane intrygującymi rzeźba mi w drewnie. Przedstawiały one latające pośród chmur smoki. W ciągu minionych stuleci płyty podłogowe zostały wyfroterowane przez pochody niezliczonych filcowych po deszew i nabrały pięknego ciemnego połysku. Znalazłszy się przed salą zgromadzeń, sędzia Di rzekł, zwracając się do Tao Gana: - Kiedy ja będę rozmawiał z opatem, pójdź do przeora i powiedz mu o złamanej osi. Mam nadzieję, że uda im się ją naprawić w ciągu nocy. - A potem dodał szeptem: - Po staraj się uzyskać od przeora albo od kogoś innego dobry plan tego ponurego miejsca! Sala recepcyjna mieściła się nieopodal wejścia do głów nego holu. Gdy nowicjusz wprowadził sędziego do środka, ten stwierdził z zadowoleniem, że pomieszczenie jest do brze ogrzane przez naładowany rozżarzonymi węglami koksownik. Kosztowne brokatowe draperie na ścianach zatrzymywały ciepło. Z pozłacanej leżanki w głębi sali podniósł się chudy mężczyzna i zbliżył się, idąc po grubym dywanie, by powi- tac sędziego. Majestatyczna postać sprawiała wrażenie wyższej niż była w istocie dzięki spowijającej ją długiej po wiewnej szacie z żółtego brokatu oraz wysokiej żółtej tia rze, przyozdobionej z tyłu czerwonymi frędzlami. Wypo wiadając powitanie, sędzia zaobserwował, że opat ma dziwnie nieruchome oczy o barwie łupka oraz pociągłą, gładko wygoloną - pomijając cienki wąsik i krótką strzę piastą bródkę - twarz o surowym wyrazie. Przybyli usiedli na stojących obok leżanki fotelach z wysokimi oparciami. Nowicjusz przeszedł w róg po mieszczenia i przygotował herbatę na stoliku z czerwonej laki. - Czuję się skonfundowany - zaczął sędzia Di - ponie waż moja wizyta zbiegła się z obchodami waszego wielkie go święta. Będziecie mieli w klasztorze licznych gości. Obawiam się, że mój pobyt przysporzy wam kłopotów. Opat wpatrywał się weń swymi nieruchomymi oczyma. Chociaż spojrzenie było skierowane na sędziego, dozna wał on dziwnego wrażenia, że w istocie wzrok opata jest skierowany do wewnątrz. Opat uniósł długie, wygięte w łuk brwi. Odparł cicho oschłym tonem: - Wizyta pana sędziego nie sprawia nam najmniejszego kłopotu. Wschodnie skrzydło naszego skromnego klaszto ru mieści na pierwszym i drugim piętrze ponad czterdzie ści pokoi gościnnych, choć (niewątpliwie) żaden z nich nie jest wystarczająco dobry, by nocował w nim tak wybitny gość jak nasz sędzia pokoju! - Moja kwatera jest bardzo wygodna! - pospiesznie za pewnił go sędzia. Przyjął filiżankę gorącej herbaty, którą nowicjusz podał mu obydwiema rękami, co stanowiło oznakę najwyższego szacunku. Sędzia odczuwał pulsujący ból w głowie i trudno mu było sformułować zwykłe uprzej me pytanie. Postanowił zmierzać prosto do celu i powie dział: - Powinienem był sprawić sobie przyjemność, od wiedzając ten słynny klasztor od razu po objęciu stanowi ska w Han-yuan. Jednakże pilne obowiązki służbowe nie pozwoliły mi na opuszczenie Han-yuan przez całe minione lato. Oprócz tego, że wyniosę korzyść z obcowania z pań ską światłą osobą oraz tego, że będę mógł podziwiać ten interesujący zabytkowy budynek, chciałbym poprosić o podanie mi kilku informacji. -Jestem całkowicie do dyspozycji pana sędziego. Ja kich potrzebuje pan informacji? - Chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej na temat trzech zgonów, które miały tu miejsce w ubiegłym roku - od parł sędzia. - Ot, tak po prostu, żeby uzupełnić moje akta! Opat odprawił nowicjusza gestem dłoni. Gdy za mło dzieńcem zamknęły się drzwi, odrzekł z lekceważącym uśmiechem: - W klasztorze mieszka ponad stu mnichów, panie sę dzio, nie licząc młodych ludzi odbywających nowicjat oraz niewyświęconych braci zakonnych i okolicznościowych gości. Że zaś ludzkie życie podlega ustanowionym przez niebiosa ograniczeniom, ludzie popadają w choroby i umierają, tutaj jak i gdzie indziej. O które konkretnie zgo ny chodzi panu sędziemu? - Przeglądając akta w moim trybunale - odparł sędzia znalazłem pośród kopii świadectw zgonów przysłanych do Han-yuan przez wasz klasztor ni mniej, ni więcej, tylko trzy dotyczące przybyłych z zewnątrz dziewcząt. Rozu- miem, że przybyły do klasztoru, aby przejść święcenia za konne. - Spostrzegłszy, że opat marszczy wąskie brwi szybko dodał z uśmiechem: - Nie pamiętam ich nazwisk ani innych danych. Sprawdziłbym, przed przybyciem do klasztoru, lecz, ponieważ moja wizyta tutaj jest zupełnie przypadkowa... - nie dokończył zdania, wpatrując się wy czekująco w swego gospodarza. Opat powoli skinął głową. - Sądzę, że wiem, do których zgonów pan sędzia nawią zuje. Tak, była tu młoda dama ze stolicy, panna Liu, która zachorowała w zeszłym roku. Uczony Mistrz Sun osobi ście ją leczył, ale... Nagle zamilkł i z natężeniem spojrzał na drzwi. Sędzia Di obrócił się w fotelu, by zobaczyć, kto wszedł, ale dojrzał jedynie, że drzwi z powrotem się zamknęły. - Ci bezczelni aktorzy! - gniewnie wykrzyknął opat. Włażą do środka, nawet nie zastukawszy! - Na widok zdzi wionego spojrzenia sędziego Di szybko mu wyjaśnił: - Jak zawsze, wynajęliśmy niewielką trupę zawodowych akto rów, aby pomogli mnichom w inscenizowaniu misteriów, które są wystawiane w dniu naszego święta. Występują również w czasie antraktów, głównie popisując się akroba cjami i żonglowaniem, zapewniając w ten sposób lżejsze rozrywki. Są nawet przydatni, ale, co oczywiste, nie mają pojęcia o panujących w klasztorze regułach i obowiązują cym tu zachowaniu. - Gniewnie stuknął pastorałem w podłogę, po czym mówił dalej: - Następnym razem obej dziemy się bez ich usług! - Tak - powiedział sędzia Di. - Teraz sobie przypomi nam, że jedna z dziewczyn, o nazwisku Liu, zmarła na sku- tek długotrwałej choroby. Czy wolno mi będzie zapytać, tylko w celu uzupełnienia moich akt, kto przeprowadził sekcję zwłok? - Nasz przeor, panie sędzio. Jest dyplomowanym leka rzem. - Ach, tak. A druga dziewczyna chyba popełniła samo bójstwo? -To był smutny wypadek! - odparł opat z westchnie niem. - Zupełnie inteligentna dziewczyna, ale typ bardzo łatwo ulegający ekscytacji. Miewała przywidzenia. Należy zacząć od tego, że nie powinienem był jej przyjmować, ale ponieważ była taka gorliwa, a jej rodzice nalegali... Pewnej nocy panna Huang bardzo się zdenerwowała i zażyła tru ciznę. Ciało zwróciliśmy rodzinie i została pochowana w miejscu urodzenia. - A trzecia? Zdaje mi się, że to również było samobój stwo, czy tak? - Nie. To był nieszczęśliwy wypadek, proszę pana. Pan na Gao również była utalentowaną dziewczyną, głęboko zainteresowaną historią naszego klasztoru. Bez końca ba dała świątynię i przyległe budynki. Pewnego razu balu strada na najwyższym piętrze południowo-wschodniej wieży nie wytrzymała pod naporem opierającej się o nią dziewczyny. Nieszczęsna spadła do wąwozu, który biegnie wzdłuż wschodniej strony naszego klasztoru. -Przy dokumentach dotyczących panny Gao nie było sprawozdania z autopsji - zauważył sędzia. Opat ze smutkiem pokręcił głową. - Nie, panie sędzio - powiedział powoli. - Szczątki nie zostały odnalezione. W dnie wąwozu jest licząca sto stóp głębokości szczelina w skale. Dotychczas nikomu nie uda ło się jej zbadać. Nastało milczenie. Wreszcie sędzia Di zapytał: - Czy wieża, z której spadła dziewczyna, to ta, którj usytuowana jest ponad lamusem? Jeśli tak, to mieści si^ ona dokładnie naprzeciwko wschodniego skrzydła, w któ rym zlokalizowana jest moja kwatera. - Istotnie. - Opat upił łyk herbaty. Najwyraźniej uznał że nadszedł czas, by zakończyć tę rozmowę. Ale sędzia D: nie wykonał najmniejszego ruchu oznaczającego, że ms zamiar wyjść. Przez chwilę gładził długie bokobrody, a po tem zapytał: - W klasztorze nie ma stale przebywających tu zakon nic, prawda? - Nie, na szczęście, nie ma! - odparł opat z nikłym uśmie chem. - I bez tego mam dość obowiązków! Ale ponieważ te miejsce, oczywiście całkowicie niesłusznie, cieszy się dobrq opinią w tutejszej prowincji, wiele rodzin mających córki pragnące wstąpić na ścieżkę religii nalega, by dziewczyny przeszły tutaj święcenia. Przez kilka tygodni pobierają u nas nauki i otrzymawszy świadectwo, odchodzą stąd, by osiąść w którymś z żeńskich klasztorów naszej prowincji. Sędzia Di kichnął. Otarłszy wąsy jedwabną chusteczką, powiedział przyjaźnie: - Wielkie dzięki za pańskie wyjaśnienia! Z pewnością pan pojmuje, że te pytania to czysta formalność. Ani przez chwilę nie podejrzewałem, że miały tu miejsce jakieś nie prawidłowości. Opat z powagą skinął głową. Sędzia opróżnił swoją fili żankę i rzekł: - Dopiero co wspomniał pan o Mistrzu Sunie. Czy to jnoże ów słynny naukowiec i pisarz Sun Ming, który przed Icilku laty sprawował w Pałacu urząd Korepetytora Jego Cesarskiej Mości? - Ależ oczywiście! Obecność Mistrza w tutejszym klasz torze to dla nas wielki zaszczyt! Jak panu wiadomo, Jego Ekscelencja pełnił znamienite funkcje. Przez wiele lat był prefektem w stolicy i odszedł stamtąd po śmierci swoich dwóch żon. Następnie mianowano go Cesarskim Guwer nerem. Gdy opuścił Pałac, a jego trzej synowie dorośli i rozpoczęli kariery zawodowe, mistrz postanowił poświę cić pozostałe lata życia na badania metafizyczne i wybrał na swą siedzibę ten klasztor. Jego Ekscelencja jest u nas już dwa lata. - Opat skinął głową, po czym ciągnął dalej z wyraźnym zadowoleniem: - Obecność Mistrza to do prawdy wielki zaszczyt! A on jest jak najdalszy od trzyma nia się na uboczu, interesuje się wszystkim, co się tutaj dzieje i regularnie uczestniczy w naszych nabożeństwach. Dzięki temu Jego Ekscelencja jest doskonale zaznajomio ny z wszystkimi naszymi problemami i zawsze chętnie słu ży swoją cenną radą. Sędzia Di pomyślał ze smutkiem, że powinien złożyć kurtuazyjną wizytę tej wysoko postawionej osobistości. -W której części klasztoru znajduje się siedziba Mi strza? - Oddaliśmy mu do dyspozycji zachodnią wieżę. Pan sędzia niebawem spotka Mistrza w sali zgromadzeń, gdy będzie tam oglądał przedstawienie. Pan sędzia pozna tak że panią Pao, nabożną wdowę ze stolicy. Przybyła tu kilka dni temu, wraz ze swą córką, zwaną Białą Różą, która pragnie wstąpić na drogę religii. Jest tutaj również pan Tsung Lee, znany poeta, który przebywa u nas już od kil ku tygodni. To nasi jedyni goście. Wielu innych odwołało zamierzoną wizytę z powodu niesprzyjającej pogody. Go ścimy również trupę teatralną pana Kuan Lai, ale pan sę dzia, oczywiście, nie będzie zainteresowany tym pospól stwem. Sędzia Di gniewnie wydmuchał nos. Zawsze uważał za niesprawiedliwe, że ludzie na ogół uważali pracę na scenie za zawód niezasługujący na szacunek, a aktorów i aktorki traktowali jak wyrzutków. Oczekiwał, że opat zaprezentu je postawę bardziej humanitarną. - Według mnie - powiedział - aktorzy wykonują po trzebną pracę. Za niską cenę dostarczają ludowi godziwej rozrywki, dzięki czemu ubarwiają prostym ludziom ich często szare życie. Co więcej, sztuki historyczne zaznaja miają nasz naród z minioną świetnością kraju. Jest to zale ta, której, nawiasem mówiąc, brakuje waszym misteriom. Opat odparł sucho: - Nasze misteria mają charakter raczej alegoryczny niż historyczny. Ich zadaniem jest obwieszczanie Prawdy i dlatego nie można ich porównywać do zwykłych sztuk te atralnych. Aby uczynić swoją uwagę mniej ostrą, dodał z uśmie chem: - Jednakże, mam nadzieję, że pan sędzia uzna, iż nie są całkowicie pozbawione historycznych walorów. Maski i kostiumy zostały wykonane w tutejszym klasztorze sto lat temu z okładem, stanowią przeto cenne antyki. Proszę mi teraz pozwolić, bym zaprowadził pana sędziego do sali zgromadzeń. Przedstawienia trwają dziś od południa i te raz rozgrywają się końcowe sceny. Następnie w refektarzu podany zostanie prosty, skromny posiłek. Mam nadzieję, że pan sędzia łaskawie zechce wziąć w nim udział. Sędziemu Di nie bardzo się uśmiechała perspektywa wysiadywania na oficjalnym bankiecie, ale jako sędzia okręgu, w którym usytuowany był klasztor, nie mógł od mówić. - Przyjmuję zaproszenie z największą przyjemnością! odparł jowialnie. Obydwaj wstali i opat poprowadził sę dziego ku drzwiom. Gdy się znaleźli na zewnątrz, opat szybko zlustrował pogrążony w półmroku korytarz. Wyglądało na to, że od czuł ulgę, widząc, że jest całkowicie pusty. Uprzejmie po wiódł sędziego w stronę wysokich dwuskrzydłowych drzwi. ROZDZIAŁ PIĄTY U wejścia do ogromnej sali powitały ich ogłuszające dźwięki gongów, cymbałów i jakichś przenikliwie brzmią cych instrumentów strunowych. Docierały od strony or kiestry składającej się z mnichów, siedzących na małe; platformie ustawionej po lewej stronie. Poczerniały ze sta rości dach sali wspierały liczne grube filary, pomiędzy któ rymi przysiadło ponad stu mnichów. Ich żółte szaty poły skiwały w świetle dziesiątek dużych papierowych lampio nów. Gdy opat wiódł sędziego Di znajdującym się pośrodku wolnym przejściem ku platformie obok sceny w głębi sali, mnisi podnieśli się z uszanowaniem. Opat zasiadł w fotelu z wysokim oparciem z rzeźbionego hebanu i wskazał sę dziemu miejsce po swojej prawicy. Trzecie krzesło, po jego lewej ręce, pozostało wolne. Podszedł mały przeor i oznajmił, że Mistrz Sun wy szedł, ale wkrótce powróci. Opat skinął głową. Polecił przeorowi, by przyniósł owoce i inne przekąski. Sędzia Di z zainteresowaniem spoglądał na wspaniałe widowisko rozgrywające się na scenie, którą oświetlał rząd czerwonych lampionów. Pośrodku stało wysokie sie dzisko z pozłacanego drewna, na którym tronowała przy stojna kobieta przystrojona w czerwono-zieloną szatę ze lśniącymi złotymi ornamentami. Jej wysoko upięty kok był obficie udekorowany papierowymi kwiatami; w sple cionych dłoniach dzierżyła nefrytowe berło. Najwidocz niej uosabiała Królową Wróżek z Taoistycznego Zachod niego Raju. Osiem postaci, siedmiu mężczyzn i jedna kobieta, przy branych w imponujące długie szaty z haftowanego jedwa biu, wykonywało przed Królową powolny taniec w rytmie uroczystej muzyki. Przedstawiali oni Ośmiu Nieśmiertel nych Taoistycznego Panteonu, oddających hołd swojej Królowej. - Czy te dwie kobiety są zakonnicami? - zapytał sędzia. - Nie - odparł opat. - Królową gra aktorka z trupy Kuana; o ile wiem, zwie się panna Ting. Podczas antraktu popi sywała się niezłym tańcem akrobatycznym i żonglowała fili żankami oraz spodkami. Wróżka Kwiatów to żona Kuana. Sędzia Di przez chwilę przyglądał się widowisku, ale uznał je za raczej nudne. Doszedł do wniosku, że może nie jest w odpowiednim nastroju. Jego głowa boleśnie pulso wała, dłonie i stopy miał lodowato zimne. Spojrzał na lożę ustawioną po przeciwnej stronie sceny. Z trzech stron przesłaniały ją ażurowe parawany, by od strony publiczno ści nie było widać dwóch siedzących w niej kobiet. Jedna z nich była korpulentną damą o mocno wymalowanej twa rzy, ubraną w piękną suknię z czarnego adamaszku, druga była młodą dziewczyną, także w czerni, lecz bez makijażu. Miała przystojną, regularną twarz, ale jej brwi były szer sze, niż się uznaje za stosowne u kobiety. Obydwie przyglą dały się przedstawieniu z wytężoną uwagą. Opat, który po wiódł wzrokiem za spojrzeniem sędziego Di, powiedział: - To pani Pao i jej córka, Biała Róża. Ku swej wielkiej uldze sędzia spostrzegł, że Ośmiu Nie śmiertelnych schodzi ze sceny wraz z Królową, którą wiodło dwóch nowicjuszy przebranych za jej paziów. Mu zyka zakończyła się głośnym uderzeniem brązowego gon gu, które rozbrzmiało echem w sali. W tłumie mnichów rozległ się pełen aprobaty pomruk. Sędzia Di znowu kich nął; pomyślał, że panują tu zdradliwe przeciągi. -Piękne przedstawienie! - powiedział, zwracając się do opata. Kątem oka spostrzegł Tao Gana, który wstępo wał na podium. Przystanął za krzesłem sędziego Di i wy szeptał: - Przeor był zajęty, proszę pana, ale odbyłem rozmowę z kwestarzem. Twierdzi, że nie mają żadnych planów klasztoru. Sędzia skinął głową. W sali znów zapanowała cisza. Na scenie pojawił się mocno zbudowany mężczyzna o szero kiej, ruchliwej twarzy aktora. Najwyraźniej był to pan Kuan, dyrektor trupy teatralnej. Skłonił się głęboko w stronę opata, a potem obwieścił czystym głosem: - Z a pozwoleniem Waszej Świątobliwości, pokażemy teraz, jak zazwyczaj, krótkie końcowe przedstawienie ale goryczne. Będzie ono symbolizowało usiłowania ludzkiego umysłu, pragnącego Zbawienia. Błądzącą duszę odegra panna Ou-yang. Nęka ją Ignorancja, którą uosabia niedź wiedź. Dziękuję! Pełen zdziwienia pomruk widzów zagłuszyła smętna melodia, urozmaicona jękliwymi tonami długich mosięż nych trąbek, których dźwięki odbijały się echem w sali. Na scenę wspięła się szczupła dziewczyna ubrana w białą sza- tę o szerokich rękawach. Rozpoczęła powolny taniec, ob racając się w koło i w koło, tak że jej rękawy oraz długie końce czerwonej szarfy powiewały w powietrzu. Sędzia Di przyjrzał się jej mocno umalowanej twarzy, po czym usiło wał dostrzec dziewczynę w loży po przeciwnej stronie sce ny. Ale korpulentna jejmość pochyliła się do przodu tak, że sędzia nie widział jej córki. Zdziwiony, odezwał się do Tao Gana: - To nie jest aktorka, to panna Pao, dziewczyna, która siedziała w tej osłoniętej parawanem loży. Tao Gan wspiął się na palce. - Dziewczyna nadal tam siedzi, panie sędzio - odparł Tao Gan. - Obok tej raczej tłustawej damy. Sędzia wyciągnął szyję i znów zajrzał do łoży. - Tak, istotnie - powiedział powoli. - Ale minę ma tak przerażoną, jakby zobaczyła ducha. Zastanawiam się, dla czego ta aktorka zrobiła sobie makijaż upodabniający ją do panny Pao. Może ona... Nagle zamilkł. Na scenie pojawił się wielki mężczyzna, przebrany za budzącego respekt wojownika. Jego obcisły czarny kostium uwydatniał gibkie, umięśnione ciało. Czer wone światło lśniło na okrągłym hełmie, który miał na gło wie, oraz na długim mieczu, którym wymachiwał w koło. Jego twarz była umalowana na czerwono z długimi biały mi smugami na policzkach. - To ten mężczyzna, którego widziałem z nagą dziew czyną! - wyszeptał sędzia Di do Tao Gana. - Przywołaj tu dyrektora trupy. Wojownik okazał się doskonałym fechtmistrzem. Tań cząc wokół dziewczyny, wykonał kilka szybkich wypadów, zamierzając się na nią długim mieczem. Dziewczynę wdzięcznie uniknęła jego pchnięć. Następnie wojowml przybliżył się bardziej, stąpając zgrabnie przy akompania mencie bębnów. Jego miecz śmignął tuż ponad głowa dziewczyny i opadł, omal nie odcinając jej ręki. W loży roz legł się kobiecy krzyk. Sędzia Di zobaczył, że panna Pac wstała i ze ściągniętą strachem twarzą patrzy na dwie po stacie na scenie, zaciskając dłonie na balustradzie. Korpu lentna dama przemawiała do niej, lecz dziewczyna zdawa ła się jej nie słyszeć. Sędzia przeniósł wzrok na scenę. - Jeden nieostrożny ruch i będziemy mieli wypadek! powiedział zaniepokojony, zwracając się do opata. -1 kim że jest ten człowiek? - To aktor o nazwisku Mo Mo-te - odparł opat. - Zga dzam się, podchodził zbyt blisko. Ale teraz jest bardzie; ostrożny. I rzeczywiście, wojownik zaprzestał ataków na dziew czynę; obecnie wykonywał serię skomplikowanych marko wanych ciosów. Jego pomalowana twarz dziwacznie poły skiwała w świetle lampionów. Tao Gan pojawił się obok krzesła sędziego Di i przed stawił mu pana Kuan Lai, dyrektora trupy. - Dlaczego nie zapowiedział pan, że Mo Mo-te weźmie udział w alegorii? - ostro zapytał sędzia Di. Kuan się uśmiechnął. - Często zdarza się nam trochę improwizować, proszę pana - odparł. - Mo Mo-te lubi demonstrować swą bieg łość w posługiwaniu się mieczem, dlatego przejął rolę Wąt pliwości, nękających błądzącą duszę. - Jak na mój gust owo nękanie zaszło tu trochę za dale ko - oschle powiedział sędzia. - Niech pan popatrzy, zno wu atakuje tancerkę! Tym razem dziewczyna miała wyraźne trudności w uniknięciu niebezpiecznych ciosów miecza, którymi osaczał ją wojownik. Jej pierś ciężko falowała, po umalo wanej twarzy ściekał pot. Sędzia pomyślał, że z jej lewą rę ką coś jest nie w porządku. Nie mógł widzieć dobrze z po wodu szerokiego wirującego rękawa, ale wyglądało na to, że dziewczyna ma trudności z poruszaniem ręką i przez cały czas trzyma ją blisko ciała. Sędzia pomyślał rozgnie wany na siebie, że skoro wszędzie dostrzega jednorękie dziewczyny, powinien się opanować. Wyprostował się w krześle. Szybkie uderzenie miecza odcięło tancerce ka wałek jej powiewającego lewego rękawa. Z loży pań do biegł okrzyk pełen przerażenia. Sędzia wstał, żeby zawołać do wojownika, by zaprze stał takiej brutalności. Ale w tej samej chwili dziewczyna gwizdnęła i oto na scenę powoli wszedł ogromny czarny niedźwiedź. Zwrócił swój wielki łeb w stronę wojownika, który szybko wycofał się w róg sceny. Sędzia Di usiadł. Niedźwiedź zaryczał, a potem powoli podszedł do dziewczyny, potrząsając wielką głową. Dziewczyna zdawa ła się wielce przestraszona, zakryła twarz prawym ręka wem. Niedźwiedź wciąż się przybliżał. Muzyka umilkła, zapanowała śmiertelna cisza. -Paskudna bestia uśmierci dziewczynę! - powiedział sędzia gniewnie. - Niedźwiedź jest własnością panny Ou-yang, panie sę dzio - rzekł Kuan uspokajającym tonem. - A łańcuch przy- twierdzony do jego obroży przywiązano do tamtego filaru w głębi sceny. Sędzia Di nie odpowiedział. To wszystko wcale mu się nie podobało. Zauważył, że panna Pao usiadła z powro tem. Wyglądało na to, że straciła zainteresowanie przed stawieniem. Ale jej twarz nadal była bardzo blada. Wojownik wykonał kilka końcowych markowanych cio sów mieczem, po czym zniknął. Niedźwiedź spacerował powoli wokół dziewczyny, która teraz wykonywała żywy taniec, wirując na koniuszkach palców. - Gdzie się podział ten człowiek? - zapytał sędzia, zwracając się do Kuana. - Pójdzie teraz do naszej garderoby, proszę pana - od parł dyrektor. - Będzie chciał jak najszybciej pozbyć się kostiumu i makijażu. - Czy jakąś godzinę temu występował na scenie? - za pytał sędzia. - Od czasu antraktu cały czas jest na scenie - odparł Kuan z uśmiechem. - I przez cały czas musiał nosić ciężką drewnianą maskę. Brał udział w inscenizacji ,,Ducha Śmierci". Każdy inny byłby w tej chwili wykończony, ale on posiada niespożyte siły. Przed chwilą wyszedł na scenę jeszcze raz, bo nie potrafił się oprzeć pokusie zademon strowania swoich umiejętności. Sędzia Di nie dosłyszał ostatnich słów. Nie odrywał wzroku od sceny, gdzie niedźwiedź uniósł się, przykuc nąwszy na zadzie. Wyciągał swe ogromne łapy w kierunku dziewczyny, rycząc gniewnie. Dziewczyna rzuciła się do tyłu, ale on nagle pomknął ku niej z zadziwiającą szybko ścią. Dziewczyna upadła na podłogę, a bestia stanęła nad jiią, rozwierając olbrzymią paszczę wyposażoną w długie żółte zębiska. Sędzia powstrzymał okrzyk. Nagle dziewczyna wypełz ła spod potężnego zwierza i wdzięcznie się podniosła. Po głaskała niedźwiedzia po głowie, a potem chwyciła go za obrożę i głęboko się skłoniła. Wyprowadziła niedźwiedzia ze sceny, żegnana hucznymi brawami widowni. Sędzia Di otarł pot z czoła. W podnieceniu zapomniał, że jest przeziębiony, ale teraz znowu zdał sobie sprawę, że bardzo boli go głowa. Chciał wstać, ale opat położył mu dłoń na ramieniu i rzekł: - Teraz poeta, pan Tsung Lee, wygłosi epilog! Na środku pustej sceny stanął młody człowiek o prze biegłej, pozbawionej zarostu twarzy. Ukłonił się, a potem rozpoczął recytację dźwięcznym, modulowanym głosem: Wszystkie cne damy i cni mężowie! Mnisi, nowicjusze, świeccy braciszkowie! Goście szacowni! Widzowie Co się zowie! Jesteście poruszeni naszym przedstawieniem O zbłąkanej duszyczce nękanej Zwątpieniem. Wszystkim, którzy widzieli naszą skromną sztukę Chcę teraz powierzyć niniejszą naukę: Choć siły Ciemności przerażą z was wielu, Nie traćcie nadziei i dążcie do celu! Przekazuję wam teraz słowa moje proste, Niosące treści nad wyraz podniosłe: Nie traćcie wiary mimo knowań Mroku, Bowiem Prawda Tao zbawia krok po kroku. Prawda i Rozum pokonają wszelkie zło, Na zawsze zwalczą śmiertelne cienie nocy, I rozproszą poranne obłoki Wiecznym Światłem swej mocy! Skończywszy, jeszcze raz głęboko się pokłonił i opuścił scenę. Rozbrzmiał orkiestralny finał. Sędzia Di spojrzał pytająco na opata. Wypowiedzenie w Klasztorze Porannych Obłoków ostatniego wersu o ,,rozwiewaniu porannych obłoków" było wysoce niefor tunne, by nie rzec niegrzeczne. Opat warknął na dyrekto ra trupy: -Niechaj tu przyjdzie ten poeta! - A potem dodał, zwracając się do sędziego Di. - Zuchwały łobuz. Gdy młody człowiek stanął przed nimi, opat rzekł szorstko: - Co pana skłoniło, by dodać do wiersza tę ostatnią li nijkę, panie Tsung? To kompletnie zepsuło podniosłą at mosferę uroczystości! Młodzieniec ani trochę się nie zmieszał. Rzucił opatowi zagadkowe spojrzenie i odparł z uśmiechem: - Ostatnia linijka, Wasza Świątobliwość? Obawiałem się, że to raczej przedostatni wers może się wydać nieod powiedni. Podczas improwizacji znalezienie nadającego się rymu nie zawsze bywa łatwe! Opat już miał wypowiedzieć gniewną ripostę, ale Tsung spokojnie ciągnął dalej: - Krótkie wersy są oczywiście łatwiejsze. Jak na przy kład ten: Jeden opat chodzi po klasztorze, Drugi spod podłogi wychynąć nie może Jednego słuchają mnisi, braciszkowie, Drugiego zżerają nędzni robaczkowie. Opat gniewnie stuknął pastorałem w podłogę. Jego twarz zadrgała. Sędzia Di spodziewał się, że opat wpadnie we wściekłość. Lecz udało mu się opanować. - Może pan odejść, panie Tsung - rzekł chłodnym to nem, po czym wstał. Sędzia spostrzegł, że jego dłonie drżą; wypowiedziaw szy kilka uprzejmych frazesów, opuścił opata. Zmierzając ku wyjściu, sędzia odezwał się do Tao Gana: - Teraz pójdziemy do garderoby aktorów, muszę poroz mawiać z tym Mo Mo-te. Wiesz, gdzie się znajduje? - Tak, panie sędzio. Na tym samym piętrze co mój po kój. W bocznym korytarzu. - Nigdy nie widziałem podobnej królikarni! - mruknął sędzia Di. - I cóż to za nonsens, że nie istnieje żaden plan tej skomplikowanej budowli? Prawo wymaga, by go posia dali! - Kwestarz twierdzi, że dalsze pomieszczenia, to zna czy część klasztoru poza świątynią, są niedostępne dla wszystkich prócz opata i wyświęconych mnichów. Zakaza nej części nie można przedstawić na wykresie ani opisać. Kwestarz zgadza się co do tego, że nieposiadanie planu jest niewygodne, ponieważ jest to bardzo rozległa budow la. Zdarza się, że błądzą tu nawet sami mnisi. - Niedorzeczna sytuacja! - rzekł sędzia poirytowanym tonem. - Tylko dlatego, że Pałac raczył wyrazić zaintereso- wanie wiarą taoistyczną, ci ludzie wyobrażają sobie, że są ponad prawem! Słyszałem, że buddyści również zyskują wpływy na dworze. Sam już nie wiem, które z tych dwu wyznań jest gorsze! Sędzia wszedł do gabinetu po przeciwnej stronie sali. powiedział urzędującemu tam mnichowi, że pójdzie się te raz przebrać, a potem chce, by któryś z nowicjuszy zapro wadził go do siedziby Mistrza Suną. Tao Gan pożyczył la tarnię od nowicjusza, następnie odczekali chwilę przed ga binetem, by przepuścić mnichów, którzy tłumnie wylegli z sali zgromadzeń. - Spójrz na tych krzepkich mężczyzn! - rzekł sędzia cierpkim tonem. - Powinni wypełniać swoje obowiązki wo bec społeczeństwa, pożenić się i mieć dzieci! Kichnął. Tao Gan spojrzał nań zaniepokojony. Znał sędziego jako mężczyznę o nadzwyczajnie zrównoważonym usposobie niu, który nawet w zdenerwowaniu nie objawiał gniewu. - Czy opat wyjaśnił panu sędziemu okoliczności owych trzech zgonów, które miały tutaj miejsce? - zapytał. - Otóż nie! - odparł sędzia z naciskiem. - Jest tak, jak myślałem. Zdarzyły się w bardzo podejrzanych okoliczno ściach. Po powrocie do Han-yuan najpierw postaram się zdobyć od rodzin zmarłych dziewcząt więcej szczegółów na temat ich pochodzenia, a następnie wrócimy do klasz toru wraz z sierżantem Hoongiem, Chiao Taiem i Ma Joongiem, skrybą oraz kilkunastoma konstablami, by przepro wadzić gruntowne dochodzenie. I możesz mi wierzyć, że nie zapowiem swojej wizyty! Oto jaką niespodziankę trzy mam w zanadrzu dla naszego przyjaciela opata! ROZDZIAŁ SZÓSTY Tao Gan z zadowoleniem skinął głową. A następnie rzekł: - Kwestarz opowiedział mi tę samą historię o duchach ludzi, którzy zostali tutaj uśmierceni przed stu laty. Teraz rozumiem, dlaczego ten nowicjusz tak bacznie nadsłuchi wał w korytarzu! - Dlaczego? - zapytał sędzia Di, ocierając wąsy. - Otóż dlatego, że te duchy czasami wypowiadają czyjeś nazwisko. A to oznacza, że osoba, która to usłyszy, wkrót ce umrze. - Głupie przesądy! Chodźmy na górę do garderoby ak torów. Gdy się znaleźli na pierwszym piętrze, sędzia Di rzucił okiem na wąski korytarz po ich prawej ręce, w którym pa nował półmrok. Przystanął. Szczupła dziewczyna w białej sukni oddalała się od nich w pośpiechu. - Toż to nasza dziewczyna z niedźwiedziem! - powie dział sędzia Tao Ganowi. - Chcę z nią porozmawiać! Przy pomnij mi, jakie nosi nazwisko. - To panna Ou-yang, proszę pana. Sędzia ruszył za postacią w bieli. Znalazłszy się tuż za nią, rzekł: - Proszę zaczekać, panno Ou-yang! Obróciła się z okrzykiem przestrachu. Sędzia zauwa żył, że jej twarz jest śmiertelnie blada, a oczy szeroko roz warte ze strachu. Po raz kolejny uderzyło go jej wyraźne podobieństwo do panny Pao. Przemówił do niej dobrotli wym tonem: - Nie musi się mnie pani obawiać, panno Ou-yang. Chcia łem tylko pogratulować pani występu. Muszę przyznać, że... - Dziękuję panu - przerwała mu dziewczyna łagodnym, kulturalnym głosem. - Bardzo się spieszę, muszę... Spojrzała zaniepokojonym wzrokiem na korytarz za sę dzią i obróciła się, by odejść. - Proszę nie odchodzić! - stanowczo polecił jej sędzia. Jestem sędzią pokoju i chcę z panią porozmawiać. Spra wia pani wrażenie mocno podenerwowanej. Czy ten aktor Mo Mo-te naprzykrza się pani? Dziewczyna niecierpliwie pokręciła małą główką. - Muszę iść, by nakarmić mego niedźwiedzia - powie działa w pośpiechu. Sędzia spostrzegł, że aktorka cały czas trzyma lewą rę kę przyciśniętą do ciała. Zapytał szorstko: - Co się dzieje z pani lewą ręką? Czy Mo zranił panią swoim mieczem? - Och, nie. Dawno temu zadrapał mnie w nią mój niedźwiedź. A teraz naprawdę muszę... - Obawiam się, że panu sędziemu nie spodobał się mój wiersz - odezwał się za nimi wesoły głos. Sędzia Di się ob rócił. Ujrzał Tsunga Lee, wykonującego przesadny ukłon. - To prawda, młodzieńcze - odparł sędzia niezadowolo nym tonem. - Na miejscu opata natychmiast bym pana wyrzucił! Po czym odwrócił się z powrotem ku dziewczynie. Lecz) ta zniknęła. - Opat dobrze by się zastanowił, proszę pana, zanim by mnie stąd wyrzucił! - gładko odparł młody poeta. - Mój zmarły ojciec, doktor Tsung, sprawował mecenat nad tym klasztorem, a moja rodzina nadal regularnie ofiarowuje mu znaczne sumy pieniędzy. Sędzia Di zmierzył go wzrokiem od stóp do głowy. - A więc jest pan synem emerytowanego gubernatora Tsung Fa-mena - powiedział. - Gubernator był wybitnym naukowcem, czytałem jego podręcznik na temat zarządza nia prowincjami. Nie podobałyby mu się pańskie niezdar ne rymowanki! - Ja tylko chciałem troszkę podrażnić opata - odparł Tsung z zakłopotaną miną. - Ten człowiek jest takim prze jętym sobą sztywniakiem! Mój ojciec nie miał o nim zbyt dobrej opinii, panie sędzio. - Tak czy siak - odparł sędzia - pański wiersz był świa dectwem bardzo złego gustu. I co, na Boga, miał pan na myśli, wypowiadając tę głupią rymowankę na temat dwóch opatów? - To pan sędzia nie wie? - zapytał zdumiony Tsung Lee. - Dwa lata temu Nefrytowe Zwierciadło, poprzedni opat tego klasztoru, umarł lub raczej został ,,przeniesiony", bo zdaje się, że tak brzmi właściwe sformułowanie. Zabalsa mowano go i teraz siedzi na tronie w sanktuarium, miesz czącym się w krypcie pod relikwiarzem fundatora klaszto ru. Nefrytowe Zwierciadło był świętym człowiekiem - za równo za życia, jak i po śmierci. Sędzia Di nic na to nie odpowiedział. Miał dosyć zmar twień i bez zajmowania się życiorysami opatów Klasztoru porannych Obłoków. -Właśnie idę do garderoby aktorów, więc nie będę tu pana dłużej zatrzymywał - powiedział. - J a także tam idę, panie sędzio - odparł młodzieniec z szacunkiem. - Czy pozwoli pan, że wskażę mu drogę? Zaprowadził ich za róg do długiego korytarza, po które go obydwu stronach ciągnęły się rzędy drzwi. - Czy pokój panny Ou-yang jest tu gdzieś w pobliżu? zapytał sędzia. - Trochę dalej - odparł Tsung. - Ale nie wchodziłbym tam bez niej, panie sędzio! Ten niedźwiedź jest niebez pieczny. - Musi być teraz w swoim pokoju - powiedział sędzia. Nie widział jej pan, zbliżając się do nas przed chwilą? - Jasne, że jej nie widziałem! - odparł poeta ze zdumie niem. - Jakżebym ją mógł tu zobaczyć? Nim tu przysze dłem, rozmawiałem z nią na dole, w sali zgromadzeń. Jest tam nadal! Sędzia spojrzał nań przenikliwie, a potem przeniósł wzrok na Tao Gana. Pomocnik sędziego pokręcił głową, a,na jego pociągłej twarzy pojawił się wyraz zakłopotania. Tsung Lee zastukał do drzwi prawie na samym końcu korytarza. Weszli do dużego pomieszczenia, w którym pa nował nieład. Od okrągłego stołu szybko wstali Kuan Lai oraz dwie kobiety i głębokimi ukłonami powitali sędziego. Kuan przedstawił sympatyczną dziewczynę jako pannę Ting, aktorkę, która odgrywała Królową Zachodniego Ra ju. Dodał, że jej specjalnością jest taniec akrobatyczny i żonglowanie. Zaś zaniedbaną kobietę w średnim wieku przedstawił jako swoją żonę. Sędzia Di wypowiedział kilka uprzejmych słów na te mat przedstawienia. Dyrektor zdawał się oszołomiony za interesowaniem, jakie tak wybitna osobistość okazywała jego trupie. Nie wiedział, czy ma zaprosić sędziego, by usiadł z nimi, czy byłoby to z jego strony zbytnią arogan cją. Sędzia Di rozwiązał jego dylemat, siadając bez zapro szenia. Tsung Lee zajął miejsce naprzeciw, gdzie stał ka mionkowy dzban z winem. Tao Gan usadowił się za krze słem sędziego Di. Sędzia zapytał: - Gdzie są panna Ou-yang i Mo Mo-te? Im także chciał bym pogratulować. Mo doskonale posługuje się mieczem, a występ panny Ou-yang z niedźwiedziem zjeżył mi włosy na głowie! Te miłe słowa wcale nie uspokoiły dyrektora. Drżącą dłonią nalał kielich wina dla sędziego, roniąc kilka kropel na stół. Usiadł zakłopotany i rzekł: - Mo Mo-te musiał pójść do lamusa, aby zwrócić swój kostium, panie sędzio. - Wskazując na stertę pogniecio nych, poplamionych na czerwono papierów, dodał: Z pewnością już tutaj był i usunął farbę z twarzy. Zaś pan na Ou-yang powiedziała mi jeszcze na dole, że przyjdzie tutaj, gdy nakarmi swego niedźwiedzia. Sędzia Di wstał i podszedł do toaletki, udając, że chce poprawić przed lustrem nakrycie głowy. Rzucił od nie chcenia okiem na pogniecione kawałki papieru i na słoicz ki z kremami i farbami. Pomyślał, że czerwone plamy na papierze równie dobrze mogła pozostawić krew. Wracając na swoje miejsce, zauważył, że pani Kuan spogląda na nie- go wzrokiem pełnym obawy. Upił łyk wina i zapytał Kuana o technikę sceniczną wystawiania sztuk historycznych. Dyrektor wdał się w długie wyjaśnienia. Sędzia słuchał go tylko połowicznie; jednocześnie usiłował śledzić rozmo wę, którą prowadziły pozostałe osoby. - Dlaczego nie poszłaś pomóc pannie Ou-yang nakar mić niedźwiedzia? - zapytał Tsung Lee, zwracając się do panny Ting. - Byłaby zadowolona, jestem pewien! - Pilnuj swego nosa, dobra? - krótko ucięła panna Ting. Tsung Lee odparł z leniwym uśmiechem: - Cóż, panna Pao jest raczej atrakcyjną dziewczyną, dlaczego więc nie miałbym dla niej układać wierszy? Mam nawet jeden dla ciebie, moja droga. To idzie tak: Miłość prawdziwa i miłość fałszywa, Miłość jutrzejsza i ta wczorajsza Plus i minus nas rozweselają, Minus i minus Gniew niebios wzbudzają! Sędzia Di rozejrzał się wkoło. Twarz panny Ting spurpurowiała. Sędzia usłyszał słowa pani Kuan: - Niech pan lepiej trzyma język za zębami, panie Tsung! - Chciałem ją tylko przestrzec - rzekł Tsung Lee nieporuszony. - Nie zna pani tej popularnej piosenki, którą śpie wa się teraz w stolicy? - Zanucił wpadającą w ucho melo dię, wybijając rytm palcem wskazującym, a następnie wy śpiewał słowa niskim głosem o miłym brzmieniu: Dwakroć dziesięć latek, a rutkę wciąż sieje, Na szczęśliwe jutro ciągle ma nadzieję. Trzykroć osiem latek, nadal sama w łożu, Nic jej już nie czeka prócz smutku i mrozu! Panna Ting chciała wypowiedzieć jakąś gniewną uwa gę, lecz wtrącił się sędzia Di. Chłodnym tonem zwrócił się do poety: - Przeszkadza mi pan w rozmowie, którą prowadzę, panie Tsung. Muszę także pana poinformować, że mam kiep skie poczucie humoru. Niech pan zachowa swoje złośliwo ści dla bardziej przychylnego słuchacza. - A potem poin formował Kuana: - Muszę teraz pójść na górę i przebrać się na bankiet. Proszę mi nie mieć za złe, że pana opusz czę! Skinąwszy na Tao Gana, który pospieszył za nim, sę dzia wyszedł, zamykając drzwi przed nosem zaniepokojo nego dyrektora trupy. - Zanim pójdę na górę, postaram się odnaleźć Mo Mo -te - oznajmił swemu przybocznemu. - Ty zostań tutaj i wypij jeszcze parę kolejek wina z tymi ludźmi. Wyczu wam tu rozmaite podskórne nurty. Musisz się zorientować, o co chodzi. A nawiasem mówiąc, co ten, pożal się Boże, rymopis chciał wyrazić, wspominając o plusie i minusie? Tao Gan spojrzał z zakłopotaną miną. Odchrząknął, a wreszcie odparł: - To mało wytworne sformułowania rodem z ulicy, pa nie sędzio. Plus oznacza mężczyznę, minus kobietę. - Rozumiem. Kiedy panna Ou-yang wróci na górę, po staraj się dowiedzieć, jak długo pozostawała na dole. Nie może się przecież znajdować w dwóch miejscach jedno cześnie! - Ten poeta mógł skłamać, że ją spotkał w sali zgroma dzeń, proszę pana! A potem jeszcze raz, twierdząc, że nie widział, jak z nami rozmawiała. To prawda, że korytarz jest bardzo wąski i że staliśmy pomiędzy nią a nim, ale i tak trudno uwierzyć, że jej nie widział! -Jeśli Tsung Lee mówił prawdę - zauważył sędzia dziewczyna, z którą rozmawialiśmy na korytarzu, musiała być panną Pao, udającą pannę Ou-yang. Ale nie, to nie możliwe! Dziewczyna, którą spotkaliśmy, trzymała rękę przyciśniętą do ciała, a panna Pao chwyciła balustradę obydwiema rękami, gdy przestraszyła się popisów Mo, wy machującego mieczem. Zupełnie się w tym gubię! Do wiedz się, ile zdołasz, a potem przyjdź do mego pokoju! Wziął latarnię od Tao Gana i wszedł na schody. Zaś Tao Gan powrócił do garderoby aktorów. Sędzia Di miał wrażenie, że dosyć dobrze zapamiętał drogę do lamusa. Wspinając się po stopniach w sąsiednim budynku, stwierdził, że bolą go nogi i plecy. Zaczął się za stanawiać, czy dzieje się tak z powodu zimna, czy też dla tego, że nie nawykł do ciągłego pokonywania schodów. Zdał sobie sprawę, że raczej lubi Kuana, lecz Tsung Lee jest typem nowoczesnego młodzieńca, do jakiego nie na wykł. Poeta zdawał się być w przyjaznych stosunkach z ak torami. Najwyraźniej interesował się panną Pao, ale ponie waż miała ona zostać zakonnicą, nie miał na co liczyć. Je go niedelikatne rymowanki na temat panny Ting sugero wały związek pomiędzy nią a panną Ou-yang. Ale moral ność tych osób nic sędziego nie obchodziła, interesował go Mo Mo-te. Znalazłszy się na piętrze powyżej nawy świątynnej, po którym hulały przeciągi, sędzia westchnął. Poprzez ażuro we okratowanie docierały do niego płynące z głębi mono tonne śpiewy mnichów ćwiczących nieszpory. Wchodząc na korytarz po prawej stronie, sędzia zdziwił się, że jest w nim całkiem ciemno. Lecz, uniósłszy latarnię wyżej, zdał sobie sprawę, że wszedł do niewłaściwego przejścia. Nie było w nim żadnych okien po prawej stronie, a także było ono węższe, niż te, które prowadziło do lamu sa. Z niskich krokwi zwisały pajęczyny. Sędzia już miał za wrócić, gdy nagle usłyszał szmer głosów. Przystanął nieruchomo i nasłuchiwał, zastanawiając się, skąd owe głosy mogą dochodzić. Korytarz był pusty, a na jego końcu znajdowała się ciężka żelazna krata. Pod szedł do wejścia, ale tam niewyraźne szepty zostały zagłu szone przez śpiew mnichów. Zmarszczywszy czoło, do szedł do połowy korytarza, szukając drzwi. I wtedy znów usłyszał szepty, ale nie udało mu się uchwycić ani słowa. Nagle posłyszał swoje własne nazwi sko: Di Jen-djieh. A potem nastała cisza. ROZDZIAŁ SIÓDMY Sędzia gniewnie szarpnął brodę. Upiorny głos zdener wował go bardziej, niż chciałby się do tego przyznać. Wreszcie się opanował. Prawdopodobnie jacyś mnisi roz mawiali o nim w którymś z pokoi lub korytarzy w pobliżu. W takich starych budynkach echo często płata dziwaczne figle. Stał przez chwilę, nadal nasłuchując, ale nic do nie go nie dotarło. Szepty ucichły. Wzruszając ramionami, powrócił na podest. Teraz zro zumiał, że faktycznie zabłądził. Przejście wiodące do la musa znajdowało się po przeciwnej stronie. Szybko ob szedł klatkę schodową i odnalazł właściwy korytarz. Roz poznał wąskie okna po jego prawej stronie. Drzwi do la musa były uchylone. Sędzia usłyszał dochodzące z niego głosy. Wszedłszy do środka, stwierdził ku swemu rozczarowa niu, że byli to tylko dwaj mnisi. Krzątali się przy zamku wielkiej skrzyni z czerwonej laki. Nie zobaczył Mo Mo-te, lecz rzuciwszy szybkie spojrzenie na ścianę po lewej ręce, stwierdził, że okrągły żelazny hełm powrócił na swoje miejsce ponad kolczugą, a długi miecz został wsunięty do pochwy. - Widział pan aktora Mo Mo-te? - zapytał, zwracając się do starszego z mężczyzn. - Nie, panie sędzio - odparł mnich. - Ale my dopiero col weszliśmy tutaj, musieliśmy się z nim rozminąć. Mówił dość grzecznie, lecz sędziemu nie spodobał się opryskliwy wyraz twarzy młodszego mnicha, wysokiego mężczyzny o szerokich barach, który podejrzliwie mu się przyglądał. - Chciałem mu pogratulować biegłości w posługiwaniu się mieczem - rzekł sędzia niedbałym tonem. Ani chybi aktor powrócił do pokoju Kuana, gdzie Tao Gan będzie miał na niego oko. Ruszył w drogę do swojej kwatery na drugim piętrze wschodniego skrzydła. Stukając wreszcie do drzwi przydzielonego mu po mieszczenia, sędzia poczuł się bardzo zmęczony. Otworzy ła mu jedna ze służebnych. Pozostałe przygotowywały na koksowniku w rogu pokoju ryż na wieczorny posiłek. W sypialni sędzia zastał swoje trzy żony, zgromadzone wokół stołu do herbaty i zajęte grą w domino. Gdy powsta ły, by go przywitać, pierwsza żona rzekła z zadowoleniem: -Wracasz akurat w porę, by rozegrać partyjkę przed kolacją. Sędzia spojrzał tęsknym wzrokiem na domino rozłożo ne na stole. Była to bowiem jego ulubiona gra. - Bardzo żałuję, ale nie mogę zjeść z wami kolacji - po wiedział. - Muszę wziąć udział w bankiecie, który opat wy daje na dole. Będzie tam również były Guwerner Cesarski, więc odmowa nie wchodzi w rachubę. -Wielkie nieba! - wykrzyknęła pierwsza żona. - To oznacza, że muszę złożyć kurtuazyjną wizytę jego mał żonce! - Nie, korepetytor jest wdowcem. Ale muszę do niego wstąpić przed bankietem. Przygotuj moje uroczyste szaty, dobrze? Energicznie wydmuchał nos. - Cieszę się, że nie muszę się stroić! - powiedziała pierwsza żona z ulgą. - Ale szkoda, że ty wciąż nie możesz się położyć i odpocząć. Widzę, że się przeziębiłeś. Oczy ci łzawią! Podczas gdy pierwsza żona otwierała pudło z ubrania mi i wyjmowała zeń zieloną brokatową szatę sędziego, odezwała się trzecia żona: - Zrobię ci gorący okład ze skórek pomarańczy. Jeśli go potrzymasz na głowie, jutro poczujesz się znacznie lepiej! - Przecież nie mogę siedzieć podczas bankietu z oban dażowaną głową! - wykrzyknął sędzia z przerażeniem. Wyglądałbym jak wariat! - Możesz go ukryć pod czepcem, czyż nie? - praktycz nie poradziła pierwsza żona, pomagając mu się przebrać. - Nikt nie zauważy okładu! Sędzia wymamrotał słowa protestu, lecz trzecia żona już wydobyła garść suszonych skórek pomarańczowych ze swojej apteczki i umieściła je w misce z gorącą wodą. Gdy dpbrze namokły, druga żona owinęła je w lniany bandaż i wszystko razem ciasno okręciła wokół głowy sędziego. Pierwsza żona starannie nasadziła na wierzch jego aksa mitny czepiec i stwierdziła: - No i po krzyku. Nic nie widać! Sędzia podziękował żonom. Obiecał, że do nich wróci od razu po bankiecie. A gdy już był przy drzwiach, odwró cił się i dodał: - Pełno tutaj najrozmaitszych ludzi, więc lepiej dobrze się zamknijcie i zasuńcie rygle. I nie wpuszczajcie nikogo, zanim służebne nie upewnią się, kto to. Udał się do przebieralni, gdzie czekał na niego Tao Gan. Sędzia polecił służącym, żeby poszły do sypialni i po dały herbatę jego żonom. Następnie usiadł wraz z Tao Ganem przy stole w rogu i zapytał ściszonym głosem: - Czy Mo Mo-te wrócił do pokoju Kuana? Nie spotka łem go. -Nie - odparł Tao Gan. - Musiał pójść gdzieś indziej. Ale zaraz po wyjściu pana sędziego pojawiła się panna Ou-yang. Bez makijażu wcale nie jest podobna do panny Pao, chociaż ma taką samą jak ona, owalną twarz. Myślę, że na korytarzu spotkaliśmy pannę Pao, ponieważ, jak pan z pewnością pamięta, przemówiła do nas miłym, łagod nym głosem, a panna Ou-yang ma głos nieco ochrypły i mówi szorstkim tonem. I chociaż nie twierdzę, że jestem znawcą kobiet, wydaje mi się, że dziewczyna, na którą na tknęliśmy się na korytarzu, była pulchniej sza od panny Ou-yang, którą zaliczyłbym do raczej kościstych. - Jednakże dziewczyna, którą spotkaliśmy, trzymała le wą rękę dokładnie tak samo, jak panna Ou-yang. Co po wiedziała? - Panna Ou-yang sprawiła na mnie wrażenie osoby ra czej małomównej. Ożywiła się nieco tylko wtedy, gdy wciąg nąłem ją w rozmowę z panną Ting na temat tańca akro batycznego. Wspomniałem od niechcenia, że Tsung Lee spotkał pannę Ou-yang w sali zgromadzeń. Na co ona od rzekła cierpko, że to nudziarz. Następnie oznajmiłem jej, że nie podobał się panu sposób, w jaki nagle zniknęła pod- czas rozmowy z panem. Spojrzała na mnie ostro i odrzekła wymijająco, że jej niedźwiedź wymaga wielu starań. - Ktoś usiłuje wystrychnąć nas na dudka! - wykrzyknął sędzia Di, gniewnie szarpiąc brodę. A potem zapytał: - Co powiedzieli na temat Mo Mo-te? - Wygląda na to, że to człowiek raczej narwany. Dołącza do trupy na jakiś miesiąc, a potem znów znika. Nie odmiennie grywa role czarnych charakterów, a Kuan twierdzi, że Mo w końcu ma tego dość. Zrozumiałem, że podoba mu się panna Ting, ale ona go nie chce. Dlatego Mo jest okropnie zazdrosny o pannę Ou-yang. Podejrzewa, że dziewczyny mają się ku sobie, jak to sugerował Tsung Lee w swojej rymowance. Kuan zgadza się, że Mo trochę przesadził, strasząc pannę Ou-yang podczas tego tańca z mieczem. Dodał, że z niebezpiecznym niedźwiedziem u boku dziewczyna nie musi się nikogo obawiać. Bestia nie odstępuje swojej pani na krok i jest posłuszna niczym po kojowy piesek. Nikt inny nie ośmiela się podejść do niedź wiedzia, bo jest narowisty. - Irytująca zagadka! - mruknął sędzia. - Przypuśćmy, że panna Ou-yang lub panna Pao uciekała przed Mo Mo-te, kiedyśmy ją spotkali w korytarzu, i że Mo jest niebez piecznym szaleńcem. To by pasowało do tej dziwacznej sceny, którą dostrzegłem przez okno. Mężczyzna, którego widziałem, to z pewnością Mo Mo-te, ale kim jest dziew czyna, którą napastował? Musimy się dowiedzieć, czy w klasztorze przebywają jeszcze jakieś inne kobiety, oprócz tych, o których wiemy. - Bez pańskiego rozkazu, panie sędzio, nie ośmieliłem się wypytywać o okaleczoną kobietę - powiedział Tao Gan. - Ale nie sądzę, by w klasztorze były jeszcze jakieś kobiety poza panią Kuan, dwiema aktorkami oraz panią Pao i jej córką. - Nie zapominaj, że widzieliśmy jedynie bardzo nie wielką część klasztoru - odparł sędzia. - Bóg raczy wie dzieć, co się dzieje w części zakazanej dla przybyszów z ze wnątrz! Dobrze, teraz wstąpię do Mistrza Suną. A ty wró cisz do aktorów. Gdy się pojawi nieuchwytny Mo Mo-te, przyssij się do niego jak pijawka i przyjdź na bankiet ra zem z nim. Zobaczymy się tam później. Na korytarzu sędziego oczekiwał nowicjusz. - Czy aby się dostać do zachodniej wieży, musimy wy chodzić na zewnątrz? - zapytał sędzia Di. Deszcz wciąż bębnił o okiennice, a sędzia nie chciał, by jego uroczysta szata nawiłgła. - O, nie, proszę pana! - odparł nowicjusz. - Pójdziemy do zachodniego skrzydła przejściem nad nawą świątynną. - Znowu schody! - mruknął sędzia. ROZDZIAŁ ÓSMY Poszli znaną mu drogą na piętro ponad główną nawą świątyni. Nowicjusz skierował się do przejścia położonego po przeciwnej stronie niż to, które wiodło do lamusa. Był to długi, prosty korytarz, oświetlony jedyną, uszkodzoną latarnią. Podążając za nowicjuszem, sędzia Di doznał nagle nie miłego wrażenia, że ktoś go śledzi. Przyspieszył kroku i obejrzał się przez ramię. Spostrzegł, że poprzez wejście na końcu korytarza przemknęło coś ciemnego. Mógł to być mężczyzna w szarej szacie. Idąc dalej, zapytał nowicjusza: - Czy mnisi często korzystają z tego korytarza? - O, nie, proszę pana! Wybrałem tę drogę tylko dlatego, byśmy nie musieli wychodzić na deszcz. Każdy, mający coś do załatwienia w zachodniej wieży, wspina się tam po spi ralnych schodach obok portalu przed refektarzem. Gdy dotarli do małego kwadratowego holu w zachod nim skrzydle budynku, sędzia przystanął nieruchomo, by się zorientować, gdzie się znajduje. - Dokąd prowadzą te drzwi? - zapytał, wskazując wą skie drzwi po prawej ręce. - Wchodzi się nimi do Galerii Okropności, proszę pana. Mieści się ona w lewym skrzydle środkowego dziedzińca, za świątynią. Ale nam, odbywającym nowicjat, nie wolno tam bywać. -Według mnie, obejrzenie takiej galerii podziałałoby1 odstraszająco na ewentualnych grzeszników! - zauważył sędzia Di. Wiedział, że każdy większy klasztor taoistyczny posiada galerię, gdzie się znajdują odmalowane z najdrob niejszymi szczegółami na ścianie lub przedstawione w for mie glinianych albo drewnianych rzeźb sceny przedsta wiające kary, jakie spotykają grzeszników w Dziesięciu Taoistycznych Piekłach. Schodząc po kilku stopniach po lewej ręce, nowicjusz rzekł ostrzegawczo: -Proszę tutaj uważać, panie sędzio! Część balustrady otaczającej podest, usytuowana naprzeciw pokoju Mistrza, jest w trakcie reperacji. Niech się pan trzyma blisko mnie! Stanąwszy na platformie naprzeciwko wysokich drzwi z czerwonej laki, sędzia Di spostrzegł, że faktycznie braku je fragmentu balustrady. Spojrzał w dół ciemnej otchłani klatki schodowej. Sprawiała wrażenie bardzo głębokiej. - To są schody, o których przed chwilą wspomniałem. Prowadzą w dół do zachodniego skrzydła - wyjaśnił nowi cjusz. - Kończą się dwa piętra niżej, wyjście z klatki scho dowej znajduje się od frontu refektarza. Sędzia Di wręczył młodzieńcowi swoją dużą czerwoną wizytówkę. Nowicjusz zastukał do drzwi. Grzmiący głos zaprosił ich, by weszli do środka. W oślepiającym świetle czterech wysokich srebrnych kandelabrów siedział przy wielkim biurku zarzuconym stertami książek i dokumentów wysoki mężczyzna, zato piony w lekturze. Nowicjusz pokłonił się głęboko i umieścił wizytówkę na blacie biurka. Mistrz Sun zerknął na nią, po czym szybko się podniósł i wyszedł na spotkanie sędziego. - A więc to pan jest sędzią pokoju naszego okręgu! - f rzekł niskim, dźwięcznym głosem. - Witaj w Klasztorze Porannych Obłoków, Di! Sędzia Di skłonił się, splatając pełnym szacunku ge stem ukryte w długich rękawach dłonie. - Skromna osoba, która stoi przed Jego Ekscelencją, ni gdy nie ośmielała się żywić nadziei - powiedział - że nie fortunny wypadek podczas podróży dostarczy długo wy czekiwanej okazji do złożenia uszanowania tak wybitnej osobistości. - Dajmy spokój zbędnym formalnościom, Di! - odparł Sun jowialnie. - Proszę usiąść tutaj, naprzeciw mego biur ka, a ja uprzątnę papiery. - Siadając z powrotem w fotelu za biurkiem dodał, zwracając się do nowicjusza, który na lał herbaty do dwóch filiżanek: - Dziękuję ci, mój chłopcze, możesz teraz odejść. Ja sam zajmę się moim gościem. Popijając wonną jaśminową herbatę, sędzia przypatry wał się swemu gospodarzowi, który szybko układał leżące przed nim papiery. Był on równie wysoki jak sędzia, lecz mocniej od niego zbudowany. Jego gruba szyja częściowo chowała się w szerokich, pękatych ramionach. Sędzia Di wiedział, że Mistrz musi mieć około sześćdziesiątki, lecz jego różowa, okrągła twarz była zupełnie pozbawiona zmarszczek. Krótko przycięta posiwiała broda okalała podbródek, srebrzyste włosy miał zaczesane do tyłu od szerokiego czoła i przylizane na dużej, okrągłej głowie. Przyj ąwszy status taoistycznego pustelnika, Mistrz nie no sił nakrycia głowy. Miał króciutko przycięte wąsy oraz sze rokie, nastroszone brwi. Wszystko w nim wskazywało, że jest niezwykłą osobowością. Sędzia Di przeczytał kilka inskrypcji z taoistycznymi tekstami wypisanymi na zwojach papieru zasłaniających ściany. Sun odsunął posegregowane dokumenty. Wpatru jąc się w sędziego przenikliwym wzrokiem, zapytał: -Wspomniał pan o niefortunnym wypadku w drodze. Mam nadzieję, że to nic poważnego? - O, nie, proszę pana! Przebywałem dwa tygodnie w stolicy i wczesnym rankiem wyjechałem stamtąd, by krytym wozem powrócić do Han-yuan. Mieliśmy nadzieję dojechać do domu przed wieczornym posiłkiem. Lecz wkrótce po przekroczeniu granicy okręgu natrafiliśmy na pogarszającą się pogodę. I gdy dotarliśmy wysoko w góry, złamała się oś. Dlatego poprosiłem o schronienie w tutej szym klasztorze. Jutro rano pojedziemy dalej. Mówiono mi, że takie burze nie są długotrwałe. - Pech dla pana, szczęśliwy przypadek dla mnie! - rzekł Sun z uśmiechem. - Zawsze z przyjemnością rozmawiam ze zdolnymi urzędnikami. Powinien był pan zawitać tu wcześ niej, Di! Ten klasztor podlega pańskiej jurysdykcji. - To wielkie niedbalstwo z mojej strony, proszę pana! pospiesznie odparł sędzia. - Prawdę powiedziawszy, w Han-yuan miały miejsce pewne zamieszki i... ,. - Słyszałem o tym! - przerwał mu Sun. - Dobrze pan sobie poradził, Di. Zapobiegł pan poważnym kłopotom. Sędzia ukłonem podziękował za komplement. - Wkrótce będę musiał tu powrócić, by wysłuchać po uczeń Jego Ekscelencji. - Ponieważ ów uczony i doświad czony wysoki urzędnik był najwyraźniej dobrze usposo biony, sędzia pomyślał, że powinien spróbować wyświetlić przynajmniej jeden aspekt sprawy dotyczącej okaleczonej nagiej kobiety. Po chwilowym wahaniu mówił dalej: - Czy wolno mi będzie poradzić się Jego Ekscelencji co do dziw nego doświadczenia, które niedawno stało się tu moim udziałem? - Ależ oczywiście! Co się stało i gdzie? - Prawdę mówiąc - rzekł sędzia Di, nieco zakłopotany - nie bardzo wiem, co zaszło. Gdy wszedłem na piętro, na którym znajdują się przydzielone mi kwatery, przez krótką chwilę widziałem scenę, która musiała się rozegrać przed ponad stu laty, gdy żołnierze dokonali tu rzezi na rebelian tach. Czy coś takiego jest możliwe? Sun odchylił się na oparcie fotela. Odparł poważnie: - Nie powiedziałbym, że coś takiego nie jest możliwe, Di. Przecież często się zdarza, że wszedłszy do pustego po koju, czujemy ponad wszelką wątpliwość, że przed chwilą ktoś w nim przebywał. Nie można sobie tłumaczyć, że to tylko odczucie. Osoba, która tam przed chwilą była, zosta wiła coś z siebie. Nawet jeśli nie robiła tam nic specjalne go, a tylko przeglądała książkę lub pisała list. Teraz przy puśćmy, że w danym pomieszczeniu ktoś zmarł gwałtowną śmiercią. Należy oczekiwać, że straszliwe emocje, których doznał w owej chwili, nasączyły atmosferę pomieszczenia tak intensywnie, że utrzymują się w nim przez wiele lat. Jeżeli nadzwyczaj wrażliwa osoba, lub osoba, która stała się nadzwyczaj wrażliwa na skutek wielkiego zmęczenia, wejdzie tam, może postrzegać owo piętno. Czy nie sądzi pan, że tego rodzaju rozumowanie może wyjaśnić to, co pan zobaczył, Di? Sędzia powoli skinął głową. Najwyraźniej Sun wiele się zastanawiał nad takimi zawiłymi sprawami. Wyjaśnienie Mistrza nie przekonało go, ale stanowiło możliwość, którą należało brać pod uwagę. Odparł uprzejmie: - Prawdopodobnie ma pan rację, proszę pana. Faktycz nie, jestem raczej zmęczony, a na dodatek przeziębiłem się na deszczu. W takim stanie... - Przeziębił się pan? Coś takiego nie zdarzyło mi się od trzydziestu lat! - przerwał mu Sun. - Przestrzegam ści słych zasad, wie pan, które podtrzymują moje siły życiowe. - Czy wierzy pan w taoistyczną teorię głoszącą, że moż na osiągnąć nieśmiertelność w tym życiu? - zapytał sędzia cokolwiek rozczarowany. - Jasne, że nie! - odparł Sun z pogardą. - Każdy czło wiek jest nieśmiertelny, ale tylko o tyle, o ile żyje w swoich potomkach. Niebiosa ograniczyły ludzkie życie do kilku dziesiątków lat i wszelkie wysiłki przedłużenia go poza ten okres za pomocą sztucznych zabiegów są daremne. Dlate go powinniśmy się starać przeżyć nasz ograniczony w cza sie żywot w zdrowiu fizycznym i psychicznym. A to można osiągnąć, żyjąc w sposób bardziej zgodny z naturą, niż by śmy mieli na to ochotę, zwłaszcza ulepszając naszą dietę. Niech pan zadba o dietę, Di! - Jestem wyznawcą Konfucjusza! - odparł sędzia - Ale muszę przyznać, że taoizm również zawiera głęboką mą drość. - Tam gdzie kończy się Konfucjusz, rozpoczyna się tao - zauważył Mistrz Sun. - Konfucjanizm wyjaśnia, w jaki sposób powinien się zachowywać człowiek należący do zorganizowanego społeczeństwa. Taoizm wyjaśnia relacje pomiędzy człowiekiem i wszechświatem, zaś ów porządek społeczny jest zaledwie jednym z przejawów uniwersum. Sędzia Di nie był w nastroju do prowadzenia takiego fi lozoficznego dyskursu. Czul, że nie powinien stąd wycho dzić, dopóki nie spróbuje wyjaśnić dwóch spraw. Po sto sownej przerwie zapytał: - Czy jest możliwe, by wkradły się tutaj jakieś niepożą dane byty z zewnątrz? Właśnie przed chwilą, gdy nowi cjusz mnie tutaj prowadził, doznałem uczucia, że ktoś za nami idzie. Dokładnie mówiąc, w korytarzu, który łączy nawę z tą wieżą. Mistrz Sun spojrzał nań badawczym wzrokiem. Zasta nowił się, a potem nagle zapytał: - Lubi pan ryby? - Owszem - odparł sędzia, skonsternowany. -Ano, właśnie! Ryby, mój drogi panie, zatykają orga nizm. Krążenie krwi staje się powolne, co ma wpływ na nerwy. Oto, co sprawia, że widzi pan i słyszy nieistniejące rzeczy! Myślę, że odpowiedni byłby rabarbar. Oczyszcza krew. Sprawdzę, mam niezły zbiór ksiąg medycznych. Niech mi pan przypomni jutro rano. Zalecę panu szczegó łową dietę. -Dziękuję, Mistrzu. Nie chcę panu sprawiać kłopotu, ale byłbym niesłychanie wdzięczny za wyświetlenie jesz cze jednej zagadki, która mnie zaprząta. Słyszałem od lu dzi, jakoby niektórzy taoiści, pod pretekstem religijnych motywów, praktykowali w tajemnicy orgie i zmuszali mło de kobiety do brania w nich udziału. Czy w tych twierdze niach jest choćby źdźbło prawdy? -Kompletna bzdura, ma się rozumieć! - wykrzyknął Mistrz Sun. - Na Boga! Di, jakże taoiści mogliby się odda wać orgiom, na naszej ścisłej diecie? Orgie, też mi coś! - Wstał i mówił dalej: - A teraz lepiej chodźmy na dół. Zaraz zacznie się bankiet i opat będzie na nas czekał. Muszę pa na ostrzec, że nie jest on nazbyt wybitnym uczonym, ale ma dobre chęci i kieruje tym klasztorem zupełnie skutecznie. - To musi być uciążliwe zajęcie - powiedział sędzia Di, także wstając. - Ten klasztor przypomina niewielkie mia steczko! Chciałbym go lepiej poznać, ale powiedziano mi, że nie istnieje żaden plan pomieszczeń, a część za świąty nią jest zamknięta dla gości. -Ach, wszystkie tutejsze hokus-pokus! Mają na celu wywarcie wrażenia na tłumach wiernych! Bóg wie, ile ra zy powtarzałem opatowi, że klasztor musi posiadać plan zabudowań; artykuł 28 przepisów dotyczących oficjalnie uznanych obiektów kultu. Niech pan popatrzy tutaj, Di, a zorientuje się pan w okamgnieniu. - Podszedł do ściany i wskazując wiszący tam zwój papieru, mówił dalej: - To diagram, który wyrysowałem własnoręcznie. W istocie jest bardzo nieskomplikowany. Ludzie, którzy budowali ten klasztor dwieście lat temu, chcieli, by plan podstawy przedstawiał wszechświat, a człowiek stanowił jego minia turową replikę. Zarys całego zespołu jest owalny, co sym bolizuje Prapoczątek. Jest zwrócony frontem ku południo wi \ wpasowany w zbocze góry, wznosi się na wysokość dwóch pięter. Wzdłuż jego wschodniej strony ciągnie się głęboki wąwóz. Od zachodu znajduje się las. I co dalej? Zaczynamy od frontowego dziedzińca o kształcie trójkąta otoczonego kuchniami, stajniami i po kojami braci świeckich i nowicjuszy. Następnie mamy dziedziniec świątynny, znajdujący się pomiędzy dwoma prostokątnymi skrzydłami, które stanowią dwa duże, dwupiętrowe budynki. Zachodnie skrzydło mieści na par terze refektarz, na pierwszym piętrze usytuowana jest bi blioteka oraz siedziba przeora, a na drugim pomieszcze nia kwestarza oraz archiwariusza. Na parterze wschod niego skrzydła usytuowane są duża sala zgromadzeń, gdzie teraz wystawiane są misteria, oraz biura. Na pierw szym i drugim piętrze są pokoje dla gości z zewnątrz. Przypuszczam, że pan i pańska rodzina tam właśnie za trzymali się na nocleg. - Tak - odparł sędzia - mamy pokoje w północno-wschodnim narożniku, na drugim piętrze. Dwa duże, wy godne pomieszczenia. - No, właśnie. Idziemy dalej. W głębi dziedzińca świą tynnego znajduje się świątynia. Mieści się tam kilka pięk nych, wartych obejrzenia, antycznych rzeźb. Za świątynią położony jest główny dziedziniec z wieżą w każdym naroż niku. Teraz jest pan tutaj, w południowo-zachodniej wieży, którą przydzielono mnie. Po lewej stronie dziedzińca mie ści się Galeria Okropności - stanowiąca ustępstwo na rzecz wierzeń pokutujących wśród ludu, Di! Na lewo znaj dują się cele mnichów, a w głębi, ponad furtą, prywatna re zydencja opata. Na końcu mamy okrągłą część - Sanktu arium. Podsumowując, mamy po kolei: trójkąt, dwa pro stokąty, prostokąt i koło. Każdy z owych kształtów ma mi styczne znaczenie, ale to pominiemy. Najważniejsze jest to, że ma pan teraz ogólną orientację. Są tutaj oczywiście setki przejść, korytarzy i klatek schodowych, które łączą poszczególne budynki, ale jeśli zachowa pan w pamięci ten wykres, nigdy nie zapuści się pan w niewłaściwym kie runku! - Dziękuję panu! - rzekł sędzia z wdzięcznością. - Jakie zabudowania znajdują się w sanktuarium? -Tylko niewielka pagoda, w której mieści się urna z prochami Świętego Fundatora. - Czy ktoś mieszka w tamtej części klasztoru? - Naturalnie, że nie! Odwiedziłem to miejsce osobiście. Jest tam wyłącznie pagoda i otaczający mur. Ale ponieważ uważa się ją za najświętsze miejsce, nie narysowałem jej na moim diagramie, aby nie obrażać uczuć naszego po czciwego opata. Jak pan widzi, tutaj u szczytu zastąpiłem ją przepołowionym kołem - taoistycznym symbolem dzia łania wszechświata. Reprezentuje on wzajemne oddziały wanie dwóch pierwotnych sił, wieczny rytm natury, które mu nadaliśmy nazwę tao. Może pan nazwać owe dwie siły Światłem i Ciemnością, Pozytywem i Negatywem, Mężczy zną i Kobietą, Słońcem i Księżycem - do wyboru! Koło po kazuje, w jaki sposób, w miejscu gdzie Pozytyw osiąga swój najniższy punkt, łączy się z Negatywem, oraz jak Ne gatyw, osiągając swój zenit, przechodzi w rozpoczynający się Pozytyw. Naczelna doktryna tao, Di, wyrażona w jed nym prostym symbolu! -Jakie jest znaczenie tych dwu punktów wewnątrz każdej z połówek? - zapytał zainteresowany wbrew sobie sędzia Di. - Oznaczają one, że Pozytyw jest siedliskiem zalążka Negatywu i odwrotnie. To się odnosi do wszystkich natu ralnych zjawisk, łącznie z kobietą i mężczyzną. Przekona się pan, że każdy mężczyzna posiada w swej naturze ele ment kobiecy, zaś każda kobieta ma w sobie coś z mężczy zny. - Święta prawda! - powiedział sędzia w zamyśleniu.] A potem dodał: - Wydaje mi się, że gdzieś widziałem takiej koło podzielone poziomo. Czy to ma jakieś specjalne zna czenie? - Nic mi o tym nie wiadomo. Linia podziału powinna! być pionowa, jak ją tutaj narysowałem. A teraz nie dajmy na siebie czekać opatowi. Mój stary przyjaciel jest pedan-l tern na punkcie formalności! - Gdy wyszli na korytarz, Sun dodał szybko: - Niech pan uważa, balustrada jest j uszkodzona. Bracia świeccy mieli ją naprawić, ale utrzy mują, że przygotowania do obchodów zajmują im zbyt wie-1 le czasu. Tak czy siak, te chłopaki to banda leniuchów! Tę dy, przytrzymam pana za rękę, nie mam lęku wysokości! ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Zeszli razem po spiralnych schodach. Panowały tam chłód i wilgoć. Sędzia Di z zadowoleniem wszedł do usytu owanego na parterze refektarza, który ogrzewały liczne koksowniki. Na ich powitanie wyszedł mały przeor, nerwowo mru gając oczami. Połykał słowa, usiłując okazać się jednako uprzejmym dla Mistrza Suną i dla sędziego Di. Poprowa dził ich do głównego stołu w głębi refektarza, gdzie czekał na nich opat. Sędzia Di chciał, aby Mistrz Sun usiadł po prawicy opata, lecz Sun zaprotestował, zapewniając, że jest jedynie emerytowanym nauczycielem bez oficjalnego stopnia, podczas gdy sędzia reprezentuje rząd cesarza, a więc powinien zasiąść na honorowym miejscu. Sędzia wreszcie ustąpił i trzej mężczyźni usadowili się przy stole. Przeor, kwestarz oraz Tsung Lee zajęli miejsca przy mniej szym stole obok. Opat ujął kielich i wzniósł toast na cześć towarzyszą cych mu dwóch wybitnych osobistości. Był to sygnał dla mnichów tłoczących się przy długich stołach naprzeciwko. Z ochotą ujęli pałeczki. Sędzia Di spostrzegł, że Kuan Lai, jego żona oraz dwie aktorki siedzą przy oddzielnym stole nieopodal wejścia do refektarza. Dołączył do nich Tao Gan. Nigdzie nie było widać Mo Mo-te. Sędzia nieufnie spoglądał na zimną smażoną rybę, któ rą opat nałożył mu na talerz. Miska z kleistym ryżem i ro dzynkami również nie wyglądała zachęcająco. Sędzia nie miał apetytu. Aby ukryć swój brak entuzjazmu, zauważył: - Wydawało mi się, że w klasztorach taoistycznych nie podaje się żadnych ryb ani mięsa. - Ściśle przestrzegamy klasztornych zasad - odparł opat z uśmiechem. - Wyrzekamy się wszelkich alkoholi. Mój kielich do wina jest napełniony herbatą. Jednakże pański, oczywiście, nie! Dla naszych szacownych gości czynimy ten jedyny wyjątek. Ale ściśle przestrzegamy die ty wegetariańskiej. Ta ryba sporządzona jest z sera sojo wego, a to, co wygląda jak pierś kurczęcia, zostało uformo wane z mąki z dodatkiem oleju sezamowego. Sędzia Di poczuł konsternację. Nie był smakoszem, ale lubił przynajmniej wiedzieć, co je. Zmusił się, by skoszto wać mały kawałeczek ryby z sera sojowego, i omal się nie udławił. Na widok wyczekującego spojrzenia opata szybko powiedział: - Doprawdy przepyszna. Macie tu doskonałych kucha rzy! Szybko opróżnił kielich, ciepłe wino ryżowe było nie złe. Atrapa ryby żałośnie łypała na niego pomarszczonym okiem, które w rzeczywistości było suszoną śliwką. Z jakie goś powodu przywodziła sędziemu na myśl zabalsamowa nego opata. - Po bankiecie chciałbym zobaczyć świątynię - powie dział. - A także kryptę pod sanktuarium, aby zmówić mo dlitwę za duszę pańskiego poprzednika. Opat odstawił swoją miseczkę z ryżem i rzekł powoli: - Skromna osoba, która stoi przed panem, panie sę dzio, z przyjemnością pokaże panu sędziemu świątynię. Lecz kryptę niestety można otwierać tylko w niektóre dni podczas pory suchej. Gdybyśmy ją otwarli teraz, dostałoby się do niej wilgotne powietrze, a to miałoby niekorzystny wpływ na zabalsamowane zwłoki. Wnętrzności, oczywi ście, zostały usunięte, ale niektóre pozostawione organy są ciągle podatne na rozkład. Ta techniczna informacja odebrała sędziemu resztę apetytu. Szybko wychylił następny kielich wina. Bandaż, którym żony owinęły mu głowę, złagodził pulsujący ból, lecz reszta ciała nadal była sztywna i obolała. Czuł, że jest chory. Spoglądał z zazdrością na Sun Minga, który opróż nił swoją miseczkę, otarł usta gorącym ręcznikiem, który podał mu nowicjusz, a następnie oznajmił: -Zmarły opat, Jego Wielebność Nefrytowe Zwiercia dło, był utalentowanym człowiekiem. Posiadł znajomość wszystkich najbardziej zawiłych tekstów, miał piękny cha rakter pisma, a także malował zwierzęta i kwiaty. - Chciałbym zobaczyć jego prace - uprzejmie powie dział sędzia. - Przypuszczam, że tutejsza biblioteka posia da w zbiorach jego liczne rękopisy i obrazy. - Nie - odparł opat. - Niestety nie. Pozostawił wyraźną instrukcję, że wszystkie jego malunki i pisma mają zostać pogrzebane wraz z nim w krypcie. - Godna zalecenia skromność! - rzekł z aprobatą Mistrz Sun. - Ale wie pan, co? Zachował się ostatni malu nek opata, przedstawiający jego kota! Wisi obecnie w bocz nej nawie świątyni. Zaprowadzę tam pana po posiłku, Di! Sędziego nic a nic nie obchodził kot poprzedniego opa ta, a w nawie świątynnej na pewno panuje lodowaty ziąb. Lecz wymamrotał, że będzie zachwycony. Sun i opat z rozkoszą przystąpili do spożywania zawiesi-/ stego brązowego rosołu. Sędzia Di nieufnie poszturchiwał swoimi pałeczkami niezidentyfikowane obiekty unoszące się na jego powierzchni. Nie mógł się zebrać na odwagę, by spróbować rosołu. Wysilał umysł w poszukiwaniu dalszych tematów rozmowy i w końcu udało mu się sklecić kilka in teligentnych pytań na temat wewnętrznej organizacji ko ścioła taoistycznego. Lecz opat sprawiał wrażenie skrępo wanego, zbył temat kilkoma krótkimi wyjaśnieniami. Sędzia poczuł ulgę, widząc, że przeor, kwestarz oraz Tsung Lee podchodzą do nich, by wznieść toast. Sędzia Di wstał i gdy wracali, przeszedł wraz z nimi do ich stołu, aby się zrewanżować. Usiadł naprzeciw poety, który najwyraź niej nadużył gorącego wina. Miał zaczerwienioną twarz i zdawał się być w doskonałym humorze. Przeor poinfor mował sędziego, że dwaj świeccy bracia już wymienili zła maną oś. Stajenni wytarli, wyczesali zgrzebłem i nakarmi li konie. Tak więc, następnego ranka, wybitny gość będzie mógł kontynuować swą podróż. Oczywiście pod warun kiem, że nie zechce przedłużyć pobytu - co wprawiłoby przeora w zachwyt. Sędzia Di podziękował mu serdecznie. Przeor wybąkał kilka przesadnie skromnych uwag, a potem wstał i prze prosiwszy, odszedł od stołu. Oznajmił, że on i kwestarz muszą poczynić przygotowania do wieczornego nabożeń stwa. Zostawszy sam na sam z poetą, sędzia powiedział: - Nie widzę tu pani Pao ani jej córki. - Córki? - powtórzył Tsung Lee bełkotliwie. - Panie sę dzio, czy pan na serio podtrzymuje tezę, że tak wyrafino- wana i szczupła istota może być córką tej wulgarnej i tłu stej baby? - Cóż - odparł sędzia wymijająco - z upływem lat za chodzą czasami zadziwiające zmiany. Poeta czknął. -Proszę mi wybaczyć! - powiedział. - Usiłują mnie tu otruć swoim obrzydliwym jedzeniem. Podrażnia mi żołą dek. Pozwoli pan, panie sędzio, że go poinformuję, iż pani Pao nie jest damą. A z tego wynika logiczny wniosek, że Biała Róża nie jest jej córką. - Kiwając wskazującym pal cem przed nosem sędziego, powiedział z konspiracyjną miną: - Skąd pan może wiedzieć, czy nieszczęsna dziew czyna nie jest zmuszana, by zostać zakonnicą? - Tego nie wiem - powiedział sędzia. - Ale mogę ją spy tać. Gdzie mogę znaleźć obie panie? - Prawdopodobnie spożywają posiłek na górze, w swo im pokoju. Ostrożność jak najbardziej na miejscu, zwa żywszy, że dzięki temu uczciwa dziewczyna nie będzie na rażona na wygłodniałe spojrzenia tych lubieżnych mni chów. Tłusta baba choć raz postąpiła słusznie! -Lecz nie zapobiegła pańskim spojrzeniom, przyjacie lu! - zauważył sędzia Di. Poeta wyprostował się nie bez trudu. - Moje intencje, proszę pana - oznajmił stanowczo - są całkowicie szlachetne! -Miło mi to słyszeć! - oschle odparł sędzia. A potem dodał: - By zmienić temat, chciałbym obejrzeć kryptę, o której pan wspomniał. Ale opat przed chwilą mnie poin formował, że o tej porze roku nie można jej otworzyć. Tsung Lee spojrzał nań swymi zaczerwienionymi oczami. - A więc tak panu odpowiedział, hę? - A pan był tam na dole? Poeta szybko zerknął na opata. A potem rzekł ściszo nym głosem: -Jeszcze nie, ale mam zamiar! Myślę, że nieszczęsny człowiek został otruty! Tak samo, jak teraz usiłują otruć pana i mnie! Wspomni pan moje słowa! - Pan jest pijany! - skwitował go sędzia pogardliwym tonem. - Nie przeczę! - spokojnie odparł Tsung. - To jedyny sposób, by pozostać zdrowym na umyśle w tutejszej kost nicy! Ale zapewniam pana, panie sędzio, że stary opat nie był pijany, pisząc list do mego ojca, ostatni list, zanim umarł... to jest, przepraszam, zanim został przeniesiony. Sędzia uniósł brwi. - Czy stary opat napisał w liście, że jego życiu zagraża niebezpieczeństwo? - zapytał. Tsung Lee skinął głową. Upił tęgi łyk wina z kielicha. - Wskazał, kto mu grozi? - zapytał sędzia. Poeta z głośnym stukiem odstawił puchar. Pokręcił gło wą z wyrzutem i odparł: - Nie powinien mnie pan zachęcać, bym fałszywie ko goś oskarżał, panie sędzio pokoju! Znam prawo! - Nachy lając się w stronę sędziego Di, wyszeptał znacząco: - Niech pan zaczeka, aż zbiorę dowody! Sędzia Di w milczeniu pogładził się po bokobrodach. Ten młodzik to istny okaz paskudnika, ale jego ojciec był wielkim człowiekiem, powszechnie szanowanym zarówno w urzędniczych, jak i w naukowych kręgach. Jeśli stary opat przed śmiercią faktycznie napisał taki list do doktora Tsunga, to sprawa wymagała dalszego śledztwa. - Co o tym myśli obecny opat? - zapytał. Poeta uśmiechnął się przebiegle. Spoglądając na sę dziego załzawionymi oczami, rzekł: - Niech go pan zapyta, panie sędzio pokoju! Może pana nie okłamie! Sędzia wstał. Młodzieniec był bardzo pijany. Gdy sędzia powrócił do swego stołu, opat powiedział kąśliwie: - Widzę, że pan Tsung znowu się upił. Jak bardzo różni się od swego ojca! -Rozumiem, że doktor Tsung był mecenasem tego klasztoru - zauważył sędzia. Napił się mocnej herbaty, któ rą podano na zakończenie bankietu. - O, tak - odparł opat. - To nadzwyczajna rodzina, pa nie sędzio! Dziadek był wiejskim kulisem daleko na połu dniu kraju. Zwykł wysiadywać na ulicy pod oknem wiej skiej szkoły i nauczył się pisać, rysując patykiem na piasku litery, które nauczyciel wypisywał na tablicy. Gdy zdał wio skowy egzamin, kilku miejscowych sklepikarzy zebrało pieniądze, aby umożliwić mu dalszą naukę. Wypadł najle piej z wszystkich na egzaminie w swojej prowincji. Został mianowany sędzią pokoju, ożenił się z dziewczyną ze zbiedniałej starej rodziny, a w końcu zmarł jako prefekt. Doktor Tsung był jego najstarszym synem, zdał wszystkie egzaminy z wyróżnieniami, poślubił córkę bogatego hand larza herbatą i zakończył karierę na stanowisku guberna tora prowincji. Rozsądnie inwestował pieniądze i stworzył wielką rodzinną fortunę. -1 właśnie dzięki temu, że każdy utalentowany czło wiek może się wspiąć ku piastowaniu najwyższych funkcji, niezależnie od środków i pozycji społecznej, nasze wielkie cesarstwo będzie rozkwitać po wieczne czasy - rzekł sę dzia Di z zadowoleniem. - A wracając do pańskiego po przednika, jaka choroba spowodowała jego śmierć? Opat odstawił filiżankę. Odparł powoli: - Jego Świątobliwość Nefrytowe Zwierciadło nie zmarł z powodu choroby. Został przeniesiony, to znaczy, że zde cydował się nas opuścić, ponieważ poczuł, że jego ziem skie życie osiągnęło ustalony kres. Przeniósł się na Wyspy Błogostanu w dobrym zdrowiu i w pełni władz umysło wych. To najbardziej niezwykły i budzący szacunek cud, który wywarł na nas wszystkich, którzyśmy byli tego świadkami, niezatarte wrażenie. - To doprawdy niezapomniane wrażenie, Di! - dodał Sun Ming. - Byłem przy tym obecny. Opat wezwał całą starszyznę i siedząc na swym wysokim tronie, wygłosił trwające niemal dwie godziny, natchnione kazanie. A na stępnie złożył ręce, zamknął oczy i odszedł. Sędzia Di skinął głową. Rozwiązły młodzik najwyraź niej dał upust pijackim fantazjom. Albo, być może, powta rzał zasłyszane plotki. - Taki cud może budzić zawiść innych sekt. Łatwo so bie wyobrazić, że tłumy odzianych na czarno buddystów posłużą się nim dla rozpowszechniania złośliwych plotek. -Z całą pewnością nie wykluczałbym takiej możliwo ści! - rzekł opat. - W każdym razie - ciągnął sędzia Di - gdyby jakieś perfidne osoby kiedykolwiek wysunęły podobne oszczer- cze zarzuty, sekcja zwłok szybko by wykazała ich bezpod stawność. Oznaki przemocy można wykryć nawet w zabal samowanych zwłokach. - Miejmy nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie! - po godnie rzekł Sun. - Cóż, czas, bym powrócił do moich stu diów. - A potem dodał, wstając: - Ale najpierw pokażę pa nu ten obrazek przedstawiający kota poprzedniego opata, Di! To relikwie tutejszej świątyni! Sędzia powstrzymał westchnienie. Podziękował opato wi za hojny poczęstunek, a potem ruszył za Sunem ku wyj ściu. Przechodząc obok stołu aktorów, spiesznie rzekł do Tao Gana: - Czekaj na mnie w tym portalu! Zaraz wracam. Mistrz Sun poprowadził sędziego bocznym korytarzem do zachodniej nawy świątyni. Przy ścianie w głębi stał prosty ołtarz z czterema płoną cymi świecami. Sun uniósł jedną z nich i oświetlił średnich rozmiarów malowidło na wiszącym na ścianie zwoju per gaminu, oprawionym w antyczną ramę z brokatu. Był to wizerunek długowłosego szarego kota, leżącego na skraju rzeźbionego hebanowego stołu. Obok kota znajdował się kłębek wełny, a za nim misa z brązu z kawałkiem skały o intrygującym kształcie oraz z kilkoma pędami bambusa. - To był ulubiony kot opata! - wyjaśnił Sun ściszonym głosem. - Starszy pan namalował go niezliczoną ilość razy. Zupełnie dobry obrazek, prawda? Sędzia Di pomyślał sobie, że to mierna amatorszczy zna, ale rozumiał, że jej wartość stanowi związek ze świę tym człowiekiem. Tak jak się obawiał, w bocznej nawie świątyni panował chłód. - Niezwykłe malowidło! - rzekł uprzejmie. - To ostatni obraz, jaki namalował - rzekł Sun. - Malo wał go w swoim pokoju, po południu, w dniu, w którym umarł. Kot nie chciał jeść i zdechł kilka dni potem. I pomy śleć, że ludzie opowiadają, jakoby koty nie przywiązywały się do swoich właścicieli! Polecam panu teraz obejrzenie posągów przedstawiających Taoistyczną Trójcę. Znajdują się w głównej nawie. Mają ponad dziesięć stóp wysokości. To dzieło słynnego rzeźbiarza. A ja już pójdę. Mam nadzie ję, że się zobaczymy jutro rano, przed pana odjazdem. Sędzia Di z szacunkiem odprowadził go do frontowego holu, a potem wrócił do refektarza. Uznał, że ponieważ po sągi stały tu od dwóch stuleci, postoją jeszcze trochę. Bę dzie je mógł obejrzeć przy następnej wizycie w klasztorze. Znalazł swego pomocnika, czekającego nań w portalu. - Mo Mo-te w ogóle się nie pokazał, panie sędzio - zda wał sprawę Tao Gan. - Kuan powiedział mi, że nikt nie jest w stanie powiedzieć, gdzie się obraca, ponieważ lubi cha dzać własnymi drogami. Dyrektor trupy i inni byli przy stole dość gadatliwi, ale niewiele wiedzą na temat tutej szych spraw i nie interesują się nimi. Jednakże był to przy jemny posiłek. Jedyny zgrzyt stanowiła zwada przy stole świeckich braci. Brat zawiadujący refektarzem twierdził, że nie położono na stole wystarczającej liczby nakryć. Je den z mnichów skarżył się, że nie dostał miseczki i pałe czek. - Ty to nazywasz przyjemnym posiłkiem? - zapytał sę dzia cierpkim tonem. - Wypiłem kilka kieliszków wina i trochę herbaty. Nie mogłem przełknąć nic poza tym! - Dla mnie to była bardzo smaczna kolacja - rzekł Tao Gan z zadowoleniem. - I tyle jedzenia za darmo! Sędzia Di się uśmiechnął. Wiedział, że Tao Gan ma ten dencję do skąpstwa. Chudzielec ciągnął dalej: - Kuan zaprosił mnie do siebie, by wypić jeszcze trochę wina, ale myślę, że najpierw powinienem się rozejrzeć w poszukiwaniu naszego tajemniczego aktora. - Koniecznie! - odparł sędzia Di. - A ja złożę teraz wi zytę pani Pao i jej córce. Ich związek z panną Ou-yang sta nowi dla mnie zagadkę. Tsung Lee sugerował, że Biała Ró ża nie jest córką pani Pao i że jest wbrew woli zmuszana, by zostać zakonnicą. Ale Tsung Lee był pijany. Utrzymuje również, że poprzedni opat został zamordowany, aleja wy pytywałem o to opata i Mistrza Suną. Wygląda na to, że in synuacje poety to stek bzdur. Czy wiesz, gdzie się znajduje pokój pani Pao? - Na pierwszym piętrze, proszę pana. Piąte drzwi w drugim korytarzu, o ile się nie mylę. - Dobrze. Spotkajmy się w pokoju Kuana. Przyjdę tam po rozmowie z panią Pao. Nie słyszę, by nadal padało, więc możemy pójść do wschodniego skrzydła, przecinając dzie dziniec. Lecz przemoczony nowicjusz, który właśnie nadszedł, poinformował ich, że choć burza nieco ucichła, wciąż pada deszcz. Wobec tego sędzia i Tao Gan przeszli przez fronto wy hol świątyni, obecnie zatłoczonej przez mnichów. Roz dzielili się przed salą zgromadzeń na parterze wschodnie go skrzydła. Sędzia Di stwierdził, że na pierwszym piętrze panują całkowite pustki. Wąskie, zimne korytarze były skąpo oświetlone przez nieliczne latarnie. Było bardzo cicho; sę dzia słyszał jedynie szelest swej własnej brokatowej szaty. Już miał zacząć odliczać drzwi, gdy wydało mu się, że usłyszał szepty. Przystanął nieruchomo i nadstawił ucha. Usłyszał za sobą szelest jedwabiu i doszedł do niego słodkawy, mdły zapach. Właśnie miał się obejrzeć, gdy nagle poczuł piekący ból w głowie i ogarnęła go ciemność. ROZDZIAŁ DZIESIĄTY W pierwszej chwili sędzia Di pomyślał, że jego stan na gle się pogorszył z powodu przeziębienia. Dokuczał mu straszliwy ból głowy i odczuwał dziwną pustkę w żołądku. Doleciała go lekka woń kobiecych perfum. Otworzył oczy. Spoglądał zdumiony na niebieskie jedwabne zasłony nad głową. Leżał całkowicie ubrany na nieznanym łożu. Przesunął dłonią po głowie i stwierdził, że jego czepiec i bandaż zniknęły. Na tyle głowy miał ogromnego guza. Po macał go końcami palców i skrzywił się z bólu. - Niech pan spróbuje to wypić! - odezwał się łagodny głos obok niego. Pochylała się nad nim panna Ting z filiżanką w dłoni. Otoczyła ramieniem jego plecy i pomogła mu usiąść. Sę dzia poczuł nagłe zawroty głowy. Panna Ting przytrzyma ła go i po kilku łykach gorącej herbaty sędzia poczuł się nieco lepiej. Powoli zaczął sobie uświadamiać, co się stało. - Uderzono mnie w tył głowy - powiedział rozgoryczo ny, spoglądając na pannę Ting. - Co pani wiadomo na ten temat? Dziewczyna przysiadła na skraju łóżka. -Usłyszałam, że coś upadło z hukiem na drzwi mego pokoju. Otworzyłam je i znalazłam pana, nieprzytomnego, leżącego na podłodze, z głową opartą o framugę. Ponieważ uznałam, że to oznacza, że chciał mi pan złożyć wizytę, wciągnęłam pana do środka i ułożyłam na łóżku. Na szczę ście jestem dość silna, bo, muszę pana zapewnić, że nie jest pan lekki. Zwilżałam pańskie skronie zimną wodą, aż odzyskał pan przytomność. To wszystko, co mi wiadomo. Sędzia Di zmarszczył czoło. - Kogo widziała pani na korytarzu? - zapytał krótko. - Ani żywej duszy! - Czy słyszała pani odgłosy kroków? -Nie! - Proszę mi podać saszetkę z perfumami. Panna Ting posłusznie odwiązała od opasującej ją szar fy małą brokatową saszetkę i podała ją sędziemu. Pową chał ją. Pachniała słodko, lecz inaczej niż mdłe perfumy, które poczuł, zanim go zaatakowano. - Jak długo byłem nieprzytomny? - zapytał. - Dość długo. Chyba jakieś dwie godziny lub coś w tym rodzaju. Teraz dochodzi północ. - A potem dodała, nadąsana: - Jaki jest werdykt? Winna czy niewinna? Sędzia Di uśmiechnął się blado. - Przepraszam! - powiedział. - Byłem nieco skołowany. Jest pani bardzo miła, panno Ting. Gdyby nie pani, ten łotr, który zwalił mnie z nóg, wykończyłby mnie na miej scu. - Bandaż, którym miał pan owiązaną głowę, uratował panu życie - zauważyła panna Ting. - Uderzono pana w głowę czymś ostrym i gdyby nie ten gruby opatrunek ze skórek pomarańczy, cios rozłupałby pańską czaszkę. - Muszę wstać i podziękować moim żonom! - wymam rotał sędzia Di. - To one nalegały, bym się zgodził na ten okład. Lecz najpierw spróbuję wyświetlić zagadkę owej tchórzliwej napaści! - Chciał się podnieść, lecz zawrót gło wy powalił go z powrotem na łóżko. -Nie tak prędko, panie sędzio! - powiedziała panna Ting. - To był paskudny cios. Pomogę panu zejść z łóżka i usiąść na tamtym fotelu. Gdy sędzia opadł na fotel przy rozchybotanym stole, panna Ting zanurzyła bandaż w mosiężnej miednicy z wo dą, która stała na toaletce. - Owinę panu głowę - powie działa. - To sprawi, że guz szybciej sklęśnie. Sędzia Di popijając herbatę, spoglądał w zamyśleniu na jej miłą, szczerą twarz. Nie była szczególnie ładna, ale z ca łą pewnością pociągająca. Ocenił, że liczy sobie około dwu dziestu pięciu lat. Prosta szata z czarnego jedwabiu, prze pasana szeroką czerwoną szarfą, uwydatniała jej wąską ta lię i nieduże, jędrne piersi. Miała gibkie, zwarte ciało wytrenowanej akrobatki. Gdy owinęła bandaż wokół jego gło wy, sędzia rzekł: -Proszę usiąść. Porozmawiamy chwilę, zanim odzy skam siły, by stąd odejść. Niech mi pani powie, dlaczego taka miła i zdolna dziewczyna obrała sobie ten szczególny zawód? Bynajmniej nie uważam, że nie zasługuje on na szacunek, ale wydaje mi się, że osoba taka jak pani z łatwo ścią znalazłaby sobie lepsze zajęcie. Wzruszyła ramionami. Nalewając sędziemu nową fili żankę herbaty, odparła: - Uważam się za osobę raczej krnąbrną i samowolną. Mój ojciec ma w stolicy niewielką aptekę, a co gorsza, po- siada pięć córek! Ja jestem najstarsza i ojciec chciał mnie sprzedać na konkubinę kupca zajmującego się detalicz nym handlem medykamentami, któremu był winien pie niądze. Uznałam, że handlarz jest starym paskudnikiem, ale jedyną alternatywą był burdel, a to mi się wcale nie uśmiechało. Zawsze byłam dość silna i wysportowana, więc, za pozwoleniem ojca, wstąpiłam do trupy Kuana. Kuan wypłacił z góry pieniądze, jakich potrzebował ojciec. Wkrótce nauczyłam się aktorstwa, a także tańca akroba tycznego i posiadłam umiejętność żonglowania. Po roku Kuan odzyskał z procentami pożyczoną sumę. Kuan jest uczciwym człowiekiem, nigdy mi się nie naprzykrzał ani mnie nie zmuszał do okazywania względów widzom na szych przedstawień. Więc zostałam w trupie na stałe. ~ Zmarszczyła nosek, po czym ciągnęła dalej: - Wiem, co lu dzie mówią. Ze wszyscy aktorzy to kanciarze, a wszystkie aktorki to dziwki, ale zapewniam pana, że Kuan jest niena gannie uczciwy. A co do mnie, chociaż nie twierdzę, że je stem święta, nigdy nie frymarczyłam własnym ciałem i ni gdy tego nie uczynię! Sędzia Di skinął głową. - Powiedziała pani, że Kuan nigdy się pani nie naprzy krzał. A Mo Mo-te? - Cóż, na początku trochę mnie napastował, ale raczej dlatego, że tak sobie wyobrażał obowiązki mężczyzny, a nie dlatego, że naprawdę mnie pragnął. Wyczuwam to natychmiast. Ale i tak źle zniósł moją odmowę, bo uraziła jego głupią dumę. Od tego czasu jest dla mnie niemiły, cze go żałuję, bo to doskonały fechmistrz i chciałabym z nim występować. - Nie podobał mi się sposób, w jaki zagrażał na scenie pannie Ou-yang - zauważył sędzia. - Czy sądzi pani, że Mo jest typem mężczyzny, który czerpie przyjemność z zada wania bólu kobiecie? - Och, nie! Ma gwałtowny temperament, ale nie jest podły ani złośliwy. Zapewniam pana, a wiem co nieco o mężczyznach! - Czy panna Ou-yang także go odrzuciła? Panna Ting przez chwilę się wahała. Wreszcie odparła powoli: - Panna Ou-yang przystąpiła do trupy niedawno, rozu mie pan, i... Jej głos zamarł. Szybko opróżniła swoją filiżankę. Na stępnie chwyciła pałeczkę do ryżu, podrzuciła spodek i, pochwyciwszy go koniuszkiem pałeczki, zręcznie nim wi rowała. - Niech pani przestanie! - polecił sędzia Di zdenerwo wany. - Od tego wirowania znów kręci mi się w głowie! A gdy dziewczyna wprawnie złapała spodek i odstawiła go na stół, dodał: - Proszę odpowiedzieć na moje pytanie! Czy Ou-yang odrzuciła zaloty Mo Mo-te? -Nie musi pan na mnie krzyczeć! - cierpko odparła panna Ting. - Zmierzam do tego. Panna Ou-yang troszkę zanadto mnie lubi, no, wie pan. Nie interesują mnie takie związki, więc trzymam ją na dystans. Ale Mo jest przeko nany, że mamy romans, dlatego jest zazdrosny i jej niena widzi. - Rozumiem. Od jak dawna Mo występuje w widowisku? - Będzie około roku. Nie sądzę, by był prawdziwym ak torem. To raczej wagabunda, który włóczy się po całym Cesarstwie, zarabiając na życie w najrozmaitszy sposób. Nie wierzę również, że Mo naprawdę jest jego nazwiskiem. Kiedyś widziałam jego kurtkę z wyhaftowanym nazwi skiem Liu, ale on twierdzi, że ją nabył w lombardzie. I jesz cze jedno: musiał być w tym klasztorze już przedtem. - Skąd pani wie? - zapytał sędzia niecierpliwie. - Od pierwszego dnia zupełnie dobrze się tu oriento wał. Uważamy wszyscy, że to przyprawiające o gęsią skór kę miejsce, i jak najszybciej wracamy do swoich pokojów. Ale Mo szwenda się przez większość dnia i wcale się nie obawia, że zabłądzi w tym labiryncie korytarzy. - Niech się go pani strzeże - rzekł sędzia Di poważnym tonem. - Z tego, co nam wiadomo, może być przestępcą. Przestrzegam panią również przed panną Ou-yang. - Chyba pan nie myśli, że ona także jest występna, prawda? - szybko spytała panna Ting. -Nie, ale czuję, że powinienem dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Spojrzał wyczekująco na dziewczynę. Wahała się przez chwilę, a wreszcie wyznała: - Obiecałam Kuanowi, że nikomu o tym nie powiem, ale ponieważ jest pan tutejszym sędzią pokoju, czuję się zwolniona z danego słowa. A poza tym nie chcę, żeby pan podejrzewał pannę Ou-yang o jakieś knowania. W istocie nie jest aktorką i nie nazywa się Ou-yang. Nie wiem, kim jest. Wiem tylko tyle, że pochodzi ze stolicy i jest zamożną kobietą. Zapłaciła Kuanowi pokaźną sumę za to, że zaofe ruje temu klasztorowi swoje usługi podczas obchodów rocznicy jego ufundowania i za to, że pozwoli jej dołączyć do trupy na czas w nim pobytu. Zapewniła Kuana, że jej je- dynym celem jest ostrzeżenie kogoś o grożącym mu nie bezpieczeństwie. Dlatego chce występować na scenie ze swoim niedźwiedziem i sama sobie zaprojektuje makijaż. Kuan się nie sprzeciwiał, tym bardziej że dzięki temu osiągnie podwójny zysk. Gdy przybyliśmy na miejsce, nie wzięła udziału w naszych próbach z mnichami. Użeranie się z tymi tępakami pozostawiła Kuanowi, jego żonie i mnie. Mo także nie był tu wielką pomocą. - Sądzi pani, że Mo znał pannę Ou-yang już przedtem? - szybko zapytał sędzia. - Tego nie wiem. Gdy przebywają razem, najczęściej się kłócą. Dziś wieczorem stwierdziliśmy, że zrobiła co w jej mocy, by upodobnić się do panny Pao. Kuan zapytał ją po tem o cel tej maskarady, ale ona odparła, że wie, co robi. Gdy pan nieoczekiwanie odwiedził Kuana, wpadł w prze rażenie, bo pomyślał, że pannie Ou-yang przyświeca jakiś niecny cel i że pan przyszedł, by go przesłuchać. To wszystko, ale proszę nie mówić Kuanowi i innym, że pana o tym poinformowałam. Sędzia Di skinął głową. Pomyślał ze smutkiem, że ta dziwna opowieść jeszcze bardziej komplikuje sprawę. Wstał z fotela, ale nagle zrobiło mu się niedobrze. Pokazał gestem pannie Ting, że chce zostać sam i zatoczywszy się w stronę stojącego w rogu sedesu, gwałtownie zwymiotował. Obmywszy twarz wodą z miednicy na toaletce i rozcze sawszy brodę, poczuł się nieco lepiej. Wypił filiżankę her baty i podszedłszy do drzwi, przywołał pannę Ting. Stwierdził, że obecnie porusza się pewnie, a ból głowy mi nął. Rzekł z uśmiechem: - Teraz już pójdę. Dziękuję jeszcze raz za okazaną w sa mą porę pomoc. Gdybym kiedykolwiek mógł dla pani coś zrobić, proszę mi dać znać. Nie zapominam przysług! Panna Ting skinęła głową. Spuściła oczy i przez chwilę bawiła się końcami czerwonej szarfy. Nagle podniosła wzrok i rzekła: - Chciałabym pana zapytać o radę co do... co do raczej osobistej kwestii. To trochę niezręczne, ale będąc sędzią, musi pan nie raz wysłuchiwać rzeczy, których ludzie nie powinni mówić. Cóż, aby ująć to w krótkich słowach, kilka przeżytych romansów nie sprawiło mi takiej przyjemności, jak oczekiwałam. I muszę się przyznać, że czuję do panny Ou-yang większy pociąg niż do jakiegokolwiek mężczyzny. Powtarzam sobie, że to bzdura i że mi przejdzie. Celowo jej unikam. Ale jednocześnie niepokoję się, że może z natury nie nadaję się do małżeństwa. Wie pan, nie chciałabym unieszczęśliwić mężczyzny, którego poślubię. Jak pan są dzi, co powinnam uczynić? Sędzia Di chciał podrapać się w głowę, ale ostry ból sprawił, że natychmiast tego zaniechał. Szarpnął wąsy i odparł: - Na razie nic bym nie przedsiębrał. Może owi męż czyźni, z którymi wiązała się pani dotychczas, nie podoba li się pani. A może to pani nie dość się im podobała. W każ dym razie, takie tymczasowe związki nie mogą się równać z pożyciem małżeńskim. Stała bliskość rozwija wzajemne zrozumienie, a ono jest podstawą szczęśliwego współżycia. Poza tym, panna Ou-yang jest nieco tajemnicza, a to wraz z pochlebnym zainteresowaniem, które pani okazuje, mo że także wzmagać pociąg, który pani do niej czuje. Więc niech ją pani nadal trzyma na dystans, dopóki nie pozna lepiej swoich uczuć oraz jej intencji. Nie warto pochopnie pakować się w związek, który może obniżyć poczucie włas nej wartości i wypaczyć charakter, o ile nie jest się całko wicie pewnym siebie oraz drugiej strony. Mówiąc z pozycji sędziego pokoju, mogę jedynie dodać, że ponieważ oby dwie jesteście dorosłymi i wolnymi kobietami, wasze życie uczuciowe nie jest przedmiotem mego zainteresowania. Prawo interweniuje tylko wtedy, gdy sprawa dotyczy nie letnich lub osób będących na czyimś utrzymaniu. Niechaj każdy układa sobie prywatne życie po swojemu, byle tylko nie szkodził innym oraz nie niszczył legalnie zawartych związków - oto zasada, którą kieruje się nasze społeczeń stwo oraz prawo, które nim rządzi. - Ten Tsung Lee zawsze wygaduje niemiłe rzeczy na pannę Ou-yang i na mnie! - powiedziała panna Ting, nie zadowolona. - Niech się nim pani nie przejmuje, to nieodpowiedzial ny młokos. A skoro o nim mowa, ma on teorię, że panna Pao jest zmuszana, by zostać zakonnicą. - To bzdury! - wykrzyknęła panna Ting. - Rozmawia łam z nią sam na sam. Jej pokój znajduje się na tym sa mym piętrze co mój. Ona wprost pali się do tego, by zo stać zakonnicą. Dała mi do zrozumienia, że przeżyła nie szczęśliwą miłość i dlatego chce się wycofać ze światowe go życia. - Gdy mnie zaatakowano - powiedział sędzia - szed łem, by odwiedzić pannę Pao. Teraz jest za późno na wizy tę. Zajdę do niej jutro rano. Czy pokój Mo także mieści się na tym piętrze? - Tak. - Panna Ting odliczyła na palcach, a potem do dała: - Pokój Mo jest czwarty po prawej stronie, gdy się skręci za róg korytarza. - Jeszcze raz wielkie dzięki! - powiedział sędzia Di, kie rując się ku drzwiom. -1 niech się pani nie martwi! Panna Ting posłała mu uśmiech pełen wdzięczności i sędzia wyszedł. ROZDZIAŁ JEDENASTY Sędzia szybko się rozejrzał i ruszył korytarzem. Wyda wało się niemożliwe, by napastnik zaatakował go znowu, ale nigdy nie wiadomo. Jednak wkoło panowała grobowa cisza. Podążał korytarzem, zatopiony w myślach. Ten łotr, Mo Mo-te był wystarczająco duży i silny, by mu zadać cios. A co się tyczy motywu, to skoro Mo był mania kiem, który wyszukiwał sobie ofiary wśród kobiet, oraz tym spośród aktorów, który wszedł do sali przyjęć podczas rozmowy sędziego z opatem, to mógł się przestraszyć, że sędzia ma zamiar przeprowadzić śledztwo dotyczące na ruszenia przepisów regulujących postępowanie wobec dziewcząt w klasztorze, a w tym napastowania przezeń jednorękiej kobiety - o ile scena, którą sędzia dojrzał przez okno, nie była halucynacją! W każdym bądź razie sędzia powinien zapytać opata, który z aktorów przeszkodził im podczas rozmowy w pokoju przyjęć. Niepokoiło go również to, co panna Ting powiedziała mu o pannie Ou-yang. Dziewczyna niewątpliwie ucharakteryzowała się tak, by upodobnić się do panny Pao, po to, by ostrzec ją lub jej matkę. Ale przed czym lub przed kim? Możliwe, że panna Ou-yang okłamała Kuana; niedorzecz nością było, by zamożna dziewczyna ze stolicy trzymała ogromnego niedźwiedzia w charakterze ulubieńca. Bar- dziej prawdopodobna wydawała się inna ewentualność, panna Ou-yang należała do konkurencyjnej wędrownej trupy aktorów i przyłączyła się do zespołu Kuana na roz kaz jakiejś jeszcze niewiadomej osoby trzeciej. Wszystko to razem było nader zagmatwane. Zaabsorbowany sędzia Di, kiwając głową, skręcił za róg. Przystanął przed czwartymi drzwiami po lewej stro nie korytarza. Zastukał, ale, tak jak się spodziewał, nikt nie odpowiedział. Pchnął drzwi i stwierdził, że nie są zamknię te na klucz. Wspaniała okazja, by przeszukać osobiste rze czy Mo Mo-te. Otworzywszy drzwi, spostrzegł zarys stołu z niezapaloną świecą, stojącego przed dużą szafą, której drzwi były rozwarte. Wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi, ob szedł stół, macając rękaw w poszukiwaniu huby i krzesi wa. Nagle usłyszał za sobą warczenie. Gwałtownie się obrócił. Przy drzwiach, tuż nad podło gą, ujrzał wpatrzone weń zielone ślepia. Oczy uniosły się powoli, a sędzia wyczuł drżenie płytek podłogowych pod ciężkimi krokami. Droga do drzwi była odcięta. Sędzia po omacku szybko obszedł stół i gorączkowo szukał drzwi szafy, którą zauwa żył, wchodząc. Odnalazł je i wszedł do środka, po czym za trzasnął drzwi za sobą. Usłyszał warczenie tuż obok, po przeciwnej stronie drzwi. Rozległ się odgłos drapania pa zurami. Pomruk z każdą chwilą stawał się głośniejszy. Sędzia przeklinał swoje roztargnienie. Przypomniał so bie, że panna Ting wspomniała o czwartych drzwiach po prawej stronie korytarza. Przez pomyłkę wszedł do poko ju po przeciwnej stronie, który najwyraźniej zajmowała panna Ou-yang. Lokatorka wyszła, ale bestia pozostała. Drapanie ucichło. Deski pod stopami sędziego Di za drżały i niedźwiedź położył się przed drzwiami. Wielce niemiła sytuacja. Panna Ou-yang prawdopodob nie niedługo wróci i sędzia będzie mógł ją zawołać poprzez drzwi szafy. Ale na razie był zdany na łaskę tego przeraża jącego stworzenia. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak za chowują się niedźwiedzie. Czy zwierzę będzie usiłowało zmiażdżyć drzwi? Sprawiały wrażenie dosyć mocnych, ale jeśli niedźwiedź rzuci się na nie swym ogromnym ciel skiem, prawdopodobnie rozwali na kawałki całą szafę. Szafa była pusta, ale nie bardzo przestronna. Sędzia musiał stać pochylony; deski stropu boleśnie uciskały go w guz na tyle głowy. I robiło się coraz duszniej. Wkrótce nie będzie czym oddychać. Ostrożnie uchylił drzwi. Do środka wniknęło świeże powietrze, ale jednocześnie zwierzę na zewnątrz się poruszyło, a szafa zadygotała. Niedźwiedź zawarczał złowróżbnie i znowu zaczął drapać w drzwi. Sędzia szybko je zamknął i obydwiema rękami trzymał za uchwyt. Poczuł, że jego serce kurczy się ze strachu. Oto sytua cja, w której nie mógł nic zdziałać. Wkrótce od nieświeże go powietrza rozbolały go płuca, a całe ciało zrosił pot. Znowu uchylił drzwi, obawiając się, czy zwierzę nie wsu nie łapy i nie otworzy ich na oścież. Właśnie gdy uznał, że musi zaryzykować jeszcze raz, usłyszał, że ktoś wchodzi do pokoju. Odezwał się szorstki głos: - Znowu polujesz na myszy? Wracaj namiejsce, szybko! Podłoga zadrżała pod ciężkimi krokami niedźwiedzia. Sędzia leciutko uchylił drzwi i napełnił płuca świeżym po- wietrzem. Zobaczył, że panna Ou-yang zapala świecę. Na stępnie podeszła do toaletki, wzięła z szuflady garść suszo nych owoców i rzuciła w stronę niedźwiedzia. - Zręczny chwyt! - pochwaliła. Niedźwiedź wydał po mruk. Sędzia Di westchnął z ulgą. Nie uśmiechało mu się cze kające go zadanie, polegające na ujawnieniu swej obecno ści w niegodnym ukryciu, ale wszystko było lepsze od po turbowania przez przerażającą bestię! Otworzył usta, by przemówić, lecz ku swemu wielkiemu zakłopotaniu spo strzegł, że panna Ou-yang rozwiązała szarfę i niecierpli wym gestem zrzuca szatę. Powinien zaczekać, aż się prze bierze w nocną koszulę. Już miał z powrotem zamknąć drzwi, gdy nagle się wstrzymał. Szeroko rozwartymi oczy ma spoglądał na nagie ramiona dziewczyny. Były szczupłe, ale o dobrze rozwiniętych muskułach oraz porośnięte czar nymi włosami. Na lewym ramieniu widniała długa czerwo na blizna. Suknia opadła i odsłoniła tors młodzieńca. Sędzia szerzej otworzył drzwi. Odchrząknął i rzekł: - Jestem sędzią pokoju, wszedłem tutaj przez pomyłkę. - Gdy niedźwiedź ruszył naprzód, gniewnie pomrukując, sędzia szybko dodał: - Niech pan trzyma tę bestię z dala ode mnie! Siedzący przy toaletce młody człowiek spojrzał onie miały ze zdumienia na postać w szafie. A następnie wydał krótkie polecenie niedźwiedziowi. Ten wrócił na swoje miejsce przy oknie, nie przestając pomrukiwać. Zjeżyła mu się sierść na karku. -Może pan wyjść! - powiedział młodzieniec. - Nie ru szy pana. Sędzia Di wkroczył do pokoju i podszedł do krzesła przy stole, podejrzliwie spoglądając na niedźwiedzia. - Proszę usiąść! - zawołał niecierpliwie młodzik. I Przecież mówię, że nic panu nie grozi! - Ale i tak wolę, żeby go pan wziął na łańcuch! - odparł sędzia. Młodzieniec zdjął perukę i podszedłszy do niedźwie dzia, przymocował gruby łańcuch do jego żelaznej obroży. Drugi koniec łańcucha był przytwierdzony do haka w pa rapecie. Sędzia Di pomyślał, że trzask zamka mocującego łańcuch do obroży jest jednym z najprzyjemniejszych dźwięków, jakie kiedykolwiek słyszał. Usiadł na bambuso wym krześle. Młody człowiek przywdział luźny żakiet. Usiadł i ode zwał się cierpko: - No, skoro mnie pan przyłapał, co pan teraz z tym zrobi? - Jest pan bratem panny Pao, prawda? - zapytał sędzia. - W istocie. Ale, niestety, ta kobieta Pao nie jest moją matką! Skąd pan wie? - Patrząc na pański występ - odparł sędzia - spostrze głem, że Biała Róża jest przerażona, gdy Mo Mo-te grozi panu swoim mieczem, podczas gdy scena z niedźwie dziem pozostawiła ją całkowicie obojętną. To oznaczało, że wie wszystko na temat pana i niedźwiedzia. A teraz, spojrzawszy na pańską twarz, stwierdziłem łączące was podobieństwo. Młody człowiek skinął głową. - W każdym razie popełniłem jedynie niewielkie prze winienie, udając przedstawiciela przeciwnej płci. I to w do brych intencjach. - Lepiej będzie, jeśli mi pan wszystko wyjaśni. Kim pan jest? - Nazywam się Kang I-te. Jestem starszym synem Kanga Woo, dobrze znanego w stolicy kupca handlującego ry żem. Biała Róża jest moją jedyną siostrą. Pół roku temu zakochała się w młodym studencie, ale mój ojciec nie po chwalał jej wyboru i odmówił pozwolenia na ślub. Wkrót ce potem młody człowiek spadł z konia, wracając po pija nemu z przyjęcia. Skręcił sobie kark i zmarł na miejscu. Moja siostra była niepocieszona. Utrzymywała, że jej uko chany był przybity odmową ojca, a nasi rodzice są odpo wiedzialni za to, że się rozpił, co spowodowało jego śmierć. Jej zarzuty nie miały sensu, bowiem chłopak już wcześniej pił. Ale spróbuj przekonać zakochaną dziewczynę! Biała Róża oznajmiła, że wstąpi na ścieżkę religii. Ojciec i matka uczynili wszystko, by jej to wyperswadować, ale to tylko utwierdziło jej upór. Groziła, że odbierze sobie życie, jeśli jej nie puszczą. Jako nowicjuszka wstąpiła do stołecznego Zakonu Białego Żurawia. Kang potarł górną wargę, gdzie najwidoczniej zwykł mieć wąsy, i zasmucony mówił dalej: - Odwiedziłem ją tam kilkakrotnie i usiłowałem prze mówić do rozumu. Tłumaczyłem jej, że młody człowiek no torycznie prowadził rozwiązły tryb życia i że ojciec miał ra cję, przeciwstawiając się temu małżeństwu. Przyniosło to tylko taki skutek, że wpadła we wściekłość i nie chciała mnie więcej widzieć. Gdy udałem się tam po raz ostatni, ksieni powiedziała mi, że Biała Róża odeszła z klasztoru i że nikt nie wie, dokąd się udała. Przekupiłem furtiana, który wyznał, że pewna nabożna wdowa, pani Pao, zawar- ła z nią przyjaźń i zabrała z klasztoru. Moi rodzice zaniepo koili się i ojciec nakazał mi dalsze poszukiwania. Z wielkim trudem udało mi się wreszcie ustalić, że pani Pao zabrała moją siostrę do tutejszego klasztoru, aby przeszła inicjację na zakonnicę. Postanowiłem wyruszyć jej śladem, aby po nowić próby nakłonienia jej do powrotu na łono rodziny. Ponieważ wiedziałem, że nie zechce się ze mną zobaczyć, przebrałem się za aktorkę. Jestem raczej drobnej budowy i brałem udział w amatorskich przedstawieniach teatral nych. Jako panna Ou-yang zwróciłem się do Kuana, dałem mu w łapę za to, że zaoferuje swoje usługi temu klasztoro wi, wystąpi tu podczas uroczystości i pozwoli mi przyłączyć się do swojej trupy. Przystał na to, działając w dobrej wie rze, więc nie powinien go pan obwiniać, panie sędzio. Fortel zadziałał. Mo Mo-te bezwiednie wyświadczył mi przysługę, napastując mnie podczas tańca z mieczem. Przestraszyłem moją siostrę i sprawiłem, że zapomniała o urazie, którą wobec mnie żywiła. Po przedstawieniu sio stra wymknęła się pani Pao, przyszła za kulisy i szybko mi powiedziała, że znalazła się w kłopotliwym położeniu. Pa ni Pao jest dla niej bardzo czuła i w pewnym stopniu za adoptowała ją jako własną córkę. Głównym celem jej życia jest doprowadzenie do tego, by moja siostra została nale życie wyświęcona na zakonnicę, ponieważ jest to bardzo pobożna osoba. Jednakże w tutejszym klasztorze Biała Róża zawarła znajomość z młodym człowiekiem, niejakim panem Tsungiem. Chociaż nie poznała go zbyt dobrze, spotkanie z nim obudziło w niej wątpliwości, czy podjęła słuszną decyzję. Z drugiej jednak strony nie powinna spra wić zawodu pani Pao, która zadała sobie dla niej tyle tru- du, pocieszając ją w sytuacji, gdy własna rodzina zwróciła się przeciwko niej. To jej własne słowa: ,,zwróciła się prze ciwko niej". No, niech pan sam powie, panie sędzio! Odpo wiedziałem, żeby przyszła do mego pokoju, aby spokojnie porozmawiać o tym, jak powinna postąpić. Poradziłem jej, żeby zdjęła czarną suknię, bo w białym spodzie ludzie wezmą ją za mnie. Tak uczyniła i uciekła, ukrywając czar ną suknię w rękawie. Podrapał się po głowie i ze smutkiem podjął swą opo wieść: - Miałem za nią pójść na górę, ale w sali zgromadzeń napatoczyłem się na tego głupiego Tsunga. Gdy się od nie go uwolniłem i wróciłem do swego pokoju, okazało się, że siostry w nim nie ma. Poszedłem do pokoju pani Pao, ale nikogo tam nie zastałem. Następnie wypiłem kilka kielisz ków wina z Kuanem Lai. Przed chwilą znów wpadłem do pokoju pani Pao, licząc na to, że któraś z nich jeszcze się nie położyła. Ale światła były pogaszone, a drzwi zamknię te na klucz. Jutro spróbuję jeszcze raz. To wszystko, pro szę pana. Sędzia Di powoli pogładził się po siwych bokobrodach. Słyszał o Kangu Woo, który istotnie był w stolicy dobrze znanym kupcem. -Uczyni pan lepiej, powierzając tę sprawę właściwym władzom, Kang. -Błagam, by zmienił pan zdanie, panie sędzio. Biała Róża wstępuje na ścieżkę religii za zgodą rodziców, a pani Pao jest wysoko poważana w taoistycznych kręgach stoli cy. I, jak pan wie, w dzisiejszych czasach taoiści wywierają wielki wpływ na sfery rządowe. Mój ojciec jest konfucjani- stą, ale jako kupiec nie może sobie pozwolić na stawę antytaoisty, to byłoby zgubne dla jego interesów. - W każdym razie - odparł sędzia Di - od tej chwili zo stawia pan całą tę sprawę mnie. Jutro rano osobiście po rozmawiam z panią Pao i z pańską siostrą. Będę zadowo lony, gdy uda mi się ją namówić do powzięcia właściwej decyzji, a jej zainteresowanie panem Tsungiem prawdopo dobnie okaże się pomocne. Nie wybrałbym go sobie na zię cia, ale pochodzi z dobrej rodziny i z biegiem lat może się poprawić. A poza tym, hołduję przekonaniu, że Niebiosa przeznaczyły kobietę na żonę i matkę, a nie na zakonnicę, czy to taoistyczną, czy też buddyjską. A teraz, niech mi pan powie, jak pan wszedł w posiadanie tego okropnego zwie rzęcia i czemu przywiózł je pan tutaj? - Jestem zamiłowanym myśliwym, proszę pana. Schwytałem go siedem lat temu, daleko na północy, gdy był jeszcze małym niedźwiadkiem. Od tamtej pory jest ze mną przez cały czas; przyjemnie było uczyć go tańca i in nych sztuczek. Jest do mnie bardzo przywiązany, uważa mnie nieomal za swego ojca-niedźwiedzia! Tylko raz zranił mnie w lewą rękę, drapnąwszy niechcący pazurami. To miała być pieszczota! Rana dobrze się wygoiła, sprawia mi kłopoty jedynie podczas wilgotnej pogody, jaką mamy te raz. Ręka trochę mi sztywnieje. Dołączając do trupy Kuana, wziąłem niedźwiedzia ze sobą. Po pierwsze dlatego, że słucha wyłącznie mnie i w domu nikt nie potrafi się nim zająć, a po drugie, ponieważ zapewniał mi dobre występy w przedstawieniu Kuana. Sędzia skinął głową. Wszystkie fragmenty układały się w sensowną całość. Na scenie Kang nie posługiwał się le- vvą ręką, bo dokuczała mu blizna, a gdy wraz z Tao Ganem spotkali Białą Różę na korytarzu, trzymała lewą rękę przy ciele, bo miała w rękawie czarną suknię. I bardzo się spie szyła, ponieważ nie chciała trafić na panią Pao. Musiała na nią wpaść za rogiem i wtedy zdecydowała się przełożyć rozmowę z bratem na dzień następny. - Nie mam pojęcia o obyczajach niedźwiedzi. Co by mi zrobił, gdyby pan nie nadszedł na czas? Myśli pan, że roz waliłby szafę, by mnie dostać? - Och, nie! Niedźwiedzie są dosyć przebiegłe, ale nie specjalnie przedsiębiorcze. Nie robią rzeczy, których nie spróbowały poprzednio, chyba że się ich tego nauczy. Dla tego mogę go zostawić w pokoju bez łańcucha. Nigdy by nie usiłował otworzyć drzwi. Węszyłby i od czasu do czasu drapał w drzwi szafy, by się upewnić, że pan wciąż jest w środku, a potem zwinąłby się w kłębek i czekałby, aż pan wyjdzie. Przedstawicieli tego gatunku cechuje zadziwiają ca cierpliwość. Sędzia Di mimowolnie zadrżał. - Nie pożerają ludzi, prawda? - zapytał. - Gorzej! - odparł Kang z drwiącym uśmiechem. - Powa lają człowieka na ziemię i znęcają się nad nim, a potem ba wią się nim tak, jak kot myszą, dopóki nie wyzionie ducha. Widziałem kiedyś szczątki myśliwego, który został rozdarty przez niedźwiedzia na kawałki. Nie był to miły widok! -Dobry Boże! - wykrzyknął sędzia Di. - To ci dopiero miły towarzysz zabaw! Kang wzruszył ramionami. - Nigdy nie miałem z nim choćby najmniejszych kłopo tów - powiedział. - Lubi także moją siostrę, choć nie słu- cha jej tak, jak mnie. Ale nie znosi obcych, wprawiają go w zdenerwowanie. Jednakże bywa z tym różnie. Zdarzają się obcy w stosunku, do których nie wykazuje złych zamia rów, po prostu przypatruje się im, a potem zwija się w ką cie i nie zwraca na nich uwagi. Najwyraźniej nie należy pan do tej kategorii, panie sędzio! Ale muszę przyznać, że teraz jest w złym nastroju, ponieważ nie ma tu dosyć ru chu. Jutro przed świtem, o jedynej porze, gdy w tym ulu panuje względny spokój, zabiorę go na podwórko-studnię pomiędzy tym budynkiem a sąsiednim. Nie ma tam żad nych drzwi ani okien na parterze, a przejście jest zamknię te solidną bramą. Słyszałem, że dawniej używano go jako więzienia dla mnichów, którzy coś przeskrobali. Tam bę dzie mógł zażyć trochę ruchu, nikomu nie zagrażając. Sędzia skinął głową. A potem rzekł: - Czy może poszukując pani Pao i swojej siostry, widział pan Mo Mo-te? - Nie! - gniewnie odparł Kang. - Ten drań wciąż się na przykrza pannie Ting. Szkoda, że muszę wytrwać w moim przebraniu. W przeciwnym razie dałbym mu takie wciry, że długo by mnie pamiętał! Może jest ode mnie wyższy i cięższy, aleja trenowałem boks i sprawiłbym mu tęgie la nie! Na razie mogę zadbać tylko o to, by trzymał się z dala od panny Ting. To pierwszorzędna dziewczyna, proszę pa na, i bardzo wysportowana. Potrafi jeździć konno lepiej niż niejeden mężczyzna! Gdyby za mnie wyszła, mógłbym ją zabierać na polowania! Nie interesują mnie te delikatne, rozpieszczone damulki, jakie podsuwają mi moi rodzice. Ale ona jest bardzo niezależna i wątpię, by mnie kiedykol wiek zechciała! Sędzia Di wstał. - Niech ją pan zapyta! - powiedział. - Zobaczy pan, że to bardzo otwarta dziewczyna. Muszę już iść, mój pomoc nik będzie mnie szukał. Zmusił się, by przyjaźnie skinąć głową niedźwiedziowi, ale zwierzę tylko łypnęło nań swymi wrednymi małymi ślepiami. ROZDZIAŁ DWUNASTY Gdy tylko pan Kang zamknął drzwi do swego pokoju, sędzia podszedł do drzwi naprzeciwko. Nie były zamknię te na klucz. Ale gdy je otworzył, stwierdził, że w środku ni kogo nie ma. Na bambusowym stole stała ociekająca wo skiem świeca, prawie całkowicie wypalona. Oprócz zaście lonego łóżka oraz dwóch krzeseł nie było tam żadnych in nych sprzętów. Nie widać było żadnych paczek ani zawi niątek, a na drewnianym wieszaku nie było żadnych ubrań. Gdyby nie paląca się świeca, można by pomyśleć, że nikt się tu nie zatrzymał. Sędzia wysunął szufladę stołu, ale nie zawierała nic oprócz kurzu. Przyklęknął i zajrzał pod łóżko. Nic, poza małą myszką, która pospiesznie umknęła. Wstał, otrzepał kolana z kurzu i wyszedł z pokoju, by udać-się do siedziby Tao Gana. Było dobrze po północy. Sę dzia pomyślał, że jego wymizerowany pomocnik pewnie się zmęczył dotrzymywaniem towarzystwa aktorom. Znalazł Tao Gana siedzącego w jego zimnym, gołym po koju, przygarbionego nad koksownikiem, w którym żarzy ły się tylko dwa lub trzy węgielki. Tao Gan nie lubił zuży wać więcej opału, niż to było niezbędne. Jego pociągła, po sępna twarz pojaśniała na widok sędziego. Podniósł się i szybko zapytał: - Co się stało, panie sędzio? Wszędzie pana szukałem, ale... - Daj mi filiżankę herbaty! - polecił sędzia. - Masz tu może coś do jedzenia? Ciężko usiadł przy małym stoliku, a Tao Gan pospiesz nie się zakrzątnął i wyszukał w swoim pudle podróżnym dwa wyschnięte ciasteczka. Podał je sędziemu, mówiąc niepewnym tonem: - Przykro mi, nie mam nic poza tym... Sędzia nadgryzł ciasteczko. - Są przepyszne! - stwierdził z zadowoleniem. - Nie ja kieś tam wegetariańskie paskudztwo. Smakowicie pachną wieprzowym smalcem! Zjadłszy ciasteczka i wypiwszy trzy filiżanki herbaty, ziewnął i oświadczył: - Jedyne, o czym marzę, to dobrze się wyspać! Ale cho ciaż niektóre problemy zostały rozwiązane, zostało kilka naglących spraw wymagających naszej uwagi. Włącznie z usiłowaniem morderstwa! - Opowiedział Tao Ganowi, co się wydarzyło, i streścił mu swoje rozmowy z panną Ting oraz z rzekomą panną Ou-yuang. - Jak widzisz, sprawa tej nabożnej panny, Białej Róży, praktycznie dobiegła końca. Jutro rano, zanim stąd odjedziemy, porozmawiam z nią i z panią Pao. Zagadką pozostaje, kto i dlaczego przyłożył mi w głowę! Tao Gan siedział zatopiony w myślach, nawijając na pa lec wskazujący trzy długie włoski wyrastające z lewego po liczka. W końcu rzekł: - Panna Ting powiedziała panu, że Mo Mo-te jest obe znany z tym klasztorem. Może w istocie jest wędrownym mnichem taoistycznym? Ci ludzie włóczą się po całym Ce sarstwie, odwiedzają słynne miejsca i robią na boku roz maite szwindle. A że, w przeciwieństwie do buddystów, nie golą głów, z łatwością mogą uchodzić za osoby świeckie. Mo Mo-te mógł był odwiedzać ten klasztor już wcześniej, prawdopodobnie był zamieszany w zgon co najmniej jed nej z trzech dziewczyn. Jednoręka kobieta, którą pan doj rzał przez okno, może być jego następną ofiarą. Załóżmy, że wrócił tu teraz przebrany za aktora, by uciszyć jednorę ką dziewczynę lub by szantażować swego wspólnika. - W twoich przypuszczeniach jest wiele słuszności, Tao Gan - odparł sędzia Di w zamyśleniu. - Pasują do mojej ogólnej teorii, którą usiłuję sformułować. Przypomniałem sobie właśnie o brakującym nakryciu podczas bankietu. Możliwe, że Mo przywdział swój taoistyczny ubiór i wmie szał się pomiędzy mnichów. Jeżeli ma tutaj wspólnika, przyszło mu to bez trudu. Mieszkańcy klasztoru przez większość czasu widują go noszącego maskę lub z pomalo waną twarzą. To wyjaśnia również, dlaczego nie mogliśmy go odszukać oraz dlaczego jego pokój jest całkiem pusty. I jeśli to on podsłuchał moją rozmowę z opatem, miał po wód, by mnie usunąć. - Ale zamordowanie sędziego pokoju nie jest drobnym przewinieniem! - zauważył Tao Gan. -1 właśnie dlatego Mo jest naszym najbardziej prawdo podobnym podejrzanym. Nie sadzę, by ktokolwiek miesz kający w klasztorze odważył się na coś takiego. Wszyscy wiedzą, że zgładzenie cesarskiego oficjała postawiłoby na nogi całą administracyjną machinę, a w klasztorze natych miast zaroiłoby się od śledczych, oficerów policji i specjał- nych agentów, którzy dosłownie przetrząsnęliby każdą dziurę, aby znaleźć winowajcę. Ale Mo jest przybyszem z zewnątrz i zniknie bezzwłocznie po wykonaniu tego, co kolwiek miał zrobić, nie przejmując się, co stanie się z klasztorem i z jego mieszkańcami! Tao Gan skinął głową ze zrozumieniem. Po chwili po wiedział: - Musimy brać pod uwagę również inną możliwość, pa nie sędzio. Powiedział mi pan, że podczas bankietu prowa dził pan dochodzenie na temat okoliczności śmierci po przedniego opata. Przyjmijmy, że ze zgonem staruszka faktycznie coś było nie tak i że ktoś zamieszany w tę zbrod nię usłyszał pańskie pytania i chciał za wszelką cenę zapo biec wszczęciu śledztwa. - To niemożliwe! Mówiłem ci przecież, że przy śmierci poprzedniego opata było obecnych kilkanaście osób. Wy raźnie oświadczyłem opatowi, że nie wierzę, jakoby... - Na gle zamilkł. A potem powoli mówił dalej: - Tak. Masz nie zaprzeczalną rację! Powiedziałem również, że ślady prze mocy można wykryć nawet w zabalsamowanych zwło kach. Ktoś mógł usłyszeć moje słowa i wyciągnąć błędny wniosek, że chcę przeprowadzić sekcję zwłok. - Przerwał na chwilę. A potem uderzył pięścią w stół i wymamrotał: Tsung musi mi podać wszystkie szczegóły dotyczące śmierci starego opata! Gdzie możemy znaleźć tego prze klętego poetę? - Gdy wychodziłem od Kuana Lai, wciąż sobie radośnie popijali. Prawdopodobnie Tsung Lee nadal tam jest. Kwe stura wypłaciła wieczorem należność aktorom, a ci ludzie lubią wysiadywać do późna w nocy! - W takim razie chodźmy tam. - Wstając, sędzia dodał: - Ten cios w głowę, albo kilka godzin przymusowego odpo czynku uleczyły mnie z przeziębienia! Jasno myślę i po zbyłem się gorączki, A ty? - Och - odparł Tao Gan z bladym uśmiechem. - Nic mi nie dolega! Nigdy nie sypiam zbyt wiele, zazwyczaj spę dzam noce, drzemiąc i rozmyślając o tym i o owym. Sędzia Di spojrzał z zaciekawieniem na swego pomoc nika, który ostrożnie gasił świecę zręcznymi palcami. Ten dziwny smutny człowiek od lat pracował jako asystent sę dziego i bardzo się do niego przywiązał. Sędzia zastana wiał się, o czym też Tao Gan może rozmyślać po nocach. Otworzył drzwi. W tej samej chwili usłyszał szelest jedwabiu. Przez ko rytarz pospiesznie przemknął ciemny cień. - Pilnuj schodów! - wydał polecenie Tao Ganowi, a sam pospieszył w kierunku narożnika, za którym zniknął nie znany podsłuchiwacz. Tao Gan szybko pobiegł w kierunku schodów, wyjmu jąc z rękawa kłębek czarnej wywoskowanej nici. Rozciąga jąc ją w poprzek schodów na wysokości jednej stopy ponad pierwszym stopniem, mruknął z leniwym uśmiechem: Oj, to, to! Jeśli nasz gość nadbiegnie tą drogą, wywinie nie złego koziołka! Właśnie gdy skończył mocować oba końce nici do porę czy, wrócił sędzia. - Wszystko na nic! - mruknął z goryczą. - Po przeciw nej stronie budynku znajdują się wąskie schody! - Jak on wyglądał, proszę pana? - Gdy wyszedłem z pokoju, ledwo mi mignął przed oczami. Błyskawicznie zniknął za rogiem i gdy tam dotar łem, nie było po nim śladu. Ale to ten sam łotr, który mnie zaatakował! - Skąd pan sędzia może to wiedzieć? - niecierpliwie za pytał Tao Gan. - Pozostawił za sobą smugę tego samego słodkiego za pachu, który poczułem, zanim mnie zwalono z nóg - od parł sędzia. Szarpnął brodę, a potem dodał gniewnie: Mam powyżej uszu tej zabawy w chowanego! Musimy działać szybko, bo drań mógł usłyszeć wszystko, co przed chwilą powiedziałem. Najpierw pójdziemy do pokoju Kuana. Jeśli Tsunga tam nie ma, pójdę prosto do Mistrza Su ną i go obudzę. Zorganizujemy oddział pościgowy, żeby przeszukać wszystkie zakamarki w klasztorze. Nieważne, czy wolno do nich wchodzić, czy nie! Chodźmy! Wszedłszy do garderoby aktorów, zastali tam tylko dy rektora trupy i Tsunga Lee. Na stole ujrzeli imponującą ilość opróżnionych dzbanów po winie. Kuan zasnął. Leżał odchylony w fotelu, głośno pochrapując. Tsung Lee sie dział zgarbiony nad stołem, bezmyślnie wodząc palcem po rozlanym winie. Na widok sędziego usiłował się podnieść, lecz ten ostatni polecił stanowczo: -Nie wstawaj! Siadając na krześle obok młodego człowieka, szorstko mówił dalej: - Słuchaj! Usiłowano pozbawić mnie życia, co może mieć związek z twoimi opowieściami na temat zgonu poprzednie go opata. Nie mam zamiaru dłużej kręcić się w kółko. Chcę usłyszeć, tu i teraz, co ci wiadomo na ten temat. Gadaj! Tsung Lee przesunął dłonią po twarzy. Niespodziewa ne przybycie sędziego wraz z pomocnikiem oraz szorstkie słowa nieco go otrzeźwiły. Spojrzał na sędziego z nieszczęś liwą miną i rzekł z wahaniem: - To dziwna historia, proszę pana, naprawdę nie wiem... -Przestań owijać w bawełnę! - warknął sędzia Di. A potem dodał, zwracając się do Tao Gana: - Sprawdź, czy te dwie moczymordy zostawiły coś w którymś z dzbanów, i nalej mi kieliszek. Dzięki temu nie padnę na nos! Poeta spojrzał łakomie na kieliszek napełniany przez Tao Gana, ale chudzielec nie wykonał najmniejszego gestu świadczącego o tym, że bierze go pod uwagę. Westchnął i rozpoczął opowieść: - Musi pan wiedzieć, że mój ojciec był bliskim przyja cielem Nefrytowego Zwierciadła, czyli poprzedniego opa ta. Bywał częstym gościem klasztoru i obaj panowie kore spondowali ze sobą. W swoim ostatnim liście opat napisał, że nie ufa Prawdziwej Mądrości, czyli obecnemu opatowi, który w owym czasie był tutejszym przeorem. Nefrytowe Zwierciadło napomknął nieobowiązująco o nieprawidło wościach w stosunku do dziewcząt, które przybyły do klasztoru, by przejść inicjację i... - O jakiego rodzaju nieprawidłowościach? - ostro prze rwał sędzia. - Nie wyraził się jasno, proszę pana. Wydaje się, że po dejrzewał mnichów o nakłanianie tych dziewczyn do bra nia udziału w jakichś tajemnych rytuałach, w czymś w ro dzaju religijnej orgii, no, wie pan. I najwyraźniej pomyślał, że przeor przymyka oczy na to, co się dzieje. Napisał rów- nież o swoim odkryciu. Przeor potajemnie zasadził wilcze jagody w ukrytym zakątku ogrodu. Dlatego Nefrytowe Zwierciadło zaczął podejrzewać, że przeor zamierza kogoś otruć. Sędzia Di z trzaskiem odstawił swój kielich. Zapytał gniewnie: - Dlaczego, na miłość boską, nie zgłoszono tego sędzie mu pokoju? Jakże możemy wywiązywać się ze swych obo wiązków, skoro ludzie ukrywają przed nami prawdę lub opowiadają jedynie półprawdę? - Mój ojciec był bardzo sumiennym człowiekiem, panie sędzio - rzekł poeta przepraszającym tonem. - Nie odwa żyłby się podjąć żadnych oficjalnych kroków, nie spraw dziwszy pierwej wszystkich faktów. Ponieważ podczas jego wizyt w klasztorze Nefrytowe Zwierciadło nigdy nie na wiązywał do tych spraw i ponieważ opat liczył sobie ponad siedemdziesiąt lat, ojciec prawdopodobnie uznał, że staru szek widzi nieistniejące rzeczy. Jego umysł od czasu do czasu bywał nieco zaćmiony. Mój ojciec uważał, że nie po winno się nic przedsiębrać, dopóki niesprecyzowane za rzuty Nefrytowego Zwierciadła nie zostaną potwierdzone. Nie mając niezbitego dowodu, nie chciał nawet szukać ra dy u Mistrza Suną. Niestety, właśnie w owym czasie ojciec zachorował i zmarł, nie zdążywszy podjąć żadnych związa nych z tą sprawą działań. Ale na łożu śmierci zachęcił mnie, bym tu przyjechał i przeprowadził dyskretne docho dzenie. Tsung Lee westchnął i mówił dalej: - Po śmierci ojca byłem przez kilka miesięcy całkowicie zaabsorbowany porządkowaniem spraw rodzinnych. Wie pan, jestem najstarszym synem. A potem miał miejsce skomplikowany spór o pewne ziemie, jakie posiadamy. Proces ciągnął się całymi miesiącami. Tak więc minął rok, zanim tutaj trafiłem i rozpocząłem swoje śledztwo. Prowa dzę je od dwóch tygodni, ale trudno powiedzieć, bym po czynił jakieś postępy. Umarły tu trzy dziewczyny, ale jak pan bez wątpienia się orientuje, ich zgony mają naturalne wyjaśnienie. Nie ma najmniejszych dowodów na to, by owe młode kobiety były wykorzystywane do jakichkolwiek niecnych eksperymentów. Co się tyczy śmierci Nefrytowe go Zwierciadła, pracę utrudnił mi fakt, że obszar klasztoru usytuowany na północ od świątyni jest zamknięty dla go ści. A szczególnie mi zależało na odwiedzeniu krypty, aby rzucić okiem na papiery, które zostawił zmarły opat. W końcu postanowiłem, że przestraszę obecnego opata, mając rozpaczliwą nadzieję, że jeśli jest winny, to się jakoś zdradzi lub podejmie wobec mnie jakieś nieostrożne kro ki. Stąd mój wiersz o ,,śmiertelnych cieniach nocy" oraz o dwóch opatach. Jak pan miał okazję stwierdzić, opat nie słychanie się rozeźlił. - Ja także - oschle zauważył sędzia Di - a przecież nie mam na sumieniu morderstwa opata. To o niczym nie świadczy. - Przez chwilę się zastanawiał, a potem rzekł: Podczas bankietu Prawdziwa Mądrość zrelacjonował mi pokrótce, w jaki sposób zmarł poprzedni opat. A teraz opo wiedz mi, co tobie o tym wiadomo! Tsung Lee rzucił tęskne spojrzenie na kielich wina w dłoni sędziego Di. - Daj mu wina! - polecił sędzia Tao Ganowi. - Knot jest suchy, to znaczy, że lampa potrzebuje oleju. Poeta z wdzięcznością pociągnął długi haust, a potem wrócił do swej opowieści: - Ponieważ zgon Nefrytowego Zwierciadła został uzna ny za cudowne wydarzenie, wszystkie szczegóły zostały opisane w aktach, by je włączyć do historii klasztoru. Mniej więcej rok temu, szesnastego dnia ósmego miesiąca, Nefry towe Zwierciadło pozostał w swym pokoju przez cały ra nek. Był sam i prawdopodobnie czytał święte księgi, jak to często czynił rankami. Spożył południowy posiłek w refek tarzu, wraz z Prawdziwą Mądrością, Sun Mingiem i pozo stałymi mnichami. Następnie powrócił do swego pokoju wraz z Prawdziwą Mądrością, by wspólnie wypić herbatę. Wkrótce potem Prawdziwa Mądrość wyszedł i oświadczył dwóm mnichom stojącym na korytarzu, że opat chce po święcić popołudnie na malowanie portretu swego kota. - Mistrz Sun pokazał mi ten obrazek - powiedział sę dzia Di. - Obecnie wisi on w bocznej nawie świątyni. - Tak, proszę pana. Stary opat bardzo był przywiązany do kotów i lubił je malować. Prawdziwa Mądrość wrócił do świątyni. Dwaj mnisi wiedzieli, że stary opat nie lubi, by mu przeszkadzano, gdy malował. Ponieważ owego dnia pełnili służbę w siedzibie opata, stali przed jego drzwiami, byt być pod ręką, gdy ich zawoła. Przez jakąś godzinę sły szeli opata nucącego którąś ze swoich ulubionych pieśni religijnych, jak to miał w zwyczaju czynić, gdy dobrze mu szło malowanie. Później zaczął głośno przemawiać, jakby się z kimś spierał. Gdy jego głos stawał się coraz głośniej szy, mnisi się zaniepokoili i weszli do środka. Zastali opata siedzącego w fotelu z ekstatycznym wyrazem twarzy. Na biurku leżał prawie ukończony malunek. Opat polecił mni- chom, by sprowadzili Mistrza Suną, przeora, kwestarza i dwunastu najstarszych mnichów. Powiedział, że ma dla nich ważne przesłanie. Gdy wszyscy zgromadzili się przed opatem, ten uśmiechnął się uszczęśliwiony i oświadczył im, że Nie biosa objawiły mu nowe sformułowanie Prawdy Tao i że on chce im ją przekazać. Siedząc prosto w swym fotelu, z kotem na kolanach, wygłosił, spoglądając płomiennym wzrokiem, nadzwyczaj natchnione kazanie, w dziwnym, niejasnym języku. Jeden z mnichów spisał je na bieżąco. Później ów tekst został opublikowany wraz z obszernym komentarzem generalnego przełożonego ze stolicy, który objaśnił wszystkie niezrozumiałe wyrażenia i dowodził, że było to zaiste mistrzowskie podsumowanie najgłęb szych tajemnic. Kazanie i komentarz są obecnie używane jako podstawowy tekst we wszystkich klasztorach tej pro wincji. Opat mówił ponad dwie godziny. A potem nagle za mknął oczy i odchylił głowę na oparcie fotela. Jego oddech stał się nieregularny, a potem całkiem ustał. Nefrytowe Zwierciadło dokonał żywota. Wszyscy obecni byli głęboko poruszeni. Rzadko się zda rza tak doskonały przykład adepta taoizmu, który z włas nej woli, spokojnie przenosi się z tego świata na inny. Ge neralny przełożony w stolicy ogłosił Nefrytowe Zwiercia dło świętym. Jego zwłoki zostały zabalsamowane i uroczy ście złożone w relikwiarzu w krypcie. Ceremonie trwały trzy dni i przybyły na nie tysiące ludzi. Jak więc pan widzi - zakończył przygnębiony Tsung Lee - było ponad dwunastu świadków, którzy mogą po- twierdzić, że stary opat zmarł śmiercią naturalną i że ani razu nie wspomniał, jakoby jego życiu zagrażał Prawdziwa Mądrość lub ktokolwiek inny. Coraz bardziej skłaniam się ku opinii, że podczas pisania ostatniego listu umysł sta ruszka błądził. Już panu wspominałem, że przekroczył siedemdziesiątkę i słynął z tego, że od czasu do czasu za chowywał się cokolwiek dziwacznie. Sędzia Di nic na to nie odpowiedział. Milczał przez dłuższą chwilę, bawiąc się bokobrodami. W pokoju zapa nowała głęboka cisza; jedynym odgłosem było ciche po chrapywanie dyrektora trupy. W końcu odezwał się sędzia: - Musimy pamiętać, że stary opat sugerował w swym li ście, jakoby Prawdziwa Mądrość zamierzał kogoś otruć nasionami wilczych jagód. Nasza medyczna książka mówi, że owa trucizna może wprowadzić ofiarę w stan skrajnego uniesienia, zanim nastąpi śpiączka i zgon. Zachowanie opata podczas ostatnich godzin życia można by zinterpre tować pod tym kątem. Stary opat mógł przypisać swój podniosły nastrój natchnieniu pochodzącemu od Niebios, zapominając o swych podejrzeniach co do Prawdziwej Mą drości. Tej teorii można zarzucić jedynie to, że opat przed wezwaniem mnichów, by wysłuchali jego ostatniego kaza nia, przez ponad godzinę spokojnie pracował nad wize runkiem swego kota. Musimy to natychmiast wyjaśnić. Czy wiesz, jak się dostać do krypty, Tsung? - Przestudiowałem plan, który kiedyś wykonał mój oj ciec, panie sędzio. Znam drogę, ale wiem również, że wszystkie drzwi w korytarzach wiodących do tego miejsca są dokładnie pozamykane na klucz! - Mój asystent zajmie się tym - powiedział sędzia Di, wstając. - Pan Kuan nie będzie za nami tęsknił, gdy stąd odejdziemy! - Kto wie, może w tej zamkniętej części klasztoru znaj dziemy Mo Mo-te albo jednoręką dziewczynę! - rzekł Tao Gan z nadzieją w głosie. Wziął latarnię ze stołu w rogu pokoju i wszyscy trzej wyszli na korytarz. Kuan spokojnie sobie pochrapywał. ROZDZIAŁ TRZYNASTY O tej późnej porze klasztor był wyludniony. Na parte rze, jak również na schodach wiodących na otoczony ażu rowym okratowaniem podest ponad nawą świątyni nie na potkali żywej duszy. Sędzia Di szybko omiótł wzrokiem przejście wiodące do lamusa, ale nikogo tam nie dostrzegł. Tsung Lee poprowadził ich w przeciwnym kierunku, poprzez długi pasaż wiodący do wieży nad południowo-zachodnim narożnikiem, gdzie mieściła się siedziba Sun Minga. Gdy się znaleźli w niewielkim holu, który wycho dził na podest przed biblioteką Suną, Tsung Lee otworzył wąskie drzwi po prawej stronie i sprowadził ich po scho dach jedną kondygnację. Znaleźli się w przestronnym por talu. Wskazując wysokie, dwuskrzydłowe drzwi z rzeźbio nego drewna, poeta wyszeptał: j- Oto wejście do Galerii Okropności. Ta ogromna kłód ka wygląda zatrważająco! - Widywałem gorsze! - burknął Tao Gan. Z szerokiego rękawa wyjął skórzaną teczkę z rozmaitymi przyrządami i przystąpił do pracy. Tsung Lee przyświecał mu latarnią. - Powiedziano mi, że galeria stoi zamknięta już od kil ku miesięcy - powiedział sędzia. - A jednak na poprzecz nej belce nie ma ani pyłku kurzu! -Byli tu wczoraj, proszę pana - powiedział poeta. Przeżarty przez korniki posąg wymagał naprawy. - Zrobione! - powiedział Tao Gan z ukontentowaniem. Otworzył kłódkę i zdjął poprzecznicę. Sędzia Di i Tsung Lee weszli do środka. Tao Gan zamknął drzwi od we wnątrz. Tsung Lee uniósł latarnię i sędzia ujrzał długą i szeroką galerię. Panowały w niej chłód i wilgoć. Sędzia ciaśniej otulił się swą szatą i mruknął: - Widowisko budzące odrazę, jak zwykle! - Mój ojciec mawiał, że takie galerie powinny zostać zli kwidowane, panie sędzio - zauważył Tsung. -1 miał rację! - odparł sędzia uszczypliwym tonem. Tao Gan także się rozejrzał. - Te wszystkie okropieństwa na nic się nie zdadzą! Lu dzie i tak będą grzeszyli, nie dbając o strachy! Taką już mają naturę. Ścianę po ich prawej ręce pokrywały zwoje papieru za pisane taoistycznymi tekstami na temat grzechu i kary. Zaś wzdłuż ściany po lewej ręce ciągnął się rząd rzeźb na turalnej wielkości, przedstawiających męczarnie zadawa ne duszom grzeszników w taoistycznym piekle. Tu maka bryczne diabły przepiłowujące i rozrywające człowieka na dwoje, tam zaś grupa szczerzących zęby w uśmiechu cho chlików gotujących mężczyznę i kobietę w żelaznym kotle. Dalej demony o łbach wołu i konia wloką mężczyzn i ko biety przed oblicze Czarnego Sędziego Piekieł, wyrzeźbio nego w drewnie, lecz wyposażonego w brodę z prawdzi wych włosów. Wszystkie rzeźby pomalowano na żywe ko lory; światło latarni Tsunga wydobywało z mroku lubież nie uśmiechnięte maski demonów i straszliwie wykrzywio ne twarze ich ofiar. Trzej mężczyźni posuwali się pospiesznie, trzymając się jak najbliżej prawej ściany, by nie podchodzić do tych okropieństw. Wzrok sędziego przykuła leżąca na wznak, wsparta o głaz kompletnie naga kobieta, którą pomalowa ny na niebiesko diabeł dźgał piką w pierś. Długie włosy przykrywały jej twarz. Miała obcięte stopy i dłonie, a sku te ciężkimi łańcuchami ciało ze spękanego gipsu oddane było z wszelkimi obscenicznymi detalami. Następna scena była jeszcze gorsza. Dwa demony, odziane w skrwawione zbroje dawnych wojowników, za pomocą berdyszy rąbały ,na kawałki nagą parę, leżącą na wielkim pniaku. Z męż czyzny został tylko zadek, ale kobieta, leżąca na pniaku twarzą w dół, miała ucięte jedynie ręce. Przyspieszając kroku, sędzia rzekł gniewnym tonem, zwracając się do Tao Gana: - Powiem opatowi, aby usunął stąd posągi tych kobiet. Wszystkie te sceny są wystarczająco odstręczające, niech się obejdą bez obnażonych kobiet. Takie drastyczne przed stawienia nie są dozwolone w oficjalnie uznanych miej scach kultu religijnego. Drzwi w przeciwległym końcu galerii nie były zamknię te na klucz. Pokonali jedną kondygnację i znaleźli się w po łożonym wyżej dużym kwadratowym pomieszczeniu. -To musi być pierwsze piętro północno-zachodniej wieży - powiedział Tsung Lee. - O ile dobrze pamiętam plan, tamtymi drzwiami wychodzi się na schody wiodące do krypty pod sanktuarium. Tao Gan zajął się zamkiem. - To potrwa trochę dłużej - oznajmił. - Zamek jest cał kiem zardzewiały. Upłynęło sporo czasu, zanim szczęknięcie metalu ob wieściło, że Tao Gan pokonał zamek. Pchnął ciężkie drzwi. Z mrocznej czeluści wydobywała się woń stęchlizny. Sędzia Di odebrał Tsungowi Lee latarnię i ostrożnie zszedł po wąskich, nierównych stopniach. Gdy ich naliczył trzydzieści, schody skręciły w prawo. Znowu odliczył trzy dzieści stopni, tym razem wykutych w litej skale. Oświetlił latarnią blokujące drogę grube żelazne drzwi, wzmocnio ne ciężkim łańcuchem zamkniętym na kłódkę. Sędzia przywarł do ściany, by przepuścić Tao Gana. Gdy chudzielec otworzył kłódkę i usunął łańcuch, sę dzia pchnął drzwi i wszedł do środka. W ciemności rozległ się trzepot skrzydeł. Sędzia szybko się cofnął. Nad jego głową przemknął niewielki czarny cień. - Nietoperze! - powiedział z niesmakiem. Wszedł zno wu, wznosząc latarnię ponad głowę. Jego dwaj towarzysze przystanęli za nim. W milczeniu podziwiali budzącą grozę scenę. Pośrodku małej ośmiokątnej krypty stało podium z po złacanego drewna. Na nim, na wysokim tronie z czerwonej laki, siedziała ludzka postać w uroczystym stroju. Z jej wą skich ramion spływała szata ze sztywnego złotego brokatu z szeroką etolą z czerwonego jedwabiu. Z brunatnej, za padniętej twarzy, pod lśniącą od złota wysoką tiarą, spo glądały na przybyszów dziwne wyschnięte szparki oczu. Z podbródka zwisała postrzępiona siwa broda, której je den kosmyk odpadł. Lewa dłoń była ukryta pod etolą. Pra wa w chudych, szponiastych palcach dzierżyła długie insy gnium opata. Sędzia Di się pokłonił. Jego dwaj towarzysze uczynili to samo. Następnie sędzia postąpił krok naprzód i oświetlił ścia ny krypty. Powierzchnia skały została gładko wypolerowa na, a na niej wyryto taoistyczne teksty pięknymi wyraźny mi znakami, wypełnionymi złocistą laką. Przy ścianie w głębi stała duża skrzynia z czerwonej skóry, zamknięta na miedzianą kłódkę. Innych mebli nie było, ale podłogę pokrywał gruby dywan, którego niebieskie wzory przed stawiały taoistyczne symbole, utkane na złocistobrązowym tle. Powietrze było suche i rześkie. Podczas gdy obchodzili podium wkoło, nad latarnią wzla tywało więcej nietoperzy. Sędzia Di wypłoszył je gestem. - Skąd się tu biorą? - zapytał Tsung Lee ściszonym gło sem. Sędzia Di wskazał dwie szczeliny w stropie. - To szyby wentylacyjne - powiedział. - Twój wiersz o dwóch opatach był całkowicie nietrafiony, nie ma tu żad nego robactwa, jest na to zbyt sucho. Powinieneś był wspo mnieć o nietoperzach. Ale prawdopodobnie nie znalazłbyś do nich odpowiedniego rymu. - Zwierzę! - wymamrotał poeta. - N o właśnie! Skoro mowa o zwierzętach, stary opat namalował wiele kotów. Otwórz tę skrzynię, Tao Gan! Nie widzę tu innego miejsca, w którym można byłoby przecho wywać te malunki. Sędzia Di i Tsung Lee przyglądali się, jak Tao Gan otwiera kłódkę. Skrzynia była wypakowana zwojami pa pieru i jedwabiu. Tao Gan rozwinął kilka leżących na wierzchu. Podając dwa zwoje sędziemu Di, powiedział: -Jest tutaj więcej obrazków przedstawiających tego szarego kota, panie sędzio. Sędzia Di .zerknął na nie od niechcenia. Jeden przed stawiał kota bawiącego się na podłodze kłębkiem wełny, inny kota w trakcie zabawy na trawie, usiłującego schwy tać motyla rozczapierzonymi pazurami. Nagle sędzia znie ruchomiał. Przez chwilę stał nieporuszony, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Następnie odłożył obydwa zwoje z powrotem do skrzyni. -Zamknij skrzynię - rzekł przejęty. - Nie potrzebuję więcej dowodów! Stary opat faktycznie został zamordowa ny! Tao Gan i Tsung chcieli go o coś zapytać, ale sędzia warknął: - Pospieszcie się z tą skrzynią! Pójdziemy teraz prosto do mordercy i oskarżymy go o dokonanie okrutnej zbrodni! Tao Gan szybko odłożył zwoje, zamknął skrzynię i po biegł za sędzią. Sędzia Di rzucił ostatnie spojrzenie na za padniętą twarz postaci na podium. Następnie się pokłonił i ruszył po stopniach w górę. - Czy siedziba opata mieści się w budynku za czwartą furtą? - zapytał Tsunga Lee, podczas gdy się wspinali. - Tak, proszę pana! Jeśli wrócimy do zachodniej wieży, musimy pójść korytarzem wiodącym na wschód, prosto do pomieszczeń stróżówki przy sanktuarium. - Zaprowadź mnie tam. Ty, Tao Gan, pobiegniesz z po wrotem przez Galerię Okropności do świątyni i weźmiesz przedstawiający kota malunek, który wisi nad ołtarzem w głównej nawie. Potem obudzisz któregoś z nowicjuszy, żeby cię zaprowadził do siedziby opata. Milcząc, wspięli się do północno-zachodniej wieży,] Stamtąd Tao Gan poszedł na wprost, a Tsung Lee i sędzia skierowali się do ciemnego przejścia po lewej ręce. Po-i przez zamknięte okiennice dotarły do nich odgłosy wiatru i deszczu. Usłyszeli szczęk fajansu roztrzaskującego się na kamiennych płytach środkowego dziedzińca. -Wichura zrzuca dachówki - powiedział poeta. - To/ znak, że burza się kończy, po niej zawsze następuje gwał towna wichura. Dwaj mężczyźni zatrzymali się przed solidnymi drzwia mi. Były zamknięte na klucz. - Z tego, co zapamiętałem z planu, panie sędzio - po wiedział Tsung Lee - to jest tylne wejście do sypialni opata. Sędzia Di mocno zastukał knykciami. Przycisnął ucho do gładkiej powierzchni. Wydawało mu się, że słyszy, jak ktoś porusza się w pokoju. Zastukał jeszcze raz. W końcu rozległ się odgłos obracającego się w zamku klucza. Drzwi lekko się uchyliły. W świetle latarni ukazała się wykrzywio na strachem, wymizerowana twarz. ROZDZIAŁ CZTERNASTY Rozpoznawszy sędziego, opat znacznie się uspokoił, je go napięte rysy nieco się odprężyły. - Co... czemu skromna osoba, która stoi przed panem, zawdzięcza zaszczyt... - zaczął niepewnie. -Wejdźmy do środka! - lakonicznie przerwał mu sę dzia Di. - Musimy omówić niecierpiącą zwłoki sprawę. Opat wprowadził ich przez skromnie umeblowaną sy pialnię do przyległej wygodnej biblioteki. Sędzia Di na tychmiast rozpoznał przyprawiający o mdłości słodkawy zapach. Dobywał się z umieszczonego na stoliku dużego antycznego kadzidła. Opat zaprosił sędziego gestem dłoni, by usiadł w stojącym przy biurku fotelu o wysokim opar ciu. Sam usadowił się za biurkiem, a Tsungowi Lee wska zał krzesło przy oknie. Kilkakrotnie otworzył usta, ale nie odważył się przemówić. Najwyraźniej doznał niemiłego wstrząsu. Sędzia odchylił się na oparcie fotela. Przez chwilę ba dawczo przyglądał się rozedrganej twarzy opata, a potem rzekł przyjaźnie: -Najmocniej przepraszam, że niepokoję pana o tak późnej porze, a może już raczej o bardzo wczesnej! Na szczęście zastałem pana na nogach. Widzę, że jest pan cał kowicie ubrany. Czyżby spodziewał się pan towarzystwa? - Nie... zdrzemnąłem się krótko na fotelu w sypialni I odparł opat z bladym uśmiechem. - Za kilka godzin będę odprawiał nabożeństwo poranne, nie... nie warto się prze bierać. Dlaczego pan sędzia wszedł tylnym wejściem? My ślałem, że... - Nie myślał pan chyba, że to stary opat powstał z kryp ty, prawda? - zapytał sędzia spokojnie. A ujrzawszy na twarzy Prawdziwej Mądrości wyraz panicznego strachu, dodał: - Nie mógłby, bo jest najzupełniej martwy. Mogę za świadczyć, gdyż właśnie stamtąd wracam. Opat zdołał się opanować. Wyprostował się i spytał ostro: i - Po co pan poszedł do krypty? Mówiłem, że o tej porze? roku... - Owszem, mówił pan - przerwał mu sędzia. - Ale jaj uznałem za niezbędne przebadanie papierów, które zosta wił pański poprzednik. Teraz, póki mam świeżo w pamięci I to, co widziałem, chcę wyjaśnić kilka kwestii związanych z jego zgonem. Dlatego wdarliśmy się tu o tak nieodpo-I wiedniej porze. Niech pan powróci myślami do owego! ostatniego dnia życia pańskiego poprzednika. Spożyliście razem południowy posiłek w refektarzu. Rano nie widział go pan, prawda? - Tylko podczas nabożeństwa porannego. Później Jego I Świątobliwość wycofał się do swego pokoju, a dokładniej mówiąc, do tej biblioteki. Ona zawsze stanowiła część prywatnego mieszkania opatów tego klasztoru. - Rozumiem - powiedział sędzia Di. A potem obrócił się w fotelu i spojrzał na trzy wysokie okna w ścianie za jego plecami. - Przypuszczam, że wychodzą na środkowy dzie- j dziniec. - Owszem - szybko odpowiedział opat. - W ciągu dnia biblioteka jest doskonale oświetlona, dlatego mój poprzed nik tak bardzo ją lubił. Dobre światło sprawiało, że świet nie nadawała się do malowania, a to był jedyny odpoczy nek, na jaki sobie pozwalał. -W istocie, świetnie się nadawała - zauważył sędzia. Zamyślił się na chwilę, a potem dodał: - Gdy rozmawiałem z panem w sali przyjęć, wtargnął do niej jeden z aktorów i pan skrytykował jego bezmyślne zachowanie. Czy zanim zamknął drzwi, zdążył pan stwierdzić, kto to był? Opat, któremu udało się wziąć w garść, znów się zanie pokoił. - Nie... to jest, tak - wyjąkał. - To był ten fechtmistrz, Mo Mo-te. - Dziękuję panu. - Sędzia Di utkwił wzrok w przerażo nym mężczyźnie za biurkiem, powoli gładząc długą brodę. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Tsung Lee zaczął się niecierpliwie wiercić na krześle. Sędzia Di ani drgnął, słuchał deszczu bębniącego o okiennice. Ulewa zdawała się słabnąć. Rozległo się stukanie do drzwi. Wszedł Tao Gan ze zwo jem pod pachą. Podawszy go sędziemu, stanął przy drzwiach. Sędzia Di rozwinął obrazek i ułożył go na blacie biurka przed swym gospodarzem. - Słyszałem, że to ostatnie dzieło Nefrytowego Zwier ciadła. - Istotnie. Po południowym posiłku wypiłem tu z nim filiżankę herbaty. Potem mnie odprawił, mówiąc, że chce poświęcić popołudnie na malowanie portretu swego kota. Nieszczęsne zwierzę siedziało na tym rzeźbionym hebano wym stoliku. Natychmiast się oddaliłem, bo dobrze wie działem, że Jego Świątobliwość lubi pracować w samotno ści. Wychodząc, zobaczyłem, że rozkładał arkusz czystego papieru na blacie tego biurka i... Sędzia nagle wstał i uderzył pięścią w stół. - Pan kłamie! - warknął. Opat skurczył się w krześle. Otworzył usta, ale sędzia krzyknął: - Niech pan spojrzy na ten malunek, na ostatnie dzieło wielkiego i dobrego człowieka, którego podle pan zamor dował, umieszczając truciznę z wilczych jagód w jego her bacie po południowym posiłku, tutaj, w tej bibliotece! - Sę dzia pochylił się nad biurkiem i wskazał obrazek. - Chce mi pan wmówić, że człowiek jest w stanie namalować taki zawiły wzór w przeciągu jednej godziny? Niech pan spoj rzy na szczegółowo oddaną sierść, na staranny rysunek rzeźbionego stołu! To musiało mu zająć co najmniej dwie godziny. Skłamał pan, mówiąc, że zaczął malować po pań skim wyjściu. Musiał to zrobić rankiem, przed południo wym posiłkiem! - Niech się pan nie waży wmawiać mi coś takiego! gniewnie odparł opat. - Jego Świątobliwość był wpraw nym artystą, każdy wie, że pracował z zadziwiającą szyb kością. Ja nie będę... - Nie oszuka mnie pan! - uciął sędzia Di. - Ten kot, kot pańskiej ofiary, wyświadczył swemu panu ostatnią przy sługę! Ten kot stanowi niezbity dowód, że pan kłamie. Tu taj, niech pan spojrzy na jego oczy! Nie widzi pan, że źre nice są szeroko otwarte? Gdyby zostały namalowane w po- ludnie, w pełnym słońcu, w tym jasno oświetlonym poko ju, byłyby wąziutkie jak szpareczki! Chudym ciałem opata wstrząsnął dreszcz. Szeroko roz wartymi oczyma wpatrywał się w obrazek. Następnie przetarł twarz dłonią. Spojrzał w płonące oczy sędziego i rzekł bezdźwięcznym głosem: - Chcę złożyć oświadczenie w obecności Mistrza Sun Minga. - J a k pan sobie życzy! - zimno odparł sędzia. Zwinął z powrotem obrazek i wsunął go za pazuchę. Opat popro wadził ich w dół po szerokich schodach. Gdy zeszli, ode zwał się tym samym bezbarwnym głosem: - Burza minęła. Możemy pójść przez dziedziniec. Czterej mężczyźni przecięli wilgotny i pusty dziedziniec centralny, zasłany potłuczonymi dachówkami. Sędzia Di z opatem szli przodem, Tao Gan i Tsung Lee tuż za nimi. Opat skierował się ku budynkowi na zachód od świąty ni i otworzył drzwi w narożniku podwórza. Wiodły do wą skiego przejścia, które doprowadziło ich prosto do portalu przed refektarzem. Gdy weszli na spiralne schody wiodą ce w górę do południowo-zachodniej wieży, przemówił ja kiś głęboki głos: - A cóż wy tu, ludzie, robicie w środku nocy? Stał tam Sun Ming z zapaloną latarnią w ręce. Sędzia Di odparł z powagą: - Opat chce złożyć oświadczenie, proszę pana. Wyraził życzenie, by stało się to w obecności Jego Ekscelencji. Mistrz Sun wzniósł latarnię i obdarzył opata zdziwio nym spojrzeniem. Rzekł krótko: - Chodźmy do mojej biblioteki, przyjacielu, nie można składać oświadczeń tutaj w portalu, pośród przeciągów! Zwracając się do sędziego, zapytał: - Czy obecność tych dwóch mężczyzn jest niezbędna? - Obawiam się, że tak, proszę pana. Są ważnymi świad kami. - W takim razie proszę wziąć moją latarnię - rzekł Sun, podając ją sędziemu. - Ja dobrze znam drogę. Ruszył schodami. Tuż za nim podążali opat, sędzia Di i Tsung. Sędzia poczuł, że ma nogi jak z ołowiu. Kręte schody zdawały się nie mieć końca. Wreszcie przystanęli u szczytu ciemnej klatki. Sędzia Di uniósł latarnię i zobaczył Sun Minga wkraczającego na podest przed jego biblioteką. Za nim szedł opat. Gdy gło wa sędziego Di znalazła się na poziomie podestu, usłyszał głos Suną: - Ostrożnie! - Nagle wykrzyknął: - Trzymaj się, czło wieku! W tej samej chwili rozległ się ochrypły wrzask. A na stępnie z głębi pod nimi doszedł do nich przyprawiający o mdłości głuchy łoskot. ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Sędzia Di z wysoko uniesioną latarnią szybko wszedł na podest. Sun Ming chwycił go za rękę, jego oblicze spo wiła śmiertelna bladość. -Nieszczęśnik szukał po omacku nieistniejącej porę czy! - rzekł ochrypłym głosem. Puścił rękę sędziego Di i otarł pot z czoła. - Biegnij na dół i sprawdź, w jakim jest stanie! - rozka zał sędzia Di Tao Ganowi. A potem dodał, zwracając się do Sun Minga: - Niemożliwe, by przeżył taki upadek. Wejdź my do środka, Mistrzu. Dwaj mężczyźni weszli do biblioteki. Tsung Lee zbiegł po schodach za Tao Ganem. - Biedaczysko! - rzekł Sun, siadając za biurkiem. - O co właściwie chodzi, Di? Sędzia Di zajął krzesło po przeciwnej stronie biurka. Jego sfatygowane nogi dygotały. Wyjął zza pazuchy zrolo wany obrazek i umieścił go na blacie biurka. -Poszedłem do krypty, proszę pana - powiedział i obejrzałem tam kilka obrazków, na których opat Nefryto we Zwierciadło uwiecznił swego kota. Uderzyło mnie, że zadbał o najdrobniejsze szczegóły. Na jednym z malunków źrenice kota były wąziutkie jak szpareczki; zwierzątko musiało pozować swemu panu w samo południe. Później przypomniałem sobie, że na ostatnim obrazku, który poka-1 zał mi pan w świątyni, źrenice kota były rozszerzone. To ] dowodzi, że ów obrazek został namalowany rankiem, a nie w południe, jak to niezmiennie utrzymywał Prawdziwa Mądrość. Sędzia rozwinął zwój i wskazał na oczy kota. - Rozumiem, do czego pan zmierza, Di! - rzekł zdener wowany Sun. - Ale co to ma wspólnego ze śmiercią Nefry towego Zwierciadła? Byłem przy jego odejściu i jak już pa- j nu mówiłem, opat umarł spokojną śmiercią, i... - Zaraz to panu wyjaśnię, Mistrzu - przerwał mu sędzia ; Di tonem pełnym szacunku. Następnie opowiedział o wzmiance na temat wilczych jagód uczynionej w liście do doktora Tsunga oraz o tym, że objawy zatrucia wilczymi jagodami są zbieżne z zachowaniem starego opata podczas ostatnich godzin jego życia. - Jeśli wolno mi będzie tak to określić, Mistrzu - rzekł nieśmiało - nie raz odniosłem wrażenie, że taoistyczne teksty są zawsze formułowane w bardzo niejasnym i dwuznacznym języku. Można podej rzewać, że ostatnie kazanie starego opata było w istocie pogmatwaną mieszaniną rozmaitych zapamiętanych frag mentów z religijnych ksiąg. Dopiero komentarz generalne go przełożonego sprawił, że stało się zrozumiałe. Przy puszczam, że wybrał on jakieś mistyczne terminy z kaza nia Nefrytowego Zwierciadła i uczynił z nich temat kla rownej dyskusji, lub też... - sędzia zamilkł, spoglądając z niepokojem na Mistrza Suną. Lecz Sun słuchał skonsternowany i nie miał zamiaru bronić taoistycznych tekstów. Po prostu siedział, powoli kręcąc swą wielką głową. Sędzia podjął wątek: -Prawdziwa Mądrość umieścił dużą dawkę trucizny w filiżance Nefrytowego Zwierciadła, gdy po południo wym posiłku pili razem herbatę w bibliotece. Obrazek był wtedy prawie ukończony. Opat spędził na jego malowaniu cały ranek, uwiecznił wpierw kota, a następnie odrobił de tale tła. Gdy przerwał pracę, by się udać na południowy posiłek, niedokończone zostały tylko liście bambusa. Gdy Nefrytowe Zwierciadło wypił zatrutą herbatę, Prawdziwa Mądrość go zostawił i wychodząc, nakazał dwóm mni chom, czekającym przed drzwiami, by nie przeszkadzali opatowi, ponieważ zaczyna malować obrazek. Trucizna wkrótce doprowadziła opata do stanu umysłowego pod niecenia, zaczął nucić taoistyczne hymny, a potem rozma wiać sam z sobą. Bez wątpienia uznał, że spłynęło nań na tchnienie. Nie przyszło mu do głowy, że został otruty. Z pewnością przypomni pan sobie, że nie wspomniał ani słowem, że jest to jego ostatnie kazanie, ani że chce odejść z tego świata po jego wygłoszeniu. Nie miał po temu powo du. On tylko chciał przekazać swoim uczniom objawienie, które spłynęło nań z Niebios. Następnie odchylił się na oparcie fotela, chcąc chwilę odpocząć po długiej przemo wie. Ale wtedy skonał - szczęściarz. - Boże Wszechmogący! - wykrzyknął Sun. - Pan ma ra cję, Di! Ale po cóż ten głupiec Prawdziwa Mądrość zamor dował Nefrytowe Zwierciadło? I dlaczego nalegał, by uczy nić wyznanie w mojej obecności? - Myślę - odparł sędzia Di - że Prawdziwa Mądrość po pełnił jakąś ohydną zbrodnię i obawiał się, że stary opat to odkrył i ma zamiar go zdemaskować. W swoim ostatnim li- ście do doktora Tsunga Nefrytowe Zwierciadło napisał o swych podejrzeniach, że popełniano tu jakieś niemoral ne czyny z dziewczętami, które przybyły do klasztoru, by przejść inicjację i święcenia zakonne. Gdyby to wyszło na jaw, Prawdziwa Mądrość byłby skończony. Sun, gestem pełnym zmęczenia, przetarł oczy dłonią. - Niemoralne czyny! - mruknął. - Ten głupiec musiał się parać czarną magią, która wymaga rytuałów z udzia łem kobiet. Święci Pańscy, ja także za to odpowiadam, Di! Nie powinienem był tkwić cały czas zamknięty w bibliote ce. Powinienem mieć oko na to, co się tu dzieje. I Nefryto we Zwierciadło także zawinił. Dlaczego mi od razu nie powiedział o swoich" podejrzeniach? Nie miałem zielonego pojęcia, że... Jego głos zamarł. Sędzia Di wrócił do rozwijanej myśli: - Myślę, że Prawdziwa Mądrość wraz ze złoczyńcą, który teraz przybrał nazwisko Mo Mo-te, był odpowie dzialny za los owych trzech dziewcząt, które zmarły tu w zeszłym roku. Musiały być zmuszane do udziału w ja kichś nieopisanie ohydnych tajemnych rytuałach, podob nie jak inne, które przybyły tu przed śmiercią poprzednie go opata. Mo Mo-te powrócił teraz do klasztoru w prze braniu aktora z trupy Kuana. Mo prawdopodobnie groził opatowi i usiłował go szantażować. Spostrzegłem, że opat bał się Mo. Szantaż oraz publiczne ujawnienie przez Tsunga Lee wyraźnych przesłanek, wskazujących na to, że stary opat został zamordowany przy użyciu trucizny z wilczych jagód, musiały doprowadzić Prawdziwą Mą drość do rozpaczy. Gdy pod koniec bankietu zobaczył rozmawiającego ze mną Tsunga Lee i gdy zaraz po owej rozmowie oświadczyłem Prawdziwej Mądrości, że chcę odwiedzić kryptę, pomyślał, że planuję wszczęcie śledz twa. Oszalały ze strachu usiłował mnie zabić. Zaszedł mnie od tyłu i zadał mi cios w głowę, ale zanim straciłem przytomność, poczułem woń osobliwego kadzidła, które palił w swojej sypialni. Zazwyczaj, przebywając w jego po bliżu, nie odczuwało się jej, lecz dotarła do mnie spośród fałd jego szaty, gdy uniósł rękę, by mnie uderzyć. Później szpiegował mnie, gdy rozmawiałem z moim pomocni kiem, a gdy umknął, znów poczułem ową szczególną woń. Musiał zupełnie stracić głowę. Sun Ming posępnie mu przytaknął. Po chwili zapytał: -Ale dlaczego upierał się, by złożyć oświadczenie w mojej obecności? Jeśli sobie wyobrażał, że wezmę go w obronę, musiał być jeszcze głupszy, niż to podejrzewa łem! - Zanim odpowiem na pańskie pytanie, Mistrzu - rzekł sędzia Di - pragnę pana zapytać, czy Prawdziwa Mądrość wiedział o tym, że balustrada wokół podestu jest uszko dzona? - Jasne, że wiedział! - odparł Sun. - Sam mu powie działem, że chcę, by ją zreperowano. Był dość sumienny, muszę mu oddać sprawiedliwość w tym względzie. - W takim razie - rzekł sędzia z powagą - popełnił sa mobójstwo. - Bzdura, Di! Na własne oczy widziałem, jak sięgał po omacku do tej poręczy. - Oszukał nas obu - powiedział sędzia. - Niech pan pa mięta, że nie mógł przewidzieć, że spotkamy pana u stóp schodów, które tutaj prowadzą. Spodziewał się, że będzie pan w bibliotece. Nie miał najmniejszego zamiaru spoty kać się z panem, Mistrzu. A już na pewno nie zamierzał składać oświadczenia. Chciał tylko wejść tu na górę, bo wiedział, że jest przegrany, a ten podest był najodpowied niejszym miejscem, gdzie mógł popełnić samobójstwo, za nim go zaaresztuję. Udawał, że to wypadek, po to, by chro nić swą reputację i interesy swojej rodziny. W tym stanie rzeczy nigdy nie będziemy mogli stwierdzić z absolutną pewnością, jaki był jego udział w tym, co się tutaj zdarzy ło. Pańskie nieoczekiwane pojawienie się nie zmieniło w istotny sposób jego planów. Do biblioteki weszli Tao Gan i Tsung Lee. - Skręcił sobie kark, panie sędzio - oświadczył ten pierwszy z powagą. - Musiał ponieść śmierć na miejscu. Sprowadziłem przeora. Teraz przenoszą zwłoki do bocz nej nawy świątyni, gdzie będą spoczywać do czasu oficjal nego pogrzebu. Wyjaśniłem, że zdarzył się wypadek. A potem dodał, zwracając się do Suną: - Przeor życzy so bie porozmawiać z panem, Mistrzu. Sędzia Di wstał. - Na razie trzymajmy się teorii, że to był wypadek oznajmił Sunowi. - Może Jego Ekscelencja zechce prze dyskutować z przeorem, jakie należy podjąć kroki. Przy puszczam, że generalny przełożony w stolicy powinien zo stać jak najszybciej poinformowany o tym, co zaszło! - Jutro, z samego rana, wyślemy tam posłańca z wiado mością - odparł Sun. - Musimy również ustalić, jakie są życzenia Jego Świątobliwości co do sukcesji. Do czasu je go odpowiedzi rutynowymi działaniami administracyjny mi w klasztorze może się zająć przeor. - Mam nadzieję, Mistrzu, że jutro rano łaskawie zechce mi pan pomóc w pisaniu urzędowego raportu o tym, co się stało - powiedział sędzia. - Zostawię tutaj portret kota, malunek stanowi ważny dowód. Sun Ming skinął głową. Spojrzał badawczo na sędziego i rzekł: - Niech pan lepiej pójdzie się zdrzemnąć, Di! Jest pan trochę blady! - Najpierw muszę aresztować Mo, Mistrzu! - odparł sę dzia przygnębionym tonem. - Jestem przekonany, że Mo to prawdziwy przestępca i bardziej tu zawinił niż opat. Od zeznania Mo będzie zależało, czy śmierć opata określimy w raporcie jako samobójstwo, czy też śmiertelny wypadek. Teraz, gdy opat nie żyje, Mo jest jedyną osobą, która może nam powiedzieć, co się naprawdę stało z tymi dziewczyna mi, które poniosły tu śmierć. - Jakże ów Mo wygląda? - zapytał Sun. - Powiada pan, że to aktor? Oglądałem całe misterium z wyjątkiem ostat niego występu. - Mo przez cały czas był na scenie, odgrywał rolę Du cha Śmierci. Ale nie było widać jego twarzy, ponieważ no sił jedną z owych ogromnych drewnianych masek. Widzia łem, go w ostatnim przedstawieniu, kiedy wykonał taniec z mieczem, ale wtedy jego twarz była pomalowana. Podej rzewam, że teraz udaje jednego z tutejszych mnichów. Jest wysokim, barczystym mężczyzną i zazwyczaj sprawia ra czej posępne wrażenie. - Jak większość mnichów - mruknął Sun. - Przypusz czam, że to z powodu nieodpowiedniej diety. Jak go pan zamierza znaleźć, Di? - Będę musiał wymyślić jakiś sposób, Mistrzu! - odparł sędzia Di ze smutnym uśmiechem. - Nie mogę rozstrzyg nąć tej sprawy bez pełnego zeznania Mo. Skłoniwszy się głęboko, opuścił bibliotekę. Gdy wraz z Tao Ganem i Tsungiem Lee znalazł się przy drzwiach, nadszedł mały przeor, sprawiający wrażenie zdenerwowa nego bardziej niż kiedykolwiek. ROZDZIAŁ SZESNASTY Gdy trzej mężczyźni weszli do głównej nawy świątyni, zastali tam kwestarza, przemawiającego ściszonym gło sem do grupy mnichów. Na widok sędziego Di szybko wy stąpił naprzód i poprowadził go do bocznej nawy. Zwłoki opata spoczywały na wysokich marach i okryte były czerwonym brokatem, haftowanym złotą nicią w tao istyczne symbole. Sędzia uniósł jeden koniec tkaniny. Spo glądał przez chwilę na nieruchomą twarz martwego męż czyzny. Gdy opuścił całun, kwestarz wyszeptał: - Czterej mnisi czuwali tu, czytając modlitwy, panie sę dzio. Przeor ma zamiar obwieścić zgon opata za kilka go dzin, podczas nabożeństwa porannego. Sędzia Di złożył kondolencje, a następnie przeszedł do frontowego holu, gdzie czekali na niego Tao Gan i Tsung Lee. Poeta zapytał nieśmiało: - Czy mogę zaprosić pana sędziego na filiżankę herba ty w moim pokoju? - Odmawiam pokonywania jakichkolwiek schodów! odparł sędzia stanowczo. - Powiedz jednemu z tych mni chów, żeby przyniósł duży dzbanek z gorzką herbatą do tamtego pomieszczenia! Wszedł do niewielkiego gabinetu po drugiej stronie ho lu. Najwyraźniej służył on za pokój przyjęć. Sędzia Di usiadł przy stoliku do herbaty, pięknym antycznym mebel ku z rzeźbionego drewna sandałowego. Wskazał Tao Ganowi miejsce naprzeciw siebie. Sędzia w milczeniu przy glądał się ścianom, na których wisiały pożółkłe ze starości, umieszczone we wspaniałych ramach portrety Taoistycz nych Nieśmiertelnych. Poprzez ażurowe rzeźbienia ponad portretami dostrzegał niewyraźne zarysy głów ogromnych złoconych posągów na ołtarzu w mrocznej nawie głównej świątyni. Nadszedł Tsung Lee z wielkim dzbanem herbaty. Na pełnił trzy filiżanki. Sędzia zaprosił go, by usiadł. Popijając herbatę, słuchali monotonnych recytacji clocierających z przeciwległej bocznej nawy. Mnisi przy ma rach opata zaintonowali modły za zmarłego. Sędzia Di siedział nieruchomo, odchylony na oparcie krzesła. Był całkowicie wyczerpany. Odczuwał pulsujący ból w nogach i w plecach oraz dziwną pustkę w głowie. Usiłował przeanalizować okoliczności, które doprowadziły do zamordowania starego opata oraz do samobójstwa Prawdziwej Mądrości. Miał niejasne wrażenie, że niektóre zdarzenia wymagają dalszych wyjaśnień, że istnieją pewne oderwane fakty mogące uzupełnić stworzony przez niego obraz Mo Mo-te -jeśli tylko potrafi je właściwie zinterpre tować. Ale miał otępiały umysł i nie potrafił jasno myśleć. Oczyma wyobraźni dostrzegł hełm Mo Mo-te. Sędzia miał nieodparte wrażenie, że z owym hełmem coś jest nie w po rządku. Jego myśli stawały się coraz bardziej pogmatwa ne, zdał sobie sprawę, że monotonna pieśń mnichów koły sze go do snu. Stłumił ziewnięcie i z trudem się wyprostował. Umie ściwszy łokcie na blacie stołu, spojrzał na swoich dwóch towarzyszy. Chude oblicze Tao Gana było jak zwykle nieporuszone. Tsung Lee wyglądał na straszliwie zmęczone go, twarz mu obwisła. Sędzia pomyślał, że teraz, kiedy wy czerpanie sprawiło, że poeta porzucił swój zwykły aro gancki sposób bycia, przestał sprawiać wrażenie odpycha jącego smarkacza. Sędzia Di opróżnił filiżankę i zwrócił się do młodzieńca: - Obecnie, Tsung Lee, gdy wypełniłeś polecenie ojca, zajmij się poważnymi studiami klasyki konfucjanizmu, aby przygotować się do egzaminu z literatury. W ten sposób udowodnisz sobie, że jesteś zacnym synem swego wybit nego ojca! - Obdarzył młodzieńca surowym spojrzeniem, zsunął czepiec z czoła na tył głowy i dodał energicznie: Naradźmy się teraz, w jaki sposób schwytamy Mo Mo-te. Żeby uratować jego ostatnią ofiarę, musi nam wyjawić, gdzie ukrył jednoręką kobietę oraz kim ona jest. - Jednoręka kobieta? - zapytał zdumiony Tsung Lee. - Tak - odparł sędzia Di, spoglądając nań przenikliwym wzrokiem. - Widziałeś tu kiedy tak okaleczoną kobietę? Tsung Lee przecząco pokręcił głową. .-Nie, proszę pana, jestem tutaj już ponad dwa tygo dnie, ale nigdy nie słyszałem o jednorękiej kobiecie. Chy ba że... - dodał z uśmiechem - pan sędzia ma na myśli tę figurę w Galerii Okropności! - Figurę? - zapytał sędzia Di, dając wyraz zdumieniu równie wielkiemu, jak przed chwilą okazał Tsung Lee. - Tak, proszę pana, drewniana statua przedstawiająca kobietę skutą łańcuchami. Jej lewe ramię odpadło, gdyż stoczyły je korniki. Jednak bardzo szybko je zreperowano. - A gdy sędzia nie spuszczał z niego wzroku, dodał: - No, wie pan, ta naga kobieta, którą dźga włócznią niebieski diabeł. Słyszałem, jak wspominał pan Tao Ganowi, że... Sędzia Di uderzył pięścią w blat stołu. - Głupcze! - wybuchnął. - Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej? - Myślałem... Powiedziałem panu o rzeźbie, która jest w reperacji, gdy weszliśmy do galerii. I... Sędzia skoczył na równe nogi i chwycił latarnię. - Chodźcie ze mną obydwaj i to żwawo! - warknął i po biegł do głównej nawy świątyni. Całkowicie zapomniał o zmęczeniu. Pędził po schodach, przeskakując po dwa stopnie, na podest ponad świątynią. Tao Gan i Tsung Lee z trudnością dotrzymywali mu kroku. Zadyszany sędzia powiódł ich przez zachodnie przej ście do wieży, a potem zbiegł po schodach, które prowadzi ły do wejścia do Galerii Okropności. Otwarł drzwi kopnia kiem i wpadł do środka. Przystanął przed niebieskim diab łem i nagą kobietą, która z rozrzuconymi ramionami i no gami opierała się o głaz. - Spójrzcie, ona krwawi! - powiedział. Tao Gan i Tsung Lee z przerażeniem wpatrywali się w cienką strużkę krwi, spływającą po łuszczącej się farbie na piersi kobiety, z miejsca, w którym utkwiony był czubek włóczni. Sędzia Di pochylił się i ostrożnie odgarnął włosy przy krywające twarz kobiety. - Biała Róża! - z trudem wykrztusił Tsung Lee. - Żabili ją! - N i e - powiedział sędzia Di. - Spójrzcie, jej palce drgają. Ciało kobiety pokrywała cienka warstwa białego wap na, ale dłonie i stopy pomalowano na czarno. Nieuważny obserwator nie zauważyłby ich na ciemnym tle. Powieki dziewczyny drgnęły. Spojrzała na nich na wpół oszalałym wzrokiem pełnym bólu i przerażenia, a potem sinawe powieki opadły z powrotem. Dolna część twarzy przykryta była skórzanym rzemieniem. Skutecznie ją kne blował, a jednocześnie przytrzymywał głowę nieruchomo na głazie. Tsung Lee wyciągnął ręce, by wyjąć knebel, ale sędzia brutalnie go odepchnął. -Nie dotykaj! - rozkazał. - Możesz jej sprawić jeszcze większy ból! Zostaw to nam! Tao Gan zdjął łańcuchy krępujące ją w talii oraz owinię te wkoło rąk i nóg. - To żelastwo, panie sędzio, służy tylko temu, by ukryć klamry, którymi skuto jej członki - powiedział. Wskazał na żelazne zaczepy wokół kostek, ud oraz przedramion. A po tem szybkim ruchem wyjął z rękawa swój przybornik. - Poczekaj! - rozkazał sędzia. Obejrzał z bliska koniec włóczni. Ostrożnie przycisnął ciało otaczające szpikulec, tak by go uwolnić. Napływająca krew zabarwiła białą farbę, którą pomalowano ciało dziewczyny. Rana wyglądała na powierzchowną. Silnymi rękami sędzia zgiął włócznię, tak by jej koniec odwrócony był od ciała Białej Róży, a potem szybkim ruchem złamał drzewce. Dłoń drewnianego diabła zatrzeszczała i upadła na podłogę. - Teraz zajmij się nogami! - polecił Tao Ganowi. - Podaj mi obcęgi! Podczas gdy Tao Gan pracował nad żelaznymi klamra mi skuwającymi nogi dziewczyny, sędzia przystąpił do zdejmowania knebla. Najpierw wyciągnął gwoździe, które przytwierdzały skórzany rzemień do ściany, następnie wy jął z ust dziewczyny kłąb waty, a wreszcie z wielką troskli wością zabrał się do rozwierania klamer, wpijających się głęboko w jej ramiona. - Istny majstersztyk! - mruknął Tao Gan z niechętnym podziwem. Pracował nad klamrą skuwającą prawe udo. Tsung Lee ukrył twarz w dłoniach. Wstrząsały nim konwulsyjne łkania. - Hej, ty tam! - warknął na niego sędzia. - Podtrzymaj głowę i ramiona! Gdy Tsung Lee otoczył ramieniem plecy dziewczyny i uniósł bezwładne ciało, sędzia Di pomógł Tao Ganowi zdjąć ostatnią klamrę, unieruchamiającą prawe ramię ofiary. Trzej mężczyźni zdjęli ją z głazu i ułożyli na pokry wających podłogę matach. Sędzia zsunął z szyi chustę i owiązał nią talię dziewczyny. Tsung Lee przykucnął obok niej, gładząc ją po policzkach i szepcząc czułe słowa. Ale Biała Róża znajdowała się w stanie omdlenia. Sędzia Di i Tao Gan wyrwali dwie długie włócznie z rąk stojącej dalej pary zielonych diabłów. Ułożyli je równolegle na podłodze. Tao Gan zdjął swe wierzchnie okrycie, by sporządzić prymitywne nosze. Gdy umieścili na nich dziewczynę, Tao Gan i Tsung Lee chwycili końce drzew ców włóczni. - Zanieście ją do pokoju panny Ting! - polecił sędzia. ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Sędzia Di musiał długo stukać do drzwi, zanim panna Ting mu otworzyła. Miała na sobie tylko cienką koszulę nocną. Spoglądając na sędziego spod ciężkich od snu po wiek, rzekła: - Zjawia się pan u mnie o najdziwaczniejszych porach, zupełnie jak mąż! - Niech pani zamilknie i zejdzie mi z drogi! - fuknął na nią sędzia. Cofnęła się i oniemiała ze zdumienia patrzyła, jak dwaj mężczyźni wnoszą brzemię do jej pokoju. Gdy układali nieprzytomną dziewczynę na łóżku panny Ting, sędzia zwrócił się do niej: - Proszę rozdmuchać węgle w koksowniku i ogrzać po kój. Zaparzyć duży dzban herbaty i postarać się, żeby jak najwięcej wypiła. Przez wiele godzin leżała naga w chłod nej i wilgotnej galerii i mogła się nabawić ciężkiego prze ziębienia. I chociaż ta farba to, jak sądzę, tylko zwykłe wapno do bielenia, mogła jednak podrażnić skórę. Musi ją pani szybko zmyć ręcznikiem zamoczonym w gorącej wo dzie. Proszę uważać, rana na piersi jest powierzchowna, ale sińce na rękach i nogach mogą się okazać poważniej sze, niż na to wyglądają. Proszę również sprawdzić, czy nie ma uszkodzonych pleców. Taka akrobatka jak pani z pew nością zna się na wszelkich naciągnięciach mięśni i potra fi nastawiać kości, prawda? Panna Ting skinęła głową. Spojrzała pełnym współczu cia wzrokiem na nieruchomą postać na swoim łóżku. - Przyniosę trochę lekarstw i opatrunków - dodał sę dzia. - Ci dwaj mężczyźni staną na straży przy drzwiach. Do roboty! Panna Ting, nie zadając pytań, szybko zaczęła rozdmu chiwać żar w koksowniku za pomocą bambusowego wa chlarza. Sędzia Di wyprowadził Tao Gana i Tsunga Lee na korytarz. - Sprowadźcie pana Kanga. Gdyby pojawił się Mo, na tychmiast go zaaresztujcie. I nie cackajcie się z nim! - po wiedział i co tchu popędził schodami do mieszczących się na drugim piętrze przydzielonych mu pokoi. Znalazłszy się na miejscu, obudził stukaniem służebne, które otworzyły drzwi. Wszedł do sypialni, w której paliły się tylko dwie mocno już wypalone świece. Poprzez rozsu nięte zasłony łoża dojrzał swoje trzy żony, śpiące spokojnie jedna przy drugiej, pod haftowaną kołdrą. Podszedł na palcach do apteczki i szperał w jej szuflad kach, dopóki nie znalazł pudełka z plastrami oraz kilku małych pudełeczek z balsamami i z zasypkami. Obróciw szy się, stwierdził, że jego pierwsza żona nie śpi. Usiadła na łóżku i naciągając nocną koszulę, by przykryć nagi tors, spoglądała na męża zaspanymi oczyma. Sędzia Di uśmiechnął się do niej uspokajająco i wyszedł z sypialni. Gdy wrócił pod drzwi pokoju panny Ting, Tao Gan oznajmił, że pokój Kanga I-te jest pusty, zniknął także niedźwiedź. - Pójdź do pokoju pani Pao - polecił mu sędzia - i spro wadź ją tutaj. - Co to za potwór tak ją zmaltretował, panie sędzio? zapytał przejęty Tsung Lee. Jego twarz wykrzywił grymas gniewu i niepokoju. - Wkrótce się dowiemy - odparł zwięźle sędzia. Wrócił Tao Gan. Oświadczył, że zastał drzwi do pokoju pani Pao zamknięte na klucz. Wyważył je, ale w środku ni kogo nie było. Znalazł jedynie zawiniątko z ubraniami Bia łej Róży. Bagaże pani Pao zniknęły, a obydwa zaścielone łóżka były nietknięte. Sędzia Di milczał. Splótłszy ręce za plecami, zaczął w tę i we w tę przemierzać krokami korytarz. Po jakimś czasie panna Ting otworzyła drzwi i skinęła na sędziego. - Poproszę was w stosownej chwili - powiedział sędzia, zwracając się do swoich dwóch towarzyszy, po czym wszedł za panną Ting do jej pokoju. Zbliżył się do łóżka. Panna Ting uniosła kołdrę. Przy trzymała świecę i sędzia obejrzał sińce na białym ciele zmaltretowanej dziewczyny. Nadał nie odzyskała przytom ności, ale gdy sędzia dotknął głębokich skaleczeń pozosta wionych przez klamry, jej wargi drgnęły. Sędzia wyprostował się i wyjął z rękawa niewielkie pu dełeczko. - Niech pani rozpuści zawartość w filiżance gorącej herbaty - polecił. - To uśmierzający ból środek nasenny. I powrócił do oględzin ciała dziewczyny. Nie podobał mu się rytm bicia jej serca, ale wyglądało na to, że nie od niosła wewnętrznych obrażeń. Była dziewicą i oprócz si- nawej plamki na lewej skroni nie nosiła śladów pobicia. Posmarował stłuczenia balsamem i zalepił je grubymi pla strami. Z zadowoleniem stwierdził, że panna Ting przyło żyła do rany na piersi błonę z kurzego jajka. Nakrył Białą Różę kołdrą i wyjąwszy z innego pudełeczka szczyptę bia łego proszku, nasypał go do jej dziurek w nosie. Panna Ting podała mu filiżankę z rozpuszczonym me dykamentem. Na znak sędziego uniosła głowę poszkodo wanej. Biała Róża kichnęła i otworzyła oczy. Sędzia Di na poił ją lekarstwem i znów ją położył. Przysiadł na skraju łóżka. Dziewczyna wpatrywała się w niego szeroko roz wartymi oczyma. - Niech wejdą dwaj mężczyźni! - polecił sędzia pannie Ting. - Wkrótce będzie w stanie mówić i chcę, żeby byli przy tym świadkowie. - Czy... czyjej stan jest bardzo ciężki? - zapytała zanie pokojona panna Ting. - Nie aż tak bardzo - odparł sędzia Di. Uśmiechnąwszy się do niej, poklepał ją po ramieniu i dodał: - Doskonale się pani sprawiła. A teraz proszę sprowadzić tych dwóch męż czyzn! Gdy weszli Tao Gan i Tsung Lee, sędzia łagodnie prze mówił do Białej Róży: - Nic już pani nie grozi, moja droga. Teraz musi się pa ni porządnie wyspać. Na widok jej rozkojarzonego spojrzenia zwrócił się do Tsunga Lee: - Ty z nią porozmawiaj! Poeta pochylił się nad nią i cicho wymówił jej imię. Dziewczyna zdawała się go rozumieć. Spojrzała na Tsunga i spytała ledwie dosłyszalnym głosem: - Co się stało? Czy śniły mi się jakieś koszmary? Sędzia Di dał znak Tsungowi. Poeta ukląkł obok łóżka, ujął dłoń dziewczyny i czule ją pogładził. Sędzia odezwał się do niej uspokajającym tonem: - Cokolwiek to było, już się skończyło! - Ale ja nadal mam wszystko przed oczami! - wykrzyk nęła dziewczyna. - Wszystkie te okropne twarze! - Niech mi pani wszystko opowie! - rzekł sędzia Di za chęcająco. - Wie pani, jak to bywa ze złymi snami, praw da? Gdy się je komuś powierzy, tracą swoją władzę. A ten sen się skończył, skończył na zawsze. Kto panią zabrał do galerii? Biała Róża westchnęła głęboko. Wpatrując się w zasło ny ponad łóżkiem, powiedziała powoli: - Pamiętam, że obejrzawszy przedstawienie, czułam się całkowicie zagubiona. Zawsze byłam bardzo blisko z bra tem. Kiedy ten człowiek groził mu mieczem, strasznie się bałam. Poczęstowawszy panią Pao jakąś wymówką, po szłam za kulisy zobaczyć się z bratem. Wyznałam mu, że znalazłam się w bardzo trudnej sytuacji i że chciałabym z nim porozmawiać na osobności. Powiedział, żebym po szła na górę do jego pokoju, udając jego. Jak pan pewnie wie, on ucharakteryzował się na aktorkę. Spojrzała na sędziego pytającym wzrokiem. - Tak - odparł sędzia. - Wiem wszystko na ten temat. Co się stało po tym, gdy spotkała nas pani na korytarzu? - Gdy skręciłam za róg, wpadłam na panią Pao. Była bardzo rozgniewana, obrzuciła mnie wyzwiskami i siłą wciągnęła do naszego pokoju. Tam trochę się zmitygowała, oświadczyła, że jest za mnie odpowiedzialna i nie może pozwolić, bym się zadawała z aktorką o wątpliwej reputa cji. Byłam na nią zła za to, że mnie tak szorstko potrakto wała, i to dodało mi sił, by jej zakomunikować, że nie je stem pewna, czy chcę zostać zakonnicą. Dodałam, że chcę przedyskutować tę sprawę z panną Ou-yang, którą, jak po wiedziałam, znam dobrze ze stolicy. Pani Pao przyjęła tę informację raczej spokojnie. Od parła, że taka decyzja oczywiście należy do mnie. Ale klasztor już pewnie rozpoczął przygotowania do mojej ini cjacji, wobec czego musi o zaistniałej sytuacji natychmiast poinformować opata. Po powrocie oświadczyła, że opat chce się ze mną zobaczyć. Zwróciwszy oczy ku Tsungowi Lee, mówiła dalej: - Pani Pao zaprowadziła mnie do świątyni. Weszłyśmy schodami po prawej stronie. Po pokonaniu kilku kondy gnacji to w górę, to w dół, weszłyśmy do niewielkiej garde roby. Pani Pao powiedziała, że mam się przebrać w habit zakonny, ponieważ jest to właściwy strój, jaki przywdziewa się na widzenie z opatem. Nagle pojęłam, że usiłują zmu sić mnie, bym została zakonnicą. Odmówiłam. - Wtedy pani Pao wpadła we wściekłość. Zmieniła się nie do poznania, obsypała mnie strasznymi wyzwiskami. Zdarła ze mnie ubranie. Byłam tak zdumiona jej niewiary godną przemianą, że prawie nie stawiałam oporu. We pchnęła mnie nagą do sąsiedniego pokoju. Rzuciła sędziemu żałosne spojrzenie. Ów szybko podał jej następną filiżankę herbaty. Biała Róża podjęła swą opo wieść ściszonym głosem: - Ujrzałam dużą, luksusowo wyposażoną sypialnię. Przy ścianie w głębi stała leżanka. Żółte brokatowe zasło- ny były opuszczone do połowy. Spoza nich dotarł do mnie stłumiony głos: - Chodź tutaj, moja panno młoda, zosta niesz stosownie zainicjowana! - Natychmiast się zoriento wałam, że wpadłam w pułapkę zastawioną przez niegodzi wych ludzi i że muszę stamtąd co prędzej uciekać. Obróci łam się w stronę drzwi, ale kobieta chwyciła mnie i szybko związała mi ręce za plecami. Następnie poczęła mnie wlec za włosy ku leżance. Kopnęłam prześladowczynię i zaczę łam co sił w płucach wzywać pomocy. - Puść ją! - powie dział ów głos. - Chcę się jej dobrze przyjrzeć! - Pani Pao zmusiła mnie, bym opadła na kolana przed leżanką, a na stępnie się wycofała. Od strony leżanki doszedł do mnie chichot. Brzmiał tak przerażająco, że wybuchnęłam pła czem. - Teraz lepiej! - powiedziała pani Pao. - Bądź grzeczną dziewczynką i rób, co ci każę! - Wrzasnęłam, że pierwej będą mnie musieli uśmiercić. - Czy mam wziąć ba tog? - zapytała ta obmierzła kobieta. Ale głos odpowie dział: - Nie, chłosta zniszczyłaby jej piękną skórę. Dziew czyna potrzebuje trochę czasu do namysłu. Połóż ją spać! - Pani Pao zbliżyła się do mnie i mocno uderzyła w głowę. Zemdlałam. Tsung Lee chciał coś powiedzieć, lecz sędzia Di uniósł dłoń. Po krótkiej chwili milczenia Biała Róża ciągnęła dalej: - Nieznośny ból w plecach przywrócił mi zmysły. Znaj dowałam się w półleżącej pozycji, podwieszona nad czymś bardzo twardym, czego nie mogłam zobaczyć, gdyż mia łam twarz przykrytą włosami. Chciałam otworzyć usta, ale zdałam sobie sprawę, że mnie zakneblowano. Ręce i nogi miałam skute klamrami, które wpijały mi się w ciało przy najmniejszym ruchu. Miałam obolałe plecy i napiętą skó- rę, jakby pokrywała mnie jakaś cienka skorupa lub coś w tym rodzaju. Czułam się okropnie, ale zapomniałam o bólu, gdy doj rzałam poprzez włosy lubieżnie uśmiechniętą, potworną niebieską twarz. Pomyślałam, że umarłam i znalazłam się na tamtym świecie. Zemdlałam z wrażenia. Do przytomno ści przywróciła mnie nowa fala bólu w rękach i w nogach. Ciężko dysząc przez nos, rozdmuchałam nieco włosy i zo baczyłam, że niebieski diabeł dźgający mnie włócznią w pierś jest w istocie drewnianą figurą. Pojęłam, że zastą piono mną jedną z postaci Galerii Okropieństw i że moje ciało powleka cienka warstewka farby. Ulgę, którą poczu łam na myśl, że nadal żyję, wkrótce zastąpiło przerażenie. Za mną stał ktoś trzymający świecę. Jakąż nową torturę zaplanowano dla mnie nieszczęsnej, całkowicie bezbron nej ofiary? Światło zniknęło. Zapanował kompletny mrok. Usłyszałam cichy odgłos oddalających się kroków. Nada remnie usiłowałam otworzyć usta; wszystkie okropieństwa były lepsze niż samotność w nieprzeniknionej ciem ności. Wkrótce ciszę przerwał tupot szczurzych łapek... Zamknęła oczy. Jej ciałem wstrząsnął długotrwały dreszcz. Tsung Lee rozpłakał się, jego łzy spływały na jej dłqń. Podniosła wzrok i mówiła dalej zmęczonym głosem: - Nie wiem, jak długo tam byłam, na wpół oszalała z bó lu i strachu. Lodowata wilgoć przenikała mnie na wskroś. W końcu ujrzałam światło i usłyszałam głosy. Rozpozna łam pański głos, panie sędzio, i czyniłam wszystko, co w mej mocy, by dać panu znak. Usiłowałam poruszyć sto pami i palcami u rąk, ale były całkiem zdrętwiałe. Usłysza łam pańską uwagę na temat mojej nieprzyzwoitej pozy, ale... ale miałam przynajmniej przepaskę na biodrach, prawda? Spojrzała na sędziego z zakłopotaniem. - Oczywiście! - szybko zapewnił ją sędzia Di. - Choć in ne figury ich nie miały. Stąd moja uwaga. - Tak myślałam - rzekła z ulgą. - Ale nie miałam pew ności przez tę warstwę farby. A potem... potem pan się od dalił. Wiedziałam, że muszę przyciągnąć pańską uwagę, gdy będzie mnie pan znowu mijał w drodze do wyjścia. Zmusi łam się, by zebrać myśli. Nagle przyszło mi do głowy, że gdy przesunę biust w taki sposób, by oparty na nim szpic włóczni przeciął mi skórę, na białej farbie pojawi się do brze widoczna krew i może przykuje pański wzrok. Naj wyższym wysiłkiem udało mi się nieco poruszyć. Ból zada ny przez wpijającą się w moje ciało włócznię był niczym w porównaniu do rozdzierającego bólu w plecach i rękach. Warstewka farby sprawiła, że nie poczułam, czy krwawię. Ale potem usłyszałam kroplę upadającą na podłogę. Wie działam, że mi się udało, i to dodawało mi odwagi. Wkrótce znów usłyszałam kroki. Ktoś wbiegł do galerii, minął mnie w pośpiechu, nawet na mnie nie spojrzawszy. Wiedziałam, że pan także przyjdzie, ale musiałam bardzo długo czekać. W końcu nadszedł pan... - Jest pani niesłychanie dzielną dziewczyną - powie dział sędzia Di. - Mam do pani jeszcze tylko dwa pytania, a potem proszę odpoczywać. Opisała pani pobieżnie, jaką drogą pani Pao poprowadziła panią do pokoju, w którym czekał ów mężczyzna. Czy może pani przytoczyć na ten te mat więcej szczegółów? Biała Róża zmarszczyła czoło, wysilając pamięć. - Jestem pewna - powiedziała - że to było w jednym z budynków na wschód od świątyni. Ale co do reszty... Ni gdy przedtem tam nie byłam, a tyle razy skręcałyśmy... - Czy mijałyście może kwadratowy podest osłonięty okratowaniem z ażurowo rzeźbionego drewna? Biała Róża posępnie pokręciła głową. - Naprawdę nie pamiętam! - odparła. -Nie szkodzi. Proszę mi tylko powiedzieć, czy rozpo znała pani głos mężczyzny dochodzący zza zasłon wokół leżanki. Czy to mógł być głos opata? Ponownie pokręciła głową. - Nadal mam w uszach jego nienawistne brzmienie, ale nie przypomina on żadnego znanego mi głosu. A mam do bry słuch. - Po chwili dodała z bladym uśmiechem: - Roz poznałam głos Tsunga Lee, gdy weszliście do galerii za pierwszym razem, chociaż dotarł do mnie ze znacznej od ległości. I ta ulga, gdy... - To właśnie Tsung Lee podsunął mi myśl, że jest pani w galerii - powiedział sędzia Di. - Gdyby nie on, nie zna lazłbym pani. Biała Róża obróciła głowę, by czule spojrzeć na klęczą cego młodzieńca. A potem zwróciła się do sędziego, mó wiąc słabym głosem: - Teraz czuję się taka spokojna i szczęśliwa! Nigdy nie zdołam się panu odwdzięczyć za... - Owszem, może pani! - rzekł sędzia ostrym tonem. Niech pani sprawi, by ten wierszokleta od siedmiu boleści stał się poetą z prawdziwego zdarzenia! Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Jej powieki opadły, środek nasenny zaczął działać. Sędzia wyszeptał, zwraca jąc się do panny Ting: - Gdy tylko zaśnie, wyrzuci pani młokosa z pokoju i na trze ją tą maścią. Rozległo się stukanie do drzwi. Wszedł Kang I-te w mę skim stroju. - Właśnie wyprowadziłem niedźwiedzia na dwór. Co to za zamieszanie? - Niech pan zapyta pannę Ting! - rzekł sędzia szorstko. - Mam na głowie inne sprawy. - Skinął na Tao Gana, by wyszedł wraz z nim. Panna Ting utkwiła w Kangu szeroko rozwarte oczy. Wreszcie wykrztusiła: - Ty jesteś mężczyzną! - To powinno rozwiązać wasze problemy - rzekł sędzia Di, zwracając się do panny Ting. Kang nie spuszczał z niej wzroku, nie interesował go poeta ani nieruchoma postać na łóżku. Wychodząc, sędzia Di zobaczył, że Kang mocno obejmuje dziewczynę. ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Wyszedłszy z pokoju, sędzia Di rzekł kwaśnym tonem: - Chyba zrezygnuję z posady sędziego pokoju i zajmę się swataniem. Skojarzyłem ze sobą dwie pary młodych, a nie potrafię znaleźć niebezpiecznego szaleńca! Chodźmy do twego pokoju, Tao Gan, musimy obmyślić plan działa nia, i to piorunem! - Bardzo mi przykro, proszę pana, że przechodząc przez galerię, aby przynieść ze świątyni wizerunek kota, nie zatrzymałem się, by jeszcze raz rzucić okiem na tę nie szczęsną nagą kobietę - odparł ze smutkiem Tao Gan, gdy podążali korytarzem. - Gdybym to uczynił, spostrzegłbym krew i... -Nie masz sobie nic do zarzucenia - odrzekł sędzia oschłym tonem. - To twoja zaleta. Gapienie się na rozne gliżowane kobiety zostaw swemu koledze Ma Joongowi! Usiadłszy w małym pokoiku Tao Gana, sędzia Di w mil czeniu wypił herbatę, którą przygotował mu jego przy boczny. Następnie westchnął i rzekł: - Teraz już wiem, że zobaczyłem, jak Mo w swojej se kretnej kryjówce przesuwa ową drewnianą figurę z Galerii Okropności. Przeto wiemy już, kim była jednoręka kobie ta, wszakże nadal nie pojmuję, jak mogłem dojrzeć drew nianą figurę przez nieistniejące okno! Ale na razie nie zaj- mujmy się tym problemem i skoncentrujmy na nowych, konkretnych faktach, które poznaliśmy. Mo musiał korzy stać z usług stręczycielki, pani Pao, a zmarły opat bez wąt pienia przymykał oko na ich ohydne sprawki. Mo musiał od dłuższego czasu planować umieszczenie panny Kang w Galerii Okropności. Usunął drewnianą figurę przed na szym przybyciem, a także, prawdopodobnie, przytwierdził uchwyty do muru. I pomyśleć, że bezczelny łotr wprowa dził w czyn swoją diabelską intrygę tuż przed moim no sem! - Sędzia Di szarpnął gniewnie brodę. - Gdy pani Pao poinformowała Mo i opata, że Biała Róża ma wątpliwości, czy chce zostać zakonnicą, i że chce nawiązać kontakt z panną Ou-yang, postanowili działać szybko. Wiedzieli, że zamierzam opuścić klasztor tego ranka. Gdybym wypyty wał o nią, z łatwością mogliby wyjaśnić nieobecność dziewczyny, mówiąc, że wycofała się, by odpocząć w zaka zanej części klasztoru. A potem zastraszyliby ją swymi pie kielnymi torturami, by nieszczęsna nie odważyła się ich oskarżyć. Na pewno znaleźliby jakiś sposób, by wyjaśnić wszystko pannie Ou-yang, to znaczy Kangowi I-te, oraz Tsungowi Lee. Do tego czasu zostałaby zgwałcona i nie chciałaby się widzieć z bratem ani z poetą. Istne potwory! Sędzia zmarszczył szerokie brwi. Tao Gan w milczeniu bawił się trzema długimi włoskami wyrastającymi z lewe go policzka. Ludzkie zepsucie nie było go w stanie zadzi wić. - Opat umknął przed ziemską sprawiedliwością, ale do padniemy Mo Mo-te, a to on jest najważniejszym przestęp cą - ciągnął sędzia. - Nie wierzę, by opat miał dość odwa gi, by działać w pojedynkę. W głębi serca był tchórzem. Ale Mo jest bezwzględnym, zdeprawowanym szaleńcem. Nie mamy czasu na półśrodki, Tao Gan! Pójdę i obudzę Mi strza Suną. Zgromadzimy wszystkich mieszkańców klasz toru w dużej sali, żeby przyjrzeli im się Kuan Lai oraz Kang I-te. Przeszukamy całe to przeklęte miejsce, tak jak już wcześniej planowałem. Tao Gan spoglądał na sędziego z powątpiewaniem. - Obawiam się, proszę pana, że nie uda się nam posta wić na nogi wszystkich mnichów, nie budząc podejrzeń Mo, że to poruszenie ma z nim coś wspólnego. Ucieknie nam, zanim rozpoczniemy sprawdzanie. Burza minęła, a Bóg jeden raczy wiedzieć, ile jest stąd potajemnych wyjść. Gdy się już znajdzie w górach, będzie go bardzo trudno schwytać. Gdyby tu byli Ma Joong, Chiao Tai i cała reszta oraz ze dwudziestu konstabli, sprawa wyglądałaby całkiem inaczej. Ale skoro jesteśmy tylko we dwójkę... nie dokończył zdania. Sędzia Di ze smutkiem skinął głową. Musiał przyznać rację swemu przybocznemu. Ale co w takim razie mają ro bić? W roztargnieniu sięgnął po pałeczkę do ryżu i usiło wał na niej utrzymać spodek od swojej filiżanki. -Wielka szkoda, że nie dysponujemy planem tego klasztoru - ciągnął dalej Tao Gan. - Gdybyśmy go mieli, prawdopodobnie potrafilibyśmy określić, gdzie się znajdu je sypialnia, do której pani Pao zaprowadziła Białą Różę. Nie może się mieścić daleko od lamusa, w którym pan sę dzia widział Mo odstawiającego drewnianą figurę nagiej kobiety z galerii. I moglibyśmy ocenić grubość tamtejszych murów. - Mistrz Sun pokazał mi wykres - rzekł sędzia Di. - Coś w rodzaju zarysu podstawy klasztoru. - Utkwił wzrok w spodeczku; pomyślał, że utrzymuje go prawie w równo wadze. - Ów wykres pomógł mi nabrać ogólnej orientacji. Ale oczywiście nie znam detali. Sędzia zakręcił spodkiem i jednocześnie uniósł pałecz kę. Spodek upadł na kamienną podłogę i potłukł się na ka wałki. Tao Gan się schylił i pozbierał skorupy. Usiłując je po składać w całość, zapytał zaciekawiony: - Co pan usiłował zrobić? - To sztuczka, którą pokazała mi panna Ting - odparł sędzia z lekkim zażenowaniem. - Rozumiesz, trzeba wpra wić spodek w ruch wirowy na końcu pałeczki. Spodek nie odleci, bowiem przytrzymuje go brzeżek wokół dna. Sprytna sztuczka. Ten wirujący spodek przypomina okrągły symbol taoistyczny, który Mistrz Sun narysował na swoim szkicu planu klasztoru. Symbol przedstawia dwie pierwotne siły, obracające się w koło i w koło w nie kończącym się wzajemnym oddziaływaniu. Śmieszne, że mi się nie udało. Gdy przyglądałem się, jak robi to panna Ting, wydawało mi się, że to bardzo łatwe! -Większość sztuczek sprawia wrażenie łatwych, gdy się je umiejętnie wykonuje! - zauważył Tao Gan z uśmie chem. - Ale w istocie wymagają bardzo długiego ćwicze nia! W porządku, nie brakuje ani jednego kawałeczka. Ju tro skleję ten spodek i będzie go można używać jeszcze ca łymi latami! - Co sprawia, że jesteś taki skąpy, Tao Gan? - zapytał sędzia Di. - Wiem, że masz pokaźne dochody, a nie posia- dasz rodziny ani nie ciążą na tobie żadne zobowiązania. Nie grozi ci bieda, więc nie musisz żyć tak oszczędnie. Tao Gan spojrzał na niego zawstydzony. Powiedział nie śmiało: -Niebiosa obdarzyły nas wieloma dobrymi rzeczami, proszę pana! Mamy dach nad głową, który daje nam schronienie, pożywienie, którym się karmimy, ubrania, które okrywają nasze ciała. Wciąż się boję, że któregoś dnia, patrząc, jak lekkomyślnie to wszystko trwonimy, przekonani, że nam się to należy, Niebiosa się rozgniewa ją. Dlatego nie potrafię wyrzucić niczego, co mogłoby się jeszcze jakoś przydać. Proszę spojrzeć, panie sędzio. Na spodku zostanie tylko jedna nieładna rysa, ta która prze chodzi poziomo przez wzór kwiatowy. Ale i na to jest rada! Sędzia uniósł się w krześle. Wpatrywał się uważnie w złożony z kawałków spodek, który Tao Gan trzymał w złożonych dłoniach. Nagle wstał i zaczął przemierzać krokami niewielkie pomieszczenie, mrucząc pod nosem. Tao Gan rzucił okiem na sędziego, a potem na spodek. Zastanawiał się, co też sę dzia mógł spostrzec. Sędzia Di przystanął przed swoim pomocnikiem. - Jestem głupcem, Tao Gan! - rzekł podniecony. - Po zwoliłem się wodzić za nos, ot co! Nie ma potrzeby zwoły wać wszystkich mnichów. Wiem, gdzie szukać naszego winnego! Chodźmy. Ja pójdę do biblioteki Mistrza Suną, a ty zaczekasz na mnie na podeście ponad świątynią! Chwycił latarnię i wybiegł. Tao Gan ruszył za nim. Zeszli po schodach na parter. Przecięli pusty dziedzi niec. Sędzia Di skierował się do zachodniego skrzydła, prze szedł pod portalem refektarza i wspiął się po schodach na piętro, gdzie mieściła się siedziba Suną. Zastukał kilkakrotnie w rzeźbione drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Pchnął drzwi i stwierdził, że nie są zamknię te na klucz. Wszedł do środka. W bibliotece panował półmrok, nieomal wypalone świece dawały niewiele światła. Sędzia podszedł do znaj dujących się za biurkiem wąskich drzwi, które prawdopo dobnie prowadziły do sypialni Suną. Zastukał jeszcze raz. Przycisnął ucho do drzwi, ale nic nie usłyszał. Spróbował je otworzyć, ale okazało się, że są zamknięte na klucz. Obrócił się i w skupieniu przyglądał się bibliotece. Na stępnie podszedł do wiszącego na ścianie wykresu przed stawiającego plan klasztoru i przez chwilę uważnie oglą dał odmalowany na górze okrągły symbol dwóch sił. Obró cił się ku drzwiom i wyszedł. Rzuciwszy okiem na uszko dzoną poręcz, wszedł w korytarz wiodący na kwadratowy podest ponad główną nawą świątyni. Dotarł doń niewyraźny pomruk modlitw, dochodzący ze świątyni. Tao Gana nie było. Sędzia wzruszył ramiona mi i ruszył korytarzem w stronę lamusa. Drzwi były uchy lone. Wszedł do środka i uniósł latarnię. Pomieszczenie wy glądało dokładnie tak samo jak wtedy, gdy ostatnim ra zem szukał w nim Mo Mo-te. Ale dwuskrzydłowe drzwi antycznej szafy w najdalszym rogu lamusa były otwarte. Sędzia podbiegł do szafy, wszedł do środka i przybliżył la tarnię do dwóch smoków namalowanych na tylnej ścianie. Umieszczone pomiędzy nimi koło przedstawiało tao- istyczny symbol dwóch sił, ale dzieląca je linia przebiega ła poziomo. Pytając Suną, czy takie przedstawienie jest możliwe, nie pamiętał, że widział je właśnie tutaj. Uwaga Tao Gana na temat stłuczonego spodka sprawiła, że sobie to uzmysłowił. Zauważył teraz coś, czego przedtem nie dostrzegł. W każdej z dwu połówek koła znajdowała się mała plam ka, zalążek, o którym wspomniał Sun, wyjaśniając mu zna czenie symbolu. Przyjrzawszy się im bliżej, stwierdził, że w istocie były dwiema maleńkimi dziurkami wywiercony mi w drewnie. Postukał w koło knykciem. Okazało się, że nie jest drewniane, lecz wykonane z żelaza. Od pokrytej la ką powierzchni oddzielał je wąski rowek. Sędzia uświado mił sobie, co oznaczają te dwie dziurki w metalowym dys ku. Uniósł czepiec i wyjął spinkę z upiętych w węzeł wło sów. Wsunąwszy ją do jednej z dziurek, usiłował obrócić dysk w lewą stronę. Ani drgnął. Trzymając spinkę w obu dłoniach, spróbował go obrócić w przeciwną stronę. Uda ło się. Z łatwością obrócił go pięciokrotnie. Następnie, już z większym trudem, udało mu się wykonać jeszcze cztery obroty. Prawa część tylnej ściany szafy poruszyła się nieco, jak uchylające się drzwi. Sędzia usłyszał dochodzące zza niej niewyraźne głosy. Cicho zamknął drzwi z powrotem. Wyszedł z szafy, wybiegł na korytarz i zlustrował po dest. Tao Gan jeszcze nie nadszedł. A sędzia potrzebował świadka. Wrócił do lamusa, wszedł do szafy i znów otwo rzył ukryte drzwi. Ujrzał wąskie przejście, liczące zaledwie trzy stopy sze rokości i pięć stóp długości, wiodące w prawą stronę rów nolegle do ściany. Dwoma szybkimi krokami wszedł za róg. Ujrzał małe pomieszczenie, słabo oświetlone jedną zawie szoną u sufitu zakurzoną lampką oliwną. Wysoki barczysty mężczyzna stał nachylony nad stojącą przy ścianie w głębi leżanką i czyścił ją kawałkiem materiału. Na podłodze, w kałuży krwi, leżał kuchenny tasak. ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Mężczyzna wyprostował się i obejrzał. Na widok sę dziego rzekł z dobrotliwym uśmiechem: - A więc znalazł pan ten ukryty pokój bez niczyjej po mocy! Sprytny z pana człowiek, Di! Niech pan siada i opo wie mi, jak się to panu udało! Może pan zająć miejsce na leżance, bo właśnie ją wyczyściłem. Ale niech pan uważa na krew na podłodze! Sędzia szybko zerknął na stojącą w rogu naturalnej wielkości figurę nagiej kobiety. Pokrywał ją łuszczący się gips, a tam, gdzie powinna się była znajdować lewa ręka, sterczał jedynie kikut przeżarty przez korniki. Sędzia usiadł i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. Pokój mie rzył zaledwie sześć stóp kwadratowych i nie było w nim żadnego umeblowania poza leżanką, na której obydwaj siedzieli. Na przeciwległej ścianie znajdował się okrągły otwór, niewątpliwie ujście kanału wentylacyjnego. Po swo jej prawej ręce sędzia zobaczył ciemną niszę. -Podejrzewałem istnienie sekretnego pomieszczenia w pobliżu tego narożnika budynku, ale na podstawie głę bokości wnęk okiennych w korytarzu wydawało się to nie możliwe. Nie sądziłem, że jest tutaj dość miejsca. - B o nie ma! - odparł Sun, chichocząc. - Ale na ze wnątrz budynku dobudowano gruby mur nośny, przytyka- jacy do narożnika i ten przytulny pokoik znajduje się we wnątrz owego muru. Nie widać go z przeciwnej strony wą wozu, który biegnie wzdłuż tej strony klasztoru, ani z okien wschodniego skrzydła. Dawni budowniczowie zna li się na swoim fachu! Co sprawiło, Di, że podejrzewał pan istnienie sekretnego pomieszczenia? - Tylko szczęśliwy zbieg okoliczności - odparł sędzia z westchnieniem. - Minionego wieczoru, wkrótce po moim przybyciu do klasztoru, wiatr otworzył okno i na mgnienie ujrzałem ten pokój. Zobaczyłem pana, gdy przesuwał pan tę drewnianą figurę, którą zabrał pan z Galerii Okropno ści. Dojrzałem jedynie pańskie plecy oraz tył głowy i wzią łem pańskie gładko przyczesane siwe włosy przylegające do czaszki za dobrze dopasowany hełm. I pomyślałem, że ta figura to kobieta z krwi i kości. To właśnie owo przywi dzenie, o którym panu wcześniej wspomniałem. - No, no! - odparł zdumiony Sun. - A więc można po wiedzieć, że szukał pan u mnie rady co do mnie samego! Roześmiał się serdecznie. - Owa scena - ciągnął sędzia Di z beznamiętnym wyra zem twarzy - sprawiła, że zacząłem uganiać się za akto rem Mo Mo-te, który nosił taki hełm podczas tańca z mie czem. Jednakże nie mogłem pojąć, dlaczego okno, które się znajduje tutaj po prawej ręce, nie jest widoczne z ze wnątrz. Bo przecież musi to być właśnie owo okno, które wtedy ujrzałem. - Tak, to faktycznie ono - odparł Sun. - Ale to jest okno trikowe. Gdy w zeszłym roku odkryłem istnienie tego ma łego i jakże przydatnego pokoiku, nie doceniłem okna. Okiennice są, jak pan widzi, od wewnątrz, a szybki z per- gaminu na zewnątrz. I znajdują się dokładnie na tym sa mym poziomie co powierzchnia muru. Pomalowano je we wzór imitujący cegły. Zastosowano przezroczystą farbę, dzięki czemu można za dnia otworzyć okiennice i korzy stać z naturalnego oświetlenia, a ludzie z zewnątrz nic nie zauważą. - Sun pogładził w zamyśleniu krótką bródkę i mówił dalej: - Tak, przypominam sobie, wczorajszego wieczoru otworzyłem okno na chwilę, by wpuścić trochę świeżego powietrza. Okno znajduje się po zawietrznej stronie. Nie przyszło mi do głowy, że coś mi grozi, ponie waż wiedziałem, że okiennice wszystkich okien po prze ciwnej stronie są mocno zamknięte z powodu burzy. Gdy usłyszałem, że jedna z nich z hukiem się otworzyła, pręd ko zatrzasnąłem moje, ale jak widać nie uczyniłem tego wystarczająco szybko! Obawiam się, że postąpiłem cokol wiek nierozważnie! - Był pan jeszcze bardziej nierozważny, Mistrzu, gdy objaśniając mi wykres w pańskiej bibliotece, stwierdził pan, że koło przedstawiające dwie siły jest zawsze podzie lone pionowo. A ja nie miałem wątpliwości, że gdzieś wi działem je podzielone linią horyzontalną, ale w danej chwili nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie to było. Gdy by mi pan wtedy powiedział, że linia podziału może prze biegać rozmaicie, pozbyłbym się owego wspomnienia i o wszystkim zapomniał. Sun uderzył się dłonią po kolanie. - Tak - rzekł z uśmiechem. - Teraz sobie przypominam, że pan mnie o to pytał. Muszę wyznać, że odpowiadając, w ogóle nie myślałem o sekretnym zamku. Jest pan bardzo spostrzegawczy, Di! Ale jak się panu udało obrócić metalo- wy dysk? Wprawiony w ruch przesuwa sztabę umieszczo ną pionowo na drzwiach. Służy do tego specjalny klucz! Wyjął zza pazuchy żelazny hak z dwoma wystającymi zę bami i długim trzonkiem. Sędzia spostrzegł, że dwa zęby pasują do dwóch dziurek w dysku. - Okazało się, że nadaje się do tego spinka do włosów odparł sędzia. - Tylko że trwa to trochę dłużej. Ale wraca jąc do tematu. Uważam, że popełnił pan trzecią nieostroż ność, umieszczając pannę Kang w Galerii Okropności. Nie mogła poruszać głową ani tułowiem, a pomalowane na czarno stopy i dłonie to dobra sztuczka, ale przy tak wielu osobach obecnych w klasztorze ktoś mógł ją spostrzec. - Nie - odparł Sung z przyganą - tutaj nie ma pan racji, Di. W normalnych warunkach nie byłoby to ani trochę ry zykowne. O tej porze roku galeria jest zamknięta. I był to nadzwyczaj oryginalny pomysł, nie sądzi pan? Spodziewa łem się, że dziewczyna po spędzeniu tam nocy stanie się bardziej podatna. Powtórzę kiedyś ten eksperyment. Cho ciaż napracowałem się, by ją pomalować, może mi pan wierzyć! Ale gdy coś robię, lubię to robić dobrze. Jest pan zabawnym człowiekiem, Di. Bardzo sprytnie wyciągnął pan wnioski z kocich oczu. Przeoczyłem tę wskazówkę, do radzając naszemu nieszczęsnemu przyjacielowi Prawdzi wej Mądrości, jak ma wyeliminować starego opata. Praw dziwa Mądrość, mówię to z przykrością, był naprawdę sła by. Pragnął bogactwa i władzy, ale brakowało mu inicjaty wy i siły woli, aby zdobyć je samodzielnie. Jeszcze będąc tutejszym przeorem, ukradł kiedyś sporą sumę pieniędzy z klasztornego skarbca. Dostałoby mu się za to, gdybym mu nie pomógł. Dlatego musiał mi się odwdzięczyć, poma- gając mi w moich rozrywkach! Stary opat, to był dopiero partner dla pana! Bardzo sprytny! Na szczęście przybywa ło mu lat. Gdy się zorientował, że z tymi dziewczynami dzieje się coś niedobrego, natychmiast zaczął podejrzewać Prawdziwą Mądrość - tego nieszczęśnika, który nawet nie miał pojęcia, jak wygląda kobieta! Uznałem, że będzie bez pieczniej, gdy poinstruuję Prawdziwą Mądrość, jak się ma pozbyć starego Nefrytowego Zwierciadła, i przekonam ge neralnego przełożonego w stolicy, by mianował Prawdzi wą Mądrość jego następcą. Sun w zamyśleniu skubał nastroszone brwi. Spojrzaw szy przebiegle na sędziego Di, mówił dalej: - Ostatnio Prawdziwa Mądrość stał się uciążliwy. De nerwował się insynuacjami, które czynił ten łobuz poeta, i twierdził, że do klasztoru wkradł się jakiś obcy mnich, który go szpieguje. To ten mężczyzna o posępnym obliczu. Prawdziwa Mądrość był przekonany, że już go gdzieś wi dział. Prawdopodobnie pan poszukuje właśnie jego, Di! Same bzdury, oczywiście. Tuż przed pańskim przybyciem musiałem zabrać Prawdziwą Mądrość na mój strych i przemówić mu do rozumu. Ale to najwyraźniej nie pomo gło. Coraz bardziej tracił głowę. Właśnie dlatego usiłował pana zabić. Strasznie spartaczył tę robotę - co mówię z przyjemnością. Sędzia milczał. Przez chwilę się zastanawiał, a potem rzekł: - Obawy Prawdziwej Mądrości w stosunku do posępne go mnicha były uzasadnione. Ale gdzie pan znalazł tę dziewczynę Liu, która umarła tutaj, gdy leczyliście ją z przewlekłej choroby? - Przewlekła choroba to bardzo odpowiednia nazwa! zachichotał Sun. - Tak, panna Liu była kimś niezwykłym, Di. Silna, dobrze rozwinięta dziewczyna i taka uduchowio na! Należała do grupy włóczęgów i aresztowano ją, gdy kradła kurczaki z farmy niedaleko stolicy. Moja poczciwa pani Pao wyciągnęła ją stamtąd, przekupiwszy strażników. - Rozumiem. Ów posępny mnich, jak go pan nazywa, to brat panny Liu. Powiedziano mi, że prawdopodobnie jego prawdziwe nazwisko brzmi Liu. Czasami włóczy się, przyjąwszy tożsamość taoistycznego wędrownego mnicha, i w tej roli odwiedził już ten klasztor. Podejrzewał, że sio stra została tutaj zamordowana. Teraz powrócił jako aktor Mo Mo-te, aby znaleźć mordercę siostry i ją pomścić. Opat miał całkowitą rację, obawiając się Mo, który jest doskona łym fechtmistrzem, a przecież orientuje się pan, jak tacy ludzie załatwiają rodzinne porachunki. - Cóż - rzekł Sun obojętnym tonem. - Opat umarł i oskarżamy go o wszystkie złe postępki, więc pański buń czuczny pan Mo może być usatysfakcjonowany. Mój przy jaciel Prawdziwa Mądrość popełnił jednak smutną pomył kę, chcąc mnie w ostatniej chwili oskarżyć przed panem. Łudził się, że w ten sposób uratuje własną skórę. Sędzia Di skinął głową. . - Opat, ma się rozumieć, nie popełnił samobójstwa. Po winienem był od razu to podejrzewać. Zepchnął go pan z podestu, prawda? - Istotnie! - radośnie odparł Sun. - Uważam, że wyka załem się wielką przytomnością umysłu! Zaimponował mi pan swoją przenikliwością, Di! Pańskie rozumowanie było tak logiczne, że sam nieomal zacząłem wierzyć w samobój- stwo opata! Słuchaj, pan. Naprawdę bardzo mi przykro, że nie mogę poczęstować pana filiżanką herbaty. W tym ma leńkim przytulnym pokoiku nie ma niestety niezbędnych do tego utensyliów! - Czy miał pan jakichś innych pomocników oprócz opa ta i pani Pao? -Jasne, że nie! Jako doświadczony sędzia pokoju, wie pan doskonale, Di, że jeśli się chce coś zachować w tajem nicy, nie należy w to wciągać całego świata i własnej żony! - Przypuszczam, że zamordował pan tutaj panią Pao? powiedział sędzia Di, spoglądając na leżący na podłodze skrwawiony tasak. - Tak, stwierdziwszy, że galeria jest otwarta, a panna Kang zniknęła, nie mogłem ryzykować. Uśmiercenie jej nie sprawiło mi najmniejszego kłopotu, ale nieźle się na pracowałem, wypychając jej szczątki przez ten wylot kana łu wentylacyjnego. Jak panu wiadomo, była kobietą przy kości. Ale jej fragmenty będą spoczywać w pokoju, jeśli po zwoli mi pan na tę kiepską grę słów! W dnie wąwozu znaj duje się szczelina; jak dotąd, nikomu nie udało się jej prze szukać. Jednakże trochę mi żal, że utraciłem panią Pao, ponieważ była bardzo użyteczna i wyrobiłem jej w stolicy doskonałą opinię. Ale nabożna wdowa musiała odejść, po nieważ była jedyną osobą mogącą zeznawać przeciwko mnie po tym, jak pokrzyżował pan moje plany co do pan ny Kang. - Zamilkł, a potem dodał z uśmiechem: - Niech pan nie myśli, że żywię do pana urazę, Di! Lubię współza wodnictwo intelektów ze sprytnym jak pan oponentem. Bez wątpienia jest pan dobrym szachistą. Zagrajmy jutro partyjkę. Grywa pan w szachy, prawda? - Mało kiedy - odparł sędzia Di. - Moją ulubioną grą jest domino. -Domino? - prychnął rozczarowany Sun. - Cóż, nie dyskutuje się na temat cudzych gustów. A jeśli chodzi o pa nią Pao, to wkrótce znajdę sobie inną kobietę, która będzie kontynuowała jej zbożną pracę. - Pani Pao rzeczywiście była ważnym świadkiem - po woli powiedział sędzia. Pogłaskał się po bokobrodach, spo glądając na swego gospodarza zamyślonym wzrokiem. Niech mi pan powie - spytał po chwili milczenia - dlacze- I go przeniósł się pan ze stolicy do tego odosobnionego klasztoru? Wargi Suną wykrzywił uśmiech. Mistrz przygładził si we włosy na wielkiej okrągłej głowie i odparł: - Gdy spotkał mnie ów niezwykły zaszczyt zaznajamia nia Jego Cesarskiej Mości z wiarą taoistyczną, kilku dwo rzan i dam dworu zainteresowało się sekretnymi rytuała mi. Znalazłem córkę pewnego szambelana, dość atrakcyj ną dziewczynę, a na dodatek pełną entuzjazmu! Niestety, głupia dziewucha popełniła samobójstwo. Rzecz jasna, wszystko zostało zatuszowane, ale musiałem opuścić Pa łac. Uznałem, że klasztor będzie odpowiednim miejscem dla moich badań. Pani Pao wyszukała trzy zupełnie zado walające dziewczyny, które dotrzymywały mi towarzystwa w ciągu minionego roku. Jednakże, jak panu wiadomo, wszystkie trzy zmarły. - Co się naprawdę stało z dziewczyną, która spadła z wieży ponad nami, rzekomo na skutek wypadku? - Wcale nie weszła na tę wieżę! A w każdym razie nie w dniu, w którym straciła życie. Była na górze, w moim specjalnym, przeznaczonym na takie okazje, pomieszcze niu. Szkoda, że pan tego nie widział, Di. Cały pokój spowi jają żółte brokaty! Na pannie Kang musiało to zrobić wra żenie, jak sądzę. Ale wracając do panny Gao, bo tak się na zywała. Odeszła tą samą drogą, co pani Pao, lecz zapew niam pana, że z własnej woli. Byłem zmuszony zamknąć ją w tym pokoju i zapomnieć o niej na dzień czy dwa, by dać jej nauczkę. Udało jej się wkręcić w ten oto wąski przewód wentylacyjny. Była nadzwyczaj szczupłą dziewczyną. - Jeśli przed moim trybunałem będzie się pan przyzna wał do winy równie ochoczo jak teraz - rzekł sędzia Di bardzo mi pan ułatwi zadanie. Sun nastroszył brwi. - Przed trybunałem? - zapytał zdumiony. - Na miłość boską, o czym pan mówi, Di? - Popełnił pan pięć morderstw - odparł sędzia. - Nie wspominając już o gwałcie i uprowadzeniu. Nie sądził pan chyba, że to panu ujdzie na sucho? - Mój drogi panie! - wykrzyknął Sun. - Oczywiście, że mi to ujdzie na sucho - skoro upiera się pan przy tak wul garnym sformułowaniu. Pańskimi jedynymi świadkami przeciwko mnie byli nasz poczciwy opat oraz pani Pao a^obydwoje już od nas odeszli. Po pouczających doświad czeniach z dwiema dziewczynami za czasów starego opata nigdy się nie ujawniałem, dopóki w pełni nie zapanowa łem nad swymi ofiarami. Cała wina za to, co przydarzyło się pannie Kang, spada na Prawdziwą Mądrość oraz na pa nią Pao. - A gdy sędzia Di zdecydowanie zaprzeczył ru chem głowy, Sun wykrzyknął: - Dajże pan spokój, Di, mam pana za bystrego człowieka, niech mi pan nie sprawia za- wodu! Przecież to jasne, że nie będzie pan mógł wszcząć postępowania przeciwko mnie. Co by sobie pomyślały naj wyższe władze, gdyby oskarżył pan byłego cesarskiego gu wernera Sun Minga o serię niezwykłych zbrodni i to nie dysponując choćby cieniem dowodu? Wszyscy byliby pew ni, że postradał pan zmysły, Di. To byłby koniec pańskiej kariery! A ja bardzo bym tego żałował, gdyż, musi pan wie dzieć, szczerze pana lubię! - A gdybym się odwołał do tej niesmacznej afery w Pa łacu, o której przed chwilą mi pan opowiedział? Sun Ming roześmiał się serdecznie. - Mój drogi Di, czyż nie zdaje pan sobie sprawy, że ów drobny niefortunny wypadek, o którym wspomniałem, jest w Pałacu otoczony najściślejszą tajemnicą, bowiem zwią zane są z nim najbardziej znakomite nazwiska? Gdy tylko szepnie pan słówko na ten temat, zostanie pan zdegrado wany i zesłany do jakiejś odległej dziury - o ile nie trafi pan do więzienia, by w zamknięciu spędzić resztę życia! Sędzia Di zastanawiał się przez chwilę, powoli gładząc brodę. - Tak - rzekł z westchnieniem. - Obawiam się, że ma pan zupełną rację. - Oczywiście, że mam rację! Cieszę się z naszej rozmo wy. Przyjemnie jest mieć możliwość omawiania swego hobby z osobą równie wyrozumiałą jak pan. Ale jestem zmuszony poprosić, by pan o wszystkim zapomniał, Di. Wróci pan do Han-yuan z osobistą satysfakcją, że rozwią zał pan dla siebie kilka zawiłych spraw i wyciągnął ze mnie wyznanie na temat przygody tej małej panny Kang. A ja nadal będę wiódł mój spokojny żywot w klasztorze. Oczywiście nie będzie pan usiłował hamować, czy to po średnio, czy bezpośrednio, moich przyszłych zajęć. Jest pan na to zbyt sprytny. Z pewnością jest pan świadomy faktu, że nadał mam w stolicy znaczne wpływy. Otrzymał pan teraz cenną nauczkę, że prawo i obyczaje są dobre dla zwykłych ludzi, ale nie stosuje się ich do osób tak wysoko postawionych jak ja. Należę do wąskiego grona wybrań ców, Di, którzy z uwagi na ich niezwykłą wiedzę i talenty znajdują się powyżej przepisów i ograniczeń, stosowanych wobec maluczkich. My wznosimy się ponad takie konwen cjonalne pojęcia jak ,,dobro" i ,,zło". Gdy burza zniszczy dom i zabije jego mieszkańców, nie powołuje pan burzy przed trybunał, prawda? Taką naukę uzna pan za bardzo przydatną, gdy zostanie pan mianowany na wysokie stano wisko w stolicy, do czego bez wątpienia dojdzie. Wtedy wspomni pan tę rozmowę i będzie mi wdzięczny! - Wstał i poklepał sędziego po plecach. - No, a teraz wracajmy na dół - dodał pośpiesznie. - Mnisi wkrótce zaczną przygoto wywać śniadanie. Ten nieład uprzątnę później. Najpierw musimy spożyć dobry posiłek. Ośmielę się stwierdzić, że obydwaj mieliśmy wyczerpującą noc! Sędzia Di także się podniósł. i - Tak - rzekł znużonym tonem. - Chodźmy na dół. A zauważywszy, że Sun sięga po swą obszerną pelerynę, dodał uprzejmie: - Proszę pozwolić, że ją panu poniosę, Mistrzu. Już nie pada. - Dziękuję! - odparł Sun, podając mu pelerynę. - Te bu rze w górach bywają zabawne. Zaczynają się niespodzie wanie, szaleją z niezwykłą siłą, a potem równie nagle cich ną. Ale się nie uskarżam, bowiem zdarzają się wyłącznie o tej porze roku. Generalnie, tutejszy klimat bardzo mi od powiada. Sędzia Di wziął latarnię. Przeszli poprzez szafę. Obra cając dysk zamykający sekretne drzwi, Sun obejrzał się przez ramię i powiedział: - Nie sądzę, bym musiał zmie niać ten zamek, Di! Niewiele jest osób równie spostrze gawczych jak pan. Mało kto zauważyłby, że linia odgrani czająca dwie siły znajduje się tutaj w niezwykłej pozycji! Przeszli w milczeniu przez korytarz, a następnie dotar li schodami do portalu świątyni. Sun wyjrzał na zewnątrz i rzekł z zadowoleniem: - Istotnie, deszcz ustał i już nie wieje. Możemy przejść do refektarza poprzez dziedziniec. Gdy schodzili schodami na wybrukowane podwórko, sędzia zapytał: - Do czego służy panu ten drugi sekretny pokój nad la musem? Zauważyłem tam prawie niewidoczne małe okrągłe okienko. A może nie powinienem o to pytać? Sun przyspieszył kroku. - Co pan mówi? - wykrzyknął zdumiony. - Nic o nim nie wiem. Ci dawni budowniczowie potrafili płatać rozma ite figle. Dobrze spotkać kogoś takiego jak pan, Di! Niech mi pan pokaże to okienko! Sędzia Di poprowadził go do wysokiej furty, oddzielają cej wschodnie skrzydło budynku, w którym mieścił się la mus. Odstawił latarnię i odłożył pelerynę, uniósł ciężką belkę spoczywającą na żelaznych hakach i otworzył furtę. Gdy Sun wszedł do środka, sędzia Di się cofnął i zamknął drzwi od zewnątrz. Nakładając poprzeczkę, usłyszał, jak Sun stuka w deseczkę zasłaniającą judasza. Sędzia Di pod- niósł latarnię i otworzył wizjer. Światło wydobyło z mroku zdumione oblicze Suną. - Cóż to ma znaczyć, Di? - zapytał zaniepokojony. - To znaczy, że będzie pan sądzony, przebywając za ty mi drzwiami, Sun Ming. Niestety miał pan rację, mówiąc, że nie mogę wszcząć sprawy przeciw panu w moim trybu nale. Dlatego pozostawiam decyzję Sądowi Wyższej In stancji. Niebiosa zadecydują, czy należy pomścić pięć okrutnych morderstw, czy też to ja mam zginąć. Ma pan jedną szansę na dwie, Sun, a pańskie ofiary nie miały żad nej szansy. Bardzo możliwe, że pańska obecność zostanie zlekceważona. Albo, jeśli zostanie pan zaatakowany, może pan zwrócić na siebie uwagę jedynego człowieka, który jest w stanie pana uratować. Sun spurpurowiał z wściekłości. - Powiedziałeś jedynego człowieka, ty zarozumiały głupcze? Za godzinę na dziedzińcu zaroi się od mnichów, którzy natychmiast mnie uwolnią! - Z całą pewnością, jeżeli będzie pan jeszcze żywy - od parł sędzia z powagą. - Nie jest pan tutaj sam. Sun się obejrzał. Z ciemności dobiegały niewyraźne od głosy. Chwycił kraty zasłaniające judasza. Przyciskając do nich wykrzywioną twarz, wrzasnął rozgorączkowany: - Co tam jest, Di? -Wkrótce się pan dowie - odparł sędzia i zatrzasnął wizjer. Gdy wchodził do świątyni, powietrze rozdarł wrzask pełen przerażenia. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Sędzia Di powoli wszedł po stopniach wiodących na po dest ponad świątynią. Tao Gana nadal nie było. Sędzia ru szył korytarzem prowadzącym do lamusa i otworzył dru gie okno po prawej ręce. Z dołu docierały słabe jęki oraz groźne pomruki. Następnie rozległy się trzaski łamanych suchych gałęzi. Sędzia podniósł wzrok na okna w stojącym naprzeciw budynku gościnnym. Wszystkie okiennice były zamknięte. Westchnął głęboko. Sprawa dobiegła końca. Ułożył pelerynę Suną na niskim parapecie okiennym i szybko się odwrócił. Po śniadaniu nakreśli pismo o przy padkowej śmierci Suną, do której doszło, gdy ów zanadto się wychylił, obserwując z okna o niskim parapecie niedź wiedzia na dziedzińcu. Wrócił na podest. Usłyszał szybkie kroki, a potem ujrzał Tao Gana, który biegiem wypadł zza rogu. - Właśnie pana szukam, panie sędzio! - powiedział Tao Gan z uśmiechem. - Nie musi pan poszukiwać Mo Mo-te. Mam go! Zaprowadził sędziego na sąsiedni korytarz. Mocno zbu dowany mężczyzna w mnisim kapturze leżał nieprzytom ny na podłodze. Miał mocno związane ręce i nogi. Sędzia Di pochylił się nad nim i poświecił latarnią. Rozpoznał po sępne oblicze. Był to wysoki, ponury mężczyzna, którego zastał w lamusie ze starszym mnichem, którego zapytał, czy był tam Mo. - Gdzie go znalazłeś? - zapytał, prostując się. - Zaraz potem, gdy pan sędzia oddalił się do biblioteki Mistrza Suną, zobaczyłem Mo. Poszedłem za nim, ale przebiegły z niego człowiek. Zajęło mi sporo czasu, zanim zbliżyłem się na tyle, bym mógł zarzucić pętlę z nawoskowanej nici na jego szyję. Zacisnąłem ją, aż zemdlał. A po tem pięknie go związałem. -Lepiej szybko go uwolnij! - powiedział sędzia Di drwiącym tonem. - Nic nie zawinił. Pomyliłem się co do niego. Naprawdę nazywa się Liu, a jego siostra należała do grupy włóczęgów. On działa na własną rękę. Czasami jako żebrzący mnich taoistyczny, kiedy indziej jako aktor. Jest prawdopodobnie prymitywnym łobuzem, ale przybył tu w chwalebnym celu. Mianowicie, by zemścić się na mor dercy swojej siostry. Gdy go rozwiążesz, przyjdź do mnie na podest. Jestem zmęczony. Zawrócił na podest, pozostawiając oniemiałego ze zdu mienia Tao Gana. Usiadł na drewnianej ławce i oparł się o ścianę. Gdy nadszedł Tao Gan, sędzia wskazał mu miejsce ob,ok siebie. Siedząc w półmroku, opowiedział swemu po mocnikowi, jak znalazł sekretne pomieszczenie oraz o roz mowie z Sun Mingiem. Na zakończenie rzekł: - Nie mam do siebie pretensji o to, że wziąłem poroś niętą srebrzystymi włosami, okrągłą głowę Suną za głowę żołnierza w ściśle przylegającym żelaznym hełmie. Nie miałem powodów, by wiązać człowieka tak wybitnego i przypuszczalnie prawego, jak Sun, z ohydnymi zbrodnia- mi, które tu popełniono. Lecz powinienem był zacząć go podejrzewać zaraz po tym, gdy Prawdziwa Mądrość przy znał się do winy i w ten sposób potwierdził, że w klaszto rze faktycznie zdarzały się nieprawidłowości dotyczące kobiet. Tao Gan spojrzał na niego zaintrygowany. Po chwili za pytał: - Dlaczego miałoby to obudzić podejrzenia wobec Mi strza Suną, panie sędzio? - Powinienem się był domyślić, Tao Gan, że mężczyzna o doświadczeniu i inteligencji Suną nie mógł nie zauważyć dziwnych rzeczy, które się tu działy. Powinienem był po dejrzewać go od owej chwili, gdy rozmawiałem z nim po śmierci Prawdziwej Mądrości. Sun podkreślał kilkakrot nie, że wciąż przesiaduje w bibliotece i trzyma się z dala od wszystkich spraw klasztornych. Powinienem był sobie wtedy przypomnieć, że Prawdziwa Mądrość zapewnił mnie podczas naszej pierwszej rozmowy, że Sun zawsze bierze czynny udział w życiu klasztoru i interesuje go wszystko, co się tam dzieje. To powinno od razu zwrócić moją uwagę na to, że Sun jest zamieszany w morderstwa, że opat chce go zadenuncjować jako swego wspólnika oraz że, co z tego wynika, Sun zepchnął opata z podestu. Gdy zaraz potem piliśmy herbatę z Tsungiem Lee w nawie świątyni, miałem niejasne wrażenie, że coś jest nie w po rządku, ale nie potrafiłem wykryć prawdy. Dopiero stłu czony spodek sprawił, że ujrzałem właściwe powiązania wszystkich faktów! Sędzia westchnął głęboko i powoli pokręcił głową. A potem ziewnął i mówił dalej: - Taoizm wnika głęboko w tajemnice życia i śmierci, ale jego zawiła wiedza może budzić zło, niegodną człowieka dumę, która zmienia istotę ludzką w okrutnego potwora. A jego głęboka filozofia o równoważeniu czynnika męskie go i żeńskiego może ulec degeneracji i prowadzić do takich niegodnych rytuałów przy wykorzystaniu kobiet. Czy po winniśmy odkrywać tajemnice życia i czy takie odkrycia uczynią nas szczęśliwszymi, oto jest pytanie. Taoizm szczyci się wieloma wzniosłymi pomysłami, uczy nas, jak mamy się odpłacać dobrem za dobro i dobrem za zło. Ale instrukcja, że należy odpłacać dobrem za zło, jest odpo wiednia na lepsze czasy niż te, w których żyjemy, Tao Gan! To marzenie przyszłości, piękne marzenie, a jednak tylko marzenie. Ja wolę się trzymać praktycznej mądrości na szego Mistrza Konfucjusza, który uczy nas prostych, co dziennych obowiązków w stosunku do naszych bliźnich i do społeczeństwa oraz odpłacania dobrem za dobro, a sprawiedliwością za zło! - Po chwili podjął wątek: Oczywiście, lekceważenie istnienia tajemniczych, ponadnaturalnych zjawisk byłoby głupotą. Jednakże więk szość zdarzeń, które za takie uważamy, okazuje się w koń cu mieć całkowicie naturalne wytłumaczenie. Gdy znala złem się w przejściu, w którym teraz położyłeś Mo, usły szałem wymówione szeptem moje nazwisko. Pamiętałem dziwną opowieść o duchach wyrżniętych tutaj łudzi i po myślałem, że to jest ostrzeżenie przed rychłą śmiercią. Jednakże, gdy później wszedłem do lamusa, napotkałem tam Mo Mo-te i drugiego mnicha, będącego jego wspólni kiem, który niewątpliwie pomagał mu się przebrać ze stro ju wojownika w wyjęty ze skrzyni stary habit zakonny. Te- raz rozumiem, że ci dwaj musieli o mnie rozmawiać, a echo sprawiło, że usłyszałem ich na sąsiednim korytarzu. - To prawda! - przemówił ochrypły głos. - Mój przyjaciel przestrzegł mnie, że powinienem zgłosić panu śmierć mojej siostry. Ale ja wiem swoje. Wy, zadowoleni z siebie oficjało wie, nie kiwniecie palcem dla nas, zwyczajnych ludzi! Przed nimi stanął zwalisty Mo Mo-te. Sędzia Di spojrzał na groźną postać. - Powinien był pan posłuchać rady swego przyjaciela powiedział spokojnie. - Zaoszczędziłby pan sobie wielu kłopotów. I mnie także. Mo spojrzał nań chmurnym wzrokiem, dotykając czer wonego obrzęku na szyi. Przystąpił bliżej i górując nad sę dzią, warknął: - Kto zabił moją siostrę? - Wiem, kto jest mordercą - odparł sędzia. - Przyznał się do winy, a ja skazałem go na śmierć. Pańska siostra zo stała pomszczona. Nie musi pan wiedzieć nic ponadto. Ruchem szybkim jak błyskawica Mo wyciągnął z zana drza nóż. Przytknąwszy go zręcznym ruchem do gardła sę dziego Di, wysyczał: - Mów, albo już po tobie! To ja powinienem zabić jej mordercę! Jestem jej bratem. A ty, kim dla niej jesteś, hę? Sędzia Di skrzyżował ramiona ukryte w szerokich ręka wach. Spoglądając w górę, prosto w płonące oczy Mo, od parł powoli: - Reprezentuję prawo, Mo. Dlatego pomściłem jej śmierć. - A potem, spuściwszy wzrok, dodał bardzo zmę czonym tonem: -1 ja będę za to odpowiadał. Zamknął oczy i znowu oparł głowę o ścianę. Mo spojrzał na bladą, nieporuszoną twarz sędziego. Jego wielka dłoń zacisnęła się na rękojeści noża, aż zbielały mu knykcie. Na jego niskim czole pojawiły się kropelki potu; ciężko dyszał. Tao Gan spoglądał w napięciu na dłoń i nóż. A potem Mo odwrócił wzrok. Spojrzał ponuro na Tao Gana, wsunął nóż za pazuchę i powiedział posępnie: - W takim razie nic tutaj po mnie. Odwrócił się i niepewnym krokiem ruszył w kierunku schodów. Po chwili sędzia Di uniósł powieki. Rzekł bezbarwnym głosem: - Zapomnij o wszystkim, co ci opowiedziałem o Sun Mingu i jego zbrodniach, Tao Gan. Trzymajmy się wersji, że to opat i pani Pao maltretowali i zabili tamte dziewczy ny oraz torturowali pannę Kang. Sun stracił życie na sku tek nieszczęśliwego wypadku. Zostawił trzech synów i nie powinniśmy niepotrzebnie rujnować życia innych ludzi. Zbyt wielu uczyniło to już w stosunku do samych siebie. Sędzia i jego przyboczny przez długi czas siedzieli ra zem, wsłuchując się w milczeniu w śpiewy i towarzyszące im uderzenia drewnianego gongu, dochodzące ze znajdu jącej się poniżej świątynnej nawy, bowiem mnisi przy ma rach opata wciąż recytowali modlitwy za zmarłego. Sędzia Di wychwycił słowa powracającego z monotonnym upo rem refrenu: Umrzeć, to jak powrócić do domu Powrócić do domu, do domu ojca, Kropla powraca do strumienia, Wielki strumień płynie przez wieczność. W końcu sędzia Di wstał. - Pójdź teraz do lamusa - powiedział. - I zmontuj za mek do sekretnego pomieszczenia tak, aby się nie dał otworzyć. Teraz znajduje się tam tylko stara figura nagiej kobiety, a mnie i tak nie wolno pozwolić na eksponowanie golizny w Galerii Okropności. Sekretny pokój już nigdy więcej nie będzie kusił do popełniania niecnych czynów! Spotkamy się po śniadaniu! Doszli razem do pierwszego okna na korytarzu, gdzie sędzia poprzednio zostawił pelerynę Suną, jako dowód rzeczowy wypadku. Gdy Tao Gan się oddalił, sędzia szero ko rozwarł okiennice. Na dole panował spokój. Nagle w przerwę dzielącą dwa budynki zanurkował ciemny cień, a za nim drugi. Górskie sępy odnalazły zdobycz. Sędzia Di wrócił na podest i zszedł po schodach prowa dzących do nawy świątynnej. Znalazłszy się na niezadaszonej platformie przed furtą do świątyni, spojrzał w górę. Na szarym niebie pojawiły się czerwone promienie brza sku. Ruszył w dół po szerokich stopniach, a potem skierował się ku głównemu wejściu do skrzydła wschodniego. Prze chodząc przez wysoką bramę, oddzielającą podwórko-studnię pomiędzy skrzydłem wschodnim a budynkiem, z któ rego właśnie wyszedł, nagle znieruchomiał. Przez krótką chwilę wydawało mu się, że Sun zawisł po drugiej stronie, w ostatniej szaleńczej próbie ucieczki. Ale wtedy sęp sfru nął ku ziemi, chwycił dziobem dłoń i odleciał ku górom. Sędzia powoli wspiął się po stopniach wiodących na drugie piętro. Przy każdym kroku odczuwał przejmujący ból w plecach. Musiał przystawać na każdym podeście. Gdy wreszcie zastukał do drzwi przydzielonych mu poko jów, chwiał się na nogach. W przebieralni zastał służebne krzątające się przy koksowniku, na którym podgrzewały poranną porcję ryżu. Wszedłszy do sypialni, stwierdził, że jego trzy żony już wstały. Zasłony na oknach nadal były zaciągnięte, a przy ćmione światło świec sprawiało, że pokój wydawał się cie pły i przytulny. Pierwsza żona z odsłoniętą piersią siedzia ła przy toaletce, a dwie pozostałe, jeszcze w nocnych ko szulach, pomagały jej uczesać włosy. Sędzia Di opadł ciężko na krzesło przy małym stoliku do herbaty. Zdjął czepiec, odwinął bandaż i pomacał guz. Gdy ostrożnie nakładał czepiec z powrotem, trzecia żona spojrzała nań badawczym wzrokiem i spytała niespokoj nie: - Mam nadzieję, że okład pomógł? - Ponad wszelką wątpliwość! - odparł sędzia z emfazą. - Wiedziałam, że tak się stanie! - rzekła uszczęśliwiona. A potem dodała, podając mu filiżankę parującej herbaty: Rozsunę zasłony i otworzę okiennice. Mam nadzieję, że burza minęła. i Leniwie popijając herbatę, sędzia Di śledził wdzięczne ruchy pierwszej żony, która rozczesywała swe długie wło sy, utkwiwszy wzrok w okrągłym lustrze z wypolerowane go srebra, które podtrzymywała dla niej druga żona. W tym spokojnym otoczeniu okropności minionej nocy wydawały się jakimś dziwacznym koszmarem. Pierwsza żona przygładziła rozczesane włosy. Podzię kowała drugiej za pomoc. Zarzuciwszy szlafrok na nagie ramiona, podeszła do stolika i przywitała się z sędzią. Na widok jego wymizerowanej twarzy wykrzyknęła: -Jesteś wykończony! Na miłość boską, coś ty robił przez calutką noc? Widziałam cię raz, jak wstąpiłeś po le ki z naszej apteczki. Czy zdarzył się jakiś wypadek? - Ktoś zachorował - odparł niejasno sędzia Di - i po trzebowaliśmy lekarstw. A potem miały miejsce różne drobne przypadki, przy których musiałem być obecny. Te raz wszystko wróciło do normy. -Nie powinieneś był szwendać się przez całą noc, zwłaszcza że jesteś przeziębiony! - powiedziała z dezapro batą. - Przygotuję ci gorący kleik, to dobrze ci zrobi! Przechodząc obok okna, dodała dziarsko: - Będziemy mie li miłą podróż do Han-yuan. Szykuje się piękny dzień!