OMNIBUS przez B. Bolesławitę. Nulla dies sine linea. Poznań. W zleceniu księgarni Jana Konst. Żupańskiego. Nakład Autora. 1869. Czcionkami J. I. Kraszewskiego w Dreźnie. I. Omnibus. — Silva rerum Staropolska. — Goście z Ameryki, po dwóchset latach z powrotem. — Teatr w Warszawie. — Miasto umarłe. — Odczyty w Dreznie. — Ułamek z listu Z. Krasińskiego. — Pascal wynalazcą omnibusów. — O słońcu i zaćmieniu. — Z pamiętników Kamertona: Kazanie pogrzebowe. — Choroba sercowa. — Końskie mięso i jego dzieje. — Rehabilitacya pokrzywy. — Ludność robocza w Anglii. — Oświata ludowa (Much ado about nothing — jak dotąd). — Teofil Lenartowicz rzeźbiarzem. — Wiersz jego. — Statystyka sił trzech plemion Europy. — Nieco o prababce małpie. — Imie ojczyzny. — JMPan Dynamit syn JW. Nitrogliceryny. — Powieści nowe. — Noworocznik Chochlika. — Beuf a la mode na zimno. — Nowości, uwagi, życzenia. Książeczka bez wiele obiecującego tytułu, bez programmu, bez planu — wygodna dla tego który ją pisze, może jakim cudem, podobać się też i tym co ją czytać zechcą. Nienawykliśmy do systematycznej pracy, czytania, badania, do twardszego trudu, lubiemy się bawić, lekko nabywać i tracić tak samo... Może do temperamentu naszego właśnie przypadnie taka zbieranina myśli, wiadomostek, krytyk, wypisów, nowin a nawet plotek; może się podoba to właśnie że obok uczonej skazówki, stać będzie coś prostodusznego, obok wiadomości poważnej plotka roztrzepana, przy kazaniu moralnem, koncept pochwycony gdzieś w powietrzu. Jeśli ta pierwsza próba przekona o trafności, a raczej o szczęśliwym przypadku, żeśmy smak ludzi co nic nie czytają, odgadli — za pierwszą ksią- żeczką pójdą następne, jak Bóg da — prędzej, później, gdy się torebka świstkami wypełni, a czas wielki dostarczyciel... przyniesie z sobą coś nowego i zajmującego, lub starego a zapomnianego. Brak programmu zdaje się nam najdoskonalszym programmatem, bo wam obiecuje niespodzianki — a w życiu tem śmiertelnie nudnem, zabójczo mdłem i dławiącem... możesz być co milszego nad — rzecz niespodziewaną?? * * * Mamy jeszcze jeden powód do wyrzeczenia się wszelkiego programmu i ładu w naszej książeczce. Chcąc być czytanym, trzeba (przyznacie mi) pisać w smak najłaskawszej publice. — Przypuszczamy że, mimo wynarodowienia charakter narodowy się u nas utrzymuje. Otóż, zdaniem wszystkich i badaczów charakteru i historyków, w Polsce nigdy nie lubiono zbytniego ładu, systemu i porządku. Bizardiére w jednej ze swych broszur o Polsce (XVII w.) powiada, że zachowywał się zwyczaj. spisywania najnieporządniejszego wszelkich wypadków w każdym niemal domu szlacheckim, i Silvae rerum były wyrazem najdobitniejszym ducha polskiego w onych czasach. — My także zamierzamy wam dać nie co innego nad staropolską Silva rerum, las rzeczy różnych, splecionych razem jak gałęzie gęstwiny leśnej. Jeśli potrzebą, ducha polskiego jest bujać w takich gęstych zaroślach faktów i myśli, czemuż jej nie dogodzić? czemu smakowi i naturze naszej nie uczynić zadość? Będziecie więc mieli on staropolski groch z kapustą, mieszaninę różnorodną, w której każdy sobie znajdzie co mu do smaku przypadnie. Zbytnie tylko zużycie nazwiska Silva rerum, które już nadto włóczono po wszystkich kątach, wstrzymało nas od powtórzenia go na tytule. * * * Zacznijmy od zapisania w tej kroniczce wypadku który najostyglejsze nawet umysły, najzaspańsze poruszył gazety i wywołał... w Krakowie szczególniej zachwyt niemal... zabawny. W owych czasach gdy Polska bawiła się kwestyami religijnemi razem z Europą, tak jak dziś bawi się z niebezpieczną cacką socjalizmu (która gotowa wystrzelić), w owych tedy czasach gdy aryanom i antitrynitaryuszom kazano się wybierać precz jak dziś... (trafia się to i dzisiaj) — różnym czerwonym; — rodziny Łaskich, Lubienieckich, Arci- szewskich i. t. p. ruszyły szukać trochę spokoju i swobody pod innem niebem. W liczbie tych wygnańców, był, jak się zdaje, członek jakiś możnej rodziny Zborowskich, onych to Zborowskich którzy nigdy spokojnie usiedzieć nie mogli... Owi Zborowscy zapomnieni przez swoich, wyszli naprzód do Hollandyi, a z Hollendrami popłynęli do Ameryki. I dwieście lat od tego czasu upłynęły jak pół godziny. Panowie Zborowscy, dla łatwiejszego wymawiania przezwali się Zabriskie,.. i robili dollary w N. Jersey. Dollary w Ameryce są jak króliki w Europie, z pary dollarów, w przeciągu dwóchset lat może się urodzić kilka milionów, jeśli się ich nie wytępia na pieczyste. Stało się iż pp. Zborowscy dorobili się kolosalnej fortuny, a potem znalazłszy zżółkłe po przodkach papierki, pieczątki i inne zabytki, zażądali zwiedzić Europę i pierwotną swoją ojczyznę, w której niegdyś panegiryści czcili ich od hrabiów i duków. Jednego pięknego poranku zjawił się poważny amerykanin z piękną i miłą amerykanką... na mogilnej polskiej ziemi. List kredytowy na milion dollarów szedł z niemi, pani miała krociowe brylanty... O! z jakąż czułością! z jakiem rozrzewnieniem, współczuciem, zapałem, gorączką powitano ich na ziemi ojczystej! Wszystkie drzwi otwo- rem, wszystkie serca... na ich cześć Lucyan Siemieński pisze ognisty feljeton, na cześć ich gra teatr krakowski Szujskiego "Zborowskich", (których szczęściem nie zrozumieli goście). Gdyby zacny p. Marcin Zborowski dowąchał się sensu moralnego dramatu, niewiem czyby mu był smakował. Ale mniejsza o to, rodzi się pytanie czy kiedykolwiek ubogiego, nagiego, głodnego przybysza, choćby z najpiękniejszem w świecie nazwiskiem, przyjmowano tak w Galicyi? Czy gdyby nie dollary Sieinieński by pisał feljeton, a teatr grał dramat, czyby się im otworzyły salony, pod..... i innemi godłami? czy nie odesłano by intruza do policyi, pod telegraf... i ciupasem za granicę... Mieliśmy tyle dowodów podobnego postępowania w dzisiejszych czasach, iż na chwilę nie wątpiemy, że pp. Zborowscy dostali by się do Bawaryi prędzej niżby chcieli, a Czas wytłumaczył by to postępowanie, knowaniami rewolucyjnemi, na które wychodźcy narażają tę nieszczęśliwę Galicyę! W Warszawie, we Lwowie, w Krakowie, wszędzie gdzie ten meteor jasny się zjawił, tłumy go witały. Wszyscy dzisiejsi posiadacze dóbr po Zborowskich ofiarowywali się im je sprzedawać za jak najumiarkowańsze dollary, znaleźli krewnych, kol- ligatów, na przypadek bezdzietności sukcessorów... poetów nadwornych... wielbicieli! Gdyby teraz drugi na figla jaki Łaski z Ameryki (są tam i Łascy) przyszedł z tłomoczkiem na plecach... w kłopocie byliby ci poczciwi galicyanie... jak sobie z nim postąpić. Choć i ci Łascy z Łaska wojewodami bywali... No... ale... bez dollarów... zawsze człowiek wygląda podejrzanym, i ma skłonność do zaczerwienienia się... mimowoli... A wiemy jak ta barwa niebezpieczne ukrywa myśli i uczucia. Gdybym był Zborowskim... naprawdę byłbym wprzody sprobował grać rolę ubogiego... o! co za przedziwna farsa!! Tylko i to prawda że z telegrafem i kozą, nawet konstytucyjną, niema co żartować. * * * Teatr warszawski pod nowym zarządem doprawdy zdaje się jakieś odrodzenie zapowiadać. Czyby nowy rząd reformatorski obrachował iż musi być instytucją niewinną kiedy od r. 1861 nikt nań dla żałoby narodowej nie chodził? — Dosyć że dozwolono na nim występować p. Modrzejowskiej, że grają Schillera Zbójców (coby na to nieboszczyk Mucha- now I. powiedział?) że artystom bardzo przyzwoicie zwiększono pensye, że repertuar się zbogaca, że młode talenta występują i że pod gniotem moskiewskim scena polska jest i szczęśliwszą i świetniejszą niż pod swobodą austryacką!! Ten sam fenomen powtarza się i w dziennikarstwie... cenzura strzyże... a poobcinane eunuchy żwawo jakoś się uwijają. Fakt ten nie potrzebuje komentarza... Czyby Kraków i Lwów, przez samo współzawodnictwo nic zdobył się na coś znakomitego?.. Niestety! Teatr nie tyle stanowi dyrekcya i artyści — co publika. Po części toż samo jest z literaturą. Tej wykształconej publiczności niema ani Kraków, ani Lwów podobno. Ona wyrabia artystów, ona kieruje niemi. Rapacki i Modrzejowska dźwignęli się więcej krytyką i współczuciem poznańczyków, niż zimną ciekawością lóż własnego gniazda... * * * Któż z naszych podróżnych nie był, choć raz w życiu, w Rzymie i kto nie zwiedzał jego okolic? Tivoli, Albano, Castel Gandolfo, ulubionego artystom Olevano, a nawet dzikich ustroni Mentorelli? Ale z tych co się puszczali na wycieczki, nikt nie był tak szczęśliwym ażeby natrafić na oddalone ledwie jeden dzień drogi od wiecznej stolicy miasto od pięciu wieków umarłe... Jeden z nowych podróżników niemieckich, Allmers, jakimś szczęśliwym wypadkiem trafił na ten cmentarz grodu, który dziś, po pięciu wiekach spoczynku... ma cudownie wyglądać jako ruina cała zielonemi wieńcami bluszczów i najbujniejszą roślinnością okryta. Mieścina ta w górach niedaleko od kolei żelaznej, zowie się poetycznie Ninfa... Złupiona niegdyś przez Saracenów, w części została opuszczoną, przez mieszkańców, potem dla niezdrowego powietrza (malaria) reszta ich w XIII. wieku wywędrowała do Normy. Od tego czasu grodek został pustym i poszedł w gruzy powoli, a krzewy i chwasty, którym nic nie przeszkadzało wzrastać, pochwyciły go w zielone uściski swoje. Widok miasta, które jest otoczone wzgórzami do koła i na sposób zwykły osad włoskich, na pagórku zbudowane, ma być zachwycający... Mury opasujące z ogromnemi wieżycami i bramami, sam zamek z wysoką wieżą główną, mosty, kościoły sterczą wśród kosza zieloności objęte gałęźmi i wieńcami... Środkiem płynie strumień okryty pleśnią, gniły, zaspany, przez który prowadzi most kamienny na pół osypany... Tu i owdzie wynoszą się w górę ściany kościołów z przyczepionemi w niszach posągami świętych... Na apsidach widać jeszcze resztki fresków, szczególniej ciekawych stylem w bazylice za murami miasta. Domki są małe, ciasne, bez dachów, a w środku ich mieszkają krzaki i bluszcze.... Dzikie gołębie unoszą się po nad arkadami ozielenionemi, z których bluszcz, clematisy i krzewy spadają w dół zwieszonemi gałęźmi. Na p. Allmers największe zrobił wrażenie posążek N. Panny w niszy tak okrytej bluszczem, że na nim on sam jeden, nie tknięty gałązką żadną, prześlicznie się miał wydawać na tle ciemnej zieleni. — Gdzieniegdzie kwitnie czerwona walerjana i dzikie gwoździki na gzemsach okien jakby umyślnie pozasadzane. Cisza okala gruzy wśród których rzadko się nawet pastuszek z trzodą ukaże. Ninfa, o której wspomina Varro, istniała już za czasów rzymskich, ale ruiny, mury mają charakter średniowieczny, kościoły są w stylu XII. i XIII. wieku. Freski na ścianach bazyliki za miastem, przedstawiające sceny z żywota Ś. Jana Chrzciciela, nie są stylu byzatyńskiego, przypominają raczej maurytańsko-sycylijski. P. Allmers utrzymuje że one są utworem artystów nie uległych wpływowi epoki, rozwijających się z tradycyi starożytnych w duchu samoistnym. Widok tego grodu umarłego, ma czynić wielkie i dziwnie tęskne wrażenie. Nie znaleźliśmy dotąd żadnej o nim wzmianki w innych włoskich wędrownikach, chociaż nam na nich nie zbywa. * * * Donoszą nam z Drezna, że Dobroczynność miejscowa, starając się o przysporzenie funduszu dla ubogich Polaków, urządziła tam w czasie adwentu, odczyty polskie, na które się kilka osób składało. Rozpoczęły się one dwoma p. Franciszka Dobrowolskiego o stanowisku prawnem kobiety w dawnych i nowszych czasach. Po nim mówił przez pięć wieczorów p. Karol Hoffmann o podziale Polski Krzywoustego; dowodząc że w myśli jego nie był to podział, ale urządzenie na wzór innych feudalnych państw Europy. Bardzo ciekawe szczegóły podał o Salomei hrabiance Berghem, żonie Bolesława. — Następnie czytał bar. Wawrzyniec Engeström (wnuk niegdy szwedzkiego posła w Polsce) o szwedzkiej poezyi i Ezajaszu Tegnerze; naostatek p. Kraszewski o poezyi polskiej XIX. wieku i Zygmuncie Krasińskim. Odczyt poświęcony jenjalnemu poecie, którego prelegent starał się odmalować przez własne jego listy poufne do przyjaciela pisane (Adama hr. Sołtana) nic zadowolnił słuchaczów. Chociaż czytający mówił słowy Zygmunta, zarzucono mu podobno zbyt czarne zapatrywanie się na arystokracyą polską i jej upadek moralny; — tendencyjny wykład Nieboskiej komedyi. Jednakże p. Kraszewski nie zużył nawet w tym względzie materyału jaki mu dostarczyły listy Zygmunta, a na dowód przytoczyć możem)*, udzielony nam z nich następujący urywek, wiele zaprawdę mówiący: Oto są słowa Krasińskiego: "To miasto (Warszawa) zewnętrznem licem nie wydaje zarodku śmierci toczącego mu serce, owszem pełno żywotnych rumieńców nosi, jako to sklepów, fabryk, widowisk i t. p. Koniec końców to znak siły, która w każdej chwili od błahych do ważnych celów odwrócić się może... "Ale opłakanem jest co doszło do najuniżeńszego poniżenia — to historyczne imiona, młodzież która niemi obdarzona zupełnie pozbawiona potrzebnej siły do ich dźwigania. — Nawet wyobrażenia nie mają co godność jaka bądź, a dopieroż co szlachetność, najlepszych i najcelniejszych. Szynk z jednej strony a kamerjunkrowstwo z drugiej i ślepa bezwiedza z trzeciej — ignorancja nieskończona... oto ich piętna. "Wszyscy ożyją — dodaje smutnie Krasiński — da Pan Bóg w niebie, ale oni — i to mi łzy wydziera — oni, nie. " Słowa te w r. 1844. pisał Zygmunt Krasiński, syn ks. Radziwiłłównej, spokrewniony z pierwszemi rodzinami w kraju i sam do nich należący... Jakiż to widok łzy te i słowa mu wydarł z oczów i piersi?? * * * Mnóstwo rzeczy które się nam wydają, nowemi wynalazkami, w istocie już parę razy wprzód przez ludzi były wymyślone i zarzucone. W zbiorach pompejańskich w Neapolu, przypatrujemy się grecko-rzymskim samowarom bardzo pięknych kształtów, misternej budowy, zupełnie co do pomysłu podobnym do tych, które z Chin przez Rossyą do nas przyszły. Są, uczeni co dowodzą że złociste pręty, któremi cały dach w kościele jerozolimskim był najeżony, nie czem innem były tylko konduktorami od piorunów i t. p. Skromny ten wynalazek, który się Omnibusem nazywa, nie słusznie uchodzi za nowość. Pierw- który wspólną taką jazdę w Paryżu urządził, był sławny Pascal, autor myśli i listów z prowincyi. — Było to w r. 1662. Pomysł Pascala przyprowadził do skutku książe Roannes jego przyjaciel; i dwaj dworacy wersalscy, margrabiowie de Creneau i de Sourches. Dostali oni od króla przywilej, gdyż wszystko naówczas musiało być uprzywilejowanem i monopolem, d. 2. Lutego t. r. do przewożenia po Paryżu podróżnych tak jak dyliżanse woziły ich po kraju. Pierwsze omnibusy krążyły od Porte St. Antoiue do Luxemburgskiego pałacu; a było ich początkowo siedem. — Woźnice mieli fraki niebieskie z herbami króla i miasta; płaciło się za przejażdżkę pięć sous, które podróżny powinien był mieć gotowe, aby nie nudzić się rachunkiem monety zdawkowej. Pani Perier, siostra Pascala, w listach swych pisze, iż za ukazaniem się tych powozów, od razu zostały przepełnione; jeździły niemi nawet panie. — Stworzono wkrótce drugą linią między ulicą St. Honorć a kościołem Ś. Rocha. Ale w rok potem omnibusy znikły, — ówczesna społeczność tego zrównania stanów w obec pięciu susów znieść nie mogła... Cisnęły się różne figury, żołnierze, rzemieślnicy, lokaje, czeladź... Skutkiem tego królewskie rozporządzenie zabroniło użycia omnibusów wszystkim im, oprócz szlachty i mieszczan Paryża... Zaczęto prześmiewać i rozkaz i wywypadki wynikające ze ścisku w powozach... Paryżanie wydrwili omnibusy; — nikt do nich nie siadał i Pascal'a myśl zarzuconą została, aż do naszych czasów — w których ją znowu podjęto... Ale Rotschild miał słuszność mówić, że nie jest dość bogatym by mógł jeździć omnibusami, bo w Paryżu strata czasu na nie jest ogromna. Trzeba mieć wiele godzin do stracenia, a bardzo mało pieniędzy, by się niemi posługiwać. * * * Zaćmienie słońca przeszłoroczne, o którego znaczeniu pisał nasz Dr. Libelt, obudzało w Europie nadzwyczajne, powszechne zajęcie; spodziewano się nareście podchwycić tajemnicę słoneczną, gdyż — (smutno to wyznać dla nauki naszej), nawet słońce, jego natura, skład... światło są dotąd zagadkami rozmaicie rozwiązywanemu. Jedni je mają za ciało twarde okryte świecącą atmosferą, inni za olbrzymią kulę płonących gazów... Są nawet tak trwożący prorocy, którzy przepowiadają że słońce wypaliwszy się powoli, jednego niepięknego poranku zaginie zupełnie — i, lepiej się już następstw nie domyślać. — Dotąd pali się ono jak lampa dobrze urządzona i nic, oprócz plam ciemnych, nie zwiastuje, ażeby mu zabrakło palnego materyału. Ale astronomowie mają passyą przepowiadać najsmutniejsze w świecie wypadki... Straszyli nas długo kometami, teraz podejrzewają słońce o zgrzybiałość. Szło wielce przy teraźniejszem zaćmieniu słonecznem o przypatrzeniu się wielkiej kuli, która w tym stanie mogła się zdradzić i wydać tajemnicę na brzegach ukazujących się jakby narości (Protuberances). Jednakże zdaje się że nic tak bardzo nowego i ważnego nie odkryto w czasie zaćmienia, któremu wszędzie prawie towarzyszyły chmury i niepogoda... Nawet tam gdzie się niebo rzadko i wyjątkowo tylko osłania. Zostaliśmy więc w dawnej niepewności co do słońca i wiemy tylko, dzięki spektroskopowi, z czego się składają wyziewy i ciało słoneczne... Wchodzą do nich znane nam kruszce, ale także i dotąd nieznajome, a może tylko słońcu właściwe... Mało kto zapewne z naszych najłaskawszych czytelników wie o tem wielce dowcipnem narzędziu zwanem spektroskopem, przez które widmo słoneczne widziane rozkłada się na kolorowe i ciemne linie. Z tych linij rozmaicie poukładanych, różnej grubości i położenia, nierównej liczby, poznaje się. skład ciała, które wydaje światło. Tak naprzykład inaczej przez spektroskop przedstawia się palący nikel, żelazo, inaczej kalium lub magnezium. Więc choćby nas tysiące i miliony mil oddzielały od ciała świecącego, możemy się w ten sposób dowiedzieć, co się tam w niem pali. Niektóre z tych hieroglyfów zostały już wyczytane, inne dotąd są zagadką... Tak samo i natura samego słońca, które jedni mają za twarde, drudzy za gazową kulę... a ciemne plamy na niem, uważają ci za odsłonione wnętrze... drudzy za obłoki przeciągające po atmosferze słonecznej. Z ostatnich spostrzeżeń zaćmienia o ile nam wiadomo, żadnych dotąd stanowczych wniosków nie osiągnięto... musiemy czekać a uczeni mają się jeszcze czem bawić. * * * Pod tytułem, Pamiętników Pana Kamertona, wyszły trzy tomy ciekawych notatek o starej i nowej Litwie, zebranych (bezimiennie) przez Leona hr. Potockiego. — Autor ukrywszy się pod skromną postacią wędrownego stroiciela fortepianów, opisuje główniejsze i pamiętne, historyczne miej- scowości, opowiada dzieje, powieści, podania, anegdoty, kreśli obrazki obyczajowe, słowem gromadzi co tylko mógł po drodze uzbierać. Jest tu wszystkiego po troszę: wiele historyi, poezyi trochę, wizerunków lepszych czasów na Litwie podostatkiem; jest i opowiadań zabawnych mnóstwo. — Czyta się to chciwie i z przyjemnością; mało kto tak dobrze znał obyczaj i życie wewnętrzne kraju jak Leon Potocki... Doskonałe jest to kazanie X. Dominikana, na pogrzebie Brygidy z Radziwiłłów Sołłohubowej, która oddaliwszy od siebie OO. Jezuitów, sumienie swe pod kierunek synów Ś. Dominika oddała... Wielkiej dobrodziejce zakonu należała też niepospolita mowa pogrzebowa... Oto jak się z tego wywiązał X. B. kapelan nieboszczki. Naprzód sparłszy się na ambonie udawał jakby uśpionego długo, potem nagle przebudzony niby, zapatrzył się na katafalk i począł w ten dramatyczny sposób. "Gdzież to ja jestem? — Co za widok? Czy to reduta? Nie. — Czy nie komedya to? — Nie. Czy nie bal w Pioromoncie? Nie. — Światła rzęsiste! ozdoby wspaniałe! Cóż to wszystko znaczy? (Znowu wzrok natężony wlepił w katafalk, i wpatrzywszy się weń długo, krzyknął: ) — Ach! wszak to Jaśnie Oświecona Brygida z książąt Radziwiłłów Sołłohubowa, wojewodzina brzeska, jenerał-lejtnantowa W. X. Litewskiego! Tak jest, to ona sama... Dokądże idziesz Brygisiu kochana! (Udaje głos cienki niewieści. ) — Do XX. Missyonarzy! — A po co? (Podobnym znowu głosem. ) — Na wieczny spoczynek. O! dla Boga! nie tegom się po tobie spodziewał! Ej! nie idź! — Pójdę! pójdę! — Noc ciemna, błoto po kostki, wróć się, powiadam. — Ej nie, pójdę! — Pójdziesz? a nie lepiej że byłoby zostać się z nami Dominikanami? Ej! Brygisiu! — Nie, nie! pójdę koniecznie. — Nie masz lekarstwa na babski upór, dobrodzieje kochani! Idźże tedy! wędruj szczęśliwie! a ja tymczasem cnoty twoje ogłoszę światu sarmackiemu. Dalszy ciąg mowy pogrzebnej, w tymże rodzaju... prędzej było z niej można uśmiać się niż zapłakać. Szczególniej OO. Jezuitom, naturalnie się dostało... Bardzo ciekawe są wspomnienia uniwersytetu z epoki Dr. Frank'a i hrabinej de Choiseul, królowej piękności swych czasów, której ulubiony Pawłów nazywano świątynią Weuery w Knidos. Raz hr. de Choiseul zażądała być przytomną aktowi doktoryzacyi w uniwersytecie... Akt ten, odegrany jak wyborna komedya, odbył się w salonie Dra Franka, Kandydat czytał rozprawę o chorobach serca! — Opisał bardzo szczegółowo chorobę, sercową jednego ze swych pacyentów... a nakoniec oświadczył, że po śmierci odkrył dopiero co go życia pozbawiło... To mówiąc odsłonił preparat i ukazał w sercu nieboszczyka — portret hrabinej Choiseul!! Obok poważnych dziejowych wspomnień, mnóstwo podobnych charakterystycznych drobnostek spisał Potocki. Nieoceniony to materyał do historyi obyczajów. Z okładki Pamiętników Kamertona, które dla Litwinów i chcących poznać Litwę są nieoszacowane, dowiadujemy się o innych dziełach L. Potockiego: powieści: Dwaj bracia artyści, — Święcone czyli pałac Potockich w Warszawie (pod imieniem Bonawentury z Kochanowa,) — Wincenty Wilczek i pięciu jego synów, — Wspomnienie o Kownie — Zarysy życia towarzyskiego. — Oprócz tego zostały w rękopiśmie, częściowo tylko drukowane niegdyś w Gazecie Polskiej pamiętniki zajmujące. Potockiemu winniśmy wynalezienie szacownego (dotąd niewydanego) Pamiętnika Poczobuta, współczesnego Paskowi. * * * W Anglii i na stałym lądzie od lat kilku próbują wprowadzić we zwyczaj jedzenie mięsa końskiego. W roku przeszłym sprawili sobie hippofagowie londyńscy sławną ucztę, na której nie było nic prócz różnych potraw z koniny... Rosbeef a la Bucephale... kotlety z pegaza i t. p. Próba ta nie zupełnie się szczęśliwie powiodła. Z powodu tych usiłowań prassa uczona niemiecka, która ma historyę na zawołanie, daje ciekawą wiadomość o jadle z koni w starożytności. — Dziennik angielski: "Journal of the Society of Arts" przytacza także kilka erudycyjnych cytat na poparcie powszechnego używania koniny. — Parę tysięcy lat temu Grecy hippofagami zwali barbarzyńskie narody... Herodot opisuje, że u Persów na dzień rocznicy urodzin zastawiano całe pieczone konie... Wiemy, że w Polsce przed hetmanem dla uczczenia go stawiono także pieczone źrebię. — U Chińczyków, Tatarów i wielu narodów azyatyckich konina uchodziła za przysmak. Virgili wspomina, że Scyci do mleka mieszali krew końską, Horacy, że Trakowie krew koni pić lubili. Ś. Bonifacy apostoł Niemiec skarżył się przed stolicą, rzymską, że Niemcy jedli mięso końskie. Toż samo około 1000. r. zarzucano Irlandczykom. We Włoszech i Anglii zwyczaj ten również się utrzymywał. Ale już w XVII. wieku we Francyi są, przykłady karania śmiercią za użycie mięsa końskiego. Około 1793 — 94 w Paryżu pokryjomu koninę dawano zamiast innego mięsa; a w 1811 dozwolono użycia jej, co w 1826 potwierdzonem zostało, jako lekarskiem doświadczeniem uznane za nieszkodliwe. — W czasie pochodów Napoleona bardzo często wojsko się karmiło, szczególniej rosołem z koni. Od r. 1855 w Paryżu rzeźnie końskie ustanowiono i mięso się to sprzedaje jak inne; najsławniejszy skład jego mają pp. Rollinet et Cie. W r. 1867 zjadł Paryż 2312 starych koni, bo stare są, najsmaczniejsze; mięso młodych za twarde. Koń dorożkarski wymęczony ma przypominać zwierzynę. W Wiedniu i Berlinie konina także jest w użyciu; urzędownie dozwolono się nią, karmić prawie we wszystkich państwach Europy, nawet w Rosyi. — W południowych Włoszech mięso się suszy na słońcu dla przechowania. — W Anglii, gdzie 125, 000 koni rocznie się zabija, najpóźniej o używaniu ich na ten sposób pomyślano. Nie dziwiemy się temu, człowiek przywiązuje się do konia, a bądź co bądź zjeść przyjaciela (choć się to trafia często) nie wypada — przynajmniej na pieczyste. Pogardzona i pod płotami tuląca się, okrzyczana z powodu swej opryskliwości pospolita pokrzywa (Urtica dioica) jest wszakże rośliną pożyteczną. Młodą używają u nas na zieleninę, starą karmią chlewnią. Ale oprócz tego ma ona zapomniane zalety, jako roślina włóknista, dająca się zużytkować na równi ze lnem. W Egypcie wyrabiano z niej nici i sznury; w Kamczatce do dziś dnia jej tak używają; w Szwecyi i Danii jako zdrowy pokarm daje się bydłu. — Pokrzwa na dobrym gruncie rośnie bujnie, ale na złym wegetuje także, stosując się do okoliczności. — Kubelka w czasopiśmie gospodarskiem powiada, że cztery do pięciu razy odrasta, ścięta na paszę. — Uczciwe to stworzenie Boże jest najwcześniejszą karmią zieloną, gdyż o miesiąc wyprzedza Lucernę, a kiedy wszystko wyschnie w jesieni, zieleni się uparcie do mrozów. Wytrzymuje upały i zimna ze stoicyzmem istot sobie podobnych... Ususzone liście pokrzywy dają, doskonałą paszę dla owiec i bydła, zdrową i pokarmistą; można je dawać suche lub zaparzane, po funcie do dwóch na sztukę. — Kubełka zaręcza, że mleko krów karmionych pokrzywą jest doskonałe i że wiele goryczy nie nabiera. Z rozbioru chemicznego wypada, że pokrzywa prawie tak jest pożywna jak koniczyna. Ale co to znaczy reputacya!! Któryżby gospodarz nie ruszył ramionami na tę rehabilitacyę nieszczęśliwej rośliny? — Nasi koniarze wiedzą o tem dobrze, iż nasienie pokrzywy, dawane koniom z owsem, ma je tuczyć i dawać piękny połysk włosom. A pomimo to wszystko, wszelkie plugawstwa społeczne nazywamy pokrzywą, chociaż ona więcej od niego jest warta. Jako roślina posiadająca włókno sposobne do wytworzenia przędziwa, pokrzywa na szczególną uwagę zasługuje. — Gdy się łodygę pokrzywy zaraz po okwitnięciu zetnie, oczyści z liści, namoczy jak konopie, z paździerzy obije i zmiękczy; da doskonały materyał na powrozy i grube ale mocne tkaniny. — Stosownie przygotowane przędziwo pokrzywiane może nawet posłużyć na płótno. Pokrzywa, jeśli ją uprawiać kto zechce, sieje się w Październiku, nasienie mięszając z ziemią, nieco gęściej niż koniczyna. Po zasiewie nie potrzeba ani grabić ani ziemią przysypywać, gdyż pokrycie szkodzi wschodzeniu rośliny. Kubełka pisze, że w pierwszym roku ścinać jej nie należy, póki się dobrze nie wkorzeni; w następnych latach zbieraną być może dwa razy, w Czerwcu i Lipcu. Pokrzywa daje 16 procentów, gdy konopie 25, ale że dwukrotnie ścinać ją można, zatem dałaby więcej niż one... Tenże agronom zaleca uprawę pokrzywy na rolach wśród lasu i na stoczystych wzgórzach, których osypywanie przez to się wstrzymuje mocno wkorzeniając. Oprócz naszej zwykłej pokrzywy (dioica) uprawa sybirskiej pokrzywy konopianej (urtica cannabina), w naszym klimacie dosyć się powodzi. Zrehabilitujmy nieszczęśliwą roślinę. * * * Zajmujące są poszukiwania i obliczenia Baxter'a o ludności Anglii i podziale jej na pewne klasy pod względem dochodów z pracy lub kapitałów. — Baxter robotników samych dzieli na trzy oddziały; w pierwszym z nich mieści zarabiających po 28 do 35 szyllingów tygodniowo, a zatem rocznie od 60 do 73 funtów. — Tych podaje liczbę na 1, 123, 000 osób. — W drugiej klasie idą, zarabiający od 21 do 25 szylingów tygodniowo, rocznie od 46 do 52 funtów; tych już ma być 3, 819, 000. Naostatek w trzeciej klasie mieszczą się zarabiający od 12 do 20 szylingów, to jest od 20 do 40 funtów... Z doświadczenia okazuje się, że kobieta, dziewczyna i dziecko razem we troje zarobią tyle ile jeden mężczyzna. Z obrachunku ubogich i nie mogących utrzymać się o własnej pracy, wypada na Anglią do trzech milionów. Stosunki zarobkowania są takie, że każdy robotnik w ciągu roku ma jedną dziesiątą prawdopodobieństwa zostać bez zajęcia, a zatem bez chleba. Trzy miliony głów ludzi potrzebujących wsparcia, nie oznaczają prócz tego osób, ale, głowy rodzin. Także cyfra zapomogi wymagającej ludności z kobietami i dziećmi sięga do przerażającej wielkości jedenastu milionów ludzi!! Baxter utrzymuje, że i to jeszcze za mało w stosunku do rzeczywistości, że niezmierne mnóstwo ludzi wlecze się w nędzy i ratuje jak może, do głodowej śmierci, nie zapisując między ubóż i niewyciągając ręki po jałmużnę. Statystyczne poszukiwania Baxter'a nad społecznością angielską, jej dochodami, podziałem bogactwa ogólnego, są smutne, bo wykazują jakąś chorobę w organiźmie, na którą poradzić niełatwo i na którą swoboda ekonomiczna, wolność pracy, najlepsze ze znanych lekarstw nic nie pomagają. "Położenie Anglii, pisze Baxter, nie czyni ją, podobną do wielkiego właściciela ziemi, który ma dochód zapewniony o tyle, o ile on pewnym być może przy wypadkach — ale raczej do kupca, który kapitałem i energią do ekonomicznej dorósłszy potęgi, wielu osób egzystencją ma w ręku. "Mówiąc o pomyślnych skutkach angielskiego przemysłu, dodaje on, nie zawadziłoby... owe memento mori szepnąć po cichu, które towarzyszyło pochodom rzymskich tryumfatorów. " Baxter lęka się dla Anglii współzawodnictwa Stanów Zjednoczonych, wojny, któraby targowiska europejskie zamknęła i dowóz surowych płodów wstrzymała; jednem słowem... owego ziarna piasku, które skomplikowaną machinę może zahamować i w pędzie zgruchotać. — * * * Dużo się u nas pisze, choć nie wiele robi około oświaty ludowej. Spóźniona ta kuracya odbywać się musi z wielką ostrożnością, aby organizmu chroniczną nieświadomością zdrętwionego nie narazić na szwank. — Gazeta Toruńska w roku zeszłym umieściła cały szereg artykułów w tym przedmiocie; całe Księstwo Poznańskie składało się przez kilka miesięcy na kilka set talarów na ten cel przeznaczonych, w Galicyi wszystkie stowarzyszenia... które chciałyby uchodzić za stojące na wysokościach wymagań epoki, mówią wiele, obficie i wymownie o oświacie. Ale oprócz ubogich kilku akademików we Lwowie i księgarza rodem z Warszawy w Krakowie, nikt nic nie zrobił. - Mylemy się; Forster mieszkający w Berlinie wydał kilkanaście broszur. Wszystkiego tego mało, wszystko to niedostateczne... ale dowodzi po raz setny, że my jesteśmy w tem stadium paplaniny, w którem czasem bywają, starzy ludzie. Siedzi jegomość w pokoju i cały dzień gderze, usta mu się nie zamykają, ale sam się nie rusza. Czy oświata ludowa ma być biała czy czerwona, czy przez księży i z pomocą księży, czy dłonią świecką udzielana, w języku ludowym czy salonowym? czy ją począć od tego, czy od tamtego końca? Jak drukować? na bibule czy na welinie? na perkalu czy na papierze? nawet zdaje się, że okładki przyszłych publikacji poddane są wielce umiejętnym roztrząsaniom... Starzy Polacy mówili w takim razie... gadu, gadu... a psy w krupach... My już tylko gadać i stękać umiemy... Niech Bóg uchowa od złych posądzeń, ale nikt tak bardzo na sercu nie ma sprawy oświaty, każdy przy tem światełku radby upiec pieczeń swoją, pie- czeń popularności, rehabilitacyi pieczeń swojej doktryny, pieczeń swojego talentu, a najbiedniejsi pieczeń swojej kieszeni... Nauczcie Maćka czytać... nie frasujcie się tak bardzo o resztę, książki się znajdą,... byle ochotę miał do nich zaglądać. Głosujemy za wydaniem miliona egzemplarzy abecadlnika Towarzystwa Rolniczego Warszawskiego, za rozpowszechnieniem go jak największem. Byłby to krok ważny, stanowczy i pewnie w skutki dobre najobfitszy. Wiecie o tem, że Teofil Lenartowicz, żyjący na wygnaniu we Włoszech we Florencyi (mazowiecki on lirnik pod dzwonnicą Giotta!!) musiał gwoli sercu i gwoli potrzebie pracy, jąć się dłuta rzeźbiarskiego. Nie mogąc śpiewać... rzeźbi... i toć przecie śpiew... zrozumiały wszystkim. — Patrząc ciągle na owe bramy raju, ręką Giobertego wyrzezane, natchnął się niemi... Lud jego pieśni nie słucha... ale są ludzie co na rzeźbiony poemat patrzą i zrozumieją go... Co go do tej zmiany języka przywiodło, po- wiem, a powiem otwarcie, jak się należy, gdy o gardłową, idzie sprawę. Jedyny wydawca polski, który ma odwagę rachować na publikę, nie przypuszczając, aby polski ogół mógł odmienić uczucia i nie rozumieć swych obowiązków — Żupański, wydał w przeciągu lat ostatnich Bohdana, onego słowika ukraińskiego Oratorium, W. Pola Powódź; nabył też i nowe, pełne wdzięku śpiewy Lenartowicza. Ale po próbie na Zaleskim i Polu, musiał się zawahać i poezye Lanartowicza, nabyte, gotowe leżą a spoczywają w tece. — Nikt dziś poezyi nie czyta... Smutna, ale najprawdziwsza prawda. Smak do tego języka bogów straciliśmy, poczucie piękna, miłość pieśni. Zagospodarowaliśmy się, zakłopotali, sprozaizowali, odpoetyzowali, zrzeczywistnieli tak, ale to tak... że pieśni, ani rozumiejmy, ani pragniemy, ani czujemy. Gdy kto na uszy ogłuchnie, trzeba mu mówić przez oczy. Probuje tego języka głuchoniemych Lenartowicz i rzeźbi... Ale zaprawdę, smutneż to, smutne, nie dla niego, bo z niego poezya w nim zawarta, na ten czy inny sposób wypłynie — smutne dla nas, bo to poznacza, że temperatura duchowa w nas zniżyła się. Nie grzeszym w ogóle zbytnią miłością czytaniu i pracy, ale pieśnią, można powiedzieć, że się brzydziemy. Czy myśmy temu winni, czy ogólna atmosfera epoki, która w rzeczywistości uścisku zbawienia szuka? nie wiem. Ależ bez poezyi żyć, bez poezyi być młodym! bez śpiewu i ideału budzić się do życia, to coś rozpaczliwego!! Cóż ci ludzie prozy poczną na starość? Odlany z bronzu Lcnartowicza obraz — powrót do ziemi obiecanej, nabył w Paryżu hr. Ksawery Branicki; podwójnie mu winszujemy tego nabytku. Nie możemy się powstrzymać, żeby tu nie zacytować smętnego wiersza Lenartowicza, który on napisał na odwrocie swej rzeźby (Święci pracownicy) przysyłając ją jednemu ze swych przyjaciół: .....drogi, na serca pociechę Gdy mi nie możesz w Polsce dać chateńki, Weź piórko swoje i machnij od ręki Taką litewską pochyloną, strzechę... I kawał boru suchego na opał I kościół, kędy patrzeć sercu błogo, Ach! i przy którym, gdy dola tak srogą, Już bym się pragnął do ziemi zakopał. To mi narysuj do mego albumu I swe kochane imie umieść niżej. Do naszych sosen, tak mi tęskno szumu. Do naszych mogił i do naszych krzyży. A jeśli prawdę mam już wydać całą, Do dziecka, coby rękę mi podało, Do starca, coby uśmiechnął się ku mnie. Tak żyjąc oto ściśnięty jak w trumnie, A nie do chwały, Bóg świadkiem, nie do tej, Która w młodości głowy nam zawraca... Do Twego serca, o druhu nasz złoty... Co niesiesz sztandar: wytrwałość i praca!!.. Był czas, gdy garstka ludzi niewielka, siłą i umysłu i ducha swego przodowała cywilizacyi świata, a zwała się ona garść ludzi Helladą — był czas, gdy jedno miasto — urbs, per excellentiam, potęgą woli i energii panowało światu całemu, a miasto to zwało się tajemniczym wyrazem Roma... Dziś przyszliśmy do tego, że siłę narodów i plemion obrachowujemy na liczbę pięści. Scherzer w Jeograficznym roczniku 1848. przeciwstawi sobie plemiona główne zamieszkujące Europę i oblicza ich siły — trzema ich znamionami: flottą, kolejami żelaznemi i telegrafami. Są to raczej dowody pracy i działalności, niż sił, bo siły mogą istnieć ukryte w łonie tych plemion, które do zupełnej samoistości i władania jeszcze nie przyszły. Jakkolwiek bądź, to zestawienie produkcyi plemion jest pewnem znamieniem, jeśli nie ich przyszłości, to teraźniejszego ich bytu, jeśli nie ich potęgi in potentia, to ich siły in actu. Dla tego rachunek Scherzera ma pewne znaczenie. Łatwo się domyśleć, że plemiona germańskie musiały w tym rachunku otrzymać pierwszeństwo. Ażeby być wielce sprawiedliwym, statystyk nasz zalicza połowę sił belgijskich do germańskiego, pół do romańskiego plemienia (Wallony); dzieli Austryę na pół także do Słowian (!), na pół do Germanów; tureckie i greckie siły ddaje, bez żalu, całe Słowianom. Nie wiele się niemi pożywiemy. Wypadek rachunku jest, że plemię germańskie z Anglią, całemi Stanami zjednoczonemi (zaliczonemi także Germanii!!) Niemcami, amerykańskiemi posiadłościami Anglii, Norwegią, Hollandyą, Szwecyą, Austryą (przez pół), Danią, Australią (!), Belgią, posiada na morzu siłę odpowiednią 14 i pół milionom tonn. Plemię romańskie, Francya, Włochy, romańska Ameryka, Hiszpania, kolonije jej, Portugalia, pół Belgii, stawi tylko niespełna dwa miliony. Najbiedniej wyglądają plemiona słowiańskie, Rosya, pół Austryi, Grecya i Turcya reprezentowane przez milion kilkadziesiąt tysięcy tonn. Podobny wypadek daje obrachowanie kolei żelaznych. Szwajcarya, której ludność wedle Scherzera jest 69 na sto germańską, liczy się cała do Germanii. Koleje tedy niemieckie obliczone są na 118 tysięcy kilometrów, romańskie na 29 tysięcy, a słowiańskie na siedem. Telegrafy podobnież znowu germańskie rozciągają się na przestrzeni dwóch kroć osiemnastu tysięcy kilometrów, romańskie na 71 tysiącach, słowiańskie na 54. — Obliczenie to nie daje miary zupełnej sił, nie potrzebujemy tego wskazywać, jest łudzące, bo nie zajmuje w sobie wszelkich przyczyn rozwinięcia, pomocniczych okoliczności i przeszkód wypadkowych. Od czasu teoryi Darwina, która coraz bardziej przesięka naukę i oddziaływa nawet na statystykę, różnice rass nabrały nadzwyczajnego dawniej znaczenia. Teorye materyalistów, do pewnego tylko stopnia usprawiedliwione, dążą do przygniecenia nas fatalizmem nieubłaganym. Dawniej każdy człowiek pracą ducha sądził się być zdolnym do wszystkiego, dziś z mocy obserwacyi czaszek i różnicy organizmów jedne plemiona skazane są na niedołęztwo wiekuiste, innym powierzone losy ludzkości. Mongoł uważa się za bliskiego krewnego małpy. Nie mamy najmniejszego powodu kochania Tatarów, Kozaków, Moskali i mongoło-fińskich ple- mion, przyznajemy z ochotą ich bydlęce barbarzyństwo dzisiejsze, ale trudno nam wyrzec, że nigdy się ucywilizować nie potrafią. Człowiek po staremu jest dla nas istotą, jedną, różnie zapewne rozwiniętą, ale równie do rozwinięcia zdolną. Na niektórych plemion gałęziach, jak na Moskalach wieki niewoli, zimna, pijaństwa, demoralizacyi, warunków bytu niepomyślnych wyrobiły upadek... Nie przypuszczamy wszakże, aby to, co w nich jest ludzko-Bożego — jeśli się tak wolno wyrazić — nie mogło się podźwignąć. Nowa teorya wszakże powiada, że prababką człowieka była małpa, a więc dziś pradziadkiem człowieka Moskal być może. Jak są towary, któremi handel jest wielce rozpowszechniony, tak są wyrazy brzmiące, dobitne, głośne, wielkiego znaczenia, któremi frymark się odbywa wszędzie z dobrym skutkiem. Naprzykład wyrazu — ojczyzna! — jak nadużyto lekkomyślnie i często niepoczciwie, a zawsze niemal świętokradzko. Ojczyzna winna wszystkiemu, ojczyzna jest celem niby wszelkich czynności, dla ojczyzny się cierpi, śpi, je, blednieje, tyje, a najwięcej hałasuje i kręci. W imie tej świętej matki wymagać się godzi wszystkiego, co komu potrzebne... Był czas — naówczas małemi jeszcze byliśmy dziećmi, gdy nam zakazywano powtarzać — Jak mamę kocham. Gdyby też kto teraz zabronił starym nieustannie się zaklinać na tę miłość ojczyzny, która, gdy prawdziwą jest, cichą bywa, skromną i nigdy o sobie nie mówi. Gdy. kto powtarza, że cierpiał dla ojczyzny, nie wierzcie mu — bałamuci... Ten co dla niej boleje, boleść swą kryje jak skarb w duszy; gdy mówi, że ją kocha... lekceważy... Jak imienia Bożego, tak imienia ojczyzny lekkomyślnie wyrzec się nie godzi... Ponieważ tak gawędzim o różnych rzeczach, a nikt nam nie broni zaczepić o jakąś wiadomostkę mniej rozpowszechnioną, szczególniej naukową — czemużbyśmy nie mieli sprobować zająć nowemi naprzykład wynalazkami. Wiek nasz jest bardzo mądry — gdyby równie był dobry i poczciwy, nicby do życzenia nie pozostawało. Otóż w mądrości swojej wiek ten wynalazł straszną ową nitroglycerynę, mięszaninę explodującą niesłychanej siły. Ale obejście się z nitroglyceryną, przewożenie jej, ogrzanie niezmiernie groźnem jest, gdy synek młodziuchny tej nitroglycereny, który na chrzcie otrzymał nazwisko Dynamitu, posiada wszystkie przymioty matki, a żadnej z jej wad. Posłuszny robi co mu każą, a wybryków sobie żadnych nie pozwala. Dynamit (Mech. Magaz. Engin. ) jest to najdelikatniejszy piasek przepojony, nasycony nitroglyceryną. Nobel robił z nim mnogie doświadczenia zdumiewające, które dowodzą, że od uderzenia wcale nie exploduje, że ogrzany pali się spokojnie a zarazem lekko gliną pokryty, zapalony z pomocą piorunującego żywego srebra, posiada siłę dziesięć razy większą, niż zwykły proch działowy. — W takim razie rozsadza bryły kamieni, walce stalowe i dokazuje cudów. Dynamit działa tuk samo zanurzony w wodzie. Obiecuje on stać się nową siłą potężną, w wielu razach mogących proch zastąpić, jak skoro cena jego się zmniejszy. Dziś jeszcze funt dynamitu kosztuje cztery razy więcej niż funt prochu; — ale wkrótce będzie tańszym... Wiek XIX. jest wiekiem powieści, we wszystkich literaturach, w każdym dzienniku powieść gra rolę przeważną, ale dobrych powieści mniej może niż kiedykolwiek. Dobrą powieść, która się łatwo czyta, zdaje się powinienby każdy módz napisać, mało kto nie próbował, ale nie wiele się to komu udaje. Najlepsi powieściopisarze zużywają się, nabierają maniery, lub szukając oryginalności, wpadają w dziwactwa. W ogóle francuska powieść jest jaskrawą, fantazyjną, rzadko na obserwacyi świata i ludzi opartą; angielska drobnostkowo maluje życie i charaktery, ale ma wiele prawdy, niemiecka kusi się o połączenie rzeczywistości z ideałem. Tyle jest rodzajów powieści ile pisarzy. Z nowego pokolenia we Francyi nikt nie zastąpił dotąd V. Hugo, p. Sand, Balzaca, Dumas'a, z nawet Sue... Niemcy mają znakomitych powieściopisarzy w Auerbachu, Gutzkowie, Freytagu, Heysem i Hackländerze; — Anglia ma swego Dickensa a żałuje Thackerey'a. Wszystkiego tego jednak na ogromną konsumpcyą codzienną nie starczy, a ludziom co smaku w gębie nie mają, dobry i Ponson du Terraill. Tłumaczeń też chodzi po świecie mnóstwo: — przeszło do tego, że Francuzi z angielskiego przekładają niemieckie platt-deutschem pisane obrazki Fritza Reutera; tłumaczą Turgenjewa i Gogola, niekiedy nawet sięgają i po rzeczy polskie. Ale owe polskie mają tę wadę, że tłumaczenie ich nie idzie do Rosyi, — zatem nie łatwo znajdują wydawców... Niemieckich nowości w tym rodzaju trudno zliczyć. Do najświeższych należą novelle sławnej Fanny Lewald pod tytułem: Villa Riunione. Przez lat kilka znakomita autorka mieszkała we Włoszech i Szwajcaryi, pobyt ten oddziałał na nią korzystnie, daje się on czuć w nowych opowiadaniach, których dwa tomy zawierają cztery: Księżnę Aurorę — Smutną historyą — Okręt z Kuby — i Domenico. — Krytyka niemiecka znajduje postęp w tem iż opowiadania mniej wyraźne są tendencyjne, nie tak filozofią i socyalizmem zaprawne. W Księżnie Aurorze maluje autorka bardzo wdzięcznie dawną rezydencyą niemieckiego państewka, stolicę z jej życiem sztywnem i metodycznem. — Dziś właśnie te stoliczki przerabiają się nowemi politycznemi stosunkami na ogniska cichej pracy. Druga powiastka (Smutna historya) jest obrazem życia wiejskiego w Niemczech; głęboko uczutego i z wielką prawdą odmalowanego. — Mniej szczęśliwa jest novella — Okręt z Kuby, pełna nowych szczegółów, ale pospolitsza i niezbyt misternie obmyślana. Domenico jest powiastką rzymską, której sama miejscowość dobrze uchwycona, dodaje zajęcia... Wspominamy o tych novellach, bo wolemy tłumaczenia z niemieckiego dla literatury naszej, niż powszednie powiastki francuskie. Znany już ze swych wieśniaczych powieści i dramatów Björnstjerne Björnson, Norwegczyk, wydał powieść "Rybaka córka" (Das Fischermädchen) po niemiecku oryginalnie. Jest to pewnie pierwsza próba; wprzódy bowiem pisał po duńsku. Zadaniem tego obrazka jest dziewczę, w którem objawia się powołanie do sztuki dramatycznej. Uznanie w sobie powołania, siła jego, przygotowanie się do wystąpienia, stanowi przedmiot powieści, która się nieco za efektownie kończy — "W tem podniosła się zasłona." Björnson wykończa starannie, może do zbytku troskliwie każdą wprowadzoną postać; jest nieco pretensyonalny, czuć w nim wymuszenie aż do pewnej afektacyi dochodzące — ale powieść ma poetyczny wdzięk i stworzona ze znakomitym talentem. Niemiecka krytyka zarzuca jej nieco danizmów w języku, ale ją przyjmuje przychylnie. We Francyi nowy romans V. Hugo (Par ordre du Roi), z którego korekty urywki się zjawiają po dziennikach — wzbudza naturalnie zajęcie. W naszej polskiej literaturze powieściowej, najciekawszą w tej chwili będzie Bodzantowicza: — "Rodzina Konfederatów" rozpoczęta w dzienniku literackim lwowskim. — Autor znany ze swych opowiadań w Soplicowskim rodzaju, z przedziwnym talentem maluje XVIII. wiek z tradycyi narodowych. Rodziną, konfederatów są Pułascy. Krzyczano na nas, krzyczano za zbyt surowe o Galicyi sądy, ale po cichu ten i ów, bijąc się w piersi powiadał nam: miałeś słuszność. Jeśli co to nieoszacowany Chochlik stwierdza w zupełności nasze postrzeżenia i życzliwe uwagi, ostrzejszemi nierównie pociskami wymierzonemi do kraju, którego on jak my pragnie podźwignięcia się, reformy i jak my życzy mu wszelkiego dobra. Ale i on nie szczędzi surowych w bardzo dowcipnej formie wyrzutów... Kalendarz humorystyczny Chochlika uderza na wszystkie wady, śmieszności i nałogi nieszczęśliwej Galicyi. Z kolei odzywa się do wszyst- kich niemal klas społeczeństwa i wyśmiewa trafnie słabostki, któreby chciały za cnoty uchodzić. Kalendarz tegoroczny równie jest dowcipny i charakterystyczny jak przeszłe; formę mu tylko nadało inną połączenie z Haliczaninem. Poczyna się wybornem pożegnaniem 1868 r.: A dieu, mój drogi, a pokłoń się Waść tam "kanclerstwu" odemnie. "Nadziejom naszym'' też możesz rzec, Że je wspominam przyjemnie... Mów im, że próżno dotychczas nam Ślinka wciąż idzie do gęby. "Stan oblężenia'', gdybyś tam zszedł, To daj mu kułakiem w zęby... W kalendarzu chronologicznym zapisano: Od czasu, jak Chrystus pan okruchami pięciu chlebów nakarmił pięć tysięcy ludu, lat 1871. — Od czasu, jak Dziennik lwowski otrębami pięciu półgłówków karmi pięciu abonentów, lat 3. Każdy miesiąc wyłącznie jest poświęcony pewnemu kółku, klasie lub powołaniu; Styczeń konsorcyonistom, Luty kołtunom, Marzec ultramontanom, Kwiecień mamelukom, Maj dziennikarzom, Czerwiec dzientlemanom, Lipiec tromtadratom, Sierpień biurokratom, Wrzesień artystom, Październik płci pięknej, Listopad Mandarynom, Grudzień kar- jerowiczom. — Oprócz tego dosyć jeszcze jest dodatków ugryźliwych, zabawnych a diabelnie czasem dowcipnych. Nie chcielibyśmy okradać Chochlika, ale ażeby dać przedsmak jego kuchni, musiemy nieco wziąć z wyśmienitych przepisów jego "nowej kucharki politycznej i społecznej Boeuf á la mode na zimno. "Weź spory kawałek chudego, próżnością naszpikowanego i różnemi zagranicznemi przywarami przyprawionego mięsa wołowego, a oczyściwszy je z wszelkiej narodowej cnoty, polej je cynizmem i parfumami; dodaj parę nóg, nieco móżdżgu cielęcego i wiele długów, a przykrywszy mięso cylindrem, duś zwolna w kasynie, albo wstaw za kulisy, aby przez jakiś czas próżnowało i przeżywszy się, pozbyło się zdrowia, wstydu, resztek odziedziczonego majątku i wszelkich niepotrzebnych zasad moralności. Potem wyjmuje się mięso i zastudza w egoizmie, a tak przygotowane ubiera się we frak i glansowane buciki i podaje żonie, dzieciom, krajowi, społeczeństwu "na zimno. " Równie doskonały jest przepis Matrony polskiej to francuzkiem cieście. Zalecamy potrzebującym zdrowego rozweselenia nieoszacowany kalendarz Chochlika, który oprócz zdrowego dowcipu zawiera skromnie wszystko to, co pospolite kalendarze poczciwe i spokojne zawierać zwykły; nawet jarmarki i pocztowe informacye. We Lwowie z nowych pism ukazały się dwa: Mrówka, dziennik beletrystyczny i ilustrowany, i Iris, ogrodniczo - artystyczny. O obu trudno jeszcze sądzić z pierwszych numerów. Mrówka obiecuje się wyrobić. Iris zajmuje się teatrem, wojuje z nieprzyjaciołmi dyrekcyi i odcina się krytykom jej zamaszyste. Z ostatniego numeru dowiadujemy się, że na scenie lwowskiej grano Laubego "Złe języki. " W Poznaniu od N. Roku zjawiła się Sobotka, arkusz ilustrowany na tydzień, pismo tanie i samą swą treścią przystępną przeznaczone na jak największe rozpowszechnienie. Życzemy mu go szczerze, bo miejsc opróżnionych po nieboszczykach wyliczonych w Sobótce... bardzo wiele... Począwszy od Mrówki (1821 — 1822), Weterana, Orędownika, Tygodnika, Roku, Przyjaciela Ludu... ileż to mogił i ile niezapełnionych próżni! O ile miarkować można Sobótka najprędzej za- stąpi Przyjaciela Ludu, którego mutatis mutandis przypomina. Oprócz tego obiecuje się Przegląd Wielkopolski p. E. Kierskiego. Ale uderzmy się w piersi, dziś, nawet w Poznańskiem, zobojętnienie dla ksiąg i czytania mocno czuć się daje. — Porównywając rok 1840. do 1869. — smutno przyznać... jeśli nie ma upadku, jest przynajmniej długi i za długi spoczynek. — Możebyśmy nawet bliżej się wpatrując dostrzegli na fizyognomii społeczeństwa zmianę pewną... skutkiem będącą usposobień zmienionych... Obowiązkiem jest tych, co myślą, pracują i obrachowują przyszłość, ze snu tego obudzić... My spać nie mamy czasu... II. Czcionkami J. I. Kraszewskiego w Dreznie. +. Konstanty Podwysocki — Finnlandya i Finnlandczycy przez Helms'a. — Miasto-grzyb (obraz obyczajowy. ) — Zamek Grójecki (poemat). — Legendy i poemata. — Abecadlnik wierszami. — Granie i muzyka. — Sztuczki i sztuka. — Nauka rysunku. — Odyniec o Mickiewiczu. Jak Adam śnił o poemacie Twardowskiego a jak go p. Szujski przyprawił. — Nowe pisma w Galicyi. — Różni pp. Ostatni. — Komedye konkursowe. — Hercen i Adam Mickiewicz. — Rękodzielnik, pismo wydawane przez stowarzyszenie czeladzi rzemieślniczej" "Gwiazda. " — Kamiennej epoki ludzie przez Nillsona. — P. St. Beuve, gęsi i Monitor paryzki. — Odczyty w Paryżu. — Do żywota Św. Wincentego a Paulo. — Dzienniki nowe. — Historycy austryaccy. — Robinsonady. — Drezno, polska gospoda. Wyjątek z listu Anonyma do Pseudonyma. Jutorowie towarzyszący w każdej epoce znakomitszym wodzom umysłowego ruchu. Takim był ów właśnie cichy a niezmordowany do zgonu ten, któremu kilka rzewnych słów poświęcić chcemy, Konstanty Podwysocki, obywatel z Podola, zmarły w Kamieńcu podolskim z dnia 12. na 13. Grudnia 1868. roku. Rodzina zastała go nazajutrz rano siedzącego w krześle, z rękoma załamanemi jak do modlitwy, ale ostygłego i bez duszy. Śmierć przyszła leciuteńko strudzone zamknąć mu powieki; anioł uniósł ducha złamanego widokiem klęsk i nieszczęść kraju... bez nadziei polepszenia i powrotu dni jasnych... Usnął tak spokojnie, na modlitwie, bez męczarni konania, niespostrzeżenie przechodząc do lepszego życia. Mało znamy albo raczej nic nie wiemy o szczegółach życia poświęconego rodzinie, pracom literackim i historycznym, zajęciu gorącemu społecznem położeniem naszem. Widzieliśmy go w lepszych chwilach, obok Michała Grabowskiego, z Hołowińskim i Rzewuskim, rzeźwo i czynnie krzątającego się około 1840 roku nad sprawą języka i literatury polskiej na Ukrainie, Podolu i Wołyniu. Podwysocki brał udział w naradach, w pracy, był współpracownikiem Athenaeura i wielu innych pism i zbierał troskliwie pamiątki, rękopisma, książki, ikonograficzne zabytki a odziedziczywszy po Hermanie Hołowińskim znaczne zbiory, starał się je pomnażać. — Sam pracował w ostatnich czasach nad studijami epoki Stanisławowskiej., Oprócz tego oddał do druku bezimiennie tłomaczenia notami opatrzone Pamiętników generała Kreczetnikowa i Engelhart'a; wydał kilka monografij i zostawić miał w rekopiśmie dzieło treści filozoficzno-moralnej a może (rzecz wątpliwa) pamiętniki. Serce to było wielkie, umysł żywy, pracowitość niezmordowana. Po 1864 r. przybity ogólnemi klęskami miał jeszcze do zniesienia osobistą ruinę majątkową, której mniej więcej ulegli wszyscy w skutek reform moskiewskich, a ci na nich naturalnie ucierpieli najwięcej, których stan poprzednio świetnym nie był. Nabywszy majętność Rychty, niegdyś Humieckich, pod Kamieńcem, Podwysocki od dawna w ciężkich był interesach, chociaż im odważnie stawił czoło. Po 1865 przyszła zupełna ruina. — Przez czas jakiś spełniał Podwysocki z wyboru szlachty, obowiązki kuratora zakładów naukowych Podolskich. Rychty ze starem z czasów wojen i zaboru tureckiego zamczyskiem na skale, w pięknem, malowicznem położeniu, z pozostalemi basztami i murami, pełne były za jego czasów ksiąg, rękopismów, obrazów i sztychów, Nigdy jednak biedny człowiek, który się w tem kochał, swobodnie pocieszyć się niemi nie mógł. Kłopotał się chlebem powszednim, losem dzieci, zapadał na zdrowiu a w latach ostatnich gryzł się nie tyle własnym upadkiem, jak raczej bezprzykładnem kraju położeniem, kraju wystawionego na dzikie reformy barbarzyńskich socyalistów — spełniających bez litości zadanie zniszczenia. — To świętokradztwo rzucające się na przeszłość, na jej zabytki, na całe plemię i na charakter narodu wiekami wyrobiony — raniło mu serce. Z rzeczywistością;, na którą patrzał, pogodzić się nie mógł, — cierpiał, dręczył się i umarł. Ale w pobożnej tej duszy i sercu miłości pełnem (Konstanty nigdy robaczka nie nadeptał i muchy nie zabił — strzegł się tego jaknajmocniej) powinna była królować ponad wrażeniem chwili — idea sprawiedliwości. — Epoka ta byłaby niezrozumiałą, gdyby dziś już nie przeglądała przez nią. przyszłość, gdyby nie było widocznem dziś, że ci co nas niszczą, sobie gotują zniszczenie a nam odrodzenie. Historyczna Nemesis wie tylko jakiemi drogami przyjdzie nieuchronna zbójectwa ruina, — ale że ono samo na nią pracuje, samo przyspiesza godzinę zemsty Bożej — to tak pewna, tak niezawodna, tak nieuchronna i konieczna, jak że jest Bóg. Jednym z najmniej znanych ludów są Finey; oprócz wielkiego dzieła Topeliusa pomniejsze prace o nich winniśmy panu von Lindemann i Dietrichsonowi, który wydał "Obrazki Finnlandzkie. " Najświeższy opis kraju, charakteru i obyczajów znajduje się w dziełku Dr. Henryka Helmsa "Finnlandya i Finnlandczycy. " Obraz często bardzo przypomina wieśniaków litewskich i ich. życie — nie zbywa mu na fantazyi i poetycznym żywiole. Oto naprzykład jedno z podań finnlandskich: Miłośnik wielki pieśni przychodzi, do sławionej [wieszczki z prośbą, aby go raczyła nauczyć, jak się pieśni tworzy... Dziewica natchniona mu odpowiada: — Nauczyć śpiewać nie mogę; ale sam jeden ułaj się w dzikie lasu gąszcze, a w piersi zamknij boleść — samotność i cierpienie same ci pieśń z serca na usta sprowadzą... Stare Runy, pieśni, śpiewają zwykłe mieniając się dziadowie, lirnicy, stojąc w dramatycznej postaci przeciwko sobie. Pierwszy rozpoczyna, drugi powtarza za nim, dając mu czas do namysłu i przypomnienia nowej strofy. Podanie powiada że pierwsza arfa, którą zrobił człowiek natchniony przez Bogi, utonęła w morzu, ale na jej miejsce wyciosano nową z płaczącej brzozy, a zamiast strun służyły jej ucięte warkocze zmarłej dziewicy... Jednakże nie cała poezya Finnlandczyków jest łzawą i żałobną, mnóstwo w niej żartobliwych piosnek i ironija gra wielką rolę. Forma pieśni odznacza się alliteracyą, rodzajem rymu niezupełnego i ma oprócz tego cechę zbliżającą pieśni ich do naszych krakowiaków, tak że każde dwa po sobie idące wiersze rymują duchowo, są powtórzeniem jednej myśli we dwóch obrazach różnych. Pod tytułem miasto-grzyb podaje pismo jedno niemieckie bardzo ciekawy wizerunek życia i stosunków stworzonych przez koleje żelazne na granicy moskiewsko - pruskiej. Skracając nieco ten obrazek pełen zajmujących szczegółów przedsta- wiemy go naszym czytelnikom... Ażeby zrozumieć, co następuje, autor naprzód tłumaczy drobnostkowo, czem jest taryfa celna w Rosyi, jak nadzwyczaj skomplikowane jej zadanie, jakie z niej wynikają, nadużycia, ile kłopotów, gdy naprzykład każda para rękawiczek z zagranicy przychodzących oplombowaną być musi, każda fraszka obejrzaną, ocenioną, ocloną. Z tego wynika potrzeba ekspedytorów obeznanych z temi chińskiemi prawami, a z przedajności urzędników celnych i zręczności pośredników ogromne zyski dla tych ostatnich. Autor powiada, że szczególniej żydzi zajmują się ekspedytorstwem i że wielu z nich dorobili się w bardzo krótkim czasie krociowych majątków. Zyski te dzielą z niemi panowie celnicy, oszukujący najukochańszą ojczyznę na współkę z żydami. Wielu z urzędników, mówi autor, ponabywali ogromne dobra w Polsce; inni nie dość dla siebie zdrowem znajdując ojczyste powietrze, usunęli się dla poprawienia zwątlonych pracą sił — za granicę... Obszerny traktat niemiecki o nadużyciach i szachrajstwach pominiemy, autor lęka się, by go nie posądzono o przesadę, my mu wielkie tylko umiarkowanie przyznamy. Rzeczy poczwarne maluje z krwią zimną, ale w nim znać pilnego postrzegacza. Mówiąc o przedajności moskiewskiej przywodzi ón przykład nader wczesnego jej rozwinięcia w niedorosłych nawet studentach (co to może tradycya narodowa!) i powiada że starszy uczeń w klassie zastępujący profesora zawsze umie od współkolegów wyciągnąć za pobłażanie wynagrodzenie wedle możności. "Tam gdzie, pisze on, przedajność dotknęła najważniejsze klasy społeczeństwa, stan nauczycielski i sędziów, i zdemoralizowała je do tego stopnia, można samą logiką ścisłą faktów, nie znając nawet rzeczywistości, wyciągnąć wnioski i następstwa zepsucia we wszystkich innych społeczeństwa warstwach. — Są one w istocie straszne. Od morza lodowatego aż do głębin Azyi, od granic pruskich do Kamczatki, rosyjski urzędnik wszędzie jest sprzedajny i zajęty jedynie przymnożeniem sobie dochodu. Od prostego żołnierza, który jako strażnik od furmanów grosz wyciska, lub przy powrocie wygnańców do kraju spekuluje na ich tęsknotę... toż samo powtarza się wszędzie, nawet w najwyższych sferach urzędniczych. "Gdy Jego Ekscellencya zapotrzebuje pieniędzy, opowiadał jeden urzędnik ruski przy table d'hote w nadgranicznem pruskiem miasteczku, — przypomina mi że czas byłoby odbyć na pocztach rewizję. Wiemy dokładnie, ile każdy posthalter zarabia i wiele dać może. J. Ekscellencya jest znakomicie utalentowaną, by swój cel osiągnąć. W skutku jego niezmiernie trafnego obejścia się z ludźmi różnych charakterów znaleść umie w książkach każdego czasu to co mu potrzeba, aby się zgadzały rachunki i kwity i położenie wykazało w końcu jaknajczystszem... Wszyscy żyć musiemy, dodał w końcu, a pensye są małe, każdy szuka sposobów, żeby sobie coś dorobić." "W istocie, powiada dalej niemiecki autor, pensye są niedostateczne, zwłaszcza przy miejscowym obyczaju, wedle którego pani się nigdy gospodarstwem nie zajmuje, ale cały wewnętrzny zarząd spuszcza na sługi. Często bardzo słyszemy te powody za uniewinienie nadużyć służące... Prawość niemieckich urzędników, którzy przy małych, wykształceniu ich nie odpowiadających pensyach prędzej głód cierpieć będą, niżby się na coś nieuczciwego ważyć mieli, Moskale w skutek wiekotrwałego zepsucia zupełnie utracili. " Dalej następny kreśli obraz: "Gdy pruska kolej wschodnia do ruskiej granicy doprowadzoną została, dla połączenia jej z idącą od Petersburga, zetknęły się obie w malenkiej wioseczce, składającej się ze trzech chat chłopskich, kilku chlewów, stajni i poczty. Już w czasie robót około kolei zaczęli się tu ściągać z różnych stron przekupnie, podejmujący ekspedyowania towarów i posług około podróżnych. (Oba rządy tak się umówiły, by z obu stron roboty jednocześnie były ukończone.) Obok przekupniów znaleźli się rzemieślnicy, gospody dla gości, kramy, czeladź, spekulujący na zarobek około przejezdnych. W prędce ujrzano po obu stronach granicy powstające domy piękne, których liczba, zwłaszcza od granicy pruskiej, z każdym rokiem się zwiększała. Nowa droga handlowa taką ilość towarów do ekspedyowania przynosiła, że zarobek wzrosł do nadzwyczajnych rozmiarów. — Począł się tu ruch i życie, jakie może nie prędko gdzie drugi raz w Europie się zjawi. Kupcy, prawie wszyscy przybywający z miast większych, przywykli byli do rozrywek i przyjemności wszelkich wygodnego życia. Nagle znalazłszy się w tem miejscu nowem, gdzie życie jeszcze pewnych form nie przybrało, gdzie nie było ani surowszego policyjnego nadzoru, ani wyrobionej opinii publicznej, mogącej powstrzymywać obyczaj w pewnych przyzwoitości granicach... łatwo sobie puścili cugle. W domu brakło wygód wszelkich, zarobek był niezmiernie łatwy i obfity., zrodziło się więc z tego coś, co życie kalifornijskie w San Francisco przypominać mogło. Zaledwie interesa i robola dzienna się skończyła, rozpoczynały się po gospodach i restauracyach najdziksze bachanalie... Całą noc brzmiały krzyki, wrzaski i przekleństwa graczów. — Skromnych win zwyczajnych nie używano. — Wprędce po rozpoczęciu uczty wołano o szampana, który musiał się lać po podłodze. Gospodarze nie mogli go nastarczyć. Często nadchodzący transport wprost z paki lał się do gardła i wyczerpywał natychmiast. W święta i niedziele hulanki te, przerywane krótkiemi spoczynkami, trwały po kilka dni i nocy. W pięknej sali dworca kolei co tygodnia odbywały się uczty, na które zwożono najwykwintniejsze łakocie i najdroższe napoje... Często bardzo, aby napadom dobrego humoru, dogodzić, telegrafami z miasteczek sąsiednich powoływano muzyki, które towarzyszyły nocnym wyprawom. Gry azardowe znalazłeś wszędzie, we wszystkich hotelach, aż do najlichszego szynczku. Na wszystkich stołach widne były przygotowania do gry Faro. Gracze stawiali namiętnie tak, że często na kartę szło po sto i po tysiąc nawet talarów. Najniewinniejsze gry zakładami i stawkami zmieniały się w azardowe. Kellnerki i dziewczęta, szczególniej te, które w najnieprzyzwoitszych zabawach uczestniczyły, bogaciły się niezmiernie łatwo. Szczęśliwi gracze rzucali im po pięćdziesiąt i sto rubli za gors będąc w dobrym humorze. Naśladując zamożniejszych postępowali sobie podobnie robotnicy, czeladź, mieszkańcy. Większa ich część przyciągała z sąsiednich miast z usposobieniem dawniejszem do tego rodzaju życia i rozpusty. Ogromne zarobki ich niespodziewane mało któremu posłużyły do polepszenia bytu na przyszłość. Grali, jedli i pili jak starszyzna, przegrywali, przejadali i przepijali. Szał wielki opanował wszystkich niemal; ojcowie rodzin nawet dawali mu się ogarnąć. Każdy spieszył używać, jak gdyby życie było dlań krótkim owym spoczynkiem tylko na stacyi kolei. Nawet urzędnicy dali się wciągnąć w ruch i przedsiębiorstwo, które im nastręczało wekslowanie pieniędzy podróżnym__ Nie mogąc hulać jak inni, panowie ci odegrywali się na spekulacyi i zyskach jakie ze zmiany pieniędzy łatwo przychodziły. — Po otwarciu kolei taka mnogość podróżnych wylała się ku granicy, że często wyglądało to na jakąś wędrówkę narodów. Dworzec przypominał bal maskowy, cisnęły się nań najświetniejsze i najdziwaczniejsze stroje i najosobliwsze ubiory. Zamożni panowie rosyjscy z ogromnemi dwo- rami, familijami, Ormijanie, Persy, kupcy z oddalonej Kijachty, Turcy, Montenegrini w pąsowych swych narodowych strojach złotemi sznurami wyszywanych, Anglicy, Francuzi, Włosi i t. p. Z początku pieniądze, zwłaszcza u bogatych Moskali, sypały się jak plewa. Przy zmianie ich pozwalano na największe ustępstwa a trynkgeldy płacono rublami, niekiedy nawet imperyałami. Z początku więc, dopóki się zwierzchność kolei nie postarała o ustanowienie wekslarzy, zyski przy zmianie pieniędzy były ogromne. Płacono za imperyał (wartujący talarów 5 sr. gr. 13) tylko pięć talarów; na każdym rublu, których zmieniano tysiące, zarabiano po sr. groszu i po dwa... Gdy przybywał pociąg z podróżnemi.. wekslarze cisnęli się jak na giełdzie stołecznej. Nie jeden ubogi urzędnik, począwszy od kilku talarów pożyczonych, dorabiał się mająteczku. Ci co tysiącami zaczynali, przyszli do zamożności. Miasteczko przy tem wszystkiem w oczach rosło; w lat cztery z dusz Sześćdziesięciu ludność się zwiększyła do dwóch tysięcy. W jednym roku stanęło dwadzieścia osiem domów nowych, najętych wprzody nim zostały dokończone, chociaż najem był drogi, bo za liche mieszkanie o dwóch pokoikach z kuchenką płacono od 250 do 300 talarów. Polowanie za zyskiem i zamęt, który z niego powstawał, dosiągnęły najwyższego szczytu w skutek polskiego powstania, które nadzwyczaj przemycaniu posłużyło." Opuszczamy historyę przemycaczy i uregulowania tych stosunków poczwarnych; autor tak kończy: "Nauczającem jest i zajmującem zarazem, porównywać dwa nadgraniczne miasteczka, nowe osady pruską i rosyjską. — W pruskiem znajduje się mnóstwo ładnych domków, miłych ogródków, pełno zręcznych rzemieślników, bardzo porządnych sklepów, wygodnych hotelów i restauracyi; jest dobra wcale trzyklasowa szkoła; zarząd gminny i życie towarzyskie wcale przyzwoicie rozwinięte... W rosyjskiej osadzie wyjąwszy domów mnóstwa różnych urzędników porządnych budowli mało. Większa ich część stoi pustkami, gdyż kupcy, którzy je zamieszkiwali, powynosili się gdzieindziej. Zresztą stoją tylko nędzne szałasy, w których robotnicy i żydzi polscy mieszkają. — Hotel jest jeden a w nim podróżny może tylko z nieuniknionej konieczności przenocować... Jednoklasową lichą szkółkę świeżo dopiero założono... Klub istnieje tylko jeden — do gry... Wyjąwszy żywności mieszkańcy wszystko dostają z pruskich miasteczek sąsiednich. — Osada choruje na tę samą chorobę, na którą wielkie państwo boleje — i uleczyć się pono nie da." Obraz ten skreślony bez przesady... powtarza się co krok w Rosyi. I to są odrodziciele owi, co zgniłą cywilizacyą zachodu reformować przychodzą.!! Zupełnie tak teraz z nami jak na wycieńczonem polu, które niedawno zbytnim plonem bujało; przyszły dnie posuchy i skwaru, ledwie gdzie listek zielony się puści i kwiecie mdłe się rozwinie. Tak dziś z poezyą naszą — czy brak ciepła czy brak rosy, czy ziemi brak nasion, któreby się rozwinąć mogły, dosyć że poezyi nie mamy. Ugoruje niwa pusta; a dobrzy gospodarze powiadają że zanadto okwitła była i że czas na niej kartofle zasadzić. — Jak gdyby na bożym świecie i kartoflom i lilijom brakło miejsca a jedno drugie koniecznie wypędzać miało. Ale są stworzenia, które wolą sypkie kartofle nad najpiękniejsze lilije. Teraz lata czekamy, nim blade kwieciątko się urodzi... nim Poznań odważy się na sonety nadgoplańskie a Kraków na Zamek Grojecki. Pod tym tytułem wydano w Krakowie (nakład W. S. Siewicza 1869) poemacik. Obrazek z naszej przeszłości, podług miejscowej legendy opowiedziany przez Władysława Bełzę. Poemacik ten ze strachu żeby go sobie nie lekceważono, pod dwoistą uciekł się powagę. Przypisany jest Lucyanowi Siemieńskiemu "ze czcią i uszanowaniem" a na ostatniej stronnicy nosi niby aprobatę Cenzury, sąd o nim arcypochlebny JMP. Leonarda Sowińskiego, znakomitego krytyka Gazety warszawskiej. — Pan Leonard zowie poemacik ślicznym. Materyałem do pieśni był grobowy kamień w Grojcu, wyobrażający na bryle granitu w płaskorzeźbie zbrojnego rycerza w koronie, niewiastę z pękiem kluczów i małe dziecię, chłopczyka. — Rzecz się dziać miała za powtórnego wtargnięcia Szwedów do Polski. — Szturmowali oni napróżno chcąc zdobyć zamek Grojecki, którego bronił dzielny starosta. Na ostatku nie mogąc go ani zwyciężyć, ani przekupić, ściągnęli do obozu pod pozorem rozmowy. Tu szwedzki jenerał kazał mu pić za zdrowie swego króla Karola, a szlachcic odparł że wypije za nie, jeśli Szwed za Augusta zdrowie spełni. Od słowa do słowa przyszło do tego, że Szwed kazał staroście rozpaloną żelazną koronę wcisnąć na głowę i jako króla zdrowie jego wypił!! Żona dziecię zrzuciwszy z murów, sama też w potoku pod niemi płynącym śmierci szukała. Jest to, jak widziemy, jedna z tych legend heroicznych Polski, które jak rusałki zwodnicze wabią poetów i kunsztmistrzów ku sobie. Niestety, owe chwile bohaterstwa nadludzkiego, owe wyjątkowe czyny, łatwiej w dwóch słowach opowiedzieć, niż w pełni odtworzyć artystycznie. — Z niesłychanemi trudnościami mierzy się kunsztmistrz — by podołać tej wielkości czynu, na którego odwzorowanie słów niema. Kuć w tym granicie dziejowym prawie niepodobna... Eginetyczna sztuka tylko homerowym bohaterom sprosta. Ale każdego wabi i. ciągnie legenda... cudna w dwu słowach, w dwustu wierszach... blada. — Poezya nie dorównywa nigdy treści i niknie przy niej. Dla tego nie radzilibyśmy nigdy artystom brać się do tych tytanicznych wysiłków. Poemacik Bełzy jest ładny, pisany wierszem miłym, zręcznym, harmonijnym, ale to wszystko jest jakby echem dawniejszych pieśni, nie czyni na nas nowego wrażenia; czyta się przyjemnie, sympatycznie i odczytane. zapomina... jak słodka woń poczciwego kwiatka błoń naszych. Szwed najezdnik odmalowany jak był i jakiego u nas z prototypu malować wszyscy nawykli i nowej barwy na nim niema... jakbyśmy patrzyli na Pillattego obrazek... W pojedynczych wierszach •wiele poczciwego uczucia, tej woni polskiego kwiatka, o której wspomnieliśmy. Kończy się legenda modlitwą, do matki Bolesnej... ładną, jak wszystko... ale omodloną, już od lat tylu!! Zaletą, jest może tej poetycznej próby, że nie sięga zbyt wysoko, nie najeża się wysiłkiem, jest prosta i świeża... jest naiwnie wypowiedzianą, wedle pierwowzorów.. wadą, że za mało poeta zaczerpnął z siebie, że go stara historya kamienna nie potrafiła rozgrzać i roznamiętnić, a zbyt krótko obcuje ze swym bohaterem, aby się w nim rozkochał. Z początkowych wnosząc głosek Abecadlnik w wierszykach, wydany współcześnie w Krakowie, musi być tegoż autora... Na każdą głoskę po wierszy dziesiątku łatwych do wyuczenia na pamięć, łatwych i z innych względów, ale miłych i czyściuchnych... Radzilibyśmy, ażeby poeta głębiej w sobie szukał natchnienia i trudniejszym by dla siebie... Wszystkie poezje dzisiejsze mają to niestety do siebie, że im brak formy nowej, świeżego wdzięku, własnego tonu, że są waryacyami z tematów znanych, wedle prawideł pewnych.. Może dopiero po ostatecznem wyczerpaniu się poezya potrafi wskrzeszona przemówić słowem nowem a potężnem... Jakże się zowie to siano, które drugi raz koszą, w jesieni... potrawem? — Tak i poezya nasza od Szujskiego począwszy aż do mnóstwa bezimiennych... W każdej kamienicy w mieście jest przynajmniej tyle fortepianów i pianinów, ilu lokatorów; każda panienka musi się, chce czy nie, uczyć muzyki, niemal każdy chłopiec gra na jakimś instrumencie; od wrzawy i stukotu, pisku i klapaniny tej spać nie można, myśleć trudno... Spokoju od nich nigdzie. Pomimo tego upowszechnienia wychowania muzykalnego... niestety!! muzykę mało kto czuje, mniej jeszcze osób ją rozumie, umiejętnie nie posiada jej prawie nikt. Muzyka, rysunek, sztuka w ogóle, odjąwszy im ich rzeczywistą wartość, są jeszcze potężnem narzędziem ukształcenia. — Ale tak jak one dziś są dawane dzieciom.. chyba prawdziwy jeniusz coś z nich, lub raczej mimo tych niedołężnych nauczania środków skorzystać może. Toż samo prawie dzieje się z rysunkami, choć bez rysunku żaden stan, powołanie, rzemiosło, zajęcie obejść się nie może. Nie umieć rysować jest równem temu, jakby się pisać nie umiało. Pomimo to sztuki uważane za dodatkowe arts d'agrement, wyuczają, się dla popisu, nie dla prawdziwego ich pojęcia i przyswojenia, a zwykle panna wychodząca za mąż, chłopak usamowolniony, grać i rysować jak mogą najprędzej przestają. Przedmiot, o którym mówiemy, jest najwyższej wagi dla ogólnej kultury człowieka. Muzyka i malarstwo obdarzają go nowym zmysłem, rozszerzają sferę pojęć i wyrabiają uczucie; każdy jest bez nich niekompletnym. Nie są to sztuki d'agrement, przyjemności samej tylko, ale najrzeczywistszego użytku. Wszakże muzyka jest rzeczą organizacyi wybranych, można do niej niemiec ucha i zdolności, do rysunku, przynajmniej linearnego, technicznego każdy się może przyłożyć i przyswoić go sobie. Ale ani muzyka, ani rysunek nie przychodzą tak jak sobie rodzice wyobrażają. Nauczyć się grać jakiej sztuki, klapać po fortepianie, rzępolić na skrzypcach, nie jest to jeszcze być muzykiem, ani nawet muzykalnym. Nawet na dilettanta więcej potrzeba,. Wycieniować głowę ze wzoru, choćby wcale znośnie, nie jest to jeszcze umieć rysować. Obie te sztuki wymagają studyów i pracy daleko sumiennipiszej, niżeli się zdaje. Powierzchowne pochwycenie zewnętrznych objawów sztuki nic wtajemnicza w nią. Każdy to przyzna, kto się cokolwiek więcej zajmował sztukami w ogóle, że sposoby dzisiejsze nauczania ich, ' a nawet pojęcie tej nauki i kunsztu, są z gruntu fałszywe i niedostateczne. Grać i rysować nic znając muzyki i rysunku, na nic się nie zdało, jest rodzajem oszukaństwa i szejnekatrynkarstwa popisywać się z niewolniczem powtórzeniem tego, czego się wcale nie rozumie. Muzyka jest sztuką, i umiejętnością, toż samo rysunek. — W wychowaniu dzieci należałoby jąć się cale nowych metod i od czego innego zacząwszy, na czem innem skończyć. — Popisowa odrobina wymałpowanych sztuki objawów, nabytych naśladownictwem bez myśli, jest bałamuctwem bez pożytku. Winni w tem nauczyciele, winne szkoły a po trosze i rodzice. Po takiem niedostatecznem wykształceniu artystycznem dorosłe już damy i panowie, nienabywszy ani smaku, ani wiedzy sztuki, w rzeczach jej tyczących się okazują wstydliwą często nieświadomość. Proszę tylko posłuchać sądów o muzyce lub o obrazach, które nam się o uszy obijają, są one upokarzająco - wstydliwe, taką straszną zdradzają nieświadomość samych zasad sztuki. Pomimo tylu fortepianów, mimo takiej wrzawy, napsucia papieru i kredy... nikt nic nie umie. Panna gra Thalberga, łatwiejsze rzeczy Chopin'a, kawałki Henselt'a nawet, śpiewy bez słów Mendelssohn'a... ale sonaty Beethovena sama wydecyfrować, przeczytać i zrozumieć nie potrafi... Wycieniowawszy parę Ajaksów i kilku filozofów ze szkoły Ateńskiej, gdyby jej przysło z natury krzesełko narysować, — nie umie... Jakże później może osądzić operę, śpiew, obraz, rysunek, o których sąd tylu rozmaitemi wiadomościami jest obwarunkowany? Ale sztuki w ogóle dotąd w wychowaniu młodzieży zajmowały ostatnie miejsce. Powtarzam, że muzykę wyłączam, kto nie ma do niej talentu, organizacyi muzykalnej, kto znajduje że ona jest najkosztowniejszym w świecie hałasem, lub jak Henryk Rzewuski mówił, że mu wszystko jedno słuchać drzwi skrzypienia czy kon- certu — ten darmo czasu na muzykę tracić nie powinien. Z rysunkiem ma się wcale inaczej, bez rysunku człowiek w jakimkolwiek bądź zawodzie jest kaleką. Nie każdy może być jenialnym artystą, bo jeniusz to dar Boży, ale każdy powinien umieć rysować, jak umie pisać. W krajach najwyższej kultury, we Francyi i Anglii, po części w Niemczech, szkoły rysunków dla rękodzielników, dla ludu codzień się mnożą i codzień wpływ ich na wykształcenie ludzi mocniej jest uznany. Począwszy od haftu i kroju sukni aż do fantazyi albumowych, od narzędzia gospodarskiego, które rolnik powinien umieć narysować, aż do ornamentacyi wszelkiego rodzaju, na których się, poznać trzeba, rysunek co krok jest nieuchronnym, niezbędnym. Cóż dopiero wyższe wyrobienie artystyczne: ile ono daje przyjemności, jak rozszerza krąg uczucia i wiedzy nawet... jak skupia umysł i do myślenia zmusza. Zaniedbanemu wychowaniu naszemu artystycznemu należy przyznać, że nie mamy po większej części ani smaku w dziełach sztuki, ani znajomości jej. " Są cale prowincye, jak Poznańskie, może jedyne w Europie, gdzie ani malarza, ani wystawy, ani szkoły rysunków nie znajdziesz. Tam też przywieziony obraz ledwie oko zwraca. Sąd o dziełach sztuki, jakeśmy się mogli przekonać z krytyk wystawy Lwowskiej — dowodzi zupełnej, naiwnej nieznajomości sztuki i jej dziejów, warunków jej i prawdziwych zalet. Prawda fotograficzna jest jeszcze zawsze najwyższą, obrazu zasługą... A! aksamit! zdaje się że go w rękę ująć można... Aksamit, marmur i złoto każdy dobry technik powinien umieć odmalować z natury doskonale, ale z aksamitów, marmurów i złota zrobić obraz... nie każdy potrafi... W Krakowskiem, gdzie istnieje szkoła i coroczne wystawy, wykształcenie jest o wiele wyższe; toż w Warszawie. Rodziny, które dla wychowania dzieci jadą. za granicę, powinny by korzystać z tego i uzupełnić je artystycznem wykształceniem głębszem, bardziej wyczerpującem. — Do przedmiotu tego wrócimy jeszcze... ale zdaje się napróżno. Nałogi we wszystkiem są, najtrudniejsze do zwalczenia. Zajmujące listy z podróży z Adamem Mickiewiczem odbytej A. E. Odyńca drukuje Kronika ro- dzinna, wychodząca w Warszawie. Ostatnie opisują pobyt ich w Wejmarze i wrażenie jakie na obu uczynił wielki Goethe. Szczególniej ciekawą jest spowiedź z wrażeń doznanych na przedstawieniu Fausta Goethego i myśli Adama o poemacie z podobnego tematu narodowego o Twardowskim. "Na zapytanie moje, pisze Odyniec, czemuby (Adam) nie pomyślał o napisaniu Twardowskiego, odpowiedział śmiejąc się, że wiele razy istotnie przemyślał nad tem, zwłaszcza kiedy był w wesołym humorze.... Twardowski nasz, wedle jego planu, musiałby być przez pół jowijalnym, jeśli nie on sam, to przynajmniej poemat o nim. Jowijalność ta zaś mianowicie mogłaby być w ustawicznych kłopotach diabła o duszę, swojego pupila, która mu się co chwila chce umknąć... to jest, że ulegając wszelkim pokusom, które mu diabeł podsuwa, i brojąc złe na wszystkie strony, działa on zawsze tylko z fantazyi, z junakieryi i lekkomyślności, ale pomimo wszelkich usiłowań diabła nigdy się nie da doprowadzić do tego, aby czynił złe ze złej woli, z wiedzą i zamiłowaniem złego, choćby nawet dla dogodzenia sam sobie, chce on tylko tego jednego: módz wszystko i robić wszystko, co mu się podoba, bez żadnej innej pracy, prócz zachcenia; i dla tego jedynie zapisuje się diabłu. Tym- czasem na każdym kroku spotyka się z kimś, albo z czemś takiem, co go ku dobremu pociąga; i diabeł musi wysilać się na sztuki, aby go wnet od tego odwrócić, co mu się też bez trudności udaje. Największy jednak ma kłopot ze szczerą i niezachwianą w nim miłością matki, choć ją sam wciąż bezwiednie dręczy i zabija, i w ogólności z Polkami. — Bo co go pokusi przez którą, to zaraz w każdej znajduje się jakiś pierwiastek, który go na dobrą drogę nawraca; tak, że diabeł musi nakoniec sprowadzić jakąś Paryżankę, z orszaku Maryi Ludwiki, aby się już z tej strony całkiem zabezpieczyć. Ale i na innych punktach toż samo. Twardowski, póki broi, nic uważa na nic, ale jak tylko skutek swych brojeń zobaczy, przeraża się i zaczyna żałować. Bojaźń srogości ojca, który go czeka z kańczugiem, i surowości księdza rejensa, który go straszy diabłami i za figle wypędza z klasztoru, nasuwa mu pierwszą myśl szukania pomocy u diabła. Przez junakieryę podpisuje cyrograf. Ale się zawsze w gruncie boi pana Boga, jak ojca, a nie śmiąc mu, jak ojcu, nawijać się na oczy i sam wprost udawać się do Niego, akkomoduje się. jednak skrycie N. Pannie, jako matce, skarbiąc sobie jej łaskę w potrzebie. A że jest przytem poetą — spotkawszy więc raz, jadąc na łowy, kwestarza, któremu jego charty z poduszczenia diabla wydusiły barany, obiecuje mu na przeproszenie napisać Godzinki, i ciągle do nich w myśli powraca, ilekroć lepsze uczucie w duszy jego zaświta. To więc jest drugie udręczenie szatana. Trzecie ma w życiu jego publicznem. Twardowski robi wszystko, co mu diabeł podszepnie, ale zawsze w tem przekonaniu że co on chce to będzie najlepiej. — Krzyczy, wichrzy, przeszkadza i psuje to wszystko, co rozumni dobrego chcą zrobić; ale ledwo złe skutki spostrzeże, gotówby upamiętać się po szkodzie, gdyby go zaraz diabeł nie pokusił na nowo. — Ale i diabłu nakoniec nie staje konceptów i cierpliwości, tem bardziej, iż zaczyna postrzegać, że Twardowski zamiast brnąć z wiekiem w egoizm i pychę, wytrzeźwia się owszem coraz widoczniej z fantazyi i szału, i tylko względem niego staje się butniejszym. Nie czeka więc już na chwilę złej woli i postanawia porwać go podstępem, nim się całkiem z płochości wyleczy. Ale i tu przerachował się diabeł. Twardowski uznawszy podstęp używa praw słusznej obrony, porwał dziecko i zasłania się niewinnością jego. A choć wreszcie, przez punkt honoru, dla dotrzymania nobile verbum, siada na koń, aby jechać z dia- błami — wprzód jednakże kończy Godzinki, które też pod słowem szlacheckiem kwestarzowi napisać obiecał i skutkiem tego wszystkiego nie idzie wprost na potępienie, ale jak chwiał się tylko między złem a dobrem i ani do złej woli, ani do skruchy nie doszedł tak zawieszony w powietrzu, pomiędzy życiem a śmiercią, pomiędzy niebem a piekłem, oczekuje na sąd ostateczny. Oto jest główna osnowa, na tle której, jak Adam powiada, dałyby się łatwo pomieścić wszelkie najrozmaitsze obrazy z obyczajów i życia naszego... I opowiedział mi przytem parę scen sejmikowych, to jest parę figlów szatańskich, tak śmiesznych, że się do łez prawie uśmiałem. Ale on tego wszystkiego pisać wcale nie myśli i śmiejąc się przystał na porównanie siebie z Wallenstejnem Szyllera, który dla tego tylko planuje to i owo, nie mając zamiaru wykonać, aby przez to moc swoją poczuwać, jak to sam wyznaje, mówiąc: "Es macht mir Freude, meine Macht zu kennen." Proszęż tu porównać ten tak narodowo po polsku pomyślany plan Twardowskiego do dramatu Szujskiego, w którym występują miasto ludzi, idee, potęgi, cnoty, uosobienia i mgliste figury teorematów??... Piszą ze Lwowa do Reformy Sanockiej, iż się tam od nowego roku zjawiły dwa dzienniki polityczne: Gazeta wiejska i Wiadomości; oprócz tego Mrówka (illustrowana po trosze) i Rękodzielnik. Gazetę wiejską wydaje p. Stupnicki, ma być bardzo tania... życzemy aby była dobra... bo inaczej przypomni się przysłowie: za tanie pieniądze... Wiadomości p. Wiktora Wiśniewskiego pomyślane były, osnute, przedsięwzięte, jak się z listu okazuje, bez kapitału, bez współpracowników, wprost z naiwną rachubą, że na odgłos rzucą się prenumeratorowie i za ich współdziałaniem stworzy się dziennik... sponte! Zawsze ten sam błąd nasz specyficzny polski rachowania na cuda, nie na siły i próba grania na skrzypcach, choć się tego nigdy nie uczyło. Pisarze się wyrabiają" dziennikarze rodzą — i nie każdy dziennikarzem być potrafi; choćby najśliczniej w świecie pisał, jeśli nie ma temperamentu dziennikarskiego... Powtóre dziennik bez kapitału nie może stanąć, a kapitał pieniężny równie potrzebny i niezbędny jak kapitał intelligencyi. — Potrzecie dziennik musi podpierać pewna część społeczeństwa, której on jest wyrazem. Rozszerza on i propaguje swe zasady, ale aby one wszczepić się mogły i działać, już pewnego stopnia potęgi doścignąć wprzódy muszą. Redaktor sam jeden nie starczy. Musi on być delegatem pewnej, frakcyi choćby, narodu, klassy... jedności połączonej wspólnictwem idei i interesu. Po tem co piszą o Wiadomościach nie podobna przypuszczać, ażeby one żyły... choć im jako wszelkiej istocie nowej rodzącej się światu naszemu życzemy jak najlepiej. — Ale rzadko przedwczesne dzieci żyją; dowodem towarzystwo demokratyczne lwowskie... mnóstwo innych stowarzyszeń umarłych w pieluchach i przedsięwzięć zgasłych w kolebce. Szkółek... oświaty... a pracy cichej... i wiele nauki; skromności wiele i ducha prawdziwie chrześciańskiego poświęcenia a ofiary... Byli czas jakiś w modzie — Ostatni, od ostatniego z Abencerragów i ostatniego z Mohikanów mnożyły się w powieściowej literaturze romanse pod tytułem różnych ichmościów ostatnich.... Zdawało się przez czas jakiś, że ostatni wszyscy wyginęli i że istotnie musieli być ostatniemi. Tymczasem w niemieckiej literaturze i w angielskiej razem jawią się jeszcze inni ostatni, których znać nie mieliśmy przyjemności. W tej chwili mamy romans: Pascal Paoli, ostatni Korsykanin, przez p. Schmidt-Weissenfels'a i Kingsley'a, Hereward`a czyli ostatniego Anglika! Ostatni ten Anglik żył w drugiej połowie XI. wieku i wszyscy późniejsi, jak się okazuje, są Anglicy fałszowani. — To pewna, że dawno by można napisać Ostatniego Litwina, a ruskie dzienniki rade by bardzo co najrychlej zobaczyć Ostatniego Polaka, ażeby mu łeb uciąć. — Naówczas w sposób niezmiernie prosty rozwiązałaby się ostatecznie kwestya polska... Kingsley, autor Herewarda, jest romansopisarzem z talentem; jak wszyscy angielscy rozwodzi się nieco długo, maluje troskliwie i drobnostkowo, ale z wielką prawdą i uczuciem. Nieco skrócona powieść: Two years ago mogłaby być dla naszych czytelników pożądaną. Jest w niej uczucie religijne więcej rozwinięte niż w innych powieściach angielskich. Wiadomo (choć nie wszystkim może) iż dyrekcya teatru lwowskiego wyznaczyła była nagrodę za najlepszy dramat... Konkurs był dosyć obficie obesłany... przez piszących, a dramat Żyd Lubowskiego uznano za stosunkowo najlepszy. Oczeki- rady, z p. Ch... ad latus do pomocy.... pozostawało uroczyście tylko otworzyć czynności. Wielką wieczerzę naznaczono na rocznicę 24. Lutego. Wieczerza odbyła się u Ch. — Gdym przybył tam, gości już znalazłem dosyć, a wśród nich nie wielu Francuzów; inne narodowości przeciwnie, od Sycylyi do Kroacyi obficie były reprezentowane. — Ja nie byłem nikogo tak ciekawym jak Adama Mickiewicza, któregom dotąd nie widział jeszcze. Gdym wszedł, Mickiewicz stał 'łokciem oparty o komin. Kto widział portret jego zrobiony z medaljouu Dawida d'Angers i ogłoszony przy wydaniu dzieł we Francyi, mógł go poznać od razu, mimo zmian, jakie wiek poczynił. Twarz jego raczej litewska niż polska, zdradzała głębokie rozmysły i nieprzeliczone cierpienia. Głowa okryta mnóstwem włosów zbielałych, wejrzenie znużone, oznaczały gorące boje w duszy stoczone,. wielką ekzaltacyą mystyczną i smutek głęboki — był to plastyczny obraz polski. On a później Worcell i Lelewel jednakie na mnie zrobili wrażenie. "Mickiewicz zawsze się wydawał roztargniony, czemś oderwany... a to coś nie było z tego świata. Zbliżyłem się do niego; począł mnie rozpytywać o Rosyą; znał ją tylko ułamkowo; ruch literacki i polityczny po Puszkinie był mu obcym; zatrzymał się widocznie na epoce, w której Rosyą, opuścił. Pomimo jego zasadniczej idei braterskiego połączenia ludów słowiańskich, idei którą on jeden z pierwszych rozwinął, zachował był pewną niechęć do Rosyi — co było bardzo naturalnem. "Wkrótce zdziwiony zostałem obejściem się z nim Polaków należących do jego stronnictwa; zbliżali się do osoby jego jak mnisi do swego przełożonego, malejąc, starając się stać jaknajmniej znaczącemi; niektórzy całowali go w ramię. Przywykłym był do tych oznak uwielbienia i przyjmował je z pewnym rodzajem powolności... Kto się ciałem i duszą poświęcił przekonaniom swoim, kto żył dla nich, pragnie być uznanym, ocenionym przez tych, którzy dzielą jego opinie, mieć wpływ na nich, być kochanym — ale ja nie życzyłbym sobie odbierać takich oznak zewnętrznych sympatyi i poszanowania, niszczą one równość, swobodę w obejściu się; co więcej, pod tym względem, bądź co bądź, my nigdy nie dojdziemy do doskonałości osiągniętej przez arcybiskupów, prefektów i gubernatorów wojennych. "Ch... powiedział mi że przy wieczerzy wzniesie toast na pamiątkę 24. Lutego 1848 i że Mickiewicz mową mu odpowie, a w niej wskaże swój sposób widzenia i kierunek przyszłego dziennika. Ch. żądał, bym jako Rosyanin odpowiadał Mickiewiczowi. — Nie mając wprawy do mówienia publicznie, nie będąc do tego przygotowanym, wymówiłem się, ale przyrzekłem wnieść zdrowie Mickiewicza i dodać kilka słów o tem, jakom ja pierwszy pił to zdrowie jego w Moskwie, na obiedzie publicznym, danym dla Granowskiego w r. 1843. Na obiedzie tym Chomiaków podniósł kielich, mówiąc: "Za zdrowie wielkiego słowiańskiego poety, nieprzytomnego!" Nie śmiano wyrzec imienia wygnańca. Wszyscy powstali i po cichu pili zdrowie. Tak ułożywszy swoje ex tempore, Siedliśmy do stołu. Ku końcowi wieczerzy Ch. wzniósł toast. Mickiewicz wstał dla przemówienia. Mowa jego była wypracowana, rozumna, bardzo zręczna, tak że i Barbes i książe prezydent mogli by jej byli zarówno przyklasnąć. — Poczęło mi być jakoś nie swojo w miarę jak rozwijał idee, czułem jakby truciznę jakąś (!!), która mi się w żyły wciskała; czekałem tylko aby wymówił imię, jedno imię własne, aby wyjść z niepewności — i wkrótce imię to wygłosił. Zakończył swą mowę mówiąc że demokracya teraz zbiera się w nowym obozie otwartym, na czele którego stoi Francya, że Francya znowu rzuci się na oswobodzenie ludów, pod temi samemi orłami, pod temiż sztandary, na widok których bledły wszystkie ukoronowane głowy i wszystkie potęgi... że ją poprowadzi znowu członek tej dynastyi uwieńczonej przez lud, dynastyi chwały pełnej przeznaczonej przez Opatrzność do prowadzenia rewolucyi połączonej z porządkiem po drodze zwycięztw... "Gdy skończył, para głosów tylko ozwała się z oklaskiem od jego stronników, reszta milczała. Ch. postrzegł błąd popełniony przez Mickiewicza i chcąc co rychlej zatrzeć jego wrażenie, zbliżył się do mnie z butelką wina w ręku; chcąc mi nalać kieliszek. — No, kolej na was — rzekł... — Nie powiem nic — odpowiedziałem. — Zmiłujcie się, choć kilka słów... — Ani słowa, pod żadnym w świecie warunkiem... Wrażenie to i wypadek nie uszły baczności Mickiewicza, który miał zamiar i poczynał się tłumaczyć. Jak pisze Herzen, przerwał mu Hiszpan, Ramon de la Sagra... pijąc toast 24. Lutego i protestując przeciwko konkluzyi Mickiewicza... Przyjęto protest dosyć żywo. Mickiewicz przemówił jeszcze słów kilka, które nie miały uczynić wrażenia, wszyscy wstali od stołu i poeta zaraz wyszedł... Oto obrazek z bliższych nas czasów i z tej części kraju, z której, niestety, rzadko nas co pocieszającego zaleci. W roku przeszłym wśród rozbudzonego, jakoś nieporządnie jeszcze, życia we wszystkich niemal klasach w Galicyi udało się poważniejszym kilku ludziom czeladź rzemieślniczą lwowską namówić na utworzenie stowarzyszenia (d. 1. Maja 1868 r. ) na wzór innych w wielu prowincyach Polski pozawiązywanych — ku przyzwoitej rozrywce wspólnej i ukształceniu Stowarzyszenie to nazwane Gwiazdą w pierwsze") zaraz chwili liczyło członków trzechset, a obecnie liczba ich siedemset przechodzi. Wpływ tego stowarzyszenia moralny, a nawet materyalna z niego podpora dla pracujących być może wielka, nieobliczona. Młodzież odzwyczaja się od knejp i szynków, schodzi we własnym lokalu, nawyka do przyzwoitej zabawy, kształci rozmową, a naostatek Gwiazda nastręcza książki do czytania, urządza odczyty, lekcye wieczorne i stara się w razach wątpliwych przyjść w pomoc światłem i doświadczeniem starszych. — Oprócz zbawiennego wpływu stowarzyszenia na czeladź lwowską nawet na prowincyonalnych rękodzielników przebywających we Lwowie zbawiennie oddziaływa towarzystwo. Z tego to młodego jeszcze stowarzyszenia kilku gorliwszych członków zebrawszy mały fundusik, postanowili wydawać pisemko peryodyczne przeznaczone dla rękodzielników. Myśl jest wyborna, pierwszy numer mamy przed sobą, daje on nadzieję, że się Rekodzielnik rozwinie, jeśli zostanie przez panów majstrów poparty i zyszcze choć pięciuset abonentów, których potrzebuje do życia. Redakcyą objął tymczasowo Dr. Kociatkiewicz, a wszyscy współpracownicy — co się samo z siebie rozumie, bezpłatnie artykuły przynoszą. Numer pierwszy oprócz krótkich wiadomości politycznych, od których byśmy prawie chcieli redakcyą uwolnić, bo je chcący się objaśnić znajdzie w każdej gazecie — zawiera dosyć dobrych wiadomości. Jest nawet początek powieści. Tu znowu stajemy w opozycyi; pismo nie powinno być przeznaczone do zabawy, ale dla wykształcenia, powieść jest zbyteczną. Natomiast życzylibyśmy obficiej wiadomości o wynalazkach, ulepszeniach, stowarzyszeniach, narzędziach, książkach pomocniczych itp. Artykuł pierwszy, o cechach, rozpoczęty historyą krawieckiego cechu, bardzo zajmujący; również przegląd stowarzyszeń rękodzielniczych, odkrycia, wynalazki i rozmaitości. Rękodzielnik, którego podtrzymać jest obowiązkiem, kosztuje kwartalnie 30 centów, z przesyłką 36, wychodzi co dwa tygodnie. Powinienby się ukazywać co niedzielę i dawać wiele istotnie pożytecznych wiadomości. Politykę śmiało wyrzucić można i bez żalu... W tym pierwszym numerze czytamy następujące charakterystyczne zdarzenie: "Z końcem zeszłego roku zmarł (we Lwowie) żebrak, który zwykł był siadywać pod kościołem OO. Dominikanów. Zmarły zostawił spisaną swoją ostatnią wolę, w której rozporządził znacznym majątkiem. Wiele zapisów poczynił bractwom i pobożnym stowarzyszeniom, resztę zaś osobom prywatnym. Każdy, który odbierał pieniądze, musiał poświadczyć — taka bowiem była wola zmarłego — że nieboszczyk był za życia uczciwym człowiekiem. Wszyscy bez wielkich skrupułów uczynili zadość temu żądaniu. Jeden tylko znalazł się, który tego poświadczenia dać nie chciał; to też pieniądze dlań przeznaczone w ilości 200 reńskich w. a. zostały w urzędzie, a po upływie czasu przypadną kasie rządowej." Mielibyśmy ochotę wziąć historyjkę za dziennikarskiego bąka zrodzonego z posuchy nowin i niedostatku korrespondencyi ale któż wie? Se non e vero... W ostatnich czasach zupełnie dotąd dla nas zakryta historya pierwotnego bytu ludzi na ziemi poszukiwaniami uczonych archeologów, ethnologów, naturalistow w sposób wcale niespodziany rozświeconą została. — Znaleziono szczątki człowieka i pracy ludzkiej przedpotopowej, nauczono się badać skorupki, kamyki, warstwy ziemi, które na zapytania nauki odpowiadać muszą. W ten sposób odbudowano nie na fantazyjnych mrzonkach, ale na faktach i przedmiotowych dowodach, cały ów świat zapomniany, który był kolebką ludzkości!! Ze sprzętu można odgadnąć, wywnioskować epokę i cywilizacyę, tak jak Cuvier z zęba i kości odgadywał zwierzę całe. Związek pewnych faktów i zjawisk jest tak ścisły, tak konieczny, iż jedno odkrycie naprowadza na drugie. Mamy więc dziś o tych epokach odległych bardzo ciekawe badania w zajmujący sposób ułożone i stanowiące pewną spójną całość — obraz jedno- lity. — Trzydzieści już lat temu próbę takiego wizerunku społeczeństwa skreślił szwedzki uczony i wydał pod tytułem: Wiek kamienny, czyli pierwotni mieszkańcy skandynawskiej północy. Dzieło to acz bardzo sumiennie opracowane mniejsze uczyniło może wrażenie, niż uczynić było powinno. Doszło przecież do trzech wydań coraz wydoskonalających się i nowemi poszukiwaniami zbogaconych. Z trzeciego przerobionego wydania szwedzkiego tej książki tłumaczenie niemieckie J. Mesdorfa ukazało się teraz właśnie w Hamburgu. Nie samych uczonych zajmie ono tylko. — Autor J. Nilson, botanik z powołania i profesor botaniki w Lundzie, od młodości poświęcił się botanicznym a obok tego ethnograficzno-archeologicznym studyom, w celu badań objechał całą Europę, zwiedził muzea w Paryżu, Londynie, Bristolu, i sam znakomity sobie zbiór utworzył. Dzieło jego o tej epoce życia ludzi... w której się kamieniem posługiwali, zawiera niezmierną ilość faktów ciekawych, opisów i badań ustawionych bardzo szczęśliwie, objaśnia ono także o powstaniu wielu mythów, baśni i podań ludowych. Dołączone tablice i rysunki kamiennych narzędzi, wyjaśniają opisane przedmioty. — My mamy niedawno wydane zmarłego hr. Konstantego Tyszkiewicza z Łohojska dzieło o kurhanach w tymże przedmiocie, żadnego jednak dotąd systematycznego przeglądu zabytków na naszej ziemi znajdujących się. W Paryżu świat literacki zajmuje się, w niedostatku rzeczy ważniejszych, przygodą znanego krytyka, literata, pisarza, profesora, senatora pana Sainte-Beuve. — S. Beuve należał do redakcyi urzędowego Monitora francuzkiego wydawanego przez p. Dalloz. Od nowego roku rząd ufundował sobie na miejsce Monitora — Dziennik urzędowy cesarstwa. P. Sainte-Beuve miał jednak zostać w starym Monitorze... Co poniedziałek wychodził zwykle jego odcinek (Gawęda poniedziałkowa); kolej przypadła na krytyczne sprawozdanie z kursu p. Paul Albert w Sarbonnie dla panienek czytanego. Kurs ten świecki duchowieństwo francuzkie potępiło... Z tego powodu S. Beuye dotykając duchowieństwo, mówiąc o wrzawie i hałasie, jaki się wszczął o wykłady, wspominał JMX. Biskupa Montpellier JE. P. Lecourtier w tych słowach: "J. Excell. wydał krzyk na trwogę, jak gdyby chodziło o ocalenie kapitolu... " P. Dalloz zrobił uwagę, że krzyk ów mający kapitol ocalić wydały gęsi i że wyrażenie się było cokolwiek za śmiałe. — P. S. Beuve uznawszy to poprawił w ten sposób: "J. Excell. wydał krzyk na trwogę, krzyk orli — jak gdyby i t. d. Redaktor uznał że tego jeszcze było za mało, że zawsze pozostał kapitol i wspomnienie gęsi... S. Beuve więc cofnął artykuł, ale z nim razem wycofał się sam z redakcyi Monitora i przeszedł do dziennika Czas (Le Temps — ale nie krakowskiego !!) O lekcyach P. Albert S. Beuve pisze: "Książka ta stanowi datę; jest pierwszą z szeregu, pierwszym stopniem wschodów, pierwszym kamieniem zbiorowego dzieła, którebym mógł tak określić: Jest to upowszechnienie wytworne i wzniosie wiadomości zdobytych przez krytykę literacką najzdrowszą i najgłębiej sięgającą... jest to wywrot i potępienie starych retoryk zużytych; metoda żywa i naturalna zastąpić mająca dawne dydaktyczne metody." Kwestye społeczne, rodziny itp. zajmują we Francyi najmocniej. Obok niewinnej stosunkowo książki pana Albert'a wymienić należy odczyty pana E. Legouve w College de France o ojcach i dzieciach XIX. w. (pierwszy zajmuje się dziećmi, które wiece] od ojców umieją) i mowę Miss Becker roz- bierającą pytanie: Czy nauka kobiet różnić się ma od męzkiej? M. Becker chce równego dla wszystkich światła, jeden z uczonych francuzkich odpowiada jej uwagami fizyologicznemi dowodząc że kobieta różni się przymiotami umysłu, naturą jego od mężczyzny. "Jakże można, powiada on, instrumentem delikatnym posługiwać się tak jak wielką machiną, wielkiej wagi i wielkiej siły?" Do żywota Św. Wincentego a Paulo wyszła niedawno we Francyi Historya nędzy za czasów Frondy, przez Alfonsa Feillet, dostarcza nowego materyału. Dzieło to obudziło wiele poszukiwań o epoce, badań, rozpraw, i było powodem wydobycia na jaw wielu bardzo ciekawych dokumentów. Jest to już czwarte, poprawne wydanie. W chwili, gdy to piszemy (połowa Stycznia), najpomyślniejsze wieści sypią się nam zewsząd o przedsięwziętych, poczętych, przedsiębiorących się, poczynających, gotujących i gotowych pismach peryodycznych, wydawnictwach ludowych... wszel- kiego rodzaju! Nie przestrasza nas bynajmniej mnogość, trwoży więcej znana natura nasza, której na wytrwałości zbywa. — Kto z tych nowonarodzonych wyżyje??.. Politycznych dzienników nawet parę się rodzi: Kraj w Krakowie pod domniemaną opieką Ks. Adama Sapiehy, lecz bezimienną jakąś dyrekcją, i Wiadomości polityczne dla wieśniaków... Kalina przechodzi na rzecz nowej redakcyi... W Pelplinie księgarnia Romana poczęła wydawnictwa ludowe Pielgrzyma i Rolnika. Mrówki lwowskiej wyszedł nawet pierwszy tomik dodatkowy (Biblioteki — Sybilla — Woronicza i Hymn). Kalendarzy mnóstwo, broszur także. Z poważniejszych rzeczy tylko pierwszy tom Historyi panowania Stanisława Poniatowskiego przez II. Schmitt'a nas doszedł. Księgarze, którzy nigdy nic w życiu nie wydawali, myślą o przedrukach... bez pozwolenia... Słowem ruch się objawia, życie i niby znowu jakieś zajęcie literaturą. Ale to odrodzenie (jeśli się już tem nazwiskiem nazwać je godzi) ma charakter zupełnie odmienny od rezurekcyi po r. 1831. Po 1831 r. życie tryskało od indywiduów nie wielu, ale pewną silą i oryginalnością obdarzonych, poczynało się samoistnie, przybierało formy artystyczne, troszczyło o blask myśli... dziś idzie nam więcej może o ilość niż jakość. — Niewielu natchnionych, ale małpek natchnienie pociesznie udających... podostatkiem. Pisze kto chce i wszyscy piszą, tak jednakowo, że wszystko zaprawdę jedno, czyją, weźmiesz do czytania książkę. Stare drogi poprzerzynały się kolejami a nowych nikt nie trzebi... Groble i goścince, które pamiętamy w świetnym stanie, dziś tak rozbite że niemi ani karetą ani wozem jechać nie myśleć... wszędzie pełno błota i wybojów. Na scenie naśladowanie i plagiaty dramatów francuzkich i niemieckich, w powieściopisarstwie tuzinkowem masy także rzeczy pożyczanych, przerabianych. W ogóle albo uczciwa mierność, coby jeszcze było pół biedy — albo mierność ale nieuczciwa; bo nie z ducha własnego wzięta ale kradziona, i nie natchniona ale pochwycona. Pomimo to, gdy krytyka te stajnie augiaszowskie miotłą wyczyści a śmiecie precz wyrzuci... może co z tego podściołu wyrośnie. Talentów młodych... zbyt przynajmniej uderzających, nie spotyka się — wszyscy mniej więcej do siebie podobni, sobie równi. Jeniuszu, któryby głową tłum przerósł — nie słychać... Ale bylebyśmy nie spali, byle praca nie ustawała, byle on była podstawą, i ci co się literatami zowią rzeczywiście czytać, miłować naukę chcieli i pracować, nie zaś frymarczyć talentami.. wszystko być może lepiej, a nawet dobrze.. czego z serca pragniemy... i co daj Boże... W Austryi, ażeby się pozbyć przypomnień smutnej teraźniejszości, wiele się zajmują historyą, a raczej wydobywaniem surowego materyału, z którego ją stworzyć — pozostanie zadaniem przyszłości. Weiss z Gratz'u wydał czwarty tom swej historyi powszechnej (Lebrbuch der Weltgeschichte); Gfrörer przygotowuje drugie wydanie "Praw ludu w Niemczech (Deutsche Volksrechten); Alfred von Arneth pracuje nad trzecim tomem historyi Maryi Teresy; i przysposabia wydanie ciekawej korrespondencyj między Józefem II. a Katarzyną II. Alfred von Vivenot zajmuje się dziejami dwóch ostatnich cesarzów niemieckich i tomem mającym zawierać akta i dokumenta tyczącej się czasów cesarza Franciszka I. i ministeryum Thugut'a, którego charakter i działalność wyjaśniają. — Powszechną ciekawość obudza ta praca, szczególniej z tego względu, czy nowe światło rzuci i uniewinni mnóstwo zarzutów jemu i polityce jego uczynionych w Hormayr'a "Obrazach z życia" (Lebensbilder). Czytaliśmy wszyscy, ile nas jest, Robinsona Kruzoe, chociaż ja, przyznaję się, nie bardzo w nim smakowałem; wiemy też wszyscy że za prototyp tej tak popularnej postaci służył majtek Aleksander Selkirk. Nieraz na myśl przychodzi jakby dziś człowiek całe życie zamieszkały w mieście, przywykły kupować wszystko gotowe, oderwany od matki natury i zupełnie jej obcy; człowiek co całe życie spędził przy warsztacie jakim, dał sobie radę wyrzucony na wyspę bezludną i zmuszony do obmyślania wszystkiego czem by życie mógł utrzymać? Lubiemy wprawdzie ostrygi z cytryną, przy stoliku i z dodatkiem sautern'u lub chablis, smakuje nam zupa żółwiowa! misternie przyrządzona, ale gdyby przyszło ograniczyć się. na ostrygach łowionych własnoręcznie i na żółwiu surowym... na jajach ptaków wydzieranych po skałach?? nie wiem doprawdy, jakby to poszło... Stan natury uchodził niegdyś za wielce idealny, w samej istocie jest on ze wszystkich stanów tym, do którego się najmniej czuje powołania. Ale chłop ukraiński w takim przypadku, włościanin litewski, mazur nawet prędzej by sobie poradził i z głodu nie zmarł, niż ukraiński pan, litewski szlachcic lub mazowiecki wsi posiadacz. Proszę sobie wyobrazić życie, w którem praca jest warunkiem koniecznym... nie pójdziesz szukać strawy.... umrzesz z głodu.... o wygódkach niema co myśleć... położenie wcale nie zabawne... a kamerdynera ani słychu... Jednakże w tem przykrem położeniu ludzie się nieraz i przed Selkirkiem i po nim znajdowali; a wysepka Juan Fernandez, tak sławna od czasów De Foë, była teatrem Robinsonady jeszcze przed Robinsonem. W r. 1781 opowiadano Dampierrowi o rozbiciu okrętu, z którego się jeden tylko majtek uratował i przebył na wyspie lat pięć. — Sam ów Dampierre naówczas niespodzianem nadpłynięciem okrętu hiszpańskiego wojennego został zmuszonym, ze swych ludzi jednego, Williama, Iudyanina-Mosquito, na wyspie tej porzucić. — William został z jedną, strzelbą, nożem i małym zapasem prochu. Wystrzelawszy go musiał myśleć o sobie... Nóż wyostrzywszy rozpiłował nim lufę strzelby i z pomocą ognia i kamieni z żelaza tego ukuł sobie ostrze do strzał, nóż, broń. Ze skóry psa mor- skiego inne przybory porobił. — O tych małych środkach pomocniczych żył na wyspie lat trzy, dopóki znów Dampierre nie wrócił i nie zabrał go nazad. Inny rozbójnik morski, Davis, porzucił na tejże wyspie pięciu majtków i czterech chłopców czarnych, którzy z nim płynąć nie chcieli, bo mu się w pirateryi nie szczęściło. Sześć lat przebyli tu ' ci ludzie, chowając się ilekroć okręt hiszpański nadchodził. Po nich dopiero nastąpił wsławiony Aleksander Selkirk, prototyp Robinsona. Daleko w przykrzejszem położeniu znajdował się na małej wysepce pustej rzucony Hiszpan Piotr Serrano. Żył przez cały czas ten jedynie owocami morza, rybą, muszlami, rakami, żółwiami, mięso żółwiowe suszone na słońcu chował sobie na dni głodne. W wielkich muszlach trzymał wodę deszczową słodką, którą czerpał z wgłębień w skałach. Gdy mu się mięso surowe sprzykrzyło, począł myśleć o sposobie zrobienia sobie ognia. — Nie było to łatwem, miał wprawdzie kawałek żelaza, ale na całej wyspie ani jednego krzemyka znaleść nie mógł. — Szukał go w morzu i po długich a próżnych nurkowaniach dwa kamyki zdobył. Koszula stara posłużyła mu zamiast hubki. Trawą i resztkami drzewa z okrętu rozbitego na ląd wyrzuco- nemi podsycał ogień, który od deszczu osłaniał wielkiemi żólwiowemi skorupami. Ale nie było z czego zrobić schronienia i pokrycia, tak że w wielkie upały musiał w morzu siedzieć, aby je wytrzymać. Żył w ten sposób lat trzy i miesięcy osiem, a choć wiele okrętów przechodziło w tym czasie w pobliżu wysepki, nie dojrzały dawanych przezeń znaków i rozpalonych ogni. Jednego dnia zjawił się jakby z nieba spadły rozbitek, który z okrętu jakiegoś strzaskanego burzą, na desce przypłynął. Z razu Serrano wziął go za złego ducha, ale się wkrótce porozumieli... Hiszpański okręt zabrał ich obu... Ostatni zmarł w drodze do Hiszpanii, Serrano powrócił tam i był podziwem dworu i ludu. Karol V. naznaczył mu dożywotnią pensyę, z którą Serrano odpłynął do Panama i tam jeszcze lat kilka przeżył. W r. 1615 okręt, który utrzymywał regularną kommunikacyę pomiędzy Anglią a Irlandyą, wpadł w ręce francuzkiego kaper'a. Kapitan znalazł na nim trzech podróżnych, których nielitościwie kazał wsadzić na czolno i puścić na morze. — Dosyć długo żyjąc zachowanemi tylko kilku kawałkami cukru, biedne ludziska rzucani po fulach, wycieńczeni głodem i trwogą, przybyli nareszcie na ska listą wysepkę nagą, pomiędzy Anglią, a Irlandyą, zupełnie pustą. Nie było na niej ani drzewiny, ani trawki, ani miejsca, do którego by się schować można. Jeden z nich nie dopłynąwszy zmarł na morzu. Za jedyny przytułek dwu pozostałym służył starożytny pomnik, dolmen, i dwie ogromne bryły kamieni, pokryte trzecią, płytą, z góry. Żyli ci biedni ludzie rybami, ptastwem morskiem, jajami jego i wodą deszczową zbieraną w skalach. W sześć tygodni po przybyciu jeden z nich zginął, znikł... nie można było nigdy dojść, co się z nim stało. Prawdopodobnie ze skały nadbrzeżnej, szukając jaj, spadł w wodę. — Pozostały z czolna zbudował sobie chatę... Nastała pora tak przykra, że po kilka dni wychylić się z niej nie było podobna. W jedenaście miesięcy okręt hollenderski, którego ludzie wstąpili na skałę szukając jaj... ledwie nie porzucił wymęczonego i wynędzniałego Robinsona, gdyż na widok jego pouciekali majtkowie... Zabrano go przecież do Londynu. W r. 1810 wylądowali na wyspę wulkaniczną, Tristan d'Acunha, trzej ludzie, Amerykanin północny Lambut, portugalski mulat i niejaki Thomas z Minorki. — Amerykanin, który tych towarzyszów sobie dobrał, miał, jak się zdaje, pomię- szane zmysły... ogłosił się bowiem naprzód królem wyspy i nąjpierwej pomyślał o napisaniu konstytucyi dla swego państwa. Jeden z artykułów zasadniczych ustawy przyrzekł gościnne obcym przyjęcie i dostarczenie im żywności za słuszną opłatą. Pałac tego monarchy o dwóch poddanych był chatą pokrytą sitowiem, państwo obejmowało sto akrów żyznej ziemi. Ludność zajmowała się hodowaniem kartofli, kapusty, buraków, wychowaniem świń, kóz, gęsi, kaczek i kur... Zbierano tran rybi i skóry psów morskich. Gospodarstwo szło wcale dobrze. W lat dwa po objęciu królestwa swego Lambat wyszedł raz na przechadzkę i znikł bez śladu. Poddani jego cierpieli wiele od napaści amerykańskich swawolnych marynarzy, ale w r. 1810 gdy wyspę zajęła Anglia w posiadanie, mieli jeszcze trzodę, ogrody i chatę... Mulat za pierwszą zręcznością opuścił wyspę. Thomas został pomagając Anglikom do zajęcia nowej posiadłości... Z jego gawęd po rumie zdawałoby się że los Lambat'a nie był mu obcym. Miał wiele pieniędzy, niewiadomo z kąd i jak zdobytych; ale po śmierci jego napróżno skarbu szukano. W r. 1852 na wysepce Harvey należącej do grupy Marquesas podróżujący Lamont trafił na pewnego jegomości z dwoma żonami i mnóstwem dzieci. — Jegomość ten był biały i patryarchalnie rozpoczynał budować społeczność... W początku było tych ichmościów białych dwóch, ale się z sobą nie mogli pogodzić; i dopiero po odpłynięciu współzawodnika... p. Jerzy sam jeden już, będąc panem wyspy i położenia, gospodarstwo swe rozpoczął na dobre. Przepływające okręty zaopatrywały go w rzeczy, których dla licznej rodziny swej mógł potrzebować, oprócz zwierzyny, jaj, bananów, kokosowych orzechów, kartofli, ryb i muszli... bo tych miał podostatkiem. O losie tego obywatela wielkiego oceanu późniejszych wiadomości braknie... Myśląc o tych dziwnych przygodach zawsze się pytam, coby robił dawny jaki marszałek dubie-skiego powiatu lub gubernialny... gdyby mu bez kamerdynera, chłopca, lokajów, furmana, rządcy i ekonoma przyszło się tak pozostać samemu... bez kuchni wreszcie, garderoby... i Independance Belge?.. Bez ostatniej może by się i obszedł, ale bez pierwszych? Następnych słów kilka nadsyła nam poufnie jeden z dobrych starych przyjaciół i dla tego że kają, się wszystkie domy, o jedenastej ustaje muzyka, o północy światła gasną, i na ulicy oprócz nocnego stróża — żywój duszy... "Najnieznośniejszych w świecie odźwiernych nie ma, każdy klucz nosi w kieszeni, a z nim zupełną swobodę ruchów... "Mówią nam: siedźcie w Poznaniu, mieszkajcie w Krakowie... A! zapewne byłoby to doskonałem, gdyby Poznań i Kraków dla Polaków były tak gościnne jak Drezno... Z innych prowincyi przyjeżdżający ulega tu i policyjnej srogiej kontroli i wymaganiom towarzyskim, które mu odpoczynek trują... Przebaczyć można dziś znękanym, uciśnionym, zamęczonym ludziskom, że tchnąć swobodniej przez parę miesięcy przyjadą do Drezna... ażeby żyć trzeba sił nabrać. Pod rządem moskiewskimi w końcu ochoty i mocy życia zabraknie, przebierze się tchu... "Straszne rzeczy rozpowiadają na to Drezno — a dalipan!! ani tu lepiej, ani też doprawdy gorzej jak gdzieindziej. Wszędzie gdzie usiądzie motyl lub chrząszcz, będzie motylem i chrząszczem... ale z pewnością obojga tych zjawisk enthomologicznych ani tu więcej, ani skandaliczniejsze niż po bożym świecie. — Owszem, sama liczba ogólna zamieszkałych Polaków, sama miasta szczupłość, sprowadza kontrolę ogółu nad indywiduami, zmusza do pewnego decorum... "Bronię Drezna, a ty się uśmiechasz, nieprawdaż? Śmiej się... ale nie rzucaj anathema na starą naszą, poczciwą, gospodę, w której (jak w gospodzie) choć kto sobie pohula, nie jeden też odpocznie, wyśpi się i odżyje. " Na tem kończę wyciąg z listu i moją zdradę. Nie powiem żebym był całkowicie zdania mojego przyjaciela, ale to pewna że ów występek mieszkania w Dreznie łagodzące okoliczności nasze o wiele zmniejszają. PRZYPISEK WAŻNY. Dzienniki w ogóle prosiemy aby się powściągnąć raczyły od powtarzania artykułów naszych, gdyby jednak na tę biedotę spokusiło je licho, niech raczą zacytować "Omnibus", który im za to wdzięcznym będzie. III. Magdalena z Żółtowskich Łuszczewska. — Kraj. — Z czasów Mikołaja I. przez naocznego świadka. — Demetrius Schillera. — Greuze. — Klemens Janicki przez Z. Węclewskiego. — Wacław Potocki przez A. Bełcikowskgo. Polowanie we Francyi. — Młoda literatura. — Wymowa Ge. Grant'a. — Michelet i Blanc. — Z odczytu Em. Levasseur. Pamiętnik Kielsiew'a. — Obrazy Rusi Czerwonej wydanie J. K. Żupańskiego. — Sprawa księżnej B... w Paryżu. Dnia 17. Marca zmarła w Warszawie matka Deotymy. * — Śmierć ta dopełnia miary cierpień, na które podobało się Opatrzności wystawić jenialną poetkę. Dawniej już straciła siostrę,... potem towarzyszyła ojcu. na wygnanie wśród dziczy, gdzie nieraz o życie walczyć przychodziło pracą, odwagą — cierpliwością... Po powrocie do kraju zgasł ojciec, chorzała matka... naostatek i ta skończyła życie. Jenialna wieszczka została na świecie samą, gorzej niż samą... otoczoną duchami przeszłości. Na widok takiej niedoli — korzy się umysł nie umiejąc pojąć ludzkich przeznaczeń, nie mogąc sięgnąć do dna tej strasznej tajemnicy cierpienia. * Magdalena z Żółtowskich Łuszczewska w towarzystwie znana -pod imieniem Niny. - Dla czego? - pyta się człowiek. — Bóg — odpowiada cisza. Tą świętą pieczęcią, zamknięta dla nas księga wyroków. Zmarła pani Łuszczewska, jak i mąż jej pan Wacław zostawili po sobie w Warszawie trwałe i niezatarte wspomnienia Wyliczy wam pewnie kto inny rozprawia pani Niny w Pielgrzymie, pisma pana Łuszczewskiego, ale to są najmniejsze z ich dzieł; najtrudniejszem do ocenienia a prawdziwie znakomitem było utworzenie w domu ogniska dla społeczeństwa, które ogrzewało i oświecało więcej może niż jedną Warszawę. W czasach tego terroryzmu Paszkiewiczowskiego i samowoli Mikołajowskiej (które się nam dziś jeszcze stanem niemal błogim wydają) trzeba było niemałej odwagi by otworzyć salon dla wszystkich, salon dla rozmowy, czytania, muzyki, sztuki. Wpływ tych Poniedziałków, z których dowcipnisie sobie szydzili, był niezmierny. Salon dostępnym był dla wszystkich, gospodyni dla każdego równie uprzejmą; bawiono się tu nie w obmowę i papla-Niny (jak żartował pan Leon) ale w to co szlachetniejsze budziło uczucia, co zagrzewało do pracy, co wiodło na dobrą drogę. U pani Łuszczewskiej arystokracya, -wielcy pa- nowie, mieszczaństwo, ubodzy artyści, świeżo obmyci neofici, wysocy urzędnicy, wędrowni artyści, świat co nic nie robi i co na chleb pracuje spotykali się jak na neutralnym gruncie, jako społecznie równi i równouprawnieni. Ale tu zasadą tego równouprawnienia było to właśnie co nią być jedynie powinno — wykształcenie, jeniusz, talent, zacność charakteru. Na drodze praktycznej (jak dziś mówić nauczyliśmy się) — pierwsza pani Łuszczewska ośmieliła się w salonie swym uznać równość wszystkich — dobrze wychowanych ludzi. Wpływ tych wieczorów poniedziałkowych, uwolnionych od wszelkiej etykiety, na których nawet dopuszczono cygaro aby mężczyzn zmusić do dłuższego zatrzymania się, był bardzo wielki. Społeczności się one zasłużyły niezmiernie. Oprócz tego oddały innych przysług nie mało, wdrażając do zamiłowania literatur)', dodając otuchy talentom, dając poznać młodych a pełnych nadziei poetów i artystów. — Mało który pisarz, malarz, rzeźbiarz, artysta dramatyczny, muzyk, nie wystąpił tu po raz pierwszy, nie został popartym poznajomionym w szerszem kole i dźwigniętym bez narażenia miłości własnej. — Tu przyjmowano przybywającego Moniuszkę, tu admirowano pierwsze portrety Simmlera, tu dała się słyszeć zdziwionym Doetyma, niejeden wiersz zabrzmiał, a nadewszystko niejedna kwestya sporna literacka została, jeśli nie rozwiązaną, to rozbieraną i rzuconą, na łup czynnym umysłom. Na każdy z takich wieczorów gospodyni umiała wynaleść jakiś duchowny przysmak swym gościom. To też każdy przejeżdżający bodaj przez Warszawę, miał sobie za obowiązek i zaszczyt przejść przez ten skromny salon, który wszakże był jedynym w naszej stolicy. Jakiej umiejętności życia, dobroci, rozsądku potrzeba było, ażeby przez długi przeciąg czasu panować dosyć niestałemu towarzystwu — każdy to pojmie. W ostatnich dniach salon ten widział jeszcze obok siebie stojących Margr. Wielopolskiego i Hr. Andrzeja... Tak samo w innych dobach spotykali się tu nieraz poeci i krytycy, najzapaleńsi liberaliści z najzaciętszemi orthodoxami, ludzie zdań najprzeciwniejszych, Sikorski który nigdy żadnej muzyki prócz swojej za dobrą nie uznał z jenialnym Moniuszką i Dobrzyńskim i t. p. Szatyński z Wł. Wolskiem, Zmorski może z Andrz. Koźmianem. Było to jedyne miejsce w którem się spotykało wszystkich, w Niedzielę u p. Leona, w Poniedziałek u pani Niny. — Śniadania Łubieńskiego i wie- czory Łuszczewskich, stanowią, charakterystyczny rys życia Warszawy między 1832. a 1863. Polityka była wygnaną (et pour cause) z obojga zebrań, ale nie było w literaturze, na scenie, w sztuce nic nowego co by się tu nie ukazało. — Dziś podobne wieczory w Warszawie wśród liberalnej epoki, byłyby niepodobieństwem... Pragniemy oświaty i usiłujemy ją szerzyć, chcemy rozwinięcia literatury — powinniśmy pamiętać o tem, że nie same książki są narzędziem do szczepienia miłości rzeczy wielkich, że żywe słowo, czynność społeczna są dźwigniami postępu może nad wszystko dzielniejszemu. W historyi literatury polskiej po 1830. roku, nie jako matka Deotymy, ale z własną zasługą, choćby jednego słowa nie napisała w życiu — zajmie należne sobie miejsce zacna pani Łuszczewska. Pisać siedząc w kącie za stołem może jest łatwiej, niż oddziaływać na zdrętwiałą społeczność żywym orężem słowa. Wieleż to razy gospodyni musiała staczać walki i podejmować się wykładów, aby lekkomyślne sądy złamać lub ciemnotę pięknych pań nieco oświecić!! Pamięć ludzka... krótka niestety, niewdzięczność wielka... zapiszmyż na tej ulotnej karcie choć kilka słów należnej czci dla zgasłej matki Deotymy. Jeśli się kiedy ukażą z tej epoki pamiętniki, którego ze stałych mieszkańców Warszawy (mamy jednego niedawno zmarłego na myśli) — dadzą one lepszy, bardziej" szczegółowy wizerunek tych wieczorów poniedziałkowych... w przeciągu lat tylu coraz odmiennych, zawsze jednych a nowych. Pani Magdalena Łuszczewska była córką niegdy jenerała wojsk polskich Żółtowskiego; żoną dyrektora wydziału przemysłu i handlu... matka dwóch poetycznych talentów... a zdaje mi się że liczba tych których opiekunką nazwać się mogła, obrachować się nie daje. Nie sądzę, by komu kiedy zaszkodziła, a w pomoc przyszła wszystkim niemal talentom współczesnym. Na kilka miesięcy przed ukazaniem się dziennika "Kraj" obudzał on już zajęcie powszechne; dopytywano, obiecywano, nie wierzono w zjawienie się nowego organu, któremu opinia powszechna z góry narzucała współzawodnictwo z Czasem. Było ono nieuchronnem, gdyż dwa jednej barwy i wartości dzienniki, w jednem ognisku są niepotrzebne i niemożliwe. Nowy musi z sobą przynosić coś nowego, musi mieć przyczynę życia. Na tej nie zby- wało Krajowi. Galicya potrzebowała organu uczciwego, sumiennego, niezawisłego, przemawiającego w imie kraju, nie w imie osobistości jakiejś ambitnej, stronnictwa lub konsorcjów. — Ani strupieszały Czas, ani zbrukana Narodówka, ani dobrej woli ale słabych sił Dziennik, nie mogły starczyć w położeniu tak ważnem a tak trudnem jak obecne. Ale stworzenie dziennika obok Czasu mającego imie, kapitał, klientellę, rutynowanych (wedle pospolitego wyrażenia) acz wyczerpanych redaktorów, pewne tradycye formy, stosunki, poparcie przeważne ludzi silne stanowisko zajmujących — stworzenie takiego dziennika łatwem nie było. Czas zachowawczy, orthodoxus, bankiersko-pański, wskazywał w swym współzawodniku niebezpiecznego opozycyonistę, wyraz rewolucyi społecznej... obrzucał nowo rodzące się pismo najstraszniejszą w Galicyi famą... czerwoności. Nim się Kraj ukazał, już w pewnych kołach był osądzonym... Ale nie trzeba zapominać że i Czas oddawna też znanym jest i wiedzą ludzie co trzymać o nim... Jest on najniezręczniejszym wyrazem partyi, która zwykle lepiej się umie bronić i propagandę szerzyć. W ostatnich latach stracił zupełnie poczucie przyzwoitości, wstyd i pozory bezstronności nawet; gotów był najlichsze elukubracye przyjmować byle ideę i ludzi sobie przeciwnych obrzucać błotem. — W tym względzie nie ustępował już nawet prototypowi Narodówki. Po długich oczekiwaniach "Kraj" z podpisem swych właścicieli ks. Adama Sapiehy, Szym. Samelsona, Leona Czarlińskiego i Stan. Czarneckiego, ukazał się nareście. Ci którym się zdawało że powinien bardzo jaskrawo i gwałtownie wystąpić, mocno się zawiedli. Rozpoczął życie trzeźwo, ostrożnie, przyzwoicie, z godnością, z powagą, dorabiając się uznania, które bez żadnej wątpliwości zyskać powinien. Nie jest to jeszcze idealny ów dziennik któregobyśmy pragnęli, ale w warunkach danych, lepiej rozpocząć nie mógł. Zdaje się z pilnego rozpatrzenia się w siłach któremi rozporządza Kraj, iż niema jeszcze tak złożonej redakcyi, jakby pragnąć można. Bardzo słusznie jest umiarkowanym i ostrożnym, ale mógłby być żywszym nieco. Korrespondencye zostawiają wiele do życzenia, a część literacka, z wyjątkiem Praxedy, ważności pisma nie odpowiada. W życiu naszem literatura zbyt wielką gra rolę, by ją zaniedbać lub lekceważyć można. Wolno Czasowi ignorować to wszystko czego pan Lucyan Siemieński nie lubi i co mu zawadza, ale Kraj winien zdawać sprawę z każdej nowej książki, na imie to zasługującej. Pewni jesteśmy że to dopełnić się postara. Założyciele Kraju powinni o jednej zasadniczej prawdzie być przekonani, to że dziennik żaden nie zdobywa od razu wziętości, że na nią musi pracować i zasłużyć, że potrzeba żyć i trwać, zasiewać — by zbierać. Nowicyat może być długi, trzeba się na to przygotować. Najsprzeczniejsze, nienawidzące się organa Czas i Narodówka, zawierają z sobą sojusz przeciwko wspólnemu nieprzyjacielowi. Taktyka to prosta bardzo ale obrzydliwa, przewidzieć ją było trudno, znieść należy. Niepowinien się Kraj obawiać uczciwej polemiki, bo walką tylko żyją pisma czasowe. Kto się jej lęka, ten się w ich szeregi zaciągać nie powinien, niech siedzi za piecem. Ale w walce trzeba dać przykład uczciwości, której niema Czas i Narodówka, stać przy zasadach a ignorować osobistości, uznawać prawdę gdzie ona jest, choćby w nieprzyjacielskim obozie, wymierzyć słuszność choćby niemiłej osobistości; karcić nawet przyjaciół — ale karcić po kapłańsku nie po intrygancku i po kuglarsku. Printipiis obsta, stać powinno na czele dziennika; — ale obok poszanowanie zasługi, człowieka, godności jego i przyzwoitości. — Nie wszystkiemi narzędziami uczciwi się ludzie posługiwać mogą, odrzucić brudne środki (jakich używa Czas) bo te nigdy do czystego celu nie doprowadzają,. A najwyższy rozum — cnota! Z tem godłem Kraj wyrobi sobie stanowisko i będzie miał tę zasługę" że sponiewierane dziennikarstwo przez intrygantów i faktorów, podźwignie. Życzym mu tego i spodziewamy się że dokona zadania. Wytrwałości tylko i sumienia! Naoczny świadek, opowiadał nam następujące z r. 1839. zdarzenie; zapisujemy je jako rys do historyi Mikołaja. W roku tym Mikołaj robił przegląd (Smotr) pierwszego moskiewskiego kadeckiego korpusu, złożonego z samej szlachty. Komendantem był pułkownik Franciszek Światłowski (Franc Karłowicz) Polak, niegdyś oficer artylerji w korpusie litewskim, który w r. 1831. będąc porucznikiem, oświadczył że się z braćmi bić nie będzie, za co przeniesiony do Rossyi, później przyłączony był do korpusu kadetów. — Każdy taki przegląd korpusu w którym było mnóstwo synów arystokracyi miejscowej, tysiące miał ciekawych świadków. W czasie przeglądu sztabs -kapitan Padłow (ósmego plutonu czyli kompanii) zmylił komendę; Mikołaj prędki zawsze poruszył się tem do wściekłości i zaczął wołać na całe gardło: Światlowski! Światłowski! Cisza ogólna... Car zły... wszystko drży, ale Światłowski nie słyszy. Mikołaj powtarza — Światłowski! Pułkownik jakby był głuchym nie odwraca się. Nareście pomiarkowawszy się Mikołaj woła nieco grzeczniej: — Panie pułkowniku Światłowski! Pułkownik dopiero się odwrócił ze spuszczoną szpadą na znak że gotów jest spełnić rozkaz. — Rozgniewany car woła do niego: — Zkąd się u was wzięła panie pułkowniku ta małpa która dowodzi ósmą kompanią? Światłowski odpowiada z uszanowaniem: — Sztabs-kapitan Padłow, z konnej artyleryi W. Cesarskiej Mości rozkazem przeniesiony do 1. moskiewskiego korpusu kadetów... Cesarz nic nie odpowiedział, prędko skończył przegląd, nie chwaląc ani ganiąc, odjechał gniewny. Jednakże nauka ta nie została straconą, w następnych latach nie odzywał się nigdy do pułkownika jak w bardzo przyzwoity sposób. Pomimo swój dzikości umiał poszanować niezależność charakteru... Światłowski został później jenerałem, a umierającego cesarz obdarzył wielką wstęgą i uposażył wdowę i dzieci, gdyż Światłowski nie umiał kraść i umarł ubogim... W r. 1846., opowiada ten sam — odbywał się w Peterhofie ślub córki Mikołaja Olgi Mikołajów-nej — zjechało się nań mnóstwo zaproszonych książąt z Niemiec całych. Zwykła carska zabawa, najrozmaitsze przeglądy zajmowały gości. Mikołaj lubił się chwalić wojskiem swemi i wychowańcami korpusów kadeckich. Kilkuset wychodzących z tych zakładów młodych ludzi zdawało egzamin na oficerów, który się zakończył strzelaniem do tarczy. Car był zadowolniony, kazał broń złożyć w kozły i powołał do siebie kadetów którzy kołem otoczyli Mikołaja stojącego w gronie całej familii swojej. Car przemawiał właśnie dając naukę moralną przyszłym obrońcom ojczyzny i zachęcając ich ku wiernej służbie, gdy najniespodzianiej ukazała się dziwna postać przeciskająca, mimo zakazu z prośbą do cara. Był to zgrzybiały starzec, może dziewięćdziesiątletni, w mundurze starego kroju, obwieszony orderami dawnego fasonu... widmo z czasów Katarzyny... Był to odstawny niegdyś pułkownik. — Podszedł, padł na kolana i chciał od- dać prośbę carowi; było to przeciw etykiecie. Mikołaj w jednej chwili z najlepszego usposobienia i humoru przeszedł do wściekłości, której hamować nie umiał. W obec rodziny i obcych książąt car rzucił się na winowajcę i starca... kopnął nogą w ramię... pułkownik upadł na wznak. Wszyscy zbledli ze zgrozy, szczególniej obcy książęta nienawykli do takich przygód. Obecny następca tronu przestraszony i zawstydzony, gdy car się odwrócił, nadbiegł do starca, podniósł go, odebrał prośbę i usiłując zatrzeć wrażenie, przyrzekł że zostanie spełnioną. Na obietnicy się wszakże skończyło... i na skandalu... Subordynacya moskiewska nie cierpi najmniejszego wyjątku... a żołnierz tak do niej nawykł, że wiarogodni świadkowie mówią o następującym objawie uszanowania. Żołnierz przechodzący ulicą począł się przypatrywać pięknej papudze zielonej siedzącej na balkonie. Jeszcze się jej przyglądał, gdy papuga wychowana znać w dobrem towarzystwie, poczęła krzyczeć po moskiewsku: Głupi! głupi! (Durak). Żołnierz struchlał, natychmiast wyprostował się, zdjął czapkę i odezwał z pokorą: — Darujcie wasze błahorodije... myślałem że jesteście ptakiem... nie mogłem wiedzieć że oficer. W istocie pierwszym objawem urodzenia i stopnia w Moskwie jest łajanie i bicie. Gdy kto łaje a nadewszystko uderza, można być pewnym wysokiego urodzenia i stopnia wyższego. Policzek starczy za rekomendacją. Połajanie papugi było najlepszym dowodem jej oficerskiej rangi... żołnierz postąpił jak mu instynkt narodowy dyktował. (Ze wspomnień A. L. hr. S. ) W Schillerowskim spadku została, jak wiadomo, część niedokończonej tragedyi Denietrius, wziętej z historyi fałszywego Dymitra, która — znać to z pism współczesnych — całą Europę niesłychanie zajmowała. — Schiller widział w niej zadanie tragiczne mogące dostarczyć wątku do znakomitego poematu. Nie szło mu wcale o historyczną prawdę, o koloryt, o barwę wieku i walkę narodowości i idei, sytuacya była dramatyczna i nęcąca. Tragedyi tej wszakże osnutej przez poetę zostały ułamki tylko. Zużytkowanie ich zaprawdę wielkiej wymagało odwagi, było to dopiastowanie niedonoszonego cudzego dziecięcia, a myśl i dziecię cudze przyswoić sobie i wypełnić brak organizmu... nie- pospolitem, niewdzięcznem jest zadaniem. Zdarza się co chwila spotykać cudzę osnowę zużytkowaną przez kogoś, ale na pół wykończone dzieło, nader rzadko, a szczęśliwych takich dopełnień i przedłużeń — literatura niezna prawie. Ułamki Schillerowskie i jego wątek, odważył się przecie wcielić w całość nową: Laube utalentowany dyrektor Lipskiego nowego teatru. Sztuka ta, obudzająca wielkie zajęcie, przedstawioną została d. 1. Lutego w Lipsku z wielkiem staraniem i przyjętą została bardzo dobrze przez słuchaczów usposobionych do dobrego przyjęcia. Charakter Polski i jej rola w Dymitrze, nie z najlepszej malują się strony, cale polskie stronnictwo, aż do Lwa Sapiehy wystawia autor jako dość płoche, chciwe i w niekorzystnym świetle. Za to w pierwszym akcie malowniczy jest obraz królewskiego dworu polskiego, który z przepychem przedstawiono. Dymitra wystawił poeta jako męża dobrej wiary, uczuć szlachetnych rzuconego w położenie nierozwikłane, w walce z popędami uczciwemi a zadaniem oburzającem. — Szczególniej akt czwarty i sceny Dymitra z matką jego, robią wielkie na scenie wrażenie. — Miłość swobody nadana charakterowi narodu moskiewskiego, wydaje się dziwnie; ale Minin i Pożarski tem się autorowi tłumaczą, chociaż w istocie inny historyczny noszą na sobie charakter. — Laube wywoływany po każdym akcie, zyskane oklaski złożył na ołtarzu Schillera. Mają swe losy nietylko książki i pisarze, ale malarze i — obrazy. Moda wynosi jednych niezasłużenie, lekceważąc drugich również fantastycznie; dziś Rembrandt i Hobbema, jutro ktoś inny, pojutrze dziwactwo dźwignie zupełnie nieznaną postać, której nazwisko dotąd niepozyskało było praw obywatelstwa. — Była chwila gdy szkoły hiszpańskiej obrazy ledwie zwracały uwagę, nadeszła potem dla Murilla apotheoza że się jego najmniej dobre utwory na miliony ceniły. — Toż z niektóremi włoskiemi artystami; z francuzami i hollendrami. Do wielce dziś cenionych należy Greuze; rozpowszechniony mnóstwem sztychów, ujmujący wyrazem swych twarzyczek dziewczęcych, chłopczyków, dzieci, nieporównany w sielankowych scenach wiejskich, tego rodzaju jak je pojmowano w XVIII, wieku. Greuze urodzony w Tournus w r. 1725., pierwszy raz wystąpił z obrazem familijnego, cichego szczęścia wśród najzepsutszej społeczności Ludwika XV., obok pasterek Boucher i portretów pani Pompadour. Obraz ten "Ojciec który biblią dzieciom tłumaczy," uczynił tak ogromne wrażenie, iż artystę od razu sławnym uczynił. W życiu jego pospolicie wymieniają, ten szczegół, że żona służyła mu za wzór prześlicznych wieśniaczek które malował; wyraz jej twarzy uśmiechnięty jest, łagodny, ujmujący. Tymczasem... historya grzebiąc w starych papierach odkryła świeżo iż to była najnieznośniejsza w świecie sekutnica... i gorzej jeszcze... Cudowna sztuki potęga unieśmiertelniła ją, jako anioła dobroci, jako opiekuńczego anioła domowego ogniska. Sam znowu Greuze, który sceny czułe i pełne rzewności najlepiej malował, sławnym był z pychy i zarozumiałości. Brat pani Pompadour, pan de Marigny wraz z Józefem Vernetem, obchodzili wystawę obrazów, szedł z niemi Greuze. Zatrzymano się przed jego obrazem Zapłakanej. De Marigny po chwili odezwał się. — Wiesz pan że to bardzo piękne... — Tak, wiem, — odparł Greuze — piękne, chwalą, mnie wszyscy, a roboty nie mam. — Bo masz mnóstwo nieprzyjaciół, przerwał mu Vernct, między innemi jednego, który niby cię do szaleństwa kocha, a w końcu cię zgubi. — Kto taki? zapytał malarz. — Ty sam! odparł Vernet. Jakby to często i do wielu osób zastosować się dało! Braknie nam dotąd historyi literatury, chociaż, mamy już ich wiele... ale, każdej na czemś zbywa. Trudna tęż rzecz napisanie książki o księgach z których treść ducha wycisnąć potrzeba... należałoby temu całe życie poświęcić — bez tego niemożliwa zrobić co innego nad lepienie i powtarzanie. Posłużyć się pracą cudzą, niebezpieczna, a wreście i tych przygotowawczych monografii niemamy, nikt jeszcze dróg nie przetrzebił wielu, które gąszcze zarastają i jako gąszcze omijane są. Większych nawet postaci literatury fizyognomie nie są, jasne dla nas i wyraźne. Powoli jednak pojedyńczemi studiami wyrabia się lepsze o nich pojęcie. Tak w roku przeszłym bardzo dobrą monografią Trenów i części poezyi Kochanowskiego dał nam F. Faleński, a oto teraz przybywa nam ciekawa wiadomość o życiu, pismach, wydaniach i przekładach poezyi Klemensa Janickiego przez profesora Z. Węclewskiego. Z tej książki opartej na pracowitych studyach i na niewydanych rękopismach (listach, epigrainmatach) pilnie badanych, użytych umiejętnie, rośnie nam postać Janickiego wcale wyrazista. Na swój czas zaprawdę zjawisko ciekawe, syn kmiecia wielkopolskiego ubogiego, dziecko wieśniacze, poeta laureatus... europejskiej sławy. W dwudziestym roku życia już poeta, łaciński wprawny, już ulubieniec Kmity, Krzyckiego,... uczeń Padewskiego Bonamica... ale biedaczysko schorzały, z Włoch, do których jeździł po życie, wywozi śmierć i po długiej febrze, zabójczą puchlinę wodną.. Całe to życie ubiega mu na tęsknem śpiewie, na składaniu wierszy... na rozkochiwaniu się w niewiastach i na jakiemś chorobliwemu nękaniu się swym losem. Spotwarzono wszakże Janickiego, pomawiając go o życie rozpustne, przez złe zrozumienie jego poezyi... Może jednym z najciekawszych obrazów elegii Klemensa jest wizerunek, który skreślił samego siebie. Jest on tak żywy iż zdajemy się nań patrzeć — a wieluż znaliśmy podobnych! Słabej budowy ciała, wątłych sił, że praca Lada jaka niebawem one unużyła; Postaci dość przystojnej i twarzy pogodnej, Którą, często rumieniec, znak wstydu, zalewał. Wymową łatwą wcale wspierał głos dobitny. Na twarzy cery bladej, słusznegom był wzrostu. Urazy znieść niemógłem, a skłonny do gniewu Wrażyłem go zacięcie często w sercu długo. Nieprzyjacielem byłem otwarcie, nie skrytym — Lecz waśni nie wszczynałem i nie podniecałem. Stale czciłem przyjaciół, dobranych z rozwagą, Nauczony, że skarb to jedyny, prawdziwy. Gdyby los był udzielił mi majątek wielki, Nie byłby mnie przewyższył nikt szczodrobliwością. Ni wystawnością. To też prawdziwie królewskie Chwaliłem zwykle słowa rzymskiego cesarza: "Żadnego dobrodziejstwa dziś nie wyświadczyłem, Dzień więc bezużytecznie, wstyd wyznać, stracony. " Skory do łez, miękkiego i czułego serca, Miałem taką odwagę, jaką miewa jeleń; Ztąd w nienawiści miałem zbroje i pallady, Strasznej, kiedy do boju bieży, byłem wrogiem. Wytworność, prawie jako niewiasty, lubiłem Do przesady w pokarmach, stroju i wygodach. Do dwudziestu lat jednak życia od dzieciństwa Jedynie czystą woda gasiłem pragnienie. Snać choroba wątroby ztąd się wywiązała, I ztąd dusi oddawna mnie wodna puchlina — Może to właściwość poety, ale też i wieku charakter się przebija w tej spowiedzi tak szczerej i otwartej, aż do wyznania błędów upokarzających, jak w szesnastym wieku brak rycerskiego ducha. Dziś by się na to żaden pono poeta nie zdobył. Życie Janickiego należy do najoryginalniejszych losów poety. Podróż jego do Wioch, powrót do kraju utrapiony, stosunki z możnemi, miłość dla Elżusi... naostatek śmiałość z jaką syn kmiecia panom polskim prawdę wypowiada... są rysami tej biografii, którą p. Węclewski skreślił pierwszy raz jasno i dobitnie. Obok monografii Klemensa Janickiego, stanąć może druga p. Ad. Bełcikowskiego o Wacławie z Potoka Potockim, znakomitym autorze poematu Wojna Chocimska, wydanego zrazu pod imieniem Lipskiego. W tym wieku, w którym żył Potocki niemal on sam w Polsce prawdziwą poezyę przedstawia. Życie Potockiego ciche i skromne, pospolity żywot szlachecki a wiejski. Nie należy on do możnych a głośnych, ale do ubogich Śreniawitów Potockich rodziny, wywodzących się z tegoż domu dzielnicy co Kmitowie. — Zrazu służył wojskowo, potem zasiedział się na wsi, w Łużnie na podgórzu Karpackiem. Śmierć syna oblekła mu życie żałobą, potem i pozostałych dwojga dzieci i żony. Osierocony pocieszał się pracą, zmarł pod koniec XVII. wieku. Talent Potockiego odznacza się na swój czas znakomitą, niedorównaną, pełną energii i wyrazistości formą; a serce poczuciem upadku rzeczypospolitej i narodu szlacheckiego... jeśli się, tak z nim wyrazić godzi. Grzechy nasze o Panie! za któremi w tropy Na pierwszy świat chodziły ognie i potopy, Dziś, nie w wodzie dla tęcze, nie w ogniu z Gomorą" Ale się we krwi własnej i czyszczą i piorą. — Należy przeczytać p. Bełcikowskiego choćby dla jego obrony XVII. wieku; a cała też rozprawa wielce na to zasługuje. Zaproszony na polowanie do Francyi, Niemiec który przywykł do myśliwskich wycieczek obfitych w owoce... przybywa na zamek (wszystko się tam zamkiem nazywa co się na zamek zamyka); z góry ciesząc się nowością łowów... i sportem, wyśmie- nityni, który mu przyobiecano. — Spieszył się tak syn Germanii, że jeszcze przyjaciela swego, którego Paryż zatrzymał, niezastał w domu, przyjmuje go wszakże łowczy i ofiaruje mu swe posługi. — No — a cóż, idziemy na polowanie! pyta myśliwy. — A jakże! a jakże, nazajutrz rozpocznie się od winnic... tam kosów pełno... znajdziemy ich podostatkiem. — Hę? zdziwiony podchwytuje myśliwy, który nigdy jeszcze nie polował na kosy. — No — a potem? — Potem, odzywa się łowczy, zajdziemy w dolinę, skowronków mnóstwo... Następnie pokażę panu parę cietrzewi o których wiem... może się nam uda je odszukać... W dolinie jest też za błotem, mały stawek, gdzie w roku przeszłym widziałem kaczkę dziką. Jestem prawie pewny że to była dzika kaczka, ona tam jeszcze musi być. — Ale jakże — przerywa zniechęcony Niemiec — czyż niemacie nawet kuropatw? — Kuropatw! jakto! mamy! mamy kuropatwy! Pyta się pan czy są kuropatwy! a jakże! są! Ale z temi kuropatwami bieda okrutna! Było ich cztery... przeszłego miesiąca jednę zabił pan Margrabia, a drugą ranił śmiertelnie. Biedne stworzenie dotąd się nie wylizało... Więc właściwie mamy tylko dwie kuropatwy. Jeśli się panu podoba, będziemy na nie polowali, tylko cóż na przyszły rok zostanie? Możeby pan tę ranną dobić chciał? toby przyszło łatwo... — Ale na miłość bożą, zawołał zniecierpliwiony gość, nie macież lasu? zarośli i zajęcy nawet? — Zajęcy! Ale są! pójdziemy w krzaki, mój pies je panu pokaże! Są zające! Jest ich trzy nawet... Jozefinka, Alfons i stary Adolf... Co się tyczy Jozefinki, tej tknąć się nie godzi, jest przy nadziei. Alfons się z nią ożenił, a że ma być ojcem rodziny, niepodobna go odrywać od obowiązków i zabijać! Nieprawdaż! to by było okrucieństwo! — Starego zaś Adolfa, jeśli pan sobie życzy, zabijemy! zabijemy! Już też czas na niego. Pięć lat go pędzam i zabić nie mogę... Co usłyszawszy Niemiec tłomok swój zapakował i nie pytając reszty, wrócił do ojczyzny... przyrzekając sobie że się na francuzkie polowanie więcej nie skusi. Obrazek z natury. Jeszcze młody człowiek, ale tak świeży jak wczoraj nabrzmiały na śmiecisku grzyb, niechcąc ani pracować, ani żyć życiem obowiązku... wysuwa się za granicę. Tu w początkach zbija bruki obnosząc patryotyczne westchnienia... obchodzi salony z francuzczyzną ofiarując się za małżonka wszystkim słomianym wdowom mogącym pilno potrzebować sakramentu. Ale żywot ciężki, pożyczki zaciągane u przyjaciół nie wystarczają i w końcu zawodzą... industryjne wyciąganie pieniędzy z podróżujących, nie zawsze się udaje, choć najlepiej obrachowane. Co tu począć? — po namysłach młodzieniec mówi sobie: — Czemużbym nie miał pisać, umiem trochę ortografii i mam wiele bezwstydu! Literatura trudniejszą być niemoże od służby przy starych paniach i kieszeniach arystokratycznych. — Rzekł i umoczył pióro... rodzą się bałamutne recenzyjki do pism, które byle darmo gotowe przyjąć co kto da; później wkręciwszy się uzyskać można nawet czasem jakiego talara... Recenzye dają ochotę do powieści... powieść ma być rzeczą wypłacającą się. Ale zkąd wziąć powieść —? najprostsza rzecz w świecie. Bywało się po domach, znało różne piękne panie, więc spisać tylko co się przeżyło nie szczędząc skan- dalu i urodzi się powieść licha, głupia ale skandaliczna... A pismo które dobrych nabyć nie może, nabędzie choć nędzotę, aby zapchać puste karty... Na cóż to schodzi powoli nasza literatura!! Dawniej szeregi jej wypełniały się ludźmi ofiary, talentu, istotnego powołania, dziś zbiegami takiemi co z głodu gotowi rozszarpać rodzonego ojca byle z niego wydobyli sobie kawałek chleba, co własnego życia skandale frymarczą" w których niema ani iskry talentu, ani odrobiny nauki... Jeden kradnie komedye i przemaskowuje na scenę dając za swoje, drugi tłumaczy zapomniane romanse przedając je za jenjalne utwory własnej muzy, trzeci nieostygłe jeszcze zaparawanowe przygody osobiste zamyka w ramy i podaje dla nauki i zbudowania podobnym sobie. Zaprawdę takiego kontyngensu brudów, nieudolności, takiego napływu awanturników jeszcześmy nie mieli nigdy. Korespondenci i współpracownicy Dziennika Warszawskiego, Czasu i t. p. stanowią, w literaturze naszej zupełnie nowe i smutne zjawisko... Rdza ta zapewne nie długo potrwa, zetrze się to i zniknie rzucone do rynsztoku... ale pierwszy raz coś podobnego mamy u nas... pierwszy raz taka hałastra literacka śmie brudnemi rękami zbliżać się do ołtarza... i ci co na jego straży stoją tak mało on ołtarz cenią" że przypuszczają, doń byle czem zapchać karty, kto się trafi. Zawsześmy szacowali wielce tych ludzi, którzy wiele mówić nie lubią, a obfite mowy na galicyjskich stowarzyszeniach, które wszystkie się, niemal w słowach rozpłynęły — potwierdziły nasze przekonanie iż milczenie i umiarkowanie w słowie są dowodem charakteru i znamieniem ludzi czynu. Dobrym przykładem być może generał Grant, dzisiejszy prezydent Stanów Zjednoczonych. Przed wyborem swym jeszcze przybył on do St. Louis odwiedzić chorego syna. W księdze podróżnych zapisał się po prostu — U. S. Grant z Chattanoga. Poznano go natychmiast, nie mógł uniknąć wydanego dlań obiadu przez obywateli miasta. Wzniesiono toast w pośród nieskończonych oklasków. Generał wstał — Gentlemen, ozwał się, za całą odpowiedź przyjmijcie podziękowanie moje. Po obiedzie nastąpiła serenada, w czasie której gdy się na balkonie ukazał, tłumy znowu okrzykami go powitały, wołając i domagając się aby miał mowę. Generał milczał, wrzawa rosła — Mowa! mowa! — Grant zdjął kapelusz i rzekł wśród uroczystego milczenia. — Gentlemen, dziękuję za wyrządzoną mi cześć — mowy mieć nie mogę — nigdy w życiu jej nie miałem, i nigdy się nie spodziewam zebrać na nią, proszę mi przebaczyć. Wśrod okrzyków Grant zdjął raz jeszcze kapelusz, ukłonił się, dobył cygaro i zapalił je, stojąc ciągle na balkonie naprzeciw tłumu, który wołać nie przestawał: — Mowa! mowa! Puszczano fajerwerki... hałas był niezmierny, generał spokojnie palił cygaro, przypatrując się widowisku. — Mowa! mowa! powtarzał tłum coraz hałaśliwiej — mowa! Otaczający Granta poczęli go skłaniać aby przemówił choć słów kilka i uspokoił tłum; jeden z przyjaciół położył mu rękę na ramieniu i odezwał się:. — Powiedzcież im choć, że bić się za nich umiecie, a mowy prawić nie wasza rzecz... choć to... — Chyba z was kto za mnie to powie, rzekł Grant, ja i tego nie potrafię. Lud ciągle krzyczał — Mowa! Nareście Grant znudzony sparł się na balkonie, puścił kłąb dymu i odezwał się. — Panowie moi! mowy prawić nie moja rzecz... Nie umiałem nigdy i nigdy tego nie potrafię — dziękuję wam żeście się tu zgromadzili. Na tem skończył i wycofał się. W przedmowie piątego tomu historyi rewolucyi francuzkiej, Michelet, który ma wielu przeciwników w wielbicielach fanatycznych ludzi owej epoki, odzywa się: "Odczytanie Buchez'a zabrało mi cale lata (40 tomów), nad dwunastą, tomami p. Ludwika Blanc'a siedziałem dobry kawał 1868. roku. Ledwie dyszę. Aż tu przybywa przyjaciel niosąc z sobą księgę p. Hamel'a, (Historyą Robespierr'a) zbita, we trzy ścisłe tomy bardzo drobnego druku. "Miałeś do zbytku, będziesz zarzucony... " Szkoła to przerażająca płodnością swoją. Ileż czasu dopóki się to wszystko przeczyta! Ponieważ napadają na mnie na każdej karcie, obrachowałem, że, co najmniej, trzeba na to lat dziesięć. — Czy pożyję tak długo? wątpię. Ale jeśli mi się uda, będę krytykował krytykę tak, by również lat na przeczytanie potrzebowała. Poczynam to, i otwarcie uprzedzam. Czy myślą że oni tylko sami mają, papier i atrament? Tak z obu stron, odpowiadając sobie i zbijając odpowiedzi, mamy czem życie zapełnić szczęśliwie!" (T. V. XXV — XXVI. ) P. Emil Levasseur, w College de France, rozpoczął lekcye wstępną, historyą faktów i teoryi ekonomicznych; wyjmujemy z niej zakończenie tylko następujące: "Gdzie się poczyna, dokąd zmierza cały ten ogromny ruch handlowy świata? Z dwu krajów, które nie zajmują; ani setnej części przestrzeni ziemskiej, — z Europy zachodniej i północno-wschodu Stanów Zjednoczonych. Londyn i Paryż z jednej, New-York z drugiej strony, mogą się za ognisko uważać. — Ku nim obu spływają i schodzą, się ze wszystkich całej kuli ziemskiej stron, lądami i morzami, materyały wszelkiego rodzaju które natura zakopała w minach lub rozrzuciła w florze i faunie różnych klimatów, kruszce, drzewo budulcowe, herbata, korzenie, aromata, bawełna, kawa, cukier, jedwab, skóry zwierząt. Tu się to wszystko przerabia w rękodzielniach ludów zachodu, przeistacza na mnóstwo płodów w części zaraz na miej- scu samem zużytych. W części też płody te są wywożone, rozchodzą się znów i rozsypują w różne części świata, nawet w te zkąd przyszły jako surowy materyał, za który w zamian je dają. Tak tedy, ziemia cała przynosi bogactwa swe przyrodzone tym krajom, a one starczą przemysłem swym na podsycanie ciągłego obrotu. Współcześnie, gdy przez świat cały bieży ten prąd skupiający się i rozpływający na przemiany, szerokiem korytem przebiega także ruch w obu kierunkach Europę i Amerykę, z Ameryki wracając do Europy i przedziera się wewnątrz jednej z nich, starszej cywilizacyą, dotąd bogatszej jeszcze, to jest Europy zachodniej. Tu trwa nieustannie jakby wir zamian, który sam przechodzi ważnością swą o wiele, handel całej kuli ziemskiej. Tak, że gdyby porównać cyrkulacyę handlową świata z cyrkulacyą krwi w zwierzętach, można by rzec że dwa te kraje są jakby podwojnem sercem, dającem życie i ruch handlowi kuli naszej. — Czemu one są winne tę własność swoją! Przestrzeń zajmowana przez nie jest stosunkowo nie wielka; ziemia z natury żyzniejszą nie jest nad inne; kraje te nie mają najgęstszej ludności. — Ale narody które w nich zamieszkują przewyższają inne energią w pracy, swobodą, inteligencyą i nauką, kapitałami nagronia- dzonemi... jednem słowem, tu człowiek więcej wart niż gdzieindziej — oto cała tajemnica tego przyciągania które wywierają na bogactwa i panowania nad światem. Widowisko to, stanowiące fakt najrozleglejszy jaki nauka badać może, bo zamykający sobą świat cały, nie jest li glosnem potwierdzeniem tego prawa zasadniczego nauki, które na początku przywiodłem — że człowiek jest zarodem i ostatecznym celem bogactwa. " W Petersburgu wyszły w przeszłym roku — wspomnienia Bazylego Kelsiew'a, niegdy zwolennika i współpracownika Hercenowskiego. Kielsiew powróciwszy do kraju, wydrukował je pod tytułem: "Przeżyte i przewalczone." Kielsiew tłumaczy się naprzód co go pchnęło na drogę opozycyi przeciwko rządowi, wspomnienia Decembrystów 1825. r. i książki zakazane. — Filozofia, jak powiada, wyrobiła z niego utopistę. Nadeszła wojna krymska, młody człowiek zapalił się do bohaterstwa wojskowego i już był napisał prośbę, chcąc się jako ochotnik zaciągnąć, gdy ochotników przeznaczono do rezerwy i — prośba została podarta. Po wyprawie krymskiej Kielsiew w celu naukowym wybrał się za granicę. W r. 1859. postanowił wyemigrować i został w Londynie; zaprzągłszy się między rewolucyonistów. Z Anglii z pasportem tureckim objechał granice Rosyi i najdłużej zatrzymał się w Dobruczy. Pełno tam było moskiewskich emigrantów, których wcale nie prześladowano: — Stowarzyszenie "Ziemi i swobody'' rozpowszechnione — przecież do czynu nie obudzało — ani Kielsiewowi, ani nikomu rewolucyi wywołać się nie udawało. W czasie powstania polskiego Kielsiew posłany był jako ajent do Księstw Naddunajskich. W końcu przykrzyć mu się zaczęła, jak powiada, nieskończona jednostajna gadanina o wolności i postępie, nie prowadząca do niczego i poczuł że tę rewolucyą, której oni żądali rząd sam robił daleko skuteczniej. W r. 1863. cholera zabrała mu żonę i dziecię, został sam jeden. Stał się mizantropem. Z mizantropii przeszedł do rozumowania że jako emigrant krajowi się na nic nie przyda, że potrzeba mu powracać. Lękał się wszakże aby go przyjaciele nie nazwali zdrajcą. Walczył tak z sobą. — ale myśl powrotu i tę- sknota go męczyły. Poszedł na radę do Konstantego Stepanowicza kuczera w Jassach, któremu z chęcią powrotu się, zwierzył. Ten ją pochwalił, ale słuchająca ich rozmowy przy herbacie siostra kuczera, płacząc i łamiąc ręce zawołała: — oni cię w łańcużki okują i po żelaznej muzyce popędzą... Kielsiew sam był pewny że go to czeka, ale się tą obawą nie zrażał. Kuczer przyrzekł mu do granicy go doprowadzić — a gdy ujrzeli ją Kielsiew pokłonił się witając ojczyznę. Przebywszy Prut stanął Kielsiew na brzegu, gdzie go o pasport zapytał oficer, pokazał turecki niewizowany, kazano mu napowrót do Mołdawii. W chatce strażniczej przybyły napisał prośbę do urzędu poddając się rozporządzeniom krajowym. — Jednakże kazano mu nazad się przez Prut przeprawić i urzędnik ofiarował się tam z nim rozmówić. — Gdy Kielsiew ponownie prosił aby go do kraju bądź co bądź puszczono i przyjęto, choćby uwięziono nawet, urzędnicy nie mogli go zrozumieć zrazu, tak się to im wydało dziwnem. — Cóżeś Waćpan przewinił! spytano go. Kielsiew oświadczył że w Londynie był w spisku rewolucyjnym z Hercenem i miał udział w polskiem powstaniu, narzucając się gwałtem aby go do więzienia brano. — Kazano mu spisać zeznanie,; poczem jacyś grzeczni pograniczni oficerowie zaprosili go na śniadanie — bifsztyk i butelkę czerwonego wina. Również gościnnie przyjęto go w powiatowym miasteczku — wieczerzą... jednakże ze wzruszęnia zachorował. Wyprawiono go z dwoma aniołami stróżami do Kiszeniewa... Tu już coraz wyżej... nie szło tak gładko__ zatrzymano go w więzieniu, zapytując co z nim robić. — Zabrano mu książki, tytuń i wyznaczono celę wysoką w turmie... w której pozostał z myślami — żalami i trwogą która się teraz dopiero rodzić zaczynała. Znać że pierwszy raz siedział w kozie, gdyż okienko we drzwiach przez które wiecznie się mógł obawiać oczów straży, niesłychanie go męczyło. — Okuty więzień brzęcząc łańcuchami przyniósł mu jadło, chleb czarny i polewkę w które pływały kawałki słoniny. Łyżki brakło, ale mu drewnianej pożyczył więzień. Nie długo jej wszakże używał bo i supa i chleb były nie do przełknięcia... Zaczął patrzeć w okno... wpadli żołnierze pytać; go po co tak długo w oknie siedzi? Położył się na tapczanie; tu mu spocząć chodzący przy drzwiach szyldwach nie dawał, bo niemogąc go zobaczyć, stukał i wywoływał go. Dano mu wreście pokój. Opis tej kozy, dla ludzi co z nią zrobili znajomość jest jeszcze bardzo mdłemi skreślony barwami — Kielsiew był w tak wyjątkowem położeniu, skrucha jego tak jawna, że mu też chętnie folgowano. Kazano później wysłać go do Petersburga. Szczególnemu swemu położeniu winien był ten osobliwszy więzień że po drodze przez zachodnie prowincye spotykało go niezasłużona wcale sympatya, o której wspomina wymieniając Żytomierz szczególniej. — Nie wielką mu tem wyrządził przysługę. Po drodze spotkała ich wiadomość o wystrzale Berezowskiego, co więźniowi dało uczuć się także... oburzenie powszechne spadało naturalnie na owego więźnia politycznego. Kielsiew opisuje podróż przez Pińskie błota, przez część Mińskiego. Dopiero w Pskowie uczuł się na swej ziemi, bo mu jeszcze wszystko wyglądało obco. Na stacyi w Ostrowie wsadzono go na kolej... i powieziono do Petersburga. Osadzony w twierdzy Piotro-Pawłowskiej zwał się Numerem Czwartym; i pozostał od 15 Czerwca do 23. Grudnia 1865. Cała historya dzięki okazanemu żalowi skończyła się tem, że go powołano przed sąd i powiedziano mu: — jesteś pan wolnym, cala przeszłość zapomniana, możesz się udać dokąd chcesz, cesarz raczył cię ułaskawić. To szczęście winien był temu że się nie zwał — Polakiem. Radość jego była tak wielką, że mu się zrazu w głowie zakręciło, nie śmiał wierzyć rzeczywistości! Reszta wspomnień jest już czysto polityczną, gadaniną ku czci tych których łaski doznał. Wypadek Kielsiewa, zamknięcie dzwonu Hercena, dowodzą, tego co dla nas oddawna było widocznem, przejednania systemu dzisiejszego z ideą rewolucyjną, poślubienia krańcowego radykalizmu. Nikt tego nad nas lepiej nie czuje. Obrazy Rusi Czerwonej przez Władysława Zawadzkiego, z rysunkami Juliusza Kossaka, wyszły u Żupańskiego w Poznaniu. Książka ładna, miła i bogdajby podała myśl podobnego odmalowania wszystkich części dawnej Polski. Pióro i ołówek składają się na odtworzenie tego starego, dobrze nam znanego świata, który codzień pod różnemi wpływy się mieni. A! ta stara Ruś jak my ją, pamiętamy, ten kochany lud rozśpiewany, tęskny a miły i serdeczny, jak że przemawia do serca każdego kto się wykołysał tą piosenką i zbracić umiał z obyczajem. Niech co chcą mówią i piszą ci coby nas rozbratać teraz pragnęli i postawić z Rusią w walce, od której serce się wzdryga — najlepszem świadectwem starej miłości dla tej ziemi, to że i ona od nas wiele wzięła i myśmy się u niej zapożyczali. Któryż z obywateli Rusi, pochodzenia polskiego czy ruskiego, nie pokochał języka, nie nauczył się przysłowiów, nie ulubił tej poezyi smętnej, którą to całe życie przesiąkło... niech co chcą mówią, dwór i wieś stanowiły jedno, póki szatan nie rzucił niezgody ziarna. Szli panowie w kumy i gromada nieraz do dworu i rozumieli się dobrze i kochali się serdecznie i choć wszędzie zły się znajdzie, we dworze i w chacie zarówno... życie jakoś płynęło po Bożemu... Wróci to czy nie, wspomnienie przeszłości miłe i Ruś nam stara miła i kochana... Nic wierniejszego nad obraz troskliwie wykończony który nam daje Zawadzki, nic śliczniejszego nad rysunki do niego Juliusza Kossaka. Pierwociny tej pracy miał tygodnik illustrowany ale w książce zebrana całość zyskuje niezmiernie. Niektóre z illustracyj Kossaka są natchnionemi obrazami i napatrzeć się ich niemożna, tak pełne prawdy upoetyzowanej serdecznie. Najprzód krajobraz Podolski... jak zajrzeć rów- nina zbożem falująca... a w wąwozie ukryte siedzi sioło z cerkiewką i gruszami zielonemi. Po nad drogą krzyż... monument drewniany który pobożność wystroiła w blachy świecące, w rzeźbę malowaną... i pokryła daszkiem i obwiesza chustami... Jak zajrzeć po łanach... sterty gdyby domy... popodpierane, stare... Chleba dosyć!! Przodem chłopak pędzi z końmi na paszę. Ale jak!! młoda krew gra w nim i w rozhasanej czwórce... aż tętni gościniec... hu! ha! Dalej — patrzcie, stado wołów podolskich po pas w zielonej trawie na Pantalisie... a w drzemiącej wodzie chodzą bociany... i w dali ino pole a pole... bo Podole polem całe a przeżyznem. Ta ruina na górze — to Jazłowiecki zamek... Góra pod nim połamana w skały a u wierzchu wieża otłuczona i ścian kilka na pół w gruzach... Kawał ten muru mówi wiele niemotą swoją... jakby po przeszłości płakał... Grobowiec to innego życia. Bramy otworem, okna otworem, a gdzie kamień się rozsypał, trawa zasiała i wygryza go do reszty. Pastuszków przy drodze Kossak gdzieś złapał na uczynku... Chłopak worem się nakrył więcej dla fantazyi jak z potrzeby, a dziewczęta w kwiatki przystroiły... młody artysta gra pewien siebie. Cerkiewką podolską z dzwonnicą i owe świąte- czne bekiesze i kożuchy i białe namitki... czuć Niedzielą... A co ludu dokoła!! Arendarz się cieszyć musi. Typ dobrodzieja, parocha unity, do którego wyświeżona niewiasta przychodzi z kurą pod pachą... schwycony przewybornie. Jaka stoicka zimna krew! co za podanie ręki do pocałunku! Ten sam wdzięk i prawda jest w Kołomyjce, której pierwsza para daje całą tańca charakterystykę. (Przy Kołomyjce, Bóg wie czemu, przyszedł nam na myśl hr. Goluchowski i x. Litwinowicz z pozaprzeszłorocznej uczty!) Macie tu i arendarza i niezrównanych żydów a żydowice, a la mode antique, jakich już w Polsce niezobaczyć i drzemiącą wioskę podolską i parę szkap w przyjacielskiej zadumie, i stroje wieśniacze i połudenek pracowitego chłopka zajadającego z bliźniaków przez żonę przyniesionych, ślepego lirnika z powodyrem... a nakoniec pogrzeb wiejski, obraz takiej tęsknicy i uroku, jakby go wyśpiewał poeta. Jest to jeden z najpiękniejszych pomysłów Kossaka. Na zachodzącem słońcem oświeconem niebie sunie się pochód żałobny, dwa woły ciągną trumnę gospodarza... idzie za nią dobrodziej, bractwo ze świecami i długi, długi szereg ludu oświecony blaskami jaskrawemi ostatnich dnia promienia... Jarmark ożywiony, przypominający Orłowskiego, powrót z miasteczka wesoły... Hailka, taniec tajemniczy, dziwaczny z prastarych czasów pewnie, — Obżynki i Korowaj kończą, ten zajmujący wielce zbiór, jedno z najpiękniejszych dzieł Kossaka — gdyby nie było illustracyi p. Tadeusza. Obraz p. Zawadzkiego sam przez się jest bardzo cenny, ale mu te wdzięczne, przewyborne drzeworyty, dodają, niezmiernego życia, wypełniają, go szczęśliwie... Wkrótce po wynalezieniu druku, instynktowo sztuka drukarska weszła w śluby z drzeworytnictwem; później nieco wzgardzono i zaniedbano illustracye, które są starych dziel ozdobą i objaśnieniem nieocenionem. W XVIII. w. sztuka xylografii prawie zupełnie była upadla, w XIX. ją dźwignięto i doprowadzono do szczytu doskonałości. Dosyć się przypatrzeć wydaniom paryzkim, naprzykład historyi malarstwa Blanc'a. — Sztych na blasze nie może być delikatniejszym, swobodniejszym. U nas w Warszawie szczególniej drzeworytnictwo podnieśli Unger, Münchhejmer, i Kłosy S. Loewenthal'a. Nieoceniona to zdobycz i dla sztuki i dla nauki, ułatwionej dziś przez dodanie do tekstu figur, które są stokroć wymowniejsze od najlepszych opisów. Życzyć by należało Lwowu, Poznaniowi i Krakowu, ażeby Warszawie sprostały i postarały się o umiejętnych drukarzy, gdyż najlepszy drzeworyt odbiciem niedobrem, wiele traci. Gdy te kartki zostaną, wydane, historya tego Polaka, którego nazwisko szczęściem tak przez dzienniki przekręcone zostało że go rozpoznać nie można — już będzie zapewne w niepamięci pogrzebioną. Warto ją jednak ku własnej naszej wydobyć nauce i ukazać w takiem świetle w jakiem ona jest w istocie. Szczegóły te mamy z autentycznego miejscowego źródła — a imiona są, niepotrzebne... Młody człowiek, płochy, próżny, udający panicza, czepiający się rujnującej wesoło młodzieży, przybierający sobie tytulik, który mu się wcale nie należał, przybył do Francyi na — hulankę... Jakiś czas to udawanie bogatego młodzieńca, d' un fils de familie zawsze się powodzi, ale dzban nie długo nawet nosi wino i — ucho się urywa... Panicz nasz za pośrednictwem jednej z tych łatwych do zawiązywania znajomości pań paryzkich... poznaje kobietę bez wychowania i nie dawno prostą szwaczkę rodem z okolic Narbony, zwaną eufemicznie Madame Anna de Narbone. Zdaje się że po wszystkich malowania francuzkiego — Półświatkach i Loretografiach nie mamy potrzeby charakteryzować tej pani łakomej grosza i... znajomości. — Młody człowiek niemając wiele pierwszego... musiał ułatwieniem drugich się wywdzięczać za względy i przyjmowanie w towarzystwie, którego przyjemności drogo się opłacają... Za jego pośrednictwem przyjacielskiem pani Anna z Narbonny porobiła przyjemne stosunki z kilką utracyuszami... Interesa były tak ciężkie dla młodego panicza iż niekiedy musiał swe... listy zastawne (poprostu kwity z lombardu) oddawać pięknej pani do... przechowywania. Znajomość więc była bardzo bliska, ścisła i poufała. Niewiadomo gdzie ów młodzieniec wielkich nadziei zrobił znajomość, czy był przedstawiony pewnej pani w świecie paryzkim znanej pod nazwiskiem Mere Benoiton. Tytuł książęcy okrywał ją blaskiem, zresztą bardzo już przygaszonym życiem fantastycznem. Oboje państwo niemieli sobie nic do wyrzucenia, mąż mamy Benoiton żył niezbyt prawidłowie. Jaki był stosunek młodego Polaka do tej wietrznej francuzicy, Bóg raczy wiedzieć, ale wyobrażał sobie że gdyby książe nie stał na zawadzie, może by się z nią mógł ożenić. Reszta tej tragikomedyi należy do pani Anny z Narbony, która głupiego chłopaka wyciągnęła na słowo, wpędziła w zastawione sidła, osnuła cały plan, a doprowadziwszy do dojrzałości, poszła z nim spowiadać się policyi. Niema wątpliwości że to wszystko było dziełem kobiety przewrótnej, chcącej sobie zrobić reklamę... kosztem dwóch ofiar... Koniec tej sprawy najlepiej dowodzi że tu ktoś inny prowadził pokryjomu intrygę, a we Francyi wnoszą z nakazanego wyjazdu za granicę samego księcia, że on niebył obcy temu... Procesu nawet niebyło, cukierki wcale nie okazały się zatrute...; ale łatwowierni Francuzi radzi że mogą Polaka oczernić, gotowali się na owacyą dla księcia i dla pani z Narbony... Jockey-Club miał jej ofiarować... na dar jeszcze nie było zgody... Mogło by to być przykładem do czego złe, nikczemne, plugawe towarzystwo, rozpusta i płochość doprowadzić mogą!! czem są te malowane lalki paryzkie i ten świat hulaszczych ludzi, o który niepodobna się otrzeć by niezwalać... Później dopiero odkryje się prawda cała — ale plama, zostanie. IV. Historya delegacyi konia i kobyły. — Nowa praca T. Lenartowicza. — Tłumaczenie poezyi jego na język włoski. — Bosak-Hauke pejzażystą. — Sztuka pocieszycielka. Szkoła polska na Batignolles. — Odczyt Favr'a o oświacie ludowej. — Nowe książki dla ludu. — Historya bursztynu. R. 1872. romans z przyszłości. — Sobór oekumeniczny. — Illustracye do Maryi Waler. Eliasza z Krakowa. — Druk fotografii p. Albert. — Do koła ziemi. — Czas na maskaradzie. — Listy Kartezyusza i listy X. P. Skargi. — Wagner i jego rozprawa. — Rocznice Konfederacyi Barskiej, Unii lubelskiej i pierwszego rozbioru. — Śmierć Ksaw. Godebskiego i nekrolog Narodówki. — Przedstawienie lwowskie na dzieci Syrokomli. — Napoleon na Elbie. — O kobietach p. Colfavru. — Mleko niebieskie. — Kit do żelaza. — Elodea. — Wiadomości bieżące. H. Kołłątaj Wegnera. — Posłanie S. Goszczyńskiego. — La Greve Bosaka. — 23. Lutego, W. Pola. — Bibl. Ordyn. Krasińskich. — Roczniki sejmików gospod. Toruńskich. — Prim' Aprilis. — Miasto Kazimierz E. Ekielskiego. — In Merita. Ostatni: z Mohikanów. Ogłoszenie o Bibliotece Pamiętników i Podróży po dawnej Polsce. Posłuchajcie następnej paraboli. — Obywatel pewien miał dawną, należność zalegającą na kahale żydowskim w miasteczku poblizkiem od swej wioski. Dopominał się o nię. przez listy, przez posłańców — zawsze napróżno, nareście rzekł sobie: — ekonom i pisarz ludzie uczciwi są a mnie przychylni, wyprawię ich w delegacyi aby na kahał nastali i przywieźli mi należytość moją. Jak rzekł tak się stało. Wysłał tedy ekonoma i pisarza dawszy im instrukcyą aby naglili, dopominali się, protestowali a pieniądze koniecznie przywieźli. Nim delegacya dojechała do reichsratu, (chciałem powiedzieć do miasteczka) wiedział już kahał co się gotuje i rzekli starsi z nich, że sobie z ekonomem i pisarzem rady dadzą, ręce w kieszenie pozakładawszy śmieli się w duchu. Zatem przyjęli delegatów z wielkim respektem, czcią i grzecznością i serdecznością, ale powiedzieli im — zaczekajcie aż się kahał naradzi, a tym czasem jedzcie i pijcie a wczasu używajcie, oto Rifka da wam faszerowanego szczupaka i będziecie pić szabasówkę i umizgać się do Sorki... czego bowiem spieszyć się macie! A ekonom i pisarz za stół siadłszy znaleźli że kahał postąpił bardzo uczciwie, grzecznie i że nie należało spieszyć zbytnio... napowrót do domu, ani nalegać ostro, kiedy kahalni byli tak serdeczni. Najadłszy się i napiwszy poszli delegaci oglądać miasteczko, w tem ekonoma ujął pod rękę najstarszy z kahalnych i zaprowadził go do stajni i rzekł mu: prawda że to konik dobry a ja go jegomości sprzedam tanio i pieniędzy zaczekam... ale na kahał nie nalegajcie... Co się panu stanie że poczeka? a gdyby należność stracił co mu będzie... przecież wy potrzebniejsi jesteście zarobku niż pan wasz długu? Serce ekonoma zostało wzruszone pięknością źrebaka którego mógł kupić za dziesięć a sprzedać za dwadzieścia, i rzekł sobie w duchu — kahalny jest człek rozumny, pan będzie panem, co szkodzi że ja chudy pachołek na koniu zarobię? Gdy się to działo w jednej stajni, w drugiej ku- szono pisarza starą kobyłą za bezcen; a pisarz myślał..... Trzeba się naradzić z ekonomem..... I ekonom rzekł w duchu: muszę pisarza załagodzić. Aż zszedłszy się wieczorem i spojrzawszy aa siebie, poczęli się po ciemku spowiadać, a — ludzie stateczni — zgodzili się na to, że naprzód koszula ciała bliższa niż kaftan, potem że pana djabli nie wezmą, nareście że czekać może wyśmienicie dłużej gdy już tyle czasu czekał, i że oni biedacy zarobić powinni przy tej zręczności bo się już nigdy druga taka nietrafi. Co rzekłszy uściskali się i poszli spać czyści na sumieniu. Ekonom mówił: kiedy pisarz się decyduje mogę i ja — pisarz szeptał — toć przecie człek doświadczony i zacny, a przesądów niema, czego się mam drożyć, wezmę gdy dają. Stało się tedy iż nazajutrz ekonom i pisarz dobili targu łatwo o konia i kobyłę, ale już potem na kahał o należność nie nalegali, ażeby starszym, którzy im sprzedali tanio chudobę, nie czynić przykrości. Powrócili cichaczem do domu. Ekonom otrząsłszy się z kurzu poszedł do pana z tłomaczeniem że nic nieprzywieźli, bo dalipan nic się wyzyskać nie dało... Na co i pisarz poprzysięgał. Pan się zżymał, łajał, klął, ale wkońcu rzekł sobie — winien kahał a nie oni i ja żem posłał głupich... co robić. Aż oto nazajutrz wyszedłszy patrzy pan koń się tęgi pasie — nieznajomy — z kąd? czyj? — pana ekonoma. Tuż i kobyłka nie szpetna — czyja? Pana pisarza... O! a kiedy nabyte? W miasteczku... Wołaj woźnicę; chłopak tłumaczył że ichmość delegaci myśleli o swoich kupnach nie o pańskich interesach... Wydało się że za psie pieniądze kupili sobie u kahalnych konika i kobyłkę... Jął tedy sprawiedliwy pan bizun z kołka i poszedł aby boki obłożyć ekonomowi i pisarzowi, i razem z koniem i kobylą rozkazał ich wygnać na rozstajne drogi, aby się złe nasienie na poczciwej ziemi nic mnożyło. I byli ludzie onego czasu którzy tę parabolę tłomaczyli jakoby oznaczała delegację galicyjską, a kahał oznaczał reichsrath, a pan wyobrażał Galicyę, a koń i kobyła koncesyje na koleje i banki, za które sprawę krajową posprzedawali ekonomowie i pisarze... I byli tacy co mówili, że gdyby one koncesyje i przywileje najpoczciwiej były wzięte, ekonomowie i pisarze dla posłannictwa swojego brać ich nie byli powinni, a gdy je przyjęli na wygnanie i bizuny zasłużyli. — Co — przyszłość osądzi. Piszą nam z Florencyi iż Teofila Lenartowicza nowa płaskorzeźba wystawiona została (co rzadko kogo spotyka) w jednej z sal królewskiego Muzeum i nie małe między artystami czyni wrażenie. — W Rivista nazionale napisano o niej artykuł bardzo piękny, a profesorowie powiadają" że gdyby ją odlano z bronzu, zakopano i z ziemi dobyto uszłaby wybornie za dzieło XVI. wieku. Przedmiot jest wzięty ze starego zakonu z księgi Samuelowej, a traktowanie jego w istocie przypomina wielce płaskorzeźby Ghibertego na drzwiach chrzcielnicy... On to właściwie mistrzem był Lenartowicza... Bogactwo kompozycji, ruch i życie w niej wielkie. Cieszym się wielce z uznania talentu, z powodzenia człowieka, który po za krajem, w stolicy sztuki jak Florencya, otrzymuje ten oklask prawdziwych znawców, któregoby mu odmówiono u nas, bo u nas — znawstwo się probuje nie czcią i uszanowaniem, ale krytyką i negacyą. Każdy, który ma do znajomości pretensyę, nieusprawiedliwioną niczem, zaczyna od tego, że obala — boi się skompromitować pochwałą. Poezye też Lenartowicza wyjdą w prędce w tłomaczeniu włoskiem, bardzo udatnem, Rzymianina p. Marcuci. On i słynny rzeźbiarz Dupre (nieszczę- ściem mocno teraz na piersi zapada) — okazali najwięcej współczucia dla mazowieckiego lirnika, który się zmienił nagle na Ghibertowskiego ucznia... Na takich metamorfozach nam nie zbywa — kraj więcej niż zimnym jest dla swych dzieci, tulą. się więc biedne gdzie żywsze bicie serca poczują,... Któżby to odgadł, że ten poczciwy a szlachetny Hauke, który sobie wyrąbał imię Bosak'a, znudziwszy się nie bezczynnością (gdyż nieumie on być nieczynnym) ale jednostajnością pracy, szuka także pociechy i zajęcia w sztuce. Bosak zaczął malować krajobrazy. Szwajcarya dostarczyła mu wzorów. Pierwszy oryginalny krajobraz Bosaka z porady nauczyciela, Calama p. Diday, miał być na wystawę posłany. Z powodu broszury jego o kwestyi robotniczej (La Greve, Geneve 1869. 8. 24 pp. ) Bosak odebrał bardzo pochlebne listy od Dr. J. Jacoby członka parlamentu pruskiego (Królewiec 22. Marca 1869. ) i od Ed. Quinet. Ostatni pisze z uczuciem winszując Bosakowi że w trudnej kwestyi wyrobników, wskazać potrafił i główny szkopuł i jedyne na nią lekarstwo. (Zmniejszenie godzin pracy bez zmniejszenia wysokości opłaty... ) "Czytając was — powiada Ed. Quinet — jeszcze mam nadzieję, bądź co bądź, i wierzę w to dwoje: prawdę i sprawiedliwość! "Ale jak powolnie do ich zdobycia iść potrzeba —"!! (List z Veytans Cant. Vaud. 4. Kwietnia 1869. ) Miło jest po wielu smutnych obrazach z żywota emigracyi naszej, jaśniejszym się pocieszyć i dać oku spocząć na postaciach pociągających talentem, cnotą, prostotą swą i wytrwałą pracą. Złożyły się wypadkiem imiona Lenartowicza i Bosaka... ale się nie pokłócą z sobą... choć z różnych epok i sfer pochodzą... Przypominamy że Kościuszko w Ameryce i w ciągu wygnania malował, rysował (a w Petersburgu zajmował się tokarstwem). Nie pierwszy to raz sztuka była pocieszycielką i osłodą ciężkich, czarnych godzin żywota... Z rysunków Kościuszki mało do nas doszło, portret Jeffersona i parę szkiców ołówkiem. W jednym z ostatnich numerów Mrówki wychodzącej we Lwowie, pan A. Wernicki poruszył żywo kwestyą wszystkich nas obchodzącą, szkoły polskiej na Batignolles. Świeże odebranie jej części subsidyjów przez rząd francuzki, podróż Dr. Gałę- zowskiego po kraju dla zebrania funduszów niedostających, zajęcie powszechne losem tej instytucyi, dla dzieci wygnańców i sierót po wygnańcach przeznaczonej — czynią, sprawę szkoły niezmiernie ważną. Nie możemy zdala od Paryża sądzić jak dalece zarzuty czynione przez p. A. Wernickiego zarządowi szkoły są słuszne, ale niektóre z nich odeprzeć można łatwo. Pierwszym i najważniejszym jest iż chłopcy mało po polsku umieją. Ale bądźmy sprawiedliwi. Jakie to dzieci do szkoły przychodzą? Dzieci wygnańców z francuzkami pożenionych, których ojcowie pracują i zajmować się niemi niemogą, które od kolebki słyszą jeden język tylko, — matek i tego się uczą. Do Batignolles przychodzą one nie umiejąc nic po polsku, cóż dziwnego że się tam dobrze polskiego języka wyuczyć — późno do niego biorąc — niemogą?? Co się tyczy utrzymania dzieci w szkole, nic jest ono tak liche jak p. W. mówi a na chłopca nie idzie 900 przeszło franków, ale daleko mniej. Cały ten budżet rozrachowany przecięciowo na uczniów, dzieli się na wiele innych potrzeb szkoły, na nauczycieli, na suknie, na książki, utrzymanie budynku i t. p. Paryż jest drogi, a zbytku uczyć i wy- gody nawet zbytniej tych co całe życie z niedostatkiem walczyć są obowiązani, nie byłoby wcale dobrem... Krytyka faktów, instytucyj, wszystkiego co ogółowi służy lub szkodzić mu może, jest rzeczą pożądaną,; wywołanie jej często bywa obowiązkiem, niekiedy zasługą, zawsze dowodzi ducha publicznego i obywatelskiego w śmiałym wnioskodawcy — ale — należy się w niej strzedz niechęci, uprzedzenia, namiętności i łatwowierności. — W artykule p. Wernickiego czuć powiedziałbym uprzedzenie jakieś przeciwko naczelnikowi szkoły, radzie, zarządowi... niejakie podejrzenie o niewłaściwe użycie funduszów... To nam całą tę odezwę czyni już wątpliwą, i przypisać byśmy gotowi pobudkę jej zbytniej łatwowierności autora, który słyszał coś z boku, a niechętnych dosyć wszędzie — i w imię dobra publicznego, chwycił co mu przyniosły gadaniny. Jednakże ludzi wypróbowanego charakteru, poświęcenia, co życie swe dali na usługę publiczną, którzy nie szczędzili ofiary... niegodzi się w końcu bez powodu niemal i dla jakichś tam hałasów ulicznych posądzać o złą wolę... a nawet o nadużycie zaufania... Słowo takie z miłości dla kraju może, rzuca się niebacznie, nieopatrznie, a niem szkodzi się więcej krajowi niż służy, odbiera mu się i ludzi i innym ochotę do poświęceń. U nas opozycya jest zawsze na porządku dziennym, radzi jej jesteśmy zwłaszcza gdy dotyka powag, ludzi w posiadaniu szacunku ogólnego, Aristidesowska reputacya nas znudziła. Często opozycya ta niema innych pobudek tylko fantazyą tych, którym sprzykrzyło się słyszeć imię czyjeś jako człowieka cnotliwego i ofiarnego... Tak zdaje mi się — w najlepszych chęciach zapewne, postąpił sobie p. Wernicki, nie obrachowawszy iż tę młodzież nad której ubolewa utrzymaniem ubogiem, może pozbawić i wychowania i jakiegokolwiek bądź utrzymania... Żadna instytucya w podobnych warunkach... niemoże być zbyt świetną i bez — niedostatków... ale i taka jak ona dziś — bodaj tylko istnieć mogła!! W ostatnich czasach rząd francuzki wchodząc w ogólną potrzebę i pragnienie oświaty a swobodnej dyskusyj, nie stawił zawad zgromadzeniom publicznym i odczytom w różnych przedmiotach. Spragnieni słowa przyszedłszy do swobody mównicy, nadużyli jej może, ale wiele też dobrego i pięknego słyszeć się dało na tych prelekcyach. Między innemi czytał znany, członek Akademii francuzkiej Jules Favre, "o przyszłości oświaty ludowej. " Odczyt swój kończy w ten sposób: "Wiecie panowie co głównie wpłynęło na popęd i uczucie Krzyżowców? Kobiety — one to dały przykład ofiary dobrowolnie, heroicznie rozstając się z ojcami, mężami, synami, zbrojąc ich rękami własnemi, zagrzewając umysły słabszych, wskazując im miłość, która za niemi iść i ścigać ich miała na oddalonych wybrzeżach, gdzie się narażali na niebezpieczeństwa... Naówczas z końca w koniec drgającej Europy rozległo się słowo, hasło które przyjęto wszędzie; mężni ci rycerze, którzy się nie lękali śmierci, którzy skupiali się duchem, poczuwszy się słabemi pojedyńczo, połączyli się w całość węzłem zarazem mistycznym i świętym. Naówczas to zrodziło się rycerstwo, którego godło tak doskonale oznacza charakter... "Bóg mój, król mój, pani moja. " Nie przeczę, że przodkowie nasi byli bardzo religijnemi, wierzę iż królom swym oddani byli, ale pewien jestem też, że nie bez przyczyny, na końcu godła położyli — "pani moja" bo ostatni wyraz był im najdroższy. Niewiasta ich pocieszała, umacniała, imie jej wymawiali pod niebiosami skwarnemi, wśród bojów w upojeniu zwycięztwa, w żarze walki; a obraz ten ciągle stał przed ich oczyma. Panowanie niewiasty, potęga jej budziła do czynów wielkich. Czyż i dziś władza ta niemogła by być na dobre spożytkowaną? Pytam moich słuchaczów, czy nieuczuli by w sobie zapału podwojonego, gdyby w progu walki z ciemnotą, dłoń kobiety cel im wskazała? "Opowiadajmy więc wszędzie tę nową wojnę krzyżową... i — niech się ludowe nauczanie szerzy, rozpowszechnia, podnosi, umacnia, niech się zwołują na ten cel i dla polepszenia bytu nauczycieli zgromadzenia. Znamy teraz środki któremi możemy przyjść w pomoc tym, dla których mamy współczucie... Nieśmiertelny piewca Piekła mieści dwie postacie, które wyobraźnia jego stworzyła w głębiach gęstego, dzikiego lasu, pogrążonych w ciemnościach. Serca ich przejmuje trwoga, stopy potrącają o ciernie gościńca; jeden z nich już na siłach opada, drugi podtrzymuje go, obudza w nim męztwo, mówi doń — Patrz ku niebiosom, widzę na nich świtające brzaski dzienne; jeszcze wysiłku trochę! Bierze go na ręce, pociąga za sobą, aż oba padają na kolana oblani blaskami rozlewającej się światło- ści. Ciemności te które my przebywamy teraz, kochani słuchacze — są nocą nieuctwa; nie pozostawajmy w niem, idźmy dalej nie tracąc serca, a bądźcie pewni, że dościgniemy celu pracowitej naszej pielgrzymki i pocieszeni zostaniem światłem jasnem które się zowie nauką i swobodą —" Z wydawnictw ludowych najczynniejszem jest niemal Krakowskie, pod opieką hr. Mieczysława Dzieduszyckiego... które... nieurodziło się wszakże w Krakowie. Prawdą a Bogiem pół ono Warszawskie, myśl, obrazki, autorowie pochodzą z Mazurów, przesadzono je tylko do Krakowa. Anibyśmy o tem wspominali nawet, boć co polskie to polskie i niema co wpółzawodniczyć między swemi, ale w Galicyi o nowe rzeczy trudno. Projekta się rodzą, ale do czynu nie dojrzewają. Gniewają się gdy im to mówić, ale — pop swoje, czort swoje... I na ten raz mają się czem obronić bo oto leży przed nami, bardzo ładna, kto wie czy nie za nadto wyelegantowana książeczka dla ludu... Opowiadania pana Walentego, rymarza z Podgórza, o różnych dziwach świata, przez Grzesia z Mogiły. Wydanie to uskutecznione jest zakładem stowa- rzyszenia przyjaciół oświaty ludowej, i wcale ładna książeczka ta, z drzeworytami kosztuje tylko pięćdziesiąt pięć centów. Wyznaję, że centa nie rozumiem, ale zawsze jakoś wyjdzie na dwa złote, a wygląda — choć do salonu!! A czego tu niema, doprawdy takie ciekawości o których i w salonie nie wiedzą — Świat, słońce... astronomia, telegrafy, elektryczność, bursztyn, węgiel, gaz i balony, żelazo i huty, para... ptaki, jedwab, bawełna... korale, perły... Wszystko jest znane panu Walentemu i wszystke on to tłumaczy wybornie. Jest się czem zabawić i czego nauczyć... Czytając zupełniem był w położeniu prezesa towarzystwa dobroczynności, który przyszedł na obiad do kuchni ubogich i — był bardzo zadowolniony. Byleby Stowarzyszenie oświaty... żyło a krzewiło się i żeby go — nie wziął Walanty! (jak lud powiada). O Galicyo najukochańsza... jakby ci do twarzy było, żebyś na prawdę żyć i pracować poczęła!! Co daj Boże — Amen. Bursztyn jest jednym z płodów bardzo zajmujących, dla nas szczególniej, gdyż dobywamy na wybrzeżach zamieszkiwanych przez ludy pochodzenia litewskiego i słowiańskiego, dozwala nam śledzić związki z niemi handlowe starożytnych ludów, które nie były bez wpływu na cywilizacyę. Mythus o powstaniu bursztynu opowiada w metamorfozach Owidiusz, jest to śliczna legenda o siostrach Faëtona przemienionych w drzewa, których łzy stwardniałe od słonecznych promieni, na bursztyn się przerabiają. Powieść ta jest z czasów Augusta; ale nierównie starsze wspomnienia znajdujemy w pisarzach greckich. Taż sama baśń u Sofoklesa zastosowaną, jest nie do Faëtona, ale do Meleagra i Melagrid sióstr jego. Opowiadania te starsze są i od Sofoklesa; jeszcze przed Homerem fenicyjscy handlarze bursztynem opowiadali o północnym kraju z którego Alp płynął Eridanus, a nad nim rosnące drzewa pod spiekotą słoneczną, sączyły z siebie Elektron — (kamień słoneczny). Mówili że dobywanie bursztynu jest wielce trudne i niebezpieczne... a podróż do brzegów bursztynowych poetycznie opisywali, ale nie zupełnie dokładnie. — Podnoszono tym sposobem cenę, kamienia, którego zdobycz była tak kosztowna... Najstarsze wspomnienie o bursztynie jest w Homerze, w Odyssei, gdzie opisuje naszyjnik złoty, elektronem wysadzany. Oprócz tego dwie jeszcze o nim są wzmianki; z których się okazuje, że na równi ze złotem, srebrem, kością słoniową służył do przyozdabiania ścian i do wyrobu klejnotów. Homer na 950 lat przed Chrystusem znał już bursztyn, Mojżesz (na 1500) niewiadomo z pewnością czy o nim wiedział. — Uczeni i przeuczeni w prawdzie z pomocą filologicznych figlów, ziemię Hevila (1. Mojż. 2. 11) mają za Samlandią, a drzewo żywota za cudowne bursztynodajne... ale... trudno się na to zgodzić... Thales z Miletu, mówi o bursztynie i przyznaje mu duszę, jak magnesowi, dla tego że ma własność przyciągania. Herodot (480 — 404 pd Chr. ) mówi o pochodzeniu bursztynu z oddalonych krajów, ale o bajkach Eridanowych wyraża się z niedowierzaniem. Dalej pisze o nim Tacyt i o Aestach w których kraju się dobywa... U krajowców zwał się bursztyn "Glesum"... Obyczaje ich odróżnia on od Germanów i daje im wyższość nad niemi. — Opis Tacyta widocznie oparty na opowiadaniach wiarogodnych daje obraz kraju bursztynowego prawdziwy. — Mówią potem o nim, Dijodor, Strabo, i Pliniusz. Wiadomości jeograficzne w nich dokładniejsze są o tych stronach, acz jeszcze upoetyzowane... Już Pliniusz wie o podróżnych, którzy po bursztyn lądową drogą jeździli. Za czasów Nerona, wojak jakiś awanturniczy dostał się przez Panoniją, na brzegi morza i przywiózł z sobą ogromną ilość bursztynu, którym Cezar przyozdobił arenę jakąś. Wszyscy niemal starożytni pisarze bursztyn mieli za stwardniałą drzewną żywicę. Podróż owego Neronowego posłańca, trwała rok; przywiózł on z sobą 13000 funtów, które jakiś królik tych krajów ofiarował Cezarowi. Nero tak się kochał w barwie bursztynowej, że włosy swych ulubienic na nią malował. Pisarze rzymscy wspominają o wyrobach z tego materyału sprzęcikach i figurkach. Ceniono najwyżej bursztyn, który miał kolor Falerna, przypisywano mu wpływy uzdrawiające. Pygmaljon oną statuę ukochaną przyozdobił w różne kosztowności między któremi i bursztyn jest wymieniony. Marcjalis w kilku epigrammatach, mówi o bursztynie. Był on, jak widać, starożytnym wielce ulubionym. — Drogi, któremi go dostawano, uczeni wskazują różne; a na naszych ziemiach pozostały ślady handlu tego w znajdowanych pieniądzach i przedmiotach różnych, pochodzenia grecko-rzymskiego, które się tu przez handel upowszechniały. Czerpiemy te wiadomości z rozprawy o bursztynie (Der Bernstein in Ostpreussen — p. Wilhelma Runge. Berlin. ). Przywodzi on w niej list Teodoryka króla Ostrogotów, dziękującego Samlandczykom za dar bursztynu, i popisującego się z erudyciją z Tacyta wziętą. — Voigt utrzymywał iż monety znalezione w okolicy Braunsberga z lat 360 — 450 po Chr. pochodziły z darów Teodoryka... Od VI. wieku do XVI... mało jest wspomnień o bursztynie; aż do uczonego Agricoli (1546). W dawnych czasach dobywanie bursztynu było wszystkim dozwolone; po ochrzceniu Samlandij, zwrócili zdobywcy uwagę na ten przedmiot mogący przynosić dochody. Lapis ardens; w r. 1264. w nadaniu Krzyżakom kawałka ziemi, w trzeciej części przez biskupa Henryka był ekscypowany. Krzyżacy uregulowali na swą, korzyść dobywanie szacownego płodu; stał się on własnością, rządową, niewolno go było szukać i dobywać. Miasto Gdańsk i Oliwa miały przywilej poszukiwania ale sprzedawały go po cenie przymusowej zakonowi. Głównie zajmowali się wyrabianiem z bursztynu rzemieślnicy w Gdańsku, Słupi (Stolpe) Kołobrzegu i Elblągu. Pod panowaniem... margrafów i kurfirsztów obostrzono jeszcze bardziej kary na tych coby ważyli tknąć tej własności skarbowej. Karano za potajemne chwytanie go, więzieniem, torturą, i — śmiercią. Brzegi morza były przyozdobione jako Memento mori, licznie rozsypanemi szubienicami. Mieszkańców Samladij zmuszano pod przysięgą nietylko bursztyn znaleziony oddawać, ale dowiedziawszy się o nim denuncyować bodaj rodziców i braci. — Przysiegi tej dopiero w końcu XVIII. w. zaniechać kazano... Zdaje się też że i cena bursztynu w ogóle w ostatnich czasach się zniżyła. W dawnej Polsce cacek bursztynowych, przywożonych od Gdańska było mnóstwo. — Wysadzano nim szafeczki hebanowe, rzeźbiono obrazki, przerabiano na paciórki i t. p. Oprócz tego zapach bursztynu w którymże staropolskim domu się nie rozchodził? Po ekonomicznym rożku, bursztyn był pewnie najpopularniejszym... W zbiorze wykopalisk mogilnych dawnych, rzadko się trafiają większe sztuki bursztynu; widzieliśmy wszakże jeden kawał wielkości dłoni, płaski przedziurawiony we środku, odkopany obok kości w jednym ze starych kopców na pograniczu Litwy. Służył widocznie za jakąś ozdobę ubrania. Nie nowością jest pomysł odgadnięcia przyszłości ady nią upokorzyć i wyszydzić teraźniejszość, forma jednak powieści Daniela von Kaszony, Węgra, który wydał świeżo w Lipsku: 1872. Romans z przyszłości — jest oryginalną dosyć. Autor przerabia społeczność na swój sposób i prorokuje wypadki, w których rolę, czynną grają żywe postacie, cesarz Franciszek Józef, król Wilhelm, Napoleon III., Bismark, Moltke, Beust, Andrassy, Garibaldi i Mazzini!!! — Niemcom daje autor rolę ogromną; wystawują oni wojsko krociowe, wypędzają Moskali precz do Azyi (na preżnie zyliszcze) ocalają kraj swój, zalany już aż po Lipsk Francuzami, zmuszają cesarza Napoleona do ucieczki na chłopskim wozie, z jejmością, i synkiem z Paryża i... heroicznie w ogóle uporządkowują Europę... Naturalnie i Polska nie została zapomnianą... Fantazya ta z węgierska po niemiecku wykomponowana... jest przynajmniej' ciekawą. Polecamy ją tym co nic do czynienia lepszego nie mają, jako środek przemarzenia godziny... Rzeczywistość tak jest prozaiczną, że się heroizmowi in spe, miło przypatrzeć. Ale pan Kaszony nie jest prorokiem — a jak jego powieść będzie wyglądać w r. 1872.? ciekawe! Dziennik w Rzymie wychodzący — Civilta catholica, ogłasza pierwsze sprawozdanie wstępne ze spraw do Soboru oekumenicznego należących. Pomieszczone tu są trzy Bulle tyczące się zwołania Soboru i odpowiedź na nie Biskupów schizmatyckich... Ojciec Św. ustanowił osobną kongregacyą i sześć komisyj dla studiów przygotowawczych do narad Soboru. Kongregacya składa się z ośmiu kardynałów i siedmiu cousultorów; ona jest ogniskiem wszystkich prac tyczących się przyszłego zjazdu. Sześć komisyj, prezydowanych przez tyluż kardynałów, składają się z równej liczby kousultorów od siedmiu do dziewiętnastu. Zajmują się one 1) Ceremoniami, 2) Sprawami polityczno-kościelnemi, 3) Kościołami i misijami na Wschodzie, 4) Zakonami, 5) Kwestyami dogmatycznemi, 6) Karnością kościelną. — Pomiędzy konsultorami znajdują się i świeccy i osoby powołane z różnych krajów Europy, jako to: P. Feije prof. prawa kanonicznego w Uniwersytecie w Lowanium. Guisasola proton. ap. z Sevilli, Moreno Labrador z Kadyksu, de Torres Padilla z Sevilli. Chesnel z Quimper, Gibert z Moulins, Sauvais z Laval, Jacąuenet-Reims, Höfeli z Tubingi, Kovacs z Colosca, Molitor ze Spiry, Moufang z Moguncyi, inni z Monachium, Wiednia, Würzburga, Fryburga (Alzog) Kolonij, Monasteru, Charleston, Mossulu i t. p. Jezuita ojciec Martinów Rosjanin, i dwóch prałatów angielskich. Prace komisyi okryte są. jak najściślejszą tajemnicą. — Głównemi zadaniami mają być właśnie wyrażone w Syllabusie 6. Czerwca 1869. — Czy heretycy i schyzmatycy mogą być chrzestnemi ojcami przy obrzędzie chrztu katolickim? — O małżeństwach cywilnych... O szkołach i wychowaniu młodzieży. O szkołach duchownych i seminariach. O sądach duchownych szczególnie w sprawach małżeństw. O sługach obcej wiary i heretykach... i t. p. Gderzemy czasem na kraj nasz... czemu nie dosyć sztukę miłuje, nie dość artystów ceni i nie uczynił sobie z dzieł ich powszedniego życia pokarmu... Bolejemy nad tem, ale wpatrzywszy się we wnętrze żywota naszego i podziw przechodzi i obojętność się tłumaczy... Naród w większej swej części poddany jest nieprzebolałemu jeszcze przesileniu, odejmują mu od ust chleb, troska o jutro czoło marszczy — jak tu o poezyi i sztuce marzyć, gdy głód i nędza i dzieci przyszłość zasnąć nie dają, ? Aby sztuka kwitła, trzeba żeby łodyga na której się rozwija bujno rosnąć mogła... a tę właśnie podcinają nieprzyjaźne dłonie. Pomimo to wszakże sztuka ma swych kapłanów i pobożnych wielbicieli, acz w liczbie skromnej. Gdzie indziej wspominaliśmy o przygotowującem się wydaniu p. Tadeusza z illustracjami Kossaka i Zaleskiego, w tej chwili dochodzi nas nowa akwarellami illustrowana Marya Malczewskiego, w dwunastu obrazach Walerego Eliasza z Krakowa. Autor który ją wystawi z kolei na tegorocznych ekspozycyach sztuki, ma zamiar wydać później w drzeworytach. Całość składa się z dwunastu wielkich akwarelli znakomicie wykonanych, przedstawujących główne sceny poematu, może najpopularniejszego u nas z dzieł poetów ostatniej epoki. Illustrowano Maryę niewiem już razy wiele, Zaleski, Fredro a w pojedyńczych obrazach, Simmler i mnóstwo artystów; przedmiot to tak zużyty, iż potrzeba było bardzo świeżego i energicznego talentu, aby go odmłodzić i uczynić zajmującym. Sam poemat ma charakter szczególny, jest to podanie bardzo niedawne, przeniesione dla upoetyzowania w dalszą przeszłość. Malczewski nie śmie- jąc go malować barwą niemal współczesną, przeniósł je w nieoznaczoną epokę... kozaczyzny i tatarskich napadów. Z tego połączenia faktu świeższego z kolorytem starym i dla poety wywiązały się trudności i dla illustratora rodzi się ich nie mało. Walczy on ciągle z narzucającym mu się wspomnieniem historyi rzeczywistej' i wymaganiami poematu. W Malczewskim na ten czas, w którym pisał, realizmu jest wiele, na dziś go za mało, mglisty jakiś koloryt, epoka i ludzie... niby widma z mogił powstałe. — Ze wszystkich znanych nam illustracyj najbogatszą jest Eljasza i najdobitniej pojętą jako historya nie XVIII. w. ale XVII. Poeta odbija się w malarzu i dopełnia nim harmonijnie. Pierwsza karta tytułowa, przedstawia artystę, któremu poeta odsłania przez czas zapuszczoną zasłonę... w dali widać Maryę, Miecznika, Wacława, grupę postaci poematu... owianą sinawym jakby obłokiem. Na drugej leci ten sławny kozak przez step... na zdyszanym koniu... Dalej widzimy starca zrywającego się z łoża i opatrującego wojska swoje... Twarz wojewody doskonale scharakteryzowana... Miecznik i córka idą potem. Maryi malarz nadał typ więcej indywidualny; powtarza się on w Maryi z Wacławem (czy Marya ciebie kocha?) scenie pełnej uczucia; w Maryi na ganku dworku patrzącej w dal... Weneckie zapusty u wrót dworku, potem bitwa wrzawliwa, straszna... i spoczynek po boju bardzo piękne... Ostatni, obraz wieczorny ma tło krajobrazowe wybornie stworzone... Wacław pędzący nocą ku ukochanej, by na łożu znaleźć blade jej ciało... i Miecznik u grobu żony i córki, kończą szereg scen poematu... Ale nad każdą z nich można by długo się zastanawiać i wiele o niej powiedzieć, poemat jest znany a nowy w tej szacie malowniczej, smutny jakiś, straszny, tragiczny. Niewiemy co o illustracyach powie krytyka Warszawy, Poznania i Lwowa, dokąd akwarelle pojadą, ale niepodobna by im odmówiła żywotności i talentu, któremi od wszystkich Maryi obrazów się różnią. Zdaje się, że po Eliaszu illustrować Maryę byłoby niepotrzebnem zuchwalstwem. Wielki krok na drodze postępu uczyniła fotografia; po wielu próbach udało się panu Albert w Monachium wynaleść sposób odbijania (drukowania) fotografij, które wychodzą tak czysto i dokła- dnie jak najlepsze kopije otrzymywane z pomocą światła. Wynalazek p. Albert jest dotąd tajemnicą. Farba, której używa do odbicia p. Albert jest podobną do drukarskiej i litograficznej, olejną, zatem trwałą... Można jej nadawać kolor jaki się podoba, uczynić świecącą, lub zostawić mat. Z otrzymanej płyty dobrych odcisków przynajmniej tysiąc wyjść może, tak że fotografie w ten sposób odbite, niepotrzebujące ani preparowanego papieru ani naklejania, o połowę taniej przychodzą niż zwyczajne. Pół tony — jak mówią, są łagodne i miękkie. Pisma niemieckie, które o tem donoszą, wychwalają wynalazek; w każdym razie jako środek pomocniczy, jako ułatwienie illustracyj bardzo ważny. Sztuka zyska nowy a przystępny materyał — a obawiać się nie może by ją natura spędziła z zajmowanego stanowiska... Albert wiele lat pracował nad tym środkiem, który dopiero teraz wydoskonalić potrafił. Kto by sobie teraz chciał pozwolić opłynąć ziemię do koła i przywieść do domu z podróży resztki żółtej febry, albo skutki przepalenia mózgu, może sobie zrobić tę uciechę za niewielkie pieniądze. Dzięki kolejom żelaznym (na które siadając należy się assekurować wszakże, gdyż ludzie na nich tłuką się jak garnuszki) dzięki statkom parowym (które także palą się i roztrzaskują czasami, a bywa że dziesiąta część osady z niej się ratuje) — dzięki wynalazkom, spekulacyj i mądrości człowieka — można do okolusieńka ziemię oblecieć w przeciągu stu kilku dni, a jeżeli kto ma dosyć pokory i strawnego żołądka ażeby jechał na drugiem miejscu, nie będzie go to więcej kosztowało nad tysiąc sześćset do tysiąca siedmiuset talarów. Jest to tyle ile porządny szlachcic ukraiński (dawniej) wydawał na kontraktach kijowskich, jeżeli chciał nieco wystąpić. W połowie r. 1866., jak wiadomo — przez urządzenie stałej komunikacyi statkami parowemi pomiędzy Australią a Panama; dopełnioną została linija otaczająca ziemię do koła. Od r. 1867. podróżni mają nawet wybór tej linii lub drugiej przez wielki Ocean, na statkach z San Francisco do Hong-Kong. Na obu tych liniach przez Japonią lub Australią ceny są mało różne i czas wędrówki prawie równy. Na Japonią pierwsza klasa kosztuje 1787 talarów, druga 1578; na Australią zaś, pierwsza 1746 a druga 1628. — W obu razach podróż trwa sto cztery dni. — Naprzykład z Pa- ryża do Point de Galie dni 25; z tąd do Sidney 24, i do St. Nazaire 55, lub do Point de Galie 25, do Hong-Kong 15; i do S. Nazaire 64. Jak skoro kolej żelazna przez Zachodnie Stany zjednoczone będzie dokończoną,; Australia zostanie na boku a najkrótsza podróż stanowczo na San Francisco i Japonią wypadnie. Rachują, że z po-" mocą, tej kolei w 39 dniach z Liverpool dostać się bedzie można do Hong-Kong; a podróż około ziemi wyniesie całe dni ośmdziesiąt. Kto by był co podobnego naszym dziadom powiedział — śmieli by się z niego pewnie, a wreście spytał by się niejeden stary, do czego się to zdało? Znamy podróżnych co z Meksyku, Kalifornii i Chin przywieźli tylko pamięć dziwacznych potraw od których dostali niestrawności. Każdy niemal z nich powrócił tym owsem o którym mówi przysłowie. Ale nader miło jest w rozmowie, gdy się wszyscy uciszą, podnieść głos i rzec nagle — — Kiedym był w Hong-Kong... Natenczas wszystkie oczy się zwracają — na nieznajomego i żółta jego cera pobytem na dalekim wschodzie doskonale się tłumaczy. Spóźniony nieco bo karnawałowy jeszcze figiel, który wiele narobił hałasu w Krakowie, zapiszemy w naszej kroniczce — ad perpetuam rei memoriam. "Na ostatniej reducie w Krakowie (tego roku) wśród masek nie zbyt dowcipnych i nie na zbyt nowych, jedna szczególniej zwracała na siebie uwagę. Było to złośliwe uosobienie dziennika Czas, wraz z komentarzem. Ubiór składał się z następujących szczegółów. Na głowie miał nieznajomy maskę podwójną, z przodu wyobrażającą głowę oślą, a z tyłu baranią... Na oślem czole przyklejony był tytuł wielkiemi głoskami, wydarty z gazety: CZAS. Na gębie stał napis "Krytyka." Baranie oblicze zdobił wywieszony język z napisem: Delegacya. Ubiór stanowiła czarna spodnica, (sutana) z napisem na brzuchu "Filozofia" i czarny frak na którego połach, wyszyte było: Sztuki piękne. Na piersiach w wystrzyżonem z papieru sercu, umieszczono dziesięcio krajcarowy banknot z podpisem "Cnota. " Najściślejsze poszukiwania niepotrafiły odkryć sprawcy tego zuchwałego pamfletu żywego, za którego głowę p. Kirchmajer wyznaczył znaczną nagrodę... (całoroczny abonament na Czas — portofrei). Wydano świeżo we Francyi listy dotąd nieznane Kartezyusza (Lettres idedites de Decartes par M. de Bude): nieznamy ich jeszcze ale to nam na myśl przywodzi że w Rzymie w Collegium OO. Jezuitów ma się znajdować około trzechset nieznanych i niewydanych dotąd listów księdza Piotra Skargi. Trzysta listów ks. Skargi! I ci, co wydają tak często małej wartości pomniki nie pomyśleli dotąd o wydobyciu ich, spisaniu i wydrukowaniu! Obowiązek cięży na duchownych naszych w Rzymie, na Polakach bawiących tam a przez stosunki swe mogących mieć przystęp łatwy do archiwum 00. Jezuitów — aby ten drogocenny dla historyi ducha polskiego zabytek, wydobyli z ukrycia i zwrócili krajowi, jako doń należący. O istnieniu tych listów wiemy z najlepszego źródła, jesteśmy pewni, iż nic by nie stanęło na przeszkodzie spisaniu ich i ogłoszeniu — odzywamy się więc do wszystkich będących w możności odzyskania tego drogocennego skarbu — aby się oń starali. Hr. Aleksander Przeździecki, któremuśmy winni w części Tejnera, Długosza, Kadłubka, Jagiellonki i tyle innych wydań, zdaje się nam jedynym coby i Skardze mógł ten pomnik wystawić. Lubiemy prawie wszyscy muzykę, niejesteśmy wszakże tak wykształceni muzykalnie, ażebyśmy w spornych zadaniach tyczących się sztuki nie tylko roztrzygać mogli, ale nawet dobrze rozumieć o co idzie. Osoby bardzo muzykalne u nas ograniczają się tem jednem — a to! śliczne — a! jak ja lubię Chopin'a i t. p. Głębiej jednak w charakter muzyki mało kto wejrzeć może. Ale zato kwestye będące w modzie, wszystko co się w prasie francuzkiej odbija głośniej zajmuje nas wielu jako rzecz... nowa... jako rzecz paryzka! Dowiedzieliśmy się niemal przez Paryż o Wagnerze... o Rienzim i Tanhauserze... ale o wielkich bojach, które stacza Wagner z muzykami niemieckiemi w sprawie swego muzykalnego systemu... wiemy tylko głucho... Świeżo grano w Paryżu Rienzi i świeżo też Wagner wystąpił z odgrzaną rozprawą (gdyż pisze wiele i wydaje broszur niemal tyle co Oper) — o Żydowszczyśnie w Muzyce. Napadł w niej na Mendelsohn'a i Meyerbeera który — nawiasowo powiedziawszy, był jego dobroczyńcą. Wagner ma rodzaj ćwieczka, wyobraził sobie że go żydzi prześladują!!! Rozprawa owa o Żydowszczyźnie w muzyce niewiele jest warta, ale wrzawy narobiła niemałej. Autor przypisał ją, pani Muchanów z domu Nesselrode (hr. Kalerdżi) znanej ze swego muzykalnego talentu i miłości muzyki. Dr. Oettinger odpowiadając na broszurę Wagnera począł od dedykacyi i popełnił niepotrzebną wcale — niesprawiediwość wyrażając się niegrzecznie o pani Kalerdżi i o p. Muchanowie. Jesteśmy pewni, że ktoś musiał fałszywą relacyą uwieść Dr. Oettingera, ale to co pisze ani się da usprawiedliwić, ani zgodne jest z prawdą; a co więcej niesłusznie stosuje się do pani Muchanów, której też Wagner niewiedzieć dla czego przypisał swą broszurę, bo możemy zaręczyć, że Meyerbeer, Mendelsohn i tutti quanti mistrzowie muzykalni pochodzenia wschodniego równie są cenionemi przez nią jak Włosi i Niemcy pur sang. Cała ta historya robiąca tyle wrzawy, po polsku funta kłaków niewarta; a dla Wagnera jest przyjemną, bo o nim jakiś czas mówić będą i pisać. Nic mu przykrzejszem nie jest nad milczenie. Znamy już dwie broszury przeciwko Wagnerowi wymierzone. Rienzi w Paryżu nie zrobił furore, ale się utrzymał na scenie. Najwięksi nieprzyjaciele Wagnera przyznają mu wielkie piękności. W roku przeszłym święciliśmy uroczyście pamiątkę stuletnią, konfederacyi barskiej, wtym przypada trzechsetletnia rocznica unii lubelskiej, około której obchodu już się krzątają ludzie dobrej woli i ciepłego serca, w r. 1772 przypadnie żałobny anniwersarz pierwszego rozbioru. Pamiątka unii na różny sposób ma być obchodzoną, w Paryżu uformował się komitet do wybicia medalu który ma uwiecznić połączenie dwóch narodów, dobrowolne, braterskie, serdeczne. M. Akielewicz znany ze swego poświęcenia, poczciwy chłop Iitetwski, jak się dawniej podpisywał, pisze kilka rozpraw w tym przedmiocie; Matejko kończy wielką historyczną kartę, o której piękności zawczasu gorąco już mówią ci, co ją niewykończoną jeszcze widzieli; naostatek Smołka stanąć ma na czele komitetu, który chce uroczystością narodową dzień ten uświęcić. Czy w Galicyi, przy dzisiejszych usposobieniach gabinetu Dr. Giskry obchód ten będzie możliwym, rzeczą jest wątpliwą. Z tego powodu wiele głosów podniosło się za wyprawieniem uroczystości w gościnnym Peszcie na Węgrech i nadaniu jej znaczenia, któreby nową dobrowolną Unię słowiańskich plemion z ideą braterstwa inaugurowało. Dotąd, o ile wiemy nic jeszcze postanowionego niema. Obchodzenie pamiątki Unii lubelskiej, będące uświęceniem idei braterstwa, równości praw, prawdziwej federacyi ludów jednoplemiennych; ma niezaprzeczenie znaczenie wielkie. Nigdy nadto głośno tej zasady świętej popierać nie można, zwłaszcza w chwili gdy idea państwowa obałamuca umysły aż do bezkarnego prześladowania słabszych narodowości, aż do wytępiania ich na korzyść jedności niemożliwej i zgubnej. Któżby więc z serca nie przyklasnął obchodowi takiemu, podnoszącemu w obec fałszywych zasad, odwiecznie prawdziwą i święty ideę... Ale — jesteśmy w położeniu wyjątkowem i o wielu ubocznych względach nie godzi się nam zapominać. Europa, której sympatyą się już poszczycić nie możemy, ma nam za złe to nieustanne przypominanie się i kołatanie do jej zamkniętego serca. Znudziliśmy egoistów, którzy za każdym żwawszym odgłosem naszego życia — powtarzają z Proudhonem i Katkowem — że nieumiemy umrzeć. Byłoby może politycznem nie narzucać się zbytnio z naszą niedolą i znosić ją z bardziej skupioną w sobie energią ducha. Bądź co bądź — pamięć Unii nie powinna przejść nie wywoławszy z nas potwierdzenia jej i wygłoszenia zasady, na której była opartą. Jednym z tych co do ożywienia pamięci tego historycznego faktu najwięcej się przyczynili, był nieodżałowanej pamięci hr. Tytus Działyński. Biblioteka Kornicka posiadająca obfite materyały przez niego zebrane, mogła by także zarazem Unią. i pamięć pełnego zasług męża odnowić. Na rok 1772, żałobną, rocznicę pierwszego rozbioru, wniósł ktoś (niedozwolono nam imienia wymienić) wydanie dzieła — Polska w ruinach. Byłoby to opisanie dzisiejsze") Polski i jej starożytnych pamiątek, grodów, gmachów, grobów, zabytków i t. p. Illustrowane pisma, posiadające mnóstwo gotowych widoków różnych Polski okolic, dostarczyć by mogły materyału gotowego do illustracyi bogatej. Opisy mogliby wykonać w każdej prowincyi ludzie najlepiej z historyą, obeznani. Ze wszystkich pomników — najdłużej pewnie trwałym, najwięcej mówiącym, najłatwiejszym do zbudowania jest papierowy... Można by zawczasu o tem pomyśleć. D. 17. Maja b. r. zmarł po kilkodniowej chorobie we Lwowie Fr. Ksaw. Godebski Kustosz zakładu narodowego Ossolińskich, w 70. r. życia. Zmarły był synem Cypryana poety poległego pod Raszynem. Urodzony w Monachium w r. 1800., czas dosyć długi przebywał na Wołyniu, w ożywionej tej okolicy, którą, naówczas zamieszkiwali Plater, Olizarowie, Worcellowie, Urbanowscy, Kaszewscy, przyjaciel nieboszczyka Józef Stachowski i siostra jego hr. Krasicka z Wlodzimirca. Ksawery tu się ożenił ze słynną, z piękności swej panną Rymińską. Mieszkali razem potem w Krzemieńcu, gdzie Godebski zajmował się wychowaniem młodzieży. Naówczas już pisywał wiele, szczególniej dla teatru. Umysł niezmiernie żywy, temperament energiczny, pracowitość wielka; szlachetność charakteru i dobroć, przytem humor wesoły zawsze, dowcip miły odznaczały Godebskiego. Wyemigrowawszy do Francyi, bawił tam do r. 1848. Przybywszy do Galicyi otrzymał tu posadę Kustosza w zakładzie Ossolińskich i zajmował ją aż do śmierci z zamiłowaniem oddając się pracy około biblioteki. Czynny, niestrudzony, zdawał się do końca młodszym, żywszym od wielu co połowy lat jego niemieli. W towarzystwie niebyło przyjemniejszego człowieka... Gazeta Narodowa pisząc mu nekrolog, dala przykład może jedyny u nas napaści na nienawistnego jej dyrektora teatru Miłaszewskiego, przypisując chorobę i śmierć Godebskiego, jakiemuś przyjęciu w teatrze, długo w noc przeciągnionemu, z którego wracając miał się Godebski zaziębić. Notujemy ten fakt, który byłby do wiary niepodobnym, wyglądałby na potwarz, gdyby nie był prawdziwym. To się zowie umieć sobie kij wyszukać. Wszystko dobre nawet trumna i pogrzeb byle nieprzyjaciela nękać... Czytając niechcieliśmy wierzyć oczym naszym!!! Śliczny nekrolog! biedny Godebski!!! ale Narodówka wszelki już wstyd straciła... i — nic więcej do stracenia niema... po złości jej i zajadłości poznać to łatwo. Biedny Godebski... ale biedny kraj w którym bez oburzenia takie rzeczy się znoszą" gdzie abonenci nie odeszłą dziennika takiego natychmiast i nie dadzą sobie słowa ażeby w żadnym uczciwym domu więcej nie postał. Skandal u trumny!!! wszakże pijana tłuszcza bije się i na pogrzebach. Sieroty po Syrokomli w nędzy, wdowa po nim wyuczywszy się na więziennym razowym chlebie zarabia lepiąc kwiatki. Czarne kwiatki wdowieństwa i niedoli! ale palce odmówiły posługi... a dzieci niemają co jeść. Tym czasem drogą spuścizną, pieśni, bezkarnie ktoś za granicą frymarczy i spekuluje na niej. Nic tragiczniejszego wymyślić niepodobna... ale na dopełnienie Shakespearowsldego dramatu potrzeba kropli ironii, we Lwowie litośliwi ludzie przedsiębiorą przedstawienie w teatrze na korzyść sierót odartych. Cudowna myśl... pójdą wszyscy.... tłum napełni teatr... i tą jałmużną nakarmią się głodne dzieci. Dzienniki dzwonią ną tę uroczystość, artyści się sposobią, Lenartowicz poseła piosenkę, Mrówka rozpisuje zaproszenia... Przecież byliśmy kiedyś szlachetnym narodem, przecież biło nam serce w piersi... umieliśmy kochać, płakać, poświęcać się... Nadchodzi dzień przedstawienia w teatrze... Jak myślicie wiele gród Lwa, stolica Rusi dał na dzieci Syrokomli? zgadujcie... zebrano florenów dwanaście, okrągło — centów nie liczę. Możeż być wymowniejszy dowód, że raz przecie otrzęśliśmy się ze starych przesądów; że nie złapią nas już na pieśni i słowa... możeż być straszniejsza ironia, okrutniejsze z nędzy szyderstwo? Idźcie sieroty precz... gród Lwa potrzebuje florenów na Majówkę... dajcie mu pokój — niema czasu ani — serca. Cześć grodowi Lwa... Lwy nie zwykły chorować na Sentymentalność. Do historyi pobytu na wyspie Elbie Napoleona I. nowych szczegółów dostarcza świeżo wydane po angielsku dzieło: "Napoleon at Fontainebleau and Elba, journal of occurrences in 1814 — 1815, with notes of conversations, by the late major-general Sir Neil Campbell. " Do tych ostatnich dni Napoleona przywiązuje się mimowolnie uwaga, jak do scen piątego aktu dramatu, który po najświetniejszych powodzeniach kończy się powolnym, nieuchronnym upadkiem. W Kwietniu 1814. r., pisze Campbell, przedstawiony zostałem Napoleonowi w Fontainebleau. Przejęło mnie nadzwyczajne uczucie, gdym zameldowany przez adjutanta znalazł się sam na sam w obec tego wielkiego człowieka; którego sława przedstawiała mi w najrozmaitszych przesadnie skarykaturowanych i dziwacznych postaciach — Jenerał Koller, (komisarz austryacki) mówił mi, że Napoleon wpadł był w nieopisany stan jakiegoś szału i rozpaczy, że chwytał się niekiedy za czoło rękami drzącemi, to znowu palec w usta włożony gryzł z jakąś wściekłością dziką — tyra czasem, ujrzałem przed sobą mężczyznę silnego, pełnego życia, który jak zwierz w klatce zamknięty, krokami wielkiemi przechadzał się po pokoju. Miał na sobie stary zielony mundur, złote epolety, granatowe spodnie i długie buty czerwone, brodę miał przynajmniej od dwóch dni niegoloną, włosy w nieładzie, na dolnej wardze i piersiach rozsypane były pruszyny tabaki. Jak tylko postrzegł żem wszedł, obrócił się ku mnie z grzecznym uśmiechem i widocznie starał pokryć spokojem, wewnętrzne rozdrażnienie i trwogę. Wyraz ten z trudnością się zastosowuje do Napoleona, tym czasem, że opuszczając Paryż widocznie trwożył się niezmiernie o życie swoje, nie ulega wątpliwości. Wylewał wino z kielicha, pisze Campbell, niechciał tknąć zupy ani mięsa, które mu podawano, w ciągu podróży mieniał nieustannie kapelusze i płaszcze z komisarzami, przezywał się sam to półkownikiem Campbell, to lordem Burgersh, wychodząc i wchodząc do pokoju umyślnie mieszał się do otaczającego orszaku, usiłując ukryć i niepozwalał ażeby powóz jego jechał przodem; wszędzie i ciągle widać było obawę o życie i chęć uratowania go. — Wsiadłszy na okręt "Indomptamble" Napoleon na morzu odzyskał dobry humor. "Wesołość ta pochodziła jak się zdaje, z tej przyczyny głownie, pisze autor, że bezpiecznym się czuł o życie swoje. W czasie pobytu w Fontainebleau, w przejeździe przez Francyą, nieopuszczała go ani na chwilę myśl ta, że zamordowanym byc może, okazywał nawet ten strach daleko wyraźniej niżby się po nim spodziewać było można. Na wyspie Elbie niezmiernie był czynnym Napoleon; zatrzymał przy sobie Campbella, mówił z nim często i zdawał się zupełnie wyrzekać powrotu do dawnej wielkości i potęgi. Powtarzał ciągle, że opuścił teatr i że nie myśli nań się wrócić, że do świata żywych nie należy i t. p. Potrzeba ruchu i zajęcia nie opuszczała go i na chwilę, pisze Sir Neil, a najbardziej był ucieszony, gdy otaczający go wydołać mu nie mogli. Nie sądzę ażeby do spokojnych studyów był zdolnym, chociaż ciągle mówił że się im chce poświęcić tylko. Nie usypiał, nie mógł się zrezygnować, w ciągłem gorączkowem był oczekiwaniu jakichś nowych wypadków. Myśl jego zajmowały bez przestanku sprawy wojenne, obroty wojsk i t. p. Niepowodzenie kampanii 1814. r. przypisywał jedynie zdradzie Senatu i Marmont'a. Dla Wellingtona okazywał wiele szacunku, po nim o żadnym z wodzów słuchać nie chciał, wyjąwszy Blüchera. Ten stary łajdak, mówił o nim, ciągle mnie z niezmordowaną, napastował energią" ledwiem go pobił, w tejże chwili znowu był gotów do rozprawy. Mowa była o skazaniu i śmierci ks. d'Enghien, całą winę składał Napoleon na Talleyrand'a, opowiadał iż osobiście na żądanie księcia chciał się z nim widzieć, ale już było za późno. O Burbonach wszakże wyrażał się z największą pogardą. "Istoty nędzne, godne politowania!" mówił o nich. Wielcy panowie, kontenci że wrócą do swych zamków i posiadłości — ale powinni być ostrożni! Jeżeli Francya niebędzie z nich kontenta to ich w pół roku precz wypędzi." Rząd teraźniejszy jest słaby — dodawał, Burbony aby się na tronie utrzymać, powinni by co najprędzej wojnę rozpocząć. Z wojskiem, które mogli jeszcze wystawić łatwo, byli by Belgię zdobyli. Ale panowie marszałkowie, wojsko potrzebuje energicznego wodza, z kąd oni go wezmą? Z początku mieszkańcy Elby okazywali wiele sympatyi dla Napoleona, ale się ta wkrótce skutkiem ciężarów, które na nich spadły, zmieniła w nienawiść. Wojsko szemrało, gwardya nawet była niekontenta. Odgłosy — Niech żyje Cesarz, coraz rzadziej dawały się słyszeć. Z każdym dniem i lud i wojsko obciążone, despotycznie traktowane okazywało większe niezadowolenie, rosnące co chwila. Napoleon ukazywał się później osobą swą coraz rzadziej i zamknął wśród swojego dworu. Komisarz angielski domyślał się jakichś zuchwałych planów, potwierdziły te podejrzenia odwiedziny matki Cesarza i ks. Pauliny. Campbell opowiada iż z ust pani Laetitij słyszał, że Napoleon w początku kształcić się był zaczął na marynarza i razem z innymi odbywał studia w Boulogne. Matka odwiedzając go tam przekonała się iż zawód nie był mu właściwym. Napoleon miał naówczas około piętnastu lat i dał się matce odwieść od pierwszego zamiaru. Sir Neil domyślał się już jakichś knowań i nie był pewnym co miał począć ale w końcu dał się pono złudzić i przestał go posądzać a przynajmniej posądzenia były zbyt słabe ażeby z niemi mógł występować. Ostatnich dni Września pisał w swym raporcie. "Napoleon używa jak najlepszego zdrowia i wcale niezdaje się przybitym. Poczynam sądzić, że się ze swem wygnaniem oswoi i że byłby prawie szczęśliwym, gdyby wspomnienie upadku potęgi jego nie gryzło od czasu do czasu, pamięć na żonę i syna serca żalem nie napełniała. " Z dniem wszakże każdym uśpione podejrzenia rosły, zjawiały się postacie różne, zwłaszcza wysłannicy Murat'a, listy z Francyi donosiły o niezadowoleniu wojsk... Napoleon wysyłał sztafety, przygotowywał swoją, flotyllę, donoszono o przysposobieniu amunicyi i prowiantów. Burboni właśnie w tej chwili opóźnili wypłatę pensyi przeznaczonej Napoleonowi i dali mu pretekst do zerwania zobowiązań. Tym czasem Campbell wyjechał do Włoch dla zdrowia, a nadzór zdał na kapitana Adyc, który z Porto-Ferrajo patrzał na maszty flotylli Napoleona i wcale mu się one niewydawały podejrzanemi. Niespokojny Sir Campbell powrócił na miejsce i znajdował się na pokładzie angielskiego okrętu pod Elbą. d. 26 Lutego. Cisza panowała uroczysta. Angielski komisarz posłał na Elbę dowiedzieć się co się działo — właśnie w porę, oznajmiono mu bowiem, że Napoleon z kilkuset ludźmi na siedmiu małych statkach juź z Elby odpłynął. Okręta opuściły Porto Ferrajo dnia 26. Lutego w nocy dopiero i gdyby parowce istniały wtenczas, Anglicy byliby go dognali i zwrócili. Oto ostatni raport Campbella." Grattan mi doniósł, że d. 26. około godziny trzeciej po południu w wojsku i ludności dało się widzieć jakieś zamieszanie, batalion korsykański wystąpił z rozwiniętemi sztandarami. Wkrótce potem drzwi obsadzono strażą. Lokaj Grattana, którego brat służył jako porucznik w korsykańskim batalionie, powiedział mu że Napoleon z całą, swą siłą zbrojną wsiadł na okręta płynąć mając do Włoch. O godzinie siódmej wystąpiły wojska z twierdzy, bez muzyki, w najgłębszem milczeniu wsiadłszy na barki i feluki; część ich na bryg stojący na kotwicy przesadzono. O godzinie dziewiątej Napoleon w towarzystwie jenerała Bertrand, opuścił pałac ujeżdżając małym powozem czterokonnym ks. Pauliny, przy Lazarecie siadł do czółna i dopłynął do statku L'Inconstant. Natychmiasta cała flotylla wśród okrzyków, rozwinęła żagle i wypłynęła na morze." Pamiętnik Campbella postać Napoleona maluje zmniejszoną wielce i wcale niepowabnie — wedle niego próby nieszczęścia nie wytrzymał i na wysokości swego losu nie stanął, a charakter despotyczny, jeden mu z szczęśliwszych czasów pozostał. Pod tytułem Le Mariage et le Contrat de mariage en Angleterre et aux Etats-Unis, wyszło nie dawno dzieło p. Colfavru (znanego prawnika) o którem p. Jules Simon zdając sprawę przed Akademją Nauk moralnych, wyraża się w ten sposób: "W książce tej p. Colfavru zamierzył dowieść iż kobieta nieużywa takiej swobody do jakiej ma prawo, czyli, jaśniej mówiąc, że prawo pisane w tym względzie, z prawem natury nie jest zgodnem. Z porównania między prawodawstwem francuzkiem i amerykańskiem, wynika iż Amerykanie bliżej niż my są prawdy i sprawiedliwości, autor radzi nam ich naśladować. Według niego kodeks nasz jest raczej obietnicą pewnej swobody niżeli swobodą rzeczywistą. W prawach naszych, w mowach głosimy równość kobiety z mężczyzną, a narzucamy jej opiekę naszą. P. Colfavru z resztą powiada że reforma do której dąży, winna się zacząć od wychowania, a temu żaden rozsądny człowiek nie zaprzeczy. Niższość wychowania dla kobiet przeznaczonego jest niesprawiedliwością względem nich i względem nas samych, bo my na tem Cierpiemy. "Jeden z moich przyjaciół, dawny sekretarz Capo-d' Istria, dziś konsul grecki w Szwajcaryi, p. Betant, po latach dwudziestu powróciwszy do Grecyi, znalazł tam szkoły wyższe wedle metod Genewy i Zurichu bardzo dobrze urządzone. Gdy młody król zapytał go co w Athenach znalazł nowem dla siebie i co uważał za najważniejsze, odpowiedział niepomyślawszy nawet o gazie i kolejach — szkoły dla dziewcząt. W istocie, jeżeli wschód ma być ocalonym, będzie chyba przez szkoły dla kobiet i lepsze ich wychowanie. W naszym też starym świecie jeżeli moralność ma się odrodzić, to tylko przez kobiety. — Książka pana Colfavru, jakkolwiek oparta na zasadach postępu i niezależności, mogłaby wziąć za godło te wyrazy J. de Maistre — "Srodkiem najskuteczniejszym udoskonalenia człowieka, jest uszlachetnienie i podniesienie kobiety." Dr. O. Bayer podaje wiadomość o ciekawych postrzeżeniach pp. Mosler'a i Hoffmann'a nad mlekiem niebieskiem. Trafia się często, że w porze letniej, szczególniej w czasie wilgotnym, mleko od niektórych krów nie zupełnie zdrowych, postawszy dni kilka w naczyniu, pokrywa się plewką niebieskawą, a nawet pod spodem nieco jest zafarbowane. Przez mikroskop na tej piewce niebieskiej odkryto niezliczoną ilość drobnych grzybków (Penicillum glaucum), które mają tę własność że wytwarzają farbę anilinową, a ta jest jedną z najgwałtowniejszych trucizn. Mleko niebieskie działa bardzo szkodliwie na żołądek i chociaż śmiertelnych następstw nie sprowadza, zawsze po niem zjawiają się sym- ptomata zapalne. Króliki karmione takiem mlekiem po pewnym czasu przeciągu zdychają. Należy więc zachować tą ostrożność ażeby mleko nabierające barwy niebieskawej i już grzybami temi napełnione, wylewać precz. Wynaleziono kit, który doskonale ma służyć do mocnego połączenia żelaza (stali) z kamieniem. Otrzymuje się on z mieszaniny Gliceryny i Glejty ołowianej (Litharge de plomb. ). Dwie te części składowe urabiają się rzadko ale muszą być natychmiast użyte, gdyż schną nadzwyczaj prędko. Pollack pisze że wybornie osadzał z pomocą tego kitu stal w stal, stal w kamień, i że żadna inna mieszanina tej nic wyrównywała. Jest ona nierozpuszczalną i bardzo tylko silne kwasy na nią działają. Kit ten tem twardszym się staje im glejta połączona była z większą ilością wody; gęsta mieszanina nie tak się dobrze użyć daje. Używają tej massy do zakitowywania naczyń zawierających benzinę, oleje aeteryczne i t. p. Roślina zwana Elodea canadensis (Anacharis alsinastrum, die Wasserpest) nadzwyczajnie szybko rozradzająca się w wodzie i bujnie rozrastająca; zwróciła na siebie uwagę tą, płodnością. Starano się ją zużytkować w jakikolwiek sposób i używano jako mierzwy na pewne grunta. Oprócz tego przy hodowli pijawek okazała się użyteczną dla tych zwierzątek, które w jej gałązkach ocierały się i oczyszczały z mułu. Najciekawszą wszakże własnością Elodei jest to że wody mętne, zgnilizną przesycone, szkodliwe, w krótkim przeciągu czasu, pochłaniając te cząstki zupełnie oczyszcza, czyni przejrzystemi i zdrowemi. Próby p. Schür okazały że zasadzona w kanałach brudnych w przeciągu ośmiu dni zdołała wodę całkowicie z mętów uwolnić. Zalecają więc sadzenie Elodei po rowach, ściekach i t. p. cuchnących spływach, dla absorbowania szkodliwych wyziewów, które tak skutecznie pochłania. WIADOMOŚCI BIEŻĄCE. HUGO KOŁŁĄTAJ NA POSIEDZENIU RADY KRÓLEWSKIEJ Z DNIA 23. LIPCA 1792. NAPISAŁ LEON WEGNER, 8. POZNAŃ. 1869. 68 STR. Pod tym tytułem ukaże się bardzo zajmująca praca autora historyi Sejmu Konstytucyjnego i wielu znanych a cenionych powszechnie prac odnoszących się do epoki ostatniej — wyjęta z Roczników Tow. Przyjaciół nauk Poznańskiego. Postać Kołłątaja zagadkowa, dotąd nie rozpoznana, przedstawia się nam tu w chwili stanowczej akcesu do Konfederacyi Targowickiej. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Kołłątaj radził przystąpić do niej i sam akces podpisał. Dowody są niezbite; a gdyby żalu królewskiego tylko słuchać przyszło Podkanclerzy został by potępionym. P. Wagner wszakże do pewnego stopnia tłumaczy Kołłątaja a przynajmniej objaśnia jego postępowanie. Cały ten epizod wyczerpująco skreślony, poparty ciekawemi dowodami, bardzo jest zajmujący. Niepotrzebujemy go polecać, bo samo imię autora najlepszą jest rękojmią, wartości tej rozprawy. Epoka Stanisławowska dzięki pracom Wegnera, Kalinki, Szmitta, ogłoszonym przez Br. Zaleskiego materyałom, wyjaśnia się co chwila dobitniej... sąd o niej coraz jest mniej namiętny i chłodniejszy, a przecież wiele nam jeszcze niedostaje do zupełnego o niej wyrokowania, do pojęcia tego straszliwego dramatu. Scena posiedzenia 23. Lipca należy do najważniejszych, do najboleśniejszych tej epoki... Jakżeśmy już byli upadli! Posłanie do Polski przez Seweryna Goszczyńskiego. Paryż. Księgarnia Luksemburska. 1869. 16 — 94 str. O tej pieśni łabędziej zacnego poety, natchnionej boleścią i wiarą głęboką... trudno jest wyrzec coś nadto że struny serca poruszy i nie jedną łzę wywoła. Jest to śpiew nie dzisiejszy, za mogilny, a przecie cudnie w niektórych ustępach piękny. Z tem religijnem uczuciem i z tą miłością Polski chrześciańskiej, nikt dziś nie śpiewa... Oprócz przedmowy — poemat dzieli się na kilka pieśni: — Niedola Polski — Duch Polski i wierni jemu. Tajemniczość sprawy polskiej — Polska bez ducha Polski — Posłannictwo Polski — Polska wskrzeszona. Modlitwa wieszcza. .....O moja ojczyzno droga! Stoisz samotna i biedna, Jak odrzucona od Boga. Pozdrowienia tobie niema Ni duszy w dłoni podanej. Kto przyjdzie, zmierzy oczyma Twoje królewskie łachmany. I nagle w ziemię wzrok chowa, Jak winien złego uczynku. Z niskąd ci dobrego słowa, Serdecznego upominku. Każdy obchodzi cię w koło, Stroniąc jak od trędowatej, I wstrząsa swej szaty połą, Gdy dotknęła twojej szaty. Takeś straszna w nędzy twojej, Że ten nawet co ci sprzyja, Dzisiaj się wydać z tem boi, Jak nieznaną ciebie mija..... (stro. 22. ) La Gr?ve, per Bosak - Hauké — Brochure populaire: precedée d'une lettre du Dr. Jean Jacoby. Geneve. 8. 24. pp. Jest to rozbiór zadania nie łatwego zaprawdę do rozwiązania walki kapitału z pracą, kapitalisty z robotnikiem. Bosak wnosi o zmniejszenie liczby godzin robotnika, bez uszczuplenia zapłaty. Listy Dr. Jakoby i Ed. Quinet przyznają, co każdy chętnie uzna, w utworze, miłość jego dla ludu, serdeczne chęci poprawienia jego losu!... Ale nie wiemy czy tak rychło zawikłane owe zadanie da się przy najlepszej woli — roztrzygnąć. 23 Lutego. Galilae vicisti! (4to str. 8. Kraków) Pod tym tytułem wydany został prześliczny wiersz Winc. Pola, na śmierć Zygmunta Krasińskiego (Drży arfa Dawida) napisany w Podpieczarach na Pokuciu d. 28. Lutego 1859. i poświęcony Pani Korduli z Krasińskich Fredrowej z Pacykowa. Biblioteka Ordynacyj Krasińskich. R 1869. 4to. Warszawa. str. 365. XVI.... Jest to rok drugi biblioteki, zawierający część pierwszą, akt podkanclerskich Franciszka Krasińskiego (1569 —1573) objaśnionych przypisami przez Wł. Chomętowskiego. (9. Stycz. 1569. 1. Kwiet. 1570. ) Przeszłoroczny tom biblioteki zamykał Dyariusz Sejmu 1565; teraźniejszy zawiera akta podkanclerskie; tamto, jak mówi wydawca, dawało poznać wewnętrzny ustrój państwa i przedstawiało obraz życia publicznego w połowie XVI w. akta zaś wtajemniczają w działalność gabinetu Zygmunta Augusta i pozwalają ocenić jego stosunki, znaczenie, taktykę i zamiary... Jest to znakomity przydatek do materyałów z tej epoki, codziennie rosnących i oczekujących historyka, któryby ich użyć potrafił. Niestety! łatwiej jest o krytyczne wydania materyałów, niż o wydobycie z nich ukrytego życia... i odtworzenia go w całym blasku. A niebyło może epoki bardziej zajmującej, pociągającej mocniej, świetniej mogącej talent dziejopisa wykazać nad to dramatyczne panowanie ostatniego z Jagiellonów... Miejmy nadzieję, że w porę zjawi się ten, któremu przeznaczono wskrzesić... przeszłość pełną blasku... tym czasem zasługą wielką oddać w ręce ogółu takie Tomicianny i akta kanclerskie. Roczniki Sejmików gospodarskich w Toruniu. Zeszyt I. II. Przebieg narad i rozprawy odczytane na sejmikach z r. 1867. i 1868. Toruń. Nakładem F. T. Rakowicza. 8ce. 164 str. Wyborną była myśl wydawnictwa tych Roczników powzięta przez uczestniczących w naradach, do której spełnienia wyznaczono komissyą. Nigdzie Stowarzyszenia gospodarskie i usiłowania dźwignięcia kraju pracą, ekonomicznego rozwoju sił jego szczęśliwiej się nie wiodły i nie wiodą jak w Prusach Zachodnich. W Bocznikach też wydawanych teraz znajduje się mnóstwo cennych materyałów do poznania tej części kraju i ocenienia trudów ludzi, którzy przodkują jego usiłowaniom. Gospodartwo rolne, stowarzyszenia pożyczkowe, towarzystwa rolnicze włościańskie, Kassy oszczędności i t. p. rozprawy tyczące ich bytu i organizacyi są w rocznikach tych roztrząsane i obfity materyał do historyi ich rozwinięcia w Prusach Zachodnich tu się znajdzie zebrany. Sądzimy że i dla innych poblizkich krajów Roczniki dostarczą danych ciekawych i nauczających. Księgarnia F. T. Rakowicza, której nakładem wyszły, od niejakiego czasu czynnie się zajmuje odpowiedniem potrzebom kraju wydawnictwem, ma więc zasługę rozbudzania do życia i pracy. Życzyć tylko należy, aby w tem nieustawała, mimo początkowych przeszkód, jakie na tej drodze znaleść może. Prim' Aprilis. Lwów d. 9. Kwietnia 1869., cena 25 ct. Napisał W. Zagórski. Jest to dowcipnego redaktora Chochlika pisemko — osiem stronnic... które tylko żal obudza że Chochlika niema... i że Zagórski na coś stałego zabrać się nie chce. Nikt tak miłego humoru, dowcipu, takiej werwy nic ma jak Zagórski a w dodatku jeszcze poczciwie jej używa. I to przecie cóś warto. Prim' aprilis zaczyna się od wizerunku Ziemiałkowskiego na Velocipedzie... wiozącego krajowi kanclerstwo i samorząd ale... na prima aprilis. Na czwartej stronicy doskonała illustracya z motywu wziętego w Gazecie Narodowej, która wyznała ie Gołuchowski i Ziemiałkowski skromniejsi są od Garibaldego i Kościuszki... Gołuchowski w postaci Garibaldego: Jaworów o lamorte, niezrównany! Ostatnia illustracya "wyjście z teatru gwiazdy narodu (hr. Gołuchowskiego) nie z próżnemi rękami... o której kontramarkę dobijają się... Badeni... Wodzieki... i... nie wiemy już kto więcej. O wiele słabszy jest Lwowski Szaławiła (N. 3. )... Hymn tylko poczmistrza Raichsrathu dosyć się udał... I tu i w aprilisie delegacya ma się z pyszna. Jeżeli jest co smutniejszego może nad ucisk, nad niesprawiedliwość, nad upadek kraju, to upadek moralny ludzi, to w chwilach uroczystych sobkowstwo i prywata ohydna... I Polska ma się odrodzić gdy Polacy wyrodkami... Gdybyśmy kraj mieli, zkąd weźmiemy ludzi! Miasto Kazimierz i budowle akademickie w tem mieście. Skreślił Eustachy Ekielski. Kraków, 8 min., 136. Na to pytanie, w którem miejscu stała Kazimierzowska Akademia na Bawole i gdzie się podziały owe wspomniane przez Długosza piękne i obszerne budowle, sale, lektorya, mieszkania i t. p. odpowiada poszukiwaniami swemi p. Ekielski. Dowodzenia jego jako obeznanego doskonale z miejscowością, w sposób przekonywający zdają się wskazywać resztki poprzerabiane murów Kazimierzowskich, ale nie tam gdzie ich wyznaczona ad hoc komisya szukała. Wyjaśnia to topografią Kazimierza autor; dla nas profanów Ks sub judice est, czekamy odpowiedzi i wyroku. Ale w książeczce tej dotknięto we wstępie ostro wiele innych ciekawych, drastycznych kwestyj z historyi niedawnej rzeczypospolitej Krakowskiej. Daje to przedsmak tego czem będą zapowiedziane przez pana Ekielskiego, Dzieje wolnego, niepodległego (!!!) i ściśle neutralnego miasta Krakowa z okręgiem. Historya jest nieubłaganą, sąd na ludzi przychodzi prędzej lub później nieuchronnie, chociażby długo się z nim potomność wstrzymywała... Trzeba ażeby prawda wychodziła na wierzch i polemiką z rudy wszelkiej namiętności i pobłażania oczyszczoną była. Niech więc p. Ekielski mówi co wie, niech drudzy się z nim potroszę kłócą, przeczą, niech opinia publiczna orzeka i wyrokuje... niech Rzeczpospolita krakowska ma swą historyą, z której się czegoś nauczyć będzie można o wolnej, niepodległej i neutralnej kreacyj trzech dworów opiekuńczych... Już we wstępie swojego dziełka ciekawych nas rzeczy uczy autor, a cóż dopiero będzie w onych dziejach??? Historyjka o Münichu i Arabie niewierny czy w istocie Krakowska bośmy ją w Paryżu słyszeli o p. S. Julien i Chińczyku... o innym jeszcze profesorze i i posłach japońskich... Bądź co bądź... niech wszystko wolno będzie pi- sać i mówić — w ten jeden sposób dobijemy się prawdy. Hanc veniam damus petimusque vicissim. In merito. Z godłem: Licht, mehr Licht! nakładem poruczonym. (?) Lwów. Dr. Instyt, stauropigial. 1869. 8. 18 str. Sypią się broszury polityczne... gdyby to było dowodem życia rozbudzającego się, rozbudzonego!... Daj Boże... Jest to co najwięcej symptomem dotąd wielkiego tylko rozdrażnienia. Niniejsze wyrzekanie, ciekawe, drastyczne także, gwałtowne, podpisał — Ostatni z Mohikanów (!!). Jak się dowiadujemy z przypisku, rzecz ta nie mogła być pomieszczoną w Reformie i dla tego wyszła osobno. Zawiera ona ciekawy fakt, wiele dający do myślenia; okazuje się z niej że hr. Gołuchowski na zjeździe Słowian w Wiedniu osnuł był plan polityczny wielkiej doniosłości, na którym się kraj poznać nie umiał, nie uwierzył weń, czy może ignorował go, dosyć że federacya królestw pod dynastyą Habsburską, pomysł wielki i piękny — rozsypał się z winy naszego niewykształcenia politycznego, ślepoty, niedowiarstwa... Bóg wie. "Główną, wadą naszą, powiada autor, że nie lubiemy zgłębiać rzeczy, nic umiemy wchodzić w istotę przedmiotu, tylko powodując się łatwowiernością, łudziemy się pozorami. W polityce, w kwestyach społecznych, w sprawach ekonomicznych, wszędzie taż sama łatwowierność, ta powierzchowność, która tylu smutnych następstw była powodem —. " To prawda... ale — niestety!... czy i plan a programm co się tak łatwo rozchwiał, co tak słabo i chwiejno się przedstawiał, który jedno wstrząśnięcie obaliło, nie był także niedosyć zgłębiony, a na łatwowierności oparty? Dzienniki dosyć nielitościwie obchodzą się z broszurą In Merito. My jej przyznamy znakomitą odwagę w wypowiedzeniu tego co autor prawdą i dobrem uznał. Ta szczerość i otwartość ostatniego z Mohikanów, obudza dlań szacunek. BIBLIOTEKA PAMIĘTNIKÓW I PODRÓŻY PO DAWNEJ POLSCE. Wydanie drukarni I. J. Kraszewskiego w Dreznie. Pod tym tytułem rozpoczynamy wkrótce zbiór najciekawszych sprawozdań cudzoziemców, którzy w różnych czasach zwiedzali Polskę i opisywali. Wejdą w Bibliotekę najstarsze aż do najnowszych opisy podróży, od Gilberta de Lanoy aż do Szulzego, Vautrina, Carossi i innych. Kilka z tych relacyj, jak podróż J. H. Müntza są całkiem nowe i nieznane, inne cząstkowo tylko były drukowane po polsku jak Laboureur'a, podróż pani de Guebriand. Rękopism oryginalny Biskupa Albertrandego, zawierający relacye włoskie, dozwoli nam je dać sprawdzone z jego wypisami. Literatura niemiecka w pamiętnikach Schweinichena, Lassoty ze Steblowa i innych dostarczy także bardzo ciekawego materyału. Każda z tych podróży lub pamiętnik wyjdzie oddzielnie i pojedyńczo będzie do nabycia. Pospieszamy z tem ogłoszeniem abyśmy osobom, które przedsięwzięły tłumaczenia podobnych pism, oznajmili o tem i nie zrobili mimowolnej konkurencyi. Rozpoczynamy wydawnictwo to od podróży Szulcego, która wyjdzie pod tytułem: POLSKA W R. 1793. Inne pamiętniki i podróże następować będą nie wiążąc się z chronologicznym porządkiem, w miarę jak przekłady przygotowane zostaną. Dla poznania kraju częstokroć sądy obcych są bardzo cenną skazówką, szczegóły, które obytym z niemi nie są widoczne, wskazują różnice obyczajów naszych od Europejskich, nasze wady, przymioty i ułomności. Nieprzyjemnie one czasem razić mogą" ale prawda w nich zawarta, choćby uprzedzeniami przyćmiona, nawet dziś nam jeszcze przydać się może. Dla historyka naszej cywilizacyi i obyczaju zbiór ten, ufamy, będzie bardzo wielkiej wagi, i jeżeli nam go wedle obszernie zakreślonego planu okoliczności wykonać dozwolą, spodziewamy się zeń dla dziejów wewnętrznych Polski niemałego pożytku. Wdzięczni będziemy wszystkim, którzy nam o dziełach rzadkich — mogących wejść w skład Biblioteki, zechcą udzielić skazówek i ułatwić ogłoszenie. Drezno, dnia 30. Maja 1869. V. Oświata i książki dla ludu. — Polonomachje. — Na krakowskim Rynku. — Z pamiętników Decembrysty, Barona Rosena. — Pochodzenie Tysiąca i jednej nocy. Nowe dzieła: Szczepańskiego Alfreda, Siła dla praw. — J. Szujskiego, Zborowscy. — Poezye przez El..... y. — Dwa odczyty Pietruskiego. — Historya Powszechna, Berwińskiego. — Kraków i Sukiennice, Kremera. — Obchody weselne przez Pruskiego. — Rodzina Konfederatów, Bodzantowicza. — Herbarz Kapicy. — Okruchy. — Ogłoszenie. Wiele temi czasy rozprawiano, pisano i naradzano się, nad oświatą ludową,. Nie dziw, sprawa nagląca, sumienia i przyszłości, dobry już czas aby coś około tego począć, kiedy się do tej pory tylko wzdychało. Po westchnieniach przyszła chwila rozpraw, a tu wyszła na jaw nasza, nieszczęśliwych rozbitków wada, nie idzie oto co się ma zrobić, ale kto to zrobi. Jak nie Jan zrobił a Paweł, rzecz dla Janowych przyjaciół nic potem; a jeśli Jan, uchowaj Boże, to Pawłowi robotę jego za nic mają. Ale na miłego Boga, byle było zrobiono! Co mi czy zrobi pan czy szlachcic, mieszczanin, ksiądz czy świecki, z pozwoleniem czy bez sankcyi komisyi jakiejś, czy towarzystwo czy pojedyńczy człowiek — byle rzecz się nareszcie dokonała. Na rozumnych wielce naradach czy ma być książka mała czy wielka, w osemce czy w szesnastce, moim czy twoim nakładem... upływają, godziny drogie. Lepiej by zrobić coś niż nieznośnie odgrażać się z olbrzymiemi zamiarami, które nigdy do skutku nie przychodzą. Dotąd mamy tylko, co? trochę Elementarzów, co najlepsza, kilka żywotów świętych, nic przeciw temu, i bez końca powiastek dla ludu. Powiastki te dobre by były dla dzieci, ależ wiekuiście ludu w dzieciństwie trzymać niepodobna, czas z tego wyniść, jest to system fałszywy. Wodę warzymy woda będzie. Moralność tych powieści znajduje lud w nauce religii z większą daleko powagą, podaną sobie, przykłady jej czerpie z życia, — cóż mu po powieści. Na to lud czasu nie ma, by się bajkami zabawiał, zwłaszcza gdy najpilniejsze rzeczy odłogiem leżą. Ale nikt ze starej utorowanej drogi nie ma odwagi wynijść na szersze pole. Co najpilniejsza dla ludu? oto wiadomości tyczące się jego zawodu, powołania, pracy, codziennego bytu, pierwszych potrzeb. Dajcież ludowi maleńką książeczkę przystępnie i jasno napisaną o roli, o jej uprawie i drugą za kilka groszy o nawozie, trzecią o ogródku, inną o bydle i jego chodowli i t. p. Tym sposobem rozpoczniecie istotnie oświatę ludową, zachęcicie go do szukania wiadomości i nauczycie go czegoś co natychmiast zużytkuje. W tym przedmiocie nie rozpoczęto nic nawet. Dla czego? bo trudniej jest jedną napisać dobrą, książczynę o pługu niż dziesięć moralnych powieści; bo nad tem trzeba popracować, myśleć, a ladajakie opowiadanie z życia ludowego sklecić niemal każdy potrafi. Nauczania przez powiastki o poczciwych i niepoczciwych, pijanych i porządnych gospodarzach, to sobie diletanctwo i fantazya — oświata ludu, powtarzam, poczyna się od dobrego elementarza a dalej iść musi przez książeczki użyteczne istotnie i na prawdę oświecające. Zamiast nieskończonych gawęd o ludu oświacie powinnibyśmy się jąć systematycznego nauczania czegoś. Pisma dla ludu w Prusach Zachodnich wydawane jedne cośkolwiek na tej drodze uczyniły. Choćby zresztą nauka ta i mniej systematycznie była poczętą, niechby się rozpoczęła. Forma Katechizmowa niemiecka dobrą nie jest, opowiadanie proste, jasne, dokładne, skuteczniejsze Nadewszystko książeczki być powinny zwięzłe i w wykładzie unikać pojęć i wyrażeń naukowych, dla ludu niedostępnych. — Owoc umiejętności, komu ona obcą, nie jest — daje się przystępnym uczynić dla ogółu bez formuł naukowych lub z objaśnieniem ogólnem wystarczającem. Nauka im głębiej sięga tem staje się jaśniejszą i łatwiejszą do ujęcia w słowa proste. Cóż tedy najpilniejszego? Czem się zajmuje wieśniak? uprawą roli i chowem domowych, przyswojonych, stworzeń. Dajcież mu książeczkę o roli, dajcie o narzędziach do jej uprawy, o ziarnie, o słomie, o mierzwie i nawozie, o wołach, o kurach, o ogródku, o sadzie, o użyciu owoców pracy — o chlebie, o pokarmach któremi żyje, o odzieży którą nosi, o sprzętach jakie mu są do życia potrzebne. Że lud żywiej chwyci taką książkę niż powieść setną o Maćku i Stachu, za to ręczę, tylko mu ją jak należy i z poświęceniem a miłością sprawy napiszcie. Życzemy choć spróbować; a powieściom dać by pokój. Wieleśmy sobie temi dniami krwi napsuli warcholąc. Że też u nas choćby najkonserwatywniejszy Stańczyk nie wytrzyma, żeby burdy nie począł. Kłótnie, waśnie, wrzawa, bijatyka na słowa jak w karczmie, rzucamy sobie obelgami po głowach jak butelkami opili... a Niemcy z założonemi rękami, a Moskale pod pachy się wziąwszy, stoją w koło i śmieją się. Ostatki życia tak szafować — sił zaprawdę szkoda! — Ale rokoszańska żyłka w nas wszystkich, a w nikim ona silniej nie bije nad tych, co nie mając czem wyleźć do góry, kułakami się pną aby na wierzch wyszli. Doskonale porównano Stańczyka do Miniszewskiego... oba samozwańcy reformatorowie, zdaje się im, że na wielkich ludzi urosną, gdy poczciwszym w oczy naplują. Na Boga miłego, nie tak się naprawia naród i reformuje, nie obelgami i łajaniną, ale miłością i cnoty tchem co z poczciwej karty wieje. Gdzie jad i złość za narzędzie służą tam się onemi narzędziami dobrego nic nie zrobi. — Nigdyśmy się tak niegryźli i takiej nienawiści nie było w narodzie, jak dzisiaj, gdy go codzień mniej pozostaje. Na pobojowisku ranni dobijamy się sami mszcząc za przegraną. Co człowiek to system, a co system to burda... Narodówka wyprawia burdy dla osobistych swych interesów, Czas dla koteryjnych i finansowych spekulacyj, Dziennik Lwowski w imię demokracyi, Szczutek niewiem już na czyj rachunek. Polemika jest bez- względnie potrzebą i warunkiem życia, ale na Boga miłego — piszcie atramentem nie błotem i włóżcie mankietki Buffona żeby przyzwoiciej pisać. Przesada nie jest siłą, grubiaństwo energią nie jest, łajanie za argument niestarczy, namiętność logiki nie zastąpi. Niepodobieństwem jest żebyśmy rozum mieli — to pewna, ale można by przyzwoiciej się zachowywać. Stańczyk choć błazen ale na królewskim dworze żył — i bądźcie pewni, karcił inaczej, nie tykając brudnemi palcami rzeczy świętych. Kogo to nawróci? Cieszą się swoi coby płakać powinni, cieszą się przeciwnicy z błędu... autor tylko smucić by się powinien. Łajaliśmy się z powodu pogrzebu Kazimierza W. biliśmy się na cześć Unii lubelskiej, kłócim się w imię zgody, kijem zapędzamy do jedności a na ostatek z odrobiny swobody jaka nam gdzie jest dana dla tego, że jej niepodobna jeszcze odebrać przyzwoicie, korzystamy w sposób najopłakańszy, na swawolę. Dziennikarze nasi i publicyści równie jak ogół zdają się — po staremu, jednej nie rozumieć rzeczy, to, że my choćbyśmy mogli z pewnych wolności korzystać, niepowinniśmy w dobrze zrozumianym interesie własnym. Co byśmy powiedzieli o żoł- nierzu rannym, któryby z chwili wypoczynku korzystał nie dla opatrzenia ran, a na granie w piłkę. Zrozumieć by nareszcie należało raz, że Polska i wszystkie jej prowincye znajdują się w wyjątkowem zupełnie, nienormalnem położeniu, że ono wkłada obowiązki wyjątkowe, że do nich powinniśmy wszyscy zastosować się, nie koniecznie to czyniąc co wolno i co miło, ale co każe powinność. Zginęliśmy lóźnością, i anarchią, dobijamy się niemi. Jedno z literackich pism niemieckich umieszcza obrazek "Na krakowskim Rynku. " Wytłómaczywszy znaczenie wyrazu "Ring" używanego gdzieniegdzie w Niemczech zamiast "Markt" tak ciągnie rzecz dalej: "Na krakowskim rynku pociąga naprzód oko wspaniały kościół Panny Maryi. Najwyższa wieża tej pysznej budowy gotyckiej jest zarazem najwznioślejszą w Krakowie. Wnętrze jej wiele godnego widzenia zawiera, znakomite skarby sztuki, ale cierpi na to co wiele innych katolickich kościołów, na przeładowanie krzyczącemi i rażącemi pstremi ozdóbami, które tu mianowicie niebieskie, czerwone, złote oko uderzają przy wnijściu do przepyszej świątyni i wrażenie czystej, szlachetnej formy, która nas ogarnia — przyćmiewają. "Na targowicy rynkowej nasze kobiety mogą się nie bez zajęcia przypatrzeć temu, co tu przy kupnie od znanego nam obyczaju się różni. "Malownicze stroje ludu na rynku dają temu obrazowi niezmiernie pociągającą fiziognomią. W Krakowskiej okolicy w niższych klasach utrzymał się dotąd strój narodowy, który w rozmaitych miejscowościach, małym ulega odmianom. Ponieważ żyd, który widocznie we wszystkich interesach handlowych w Krakowie najżywszy udział bierze, gospodarstwem się nie zajmuje — pole to zostało dla Polaków wolne, i Rynek, Targ jest zbiorowiskiem ludu. Tu oni siedzą, przy swych towarach, bez myśli jakby w mglistą, ciemną zapatrzeni dal, owiani tchem tej melancholii, która Polakom jest właściwą, gdy milczą i nie są zagadnieni. Zda się patrząc na nich, że z piersi stygnącej wzlatuje z westchnieniem straszne Finis Poloniae Mężczyźni po większej części ubrani w długie sukienne odzieże granatowe z czerwonemi wypustkami i okładzinami, koszulę białą, często kolorami szytą, na szerokich spodniach kolorowym pasem albo bogato wyszywanym sukiennym skórzanym podwiązaną, głowę pokrywają kapelusze wysokie ozdo- bne we wstążki i kutasy lub czworograniaste czerwone czapeczki oblamowane futrem. Ponieważ barwa sukni i jej ozdoby zmieniają się okolicami, wiele sukman widać z czarnemi sznurami, z wyłogami czerwonemi, niebieskiemi, z rozmaitemi naszywaniami, pasy też różne i t. p. Niektóre kobiety tak prawie odziane jak mężczyźni. Noszą podobnie niebieskie, czerwono naszywane sukmany i boty męzkie. Jednakże większa część ich ukazuje się tu w fałdzistej sukni perkalowej lub sukiennej, w koszuli na szyi ściągniętej, w kaftanie otwartym z niebieskiego sukna czerwono sznurowanym, pod którym jest rodzaj gorsefa z świecącemi guzami... Spódnice w pasy a na szyjach korale, bursztyny, przy których krzyżyk, amulet, obrazek święty lub medal prawie zawsze się znajduje, naostatek kolczyki, do pełniają ubioru. Żadna z nich nie pokaże się bez malowniczo związanej, zwykle białej lub czerwono i żółto upstrzonej chustki na głowie, nakształt zawoju. Węzeł jej z przodu, a z tylu związane końce. Najstarsze, najlichsze odzieże noszą ślady narodowego kroju i formy. Wiele z tych kobiet musiały zdaleka przyjść niosąc tygodniowy owoc swej pracy na rynek tutejszy... pięć lub sześć jaj, które na słomie u nóg ich leżą, albo na dnie kobiałki— U innych koszyki pełne. Masło w ładnie ulepionych gomółkach sprzedaje się tanio, najwięcej zaś w drewnianych faseczkach lub glinianych garnuszkach, w których masło pływa niewyciśnięte w maslance i sprzedaje się na żądanie wydobyte, a reszta płynu osobno. "Na ławkach owoców i jarzyn, leżą, wśród kup pachnących kwiatów warzywa, bujne i woniejące owoce, począwszy od najpospolitszych do najwyszukańszych. Uderza szczególniej mnóstwo karczochów, melonów, winogron, pomidorów, których tu bardzo do sosów używają. Zwierzyny i ptactwa, zabitego lub żywego w klatkach, począwszy od bażantów do gołębi mnóstwo wielkie. Pomiędzy temi przekupkami zdaje się też być dosyć niemek, które po nieuchronnych czepkach tiulowych z kolorowemi wstążkami poznać można i po przyczepionym do nich kwiatku. Mile robi wrażenie uprzejmość przekupek, które towar swój nawet niemającym ochoty kupna nastręczają, jeżeli po polsku się z nim rozmówić nie mogą, ubolewając nad tem, że nie rozumieją ich języka. Wcale inaczej wyglądają Polacy do tejże samej społecznej klassy należący np. w Górnym Szląsku, w których czuć coś surowego, nietowarzyskiego, nieprzystępnego. "Szczególniej" oryginalną się wydaje budowa przecinająca rynek na poprzek (Sukiennice). Mimo czę- stych pożarów, którym ulegał, zachował ten gmach z piętnastego wieku dawną, swą, formę, którą tylko ząb czasu znacznie nadwyrężył. Był on przeznaczonym właściwie na sklepy sukiennicze dla tego Sukiennicami się zowie, chociaż dziś wnętrze jest raczej najróżnorodniejszych sklepów Bazarem. Po obu stronach dawniej znajdujące się przybudówki teraz usunięte zostały. Z nich tylko kupy gruzu i szczątki murów widać jeszcze. Po węższych stronach kończą budowę dwa wielkie portyki — środkiem jej jest teraz wolne przejście. Do obszernej sali środkowej, która niegdyś za balową służyła a teraz zajęta jest sklepami, przytykają z obu stron kramy, nakształt wgłębień powiększaj części restauracjami zajęte. Co za wrzawa i ruch, mnóstwa kupujących i przewijającego się tłumu. Nasze teraźniejsze Halle podobne są do tej prastarej budowy, z tą różnicą, że ona jest silnie massyw na kolosalne rozmiary wzniesioną z kamienia, a sklepienie jej okrywają pył i pajęczyny... Podłoga także niekoniecznie się czystością, odznacza, gdy berlińskie Halle naprzydład są wytworne, świeże, wesołe i można by je nazwać pawilonami ze szkła i żelaza. Tu sklepy tak są ładne, że często żal aż, iż je towary okrywają, naprzykład owe marmurowe płyty, na których mięso i zwierzyna leży. — W Krakowie nie doznaje się tego wrażenia, widocznie miejsce to służy od wieków na cel ten sam, a drewniane stoły nie wstydzą, się nosić na sobie śladów tych przedmiotów, dla których są przeznaczone. Oprócz żywności w wielu sklepach wystawione są na sprzedaż obówia, stroje i odzież, koszykarskie wyroby, zabawki, ozdoby, jako sznury paciorek, medaliki, skaplerze, gliniane wyroby, i sprzęt drewniany. Wielkie składy masła i serów pociągają oko podróżnego szczególniej oryginalną formą w której mu się ukazują. Osełki masła, gomółki sera mniejsze i większe, niektóre prawie łokciowe, znać że w płótnie wyciśnięte zostały. Obok owoców, warzywa, wędlin, mięsiw, mąki, krup i mydła, są wielkie składy słoniny, śledziów i ogromne bryły soli z Wieliczki. Barwa ich po większej części czarno szara, białemi żyłami poprzecinana, ale są i całkiem czyste kawały. Drobni handlarze tłuką sól i mielą do użycia kuchennego. Sól stanowi jeden z ważniejszych przedmiotów handlu krakowskiego. "Po wrzawie i ruchu przychodzi spoczynku godzina. Ku wieczorowi zaczyna być puściej coraz i ciszej. Życie i krążenie wywołane pracą dzienną na ulicach ustaje, mrok nadchodzi i oświecone tylko sklepy dowodzą, że kupiecka czynność jeszcze w zupełności nie skończona. Księżyc w pełni wznosi się po nad kościół P. Maryi i nadaje wspaniałej budowie cudowną, uroczą powagę... Smukłe wieżyczki strzelają śmiało ku niebu. "Tajemniczo szemrząc okrywają gałązki drżące zielonych akacyj byzantyńską budowę kopulastą maleńkiego kościółka Śt. Wojciecha, wznoszącego się w rynku między kościołem P. Maryi a obwachem. Ten najstarszy krakowski kościół, zbudowany jest -na miejscu, w którem Ś. Wojciech w r. 995 na Chrześciaństwo nawracał. (?) "Nieprawdaż, że siwe, omszone, poważne przeszłości pomniki, potrzebują łagodnego światła księżycowego, aby przed nami z kolorytem żywym i ciepłym, wskrzeszone wystąpiły? Błyszczące, grzejące, podbudzające do życia słońce mówi o niezmordowanej pracy, pędzi nas naprzód ku przyszłości — z zapadającym mrokiem cieniste wstają [wspomnienia o dawno ubiegłych czasach, które oku [badacza z ciemności tych coraz się wyraziściej wyłaniają. Łagodne światło księżycowe przeszłość dziką i jaskrawą oblewa i w nowem ukazując świetle, przywiązuje do niej... "Promienie nocnej królowej oblewają popękane, nadniszczone kamienne czoła domostw, rzucających cień fantastyczny na te miejsca, w których niegdyś lud nowo obranemu królowi hołd składał — ze wspomnieniem tem łączy się dziś pragnienie, aby kiedyś Cesarz mógł wjechać tu jako król polski, i aby w tem samem miejscu uświęconem wiekami przyjął też hołdy ludu... "Cicho — słuchajmy!! Zdala wśród tej ciszy wieczora słychać jakieś dzwięki ludzkich głosów, śpiewy... Opuśćmy blaskami księżyca oświetlony plac i idźmy w ulice boczne za temi glosy Syreny. Coraz dziwniej jakoś, coraz mniej zrozumiale brzmią dla nas te żeńskie i męzkie głosy krzykliwie, rażąc w śród milczenia nocy. Teraz rozpoznać już możemy, pieśń właściwą, którą nucą pobożni w wędrówkach swoich pielgrzymi. Z mroków i cieni wielkiego kościoła dobywa się mdłe światełko, około którego skupiają śpiewacy. Zewnątrz ściany kościoła, pod obrazem Chrystusa na krzyżu, pali się cztery czy pięć świeczek w szklannej latarni. Do koła na ziemi leżą mężczyźni i kobiety, powtarzając strofami pieśń smętną, której wyrazy przy świetle im klęczący czyta z książki. Można by patrząc na to sądzić, żeśmy przeniesieni do Indyj między gorliwych Brahmanów, lub do jakiegoś innego kraju, w którym obyczaje religijne cale są różne od cywilizowanej Europy. "O parę kroków od pobożnych w zapale nabożeństwa tarzających się w pyle, siedzi kobiet kilka na narożnych kamieniach; nieporuszone słuchają śpiewu, czekając na kolej aby się także rzucić na ziemię i pieśń zanucić. Jakże dziwnem wydaje się to nabożeństwo na ulicy, tu, gdzie trzydzieści i sześć kościołów, dwadzieścia i dwa klasztory, oprócz siedmiu synagog, prawie przez całe dnie pełne są modlących się, a pragnienia ich modlitwy zaspokoić nie mogą, jak trudno pojąć kiedy czas starczy na nieuchronną pracę." — Co wieczora tak śpiewy się rozlegają pod krzyżem Dominikańskiego kościoła, a przechodnie składają na talerzu przy latarni, pobożne datki. "Ta scena głęboko poruszając wraża się w duszę smutnie!.." Opuszczamy niektóre uwagi z powodu talerza i ofiar, bo nie są wcale nowemi... Na nich kończy, widocznie protestancki autor, swój obrazek Krakowa, zresztą wcale oryginalny i ciekawy. To co o nas cudzoziemcy piszą, co często nas niecierpliwi, czasem nam za naukę posłużyć by mogło. Dla tego śmiało wejrzeć w literaturę obcą ilekroć ona o nas wspomina — jest obowiązkiem. Z najjaskrawszych obrazów i najnieprzyjaźniejszych sądów więcej możemy wydobyć dla nas korzyści niż z ciągle powtarzających się własnych poglądów w jednem lub kilku oklepanych kołach zamkniętych. "Z pamiętników Decembrysty" (Aus den Memoiren eines russischen Dekabristen. Lipsk. S. Hirzel 1869. r. ) Pod tym tytułem wyszły notaty Barona Rosen'a, tyczące się sprawy spisku Grudniowego, wygnania i życia na Syberyi. Książka dzieli się na kilka ustępów, pierwszy z nich zawiera wiadomość poprzedzającą o towarzystwach i związkach tajemnych w Rossyi i opis — d. 14 Grudnia 1825. r. Idą, za niemi — "Więzienie inkwizycyjne i badania" Sąd i wykonanie wyroku, na ostatek opis podróży i pobytu na Syberyi, wielce pociągający. W początkach Lutego, okuty w kajdany w saniach odkrytych wyruszył Baron Rosen na Syberyą. Postylioni litościwi jemu i towarzyszom poobwiązywali nogi słomą i sianem, aby nie odmarzały, jak się to często trafiało. — Przed wyjazdem służalcy i dworacy carscy objawiali obawę, aby więźniów lud po drodze nie napastował i nie porwał się na nich. Ale na ów czas Rossya nie miała ani Katkowów, ani denuncyatorów, ani owych podburzycieli dzisiejszych, co pod pozorem patryotyzmów demoralizują społeczność i do demonstracyi mściwych poduszczają. Wszędzie po drodze okazywano więźniom współczucie, litość, należny poświęceniu szacunek. Rossya była jeszcze na drodze postępu i lepszym ożywiona duchem. Więźniów raczono (było to w zapusty) blinami i zupą ze sterletów, dawano im mieszkania ciepłe, przyjmowano po chrześciańsku. W Rybińsku admirał ustąpił im lepszej izby, powiadając iż oni dłuższą mają drogę i więcej potrzebują spoczynku. Jednej niedzieli rano dojechali do Jarosławia i stanęli w gospodzie na rynku, gdzie im konie przeprzęgano. — Więźniowie tym czasem posilali się, a na placu poczęły się zbierać tłumy ludu. W kwadrans, powiada Rosen, rynek był tak przepełniony, iż rzucone jabłko na ziemię by upaść nie mogło. Sanki zaprzężone stały już w dziedzińcu, którego brama była zamknięta, zewnątrz pilnowało jej dwóch żandarmów z dobytemi szablami. Gdy więźniowie ze wschodów schodzili, feldjeger nakazał, aby sanki jego szły przodem, a żandarmi tuż za nim... obawiano się widocznie napadu. Posiadano do sanek w podwórzu; otwarły się wrota, sanie jak strzała wyleciały na drogę, po której obu stronach stała nieprzeliczona ciżba. Rosen ledwie miał czas sięgnąć do czapki by się pokłonić gromadom, gdy wszystkie czapki podniosły się i witać ich zaczęto. Takie były wówczas uczucia ludu dla nieszczęśliwych, póki postępowe dziennikarstwo nie nauczyło błotem rzucać. — W kilka minut potem przebyli Wołgę i jechali dalej wschodnim jej brzegiem. Jak feldjegry lecieli skazani dzień i noc; w sankach spać było prawie niepodobna, w kajdanach i sukniach kłaść się na spoczynek równie niewygodnie... Drzemali więc tylko po kilka minut na stacyach, póki koni nie przeprzężono. Pospieszna jazda coraz się nieznośniejszą stawała. Tak minęli Kostromę; Makarjew, Wiatkę, Perm, Kongury, Katerinburg, Tiumeń... prawie nie stając. W Głazowie pozwolono im przenocować i tu po raz pierwszy zdjęto z nich na chwilę kajdany, dla zmiany bielizny. Dnia 22 Lutego rano dojechali do Tobolska i stanęli przed domem policmajstra, urzędnik policyjny niedał im tu wysiąść, ale kazał jechać wprost do bióra policyi. — Dano im mieszkanie w więzieniu policyjnem. Tu musieli poczekać na towarzyszów swych, których w drodze dopędzili i razem wszystkich zawieziono do Policmajstra Alexiejewa, w którego bawialnych pokojach bardzo gościnnie przyjęci dwa dni przebyli. Ugaszczano ich i karmiono z wielką troskliwością. Trzeciego dnia rano musieli jechać w dalszą drogę, w towarzystwie assesora. Przed wyprawieniem przyjął ich gubernator cywilny i rozmawiał grzecznie pytając o zdro- wie, a na odjezdnem dał instrukcyą assesorowi, aby się z więźniami obchodził jako z ludźmi przyzwoitemi (błahorodnemi). Dnia 22 Marca przyjechali do Irkucka, całą tę przestrzeń przebywszy niesłychanie szybko, nie nocując prawie i nie zatrzymując się nigdzie. W Irkucku dano dzień spoczynku w brzydkiem więzieniu. Z tąd dano nowego przewodnika, podoficera kozackiego. O dwie staje dalej wjechali na jezioro Bajkał, zwane tu Morzem Świętem. Konie po sześćdziesiąt werst leciały bez oddechu. W sankach wieziono deski nakształt pomostów na rozpadliny w lodzie szerokie często więcej niż na kilka łokci. Koniki Sybirskie przeskakiwały te pęknięcia tak śmiało i żywo, że sanie ledwie wodę musnęły. Za jeziorem Bajkał stanęli w Monasterze podolskim, w okolicy bardzo pięknej, ale śniegiem naówczas okrytej. Na kilka stacyj przed Czytą pokazały się pierwsze jurty (namioty piliśniowe) Burjatów. Tu zaprzężono im wozy, bo koło Czyty śniegu nie było. Dziwnym fenomenem na tej wyżynie, w której merkuryusz zamarza, za zimno jest już dla śniegu... powiada pan Rosen. W końcu Maja poczynają łąki i lasy do koła Czyty stroić się w zieloność. Czyta, maleńka wieś naówczas, leży na wielkim trakcie między Bajkałem a Nerczyńskiem, na wzgórzu, z dwóch stron wysokiemi górami otoczona. Maleńka rzeczułka Czyta wpada tu do Ingody w pięknej dolinie u podnóża. Ku północy widać jezioro Onon, u którego brzegów Czyngis-Han odprawy wał sądy i gotował w kotle winowajców. Polityka rossyjska naśladuje tradycye protoplasty. Mimo nadzwyczajnych mrozów, powietrze tu ma być zdrowe i czyste. Niebo cały rok prawie pogodne, wyjąwszy Sierpnia, w którym nastają burze i ulewy straszliwe, powietrze tak przesycone elektrycznością, iż za dotknięciem do sukna lub wełny tryskają z nich iskry. Wegetacya tak niesłychanie szybka, iż w przeciągu pięciu tygodni od Czerwca, gdy mrozy mocne ustają, do końca Lipca, w którym się na nowo rozpoczynają, dojrzewają zboża i dochodzą warzywa. Pierwsi Decembryści zaprowadzili tu ogórki i melony. Przepyszna ma być flora okolic Czyty zwanych Ogrodem Sybiru. Pewne rodzaje lilij, irysów, roślin cebulowych są nadzwyczaj piękne. Liczba mieszkańców w ogóle robotników w kopalniach, nieprzechodziła trzechset. Mieszkali w mizernych chałupkach drewnianych, wśród których wznosiła się licha cerkiewka, żyli połowem ryb w rzece i jeziorze Onon. Ziemia okoliczna liczyła się za rządową, i rząd nakazał chłopom palić węgle, które spła- wiano do Nerczyńska. Władzę reprezentował naówczas jeden jedyny urzędnik górnik Smolaninów, który żywił więźniów przez pierwsze miesiące ich pobytu z ich grosza, gdyż rząd dawał im tylko chleb i po dwa szelągi na dzień na człowieka. Później przybyło więcej wojskowych i urzędników. Początkowo skazanych znajdowało się tu tylko trzydziestu — Ośmiu natychmiast po ogłoszeniu wyroku zesłano do robót do Nerczyńska, reszta osadzona była w fortecy Schlüsselburgskiej i na wyspach Alandskich. Wszyscy ci skazańcy połączyli się razem w Sierpniu r. 1827.. gdy budowa obszernej turmy ukończoną została; aż do wzniesienia tej budowy żyli więźniowie w dwóch ostrokołem opasanych i strzeżonych chatach chłopskich i schodzili się tylko przy robocie. — Użyto ich właśnie do pracy około tej turmy, którą później zamieszkiwać mieli, kopania rowów koło niej i wypełniania piaskiem i ziemią parowów, z których jeden otrzymał nazwisko Djablego dołu. Życie było nadzwyczaj jednostajne. W początkach książek mieli bardzo mało, pisanie wszystkim zakazane było najsurowiej i materyałów piśmiennych brakło. Sen, rozmowa i gra w szachy, czas jako tako zapełniały. — Kart można było dostać łatwo przez żołnierzy, ale wszyscy sobie słowo dali, że grać nie będą, aby do sporów i kłótni nie dawać powodu. Ciasnota pomieszczenia nie dozwalała utrzymać czystości: spali na pryczach zasłanych wojłokami lub kożucahmi; i pod pryczami składano odzież i obuwie. W nocy gdy wszystko pozamykano (o zachodzie słońca drzwi były zaparte) powietrze stawało się ciężkie, do nie zniesienia. Ci co palili tytuń mogli je łatwiej wytrzymać, ale Rosen go nie używał. We Wrześniu 1827. przenieśli się do nowo zbudowanej turmy — Podzielono ich na pięć partyj. W jednej izbie mieszkali ośmiu na ostatku przybyłych do Nerczyńska, inne oddziały wedle swej fantazyi ułożył komendant. Więźniowie ponazywali izby, i tak jedna się zwała Moskwą, gdyż większość jej mieszkańców pochodziła z Moskwy, druga Nowogrodem, z powodu że tu zajmowano się polityką jak niegdyś w owej rzeczypospolitej, trzecia Pskowem, siostrą Nowogrodu, w której ze siedemnastu razem towarzyszami siedział Rosen. Zamiast pryczy posprawiali sobie własnym kosztem łóżka, aby izbę czyściej utrzymać. Wszyscy jadali razem oddziałami, sarni sobie nakrywali do stołu, jeden wybrany był dyżurnym, przewodniczącym i gospodarował. Starszyznę tego wybierano na trzy miesiące miał w ręku składkowe pieniądze na wydatki, a w ciągu dnia pod strażą, mógł ile razy chciał wychodzić. Pierszym starszyzną wybrano byłego pułkownika Jana Semenowicza Powałę- Szwykowskiego, którego powtórnie utrzymano potem przy tych obowiązkach. Jedzenie było proste ale zdrowe i wszyscy się niem czuli zaspokojeni, nawet smakosze, którzy dawniej bez sterletów i szampana obejść się nie mogli. Krupnik, kapuśniak, a za napój kwas i czysta woda służyła. Połowa przynajmniej więźniów była niedostatnich lub przez rodzinę zapomnianych, ale reszta bogaci. Nikita i Aleksander Murawiewy mieli rocznego dochodu do 60, 000 rubli a przy wyborze starszyzny spisywano składkę co kto na ogólne utrzymanie "ofiarował" i z tego żyli wszyscy wspólnie. Ubranie i bieliznę każdy sobie sam kupował, a dla uboższych sprawiali je bogatsi. Dla oszczędzenia pieniędzy na krawców zdatniejsi ofiarowali się krajać i szyć. Najlepszymi krawcami byli: Paweł Puszkin, Xiąże Eugieniusz Oboleński, Paweł Mosgan, Antoni Arbuzow. Czapki i bóty szyli Bestużewowie i Piotr Fallenberg. Rosen powiada, że gdy duchowny Mysłowski (który towarzyszył do szubienicy skazanym) wyczytał szczegóły tego życia więziennego z listu Korniłowicza, donosząc o nich żonie Rosen'a, dodał iż w Czycie skazani wiodą życie apostołów. Przy tej pracy czas schodził żywiej, a do kaj- dan, które wszyscy nosili, nawykli. Oprócz tego uprawiali ogród a w nim warzywo i kartofle. Rosen wybrany Starszyzną, z własnego ogrodu nasolił 66, 000 ogórków. Od Września do Maja w osobnym budynku na urządzonych tam żarnach ręcznych, musieli więźniowie mleć mąkę na swój chleb; każdy po 80 funtów żyta dziennie. Silniejsi słabszym pomagali. Mieląc śpiewano przy żarnach, wielu było muzykalnych. Do cerkwi chodzili tylko raz w rok do spowiedzi wielkanocnej, w wigilią wielkich świąt pop odprawiał nabożeństwo w więzieniu. Rosen opisuje jak w r. 1828. z Soboty Wielkiej na Niedzielę Wielkanocną z okrzykiem — Chrystus zmartwychwstał, więźniowie rzucili się sobie w objęcia, myśląc o swych rodzinach, którym ta uroczystość ich także oddalonych, przypomnieć musiała. Później przybyły książki, sprowadzone przez Murawjewa, Wołkońskiego i Trubeckiego, przybyły gazety, które między siebie rozdzielano i każdy zdawał sprawę towarzyszom z tego co przeczytał. — Naostatek wykształceńsi przedsięwzięli wykłady w różnych przedmiotach dla towarzyszów. Nikita Murawiew czytał o strategii i taktyce wojskowej, Wolff o Chemii i Anatomii, Korniłowicz i Piotr Muchanów o historyi Rossyi, Xiąże Odojew- ski o literaturze. Ostatni zajął się także wyuczeniem Rosena języka rossyjskiego, który on, jako nad bałtycki Niemiec, mało posiadał. O 9. wieczorem gaszono światła, ale rozmowy długo się w noc przeciągały, i Kuchelbeker opowiadał o podroży, którą odbył około świata, Korniłowicz o historyi Rossyi, którą, się zajmował jako były redaktor dziennika "Russkaja Staryna. " On i profesor Kunicyn mieli przez lat kilka otwarte dla siebie archiwum państwa i studiowali czasy Cesarzowej Elżbiety i Anny. Przerwało te zajęcia przybycie feldjegra, który przywiózł ze Schluselburga Wadkowskiego, a zabrał z sobą Korniłowicza. Dowiedziano się później, że go osadzono w twierdzy Petro - Pawłowskiej i badano o związek polski. W r. 1834. wysłano go jako prostego żołnierza na Kaukaz, gdzie w kilku był wyprawach i zmarł z gorączki. Ci towarzysze, którzy byli mniej wykształceni przykładem drugich wzięli się do nauki, szczególniej języków; inni zajmowali się muzyką w osobnej izbie, w której stały instrumenta. Rosen uczył się na czakanie, na fortepianie grał Juszniewski, Wadkowski na skrzypcach, Kriukow i Soistunow na violonczelli... Był i warsztat introligatorski i tokarnia. W rok po przybyciu do Czyty niektórzy towa- rzysze (siódmej kategoryi) zostali przeniesieni na osiedlenie w Syberyi, gdy czas naznaczony im do robót upłynął. Pożegnanie było smutne... rozstanie bolesne; a polepszenie losu uwolnionych na pół, w istocie okazało się pogorszeniem jego. W Sierpniu 1828. r. przybył feldjeger do Czyty, ale nie przywiózł z sobą nikogo i nie zabrał, a nawet dowiedzieć się nie było można z czem przyjechał. Dopiero w końcu Września ujrzano komendanta w wielkim mundurze, w orderach przybywającego do więzienia dla oznajmienia łaski carskiej — za dobre prowadzenie się zdjęto skazanym kajdany! Nosili je przez drogę i półtora roku przy robotach. Począł się powoli los skazanych polepszać. W r. 1832. baron Rosen połączywszy się żoną, zamieszkał w Kurganach, i zaczął tu gospodarzyć Zaprowadził stado, wziął się do rolnictwa. Potem przeniesiony został na Kaukaz i wkrótce później po latach 14. niewoli i zesłania ułaskawiony. Z opisu tego jedna rzecz bije wyraźnie w oczy, to zmiana ducha i kierunku jakim społeczeństwo wykształceńsze w Rossyi uległo. Decembryści byli i starali się być ludźmi ucywilizowanymi, pracowali nad sobą, rozumieli to, że od ogólnych tradycyj ludzkości w sprawie nauki i społecznej odstać nikt nie może nie skazując się na barbarzyństwo i zacofanie dobrowolnie. Dziś system jest inny. Z Europą zerwano, nauka, (wedle wyrażenia powołanego na rektorstwo Uniwersytetu Warszawskiego p. Ławrowskiego, ) nauka europejska jest próżnym ciężarem (pustohruz), moralność europejska fałszywą, budowa społeczności zgniłą jest: strupieszałą, — Rossya czuje się dosyć silną, by rzuciwszy wszystkie tradycye ludzkości, dorabiać się cywilizacyi, nauki, teoryi społecznej nowej, o sile własnej. Gdybyśmy codziennie tych bredni nie czytali, możnaby im niewierzyć, ale niestety! powtarzają się one na każdej stronnicy dzienników i w mnogich broszurach. Rossya młoda wypowiada wojnę cywilizacyi jaka ona jest, społeczeństwu jakie stworzyły lat tysiące, nihilizmu używa za taran, który ma zburzyć i gdy gruzy będą gotowe... gdy wszystko zostanie zniszczone — pomyśli o uszczęśliwieniu świata cywilizacyą moskiewską, nauką moskiewską, teoryą społeczną i polityką!!! Jest czasem w przeznaczeniach świata uledz nawale barbarzyństwa... Któż wie: może coś podobnego się gotuje teraz. Europa nie inaczej postępuje z Moskwą, jak ostatni cezarowie Rzymu z dziczą, co cesarstwo obalić miała. Któż przynajmniej z tytułu nie zna owych Tysiąca i jednej nocy, które w niedostatku innych powieści, karmiły przeszłe pokolenia i są najpopularniejszym w Europie przekładem dzieła pochodzenia wschodniego? Wiadomo powszechnie, że te "awantury arabskie" które u nas poszły w przysłowie i po angielsku też zowią się "Arabian Nights" poraz pierwszy w XVII. w. zostały przełożone z arabskiego przez Galland'a, a z tego tłumaczenia rozeszły się w innych językach. Okazuje się wszakże, iż powieści Szeherazady początkowo nie są wcale arabskie ale perskie, że zostały przełożone i przekształcone tylko, i że ich pierwowzoru w Persyi szukać należy. W jednej z nich wspomniany Szapur (Syn królewski] jest widocznie Szapurem I. zwycięzcą rzymskiego cezara Valeryana... co i na epokę w której opowiadania powstały, rzuca pewne światło... Przywróćmy więc Persom co im należy — chociaż szata w jakiej się teraz tysiąc Nocy przedstawia arabskiej łataniny wyraźne nosi ślady. Turecki tłómacz tysiąca Nocy tak jakoś niesmakował w tym utworze, iż go całkowicie znowu na sposób swój przekształcił, i bardzo słusznie (w czem by go nie jeden z naszych tłumaczów powinien naśladować), skończył swą pracę wyrazami:" Panie przebacz grzechy tłumacza. " NOWE DZIEŁA. SZCZEPAŃSKI ALFRED. SIŁA DLA PRAW. KRAKÓW. 1869. 22 STR. Nigdyśmy tyle politycznynych broszur i broszurek nie mieli, nigdy tylu lekarzy przy łożu chorego nie stało, nigdy nam tyle nie ofiarowano leków na nieuleczone boleści nasze. Powołani i niepowołani, doktorowie z łaski fakultetu i lekarze z natchnienia, wróżbici i szarlatani, cyganki i przekupnie oirvietanu, jak do zrozpaczonego i konającego ciągną zewsząd. Nie mamy się przez to lepiej. — Nawet ci, co się zaklinają, że do polityki żadnej mieszać się nie chcą, na polityczne panacea chorują; okólniki X. Arcybiskupa w Poznaniu, X. Golijan na kazalnicy w Krakowie, XX. Zmartwychwstańcy w Rzymie, Emigracya po całej kuli ziemskiej rozsiana polityczne lekarstwa sposobi, aż do tych co bez ortografij piszą, bez logiki myślą, lub którym polityka za narzędzie do wyzyskania popularności posługuje. Wszystko to dowodzi, że przebywamy jakieś przesilenie — daj Boże na zdrowie. — Z mnóstwa broszur wyróżnia się p. Alfreda Szczepańskiego szczęśliwie tem, że jasno wypowiada czego pragnie, że logicznie przeprowadza założenie i stawi wnioski dobitne, określone, żadnemi mgłami dwuznaczności nie okryte. — Autor chłodno rozbiera położenie nasze, nie widzi go zrozpaczonem, pragnie byśmy siłę wyrobili dla uzyskania bytu, wskazuje środki jakiemi ją zdobyć możemy, kreśli krótką historyą klęsk naszych, szuka przyczyn, oblicza bilans strat i zysków i woła o porozumienie się stronnictw, we wspólnym interesie narodowym. Ale gdzież jest cudotwórca, który by nawet w imie zbawienia ojczyzny zdołał skłonić X. Semenenkę do porozumienia się z p. Bulewskim, X. Władysława z Mierosławskim, albo redaktorów Czasu z redaktorem Głosu wolnego! Trudno marzyć dziś by to święte imie ojczyzny było czarodziejskiem słowem mogącem zakląć nienawiść i prywatę, fanatyzmy i doktrynerje. Pod tym względem upadliśmy tak nizko, iż są stronnictwa, które dałyby ojczyznę chętnie, byle się pozbyć przeciwników. P. A. Szczepański, moralny nasz upadek znajduje naturalnym skutkiem politycznego; mybyśmy na odwrót to wzięli. Porównywa stan społeczności do Grecyi za Macedonów, do Rzymu za Cezarów, do Anglii za Stuartów, do Francyi za restauracji — ale my niestety, o wiele niżej jesteśmy. Trudno tu obszerniej rozbierać broszurę, której czytanie polecamy ludziom dobrej woli. Maluje ona z pewnych względów wybornie położenie nasze w chwili obecnej, rzeklibyśmy z umiarkowaniem i oględnością niemal zbyteczną. Może dla tego, że jest godną uwagi i rozbioru, dziennikarstwo nasze nie zadające sobie pracy sprawozdań z literatury politycznej bieżącej, milczeniem ją zbyło. Józef Szujski. Zborowscy. Tragedya w pięciu aktach. Lwów. Nakład K. Wilda 116. str. Niepospolitą dla nas psychologiczną zagadką jest autor Zborowskich, szczególnie od tej chwili, gdy wystąpiwszy z listem otwartym przeciwko p. Popielowi, przejednany w krotce potem uprzejmem podaniem ręki przez niego, tak stanowczo przeszedł do obozu konserwatystów, a raczej do tej gromadki, którą Włosi zowią Codini. Zyskali w nim sobie konserwatyści wcale czynnego i gorliwego sprzymierzeńca. Uśmiechała się nam niegdyś nadzieja widzenia w nim znakomitego talentu... Przedstawił się nam z tą cechą wiele zawsze obiecującą i właściwą mającym rosnąć talentom, ii się wyrabiał stopniowo, że nie objawił się od razu cały jakim miał być. Ludzie wychodzący z mózgu Jowiszowego jak uzbrojona Minerwa, na całe życie z tym samym pozostają rynsztunkiem, niedadzą już ani mniej ani więcej tylko to co na pierwsze danie a najwięcej powtarzają je z warjantami; są to zdolności nie talenta. Talenta rosną... Ktoby Mickiewicza domyślił się z Wieczoru w mieście? Pierwszy wiersz Korsaka jest taki jak ostatni. W Szujskim właśnie zdawała się istnieć ta siła wytwarzania się i potęgowania pracą; czego najlepiej dowiodły pierwsze — zeszyty historyi porównane do ostatnich. Ale już i w tej historyi kierunek, który miał zwichnąć pisarza i artystę, objawił się ku końcowi — Niepomierne staranie o rozsądek, obawa fantazyi, — strach aby go o anarchiczne rozbujanie nie posądzono, bardzo były wyraźne. Młody i pełen życia zrzekał się wszelkiego samoistniejszego sądu dla komunałów przyjętych przez ludzi porządku. Stara piosenka o anarchii szlacheckiej, o rokoszach, ubolewanie nad tem, że monarchia absolutna nie mogła się w Polsce ugruntować... i byłaby Polskę ocaliła etc. odjęły wiele wartości książce sumiennie opracowanej choć pośpiesznie, jako materyał cennej, jako dziejowa analyza ubogiej i czczej. — Żadnej myśli nowej, a prawdę rzekłszy, własnej nie było w niej. Następnie wystąpił p. Szujski z mnogiemi pracami w których było wiele mozolnie wyrobionego talentu, ale coraz mniej natchnienia i oryginalności. — Po liście do Popiela, który stanowi punkt zwrotny w życiu i zawodzie Szujskiego mieni się człowiek i pisarz, szukając przedewszystkiem praktycznej strony życia, polityki i sztuki. W przedmowie do dramatów poezyi polskiej zarzuca wybujałość zbytnią, jako poseł stoi między najumiarkowańszemi, naostatek w Przeglądzie zaciąga się do reakcyonistów pod pozorem konserwatyzmu i sympatyzuje z Czasem i całą jego kliką. Wszystko to przejmuje smutkiem i żalem... bo jest rodzajem powolnego samobójstwa. Nie postrzegł się p. Szujski, jak ujęty grzecznością dał się — wciągnąć pod sztandar jezuityzmu, szyderstwa z najświętszych uczuć narodowych i mniemanego konserwatyzmu, który w istocie z tradycyami narodu występuje do boju. — Za tem poszły — teorye liberum conspiro i nieprzerwalności powstania, nie licząc wielu innych grzechów powszednich. Ale mówmy o Szujskim jako poecie dramatycznym. — Zborowscy na scenie się nie powiedli; skłonni byliśmy nie czytając obwiniać o to publiczność i artystów... ale odczytawszy nie dziwujemy się ich losom. Jest to w istocie najsłabszy z dramatów autora. Pomiędzy naszymi znawcami sztuki i koryfeuszami sceny, powtarza się ów komunał nie zrozumiany dobrze przez nich, iż w sztuce akcya jest wszystkiem, iż akcyi wymaga dramat koniecznie. Akcję tę tłomaczą sobie dyrektorowie teatrów i reżyserowie w najprostszy sposób, miotaniem się po scenie, wchodzeniem, wychodzeniem, gwałtownością sytuacyi, hałasem i krzątaniną; akcji dramatycznej wyższej, moralnej nie pojmują cale. Tym czasem w monologu Hamleta więcej jest akcyi pewnie niż we wszystkich melodramatach bulewarowych. Szujski poszedł w Zborowskich za tą teoryą ludzi praktycznych, tak samo jak w polityce i napisał nie dzieło poetyczne, ale Scenario. Nic tu niema rozwiniętego, (z obawy wybujałości) nic wycieniowanego, żaden charakter nie jest należycie wyrobiony i pełny. Dla nieznającego historyi Zborowskich, dramat staje się niezrozumiałym, przetłumaczony byłby niemożliwym na scenie; a ma wadę melodramatów, jaskrawość, gonienie za efektami, bez logicznego usprawiedliwienia ich, bez artystycznej dedukcji. Są tu może i szczęśliwe ustępy i osnucie samo przy innym systemie pracy, mutatis mutandis mogło było stworzyć dramat — ale tak jak są Zborowscy nie wytrzymają krytyki. Szanujemy uczciwą pracę każdego, oddamy też chętnie sprawiedliwość autorowi Zborowskich, że jest żwawym zapaśnikiem i niezmordowanym szermierzem — czemuż nie zdobył się na dość siły, by stanąć samoistnie, niezależnie, niepodległe i zamiast ciągnąć nas naprzód, zaprzągł do się tych, co w tył odciągają?? Poezye prez El.....y. Lwów. Nakład K. Wilda. 1869. 8vo. str. 233. Mała ta książeczka tak wielkiego zwiastuje kunsztmistrza, iż w innym czasie, gdy literatury nie zabijały namiętności polityczne, była by niezmierny już rozgłos zyskała. Do dziś dnia niewierny, czy oprócz Kraju, w którym o niej była wzmianka, którekolwiek pismo oddało sprawiedliwość poecie. Najświetniejszy talent jak skoro do obozu nie należy, bije się go jeśli nie kamieniem to milczeniem; potwarzą lub paskwilem. Anonym poety zabezpieczył go od ostatnich, ale pewna woń... nie zupełnie ortodoksyjna, wstrzymała wszystkie pisma pobożne od rozbioru... inne... mają, znowu swoich poetów... więc milczą. Od dawnych czasów nic tak znakomitego formą, językiem, artyzmem nie ukazało się u nas, na pierwszy występ jest to zdumiewająco piękne... Wiersz jak z bronzu złoconego rzeźbiony, żadnej słabostki, nic poronionego; dźwięczne to, wychuchane, wycacane, prześliczne. Szerokiego kroju i wiele obiecujący jest Sen Orobóu; niby parafraza Dantego przez Słowackiego ucznia dokonana. Tu tylko jak w wielu innych poezyjach szerszych rozmiarów linije ogólne są nieco mętne i zatarte... obraz ginie w mgłach i mrokach... Tych czterdzieści kilka stron dowodzą i talentu i pewnej niemocy — bo niedotrzymują co obiecały... poeta znużony pieśń urywa, gdy właśnie rozwinięcia jej spodziewaliśmy się nareście. Forma i wiersz nieporównane, myśl nie wywinięta z tych osłon czarownych. Kunszt z resztą równy wszędzie, w najmniejszej z pio- snek, jako w najdłuższym fragmencie... wszystko prześliczne, brzmiące muzyką uroczą, a mimo to robi wrażenie cudnej róży stulistnej, na której dnie niema owocu zawiązku. Smętne to, bez jutra, czasem dobrodusznie ironiczne... a wieje sceptycyzmem żywota noszonego z musu i bez ochoty. Krytyka nasza nie sięga głębiej, i krytyką też nie jest, ale spowiedzią z wrażenia. Bądź co bądź jest to zbiór poezyi, który zostanie, który każdy odczyta bez znużenia sto razy, któregoby przed laty kilkudziesięcią na pamięć się uczono, gdyśmy jeszcze w piosenkach się kochali i wierzyli w poezyę, — ale dziś! dziś nawet owe westalki nasze, co święty ogień poezyi narodowej utrzymywały, nie uczą się już nic znowu, oprócz francuzkich frazesów i dowcipów z Figara. Autor wydał oprócz poezyi dwie komedye, Gałązkę heliotropu i Walki stronnictw. Pierwszej z nich nie znamy, druga się nam zdaje profanacyą tak znakomitego poetycznego daru. Gdyby ją kto inny napisał, byłaby bardzo dobrą, ale szkoda Śpiewaka Snu Grobów, i Odłamu Psychy Prarydelesa, na okolicznościowe komedye. Czemuż niemożemy na poparcie tych wyrazów, przywieść choć jednego ustępu z tych ślicznych tkanek złocistych, których pełno w poezyach. — Dwa odczyty Konstantego z Siemuszowej Pietruskiego, o niektórych rzadszych krajowych Zwierzętach ssących. Lwów. 1869. str. 59. W swoim rodzaju te odczyty są rzeczą przedziwną, zajmującą., pełną naturalności, rzekłbym nieoszacowanej a poważnej naiwności człowieka rozmiłowanego w naturze, w nauce, w pracy. Opis pożaru, w którym spłonęły szacowne zbiory, przygody naturalisty, wizerunki obyczajów stworzeń różnych czytają się chciwie, a gdy książka skończona, żal tylko pozostaje, dlaczego to tak krótkie... czemu nie całe tomy takich nieoszacowanych odczytów. Może dla tego, że szanowny autor tak gorąco miłuje swój przedmiot, umie go tak ponętnym uczynić, może dla tego, że się nie wysila na obrazy, na wykwinty krasomówcze, czyni wrażenie głębokie... Ta nieoszacowana naturalność i prostota znużonym przesadą bez czucia, smakuje jak zdrowy chleb razowy, po stęchłych biszkoptach. Nic też takiej nie obudzą sympatyi jak wielka miłość nauki, bo nic równie nie uszlachetnia człowieka. W naszym praktycznym wieku widzieć poświęcenie dla idei, dla wiedzy, dla czegoś co nie procentuje i na akce się nie sprzedaje — orzeźwia i pociesza... No — i polityki chwała Bogu nie ma w odczytach ani odrobiny. — C'est autant de gagné. Historya Powszechna dla młodzieży w krótkości opowiedziana przez Teofila Berwińskiego. Dzieło pośmiertne. Poznań. Żupański. 1869. r. 8. 187. str. Napisać historyę powszechną, którą by można przeczytać jak powieść, w której by autor nie wplątał się w wypisy, cytaty, oklepane zdania, komunały zużyte, był zarazem dosyć krytycznym, by ze stanowiska nauki nie zejść i dość rozumnym, by tradycye dawne jako poetyczny zabytek i charakterystyczne marzenie ludzkości zachować—jest zaprawdę niepospolitą sztuką. Berwiński właśnie jej dokazał. Lepszej historycznej książki elementarnej nie znamy. Znać w niej człowieka myślącego samoistnie, nie powtarzającego za panią matką pacierz, głęboko uczonego a umiejącego się zastosować do pojęć i potrzeby ducha młodzieży. Kraków w obec Polski i Sukiennice jego. Słowo o bramie Floryańskiej — napisał Józef Kremer. Kraków. Drukar. Czasu. 1870. 8. 71. str. Obie monografie te są owocem z dwóch elaboratów uczynionych przez szanownego profesora na żądanie Rady Miejskiej, ale owe memoryały służyły im tylko za materyał, a książeczka wydana, ma ten artystyczny wdzięk, jaki jest właściwy wszystkim pracom autora Listów z Krakowa. Znajdujemy tu historyę Sukiennic, pełno ciekawych szczegółów z przeszłości, nawet obfitych wspomnień, tradycyj miejscowych i poszukiwań historycznych. — Restauracya Sukiennic wywołała tę o nich rozprawę, oby tylko zdania ludzi szanujących przeszłość a rozumiejących zadanie restauracyi pomników jej, usłuchać chciano. Nie mniej zajmująca jest rzecz o bramie Floryańskiej, którą, profesor radby widzieć zmienioną na rodzaj muzeum zabytków dotąd dosyć poniewieranych i walających się często w gruzach. Myśl podana do wypełnienia odnowy tej bramy, zapewne przyjętą zostanie. Pomnik ten architektoniczny zasługuje na to i należy do najwdzięczniejszych w Krakowie. Obchody weselne przez Pruskiego. Część I. Kraków. Nakład autora. 1869. 336 str. Praca ta odznacza się nader sumiennem zebraniem źródeł i troskliwem wykończeniem. Zgromadzono tu wszystko, co dotąd ethnografowie spisali, dodano wiele z własnych spostrzeżeń. Najstarsze obrzędy, najwiekuistsze tradycye przechowały się w obchodach weselnych. — Dramat ten hieratyczny odegrywa się po dziś dzień tak niemal jak za czasów pogańskich, uświęcony tylko błogosławieństwem kościelnem. Piosnki dźwięczą jeszcze brzmieniem prastarem, korowaje, ręczniki, urzędnicy weselni, podarki, zachowały się tak jak bywały przed laty, a kupowanie, porywanie panny młodej, mnóstwo ceremomij żywcem wschód przypominają. — Pierwsza ta część opisuje przygotowania do wesela i obrzędy wszystkie aż do oczepin, do włożenia czepca; w drugiej, którą, autor obiecuje wkrótce, mają się mieścić oczepiny, tańce i pląsy, pieśni żartobliwe (szydne), gędźba weselna, przenosiny, pokładziny, 'obchody weselników po siole, poprawiny i wywód. K. S. bodzantowicz. Rodzina Konfederatów. Józef i Kazimierz Puławscy. Lwów. K. Wild. 8. str. 86 i 375. (Pan Starosta Warecki — Pan Marszałek Łomżyński). Autor tych powieści, znanym był od dawna ze swego talentu malowania przeszłości, z przywiązania do niej, z obfitego zasobu tradycyj, które zebrać potrafił i nadać im tę formę uroczą swą prostotą, której pierwowzorem były pamiętniki Soplicy. W pierwszej zwłaszcza powieści pokrewieństwo artystyczne i duchowe z H. Rzewuskim tak jest uderzające, iż się zda czytać Soplicę słuchając opowiadania Dynowskiego. Niemała to pochwała, do której dodać należy, że język Bodzantowicza czyściejszy jest i niepotrzebował tych poprawek, jakim uległ pierwotny rękopism Soplicy przechodząc przez ręce Mickiewicza i Witwickiego. Z tradycyj szlacheckich osnute są te wyborne powieści i dla tego, że na tem tle prawdy, żywiej się przedstawiają, są oryginalne, są krzepkie, są gorącym oddźwiękiem przeszłości; pojętej i widzianej z jej strony jasnej i pięknej. Niepotrzebujemy ani ich polecać, ani rozbierać, dosyć jest czytelnikom przypomnieć, iż wyszły, aby chciwie je pochwycili. Herbarz Ignacego Kapicy Milewskiego. (Dopełnienie Niesieckiego) Wydanie z rękopisu, w Krakowie. Dru. W. Kirchmayera. 1870. 8. 504 stronnic. Do materyałów historyi szlachty, kraju, majętności ziemskich, fundacyj i t, p. przybywa nam oto bardzo ważny w tym zbiorze Milewskiego, a szczególniej dla drobnej szlachty, która dotąd historyka nie miała. Z tych na pozór suchych i drobnych wiadomostek budują się przecie dzieje kraju, tkwi w nich nie jedno charakterystyczne czasów znamię, nie jedna wiadomość do sprawdzenia dat i faktów nie zbędna. Herbarz Kapicy odznacza się tem szczególniej, że jest cały na aktach autentycznych oparty i wskazuje rodzinom, gdzie wiadomości poszukiwać mają: Cenny to wielce przydatek do wszystkich herbarzy i dla rodzin szlacheckich. — Poprzedza staranne wydanie z rękopismu zajmujący wstęp p. Zygm. Glogera o Kapicy autorze zbioru, który był niezmordowanym molem papierowym, i życie cale grzebał się w aktach, spisywał summaryusze z miłością przeszłości nadzwyczajną. Co ten człowiek przepisał, porejestrował, ułożył z benedyktyńską pracowitością, zdaje się przechodzić ludzkie siły. Ze względu na źródła i na sumienność Kapicy, herbarz ten niemal za urzędowy dowód służyć może. Cytowane są akta, przywodzona też treść dokumentów po łacinie. W niektórych tylko miejscach autor dołączył wiadomości o rodzinach jenealogiczne z innych zasięgnięte podań i źródeł. Mnóstwo rodzin, o których Niesiecki i Duńczewskł wzmianki żadnej nie czynią, tu znaleść mogą, wspomnienia swojej przeszłości, każdemu drogiej. Sześćset czterdzieści i jedna familia mieści się w tym dodatku Kapicy, którego wydanie (z rękopisu Biblioteki Sieniawskiej) jest prawdziwą, zasługą. OKRUCHY. Bardzo ciekawe są poszukiwania p. Wolffensteina, który próbował naukowemi środkami sprawdzić w praktyce zwyczajne ocenianie wartości ziarna pszenicy. Wiadomo, iż stosunkowa waga ziarna bywa najczęściej miarą wartości jego, że niektóre zewnętrzne cechy posługują kupcom do rozpoznania gorszej i lepszej, p. Wolffenstein chciał się przekonać czy praktyka ma jakie instynktowo odgadnięte podstawy rzeczywiste. Otóż z poszukiwań jego wynika, że nie wszystkie znamiona dobroci są istotnie nieomylnemi, a inne całkiem nic nie dowodzą. Najdziwaczniej się wydać może, iż waga ziarna wcale nie jest w związku z chemicznym składem i stosunkiem krochmalu. Wielkość ziarna zdaje się także nie być konieczną cechą wartości. — Najpewniejszemi oznakami zewnętrznemi, po których poznać się daje skład chemiczny ziarna, są cechy kształtu, barwy i w pewnych razach, objętość. Forma ziarna ze wszystkiego najwięcej dowodzi dobroci; im ziarno zbliża się bardziej do kształtu jajowatego, tem więcej zawiera krochmalu. Im ziarno jest bardziej woskowo żółtego koloru tem lepsze dopiero gdy dwa poprzednie warunki posiada, wielkość także stanowi o dobroci. Waga ziarna niekoniecznie jest w związku z ilością wody w nim zawartą. (Erganzbl. IV. 7. ) Gazeta rolnicza Saska umieszcza artykuł dla gospodarzy wiejskich ważny o użyciu na paszę ziarna Łubinu (Lupinus) który i u nas siany jest i spożywany. Okazuje się, iż w ziarnach tych wielce pożywnych, znajdują się pierwiastki gorzkie (alkaloidy), które zarazem dość silną stanowią, truciznę. Na centnar ziarn Łubinu wypada prawie pół funta tych gorzkich alkaloidów, tak że bydło żywione i wstręt zrazu okazuje do tej paszy i przy użyciu jej w większych ilościach symptomata zatrucia. Są. one mniej widoczne, gdy się zwierzęta przyzwyczają i gdy pasza ta miesza się z inną, zawsze wszakże pewnem niebespieczeństwem grożą. Tych gorzkich pierwiastków ziarna Łubinu pozbyć się łatwo mogą przez dwudziesto cztero godzinne zalewanie ich jednym procentem kwasu siarczanego, który je w sobie rozpuszcza. Używa się do tego beczek w których ziarno się moczy, a pozostałość kwasu dodaje do nawozu. Zarówno żółty jak niebieski Łubin wymaga tego oczyszczenia, aby był chętnie pozywanym. Przy niezmiernie mnożącej się liczbie pomników bronzowych, po wszystkich Europy grodach, ze smutkiem zauważono, iż nowożytne te wyroby nie nabierały pięknej barwy, która stare patiną okryte pompejańskie, herkulańskie i greckie odznacza. Pod wpływem wyziewów węglowych, bronz nowy czernieje, robi się brudny, nabiera koloru żelaza lanego, słowem niechce być pięknym. Skład chemiczny bronzu mało wpływa na patinę jak się o tem przekonano, chyba na pierwszą jej warstwę i czas wyrobienia. Z drugiej strony uczyniono spostrzeżenie, iż w posągach te części, które były rękami dotykane, naprzód się piękną, ową rdzą. zieloną zasnuwały. Wywnioskowano z tąd, iż tłustość może wpływać na formacye patiny i czynione próby dowiodły, że tak jest w istocie. Po oczyszczeniu bronzu, należy go z lekka pociągać oliwą lub olejem z kości, co wywołuje wprędce piękną barwę zieloną. Bronzy z grobów starych, złożone obok ciał są zwykle warstwą najpiękniejszej, do emalii podobnej rdzy okryte. J. I. Kraszewskiego KALENDARZ GOSPODARSKI NA ROK PAŃSKI 1870. Część kościelna i astronomiczna. Przysłowia i zwyczaje gospodarskie przez K. i J. I. Kraszewskiego. Podręcznik gospodarski. Tablica wysiewu. — Wegetacya zbóż i roślin. — Tabl. wagi zbóż. — Stosunek zbioru ziarna do słomy. — Tabl. ilości mąki i chleba ze zboża. — Stosunek wagi mięsa do wagi zwierzęcia. — Czas ciężarności zwierząt domowych. — Wysiadywanie ptastwa. — Grunt i plony. — Wartość pożywna paszy. — Obrachunek ilości paszy dla inwentarza. — Produkcya nawozu. — Wartość nawozów. — Roboty gospo- darskie. — Ilość robocizny na morgi. — Epoki robocizny. — Siła ogrzewająca opalu. — Wymiar budowli. — Objętość rowów i grobel. Rachunek materyału na budowy. — Tablica kubiczności drzewa. — Objętość naczyń. — Tabl. monet różnych krajów i zmiany — Porównanie miar, wag i — cen na różne miary. — Tablica procentów. — Przepisy na choroby zwierząt. Uprawa perek przez p. K. L. Gülicha (St. hr. D. ) Spis jarmarków w W. Ks. Pozn., Prusach Zachodn., Wschodnich i Szląsku. Spis jarmarków w Galicyi i na Bukowinie. Ogłoszenia. VI. Przed sejmem. Zofija z Kamieńskich Węgierska — wspomnienie pośmiertne. — Somatologia kobiety, Romana Bierzyńskiego. — Chaos Galicyjski. — Teatr polski w Poznaniu. — Correspondant o Soborze. — Pięćdziesiątletni jubileusz cierpień Werthera. — X. Ignacego Włodka charakterystyka prowincij polskich. — Duchy i Spirytyzm w Galicji. — Zakaz używania języka polskiego na Litwie. — Broszura Ludw. Orpiszewskiego. — Wspomnienia Alaski przez Whymper'a. — Korrespondencja A. Humboldt'a z hr. Kankrynem. — Mowy Bismarck'a. — Saturn, monografija Dr. Klein'a. — Nowe poszukiwania astronomiczne. — Borszczowa nowe odkrycia na grzybach. — Koch — drzew owocowych ojczyzna. — Cognac niemiecki. — Przemysł bawełniany. — Rośliny zastępujące len. — Użytki z Glyceryny. W tej chwili dochodzi nas z Paryża smutna wiadomość o zgonie: Zofii z Kamieńskich Węgierskiej, która po krótkiej, trzydziestogodzinnej chorobie, ja 8. Listopada o godzinie siódmej wieczorem życie skończyła. Zmarła, znana ze swych prac literackich szerokiemu kołu czytelników, szczególniej z kronik paryzkich Czasu, Biblioteki, i Gazety Polskiej, a osobiście szczuplejszemu gronu przyjaciół, którzy ją ocenić umieli — zostawuje po sobie żal wszystkich co ją znali i uznanie znakomitego talentu. Ś. p. Zofija była córką., zmarłego przed laty dwóma Jenerała W. P. Ludwika Kamieńskiego i matki z Walchowskich, urodzoną r. 1822. (?) na Podlasiu we wsi Górki. Ojciec znany jako tłumacz Je- rozolimy wyzwolonej Tassa, człowiek wykształcony, pierwszy zajmował się jej wychowaniem przez lat dwa; młodziuchna jeszcze bo siedmioletnia córka podzielała jego więzienie. Tu, za kratami, w ciszy więziennej rozpoczęło się jej życie, i ojcowskie nauczycielstwo. Rysował on dla niej na podłodze i ścianach celi karty jeograficzne, tłumaczył bajki Floryana, kształcił jej umysł rozmową i opowiadaniem. Wpływowi ojca bez wątpienia winną była powołanie literackie, które wcześnie się w niej objawiło. Początkowe prace wydane pod imieniem Bronisławy Kamieńskiej są bardzo liczne. Wymienim z nich tylko: Marynka Czarownica, Legendy historyczne, Obrazy wieku dziecinnego, Podróż malowniczą, Nową podróż czyli obrazy Ameryki, Afryki i Australii, Staś i Jadwiga (dla dzieci) Notce wiązanie Helenki i t. p. Były to jakby preludja i przygotowania do późniejszych prac, daleko wyższej wartości. Tłumaczyła także, z wielkim wdziękiem formy, w której artystycznym doborze celować później miała, wiele poezyj z języków obcych — (Po ziarnie. — Bajka Lafontain'a) i t. d. straciwszy później' męża w r. 1849. zmarłego na suchoty i dziecię, zostawszy samą i bez majątku w śród tej ogromnej paryzkiej pustyni, w której o życie walczyć i ciężko się go dobijać potrzeba, wzięła się do pracy mężnie i piórem wy- walczyła sobie niepodlegość — ubogą ale zaspakajającą skromne jej pragnienia. Przez lat ośmnaście nietylko żadnego obowiązkowego artykułu do pism, dla których pracowała nie opuściła, ale o jeden dzień nie spóźniła się ze swą kroniką. W wigilią choroby jeszcze pióro trzymała w ręku. Zmarła jak żołnierz na wyłomie — niezmordowana do końca. Śmierć i ostatnia krótka choroba przyszły w skutek lekkiego przeziębienia. W ostatnich godzinach nie cierpiała wiele i zachowała zupełną przytomność, nie spodziewała się jednak zgonu, bo będący przy chorej bliski krewny, przez troskliwość myśli te starał się od niej oddalić. Cicho — pisze do nas jeden z przyjaciół, z którego listu czerpiemy, zagasła jak lampa. Miała wszakże przeczucie może zbliżającego się końca, bo na trzy dni wprzódy, żegnając Cyprjana N..... który ją odwiedził, powiedziała mu — Nie zobaczym się już może. — W chwili śmierci był tylko przytomnym siostrzeniec zmarłej, który zamknął jej oczy i żona odźwiernego domu, w którym oddawna mieszkała, zwykle posługująca jej od lat osiemnastu — zalewająca się łzami. Dnia 11. Listopada ciało wyprowadzono do kościoła N. Panny Loretańskiej a kilkanaście osób po odprawieniu nabożeństwa, towarzyszyło jej na miejsce wiecznego spoczynku na Cmentarzu Montmartre. Przeprowadzali do grobowca, na którym bluzscz co ozieleniał jej salonik, posadzono. Bohdan Zaleski, Goszczyński, Wrotnowski, Klaczko, Kapliński, Janicki, Gujski, Maleszewscy i t. d. wierni przyjaciele i goście miłego saloniku przy ulicy de Laval. 25. gdzie stale zamieszkiwała. Salonik ten może rylec Bron. Zaleskiego dla pozostałych upamiętni... Znane są więcej kroniki paryzkie ś. p. Zofii Węgierskiej niż jej imie, przypisywano je nieraz różnym osobistościom, które by się ich powstydzić nie mogły. Nikt milej, swobodniej, żywiej nie umiał zebrać i związać w krasną wiązankę przenajróżniejszych zjawisk dnia, wrażeń życia, drgnień wielkiego świata stolicy — jej prac, pomysłów, fantazyj. — Każda ztych leciuchnych na pozór kronik, do której napisania twarde studja podejmować było potrzeba — owoc często żmudnej a mało widocznej pracy — czytali wszyscy nieoceniając może co kosztowała, podaną sobie w postaci pełnej wdzięku, łatwości, dowcipu i swobody nie do wynaśladowania. Rzekłbyś, że improwizowała te obrazki, których dziś zebrana całość, stanowiła by zajmujący wizerunek wieku, przez Paryż widzianego. Znajdziecie w nich wszystko — literaturę, sztukę, żywot powszedni, zadania bieżące, potroszę polityki, którą się zaprawia teraz i ubarwia rzecz każda, nauki, a nadewszystko nieoceniony sąd zdrowy, pogląd sprawiedliwy, trafny, umiarkowany i dążność szlachetną. Każdy z tych wykończonych obrazów, które ona z wdziękiem naturze niewieściej właściwym a powagą, męzkiego rozumu układać umiała, jest w sobie całostką, zawsze jak najstaranniej wykonaną. — Wszystkie razem gdyby kiedy zebrane były, zlały by się w pracę wielkich rozmiarów i wielkiego zajęcia... Wszyscy czytelnicy jej kronik, raz w nich zasmakowawszy, obejść się później bez nich nie mogli i dla tego współpracownictwo ś. p. Zofii Węgierskiej, gdy raz je pismo jakie pozyskało — choć tyle innych zmieniano i rzucano, stale się z bytem pisma łączyło. Byłoby pożądanem dla pamięci autorki i dla literatury współczesnej, aby te piękne wizerunk spółeczeństwa europejskiego i studja życia duchownego Francyi, z lat osiemnastu(!!) zebrano w całość i wydano. Najpiękniejszy to pomnik, jaki zmarłej wystawić można. Jesteśmy pewni, że choć przeznaczone na użytek chwilowy pism czasowych — zyskałyby połączone w jedno i nowej nabyły wartości. Któż z tych co się zatrzymali dłużej w Paryżu, nie zadzwonił do skromnego jej apartamenciku na Rue de Laval 25., w którym zamieszkiwała od lat kilkunastu? Któż tam nie spędził choć jednego wieczora w tym małym, miluchnym saloniku, przeznaczonym dla szczupłego gronka dobrych znajomych i przyjaciół — na rozmowie ożywionej, dowcipnej, potrącającej o wszystko, co najgoręciej zajmować mogło, którą gospodyni tak mile prowadzić, kierować i podsycać umiała. ? Literatura i sztuka były jej najzwyklejszemi zadaniami, charakterem wyrozumiałość i cześć piękna w jakiej kolwiek bądź ukazywało się szacie. Często do późnej godziny zapominano się na gawędce, przy skromnej, kraj przypominającej filiżance herbaty. Salonik ten pełen zieloności, książek, wizerunków poetów, wspomnień polskich, skromnych artystycznych pamiątek dobranych ze smakiem, ze swym fortepianikiem, kanapką, bluszczami, ze swą miłą, uśmiechniętą smutnie, a pełną życia i zapału gospodynią, zostanie w pamięci wszystkich, którzy w nim chwilę spędzili. Osamotniona, bez rodziny żyła tak od lat osiemnastu, bardzo cicho, skromnie, życiem myśli i ducha... praca nie dawała jej uczuć sieroctwa. Nie mając familii, przyswoiła sobie kraj, Francyę, spółeczność całą, — niemając spraw własnych, zajmowała się sprawami żywotnemi wieku, dramatem bojujących idei... wreszcie pantomimą ruchawego Paryża. Cała jej działalność, uczucie, cała siła i serce przeniosły się na to stanowisko wyższe strażników historyi żywej, z którego przypatrywała się mieniącemu obliczu spółeczności. Żadna z kwestyj żywotnych obcą jej nie była, każdą przejmowała się gorąco, chwytała z szczęśliwym taktem jej stronę istotną, umiała przedstawić w formie artystycznej i pełnej wdzięku. Zaszczyt przynosi zmarłej ta praca, z której skromnych owoców żyła, wyrobiwszy sobie niezależność, dla ludzi pióra u nas rzadko dostępną. Ale też życie, które wiodła, było ubożuchne przy elegancyi, odosobnione i ograniczające się pierwszemi potrzebami, więcej ducha niż ciała. Coś nakształt owej celi więziennej młodości, przystrojonej w życia szczątki, w zielony bluszcz, troszkę muzyki poezyi i sztuki. Dziś opustoszał ten salonik ulicy Laval — a w progu jego wdzięczny uśmiech więcej gości starych nie powita. Bluszcz przeniósł się na mogiłę. Pokój jej duszy. W pisemku mało komu znanem, chociaż bardzo poważne imie noszącem: Le Moniteur des Théatres et des plaisirs, w jednym z ostatnich numerów, umieszczone były dwa artykuły o świeżo wyszłem a nieznanem nam dziele, p. Romana Bierzyńskiego: Somatologie de la Femme (Paryż. Roy et Ci. ). Sąd o nim francuzkiego krytyka jest pochlebny, grzeczny, sympatyczny, ale niewiele nas o samym tym utworze nauczyć może. Następujące aforyzmy wyjęte z Somatologji, powtarzamy tu w tłumaczeniu: "Trzy istoty idą wprost do celu, zdając się od niego oddalać, dyplomata, rak i kobieta... " "Kobiety mają oczy, które umieją widzieć nie patrząc. Kobieta gdy chce kogo zobaczyć, spostrzeże go wśród sta, wśród tysiąca. " "Oczy mężczyzny stworzone są do patrzenia, kobiety aby. w nie się wpatrywano." "Kobiety mają zmysł, który oznajmuje o niebezpieczeństwie jakiemś duszy drżeniem. Giętsze są. od mężczyn, wrażliwsze od nich i łatwiej ustraszyć się dające. Czem dla mężczyzny światło, tem dla kobiety ciepło. "Kobieta jest rodzajem klepsydry, w której dwu naczyńkach piasek się przesypuje... ciągle. Jednę z nich stanowi głowa, drugą, serce; gdy jedna próżna, drugie pełne i odwrotnie. " "Siłą kobiety jest słabość, ona jest jej wrodzoną; używa tej broni bez rozmysłu, instynktowo, gdy chce umie się wydawać słabszą niż jest w istocie, zmienia karłów w olbrzymy i rozbraja. " "Kobieta jest szkołą, uczniowie jej nigdy lekcij nie umieją i nigdy niemają wakacyj. " "Kobieta ma jednę więcej od mężczyzny bronią, którą się posługuje po swojemu — są nią. łzy. " "Tytus uważał za stracony dzień, w którym nikogo szczęśliwym uczynić nie mógł; kobiety naśladują Tytusa, ale liczą na — noce. " — "Gdy dwóch przyjaciół pokłóci się o kobietę, bądźcie pewni, że oni oba niewiele są warci, a kobieta nicpotem. " "Mąż jest formalnością tylko, dla tego męża się nikt nie wstydzi; kochanek jest wyborem własnym, przyznaje się do niego z obawą. " "Gdy się kobiety spotykają z sobą, naprzód szukają w sobie śmieszności, potem mówią sobie pochlebstwa. " "Piękność bez wdzięku jest wędką bez zaprawy. " "Właściwością miłości młodej i prawdziwej jest, że się ogranicza rodzajem niemej kontemplacyj. "Miłość ma tylko jedno słowo — kocham.... gdy doda: uwielbiam, już niewie co plecie. " "Często kochankowie rozmilowują się w sobie dla przymiotów, których im braknie a rozstają się dla wad, których nie mają,. " "Miłość jest jak dobra sztuka teatralna, zyskuje zawsze na pięknych dekoracjach." "Człowieka, którego się kochało niezapomina się nigdy, ale się go nienawidzi." "Kobiety mają słabość do tych, co ich sławy nie szczędzą." "Zakończenie: "Każdemu stworzeniu nadane są, pewne wrodzone skłonności, pewne moralne i fizy- czne popędy, które by go o powołaniu oświecić powinny. Kobieta powinna mieć równe z nami środki nabycia mienia... Jeżeli zakres dzisiejszych praw kobiet ma się rozszerzyć (choć niepowinny by marzyć o tem, czego odmawia im natura) nie nastąpi to aż z chwilą gdy ich umysł wykształci się na równi z płcią męzką, z chwilą gdy będą miały dosyć dojrzałości i dosyć karnego ducha, aby podźwignąć wykształcenie i rządzić sobą samemi, gdy w obec prawa karnego zrównane zostaną z nami (zniża ono winę i karę kobiet o parę stopni) gdy(?) dostarczać będą mogły kontyngiens do marynarki i zasługą zdobyć potrafią stopień kapitanów okrętu. " Jeszcze jedno: Ażeby dowieść swą miłość mężczyzna powinien w Hiszpanii popełniać zbrodnię, we Włoszech dziwactwo, dla Angielki powinien być gotowym do samobójstwa, dla Francuzki dosyć by był śmiesznym dla Polki nieśmiałej i słabej za wszystko starczy— odwaga. — P. Prosper d' Agen tak kończy sprawozdanie swe z Somatologii p. Bierzyńskiego. "P. Roman Bierzyński jest Polakiem, z poprzedzających wy- razów łatwo to odgadnąć, nawet gdyby nazwisko nie dosyć jasno dowodziło..... Książka jego godną czytania. Mężczyźni mający smak, kobiety mające dowcip, czytać ją zechcą. — Może być, że autor niekiedy zbyt was trafnie dotyka, panie moje, ale to dowód, że was pilnie badał i prawdopodobnie kochał bardzo. "To też mu wiele przebaczycie." Wiele też jest stronnictw i odcieni w Galicyi? Zadawaliśmy pytanie to sobie, innym, i nikt nam na nie odpowiedzieć nie umiał. Zdaje się, iż tu każdy mąż stanu wiedzie za sobą pewny oddział a wszystkie oddziały w najgorętszej są z sobą walce o zbawienie Austryi i ojczyzny. Mameluki, Tromtadraci, liberały, kodyny, ultra ci i ultra tamci, czerwoni, sini (z gniewu), żółci, żółto-czarni, biali, szarzy i nijacy, wszyscy się znajdują w tej puszcze Pandory. — Strach zajrzeć. Czas z kropidłem, Gazeta Narodowa ze ścierką, Dziennik Lwowski z wiechciem na drągu, Dziennik polski z trzciną o złotej gałce, Unia z tonzurą, Kraj z swym aparatem fotograficznym, Szczutek z tabakierką pełną ciemięrzycy, Djabeł z ożogiem, Przegląd polski, o któ- rym zapomnieliśmy, z błazeńską, czapką i dzwonkami Stańczykowskiemi — wszystko to miota się, nawołuje do porządku, łaje, pluje, krzyczy, bije... a. chaosowi rady dać nie może. Pan Bóg stworzył wprawdzie z chaosu świat, ale gdyby świat drugi raz dobrowolnie się stał chaosem, wątpię, żeby go powtórnie chciał porządkować, widząc, że się to na nie wiele zdało. Nic lepiej nie dowodzi, nad stan Galicyi, żeśmy nie dorośli nawet do tej swobody, jaką dała Austryi Konstytucya Grudniowa; używać ją z powagą, umiarkowaniem, z poszanowaniem siebie i opinii nie umiemy. Prawdą jest, że we wszystkich krajach, które mają swobodę zupełną myśli i słowa, są ludzie, co jej nadużywać muszą, ale mybyśmy z większą może przyzwoitością dla samego położenia naszego korzystać z niej powinni. Czas jeden z pierwszych dał przykład polemiki osobistości, obelg i grubiaństwa, nieustępowała mu Gazeta Narodowa a nawet usiłowała prześcignąć, poszły z małemi wyjątkami za tym przykładem inne pisma czasowe, a dziś kto głośniej łaje temu się zda, że tęższy i ma słuszności więcej. Niema jednej powagi, człowieka zasługi, talentu, poświęcenia, któryby od ostatnich słów złajany i sponiewierany nie był. Czy na tem polityczna walka zależy, czy tym sposobem zabija się nieprzyjaciela, otaczając go prawdziwie męczeńską aureolą? co na tem wreście zyskuje kraj?... W innych częściach dawnej Polski widok tego chaosu galicyjskiego, który po rusińsku można by nazwać: bezhołowijem, sprawia najprzykszejsze wrażenie... rumienim się za braci i bolejemy nad niemi. Panowie, walczcie o zasady, spierajcie się o pojęcia publicznego dobra, wyprzedzajcie się w gorliwości o nie... ale szanujcie w sobie choć nieszczęśliwe resztki rozbitej nawy. Próżne były nawoływania o teatr polski w Poznaniu, wszelkie względy językowe, narodowe, artystyczne, — uledz musiały jednemu przeważnemu; w Poznaniu uznano teatr niemoralnym, a artystów nie dosyć ścisłemi postrzegaczami form, za któremi swiat przyzwoity ukrywa swe nieprzyzwoitości. — Składki na teatr nikt nie da, teatru niechcą, aby nie szczepił ospy, która i tak naturalną już panuje. Słyszeliśmy podobne dowodzenia i zamilkliśmy zdumieni. Z obawy rozprzężenia obyczajów więc scena narodowa wygnaną jest ze stolicy W. Polski, to dosyć maluje czas i przekonania. Teatru w Poznaniu nie bedzie, oprócz zapewne dialogów wielkanocnych, w których chłopcy grać mogą role niewieście. Ale jakaż to krucha cnota tych Wielkopolan, co się tak boi tego, czego się nawet Rzym nie lęka!! Przejdźmy do rzeczy obcych. — Wielu u nas osobom, zwłaszcza dawniej, znany był organ katolików, liberalnych (tylko co herezyi nie powiedziałem zwąc ich postępowemi) — wychodzący pod tytułem Correspondant. W jednym z ostatnich jego numerów, Sobór powszechny zwraca uwagę bezimiennego autora, który uchodzić może za reprezentanta stronnictwa; artykuł ten jest manifestem jego. "Dwie obawy dają się głównie czuć, pisze on, tym których data 8. Grudnia zawczasu przeraża. Przypuszczają, że zebranie Soboru ma na celu i pociągnie za sobą, zjednoczenie całej władzy kościoła na głowie najwyższego pasterza. Obawiają się, by z monarchii umiarkowanej i rozdzielonej (jaką on się im dotąd wydawał) Kościół nie stał się po przyszłym Soborze monarchją absolutną, rządzoną; bez kontroli przez jednego władcę. "Przypuszczają też, że dekreta dla Soboru są przygotowane i mają, być tylko przezeń przyjęte. W przedmiocie potępienia dogmatycznego i absolutnego pewnych zasad na pół politycznych, pół religijnych, ukazujących się większej części nowych konstytucyi; obawiają się, aby skutkiem tych wyroków, Kościół w krajach, w których zasady powyższe są przyjęte, nie stanął w otwartej walce ze społecznością, i żeby katolicy w bolesnej ostateczności wyboru pomiędzy ślepem posłuszeństwem kościołowi a wierności prawom i instytucjom kraju postawieni nie byli. " Autor artykułu uspokaja płonne te obawy, a zbija silnie doktryny same, jak gdyby już one przyjęte były. "Nie lękamy się, powiada on, ażeby z rozstrząsań i chłodnego rozbioru wypaść miało określenie nieomylności papieża, ale raczej by z entuzjazmu porywczego, nieokreślonego w chwili poruszenia, z miłości synowskiej biskupów, nie okrzyknięto go bez rozbioru. — Nie lękamy się wypadków swobodnego roztrząsania, lecz by rozprawy nad tem nie zostały powstrzymane lub uniesieniem stłumione. Dodaje autor jeszcze "niepodobna jednej opini uświęcić nie potępiwszy przeciwnej; a potępienie jej, serca szczere wyrzuciło by z kościoła. " Wiele ustępów tego artykułu są godnemi najwyższej uwagi. Jest w nim skarga na otoczenie Ojca św. składające się z samych duchownych włoskich. "Niech papieztwo, pisze autor, przestanie być wyłącznie włoskiem, a zostanie znowu, przez połączenie ścisłe z biskupami, nietylko europejskiem, ale powszechnem i prawdziwie ludzkości przewodniczącem, (w oryginale jest nie do przetłumaczenia: Universelle et vraiment humaine"). Autor zeznaje dalej, że miano słuszność, wyrzucać katolikom, iż dozwolili na zatracenie tej pełnej poszanowania niezależności, którą dawne Kościoły umiały łączyć z uległością stolicy apostolskiej — przez oczekiwanie i wyzywanie na wszystko popędu z góry od papieża. " Przypomina potem słowa Fenelona, ktory pisze, że "papieże często usiłowali ścieśnić i poniżyć episkopat cały. " "Możnaż posądzić, pisze jeszcze, by zgromadzenie, prawdziwie oekumeniczne, nad którem żadna nie cięży przemoc, z którego nie jest wyłączonym żaden człowiek prawo do tego mający, miało być tak od Ducha Św. opuszczonem, ażeby dobrowolnie wyrzekło się władzy swej na korzyść innej? "Przypuszczać nawet czysto ludzkiemu zgromadzeniu, tego rodzaju zrzeczenie się nierozważne byłoby hypothezą niedorzeczną. " — Naostatek, dogmat nieomylności papieża, w oczach nieprzyjaciół kościoła, podniósł by też do dogmatu pretensje papieztwa do monarchii powszechnej i pociągnął by za sobą, niechybnie zupełny rozbrat między katolicyzmem a spółecznością nową. — Wszystkie te niebezpieczeństwa jednak zostaną, usunięte, dodaje: "Wielkie serce Piusa IX. ręczy nam za to, że nie myślano wcale uczynić z Soboru uroczystej tylko formalności, jakie w spętanych demokracjach, ubarwiają dyktaturę, dając jej pozór prawny. Nie spotkamy się tu z plebiscytem zawartym w tak lub nie, na jaki ludowi niememu i oślepionemu głosować każą. " Cały ten ustęp zajmujący wiele polecamy rozwadze szczerych katolików naszych, którzy nie są jeszcze ultramontanami, to jest Włochami, ale Polakami dobrej wiary, wedle tradycyj kościoła polskiego. W ogólności zbliżanie się Soboru kwestyę religijną, w całym świecie ożywia, podnosi, czyni kwestyą żywotną chwili. Nawiasowo wspominam że X. Jacek (Hyacinthe) dekretem Jenerała zakonu Karmelitów, d. 18 Października, ogłoszonym został jako podpadający pod exkomunikę większą. W piędziesiąt lat po pobycie Goethego w Wetzlar, który maluje się poetycznie w Wertherze (1772. ) Goethe stary, ulaurowany, czczony powszechnie, okryty siwizną, w r. 1822. d. 19. Czerwca przybył do Marieubadu. — Był naówczas królem niemieckich poetów. Czekała go tu niespodzianka zaprawdę w jego wieku — najsmutniejszy w świecie jubileusz cierpień Werthera. W liście do Zeltera, opisywał z razu Marienbad jako Raj. — "D. 19. Czerwca przybyłem do Marienbadu, w prześliczną pogodę. — Doskonałe mieszkanie, miłych gospodarzy, dobre towarzystwo, śliczne panny, muzykalnych znajomych, przyjemną wieczorną rozmowę, wyborny stół, nowe znakomite znajomości, stare poodnawiane, lekką atmosferę o 2000 stóp paryzkich nad powierzchnią morza i t. d. wszystko tu znalazłem i przez trzy tygodnie używałem miłej pogody w pełni"... Do wspominanych pięknych panien, należała... panna Ulryka von Lewezów, w której nieszczęśliwy starzec siedemdziesiąt kilko letni rozkochał się jak student. Był gotowiuteńki z nią się ożenić... W kilku poezyach Goethego ta jego ostatnia miłość i jej przedmiot jest żywo, z młodzieńczą odmalowany siłą. Porównywał ją do Irydy, była dlań "immer neu und immer gleich... " W tak zwanej Marienbadzkiej elegji ją śpiewa stary Goethe; charakteryzując znowu, jako co chwila inną, a zawsze coraz milszą. W ciągu tych kilku tygodni stosunki najczulsze zawiązały się między poetą a młodą panienką... obiecano sobie zjechać się znowu ma rok przyszły. Goethe tęsknił, bolał, śpiewał. Szczęściem w Wejmarze natłok ciekawych gości, ciągłe prace i rozrywki, nie dały mu się zbytnio roztkliwiać. Jednakże odchorował to rozstanie; ale przebył kryzys i wstał by żyć jeszcze. Zajął się nauką gorliwie, czas upływał szybko i nowa podróż do Marienbadu przedsięwziętą być mogła. D. 11. Lipca pisze znowu do Knebla: "Towarzystwo dobre, można powiedzieć świetne. Śliczne panie ciągle się pokazują w powozach, konno i pieszo; co tydzień będą dawane bale, a dla poważniejszego zajęcia nie zbywa na dyplomatach i wielkiego doświadczenia ludziach światowych. Szczególnym trafem szczęśliwym mieszkają w moim domu tylko panny, które są ciche i znośne; jedna z nich nawet roznamiętniona do mineralogii, a gdy Stadelmann (służący Goethego) centnary kamieni naznosi, ma szczęśliwa w czem wybierać." Tą szczęśliwą mineralogistką była znowu panna Ulryka von Lewezow, która z siostrą swą i matką (urodz. hr. Cleversberg) znalazły się raz jeszcze w Marienbadzie. Przytłumione już w Goethem uczucie pierwsze znowu się z całą, wezbraną jeszcze silą odrodziło. Szczególniejszą oznaką tego stanu było prawie chorobliwe zamiłowanie w muzyce, a raczej na muzykę drażliwość, która czasem dochodziła do tego stopnia, że słuchać jej nie mógł. Jedną z największych przyjemności było słuchać wybornej gry Mani Szymanowskiej i pani Milder śpiewu. O tej grze wyraża się Goethe w liście do Zelter'a: Z zupełnie innem usposobieniem, a jednak z równą żarliwością, słuchałem pani Szymanowskiej pianistki nie do wiary doskonałej (unglaubliche). Można ją postawić obok naszego Humml'a z tą różnicą, że jest Polką i nader miłą. " Stósunki Goethego z p. Lewezów rozgłosiły się po całych Niemczech, ciekawość była powszechną, ożenienie zdawało się nieuchronnem, gdyż i piękna mineralogistka dla siedemdziesiątletniego starca nie była nieczułą. Mogła się była pochlubić tem zwycięztwem odniesionern nad jeniuszem, ale nie będąc egoistką, zrozumiała, iż stary Goethe chwilowe szczęście okupić by był musiał śmiesznością. Sama więc prosiła go, aby się zwyciężył i oddalił. Goethe odśpiewał, ale, i śmiertelnie odbolał tę miłość niemożliwą i smutną. Poezyje w chwili odjazdu, w podróży dyktowane przejęte są boleścią troskliwą. (Mir ist das All', ich bin mir selbst verloren.) Przybywszy do Weimaru, znalazł w niem życie swe dawne, pracę i nieustających gości. Jednym z najmilszych była pani Marja Szymanowska, która z sobą przynosiła wspomnienie. (Koniec Października) Gra jej działała uspakajająco i błogo; ale po odjeździe jej Goethe zapadł znowu w chorobę ciężką, która o życiu jego niemal zwątpić kazała. Właśnie w tej chwili prawie wydawca Weygand w Lipsku chciał dać nową edycyją Werthera, jubileuszową, piędziesiątletnią i prosił poety, by mu dał do niej przypisek, poezyję, cokolwiekbądź nowego. Goethe posłał mu "Trilogją namiętności" (Trilogie der Leidenschaft), która się składa z wiersza "do Werthera, " Marienbadzkiej Elegii i Przejednania... Ostatni wiersz zaraz po odjeździe pani Szymanowskiej był napisany. (Die Leidenschaft bringt Leiden. ) Wspomnienie o tym jubileuszu rzuciliśmy tu, choćby dla tego, że w nim nasza Szymanowska gra pewną rolę. Są rzeczy bardzo stare a zupełnie zapomniane, które warto rozpowszechniać lub jako ciekawy zabytek zachować. X. Ignacy Włodek, który wydał w r. 1780. znakomite na swój czas dzieło — O naukach wyzwolonych (Rzym. Druk Archanioła Kassalettego, 40. ), przeciwko różnym pisząc przesądom a mianowicie przyjętym charakterystykom narodów różnych i prowincyj — wypisuje cały, ogromny szereg tradycyjnych wad różnym polskim prowincyom właściwych. Zkąd wziął tak szczegółową i o ile nam wiadomo, nigdzie się nieznąjdującą charakterystykę tę Polski odgadnąć trudno, ale się godzi dla ciekawości i niezmiernej tego dzieła rzadkości ją powtórzyć. "Mówi pospólstwo polskie, (pisze str. 117), że Wielkopolanie są wielkiej głowy ale małego serca: Małopolanie małego rozsądku a większej odwagi: Prusacy szczerzy, ale zawzięci: Litwa prosta, ale mściwa: Polacy obrządków greckich do nauk sposobni, ale chytrzy i zdradliwi: Żyd polski krzczony a wilk chowany, to jedno: Bełzanie do prawa nie do korda: Brześcianie do kufla i do pióra: Brzezinianie przykładni, ale nie bitni; Bielszczanie męzcy, ale chełpliwi: Bidgoszczanie pokorni, ale niedbali: Bieczanie dobrzy do rady, ale tchórze: Buszczanie szczodrzy w słowach, ale nie w rzeczy: Brańszczanie silni, ale nie dowcipni: Bracławianie zgodni w małżeństwie, ale nie w sąsiedztwie, Brasławianie niewieściuchowaci, ale spokojni: Czerszczanie pyszni, ale rzetelni: Ciechanowianie ludzcy ale nierzetelni: Chełmińszczanie ponurzy, ale szczerzy: Chęcinianie biegli w prawie, ale zdradliwi: Chełmianie wielkiej pamięci, małego rozsądku: Czerwonogrodzanie czyści, a nieuczynni: Dobrzynianie dowcipni, ale leniwi: Drohiczanie skromni, ale nie użyci: Gostynianie gospodarze, ale nie żołnierze: Gąbianie rozsądni, ale skąpi: Gnieznanie łagodni, ale nieczyści: Grabowieczanie odważni, ale nierozsądni: Grodnianie pobożni, ale uporni: Inowłodzanie przyjemni, ale nieszczerzy: Inowrocławianie sprawiedliwi, ale nieochędożni: Haliczanie rzetelni, ale pyszni: Horodelczanie łagodni, ale bez rozsądku: Kaliszanie obrotni, ale nierzetelni: Kościanie szczodrzy, ale okrutni: Kujawianie szczerzy, ale niewstydliwi: Kowalanie towarzyscy, ale płosi; Kruswiczanie dowcipni, ale oszuści: Kolinszczanie szczerzy ale niewstydliwi: Kcynszczanie rzetelni, ale trzpioty: Kowalewianie ochędożni, ale niestateczni: Kiszporczanie obyczajni, ale uporni: Krakowianie do bitwy nie do rady: Kijowianie mężni, ale mściwi: Kołomyjszczanie zgodni, ale samochwalcy: Krasnostawianie do przyjaźni, ale nie do gospodarstwa: Krzemieńczanie ludzcy, ale niepomiarkowani: Kowieńszczanie odważni, ale nie rozsądni: Łęczycanie gospodarze, nie żołnierze: Łomżanie przyjaźni, ale pijacy: Liwianie pyszni, ale rzetelni: Lwowianie mili, ale lubieżni: Łuczanie mowcy, ale kłótnicy: Latyczewianie żołnierze, nie gospodarze: Lublanie wspaniałego serca, ale małego dowcipu: Łukowianie spokojni, ale żarłocy: Lubaczewianie przyjemni, ale zdradliwi: Lidzanie pokorni, ale małego serca: Mszczonowianie skromni w jedzeniu, nie w napoju: Michałowianie gościnni, ale okrutni poddanym; Malborzanie wstrzemięźliwi, ale niesprawiedliwi: Mielniczanie dalecy od zbytków i od nauk: Mścisławianie nie leniwi do pracy, ale szalbierze: Mińszczanie bitni, ale kłótliwi w małżeństwie; Mozyrzanie spokojni do prawa, nie zgodni w sąsiedztwie: Naklanie cisi, ale niechluje; Nurczanie do szkoły, nie do obozu: Nowogrodzanie do szabli, nie do pióra: Ostrzeszowianie ni do rady, ni do zwady; Orłowianie do pługa, nie do pióra: Oświęcimianie ni do kufla ni do korda: Opocznianie przyjaciele Muz i Bachusa: Osmianszczanie z ciasnym workiem, a szeroką gębą: Orszanie serca wiele, mózgu mało; Poznańsz-czanie poważni, ale skąpi; Piotrkowszczanie wielomówni, przyjacielscy: Przedeczanie łagodni, ale marnotrawni: Płoczanie prędzej uderzą niż połają: Prasnyszczanie hurczą ale nie biją; Pyzdrzanie przychylni, ale pożytku swego szukający; Pomorzanie pilni we wszystkiem prócz nabożeństwa; Pilźnianie szczodrzy bez rozsądku; Przemyślanie wielkiego dowcipu, małej cnoty; Podolanie silni ale niedowcipni; Podlaszanie dobrzy do rady, nie do szabli; Połoczanie hajdamakowaci, ale rzetelni; Pinszczanie niedzwiedziuchowaci, ale spokojni; Radziejowanie szczodrzy w słowach, ale nie w rzeczy; Rypińszczanie wstrzemieźliwi, ale szalbierze; Raciążanie szczodrzy ale okrutni; Różanie mężni, ale mściwi; Rawianie do kufla i do korda; Radomianie wierszopisi ale niewstydliwi; Rzeczycanie bogobojni, ale nieodważni; Sieradzanie szczodrzy, ale z cudzego; Sierpianie małomówiący, ale zapalczywi; Sochaczewianie przyjaźni, ale wielomówni; Skarszewianie ochędożni, ale niesprawiedliwi; Sandeczanie bitni, ale nieprzykładni; Saudomierzanie dowcipni, ale nierozsądni; Stężycanie mówcy, ale łakomi; Sanoczanie do korda nie do prawa; Słonimianie do szkoły nie do roli; Trembowlanie pyszni, ale rzetelni; Troczanie do bitwy, nie do rady; Urzędowianie do dworu nie do obozu; Upitczanie ni krzywdzić ni dobrze czynić nie zwykli; Wschowianie z rozumem nie z sercem; Wałczanie poradni ale niewdzięczni; Wielunczanie bez głowy, ale z sercem: Warsza- wianie z sercem otwartem, rękami skurczonemi; Wiszczanie w słowach obfici, nie w uczynności; Wyższogrodzanie łagodni, ale lubieżni; Wiśliczanie gospodarze, nie pisarze; Wołynianie z sercem, ale nie z rozsądkiem; Włodzimierzanie do obozu, nie do szkoły; Winniczanie brzuchowi i gardłu a nie workowi służą; Wilnianie prędcy do zawarcia i do zerwania przyjaźni; Wiłkomierzanie z dobrym językiem a ze złem sercem; Wołkowyszczanie sławy bardziej niż życia ochraniają; Witebszczanie zazdrosnych oczu, a ust łagodnych; Zawskrzyńszczanie długiego języka i pamięci; Zakroczyminnie dobrej woli, złego skutku; Zambrowianie i na pieniądze i na sławę łakomi; Zatorzanie o sławę zbyt, a pieniądze mało dbają; Zytomierzanie łatwiej darują urazy, niż długi; Żydaczewianie dłużni a weseli; Zwinogrodzanie bardziej o worek niż o brzuch dbają; Źmudziny pieniędzy, a nie sławy przyjaciele. Galicya wyprzedziła inne prowincye Polski w jednem — braknie jej może ducha, ale za to na duchach nie zbywa. — Spirytyzm narodził się tu z niewiadomych rodziców i objawił w Świetle zagrobowem. — Tego jednego brakło dla dopełnienia chaosu... Ze we Francyi na kilkadziesiąt milionów ludzi mogło się znaleść kilkaset nie zupełnie przy zdrowych zmysłach a kilku szarletanów ze złą wiarą, wypotrzebujących łatwowierność ich i zabobonność — to się pojmuje, ale żeby u nas wpadł kto na myśl wywoływania duchów z pomocą stołowych nóg i pośredników natchnionych... 'trudno uwierzyć. — Jest to skandal, za który doprawdy rumienić by się potrzeba, gdyby ogół go natychmiast nie potępił stanowczo. Jesteśmy pewni, że i światło zagrobowe i wszystkie z niego wypływające książki o Napoleonach i t. p. pójdą na makulaturę, do obwijania daleko zdrowszego od nich pieprzu i na raritasy bibliograficzne. Tymczasem, w Warszawie pozwalają głupstwa i bałamuctwa ogłaszać o świecie duchów i zjawisk, o Barbarze Ubryk, a we Lwowie spekulują ludzie na spirytyzmie. Smutne to znamię wieku. Niemamy poetów, zastępują ich jasno-widzący i stołowe nogi — niemamy literatury, drukują się dyktandy Napoleona i Mickiewicza, niemamy dziennika literackiego, a mamy dziennik spirytystów. Na rzeczy użytku publicznego brak ofiarnych ludzi na bałamuctwa znajdują się antreprenerowie i nakładnicy. Patrząc, słuchając, myśląc o tem co się u nas dzieje, chwilami zwątpić by można o przyszłości; potem przychodzi pocieszająca myśl, iż ona się gotuje zawsze tajemniczym sposobem, z przyprawami, których znaczenia i działania nikt nie ocenia, aż gdy fakty się spełnią. Widać, że przez wszystko przejść potrzeba, aby do prawdy się dobić i z niedorzeczności się otrząsnąć. A że na drodze swobody tylko wszelki rozwój duchowy jest skutecznym, niech sobie Spirytyści drukują widzenia... nikt nie broni... nie powiemy, by warto było je zakazywać, ale godzi się przestrzedz... Duchy Napoleonów i Mickiewiczów muszą w nader błogich znajdować się sferach, gdzie jenjusz traci swe indywidualne znamiona, gdyż nikt by w nich nie poznał pewnie z nowych rewelacyj, że kiedyś go mieli na ziemi. Zacytujemy co o tego rodzaju literackich płodach mówi sprawozdawca jeden niemiecki, w przeglądzie literatury mystycznej najnowszej. Oto słowa jego, które w najlepszym razie, określają pochodzenie tego rodzaju bałamuctw: "Najszkaradniejsze obyczajowe poczwarności idą w parze z mystycyzmem i zabobonami, przestępstwa dające się dociec i zakryte, należące do tak zwanej kroniki skandalicznej, wykazują zwykle równy stosunek i równe naprężenie obłędów uczucia z obłędami rozumu w literackim mystycyzmie. Z tego powodu wiele zjawisk literatury bieżącej, nawet w filozoficz- nym rodzaju, dałby się położyć wprost przy rejestrach policyi kryminalnej i można by je uważać za skazowki, jako jałowe, bezzasadne, samemu sobie sprzecznem będące uczucie w mgłach mystycyzmu stara się ukryć i w przerafinowanych wrażeniach tej sfery, szuka ostatniego a jeszcze łechcącego jakiegoś podrażnienia. " — CIEKAWY DOKUMENT W TŁUMACZENIU DOSŁOWNEM: CYRKULARZ. Do PP. Powiatowych Sprawników i Policmajstrów. N. 8608. "Cyrkularzem z dnia 28. Marca t. r. za N. 3613. uwiadomieni byli pp. Powiatowi Sprawnicy i Policmajstrowie, na zasadzie cyrkularnego rozporządzenia p. Jenerał Gubernatora z d. 22. Marca za N. 42., ażeby osoby, które się okażą winnemi używania języka polskiego, podlegały pieniężnej karze. Przy czem oznaczonem było, że użycie języka polskiego zabrania się w rządowych miejscach, u władz rządowych, w ogóle w sprawach służbowych, w kościołach, w teatrach, klubach i innych zgromadzeniach, przy tłumnem zebraniu ludu, w ostatnim razie, jeśliby polski język użyty był nie do zwykłej rozmowy, ale jako objaw polityczny. Dopełniając wymieniony cyrkularz za N. 3613. i na zasadzie nowego rozporządzenia cyrkularnego P. Głównego Naczelnika kraju, wyjaśnionego rozporządzeniem z d. 9. Lipca za N. 2580, uważani właściwem objaśnić jeszcze, że oprócz miejsc i wypadków, oznaczonych w cytowanym cyrkularzu, zabrania się mówić po polsku i w innych publicznych, to- warzyskich zebraniach; jako to: w hotelach, zajezdnych domach, w salach wspólnych tych zakładów, traktjerniach i cukierniach, kawiarniach, restauracjach, szynkach, winiarniach, magazynach, sklepach, domach publicznych (?) na przechadzkach, w drukarniach, litografiach, fotograficznych pracowniach i w ogóle w tych wszystkich miejscach, do których publiczność wchodzić ma prawo jako do otwartych dla wszystkich, lub wpuszczaną bywa w pewnych wypadkach; z wyjątkiem rozmowy w domu i życiu familijnem. — O takiem rozporządzeniu P. Głównego naczelnika kraju, uwiadamiam PP. Powiatowych Sprawników i Policmajstrów, aby im służyło za skazówkę i było ściśle spełnione. Podpisy. W historyi XIX. wieku jest to z pewnością nowy, jedyny przykład prześladowania języka i narodowości, przez postępową młodą Rossję, która obiecuje na tych zasadach nową Europie cywilizację wytworzyć. W Lozannie wydał p. Ludw. Orpiszewski małą broszurkę, pod tytułem: "Hrabiowie Cavour, de Bismarck, Gołuchowski i Napoleon III." Autor wskazuje w niej i przypomina dawne swe broszury polityczne, w których dowodził, iż posłannictwem Austryi jest odbudowanie Polski. Powodem do napisania tych kilku słów, dały pisma p. Mieczysława Tretera. (In Merito — Oesterreich und die Völker Oesterreichs nach dem Kriege in Jahre 1866. Studium polityczne. "Myśl ta, pisze p. Orpiszewski, zostanie li zrozumianą przez Węgrów, Czechów i przez Polaków nawet? Czy potrafi ją ocenić znakomity mąż stanu niemiecki ? Czy hr. Bismarck myśli, że jego posłannictwo, miasto rewolucyjnego, jakiem go zowie pewne, jedno z najmniej roztropnych stronnictw— jest raczej zachowawczym, przewidującem głęboko, pragnącem powrotu do praw a nie utrzymania nadużyć; przekładającem anneksje usprawiedliwione prawami historycznemi, zmiany podyktowane koniecznością moralną i polityczną i naprawę starych przywłaszczeń, które były przyczyną rozczłonkowania Niemiec i zniszczenia starych państw słowiańskich na korzyść sztucznego cesarstwa Austryi i monstrualnego imperium rossyjskiego. "Jestli hr. Bismarck ministrem zręcznym i szczęśliwym państwa, które rośnie, czy mężem stanu Europy nowożytnej. ukonstytuującej się w obec podwójnego niebezpieczeństwa: niebezpieczeństwa namiętności wrących w łonie ludów, którym wydarto prawa narodowości i nieustającego wzrostu dwóch kolosów wznoszących się, jeden za Atlantykiem, drugi za Dnieprem, i gotowych podać sobie dłonie. — "Ostatnie niebezpieczeństwo wymienione w broszurze 1861. r. codzień staje się widoczniejszem. Sojusz rusko-amerykański jest w rzeczy naturze. Podajmy sobie ręce przez Ocean Spokojny, rzekną kiedyś Rossjanie Amerykanom, a pochwycimy cały handel wschodu. Fakt ten (tak nieuchronny, jeżeli mu się nie zapobieży, jak pochłonięcie Niemiec przez Prusy z wyłączeniem Austryi, Włoch i Niemiec, przewidziane w r. 1842. ) — popchnął by starą Europę do straszliwego kataklyzmu. Tysiące robotników bez chleba, bankructwa państw dawnych, anarchja powszechna, osłabienie i upadek nieuchronny stały by się wynikłością nieuniknioną tego wypadku. W przewidywaniu jego Rossja zajęła u wrót sa- mych Japonii i Chin, terytorium równe rozległością Francyi z przewybornemi pozycjami do utrzymania potężnej floty. "Przewidywanie tego przyszłego niebezpieczeństwa podyktowało także, jak sądzimy, list w Sierpniu 1866. napisany przez Napoleona do p. de la Valette, i wyrazy przezeń później wyrzeczone w liście wydanym w miesiąc po bitwie pod Sadową o kompensacjach, jakich by Francja wymagać mogła. W interesie Francyi i Europy, należy raczej pomagać niż przeszkadzać organizowaniu się Niemiec; przypomnijmy sobie, że w przeciągu stu lat, lub prędzej, Rossja i Ameryka Północna, liczyć będą każda po 120 miljonów mieszkańców, i że ukształtowanie się tych czterech' wielkich państw na zachodzie Europy nie będzie przeciwko temu niebezpieczeństwu zbytecznem. " Jakie może być znaczenie tych wyrazów, jeśli nie to, że Napoleon III. lepiej dzisiejsze położenie i bliską przyszłość pojmuje, niż Francuzi w ogóle... Nie on by przechodzić chciał, zdaje mi się, restauracyi cesarstwa niemieckiego, przywróceniu trzech koron jagiellońskich pod berłem Habsburgów, i zjednoczeniu się Europy dla przeciwważenia połączonych Rossjan i Ameryki. Nie pora by była dziś zapalać wojnę dwudziestoletnią pomiędzy Francją a Niemcami, dla zwichnięcia dwóch wielkich narodów, pod pozorem kompensacij przymuszonych; a w istocie na korzyść samej Rossji. "Wojna ta byłaby dobiciem Austryi i trzech ludów: polskiego, węgierskiego a czeskiego, które połączone pod berłem Habsburgów i sprzymierzone z Francją, dałyby temu państwu siłę daleko większą, niż mała niemiecka prowincja, nowa Wenecja, przypięta do osłabionych jej boków, jak żagiew zapalona do okrętu. " Pod tytułem: Alaska, Reisen und Erlebnisse im hohen Norden, von Frederick Whymper; wyszły po niemiecku przełożone wspomnienia Kamczatki, amerykańskiego artysty. (Bninswik. Westermann.) Pierwszy raz zawinął autor do portu Petropawłowskiego w jesieni 1865. r. Maluje on przystań i miasteczko z natury, zatem w nienazbyt korzystnych barwach. Osada jest licha, z chat ubogich złożona, jedyną budową w niej znaczniejszą stara cerkiew z dzwonnicą, czerwono z zielonem pomalowana. Petropawłowsk dawniej, póki był stacją, wojskową, znaczniejszym był też i ludniejszym, dziś kozacy stoją nad Amurem, miasteczko upada. Dwa pomniki jednakże zdobią je: Behring'a i Laperous'a; oba mają być osobliwszej i nieopisanej niezgrabności, Laporousa zbity jest z blachy żelaznej. Klimat niema być tak zły jak powszechnie sądzą, autor powiada, że jest znośniejszym niż Kanadyjski i wielu miast N. Anglii. — Rolnictwo jest możliwe. Około Petropawłowska trafia się kosić siano, a w ogrodzie doczekać warzywn. Wulkaniczne góry otaczające Petropawłowsk. aż do 16000 stóp się wznoszące, z wierzchołków przedstawiać mają widok bardzo piękny. Wulkany acz drzemiące, jednak dają znaki życia, Koriacki dymi potroszę, a w czasie trzęsień ziemi dosyć tu częstych, wyrzuca popioły. P. Whymper po raz wtóry przybył do Petropawłowska W r. 1866. w lecie. Wiele tu jest obrazków obyczajowych, dosyć ciekawych, między innemi wesele obyczajem ruskim odbyte i piknik, na który składali się Rossjanie europejscy i azjatyccy, Finny, Kamczadale, Amerykanie północni i południowi, Anglicy, Francuzi, Niemcy a nawet jeden Włoch. Szczególnie zajmujące są obrazy okolic, natury, gór, fiziognomii tej nieznanej prawie Europie krainy, w której i naszych wygnańców od najdawniejszych czasów nie braknie. Gościnność moskiewską znalazł artysta nieograniczoną, natrętną prawie. Petropawłowsk w lecie okryty był zielenią, kwiatami i komarami... Gorąco dochodziło do 80 Far. w cieniu. W Lipsku u Brockhaus'a ukazała się korespondencja Alexandra Humboldt`a z ministrem finansów moskiewskich hrabią Kankrynem, przed i w czasie podróży, podjętej przez Humboldt'a do Uralu i Altai (1829). Wyjętą ona jest z archiwów państwa. Książka nosi tytuł: "Im Ural und Altai. " W Berlinie wyszedł nowy zbiór mów hrabiego Bismarck'a-Schönhausen, zawierający posiedzenia Sejmowe 1867 — 1868 — 69 i mowy w parlamencie celnym, razem pięćdziesiąt. — Najdłuższą z nich jest mowa na Sejmie ----------------------------------- "Trzymiesięczną rossyjską gościnność, pisze autor, nie wielu by wytrzymało, co do mnie, czternaście dni pobytu mego tutaj uważam za najcięższą pracę, jaką kiedykolwiek dokonałem w życiu. Dodać trzeba, że przypadła w najokrutniejsze skwary letnie. " Związku północnego d. 26 kwietnia b. r. w przedmiocie finansów i podatków Niemiec północnych (26 str. ) i druga w Sejmie pruskim w sprawie książąt wywłaszczonych (13 str. ). Dr. Klein zebrał w bardzo krótkich słowach ciekawą, historją planety Saturna i jego satellitów, z której dla czytelników naszych nie od rzeczy będzie coś wyczerpnąć. Jest to jedna z największych planet po Jowiszu, silnie przy biegunach spłaszczona, ale massa z której się składa, ma zaledwie jednę siódmą gęstości ziemi; tak dalece, że woda nasza jest jeszcze gęstszą niż to, z czego się składa Saturn. Powierzchnia jego z pewnością tworzy ciało mniej od niej zsiadłe. Oprócz tego, ten nieszczęśliwy Saturn 91 razy mniej światła słonecznego odbiera niż ziemia; w najjaśniejszy dzień siła jego nie przechodzi 7000 razy wziętego blasku księżyca w pełni, coś nakształt chwili mroku u nas, gdy słońca brzeżek tylko jest nad horyzontem. Przed rokiem 1610 nikt nie wiedział o istnieniu pierścieni opasujących Saturna. Galileuszowi zdało się, że planeta składa się z kilku złączonych i w koło siebie obracających; odkrył pierścień Huygheus w r. 1659. Ośm księżyców Saturna z kolei dopatrzono zostały, począwszy od 1655 do 1789 r. Domyślają się wszakże, iż nie wszystkie dotąd były dostrzeżone i że Saturn ma ich ilość większą; między Rheą, i Tytanem dwoma księżycami, niedojrzany trzeci jest prawdopodobny. Nie będzie może obojętnem tym czytelnikom, których obchodzi astronemja, wskazówka najnowszych rozpraw w tym przedmiocie, w pismach niemieckich zawartych. O gwiazdach stałych (Wydzielanie ciepła przez nie) Gaea. — O kometach teorja Tyndalla, w Naturforscher. O obłoczkowych plamach, tamże. Planetoidy między Marsem a Jowiszem, przez Luthr'a; w Petermann'a, Mittheilungen. Słońce i jego skład. Klein'a (Gaea). Słoneczne plamy; nowe postrzeżenia O. Secchi. (Ausland). Słoneczne plamy i światło polarne. (Związek między fenomenami temi) w Naturforscher. Słońca skraje i plamy, tamże. . Widmo słoneczne. Gaea. System słoneczny w dzisiejszym stanie umiejętności Dr: H. J. Klein'a, wyszedł osobno w Brunswiku. Spectre solaire, poszukiwania przez A. J. Angstr?m'a. Berlin. Uczonemu Rossjaninowi udało się zrobić odkrycie, które ogłosił w Sprawozdaniu akademii petersburgskiej. — Pan Borszczow czyniąc próby na rozmaitych grzybach, przekonał się, że mają własność wydzielania z siebie ammonjaku; nie tylko we dnie ale i nocą zarówno; na słońcu i przy świetle rozlanem. Oprócz tego wydzielania ammonjaku nie jest w żadnym związku i zależności od równoczesnego wyziewania węglanego kwasu; tak, że tamto się zwię- ksza lub zmniejsza, nie wpływając cale na drugie. —• Wiadomo, a przynajmniej wiadomem być powinno powszechnie, iż grzyby nie podlegają, prawu ogólnemu roślin, na przemiany wydzielających kwas węglowy i kwasoród, ale stale tylko pierwszy z siebie wydają. Według Borszczowa, grzyby najrozmaitszych rodzajów, w różnych stopniach rozwinięcia, niezmiernie mało się różnią, w wyziewaniu kwasu węglowego; gdy niekiedy bardzo do siebie zbliżone, w jednakich zostające warunkach, okazują różnice znaczące. Morfologicznie pokrewne formy w wydzielaniu gazów okazują pewien indywidualizm. Koch dowiódł, że większa część owoców. (przedewszystkiem jabłka i gruszki) w większej części także pestkowe, przynajmniej w północnej, średniej a może nawet w południowej Europie nie rośnie dziko, i że rodzaje Pirus, a poczęści Prunus, które się zdają być dzikiemi, sa tylko zdziczałemi drzewami, przedstawiającemi w formie właściwej klimatowi, rosnące dziko w Azji. — W Ameryce także dzieje się już toż samo co w Europie, i ona może się pochwalić jak my, że u nas jest jabłek ojczyzna. Jabłonie za Oceanem zaczynają także dziczeć jak nasze. Bez wątpienia wszakże, dziczejąc przybierą formy nowe, które porównane z europejskiemi, za gatunki uważać się będą mogły. — Bardzo wcześnie Hiszpanie do Chili wprowadzili jabłka, i za panowania Hiszpanów hodowano je tam starannie. Znalazłszy klimat dogodny, grunt właściwy, jabłonie się udały i poczęły rozrastać dziko. Według Philippi w wielu dolinach Chilijskich jabłka się tak rozłosły i potworzyły gaje prawie, że ktoby nie wiedział ich pochodzenia, mógłby je uważać za miejscowe. — Jabłka opadające niosą jesienią strumienie i potoki ku ujściom, a tam mieszkańcy je w części wyłapują i spożywają. W wyższym jeszcze stopniu to samo dzieje się w Meksyku i Florydzie z pomarańczowemi drzewami. Za hiszpańskich czasów sprowadzono je tu, a bez pomocy ludzkiej rozmożyły się nadzwyczajnie, tak, że całe z nich powstały lasy. — Powstały z nich nowe zupełnie formy, wydające owoce ogromne, które patrzących napełniają zdumieniem. Właściwością tutejszych drzew pomarańczowych jest większa jeszcze ich płodność niż w Europie i gdziekolwiekindziej. Naudin w Revue horticole powiada, że drzewo w trzy lata po zaszczepieniu, we Florydzie daje do tysiąca owoców. Dobrze utrzymana plantacja pomarańczowych drzew dziesięcioletnich, licząc na każde z nich w przecięciu po 2000, daje dochód wcale piękny. Jeden posiadacz ziemi w St. John w r. 1867 ze trzech drzew miał nie mniej 12, 000 owoców, jedno z nich dało samo 5, 500. — Nie trzeba się potem dziwić, że na przestrzeni 4 1/2 hektarów (18 morgów) można zebrać z górą miljon pomarańcz, wedle ceny targowej wartujących 25, 000 dollarów. Uprawa pomarańcz we Florydzie została dotknięta niespodziewanie wielką klęską w r. 1855, gdy w Lutym nadeszły zimna nadzwyczajne. Skutkiem ich nietylko wymarzły pomarańczowe drzewa, uszlachetnione i dzikie, ale wiele roślin miejscowych. — Potem nadeszło robactwo, które reszty odrastających pozjadało. — Od r. 1858 znikły robaki i uprawa się poprawiła znowu: ale idzie ciężej, gdyż dziczki, które na miejscu znajdowano, teraz się sprowadzać muszą. W Niemczech zaczynają pędzić Cognac z winogron. Aptekarz Dahlen w Trewirze, w odczycie na zgromadzeniu gospodarzy nadreńskich dowiódł, że ta gałęź przemysłu jest wielce możliwą. — Wiele rodzajów winogron dających poślednie wina, zużytkują się lepiej i korzystniej przepędzeniem na wódkę, zwłaszcza w gorszych latach. Są one obfite w zapach i etheryczno oleje, a mają jeśli nie więcej spirytusu niż francuzkie to nie mniej. Francja wydaje co roku 30 do 35 miljonów litrów Cognacu, Niemcy spodziewają, się go mieć od 3—4. Dahlen za pierwsze swe próby Cognacu dostał nagrodę na wystawie paryzkiej. Będziemyż dopiero napawali się wszelkiego rodzaju Cognacami uezonemi. Przemysł bawełniany po wojnie amerykańskiej jeszcze do normalnego stanu przyjść nie może, chociaż przywóz bawełny wyrównywa już normalnemu % roku 1860 (Rok ten uważany bywa za pośrednią miarę). W r. 1860 wwieziono 4, 600, 000 (okrągło) bali 400 funtowych, w r. 1868 4, 250, 000. Na Anglią dostało się z nich 58 procentów, reszta poszła do Francji, Niemiec i państw innych. Kraje wszakże, z których Europa dostawała bawełnę, inaczej są w summie ogólnej reprezentowane; Ameryka dostarcza 1 r. 144, 000, Indje 200, 000, resztę Brazylja, Egypt, Indje zachodnie; to jest Ameryka połowę tego co dawniej, Indje trzy razy tyle, Brazylja sześćkroć, Egypt dwa razy. Dla Anglij bawełniana kwestja jest dotąd nierozwiązani!: i ważną. Siła wyrobu (spindle power) nie odpowiada pokupowi, pokup się nieco zwiększył, ale nie o tyle, o ile urosły siły warsztatów w Lancashire i innych ogniskach przemysłu bawełnianego. Natomiast przemysł ten w Ameryce rozwinął się świetnie. — Wedle obrachunku z r. 1860 było w Ameryce 1091 przędzalni bawełny, które na 5, 235, 727 szpulkach przerobiały 422, 704, 975 funtów bawełny, czyli rocznie 920, 000 ball. W październiku 1868 zebrane nie pełne wiadomości o 548 przędzalniach, podawały na 5, 968, 001 szpulkach 371, 688, 716 funtów wyprzedzonych. Wziąwszy tylko ilość przędzalni z r. 1860, jużby w tej mierze cała użyta bawełna na 700 miljonów funtów, czyli 1, 570, 000 ball rachować się dała. — Mówiliśmy już w pierwszym zeszycie Omnibusa o pokrzywie i jej użytku, jako rośliny na tkaniny przydatnej. Zjawiają się teraz nowe włókna, które po części len, konopie i bawełnę zastąpić się kuszą,. Z rodzaju pokrzyw kilka już dawniej na nici i tkaniny używanych było, jako Urtica doica (Nesselhanf), którą na nowo uprawiać zaczęto; także Urtica tenacissima (Kallnihanf, Kankhurahanf. — Rheah. ) uprawiana w różnych częściach Indij Wschodnich, nakoniec Urtica nivea (Bochmeria nivea) zwaną trawą chińską, (China-grass, Tschu-ma). Tę ostatnią dała poznać w Europie wystawa paryzka 1855. — Włókna jej długości 22 centimetrów, szersze są trzykroć od bawełnianych lub konopnych, czterykroć od lnianych. — Uprawa rośliny Urtica nivea w południowej Francji była rozpoczętą i rozwija się w sposób wiele obiecujący. Jeszcze może ważniejszą jest uprawa drugiego rodzaju Boehmarij, {Tenacissima) zwanej Ramie, dotąd na indyjskim archipelagu ograniczonej a teraz rozpoczętej w południowej części Zjednoczonych Stanów. Włókno jej odznacza się pięknością i mocą, i w przemyśle przed 25 laty już wielkie od razu zrobiło wrażenie. Od tego czasu Ramie w Indjach Wschodnich na większą stopę poczęto chodować i znaczną część wyprawiono do Europy, gdzie używana była do wielu tkanin, odznaczających się mocą, piękością, podobieństwem do najpiękniejszego lnu i połyskiem jedwabnym. W r. 1867 za namową europejskich fabrykantów, roślina przeszła do północnej Ameryki i tu powszechne znalazła uznanie, gdyż uprawa jej korzystniejszą jest z wielu względów niż bawełny. Wymaga mniejszych nakładów, mniej pracy, a że roślina kilkoletnia, co roku nowych plantacij nie potrzebuje. — Rozsadza się ona z wypustków od korzeni. Klimat umiarkowany dla Ramij jest odpowiedni; o ile dotąd wiadomo, robactwo się na nią nie rzuca. Zbiera się trzy razy do roku. około 1000 funtów surowego włókna, z akra gruntu. Obrobienie go nietrudne, — z tysiąca funtów surowych, wydaje połowę przędzalnego włókna, wartości 65 centów za funt w Europie. — Glyceryna, przed niewielą jeszcze laty znana tylko jako preparat chemiczny w laboratorjach, stała się jednym z najpopularniejszych i najpowszechniejszego a najrozmaitszego użycia materjałów. Napawają nią, naczynia drewniane aby się nie rozsychały; zaprawiają skóry dla nadania im sprężystości i miękkości a zabezpieczenia od łamania. — Służy także do napawania zapachami, które przyjmuje, a nie mając sama najmniejszej woni, najsłabszy nawet uwydatnia. Zużytkowują ją na wielką skalę do fabrykacji mydeł, ługów, pomad, preparatów przeznaczonych dla włosów i skóry ludzkiej, do perfumerij i t. p. Glycerynowe mydła zalecają się w zimie, gdy skóra cierpi od chłodu i do twardej wody. W medycynie używa się glyceryna jako środek łagodzący w chorobach zapalnych z najlepszym skutkiem. — Wybornie też posługują się nią w miejscu alkoholu do zachowywania preparatów anatomicznych i t. p. Dodają maleńką ilość glyceryny do cukrów i konfitur, czekolady i t. p., aby nie wysychały. — W tym samym celu dosypują jej do musztardy suchej i do tabak, aby nie schły. Używa się do przechowywania owoców także. Glyceryną smarują delikatniejsze machin części, zegary, chronometry, regulatory, bo nie gęstnieje i mosiądzu nie rdzawi. Tak samo jeszcze maleńka jej cząstka wchodzi do papierów dla nadania im giętkości, szczególniej przeznaczonych do kopiowania. — W farmacji przydaje się do wielu preparatów dla utrzymania wilgotnemi i dania im smaku słodkawego. W galwanoplastyce wysmarowują się nią formy, ażeby gyps do nich nie przystawał; w farbiarstwie dla uzyskania płynności farb; a sławne preparaty słodowe (piwo zdrowia, extrakt słodu i t. p. ) zasładzają się też glyceryna, którą również i do likworów wielu zużytkowuja. Jeszcze ważniejszą ma być w fabrykacji win, gdzie od wynalazcy tego sposobu poprawiania wyrobów, zowie glycerynowanie wina Szeelizacją. Dalej jeszcze glyceryna służy tkaczom postępowym do wyrabiania szlichty przy tkaniu muślinów. Słowem, użytków fabrykatu tego niepodobna już wyliczyć.... O Dynamicie mówiliśmy poprzednio. KONIEC. PROSPEKT. TYDZIEŃ POLITYCZNY, NAUKOWY, LITERACKI, ARTYSTYCZNY I T. D. WYDAWANY PRZEZ I. J. KRASZEWSKIEGO. Od nowego roku 1870, zacznie wychodzić w Dreźnie pod tym tytułem pismo tygodniowe, którego programm jest następujący. Zamierza ono zdawać sprawę z wypadków i pism Polskę obchodzących i być wiernym kronikarzem chwili obecnej, jej prac, walki, zachodów, klęsk i zdobyczy, — o ile w mocy ludzkiej, sine ira et studio. Pomimo znacznej liczby tygodniowych publikacij, którym wartości bynajmniej nie ujmujemy; żadnej, o ile wiemy, zadaniem nie było dotąd skupić w sobie wszystkie naszego życia objawy ułatwić zebranie ich w jednę całość i wskazać czytelnikom gdzie czego szukać maja. Liczba naszych pism perjodycznych, stosunkowo nie mała, nie każdemu jest dostępną; zajmują się one przeważnie polityką; żadne prawie nie ma na celu życia duchowego, literatury, krytyki, sztuki, Świata myśli, dla którego znacznie ostygliśmy. Od lat dziesiątka, mimo pozornie jeszcze trwającego dawną siłą rzutu - ruchu w literaturze, upadek, zaniedbanie się, zobojętnienie dla prac umysłowych — jest z dniem każdym widoczniejsze. A przecież tylko życiem ducha na dawnem stanowisku europejskiem utrzymać się możemy; ono daje siły do walki z tem, co narodowości naszej jest nieprzyjaźne i dąży do jej zagłady. Trud we wszystkich działalności sforach jest dziś większym niż kiedykolwiek obowiązkiem; ale praca ducha prowadzić go powinna. — Ze stanowiska, na którem nas dziesięciowiekowa postawiła cywilizacja, zchodzić się nam nie godzi. — Nie zaniedbując objawów życia politycznego i społecznego, dziennik nasz głównie nauce, literaturze, sztuce poświęcić chcemy. Ale zarazem i inne czynniki życia, pominiętemi nie będą, sprawa oświaty ludowej przedewszystkiem, szkół, ksiąg naukowych; wreszcie gospodarstwo, przemysł i handel. Cały programm mieści się w tych słowach. Stanowisko nasze, przekonania, dążenia dla większej części czytelników wyjaśnienia nie potrzebują. Będziemy zdawać sprawę z życia wszechstronnego wszystkich ziem polskich; za materjał posłużą naprzód dzienniki, potem korrespondenci uproszeni w kraju, za granicą, a po troszę i całym świecie Bożym. — Czynną pomoc w głównych ogniskach europejskiego życia, zapewnioną sobie mamy. Nie ograniczając się samą Polską, która żyła i żyć powinna ogólnem życiem Europy, ani słowiańszczyzną, (chociaż na nią szczególną baczność zwracać będziemy). w rzeczach nauki, literatury, sztuki, celniejszych objawów bez orzeczenia, treści a nawet obszernych wyciągów nie pominiemy. Rozwinięcie się zresztą pisma naszego — jeżeli się ono użytecznem okaże — zależeć musi w znacznej części od czytelników, oni współczuciem, zajęciem, pomocą czynną w rozszerzeniu, mogą nam dać najdzielniejsze środki do ulepszenia i utrwalenia jego bytu. Trudności związane z podobnem przedsiebierstwem oceniamy wcześnie, nie łudzim się wcale, i całą też pracę dotąd rozdzieloną pomiędzy inne pisma, wyłącznie skupiemy w naszym dzienniku. Życzliwych nam prosiemy o poparcie. Tydzień wychodzić będzie w formacie wielkiej ćwiartki, we dwie kolumny drukowanej, po arkuszu co niedziela; pierwszy ukaże się dnia 7. stycznia. Wmiarę rozpowszechnienia, gdy sio koszta pokryją, dawać będziemy dodatki większe lub mniejsze, powieściowy, illustrowauy. artystyczny i t. p. Roczna przedpłata z przesyłką tygodniową na Niemcy północne wynosi talarów cztery i roczna się tylko przyjmuje. W innych krajach ekspedycje urządzone ułatwią odbiór pisma bez zwiększenia ceny. O własnych silach rozpoczynając wydawnictwo, odbijać będziemy w początkach tylko ściśle żądaną i rozejść się mogącą liczbę exemplary; upraszamy więc, o wczesne zapisywania się i zgloszenia. Redakcje pism perjodycznych do dnia 15. grudnia mogą, żądać tygodnika na zamianę. Wszystkie, których dzienniki dotąd nam łaskawie przesyłane były, otrzymują go bez osobnego zamówienia. Zgłoszenia się przyjmować raczą wszystkie księgarnie polskie i osoby uproszone. Wprost adresować można (franco) do drukarni J. I. Kraszewskiego, Grosse Ziegclstrasse 20b, lub do Redaktora: Seidnitzerstrasse 1, p. Odwrotną pocztą rozsyłają się pokwitowania. Kollektorowie, którzy dziesięć exemplarzy pisma umieszczą, jedenasty otrzymują bezpłatnie. Drezno, Listopad 1869. J. I. Kraszewski Redaktor odpowiedzialny, właściciel i wydawca. I. DZIEŃ 8. LIPCA 1869. ROKU. Ósmy Lipiec 1869. r. będzie pamiętnym w dziejach narodu polskiego. W dniu tym złożono do grobu popioły naszego Wielkiego Króla, którego wzniosłe instytucye i zasady po 500 latach jeszcze nie zupełnie zostały wprowadzone w życie i nie przez wszystkich zrozumiany jest ich cel i doniosłość. Opatrzność w pewnych chwilach i okolicznościach zsyła takie kolosalne postacie, które bystrością, rozumu, ciepłem serca, odgadują, potrzeby ludzkości i prowadzą ją naprzód z wiarą, w konieczność postępu. Ludzie tacy, wyprzedzając swój wiek, nie są zawsze zrozumiani przez swych współczesnych; lecz ziarno przez nich rzucone zawsze musi wydać zbawienny owoc — i koniec końców prawda wyłoni się i odniesie stanowcze zwycięztwo, pomimo że częstokroć zbiegiem nieprzyjaznych wpływów prawa te bywają odroczone lub spaczone. Nasz Kazimierz Wielki był jedną, z tych opatrznościowych postaci, a zarazem był dopełnieniem Bolesława Chrobrego. — Bolesław zakreślił nasze granice terytoryalne — Kazimierz położył podstawy naszego rozwoju wewnętrznego. — Ich następcy odstąpili od wykonania planów wskazanych przez jednego i drugiego; lecz zasady ich pozostały silnie wkorzenione w całe massy naszego narodu, które niczego bardziej nie życzą, sobie, jak aby ostatnia wola napisana ich czynami przeobraziła się w rzeczywistość. Kazimierz Wielki ujął w szerokie ramy wewnętrzne nasze uorganizowanie się jako narodu i państwa; wskazał iż pierwszym warunkiem bytu jest układ społeczny, oparty na równości, na tolerancyi, na oświacie ogólnej i na mądrych prawach, również wskazał, iż bogactwo narodu opiera się na rolnictwie, przemyśle i handlu. — Zdobywszy dopiero takie podstawy, można rozwijać się politycznie i dojść do zamierzonego celu. Znalezienie zwłok wielkiego króla po 500 la- tach i to w chwili anarchii i chaosu politycznego i moralnego, jest faktem wielkiej doniosłości, faktem niemal opatrznościowym, wskazującym środki i drogi, po jakich mamy postępować w naszem nieszczęściu. Chwila ta przypadkowa, niespodziewana, zastała konserwatorów, archeologów, prezesów, doktorów, profesorów, kapitułę zupełnie nieprzygotowanych, tak iż w pierwszej chwili niepojęli doniosłości tego faktu, zapatrywali się na niego ze stanowiska nauki, archeologii, chcieli go puścić mimochodem, zaspokoiwszy swoją ciekawość. Podniesiony głos opinii publicznej przypomniał mężom nauki, iż szczątki zwłok Kazimierza Wielkiego są własnością narodu a nie wyłącznie jakiejś komisyi; — pod naciskiem tych domagań postanowiono uczcić powtórnym obchodem pogrzebowym znalezione zwłoki. — Obchód ten jednak pierwiastkowo miał się odbyć en petit comite, en familie — tak mniej więcej, jakby Kazimierza Wielkiego uważano za swego stryja lub wuja. — Pod silniejszym naciskiem opinji publicznej zgodzono się wreszcie na obchód uroczysty kościelny, a w końcu dopiero zamieniono na obchód narodowo - kościelny. Publiczność o każdą rzecz zmuszoną była sta- czać boje. — Życzenia ulicy okazały się silniejszemi, ludzie nauki musieli ustąpić, czyniąc zadosyć tej konieczności. Konserwator, nawarzywszy piwa, zemknął do Kongresówki zameldować swoją osobę Moskalom, z obawy, by nie posądzono go o rewolucyonizm lub nie nałożono kontrybucji. — Kapituła łudząca się ciągle nadzieją, iż komitet urządzający Królestwo Polskie, przywróci jej prawa do skonfiskowanych dóbr i kapitałów, chciała co prędzej odbyć się z pogrzebem. Komitet pogrzebowy bez współudziału archeologów, którzy się usuwali obrażeni, że naród śmiał się mięszać do ich czynności, nie był w możności urządzenia odpowiedniego pochodu wedle dawnych zwyczajów. — Rząd z obawy draźnienia Moskwy nie chciał wziąć udziału urzędowego. — Publiczność może za nadto gorączkowała. — Dziennikarstwo nie było z sobą w zgodzie; jedni obawiali się powstania lub rewolucyi, drudzy nie postawili sobie programu, czego i jak chcą. — Widocznie wszyscy tu zawinili, wprawdzie jedni mniej, drudzy więcej. Pierwszych opinia potępiła, drudzy sami przyznali się do winy. Pochód ten odbył się cicho, spokojnie, skromnie, nawet dosyć poważnie; — lecz bynajmniej nie miał cechy uroczystości narodowej w oddaniu przynależnego hołdu tak wielkiemu królowi. Poznańskie i Prussy dla krótkości czasu w szczupłej tylko liczbie przysłały swych delegatów. — Lwów i Galicya dostarczyła kilka tysięcy osób, nie gościnnie i nie po staropolsku przyjętych przez Krakowianów. Słusznie większa część Lwowianów łaknących i pragnących, oburzona na Podwawelczyków, tego samego dnia opuściła stary gród Krakusa. Na uniewinnienie jednak Krakowa to przytoczyć trzeba, że ta chwila nastąpiła zbyt prędko i niespodziewanie, że niemal do ostatniej godziny przypuszczano, iż cała uroczystość będzie odłożoną do początku Sierpnia, — że ciągłe targi i protesta zabierały dużo czasu i wyłącznie zajmowały umysły. Prezydent miasta z początku pominięty, upomniawszy się jako gospodarz grodu o swe prawa, a raczej zdobywszy je, ujął w swe ręce wszechwładną dyktaturę, nie radząc się i nie licząc się z powstałym ad hoc komitetem; działał samoistnie, w swoim imieniu wysyłał zaprosiny i zawiadomienia, swój tylko podpis kładł na odezwach i proklamacyach, swoją pieczątką jako burmistrz miasta zapieczętował trumnę mieszczącą zwłoki i insygnia królewskie, sam nie raczył towarzyszyć pochodowi od Panny Maryi, lecz takowy przyjmował u stóp Wawelu: są to zawsze nadużycia, szczęściem iż na teraz godność prezydenta miasta piastuje człowiek zacny, szanowany nietylko przez Kraków, Galicyę, lecz przez całą Polskę; jednak z drugiej strony dany raz taki prejudykat nie tylko osobie, lecz i urzędowi może pociągnąć smutne następstwa, gdy w przyszłości osoba nie będzie odpowiadać godności i charakterowi tego urzędu. W ogóle cała ta uroczystość odbyła się, jakby kilka sotni kozaków z dobytemi nahajkami stało tuż na karkach. Zapewnie przez bojaźń Moskali powiaty, ziemie, grody nie miały tarcz z swymi herbami: dla tejże przyczyny nie złożono tych drogich szczątek w srebrnej trumnie, lecz w skrzyni blaszanej; z tego także powodu nie umieszczono insygniów królewskich w osobnej szkatule w tym samym grobie, aby w razie potrzeby dobywania ich nie naruszać powtórnie popiołów. Insygnia te przeznaczone do trumny wielkiego króla, mają dla nas cenną wartość. Korona, która przez pięć wieków spoczywała na głowie tego króla, jest dziś jedyną koroną królewską, którą posiadamy. — Insze nasze korony porozrucane po całym świecie: jedna w Kremlinie, druga w skarbie Berlińskiwem, trzecia podobno w Paryżu w rękach prywatnych Szkoda że rozgorączkowana publiczność swojemi protestami zabroniła rozdzielić resztki pozostałe z drewnianej trumny i z sztab żelaznych z grobu na pamiątkę pomiędzy zgromadzonych na pogrzeb. Relikwije takie opatrzone objaśniającemi napisami i pieczęcią komitetu stanowiłyby drogą pamiątkę tego dnia. Pozostaje jeszcze do podniesienia jeden z ciężkich błędów popełniony podczas pogrzebu. Co przeszkodziło prezydentowi, komitetowi lub magistratowi do ogłoszenia w dziennikach telegram mów nadesłanych z Paryża od naszych braci tułaczy i z Pragi od pobratymców Czechów, któremi wzięli szczery udział, choć z dala, w tym obchodzie? Telegrammy takie są własnością ogółu a bynajmniej nie pojedyńczej osoby lub korporacyi. — Również dotąd nie wiemy, co się stało, jakie jest przeznaczenie trumny drewnianej, w której prowizorycznie spoczywały przez dwa tygodnie popioły Kazimierza Wielkiego. Trumna taka także musi być własnością narodu; mamy nadzieję, iż komitet uczyni z niej odpowiednie przeznaczenie. Dopełnieniem tego obchodu na Wawelu było nabożeństwo w domu modlitwy starozakonnych na Kazimierzu. Sławny jeszcze z Warszawy kaznodzieja w pięknej mowie uwydatnił tak doniosłość tego dnia jako i zasługi wielkiego króla położone dla pomyślności i szczęścia swego narodu. Nie dziwimy się, że żaden kapłan katolicki nie podjął się przemawiać do zebranych w tym celu, gdyż duchowieństwo miejscowe w pośród siebie nie posiada odpowiedniego mówcy, a lepiej wcale jak niestosownie wystąpić. W końcu nadmieniam, iż Krakowianie za wzorowe sprawowanie się w dniu 8. Lipca otrzymali jako grzeczne dzieci pochwałę od swego prezydenta i zawiadomienie iż "Stało się." II. TEKA STAŃCZYKA. Przegląd Polski założony przed trzema laty, pierwszemi numerami odznaczającemi się doborem artykułów, sumiennością w opracowaniu, pięknością stylu i języka, zjednał sobie uznanie nietylko swego szczupłego kołka, dla którego był przeważnie przeznaczonym, lecz i szerszej publiczności. W krotce jednak osiadł na swych laurach, sądząc iż już spełnił swoje posłannictwo, zmęczył się wysileniem, dostał ochwatu. Dalsze numera były już tylko nieforemną lepianką, nędzną, zdawkową monetą — w ostatnich zaś numerach chcąc okazać swą żywotność, przeobraził się z pisma poważnego na pamflet, nie mógł stanąć na wysokości Revue des deux Mondes, pozazdrościł Komunałom Miniszewskiego, zaiste piękna rywalizacya. Czem są w rzeczywistości listy "Teka Stańczyka"? — Zebraniem podłości i nikczemności, jakich tylko może się dopuścić nie człowiek, lecz coś będącego po za granicami sumienia i uczciwości, wyzutego ze wszystkiego co jest wzniosłe, szczytne i godne poświęcenia. W listach z teki znajduje się wiele dowcipu, lecz zaprawionego takim jadem, taką żółcią, iż ten dowcip zamienia się w ostatniego rzędu łajdactwo; — a tendencja tych listów tak nikczemna, iż śmiało może współubiegać się z Dziennikiem Warszawskim i inszemi pismami moskiewskiemi: to też Dniewnik Warszawski nie omieszkał poświęcić w swych szpaltach artykułu pochwalnego, oddającego wieczną cześć dwom ultrakonserwatywnym pismom Krakowskim "Działaczom polskim", podnosząc "rozsądek i umiarkowanie stanowiące godną uwagi zmianę "Czasu", z powyższego moralnego policzka obie redakcye mogą być dumne i z niego się szczycić z tem głębokiem przekonaniem, iż żadna insza redakcya im tego nie zazdrości i nie dostąpi tego zaszczytu. Autor, a raczej nikczemnik,*) który te listy pisał podszył się, pod nazwisko jednego ze znakomitszych naszych błaznów z przeszłości. Jakiem prawem nadużył tego nazwiska i pragnie go spotwarzać, tego nie wyjaśnia sam, a trudno się domyśleć. — W wiekach ubiegłych zadanie błazna na dworze królewskim, książęcym, było nie tak mało znaczące. Wówczas błazen pod pokrywką swych dowcipów, konceptów, miał prawo panującemu wypowiedzieć prawdę, zwrócić w humorystycznych barwach uwagę panującego na nadużycia osób, na niedostateczność ustaw, nawet na wybryki samego pana. Dziś, przy rozwoju życia parlamentarnego i konstytucyjnego, rola błaznów okazała się zbyteczną, gdyż na straży praw stoją sejmy, ciała prawodawcze, parlamenta, rady państwa, które są prawnemi organami i nie potrzebują się posługiwać pokątnemi intrygami; to też błazny u dworów ------------------------ * Przepraszam szanownych czytelników za wyrażenie nieparlamentarne, lecz mam zwyczaj sądzić o ludziach według ich czynów, a nazywać ich po rzeczywistem i właściwem nazwisku. panujących znikły, a natomiast u pseudo ludzi, u koteryi, które nie maja odwagi wyprowadzić swych przekonań osobiście lub ogłosić ich pismem. Błazny dzisiejsi są po prostu jurgieltnikami do wynajęcia, kto większą rzuci garść nie złota, lecz banknotów. Nikczemny błazen XIX. wieku jest na żołdzie tej frakcyi, koteryi, która nie mając już racyi bytu, pragnie wszelkiemi, nawet niegodnemi sposobami zakonstatować swoją istność i pozyskać u sfer rządowych a raczej politycznych zaufanie, z tej przyczyny zeszła na prostych denuncyatorów i szpiegów, lecz fałszywych, zwracając uwagę policyi i żandarmeryi na fakta, które dotąd nie istnieją. O cóz idzie tej koteryi, której nikczemny błazen jest przedstawicielem? Ani o więcej, ani o mniej, jak o rozszerzenie swych zasad ultramontańskich, jezuickich, reakcyonerskich, aby za pośrednictwem ich wkorzenić ciemnotę, obskurantyzm, by módz następnie bez kontroli przeprowadzać swe zbrodnicze zamiary. Tak źle jednak nie będzie. Już raz stracony wasz wpływ, żadnym sposobem go nie odzyskacie. Dosyć już nabroiliście, dosyć już na was cięży występków, grzechów i zbrodni politycznych, abyście jeszcze nowe mieli popełniać. Wy sami to doskonale czujecie, iż przy rzeczywi- stych zasadowych zmianach miejsca dla was nie może być, z wami raz sumienny rachunek wypada zrobić, przebaczyć po chrześciańsku za przeszłość, a przypuścić dopiero do przyszłości po uczynionej pokucie, po odrodzeniu. Nim to nastąpi, nikt wam nie zabroni na uboczu w waszej koteryi cicho, spokojnie konspirować i konserwować wasze wzniosłe zasady i zbrodnie przeszłości. Jeżeli Polakowi godzi się być konserwatystą, to i można przypuścić, iż car Moskwy jest liberałem. Wy błotem bryzgacie na wszystko co jest wzniosłe, szczytne, narodowe, gdyż nie jesteście zdolni zrozumieć poświęcenia i cierpień dla ojczyzny, gdyż jej nie macie, dawno już ją przefrymarczyliście. Ojczyzna według waszego przekonania to blichtr dla prostodusznych, dla nas, dla ogółu, a nie dla kwiatu, dla wyboru społeczeństwa ulepionego z innej gliny. Skutkiem tego w każdym ruchu, objawie życia narodowego, spotykamy większą część was w naszych nieprzyjacielskich obozach, tam oddajecie wasz honor, wasze sumienie w zamian za tytuły, za ordery, za złoto; wróg potrzebuje podłości, za nią płaci; lecz nią pogardza i w nią nie wierzy. Spojrzyjcie na nazwiska historyczne i arystokratyczne po tamtej stronie Karpat: jaką one są czcią i poszanowaniem otoczone, gdyż oni nigdy nie splamili swej tarczy herbowej i swego sztandaru narodowego, lecz przeciwnie zawsze pracowali na szczęście ojczyzny, idąc z postępem wieku, dążąc do pomyślności narodu, którego potrzeby znają żyjąc w harmonji pośród niego. To jednoczenie wszystkich warstw stworzyło siłę uwieńczoną pomyślnym rezultatem, godnym zazdrości. Ale aby odnieść podobne korzyści, wypada koniecznie krok w krok postępować z potrzebami i z życzeniami narodu, a nie stać na uboczu i wyczekiwać, zkąd pomyślny wiatr wieje i wówczas dopiero przerzucić się na stronę zwycięzką, która ze swej strony nie może dowierzać szczerości i rzetelności podania ręki i obawia się prędkiej zdrady i przerzucenia się znów do nieprzyjacielskiego obozu. Nikczemny błazen w swoich listach zwraca uwagę rządu i swej chlebodajnej koteryi na niebezpieczeństwo, jakiego się dopuszczono przez pozwolenie wolnego pobytu zbrodniarzom z 63. roku w tej lojalnej, pokornej Galilei. Od chwili przybycia tych wyrzutków spółeczeństwa spokoj jest zachwiany, a cała wierno poddana prowincya podminowaną, została palnemi materyałami, tak iż najmniejsza iskra wszystko wysadzi w powietrze na cztery wiatry. Do tych zbrodniarzy, wyrzutków społeczeństwa zaliczacie nie tylko przybyszów, ale i swoich miejscowych, którzy czy to większy czy mniejszy udział brali w ruchu 63. roku; zapominając że i wy czy to z obawy czy z chęci sparaliżowania całego powstania braliście w nim udział pośredni i bezpośredni. Nie pojmuję tego waszego do nich wstrętu, bo choćbym przypuścił, iż nie spełniliśmy naszego obowiązku, naszej powinności, a przeciwnie iż bardzo źle postąpiliśmy przystępując całym zapałem i poświęceniem do ostatniego powstania, to przecież jeszcze nie jest przyczyną dostateczną potępiać osoby za rzecz lub rzecz za osoby, tem więcej iż obecnie spokojnie siedzą i pracują na swój codzienny kawałek chleba, nie wymagając nic od was, a przeciwnie dając wam w zamian znacznie więcej. — Ci ludzie pracują za was, przychodzą wam w pomoc z pożytecznemi instytucyami: oni wam uorganizowali straż ochotniczą ogniową — oni wam postawili nowy dziennik polityczny — oni zawiązali komitet pomocy Sybiraków — oni postawili i prowadzą bank dla przemysłu i handlu w Galicyi — oni ofiarowali i urządzają muzeum przemysłowe — oni zajmują się odczytami popularnemi — oni założyli Kalinę, pismo przeznaczone dla kobiet, Mrówkę, przeznaczoną dla mieszczan i Włościa- nina, przeznaczonego dla ludu — oni zawiązali komitet opieki wdów, sierót i kalek z 63. i 64. roku — oni wiele jeszcze innych rzeczy pożytecznych zaprowadzili, a w zamian od was nic nie żądają: więc chyba dla tego macie wstręt, iż pracują za siebie i za was. W tych to pracach, nikczemny błazen i jego koterya widzą nieprzerwalność powstania, one to mają zakłócić wasz spokój i przeszkadzać waszej pracy organicznej w Krzystoforach, obudzić was z apatyi i z letargu bezczynnego, przerwać wam eldorado to dolce farniente lazaronów, negujące wszelki postęp, rozwój, parcie naprzód do nieskończonności. Wymagać od was jakiego poświęcenia, wypełnienia powinności, obowiązków dla kraju, ojczyzny, idei, byłoby największą niedorzecznością: jakże coś podobnego wymagać od ludzi, którzy zaniedbują, swe obowiązki względem swej osobistej rodziny, względem Boga: przecież naród, ludzkość, świat są stworzone dla was a nie wy dla narodu, ludzkości, świata. Do was z całą sumiennością można zastósować bajkę Morawskiego: "Magnat i świnia" z sensem moralnym, "Jaśnie Panie", "Słowo w słowo moje zdanie", z tą jednak różnicą, iż w zastósowaniu do was przestaje być bajką a zamienia się, w rzeczywistość. III. TAJEMNICE KLASZTORÓW. Dziwna rzecz, jak często Opatrzność małych środków, mizernych istót używa do wielkich wstrząśnień odradzających ludzkość i odświeżających powietrze zarażone wyziewami przesądów i wsteczności. — Tyle piór i tyle ust męczyło się u nas nad wykazaniem bezużyteczności i anachronizmu klasztorów w dzisiejszych czasach. Głos ich ginął bez echa w stęchłej i ciężkiej' atmosferze; przeróżne kongregacyje o cudacznych, potwornych kształtach, zakony różnej barwy i kroju, rozmnażały się jak robactwo w gorącu i wilgoci, pajęczynami i śliną trudziły i niszczyły wszelkie objawy życia, przyprawiając o rozpacz apostołów postępu i prawdy. — Aż oto z małej celki klasztoru, niedostępnego oczom ludzkim, wychodzi ofiara przewrotności klasztornej, naga zakonnica i wywołuje oburzenie i krucyatę przeciw jadowitemu robactwu, garnącemu się pod ramiona krzyża i osłaniającemu płaszczem religii, bezeceństwa i bezprawia swoje. — Przez dwadzieścia jeden lat głód, wilgoć, gni- jące mijazma, dokuczliwe mrozy niezdołały pożreć ofiary rzuconej im na łup, jak lwy Danielowe kładły się u stóp oszalałej z rozpaczy kobiety i oszczędzały ja przez lat tyle, aby mieć z niej sędziego, któryby na murach klasztorów mógł napisać straszne: mane, tekel, fares, dla katów swoich. — Któż był katem? — Kobiety. Nie dość na tem; ale kobiety, które ślubowały na przeróżne cnoty, które kratami i murami oddzieliły się od przewrotnego świata. Te kobiety popełniły czyn, który nierządnice i potwory kobiece dreszczem przejmuje. — I przez całe dwadzieścia jeden lat nie znalazła się ani jedna kobieta w tym zakonie, którejby serce zadrgało bólem, słysząc dobywające się przez mury jęki nieszczęśliwej ofiary! Jakże zezwierzęceć może natura ludzka, gdy wykracza po za drogi przepisane jej przez Stwórcę. Śluby czystości są buntem przeciw Bogu i naturze, to też chwilowy fanatyzm tylko i wyjątkowy stan spółeczeństwa, mógł utrzymać zakony na wysokości rojonej przez założycieli. Później nienaturalny stan, bezczynne życie musiały koniecznie wyrodzić przeróżne potworności, bezprawia i nadużycia. — Historyje wielu klasztorów w wiekach średnich wymownem tego świadectwem. — Później z rozwojem krytycznego sądu w rzeczach wiary, w obec reformy, nadużycia te przycichnąć musiały i kryć się przed opinią ludzką,. Pomimo to nowsze czasy porachowały się surowo z niektóremi zakonami i nieśledząc nawet brudnych ich wnętrzy, osądziły je za szkodliwe społeczeństwu, choćby przez samą bezużyteczność i pasożytne istnienie. — Ileż datków, jałmużn, dochodów z dóbr pochłaniają tysiące klasztorów, aby paść żywoty, z których kraj żadnego nie ma użytku, oprócz nawozu. Weźmy naprzykład miejsca słynne odpustami. Jakież tam ogromne datki giną na utrzymanie kuchni, piwnic i Bóg wie jakich przyjemności? — Zesumujmy czynności wszystkich klasztorów, a po drugiej stronie postawmy to, co one spotrzebują na swoje utrzymanie, a zgorszymy się straszną nierównowagą. Oto jedne klasztory odznaczają się wybornem smażeniem konfitur, inne smacznemi ciastami, inne uprawą kwiatów lub owoców. I czyż te małe przyjemności podniebienia, warte są tej kosztownej opłaty, która tysiącom nieszczęśliwych i biednych wystarczyłaby na skromne utrzymanie? Powie mi kto — a szkoły, a nauki, jakich udzielają niektóre klasztory niczemże są u ciebie? — Prawda: szkoły! Byłbym zapomniał o nich w obec tych lichych rezultatów, jakie dają. — Kiedyś klasztory były w istocie siedliskiem i przytułkiem nauki, poniewieranej przez ciemnotę i wojny. Klasztory starczyły wtedy za kołyskę oświaty. Ale dziś gdy nauka rozwinęła się: kołyska za ciasną się stała i powijaki teologiczne, krępować jej dłużej nie mogą. W tym względzie zakony przypominają cywilizacyą chińską, która kiedyś górowała nad innemi narodami, ale dziś ze swoją zaskrzepłą stagnacyją mającą zamknięte oczy na postęp — stała się bezużyteczną i śmieszną. — Nawet najswobodniejsze zakony daleko w tyle zostają — pod względem nauczania po za wymaganiami obecnej chwili. I nie dziw. Jak może bowiem mężczyzna lub kobieta, którzy wyrzekli się związków rodzinnych, zerwali z światem, z obowiązkami obywatelskiemi — nauczyć wychowańców swoich obowiązków, ojca, matki, rodziny, cnoty obywatelskiej, i t. d. ? Owszem zwracając ich oczy ciągle ku niebu, każą im zapominać o tych obowiązkach, ignorować je. Jeżeli tyle można powiedzieć o najlepszych zakładach naukowych klasztornych — cóż dopiero mówić o innych, gdzie wszystko wyrachowane jest na zabicie myślenia, na okucie ducha w formułki, przepisy podobne Prokrustowym łożom. — A nawet przypuściwszy, że zakony te przynoszą jaką taką korzyść ludzkości, to czyż kilka zakonów nauczających ma usprawiedliwiać istnienie tylu innych wiodących żywot bezmyślnie i bezczynnie? Człowiek musi się koniecznie czemś zajmować. Kto nie pracuje myślą, ten pracować musi ciałem. Po za granicami tej pracy, rodzą się dziwolągi fantazyi i namiętności; pogwałcona natura ludzka nurtuje sobie drogi podziemne dla odpływu swych mętów i szumowin. — Jeden z takich kanałów, przypadek, a raczej Opatrzność, odsłoniły przed nami. Ileż podobnych lubo mniej przerażających tajemnic mogą mieścić mury innych klasztorów? Doktorzy i spowiednicy mogliby nam opowiedzieć niejedną taką tajemnicę. Milczenie ich zdradza, niekiedy czas. — Presse Wiedeńska, gazety czeskie, podają mnóstwo zbrodniczych i skandalicznych faktów dobytych z głębi klasztorów i stanowiących paralelę z wypadkiem karmeli tek krakowskich. Z czasów Józefa II. odkryto w kościele kapucyńskim w Wiedniu podziemne więzienia, w których po kilkadziesiąt lat siedzieli zakonnicy za tak błahe winy, jak obrazę gwardyjana, czytanie książek świeckich i t. d. — W Chebdowskim klasztorze zniszczonym od pioruna, ludzie grzebiąc w gruzach podziemiów znaleźli dwa szkielety z kajdanami wiszącemi na piszczelach. Ale po co sięgać tak daleko ? — Zaczepię o fakt bliższy, na który własnemi oczami patrzałem. — Małym chłopcem będąc znalazłem się raz przez dłuższy czas w obrębie muru jednego klasztoru żeńskiego, gdzie także mieściły się mieszkania proboszcza, wikarych, komisarza klasztoru i pisarza, u którego właśnie przebywałem. Jednego dnia wracając późno do domu, ujrzałem z trwogą, wysuwające się z kruchty kościelnej jakieś białe postacie, które na odgłos moich kroków cofnęły się w głąb. — Dziecinna wyobraźnia moja, nie pozwoliła mi brać te zjawiska za ludzkie istoty. Przestraszony uciekłem do mieszkania i zamknąłem się w niem z powodu nieobecności pisarza. Po niedługiej chwili usłyszałem jakiś szelest na korytarzu, następnie trzykrotne skrobnięcie paznokciem po drzwiach sąsiednich. Krzyknąłem głośno — szelest powtórzył się i ucichnął. Nie śledziłem potem tej tajemnicy klasztornej, uważając ją najprzód za dzieło duchów, strachów, w które wierzyłem wtedy, a później za złudzenie fantazyi. W kilka lat później, znalazłem do tego komen- tarz. — Będąc już w szkołach gymnazialnych dowiedziałem się że w tym samym klasztorze, zakonnice idąc jednego razu na chór nie dorachowały się jednej towarzyszki swojej. Poczęto jej szukać naprzód na korytarzach, potem u proboszcza, następnie u wikarych. — U jednego z nich, bernadyna, znaleziono drzwi zamknięte, szturmowano do nich, ale napróżno. Postanowiono więc dostać się oknem od ogrodu. Udano się tam z drabinami i ujrzano zakonnika w oknie spuszczającego zakonnice na sznurach i prześcieradłach. Bernadyna wysłano zaraz na Karczówkę, zakonnicę zaś karano cieleśnie. Nikogo jednak nie wydała. Nieco później drugi wikary uciekł z zakonnicą, (nie wiadomo, czy z tego samego klasztoru) do Ameryki, tam zmienił wiarę i małżeństwem zmazał z siebie winę zakazanych związków. Ileż takich skandalicznych kronik możnaby odgrzebać gdzieindziej? Ileż ich pochłonął czas i milczenie? I czyż godzi się, aby w spółeczeństwie dążącem do umoralnienia, niemoralność miała swoje schronienie i zabezpieczony byt? Czy godzi się, aby wśród tylu milionów ludzi pracujących krwawo na mizerne pożywienie, bezczynność tuczyła się i pasła? — Czy podobna znieść, aby ludzkość za własne pieniądze stawiała tamy postępowi i gniazda ciemnoty ? — Nie, przez Boga, nie. I dla tego wołam z całej piersi, jak niegdyś senator rzymski: Cartaginam esse delendam. Zburzyć trzeba te bezużyteczne przytułki próżniactwa i przesądów, a raczej zamienić je na przybytki pracy i schronienia dla biednych i chorych, a rozliczne dochody ich obrócić na instytucyje pożyteczne i produkcyjne, zakonne szkoły zamienić na świeckie, gdzieby dzieci ubogich ludzi za darmo mogły czerpać oświatę nie zmąconą przesądami. — Cartaginam esse delendam. Nie jest to głos mój odosobniony, jest to pragnieniem tysiąców, które się wyraźnie manifestowało rozruchami d. 24. Lipca, a wyraźniej jeszcze i legalniej, podpisami na adresie do władz magistratualnych. Cartaginam esse delendam! — woła naród, woła ludzkość, woła cywilizacyja. — Ukaranie sądowe pojedyńczego zakonu, nie zmaże skrytych przewinień innych i nie położy tamy złemu. — Jakaż tu zresztą możo być kara? Jeżeli zważymy, że część swej zbrodni zakonnice będą chciały zwalić na surowość swej reguły, część na stan chorej i przepisy lekarskie, część na nieradność swoję — zostanie ledwie mała cząsteczka winy, którą sąd kilkomiesięcznym więzieniem może ukarze. — I czyż to ma być wystarczającym zadosyć uczynieniem za zbrodnią, na wspomnienie której cierpnie człowiek uczciwy? Czyż to ma być zadosyćuczynieniem, opinii publicznej za tyle zbrodni odkrywanych, demaskowanych teraz i wyłamujących się z głębi klasztorów? — Nie pojedyńczy fakt zbrodniczy, ale całe instytucyje w zasadzie winny być potępione, za szkodliwe uznane — i jako takie zniesione w imię miłości i postępu. — Wiem, że przeciw temu hasłu obrońcy zakonów mają broń, której jednym zamachem spodziewają się wytrącić mi pióro z ręki i napiętnować mi czoło rozpalonem żelazem wstydu, że wskażą wam palcem Moskwę, prześladującą zakony i zamykającą klasztory i powiedzą wam: Wrogowie wasi i ten, jedno są. — Jest to sofizmat, w obec którego wiele ust zamilkło, wiele piór się powstrzymało. — Obawa ujrzenia się na jednej i tej samej dro- dze z prześladowcami naszej Ojczyzny, odjęła odwagę najodważniejszym do wypowiedzenia prawdy. Obawa dziecinna i krótko widząca. Czyż mamy przestać jeść, dla tego ze wrogowie nasi jedzą, czyż mamy odmówić sobie napoju, snu, aby nie mieć nic wspólnego z wrogami naszemi ? — Dziecko pozna śmieszność podobnej zasady. Jeżeli uważamy coś za dobre, pożyteczne lub konieczne, mamyż się wstrzymać od tego, dla tego, że wrogowie nasi, lubo z innych pobudek, toż samo robią? — Mamyż pielęgnować na naszem ciele rany i wrzody na przekór wrogom? — Tylko nieprzyjaciele doradzać nam mogą podobnie. Taka rada — to urągowisko z naszego rozumu. "A więc tak odwdzięczyć się chcesz tylu zakonnikom za ich bezgraniczne poświęcenie się dla sprawy narodowej? — powie mi niejeden. — Klasztory były dla ściganych przez Moskwę schronieniem, zakonnicy z krzyżem w ręku stawali w waszych obozach, cierpieli jak wy, konali na szubienicach wraz z wami, pocieszali słowami was pędzonych na Sybir. I na podziękowanie im za to poświęcenie, za te ofiary, trudy — nie macież innego słowa, jak tylko: Cartaginam esse delendam? — Na to odpowiem. Prawda. Wielka prawda. Korzę się pokornie przed tym zastępem męczenników, co porzucili ciche cele, wygody klasztorne, aby dzielić z nami trudy obozowe, obawy, prześladowania, śmierć nawet. Ale czyż ci ludzie nie zdobywali się na te ofiary właśnie przez złamanie ślubów zakonnych, zabraniających im mieszać się do spraw światowych? — To nie byli już zakonnicy — to byli synowie uciśnionej ziemi, którzy przenieśli kraj nad klasztór, obowiązki obywatela nad śluby zakonne. — Więc nie rzucaj mi w twarz wspomnieniem tych męczenników, bo one tylko przeciw tobie świadczą i wołają wraz ze mną: Cartaginam esse delendam. — Mówiąc o zniesieniu klasztorów, nie tykani tu wcale Zakonu Sióstr Miłosierdzia. Cel tego zakonu i prace jego około cierpiących, uświęciły go w sercach wszystkich. Użyteczność jego z jednej strony — i wdzięczność narodu z drugiej, są dwoma filarami na których bezpiecznie oparł się ten zakon. — Do tego rozsądna reguła jego, nie wyrywająca istotę społeczeństwu, nie wymagająca wieczystych ślubów — wyróżnia go od innych fanatycznych i dziś już bezużytecznych zakonów. Wiem, że dokonanie takiego dzieła — to trud i praca nie mała, że zakorzenione głęboko i roz- łożyście te spruchniałki dawnych czasów, dużo spotrzebują sił naszych, że nie jedno serce zaboli ten wywrót, jak boleć musiało praojców naszych, gdy im kruszono i łamano stare bożyszcze i bałwany, że przyzwyczajenie stanie przeciw rozumom naszym i krzykiem bronić będzie wycięcia wrzodu. Ale obawa gangreny społecznej uciszyć powinna ten krzyk a pragnienie zdrowia powinno nas skłonić bez wąchania do tej przykrej operacyi. Naturalnym biegiem rzeczy, zakony choćby przez sam instynkt zachowawczy, będą do ostatka bronić swego istnienia, użyją wszelkich dróg i sprężyn, wpływów, protekcyi, wymowy, uczepią się ramion krzyża i świętokradztwem nazwą sprawiedliwość i porządek społeczny. Pewny jestem, że niektórzy ludzie i dzienniki, których straszna zbrodnia dokonywana przez lat tyle w murach klasztornych w pierwszej chwili w święte wprawiła oburzenie, później przez nałóg, namowy i wpływy szeroko rozgałęzionej bigoteryi będą stawać, jeżeli nie w obronie, to przynajmniej w celu złagodzenia i sprowadzenia tego wypadku do najmniejszych rozmiarów, do przekręcenia go "i osłabienia jego doniosłości. To też i my wszelkich sił dozwolonych dobyć powinniśmy, wszelkiego użyć nacisku, by pokonać stugłownego potwora. — Nie zapominajmy że groby otwierają się jak usta i wyrzucają z siebie wymowne słowa; tajemnice klasztorów przez mury wyciągają ku nam ręce i wołają o sprawiedliwość, a sprawiedliwość nasza będzie zarazem krokiem naprzód — ku światłu. — Sceny nocne z d. 24. Lipca są wyraźnym dowodem oburzenia publiczności przeciw niektórym zakonom, objawy te jednak będą tylko prostą burdą uliczną, bezpożytecznym wybrykiem, jeżeli ich nie poprzemy poważną manifestacyą, jeżeli na drodze legalnej nic będziemy się domagali od Rady państwa, od sejmu i magistratu zwinięcia i usunięcia z pośród nas zakonów hańbiących naszą religją. Okrzyk rozlegający się wśród nocy "precz z jezuitami" powinien przy dziennem świetle powtórzyć się z całą godnością i siłą. — Mówię tu szczególniej o tym zakonie, bo żaden inny tak smutnie nie zapisał się w pamięci naszej. W historyi upadku Polski czyny jego mają niepoślednią kartę. Jeżeli inne zakony zawadzają nam gnuśną ociężałością i bezczynem, to tego przewrotność jest wiecznie czynna, niezmordowanie pracująca w potajemnych kretowiskach, któremi szukają sobie dróg i wpływów. — Przypatrzmy się tylko jak ostrożnie, milczkiem, niepostrzeżenie wsuwają się w nasze miasto. — Skoro po smutnej katastofie 1863 i 64 roku reakcyja poczęła brać powoli górę — jezuici przy tym wietrze sprzyjającym ich żegludze, wysyłają najprzód missyją religijną, jakby w pogański kraj jaki. Urządzają wystawne nabożeństwa ściągające tłumy pobożnych; przewrotnemi naukami i tłumaczeniami zasad wiary obałamucają umysły a z drugiej strony schlebianiem namiętnościom ludzkim, kadzeniem dygnitarzom państwa, kościoła i rodom znakomitszym, przygotowują sobie wpływy i protekcyje. — Na pamiątkę tej missyi wystawili krzyż obok bocznych drzwi kościoła Panny Maryi i usunęli się skromnie z widowni. —, Było to pierwsze dotknięcie macadeł tego przemyślnego owadu. — W jakiś czas potem wysłali kolonią z kilkunastu księży, którzy nie dochodząc do miasta, osiedli na Kaźmierzu w klaztorze Bożego Ciała. Tam wabili młodzież nadzieją taniego życia i mieszkania, miłemi zabawami i przyjemnościami, jakie umie wyszukać ten zakon dla swych adeptów. — Wizyta nuncyusza była bardzo na rękę zakonowi. — Wszędzie, z poniżającą godność człowieczą, czołobitnością., otaczają dostojnika kościoła; asystują mu gromadnie przy nabożeństwach i wizytach; urządzają na cześć jego ognie i dyjalogi na spo- sób średniowieczny. Zgoła niczego niepomijają dla zyskania sobie względów nuncyjusza i trafienia za pomocą niego do innych osób. — Tem się tłomaczy pobłażliwość, z jaką władze krajowe i miejskie patrzały na ten pierwszy krok Jezuitów, którzy zrobili dla utrwalenia się w naszem mieście. — Nie za inne zasługi, tylko za tę pobłażliwość — staraniem zakonów przywędrowało do nas kilka orderów papiezkich. — Utrwaliwszy się już jedną stopą, wyciągnęli ostrożnie drugą i postawili ją na Wesołej, gdzie zakupili dom z ogrodem i gdzie za datki obałamuconych wiernych rozpoczęli budowę nowego gmachu. Ztamtąd poczęli rozstawiać swe pajęcze sieci. W porze letniej można ich było spotkać wszędzie po za miastem roku zeszłego, włóczących się parami po wsiach, chatach, i t. d. Była to chwila, w której w Wiedniu ważyły się losy konkordatu. Można więc łatwo przypuścić jaka była treść ich rozmów z ludem, w jakim kierunku pracowali nad nim. — Wycieczki te zamiejskie zwróciły uwagę wielu ludzi, poczęto o tem głośniej mówić. Ostrożny zakon w tej chwili pościągał placówki, zwinął tyralierki i przycichnął znowu. Mało gdzie spotkasz ich teraz. Część wysłano z Krakowa, drugą trzymają pod zaniknięciem. Że jednak ta pozorna cisza nie jest przerwaniem roboty, o tem każdy jest przekonany, kto zna żelazną wytrwałość tego zgromadzenia. Jak daleko czujność ich sięga wśród tej pozornej bezczynności, jak na każdym najdrobniejszym punkcie trzymają, swe dłonie, dość powiedzieć, że kiedy jeden z tutejszych obywateli dla uwolnienia się od niemiłych związków z żoną, zamyślał zmienić wiarę, wnet jak z ziemi wyrosło para jezuitów koło niego, odradzając mu ten krok i obiecując na innej drodze zadość uczynić jego żądaniom. — Przy takiej czujności, ostrożności, cierpliwości, która umie lata czekać spokojnie i pozorną bezczynnością osłania potajemnie a ciągle prace swoje — jakże niebezpiecznem może się stać to zgromadzenie przez swe wpływy, związki, protekcyje. — Nie trudno przewidzieć, że najbliższym ich celem opanowanie szkół i poprowadzenie ich według metody; która niestety ojców naszych na takie błędy prowadziła. — A choć dziś opinija publiczna nie da się już tak obałamucić i ujarzmić, i ogół nie nadstawi ucha jezuickim szeptom; to przecież szkoda i cząstkę małą poświęcić na ofiarę ich przewrotności. "Ma nas za trupa ten szakal i wraca" — po- wiedział poeta. — Dajmy świadectwo, że my żyjemy, że żyć chcemy; zaprotestujmy przeciw temu napływowi pijawek wysysających z nas pieniądze i żywotne soki; zaprotestujmy na wszystkich dozwolonych nam drogach wołając i pisząc: "Precz z zakonami," które życiem swojem przynoszą wstyd religij naszej." IV. TOWARZYSTWO PEDAGOGICZNE. Na walne zebranie Towarzystwa Pedagogicznego w Krakowie zjechało się 300. nauczycieli, 15 nauczycielek — oprócz członków niebędących nauczycielami. Przy obradach przez trzy dni, wszyscy bez przerwy byli obecnymi i żywy w nich brali udział. Uchwalono petycyą do sejmu o naprawę statutu rady szkolnej; rok roczną wystawę rzeczy szkolnych i modelu szkoły wiejskiej z wszelkiemi przyborami co do nauki, zdrowia i wygody; zaj- mowano się gorliwie sprawą nauki języka ojczystego; wykazano kilka tysięcy funduszu powstałego z własnych składek... oto owoce jakiemi, żadne inne towarzystwo w kraju poszczycić się niemoże. Towarzystwo pedagogiczne — zasługa prof. Maszkowskiego — przeminęło za jednym powiewem poczciwej myśli niewolników — bo byli niewolnikami nauczyciele w Galicyi u ludzi — maszynami urzędniczemi, u obywateli zacofanymi rutynistami, u wyznawców gorących nauki, oświaty, postępu. Ale dajcież pokój tym maluczkim, najcichszym, najważniejszym, nie przestraszajcie ich, nie niepokójcie, nie zabierajcie im czasu. Zadaniem każdego towarzystwa u nas powinien być rozwój przedmiotu jego w narodowym kierunku. Więc zadaniem tow. pedagogicznego jest: natchnąć nauczycieli, aby pokolenia w duchu narodowym wychowywali — bo lubo systemata od nas dzisiaj nie zależą, to przecież w każdej sprawie najważniejszą rzeczą nie systemat jest, ale ludzie i osobista ich wartość— więc starając o podnoszenie wartości nauczycieli, prace nad własną, potrzebom narodowym odpowiednią, pedagogią i dydaktyką. — Lecz co tylko wychowania nie dotyczy, to może obchodzić i każdego nauczyciela — ale nie towarzystwo jako takie. A więc nie płoszcie go — nie strzelajcie do niego telegrammami — choćby o Unii lubelskiej*. Podnosimy tg okoliczność, bo dziwna jest u nas chętka, aby niby politykę mieszać do wszystkiego, politykować przez towarzystwa rolnicze i ogniowe, dawać z funduszu ogniowego na farsę legionową, a kiedy pora i miejsce właśnie na politykę, to brak i odwagi i wiedzy zarówno agronomom jak i adwokatom. Na zebraniu tow. ped. było zaledwie kilku nauczycieli gimnazyalnych — niechcemy przypuszczać niechęci, zarozumiałości, lub obawy — wolemy poczekać rok jeszcze. Obecność zaś, już kilkunastu nauczycielek witamy z żywą radością. Wychowanie żeńskie wymaga bowiem u nas równie rdzennej przemiany, a przedewszystkiem wyzwolenia jego z kolei z pod opieki duchownej, wydobycia z za parawanów klasztornych. "W Krakowie rzecz prawie nie do uwierzenia niema ani jednej publicznej szkoły żeńskiej, prócz klasztornych. A przecież nie tylko nam idzie o pobożnisie, a i tego nikt nie udowodnił, żeby szkoły świeckie mniej były cnotliwe. Co zaś do innych stron wychowania, o ileż niżej muszą ------------------------------- * Dziwimy się że się to właśnie p. Widmanowi przydarzyło. stać szkoły klasztorne, choćby i świeccy nauczyciele w nich uczyli. O ducha tu idzie, o kierunek! Któż wstępuje do klasztoru? umysłowo chore dewotki, lub osoby, którym życie poszło koślawo. Więc te osoby mają wychowywać właśnie dla świata!? Kładziemy tę piekącą sprawę na serce krakowskiej filii tow. pedgogicznego i krakowskiej radzie miejskiej. Co do urządzenia tow. ped. oprócz doradzonego podziału na sekcye jedną jeszcze poprawkę uznajemy za koniecznie potrzebną. Zarząd jest we Lwowie — z tej przyczyny wybierani bywają do niego tylko lwowscy członkowie-towarzystwa. Żeby jednak rzecz, kierunek na tem ograniczeniu nie ucierpiał, należy wzmocnić zarząd chociaż trzema nie lwowskiemi członkami, którzyby bodaj trzy razy do roku dla powzięcia najważniejszych postanowień do Lwowa przyjeżdżali — a zresztą w pewnych (z góry oznaczonych) sprawach, co miesiąc swój głos pisemnie nadsełali. Rzucamy tylko myśl bo widzimy potrzebną. W obec działalności tego towarzystwa, mimowolnie przypominają się tow. oświaty. Lwowskie mimo licznych filij, kolei, z powodu, suchot finansowych i honorowej to jest bezczynnej prezydentury. Krakowskie, wyłonione z wydawnictwa dzieł tanich, jest niezdatną, niedołężną, skrępowaną, maszyną, która już sobie zyskała nazwę "nieprzyjaciół oświaty. V. DZIENNIK KRAJ I CZAS. Niemal z początkiem b. r. gdyż z dniem pierwszym Marca rozpoczął wychodzić nowy dziennik "Kraj. " Sama już nazwa jego określa dążność i kierunek; iż zamierza ująć w swoje szpalty nie część bez całości, nie Kraj Galicyjski lecz Polskę całą. To też Kraj pilnie śledzi każdy objaw naszego życia i wszystkie postępki rządów na całej dawnej przestrzeni Polski. Że poświęca stósonkowo znacznie więcej miejsca dla spraw miejscowych Galicyjskich, to nic dziwnego a nawet jest bardzo naturulnem. Rząd Austryacki po klęsce pod Sadową, wszedłszy na tory przeobrażenia się, opartego na prawach konstytucyjnych i zasadach wolności musiał pomimo swój woli i chęci, choć część tych swobód nadać Królestwu Galicyi i Lodomeryi; je- dnak swobody te są, dopiero podstawami dalszego rozwoju narodowego, jeżeli zostaną sumiennie wykonane i poparte przez Galilejczyków. Galicya po 100 latach "mieux tard que jamais" jest w tem szczęśliwem położeniu, iż może i powinna pracować za apatję przeszłości, by odzyskać siły zapewniające przyszłość, a w razie chęci może przodować w rozwoju narodowym inszym naszym dzielnicom będącym w bolesnych i smutnych warunkach swego bytu. Z tych przyczyn każdy dziennik wychodzący na gruncie galicyjskim musi przeważnie zajmować się sprawami miejscowemi, mającemi obecnie więcej doniosłości, jako dostarczający przeważną liczbę czytających. Że postawienie nowego dobrego dziennika było na czasie, a nawet koniecnością nie podpada wątpliwości a najlepszym tego dowodem, iż w przeciągu czterech miesięcy, Kraj uzyskał poparcie ogólne, otrzymał obywatelstwo. W prawdzie niebyło to rzeczą tak trudną, jak wytrzymanie konkurencyi z Czasem, któren już sam niemal abdykował, a wychodził tylko dla zwyczaju i przyzwyczajenia. Okazanie się Kraju zelektryzowało Czas, lecz siła elektryczna jest skuteczną chwilowo a niedługotrwałą, zresztą Czas dosyć często przechodził różne zmiany i fazy, mienił się jak Kameleon. Jakaż różnica dzisiejszego Czasu od pierwszych lat swego istnienia; w miarę zmian okoliczności zmieniał swoje niezłomne podstawy zasadowe oparte na ultramontanizmie, wsteczności i na popieraniu osobistych interesów swoich protektorów, lecz to ostatnie czynił wyjątkowo i rzadka aby nie zrazić swoich protektorów, a przeważnie staje w obronie przedsiebiorstw handlowych i przemysłowych swego chlebodawcy. Nicby w tem dziwnego nie było, gdyby Czas niemiał pretensyi, być kierownikiem opinii publicznej, a pozostał tem czem jest w rzeczywistości to jest wyzyskiwaczem swoich prenumeratorów na korzyść jednostki, czyli że jest faktorem swego bankiera. W obec takich danych nie trudno odnieść zwycięztwo nad przeciwnikiem, a nawet takie zwycięztwo nieprzynosi wiele chwały i wewnętrznego moralnego zadowolenia — a wygraną tę można porównać, do kampanii 66. roku, w której wojska austryackie walczyły przeważnie w obronie praw, zachcianek dynastycznych, a wojska pruskie rozgorączkowane w imie idei całości Niemiec. Idea Kraj zwyciężyła, dynastya Czas została zwyciężoną. Bynajmniej niechcę uchodzić za panegiristę quand mem Kraju, a przeciwnie otwarcie wytknę mu jego błędy i niedostatki. Kraj nieposiada dosyć odwagi cywilnej w wypowiedzeniu swych przekonań, zapatrywań i również przy nadarzających się kwestyach bieżących nieczyni sobie jasnego programmu dokąd pójdzie, jak będzie postępował, aby artykuły były jednolitym szeregiem wypływającym jeden z drugiego. Te artykuły, które są napisane śmiało, płynące z wewnętrznego przekonania, pociągają czytelnika i wzbudzają w nim wiarę, odnoszą pomyslny rezultat; — przeciwnie te, które lawirują w sofizmatach pozostają mdłemi, gdyż przebija się w nich wahanie, bojaźń. — Dużo korespondencyj jest dobrych, znakomitych lecz też wiele 'ich jest słabych, nieodpowiednich, niepotrzebnych. — Rozmaitości za mało zawierają faktów, ciężko redagowane, nie są dosyć ruchliwe. Kronika krakowska dowcipna, lecz. ten dowcip niedosyć elegancki, niema finezii, która jedynie daje to piętno cechujące prawdziwie wyższy dowcip. Listy Sofroniusza Mykity, rzadko kiedy odznaczają się oryginalnością, humorystyką a są po większej części powtarzaniem jednego i tego samego w kółko. Natomiast u Pana Ministra, Święcone, Gallijada były znakomite w swoim rodzaju i mogą śmiało walczyć o palmę pierwszeństwa z pierwszemi humo- rystykami europejskiemi. Powieści dotąd umieszczono dwie, pierwsza z talentem napisana, lecz niedokończona w całości i w szczegułach, drugiej nie czytałem przeto o niej niemogę wydać sądu; za dobroć trzeciej rozpoczętej świeżo ręczy znakomite imie powieściopisarza. Kraj zbyt często bawi się w osobistą polemikę z innemi dziennikami i może pod pewnym względem czyni to przyjemność Redakcyi, która jednak powinna pamiętać, iż pisze nie dla siebie, lecz dla publiczności, której te walki są obojętne a nawet czasami i nudzą. Prowadzona polemika o zasady, o jest konieczną, nauczającą i przyczyniającą się do wytworzenia opinii czytających; przeciwnie polemika o słowa, o błędy ortograficzne i gramatykalne, docinki osobiste, nie przynosi najmniejszej korzyści, a natomiast ubliża powadze poważnemu organowi politycznemu. — Redakcya zbyt pobieżnie traktuje przegląd naszego piśmiennictwa, również za mało poświęca miejsca Rolnictwu, Przemysłowi, Handlowi, naukom ekonomicznym i administracyjnym, a przecież dzisiaj są to główne podstawy bogactwa narodowego, których żadną miarą lekceważyć nie można, lecz przeciwnie pilnie śledzić najmniejszy ruch i objaw tych gałęzi. W współpracownikach wchodzących w skład redakcyi przebijają się wyższe zdolności i znakomite talenta publicystów, widocznie jednak są skrępowane czemś od nich niezależnem stojącem po za niemi i częstokroć czynią, krok naprzód a równocześnie cofają się w tył tak jakby żałowali swej odwagi iż chcą iść z tendencyą wieku i potrzebami narodu. Daj Boże, aby to była tylko chwilowa usterka i nie zamieniła się w przyzwyczajenie jak to dawniej widzieliśmy w Czasie. Stańczyk XIX. wieku niewierzy w dłuższą istność Kraju, utrzymuje, iż aby wyjść z honorem będzie samobójcą za pośrednictwem uczynności prokuratoryi. Zapomina jednak błazen, iż dziś nie tak łatwo jak dawniej o processa prassowe przy wejściu w życie prawa sądów przysięgłych, w prawdzie może się znajdą zacni patryoci, którzy dla szczęścia i pomyslności Galicyi zaniosą do stóp tronu najuniżeńszy adres z najpokorniejszą prośbą o zaprowadzenie stanu wyjątkowego, jako jednego środka zaradzenia krzewiącemu się złemu; — a i to jest możliwem do powtórzenia, kiedy się już raz ten fakt zdarzył to wówczas przy staraniach koteryi błazna Kraj może być zawieszonym. Tymczasem jednak dla uspokojenia objawów błazna, iż w krótce Kraj będzie zmuszonym przestać wychodzić oświadczam, iż z bardzo wiarogodnych wiem źródeł, iż Kraj na swoją wyłączną własność zakupił drukarnią Bud- weisera; a tym sposobem Kraj z hotelu przenosi śię na dłuższy czas do swego umeblowanego domu. Niewiem czy błazen i jego koterya będą zadowolnieni z tej wiadomości — nie moja w tem wina, iż ogłaszam prawdę. VI. PRZED SEJMEM. (BROSZURKA POSŁA JAROSŁAWSKIEGO, KS. JERZEGO CZARTORYJSKIEGO.) Jednym z głównych braków w naszej politycznej działalności, jest niejasność pojęć, zaczem idzie chwiejność postępowania, brak odwagi, niepewność siebie i niekonsekwencye. W ostatnich latach, od chwili kiedy cała utilitarna koteryja i jej organa zaczęły apostołować polsko-austryjackiemu patryotyzmowi, zwiększyła się jeszcze ta mglistość przez wojowanie paradoksami i frazesami. Prototypem w tym rodzaju stało się głównie oświadczenie p. Ziemiałkowskiego, że z upadkiem Austryi zaginie i wszelki ślad Polski — i oświadczenie p. Szujskiego, że kto nie jest patryotą austry- jackim, nie może bydź patryjotą polskim. Paradoksa te są głównym pierwszorzędnym i śmiertelnym grzechem polityki sejmu i delegacyi galicyjskiej, ta jest przyczyna milczenia, uległości, bezwładności; paradoksa te zabałamuciły do reszty pojęcia narodowe nawet po zagranicami Galicyi. Wdzięczność należy się posłowi Jarosławskiemu że w broszurce swojej sprowadza te chorobliwe paradoksa do właściwego łożyska, a w przeprowadzeniu swych myśli stara się o jasność i śmiałość. "Odrodzenie monarchii austryjackiej, mówi autor, zgadza się z interesem Polski. " Jest to zupełnie co innego jak podporządkowanie i zawisłość. "Zgadza się" a jeżeli to odrodzenie nie nastąpi —jaki jest dalszy wynik tej myśli? Oto że to nie jest szala wyłączna i jedyna, że mogą bydź i inne drogi, że los Austryi i los autonomii Galicyi jeszcze o losach Polski nie stanowi — chociaż ich pomyślny rozwój z interesem Polski się zgadza. Punkt ten jest bardzo ważny, rozstrzyga loicznie, o dalszych następstwach polityki naszej w Galicyi i należy to dobrze zachować w pamięci, aby się me dać porwać panującym złudzeniom. Niebezpieczne musi bydź to złudzenie, skoro nawet dzienniki usiłujące się utrzymać na stanowisku polityki polskiej zapominają o szansach, znaczeniu i siłach Polski, a dają się zagłuszać kłopotom obcej konstytucyi i lokalnym kłopotom prowincyi. Autor szukając tej zgodności interesów Austryi i Polski, żąda aby Galicyja stojąc przy rezolucyi oświadczyła się jawnie za federacyą, przyłączyła się do tego stronnictwa i weszła w porozumienie z Czechami. Rozbierzemy pojedyńczo te trzy punkta. Rezolucya pod pewnym względem jest niejako programmem przeszłorocznej sessyi sejmowej — nie jest obojętnem czy rezolucya ta pomimo iż przy niej stoi większość, jest wypływem poczucia posłów, czy jest zformułowaną pod naciskiem opinii publicznej, czy tez sparaliżowaniem wniosku posła Smolki, gdyż od przyczyny jej powstania zależał dalszy jej przebieg zakończony dotąd niepomyślnie, z powodu iz rezolucya była zabawką sejmu dla pozornego zaspokojenia domagań prowincyi. Skutkiem tego iż nie była poczuciem sejmujących, wybrano nieodpowiednich ludzi do przeprowadzenia rezolucyi w Wiedniu, gdzie delegacya zamiast popierać ją energicznie, znów dalej się bawiła, i przestawała na kokietowaniu ministrów, wywdzięczających się daniem nie jednego policzka moralnego — policzek taki dany pojedyńczej prywatnej osobie małoby nas obchodził, lecz dany posłom de- legatom jest zarazem policzkiem danym całej prowincyi, która o tyle w tem zawiniła iż wysłała niedołężnych, nieodpowiednich obrońców swych życzeń. Że rezolucya miała szanse pomyślnego powodzania jeżeli nie w całości to przynajmniej w części, to niepodlega wątpliwości — przecież sam pan Giskra protektor p. Ziemiałkowskiego a równocześnie największy nasz nieprzyjaciel w Wiedniu, oświadczył iż delegacya galicyjska nieumiała korzystać z sprzyjających okoliczności i stosownego czasu do przeprowadzenia swych życzeń zawartych w rezolucji. Nieszczęśliwa ta kampania w Wiedniu nie jest jeszcze ostatecznie zakończoną, a tylko zawieszoną, do następnej sessyi Rady państwa. Przebieg jej dalszy głównie będzie zależał od podstawy sejmu we Lwowie, który obecnie już w części ma rozwiązane ręce, przez złożenie mandatów jednych posłów dobrowolnie z poczucia swej godności, drugich składających swe mandata pod naciskiem swych wyborców odbierających im nadal swe wotum zaufania; w miejsce ustępujących posłów z delegacyi, sejm jest w możności wysłać innych zdolniejszych i odpowiedniejszych obrońców. — Stanie przy rezolucji a tem samem powtórne obesłanie do Rady państwa, jest dzisiaj niemal koniecznością polityczną i dalszą chwilową konsekwencyą energicznego popierania jej w Wiedniu; a rząd wówczas jedynie da jej sankcyą, gdy te żądania będą poparte siłą moralną, jednością ogółu z czem każdy rząd musi się liczyć. W razie odrzucenia rezolucyi po wyczerpnięciu środków legalnych konstytucyjnych, cóż należy czynić ? —Pozostaje smutna opozycya bierna, która jednak rozwiązuje wspólne zobowiązania z rządem, a pozostawia możność bez udziału rządu pracować i gromadzić materyały zapewniające siłę z którą ministerstwo będzie zmuszone się liczyć — słabym i nieuorganizowanym nigdy żadnych koncessyi się nie daje i niedotrzymuje przyrzeczeń; trzeba siebie szanować, aby bydź przez władze szanowanym. Z posłem Jarosławskiem zgadzamy się w zupełności co do wysłania delegacyi do rady państwa i energicznego tam poparcia rezolucyi aby została uwzględnioną i otrzymała sankcyą; insze nasze jest zapatrywanie co do oświadczenia się za federacyą. Z zasady federacji wynika albo związek państw, albo państwo związkowe, jedno i drugie jest w Austryi niemożliwe. Związek państw jest niemożliwy, bo oprócz korony Węgierskiej i Czeskiej, należą do Austryi kraje niemieckie, włoskie, sławiańskie i polskie, które państwa, całości dla siebie stanowić niemogą, będąc właśnie częściami innych całości. Pozostaje forma państwa związkowego — ta jest możliwą, ale koniecznem jej następstwem jest rządzenie się Austryi jako całości, jako państwa, a pozostaje kilka odrębnych koron niemających nic z sobą wspólnego prócz dynastyi. Dzisiaj fikcya Austryi ma ramy wspólnego rządu ma punkta ciężkości w Wiedniu i w Peszcie. Przy federacyi znika to natychmiast. "Część niemiecka jak sam autor przyznaje, sama czuje się w granicach Austryi obcą, oglądającą się na wielką swoją ojczyznę po za krańcami Austryi... " Usposobienie to okazało się jaskrwawo w ostatniej wojnie, tak że rząd w Wiedniu musiał zaprowadzić stan oblęzenia, podczas gdy Galicya formowała legiony ochotnicze. Dzisiaj trzyma się jeszcze część niemiecka fikcyi Austryi, bo to daje jej supremacyą nad innemi krajami i zapewnia wielkie korzyści dla stolicy. Od chwili federacyi ustaje to, i część niemiecka wtedy jedynie do Berlina ciążyć może, Galicya wtedy niebędzie niczem krępowana w swojem naturalnem ciążeniu do Warszawy. A Węgry ruch ten w własnym interesie popierać muszą, od jednej strony uwalnia ich zupełnie od łączności z dzisiejszym Wiedniem, ku czemu stanowczo dążą, a z drugiej powstanie Polski zabezpiecza ich przed Moskwą. Federacya nie grozi wcale dynastyi ale wykreśla Austryą jako taką z karty Europy. — A więc federalizm w Austryi przy zasadzie majoryzowania innych narodowości przez Niemców jest niemożliwy, nie przedstawia ani korzyści ani możności istnienia. Zadaniem Niemców, rządu, ministerstwa jest wyzyskiwanie inszych narodowości na swoją wyłączną korzyść, aby za pośrednictwem wyssanych soków odzyskać swój utracony wpływ w Niemczech lub zupełnie zlać się z niemi a bynajmniej nie marzą o równouprawnieniu drugich narodowości, które przeciwnie zawsze będą uważać za swoje chlebodajne kolonie. Austrya wchodząc na tory federalizmu, od razu przestaje bydź państwem i supremacyą niemiecką, a w zamian staje się pod względem układu politycznego, rodzajem Stanów Ziednoczonych, lub kantonami szwajcarskiemi, w których tylko dynastya byłaby Austryą — na układ taki Niemcy nigdy niezezwolą dobrowolnie, chyba druga Sadowa do tego by zmusiła, przeto federalizm jest mrzonką, fikcyą, w dzisiejszym składzie Austryi, idei tej jako niepraktycznej nie mogącej wejść z życie nie popieramy i niezgadzamy się z posłem Jarosławskim pod tym względem. Tu nastręcza się pytanie, czy Galicyi jako części większej całości, godzi się wchodzić w jakie odrębne układy i wytwarzać jakieś historyczne prawa. Że Węgry to uczynili, to bardzo naturalnie, oni są całością i niemają przed sobą inszej przyszłości, jak bydź na podstawach unii personalnej przyłączeni do innego państwa; i Czechy tego pragną, bo są w tem samem położeniu. Galicya powinna mieć insze zadanie, jej obowiązkiem, powinnością jest zdobyć sobie siły moralne, narodowe, dla zajęcia stanowiska Piemontu polskiego; aby w razie wcześniejszego lub późniejszego kataklizmu w Europie bydź w możności wziąść czynny udział i przeważyć szale zwycięstwa na naszą stronę. Dla wyrobienia tej siły Galicya musi stać i popierać Austryą, dopóki coś odpowiedniego i trwałego na jej miejscu niepowstanie, środek Europy koniecznie potrzebuje państwa silnego, które by trzymało na wodzy zaborcze zachcianki Prus i Moskwy. Jednak przy popieraniu interesów Austryi, Galicya powinna mieć to wewnętrzre przekonanie iż to czyni jako chwilową konieczność, przedstawiającą najmniej złego, a natomiast zapewniającą przy zręcznym korzystaniu z sprzyjających okoliczności pewne pomyślne powodzenie. W prawdzie brak nam Cavoura lub Deaka którzyby z potrzebami i z życzeniami narodu postępowali śmiało naprzód — w nieobecności takich Mężów Stanu, takich Ojców Ojczyzny, możemy ich zastąpić indiwiduami zbiorowemi dając im zupełne zaufanie i poparcie. Przechodząc do trzeciego punktu założenia posła Jarosławskiego, tyczącego się porozumienia się z Czechami, nie możemy jak tylko to porozumienie najsilniej popierać; jednak zarazem niewidzimy możności aby to porozumienie mogło bydź całkowite do wszystkich czynności lecz musi bydź tylko ad hoc do pewnych działań. — Czechy mając odmienne stanowisko tak do Austryi, jak i do dynastyi i będąc całością same w sobie muszą mieć insze żądania, insze potrzeby jak Galicya, również co do sposobu i formy muszą inszemi drogami postępować, by dojść do swego założenia; lecz to bynajmniej nie przeszkadza abyśmy nie mogli i niepowinni w pewnych danych działaniach wzajemnie się popierać i iść razem ręka w rękę. Naszem przekonaniem również jest koniecznem zbliżenie się do Węgier lecz nie pozorne, tylko faktyczne. Tak porozumienie się z Czechami jak i zbliżenie się do Węgier może wtenczas nastąpić z pomyślnem skutkiem, jak Galicya wewnątrz sie- bie wytworzy odpowiednią siłę: dziś wszelkie pertraktacye do niczego niedoprowadzą. Przy chaosie i anarchii moralnej i politycznej jakie panują, w Galicyi, czemże możemy przyjść w pomoc Czechom i Węgrom chyba tylko skompromitować ich prace i narazić ich na nieuniknione straty polityczne: pokażmy im iż chcemy bydź narodem i państwem, że chcemy mieć siłę, a wówczas oni pierwsi wyciągną do nas rękę z pomocą i nawzajem będą jej od nas wymagać. Węgry i Czechy przyszły do przekonania, że Austrya jak tylko po temu jest sposobność to gwałci wszelkie zobowiązania, niezważając ani na sankcyą pragmatyczną w Węgrzech, ani nie szanując praw korony ś. Wacława. Galicya pomimo iż przyłączona do Austryi na prawie silniejszego, na prawie grabieży, wierzy w jakieś kompromisa, w tranzakcye. Żadna sankcya, ani hebeas corpus nie ochroni nas w danym razie od rządów jeneralskich i policyjnych dopóki tylko do Austryi należemy. Ale z drugiej strony rządy w Galicyi zależą od naszego zachowania się, od naszej siły, spojności, od rezultatów naszej pracy narodowej, od naszej postawy. Pracujmy, czy to na mocy koncessyi czy na mocy ustaw; mała w tem różnica, bo tylko to co u siebie wy- pracujemy, to nasze, tego nam żaden wiatr nie odbierze, i na własnym dorobku stojąc, możemy sprawić że nieośmielą się mieć zachcianki odebrania lub wykonania danych koncessyi; a nawet cofnięcie koncessyi i ustaw nie bardzo nas zmartwi i osłabi, bo własna, domowa społeczna praca wzmocni nas, ozdrowi z austryjackich mrzonek, zdejmie bielma utilitarnej ofiarności na cudzą korzyść, zwróci nas do szukania sił i mocy tam, zkąd jedynie zdobyć je możemy, to jest z samych siebie z narodu — a nie z odosobnionej prowincyi. Zgadzamy się więc z autorem na jego potępienie nieudolności i wsteczności ostatniej, delegacyi, zgadzamy się na wysłanie inszej, sądzimy że dzisiaj zdobędziemy się jaż na lepszą mimo więzów oktrojowanej ordynacyi sejmowej; — atoli punktów przytoczonych przez a tora na stronnicy 16 nie uważamy za potrzebne i polityczne a mianowicie: 1) że sejm nie uważa Austryą jako trwale i ostatecznie ukonstytuowaną: zamiast tego stawiamy jedynie: — sejm oświadcza że Galicya nicposiada dotąd praw w Austryi jakie się jej należą i jakich nieprzestanie wytrwale żądać. — 2) Punt 2 i 3 o potrzebie ugody z reprezenta- ciami pomijamy zupełnie, okazaliśmy to powyżej. — 3) Punkt zaś 4 że co do Galicyi zasady ugody (sprawiedliwego rządu — powiedzielibyśmy) dane sę we wniosku sejmowym — w rezolucyi — przyjmujemy w zupełności. — W końcu żądamy aby sejm nie marnotrawił czasu na wielką to jest żadną austryjacko-zagraniczną politykę — ale zajął się interesami prowincyi w duchu liberalnym — czem właśnie Polsce najlepiej się przysłuży i co jedynie polski polityk galicyjskiego sejmu stanowić może. Kraków, dnia 31. Lipca 1869. Drezno. Druk J. I. Kraszewskiego.