Jack Kerouac PODZIEMNI KLUB CIEKAWEJ KSIĄŻKI ^alaaaan>r:a Tego autora już w sprzedaży WŁÓCZĘDZY DHARMY Jack Kerouac PODZIEMNI Przełożył i notą opatrzył Jacenty Witt -,* W * *7 DOM WYDAWNICZY REBIS POZNAŃ 1995 Copyright ' Tytuł oryginał TłleSubterraneans !958 by Jack Kerouac C0PyrigMfńghtsreserved bvKEBlSPubłistóngHouseUd. Bedaktor ELŻBlETABA^b Opracowanie ^ .^TKOWSKA LUCYNA TALEJKO fotografia na okładce ploTB.^ACKI Ляпге 1 Wydanie 1SBN 83-7120-179-6 Dom Wydawcy R^oznań . W ІІ. Anczyca w DrukarniaWydawnicZzaa-2i47(94 JOTA OD TŁUMACZA Krakowie Pod koniec 1955 roku Allen Ginsberg zaprosił przyjaciół — śród nich i Jacka Kerouaca — na odczyt poetycki do sali Six allery w San Francisco, a kiedy przyszła na niego kolej, wstał :aczął czytać: Widziałem najlepsze umysły mojego pokolenia zniszczone szaleństwem, głodne histeryczne nagie, Jóczące się po murzyńskich ulicach o brzasku poszukując wściekłego kopa, ielogłowi hipsterzy płonący żądzą pradawnego niebiań- Iskiego kontaktu z gwiezdną prądnicą w maszynerii Inocy, jrzy w biedzie w łachmanach z zapadniętymi oczami i na haju palili siedząc w nadprzyrodzonej ciemności mieszkań z zimną ■wodą płynących ponad wierzchołkami miast kontemplując jazz. odnosząc swój Skowyt nad ziemią jałową Ameryki lat cartyzmu, Ginsberg nadał literacki głos tętniącemu pod- nym źródłem pokoju beatu. Trzy lata wcześniej John on Holmes napisał artykuł do „New York Timesa" zatytu- ny This Is the Beat Generation, w którym próbował po raz szy opisać beatnika jako tego, który ma poczucie „nagości łu i — ostatecznie — nagości duszy; poczucie, że jest rowadzonym do samych podstaw świadomości". Nor- Mailer z kolei określał hipstera (hipa, beatnika) jako ilizowanego prymitywa w gigantycznej dżungli wiel- miasta..., który wchłonął w siebie egzystencjalne za- Akc. Л swoim także erza, przestępcy-Ps^_ J bohaterem, asocjacja staje się u niego prawdziwie sponta- vna.-, a тав-№ Z°mstytutki i aktora' ■ ł(Jnicznym, „jazzowym" połączeniem powierzchniowej melodii grożenie ^urZ5L0';'iazzmana, Pr0 ..„/proszony, ше ° Л iezyka i jego głębokich sensów. Podobnie jak inne powieści, tak paty, narkom całość chara znyj można w m W p00iziemni są w znacznej mierze autobiograficzni, toteż pod rUch ten таІ^і wewnętrznie sprze^^ ^^ .&k dązeme kikcyjnymi nazwiskami kryją się autentyczne postacie — przy- sowy, a czase noVjne cechy wSP° ' vSZCzenia i oS „Jjaciele i znajomi Kerouaca: I tak Adam Moorad to w rzeczy «як wyróżnić ре™ ^^kiwanie oczy ma, VÓt*i poszukiwali й jazZ, se^ -mristościA.GiiisbetglBalliolMacJones to J.C.Holmes, a Frank * tSne są POP"eZ ПаГІія1і do uWolnien^armody_wiUiamS ktÓTe osiągane ^ ^ buddyzm zen. ^:cr:x:s,; fałszu sluchw IrotemnauLce.^ ^e»»^,, spot ..inoml. inLciv- armody — William S. Burroughs; Arial Lavalina nazywa się aprawdę Gore Vidal, zaś jako Harold Sand pojawia się William addis; arcywrogiem Jurijem Gligoricem jest znany poeta- eatnik amerykański Gregory Corso. Mardou Fox, do dzi-aj pragnącą zachować anonimowość, poznał Kerouac latem 53 roku w nowojorskim mieszkaniu Ginsberga; prócz sex ytrysnął tym P° \npealu zaintrygowała go jej śniada skóra, kojarząca mu się ze Jack Kerouac, Jszystkim co pierwotne i nieskażone, jej naturalne poczu- nalnymi czeństwa Dwieściopisarz nie w nym źródłem benzedryną- - ■oYnTltiCH W trzy f 'YkUiaC SIC •*— . гЛлг\ІІ/ b"^-"-"-"--*"** f^"^i-""vv"! r*^v.j«...«J4—1,~ ~-~-«——«~- ,,---- zapisałP°d^. rn\ce papieru, PoS|\lriTia przez niego te lcriowarua milczenia, cygańskiej tajemniczości, narkoty- muzyki bopowej, a przede wszystkim jej przynależność pokolenia podziemnych, przejawiającego skłonności „do ^.^^-r^^^r^^-j zapuszczania brody, półświętości i... niezrównanego gastwa". Tragedia Leo Percepieda (Kerouaca) polega na ___a^- ттУ»11'1"-1 tmln' ze niczym bohater elżbietańskiego dramatu zostaje selektywność w^ ""^głębione то iczefi pożary "l^ony akUrat w momencie, kiedy zakochuje się w Mar \\) ПХНУ*** j.«/4r\vcn ^&А _ . -,r ctntl ■ ia angielskie-Lnego wydech pozwalając m mości-uwom,^^^^ 3S ta -ała ^>ra ^odpW^ ** Ї , =r,ontaniczne3 ProZy/ale swobodne odpiy wanieW3 pods .jest wyrzeczenia się egoistycznej i „wy- rzu języka """" (jgcbu—" Pisarz * językowi ^^'lejnej" miłości. W zamierzeniu zresztą samego autora, jak retorycznego ^У ^ nieskrępowane ^iastka sWiado 4,isał na okładce norweskiego wydania z 1960 roku, „książ-transu, Poz . spod cenfu^, fiTVCZna niemożność ^"r-- ■ 'p frazę ilcl — iv0rdmuchuj ^ k.edy mu g0 ^ ^_ ^..........^-------_ r------^----------^ ^ „._._„. mu oddec , zostaj0 powiedzi 'zczególne oddec У "leściopisarza i poety, wspomnienia jego przyjaciół i kocha- powiedzem , zdania niczym P wolność i P°czUC 1 wybory listów i edycje wywiadów, a nawet czasopismo oddzielam pochodzi śwież ' nurej analizy • Vytułem The Kerouac Connection (wydawane w Anglii). umysłu-•• nwei zamiast ca ej . -ąC ^am i z P \ nadal pozostaje żywe, to siła indywidualizmu, romantycz- 6 v Ao życia i niespo^^. ^dTrangi . ^ szacunek do zy urosl men i ^spirowałygoP Wilhelma Beicn HEDYŚ BYŁEM MŁODY i umiałem się znacznie lepiej }ientować, mówiłem o wszystkim z nerwową inteligen-i jasnością, bez takich literackich preambuł jak ta; іуті słowy oto jest historia niepewnego siebie człowie-a także egomaniaka, oczywiście, ale żartobliwy ton nie nadaje — więc zrobię tak: zacznę od początku |ąc prawdzie wypłynąć na wierzch. Zaczęło się od jłej letniej nocy — no więc ona siedziała na zderzaku гііепет Alexandrem, który jest... Najlepiej rozpocznę listorii podziemnych z San Francisco... lulien Alekxander to anioł podziemnych, a nazwa Jdziemni" została wymyślona przez Adama Moorada, |tę i mojego przyjaciela, który powiedział: „Podziemni klasę, ale pozbawieni są wytwornych manier, ligentni, ale nie staroświeccy, obdarzeni diabelnym lektem znają się na Poundzie, ale się tym nie puszą Ichwalą, są bardzo cisi, podobni Chrystusowi". Julien rątpliwie jest podobny Chrystusowi. Szedłem ulicą frym 0'Harą, starym kumplem od kielicha z czasów lYancisco w mojej długiej nerwowej, zwariowanej Irze, kiedy się zalewałem i prawdę mówiąc sępiłem |>sy od przyjaciół z tak „wesołą" regularnością, że lciało im się tego zauważyć, ani powiedzieć mi, że ram złego nawyku darmozjadania chociaż rzecz |to zauważyli, ale zbyt mnie lubiano, a Sam powie-UWszyscy przychodzą do ciebie po paliwo, chłopie, 9 с* ї3 3 ■< ^ZL Ті. = -* — " _. С з ал'мЗ-^ * 2 S м 2. Зо^Іг^ІГ^й о Ł їм ш 3 и ГО ' r~r о ■о **4 о 'ГО ы л-=. 09 —--О 3 'Л ex 'C ciep ш 3 о <-т 3 о І pr -TB І М< 1 и о і го О с а го го о N 0 3 Д> -вГ 2. (В 1- CU Мі о Mi 3 '< 0 N п. О 0 01> 3 (-1 w o o. O Ki Br Z o ? S' 3 &■ Ф 13 " « Л N ero. £ *3 5 i ro sT < $« vr o- Ц з n лі' З Г5 "• а Ь n и o S їй niczego sobie masz tu stacyjkę!" czy coś w tym stylu i w tym miejscu coś wyjaśnić: zszedłem właśnie ze statku stary zawsze dla mnie miły, Larry О'Нага, młodji przyCumowanego w Nowym Jorku, rozliczono się i poże- szajbnięty irlandzki biznesmen z San Francisco z małynj gnano ze mną przed podróżą do japońskiego portu Kobe pokoikiem a la Balzac na tyłach swojej księgarni, gdzie z powociu moich utarczek ze stewardem i tego, że nie paliło się trawkę i gadało o starych, dobrych czasacB umiem być łaskawy czy w gruncie rzeczy ludzki i taki jak wielkiej orkiestry Basie'ego albo o czasach wielkieg kazcły zwyczajny gość, gdy wykonuję swoje obowiązki ChuBerry'ego —o którym więcej później, gdyż z mm te jako barman (musicie przyznać, że teraz trzymam się się związała tak, jak związała się z wszystkimi za moin faktów), to zresztą typowe dla mnie, traktowałem me- pośrednictwem, nerwowego wielostronnego z niejedn cnanikow i resztę oficerów z olewajską grzecznością, co duszą — mój ból jeszcze się nie odezwał, ani tez cierpię koniec końców doprowadziło ich do wściekłości, chcieli, nie _ anioły, okażcie mi wyrozumiałość! — w tej chwi żebym co§ powiedział, choćby odburknął, kiedy rano nie patrzę nawet na kartkę lecz prosto przed siebi stawiałem przed nimi kawę i na nogach z wosku biegłem w smutny odblask ścian mojego pokoju oraz na Sar reaiizować ich zamówienia, nie uśmiechając się zupełnie Vaughan i Gerry'ego Mulligana z programu radia КЖЛ lub odrażająco krzywiąc z wyższością, a wszystko to na moim biurku, no więc krótko mówiąc, przed barer z powocju tego anioła samotności siedzącego mi na „Czarna Maska" przy ulicy Montgomery siedzieli n ranuenul) kiedy to idąc ciepłą Montgomery tamtej nocy zderzaku samochodowym, podobny Chrystusowi Julie ujrzaiem Mardou, jak siedzi na zderzaku obok Juliena Alexander: nie ogolony, chudy, młodzieńczy, cichy, ni( j przyp0minam sobie słowa: „Oto dziewczyna, z którą mai dziwaczny, apokaliptyczny anioł albo święty wsro musze sję związać, ciekawe czy chodzi z nią któryś podziemnych —jak byście powiedzieli wy albo Adam - z nich„ _jej śniadą skórę z trudem można było odróżnić choć Julien rzeczywiście jest (obecnie) gwiazdą, ovń od cjemnej ulicy, jej stopy oplecione rzemykami san- ona: Mardou Fox, której twarz gdy zobaczyłem ją w Ц dałow miały w sobie tak seksowne piękno, że chciałem rze „U Dantego" za rogiem sprawiła, że pomyślałerj je; j ją> obsypac pocałunkami — nieświadomą niczego. „O Boże, muszę się związać z tą kobietką" — a może te Tamtej ciepłej nocy podziemni kręcili się przed „Czar- dlatego, że była Murzynką. Poza tym miała tę sarr ną Maską", Julien na zderzaku, Ross Wallenstein stojący twarz co Rita Savage, przyjaciółka z dzieciństwa moj prost0; Roger Beloit wielki tenorzysta bopowy, Walt siostry, o której dawniej śniłem, między innymi, ze ma Fitzpatrick syn sławnego reżysera wychowany w atmo- ją między swoimi nogami, klęcząc na podłodze toalety,; 3ferze przyjęc z Gretą Garbo i walącego się z przepicia ja na sedesie, jej cudownie chłodne usta i jakby mdia^ w drzwiach Chaplina, parę innych dziewczyn, Harriet, skie, wysokie i gładkie kości policzkowe — ta sama twaj eks-żona Rossa Wallensteina niby-blondynka o nieokre- lecz ciemna, słodka, z małymi lśniącymi otwarcie linte £ionych rysach ubrana w prostą bawełnianą sukienkę sywnie oczami, kiedy Mardou pochyliła się mówiąc d gosposi ale jakże słodko wyglądająca — bo muszę tu ze śmiertelną po wagą do Rossa Wallensteina (przyjacie uczynić następne wyznanie, tyle ile tylko się da — po- Juliena) — „Muszę się z nią związać" — spróbowałej jąaam po mesku j prostacko, nie potrafię się powstrzy- zastrzelić ją wesołym seksownym spojrzeniem, której nac przed lubieżnymi skłonnościami i tak dalej podob- nigdy nie widziała ani nie przeczuwała — ale musj ие jak bez wątpienia większość moich męskich czytel- 10 11 irAw wvznanie goni wyznanie: jestem żabojad z Kalżeby załatwić marihuanę, tak aby cała grupa mogła sie nfdy n^e z^TaS^kiego do piątego czy szósteg zebrać, po tym jak powiedziałem Larry>emu: „Stary, roku 'żyl awsTesnastym mówiłem z kulejącym akcenj narwijmy trochę trawki". - „A do czego ci ci wszyscy roku życia a w szebiid у renrezentowałed ludzie? — „Chcę ich poznać w kupie", a powiedziałem tern chodziłem smutny po zkolchoć rePr^nt ^ też w. obecności Nicholasa, po to żeby docenił może U iS" ^^T^ż rSe^w^c siebie moją delikatność wobec grupy jako kogoś z zewnątrz, rJstdzo^by Lnie za iks ułomność do domu bel ^Г^Л^^^^Га^^ ^ctteraz słów kilka o samej Mardou (trudno jes Р*УП^ « mnie wraz z sokami minionych lat - kazi-Lecz teraz siow * nni4vwac Co sie stało rodztwo — trzeba jednak wspomnieć także o jeszcze czynić prawdziwe wyznania i J^^° ^^ |ednej ważnej postaci w tej grupie, która tego lata była będbąć tZZTZi SapZ£to££o sobi зі. tu lecz w Paryżu: Jack Steen, bardzo interesujący zrobić, to шР^^е2 ; * _ siedzącycl ™ły człowieczek przypominający Leslie'ego Howarda, samym i szczegółów na ^t шщ^ ^ ą ^ Л(^ ^^^ ^^ ^^ gdzieś albo stojących) -w każdym^^^^Jralriem, wymachując po bokach ręfc również Fritz Nicholas tytuarn^lider V°d™™l^lagle w wielkopańskiej pozie (Mardou tami zastygając również Fntz Nicholas'^S^^wSTw^wJ ^gle w wielkopańskiej pozie (Mardou parodiowego ^^ГнЙЙЇЇ^ «tern przede mną) - on też dziwnym trafem z/ał szykownej chacie na Nob НШ.g&ae S1^zia ^ardoU; jak później się dowiedziałem - teraz jednak tym dywanie ze ^zyzowanymi noga™^ak Ind an^ ^ ^^ ^ . j^ ubrany w czystą .^'^^сІ^лілЛ^Я ^-wczyny z którą STARAŁEM SIĘ związać zupełnie dziewczyną w typie Isadory Dunano długichшейJ Г dotychczagowe и0роіу і stare miłosne przygo- I^CrtTSS1 оВ?о^Гі SM ;^—czyły „nie bólu, i wciąż prosiłem o jeszcl, i równie podobny do C^2lV^TLT^lTlt Z baru wysypywali się ciekawi ludzie, noc wywierała poważny niczym ojciec tej g^JJ^Ed^teu^ » mnie °gromn* wrażenie: Marlon Brando o cfemnych widziało się go w „Czarnej ^J^tZn^oZ ^sach Trumana Capote'a z piękną dziewczyną-mahną w tył głową śledząc ^^Г^Г^^*Эl boku W któreJ oczach odbi^ sie gwiazdy i która miała ™jakby w powolnym zdumień ^ bioder ^ sufe ^ wsadziła dłonie plecie, maluchy, co teraz moi drodzy '^^^ zenie spodni zaraz spostrzegłem różnicę, jej ciemne ćpuna łakomego zawsze i -^ - kazfe ^^ «zupte nogi w spodniach zwężające się w małe stopy no zapytałem go: „Znasz tę *JT^*£ ™Г ta twarz, a towarzyszył im pewien typ z kolejną piękną ''fnikm^ szcTeg^nym w 3 chwili, ale to od począd f-ką, facet nazywa się Rob i jest kimś w rodzaju izra-Z f^^^^f^i zastanowiło mnie to co rłlskieg° żołnierza mówiącego z brytyjskim akcentem, kazirodcza grupa Jara™ zasvano f Awanturnika jakiego można zdaje się napotka tam powiedział kiedy ^Д^ДЭ^ barze na bierze gdy o piątej nad n tac czasem gowanego chevvy'ego rocznik 36 bez tylnego siedzeni zaparkowanego po drugiej stronie ulicy naprzeciw barii 12 \ jakimś barze na Riwierze gdy o piątej nad ranem pije то się da w towarzystwie balujących na całego przyjaciół 13 pochodzenia międzynarodowego — Larry przedstawi! ale аш myślała żeby zrobić to samo wobec mnie i to mi Rogera Beloita (nie mogłem uwierzyć że ten stojąc^ powmno obudzić we mnie pierwsze przeczucie tego co przede mną młody człowiek z pospolitą twarzą to wspa- aadejdzie, więc musiałem wytknąć ku niej rękę, powie- niały poeta którego podziwiałem w młodości, młodośd iziec: „Leo Percepied" — i uścisnąć jej dłoń — kurczę, moja młodość czyli w roku 1948, bezustannie powtarzarr zaWSZe lecisz na cizie które cię nie chcą! — Mardou tak moja młodość"). „To jest Roger Beloit? Ja nazywarr iaprawdę to chciała Adama Moorada, po tym jak Julien się Bennet Fitzpatrick (ojciec Walta)" — wywołało t( ,гисц ją na zimno, typowo dla podziemnych — in- uśmiech na twarzy Rogera Beloita, również Adam Mooraj ;eresowali ją ascetycznie chudzi i dziwaczni intelektuali- zdążył się już wyłonić z czeluści nocy, która otwierała sij ,ci z uniwersytetów w San Francisco i Berkeley, nie zaś nrzed nami — vielgachni paranoidalni włóczędzy ze statków, kolei Więc poszliśmy wszyscy do Larry'ego, Julien usia^ powieści, i cała ta nienawiść we mnie która tak dla mnie na podłodze przed rozpostartą gazetą na której leżał; est oczywista jak i dla innych — jednak dziesięć lat trawka (kiepskiej losangelesowskiej jakości ale uszła nłodsza ode mnie nie dostrzegła moich cnót które i tak i skręciliśmy czy też „zwinęliśmy", jak mawiał nieobec ;0stały przywalone latami ćpania, pragnienia śmierci, ny Jack Steen na ostatnim sylwestrze, gdzie po raz pierw ezygnacji, chęci żeby rzucić wszystko w cholerę, za- szy zetknąłem się z podziemnymi, kiedy to Jack zapyta )0mnieć, umrzeć na mrocznej gwieździe — dlatego czynie chcę żeby mi zrobił skręta aja mu odpowiedziałem vtedy to ja pierwszy wyciągnąłem rękę, nie ona. lodowatym głosem: „A po co? Ja sam sobie skręcam" - Ale popatrując na jej cudeńka miałem w głowie tylko i jego mała wrażliwa twarz natychmiast się zachmurzył edną myśl aby zanurzyć swoje samotne ja („Ogromny i tak dalej, więc kiedy tylko miał okazję dawał n mutny samotnik" — tak się wyraziła o mnie następnej ko£c__w tej chwili jednak na podłodze siedział p LOcy zobaczywszy mnie siedzącego na krześle) w cieple turecku Julien i „zwijał" dla całej grupy, a wszyscj *j obiecujących zbawienie ud — intymne obcowanie buczeli monotonnie w rozmowach, których nie zamierzał :ochanków w łóżku, podniecenie, głębokie spojrzenia przytaczać poza jedną, na przykład: „Patrzę na tę ksiąi v oczy, pierś przy nagiej piersi, kolano ociera się o drżące ke autor Percepied, kto to taki ten Percepied? Prz: ziębnięte kolano, egzystencjalne miłosne akty wymie- skrzyniligojuż?" —i takie tam bzdety, ale też słucham uane ażeby to zrobić — to jej ulubione wyrażenie: Staną Kentona opowiadającego o muzyce przyszłości i i .zrobić to", nadal widzę jej małe wystające lekko zza pojawił się nowy młody tenorzysta, Ricci Comucca, na с izerwonych warg ząbki gdy słyszę „zrobić to" — klucz Roger Beloit mówi, z ekspresją krzywiąc swoje wąski [o bólu — Mardou siedziała w kącie tuż przy oknie, fioletowe usta: „To ma być muzyka przyszłości?" - odseparowana", „na uboczu", „gotowa lada chwila Larry О'Нага tymczasem serwuje wszystkim swój zwj puścić grupę" z sobie tylko wiadomych powodów. czajny repertuar anegdot. Jeszcze w drodze siedzący n 'odszedłem do kąta i opierając się głową nie o nią ale podłodze chevvy'ego Julien wyciągnął do mnie rękę i p( ścianę spróbowałem milczącego porozumienia, po wiedział: Nazywam się Julien Alexander, to ja zdobj zym wypowiedziałem cicho słowa (pasujące do pry- łem Egipt" — a potem Mardou wyciągnęła swoją rękę dtatki), słowa jakby wprost z North Beach: „Co czy- Adama Moorada i przedstawiła się: „Mardou Fox" -fesz?" — wtedy po raz pierwszy odezwała się do mnie 14 15 przekazując mi konkretną myśl i serce nie tyle zamarł! we mnie co zacząłem się zastanawiać, gdzie ja juf przeszłość na moim marsowym przerażającym i podniesionym wysoko czole nie chcieli mieć ze mną nic TO)" — zuchwały, wyzbyty klasy hipstera, uśmiechnięty, nazywają ten uśmiech fałszywym, histerycznym, „nieopanowanym" —ja cały rozgrzany — oni chłodni — słyszałem taki kulturalny sposób mówienia, na któri wspólnego, a ja ze swej strony zdawałem sobie sprawę składały się po równo North Beath, I. Magnin, uniweJ ze Mardou autentycznie nie lubi mnie i nie ufa gdy tak sytet w Berkeley, murzyńskie klasy wyższe: nigdy nil siedziałem tam „próbując JĄ ZDOBYĆ (nie zaś ZROBIĆ słyszana przeze mnie w sumie mieszanina języka, styli mówienia i doboru słów, chyba że u pojedynczych dzie\aj czyn które były oczywiście białe, fakt na tyle dziwni że nawet Adam go zauważył tej nocy i dyskutowaliśml na dodatek miałem na sobie zgniłą nieplażową koszulę na ten temat — nie ulegało jednak wątpliwości że stj zakupioną na Broadwayu w Nowym Jorku z myślą mówienia Mardou należy do nowej bopowej generacji 0 złażeniu z trapu w Kobe, głupią hawajską koszulę gdzie spółgłoski wymawia się przeciągle i na sposól z wzorami którą po męsku i przez próżność (po wypale-uważany czasem za „zniewieściały", więc kiedy słysJ niu dwóch skrętów moje pełne pokory prawdziwe ja się mówiącego tak mężczyznę brzmi to dość nieprzyjerJ z początku przyjęcia znikło bez śladu) czułem że muszę nie, u kobiet zaś uroczo choć dość dziwacznie, ze zdumiJ rozpiąć o jeszcze jeden guzik ukazując moją opaloną niem usłyszałem wcześniej to brzmienie w głosie nowycl owłosioną pierś — która z pewnością napełniła Mardou śpiewaków bopowych, takich jak Jerry Winters zwłasj obrzydzeniem — tak czy inaczej nie spojrzała nawet, cza z orkiestrą Kentona na płycie Yes Daddy Yes, mol mówiła zaś mało i cichym głosem, cała zaprzątnięta też u Jeriego Southerna — ale serce zamarło we mn| siedzącym w kucki tyłem do niej Julienem — słuchała ponieważ North Beach całe życie mnie nienawidził! szemrając śmiechem w trakcie rozmów w których prze-wyrzucało poza nawias, olewało i srało na mnie, росгал! ważali 0'Hara, krzykliwy Roger Beloit i inteligentny szy od 1943__bo kiedy idę ulicą to jak inaczej niż jaM awanturniczy Rob, ja natomiast siedziałem cicho wsłu- zbir, a kiedy się już przekonają, że nie jestem zbirem al chując się, chłonąc, w swej narkotycznej próżności rzu-kimś w rodzaju szalonego świętego, wcale im się to nlcając raz po raz „doskonałe" (jak mi się zdawało) uwagi podoba, zresztą ciągle boją się, że w każdej chwili moi które były niemal „zbyt doskonałe", jednak mojemu się zamienić w zbira, dać im po pysku, rozwalić coi wieloletniemu przyjacielowi Adamowi Mooradowi do-o mało zresztą tego nie zrobiłem, tak jak zdarzało mi Ą wodziły że słucham, podziwiam i szanuję tę grupę, w młodości, kiedy to przechodziłem raz przez Nor! podczas gdy dla nich byłem kimś nowym kto robi uwagi Beach z drużyną koszykarską uniwerku Stanford, a koltylko po to aby pokazać co to nie on — a tego się nie kretnie z Redem Kellym którego żona zginęła (i słuJwybacza. Mimo że początkowo, zanim puszczono skręty nie?) w Redwood City w 1946, cała drużyna szła za narldokoła na wzór indiański, wyraźnie czułem że mogę oprócz tego bracia Garetta, Red wepchnął ciotowatej się do Mardou zbliżyć, związać z nią i zdobyć już tej wiolonczelistę we wnękę drzwi, a ja wepchnąłem drugi pierwszej nocy, znaczy urwać się z nią, gdzieś na przy-go, on rąbnął swojego, ja łypnąłem groźnie na mojeg kład na kawę, ale skręty spowodowały że w głębi ducha miałem osiemnaście lat, byłem świeżutki jak stokrq modliłem się żarliwie o powrót do przednarkotycznego ka i biłem słabszych — teraz zaś odczytując tę sarlstanu „świętości", stałem się kompletnie niepewny sie- 16 *V 17 o bie nachalny, przekonany że Mardou mnie nie lubi, obrażony na rzeczywistość - przypomniałem sobie noc kiedy poznałem moją miłość Nicki Peters w 1948 w chacie Adama Moorada (jeszcze wówczas) w Fillmore: stałerrj iak zwykle obojętny pijąc piwo w kuchni (gdy u siebie* tymczasem pracowałem zaciekle nad ogromną powie-ścią wściekły, szajbnięty, pewny swego, młody, utalentowany jak nigdy potem), a Nicki pokazując palcem ciem moiego profilu na bladozielonej ścianie powiedziała: Jaki masz piękny profil", co całkiem zbiło mnie z tropul i'(tak jak trawka) odebrało mi pewność siebie, stałem się-ostrożny, próbowałem „brać się do niej", postępować! w sposób który za sprawą jej hipnotycznego wpływif doprowadził w końcu do pierwszego nieśmiałego sondowania dwu różnych charakterów, z jednej stron} piękna świętości, wrażliwości, z drugiej głupiej neuro tvcznei nerwowości normalnej dla typu fallicznego, wie bietami. na dłoni, lecz teraz mamy rok me kąt gdzie świeci lampa, hulają wiatry, kartka papieru, mgła, widzę swoją wielką zniechęconą twarz i moją tak zwaną miłość opadającą gdzieś z sił, niedobrze — dawniej opadałem melancholijnie w ciepłe fotele, opuszczony przez wszelkie księżyce (lecz dzisiejszej nocy panuje pełnia) — dawniej, poprzednio, uznawałem potrzebę powrotu do obejmującej cały świat miłości tak jak powinien powrócić wielki pisarz, Luter albo Wagner — teraz ta ciepła myśl o wielkości stała się mroźnym podmuchem wiatru, gdyż wielkość też umiera — no i kto powiedział, że jestem wielki? — a nawet jeśli jest się wielkim pisarzem, tajemnym Szekspirem puchowej nocy, to wiersz Baudelaire'a nie jest wart jego smutku — smutek Baudelaire'a — (to właśnie Mardou powiedziała mi w końcu: „Wolałabym szczęśliwego człowieka niż nieszczęśliwe wiersze które po sobie pozostawił" — z czym się zgadzam, bo jestem Baudelaire'em, kocham mą śniadą kochankę i także przyłożyłem ucho do jej brzucha Słu- pnie zakłopotanego swoim fallusem, swoją wieżą -чіл nodi nostacią studzien -to prawda widoczna jalichając podziemnego burczenia) - lecz od momentu jej " " " _..„,„, -.ліго ; t.J/->ćii7iaHr>'7emiQ <"> nif^alpynnRrM n 1948 ale 1953 i td nokoienie i ja postarzeliśmy się o pięć lat, a może jesterr bliski związek budzi w niej szczery niesmak zamiast młodszy przecież muszę „robić to" (czy zdobywać kobie- rzucać się na nią jakbym chciał, i rzeczywiście chciałem, Z) w owym stylu i ukrywać nerwowość - w każdynjzrobic sobie krzywdę i zranić się -jeszczejedna taka oświadczenia o niezależności powinienem uwierzyć że „rana" a rozkopią niebieską darń i pac! spuszczą mnie nazwał nawidzę ją, słyszę, czuję, widzę ją w martwocie swoich podwieszonych koszul którym pisana bezczynność, nowo- razie celowo zrezygnowałem ze zdobycia Mardou i tylkA: sycSem się przez całą noc tą nową wspaniałą niepokojąc^ doł--juz; teraz smier с: rozpina skrzydlawmoimokme, grupą podziemnych, którą Adam odkrył N°nd m^rwszei chwili Mardou polegała na sobie samef stare, modno-przestarzałe wijące się wężowo krawaty i na nikim innym oświadczając że nikogo nie potrzebuje których w ogóle już nawet nie zakładam, nowe koce do Xchce nic od nikogo, lecz w końcu (po mnie) trafiało Ą lesiennych łozek teraz skręcające się spazmatycznie koje zawsze to samo - czuję teraz tamto oświadczeni ™ morzu samo-bojstwa - utraty - nienawiści - pa-w cModnym powietrzu nieświętej nocy, wiedząc że je «шоі - chciałem wstąpić w jej małą twarz, i tak zro-małe ząbki nie należą dłużej do mnie ale do mojeg Nem... wroL Mory wybija je i znęca się nad nią sadystyczni Gdy nad ranem przyjęcie sięgnęło zenitu znalazłem Tapewne ku jej uciesze, tak jak ja się nigdy nie znęcał* znów w sypialni Lany ego podziwiając czerwone łem - czuć te morderstwa w powietrzu - i ten posępnf wiatło i wspominając spędzoną tu z Mickey noc kiedy 18 19 we troje, Adam, Larry i ja, mieliśmy benzedrynę i seksbaJ nie do opisania — a w tym momencie do środka wpadj| Larry i powiedział: „Stary, chyba zrobisz to z nią dzi siaj!" — „Chciałbym ale nie wiem..." — „To się dowiedzj ona jest totalnie stuknięta —jest na jakiejś terapii, miała niedawno problemy ze sobą, coś w związku z Julienem, poddała się terapii ale nie przychodziła, siedzi albo leży czytając albo gapiąc się cały czas w sufit mieszkania przy stary, co z tobą, ściągamy tych wszystkich ludzi do domu! Heavenly Lane, osiemnaście dolarów miesięcznie, zdaje dajemy im trawkę i całe piwo jakie mam w lodówiel się że dostaje jakiś zasiłek od lekarzy czy kogoś tam stary, coś nam się chyba od życia należy, bierzemy się do w związku z jej niezdolnością do pracy — bez przerwy roboty". — „Aha, podoba ci się?" — „Każda mi się podoiL tym opowiada, stanowczo zadużojaknamój gust — ma ba jeśli chodzi o te sprawy — ale czemu nie". — Ca zdaje się halucynacje na temat sióstr z sierocińca gdzie pchnęło mnie do podjęcia krótkiej wymuszonej poronioi się wychowała, widziała je parokrotnie czuła się auten- nej próby, jakieś spojrzenie, rzut oka, uwaga, przysiad da niej w kącie, dałem sobie spokój i o świcie wyszła z poJ zostałymi na kawę, więc Adam i ja wyskoczyliśmy tarrf żeby się z nią znowu zobaczyć (podążając za całą grupą рш schodach w pięć minut później) no i byli wszyscy oprócł Mardou, niezależna pogrążona w ciemnych myślacłl odeszła do swojego małego dusznego mieszkanka przj Heavenly Lane na Telegraph Hill. Więc poszedłem do domu i przez kilka dni widziałem] ją tylko w fantazjach seksualnych, jej ciemne stopyf rzemyki u sandałów, piwne oczy, łagodna śniada twa tycznie zagrożona — i inne takie, jak na przykład wydaje się jej że jest naćpana choć nigdy nie brała żadnego syfu a tylko zna paru ćpunów". — „Juliena?" — „Julien bierze kiedy tylko może, to znaczy nie za często bo jest spłukany ale ma ambicje zostać prawdziwym ćpunem, w każdym razie miała halucynacje że to nie ona sama ale że ktoś wstrzyknął jej coś niepostrzeżenie, niby jacyś ludzie śledzą ją na ulicy, naprawdę stuknięta, ja bym z nią nie wyrobił, poza tym to Murzynka i nie chcę się angażować." — „Ładna?" — „Piękna ale nie mogę". — „Mnie się podoba jej wygląd i w ogóle". — „No to rzyczka, policzki i usta Rity Savage, intymne obcowano w porządku, stary, zrób to, idź do niej, dam ci adres albo w tajemnicy i jakby wężowy czar który odpowiada jeszcze lepiej zaproszę ją do siebie na rozmowę, wtedy szczupłej ciemnoskórej kobietce noszącej najchętnię możesz spróbować, bo choć rajcuje mnie i w ogóle, nie ciemne ubrania, takie biedne wymięte ubrania podziern chcę zawierać z nią bliższej znajomości nie tylko z tych nych... przyczyn ale najważniejsze, że jeśli mam w tej chwili się Parę nocy później Adam oznajmił mi ze złowieszczyr wiązać z dziewczyną to muszę być poważny i stały jak uśmiechem że natknął się na nią w autobusie кш stal i na dłuższą metę, a z nią nie mogę taki być". — sującym przez Trzecią Ulicę i poszli do jego mieszkani „Ja chciałbym właśnie na stałe i tak dalej, i tak dalej". — porozmawiać i napić się czegoś a odbyli długą rozmówi „Dobra, zobaczymy". która skończyła się w stylu Leroya czytaniem przej Poinformował mnie że pewnej nocy miała wpaść do gołego Adama chińskiej poezji, paleniem trawki, wresa liego na małą kolację którą dla niej przygotował więc cie leżeniem na łóżku: „Jest bardzo tkliwa, Boże kia Jasię tam znalazłem, paląc trawkę w czerwonym pokoju dy tak nagle obejmie cię ramieniem tylko po to żebj gościnnym gdzie paliła się mętna czerwona żarówka, okazać swoją czystą czułość". — „Chcesz to zrobić! Mardou przyszła wyglądając zupełnie tak samo ale ja Zakręcić z nią?" — „No wiesz, słuchaj — coś ci powiem- ciałem tym razem na sobie bladoniebieskie jedwabne 20 21 polo i eleganckie spodnie, rozsiadłem się jak gość bj zaimponować w nadziei że zauważy mój szpan, i dlatego nie podniosłem się gdy weszła do pokoju. Kiedy jedli w kuchni udawałem że czytam. Udawaj łem że nie zwracam na nią najmniejszej uwagi. W moj mencie gdy wszyscy troje wyszliśmy na spacer jedeij przez drugiego staraliśmy się rozmawiać jak trójki starych przyjaciół którzy spotykają się aby powiedzie! sobie co im leży na sercu, taka przyjacielska rywali zacja — poszliśmy do „Czerwonego Bębna" posłucha jazzu tej nocy akurat grał Charlie Parker z Honduraser Jonesem na bębnach i innymi interesującymi muzykami wśród nich chyba też był Roger Beloit którego chciałen zobaczyć, tej łagodnej nocy powietrze w San Francisc naładowane było bopem ale w niewymuszonym spokój nym stylu North Beach — tak że zaczęliśmy biec: a domu Adama na Telegraph Hill wzdłuż białej ulicy, po lampami, biegliśmy, skakaliśmy, popisywaliśmy się, mj jąc ubaw — czułem rozpierającą mnie radość, coś pu sowało we mnie i cieszyłem się że Mardou potra dotrzymać nam kroku — śliczna szczupła krzepka piel ność mknąca z nami przez ulicę i tak uderzająco piękr że wszyscy oglądali się za nami, dziwnym brodatyi Adamem, ciemną Mardou w śmiesznych spodniach, i s mną, wielkim uradowanym zbirem. I tak znaleźliśmy się w „Czerwonym Bębnie" pn stoliku zastawionym paroma piwami a grupki lud No?!" — wtedy podszedł do naszego stolika) — wszyscy zebrani razem, ciekawe grupki przy różnych stolikach, Julien, Roksana (dwudziestopięciolatka wieszcząca Ameryce jej przyszły styl w postaci krótko prawie na jeżyka ostrzyżonych lecz nie pozbawionych loczków czarnych włosów, o wijącym się wężowo kroku, przeraźliwie bladej anemicznej twarzy ćpunki, mówię „ćpunki" a co by powiedział kiedyś Dostojewski? co zamiast „ascetyczna" albo „święta"? zimna sinoblada twarz należąca do zimnej dziewczyny ubranej w męską białą koszulę z rozpiętymi mankietami, pamiętam jak płynnie prześlizgnęła się po parkiecie wiosłując ramionami i pochyliła się żeby z kimś porozmawiać trzymając w dłoni krótkiego peta którego strzepywała nerwowo długimi na cal paznokciami równie orientalnymi i wężowatymi) — przeróżne grupy, Ross Wallenstein, pełno wiary, a na estradzie „Bird" Parker o uroczystym spojrzeniu, niedawno go zwinęli a teraz powrócił do głuchego na bop Frisco aż odkrył lub dowiedział się od kogoś o „Czerwonym Bębnie" gdzie zbierało się i grało całe wspaniałe nowe pokolenie, więc oto i on na estradzie taksując zebranych wzrokiem i wydmuchując swoje teraz-już-pod-dające-się-jakiemuś-porządkowi „szalone" dźwięki — huczące bębny, wysoki sufit — przez wzgląd na mnie Adam zmył się około jedenastej wyspać się i zdążyć rano do pracy, a po krótkim wyskoku z Paddym na szybkie piwo za dziesięć centów w ryczącej „Panterze" gdzie na rękę — Mardou wyszła ze mną pełnym radości w oczach, pomiędzy jednym setem a drugim, na parę szybkich piw które na jej usilną prośbę wypiliśmy wchodziły i wychodziły, płacąc dolara dwadzieścia pi< ^oglifmy P° raz pierwszy pogadać, pośmiać się i wziąć przy wejściu gdzie mały zgrywający się na gościa skunl sprawdzał bilety, aż zjawił się jak można było przew dzieć Paddy Cordavan (bysiowaty blondyn o wyglądz hamulcowego - jeden z podziemnych ze wschodni w »Masce" po piętnaście centów za piwo, ale miała przy części Waszyngtonu w dżinsach przypominający ko* 3obie troche drobnych i tam dopiero zaczęliśmy roz-boja cały w dymie od papierosów i wpadający tu n *awiać na seno na Piwnym rauszu, i tak się zaczę-wiariackie przyjęcie wydawane dla całego pokoleni; ° ~ P°źnieJ wróciliśmy do „Czerwonego Bębna" na po-więc wrzeszczę do niego: „Paddy Cordavan", a poten *0stałe sety, posłuchać Birda który, widziałem wyraźnie, 22 23 wpatruje się w Mardou parokrotnie, zresztą mnie też poj jak mówiono dotarł na nim do samej Alaski razem z małą patrzył prościutko w oczy szukając odpowiedzi na pytaj podziemną DorieKiehl, jechał w swoim luźnym jezusow-nie czy rzeczywiście jestem tym wielkim pisarzem za skim kaftanie na północ w stronę swojej chaty przy którego się uważam jak gdyby odczytywał moje myśli tfeavenly Lane i podczepiłem się na chwilę, rozmyślając i aspiracje lub też przypominał mnie sobie z innych iad Heavenly Lane i nad tymi wszystkimi rozmowami nocnych klubów, innych wybrzeży, innych Chicago - ctóre prowadziłem od lat z ludźmi takimi jak Mac Jones nie było w tym spojrzeniu wyzwania a tylko król i twórca , tajemnicy, milczeniu podziemnych, tych „wielkomiej-bopowej generacji, a przynajmniej jej muzyki, którj ;kichThoreau"jakichMac Jones nazywał od wykładów łapał się na swoją publiczność, łaknął jej oczu, tajem- powadzonych na Wschodnim wybrzeżu przez Alfreda niczych obserwujących go oczu, wydymał wargi i pusz Razina w Nowojorskiej Nowej Szkole w których ten /_____г, с^пір wielkie płuca i nieśmiertelne palce itwierdził że studenci odnajdują w Whitmanie rewolucie czai w iuu. 0w-j~ ______ ~ fiwiei^i^оіиисінл uunajaują w wnitmanie rewolucję maiac w oczach ciekawość i dobroć, naj życzliwszy mijeksualną zaś w Thoreau kontemplatywny mistycyzm, zyk iazzowy a jednocześnie największy — to on obserlntymaterializm i egzystencjalizm, istny cudowny Pier- wował Mardou i mnie kiedy rodziła się nasza miłośłe Меіуіііе'а, ciemne drelichowe kurtki podziemnych, i pewnie zastanawiał się po co albo wiedział że naslpowieści które nas dochodziły o wspaniałych szprycują- związek się nie utrzyma, albo widział przyszłe cierpieniłych się przy rozbitych oknach tenorzystach grających w iednym z nas w momencie kiedy oczy Mardou, choć nij ta swoich rurach, wspaniałych młodych brodatych poe- do końca, błyskały na mój widok, mimo że ani wówczas|ach odlatujących w święte niby-roulaultowskie zapo- tego nie wiedziałem ani obecnie nie wiem na pewno -j mienie: taka jest Heavenly Lane, słynna Heavenly z wyjątkiem tego że po skończonych występach i wypij -ane gdzie swego czasu mieszkał każdy z podziem- tym piwie jechaliśmy smutno autobusem Trzecią Ulicć ych, podobnie jak Alfred i jego chora żona jakby przez noc i pulsowanie neonów, a kiedy zwróciłem się d( ywcem wyjęci z petersburskich slumsów Dostojew- niej żeby coś jeszcze krzyknąć ona z drżeniem serca (jal kiego tyle że tutaj to stracony amerykański idealizm) przyznała się później w najgłębszej tajemnicy) poczuła ndząc Heavenly Lane po raz pierwszy z Mardou, wy- słodycz mojego oddechu" (cytat) i o mało się we mni rieszone na podwórku pranie za wielką czynszówką nie zakochała — ja zaś nie miałem o tym pojęcia a dwadzieścia rodzin, wykuszowe okna i wielka po- zbliżaliśmy się do ciemnej smutnej rosyjskiej bramy przj ołudniowa symfonia włoskich matek, dzieciaków Heavenly Lane, szarpnięta żelazna furtka zgrzytnęli wrzeszczących z drabin ojców jak Finnegan, zapachy, o chodnik ze środka buchnął odór zbitych w smutrJ nauczące koty, Meksykanie, muzyka ze wszystkich gromadkękoszy na śmieci, rybie łby, koty, wtedy to d zbiorników radiowych: meksykańskie bolera albo wło- -o-pierwszy zobaczyłem Heavenly Lane (której historia tenor makaroniarzy lub podkręcone nagle głośno iplkość zapisaną miałem w duszy od roku 1951 gd; law1kordowe symfonie Vivaldiego ze stacji raz pierwszy zobaczyłem tieavemy j-.aiicvft.^icj i^o.,^-- ^^ іііалаіu±i±a±Ły Ши роакгес i wielkość zapisaną miałem w duszy od roku 1951 gd lawikordowe symfonie Vivaldiego ze stacji KPFA, przechodziłem tamtędy ze szkicownikiem w ręku рел^ :ecz dla intelektualistów, potężne odgłosy tarara-bum! nego październikowego wieczora odnajdując nareszcj tore słyszałem następnie przez całe lato w ramio- swoją pisarską duszę i zobaczyłem Wiktora, podzierr ach mojej ukochanej — a teraz wszedłem - ^ -.......- nego który przyjechał kiedyś do Big Sur na motocykli k i wspinałem się po wąskich nadgniły 24 w to wszyst-nadgniłych schodach 25 przywodzących na myśl starą ruderę, aż stanąłem Przm.am gdzie znajdą swoją esencję, na przykład mężczyzna jej drzwiami. «kładzie się z kobietą na cały dzień pod drzewem, ależ Podstępnie zażądałem byśmy zatańczyli — Przedte»yiardou, od dawna mam taki pomysł! To piękny pomysł Mardou była głodna więc zaproponowałem żeby c» mgdy nie słyszałem aby ktoś go lepiej wyraził czy kupiła i rzeczywiście poszliśmy do Jacksona і Кеа|^узпі1". — „Zamiast tego oni pędzą gdzieś, prowadzą ny'ego po jajka z fasolą i wieprzowiną które POtei^jgUne wojny i traktują kobiety jak nagrody anie ludzi, odgrzała (wyznała później że nie mogła ścierpieć ty<łnoze nawet sama weszłam w to gówno po uszy ale nie iaiek choć to jedno z moich ulubionych dań więc ji ;hcę do tego przykładać ręki" (swoim słodkim wykształ- wtedy w typowy dla siebie sposób wpychałem jej i ;onym hipsterskim tonem nowej generacji). Tak więc gardła to co wolała w swoim podziemnym smutku znój skosztowawszy esencji jej miłości stawiam teraz wiel- samotniejeśliwogóle), a zresztą. Tańczyliśmy, przedte lie konstrukcje ze słów a tym samym zdradzam tę mi- zgasiłem światło, a tańcząc pocałowałem ją — zawre Q^c — opowiadając historię rodem z brukowca — piorąc głowy i wirowanie w tańcu, początek: na początl )rudyjej, naszej, pościeli na oczach całego świata, które kochankowie jak zwykle stoją w ciemnym pokoju, kto ;ostały wyprane w ciągu naszej dwumiesięcznej miłości należy do kobiety, przy niej czający się mężczyzna yiko jeden raz (jak mi się zdawało) bo samotna podziem- zakończyliśmy zaś w opętańczym tańcu z Mardou і ш Mardou spędzała dni na sennych rozmyślaniach aż moich kolanach, ja tańczę odchylony dla równowagi i iagje robiło się późne wilgotne popołudnie, za późno tyłu, ona oplotła moją szyję ramionami które ogrza ;eby zabrać poszarzałą pościel do pralni — miękką i miłą mnie tak bardzo że poczułem w s ob i e gorąco... i ]a mnie w dotyku. Jednak nie potrafię w tej spowiedzi Wkrótce przekonałem się, że brak jej wiary, bo ni dradzić tego co najgłębsze, jej ud, tego co zawierają — skąd miała ją czerpać — matka Murzynka umarła pr t po coż inaczej pisać? — uda zawierają esencję — i cho- porodzie, nieznany ojciec półkrwi Czirokes włoczęi jaz powinienem tam pozostać, stamtąd wyszedłem i tam który w złachanych butach przemierzał szare jesieni v końcu powrócę, ja wciąż dokądś pędzę, buduję i kon- równiny w czarnym sombrero i różowej chuście przya truuję na nowo — na próżno — na wiersze Baude- dając się do ognisk przy których piecze się kiełbas aire'a... i ciskając w noc puste butelki po tokaju z okrzykiem ,, апі razu nje wyrzekła słowa miłość, nawet w tamtej dla Саіехісо!" lierwszej chwili zaraz po naszym dzikim tańcu kiedy Niecierpliwy ażeby dać nura, gryźć, zgasić świal irzeniosłem Mardou na kolanach i opierając się o łóżko okryć twarz wstydem, kochać się z nią jak nigdy z bral puściłem ją powoli, namęczyłem się próbując w nią miłości przez prawie rok, więc potrzeba pchała mj rafić, co sprawiło jej ogromną frajdę, gdyż przez całe w dół — nasze małe porozumienie w ciemności, sekrd ycie Dyj.a nierozbudzona seksualnie (jedynie gdy miała -nie-do-opowiedzenia — bowiem to Mardou powiedzij 5 iat z jakichś powodów doznała spełnienia lecz nigdy później: „Mężczyźni to wariaci spragnieni esencji, 1 otem). (Boli mnie ujawnianie tych tajemnic które trzeba bieta jest ich esencją, mają ją w zasięgu ręki ale { jawnie, bo po cóż pisać albo żyć?) w tej chwili casus in pędzą gdzieś żeby stawiać wielkie abstrakcyjne konstnfcentu est ale cieszyła się że dałem się nieco zwariować cje".__„Masz na myśli to, że powinni zostać w doria swoj egomaniakalny sposób niczym po paru piwach. 26 27 Leże następnie w mroku, miękko, czułkowato, czekają ciałem właśnie zamiar wstać, wypić w kuchni kawę aż nrzyidzie sen — rano zaś budzę się z parnych piwnycj popisać trochę na maszynie przez resztę dnia gdyż wte-koszmarów i widzę obok siebie czarnoskórą kobietę śpią iy praca i tylko praca była w moich myślach, nie zaś mi-ca z rozchylonymi ustami, w jej czarnych włosach tkwi ość - nie boi który popycha mnie do pisania tych słów białe strzępki wyściółki z poduszki i o mało nie zbiera nnimo ze nie mam na to najmniejszej ochoty, ból od sie na wymioty a przy tym uświadamiam sobie że reagt którego nie uwolni mnie to pisanie ale tylko pogorszy, da •яг tak iestem bydlak jej słodkie winogronowe ciało ułożi ednak zadośćuczynienie, gdybyż to był jeszcze szlachetne na niespokojnej pościeli po nocnej miłości, hałas z He, iy ból umiejscowiony gdzieś indziej niż w tym czarnym enly Lane wkrada się do środka brudnym oknem, szat cieku wstydu utraty i hałaśliwego szaleństwa w środku ciemniowy dzień sądu ostatecznego, toteż mam ochol юсу і żałosnego potu na moim czole - Adam podnosi się natychmiast wrócić do swojej pracy" do chimeryczneleby pojsc do pracy, ja też się myję, mruczę coś pod 7może nie tyle chimerycznego ile nasilającego się Aosem, kiedy dzwoni telefon i po drugiej stronie Mardou, czucia pracy i obowiązkowości które wpoiłem sobłtóra wybierała się do terapeuty ale zabrakło jej dziesię-w domu (w South City) choć tak bardzo skromnym, fu centów na autobus a mieszkała przecież tuż za ro-i ta domowa wygoda, samotność której potrzebowałe iem. — „Okay, wpadnij ale pośpiesz się boja zaraz idę a teraz nie mogę znieść. Wstałem z łóżka i zacząłem s o pracy najwyżej zostawię tę dziesiątkę Leo".-„O, jest ubierać przepraszać, ona leżała jak mała mumia w d im Leo?" — „Tak". — W moich męskich myślach widzę ocieli i patrzyła na mnie poważnymi piwnymi oczarj ik robimy to znowu i prawdę mówiąc nagle nie mogę się przypominającymi oczy czujnych leśnych Indian w ty a doczekać, jak gdybym czuł, że nasza pierwsza noc nie iak czarnobrązowe rzęsy podnosiły się raptem ukazuj; ała jej zadowolenia (me ma powodu do takich odczuć, fantastyczne białka jej oczu z lśniącą tęczówką pośrodri mim zaczęliśmy się pieprzyć Mardou położyła się na a noważny wyraz twarzy podkreślał leciutko mongold 'ojej piersi jedząc jajko i przypatrując mi się błysz-iakby bokserski nos oraz policzki napuchnięte lekko *acymi wesoło oczyma) (czy pożera je dziś w nocy mój snu- twarz na pięknej porfirowej masce odnaleziod T°g?) ta mysi każe mi ująć w zmęczone dłonie moje gdzieś dawno w kraju Azteków. - „Ale dlaczego iJ посопе gorące czoło - opuszczone przez miłość - czy sisz już pędzić jakbyś się czymś martwił albo jak w I oc sprzyja telepatycznym porozumieniom? Taka już steru?" — No cóż muszę, mam trochę pracy i muj «° mania że zimny kochanek pełen żądzy zostaje •eszcze uporać się z kacem..." — a ponieważ Mard aPełmony ciepłą krwią pełną ducha — no więc przyszła właściwie się jeszcze nie przebudziła, ja wymykam i osmej, Adam wyszedł do pracy a gdy zostaliśmy sami rzucaiac coś na odchodnym akurat kiedy zapada z powi1^ me dając się długo prosić, natychmiast zwinęła się tern w sen i nie widzimy się przez kilka kolejnych di kł?bek na moich kolanach w wielkim pękatym fotelu Żaden dorosły kutas po zaliczeniu swej zdobyczy i zaczęhsmy rozmawiać, opowiedziała mi o sobie a ja rozmyśla w domu za bardzo nad uwiądem miłości ( 'Paliłem (przy szarym dniu) mętną czerwoną żarówkę zdobytej kobiety, jej piękną czarną brwią i tak dalej 'a*°to zaczęła się nasza prawdziwa miłość — koniec spowiedzi. Dopiero pewnego ranka po nocy si Musiała mi o wszystkim opowiedzieć — bez wątpienia dzonej u Adama, spotkałem się z Mardou ponowri zedwczoraj opisała całe swoje życie Adamowi a ten 28 29 słuchał drapiąc się po brodzie i kiwając głową z roj. w ogóle o Ameryce — ale przez pryzmat „nowego marzeniem w oczach tak aby wyglądało że słucha uwal Dokoienia" i innych historycznych wypadków w które nie i jak przystało na kochanka w posępnej wieczności-I !OStała uwikłana wraz z Europejskim Smutkiem nas przy mnie zaczęła wszystko od początku ale tak (zdawaj ^.szystkich, niewinna powaga z jaką mówiła o sobie ja mi się) jakby zwracała się do brata Adama, wspaniaj jaś buchałem pochłonięty i zadawałem pytania: tuląca szego i większego kochanka, lecz gorszego słuchacz ;ię do siebie we wspólnym niebie hipsterska para w Ame- który nieustannie się czymś martwi. W szarym Sal yce lat pięćdziesiątych siedząca w przyciemnionym Francisco na Zachodnim Wybrzeżu niemal czuło Ą ^^oju — przy wtórze zgrzytów ulicznych za pustym w powietrzu deszcz a w oddali poza górami leżącymi i )arapetem okna. Martwiłem się o jej ojca gdyż byłem Oakland i za Donner i Truckee ciągnęła się wieli anl) siedziałem na ziemi i obserwowałem stal i szy- pustynia Newady, pustkowia wiodące przez stany Utj iy pokrywające ziemię wypełnioną szczątkami Indian, i Kolorado do zimnych, zimnych na jesieni równin, gdzj ^erworodnych Dzieci Ameryki. Podczas zimnej szarej widziałem w wyobraźni jej ojca włóczęgę, półkrwi Indi BSieni pracowałem w Kolorado i Wyoming i widziałem nina leżącego plackiem na platformie wagonu, na któj fańskich trampów wychodzących znienacka z krze- wiatr targa go za łachmany i czarny kapelusz, wpatrzl rów przy torach, poruszających się wolno, mężczyzn nego ze smutkiem na twarzy w tę opuszczoną krain sokolich ustach i wydatnych szczękach, twarzach Kiedy indziej znów wyobrażałem go sobie jako zbierad sianych zmarszczkami, wstępowali w cień światła zatrudnionego w mieście Indio, gdy w upalne noce siec źwigając ciężkie torby i cały swój kram, rozmawiając ze sobie na krześle na chodniku wśród rozdowcipkowany^ obą cicho, bez zwracania uwagi robotników, a nawet mężczyzn z zakasanymi rękawami koszul i pluje, a wte lurzynów z miejskich ulic Cheyenne i Denver, Japoń- oni mówią: „Ej, Sokole Oko, opowiedz nam jak i ów, Armeńczyków i Meksykan z całego Zachodniego ukradł tę taksówkę i zajechał nią aż do kanadyjsld fybrzeża którzy widok trzech, czterech przechodzących Monitoby — słyszałeś kiedy tę jego historyjkę, Cy?"j rzez tory kolejowe Indian odbierają niczym sen —tak iż W mojej wizji ojciec Mardou stoi wyprostowany, dumii lyślisz wtedy: „To chyba Indianie, nikt ich nawet nie przystojny, w mdłym, niewyraźnym, czerwonym śvA auważa, idą w tę stronę, jakby ich nie było, i nie ma tle Ameryki, nikt nie zna jego imienia, nikogo i tiaczenia dokąd idą — do rezerwatu? Co oni tam mają obchodzi... ' tych szarych torbach?" — i dopiero z najwyższym Jej opowieści o napadach strachu i zanikach pamid rysiłkiem zdajesz sobie sprawę: „Przecież to pierwsi kiedy wyjeżdżała za miasto i paliła za dużo marihuaj ueszkańcy tej ziemi i tego ogromnego nieba pod którym która wywoływała w niej przerażenie (w świetle moi 'alczyli, płakali i opiekowali się swoimi żonami, od własnych spostrzeżeń na temat jej ojca — stwórcy jej d okoleń skupieni wokół namiotów — teraz zaś kolej ła, poprzedniego świadka jej przerażenia i odkryj -lazna przebiega nad szczątkami ich praojców i prowa- o wiele większych szaleństw i trwóg niż Mardou j' l^ch hen w nieskończoność, a widma ludzkości stąpają w stanie sobie wyobrazić w najgorszych stanach ^Ą^° P° Powierzchni ziemi tak bardzo przesyconej ich 30 w stanie sobie wyobraź^ .» *~мЬ—-«,—---------- * . --------- r-----»__„.,, ^iŁ wych spowodowanych psychoanalizą), opowieści te иШ^гріетет że wystarczy zrobić ledwie półmetrowy dały się w tło dla przemyśleń o Murzynach, IndianC'" Укор aby natrafić na dłoń dziecka. Pociągi pasażerskie 31 miiaią ich lotem błyskawicy z charczeniem dieslowskicriei0ść kierunków w których można pójść z różnych silników, wrrum-wrrum, Indianie podnoszą tylko оЫ oWOdów, no i to że za każdym razem stajesz sie wtedy iętnie głowy - widzę jeszcze jak kurczą się i pryskd imś innym - często się nad tym zastanawiałam San Francisco w pokoi lż 0d dzieciństwa, na przykład zamiast iak zawWP ha w dal" — kiedy tak siedzę w z czerwoną żarówką obok słoc—., - _~----- „—^—* ». PWF№ ^y lo co mi . mi przez myśl: „Właśnie twojego ojca widziałem i rzydarzy wtedy bez większego znaczenia będzie sie tamtym szarym pustkowiu które wolno pożarła cienczyć na tyle aby potem wpłynąć na całe moje życie? A co nośc _ z jego soków wzięły się twoje wargi, twoje oc2 Lnie czeka w kierunku którego n i e wybiorę? Gdyby :-i dane nam poznać jego miienjjde myśli ciągle mnie nie nachodziły w chwilarh cierpiące i smutne, czy nie dane nam i ani nazwać jego losu?" - Zaciskam małą dłoń, paznokcie są ____ w swojej dłoni I imotnosci kiedy wałkowałam je na wszelkie możliwe bledsze od skóry tak jak u st^osoby to nie przejmowałabym się nimi i teraz ale aładłoń, paznoKciesą шсш^ ~~ —— •> —-•— i'------•> — r—j^naw^m йіс mmi i teraz, ale których jedna szuka ciepła między moimi uda« ;ułam przerażenie widząc te wszystkie straszne droei rozmawiamy, zaczynamy nasz romans na głębszy! і które wywiodły mnie zwykłe domysły, no iedy- i rozmawiamy, zaczynamy ~------------- " ", Ж ■ i. i I , -------—*»■••■* "»"^5іу, по і gdy- nie miłości, szacunku i wstydu. Bowiem najlepjm nie była tak cholernie uparta..." - i tak ciągnęła sie do odwagi stanowi wstyd, zaś rozmyte w bie| do popołudnia jej długa, pogmatwana opowieść którei poziomie miłości. lo oawagi іюішї" "uv-i — - p-" - -j-j—e«, ^бшщтшщ upuwiescktórei wyzierające z okien pociągów nie dostrzegają] agmenty tylko pamiętam i to niewyraźnie jako jedno ie nic poza postaciami włóczęgów oddalający! ielkie cierpienie opowiedziane jednym tchem. klucz twarze w,y*.i-^"j*t--------- równinie nic poza postaciami włóczęgów się szybko z pola widzenia. „ ------. „_, _v vv OIIlcl,ne Pamiętam kiedyś w niedzielę, Mikę i Rita wpadliłpołudnia w pokoju Juliena który siedział po turecku " *" _ i_____І*4)1»Л T-'""' Я1ТІ1І1 ГЖГ\ 1 aL-i ГТТТГТІП Лґ»1«-кл____* • ^ mnie i zapaliliśmy bardzo mocną trawkę - r- 4-а • _____ 1 ™л ws ЛЛУ1 1 1^Л С Czasem napady lęków zdarzały jej się w'smętne -mówili że j zapaliliśmy uoiui.u *„~—-^------ c popiół wulkaniczny i że mocniejszej nigdy ..:. n.„^nv,oii -7 t.a?" — ..Z Meks1 t zwracając na nią uwagi, gapiąc się w szarą monoton pustkę i czasem tylko poruszając się żeby zamknąć no albo 7.а}пілтг> n^,.™nł«;---------: _i___ .-■ , ч w niej popiół wuiK.aiuuz.njr x № «——j—-, с . . , -~^ш ^1Ли Fwiuo^ctjąu się zeoy zamknąć próbowali". - „Przyjechali z LA?" - „Z Meksyk .no albo założyć odwrotnie nogi, okrągłe baranie oczy iacyś faceci wzięli ich do swojego kombi i oskroto lał wytrzeszczone w medytacji tak długo, tak taiem z forsy, z Tihuany czy skądś, nie pamiętam, Rita wte :zo i bardzo podobnie do Chrystusa że każdy mógłby całkiem zbzikowała i kiedy byli praktycznie przymul stać fiksum dyrdum przebywając choćby jeden dzień ta wstała dramatycznie i stanęła na środku pokoju, sta Juhenem lub Wallensteinem (taki sam typek) albo mówiła że czuje jak nerwy przepalają jej kości na wy ke em Murphym (to samo), będąc wystawiony na Patrząc jak świruje zrobiłam się nerwowa i przestras iętne długie zamyślenia podziemnych. Potulna dziew łam się Міке'а, który bez przerwy gapił się na ni ma czekająca w ciemnym kącie - jak wtedy kiedy iakby chciał mnie zabić, Mikę w ogóle ma dziwne od miętam jak dziś byłem w Big Sur i Wiktor przyjechał Wybiegłam z domu i poszłam prosto przed siebie swoim zmajstrowanym dosłownie chałupniczo moto- wiedząc dokąd, wydawało mi się że skręcam w ro2 .z małą Dorie Kiehl, w domku Patsy odbywała się strony kiedy przychodziło mi na mysi zęby skręcie Watka, piwo, płomienie świec, radio, rozmowy ale moie ciało szło dalej naprzód wzdłuż Columbus cpz pierwszą godzinę zjawiali się sami nowi przybysze ładnie czułam że moje myśli i emocje biegną swoich śmiesznych łachach, więc i Wiktor z tą swoia ystkich tych kierunkach naraz, zadziwiała mm*aą i Done z tymi trzeźwymi; poważnymi oczam* Podziemni dokładnie czułam że wsz 32 33 siedzieli praktycznie nie zauważeni za cieniami kładą< z jej ściśniętego gardła dobywa się krótkie gulk" mi się od świec gdzie nikt ich nie dostrzegał a poniew ^TOć w smutku nabiera nagle powietrza iakb " ' ł nie mówili ani słowa, nic tylko (jeśli akurat się i aszel, zupełnie jak z gardeł wielkich pijaków tyleż przysłuchiwali) medytowali, posępnieli i podporządl ie upija się a zasmuca samą siebie) (genialną śniado wywali się wszystkiemu, że w końcu sam zapomniała ^órą) — (zacieśniając oplot swego ciepłego ra ' o ich istnieniu — a później tej samej nocy poszli sp J0^\ mnie) — „a Ross tylko leży tam i mówi co się stało? w małym namiocie na polu skąpanym w mglistej roi ja nic nie rozumiem". — Mardou nagle nie może poiać idącej od wybrzeża Pacyfiku w Gwiaździstą Noc i zj L się dzieje gdyż postradała zmysły, nie poznaje samej samym pokornym milczeniem nie odezwali się słow< іеьіе, czuje niesamowity powiew tajemnicy zupełn' rano — Wiktor pozostanie dla mnie zawsze tym któ ie ma pojęcia kim jest ani po co i gdzie, wygląda nr najbardziej przesadzał z hipsterskimi skłonnościami p kn0 i widzi San Francisco zamienione w ogrom kolenia podziemnych do zachowania milczenia, cyg raszną pustą scenę dla kolosalnych rozmiarów kaw ł skiej tajemniczości, narkotyków, zapuszczania bro tórego pada ofiarą. — „Stałam odwrócona tyłem i ni półświętości i—jak miałem się później przekonać —r iedziałam ani o czym Ross myśli, ani nawet zrównanego plugastwa (drugi George Sanders z Księża )bi". — Nie miała na sobie ubrania kiedy wygrzebała s' г miedziaka) — dlatego Mardou na swój sposób zdro jośród zaspokojonych pościeli Rossa i stanęła ? dziewczyna i otwarcie gotowa na miłość teraz schow jpnej poświacie szarówki zastanawiając sie co d 1 " się w zgniłym kącie czekając póki Julien się nie odezw Izie iść. A im dłużej tak stała z palcem w ustach ' Od czasu do czasu wśród ogólnie panującego „ki użej mężczyzna powtarzał swoje: , Co sie st ł rodztwa" ukradkiem i cicho wymieniano się Mardou a-leń-ka?" (w końcu przestał pytać i pozwolił ' ' t °' mocy jakiegoś milczącego przyzwolenia lub tajemni >okojnie), tym ostrzej wyczuwała narastające w nie' od układu albo też najzwyklejszego: „Te, Ross, weź с odka napięcie i zbliżającą się eksplozję, wreszcie zrobi- Mardou na noc, ja chcę to zrobić z Ritą dla odmiany*! wielki krok do przodu z piskiem przerażenia__h więc przechodziła na tydzień do Rossa, paląc wulkaniJszystko stało się jasne: zagrożenie zapisane bvło ny popiół i świrując (a na dobitkę napięcie związkach, w szarym pyle za stołem kreślarskim stojącym z nieodpowiednim seksem, przedwczesnymi ejakuld kącie, w torbach na śmieci w szarej posoce dnia jami tych anemicznych maquereaux którzy wprawiaj iekającej ze ściany we wnękę okna, w pustych oc h w stan napięcia i zdumienia). — „Kiedy ich poznali dzi — Mardou wybiegła z pokoju. __ A co byłam niewinna i niezależna i chociaż nie czułam się Ą 5ss?" szczęśliwa wydawało mi się że mam coś do zrobier „Nic, nie ruszył się, tylko uniósł głowę znad poduszki chciałam pójść do szkoły wieczorowej, mogłam znali edy się obejrzałam zamykając drzwi, byłam na uli pracę w swoim zawodzie, oprawiając książki u Olstj 'ie miałam na sobie nic, ale się nie przejmowałam t к lub gdzie indziej, stara nauczycielka od zajęć piasty rdzo zależało mi na zrozumieniu wszystkiego ' ' nych twierdziła że byłaby ze mnie niezła rzeźbiar iałam że jestem niewinna jak dziecko" __ M 'l 'k mieszkałam z różnymi współlokatorami, kupował |kiem nagusieńka, łau!" —(A w duchu- OBo' sobie rzeczy i jakoś dawałam radę" — (zagryza w^ewczyna, Adam ma rację że jest nienormalna, znaczy 34 35 •ozpraszając lęki w dole. Mardou przykucnęła na płocie, •lenka mżawka perli się na jej brązowych ramionach, rwiazdy skrzą się w jej włosach, dzikie znów indiańskie \czy przeszywają Czerń zaś z brązowych ust wyłania się igiełka, nędza jak kryształki lodu na derkach kucyków należących do jej indiańskich przodków, mżawka opada-ąca na wioskę dawno temu i smużka rzadkiego dymu riawiaj^ oic ^j ę^-^ущ t---------. i wypełzająca spod ziemi, kiedy matka w żałobie miaż- Znajdowała się na wąskiej uliczce nie wiedząc jaki łżyła żołędzie i robiła z nich papkę w ciągu pozba-nazywa, noc, cienka mglista mżawka, cisza śpiącej vionych nadziei tysiącleci — pieśń o polujących gru-Frisco, statki wojskowe w zatoce, całun wgryzającej j )ach Azjatów przechodzących z chrzęstem po ostatnim w usta mgły nad zatoką, z jaśniejącą w środku dziwa 1 ziemskich żeber Alaski do Nowego Świata Skowytu aureolą światła wysyłaną przez kolumnowo-świątyn w ich oczach jak i w oczach Mardou jest przyszłe Alcatraz — serce Mardou mocno bije w ciszy, mroczni królestwo Inków, Majów i wielkich Azteków błyszczące chłodnym spokoju. Przyczaja się na drewnianym d ;}0tymi wężami i świątyniami równie szlachetnymi co mnie też się takie rzeczy zdarzały, ja też bzikowałe benzedrynie na przykład kiedy z Honey w 1945 zda mi się że ona chce użyć mojego ciała jako gangsterski samochodu żeby rozbić mnie i podpalić ale z pewnoś nigdy bym nie wybiegł goły na ulice San Francis chociaż zresztą może — gdybym sądził że sytua wymaga działania, owszem) i popatrzyłem na nią stanawiając się czy mówi prawdę. __„.,___„_____ . . - .łotymi wężami i świątyniami równie szlachetnymi co Cie__ czeka na jakiś komunikat od świata który powie|reckie i egipskie, długie gładkie szczęki, spłaszczone co dalej czynić, omen ważnej treści który zdarza się tyBosy mongolskich geniuszy tworzących sztukę w świą raz i nigdy się nie myli. — Wystarczyło ześlizgnąć»-—~„u <,„wv, j«k *^«wi*,,;«----------,. ., czyźni w żałosnych kapeluszach spieszą do pracyfeh się tu ze Starego Świata ścinając trzciny na sawan-śliskiej ulicy nie dbając o nagą dziewczynę chowająca [ach i odkryli lśniące miasta Indiańskich Oczu, wysokie, 'l 1 ukształtowaną architekturą, z buh ' " i erbami i flagami w promieniach te I lowego Świata ku któremu wznoszc zmrużone ze wstydu obserwowałyby każdą część |ггсе Mardou bije w deszczu Frisco, myli. — Wystarczyło ześlizgnąć»mnych salach, ich podskakujące szczęki gdy się odzy-щ strunę i... — obojętnie po której stronie zeskoA-ają, zanim przyszli tu Hiszpanie Corteza i Pizarra. ;ędzie rozpościera się nieskończona przestrzeń, nŁnim zniewieściali Holendrzy w pantalonach przywałę-■7ПІ w żałosnvch kapeluszach śpieszą do pracyŁli się tu ze Starego Świata ścinając trzcmv w złą stronę i... wsz we mgle bo inaczej spostrzegłszy ją ustawiliby się w ki ukształtowaną architekturą, z bulwarami, rytuałami, nie aoiy^ająi; j*y a F« к%^«. ~~—u-,------«-—-, -,arbami i flagami w promieniach tego samego Słońca zabrała ją stąd podczas gdy ich obojętne zmęczone ci fowego Świata ku któremu wznoszono bijące serce) — zmrużone ze wstydu obserwowałyby każdą część ггсе Mardou bije w deszczu Frisco, na płocie, patrząc ciała — małej naguski. Im dłużej wisi tam na płocie, I rawdzie w oczy gotowa jest w każdej chwili skoczyć nniej zachowuje sił aby w końcu zejść i podjąć decyl pobiec po tej samej ziemi, wrócić i położyć się tam skąd ......" -------*-i«—і і"°Л rzyszła, gdzie zostawiła wszystkie rzeczy — pocieszając k wyobrażeniami prawdy — schodząc z płotu, drobiąc roln mniej-------- „ a w domu Ross Wallenstein nawet nie kiwnie palceri swego wysokiego jak kupa śmieci łóżka, mysląci „—.„„^„—.-^„„„j ^uUUii(U г рШ1 skuliła się gdzieś na korytarzu, a może zresztą za#olno przed siebie, odnajdując jakiś korytarz, drżąc w swoim własnym ciele. Deszczowa noc pluszcze do Jakradając się... całując wszystkich mężczyzn kobiety i miasta jedni „Podjęłam decyzję, zbudowałam jakąś strukturę, ale strumieniem smutnej poezji, a wysoko w górze Anijkby nie mogłam w niej". — Zaczyna od nowa, zpo- w miodowych szeregach wydmuchują z trąb powrotem naga w deszczu. *"* -•- - - 36 w uuuuuwjwi o~v-iv-t>-~" ■• j----------—r. - щ -o- -• ----------- „Czemu ktoś miałby robić muślinowym całunem jak ocean wielkie pieśni Rt"zywdę mojemu małemu sercu, stopom, rękom, mojej 37 skórze w którą zostałam otulona, gdyż Bóg chciał eoZdoba dla Boga i religijna słodycz. — „Kiedy bok-mi ciepło i poczucie Wnętrza, i moim palcom u stópBsowałam się z Jackiem Steenem cały czas myślałam o tej czemu z woli Boga wszystkie tak łatwo gniją, umJbr0Szce". — „Boksowałaś się z Jackiem Steenem?" — rają i narażone są na krzywdę, a Bóg pozwala mi J To było kiedyś, wcześniej wszystkie ćpuny zebrały się zumieć i każe krzyczeć — czemu dzika jest ziemia a ciJw pokoju Rossa, podwiązały się i brały z Handlarzem, ' ■ -'-ъ *~ nznasz Handlarza, no więc... tam też się rozebrałam... ialsza część... tej samej... szajby..." — „Ale te rzeczy, co nagie i wątłe — drżałam gdy dawca wytrząsał tr ojciec podnosił głos, matka śniła swój los — byłam kie mała lecz wyciągnęłam się w górę, dorosłam lecz т jako nagie dziecko, które płacze i lęka się. — Ac Uważaj na siebie, aniele niezdolny krzywdzić, ty kt tymi rzeczami?" (do siebie w myślach) — „Stałam spanikowana na środku pokoju, Handlarz brzdąkał coś ia gitarze, na jednej strunie, a ja podeszłam do niego Uważai na sieoie, апіеш шсшиш; Лі^..—-, ~j -"»«■ »-------> - - ------> ~ ■>- *-— nigdy nie wyrządziłaś bo nie umiałabyś zadać krzywdy rli powiedziałam: «Nie brzdąkaj DO MNIE swojej par-winnej istocie i nie rozłupałaś jej skorupy bólem za *>o me poży- może być świat, potrzebujesz tylko kilku symbohczny|h; ^ nap ^ ^^^f^ażalani monet a dopuszczą cię do ciepła i jedzenia ile tyl|nie z obiekty ,^ Гі^оііі І"^" chcesz, nie musisz obdzierać się ze skory i gryzc wh|ugawe J -^ ^e^wah zadawali nych kości na ulicy, takie miejsca zaprojektowano po |ój numer ^^^^1°^^ ze ««4 aby dawać schronienie i pociechę tym skorom-i-kosciC jest grane> Mardou?> Tinne jTgo num"' "Y"**2 które nrzvchodzą tu po odrobinę pocieszenia . - Ma£ d , . s^^™ _JGg? numery ale tak *u J- Siane, Mardou?» i inne jego numery ale tak піше іл-у-—-^ — r- - .. - Jprawdę chciał się dowiedzieć z іякі«<™ dou siedzi i gapi się na wszystkich, starzy napalency bofu;.„ ...... . . c "wieaziec z jakiego Dnwnri„ ™ gany z kwiatami, więc podejrzeń: „Siedzi tu od 40 bija, stary, żaden . , ~- и ~V J"x"csu Powodu mi J г nich nigdy mi nie dał złamanego ie traktowali cię jak ścim^^ ...;JL które przychodzą tu po odrobinę pocieszenia dou siedzi i gapi się na wszystkich, starzy napal się zwrócić jej spojrzenie, ponieważ jej oczy wibruj ;nta|,, ^ traktowali d -------«»« dziko zaś napalency wyczuwają niebezpieczeństwo drz< ym?„ __ ^o nikogo nfe trak?' **** miące w apokalipsie jej napiętej szyi i rozedrgany^ WS2ystko wigi ё s2" 1 Ują'ZreSZta żylastych dLi. - „To nie kobieta» - mówią. -Taj Igzystencjalizm.^ - Se tTki «ї° 8ІЄЬІЄ'' indiańska dzikuska, jeszcze kogo zabne» - Nastj L egzystencjalizm ćpuńkiegcchowu krk\hipster" poranek, zatopiona w myślach radosna Mardou spiej imi od rok P %£**£*™Ъ ^«łam się dosklepu,żebykupićbroszkę-Stoinastępnieprzezb ^jateż^nah^S^S^ "* * dwie godziny w drogerii przed stojakiem z pocztówka» ldywała obok kidy naćpTnf їтя1' ШтІ"- ~ przypatrując się każdej z osobna szczegółowo po kil Ые wyczujаГроХте'™' ^^ razy bo zostało jej wszystkiego dziesięć centów i moi wężowym ruchem mzeltTSZT u dziera^ą кирУіс tylko dwie a te dwie muszą stać się doskonałe №кУ. osu^TJ^TZ^osT^Tl opadaj,-prywatnymi talizmanami o nowym ważnym znaczenJ ,Wy kt , J J P° ^^^^^^^вШо obwisają lekko gdy stara się dojrzeć ukryty w rogu se, oją gadani e ten *£J^ MacDoud tą cieni rzucanych przez tramwaj, chińską dzielnice str iąc połowyąalbo ^^Z o^'^^ „„_ „ w^tami. wiec sprzedawcy zaczynają nabier }ział **dUCP °fwę' ° kl™. nigdy nie d dwóch godzin, nie ma rajstO stąd ? ^ v° mm ^l "^ ^ idzie | піка, ymmm . - (Z tym narkotycznym 41 mi Lv „ymmm" które towarzyszy ich każdemu odlotoJ wszystko co mówią to jeden wielki odlot, płacz gryrrA nego bachora powstrzymującego wybuch rozdziawioł go piskliwego UŁŁAAA! który czują w miarę jak nfl kotyk przywraca ich organizmy kołysce.) Mardou s;* działa z nimi, odurzona marychą lub benzedrynąj zaczynało jej się wydawać że ktoś coś jej wstrzykił przestraszona wychodziła na ulicę i autentycznie czP elektryzujący kontakt z innymi ludźmi (wrażliwość j> zwalała jej rozpoznać pewien fakt) innym razem jedrJ podejrzewała że to tajemny sprawca zastrzyku śledzą ją na ulicy powodował elektryzujące odczucia które ti samym nie należały do naturalnych praw wszechśva ta. — „No tak rzeczywiście trudno uwierzyć — al wierzy się! — kiedy ja zbzikowałem na benzedryj w 1945 to byłem przekonany, że tamta dziewczyna cl wykorzystać moje ciało, żeby je podpalić i wsadzić ml kieszeni flepy swojego chłopaka, żeby gliny pomyślałyłp on umarł, zresztą powiedziałem jej o tym". — ,,Tak?K zrobiła?" — „Powiedziała: «O raju» potem przytuli mnie i zaopiekowała się mną, Honey to była dzika besr położyła mi makijaż z ciasta naleśnikowego na ni bladą... straciłem na wadze trzydzieści, dziesięć, pięi ście funtów... ale-ale co się stało potem?" — „Por obnosiłam się wszędzie dookoła ze swoją broszką'І Weszła do czegoś w rodzaju sklepu z upominkami w 1 rym siedział jakiś mężczyzna na wózku inwalidzki (Przyciągnął ją widok klatek z kanarkami za szl chciała dotknąć paciorków, popatrzeć na złote J ki, pogłaskać starego kocura wygrzewającego sid podłodze, stanąć pośrodku chłodnej zielonej *"«" dżungli w sklepie zauroczona zielonymi rozt nie-z-tego-świata oczami papug wykręcających s, by zagrzebać się w zwariowanym pierzu oraz p"' ten wyraźny biegnący od nich komunikat ptasiej gi, elektryczne spazmy ich uwagi: piiik, la aj 1 i i i k, tamten mężczyzna wyglądał bardzo dziwnie.) — Dlaczego?" — „Nie wiem no był jakiś dziwny, chciał żeby, rozmawiał ze mną bardzo prosto i jednoznacznie, ale wiesz przez cały czas patrzył mi w oczy i uśmiechał się z powodu najgłupszych rzeczy o których mówiliśmy choć oboje wiedzieliśmy że mamy na myśli coś całkiem inne-\go, wiesz jak to w życiu, prawdę mówiąc rozmawialiśmy |o tunelach, o tunelu przez ulicę Stockton i tym który nie Lak dawno zbudowano na Broadwayu, o tym właśnie ■mówiliśmy najwięcej, a w czasie rozmowy przebiegł między nami wspaniały prąd porozumienia tak że poczułam inne poziomy, nieskończoną liczbę znaczeń w każdym akcencie jaki stawiał mówiąc i kiedy ja mówiłam, Iwięc w każdym słowie krył się cały świat znaczeń, Łigdy przedtem nie zdawałam sobie sprawy jak wiele p*zeczy dzieje się przez cały czas, i ludzie o tym * i e d z ą, widać to w ich oczach, bo nie chcą nic pokazać ю sobie, zostałam w tym sklepie bardzo długo". — „Fa-sam musiał mieć nierówno". — „No wiesz, łysiejący, trochę jak pedzio, gdzieś w średnim wieku, miał minę Bakby mu głowę odcięli a nosił ją wysoko w górze" (wyciągnęła szyję) „rozglądał się na boki, chyba za matką, starszą panią w kolorowym wełnianym szalu... ale Boże, im tam cały dzień". — „Ho, ho!" — „Na ulicy riękna starsza kobieta stanęła obok i zobaczyła mnie )ytając o drogę, ale lubiła dużo gadać..." — (Na słonecz-rm lirycznym niedzielno-porannym chodniku świeżo po Jeszczu, Wielkanoc we Frisco: wszystkie fioletowe kape-rlusze wyszły już na dwór, lawendowe płaszcze paradują V chłodnych porywach wiatru a małe dziewczynki w wy-lansowanych białych bucikach i w ufnych paletkach wolnym krokiem pochyłymi ulicami, stare zwony pracują w kościołach w centrum zaś przy ulicy ^rket gdzie przechadza się nasza łachmaniarska czarna 'a Joanna d'Arc śpiewając hosanny w swojej pożywnej -od-nocy ciemnej skórze i sercu, gdzie trzepoczą «et: PoŁedziałar <:k:n papu '1 rozbiegani maszerują рос 'la: tr więt£ na wietrze kupony do gier hazardowych w przydroj |ulicach życia ogromniejącego nad Ameryką, i rozprasza , •_•__!___u ^,offi^^7P f7nsnr>ismzeolizną, kwiaj Ufnego sie.) nych kioskach, przeglądacze czasopism z golizną, kwi^ w koszach na rogu i stary Włoch z gazetami w fartucł klękający aby je podlać, chiński ojciec w obcisły! ekstatycznie garniturze prowadzący w dół ulicy Powa zawózkowane dziecko wraz ze swoją upudrowaną żoJ —- —з-------,i —-~~v, "">» w uucjouu, ja o lśniąco-piwnych oczach i w targanym podmuchaj kochała, jakby chciała mnie zbawić albo ocalić, wspięłam wiatru nowiutkim kapeluszu, Mardou stoi tam uśrrt 5ię po wzgórzu, ulicą California i minęłam chińską chając się promiennie i dziwnie zaś stara ekscentryczn jzielnicę, w pewnym momencie znalazłam się przed dama nie pamięta już o jej murzyńskości bardziej * akimś białym garażem z wielką ścianą z jednej strony dobroduszny kaleka ze sklepu, a także z powodu, ;ego garażu, siedział tam taki facet na krześle obrotowym szczerej teraz i otwartej twarzy która niepodważalj zapytał mnie czego tu szukam, a ja wszystko co robiłam 44 szczerej teraz i otwartej iwmy «.1,^^^ *^~*.----------- --r-„ ------o~ .u^unaui, ojd wb£ys>iH.u co roDiiam świadczy o skołatanym czystym niewinnym duchu j -ozumiałam jako obowiązek żeby przekazać każdemu wstającym z pobrużdżonego okopu i na własnych om eto nie przypadkiem ale с e 1 o w o znajdzie się na mojej lałych rękach wynoszącym się ku bezpieczeństwu i zl Irodze, przekazać i wymienić się tą wiadomością, tą wieniu obie kobiety, Mardou i starsza pani, na nieznośi wibracją, całkiem nowym znaczeniem które posiadłam, smutnych pustych niedzielnych ulicach po podnieeel ;e wszystko przytrafia się wszystkim przez cały czas sobotniej nocy pełnej blasku zalewającego złotym pyłi rzędzie i zęby się nie martwić, nikt nie jest na tyle podły Market wzdłuż i wszerz i pulsowania neonów w lokali ak się wydaje albo, lecz ten kolorowy facet na krześle OTarrell" i „Mason" zapraszających migotaniem pal 'brotowym, rozmawialiśmy długo i bez sensu, pamiętam czka z nakłutą czereśnią w koktajlowej szklance zgłi e nie bardzo chciał mi popatrzeć w oczy i posłuchać tego niałe serca sobotniej nocy lecz oferujących tylko smuj o mu mówię". — „A co mówiłaś?" - „No nie pamiętam pustkę niedzielnego ranka, tylko trzepot paru gai ^ cOS na jakiś prosty temat nigdy byś się nie spodzie- w ulicznym ścieku i długi jasny widok na Oakland wd ^ jak cos na temat tych tuneli czy tej starszej pani i jak nawiedzone jeszcze przez siódmy dzień tygodnia-wi jyslę wciąż obsesyjnie o ulicach i różnych kierunkach, kanocny chodnik we Frisco dokąd białe statki prj * teri facet chciał to zrobić ze mną, widziałam jak chodzą czystą niebieską linią aż z portu Sasebo І ^Piął rozporek ale nagle zrobiło mu się głupio, stałam przęsłem Golden Gate, wiatr który w Marin Coul "™°na d° niego tyłem i widziałam wszystko w szy- rozpala w liściach iskierki tutaj zaśmieca blask tj • (Na białym tle porannej ściany garażu widmowy białego życzliwego miasta, w poszarganych chmuił ^czyzna i przygarbiona odwrócona tyłem dziewczyna wysoko ponad torem z czerwonej cegły i przystani EmJ erwująea w oknie które odbijało nie tylko dziwacz- cadero, obłędna urwana nagle aluzja do pieśni plemiei 8 nieśmiałego czarnego mężczyznę gapiącego się na ^ ____:__j„i;n^„n„r.bwprlrnwpów wśród tych jedenf4 ukradkiem ale i całe biuro, kr7p«łn sejf, wilgotne Pomo^niegdy^ ale i całe biur°. krzesło, tu ostatnich wzgórz zasiedlonych przez białe domył n°we ściany wnętrza garażu i błyszczące zmę sieiszei Ameryki, Mardou ma twarz swojego ojca krt e auta z nie zmytymi zaciekami po zeszłonocnym unosi głowę żeby zaczerpnąć oddechu i przemówić* zczu. zaś ™ л„^ —^_ _ czu, zas po drugiej stronie szyby nieśmiertelne 45 balkony z drewnianymi wykuszowymi oknami przechJ iekny dzień, stary, Wielk ległej czynszówki gdzie wtem ujrzała troje czarny«P ieja wtedy byłem?"-_ anoc"- — „Boże, Wielkanoc, dzieci w śmiesznych ubrankach jak machają bez sło^dęulicąitaksobiemyśl^"^clutkie słońce, kwiaty, a ja w stronę Murzyna stojącego cztery piętra niżej w ko*bie na nudę, a żeby sob' fu*e? kiedyś Pozwalałam binezonie zdradzającym że pracuje w czasie Wielkiej NŁlb0 wariowałam i odsta "■ } Ćpałam' uPiJałam się су, który pomachał im w odpowiedzi ręką dreptajff tóre odstawiają ludzie żeW u? ^ WSZystkie numery w dziwnym kierunku przecinającym na pół kierunŁst, a to bardzo dużo wW к Ю Zrozumiec tego co ^ oomysląją różne: luszach i płaszczach, jeden niósł trz> obrany niespiesznie przez dwoje zwykłych ludzi w kapfcpołeczne) takie na przykj T"*J?^ają rożne nierówności zyletniego chłopAie sie z powodu probierń * ,We bzdury jak użera-drugi butelkę, zatrzymujący się raz po raz by итЖгоЬ1ети rasowego, przeć ч Społecznych czy mojego czterogwiazdkowe kalifornijskie sherry i golnąć soM ja czułam że wielka w/^ П1Є Ш& żadneg° sensu», w porannym słonecznym wietrze San Francisco rozge,oranek rozpłyną się w w * Zł°t0 WyPełniające ten niającym na boki poły ich tragicznych płaszczy, chłop»aczynały rozpływać, щ0 }°Пь°и W P°wietrzu, już się zapiszczał, ich cienie na ulicy podobne do cieni тШусіе tak samo jak ten рога§ к Ш PrZezyć całe swoje koloru ręcznie wyrabianych włoskich cygar z ciemnobŁozumieniu i chęci do ży П * t0 tylk° dzi(?ki czystemu zowych sklepów u zbiegu Columbus i Pacific, po chA0że to była swego rodzaj^ * pokonywania trudności, przejechał na drugim biegu rybioogoniasty cadillac ja«ę kiedykolwiek trafiła, al najpięknieJsza rzecz jaka mi су do jednego z domów na szczytach wzgórz z wi«ę tym że wróciła do dom W SUmie zła"- — Skończyło kiem na zatokę i wiozący z wizytą krewnych przywożfcdzie i tak byli na nią W-U S^VO-'eJ si°stry w Oakland cych komiksy, wieści o ciotkach, cukierki dla jakiegłhrzanić i robiła różne d ' ° а*е kazała ii nieszczęśliwego chłonczvka czekaiacesro aż skończv Aład sknmniivn,„n-----•_ ^ . "twa; ta niedziela, _„--------L---------------------------Tt----------_-.,, r^^^jft iciewizor iraHjn 7 zje i odbierać kolor roślinom w doniczkach, niech jużftętrze swojego walącego Smazdkiem im się od- sęśliwego chłopczyka czekającego aż skończy «ład skomplikowaną sieć d T*' zauważyła na przy-Lziela, aż słońce przestanie wlewać się przez żallby połączyć telewizor i г w Jak3 jej siostra założyła dziwne że się tak zawstydził i usiadł, co mi się wfc przypomniało to to, że jak byłam jeszcze mała w Oakl; pewien człowiek posyłał po nas do sklepu i dawa dziesiątce a potem ściągał płaszcz kąpielowy i obn się". — „Murzyn?" — ,,A-ha, z sąsiedztwa tam щ mieszkałam, pamiętam że nigdy z nim nie zostawi sama ale jedna moja koleżanka została i chyba nawet coś tam z nim robiła". — „A co z tym faciem na kra rewna; czarnymi kawałami u . • >. -"VJ>-6U vvaiquegO Kip /-)r • w KUCnni ПЭ czej się rozpada i znów będzie poniedziałek i radość w załiódmej i Pine __kolei o urewmanego domku przy ku z parkanem gdzie raptem ostatniej nocy Mardou o rM werandy z zakrzywion e.Utytłane w sadzy drewno się zgubiła.) — „I co, co zrobił ten kolorowy?" — „ZaM sumie lipne sklecone парГн Гуппаші Przypominające z powrotem rozporek, unikał mojego wzroku, odwrócił^ne pokruszonymi kami ?- °Є slumsy> Podwórko zawa na znaczącymi miejsce™1 f"™^ СУ tokaj zanim wynieśli І Т Włocz^dzy РШ zeszłej Ива pod kolejową magiZlT* P°dwórzec Pakowni асу Przez bezgranicznrp^twó іадаСа WStr°^ >akland rojący się od 1$?^ХГВ* Brooklyn- ^kich murzyńskich barlwT tel?fomcznych, gówna r^w i Meksykanów p^ZZ1 °b0tnią ПОС pełnyeh oonach ^k^.„ __^wających w swoich W)aen,„u °°nach, policyjny wóz w swoich własnych obrotowym?" — „Nic, po prostu odeszłam stamtąd, lotnego zaułka usiane? §rasuJący wzdłuż długiego so pijakami i błvsWw„^ ' 46 błyskotkami ze 47 stłuczonego szkła (oto Mardou siedzi teraz w tym drel { rozmawiałam całkiem normalnie z każdym po kolei nianym domu który wychował ją w strachu, tuląc się | wSZystko robiłam jak należy, więc wypuścili mnie nn -: J—.....~Al-----*" ™ P7vm Słvs" czterdziestu ośmiu godzinach, inne kobiety też tam były patrzyłyśmy przez okna i to co mówiły uświadomiło mi jak bezcenne jest zrzucenie tych cholernych piżam i wydostanie się stamtąd na ulicę, słońce, mogłyśmy dojrzeć statki, pod gołym niebem, WOLNE by pływać sobie i tam ІЯКІР* ІП ПіНпіітл і Ілі, 1__-:ї ściany i patrząc na druty w półmroku, po czym słys siebie mówiącą i choć nie rozumie czemu mówi, wie trzeba to powiedzieć, wyrzucić z siebie, bowiem kieł wcześniej tego dnia przedarła się na dziką Trzecią U1T między rzędami bijących się ochlejów i zapitych ц śmierć Indian, z bandażami turlającymi się po zaułkaJ kinem dającym trzy filmy za dziesięć centów, małył dziećmi hoteli w dzielnicy nędzy biegnącymi po choi niku, lombardami i grajszafami z murzyńskich mord, wni, a Mardou stanęła w sennym słońcu i wsłuchała si nagle jakby po raz pierwszy w życiu w muzykę bopo\( wypływającą na zewnątrz, przy czym zamysł muzyko] i instrumentów dętych szarpanych i innych stał się narj mistyczną jednością wyrażającą się w złowieszczych jaki falach i ponownym prądzie ale wyjącą namacalnie żyw słowo wprost z tej wibracji, wymiany ekspresji, falowi nie niejasnej intencji, uśmiech zawarty w dźwiękach, tę si mą żywą intencję odnajduje teraz w sposobie w jaki j' siostra ułożyła splątane wijące się druty brzemieni w pewien zamysł, niewinnie wyglądające lecz w istocie: maską obojętnego umownego życia czają się ckliwe us prychające elektrycznymi wężami umieszczonymi ro myślnie które Mardou widziała przez cały dzień i słyszą w muzyce a teraz dostrzega w sieci drutów). — ,,Co wy kombinujecie, chcecie mnie załatwić prądem?" — VI siostry zrozumiały że z Mardou jest naprwdę źle, gorzej 1 z najmłodszą z sióstr Fox alkoholiczką którą regulari zgarniała policja za uliczne rozróby, bardzo źp w najstraszliwszym bezimiennym sensie tego słowa tu i tam, jakie to cudowne i jak bardzo tego nie szanujemy gryząc się z powodu trosk we własnych skórach, jak kompletni głupcy albo tępe rozbisurmanione paskudne dzieciaki które stroją fochy bo... nie dostały tyle cukierków na ile mają ochotę, więc w czasie rozmów z doktorami powiedziałam im..." - „Nie miałaś się gdzie podziać a twoje rzeczy?" - „Rozrzucone po całej po całym Beach, cos musiałam ze sobą zrobić, przyjaciele udostępnili mi to mieszkanie na okres lata, będę musiała się wynieść w październiku". - „Z Heayenly Lane?" 1 się wynieść w październiku". - „Z Heayenly Lane?" -'I0.,' ~ "Kochanie_słuchaj ty i ja moglibyśmy... pojecha- ,Jak lu , , ; ------" -v -j""iOglibyśmy... pojecha- łabyś ze mną do Meksyku?" _ „No pewnie!" - j^**.. — ,,гчи pewnil pojadę do Meksyku? Znaczy się jak dostanę pieniądze? mimo że mam już odłożone sto osiemdziesiąt dolarów i po prawdzie możemy ruszać choćby jutro, damy sobie radę jak Indianie to znaczy żyjąc tanio na wsi albo w slumsach". — „Tak, cudownie gdybyśmy mogli stąd prysnąć". — „Ależ możemy i nawet powinniśmy poczekaj tylko aż dostanę, mam dostać pięć stów, rozumiesz" (i wtedy porwałbym ją w samo kłębowisko mojego życia) — Mardou przerywa mi: „Nie chcę mieć nic wspólnego ani z North Beach ani tą bandą, stary, i dlatego, ale chyba za szybko otworzyłam buzię i się zgodziłam, zdaje się że nie jesteś już taki pewny..." (śmiejąc się z mojego v najsuasiuwwjui исьш—v------ ~ 7am, ,. " J—■"■ *«-"".y— umiejąc się z moi eeo ,Pali marihuanę, szwenda się z tymi brodatymi dzuJ 2amyslonego wyrazu twarzy) _ ^ zastanawianJ s :ami z City". - Siostry zawiadomiły policję i Mardoul ^stroną praktyczną". _ „Niemniej gdybym odpowie? _i___;і_і„ „,+^^,т nćunarlnmiła sobie ze: ..O BI ^afa «bvc mnyp» nm-. +^ „t+„j.....__ .-, . . . łami z City". — Siostry zawiadomiły poUcję i Mardou I brano do szpitala — wtedy uświadomiła sobie że: „O Bd ' _„ _ „__, UVJU doszło do mnie jak okropne było to co stało się ze rf ządku", mówi całują być może», ooo to wtedy wszystko byłoby wpo- doszło do mnie ja* окгорпе uy±u w ^ ^^^ »v — -i, - — _> —w^ żenując mnie; szary dzień, czerwone i miało się stać, stary, szybko się z tego otrząsnę! wiatło żarówki, nigdy nie słyszałem podobnej historii od 48 49 kogoś takiego z wyjątkiem wspaniałych ludzi ktorycj znałem w młodości, wielkich bohaterów Ameryki z któl rymi się kumplowałem, szukałem przygód, szedłem dJ mamra i poznawałem o postrzępionym świcie, chłopcl uderzali w krawężniki odczytując symbole w wypeM nionym po brzegi ścieku, amerykańscy Rimbaud i Verj laine z Times Sąuare, dzieciaki - żadna dziewczyna nil poruszyła mnie tak opowieścią o duchowym cierpienij a jej piękna dusza dała się poznać promiennie mczyrf anioł spacerujący po piekle, tym samym piekle d którym ja pałętałem się poszukując kogoś takiego właś nie jak ona ani marząc o mroku tajemnicy i możliwo- naszego spotkania się w wieczności, jej zogrommał twarz przywodzi mi raptem na myśl wielką głowę Tyg rysa na jakimś afiszu z tyłu drewnianego parkanu rj zadymionym śmietnisku w niedzielny wolny od szkol poranek, bezpośrednia, piękna, szalona, wśród kropj deszczu. — Objęliśmy się oboje, przylgnęliśmy do si bie — jakbyśmy byli już zakochani, nie mogłem wyjść i zdumienia — zrobiliśmy to w pokoju, z radością, ri krzesłach, na łóżku, zasnęliśmy sczepieni, zadowoleni ______ ____.....^ ______ znów nauczyłem ją paru spraw związanych z seksem J rzałe piwo i zastanawiając się, czy Adam nie miał aby racji mówiąc nam co należy zrobić, że trzeba zebrać się Obudziliśmy się późno, Mardou nie poszła do psychd w kupę, lecz po tym jak przedstawiliśmy nasz punkt analityka, „olała sobie" cały dzień, więc kiedy Adan widzenia, jak nasza miłość się umocniła, coś smutnego wrócił z pracy i zobaczył nas dalej gadających na krzes wstąpiło w oczy nas obojga — wieczór nabrał rozpędu i zaśmiecony dom (kubki od kawy, okruchy po ciastkad wraz z wesołą kolacją, nas pięciorgiem, krótkowłosą które kiedyś kupiłem na tragicznym Broadwayu we włoł mówiącą mi później że wyglądałem „tak pięknie że kiej szarzyźnie tak bardzo przypominającej utracon musiała zamknąć oczy" (co okazało się jednym z jej indiańskość Mardou, tragicznie amerykańskie Fnsco z sz8 powiedzonek ze Wschodniego Wybrzeża, jej i Buddy'ego rymi płotami, ponurymi chodnikami, zapleśmałymi sioB onda), to jej „pięknie" zdumiało mnie, nie wierzyłem, kami, które ja —z małego miasteczka a ostatnio ze słonej ue musiało zrobić wrażenie na Mardou, która tak czy nej Florydy na Wschodnim Wybrzeżu - odebrałem ja» naczej była podczas kolacji zazdrosna o względy który- przerażające). - „Olałaś swoją wizytę u terapeuty, Ш i mnie darzyła tamta dziewczyna i sama to później dou, słuchaj Leo, naprawdę powinieneś się wstydzie ich<* ^yznała — ja w tej тиаф beztroski, bezpieczny — by trochę czuć się odpowiedzialny". — „Chcesz powi zyScy przejechaliśmy się jej zagranicznym kabriole- 50 dzieć że przeze mnie zaniedbuje obowiązki... wszystkie moje dziewczyny miały ze mną to samo... a zresztą nic się nie stanie jak opuści tę jedną wizytę" (nie rozumiałem co jest dla Mardou dobre). — Na to Adam niemal żartobliwym tonem, ale zarazem ze śmiertelną powagą: „Mardou, musisz do niego napisać list albo zadzwoń, najlepiej zadzwoń do niego od razu, co?" — „To lekarka, przyjmuje w City & County". — „Zadzwoń zaraz, masz tu dziesiątkę. — „Ale mogę przecież zadzwonić jutro, już jest za późno". — „Skąd wiesz że jest za późno, nie naprawdę, nawaliłaś dzisiaj, i ty też Leo, totalnie nieodpowiedzialny facet". — Po czym jemy wesołą kolację, z zewnątrz (z szarego szalonego zewnątrz) dochodzą do nas dwie dziewczyny, jedna dopiero co przyjechała z Buddym Pondem samochodem z Nowego Jorku, typowa hipsterska krótkowłosa laleczka z LA która momentalnie wpadła do brudnej kuchni i ugotowała wszystkim na kolację pyszną zupę fasolową (z puszki) i parę warzyw a tymczasem ta druga, dziewczyna Adama, paplała przez telefon kiedy Mardou i ja siedzieliśmy z poczuciem winy i markotnie w kuchni sącząc zwiet- 51 tern po rozjaśniających się ulicach Frisco nie tyle szM ,ak wsunęła je do kieszeni, kieszeni na pasie znaczy rych co otwierających się miękkimi rozgrzanymi poł^ gię na piersi".) zatem kiedy Mardou wychodzi z łazienki czuje że coś się święci, otaczające ją pedały, dziwaczny ciami czerwieni na niebie między budynkami, leż; z tyłu Mardou i ja na rozłożonym siedzeniu podziwia: miasto, łagodne odcienie, wymieniając uwagi, trzymaj się za ręce — a reszta na przedzie jak międzynarodo radośni Paryżanie przejeżdżający przez Frisco, pro dząca uroczyście krótkowłosa, pokazujący coś pale Adam — w drodze do znajomego na Russian Hill pak cego manatki przed podróżą pociągiem do Nowego Ji ku i statkiem do Francji, u niego jeszcze hop kilka pi parę słów, po czym pochód pieszo razem z Budd; Pondem do jakiegoś zaprzyjaźnionego z Adamem lite ta imieniem Aylward Jakiśtam słynnego z dialog zamieszczanych w „Current Review", posiadacza pr: bogatej biblioteki, a następnie siup skok za róg do (j powiedziałem Aylwardowi) największego umysłu w łej Ameryce, Charlesa Bernarda, u którego późną no można było znaleźć dżin, starego siwego pedała i ro| maitych ludzi i rzeczy i gdzie popełniłem mój pierwsza głupi błąd podczas mojego życia i miłości z Mardou, gdl nie chciałem wracać z pozostałymi do domu o trzecir nad ranem, upierając się, za zaproszeniem CharlesfJ żeby zostać aż do świtu oglądając jego pornograficzni (homoseksualne) zdjęcia i słuchając płyt Marleny Dia rich, zresztą razem z Aylwardem — pozostali wyszj zmęczona i dość pijana Mardou patrzyła na mnie poti nie nie protestując i widząc mnie takiego jakim jestef naprawdę, zwyczajnym pijakiem, sępiącym od innyq krzyczącym, głupim — teraz jednak zakochana we mii wystarczająco mocno by nie narzekać człapiąc za mi mi do kuchni gdzie mieszaliśmy alkohol i nawet kied 52 oiiak z którym tu przyszła, lecz nie piśnie ani słowa skargi — pierwsza z wielu zniewag które ją spotykają, i nie nadszarpuje jej umiejętności cierpienia lecz jej małą kobiecą godność. — No tak, źle robiłem, nawalałem, długa jest lista przyjęć, popijaw i nieproszonych najść oraz wypadków gdy zostawiałem ją samą, a ostatnią kroplą goryczy okazało się zajście w taksówce: Mardou prosi abym odwiózł ją do domu (żeby się mogła wyspać) potem mogę pójść (do baru) spotkać się z Samem, ale ja wyskakuję z taksówki jak opętany) „Nigdy nie widziałam takiego narwaństwa") pędzę do drugiej i zmywam się zostwiając ją samą w środku nocy — tak więc gdy Jurij łomocze do jej drzwi następnej nocy, a mnie nie ma przy niej, oh jest pijany, nie daje za wygraną i w końcu wskakuje na nią jak to ma w zwyczaju, Mardou poddaje się, ulega — rezygnuje — jednakże wybiegam zanadto naprzód w mojej opowieści, nazywając swego wroga po imieniu, co sprawia ból: dlaczego „ich słodki miłosny wypad" który w żaden sposób nie wiąże się ze mną w czasie i przestrzeni, ugodził mnie sztyletem w gardło? Kiedy budzę się po prywatce, na Heavenly Lane, znów dręczy mnie piwny koszmar (z odrobiną dżinu), wyrzuty sumienia i bezpodstawne obrzydzenie na widok drobnych białych kłaczków wełny z poduszki w jej czarnych prostych niemal jak druty włosach, jej napuch-nięte policzki i małe mięsiste usta, chandra i wilgoć Heavenly Lane i znowu ten sam tekst: „Muszę lecieć do domu, uporać się ze sobą —" tak jakbym kłamiąc chciał swoimi nagimi oplecionymi rzemykami śniadymi stojBuporać się z nią — nie oddalając się nigdy od moiei rycznej pracowni i wygodnego domu, w obcej Bernard oskarżył ją o kradzież jednego ze zdjęć porne szarości światowego miasta i w stanie SPOKOJU. — graficznych (była w łazience gdy oświadczył mi ko» ..Ale czemu musisz zawsze tak od razu pędzić?" — To fidencjonalnym tonem: „Kochanieńki, sam widział^hyba dlatego że tak jestem spragniony domowego 53 spokoju, żeby dojść do siebie". — „Wiem, kochanie, ale i jestem, tęsknię za tobą i trochę jestem zazdrosna i to Щ masz dom i matkę która prasuje ci rzeczy i tak dalej, al nie mam tego wszystkiego". — „Powiedz kiedy maj wrócić? W piątek wieczór?" — „Skarbie, to zależy J ciebie, kiedy będziesz chciał". — „Ale powiedz mi kiedl TY chcesz". — „Nawet nie powinnam". — „Co to znać: nie powinnam?" — „No wiesz, jak się mówi o... no wiem" (wzdycha, przewracając się w łóżku na drugi b chowając się, zakopując swoje winogronowe ciało, wi podchodzę, chwytam ją i jednym ruchem odwracam łóżku, po czym całuję w zagłębienie mostka od które] biegnie w dół prosta równa linia do pępka gdzie pr: chodzi w nieskończenie wąską rysę i ciągnie się jak wykreślona ołówkiem i linijką w dół i biegnie rów: prosta aż pod spód, więc jakiż mężczyzna może w histoi i myśleniu zaznać spokoju kiedy jak sama powiedzi; ma coś takiego, tę esencję, a jednak). — Czuję szalo potrzebę pójścia do domu, neurotyczne lęki, kac, pr rażenie: „Niepotrzebnie poszedłem poszliśmy do Bern da wczoraj w nocy, a przynajmniej powinniśmy wród o trzeciej z resztą wiary". — „Tak właśnie uważam, ale na miłość boską" (sepleniąc śmiechem i zabawnie rfl siadując mój pijany głos) „ty nidy nie cesz roić o co a proszę". — „Aaah, wiem, przepraszam. Kocham cię. C| ty mnie kochasz?" — „O rany", śmieje się, „o co I chodzi?" — patrząc na mnie ostrożnie. — „Czy darzysz mnie miłością?" — powtarzam a ona obejmul moją napiętą wielką szyję swoim śniadym ramieniem.! „Naturalnie, kochanie". — „Ale na czym...?" — chcę I zapytać o wszystko, nie mogę, nie wiem od czego zacza na czym polega tajemnica tego czego od ciebie cha czym jest mężczyzna, czym kobieta, miłość, co rozumiej przez miłość, a także dlaczego bez przerwy nalega» i zadaję pytania i dlaczego odchodzę i zostawiam cię sani w twoim biednym nędznym mieszkanku — „to mieS 54 kanie mnie dołuje, u siebie mogę usiąść na podwórku, 0d drzewem, nakarmić kota". — „Wiem stary. Tu nanuje straszny zaduch, otworzyć żaluzje?" — „Nie, bo cię wszyscy zaraz zobaczą, ucieszę się kiedy skończy się lato, kiedy dostanę swoją forsę i pojedziemy do Meksyku"- —,,Wiesz co, stary, jedźmy od razu z tą forsą którą masz, sam mówisz że damy sobie radę". — „Okay! Okay!" — pomysł rozrasta się w mojej głowie, biorę kilka haustów zwietrzałego piwa i zastanawiam się nad ceglanym domkiem gdzieś na peryferiach Техсосо za pięć dolarów na miesiąc, toteż idziemy na rynek wczesnym mglistym rankiem, Mardou kroczy obok mnie niby żona, niby Ruth, w swoich sandałach, przychodzimy, kupujemy pomarańcze, pajdy chleba, nawet wino, miejscowe wino, wracamy do domu i gotujemy czyste śniadanie na naszej małej kuchence, siadamy popijając kawę i zapisujemy na kartce nasze marzenia, analizujemy je, kochamy się na naszym małym łóżku. Śniąc potem na jawie, siedzimy i oddajemy się wielkiej fantazji. — „Słuchaj, stary", ukazując małe ząbki w uśmiechu, „KIEDY my to zrobimy? Bo to całe planowanie przypomina taką małą szajbę, nasz związek albo wóz albo przewóz, o Boże". — „Może jednak powinniśmy poczekać jak dostanę to wynagrodzenie autorskie, ależ tak! oczywiście! wstrzymamy się potem będziemy mogli kupić maszynę do pisania, adapter i płyty Gerry'ego Mulligana, rzeczy dla ciebie i wszystko co nam potrzeba, w takim układzie jak teraz nic nie zdziałamy". — „Taak, sama nie wiem" (pomarkotniała). „Wiesz stary że nie przepadam za życiem w histerycznej nędzy —" (to nagłe i poważne zdanie napełnia mnie taką wściekłością że po przyjściu do domu wałkuję je w głowie przez wiele dni). — „A kiedy wrócisz?" — „No w porządku, umówmy się na czwartek". — „Jeśli tobie bardziej pasuje piątek, w żadnym razie nie chcę ci przeszkadzać w pracy, kochanie, może wolałbyś dłużej zostawać w domu?" — „Po tym co 55 ooo, jak bardzo cię kocham, jesteś —" Rozbieram siej i zostaję przez następne trzy godziny, wychodzę zaśj z poczuciem winy ponieważ mój spokój, naglące po-1 czucie obowiązku zostały złożone w ofierze, a choć tol ofiara dla zdrowej miłości, coś we mnie choruje, gubi się.j budzi lęk — zdaję sobie także sprawę że nie dałem! Mardou ani centa, ani jednego bochenka chleba, ale tyl-j ko gadanie, uściski, pocałunki, ja wychodzę z domu a jej! zasiłek dla bezrobotnych jeszcze nie nadszedł więc Mar-I dou nie ma co jeść. — „Co ty będziesz jadła?" — „Oh, są tuj jakieś puszki, a może pójdę do Adama, chociaż za często! nie chcę tam chodzić, bo wydaje mi się że ma mi za złe tol że wasza przyjaźń — no że odebrałam waszej przyjaźni to] coś specjalnego między wami..." — „Nie, nieprawda". —1 „A jednak z jakiegoś powodu nie chcę wychodzić, chcęj zostać w domu, z nikim się nie spotykać". — „Ze mną teżj nie?" — ,,Z tobą też nie, Boże czasem nachodzi mnie takij stan". — „Ach, Mardou, sam już nie wiem co myśleć, nie! mogę się na nic zdecydować, powinniśmy coś zrobią razem już wiem: znajdę sobie pracę na kolei i razemj zamieszkamy". — Oto mój najnowszy genialny pomysł.! (A Charles Bernard, którego imię zajmuje centrum w kosmogonii mojego mózgu, bohater z przeszłości-j Prousta w moim rozumieniu świata, w jego wycinku wielkości Frisco, Charles Bernard który był kochankiem Jane, Jane którą zastrzelił Frank, Jane z którą kiedyśj mieszkałem, najlepszą przyjaciółką Marie, deszczowej zimne zimowe wieczory kiedy Charles przechodził przez! miasteczko uniwersyteckie mówiąc coś błyskotliwego,'! wielkie poematy brzmiące w tym miejscu nieciekawie! i widmowo jeśli w ogóle wiarygodnie, lecz wielkość! i pozycja nie tylko Charlesa ale i przeszło tuzina inny cła żarzy się jasno pod czaszką mojej głowy, a widziana w tym świetle Mardou okazuje się małym śniadymi ciałem spowitym w szarą pościel łóżka ze slumsóvJ Telegraph Hill, wielką postacią w historii nocy, owszem,! 56 lecz tylko jedną z wielu: DZIEŁO jest aseksualne — i nagle czuję proste wywołane piwem zadowolenie gdy wizje wielkich rytmicznie uporządkowanych słów zamkniętych w gigantycznej archanielskiej księdze przelatują mi przez mozg, więc lezę w ciemnościach widząc oraz słysząc mowę przyszłych światów: „damajehe eleout ekeke dhydkydk dldoud, ~d, ekeoeu dhydhydkehgyt lepiej nie więcej niż Iter ehe makmerfiego z tego gar-denu to co dziwnie czyni mdodudltkdip, baseeaatra" -£ kiepskie przykłady ze względu na mechaniczne wymogi maszynopisania, potoku rzecznych słów, dźwięków, ciemnych, prowadzących do przyszłości i świadczących o obłędzie, pustce, wrzawie i tumulcie mego umysłu w którym, święty czy przeklęty, śpiewają drzewa — na dziwnym wietrze — w spokoju wierzy że pójdzie do nieba — mądrej głowie dość i słowo — „Najmądrzejsi dostali bzika", jak napisał Allen Ginsberg.) Oto przyczyna dla której nie wróciłem do domu o trzeciej nad ranem — i przykład. 2 Z POCZĄTKU GNĘBIŁY MNIE WĄTPLIWOŚCI, poni J waż była Murzynką, ponieważ niechluiła (wszystkie sprawy odkładane do jutra, brudny pokój, nie prane prześcieradła — a co mnie Chryste Panie obchodzą nie prane prześcieradła) — wątpliwości ponieważ wiedziałem że zachowywała się w sposób poważnie niezrów. noważony i zachowanie to mogło się powtórzyć, więc jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobiliśmy zaraz którejś pierwszej nocy, szła do łazienki na golasa opustoszałym hallem lecz drzwi jej mieszkania wydawały dziwny pisk który brzmiał dla mnie (na marihuanie) jak gdyby ktoś wszedł na górę i stanął na klatce schodowej (na przykład Gonzalez, meksykański włóczęga i ciotowaty naciągacz który bez przerwy wpadał do jej mieszkania pod pretekstem starej przyjaźni którą Mardou nawiązała kiedyś z niejakim Trącym Pachucos aby wy dębić od niej nędzne siedem centów czy dwa papierosy zawsze akurat w chwili gdy Mardou była totalnie zdołowana, czasem zabierał nawet butelki do spieniężenia), myśląc że to może on albo któryś z podziemnych, pytający ją w hallu: „Jest ktoś u ciebie?", a goła Mardou, nie przejmując Щ i podobnie jak wtedy w zaułku przystaje i odpowiada mtf „Nic z tego, stary, lepiej przyjdź jutro, teraz jestem zajęta, nie jestem sama" — oto moj a narkotyczna mrzonka kiedy tak leżę i zdaje mi się że w pojękiwaniu drzf słyszę jęki ludzkich głosów, toteż gdy wróciła z łaziei$ 58 mówię jej o tym (z pełną uczciwością) (wierzyłem że tak przedstawia się prawda, no prawie, i nadal uważałem ją za niezdrową psychicznie, pamiętając o płocie w zaułku) kiedy jednak usłyszała moje wyznanie powiedziała że znów o mało nie ześwirowała, przestraszyła się mnie tak, że niemal wstała i uciekła — to z takich przyczyn: szaleństwa, nieustannych okazji do szaleństwa, gnębiły mnie „wątpliwości", moje męskie zamknięte w sobie wątpliwości co do niej, tak że pomyślałem sobie: „W pewnym momencie po prostu odejdę i znajdę sobie inną dziewczynę, białą, z białymi udami i tak dalej, zabawa była pyszna i mam nadzieję że jej nie zranię". — Ha! — wątpliwości bo fatalnie gotowała i nigdy nie zmywała od razu naczyń, co z początku ani trochę nie było mi w smak ale po jakimś czasie przekonałem się że wcale nie gotuje tak fatalnie i zmywała naczynia po posiłku, gdy zaś miała sześć lat (wyznała mi później) zmuszano ją na siłę do zmywania naczyń w rodzinie despotycznego wuja a na dobitkę kazano jej wynosić śmieci w ciemnym zaułku noc w noc o tej samej porze kiedy była przekonana że czyha tam na nią ten sam zły duch — wątpliwości, wątpliwości od których uwolnił mnie dopiero luksus perspektywy czasu. Jakiż to luksus wiedzieć w tej chwili że chcę ją mieć na zawsze przy swej piersi, moją nagrodę własną kobietę której bym bronił przed wszystkimi Jurijami i ludźmi za pomocą pięści i czego się da, nadeszła kolej na nią aby domagać się niezależności, oświadczając nie dalej jak wczoraj tuż zanim wziąłem się do pisania tego sentymen-tadła: „Chcę być niezależna od nikogo, mieć pieniądze i wolną drogę". - „Jasne, i pieprzyć się z każdym znajomym, ty szlajo", myślę sobie, szlająjąc się od kiedy razem — stałem wtedy na przystanku czekając na autobus w zimnym wietrze wśród całej masy ludzi a ta zamiast trzymać się mnie oddaliła się w swoim małym śmiesznym czerwonym deszczowcu i czarnych spodniach 59 i skryła się w załomie wejścia do sklepu obuwniczego (ZAWSZE RÓB TO NA CO MASZ OCHOTĘ BO N1(1 MNIE TAK NIE CIESZY JAK FACET KTÓRY ROBI C(j CHCE, jak mawiał Leroy) więc lezę za nią ociągając się i myśląc: „Idź do diabła ty mała szlajo, znajdę sobie inna cizię" — (mięknąc, jak czytelnik może wnosić z ton» moich słów) potem okazuje się jednak, że Mardou wiej działa że miałem na sobie tylko koszulę bez podkoszulka i powinienem stanąć w miejscu gdzie nie wiało, o czyrrJ poinformowała mnie później, i chociaż uświadomiłenj sobie że ani nie rozmawiała z nikim nago w hallu, ani tym bardziej nie szlajała się nigdzie poza tym żeby sprowa-f dzić mnie w cieplejsze miejsce, a więc że była to zwykła! podpucha, wciąż nie zrobiło wrażenia na mojej rozpalof nej sugestywnej wyobraźni działającej na zasadzie skoni struować-zniszczyć-umrzeć — co niebawem będzie wii dać na przykładzie wielkiej konstrukcji zazdrości którj później odtworzyłem ze snu w celu samookaleczenia..! Okażcie mi wyrozumiałość wszyscy zakochani czytelni! су którzy cierpieliście od wyrzutów sumienia, okażcie mi wyrozumiałość mężczyźni którzy rozumiecie że morze' czerni w oczach czarnookiej kobiety to nic innego jak morze samotności, a czy poszlibyście nad morze i prosili je by się przed wami wytłumaczyło, czy pytalibyście kobietę czemu nad różą krzyżuje dłonie na swoim łonief Nie — A zatem wątpliwości, związane także z tym że, no cóż, Mardou była Murzynką, i rzecz oczywista nie tylko moja matka ale też siostra z którą być może pewnego dnia zamieszkam i jej mąż z Południa oraz wszyscy zainteresowani, padłaby na nich blada trwoga i odcięliby się o nie Pamiętając o tym później, pytana^ ""ą CZy naprawdę ukradła tamto zdjęcie porno Ber-tłu>5°Wi І ostatnim razem w końcu wybuchła: „Przecież baczyłam ci na okrągło, w sumie chyba osiem razy, że 64 nie zabrałam tego zdjęcia i tłumaczyłam cj tysiąc razy że nie mam że nie miałam tamtej nocy nawet kieszeni w które mogłabym je wsadzić, ani jednej kieszeni" — mimo to ani przez moment nie chciało mi przejść przez myśl (w mojej rozpalonej obłędnej głowie) że nie kto inny jak Bernard zbzikował, że postarzał się i zapaói na jakieś smutne osobliwe dziwactwo, oskarżając ludzi o kradzieże ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy- — ..Leo nie widzisz, że pytasz w kółko o to Samo" tę właśnie wątpliwość najgłębszą i ostateczną chciałemżywić co do Mardou: że jest kimś w rodzaju złodziejki a więc zamierza ukraść mi serce, moje serce białego człowieka, Murzynka przemykająca się chyłkiem p0 świecie i czyhająca na świętych białych mężczyzn jako rytualne ofiary ażeby je później przypalać nad ogniem i torturować (w pamięci miałem żywo opowiadanie Tennessee Williamsa o czarnym masażyście zatrudnionym w tureckiej łaźni i małym białym pederaście) ponieważ, nie tylko Ross Wallenstein rzucił mi w twarz pedałem: „A ty co człowieku, pedał jesteś? Gadasz i zachowujesz się jak ciota", odpowiadając na kulturalne zdawało mi się pytanie: „Jesteście dziś na prochach? Powinniście kiedyś spróbować, trzy tabletki, naprawdę są Powalające i popić paroma piwami, ale nie bierzcie czterech tylko trzy" — co głęboko uraziło jego dumę weterana z hipsterskiego Beach a już ktoś zwłaszcza taki zarozumjajy fryc jak ja kradnie jego grupie Mardou wyglądając przy tym jak zbir o reputacji wspaniałego pisarza, czego nie mógł pojąć, na podstawie jedynej opublikowanej książki — toteż cały ten syf wzięty do kupy, w którym Mardou stała się młodą czarną masażystką, ja zaś małym pedałkiem który za sprawą pożądania zostaje poszatkowany na kawałki i wyniesiony w jutowym worku do zatoki, gdzie kawałeczek po kawałeczku i kość po kości karrni się nim ryby — jeżeli zachowały się jeszcze jakieś ryby w tej smętnej wodzie) — a więc: okradnie mnie z duszy i P°żre — Podziemni 65 ją — a więc: powtarzała po raz tysięczny: „Nie wyniosłam^ tamtego zdjęcia i jestem pewna że nie wyniósł go ani Aylward Jak-mu-tam, ani ty, ale to sprawka samego Bernarda, ma chyba na tym punkcie jakiegoś fioła". — Ani trochę mnie nie przekonała i tak zostało aż do końca, ostatniej nocy — poważne wątpliwości budził we mnie też okres (o którym mi opowiedziała) kiedy mieszkała w chacie Jacka Steena, na wariackim strychu przy ulicy Commercial nie opodal domu związku marynarskiego, zapadły kąt, gdzie ślęczała kiedyś przez godzinę przed walizką Jacka zastanawiając się czy powinna ją otworzyć i zobaczyć co ten w niej trzyma, po godzinie Jack wpadł do domu i zaczął grzebać w walizce gdy strzeliło mu do łba albo też zobaczył że czegoś brakuje, więc zapytał złowrogo, kwaśno: „Grzebałaś w mojej walizce?" — a wtedy Mardou o mało nie podskoczyła i krzyknęła TAK ponieważ rzeczywiście TAK BYŁO. — „Tak jest, stary, grzebałam w niej myślami przez cały dzień, a wtedy Jack spojrzał mi w oczy, tym swoim wzrokiem — mało brakowało żebym ześwirowała" — ta historia również nie zapisała się wprawdzie pod moją wypełnioną paranoją czaszką, tak że dwa miesiące łaziłam dokoła w przekonaniu że powiedziała wówczas: „Tak jest, grzebałam w jego walizce ale niczego nie tknęłam", zatem ja widziałem to tak że okłamała Jacka Steena, w rzeczywistości jednak, faktycznie, tak się jej tylko wydawało i tak dalej — wszystkie moje wątpliwości sprytnie napędzała galopująca paranoja która stanowi moje prawdziwe wyznanie — teraz więc wątpliwości przepadły bez śladu. Bo w tej chwili pragnę Mardou — powiedziała mi niedawno że sześć miesięcy temu głęboko w jej duszy zakorzeniła się choroba, już na zawsze — czyż nie czyni to jej jeszcze piękniejszą? Pragnę Mardou — gdyż widzę ją jak stoi w czarnych aksamitnych spodniach, z rękami w kieszeniach, szczupła, przygarbiona, papieros zwiesza się z ust, dym wije się w górę, czarne krótko ostrzyżone 66 włosy przyczesane są gładko i lśniąco z tyłu głowy, usta pociągnięte pomadką, smagła oliwkowa skóra, ciemne oczy, cienie grające na kościach policzkowych, nos, krótkie łagodne przejście brody w szyję, małe jabłko Adama — całość tak znakomita, tak hipsterska, urocza, awangardowa, nieznana, tak nieosiągalna dla mnie w żałosnych workowatych spodniach tkwiącego w moim szałasie w środku lasu — pragnę ją dla tego jak naśladowała Jacka Steena wówczas na ulicy wprawiając mnie w zdumienie, podczas gdy Adam obserwował z powagą jej naśladownictwo jakby dał się porwać całej sprawie albo po prostu zachowywał sceptycyzm, Mardou zaś oderwała się od obu towarzyszących jej mężczyzn i wysforowała się naprzód imitując chód Jacka (między ludźmi), miękkie wymachy rąk, wydłużony szpanerski krok, nagłe zatrzymywanie się na rogach aby zadrzeć głowę i popatrzeć łagodnie na ptaki z zadumą jak mówię wiedeńskiego filozofa — dość zobaczyć ją wtedy, jak oddaje go co do joty (widziałem Jacka spacerującego identycznie przez park), to że Mardou. — Kocham ją lecz moja pieśń... rwie się — i tylko po francusku... po francusku mogę śpiewać ją w nieskończoność... Małe uciechy którym oddawaliśmy się wieczorem w domu, Mardou je pomarańczę, hałaśliwie wysysając sok. Kiedy wybucham śmiechem spogląda na mnie małymi okrągłymi piwnymi oczkami które chowają się za powiekami kiedy sama pokłada się ze śmiechu (wykrzywiając twarz, obnażając małe ząbki, rozpalając światełka wszędzie wokół) (kiedy ujrzałem ją u Larry'ego О'Нагу, pamiętam, zbliżyłem moją twarz do jej twarzy mówiąc coś o książkach, obróciła się ku mnie tak blisko że zalał mnie ocean roztopionych wrażeń, mógłbym w nim pływać lecz wystraszyłem się tego bogactwa i odwróciłem wzrok). Z różową chustą którą zawsze wkładała przy okazji łóżkowych uciech, jak Cyganka, z różową a potem 67 ciemnolawendową chustką, jej krótkie włosy poczerJ niałe od fosforescencyjnej lawendy nad brązowym czo^ łem w kolorze drewna. Małe oczka poruszają się jak u kota. Słuchamy głośno Gerry'ego Mulligana kiedy przychodzi nocą, Mardou nadstawia uszu i obgryza paznokcie, głową kołysze z wolna na boki niczym zakonnica zatopiona w głębokiej modlitwie. Przypalając unosi papierosa do ust i mruży skośne oczy. Czyta po szary świt, z ręką podłożoną pod głowę, Don Kichot, Proust, cokolwiek. Kładziemy się i bez słowa patrzymy na siebie poważnym spojrzeniem, głowa leży przy głowie na poduszce. Czasami gdy się odzywa trzymam głowę niżej na poduszcze, widzę wtedy jej szczękę, dołek, kobietę w jej szyi, wpatruję się głęboko, bogato, w szyję, głęboki podbródek, i wiem że jest jedną z najbardziej kobiecych kobiet jakie widziałem, brunetka nieprzemijalnej niepojętej urody i wiecznego smutku, głębi, spokoju. Kiedy łapię ją w mieszkaniu i ściskam jej małe ciało, drze się wniebogłosy, łaskocze mnie wściekle, ja się śmieję, jej oczy błyszczą, daje mi kuksańca, chce mnie pobić rzemieniem, mówi że mnie lubi. Ja i Mardou skrywamy się w tajemnym domu nocy. Świt zastaje nas w mistycznym spowiciu, serce przy sercu. „Moja siostra!" — przeszyła mnie myśl gdy tak ją zobaczyłem za pierwszym razem. Światła są wygaszone. Sny na jawie: ona i ja składamy ukłon na wielkim cocktail party u egipskiego fellacha podczas gdy w tle i na pierwszym planie w jakiś niewytłumaczalny sposób jaśnieją światła kilku Paryży naraz — Mardou kroczy z uśmiechem na ustach po podłodze z długich desek. 68 Nieustannie poddawałem ją próbom, w związku z „wątpliwościami" — istotnymi wątpliwościami — chciałbym tu oskarżyć siebie o bydlęctwo, takie próby, mogę w paru słowach wspomnieć tu o dwóch, o nocy której sławny młody pisarz Arial Lavalina postawił nogę w „Masce" gdzie siedziałem z Carmodym, również sławnym pod pewnym względem pisarzem który przybył niedawno z Afryki Północnej, Mardou za rogiem „U Dantego" kursując w tę i z powrotem jak to mieliśmy w zwyczaju, od baru do baru, a czasem chodziła tam bez mojej eskorty by zobaczyć się z Julienami i resztą paczki — spostrzegłem Lavalinę i zawołałem go po imieniu, podszedł do nas. Kiedy zjawiła się Mardou żeby mnie zabrać do domu ani mi się śniło iść, powtarzałem że ma miejsce ważna chwila literacka, spotkanie nas obu (już rok wcześniej Carmody snuł ze mną knowania w mrocznym Meksyku gdzie żyliśmy w biedzie i nędzy, a on jest ćpunem: „Wyślij list do Ralpha Lowry'ego i dowiedz się w jaki sposób mogę się skontaktować z tym przystojniakiem Arialem Lavaliną, stary, popatrz tylko na to zdjęcie na okładce Uznania Rzymu, niezły co?" — moja sympatia do niego w tej sprawie miała zabarwienie osobiste i podobnie jak pedała-Bernarda wiązałem go z legendą wielkiego umysłu we mnie, to jest mojego DZIEŁA, podporządkowującego sobie wszystkie inne dzieła, więc napisałem ten list i zrobiłem co trzeba) teraz jednak niespodziewanie (po tym jak mój list pozostał rzecz jasna bez odpowiedzi z Ischii oraz innych źródeł informacji, co tylko wyszło na dobre, mnie przynajmniej) Lavalina stał sobie w barze a ja rozpoznałem w nim człowieka z którym zetknąłem się w noc występów baletu Met w Nowym Jorku wyszedłszy we fraku z wy-frakowanym edytorem oglądać blaski tej nocnoświato-wej metropolii literatury i dowcipu, oraz z Leonem Danillianem, toteż wrzasnąłem: „Arial Lavalina! Chodź do nas!" co też uczynił. Z chwilą gdy zjawiła się Mardou 69 zwróciłem się do niej zachwyconym szeptem: „To Arial Lavalina czy to nie bomba!" — „No tak, stary, ale ja chciałabym już pójść do domu". — W tamtym okresie zaś jej miłość znaczyła dla mnie tyle samo co posiadanie fajnego posłusznego pieska nie odstępującego mnie na krok (zupełnie w stylu mojej prawdziwej nie ujawnionej wizji w której Mardou podąża za mną ciemnymi ulicami slumsów Meksyku i nie idzie z e mną lecz z a mną, jak Indianka) i w tym momencie strzeliłem byka i palnąłem: „Zaraz chwila, ty idź do domu i czekaj na mnie, najpierw chcę poznać Ariala potem wrócę do domu". — „Kochanie, to samo mówiłeś ostatniej nocy a spóźniłeś się dwie godziny, nie wiesz nawet jaki sprawiłeś mi ból każąc na siebie czekać". (Ból!) — „Wiem ale posłuchaj", więc wyciągnąłem ją na krótki spacer po ulicy żeby ją przekonać, i jak zwykle gdy się upiję w pewnej chwili stanąłem na głowie na chodniku ulicy Montgomery albo Clay by postawić na swoim, przechodziły tam akurat jakieś szumowiny, zobaczyły mnie i krzyknęły: „Tak trzymać!" — koniec końców (Mardou śmiała się) umieściłem ją w taksówce, kurs do domu, czekać na mnie — wróciwszy do Lavaliny i Carmody'ego których radośnie i już w pojedynkę powitałem z powrotem w moim wielkim światowym nocnym młodzieńczym literackim wyobrażeniu świata, z nosem rozpłaszczonym na okiennej szybie. „Spójrzcie no, Carmody i Lavalina, wielki Arial Lavalina choć przecież nie największy z pisarzy takich jak ja to jednak bardzo znany, czarujący itd., jesteśmy razem w «Masce» tak jak to zaaranżowałem i wszystko gra, mit deszczowej nocy, Master Mad, Raw Road, cofając się w czasie do 1949 i 1950 i rzeczy wielkie i genialne w «Masce» pełnej historycznych nawarstwień" — (oto moje odczucie gdy wchodzę do środka) przysiadając się do nich i pijąc dalej — po czym zaciągam nas troje do „13 Pater" lesbijskiej knajpy na Columbus, skuty Carmody zostawia nas i idziemy się zabawić, siedzimy tam 70 pijąc dalej piwo, gdy wtem odkrywam w sobie ze zgrozą, niewypowiedzianą zgrozą, alkoholowe poniżenie kogoś w rodzaju Williama Віаке'а czy Szalonej Jane a może raczej Christophera Smarta ściskającego i całującego dłoń Ariala, wykrzykując: „Och Arialu najdroższy — będziesz kiedyś — jesteś taki sławny — piszesz tak znakomicie — pamiętam cię — co..." — cokolwiek to było zatarło się w pamięci i utonęło w pijaństwie, zaś na wprost mnie siedzi powszechnie znany i nie robiący z tego żadnej tajemnicy homoseksualista pierwszej klasy, w mózgu mi huczy — udajemy się do jego apartamentu w jakimś hotelu — a rano budzę się na tapczanie, przepełniony potworną świadomością że: „W ogóle nie pojechałem do Mardou" no i w taksówce Arial daje mi, proszę go o pięćdziesiąt centów a on daje mi dolara mówiąc: „Jesteś mi dłużny dolara", po czym grzeję przed siebie a potem drałuję szybkim krokiem w obliczu gorącego słońca załamany pijaństwem i rozczarowaniem w stronę jej mieszkania przy Heavenly Lane, przychodząc w momencie gdy się stroi do wizyty u terapeuty. Aaa, smutna Mardou ma w małych ciemnych oczach ból, czekała całą noc w mrocznym łóżku na łypiącego w nią podstępnie pijaka, a prawdę mówiąc wyskoczyłem zaraz po dwie puszki piwa żeby się pozbierać („Żeby utrzymać na smyczy przerażone ogary włosów", jak powiedziałby Stary Byk Balon), więc podczas gdy dokonywała przed wyjściem ablucji ja darłem się i błaznowałem — następnie poszedłem spać, czekając na jej powrót, który nastąpił późnym popołudniem, słysząc po obudzeniu się czysty płacz dzieci dobiegający z zaułka w dole — i znów groza, zgroza i decyzja: „Napiszę zaraz do Lavaliny list" — do którego dołączam dolara i przeprosiny za to że tak się urżnąłem i że wprowadziłem go w błąd swoim zachowaniem — wraca Mardou, ani słowa wyrzutu, tylko uwaga lub dwie rzucone trochę później, dni przewalają się i mijają a ona nadal wybacza mi 71 lub jest tak pełna pokory że wkrótce po tym jak roz-strzaskuje się moja gwiazda pisze do mnie, parę nocy później, ten oto krótki list: • NAJDROŻSZY SKARBIE Czy to nie cudownie że nadchodzi zima — uskarżaliśmy się ciągle na upały które wreszcie się skończyły, w powietrze wstąpił chłód, czuło się go w szarym strumieniu powietrza napływającym nad Hea-venly Lane i wyglądzie nieba oraz nocy z rozedrganym bardziej światłem lamp ulicznych — i że nasze życie trochę się wyciszy, Ty będziesz mógł pisać w domu i porządnie się najeść, a razem będziemy spędzać przyjemnie noce otuleni sobą nawzajem—właśnie teraz jesteś w domu, wypoczęty i dobrze odżywiony, ponieważ nie powinieneś się tak bardzo smucić Mardou ma na myśli pewną noc w „Masce" z nią i nowo przybyłym moim przyszłym wrogiem Jurijem póki co najlepszym druhem kiedy to znienacka się odezwałem: „Czuję się niesamowicie smutno jakbym zaraz miał tu umrzeć, co mam robić?", na co Jurij zaproponował: „Zadzwoń do Sama" co też z rozpaczy, uczyniłem gorliwie bo inaczej Sam w ogóle by nie zwrócił na mnie uwagi będąc dziennikarzem, świeżo upieczonym ojcem, któremu nie w głowie bzdety, tak zaś ochoczo się zgodził, żebyśmy całą trójką walili do niego jak w dym, no więc powlekliśmy się z „Maski" do jego mieszkania na Rus-sian Hill, ja bardziej niż kiedykolwiek pijany, a Sam jak zawsze gotów się ze mną boksować mówiąc: „Same kłopoty z tobą, Percepied" oraz: „Z wierzchu blichtr ale pod spodem próchno się z ciebie sypie" oraz: „Wy żabojady jesteście wszyscy tacy sami, ale jak przypuszczam nie przyznacie się do tego do grobowej deski". — Mardou patrzyła rozbawionym wzrokiem, sącząc drinka, 72 wreszcie Sam jak zwykle wywrócił się pijany, choć raczej z chęei pijaństwa niż naprawdę, wylądował na małym stoliku zawalonym na pół metra popielniczkami, drinkami i różnymi gratami, trzask, żona z dzieckiem pro-ściutko z kołyski westchnęła głęboko — Jurij, który nie pił, tylko przyglądał się nam z oczami jak paciorki, oznajmiwszy mi pierwszego dnia po przyjeździe: „Wiesz co, Percepied, naprawdę cię lubię, naprawdę mam ochotę się z tobą porozumieć", co powinienem wtedy odczytać w nim jako całkiem nowy przejaw złowieszczego zainteresowania niewinnością moich czynów, której na imię Mardou — ponieważ nie powinieneś się tak bardzo smucić jedyne słowa w jakich Mardou miękkiego serca skomentowała tamtą straszliwą katastrofalną noc — podobną zresztą do przykładu nr 2: nocy następującej po spotkaniu z Lavaliną, nocy ślicznego chłopczyka-fauna który wylądował w łóżku z Micky dwa lata temu na wielkiej występnej popijawie którą sam zorganizowałem żyjąc wtedy z Micky wielką laleczką legendarnej jazgotliwej nocy, natknąłem się na niego w „Masce" gdzie byłem z Frankiem Carmodym i resztą wiary, szarpiąc go za koszulę i upierając się żeby zabrał się z nami do innych barów, pokręcił się trochę to tu to tam, dopóki Mardou w zamęcie i zgiełku nocy nie krzyknęła do mnie: „Albo on, albo ja do cholery!" chociaż nie całkiem na serio (jako podziemna nie upijała się zazwyczaj zanim związek z Percepiedem nie zrobił z niej małego opoja) — kiedy odchodziła usłyszałem jeszcze: „Z nami koniec" — ale ani przez moment nie wierzyłem jej i rzeczywiście nie myliłem się, wróciła później, zobaczyłem ją ponownie, razem się zakołysaliśmy, jeszcze raz okazałem się niegrzecznym chłopcem i znowu absurdalnie przypominałem cwela, czym zadręczałem się przebudziwszy w jej domu 73 przy szarej Heavenly Lane w porannej piwnej wrzawie. To wyznanie czyni człowiek któremu nie wolno pić. Tak więc Mardou pisze w swoim liście: ponieważ nie powinieneś się tak bardzo smucić —jest mi lepiej kiedy Ty czujesz się dobrze wybacza i zapomina o całym tym smutnym szaleństwie kiedy marzyła tylko o tym aby: „Nie chcę wychodzić na picie i zaprawiać się z twoimi przyjaciółmi, łazić w kółko do «Dantego» i spotykać się z Julienami i całą resztą, chciałabym żebyśmy zostali w domowym zaciszu, posłuchali radia KPFA, poczytali coś albo coś w tym guście, poszli na jakiś film, skarbie, uwielbiam filmy, do kina przy Market, naprawdę". — „Ależ ja nienawidzę kina, życie jest znacznie bardziej interesujące!" (kolejne odtrącenie) — dalej jej wzruszający list brzmi tak: Mam dziwne przeczucia, od nowa przeżywam i układam dziś stare dzieje — kiedy miała czternaście może trzynaście lat chodziła na wagary w Oakland, przeprawiała się promem do ulicy Market i spędzała cały dzień w kinie, a szwendając się miewała różne przywidzenia, patrząc w oczy obcych ludzi, mała Murzynka ocierająca się na ruchliwej niespokojnej ulicy o pijaków, zbirów, krętaczy, gliniarzy, roznosicieli gazet, cała ta wymieszana tam hałastra napaleńców gapiących się i zezujących na wszystkie strony a na dodatek dni jej wagarów przypadły na szarą słotę — biedna Mardou. „Miałam fantazje seksualne, strasznie draczne, nie że odbywam stosunki z ludźmi ile raczej przedziwne sytuacje które próbowałam rozgryźć spacerując przez cały dzień, no a te nieliczne orgazmy miałam tylko wtedy, bo nigdy się nie onanizowałam ani nawet nie wiedziałam jak to się robi, zawsze kiedy śniłam sobie że mój ojciec czy ktoś taki mnie porzuca, ucieka 74 ode mnie, budziłam się czując dziwny skurcz i wilgoć w środku, w udach, no i właśnie przy Market tak to wyglądało z tym że fantazje lękowe wysnuwałam tam z filmów które oglądałam". — Moje myśli: szary ekran gangster drink słota huk wystrzał widmowa nieśmiertelność film klasy В stos opon czerń-we-mgle Dzikameryka ależ to zwariowany świat! — „Kochanie" (na głos) „szkoda że nie widziałem cię wtedy spacerującej po Market, dam sobie głowę uciąć że cię WIDZIAŁEM głowę, miałaś trzynaście lat a ja dwadzieścia dwa, w 1944, jasne jestem pewien że cię widziałem, służyłem w marynarce, zawsze się tam kręciłem, znałem wszystkie bandy z tamtejszych barów —" więc kiedy powiada w liście: od nowa przeżywam i układam stare dzieje to prawdopodobnie przeżywa właśnie tamte dni i fantazje, a także wcześniejszy domowy horror w Oakland gdzie ciotka biła ją histerycznie albo histerycznie usiłowała ją zbić a siostry (mimo krótkich chwil małosio-strzanej czułości jak posłuszne całusy przed snem czy pisanie sobie wzajemnie na plecach) znęcały się nad nią, więc zaprzątnięta posępnymi myślami obijała się do późna po ulicach gdzie próbowali ją poderwać mężczyźni, czarni mężczyźni z dzielnic dla kolorowych — po czym następuje: czuję też cMód i wyciszenie — nawet wśród złych przeczuć i lęków, które pogodne noce koją i wyostrzają, nadają im realny kształt, dzięki czemu łatwiej im podołać ładnie powiedziane, pamiętam że wówczas wprawiła mnie w podziw jej inteligencja — a równocześnie chmurzyłem się przy biurku w spokojnym domu myśląc: «Podołać», stary wyświechtany termin psychoanalityczny, mówi tak samo jak ci wszyscy dekadenccy intelektualiści brnący w ślepe uliczki analizy przyczynowo-skutkowej 75 i szukający rozwiązania tak zwanych problemów zamiast wielkiej RADOŚCI bycia, woli i odwagi — biorący odrazę za ekstazę — oto jej kłopot, jest identyczna jak Adam, Julien i cała reszta, boi się obłędu, lęk przed obłędem nie daje jej spać po nocach: tylko Nie Ja Boże tylko Nie Ja" — Lecz po co właściwie Ci o tym piszę ? A jednak takie są moje prawdziwe uczucia, a Ty prawdopodobnie dostrzegasz lub czujesz to o czym piszę i dlaczego muszę o tym pisać nastrój uroku i tajemnicy — lecz jak jej nieraz powtarzałem, za mało szczegółów, szczegóły potrafią tchnąć życie w opowieść, będę się upierał: opowiadaj o wszystkim co ci leży na sercu, nic nie zatajaj, pisząc nie analizuj ani nic takiego, wypowiedz się: „To dość typowy przykład" (mówię w tej chwili czytając jej list) „ale mniejsza z tym, to tylko mała dziewczynka, hmmm" — Dziwnie wyobrażam sobie teraz Ciebie widzę gałąź tego zdania, jak kołysze się na drzewie — Czuję dzielącą nas odległość, którą Ty może też odczuwasz co daje mi wizerunek Ciebie — ciepły, przyjacielski po czym wpisuje mniejszymi literkami: (i kochający) żeby osłabić moje prawdopodobne przygnębienie kiedy w liście od kochanki zobaczę tak zwyczajne słowo jak „przyjacielski" — a cała ta skomplikowana fraza jeszcze bardziej się komplikuje przez fakt że naniesiono na jej pierwotną formę poprawki i uzupełnienia korekty, która z natury rzeczy mniej mnie interesuje — owa korekta zaś brzmi następująco: 76 Czuję dzielącą nad odległość, którą Ty może też odczuwasz, pod postacią Twoich wizerunków ciepłych, przyjacielskich (i kochających), i dlatego że doświadczamy wspólnych lęków, o których nigdy nie rozmawiamy tak naprawdę, i jesteśmy do siebie podobni stwierdzenie to sprawia że nagle mocą jej pióra użalam się nad samym sobą, widzę że podobnie jak ona zagubiłem się w pełnym cierpienia i ciemnoty morzu ludzkiego życia czując się daleki od tej która winna być mi najbliższa i nie rozumiejąc (nie, nie pod tym słońcem) dlaczego oboje czujemy tę odległość, dlaczego zaplątaliśmy się i zagubiliśmy w tym morzu... Wkrótce pójdę spać by śnić i zbudzić się — napomyka tu o naszym zwyczaju zapisywania snów lub opowiadaniu ich sobie tuż po obudzeniu się, niesamowitych wprost snów i (jak się okaże) tego że porozumiewaliśmy się ze sobą bez słów, przekazując sobie telepatycznie obrazy z zamkniętymi oczami, wtedy nasze myśli, co jeszcze się okaże, spotykają się w kryształowym żyrandolu wieczności ponadto bardzo podoba mi się rytm w spać by śnić i zbudzić się, pochlebiam sobie w domu przy moim metafizycznym biurku że mam dziewczynę z poczuciem rytmu w każdym razie... Masz bardzo piękną twarz i lubię na nią patrzeć tak jak teraz echa słów tamtej dziewczyny z Nowego Jorku zawarte w liście od pokornej cichej Mardou tracą na niewiarygodności więc zaczynam w nie wierzyć, stroić się w pstre piórka (o pokorne listy, och czasie gdy przysiadłem na kłodzie niedaleko lotniska Idlewild w Nowym Jorku i śledziłem wzrokiem nadlatujący helikopter z pocztą a patrząc ujrzałem uśmiechy wszystkich aniołów ziemi 77 które napisały listy zamknięte w ładowni helikoptera, ich uśmiechy, a w szczególności uśmiech mojej matki p/chylającej się nad listem i piórem żeby przekazać }cztą wiadomość córce, anielski uśmiech przypominamy uśmiech robotnic w fabrykach, jego piękno odwaga J ogólnoświatowa szczęśliwość, nie zasługuję sobie na- П na to żeby być świadom tych faktów, po tym jak ^szedłem Się z Mardou) (o przebaczcie mi anioły ziemi .^iebios - nawet Ross Wallenstein pójdzie do nieba) - Przepraszam za wszystkie spójniki, szyk zdania i to wszystko co opuściłam n% jeszcze robi na mnie spore wrażenie, myślę że po raz pierwszy uprzytomniła sobie że pisze list do pisarza — Me bardzo wiem co chciałam wyrazić ale zależy mi aby Ci postać parę słów w ten środowy poranek natomiast poczta doniosła mi go znacznie później, zdążyłem się z Mardou spotkać, przez co list stracił na pełnym nadziei znaczeniu. Jesteśmy jak dwa zwierzaki czmychające do ciemnych ciepłych norek aby tam przeżywać swój ból -tym razem zamajaczyło mi się głupio że ona i ja (po tym jak San Francisco odbiło mi się w końcu kacem wszystkich popijaw): chata w lasach Missisipi, Mardou obok mnie, do diabła z linczerami, naszymi przeciwnikami dlatego odpisałem jej: „Mam nadzieję że chciałaś przez to porównanie (zwierzaki w ciemnych ciepłych norkach) powiedzieć że okażesz się kobietą która potrafi żyć ze mną w najsamotniejszej głębi lasów bądź co bądź, a zarazem wynajdywać tam rozświetlone Paryże (właśnie to znowu) i zestarzeć się przy moim boku w uświęconej pokojem chacie" (naraz wyobrażam sobie siebie jako 78 Williama Віаке'а z potulną żoną w samym środku mglistego poranka w Londynie, przychodzi Crabbe Robinson z paroma zleceniami na akwaforty lecz Віаке'а pochłania bez reszty obraz Baranka nad stołem z resztkami śniadania). Ach, godna politowania Mardou, nigdy taka myśl nie objawi się na twoim czole, które powinienem całować, ból twojej zranionej dumy, dosyć tych romantycznych dziewiętnastowiecznych ogólników — tylko szczegóły mogą tchnąć życie — (mężczyzna może błaznować i wywyższać się i zgrywać wielkiego dziewiętnastowiecznego ważniaka wobec kobiety ale na nic mu się to nie zda w sytuacji krytycznej — ona się otrząśnie, jej przyszły triumf i siła kryją się w jej oczach, gdy z jego ust pada wyłącznie: „oczywiście, kochanie".) Ostatnie słowa składają się w piękny pastichepattisee albo pasztet: Napisz do mnie O czymkolwiek Proszę Dbaj o Siebie Twoja Przyjaciókła [z błędem] J pozdrawiam I jeszcze [tu wymazane na zawsze gumką słowa] [na nich seria X-ów na oznaczenie pocałunków, oczywiście] I przesyłam moją Mitość dla Ciebie MARDOU [podkreślone] i najbardziej niesamowite, dziwaczne, pośrodkowe słowo — wzięte w kółko: PROSZĘ — jej ostatnia prośba której żaden z nas już nie pozna. Odpowiedziałem na jej list stekiem nudnych bździn które wzięły się u mnie z poczucia złości po incydencie z wózkiem. (A dziś wieczór ten list pozostał mi ostatnią nadzieją.) Cały ten incydent z wózkiem zaczął się, znów jak zwykle, od picia w „Masce" i „U Dantego", kiedy oderwałem się od pracy i wpadłem tam spotkać się z Mardou, oboje w szampańskim nastroju, nie wiedzieć czemu zachciało mi się raptem czerwonego burgunda którego po raz pierwszy spróbowałem z Frankiem Ada- 79 mem i Jurijem ostatniej niedzieli — innym pierwszorzędnym wydarzeniem o którym trzeba w tym miejscu wspomnieć — w nim bowiem leży cała istota rzeczy — był SEN. A fuj, przeklęty sen! Był w nim wózek, wszystko się wywieszczyło. Zdarzyło się to także po nocy ostrego picia, nocy faunowatego chłopaczka w czerwonej koszuli — kiedy każdy bez wyjątku powtarzał mi ma się rozumieć: „Ale żeś się wygłupił, Leo, North Beach zaczyna cię traktować jak superpedała który czepia się koszul co bardziej znanych młokosów". — „Chciałem tylko żebyś się na niego załapał". — „No mimo wszystko" (odpowiada Adam) „nie tędy droga." — A Frank dorzuca: „Wyrabiasz sobie tylko parszywą reputację". —Ja na to: „Mam to gdzieś, pamiętacie 1948 kiedy ten pedalski kompozytor Sylwester Strauss obraził się na mnie że nie chciałem pójść z nim do łóżka bo przeczytał moją powieść i polecił ją dalej, więc wydzierał się na mnie: «Myślisz że cię nie znam i nie słyszałem o twojej reputacji?» «Że co?» «Ty i ten twój koleś Sam Vedder, obchodzicie całe Beach i podrywacie marynarzy, a potem odurzacie ich dragami żeby Vedder mógł ich obrobić, myślisz że nie słyszałem o tobie?» «Kto ci naopowiadał takich bajek?» ale ty dobrze znasz tę historyjkę Frank". — „No pewnie" (Frank się śmieje) „po tym co wyrabiasz tutaj w «Masce» po pijaku, na oczach wszystkich, gdybym cię nie znał to mógłbym przysiąc że jesteś najbardziej pieprzniętym komucho-cwelem jaki chodził po ziemi" (typowe dla Carmody'ego esencjonalne stwierdzenie). Adam przytakuje: „Rzeczywiście, to prawda". — Tamtą noc fauna w czerwonej koszuli spędziłem zalany w mieszkaniu Mardou, i to tam przyśnił mi się najgorszy z koszmarów: wszyscy, cały świat zamknął się wokół naszego łóżka, na którym oboje leżeliśmy, patrząc co się dzieje. Pojawiła się nieboszczka Jane, miała schowaną w szafce Mardou specjalnie dla mnie wielką butlę tokaju, którą wyciągnęła i nalała mi głębszą lufę rozlewając mnóstwo ze 80 szklanki na łóżko (symbol dalszego picia wina, które miało popłynąć) — obok Jane ukazał się Frank i Adam który skierował się do drzwi aby wyjść na ciemną tragiczną ulicę Telegraph Hill gdzie był wózek, a schodząc po rozchybotanych drewnianych schodach na których podziemni „podziwiali starego żydowskiego patriarchę który dopiero co przyjechał z Rosji" i przeprowadzał jakieś rytuały nad beczką żywiących się rybimi łbami kotów (rybie łby, w największej spiekocie upalnych dni Mardou odkładała rybie łby dla odwiedzającego nas wściekłego kocura, który przypominał prawie ludzi w tym z jaką natarczywością domagał się miłości wykrzywiając szyję i mrucząc przeciwko tobie, Mardou miała dla niego rybi łeb który tak obrzydliwie cuchnął w pozbawionej niemal powietrza nocy że jego kawałek wyrzuciłem do znajdującej się na dole beczki lecz przedtem jeszcze smyrgnąłem oślizgły ochłap który chwyciłem nieświadomy niczego w rękę włożywszy ją do ciemnej lodówki po kostkę lodu aby schłodzić białe wino, plusk prosto w wielką miękką masę, wnętrzności albo rybi pysk, został w lodówce po wyrzuceniu ryby i to nim właśnie smyrgnąłem, ochłap zawisł na schodach awaryjnych i wisiał tam przez całą parną noc a gdy się rano zbudziłem kąsały mnie wielgachne niebieskie muchy które zwabił rybi smród, gryzły moje nagie ciało jaK wściekłe, co rozsierdziło mnie tak jak niegdyś strzępy z poduszek i z jakiegoś powodu skojarzyłem to z in-diańskością Mardou, jej okropny flejowaty sposób pozbywania się resztek ryb, ona wyczuwała moją irytację przez skórę ale śmiała się tylko, ptaszyna) — tamta uliczka ze snu, na niej Adam, w domu zaś najprawdziwszy pokój i łóżko z Mardou i ze mną, rozwaleni płasko na tyłkach, a wokół nas wiruje cały świat — w tym i Jurij który w momencie gdy odwracam głowę (by przyjrzeć się bezimiennym zdarzeniom kłębiącym się jak miliardy ciem) przyszpila wijącą się Mardou do łóżka i dobiera się 81 do niej aż furczy — najpierw się nie odzywam — lecz kiedy znowu spoglądam oni figlują dalej w najlepsze, krew mnie zalewa — zaczynam się budzić akurat w chwili gdy wymierzam Mardou cios w tył karku co sprawia że Jurij wyciąga po mnie rękę — budząc się trzymam go za obcasy i roztrzaskuję o ceglaną ścianę kominka. Ocknąwszy się do reszty opowiedziałem cały sen Mardou z wyjątkiem sceny w której uderzyłem ją i Jurija — zresztą ona też miała sen (za pośrednictwem telepatii której już doświadczyliśmy tego smutnego lata a obecnie jesieni pod znakiem odmierzanej księżycem śmierci, często przekazywaliśmy sobie uczucia sympatii, a ja przybiegałem do niej wieczorami kiedy mnie odbierała) sen podobny do mojego że świat otacza nasze łóżko, Frank, Adam, pozostali, powracający wciąż sen ojej ojcu uciekającym co sił, pociągiem, spazm bliskiego orgazmu. — „Ech, kochanie, chcę wreszcie skończyć z tym piciem, inaczej te koszmary mnie wykończą, nie masz pojęcia jak bardzo byłem o ciebie zazdrosny w tym śnie" (uczucie które było mi dotychczas zupełnie obce wobec Mardou) — siłą napędową niespokojnego snu okazała się jej reakcja na moją błazenadę z chłopaczkiem w czerwonej koszuli. („Absolutnie niestrawny osobnik", skomentował Carmody, „choć niewątpliwie przystojny, Leo byłeś naprawdę zabawny" — a Mardou ze swej strony: „Zachowałeś się jak mały chłopiec ale podobało mi się to".) Wcześniej zareagowała gwałtownie, po naszym powrocie do domu, kiedy szarpnęła mnie w „Masce" przed wszystkimi obecnymi łącznie z jej przyjaciółmi z Berkeley którzy widzieli ją a może nawet słyszeli: „Albo ja, albo on!" — i szał humor bezsens tej sytuacji — przyszedłszy na Heavenly Lane znalazła na korytarzu balon, sympatyczny młody pisarz imieniem John Golz który mieszkał na dole cały dzień bawił się balonami z dziećmi z Lane i niektóre zostały na korytarzu, Mardou (pijana) zaczęła z balonem tańczyć po podłodze, dmucha- 82 jąc z ssssykiem spuszczając i machając nim w żywej gestykulacji przy czym powiedziała coś co nie tylko zaniepokoiło mnie o jej stan psychiczny, chorobę psychiczną z rodzaju tych, które wymagają leczenia szpitalnego, ale złamało mi serce na pół, tak dokładnym, precyzyjnym ciosem że nie wydaje mi się aby komunikując coś podobnego nie była w pełni władz umysłowych. — „Możesz już sobie iść, mam balon". — „Nie rozumiem" (odpowiadam, pijany, z podłogi gdzie mąci mi się wszystko). „Mam teraz balon, nie jesteś mi już potrzebny, żegnaj, doo widzeeenia, daj mi spokój" — tych parę słów które przygniotły mnie pomimo zapijaczenia tak ciężko że nie mogłem się ruszyć z podłogi, na której przekimałem z godzinę podczas gdy ona bawiła się balonem po czym poszła do łóżka, budząc mnie o świcie bym się rozebrał i wślizgnął obok — obojgu nam przyśnił się wtedy koszmar o wirującym wokół naszego łóżka świecie — i poczucie WINY-Zazdrości odezwało się wtedy we mnie po raz pierwszy — a sens tej całej opowieści polega na tym że: pragnę Mardou ponieważ zaczyna dawać mi kosza — PONIEWAŻ — „Ależ kochanie, to tylko zły sen". — „Byłem szalenie zazdrosny, czułem się chory". — Nagle znów cofnąłem się pamięcią do pierwszego tygodnia naszego związku, kiedy sądziłem, w głębi ducha, że ważność mojej pisarskiej pracy zepchnęła Mardou na drugi plan, jak to bywa we wszystkich miłosnych przygodach gdzie pierwszy tydzień jest tak intensywny że dawne światy spisuje się na straty, z chwilą jednak kiedy zamiera siła (tajemnicy, dumy), dawne światy równowagi, spokoju, zdrowego rozsądku i tak dalej powracają na swoje miejsce, więc rzekłem sobie w tajemnicy: „Najpierw moja praca potem Mardou". — Jednakże ona wyczuła to zaraz pierwszego tygodnia i odparła mi teraz: „Leo zaszła w tobie jakaś zmiana, czuję ją w środku, ale nie wiem o co chodzi". — Ja zaś doskonale wiedziałem jaka to zmiana ale udawałem 83 przed sobą że nie umiem jej sobie wyartykułować, a co dopiero przed nią — przypomniało mi się to w tej chwili, ocknąwszy się z koszmaru o zazdrości w którym Mardou figluje z Jurijem, że coś się zmieniło, czułem różnicę, coś pękło we mnie, coś się zagubiło, Mardou też jakby inna — i różnica ta nie ograniczała się jedynie do mnie któremu przyśniła się zdrada, ale obejmowała także ją, bohaterkę snu, która go nie wyśniła, lecz miała jakiś udział w ogólnym żałosnym pogmatwanym śnie współżycia ze mną — dlatego wydawało mi się że tego ranka wystarczyło jej spojrzeć na mnie aby orzec że coś umarło — i to nie w następstwie tańca z balonem i „Możesz już sobie iść" ale tego snu, sen, koszmar, bez przerwy się nim zadręczałem, ciągle przeżuwałem w rozpaczy i opowiadałem jej przy kawie, koniec końców kiedy zjawili się Carmody, Adam i Jurij (sami samotni i przychodzący aby skosztować siły z wartkiego źródła które przepływało między Mardou a mną, źródła do którego każdy przekonałem się później chciał wstąpić, w akcie) no więc zacząłem relacjonować im mój sen, kładąc nacisk, nacisk, i jeszcze raz nacisk na rolę Jurija, że „za każdym razem kiedy się odwróciłem" Jurij ją całował — naturalnie pozostali chcieli znać swoje role, które opowiedziałem z mniejszym zapałem — smutne niedzielne popołudnie, Jurij poszedł po piwo, chleb i coś na; przełknęliśmy co nieco — po czym wywiązało się parę walk zapaśniczych które prawdę mówiąc złamały mi serce. Kiedy bowiem ujrzałem Mardou jak dla ubawu mocuje się z Adamem (który nie występował we śnie jako czarny charakter więc pomyślałem że musiały mi się pokręcić osoby) przeszył mnie ten sam ból który teraz szarpie mną całym od stóp do głów, pierwszy ból, jakże pięknie wyglądała w dżinsach mocując się i walcząc (powiedziałem: „Jest silna jak diabli, słyszałeś że siłowała się kiedyś z Jackiem Steenem? Sam się przekonaj Adamie") — Adam wziąwszy się za bary z Frankiem powodowany 84 jakimś impulsem po dyskusji o zakładaniu chwytów, teraz zaś Adam przygwoździł ją w pozycji coitus na podłodze (co samo w sobie mnie nie uraziło) —jej piękno, zadziorność, waleczność napawały mnie dumą, chciałem się dowiedzieć co Carmody czuje W TEJ WŁAŚNIE CHWILI (wydawało mi się że na początku odnosił się do niej z rezerwą z powodu jej murzyńskości, a on Teksań-czyk, a przy tym teksańskie wcielenie dżentelmena) widząc jej wspaniałość, jak przyłącza się do zabawy, po kumplowsku, zarazem skromna, cicha i prawdziwie kobieca. Nawet obecność Jurija, którego osobowość już dla mnie spotężniała od potęgi mojego snu, dołożyła się do mojej miłości do Mardou — naglą ją pokochałem. Chcieli żebym poszedł razem z nimi posiedzieć w parku — zgodnie z tym co ustaliliśmy podczas uroczystych trzeźwych konklawe Mardou stwierdziła: „Ja zostanę w domu, poczytam, coś porobię, Leo, idź z nimi tak jak się umówiliśmy" — kiedy wyszli i ruszyli gromadnie schodami ja zostałem na chwilę z tyłu ażeby powiedzieć jej że teraz ją kocham — nie była ani tak zdumiona, ani ucieszona, jak bym sobie życzył — spoglądała już na Jurija nie tylko przez pryzmat mojego snu ale widziała go w nowym świetle jako mojego potencjalnego następcę z powodu moich ustawicznych zdrad i picia na umór. Jurij Gligoric: młody poeta, dwadzieścia dwa lata, przyjechał niedawno z Oregonu zbieraczy jabłek, przedtem kelner w wielkiej ceperskiej ranczo-jadalni — wysoki szczupły jasnowłosy Jugosłowianin, przystojny, bardzo pewny siebie i za wszelką cenę próbujący wklinować się między Adama, mnie i Carmody'ego, znając nas jako starą nabożną trójcę, chcąc rzecz jasna, jako młody nie publikowany nie znany ale genialny poeta, zniszczyć wielkich uznanych bogów i wznieść się na ich zgliszczach — chcąc zatem odebrać im ich kobiety, nie mając żadnych zahamowań ani trosk, przynajmniej na razie. Lubiłem Jurija, uważałem go za kolejnego „młodszego 85 brata" Qak przedtem Leroya i Adama, którym obydwu pokazałem kilka „sztuczek pisarskich") i jemu też chciałem je pokazać, zostanie moim kumplem i będzie spacerował ze mną i Mardou — jego kochanka, June, odeszła bo zleją traktował, chciał żeby do niego wróciła ale miała już innego w Compton, współczułem mu i dopytywałem się jak postępują jego listy i telefony do Compton, no i rzecz najważniejsza, jak już wspomniałem, Jurij po raz pierwszy popatrzył na mnie nagle i oznajmił: „Chcę z tobą porozmawiać, Percepied, nagle mam ochotę na serio cię poznać". — Żartując przy niedzielnym winie „U Dantego" powiedziałem: „Frank ma ochotę na Adama, Adam ma ochotę na Jurija" — a wtedy Jurij dorzucił: „A ja mam ochotę na ciebie". Bo też w rzeczy samej było tak. Tej żałobnej niedzieli kiedy po raz pierwszy zabolała mnie miłość do Mardou, po tym jak posiedziałem z chłopakami w parku w myśl umowy, powlokłem się z powrotem do domu, do pracy, na niedzielny obiad, z nieczystym sumieniem, spóźniony, zastałem matkę skwaszoną i samotną-przez-ca-ły-weekend siedzącą na krześle w swoim szalu... myśli krążyły bez przerwy wokół Mardou — bynajmniej nie uznając za istotne tego że powiedziałem młodemu Jurijowi nie tylko „Śniło mi się że dobierałeś się do Mardou", ale również w barze z wodą sodową po drodze do parku kiedy Adam postanowił zadzwonić do Sama a my czekaliśmy przy ladzie popijając napoje o smaku cytrynowym, „Od czasu kiedy się ostatnio widzieliśmy zakochałem się w tej dziewczynie", którą to informację przyjął bez komentarza i której mam nadzieję do tej pory nie zapomniał, oczywiście że pamięta. No więc rozmyślając o niej, doceniając każdą współ nie spędzoną bezcenną chwilę o której myślenia dotą unikałem, uprzytomniłem sobie fakt, rosnący nieustannie na znaczeniu zadziwiający fakt, że Mardou to jedyna dziewczyna jaką kiedykolwiek znałem która potrafiła 86 naprawdę zrozumieć muzykę bopową i ją zaśpiewać, sama zresztą powiedziała tamtego przytulnego dnia pod czerwoną żarówką u Adama: „Kiedy dopadała mnie szajba słyszałam bop, dochodzący z szaf grających i w «Czerwonym Bębnie» i wszędzie gdzie się akurat znalazłam, bop o zupełnie nowym odmiennym znaczeniu, którego po prostu nie umiem opisać". — „A co ci przypominał?" — „Nie umiem go opisać, nie tylko że wysyłał takie fale, przepływały wprost przeze mnie, nie umiem tego, no wiesz, odtworzyć, opowiadając o tym słowami, kapujesz? OOO dii bii dii dii" — zaśpiewała parę nut, prześlicznie. — Noc kiedy maszerowaliśmy raźnym krokiem ulicą Larkin obok „Czarnego Jastrzębia" właściwie z Adamem tyle że on trzymał się z tyłu słuchając, złączywszy głowy śpiewaliśmy ostre jazzowo-bopowe chorusy, ja raz po raz frazowałem a ona grała wyborne i w gruncie rzeczy nowoczesne i zaawansowane akordy (jakich nigdzie indziej nie słyszałem i które przypominały nowoczesne akordy Bartoka tylko z bo-powym podejściem), to znowu ona śpiewała akordy a ja robiłem za kontrabas, zgodnie z dawną wielką legendą (raz jeszcze jazgotliwego niesamowitego upojnego popołudnia na wielkim tapczanie którą to legendę nie spodziewam się by ktokolwiek zrozumiał), dawniej śpiewałem bop z Ossipem Popperem, nagrywaliśmy płyty, zawsze grałem partię kontrabasowego dum-dum do wtóru jego frazowania (bardzo podobnego widzę dziś do bopowej frazy Billy'ego Eckstine'a) — oboje prujemy ramię w ramię długimi krokami wzdłuż Market, śpiewając bop i to jak — radosny nastrój, wracając z beznadziejnego przyjęcia u Rogera Walkera (za sprawą Adama i z moim cichym współudziałem) na które zamiast regularnej paczki ściągnęły tylko chłopaki i to same pedały wśród których był i młody meksykański naciągacz jednak Mardou wcale tym nie zrażona bawiła się na całego i rozmawiała 87 ze wszystkimi — mimo to śmigamy do domu autobusem przez Trzecią Ulicę śpiewając rozanielonymi głosami — Kiedyś czytaliśmy razem Faulknera, przeczytałem jej na głos Pstrokate konie — gdy wpadł Mikę Murphy kazała mu siadać i słuchać jak czytam ale potem to już nie było tak samo i urwałem w trakcie — następnego dnia Mardou w posępnym osamotnieniu przysiadła i przeczytała całego Faulknera w jednym tomie. Innym razem wybraliśmy się na francuski film do kina „Vogue" przy ulicy Larkin, obejrzeliśmy Ludzi z zaułka, trzymając się za ręce, paląc papierosy, czując wzajemną bliskość — ale już na Market nie pozwoliła mi ująć się za rękę z obawy że ludzie na ulicy wezmą ją za dziwkę, co rzeczywiście tak mogło wyglądać ja jednak się wściekłem choć wypuściłem jej dłoń i szliśmy osobno, chciałem zajść do jakiegoś baru na wino, ona bała się tych wszystkich mężczyzn w kapeluszach oblegających bary, w tej samej chwili dostrzegłem jej murzyński lęk przed amerykańskim społeczeństwem o którym zawsze mi mówiła teraz jednak ten lęk zmaterializował się na ulicy która mnie nigdy nie dawała powodu do niepokoju — więc spróbowałem ją pocieszyć, pokazać że może robić ze mną co tylko chce: „W rzeczywistości będę kiedyś sławnym człowiekiem, a ty będziesz dystyngowaną żoną sławnego człowieka więc niczym się nie przejmuj", lecz ona twierdziła: „Ty tego nie rozumiesz" — a jej lęk małej dziewczynki wyglądał przy tym tak słodko że chciałoby się go jeść, dałem spokój, wróciliśmy do domu, do czułych scen miłosnych w naszym prywatnym sekretnym mroku. W gruncie rzeczy pewnego razu kiedy nie piliśmy, znaczy się j a nie piłem i całą noc spędziliśmy w łóżku, tym razem opowiadając sobie historie o duchach, opowiadania Poego które zdołałem sobie przypomnieć, potem kilka wymyśliliśmy sami, a wreszcie rzucaliśmy obłąkanymi spojrzeniami próbując się nastraszyć 88 wytrzeszczonymi oczami, odegrała przede mną jedną ze swoich mrzonek z Market w której miała katatonię („Chociaż wtedy nie znałam tego słowa, ale no, chodziłam tak sztywno z obwieszonymi luźno rękami, stary, nikt nie odważył się odezwać do mnie a niektórzy bali się nawet popatrzeć, wyobrażasz sobie: kroczyłam przed siebie jak zombie a miałam dopiero trzynaście lat") (Och znów to śliczne seplenienie w paplaninie jej małych warg, widzę lekko wysunięte zęby, powiadam surowym tonem: „Mardou masz koniecznie wyczyścić zęby kiedy będziesz w tym swoim szpitalu z terapeutą, idź też do dentysty to nic nie kosztuje więc masz to zrobić —" ponieważ spostrzegam pierwsze odbarwienia w zakątkach jej pereł co świadczy o początkach próchnicy) — a ona stroi do mnie minę obłąkanej, cała twarz sztywnieje, oczy jaśnieją jaśnieją jaśniej niż gwiazdy na niebie, ja zaś nie tylko nie jestem przestraszony a wręcz zdumiony i zadziwiony jej pięknem tak iż mówię: „Widzę również ziemię w twoich oczach, tak właśnie myślę o tobie, że masz pewien szczególny rodzaj piękna, i nie chodzi o to żebym świrował na punkcie ziemi i Indian i tak dalej i że o niczym innym jak ty i nas dwoje nie umiem myśleć, ale widzę w twoich oczach takie ciepło kiedy odgrywasz obłąkaną wcale nie widzę szaleństwa tylko radość i jeszcze raz radość jakby proch obszarpańca w zakątku małego dziecka które śpi teraz w swoim łóżeczku i ja cię kocham, pewnego dnia deszcz zrosi nasz dom, najdroższa" — palą się tylko świece toteż jej szaleństwa tym bardziej śmieszą a opowieści o duchach tym bardziej ekscytują — na przykład historia — ależ nie, chlast, hasanie w las tego co dobre zamiast i zapominanie o bólu który czuję. Skoro już wspomniałem o oczach, zamknęliśmy je kiedyś oboje (znów nie piliśmy będąc na zerze, ubóstwo mogłoby uratować ten związek) a ja posyłałem jej wiadomości: „Jesteś gotowa?" — i pierwsza rzecz jaką widzę 89 w świecie mojego oka i proszę aby ją opisała, nie do wiary jak doszliśmy do tego samego, to musiało być jakieś pokrewieństwo duchowe, ja ujrzałem kryształowy żyrandol a ona ujrzała białe płatki kwiecia w czarnym bagnie zaraz po wymieszaniu się obrazów równie zdumiewających jak te którymi bezbłędnie wymieniłem się z Carmodym w Meksyku — zarówno Mardou jak i ja zobaczyliśmy wtedy to samo, co miało kształt szaleństwa, jakąś fontannę, o czym już zdążyłem do tej pory zapomnieć zresztą i tak bez znaczenia, to coś uformowało się w naszym wspólnym opisie, cieszyliśmy się i radowaliśmy naszym telepatycznym triumfem, kończąc na kryształowej bieli i płatkach gdzie spotkały się nasze myśli dotykając tajemnicy — patrzę na radosny głód malujący się na jej twarzy pożerającej mój widok, mógłbym umrzeć, niech radio nie łamie mi serca tą piękną muzyką. O świcie — i powtórnie blask świec, pełganie, nakupiłem w sklepie całą kupę świec, kąty naszego pokoju skrywa ciemność, jej cień barwy nago-brązowej gdy biegnie spiesznie do zlewu — by skorzystać Ze zlewu właśnie tak jak my to robimy — ogarnia mnie strach że telepatycznie poślę jej BIAŁE obrazy które przypomną jej (w czasie radości) o różnicy rasowej między nami, poczułem się jak winowajca, w tej chwili Wiem że był to jeden ze szlachetnych przejawów miłości — o Boże. Szczęśliwe momenty — wspinaczka nocą na szczyt Nod Hill z w jednej piątej wypełnioną butelką tokaju marki Royal Chalice, słodycz, bogactwo, moc, światła miasta i zatoki San Francisco pod naszymi stopami, Smutna tajemnica — siadamy na ławce, obok nas przechodzą kochankowie, samotnicy, butelka wędruje od ręki do ręki, rozmawiamy — opowiada o swoim dziewczęcym dzieciństwie w Oakland. Jakbyśmy znajdowali się w Paryżu — bryza powiewa łagodnie, miasto może sobie omdlewać z gorąca a górscy zdobywcy latają 90 w przestworzach — Oakland leży po drugiej stronie zatoki (ja, Hart Crane, Melville i wy wszyscy rozliczni bracia poeci amerykańscy nocy która niegdyś sądziłem że stanie się moim ofiarniczym ołtarzem teraz zaś wiem że się myliłem bo straciłem przez tę noc miłość — pijaczyna, palant, poeta) — powracamy na plażę Aąuatic Park via Van Ness, siedzimy na piasku, kiedy mijam Meksykańczyków czuję się jak prawdziwy hipster podobnie jak przez całe lato czułem się z Mardou na ulicy, gdzie spełniło się moje stare marzenie o witalności, żywotności Murzynów, Indian, Japończyków z Denver czy nowojorskich Portorykańczyków, mając przy swym boku Mardou tak młodziutką, seksowną, szczupłą, dziwną, hipsterską, ja w dżinsach, na pełnym luzie, i obydwoje jak gdyby młodzi (mówię Jak gdyby" w wieku moich trzydziestu jeden lat) — gliniarze każą nam opuścić plażę, dwukrotnie mija nas samotny Murzyn wybałuszając oczy — spacerujemy dalej wzdłuż pluskającej wody, Mardou zaśmiewa się na widok zwariowanych postaci z odbitego światła księżyca pląsających jak robale na zawodzącej chłodnej gładkiej wodzie nocy — czujemy zapach portów, tańczymy — Wtedy gdy odprowadzałem ją w świetle słodkiego poranka jakby w Arizonie lub na meksykańskim płaskowyżu na spotkanie z terapeutą w szpitalu, wzdłuż Em-barcadero, odmawiając autobusowi, trzymając się za ręce — rozpierała mnie duma i myślałem: „W Meksyku będziemy wyglądać właśnie tak jak w tej chwili i nikomu się nawet nie przyśni że nie jestem Indianinem na miłość boską, będziemy szli sobie razem" — i zwracam jej uwagę na czystość i przejrzystość chmur na niebie: „Dokładnie jak w Meksyku, najsłodsza, zobaczysz pokochasz to miejsce", idziemy w górę ruchliwej ulicy w kierunku wielkiego ciemnoceglanego szpitala, po czym stamtąd mam wracać do domu, ale ona jakoś wyraźnie zwleka, ze smutnym uśmiechem, uśmiechem miłości, 91 a kiedy ustępuję i zgadzam się zaczekać aż jej dwu-dziestominutowa sesja się skończy i wyjdzie, Mardou wybucha promienną radością i pędzi z powrotem do szpitalnej bramy którą już raz wyszliśmy w nastroju-jej-rezygnacji-z-terapii-na-rzecz-spaceru-ze-mną, meandrowanie, ludzie — miłość — nie na sprzedaż — moja nagroda — własność — nikt mi jej nie zabierze jeśli nie chce dostać po sycylijsku serii przez środek — niemieckim butem w mordę — od żabojada twardziela — rozgniotę każdego wijącego się poetę o londyński mur tu na miejscu, żeby nie było niejasności. Czekając na jej wyjście siedzę z widokiem na wodę, na żwirze, trawie i betonowych płytach, wyciągam szkicowniki i rysuję pyszne obrazki nieboskłonu i zatoki, zaznaczając z lekka ogrom wszechświata pełnego nieskończonych wymiarów, począwszy od platformy Standard Oil Company aż po barki na pluskającej w dole wodzie gdzie śnią flisacy, różnica między ludźmi, ogromna różnica pomiędzy zmartwieniami dyrektorów z drapaczy chmur a wilkami morskimi z portu i psychoanalitykami z dusznych biur zamkniętych w wielkich ciemnych budynkach wypełnionych trupami w kostnicach na dole i obłąkanymi kobietami w oknach, nie porzucałem nadziei że uda mi się obudzić w Mardou świadomość faktu jak wielki jest ten świat zaś psychoanaliza tłumaczy zaledwie jego cząstkę, gdyż tylko ślizga się po powierzchni, pod postacią analizy, przyczyny i skutku, pytania „dlaczego" zamiast „co" — kiedy wychodzi czytam jej co napisałem, mimo że za bardzo nie robi to na niej wrażenia to jednak kocha mnie, ściska moją rękę gdy płyniemy Embarcadero w stronę jej domu, a gdy się z nią żegnam u zbiegu Trzeciej i Townsend o ciepłym czystym popołudniu, wyznaje mi: „Strasznie szkoda że już musisz iść, naprawdę będę tęsknić za tobą". — „Muszę być w domu na czas żeby zrobić kolację i pisać, najsłodsza, wrócę jutro, pamiętaj punkt dziesiąta". A następnego dnia zjawiam się u niej o północy. 92 Ten raz kiedy przeszył nas dreszcz orgazmu i powiedziała: „Nagle się zagubiłam" — wówczas zagubiła się ze mną choć sama nie szczytowała tylko rozpaliła się moim rozpaleniem do białości (zaćmienie zmysłów w teorii Reicha) i miłością tego — w łóżku uczyliśmy się od siebie nawzajem — ja objaśniałem jej siebie, ona objaśniała mi siebie, pieścimy, się piszczymy, bopujemy — ciskamy precz rzeczy i rzucamy się na siebie (jak zawsze Mardou udaje się wpierw na krótko do zlewu podczas gdy ja czekam i trzymam się mięknąc i robiąc kretyńskie uwagi a ona śmieje się i ciurka wodą) po czym stąpa ku mnie przez Rajski Ogród, wyciągam do niej ręce i pomagam jej położyć się u mego boku na miękkim łóżku, przyciągam ku sobie jej małe ciało, i czuję jej ciepło, jej ciepłe miejsce jest gorące, całuję jej śniade piersi, obie, całuję jej miłosne ramiona — jej usta powtarzają wciąż cicho „pss pss pss" cichutkie odgłosy całusów choć nie dotyka nimi mojej twarzy poza przypadkowymi tknięciami kiedy robiąc coś przysuwam się do niej tak bUsko że „pss pss" muskają mnie i są równie smutne i łagodne jak wtedy gdy tego nie robię — to mała nocna litania Mardou — a kiedy jest niedysponowana, martwimy się, wówczas bierze mnie w ramiona lub ja biorę ją — daje ujść ze mnie wściekłej bezmyślnej bestii — poświęcam długie noce i godziny na jej zdobywanie, w końcu ją mam, modlę się o to by już, słyszę jak oddycha coraz głośniej, mając wbrew wszystkiemu nadzieję że to już teraz, jakiś hałas na korytarzu (lub rwetes pijanych sąsiadów) rozpraszają tak nagle iż nie mogąc już dojść śmieje się tylko — ale kiedy wreszcie szczytuje słyszę jak płacze, piszczy, przechodzący ją elektryczny dreszcz orgazmu wzbiera w niej płaczem małej dziewczynki, wzdychaniem w głębi nocy, trwa dobrych dwadzieścia sekund a gdy przemija Mardou jęczy: „Ooo czemu to nie trwa dłużej?" a po chwili: „Kiedy ja zrobię to razem z tobą?" — „Już niedługo, jestem pewien", odpowiadam, Jesteś już blisko, coraz 93 bliżej" — pocę się tuż obok niej w ciepłym smutnym Frisco ze starymi cholernymi galarami ryczącymi na fali przypływu w dole, wuu-wuuuum, i gwiazdami błyszczącymi w wodzie falującej pod molo gdzie można by się spodziewać gangsterów zrzucających ocementowane ciała, albo szczury, lub Cień — moja malutka Mardou którą kocham, która nie czytała nigdy moich nie publikowanych utworów a jedynie pierwszą powieść, która choć odważna napisana jest posępną prozą, kiedy zrobiwszy co było do zrobienia i powiedziawszy co było do powiedzenia trzymam ją teraz w ramionach, wyczerpany miłością i śnię o dniu kiedy przeczyta moje wielkie dzieła i będzie mnie podziwiać, co przywodzi mi w pamięci dziwne pytanie Adama które zadał kiedyś ni stąd ni zowąd w kuchni: „Mardou, co ty tak naprawdę myślisz o Leo i o mnie jako o ludziach pióra, o naszej pozycji w świecie, na półce czasu", a pytając ją Adam wiedział że myśli Mardou harmonizują w pewien sposób z myśleniem podziemnych których ten podziwia i obawia się, ale liczy się zawsze z ich zdaniem — Mardou jednak uchyliła się od odpowiedzi, lecz ja staruszek piszę już przecież wielkie dzieła dla jej zadziwienia — całe dobro i szczęśliwe dni które przeżyliśmy, i inne o których zapomniałem do tej chwili w gorączce podniecenia lecz muszę powiedzieć wszystko, anioły o wszystkim wiedzą i zapisują w księgach. Lecz nie wolno zapominać też o nieszczęśliwych dniach — posiadam całą listę która zamienia szczęśliwe dni, podczas których byłem dla niej dobry i taki jak powinienem, zamienia je w dni chore — zaraz u zarania naszej miłości spóźniłem się trzy godziny a to dużo dla młodych kochanków, więc rozzłościła się, bała się o mnie, obchodziła w kółko kościół z rękoma w kieszeniach zatopiona w czarnowidztwie szukając mnie w mgłach świtu, a ja wybiegłem na dwór (zobaczywszy jej kartkę z napisem: Wyszłam cię poszukać) (we Frisco! 94 na wschodzie i zachodzie, północy i południu niemiłosiernej pustej posępności którą Mardou oglądała z ogrodzenia, nieprzeliczone roje mężczyzn w kapeluszach, zmierzających na autobus i nie przejmujących się nagą dziewczyną na płocie, jeszcze by czego) — gdy tylko ją ujrzałem, bo sam wybiegłem ją odszukać, z odległości pół mili otworzyłem ku niej ramiona. Najgorsze niemal najgorsze ze wszystkich zdarzeń miało miejsce gdy w moim mózgu zamigotał płomień: siedzę z nią i Lanym О'Нага w jego chacie, pijemy francuskie Bordeaux i huczymy, jakiś temat na tapecie, kładę rękę na kolanie Larry'ego wrzeszcząc: „Posłuchaj mnie, słuchaj co ci powiem!", tak strasznie chcę coś dodać do dyskusji że w moim głosie słychać błaganie, a Larry tymczasem zasłuchany po uszy w tym co akurat mówi Mardou dorzuca zdawkowe uwagi do ich dialogu, w pustce która wypełnia mnie po tym jak gaśnie czerwony płomień skaczę na równe nogi i rzucam się do drzwi i szarpię za nie, ughhh, zamknięte, na łańcuch od wewnątrz, zdejmuję go i otwieram, po jeszcze jednej próbie wypadam na korytarz i staczam się po schodach tak szybko jak tylko mój bystry złodziejski krok z duszą na ramieniu mnie poniesie, tep-terrep-tep, piętro za piętrem okręca się za moimi plecami gdy biorę kolejne zakręty schodów, pozostawiając ich wpatrzonych na górze — wracam po półgodzinie, spotykam się z nią na ulicy o trzy przecznice dalej — nie ma nadziei — Raz nawet zgodziliśmy się że Mardou potrzebuje pieniędzy na jedzenie, więc że pójdę do domu i jej je przyniosę i posiedzę trochę, wówczas jednak miłość była dla mnie jak najdalsza, za to poirytowany nie tylko jej żałosnymi prośbami o pieniądze ale także wątpliwościami, starymi wątpliwościami-co-do-Mardou, no więc wskakuję do jej mieszkania, jest tam Alice, jej przyjaciółka, co wykorzystuję jako pretekst do tego (bowiem Alice jest lesbijowata milcząca nieprzyjemna dziwaczna 95 i nikogo nie lubi) żeby położyć dwa dolary na statkach w zlewie, dać szybkiego całusa w słód jej uszka, rzucić: „Będę jutro" i wybiec z powrotem nie pytając jej nawet o zdanie —jak gdyby zerżnęła mnie za te dwa dolary a ja byłem tym urażony. Jakże wyraźnie można się zorientować że człowiek bzikuje — w umyśle zapada cisza, nie widać żadnych zmian w wyglądzie fizycznym, mocz zbiera się w lędźwiach, żebra się kurczą. Wybrała zły moment na zapytanie: „Co Adam rzeczywiście myśli sobie o mnie, nie zająknąłeś się nigdy o tym, wiem że ma pretensje o to że jesteśmy razem ale..." — więc odpowiadam jej w zasadzie to samo co mnie powiedział Adam, a co powinno zostać tajemnicą przez wzgląd na spokój jej ducha: „Powiedział że to po prostu kwestia społeczna w tym sensie że nie chce spiknąć się z tobą miłością ponieważ jesteś Murzynką" — i ponownie telepatycznie poczułem jej szok przebiegający do mnie przez pokój, zanurzył się we mnie głęboko, kwestionuję pobudki które mną kierowały kiedy jej to zdradziłem. Wtedy gdy gościł u niej jej wesoły mały sąsiad — młody pisarz John Golz (który obowiązkowo osiem godzin dziennie pracuje na maszynie pisząc opowiadania do czasopism, wielbiciel Hemingwaya, często podkarmia Mardou, jest miłym chłopcem z Indiany, zupełnie nieszkodliwym, a już na pewno nie należy do przyczajonych wężowatych ciekawych podziemnych z jego szczerą otwartą twarzą, jowialnością i pożal się Boże zabawami z dziećmi na podwórku) — przyszedł ją odwiedzić i zastał mnie samego (z jakiegoś powodu Mardou poszła do baru za naszą obopólną zgodą, tamtego wieczora wyszła z czarnym chłopcem którego co prawda nie za bardzo lubiła lecz dla frajdy i jak powiedziała Adamowi robiła to ponieważ chciała znów ,,to zrobić" z Murzynem, co obudziło we mnie zazdrość, Adam stwierdził jednak: „Gdybyśmy usłyszeli albo ja, albo ona, że poszedłeś 96 z białą dziewczyną po to aby się przekonać czy potrafisz to jeszcze z nią zrobić, z pewnością by jej to pochlebiło, Leo") — tamtego wieczora, siedziałem u niej w chacie czekając, czytając, kiedy wszedł młody John Golz żeby pożyczyć papierosy a widząc że jestem sam chciał wciągnąć mnie w rozmowy o literaturze: „Moim zdaniem najistotniejsza jest selektywność" — a ja wybuchnąłem z wściekłością i krzyknąłem: „Nie pieprz mi tu tych szkolnych dyrdymałów których dość się już nasłuchałem bo słyszałem je jeszcze kiedy ciebie nie było na tym świecie na miłość boską więc powiedz coś świeżego i interesującego na temat pisania" — zgnoiłem go, zmarkotniał, głównie dlatego że czułem złość a on wydawał się bezbronny zatem chyba można go było bezpiecznie opieprzyć, i rzeczywiście tak było — ochrzanienie Golza, jej przyjaciela, to nieeleganckie — co to to nie, świat nie nadaje się do takich rzeczy, i co poczniemy z tym fantem? i gdzie? kiedy? jak jak jak, buczy niemowlę obudzone o północy. Na pewno też nie oczarowało ani nie pomogło uspokoić jej lęków i napięć to, że na początku naszego romansu, zacząłem od „złożenia pocałunku między jej łodyżkami" — zacząłem po czym naraz przestałem tak że później nie kontrolując się przez chwilę pod wpływem alkoholu wyrzuciła z siebie: „Zatrzymałeś się tak nagle jakbym była —" a powód dla którego się zatrzymałem nie był aż tak ważny jak powód dlaczego w ogóle to zrobiłem: ażeby zaskarbić sobie jej jak największe zainteresowanie seksualne, które raz zamknięte na kluczyk mógłbym dowolnie otwierać i zamykać — ciepłe miłosne usta kobiety, jej łono, właściwe miejsce dla kochających mężczyzn, nie... dla niedojrzałego pijaka i egomaniaka... tego... zarówno minione doświadczenia jak wewnętrzny głos podpowiadają mi że musisz upaść nisko na kolana i błagać kobietę o pozwolenie, błagać o jej łaskę nad twoimi grzechami, ochraniać ją, wspierać, być gotowy 4 — Podziemni 97 uczynić dla niej wszystko, umrzeć za nią ale na Boga kochać i to kochać ją do samego końca i pod każdym względem — tak jest, już słyszę, przecież to psychoanaliza (w sekrecie obawiając się tych kilku razy gdy zetknąłem się z szorstką szczeciną owłosienia łonowego, twardszego niż inne bo murzyńskiego, choć nie na tyle aby odczuć różnicę, lecz to co najlepsze kryło się wewnątrz, najbogatsze najżyźniejsze najcieplejsze i pełne ukrytych miękkich śliskich wzgórków wnętrze, a przy tym tak silnie choć bezwiednie zwierała mięśnie że czasem występnie zaciskała się wokół mnie boleśnie i broniła dostępu, a jednak zbyt późno uświadomiłem sobie to wszystko, przedwczoraj w nocy —). Tak oto ostatnia snująca się wątpliwość natury fizjologicznej która mnie nie opuszcza dotyczy zwarcia i przemożnej siły jej łona, które przyczyniły się jak sądzę z perspektywy czasu do nagłego przeszywającego nieznośnego bólu-i-wrzasku Adama, doznanego podczas jego pierwszego z nią spotkania, w rezultacie którego musiał on iść do lekarza, obandażować się i tym podobne (kiedy później zjawił się Carmody i skonstruował miejscowy akumulator orgonowy ze starej konewki, juty i narzędzi ogrodniczych, Adam umieścił swój dziobek w dziobku konewki aby się wykurować), podejrzewam i zastanawiam się w tej chwili czy aby nasza mała kobietka nie zamierzała rozwalić nas obu na pół, czy aby Adam nie obwinia samego siebie nie znając tej prawdy, tak potężnie go wówczas ścisnęła (lesbijka!) (zawsze wiedziałem) że urządziła go ślicznie chociaż nie była w stanie zrobić tego mnie pomimo że próbowała tak uporczywie aż obróciła mnie w martwy kadłub którym się teraz stałem — psychoanalitykiem, mówię poważnie! To nie do zniesienia. Zaczęło się, jak już wspomniałem od incydentu z wózkiem — piliśmy wieczorem 98 czerwone wino „U Dantego" będąc w nastroju do picia którym teraz się oboje brzydzimy — dołącza do nas Jurij, Ross Wallenstein i może po to aby się popisać przed Mardou Jurij zachowuje się całą noc jak dziecko bez przerwy bębniąc palcami po głowie Rossa jakby zabijał sobie czas w barze, Wallenstein (którego zawsze leją różne zbiry) obraca ku niemu sztywno trupią głowę ze spojrzeniem śmierci wyzierającym z wielkich oczu zza szkieł okularów, z niebieskimi nie golonymi chrystusowymi policzkami, i wpatruje się w Jurija tak złowrogo jakby samym wzrokiem miał go znokautować na miejscu, a choć milczy przez dłuższy czas odzywa się w końcu: „Odwal się, człowieku" i odwraca się aby dalej rozmawiać z przyjaciółmi, ale Jurij nie daje za wygraną więc Ross znowu stosuje ten sam okropny bezlitosny podziemny rodzaj obrony w stylu odżegnującego się od przemocy Mahatmy Gandhiego czy coś w tym guście (który wyczułem u niego już wtedy za pierwszym razem gdy zwrócił się do mnie z pytaniem: „A ty co pedał jesteś, gadasz jak ciota?" — a ponieważ powiedział to właśnie Wallenstein zabrzmiało jak absurd bo tak zapalczywie, moje sto siedemdziesiąt funtów w porównaniu z jego stu trzydziestoma czy stu dwudziestoma na miłość boską, pomyślałem sobie: „Nie możesz się z nim bić bo skończy się na jego krzykach i wrzaskach a potem zacznie wzywać gliny nadstawiając się abyś przyłożył mu raz jeszcze i będzie cię dręczył dalej w koszmarach, nie ma rady na podziemnego, żadnemu z nich nie zamkniesz gęby, to najbardziej krnąbrna rasa na świecie, nowy sposób bycia") — nareszcie Wallenstein poszedł się odlać do WC no więc Jurij proponuje mi, podczas gdy Mardou zamawia przy barze trzy następne kolejki wina: „Rusz się, idziemy do sracza przypieprzyć Rossowi" — podnoszę się żeby pójść razem z Jurijem, nie po to żeby przypieprzyć Rossowi ale raczej żeby nie dopuścić do tego co może się tam stać — bowiem Jurij po prawdzie 99 znacznie bardziej ode mnie zasłużył sobie na miano zbira, odsiadując swoje w więzieniu Soledad za obron> osobistą w jakieś okrutnej bójce która wybuchła w po prawczaku — lecz idąc do WC wpadliśmy na Mardoi. która mówi: „Boże święty gdybym was nie zatrzymała" (śmiejąc się zakłopotana, ze swoim małym uśmiechem i seplenieniem) „faktycznie byście tam poszli", a mówi to przecież eks-kochanka Rossa którego miejsce w jej miłości jest teraz gdzieś na samym dnie ścieku kanali zacji, prawdopobnie tuż obok mnie, bodajby sczezły szorstkie kartki odmierzające papkę czasu — Stamtąd jak zwykle wędrujemy do „Maski", piwo się leje, mam już dobrze w czubie, wychodzę do domu, Jurij który dopiero niedawno przybył z Oregonu i nie ma gdzie nocować pyta czy może się u nas zatrzymać na noc, nie chcę odpowiadać za Mardou w sprawie jej miesz kania, więc wykrztuszam jakieś niemrawe „okay" pośród panującego zamieszania i Jurij zabiera się z nami w stronę domu — po drodze natyka się na wózek, mówi: „Ładujcie się, będę robił za taksówkarza i podwiozę wab na wzgórze do domu". — Okay, ładujemy się i kładziemy na plecach pijani jak tylko można się upić czerwonym winem, a Jurij popycha nas do mojego proroczego parku na Beach (gdzie usadowiliśmy się tamtego smutnego niedzielnego popołudnia mojego snu i przeczuć) i toczymy się naprzód w wózku wieczności, popychanym przez Anioła Jurija, widzę jedynie gwiazdy i migające czasem dachy bloków — w żadnym z umysłów nie błyśnie myśl (z wyjątkiem mojego, przez moment, być może też innych) o grzechu, o stracie jaką poniósł biedny włoski żebrak kiedy odebrano mu wózek — dalej Broadwayem aż pod sam dom Mardou, cały czas w wózku, w pewnej chwili ja popycham, a oni jadą, bopujemy z Mardou i śpiewamy bopowy kawałek Are the Stars out Tonight kompletnie pijani — parkujemy jak głupcy przed domem Adama i wbiegamy do środka z hałasem. Następnego dnia. 100 po nocy przespanej na podłodze gdy Jurij na całego chrapał na tapczanie, oczekujemy Adama z promienną niecierpliwością by powiedzieć mu o naszym wyczynie, Adam przychodzi z pracy do domu z wściekłością na poszarzałej twarzy i mówi: „Nie macie bladego pojęcia jaki ból sprawiacie jakiemuś biednemu staremu domokrążcy z Armenii, mniejsza o to, ale żeby narażać moje mieszkanie zostawiając ten wózek przed drzwiami, a gdyby znaleźli go gliniarze, co z wami jest?", a Carmody przygaduje mi jeszcze: „Leo, podejrzewam że to ty dokonałeś tego dzieła" — albo: „To ty pewnie zaplanowałeś to genialne posunięcie" — czy coś podobnego czego nie zrobiłem — toteż przez cały długi dzień łaziliśmy w górę i w dół po schodach żeby przyjrzeć się temu wózkowi którego gliny nie tylko nie nakryły ale wciąż stoi tam gdzie stał a nad nim gimnastykuje się gospodarz domu w którym mieszka Adam, czekając aż zgłosi się po niego właściciel, czując przez skórę że coś tu nie gra, a co najgorsze we wózku tkwi nadal torebka Mardou którą po pijanemu zostawiliśmy więc gospodarz konfiskuje ją w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków (Mardou straciła kilka dolarów i jedyną torebkę). — „A co się może stać, Adamie, gliny znajdą wózek, bardzo prawdopodobne że zobaczą torebkę a w niej adres Mardou, no a kiedy przyniosą ją do jej mieszkania, wystarczy że Mardou powie tylko: «O moja torebka się znalazła» i po bólu, nic się takiego nie stanie". — Ale Adam protestuje: „Nawet jeśli nic się nie stanie i tak naraziliście do cholery ten dom na niebezpieczeństwo, wpadacie tu jak dzikusy, zostawiacie zarejestrowany pojazd na zewnątrz i twierdzicie że nic wielkiego się nie stanie". — Już wcześniej czułem że Adam się wścieknie i miałem przygotowaną odpowiedź: „W cholerę z tym, im możesz robić koło nosa ile chcesz ale nie mnie, nie będę wysłuchiwał twojego opieprzu, to był po prostu pijacki figiel i tyle", dodaję zaraz, a Adam odpiera: „To mój dom i mogę się w nim 101 wściekać kiedy tylko —" więc zrywam się i ciskam w niego kluczami (które dorobił specjalnie dla mnie żebym mógł wchodzić i wychodzić o każdej porze) lecz te splątały się z łańcuszkiem do którego przyczepione są klucze mojej matki i przez jakiś czas gmeramy w plątaninie kluczy ze śmiertelną powagą, oddzielając je w końcu, Adam bierze swoje a ja mówię: „Nie te, te są moje" — lecz on wkłada mój klucz do kieszeni i kropka. W pierwszym odruchu chcę rzucić się do ucieczki tak jak u Lar-ry'ego — Mardou widzi że za chwilę znowu mi odbije — a takie rzeczy nie poprawiają jej stanu psychicznego ani trochę. (Spytała mnie kiedyś: „Jeśli dostanę ataku, co wtedy zrobisz, pomożesz mi? A jeśli pomyślę że chcesz mnie skrzywdzić?" — „Kochanie", odpowiedziałem, „będę próbował do skutku, aż uspokoję cię że nie zamierzam ci robić krzywdy, zaopiekuję się tobą dopóki nie odzyskasz równowagi" — z przekonaniem starego wiarusa, który w rzeczywistości świruje częściej niż daje po sobie poznać.) — Czuję jak z kąta w którym siedzi Adam napływają ciemne fale wrogości: nienawiść, zawiść, destrukcja, z trudem mogę usiedzieć w miejscu trafiony wibrującym pociskiem, na dodatek całe mieszkanie wypełnia yage Carmody'ego, wciska się do walizek, tego już za dużo — (choć to tylko komedia, wszyscy zgadzamy się potem że to komedia) — rozmawiamy na inny temat — nagle Adam odrzuca mi z powrotem klucz, ląduje na moich kolanach, a ja zamiast okręcić go na placu (w geście jakby zastanowienia, jakby cwany żabojad rozważał wszystkie za i przeciw) podskakuję jak chłopiec i wpycham klucz do kieszeni z cichym chichotem, aby poprawić nastrój Adama, jak również aby zaszpanować przed Mardou swoją „wielkodusznością" — lecz ona w ogóle tego nie dostrzegła, obserwowała coś innego — skoro więc znowu zapanował pokój mówię: „W każdym razie winien jest Jurij i to nie ja wbrew temu co mówi Frank wyskoczyłem z tym niedorobionym pomysłem" — 102 (ten sam wózek, ta ciemność w której Adam w moim profetycznym śnie schodził po drewnianych schodach zobaczyć się z „Rosyjskim Patriarchą", tam też były wózki). — Dlatego też odpowiadając Mardou na jej piękny list który sparafrazowałem, robię uwagi głupie i złośliwe ale „uchodzące za wielkoduszne", „niby to opanowane, głębokie, poetyckie" takie jak na przykład: „Tak jest, wkurzyłem się i rzuciłem Adamowi klucze, gdyż «przyjaźń, podziw, poezja sen w pełnej szacunku tajemnicy» oraz niewidzialny świat są zbyt święte aby wywlekać je przed trybunały społecznej rzeczywistości" albo inne bajdurstwa które Mardou czytała chyba jednym okiem — list, który miał zawierać tyle ciepła co list od niej, jej pieszczotliwe październikowe arcydzieło, zaczynał się od próżnego-jeśli-nie-gorzej wyznania: „Ostatnim razem kiedy pisałem liścik miłosny wyszedł mi stek bzdur" (odnosząc się do mojego wcześniejszego pół-romansu z Arleną Wohlstetter), „lecz cieszę się że jesteś ze mną szczera" czy też „że twoje oczy są szczere", tak brzmiało kolejne zdanie — w zamierzeniu list ten miał przyjść do Mardou w sobotę rano i wnieść ciepło mojej obecności podczas gdy gdzie indziej zabierałem moją spracowaną matkę na zasłużone przedstawienie dwa razy do roku i robiłem zakupy na ulicy Market (stara pracująca Kanadyjka nie mająca ani krzty pojęcia o skomplikowanym planie ulic w San Francisco), przyszedł jednak na długo po tym jak się z nią zobaczyłem i został odczytany w mojej obecności, był nudny — i nie chodzi o zarzut literacki ale coś co musiało zaboleć Mardou: nie odwzajemnione ciepło i głupota mojej napaści na Adama: „Stary, nie miałeś prawa się na niego wydzierać, serio, to jego chata, on stanowi prawo" — list natomiast bronił gorąco mojego „prawa do wydzierania się na Adama" i zawierał zero odpowiedzi na jej miłosne słowa — Incydent z wózkiem sam w sobie nie miał aż takiego znaczenia, lecz to co zobaczyłem, co pożerało moje bystre 103 oko i głodna paranoja — gest Mardou który sprawił że poczułem ciężar w sercu zastanawiając się czy aby mi się nie przywidziało, czy nie odczytałem tego niewłaściwie jak to mi się zdarza. Wbiegliśmy wówczas do środka a potem popędziliśmy schodami na górę i rzuciliśmy się na wielkie podwójne łoże budząc Adama, krzycząc, mierzwiąc mu włosy i Carmody też usiadł na skraju jakby mówiąc: „No już, już dzieciaki", zwyczajne urżnięte tałatajstwo — w pewnej chwili hasając tam i z powrotem między pokojami Mardou i Jurij wylądowali razem na tapczanie — gdzie o ile pamiętam klapnęliśmy na początku wszyscy troje — ja jednak pobiegłem do sypialni w jakieś sprawie, po czym wróciłem rozgadany i zobaczyłem osuwającego się z tapczanu na podłogę Jurija, który wiedział że nadchodzę, a gdy się zsuwał Mardou (która prawdopodobnie nie wiedziała że wracam) dziabnęła w niego ręką w geście mówiącym jakby ACH TY GNOJKU! jak gdyby dosłownie przed chwilą Jurij szturchnął ją gdzieś albo zrobił jej jakiś inny figiel — po raz pierwszy uprzytomniłem sobie ich młodzieńcze swawole w których nie brałem udziału z racji mojego pisarz-owania i poważ-ności, a także starszeństwa dorosłego mężczyzny który co raz to napominał siebie: „Masz już swoje lata ty stary sukinsynu, poszczęściło ci się że znalazłeś sobie takiego słodkiego podlotka" (niemniej nie przestawałem jednocześnie spiskować, już od około trzech tygodni, jak tu najlepiej uwolnić się od Mardou, tak by jej przy tym nie skrzywdzić i, jeśli to w ogóle możliwe, to tak aby „nawet się nie spostrzegła" i żebym mógł wrócić do wygodniejszego życia, w którym przysiadłbym na tydzień w domu i pisząc pracowałbym nad trzema powieściami naraz żeby zarobić kupę forsy i wyskakiwać na miasto jedynie dla zabawy jeśli nie po to aby spotkać się z Mardou to każda inna cizia się nada, oto nurtujące mnie przez trzy tygodnie myśli które tak naprawdę stały się materiałem i siłą napędową dla 104 Fantazji Zazdrości ujawnionej we śnie Nieczystego Sumienia pod tytułem Świat Wokół Naszego Łóżka) — a teraz zobaczyłem jak Mardou odpycha od siebie Jurija gestem ACH TY! i zadrżałem cały na myśl że tych dwoje może coś łączyć za moimi plecami — zaalarmowała mnie szybkość i nagłość z jaką Jurij usłyszał że się zbliżam i stoczył się z tapczanu jak gdyby w poczuciu że prze-skrobał coś w rodzaju jak mówię szturchnięcia lub że dotykał zastrzeżonej części ciała Mardou i dlatego ta wydęła swoje usta miłości i popchnęła go jakby oboje byli małymi dziećmi. Mardou rzeczywiście przypominała małe dziecko, pamiętam pierwszą noc kiedy ją poznałem siedziała w kucki za Julienem robiącym skręty na podłodze, wyjaśniłem im dlaczego tamtej nocy nie brałem ani kropli do ust (to prawda wówczas, a to z powodu wypadków na statku które tak mnie przestraszyły że powiedziałem sobie w duchu: „Jeżeli będziesz dalej tak pił to niedługo wykitujesz, nie potrafisz zagrzać miejsca nawet w najprostszej pracy", więc powróciwszy do Frisco rzuciłem picie a wszyscy piszczeli na mój widok: „Aj, wyglądasz wspaniale!"), po moich wyjaśnieniach tamtej nocy stukając się prawie głowami z Mardou i Julienem, którzy wydawali się tacy szczeniaccy w swoim naiwnym DLACZEGO? kiedy powiedziałem im że już nie piję, takie szczeniaki słuchające mojego tłumaczenia że zaczyna się od jednej puszki piwa, po drugiej coś eksploduje w środku i rozbłyska, trzecia puszka, czwarta: „A potem hajda! i zaczynam pić przez kilka dni i jest już po mnie, ludzie, no i obawiam się też że jestem alkoholikiem", oni zaś niczym dzieci, inne pokolenie, nie odzywają się na to, ale są zdumieni, zaintrygowani — na tej samej fali teraz z młodym Jurijem (w tym samym wieku co ona) którego odpycha od siebie: „Ach ty!" na co nie zwracam zanadto uwagi będąc pijany, ja i Mardou spaliśmy na podłodze, Jurij zaś na tapczanie (po szcze-niacku, folgując sobie, przez co wydał mi się śmieszny) — 105 wyjście na jaw tajemnic mojego snu na temat zazdrości i winy, począwszy od incydentu z wózkiem, zakończyło się w noc kiedy wybraliśmy się do Bromberga: najgorsze nieszczęście ze wszystkich jakie się zdarzyły. Zaczęliśmy jak zwykle od „Czarnej Maski". Noce które zaczynają się tak kryształowo czystą nadzieją, chodźmy zobaczyć co słychać u przyjaciół, nowiny, telefony dzwonią, ludzie wchodzą i wychodzą, palta, kapelusze, oświadczenia, błyskotliwe sprawozdania, wielkomiejskie podniecenia, kolejka piwa, następna kolejka, rozmowa pięknie się klei, staje się podniecająca, płomienna, jeszcze jedna kolejka, północ wybija i mija, na rozpłomienionych twarzach maluje się dzikość, a niebawem rozlega się rozhuśtane baddi da dej ubab bab dum dym pijany późnonocny gnój dochodzi w końcu do chwili gdy barman, niczym wizjoner u Eliota: CZAS ZAMYKAĆ — mniej więcej w tym klimacie wpadamy do „Maski" do której przyszedł facet nazwiskiem Harold Sand, przypadkowy znajomy Mardou poznany przed rokiem, młody, wyglądający jak Leslie Howard powieściopisarz któremu przyjęto właśnie rękopis dzięki czemu zyskał w moich oczach dziwną łaskę którą chciałem pożreć — interesował mnie z tego samego względu co Lavalina, literacka chciwość, zazdrość — siłą rzeczy więc poświęcałem mniej uwagi Mardou (przy stole) niż Jurij którego nieustająca przy nas obecność nie budziła moich podejrzeń, tak jak jego narzekania: „Nie mam się gdzie zatrzymać, Percepied, zdajesz sobie sprawę z tego co to znaczy nie móc nigdzie pisać? Nie mam dziewczyn, niczego, Carmody i Moorad nie pozwalają mi już u siebie nocować, ta parka starych siostrzyczek" — nie trafiały do mnie zupełnie, jedyny zresztą komentarz jakim w obecności Mardou skwitowałem Jurja kiedy sobie od nas poszedł brzmiał następująco: „On się niczym nie różni od tego meksykańskiego włóczęgi który przychodzi do ciebie wydębiać ostatnie papierosy" i roześmialiśmy się 106 obydwoje bo ilekroć Mardou znajdowała się na finansowym dnie, puk-puk do drzwi i zjawiał się jakiś kolejny sęp — nie żebym nazywał Jurija sępem (w tej mierze jestem gotów potraktować go łagodnie, ze zrozumiałych względów). (Jurij i ja długo rozmawialiśmy tamtego tygodnia w barze o gatunkach portwajnu, twierdził że wszystko jest poezją, usiłowałem wprowadzić stare znane rozróżnienie na poezję i prozę, a on na to: „Słuchaj, Percepied, wierzysz w wolność? To mów sobie co chcesz, to poezja, poezja, wolność jest całą poezją, wspaniałe powieści są poezją, wspaniałe wiersze są poezją". — „Zgoda", odpowiedziałem, „ale wiersz to wiersz a proza to proza". — „Nie niee!" wrzasnął, „to wszystko to wszystko poezja". — „Dobra", odparłem, „wierzę w twoją wiarę w wolność i może nawet masz rację, więc wychylmy następną szklaneczkę". — Potem przeczytał mi swój „ulubiony wiersz", coś o „rzadkim nokturnie", i powiedziałem że przypomina mi to poezję rodem z jakiegoś małego piśmidła i że pisywał już lepiej — bowiem rzeczywiście widziałem napisane przez niego znacznie lepsze wiersze na temat jego trudnego dzieciństwa, kotów, matki w rynsztokach, Jezus kroczący w świetle lamp łukowych, pojawiający się wcielony oświetlający dziwki z nędznych czynszówek albo stawiający wielkie kroki poprzez światło — w sumie coś co umiał robić i robił już bardzo dobrze. — „Rzadki nokturn nie umywa się do innych twoich rzeczy", a on wciąż upierał się że to arcydzieło. — „Zgodziłbym się że to arcydzieło gdybyś napisał je jednym ciągiem pod wpływem chwili". — „Kiedy tak właśnie to napisałem, popłynęło prosto z mojej głowy a ja przelałem to na papier, wiem że ten wiersz brzmi jakbym go zaplanował, ale nic nie planowałem, nagle bang! i miałem spontaniczną wizję, jak ty to nazywasz!" —I chociaż teraz wątpię w prawdziwość jego słów że „rzadki nokturn" powstał spontanicznie, wzbudził wtedy nagle pewien szacunek w moich oczach, nasz fałsz 107 schował się za pijanymi winem okrzykami w szynku przy Kearney.) Jurij szwendał się za Mardou i mną prawie noc w noc —jak cień — i znał Sanda wcześniej, który to Sand wszedł do „Maski", zarumieniony młody cieszący się powodzeniem pisarz o „ironicznym" wyglądzie z wielkim mandatem za nieprzepisowe parkowanie sterczącym mu z butonierki i został bezpardonowo osaczony przez nas troje, zmuszony by przysiąść się do naszego stolika — wciągnięty w rozmowy. Z „Maski" do „13 Pater" za rogiem idziemy całą kompanią, po drodze zaś (co w tej chwili boleśnie przywodzi mi na myśl noc gdy zabraliśmy wózek i Mardou krzycząc ACH TY!) Jurij i Mardou zaczynają się gonić, przepychać, ciągnąć i siłować się na chodniku aż wreszcie Mardou podnosi wielkie puste kartonowe pudło i rzuca nim w niego, a on w nią, znowu zachowują się jak małe dzieci — tymczasem ja idę na przedzie prowadząc poważnym tonem rozmowę z Sandem — on też ogląda się za Mardou — z jakichś powodów nie jestem w stanie (a przynajmniej nie próbowałem) oznajmić mu że Mardou należy do mnie i wolałbym żeby nie oglądał się za nią tak ostentacyjnie, podobnie jak Jimy Lowell, kolorowy marynarz który zadzwonił znienacka w środku przyjęcia toczącego się u Adama, i wdepnął do nas razem ze Skandynawem z jednego statku, i obrzuca Mardou i mnie pytającym wzrokiem i zwraca się do mnie: „Kochasz się z nią?", ja odpowiadam że tak, następnej nocy po sesji w „Czerwonym Bębnie" gdzie Art Blakey młócił na perkusji jak szaleniec a spocony Thelonius Monk ciągnął za sobą całe pokolenie swoimi akordami wygrywanymi łokciami, wpatrując się w zespół szaleńczo aby pociągnąć ich jeszcze dalej, „mnich i święty muzyki bopowej" powtarzałem ciągle Jurijowi, gładziutki wyelegantowany hipster Jimmy Lowell nachyla się do mnie i mówi: „Chciałbym zrobić to z twoją cizią" (jak za starych 108 czasów kiedy Leroy i ja zamienialiśmy się dziewczynami, więc nie czuję się oburzony) „nie masz nic przeciw że ją zapytam?" — ja mu odpowiadam: „Ona nie jest z tych, jestem pewien że trzyma się zasady jeden facet naraz, jeśli ją zapytasz sama ci to powie, stary" (nie czując wówczas ani cienia zazdrości czy bólu, choć nawiasem mówiąc od mojego Snu o Zazdrości dzieli mnie zaledwie jedna noc) — nie potrafiłem oświadczyć Lowellowi wprost że chciałem żeby Mardou — żeby została — żeby no wyduś wyduś to w końcu była już moja — nie byłem w stanie wywalić prosto z mostu: „Słuchaj, to moja dziewczyna, nie ma o czym mówić, tkniesz ją tylko palcem będziesz miał ze mną na pieńku, kapujesz, tatku?" — Tak wobec zwykłego prostaka, inaczej wobec grzecznego dystyngowanego Sanda bardzo interesującego młodego gościa, na przykład tak: „Sand, Mardou jest moją dziewczyną i wolałbym abyś nie... itd." — lecz ten gapi się na nią nadal czyli powód dla którego w ogóle zostaje z nami i wlecze się do pobliskiego „13 Pater", ale to właśnie Jurij zaczyna przepychać się z nią i dokazywać na ulicy — więc kiedy opuszczamy „13 Pater" później (lesbijski bar teraz już zupełna rudera i nic wielkiego, w którym rok temu witały anioły w czerwonych koszulach wyjęte żywce z Geneta i Djuny Barnes) pakuję się na przednie siedzenie starego auta Sanda, przynajmniej odwiezie nas do domu, siedzę tuż obok niego przy sprzęgle aby móc lepiej rozmawiać i pijany unikam kobiecości Mardou, zostawiając jej dość miejsca aby usiadła obok mnie przy przedniej szybie — zamiast tego, zaledwie jej tyłek klapie obok mnie Mardou już przeskakuje przez fotel i daje nura na tylne siedzenie gdzie siedzi osamotniony Jurij żeby dalej się z nim siłować i wygłupiać z takim zapałem że teraz aż boję się odwrócić i ujrzeć na własne oczy co też tam odchodzi i w jaki sposób sen (który roztrąbiłem już i opowiedziałem wszystkim, łącznie z Jurijem) spełnia się w każdym calu. 109 А llv 5й W" a Zatrzymujemy się przed domem Mardou która pijanym głosem mówi: (po tym jak Sand i ja postanowiliśmy w alkoholowym upojeniu pojechać dalej do Los Altos i zwalić się całą bandą do starego Austina Bromberga żeby balować dalej) — „Jeśli wybieracie się do Bromberga w Los Altos, to jedźcie obydwaj, Jurij i ja zostajemy tutaj" — upadłem na duchu — upadłem tak nisko że syciłem się jej słowami a ich potwierdzenie włożyło mi na głowę koronę i pobłogosławiło. Równocześnie pomyślałem: „No to stary masz teraz szansę się jej pozbyć" (co planowałem skrycie już od trzech tygodni), lecz moje myśli trąciły fałszywą nutą, toteż ani nie wierzyłem że tak pomyślałem, ani nie wierzyłem samemu sobie. Mimo to na chodniku rozgrzany Jurij chwyta mnie za rękę gdy Mardou i Sand wspinają się na przodzie po rybiogłowych schodach: „Słuchaj, Leo, wcale nie chcę zabierać ci Mardou, ta dziewczyna cała lepi się do mnie, chcę żebyś wiedział że na nią nie lecę, chciałbym tylko jeśli jedziesz do Los Altos wyspać się dziś w twoim łóżku, bo mam jutro ważne spotkanie". — W tym momencie nie kwapię się do spędzania nocy na Heavenly Lane ponieważ będzie tu Jurij, w gruncie rzeczy siedzi już w milczeniu na łóżku, jak gdyby trzeba by mu teraz powiedzieć: „Wynoś się z łóżka żebyśmy mogli wejść, weź prześpij się na tym niewygodny krześle". — To właśnie bardziej niż cokolwiek innego sprawiło (w moim zmęczeniu, coraz większej mądrości i cierpliwości) że zgodziłem się z Sandem (równie jak ja nieskwapliwym) że nic nie stoi na przeszkodzie byśmy nie mieli jechać do Los Altos i obudzić starego dobrego Bromberga, więc odwracam się do Mardou z wymownym spojrzeniem dającym jej do zrozumienia: „Zostań sobie tu z Jurijem, ty suko", ale ta już wyciąga swój mały koszyk podróżny czy torbę i wkłada moją szczoteczkę do zębów szczotkę do włosów i jej rzeczy osobiste, stanęło na tym że jedziemy w trójkę — co właśnie czynimy, zostawiając Jurija w łóżku. W drodze 110 nie opodal Bayshore na wielkiej rozświetlonej lampami autostradzie w nocy, która w tej chwili wydaje mi się takim samym wcieleniem posępności jak perspektywa „weekendu" u Bromberga okropieństwem hańby, nie wytrzymuję dłużej i spoglądam na Mardou, skoro tylko Sand wychodzi z wozu żeby kupić hamburgery w małej restauracji: „Skoczyłaś z Jurijem na tylne siedzenie, dlaczego? I dlaczego powiedziałaś że chcesz z nim zostać?" — „Głupio zrobiłam, po prostu byłam pijana, skarbie". — Ale ja nie chcę więcej jej wierzyć — sztuka trwa krótko a życie długo — rośnie we mnie ogromny wielogłowy smok zazdrości zielony jak w wyświechtanej kreskówce: „Ty i Jurij bawicie się razem bez przerwy, całkiem jak w tym śnie który ci opowiedziałem i to jest najstraszniejsze, nigdy już nie pozwolę spełniać się snom." — „Ależ nie, to zupełnie co innego, skarbie", ja jednak nie wierzę jej — gdyż patrząc na nią widzę że wręcz lepi się ku młodości jak mucha do miodu — nie tak łatwo zwieść starego wyjadacza który w szesnastej wiośnie życia, zanim jeszcze z jego serca otarł sok Wielki Cesarski Ścieracz Świata swoją Smutną Szmatą, zakochał się w nieprawdopodobnej flirciarce i oszustce: co uważa za powód do dumy — robi mi się tak niedobrze że się załamuję, na tylnym siedzeniu zwijam się w kłębek, sam jeden — oni jadą dalej, a spodziewający się dotąd radosnego rozgadanego weekendu Sand odnajduje się naraz wśród zmartwionych zmartwiałych kochanków, a nawet słyszy kawałek: „Nie o to mi chodziło, skarbie", który wyraźnie przywołuje mu w pamięci zajście z Jurijem — znajduje się wśród pary nudziarzy z którymi musi jechać aż do Los Altos, dlatego z tym samym zacięciem któremu zawdzięcza to że napisał pół miliona słów swojej powieści zaciska teraz zęby i przepycha samochód przez całą noc półwyspu aż po blady świt. O szarym brzasku zajeżdżamy pod dom Bromberga w Los Altos, parkujemy, nieśmiało dzwonimy do drzwi 111 całą trójką z której ja najbardziej jestem onieśmielony — Bromberg zaraz schodzi na dół, wydając z siebie głośne ryki uznania: „Leo, nie wiedziałem że się obaj znacie" (mając na myśli Sanda, którego Bromberg nad wyraz podziwia) i wchodzimy do środka na rum i kawę w słynnej szalonej kuchni Bromberga. Można by rzec tak: Bromberg, najbardziej niesamowity facet na świecie z czarnymi krótkimi lokami z których hipsterka Roksana formowała mu na czole małe wężyki, z lśniącymi anielskimi oczami którymi przewraca, wielki niemowlak--bekacz, prawdziwy geniusz rozmowy, piszący prace naukowe i eseje, właściciel powszechnie słynący z największej prywatnej biblioteki na świecie, tutaj w tym oto domu, biblioteka zaistniała dzięki jego erudycji nie stanowi o jego wielkich dochodach — dom otrzymał w spadku po ojcu — poza tym niespodziewany najbliższy przyjaciel Carmody'ego z którym się wkrótce wybierają do Peru, jadą załapać się na indiańskich chłopców, rozmawiać, dyskutować o sztuce, odwiedzać luminarzy literatury i robić tym podobne sprawy: które głośno huczały Mardou w głowie (kulturalne pedalskie sprawy) i w jej związku ze mną aż zmęczył ją kulturalny ton i fantazyjna dosadność, wyszukana emfaza wypowiedzi, której arcymistrzem wywracającym oczami w zachwycie niemal spazmatycznym jest wielki Bromberg: „Kochany to prześliczna rzecz i uważam że znacznie ZNACZNIE lepsze tłumaczenie od Gascoyne'a, chociaż jestem zdania że" — Sand zaś podrabia go w każdym calu, jak podczas wielkiego spotkania towarzystwa wzajemnej adoracji — no więc obydwaj w tak niegdyś dla mnie awanturniczym szarym świcie wspaniałej metropolii rzymskiego Frisco nawijają o sprawach literatury muzyki i sztuki w zbagnionej kuchni, Bromberg miota się (w piżamie) po grube na trzy cale francuskie edycje Ge-neta lub antykwaryczne edycje Chaucera czy cokolwiek stanęło między nim a Sandem na tapecie, ciemnorzęsa 112 Mardou myśli nadal o Juriju (tak jak i ja myślę w głębi ducha) siedząc w rogu kuchennego stołu ze stygnącą kawą z rumem — ja na stołku, urażony, przybity, okaleczony, w pogarszającym się szybko stanie, piję jedną filiżankę za drugą wlewając w siebie wielką ciężką miksturę — aż wreszcie koło ósmej zaczynają śpiewać ptaki a doniosły głos Bromberga, jeden z najpotężniejszych jakie można usłyszeć, odbija się od ścian kuchni głuchą ekstatyczną wibracją dźwięków — Bromberg włącza gramofon, luksusowy nowoczesny w pełni wyposażony dom, francuskie wina, lodówki, adaptery z trzema prędkościami obrotów, głośniki, piwniczka itd. — mam ochotę spojrzeć na Mardou sam nie wiem z jakim wyrazem twarzy — tak naprawdę boję się spojrzeć tylko po to by odnaleźć w jej oczach błaganie wołające: „Nic się nie martw skarbie, przecież ci mówiłam, przyznałam się że głupio postąpiłam, przepraszam cię przepraszam przepraszam —" to jej „przepraszam" boli mnie najbardziej gdy prześlizgując się kątem oka widzę błaganie... Wszystko bez sensu kiedy nawet ptaki intonują żałobną pieśń, o czym napomykam Brombergowi a ten pyta: „Co jest dziś z tobą, Leo?" (zerkając na mnie wzrokiem bekacza żeby ujrzeć mnie w lepszym stanie i rozbawić). — „A nic, Austin, tylko kiedy podchodzę rano do okna słyszę śpiewające żałobnie ptaki". — (Gdy wcześniej Mardou poszła na górę do toalety mruknąłem coś, brodaty, nieszczęsny, głupi pijanica, mruknąłem coś do tych oczytanych dżentelmenów na temat „niestałości", co musiało ich wprawić w zdumienie.) — O niestałości! Chociaż moje namacalne czarne myśli wypełniają już cały dom, oni zachowują się jakby nigdy nic, słuchając płyt z operami Verdiego i Pucciniego w wielkiej bibliotece na piętrze (cztery ściany zastawione książkami typu Wyjaśnienie Apokalipsy w trzech tomach, dzieła zebrane i wiersze Chrisa Smarta, zebrane to-i-owo, apolo-gia tego-i-tamtego napisana przez nieznanego autora dla 113 wiadomo-kogo w 1839 albo 1638 —). Chwytam się raptownie szansy powiedzenia: „Idę spać", jest jedenasta, mam prawo być zmęczony, cały czas siedzę na podłodze podczas gdy Mardou z majestatem wielkiej damy na stojącym w kącie biblioteki fotelu (w którym widziałem kiedyś słynnego jednorękiego Nicka Spaina jak siedzi tam kiedy Bromberg przy radośniejszej okazji puścił nam oryginalne nagranie Żywota rozpustnika) wygląda tak tragicznie, zagubiona — cierpiąca z powodu mojego cierpienia — mojego smutku wypływającego z jej wrażliwego smutku — że w pewnej chwili ogarnia mnie potrzeba wybaczenia, podbiegam, siadam u jej stóp i kładę głowę na jej kolanach przy pozostałych którzy i tak nie zwracają już na nas uwagi, znaczy się nie obchodzi to już Sanda, jest pochłonięty muzyką, książkami, błyskotliwym dialogiem (którego, nawiasem mówiąc, nie sposób prześcignąć nigdzie na świecie i ta myśl także, choć zmęczona, rozbłyska w moim złaknionym epickości mózgu tak że widzę cały plan swojego życia, wszyscy znajomi, kochanki, zmartwienia, podróże wznoszą się znowu w wielkiej symfonicznej mszy masie tyle że w tej chwili przestaję się przejmować dzięki stopięcio-funtowej śniadej kobiecie której czerwone paznokcie w rzemykach sandałów sprawiają że tłumię szloch) — „O drogi Leo, RZECZYWIŚCIE musisz być strasznie znudzony". — „Znudzony?! Ależ skąd, jakże mógłbym się tutaj nudzić!" — Niestety nie umiem w sympatyczny sposób powiedzieć Brombergowi że: „Zawsze kiedy do ciebie przyjeżdżam dzieje się ze mną coś złego, wygląda to pewnie jakbym swoim zachowaniem wystawiał twojemu domowi straszną opinię i twojej gościnności ale to wcale nie tak, zrozum że dziś rano mam złamane serce a za oknem widzę posępność" (jak mam mu wytłumaczyć to że poprzednim razem kiedy u niego gościłem, znów nie proszony lecz wdzierający się szarym świtem z Char-leyem Krasnerem, dzieciakami i Mary, po czym przyszła 114 cała reszta, dżin i Schweppes, tak się upiłem, rozbestwiłem, zagubiłem że znów wpadłem w zły nastrój i zasnąłem na podłodze pośrodku pokoju przy wszystkich w pełni dnia — z powodów które nie mają nic wspólnego z chwilą obecną, jednak odsądzają od czci i wiary weekend spędzony u Bromberga). — „Nie, Austin jestem po prostu chory —" Bez wątpienia Sand wtajemniczył go gdzieś cicho szeptem w to co zaszło wcześniej między kochankami, milczy również Mardou — jeden z najdziwniejszych gości jacy zaszli do Bromberga, biedna podziemna złachmaniała Murzynka której grzbiet okrywają rzeczy niewarte złamanego szeląga (już ja tego dopilnowałem), a mimo to z tak dziwną twarzą, poważna, uroczysta, jakby śmieszny poważny anioł zapewne niemile w tym domu widziany — rzeczywiście czuła się, jak mi później powiedziała, jak nieproszony gość w tych okolicznościach. — Tak więc wymykam się z towarzystwa, z życia, wszystkiego, idę spać w sypialni (gdzie Charley i ja tańczyliśmy wtedy mambo na golasa z Mary) i wpadam wyczerpany w nowe koszmary budząc się po jakichś trzech godzinach, w nieznośnie czystym, przejrzystym, normalnym, szczęśliwym popołudniu, ptaki nadal śpiewają, dzieciaki teraz też, zupełnie jakbym był pająkiem budzącym się w zakurzonym śmietniku a świat nie był przeznaczony dla mnie ale bardziej powietrznych stworzeń, bardziej stałych a zarazem mniej podatnych na plamienie się niestałością — Gdy ja śpię oni w trójkę wsiadają do wozu Sanda i (jak należy) jadą na plażę, dwadzieścia mil stąd, chłopcy wskakują do wody i pływają, Mardou przechadza się brzegami nieskończoności, jej palce i stopy które kocham odciskają się w bladym piasku na małych muszelkach, zawilcach i zbiedniałych zasuszonych wodorostach wyrzuconych na brzeg, wiatr stroszy z tyłu jej krótko obcięte włosy, jak gdyby Wieczność spotkała się z Heave-nly Lane (tak to sobie wyobrażałem leżąc w łóżku) (widząc 115 także jak kręci się tu i tam nadąsana, nie wie co z sobą począć, porzucona przez Cierpiącego Leo, głęboko samotna, niezdolna do pogawędek z Brombergiem i Sandem na temat pierwszej lepszej postaci ze świata sztuki, cóż robić?). Tak więc powróciwszy Mardou przychodzi do łóżka na którym leżę (po dzikim wstępie w którym Bromberg sadzi na górę po schodach i wpada do sypialni: „OBUDŹ SIĘ, Leo, nie będziesz chyba spał cały dzień, my już zaliczyliśmy plażę, to naprawdę nie w porządku!") — „Słuchaj, Leo", mówi Mardou, „nie poszłam z tobą spać bo nie miałam ochoty budzić się w łóżku Bromberga o siódmej wieczór, nie dałabym rady, ja nie mogę —" ma na myśli swoją terapię (na którą nie chodzi już sparaliżowana mną, moimi znajomymi i moim opilstwem), jej nieprzystosowanie, miażdżący ciężar i potężny lęk przed szaleństwem które czuje w swoim chaotycznym strasznym życiu i nie odwzajemnionej miłości ze mną, boi się obudzić z kacem w łóżku obcego człowieka (życzliwego choć nie bez reszty witaj ącego--cię-całym-sercem człowieka), u boku biednego zniedo-łężniałego Leo. Nagle spoglądam na nią, nie tyle wsłuchując się w jej żałosne prośby co wychwytując ten blask który oświecił Jurija i nie było w tym jej winy że oświecał cały świat przez cały czas, ten mój blask miłości — „Mówisz szczerze?" — („Boże aleś mnie wtedy przestraszył", przyznała później, „nagle pomyślałam sobie, że jestem dwoma różnymi osobami i jedna z nich oszukała cię podczas gdy druga... bardzo się przestraszyłam —") lecz w momencie gdy pytam: „Mówisz szczerze?" mój ból przypomina o sobie budząc się na nowo z tamtego nieskładnego i jazgotliwego snu („W naturze Boga leży to że nasze sny czyni okrutniej szymi od naszego życia na jawie" — przeczytałem parę dni temu Bóg wie gdzie) — cofam się pamięcią do wcześniejszych straszliwych skacowanych przebudzeń u Bromberga i wszystkich w ogóle skacowanych przebudzeń w moim życiu, a przez myśl 116 przemyka mi w tej chwili: „O rany, to już najprawdziwszy początek końca, nie pociągniesz już za długo, to kwestia czasu zanim twoja mglista psychika wyniszczy ci zdrowe ciało — o rany czeka cię śmierć, gdy tylko ptaki zaczną śpiewać żałobnie — taki będzie znak —". Huczy mi dalej w głowie, wyobrażam sobie moją zaniedbaną pracę, mój zburzony doszczętnie spokój (znów ten stary spokój), trwałe uszkodzenie mózgu — pojawiają się pomysły aby popracować na kolei — o mój Boże wszystkie te bzdury, koszałki-opałki, głupie złudzenia i bredzenia którym się oddajemy zamiast oddawać się jednej miłości, powodowani rozpaczą — teraz jednak Mardou opiera się na mnie znużona, poważna, mroczna, bawiąc się brzydką szczeciną na moim podbródku potrafi dojrzeć przerażenie ukryte za moim ciałem, odczuć każdą wibrację bólu i pustki którą wysyłam, o czym świadczy i to że w moim pytaniu „Mówisz szczerze?" rozpoznaje dudniące z głębokiej studni duszy wołanie. — „Jedźmy do domu, skarbie". „Będziemy musieli poczekać na Bromberga, pojedziemy z nim pociągiem, zdaje się —". Więc wstaję i idę do łazienki (gdzie podczas ich pobytu na plaży naszły mnie fantazje seksualne związane ze wspomnieniem jeszcze dawniejszego i dzikszego weekendu u Bromberga, biedna Annie z włosami nawiniętymi na wałki i twarzą bez makijażu kiedy Leroy biedaczysko w innym pokoju głowił się co też jego żona robi tu tak długo, potem Leroy odjechał rozpaczliwie w noc uświadomiwszy sobie że coś nabroiliś-my razem w łazience toteż wspomnienie bólu który zadałem tamtego ranka Leroyowi żeby choć odrobinę nasycić tego robaka i węża zwanego seksem) — wchodzę do łazienki, myję się, schodzę na dół starając się tryskać radością. Wciąż nie mogę jednak spojrzeć Mardou prosto w oczy. — „O dlaczego to zrobiłaś?" — pytam siebie w głębi serca, odczytując w moim przygnębieniu proroctwo tego co ma się stać. 117 Jakby nie dość na tym, tego samego dnia odbywała się wielka prywatka u Jonesa, kiedy to nocą wyskoczyłem z taksówki Mardou i porzuciłem ją na pożarcie psów wojny — wojny którą Jurij toczy z Leo, jeden na jednego. Na początek Bromberg wydzwania i gromadzi prezenty urodzinowe i szykuje się żeby o 4:47 złapać pociąg do centrum, jedziemy starym dobrym 151, Sand odwozi nas (całą żałosną gromadką) na stację, gdzie wstępujemy na jednego naprzeciwko, podczas gdy Mardou zawstydzona już nie tylko sobą ale i mną zostaje w samochodzie na tylnym siedzeniu (wyczerpana próbując przykimać w świetle dnia — tak naprawdę to próbuje obmyśleć sposób na wykaraskanie się z tej pułapki z której tylko ja mógłbym ją uwolnić gdyby mi dano jeszcze jedną szansę — w barze stwierdzam bez większego zdziwienia że bekacz Bromberg wali od nowa swoje wielkie huczne pogadanki o sztuce i literaturze a nawet pożal się Boże pedalskie anegdotki gdy tymczasem markotni farmerzy z doliny Santa Clara gazerują na całego na stacji, Bromberg nie zdaje sobie nawet sprawy ze swojego fantastycznego wpływu na to co zwyczajne — Sand dobrze się bawi choć w rzeczywistości też jest dziwaczny — ale mniejsza o szczegóły. Wychodzę by powiedzieć Mardou że postanowiliśmy pojechać późniejszym pociągiem bo wracamy jeszcze do domu żeby zabrać jakąś zapomnianą paczkę, co dla niej stanowi kolejną rundę beznadziei, choć przyjmuje wiadomość z poważnym wyrazem twarzy — ach moja utracona miłość i luba (przestarzałe słowo) — gdybym wówczas wiedział to co wiem obecnie, zamiast wracać do baru na dalsze rozmowy i patrzeć na nią zbolałym wzrokiem i tak dalej, zamiast pozwolić jej leżeć tam na chmurnym morzu tyle czasu bez opieki, powinienem pocieszyć ją i rozgrzeszyć się za grzech morza czasu, powinienem wejść do środka, usiąść przy niej, wziąć ją za rękę, obiecać moje życie i opiekę — „Ponieważ kocham cię i nie istnieje żaden inny powód" — wtedy jednak 118 niezupełnie jeszcze uświadamiałem sobie tę miłość, nadal myśląc że w dalszym ciągu otrząsam się z wątpliwości co do niej — w końcu nadjechał pociąg, numer 153 o 5:31 po naszych spóźnieniach, wsiedliśmy i pojechaliśmy do centrum — przez popołudniowe San Francisco, mijając mój niegdysiejszy dom, siedząc przodem do siebie na wagonowych ławkach, przejeżdżając obok wielkich stacji przetokowych w zatoce gdy radosny (próbując sprawiać radosne wrażenie) pokazuję im jak rozpędzony wagon taranuje wózek samozsypny, widać w oddali rozedrganą blachę, łau! — przez dłuższy czas siedzimy wpatrzeni posępnie w siebie aż wreszcie odzywam się: „Naprawdę zbiera mi się na katar", powiedzieć co ślina na język przyniesie aby tylko rozładować to napięcie które chce mi się wypłakać z siebie — w sumie jednak wszyscy troje zgnębieni jedziemy na tym samym wozie ku wesołości, grozie, nieodwołalnej bombie wodorowej. Pożegnawszy się nareszcie z Austinem na jakimś zatłoczonym rogu ulicy Market, gdzie Mardou i ja przedzieramy się przez wielki smutny markotny tłum zbity w bezładną masę, jakbyśmy się naraz zagubili w fizycznym odzwierciedleniu naszego stanu psychicznego w którym znajdujemy się od dwóch miesięcy, nie trzymając się nawet za ręce kiedy z niepokojem toruję nam drogę przez tłum (żeby jak najprędzej się wydostać, nie znoszę tłumów), w gruncie rzeczy czułem się zbyt „urażony" by trzymać jej dłoń pamiętając (teraz z większym jeszcze bólem) jak zawsze nalegała żebym nie trzymał jej za rękę na ulicy bojąc się że ludzie wezmą ją za kurewkę — dochodzimy w końcu, w jasnym smutnym popołudniu, do ulicy Price (O wybrana przez los ulico Price!) w stronę Heavenly Lane, pośród dzieciarni, młodych ładnych Meksykaneczek z których każda sprawia że mówię sobie z drwiną: „Ach, niemal wszystkie są lepsze od Mardou, wystarczy tylko sięgnąć po taką... ale nic z tego, nic z tego..." — odzywamy się rzadko, Mardou ma w oczach 119 bolesne rozczarowanie tam gdzie niegdyś widziałem to indiańskie ciepło które kazało mi powiedzieć jej pewnej szczęśliwej nocy rozjarzonej blaskiem świec: „Maleńka, widzę w twoich oczach czułość na całe życie która wypływa nie tylko z twojej indiańskiej natury ale i stąd że jako półkrwi Murzynka jesteś w pewnym sensie pierwszą kobietą, istotą kobiecości, i dlatego jesteś najbardziej, najpierwotniej i najpełniej pełna czułości i ma-cierzyńskości" — a teraz bolesne rozczarowanie i towarzyszący mu utracony amerykański nastrój: „Raj jest w Afryce", dodałem kiedyś — w tym jednak momencie odwracam się w swej urażonej nienawiści i tak drepczę z nią po Price a ilekroć spostrzegam Meksykankę albo Murzynkę mówię w duchu do samego siebie: „kurewki", wszystkie są takie same, zawsze próbują cię oszukać i okraść — przywołując wszystkie moje związki z nimi w przeszłości — Mardou czując spływające ze mnie fale nienawiści nie odzywa się ani słowem. A w naszym łóżku na Heavenly Lane: któż by inny jak nie Jurij — w radosnym nastroju: „Hej, tyrałem cały dzień, byłem tak zmęczony że musiałem wrócić i trochę odpocząć". — Postanawiam wszystko mu powiedzieć, usiłuję dobrać słowa w ustach, Jurij widzi moje oczy, wyczuwa napięcie, pukanie do drzwi sprowadza Johna Golza (zawsze zainteresowanego nawiązaniem romansu z Mardou w bardziej naiwny sposób), on też wyczuwa napięcie: „Przyszedłem pożyczyć książkę" — z ponurym wyrazem na twarzy i pamiętając jak utarłem mu nosa w dyskusji o selektywności — więc zmywa się od razu, z książką, a Jurij podnosząc się z łóżka (kiedy Mardou znika za parawanem aby przebrać się z wyjściówki w domowe dżinsy): „Podaj mi spodnie, Leo". — „Rusz się i sam sobie je weź, leżą tam na krześle, Mardou cię nie widzi" — zabawne stwierdzenie, rozbawia mnie i patrzę na Mardou która milczy zamyślona. 120 Zaledwie wchodzi do łazienki mówię Jurijowi: Jestem zazdrosny o Mardou z powodu tego jak zachowaliście się zeszłej nocy w samochodzie, jestem naprawdę zazdrosny". — „To nie moja wina, ona zaczęła pierwsza". — „Słuchaj, nie dawaj jej, trzymaj się od niej z dala, z ciebie jest taki pożeracz kobiecych serc że one tracą dla ciebie głowę" — kończę w momencie gdy Mardou wychodzi z łazienki i obrzuca nas przenikliwym spojrzeniem, nie słysząc słów odczytuje je z powietrza, no i Jurij łapie za wciąż otwarte drzwi i mówi: „No więc muszę już lecieć do Adama, zobaczymy się tam później". „Co naopowiadałeś Jurijowi...?" — Przytaczam słowo po słowie. —- „Boże to napięcie tutaj było nie do zniesienia" — (muszę z pokorą przyznać że zamiast przyjąć zdecydowaną mojżeszową pozycję w mojej zazdrości wobec Jurija, wdałem się z Jurijem w pogawędkę nerwowego „poety" przekazując mu, jak zawsze, napięcie lecz nie wyrażając słowami moich niewzruszonych uczuć — z nieśmiałością przypatruję się własnej nieśmiałości — robi mi się smutno wyobrażając sobie nie wiedzieć czemu starego Carmody'ego —) „Kochanie, mam ochotę, myślisz że mają kurczaki na Columbus? Widziałem że mają... Co ty na to, ugotujemy sobie kurczaka na kolację". — „I po co komu", przechodzi mi przez myśl, Jeść kurczaka na kolację w domu, kiedy ty tak bardzo kochasz Jurija że ten wychodzi stąd natychmiast gdy się pojawiasz pod presją mojej zazdrości i tego co może się zdarzyć i co wyprorokował moj sen?" — „Chcę się zobaczyć z Carmodym" (mówię na głos) „smutno mi, zostań w domu, ugotuj kurczaka, zjedz go sama wrócę po ciebie później". — „Zawsze się tak samo zaczyna, zawsze się gdzieś rozchodzimy, nigdy nie zostajemy razem sami". — „Wiem, ale dziś wieczór czuję się tak smutno że muszę się zobaczyć z Carmodym, z jakiegoś powodu nie pytaj dlaczego mam nieprzezwyciężoną smutną chęć zobaczyć, w końcu przecież narysowałem jego portret 121 przed paroma dniami" (po raz pierwszy naszkicowałem ołówkiem leżące postacie ludzkie które to szkice Car-mody i Adam powitali z zadziwieniem, rozpierała mnie duma) „a rysując podobizny Franka dostrzegłem w jego podkrążonych oczach tak niezgłębiony smutek że wiem że tylko on —" (dopowiadając sobie cicho:,,— że tylko on zrozumie jak mi smutno, bo sam cierpiał podobnie na czterech kontynentach".) W zamyśleniu Mardou nie wie co robić ale nagle mówię jej o mojej krótkiej wymianie zdań z Jurijem, cytuję fragment o którym wcześniej zapomniałem (i tutaj też): „Jurij powiedział: «Leo nie zamierzam ci odbijać twojej dziewczyny, nie patrzę zazdrosnym okiem na —»" „Ach tak, więc Jurij nie patrzy zazdrosnym okiem! Coś takiego!" (jej lśniące wesoło zęby stają się portalami przez które wieją rozjuszone wiatry, zapalają się oczy) słyszę w jej słowach ten sam ćpuński akcent który ma wielu moich znajomych narkomanów, mówiących tak a nie inaczej z jakiegoś wewnętrznego ciężkiego sennego powodu, który przypisywałem Mardou jej niezwykłej wybranej przez nią celowo awangar-dowości (o co zapytałem ją kiedyś): „Skąd? gdzie dowiedziałaś się tylu rzeczy i nauczyłaś się mówić w tak niezwykły sposób?" lecz gdy teraz słyszę ten interesujący akcent dostaję szału bowiem zdradza się nim mówiąc o Juriju, pokazując że właściwie nie ma nic przeciw ponownemu spotkaniu się z nim na przyjęciu albo gdzie indziej, „a jeśli Jurij dalej będzie opowiadał takie rzeczy że nie patrzy na mnie zazdrosnym okiem", to Mardou tak mu odpowie że pójdzie mu w pięty. — „Aha", wtrącam, „więc teraz CHCESZ iść na przyjęcie u Adama, żebyś mogła wyrównać porachunki z Jurijem i sprawić mu porządny ochrzan: można cię przejrzeć na wylot!" „Jezu", odpowiada kiedy spacerujemy razem wzdłuż ławek w przykościelnym parku, smętnym parku całej letniej pory, .jeszcze tego brakuje żebyś mnie zwymyślał". 122 „No cóż przecież o to tu chodzi, dla mnie to jasne jak słońce: najpierw nie wybierałaś się do Adama a teraz nagle kiedy usłyszałaś że, niech mnie diabli jeśli cię nie przejrzałem". — „Jeszcze mi wymyśla, Jezu" (sepleniący śmiech) i obydwoje zaczynamy się śmiać histerycznie jakby zupełnie nic się nie stało niczym dwoje szczęśliwych nie przejmujących się niczym ludzi jakich widuje się w kronikach filmowych jak maszerują dziarsko ulicami do swoich zadań czy gdzie indziej a my znajdujemy się smutni w tej samej deszczowej kronikarskiej tajemnicy lecz w naszych wnętrzach (podobnie jak zapewne we wnętrzach filmowych laleczek z ekranu) tłucze się ali-teracyjnie, stłamszona turbulencja, jakby ktoś boleśnie obijał biczem brzuch boki baki bum bęc bodajbym się nie narodził... Na domiar złego, jakby na tym nie dość, cały świat staje otworem kiedy Adam otwiera drzwi z uroczystym pokłonem ale ma w oku jakiś błysk, sekret i coś w rodzaju niegościnności od której się wzdrygam. — „Co się stało?" — W tej samej chwili wyczuwam obecność innych ludzi poza Frankiem, Adamem i Jurijem. — „Mamy gości". — „Tak?", odpowiadam, „a szacowni to goście?" — „Myślę że tak". — „Kto to?" — „Mac Jones i Phyllis". — „Co takiego?" — (nadszedł moment przełomowy kiedy stawię czoło lub ucieknę mojemu arcywrogowi literackiemu Balliolowi Mac Jonesowi który tak był mi niegdyś bliski że piwo wylewało się nam na kolana w pochylonej z podniecenia rozmowie, gadaliśmy, pożyczaliśmy sobie i od siebie i czytaliśmy książki, nasycając się literaturą tak bardzo że biedne niewiniątko znalazło się do pewnego stopnia pod moim wpływem, w tym sensie, i tylko o tyle, że Mac Jones poznał styl i język, a przede wszystkim historię pokolenia hipsterów albo beatników, czyli pokolenia podziemnych, gdyż to ja go zachęciłem: „Napisz wielką powieść, Mac, opisz wszystko co się stało jak Leroy przyjechał w 1949 do Nowego Jorku, nie pomiń 123 ani jednego słowa i daj popalić, naprzód!", co też rzeczywiście uczynił, przeczytałem to, ja i Adam odwiedzając go mieliśmy krytyczny stosunek do rękopisu, ale kiedy powieść się ukazała i zagwarantowano mu 20 000 dolarów, niesłychaną sumę pieniędzy, podczas gdy my wszyscy beatnicy szwendaliśmy się po North Beach, po ulicy Market oraz Times Sąuare w Nowym Jorku, wtedy Adam i ja oświadczyliśmy otwarcie, cytuję: „Jones nie jest z nas, lecz z innego świata, świata śródmiejskich przygłupów" (adamizm). Poza tym jego wielki sukces przypadł na czas kiedy ledwie wiązałem koniec z końcem zlekceważony przez wydawców a co gorsza kompletnie się uzależniłem od paranoicznych narkotyków więc rozzłościłem się ale nie wściekłem, mimo to pozostały mi sińce, zmieniając zdanie po tym jak ojciec-czas zebrał swoje żniwo, po rozlicznych nieszczęściach i podróżach przed siebie, pisząc do Jonesa na statku listy z przeprosinami które następnie darłem, on też pisywał do mnie w tym samym czasie, a potem koło roku później Adam służąc jako swego rodzaju święty pośrednik doniósł o chęci pojednania się obydwu zwaśnionych stron, nas obu — wspaniała chwila w której przyjdzie mi stanąć przed starym Makiem, uścisnąć mu dłoń, dać sobie luz i puścić w niepamięć całe rozgoryczenie — co zresztą nie robi na Mardou większego wrażenia, która pozostaje niezależna i nieosiągalna na swój nowy łamiący mi serce sposób. A więc zastałem tam Jonesa, momentalnie powiedziałem na głos: „Bardzo dobrze, świetnie, już dawno chciałem się z nim spotkać" — i ruszyłem do pokoju gościnnego gdzie nad głową kogoś akurat podnoszącego się z miejsca (okazało się że to Jurij) wymieniłem męski uścisk dłoni z Balliolem, posiedziałem chwilę w minorowym nastroju, nie spostrzegłem nawet w jak fatalnym miejscu usadowiła się Mardou (tak tutaj, jak u Bromberga, jak i wszędzie: biedny smagły anioł) — koniec końców wycofałem się do sypialni nie mogąc 124 znieść dłużej grzecznej rozmowy w której poburkiwał nie tylko Jurij ale i Jones (a także jego żona Phyllis która nie spuszczała ze mnie oka doszukując się szaleństwa), pomknąłem do łazienki i położyłem się w ciemnościach próbując przy pierwszej sposobności namówić Mardou aby się położyła ze mną ale ona odparła: „Leo, nie chcę się tu wylegiwać po ciemku". — Później nadchodzi Jurij i wiążąc jeden z krawatów Adama oznajmia nam: „Idę sobie znaleźć jakąś dziewczynę" — więc nawiązujemy coś na kształt szeptanego porozumienia z dala od pozostałych w pokoju — wszystko zostaje wybaczone. Niemniej czuję że ponieważ Jones nie rusza się z tapczanu tak naprawdę nie ma ochoty ze mną gadać i pewnie w głębi ducha życzy sobie abym się jak najszybciej ulotnił, kiedy Mardou przywleką się ponownie pod moje łoże hańby, rozpaczy i ukrycia, odzywam się: „O czym tam rozmawiacie, o bopie? Spróbuj mu tylko pisnąć o tej muzyce". — („Niech raz sam do czegoś dojdzie!" — powiadam sam do siebie opryskliwym tonem) — To j a jestem pisarzem bopu! Ale gdy następuje moja kolej bym zniósł piwo na dół, kiedy znów schodzę trzymając w rękach piwo odkrywam że wszyscy przenieśli się do kuchni, Mac stoi na czele, uśmiechając się i wołając: „Leo! mogę zobaczyć te szkice o których mi opowiedzieli" chętnie bym je obejrzał". — Zatem znów się zaprzyjaźniamy pochylając się nad rysunkami a Jurij nie omieszka pokazać także swoich (rysuje), tymczasem Mardou opuszczona w sąsiednim pokoju — ale to historyczna chwila, przeglądamy również, wraz z Carmodym, zrobione przez Carmody'ego w Południowej Ameryce ponure zdjęcia położonych wysoko w dżungli wiosek i andyjskich miast na których widać sunące chmury, zauważam drogie eleganckie ubranie Maca, zegarek na ręku, jestem z niego dumny a teraz zapuścił zgrabnego małego wąsika który dodaje mu dojrzałości — co obwieszczam wszem i wobec — piwo zdążyło nas rozgrzać, a wtedy je&> 125 żona Phyllis zabiera się do przyrządzania kolacji i wszystkim zebranym zaczyna się udzielać biesiadny nastrój — W czerwonym świetle pokojowej żarówki spostrzegam Jonesa zadającego Mardou pytania sam na sam, jak gdyby ją przesłuchiwał, widzę że szczerzy zęby i mówi do siebie w duchu: „Stary Percepied podłapał następną niesamowitą laleczkę" — a w głębi nurtuje mnie pytanie: „Taak, tylko na jak długo?" —Jones słucha tego co mówi Mardou, która pod wrażeniem mojego ostrzeżenia, rozumiejąca wszystko, rozwodzi się uroczystym głosem o muzyce bopowej: „Nie przepadam za bopem, naprawdę, ta muzyka to dla mnie śmieć, za wielu ćpunów gra bop i słyszę ten syf w ich muzyce". — „No cóż", Mac poprawia okulary, „interesująca opinia". — Podchodzę i mówię: „Nikt nie lubi tego skąd się wywodzi" (patrząc na Mardou). — „Co przez to rozumiesz? — „To że jesteś dzieckiem bopu" czy też może dziećmi bopu, stwierdzenie w tym stylu, co do którego tak Mac jak i ja się zgadzamy — toteż kiedy po chwili wysypujemy się całą bandą na ulicę ażeby dalej odprawiać święto nocy, ubrana w długie czarne aksamitne paletko (za długie na nią) i dziką długą chustkę Mardou wygląda trochę jak mała podziemna Polka albo Polak po wyjściu z kanałów pod miastem, przeurocza hipsterka, biega po ulicy w tę i z powrotem od jednej grupki do tej w której ja idę, wyciągam rękę gdy się do mnie zbliża (mam na głowie filcowy kapelusz Carmody'ego założony na sztorc po hipstersku tak dla kawału oraz nadal moją czerwoną koszulę, znoszoną teraz do niczego) i porywam ją w górę, zarzucam na siebie i idę dalej niosąc ją, słysząc okrzyki Maca pełnego uznania: „Uał!" „Naprzód!" śmiech z tyłu, toteż myślę z dumą: „Mac widzi, że mam wspaniałą dziewczynę, że jeszcze nie kojfhąłem ale ciągnę do przodu stary Percepied nie do zdarcia nigdy się nie starzejący, zawsze na pierwszej linii, ręka w rękę z młodymi, z nowymi generacjami —". Cała ta zbieranina 126 wędruje ulicą: Adam Moorad wbity we frak pożyczony od Sama poprzedniej nocy aby mógł udać się na jakieś otwarcie z biletami otrzymanymi darmo z biura — defilujemy do „Dantego" i „Maski" ponownie — ach ta „Maska", cały czas stara biedna maska — wśród towarzyskich wrzasków i podniecenia „U Dantego" po wiele-kroć podnosiłem wzrok aby złowić spojrzenie Mardou, puścić do niej zabawne oko, ale wydawała się jakaś nieobecna, oderwana, zamyślona — nieczuła na mnie — dość już miała naszych rozmów, po tym gdy zjawił się znów Bromberg i zaczęły się wielkie dysputy i ten szczególny nieznośny grupowy entuzjazm który powinien czuć każdy kto znajdzie się jak Mardou w orbicie gwiazdy błyszczącej dla całej grupy czy choćby w towarzystwie kogoś z tej konstelacji, jakże uciążliwa, nużąca musiała być dla niej konieczność podziwiania tego co mówimy, bawienia się następnym ciętym dowcipem opowiedzianym przez tego jednego jedynego, najnowszy przejaw tej samej posępnej tajemnicy osobowości KaJota Wielkiego — doprawdy wydawała się przejęta odrazą, patrząc przed siebie nie widzącymi oczami. No więc potem gdy po pijanemu zdołałem doprowadzić do naszego stolika Paddy'ego Cordavana który z kolei zaprosił nas do swojej chaty na dalszą popijawę (zwykle nieosiągalny dla przyjaciół Paddy Cordavan za sprawą żony która chciała zawsze wracać z nim sama do domu, Paddy Cordavan którego Buddy Pond podsumował kiedyś tak: „Zbyt piękny, nie mogę patrzeć" — wysoki blondyn z wydatną szczęką, spokojny kowboj z Montany o ospałych ruchach, ospale cedzący słowa, z ospałymi rękami) Mardou pozostała obojętna, chcąc tylko uwolnić się od Paddy'ego i reszty podziemnych zebranych „U Dantego", na nowo zirytowałem ją zaś wrzeszcząc na Juliena: „No dalej, idziemy na przyjęcie do Paddy'ego a Julien razem z nami!", na co Julien natychmiast skoczył na równe nogi i poleciał do Rossa Wallen- 127 Steina i innych, myśląc sobie zapewne: „Boże ten okropny Percepied wydziera się na mnie i próbuje wywlec mnie w jakieś głupie miejsce, niech ktoś wreszcie zrobi z nim porządek". — Mardou ani trochę bardziej nie zatkało z wrażenia kiedy, po naleganiach Jurija, poszedłem zatelefonować do Sama (który był w pracy) i umówiłem się z nim na spotkanie później w barze mieszczącym się naprzeciw jego biura. — „Idziemy wszyscy! Idziemy wszyscy!" teraz już rozdzieram sobie gardło, podczas gdy Adam i Frank ziewają gotowi by wracać do domu, Jones poszedł już dawno — biegam jak oszalały po schodach u Paddy'ego żeby znów przedzwonić do Sama a w pewnym momencie wskakuję do kuchni Paddy'ego aby namówić Mardou na pójście na spotkanie z Samem wraz ze mną, a Ross Wallenstein który przyszedł kiedy ja dzwoniłem z baru powiada zadzierając głowę: „Kto tu wpuścił tego fagasa, ej, kto to jest? Jak żeś się tu dostał? Ej, Paddy!" — nie ustając w swojej niechęci do mnie i docinkach w stylu „co-ty-ciota-jesteś?", które zignorowałem mówiąc mu: „Bracie, oskubię cię jak kurczaka jeśli nie zamkniesz gęby" czy inna taka groźba, nie pamiętam już, poskutkowało o tyle że obrócił się na pięcie jak żołnierz, z zesztywniała szyją jak to on, i odpuścił sobie — ja zaś zaciągam już Mardou do taksówki żeby śmigać do Sama, cały zwariowany świat kręci się w tę noc gdy słyszę jej słaby głos proszący z oddali: „Ależ Leo, drogi Leo, chcę wrócić do domu, chce mi się spać". — „Do jasnej cholery!" — i rzucam taryfiarzowi adres domu Sama, ona mówi NIE, i nie ustępuje, podaje adres Heavenly Lane: „Najpierw tam mnie odwieź a potem jedź do Sama", ale moje myślenie krępuje niepodważalny fakt że jeśli odwiozę ją najpierw na Heavenly Lane to nie mam szans zdążyć do Sama przed zamknięciem baru, więc kłócę się z nią, użeramy się ciskając w taksówkarza różnymi adresami a ten czeka spokojnie jak na filmie, dopóki we mnie nie zapala 128 się nagle czerwony płomień ten sam czerwony płomień (z braku lepszego porównania) wtedy wyskakuję z taksówki i gnam przed siebie aż znajduję następną taryfę, wskakuję do środka, podaję adres Sama i w następnej sekundzie prujemy z gazem do deski — Mardou zostaje w środku nocy, w taksówce, chora i zmęczona, a ja zamierzam zapłacić za swój kurs dolarem który Mardou powierzyła wcześniej Adamowi aby kupił jej kanapkę o czym Adam w zamieszaniu zapomniał więc zwrócił banknot mnie żebym jej oddał — biedna Mardou raz jeszcze samotnie wracająca do domu, porzucona przez pijanego maniaka. „A więc", pomyślałem, „to już koniec", uczyniłem ten ostateczny krok i na miłość boską odpłaciłem jej pięknym za nadobne, musiało się to kiedyś stać i trach! oto stało się". Czy to nie cudownie że nadchodzi zima — i że nasze życie trochę się wyciszy — Ty będziesz mógł pisać w domu i porządnie się najeść, a razem będziemy spędzać przyjemnie noce otuleni sobą nawzajem — właśnie teraz jesteś w domu, wypoczęty i dobrze odżywiony, ponieważ nie powinieneś się tak bardzo smucić — jest mi lepiej kiedy wiem że Ty czujesz się dobrze. a na końcu Napisz do mnie o czymkolwiek. Proszę dbaj o Siebie. Twoja Przyjaciókta I pozdrawiam I jeszcze I przesyłam moją MUość dla Ciebie MARDOU Proszę LECZ NAJGŁĘBSZE przeczucie i wróżba brzmiała tak, ее kiedy wstępowałem na Heavenly Lane, ścinając ostro 5 — Podziemni 129 O ST & & cTs',^S '&0^ sf'~'£L-&' S **ff~~*f S' &"&"£?■ & &js ^r ^^ 0 ^ & -sr 0 ж. ж е. ^Ш Ніч H-* O O O i & C' 7 CL O 7 <Ф S5 І3 й t* й T P. O Ф -Ф да В 3 z chodnika, patrzyłem w górę czy u Mardou pali się światło i światło paliło się u Mardou — „Lecz któregoś dnia, drogi Leo, to światło nie zaświeci dla ciebie" — wróżba nie wiążąca się ani z Jurijem ani z ukojeniem jakie niesie wąż czasu. — „Któregoś dnia nie zastaniesz jej kiedy będzie ci bardzo potrzebna, światło będzie zgaszone, ty popatrzysz w górę a na Heavenly Lane zapanuje ciemność i zniknie Mardou, a zdarzy się to w najmniej spodziewanej i najgorszej chwili". — „Zawsze o tym wiedziałem", przemknęło mi też przez myśl kiedy wbiegłem do baru i spotkałem się z Samem, było z nim dwóch dziennikarzy, zamówiliśmy coś do picia, pieniądze wysypały mi się na podłogę, spieszno mi było się zaprawić (koniec z moją maleńką!), pognałem do Adama i Franka, obudziłem ich znowu, siłowałem się na podłodze, narobiłem hałasu, Sam zdarł ze mnie koszulkę, rozbił lampę, wypił jedną piątą bourbona jak za naszych najlepszych starych czasów, jedno wielkie nocne demolowanie a wszystko na nic... budząc się rano na kacu który podkreśla: „Za późno" — wstałem i przedzierając się przez rumowisko dobiłem do drzwi, otworzyłem je, i poszedłem do domu, Adam słysząc jak majstruję przy skrzypliwym kurku poradził mi: „Idź do domu Leo i wykuruj się", wyczuwając mój chorobliwy stan choć nie wiedział nic o mnie i Mardou — w domu odbijałem się od ścian, nie mogąc sobie znaleźć miejsca, chodziłem w kółko, bez przerwy, jakby za moment ktoś miał umrzeć, jak gdybym czuł w powietrzu zapach kwiatów śmierci, więc poszedłem na stację przetokową w południowym San Francisco i rozpłakałem się. Płakałem na stacji siedząc na zardzewiałym kawałku metalu pod księżycem w nowiu od strony torów należących do Southern Pacific, płakałem nie tylko dlatego że porzuciłem Mardou co do której wątpiłem teraz czy chcę ją porzucić, ale dlatego że rzucone zostały też kości, raz na zawsze, i czułem jej łzy empatii płynące poprzez noc 130 i ostateczną straszną pełną niedowierzania świadomość że rozstajemy się na zawsze — wtem zobaczyłem nie w tarczy księżyca ale gdzieś na niebie patrząc w górę w nadziei na zrozumienie, twarz mojej matki — dokładnie taką jaką zapamiętałem wyrwany z niespokojnej drzemki tuż po kolacji tego samego dnia kiedy nie mogłem wytrzymać na krześle ani na ziemi — obudziwszy się na jakiś program Arthura Godfreya w telewizji, ujrzałem pochylone nade mną oblicze matki, z nieprzeniknionymi oczyma, nieruchomymi ustami, krągłymi policzkami i w okularach które błyskały skrywając większość jej twarzy na której pomyślałem najpierw że maluje się wyraz przerażenia napełniający mnie drżeniem, lecz nie zadrżałem — zastanawiałem się na tym podczas spaceru oraz w tej chwili szlochając głupio za utraconą Mardou gdyż to ja sam zdecydowałem się ją porzucić, ujrzałem wizję matczynej miłości do mnie — twarz pozbawioną wyrazu z racji jej niezgłębionego sensu pochylającą się wśród wizji mojego snu, z ustami nie tyle zaciśniętymi co raczej ścierpniętymi jakby mówiły: — Pauvre Ti Leo, pauvre Ti Leo, tu souffri, les hommes souffri tant, y'ainque toi dans le monde j'va't prendre soin, j'aim'ra beaucoup fprendre soin tous tes jours mon ange. — Biedny Mały Leo, biedny Mały Leo, ty cierpisz, ludzie tak bardzo cierpią, jesteś całkiem sam na świecie zaopiekuję się tobą, bardzo bym chciała się tobą zaopiekować przez wszystkie twoje dni mój aniele. — Moja matka to także anioł — łzy nabiegły mi do oczu, coś we mnie pękło, puściło — siedziałem tak od godziny, przede mną ciągnęła się droga Butler i gigantyczny różowy neon długi na dziesięć przecznic: STAL ZACHODNIEGO WYBRZEŻA Z BETHELEHEM, nad głową miałem gwiazdy, obok przemknął towarowy zwany „Zipper", z lokomotyw rozeszła się woń węglowego dymu a ja wciąż siedzę i nie zakłócam ruchu widząc u kresu torów gdzieś w nocy port lotniczy południowego 131 І 1 8.™ о* j, tf £. З 52 й- *-qLS О л «< S' 3 Я да 3 З- - С TC •5 І ■V о » o' о. о 'J W П. .ч і. Г, .5 <"> -t О" К »ЬхЗ *" 2". э г. й: 5Г^°Л 5- о B' 6 .S ?• 5. S- 3 я 8 - о * 2. й I ŁJ2. Л W у? О * ° (С Р- "• O' Л <я <Т> о -л <Т> О О сто о о О Л5 I 2.2. да t{» i— Д > {* Л Р £• 7? <-1 4L Си (Л ^ w Cą OS „ о о о Р- a *" °- 'L ^ а w W #» Л i!hIe«Ulll«Utt*tlLi а агiaSKA KLUB CIEKAWEJ KSIĄŻKI Salamandra to alchemiczny symbol przemiany, stapianie w jedno przeciwstawnych elementów. Dlatego znajdziemy w tej serii zarówno powieści autorów doskonale już w Polsce znanych, np. Williama Whartona, Johna Fowlesa czy Carlosa Fuentesa, jak i znakomite polskie debiuty Alison Lurie czy J. F. Boylana. Obok pełnej ironii powieści uniwersyteckiej Davida Lodge'a czytelnik może napotkać magiczne książki Jonathana Carrolla. Wszystkie one jednak łączą pierwiastek intelektualny ze sporą dozą rozrywki, a głównym zadaniem tej serii pozostaje dostarczenie interesującej lektury nie tylko wąskiemu kręgowi koneserów, ale każdemu, kto lubi dobrą książkę. Krótko mówiąc, to seria książek do czytania, a nie tylko do kompletowania na półce. X