Ariadna Lewańska Sonata dla Natalii Siedmioróg Fotografie Hanna Kucia i Piotr Kucia Scenariusz i reżyseria zdjęć Studio Siedmioróg Dziękujemy zespołowi Rainforest za pomoc przy realizacji sesji zdjęciowej w klubie „Kazamaty" we Wrocławiu Redaktor Danuta Sadkowska U! © Copyright by Ariadna Lewańska ISBN 83-86685-59-? ?? 379/ Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław 1995 Wydanie pierwsze Druk: HECTOR, 56-411 Długołęka, ul. Robotnicza 12 ??? ???? - ?? ??«? /?. tno. kr 4wte.cCe. ?r*MLC. Airt*Aj*tk<> /???????- ??? /hw r /??*- ???? ???? ĆuUuo HUt /ulico e^onię ??? /????? 1 Samolot schodził do lądowania. Janek wyjrzał przez okno. Warszawa cała w światłach zbliżała się z zawrotną szybkością. — Proszę zapiąć pasy! Tłusta Murzynka otarła czoło. Po chwili napięcia bezpiecznie, na kołach, sunęli już w stronę Terminalu. — Pan Jan Sabała? — zgrabna dłoń strażniczki sięgnęła po amerykański paszport. Janek kiwnął głową. — Pierwszy raz w Polsce? — zaczęła przeglądać dokument. — Ależ nie... — zaśmiał się Janek. — Wyjechałem dziesięć lat temu z rodzicami. — Przyleciał pan odwiedzić rodzinę? — Biorę udział w Konkursie Chopinowskim. Jutro zaczynają się eliminacje. — Będę trzymała kciuki — strażniczka oddała mu paszport z uśmiechem, którym obdarzyła również olbrzymią Murzynkę, stojącą w kolejce do odprawy. Wtem ktoś głośno zawołał: — Nuty! Nuty! Czy ktoś nie zostawił nut w samolocie? Janek złapał się za głowę. — To na pewno moje! — krzyknął. Miły starszy pan szybkim krokiem podszedł do niego i oddał zgubę. 9 — Na przyszłość pilnuj swoich rzeczy, chłopcze! — Wie pan, pierwszy raz wracam do kraju. To z przejęcia... — Nie zapomnij tylko o bagażu. Tam, po prawej! — Dziękuję! Jeszcze raz dziękuję! Pan w garniturze oddalił się równie szybko, jak przyszedł. Janek, odzyskawszy bagaż z sunącej niespiesznie taśmy, podszedł do stanowiska celnego. — Ma pan coś do oclenia? — Nie, chyba nie — odparł szczerze. Celnik zaśmiał się. — Możesz iść. A tam, pod pachą? Te słynne nuty? Janek zarumienił się. — To już wszyscy o tym wiedzą? — Nie, nie wszyscy, ale zostawiłeś je w samolocie, więc od razu dostaliśmy informację. Powodzenia! — Dziękuję. Drzwi rozsunęły się same i Janek Sabała stanął w rozświetlonej hali, w niczym nie przypominającej ponurego gmachu, z którego jako ośmioletni chłopiec pożegnał Polskę, odlatując z rodziną do Stanów. „Jak mogłem zostawić nuty?" zastanawiał się. „Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło... To na pewno z wrażenia." Usiadł, odstawił walizkę, spoglądając na zabiegany tłum szukał kogoś wzrokiem. „Co z tym Jędrkiem? Gdzie on może być? Widocznie nie zdążył. Ech... sam też trafię." Powoli zapiął marynarkę, poprawił szalik. Wielobrawny tłum przeciskał się do wyjścia, dystyngowani panowie kupowali w kiosku niemieckie gazety, gablota z lodami lśniła przy barze. Zza barierki wysypała się wycieczka japońskich emerytów, trwożnie ściskających w zasuszonych dłoniach cennne aparaty, kamery i szczelnie zawarte torebeczki. „Zupełnie jakbym wrócił gdzieś indziej." Postanowił schować nuty do walizki, żeby ich znowu nie zgubić. Gdy zaczął upychać w niej zbyt duży zeszyt, wysunął się z niego rąbek ciemnoszarej koperty, lecz przejęty Janek niczego nie spostrzegł, minął szklane drzwi i spokojnym krokiem poszedł do taksówki. Wiało, więc zapiął ciemny płaszcz na niewidoczne guziki. 10 Pan w szarym garniturze dopadł stojącego nie opodal audi. — Który to? — warknął Kirył, kierowca ze złotym sygnetem. W półmroku zalśnił złoty ząb. — Czekaj, teraz zniknął. Ma dość długie włosy i nuty pod pachą, taki duży zeszyt, teczkę. Ciemny płaszcz. Japońska wycieczka wlokła się do autokaru. — O! To ten! — szary garnitur zmarszczył się. — Miał mieć płaszcz. — Może zdjął. Ale to na pewno ten, zapamiętałem twarz. Jedź za nim. O! Widzisz, ma teczkę pod pachą! Patrz, jest tam, na parkingu, ściąga bryczkę! Zielony ford capri! Za nim! Kirył prowadził ostrożnie. Natalia wsiadła do samochodu. Zapalił z trudem. Jednocześnie włączyła światła i skrzeczące radio, po czym spokojnie ruszyła do domu. Choć była dopiero dziewiąta, ulice pustoszały o tej porze. Chłód nie sprzyjał wieczornym spacerom. Gdzieniegdzie przez zaparowane szyby kafejek delikatnie oświetlone postaci wyłaniały się z półmroku. Zmęczona po całym dniu przystanęła pod domem najbliższej przyjaciółki. Choć marzyła tylko o gorącej kąpieli, postanowiła wstąpić na plotki. Wtem usłyszała dziwny huk. „Zupełnie jak strzał" pomyślała parkując pod murem śmietnika. Odgłos powtórzył się. „Jakieś dzieciaki na pewno." Zapaliła górne światełko i przekręciła lusterko, chcąc poprawić makijaż. Wydęte trochę wargi posmarowała czerwoną szminką. Nagle w przedniej szybie ujrzała potworną twarz ogromnego mężczyny, który wpadł na jej samochód. Na masce pojawiła się ciemna smuga. Olbrzym trzymał w dłoni rewolwer. Jego wzrok napotkał wzrok Natalii. Poczuła, że nie jest w stanie się poruszyć, a nawet krzyczeć. Patrzyła na niego, osłupiała, ze szminką w prawej ręce, lusterkiem w lewej i torebką pełną śmieci, wysypujących się na kolana. Trwało to ułamek sekundy, może dłużej. Zdawało się, że całe wieki. Mężczyzna uniósł rewolwer i zawrócił. Ciemność ukryła go. Echo wystrzału dudniło jeszcze w cichej uliczce. Rozległ się odgłos kroków. Ktoś biegł, przewrócił się, utykał. Natalia ostrożnie wychyliła głowę. Dopadł drzwiczek 11 stojącego za rogiem audi. Jego kierowca trzymał nogę na pedale gazu, co sprawiało, że raz po raz silnik jazgotał nieznośnie. Ktoś wrzeszczał „Mam nuty!" Wielki człowiek wsiadł i zatrzasnął drzwiczki. Ruszyli z piskiem opon i zniknęli za zakrętem. Natalia oddychała ciężko. Była świadkiem. Ale czego? W pustej uliczce zepsute latarnie tkwiły na ciemnych cokołach. Wysiadła. Nogi uginały się pod nią. Przeszła kawałek. Po prawej stronie stał bardzo brudny zielony ford capri. Drzwiczki były otwarte. Drgnęła. Tuż obok, na chodniku leżał młody mężczyzna. Skulone ciało nie poruszało się. Rozpięta skórzana kurtka odsłoniła białą koszulę, poplamioną krwią. Natalia krzyknęła cicho i rozejrzała się z niepokojem. W tej samej chwili otwarto okna pobliskiego budynku studia nagrań. Ktoś wyjrzał z lękiem. — Ratunku! — wrzasnęła Natalia, oprzytomniawszy. — Ratunku! Ludzie, pomocy! Niech ktoś chociaż wezwie pogotowie! Tu umiera człowiek! Ludzie! Ratunku! Krzyczała i szlochała zarazem. Była bezradna. Sparaliżowana, nie mogła się ruszyć. Krzyczała tylko w nadziei, że ktoś się wreszcie zlituje. Niektóre okna sąsiednich domów zamknięto z trzaskiem. W studiu nastąpiło jednak wyraźne poruszenie. Zaraz otworzyły się drzwi. Dobiegła smuga świateł, mocne dudnienie perkusji i śpiewający głos. Na ulicę wypadła smukła postać w czarnych skórzanych spodniach i obcisłej koszulce. Widząc leżące ciało, tym samym głosem, który słychać było ze środka, wrzasnęła tak, że Natalia struchlała. — Nieeee! Dziewczyna uklękła przy leżącym, przytuliła bezwładne ciało. Ktoś okrył ją płaszczem, ktoś pocieszał, ktoś chciał podnieść z ziemi. Nie pozwoliła. W zgiełku, zamieszaniu, nadjechała karetka i wóz policyjny na sygnale. Natychmiast rozpoczęto akcję. Odsunięto gapiów w kapciach, którzy powybiegali z sąsiednich budynków, upewniwszy się, że nic im już nie grozi. Przystojny, barczysty porucznik usiłował zaprowadzić porządek. Wokół tłum napierał na policjantów, oblepiał karetkę. — Proszę się rozejść! To nie cyrk! Proszę się rozejść! 12 — Co pan, to przecież Elza! Wokalistka Walkeral Chcemy sobie popatrzeć na żywo! — Co za ludzie! Przecież ona cierpi! Potwory! — zawołała starsza kobieta i potulnie uciekła na podwórze sąsiedniej kamienicy. Dziewczyna w czarnych spodniach siedziała na chodniku. Płakała, chowała twarz w dłoniach. Odpychała kolegów. — Chcę przy nim być! — krzyczała do nich. — Zawieźcie mnie do niego! Chcę być blisko! Rzeczywiście była to Elza. Wokalistka zespołu Walker. „Jak mogłam nie poznać?!" Natalia uderzyła się w czoło. Policjant zapytał donośnym głosem: — Czy ktoś z państwa jest w stanie udzielić nam jakichkolwiek informacji? Natalia zamarła. Przez sekundę, patrząc w oczy tamtego człowieka, zdołała bardzo dobrze zapamiętać jego twarz, widziała samochód. Lecz wiedziała jedno. On na pewno też ją zapamiętał. Powinien był strzelić i do niej. Nie strzelił. Dlaczego? Wyjawienie wszystkiego policji byłoby zdradą tej sekundy, która zaważyła na jej przeżyciu. Ton porucznika nie tchnął zbyt wielką nadzieją. Jeden z gapiów podszedł i zaczął opowiadać. W pewnym momencie policjant przerwał mu: — A kto zaczął krzyczeć „Ratunku"? — Nie wiem, panie władzo. Jakaś babka. Porucznik odwrócił się i zapytał raz jeszcze: — Czy to prawda, że któraś z pań coś widziała, że mogłaby nam pomóc? Natalia przełknęła ślinę. Ze łzami w oczach podeszła. „Przecież nie mogę... Dopadną mnie i..." — To był duży samochód, może mercedes, może audi... ciemny... Odjechał... — zaczęła wbrew sobie. — Jak to? Widziała pani kogoś? Obserwowała pani całe zdarzenie? — Boję się — Natalia odwróciła głowę. — Jest pani jedyną osobą, która może nam pomóc. Proszę się niczego nie obawiać, pomożemy pani... Chciał, by mu zaufała, choć bezradnie nie umiał być przekonujący. 13 — Usłyszałam strzały... Przystanęłam... Tymczasem zamknięto drzwi karetki. Nikt nie został wpuszczony do środka. Natalia, rozmawiając z policjantem, obserwowała szlochającą dziewczynę w czarnej kurtce. To ją przekonało. „Nie mogłabym spojrzeć sobie w oczy" — pomyślała i opowiedziała wszystko, zaznaczając, że nie chce zostać powołana na świadka do sądu. Policjant wyznał na końcu: — Podziwiam twoją odwagę. Mało kto zeznaje w takich wypadkach. Dziękuję. Wysiadłszy z radiowozu Natalia podeszła do grupki osób stojących nie opodal zielonego samochodu. Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach, oparta o maskę. Wszystkie koła przedziurawiono. — Chodź, pojedziemy za karetką! Do szpitala dotrzemy razem z nimi — powiedziała Natalia do ciemnowłosej. — To świetna myśl, jedź z nią, Elzo — wtrącił wysoki blondyn, rozmawiający z policją. — My zbierzemy sprzęt, zamkniemy studio, złożymy zeznania. Ukradli teczkę z nutami i tekstami. Nie wiem, dlaczego to robisz — zwrócił się do Natalii — ale jesteś wspaniała. W zamieszaniu wymknęły się gapiom i policji. Elza zapaliła papierosa. Drżącą ręką zapięła kurtkę. Uchyliła okno. — To niemożliwe... To niemożliwe... Jak to... — obłąkanym trochę wzrokiem ogarnęła Natalię. — Skąd się tam wzięłaś? — Przejeżdżałam. Zobaczyłam otwarty samochód. Wysiadłam i zaczęłam krzyczeć, widząc ciało na chodniku... — Ty go znalazłaś?! Naprawdę?! — siedząca obok dziewczyna wydała się Elzie bardzo bliska. Natalia tylko kiwnęła głową. — Ty go znalazłaś! Zdążyła już trochę ochłonąć. Chwyciła Natalię za ramię. — Ty!... Widziałaś... Natalia zerknęła znad kierownicy. Nerwowa dłoń podnosiła papieros do ust. Rozmazany makijaż nie szpecił drobnej twarzy o wyraźnych rysach. To naprawdę Elza! Przeboje Walkera towarzyszyły ostatnio wszystkim balangom klasowym. Zdobyli złotą płytę. Nagrywali coraz lepsze teledyski. „Nie 14 Doznałam - - myślała w duszy Natalia — znalazłam przecież Jędrka Sabałę, słynnego Jędrka z Walkera. Jak mogłam nie poznać..." Śledząc karetkę zajechały pod szpital na Banacha. Elza opanowała się i otarła rozmazane oczy. — Chodźmy — nakazała energicznie. Sama załatwiła wszystko w izbie przyjęć. Rannego natychmiast zabrali na operację. — Dane! — szorstka recepcjonistka otarła zakatarzony nos i pociągnęła ostatni łyk gorzkiej herbaty. Elza ze spokojem odpowiedziała: — Ranny to Andrzej Sabała. Został postrzelony... — To mnie nie interesuje, panienko. Data urodzenia, imię, takie rzeczy. Masz jego dowód? Elza zorientowała się, że ma na sobie kurtkę rannego. Widcznie, gdy zdjęli mu ją lekarze, chciała potrzymać i narzuciła odruchowo na plecy. Popłakała się, lecz dzielnie wyjęła portfel. Natalia śledziła jej ruchy z podziwem i uwielbieniem. Nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek stanie tak blisko niedostępnej Elzy, o której czytała tylko w gazetach. Wrażeń było zbyt wiele, nie czuła nawet zmęczenia, choć zrobiła się już jedenasta. — Proszę. Ranny to Andrzej Sabała, urodzony 3 stycznia 1970 w Zakopanem, mieszka w Warszawie, Żurawia 241 m 23... — Był ubezpieczony? — Jest ubezpieczony. Natalia nie mogła oderwać wzroku od tej niezwykłej, opanowanej nagle dziewczyny, odgarniającej ciemne włosy. Nadeszła pielęgniarka stukając drewniakami. — Pani jest...? — Narzeczoną. — Operacja zaczęła się. Czy nie potrzebuje pani czegoś? Może środki uspokajające? Była miła, była uczynna, lecz widziała, że Elza nie potrzebuje jej pomocy. — Przepraszam bardzo — nieśmiało stęknęła pielęgniarka — to nie jest najlepszy moment, ale czy mogłabym prosić panią o autograf? 15 Elza uśmiechnęła się słabo i skreśliła długopisem dwa słowa. Obróciła się do Natalii., — Masz papierosa? Natalia zaprzeczyła. W tej samej chwili Elza złapała się za głowę. — O jasny gwint! Janik! Natalia spojrzała na nią ze zdumieniem. Elza chwyciła ją za ramię. — Słuchaj, wiem, że cię wykorzystuję, ale trudno. Ja tu muszę zostać, bo inaczej pęknie mi serce. Musisz zostawić mi swój adres, bardzo bym chciała usłyszeć jeszcze, jak go znalazłaś. A teraz będę miała do ciebie wielką prośbę! Pod drzwiami naszego domu... — sięgnęła po kartkę i zapisała szybko adres — na pewno czeka brat Jędrka, który miał dziś przylecieć ze Stanów. Masz tu klucze. Wpuść go, daj mu telefon szpitala. Przepraszam, jaki tu jest telefon? — zagadnęła błyskawcznie recepcjonistkę. Numer zapisała na papierku. — Możesz to dla nas zrobić? Przepraszam... ? Natalia uświadomiła sobie, że przecież matka na pewno się niepokoi. Jest środek nocy. W hallu szpitala znalazła automat i zadzwoniła do domu. Nikt nie podniósł słuchawki. Zapięła szary płaszcz. Wsunęła włosy pod kaptur. Wiało. Latarnie kiepsko oświetlały parking szpitalny. W zamyśleniu dotarła do pomarańczowego malucha, który dla żartu został kiedyś przez mamę ochrzczony „Feniksem". Sięgnęła po kluczyki. Srebrzysty breloczek zalśnił w ciemności. Silnik warknął przyjaźnie. Deszcz przemył suche ulice. Na opuszczonych nocą skrzyżowaniach żółte światła mrugały nerwowo. Czasami przemknęła nieśmiało taksówka. O tej porze szybko jeździ się po Warszawie. Nie widać szarych domów, nie trąbią zagonieni kierowcy, nikt nie popędza przy skręcie w lewo. Natalia była zaskoczona. Nigdy wcześniej nie prowadziła tak późno. Mama pożyczała jej samochód pod warunkiem, że będzie wracała przed dziesiątą. Znalazła wskazany adres. Zaparkowała nie opodal i odemknęła skrzypiące żeliwo bramy. W windzie dostrzegła światło. Wjechała na ostatnie piętro. Zgodnie z przewidywaniami Elzy, pod drzwiami na walizce siedział młody chłopak i czytał gazetę. Winda zgrzytnęła. Drgnął. 16 / ,jf>3 ? ? AJ ZoSTAb .ZAbf-Au &o Do ? ^^.???? ?? ??... OAV< V SZPITAL0 Cet?Rev<: To TA\Al 5P0KCOMY FACer. NA ??^??4 fOpRO^Z^ Je 9 W ?esz: Bezbłędnie trafiła do wielkiej kuchni. Zamknęła uchylone drzwi na niewielki balkon, z którego widać było całe Śródmieście. Wielka lampa oświetliła podłużny stół na środku, kominek na prawej ścianie i porozwieszane wszędzie zdjęcia i postery, przetykane sznurami czosnku, papryczek, bukietami suszonych kwiatów. Natalia patrzyła z zachwytem na tak piękną kuchnię, jakiej nie widziała jeszcze nigdy. Nieśmiało zapaliła gaz i nalała do wielkiego żółtego czajnika filtrowaną wodę. Na gzymsie kominka w pociesznej ramce stała zdjęcie Elzy i Jędrka, odbierających nagrodę warszawskiego Radia Kolor. Janek stanął w drzwiach, oparty o framugę. — Ale tu ładnie! — zerknął na fotografie, podszedł do kominka i podłubał pogrzebaczem w zapomnianym pyle. Zachowywał się dziwnie, lecz Natalia nie miała mu tego za złe. Rdzawy blask zalśnił w białych filiżankach. Siedli za stołem. Dopiero wtedy nagle przełamał niezręczne milczenie. — Oj, jak ja się zachowuję. Jak jakiś kretyn. Jesteś z zespołu Jędrka? Wiesz, przepraszam, ale zrozum, po dziesięciu latach przylatuję do Warszawy, zwyczajnie, na konkurs... Cztery lata nie widziałem Jędrka... Wiesz, on tu został sam... Pokłócił się z ojcem, bo nie chciał wyjeżdżać. Cztery lata... Przyjechałem do Wiednia na konkurs... Jędrek specjalnie dotarł z Warszawy, żeby się ze mną zobaczyć. Widzieliśmy się tylko raz, tylko chwilę... Wiesz, jakaś tam kłótnia, jak to między braćmi... Przez te cztery lata miałem wyrzuty sumienia. Pisaliśmy do siebie. To dziwne. Obaj nie należymy do tych, co to piszą listy. Ale pisaliśmy. Przysyłał mi zdjęcia. W tajemnicy przed ojcem musiałem przemycać je mamie... Ale po co ja ci to wszystko mówię? — spojrzał nagle. Uśmiechnęła się, popijając herbatę. Uważnie śledziła każdy jego ruch. — Mów... Ja słucham... — Ale kim jesteś? — To przypadek. Przejeżdżałam akurat, podwiozłam Elzę do szpitala. Ot, cała historia! Przypomniała sobie, że miałeś przyjechać i że pewnie czekasz, a nikogo innego nie było pod ręką, więc jestem. Wiesz, jechałam z nią tylko raz, tylko chwilę... — Jest taka piękna jak ty? Natalia zarumieniła się. 2 — Sonata. 17 — Jest piękna! — westchnęła. — I dzielna. Nigdy nie widziałam tak opanowanej osoby. Ale oczy ma smutne... Aż ciarki przechodzą. Sam zobaczysz. Musimy do niej chociaż zadzwonić. — Ale numer! Byłem pewien, że jesteś kimś od nich. Znaczy... Aj, sam już coś plotę. Spojrzał na zegar. — Pierwsza! A ty? Przecież pewnie ktoś na ciebie czeka! Dzwoniłaś do domu? Pewnie chcesz już jechać, a ja cię tu trzymam. — Nikt na mnie nie czeka — zacięła się. — Co ty opowiadasz! Chcesz, to cię odwiozę, a później pojadę taksówką. — Nie ma sprawy. Podrzucę cię. Janek chwycił ją za rękę. — Jest to pierwsza ręka, którą trzymam w Polsce. Chyba żadne z nas ci jeszcze nie podziękowało — zaśmiał się sztucznie. Ucałował ją w policzek. — Gdyby niety, siedziałbym tu przez wieki. Ile masz lat? — Osiemnaście. Jestem w maturalnej klasie... Ale to teraz bez znaczenia. Chodź. Elza nie powinna być sama. Idiotycznie to zabrzmi, ale się przejęłam. Mówię ci, tak strasznie płakała, że kamień by się wzruszył, a co dopierają... Zamknęli drzwi i Janek schował klucze do kieszeni. — Dasz mi swój telefon? Patrzył na duże usta, jasne włosy, opadające lekko na ramiona. „To wszystko jak ze snu. Dobrego snu i złego snu." Walkersi dotarli tymczasem na miejsce. Zakatarzona recepcjonistka uciszała ich co chwilę. Wysoki blondyn, gitarzysta Karol, żywo gestykulował, opowiadając o całym zdarzeniu swojemu ojcu, który wkładał właśnie biały fartuch i obiecywał, że spróbuje dostać się na salę operacyjną: — Wiesz, niczego nie mogę przyrzec. To nie mój oddział. Elza się wdarła? No to może wpuszczą i mnie! Aha! — zawrócił. — Kasia powinna niedługo zgłosić się na badanie. Od porodu minęły trzy miesiące. Najwyższy czas. — Dobrze, tato, wszystko jest w porządku. 18 Karol przeżywał ostatnio narodziny pierwszego syna. Na cześć najbliższego przyjaciela i największego idola nazwał małego Jędrkiem. Przez chwilę śledził ojca wzrokiem. Gdy odwrócił się, aż krzyknął ze zdumienia. — Już z operacji?!!! Jędrek szedł korytarzem, ubrany w długi płaszcz. — Jędrek! Co ty wyprawiasz? — Nie jestem Jędrkiem, choć chyba zawsze chciałem nim być. Na szczęście jesteśmy chociaż podobni. Janek wyciągnął rękę do Karola. — Cześć. Jestem Janek. Wszyscy mówią na mnie Janik. Jędrek zaczął... kiedy miał osiem lat. — Ja cię kręcę! Brat Jędrka! Chłopcy! Patrzcie! Brat Sabały! Ale numer! Ja jestem Karol, to Jerzyk, gra na perkusji, to Ryba, też gitarzysta, jak ja, a to nasz menedżer, Maks. Otoczyli Janka, podając mu dłonie. — Z daleka nie do rozpoznania! Ale bajer. Na pewno wymknął się wcześniej, żeby po ciebie pojechać. Mówił nam rano. Czekamy już od miesiąca. Widziałeś instrument? — Jaki instrument? Karol przypomniał sobie całą akcję ściągania fortepianu „dla braciszka". — No, stary, Jędras zorganizował i nastroił Steinwaya na twój przyjazd. Elza pokaże... W tej właśnie chwili stanęła na skraju korytarza, rozmawiając z ojcem Karola. — Udało się. Ale nic nie wiadomo. Kula przeszła przez płuco. Serce w porządku. Ale się wykrwawił. Gdyby nie ta dziewczyna, nic by się nie dało zrobić. — Jaka dziewczyna? — zapytał Jerzyk. — No ta, która go znalazła. Jakiś anioł chyba — Elza przycupnęła na krześle. Jednocześnie spostrzegła Janka. Wstała powoli, zdumiona niezwykłym podobieństwem. — Cześć — powiedziała łagodnie, powoli, cicho. — Ty... Przytulił ją bardzo mocno. Nerwy puściły i znów zaczęła płakać. Chłopcy wycofali się do hallu. Elza nie mogła się opanować. Szlochała tak dość 19 długo. Janek gładził ją po głowie, ocierał łzy. Starał się być męski i dorosły, choć i jemu zbierało się na płacz. Wróciwszy do domu, siedli w kuchni nie zapalając światła. Ciemność rozjaśniała tylko lampka lodówki, z której wyjęli puszki piwa. W mroku raz po raz gasł papieros Karola. — Nie mogę w to uwierzyć. Siedzieliśmy dziś w studio cały dzień. Nagrywamy nową płytę... — Wiem. Jędrek mi coś o tym pisał. — Jędrek pisywał listy? — Karol aż zadławił się piwem. — Do mnie. Tylko do mnie. Z ojcem nigdy nie mogli się dogadać, a matkę za bardzo kochał. Jest starszy o kilka lat, ale bardzo jesteśmy ze sobą związani. W Wiedniu pożarliśmy się o jakieś głupstwo. Chciał mi dodać otuchy, a ja tego nie doceniłem... — Przestań tak gadać! Przecież on jeszcze żyje. Ja spadam. Trzeba się wyspać. Rodzina czeka. Elza, jesteś super! Wpadnę do was rano. Pojedziemy do kliniki. Gdybyście czegoś potrzebowali, dzwońcie. Aha! Trzeba będzie ściągnąć samochód. Obawiam się, że jako najbliższa rodzina będziesz musiał podpisywać wszystkie papiery. No dobra, to cześć! Ucałował słaniającą się Elzę — Cześć! Dzięki! Janek odprowadził Karola i pomachał mu dłonią. Dopiero teraz mógł rozejrzeć się po mieszkaniu brata, które znał z opisów. Jędrek nie chciał wyjechać. Miał szesnaście lat, pierwszą dziewczynę i pierwszy zespół. Ojciec działał na Podhalu, siedział kilka razy. W końcu postanowił wyjechać do rodziny za ocean. Ale zakochany Jędrek wspinał się, grał. Postanowił zostać na własną rękę. Matka rozpaczała. Ojciec wyklął go. W Ameryce żyli całkiem wygodnie, często w górach, bo ojciec był trenerem narciarskim. Mama zresztą też. „Mama... Przecież muszę zadzwonić do mamy! Ale co ja jej powiem?!" Janek zamarł. Nie wiedział, co zrobić, jak ma postąpić. „Przecież mama oszaleje z rozpaczy." Z ociąganiem wykręcił numer. — ...połączenie zerwane, zakłócenia... połączenie zerwane, zakłócenia.... Odetchnął z ulgą. Odłożył słuchawkę. Wszystko stało się tak szybko. 20 Czuł się trochę obco w domu własnego brata, który w ciągu paru lat stworzył wspaniały zespół. Jako mali chłopcy grali w Zakopanem w kapeli dziadka, prawdziwej góralskiej, tańczyli. Te czasy wydawały się tak odległe, jak gdyby w ogóle nie istniały, świat dzieciństwa, zostawiony tutaj, jakby przeczytał o nim w książce. Stary góralski ród, parzenice, przezwisko Janik, które zabrał ze sobą w świat. I nagle teraz, gdy po latach wraca do ukochanego brata, od razu wszystko się wali. A było takie zaplanowane. Lądowanie, powitanie, ćwiczenie, telefon do rodziny. Dotąd w życiu wszystko było bardzo proste. Ćwiczenia, ćwiczenia, stypendia, konkursy, nauka, wymagało wysiłku, pracy, ale nie... dojrzałości? Janek przetarł oczy. Tak, odpowiedzialność przerażała go. Poczuł lęk. Głównie lęk przed tym, że nie sprosta przerastającej go sytuacji. W Ameryce Kojaków, Aniołków Charlie-go, komisarzy, policjantów, Murzynów i złodziei nikt na ulicy nie strzelił tak ot, do jego brata. Dopiero tu, w centrum spokojnego, brzydkiego miasta z pożółkłej pocztówki MDM. Elza już dawno spała. Otworzył walizkę. Sięgnął do torby. Mocował się przez chwilę z pakietem nut. Gdy je wyciągnął wreszcie, na podłogę wypadła ciemnoszara koperta dziwnego formatu. „A to co jeszcze!?" Nie było adresata, tylko dziwaczne stempelki. W rogu hologram i perforacja „top-secret". „Skąd to się wzięło? Co to ma być?" Janek uświadomił sobie, że nuty zostały w samolocie. Dziwny pan w garniturze. „Przecież nigdy nie zostawiam nut... Ktoś musiał je wcześniej schować tak, że nie leżały na wierzchu. Spałem kilka godzin. No, nie! Tylko tego brakowało!" Otworzył kopertę. W dłoni trzymał zaszyfrowane, pozaklejane teczki z nagłówkami: „Caucasus", „Kiev", „Lvov", „Tblisi", ostemplowane, pokryte różnobarwnymi numerami. Uszczypnął się. To nie mogło być prawdą. Wyjrzał przez okno. Wszystko się zgadza. Jest noc, zima, Warszawa. Zadzwonił telefon. Jego głośny brzęk w ciemnościach i głuchej ciszy przeszył Janka na wylot. — Haalo? — z niepokojem podniósł słuchawkę. — Halo! Janik? Słyszysz mnie?! Jasiu! — Mama! Cześć, mamusiu! Nie mogłem się z wami połączyć! — Tak, tak... Były kłopoty... Jak tam, synku? Doleciałeś spokojnie? — » 21 głos matki był pełen troski, ale radosny. — Jak tam Jędruś? — zapytała w kóncu, choć Janek od początku wiedział, że tylko po to dzwoni. — Teeraz wyjechał jeszcze na nagranie, mamo. Zadzwonimy do ciebie razem, obiecuję. — Dobrze ci tam? Jak wrażenia? Zmieniło się na pewno? — O tak, mamo, bardzo się zmieniło. — Cześć. Pochyliła się nad Jankiem, który przecierał zaspane oczy. — Wstawaj. Musimy jechać do szpitala. Czekam ze śniadaniem. Przez sen prawie patrzył na zgrabną sylwetkę ciemnowłosej dziewczyny, która zamajaczyła w drzwiach pokoju. Brat pisał mu o niej często. Jej ojciec był ambasadorem gdzieś w Afryce, matka stamtąd kierowała dużą firmą. Nigdy nie mieli dla niej czasu. Zostawili ją z gosposią. Gdy Elza w maturalnej klasie przeprowadziła się do Jędrka, przez pierwsze dwa miesiące w ogóle tego nie spostrzegli. Niania jej nie wydała. Gdy matka wpadła nagle w interesach do Warszawy, zrobiła straszną awanturę, lecz Elza spokojnie odparła: „Mamo, ja mam już prawie dwadzieścia lat. Nawet nie zdążyłaś tego zauważyć!" Na sprzeciwy rodzinne było za późno. Matka odbyła z Jędrkiem tak zwaną poważną rozmowę i Elza została u niego. Pierwszy raz w życiu poczuła, że ktoś naprawdę otacza ją opieką. Choć nikt nie wróżył jej trwałego związku ze starszym chłopakiem, byli ze sobą już trzy lata. Miała świetny głos, ale to on nauczył ją śpiewać, wciągnął do zespołu. Zaczęła jeździć z nimi w trasy, poznawać świat od zupełnie innej strony, innych ludzi niż znajomi rodziców, koleżanki w liceum. One poszły na studia, siedziały w ławkach i kuły przed każdym kolokwium, ona żyła. Musiała prowadzić dom, zdążać na próby, wieczorami pisała teksty. Jędrek w tym wszystkim usuwał się na bok. Nie chciał organizować jej całego życia, nie chciał wpływać na jej decyzje, chciał tylko, żeby była blisko, żeby śmiała się i żartowała, przypalała kaczkę, czajniki. Po pewnym czasie nie wyobrażał sobie życia bez niej, a cały 22 wysiłek wkładał w stworzenie jej rodziny, domu, którego nigdy tak naprawdę nie miała. — Kawa na stole! Włożyła jasne dżinsy i ciemnozielone body. Poruszała się delikatnie, jak gdyby bała się kogoś potrącić albo zranić. — No nareszcie jesteś, braciszku! Daj buziaka! Janik osłupiał. Było w niej tyle siły. Podkrążone oczy, spuchnięte od płaczu, zdążyła umalować. Krzątała się jakby nigdy nic. — Cześć! Długo spałem... Przepraszam... — Ale za co! No, dawaj, szybko! Musisz zjeść raz-dwa! Zaraz przyjedzie Karol. Odbierzemy samochód i pojedziemy do szpitala. Masz prawo jazdy? — Ttak — przecierał oczy. Przełknęła ostatnią łyżeczkę jogurtu. — Masz tu świeże bułki. Przynoszą je co rano. Ej? Coś nie tak? Rozejrzał się po kuchni. Dopiero teraz spostrzegł, że na ścianach wszędzie wisiały zdjęcia Jędrka z koncertów, z nart. Elza pojawiała się tu i ówdzie. Na jego rękach, na szyi. — Tak, tylko... Były jakieś wiadomości ze szpitala? — nalał sobie kawy i sięgnął po morelowy dżem. Elza spoważniała. — Tak, dzwoniłam rano. Na razie nie wolno go odwiedzać, ale może po południu nam się uda. — I co?... — No wiesz, jak to jest przez telefon. Ale chyba w porządku. Sama nie wiem, może to mnie nie chcieli nic mówić... Nie wiem, zobaczymy sami. Karol nawet nie zapukał. — No jak tam, młody? Jak śniadanie z ciocią? Elza szturchnęła go z uśmiechem. — Daj spokój. Spojrzeli na Janka, przełykającego kawę. — Widziałeś fortepian? — zapytał Karol. Elza chwyciła się za głowę. — Na śmierć zapomniałam ci go pokazać. Stoi w salonie! Nie widziałeś go wieczorem? 23 — Nie... Byłem tylko w łazience i pokoju, który pokazał mi Karol. Weszli do obszernego salonu. Stała w nim wielka czarna kanapa ze skóry, na ścianach wisiało pełno obrazów, zdjęć, plakatów, w nieładzie, w masie kolorów. Firanka tańczyła w przeciągu. Wszędzie stały przeróżne instrumenty, stare, nowe, przedziwne. W rogu fortepian. — Koncertowy! — zdziwir się Janek. — Całkiem niezły Steinway! — Czekał tu na ciebie. Jędrek wierzył, że niezależnie od konkursu i tak kiedyś przyjedziesz z nami pomieszkać. Tak strasznie się cieszył. Łzy rozmazały jej makijaż, otarła je niezdarnie. Jednocześnie Janek podszedł do fortepianu i musnął dłonią lśniącą klawiaturę. Przysunął stołek, zabębnił coś, po czym zaczął grać. — To ukochana melodia Jędrka! Skąd ją znasz?! — ożywiła się Elza przez łzy. — Przecież dopiero od dwóch lat mamy ją w repertuarze. Janek uśmiechnął się tylko i dalej prowadził frazę starej góralskiej kołysanki, którą mama grywała na skrzypcach, gdy nie mogli zasnąć. — Gracie ją? — zapytał Janek nie przerywając. — Tak. To melodia jednego z naszych większych przebojów. Puszczę ci wieczorem. Teraz chodźmy do szpitala. — Karol uniósł palec w górę. — Byłbym zapomniał! Jest o nas w Gazecie] Na pierwszej stronie Wyborczej, pod nagłówkiem „Nagrane strzały" umieszczono wielkie zdjęcie zajścia: karetki, gapie, zapłakana Elza. I krótki komentarz: Wczorajszego wieczoru pod studiem DeHa na ul. Hożej nieznani sprawcy postrzelili lidera i założyciela grupy Walker, znanego muzyka, Jędrka Sabałę. Ranny w stanie ciężkim został przewieziony do szpitala. Na zdjęciu: Elza opłakuje przyjaciela. — Czy miał wrogów, wierzycieli? — komisarz pracował całą noc. Pytania zadawał z pewnym trudem. — Ależ skąd! — Elza spojrzała na niego ze zdumieniem. — Mieliśmy dość pieniędzy. Kiedy kapela miała kłopoty, pożyczałam od matki. Ona ma tyle forsy, że naprawdę może się czasem trochę wykosztować. Nawet ostatnio robiła to chętnie. Myśli, że mnie kupi. — Może, no nie wiem, wspólnik mamy? Ktoś z firmy? Pani rodzice nie byli chyba zbyt zadowoleni z tego związku. 24 Przyzwyczaili się. Poza tym, wie pan, nie przepadam może za nimi, adko się widujemy, ale to jednak moi rodzice. Pan ich obraża! __ Przepraszam, nie chciałem cię urazić. A może fanki? Zazdrosne fanki? __ Nie biegają chyba z rewolwerem po nocy, jak pan sądzi, komisarzu? __ Wie pani, zawsze można kogoś wynająć... Sabała był bardzo przystojny- Kto wie, co babie może strzelić do głowy. —- Pan żartuje. Jędrek tak bardzo się nie pokazywał. Nie był taki znów sławny. To nie to... — Kto jeszcze wiedział, że brat przyjeżdża, że Andrzej wyjdzie wcześniej ze studia? — Nikt. — Dzwoniłeś wcześniej? — komisarz zwrócił się do Janka, który siedział w kącie przerażony. — Tak. Parę dni temu, kiedy zrobiłem rezerwację. Umawialiśmy się na lotnisku, ale na wszelki wypadek dał mi adres. Rozmawialiśmy tylko chwilę. — A może zauważyłeś coś dziwnego na lotnisku? Coś się wydarzyło? Jankowi pociemniało w oczach. „Czyżby koperta miała z tym coś wspólnego? Niemożliwe." — Nie... Nie. Nic się nie stało. Jędrka nie było, więc przyjechałem taksówką. Wieczorem Janek siadł z Elzą do kolacji. — Chyba nie pójdę. Nie miałem czasu poćwiczyć. Nie mam głowy... Jędrek tam leży, nie wiadomo, czy przeżyje. Dam sobie spokój. — Chyba oszalałeś! Jędrek nigdy by ci nie wybaczył, musisz zagrać dla niego! On na ciebie liczy! — Właśnie dlatego chcę się wycofać. Za wiele osób na mnie liczy, Jędrek, mama, o ojcu to nawet szkoda gadać. A ja nie zdołam sprostać ich wyobrażeniu... Daj spokój. — Nie bądź gówniarz i tchórz. Przeginasz. Nie jestem twoja ciotka ani mamka, ale chętnie dałabym ci po gębie, żebyś się opamiętał. Bądź mężczyzną. Coś się nie układa, coś nie wychodzi, bywa! Ale nie wolno przez to rezygnować! Nie wolno pozbyć się siebie. Masz grać, ćwiczyć i koniec. 25 ??|?? ieśli ? rwa na przekór naprawdę ciężkim przeciwnościom, moż-na d° '? ????. Na tym polega świat. — Są, qtórym wszystko przychodzi lekko. Mają szczęście. Gni4iGy' $? ~ % ? teś! Na szczęście też trzeba zapracować. To tylko pozory. Nie ^[as ^?^ świat jest dziwny, czasem potworny, a jeśli chceLZ coś z ni6'ekk0, knąć', nie wolno się poddawać. Dług0 us t Zasnąć. Ćwiczył palcowania na brzegu łóżka. Profesor go chyb^le Za oknem sypał śnieg, a pod poduszką zamiast listu od ????|^2??? koperta. Naząi a podwiozła go do filharmonii. — VZ nia1- Bf?de czekała pod telefonem na wyniki. Popr Wodze zkę ścisnął mocno nuty i wszedł na schody. Ford Jędrka znik^w- ~ 4a i3n Sabała... — ??; ??? Pójdzie za mną. To tam, na prawo. W bi hwłn chłodno, pusto i cicho. Na górze ktoś grał nokturn cis-mo|| VkU "? — fe^' i miło. Jestem Wojciech Rawa-Rakoczy. Wiele o panu słyszał^r^na j Astrid. To pańskie nuty? Repertuar? ~~ \u°7a^wil^e Przyg°tUJę' — ? "? pańskim bracie, bardzo mi przykro. ^Cnwie,żeto.6jbrat? a^.,u 7aśrniał się. ., —- ? ? je źródła. Podziwiam cię, że zdecydowałeś się zagrać. — KlamS!l czego podziwiać — odburknął ponuro. — |\?? wszystkim nie mów tak. Nagrania, które przysłałeś, są świetne. Ną. rzede pziś pierwsza komisja. Niezbyt łagodna, ale życzliwa. Jeśli się za^ raWd?'esz, za dwa tygodnie następny etap. Tam się rozstrzyga wszyst^aliWlspiesz się, graj starannie, a wszystko będzie dobrze. Twój 26 profesor kręci się gdzieś na dole. Rozmawiał z panią Oberfeld... Swoją drogą, dawno go nie widziałem. Mówi, że jesteś jego największym skarbem. Zejdź tam, pewnie siedzi w bufecie. Schody sprowadziły Janka na parter. W oddali mignęła mu zgarbiona sylwetka profesora. Trafił do kawiarni. Bujne siwe włosy opadły nieco i przesłoniły szlachetną twarz. — Dzień dobry, panie profesorze. — Janik! Nareszcie! Gdzieś ty się podziewał? Jak się czuje Jędrek? Boże mój, co za tragedia z tym Jędrusiem! Profesor Biernacki był przyjacielem rodziny. Znał chłopców od dziecka. Namówił Janka, żeby spróbował zakwalifikować się do „polskiej piątki", która będzie promowana przed konkursem. — Że też nie przyleciałeś ze mną, Janiku! — Oj, panie profesorze, gdybym to ja wiedział... Jestem skonany, nie ma mnie właściwie. Nie wiem, czy powinienem dziś grać. — Wiesz... — siedli z kawą przy stoliku — w etiudach jesteś i tak najlepszy. Słyszałem innych. Nie mają szans. Jesteś wyszkolony technicznie, aż szkoda gadać. Kłopot możesz mieć dopiero przy sonatach, pod koniec. Żeby dobrze grać so... — ...naty, trzeba coś już przeżyć. Wiem, wiem, panie profesorze. Jestem za młody i niedoświadczony, mam to traktować sportowo, a etiudy to moja najmocniejsza strona! To już przerobiliśmy. Ale ja w ogóle nie ćwiczyłem od przyjazdu! Jestem zero w tej chwili. — Idź spokojnie. Nuty masz? Janek zmartwiał. — Taaak, ????. Miał nie tylko nuty. — Pokaż, mały, przypomnijmy palcowania. Siląc się na swobodę wyjął zeszyt, otwierając na odpowiednich stronach. — Świetnie. Pamiętaj, to cis czwartym palcem. Tu często nie zdążasz. Nie pomyl się, a będzie w porządku. W domu grałeś przed wyjazdem? — Tak, tak! Oczywiście... wie pan, teraz tak jakoś... Mamie nic nie powiedziałem, bo by chyba oszalała z rozpaczy. Gdyby pan z nią rozmawiał, proszę nas nie zdradzić! Błagam. Wie pan, jak kocha Jędrka. 27- — Spokojna głowa, mały. Idź teraz na górę, masz tu klucz do sali 45. Możesz tam poćwiczyć. Niezależnie od przeżyć, palce cię nie zawiodą. Rozgrzej mięśnie. Ja zaraz przyjdę. Czekam tu na kogoś, kogo nie widziałem dwadzieścia lat... Janek spojrzał filuternie na ukochanego profesora. — Dziewczyna? — Och, idź już! — profesor z uśmiechem machnął ręką, jak gdyby chciał się od niego opędzić. Janek posłusznie podreptał na górę. W drzwiach minęła go elegancka starsza pani o miłym spojrzeniu. — Jak było? — głos Elzy brzmiał trochę nienaturalnie. — Nie najlepiej, ale może się uda. Jakie plany? — Dzielny malec. Gdzie jesteś? — Dzwonię z filharmonii. Mów szybko, bo żeton się skończy. — Spotkajmy się w szpitalu za godzinę. Ja muszę jeszcze coś załatwić. Idź coś zjeść, potem wsiadasz w 175 w Alejach. Trafisz? — Trafię. — No to hej! _ Hej! — odłożył słuchawkę. Wykręcił numer Natalii. Nikt nie odbierał. Wyszedł ma Marszałkowską i skręcił do McDonalda. — Cheeseburgera z colą poproszę... i sałatkę z kukurydzy. — Pięć nowych złotych. — Można dodatkowy ketchup? — Proszę. Odszedł z tacą poszukać miejsca. Na górze, pod oknem znalazł wolny stolik. Siadł i odłożył nuty, które nieprzyjemnie uwierały pod pachą. Rozwinął dymiącą bułkę. Wtedy stanął nad nim człowiek bez tacy w bardzo eleganckim ciemnym płaszczu. Nie pasował do baru. Błysnął złoty ząb. — Wolne? — wskazał miejsce naprzeciw. — Tak, już zabieram nuty — Janek poczuł się nieswojo. Mężczyzna zaczął dłubać zapałką w zębach. Jarzeniowe światło migotało na wielkim złotym sygnecie. — Masz ogień, gnojku? — wycedził. 28 — Nie mam, proszę pana. Zresztą tu się nie pali... — Masz obcy akcent. — Przesłyszał się pan — Janek wiedział, że tamten mówi prawdę. Zaniepokoił się. Spostrzegł, że przy sąsiednich stolikach opustoszało, a miejsca zajęli podejrzanie wyglądający mężczyźni w takich samych, czarnych płaszczach. Niczego nie jedli, tylko z uwagą przyglądali się jego rozmowie. Jeden z nich miał na brodzie długą bliznę. — Co to za książeczka? — tamci wlepili w niego wzrok. — To tylko nuty. — Ach nutki! — złotozęby zaśmiał się rubasznie. — Ty moja nutko, przelecę cię cichutko! Tamci wstali. Zaczęli się zbliżać. Janek przesunął tacę, nieznacznie i powoli, po czym jednym szybkim ruchem zebrał swoje rzeczy, przeskoczył barierkę i popędził do służbowego wyjścia. Ruszyli za nim. W Stanach pracował już kiedyś w McDonaldzie, więc wiedział, że kuchenne wyjście zawsze prowadzi na ulicę, dla zasady, a drzwi powinny być zatrzaskowe. I rzeczywiście. Zablokował je na zasuwkę, po czym wybiegł na Marszałkowską i popędził przed siebie. Obejrzał się. Po zastawionym przedziwnymi towarami chodniku szedł zwykły, warszawski tłum. Wtem na rogu Świętokrzyskiej mignęły mu dwa czarne płaszcze, więc pobiegł dalej, skręcając w pasaż. Uciekał bez zastanowienia, przed siebie, wybierając najbardziej zatłoczone miejsca. Wreszcie wpadł na dworzec. Potrącał rozleniwionych podróżnych, targających zbyt ciężkie walizy. Wykupił skrytkę bagażową i ukrył kopertę, po czym popędził na peron, z którego odchodził właśnie pociąg do Krakowa. Wszedł do pierwszego przedziału z brzegu. Przy oknie siedziała tłusta Murzynka z samolotu. — Po co tak się spieszyć — powiedziała. — Można było wyjść wcześniej z domu. 3 — Halo! Dzień dobry, mówi Janek. Natalia? Cześć. Tu Janek. Jestem w Zakopanem u wujka. Może byś przyjechała?... Lekcje?... Angielski?... 29 Poćwiczysz tutaj... Oddam ci za bilet. Przemyśl to. Będę czekał na nocny pociąg... Przyjedź choć na chwilę... Cześć! Stał na Krupówkach koło Poczty Głównej i bawił się kartą telefoniczną. Natalia może przyjedzie. — Bałem się, że nie przyjedziesz. — Sama nie wiem, dlaczego tu jestem. Mama nic nie wie. Powiedziałam, że jadę z koleżanką na wieś. Natalia wyglądała na trochę przestraszoną. — Tęskniłem. — Tęskniłam. Pocałował ją nagle. W śnieżny poranek na zakopiańskim dworcu. Bez wstępu, bez tej całej gry pełnej słów. — Jak to dobrze, że jesteś. Nie wiem, dlaczego, ale jesteś... — W końcu widzieliśmy się „tylko raz, tylko chwilę"... Ja też nie wiem. Nie byłam tu od dwóch lat. — Ja miałem dłuższą przerwę. Peron się skończył. Stanęli na rondzie. Za Gubałówką chmury głaskały Butorowy Wierch. — Ale pięknie! Oboje zachowywali się trochę sztucznie, niezręcznie. Nie znali się i każde słowo padało jak niespodzianka. — Mam niespodziankę! Podprowadził Natalię kawałek. Za węgłem dworcowego budynku, pod plakatem teatralnym stały piękne sanie. — Skąd to wziąłeś? — Wiesz, w końcu mam tu rodzinę! Ale byli zdumieni moim widokiem! Okazało się, że list od ojca nie dotarł. Długo musiałem przekonywać własnego stryja, że nie jestem złodziejem, kiedy go obudziłem w środku nocy! Draka nie z tej ziemi. Chciał od razu dzwonić do rodziny, ale go przekonałem... Nie chcę, żeby się mama dowiedziała o wypadku. Ojcu i tak by było wszystko jedno. Ale nic! Jesteś. Nawet nie wiesz, jak... — Ty umiesz powozić? — Natalia ze zdumieniem patrzyła na lejce w jego rękach. 30 — Przecież jestem kowbojem. Tak mnie nazwali kuzyni. Ale się cieszę! Długo wykręcałem twój numer. Bałem się, że odłożysz słuchawkę, że nie będziesz mogła. Zatrzymał sanie. Obrócił się. — Myślę o tobie bez przerwy. Nie mogę grać, nie mogę spać. Nic nie mogę. Nawet o Jędrku lżej mi myśleć, bo ciągle mam w oczach twoją twarz. Zaczarowałaś mnie. Ruszyli dalej. Natalia zachowała milczenie. On mówił. Ona przyjechała. Dotarli do zabytkowej chałupy Sabałów. Obok stał obszerny, drewniany dom. — Tu będziemy mieszkali. Pod lasem dwoje dzieci bawiło się z psem. Na widok sań, zaczęły się zbliżać. Kilkuletni chłopiec wskoczył Jankowi na ramiona. — Komboj, Janik! — szczerzył szczerbate ząbki, pełen radości. Rumiane policzki tulił do głowy kuzyna. Natalia pogłaskała wielkiego owczarka, który warczał przyjaźnie. Na śnieg wybiegła wysoka, ruda kobieta o bardzo wyrazistych rysach. Mały Wojtuś wyrwał się z objęć Janika i pobiegł do niej. — Zimny jak bałwanek! — tuliła synka. — Jestem Marta — wyciągnęła rękę do Natalii. — Ja... Natalia Janczewska... Bardzo mi miło. Było jej trochę głupio. Przyjechać do obcych ludzi jako nie wiadomo kto nieznajomego chłopaka. Ale przez ostatnie dni o nikim innym nie myślała. Gdy Janek zadzwonił, mało nie oszalała z radości. Łucja, jej najbliższa przyjaciółka, nie chciała uwierzyć, że uratowała Jędrka z Walkera i poznała Elzę, a do tego zakochała się nieprzytomnie w ciągu godziny i wyjeżdża sama w ciągu roku szkolnego. Pukała się w głowę, ale w końcu nawet obiecała alibi. — Chodźcie, bo zimno! Janik! Wprowadź sanie do stajni! Andrzej jeszcze nie wrócił z teatru. — Skąd? — wyrwało się onieśmielonej Natalii. Marta wybuchnęła śmiechem. 31 — Mąż gra na dudach. Czasem występuje gościnnie w przedstawieniach jako muzyk. Znasz Teatr Witkacego? Warszawiacy często tam bywają... Aktorzy to nasi przyjaciele. Widzisz tę chałupę pod lasem, tam na drugim brzegu potoka? Taka malowana... To jednego z nich... — Teatr znam... Kto by o nim nie słyszał... Zmierzch zapadł, cienie kładąc na drodze. Światła pod lasem lśniły na śniegu. — Jaki tu spokój — szepnęła do Janka, który wrócił ze stajni. — Prawda? Warszawa to koszmar. Nie rozumiem, dlaczego Jędrek tam mieszka. Wprawdzie stryj by go nie wpuścił tu, bo... ach, to długa historia. Opowiem ci później. Na razie zaprowadzę cię do naszego domku, który Marta przygotowała na twój przyjazd. Sama zobaczysz... Poszła za nim posłusznie. Wziął jej plecak. Domek przypominał chatkę z bajki. — Należał do Sabałów od zawsze. To rodzinne muzeum. Teraz chodźmy na kolację. Marta i dzieci czekają. Minęło dziesięć zakopiańskich dni. Pewnego wieczoru Natalia siadła pod oknem. Patrzyła na las. — Nie możemy tak dłużej, Janiku. Nie można się wiecznie ukrywać. Nie wiem, dlaczego nie chcesz wracać, ale kiedyś trzeba. Będę przy tobie. Nie bój się. Janek przytulił się do niej. — Gdybyś tylko wiedziała, sikoreczko, gdybyś tylko wiedziała. — O czym? — Nie, nic. Dzwoniłaś dziś do szpitala? — Tak. Bez zmian. Nie odzyskał przytomności. Pogładziła go po twarzy. Odgarnęła włosy z czoła. — Kupiłam już bilety. Chcesz, zostań. Ja muszę wracać. Mama zacznie się domyślać. Minęło dziesięć dni. To dużo. — Tak krótko. Natalia ucałowała go. _ Jak pocałunek: zawsze jest za krótki. 32 *+ Nad Warszawą zachodziło słońce. Pociąg wtoczy! się na ponury dworzec. Rumuńskie dzieci błagały o jałmużnę. — Dziwnie się zachowujesz, Jasiu. Coś się stało? Wiesz, nie mogliśmy tam siedzieć w nieskończoność... Masz do mnie żal? — Ależ skąd! — trzymał ją za rękę. — Po prostu czeka mnie ciężki czas. Chciałem to trochę odwlec i tyle. Zamówili taksówkę. Janek wsadził do niej Natalię. — Muszę jeszcze coś załatwić. Zadzwonię wieczorem. Pójdziemy gdzieś na kolację. Ucałowała go. — Pa, najdroższy. Musnął palcem jej usta. — Do zobaczenia, sikoreczko. Wrócił na peron, minął bufet, wjechał z drugiej strony i spokojnie poszedł na Pocztę Główną. W książce telefonicznej odszukał adres ambasady amerykańskiej. Ostrożnie minął bramę, odpowiadając strażnikowi, że idzie do biblioteki. — Już zamknięta, od pół godziny. — Umówiłem się o tej porze. Mam sam odszukać mormońską książkę do nabożeństwa, którą odstawiłem na złe miejsce w magazynie — łgał bez zastanowienia. — Jesteś mormonem, bracie?! To zupełnie jak ja! — Murzyn obszukał go i wpuścił z rozbrajającym uśmiechem. Janik spostrzegł schody z tabliczką „staff only". Na szczęście były otwarte. Wbiegł na górę. Sprzątaczka nieświadomie pokazała mu drogę, napełniając długi korytarz hukiem odkurzacza, czyszczącego zielony dywan w żółte pasy. Mijając kolejne drzwi usłyszał donośny głos: — Co? Wpuściłeś kogoś, głąbie?! Trzeba będzie włączyć alarm! — Nie trzeba! — zawołał Janek, wpadając do gabinetu mister Firshoffa, o czym powiadamiała złocona tabliczka. — Jestem obywatelem amerykańskim i oddaję się pod opiekę władz mojego kraju! — wykrzyczał jednym tchem formułkę znaną z filmów. Postawny, lekko szpakowaty Firshoff osłupiał, odłożył słuchawkę i włożył okulary. — Co ty tu robisz, dziecko? To jakieś żarty czy co? — Nie takie dziecko! Janik opowiedział swoją historię. — Musimy to sprawdzić, mały — urzędnik pokiwał głową na końcu. — Nie wiem dlaczego, ale ci wierzę. Odbierzemy tę kopertę. Ty spokojnie wróć do domu brata. Dobrze, że niczego nie zdradziłeś policji. Jeśli jest tak, jak mówisz, to poważna sprawa. Nie powinni się do tego mieszać. Niech pilnują ruchu. Dostaniesz ochronę, a ja dostanę klucz od skrytki. Odezwiemy się do ciebie. Ufaj nam, ja ufam tobie. Jesteś dzielne dziecko. Masz pieniądze? 3 — Sonata. 33 — Jakieś tam mam... Spoko... — Tylko nie dzwon do nikogo. Pod żadnym pozorem. Dziewczynę i tak naraziłeś. Możecie być obserwowani. Nie waż się do niej łazić. I tak na pewno zadzwonisz. Nie będę się łudził. Ale tylko raz, na chwilę, z budki. Słyszysz? — Wiem... wiem... Nie będę dzwonił. Zamknę się w domu z Elzą. Boję się o nią. Właściwie to jej trzeba dać goryla. — Już ty nie kombinuj, mały — zaśmiał się Firshoff. — O nic się nie martw. Wracaj do domu i graj gamy. Nie wzięła kluczy. Z ociąganiem nacisnęła dzwonek. Nikt nie otwierał. Po chwili jednak w korytarzu zaszurały filcowe kapcie. „Babcia!" pomyślała Natalia z radością. Odetchnęła z ulgą. Babcie krzywdy nie czynią. — Nastusia! —? babcia ostrożnie uchyliła łańcuch. — Nasteńka, moje dobre dziecko! Gdzieś ty się podziewała! — Jak to?... — drżącym głosem zapytała Natalia. — Jeździć zimą na Mazury! Doprawdy. Bardzo się martwiliśmy... Natalia rzuciła plecak w korytarzu i zdjęła kurtkę. — ...czy się nie przeziębiłaś. Na szczęście mama Łucji dzwoniła, upewniając nas, że wszystko w porządku. To taka miła i uczynna kobieta! — O, tak! Bardzo uczynna! — potwierdziła skwapliwie Natalia. — Witaj, babciu — ucałowała staruszkę w policzek i poszła umyć ręce. — Jestem potwornie głodna! Mamy coś dobrego? — Pierożki pewno byś chciała, serduszko? Oj, Nasteńko! Zaraz babcia zrobi! — Mama gdzie? — Wyjechała na dwa dni. — Z kim? Babcia zmieszała się. — Przecież wiesz. Natalia zacisnęła zęby. — Nie denerwuj się, złotko. Tak już chciała. Natalia nie znosiła faceta mamy. Nawet nie miała rozwodu z ojcem. Kacper, facet mamy był od niej młodszy. Natalia nie cierpiała nawet jego widoku. Wyglądał jak jeden z tych bezpłciowych przystojniaków z reklam pasty do zębów. Na dodatek handlował wieprzowiną. Co roku na gwiazdkę próbował ją przekupić. Zarabiał wielkie pieniądze. Dostawała od niego to perfumy, to biżuterię, której nie chciała przyjmować, co bardzo złościło mamę. Gdy w kóncu chiał kupić jej samochód na osiemnaste urodziny, zrobiła taką awanturę, że wreszcie zaprzestał wszelkich prób. Był okropny. A ojciec? Ojciec to co innego. Wydawał się najprzystojniejszym mężczyzną pod słońcem. Był znanym w mieście ginekologiem. Mama nie wytrzymała napięcia. Wyobrażała sobie, że podrywa wszystkie pacjentki. Gdy zaczęła się starzeć, sama zażądała rozwodu, w obawie, że on to zrobi prędzej czy później i znajdzie sobie młodszą. Zszargała wielką miłość, jaką ją obdarzył. Rozumiała to tylko Natalia. Był wysoki, szczupły. Dostojny. Wyprowadził się i ostentacyjnie miesz- 34 kał sam, chcąc pokazać matce, że ją nadal kocha. Ona sama nie wiedziała, co robić. Uczepiła się świniarza i rozpaczliwie utrwalała nowy związek, wszystkie żale przelewając na Natalię. Najgłupsze w tym wszystkim wydawało się Natalii to, że matka była bardzo atrakcyjną kobietą i nie musiała bać się niczyjej konkurencji. — Gotowe! — Babcia zawołała z kuchni. Natalia siadła za stołem. — Nasteńko! Ty płaczesz? — Och, babciu! — Co się stało? Źle było na Mazurach? — Ależ nie... cudownie. Tak tylko pochlipuję. Nie martw się, babuniu. To mi przejdzie. Po kolacji zadzwoniła do Łucji — Oooopooowiaadaaaj! — wrzasnęła przyjaciółka. — Musisz przyznać, że... — Jesteś fantastyczna i twoja mama też! Tak Tak! To było wielkie! Babcia w każdym razie niczego nie podejrzewa. Mama, jak sądzę, też nie. Jest tak zajęta swoim Kacperkiem. — Przestań już. Mów. — Przecież nie będę przez telefon. — To wpadnij! Umrę z ciekawości! — Nie mogę. Po pierwsze, jestem skonana, po drugie, jest babcia, a po trzecie, czekam na telefon od niego. — Oto wdzięczność! — Och, Łusiu... Chyba mnie rozumiesz... — Rozumiem, rozumiem... Powiedz tylko, czy było bosko. — Bosko. — Masz zdjęcia? — Nie pozwalał robić, ale jest o czym opowiadać! Zadzwonię jeszcze do ciebie. Muszę sprawdzić, kiedy mama wróci. Jak się rozpakuję... — Pamiętaj, że czekam! — Pamiętam. Całuję! — Aha! Słuchaj! Jutro klasówka z historii. Poucz się... Jędza i tak jest wściekła. Masz masę nieobecności. — Dzięki. To pa! — Cześć U ojca odebrała automatyczna sekretarka. — Tatusiu, to ja! Jest wtorek, dwunasty lutego. Wróciłam z wyprawy! Całuję! Oddzwoń! — Ojciec wyjechał! — krzyknęła z kuchni babcia. — Będzie najwcześniej za tydzień! Zostawił dla ciebie list. Że też zapomniałam dać ci od razu! Babcia ściągnęła go z półeczki. — O, masz — stęknęła. — Źle się czujesz, babciu? — Natalia ucałowała ją i uściskała. — Jak ja się za tobą stęskniłam! 35 — Oj, ja też, serce. Aha! Dzwonił do ciebie jakiś... — Natalia zadrżała — ...Jurek. — Nikt poza tym nie dzwonił? — Nie, a któżby... — Nic, tak tylko pytam... Poszła do łazienki i napuściła wody do wanny. Wykąpała się, zakręciła włosy. W pokoju, wyraźnie wysprzątanym przez babcię, pachniało jeszcze pastą do podłogi. Wyjęła z szafy najładniejszą sukienkę z czarnego aksamitu. „Dziś pierwszy raz w życiu pójdę na kolację z ukochanym." Siadła przed lustrem i pogrzebała w torebce. Zaczęła żałować, że nie przyjmowała perfum od Kacpra. Jedyne, jakie miała, kończyły się. Minuty płynęły. Patrzyła przez okno i nasłuchiwała. Wreszcie znalazła zeszyt do historii i otworzyła na środku. Litery i tak nie chciały się czytać. „Co on wyprawia? Jest już dziewiąta... Zaraz będzie za późno..." Zadzwoniła jeszcze raz do Łucji. Nie było jej. „Pewnie siedzi z Tadzikiem w kinie." Tadzik, narzeczony Łucji, chciał zdawać do Szkoły Filmowej. W słuchawce usłyszała gwar. „Dzwoni z miasta!" — Tęsknię — zaczął. — Tęsknię — odpowiedziała. — Nie masz pojęcia... — Mam pojęcie... Dlaczego tak długo nie dzwonisz? Wiedziałeś, że będę czekała. — Taaak, przepraszam, kochanie, ale musiałem coś załatwić... Muszę ci coś powiedzieć... Widzisz... Nie możemy się spotykać przez jakiś czas. Tylko zaufaj mi, sikorko, ptaszynko moja, zaufaj mi. Nie jest tak, jak myślisz. Wiesz... Muszę załatwić kilka spraw. Nie znam miasta. Muszę się skupić... — Nad podrywaniem kolejnej naiwnej — wycedziła z zesztywniałego gardła, skubiąc cień na sukience świeżo pomalowanymi paznokciami. — Nastusiu! Proszę, nie rań mnie... — Nie rań mnie! A ty myślisz, że co ja czuję!? Uciekłam z domu do ciebie — wrzasnęła — a ty co? Umawiasz się na kolację, po czym mówisz, że masz dość, że nie będziesz dzwonił, że nie chcesz mnie widzieć. Czekam jak głupia piątą godzinę, a ty nie raczysz zadzwonić! Jesteś wiesz kto? Głupi gnojek! Ja też byłam głupia, przyznaję i żałuję wszystkiego, co razem tam przeżyliśmy. Nie jesteś wart tego! Jesteś gówniarz! Głupi! Już sama nie wiedziała, co jeszcze mówić. Przesadziła, ale tyle się wyczekała, że słowa same układały się w gniewne zdania. — Sikoreczko... — Nie nazywaj mnie sikoreczką! Palancie! Odwal się! Wiesz, co ci powiem? Nie wygrasz żadnego konkursu, bo jesteś zły, ranisz ludzi! Wykorzystujesz ludzi. Nic dziwnego, że matka cię nie kocha! Nie zasługujesz na to! Nie będziesz dobrze grał, bo kto jest zły, nie gra dobrze. I tyle. Odwal się! Trzasnęła słuchawką. Janek wymknął się szybko z budki. Nie chciał, by ktoś zobaczył, że płacze. 36 Szedł Nowym Światem, nie przestając myśleć o tym, co powiedziała mu Natalia. Miała trochę racji. Jędrek miał stale na pieńku z ojcem, ciągle nie spełniał jego oczekiwań. Na nartach jeździł za słabo, na skrzypcach grał za wolno. Ciągle coś było nie tak. Miał własne wizje świata. Ojciec był porywczy, stanowczy, nie znosił sprzeciwu. Matka chociaż wolała Janka, który był dobrym synem, pomagał jej, zawsze pilny, staranny, bardziej kochała Jędrka, pierworodnego. Gdy na dobre pokłócił się z ojcem, musiała poddać się woli męża. Nie wolno jej było nawet dzwonić do niego — ukradkiem telefonowała z budki. Kochała ojca chłopców i rozumiała go. Inaczej nie można by z nim wytrzymać. Jędrek był zbuntowany, ponury, ale dobry, taki dobry... Janik przystanął przed witryną i zaczął przyglądać się odbiciom przechodzących ludzi. Kupił skrzynkę piwa, trochę orzeszków, coś do jedzenia i podjechał pod dom brata. Już na ulicy usłyszał muzykę. Głośną, przejmującą muzykę. „Pewnie ćwiczą przed nagraniem" — zapłacił taksówkarzowi, rozejrzał się i pobiegł na górę do mieszkania. Elza, pijana, siedziała na puszystym dywanie w korytarzu, oparta o schody na strych. — Słyszałeś, młody? Niezła muzyka, co? Napisałam ją dla niego! Dla niego! Rozumiesz! A on nie chce! Nie chce naszej muzyki! On już niczego nie będzie chciał! — Co to wygadujesz?! — Janek ujął ją łagodnie pod rękę. — Chodź, Elżuniu. Rozszlochała się jeszcze bardziej. — Tylko on tak do mnie mówił... Tylko on... Janek skulił się w duszy. Umarł? „To niemożliwe! Nie! Nie! Jędruś!" Zapytał jednak łagodnie: — Co się stało? — Właśnie nic. Ciągle bez zmian. Ani on żyje, ani trup... I ciągle ta potworna niepewność. Ja już nie mam siły! Słyszysz, Jasiu? Ja już nie mogę! Na podłodze leżała pusta butelka po whisky. — Sama to wypiłaś? — Nie... Był Karol... Ale pojechał. Zostaw to! — chciał ściszyć muzykę, która rozsadzała ściany. — Idź spać! Spadaj! Za bardzo go przypominasz! Nie chcę cię widzieć! Dlaczego on, a nie ty? Nie mogli ciebie rozwalić?! On był taki dobry. Dlaczego on? — płakała coraz głośniej. Przytulił ją. Pozwoliła. Czekał, aż ucichnie. — Nie odchodź. Bądź tu. Nie wiem, co robić. Gdzie się podziewałeś? Co się działo? Wesz, jak się martwiłam, zanim zadzwoniłeś? Elza otarła łzy. — No dobra. Wyłącz to. Nagrałam sama dziś rano. Niezły kawałek. Zataczała się. — Chodź, zjemy coś. Jestem taka głodna i taka zmęczona... Ta Elza tak bardzo kłóciła się z pogodną żwawą dziewczyną, która w dzień po tragedii robiła mu śniadanie. Odgadła jego myśli: 37 — Myślałeś, że jestem silna? Ze świetnie sobie radzę? To zawsze tylko pozory. Pamiętaj. Im silniejsza wydaje się kobieta, tym jest słabsza. Pogłaskała go po głowie. — Nie przejmuj się tym, co mówię. Nie martw się. Ja tak sobie paplam, ale czasem mam rację. No dobra, idziemy spać. Słuchaj, mały, zrób coś dla mnie: połóż się w salonie. Chcę słyszeć, że jesteś. Jak śpisz tam na górze, w mojej sypialni niczego nie słychać. Boję się dzisiaj. Tak strasznie się boję. Janek podszedł do niej. Chciał ją pocałować, przytulić, zatulić, pocieszyć, choć nie przestawał myśleć o Natalii. Nie wiedział, co zrobić z rękami. — Dobranoc, Elżuniu — szepnął tylko. Ucałowała go w głowę. — Śpij dobrze. Cieszę się, że już jesteś. Rano sprzątnęli trochę w mieszkaniu. Było bardzo duże, na ostatnim piętrze starej kamienicy w Śródmieściu, z wielkim zaadaptowanym strychem. Należało kiedyś do ich ciotki, która jeszcze przed wojną wyszła za bardzo zamożnego warszawskiego lekarza i wyjechała z Zakopanego. Jędrek nie miał gdzie mieszkać. Pokłócił się z ojcem, więc wiedział, że na zakopiańską rodzinę nie ma co liczyć. Przyjechał do Warszawy z tysiącem dolarów od mamy i złamanym sercem. Matka musiała go odtrącić, choć wiedział, jak bardzo go kocha. Miał adres kolegi, który jeździł do nich na narty, gdy jeszcze mieszkali na Krzeptówkach. Warszawiacy często snobują się na przyjaźń z góralami, lecz jak to bywa w podobnych sytuacjach, kolega zniknął. Jędrek nie wiedział, co robić, dokąd pójść. Stał w kolejce do kasy na dworcu. Myślał o wyprawie nad morze. Gdy sięgnął do kieszeni po pieniądze na bilet, znalazł kopertę, mamy pismem zaadresowaną „Jędruś w kłopotach" — tylko mama umie schować list do kieszeni tak, żeby znalazł się w odpowiedniej chwili. Był tam adres ciotki Zuzy, która popłakała się na jego widok. „Marysia była moją ukochaną siostrzenicą! Na co jej przyszło z dala od kraju!" Jędrek zamieszkał z ciotką. Poznała go z ludźmi, pomogła znaleźć pracę. Po roku zachorowała i postanowiła wyjechać do Zakopanego. Chciała umrzeć w górach. Zapisała mu wszystko z zastrzeżeniem, że gdyby matka kiedykolwiek chciała wrócić albo rozwieść się „z tym gburem", spadek należy do niej. I tak Jędrek większość pieniędzy wpłacił matce na konto w Szwajcarii. Wiadomość o tym zaszyfrował przez listy do Janika, podejrzewając, że ojciec mógłby się wtrącać. Wyremontował strych, kupił instrumenty. Zaczął bardzo dobrze zarabiać w agencji koncertowej. Wśród artystów żył jak ryba w wodzie. Po pewnym czasie założył własną kapelę. Poznał też świetnego gitarzystę, Karola. Marzył o sprowadzeniu brata, choćby na rok, ale wiedział, że ojciec i tak go nie puści. Wreszcie poznał Elzę. Ktoś przyprowadził ją na przyjęcie do Karola, gdzie pojawiało się wielu licealistów. Była taka drobniutka, zastraszona. Ciągał ją za sobą dryblas z ASP, pokręcony malarz od siedmiu boleści. Jędrek zwrócił na nich uwagę. Zupełnie do siebie nie pasowali. W pewnej chwili Elza zaczęła tańczyć sama w ciemnym, dużym pokoju, skąd wszystkie sprzęty usunięto do piwnicy. Nuciła cicho piosenkę ze 38 starej płyty Doorsów. Jędrek stanął na progu i patrzył na nią. Gdy to spostrzegła, uśmiechnęła się, lecz nie przerwała tańca. Była taka lekka, zwiewna, młodziutka. Nie miała wtedy nawet osiemnastu lat. Podszedł i zatańczył z nią. Wstydziła się spojrzeć mu w oczy. Koledzy byli zdumieni, bo nigdy nie widzieli go na parkiecie. Malarz spoglądał chmurnie. W pewnej chwili kazał im przestać. Jędrek spokojnie odpowiedział: „Ta pani pozostaje pod moją opieką. Czy nie wiedziałeś o tym?" Wielkolud z malarstwa chciał się bić. Natychmiast. Powstrzymano go. Elza wyszła z Jędrkiem. Odwiózł ją do domu. Rodziców oczywiście nie było. Mógł zostać na noc, ale wrócił do siebie. Zadzwoniła do niego po tygodniu. — Przyjedź po mnie o szóstej. Była już spakowana. — Chcę mieszkać z tobą. — Nie wiesz, w co się pakujesz. — Może nie wiem, ale chcę spróbować. Tak próbowała już trzeci rok. Pisała teksty, on muzykę. Zespół polubił ją od razu. Miała charakter, choć zarazem swoistą łagodność. Świetny głos, pomysły, ale i skromność. Nagrali razem wspaniałą płytę. Wszyscy krytycy twierdzili, że słychać w niej miłość. 5 Firshoff siedział pod pomnikiem Chopina, ubrany w elegancki zielonkawy płaszcz. Gdy dojrzał Janka w alejce, zwinął antenkę komórkowego telefonu. — Spóźniłeś się trzy minuty — skarcił chłopca. — Przepraszam, korek... — W takich sprawach nie istnieją korki. Punktulaność jest skarbem, pamiętaj o tym. No, ale nic. — Szli w dół, minęli kawiarnię, Firshoff rzucił kaczkom skórkę bułki, wyjętej z kieszeni. — Sprawdziliśmy kopertę, sprawdziliśmy twojego brata. Muszę powiedzieć, że wyniki analizy zaskoczyły nawet mnie. Koperta jest autentyczna... Janek spojrzał prosto w oczy Firshoffa: — Jak to się stało, że pan mi zaufał? Mogłem być kawalarzem, rabusiem, sam nie wiem... — ... nie przerywaj mi. Koperta miała pewien charakterystyczny znak. Mało kto dotyka takich papierów i ma dostęp do tej pieczęci. Tylko to cię uratowało. Mamy dla ciebie zadanie. — Jak to? Jakie zadanie? O czym pan mówi? Ja jestem pianistą! — Przykro mi, mały... Może grasz na fortepianie, ale chcąc nie chcąc zostałeś najprawdopodobniej łącznikiem komórki kontrwywiadowczej. Janek oparł się o barierkę nad kanałkiem. — Co pan mówi?! Ja nie chcę być żadnym łącznikiem! Przez jakąś tam kopertę mam zmienić wszystkie plany?! — Nie o kopertę teraz chodzi. Podrzucono ci ją przypadkiem. Jesteś młody, 39 wiedzieli, że nikt cię nie będzie zaczepiał na cle. Tu sprawa zaczyna śmierdzieć. Ale to nie o tym chciałem z tobą mówić. Przechodząca staruszka rzuciła łabędziom kilka sucharków. Kilkoro dzieci przeskoczyło łańcuch mostka i urządziło wyścigi na wyspę. Firshoff przysiadł na brzegu ławki, opierając dłoń na poręczy. — Chodzi o twojego brata. Jest zamieszany w pewną sprawę. Niestety, muszę ci o tym powiedzieć, choć dla wszystkich byłoby lepiej, żebyś nic nie wiedział. Janek pochylił się, rysując na ziemi tajemnicze znaczki. — Twój brat pracował dla nas. Janek powoli podniósł wzrok i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz tamten ciągnął: — Chciał coś pożytecznego zdziałać. Ktoś od nas sprawdził, że w Walkerze jest facet, powiązany z pewnym przedsiębiorstwem ukraińskim. Zespół nie budził podejrzeń. Po każdym koncercie... — To on nie grał dla muzyki? — Ależ jesteś dziecinny — Firshoff spojrzał z politowaniem. — To nie jest tak jednoznaczne, jak myślisz. Przyjrzyj się sytuacji: informujemy go, że w jego zespole jest ktoś, kto bierze udział w przerzucie materiałów radioaktywnych z Ukrainy do Korei i przemycie fałszywych dolarów. — Ale kto! Jak to możliwe! Kto?! — nie wytrzymał Janek. — Nie wiadomo. Po każdym koncercie w Przemyślu, do Europy Zachodniej trafiała ogromna partia genialnie podrobionych banknotów. Droga przerzutu prowadziła przez Warszawę, gdzie zawsze zostawała część pieniędzy. W końcu zdołaliśmy zlokalizować metę w stolicy. Nie chcę wchodzić w szczegóły. Skomunikowaliśmy się z Interpolem i Scotland Yardem. Musimy mieć bezpośrednie dowody. Mnie wszystko utrudnia immunitet: nie wolno mi nikogo aresztować, bo byłoby to niezgodne z prawem. Dobrze jednak, że nie poszedłeś z kopertą na policję. Zaczęliby przy niej dłubać, obserwować cię i byłbyś spalony. Nie jesteśmy pewni, kto jest zamieszny w tę aferę fałszerską. Podejrzewamy, że pieniądze nie pochodzą z terenów Polski, lecz pierwsze ślady napotkaliśmy w Warszawie. Jędrka sprawdziliśmy. Był nieskazitelnie czysty. Dlatego zwróciłem się do niego o pomoc. Wspólnie zaplanowaliśmy akcję „Sonata". Trasa Walkera, zaplanowana na ten miesiąc, znów biegnie przez Przemyśl. Jędrek miał po występie zatrzymać wszystkich w barze „Sonata", obstawionym przez nas. Gdyby ktoś wychodził, nasi ludzie mieli go śledzić... — Niech pan nie żartuje... — Ja nie żartuję, mały. Zespół musi pojechać w trasę. Nieodwołalnie, nie licząc się z ryzykiem. Nawet Elza o niczym nie wie, chyba że to ona jest wmieszana w tę sprawę, ma w końcu rodzinę w egzotycznym kraju. Istnieje jednak poważny problem i najbardziej nieprawdopodobny zbieg okoliczności, z jakim spotkałem się w całej mojej karierze. Twoja koperta. To już nie jest sprawa Interpolu. Te dane, przeznaczone dla Waszyngtonu, pochodzą z Kijowa. Zostały wysłane z Warszawy, ale nie opuściły w ogóle samolotu. Wróciły razem z nim, a z tobą miały przedostać 40 się poza zasięg kontroli. Ktoś chciał je z powrotem przerzucić do Rosji, zapewne z twoimi nutami. — Tak też myślałem. Nigdy bym nie zostawił... — Poczekaj, nie przerywaj — głos Firshoffa brzmiał coraz poważniej. — Człowiek z McDonalda, którego opisałeś, jest notowany. Mamy wszelkie podstawy, żeby podejrzewać, że to Kirył, groźny przestępca, wynajmowany do zadań specjalnych. Był kiedyś kaskaderem. Nasza komórka z lotniska, która przez przypadek pilnowała japońskiej wycieczki, bo przyjechał z nią członek cesarskiej rodziny, oglądając zdjęcia Kiryła, rozpoznała go. Twierdzą, że wpadł do baru, rozmawiał z człowiekiem w szarym garniturze, po czym obaj wybiegli, najprawdopodobniej pół godziny po twoim przylocie. Samolot wylądował za wcześnie. Sprawdziliśmy licznik samochodu Jędrka. Wszystko wskazuje na to, że wyjechał po ciebie, spóźnił się, był na lotnisku. Pomylili go z tobą. Zamiast ciebie śledzili. Dopadli, kiedy zatrzymał się pod studiem, i zabrali mu jego nuty, zamiast twoich. Pomyśl, jak świetnie pracują. Już następnego dnia byli w filharmonii. — Czyli to ja miałem zginąć? — Najwyraźniej. Może nie ginąć, ale oddać kopertę nie nam. Jesteś spalony, bo nadal jej nie odzyskali, a na pewno muszą. Liczą na to, że nikomu jej nie pokazałeś ze strachu, bo jesteś młodziutki. Wiedzą, że nie trafiła na policję. Na pewno cię obserwują. My natomiast nie możemy zrezygnować z koncertu w Przemyślu. Pojedziesz zamiast brata, a przedtem dostaniesz ochronę. Straciliśmy z oczu Kiryła, więc mogą być kłopoty. Swoją drogą zbieg okoliczności jest niewiarygodny. Mam nadzieję, że aferzysta z zespołu nie spłoszy się w związku z postrzeleniem Jędrka. Ale boję się o ciebie... Mimo ochrony, wasz występ może zakończyć się jatką... — Jak to nasz... — Musisz zagrać zamiast niego. Dzięki Bogu jesteście tacy podobni. Nie możemy zapewnić wam specjalnej ochrony. To byłoby zbyt niebezpieczne. Oni też mają swój wywiad. Narazilibyśmy naszych informatorów. Nie mogę sobie na to pozwolić. — Chce pan ryzykować życie całej grupy. Przecież to muzycy, spokojni muzycy, oni zajmują się sztuką, nie znają się na tym, a jeśli mieliby zginąć, nie zasłużyli na taką śmierć... — Jaką śmierć, dziecko! Jeśli ktoś w ogóle ryzykuje, to tylko ty... — Panie Firshoff! Tracę dziewczynę, w której się zakochałem, tracę możliwość wystąpienia w najważniejszym konkursie mojego życia! Tracę brata, nie wiadomo, czy on wyżyje! Mam jeszcze narazić wszystkich jego najbliższych przyjaciół... — Nazwijmy to po imieniu. Boisz się. — Tak! Tak! Boję się! Odkąd przyjechałem do Polski, ciągle się boję! Cały czas uciekam! Cały czas się ukrywam! Nie jestem zawodowym żołnierzem! Nie jestem nawet zwykłym żołnierzem! Ja dotąd tylko grałem.... — Czas, żebyś dojrzał. Ja też się boję o ciebie, Janik, ale nie mam wyjścia. Ktoś zawsze się musi poświęcać. Nie czytałeś książek o wojnie, o harcerzach, bohaterach powstania?... — Tak. Czytałem. Ale teraz ma wojny i nikt nie chce się narażać bez sensu. 41 — To nie jest bez sensu. Zmierzchało i strażnik nawoływał do opuszczenia parku. Janek chwycił Firs-hoffa za rękę. — Ma pan rację. Boję się. Za bardzo się boję. Ciągle wydaje mi się, że to wszystko mnie przerasta, że zbyt wiele się na mnie zwaliło, że nie ma ucieczki, nie ma odwrotu. Wie pan, pan ma motywy, pan sam wybrał. Mnie wydarzenia nie pozostawiają wyboru. Zazdroszczę tym, którzy nic nie robią i nic ich nie obowiązuje, zazdroszczę tym wszystkim, którzy teraz grzecznie wychodzą z psem... Dziewczyna ze spanielem minęła ich szybkim krokiem. Pod pachą trzymała podręcznik do chemiii. — ... uczą się do klasówek... — Starzejesz się, Janiku, czas nadszedł... Pomyśl o występie. Wiele od tego zależy. Nie jest też powiedziane, że nie możesz wystąpić w konkursie. Masz moje słowo, że zdążysz. — A jeśli się nie zgodzę? Firshoff tajemniczo wykrzywił twarz. Wokół placu Na Rozdrożu zabłysły latarnie. Trasą Łazienkowską sznur samochodów sunął na wschodni brzeg rzeki. Janek siadł na tarasie z puszką piwa i spojrzał w dół. Zielony ford zajechał przed bramę. Elza wtoczyła samochód na ciasne podwórko. Winda zgrzytnęła. — Co tam, Jasiu? — połaskotała go za uchem. Zerknął na Elzę naburmuszony i pociągnął kolejny łyk. — Nic dobrego. — A widziałeś rachunki za czynsz? Makabra! W ogóle nie mamy pieniędzy. Dyrektor nalega. Żąda nowej płyty. Nikt z nas nie pisze muzyki. Jeszcze trochę, a zerwie kontrakt z zespołem i klapa! Nie może zginąć to, co Jędrek tak długo i z sercem tworzył. Nie pozwolę na to. Poza tym Maks twierdzi, że nie wolno nam odwołać koncertu w Przemyślu. Dam chyba ogłoszenie, że szukamy muzyka do kapeli. Może się ktoś zgłosi* — Już się zgłosił. — Co ty gadasz? — Posłuchaj! — Janek siadł do keyboardu. Elza odłożyła torbę z zakupami i kucnęła, rozsznurowując trzewiki. — To jest niesamowite! Janiku! Jesteś wielkim kompozytorem. Co to? Jakiś niby trochę rap, trochę blues, trochę Afryka dzika! Świetne! Doskonałe. Sam, sam to napisałeś? Skinął głową. Stała przy nim boso, śmiesznie wykrzywiając lewą stopę w czarnej skarpetce z serduszkami. — Ale numer! Jędrek pęknie z radości, kiedy to usłyszy. — Napisz mi słowa — mruknął Janek i znów wyszedł na taras. — Jasiu, co ci jest? Coś się stało? Konkurs? Odwróc| się. 42 - Nie, nie. Konkurs nie ma z tym nic wspólnego. Wyniki dopiero za dwa tygodnie. Takie tam... sentymenty. — Oj, Janiku, coś tam kryjesz? — Elza zaśmiała się zabierając jedzenie do kuchni. Po kolacji siadła przy antycznym sekretarzyku, z piórem zatkniętym za ucho. — Pozmywamy jutro. Teraz chciałabym napisać tę piosenkę. Jaki by tu nadać tytuł... wiesz, tytuł jest najważniejszy... — Ta melodia ma już swój tytuł. — Naprawdę? Jaki? — Sonata dla Natalii. — Chyba oszalałeś! To brzmi jak nazwa cukierkowej ballady z teleranka. Muzyka wcale taka nie jest. — Taka właśnie jest, Elżuniu. Janek pochylił się nad nią. — Jest jak dotyk w tańcu, jak rozpalona dłoń, jak zawrót głowy, szybka, ale rytmiczna. Wesoła, bo smutna. Taka jest właśnie sonata. — Coś trujesz. Nie umiem pisać cukierków. Odczep się, sam sobie rymuj, dzidziu, albo pozmywaj gary. — Och, proszę cię, to dla mnie takie ważne. — Czekaj, czekaj, czy Natalia to nie jest ta dziewczyna, która... — Tak, właśnie ta. — Dlaczego się z nią nie spotykasz? — Musi poświęcić się... nauce. — Skoro tak mówisz. Ale jeśli to dla niej, napiszę ci słowa. W końcu wiele jej zawdzięczamy. Chciałabym ją bliżej poznać. Kiedy tylko będzie mogła, daj mi znać, dobrze? Kiwnął głową. Papier zaczął szeleścić na biurku. Elza notowała nerwowo: Tylko raz, tylko chwilę Nie ma w świecie powtórzeń... Nuciła sobie pod nosem, obciągała rękawy luźnego, czarnego swetra, kuliła kolana pod brodą. Nie zwracała na niego uwagi, zamyślona, zasłuchana w rytm tego, co chciała napisać. — Zobaczysz, twoja Natalia jeszcze to usłyszy! Powiedz mi tylko, dlaczego... Urwała, widząc szare oczy barwy asfaltu, wpatrzone w nią nieśmiało. Uśmiechnęła się, powracając powoli z bardzo daleka. Ostrożnie odgarnął frywolny kosmyk, który opadł jej na ucho. — Proszę, Elzo, o nic nie pytaj. Przeglądali teksty, nuty, grali, podśpiewywali. Przytakiwał, pomagał, poprawiał zapis. W ogóle nie rozmawiali, tylko wciąż pochyleni nad papierami pełnymi różnorakich znaczków w skupieniu tworzyli koncert, jakiego jeszcze nie było. Janek mógł wtedy zapomnieć o tym, że nie zadzwoni do Natalii, Elza o tym, że Jędrek ich nie słyszy. Spoglądał na jej wygięte plecy, na brwi zmarszczone powagą, zerkała 43 chwilami w oczy barwy asfaltu i znów pochylała głowę. Zapadł zmierzch, więc wkrótce namiot światła padającego z wielkiej, kolorowej lampy pod sufitem wyznaczył na dywanie lśniący krąg. 6 Klasówka nie miała końca. Test jakoś nie chciał się sam wypełnić. Daty nie pasowały do zdarzeń. Wychowawczyni stanęła nad pracą Natalii. — Janczewska, dlaczego nie piszesz? Jesteś przecież dobrą uczennicą! Nie rozumiem! — Zastanawiam się, pani profesor. Tylko się zastanawiam... — Ale chyba nie nad treścią klasówki! — Istotnie. — Natalia spokojnie odłożyła chińskie pióro. — Ja już skończyłam, pani profesor. Czy mogę wyjść? Zbierało się jej na płacz. — Jesteś bezczelna! Chcę jutro widzieć się z twoimi rodzicami! Z kimś z rodziców! To przekracza ludzkie pojęcie, jak wy się wszyscy zachowujecie! Co za pokolenie! To wszystko wina telewizji! No już, kończyć szybciej! Zostało wam tylko piętnaście minut! — A przerwa? — z pierwszej ławki pisnął lekko zgarbiony Marianek. — Bez żadnej przerwy! Przerwa jest dla nauczyciela! Za wiele byście chcieli, moi mili. A ty, Janczewska, precz mi z oczu! I nie pokazuj się bez matki! — Długo mnie pani nie zobaczy. Mama wyjechała — zdołała zachować spokój. Nauczycielka zmiękła. W głębi duszy nie była zła. — No już dobrze. Trochę się uniosłam. Możesz iść. Zaliczysz kiedy indziej. Ale i tak grozi ci trójka. Spodziewałam się po tobie czegoś więcej. Na korytarzu stał Tadek, chłopak Łucji. — Cześć, Natka! Miło cię widzieć! Słyszałem, że... — Cześć. Nic nie słyszałeś, dobra? — Zacięte usta Natalii zmieniły wyraz jego twarzy. — Natuś, co ty wyprawiasz? Co ci jest? — Nic, Tadziu. Czekam na Łucję. Chcę się z nią zerwać. Proszę cię, nie idź z nami. — Dobra, dobra. Ja i tak nie mogę iść... Wreszcie zadźwięczał dzwonek, więc grupki skupionych i rozhasanych kolegów pojawiły się na korytarzu. — O! Janczewska! — wysoki Jurek z mat-fizu klepnął ją w ramię. — Dawno cię nie widziałem. Dzwoniłem nawet do ciebie. Idziesz z nami do kina? — Nie, dziękuję. — Oj, chodź, chodź na Wampira. Później odrobisz lekcje! — Nie, dzięki. To nie o to chodzi — blado uśmiechnęła się Natalia. Jurek kochał się w niej bez wzajemności jeszcze od pierwszej klasy. Lubiła go. Czasem chodziła do kina czy do baru z jego paczką. Ale oni albo rozmawiali o piłce 44 nożnej, albo o samochodach. Jurek nużył ją śmiertelnie, choć miał jedną nieocenioną zaletę — pomagał w matematyce. Był geniuszem. Nawet dość przystojnym. — Szkoda! Wiele tracisz. — I tak już straciłam niemało. Jurek pobiegł za kolegami. Tadzio całował Łucję, a Natalia wyjrzała przez okno. Deszcz spłakał cały park. „Co za zima w tej Warszawie" — pomyślała Natalia. — „Deszcz i deszcz, plucha, śnieg" — uśmiechnęła się w duchu, wspominając piosenkę Walkera. Łucja stanęła obok z zeszytem w ręku. — Jak ci poszło? — zapytała Natalia. — Nie najgorzej. Nie zdążyłam tylko ściągnąć ostatniego powstania. Ale to nic. Na troję na pewno wystarczy. Łucja zawsze ściągała, w odróżnieniu od Natalii, która jeśli nie umiała, zrywała się albo wymyślała odpowiedzi. Czasem trafnie, czasem nie. — Chodź, proszę cię. Chodźmy do „Etnografa". W kawiarni Muzeum Etnograficznego wszyscy koledzy z liceum przesiadywali na wagarach. — Coś ty, przecież zaraz fizyka... Wiesz, co to znaczy nie pójść na fizykę. Jędza zamęczy później. Łucja urwała w pół słowa, widząc spojrzenie przyjaciółki. — Już idę. Zejdę tylko powiedzieć coś bratu. Poczekaj na dole. Po krótkim targu z woźnym uciekły za cenę trzech papierosów, wydębionych od zaspanego maturzysty. — Myślałam po prostu, że po lekcjach pojedziemy do mnie na cały dzień — tłumaczyła Łucja, nie chcąc sprawiać wrażenia nieczułej. — Żaden dzień. Jestem tak nieszczęśliwa, że chyba popełnię samobójstwo. — No wiesz! Żartujesz chyba! Z powodu jakiegoś gnojka! Taka dziewczyna jak ty! Nie znam takiego, który byłby tego wart. No... może twój ojciec... :— zażartowała trochę niezręcznie. Łucja od dawna kochała się w niezwykle przystojnym ojcu najbliższej przyjaciółki i przyznawała się do tego jedynie w żartach. Gdy spotykała go tych parę razy do roku, niemal mdlała. Przeczytała już we wszystkich mądrych książkach, że to normalne w tym wieku, podkochiwać się w starszych facetach, ale żeby do tego stopnia... — Najpierw odpowiedz na jedno pytanie: co czułaś, kiedy go spotkałaś? Byłaś szczęśliwa? Natalia jęknęła: — Potwornie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek była bardziej wesoła, radosna. Wydawało mi się, że serce mi wyskoczy z gardła, że się spalę, że skonam tam na dworcu, kiedy go zobaczyłam z okna. Stał tak, wiesz, z taką swoją powagą, odgarniał włosy i rozglądał się nerwowo. Do samego końca nie był pewien, czy przyjadę. Oj, mówię ci! Początek był boski! — Widzę jednak, że koniec bardziej chcesz mi opowiedzieć... Najpierw więc o końcu. Środek zostawmy na później, kiedy już ochłoniesz — Łucja postawiła na stoliku dwie butelki coli. 45 — No wiesz. Klasyka. Cudnie, bosko, słodko, a on... on... po powrocie do Warszawy dzwoni i mówi, że teraz nie będziemy się spotykać przez jakiś czas, bo ma sprawy. Nie wiem, czy tą sprawą nie jest przypadkiem Elza. Nie wiem... po... ooo... wieee... dział, że nie może do mnie dzwonić przez jakiś czas, że to niemożliwe i w ogóle, że... nie wiem, co o tym myśleć i... i jestem taka nieszczęśliwa. Wydawało się, że stworzeni dla siebie, nigdy się nie rozstaniemy... — Słuchaj, skoro to czułaś, on chyba też tak czuł. Może naprawdę coś tam ma ważnego... — Dziecko jesteś... Ja też. Ale to nieprawda, że kiedy to czujemy, obie strony muszą. Faceci to oszuści, sprytni, okrutni... Oj, sama nie wiem! — Ale co on robi? Poza tym, że jest bratem Jędrka, i tym, że przyjechał z Nowego Jorku, niczego mi nie zdradziłaś. — Przyjechał na eliminacje do Konkursu Chopinowskiego. — Takie buty! Nawet nie zdążyłam tego zakodować! Patrzcie państwo! Muzyk z konkursu! Słuchaj, może on po prostu ćwiczy! — E tam, ćwiczy... W Zakopanem mu w tym nie przeszkadzałam. Mówię ci, jak on pięknie gra! — Nieźle zawrócił ci w głowie. Nigdy cię takiej nie widziałam. Natalia szamotała się już drugi dzień. Nie była pewna, czy chce wszystko opowiedzieć przyjaciółce. Sądziła, że opowiadanie może zniszczyć wspomnienia, które teraz należą tylko do niej. Wiele ją kosztowało przełamanie wszelkich zasad dobrego wychowania, jakie wpajano jej od dziecka. Uciekła z domu. Okłamała matkę i babcię, okłamie ojca. Pojechała do ludzi w dwuznacznej roli. A powód tego wszystkiego, osiemnastoletni „bel motivo", jak mawiała nauczycielka włoskiego, to dziwny muzyk, którego widziała właściwie tylko raz. Ale jaki piękny muzyk! I jaka historia! Jakie przeżycia! „Nie wytrzymam. Nie mogę zachować ich dla siebie". — Łusiu... Ja... No wiesz... Jak by to powiedzieć... Odważyłam się wreszcie... Łucja tylko czekała na słowa. — Wiedziałam, odkąd zadzwoniłaś stamtąd. Po prostu głos masz odmieniony, twarz, wszystko, zmienia się perspektywa. Inaczej patrzysz, inaczej cię widać. Ot tyle. Łucja zachłysnęła się colą. — Patrz! Na schodach pojawił się Marianek z dziewczyną. Była od niego wyższa o głowę, tęga i dość ładna, co najbardziej zdumiało całą paczkę siedzącą w kawiarni. Natalia zerknęła tylko. — Łusiu... To były najcudowniejsze dni mojego życia. We mnie... Tak inaczej... Lecz wydarzenie z życia klasowego nie pozwoliło im zaznać spokoju. Wyszły z knajpy i po prostu pojechały do domu. Łucja podkurczyła nogi na małej kanapce w różowe kwiaty. Przez słomkę sączyła koktajl malinowy. — Opowiadaj! Zrobiliście to?! Natalia zawstydzona kiwnęła głową. — Byłaś przejęta? 46 — Jeszcze jak! — No i jak to było! Najpierw sceneria! — Jak z kiczowatego filmu albo kiepskiej powieści. W chatce, którą jego rodzina zachowała w górach, taki szałas z kominkiem i kuchnfą na węgiel. Natura, śnieg, las, turnie, niedźwiedzie, sama rozumiesz, te sprawy. Pierwszego wieczoru oboje byliśmy bardzo nieśmiali. Aż śmieszne. Poszliśmy na spacer. Wróciliśmy o zmierzchu. W piecu zapłonął ogień. Później coś tam jedliśmy, zwykłe salami z czarnym chlebem, ale taka byłam głodna, że smakowało. Mieliśmy takie różowe policzki. Wzniósł toast za mnie i... pocałował mnie tak bardzo delikatnie. Łucja zagryzała nerwowo wargi. Przechyliła szklankę, chcąc wylizać resztkę koktajlu. — Poczułam, że to silniejsze ode mnie. To chyba na tym polega wiesz, że czujesz, że to silniejsze, że to musi trwać. Bałam się trochę, ale wiesz... W końcu spojrzał na mnie... Te szare oczy, jak asfalt, jak ciemna chmura śniegowa. Nikt nigdy tak na mnie nie spojrzał. Wiesz, chyba to zawsze spojrzenie najważniejsze dla kobiety. Kiedy właściwie wszystko wiadomo... — I tak nic się nie stało? — Reszty domyślaj się sama — Natalia zarumieniła się. — To było jak mgła. Wchodzisz w mgłę. Wszystko znika. Nie umiem tego opowiedzieć. To najbardziej niesamowite przeżycie. Nie wiem, czym jest miłość. Wiem, co znaczy kochać. — Ale to z niego straszna świnia, że cię teraz tak zostawił... Chociaż z drugiej strony... Może naprawdę ma coś ważnego. Albo słuchaj! Może on chce cię wypróbować! Chce zobaczyć, jak zareagujesz, czy ci na nim zależy. W końcu wiele przeszedł. Tragedia z bratem, powrót do kraju, teraz jeszcze czeka na wyniki konkursu, który mu nie najlepiej poszedł. To wszystko znaczy. Nie jest jeszcze za dorosły, trudno się dziwić. Ja bym nie dramatyzowała do końca. Czekaj, może się odezwie. Jeśli nie, odezwij się sama. — Chyba oszalałaś! Tylko tego brakowało! A jeśli on nie czeka... A... tak naprawdę, to wolę już chyba niepewność. Gdybym miała usłyszeć, że właśnie romansuje z Elzą albo że ma mnie w nosie, to bym chyba umarła. — Teraz ty uciekasz, a sama go posądzałaś o to samo. — Masz rację. Ale ja też nie jestem jeszcze dorosła. Jestem mała, głupia gęś. Malinowy koktajl pozostawił na twarzy Łucji różowe wąsiki. — Och, ty głuptasku. Chodźmy lepiej do kina. Chociaż muszę przyznać, że tę twoją historię można by sfilmować, jak nic. 7 Maks wszedł do garderoby. — Macie jeszcze pół godziny. Śpiewa Garry i Pokrywka. — To świetnie! Nie zdążyłam się umalować — Elza niespokojnie krzątała się po pokoiku. — Dużo jest ludzi? — Tłum. Gromadzi się ich coraz więcej. Ściągnęli z okolicznych mieścinek 47 specjalnie na wasz przyjazd. No zresztą... była niezła reklama! — dumnie popukał własną pierś. — Karol poprawił nagłośnienie? — Tak, mała. Nie martw się. Wszystko będzie w porządku. — Podaj mi sukienkę. Tam leży. Maks wyciągnął czerwony ciuszek. — Pomożesz mi się rozśpiewać? Kiwnął głową. Ktoś zastukał. — Elza! Wpuść mnie! Wspaniała wiadomość! Jędrek odzyskał przytomność! Poznała głos Karola. Wyjrzała na korytarz. — Chyba żartujesz. Nie kpij! — Nie kpię! Dzwoniła Kaśka! Musimy się postarać. — Żadne staranie! Chcę tam od razu jechać! Elza wpadła w popłoch. Wyrwała się Maksowi, zaczęła w popłochu zbierać porozrzucane przedmioty. — Nie panikuj, mała! Nie panikuj. Nie zbawią cię trzy godziny. A musimy grać! Dla niego też! — Nie będę grała, póki go nie usłyszę! Zdobądź telefon komórkowy i dzwonimy do szpitala! — No dobrze — westchnął Maks i pobiegł schodami na górę. Dopięła swego. OOe&RAb- OZ.PVK>AToR. "PoBRV VoieCZĆ>R, -PROFESORZE, To 6(,ZA. ?.2-? TC rZĄWOĄ?.. -??????? .., ma... ?? c+łuJiuKą. ?pz^Kooą--. aąpRuś? 3??" ??????(?? S-???? ', s-tYC,-z-vsz< ... ??-????? ?°-" -, CJANHIC? ... MA oPSBfŁAcL. NAÓfc©^? Ojo TV McSwiSZ. 1 ! ??????????? MA OfcZUJI \i\& MA &0< ?D? ... HAuo?! HAAAL-O1 co ALe. ... HALO ! .... Kocham ?ią JM StUCłłAWKA ZAMILKNĄ fbbĄCZ.E-Mie: ?????????? B-L-2LA WZ-ROSZjDMA ???-UL Ml^ P ?? m* ('--" ' /ii '/ ????? ' V ..-?? ? ? J> ? I i^^^^p o Jtótó I'. <^ 1? 0 ?s ^ ~ 7> r: ??™ c^ , r>- ? o ? > ? W ?)? ? ? p 5^ ? V- J- > i» tf A "&? o ? >0° ^ m *& ? ? 1 S Z' H : '"TV 1 ? '?'^ 5 ^ ^J /_(?--^?\1> t-iv\ >^/ ? "V UO WIBC -?>\??& :JSWOjł5~ ^?/? ????. SCĄJcJb -Sl^__31?? A-otojł jyieuopJ! -s.|6 ff^IktU '?zsuSitigw Kyrw i ???>?4????-?:___»-_____- _.......- ^eyfełcsffl__????._________________I___________ tył-uo ?)?__????N ????, ?? ?" ?l