Maria Ziółkowska Gawędy o drzewach LUDOWA SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA WARSZAWA 1983 Opracowanie graficzne Grażyna Juszkiewicz ISBN 83-205-3485-2 Copyright by Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza Warszawa 1983 ?. " — mim ? Od autorki Kiedy to się zaczęło — ta moja przyjaźń z drzewami i zainteresowanie ich życiem, dziejami, udziałem w naszej kulturze? Przyjaźń — nie pamiętam kiedy. A zainteresowanie — dwadzieścia kilka lat temu, w Krościenku. Pewnego dnia lipcowego, przechadzając się brzegiem Dunajca, usłyszałam przypadkowo, że właśnie w tym miejscu, w roku 1938, przy kopaniu studni odkryto resztki... lasu plioceńskiego (!), a więc rosnącego tu około 12 milionów lat temu. Później dowiedziałam się, że badania — na podstawie analizy pyłku kwiatowego, który ma charakterystyczną budowę, odmienną dla każdego gatunku rośliny — prowadził tu prof. Władysław Szafer, wybitny uczony, twórca polskiej szkoły paleobotanicznej. Wyniki tych badań przyczyniły się znacznie do dalszego rozwoju nauki o drzewach: dendrologii. A przede mną, gdy się o nich naczytałam, odkryły całkiem nowy, choć bardzo stary świat. Zaczęłam inaczej patrzeć na rosnące u nas drzewa. Powiało od nich historią, prehistorią, wiecznością! Uprzytomniłam sobie, że one, znane mi przeważnie tylko z widzenia, mają swoje ciekawe losy, swoje kraje pochodzenia, swoje bliższe i dalsze rodziny, swoje upodobania i fobie, mają wrogów, cierpią na różne choroby i inne niedole... Postanowiłam poznać je naprawdę. A więc literatura przedmiotu: publikacje naukowe i popularnonaukowe, podręczniki i przewodniki, różne „klucze do oznaczania roślin", zielniki zwyczajne i „czarodziejskie", stare i nowe kalendarze, pamiętniki, zbiory obyczajów, wróżb, zabobonów, klechdy, podania, żywoty świętych i pustelników zamieszkujących dziuple 5 wypróchniałych pni, horoskopy — wszystko, co na swój sposób mówiło-o drzewach... Nie uważam się bynajmniej za autorytet w dziedzinie dendrologii. Napisałam po prostu gawędy o moich ojczystych drzewach. Za swoje ojczyste drzewa zaś uważam nie tylko te, które rosną u nas odwiecznie, ale również i te pochodzące z innych krajów i kontynentów, a zadomowione w Polsce na dobre i na złe. Są to gawędy o drzewach, które zastałam na polskiej ziemi, gdy przyszłam na świat, gawędy zawierające trochę wiadomości z ekologii, botaniki, historii, obyczajów, urozmaicone anegdotą, ciekawostką, horoskopem. Powstały z mojego umiłowania drzew, które kształtują nasz ojczysty krajobraz, towarzyszą nam cicho i wiernie w codziennym życiu, a mają także, choć często sobie tego nie uprzytamniamy, wielki wpływ na nasze zdrowie, nastrój, sposób myślenia. Muszę wyznać, że nie bez pewnych wahań zabierałam się do pisania. Ale chęć podzielenia się tym, co wiem i czuję, z ludźmi, którzy jeszcze dzisiaj, lubiąc drzewa, nie znają ich nawet z imienia, była silniejsza od oporów. Jeśli gawędy moje sprawią, że Czytelnik, który dotąd miał ważniejsze rzeczy na głowie niż dociekania, jakie drzewa rosną koło jego domu, przyjrzy im się z życzliwym zainteresowaniem, jeśli się nimi w razie potrzeby zaopiekuje — cel niniejszej książki zostanie osiągnięty. M.Z. Dzień dobry, drzewa, polskie drzewa! Wiatr wam ballady swoje śpiewa i rozczesuje wasze liście, co w oczach mienią się srebrzyście. Dzień dobry, drzewa, polskie drzewa! Wiosenna poi was ulewa, a potem grzeje ciepłe słońce i słychać znów słowików koncert. Dzień dobry, drzewa, polskie drzewa! Już was niejeden wiersz opiewał! Pod lipą siedział Kochanowski i poszum liści zmieniał w głoski! Dzień dobry, drzewa, polskie drzewa! Wiosna was szczodrze przyodziewa i trwacie tak na naszej ziemi na przemian w bieli i w zieleni! Włodzimierz Scislowski ? ? Akacja Białe akacje tchną wonią opiła Pod nocą srebrzystomodrą, Jak gdyby innych kwiatów nie było I wcale być nie mogło. Te ciemne liście i białe kwiecie Szelestnym szemrzą szeptem, Jak gdybym żadnych głosów na świecie Nie słyszał nigdy przedtem... wyznaje w poetyckim uniesieniu Julian Tuwim nie dopuszczając do świadomości, że to pełne uroku drzewo nie jest przecież żadną akacją, bo nazwa „akacja" to tylko pseudonim, pod którym kryje się nasz grochodrzew. Nic dziwnego — arcyprozaiczny groch zepsułby podniosły nastrój wiersza. Właściwa akacja — o łacińskiej nazwie Acącia — nigdy u nas nie rosła i nie rośnie, ponieważ jest drzewem stref gorących. Za jej ojczyznę uchodzi środkowa, zachodnia i południowa część kontynentu Australii. Występuje tam — dzisiaj ponad 400 gatunków — od niepamiętnych czasów wśród twardolistnych zarośli skrubu (to odmiana buszu), najchętniej w towarzystwie eukaliptusów i kocanki, czyli naszych suchołusek, nieśmiertelników, które też tutaj właśnie przyszły na świat. Należy do rodziny mimozowatych. Kwitnie żółto, zamiast dorodnych liści ma tylko liściaki, takie ot liściokształtne ogonki o bardzo małej blaszce. Wprawdzie niektóre akacje rosnące w Australii mają normalne liście, ale w przeważającej liczbie gatunków są to drzewa suche, kolczaste, tak jak większość roślin półpustynnych, wprost drapakowate. Nie mamy więc czego żałować — przy naszych bujnych drzewach, wiosną i latem naprawdę zielo- 9 nych, a podczas złotej polskiej jesieni tak kolorowych, wyglądałyby te autentyczne akacje niby zakurzone „zimowe bukiety". Ale... Niektóre z nich mają drewno o tak silnym zapachu fiołków, że sprytni kupcy-żeglarze przez długie wieki sprzedawali je w Europie jako drewno fiołkowe, egzotyczne cudo, bardzo cenione przez rękodzielników wyrabiających puzdra na damskie precjoza i przez szarlatanów jako specjał o właściwościach magicznych i leczniczych. Szczególnie chętnych nabywców miało to drewno fiołkowe w Rzymie, gdzie wierzono, iż wykonany z niego amulet, noszony na szyi, póki nie wyschnie na kość i nie zwietrzeje, rozwesela serce i człowieka dowcipniejszym czyni, a gdy się takowym drewienkiem potrze skroń bolącej głowy — cierpienie ściera. Te same gatunki akacji rosną także na Nowej Gwinei. Wraz z eukaliptusami tworzą zarośla w sawannach na południu tej wyspy. Jedni sądzą, że ich obecność tam sięga samego dna czasu, kiedy Australia i najbliższe jej wyspy tworzyły jeden ląd. Inni — iż nasiona akacji dostały się tam znacznie później przez obecną Cieśninę Torresa, przeniesione przez fale, wiatr i ptaki, dla których te 180 kilometrów szerokości cieśniny to fraszka. Prawdziwe akacje występują również w Afryce, i to powszechnie, począwszy od Gór Smoczych poprzez półpustynną kotlinę Kalahari (z wyjątkiem pustynnej części południowej tejże kotliny) do Namibii i wybrzeża Atlantyku. Rosną też na Hawajach, odizolowanych od świata (od Ameryki Północnej do najbliższej wyspy tego archipelagu — drobnostka 3500 kilometrów!) wodami Oceanu Spokojnego. Jak się sądzi, sawanny na południowo-zachodnich pochyłościach tych górzystych wysp są także, obok Australii, praojczyzną akacji na Ziemi. A skąd pochodzi nasz grochodrzew i dlaczego nazywamy go akacją? Jan Robin, botanik i ogrodnik króla francuskiego Henryka IV, panującego we Francji w latach 1589—1610, jesienią 1600 roku, wracając z Ameryki Północnej, dokąd został wysłany dla zbadania flory w koloniach zwanych Nową Francją, przywiózł między innymi podarkami z „nowego świata" garść suchych strąków, płaskich, ostro zakończonych, wewnątrz białych z jedwabistym połyskiem, zawierających po 6—8 czarnobrunatnych ziarenek w kształcie nerki. Obiecywał prawdziwą sensację przyrodniczą. 10 Gdy zasiał je następnej wiosny i wzeszły, wszyscy zainteresowani,. a szczególnie dworacy zazdroszczący Robinowi przychylności króla, z ciekawością patrzyli na kilka wątłych nieparzystopierzastych listków. Opowiadania Robina o wielkiej urodzie tego drzewa i jego kwiatów przyjmowano z uśmiechem o podtekście „zobaczymy". Kiedy z wiotkich roślinek wybujały jeszcze tego samego lata wysokie na trzy łokcie badyle, obsadzone parzystymi kłującymi cierniami, Maria de Medici, świeżo poślubiona druga małżonka króla, powiedziała, że to „wręcz odstraszające drzewiątko". I to ona ponoć nazwała je „robinier". Biedny Robin! Wprawdzie Maksymilian Sully, superintendent finansów, wyraził mu królewską wdzięczność w brzęczącej monecie, ale... 11 —_— Nie wiadomo, ile lat upłynęło, zanim robiniery zakwitły i po raz pierwszy wydały nasiona. Według jednych botaników osiągają one zdolność wydawania nasion już między piątym a dziesiątym rokiem życia. Według innych — dopiero między dwudziestym a dwudziestym piątym rokiem lub nieco później. W każdym razie — nawet najwięksi wykpisze, drwiący z Robinowego cudu, musieli wreszcie przyznać, że jest to drzewo naprawdę godne uwagi. Robinier rozpowszechnił się bardzo szybko po całej Francji, ponieważ, jak się okazało, wymagania glebowe miał skromne, rósł dobrze nawet na suchych, piaszczystych, lichutkich ziemiach. Nie lubił tylko silnych wiatrów, a przepadał za słońcem i światłem. Kiedy odkryto, że jego wonne i piękne kwiaty przyciągają pszczoły, a robiony przez te pszczoły miód jest szczególnie smaczny, zaczęto obsadzać robinierem pasieki i pobliża zabudowań. Po pięciu latach swego żywota dawał też świetne tyki do chmielu, po następnych pięciu zaś — znakomite drewno na opał. Z Francji przeszedł robinier przez zieloną granicę do Niemiec. Tu przemianowano go na „Akazie". Anegdota mówi, jak to pewien „Krautjun-ker", czyli „szlachciura" (a może to nazwisko?), na dworze Fryderyka Wilhelma, elektora brandenburskiego w latach 1640—1688, „rozpoznał" w tym drzewie Akazie (akację), którą widział w południowym Meksyku, gdzie spędził młodość. Wywiódł nawet pochodzenie tej nazwy z języka Azteków, którzy identyczne drzewo zwali „huaksjakak". Może było tak, może inaczej — w każdym razie my otrzymaliśmy od Niemców już Akazie lub Akazienbaum. Samo drzewo bardzo nam się podobało, ale jego nazwa raczej nie. Obmyślano więc i puszczano w obieg własne, rodzime nazwy czułek, czułodrzew, grochodrzew, grochownik... Botanicy sięgnęli do dzieł swoich dwóch sławnych w świecie kolegów: Marcina Siennika, znakomitego lekarza i przyrodnika z drugiej połowy XVI wieku, oraz Szymona Syreniusza (1541—1611), profesora medycyny w Akademii Krakowskiej. Stwierdzili, że i w księdze Siennika pt. „Herbarz, to jest ziół tutecznych, postronnych i zamorskich opisanie, co za moc mają...", i w Syreniusza dziele pt. „Zielnik (zowią go z łacińskiego języka herbarzem), to jest opisanie własne imion, kształtu przyrodzenia, skutków i mocy ziół wszelakich..." — występuje wprawdzie roślina, któ- 12 rej nazwa łacińska brzmi Acacia, ale uczeni ci przechrzcili ją na o s t o- stręczynę. Odtąd, choć upowszechniła się znacznie potoczna nazwa grocho-v/ n i ? albo grochodrzew, ludzie zaznajomieni z terminologią przyrodniczą mówili na to drzewo ostostręczyna, uznając, że pasuje jak ulał do ciernistego krzaka o ostrokońćzastych strąkach. Niektórzy, jakby ostostręczyna wydała im się jeszcze za mało drapieżna, przerabiali ją na ostrostrężynę. Michał Abraham Troć (1689—1789), polski leksykograf, w swoim nieocenionym dziele „Nowy dykcjonarz, to jest mownik polsko-francusko--niemiecki" używa jeszcze nazwy „ostostręczyna", ale zapoczątkowana już za Augusta III (panował w Polsce w latach 1733—1763) moda na wszystko, co niemieckie, sprawiła, że z czasem weszła w obieg nazwa „akacja". Potem zaś ta „akacja" tak się przyjęła w polszczyźnie, tak w nią wrosła, że dziś większość z nas nie używa w potocznej mowie rdzennie polskiej nazwy „grochodrzew". Poeci zaś, ludzie wrażliwi na urodę słów, znających ich barwę, temperaturę i melodię, tak upodobali sobie „akację", że nie stosują innych nazw, pisząc o tym drzewie. Kiedy Karol Linneusz (1707—1778), szwedzki przyrodnik, twórca współczesnego systemu klasyfikacji organizmów, wprowadził dwuimienne nazewnictwo dla roślin i zwierząt, drzewo zwane u nas ostostręczyna i ostrostrężyną lub grochodrzewem otrzymało od niego łacińską nazwę Robinia pseudoacacia. Już wiemy dlaczego. Nasi botanicy nazwali je robinia biała. Praojczyzną robinii, jak wykazały badania przeprowadzone metodą analizy pyłków, są południowe obszary Krainy Wielkich Jezior i Appala-chów, gdzie łagodny klimat i szarobrunatne gleby stwarzają temu drzewu najkorzystniejsze warunki. Nie tylko temu drzewu zresztą. Kiedyś były tam „pełne zwierza bory", a i dzisiaj, choć z dawnej świetności lasów prawie nic już nie zostało, w dolinie rzeki Connecticut widziałam białe robinie w porze kwitnienia, tak ogromne, że turyści przechodzący koło nich wydawali się niemal barwnym korowodem krasnoludków z rysunkowego filmu Disneya. Najpospolitsza w całej Europie Środkowej jest akacja biała — 13 właśnie ta Robinia pseudoacacia. Jeśli w zaraniu życia nie zostanie trwale okaleczona przez człowieka, zwierzę czy wiatr, dorasta do dwudziestu kilku metrów wysokości i osiąga ponad 2 m obwodu w tak zwanej pierśnicy, tj. na wysokości piersi człowieka średniego wzrostu (około 130 centymetrów nad ziemią). Robinia pseudoacacia, jak już wiemy, nie grymasi na glebę, chyba że gleba ta jest za ciężka, za wilgotna, co zimą powoduje przemarzanie drzewa. Sadzona więc bywa na nieużytkach, na różnych wysypiskach przemysłowych, hałdach, rozkopach po wybraniu piasku i na innych razie. Dzięki płytkiemu i rozległemu układowi korzeni akacja-robinia przyjmuje się łatwo na takim lichym podłożu, wzmacnia powierzchnię gleby, zamienia śmietnisko w zielony, wonny zagajnik. Rozkrzewia się szybko, bo daje liczne odrosty z korzeni, a jest tak żądna życia, że kiedy ktoś zrani jej korzenie (np. podczas orki) lub nawet potnie je na kawałki, z każdego kawałka, jak gdyby na przekór losowi, wyrasta nowe drzewo. Ale gałęzie ma kruche, łatwo łamiące się u nasady pod naporem co gwałtowniejszych wiatrów. Dlatego rosnące w szczerym polu akacje mają korony zazwyczaj rzadkie i pokiereszowane. Z rany pozostałej po odłamanej gałęzi długo sączy się przezroczysta ciecz. Drzewo „płacze". Ludzie wrażliwi na jego „łzy" opatrują mu rany maścią, którą można nabyć w sklepach spółdzielni ogrodniczych, albo od dawien dawna stosowanym lekiem domowej roboty: gliną rozrobioną z krowieńcem. Niezwykle żywotna i łatwa w uprawie akacja doczekała się wielu odmian ozdobnych, różniących się między sobą sylwetką, czyli pokrojem, jak mówią dendrologowie, barwą kwiatów, wielkością liści i innymi cechami. Mamy więc odkrytą u nas i wprowadzoną do uprawy w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku polską akację Rożyńs kiego, znaną w świecie głównie przez botaników pod nazwą Robinia pseudoacacia Rozynskiana. Jest to bardzo dekoracyjne drzewo o gałęziach rozłożystych, odstających od pnia prawie poziomo lub nieco zwisających. Jego bujne ciemnozielone liście dochodzą do pół metra długości (!), kwiaty intensywnie pachną. Szkoda, że akacja ta jest w Polsce tak rzadka. Ale 14 można ją obejrzeć między innymi w Łodzi, a mianowicie w Parku im. Jana Matejki. Polecam — szczególnie na początku czerwca. Bardzo dekoracyjna jest również robinia lepka, Robinia viscosa, o ciemnowiśniowych, błyszczących i lepkich, z wiekiem czerniejących pędach bez cierni lub z niewielkimi cierniami. Oryginalność robinii lepkiej polega też na tym, że kwitnie przeważnie dwa razy do roku, w czerwcu i sierpniu, jasnoróżowymi kwiatami. Najniższa z rosnących u nas akacji, bo osiągająca na ogół tylko nieco ponad 1 metr wysokości, jest robinia szczeciniasta, Robinia hispida. Pochodzi z Wirginii oraz z Karoliny w Ameryce Północnej, z obszaru dość ciepłego, dlatego w Polsce zimą musi być dobrze opatulana dla ochrony przed mrozem. Jest to wśród akacyj pewnego rodzaju dzi-wadełko — pędy pokryte ma długimi, początkowo czerwonymi szczecinkami, gałęzie bez cierni, listki szerokoeliptyczne, kwiaty ciemnoróżower znacznie większe niż akacji białej, ale zgoła... nie pachnące. U nas nie zawiązuje nasion, rozmnaża się więc tylko przez odrosty łub wegetatywnie, szczepiona przez człowieka. Bardzo podobna do akacji (robinii) i często brana przez nie wtajemniczonych za jedną z jej odmian, dawniej także nazywana grochowni-kiem, grochem syberyjskim, a dziś żółtą akacją, jest karagana syberyjska, Caragana arborescens, krzew pochodzący z Syberii i Mandżurii. Liście ma pierzaste, kwiaty motylkowe, żółte, rozwijające się w maju, miododajne. Owocuje strąkami... Wypisz wymaluj — akacja. Ale są i różnice niełatwe do wykrycia. Jedną wskażę: liście karagany są parzystopierzaste, a więc mają na osi zawsze parzystą liczbę blaszek, co sprawia, iż są inaczej zakończone niż liście akacji. Dalsze różnice, a jest ich sporo, pozostawiam do wyłowienia czytelnikom, którzy chcieliby się w to zabawić, gdy spotkają się z karagana osobiście. Zdawałoby się, że akacja przyszła do nas zbyt późno, aby łączyły się z nią jakieś pogańskie wierzenia i praktyki magiczne. A jednak... Każdy,, kto, przyglądając się naszym ojczystym krajobrazom, rozważa ich elementy, spostrzega na pewno, iż stare cmentarze wiejskie obsadzone bywają przy ogrodzeniach, po wewnętrznej stronie, akacjami. Jest to ślad bardzo dawnego przesądu, którego praktykowanie weszło w zwyczaj już 15 w prasłowiańskich czasach. Nasi przodkowie, żyjący w ciągłej trwodze przed duchami, sadzili na mogiłach kolczaste krzaki, aby w ten sposób uniemożliwić zmarłemu wydostawanie się spod ziemi i składanie nocnych wizyt żywym. Później, już w czasach chrześcijańskich, jedynie groby samobójców, sypane w najgorszym miejscu, pod płotem, obsadzano tarniną, jeżyną i innymi drapieżnymi chaszczami. Po rozpowszechnieniu się akacji zaczęto tym drzewem przystrajać groby biednych samobójców, których jeszcze do dzisiaj w wielu krajach cywilizowanego świata chowa się pod ogrodzeniem cmentarza. Znana powszechnie i praktykowana do dziś, zwłaszcza przez dziewczęta, wróżba „kocha, lubi, szanuje" podobno na niczym — ani na płatkach stokrotek, ani na ziarenkach grochu w strąku, ani na czerwonych koralach jarzębiny — nie sprawdza się tak często, jak na listkach akacji. Kto chce, niech wierzy. Słyszy się nieraz, że akacja nie ma żadnych wrogów wśród owadów. Jest to lekka przesada. Ale naprawdę lekka, bo podczas gdy inne drzewa, chociażby topola czy dąb, mają ich całe krocie, akacja atakowana jest przez stosunkowo nieliczne. Oto sylwetka jednego z kilku osobiście mi znanych. Wygląda całkiem niewinnie, niby mały jasnobrązowy koralik, a jest groźnym szkodnikiem, który rozpanoszył się w całej Europie, Azji, Ameryce, Australii, Nowej Zelandii. Żeruje na młodych pędach, powodując zahamowanie wzrostu lub nawet usychanie drzewa. Nazywa się misecznik śiiwowiec (bo gdy może wybierać, woli śliwy). Nasza dziko rosnąca akacja, szczególnie zdrowa, często umiera w kwiecie wieku, między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia, choć mogłaby żyć i żyć — do 200 lat. Zostaje po prostu ścięta przez człowieka. W tym okresie bowiem drewno jej osiąga najwyższą jakość: jest .warde, trudno łupliwe, bardzo łatwo przyjmuje politurę, słój ma jasnozłoty z czerwonobrunatnymi żyłkami, podobny do mahoniowego. Rarytas dla stolarzy, tokarzy, rzeźbiarzy. Jeszcze na początku naszego stulecia... palono nim w piecach. Specjaliści od ogrzewania w XIX wieku wyliczyli bowiem, że w stosunku do drewna bukowego, które uchodziło za opał 16 najlepszy, „wartość ciepłodajna suchych szczapek akacjowych ma się jak 7,5 do 10". Dziwne, że drewna akacji nigdy nie używano u nas w stolarce budowlanej, na przykład do wyrobu ram okiennych, drzwi czy poręczy schodów, choć przecież znana była powszechnie jego trwałość. Pewien stary cieśla z Zawoi pod Babią Górą, który już nawet nie pamięta, ile chałup „za swojego zywobycia" postawił, zapytany przeze mnie o przyczynę niestosowania akacji w ciesielstwie, uśmiechnął się pod wąsem i odpowiedział: „A to nie wicie, ze jak w chałpie je cóś z kolcastego drzewa, to sie tam kolcasto żyje?". Może był to jedynie dowcip stworzony od ręki przez mojego, chyba ździebko podchmielonego rozmówcę, a może istnieje rzeczywiście taki przesąd. Nie wiem. W żadnym zbiorze starych słowiańskich wierzeń, zabobonów, przesądów, magicznych praktyk niczego podobnego nie znalazłam. Jeżeli ktoś z czytelników wie coś na ten temat, byłabym bardzo wdzięczna za informację, która przysłużyłaby się do uzupełnienia moich wiadomości o drzewach. ? 2 i- Gawędy Bez Bez z wierszy o wiośnie, o miłości, szczególnie tej pierwszej, i o rozstaniu, gdzie służy jako niezastąpiony rym do „łez", również nie nazywa się tak, jak myślimy i mówimy. To wcale nie bez, lecz lilak, po łacinie Syringa. O nim później. Prawdziwy bez natomiast to ten dziki, któremu Linneusz nadał miano Sambucus, rodzaj z rodziny przewiertniowatych, obejmujący około dwudziestu gatunków małych drzew, krzewów lub bylin. Rośnie w całej Europie, w zachodniej Azji, na północnych wybrzeżach Afryki, w Ameryce. W Polsce występują trzy gatunki bzu: bez czarny (Sambucus nigra), bez koralowy (Sambucus racemosa) i bez hebd (Sambucus ebulus). Oderwijmy się wyobraźnią od tego drzewa (lilaka), z którym związało się nasze pojęcie bzu, abyśmy mogli łatwiej zająć się owym prawdziwym. Jest to najczęściej dwży krzew lub niskie, do kilku metrów wysokości dochodzące drzewo z powykrzywianym rachitycznie pniem, który nie przekracza trzydziestu centymetrów grubości w pierśnicy. Chociaż zdarzają się oczywiście okazy wyższe i grubsze Ja sama znam dziki bez, który ma 11 metrów wysokości i 94 centymetry w obwodzie. PvOŚnie w Warszawie, przy ul. Filtrowej 71, w podwórzu, wciśnięty między garaże i parkan sąsiedniej posesji. Pień ma prosty, bez odrostów, masywny, opleciony częściowo bluszczem i opatrzony tabliczką: „Zabytek przyrody". Ten mój dobry znajomy koronę ma prężną, wzniesioną wysoko. W ególe jednak dziki bez odznacza się koroną raczej obwisłą, bo konary ma łukowato wygięte ku dołowi. Kora bzu w młodości jest jasnozielona, porysowana, z czasem coraz bardziej ciemniejąca. Liście ma nieparzystopie- 18 «-*• *?**? rzaste, nakrzyżległe, matowe, po obu stronach ciemnozielone, ale pod spodem nieco jaśniejsze. Bez czarny, pospolity w całej Polsce, kwitnie w maju i w czerwcu białymi, lekko kremowymi, po mocnym nasłonecznieniu żółknącymi kwiatkami, zebranymi w talerzowate baldachy. Owocami jego są kuliste jagody, najpierw ciemnoczerwone, potem, w końcu sierpnia i we wrześniu, czarne i błyszczące. Bez koralowy występuje w Sudetach, Karpatach i na Podkarpaciu. Kwitnie wcześniej niż czarny, zwykle w kwietniu. Kwiatki ma żółtawe, zebrane w wiechy skierowane ku górze. Jego owoce, świetliście koralowe jagody, dojrzewają od czerwca do sierpnia. Aż dziw, że ten 19 naprawdę dekoracyjny krzew tak rzadko sadzony bywa w naszych parkach. Bez hebd na południu Polski, gdzie pospolicie występuje, hebziną zwany, to bylina rosnąca na brzegach lasów i na porębach. Rzadko „wysoki na chłopa", przeważnie niższy. Kwiaty ma białe lub różowe, jagody czarne. ; Wszystkie gatunki bzu bardzo lubią świeżą, żyzną glebę, ale nie prze-bredzają — rosną, gdzie się da. I to jak rosną! Wystarczy, że gdzieś wybuja jeden badyl, a już niebawem koło niego, z korzeni, przebija się przez ziemię wiele nowych, oczywiście tego samego gatunku. Rosną szybko, najszybciej w miejscach osłoniętych od wiatru, nasłonecznionych. W medycynie ludowej wykorzystywany był od wieków i jest również dzisiaj — bez czarny, zwany też lekarskim. Napar z jego suszonych kwiatów stanowi środek napotny, moczopędny i „czyszczący krew", gdyż reguluje przepuszczalność naczyń włoskowatych, sprzyja dobrej przemianie materii. Z owoców robiono „powidełka na przeczyszczenie" i — ale to już w celach zgoła nie lekarskich — bardzo smaczną, o pięknym kolorze, nalewkę na spirytusie. W średniowieczu, gdy wszystko, co gotyckie, łącznie z sylwetkami kobiet, uchodziło za piękne, napar z kory czarnego bzu był sekretną herbatką dam poświęcających uwagę nie tylko duszy, ale i tuszy. Obdzierały jesienią korę z dwu- albo trzyletnich gałązek, suszyły, tłukły w moździerzu, potem dwie garście tych okruchów zalewały kwartą zimnej wody i gotowały tak długo, aż pozostała połowa wywaru. Piły po pół szklanki, po wieczerzy, przed spaniem. Paskudne to było i „gębę wykrzywiało na ramię", ale czego się nie robi dla linii... Później na kilka wieków sekretna herbatka poszła w zapomnienie, bo zmieniła się moda, bogate damy nabrały ciała i, jak to określają mężczyźni, prawdziwej kobiecości. A niewiasty biedne, zaharowane, w dalszym ciągu nie musiały martwić się nadmiarem tłuszczu na biodrach. Był czas, kiedy fitoterapia, nauka o leczeniu ziołami, oceniała wywar z kory czarnego bzu bardzo ujemnie. Miał ponoć więcej szkodzić niż pomagać i traktowano go jako relikt guślarskiej medycyny ludowej. No i dobrze, bo biedne bzy mogły złapać trochę oddechu, rosnąć sobie bez obawy, 20 że ktoś przyjdzie obedrzeć je żywe ze skóry. Ale na nieszczęście dla nich — a czy na szczęście dla człowieka, to się dopiero okaże — w pierwszych latach naszego XX wieku francuscy specjaliści od farmakognozji, nauki o surowcach leczniczych, tzn. służących do sporządzania leków, iw ogóle o rozpoznawaniu środków farmaceutycznych, odkryli na nowo odchudzające działanie wyciągu z kory czarnego bzu. Powstały różne cudowne eliksiry, zalecane w tak modnych znów dietach odchudzających, pastylki, herbatki... Ostatnio czytałam, że ten „niezastąpiony" ^środek odchodzi w cień, zdetronizowany przez tzw. „królową łąk", wiązówkę błotną, którą już ponoć w XVI wieku (wtedy nazywała się tawuła błotna) jakiś lekarz niemiecki leczył otyłość spowodowaną zatrzymywaniem się wody w organizmie. Zabobony i praktyki magiczne różnych ludów bardzo często podpierają się bzem. Przede wszystkim te, które dotyczą pogrzebów. Już Tacyt (Publius Cornelius Tacitus, urodzony około 55 roku n.e., a zmarły około 120), najznakomitszy historyk rzymski, podaje, że w jego czasach bez - używany był przy grzebaniu zmarłych. W krajach skandynawskich, a także w Niemczech, w Szwajcarii oraz na pograniczu Włoch i Austrii mierzy się nieboszczyka i sporządzaną dla niego trumnę prętem bzu. W Niemczech ponadto ten sam pręt służył jako bat woźnicy wiozącemu zwłoki na cmentarz, ale nie wolno było dotknąć nim konia, bo zwierzę, jak wierzono, padłoby jeszcze tego roku. Adwokaci niemieccy w XIV wieku, pra- wujący się o spadek po zmarłym, przynosili do sądu w kieszeni kawałki bzowego drewna, co ponoć walnie ułatwiało wygranie sprawy, bo nie pozwalało „usnąć na umyśle". W Polsce co prawda też miarę na trumnę brano posługując się prętem bzu (np. w okolicach Przemyśla), ale nie gardzono i innymi tykami. Na obręczach z okorowanej, białej gałęzi bzu oplatano cmentarne wieńce. Robiono też z gałązek daszki nad małymi krzyżykami wieszanymi na trzonie nagrobnego krzyża. Bez nie lubi żartów i poufałości, a pokrzywdzony — potrafi się mścić. Jeszcze przed pierwszą wojną światową krążyła w okolicach Grójca opowieść o chłopie, który z grobu swej żony wykopał korzeń bzu i wyrzucił. Pokręciło go tak, jak korzeń tego bzu był pokręcony, i trzymało w tym stanie dopóty, dopóki nie odszukał owego korzenia i nie zakopał z powro- 21 tern w mogile. Na wschodzie Polski utrzymywała się wiara, że bez, wykopany nie tylko z grobu, ale skądkolwiek, ściąga na swego prześladowcę kurcze rąk i nóg. Nie wolno też było palić bzem w piecu (wierzenie rozpowszechnione w XVII stuleciu na obszarze całej środkowej Europy), bo to przecież wywoływało ognipiór vel ogniopiór, parch na głowie i twarzy albo, w najlepszym wypadku, wrzody na plecach u wszystkich, co się przy tym piecu ogrzewali. Miejsce pod bzem, osłonięte okapem korony, również miało magiczną moc, ponieważ gnieździły się tam złe duchy. W Poznańskiem jeszcze w XIX stuleciu bardzo chore dzieci, którym już nic nie pomagało, zrozpaczone matki zanosiły pod krzak bzu, spodziewając się ratunku od tajemniczych demonów. Czasem ponoć z dobrym skutkiem. Pod bez wylewano też wodę po umyciu zmarłego, co miało chronić innych członków rodziny od rychłej śmierci. I nie wolno było chodzić w to miejsce aż do końca żałoby. Kto złamał zakaz i jeszcze w dodatku zrobił sobie dudkę, czyli piszczałkę, z bziny, temu cała twarz sczerniała i pokryła się zmarszczkami niczym kora na pniu. Krzak bzu umiał też wróżyć, a jakże. Kiedy w jesieni powtórnie zakwitł, było to niepodważalnym znakiem, że umrze ktoś młody i lubiany. Gdy natomiast usechł czy zmarniał wiosną z niewiadomego powodu, wróżył suszę i uciekanie wody ze studni. Bzy są ulubionymi krzewami roślinożerców. Oto dwaj spośród wielu — szkodniki wybrane drogą losowania: Drążnica pomidorówka, złocistoszarobrunatny motyl, który składa jaja na młodych pędach tego drzewa (jak również na łodygach ostu, ziemniaków i najchętniej pomidorów — stąd nazwa) i którego gąsienice czerwo-nobrunatne z czarnymi brodawkami — w maju i czerwcu wgryzają się do wnętrza rośliny. Drugi z tych dwóch szkodników, nie mniej groźny dla bzów, to mszyca bzowa, ledwie dostrzegalny gołym okiem pluskwia-czek, który powoduje chorobliwe zwijanie się i opadanie liści. Tyle o bzie prawdziwym. A teraz o lilaku. Otóż lilak, Sambucus, to rodzaj z rodziny oliwkowa-tych. W całym świecie występuje w dwudziestu kilku gatunkach. Są to przeważnie krzewy, rzadziej niskie drzewa. W Polsce rosną dziko 2 ga- 22 tunki krzewiaste. Przywędrowały do nas z Azji oraz południowej Euro- ??- Lilak... Zaraz, zaraz! Niechaj mi dendrologowie i inni botanicy wybaczą, że korzystając z licencji literackiej posługiwać się będę potoczną, ogólnie przyjętą nazwą tej rośliny: bez, bez ogrodowy, zamiast: lilak. Najpospolitszy u nas,, najpowszechniej sadzony, jak też rozsiewający się samorzutnie i rozmnażający przez ódrosty z korzeni, nawet zdziczały, ten, którego pełno po wsiach koło płotów, Syringa vulgaris, przyszedł do nas z Konstantynopola, przez Wiedeń, w czasach króla Zygmunta Augusta, panującego w latach 1549—1572. Turecką nazwę 1 e j 1 ? ? Polacy przerobili od razu na lilak. Kiedy „lilak" zmienił się w „bez", trudno dociec, ale już w XVIII wieku ta druga nazwa jest powszechnie używana. Wszyscy wiemy, jak wyglądają liliowe kwiaty bzu, zebrane w duże wiechy, znamy jego sercowate liście. Ale może nie każdy zwrócił uwagę na korę tego drzewa. Jest ona zrazu szarobrunatna, chropowata. Z czasem ciemnieje i pokrywa się podłużnymi rysami. Aż wreszcie zaczyna się łuszczyć, co dla stolarzy i tokarzy stanowi wskazówkę, że drewno pod taką korą nadaje się już do wyrobu szkatułek i innych przedmiotów ozdobnych. Bez-lilak wzrasta dość wolno, ale za to rozkrzewia się odrostami z korzeni niezwykle energicznie. Nie ma szczególnych wymagań co do gleby i słońca, lecz najlepiej rośnie na podłożu próchnicznym w miejscach dobrze nasłonecznionych. Aczkolwiek lubi wilgoć, wytrwale znosi suszę. Mrozu też się nie lęka. Przesadzany przyjmuje się łatwo, a kwitnie tym piękniej, im dokładniej w poprzednim roku ścięto mu kwiaty — ścięto, nie zerwano raniąc korę, bo tego żadne drzewo nie przechodzi bezboleśnie. Zakwitanie bzu to nieomylny znak, że już wiosna. Dla map fenolo-•gicznych, sporządzanych na podstawie terminów zakwitania różnych roślin, bez jest drzewem wskaźnikowym. Co to znaczy „drzewem wskaźnikowym"? Znaczy to, że obserwując porę zakwitania bzów w poszczególnych jego stanowiskach w kraju, możemy bezbłędnie prześledzić drogę nadciągania wiosny w danym roku. Mapy fenologiczne wprowadzi! 23 w Polsce w roku 1922 wybitny botanik Władysław Szafer, żyjący w latach 1886—1970. Mimo że pięknie pachnący bez-lilak był zawsze ogólnie lubiany, sadzenie go w ogrodach zaczęło się na dobre stosunkowo niedawno, bo dopiero w XIX stuleciu. Najpierw na południu Europy, potem we Francji, w Polsce, Niemczech, Holandii, najpóźniej w krajach skandynawskich. Dziś istnieje około 900 odmian tego dekoracyjnego drzewa, tak bardzo cenionego w kwiaciarstwie. Odmiany te różnią się między sobą kształtem, kolorem i wielkością, jak też intensywnością zapachu kwiatów. Nazwy ich to nader często nazwiska hodowców lub sławnych osobistości, nadawane na cześć tych osób. Do najozdobniejszych odmian należą: Ca-vour, Danton, Marechal Foch — o kwiatach jasnoliliowych, ciemnofiole-towych lub purpurowych, albo o takich samych w kolorze, lecz podwój-j nych czy potrójnych, jak np. Archeveque i Victor Lemoine. Piękne są także odmiany Jan van ??? ? Marie Legraye — z białymi, pojedynczymi, ale jędrnymi i upojnie pachnącymi kwiatami. Może się wydać dziwne, że tak piękne i pachnące kwiaty nie są oblegane przez pszczoły. Tajemnica kryje się w samym środku kwiatka, w rurce korony — rurka ta jest zbyt długa, aby pszczoła mogła dostać się do nektaru. Do spotykanych w Polsce bardzo rzadko należy bez (lilak) zwisłokwia-towy, Syringa rejlexa, rodem ze środkowych Chin. Jest to krzew dochodzący do 3 metrów wysokości, o bardzo dużych, z wierzchu ciemnozielonych i błyszczących, a pod spodem znacznie jaśniejszych i omszonych liściach. Zakwita w czerwcu. Kwiaty w pąkach jaskrawoczerwone, po rozwinięciu się — różowe z białym wnętrzem, zebrane w bardzo długie (do 25 cm) tzw. kłosokształtne wiechy. Piękny krzew! I częściej dekorowałby nasze ogrody, zwłaszcza w okresie swego kwitnienia, gdyby był bardziej wytrzymały na mrozy. Bzem, którego niedawno wcale u nas nie było, o którym Władysław Szafer w 1959 roku pisał, że „nie rośnie wprawdzie w obrębie dzisiejszych granic Polski, ale występuje już niedaleko, we wschodniej części Bieszczadów ', jest lilak węgierski, Syringa josikaea, występujący na słoneczm eh zboczach gór Bihor w zachodnim Siedmiogrodzie i tam 24 odkryty w XIX stuleciu przez baronową Josika, która mu łaskawie użyczyła nazwiska. Jest to prosty, sprężysty, do paru metrów wysokości dochodzący krzew o liściach szerokoeliptycznych, z wierzchu zielonych, pod spodem sinawych lub białawych, zależnie od odmiany. Jego fioletowe kwiaty w gęstych sztywnych wiechach wydają nikłą, ale bardzo miłą woń. A oto szczególny amator bzu-lilaka: szpeciel lilakowiec vel szpeciel bzowiak. Jest to roztocz mikroskopijnych rozmiarów. Już sama nazwa tej istotki mówi o skutkach jej działalności. Rzeczywiście szpeci drzewo. Wysysając soki z pędów sprawia, że pędy te bądź zamierają, bądź zniekształcają się i w zranionych miejscach wypuszczają tzw. „czarcie miotły", rózgi z drobnymi nienormalnie listkami. Ukazywanie się tych „czarcich mioteł" brano kiedyś za złą wróżbę dla panien na wydaniu. Podobno niejedna, której bez puścił taką „miotłę", wyprawiała najpierw chrzciny, a potem dopiero wesele. A propos wróżby! Tym, co w wiązankach bzu szukają cierpliwie pię-ciopłatkowych kwiatków jako prognostyków szczęścia, radzę, aby szukali w bzach ciemnych, słabo pachnących. Znawcy mówią, że łatwiej tam o nie niżeli w białych, wonnych. Brzoskwinia Należy do rodzaju drzew owocowych z rodziny różowatych. Po łacinie nazywa się Persica, a pochodzi nie z Persji, co mogłaby sugerować łacińska nazwa, lecz z Chin, gdzie już 4 tysiące lat temu rosła na słonecznych i zacisznych, ale dość wilgotnych zboczach górskich dolin. Do Persji dotarła przez ziemie Buchary i Kaszmiru dopiero w 128 roku przed naszą erą. Przyjęła się tu znakomicie i szybko zdobyła wyższy stopień uszlachetnienia. Kiedy Rzymianie, postępowi a znakomici ogrodnicy, przeszczepili ją w owych czasach do Italii, miała tak piękne i smakowite owoce, że natychmiast uznano ją za prawdziwy dar niebios. Jej soczysty, słodki, ożywczy miąższ nie tylko dawał rozkosz podniebieniu, ale ponadto utrzymywał wilgoć, czyli humor (po łacinie: humor, umor — wilgoć, płyn, sok), w organizmie. Brzoskwinia, „nawilżając" ludzi, czyniła ich radosnymi, skłonnymi do uśmiechu. Należała — jakżeż działa sugestia! — do używek. Lukullus (lata 117—-§6 przed n.e.), rzymski wódz i biesiadnik niepokonany, podczas słynnych aż po dzień dzisiejszy uczt, jakie wydawał w swoim domu, częstował gości chłodnikiem z brzoskwiń, gdy już uraczyli się językami flamingów, grzybami w przeróżnych sosach i innymi frykasami, wśród których królował... salceson, wchodzący wówczas w modę i uważany za bógwico. Z Italii przewędrowała brzoskwinia do południowej Francji, stąd zaś do Niemiec, gdzie znana była ąuż w II wieku naszej ery. Skąd przyszła do Polski, trudno dociec — może z Bałkanów, może z Francji przez Niemcy, a może z różnych stron. Ale że klimat mamy dla niej niezbyt przyjazny, przyjmowała się z oporami. W każdym razie wykopaliska w kilku grodach prapolskich świadczą o tym, że brzoskwi- 26 nie (obok winorośli) hodowano u nas w X stuleciu. W wiekach XI i XII — kiedy to do Polski zostają sprowadzeni z Francji w roku 1006 benedyktyni, a w 1143 cystersi, mający w regule swego zakonu, jako jedno z najważniejszych zajęć, uprawę roli i ogrodnictwo — sadzenie brzoskwiń znacznie się upowszechniło. Nie na tyle jednak, rzecz oczywista, abyśmy mogli pochwalić się rozległymi sadami brzoskwiniowymi. Aliści w ogrodach, zakładanych przy pałacach magnackich nie tylko dla pożytku, lecz i dla dekoracji, brzoskwinia miała wielkie zastosowanie. Swoją postacią, urodą i smakiem owoców robi wrażenie drzewa przeniesionego wprost z biblijnego raju, a owe ogrody, zwłaszcza w średniowieczu, kształtowane były właśnie na wzór tegoż raju, tak jak go sobie ludzie ówcześni wyobrażali. Nasi przodkowie z tamtych czasów jeszcze nie tęsknili do „łona przyrody". Przeciwnie — wszystko, co naturalne, pier- 27 wotne, uchodziło w ich mniemaniu za brzydkie, za coś, czego trzeba się wyzbyć, unikać. Ogrodnicy-artyści, umiejący tworzyć „raj na ziemi", dobijali się wielkich fortun. W XVI wieku, okresie królującego humanizmu i sztuki Odrodzenia, zmieniają się także i ogrody. Wybija się czynnik użytkowy. Brzoskwinie hodowane są w ogrodach królewskich i wielkopańskich. Joannes Hortu-lanus Italicus, Włoch, od roku 1546 ogrodnik naszego króla Zygmunta Augusta w Wilnie, własnoręcznie szczepi brzoskwinie, uważając je za jedyny owoc godny królewskich ust. Bartolomeo Ridolfi, ogrodnik Wawrzyńca Spytka, założyciela w XVI wieku sławnego ogrodu z istniejącymi do dziś szpalerami grabowymi, nie chce być gorszy od Joannesa. Stara się, jak może, a każdą brzoskwinię, uśmierconą przez mrozy, serdecznie opłakuje, podobnie jak każdą figę czy pęd winorośli. Bo brzoskwinie, proszę państwa, rosły przeważnie w takim właśnie delikatesowym towarzystwie. Dowód tego przechował się w diariuszu podróży do Polski, pisanym przez włoskiego duchownego Gio Paulo Mucante, sekretarza i mistrza ceremonii na dworze kardynała Henrico Gaetano, który w latach 1*596—1597, jako nadzwyczajny legat Stolicy Apostolskiej i papieża Klemensa VIII, przebywał u naszego króla Zygmunta III. O^tóż ci dwaj włoscy dostojnicy kościelni, zdążając do Krakowa, zatrzymali się dla odpoczynku w Balicach, gdzie gospodarz, kierujący się staropolską dewizą „gość w dom, Bóg w dom", przyjął ich „czym chata bogata". Przy sposobności zaś pochwalił się ogrodem złożonym z dziewięciu kwater, mającym i sadzawkę, i wyspę, i na wyspie altanę... Gio Paulo Mucante, maczając gęsie pióro w inkauście, zapisał: „Pałac w tych dobrach piękny i obszerny, drewniany jednak, ogród rozkoszny, pełen owoców, takich nawet, które w tym kraju są rzadkie, jako to: winogron, fig, brzoskwiń, moreli..." Następne stulecia nie przyniosły zbyt wielkiego upowszechnienia się hodowli brzoskwini, ale też nie zepchnęły tej hodowli do poziomu ogrodniczych sztuczek, uprawianych dla popisu, dla zabawy, jak np. fig w specjalnych figarniach. Brzoskwinia, choć w Polsce przebiega północna granica jej zasięgu, stała się u nas dość pospolitym drzewem owocowym, zwłaszcza na obszarach południowych i zachodnich. Brzoskwinia jest drzewem niezbyt bujnym, bo osiągającym w dobrych 28 warunkach najwyżej kilka metrów wysokości. Koronę ma szeroką, gęstą. Nowe gałęzie wyskakują poriad inne długimi zielonawymi lub fioletowymi, zależnie od odmiany, pędami. Liście szerokolancetowate. Po zimowej drzemce, na czas której zostaje troskliwie «patulona od mrozu, budzi się brzoskwinia w pierwszych dniach kwietnia i pod koniec tegoż miesiąca prześlicznie rozkwita różowymi lub czerwonymi kwiatami. Jeżeli kwiatów jej nie zwarzy przymrozek, stroją świat jeszcze w pierwszym tygodniu maja. Ale w czasie kwitnienia nie tylko przymrozki zagrażają brzoskwini. Właśnie w tej porze atakuje ją poważna choroba, zwana kędzierzawką, spowodowana przez workowca, grzyb żyjący wewnątrz tkanki liściowej. Objawem tej choroby jest zgrubienie liści i od ich spodu — biały nalot. Ów nalot to drobniutkie worki wypełnione zarodnikami grzyba, Liść zaczyna czerwienieć na wierzchu, fałdować się i kędzierzawić, aż wreszcie w samym środku lata opada. A liście to przecież płuca drzew i w pewnej mierze żołądek. Ze świata zwierzęcego największym pod względem wzrostu i tuszy wrogiem brzoskwini jest... zając. Bardzo lubi brzoskwiniową korę, zwłaszcza podczas śnieżnej zimy, kiedy nie może dokopać się czegoś innego, co dałoby się zjeść. Gdy mu kiszki marsza grają z głodu, nie maszeruje odważnie, lecz z duszą na ramieniu przekrada się przez płoty do sadów, by tu pożywić się korą drzew. Dlaczego spośród innych ogryza najpierw brzoskwinię, nie owiniętą na zimę przez niedbałego gospodarza, to już jego zajęcza tajemnica. Może dlatego, że zdarza mu się ten smakołyk bardzo rzadko? Dobrzy ludzie, lubiący zająca naprawdę, nie na półmisku, zmuszeni jednak bronić drzew przed jego zębami, robią biedakowi pas- skudny despekt: smarują korę fekaliami rozrobionymi z gliną. Ze świata najdrobniejszych szkodników, pluskwiaków, bardzo groźne są mszyce. Rozmnażają się z oszałamiającą łatwością, bez zapłodnienia, a nowe mszyce po tygodniu znów mają dzieci — i tak w kółko, przez cały okres od wiosny do jesieni. Całymi koloniami żerują na młodych pędach i na zawiązkach owoców. Na szczęście hodowcy brzoskwiń potrafią sobie z nimi poradzić. Najczęściej uprawiane u nas odmiany brzoskwiń to: Aleksander, Ama- 29 den, Elberta, Minionka Wielka, Minionka Wielka Wczesna, Magdalenka Czerwona oraz Proszkowska. Aleksander jest rodem z Ameryki, ale ma nieco bliższe powiązanie z Polską niż inne brzoskwinie pochodzące z USA, bo wyhodowany został w miejscowości Mount Pułaski, założonej pfzez Polaków w stanie Illinois, Jest to silne drzewo, odporne na nasz polski mróz. Już w połowie lipca sypie dojrzałymi brzoskwiniami, ale... Sympatyczne drzewa, podobnie jak sympatyczni ludzie, też mają swoje wady. Owoce Aleksandra są drobne, niezbyt smaczne i w dodatku źle odchodzące od pestki, a tak delikatne, że trzeba je zjadać na miejscu, bo nie znoszą transportu. Amaden również pochodzi z Ameryki i jest bliźniaczo podobny do Aleksandra. Wady ma takie same, z tym, że owoce rodzi jeszcze drobniejsze, ale obfitsze, no i w czasie kwitnienia ma ładniejsze, większe i bardziej różowe kwiaty. Elberta — prawdziwe cudo! Nie ma żadnych wad. Wyhodowano ją w Ameryce w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Duża, kształtna, odporna wielce na choroby, z wiosennymi przymrozkami też potrafi sobie dobrze radzić — po prostu zakwita później, kiedy na świecie już naprawdę ciepło. Elberta jest w tej chwili najcenniejszą odmianą na świecie. Daje bardzo duże i wyjątkowo soczyste, pachnące .owoce, których miąższ łatwo oddziela się od pestki, a że dojrzewają późno, w pierwszej połowie września, są jakby ukoronowaniem brzoskwiniowego sezonu. Minionka Wielka jest Francuzką, ale już nader dawno zadomowioną w Polsce. Owoce ma obfite i duże, o białawym miąższu, zaczerwienionym przy pestce, z którą nie trzeba się zmagać. Dojrzewa w końcu sierpnia. Jedyną wadą Minionki Wielkiej jest jej delikatność, wrażliwość na mróz. Wymaga miejsc zacisznych, osłoniętych od wiatru, słonecznych, jednocześnie zaś wilgotnych. Na zimę musi być starannie opatulona. Minionka Wielka Wczesna,to córa poprzedniej. Dodatkową nazwę „wczesna" zawdzięcza temu, że jej owoce dojrzewają o kilkanaście dni wcześniej. Wyhodowano ją we Francji na początku ubiegłego stulecia. Odziedziczyła po matce wrażliwość na zimno. Niektórzy ogrodnicy twierdzą, że jest jeszcze większym zmarzluchem i na domiar kapryśnicą co do gleby. 30 Magdalenka Czerwona pochodzi również z Francji. Podobnie jak obie poprzednie odmiany, jest bardzo nieodporna na polskie zimy, a poza tym skłonna do chorób. Kwiaty ma piękne, duże, różowe — i zdawać by się mogło, że owoce będą równie urodziwe, gdy tymczasem wcale nie: są drobne jak morele, o bladożółtym miąższu, niepozorne. Ale smaczne. Na koniec zostawiłam naszą brzoskwinię o polskim nazwisku: Prósz-k o w s ? a. Wyhodowano ją na początku lat siedemdziesiątych XIX wieku w Prószkowie na Śląsku Opolskim. Drzewo silne i odporne na mrozy, rodzi owoce wprawdzie średniej wielkości, ale za to co za smak, co za aromat! Zabobonów związanych z brzoskwinią nie znam, a w księgach przysłów i porzekadeł znalazłam tylko uszczypliwe powiedzenie: „Buzia gładka jak brzoskwiniowa pestka", czyli poorana głębokimi zmarszczkami i,porowata. Ale chętnie udostępnię przepis na mleczko kosmetyczne da zmywania makijażu. Stosowały je damy Renesansu, o których Baldassare Castiglione (1478—1529), włoski pisarz i dyplomata, pisze w swoim „II Cortegiano" („Dworzaninie"), że po prostu wyklejały twarze twardniejącymi farbami, a potem bały się uśmiechnąć, żeby nie pokruszyć maski. Aby zmyć taki tynk, trzeba było domowym sposobem, nie zdradzając oczywiście sekretu przyjaciółkom, przygotować brzoskwiniową „esseneyą" według następującego przepisu: wlać do garnka 3 kwaterki mleka, ? kwaterkę wody „deszczowey abo rzeczney destyllowaney", dodać 2 uncje (uncja — aptekarska jednostka masy — 30 gramów) „oleyku" migdałowego i postawić na wolnym ogniu; gdy mikstura zawrze, zdjąć z ognia, włożyć do niej obrane ze skóry i drobno pokrojone spore brzoskwinie, „mocno doźrzałe i nierobaczne", po czym, „znowu przystawiwszy do ognia, mięszay pomiędzy niemi łopatką poty, póki nie doydą do miętkosci kleyowatey"; następnie trzeba przetrzeć tę zupę przez gęste płótno i otrzymaną w ten sposób „essencyą" zmywać twarz. „Od essencyi onej płeć czysta się czyni i delikatności nabywa". Niektórzy przypuszczają, jakoby nader często słyszane i używane określenie „brzoskwiniowa cera" pochodziło właśnie od opisanego powyżej zabiegu, a nie od podobieństwa cery do skórki brzoskwini, która jest przecież żółtawa i omszona. Brzoza Mam ją przed oczami. Rośnie nad rowem przy drodze w mojej rodzinnej wsi, oddalona nieco od rzędu starych, dostojnych kasztanów, jakby biegła przed nimi z rozwianym włosem, płacząca. To ona jest dla mnie tą brzozą z wiersza Broniewskiego, pod którą żołnierz polski we wrześniu 1939 roku — „bez broni, bez orła na czapce, bezdomny na ziemi matce" — opatrywał obolałe nogi. Brzoza- bardzo polskie drzewo. I dlatego, że rośnie na całym obszarze naszego kraju, i ze względu, jeśli tak można powiedzieć, na swój sposób istnienia: jest niepokonana. Przyszła do nas w tych pradawnych czasach, zamierzchłych wiekach, których nawet nie możemy się doliczyć, tak że geologia określa je tylko w przybliżeniu-. W każdym razie, podczas epoki lodowej (dyluwium, plejstocen), kiedy na Ziemi pojawił się człowiek, brzoza już dawno była. Uchodząc przed lądolodem, który powoli, lecz nieubłaganie, zsuwał się z północy na południe, zajął całą północną i środkową Europę, a zatrzymał się dopiero na linii naszego Krakowa, stanow,iła brzoza tylną straż podążających przed nią drzew mniej wytrwałych na mrozy. Tak, brzoza jest wytrwała. I nieustępliwa. Gdy po tysiącach lat lądolód jął topnieć u czoła, maleć i cofać się na północ, brzoza wraz z tundrą szła za nim. Wracała na swoje ojczyste ziemie, rozsiewała nasiona, tworzyła zagajniki. Brzoza, Betula, jest rodzajem z rodziny brzozowatych. Obejmuje około czterdziestu gatunków występujących na półkuli północnej. W Polsce mamy siedem gatunków. Najbardziej znana, najpospolitsza w naszym krajobrazie, jest brzoza 32 brodawkowata, po łacinie Betula verrucosa, potocznie nazywana brzozą płaczącą. Dlaczego „płaczącą"? Czy chodzi o obwisłe rzewnie gałęzie? Otóż nie. Oddajmy głos Janinie Jentys-Szaferowej, autorce uroczej książki pt. „Brzoza", monografii tego drzewa: „Przypatrzmy !się dokładnie (...) Przede wszystkim zauważymy, że najmłodsze części gałązki pokryte są gęsto drobniutkimi jakby brodaweczkami. Są to kropelki żywicy wydzielanej przez małe tarczowate gruczołki, pokrywające skórę". Tak. Lud nazwał te kropelki łzami, a botanicy — brodawkami. Brzoza płacząca rośnie w miejscach suchych, piaszczystych. Do piętnastego roku życia w oczach pnie się w górę, a potem pewnego majowego dnia po raz pierwszy zakwita i — jak pisze Władysław Stanisław Reymont — jest ona „... przyodziana w bielusieńkie gzło i cała owinięta zie- 3 — Gawędy Só lonymi, rozplecionymi warkoczami, a tak czysta i drżąca w' sobie, kiej ta dziewczyna do pierwszej komunii stojąca". Od tego czasu wydaje nasiona. Ale w dalszym ciągu rośnie. Przestaje rosnąć dopiero w wieku 50—60 lat, osiągając dwadzieścia kilka metrów wysokości. Okres zahamowania wzrostu to półmetek jej życia, które kończy w wieku 100—120 lat. Nieco mniej pospolita na ziemiach naszych jest brzoza omszona, Betula pubescens. Omszoną nazwana została dlatego, że całą powierzchnię jej najmłodszych gałązek pokrywa meszek gęstych, drobniutkich włosków. Rośnie w siedliskach wilgotnych — nad brzegami rzek, na torfowiskach, podmokłych łąkach i leśnych zrębach na niżu — w towarzystwie olch, wierzb, czeremchy i koralowej kaliny. Nie jest tak pełna wdzięku, jak brzoza płacząca. Wprawdzie dochodzi również do wysokości około 30 metrów i koronę ma bujną, ale pień zwykle grubszy, bardziej toporny, w wieku dojrzałym pokryty mniej jasną korą. Gałęzie jej są sztywniej-sze, wzniesione ku górze, liście nie tak delikatne, od spodu omszone. Oprócz tych dwu najbardziej znanych mamy w Polsce jeszcze pięć gatunków brzozy. Brzoza niska, Betula humilis, jest reliktem polodowcowej tundry. Objęta została ochroną. Właśnie dla ochrony tego drzewa zorganizowano specjalny rezerwat przyrody w Łąkach Slesińskich między Ślesinem a Nakłem, wśród torfowisk nad Kanałem Bydgoskim. Brzoza niska rośnie sobie tutaj obok brzozy omszonej i kilku gatunków wierzb, kruszyny, olchy czarnej. Nie tylko zresztą w obrębie rezerwatu, ale i poza nim — na podmokłych łąkach. Osiąga tu około dwu metrów wysokości. Jest krzewem z rózgowatymi gałęziami. Korę ma ciemną, listki jajowate, tępo ząbkowane, dość grube i sztywne. Kwitnie na przełomie kwietnia i ma • ja. Nie żyje dłużej niż 20 lat. Brzoza karłowata, Betula ????, to krzew nie przekraczający zwykle pół metra wysokości, a gdy się trafi wyższy, do metra, uważany jest za olbrzyma w tym gatunku. Stanowi również relikt polodowcowy. Ginący już, chroniony. Brzozę karłowatą można spotkać w rezerwatach koło Dusznik-Zdroju oraz w Liniach w Borach Tucholskich. Brzoza ciemna, Betuta obscura, nazywana potocznie brzozą 34 •czarną. Drzewo o ciemnoszarej, prawie czarnej korze, dochodzące do 15 metrów wysokości. Rośnie w całej Polsce, najpowszechniej — na Śląsku i na Mazowszu. Brzoza karpacka, Betula carpalica, podobna jest do brzozy ?omszonej, tylko znacznie mniejsza, czasami nawet nie drzewo, ale krzew. Żyje sobie szumnie i dumnie powyżej górnej granicy lasu w Tatrach i w Sudetach. Ostatnia z naszych rodzimych brzóz — prawdziwa osobliwość i gatunek endemiczny flory polskiej — brzoza ojcowska, Betula oyco-viensis. Mała, niepozorna, raczej krzew niż drzewo, drobnolistna, a również takie dziwo, że uczeni, znający przecież wszystkie brzozy świata, kręcą nad nią głowami. Odkrył ją w roku 1805., we wsi Hamernia u wylotu Doliny Ojcowskiej, Polak o obcym nazwisku, Willibald Besser, dwudziestojednoletni młodzieniec, wtedy jeszcze florysta amator, późniejszy pedagog w sławnym Liceum Krzemienieckim i znakomity profesor uniwersytetu w Kijowie. Z początku uwagę jego zajęło spostrzeżenie, iż brzózka o cechach zewnętrznych trzyletniego zaledwie drzewka — zakwitła. Dalsze obserwacje wykazały, że jest to inny gatunek brzozy niż wszystkie znane ówczesnej nauce. Wtedy, w 1805 roku, spadziste wzgórza Doliny Ojcowskiej uważane były za jedyne miejsce na kuli ziemskiej, gdzie wystąpiło to oryginalne drzewo. Nazwano je więc Betula oycoviensis. Ale w 1860 roku botanik niemiecki Schur odkrył ten sam gatunek brzozy w Siedmiogrodzie, a w roku 1935 okazało się znowu, że brzoza ojcowska rośnie u nas również na zboczu Doliny Bólechowickiej i w sąsiedniej malowniczej Dolinie Kobylańskiej (Karniowickiej). A w dwadzieścia lat później znaleziono dwa krzaczki tej brzozy w okolicy wsi Skawy na Pogórzu Karpackim. Jest oczywiście chroniona. Stworzono dla niej w Hamerni specjalny rezerwat, ale... Znów przytoczę tu słowa Janiny Jentys-Szaferowej, profesorki botaniki i wielkiej miłośniczki drzew: „... brzózka ojcowska (...) Polaków powinna szczególnie zainteresować, gdyż dzięki niej i podobnym, tylko u nas występującym gatunkom nabiera nasza roślinność cech •odrębnych. Hodować brzozę ojcowską łatwo, można ją otrzymać wprost z nasion; wczesną wiosną można też krzew ten przesadzić, znosi to dobrze. 35 Jak zaś bardzo zyskałyby nasze ogrody, gdybyśmy hodowali w nich takie rośliny, które nie rosną nigdzie poza Polską". Brzozy charakteryzują się wielką obfitością nasion, malusieńkich płaskich oskrzydlonych orzeszków, rozsiewanych przez wiatr. Na przykład — jedna pełnoletnia, a więc, powiedzmy, półwiekowa brzoza płacząca wytwarza tyle nasion, że, jak obliczyli wtajemniczeni, wystarczyłoby na obsianie powierzchni wszystkich lądów kuli ziemskiej! Dlaczego więc nie jesteśmy planetą brzozowych puszcz? Dlatego między innymi, że tylko pewna część tych nasion ma zdolność kiełkowania, a i te nie zawsze padają na dogodne miejsca, zjadane bywają przez ptaki, zatapiane przez wodę. Kiełkująca brzózka — najpierw dwa liścienie, a zaraz potem kilka pierwszych listków na prostej łodyżce — robi wrażenie roślinki tak delikatnej, że odruchowo chciałoby się otoczyć ją opieką. A oto spotkanie Juliana Tuwima z taką młodziutką brzózką: To nie liście i nie listki, Nie listeczki jeszcze nawet — To obłoczek przezroczysty, Pozłociście-zielonawy. Jeśli jest gdzieś leśne nie"bo, On z leśnego nieba spłynął. Śród ogrodu zdziwionego Tuż nad ziemią się zatrzymał. Ale żeby mógł zzielenieć, Z brzozą się prawdziwą zmierzyć, Ściemnieć, smugą traw ocienić — Nie, nie mogę w to uwierzyć. Związana z nami od niepamiętnych czasów, brzoza wrosła w naszą kulturę ludową, w nasze wierzenia, gusła, zabobony... Przez długie stulecia była na całym obszarze słowiańskim i w krajach skandynawskich środkiem magicznym, niezastąpionym przy zamawianiu chorób. Jeszcze w XIX wieku, jak podają znawcy wierzeń mazurskich, uważano, że najlepszym sposobem na dreszcze jest pójść do lasu brzozowego, trząść po 36 kolei brzózkami w określonej liczbie (najczęściej trzema lub dziewięcioma) i mówić: „Trząś mnie, jak ja ciebie, a potem przestań". Aby pozbyć się wycieńczenia, należało wyjechać z chałupy na brzozowej miotle do rozstajnej drogi, na rozstaju rzucić miotłę za siebie, po czym pędzić z powrotem co tchu w piersi, nie oglądając się do tyłu i nie mówiąc ani słowa. Niektóre związane z brzozą przesądy spotykamy w identycznej postaci u różnych ludów żyjących od siebie bardzo daleko. Na przykład wiara w magiczną moc tzw. „czarcich mioteł". „Czarcie miotły" to pęki drobnych gałązek, wyrastające pióropuszem ze zwykłej gałęzi. Nie, przepraszam, nie ze zwykłej, tylko z wyglądającej zwyczajnie, a wewnątrz, o czym dzisiaj już wiemy, zarażonej pewnym pasożytniczym grzybem. Broniąc się przed nim brzoza wyrzuca w chorym miejscu wiązkę rosnących szybko pędów. Przesąd, jakoby „czarcie miotły", zjadane przez niskich ludzi i młode zwierzęta, przyczyniały się do wzrostu jednych i drugich, znany był i w starożytnej Grecji, i w krajach skandynawskich, i u Indian Ameryki Północnej. W Polsce też. Albo taka wiara w magiczną moc „opłakania" przez brzozę! W wielu krajach „łzy" brzozy płaczącej uważane były za objaw litości dobrotliwego drzewa. Przykładano je na rany. Pomagało! Dziś, kiedy już wiemy o cudownym działaniu propolisu, kitu pszczelego, którym są również przetworzone przez pszczoły te brzozowe „łzy", możemy tylko podziwiać tajemniczy instynkt naszych praprzodków, podszeptujący stosowanie tego naturalnego leku. Mamy brzozę i w polskich zwyczajach pogrzebowych. Gdy stojąca w kącie miotła, świeżo zrobiona z gałązek brzozowych, przewróci się bez widocznej przyczyny, tak że przekreśli sobą próg na krzyż — w tym domu umrze ktoś młody. Jeżeli zrobi to miotła stara, zdarta — umrze człowiek stary. W okolicach Nałęczowa zawiadamiano o śmierci obnoszeniem wici brzozowej, splecionej na kształt wianka. Wolno było z tą wicią wejść do zagrody, nawet pokazać ją przez okno, byleby nie wnieść jej do mieszkania, bo to mogłoby pociągnąć kogoś z żyjących za zmarłym do grobu. Brzozowe krzyże nagrobne, nie obrane z kory, tak liczne w naszych lasach na mogiłach partyzantów i spotykane jeszcze niekiedy na wiosko- 37 wych cmentarzach, mają swą długą historią. Choć się to wydaje niewiarygodne, sięgają czasów przedchrześcijańskich. Na obszarach rosyjskich — jak twierdzi Aleksander Kotlarewski, pisarz i znawca obrzędów pogańskich, żyjący w latach 1837—1881 — krzyż był orężem boga gromów. U nas, w Polsce, krzyże nagrobne były raczej amuletami ochronnymi, miały bronić świata żywych przed przybyszami z tamtego świata. W czasach chrześcijańskich stawianie krzyży na grobach stało się zasadą. Były to małe krzyżyki brzozowe, często z daszkiem osłaniającym wizerunek Chrystusa od deszczu i wiatru. Dlaczego właśnie brzozowe? Dlatego, że brzoza jest „drzewem dobrym, litościwym", że „płacze", i że jest taka biała, z daleka widoczna. Sadzenie brzóz przy mogiłach ma podobne uzasadnienie. Zawsze sa.-dzono je za głową zmarłego. U Finów, których ziemie były i są jedną wielką brzeziną i którzy swoich zmarłych układali w grobie nogami na południe, brzoza, diągnąc ku słońcu, pochyla się nad mogiłą i otula ją gałęziami. Słowianie chowali zmarłych w taki sposób, aby nogi były zwrócone ku wschodowi. Wiąże się to z kultem słońca, odgrywającym wybitną rolę w mitologii słowiańskiej. Brzozę sadzono więc na północnej stronie grobu, tak że opłakiwała zmarłego, ale nie zasłaniała mu słońca, mógł w nie patrzeć cały dzień. Podobnie jak u nas i z tego samego powodu — sadzono, brzozy przy grobach w południowej Belgii, w Szkocji, Anglii. Ale brzoza nie jest drzewem wyłącznie cmentarnym. Przeciwnie — bardzo często symbolizuje wielką radość. Pogańscy Słowianie, pojęcia nie mając o jakimś uporządkowanym podziale roku na miesiące, ale mając poczucie pór roku i niejaką wiedzę o nich, najweselszy okres, kiedy zakwitały brzozy, nazwali „brzezień". Pod koniec wiosny, w czasie obchodu święta pasterzy, urządzali pląsy i korowody, przybrani w brzozowe gałęzie. Obrzęd zwany „stado" (orgie „k'woli bożkom"), przypadający na chrześcijańskie Zielone Świątki, również odbywał się w dekoracji zielonych brzózek. Dziewice i młodzieńcy, spotkawszy się za siołem, najpierw pląsali, osłonięci gałęziami brzozy, i śpiewali wykrzykując „Łado! Łado!", potem odbywali wspólną biesiadę, aż wreszcie, gdy szał radości opanował gromadę, szli stadem w las. Tu trzeba zaznaczyć, że rodzice dziewic bar- 38 dzo nieradzi byli tym zabawom i strzegli swych córek, by nie porwano ich do tegoż „stada". Jan Długosz (1415—1480), nieoceniony historiograf i chodząca prawość, wychowawca synów królewskich, zżyma się na nie-obyczajność naszych przodków, którzy, choć pół tysiąca już lat wyznają wiarę chrześcijańską, urządzają „corocznie w dni Zielonych Świątek... pogańskie igrzyska, zwane w ich języku Stado". Ale nie tylko Polacy bawili się w ten sposób. Philip Stobbes, angielski pisarz w XVI w., surowy purytanin, który nawet grę w piłkę uważał źa coś wielce nieprzyzwoitego, zdrożnego, w swoim głośnym dziele „Anatomie of Abuses" (po polsku: „Anatomia bezeceństw") pisze z oburzeniem o współczesnych mu rodakach: „W maju przed Zielonymi Świętami lub w innym czasie młodzi chłopcy i dziewczęta, starzy mężczyźni i kobiety włóczą się nocami po lasach, gajach, górach i pagórkach, całą noc spędzając na przyjemnych rozrywkach. A gdy rankiem wracają, przynoszą z sobą brzozy i gałęzie drzew, którymi potem przyozdabiają swe zebrania". A późniejszy od niego o trzy stulecia James George Frazer (1854—:1941), angielski etnolog, wybitny znawca religii pierwotnych i antycznych, pisze w swej znakomitej książce „Złota gałąź" (przekład polski Henryka Krzecżkowskiego): „W czwartek przed Zielonymi Świętami chłopi rosyjscy idą do lasu śpiewając, wyplatają wieńce i ścinają młodą brzózkę, którą ubierają w kobiecy strój albo ozdabiają wielobarwnymi szmatkami i wstążkami. Po tym następuje biesiada, na zakończenie zaś zabierają przystrojoną brzozę do swej wioski z pieśniami i tańcami oraz ustawiają ją w jednym z domów, gdzie pozostaje jako honorowy gość do Zielonych Świąt. W ciągu dwóch dni składają wizyty w domu, w którym przebywa ich „gość", ale na trzeci dzień, to jest w niedzielę Zielonych Świąt, zanoszą brzozę do rzeki i wrzucają do wody". A dalej: „W niektórych okolicach Szwecji w wigilię pierwszego maja chłopcy chodzą z pękiem świeżych prętów brzozowych, pokrytych już częściowo lub całkowicie liśćmi. Przed nimi postępuje skrzypek wiejski i w ten sposób obchodzą wszystkie domostwa śpiewając pieśni majowe. Treścią tych pieśni jest prośba o dobrą pogodę, obfite plony..." Nasze dzisiejsze Zielone Świątki też zielenią nam się gałązkami brzo- 39 zy (i tatarakiem), zatkniętymi we wrota i za ramy drzwi, jak wieś polska długa i szeroka, a w miastach — wiązankami brzeziny, sprzedawanymi przez uliczne kwiaciarki. Nie wszyscy dekorujący swoje domy na czas Zielonych Świątek wiedzą, że w czasach wczesnochrześcijańskich majono obejścia, aby godnie przyjąć w dom zesłanego z Niebios Ducha Świętego. Na uwagę zasługuje fakt, że do majenia domów używa się już tylko gałązek, a nie całych drzew, jak to bywało jeszcze w ubiegłym wieku. Ochrona przyrody, której pionierem w Polsce był znakomity botanik Marian Raciborski (1863—1917), profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, nie poszła w las. W dawnych wiekach też zdarzały się osoby, którym sumienie nie pozwalało na bezmyślną rzeź drzew. Księżna Anna Jabłonowska (1728— 1800), wojewodzina bracławska, która swoje dobra z godną podziwu energią i wiedzą zreformowała pod względem gospodarczo-administracyjnym, w „Ustawach dla dóbr moich rządców" pisze: „Majenia w Świątki i na Boże Ciało zupełnie zakazuję, bó^ tej straty lasu boska cale nie potrzebuje usługa; serca [...] nasze stroić Mu powinniśmy i miejsca wszystkie, ścieżki mieć porządnie umiecione..." A pani Sułkowska z Głuchowa pod Rawą, o czym wiemy z pamiętnika imć pana Jana Chryzostoma Paska, była tak bardzo przywiązana do brzeziny, „którą sobie miała za wirydarz zaraz pode dworem, a wycięto ją do obozu (królewskiego — M.Z.) na szałasy", że aż nawymyślała za to szpetnie samemu królowi Janowi Kazimierzowi, kiedy ten zaszczycił ją swymi odwiedzinami. Gdy monarcha wjeżdżał we wrota, pani Sułkowska, „przybliżywszy się przeciwko niemu klęknie, ręce złożywszy ku niebu podniesie i mówi: «Panie Boże sprawiedliwy! [...] Jeżeliś kiedykolwiek różnymi plagami karał złych i niesprawiedliwych królów [•...] dziś pokaż sprawiedliwość twoją nad królem Janem Kazimierzem, żeby pioruny na niego z jasnego nieba trzaskały, żeby go ziemia żywo pożarła, żeby go pierwsza kula nie minęła...»" I dalej w podobnym sensie. Cała awantura skończyła się jednak w miarę dobrze, bo chociaż Jan Kazimierz, nie dając się zrazu ubłagać, odjechał do kolegium jezuickiego w Rawie, gdzie stacjonował, nazajutrz przyjął panią Sulkowską, skruszo- 40 ną już, i „kazał [...] babie dać 2000 złotych, a ona by była nie wzięła za tę brzezinę, choćby ją w Rawie na targu przedaWała, ledwie 50 złotych...'" Może to i prawda, ale przecież pieniądze nie przywrócą życia drzewom. Należy się spodziewać, że pani Sułkowska posadziła nowe brzozy w swoim wirydarzu, nie wiadomo jednak, czy doczekała ich pełnej dorosłości. Naturalnymi wrogami brzozy — poza nami, dobrymi ludźmi — są owady z rzędu błonkoskrzydłych, których larwy objadają liście; mszyce pluskwiaki żerujące na młodych pędach; chrząszcze korniki, których larwy drążą łyko drzewa od wierzchołka ku dołowi; oraz różne motyle. A my, ludzie? No, cóż — brzoza jest drzewem wielce użytecznym dla człowieka i ta właśnie użyteczność znacznie skraca jej żywot. Liście brzozy wykorzystywane bywają w medycynie. Wywar z nich stanowi środek moczopędny i przeciwrobaczny dla ludzi i zwierząt, a stosowjany zewnętrznie — goi wyrzuty skórne. W farbiarstwie — z dodatkiem kredy i ałunu — daje żółć zwaną z niemiecka Schtittgelb. Kora brzozy ma zastosowanie w garbarstwie, wzmacnia skórę i zapachem swym zabezpiecza ją przed molami. W wyniku suchej destylacji otrzymuje się z kory brzozowej dziegieć, z wyrobu którego Polska słynęła na cały świat przez wiele stuleci, a na początku XVII wieku Polacy pierwsi założyli wytwórnię tego specyfiku na ziemi amerykańskiej — obok pierwszej huty szkła, pierwszej wytwórni mydła, pierwszych tartaków, pierwszego zakładu szkutniczego. Sok wytoczony ze zranionego pnia brzozy, zwany oskołą, używany jest w krajach północnych do wyrobu piwa, octu, musującego wina, przypominającego w smaku chlebowy kwas, oraz syropu. W Polsce, w wytwórniach kosmetyków, przerabiany jest na „wodę brzozową", po której łysi obiecują sobie lwie grzywy, a która jedynie wzmacnia włosy i zapobiega ich wypadaniu. Drewno brzozy, szczególnie wiekowej, której pień zniekształciły obrzęki i pokryły węzłowate guzy, bywa bardzo wysoko cenione w stolarstwie meblowym, ponieważ daje deski o ciekawym rysunku. Nazywa się czeczota. Owa czeczota była bardzo modna w XIX i na początku XX wieku. Kosztowała też niemało. Zdarzali się wytwórcy mebli, którzy za pomocą 41 ???? ? pędzelka artystycznie przerabiali zwykłe dechy na cacaną czeczotę, czyli robili to, co nasi plastycy w zakładach meblowych, tylko że tamci trafiali za kraty. Na zakończenie gawędy o brzozie zostawiłam coś dla miłośników rzeczy dziwnych, które mijają się z naszą oficjalną wiedzą o świecie. Horoskop! I to jaki! Wykombinowany przez druidów w starożytnej Galii. Druidowie — jak wiadomo — byli kapłanami, sędziami, lekarzami, wróżbitami i w ogóle mędrcami nad mędrce, znali więc ludzkie dusze. A ponieważ do swych praktyk przygotowywali się przez długie lata w leśnym odosobnieniu, w „świętym graju" — poznali też drzewa, ich zalety, ich wady, ich magiczne moce. Z połączenia tych różnorodnych wiadomości wyszedł oryginalny i ciekawy horoskop, tym bardziej że druidowie wzbogacili go wnioskami z obserwacji położenia Słońca wobec Ziemi. Znakami w tym horoskopie są drzewa. Każde drzewo patronuje dwu okresom obejmującym po kilka dni, z wyjątkiem tych drzew, którym przypadła opieka nad pojedynczymi dobami, dobami astronomicznych przesileń — około 22 czerwca i około 22 grudnia — bądź też nad dobami zrównania dnia z nocą, tj. około 21 marca i około 23 września. Horoskop o tak zacnym, starym rodowodzie, przekazywany najpierw ustnie z pokolenia na pokolenie i pocztą pantoflową z krainy do krainy, w późniejszych wiekach zaś przepisywany wielokrotnie i urozmaicany przez różnych skrybów, domorosłych proroków, aż wreszcie ostatnio przerabiany na różne sposoby przez redaktorów współczesnych pism, został oczywiście przenicowany nie do poznania. Jedno, co w nim ocalało ,(kto chce, niech wierzy!) nie naruszone, to charakterystyki ludzi urodzonych pod poszczególnymi znakami. Brzoza to drzewny znak tych, którzy zgodnie z niezbadanymi wyrokami niebios zjawili się na naszym padole 24 czerwca, w czasie trwania doby świętojańskiej. Oto ich charakterystyka: Mili, trochę podlizuchy, czyli — jak mówiono w starych horoskopach — „nieco przypochlebni", skromni, dla otoczenia niekłopotliwi, pracowici, oszczędni, czasem tylko „ich oszczędność chwalebna przechodzi w skąpstwo niegodziwe". Wierni w przyjaźni. Mają bujną wyobraźnię, ale za to słuchu muzycznego — ponoć ani za grosz! Buk Na bucku, na bucku listecki bielejom. Ka sie dobrzi hłopci na zimę podziejom? „Listecki bielejom", bo okrył je szron. Jeszcze nieraz zabielą się na drzewie, zanim opadną, ponieważ buk, podobnie jak dąb i grab, nie zrzuca zwykle jesienią wszystkich liści. Jest drzewem twardym, wytrwałym. Wytępiony przez mróz podczas zlodowaceń, odradzał się w okresach ociepleń i trwa od młodszego trzeciorzędu do dziś. Zwarte lasy. buczyny albo bukowiny, ukształtował już w holocenie — polodowcowej, współczesnej epoce dziejów Ziemi. Do nas przywędrował z południa,. z życzliwych krain swego przetrwania. Pierwsze literackie wzmianki o buku znajdujemy w mitach greckich. Buki rosły na Olimpie — gnieździły się w nich mądre sowy i wrony morskie. Gdy Zeus odwiedził dwoje frygijskich staruszków, Filemona i Baucis (zamienionych po śmierci w dąb i lipę), podano mu jaja na twardo, pieczone w popiele, i wino w bukowym kubku. W mitologii rzymskiej, pełnej greckich bogów, opatrzonych nowymi tytułami, buk był jednym z drzew płodności. W tej roli przeszedł do wierzeń starożytnych Daków, plemienia zamieszkującego obszary dzisiejszej Rumunii. Pod buk zganiano zwierzęta jałowe, aby natchnął je mocą rozrodczą. —W ostatnich wiekach przed naszą erą buk, głównie jako drzewo ważne dla hodowli nierogacizny, stał się przedmiotem zainteresowania uczonych i filozofów, którzy tak zwane „bujanie w obłokach" łączyli zręcznie z troską o sprawy codziennego bytu. Teofrast z Eresos (lata 370—287 43 przed nową erą), wielce uczony Grek, zwany ojcem botaniki, w dziele „O badaniu roślin" przekazuje nam wiadomość, że „kraj Latynów jest cały wilgotny. Na nizinach rośnie drzewo laurowe, mirt i wspaniałe buki; ścinają tam tak wielkie drzewa, iż jeden pień starczy na kil tyrreńskiego okrętu". Katon Starszy, zwany Cenzorem, żyjący w latach 234—149 przed naszą erą rzymski mąż stanu, w dziele pt. „O gospodarstwie wiejskim" poucza, jak sadzić i uprawiać różne gatunki drzew, między innymi — buk. Cyceron (106—43 p.n.e.), rzymski mówca i polityk, wspomina buk w jednej ze swoich oskarżycielskich mów, domagając się poszanowania lasów, i tłumaczy, że niszczenie drzew przynosi wielkie szkody. Od VI stulecia naszej ery, kiedy to Justynian I Wielki, panujący w latach 527— 565 cesarz bizantyjski, wydaje swój słynny „Kodeks", a w nim wiele przepisów regulujących użytkowanie lasów, zaczynają ukazywać się w różnych krajach ustawy dotyczące gospodarowania całymi lasami i poszczególnymi gatunkami drzew, wśród nich — bukiem. W Polsce, bogatej kiedyś w lasy, gdzie do XVII wieku bardziej popierano karczowanie niż ochronę drzew, dokumenty mówią o buku głównie jako o drewnie opałowym i budulcowym. Buk przez długie wieki uchodził za istotę uduchowioną, był drzewem czczonym przez naszych przodków, ich opiekunem. Pod okapami gęsto ugałęzionych, rozłożystych koron bukowych budowali swoje siedziby w poczuciu bezpieczeństwa i spokoju. Świadczy o tym między innymi cmentarzysko kurhanowe z trzeciego okresu epoki brązu (1200—1050 lat przed nową erą), zachowane częściowo w Kniei Bukowej pod Szczecinem, a także kilka grodzisk prasłowiańskich z tamtego czasu — w Klęs- kowie, w Glinnej między jeziorem Glinna a jeziorem Gliniec, w Koł-baczu... Nie tylko tak odlegli przodkowie nasi, zajęci wyrabianiem prymitywnych, a dzisiaj uważanych za wyjątkowo piękne, przedmiotów z brązu, czuli się pod bukiem niby pisklęta pod skrzydłami kwoki. Jeszcze w XVII wieku wierzono, że ..... w którym domie, bądź sama przez się, bądź sadzona, bukwica rośnie, tam czary i gusła żadne szkodzić nie mogą". Magiczna moc buka nie ograniczała się do odstraszania czarów i unicestwiania zadanych podstępnie uroków. Buk sam potrafił działać cuda. 44 Kiedy w połowie XVI wieku świątobliwy ksiądz Afrania, kanonik przy katedrze w Ferrarze, pracował nad wynalezieniem takiej fujarki, która nie piskiem, lecz ciemną barwą dźwięku chwaliłaby Pana, wydarzyło się coś niezwykłego. Fujarki z wierzbiny, topoli czy sosny dawały się łatwo strugać, były uległe w dalszej obróbce, ale dźwięki wydawały niby dy-chawiczna koza. Ksiądz Afrania wziął na warsztat twardy buk. W pocie czoła wykręcił z niego długą rurę, wyszlifował, aż tu nagle... rura sama, jakby własnym rozumem wiedziona, wyrywa mu się z rąk, pada na ziemię i odłamu je sobie jeden koniec. Ba, więcej: gdy kanonik jest już bliski płaczu, owa rura mu radzi, jak ma on ją związać i połączyć u dołu kolankiem. Ponoć podszepnęła mu również nazwę tego przypadkowego instrumentu — fagot, od łacińskiego „fagus", co znaczy „buk". 45 Popiół z drewna bukowego stanowił cudowny środek kosmetyczny. Wystarczyło garść tego popiołu wymieszać z kozim tłuszczem i niewielką ilością świeżej wody, najlepiej z takiej studni, co „stoi na wschód słońca", posmarować tą papką gębę, a ogorzała, zbrązowiała odzyska cudowną białość i... połysk... Żadna fajka, gdy takowe w XVII wieku weszły w ogólniejsze użycie — ani klonowa, ani orzechowa, ani wiśniowa, ani nawet z rarytnego kokosa zamorskiego — nie rozjaśniała do tego stopnia umysłu, co bukowa, która potrafiła „tytoń przesycić duchem swojego drewna". Podobno Gustaw Flaubert (1821—1880), pisarz francuski, zagorzały palacz, tworząc „Panią Bovary" ssał bez przerwy bukową fajkę. A kawałek świeżej kory bukowej, trzymany w ustach przez człowieka głodnego, wywoływał obfitą ślinę, ta zaś — jak zapewniają nasi Cyganie — uciszała czartowskie fujarki w pustym brzuchu. Buk, po łacinie Fagus, należy do rodziny bukowatych. Występuje w 10 gatunkach na półkuli północnej, w strefie klimatu umiarkowanego- W Polsce przebiega wschodnia granica zasięgu buka. Występuje on głównie w zachodniej i południowej części kraju. W Karpatach i Sudetach, w reglu dolnym, rośnie dziko buk pospolity, Fagus silvatica. Jest to silne drzewo o prostym pniu w gładkiej, srebrzystej, jakby stalowej korze. Koronę ma szeroką, gęstą, liście jajowate lub eliptyczne, ca-łobrzegie albo faliście ząbkowane. We wczesnej młodości buk rośnie bardzo powoli, a i potem się nie śpieszy. Po 120 latach osiąga przeciętnie 30 metrów wysokości. Rosnąc w odosobnieniu, staje się dojrzały do wydawania nasion między czterdziestym a pięćdziesiątym rokiem życia. W kniei bukowej — znacznie później, bo dopiero po 60—80 latach. Późno. Owocami buka, bukwiami, są trójgraniaste orzeszki, zwykle po dwa zamknięte w głębokich kolczastych miseczkach. Bukwie dojrzewają we wrześniu i w październiku, stanowią zaś nie lada przysmak dla dzików i jeleni. Karmi się nimi także trzodę chlewną. Dawniej, odpowiednio wyprażone, używane były zamiast migdałów, ale mówiono, że kto zjadł ich zbyt dużo, dostawał zawrotów głowy, jak po tęgiej gorzałce. Dziwne, że nie upijamy się ) 46 margaryną, gdyż w jej skład wchodzi olej wytłaczany z orzechów buka, Buk rośnie w drzewostanach czystych lub mieszanych. W mieszanych czuje się lepiej. Jako drzewo wymagające wilgotnego powietrza, wrażliwe na silne mrozy i, zwłaszcza w młodości, na wiosenne przymrozki^ które warzą jego liście, w skupisku innych drzew i za ich osłoną ma korzystniejsze warunki atmosferyczne. Może żyć około trzystu lat, ale w starości często cierpi na zgorzel kory. Z mrowia szkodników przedstawię jednego, którego łatwo dostrzec gołym okiem, bo nie jest to jakiś milimetrowy drobiazg, tylko spory, dochodzący do 4 centymetrów długości, brunatny chrząszcz. Nazywa się dyląż grabarz, należy do rodziny kózkowatych. Lata w ciepłe wieczory od maja do października. Jego larwy żerują w drewnie buka. Najbliższy mi buk rośnie w warszawskim Ogrodzie Botanicznym^ w pierwszej alei na prawo od wejścia. Jest to buk pospolity. Olbrzymie drzewo, imponujące potęgą i majestatem. Z pięknymi, starymi okazami buka pospolitego zapoznać się możnai w Kniei Bukowej pod Szczecinem, a właściwie wkraczającej już dc* Szczecina — na przedmieście Podjuchy. W przebiegającym przez knieję paśmie Wzgórz Bukowych, nazywanych przez miejscowych patriotów Górami Bukowymi, spotykamy się z olbrzymami, które mają po 47 metrów wysokości i około 6 metrów w obwodzie. Wspaniały las bukowy o charakterze pierwotnym wchodzi w skład lasów państwowych w okolicach Wałcza. A jakie ciekawe buki czekają nas w Wolińskim Parku Narodowym! Naprawdę rzadkość — stare,, ogromne, majestatyczne. Ze szczerym sercem polecić mogę jeszcze Gaj Świętopełka. Gdy szlaki turystyczne zawiodą nas do Kartuz, po zwiedzeniu kościoła z XIV—XV wieku, kościoła o oryginalnym dachu w kształcie wieka trumny, zejdźmy z kościelnego cmentarza dróżką; w stronę Jeziora Klasztornego: tam jest właśnie bukowy lasek-rezerwatr Gaj Świętopełka. A nieco dalej, obok drogi, nad jeziorem Cichym, możemy znów spotkać się z 200-letnimi bukami. No i Bukowina Tatrzańska na Skalnym Podhalu! To tutaj rósł, a może jeszcze dotąd rośnie, ten, buk, który w wierszu Kazimierza Przerwy-Tetmajera pt. „Wesoły las'-" mówi chełpliwie: 47 ...niezłomną gałąź mam, uchwyć oburącz, zegnij, złam! Buk pospolity ma co najmniej kilkanaście odmian ozdobnych, sadzonych w parkach naszych miast. Odmiana purpurowa charakteryzuje się ciemnymi, czerwonopurpurowymi liśćmi, nie zmieniającymi się od wiosny do jesieni. Odmiana purpurowa zwisająca ma nie tylko liście równie piękne, jak poprzednia, ale jeszcze wdzięcznie wygięte ku ziemi gałęzie. Dobrze ją znają mieszkańcy Szczecina, spacerujący po Parku Żeromskiego. Odmiana dwubarwna ma liście czerwone z różowymi brzegami, ale tylko wiosną. Później różowa barwa znika pod napierającą czerwienią. Odmiana żółtolistna rozwija się wiosną jako żółta, w pełni lata jest zielona, a jesienią znów żółta, tylko w lekko brunatnym odcieniu. Odmiana strzępolistna ma ostro, głęboko i nieregularnie powycinane brzegi liści. Odmiana stożkowata sylwetką przypomina włoską topolę. Piękne okazy tej odmiany buka rosną na Cmentarzu Centralnym przj^ Alei Ku Słońcu w Szczecinie. A teraz ciekawostka (cytuję za książką Stefana Myczkowskiego „Człowiek, przyroda, cywilizacja"): „Jeden stuletni buk, który wytworzył 800 tysięcy liści o powierzchni fotosyntetycznej 1600 metrów kwadratowych, w całym okresie rozwoju pobrał z powietrza około 12,5 miliona metrów sześciennych dwutlenku węgla i wydzielił odpowiednią ilość czystego tlenu. W tej produkcji może go zastąpić aż 1700 młodych buków o średnicy korony około 2 metrów". Tę ciekawostkę dedykuję urbanistom, którzy zbyt pochopnie wycinają stare drzewa, aby zastąpić je badyikami młodych. Drewno buka — twarde, ciężkie, łatwo łupliwe, o różowawej barwie — ma duże zastosowanie w produkcji mebli giętych, sklejki, klepki podłogowej, a także w bednarstwie, tokarstwie i przemyśle chemicznym. No i wreszcie zapraszam na bukowy horoskop. Dotyczy on osób urodzonych w dobie przesilenia południowego, zimowego, około 22 grudnia. Ludzie to piękni z natury, a w dodatku jeszcze „ochędożni", tj. czyści, dbający o swój wygląd, co, jak wiadomo, przysparza urody. Mają serca wypełnione podniosłymi uczuciami, ale do ryzykownych czynów nie są 48 pochopni. Umysły rozważne, praktyczne. Nie za oszczędni, ale i nie utracjusze, choć zdarzają się wśród nich tacy, którzy lubią „popisywać się rozrzutnością przed postronnymi". Nie wiadomo, czy to wina buka, na którym nieraz 22 grudnia „listecki bielejom", ale u ludzi urodzonych pod tym znakiem „wczesna siwizna o starości jaśnie znać dawa", co „poniektórych frasuje, bo już urodą sidlić nie mogą". Są milczkami nie pozbawionymi jednak poczucia humoru. W to ostatnie wierzę bez zastrzeżeń. Pod „Bukiem" urodził się arcy-dowcipny mruk, Tadeusz Boy Żeleński (21 XII 1874), poeta, krytyk, publicysta i zasłużony tłumacz klasyki francuskiej. 4 — Gawędy Choina Szukanie choiny w lesie przypomina przysłowiowe „szukanie wiatru v/ polu". Niby pełno tego wokół, a właściwie nie ma. Albowiem „choina", „chojna", „choica", „chojca" w języku potocznym to nazwa niewielkiego lasu sosnowego, młodej sośnińy, zarośli krzaków szpilkowych, gałęzi drzew iglastych, przeznaczonych na opał, wreszcie zaś — samego igliwia używanego na podściółkę dla inwentarza. Gdyby drużbę na weselu w okolicy Lipiec Reymontowskich spytać, jakie drzewo ma na myśli, kiedy śpiewa — „czyś ty, chmielu, nie miał ojca, coś ty wyrósł niby chojca?" — nie umiałby zapewne odpowiedzieć. Chojar, który wydaje się męskim osobnikiem choiny, to też drzewo istniejące tylko w naszej wyobraźni. Ale piękne. Gdy Sienkiewicz pisze -— „promienie słońca świeciły między gałęziami chojarów" — to przecież nie tylko wiemy, o co chodzi, lecz i zachwycamy się tym widokiem. Ale choina, jako rodzaj drzewa, istnieje. Choina — Tsuga. Należy do rodziny sosnowatych, obejmuje około 10 gatunków drzew iglastych, występuje na obszarach Ameryki Północnej, a także w Japonii, w Chinach, w Himalajach. W Europie jest drzewem parkowym. W Polsce najczęściej sadzona bywa choina kanadyjska, Tsuga cana-densis. Wygląd jej może być ilustracją tego, co opisywane jest potocznie jako chojar. Wysokie, do 30 metrów dorastające drzewo o stosunkowo cienkim brunatnoszarym pniu i stożkowatej, szerokiej, dość nieregularnej koronie ze zwisającym charakterystycznie czubkiem. Gdy podejdziemy bliżej, zobaczymy, że konary ma długie, ułożone niemal poziomo, gałęzie cienkie, giętkie, na końcach trochę zwisające. Igły tego drzewa są bar- 50 -?^^ ?&'?-?.., dzo małe, płaskie, na koniuszkach tępe, z wierzchu ciemnozielone i połyskliwe, pod spodem zaś mają dwa białe paseczki. Jeżeli ktoś dociekliwy przyniesie taką igłę do domu i obejrzy ją dokładnie przez lupę, zauważy jeszcze drobniutkie ząbeczki na brzegach, nie do wypatrzenia gołym okiem. Szyszki choiny są maleńkie, rozmiarów najmniejszych żołędzi, jajowate, zwisające. Taki chojar, wysokachne choinisko, wyobrażamy sobie zawsze w gęstym borze lub na leśnej polanie. Tymczasem drzewo to spotkać można tylko w miejskim parku. Choina jest piękna, malownicza, to prawda, ale niezbyt łatwa do wychowania. Musi mieć żyzną glebę, wilgotne powietrze, suszy bowiem nie znosi organicznie, wymaga klimatu chłodnego, lecz nie zanadto — przy ostrzejszych mrozach brązowieje i zaraz zrzuca część igieł. Nawet 51 w najlepszych dla siebie warunkach rośnie dość opieszale. Przez pierwsze dziesięć lat nie dorasta i do jednego metra, w wieku lat dwudziesta ma najwyżej 7 metrów wysokości, a około czterdziestki osiąga zaledwie około 15 metrów. Ponieważ żyje kilkaset lat (w swojej ojczyźnie, Ameryce Północnej, około 600) nie musi się, jak widzimy, śpieszyć. Jeden z jej najpiękniejszych okazów w Polsce można zobaczyć w parku oliwskim. Drzewo to ma dwadzieścia kilka metrów wysokości i ponad dwa metry obwodu. Znacznie rzadziej spotykana w naszych parkach niż kanadyjska jest choina różnolistna, Tsuga dwersijóiia. Ponieważ „tsuga" jest nazwą japońską, którą w połowie XIX wieku przyjęto dla tego drzewa,, a ojczyzną gatunku jest Kraj Wschodzącego Słońca, choinę różnolistną możemy uważać za najautentyczniejszą, wzorcową choinę. Różnolistna,, diversifolia, jest zaś dlatego, że jej igły odróżniają się od igieł choiny kanadyjskiej brakiem... ząbków na brzegach, jak również leciutkim wycięciem na wierzchołkach i gęściejszym ułożeniem na gałązce. Skrupu-lanci — a skrupulanctwo jest tu bardzo chwalebne, jak w każdej nauce — mówią, że igły choiny różnolistnej są troszeńkę bardziej nastroszone,. a szyszki bardziej pękate. O choince, czyli o drzewku świątecznym, strojonym na Boże Narodzenie, porozmawiamy w innym miejscu, bo to nie Tsuga. Cis pojawił się na świecie już w dewonie, czwartym okresie ery paleo-zoicznej, czyli w czasach od 400 do 350 milionów lat, temu. W trzeciorzędzie, mniej więcej przed 65 milionami lat, występowało już pięć gatunków cisa, a obecnie mamy tych gatunków tylko osiem. Mała to ewolucja i zróżnicowanie, jak na tak bardzo długie dzieje. Cis, po łacinie Taxus, rośnie dziś niemal wyłącznie na półkuli północnej. Chciałoby się powiedzieć „jeszcze rośnie", ale o tym później. Może mieć postać iglastego krzewu lub drzewa, zależnie od pochodzenia danego osobnika. Jeżeli miał szczęście, że jakiś ptaszek, na przykład kos, drozd lub inny z rodziny drozdĄwatych szczególnie łakomych na owoce cisa, zjadł jagódkę i, przepuściwszy ją przez swój przewód pokarmowy, nasionko wydalił na ziemię (taki sposób siania nazywa się endozoiczny), wyrasta w drzewo. Jeśli natomiast powstał z odrośli, zostaje krzewem. Chociaż także nie zawsze. Nie ma tu żelaznych prawideł. A są także odmiany utrwalane przez ogrodników i rozmnażane wegetatywnie. Gdyby ktoś nie znający cisa chciał rozpoznać go po postaci, czyli po pokroju, miałby niemałe trudności. Zacznijmy od korony: może być kulista, może być stożkowata, jajowata albo nieregularna i rozwichrzona. Może mieć jeden wierzchołek albo kilka. Nawet cisy rosnące w parku mogą wprowadzić w błąd, bo jako drzewa dobrze znoszące kształtowanie sekatorem, łatwo przyjmują taką postać, jaka wymarzyła się ogrodnikowi. Prawidłowa, naturalna korona cisa jest początkowo stożkowata, w starszym wieku zaokrąglona, gęsta, nisko osadzona na pniu. 53 Tylko że z tym pniem też nieprosta sprawa! Cis może mieć pień pojedynczy, a może też mieć kilka pokracznych lub prostych pni, albo» prostych i pokracznych, połączonych tak dokładnie, że trzeba być jasnowidzem, żeby przed ścięciem i obejrzeniem przekrojów poprzecznych orzec, jak doszło do takiej postaci trzonu drzewa. Kora, owszem, ma cechy charakterystyczne, po których łatwo poznać cis. Na jednorocznych pędach jest zielona i gładka, na kilkuletnich — czerwonobrunatna i cienka, a na starszych, grubszych gałęziach i na pniu — brudnowiśniowa, przeważnie łuszcząca się i odpadająca cienkimi płatami. Najłatwiej jednak poznać cis po igłach, bez względu na porę roku, bo ma je zimą i latem, a zrzuca bardzo dyskretnie, co 6—8 lat, i to nie od razu, lecz partiami. Igły cisa są płaskie, od góry połyskliwe i ciemnozielone, od spodu — jaśniejsze i matowe, z obustronnym nerwem środkowym, szablasto wygięte, ułożone zaś albo grzebieniasto — na pędach poziomych, albo spiralnie, śrubowato — na pędach idących w górę. Miękkie, miłe w dotyku. Owoce cisa też są charakterystyczne: karminowe jagódki w kształcie-kubeczków, a w nich brązowWgai^Se nasionka. Niech nam tylko nie przyjdzie ochota na jedzenie tych;':)jagódek razem z nasionami! Trujące? Jadalna jest tylko osnówka (tefii kubeczek ukrywający nasionka), ale mdła — nie warto narażać się na przypadkowe połknięcie pestek. Trucizna z soku cisa znana była już w starożytności. Juliusz Cezar (100 albo 102—44 p.n.e.), rzymski wódz, polityk i pisarz, podaje, że kiedy wytępił do nogi Eburonów, plemię w Galii belgijskiej, król plemienia, Katywulkus, otruł się sokiem cisowym. Dioskorides, lekarz i botanik grecki z Anazarby, wyrocznia farmakologii, już w I wieku naszej ery przestrzegał przed morderczym działaniem cisa. Ponoć samo wąchanie gałązek mogło odurzyć aż do zatrucia, a już spożycie jagódek wraz z pestkami nawet konia zwalało z nóg, i to bezpowrotnie. Podobną opinię o cisie wyraża Pliniusz Starszy (lata 23—79 n.e.), wysoki urzędnik rzymski i pisarz, autor encyklopedycznego dzieła „Historia naturalis". A Klaudiusz Galenus, rzymski lekarz, żyjący w II stuleciu naszej ery, nazywa 54 cis podstępną trucizną, czyhającą w igłach i jagodach tego drzewa na człowieka i bezrozumne bydlę. Ta trucizna to alkaloid — taksyna obecna w całym drzewie z wyjątkiem osnówki. Trudno dziwić się człowiekowi, który, jak wiadomo, jest bardziej łakomy i ma mniejszy instynkt samozachowawczy niż „bezrozumne bydlę"., że sięga po zdradliwe owoce. Ale zwierzęta powinny chyba od razu zdemaskować tę ukrytą naturalną truciznę. A tymczasem okazuje się, że nie. Na przykład koń, tak wrażliwy na wszystko, co może zaszkodzić zdrowiu, że nawet brudnej wody się nie napije, obżerał gałązki cisa bez żadnego niepokoju, ba! z wielkim apetytem, i przypłacał te łakomstwo życiem. Mowa o czasach, kiedy cis był pospolitą, łatwo dostępną rośliną. Mimowolnymi samobójcami bywały też króliki. Śmierć tych ©statniak, 55 jakkolwiek przykra dla gospodarza, nie powodowała takiego nieszczęścia, jak strata konia, najważniejszej siły roboczej, zwierzęcia, które zawsze było w wysokiej cenie. Toteż wieśniacy w trosce o dobytek wycinali cisy w pobliżu swoich domostw, niszcząc to drzewo bez opamiętania i miłosierdzia. Właściwości trujące cisa uczyniły z niego drzewo demoniczne, magiczne. Już w starożytnej Grecji był drzewem śmierci, w mitologii wymieniany bywa wśród drzew świata podziemnego. W Grecji nowożytnej robiono z niego wieńce nagrobne. Słowianie posypywali igliwiem cisa izby, gdzie przebywał zmarły, i drogę za konduktem pogrzebowym, aby się zabezpieczyć przed powrotem ducha i jego nocnymi imprezami. W naszych zwyczajach ludowych przez długie stulecia tułały się pozostałości prastarych praktyk guślarskich, opartych na wierze w magiczną moc cisa. Barbara Blizińska, zbadawszy wierzenia i praktyki magiczne naszych tatrzańskich pasterzy w okresie obejmującym sto lat, od połowy XIX wieku do roku 1957, pisze w „Pasterstwie Tatr Polskich i Podhala": „W świetle relacji terenowych — istniały drzewa smrekowe oraz cisowe na Rusinowej Polanie, w Roztoce i w Jaworzynie, koło których jeszcze u schyłku XIX wieku gromadzili się w pewnych porach roku ludzie, palili nocą ognie, przyprowadzali dzieci i chorych. Zachowała się też relacja o zakopywaniu głowy młodego baranka pod cisowym drzewem, co stanowi wyraźną postać ofiary". W tym samym czasie starowni gospodarze w okolicach Pcimia święcili w dniu Trzech Króli gałązki cisa, aby później używać tych gałązek, zdolnych przegonić śmierć na cztery wiatry, do okadzania chorego bydła. W okolicach Człuchowa układano gałązki, cisa na stole biesiadnym obok darów bożych, żeby te nie zaszkodziły na zdrowiu. Używano też cisa do palm wielkanocnych, i to wcale nie dla dekoracji, lecz w celach praktycznych. Kiedy poświęcona palma zatknięta została za obraz nad łóżkiem, dzieci poczęte w tym łożu nie umierały. Dym z palonych wilgotnych gałęzi cisa miał zabijać czarne koty, w które lubił wcielać się diabeł. Na Podkarpaciu wierzono, że cisowe kołeczki, używane zamiast gwoździ do przybijania dranek (gontów) na dachu, zabezpieczają dom 56 ? przed uderzeniem pioruna. A taki sam kołeczek wbity w róg krowy, gdy po raz pierwszy została matką, miał zabezpieczać ją przed utratą mleka, cielątko zaś — przed wszelkimi urokami. W całej Europie, nie tylko u nas, panowało przekonanie, że sen w cieniu cisa kończy się śmiercią. Między ludem krążyły makabryczne opowieści o utrudzonym wędrowcu, który tylko na chwilę przymknął oczy dla odpoczynku pod cisem i już ich więcej nie otworzył; o żonie drwala, która przyniósłszy na miejsce pracy mężowi obiad przewijała pod cisem swoje senne dzieciątko i jeszcze nie zdążyła zmienić pieluchy, gdy zauważyła, że dziecko sztywne; o hultaju, co wracał z pijatyki na nieposłusznych nogach i wyciągnął je pod cisem na zawsze. Dzieci idące w las ostrzegano, żeby nie zbliżały się do cisa, bo zamieni on je w kozy, sarny lub zające, swoje ulubione zwierzęta, których nie truje. Trujące właściwości cisa nie przeszkodziły mu wejść do medycyny ludowej. Napar z jego igieł, odpowiednio dawkowany przez „babki znające", był radykalnym środkiem na poronienie płodu, a wywar z drewna i kory uchodził za jedyny skuteczny lek przeciw wściekliźnie. Miał tylko tę wadę, że delikwent przestawszy się „wściekać" osiągał spokój wieczny. S Przyczyną wycinania cisów był nie tylko lęk przed trucizną, ale też, i to chyba przede wszystkim, wielka użyteczność cisowego drewna. Twarde, a elastyczne, odporne na działanie wilgoci, trudno łupliwe, trwałe, od wieków używane było na najrozmaitsze wyroby — od sarkofagów po jarzma dla wołów, od łyżek po dzieła kunsztu rzeźbiarskiego, od mebli (nasze szafy kolbuszowskie i gdańskie!) po fortyfikacje wodne. A już łuki cisowe były wprost najdoskonalsze i, co już jest oczywiście przesądem, najcelniej trafiały. Wielkie zapotrzebowanie na cis sprawiło, iż drzewo to trzeba było wziąć w obronę przed całkowitym wyniszczeniem gatunku. Pierwszy zakaz wycinania cisów w Polsce wydał król Władysław Jagiełło. W Statucie Warckim (1420—1423) czytamy: „Jeśliby kto, wszedłszy w las, drzewa, które znajdują się być wielkiej ceny, jako cis albo im podobne, podrąbał, tedy może być przez pana albo dziedzica pojman, a na ręko-jemstwo tym, którzy oń prosić będą, ma być dan". Chociaż jego królew- 57 ska mość wydał ten dekret nie z czystego umiłowania drzew, ale dlatego, że cis potrzebny mu był na kusze, łuki i inne narzędzia wojenne, fakt pozostaje faktem, że jest to pierwsza w naszych dziejach ustawa ochrony przyrody. Nawiasem mówiąc, ten chwalebny akt prawny i inne późniejsze nie na wiele się przydały, skoro cis, który nigdy nie tworzył u nas zwartych lasów, lecz stanowił zawsze tylko domieszkę, był w wiekach XVI i XVII wywożony z Polski do Anglii i Holandii, a jeszcze w wieku XIX sprzedawaliśmy nasze drewno cisowe do krajów północnej Afryki. Podczas gdy ludzie praktyczni widzieli w cisie tylko cenne drewno, ludzie sztuki, którym jako pierwszym rzuca się w oczy piękno świata, dostrzegli wartość dekoracyjną tego drzewa. Pokazali i zarekomendowali jego urodę swoim możnym mecenasom, namówili do sadzenia cisa w ogrodach i parkach wokół pałaców. Wielkim sympatykiem cisa był Andrzej Lenótre (1613—1700), piszący się również Le Nótre, twórca francuskiej sztuki ogrodniczej, „naprzód malarz, potem architekta" na królewskim dworze. W najwspanialszych ogrodach, jakie zakładał w Wersalu, Trianon, Chantilly, Fontainebleau i wielu innych miejscowościach Francji, a także na życzenie króla angielskiego Karola II Stuarta w Greenwich — wszędzie sadził cisy. Moda na cisy w pałacowych ogrodach objęła i Polskę. Na przykład w Wilanowie, który w XVIII wieku był własnością Czartoryskich, tak zwane „partery", czyli wydzielone części ogrodu, obsadzano piramidalnymi cisami, a w narożnikach tych „parterów" stawiano kadzie z drzewami pomarańczy, cytryn i granatów wyhodowanych w cieplarniach i „bardzo skomodowanych urodą do cisów". Cis rośnie wyjątkowo powoli, najpowolniej ze wszystkich drzew iglastych. Zwłaszcza w ciągu pierwszych lat. Małym drzewem, do 2 metrów wysokości, staje się dopiero w wieku około 20 lat. Wtedy też osiąga zdolność do wydawania nasion. Wydawanie nasion, odbywające się odtąd regularnie co rok do późnej starości, nie zahamowuje jego wzrostu, ale g© też nie przyśpiesza. Po kilkudziesięciu latach mozolnego pchania się w górę cis, rosnący na obszarach Europy, osiąga w najlepszym wy- 58 padku od 15 do 18 metrów wysokości. Taki prawie 18-metrowy okaz, olbrzym wśród cisów, żyje w którymś z rezerwatów Anglii. Tam też zdarzają się cisowe grubasy, dochodzące do 11 metrów w obwodzie. Wzrost, grubość, obfitość owocowania, jak również wiek cisa, uzależnione są od stopnia zaspokajania jego przyrodzonych potrzeb. Drzewo to lubi wprawdzie glebę świeżą, wilgotną, ilastą, ale często rośnie na podłożu wapiennym czy nawet kamienistym — w górach, gdzie musi zapuszczać korzenie w szczeliny skał. O wiele wrażliwszy niż na glebę jest cis na temperaturę i wilgotność powietrza. Lubi mżawki, mgły, łagodny klimat, zimą nie za mroźno, latem nie za upalnie. Dlatego tak dobrze rośnie w „mglistym Albionie", czyli Anglii. Unika światła i wolnej przestrzeni, odosobnienia. Najlepiej czuje się schowany w cieniu innych drzew. Stara legenda głosi, że cis stał się takim dziwadłem od chwili, gdy z jego drewna sporządzono krzyż dla Chrystusa. To ponoć wstyd nie pozwala mu teraz pokazywać się ludziom na oczy. Polskie cisy... Rosną już dzisiaj prawie wyłącznie w rezerwatach, których mamy ponad dwadzieścia w Karpatach, Sudetach, Górach Świętokrzyskich i na Pomorzu. Największe w Polsce skupisko cisów mamy w rezerwacie „Wierzch-las" w Borach Tucholskich. Jest to smętna resztka pradawnej puszczy. Wśród wielowiekowych okazów na szczególną uwagę zasługuje najgrubszy w tym rezerwacie „Bolesław Chrobry". Według legendy, w jego cieniu odpoczywał (no, proszę! — i nic mu się nie stało) Bolesław Chrobry, gdy wiódł swoich wojów do Szczecina. To sugeruje, że ów szczególny cis, już około 1000 roku duży i cienisty,, powinien mieć ze dwa tysiące lat. Tymczasem znawcy zapewniają, że nie ma więcej niż... czterysta. No, cóż — z prawdą o długowieczności drzew bywa często podobnie, jak z rzetelnością w opowieściach myśliwych i wędkarzy. Ten dorzuci trochę, by upiększyć rzeczywistość, ów trochę, i sensacyjna bajka rośnie. Tymczasem dopiero po ścięciu drzew, oglądając poprzeczny przekrój pni, dowiadujemy się, ile lat żyły w istocie. Ale niech nas ręka boska broni przed tym sposobem dochodzenia prawdy! Najstarszy cis na świecie, 59 którego szczątki można oglądać jeszcze dziś, rósł w Szkocji, w Fortin-gall. Na podstawie ścisłego przeliczenia słojów stwierdzono, że przeżył trzy tysiące lat. My nie mamy aż takich cisowych antyków, ale... Jest się czym pochwalić. „Cis Tysiąclecia" na Mazurach obchodził już chyba, choć niezbyt szumnie, swoje milenium. Cis „Czcibor" w Starym Kostrzynku także, skoro pod nim zmarł z upływu krwi raniony w bitwie z Niemcami pod Cedynią w roku 972 brat Mieszka I, Czcibor. Gis, zasadzony w Ryńsku latem 1397 roku przez Mikołaja z Ryńska, chorążego ziemi chełmińskiej, na pamiątkę zorganizowania przez tegoż Mikołaja tajnego Związku Jaszczurczego do walki z krzyżackim uciskiem, też ma swoje lata. „Cis Raciborskiego" — nazwany tak niedawno na cześć Mariana Raciborskiego — rosnący we wsi Harburtowice koło Lanckorony, nie ma wprawdzie aż 1200 lat, jak podają przewodnicy wycieczek, ale około 900 na pewno, a drugi, młodszy, stojący w pobliżu, dawno już minął półmetek tysiąclecia. Najstarszym cisem w Polsce, nestorem wszystkich naszych drzew, jest znany w całym świecie (szczególnie, rzecz oczywista, przez dendrologów) cis, rosnący w Henrykowie Lubańskim na Śląsku. Jemu też chętnie dorzucamy do metryki przynajmniej dwa stulecia. Naprawdę ma około tysiąca stu lat. Również wystarczy, aby pochylić przed nim głowę jako przed pomnikiem przyrody. Czeremcha Zacznijmy od nazwy. „Czeremcha" jest wyrazem ukraińskim. W dawnej polszczyźnie drzewo to nazywało się trzemcha, kotarba, koci e r b a, kor cip a, korciupa, kucipa, smrody ni a... Czy można się więc dziwić, że przygarnęliśmy do naszego języka śliczną czeremchę i zastąpiliśmy nią te wszystkie koszmarki? Jedynie trzemcha i kotarba, jako nazwy wprawdzie bez szczególnej urody, ale i bez brzydkiego znaczenia, przez pewien czas współzawodniczyły z czeremchą, przerobioną u nas zrazu na ? z a r o m ? h ę. Na pamiątkę po dawnej trzemsze zostało nam Trzemeszno, nazwa nadana miastu od wielkich skupisk tego drzewa nad Jeziorem Popielewskim. Można sobie wyobrazić, jak pięknie było tam w maju! A kotarba żyje do dziś jedynie w kilku starych polskich nazwiskach. Łacińska nazwa tego drzewa brzmi Padus racemosa (synonim Prunus Padus). Czeremcha jest rodzajem z rodziny różowatych. Przybyła do nas z Azji w niepamiętnych czasach i dziś występuje na całej półkuli północnej w trzydziestu kilku gatunkach. Są to drzewa lub krzewy. Najpospolitsza w Polsce jest czeremcha zwyczajna, Prunus padus. Rośnie na niżu i w niezbyt wysoko położonych wilgotnych lasach górskich. Pień ma prosty, wysmukły, śmigły, obciągnięty czarno-szarą, w młodości gładką, a później podłużnie porysowaną korą. Koronę posiada piramidalną, głęboko nasadzoną, gęstą, liście jajowate lub eliptyczne, matowe, z wyraźnym użyłkowaniem. Kwitnie białymi, zebranymi w zwisające grona kwiatami o przedziwnym, odurzającym zapachu. Pełnię rozkwitu i urody osiąga w połowie maja. W nadrzecznych chaszczach nie ma wówczas piękniejszego drzewa, a w parkach, gdzie współzawod- 61 niczy o pierwsze miejsce z białymi i fioletowymi bzami, różowym głogiem, złocistą karaganą, niepokalanie białym jaśminem, też nie zawsze przegrywa. Owoce czeremchy zwyczajnej, kuliste, wielkości grochu, zrazu zielone, dojrzewają w lipcu, a wtedy stają się ciemnoczerwone lub czarne, soczyste, smaczne, chociaż cierpkie. O korze młodych pędów czeremchy, o jej liściach, kwiatach i owocach bardzo różne mamy wieści. Sprzeczne! Nawet w tak rzetelnym źródle, jak Encyklopedia Powszechna S. Orgelbranda, czytamy: „Kora z młodych gałązek ma zapach nieprzyjemny, smak gorzkawy i, zawierając kwas cjanowodorny, jest trucizną. Kwas ten znajduje się też v/ liściach i kwiatach". A dalej: „Z owoców cierpkich na północy robią powidła lub pędzą wódkę; ziarna udzielają wódce smak gorzkich migdałów; liście bydło chętnie zjada". Z własnego doświadczenia dodać mogę tylko tyle, że owoce czeremchy bardzo mi smakują, a poza tym, że czernią zęby i z języka robią szorstki kołek, innych sensacji nie wywołują. Do dwudziestego lub nawet trzydziestego roku życia, zależnie od siedliska, rośnie czeremcha bardzo szybko, ale nie należy do drzew olbrzymów. Osiąga przeważnie 15 metrów wysokości i około półtora metra obwodu w pierśnicy. Czeremcha amerykańska, Prunus serotina, rosnąca u nas dobrze nawet na glebach jałowych, znosząca mrozy, spiekoty, susze i umiarkowany cień, ostatnio sadzona często w naszych lasach, osiąga niekiedy dwadzieścia kilka metrów wysokości. Szkoda, że nie tyle, co w swojej ojczyźnie — dużo ponad trzydzieści. Czeremcha skalna, Prunus petraea, rośnie u nas przeważnie w piętrach kosodrzewiny Tatr i Karkonoszy. Jest krzewem osiągającym wysokość do trzech metrów. Jej jagody, jak twierdzą kiperzy różnych dzikich owoców, odznaczają się wyjątkową smakowitością. Czeremcha wirginijska, Prunus virginiana, jest niewysokim krzaczkiem, niewybrednym co do gleby, gęsto uliścionym. Używa się jej często na żywopłoty i sadzi na piaszczystych wydmach, by zamienić je w zielone zarośla. 62 Czeremchy nie żyją długo — przeciętnie 50—60 lat — a gdy przedstawicielka jakiegoś gatunku dotrwa do siedemdziesięciu kilku (częściej niż innym udaje się to czeremsze zwyczajnej), stanowi dziwowisko, traktowane niemal jako wybryk natury. To krótkie życie uprzykrzają jeszcze czeremchom liczne owady. Da najbardziej rozpanoszonych należą: namiotnik czeremszaczek i szpeciel maczugowiec czeremchowy. Namiotnik czeremszaczek to biały motylek, którego gąsienice zawijają się w liście czeremchy i dyskretnie zżerają je od środka. Szpeciel maczugowiec czeremchowy to roztocz o robakowatym ciele. W maju tworzy na młodziutkich liściach czeremchy maczugowate narośle, a w tych naroślach rozwjijają się w jednym sezonie aż dwa pokolenia jego potomstwa. Gdy potomstwo szpeciela opuści owe narośle,, liście zamierają i opadają. 63 Czeremcha zapada też czasem na chorobę liści zwaną rdzą czeremchową, powodowaną przez grzyb Pucciniastrum padi. Na liściach, zaatakowanych przez to Pucciniastrum padi, pojawiają się najpierw jasne plamki, które szybko zmieniają się w czerwonobrunatne kanciaste plamy, potem czernieją — liść umiera. Ponieważ znaczenie tej choroby z gospodarczego punktu widzenia jest nikłe, zwalczania się nie stosuje. Biedna czeremcha! Zdawałoby się, że rosnąca nawet na piaszczystych wydmach, odporna na mrozy i susze, jest czeremcha drzewem o małych wymaganiach. A tymczasem wcale nie. To właśnie na suchych glebach najczęściej rzucają się na nią mszyce, atakuje choroba. Do normalnego życia potrzebuje gleby żyznej, próchnicznej, wilgotnej. Dlatego najpiękniej chowa się z wierzbami, olszami, kaliną, na podmokłych olsach i łęgach lub na brzegach rzek, albo gdy stanowi podszycie wielogatunkowego lasu — z dzikim bzem, ze świdwą, trzmieliną, jeżynami... W parkach jest drzewem ozdobnym. Szczególnie w maju, kwitnąca, i we wrześniu, kiedy od złocistych już liści odcinają się, niby brosze z korali, grona czarnych, połyskliwych owoców. Drewno czeremchy z szerokim, żółtawym bielem i brunatnożółtą twardziela, połyskliwe, używane bywa do wyrobu drobnych przedmiotów, w tokarstwie, do budowy instrumentów muzycznych. Z przesądów związanych z drzewami — dotyczący czeremchy znam tylko jeden, zasłyszany na Mazowszu: gdy jej drzewo wyrośnie na grobie, jest to znak, że zmarły tu leżący czuje się zbyt mało opłakiwany i prosi o westchnienie do Boga. / \ Czereśnia Rwałem dziś rano czereśnie, Ciemnoczerwone czereśnie, / W ogrodzie było ćwierkliwje. Słonecznie, rośnie ? WCŻeŚn: ', Julian ???? • Wprowadziwszy się w pogodny nastrój, przystąpmy do... boju z P niuszem Starszym (23—79), rzymskim dostojnikiem i pisarzem, ktć > w swoim dziele „Historia Naturalis" twierdzi, jakoby pierwsze czereśnst sprowadził z miasta Cerasus w Poncie do Rzymu, a przez to do Europy, Lukullus (Lucius Licinius Lucullus), ów sławny rzymski wódz i organizator arcywystawnych uczt. Wersja takiego właśnie pochodzenia czereśni wydaje się całkiem prawdopodobna, ale prawdziwa nie jest. Lukullus, walcząc z Mitrydatesem, królem Pontu w latach 73—70 przed n.e., zajął zwycięsko cały kraj i przebierał we wszelakich dobrach jak dziad w ulęgałkach. Do wojennych łupów mógł dorzucić i kilka pestek czereśni, by wyhodować te owoce w swoich ogrodach rzymskich. Ale... Łacińska nazwa czereśni — Cerasus — która, według obrońców tej wersji, ma być potwierdzeniem faktu, znana już była w Grecji, a więc w Europie, w czasach, gdy na rzymskiego Lukullusa ptaszki jeszcze nie świstały. Greckie słowo fcera-sos stanowiło nazwę drzew, wydających podobne do dzisiejszych czereśni owoce, tylko kwaśniejsze i twardsze. Z zapisów i innych przekazów, w których historycy kultury materialnej wyszperali czereśnie, wynika, iż drzewo to znane było od wieków i w Azji Mniejszej, i w Azji Środkowej, i na południu Europy. Gdzie S — Gawędy 65 „udomowiono" tę dziką czereśnię i zaczęto uprawiać ją w ogrodach, trudno dociec. Ale wiadomo na pewno, że Etruskowie, zamieszkujący w starożytności Italię i dopiero w latach 396—272 przed n.e. pobici przez Rzymian, już w VI wieku przed n.e. sadzili drzewa czereśniowe. Gdyby Pliniusz Starszy zagłębił się w dokumenty... No, ale może ich nie miał w zasięgu ówczesnych możliwości, więc nie triumfujmy... W średniowieczu uprawiano czereśnie już w całej Europie, a w Italii oraz we Francji dochowano się nawet kilku szlachetnych odmian. Szczególnym amatorem czereśni był król francuski Ludwik XIV (1638—1715), smakosz i znawca wszelkich sztuk z kulinarną włącznie, a choć esteta i niby uosobienie majestatu, „Król Słońce", łaził po drzewach ze zręcznością małpy, jak przekazuje anegdota, i objadał czereśnie wprost z gałęzi. , Jeden z najznakomitszych mężów stanu w dziejach Polski i Europy, Jerzy Ossoliński (1595—1650), kanclerz wielki koronny, polityk i dyplomata, a przy tym znakomity ekonomista i gospodarz, nie tylko hodował czereśnie w swoich włościach, ale też innych do tego namawiał. Na domiar, wyznając zasadę, że „Polak ma wszystkiego dostatek i może się bez cudzoziemskich condimentów obejść", używał czereśni zamiast... rodzynek... Gottfried Wilhelm Leibniz (1646—1716), niemiecki filozof i matematyk, pisze: „Jerzy Ossoliński pewnego razu świetną ucztę wyprawił, na którą i posłów cudzoziemskich zaprosił. W czasie uczty pytał pilnie gości, czy im smakują potrawy [...] powtarzając, że ma w tern pewną szczególną przyczynę. Goście byli zdziwieni tern więcej, że potrawy były rozmaite i smaczne. Na to Ossoliński wyjawił im sekret: Chciał on zrobić doświadczenie co do bogaetw płodów krajowych i nic takiego na stół podawać nie kazał, co by się w polskiej nie znajdowało ziemi i w ojczystym kraju przyrządzone nie było". Julian Ursyn Niemcewicz, 1758(?)— 1841, zainteresował się tą sprawą po latach, wyszukał w jakichś papie-rzyskach i w „Składzie albo Skarbcu rozmaitych sekretów" ujawnił, że na tej uczcie, a możemy przypuszczać, że i na innych, szafran szlachetny zastąpiono krokoszami, czyli szafranem polnym, migdały orzechami, rodzynki suszonymi czereśniami czy wiśniami, oliwki grzybami, a włoskie wina malinnikami. -*'.", Czereśnia nazywała się w dawnej polszczyźnie trześnia, trześnia, krześnia, tereśnia, teresinka, a na owoce tego drzewa mówiono po prostu wiśnie lub czarne wiśnie. Czereśnię, rodzącą jasne owoce, żółte z różowym rozmytym rumieńcem, wyhodowano dopiero na początku XVIII wieku we Francji i odmianę tę ochrzczono mianem „Bigarreau Napoleon", gdy zaś przeszła do Niemiec, stała się ,,Grosse Prinzessinkirsche". U nas do dzisiaj hodowana jako „Olbrzymka Napoleona". Trudno wprost uwierzyć, że to pełne wdzięku, chciałoby się powiedzieć — słodkie drzewo uchodzi za złowróżbne. Nie u nas, ale w dawnej Brandenburgii, czyli w środkowej części NRD. Jeszcze do dzisiaj kołacze się tu przesąd, że gdy na czereśni wystąpią jednocześnie owoce i kwiaty, umrze dziecko w domu. Miałam kiedyś przed domem taką czereśnię- 67 -dziwaczkę, właśnie „Olbrzymkę Napoleona", która przez wiele lat na górnych pędach, zaglądających do mojego okna na II piętrze, obok zawiązanych już owoców wypuszczała bukieciki białych kwiatków. Nikt w domu nie umarł — przeciwnie... Dziś mamy w Polsce kilkanaście odmian czereśni. Są to drzewa dochodzące do 20 metrów wysokości, ale przeważnie niższe, o szerokiej bujnej koronie, z grubymi konarami i dużymi jajowatymi lub eliptycznymi liśćmi na masywnych gałęziach. Pod koniec kwietnia rozwijają się białe kwiaty, zebrane w baldachy. Owoce dojrzewają w czerwcu lub lipcu, gdy kończą się truskawki, a jabłka papierówki jeszcze nie bardzo nadają się do jedzenia. Smaku dojrzałych czereśni, zwłaszcza tych prawie czarnych — najwcześniejszej „Koburskiej> Majowej", „Kassiny Wczesnej" czy „Zabuli" — żadne pióro nie opisze. Ale... Dotknijmy wreszcie tej nieprzyjemnej sprawy! Białe larwy, znajdujące się często w miąższu czereśni, mogą odstraszyć największego nawet łakomczucha. Nieraz spotykamy się z wypowiedzią, że przed wojną (drugą światową) nikt o czymś podobnym nie słyszał, że czereśnie były dorodne i zdrowe, że były to najczyściejsze owoce, omijane przez robactwo... Nie ma w tym przesady. To obrzydliwe; powszechne już dzisiaj robaczywienie czereśni rozpoczęło się' dopiero na początku lat pięćdziesiątych obecnego stulecia. Wtedy to bowiem przyleciała do nas z Węgier przez Słowację mała, czteromilimetrowa, żółto-czarna muszka, nasionnica trześniówka, szczególnie dobrze czująca się na czereśni (a także na wiśni i na wiciokrzewie). Składa jaja — każda samiczka 100 sztuk, jak wyliczyli skrupulatni entomologowie — na bielejących owocach. Z jajeczek tych wylęgają się-larwy i pałaszują smaczny miąższ pławiąc się w soku. W niektórych okolicach zniszczyła nasionnica trześniówka czereśniowe sady tak, że hodowcy zmuszeni byli wyciąć porażone drzewa, w innych nie rozpanoszyła się aż tak bardzo, ale wystarczająco, aby zarobaczywić czereśnie i odjąć je człowiekowi od ust. Cała nadzieja w chemicznej ochronie roślin. Pani Irena Gumowska, której książki i artykuły są nieocenioną skarbnicą rad praktycznych, śpieszy z ratunkiem i w tej sprawie. Pisze, że „kto nie lubi owoców z białkiem", niech zostawi czereśnie na kilkanaście mi- fiS nut.w wodzie. „Nadzienie opadnie białą warstwą na dno, a owoce będą czyste". I dodaje: „Bo jednak warto je jeść! Zawierają co prawda około 80 procent wody, ale ta reszta jest bardzo cenna. 10 procent przyswajalnych węglowodanów, głównie cukrów, polecanych nawet dla cukrzyków. Mnóstwo potasu, dzięki czemu zalecane są dla reumatyków, nerkowców, a także chorych na serce (usuwają złoża soli z tkanek). Sporo witamin — C, A, z grupy ? — więc świetne dla dzieci, a ponadto, jak twierdzą Francuzi, «dla kokietek», bo czereśnie, jak jabłka, mają własności antytoksyczne — «odtruwające», a tym samym działają upiększająco na skórę i cerę". No, proszę! Ja tylko jeszcze dodam, że ostatnio szypułki czereśni uznane zostały we Francji za rewelacyjny wprost lek odchudzający, szczególnie dla osób starszych o miękkim, pulchnym ciele. Ogonki czereśni świeże zalewa się wrzątkiem i gotuje 10 minut, ogonki suszone zaś trzeba najpierw zalać na 12 godzin wodą, potem gotować przez 10 minut i wreszcie wypić. Ta ostatnia część imprezy jest najbardziej przykra, bo wywar ma jedną fatalną wadę — jest piołuńsko gorzki. A słodzić go oczywiście nie wolno. Jedyna rada to zalać nim starte jabłko, rozmieszać i zmordować po łyżeczce za mamę, za tatę, za własne dzieci... Czereśnia może żyć do stu lat i dawać corocznie do 300 kilogramów owoców! Nie rezygnujmy więc z niej tak łatwo. W naszych lasach liściastych, zwłaszcza na południu Polski, rośnie dziko .czereśnia ptasia, Cerasus avium. Jej owoce stanowią szczególny smakołyk dla szpaków, kosów, kwiczołów i wielu innych ptaków. Drewno czereśni ptasiej (cytuję z Orgelbranda) „...żółtawe, prążkowane, ?dość twarde, przez bejcę przyjmuje wejrzenie mahoniu, jest bardzo ciężkie i wybornie nadaje się na wyroby". Dąb W wierzeniach wielu prymitywnych ludów dąb stworzony został jako pierwsze drzewo na świecie. A wyglądał całkiem inaczej niż te, z którymi się owi twórcy pierwszych religii spotykali na co dzień. Był przeogromny. Rozłożystą koroną wspierał całe niebo. W koronie tej, na najwyższych piętrach konarów i gałęzi, gnieździli się bogowie. Potężne korzenie natomiast zapuścił dąb w ziemię tak głęboko, iż stanowiły filary piekieł. Pień tego dębu był niezniszczalny. No, prawie niezniszczalny, Unicestwić go mógł tylko ogień boży, czyli piorun. W jednej z naszych starych pieśni religijnych, śpiewanych na Podkarpaciu jeszcze w XIX wieku, mówiących o stworzeniu świata, nie ma jeszcze nieba ani ziemi, jeno morze sine, a w tym morzu stoją dwa potężne dęby. W biblijnym potopie, spuszczonym na ziemię przez Boga dla zatopienia wszelkiego zła i zło czyniących ludzi, w odmętach wód, które niosły z sobą wszystkie zrozpaczone stworzenia boskie, tylko dęby stały niewzruszone i w koronach swych dawały odpoczynek nieszczęśnikom przeznaczonym na śmierć przez utonięcie. Od najdawniejszych czasów dąb był drzewem świętym. Źródło tej świętości i przyczynę kultu, jakim otaczano dęby, upatruje się nie tylko w imponujących rozmiarach czy siłach żywotnych tego drzewa, lecz także — a może nawet przede wszystkim — w jego mocy przyciągania piorunów i dawania ognia. Nasz dziki przodek, żyjący w lesie, zauważył, iż pioruny najczęściej biją w dęby i utożsamił sobie boga grzmotów z tym właśnie drzewem. Przerażenie kazało mu czcić owego boga, a zmysł praktyczny podszepnął krzesanie ognia przy pomocy dwóch kawałków drewna, naładowanych piorunem. Dąb, jako „król lasu" czy „król drzew", wystąpił o wiele, wiele stuleci 70 później, gdy ludy ukształtowały się już w narody, a te wybierały sobie władców, królów. Starożytni uważali dąb i za drzewo święte, i za króla roślin. W Grecji dąb był drzewem Zeusa, najwyższego boga, pana światłości i nieba. Spełniał rolę boskiego wieszcza. Dodona, najdawniejsze siedlisko wyroczni greckiej w Epirze, pyszniła się całym gajem świętych dębów--wróżbitów. Z szumu ich liści starzy kapłani (a później i kapłanki) odczytywali wyroki boskie. Gdy grecka Pallas Atena, ulubiona córa Zeusa, bogini mądrości, sztuk, rzemiosł, rodziny, wojny i pokoju, uniwersalna, jak widać, władczyni, uczyła Argosa sztuki budowania okrętów, kazała mu użyć arcytwardego drewna świętych dębów dodońskich. Dęby — zawsze potężne, zawsze święte — szumią w wielu greckich 71 mitach. Ale jedno podanie jest — w moim odczuciu — szczególnie wzruszające. Pokazuje serce dębu. Otóż kiedy Orfeusz po stracie ukochanej żony Eurydyki przeą siedem miesięcy płakał u stóp skały na brzegu rzeki Strymon, a łkania jego przechodziły w żałosny śpiew, drzewami, które rozczuliły się nad nim do tego stopnia, że aż zmiękły, były właśnie twarde dęby. W starożytnym Rzymie dąb poświęcony był Jowiszowi, najwyższemu bogu nieba i piorunów, władcy bogów i ludzi. Zarówno sam Jowisz, jak i jego boska małżonka Junona, nosili wieńce z liści tego drzewa. Pragnący upodobnić się do Jowisza królowie rzymscy — również. Zwycięskich wodzów podczas triumfalnych uroczystości wieńczono także koronami z dębowych liści, a nie laurem Apollina niby jakichś tam poetów czy innych lekkoduchów. Dąb to był dąb! Poeta rzymski Wergiliusz, żyjący w latach 70—19 p.n.e., opiewając chwałę swej ojczyzny w „Eneidzie", epopei narodowej, wzorowanej na „Odysei" Homera, roztacza przed nami wizję zakładającej Rzym dynastii, uwieńczonej dębem. Dąb był drzewem płodności, mającym wpływ na rozrodczość zwierząt. Pasterze owiec zganiali pod dęby swoje stada, aby w świętym cieniu nabierały żywotnych sił. Tam je też dojono, wierząc w szczególną zdrowotność mleka, którego pierwsze krople ofiarowywano właśnie dębom. Włosy, w których — jak wierzyli zabobonni Rzymianie — gnieździły się siły nieczyste, a także paznokcie, mogące wskazać demonom drogę do kończyn zmarłego, zakopywano pod dębem, unicestwiając wszelkie zło. Wobec istnienia takiego kultu dla świętego dębu — aż dziwne się wydaje, że właśnie pod tym drzewem albo wręcz w wypalonych piorunem jego dziuplach porzucano dzieci. Jeszcze do dziś we Włoszech ludzi niewiadomego pochodzenia, o nieznanych rodzicach, nazywa się „urodzonymi z dębu". W świętych gajach Słowian dąb, po starosłowiańsku dąbr (stąd dąbrowa), był drzewem najdostojniejszym, utożsamiał boga błyskawic, ognia i nieba. W czystej dąbrowie albo w lesie liściastym czy mieszanym wybierano najpotężniejszy dąb i jemu okazywano cześć. Objawami adoracji było odprawianie tanecznych korowodów ze śpiewami i pobrzękiwaniem 72 we wszystko, co robiło hałas, składanie u stóp drzewa ofiar z owoców, nabiału, plastrów miodu, a przede wszystkim palenie świętych ogni, w których płonęły gałęzie... innych dębów. Prokopius z Cezarei, zmarły w roku 562 historyk bizantyński, opisujący życie religijne współczesnych mu Słowian, stwierdza: „Jeden tylko bóg, twórca błyskawicy, jest panem całego świata i składają mu w ofierze woły oraz wszystkie inne zwierzęta". ..'... Wypada dodać, że były to woły i inne zwierzęta zabite, a może nawet upieczone i przygotowane do spożycia. Ponieważ te smako.wite dary nocą znikały, naiwni ofiarodawcy wierzyli, że pochłania je święty dąb. Należy się tylko dziwić istnieniu świętokradców, nie czujących lęku przed bogiem siarczystych piorunów, oraz matołectwu wiernych, którzy po pierwsze, nie podpatrzyli z ciekawości, jak święty dąb zajada się ich darami, a po drugie, nie wyśledzili tego, kto w imieniu świętego dębu pożerał ich ofiary. Kronikarz z XII wieku, Helmold, proboszcz z Bozowa nad Jeziorem Płońskim, który z biskupem stargardzkim odbył kilka podróży misyjnych dla nawracania zachodnich Słowian i napisał „Chronicon Slavorum", wspomina o świętych dębach Obodrytów. Podaje, że były one otoczone płotem z dwiema furtami, przez które mogli wchodzić tylko kapłani i książęta dla odprawiania pogańskich nabożeństw. Wszystkim innym osobom za przedostanie się na ogrodzone miejsce święte, w pobliże dębu, groziła kara... śmierci. .-.....' Jak wielkiej czci doznawały dęby, najlepiej świadczy fakt, że posągi Światowida (właściwie Swiętowita), bóstwa, nadregionalnego, boga bogów, wykonywano z drewna dębowego. A ile walk otwartych i podstępnych stoczyli obrońcy świętych dębowa gdy krzewiciele nowej wiary, chrześcijańskiej, mordowali te ogromne, dostojne drzewa toporami i palili je na stosach! Przedziwny urok pogańskich klechd, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, sprawił, że jeszcze długo po wprowadzeniu chrześcijaństwa dęby otaczała atmosfera niesamowitości. Wydawały się ludziskom straszne. W „Beniowskim" Juliusza Słowackiego, a nie jest to jedyny przekaz, czytamy: 73 Był to ów sławny dąb, gaduła stary, Jak czarownica krzywy i wybladły. Ogniste zeschłe kora miała szpary, Z konarów liście na poły opadły, Liść, co pozostał — zwiędły i zwalany, Szumiał po drzewie jak krwawe łachmany. Aby rozwiać te zabobonne lęki, pokutujące wśród ludu, kapłani zawieszali na przydrożnych dębach kapliczki lub poświęcone obrazy, najczęściej Matki Boskiej, opowiadając, jakoby tu miała się kiedyś ukazać. Pustelnicy, wielcy pokutnicy i inni mizantropi, uciekający od społeczeństwa do kniei, zamieszkiwali nieraz w dziuplach wypróchniałych wielkich dębów. Po prostu dlatego, że obszerne. Ale nie tylko dlatego. Na ogół wierzyli w magiczne działanie tego drzewa. Miało dawać rozum i zdrowie. Święty Bernard (około 1091—1153), twórca mistyki kościelnej i przeciwnik racjonalizmu, znaczną część swego życia spędził ponoć w dziupli ogromnego dębu, wypalonego przez piorun, zanim siłą ducha i wymoiwy począł wywierać tak doniosły wpływ na duchowieństwo, organizować drugą krucjatę, pisać epokowe dzieła. Podziwiany za energię i rozum, miał mówić, że jedno i drugie zawdzięcza dębowi. Zapewne użył przenośni, ale współcześni rozumieli to dosłownie. Znakomity etnograf i historyk Zygmunt Gloger (1845—1910) pisze w swojej „Encyklopedii Staropolskiej": „Odgłosem prastarych wierzeń narodu polskiego są liczne jeszcze dotąd podania i mniemania ludowe dotyczące dębu. W Kieleckiem ??., na drodze z Bejsc do Zagórzyc, stoi W lesie potężny dąb, zwany przez lud «doktorem», ponieważ leczyć ma choroby gardła, dziąseł i zębów. Pacjent udaje się przed wschodem słońca do lasu i obchodzi dąb trzykrotnie, mówiąc: . Powiedzże mi, powiedz, mój kochany dąbie, Jakim sposobem leczyć zęby w gębie. Tyle Zygmunt Gloger. O uzdrowicielskich — ba! — nawet cudotwórczych właściwościach dębu mówią liczne podania ludowe, zebrane przez polskich i innych folklorystów z naszym Oskarem Kolbergiem (1814—1890) na czele. 74 \ Liście dębowe, żołędzie i całe gałęzie, odpowiednio przygotowane" i przyprawione zaklęciami, leczyły wrzody, kołtuny, kurzą ślepotę i „drygawicę oczów". A już w bajdach, nie liczących się zupełnie z rzeczywistością, potrafiły... wskrzesić wisielca! Drewno dębu, użyte na dzieżę, sprawiało, że chleb się w niej darzył, nigdy w pieczeniu nie stał się taki, co to „wiele ma dziur w sobie i gąbczasty, w którym się powietrza wiele zachowa, przeto wiele też w ciele wietrzności czyni". Znachorzy, zamawiacze i babrusie (babrule też!) używali dębu do zadawania uroków, przerzucania choroby z jednej osoby na drugą, do wykrywania złodzieja i do innych dziwacznych praktyk. Aby kogoś odchudzić do tego stopnia, żeby się go bały dzieci, należało ususzyć dębowych liści i podawać mu w jedzeniu, gdy na czczo siadał do miski. Na wykrycie złodzieja był następujący sposób: żołędzie „głuchego dębu", czyli takiego, który się później rozwija, ususzyć, utrzeć na mąkę i dosypać podejrzanemu do jedzenia, gdy przyjdzie w gościnę. Przyprawa ta, dostawszy się do kiszek złodzieja, wywoła mu burczenie w brzuchu, które wszyscy będą słyszeć, tylko nie on, zdemaskowany tym „wewnętrznym głosem". A w książce Bohdana Baranowskiego pt. „Pożegnanie z diabłem i czarownicą" znajdujemy taki oto przepis na ukatrupienie całej rodziny: „Gdy czarownik chce zaszkodzić komu na zdrowiu, rwie liście dębu, suszy takowe i o nowiu księżyca zatyka w ściany domu jego, mówiąc zaklęcie: «jako te liście uschły, tak z całym domem niech schnie gospodarz i dzieci»". Magiczna moc dębów nie byłaby pełna, gdyby nie potrafiły wróżyć. Kiedy się zdarzało, iż jesienią liście dębów brązowiały wcześniej niż zazwyczaj i wreszcie przybierały barwę czerwonawą, a potem, strącane wiatrem, licznie spadały z drzewa — wróżyło to pożary. Utrzymywanie się zeschłych liści na drzewie aż do późnej wiosny wróżyło starcom w okolicy, że zostaną prapradziadkami. Obfite opadanie żołędzi wróżyło powodzenie w hodowli trzody chlewnej (nic dziwnego, skoro świnie przepadają za żołędziami), ale jednocześnie mogło być zapowiedzią łez. Do najsławniejszych dębów-wróżbitów w Europie należał jeszcze w końcu XIX wieku dąb rosnący koło zamku hrabiów Dalhousie w pobliżu Edynburga. Kiedy ktoś z rodziny miał zejść z tego świata, dąb ów przepowiadał to zrzuce- 75 niem gałęzi. Przed śmiercią dzieci zrzucał gałązki młode. Przed zgonem seniorów rodu — grube konary. James George Frazer (1854—1941), angielski etnolog, pisze .na ten temat: „Kiedy więc stary gajowy zobaczył, jak pewnego spokojnego pogodnego dnia w lipcu 1874 roku spadł z drzewa duży konar, zawołał: «Pan umarł teraz!» — i wkrótce nadeszła wiadomość, że Fox Maule, jedenasty hrabia Dalhousie, wyzionął ducha". Ani wrodzone właściwości magiczne tych potężnych drzew, ani bogi czy demony przemieszkujące w ich dziuplach nie ratowały dębów od znisty podyktowanej przez ludzką zachłanność na znakomite, trwałe, wielce przydatne drewno tych drzew. Obroną dębów zajmowali się już pisarze starożytni — Teofrast, Katon, Pliniusz. Ten ostatni namawiał nawet do siania lasów dębowych. W Polsce, o której dawnym bogactwie leśnym najlepiej mówi stare przysłowie — „nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las" — również stosunkowo wcześnie zaczęto dbać o dęby. Statut Kazimierza Wielkiego z roku 1347 w rozdziale „de incidentibus syh/as" przepisuje kary za wycinanie młodej dębiny w cudzym lesie. Za szkodę tego rodzaju nakazuje karę tak zwanego fahtowania albo ciążenia, czyli obciążania winnego przymusem zwrotu równowartości poczynionych szkód. Najczęściej fantem takim bywały woły, stado owiec czy odpowiednia ilość zboża." Później za „gałęzie dębowe albo latorośle w cudzym wycięte gaju" naznaczano karę pieniężną. Gorącym obrońcą lasów w ogóle, a dąbrów w szczególności, był Jan Ostroróg, żyjący w latach 1565—1622, wojewoda poznański, pisarz i polityk. W swoim „Kalendarzu gospodarskim na horyzont komar żeński" nie tylko żądał troskliwej opieki nad istniejącymi lasami dębowymi, które uważał za wielkie dobro polskiej gospodarki, ale też wskazywał na pilną konieczność zakładania szkółek i pouczał o siedliskowych wymaganiach dębu. Potęga i długowieczność dębów sprawiły, że wśród pomników przyrody drzewa te spotykamy częściej niż inne. A z każdym łączy się jakieś podanie, jakaś legenda. Wspomnienie, choćby w kilku słowach, każdego z dębów-pomników, naprawdę godnych uwagi, przekracza ramy tej gawędy. Historycznym dębom polskim należałoby poświęcić całą księgę, a może nawet kilka ksiąg. 76 Do najsławniejszych ze sławnych należą: Baublis, Bartek, Lech, Czech i Rus oraz Dąb Bażyńskiego. _ Baublis rósł w Bordziach na Żmudzi, w majątku Dionizego Paszkiewicza, zmarłego w roku 1831 sędziego ziemskiego i zbieracza starożytnych pamiątek krajowych. Nazwa „Baublis" nadawana była tam świętym dębom pogańskim, takim, w których pniach, zapewne wypróchnia-łych, odzywały się głosy wieszcze. Dąb w Bordziach należał do drzew bliskich sercu Adama Mickiewicza. Na początku IV księgi „Pana Tadeusza" czytamy: Drzewa moje ojczyste! Jeśli niebo zdarzy, Bym was oglądał znowu, przyjaciele starzy, Czyli was znajdę'jeszcze? czy dotąd żyjecie? Wy, koło których niegdyś pełzałem jak dziecię: Czy żyje wielki Baublis, w którego ogromie, Wiekami wydrążonym, jakby w dobrym domie, Dwunastu ludzi mogło wieczerzać za stołem? Nie, kiedy na paryskim bruku powstawała dyktowana tęsknotą wieszcza polska epopeja narodowa, Baublisa już nie było. W roku 1811, gdy chorował u schyłku swego ponad tysiącletniego żywota, usychały mu konary, został podpalony przez głupkowatego pastucha krów. Dla zachowania pamiątki po Baublisie — Paszkiewicz kazał ściąć majestatyczne drzewo w ten sposób, aby w środku jego wypróchniałej kłody stworzyć muzeum dla zgromadzonych „starożytności". Umieścił tam „zbroje, wykopaliska z mogił żmudzkich i portrety znakomitych rodaków, ustawił też śmigownicę z czasów szwedzkich (czyli małokalibrową armatkę, zwaną inaczej falkonetem — M.Z.). Dziesięć osób mogło we wnętrzu tego pnia usiąść wygodnie". Wiadomości o tragicznej śmierci starego Baublisa i o przedziwnym muzeum, urządzonym w szczątkach jego potężnego pnia, podawała ówczesna prasa, „Dziennik Wileński" z roku 1823, „Dziennik Warszawski" z roku 1826 i inne gazety. Bartek żyje do dziś i chyba jeszcze długo będzie dumą i ozdobą naszej ziemi. Rośnie między Samsonowem a Zagnańskiem, koło leśnictwa we wsi Bartków. Według turystycznych przewodników po Polsce — ma 77 on ponad 1000 lat, 27 metrów wysokości i 9 metrów obwodu w pierśnicy, a średnica jego korony wynosi 40 metrów. Według dendrologów — dąb ten niestety wcale nie jest rówieśnikiem państwa polskiego, lecz ma „zaledwie" 640 lat, czyli wykiełkował w czasach Kazimierza Wielkiego (król ten panował od roku 1333 do 1370). Reszta danych zgadza się co do joty. Istnieje legenda, że wracający triumfalnie spod Wiednia w roku 1683 król Jan III Sobieski, który przecież tak bardzo lubił dęby, zostawił w dziupli tego drzewa butlę wina i turecką szablę jako podarunek dla Bartka. Od tego czasu Bartek, dotychczas czartowski, diabelski, czarodziejski, cudowny, zyskał jeszcze jeden przydomek — królewski. Nieco młodsze od Bartka, bo mające od 480 do 590 lat, są Lech, Czech i Rus. Te historyczne dęby rosną w Rogalinie koło Kórnika w Poznańskiem, w dąbrowie, liczącej kilkaset dębów — pomników przyrody. Z Lechem, Czechem i Rusem łączą się różne, antydatowane bezceremonialnie legendy na temat zarania państwa polskiego. „Dęby rogalińskie", sportretowane przez Leona Wyczółkowskiego (1852—1936), można oglądać w Muzeum Narodowym. Niegdyś dębem świętym, a obecnie pomnikiem przyrody, jest Dąb Bażyńskiego, rosnący w Kadynach koło Elbląga. Ma on 670 lat i około 10 metrów w obwodzie. A kto zacz ów Bażyński? Jan Bażyński (1390—1459) był właścicielem Kadyn. Nie zasadził wprawdzie tego dębu, ale wsławił się czymś o wiele, wiele ważniejszym. Nie tylko bronił praw ludności Prus Wschodnich, gnębionej przez Krzyżaków, ale przede wszystkim był jednym z założycieli Związku Pruskiego. Stał na czele poselstwa, które w roku 1454 poddało Prusy królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi, a potem był gubernatorem tej prowincji. Dąb, o którym mowa w niniejszym akapicie, to pomnik Jana Bażyńskiego. Stoi, podobnie jak dawne dęby święte, otoczony ogrodzeniem — i niejeden człowiek chyli przed nim głowę. Dąb, Quercus, należy do najstarszych drzew świata. Żył już w paleoce-nie, najstarszej epoce trzeciorzędu, około 65 milionów lat temu. Obecnie rodzaj Quercus, należący do rodziny bukowatych, obejmuje przeszło 200 gatunków występujących w strefie klimatu umiarkowanego półkuli północnej. W Polsce rosną 3 gatunki i ich mieszańce. 78 Najpospolitszy u nas, występujący na obszarze całego kraju w lasach liściastych i mieszanych, w górach do 700 metrów nad poziomem morza, jest dąb szypułkowy, Quercus robur albo Quercus pedunculata. Jest to drzewo dorastające do 40 metrów wysokości. Pień ma potężny, walcowaty, pokryty do trzydziestego roku życia srebrnoszarą i gładką, a później ciemnoszarą i głęboko pobrużdżoną korą. Koronę ma, zwłaszcza gdy stoi w wolnej przestrzeni, szeroką, nieregularnie rozgałęzioną. Liście tego dębu, odwrotnie jajowate, nierówno zatokowrębne, siedzą na krótkich ogonkach, ale za to żołędzie, zielónawe, podłużnie prążkowane, wiszą na stosunkowo długich szypułkach. Stąd nazwa dębu — szypułkowy. We wczesnej młodości rośnie dość szybko. Kiedy osiągnie dojrzałość do wydawania nasion — w odosobnieniu po 40—50 latach, w zwartym lesie po 70—80 latach — rozrasta się już znacznie wolniej. Między stu-dwudziestym a dwusetnym rokiem życia osiąga swoją górną granicę wzrostu i odtąd tylko grubieje. Dąb bezszypułkowy, Quercus petraea (albo Quercus sessilis) występuje u nas rzadziej niż dąb szypułkowy, przeważnie na niżu, a w północno-wschodniej części Polski w ogóle nie rośnie, kończąc swój s zasięg na Puszczy Białowieskiej. Jest to również potężne drzewo. Osiąga 30 metrów wysokości, niekiedy nawet więcej. Pień ma strzelisty, wysmukły, widoczny niemal od samego wierzchołka rozgałęzionej słabo korony. Liście tego dębu są w zarysie odwrotnie jajowate, dość regularnie płytko klapowane, na długich ogonkach. Bezszypułkowym nazywa się dlatego, że miseczki żołędzi nie mają szypułek, siedzą skupione ciasno przy gałązce, przeważnie po trzy. Tkwiące w nich żołędzie są bez prążków. Dąb bezszypułkowy jest mniej wymagający co do gleby, ale za to bardziej ciepłolubny niż dąb szypułkowy. Kwitnie o 10—14 dni później. Trzeci z naszych dębów, dąb omszony, Quercus pubescens, jest małym drzewem, podobnym z pnia i korony do dębu bezszypułkowego, ale bywa też krzewem. Kwitnie w maju — później niż inne dęby. Żołędzie ma drobne, wysmukłe, miseczki omszone. Lubi dużo słońca, dużo ciepła, występuje bardzo często na glebach wapiennych. Odporny na suszę. W stanie dzikim rośnie u nas tylko w rezerwacie leśno-stepowym w Bielinku nad Odrą. 79 Wśród dębów rosnących w parkach i ogrodach botanicznych mamy wiele odmian ozdobnych, między innymi piramidalną, podobną z sylwetki do włoskiej topoli; zwisającą — o gałęziach odchylonych ku dołowi; strzępolistną — z powycinanymi głęboko, wystrzępionymi liśćmi; złocistą — która wiosną ma prześliczne żółtozłote liście. Liście dębów, zależnie od gatunku drzewa, są zimozielone albo sezonowe, opadające późną jesienią. Ale i te sezonowe nie wszystkie opadają. Na młodych dębach część liści — zeschniętych i zrudziałych, szarpanych mroźnym wichrem i coraz rzadszych — utrzymuje się uparcie na gałęziach aż do wiosny, do pojawienia się nowych. O tych liściach i o wróblach istnieje podanie ludowe, według którego wróble odlecą od nas na zimą wtedy, kiedy spadnie z dębu ostatni liść, a liście do reszty spadną wówczas, gdy odleci do ciepłych krajów ostatni \vr6b~e\. Z owadów, które ośmielają się dokuczać królowi drzew, przedstawię dwa: Galasówka — owad błonkoskrzydły, wielce zasłużony dla kultury. To dzięki niej mamy atrament. Składa jajeczka na liściach dębu, tworząc. kuliste narośle, tak zwane galasówki lub dębianki, w których przeobrażają się jej larwy. „Wyciąg z owych dębianków — czytamy w starych foliałach — pomieszany z roztworem koperwasu, korzenia marzanny oraz indyga, a do tego z przydatkiem gumy arabskiej wyborny inkaust (atrament — M.Z.) dawa". Kozioróg dębosz — chrząszcz z rodziny kózek, drzewo jad. Toczy chodniki w drewnie pod korą. Atakuje odziomkowe części starych, nasłonecznionych dębów. Choć sam, coraz rzadszy w Polsce, pozostaje pod ochroną, rzuca się na chronione, najbardziej majestatyczne dęby, nawet te w Rogalinie. • A oto galijski horoskop dla urodzonych pod „Dębem", podczas doby wiosennego zrównania się dnia z nocą, 21 marca: Trudno ukryć — nie mają łatwego charakteru. Są wprawdzie wierni, stateczni, sumienni, można im ufać, ale wytrzymać z nimi trudno, bo, obdarzeni niezwykle silną wolą, nie mają żadnej wyrozumiałości dla ludzi słabszych, chwiejnych. Są despotyczni, zawsze najlepiej wszystko wiedzą, 80 nie znoszą sprzeciwu. Mają skłonność do patetycznego rozprawiania, nie znają się na żartach i „wymagają uważania (czyli szacunku, poważania — M.Z.) więcej, niźli im przystoi". Są zrównoważeni albo przynajmniej bardzo opanowani. Zdarzają się wśród nich ludzie gorliwie wierzący i wtedy dokładają wszelkich starań, aby podsadzić do nieba wszystkich bliźnich w swoim otoczeniu. Ludzie twardej ręki (i muskularnej nogi). Nie, nie napiszę, kto ze sławnych ludzi urodził się pod tym znakiem... 6 — Gawędy Głóg ? Ach, róży! ach, róży! Wśród ziemi rozłogów w tej życia podróży tak wiele jest głogów — woła z egzaltacją Edmund Wasilewski (1814—1846), poeta znany z pesymizmu, nazywając, tak jak jego współcześni, głogiem wszelkie kolczaste krzaki, a nawet same ciernie. „Musisz się głogiem zakłuć, abyś róży urwał" — stwierdzało mądre porzekadło. Na głóg — drzewo mówiono również „głąg" albo „głożyna". Tylko ludzie skłonni do używania obcych nazw, uważając je za elegantsze od polskich, posługiwali się mianem „krategus" — ad greckiego Krataigos i łacińskiego Crataegus. Głóg, Crataegus, jest rodzajem z rodziny różowatych. Ile gatunków obejmuje? Do niedawna sądzono i przekazywano w poważnych źródłach naukowych, że w samej - Ameryce Północnej rośnie ich ponad tysiąc. Tak — ponad tysiąc gatunków głogu! Ale ponieważ liczba ta wydała się wielu dendrologom podejrzanie duża, przeprowadzono ponowne badania i stwierdzono autorytatywnie, że nie tysiąc z okładem, a najwyżej... dwieście. Może i ta wiadomość zostanie z czasem skorygowana — nauka przecież rozwija się ciągle, badania trwają. W Europie i w Azji występuje około 90 gatunków, a w Polsce rośnie dziko zaledwie kilka. Włodzimierz Seneta podaje, że sześć gatunków, a najpospolitsze są: głóg jednoszyjkowy i głóg dwuszyjkowy. Głóg jednoszyjkowy, Crataegus monogyna, rośnie w lasach i w uprawie na obszarze całej Polski. Jest krzewem albo drzewem osiągającym tylko kilka metrów wysokości. Pędy ma czerwonawobrązowe, 82 nagie, pokryte krótkimi cierniami, liście jajowate, drobne, z 3—7 klapkami. Kwitnie w maju. Kwiaty białe z jednoszyjkowymi słupkami (stąd nazwa), zebrane w wielokwiatowe baldachogrona, wydają bardzo przyjemną woń. Owoce są kuliste lub jajowate, ciemnoczerwone z jedną lub niekiedy z dwiema pestkami. Nie jest szczególnie dekoracyjny, ale dostatecznie ładny, aby nadawać się na żywopłoty, tym bardziej że dobrze znosi przycinanie. ? W parkach i ogrodach rośnie kilka odmian pzdobnych tego głogu. Najczęściej spotykane są: odmiana różowa, z różowymi kwiatami; pełnokwiatowa, z kwiatami pełnymi, białymi; pełnokwiatowa czerwona, o kwiatach jaskrawoczerwonych, pełnych; wreszcie pełnokwiatowa różowa, z karminoworóżowymi, pełnymi kwiatami. Głóg dwuszyjkowy — pospolity w całej zachodniej Europie. U nas, w Polsce, na linii Wisła — San ma on wschodnią granicę swego 83 \ zasięgu. Jest krzewem albo niskim drzewem. Pędy jego odznaczają się cierniami dłuższymi niż głogu jednoszyjkowego, liście są odwrotniejajo-wate lub eliptyczne z 3—5 klapkami. Kwitnie w maju, lecz nieco wcześniej od poprzedniego gatunku, białymi kwiatami o dwuszyjkowych słupkach (stąd nazwa), zebranymi w baldachogrona. Owoce tego głogu są okrągławojajowate, drobne, czerwone, z 2 lub 3 pestkami. Głogi jednoszyjkowy i dwuszyjkowy mogą dawać mieszańce. Zarówno kwiaty, jak owoce głogu, były od dawien dawna stosowanym powszechnie lekiem ludowym. \ Nic tak nie pomagało na szum^r w uszach (spowodowane zapewne niewłaściwym ciśnieniem krwi), jak napar z wysuszonych kwiatów głogu. A gdy się komuś serce „rozhuśtało ze zbytniej nerwacji, tak że już «cholery zapału» był bliski", wypijał szklanicę tego naparu, najlepiej, z miodem, szedł spać i budził się innym człowiekiem. Kiedy zaś otępiał na umyśle, nic tak szybko i skutecznie nie przywracało mu dowcipu (dowcipem dawniej nazywano inteligencję, bystrość) i animuszu, jak wino głogowe, domowej oczywiście roboty. Owoce głogu dawano dzieciom o bladych buziach i niejadkom, żeby pobudzić łaknienie i wywołać oznaki zdrowia — rumieńce. Na pewno pomagało: owoce głogu zawierają przecież tyle witaminy O' Dziś mamy w apteka»różne mikstury głogowe, często z walerianą, przeciw zaburzeniom seipiwym, migotaniu zastawek, uciskom... A nasz znakomity farmaceuta, bofanik i zielarz Jan Muszyński (1884—1957) radził każdemu, komu\wąfr*oba stanęła dęba, nie przykładać gorącej fajerki, nie łykać sody, letz-^utłuc owoców głogu, dzikiej róży i jarzębiny — po 1 części, rozpuścić^łyżkę stołową tego proszku w pół szklanki wody i gdy chwycą bóle, wypić małymi łykami". Ale wróćmy z apteki do drzewa. Głogi rosną bardzo opornie. Lubią ziemię próchniczną, żyzną, stanowiska lekko Ocienione. Nie są specjalnie wrażliwe na suszę i mrozy. A żyć mogą — kilkaset lat! Głogi to drzewa wielce lubiane przez ptaki. Owoce, wciąż jeszcze niedostatecznie doceniane przez ludzi, bardzo smakują naszym skrzydlatym współobywatelom.. 84 ?? Wrogami głogów są oczywiście owady. Przede wszystkim motyle. Choćby toczyk pięknuchniaczek, wcale nie taki piękny, jak sugeruje miła nazwa (ołowianoszary z żółtą plamą, połyskliwy), czy też łżuprówka rudnica, biały motyl, nazwany tak nieładnie dlatego, że samica ma rudawy koniec odwłoka. Albo wystrój wężowiacżek, srebrnobiałe motylkowate nic, mniejsze od zbudowanego dobrze mola. Ich gąsienice, z największą, 4-centymetrową gąsienicą kuprówki na czele, tak obeżrą z liści każdy głóg, że sam by się nie poznał, gdyby miał możność popatrzeć na swą koronę lub przejrzeć się w zwierciadle. Drewno głogu, wyjątkowo twarde i trwałe, używane bywa do wyrobu szkatułek i innych drobiazgów. Ale stolarze narzekają, że trudne w obróbce, że ma drobne słoje, opiera .się polerowaniu. Horoskopu głogowego nie mam — druidzi zapomnieli wymyślić. Jednakże dla osób lubiących takie abrakadabry (abrakadabra — kabalistyczny wyraz bez znaczenia, pochodzący z języka perskiego) mam coś z dawnych przesądów pogrzebowych. Otóż głóg rosnący na grobie, jak każde drzewo kolczaste, nie pozwala duchowi wychodzić na świat, ale nie jest dla zmarłego przykry. Tylko żywi nie powinni wąchać jego kwiatów, bo stracą powonienie. Grab Grab, po łacinie Carpinus — jest rodzajem z rodziny brzozowatych. Występuje w dwudziestu kilku gatunkach drzew i krzewów na obszarze Europy, gdzie jego protoplasta wchodził w skład flory już w epoce plio-cenu; występuje także w Azji, w Ameryce Północnej i Środkowej. W Polsce, od morza po góry, rośnie dziko w lasach liściastych tylko jeden gatunek ?— grab zwyczajny, Carpinus betulus. Jak dalece pospolity jest na naszych ziemiach, dowodzą między innymi bardzo liczne Grabowy, Grabiny, Grabownice, Grabczychy, Grabki Duże, Grabki Małe i jeszcze kilkanaście innych wywiedzionych od grabu nazw miejscowości, powtarzających się w przewodniku po Polsce. A historia kompozycji ogrodów w Polsce przekazuje nam wiadomości, że grab nie tylko rósł dziko, ale też należał kiedyś do elity drzewnej i zadawał szyku w najwytworniej szych parkach. Weźmy na przykład ogrody tarasowe, zakładane na stromych wzniesieniach w drugiej połowie XVI wieku — obyć się wprost nie mogły bez tego dekoracyjnego drzewa. Ogród w Mogilanach pod Krakowem, podziwiany przez znakomitości rodzime i obce, zatrzymujące się tu w drodze na Wawel, posiadał „dwa ramiona grabowych bindarzy (bindarz to kryta aleja ogrodowa, szpaler — M.Z.), spięte od strony stoku kamienną balustradą z rzeźbami", które tworzyły „monumentalne obramowanie dla wspaniałej panoramy górskiej ż Tatrami na horyzoncie". Gdyby ktoś chciał obejrzeć te „bindarze" grabowe w Mogilanach, to stoją, a jakże, ponoć te same, autentyczne. Ale są tam również młodsze, stuletnie, też godne uwagi. Także i w Wilanowie, który w XVIII wieku był własnością Czartoryskich, „kunsztownie wystrzygane ściany grabowych szpalerów dzieliły poszczególne partie ogrodu na wnę- 86 trza". Podobnie w wielu innych ogrodach przy magnackich rezydencjach traktowano grab z wielką sympatią. Grab zwyczajny nie jest drzewem zbyt wysokim. W najlepszych warunkach osiąga niewiele ponad 25 metrów. Gdy rośnie w zwartym lesie, pień ma prosty, strzelisty, a kiedy stoi w odosobnieniu — przeważnie nieregularny. Kora grabu, jasnoszara, cienka, gładka, ze smugami, w lesie pokryta bywa często, zwłaszcza od północnej strony, grubymi liszajami mchu i porostów. Koronę ma grab podłużną, zaokrągloną, bogatą w liście. A liście te są eliptyczne, długie, jesienią szczególnie ładne, złotożółte. Przed opadnięciem usychają, ale na młodych drzewach często pozostają na gałęziach przez zimę, podobnie jak liście dębu. Kwiatami 87 i grabu są czerwonawozielone zwisające kotki, które pojawiają się na drzewie pod koniec kwietnia lub w początkach maja, a owocami — jajowate orzeszki wielkości nasienia konopnego, przyrośnięte pojedynczo do trzy-klapowej skrzydełkowatej okrywki. Owoce te dojrzewają w październiku, opadają podczas całej zimy, a do kiełkowania muszą się odleżeć aż do drugiej wiosny. Nie zawsze jednak doczekają szczęśliwie, bo stanowią wielki przysmak dla leśnych myszy, które, podobnie jak wiewiórki, gromadzą zapasy na zimę. W pierwszych latach życia rośnie grab bardzo powoli. Dojrzałość osiąga między dziesiątym a dwudziestym rokiem swego istnienia, zależnie od siedliska, i odtąd prawie rokrocznie rodzi obfite nasiona. Nie przeszkadza mu to rosnąć nadal -— aż do osiemdziesiątego, niekiedy dziewięćdziesiątego, a całkiem wyjątkowo do setnego roku życia. Grab może żyć około 400 lat, ale w późnej starości staje się podatny na choroby powodowane przez grzyby pasożytnicze: huby drzewne, często cierpi na zgorzel kory. Murszeje, a że i system korzeniowy ma niezbyt głęboki, bardzo często umiera złamany lub powalony przez wiatr. A potem długo świeci w ciemnym lesie seledynowym blaskiem próchna, zanim się rozsypie i wsiąknie w ziemię. Ale póki silny i zdrowy, nie jest bynajmniej drzewem zgodnym we współżyciu z innymi, przeciwnie — jeśli można użyć ludzkich określeń — nie liczy się z otoczeniem, jest egoistyczny, zaborczy. Rośliny bytujące na dnie lasu — fiołki, płucnica, zawilce, złoć żółta — muszą bardzo wcześnie wiosną rozwijać kwiaty, aby zdążyły zostać zapylone przez owady, zanim grab wypuści swoje gęste liście i pod okapem jego korony zapanuje mrok. Dla drzew również nie ma litości — rozpycha się konarami, nie dopuszcza niższych od siebie do słońca. Jako krzew wyrasta grab dosyć wysoko, do trzech metrów, ma kilka pędów i bardzo, bardzo dużo liści. A ponieważ dobrze znosi strzyżenie i łatwo puszcza pędy odroślowe — doskonale nadaje się na żywopłoty. Trzeba tylko uważać, aby, kształtując żywopłot wiosną, nie obrzynać zbyt grubych gałęzi, albowiem grab bardzo boleśnie to odczuwa i długo „płacze" przezroczystym sokiem. W parkach, między innymi w Królewskich Łazienkach w Warszawie, jak też w ogrodach botanicznych, spotkać możemy odmiany ozdobne 88 grabu zwyczajnego: dębolistną, nisko ugałęzione drzewo o liściach normalnych, grabowych, a także nietypowych, pierzastowrębnych na tych samych gałęziach; kolumnową, drzewo w młodości podobne z sylwetki do włoskiej topoli; oraz stożkowatą, której nazwa mówi o postaci drzewa. Drewno grabu ciężkie, niezwykle twarde, trudno łupliwe, bardzo sprężyste, rezonansowe, białe i połyskliwe — używane bywa w stolarstwie i kołodziejstwie, a również i do wyrobu instrumentów muzycznych, narzędzi, jak młotki do bicia mięsa, szewskie kopyta, styliska, części maszyn, śruby, koła zębate. Stanowi też grabina cenny surowiec w przemyśle chemicznym — na przykład wytwarza się z niej potaż i... esencję octową... Kiedyś palono grabiną w kominkach, bo dawała dużo ciepła, a u Serbów na domiar przepędzała z domu spragnione ciepła duchy leśne, nazywane grabami, podobne do naszych krasnoludków, tylko — z końskimi kopytami. Horoskop. Grab jest znakiem drzewnym osób urodzonych w dniach od 4 do 13 czerwca i od 2 do 11 grudnia. Odważni, nawet bohaterscy, ludzie wielkich czynów, ale nie pozbawieni słabostek — bardzo lubią, gdy ich chwalić, sami zaś rzadko kogoś pochwalą, na starość często popadają w manię wielkości. Są podejrzliwi. Bywają łakomi — „dobrze pracują gębą przy stole", a potrafią nie tylko „zawijać, futrować, pałaszować", lecz i „suszyć dzbany". Mimo to odznaczają się miłą powierzchownością. Czasem zdarza się wśród nich artystyczna natura. Pod „Grabem" przyszli na świat między innymi: Walery Wróblewski (9 XII 1836), Józef Piłsudski (5 XII 1867), Antoni Bolesław Dobrowolski (13 VI1872), Jan Lechoń (13 VI1899). Grusza A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą. Adam Mickiewicz Od niej, od tej cichej gruszy, zasianej przez wiatr idący polem, wyrosłej bez opieki, bez niczyjej pomocy, wywodzi się większość najszlachetniejszych nawet odmian. Grusza, Pirus, jest rodzajem z rodziny różowatych. Obejmuje około 20 gatunków drzew i krzewów owocowych, występujących w Europie, Azji i północnej Afryce. W Polsce mamy tylko jeden gatunek gruszy dzikiej ?— tę właśnie gruszę polną, pospolitą, Pirus commu-nis, zwaną też ulęgałką. Ulęgałka rośnie u nas w lasach liściastych, na osłonecznionych polankach i na skraju od południowej strony. Na miedzach jest już niestety taką rzadkością, że gdy się jędze przez Polskę — od Przemyśla do Szczecina i w innych możliwych kierunkach z końca w koniec kraju — trzeba dobrze wypatrywać oczy, aby doliczyć się kilku zaledwie tych wspaniałych kopulastych drzew, bardzo, bardzo pięknych, tchnących spokojem i majestatem, a w dobie kwitnienia — uroczyście białych. Niekiedy z zazdrością myślę, że jeszcze dziś rosną gdzieś całe lasy tych grusz, i zastanawiam się usilnie nad przyczyną znikania tego drzewa z naszych pól. Chyba niemałą rolę gra tu... bezmyślność. Smutno, że odchodzi w zapomnienie piękny krajobraz polski z tak niedawnych jeszcze czasów. Wszystkie zabobony, przesądy, przysłowia, przepisy na leki domowe i na alkoholowe nalewki dotyczą ulęgałki. To ona, grusza dzika, kierująca się nakazami tajemniczych4 sił, może 90 ?? 7: .???/-"?'"i demonów, gdy czasem ponownie zakwitała, wróżyła śmierć temu ze współmałżonków, kto pierwszy owo ponowne kwitnienie zauważył, a przepowiadała również bardzo rychłe następne wesele osobie pozostałej we wdowieństwie i w tzw. „nieutulonym żalu". Z cierpkich, zielonych jeszcze i twardych owoców polnej gruszy robiono syropek na miodzie i dawano niemowlętom, gdy darły się po nocach, a z ulęgniętych przez leżakowanie w sianie lub sieczce pitraszono dla nich powidełka na uregulowanie żołądka w razie rozstroju. Biedne maluchy! Na pewno to one wymyśliły rymowane przysłowie: „Od gruszek boli brzuszek". Przysłowia... Porzekadła... Znam ich kilka, a wszystkie, chciałoby się powiedzieć, zgrzebne, razowe. Jedne mówią o obfitości i taniości owoców 91 \ polnej gruszy, które nazywano ulęgałkami, ulężałkami, odleżałkami, gnił- kami i zapewne jeszcze jakoś inaczej. Inne mają tzw. „drugie dno", pod\ tekst. „Przebiera jak dziad w ulęgałkach". „Zarobił czapkę gniłek". „Obiecywać gruszki na wierzbie". „Nie zasypiać gruszek w popiele". „Baba o gruszce, dziad o pietruszce", gdy dwoje głuchych nie może się porozumieć (lub nie chce). „Natrząść komuś gruszek", czyli narobić komuś kłopotu. A wreszcie stare, dziś używane już tylko przez pradziadków i różnych zaśniedziałych wujaszków: „Dać komuś gruszkę", czyli nabić mu guza. Ksiądz Krzysztof Kluk (1739—1796), proboszcz ciechanowski, natura-lista samouk, ale wielki erudyta i autor książek przyrodniczych, a także smakosz zacnych trunków, powiada w swoim „Dykcjonarzu roślinnym", wydanym w 1788 roku, że grusznik z gruszek robi się „tym samym sposobem, jak jabłecznik z jabłek, ale napój ten daleko jeszcze jest przyjemniejszy". I dalej poucza: „...im cierpsze są gruszki na grusznik użyte, tym się grusznik dłużej zachowuje". Dziękujemy księdzu dobrodziejowi! Grusza polna może żyć ponad 300 lat i osiągnąć około 20 metrów wysokości. Baczcie więc na tę wspaniałą żywotność, pochopni ścinacze polnych grusz! Nie wiem, czy te dwie grusze, pomniki przyrody, które ostatnio poznałam osobiście — przy ul. Żołnierskiej w Warszawie, koło parkingu, i przy ul. Moczydłowskiej, nad sadzawką — są takie wiekowe i tylko.z powodu złych miejskichwarunków nie osiągnęły górnej granicy możliwego wzrostu, czy też są młodsze. Pierwsza z nich, jak podaje Czesław Łaszek w swoim doskonałym informatorze „Przyroda Warszawy", wydanym w 1980 roku, ma 14 metrów wysokości i 2,2 metra w obwodzie, druga — 12 metrów wysokości i 2,25 metra w obwodzie. Jako ciekawostkę wspomnieć należy, iż ulęgałki, które były przez ostatnie dziesiątki lat w całkowitej pogardzie (karmiono nimi świnie), teraz znów stają się rarytasem, odkryto bowiem, że doskonałe są w marynacie i podaje się je wśród wykwintnych przystawek. Dopieroż by się cieszył jego wielmożność pan kanclerz Jerzy Ossoliński! Uprawę grusz zapoczątkowali nasi naddziadowie już w końcowym okresie epoki kamienia, neolicie, który w Polsce przypadał na czas 4000—1700 92 lat przed naszą erą. Pierwsze wzmianki o uprawie grusz w Europie znaj-\du'jemy w „Odysei" Homera. Gdy Odyseusz, wracając rzemiennym dyszlem spod Troi, dobrnął wreszcie po dwudziestoletniej tułaczce po świecie, zmieniony i postarzały, do domu swego ojca Laertesa, ten, nie poznawszy w nim syna, zażądał odeń jakiegoś dowodu tożsamości. Wtedy Odyseusz pokazał bliznę na nodze i wyliczył drzewa w sadzie, podarowane mu kiedyś przez ojca, jako małemu dziecku, a między innymi wymienił trzynaście grusz. Z gruszą łączy się też pewna heca mitologiczna. Otóż Fylakos, heros' delficki, nerwus i pieniacz, awanturujący się z sąsiadami to o swoje słynne krowy, to o jakieś inne sprawy, rozgniewał się pewnego razu na własnego syna Kiklosa do tego stopnia, że ścigał go z mieczem w ręku, pragnąc skrócić biedaka o głowę. Gdy młodzieniec w kilku susach stworzył odległość niepokonalną dla starych nóg ojcowskich, Fylakos rzucił za nimmorderczym żelazem. Trafił, ale nie w syna, lecz w gruszę. Miecz utkwił w drzewie tak głęboko, że aż schował się pod jego korę. To jednak nie koniec rodzinnej przygody z gruszą. Kiedy wkrótce potem Ifiklos zachorował, a tatusiowi przeszło zacietrzewienie, sprowadzono do domu sławnego lekarza i wieszczka w jednej osobie, niejakiego Melamposa, aby uzdrowił chorego. Melampos, rozczulająco dobry dla wszyskiego, co żywe, człowiek, któremu węże przez wdzięczną życzliwość wylizały uszy, by rozumiał mowę ptaków i innych zwierząt, wsłuchał się w szumy otaczające dom Fylakosa i odkrył miecz za korą gruszy. Kazał go wyjąć i wyrzucić precz, choremu zaś dawać do picia sok gruszy zafarbowany rdzą żelaza. No, i co powiecie? ?— Ifiklos wyzdrowiał. Gorszą przygodę z gruszką miał Drusus, też bohater, tylko że już nie mityczny, a całkiem autentyczny, syn Tyberiusza Klaudiusza, urodzony w 38, zmarły zaś w 9 roku przed naszą erą. Gdy jako zwycięski wódz, rozszerzając granice państwa rzymskiego na ziemie germańskie, dosięgnął Łaby, spadł z konia. Skonfundowany wielce, chwycił dużą gruchę i, jedząc ją nazbyt łapczywie, zadławił się na śmierć. Ciekawe, dlaczego Minerwa, staroitalska bogini, czczona w Rzymie jako bóstwo wszelkiej inteligencji, a także różnych sztuk z wojenną włącznie, bogini, której poświęcono gruszę, pozwoliła na ten tragiczny dla wojaka wypadek. Czyżby v/ owych czasach miała przestoje w swej sławnej inteligencji? 93 W najdawniejszej Polsce grusza nazywała/ się kruszą — a Kruszwica nad Gopłem wzięła swoją nazwę od rhnogości drzew tego gatunku, rosnących na miejscu późniejszego grodu f. wokół niego. Grusze uprawiane w sadach są drzewami o dużycti wymaganiach. Muszą mieć glebę żyzną, dosyć wilgotną, stanowiska osłonięte od porywistych wiatrów i dobrze nasłonecznione. W Polsce najbardziej znane i lubiane są: faworytka czyli klapsa, tre-winka, dobra szara, jałowcówka. Można by jeszcze wyliczyć sporo, ale zatrzymajmy się na tych. Faworytka, klapsa — wyhodowana została w Ameryce w połowie XIX wieku. Ponieważ jest odporna na mróz i na chorobę zwaną parchem albo struposzem, szybko podbiła świat. Tym bardziej że je] drzewka stają się dorosłe już między piątym a siódmym rokiem życia i obficie owocują. O smaku jej okazałych, soczystych owoców nie ma co pisać. Musi go każdy poznać sam, a można być pewnym, że będzie ukontentowany. Trewinka — wyhodowana we Francji ponad sto lat temu, choć także odporna na parch i wchodzi bardzo wcześnie w okres owocowania — nie osiągnęła już takiej popularności jak klapsa, czyli faworytka. Zapewne dlatego, że jest wrażliwa na mróz. Jej owoce to te gruszki, które na początku września sprzedawcy uliczni wmawiają nam jako klapsy, a które po przyniesieniu przez nas do domu okazują się inne w smaku, bardziej wodniste. Dobra szara — jest rzeczywiście i dobra, i szara, nawet szarobrunatna. Dodajmy, że skórę ma grubą i szorstką. Ale za to miąższ — miękki, soczysty, rozpływający się w ustach i bardzo smaczny. Dobre są nie tylko owoce, ale i samo drzewo, rośnie bowiem dobrze w najzimniejszych nawet rejonach naszego kraju i na swoich wielkich kulistych koronach ma co roku mnóstwo dojrzewających wcześnie gruszek. Dobra szara pochodzi z Holandii, gdzie wyhodowano ją w XVIII stuleciu (niektóre źródła podają, że już w XVII). Jałowcówka, nazywana na Mazowszu choinówką, to odmiana polska, wyhodowana w ubiegłym stuleciu. Duże drzewo, odporne na mróz i na choroby. Owoce ma średniej wielkości i nie nadające się do 94 dłuższego przechowywania. Ale co za smak! co za aromat! Ten cudowny aromat, przypominający zapach igliwia nagrzanego słońcem, sprawia, że gruszki stanowią prawdziwy rarytas. Z grusz ozdobnych najciekawsza jest chyba rzadko spotykana grusza wierzbolistna, Pirus salicifolia, małe drzewo, osiągające najwyżej 8 metrów wysokości, o cienkich gałęziach, a liściach lancetowatych jak u wierzby, tylko niepiłkowanych. Owoce daje malutkie, do 3 centymetrów długości, twarde. One to, kiedy mowa o „gruszkach na wierzbie", czyli o nieosiągalnych celach, mrzonkach, stanowią argument rzucany na szalę przez niepokonanych dyskutantów. Rośnie przeważnie w parkach i ogrodach botanicznych. Drzewo to, odporne na suszę i mrozy, ma tylko jedno wymaganie: pragnie dużo światła. Grusze ogrodowe żyją krócej niż dzikie, polne. W znacznej mierze za przyczyną człowieka. Drewno grusz ma kolor czerwonawy, z tym że intensywność zabarwienia uzależniona jest tutaj, jak zresztą u wszystkich drzew, od strefy klimatycznej. Grusze w strefie podzwrotnikowej mają piękne, czerwono-pomarańczowe drewno, z którego wyrabiane ozdoby (korale, wisiorki, klamry) przez długie dziesiątki lat nie tracą barwy. Drewno naszych grusz nie jest wprawdzie tak piękne, ale też dostatecznie efektowne, aby nim intarsjować meble-cacuszka. Poza tym używa się go w tokar-stwie, w drzeworytnictwie, bo zwięzłe i niezbyt twarde, wyrabia się z niego instrumenty muzyczne i... fajki. Tak, już w latach dwudziestych XVII wieku, gdy tylko tytoń pojawił się w Polsce, „alamadowie", czyli ówcześni modnisie, eleganci, którzy nie „niuchali" go, lecz kurzyli, używali fajek z drewna gruszy. A i dziś gruszkowe fajki cieszą się wielkim popytem. W horoskopie galijskim gruszki nie znalazłam. Dziwne, bo przecież Galia, jak długa i szeroka, szumiała gruszami, co sprawiło, że na dawnych jej obszarach, we Francji i w Belgii, wyhodowano później, w ciągu wieków XVII i XVIII, najwięcej szlachetnych odmian tego drzewa. Jabłoń Czerwone jabłuszko przekrojone na krzyż. Czemu ty, dziewczyno, krzywo na mnie patrzysz? Nie wdając się w dociekania, co było na świecie wcześniej: jabłko czy jabłoń — zacznę od jabłka, gdyż ma ono awanturnicze przygody. Są nawet podstawy do podejrzeń, że stworzone zostało specjalnie po to, aby pomagać w wywoływaniu zabawnych i mniej zabawnych nieporozumień oraz skandali o poważnych skutkach. Już w parę dni po tzw. „stworzeniu świata", w boskim raju, gdzie tylko, zdawało się, żyć nie umierać, jabłko stało się przyczyną doniosłego wydarzenia, którego następstwa odczuwamy do dziś. Przypomnę krótko tę znaną kiedyś sprawę, bo może nie wszyscy młodzi o niej słyszeli. Otóż Stwórca świata — według Biblii — ustawił w środku rajskiego ogrodu „drzewo poznania dobra i zła", obsypane cudnymi jabłkami, i naszym prarodzicom, Adamowi i Ewie, zakazał nawet myśleć o zrywaniu uśmiechających się do nich owoców. A że każdy zakaz prowokuje... Ewa nie dała się długo namawiać, gdy chytry wąż podszepnął jej, by spróbowała zakazanego owocu. Zerwała jabłko, ugryzła, dała Adamowi,. ten zełknął i aż się oblizał. Jahwe-Bóg, który, jako Wszechmocny, dobrze przecież o wszystkim wiedział, przeprowadził jednak dla formalności śledztwo. Adam zrzucał winę na Ewę, Ewa na węża-czarta, wąż także się jakoś wymigiwał, więc Jahwe-Bóg, nie odznaczający się wówczas bynajmniej ojcowską pobłażliwością, wpadł w gniew i jął przeklinać każde z winowajców osobno. Adama ukarał po wiek wieków ciężką pracą dla zdobywania pożywienia, Ewę skazał na pozostawanie pod władzą męża 96 'IW i na rodzenie w boleściach, a do węża krzyknął: „Na brzuchu swoim czołgać się będziesz, a proch żreć będziesz po wszystkie dni żywota swego". Wreszcie wypędził ich z raju na cztery wiatry, a w bramie postawił Cherubina z mieczem „płomienistym i obrotnym", żeby nie wkradli się z powrotem. Oto dlaczego my, Adamowie i Ewy, musimy codziennie rano, niedospani, zrywać się do pracy, dlaczego z takim trudem, stojąc w kolejkach, zdobywamy pożywienie, dlaczego ludzie nie rodzą się łatwiutko jak kangury, dlaczego wąż nie ma nóg i niby to żywi się błotem: wszystko przez jabłko! Późniejsi bogowie, ci mieszkający na Olimpie, uważali jabłko za szcze- 7 — Gawędy 97 gólny rarytas, a także za owoc symbolizujący urodę i miłość. Posługiwali się nim w zalotach i romansowych intrygach. Kiedy Akontios, sprytny młodzianek z Keos, podczas uroczystości na cześć Artemidy, bogini życia i młodości, zagorzał nagłą a niespodziewaną miłością do dziewczęcia o imieniu Kydippe, zdobył ją jabłkiem. Wpadł na genialny, a więc bardzo prosty pomysł. Wyciął na skórce jabłka słowa: „Przysięgam, że zostanę żoną Akontiosa" — i podrzucił je ukochanej Kydippe, stojącej w pobliżu ołtarza Artemidy. Kydippe, nie spodziewając się chytrej pułapki, przeczytała głośno wyrzezane na jabłuszku słowa, czym złożyła przysięgę, której — ponoć z wielką chęcią — dotrzymała. Nie wszystkie igraszki z jabłkiem dawały tak miłe wyniki. Przypomnijmy sobie wesele Peleusa i Tetydy. Bogini niezgody Eris, nie zaproszona: na tę biesiadę, postanowiła zemścić się (zemsta jest rozkoszą l)ogów) za wyrządzony afront. Zjawiła się na weselu jakby nigdy hic, a za pazuchą trzymała jabłko z napisem: „Dla najpiękniejszej". Na widok rozmawiających pogodnie trzech bogiń — Hery, Ateny i Afrodyty — z których każda uważała się w duchu za skończone cudo, Eris rzuciła im swoje jabłko. Można sobie wyobrazić, co się działo, tym bardziej że ówczesne boginie, rozgniewane, zachowywały się bynajmniej nie jak damy. Ostry spór rozstrzygnął Parys, przyznając „jabłko niezgody", a tym samym i tytuł miss piękności — Afrodycie. Obdarowana tak Afrodyta w podzięce dała Parysowi piękną Helenę za żonę, a porwanie tejże stało się przyczyną wojny trojańskiej. Nie tylko bogowie posługiwali się jabłkiem dla osiągnięcia swych celów. Zwykli śmiertelnicy również, zwłaszcza obdarzeni bujną fantazją — wróżbici, guślarze, zamawiacze, znachorzy, złodzieje i poeci. Już w najdawniejszych czasach bywały „jabłuszka pełne snów", i to snów proroczych. Kto widział we śnie czerwone jabłka, mógł śmiało pożyczać pieniądze na poczet przyszłego bogactwa. Komu zaś przyśniło się zgniłe, także nie powinien się martwić, gdyż to wróżyło tylko chwilowe niepowodzenia, a potem hulanki zakrapiane jabłecznikiem, czyli cydrem. Nawet ząb na jabłku złamać też się niektórym opłacało, bo sen taki przepowiadał im, że już rychło śmierć uwolni ich od zgryźliwego współmałżonka lub złego sąsiada. 98 JaWko należy do arsenału środków miłośniczych. Ma zaś niemal taką samą moc, jak nasięźrzał, maleńka paproć, ziele niepokonane w zjednywaniu miłości. Tu mała dygresja. Sama nazwa „nasięźrzał" wywodzi się od „na-się-źrzał", czyli „na- siebie-patrzył", i tłumaczy właściwość tej rośliny: ściąganie na siebie czyjejś uwagi. Zdobyć nasięźrzał było niezmiernie trudno, bo należało pobiec o północy do lasu tyłem, całkiem nago, stanąć (chyba raczej kucnąć) koło tej malutkiej paproci i gdzieś tam, za... plecami, rwać jej piórka, mówiąc: Nasięźrzele, nasięźrzele, Rwę cię śmiele, Pięcia palcy, szóstą dłonią, Niech się chłopcy za mną gonią; Po stodole, po oborze — Dopomagaj, Panie Boże. ? Trudny zabieg. Nic przeto dziwnego, że jabłko, o wiele łatwiejsze do zdobycia, a tylko trochę słabsze w działaniu, cieszyło się dużym powodzeniem. Zygmunt Gloger omawiając w swej „Encyklopedii Staropolskiej" rośliny miłośnicze, podaje: „Do bardzo pospolitych środków należy jabłko, które dziewczęta rozkrawają na dwie połówki, nosząc je albo na szczytach piersi, albo pod pachami; skoro połówkę tak magicznie uzdolnioną zje chłopiec, musi zapałać gorącą miłością do kobiety, która je nosiła". No, cóż — życzyć smacznego byłoby chyba złośliwością. W naszych dawnych zwyczajach weselnych, zarówno chłopskich, jak wielkopańskich, było jabłko symbolem dojrzałości panny do wstąpienia w związek małżeński. Podczas „dziewiczego wieczoru", kiedy dziewczę żegnało się z przyjaciółkami, wito z ruty albo rozmarynu czy mirtu wianek dla jutrzejszej panny młodej, a ten potrzebował specjalnego wieszaka na okres między owym „dziewiczym wieczorem" a ślubem. Takim wieszakiem była „rózga weselna", gałąź najczęściej cierniowa, z ponaty-kanymi na nią czerwonymi jabłuszkami. Dekorowana bywała wstęgami, a nawet kosztownościami, ale bez jabłek obyć się nie mogła. O roli jabłka w medycynie ludowej świadczy najlepiej fakt, że w dniu 99 świętego Błażeja (3 lutego), patrona od bólu gardła, święcono jabłka w kościołach, żeby później służyły jako lek dla ludzi i zwierząt. Organiści święcili jabłka całymi workami i potem roznosili je po wsiach, jak opłatki przed Bożym Narodzeniem. Oczywiście nie za darmo. Różni pątnicy, wracający z Ziemi Świętej z parcianą torbą na zdartym kiju, obok podejrzanych relikwii i cudownych balsamów sprzedawali także jabłka zerwane z jabłonki, w której cieniu stał kiedyś stolarski warsztat świętego Józefa, opiekuna Jezusa. Jabłka były dobre na wszystko, nie tylko na ból gardła. Wzmacniały apetyt, czyściły po obżarstwie, uśmierzały ataki podagry, zęby „pięknie chędożyły", oddech czyniły czystym, goiły pryszcze, owrzodzenia, gnilec, dawały zdrowy sen... Długo by wyliczać! W rękach znachorów, zamawiaczy i odczyniaczy, wsparte zaklęciem jabłko nabierało dodatkowej mocy — magicznej. Już nie tylko leczyło, ale i odejmowało uroki, ujawniało skrytych wrogów, odnajdowało krzywdzicieli. A co z tym „przekrojeniem na krzyż"? Wstydliwa sprawa. Kiedy dziewczęciu ktoś „zawiązał świat" i już bez wątpliwości spodziewała się potomka, a jeszcze nie była pewna, który z zalotników spłatał jej tego brzydkiego figla, albo nie chciała go wydać przed rodzicami, nadkrawano na krzyż dojrzałe, czerwone (koniecznie czerwone, bo to barwa magiczna!) jabłko i puszczano je na wodę w misce. Popędzane szeptami i dyskretnym dmuchaniem „mądrej baby", dopływało do brzegu, wskazując, w którym kierunku szukać hultaja, by doprowadzić go do ołtarza. Bardzo wiele zawdzięczali jabłku, i wcale się z tym nie kryli, wielcy artyści i myśliciele. Fryderyk Schiller (1759—-1805), wielki poeta niemiecki, który odegrał tak doniosłą rolę w rozwoju europejskiego romantyzmu, dla wywołania weny twórczej, czyli tzw. natchnienia, wąchał zgniłe jabłka. Gustaw Flaubert (1821— 1880), pisarz francuski, wrażliwy analityk psychiki ludzkiej, kiedy sam miewał ataki tak czarnej melancholii, że aż głośno płakał, opychał się jabłkami — i to mu pomagało. Emil Zola (1840—1902), także pisarz francuski, główny przedstawiciel naturalizmu, chory na pęcherz i reumatyzm stawów, ratował się przed" zbyt częstym „korzystaniem z toalety" i przed darciem w kościach kwaśnymi jabłkami. Amatorem kwaśnych jabłek był również Martin Andersen. 100 Nexo (1869—1954), pisarz duński. Jego żona, Joanna Nexo, widząc, że wstał rano lewą nogą z łóżka i będzie miał kłopoty ze skupieniem się przy pisaniu, stawiała mu na biurku talerz z zielonymi, kwaśnymi jabłkami. Enrico Caruso (1873—1921), światowej sławy śpiewak włoski, przed wyjściem na scenę wypijał dla kurażu kielich siarczystej gorzały i zagryzał jabłkiem. Agata Christie (1891—1976) przed przystąpieniem do pracy nad nowym kryminałem długo rozmawiała w myśli, najczęściej w wannie, ze swoim bohaterem, Herkulesem Poirot, zajadając się jabłkami. Paul Cezanne (1839—1906), francuski malarz, jeden z twórców współczesnego malarstwa, miał zwyczaj obiecywać: „Jednym jabłkiem zadziwię Paryż". Dążąc do tego celu, przez całe życie malował jabłka i wciąż wydawało mu się, że tego najpiękniejszego jeszcze nie ma. Jan Kasprowicz (1860—1926), świetny poeta polski, a i nie gorszy smakosz oraz bibosz, był zdania, że jabłko stworzył litościwy Bóg dla ludzi cierpiących na kociokwik. Kornel Makuszyński (1884—1953), nasz sentymen-talno-wesoły pisarz, odznaczający się całe życie zadziwiającym apetytem, jadał jabłka przed posiłkiem, po posiłku i w antraktach, twierdząc, że swój liryczny humor wyssał z ich sokiem. Salvadore Dali (ur. 1904), malarz hiszpański, przedstawiciel surrealizmu i niesamowity dziwak, twierdzi, jakoby jego cieniutkie, sterczące w górę wąsy służyły mu za anteny, na które łapie głos samego Pana Boga. Między innymi — kiedyś Pan Bóg poinformował go, że Izaak Newton (1642—1727) odkrył prawo powszechnego ciążenia tylko dlatego, że dostał w głowę jabłkiem, owocem mądrym. Gdyby Newtonowi spadł na łepetynę banan czy figa, nigdy by do takiego odkrycia nie doszło. Przejdźmy do drzewa, które rodziło te cudowne owoce. Jabłoń uprawiana była już przez naszych przodków w okresie neolitu. W wykopaliskach Biskupina znaleziono ślady jabłoni, rosnących tam 3500 lat temu. Możemy więc śmiało powiedzieć, że jabłoń jest drzewem prapolskim. Nie znaczy to oczywiście, iż rosła jedynie u nas albo że tutaj obficiej niż gdzie indziej. Rosła w całej Europie, w Azji, w Ameryce, w Afryce. Wzmianki o niej pochodzą ze starożytnego Egiptu, Asyrii, Babilonu. A z Grecji czy Rzymu — nie tylko wzmianki, ale i swego rodzaju poradniki sadownicze. Ksenofont, żyjący w latach 430—355 p.n.e. histo- 101 ryk grecki, uczeń Sokratesa, zajmujący się bardziej przyziemnymi sprawami niż jego mistrz, poucza w swych pracach, jak sadzić i przesadzać drzewa, między innymi jabłonie. To samo robi wielki uczony grecki i pilny obserwator przyrody, Teofrast. A rzymski pisarz Pliniusz Starszy, żyjący trzy wieki później od Teofrasta, zajmuje się już wpływem warunków glebowych i klimatycznych na rozwój poszczególnych gatunków jabłoni i innych drzew. Ma co obserwować: Rzymianie w I stuleciu nowej ery znają już kilka gatunków jabłoni i ponad trzydzieści ich odmian. Jabłoń — karmiąca biednego człowieka, zajętego mozolną i znojną obróbką kamienia z przetwardym krzemieniem włącznie, sporządzającego igły z rybich ości, lepiącego garnki z mułu ziemi — była dla niego prawdziwym darem dobrych bogów, „drzewem życia". Toteż później stała się totemem, drzewem opiekuńczym, a jeszcze później — świętym symbolem płodności ziemi. Artur Evens (1851—1941), archeolog angielski, badając ruiny Knossos, starożytnego miasta na wyspie Krecie (w pobliżu dzisiejszego Iraklion), odkrył w 1899 roku rozległe pomieszczenia pałacu króla Minosa, tegoż samego pałacu, w którym — według mitu — Tezeusz zaopatrzony w nić Ariadny kluczył po Labiryncie, by dopaść i zabić potwora Minotaura. W jednej z sal, może w jakimś przybytku kultowym, znalazł Evans na ścianie płaskorzeźbę wykonaną w XVII wieku przed naszą erą, płaskorzeźbę przedstawiającą, jak podaje, „stoły z drzewami w środku": drzewa te okazały się jabłoniami. Odkrycie Evansa daje podstawy do mniemania, że w starożytnym Knossos jabłoń czczona była jako drzewo obfitości. Świętą jabłoń karmiącą znają mitologie wielu narodów — słowiańska również. Kult jabłoni, jako drzewa obfitości, przetrwał u niektórych Słowian — u Polaków, Bułgarów i Rosjan — aż do pierwszych lat XX wieku. Oczywiście nie w czystej formie pogańskiej, lecz w zespoleniu ze składnikami chrześcijańskimi. Do niedawna istniał na polskiej wsi zwyczaj wychodzenia do sadu po uroczystej wieczerzy w Wigilię Bożego Narodzenia i obwiązywania słomą spod obrusa wyjętą — urodzajnej jabłoni. Tym magicznym zabiegiem obiecywano sobie zapewnić obfite owocowanie wszystkich drzew w sadzie. Rosjanie rozsnuwali w tym celu na gałęziach jabłoni czerwone nici, Bułgarzy okręcali pień pasmami białej 102 wełny. Jabłoń, sama rodząca obficie, była też, jak z powyższego wywodu wynika, patronką innych drzew owocowych. Jabłoń uchodziła nie tylko za drzewo obfitości. W dawnych zabobonnych wierzeniach jest również wróżką śmierci. W Sandomierskiem wierzono, że jeżeli urodzajna jabłoń uschnie nagle bez żadnego widocznego powodu, to i jej właścicielowi przyjdzie wkrótce pożegnać się z tym światem. Niewykluczone było, iż czyha na niego śmierć nagła, tragiczna. "W Rzeszowskiem, w okolicach Rymanowa i Sanoka, jabłoń zakwitająca bardzo wcześnie, jeszcze w okresie przymrozków, wróżyła niechybną śmierć komuś młodemu i pięknemu. Na Mazurach jeszcze dziś utrzymuje się przesąd, że kiedy jabłoń zakwitnie ponownie w jesieni, odbędzie się we wsi najpierw pogrzeb, a potem rychłe, jeszcze przed końcem żałoby, weselisko wdowca lub wdowy. Jabłoń, po łacinie Mcdus, jest rodzajem z rodziny różowatych. Pochodzi z Azji Środkowej i z Chin, skąd w liczbie 30 dzikich gatunków ruszyła na podbój świata. Dziś rośnie na wszystkich kontynentach w strefie klimatu umiarkowanego, gdyż nie znosi ani upałów południa, ani mrozów północy. Jest najbardziej pospolitym drzewem owocowym świata. Botaniczne źródła podają, że w 1650 roku uprawiano 200 odmian jabłoni, w roku 1831 Towarzystwo Ogrodnicze Londyńskie naliczyło ich już 1400, a dziś istnieje ponad 20 szlachetnych gatunków i 10 000 (!) ich . odmian. Jest w czym wybierać. Dziko rośnie w Polsce, w lasach liściastych na niżu i w niższych partiach górskich, tylko jeden gatunek jabłoni: płonka, Malus silvestris. Dodajmy, że rośnie rzadko i coraz rzadziej. Jest drzewem dochodzącym do 12 metrów wysokości, w młodym wieku — zwykle ciernistym. Liście ma szerokoeliptyczne, kwiaty białe, zaróżowione. Nie mogę oprzeć się chęci zacytowania tutaj fragmentu pięknej i pożytecznej książki pt. „Wycieczka do puszczy" pióra Jana Jerzego Karpińskiego (1896—1965), leśnika, który, będąc dyrektorem Białowieskiego Parku Narodowego, nie tylko oddał puszczy serce, ale jeszcze potrafił o niej bardzo obrazowo opowiadać: „Obsypane kwieciem korony dzikich jabłoni są na wiosnę prawdziwą ozdobą grondu niskiego i borów mieszanych Białowieży. Jak białoróżowe, olbrzymie bukiety przetykają one 103 strop lasu w grondach niskich i borach mieszanych. Jesienią czerwienią się na nich lub złocą maleńkie jabłuszka, którymi są obsypane gałęzie drzew. Wiosną z kwiatów jabłoni biorą pierwszy pożytek pszczoły; jesienią tuczą się na jej owocach dziki, sarny i jelen,ie. Jabłuszka są również zbierane na użytek domowy..." Gwoli prawdzie trzeba wyznać, że owoce te są smakołykiem tylko dla amatorów kwaśnych jabłek. Doskonale nadają się na ocet wyrabiany gospodarskim sposobem. Dzika jabłoń używana była dawniej, a niekiedy bywa jeszcze i dziś, jako podkładka pod jabłonie uprawne. A te jabłonie, które mamy w sadach (najwspanialsze sady w Gró-jeckiem i na Sądecczyźnie), należą do licznych odmian owocowych gatunku jabłoni domowej, Mdlus domestica. Jabłoń domowa osiąga przeciętnie około 10 metrów wysokości. Liście ma najczęściej jajowate lub szerokoeliptyczne, kwiaty białoróżowe, zebrane w baldachogrona, owoce kuliste, z obu końców wklęsłe, ale różne pod względem wielkości, barwy, grubości skórki, wreszcie smaku. Z rozróżnieniem niektórych odmian i mieszańców nawet stare wygi pomologiczne mają czasem wielki kłopot. Jabłoń może żyć około 200 lat. Ale, podgryzana przez krocie szkodników i atakowana chorobami, żyje najczęściej tylko 50 lat, a siedemdzie-sięciolatka uważana bywa już za wielce sędziwą. W Polsce jabłonie uprawiane były wcześniej niż w innych krajach środkowej Europy. Jan Długosz, sięgający w głąb dziejów przez badanie starych kronik klasztornych i wszelkich zapisków, podaje, że już w XII wieku opat klasztoru lubiąskiego, bogobojny Florenty, wraz ze swymi braciszkami, z Porty przybyłymi, wyhodował jabłka o nazwie Daport, prawdziwą sensację-smakową. Rozmnożyły się te daporty, rozeszły po Polsce, a uprawiano je z upodobaniem jeszcze w XV wieku. Marcin z Urzędowa zaś, medyk hetmana Jana Tarnowskiego, jednego z największych wodzów europejskich XVI wieku, i botanijk, który „pierwszy w naszym kraju zaczął botanikę z grubych okrzesywać błędów i prostować opisy przez poprzedników poczynione", podaje w swoim „Herbarzu 104 fi" I polskim" wiadomości o różnych gatunkach jabłek, między innymi o rajskich, niepokonanych w smakowitości. Tak więc, kiedy my już dawno delektowaliśmy się jabłkami i robionym z nich winem, we Francji na przykład dopiero w XVII wieku zaczęto myśleć o uprawie jabłoni. Pierwsze kilkanaście drzewek zasadzono w ogrodzie wersalskim, aby dwór królewski mógł spróbować tego owocu na podobnej zasadzie, jak dzisiaj smakosze jadają marynowane ulęgałki czy bedłki opieńki. Prawdziwe upowszechnienie uprawy jabłek nastąpiło dopiero w połowie XIX stulecia. Od tego czasu sadownicy poszczególnych krajów prześcigają się w uzyskiwaniu coraz to innych odmian i mieszańców różnych gatunków jabłoni. Wyhodowanym przez siebie nowym cudom nadają nazwy na miarę swej wyobraźni. Te nazwy są jednym z dowodów, jak bardzo rozszerza się uprawa jabłoni i jak czas tudzież smak konsumentów selekcjonują jabłka. Jeszcze pod koniec XIX wieku jadano winniczki vel windyczki, aporty lub daporty, zapewne te ojca Florentego, bursztynówki, szczecinki, balsamki, jestonki, cyganki, wanatki, wierzbów-ki, maryjki, pierzgnięta, kalwile, pepingi, papierówki, ananasówki, renety. -Które z nich ostały się do dzisiaj? Chyba tylko te trzy ostatnie. Przyznam się, że gdy pewien pomolog spytał mnie kiedyś, co to takiego „pierzgnięta", szukałam w pamięci piskląt jakiegoś dzikiego ptaka. Obecnie jemy krónselki, titówki, antonówki, malinówki, beforesty, koksy, makintosze (Mac-Intosh), landsberskie, lindy, jonatany, starkingi, boikeny i wiele, wiele innych. Bardzo poszukiwanym i trudnym do znalezienia jabłkiem jest ananas berżenicki, wyczarowany przez polskiego pomologa Hrebnickiego, duży, kulisty, kremowożółty — a smaczny! Nawet kora tej jabłoni jest, zdaniem wygłodzonych zajęcy, wyjątkowo dobra. Mając do wyboru kilka innych jabłoni w sadzie, idą prosto do ananasa berżenickiego. Drewno jabłoni o falistych słojach, z licznymi plamkami rdzeniowymi, dające się dobrze polerować, bardzo twarde, ciężkie, trudno łupliwe, byłoby doskonałe na meble, gdyby nie dwie cechy, które je dyskwalifikują: mała trwałość i skłonność do paczenia się po wyschnięciu. Robi się więc z niego narzędzia, czółenka tkackie, zabawki... 105 A teraz proszę poczęstować się jabłkowym horoskopem. Dotyczy osób urodzonych w dniach od 23 grudnia do 1 stycznia i od 25 czerwca do 1 lipca: Życzliwi dla całego świata, szczodrzy — czasami aż za bardzo, bo trafiają się wśród nich „nieoględne lekkoduchy", które „rozdawszy bliźnim wszystko, same końcem nie mają co włożyć do gęby". Są urodziwi i kształtnej postaci. „Lubią wyciągać szyją, gdy nie do nich piją", czyli wtrącać się w nie1 swoje sprawy, ale to zapewne z owej wielkiej życzliwości. Lubią też uciekać od frasunków i wszelkiej codzienności w świat ułudy, imaginacji. Mają skłonność do „suszenia zębów z byle czego". Pod znakiem „Jabłoni" urodził się Czesław Miłosz (30 VI 1911). Jałowiec Zielona rutka, jałowiec — lepszy kawaler niż wdowiec... Myli się, kto sądzi, że w tej weselnej przyśpiewce użyto» jałowca jedynie po to, aby rymował się z wdowcem. Wcale nie przypadkowo znalazł się on przy rutce. Wianek z ruty, tzw. „ruciany wianeczek", stanowił niegdyś godło panieństwa. Drużbowie weselni również musieli być wystrojeni w ruciane kitki, więc panny na wydaniu miały to ziele w ogrodach. „Siać rutkę" znaczyło w dawnej, soczystej, malowniczej polszczyznie to samo, co nie wychodzić za mąż, trwać w panieństwie. O podstarzałej pannie mówiono, że „podsiała sobie rutki". Jałowiec natomiast śpieszył z pomocą każdej, która wzdychała słowami piosenki: „Mój wianeczku ruciany, komuś ty obiecany?" Odpowiadał na to pytanie. Wróżbą. Wróżba była prosta. W dniu świętego Andrzeja panna musiała pobiec _ o północy do pobliskiego lasu, zanurzyć lewą rękę, bo od serca, w kolczastą koronę jałowca i mówiąc: „Rwę cię pięcioma palcami, szóstą dłonią, niech mnie od dziś chłopcy gonią" — urwać jedną gałązkę. Potem, nie oglądając się za siebie, wrócić jak najszybciej do domu i dopiero tu sprawdzić, co się przyniosło. Gałązka zielona wróżyła kawalera, zbrązo-wiała — wdowca, a całkiem uschnięta — starego dziada. Ponieważ jałowiec, roślina o koronie szczególnie gęstej, zielone igły ma tylko na tych częściach gałęzi, które stanowią zewnętrzną powłokę, pod spodem zaś, przy pniu, bywa zwykle zbrązowiały, doświadczone panny na wydaniu nie sięgały w głąb korony. Ale czasami poczciwy jałowiec oszukiwał. Nie byłby wróżem, gdyby nie bujał, bodaj ździebko, jeśli już nie na całego. Ogólnie biorąc, było to drzewo dobre, życzliwe ludziom i miłe Bogu. A jakim postrachem był jałowiec dla wszystkich diabłów! Nasi praprzod- 107 kowie, atakowani zewsząd przez upiory, wąpierze vel wampierze (czyli wampiry), strzygi, zmory, nocnice, południce, biesy i różne inne diabły, półdiabla, wszelakie tałałajstwo piekielne, palili jałowcowe gałęzie, aby dymem wykurzyć z zakamarków swoich siedzib to całe niezbyt miłe towarzystwo. Igliwie i jagody jałowca mieszano do kadzideł dymiących przed gontynami na chwałę Światowida. Jałowiec był zapewne i w tym kadzidle, które wraz z mirrą i złotem złożyli Trzej Królowie w stajence betlejemskiej jako urodzinowy podarek dla małego Jezuska. Do dziś wchodzi w skład wonnych ziół kadzidlanych, których dymy uświetniają uroczystość nabożeństw w świątyniach wielu wyznań.' Czarty bały się nie tylko jałowcowego dymu, ale też kija, a ściśle mówiąc — laski. Bohdan Baranowski, nasz czołowy demonolog, w „Pożegnaniu z diabłem i czarownicą" pisze: „Owe laski wyrabiał w Konopnicy w Wieluńskiem, w końcu XIX wieku, miejscowy grabarz, a w Kaliskiem jakiś owczarz, który uchodził za wybitnego specjalistę w tej dziedzinie. W Wieluńskiem krzaki jałowca przeznaczonego do wyrobu lasek były przez kilka lat polewane wodą święconą, aby zły duch nie miał do nich przystępu. Wycinano je w dzień świętego Michała, a następnie święcono w kościele. Niekiedy do górnej części laski przytwierdzano krótki patyk, by miała znak krzyża". A jeszcze w roku 1955 (!) pewien informator z Łęczyckiego zapewniał tegoż autora, że „jałowiec na laski sposobny, bo można wykręcić. Jałowiec włoży się w wodę wrzącą, robi się jarzemko, a potem po zgięciu bierze się sznura i tak zastygnie. Dawni się ubiegali za takimi laseczkami, poświęcali, z tym gonili zło i rzucali pod nogi, bo zlo już wtedy nie przystępowało". Arcymądre księgi zaboboniarskie zapewniają, że jałowiec nie dał się nigdy nająć w^służbę czartowi. A tymczasem... Sabinowie, prastare plemię italskie z grupy osko-umbryjskiej, podbite w roku 290 przed naszą erą przez Rzym, bronili się pewnym gatunkiem jałowca przed... niechcianymi dziećmi. Czy drzewo nie najęte w służbę złego ducha mogłoby pomagać w tak niecnych poczynaniach? Jałowiec, na co są naukowe dowody, rósł na naszych ziemiach około 10 tysięcy lat temu, w holocenie, ostatnim, po cofnięciu się lodolądu, okresie nowego rozwoju roślinności, a prawdopodobnie i długo, długo 108 również przed zlodowaceniem. Dzisiaj jest to rodzaj z rodziny cyprysowatych. Występuje na półkuli północnej w kilkudziesięciu gatunkach, pod postacią drzew i krzewów. W Polsce najpowszechniejszy jest jałowiec- pospolity,- Juni-perus communis, wysoki krzew lub drzewo dochodzące do 12 metrów wysokości. Występuje na niżu i w niższych rejonach górskich z wyjątkiem południowo-wschodnich obszarów naszego kraju. Wymagania glebowe ma bardzo skromne. Może rosnąć na glebie jałowej, dlatego też nazywa się „jałowiec". Spotykamy go nawet na szczerym piasku rozległych wydm, a w ubogich, suchych lasach sosnowych stanowi nieraz jedyne podszycie. Doskonale znosi zarówno letnie upały i susze, jak ostre zimy. Rośnie wolno, ale często dożywa stu lat, niekiedy z okładem. Już tego by wystarczyło, aby podziwiać jałowiec za jego wielką ży- 109 wotność, a dodajmy jeszcze, że bardzo pomaga żyć innym roślinom w swoim otoczeniu. Stwierdzono, że w sąsiedztwie jałowca sadzonki sosny przyjmują się o wiele łatwiej i dwukrotnie lub nawet trzykrotnie szybciej rosną niż uprawiane z dala od niego. Odnotowano też, że w młodych laskach, tak zwanych młodnikach, z jałowcem szybciej wyrastają grzyby kapeluszowe. Tajemnica tego zjawiska kryje się w igliwtiu jałowca. To ono, ulegając rozkładowi prędzej niż igliwie innych drzew, wytwarza niekwaśną, żyzną próchnicę. Jak wygląda jałowiec pospolity? Jest to bowiem gatunek o tak zwanym „zmiennym pokroju", czyli przyjmujący niejednakowy kształt korony. Najczęściej spotykamy koronę stożkowatą, ale może być i kulista, i rozwichrzona... Igły natomiast zawsze ma szydłowate, sztywne, ustawione prostopadle do pędu po trzy, jedna daleko odstająca od drugiej. Po pniu jałowca możemy rozpoznać, czy jest to osobnik całkiem młody, czy też w poważnym wieku. Młody ma korę ciemnoszarą, podłużnie porysowaną, starszy — pokrytą strzępiącymi się łuskami. Jałowiec kwitnie w czerwcu. Kwiaty męskie ma w postaci małych, żółtych, kulistych kotek, kwiaty żeńskie, także niepozorne, składają się z jasnozielonych owocolistków, umieszczonych na końcach bocznych pędów. Kuliste jagody jałowca, nazywane przez botaników szyszkojagodami, są w pierwszym roku zielone, dojrzewają zaś dopiero na drugą lub trzecią jesień, we wrześniu, i stają się ciemnobrązowe, fioletowogranatowe, wreszcie czarne z sinawym nalotem. Bardzo malowniczo wygląda jałowiec obsypany jagodami nowymi i zeszłorocznymi równocześnie. Możemy to zaobserwować, gdy w ciepły ranek wrześniowy, po nocnym ^deszczu, wybierzemy się do lasu na gąski, te szare, w powyginanych kapeluszach, tak lubiące rosnąć w piaszczystej ziemi pod jałowcami. A kiedy przy sposobności urwiemy jagód jałowca na słodkawokorzenne przyprawy do potraw lub na domieszkę do ziół stosowanych przeciw bólom artretycz-nym i wątrobowym — nie wyskubujmy co do jednej. Zostawmy dla ptaków, między innymi — dla kwiczołów i jem,iołuszek. Kwiczoły szczególnie zasłużyły sobie na dostatnie i beztroskie spożywanie jałowcowych jagód. Opłaciły to życiem wielu pokoleń. Gdy nasze prababki, obdarzone 11Q 1 Uli. ??????? kucharskim podniebieniem, doszły do wniosku, że „niepokonaną dobrocią mięsa zaleca się kwiczoł, nabierający smaku aromatycznego od jagód jałowcowych", łapano te biedne ptaki na wszelkie sposoby. Wymyślono nawet tak makabryczną pułapkę, jak „buda jałowcowa" — krzak obsypany gęsto jagodami smarowano jakimś mocnym lepem, do którego przyklejały się głodne kwiczoły bez możności odzyskania swobody. Jemiołuszkom zaś również powinniśmy okazać życzliwość. Przylatują do nas z północy, jako do kraju przetrwania, gdzie zimy są mimo wszystko mniej surowe. Podlegają ochronie — od głodu też. Z jagód jałowca warzono kiedyś domowym sposobem wyborne piwo, które pijano bądź czyste w szklanicach, bądź spożywano jako polewkę — zaprawione żółtkiem i wlane do miski z czekającą na jej dnie grzanką chleba, uprażoną w oliwie. Już w połowie XVI wieku zaczęto z tychże jagód pędzić po dworkach siarczystą gorzałę. Jałowcowa okowita uważana była naiwnie, jak dziś koniak, za znakomity lek na różne dolegliwości, a doprawiona pieprzem, miała... goić wrzody żołądka. Obecnie jałowcowe jagody służą do aromatyzowania napojów alkoholowych i wędlin. W Tatrach, w Sudetach i na Babiej Górze, wysoko, w rejonie kosodrzewiny, jak również nad morzem, na Bielawskich Błotach i koło Jastrzębiej Góry, rośnie u nas jałowiec halny, Juniperus ????. Jest to płożący się krzew. Dorasta zaledwie do pół metra wysokości. Ma ciemnobrunatne, pokręcone, krótkie^ grube gałęzie o stosunkowo miękkich, z wierzchu białych, a pod spodem ciemnozielonych igłach. W Pieninach, i tylko w Pieninach, w stanie dzikim, wysoko na wapiennych skałach nad przełomem Dunajca, rośnie jałowiec sabiń-s ? i, Juniperus sabina, potocznie zwana s a w i n ą. Tak, to ten gatunek, który pomagał Sabinom bronić się przed wyżem demograficznym. Od nich wziął oficjalną nazwę. Jest to relikt z okresu trzeciorzędu, nisko płożący się krzew. Jałowiec ów ma bardzo króciutkie igły, które, gdy je rozetrzeć w palcach, wydzielają silny, nieprzyjemny, terpentynowy zapach. Poza tymi dzikimi gatunkami jałowca mamy jeszcze bardzo liczne, sadzone dla celów dekoracyjnych, dające się łatwo formować w kule, stożki, kolumny, wachlarze... Najciekawszy z nich jest, moim zdaniem, j a-łowiec wirginijski, Juniperus virginiana. • Pochodzi z Ameryki 111 Północnej, gdzie osiąga ponad 30 metrów wysokości i około 300 lat życia. U nas jeden z największych okazów, taki, że wycieczki przychodzą oglądać, rośnie w parku oliwskim w Gdańsku, a ma dwadzieścia kilka metrów wysokości. Inne dorastają „zaledwie" do kilkunastu metrów. Jałowiec wirginijski charakteryzuje się bardzo cienkim, jakby wychudłym pniem w czerwonobrązowej, podłużnie porysowanej, włóknistej korze, oraz wysoką, zwykle stożkowatą, czapą korony. Drewno różnych gatunków jałowca, lekkie, trwałe, aromatyczne, dające się łatwo kroić, ma szerokie zastosowanie. Robi się z niego półki, ławy, zydle i wszelkie rzeźbione meble cepeliowskie, jak również otoczki do ołówków, puzderka, naszyjniki i inne drobiazgi. Moda na korzenioplastykę sprawiła, że głodni łatwego grosza handlarze sięgnęli po korzenie jałowca, płytko rozmieszczone pod ziemią. Niszczą podszycie suchych borów, wyrywają jałowce z wydm, im dorodniejsze, tym skwapliwiej. Strach pomyśleć, co będzie, jeżeli ta barbarzyńska moda potrwa dłużej, a leśnicy i inni przyjaciele drzew nie roztoczą nad jałowcem wzmożonej opieki. Horoskopu jałowcowego nie ma. Ale mam cedrowy. Ponieważ niektóre gatunki jałowca nazywają ludzie cedrem, na przykład jałowiec wirginijski nosi także miano „cedr czerwony" — podaję poniżej charakterystykę osób urodzonych pod znakiem Cedru, w dniach od 9 do 18 lutego i od 14 do 23 sierpnia. Kto chce, niech skorzysta — na własną odpowiedzialność. Nie łakną dóbr materialnych ponad konieczne minimum, są skromni, pracowici, łatwo się przystosowują do każdych warunków. Ale to nie znaczy, że brak im energii życiowej, przeciwnie — gdy trzeba, są bardzo zaradni, sami wyzwolą się z najcięższej biedy i jeszcze innych wydźwigną. Mają zdolności przywódcze. Są wybitnie cierpliwi. Ponadto natura nie szczędzi im wrażliwości na piękno oraz intuicji. Nie odznaczają się zbytnią urodą — „niewiasty zwykle za chude, mężczyźni nader często ospowaci" — ale ich miłe usposobienie „z nawiązką to wynagradza". Pod „Jałowcem" urodzili się: Jerzy Szaniawski (10 II 1886), Stefan Starzyński (19 VIII 1893), cygańska poetka Bronisława Wajs znana pod pseudonimem Papusza (17 VIII 1908). Jarzębina Taką mi wioskę wymaluj w dolinie, Od zbóż wesołą, a od jodeł smutną... Niechaj się cała chowa w jarzębinie, Niech na jej łąkach siwe leży płótno... Tak prosiła Maria Konopnicka wierszem pt. „Na obczyźnie", napisanym w Karlsbadzie (Karlsbad to niemiecka nazwa m. Karlovy Vary w Czechosłowacji), dokąd pojechała dla poratowania zdrowia. Należy przypuszczać, że miała w wyobraźni wioskę góralską, ponieważ właśnie w górach jarzębina i jodła żyją w tak bliskiej komitywie, obie zresztą uważane za drzewa dobre, „ftórych sie diaski pierońskie nie cepiajom". Jarzębina w gwarze góralskiej nazywa się s ? o r u s, s ? o r u s a, skorusza albo wręcz s ? o r u ? h, co oznacza także człowieka — nar-wańca, raptusa, w gorącej wodzie kąpanego i zbyt pobudliwego erotycznie. Z jakiego powodu tak właśnie nazwano jarzębinę, trudno dociec. Jarzębina rośnie na obszarze całej Polski. Zależnie od gatunku — na niżu i w górach aż po górną granicę lasu, aż po krainę kosodrzewu. Wszędzie'cieszy się ludzką życzliwością, a w podaniach i legendach jest drzewem, które dobry Pan Bóg stworzył dla przyozdobienia świata, dla zatrzymywania śnieżnych lawin w górach, dla nakarmienia niczyich, dzikich ptasząt, dla pocieszenia pustelników po lasach, aby i oni mieli się do czego uśmiechać. \ Jarzębina jest starym lekiem ludowym. Podobno napar z jej kwiatów i owoców uśmierza bóle wątroby -— jak ręką odjął. W przesądach i różnych praktykach magicznych jarzębina również występuje zawsze bardzo ładnie. Wpleciona w wieniec dożynkowy, spra- S — Gawędy 113 wia, że zboże na przyszły rok rodzi się jędrne i obfite. Poświęcona i zatknięta za obraz nad łóżkiem panny czy kawalera, nieskromne chęci u-śmierza. Jeżeli podejrzliwy mąż, co był długo poza domem, chce się przekonać, „zali jego połowica była mu wierna", powinien wziąć grono czerwonej jarzębiny, mokre od porannej rosy, i położyć na czole śpiącej, a „niepoczciwa wnet porwie się z łoża". Jeżeli ktoś boi się chodzić po ciemku, a musi, niechaj nosi przy sobie owoc jarzębiny, „tedy przeciwi się wszelkim nagabaniom strachów nocnych". Ludziom „krostawym", którym nie pomagała nawet „siwa rosa", gdy się w niej „o brzasku walali", wystarczyło wziąć garść „dostojałych jagód orzębiny" (tak kiedyś nazywano jarzębinę) i w nowy piątek, czyli w pierwszy piątek miesiąca, pójść o północy pod przydrożny krzyż albo jeszcze lepiej pod bramę cmentarza z krzyżem, tam rozgnieść na każdej kroście osobną jagódkę, 114 po czym cisnąć wykorzystane jagódki za siebie, mówiąc: „Krosty, kroś-cienice i wrzody, jak orząbinie jagody, wyrzucam was!" Ponoć to wielce pomagało. Mniemam, że jeżeli tak, sprawiał to miąższ owoców jarzębiny, bogaty w witaminę C. Jarzębina potrafiła także wróżyć, ostrzegać. Kiedy jesienią, już po zrzuceniu liści, zaczynała nie wiadomo dlaczego obficie ronić czerwone jagody, ludziska mówili o niej, że „płacze krwawymi łzami", bo zbliża się wojna, pomór albo inne wielkie nieszczęście. Jarzębina nazywa się oficjalnie jarząb, po łacinie Sorbus. Stanowi rodzaj z rodziny różowatych. Stare drzewo, rodowodem sięgające okresu trzeciorzędu. Obecnie obejmuje około 80 gatunków występujących na półkuli północnej. W Polsce rośnie dziko 5 gatunków, a w uprawie mamy 10 gatunków obcego pochodzenia oraz kilka ich odmian i mieszańców. Najbardziej znany i najczęściej spotykany jest jarząb pospolity, Sorbus aucuparia, czyli po prostu nasza zwyczajna jarzębina. Ale z popularnymi drzewami bywa podobnie jak z popularnymi ludźmi. Wiadomo, jak się nazywają i jak wyglądają z daleka. I to przeważnie jest wszystko. Zapoznajmy się więc bliżej z jarzębiną. Otóż nie zawsze bywa ona drzewem. Czasami ma postać dość dużego krzewu o wielu pędach. Jako drzewo dorasta do kilkunastu metrów wysokości. Pień ma wysmukły, walcowaty, pokryty żółtawoszarą, gładką i błyszczącą korą, która dopiero w późnej starości robi się czarnoszara i podłużnie porysowana. A starość jarzębiny zaczyna się w tych samych latach, co starość człowieka, rzadko bowiem drzewo to przekracza 90 lat życia. Koronę ma zawsze luźną, zaokrągloną, liście — nieparzystopierzas-te, lancetowate, ostro piłkowane, z wierzchu ciemnozielone, pod spodem szarozielone i owłosione. W młodości rośnie jarzębina szybko. Najlepiej oczywiście na glebie żyznej, w miejscu osłonecznionym, ponieważ jest rośliną światłolubną. Ale i w gorszych warunkach — na suchych piaskach czy wysoko w górach -— też daje sobie radę. Okazuje ponadto wytrzymałość na mróz i na upały. W maju rozwija liście i równocześnie zakwita białożółtymi drobnymi 115 kwiatami o migdałowym zapachu, zebranymi w baldachogrona, które niebawem, zamieniają się w owoce — pęki korali. Korale te, wielkości grochu, są początkowo żółtawe, potem pomarańczowe, aż pod koniec lata — soczyście czerwone. Wtedy, u schyłku lata, jarzębina jest najpiękniejsza, zwłaszcza gdy stoi w lesie, obok osiki, na której zaczynają ukazywać się już pierwsze złote liście, albo gdy rośnie na skraju fioletowego wrzosowiska, w gąszczu-jeżyn. A kiedy opadną już przejrzałe owoce dzikich drzew i krzewów, kiedy jesienne wiatry obedrą liście z gałęzi, ogołocą las, na jarzębinie długo jeszcze będą trwać grona jagód i czerwienią swoją wabić głodne ptaki. Drewno jarzębiny, twarde i połyskliwe, używane bywa w stolarstwie i kołodziejstwie. Jarząb pospolity ma kilka odmian. Oto dwie z nich: słodka i zwisająca. Owoce jarzębiny słodkiej są większe niż owoce jarzębiny pospolitej i nie tak cierpkie, jadalne w stanie świeżym i w przetworach, służą też do wyrobu wódek gatunkowych, domowych win i octów. Jarzębina zwisająca sadzona bywa dla dekoracji. Charakteryzuje się bardzo długimi, zwisającymi do ziemi gałęziami. Stąd oczywiście pochodzi nazwa. Rzadko w polskich lasach liściastych, i to zwłaszcza w południowo--wschodniej części kraju oraz w Poznańskiem i na Pomorzu, rośnie j a-rząb brekinia, czyli brzęk, Sorbus torminalis, drzewo zupełnie inne niż ta zwyczajna jarzębina pospolita. Przede wszystkim znacznie większe. Dochodzi bowiem do 26 metrów wysokości. Liście ma głęboko klapowane. Każda klapka zaostrzona, brzegiem piłkowana. Liście te są obustronnie błyszczące, z wierzchu ciemnozielone, pod spodem nieco bledsze,, jesienią soczyście czerwone albo brązowe. Kwiaty brzęku są białe, zebrane w duże baldachogrona, a owoce — eliptyczne w kształcie, najpierw czerwonożółte, w miarę zaś dojrzewania coraz bardziej brązowe, aż wreszcie dostają jasnych plam i wtedy nadają się do jedzenia. Wymagania brzęku są dość duże. Potrzebuje on świeżej wapiennej gleby, dużo słońca, łagodnych zim. Na suchych piaskach i na wilgotnym, podłożu w ogóle nie rośnie. Podlega ochronie. W rezerwacie „Skarpy Slesińskie", leżącym przy 116 torze kolejowym Slesin-Nakło, rośnie ponad sto dorodnych brzęków, sięgających do 20 metrów wysokości. Wysiały się też za obręb rezerwatu i występują tu i ówdzie w pobliskich lasach. Rzadki u nas i również objęty ochroną jest jarząb szwedzki, Sorbus intermedia, dziko rosnący tylko nad Bałtykiem, wzdłuż wybrzeża od Kołobrzegu po Gdańsk. Przywędrował z Półwyspu Skandynawskiego. Oryginał, apomikt. Co to jest apomikt? To taka roślina, która do stworzenia zarodków w nasionach nie potrzebuje zapłodnienia. Jarząb szwedzki jest, jak na drzewo, niskiego wzrostu — rzadko przekracza 12 metrów wysokości, a jeżeli uda mu się osiągnąć więcej niż 15 metrów, to uchodzi za szczególny okaz. Występuje również jako wielopniowy, dość szeroki krzak. Kiedy jest drzewem, koronę ma jajowatą, o gęstym listowiu. Liście — pojedyncze, wrębne albo płytko klapowane, na brzegach nieregularnie piłkowane, z wierzchu ciemnozielone, od spodu filcowało owłosione. Kwitnie w maju i czerwcu. Kwiaty ma białe, zebrane, jak u każdej jarzębiny, w baldachogrona. Owoce, gdy dojrzeją, są intensywnie poma-rańczowoczerwone. Ciekawym gatunkiem jarząbu (jarzębiny) jest m ą ? i n i a, Sorbus aria. Drzewo gór. W Polsce występuje w Karkonoszach, w Pieninach i Tatrach, a na niżu — bardzo rzadko. To właśnie ono nazwane zostało skorusem, chociaż ten gatunek rośnie wyjątkowo opieszale, a nie skoro, czyli prędko. Bywa dość wysokim krzewem lub małym, najczęściej 10-, 12-metro-wym drzewkiem o niezbyt prostym, czasami nawet rachitycznie skrzywionym pniu z czarnoszarą, niekiedy plamiastą, w starości podłużnie porysowaną korą. Koronę ma piramidalną, na starość zaokrągloną, jajowatą. Liście — pojedyncze, eliptyczne, o brzegach piłkowanych — wiosną, gdy się rozwiną, są po obu stronach omszone białym kutnerem, jakby je zanurzono w mące. Stąd nazwa. Starsze liście już tylko od spodu są białe. Młode pędy tej jarzębiny, czerwonobrązowe, a także jej pączki, obsypane są również tą mąką białego filcu. Mąkinia kwitnie w maju i czerwcu — biało. Owoce jej dojrzewają w sierpniu i we wrześniu — są kuliste, jajowate, pomarańczowoczerwone, potem czerwone, purpurowe, aż w końcu szkarłatne, pokryte białym kutnerem. Do jedzenia nadają się dopiero zwarzone przez mróz. Mączaste, nic szczególnego. 117 Na horoskop jarzębinowy zapraszamy osoby urodzone od 1 do 10 kwietnia i od 4 do 13 października. Osoby, te bywają bardziej „przymilne niż urodziwe". Mężczyźni są „popędliwi w gniewie, bardzo żywi, wymowni, kłamliwi, żądni uciech i mało kiedy dotrzymują słowa". Powinni unikać wycieczek konnych, gdyż to może się dla nich źle skończyć. „W myślistwie szczęścia nijakiego nie mają", ale za to w rybołówstwie ogromne. Kobiety spod znaku „Jarzębiny" są rozmowne, niekiedy wręcz gadatliwe, lubią „fantazjować i zmyślać niestworzone rzeczy", są wesołe, mają skłonność do wygodnictwa. Trafiają się między nimi i takie, „co niejednego przemądrzałka w kozi róg potrafią łacno zagonić". Na starość — zarówno kobiety, jak mężczyźni — nader chętnie opowiadają o swoich dolegliwościach. O cudzych natomiast nieradzi i bez współczucia słuchają, pewni, że czyjeś nie mogą się nawet równać z ich własnymi. Przy tym wszystkim odznaczają się wrażliwością na piękno. Pod „Jarzębiną" urodziły się: Pola Gojawiczyńska (1 IV 1896) i Maria Dąbrowska (6 X 1889). / ; Jaśmin Rozkwiecił się, rozjaśnił w zagaju dziki jaśmin. Motyl kielichy liczy. Te białe kwiaty wonne to dla wiosny podzwonne. Maria Ziółkowska Z jaśminem jest podobnie jak z akacją i bzem — nosi cudze nazwisko. Ja również używam dlań tego niewłaściwego, potocznego, bo po prostu bardziej mi się podoba. Autentyczny jaśmin, po łacinie Jasminum, jest rodzajem z rodziny oliwkowatych i obejmuje, według Włodzimierza Senety, 200 gatunków, a według innych autorów aż 300 gatunków pnączy lub krzewów występujących w strefie międzyzwrotnikowej i podzwrotnikowej. Wygląda też inaczej, niż sobie wyobrażamy. Nawet w postaci krzewu bardzo mało przypomina nasz „jaśmin", jako pnącze zaś jest plątaniną cienkich, wiotkich pędów. Kwiaty ma białe, żółte lub różowe, zazwyczaj silnie i miło pachnące, zebrane w wierzchotki, czyli luźne bukieciki, albo pojedyncze. Niektóre gatunki jaśminu — np. jaśmin właściwy, zwany też jaśminem lekarskim, Jasminum officinale, pochodzące z południowej Azji pnącze o pierzastych liściach i białych kwiatach; jaśmin arabski, Jasminum sambac, pochodzący wcale nie z Arabii, lecz z Indii, krzew o eliptycznych liściach i białych wonnych kwiatach — spotkać możemy u nas jedynie w ogrsdach botanicznych, i to bardzo rzadko. 119 ? ? CV «rS Niekiedy leszczyna w wieku odpowiednim do owocowania także nie wydaje orzechów. Kwitnienie jej bowiem przypada już na koniec lutego albo na marzec, a przecież wiadomo — „w marcu jak w garncu": i mróz chwyci, i śnieg przeleci z zimnym deszczem, i słonko zdradliwie przygrze-je. Kwiecie leszczyny (kwiaty męskie to zwisające kotki, kwiaty żeń- 178 skie — pączki z karminowymi pędzelkami) może zginąć przy takiej pogodzie, nie doczekawszy się zapylenia. Ale za to na przyszły rok... Owoce leszczyny pospolitej, tzw. orzechy laskowe, są wprawdzie drobne, ale jak pyszne, jakie zdrowe! Zawierają żelazo broniące organizm przed niedokrwistością, magnez działający przeciwnowotworo-wo, fosfor odżywiający mózg, potas pomagający trawić, wapń, cenny składnik naszych kości i zębów, białko — i wszystko co najlepsze. Dla nerwusów (a kto dzisiaj nie nerrrwus!), dla artretyków, dla młodzieży przemęczonej nauką, dla twórców, którym brak pomysłów — laskowy orzeszek jest pigułką czarodziejskiej odżywki. Wniosek nasuwa się sam — jedzmy orzechy laskowe! Ale zbierając je w lesie, nie otrząsajmy co do jednego, zostawmy tro- -chę dla wiewiórek. Bo one nie tylko żywią się orzechami, one jeszcze są naturalnymi a mimowolnymi plantatorami leszczyny. Zakopawszy w ziemi zapasy orzechów na zimę, bardzo często nie mogą do nich trafić. Na miejscu ukrytej a zapomnianej spiżarni wystrzela wiosną pęk leszczynowych pędów. A proszę zgadnąć jakie polskie miasto i kiedy było jednym wielkim targowiskiem orzechów laskowych. Nie, nie Leszno, choć pierwotnie nazywało się Leszczno i stąd wywodzi się magnacko-królewski ród Leszczyńskich. Sezamem orzechowym była Legnica, dawniej nazywana Lignicą, którą znamy z historii jako miejsce sławnej bitwy chrześcijan środkowoeuropejskich, pod wodzą naszego Henryka Pobożnego, z Tatarami w 1241 roku.. Otóż w Legnicy, grodzie położonym nad Kaczawą i Czarną Wodą, przy szlaku handlowym biegnącym z zachodu na. wschód Europy, odbywały się w XVI i XVII wieku wielkie jarmarki, znane z obfitości produktów spożywczych, przede wszystkim zaś orzechów laskowych i „niezrównanego w dobroci" oleju orzechowego. Mówią, że leszczynę stworzył Pan Bóg dla biedaków, bo to i nakarmi człowieka, i ogrzeje, i podeprze, gdy słaby w nogach. Jak nakarmi ?— wiemy. Ale grzeje marnie — wartość opałowa leszczynowego drzewa nie jest zbyt wysoka. To i lepiej, bo wyłamano by ją doszczętnie, wypalono, 179 a tak — zipie jeszcze... Jeżeli chodzi natomiast o podpórki, to na leszczynie można się rzeczywiście oprzeć. Laski z jej drewna miały swoją renomę. Używano ich jako pielgrzymich kosturów w dalekiej wędrówce do Ziemi Świętej. Podobno ten sławny kostur, z którym wielki grzesznik i wielki pokutnik, książę Mikołaj Krzysztof Radziwiłł, zwany „Sierotką", wędrował bite dwadzieścia miesięcy i który po powrocie przekazał w maju 1584 roku skarbcowi częstochowskiemu, „ani krzty nie zdarty", to była gruba lacha, długa na 127 centymetrów, wykonana z leszczynowego drzewa. Gwoli prawdzie trzeba dodać, że „Sierotka" w swej pielgrzymce do Ziemi Świętej posługiwał się przede wszystkim końmi, statkami wodnymi, wielbłądami, ale chodził pieszo również. Jeszcze w okresie między dwiema wojnami światowymi, gdy Polska była już krajem nowoczesnym, ale bardziej rolniczym niż przemysłowym, kije narciarskie robiono z młodych, prostych pędów leszczyny. A i dziś kijami leszczynowymi podnosi się wyległe zboże. Już w okresie międzywojennym leszczyną zainteresowali się sadownicy. Do zakładania większych plantacji jednak nie doszło, zabrakło bowiem czasu, gdyż wybuchła druga wojna światowa. Obecnie na nielicznych jeszcze u nas plantacjach otrzymuje się około 5 ton orzechów z hektara. Do odmian uprawianych należy „Gubieński" (nie wiem,, dlaczego nie „Gubieńska"). Odmiana ta — jak podaje profesor S. Pieniążek — „...została wyhodowana przez Bukacza koło Gubina w woj. zielonogórskim i rozeszła się szeroko po całej środkowej Europie i Półwyspie Bałkańskim". Nie mogę powiedzieć, kto zacz ów Bukacz, który uszczęśliwił świat polską odmianą leszczyny. Nie udało mi się odnaleźć go w żadnej encyklopedii. Szkoda. A leszczyna Gubieński to rozłożysty krzew, osiągający wysokość 4 metrów, nie grymaśny co do gleby i dosyć odporny na mróz. Orzechy rodzi znacznie większe niż leszczyna pospolita, jajowate, bardzo smaczne, słodkawe. Pod troskliwą opieką plantatorów rozwija się w Polsce także Lamberta Biały, odmiana wyhodowana z rosnącej dziko leszczyny w Europie Południowej, do nas sprowadzona z Lombardii. Krzew średniej wysokości. Kwitnie późno i dlatego nie naraża się na niszczące dzia- 180 ? ? łanie wiosennych przymrozków, a potem, około dnia świętego Lamberta (stąd nazwa), w połowie września, zaczyna sypać orzechami, jak z rogu obfitości. A orzechy ma duże, wypełniające ściśle skorupę, bardzo smaczne. Wśród innych gatunków uprawianych w Polsce drzewem w pełnym znaczeniu tego słowa jest niewątpliwie leszczyna turecka, Córy-lus colurna. Piękna, okazała, osiąga nawet 25 metrów wysokości, koronę ma ukształtowaną przez przyrodę w regularny stożek, liście szerokie, jajowate. Owoce —- ale to już nie należy do urody — owoce wydaje nienadzwyczajne. Służy głównie do dekoracji, jest drzewem alejowym. Sadownicy mówią o niej „przerasowiona", dendrologowie uśmiechają się z podtekstem „być może" i zalecają do sadzenia w parkach. Piękny okaz leszczyny tureckiej, pomnik przyrody, jeden z niezbyt licznych tego gatunku w Polsce, drzewo mające około 18 metrów wysokości i do 175 centymetrów obwodu w pierśnicy, rośnie przy ulicy Traugutta w Warszawie, blisko hotelu ,,Victoria". Czy istnieją ozdobne odmiany leszczyny? Owszem, choćby odmiany leszczyny pospolitej. Są to: strzępolistna, o liściach pierzastych, ostro powycinanych; złocista, której liście są złote wiosną, a później zielenieją; purpurowa o młodych listkach wiosną czerwonych, potem zmieniających się na czerwonawozielone, aż wreszcie zielonych; p o g i ę-t a z powyginanymi dziwacznie pędami. Odmiany te nie przyozdabiają, niestety, zbyt często naszych parków. Na koniec ciekawostka. W Meksyku rośnie leszczyna, której orzechy potrafią przez dwa miesiące same, bez żadnej pomocy z zewnątrz, poruszać się i podskakiwać, gdy są położone na stole, a jeszcze lepiej — na dłoni człowieka czy innej ciepłej powierzchni. Przyczyną tego podskakiwania orzecha jest żyjąca we wnętrzu całkowicie zamkniętej skorupki gąsienica pewnego motyla z rodziny zwójek. Gąsienica ta prężąc się i odpychając nogami od ścianek skorupy, powoduje przewracanie się i podskakiwanie orzecha. Pytanie, jak się tam znalazła, skoro na skorupce nie ma śladu wejścia! Odpowiedź prosta: jajeczko owada zostało złożone w źalążni kwiatu, a po- 181 tem gąsienica rosła razem z owocem. Po dwóch miesiącach, kiedy sią już oprzędzie, podskakiwanie orzecha ustanie, a po następnych czterech — z przegryzionej skorupki wyfruwa motyl. W Meksyku orzechy te służą jarmarcznym „cudotwórcom" do pokazywania przeróżnych sztuczek z... wywoływaniem duchów. I jeszcze horoskop galijski dla osób spod znaku „Leszczyny", urodzonych w dniach między 22 a 31 marca oraz między 24 września a 3 października: Niepozorni, słabowici na ciele i umyśle, ale dobrzy, życzliwi bliźnim, skłonni do uśmiechu. Łatwo nimi kierować, chociaż potrafią być uparci i wówczas „gadać do nich, to jakbyś dziury w wodzie wiercił". I pomyśleć, że właśnie pod tym znakiem urodzili się tacy mądrzy ludzie, jak Joachim Lelewel (22 III 1786), wybitny historyk; Stanisław Pigoń (27 IX 1885), historyk literatury. I taki siłacz, jak Teodor Sztekker (24 III 1897), sławny zapaśnik. / ??? III ? ???" ?..... Limba Samotna limba szumi na zboczu stromem, u stóp jej czarna przepaść, zasłana złomem. Wkoło się piętrzy granit zimny, ponury, ponad nią wicher ciemne przegania chmury. W krąg otoczona taką pustką okrutną, samotna limba szumi bezdennie smutno. Kazimierz Przerwa-Tetmajer Ciekawe, czy ta limba jeszcze żyje, a jeśli tak, to gdzie. Może żyć. Jest przecież drzewem wyjątkowo zdrowym, odpornym na wszystkie przeciwności losu. Nie boi się ani siarczystych mrozów, ani nawet piorunów, a na jakieś tam pasożyty grzybowe czy owadzie w ogóle nie zwraca uwagi. Choć nie można jej zaliczyć do drzew osiągających wiek matuza-lowy (według Biblii, Matuzal, „mąż Boży", żył okrągłe 969 lat!), to jednak dożywa w naszych Tatrach trzech stuleci, niekiedy nawet z okładem. Niewykluczone więc, że i ta Tetmajerowa limba jeszcze szumi „na zboczu stromem". Tylko gdzie? W Dolinie Małej Łąki koło Zabierzowa, na skale Wielka Turnia, rosła samotnie stara limba — niestety, już jej nie ma. Ale w Dolinie Goryczkowej jest taka jedna, dosyć leciwa już, na Suchym Wierchu. Może to ona? A może pana tetmajerowa limba nie jest już samotna? Mogło się przecież zdarzyć, że orzechówka ?— ptak z rodziny kruków, żywiący się między innymi nasionami drzew iglastych — rozbijając szyszki, upuściła jeden orzeszek w skalną szczelinę i, nie wydobywszy go stamtąd, mimo woli zasiała drugą limbę? W Dolinie Kościeliskiej, na północnym urwi- 182 sku Smreczyńskiego Upłazu, gdzie również „piętrzy się granit zimny, ponury", rośnie kilka limb w różnym wieku. Ale to chyba o żadną z nich nie chodzi. Te są mniej więcej równe wzrostem, limba zaś rośnie bardzo powoli. Przez pierwsze osiem lat życia dorasta ledwie do 50 centymetrów, a 30-letnia ma najwyżej półtora metra wysokości. Te limby na urwisku Smreczyńskiego Upłazu mają na pewno po sto kilkadziesiąt lat. Zatem w czasach, kiedy Kazimierz Przerwa-Tetmajer (1865—1940) tworzył swoje nastrojowo-refleksyjne liryki, żadna z nich nie była samotna. Przyglądałam się nieraz limbom, tak licznym w poezji i prozie Tetmajera i tak przez niego ulubionym, ale nie udało mi się ustalić ani tożsamości, ani nawet miejsca niegdysiejszego pobytu tej poszukiwanej. Szko- ' da! Miło jest mieć drzewo znajome, najpierw ze słyszenia, a potem znaleźć je żywe. Limba należy do bogatego, bo aż 80 gatunków liczącego rodzaju sosen. Po łacinie nazywa się Pinus cemibra. Jej dzieje liczą miliony lat trudnego bytowania w ciężkich, zmiennych warunkach klimatycznych. Już pod koniec trzeciorzędu limba, wchodząca wówczas w skład roślinności tajgowej, wkroczyła na obszar dzisiejszej Europy Środkowej i Zachodniej. Jest więc jednym z nielicznych naszych drzew- pionierów. Pozostaje oczywiście pod ochroną gatunkową. Dziś występuje w Karpatach i Alpach, a pewna jej odmiana, uważana często za odrębny gatunek — w północno-wschodniej Syberii, jako domieszka do lasów świerkowych, i w południowej Syberii, gdzie tworzy zwarte wyłącznie limbowe bory. U nas rośnie w Tatrach — pojedynczo lub niewielkimi gromadkami, po kilka, po kilkanaście. Ale są i większe skupiska, zwane trochę przez kurtuazję borami. Na przykład w Dolinie Waksmundzkiej, nad górną granicą lasu -świerkowego, rośnie szumnie i dumnie około 1500 dojrzałych, dorodnych limb. A ile malutkich podnosi się. z ziemi! Są też i „półbor-ki" — w Dolinie Pańszczycy rośnie 260 limb, w Dolinie Suchej Kasprowe] 350... Morskie Oko, o którym bajarze góralscy mówią, że nazwę swoją zawdzięcza podziemnemu połączeniu z morzem, również otoczone jest Mmbami. O jednej z nich pisze młody poeta tworzący w gwarze góralskiej, Jan Mazur, zamordowany przez Niemców podczas okupacji Polski w latach drugiej wojny światowej: 184 Kiwie sie, kiwie nad Morskiem Okiem limba prawiecna... Sarpiorri jom wichry conoc i codzień siełom strasecnom. Stoji se, stoji, ze skalnej perci patrzy we wodę... Co tez to ona w niej uwidziala? Swojom urodę? 185 Bardzo możliwe, że właśnie urodę. Bo limba jest drzewem naprawdę ładnym. Szczególnie gdy rośnie w zacisznym miejscu i może się prawidłowo rozwijać. Pień ma prosty, strzelisty, okryty w młodości korą jasno-siwą i gładką, a później brązowoszarą, pobrużdżoną. Koronę ma jajowatą łub walcowato-jajowatą, której dolne gałęzie zwisają, środkowe ustawione są prostopadle do pnia, szeroko rozpostarte, a górne — półkoliście wygięfe ku górze. Igły limby, sztywne, długie około 8 centymetrów, intensywnie zielone z niebieskawymi paskami na wewnętrznej stronie, błyszczące, zebrane w pęczki^ wyrastają po 5 z nasadki o brązowych przezroczystych łuskach. Szyszki, zawsze wzniesione ku górze, zaraz po zapyleniu małe jak laskowy orzeszek i fioletowe z sinawym nalotem, w jesieni następnego roku stają się jasnobrązowe, osiągają kształt i wielkość kurzych jaj. Składają się z grubych łusek, zakończonych wygiętym na zewnątrz czubkiem. Limby, rosnące bardzo wysoko na sterczących dziko skałach Tatr, gdzie szaleją wściekłe wichury i burze, są nie mniej piękne, ale inaczej — urodą tragiczną. Pień takiej limby jest niski, krępy, przysadzisty, wparty w ziemię, nieustępliwy wobec zawieruch. Korona jest nieregularna, rozwichrzona na wszystkie strony, albo tak wyszarpana od góry i dołu, że z daleka wygląda niby olbrzymi czarny parasol, prześwitujący dziurami, czasem zaś — niby chorągiew na wietrze: z jednej strony gołe drzewce, z drugiej chwiejący się płat gałęzi. Nierzadko spotkać można tutaj limbę o dwóch, trzech wierzchołkach. To nieugięta, niezwyciężona bohaterka, która po okaleczeniu przez piorun nie załamała się, tylko z rany po strzaskanym wierzchołku wypuściła ku górze nowe pędy. Gdy się patrzy na te drzewa, sterane w walce z wichrami, mrozem, lawinami, odnosi się wrażenie, że nadszedł ich kres, że ulegną zagładzie. Ale tak nie będzie: limby są ogromnie żywotne, na miejscu odłamanych gałęzi rodzą nowe, zabliźniają podartą korę i pokrzywione, pokiereszowane, żyją nadal, kwitną, wydają nasiona. Limba nigdy nie była u nas drzewem pospolitym. Pewnie dlatego nie występuje ani w dawnych obrzędach rodzinnych, ani w zwyczajach rolniczych czy myśliwskich. Znajdujemy natomiast jej ślady, nikłe zresztą, w praktykach znachorskich, ale też nie w rodzimych, lecz przyniesionych , 186 do nas ze Słowacji przez tzw. olejkarzy. Ci olejkarze, wędrowni przekupnie słowaccy, szarlatani i łapikury, roznosili po całej Polsce, szczególnie po wsiach i dworach, różne medykamenty — „drjakwie", czyli leki z wielu środków złożone, służące głównie jako odtrutki, tajemnicze zioła. Najwięcej dostarczali wszelakich maści i olejków (dlatego „olejkarze"), wonnych balsamów. Wśród tych ostatnich największe powodzenie miał arcyskuteczny „balsam karpatsky", wytłaczany z pędów i żywicy limby. Na co on nie skutkował! Goił rany nie tylko od postrzałów, skaleczeń czy oparzeń, ale nawet od ukąszenia żmii. Usuwał krosty (a „najwięcy z gęby"), likwidował dzioby po ospie, ścierał piegi i kurzajki, wklepany zaś w czoło, „rozum odnajdował, jeśli się komu nieszczęśnie zawieruszył". Tak, tak. Co zuchwalsi olejkarze, trudniący się głównie praktykami magicznymi, sprzedawali jeszcze dwa produkty limbowe: księżom żywicę o pięknej przenikliwej woni do kadzideł, hultajom — popiół z limbowej kory. Do czego ten popiół? Ha! Rozpuszczony w winie i wypity rano na czczo, na pusty żołądek, rozwiązywał język nawet najtwardszym niemotom, zaostrzał dowcip (tak zwano kiedyś rozum, inteligencję), czynił człowieka ostrożniejszym na podstępy oszustów, natomiast wypity przed legnięciem w pościeli ?— dodawał miłosnego wigoru. Wszystkie drzewa mają swój specyficzny zapach drewna. Z naszych drzew rodzimych limba jest najwonniejsza. Kiedyś, kiedyś, gdy skupiska limbowe nie były jeszcze tak niemiłosiernie przetrzebione jak dzisiaj, rękodzielnicy góralscy robili z limby skrzynie do przechowywania wełnianej przyodziewy świątecznej. Cucha z białego sukna domowej roboty, portki z wyszywanymi parzenicami (bardzo droga rzecz!), różne zapaski i chusty były w takiej skrzyni całkowicie zabezpieczone przed molami. A jak pachniały! Drewno limby, o barwie starego złota lub pomarańczowomorelowe, używane bywa dzisiaj do wyrobu szkatułek i przedmiotów ozdobnych. Limby można sadzić również „na dolinach", jak mówią górale, czyli na obszarach oddalonych od gór. W parkach wyglądają wręcz majestatycznie. Upiększają wielce krajobraz, zwłaszcza zimą. Moje najbliższe znajome limby rosną w Ogrodzie Botanicznym 187 w Warszawie, na zboczu w pobliżu Łazienek. Polecam je uwadze i życzliwości osób odwiedzających ten uroczy zakątek stolicy. Ile razy przebywam z nimi, z pewną satysfakcją myślę, że spaliny wyziewane przez auta niknące Alejami Ujazdowskimi nie im złego nie mogą zrobić, gdyż limby są odporne na wszelkie skażenia przemysłowe powietrza. I marzy mi się sadzenie tych drzew na zieleńcach nowych osiedli naszych miast. Ile uroku zyskałby taki Koński Jar w warszawskim Ursynowie, gdyby na jego zboczu zaszumiały młode limby! A teraz kilka ciekawostek... Rosnąca dziko w górach limba zakwita po raz pierwszy w wieku... 60 lat, a żyjąca w parkach i ogrodach środkowej i północnej Polski — około 25 roku życia. Najstarsza limba świata, rosnąca w Findelen w Szwajcarii, ma około 1000 lat i 8 metrów w obwodzie. Limba w dawnych wiekach, jeszcze w XVI i XVII, nazywała się poprawnie 1 i n b a, dopiero później przeważyła nazwa łatwiejsza do wymówienia, a więc używana potocznie i, przyznajmy, bardziej melodyjna — limba. Stanisław Staszic (1755— 1826), filozof, uczony, działacz i pisarz polityczny, uwrażliwiony na czystość języka polskiego aż do dziwactwa, używa już nazwy „limba". Sabała, czyli Jaśko Krzeptowski (1809—1893), góral z Zakopanego, przewodnik tatrzański, a przede wszystkim znakomity gawędziarz, autor dowcipnych opowieści, piosenek i muzyki do nich, najwięcej pomysłów „łapał" pod limbą, „a pod jodłom juz nie tak". .....?. , - ? ?? ? ?? ? -~?^—-~—~?????—— *~??*?*???????????????????? Lipa Wystarczy wyobrazić ją sobie skąpaną w słońcu lipcowego południa, wonną, złotą od kwiatów i brzęczących pszczół, a czuje się w sercu płynny, ciepły miód. W prawiekach, kiedy miejscem praktyk religijnych były święte gaje, poprzedniki budowanych świątyń, a później, gdy w tych gajach postawiono gontyny, lipa uchodziła za najulubieńsze drzewo tajemniczych bóstw. Przez nią bóstwa te objawiały swoją dobroć, łagodność, głęboki spokój i słodką szczodrość. Siady uwielbienia dla świętej lipy przetrwały do dziś w nazwach niektórych miejscowości — Święta Lipa, Swiętolipie, Święte Lipy... A wieś Święta Lipka na granicy Mazur i Warmii, nad Jeziorem Dejnowa, jeszcze długo po przyjęciu chrześcijaństwa słynęła jako przybytek pogańskich bogów. Zwłaszcza jedno drzewo, szczególnie urodziwe, imponujące wielkością korony i wiekiem, doznawało gorącej adoracji: ludność składała mu ofiary i dziękczynne wota. Aż kapłani chrześcijańscy musieli wymyślić kilka legend o tej lipie i Matce Bożej, aby przeciągnąć fanatyków na swoją stronę, a przyszłe pokolenia utwierdzić w prawdziwej wierze. Jedna z tych legend tak trafiła do wyobraźni okolicznej ludności, że jeszcze żyje, poparta, a raczej podparta, „rzeczowym dowodem". Było tak: Pewien prawy rycerz, który oślepł w boju, wieziony potem podczas ciemnej, bezksiężycowej nocy kolasą przez lipowy gaj, ujrzał nagle światłość pod powiekami, trzeba dodać — zamkniętymi. Otworzył je i... stał się cud: rycerz zobaczył wszystko niby w słoneczny dzień. Podniósł wzrok w górę, skąd szła jasność, i — drugi cud, jeszcze większy: zobaczył 189 na lipie Matkę Boską, spływającą z nieba ku ziemi. Jako niezbity dowód autentyczności owego niezwykłego wydarzenia, we wspaniałym barokowym kościele, zbudowanym w końcu XVII wieku, stoi przy jednym z filarów nawy głównej... drzewo lipowe ze srebrną postacią Matki Boskiej. To właśnie tu, w tym miejscu, rosła tamta pogańska lipa, odmieniona legendą w drzewo Najświętszej Panienki. Lipa, stanowiąca niegdyś serce świętego gaju, długo jeszcze, bo do późnego średniowiecza, była w pewnym stopniu drzewem opiekuńczym poszczególnych osób i całych rodów, a także żywym pomnikiem chwały. Kiedy Bóg dał dziecię, sadzono koło domu młodą lipkę, wierząc w tajemniczy związek między siłą życiową i przydatnością tego drzewa a cechami i losem nowo narodzonego człowieka. Sadzono lipę w dniu urodzin, ale nie wolno było nawet wykopać dołka pod drzewko owo, zanim nie rozbrzmiał pierwszy krzyk niemowlęcia, bo dołek ten mógłby okazać się złowróżbny. Niekiedy sadzono jeszcze jedną lipę — na pamiątkę chrztu — obdarzając drzewko i dziecię jednym imieniem. Śluby też upamiętniano sadzeniem lip. Gdy pobierali się młodzi z sąsiedztwa, sadzono lipę na wspólnej granicy obu posiadłości. Liczba wiekowych lip, otaczających stary dwór, świadczyła o wielodzietności, czyli o błogosławieństwie bożym, o sile żywotnej i stateczności rodu. Powstały aż trzy herby szlacheckie „Lipiński", którymi pieczętowali się z dumą panowie bracia. Nie tylko wydarzenia doniosłe dla poszczególnych rodzin i rodów, ale też dla całej okolicy, a nawet dla kraju, upamiętniano sadzeniem tych dostojnych drzew. Stąd tyle historycznych, ściślej zaś mówiąc, legendarnych lip na naszej ziemi. Już woj, a może książę, Szczot, założyciel Szczecina, ma tyle pamiątkowych lip w okolicach swego grodu, że gdyby rosły w jednym skupisku, utworzyłyby duży las. ? Święty Otton (około 1060—1139), gorliwy krzewiciel wiary chrześcijańskiej na Pomorzu Zachodnim, uczczony został lipą, która rośnie do dzisiaj. Obejrzeć ją można w drodze ze Starego Czarnowa do Gryfina: stoi w Płoni, u stóp wzgórza, koło kościoła. Wielkie drzewo — 8 metrów w obwodzie. Jedni mówią, że została zasadzona w 1124 roku przez kapłanów tej pionierskiej misji i nazwana „Święty Otton", inni — że już 190 wówczas była wielkim drzewem, w którym cieniu święty Otton wygłaszał swoje wzniosłe kazania. Król Władysław Jagiełło również ma kilka pamiątkowych lip, a najsławniejsza z nich rośnie we wsi Ostrowite w pobliżu Grunwaldu. Odpoczywał pod nią przed sławną bitwą, może nawet modlił się do niej w cichości swego pogańskiego ducha o zwycięstwo nad Krzyżakami, nie dowierzając nowo przyjętemu Bogu. We wsi Wysiedlę ma swoją lipę królowa Jadwiga. Otrzymać ją musiała niedawno od jakiegoś miłośnika dziejów. Albowiem „Lipa Jadwigą" zgoła na wiekową nie wygląda. W Kliniskach, do których łatwo dojechać ze Szczecina-Dąbia przez lasy 191 Puszczy Goleniowskiej, na dziedzińcu leśnictwa, rośnie wspaniała stara „Lipa Anna", pod której koroną, dziś wspartą na potężnych konarach, szukała nieraz ochłody i odpoczynku księżna Anna, córka króla Kazimierza Jagiellończyka, a żona księcia szczecińskiego Bogusława X. Tutaj przyjmowała poselstwo z Krakowa, gdy jej sławny mąż, zjednoczywszy Pomorze, dążył do rozstrzygającego zbliżenia z Polską. A ile „Lip Przymierza", „Lip Pojednania1' i innych żywych pomników naszego umiłowania pokoju rośnie na polskiej ziemi! Choćby ten „Wieniec Zgody" we wsi Kobylanka w okolicy Jeziora Miedwie („med" po starosłowiańsku — „miód"), wiele lip, z których najstarszą zasadzili w roku 1460 rajcy Szczecina i Stargardu w dniu zawarcia pokoju po kilkuletnim zatargu między tymi dwoma miastami, a dalsze lipy — w każdą setną rocznicę owego wydarzenia sadzili następni ojcowie tychże miast. Za pomniki przyrodniczo-historyczne uchodzą także lipy zasadzone ponoć własnoręcznie przez naszego króla ogrodnika, Jana III Sobieskiego, nie tylko w Wilanowie („Lipa Króla Jana"), ale też w innych licznych miejscowościach Polski, gdziekolwiek jego królewska mość raczył przebywać przez pewien czas lub choćby tylko gościć przejazdem. Przez długie wieki lipa szumiała również w naszych zwyczajach i wierzeniach ludowych, w medycynie i w gusłach. W słowiańskich zwyczajach pogrzebowych była lipa drzewem trumiennym. Prawdopodobnie dlatego, że jej miękkie kłody dawały się łatwo wyżłobić. A gdy do tego doszły właściwości magiczne „miłosiernego drzewa", powstało wierzenie, iż lipowe trumny zapewniają spokojny, błogi sen wieczny wszystkim pochowanym w nich nieboszczykom. Później lipowe trumny dawano tylko ludziom młodym, niewyżytym, którzy mogliby dochodzić swoich praw do radości wśród żywych. Dziwne, że te „ostatnie kolebusie", jak nieraz ludziska zowią trumny, nie odstraszały zabobonnych od wytwarzania z lipowego drewna kołysek dla niemowląt. Nigdzie nie ma śladu złowróżbnego skojarzenia lipowej kołyski ze zgonem dziecięcia. Przeciwnie — w żadnej innej kolebce dziecko nie spało tak dobrze i nie chowało się tak zdrowo, jak właśnie w lipowej. 192 Kołysz mi się, kołysz, Kołysko lipowa! Niechaj cię, Jasieńku, Pan Jezus zachowa! — pisała Maria Konopnicka, doskonała znawczyni chłopskich obyczajów i przesądów. Łyżki, z którymi wiąże się wiele zabobonnych wierzeń (wypadaniem z ręki, przewracaniem się do góry wypukłością, pękaniem, łamaniem się i wyszczerbianiem wróżyły najprzedziwniejsze rzeczy), były najlepsze z lipowego drewna. Jedzona nimi strawa nie mogła zaszkodzić. Kropidła do święconej wody osadzano w lipowych trzonkach, bo w drzewo to rzadko (czyżby? — M.Z.) uderza piorun, który jest ponoć wyładowaniem nie żadnej elektryczności, panie dobrodzieju, jeno gniewu Bożego. Drewno lipowe ma w sobie jednak „ogień Boży", ale w tym poetyckim znaczeniu: w rękach prawdziwych artystów jest podatne, uległe ich zręcznym palcom, natchnionym oczom. Nieprzypadkowo genialny Wit Stwosz (około 1447—1533), kiedy już wykołysał w duszy wizję Ołtarza Mariackiego, zdecydował się na wyrzeźbienie swego dzieła w drzewie lipowym, z którego wyczarował nawet nieuchwytny wiatr. W wierszu K. I. Gałczyńskiego mówi: „Dłutkiem w słoje lipowe i w mig: z kawałka drąga profesorowi głowę, miłującym gołąbka". — „A tu widzisz? Tu Maria i Jan, i gwiazdki małe, a te szaty wiatr targa, bo wiatr też wystrugałem". Skrzypki, najbardziej ludowy instrument, robione z Jipy, odznaczały się podobno tym, że „same z siebie śpiewały i płakały". Medycynie znachorskiej służyła lipa swoim kwieciem, podobnie jak dzisiaj służy nam. Wywar, najlepszy ze świeżych kwiatów, a nieco gorszy z suszonych, podawano do picia chorym na „gorącość", na „drygawi-cę", jako środek napotny i uśmierzający kurcze, zewnętrznie zaś stosowano w okładach na „krostawą płeć". Liśćmi lipy karmiono kotne kozy i owce, gdy czuły się uciemiężone swoim stanem. W czystych gusłach, choć mających pozory zabiegów lekarskich, dużą rolę odgrywały głównie gałązki lipy, jej łyko i cień. Gdy kogoś rzucała 13 — Gawędy 193 choroba świętego Walentego, „taniec świętego Wita", padaczka — obwiązywano mu głowę świeżym łykiem lipy, a uspokajał się prędzej niż po włożeniu mu w dłoń kawałka żelaza. Jeżeli zaś miewał ktoś diabelskie nagabywania, jeżeli zły duch opętał go i „pchnął do szaleńczych furyj", tak że nawet ciemiężyca ugotowana w mleku, łagodząca pomieszanie zmysłów, nic nie pomogła — darto z młodych lipek łyko i wiązano nim chorego. Z pomyślnym rzekomo skutkiem. „Rzadko zdarzało się, by furyjat, diabelską siłą mocen, zerwał takowe powrósła, chyba że były ladajako związane". Nic dziwnego — we Francji liny dla statków wodnych kręcono z lipowego łyka. Gałązki lipy, splecione w wianki, poświęcone w oktawę Bożego Ciała i zatknięte za obraz, utrzymywały spokój w domu, a gdy okadzano nimi domostwo przed burzą, pioruny i ulewne deszcze odchodziły w inne strony. Cień lipy nigdy nie sprowadzał choroby, nie uśmiercał ludzi śpiących pod tym drzewem, jak na przykład cień cisa, przeciwnie — dawał im zdrowy odpoczynek, sny zaś wręcz prorocze. Najcudowniejsza z naszych lip, „lipa czarnoleska, na głos Jana czuła", jak powiedział o niej wieszcz Adam, lipa „pachnąca u wrót polskiej literatury", jak zauważył „alchemik słowa" Jan Parandowski, zaprasza i kusi: Gościu, siądź pod mym liściem a odpoczni sobie! ?? dojdzie cię tu słońce, pTzyizekam ja tobie, Choć się nawysszej wzbije... Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają, Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają, A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie, Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie. Dla nas ta czarnoleska lipa, w której cieniu Jan Kochanowski tworzył strofy pierwszej poezji polskiej, jest czymś więcej niż ukochanym drzewem poety. Należy do tych symboli, do tych pojęć, jakie kształtują naszą 194 polskość. Juliusz Słowacki w swej „Podróży na Wschód", myśląc z tęsknotą o Polsce, wyznaje: Lubiłem lipę, co nad sławnym Janem - Cień rozstrzelony zbierała pod siebie I co rok miodu obdarzała dzbanem Niewymyślnego w żądzach i w potrzebie, Co była drugim poetów mieszkaniem, Głośna słowików, szpaków narzekaniem. O końcu życia tej sławnej lipy różne krążą podania. Słyszałam nawet, że zginęła w czasie niemieckiej okupacji z rąk hitlerowców, którzy przecież niszczyli ze zbrodniczym rozmysłem pomniki naszej przyrody, nie tylko pomniki tworzonej przez naród kultury. Ale naprawdę lipa czarnoleska, która już w XVI wieku była sędziwym drzewem, nie dożyła nawet do końca XVIII stulecia. Świadczą o tym słowa Ignacego Krasickiego: i Darmo szukałem w odmianie wieczystej, Owej rozkosznej lipy rozłożystej, Pod której niegdyś ulubionym cieniem, Wdzięcznym mąż wielki rozrzewniał się pieniem. A Tomasz Świecki (1774—1837), pisarz, który położył wielkie zasługi w opisaniu geografii oraz topografii ziem Polski, informuje, że na miejscu tej lipy rosną trzy wielkie topole. Właśnie wówczas, kiedy Jan Kochanowski tworzył pod lipą arcydzieła polskiej poezji, w połowie XVI stulecia, upowszechniła się u nas moda na tzw. „chodniki" i „przechodniki", czyli na altany ogrodowe i cieniste szpalery. Lipa stała się wtedy drzewem „rozkosznym", nie mniej cennym niż winorośl, a o wiele cenniejszym niżeli grab, także do tych celów stosowany. Źródła tej mody, jak wszystkich innych mód, trudno dociec. Może wywołana została szczególnie dokuczliwymi upałami w tym stuleciu. A może, co bardziej prawdopodobne, podszepnęli ją naszym ala-modom, czyli ludziom podatnym na nowinki, autorzy dzieł ogrodniczych. Bo tak się złożyło, że w 1549 roku po raz pierwszy i w 1571 po raz drugi wyszły w Krakowie „Piotra Crescentyna księgi o gospodarstwie", a w roku 1588 wydano tu „Gospodarstwo" naszego rodaka Anzelma Go-stomskiego (1508—1588). Autor, zmarły na kilka miesięcy przed ukaza- 195 niem się tego dzieła, zaleca: „Niech ma szlachcic dwór swój [...] na zdrowym placu [...], niech płynie pod dwór rzeka [...], za nią niech będzie ogród [...] i las lipowy przeciwko, także zaraz pasieczka". Moda chwyciła, tym bardziej że owe chodniki i gaje lipowe dawały nam, bartnikom od czasów prasłowiańskich, miód, co „szlachcił pańskie stoły", a poddawany odpowiedniej fermentacji, stanowił „bogów napój i poezję". Nawet włościanie, zgoła niepomni na przysłowie dla nich przez panów stworzone, że „kto latem w chłodzie, ten zimą w głodzie", sadzili koło chałup chłodniki. „Pasieczek" nie zakładali, ale z przyjemnością patrzyli na świe-poty, szwiepoty czy borówki, czyli bezpańskie pszczoły, które buszowały w lipach, a potem odlatywały w stronę lasu. Nie mieli też trudności w odszukaniu wypróchniałego drzewa, w którym „ich pszczoły" zrobiły sobie ul i składały miód. Słyszałam, iż altana Maryli Wereszczakówny, pierwszej i, jak chcą romantycy, jedynej miłości Adama Mickiewicza, stała wśród lip, które rosną do dzisiaj. Jeżeli tak, to jedno z miejsc, opisane przez wieszcza słowami — „gdziem z tobą bywał, gdziem się z tobą bawił, zawsze i wszędzie będę ja przy tobie, bom wszędzie cząstkę duszy mej zostawił" — przepojone było balsamicznym zapachem lipowego kwiecia. Lipa, o łacińskiej nazwie równie pięknej Tilia, jest rodzajem z rodziny lipowatych. Jej kopalne ślady prowadzą do epoki plejstocenu, w głąb czasu sprzed 70 000 lat. Dzisiaj występuje w około 30 gatunkach w strefie klimatu umiarkowanego półkuli północnej. Na obszarze Polski rosną w stanie dzikim dwa gatunki: lipa drobnolistna, Tilia cordata, i lipa szerokolistna, Tilia platyphyllos. Lipa drobnolistna rośnie w całej Polsce na niżu i w niższych rejonach górskich. Przeważnie stanowi domieszkę lasów liściastych, rzadko formuje lite drzewostany lipowe. A kiedyś... W okolicach nadwiślańskich rosły lasy lipowe tak ogromne, że, jak podają dawni pisarze, lada pień wydrążony służył za ul, lada bór za pasiekę, a całe osady trudniły się wyłącznie pszczelnictwem. Polska nie tylko sama płynęła miodem, ale jeszcze mogła „obdzielić nim całą Germanię, Brytanię i najdalsze strony Europy Zachodniej". Lipa drobnolistna, jeżeli rośnie w przestrzeni otwartej, osiąga wzrost 196 ? ?- i' " ńr ?-'"*' ??*??*??????????^??^???^??±??«???^&?????? do ?? metrów. Pień ma często z odrostami u podstawy, stosunkowo krótki, gruby, koronę wielką, szerokojajowatą, głęboko nasadzoną. Gdy rośnie w zwarciu leśnym, pień ma wysoki, smukły, koronę zaś małą, wysoko osadzoną. Kora lipy drobnolistnej jest w młodości gładka, szara, na starość pobrużdżona, ciemnoszara. Liście prawie okrągłe, przy ogonku sercowate, u wierzchołka krótko zaostrzone, drobnopiłkowane, z wierzchu zielone, pod spodem sinozielone, z pęczkami rudawobrunatnych włosków w kątach nerwów. Kwitnie pod koniec czerwca i w lipcu żółtawobiałymi, upojnie pachnącymi kwiatami, zebranymi w kwiatostany. Terminy zakwitania tej lipy w poszczególnych miejscowościach wskazują drogę nadciągania lata. Owocem jej jest dojrzewający w sierpniu i we wrześniu malutki, do 6 milimetrów długości, gruszkowaty orzeszek, zawierający wewnątrz jedno lub dwa nasiona. Lipa drobnolistna, podobnie jak inne, lubi żyzną, świeżą glebę, lubi słońce, ale znosi umiarkowany cień, lubi wilgotne nieco powietrze i ciepło, ale mrozów też się specjalnie nie lęka, jest tó najwytrwalsza na mrozy z uprawianych u nas lip, choć oczywiście woli zimy łagodne. Jeżeli ma to wszystko, czego pragnie, a nie jest przy tym nazbyt często atakowana przez owady, pajęczaki i grzyby (duży apetyt mają na nią szpe-ciele i przędziorki — roztocze żerujące na liściach), może żyć około 1000 lat. Najstarsza obecnie w Polsce lipa drobnolistna — jak podaje Stefan Myczkowski w książce „Człowiek, przyroda, cywilizacja" — rośnie w Pro-ślicach koło Opola: ma ponad 430 lat. Pochodzi więc z czasów panowania ostatnich Jagiellonów, z pierwszej połowy XVI wieku. Lipa szerokolistna rośnie u nas na Podhalu, na wyżynie Małopolskiej, w Górach Świętokrzyskich... Jest większa od lipy drobnolistnej, ma grubszy pień i potężniejszą koronę — szeroką, rozłożystą, w kształcie stożka. Na swoją nazwę zasłużyła sobie dzięki liściom, które są rzeczywiście szerokie, dwa razy większe niż liście lipy drobnolistnej, okrągło-sercowate, krótko zaostrzone u wierzchołka, brzegami ostro i regularnie piłkowane, miękkie. Wierzch mają soczyście zielony, matowy, a od spodu są jaśniejsze, delikatnie owłosione. 197 Lipa szerokolistna zakwita około dwóch tygodni wcześniej od drobno-listnej, ale kwiatostany ma znacznie mniejsze, zawsze zwisające. Owocami jej są orzeszki filcowato omszone z pięcioma wyraźnymi żeberkami,, twarde niczym kamyki. Wymagania atmosferyczne ma trochę większe niż lipa drobnolistna, ba wrażliwsza jest na mróz i suszę. W dobrych warunkach dorasta do 40 metrów wysokości i dożywa 1000 łat. Mieszańcem lipy drobnolistnej i szerokolistnej jest lipa holenderska, nazywana też lipą europejską, Tilia europaea. Jest rzeczywiście pośrednia między gatunkami rodzicielskimi, pośrednia pod każdym względem do tego stopnia, że trudno ją odróżnić, jeśli, przyglądając się, nie zauważymy, że ma nieco inne liście, nie tak idealnie sercowate, a owoce tylko nieznacznie żeberkowane. Występuje przeważnie na zachodzie Polski (w Szczecinie rośnie pięknie w Parku Kasprowicza). Oprócz gatunków rodzimych mamy w parkach, ogrodach botanicznych i na ulicach miast około 20 gatunków lip obcego pochodzenia oraz ich odmian i mieszańców. Jedną z najpopularniejszych jest lipa srebrzysta, Tilia tomen-tosa, która przywędrowała do nas z południowo-wschodniej Europy przez Węgry i dlatego nazywamy ją również lipą węgierską. Jest to najpóźniej kwitnąca z uprawianych u nas lip — kwitnie dopiero w lipcu i sierpniu. Dorasta do 30 metrów wysokości. Koronę ma w młodości jajowatą, a na starość szeroką, zaokrągloną. Jej liście bywają niekiedy lekko klapowane, wiosną, zaraz po wykluciu się z pączków, obustronnie pokryte białym kutnerem, a później z wierzchu ciemnozielone, na spodzie zaś srebrzyście, filcowato owłosione. Kiedy wiatr zawieje, całe drzewo wydaje się srebrne. Natomiast jesienią liście te są soczyście żółte. Na koniec, niejako na prawach ciekawostki, zostawiłam lipę warszawską, Tilia Varsaviensis. Powstała samorzutnie, jako nowa forma lipy srebrzystej. Przyszła na świat w Warszawie przed pierwszą wojną światową, a odkryta została w roku 1926 przez ogrodnika Wrzesińskiego, którego, niestety, daremnie szukać w naszych encyklopediach. Naukowo opisał ją profesor Roman Kobendza (1886—1955), botanik- leśnik, autor wielu prac z zakresu ekologii drzew. Znałam osobiście jedną z pierwszych 198 ....... —-—"*—t.^i-.-:..-.-..--—^?^^—^-;----------------------?----------------- -----1-----??^???? lip tego gatunku, jeśli nie pierwszą w ogóle. Rosła na Saskiej Kępie w Warszawie, tuż koło mostu Poniatowskiego. Zginęła w czasie wojny. Jej ocalałe potomstwo, rozmnożone i rozsadzone z bryłami ziemi po ulicach Warszawy, spotkać możemy na Mariensztacie, na Hipotecznej w pobliżu Pałacu pod Królami i po drugiej stronie jezdni, przed gmachem Hipoteki, a także przy ulicy Matejki, prowadzącej od Alej Ujazdowskich do Sejmu przy ulicy Wiejskiej. Lipa warszawska podobna jest do lipy srebrzystej, tylko liście ma cieńsze, miększe i od spodu pokryte cienkim, ledwie widocznym, szarawym kutnerem. Koronę ma dość wąską, może więc rosnąć nawet przy niewielkich alejkach osiedlowych. Kwitnie w lipcu, a pachnie! Bardzo polecam to urocze drzewo projektantom krajobrazów w nowych osiedlach warszawskich i niewarszawskich. Lipa ta odporna jest na suszę i mróz. Warszawskimi lipami, i to bardzo, są te, którymi obsadzona jest cała Aleja Niepodległości oraz Aleja Żwirki i Wigury (a także kilka innych ulic). Ale tylko w odczuciu ludzi rozmiłowanych w urodzie stolicy. Bo tak naprawdę, według klucza dendrologów, są to drzewa gatunku lipa krymska, Tilia euchlora. Bujne korony, gałęzie zwisają aż do ziemi, ciemnozielone błyszczące liście — tylko fotografować i pokazywać w kolorowych folderach reklamujących przyrodę Warszawy. Lipa krymska nie spotykana jest w etanie dzikim, można by zaryzykować przypuszczenie, że lubi rosnąć wśród ludzi, domów, aut, wykazuje bowiem dość dużą odporność na miejskie zanieczyszczenia powietrza. (Horoskop. Dla urodzonych pod „Lipą" — od 11 do 20 marca i od 13 do 22 września. Wrażliwi, egzaltowani, łatwo wpadają w gniew i szybko stają się podatni do zgody. Lubią pociągać z dzbana (nie wiem, czy tylko miody). Dowcipni. Snują mrzonki nie do spełnienia, nie zadowalają się małymi sukcesami. Cenią szczęście, po które trzeba się wspinać. Lenie i „darem-niaki" (czyli zajmujący się rzeczami zbędnymi — M.Z.) są wśród nich wyjątkami. „Niewiasty zdrowe, mają dużo pokarmu, przeto bywają wybornymi mamkami". Pod „Lipą" urodził się Julian Tuwim (131X1894). Magnolia ...wszechzielona szczecińska wiosna z magnoliami w Alei Wojska, przed którymi głos serca mi śpiewał, że poezja przyjęła kształt drzewa... Ile razy pomyślę o magnolii, przypomina mi się zawsze ten wyimek z napisanego przeze mnie poematu pt. „Mój Szczecin". Teraz także zatrzymałam wyobraźnię przed tymi magnoliami koło pałacyku Polskiego Radia w Szczecinie. Im dedykuję niniejszą gawędę. Magnolia, po łacinie też Magnolia, jest rodzajem z rodziny magno-liowatych. Obejmuje około 35 gatunków drzew i krzewów, które występują w Ameryce Północnej, Środkowej i Południowej (w Wenezueli, na Wyżynie Gujańskiej — jak podaje Zbigniew Podbielkowski w arcycie-kawej książce „Państwa roślinne kuli ziemskiej" — występują niektóre bardzo stare gatunki magnolii), w Azji południowo- wschodniej i w Himalajach. Aż trudno uwierzyć, że jakieś praprzodkinie naszych magnolii, tych delikatnych roślin o białoróżowych kwiatach jakby z prześwitującej porcelany, żyły powszechnie już sto milionów lat temu na zachodnim brzegu dzisiejszej... Grenlandii. Na obszarach Ameryki Północnej i Eurazji również. Stwierdzono to na podstawie analizy zachowanych szczątków kopalnych. U nas, w Krościenku nad Dunajcem, też odkryto nasiona magnolii, magnolii wygasłego już gatunku — Magnolia cor. Rosła tam na pewno przed dziesięcioma milionami lat w towarzystwie bzu koralowego, kłokoczki, winorośli leśnej... O pierwotności, starożytności, rodzaju magnolii świadczą także — jak zapewniają dendrologowie — wielkie 200 kwiaty o spiralnym układzie płatków, pręcików i słupków, osadzone na szczytach pędów. Do Polski przywędrowały magnolie z południa Europy. Od początku XIX wieku sadzono je w ogrodach przypałacowych i w' parkach jako rośliny ozdobne. Z nazwą dla tego nowego nabytku było trochę kłopotu. Jedni, „jeżdżali po świecie" ludzie, jak się to wtedy mówiło, stosowali nazwę „bobrowe drzewo". A tłumaczyli to tak, że w Ameryce, gdzie niektóre gatunki tego drzewa rosną nad rzekami, jak u nas wierzby, a ich kora stanowi przysmak bobrów, także używa się powszechnie tej właśnie nazwy. Powoływali się również na niemieckie „Biberbaum". Inni, którym bobry żyjące za dzikimi szuwarami i chaszczami, gdzie diabeł mówi „dobranoc", nie kojarzyły się zupełnie z tym eleganckim, luksuso- 201 wym drzewem, zdobiącym parki, wymyślili czysto polską piękną nazwę: rozwoń — od woni, jaką drzewo to w okresie kwitnienia nasycało powietrze. Niebawem i „rozwoń", i „bobrowe drzewo", potem zaś „bobro-wnik", dały się zakasować „magnolii" (franc: magnolier), nazwie wywiedzionej od botanika francuskiego Magnol, szczególnie zasłużonego w uprawie tych drzew, zmarłego w 1715 roku. Przywykliśmy już do magnolii, ale nazwa „rozwoń" chyba brzmi piękniej. Do znacznie rozpowszechnionych u nas gatunków, rozpowszechnionych, bo dość odpornych na mrozy, należą: magnolia drzewiasta, Magnolia acuminata, oraz magnolia japońska, Magnolia kohus. {Włodzimierz Seneta podaje, że japońska nazwa tejże magnolii brzmi „Kobushi".) Magnolia drzewiasta zasługuje na swoją nazwę. Dorasta w parkach do 20 metrów wysokości (we własnej ojczyźnie, czyli na wschodnich obszarach Stanów Zjednoczonych Ameryki, rosnąc dziko, osiąga ponad 30 metrów!). Pień ma prosty, strzelisty, liście szeroko-eliptyczne, około 20 centymetrów długie, skórzaste i bardzo ozdobne, zwłaszcza jesienią, gdy staną się złotobrązowe. Kwia/y rozwija w maju i w czerwcu. Nie są one szczególnie ładne. Mają kjztałt wzniesionego dzwonka, barwę zielonawożółtą. Nieduże. Ale za to owoce, szyszkowate w kształcie, złożone z mieszków, są bardzo ładne — czerwone. Magnolia japońska, rosnąca dziko w Japonii tudzież na Półwyspie Koreańskim, jest u nas drzewem parkowym, dorastającym do 10 metrów wysokości, albo krzewem. Liście ma eliptyczne lub lancetowate, dość długie. Kwitnie na przełomie kwietnia i maja, jednego roku bujniej, drugiego słabiej — na przemian. Kwiaty magnolii japońskiej o płatkach białych, u nasady lekk'-» różowych, szeroko otwarte do słońca, w pełnym rozchyleniu mają od 10 do 15 centymetrów średnicy. Jej owoce są niesymetryczne, pokręcone. Nasiona, drobne, spłaszczone, dojrzewają w październiku. Kto tę magnolię chce wyhodować z ziarnka, musi to zrobić zaraz po zbiorze, na świeżo. Często sadzona bywa u nas magnolia pośrednia, Magnolia soulangeana, którą z dwu gatunków pochodzenia chińskiego wyhodowali w latach dwudziestych ubiegłego wieku Francuzi w zakładach Soulange- 202 -Bodin. Rzadko jest ona drzewem, częściej — rozłożystym krzewem, nisko ugałęzionym, mającym zwykle nie więcej niż 3 metry wysokości. Liście ma eliptyczne, spodem owłosione, kwiaty zaraz po wystrzeleniu z pąków kielichowate i zaróżowione, a po całkowitym rozwinięciu osiągające do 15 centymetrów średnicy, wewnątrz białe, u nasady zaróżowione. Kwiaty te odznaczają się piękną wonią. Magnolia pośrednia ma u nas wiele odmian dość znacznie różniących się od siebie. Łatwo daje się szczepić na podkładkach magnolii japońskiej. A zakwita już w drugim lub trzecim roku po zaszczepieniu. Wszystkie gatunki magnolii lubią glebę żyzną, wilgotną, gliniasto--piaszczystą, miejsce zaciszne, ciepłe, w miarę słoneczne, najlepiej od południowego wschodu. ? jak twierdzą na podstawie eksperymentów botanicy z Pensylwanii ?— magnolie hodowane w instytutach dendrologicznych okazały się bardzo wrażliwe na nastrój ogrodnika. Nie znoszą nerwusów, kiedy się zaś do nich pieszczotliwie przemawia, rosną pięknie i wcześnie zakwitają. Magnolia, stosunkowo nowa u nas i nie rosnąca dziko, nie weszła ani do naszych zabobonów, ani do lecznictwa ludowego. Inaczej niż w Chinach czy Ameryce Północnej. V/ Chinach nasiona magnolii, gorzkie jak piołun, i jej kwiaty białe, wonne, bywają jeszcze do dziś używane jako lek przeciw febrze. W Ameryce Północnej zaś z kory pnia i z korzeni robi się wywar napotny i pobudzający. Na koniec ciekawostka: Powietrze wewnątrz zamykającego się na noc kwiatu magnolii jest o całe 10 stopni cieplejsze niż na zewnątrz. Nagrzanie to następuje w ciągu dnia wskutek intensywnego oddychania wewnętrznych części kwiatu. Kiedy kwiat stula się na noc, ciepło i zaciszność tego wonnego pomieszczenia wabi owady, które, przespawszy się tak komfortowo, wylatują rano, utytłane w magnoliowym pyłku. Modrzew Ona po srebrnym pląsa jeziorze, On pod tym jęczy modrzewiem. Któż jest młodzieniec? Strzelcem był w borze. A kto dziewczyna, ja nie wiem. Adam Mickiewicz Ale my wiemy. Pani w szkole powiedziała nam, że to nimfa wodna, Ondina, zwana w języku ludowym „Świtezianką", gdyż mieszka w jeziorze Świteź. Wiemy też, dlaczego strzelec, który był ukochanym tej dziewczyny, jęczy. Ciąży na nim przekleństwo wyrażone słowami: A dusza przy tem świadomem drzewie Niech lat doczeka tysiąca, Wiecznie piekielne cierpiąc zarzewie Nie ma czem zgasić gorąca. Nie domyślamy się tylko, bo nawet nam do głowy nie przyszło dociekać, dlaczego to wszystko dzieje się właśnie pod modrzewiem, a nie pod wierzbą czy olszyną, o które łatwiej przecież nad jeziorem. Kto sądzi, że modrzew występuje tu przypadkowo, ten ma słuszność, ale tylko w połowie. Ezeczywiście — nad brzegiem Switezi występuje modrzew jedynie na prawach licencji poetyckiej wieszcza Adama, bo jako drzewo naszych gór i wyżyn, nie dochodzi w swym naturalnym zasięgu aż tak daleko na północ. Ale... Pod względem obyczajowym jest w tej balladzie całkowicie na miejscu, więcej — jest nawet niezastąpiony. Modrzew — jak wierzono kiedyś — jest drzewem, w którym przebywają dusze ludzi zmarłych w sposób nienaturalny, śmiercią wynikłą 204 z nagłego gniewu bożego. Nie tylko przebywają, ale i straszą żywych jękami, zwłaszcza w wietrzne dni jesienne, gdy z modrzewia sypią się złote igły. Jest to chyba jedyna niesamowitość przypisywana temu drzewu. W zwyczajach weselnych, żniwiarskich i pasterskich na obszarze etnograficznie polskim występuje modrzew zawsze w okolicznościach przyjemnych, jako symbol dobrej odnowy, młodości i urody życia, a także trwałości. Gałęzie modrzewia zatykano za ramę drzwi, przez które młoda para po ślubie i weselu wchodziła do swego n,owego domu. Wplatano je również w wieńce dożynkowe razem z jarzębiną i orzechami, a to na pamiątkę pradawnych czasów, kiedy najlepsze zboże rodziło się na polach po wykarczowanych i wypalonych lasach modrzewiowych. Gałęzie 205 tego drzewa maczano też w wodzie święconej, by kropić nimi bydło wychodzące po raz pierwszy wiosną każdego roku na pastwisko. Modrzew, Larix, należy do rodziny sosnowatych. Obejmuje około 10 gatunków drzew szpilkowych, występujących w strefie klimatu zimnego i umiarkowanego półkuli północnej. Gatunki te, jakby zgodnie z biblijnym proroctwem — „po owocach ich poznacie je" — różnią się między sobą głównie wyglądem szyszek. Igły mają wiotkie, jasnozielone, z wierzchu płaskie, od spodu nieco wypukłe, które opadają na zimę. Postać drzewa — wysokość i grubość pnia, wielkość korony — uzależniona jest od warunków siedliskowych. Modrzew należy do tych starych drzew, które występowały na obszarach dzisiejszej Europy Środkowej w pliocenie. Przywędrował do nas z Azji rzemiennym dyszlem przez zachodnią Europę, na co wskazują odkryte podczas badań ślady szyszek. Później, przeżywszy plejstoceńskie wahania klimatu, utworzył z sosną, brzozą karpacką i limbą zwarte lasy. W Polsce rosną w stanie naturalnym dwa gatunki modrzewia: modrzew europejski, Larix decidua, oraz modrzew polski, Larix polonica. Modrzew europejski rośnie dziko w lasach górnego regla w Tatrach, na beskidzkiej Babiej Górze i w Sudetach. Wspaniałe drzewo, dochodzące do 50 metrów wysokości! Pień ma smukły, mocny, korę we wczesnej młodości gładką i żółtawą, później przez krótki czas szarą, a niedługo potem szarobrązową, głęboko porysowaną, od wewnątrz różowo-fioletową. Korona luźna, tępo stożkowata, o konarach prostopadle niemal ustawionych do pnia, końcami lekko wygiętych ku górze. Modrzew rosnący v/ zwartym lesie, z braku światła — a jest bardzo światłolubny —, zrzuca dolne gałęzie, by łatwiej piąć się do słońca. Rośnie bardzo'szybko, prawie tak "•'zybko, jak topola, ale tylko w młodości. Po 20—S0 latach dogania go świerk i często nawet wyprzedza. Między 60 a 150 rokiem życia, zależnie od warunków glebowych i klimatycznych, modrzew przestaje rosnąć. Zdolność rodzenia nasion osiąga po mniej więcej 20 latach, gdy rośnie w odosobnieniu, a w górskich lasach — o 10 lub nawet 20 lat później.. Kwitnie od końca marca do pierwszych dni maja. Jego kwiatami męski- 206 mi są różowożółte, jajowate kotki, skierowane w dół, żeńskimi — czerwonawe szyszeczki, skierowane do góry, od spodu otoczone wianuszkiem igieł. Szyszki modrzewia są drobne, wzniesione do góry, jajowate, najpierw jasnobrązowe, później szare. Dojrzewają w tym samym roku, na przełomie października i listopada, rozchylają łuski, wysypują nasiona, ale nie spadają z drzewa, lecz trwają na nim jeszcze rok, dwa, a czasem i dłużej. Nasiona, jasnobrązowe, połyskliwe orzeszki, zrośnięte ze skrzydełkami, utrzymują moc kiełkowania przez 2—3 lata, a zasiane wiosną, wschodzą po miesiącu. O długowieczności modrzewia różnie słychać. Podobno może żyć 600 lub 700 lat. Większość źródeł podaje, że „tylko" 500. Modrzew potrzebuje wiele wolnej przestrzeni i świeżej, lekkiej, żyznej gleby. Mrozu się nie boi. W upały pień jego wydziela obficie płynną, przezroczystą żywicę. Żywicę tę stosowano w medycynie ludowej do gojenia ran pochodzących z odmrożeń. Później wyrabiano z niej terpentynę zwaną „wenecką". Czerwonożółtawe drewno modrzewia, niezwykle twarde i żywiczne, „udarnością (czyli wytrzymałością na uderzenia — przyp. M.Z.) i ogólną wybornością przewyższające wszelkie inne", jak zapewniają stare księgi, używane było w dobie piastowskiej do budowania nawet zamków obronnych. Czorsztyn, czyli Czartowy Tyn, inaczej — diabelski gród (w języku starosłowiańskim wyraz „tyn" oznaczał tyle, co później wyraz „gród"), zbudowany w XIV wieku na stromym urwisku nad Dunajcem dla obrony południowych kresów, początkowo miał podwaliny i zręby też modrzewiowe. Przez długie wieki budowano z modrzewia kościoły, kaplice, dzwonnice, okazałe dwory i małe dworki polskie, a nawet pałace. Niektóre z tych budowli trwają do dziś — między innymi zabytkowy kościół modrzewiowy w Spale, w Bochni zaś, przy kościele, zabytkowa dzwonnica z XVII stulecia. % drewna modrzewi budowali nasi szkutnicy doskonałe statki wodne. W czasach, gdy modrzewiowe lasy zdawały się wiecznotrwałym dobrem matki przyrody, palono modrzewiem w piecach, wyliczywszy, że wartość opałowa drewna modrzewiowego ma się tak do bukowego,, jak 4:5. 207 Drugim naszym modrzewiem rodzimym jest modrzew polski. Do 1890 roku uważany był za odmianę modrzewia europejskiego. Dopiero Marian Raciborski po dokładnym przebadaniu tego drzewa wyodrębnił je jako osobny gatunek. Po nim prowadzili prace badawcze profesorowie Władysław Szafer i Władysław Jedliński, nie mniejsze autorytety naukowe. Potwierdzili oni, że modrzew polski jest gatunkiem, który sięga epoki plejstocenu i tak samo, jak modrzew europejski, wywodzi się z pierwotnego modrzewia eurazjatyckiego. Modrzew polski ma główną ostoję w Górach Świętokrzyskich. Rośnie też w Pieninach, Beskidzie Zachodnim oraz na Wyżynie Małopolskiej i Wyżynie Lubelskiej. Rośnie i na niżu, ale rzadko. Jak wygląda? Ogólnie biorąc, podobny do modrzewia europejskiego, tylko szyszki ma drobniejsze, a jednocześnie masywniejsze, twardsze, jajowate. Największe rezerwaty modrzewia polskiego mamy w Majdowie koło Skarżyska, na Górze Chełmowej koło Nowej Słupi, w Małej Wsi koło Grójca. Dużą skupinę dorodnych modrzewi obejrzeć możemy w Krasiczynie, 10 kilometrów na zachód od Przemyśla. Z obcych gatunków, uprawianych w Polsce, najciekawsze są niewątpliwie dwa: modrzew japoński, Larix leptolepis, oraz modrzew amerykański, Larix laricina. Modrzew japoński pochodzi ze środkowej Japonii, z wyspy Honsiu. W swojej ojczyźnie dorasta do 40 metrów wysokości i wyżej. U nas rzadko przekracza 30 metrów. Bardzo malownicze drzewo. Koronę ma szeroką, zwiewną, choć igły nie tak wiotkie, jak inne modrzewie. Igły te są niebieskawozielone, co przy czerwonawych młodych pędach daje ciekawe efekty. Szyszki o cienkich, wydatnie odgiętych na zewnątrz łuskach, robią wrażenie egzotycznych kwiatów. Modrzew japoński rośnie w młodości jeszcze szybciej niż europejski, a i w późniejszym wieku, jako podtatusiały już osiemdziesięciolatek, potrafi jeszcze trochę podrosnąć. Stroni od miejsc przewiewnych, jest dosyć wrażliwy na suszę. Modrzew amerykański pochodzi z Ameryki Północnej, głównie z Kanady. Osiąga przeważnie około 25 metrów wysokości. Koronę ma wąską, pędy żółtawoczerwone, igły jasnozielone z niebieskawym od- 208 cieniem, szyszki drobniutkie. Ciekawy okaz tego modrzewia rośnie w parku w Żelazowej Woli. Horoskopu modrzewiowego nie mam, ale w zamian za niego służę trzema ciekawostkami: Kiedy Fryderyk Chopin, mieszkając w pałacyku pani George Sand w Nohant, wyglądał oknem swego pokoju, widział dwa ogromne modrzewie na tle starego parku. Te modrzewie rosną tam do dzisiaj. Rafael Santi z Urbino (1483—1520), włoski malarz, jeden z największych artystów epoki Renesansu i nie tylko Renesansu, kilka swoich obrazów namalował na modrzewiowym drewnie, pragnąc w ten sposób zapewnić im jak najdłuższą trwałość. Górale szwajcarscy twierdzą, że jeśli pierwszy śnieg zastanie na modrzewiu nie opadłe jeszcze szpilki, zapowiada to niezbyt tęgą, ale przewlekłą zimę. 14 — Gawędy Morela Skąd pochodzi?' Różnie o tym piszą. Jedne powagi naukowe podają, że z Azji Środkowej, gdzie do dziś rośnie dziko na obszarze od Turkiestanu po Mandżurię, i że pierwsze wiadomości o tym drzewie pochodzą od samego cesarza chińskiego imieniem Ju, założyciela dynastii Sia, panującej w latach 2205—1766 przed naszą erą. Ju — poważne źródło. Nie dlatego, że cesarz, ale dlatego, że to była chodząca rzetelność, wzór obowiązkowości. Gdy podjął się regulacji rzek po klęskach powodzi, pracował bez wytchnienia przez trzynaście lat i nie wracał do domu. Nie zajrzał tam nawet wówczas, kiedy, będąc w pobliżu, słyszał płacz swoich dzieci. I jak tu nie wierzyć takiej solidnej firmie? Szkoda tylko, że historia tej dynastii tak mocno pachnie mitem i anegdotą. Inni dendrologowie utrzymują, że ojczyzną moreli jest Armenia i już od 4000 lat ludzie tam zajadają się morelami, które do niedawna uważali za wyjątkowo dobre śliwki. Morele — wypada dodać — rosną dziko także w górach Pamiru i w Himalajach, jak też na drugim końcu świata: w Meksyku i Brazylii, gdzie również niektórzy upatrują ich ojczyznę. Genetycy po dokładnym przyjrzeniu się moreli mędrca szkiełkiem i okiem ustalili autorytatywnie, iż protoplastami jej były drzewa migdałowe, iż należy do rodziny różowatych, tak jak śliwy, ale wykształcone z wiekiem cechy indywidualne predestynują" to drzewo do uważania go za odrębny rodzaj. Dziś wiemy, że morela, Armeniaca, jest rodzajem z rodziny różowatych, obejmuje kilka gatunków drzew i krzewów, z których najpo- 210 wszechniej uprawiany jest gatunek Armeniaca vulgaris, czyli morela pospolita. Do Polski przywędrowała morela przez Persję i Włochy. Klimat Słonecznej Italii bardzo odpowiada temu ciepłolubnemu drzewu. Toteż uprawiano je tam już w I wieku naszej ery z wielkim powodzeniem. Gorzej u nas, w kraju o nie najlepszym klimacie. Choć pestki moreli znaleziono w naszych wykopaliskach z VIII wieku n.e., nie znaczy to wcale, że była tu pospolitym drzewem owocowym. Długo nie mogła się przystosować, wymarzała, musiano ją szczepić na śliwie, przez co stawała się wprawdzie odporniejsza na mrozy, ale zatracała swoje armeńsko- włoskie cechy. Dopiero w XI i XII wieku, kiedy przy romańskich klasztorach Benedyktynów w Tyńcu i na Świętym Krzyżu oraz przy klasztorach Cyster- 211 sów w Jędrzejowie, Koprzywnicy, Wąchocku, Sulejowie i Mogile zakrzewiły się bogate sady, wśród jabłoni, grusz, śliw i brzoskwiń nie zabrakła też moreli. Z przyklasztornych sadów przechodziła morela jako rarytas do ogrodów wielkopańskich, gdzie osłaniana od wiatru, sadzona przy południowych ścianach i zabezpieczana dobrze na zimę, rosła i rozwijała się na chwałę ogrodników tudzież ku uciesze pań, które wierzyły, że miąższ moreli, „przetrzymywany w uściech, głosik słodkim, a oddech pachnącym czyni". Szczególnym amatorem moreli był król Stefan Batory. Modernizując ogród w swej renesansowej rezydencji w Łobzowie pod Krakowem, gdzie chętnie przebywał „dla letniey krotochwile", przykazał sprowadzonemu z Włoch słynnemu ogrodnikowi i, jakbyśmy to dziś powiedzieli, „architektowi zieleni", niejakiemu Lorentzo Bozetho, aby wśród innych drzew posadził 100 moreli. W XVII wieku, gdy sadownictwo nasze znacznie się rozwinęło, upowszechniła się też uprawa moreli, na ile pozwalały warunki klimatyczne i glebowe oraz wiedza sadownicza przypadkowych hodowców. W każdym razie owoce moreli przestają być wyłącznie pańskim smakołykiem. To, co mamy dziś w Polsce, a mamy ponad 300 tysięcy dorodnych, obficie owocujących drzew, jest wynikiem troskliwej pracy wielu pokoleń polskich sadowników. Morela z krzaczka^ wysokiego na 3—4 metry, jakim była jeszcze na początku ubiegłego stulecia, wyrosła nam na drzewo dochodzące do 15 metrów wysokości, najczęściej stojące samodzielnie. Ale są również i takie morele, których korony rozpina się na trelażach (czyli służących jako-ściany szpaleru kratach do rozpinania na nich roślin) przy murze po zacisznej stronie południowo-wschodniej. Morela pospolita zakwita jako pierwsza z drzew owocowych, bardzo wcześnie, bo już w marcu lub kwietniu, przed rozwinięciem się liści, co naraża ją na niebezpieczne natarcia wiosennych przymrozków, a niekiedy nawet mrozu. Zdarza się często, że opatulona ciepło, przetrwa zimę, a wiosną, gdy rozwinie swojej śliczne bladoróżowe kwiaty, ulega przemarznięciu. 212 Do odmian moreli pospolitej, najczęściej uprawianych w Polsce, szczególnie w południowych i środkowych dzielnicach kraju, należą: Cukrowa Hołub a, Węgierska Wczesna i Zaleszczycka. Cukrowa Ho luba pochodzi z Czechosłowacji. Ale i u nas zadomowiła się na dobre. Lubi glebę żyzną, nie boi się jednak i nieco piaszczystej. Owoce ma okrągłe, duże, osiągające nierzadko 100 gramów ciężaru. W sierpniu, kiedy są w pełni dojrzałe, miąższ mają żółty, soczysty, aromatyczny, łatwo oddzielający się od pestki. Węgierska Wczesna, od dawna rozpowszechniona u nas, pochodzi, jak sama nazwa wskazuje, z Węgier. Kwitnie późno, dzięki czemu unika przemarzania, a owocuje już w końcu lipca. Owoce jej są drobniejsze niż Cukrowej Holuby, lecz wcale nie mniej smaczne, barwy pomarańczowej i szczególnie miłego zapachu. Najlepsze są w stanie surowym, ale nadają się również na konfitury, kompoty, susz. Z pestek tej moreli we E^ancji, gdzie również powszechnie jest uprawiana, przed pierwszą wojną światową pędzono wódkę pod nazwą „Eau des ??????". W Polsce pestki moreli zastępowały nieraz migdałki, a otrzymywany z nich olej ma do dzisiaj zastosowanie w przemyśle farmaceutycznym i kosmetycznym. Zaleszczycka została wyhodowana w Zaleszczykach i jest najpowszechniejszą odmianą w południowo-wschodnich dzielnicach Polski i zachodnich Ukrainy. Duże, piękne drzewo o szerokiej koronie. Kwitnie późno, więc nie naraża się na przymrozki, owocuje bardzo obficie na początku sierpnia. Owoce ma średniej wielkości, pomarańczowe, czerwonawo zarumienione od słońca, soczyste, wonne. Smaczne? To za mało. Pycha! Morele też mają swoich owadzich prześladowców, z którymi sadownicy toczą mniej lub więcej skuteczne boje. Oto niektóre, zdawałoby się, niewinne motylki, bujające sielankowo wokół pąków, kwiecia, liści: Malutki, o rozpiętości skrzydeł najwyżej 12 milimetrów, rdzawobrązowy w jaśniejsze cętki — to licinek tarninaczek, którego gąsienice wżerają się w pąki i w rozwinięte już kwiaty. Trochę większe od licinka tarninaczka motyle o srebrnoszaroniebieskich skrzydłach, latające od czerwca do końca lata, to płatkówki śliwkóweczki. Ich gąsienice zawijają się w liście i wyżerają je doszczętnie, zostawiając tylko szkielecik żyłek. Błonkoskrzy- 213 dłe maleństwo, długości 5—8 milimetrów, to szramiec białonogi (nazwany tak najwidoczniej dla zmylenia śladów, nóżki bowiem ma jasnożółte z czerwonym odcieniem), bardzo groźny wróg moreli, jak również czereśni, brzoskwini, śliwy, głogu, jarzębiny, malin... Drewno moreli jest żółte, daje się bardzo łatwo wygładzać. W Bułgarii robią z niego obudowę do fiolek z olejkiem różanym, igielniki, korale... W sklepach z pamiątkami na Ukrainie można dostać rzezane pięknie szkatułki na drobiazgi, puderniczki, noże do rozcinania kartek... W naszych sklepach cepeliowskich nie widziałam żadnych wyrobów z morelo-wego drewna. To i lepiej. Pewną ciekawostkę stanowić może fakt, że w mitologii hebrajskiej „drzewem wiadomości dobrego i złego", rosnącym w raju i zakazanym, była morela. Śpiewają o niej tak w „Pieśni nad pieśniami", której autorstwo przypisuje się królowi izraelskiemu Salomonowi, panującemu w latach 1020—980 przed naszą erą. Słodkie morele trafiają się również w proroctwach Joela (IX wiek przed n.e.), który snuł swoje bardzo poetyczne, choć ponure, wizje zbliżającego się Sądu Bożego. f Morwa Uprawiana u nas morwa biała, Morus alba, pochodzi z gór środkowych i zachodnich Chin, gdzie rosła już w pradawnych czasach i rośnie dziś na żyznej glebie, w miejscach osłoniętych od wiatru i dobrze nasłonecznionych. Kto i w jakich okolicznościach podpatrzył, że biały motyl z żółtobrą-zowymi smugami na skrzydłach, latający nocą, upodobał sobie morwę — nigdy się chyba nie dowiemy. Zapewne jakiś chiński juhas czy inny baca, przebywający nocami na górskiej polanie. Musiał to być człowiek dociekliwy, umiejący wnioskować, pomysłowy i arcypraktyczny. Wypatrzył bowiem i gąsienice tego motyla, zjadające liście morwy i, co najważniejsze, nici oprzędu, które owe gąsienice snują przed przepoczwarzeniem się, a potem połączył obserwacje w logiczny ciąg'i... wpadł na szatański pomysł wykorzystania cieniutkich nitek, zwiniętych w motek kokonu. Ale to wszystko zostało pomyślane jako skrót. Na pewno podglądali motyla liczni obserwatorzy, a nawet niejedno ich pokolenie. Stara legenda chińska — jedna z wielu na temat morwy i „udomowienia" nocnego motyla, nazywanego później jedwabnikiem — mówi, że pierwszą osobą, która przyczyniła się do tego, była bosko piękna strojnisia, Si-ling-szi, żona cesarza Ho-ang-ti, 46 bez mała wieków temu. Otóż pewnego dnia latem roku 2600 p.n.e. spacerując po morwowym gaju, cesarzowa marzyła o takich szatach, jakich nie ma jeszcze żadna niewiasta na Ziemi. Nagle dostrzegła złociste kulki wiszące na drzewie. Gdy podeszła bliżej, stwierdziła, że są to zwitki cienkich niby pajęczyna nici. Zapragnęła mieć szal utkany z tej delikatniutkiej przędzy. Pragnienie cesarzowej to rozkaz dla poddanych. Spełniono zachciankę. Szal okazał 215 się rzeczywiście olśniewającej piękności — połyskliwy, lekki, zwiewny i — wbrew pesymistycznym przypuszczeniom — niezwykle mocny. To miało przesądzić o losie morwy i jedwabnika. Damy dworu poszły w ślady swej monarchini. Same zbierały lśniące kulki z morwowych drzew i zabawiały się tkaniem strojnej materii. Drzewa morwowe zasadzono w pałacowych ogrodach, nocnego motylka otoczono wyjątkową troską. Tyle legenda. Ze źródeł historycznych natomiast wynika, że Chińczycy już 30 wieków przed naszą erą produkowali jedwab pełną parą, zachowując w najściślejszej tajemnicy i samo pochodzenie błyszczących nici, i sposób tkania. Chociaż każdemu, kto by nie potrafił utrzymać języka za zębami, groziło ucięcie tegoż organu razem z całą głową, tajemnica przefrunęła poza chiński mur. W V stuleciu n.e. drzewa morwowe uprawiane są już w Japonii. Na pastwę dla jedwabników oczywiście. Podobno jakaś księżniczka chińska, wydana za japońskiego władcę, przywiozła mężowi w darze jajeczka jedwabników i nasiona morwy, ukrywszy je we włosach za uchem. W VI wieku n.e. cesarz bizantyński Justynian I ucieka się także do podstępu, aby zdobyć „nasiona" jedwabiu. Wysyła do Chin dwu bogobojnych misjonarzy, którzy, „dobrawszy się złodziejskim sposobem" do jajeczek jedwabników oraz nasion morwy, przemycili cenny łup w wydrążonych kosturach pielgrzymich. Niebawem uprawa morwy i hodowla jedwabników upowszechniły się w Persji, a karawany kupieckie, rozwożące jedwabne tkaniny po wybrzeżu Morza Śródziemnego, mimowolnie propagowały i jedno, i drugie. W stuleciach VIII i IX uprawa morwy w krajach śródziemnomorskich kwitnie już do tego stopnia, że dochowano się tam nawet odmian ozdobnych tego drzewa. W słonecznej Italii, jakby stworzonej dla morwy, drzewo to na razie przyjęto z pewną rezerwą. Jedwab, znany tam już w starożytności, uważany był za „materię rozpustną". Tacyt wspomina w swoich „Annales", czyli „Rocznikach", o pewnym przepisie Senatu, zakazującym używania jedwabiu przez mężczyzn. Delikatność i miękkość tkaniny miały działać zniewieściająco, wywoływać rozleniwienie i skłonność do bezeceństw. Co prawda w IX stuleciu opinia ta należała już do odległych dziejów, ale 216 coś z niej zostało w podświadomości Rzymian i dopiero gdy praktycyzm doszedł do głosu, z wielkim sercem zajęto się morwą. Niebawem Włosi wybili się na czoło w jedwabnictwie. Francja, która nie bała się zgubnego działania „rozpustnej materii", rozpoczęła uprawę morwy i hodowlę jedwabników już w IX stuleciu, w XIII zaś zajęła pod tym względem drugie miejsce w Europie — tuż za Włochami. W Polsce uprawa morwy i początki jedwabnictwa przypadają na przełom wieków XVIII i XIX. Dopiero. Aczkolwiek już dawno sprowadzaliśmy jedwab z zagranicy, by stroić się w gładkie atłasy, połyskliwe mory i inne lśniące cuda. Przyczyną tego opóźnienia było powszechne mniemanie, oparte na nieudanych próbach, że i morwy, i jedwabniki nie lubią naszego klimatu. Prawdziwa, zakrojona na szeroką skalę uprawa morwy zaczyna się 217 , u nas dopiero po roku 1918, czyli po odzyskaniu przez Polskę niepodległości po studwudziestotrzyletniej niewoli. Już w 1924 roku grupa światłych, patriotycznych przyrodników i ekonomistów zorganizowała w Milanówku pod Warszawą instytucję pod nazwą Centralna Doświadczalna Stacja Jedwabnicza. Celem tego zakładu było zbadanie przyczyn słabego rozwoju hodowli morwy i jedwabników na polskich ziemiach. Okazało się rychło, że czynnikiem hamującym był nie klimat, lecz niedostateczny poziom wiedzy zawodowej u hodowców. Teraz już pozostało tylko drogą oświaty i propagandy zachęcać społeczeństwo do uprawy morwy. Powstało biuro bezpłatnych informacji i porad. Moda na sadzenie morwowych drzew objęła cały kraj. Kto się tym nie zajmował! Osoby prywatne, instytucje społeczne i państwowe. Zakładano ogrody, plantacje. Ministerstwo Komunikacji sadziło morwy wzdłuż torów kolejowych, Ministerstwo Oświaty — przy szkołach, Ministerstwo Sprawiedliwości — przy więzieniach, Ministerstwo Spraw Wojskowych — koło koszar, Ministerstwo Rolnictwa — gdzie się dało... Owocem tych działań jest „Milanówek", słynny na całym świecie jedwab polski, nie ustępujący w niczym jedwabiom chińskim i japońskim. A morwa? Jak na cierpiętnicę obieraną tak niemiłosierne z liści, czuje się dobrze. Morwa, po łacinie Morus, jest rodzajem z rodziny morwowatych. Obejmuje kilkanaście (12—15) gatunków drzew i krzewów występujących na półkuli północnej, w strefie umiarkowanej i podzwrotnikowej. W Polsce, jak wspomniałam na wstępie, uprawiany jest powszechnie jeden gatunek — morwa biała. Jest to drzewo niewysokie. W ojczyźnie swej dorasta do około 15 metrów. U nas rośnie z trudem, osiąga przeciętnie od 7 do 10 metrów. Koronę ma kulistą, obszerną, młode pędy szare lub żółtawoszare, pień prosty, pokryty szarobrunatną korą. • Po czym najłatwiej poznać morwę białą? Po liściach, gdyż jest ona drzewem różnolistnym, to znaczy, że na gałęziach tej samej korony ma liście bardzo różne: szerokojajowate albo całkiem inne — klapowane, z trzema lub siedmioma klapami, albo głęboko wcinane, u nasady blaszki sercowate lub zaokrąglone... Są błyszczące lub nieco matowe, gładkie 218 lub trochę szorstkie, jasnozielone, pod spodem lekko omszone wzdłuż nerwów. Jeśli dożyją jesieni, żółkną i wcześnie opadają. Kwiaty tego oryginalnego drzewa rozwijają się w maju, są bardzo niepozorne, zebrane w zwisające kłoski, a owoce kształtem i kolorem podobne są do jeżyn — czarne lub ciemnowiśniowe — ale bywają również, i to nierzadko, całkiem białe. W XVIII wieku morwa nazywała się u nas drzewem morowym albo morą — od swej łacińskiej nazwy morus. Ale prosty lud, nie znający łaciny ani terminologii botanicznej, skojarzył sobie tę nazwę z morowym powietrzem, zarazą epidemiczną, jedną z plag wymienionych w błagalnej modlitwie: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie!" W przekonaniu, iż drzewo to skupia na sobie niesiony powietrzem mór, groźny dla ludzi i zwierząt, otaczano je życzliwością, a wczesne opadanie liści, charakterystyczne dla morwy, było dowodem poniesionej przez nią ofiary. Do innych przesądów związanych z morwą jeszcze nie zdołałam dotrzeć. W naszej medycynie ludowej też właściwie drzewo to nie znalazło zastosowania. Poza jedynym wypadkiem, kiedy owoce morwy, prażone w miodzie, podawano? w XIX stuleciu ludziom cierpiącym na tzw. chorobę piersiową. Już więcej szczęścia miała morwa w przemyśle domowym. Barwnikami zawartymi w jej korze i liściach farbowano wełniaki. A w Chinach? Tam potrafili ludziska wykorzystać dary boże, skupione w morwie. Już przed wiekami z liści tego drzewa, jak gdyby w przeczuciu, że zawierają one związki o aktywności hormonów wzrostowych, parzono herbatkę i pojono nią dzieci wątłe albo te, którym zbyt długo nie wyrastały zęby. Owoce wzmacniały na ciele i umyśle, wpływając jednocześnie na wydłużanie się warkocza. Wywar z łyka wypędzał z Chińczyków i ich psów uprzykrzone robaki, a cała kora była niezawodnym środkiem moczopędnym. Ale nie tylko. Mało kto chyba zdaje sobie dziś sprawę, ile zawdzięczamy morwowej korze. To dzięki niej nie musimy dźwigać kiesy pełnej złotych i srebrnych 219 monet, a więc ciężkiej, lecz możemy posługiwać się leciutkimi banknotami. To z niej bowiem, z morwowej kory, w IX wieku Chińczycy zaczęli wytwarzać papierowe pieniądze, które obecnie są w powszechnym użyciu. Marco Polo (1254—1323), sławny podróżnik wenecki, który w XIII wieku zdeptał, całe Chiny wzdłuż i w poprzek Wielkiego Muru, dogrzebał się tam łatwego przepisu na wyrób doskonałych pieniędzy. Radzi, żeby „brać korę z drzew, a zwłaszcza z drzew morwy, której liśćmi żywią się gąsienice wytwarzające jedwab i [.,.] nasyciwszy klejem rozgniatać, wałkować, aż powstaną arkusze podobne do papieru, ale całkiem czarne. I te arkusze kraje się rozmaicie na większe i mniejsze kawałki, kwadratowe lub prostokątne, raczej dłuższe niźli szersze". Proste, prawda? Drewno morwy, żółte z brunatną twardziela, dość ciężkie, używane bywa w stolarstwie i tokarstwie, zwłaszcza do wyrobu galanterii drzewnej. Jednoroczne gałązki używane są w plecionkarstwie. Z korzeni otrzymujemy żółty barwnik, stosowany w przemyśle farmaceutycznym, z owoców — powidła. Morwa biała jest jednym z tych drzew, które służą człowiekowi całą swoją materią: drewnem, korą, liśćmi, owocami, korzeniami — wszystkim. Z odmian ozdobnych tego gatunku spotykamy w naszych parkach, i to bardzo rzadko, tylko zwisającą, o postaci parasolowatej, gdyż gałęzie odginają się i zwisają ku dołowi. A na koniec, zamiast horoskopu, japońska zabawa psychologiczna pod nazwą „Zwierciadło "duszy". W takim zwierciadle morwy odbijają się osoby, które przyszły na świat w dobie kwitnienia tego drzewa. Są to ludzie ofiarni, skłonni do wyrzeczeń i poświęceń, ale realiści nie odrywający się nigdy od rzeczywistości. Są aktywni, przedsiębiorczy, lubią przewodzić. Stanowią typ nieustraszonych pionierów, nie unikają żadnego ryzyka, śmiało atakują nowe lądy, nie cierpią codzienności, ruty-niarstwa. Mają umysł analityczno-krytyczny, a że nie znoszą sprzeciwu, bardzo często nie są lubiani. W miłości — zaborczy, zazdrośni i nieraz aż uciążliwi w okazywaniu opieki. Czego im najbardziej brak, to opanowania i skłonności do kompromisów. Przystojni, choć nie zawsze dobrze zbudowani. Olcha albo olsza, olszyna, po łacinie Alnuś, rosła ponoć na Olimpie, „na miękkich łąkach pełnych fiołków i bluszczu". Skąd to „ponoć", dlaczego nie „na pewno"? Rozważmy... W chwili pojawienia się na obszarach dzisiejszej Eurazji, co miało miejsce w najstarszej epoce trzeciorzędu, w paleocenie, 65 milionów lat temu, olcha rosła na glebach nasiąkniętych dobrze wodą, błotnistych, gdzie innym drzewom było za mokro. Później, ale też okropnie dawno, gdy bagna i topiele porządnie przeschły, zmuszona warunkami klimatycznymi i glebowymi, rozradzała się w liczne gatunki. Wchodziła wprawdzie coraz wyżej, ale żeby dostała się na sam szczyt górskiego masywu Olimp w północnej Grecji — trudno uwierzyć. Najwyższy bowiem wierzchołek tego pasma, sięgający nieba i dlatego wybrany na siedzibę bogów (szczyt Mikitas), wznosi się na wysokość 2918 metrów nad poziom morza, olcha zaś do dzisiaj nie wdrapała się tak wysoko. A u nas rośnie ona nie wyżej niż 1300 metrów nad poziomem morza. Aliści w przyrodzie zdarzają się czasem rzeczy niewiarygodne, zaskakujące... Olcha, Alnus — rodzaj z rodziny brzozowatych — obejmuje około 50 gatunków drzew i krzewów, występujących przeważnie na półkuli północnej. Z analizy pyłków roślinnych wynika, że na ziemiach dzisiejszej Polski olcha rosła na pewno około 10 tysięcy lat temu. Dziś występują u nas trzy jej gatunki. Olcha czarna, Alnus glutinosa — ponure drzewo. Pień ma ciemnoszary, prawie czarny, korę spękaną. Gdy rośnie w miejscu zalewanym okresami przez wodę, wznosi się nad glebą na grubych korzeniach niby 221 na potwornych łapach, co robi niesamowite wrażenie. Młode gałązki ma nieowłosione i lepkie jak macki, liście niemal okrągłe albo — według określeń botaników — „odwrotnie jajowate", czyli mające sylwetkę jajka, a trzymające się ogonka tym węższym końcem. Liście owe są lepkie, błyszczące, ciemnozielone, dość ładnie i świeżo wyglądają w letnim słońcu, ale jesienią nie złocą się i nie czerwienią, lecz opadają zielone lub sczerniałe. Gdy rośnie w odosobnieniu, dojrzewa między 12 a 20 rokiem życia, natomiast w drzewostanie zwartym, wśród innych olch, czyli w tzw. olsach, albo też w lasach mieszanych z innymi drzewami, osiąga pełną dorosłość dopiero po 30, a nawet 40 latach. Już w marcu, kiedy na dnie olszyny zakwitają pierwsze przebiśniegi, potem zaś przylaszczki, pierwiosnki i zawilce, kiedy coraz bardziej zaczyna zielenić się trawa, olcha czarna obsypuje się kotkami. To jej kwiaty. Później te kotki staną się drobnymi zdrewniałymi szyszkami. Owocem olchy jest mały jednonasienny orzeszek, stanowiący nie lada przysmak dla wielu ptaków, zwłaszcza zimą. Nasiona olchy dojrzewają we wrześniu i w październiku, ale wypadają dopiero w lutym lub marcu. Wsiane w rozmiękłą wiosennie glebę kiełkują po kilku tygodniach. W pierwszym roku życia rośnie olcha czarna bardzo powoli i — szczególnie wrażliwa na suszę — często marnieje podczas upalnego lata. Jeżeli przetrwa ten niebezpieczny okres, potem chowa się dobrze, rośnie o wiele szybciej, grubieje. Około 50 roku życia osiąga wysokość mniej więcej 25 metrów i około 2 metrów obwodu w pierśnicy. Żyje zwykle nie dłużej niż 100 lat. Zarówno w młodości, jak w podeszłym wieku atakowana bywa olcha przez liczne szkodniki drzew. Do najbardziej uprzykrzonych należy kry-toryjek olszow.iec, chrząszcz brudnobiały, który na przedpiersiu ma zagłębienie służące do chowania ryjka. Stąd nazwa. Żeruje na młodych drzewkach. Jego larwy wygryzają pod korą, a następnie w drewnie całe płaty miazgi. Na starsze drzewa, nie gardząc oczywiście i młodymi, rzuca się inny chrząszcz — stalowogranatowy hurmak olchowiec. Ten niszczy korony drzew. Na spodniej stronie liści składa po kilkadziesiąt jaj, z których po kilkunastu dniach wylęga się całe mrowie czarnych owłosionych 222 Ir f • ??*? larw. Zżerają one liście doprowadzając do usychania gałęzi i obumierania drzew. Jeżeli do tych dwu szkodników dodamy jeszcze różne zwiotki, trawiszki, skoczonosy, obarwice, bryzguny, włochatki, szpeciele — a kto by je tam wszystkie wyliczył! — zdamy sobie sprawę, że olcha nie ma łatwego życia. Jej drewno o trójkątnym rdzeniu i falistych słojach jest lekkie, miękkie, łatwo łupliwe, zaraz po ścięciu rdzawoczerwone, później jaśnieje, ale niezupełnie — po najlepszym wysuszeniu ma kolor dykty, którą zresztą wyrabia się z olszyny. Nie jest to drewno ani meblowe, ani tym bardziej okleinowe. Ale bardzo wytrzymałe, czego dowodem jest, że od wyrazu „dykta", dawniej „dychta", pochodzi określenie „dychtowny", czyli sztywny, mocny. Nadaje się na budowle wodne — tu wytrzyma- 223 łość ma równą dębinie — oraz na wyroby tokarskie: oprawy narzędzi, ołówków, przyrządy kreślarskie, toczone szkatułki... Popiół z drewna olchowego daje wiele potażu, węgiel zaś używany jest do wyrobu prochu. Kora olchy, nader użyteczna w farbiarstwie, barwi na brunatno i na czarno. Z tym barwieniem olszynową korą związany jest pewien przesąd, z którym jeszcze pół wieku temu (a może i do dzisiaj?) spotkać się można było na Mazowszu (może też gdzie indziej). Otóż mówiono z pełnym przekonaniem, jakoby dzieci cygańskie miały dlatego tak ciemną skórę, że po przyjściu na świat zanurzane są w wywarze z olszynowej kory. To, po pierwsze, od razu odróżnia je od nie-Cyganów i wyklucza ewentualną zamianę, po drugie zaś — jest czymś w rodzaju chrztu z wody. W obyczajach cygańskich szczepu Kełderaszów i Cyganów polskich, które znam, nic takiego się nie zdarza. Pewien stary Cygan, zapytany przeze mnie o to, zaśmiał się i powiedział, że wilgotnego drewna olszowego, połączonego z jałowcem, używało się kiedyś, jeszcze w czasach wiecznej wędrówki po lasach, „ino do wędzenia, jak było co wędzić", bo drewno to dawało wiele dymu i piękny kolor wędzonemu mięsu. Liście olchy natomiast były i jeszcze do dzisiaj są niezawodnym „lekiem ludowym" na wrzody. Szybko wyciągają ropę i sprzyjają gojeniu się rany. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale podobno w sierpniu, gdy zwojzi się do stodół nowe zboże, dobrze jest kłaść pod słomę olszowe liście jako środek na odstraszenie myszy. Czy olchy dobrze czują się w mieście? Tak sobie. Nie są wprawdzie nazbyt podatne na skażenia, ale i nie bardzo wytrzymałe, a na domiar nie mają tu dostatecznej ilości wody. Regeneracja uszkodzonych żywych organów olchy czarnej następuje wszakże dość szybko. Olcha szara natomiast choruje dłużej i ciężej. Olcha szara, Alnus incana, to drugi pospolity gatunek naszych olch. Nie jest tak wysoka, jak olcha czarna, dochodzi najwyżej do 20 metrów wysokości. Czasem przybiera nawet postać krzewu. Pień jej jest bardzo często krzywy, korowina jasnoszara, gałęzie zawsze owłosione inie-r lepkie, liście szerokoeliptyczne, ostro zakończone, podwójnie piłkowane. 224 ? ? Ł ... ? Olcha szara rośnie prędzej niż olcha czarna, ale żyje zaledwie 40—50 lat. W Polsce występuje głównie w dolnym reglu Karpat i Sudetów oraz w dolinach rzek, na Podkarpaciu. Ale ponieważ woda przenosi jej owocki na niż, schodzi wzdłuż rzek aż na Pomorze. Ma duże zdolności przystosowywania się do nowych warunków glebowych i klimatycznych. Ile razy widzę te olchy, przypomina mi się wiersz Barbary Sokalówny: Kiedy przybiera nurt, olchy klękają na wodzie i proszą: — Zabierz nas, zabierz na ogromne zielone łodzie, niech wlecze nas prąd spieniony za włosy, za korzenie. Połączmy nurtu i olchy zielenie w pragnieniu nienasyconym! Wody opadną potem, olchy powstaną z klęczek, otrząsają warkocze, prostują liście zmięte, wyjdą na brzeg, żeby z góry powiewać nad wodę, żeby nad nurtem trwać, żeby go darzyć chłodem. Trzecim gatunkiem polskich olch jest olcha zielona, Alnus viri~ dis, znana także jako kosa olcha. Jest to tylko krzew osiągający 3—4 metry wysokości. Do poprzednio opisanych olch podobna jest olcha zielona tylko z liści jajowatych i eliptycznych, ale sposób życia ma całkiem odmienny. Kwitnie znacznie później, bo dopiero od maja do czerwca, gdy tamte już dawno przekwitły i gdy niektóre rośliny już owocują, w lasach zaś pojawiają się nawet pierwsze grzyby, a mianowicie bardzo smaczne piestrzenice. Rośnie w Karpatach Wschodnich, i to wcale nie na jakichś tam mokrych miejscach w dolinach potoków, tylko w reglu górnym i na piętrze kosodrzewiny! Może to ona kiedyś szumiała bogor^ na Olimpie? 15 — Gawędy Orzech Zacznijmy od tego, który nazywamy orzechem włoskim. Pochodzi z Azji oraz południowo-wschodniej Europy. Występował tam od świata pamięci — na przykład w pierwotnych lasach na górze Kukkos na Bałkanach. Do Polski przywędrował z południowego wschodu, posuwając się wzdłuż Dunaju, podobnie jak wiele innych drzew, a ponieważ lubi ciepło, słońce, nie poszedł już dalej. U nas przebiega północna granica jego zasięgu. Aczkolwiek nasz klimat też nie bardzo mu odpowiada, przytulił się do ludzkich siedzib w zacisznych lasach i zadomowił, o czym świadczą skorupki orzechów, znalezione w prapolskich osadach. Dlaczego więc nazywamy go włoskim? Otóż dlatego, że święty Jacek, apostoł Polaków, czyli "Jacek Odrowąż, dominikanin żyjący w latach 1183—1257, domniemany autor pierwszej najstarszej zwrotki hymnu „Bogurodzica", bawiąc jako kanonik katedralny krakowski w Rzymie w 1218 roku, tak zasmakował w tamtejszych orzechach, że napchał nimi podróżną sakwę i przywiózł je do Polski, aby się tu rozmnożyły dla dobra naszej ojczyzny. Były to orzechy duże, dorodne, bardzo smaczne — najlepszy dowód, że nazywano je w Rzymie żołędziami Jowisza, Jovis glans, od czego powstała później nazwa Juglans z dodatkiem regia — królewski. Juglans regia to oficjalna dzisiaj łacińska nazwa orzecha włoskiego. Przywiezione przez świętego Jacka orzechy szybko rozeszły się po Polsce dzięki zakonnikom, którzy byli w ogóle pionierami wszelkiego sadownictwa w naszym kraju. Nie umniejszając zasługi świętego Jacka, przeciwnie — podkreślając ją z wielkim uznaniem, stwierdzić trzeba na podstawie zapisków historycznych, że już. o wiek wcześniej, w XII stuleciu, gdy Bolesław Krzy- 226 ??.? wousty w roku 1121 podbił ostatecznie Pomorze, zastał na ziemi szczecińskiej „włoskie" orzechy. A święty Otto (Otton z Bamberga, apostoł Pomorza, wysłany tam w towarzystwie dwudziestu kapłanów przez tegoż polskiego władcę dla nawracania pomorskich pogan, wdał się z powodu takiego orzecha w niebezpieczną awanturę. Kiedy po roku (1124—1125) energicznego głoszenia wiary chrześcijańskiej — bez większego trudu nawrócił bałwochwalczych Pomorzan w całym kraju między Odrą a Parsętą i przybył do Szczecina — napotkał tu silny opór pogańskich kapłanów, tzw. żerców. Jeden taki żerzec, strzegący drzewa orzechowego, które było otoczone kultem i strachem jako siedziba demonów, dotknięty do żywego wieścią, że to drzewo ma zostać ścięte, a miejsce po nim wyprażone ogniem, chwycił potężny kamień i rzucił, by roztrzaskać Ottonowi głowę. Wprawdzie chybił, ale, zażarty, nie poniechał morderczego zamiaru. Wysłał za apostołem chrześcijańskim zbirów uzbrojonych w ma- 227 czugi i łuki ze śmiercionośnymi strzałami. Gorliwy misjonarz miał się jednak na baczności. Pomny na los świętego Wojciecha, który został w roku 997 zamordowany przez podobnego żercę (tyle że pruskiego), gdy z zapałem wykorzeniał (zapewne dosłownie) ślady pogaństwa w świętym gaju Prusów — święty Otton postarał się o to, aby zaw.sze być pilnie strzeżonym. Siepacze jeszcze nie raz i nie dziesięć dybali na jego życie — wciąż daremnie. Chyba naprawdę „strzeżonego Pan Bóg strzeże". Obrońca dawnych wierzeń musiał wreszcie skapitulować, a ten historyczny orzech został starty z powierzchni ziemi tak dokładnie, że nawet nie wiadomo, niestety, w którym znajdował się miejscu. Orzechy włoskie przez długie wieki należały w Polsce do tak zwanych „drzew rozkosznych", czyli uprawianych dla przyjemności i zbytku. Z początku sadzono je przed gankami dworów, na pokaz, dla ozdoby i lubego cienia oraz dla wygody przy wypoczynku, jako że mocny, korzenny zapach liści, człowiekowi miły, odstraszał w dzień muchy, a wieczorem uprzykrzone komary. Owoce tego „rozkosznego drzewa" stanowiły wielką i dodatkową atrakcję. Dojrzałe jedzono na surowo, niedojrzałe smażono w miodzie na „konfetury" albo robiono z nich nalewki, od których dowcip rzekomo jaśniał i zaostrzał się wielce, ustępował ból zębów, oko nabierało blasku, a włosy lepiej trzymały się głowy. Nie tylko zresztą owoce orzecha włoskiego, ale i liście, i kora dawały korzyści. Liśćmi nacierano krowom i koniom te części ciała, które gzy i muchy uważają za najsmakowitsze. Z kory wygotowywano niezbyt łagodny, ale za to niezastąpiony w działaniu, środek przeczyszczający dla ludzi i zwierząt, oraz farbę czarnobrunatną, stosowaną między innymi jako fiksatuar do malowania posiwiałych wąsów i układania ich wedle woli. Istniał nawet pogląd, że wąsy przyciemnione tym fiksatuarem mają odurzające działanie na całowane panny. Gdy drzewa orzecha włoskiego przestały być nowością i przedmiotem „pawienia się" wobec sąsiadów, przeszły sprzed ganków w sady, gdzie uprawiano je głównie dla owoców — zawsze po stronie zacisznej, aby nie wiały na nie „wiatry pochmurne i niezdrowe". Prawdopodobnie wtedy zaczęto wytłaczać z nich, jak dotychczas z leszczyny, olej do jedzenia i do wyrobu farb olejnych. 228 W XV wieku nie był już orzech włoski „drzewem rozkosznym", chociaż podobnie jak dzisiaj — bardzo cenionym. Ponieważ dorasta do 25 metrów wysokości i 3 metrów obwodu, co stanowi znaczną wielkość, zainteresowano się jego drewnem. Na nieszczęście dla gatunku okazało się ono piękne — czarnobrunatne o lekkim połysku, twarde, wymarzone wprost na wykwintne meble. Ludzie o sumieniu drwali sadzili orzech włoski wyłącznie dla drewna. Ale, jak to bywa nie tylko w bajkach, los więcej daje tym, którzy nie są łapczywi na dobra tego świata. Gdy pozwolono drzewu, aby rosło i rozwijało się zgodnie ze swą naturą, umiało być wdzięczne. Orzech włoski owocuje coraz obficiej, największa zaś jego wydajność przypada na okres między 40 a 50 rokiem jego życia. Później owocowanie stopniowo słabnie, drzewo się starzeje, dostaje zgrubień, narośli, krzywizn. Ale i nimi służy człowiekowi. Tak, bo orzech włoski, jeśli nie zginie śmiercią tragiczną od pioruna czy topora, jeśli nie zostanie otruty chemicznymi wyziewami przemysłu, na które nie jest zbyt odporny, dożyć może kilkuset lat, a jego starcze zmiany wpływają na powikłanie układu włókien i słojów, co daje piękny wzór na deskach. Drewno wiekowego orzecha włoskiego jest takim rarytasem w stolarstwie, że używa się go jedynie na zewnętrzne, dekoracyjne okleiny bardzo drogich mebli. JSTie znam takich ludzi, którzy by nie lubili orzechów, ale znam takich, co przez łakomstwo na orzechy narazili siebie na śmierć, a bliźnich — na niewolę. Kiedy Hiszpanie w wojnie z Francją oblegali w roku 1597 fortecę Amiens, kilku żołnierzy przebranych za wieśniaków francuskich przyprowadziło pod rogatki miasta wóz z orzechami., Zakołatali, a gdy tylko bramę otwarto, rozsypali pod nogi francuskiej straży worek z orzechami. Na rozbawionych przygodą i zbierających orzechy wartowników rzucili się zaczajeni Hiszpanie, wybili ich co do jednego, po czym wdarli się przez bramę i opanowali miasto. Na niedługo wprawdzie, bo Henryk IV, zwany Wielkim i Dobrym (a w istocie kawał drania), odebrał swoją fortecę. Anegdota jednak w historii została i żyje do dziś. Orzech włoski, choć należy do bożonarodzeniowych bakalii, nigdy nie był u nas symbolem bogactwa i płodności, jak u starożytnych Rzymian, 229 gdzie „żołędzie Jowisza" dawano w podarunku ślubnym nowożeńcom, a świeżo upieczona małżonka rozrzucała je szczodrą ręką wśród biesiadników na znak, że odwzajemnia życzenia. Nie zapominała też o gawiedzi ulicznej, która przyszła „w pitasy", gdyż wierzono w przesąd, iż dany jako jałmużna orzech wraca stokrotnym bogactwem do ofiarodawcy. Nie mamy też orzecha włoskiego w naszych zwyczajach ludowych i wróżbach. To miejsce zajęła już wcześniej leszczyna. Ale od czasu do czasu znajdujemy ten orzech w przypowieściach o charakterze sentencji. Biernat z Lublina, żyjący od około 1465 roku do około 1529 pierwszy polski pisarz świecki o tendencjach plebejskich, w swym wierszowanym opracowaniu bajek Ezopa opowiada, jak to orzech włoski pokpiwał z trzciny, „iże wiatrów nie cierpiała", a kiedy go wiatr wywrócił z korzeniami, trzcina „z orzecha się potem śmiała". Na innej stronie czcigodny autor gawędzi: Azaż nie wiesz przypowieści: Orzech, osieł, grzbiet niewieści Mało pożytku działają, Gdy ich kijem nie składają? To samo, tylko znacznie szerzej, po swojemu, rubasznie, i w dodatku z przewidywaniem zbawiennych skutków bicia kobiety kijem, opowiedział imć pan Mikołaj Rej z Nagłowic (1505—1569) w figliku pt. „Orzech włoski". Zaczął niby rzewny ubolewaniem, jak to „orzech włoski przy drodze kijmi otłuczono", a zakończył zapewnieniem, że w taki sam sposób obita „niewiasta [...] nie będzie biegała tak często do miasta". Ciekawe, co na to ówczesne i dzisiejsze niewiasty... Wróćmy lepiej do drzewa orzechowego. Mniej znany w naszym kraju niż ten królewski orzech włoski, Juglans regia, jest Juglans nigra, orzech czarny. Nazwano go tak od zabarwienia kory, głęboko zbrużdżonej na starych drzewach i niemal czarnej. Ojczyzną tego drzewa jest Ameryka Północna. I tam, proszę sobie wyobrazić, w wieku 400 lat nierzadko mierzy ono 50 metrów wysokości i 9 metrów obwodu! U nas nie rośnie tak bujnie. W Łańcucie żyje okaz 230 ??__________? ? ?- ? ?? '-- ? ? -?-"'-- ? ?' ? ? '"' ? ........? ?" ? ?-—" ? - oglądany z ciekawością przez wycieczki, podstarzały już, liczący sobie 200 lub prawie 200 lat, bo wykiełkował, jak zapewniają znawcy, między 1780 a 1790_ rokiem (za panowania króla Stasia). Orzech ten ma dwadzieścia kilka metrów wysokości i około 7 metrów w obwodzie u nasady. Orzech czarny jest drzewem bardzo wybrednym. Wymaga najlepszej, żyznej gleby, zacisznego stanowiska, wiele światła... Boi się wiosennych przymrozków więcej niż niskich temperatur zimowych. Owoce orzecha czarnego są kuliste, skorupę mają grubą, czarną, tępo rzeźbioną. Ale nie dla owoców, przynajmniej u nas, w Polsce, sadzimy to drzewo, tylko dla dekoracji w parkach i dla nader cennego drewna. Drewno to ma stosunkowo wąski biel i oryginalny ciemnofioletowobru-natny rdzeń. Jeszcze mniej znany jest u nas orzech szary, Juglans cinerea, który także przywędrował do Europy z Ameryki Północnej. Choć w ojczyźnie swojej dorasta łatwo do 25 metrów, w Polsce nie przekracza zwykle 20 metrów. Korę ma popielatoszarą (stąd nazwa), owoce podłużne w ostro pobrużdżonej skorupie, spiczaste z obu końców, o nienadzwyczaj-nym smaku. Ale drewno charakteryzuje się bardzo ciemnym, brązowym rdzeniem i jest wysoko cenione przez stolarzy, zwłaszcza stolarzy-arty-stów. Orzech sercowaty, Juglans cordiformis, sadzony u nas prawie wyłącznie w parkach dla dekoracji ze względu na oryginalne, bo około 1 metra długie liście i owoce zwisające w gronach. Pochodzi z Japonii. Pień ma krótki, koronę nisko osadzoną, zwalistą. We wczesnej młodości jest kępą grubych, uliścionych, ale nie rozgałęziających się zbytnio pędów, dopiero gdy osiągnie dorosłość, w wieku 10— 12 lat, i zacznie owocować, nabiera cech drzewa o wyraźnym pniu. Orzechy jego mają kształt serca wydłużonego nieco i ostro zakończonego. Skorupka jest gładka, cienka, łatwo łupliwa. W Polsce, choć klimat do uprawy orzechów mamy niezbyt stosowny, udało się wyhodować przed pierwszą wojną światową tak doskonałe odmiany orzecha włoskiego, że przeszczepiono je od nas do Stanów Zjednoczonych Ameryki i do Kanady, gdzie nazwane są orzechami polskimi albo orzechami karpackimi. Widziałam takie „polskie 231 ? orzechy" w pewnym sadzie na przedmieściu Filadelfii w Stanach Zjednoczonych Ameryki — naprawdę wspaniałe drzewa, o rozłożystej koronie i pachnących liściach, a owoce, nie przesadzam — wielkości prawie kurzego jaja. Na koniec — „orzechowy" horoskop dla osób urodzonych pod „Orzechem", w dniach 21—30 kwietnia oraz od 24 października do 11 listopada. Kobiety z wymienionych wyżej dni kwietnia odznaczają się niezwykłą siłą cielesną — „niejedna i mężowi krzepką garścią poradzi", jak twierdzi horoskop, a są przy tym napastliwe i gwałtowne. Urodzone w ostatnim tygodniu października natomiast „muszą zadowolić się wątlejszym ciałem", ale bywają za to pełne zalet. „Niewiasta spod tego znaku, jako żona, staje się dla męża prawdziwym skarbem mądrości, zdrowej myśli, miłości, zachęty ku robocie". Mężczyźni są „słusznej postaci, odważni, jeno powinni wystrzegać się psa, bo to dla nich niebezpieczne zwierzę", odznaczają się także wielkodusznością i dowcipem. Pieniądze się ich nie trzymają. „Niejeden wprawdzie w późnym wieku przyjdzie do majątku, ale to uczyni go ponurym i melancholikiem". Żyją długo, rzadko chorują, ale zdarza się, że w starości, „gdy już szron głowę pobieli, giną śmiercią nagłą i niespodziewaną". Pod „Orzechem" urodzili się: Helena Boguszewska (30 X 1886), Maria Kuncewiczowa (30 X 1899), Antoni Słonimski (5 XI 1895). Osika I była chwila ciszy; i powietrze stało Głuche, milczące, jakby z trwogi oniemiało. Jedna drżąca osina wstrząsa liście siwe. Adam Mickiewicz Osina, osiczyna, osika, aw kilku naszych gwarach ludowych trzepocina — jest jednym z gatunków topoli, rodzaju należącego do rodziny wierzbowatych. W języku dendrologów nazywa się topola osika lub topola drżąca, po łacinie Populus tremula. Dorodne, bujne drzewo. Pień ma prosty, we wczesnej młodości obciągnięty oliwkowozieloną, gładką korą, która z czasem ciemnieje, szarzeje i staje się podłużnie porysowana. Pień osiki sam oczyszcza się z dolnych gałęzi nie tylko w lesie, gdy przeszkadzają mu one przedzierać się ku słońcu wśród innych drzew, ale nawet w szczerym polu, co jest dziedziczną cechą gatunków pionierskich. Korona osiki jest rzadka, prześwitująca, nieregularna. Liście na krótkich pędach prawie okrągłe, zatokowo ząbkowane, skórzaste, nagie. Na długich pędach zaś i na odrostach z korzeni — znacznie większe, jajowatosercowate, z długim zaostrzonym wierzchołkiem, pokryte miękkim kutnerem. W pierwszym roku życia rośnie osika bardzo nieznacznie, ale już następnej wiosny zaczyna energicznie pchać się w górę i przez kilka lat przybywa jej po 1 metrze rocznie. Dorosłość, gdy stoi w odosobnieniu, osiąga między 20 a 25 rokiem życia, w lesie zaś — później. Między 30 a 40 rokiem życia wzrost jej znacznie się zahamowuje, a w wieku około 60 lat całkowicie ustaje. Najczęściej życiowym osiągnięciem tego drzewa jest 25 metrów wysokości, ale czasem zdarzają się wyższe. Na przy- 233 kład — osiki w Puszczy Białowieskiej, w niektórych typach lasu, osiągają nawet przeszło 30 metrów wysokości i około 1 metra średnicy. Osika kwitnie w marcu lub kwietniu, przed wypuszczeniem liści, które rozwijają się dopiero pod koniec kwietnia albo na początku maja. Jej kwieciem są giętkie, zwisające kotki o postrzępionych głęboko przysadkach. Nasiona osiki z białymi włoskami dojrzewają już po czterech tygodniach, opadają z drzewa i jeżeli się zasieją, to po ośmiu tygodniach, Osika potrzebuje dużo światła. Dlatego najchętniej rośnie na skraju najpóźniej po dziesięciu, wschodzi nowe drzewko. lasów, na porębach i osłonecznionych polankach — na obszarze całej Polski, a w Karpatach dochodzi aż pod regiel górny. Lubi towarzystwo brzozy, jesionu i olchy, z którą zaprzyjaźniła się już na Olimpie, w ogrodzie Afrodyty („splatały się konarami, szeptały..."). Jej wymagania glebowe są nader skromne. Lubi gleby wapienne, ale dobrze rośnie także na piaszczystych, suchych, nawet na gruzowiskach. Zarówno na mróz,, jak i na spiekotę dosyć odporna, ze zjawisk atmosferycznych boi się tylko pioruna. Jeżeli nie zniszczą jej owady, jeżeli nie spróchnieje od wewnątrz, co jej się bardzo często zdarza, może dożyć 100 lat. Te owady to między innymi przeziernik osinowiec, śliczny motylek żółto- granatowo-czarny, który lata sobie od maja do sierpnia i składa jaja na przyziemnej (do 2 metrów wysokości) części pnia młodej osiki, a także innych topól. Z jaj wylęgają się białawe gąsienice, które aż dwie zimy mieszkają w drzewie i przepoczwarzają się dopiero trzeciego roku na wiosnę. Przez cały czas niszczą drzewo, żerując najpierw pod korą, najchętniej wokół sęków i w resztkach złamanych gałęzi, a następnie wgryzają się w rdzeń pędów. Drugim z wielu dokuczliwych wrogów, bardzo groźnym dla osiki, jest rynnica ceglasta, zielonawogranatowy chrząszcz z ceglastymi pokrywami, metalicznie połyskliwy, który zimuje w ściółce, a gdy przygrzeje wiosenne słóTTOCzko, wyłazi i z wyjątkową żarłocznością ogryza pączki i młode liście. Mało tego — na dolnej stronie ocalałych liści składa po 30—40 jajeczek, z których wylęgają się larwy, dwa pokolenia rocznie, i te dopiero wyrządzają drzewu najdotkliwsze szkody, wyżerając zieleń tak dokładnie, że biedna osika w porze złotej 234 I ? jesieni zamiast pysznić się szatą najpierw cytrynowożółtych, a potem karminowych liści, straszy ogryzionymi pędami. Tym, co stanowi wyjątkową cechę osiki i co sprawiło, że uchodzi ona za drzewo niesamowite, jest jej wieczne dygotanie. Według legendy — osika drży ze zgrozy na wspomnienie czynów, jakich dopuściła się na samym -dnie czasu, jeszcze w raju. To podobno ona, widząc, że Kain, najstarszy syn Adama i Ewy, błądzi po topolowym lesie ?w poszukiwaniu kołka, którym by mógł zabić swego młodszego brata, Abla, podała mu bez skrupułów własny konar, gdy wyciągnął po niego zbrodniczą rękę. Nie zatrzęsła się wtedy z gniewu i oburzenia, nie zaszumiała ze zgrozy jak inne topole, lecz pełna trwogi uległa jego żądaniu. Bo już taka jest: nieśmiała, popadająca w popłoch przy byle wiaterku 235 . I z którejkolwiek bądź strony — prawdziwa „tremula;". Obecnie za to trzęsie się i szumi, ale za późno. No, cóż — za chwilę słabości trzeba nieraz ciężko płacić przez całe życie. A ten odłamany przez Kaina konar osiki, ukształtowany w pałkę, znalazł się — co za przypadek! — u nasr w Żywcu. Widocznie bratobójca Kain, przeklęty przez Boga i skazany na wieczną tułaczkę po obliczu wszystkiej Ziemi, nie ominął i Polski. Mamy przysłowie: „W górach żywieckich Kain pałkę zgubił". Stara gadka góralska natomiast powiada, że zgubił tę pałkę uciekając ze strachu przed... naszymi zbójnikami. Inne podanie zarzuca osice nie tylko brak odwagi, ale i to, co dziś nazywamy znieczulicą. Kiedy Święta Rodzina, dosiadłszy mizernego osiołka, uciekała przed siepaczami króla Heroda z judzkiego Betlejem do Egiptu, Matka Boska zwróciła się do rosnącej w przydrożnym gaju osiki z błaganiem o pomoc. Osika odmówiła schronienia pod swymi gałęziami, tłumacząc, że listowie ma za rzadkie, za przejrzyste, że małemu Jezuskowi będzie niewygodnie, bo mchu pod nią tyle, co kot napłakał, że to a owo, aż wreszcie wyznała: boi się, ażeby król Herod nie ściął i jej za pomoc okazaną świętym zbiegom. W trzydzieści trzy lata później, jak głosi inna legenda, z osikowego drzewa sporządzono krzyż, pod którego ciężarem ukoronowany cierniem Chrystus padał w drodze na Golgotę i na którym w męce żywota dokonał. Jakby jeszcze tej wielkiej hańby osice nie było dosyć, spotkało ją nowe wielkie upokorzenie. Oto Judasz z Kariotu, jeden z dwunastu apostołów, gdy zdradził Chrystusa za trzydzieści srebrników, widząc Go później przed sądem Piłata, doznał wyrzutów sumienia, popadł w rozpacz i niepomny na przeklęte srebrniki, powiesił się właśnie na osice. Dlaczego akurat osika została tak napiętnowana? Otóż dlatego, że jej bezustanne dygotanie, spowodowane, jak dzisiaj wiemy, osadzeniem drobnych, prawie okrągłych liści na długich, spłaszczonych, wiotkich ogonkach, tudzież jej poszum przy pozornie bezwietrznej pogodzie — były dla ludzi przed wiekami czymś wielce osobliwym i podejrzanym, wywoływały fantastyczne skojarzenia i zmyślenia, Z tego właśnie powodu trafiła osika do zabobonów i przesądów różnych narodów. 236 W zbiorze ludowych podań zabobonnych pt. „Wierzenia mazurskie", opracowanym przez Maksymiliana Toeppena, a wydanym w Warszawie w roku 1894, więc niemal na progu naszego stulecia, czytamy na przykład, że aby zmusić złodzieja do oddania skradzionych przedmiotów — „Trzeba sobie kazać zrobić świder, który by się wświdrowywał do drzewa nie jak zwykle przez wiercenie w prawo, lecz w lewo. Z tym świdrem należy iść tyłem do osiny, wyświdrować w niej dziurę, wetknąć w nią coś z rzeczy, z których złodziej ukradł, i zatkać dziurę kołkiem z tego samego drzewa. Wkrótce zacznie trząść złodzieja jak te liście osiny, i rzeczy skradzione zwróci". Albo można też inaczej (cytat z tego samego zbioru): „Ocalałą część skradzionego kładzie się pod cegłę ogniska i we czwartek po wieczerzy pali się na tym drzewo osinowe". A ze „Zwyczajów pogrzebowych ludu polskiego", książki wydanej przez Zakład Narodowy imienia Ossolińskich w Warszawie w 1921 roku, dowiadujemy się o tajemniczym powiązaniu osiki z życiem pozagrobowym, o jej magicznej mocy. Oto kilka przykładów... W południowo-wschodniej Polsce, gdzie samobójców chowano na rozstajnych drogach, wbijano w świeży grób, nad piersiami samobójcy, osikową gałąź, aby nieszczęśnik wrósł w nią i nie włóczył się po świecie jako upiór. Osikowe kołeczki, użyte do przybicia wieka trumny, dawały większą gwarancję niż gwoździe, że zmarły nie wydostanie się stamtąd i nie będzie straszył po nocach. Na północno-wschodnich obszarach Polski wierzono, że kiedy wichura wyrwie z ziemi osikę wysoką, umrze ktoś stary, gdy średnią wzrostem — ktoś w średnim wieku, a kiedy małą — dziecko. Przesąd, jakoby wyrwana osika zapowiadała śmierć, żywotny był jeszcze przed drugą wojną światową na Mazowszu. Niedowiarków powątpiewających w tę „oczywistą prawdę" pouczano, że Pan Bóg specjalnie obdarował osinę (tam się na osikę mówi osina) korzeniami ukrytymi płytko pod ziemią, aby łatwo mogła być wyrwana i upadkiem swoim uprzedzić ludzi o nadciągającym nieszczęściu. Nie wiem, czy osika, która rzeczywiście system korzeniowy ma niezbyt głęboki, często ulega wywróceniu przez wichurę. Dzieła dokładnych a znakomitych dendrologów także o tym nie mówią. Drewno osiki przedstawia wysoką wartość przemysłową. Używane 237 bywa głównie do wyrobu papieru, zapałek. Natomiast liście stanowią nie lada przysmak dla 6wiec i głuszców. Hodowcy owiec, ścinając wiosną młode wypustki osiny na odżywczą domieszkę do paszy, zniszczyli w zarodku wiele, wiele drzew. Głuszce zaś nie robią osice krzywdy, bo objadają jej liście dopiero jesienią, kiedy i tak niebawem opadłyby z gałęzi.. Widziałam raz głuszca, wielkie ptaszysko o czarnym grzbiecie i zielonawo-srebrnej, lśniącej piersi, gdy ledwie utrzymując się na cienkiej gałęzi osiki, zjadał ze smakiem jej poczerwieniałe jesiennie liście. Osika nie należy wprawdzie'do drzew objętych ochroną przyrody, ale bądźmy dla niej życzliwi;-bo takbardzo wrośnięta jest w nasz krajobraz, w naszą kulturę ludową — taka bardzo polska. Platan nie należy do drzew powszechnie w Polsce znanych. Nic dziwnego. Spotkać się z nim można niemal wyłącznie w parkach i ogrodach botanicznych. Platan, po łacinie Platanus, jest jedynym rodzajem w rodzinie plata-nowatych. Obejmuje sześć albo — jak podają niektóre źródła — siedem gatunków drzew rosnących w Ameryce Północnej, w południowo--wschodniej Europie i w południowo- zachodniej Azji. W Polsce mamy jedynie platan klonolistny, Platanus aceri-folia, który jest mieszańcem dwu gatunków: pochodzącego z Ameryki Północnej plątana zachodniego, Platanus occidentalis i pochodzącego ze wschodu plątana wschodniego, Platanus orientalis. Kto raz uważnie przyjrzy się platanowi klonolistnemu, ten bez trudu rozpozna go potem wśród innych drzew. Nie po liściach, bo te podobne są do liści klonu pospolitego, z trójkątnymi zębatymi klapami, a ich skrętoległe, nie nakrzyżległe, ułożenie może laikowi nie rzucić się w oczy. Ale pień, kora, kwiaty, owoce — bardzo charakterystyczne. Pień dorosłego drzewa jest potężny, miejscami prawie nagi, jakby odarty z kory, po której zostały jedynie jasne plamy. Bo kora tego płatana, na pniach młodych drzewek żółtozielona, zmienia się z wiekiem na szarokremową i opada dużymi płatami. Pod względem malarskim wygląda taki pień dosyć ciekawie, chociaż może robić wrażenie zaatakowanego przez jakąś chorobę. Platan klonolistny kwitnie w maju i w czerwcu. Kwiaty ma wprawdzie niepozorne, ale oryginalne — w kształcie kulistych główek, osadzonych po jednej lub po kilka na zwisających szypułkach. Owoce, dojrzewające w październiku orzeszki z pęczkiem włosków u nasady, zebrane 239 są w zwarte kuliste główki, które wiszą po dwie.—cztery na długiej osadce. Platan klonolistny, drzewo o szerokiej, bujnej koronie, dochodzi do trzydziestu kilku metrów wysokości. Jeżeli ma to, co lubi — glebę żyzną, wilgotną, dużo ciepła, dużo słońca, a nie jest przy tym zbyt często atakowany przez grzyb Gloeosporum nervisequum, niszczący wiosną liście, może osiągnąć wiek naprawdę sędziwy: kilkaset lat. Ale i w gorszych warunkach też potrafi żyć. Wykazuje znaczną odporność na dymy, pył i chemiczne zanieczyszczenia powietrza wielkich miast. Ma duże zdolności rozrodcze. Rozmnaża się z nasion, sadzonek zielnych, odkładów lub przez sadzenie zdrewniałych dwuletnich pędów. Dobrze znosi cięcia, a przesadzać go można wówczas nawet, kiedy jest już podtatusiały, ale z bryłą ziemi, w której rósł dotychczas. 240 Jest ulubionym drzewem alejowym. W sentymentalnych piosenkach pod platanem lubią siadywać zakochani, ale o miłosnych mocach magicznych tego drzewa nic mi nie wiadomo. Pewnie to sprawa łatwiutkiego rymu w owych piosenkach: platanem — panem, zakochane itp. Drewno plątana klonolistnego — jasnobrązowe, dość twarde i trwałe, trudno łupliwe — wykorzystywane bywa w stolarstwie meblowym i budowlanym. 16 — Gawędy Sosna Stara legenda mówi, że kiedy Pan Bóg stworzył polską ziemię i popatrzył na nią kontrolującym okiem, zauważył tu i ówdzie żółtą nagość suchych piasków, wypalonych słońcem, a tak łaknących wilgoci i roślinności, że aż ulitował się nad nimi w swoim dobrym sercu. I wtedy specjalnie dla nich, dla tych naszych szczyrków i kujaw, stworzył sosnę. Sosnę i złotą dziewannę. I od razu stało się tak, jak w wierszu lirnika mazowieckiego, Teofila Lenartowicza: Był pagórek piaszczysty, na nim każdej wiosny złociły się dziewanny i szumiały sosny. i Miło człowiekowi, gdy się dowiaduje, że jego ziemia ojczysta jest wyróżniona przez samego Stwórcę. Aliści gwoli prawdzie trzeba powiedzieć, że niemal identyczne podania znane są i na Półwyspie Bałkańskim, i w Pirenejach, zarówno po francuskiej* jak hiszpańskiej stronie, i chińska legenda mówi o czymś takim. W jednym miejscu Pan Bóg ulitował się nad piaskami, w innym — nad bagnami. Nic dziwnego, skoro sosna występuje aż w 80 gatunkach drzew i krzewów na całym obszarze strefy umiarkowanej półkuli północnej, a niektóre gatunki zapędziły się nawet po Archipelag Malajski. Jest to na domiar drzewo prastare. Można śmiało powiedzieć, że istnieje od świata pamięci, gdyż niektóre jej gatunki wchodziły już w skład europejskiej flory okresu kredowego, zawartego w czasie od 135 do 70 milionów lat temu. A w kilkadziesiąt milionów lat później, w oligocenie, na tym miejscu, gdzie szumi nasz Bałtyk, rósł sławny „las bursztynowy", złożony z czterech gatunków sosen i jednego gatunku świerka, drzew wydzielających tak obficie żywicę, że powstały 242 z niej całe złoża bursztynu — polskiego złota. Mamy na to rzeczowe dowody: klejnoty (klejnoty nie tylko w sensie wartości naukowych) — igły sosen, zasklepione w bryłach bursztynu sprzed 35 milionów lat. Dzisiaj w Polsce też występują w stanie dzikim 4 gatunki sosny, ale już nie te same, co w oligocenie. Tamte niestety wyginęły. Mamy sosnę pospolitą, czyli zwyczajną, limbę, sosnę gór-s ? ą, czyli kosodrzewinę, i sosnę błotną, która — jak podaje Wielka Encyklopedia Powszechna PWN — często uważana jest za odmianę kosodrzewiny. Ponieważ zarówno limbę jak i kosodrzewinę przedstawiliśmy w osobnych gawędach, tu zajmiemy się najpowszechniej występującą u nas od wieków sosną zwyczajną, pospolitą. 243 To właśnie sosna pospolita, czyli zwyczajna, była u różnych ludów drzewem świętym, ją otaczano szczególną czcią w starożytnych Chinach i Japonii, w Grecji, Rzymie i Galii rzymskiej, a także nasi pradziadowie mieli ją w wielkim poważaniu. Chińczycy, kiedy poznali herbatę za panowania legendarnego cesarza Szen-nunga 3000 lat przed naszą erą, pijali ją ze ścisłym ceremoniałem pod sosną — na cześć dobrego ducha mieszkającego w tym drzewie. Od niepamiętnych czasów sadzili też sosnę na grobach, aby ciała zmarłych wzmocnić żywotnością tego drzewa i ocalić przed rychłym rozsypaniem się w pył, a zarazem dodać energii duszom przodków. Japończycy po sprowadzeniu w VIII wieku herbaty z Chin pijali ją również pod sosną w celach obrzędowych. Później zaś przez długie stulecia kołatał się ten zwyczaj w Kraju Wschodzącego Słońca nie tylko wśród ludu. Samurajowie XVI wieku urządzali pod sosnami rosnącymi wokół świątyni Kitano--Tenmangu w Kioto uroczystość picia herbaty, w której to uroczystości mógł wziąć udział każdy, kto przyszedł ze swoim czajnikiem (imbrykiem), filiżanką i kawałkiem maty do siedzenia. Grecy poświęcili sosnę Matce Bogów, bogini Kybele, i jej umiłowanemu Attisowi. Temuż wybrańcowi za to, że z miłości do Kybele sam się wytrzebił (a może zazdrosny o matkę Zeus to mu uczynił?). Potem ofiarnego Attisa spotkała jeszcze jedna „wielka nagroda: gdy umarł, został wskrzeszony. Rzymianie, do których Kybele przeszła jako Cybele, zwana Wielką Matką, Magna Mater, również ofiarowali jej świętą sosnę. Posługiwali się też młodymi sosenkami w Magalezjach, uroczystościach na cześć właśnie owej Wielkiej Macierzy, Kybele-Cybele, bogini przyrody i płodności, uroczystościach odznaczających się orgiastycznymi obrządkami i zabawą. Wiernie naśladowali w tym Greków od I wieku naszej ery, chociaż kult Wielkiej Macierzy przyjęli o trzy bez mała stulecia wcześniej. Nasi przodkowie Słowianie byli skromniejsi. Nawet nie śmieli pomyśleć o wyczynianiu jakichś tam świństw w obecności majestatycznej sosny. Rosła w świętych borach i gajach, traktowana zawsze z należnym respektem i powagą. Nawet przy witaniu Święta Wiosny nigdy nie doznawała kultu podejrzanej jakości. Przy chodzeniu z gaikiem — u nas 244 \? % -"Tir, ! ' , ? '**' -' ? -'Vi ilmiiii ig.*:...:-.-..- nazywało się to jeszcze „chodzenie z królewną", u sąsiednich Ukraińców „haiwki", u Białorusinów „zielone wino", u Czechów „kralovna nedele" — spełniała sosna rolę przedmiotu liturgicznego. Zieloną gałąź sosnową lub małą sosenkę strojono w kwiatki, świecidełka, brzękadła i obnoszono ze śpiewem po siołach, życząc bliźnim szczęśliwego „nowego latka" (uwaga: „latka" nie „lata"). O tym, jakim autorytetem cieszyła się sosna jeszcze przez długie stulecia po przyjęciu chrześcijaństwa, świadczy bodaj legenda o sośnie brata Piotra z zakonu św. Franciszka. Krótko mówiąc, było mniej więcej tak: Kasztelan sądecki Zygmunt Tarło sprowadził do Polski franciszkanów zwanych także reformatami. W roku 1622 wystawił im drewniany klasztor. Jeden z zakonników, świątobliwy brat Piotr Chytkowicz, zasadził obok klasztoru małą sosenkę, a kiedy go pytano, w jakim celu to zrobił, odpowiedział: „Tak długo ściślejsza nasza obserwancja' (odłam franciszkanów o surowszej regule, obserwanci — M.Z.) trwać będzie, jak długo to drzewko kwitnąć i trwać będzie. Kiedy zaś pocznie usychać, stanie się to znakiem upadającej obserwancji". Sosna braciszkowa trwała... bez zmian — ani nie rosła, ani nie marniała, tylko wiecznie jednakowo kwitła... Ciekawe, czy rosłaby do dziś, gdyby w 1656 roku Szwedzi nie obrócili Zakliczyna, gdzie ona trwała, w popioły i zgliszcza. Kto wie, skoro w korzystnych warunkach drzewo to może żyć nawet 600 lat. Sosna, podobnie jak inne drzewa, już w prapuszczy związane z czło-, wiekiem, miała również moce magiczne i uzdrawiające. Popiół z jej igieł, przykładany na dziąsła, uśmierzał bóle zębów nie tylko naszym protoplastom, ale też Japończykom (im do końca XVII wieku), a także Indianom po tamtej stronie Atlantyku i Pacyfiku. Szyszki sosnowe i pęczki, gotowane razem w serwatce i wypijane zaraz po pacierzu porannym, stanowiły skuteczny lek przeciw darciu w kościach, swędzeniu głowy, paskudnikom, czyli wrzodziankom, kamieniowi w dołku. Nasiona jedzone na czczo uzdrawiały dychawicznych. Ale powietrze, „napełnione balsa- micznemi cząstkami sosien", było — o, dziwo! — jeszcze w XIX wieku uważane przez niektóre sławy lekarskie za „wielce szkodliwe dla cierpiących na chorobę piersiową". Natomiast wióry z trumny sosnowej, utarte 245 na mąkę i uwarzone z gorzałką, a następnie wlane w pusty żołądek, przeciwdziałały rzekomo przepuklinie wynikłej z dźwigania nadmiernego ciężaru czy z nazbyt ciężkiej pracy. A sama trumna sosnowa była przez długie wieki wręcz nieocenionym dobrodziejstwem zarówno dla umarłych, jak i dla pozostałych przy życiu. Pierwszym zapewniała spokój wieczny, sprawiała, że duchy ich godziły się z nową rzeczywistością i nie pragnęły wracać na ziemię z zaświatów. Drugim natomiast dawała pewność, że zmarły w najbliższym czasie nie pociągnie ich za sobą. Ale pod warunkiem: deski na trumnę musiały być bez sęków. W przeciwnym bowiem razie, gdyby sęk był w desce i z niej wypadł, nieboszczyk mógłby wypatrzyć sobie przez dziurę po sęku kogoś do towarzystwa. Sosna pospolita, Pinus silvestris, jest okazałym, pięknym drzewem. Dorasta do 40 metrów wysokości. Pień ma mocny, prosty, strzelisty, jeżeli rośnie w lesie, gdzie musi pchać się w górę ku słońcu. Jeśli natomiast rośnie samotnie, napastowana przez wichry, pień miewa krzywy, konary rachitycznie powykręcane. I wtedy bywa nader interesująca, zarówno w rysunku, jak w tym, o czym mówią jej deformacje. Kora sosny jest w młodości gładka i szarożółta, później u wierzchołka czerwonożółtawa, z cienkimi jak papier tafelkami, a w dolnej części gruba, na zewnątrz szarobrązowa, u podnóża jakby zabrudzona zeschłym błotem, od wewnątrz zaś czerwonobrązowa. Starsze sosny, już stuletnie i bardziej wiekowe, mają kor,ę spękaną, pobrużdżoną. Po tych spękaniach i bruzdach specjaliści poznają, która sosna jest płytkokorowa, która łuskowokorowa, a która muszlowokorowa, i zaraz wiedzą wszystko o jakości ich drewna. Korona sosny pospolitej, w młodości stożkowata, w późniejszym wieku sklepiona, staje się wreszcie parasolowata. Igły jej są ostre, zgięte, szarozielone lub niebieskozielone, z woskowym nalotem. Dochodzą do 7 centymetrów długości. Szyszki nie odznaczają się ani szczególną urodą, ani wielkością — są popielate, matowe, zwisające, nie dłuższe niż igły. Dojrzałość do wydawania nasion sosna pospolita osiąga między 15, a 20 rokiem życia, jeżeli rośnie w miejscu otwartym, osłonecznionym. W zwartym lesie zaś — dopiero po 30 lub nawet 40 latach. A gdy wypadnie jej żyć w miejscu ocienionym i wilgotnym, dojrzewa jeszcze później. Kwitnie 246 w maju i czerwcu kwiatkami podobnymi do malutkich rdzawych szysze-czek. Wydzielają one bardzo dużo złotawego pyłku, roznoszonego następnie przez wiatr i spłukiwanego przez deszcze. Stąd prawdopodobnie wzięły początek bajdy i dziadowskie pieśni o „siarczystych deszczach". Z kwiatków powstają najpierw zielone, potem brunatne szyszki i wiszą na drzewie rosnąc aż do końca następnego roku. Dopiero w trzecim roku wiosną, gdy zrobi się ciepło, łuski szyszek odstają i pozwalają wypaść małym uskrzydlonym nasionom. Nasiona te, jeżeli trafią na korzystne podłoże od razu wiosną, wschodzą najpóźniej po pięciu tygodniach. Przez pierwsze trzy lata sosenki trzymają się blisko ziemi i rosną głównie w korzeń, który musi być długi, aby mógł przebić piaski i dostać się do żyźniejszej gleby, jak również związać drzewko silnie z podłożem. A kiedy nasionka padną na glebę urodzajną, lecz bardzo płytką, pokrywającą piasek cienką zaledwie warstwą, wówczas młodziutkie sosenki rozpościerają płasko szeroką siatkę korzeni — także nie dają się wiatrom. Od czwartego roku i te głęboko ukorzenione, i te płytko a szeroko, zaczynają rosnąć szybko. Po dziesięciu latach tworzą już ładny młody lasek. Osiągnąwszy dojrzałość rosną wolniej. Rozsiewanie się sosny utrudniają w pewnym stopniu wiewiórki, bardzo łase na wszelkie nasiona i cieszące się zawsze wielkim apetytem. Młodym sosnom, które dopiero co zdążyły oczyścić się z dolnych gałęzi, dokuczają jelenie i sarny, też młode, zmuszone przez naturę do ocierania poroża o pnie. Owadów L pajęczaków, zajadle żerujących na sośnie pospolitej, jest całe mnóstwo. Ale do najbardziej reprezentatywnych szkodników należy niewątpliwie strzygonia choinówka, inaczej zwana sówką choinówką, motyl o przednich skrzydłach rdzawoszarych, tylnych brunatnoszarych, niepozorny jak zeschnięty listek. Gąsienice strzygoni choinowki zjadają pączki i młode igły, a następnie stare igły sosen mających od 40 do 80 lat. W lasach polskich, szczególnie na zachodzie i północy kraju, strzygonia szaleje z przerwami od końca XVIII wieku, pustosząc coraz to większe obszary. Trudno wprost sobie wyobrazić, że tylko do 1927 roku pożarła aż 200 000 hektarów lasu! Zwalczanie tego groźnego szkodnika prowadzi się dwiema metodami: przez sadzenie na wyrębach po litych lasach sosno- 247 wych lasów mieszanych i przez opylanie drzew preparatami z grupy węglowodanów chlorowanych. Widziałam kiedyś sędziwą sosnę umierającą. Pień miała suchy, popielaty, łuszcząca się kora odpadała płatami... Pamiętam, jak w chwili ścinania piłą zaczęła drżeć, strząsnęła trochę igliwia i uschłych szyszek, zachwiała się potem, zatrzeszczała, jakby łamały się w niej kości, i padła z łomotem na ziemię. Jej korona o przerzedzonym, pożółkłym igliwiu wydała się teraz, na ziemi, o wiele większa niż tam, w górze. Sosna ścięta nie wypuszcza pędów z pozostawionego w ziemi pnia, jak to robią liczne drzewa liściaste. Stąd pochodzi dawne powiedzenie żołnierskie: „wyciąć wroga jak sosnowy las" — czyli bez nadziei na odrodzenie pokonanego wojska. Ale sosna ma za to inną rzadką właściwość: umie sama wyleczyć się z ran po obłamaniu gałęzi. A tymczasem inne drzewa — na przykład lipy, kasztany — nie zabliźniają swych ran, lecz zaczynają próchnieć. Natomiast sosna oblewa chore miejsca żywicą i powoli wychodzi z kryzysu. Drewno sosny już od zarania dziejów było dla człowieka prawdziwym dobrodziejstwem. Z żywicznej, sękatej drzazgi sosnowej zrobił sobie łuczywo, żeby nim rozświetlić mroczną chatę albo przegonić głodne wilki, podchodzące do ludzkich siedzib. Gałęziami sosnowymi, jako dającymi w ogniu więcej ciepła niż jodłowe, palił na palenisku kurnej sadyby, aby ogrzać się i ugotować strawę. Czółno, niesłychanie ważny wynalazek w czasach rybołówstwa, wydrążał nasz przodek najchętniej z sosnowego pnia, gdyż nie nasiąkało wodą — jak topolowe czy bukowe — było lżejsze i zwrotniejsze. Żerdzie do holowanie niewodów też wystrugiwał z sosny. I chochle z niej sporządzał, i inne potrzebne rzeczy. A gdy zmądrzał na tyle, by zająć się przemysłem, ze ściętych pni sosnowych pędził smołę, z żywych zaś, rosnących, wytaczał terpentynę przez ich nacinanie. Z sosny budował kiedyś pierwsze gontyny, później pierwsze kościoły. Dziś sośnina — miękka, żywiczna, trwała — używana bywa w budownictwie, stolarstwie, przemyśle papierniczym. Pnie wysokich, tzw. gon-nych sosen, idą na słupy telekomunikacyjne. Żywica sosnowa stanowi" surowiec do produkcji terpentyny i kalafonii. Bardzo pożyteczne są także 248 igły sosny, wydobywa się z nich bowiem olejki eteryczne. Ale nie tylko. Ostatnio hodowcy karpi wykryli, że zamiast drogich nasion roślin motylkowych można dawać karpiom mączkę z igliwia sosnowego, która zawiera nie mniej białka, węglowodanów i witaminy ?, ? od której te ryby rosną i tyją wręcz nieprzyzwoicie. Z sosen obcego pochodzenia najpopularniejsza, najczęściej uprawiana w naszych parkach i lasach jest sosna wejmutka, Pinus strobus, sprowadzona do Europy przez jednego z pionierów kolonizacji angielskiej w Ameryce, żeglarza, kapitana George'a Weymoutha, który na początku XVII wieku penetrował wybrzeża Nowej Anglii w Ameryce Północnej. Wejmutka, mimo tak dalece zdrobniałej nazwy, jest wielkim drzewem, osiągającym ponad 30 metrów wysokości. Pień ma prosty, korę szarą, gładką, pod spodem czerwonofioletową, koronę — stożkowatą, nader regularną. Igły wejmutki, skupione po pięć na krótkopędach, są cienkie, miękkie, wiotkie. Pozostają na drzewie do trzech lat. Piękne są szyszki tej sosny: w pierwszym roku czerwonobrązowe, potem zielone, a kiedy dojrzeją jesienią drugiego roku —? cynamonowobrązowe, pociągnięte żywicą, spiczaste. Opadają całe i dopiero tu wyrzucają nasiona zaopatrzone w malutkie skrzydełka, gotowe do lotu z wiatrem. Zasiane wiosną, kiełkują po miesiącu. Wejmutka wchodzi w wiek dojrzały między 15 a 20 rokiem życia, gdy stoi w odosobnieniu. W lesie — dopiero po 30—40 latach. Mając 100 lat osiąga około 30 metrów wysokości i rośnie nadal. Może żyć 500 lat. Na mróz — niewrażliwa, gorące lata też przechodzi bardzo lekko i huraganom opiera się dzielnie, i z piorunów mało sobie robi. Na koniec ciekawostki... Największe szyszki — półmetrowej długości i szerokie do czterdziestu centymetrów — ma sosna Pinus coulteri, rosnąca w Kalifornii. Drwale tamtejsi nazywają te szyszki „widów makers", czyli „wytwórcami wdów", gdyż zdarza się, że taka bomba spadająca z drzewa zabija człowieka. — Najstarsze sosny świata, jak podaje Stefan Myczkowski, rosną w Górach Białych w Arizonie. Są przedstawicielkami gatunku sosny kolczastej, Pinus aristata. Najbardziej wiekowa z nich dożywa obecnie 4600 249 lat i czuje się znakomicie. Może będzie miała szczęście zrównać się latami ze zbadaną w 1968 roku i niestety nieżyjącą już sosną, która liczyła sobie... 7112 wiosen! I jeszcze horoskop dla osób urodzonych w dniach od 19 do 28 lutego i od 24 sierpnia do 2 września. Najczęściej to ludzie „kształtnej postaci, choć niezbyt słusznego wzrostu". Rzetelni, obyczajni, duchowo bogaci i żądni zaszczytów. Lubią „obracać się w nielicznej, ale doborowej kompanii". Odznaczają się znakomitą pamięcią, lecz „urazy długo w myślach nie noszą". Są przy tym łatwowierni i „byle łapikura ich okradnie". Choć życzliwi i uczynni dla przyjaciół, tajemnicy nie można im powierzyć, bo wypapla. Bywają po-pędliwi, ale niegroźnie — popędliwością krótkotrwałą. Mężczyźni, jeśli wezmą żony spod tego samego znaku, nie zaznają w małżeństwie spokoju, bo „niewiasty sosnowe żyją szumnie, mało co dbając o rodzinę". Pod „Sosną" urodzili się: Fryderyk Chopin (jeżeli przyjmiemy, że przyszedł na świat 22 II1810, a nie 1 III 1810, jak wywodzą niektórzy), Gustaw Morcinek (25 VIII 1891), Kazimierz Wierzyński (27 VIII 1894), Jarosław Iwaszkiewicz (20 II1894). ___•—"hniiaiffihiT^I^^--" Śliwa Jakie są najdawniejsze jej dzieje, te sprzed setek milionów lat, nie zostało jeszcze ostatecznie ustalone. Sam Karol Linneusz, arcysumienny, nieludzko dociekliwy przyrodnik, opisał śliwę dość powierzchownie. "Wiadomo jednak na pewno — na podstawie wykopalisk — że w epoce kamienia gładzonego, kiedy nasi przodkowie mieszkali sobie już komfortowo w osadach palowych i naziemnych, wśród drzew dostarczających im owoców były też dzikie śliwy. Skąd do nas przywędrowały? Jedni sądzą, że z Kaukazu, gdzie krzewiły się od niepamiętnych czasów nad Morzem Czarnym i Morzem Kaspijskim. Inni — że z Turkiestanu Wschodniego, czyli z obszaru zachodnich Chin. Jeszcze inni — że z Azji Środkowej i że w Europie najpierw pojawiły się w Grecji, by stąd na przełaj, zagajami, albo wzdłuż rzek rozejść się po nowych obszarach. Wszystkie autorytety zgadzają się jednak, iż różne warunki bytowania spowodowały wielką różnorodność form, iż śliwy podczas wędrówek krzyżowały się bezustannie i dzisiaj już prawie nie sposób dotrzeć do ich ojczyzny w odległej prehistorii. Śliwa, Prunus, jest rodzajem z rodziny różowatych. Obejmuje około 30 gatunków drzew i krzewów, uprawianych powszechnie w strefie klimatu umiarkowanego na półkuli północnej. W Polsce najpospolitsza jest śliwa domowa, Prunus domestica, która pqwstała najprawdopodobniej ze skrzyżowania a ł ? ? z ?, czyli śliwy wiśniowej, Prunus cerasifera, z tarniną, Prunus spi-nosa. Podobno uprawę tego gatunku w Europie zapoczątkowali Grecy 4000 lat temu. W każdym razie bogowie na Olimpie delektowali się już owocami śliw. Kiedy Zeus i Hermes, przyjąwszy dla kaprysu postać ludz- 251 ką, udawali na wzgórzu frygijskim utrudzonych wędrowców, starzec File-mon i jego żona Baucis ugościli ich w swojej skromnej chacie nie tylko winem w bukowych kubeczkach, ale także śliwkami nie gorszymi od winogron o barwie purpury. Od Greków sztukę uprawy drzewa śliwowego przejęli Rzymianie i podali dalej. Nasza śliwa domowa jest kształtnym, dochodzącym do 13 metrów wysokości drzewem o szerokiej, przeważnie nisko ugałęzionej koronie. Młode pędy są początkowo omszone, potem nagie, bez cierni charakterystycznych dla obojga jej rodziców, to znaczy śliwy wiśniowej i tarniny. Liście jej są eliptyczne, o piłkowanych brzegach, od spodu omszone, barwy ciemnozielonej. Kwitnie na przełomie kwietnia i maja. Kwiaty ma białe lub zielonawobiałe, nie wyróżniające się ani urodą, ani zapachem. Ma dość duże wymagania cieplne, lubi wilgoć, ale za to owocuje przez 30 lub nawet 35 lat, i to bardzo obficie. Owoce jej, jajowate albo okrągławe, są granatowe, fioletowe, zielone, żółte, a zdarzają się też i różowawe. Nasi bliscy protoplaści— z XIX wieku — mieli dla każdej z tych odmian śliwy domowej odpowiednią nazwę, określającą bądź to wielkość, bądź kolor lub kształt owoców. W książkach kucharskich znajdujemy śliwki owsiane, drobniutkie, dojrzewające w tej samej porze, co owies, śliwki kobyły, duże, wczesne, słodkie z gorzką skórką, a także rozmaite durancje, kardynałki, katarzynki, perdrygony, diamentówki, jajówki... Trudno zliczyć i spamiętać. Dziś za odmiany botaniczne śliwy domowej uznane zostały (te z najbardziej znanych) — węgierka, renkloda, lubaszka, damaszka, mirabelka. Węgierka zjawiła się na Węgrzech w połowie XVII wieku, przywieziona tam jako małe drzewko ponoć przez jakiegoś mnicha z Iranu. Uprawa jej rozprzestrzeniała się bardzo szybko. Pod koniec stulecia przekroczyła granice. Zaczęto ją uprawiać, i to z wielkim powodzeniem, w Jugosławii (w krajach dzisiejszej Jugosławii), w Bułgarii, Rumunii, w południowych rejonach Francji, a z nieco mniejszym powodzeniem — w Czechosłowacji (oczywiście w ówczesnych Czechach i ówczesnej Sło- 252 wacji), w Polsce i w Niemczech. Niebawem w wielu krajach ukazały się węgierki... rodzime: w Anglii węgierka angielska i Queen Victoria (Królowa Wiktoria); we Włoszech węgierka włoska, w Belgii węgierka belgijska; natomiast w Niemczech aż kilka — węgierka Lutzelsachsa, węgierka Zimmera, węgierka wangenheimska; w Austrii węgierka wiedeńska, a w Czechosłowacji węgierka Vankova Urodna Rana Svestka, zwana u nas w a ń ? ą; a w Kalif orni ktoś, kto miał większe zdolności do ogrodnictwa niż do wymyślania nazw, wyhodował węgierkę Tragedię (ang.: Tragedy). Owoce tych drzew różniły się od siebie kształtem, kolorem, smakiem, 253 ale wszystkie były dorodne i stanowiły nie lada przysmak. Zresztą węgierka jest do dzisiaj jedną z najlepszych śliwek, jakie znamy. . Renkloda — druga z najbardziej rozpowszechnionych odmian botanicznych śliwy domowej — sprowadzona została z Grecji do Francji na początku XVI wieku i na cześć królowej Klaudii, żony Franciszka I, nazwana Reine Claude (czyt.: Ren-Klod — Królowa Klaudia). Anegdota mówi, że ogrodnicy królewscy pragnąc, aby renklody stanowiły specjalność domu, pilnie strzegli nie tylko drzew, łącznie z przeliczonymi na nich pędami przydatnymi do przeszczepienia, ale i pestek po owocach. Toteż przechowywali te pestki skrupulatnie w tajemnych schowkach. Okazało się tymczasem, że gdzieś na południowym zachodzie Francji jakiś Gaskończyk już dawno wyhodował śliwę kubek w kubek podobną do renklody, tyle tylko że jej owoce miały skórkę raczej żółtawoziełonawą niż zdecydowanie zieloną, i że skórka ta była bardziej przeświecająca niżeli u renklody. Pestki jej przywiózł mu podobno z Anglii jakiś że-glarz-włóczykij i sprzedał za grube pieniądze. Ów gaskoński ogrodnik, zasugerowany angielską nazwą tej śliwy Oullins Golden, nazwał tę zaszczepioną u siebie — Reine Claude d' Oullins. W ten spopb miała się rozpowszechnić renkloda Ulena. Może było tak, może inaczej. Z anegdotami bywa jeszcze gorzej niż z podaniami ludowymi. Albowiem ich głosiciele-powtarzacze nieraz przypisują jedną przygodę lub dowcipne powiedzenie wielu osobom żyjącym w różnych czasach. W każdym razie stwierdzić można, iż renkloda Ulena jest bardzo już wiekową odmianą, pochodzącą z południowego zachodu Europy. To drzewo o pięknej, bujnej koronie w kształcie kuli daje duże soczyste owoce złotozielone. Gdyby nie wrażliwość tej renklody na mróz i wiosenne przymrozki w okresie kwitnienia, byłaby ona wymarzonym drzewem dla naszych sadów na wilgotnych stokach południowych. Sprzedawcy śliwek, zwłaszcza ci handlujący na ulicznych wózkach, nieczęsto odróżniają albo umyślnie mylą owoce renklody Uleny, bardziej poszukiwane, z owocami śliwy białej, uprawianej na północno--wschodnich obszarach naszego kraju. Owoce śliwy białej mają również miąższ żółty, soczysty i słodki, ale nie są tak duże i zielonawe, lecz bardziej złociste i jakby przypudrowane białym nalotem. 254 Lubaszka — trzecia z botanicznych odmian śliwy domowej — uchodzi za coś pośledniego, nierasowego, nie mogącego się mierzyć z tak zwanymi szlachetnymi odmianami. Może dlatego, że taka pospolita, niewybredna co do klimatu i gleby, rozmnażająca się łatwo i bardzo plenna. Wszystko zaś, co przychodzi bez trudu, co samo się niejako narzuca, odczuwamy bezwiednie jako mniej wartościowe. Lubaszka występuje obficie na obszarach od Morza Śródziemnego aż po Skandynawię. W Polsce spotkać ją można w najbardziej nawet zaniedbanych sadkach chłopskich za chałupami i na wygonach. Na rosnącą dziko lubaszkę, krzew o drobnych owocach, już w odległej starożytności zwrócili uwagę Syryjczycy i oni pierwsi zabrali się do jej uprawy. A robili to z takim sercem, że po wielu wprawdzie stuleciach, ale wyprowadzili z niej w ogrodach Damaszku pyszne d a m ? ? h y, zwane też damaszkami. Od Syryjczyków sztukę uprawiania lubaszek przejęli Persowie. U Persów zapoznali się z lubaszkami woje macedońskiego Aleksandra Wielkiego, żyjącego w latach 356— 323 p.n.e., gdy ten najsławniejszy wódz starożytności wybrał się wiosną 334 roku na podbój Azji Mniejszej, mając zapasy żywności wystarczające na jeden... miesiąc. Wyprawa oczywiście skończyła się korzystnie dla młodego władcy (nie dzięki śliwkom naturalnie), a lubaszka przewieziona została do Grecji. Od VI wieku naszej ery jest już znana i uprawiana w całej Europie. Lubaszka bardzo opornie krzyżuje się z innymi śliwami. Dlatego od wieków ma niezmienną postać. Jest drzewem albo krzewem dorastającym do 6 metrów wysokości. Korę pnia ma szarobrunatną i gładką, a pędy tylko trochę mniej cierniste niż tarnina, liście odwrotnie-jajowate lub eliptyczne, ciemnozielone, matowe. Zakwita pod koniec kwietnia i na początku maja pęczkami drobnych białych kwiatków. Owoce ma okrągłe albo jajowate, ciemnofioletowe, granatowawe, purpurowe albo żółte, słodkie, ale jeść je trudno, bo nie odchodzą od pestki. Mirabelka — czwarta z najpospolitszych u nas odmian śliwy domowej. Mirabelka z Nancy, jak sama nazwa wskazuje, przyszła do nas z Francji — z Lotaryngii, której księciem, władcą w latach 1736— ' 1766, był nasz niefortunny król Stanisław Leszczyński (1677—1766). Mi- 255 rabelkę wyhodowano tam właśnie w XVIII wieku. Anegdota głosi, jakoby pulchna Maria Leszczyńska, córka króla Stanisława, a żona monarchy francuskiego Ludwika XV, łakomczuch, przepadała za złocistymi, jędrnymi i bardzo aromatycznymi mirabelkami do tego stopnia, że nieraz, najadłszy się ich, oka przez całą noc nie zmrużyła, wyrywana co i raz z łoża pilną potrzebą. Nazwę, jak podaje inna anegdota, zawdzięcza mirabelka Gabrielowi Honoriuszowi de Mirabeau (1749—1791), francuskiemu politykowi czasu Wielkiej Rewolucji, awanturnikowi, hulace i pisarzowi, który wśród rozlicznych zajęć poważnych i frywolnych znajdował jeszcze czas na hodowanie śliwek. Mirabelka z Metz u, a więc również z Lotaryngii, często u nas uprawiana, dla laika, nie wdającego się w szczegółowe oglądanie i mierzenie liści, średnicy kwiatów i przekroju owoców, jest bardzo podobna do poprzedniej. Owoce jej żółte (dlatego nazywana jest potocznie mirabelka żółtą), podzielone płytką bruzdą na dwie nierówne części, są raczej twarde i niezbyt soczyste, ale za to świetnie oddzielają się od pestki. Mirabelka wczesna jest odmianą o nieznanym pochodzeniu. Wyrasta w małe drzewka, bo rośnie powoli nawet na żyznej i wilgotnej glebie. Gałązki ma krótkie i kruche, w pierwszym roku cienkie, fioletowo-srebrne. Ładna, szczególnie atrakcyjna dla ogrodników lubiących drzewa niskopienne. Owoce jej żółte z rumieńcem i białawym nalotem dojrzewają już pod koniec lipca. Są smaczne, orzeźwiające, pięknie pachną i doskonale nadają się na przetwory. Pestki małe i kształtne, nawleczone na sznurek i polakierowane, można nabyć po słonej cenie w sklepach Cepelii, jako korale dla elegantek lubujących się w kolorze brąz. Owadów, amatorów śliwy — jej owoców, liści, kory, miazgi drzewnej, korzeni — jest tak wiele, że wyliczenie ich tutaj i podanie bodaj pobieżnej charakterystyki znudziłoby nawet najbardziej zamiłowanego entomologa. "Wymienię więc jedynie "klika ???'^?????^ sp^Ysssg^a.. ^ -????^... Barczatka puchowica — rdzawobrązowy motyl z białym paskiem i białą plamką. Jego gąsienice zżerają owoce i liście śliw — w latach swego wyżu demograficznego zostawiają całkowicie gołe gałęzie. 256 Kwieciak prostoryjek — szarobrunatny chrząszczyk. Jego samiczki składają jaja w tworzących się dopiero, nie stwardniałych jeszcze pestkach śliwek (a częściej wiśni i czereśni), białe zaś, beznogie larwy skrycie wyżerają nasiona. Misecznik śliwowiec — szczególnie zajadły na śliwy czerw o brązowych tarczkach. Małe to, od 2 do 6 milimetrów, ale bardzo groźne. Samice składają jaja w maju. Po miesiącu wylęgają się larwy i żrą wszystko, co wpadnie w oko — gałązki, liście, zawiązki owoców. Gdy wystąpią w małej ilości, powodują zahamowanie wzrostu drzewa, jeżeli w dużej — drzewo umiera stojąc. Misecznik śliwowiec' występuje w Europie, jak długa i szeroka, w obu Amerykach, w Azji, w Australii wraz z Nową Zelandią, niewiele sobie robiąc z wynalezionych dotychczas trucizn, którymi częstują go wczesną wiosną zapobiegliwi sadownicy. W zabobonach i przesądach różnych ludów spotykamy tylko pierwotną, dziką odmianę śliwy domowej — tarninę, krzew ciernisty, cierń. Słowianie palili wiedźmy na cierniowym ogniu, a wampiry — nietoperze i inne stworzenia, w które wcieliła się zmora — przebijano cierniowym kołkiem. Tarninę sadzono także na grobach samobójców, aby uniemożliwić im, szczególnie chętnym do straszenia żywych bliźnich, wydostawanie się z grobu. U Bułgarów jeszcze w ubiegłym wieku panował przesąd, że na widok przejeżdżającego pogrzebu dobrze jest wziąć w usta ciarkę, owoc tarniny, albo, gdy nie ma ciarek — kawałeczek gałązki z kolcem. Zabezpieczało to od wypadania zębów, podobnie jak kamień włożony w tych okolicznościach za pazuchę gwarantował zdrowie. Murzyni w Kongo, gdzie zmarłych chowano boso, po całej drodze od domu do grobu sypali ciernie, aby zmarłemu zagrodzić szlak powrotu. Należy przypuszczać, że większego psikusa robili tym sobie niż duchowi, który niekoniecznie musi trzymać się utartych dróg. Battakowie, lud szczepu malajskiego na Sumatrze, którzy jeńców wojennych i własnych przestępców zjadali za karę, bronili się przed duchami zmarłych rozsypywaniem cierni na drodze i oplataniem tarniną pali podpierających siedziby. Można sobie wyobrazić, jak kolczaste przeszkody dawały się we znaki im samym. Użyteczność drzew śliwowych przejawia się przede wszystkim w owo- 17 — Gawędy 257 cach, które spożywamy na surowo, suszone i w przetworach, jako powidła, dżemy, kompoty, marynaty, wódki... Drewno śliwy twarde, bru-natnoczerwone ma zastosowanie w tokarstwie i stolarstwie. To dzisiaj. A jeszcze na początku naszego stulecia we Francji z pestek wytłaczano olej używany do oświetlania, żywicy zaś, wyciekającej ze szpar starych drzew, używano jako kleju. Do poezji śliwa nie ma szczęścia, a śliwki występują jedynie w przysłowiach, i to głównie w nieprzyzwoitych, nie nadających się tutaj do powtarzania. Skromne znam dwa: „Wpaść jak śliwka w kompot", czyli przepaść z kretesem, i „Połknąć jak śliwkę", czyli tak lekko. Świerk Hej, ten mały smrecek patrzy na ganecek, hej! a ten drugi, gładsy, w dal ku Tatrom patrzy. Świerk, nazywany przez polskich górali również smrekiem, a przez botaników Picea, jest drzewem iglastym z rodziny sosnowatych, występującym w około 40 gatunkach w umiarkowanej i chłodnej strefie półkuli północnej. Pojawił się na świecie o wiele milionów lat wcześniej niż Adam i Ewa, bo już w pliocenie, najmłodszej epoce trzeciorzędu, podczas gdy ta szanowna para naszych biblijnych prarodziców rozpoczęła żywot na ziemskim padole dopiero w czwartorzędzie. Rodzimym gatunkiem, najbardziej rozprzestrzenionym w Europie, jest świerk pospolity, Picea abies. O tym, że rósł on i u nas w arcyzamierzchłych czasach, świadczą choćby odciski flory plioceńskiej, odkryte w Polsce w Krościenku nad Dunajcem. Z mitologii greckiej natomiast wiemy, że znacznie później, gdy człowiek zmądrzał już na tyle, by tworzyć mity, świerki rosły w górach Kitajronu. Właśnie tam, w dolinie Gargafia, zarosłej świerkami i cyprysami, polował rozlewając obficie krew zwierzęcą Akteon, tebański królewicz, i tam, wśród świerków opadły go nimfy — i tak dalej... Świerk był zawsze drzewem wspaniałym, wyróżniającym się spomiędzy innych wzrostem, urodą majestatycznej postaci, siłami żywotnymi. Nic przeto dziwnego, że nasi przodkowie, umiejący się już modlić i składać ofiary, czuli przed nim mores. Świerk stał się drzewem świętym, a nawet bóstwem. Starożytni Grecy zapewniają, że świerki tworzyły 259 U nich „gaje bogów nieśmiertelnych", nie padających pod toporem człowieka, jeśliby nawet znalazł się taki bezecnik, który by śmiał podnieść na świerk zbrodniczą rękę. Dopiero kiedy przez gaj przeszła mojra, jedna z boginek losu i cór Nocy, niosąca pomór, świerkom opadały bezradnie gałęzie, chyliły się dumne czuby. Padały martwe. A nowe świerki, pełne boskiej mocy, rodziły się razem z „dziewczynami drzewnymi", driadami. Tutaj przychodziła na świat dziewczyna, tam kiełkował świerk, potem ta dziewczyna uciekała w góry, między świerki, by z podobnymi dziewczynami stać się nimfą i przy ambrozji umilać życie Hermesowi, bożkowi kupców i złodziei wszelakiego znaku. Jak wielką rolę odgrywał świerk w życiu naszych dalszych i bliższych przodków, a nawet ludzi nam współczesnych, jak dalece wrósł w powszechne wierzenia, obyczaje, tradycje, świadczą wyniki badań przeprowadzonych przez etnobotaników na obszarze Podhala i Tatr Polskich w pierwszej połowie naszego stulecia. Trudno uwierzyć, że jeszcze w pięćdziesiątych latach XVIII wieku w jakimś lesie pod Zakopanem rósł olbrzymi świerk, nazywany powszechnie „świętym smrekiem", któremu oczadzeni dawnymi wierzeniami ludziska składali ofiary, do którego modlili się kornie, chodząc na klęczkach dookoła pnia. A już nie sposób pojąć, jak mogli w sto lat później innemu świerkowi przypisywać właściwości wieszcze. Strojono go we wstążki i obserwowano, w którą stronę wiatr je rozwiewa, aby wywnioskować, skąd nadciągnie szczęście. No, a już zupełnie w głowie się nie mieści, iż do naszych czasów przetrwało tyle pradawnych wierzeń, zabobonów, guseł. Niżej podam autentyczne wypowiedzi mieszkańców Podhala, spisane przez Barbarę Blizińską w latach 1948—1957 i stanowiące przyczynek do prac naukowych tej uczonej (cytaty z rozprawy pt. „Wierzenia i praktyki magiczne pasterzy"): „Owcom nie wolno iść przez cień smreka, bo ich robaki będą się trzymały. Ani juhasowi nie wolno gwizdać na owce, jak na cieniu smreka stoi, bo wte gwiżdże na wszystkie złe duchy, co w lesie są, i one po cieniach do owiec przyjdą". „Smrekowom śpilke zasyć w powązke (powązka to kawałek płótna do 260 cedzenia mleka — M.Z.), to żadna baba waloru (mocy rzucania uroków — M.Z.) mieć nie będzie. Nie możno rzec, z jakiego smreka trza wziąć śpilke". „Kto mo owce chore i mliko brzyćkie, ten musi zbierać ziele i smrekowe śpilki w nowe piontki. Ón sie musi popod las raniem zawlec i tam musi krzyne klencyć modlący. Ón sie modli haw do tego świętego, co je (jest — M.Z.) we wilijom tego dnia. Kie sie ón domodli, wte musi slonecko go oblać, tego, co ma rwać ziele i śpilki sukać. Słonecko musi i ziele zaopatrzyć, by miało swojom moc. Kie uzbira, musi poświęcić wodom z trzuk (trzech — M.Z.) źródeł, ale na dziewięciu granicach. Święcić trza przed pirsem ptoskiem". 261 „Wbitą na kij żywicą ze smreka okadzają trzy razy żyto na polu dookoła w pierwszy dzień Zielonych Świąt, żeby dobrze rosło". I jeszcze jedna wiadomość udzielona przez 45-letniego mieszkańca wsi Nowe Bystre, stanowiąca przepis na niezawodne rozpoznanie czarownika nieudolnego, czyli babrosia (z góry przepraszam za nieprzyzwoitości zawarte w cytacie): „Jako fcom sie pomścić na chłopie, co ón fce, a nie umi caro;wać, innemu psuje, a poprawić nie da rady — to mu baca nasuje do arbaty mąki zemlonej z kory starego smreka, ususonej na słonku i we watrze, taki będzie wse pierdział i nie ma siły powstrzymać to w dupie. To wte zawdy wiedno, co to je płony babroś". W bardzo wielu przejawach życia codziennego błąka się do dziś echo dawnych wierzeń w świętość i magiczną moc świerkowego drzewa. Choć sobie tego nie uświadamiamy, uczestniczymy w praktykowaniu szczątkowych guseł. I to wcale nie świadczy o nas źle, że poddajemy się poetycz-ności prastarych rytów. Na przykład: W Pieninach i na Podhalu istnieje zwyczaj sadzenia smreków w pobliżu domu, najczęściej przy ganku albo koło furtki. To pozostałość po prastarym wierzeniu. Nasi przodkowie najpierw budowali swoje siedziby i pasterskie szałasy w cieniu smreka, „dobrego drzewa", chroniącego ludzi i bydło przed złośliwościami demonów. Później sadzili świerki koło wejścia do domu, aby te zagradzały drogę czarom, chorobom i wszelkiemu złu, a przynosiły powodzenie. Jeszcze dziś, kiedy spytamy gazdów, dlaczego posadzili świerk przed chałupą, częściej usłyszymy odpowiedź: „Bo to dobrze", niż, „bo to ładnie". Girlandy z gałązek świerkowych, jakimi — wszędzie tam, gdzie występuje obfitość świerków — w dniu Bożego Ciała dekoruje się wejście do kościoła, i ołtarze ustawiane na drodze procesji — to nowa forma wieńców świerkowych, noszonych w korowodach przed gontynami słowiańskiego boga wojny i urodzaju, Swiętowita, zwanego też Swantewi-tem i Światowidem. A te smędzianki, czyli drobne gałązki świerka, zatykane przez baców za szeroki pas zbójnicki, nabijany srebrem, noszony przy uroczystym re- 262 «dyku z hal — to również żywe odbicie dawnego wierzenia, iż nawet najlichsza gałązka świerka posiada magiczną moc odpędzania od człowieka :złych pokus, paskudnych myśli i pragnienia bezeceństw, jako też chorób i wszelakich nieszczęść. Za pasem bacy ma smędzianka szczególne znaczenie, chroni bowiem nie tylko jego osobę, ale także podległych mu juhasów i owieczki. Barany tak samo, ale nie wszystkie. Czarne barany nader często wymykają się spod jej pieczy i łatwiej ulegają wpływom złych duchów. Rzekoma świętość świerka była przez długie wieki tarczą ochronną przeciw zakusom na jego cenne drewno. Ale moralne nakazy i zakazy, poddane próbie życia, nie zawsze potrafią się ostać. Sięgnięto po świerki. Czczono je nadal, to prawda, jednakowoż cześć czcią, a potrzeba potrzebą. Nowa sytuacja stworzyła nowe przesądy. Aby nie uchybić majestatycznemu drzewu-i nie narazić się na ewentualną zemstę z jego strony, ścinanie go otoczono pewnym ceremoniałem. Informatorzy Barbary Blizińskiej podają, że dawniej tylko baca miał prawo podrąbać świerk. Gdyby to zrobił lada juhas, mieszkające w drzewie lub na drzewie demony pokazałyby, co potrafią, i samemu juhasowi, i jego bacy, i wszystkim co do jednej owieczkom. Atoli z czasem i ten zakaz zwietrzał, przeszedł między gadki, a — jak mi powiedział pewien wiekowy góral w Zawoi podhalańskiej — „w gadki trza być wierzącem, ba nie prachtykującem". Teraz dopiero świerk okazał się rzeczywiście „drzewem dobrym" — dobrym na chałupy, na mosty, na czółna, sprzęty domowe, naczynia, instrumenty muzyczne — ogólnie biorąc, na wszystko, co może zostać wykonane z drewna, jako że drewno to jest trwałe, lekkie, miękkie, elastyczne i atłasowo białe, a także wysoko rezonansowe. Padały pod toporem-całe świerkleńce, czyli lasy wielowiekowych smreków. I tylko wielkiej żywotności tego drzewa zawdzięczać należy, że szczęśliwie przetrwało okres bezładnej gospodarki rabunkowej i doczekało się interwencji rozumnych ludzi. Owi rozumni ludzie wyliczyli, że z hektara stuletniego lasu świerko- 263 wego można otrzymać około 600 metrów sześciennych wartościowego drewna. Wyliczyli też, ile drewna i jakiej wartości dają inne drzewa, np. buki i jodły, rosnące na tym samym obszarze. Świerk zdystansował wszystkie. A więc... dalejże niszczyć te inne drzewa i sadzić świerki wszędzie tam, gdzie tylko świerk rosnąć może. Doszło do tzw świerkomanii. Masowa, obliczona wyłącznie na produkcję drewna, uprawa świerków rozwinęła się w pierwszych latach XIX wieku. Nie tylko u nas, a właściwie u nas mniej niż u wszystkich naszych sąsiadów. Zapotrzebowanie na nasiona przekroczyło możliwości świerków, aczkolwiek drzewa te co 3—4 lata wydają je obficie i choć nasiona w 95% zdolne są do kiełkowania i utrzymują tę zdolność przez 5—6 lat. Zaczęto więc sprowadzać do środkowej Europy nasiona świerków z najrozmaitszych stron świata i zakładać sztuczne świerkleńce. Okazało się niebawem, że mądrzy ludzie źle wykalkulowali. Obce świerki nie chciały zaaklimatyzować się tutaj. Chociaż w pierwszych latach życia rosły obiecująco, to gdy dojrzały do ścinania, stwierdzono, że drewno ich dalekie jest od pożądanego. Na domiar złego plantacje świerka, założone na miejscu po dawnych lasach bukowych i jodłowych, zaatakowane zostały przez opieńki. Bukom i jodłom pomagały one, rozkładając butwiejące szczątki, a świerkom szkodziły zajadle i perfidnie, bo pod ziemią niszczyły im korzenie. Wynik interwencji rozumnych ludzi okazał się wielką porażką, odczuwaną do dzisiaj przez wszystkie kraje Europy. Zapatrzeni w zyski, zbyt mało uwagi poświęcili naturalnym potrzebom drzew, jakby zapominając, że to są żywe organizmy. Dość historii! Zapoznajmy się bliżej z samym drzewem. Świerk, obok jodły i modrzewia, jest najwyższym naszym drzewem. Osiąga około 50 metrów wysokości i do 6 metrów w obwodzie na poziomie pierśnicy. Pień ma walcowaty, korę na nim początkowo gładką, czerwonobrązową, później szarobrązową w okrągławe, nieckowate łuski. Koronę nosi wysoko, a ma się czym pysznić — tak regularnie stożkowata i gęsta. Igły świerka są krótkie, do 2 centymetrów, ciemnozielone, połyskliwe, prężne, kłujące, a szyszki duże, do 15 centymetrów długości, zwisające, brunatnozłotawe. 264 Kwitnie świerk w kwietniu i maju. Nasiona jego dojrzewają w październiku i wyfruwają z szyszek aż do wiosny. Zasiane wiosną, wschodzą zwykle po trzech tygodniach, niekiedy po miesiącu. Do 15 roku życia świerk rośnie powoli, potem nabiera wigoru. Dojrzałość płciową, gdy stoi w odosobnieniu, osiąga po 30—40 latach, w zwarciu leśnym zaś — po 50—60 latach. Kończy wzrastanie między 70 a 120 rokiem życia na wysokości 40, 50 a nawet 55 metrów. Jak długo żyje? Różnie. W lasach pielęgnowanych rzadko przekracza wiek 150 lat. W lasach górskich, dzikich, może żyć 350 lat. W puszczy zaś niektóre szczególnie silne okazy osiągają 6 wieków. Przepięknym reliktem pierwotnej puszczy, gdzie rośnie wiele brodatych starców świerkowych, jest las „Wantule" w górnej części Doliny Miętusowej i świer-kleniec na zboczach Żabich Wierchów nad Morskim Okiem. Owadem, który znacznie skracza żywot świerka, jest chrząszcz, kornik, o nazwie „drukarz". Walcowaty, masywnie jak na chrząszcza zbudowany, krępy, czerwonobrunatny lub czarnobrunatny. Rozmnaża się na przełomie kwietnia i maja, a potem zazwyczaj jeszcze raz w lipcu—sierpniu. „Drukarz" opada świerki najchętniej 80—100-letnie, słabowite albo świeżo powalone, ale nie gardzi też zdrowymi. Wgryza się swymi ośmioma zębami w grubokore części pnia, wykonuje tam dwuramienne lub trzyra-mienne korytarze, skierowane do góry i zaopatrzone w otworki do przypływu powietrza. Tu samica składa jajeczka. Larwy, które wykluwają się po dwóch tygodniach, wygryzają, każda sobie, nowy korytarz, znacznie szerszy, choć krótszy, aby się w nim przepoczwarzyć. Młody chrzą-szczyk przewierca się przez okrągły otworek na zewnątrz. Najlepszym lekarzem świerka opadniętego przez te chrząszczyki-kor-niki jest dzięcioł duży, zwany też dzięciołem pstrym wielkim, choć tylko trochę większy od szpaka. To on, na grzbiecie i skrzydłach czarny, od spodu biały, a na tyle głowy, na brzuchu i w okolicy ogona przystrojony czerwonymi kropkami, najpierw drzewo starannie opuka, osłucha, potem nieomylnie odnajdzie chore miejsce, potrzaska korę i, chciałoby się powiedzieć „chirurgicznym sposobem", usunie pasożyta. 265 Największym pod względem budowy ciała wrogiem świerka, oczywiście poza człowiekiem, jest młody jeleń. Bardzo lubi ocierać swoje rogi, pokryte zrazu mechatą skórą, o gładkie pnie dwudziestokilkuletnich świerków. Lubi także zjadać ich miękką korę, którą zdziera sobie całymi płatami, kalecząc okrutnie drzewo i pozostawiając jego odkryte rany na pastwę owadów i grzybów. Świerk, który do wykiełkowania potrzebuje chłodnego cienia i wilgoci, czyli towarzystwa innych drzew, mogących osłonić go od słońca i zapewnić mu odpowiednią świeżość gleby, jest dla tych towarzyszących drzew nieznośny. Gdy tylko poczuje siłę, rozpycha się w gąszczu — idzie przebojem. Smaga otaczające go drzewa kłującymi gałęziami, odziera je z liści, zabija im pąki... Szczególnie brzydko, jeżeli tak można powiedzieć, postępuje wobec brzozy. Nie tylko łamie jej wątłe gałązki, a potem, gdy stanie się wyższy, gnębi ją, światłolubną, ponurym cieniem, ale jeszcze pod ziemią morduje korzenie biednej ofiary. Ponieważ ma tak samo, jak ona, korzenie płytko rozpostarte, jest zaś od niej silniejszy, pożera wszystkie składniki odżywcze i nieszczęsną brzozę skazuje na nieuchronną śmierć głodową. Nie uprzedzajmy się jednak do niego, kochajmy go takim, jakim jest, a jest przecież niezastąpiony w naszym polskim krajobrazie. I nie wycinajmy go na bożonarodzeniowe „choinki", które zaraz po świętach idą na śmietnik. Pomyślmy: dla chwilowego uprzyjemnienia naszych mieszkań, zaspokojenia przemijających po 'kilku dniach zachcianek — odbieramy świerkom kilkaset lat życia! Mordujemy je w dzieciństwie i wczesnej młodości! Wystarczy, że liczne ozdobne odmiany tego drzewa, uczulonego na kurz, na .wyziewy przemysłowe i wszelkie inne zanieczyszczenia powietrza, jak również na upał, dekorują nam parki w miastach pod zadymionym niebem. Topola U tej topoli jam mu wieniec wiła, Tuśmy się bawili nieraz. O, miejsce drogie! łąko nader miła, Ale to kiedyś, nie teraz... Franciszek Dionizy Kniaźnin No cóż, topola nie jawor: nie patronuje zakochanym, a w ogóle nie w czubie jej miłość i inne tam imponderabilia. Ona stworzona jest do „kultury fizycznej". Należy do mistrzów świata roślinnego w osiąganiu szybkości wzrostu. Już w czasach legendarnych poświęcona została nie jakiemuś Amorkowi pełnemu westchnień, lecz samemu Herkulesowi, który miał taką krzepę w garści, że zdusił hydrę lernejską, stanął do dwu-nastoboju, zwyciężył, zdobył Olimp i nieśmiertelność. Nawet drewno topoli służyło już wtedy sportowi wyczynowemu: z topolowej kłody wydłubana była tarcza Ajaksa, bohatera spod Troi, tego samego, który w zaślepieniu bojowym wyrżnął stado wołów, biorąc je za dowódców wojsk greckich. No, ale zejdźmy z Olimpu... Topola, Populus, rodzaj z rodziny wierzbowatych, na obszarach dzisiejszej Europy Środkowej występowała już we wczesnym pliocenie, czyli około 12 milionów lat temu. Rosła, podobnie jak dzisiaj, przeważnie w dolinach i na łęgach. Obecnie obejmuje ponad 30 gatunków wysokich drzew, rosnących w Europie, Azji, północnej Afryce i Ameryce Północnej. W Polsce mamy trzy gatunki rodzime i jednego mieszańca, a także liczne gatunki pochodzenia obcego. 267 Jedną z naszych topól, osikę, przedstawiłam w osobnej gawędzie. Pomówmy więc tutaj o pozostałych. Topola biała, Populus alba, w pełni zasługuje na swoją nazwę zarówno oficjalną, jak potoczną, która brzmi: białodrzew. Jej prosty, mocny pień obciągnięty jest w młodości gładką korą w kolorze popielato-białym (kora starych drzew — ciemna, podłużnie spękana). Młode pędy, ?????? ? listki zaraz po rozwinięciu się pokryte są białym kutnerem. Dojrzałe liście, 3- lub 5-klapowe, na górnej stronie ciemnozielone, od spodu — białe. Białodrzew, jak wszystkie topole, rośnie bardzo prędko. W dziesiątym roku życia ma już 19 metrów wysokości i osiąga dojrzałość. Wydawanie nasion nie wpływa hamująco na jego wzrost. Po trzydziestu latach mierzy już 30 metrów i na tym przeważnie kończy swe pięcie się ku słońcu. Ale zdarzają się okazy, które przestają rosnąć później, osiągnąwszy około 40 metrów wysokości. Białodrzew kwitnie w marcu i kwietniu zwisającymi kotkami. Nasiona dojrzewają już w końcu maja, a kiełkują w ciągu dwóch dni po zasianiu. Topola ma też bogate odrosty z korzeni. - Jak przystało na tak żywotne drzewo, ma niewielkie wymagania glebowe. Równie dobrze rośnie na piaskach, jak na bagnach i wydmach. Najlepiej oczywiście lubi błonia i brzegi rzek. Do klimatu nie ma zastrzeżeń — pomyślnie znosi upały, mrozy, silne wiatry, musi mieć tylko zawsze dużo światła. Topola biała może żyć 300, a nawet 400 lat. Topola czarna, Populus nigra, to jest ta nasza topola nadwiślańska albo inaczej s ? ? ? ? a. Ma bardzo ciemną, brunatną, prawie czarną korę, głęboko i nieregularnie spękaną. Na pniu, zwłaszcza starych drzew, występują często guzowate naroślą. Liście sokory są romboidalne, brzegami karbowanopiłkowane, po obu stronach zielone. So-kora rośnie równie szybko, jak topola biała, i osiąga taką samą wysokość. Tylko wymagania ma znacznie większe. Potrzebuje gleby żyznej, wilgotnej. Najchętniej rośnie nad Wisłą, głównie w południowej i środkowej Polsce. Stąd jej przydomek „nadwiślańska". To o niej myślał Władysław Broniewski, pisząc: 268 Znam ja takie topole w Warszawie na Cytadeli, pod którymi ku wiecznej sławie nasi ojcowie ginęli. Szumią nad nimi topole jak ongi, pamiętające ich bole w rozchwianiu zastygłe posągi. Mieszańcem naszych rodzimych topól, osiki i topoli białej, jest topola szara, Populus canescens. Podobna z wyglądu do obu gatunków rodzicielskich, tylko liście ma płytko klapowane, kutner szary i rzadki. Rośnie znacznie wolniej. Po czterdziestu latach osiąga dopiero 20 me- 269 trów wysokości. I żyje krócej. Między 80 a 100 rokiem zaczyna próchnieć, mniej odporna na ataki owadów niż inne topole. Gdy opadną ją chrząszcze — np. opiętek czarny czy wyżerek szorstki — poddaje się od razu. Ich gąsienice zetrą jej drewno na proch. Niekiedy widzi się przy drodze taką biedaczkę ogołoconą z liści, schorowaną, podnoszącą w górę zeschłe gałęzie, jakby urągała przyrodzie za swoją bezbronność. Z obcych gatunków zadomowionych w Polsce najpopularniejsza jest topola włoska, Populus italica, o której pochodzeniu różnie słychać. Jedni twierdzą, że urodziła się pod koniec XVII lub na początku XVIII wieku we Włoszech, ściśle mówiąc — w Lombardii, że stamtąd zawędrowała do Francji, z Francji do Niemiec, skąd dotarła do nas dopiero w drugiej połowie XVIII stulecia. Inni dowodzą (i jest to wersja, ładniejsza, ale mniej prawdopodobna), jakoby ojczyzną tej topoli nie była wcale Italia, lecz Turcja, a do Polski sprowadził ją sam Jan III Sobieski osobiście. Tak, to nasz kochany król Jan — mówią — który za radą pięknej żony Marysieńki sadził przeróżne szpalery w Wilanowie, Żółkwi, Wy-socku i innych swoich dobrach, tę właśnie topolę, nazywaną początkowo z turecka ? a w a k, raczył jako pierwszy zasadzić swoją królewską ręką na naszej ziemi. To nie my otrzymaliśmy ją od Niemców czy Francuzów — mówią dalej — ale oni od nas, a od nich dalsze narody. Jeszcze inni znawcy topól uśmiechają się tylko wyrozumiale i metodą łagodnej perswazji pouczają, że topola włoska to po prostu odmiana topoli czarnej. Topola włoska, nazywana między innymi (bo nazw ma całą litanię) topolą piramidalną, jest bardzo smukłym drzewem o bocznych gałęzach wspiętych ku górze niemal pionowo, równolegle do pnia. Liście ma trójkątne, na czubku krótko zaostrzone. Pień tego drzewa, wyschnięty, szary, wygląda niby bardzo gruby skręcony powróz: sprawia to głęboko, regularnie pobrużdżona kora. Topola włoska kwitnie w marcu i na początku kwietnia, wcześniej niż topola czarna, i nie całą koroną, lecz tylko jej górną częścią. Rośnie bardzo szybko. Może osiągnąć ponad 30 metrów wysokości, niekiedy nawet o kilka metrów więcej. Żyje krócej od innych topól, bo sadzona bywa najczęściej w miejskich parkach i przy szosach, gdzie zatruwa się wyziewami z kominów i samochodowych rur wydechowych. 270 Topole! Wprost nie można sobie wyobrazić bez nich polskiego krajobrazu. Rosną wieńcem lub szpalerem wzdłuż naszych wsi i dróg, strzegą naszych domów... Mickiewiczowi na paryskim bruku pojawił się w stęsknionej duszy ...dwór szlachecki z drzewa, lecz podmurowany; Świeciły się z daleka pobielane ściany, Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni. Tak, teraz topole bronią już tylko od „wiatrów jesieni", ale kiedyś... Zażyłość człowieka z topolą sięga tych odległych czasów, gdy drewniane bóstwa nie wiedziały jeszcze, że są pogańskimi bałwanami, gdy na każdym kroku czyhały jakieś demony, po lasach pełno było małpio złośliwych półdiabląt, a pioruny nie spadały z nieba same, lecz miotał je gromowładny Perun. Wtedy to właśnie hasi przodkowie Prasłowianie zauważyli, że ów Perun bardzo lubi celować w topolę i, mając ją na oku, omija niższe drzewa oraz, co najważniejsze, siedziby ludzkie. Wykorzystali to cenne odkrycie, zadomowiali się w bezpiecznym zasięgu drzewa- piorunochronu. Miało to i taką dobrą stronę, że demony, które śmiertelnie boją się piorunów, uciekały z zagrożonego miejsca na złamanie karku. Topola była także drogowskazem i opiekunką zbłąkanych. Jeżeli półdiablęta leśne — taki Turosik, przybierający postać tura, czy Błędnica, wcielająca się w piękną dziewoję — sprowadziły myśliwych z prostej drogi na manowce i trzęsawiska, topola przychodziła z pomocą. Wołała w stronę domu jakąś magiczną siłą. Pewnie taką samą jak dzisiaj, gdy stoi przy ;furtce niby wielki wykrzyknik — na znak, że to tutaj. A teraz proszę na topolowy horoskop. Dotyczy osób urodzonych w dniach od 4 do 8 lutego, od 1 do 14 maja i od 5 do 13 sierpnia. Osoby to bystrego rozumu i wielkiej szlachetności, ludzie delikatni, uprzejmi, wymowni i dumni. Świadomi swoich zalet. Mają poczucie godności. „Z zamiłowaniem pielęgnują sztuki piękne czując szczególny pociąg do rysunków i pisarstwa". Wierni w przyjaźni. W życiu osobistym niezbyt szczęśliwi. Mężczyźni zostają starymi kawalerami albo, gdy się \ 271 i - ' ożenią — rychłymi wdowcami. Kobiety spod znaku topoli mają piękną postać i wcześnie wychodzą za mąż, ale nieudane dzieci przysparzają im wielu trosk i znacznie skracają dni żywota. Tak mężczyźni, jak kobiety, nic sobie nie robią z szyderstwa i nigdy go nie odwzajemniają. Pod „Topolą" przyszli na świat: Tadeusz Kościuszko (jeśli domniemana data 4II1746 jest prawdziwa), książę Józef Poniatowski (7 V 1763), Henryk Sienkiewicz (5 V 1846), Kazimiera Iłłakowiczówna (6 VIII 1892), kardynał Stefan Wyszyński (3 VIII 1901). Wiąz ma bardzo długie dzieje. Występował na obszarze dzisiejszej Eurazji już w najstarszej epoce trzeciorzędu, w paleocenie, 65 milionów lat temu. Ale nie rósł sobie beztrosko, przeciwnie — wciąż bardzo ciężko borykał się z klimatem. Już na progu czwartorzędu, w epoce zwanej plejstocenem, od około 1 miliona do około 10 tysięcy lat temu, przeżywał okresy zlodowaceń i ociepleń, ulegał nieraz całkowitej niemal zagładzie i odradzał się znów. Podczas ostatniego ocieplenia między zlodowaceniami, w tak zwanym interglacjale eemskim, 70 tysięcy lat temu, już na dobre wyprostował pień, już naprawdę posiadł nadzieję na pogodną przyszłość, tym bardziej że obok niego rozwijały się i formowały mieszane lasy liściaste — takie drzewa, jak lipa, jesion, klon i królujący im dąb. Niestety, na świecie znów robiło się coraz zimniej, coraz okrutniej, roślinność ciepłolubna (a wiąz bardzo lubi ciepło) marniała, w lasach zapanowały brzozy, sosny, świerki, jodły, modrzewie... Ale i na nie przyszedł kres. Około 12 tysięcy lat przed naszą erą, gdy lądolód skandynawski opuścił nasze ziemie, zaczął się tu istny raj, przynajmniej dla drzew. Przeprowadzone metodą analizy pyłkowej badania wykazują, że wiąz powrócił do nas w towarzystwie dębu i leszczyny dosyć późno, przed blisko ośmioma tysiącami lat, kiedy sosny, modrzewie i limby zbierały się już w lasy. Od tego czasu rośnie i rozwija się swobodnie przez wiele, wiele wieków. Nic dziwnego, że drzewo o tak starym, prastarym rodowodzie weszło do wielu mitów i baśni, wierzeń i praktyk guślarskich, a także do ksiąg pisanych przez mędrców ku nauce bliźnich. Kiedy Zeus Gromowładny zauważył, iż rodzaj ludzki, wywodzący się 18 — Gawędy 273 z gigantów, czyli olbrzymów, podnosi bunt przeciw bogom na Olimpie i kiedy za karę spuścił na biedaków potop, wiąz był dla skazańców przysłowiową deską ratunku. Przy jego wierzchołku, sterczącym nad spienioną wodą, zatrzymywali się dla złapania tchu ludzie, wilki pływające między owocami i wszystko, co żyło, pogodzone i zbratane nagle, jak to zwykle w wielkim wspólnym nieszczęściu. Także w micie o greckim herosie, poecie i śpiewaku, synu „pięknogło-sej" muzy pieśni, Kaliope, przesławnym Orfeuszu wspomniany jest wiąz. Otóż ten Orfeusz, rozpaczając po stracie ukochanej żony, Eurydyki, usiadł kiedyś właśnie pod wiązem i żałośnie grał na lirze. Dźwięki jego-muzyki wywołały z ziemi młody gaj wiązów. — Bajka to oczywista, ale bardzo pasuje do głoszonego od niedawna poglądu, jakoby na wzrost niektórych roślin wywierała dodatni wpływ muzyka, stosowaną w odpowiednich dawkach, szczególnie w słonecznym dniu. W jeszcze innym micie występuje wiąz z Achillesem, również herosem, najdzielniejszym wojownikiem greckim w słynnej wojnie trojańskiej o ,,piękną Helenę". Kiedy dwie rzeki — Xanthos (obecnie Skaman-der) i Simois — połączyły się z sobą, aby spiętrzyć wody i uniemożliwić Achillesowi przejście, ten obalił stojący na brzegu wiąz i po moście tak błyskawicznie zmajstrowanym przeprawił się nad połączonymi w jeden nurt wodami. Wiąz uważany był także za drzewo nagrobne. Ten sam Achilles, zabiwszy w boju Eetiona, króla Teb, wzniósł mu grobowiec, który kazał obsadzić wiązami. W Polsce wiąz miał zawsze opinię drzewa dobrego, życzliwego ludziom. Dlatego tak często sadzony bywał w pobliżu domów przez kmieci, królów, a nawet świętych. Jan III Sobieski, sympatyczny człowiek i znakomity gospodarz, któremu przypisuje się szczególne upodobanie do sadzenia drzew, zwłaszcza lip, bardzo lubił także wiązy. Mieszkańcy Szamotuł, pokazując turystom trzy wspaniałe wiązy — pod nazwami: „Rok 1683", „Sobieski" i „Wiąz Marysieńki" — zapewniają pod gardłem, że zasadzone zostały ręką króla jegomości Jana III. Świętym, który posadził wiąz koło swego domu, był biskup krakowski Stanisław ze Szczepa-nowa (około 1030—1079), ten, który w wyniku politycznych zatargów 274 L<-5" z królem Bolesławem II Śmiałym i Szczodrym (panował w latach 1058— 1079) został skazany na śmierć przez poćwiartowanie, według legendy zaś — zabity przez porywczego władcę podczas nabożeństwa przy ołtarzu w kościele. Święty ów, jak mówi podanie, w dziedzicznej swojej wsi Dojazdów pod Krakowem zasadził wiąz korzeniami do góry. Wiąz ten, rosnąc w tak przedziwny sposób, osiągnął 11 łokci (około 6 metrów) obwodu przy podstawie (bez mała 2 metry średnicy). A teraz coś, co także brzmi niczym bajka, a jest szczerą prawdą. Starożytni Rzymianie, przed nimi zaś Grecy, widzieli w wiązie roślinnego amanta, małżonka winorośli. Nie mając pojęcia o obupłciowości kwiatów, sądzili, że winorośl rodzi owoce za sprawą drzewa, na którym-się oplata. Najbardziej smakowały im grona wydane przez małżeństwo wino-rośl-wiąz. Oto ile znaczy sugestia! Przecież takie same owoce rodziła wi- 275 i norośl podtrzymywana przez inne podpórki, nawet nieroślinne. Personifikacja tej pary poszła tak daleko, że gdy winorośl, pewnie zaatakowana przez owady, zaczynała rodzić gorsze owoce, odłączano ją od „małżonka", aby odpoczęła od jego wyczerpujących ją czułości. Może później, gdy Marek Porcjusz Katon, rzymski mąż stanu, pisarz i obrońca obyczajów, w swym dziele pt. „O gospodarstwie wiejskim" podał wiele mądrych rad co do różnych drzew, między innymi i wiązów, powszechne podejrzenie, iż winorośl i wiąz mają się ku sobie, zostało rozproszone. Chociaż... Ludzie zawsze wierzą w to, w eo Wierzyć chcą, nawet wbrew rozsądkowi. Wierzono na przykład, że kiedy dwaj rycerze, jeżeli nawet byli dotąd najzagorzalszymi wrogami, podadzą sobie ręce pod wiązem, ich przyjaźń będzie nierozerwalna i dozgonna. A cóż dopiero ludzie życzliwi sobie i mający wspólne interesy! Anegdota mówi, że z tą wiarą i nadzieją uścisnęli sobie dłonie dwaj królowie — francuski Filip II August (1180— 1223) i angielski Ryszard Lwie Serce (1189—1199) — gdy postanowili podjąć trzecią krucjatę przeciw muzułmanom. Ich przyjaźń okazała się jednak krucha i nietrwała. Może zawarli ją pod spróchniałym wiązem? Krajem, w którym wiąz cieszył się szczególną sympatią i opieką, była Francja. W aktach porządkujących gospodarkę leśną, stanowiących wzór dla innych krajów Europy, wydawanych we Francji zwłaszcza w wieku Odrodzenia, bardzo często spotykamy dowody tej troski. W roku 1552 król Henryk II, ponoć za namową swej żony, Katarzyny Medici, wydał nakaz, by ludność wiejska sadziła wiązy wzdłuż głównych traktów. Po-wstałyksiążki zawierające pouczenia, jak uprawiać i użytkować poszczególne drzewa. Wiąz doradzano sadzić na suchych zboczach i na wilgotnych łęgach, a liście jego wykorzystywać jako paszę dla nierogacizny i lek dla ludzi. Kleisty sok tych liści miał być wielce użyteczny do gojenia jątrzących się ran. Pęcherzyki na liściach, spowodowane, jak dzisiaj wiemy, przez mszycę torebnicę wiązową, rozcierano i przykładano na chore oczy, a także na stłuczenia i opuchliznę. W polskiej medycynie ludowej również spotykamy się z wiązem. Wywarem z liści obmywano „paskudniki", czyli swędzące liszaje. Suszone liście dodawano zimą do paszy owcom i kozom, by pobudzić w nich 276 mleczność, jak też wołom, aby dodać im animuszu. Z soku wiązowego, wytoczonego spod kory wiosną, przyrządzano lek na bóle ,,w dołku", żołądkowe lub wątrobowe. W świeżym soku moczono kwiaty i górne łodygi dziurawca nazywanego kiedyś „świętojańskim zielem", a kiedy płyn nabrał czerwonej barwy, zażywano go według wskazań zaufanego me-dykusa czy jeszcze częściej — znachora. Mikstura ta nie traciła mocy przez wiele lat. Im była starsza, tym lepsze ponoć dawała wyniki. „Panny apteczkowe" we dworach szlacheckich, które nie tylko zarządzały lekami i gromadziły zioła, ale również robiły nalewki, używały soku wiązowego do utrwalenia koloru i klarowności alkoholowego „specyjału". Wiąz, Ulmus, jest rodzajem z rodziny wiązowatych. Obejmuje mniej więcej osiemnaście gatunków, występujących w strefie umiarkowanej półkuli północnej. W Polsce rosną trzy gatunki. Wiąz pospolity, Ulmus carpinifolia, zwany także wiązem polnym albo niekiedy brzostem, nie jest aż tak pospolity, jakby się zdawało. Przeciwnie — występuje u nas rzadziej niż inne gatunki. Jest wysokim, prawie 40-metrowym drzewem o gęstej koronie. Korona ta w ciasnym drzewostanie bywa zwarta, w polu natomiast, gdy nie krępują jej rozwoju inne drzewa — szeroka, rosochata. Pień wiązu, prosty, z bogatymi odrostami, w młodości korę ma gładką, brunatnoszarą, później spękaną, ciemnobrunatną. A te tak bardzo użyteczne liście wiązu mają kształt eliptyczny (u nasady jedna połowa liścia nieco wgłębiona), z wierzchu połyskliwe, gładkie, na spodniej stronie z kępkami włosków w kątach nerwów, podobne do liści grabu. Owocem tego drzewa jest skrzydlak eliptyczny z drobnym orzeszkiem. We wczesnej młodości wiąz rośnie szybko, ale dojrzałość do wydawania owoców osiąga, nawet gdy rośnie swobodnie, dopiero między 30 a 40 rokiem życia. W zwarciu leśnym zaś — co najmniej 10 lat później. Dojrzałość nie przeszkadza mu rosnąć dalej. Przestaje dopiero po pięćdziesiątce. Nie znaczy to jednak, że jest stary. Dostojny wiek starczy osiąga dopiero po 400 latach, a żyć może nawet sześćset. Wiąz polny kwitnie przed wypuszczeniem liści, już w marcu, o tej radosnej porze, kiedy bruzdami płynie woda ze stajałego śniegu, na zagonach poczynają zielenić się oziminy. Jego nasiona, uskrzydlone orzesz- 277 ki, dojrzewają już w maju i czerwcu. Jeśli zasieją się zaraz po spadnięciu na ziemię, wschodzą po 3—4 tygodniach, jeżeli nie — moc kiełkowania utrzymują tylko około dwóch miesięcy, a zasiane po upływie tego czasu, nie wyrastają. Wiąz nie należy do drzew kapryśnych. Rośnie w lasach mieszanych łęgowych, ale równie dobrze czuje się na suchych zboczach. Woli oczywiście glebę żyzną i świeżą. Pragnie ciepła i wiele światła. Drewno wiązu polnego ma jasnożółty biel, twardziel — jasńobrunatną lub szarobrunatną. Jest ciężkie, twarde, trudne w obróbce, dobrze jednak przyjmuje politurę, jest odporne na gnicie pod wodą, a w suszeniu paczy się silnie. Stosowane bywa w budownictwie wodnym i szkutnictwie, w przemyśle meblowym, szczególnie — na okleiny. Robi się z niego również wagony, klepki podłogowe, narzędzia... Wiąz górski, Ulmus glabra, nazywany u nas także brzostem, to duże drzewo, dorównujące wysokością wiązowi polnemu, ale bardziej krzepkie, tęższe. Liście ma duże, do 16 centymetrów długości, największe z liści wszystkich naszych wiązów, eliptyczne lub odwrotnie jajowate, grube, o szorstkiej powierzchni górnej i często o trzech ostrych wierzchołkach trójkątnych. Liście te w jesieni przybierają piękną złotożółtą barwę. Wiąz górski, brzost, wyjątkowo odporny jest na opieńki, stanowiące groźnego pasożyta drzew, zwłaszcza świerków. Toteż, aby nie przenosiły się z drzewa na drzewo, w mieszanych lasach górskich zapobiegliwi leśnicy sadzą szeregi brzostów jako ochronne kordony. Wiąz szypułkowy, Ulmus laevis, wzrostem dorównuje obu poprzednim. Pień ma charakterystyczny: wydatnie rozszerzony przy ziemi, z tzw. przyporami. Korę ma ciemnobrunatną, podłużnie porysowaną, liście — mniejsze i bardziej niesymetryczne u nasady, ale za to znacznie gładsze, milsze w dotyku, tylko ?? spodu delikatnie owłosione. Ponieważ drewno ma mniej wartościowe niż inne wiązy, nie wprowadza się go do lasów. Położenie wiązów jest od kilkudziesięciu lat bardzo trudne i coraz trudniejsze. Odkąd pojawiła się w Europie grafioza, groźna choroba naczyniowa wiązów, nazywana także holenderską chorobą wiązów, bo odkryta zo- 278 stała w Holandii w roku 1919, liczebność tych drzew znacznie zmalała. Fitopatologowie (znawcy chorób roślin) podają, że choroba ta powodowana jest przez grzyb Graphium nimi wtedy, kiedy obniża się stan wód gruntowych. Wiązy, którym zaczyna brakować wody, broniąc się, wytwarzają w naczyniach tzw. wcistki, a to wywołuje zmiany chorobowe, zwyrodnienia. Na chore drzewa rzucają się liczne owady pasożyty. Między innymi napastnikami — mały chrząszcz ogłodek wiązowiec, nosiciel grafiozy. Ponieważ jedynym ratunkiem przed rozprzestrzenianiem się tej choroby jest usuwanie i korowanie porażonych drzew — skutek wiadomy. Stefan Myczkowski, autor znakomitej książki pt. „Człowiek — przyroda — cywilizacja", którą gorąco polecam każdemu, kto czuje się człowiekiem cywilizowanym, pisze w tymże dziele: „Osuszanie siedlisk wiązowych spowodowało pogrom wiązów w Europie i Ameryce. Ogrodnicy, leśnicy, architekci zieleni zrezygnowali z wiązów. Podczas objazdu Kanady, którego dokonałem z okazji II Kongresu Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody w roku 1972, obserwowałem, szczególnie w prowincji Ontario, całe cmentarzyska starych wiązów (Ulmus americana) w lasach i zadrzewieniach. Nikt już nawet nie trudził się usuwaniem ich nagich, okorowanych przez śniegi i słońce pni. Był to dziwnie przygnębiający widok, kontrastujący z tym czystym, poprzecinanym nowoczesnymi autostradami krajem, z różnobarwnymi osiedlami, lśniącymi samochodami i nowoczesnymi miastami. Widok martwych wiązów, zabitych przez odwodnienia (...) budził wiele refleksji". A w Polsce? Niestety — też bardzo, bardzo źle. My również osuszamy, odwadniamy naszą ziemię, zamieniamy lasy w pola, pola zalewamy betonem, budując na nich autostrady, całe miasta... Nasze biedne wiązy odchodzą bezpowrotnie. Ich niedobitki tułają się jeszcze po lasach łęgowych, których także już coraz mniej... Ale żeby nie kończyć tak smętnie, na złagodzenie nastroju podam wiązowy horoskop. Dotyczy on osób urodzonych w dniach między 12 a 24^ stycznia i między 15 a 25 lipca. Oto jacy są ci ludzie: Mili, umysłowo wielce rozwinięci, małomówni. Pracowici i dociekliwi, ale zdarzają się, zwłaszcza wśród urodzonych w lipcu, „pustogłowe lek-koduchy, co jeno używaniem świata" się zajmują". W pierwszej połowie 279 życia biedni, w drugiej bogacieją, stają się rozrzutni. Nie mają zbyt silnego zdrowia, ale, jak to zwykle skrzypiące drzewa, żyją długo. I co ciekawe — „... niewiasty, przeciwnie do zwyczaju, umierają przed swoimi mężami"! Mężczyźni owdowiali zaś, „jeśli żenią się powtórnie, to druga żona będzie chromać, kulawa na lewą nogę". Pod „Wiązem" urodzili się między innymi: profesor Władysław Szafer (23 VII 1886), Konstanty I. Gałczyński (23 I 1905), Krzysztof K. Baczyński (22 I 1921). '"'Hifif----"• i ???»i imtfTriiiiThmiilth Wierzba Do dziuplastej wierzby na grobli diabeł z miłości się modlił w bezgwiezdne noce, a ja, biegnąc rano nad stawy koło tej wierzby dudławej, zamykałam ze strachu oczy. Maria Ziółkowska Według starej legendy litewskiej, znanej i w Polsce, pierwsza wierzba powstała w dość dramatycznych okolicznościach. Pewna niewiasta o imieniu Blinda, mieszkająca gdzieś w pobliżu rzeki, wyróżniała się szczególną właściwością: co rok wydawała na świat bardzo liczne potomstwo. Nasza matka ziemia, najpłodniejsza ze wszystkich matek, zatrwożyła się o swoje pierwszeństwo w tej dziedzinie i postanowiła spłatać współzawodniczce brzydkiego psikusa. Postąpiła haniebnie, używając nikczemnego podstępu. Kiedy Blinda idąc podmokłym łęgiem nad rzekę ugrzęzła w błocie, ziemia tak mocno ścisnęła ją za nogi, że nieboraczka żadną miarą, żadną siłą ludzką nie mogła się uwolnić z uwięzi. Wrosła w to miejsce na zawsze i stała się wierzbą. — Dlatego wierzba po litewsku nazywa się „blinde", a w niektórych gwarach polskich — „blindzia". Naprawdę to wierzba rosła, i to już nie po raz pierwszy, na naszych ziemiach około 12 tysięcy lat przed nową erą, gdy po cofnięciu się ostatniego zlodowacenia zapanowała tu znów jedna bezleśna tundra. Wierzba miała wówczas postać małej krzewinki, podobnie zresztą jak brzoza karłowata. Na inne nasze drzewa — limbę, sosnę i modrzew polski — trzeba było trochę poczekać, bo dopiero zaczęły rozwijać się zbiorowiska ko- 281 sodrzewiny. Wierzba była więc prawdziwą pionierką. A wiecie, jaki chwast jej towarzyszył już wtedy? Otóż... bławatek! Analiza wierzeń ludów pierwotnych wykazuje, że wierzba już w najdawniejszym okresie tworzenia się pojęć religijnych, kiedy panował kult rzeczy opanowanych przez duchy, fetyszyzm, była właśnie fetyszem. Musiał mieszkać w niej wówczas dobry duch, skoro później, na wyższym szczeblu rozwoju naszych praojców, stała się totemem, drzewem opiekuńczym rodów i klanów, a nawet, jak wierzono — ich protoplastą. Kiedy wierzba zaczęła uchodzić za drzewo płodności, nie mogą dociec najwnikliwsi badacze. Ale wiadomo, że w okresie, gdy ludy zamieszkujące dzisiejszą Europę pasły sobie stada i pasterstwo uważały za wielce zaszczytne zajęcie, spędzano, pod wierzbę żywy inwentarz, aby w jej cieniu nabrał mocy rozrodczych. Nie tylko zwierzęta zyskiwały na płodności w dobroczynnym cieniu wierzby, ale i kobiety daremnie oczekujące potomstwa. Stroiły wierzbę w kwiaty, zawieszały na niej ozdoby-wota, a śpiewem i zaklęciami domagały się zaspokojenia swego instynktu macierzyńskiego. Pewne echo kultu wierzby, jako drzewa płodności, wyraźnie pobrzmiewa w tradycji pasterskiej, która w szczątkowej formie dochowuje się do końca XIX wieku w górskich wsiach Rumunii. Był to przedziwny sposób legalizowania urodzin dzieci, które ze względu na ówczesne obyczaje nie powinny były pchać się na ten świat. Oto, kiedy okazało się, że panna ma zostać matką, dwie najstarsze ???? -we vjs\ prowadziły ją pod płaczącą wierzbę i tu dokonywały ceremonii zaślubin zhańbionej dziewczyny z tą wierzbą. Zaplatały panience włosy w warkocz niewieści, nie dziewczęcy, wkładały jej chustkę na głowę i, obchodząc ją dookoła, powtarzały trzy razy (3 to liczba magiczna!): „Służebnico Pańska, poślub tę wierzbę!" W taki prosty, aczkolwiek magiczny, sposób dziewczynie przywracano dobrą sławę, a jej dziecię nie urodziło się już „bękartem". Dobra wierzba, symbol płodności, pomagała też matkom, którym dzieci nie chciały się chować. Kiedy kilkoro niemowląt zmarło zaraz po przyjściu na świat, nieszczęsna matka, spodziewająca się następnego potomka, wbijała w ziemię wierzbowy kołek bez gałęzi, podlewała troskliwie przez 30 dni i modliła się do niego, aby zakwitł, gdyż to wróżyło, że 282 dziecko będzie żyć. Oto błagalne zaklęcie, używane w takich okolicznościach, przełożone z języka rumuńskiego na polski przez Zbigniewa Stolarka: Wierzbo, wierzbo, znak mi ślij, Iż mój syn jako i ty Ładnie skwitnie i wyrośnie — Z tobą jest błogosławieństwo, Wierzbo, wierzbo, droga wierzbo... Kobiety oczekujące dziecka, a pełne strachu przed rozwiązaniem, modliły się do wierzby o pomoc w tych radosnych i bardzo przykrych jednocześnie chwilach. Po modlitwie i zawieszeniu na wierzbie wotów pozostawiały przy jej pniu jakąś część swojego odzienia. Jeżeli nazajutrz zna- 283 lazły w tym odzieniu listek opadły z drzewa, wiedziały, że dziecko przyjdzie na świat bez szczególnych trudności. W naszych wierzeniach pogańskich wierzba też była opiekunką płodności. I to jak długo! Proszę sobie wyobrazić, że jeszcze Teodor Narbutt (1784—1864) oglądał na własne oczy adorację wierzby-blindzi. Pisze: „Na prawym brzegu Niemna niżej trochę Jurborka, we wsi Kalinianach, w roku 1805 postrzegłem jednej niedzieli wierzbę ubraną w wieńce z kwiatów". No, proszę! W X stuleciu, po wprowadzeniu chrześcijaństwa, obyta ze starymi obrządkami pogańskimi wierzba nader łatwo dostroiła się do ceremonii kościelnych i niebawem poczęła uświetniać uroczyste święto Wielkanocy. Dzięki temu, że tak wcześnie kwitnie, dostarczała i dostarcza nadal gałązek na „palmy" święcone w Kwietną Niedzielę na pamiątkę palm, jakimi witano Chrystusa przy wjeździe do Jerozolimy. Wierzbowe „palmy", będąc przedmiotem liturgicznym, zachowały równocześnie zastosowania zabobonne, służyły przez długie wieki i jeszcze do dziś bardzo często służą do zabiegów magicznych, mających na celu zapewnienie zdrowia, płodności, dostatku. W Polsce, w Niemczech, na Ukrainie i na Litwie zaraz po poświęceniu „palm" ludzie, uderzając się nimi nawzajem, życzyli sobie zdrowia i bogactwa. Połykano bazie z wiarą, że daje to zdrowie i siłę. I choć- już Mikołaj Rej drwi, że „w Kwietną Niedzielę kto bagniątka nie połknął [...] to już dusznego zbawienia nie otrzymał", bagniątka, czyli bazie, połyka się do tej pory. Niekiedy również, jak za dawnych czasów, błogosławi się „palmami" bydło wypędzane po raz pierwszy wiosną na pastwisko. _ W większości naszych podań i legend, odzwierciedlających zabobonne wierzenia, występuje wierzba jako mieszkanie czarta. Różne były czarty i różne miały upodobania siedliskowe. W starych, dudławych, czyli dziu-plastych, wierzbach, stojących na rozstaju dróg, lubił siedzieć czart Na-paśnik albo Przechera, Frant, diabły nocne. Każdy z nich krzywił dyszle, by wozy zjeżdżały na manowce, usypiał utrudzonych woźniców lub rzucał na nich „niepamięt", żeby zapominali, dokąd jadą, odrywał koniom podkowy... Pokuśnik i Niecnocki, diabły dzienne, przemieszkiwały zazwyczaj w wierzbach przy drodze prowadzącej do kościoła i do karczmy. i 284 Wiadomo, dokąd ciągnęły biednego człowieczynę. W wierzbach rosnących na podmokłych łąkach, na brzegach rzek i sadzawek gnieździł się diabeł Rokita, stare wysłużone demonisko słowiańskie. Kiedyś-kiedyś, w prawiekach, siedział w kucki na bagnach i wyskakiwał z szuwarów tylko wtedy, jeżeli zabłąkana istota ludzka sama pchła mu się w łapy z duszą i ciałem. Później stał się szefem czarownic i zmienił mieszkanie. Przeprowadził się z mokradeł na brzeg, do zacisznej dziupli wierzbowej. W kilku podaniach i przysłowiach diabeł Rokita, zwany też Mikitą, nie występuje jako lokator, lecz jako zalotnik wierzby. Kocha się w krzywej, wypróchniałej, skrzypiącej — po prostu w suchej. Dlaczego właśnie w takiej? No, cóż — widocznie nawet sam diabeł nie wie, za co kocha. Nastręcza się pytanie, dlaczego gawęda mówi tylko o samych diabłach, a nie i o diablicach, które również mogły kochać się w jakimś drzewie męskiego rodzaju. Odpowiem zgodnie z prawdą zawartą w słowiańskich podaniach ludowych. Diablice, nie tylko te znane z imienia, jak Wenda, Jędza, Chorzyca, Paskuda, Merkuna, ale i bezimienne, były tak zawsze zaharowane przy utrzymywaniu piekielnego ogniska, że nie miały nawet czasu w ogon się podrapać. Nigdy nie wychodziły na zewnątrz i nie w głowie im były grzeszne sprawy. Dzisiaj chyba już nikt nie wierzy w romanse diabła z wierzbą. Ale jeszcze przed drugą wojną światową w Grójeckiem straszono tą dziwną parą „nieusłuchane dzieciary", aby uchronić je przed utonięciem podczas nie nadzorowanej kąpieli w rzece, w gliniankach, stawach. Jako drzewo tak bardzo pokumane z diabłem, miała wierzba przez długie wieki niemałe wzięcie u wędrownych handlarzy-szarlatanów. Handlarze ci, często udając obłąkańców, czyli ludzi nawiedzonych przez tajemnicze duchy i działających z ich nakazu, sprzedawali zasuszone bazie z wierzb rosnących rzekomo w Ziemi Świętej, fujarki anielskie i inne cuda, a z rzeczy praktycznych — osełki wierzbowe (!) do ostrzenia noży, hubki do krzesania ognia, zapewniając, że „hubka żagwiowa wierzbowa, święcona i wybita, ogień łacno chwyta", aliści rozniecany tylko w dobrych celach. Do pożaru, „jeśliby kto i modlił się o to", iskierki nie skrzesze. Hubki te miały też moc tamowania „krwie z ran płynącej". Znachorzy, zamawiacze i inni mistrzowie lekarskiej sztuki tajemnej 285 czerpali z wierzby pełnymi garściami. Zalecanym przez nich najskuteczniejszym sposobem na pozbycie się zimnicy (malarii) tudzież wszelkich dreszczy było całkiem proste gusło. Należało więc o wschodzie słońca trzykrotnie okrążyć biegiem wierzbę i wołać: „Niech ciebie trzęsie, a mnie słońce grzeje!" Umieli także przesunąć śmierć na jakiś dalszy termin. Ludziom starym zalecali udać się po wieczerzy w czwartek do pobliskiej starej wierzby, splunąć na nią trzy razy i mówić: „Ty niedługo umrzesz, bo musisz, ale ja będę żyć, bo mogę". Stosowano też często praktyki pół-guślarskie, półracjonalne, medyczne. Tu spełniał znaczną rolę wywar z gorzkiej kory wierzbowej. Czego on nie potrafił zażegnać! Jakich bólów nie uśmierzał! — wszystkiemu dał radę! Nic dziwnego, skoro zawiera substancje mogące zastąpić dzisiejszą aspirynę, ma działanie napotne i przeciwgorączkowe, a także uśmierza reumatyczne bóle i zatrzymuje biegunkę. Ceremoniał podawania tego wywaru, różny u różnych zamawiaczy, ale najczęściej urozmaicony zaklęciami powtarzanymi trzy razy po trzy — spluwaniem za siebie przez lewe ramię i innymi abra-kadabrami — o tyle wzmacniał działanie leku, o ile podnosił autorytet znachora, rzecz arcyważną w każdym leczeniu. , Liście wierzbowe stanowiły też nie lada rarytas, ale już nie dla chorego. Herbatę z nich pijano, kiedy przeniósł się on do lepszego świata — na stypie. W opisach dawnych uczt pogrzebowych napój ten nazywany jest trunkiem i wymieniany tuż obok piwa i gorzałki. Jeszcze pod koniec XIX wieku na okazałych stypach w Sandomierskiem i Tarnobrzeskiem podawano herbatę z wierzbowych liści, wzbogaconą „harakiem" (ów „ha-rak" to po prostu okowita z wiśniami). Dziś wywarem z liści wierzbowych poi się tylko parszywe owce (oczywiście te czworonogie). Wierzba, Salix, jest rodzajem z rodziny wierzbowatych. Rozmnaża się z niebywałą łatwością — wegetatywnie i z nasion. Obejmuje już 300 gatunków drzew i krzewów, rosnących na półkuli północnej. W Polsce mamy 28 gatunków wierzby oraz wiele ich odmian i mieszańców, w których nie połapałby się nawet sam diabeł. Te wierzby szopenowskie, rosnące do dziś nad Utratą (jedna z nich, zaklęta w kamień, szumi na pomniku Fryderyka w warszawskich Łazien-i 286 kach Królewskich), i te idące stępa wzdłuż piaszczystych dróg polnych, należą do gatunku wierzby białej, Salix alba, lub do gatunku wierzby kruchej, Salix fragilis. Wierzba biała w najlepszych warunkach, na podmokłym łęgu i w pełnym świetle, bo to drzewo światłolubne, dorasta do 25 metrów wysokości i żyje około stu lat. Pień ma wtedy wysmukły, pokryty z początku białoszarą i gładką, a w starości porysowaną podłużnie i żółio-szarą korą. Korona wierzby niekształtna, szeroka, mieni się w podmuchach wiatru srebrem lancetowatych, od spodu owłosionych liści i pobły-skuje żółtawopomarańczowymi liniami młodych pędów, też delikatnie owłosionych. A jeżeli przyjdzie jej żyć na suchym piasku, pień wówczas ma krótki, krępy, koronę zaś... Zresztą czy można zwać koroną te witki wyrastające z ogłowionego pnia, zgrubiałego w górnej części, wynaturzonego, zakończonego guzowatym łbem? Konary i gałęzie przydrożnych wierzb od wieków płoną w wiejskich piecach. Teraz już mniej, ale jeszcze w czasie drugiej wojny światowej stanowiły podstawowy opał, a piece chlebowe po niczym się tak dobrze nie grzały i nie dawały rumianego pieczywa, jak po spaleniu w nich wysuszonej wierzbiny. W niekorzystnych warunkach wierzba biała żyje od 60 do 80 lat. Jedną z jej odmian, chyba najładniejszą i najbardziej lubianą, jest wierzba płacząca. To ona staje przed oczami ludziom mojego pokolenia, gdy słyszą partyzancką pieśń: Rozszumiały się wierzby plączące, rozpłakała się dziewczyna w głos... Nie szumcie, wierzby, nam z żalu, co serce rwie... Wierzba krucha na pierwszy rzut oka przypomina do złudzenia — sylwetką i liśćmi — wierzbę białą. Jest także w równym stopniu pospolita i rośnie w takich samych siedliskach. Ale gdy jej się dokładnie przyjrzeć, można dostrzec, że liście ma dłuższe i szersze, ostrzej zakończone, głębiej piłkowane, od spodu nagie, nie owłosione, a pędy ma oliw- 287 kowe, bez meszku. Te pędy bardzo łatwo odłamać w miejscach, gdzie wyrastają z grubszych gałęzi, są kruche. Stąd nazwa gatunku. Bardzo miłym drzewem jest wierzba purpurowa, Salix pur-purea, wiklina rosnąca w postaci krzewu. Osiąga ona wysokość do 3 metrów. Lubi świeże bagniste gleby, ale rośnie gdzie się da, nawet na suchych piaskach i kamienistych wysypiskach, zamieniając je w obszary zielone. Odporna na spiekotę i na mrozy. A śliczna! Ma długie, cienkie pędy, w młodości czerwonawe i błyszczące. Na wsi mówi się o niej, że to wierzba mądra, bo nie da się zjadać zwierzętom. W rzeczywistości jej „mądrość" polega na tym, że zawiera wyjątkowo dużo garbników i jest piekielnie gorzka. Aż dziw, dlaczego nie omijają jej te zgraje owadów żerujących na wierzbach, a bryzgun wierzbowiec, czarna błonkówka z rodziny pilarzowatych, nawet szczególnie upodobał sobie jej pędy. Bardzo pospolita w Polsce, na błoniach nadrzecznych i torfowiskach niżu oraz w górach, na skraju lasu po regiel dolny, jest wierzba szara, łoza Salix cinerea. Rośnie jako drzewo, ale najczęściej bywa obszernym krzewem, gęsto uliścionym. Gdy kwitnie w maju, brzęczą w niej osy, grają bąki, zbierając nektar. To o niej przypomniał sobie Grabiec w „Balladynie" Słowackiego, kiedy, broniąc się przed zgrają dokuczających mu dzieci, przeklinał: Bogdaj was diabeł pozamieniał w łozy, Córki tej wierzby, i piekielne kozy Wypuścił na was... Z wierzbowego horoskopu dowiadujemy się, że ludzie, urodzeni w dniach od 1 do 10 marca i od 3 do 12 września, są: wstrzemięźliwi, pracowici, pilni. Obok tych przymiotów odznaczają się bezgraniczną miłością własną i niezachwianym przekonaniem o swej nieomylności, są despotyczni, wojowniczego usposobienia, chcieliby cały świat uporządkować według własnych zamysłów. Temperament gorący, gwałtowny, ale „...jeśli się. pośród nich flegmatyk przydarzy, to już daleko, daleko szukać takiego drugiego". Niewiasty spod znaku „Wierzby" są dobrymi towarzyszkami w życiowej drodze, skromne, związane z mężem na dobre 288 i na złe. Mają dużo dzieci. „Nie mogą pysznić się urodą, bo im natura dała zbyt mięsiste twarze", ale bywają za to natchnionymi chiro-mantkami. Pod „Wierzbą" urodzili się: Piotr Wysocki (101X1797), Julian Przyboś (5 III 1901), Stanisław Lem (12 IX 1921). 19 — Gawędy Wiśnia Niedobra rzecz jest słudze z panem jadać wiśnie: Pan dojrzałe wybierze, słudze kwaśne ciśnie. Józef Epifani Minasowicz Wiśnie pochodzą z Azji, a także z południowo-wschodniej Europy. Na ziemiach prapolskich rosły już w tym szczęśliwym okresie, kiedy nasi pradziadowie nie siali, nie orali, nic nie uprawiali, tylko zajmowali się zbieraniem obfitych darów przyrody. Można sobie wyobrazić, z jakim apetytem zajadali dojrzałe, soczyste, słodkawokwaśne wiśnie! Później, w okresie łowiectwa, pierwsze prymitywne łuki wyrabiali sobie z gałęzi wiśniowych — mocnych, elastycznych. Dobra opinia wiśniowych łuków przetrwała długie wieki. W dawnej Polsce drzewo wiśniowe nazywało się w i ś n i n a, a na owoce mówiono jagody wiśni, wiśnianki albo w i ś 1 a n ? i. Wiśnina była zawsze drzewem dobrym, we wróżbach życzliwym, w leczeniu skutecznym. Gdy zakwitła wcześnie, przepowiadała pogodne lato,, urodzaj na wszelkie owoce, bogate plony zbożowe. Gałązka wiśni, ucięta w wigilię świętego Andrzeja i włożona do dzbana z wodą, rozwijała się niezawodnie na Boże Narodzenie i wróżyła pannie dorodnego kawalera albo — niekiedy — wdowca, gdy obok kwiatów rozwinęła listki. Kiedy się przyśniła kwitnąca człowiekowi staremu, dawała mu znać, że w kolejce do wieczności ma dość dalekie miejsce i niejedno jeszcze zdąży sobie załatwić na tym padole. Kiedy wyrosła na grobie, była posłańcem zmarłego — prosiła, aby goręcej, intensywniej modlono się za jego duszę, bo pilnie tego potrzebuje. Wiśnia na mogile była też w pewnym stopniu nowym wcieleniem zmarłego. Nie wolno było jadać jej owoców, bo zawierały jego krew, ani łamać jej gałęzi, gdyż to równało się łamaniu 290 kości złożonych na wieczny spoczynek. Jeszcze do niedawna krążyły między ludem makabryczne opowieści o wiśni, która, broniąc swoich gałęzi przed połamaniem, krzyczała wniebogłosy i błagała o zmiłowanie nad zmarłym leżącym w mogile. W Japonii, Kraju Kwitnącej Wiśni, a także w Chinach, znane są legendy o wiśniowych (i morwowych) drzewach, które krwawią, gdy się je morduje toporem, albo krzyczą z bólu palone na stosie. Medycynie guślarskiej największe Usługi oddawała wiśnia rosnąca dziko w parowach i na polankach leśnych, nie dotykana ręką ludzką i nie pozostająca pod niczyim wpływem duchowym. Kiedy jakieś skryte złe oczy obsypały człowieka liszajami, wrzodami, wrzodzienicami czy paskudnikami, trzeba było, zgodnie z zaleceniem znachora, urwać o północy trzy rózgi dzikiej wiśni, pociąć je najpierw na trzy części, potem znów na trzy, i znów, a kiedy się otrzymało 9 kupek po 9 patyczków, czyli 81, wrzucić je do wrzącej wody, przeżegnać krzyżem i wypić, wypowiadając zaklęcie: „Weź, wisienko, to z mojego ciała, oddaj tej, co mi urok zadała". Drewno wiśni ściętej, czerwonawe, ugotowane w mleku, czyniło z tego mleka środek napotny i znakomity lek przeciw... wściekliźnie u ludzi, pochodzącej nie od ukąszenia przez wściekłe zwierzę, lecz „zrodzonej samoistnie w wątpiach chorego". Było także cudownym lekiem przeciw chorobie kamienia. Cybuchy z wiśniowego drewna dodawały ponoć szczególnego smaku tytoniom, zwłaszcza przednim, tureckim, a dym z takiej fai leczył duszę, bo rozpraszał melancholię i tłumił w palaczu mściwe zamiary. Laski wiśniowe, noszone nocą, nie leczyły wprawdzie, ale za to odpędzały — nawet bez puszczenia ich w ruch — złodziei czy innych napastników: samym tylko swoim istnieniem, samą obecnością w dłopi napadniętego. A jak się bał takiej wiśniowej lachy diabeł! Jeszcze bardziej niż soli, niż święconej wody i pioruna — wszystkich tych rzeczy razem wziętych. Zwłaszcza kiedy laska wykonana była z wiśni pachnącej, gorzkiej, zwanej Drzewem Świętej Łucji. Nie mogę, niestety, podać przyczyny, dlaczego szatan tak bardzo boi się Drzewa Świętej Łucji, gdyż w życiorysach świętych panien męczennic o tym imieniu żadnej wiadomości o tym nie znalazłam. 291 % -<4 *? ?» **» ^???????' Liście wiśni — ale tu już nie ma żadnych czarów — służyły przez długie wieki jako pokarm dla świń, a właściwie jako przyprawa mająca pobudzać apetyt tych zwierząt. W XIV wieku we Włoszech, gdy stan higieny był tak niski, że oczyszczaniem miast zajmowały się świnie hodowane specjalnie po to przez Stowarzyszenie Świętego Antoniego, liście wiśniowe spełniały zadanie ziół regulujących trawienie. Nie uraczone nimi w chlewie świnie — nazajutrz nie chciały iść „do pracy". W południowej Francji, gdzie na trufle, grzyby rosnące pod ziemią, chodzi się w towarzystwie świni, żeby nosem wykryła i następnie wyryła je spod ziemi, przed wyjściem na to grzybobranie karmi się świnki ???? wiśni. Czy wiśnia nie ma żadnych grymasów? Owszem, ma: nie zawsze chce 292 rodzić owoce. Ogrodnicy dzisiejsi znają cykl wydawania nasion i przerwy w nim uważają za rzecz naturalną. Ale dawniej u nas i u południowych Słowian istniał magiczny sposób na zmuszanie drzewa do owocowania. W Wigilię Bożego Narodzenia szli do ogrodu dwaj mężczyźni z toporem. Jeden wdrapywał się na drzewo, a drugi zamierzając się toporem groził, że je zetnie, jeżeli natychmiast nie przyrzeknie ono poprawy. Ten siedzący na gałęzi odpowiadał w imieniu drzewa, iż będzie owocować co roku. Groźby i zapewnienia powtarzali trzy razy, po czym spokojnie wracali do domu z pełną wiarą w skuteczność swych zabiegów. Zabiegi te stosowali Słowianie do wszystkich drzew owocowych z wiśnią włącznie. A Japończycy, którzy też odczyniali to gusło, postępowali podobnie (w ostatnim dniu starego roku), strasząc jednak toporem wyłącznie drzewa wiśniowe. Owoce wiśni, owe wiśnianki czy wiślanki, były zawsze wielkim rarytasem. Kiedy przegląda się stare książki kucharskie, uczące gotować kompoty, sorbety, polewki, kiedy się zajrzy w przepisy na kandyzowanie, czyli utrwalanie owoców przez ich kąpiel w syropie z sacharozy i przez obsuszanie, kiedy się przejrzy spisy staropolskich apteczek domowych z wiśniowo-ziołowymi syropkami, kleikami, powidełkami, kiedy się przeczyta o tych omszonych gąsiorach w piwnicy, pełnych wiśniowych lub wiśniowo-dereniowych nalewek, miodów i innych znamienitych napitków, doprawianych wiśnią — to trudno oprzeć się wrażeniu, że w dawnym przetwórstwie wiśnie miały zgoła nie mniejsze, a nawet chyba większe zastosowanie niż dzisiaj. Jedzenie wiśni, jako owoców szczególnie smakowitych, nabrało znaczenia symbolicznego. O ludziach prowadzących wspólne interesy mówiono, że jedzą z sobą wiśnie. Siad tego mamy w przytoczonym na wstępie wierszyku Józefa Epifaniego Minasowicza (1718—1796), poety, albo, jak mówili jego współcześni, wierszopisa, który, nie mogąc wyżyć z pióra, imał się różnych sposobów zarobkowania i nieraz zadowalać się musiał garścią wydzielonych mu przez wspólnika kwaśnych wiśni. O upodobaniu w wiśniach, nie tylko smakowym, świadczy fakt, że dzień Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, uroczyście obchodzone 2 lipca święto kościelne, nazywano kiedyś świętem Matki Boskiej Wiśniowej. 293 Wiśnie przeszły też do potocznych powiedzeń o charakterze przenośni. „Judaszowe wiśnie" to tyle samo, co „Judaszowe srebrniki", „Judaszowy pocałunek". „Psia wiśnia" to kpiarska nazwa pokrzyku, ziela, które dwojgu ludziom połączonym z sobą ścisłą zażyłością miało pomagać w intymnych sprawach. Kolor wiśniowy, ostatnio w ramach mody retro wracający do łask, nazywany kiedyś wiśniastym, był w XVIII wieku uważany za równie wykwintny, jak cynamonowy. Noszono wiśniaste jupki, roby, mantylki, żu-pany. Ale potem zszedł na psy, a także na krowy i konie. Wiśnioch — rudy pies. Wiśniocha lub wiśniula — krowa czerwonej maści. Wiśnio-nek — rumak o czerwonawobrunatnej sierści. Sprowadzenie z Azji do Europy pierwszego drzewa wiśniowego przypisuje się starożytnym Rzymianom. Mieli to zrobić w I wieku przed naszą erą. Tymczasem wiadomo, że w czasach podbojów Galii przez Cezara rosło wiele dzikich wiśni w lasach zajmujących wówczas dwie trzecie powierzchni kraju. Aby nie odbierać Rzymianom palmy pierwszeństwa, zgódźmy się, że przeszczepili oni na europejski grunt jakiś nieznany tu dotąd gatunek. Wiśnia, Cerasus, jest rodzajem z rodziny różowatych. Z 60 gatunków drzew i krzewów wiśniowych, występujących na półkuli północnej, najliczniej we wschodniej Azji, w Polsce mamy w uprawie kilkanaście gatunków oraz ich mnogie odmiany i mieszańce. Wielki i trudny wybór, gdy nie można tu pisać o wszystkich. Najpowszechniej uprawiana jest u nas wiśnia pospolita, Cerasus vulgaris. Rośnie w sadach i na przydrożach, a często również w miejscach, gdzie się jej nikt nie spodziewa, na pół zdziczała, ale jeszcze zachowująca urok postaci i smak owoców. Jest to drzewo dochodzące do 10 metrów wysokości. Korę ma czerwonawobrązową, pędy ciemnobrązowe, cienkie, długie, nieco obwisłe, koronę szeroką, luźną, okrągławą, liście o żywej barwie ciemnozielonej, jajowate, na wierzchołku zaostrzone. Kwitnie w kwietniu i maju drobnymi pęczkami białych kwiatków o zaokrąglonych płatkach. Owoce ma ciemnoczerwone, kuliste, kwaśne. Wiśnia pospolita jest drzewem o skromnych wymaganiach glebowych i nawozowych. Może rosnąć na glebach ubogich, piaszczystych, odporna 294 zarówno na suszę i spiekotę, jak na mróz. Chorobom również się nie poddaje. Czasem tylko łapie infekcję szarej zgnilizny drzew pestkowych. Choroba ta atakuje kwiaty i zaraża gałązki. Porażone nią pędy brązowieją i zamierają. Owadami bardzo lubiącymi wiśnie są między innymi: na-sionnica trześniówka, żółtoczarna mucha, której białe larwy żerują w miąższu owoców, oraz namiotnik owocowy, biały motylek z czarnymi kropkami na przedniej parze skrzydeł, producent larw objadających liście. Wróble też... Ale nie! Ręka mi się cofa: o wróblach nie jestem w stanie napisać złego słowa. Niech sobie jedzą te wiśnie, niech korzystają z witamin, aby potem mogły łatwiej przetrwać srogą zimę, niemiłosierny czas, kiedy, wierne nam, zmarznięte, zabiedzone, nie odlecą w ciepłe kraje na południowe owoce... Wiśnia karłowa, Cerasus fruticosa, jest krzewem dochodzącym do mniej więcej 1 metra wysokości, gęstym, o szarobrązowych cienkich pędach i ciemnozielonych połyskliwych liściach. Kwitnie biało, wiązkami kwiatów o wydłużonych płatkach, na szczycie nieco wyciętych. Owoce jasnoczerwone o soku słabo barwiącym, kwasowe, cierpkie, dojrzewają w sierpniu. Wiśnia karłowa jest u nas o wiele rzadziej spotykana niż poprzedni gatunek. Rośnie dziko na skraju lasów, na osłonecznionych zboczach dolin i wąwozów — głównie w południowo-wschodniej części Polski. Stanowi gatunek objęty ochroną. Turystom, którzy znajdą się w Przemyślu i będą jechać z dzielnicy Zasanie na Winną Górę, aby z niej obejrzeć panoramę miasta, polecam odwiedzenie po drodze rezerwatu stepowego i zapoznanie się osobiste z krzewami wiśni karłowej. Warto! Wiśnia wonna, antypka, Cerasus mahaleb. To ta, którą nazywano Drzewem Świętej Łucji. Nie jest wybujała, rzadko osiąga 10 metrów wysokości. Pień ma krótki, koronę luźną, szeroką, młode pędy omszone, później nagie, szarooliwne, starsze pędy czerwonobrunatne, zwisające, po roztarciu wydzielają woń kumaryny, świeżego siana. Liście ma okrągławe u wierzchołka, nagle ostro zakończone, drobne. One też pachną kumaryną. Kwiaty wiśni wonnej są białe, zebrane po 10—12 w wiązce, a owoce czarne, wielkości grochu, gorzkie. 295 Wiśnia wonna lubi dużo światła, ale rośnie również w półcieniu, wymagania glebowe ma bardzo małe, odporna na suszę i mróz. Stosowana bywa na żywopłoty, koło których trzeba nader ostrożnie przechodzić w okresie, gdy spadają dojrzałe owoce, gdyż czarne plamy z nich na ubraniu są niezmiernie trudne do wywabienia. Drewno tej wiśni, pięknie pachnące, używane było do wyrobu fajek, puzderek na niewieście barwiczki i bielidła, a także na te magiczne laski, od których uciekały czarty. Najpiękniejsza ze wszystkich wiśni hodowanych w Polsce jest niewątpliwie wiśnia piłkowana, czyli wiśnia japońska, Ce-rasus serrulata. Pochodzi z Azji Wschodniej. Drzewo to dorasta do 20 metrów wysokości. Korę ma gładką, ciemnobrązową, a pędy brązowe, błyszczące, z wyraźnymi podłużnymi przetchlinkami. Wiśnię piłkowana wieńczy korona luźna o liściach w czasie rozwiania sią i jeszcze parą dni potem czerwonawych, później zielonych, połyskliwych, dużych, jajo- watoiancetowatych, z pakowanymi ostro brzegami. Kwiaty białe lub różowe, pełne, z dzwonkowatą rurką kielicha, po trzy albo po pięć w gronie, piękne. Nic dziwnego, że już w XV wieku poznał się na ich urodzie japoński mistrz w układaniu kwiatów, Ikenobó Jukei. Wprowadził je do swoich układanek symbolizujących niebo, ziemię i człowieka, czym dał początek nowej sztuce — ikebanie. Najczęściej spotykanymi odmianami wiśni japońskiej są: ? a n z a n o rozwijających się w połowie maja pełnych kwiatach różowych oraz Kiku-shidare- sakura kwitnąca w pierwszych dniach maja różowymi kwiatami o bardzo wielu płatkach. A na jakich drzewach dojrzały te wiśnie, które najczęściej jada się w Polsce na surowo, w kompotach, w galaretkach, mrożone lub zatapiane w czekoladkach. Profesor Szczepan A. Pieniążek, omawiając w swoim „Sadownictwie" uprawiane u nas drzewa wiśniowe, wymienia między innymi odmiany; Szklanka Polska, Wiślanka Czarna, Goryczka Królewska, Goryczka Cienista... Szklanka Polska to odmiana nieznanego pochodzenia. Dlaczego nazywa się „Polska", nie wiem. Wyrasta u nas w bujne drzewo, daje 296 krwistoczerwone, miękkie, niezbyt duże owoce, przeciętne w smaku. Wykazuje odporność na mróz i na szarą zgniliznę. Wiślanka Czarna, która — proszę zauważyć — zachowała staropolską nazwę, pochodzi z Hiszpanii. Ma gęstą koronę o zwisających nieco gałęziach. Zaaklimatyzowała się w Polsce na dobre, niestraszne jej nasze mrozy, ale, niestety, wrażliwa jest na szarą zgniliznę i dlatego coraz rzadziej uprawiana. Rodzi bardzo ciemne, prawie czarne wiśnie, soczyste, smaczne. Goryczka Królewska — duże drzewo o kulistej koronie, odporne na mróz i na szarą zgniliznę. Rodzi obfite owoce, niezbyt duże, jasnoczerwone o bezbarwnym soku. To te, które wchodzą najczęściej w skład mrożonek owocowych. Goryczka Królewska jest odmianą bardzo starą. Pochodzi (prawdopodobnie) z Francji. Goryczka Cienista — też stara odmiana. Pochodzi, według jednych źródeł, z Holandii, według innych — z Niemiec. Drzewo o dużej koronie, wytrzymujące mrozy, ale bardzo nieodporne na szarą zgniliznę. To ono rodzi te ciemnoczerwone, soczyste nasze wiśnie, należące do najsmaczniejszych. Do krajowych gatunków wiśni należy także, przedstawiona już wcześniej w oddzielnej gawędzie, czereśnia. Na koniec proponuję spojrzenie w japońskie „Zwierciadło Duszy" tym osobom, które urodziły się w dobie zakwitania wiśni. Wiśnia jest drzewem pięknoduchów, twórców, indywidualistów — jak twierdzi owo „Zwierciadło Duszy" — ludzi nie należących do żadnej partii, buntowniczych. W naturze tych ludzi, niezdolnych całkowicie czy prawie całkowicie do narzucenia sobie przymusu, kłócą się często przeciwstawne tendencje i dążenia. Przeważnie wielkoduszni, mogą stać się, nagle piekielnie drobiazgowi. Raz bywają odważni, raz lękliwi, ale zawsze altruistyczni. Te niespokojne i niezrównoważone duchy są bardzo tolerancyjne w ogóle, a przede wszystkim — w stosunku do siebie. Mają zrozumienie dla wszystkiego, co odstaje od przyjętych pospolicie norm, ponieważ sami nie są normalni, czyli przeciętni. Czego im najbardziej brakuje, to określonego celu. Bywają piękni, kochliwi, rzadko potrafią wytrwać w jednej miłości przez<6ałe*zycie. % Bibliografia (wykaz ważniejszych pozycji) Amann G.: B&ume und Str&ucher des Waldes, Miinchen 1968. Amann G.: Kerfe des Waldes, Miinchen 1968. Badecki K.: Polska komedia rybałtowska, Lwów 1931. Baranowski ?.: Pożegnanie z diabłem i czarownicą, Łódź 1965. Bausset L.: Memoires anecdotiąues sur l'interieur du palais, Leipsic 1828. Berwiński R.: Studia o gusłach, czarach, zabobonach i przesądach ludowycOif Poznań 1862. Bialobok S.: Czereśnie i wiśnie, Warszawa 1952. Bonhomme H.: Louis XV et sa familie, Paris 1876. Boye ?.: Le derniers moments du roi Stanislas, Nancy 1898. Briickner A.: Początki kultury słowiańskiej, Kraków 1912. Buczkowski K.: Z ogrodów stylowych w Polsce, Kraków 1924. Biihler A.: Der Waldbau, Stuttgart 1922. Bystroń J. St.: Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Warszawa 1976. Bystroń J. St.: Etnografia Polski, Poznań 1947. Bystroń J. St.: Kultura ludowa, Warszawa 1947. Bystroń J. St.: Słowiańskie obrzędy rodzinne, Kraków 1916. Bystroń J. St.: Zwyczaje żniwiarskie w Polsce, Kraków 1916. Cinger A.: Zajmująca botanika, Warszawa 1955. Ciołek G.: Zarys historii kompozycji ogrodowej w Polsce, Łódź 1955. Coignet J.: Les cahiers, Paris 1923. Corpechot L.: Par es et Jardins de France, Paris 1937. Fischer A.: Zwyczaje pogrzebowe ludu polskiego, Lwów 1921. Gałczyński ?.: Drzewa liściaste, leśne i alejowe, Piaseczno 1928. Gołębiowski Ł.: Lttd polski, jego zwyczaje, zabobony, Warszawa 1830. Gorczyński ?.: Buk, Warszawa 1953. 299 Gostomski A.: Gospodarstwo, Wrocław 1951. , Gothełn L. M.: Geschichte der Gartenkunst, Jena 1914. Grisebach.: Der Garten. Eine Geschichte seiner kilnstlerischen Gestaltung, Leipzig 1910. Homer: Iliada, Wrocław 1954. Homer: Odyseja, Wrocław 1959. Huffel G.: Histoire des forets francaises, Paris 1925. Jabłonowska A.: Ustawy powszechne dla dóbr moich rządców, Warszawa 1787. Jankowski E.: Dzieje ogrodnictwa w Polsce, Warszawa 1928. Jaruntowski J.: Krótki wykład zasad rozmnażania i sadzenia drzewa wszelakiego rodzaju dla ludu wiejskiego, Lwów 1852. Karney J., Pawłowicz A.: Brzoza, Warszawa 1952. Kitowicz J.: Opis obyczajów za panowania Augusta III, Wrocław 1951. Klinger W.: Doroczne święta ludowe a tradycje grecko-rzymskie, Kraków 1931. Kluk K.: Roślin potrzebnych, pożytecznych, wygodnych osobliwie krajowych albo które w kraju użyteczne być mogą utrzymanie, rozmnożenie i zużycie, Warszawa 1788. Knolle F. A.: Katechizm leśny, Rawicz 180'8. Kołłątaj H.: Stan oświecenia w Polsce w ostatnich latach panowania Augusta III, Wrocław 1953. Kostrzewski J.: Kultura prapolska, Poznań 1947. Kościelny S., Sękowski ?.: Drzewa i krzewy, klucze do oznaczania, Warszawa 1971. Kotlarewskij A.: O pogrebalnych obyczajach jazyczeskich Słowian, Petersburg 1868. Kozłowski W.: Słownik leśny, bartny, bursztyniarski i orylski, Warszawa 1846. Kraushar A.: Czary na dworze Batorego, Kraków 1888. Kromer M. (tłum. W. Syrokomla): Polska, czyli o położeniu, obyczajach, urzędach i Rzeczypospolitej Królestwa Polskiego ksiąg dwoje, Wilno 1853. Krzyżanowski J.: Mądrej głowie doJć dwie słowie, Warszawa 1975. Krzyżanowski J., Żukowska K.: Dawna facecja polska, Warszawa 1960. Kuchowicz Z.: Obyczaje staropolskie, Łódź 1975. Kuchowicz Z.: Z dziejów obyczajów polskich, Warszawa 1957. Kuropatwińska M.: Brzoskwinie i morele, Warszawa 1957. Kuvaljak A.: Dejiny lesnictva a drevarstva na Slovensku, Bratislava 1942. Łaszek Cz.: Przyroda Warszawy, Warszawa 1980. Łoziński W.: Zycie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958. Łucka M.: Śliwy, Warszawa 1951. Morawski K.: Czasy Zygmuntowskie na tle prądów Odrodzenia, Warszawa 1922. Moszyński K.: Kultura ludowa Słowian, Kraków 1934. Mowszowicz J.: Przewodnik do oznaczania drzew i krzewów krajowych i aklima- tyzowanych, Warszawa 1979. 308 Muszyński J.: Roślinne leki ludowe, Warszawa 1956. Myczkowski S.: Człowiek, przyroda, cywilizacja, Warszawa 1977. Niemcewicz J. U.: Zbiór pamiętników historycznych w dawnej Polsce, Warszawa 1822. Orłowicz M.: Przewodnik po województwie poznańskim, Warszawa 1923. Ostroróg J.: Kalendarz gospodarki na horyzont komerzański, Warszawa 1876. Pieniążek S. A.: Sadownictwo, Warszawa 1954. Plutarch z Cheronei: Żywoty sławnych mężów, Kraków (brw.). Podbielkowski Z.: Państwa roślinne kuli ziemskiej, Warszawa 1977. Pol W.: Obrazy z życia i natury, Kraków 1869. Rejman A., Zaliwski S. (red.): Pomologia, Warszawa 1956. Rutkowski J.: Zarys dziejów gospodarczych Polski przedrozbiorowej, Poznań 1923. Schneider Z.: Atlas uszkodzeń drzew i krzewów, powodowanych przez owady i pajęczaki, Warszawa 1976. Seneta W.: Dendrologia, Warszawa 1978. Sękowski ?.: Brzoskwinia w warunkach klimatycznych Polski, Poznań 1960. Sękowski ?.: Pomologia, Poznań 1956. Siemieński L.: Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie, Warszawa 1975. Staszewski J.: Słownik geograficzny, Gdynia 1948. Szafer W.: Szata roślinna Polski, Warszawa 1959. Szaferowa J.: Brzoza, Warszawa 1948. Szczęsny ?.: Cis pospolity, Warszawa 1952. Toeppen M.: Wierzenia mazurskie, Warszawa 1894. Trencsśnyi I. (tłum. J. Slaski): Mitologia, Warszawa 1967. Tuwim J.: Czary i czarty polskie, Warszawa 1960. Vulcanescu R. (tłum. D. Bieńkowska): Kolumna niebios, Warszawa 1979. Zaliwski S.: Drzewa karłowe, Warszawa 1965. Załuska A.: Poezja opisowa Delille'a w Polsce, Kraków 1934. Zabko-Potopowicz A.: Zarys rozwoju wiedzy leśnej do pierwszej wojny światowej; Wrocław 1968. Kalendarze Kalendarz polski i ruski na rok pański 17?9, Zamość 1769. Kalendarz przyrody (autorzy Sandner H., Wójcik Z.), Warszawa 1966. Kalendarz wykazujący, jakie w ciągu roku są ważniejsze zatrudnienia leśne i łowieckie, ułożony..., Bydgoszcz 1817. Nowy kalendarz służący leśnictwu i fabrykom na rok 1777, Warszawa 1777. 301 Encyklopedie Encyklopedia Ochrony Przyrody, Warszawa 1963. Encyklopedia Popularna Ilustrowana, Warszawa 1909. Encyklopedia Powszechna S. Orgelbranda, Warszawa 1898. Encyklopedia rolnicza, Warszawa 1902. Encyklopedia Staropolska Ilustrowana (oprać. Z. Gloger), Warszawa 1958. Ilustrowana Encyklopedia Powszechna (red. J. Wachtl), Warszawa 1936. Leksykon PWN, Warszawa 1972. Wielka Encyklopedia Powszechna PWN, Warszawa 1962—1970. Wielka Ilustrowana Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga, (brw.). Zarys encyklopedyczny „Świat i Zycie" (red. Z. Łempicki), Lwów 1936. Enciclopedia Italiana, Roma 1936. Das kluge Alphabet, Berlin 1935. Czasopisma Chrońmy przyrodą ojczystą, 1957. Dziennik Wileński, 1806. Forstarchiv, 1958. Forstwissenschaftliches Centralblatt, 1949. Gryf, 1910. Kuryer Warszawski, 1822. Las Polski, 1930. Lesnoj Zurnał, 1914. Leśnik Polski, 1910. Lud, 1926, 1928. Ochrona przyrody, 1922. Pamiętnik polityczny i historyczny, 1784. Przegląd Leśniczy, 1910. Przekrój, 1971. Przyjaciel Ludu, 1835, 1839, 1843. Quarterly Journal of Forestry, 1936. Revue Forestiere Francaise, 1957. Sylwan, 1893. Treść Od autorki...... 5 Kalina........ 149 Kasztanowiec...... 153 Akacja.....» > . 9 Klon........ 163 Bez......... 18 Kosodrzewina......169 Brzoskwinia ....... 26 Leszczyna ....... 173 Brzoza........ 32 Limba....... . 183 Buk........ 43 Lipa........ 189 Choina........ 50 Magnolia ....... 200 Cis......... 53 Modrzew ....... 204 Czeremcha ....... 61 Morela........ 210 Czereśnia....... 65 Morwa........ 215 Dąb........ 70 Olcha ........ 221 Głóg...... . . 82 Orzech........ 226 Grab........ 86 Osika ........ 233 Grusza........ 90 Platan........ 239 Jabłoń........ 96 Sosna........ 242 Jałowiec....... 107 Śliwa ........ 251 Jarzębina....... 113 Świerk........259 Jaśmin........ 119 Topola........ 267 Jawor........ 123 Wiąz....... . 273 Jedlica ........ 128 Wierzba.......281 Jesion........ 131 Wiśnia........ 290 Jodła ........ 139 Bibliografia ...... 299 ????????* ???????? ???????? Encyklop< ???????? llustrowa Leksykon Wielka E Wielka II (brw.). Zarys enc Enciclopet Das klugi Redaktor Anna Bullńska Redaktor techniczny Halina Zadrowska Korektor Krystyna Plsarzewska Ewa Wierzchowska Chrońmy Dziennik Forstarchi Forstwisss Gryf, 181 ( Kuryer W Las Polsk: Lesnoj Żu Leśnik Pc Lud, 1926, Ochrona t Pamiętnik Przegląd ] Przekrój, Przyjaciel Quarterly Eevue Fo: Sylwan, 1 Wyd. I. Nakład 30 000+330 egz. Pap. offset ki. V, 80 g, 82X104 cm. Oddano do składania 3 IX 1982 r. Podpisano do druku w czerwcu 1983 r. Druk ukończono w styczniu 1984 r. Ark. wyd. 18,5; ark. druk. 19. Olsztyńskie Zakłady Graficzne Im. Seweryna Pieniężnego 10-417 Olsztyn, ul. Towarowa 2. Zam. nr 982/Z ?-21/? Cena zł 120.— ??? V ??**:*»*.*' -'?i 'ii-