Marta Fox BATONIKI ALWAYS [????? JAK DESZCZÓWKA ? & T Editions Toruń Copyright © by Marta Fox, Katowice 1994 p0{ Polish edition copyright © by „C & T Editions", Toruń 1994 o faktor wydania: pAWEŁ MARSZAŁEK projekt okładki: ZBjGNIEW MORZYŃSKI Korekta: MAGDALENA MARSZAŁEK ISBN 83-85318-21-6 Afc-c ^/«, Wydawnictwo „C & T Editions", ul. Św. Józefa 79, 87-100 Toruń Toruń 1994 Wydanie I. Ark. wyd. 6, ark. druk. 6. Papier offset, ki. ?, b0 k, format A2. Skład, druk i oprawa: Grudziądzkie Zakłady Graficzne 'w- ? Kulerskiego, ul. Droga Mazowiecka 23, 86-300 Grudziądz, Zam. nr 394 Rozdział I MIEĆ MAMĘ ZWARIOWANĄ To wcale nie takie smutne, jakby się mogło na pozór wydawać. Myślę, że czasami to nawet wesołe. Od czego się zaczęło pofyrtanie mojej mamy? Tego nie mogę wiedzieć, ale myślę, że zaczęło dawać znać o sobie już wtedy, gdy ze mną właśnie była w ciąży i zastanawiała się, jakby tu nazwać swoją córeczkę. Miałam oczywiście być córeczką, gdyż -jak twierdziła moja mama - po pierwszym doświadczeniu, czyli urodzeniu mojej siostry Magilli - dzieci innej płci na pewno rodzić nie potrafiła. A więc: musiałam mieć imię już wówczas, gdy daleko jeszcze było do mojego obudzenia świata. Mama właśnie wtedy czytała Idiotę Dostojewskiego, więc zupełnie zwariowała dla kobiet tam występujących i dla imion, które nosiły. O mało co nie nazwana zostałabym Agłają lub Anastazją, bo takie propozycje były rozważane. Na szczęście, moja siostra, ten Kujonek, ma czasami trochę rozsądku. Zaczęła głośno płakać, wykrzywiać zapewne dziób, jak to ma we zwyczaju, i mówić, że nie chce mieć siostry Agłai, ani Anastazji. Skoro już miałam zaczynać się na A - zostałam Agatą. Sprawa mojego imienia nie jest jednak prosta, nawet i dzisiaj. Otóż mama nie zawsze nazywa mnie Agatą, czy 5 Agatką. Najczęściej mówi: Gagatonku lub Agatonku, czasami wrzeszczy - Gagaton. Kiedyś nazywała mnie Agatką-Krup-czatką, bo byłam bardzo okrąglutka i puchata. A poza tym zadowolona. Ja ponoć urodziłam się w bardzo dobrym humorze, jak ten Banania z książki o chłopcu Momo pt. Życie przed sobą, którą mama kazała mi przeczytać w momencie jakiegoś intensywnego wychowywania mnie przez telefon. Bo to często wygląda tak: dzwoni mama i mówi, że to Mamidło-Straszydło. Potem pyta, co robię. Ale zanim zdążę jej skłamać, ona już wie i każe mi zgasić telewizor, i wziąć do ręki książkę. No, z tą to jej się akurat udało. Przeczytałam ją w całości i nawet spaliłam czajnik, w dodatku ten ulubiony, mamusiowy. Nie spaliłby się jednak, gdyby miał gwizdek i mnie zawołał. Gwizdek jednak mama gdzieś dobrze schowała, bo jego dźwięk ponoć doprowadzał ją do utraty resztki zmysłów, jak mówiła. Postanowiłam napisać to wszystko, bo u mnie w domu każdy coś pisze i wtedy musi być cisza. A poza tym muszę coś czytać mojemu psu. On bardzo lubi słuchać, ale jest wyjątkowo nerwowy, gdy czytam mu horrory, a staje się spokojniejszy, gdy opowiadam o sobie i o jego psiej sforze, czyli o Magilli, mamie i tacie. Wtedy więc, kiedy wszyscy piszą, ja też piszę i nikt nie ma do mnie pretensji, że zabieram innym czas i nie cenię pracy, która ponoć jest twórcza. Mój pies nazywa się ??? ? jest suczką. Miał się nazywać inaczej, ale mama powiedziała, że zawsze nazywałam wszystkie psy apą, nawet gdy nie umiałam jeszcze mówić. Więc niech tak już pozostanie. Trudno mi było się sprzeciwiać, bo z tym psem to była cała heca, na którą w końcu mama się zgodziła. Niby wszystko odbyło się legalnie, ale Kujonek, czyli Magilla, i ja dobrze wiemy, że wykorzystałyśmy mamę podstępnie. 6 Wróciła właśnie z podróży i spała. Wstałyśmy z Kujonkiem, jak zwykle rano, i wtedy wpadłam na pomysł - kupimy sobie psa. Kujonek oczywiście miał liczne przeciwwskazania, ale w końcu to ja wzięłam sprawę w swoje ręce. - Mamusiu - zapytałam - czy możemy sobie kupić psa? Mama uśmiechnęła się nieprzytomnie i powiedziała: - Możecie, ale koniecznie jamnika krótkowłosego. - Za ile? - zapytałam, chcąc do końca wykorzystać szansę. - Nie więcej niż za dwieście - powiedziała mama i przykryła się kołdrą po uszy. Wzięłam więc dwieście tysięcy i Kujonka, który znów miał wewnętrzne opory. Na stole w kuchni zostawiłam kartkę: Witaj, kochana mamusiu, poszłyśmy na zakupy. Kochamy Cię. Gagaton i Magilla. Kujonek był już całkiem zielony ze strachu, ale jakoś się pozbierał. Nie kupiłyśmy jamnika. Kupiłyśmy Apę. Jamniki kosztowały siedemset. Zresztą, dobrze się stało, bo teraz wiem, że ??? tam właśnie i w tym dniu na mnie czekała. Powiedziała mi to podczas pierwszej wspólnej kolacji wigilijnej. Było zimno, bo spadł wtedy pierwszy śnieg. Otworzyłyśmy po cichutku drzwi, by mamy nie obudzić. Ale ona już nie spała. Piła w kuchni kawę i gdy tylko nas usłyszała, wybiegła, mówiąc jednym tchem: - Moje kochane córeczki, jaką pomoc ja już w was znajduję. Nawet o zakupach nie muszę wam przypominać. Same wiecie, czego w domu potrzeba... Stałyśmy bez słowa. - No, gdzie te siatki? - zapytała mama. I wtedy ???, ukryta pod moją kurtką, zapiszczała i wychyliła swój czarny łebek. - Och, jaki ładny piesek! - powiedziała mama i kazała nam się rozbierać z mokrych kurtek. 7 Po chwili zdziwiona zapytała:- Piesek? A skąd ten piesek? - Z targu, za dwieście, tak, jak kazałaś - powiedziałam. - Ale to nie jest jamnik, bo jamniki były droższe - dodałam po chwili. Kujonek na wszelki wypadek zamknął się w łazience. I wtedy mamuśka zaczęła marudzić, że kot, pies, chomik i że miejsca już dla niej w tym domu nie będzie. Po czym kazała nam się znów ubierać i jechać z Apą do weterynarza, by ją zbadał i ocenił przydatność do naszej sfory. Kujonek wyszedł z łazienki wyraźnie zadowolony, że wszystko tak łatwo się ułożyło. - Widzisz - powiedziałam do Kujonka - na drugi raz, gdy mama będzie spała, obetnę sobie grzywkę. Ale też ją o to zapytam, by wszystko odbyło się legalnie. Rozdział II JEŚĆ Uwielbiam jeść i nic na to nie poradzę. Wkroczyłam teraz, jak mówi mama, w okres żerny. Może to przyszło do mnie z wiosną, a może nie. Mama ponoć też kiedyś miała taki okres, bo babcia Lodzia, której nie pamiętam, mówiła o mamie, że dla niej lepiej Kwanty kupować, niż żrić dować- co znaczyło, że lepiej ją ubierać niż żywić. Ja chyba zawsze lubiłam jeść, a teraz bardzo szybko rosnę, mam już nogi do samego nieba - co wcale nie jest takie głupie, jak mówi tata. Widocznie więc jedzenie jest potrzebne mojemu organizmowi. Mama bardzo lubi gotować. I to jest jej szczęście, jak twierdzi tata, bo gdyby było inaczej, to mama nawet i noce spędzałaby w teatrze i w redakcji, i w szybkim tempie by się wykończyła. A tak to przynajmniej wykańcza się nieco wolniej. Mama mówi, że do stołówki nas nie wyśle, bo babcia Gienia, czyli jej mama, też mamy nie wysłała. I niech będzie jedno danie, ale domowe. Chyba przesadza z tymi zasadami, ale tata je szanuje i przynajmniej z tym się z mamą zgadza bez zastrzeżeń. Tak więc i ja z Kujonkiem się nie buntuję. Chociaż ostatnio Kujonek zaczął podskakiwać i rozlepiać po całej kuchni różne naklejki, które miały na celu wyrzucenie z naszej 9 lodówki zwierzątek, czyli mięsa i różnych kiełbasek. Jak sobie pomyślałam, że zajadam zwierzątko w postaci szynki, to też mi się płakać chciało, ale było takie dobre, że jadłam. Kujonek głosi różne teorie na ten temat, ale mama mówi, że podwójnej kuchni nie będzie prowadziła. Raz tylko dała się Kujonkowi namówić na dietę życia. Strasznie dużo było z nią cyrku. Ponoć po niej człowiek odczuwa wielki przypływ energii z tego powodu, że cały organizm mu się odtruwa. Do południa jedliśmy tylko owoce i piliśmy soki, a potem różne jarzyny gotowane i surowe. Było też mięso, ale tylko gotowane. I nie można było mieszać jednych potraw z innymi np. mięsa z ziemniakami, ani pić mleka, co bardzo mi się spodobało. Prawdą jest, że mama dostała po tej diecie dużo energii. Kiedyś zatrzasnęły się drzwi do bloku. Tata próbował otworzyć, ale nic mu z tego nie wychodziło. Mama powiedziała, że to całkiem proste, tylko trzeba otwierać delikatnie i z sercem, a nie siłą. Uderzyła więc w te drzwi swoim lewym biodrem, które w sumie z drugim, prawym, ma -jak twierdzi - tylko 96 centymetrów i te drzwi szklane potłukły się w drobny mak. Musiała za nie zapłacić i od tej pory już nie stosuje diety życia. Tacie od razu wyraźnie się poprawił humor. Mnie też. Kujonkowi tylko się zepsuł. Ale za to wróciły dobre czasy. Mama znowu zaczęła robić ruskie pierogi, które uwielbiam, i inne chińskie dania, których babcia Gienia nie cierpi, ale zjada przez grzeczność i z powodu zasad, jakie kiedyś sama wpoiła mamie, a potem mama nam. Zasada jest właściwie jedna: trzeba jeść wszystko, co jest podane, nie wolno marudzić ani wybrzydzać. Coś można lubić mniej, a coś bardziej, nic jednak nie powinno zostać na talerzu. Tak więc babcia sama wpadła we własne sidła zasad, które uważała za święte. Teraz na pewno chętnie by je zmieniła, ale w jej wieku mało co zmienia się w życiu, bo są ważniejsze 10 rzeczy do zrobienia, jeżeli czasu na życie nie jest już tyle, co przedtem. Dlatego babcia woli stosować uniki od naszych niedzielnych obiadów i przyjmować zaproszenia cioci Bożenki. Tam przynajmniej wszystko jest po bożemu, czyli tak, jak trzeba. Jest rosół i makaron, który ciocia sama ugniata, a potem wałkuje i kroi w cieniutkie paseczki. Ten makaron jest prawie taki dobry jak kupny. Na drugie danie są rolady w sosie i kluski śląskie i koniecznie czerwona kapusta. Jest też kompot ze słoika, który ciocia sama zaprawia na zimę. Mama nic nie zaprawia do słoików. Mówi, że szkoda jej na to czasu i siły, a poza tym, jak ona się sama w tym względzie nie uszanuje, to nikt jej nie uszanuje. U nas w domu mrozi się więc . owoce na zimę i najwyżej potem gotuje kompot, ale najczęściej pije się wodę z miodem albo mineralną. Mama pije kawę. Albo herbatę. Tata kawę, herbatę i kompot, i wodę mineralną. Najlepiej jakby w kilku filiżankach miał wszystkiego po trochu i nie daj Bóg mu coś wylać. Najlepszy jest ponoć ten ostatni łyczek, tak mówi. U cioci tata pije kompot albo mineralną. Ciocia ponoć nie umie robić ani herbaty, ani kawy. Kiedyś zrobiła tacie kawę, a on powiedział: - Jeżeli to jest kawa, to proszę o herbatę, a jeżeli herbata, to proszę o kawę. Całe szczęście - stwierdziła potem babcia - że ciocia ma poczucie humoru i dalej lubi tatę. Kiedyś myślałam, że kawa to jest ósmy cud świata i dlatego tylko ja jej nie dostaję. Gdy tylko przychodzili goście, mama robiła kawę. Miałam o to do niej żal i kiedyś nawet popłakałam się z tego powodu. Wtedy mama powiedziała: - Ależ, Gagatonku, napij się kawy, córeczko, mamusia ci niczego nie żałuje. Napiłam się. Była czarna, gorzka i wstrętna. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak wszystkim smakuje i dlaczego męczy się nią gości, 11 przecież gościom zawsze się daje to, co najlepsze. Ale niech tak będzić- Dla mnie lepiej. A jak sobie pomyślę, że goście nie jedzą czekolady, to już całkiem mi dobrze. Nie rozumiem, na przykład, dlaczego mama wcale nie je czekolady ani ciastek, ani cukierków, ani nawet swojej ulubionej kawy nie słodzi. To nie jest normalne. Ja gdybym mogła tak o sobie decydować, jak ona, zjadałabym codziennie czekoladę z orzechami albo i drugą bez orzechów. Dlatego mówię, że mam mamę zwariowaną i póki co - zdania swojego nie zmienię. Jak można nie lubić słodyczy? Bo ona ich po prostu nie lubi. Gdyby jeszcze ich nie jadła dlatego, że się odchudza, to rozumiem. Mama jednak nie musi się odchudzać, bo gruba nie jest, a tata i tak ciągle mówi, że kochanego ciałka nigdy za wiele. Chyba myśli wtedy o sobie i się pociesza, bo on ma czas jeździć na basen tylko raz w tygodniu, a w jego wieku należałoby częściej. Ustaliłyśmy ostatnio z Kujonkiem, że chcemy mieć prawdziwego tatę, a prawdziwy tata to taki, któremu chociaż trochę brzuch wystaje. Tak samo jak prawdziwy Indianin, to martwy Indianin, jak mówią w westernach. Dobrze, że mama nie widzi tego, co piszę, bo na pewno zrobiłaby mi wykład na temat tolerancji i rasizmu, i czegoś jeszcze. Oczywiście swoim « zwyczajem stanęłaby jak wryta, a potem wyraziłaby swoje oburzenie, zaczynając od słów: - No, co ja słyszę! Doprawdy, przy takich słowach to mi zaraz ręce opadają i piersi. Człowiek się dwoi i troi, żeby dziecku dobre przykłady dawać i odpowiednie lektury podsuwać, a ona i tak jakieś banalne herezje głosi. Kujonek swoim zwyczajem zamknąłby się w pokoju i na pewno włączyłby piątą symfonię tego faceta, co był głuchy, a jeszcze chciał komponować. Jak mamie opadają ręce i piersi, to u Kujonka zawsze ta płyta leci, a tata woli się wcale nie 12 odzywać i najchętniej zaraz wychodzi z Apą na spacer, chociaż ona się wszystkimi łapami zapiera. Przy jedzeniu najważniejsza jest kulturka i tego sobie wybaczyć nie mogę, że muszę jej przestrzegać. Jeszcze teraz mam ochotę sobie robić ciaplitkę na talerzu i bardzo wtedy mile wspominam przedszkole, bo tam to przynajmniej nasza pani nie miała nam tych ciaplitek za złe. Najgorsze przy stole jest to, że trzeba siedzieć, nie wolno się garbić, ani wyciągać za daleko kopytek przed siebie. Kujonek oczywiście jest bardzo kulturalny przy stole. Nawet do głowy mu nie przyjdzie, by zrobić ciaplitkę czy trochę pomlaskać. Albo też zapytać się kulturalnie, czy można sobie beknąć. To wszystko zapewne z obawy, że mamie znów opadłyby ręce, nie mówiąc już o piersiach. A przecież w jakimś tam kraju (kiedyś czytałam) właśnie beknięcie jest dowodem uznania dla gospodarza i bez tego okazałoby się tylko niewdzięczność, a nie brak kultury. Ulubioną potrawą Kujonka są zdrowe jabłuszka, sałatki, a także kartofelki z omastą. Nie wiem, skąd Kujonek wziął takie słowo, ale ostatnio bardzo lubi się nim posługiwać. Uwielbia jeszcze akcentować bardzo silnie niektóre sylaby w takich wyrazach jak: szkoła, pani, nauczycielka. Ostatnio jednak Kujonek robi wyraźne postępy, bo o panu z biologii mówi po prostu - facet z bioli. Mam nadzieję, że z Kujonka wyrośnie jeszcze całkiem znośne stworzenie. Muszę tylko nad nim odpowiednio popracować. Rozdział III PELAGIA Z Pelagią było tak: Magilla wróciła ze szkoły później niż zwykle. Przyniosła ze sobą małe, czarne stworzonko i łzy w oczach. Te łzy miały mieć działanie profilaktyczne, jak mówi mama, tak na wypadek, gdyby ona się nie zgodziła na pozostawienie tego czernidła w domu. Żeby być natychmiast po stronie Magilli, czyli Kujonka, też zaczęłam płakać w podobnej intencji. Jak się potem okazało, o czym nie wiedziałyśmy, mamy życie zawsze upływało w orbicie kotów, jak mówi tata, i dlatego Pelagia szybko stała się naszym oczkiem w głowie. Imię wymyśliła dla niej mama. Musiało się zaczynać na „P", ponieważ wszystkie koty, jakie mama przedtem kochała też zaczynały się na ,,P" - na przykład: Pompeja i Patrycja. Dwa zasadnicze problemy pojawiły się natychmiast: jak karmić to maleństwo, które nie potrafiło ciągnąć mleka z małej buteleczki dla lalki i... jak przekonać tatę do konieczności życia w domu z jeszcze jedną kobietą. Tata łatwo pogodził się ze swoim losem, bo tym razem to mama zaczęła płakać i nawet całkiem nieźle jej to wychodziło. Trudniej było kota nakłonić do picia mleka. W końcu pomysł z wlewaniem go strzykawką wprost w pyszczek okazał się zbawienny. Tak trwało kilka dni, 14 dopóki czarna Pelagia nie nauczyła się chłeptać mleka z talerzyka. Od tej pory jej edukacja przebiegała w miarę łatwo. Pelaszka (zdrobniale) lub też Pelacha (zgrubiałe, tak nazywają tata) lub też Pelagia - oficjalnie - okazała się pojętną uczennicą. Szybko zrozumiała, gdzie ma miejsce do leżenia, a gdzie do siusiania. Lubiła oczywiście dalekie piesze wycieczki po całym mieszkaniu, a czasami, zmęczona długą wędrówką, zasypiała w jakimś kącie i wtedy rozpoczynało się długotrwałe jej szukanie. Potem, gdy podrosła, znaleźliśmy łatwiejszy sposób na jej odszukiwanie - wystarczyło wziąć deskę, tłuczek do mięsa i uderzyć kilkakrotnie. Zjawiała się natychmiast sądząc, że dostanie kawałek świeżego mięsa, co w rzeczywistości nie było takie naiwne, ani głupie z jej strony, ponieważ każdy z nas potrafił odmówić sobie, pozostawiając lepsze kąski dla Pelasz-ki. Właściwie najlepsze, gdyż ona ma żołądek bardzo delikatny i nie może zjeść byle czego. Odrzuca ją na widok salcesonu, nawet tego z ozorkami, a ogon jej się puszy ze złości, gdy wącha pasztetówkę. U nas w domu nic się jednak nie może zmarnować, bo chleb jest święty - a jeszcze świętsza praca, jak twierdzi babcia - dlatego tata zjada wszystko, czego nie chce Pelacha. Przyszedł kiedyś moment, którego obawialiśmy się najbardziej. Pelaszka na tyle podrosła, że biologia, jak mówi Kujonek, zaczęła dawać znać o sobie. Postanowiliśmy jej nie rozmnażać, co było wbrew naturze według Kujonka, ale Pelaszka była tak domowym kotem, że bała się wyjść nawet na korytarz. Tak więc kocim płaczom i jękom nie było końca. Cierpiała bardzo, tarzała się po dywanach, fotelach, drapała ściany ze złości albo z namiętności, zrzucała filiżanki z półek, chodząc po nich nieostrożnie. Tata chciał jej pomóc, tylko za bardzo nie wiedział jak. Mama okazała się bardziej przewidująca. Przyniosła jakieś 15 tabletki od swojej koleżanki, która też miała kocicę. Te tabletki miały złagodzić zapędy Pelagii. Ona jednak wyraźnie się uspokoiła, jak gdyby czuła, że coś ją czeka. Więc fiolkę z lekarstwami mama schowała do szafki z innymi lekami. W nocy Pelagia dostała ataku wariacji. Wyła okrutnie. Mama wstała. Było już szarawo w mieszkaniu, więc nie zapalając światła poszła po tabletkę. Zawinęła ją w kawałek kiełbasy i dała kocicy. Potem mama położyła się znów do łóżka z poczuciem, jak mówiła, dobrze spełnionego obowiązku. I rzeczywiście: wkrótce w domu zapanowała cisza. Kujonek wstał pierwszy. Zobaczył Pelagię leżącą do góry dnem i prawie nieprzytomną. Narobił wrzasku na cały dom. Teraz tata wziął sprawę i mamę w swoje ręce. Okazało się, że kocią tabletkę zjadła mama, a Pelagia dostała mamy lek uspokajający. Tata wszystko zrozumiał, tylko ja nie za bardzo. Tata się złościł i mówił, że zapewne tak się działo na świecie, jak w naszym domu i dlatego wyginęły mamuty. W każdym razie mama okazała się bardzo dzielna. Na wpół umarłą kocicę włożyła do koszyka, mnie i Kujonka wzięła za ręce i pojechałyśmy do weterynarza. - Panie doktorze - wykrztusiła mama od progu - otrułam kota. - No to po co pani do mnie przychodzi? - zapytał lekarz z absolutnym spokojem. Zaczęłyśmy bardzo głośno płakać. - Bo on jeszcze zipie, niech go pan ratuje - powiedziała mama. Udało się Pelagię uratować. Przez kilka dni chodziła pijana, a mamy znajomi przychodzili podziwiać jej zbrodnicze dzieło. Od tej pory lekarstwa tata chowa głęboko nie tylko przed nami, ale i przed mamą. Dzisiaj Pelagia jest już dużą, piękną kocicą. Ma oczy kocie, czyli nieodgadnione (tak mówi mama) i potrafi nimi patrzeć 16 miłośnie, tkliwie i sennie. Błyska nimi w ciemności albo łypie złowrogo. Wszystko zależy od tego, w jakim jest humorze. Ma swoje kocie przyzwyczajenia i ku zgorszeniu taty - wszystkie prawa. Tylko mamie towarzyszy w pracy. Układa się w świetle lampy na jej biurku i czuwa. Nie przeszkadza jej stukot maszyny do pisania. Od czasu do czasu otwiera jedno oko, by sprawdzić, czy mamie jeszcze dużo pozostało do końca. Czeka aż mama przestanie pracować, a potem kładą się razem spać. Przedtem następuje jednak zabawa. Pelagia się ukrywa, gdy mama jest w łazience. Potem mama wchodzi do łóżka, a kiedy ma już prawie dwie nogi w pościeli, wtedy Pelaszka swoim kocim susem wyskakuje nagle, i nie wiadomo skąd, po to, by delikatnie ugryźć mamę w stopę. Mama oczywiście się złości. Ale tak naprawdę to ona tylko udaje i Pelagia wcale nie jest taka głupia, by o tym nie wiedzieć. Potem wskakuje na mamy poduszkę i długo się mości, aż znajduje ulubioną pozycję. Delikatnie bada łapką, czy mamy buzia jest tam, gdzie być powinna. Mama robi jej więcej miejsca, by Pelagia mogła na tej poduszce królować. Mama mówi, że w nocy to zazdrości jej spokojnego snu i kocich marzeń. Tata uważa, że z babami to porządny człowiek nigdy do ładu nie dojdzie. Rano Pelagię zwabia do kuchni dźwięk otwieranej przez tatę lodówki. Potem Pelagia zaczyna wyczuwać, że nadchodzi chwila rozstania. Czeka aż ktoś ostatni wyjdzie z domu. Siada wtedy na parapecie okna i kiedy drzwi się zamykają, ona natychmiast wskakuje do koszyka, który stoi na najwyższej szafce w kuchni. Zawsze jej się ten skok udaje. Mama mówi, że w ten sposób każdy z nas zdąża do swojej samotni. Tata się wtedy uśmiecha i mówi, że z tą samotnią to mama przesadza, ale widać ona nie może żyć bez tak zwanych ,metajbtcejk'', czyli metafor. No, cóż - każdy ma takie jakie sobie zasłużył. Mama się z tatą oczywiście 17 nie zgadza. Mówi, że przez niego to pójdzie z butami i własną poduszką do nieba. A tata się jeszcze bardziej śmieje i mówi, że złego tak szybko anieli nie biorą i niech z tym niebem się za bardzo nie śpieszy, bo tam strasznie nudno i on ma lepszy pomysł na życie. Kujonek zazwyczaj macha ręką i wychodzi, mówiąc, że te rozmowy nijak się mają do Wieczności. Na koniec ??? zaczyna piszczeć, telefon dzwonić (nikt go oczywiście nie odbiera), a Pelaszka miauczeć. A ja mówię, że najwyższy czas, by zjeść małe co nieco, bo mój żołądek wskakuje godzinę co najmniej dziewiętnastą. Tata się natychmiast do mnie przyłącza, a mama zostaje sama i marudzi, że taki to już jej los na grobowcach siadać, nieme mieć harfy i słuchaczów głuchych. Myślę, że z tymi grobowcami jak zwykle przesadza, ale trzeba przecież szanować ludzkie słabości, a skoro mama lubi te grobowce, to niech je lubi. Ja tam wolę rogaliki z orzechową nutellą, mniam, mniam... Rozdział IV SZKOŁA W szkole najlepszą lekcją jest przerwa. Naprawdę. Przynajmniej wcale mi się wtedy nie nudzi. Zawsze coś ciekawego się dzieje i można się nawet życia nauczyć, czyli tego, co najtrudniejsze. Na przerwie trzeba się pozbyć nadmiaru energii zgromadzonej w czasie lekcji. Nauczyciele nas pilnują, byśmy się nie pozabijali, ale oni choćby sobie żyły powypruwali, to i tak nie są w stanie nas zmusić do grzecznego spacerowania po korytarzu. Tylko dziewczyny z ósmych klas są układne. Siedzą sobie w kątach i opowiadają o chłopcach i ciuchach, a także narzekają na nauczycieli. Najgorsze są ponoć piąte i szóste klasy. Mama mówi, że to z powodu braku prawdziwych lekcji w-f, czyli wychowania fizycznego. Jest ich za mało i nie mamy się gdzie wyszaleć. Ja nie cierpię lekcji w-f, bo w szatni strasznie śmierdzi, a w dodatku te lekcje są w środku innych i potem muszę spocona siedzieć, i bardzo mi niewygodnie. Pryszniców nie ma i o higienę z konieczności dbać nie trzeba. Chłopcom jest to na rękę, ale dziewczynkom nie. Całe szczęście, że ja jestem trochę alergicznym dzieckiem. Dzięki temu udaje mi się stosować tzw. uniki, chociaż to ponoć wstyd. Gdybym już miała okres, czyli 19 menstruację, jak mówi Kujonek, to tych uników byłoby więcej. Kujonek np. zawsze raz w miesiącu mówi, że jest niedysponowany i cierpi na bóle brzucha, dlatego przynajmniej jedną lekcję ma z głowy. Ja na ten luksus muszę jeszcze, poczekać, ale mam nadzieję, że już niedługo. Z innych lekcji to też nie lubię ani historii, ani biologii, ani matematyki, ani fizyki. Jakoś jednak sobie z wszystkim radzę i nawet mam dobre stopnie, bez dostatecznych. Mama mówi, że to cud i że kiedyś wreszcie się na mnie ktoś pozna i na tym się skończy moje lawiranctwo i mój ,,tumiwisizm". Oczywiście przesadza. Wcale nie lawiruję, ani nic mi tu nie wisi. Gdyby któryś z nauczycieli potrafił mnie tak zafascynować swoim przedmiotem, jak Kujonka ten facet z bioli, to też bym się uczyła na szóstkę. U nas w szkole są same kobiety, które zawsze zaczynają dzień od stwierdzenia, że ciężkie jest życie kobiety pracującej, a potem bardzo się śpieszą do swoich domów i swoich dzieci. Jedna tylko pani ma bzika na punkcie dzieci, szkoły i swojego nauczania. Też przesadza, bo w domu robi harcówkę. Wszyscy ją za to kochają, ale jak tak dalej pójdzie, to mąż ją z domu wyrzuci, jeżeli nie będzie miał tyle wyrozumiałości dla ludzkich wad, co nasz tata dla mojej mamy, a rodzice tych harcerzyków wcale jej nie zapłacą pięknym za nadobne. Takie jest ponoć życie. Mogłabym tak dla świętego spokoju polubić chociaż jeden przedmiot np. język polski, czyli ojczysty, jak pisze na moim podręczniku. Raczej -jest napisane! Tak się powinno mówić poprawnie, a nie tak jak ja i wszyscy inni. Gdyby mama to słyszała, zaraz by mnie poprawiła, a na punkcie tego błędu to jest szczególnie czuła od czasu pewnej przygody, która jej się przytrafiła, a której byłam świadkiem. Ale o tym napiszę później. A więc mogłabym polubić język polski. Cóż jednak na to poradzę, że za tym przedmiotem też nie przepadam. A za panią 20 od polskiego to już wcale. Wiecznie ma do mnie pretensje i chciałaby, żebym na jej lekcjach błyszczała i mówiła wszystko na ą i ę, jak ona-. Ja mówię dosyć niedbale, połykam sylaby i mam to już od dzieciństwa, kiedy się rozkosznie jąkałam. Na moje szczęście mama jednak zadbała o to, bym się nie jąkała i wiele ją to zdrowia, czasu i cierpliwości kosztowało. Teraz też nie mam najlepszej dykcji z powodu wrodzonego lenistwa i braku czasu na takie głupstwa. Kujonek za to mówi świetnie i wygrywa wszystkie konkursy recytatorskie, bo na dodatek potrafi przezwyciężać swoją nieśmiałość i pokazać, na co ją stać w życiu, czyli na scenie, bo życie to jest ponoć teatr. Mam na ten temat nieco inne zdanie, ale o tym też napiszę później. Z polskiego, mimo że nie błyszczę, to i tak mam piątkę, bo jak trzeba opowiedzieć, co nowego grają w teatrze, to ja zawsze opowiadam. Nasza pani nie ma za bardzo czasu chodzić, bo jak się już w ten dom wdepnie po przyjściu z pracy, to i wyjść z niego trudno. Każdemu byłoby trudno, kto woli cudze dzieci uczyć niż kamienie na drodze łupać. A ja mam wszystko obcykane przez mamę i tatę, nie mówiąc już o Kujonku. Muszę przez nich być na większości teatralnych premier. Trochę się buntuję, ale właściwie to mi się teatr podoba. Teraz już nie robię w teatrze głupich numerów ku radości aktorów. Nie krzyczę na cały głos, że pan Twardowski to żaden Twardowski, tylko wujek Jacek, ani też nie biję aktorów za to, że grają złych ludzi. Natomiast z ochotą patrzę, jak inne dzieciaki tak się dają ponosić wściekłości i złemu wychowaniu, jak mówi nasza pani z polskiego. Mama mówi, że to nie jest złe wychowanie, tylko naturalna ekspresja wieku dziecięcego i że to jest piękne. Dlatego źle robią te panie nauczycielki, które trzymają dzieci w teatrze na uwięzi i nie pozwalają im razem z aktorami robić teatru. Tata ma podobne zdanie jak mama i potrafią na ten temat 21 rozmawiać godzinami, ale nigdy ich do końca nie wysłuchuję, bo wszystko ma swoje granice. Moja wytrzymałość na ich wymądrzanie się też. Najodważniejszy w klasie jest Kuba i jak trzeba coś nauczycielom powiedzieć do słuchu, to on jest pierwszy do tego. Babcia mówi, że starszym pyskować nie wolno i w ogóle warto trzymać czasami język za zębami, dwa razy się zastanowić, a raz powiedzieć. Kuba jest wychowany bezstresowo, jak mówi tata, i dlatego wcale się nie zastanawia, tylko od razu pyskuje i dobrze mu jest. Nauczyciele słów do niego nie mają z powodu oburzenia, jakie noszą w sobie, ale Kuba i tak sobie z tego nic nie robi. Stopnie musi mieć dobre, bo na niego nie ma mocnych w żadnym przedmiocie. No, może z wyjątkiem polskiego, z którym sobie niezbyt radzi z powodu błędów ortograficznych. Ja ten problem na szczęście mam z głowy. Błędów nie robię i to nie dlatego, że znam ortograficzne zasady, ale z racji mojej bardzo dobrej pamięci wzrokowej. Tata mówi, że też ma taką pamięć i to wszystko stąd, że w dzieciństwie czytał dużo książek. Chyba miał więcej czasu niż ja, bo wtedy jeszcze nie było teledysków, ani telewizji satelitarnej. Ja też zapamiętuję słowa na wygląd, a jak mi się któreś nie podoba zewnętrznie, to piszę tak, żeby ładniej wyglądało i zawsze jest wtedy dobrze. A więc (nie zaczynaj zdania od więc - mówi pani z polskiego) Kuba jest odważny i wiele spraw mu się nie podoba. W tamtym roku powiedział pani, że mu nie zależy na świadectwie i nie przyniesie na nie 5 tysięcy złotych, a jak dyrektorowi zależy, to niech mu zapłaci. Pani zaraz się zrobiła czerwona na buzi, a potem zielona. Zaczęła na niego krzyczeć i mówić, żeby on sobie nie myślał, że dyrektorowi jego 5 tysięcy jest na samochód potrzebne. Nasz dyrektor samochód już ma za ciężko zapracowane nauczycielskie pieniądze. A Kuba powiedział, że to nie samochód, tylko „maluch". 22 Na szczęście zadzwonił dzwonek na przerwę. Wszyscy wybiegliśmy z klasy z krzykiem, tylko Kuba musiał zostać, bo go pani wzięła na dyrektorski dywanik w celu właściwego wychowania. Na przerwie głupiałam razem z innymi. Biegłam i przewróciłam naszą panią, która nas uczyła w niższych klasach. Wcale jej nie zauważyłam, bo ja od tamtej pory bardzo urosłam, a ona, niestety, wcale. Przeprosiłam ją grzecznie, bo w końcu resztki kulturki w sobie mam, ale to i tak nie pomogło. Zabrała mnie do klasy i zapytała: - Agatko, czy ty się opamiętasz? Czy będziesz już grzeczna? Skinęłam głową, że tak, ale nic nie powiedziałam. Pani pogłaskała mnie po głowie, co przyszło jej z trudem, bo głowę mam już wysoko, wszystko z powodu moich nóg, które są aż do nieba. Za bardzo mi to głaskanie nie pomogło, bo i tak musiałam sobie zapisać uwagę w dzienniczku. - Sama napisz, co zrobiłaś - powiedziała pani - i daj mamie do podpisania. Napisałam więc najszczerzej jak potrafiłam, bo nie zawsze kłamstwo się opłaca, a kradzione nie tuczy, jak mówi babcia. Napisałam tak: Już się opamiętałam. Będę ostrożnie biegać po korytarzu, wymijać nauczycieli oraz inne przeszkody. Pani mnie raz jeszcze pogłaskała, ale tym razem po ramieniu. Uwagi w dzienniczku już nie sprawdziła. Wieczorem poprosiłam mamę, aby mi ten dzienniczek podpisała. Myślałam, że podpisze, jak czasami, bez czytania. Tym razem jednak mama miała wyraźny przypływ sił do wychowywania mnie. Czytała i czytała. Miała chyba ochotę na mnie pokrzyczeć, ale za bardzo jej się chciało śmiać, więc to szybko wykorzystałam i śmiałyśmy się obie. Nawet Kujonek się do nas dołączył. Czasami warto więc pisać prawdę. 23 - Rozdział V MORZE Uwielbiam morze. Znam tylko nasze, czyli Bałtyk. Może inne morza są ładniejsze, na pewno cieplejsze, ale ja lubię nasze, bo spędzam nad nim część każdych wakacji i bardzo mi tam dobrze. Tata mówi, że morze nic nie robi, tylko szumi, ale on oczywiście nie ma racji. Mówi tak tylko dlatego, że on wolałby, abyśmy wszyscy kochali góry i razem z nim po nich chodzili. Kujonek już dał się tym chodzeniem i zdobywaniem gór zarazić. Ja jeszcze nie do końca, choć perspektywa otrzymania całego górskiego ekwipunku, spania w schroniskach oraz spotykania tam ludzi, którzy są wspaniali, nie musi być taka głupia, jakby się na pozór wydawało. Póki co z morza nie rezygnuję i co roku muszę nad nim być. Mama o to bardzo dba, bo mówi, że tam jest dużo jodu i czyste powietrze. Tata mówi, że się urodził i zakonserwował na Śląsku, bo wszędzie są witaminy oraz mikroelementy niezbędne dla zdrowia, a na Śląsku to już tych elementów jest szczególnie dużo. A poza tym - czy ktoś kiedyś naprawdę widział witaminę? Moje koleżanki - Asia i Karolina - chętnie znad morza tutaj przyjeżdżają razem ze swoją mamą, która jest przyjaciółką mojej mamy. Potem następuje zamiana i my 24 jedziemy do nich. Tata mówi, że tu chodzi o to, aby mama z ciocią Marylką mogły sobie wszystkie intymne części życiorysu opowiedzieć, ale na to im chyba wakacji do końca życia nie starczy. Nam się to podoba, bo my też możemy być razem, a Kujonkowi to się już szczególnie podoba, bo nad morzem mieszka Karol, który jest już w szóstej klasie. Karol powiedział, że ją kocha i tyle, i tak już pozostało. On też przyjeżdża teraz na Śląsk po te mikroelementy, ale ja myślę, że nie tylko po to. W końcu, oczy mam i coś na ten temat wiem. Mama mówi, że taka odległość cementuje ich przyjaźń i jest z tego zadowolona. Ja myślę, że teraz to bardziej z odległości, jaka dzieli Kujonka od Karola, niż z przyjaźni. W tym roku ??? po raz pierwszy zobaczyła morze i mało nie oszalała z radości. Morze szumiało, a ona szczekała, a potem goniła mewy i przynosiła różne patyki. Mama była rozmarzona, bo kiedyś ja też tak radośnie zareagowałam na morską wodę, gdy ją pierwszy raz zobaczyłam. Miałam wtedy 10 miesięcy i potrafiłam tylko samodzielnie stać w jednym miejscu. A wtedy wydałam okrzyk radości, zrobiłam kilka pierwszych w swoim życiu kroków i klapnęłam na pupę. Potem się podniosłam i poszłam wprost do wody. Pierwsze kroki swojego dziecka każda mama pamięta, nic więc dziwnego, że moja ma takie maślane oczy, gdy patrzy na morze i na mnie. Zawsze wtedy żałuje, że tak szybko urosłam i teraz nie może mnie na rękach nosić. Kujonek, gdy był mały, wcale się tak nie cieszył. Ale też był śmieszny nad morzem. Stawał na plaży, patrzył w stronę morza i krzyczał: - Morze nie szum, słońce nie świeć, wiatru nie wiej! Mama mówi, że Kujonek ma refleksyjną naturę i stąd to wszystko się bierze. Teraz to wakacyjne życie jest trudniejsze z powodu brudu w morzu. Mama się boi, abyśmy nie dostały parchów i zawozi 25 nas do kąpieli nad kaszubskie jeziora, bo tam jest woda czysta i w niektórych miejscach jest tak zwana sfera ciszy, która nie wiem do czego jej jest potrzebna. Wujek Janusz też tam lubi jeździć i cały dzień łowi ryby. Ciocia mówi, że on bardzo wierzy w to, że coś złowi, bo gdyby nie wierzył, to dawno by go szlag trafił. Wujek ma jeszcze taką dziwną metodę, że jak coś wreszcie małego wyłowi, to i tak z powrotem wypuszcza. Ja to myślę, że on w ten sposób podtrzymuje w sobie wiarę w złotą rybkę, która czyni cuda. W tym roku to mieliśmy w Gdańsku językową przygodę, o której już wspominałam. Spędziliśmy kilka godzin na spacerze zbierając muszelki i inne świństwa, a potem chcieliśmy tramwajem wrócić do domu. Na pętli tramwajowej stało kilka tramwajów i żadnemu się nie śpieszyło. Do pierwszego z nich wchodził z papierami w ręku mężczyzna. Był wysoki, schludnie i nietramwajowo ubrany. - Czy ten autobus zawiezie nas na Zaspę? - zapytała mama. Mężczyzna się zatrzymał. Spojrzał na mamę i na nas, nie uśmiechnął się wcale, tylko głosem pełnym powagi odpowiedział: - To jest tramwaj, proszę pani. Po czym odwrócił się i wsiadł. Do tramwaju. Wsiedliśmy za nim. - Ale na Zaspę nas zawiezie? - dopytywała mama siedzącego już w kabinie kierowcę. - Tak, zawiozę panią - odpowiedział. - To w takim razie proszę mi sprzedać 7 biletów -poprosiła mama. Potrzebowaliśmy ich aż tyle, bo była mama ze mną i Kujonkem, ciocia Marylka ze swoimi dziewczynkami, a także ???, która też nie powinna jechać na gapę. - Nie mam biletów - odpowiedział kierowca, wcale nie odrywając się od swoich papierków i nie patrząc na mamę, a takiego traktowania to mama bardzo nie lubi. 26 - A z innego województwa mogę skasować? - nie dawała mama za wygraną. - Nie może pani - powiedział kierowca. W końcu nie wytrzymała ciocia Marylka, która do tej pory w spokoju ducha przysłuchiwała się temu, jak mama próbowała oswoić motorniczego. Podniosła się z krzesła i podeszła do kierowcy. - Proszę pana - powiedziała stanowczo - na waszej budce na przystanku pisze, że bilety sprzedaje motorniczy. Tym razem to motorniczy wstał, spojrzał wyniośle na ciocię Marylkę, zmierzył ją wzrokiem kogoś, kto ma tysiące biletów, ale jest ponad to, by je sprzedawać byle komu (tak opowiadała mama tacie) i powiedział: - Jest napisane, proszę pani, jest napisane. - Dobrze - nie straciła odwagi ciocia Marylka - zgadzam się z panem -jest napisane. Ale co ja mam w takim razie zrobić, skoro jechać chcemy, a biletów nie mamy? Kierowca, który był w nastroju wyraźnie filozoficznym, jak oceniała mama - odpowiedział: - WYBÓR należy do pani. - Siadać! - wrzasnęła wtedy ciocia do wszystkich. - Dokonałam wyboru, jedziemy na gapę. Pierwsza zareagowała ??? ? natychmiast posłuchała cioci, bo przyczepiła swoją sexi-pupę do zabłoconej podłogi. Potem usiadła potulnie mama i my wszyscy. - To chyba wariat - narzekała ciocia. - Wybór należy do pani, jest napisane - przedrzeźniała motorniczego. - To chyba jakiś niedowartościowany filolog, którego w ramach dekomunizacji wyrzucili z uniwersytetu lub ze szkoły, nieszczęśliwy purysta językowy - przeklinała ciocia, już wyraźnie zadowolona, że znalazła właściwe dla motorniczego obelgi. - To chyba jakiś zboczeniec - narzekała ciągle - takiego zboczenia jeszcze nie widziałam, chociaż światowa ze mnie 27 kobieta - niby szlachetne zboczenie, takie językoznawcze, ale tak mnie zdenerwowało... A może ten motorniczy wyczuł we mnie ekonomistkę? - pytała ciocia samą siebie. Dojechaliśmy wreszcie do domu. - Wysiadamy - przypomniała mama. A wtedy pan kierowca zablokował drzwi i powiedział do nas: - Proszę bilety do kontroli. Ciocia miała ochotę tego motorniczego zabić, tak na niego patrzyła. Mamie wyraźnie chciało się śmiać. Ludzie w tramwaju zaczęli krzyczeć na kierowcę, bo słyszeli poprzednią rozmowę, ??? zaczęła szczekać, a ja wyciągnęłam bilety z kieszeni i uśmiechając się rozkosznie i jąjcarsko powiedziałam: - Proszę. I podałam temu panu 7 biletów. Ciocia zrobiła minę jeszcze głupszą. Kierowca wyraźnie przestał być najważniejszy. - Skąd masz te bilety? - zapytała mama szeptem. - Jak to skąd? - tym razem ja się zdziwiłam. - Wyciągnęłam kilka ze śmietniczek i sprawdziłam tylko, czy dziurki się zgadzają. - Nie mogę przecież pozwolić, abyśmy wszyscy poszli z torbami, jak mówi babcia. Mama powiedziała, że ja sobie w życiu na pewno poradzę i z tej okazji ciocia z mamą zabrały nas na super lody do super knajpki, gdzie wszystko pachnie tym, co najlepsze, czyli czekoladą z orzechami, a lody płoną na niebiesko z powodu spirytusu, którym jest nasączona kostka cukru położona na wierzchu i podpalona. Rozdział VI TECHNIKA W naszym domu techniki być nie powinno. Wystarczy jej tylko trochę, aby nasza kochana mamuśka całkiem zgłupiała. Wcale jej nie obrażam tak mówiąc, bo ona też o sobie tak mówi. Ale tempora się mutają, jak mówi Kujonek, i my się musimy mutać razem z nimi. Na przykład taki telewizor. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego on w naszym domu nie stoi na najważniejszym miejscu i dlaczego nie mogę go oglądać przy obiedzie. W innych domach jest lepiej, bo nie ma pod tym względem sprzeczności interesów między dziećmi i rodzicami. Mama mówi, że okno na świat mam sobie otwierać i wyobraźnię kształtować przez słowo pisane, przez książki i czasopisma. Ja mam na ten temat inne zdanie, chociaż przeciwko książkom nie jestem tak do końca zbuntowana. Może jedynie przeciwko temu, że wszystkie ściany są nimi zajęte i nie ma w domu miejsca na porządne meble, jak u innych, czyli tak zwane meblościanki. Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Do innych domów przychodzą goście i wszyscy oglądają telewizję. Jedzą, wódeczkę popijają i patrzą. Jest to bardzo wygodne, bo nie trzeba się wysilać i gości zabawiać rozmową. Oni się sami zabawiają. W naszym domu, gdy ktoś przychodzi, 29 telewizor (jeżeli nawet gra) zaraz musi być wyłączony z szacunku dla tego, kto przychodzi. Nie tak dawno, na jakiś czas, nasz dom zamienił się w kabaret. Wszystko zaczęło się od tego, że Kujonek sprzedał czarno-biały telewizor pod tytułem „beryl". Był on jeszcze całkiem na chodzie, choć trochę bladawy. A było to tak: Zadzwonił telefon i mama go odebrała, bo akurat była najbliżej aparatu. Miała bardzo zdziwioną minę i mówiła, że nic nie wie ani o telewizorze, ani o bananach, ani o żadnym ogłoszeniu w gazecie. Usłyszał tę rozmowę Kujonek i zaraz przybiegł. Zabrał mamie słuchawkę z ręki i wykrzywiając dziób z grzeczności tłumaczył, że wszystko w porządku, sprawa jest aktualna i można przyjechać. A w dodatku bez pieniędzy, tylko z bananami. Muszę przyznać, że teraz to nawet i ja miałam głupią minę. Bardzo lubię banany, a jak pomyślałam, że zaraz je będę miała, to już całkiem mi się humor poprawił i nawet miałam ochotę uściskać Kujonka za jej pomysł, chociaż jeszcze do końca nie wiedziałam jaki. Mama zażądała wyjaśnień. Czasami potrafi być bardzo poważna, a wtedy układa usta w jedną linijkę, zwraca się do nas takimi imionami, jakie mamy oficjalnie i żąda wyjaśnień. Teraz też zażądała. Kujonek zrobił się blady i zielonkawy na zmianę, po czym powiedział, że już dawno wysłał do gazety - w rubryce bezpłatne - ogłoszenie takiej treści: Zamienię telewizor czarno-biały beryl na 10 kg bananów. Moje uznanie dla Kujonka maksymalnie wtedy wzrosło. W jednej sekundzie zrozumiałam, że po pierwsze, będziemy miały bananów po dziurki w nosie, a po drugie, rodzice będą zmuszeni kupić nowy telewizor, a jak kupią to już na pewno taki, z którym będziemy mogli się podłączyć do osiedlowej anteny satelitarnej, a wtedy to już całkiem inne życie dla mnie się rozpocznie. 30 Kujonek od razu dodał, że to wszystko zrobił z myślą o mamie, bo przecież ona wyjątkowo nie lubi tego telewizora. Mama więc zapytała, czy z myślą o niej postanowił się pozbyć z domu także innych rzeczy. Okazało się, że Kujonek wysłał jeszcze inne ogłoszenie o takiej z kolei treści: Zamienię magnetofon szpulowy z wszystkimi taśmami na mały okrągły stolik. I tak się też wkrótce stało. Stolik był potrzebny Kujonkowi do jej pokoiku, aby na nim podawać swoją ulubioną herbatę yunan koleżankom, dla których ona (to znaczy herbata) wcale nie była ulubiona. Zupełnie nie wnikałam, kto połakomił się na te stare, chociaż na chodzie graty, ale wiedziałam, że dzięki szaleństwu Kujonka w naszym domu dokona się rewolucja. Byłam najpierw wściekła na siebie o to, że to nie ja wpadłam na takie proste, ale genialne pomysły. Potem jednak postanowiłam być słodka dla Magilli-Kujonka przez cały tydzień, bo wiedziałam, że nam wszystkim to na dobre wyjdzie, a mnie szczególnie. I nie myliłam się. Tata akurat dostał honorarium za swoją książkę i powiedział, że trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe, a także nie cofać życia fal, bo nic nie pomogą skargi, a świat w przeciwnym razie bez nas pójdzie swoją drogą. Mama tylko pokiwała głową, co miało oznaczać, że tata chyba też zwariował. Rzeczywiście zwariował, ale akurat w takim stylu, który mi się bardzo spodobał. W ciągu niespełna pół roku nasz dom zamienił się w zupełnie cywilizowane miejsce i myślę, że w tym właśnie czasie weszliśmy nogami do Europy, co ostatnio jest w naszym kraju bardzo modne. Tak więc tata kupił telewizor (na prośbę mamy średni, choć moim zdaniem to on jest bardzo mały), potem magnetowid, gramofon i magnetofon. Telewizor jest włączany za pomocą tzw. pilota, którego ja nazywam WŁADZĄ. Bo to naprawdę jest władza. Jeżeli go mam w ręku, to mogę sobie skakać po programach i na żadnym zbyt długo się nie 31 zatrzymywać, bo już mnie ciekawi, co jest na innym. A poza tym: kto ma WŁADZĘ w ręku, może innym narzucić swoją wolę, czyli taki program, na jaki ma ochotę. Przynajmniej teoretycznie tak być może. Wiele z tym pilotem zabawy, bo można sobie na nim zaplanować program na kilka dni przedtem i on się sam nagra na taśmę. Opanowałam wszystkie przyciski na pilocie-władzy bardzo szybko. Mama do tej pory nie wie co i jak, i podejrzewam, że tylko czerwony kolor jednego z przycisków każe jej go używać, by zgasić mi przed nosem kolejny oglądany teledysk. Myślę, że zgrywa się przed nami na taką technicznie ograniczoną i celowo nie chce niczego sama naciskać z pogardy do wszystkiego, co się samo rusza, i do inteligencji, za przeproszeniem, technicznej. Opanowała jedynie prawidłowe włączenie nowego gramofonu, co trochę wysiłku ją kosztowało. Ale ponieważ musi od czasu do czasu słuchać tej muzyki poważnej, od której mi uszy puchną i robi mi się niedobrze, więc zapamiętała kolejność naciskania klawiszy. Z rozrzewnieniem wspomina wtedy swój pierwszy gramofon pod tytułem „bambino", który miał tę wyższość nad dzisiejszym, że można go było w każdej sytuacji wykorzystać. Włączało się go tylko do prądu, kładło płytę, podnosiło ręką wajchę i już sam grał, bo głośnik miał w przykrywadle. Widziałam to „bambino", bo teraz leży u nas w pawlaczu i mama nie pozwala go wyrzucić na wypadek, gdyby ten nowoczesny sprzęt się zepsuł, Czasami to mama przyznaje, że dźwięk w tym nowym gramofonie brzmi wyjątkowo dobrze. To nie koniec zmian w naszym domu, bo tata kupił jeszcze toster, który Kujonek nazwał „grzankorobem" w ramach walki z obcymi naleciałościami w języku polskim. Ten grzankorób wyrzuca automatycznie grzanki, gdy są już dostatecznie ciepłe. Mama go'oczywiście bardzo nie lubi, bo przez niego potłukła swoją ulubioną filiżankę. Właśnie zrobiła 32 sobie kawę i niosła ją do biurka, gdy gotowe grzanki wyskoczyły sobie zadowolone, wydając przy tym bardzo delikatny dźwięk. Mama jednak tak się wystraszyła, że tę swoją ulubioną filiżankę wypuściła z ręki. Babcia powiedziała, że to do mamy bardzo podobne, bo ją zawsze można było choćby workiem wystraszyć. Tata kupił jeszcze żelazko, które świetnie prasuje i pryska wodą. Ma tylko jedno pokrętło. Stare żelazko od razu wyniósł do zsypu na śmieci, Kujonek jednak po cichu przyniósł je z powrotem i wyraźnie w ten sposób się mamie przypodchlebił, bo mama się do niego uśmiechała i głaskała po głowie. Mnie to nigdy tak nie głaszcze za byle co! Za to, że z Kujonka taki podlizywacz, nie podlałam mu przez kilka dni kwiatków w doniczkach, więc trochę mu przydechły i teraz wyglądają podobnie jak u mamy w pokoju, bo ona też zapomina podlewać. Mówi, że ja pamiętam, bo widać mnie te kwiatki wołają i proszą o wodę, i tylko ja to w naszym domu słyszę. Coś w tym chyba jest, bo przecież zwierzątka-wszystkie-też mnie najbardziej kochają, nawet te, których ja nie kocham - na przykład muchy i komary. Jedynie do nowego telefonu mama jest ponad miarę przywiązana, choć wyjątkowo podejrzanie patrzy na ten aparat, którego nie trzeba włączać do gniazdka, a jedynie wyciągnąć mu antenkę. Nie mamy jeszcze w domu komputera, ale myślę, że wszystko przede mną. Muszę tylko mamę przekonać, że dzięki takiemu urządzeniu mogłaby wreszcie zlikwidować to swoje słynne archiwum, tę stertę wycinków i papierków na swoim biurku, na którym, jak mówi babcia, tylko dziada z babą brakuje. Mama jednak ostatnio uwierzyła w komputerowe wirusy i o żadnym takim udogodnieniu słuchać nie chce. Z magnetowidu najczęściej korzystam ja, bo nagrywam sobie teledyski. Kujonek nagrywa programy przyrodnicze, a mama każe nam nagrywać wszystkie spektakle teatralne, tak 3 - Batoniki always... 33 jakby mało ich miała w prawdziwym teatrze. Czasami tata przynosi jakiś film. On najchętniej oglądałby science-fiction, ale ze względu na mamę zazwyczaj przynosi melodramaty lub filmy sensacyjne ze znanymi aktorami. Pożytek dla taty jest z tego taki, że sobie koło mamy dwie godziny posiedzi, a dla mamy taki, że albo płacze (razem z Kujonkiem) albo się bardzo boi. To też ma dobre strony, bo jak płacze, to się wewnętrznie oczyszcza i mówi, że wtedy bardziej płacze nad sobą niż nad losami bohaterów, ale może tak płakać bezkarnie, bo nikt się nie pyta, co się stało, a wszyscy myślą, że to film ją wzruszył. Gdy się zaczyna bać na filmie sensacyjnym, to zapomina chociaż przez dwie godziny o marnościach tego świata i o swoich w nim problemach. Tak więc, moim zdaniem, na coś się ta technika w naszym domu przydaje i to nie tylko mnie. * Rozdział VII BABCIA - Córko moja - mówi babcia Gienia do naszej mamy, widząc ją z papierosem w zębach - ty się jeszcze palić nauczysz! - Nie nauczę się, nie nauczę, skoro do tej pory się nie nauczyłam - odpowiada mama, mająca za sobą 17-letni okres palenia z przerwami na nas, czyli 4 lata mniej, bo w okresie ciąży z Magillą-Kujonkiem i ze mną zaraz przestawała palić i w okresie karmienia piersią też nie paliła. Miała wtedy tak zwaną motywację, a to jest najważniejsze przy podejmowaniu takich trudnych decyzji. A potem, jak mówi, nadrabiała braki nikotyny ze zdwojoną energią. Tata to chyba nigdy palić nie przestanie, bo na ciążę nie ma żadnych szans, a inne motywacje nie są dla niego wystarczają co przekonywające. Obrzydzamy im to palenie, jak możemy, i trzeba przyznać, że ciężkie mają z nami życie. Tata mówi, że nie zależy mu na tym, aby umarł zdrowszy, a poza tym palenie, to coś bardzo miłego. Strefą, w której mogą palić, jest tylko kuchnia, tam zawsze jest otwarte okno o każdej porze dnia, a także nocy, a w dodatku jest okap z filtrem i wiatrakiem, wchłaniającym różne świństwa. 35 Babcia Gienia jest święcie przekonana, że mama tak tylko sobie pociąga jednego papieroska dziennie, jak mówi - ale dla fantazji. Babcia narzeka, że uboga jest mamy fantazja, a mama ' z kolei, że ma wyjątkowego pecha, bo przypływ fantazji odczuwa właśnie wtedy, gdy babcia przychodzi, a mamie nigdy się nie uda w porę zgasić papierosa. Teraz jest trochę lepiej, bo mamy domofon, więc szybko uprzedzamy mamę, a ona sprząta ślady swojego przestępstwa. Babcia Gienia tak naprawdę nazywa się Ludwika, ale wszyscy mówią do niej Gienia, dzięki czemu podtrzymywana jest dobra tradycja w naszej rodzinie, polegająca na tym, że każdy inaczej nazywa się oficjalnie, a inaczej nazywają go w rodzinie i wśród znajomych. Dziadek Henryk, mąż babci, nazywany był Staszkiem. Ale to jakaś odległa historia związana z jego pobytem w partyzantce, która nazywała się AK, z jego ukrywaniem się na Śląsku, a potem siedzenie w więzieniu. Dziadek miał nie tylko inne imię, ale także fałszywe nazwisko i pod tym fałszywym urodziła się moja mama. Babcia mówi, że teraz nastały dobre czasy dla takich ludzi jak dziadek i gdyby mu to więzienie zdrowia nie odebrało, to żyłby do dzisiaj, mając właściwy życiorys i my wszyscy moglibyśmy na tym skorzystać. A tak to możemy tylko pamiętać. Dziadka wcale nie pamiętam, bo nawet mama była mała, gdy on powiększył grono aniołków i babcię samą zostawił na tym padole łez. Na pocieszenie miała dzieci i one kazały jej zaczynać każdy dzień od nowa. Mojego drugiego dziadka, Michała, też nie znam, bo on zaraz wybrał się na drugi świat, gdy tylko ja się urodziłam i babci Gieni zostawił na pamiątkę swoją laskę. Kujonek dziadka Michała pamięta i mówi, że fajny to był facet, bo na wszystko jej pozwalał i zawsze przynosił jej chałkę, którą wtedy Kujonek uwielbiał, a poza tym miał ogródek z kwiat- 36 kami i dużo samozaparcia, bo o piątej rano wstawał, albo jeszcze wcześniej i ten ogródek podlewał. Babci Lodzi, żony dziadka Michała, też nie pamiętam, bo ona wybrała się do nieba dwa lata przed dziadkiem. Zostawiła nam na pamiątkę dużo zdjęć i szydełkowanych własnoręcznie serwetek, które są ozdobą naszego domu, jak mówi tata. Zostawiła nam także w spadku urodę, która przeszła prosto na Kujonka i na mnie, z czym będziemy miały jeszcze wiele kłopotu, jak mówi babcia Gienia, a jeszcze więcej kłopotów będzie miała nasza mama. Babcia Gienia teraz z laską dziadka Michała się nie rozstaje. Bardzo jej się przydaje z powodu reumatyzmu, który babcię na stare lata dręczy we dnie i w nocy. Tak więc reumatyzm babcia podpiera laską, a leczy go specjalnym aparatem elektrycznym, który trzeba włączyć do prądu, a potem dwie blaszki podłączyć do babci. Te blaszki kopią w różnych miejscach nogi i biodra babci, w zależności od tego, gdzie się je przyłoży. Babci wtedy od razu lepiej się chodzi po tym bożym świecie. Najpierw nauczył się babcię kopać Kujonek, a potem ja. Jest to całkiem fajna zabawa. W każdym razie jej rezultaty są bardzo widoczne i babcia dobrze pokopana tym aparatem może chodzić nawet bez dziadkowej laski, a nie pokopana chodzi z laską i z trudem, którego nikt jej nie powinien zazdrościć. Ja to lubię babcię z laską, bo wtedy bardziej wygląda na babcię. I lubię jak ubiera białą bluzkę z koronkami i nigdy nie zapomina o kapeluszu. Kapelusze są bardzo zaraźliwe i przeszły z babci na mamę, a teraz to nawet na Kujonka. Na szczęście ja jestem odporna na te babskie dziwactwa i utrudnianie sobie życia. Babcia chodzi do spowiedzi raz w roku na Wielkanoc. W tym roku stała się rzecz straszna. Babcia nie dostała od naszego księdza proboszcza rozgrzeszenia. Przyszła taka 37 wściekła, że nawet ??? zaczęła szczekać głośniej niż zwykle i merdać ogonem. Babcia laską popchnęła drzwi i usiadła w najstarszym fotelu, w którym jeszcze nasza prababcia siedziała. Zaczęła wszystkie możliwe psy wieszać na tym proboszczu. Tata od razu babci podał duży kieliszek z odrobiną brandy i kazał sobie wszystko od początku opowiedzieć. Była to taka sensacja w rodzinie, że wszyscy słuchaliśmy, także Kujonek ? ???, ? Pelagia, nie licząc chomików, które chyba też nadstawiały uszu, by się dowiedzieć, jakim to grzechem babcia sobie zasłużyła na taką karę. - Przyszłam do kościoła - opowiadała babcia - ze swoimi dwiema koleżankami, z tą panią z Częstochowy i tą drugą ze Lwowa. Klęknęłam, chociaż mi to z trudem przyszło, i powiedziałam: - Z sąsiadkami żyję w zgodzie, z córkami też, zięciowie są dobrzy dla mnie, a ja dla nich, z nikim się nie kłócę i nikomu niczego nie zazdroszczę, do kościoła chodzę, a jak mnie noga boli, to słucham mszy przez radio. Nie wiem więc z czego mam się księdzu spowiadać, skoro nawet myśli grzesznych nie mam. - Skoro pani grzechów nie ma, to ja pani rozgrzeszenia dać nie mogę - powiedział ksiądz. - I nie dał! - krzyknęła babcia. - Nie zastukał w okienko i wszystkie koleżanki to widziały. I teraz sobie wyobraźcie - co one musiały pomyśleć! Tata babcię uspokajał, jak mógł. Tłumaczył jej, że do komunii może pójść, bo wystarczyłoby, że wzbudziła w sobie skruchę i chęć wyznania nawet tych grzechów, których nie ma. Babcia nie była o tym głęboko przekonana i powiedziała, że już ten ksiądz jej wdowiego grosza nie zobaczy, bo nie położy go na tacę ani w czasie mszy, ani podczas kolędy. A tak W ogóle, to na kolędę sobie zaprosi te dwie koleżanki i tak zrobi, aby ksiądz ją w obecności tych koleżanek przeprosił. Będzie przez pół roku zbierała na to siły. Wszyscy przyzna- 38 liśmy babci rację, chociaż tata po cichu oświadczył, że czuje się zawiedziony babciną opowieścią, bo liczył na prawdziwy skandal, a może nawet na podwójne życie babci. Mama też się śmiała, ale babci wcale się śmiać nie chciało. Było mi jej wtedy naprawdę żal, nawet bardziej, niż gdy narzeka na swój reumatyzm. Babcia Gienia piecze najwspanialsze w świecie babki i ciasto z truskawkami. Zdradza swoje sekrety Kujonkowi, bo ktoś w tej rodzinie musi piec ciasta, gdy jej zabraknie, a na mamę w tym względzie liczyć nie można, choćby z powodów, 0 których już pisałam. Jeżeli ona nie zajada słodkości, to myśli, że i cały świat, a w tym nasza rodzina, może się bez nich obejść. Tylko raz na Boże Narodzenie mama piecze ciasto bakaliowe, które jest ósmym cudem świata i którego nawet babcia zrobić nie potrafi. Bardzo lubię patrzeć, jak babcia przygotowuje babkę. Długo kręci ciasto tylko w lewą stronę w glinianej misie, a przedtem zanim zacznie kręcić - udaje, że trzy razy spluwa przez lewe ramię. Wszystko po to, aby ciasto podczas pieczenia nie upadło. Oczywiście nie używa do kręcenia miksera, bo to diabelski wynalazek, i w tym się babcia z mamą zgadza. 1 rzeczywiście - babci nigdy jeszcze ciasto nie upadło, a mam; - w czasach, gdy jeszcze próbowała eksperymentować - zawsze upadało. Może dlatego, że zapominała o spluwaniu przez lewe ramię albo może kręciła w odwrotną stronę? Taką babkę babcia piecze w niedzielę i zawsze nam ją przynosi albo piecze w środę, czyli wtedy, gdy tata przychodzi do babci na kawę. Tata jest ukochanym zięciem babci i aż do tej pory się nie zepsuł. W środę ma dużo czasu, więc do południa taszczy zakupy i ma ręce od nich do samej ziemi, a potem spędza dwie godziny u babci, czego od mamy babcia, jak żyje, nigdy nie doświadczyła. Tata wysłuchuje opowieści babci z całego tygodnia, a potem 39 tłumaczy jej politykę, czyli to, co mówią w dzienniku telewizyjnym. Babci się wtedy otwierają oczy i zaczyna rozumieć, po czym spotyka się ze swoimi koleżankami, tymi z Częstochowy i Lwowa, i im z kolei tłumaczy, aby również mogły szeroko otwartymi oczami patrzeć na świat. Tata mówi, że babcię trzeba kochać taką, jaka jest, bo już się jej nie zmieni, a poza tym trzeba się śpieszyć z kochaniem ludzi w babci wieku, bo oni robią niespodziewane numery i zbyt szybko odchodzą na drugi świat. Lubię przychodzić do babci i lubię u niej nawet zostawać na noc. Babcia zawsze mi wtedy robi na śniadanie jajecznicę deptaną z dwóch jajek, która jest tak dobra, że ma wszystkie jajecznice pod sobą. Nie wiem, dlaczego ona się nazywa „deptana" -ja tak ją nazwałam, gdy byłam mała. Różni się od innych jajecznic tym, żerna małe kawałki chleba wymieszane razem z jajkami. Babcia nigdy nie marudzi, że nie wolno jeść za dużo jajek, bo zawierają cholesterol. Mówi, że całe życie jadła tyle jajek, ile chciała, i nie ma sklerozy. Bardzo mi się jej stanowisko w tym względzie podoba. Popieram babcię również wówczas, gdy mówi, że nasza mama przesadza w wielu sprawach, a już na pewno ma wygórowane potrzeby kulturalne. Żadna mamy siostra, a babci córka, ich nie ma w takim nadmiarze. Dlatego życie im płynie, jak Wisła do Gdańska. Mamie ani tacie tak nie płanie, chociaż oni nie narzekają i ciągle się uczą i pracują, a garb im sam wyrasta. Wszystko dlatego, że mama jest niereformowal-na i nie chce mieć żadnego sklepu, a dyplom też ma nie po to, by go wnukom pokazywać. Ciocia z wujkiem dyplomy schowali i zamiast baranki boże uczyć, to wolą mięso z baranów i nie tylko baranów sprzedawać. Nawet tata przyznaje, że gdyby on robił ludziom meble, tak jak zrobił nam - gdyby czas tracił na robienie tych mebli, a nie doktoratu - to teraz wszyscy ludzie by mówili do niego - „panie Jasiu", a nie - „Jasiu". 40 Za takie mówienie babcia też lubi tatę. Ale nie namawia go wcale, aby się przysposobił do innego zawodu, bo wtedy ona nie mogłaby jego książek swoim koleżankom pokazywać. Babcia Gienia majeszcze jedną wielką zaletę -w przeciwieństwie do mamy - zawsze daje mi małe kieszonkowe i wtedy ja mogę sobie kupować taką gazetę, którą mama uważa za głupią. *fi Rozdział VIII KOLEŻANKI Dzisiaj mnie diabli ponieśli na długi spacer z Apą. Zazwyczaj chodzę na łączkę, bo tam można Apę spuścić ze smyczy i trochę z nią powariować, ale bez przesady. Uczę ją wtedy różnych psich sztuczek - przynoszenia patyków i skakania przez rury. Ale teraz tych rur już nie ma. Widocznie robotnicy wykorzystali je do budowania nowej plebanii. Mówię nowej - bo jedna już została wybudowana. Teraz okazała się za duża dla naszych księży, ponieważ religia jest już w szkole, a nie w salkach katechetycznych przy plebanii. Tak więc ta duża plebania ma być sprzedana, a robotnicy budują małą. Lubię chodzić z Apą jeszcze na inną łączkę, blisko lasu, ale tam wcale nie jest bezpiecznie. Mama tak uważa z powodu wyobraźni, której ma w nadmiarze. Poszłam więc główną ulicą, dosyć daleko, i doszłam do mojego starego osiedla. Pokazałam Apie mój stary blok i balkon, na którym właśnie bawiła się jakaś obca dziewczynka. Pokazałam Apie także piaskownicę, w której spędzałam dni swojego życia. Spotkałam jeszcze Anię, z którą kiedyś chodziłam do przedszkola,, do pierwszej klasy, a także do piaskownicy. Ania jest wyższa ode mnie i nawet, powiedziałabym, gruba - na pewno od tych parówek, których zawsze 42 zjadała na śniadanie sześć, a nie dwie, co było obżarstwem i kiełbasianą rozpustą. Ania była kiedyś moją koleżanką. Połączyły nas wspólnie robione w piaskownicy ciaplitki, a także zbieranie kwiatków na łące. Kiedyś wybrałyśmy się po te kwiatki aż nad małą rzeczkę, śmierdzącą z daleka. Dzięki tej wyprawie postawiłyśmy pół osiedla na nogi, bo wszyscy nas szukali, a nasze mamy razem płakały na balkonie u sąsiadki, mieszkającej na ostatnim piętrze. Wśród tych łez zobaczyły jednak nas z wysokości, jak grzecznie zbierałyśmy żółte kwiatki. Potem siedziałam z Anią w jednej ławce i wtedy szybko skończyło się nasze koleżankowanie. Ania na lekcji poprosiła mnie, abym zaśpiewała jej piosenkę o Oli, która poszła do przedszkola i zapomniała parasola. Zaśpiewałam jej do ucha, ale widać trochę za głośno, bo usłyszała to śpiewanie pani, pisząca coś kredą na tablicy. Pani zapytała wtedy: - A któż tak śpiewa? Ja się wystraszyłam nie na żarty, bo nasza pani zawsze udawała groźną, a Ania wtedy, bez namysłu, powiedziała: - To ona! I pokazała palcem na mnie, wielce uradowana. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak zrobiła. Zostałam ukarana, bo musiałam zrobić dziesięć różnych szlaczków w zeszycie. Mama pomogła mi te szlaczki rysować i mówiła, że Ania mnie zdradziła. Nie wiedziałam na czym polega zdrada, ale czułam od tej pory, że jest to coś, co każe znielubić nie tylko Anię. Gniewałam się na nią jeden dzień, bo mam taką właściwość, że mi złość zawsze szybko mija. Pamiętam jednak, że w jednej ławce nie za bardzo chciałam z nią siedzieć, więc się szybko przemeblowałam, gdy tylko była okazja. Siedziałam później w ławce z Dorotką. Jak się jednak wkrótce okazało, Dorotka była typem Kujona, który tym się różni od Kujonka, że na dłuższą metę nie można go lubić. Dorotka miała jeszcze jedną cechę, również charakterystyczną 43 dla Kujona- mianowicie: lubiła się podlizywać. Jak nasza pani wychodziła na korytarz, by sobie poplotkować z drugą panią, to cała klasa musiała siedzieć cicho. Jeśli ktoś podskoczył, to Dorotka go zapisywała na kartce, a później tę kartkę dawała pani, która zgodnie ze szkolnym zwyczajem wyznaczała karę w postaci szlaczków, a później zdań, jakie musieliśmy wiele razy przepisywać np. Będę grzecznie siedziała w ławce albo: Nie będę rozmawiać na lekcji. Właściwie to pani nawet nie prosiła Dorotki, aby zapisywała podskakujące dzieci. Dorotka była wójtem klasy albo, jak kto woli, przewodniczącą klasy, w związku z czym takie zachowanie należało do jej funkcyjnych obowiązków. Fakt, że ona wykonywała te obowiązki wyjątkowo gorliwie, jak każdy Kujon. Chciałam mieć prawdziwą koleżankę, ale jak się okazało, z koleżankami wcale sprawa nie jest prosta, szczególnie z powodu plotek, które lubią robić. Plotkować można na absolutnie każdy temat, począwszy od koloru skarpetek, jakie się nosi, a skończywszy na tym, z czym kto miał bułkę na drugie śniadanie. Nie wiem z czego wynika plotkowanie, ale wiem, że robią to dziewczynki bardziej niż chłopcy i że nie zawsze jest ono z korzyścią dla tego, o kim się plotkuje. Jeżeli ja plotkowałam o Anecie, to jej się krzywda nie działa, bo moje plotkowanie polegało na mówieniu o tym, jak Anecie dobrze, a wszystko z powodu wujka, który jest piekarzem i dzięki temu cała rodzina miała zawsze najświeższe i najbardziej na świecie pachnące bułeczki. Jeżeli natomiast ktoś mówił o Tomku, że jego mama jest głupia, bo na przykład nosi za krótkie spódniczki, a przecież mamie to już tak nie wypada, to myślę, że Tomkowi było smutno. Na szczęście kiedyś okazał się prawdziwym mężczyzną, jak powiedział tata, bo stanął w obronie mamy i dał w zęby Romkowi za głupie gadanie o niej. Oczywiście wcale go za to nie spotkała nagroda, bo Romkowi ten ząb szybko 44 wyleciał. Zęby mają taką właściwość, że wypadają, jak się zaczyna chodzić do szkoły, bo są mleczne. Romek się uparł, aby Tomek mu za ten ząb zapłacił- Pani nie mogła sobie z nimi poradzić, więc na wszelki wypadek wezwała ich rodziców, którzy jakoś do porozumienia doszli. Teraz mam kilka koleżanek, ale nie wiem jeszcze czy one są prawdziwe. Mama mówi, że Monika jest moją dobrą koleżanką, ponieważ dba o mnie, co szczególnie widać, gdy nie przyjdę do szkoły. Wtedy ona zaraz po lekcjach przychodzi, aby zapytać co się stało i zostawia mi zeszyty z notatkami. Muszę je przepisywać do swoich zeszytów w celu nadrobienia zaległości, które mają to do siebie, że bardzo szybko lubią się gromadzić. Z Moniką łączy nas także uwielbianie psów rasowych i wielorasowych, a najbardziej naszych własnych. Pies Moniki nazywa się Czester, jest bardzo podobny do średniego brodacza monachijskiego. Ma fachowo obcięte uszy i ogon. Ja tej krzywdy Apie zrobić nie pozwoliłam, bo przecież kupiłam ją nie tylko dla jej urody. U Moniki jednak o wszystkim decyduje tata, a więc jej pies przez to obcięcie wygląda na bardziej rasowego. O swoich psach potrafimy rozmawiać przez całą lekcję historii, co już wiele razy groziło nam przesiadką do innych ławek. Nasza pani z historii nie zawsze ma serce z kamienia, a poza tym też ma psa, więc rozumie naszą, absolutnie konieczną wymianę spostrzeżeń i doświadczeń, bez względu na porę dnia i okoliczności. Teraz już wiemy, że nawet, gdybyśmy rozmawiały o czymś innym, to musimy skłamać i ratować się naszymi psami. Myślę, że one nie mają nam tego za złe. Z Moniką łączy mnie jeszcze jedno - zupełnie inne spojrzenie na chłopców. Monice podobają się chłopcy mający ciemne włosy, a ja wolę blondynów, takich jak na przykład solista Guns N'Roses. Piszę, że to nas „łączy" i wiem, co mówię. 45 Gdyby nam się podobali tacy sami co do urody chłopcy, to sprawa mogłaby w przyszłości skończyć się niezbyt wesoło. A tak - walka o tego samego chłopca nam nie grozi, co może stać się dodatkowo podstawą do naszego, przyjaznego do siebie nastawienia. Monika pożyczyła ode mnie wszystkie książki o wychowaniu seksualnym, przeznaczone dla młodzieży i czytała je sobie w nocy. Ona bardzo się wstydzi swojej mamy i za nic na świecie o nic by jej nie zapytała. Dlatego też podoba jej się moja mama, która z tych spraw nie robi tajemnicy i o wszystko można ją zapytać. W bloku, gdzie mieszkam, mam jeszcze jedną koleżankę. Nazywa się Kasia. Lubię Kasię, a teraz, kiedy obcięła włosy, to jeszcze bardziej ją lubię. Ja też mam takie chwile, że bardzo chciałabym mieć krótkie włosy, ale mama zawsze jakoś mnie powstrzymuje i tłumaczy, że powinnam mieć długie, bo mam gęste, zdrowe i błyszczące, chociaż wcale nie myję ich w szamponie Elseve firmy Loreal, jak każe telewizja. Każdy chce mieć zawsze to, czego nie ma. Ja więc marzę o krótkich włosach, a mama o długich, bo ma liche i krótkie. Może dlatego, że robi z nimi różne cuda, co i tak na jeszcze gorsze jej wychodzi. Kasię poznałam w okrutnych okolicznościach. Samochód potrącił małego pieska. Leżał biedaczek na brzegu chodnika, oczka wznosił i jęczał po cichutku. Ludzie patrzyli na niego i kiwali głowami, ale każdy z nich jechał albo szedł w jakimś kierunku. Gdy zobaczyłam tę psinę, natychmiast zaczęłam płakać. Wtedy podeszła Kasia, wracająca ze swojej muzycznej szkoły, i płakała razem ze mną: Wkrótce przyjechał autobus i my wtedy, bez namysłu, położyłyśmy go na reklamówce i wniosłyśmy do autobusu z zamiarem zawiezienia go do lecznicy. Płakałyśmy przez całą drogę i wszyscy nas głaskali po głowach. Niestety, piesek nie przeżył. Zmarł chyba w autobusie, bo do lecznicy przyniosłyśmy go już martwego. Lekarz 46 powiedział, że już nic zrobić nie może. Najwyżej może go oddać do kremacji. Nie wiedziałyśmy, gdzie to jest. Pan nam wytłumaczył, że w lecznicy można martwe psy oddawać do spalenia, co jest bardzo humanitarne, ale trzeba za to też płacić. W ogóle nie myślałyśmy o pieniądzach, ratując psinę. A pieniędzy nie miałyśmy. Wyszłyśmy więc z lecznicy i płakałyśmy dalej na przystanku, oczekując na autobus, który zawiózłby nas do domu razem z martwym psem. Zainteresowała się naszym płaczem jakaś obca pani, nieco już starsza. Kasia jej wytłumaczyła o co chodzi, bo ja już nawet siły nie miałam opowiadać. Wtedy ta obca pani wyciągnęła z portmonetki pieniądze, i dała nam, abyśmy wróciły do lecznicy i psinę oddały do kremacji. Tak zrobiłyśmy. Wróciłam do domu później niż zwykle. Kujonek już zdążył ze strachu obdzwonić moje koleżanki. Kasia opowiedziała jej tę smutną historię. Kujonek był dla mnie bardzo dobry. Odgrzał mi zupę i kazał mi się położyć do łóżka. Wieczorem miałam gorączkę. Mama mówiła, że to z nadmiaru emocji i mojej wrażliwości. Potem czytała mi na głos fragment Małego Księcia. Autor mówił o tym, że ludzie mają dzisiaj za mało czasu na to, aby coś poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół. Aby mieć przyjaciela, trzeba go oswoić, a na to potrzeba i czasu, i dużo soli, którą trzeba wspólnie zjeść. Oczy mi się kleiły, czułam piasek pod powiekami. Myślałam o tym, że kiedyś, gdy byłam mała, uwielbiałam takie dobrano-ckowe czytanie do poduszki. Częściej robił to nawet Kujonek niż mama. Może dlatego Kujonek tak dobrze czyta i taką ma świetną dykcję. Myślałam jeszcze o tym, czy mama oswoiła Ewkę-Marchewkę, czy też Ewka-Marchewka mamę i czy one są przyjaciółkami. Ale o tym napiszę innym razem. 47 Rozdział IX MĘŻCZYŹNI MOJEGO ŻYCIA Miałam ich już kilku i muszę przyznać, że do tej pory nie sprawiali mi oni większych kłopotów. Pierwszym był Damian. Mieszkał w moim starym bloku, który niedawno pokazywałam Apie, piętro wyżej ode mnie, czyli na trzecim. Chodziliśmy razem do przedszkola, razem na łączkę i do piaskownicy. Czasami Damian przychodził do mnie, do domu, aby jego mama miała małą chwilę na spokojny oddech. Moja mama lubi dzieci, więc jej to nigdy nie przeszkadzało, a nawet jeszcze potrafiła się z nami bawić. Damian miał jedną wielką zaletę - robił wszystko, o co go poprosiłam. Raz to nawet wystawił głowę za barierki w balkonie. Być może nie pamiętałabym tej historii, gdyby nie dowiedział się o niej cały blok. Nie wiem jak to się stało, ale Damianowi ta głowa dosyć szybko wyszła na zewnątrz, tylko potem za żadne skarby świata nie chciała wejść do środka. Damian był bardzo dzielny. Trzymał głowę za balkonem długo i wcale się za bardzo nie skarżył. To prawda - przyniosłam mu wszystkie moje słodyczowe zapasy i dokarmiałam jak mogłam. To nawet nie było takie trudne. Gorzej mi szło podawanie mu picia. Nawet przez rurkę nie za bardzo mu się udawało. Siedzieliśmy cicho na tym balkonie, bo już byliśmy nie na żarty wystraszeni. 48 W końcu jednak Damian zaczął płakać. Powiedziałam mu, że nie ma innej rady, tylko trzeba mu będzie obciąć uszy. Jego płakanie przywołało moją mamę, no i wtedy rozpoczęła się prawdziwa histeria. Mama też zaczęła płakać, potem Damiana mama, a w końcu i ja. Myślę, że ten płacz nas wtedy uratował, bo kto wie, czy nie dostalibyśmy jakiegoś lania w tyłek. Sprawa nie była aż tak śmieszna, bo trzeba było przepiłować nasze balkonowe barierki, aby Damianowi uszu nie obcinać. Damian okazał się jednak prawdziwym mężczyzną, bo wcale się na mnie nie pogniewał za mój pechowy balkon, a nawet dał mi jeszcze gumę do żucia, Donaldową. Chodzenia po drzewach też on mnie nauczył i strzelania z procy, co mi na złe wyszło, bo z tego powodu nieraz uczynni sąsiedzi przyprowadzali mnie za ucho do domu, czego, przyznam, wyjątkowo nie lubiłam. Mama zawsze wtedy robiła groźną minę, ale nigdy na mnie potem za bardzo nie krzyczała. Może nawet była trochę zadowolona, że ze mną ma inne problemy niż z Kujon-kiem, który w wieku przedszkolnym najczęściej bawił się po cichu zabawkami, opowiadał im bajki albo siedział w kącie i bał się wymyślonych przez siebie historii, które przedtem różnym zabawkom opowiedział. Z Damianem rozstałam się bezboleśnie. Po prostu - on poszedł do innej szkoły, a ja do innej i nasze drogi się rozeszły. Może dobrze, bo kto wie, co byśmy wspólnie głupiego wymyślili. Teraz spotykam go czasami na ulicy. Mówi mi cześć i trzyma ręce w kieszeni. Gumę żuje nadal. Ma długie włosy i całkiem zakryte uszy. Powiedziałam mu kiedyś złośliwie, że nic by się nie stało, gdyby wtedy, na balkonie, zamiast przecinania prętów, jemu obcięto ucho. Może byłby podobny do Van Gogha. Ale Damian nie wiedział kto to jest, więc mu nie tłumaczyłam. Odwiózł mnie wtedy pod dom swoją motorynką i widziały to moje koleżanki z bloku, a także Krzyś z pierwszego piętra. ? 4 - Batoniki always... 49 Ciekawa sprawa, bo od tego momentu Krzyś zaczął mi się wyraźnie przyglądać, a potem nawet do mnie przychodzić do domu. Wtedy dopiero po raz pierwszy doceniłam pozytywne strony posiadania'własnego pokoju. Krzyś przychodził i słuchaliśmy kaset. Każde z nas czegoś innego, więc mieliśmy słuchawki na uszach. Mama początkowo była zaniepokojona ciszą, jaka panowała u mnie. Widziałam to po jej minie, kiedy przyniosła nam sok w szklankach i z rurkami. Pukała oczywiście do drzwi, abyśmy jej otworzyli, a także zapewne z wrodzonej kultur ki. Chciała chyba w ten sposób uszanować nasze prawo do własnych spraw i rozmów, a my nie słyszeliśmy tego pukania. Weszła więc i nie mogła ukryć swojego zdziwienia i zaskoczenia. Pytała potem, czy to teraz taka moda, by się spotykać i by każdy w innym kącie słuchał swojej muzyki. Drzwi do mojego pokoju muszą być oczywiście zamknięte, jak ktoś do mnie przychodzi. Mama nie za bardzo rozumie tę konieczność, ale wytłumaczyłam jej to zasadami, jakie panują na dyskotekach. Żadna bowiem dyskoteka w szkole się nie rozkręci, ani też żadna zabawa na urodzinach, jeżeli nie zgasną światła. W szkole najczęściej mrugają jakieś dyskotekowe świecidełka, ale w domu najlepiej, jak jest całkiem ciemno. I tak poświata z innych okien tworzy półmrok. Nie znaczy to oczywiście, że światło gaśnie po to, aby się w ciemnościach przytulać i całować. Po prostu, taki jest zwyczaj i mnie się on też podoba. Dopóki nie przychodził do mnie Krzyś, to mój własny pokój wcale nie był mi aż tak potrzebny i właściwie mogłabym się bez niego obejść. Na początku to nawet byłam wściekła, że nie mieszkam razem z Kujonkiem, tak, jak w starym mieszkaniu, i że nie mamy ani biurek, ani tapczanów obok siebie. Mama jednak mi wytłumaczyła, że bardzo jej zależy na tym, aby nam było wygodnie i abyśmy miały własny kąt dla siebie i dla swoich rzeczy. Ona nigdy nie miała swojego pokoju, bo 50 mieszkała razem z siostrami, dlatego też Kujonek i ja musimy go mieć, aby chociaż za tym nie tęsknić tak jak mama. Całe szczęście, że ja nie musiałam się uczyć grać na pianinie, tak jak Kujonek, też dlatego, że mama w dzieciństwie nie miała pianina, a zawsze o tym marzyła. Nie wiem dlaczego Kujonek się nie buntował przeciwko tym wszystkim gamom, jakie musiał ćwiczyć, zamiast łazić po drzewach z jakimś Damianem lub rozbijać szyby z procy. Teraz Kujonek przerzucił się na gitarę i czasami to jej po cichu zazdroszczę, że tak sobie siedzi, gra i śpiewa. Jak sobie jednak pomyślę, ile w tym czasie zamiast ćwiczeń mogę zrobić szaleństw z Apą, to łatwo mi ta zazdrość przemija. Kujonek zaczął mnie traktować bardziej dorośle, od kiedy Krzyś przychodził do mnie, a nawet zaczął dogadywać mi i nazywać Krzysia moim chłopakiem. Szybko więc wyprowadziłam moją siostrzyczkę z błędu i powiedziałam, że Krzyś nie jest moim chłopcem, bo nie poprosił mnie o to, abym z nim chodziła. Nie zapytał, czy chcę z nim chodzić albo czy chcę być jego dziewczyną, a takie pytanie jest absolutną podstawą. Bez niego wszystko jest nieważne. Prawdą jednak jest, że od tego momentu bardzo chciałam, aby Krzyś mi takie pytanie zadał i wtedy naprawdę miałabym prawdziwego chłopca. Widocznie jednak chciałam za bardzo, a w życiu, jak mówi mama, osiąga się najczęściej to, o co się zabiega z względną obojętnością. Było mi przykro.,J^awet ze złości minął mi apetyt na wszystko, a pozostał tylko na czekoladę, której akurat wtedy miałam w nadmiarze, bo Tomek z mojej klasy się we mnie zakochał i codziennie mnie nią obdarowywał. Kujonek mówi, że ja nie jestem w nikim zakochana, bo jakbym była, to nawet na czekoladę nie miałabym ochoty i przynosiłabym jej nie dwie kostki a całą tabliczkę. Korzystały z tej czekolady też moje koleżanki, bo znowu taka samolubna nie jestem, aby się samej objadać. 51 Zresztą, Tomek nie zawsze wkładał mi czekoladę do tornistra. Czasami tak sobie kładł ją na mojej ławce, niby że to dla mnie albo i nie. dla mnie, a dla Moniki. Ale wszyscy i tak wiedzieli, że to dla mnie i podśmiewali się z niego. On kupował chłopcom gumę do żucia, aby śmiali się trochę mniej. Tomek miał często dużo pieniędzy przy sobie i chciał mi też kupować różne soki i gumy. Wygadałam się jednak kiedyś przed mamą i ona mi wytłumaczyła, że absolutnie nie mogę się na to zgodzić, bo to niemożliwe, aby Tomek swoje skromne kieszonkowe przeznaczał na moje zachcianki. Nic nie pomogły tłumaczenia, że po pierwsze, to nie są moje zachcianki, a po drugie, Tomek nie ma skromnego kieszonkowego, tylko duże pieniądze. To jednak już zupełnie mojej mamie się w głowie nie mieściło. Tomek, mimo swojego szaleństwa i zakochania, też mnie nie zapytał o to, czy chcę z nim chodzić. Dalej więc nie miałam prawdziwego chłopca. Mógł przynajmniej zapytać. I tak powiedziałabym, że nie chcę, ale wtedy czułabym się jak prawdziwa dziewczyna w moim wieku. No i wreszcie stało się to, o czym tak ostatnio marzyłam. Właściwie to od tego powinnam zacząć, ale specjalnie mówię o innych chłopcach, aby ta chwila wypadła w moim opisywaniu zupełnie wyjątkowo. Zauważyłam, że od pewnego czasu przygląda mi się wysoki chłopiec ze starszej klasy. Wydawało mi się, że jest nieśmiały i wstydzi się do mnie podejść. Widziałam go kiedyś, jak rozmawiał z Krzysiem, więc to ja do nich podeszłam i tak sobie chwilę pogadaliśmy o nowym teledysku Michaela Jacksona i o nowych reklamach w telewizji. Właściwie to ja mówiłam, a on tylko patrzył. Dobrze, że miałam tę długą koszulę w różowo-czarne paski, którą mi mama kupiła w Ostrawie i dobrze, że zawiązałam sobie tę czarną chustkę na przegubie prawej ręki. Przerwa się szybko skończyła, bo przecież wiadomo: wszystko, co dobre, za 52 szybko się kończy. Nie mogłam już się doczekać następnej przerwy. Spacerowałam sobie z Moniką, a wtedy ten niby nieśmiały chłopiec podszedł do nas, spojrzał w sufit zamiast na mnie i zapytał: - Agatko, czy chcesz ze mną chodzić? Myślałam, że źle słyszę. Monika zaczęła znacząco chrząkać, ja zaczęłam się śmiać, ale szybko powiedziałam, że chcę - tak szybko, jakbym się obawiała, że on się rozmyśli. Dobrze, że na ostatniej godzinie nikt nie przyszedł nas uczyć. Sami mieliśmy sobie czytać rozdział z podręcznika historii, a pani z sąsiedniej klasy tylko do nas zaglądała. Zazwyczaj w takiej sytuacji byłabym jedną z najbardziej rozrabiających, ale teraz siedziałam z nosem w książce i czytałam, choć właściwie nie wiedziałam o czym, bo moje myśli wybiegały już do jutra, w którym to miałam się spotkać z Jackiem na pierwszej prawdziwej randce. No właśnie - on miał na imię Jacek. Przybiegłam do domu i zaraz wszystko opowiedziałam Apie, potem Kujonkowi, a potem mamie. Kujonek pokiwał głową i powiedział: - Ho! ho! Jacek i Agatka, to przecież bajkowa para! Nie wiedziałam o czym ona mówi, ale mi wytłumaczyła, że to byli kiedyś bohaterowie telewizyjnych dobranocek, czego nawet ona za bardzo nie pamięta, i stąd potem na różnych kosmetykach dla dzieci pojawiły się te imiona. A oliwka dla dzieci pod tytułem Jacek i Agatka jest najlepsza na świecie i najpiękniej pachnąca, i nawet ja po niej nie miałam uczulenia - tak mówiła mama. Byłam bardzo ciekawa, jak te spotkania z Jackiem będą wyglądać i co będziemy na nich robić. Mama też była ciekawa, ale co jej mogłam powiedzieć, skoro sama nie wiedziałam. Właściwie nic nie wiedziałam o tym chłopcu, ale przecież wszystkiego mogłam się dowiedzieć. Na to pierwsze spotkanie przebierałam się chyba trzy razy. 53 Nawet zastanawiałam się czy nie włożyć sobie biustonosza, bo biustu mam już na staniczek numer jeden i mogłabym wykorzystać jakiś z tych, które są za małe na Kujonka. W końcu jednak zrezygnowałam z tej ekstrawagancji. Włożyłam obcisłe czarne getry z lycry, adidasy (nowe, super), biały trykot i na to flanelową koszulę w kratę (Kujonek mi pożyczył swoją). Umyłam włosy i zawiązałam na głowie opaskę, taką samą, jak ma solista Guns'N Roses - Axl Rosę. Kujonek powiedział, że wyglądam super, mama westchnęła głęboko i zapytała, dlaczego nie włożę tej nowej miniówki w kropeczki (w kropeczki!), ale co ja miałam jej tłumaczyć. Jacek przyszedł po mnie nawet punktualnie, więc powiedziałam mu: - Właź! - Ale on nie chciał i w ogóle był zdziwiony, że kazałam mu przyjść po siebie do domu. Skąd mógł wiedzieć, że te zasady akurat mi się podobają. Łaziliśmy przez godzinę albo więcej po osiedlu. Jacek nic nie mówił. To ja paplałam bez przerwy. Potem mnie wziął za ręką. Najpierw się delikatnie odsunęłam, ale za drugim razem się zgodziłam. Właściwie niczego się o nim nie dowiedziałam. Nie potrafił mówić ani o zespołach, ani o filmach, ani o książkach. Najgorsze było to, że jak nic nie mówiliśmy, to czułam się głupio i ciągle mi się wydawało, że coś trzeba powiedzieć, aby nie było tak cicho i myślałam sobie, że może to moja wina, może ja nie umiem z nim rozmawiać albo nie wiem jak. Wieczorem opowiedziałam o tym mamie. Powiedziała mi - leżąc obok, jak często, bo tak lubię przed snem - że milczenie we dwoje jest wielką sztuką. Milczeć, nic nie mówić i nie odczuwać ciężaru ciszy - to potrafią tylko wielcy przyjaciele, którzy czasami tylko po to się spotykają, by wspólnie pomil-czeć. Nie za bardzo chyba rozumiałam, co miała na myśli, ale określenie: ciężar ciszy mi się spodobało i sobie zapamiętałam. Tak właśnie było na spotkaniu z Jackiem. To dziwne, bo jak przychoził do mnie Krzyś, to czasami się do siebie nie 54 odzywaliśmy, a mnie to wcale nie drażniło. Było mi nawet dobrze, gdy ja sobie przeglądałam jakieś czasopismo, a on słuchał taśmy z nagraniem. Z Jackiem spotkałam się jeszcze raz. Też nam się rozmowa nie kleiła. Objął mnie ramieniem i tak sobie chodziliśmy po osiedlu, ale wcale mnie to za bardzo nie cieszyło. Potem spotkaliśmy jego kumpli, którzy się do nas uśmiechali, a jeden z nich powiedział: - Cześć, Jacek! Wid2?' że masz nową dziewczynę! Jacek coś mruknął i mocniej mnie przytulił, wypluł gumę i drugą rękę włożył do kieszeni. W jednej chwili znudziło mi się to chodzenie z Jackiem. Powiedziałam, że dzisiaj muszę wrócić wcześniej. Przed balkonem Jacek zapytał, kiedy sie sPotkamy. - Już się nie spotkamy - powiedziałam- - Nie chcę z tobą chodzić. -1 uciekłam. W domu chciało mi się płakać, ale krótko. Powiedziałam wszystko Kujonkowi, a potem mamie, która właśnie zadzwoniła, by nas telefonicznie trochę powychowywać. Mama powiedziała, że takie jest życie i że możemy o tym jeszcze wieczorem porozmawiać.Nie miałam jednak ochoty już wracać do rozmowy o Jacku i moim z nim chodzeniu. Zrobiłam sobie płatki owsiane z czekoladą w proszku, a potem kogel-- mogel (białko ubiłam osobno) i jeszcze marchewkę z jabłkiem. Kujonek usmażył grzanki po francusku z pieczywa tostowego. Gdy wieczorem wróciła mama z tatą, już mi wcale nie było smutno i z ochotą oglądałam jakiś serial w telewizji - na co mi zezwolono, widać w ramach rekompensowania straty, jakiej, bądź co bądź, z wyboru własnego doznałam. Na drugi dzień w windzie namalowane były sprayem dwa serca z napisem: love Agata. Na korytarzu było takie samo serce. I tak zakończył się mój pierwszy prawdziwy romans. Tata powiedział, że będzie go to trochę kosztowało, bo teraz musi tę windę i ściany doprowadzić do porządku. 55 Rozdział X SZKOŁA RAZ JESZCZE Jeszcze raz muszę pisać o szkole, nic na to nie poradzę. Wydawało mi się, że uniknę tego tematu albo potraktuję marginesowo. Jednak kiedy tylko myślę o szkole, to zaraz mi się wszystko w środku wywraca i miałabym ochotę zawyć głośno albo i coś ugryźć. Babcia Gienia mówi, że nie trzeba za bardzo podskakiwać w szkole, bo to na złe wychodzi, a też, że „pokorne cielę dwie matki ssie". Wcale mi się nie podoba to przysłowie. Nie wiem dlaczego tkwi w nim ludowa mądrość i czego ona właściwie uczy? No czego? Chyba życiowego cwaniactwa. Ja nie chcę być ani cielę, ani pokorne i wcale nie chcę tam korzystać, gdzie to nie jest mi potrzebne, a już na pewno nie chcę nikogo wykorzystywać. Najchętniej to bym coś z tą szkołą zrobiła, tylko nie wiem jeszcze co. Chyba fajnie było dawniej, gdy można było tylko zdawać egzaminy, a do szkoły nie chodzić. Taki na przykład Witkacy nigdy nie był zmuszony do niczego, co by zabijało jego indywidualność. Miał prywatnych guwernerów i uczył się wszystkiego od ludzi, którzy odwiedzali dom jego ojca. Nic więc dziwnego, że został Witkacym. Wtedy jednak ludzie mieli czas ze sobą rozmawiać, a teraz nikt nie ma na nic czasu, a szczególnie na rozmowy. 56 No dobrze. Jestem wściekła i gdzieś muszę tę wściekłość wyrzucić. Za bardzo nie można jej przecież w sobie gromadzić. W szkole nie mogę jej wyrzucić, tej wściekłości, bo zaraz byłabym uznana za dziecko źle wychowane i niekulturalne. Na pewno moja mama musiałaby przyjść na rozmowę zasadniczą w mojej sprawie, a tego bardzo chcę jej oszczędzić, bo wiem, że ona też ma uczulenie na szkołę i na nauczycieli. Nigdy o tym nie mówi wprost i nie narzeka - zapewne dlatego, aby mnie nie zniechęcać jeszcze bardziej. Zauważyłam jednak, że jeżeli zdarzyło jej się pójść do szkoły na zebranie, to potem natychmiast miała migrenę, a migrena u mamy to gorzej niż potop. Babcia mówi, że mama jest histeryczką i że wszystko w sobie ma arystokratyczne, oprócz pochodzenia. Poza tym nie mogę w szkole wyrzucać tej wściekłości z siebie, bo wystarczy już, że w klasie jest Kuba, który ją wyrzuca (pisałam już o Kubie), a przecież dwa grzyby w barszcz - jak mówi babcia - to za dużo. Nie cierpię mojej pani od polskiego i nic na to nie poradzę. Dzisiaj przyniosła nam wypracowania. Pod moim było napisane: praca niesamodzielna. I koniec. Żadnego stopnia, ani nic. Nie miałam ani pół błędu. Wszyscy mieli stopnie, tylko ja nie. - Co to znaczy: praca niesamodzielna! - zapytałam, zacinając się trochę, bo jak jestem wściekła, to zawsze mi się język trochę plącze. - Mów wyraźnie - powiedziała pani. Powtórzyłam więc raz jeszcze pytanie, już powoli i wyraźniej. - To znaczy, że ty jej nie napisałaś sama, tylko ktoś ci napisał - odpowiedziała pani. Myślałam, że się posikam ze złości. - Sama pisałam, naprawdę, i nawet nikt mi nie sprawdzał - powiedziałam. - Ciekawe - zasyczała nasza pani - bardzo ciekawe. 57 - No właśnie - odpyskowałam po cichu. - Czy to znaczy, że ja nie będę miała żadnego stopnia za mój wysiłek? - zapytałam, nie dając za wygraną. - Myślę, że to doceniasz - powiedziała pani, już bardzo zła - bo przecież mogłabym ci postawić po prostu dwóję. No nie, tego to było już dla mnie za dużo. Chciało mi się płakać, kopać, ale czułam się zupełnie bezradna, bo niby jak kogoś przekonać, jak ten ktoś i tak lepiej wie i dlatego tylko mnie krzywdzi. - Mogę pani udowodnić, że ja umiem pisać - powiedziałam, broniąc się dalej, chociaż sił miałam już coraz mniej. - Niech udowodni, niech udowodni! - wrzasnął Kuba. Reszta klasy siedziała cicho. - W jakiż to sposób? - zapytała pani coraz bardziej wściekła. - Mogę teraz usiąść w ławce i przy pani napisać na jakiś temat - Wyjaśniłam. - No, proszę, proszę! Czy ty myślisz, że ja mam czas na dodatkowe czytanie waszych wypocin? Ja już swoją normę wypracowałam. Skoro jednak jesteś taka zadziorna i tak się upierasz, to proszę, siadaj, pisz. Zobaczymy. Poznaj moje dobre serce i dobrą wolę - wyrzuciła pani z siebie jednym tchem. - Tylko o czym ty chcesz pisać? No, o czym? - Na ten sam temat: charakterystyka postaci, tylko inną postać scharakteryzuję. Na przykład: panią - powiedziałam szybko i od razu poczułam, że powiedziałam za wiele i że teraz natychmiast wyląduję w gabinecie dyrektora, na jego słynnym dywaniku. Pani zaniemówiła przez chwilę. Po czym wzięła czystą kartkę, położyła ją na pierwszej ławce, z której kazała wyjść Damianowi i przesiąść się do ostatniej, i powiedziała: - Proszę bardzo, pisz. Najpierw pobiegłam szybko do naszej śmierdzącej toalety. 58 Umyłam ręce w samej wodzie, bo oczywiście nie było mydła, zmoczyłam też dziób zimną wodą, bo czułam, że robi mi się słabo i wróciłam. W klasie było cicho. Nikt nie rozrabiał. Wszyscy chyba czekali, co z tego wyniknie i kto zaraz pofrunie do tablicy, aby na stopień do dziennika rozbierać zdania albo zgadywać, jakimi częściami mowy są wymyślone przez panią słowa. Usiadłam. Ręce mi drżały, naprawdę. Miałam pustkę w głowie i w żołądku, który podchodził mi do gardła. Najgorsze jest pierwsze zdanie - myślałam - pierwsze słowo, a potem to jakoś samo się ułoży. Ale to pierwsze słowo, jak na złość, nie przychodziło do mojej głowy. Kartka leżała pusta, patrzyłam w nią, jak sroka w kość i nic. Pani kazała otworzyć wszystkim. podręczniki i czytać po cichu jakąś czytankę. Patrzyła przez okno, aby udawać, że nic się nie stało. I wtedy zobaczyłam, że ona ma długie, jasne włosy, że maje tak ładne, jak te modelki w telewizyjnych reklamach, które używają szamponów Vidal Sasoon lub farb Bell Color. I napisałam: Nasza pani z polskiego ma piękne, jasne włosy. Jak ktoś ma w dzisiejszych czasach takie włosy, to powinien być królewną, a nie panią z polskiego. Może nasza pani myśli tak samo i dlatego nigdy się nie uśmiecha? Zawsze ma niezadowoloną minę oraz pretensje, że musi sobie dla nas żyły wypruwać, a efektów tego wypruwania wcale nie widać. Nasza pani na pewno nie lubi swojej pracy, bo gdyby ją lubiła, to może czasami by jej oczy błyszczały i chciałoby jej się także nam coś ciekawego poopowiadać, a nie tylko rozbierać zdania i wyrazy oraz robić dyktanda, z których pozy tek jest taki, że już nikt nie wie, jak co pisać, ale za to każdy marzy, aby zrobić taką reformę w ortografii, która nie krępowałaby naszej fantazji w robieniu błędów. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nasza pani z polskiego nigdy nie nosi spodni, przecież to takie wygodne i modne. Zawsze 59 natomiast ma spódniczkę, najczęściej wąską, oraz marynarkę, co w sumie nazywa się kostiumem. Chyba to teraz taka moda dla kobiet pracujących, które żadnej pracy się nie boją, a tej w szkole już najmniej, może z powodu wakacji, które gdzie indziej nazywają się urlopem i w szkole są długie. Jest to dziejowa konieczność, jak mówi mój tata, bo inaczej wszyscy nauczyciele by szybciej zwariowali niż normalnie. Pani nazywa się Bożena, jak moja ciocia, ale w niczym jej nie przypomina, no, może tylko w tym, że też nie zna angielskiego ale - w przeciwieństwie do cioci - nie chce się do tego przyznać, dlatego każe nam angielskie nazwy czytać po polsku, na przykład Ania z Avonlea (tak, jak napisane). Myślę, że pani wychowana była w innym systemie, czyli w takim, gdzie wszyscy się uczyli rosyjskiego i nikt tego nie lubił oprócz mojej mamy, która miała motywację, jak mówiła, a wszystko z powodu pana Dostojewskiego, którego książki chciała czytać po rosyjsku, co jej na dobre wyszło. Ale czego się nie robi dla facetów. Pani z polskiego mnie nie lubi i jest mi przykro z tego powodu, a najbardziej dlatego, że mnie posądza o kłamstwo, a wtedy mi się chce płakać i nie wiem już co mam zrobić, aby pani uwierzyła, że jest inaczej i że ja lubię podklamywać trochę tylko, gdy opowiadam o swoich wakacyjnych przygodach. Robię to wtedy tylko po to, aby inni myśleli, że było fajniej niż było. Chciałabym, aby nasza pani z polskiego nie była na mnie zla, bo złość piękności szkodzi, a świat wcale nie jest taki zły, niech no tylko zakwitną jabłonie - jak śpiewa moja babcia Gienia, która wcale śpiewać nie umie z powodu słonia, który jej w dzieciństwie nadepnął na ucho i tak już zostało. Zadzwonił dzwonek. Pani kazała wszystkim wyjść, a potem wzięła moją kartkę. Przeczytała ją chyba uważnie. Mnie się znów zachciało sikać, ale jakoś wytrzymałam, bo trzeba sobie zawsze radzić w trudnych sytuacjach. Pani powiedziała, że żadnego błędu nie zrobiłam i że ma ze mną siedem światów. 60 Kartkę chciała mi oddać, ale potem się rozmyśliła i schowała ją do torebki - na pamiątkę, jak powiedziała. Stopnia żadnego mi do dziennika nie postawiła, ale chyba trochę jej złość minęła. Poszłam do domu i opowiedziałam tę historię Kujonkowi, który się podwójnie wystraszył za mnie i na wszelki wypadek lekko zzieleniał. Potem dodał, że przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyliśmy i radziecki, więc może i przeżyjemy humory mojej pani z polskiego. A tak w ogóle to ja ponoć jestem niezły numerek i jakby szkoła z takich numerków jak ja się składała, to byłby w niej niezły cyrk. Też tak uważam, choć tata z mamą powiedzieliby, że to byłby teatr. Kujonek mi doradził, abym na razie nic mamie nie mówiła, bo a nuż dostanie migreny na zapas? A to wcale nie jest wesoło ani dla niej, ani dla nas. Moje szkolne przeżycia nie były jeszcze takie najgorsze w tym dniu, jak się okazało. Wieczorem umarł Misza, czyli chomik Kujonka. Właśnie Kujonek zaparzył świeżego rumianku w celu przemycia chomikowi oczu, na które już prawie nic nie widział. Misza był już bardzo stary, jak na chomika, i na wpół wyłysiały. Kiedy Kujonek przyszedł z tym rumiankiem, Misza już leżał do góry dnem i nie oddychał. Kujonek zaczął bardzo płakać. Ja też, bo żal mi się zrobiło i chomika, i Kujonka. Zaraz przybiegła mama i też zaczęła płakać. Tak więc siedziałyśmy w trójkę, przytulały się do siebie i płakały. ??? nie wiedziała, co się dzieje i lizała nas po rękach i nogach, a także piszczała. Pelagia była, jak zwykle, ponad naszymi płaczami. Wreszcie przyszedł tata. Wziął Misze i poszedł mu zrobić pogrzeb. Kujonek był blady, a w dodatku wszystko go bolało z powodu menstruacji, której znów miał w nadmiarze. Więc mama powiedziała: - Może ty, Magillo, nie pójdziesz jutro do szkoły? 61 Myślałam, że źle słyszę, ale, niestety, dobrze słyszałam. Kujonek nic nie mówił, więc na pewno się zgodził. Od razu przestałam płakać, bo znów ogarnęła mnie wściekłość na tę niesprawiedliwość, bądź co bądź, drugą niesprawiedliwość w ciągu jednego dnia. - A więc to tak... - powiedziałam ze złością. - Mnie już trzy chomiki umarły i jakoś zawsze musiałam iść do szkoły. Rozdział XI FILOZOFIA Filozofia jest wtedy, gdy siedzi się w fotelu z filiżanką kawy lub herbaty (może być coctail typu James Bond), słucha koncertu fortepianowego z jakiejś starej i trochę trzeszczącej płyty oraz rozmawia o samotności, cierpieniu miłości i śmierci, czyli o życiu. Filozofami bywali najczęściej mężczyźni którzy mieli Ksantypy, czyli złe żony, na pr$yk}acj Sokrates! Teraz jednak czasy bardzo się zmieniły i filozofować potrafi także moja mama razem z Ewką-Marchewką Czasami przysłuchiwałam się takim rozmowom. Mogłam t0 robić bezkarnie, ponieważ, jak mówi mama - one nigdy ?? dotyczą sfery faktów, tylko zawsze wzbijają się ponad nią Szczerze przyznam, że nigdy długo nie wytrzymywałam tyCri rozmów, a to z powodu wielu obcych słów, jakie wtedy słyszajam Część tych słów rozpoczynała się na literę i _ na przykład: transgresja czy transcendencja. Bardzo mi się one spodobały dlatego je zapamiętałam. Tata mówi wprawcie ze nie ma słów brzydkich, są tylko nieodpowiednio \???? aie w tym przypadku, niestety, muszę go podejrzewać 0 nieszczerość. Nie chcę powiedzieć wprost,, że o kłamstwo, ? to wszystko z tego powodu, że jak ja tylko zupełnie odpowiecmj0 uzyję jakiegoś słowa, odpowiednio, moim zdanie^ d0 sytuacji, 63 a także do mojego wzburzenia, i powiem na przykład: gówno, dupa czy cholera (że tylko do wymienienia tych słów się ograniczę) - to tata zaraz robi groźną minę, strofuje mnie i mówi, abym się liczyła ze słowami. Ale wracając do filozofii. Otóż myślę, że mama razem z Ewką-Marchewką stanowią jakiś zaginiony przypadek kobiet, które siedzą w fotelu, piją to czy tamto i filozofują ponad sferą faktów. Mówię - zaginiony, ponieważ tata mi wyjaśniał, że zna tylko jedną kobietę-filozofa. Ona nazywała się Simona, nie pamiętam jak dalej. Ta właśnie Simona napisała jakieś myśli, ale i tak marnie skończyła, bo to filozofowanie tak ją opętało, że z głodu umarła. Mama bardzo się wścieka na tatę, gdy on tak mówi. Udowadnia mu, że nie ma racji, a nawet odrobiny poszanowania dla wielkości jednostek i oczywiście nie ma pojęcia, co znaczy wybór postawy wobec życia. Babcia Gienia twierdzi, że kłótnie rodziców na ten temat są najlepszym dowodem na to, że filozofowanie mamie szkodzi. Babcia zawsze staje po stronie taty, choć to mama jest jej córką. Ale to wszystko po to, aby sprawiedliwości stało się zadość, a nawet jeszcze więcej. A poza tym mama po tej filozofii w fotelu z Ewką-Marchewką jest bardzo smutna, co jej, a także nam wszystkim, na bardzo złe wychodzi. Babcia mówi, że na filozofię dla kobiet najlepsze jest mycie okien albo inna fizyczna praca w domu. Prawdziwe kobiety, te mieszkające na Śląsku, myją okna co tydzień, wszystko z powodu dymu z kopalń i hut, z powodu różnych mikroelementów w powietrzu, a także z powodu przekroczonych o kilkaset procent norm natury ekologicznej, o czym zawsze uprzejmie donoszą panie w programie pod tytułem Aktualności. Babcia wtedy zamyka okno, aby swojego świeżego w mieszkaniu powietrza nie wypuszczać do tych wszystkich przekroczonych norm. 64 Ewka-Marchewka mieszka w bloku stojącym na wprost naszego. Nie ma telefonu, ale ma lampę, którą czasami stawia na oknie, co znaczy, że ma chandrę albo jeszcze coś gorszego, i dobrze byłoby, aby mama do niej przyszła. Mama jest nocnym Markiem, więc często wtedy bierze Apę na spacer, ale wiadomo, że idzie do Ewki na piętnaście minut - co jednak oznacza, że wróci za dwie godziny. Często Ewka przychodzi do nas, też na piętnaście minut, ale jeżeli mama akurat ma czas i nic nie pisze, tylko gotuje obiad na drugi dzień, to wtedy zaczynają rozmawiać na wszystkie tematy - nie tylko filozoficznie i mądrze. - Seks jest nudny, jak ponury diabeł - mówi Ewka niespodziewanie. - Aleś ty głupia! - mówi mama z miną, która oznacza, że ona wie lepiej. I wtedy Ewka zmienia temat. - Najgorsza jest samotność - mówi Ewka. - Pusty dom, w którym nie słychać życia mojego, tylko sąsiadów. Wstrętne mury, zimne ściany, martwe przedmioty. - Niczego nie można dokonać bez samotności - pociesza mama Ewkę. - Jesteś panią siebie, swojego czasu, niczego nie musisz, wszystko możesz. - Aleś ty głupia! - mówi Ewka. - Spróbowałabyś tak żyć codziennie od nowa, bez nadziei na jakąś odmianę, ciągle w kółko to samo, ciągle ta sama gęba w lustrze. - Wyjdź ze swojej głowy, stań obok, rozejrzyj się, postaw sobie jakiś cel - radzi mama. Takie rady bardzo Ewkę-Marchewkę denerwują. Kiedyś była taka wściekła, że aż z tej wściekłości płakała, a potem poszła do domu i napisała nowy wiersz. Z chęci odmiany szarych dni wysłała go na konkurs i potem dostała dużą nagrodę. Mama jej obiecała, że na drugi raz postara się ją jeszcze bardziej wyprowadzić z równowagi albo też dodatkowo dać jej w łeb. Może wtedy napisze jeszcze lepszy 5 - Batoniki always. 65 wiersz i zarobi więcej pieniędzy, za które pojedzie do Grecji albo do Paryża po przeżycia do nowych wierszy. Ja mam na chandrę Ewki inny wiersz, który zresztą dobry jest na wszystko: Jak ci życie zbrzydnie i świat stanie się piekłem, wsadź łeb do kibla i nakryj się deklem. Ewka zawsze się wtedy uśmiecha, a robi to od ucha do ucha. Mówię jej więc jeszcze, że życie najlepiej jest dusić, jak Kujonek cytrynę (Kujonek lubi soczki, bo są zdrowe). Wszystko po to, by dawało więcej soków życia i soli ziemi, może być czarnej. Tata stoi po mojej stronie, bo ja mam dużo zdrowego rozsądku i nie dam się tak łatwo zapędzić w kozi róg. Tata mówi, że od niczego nie da się na tym świecie uciec i jedynym wyjściem jest wziąć się za bary z przeciwnościami, obojętnie czym są, i mieć to za sobą. Ewka kiwa swoją rudą głową i woli z tatą się nie wdawać w rozmowę zasadniczą, bo wiadomo, czym ona się skończy. Ewka na pewno powie, jak nieraz, że tata nie zna życia i nie wie, czym ono jest. - Życie jest formą istnienia białka -powie tata. - Specjalnie tak powie, aby Ewkę zezłościć. - Życie to teatr - powie mama, by sprawę załagodzić. - Życie to miłość - wrzaśnie Kujonek ze swojego pokoju. A ja myślę, że nikt z nich nie ma racji, bo życie to jeden wielki cyrk - bo tylko w cyrku wszystko dzieje się naprawdę, nawet zwierzęta też męczy się naprawdę. ? 66 Rozdział XII WŚCIEKŁOŚĆ Czasami i do mnie przychodzą takie dni, że jestem wściekła. Ostatnio zdarza mi się to częściej niż dawniej. Może to z powodu tych hormonów, które szaleją we mnie z okazji dojrzewania, a może z innych powodów? Mama mówi, że jestem w okresie szczególnie ochronnym i wiem, że wszyscy biorą poprawkę na moje zachowanie, ale znów bez przesady, za bardzo to też nic mi bokiem nie przechodzi. Jak mnie taka wściekłość napada, to chciałabym zaraz komuś dokuczyć. A najczęściej mam Kujonka, czyli Magillę, czyli moją starszą siostrzyczkę, która mogłaby być moim starszym bratem, gdyby mama umiała rodzić dzieci innej płci, tak, jak nie umie. A Kujonek się teraz zrobił jakiś taki inny. Wszystko mu się udaje w życiu. To dla mnie też powód do wściekłości. Stroi się, jak głupi. Stoi przed lustrem, robi dziwaczne miny, raz włosy rozpuszcza, raz związuje w koński ogon. Z Karolkiem świergocze przez telefon o wiele za długo. Chyba powiem o tym mamie, niech wie, jaka jej córeczka jest w życiu nieoszczędna, w końcu ktoś tutaj musi w tym domu dbać, abyśmy wszyscy z torbami nie poszli. W dodatku odwiedza ją jeszcze Darek, który jest studentem i ciągle rozmawiają o obrazach i malarzach. Tego wszystkiego już naprawdę za dużo. Jakaś spra- 67 wiedliwość musi być. Dlaczego ona ma wszystko, nawet chłopców, a ja nic? Dzisiaj Kujonek wrócił ze szkoły w świetnym humorze. Odgrzał mi zupę. Zrobił potem jakieś świństwo, które nazwał deserem, i nie pozwolił mi go zjeść od razu, tylko kazał czekać aż wróci mama, aby po drugim daniu zjeść to cudeńko, które przyrządził. Wreszcie zamknął się w swoim pokoju i, jak na Kujonka przystało, zaczął lekcje odrabiać, aby same piątki i szóstki dostawać. Ja też usiadłam przy biurku, ale mi odrabianie lekcji idzie bardzo szybko, bo nie lubię się zanadto przykładać do czegoś, co nie sprawia mi przyjemności. Zresztą, część lekcji pisemnych odrabiam od razu w szkole, na innych lekcjach, które są inne i polegają na tym, aby siedzieć tak cicho jak mysz za miotłą. Pomyślałam sobie, że coś muszę robić sensownego, skoro lekcje mam już za sobą, a najlepiej będzie Kujonkowi trochę poprzeszkadzać. W tym celu przebrałam się tak, jak ona się ubiera. Weszłam do jej pokoju i zaśpiewałam w taki sposób, aby nie miała żadnych wątpliwości, że to ją małpuję: Cóż ja poradzę, że jestem ładna, fotogeniczna i taka zgrabna, cóż ja poradzę, że talent mam i więcej seksu od innych pań, ta ra ra rara... Kujonek na mnie popatrzył i uśmiechnął się: - Brawo, Agatko, świetnie - powiedział. - Gdybyś się tak ubierała jak ja, wyglądałabyś na super-sexi dziewczynę. Pokazałam jej język i wyszłam. Kujonek znów pracował. Po chwili wróciłam w rozpuszczonych włosach i zaśpiewałam jej to samo. - Brawo, Agatko - powiedział Kujonek. - Śpiewaj tylko troszkę wyraźniej, bo połykasz końcówki wyrazów. 68 Wyszłam jeszcze bardziej wściekła, ale za eh wróciłam i tym razem zawyłam na cały głos: Karolku, mój miły, już mi oczka z płaczu za tobą wygniły, serduszko mi kołacze i do ciebie skacze ta ra ra rara... I wtedy Kujonek się wściekł. Najpierw mnie chciał wyrzucić z pokoju, ale za bardzo mu się to nie udało, bo jestem wysoka i mam długie nogi, które mogą służyć do różnych celów, nie tylko do chodzenia. Więc z tej wściekłości Kujonek wziął swoją gitarę i zaryczał: Bez sensu i cełu, podziały i nienawiść, komercja, moda, pieniądze i zawiść, wódka, kurewki, dyskoteka, szkoła, oto polska młodzież, spokojna, wesoła, brudna i śmierdząca albo czysta i schludna wielka żywa wata, tępa i obłudna, myśląca wybitnie, bo tak wytresowana, oto polska młodzież, wykończy się sama wykończy się sama... polska złota młodzież ta ra ra rara... Kujonkowi oczy błyszczały, a gitara sama grała. Naprawdę, zgłupiałam ze zdumienia i zamurowało mnie. - Naucz mnie tego - poprosiłam. - Dobra - powiedział Kujonek - ale za pół godziny, gdy skończę rozwiązywać zadanie z matmy. No i poćwiczyłyśmy wspólnie. Gdy wróciła mama, pokazałyśmy jej ten popisowy numer 69 koncertowy. Kujonek przebrał się za mnie (jak zwykle - czarne, wąskie getry z lycry plus taty trykot, też czarny, plus opaska na głowie - czerwona, a ja przebrałam się za Kujonka - długa indyjska spódnica z koralikami, obcisły trykot i różne koraliki na szyi, i włosy związane w ogon). No i zaryczałyśmy przebojowo. Tym razem mama zgłupiała. - Nauczcie mnie tego - powiedziała. - Tylko za kogo ja się mam przebrać? - Najlepiej za Ewkę-Marchewkę - odparł Kujonek. Najpierw więc mama zrobiła sobie makijaż, dosyć kolorowy, taki w fioletach i różach. Pomalowała mocno usta. Włożyła krótką, trykotową, obcisłą sukienkę (od Kujonka) i wyglądała w niej jak serdelek, czyli inaczej mówiąc: trochę grubsza paróweczka, taka kiełbaska do zagrzania i zjedzenia z ketchupem albo z musztardą. Potem założyła szeroki pasek na tę sukienkę i włożyła buty na obcasach. Ja w tym czasie pobiegłam na IX piętro do pani Eli, która jest fryzjerką i peruk ci u niej dostatek - tak samo jak proszku firmy Pollena w reklamie telewizyjnej pt. Ojciec prać. Wzięłam taką kasz-tanowo-rudą, z kręconymi włosami. Mama była gotowa, trochę podobna do Ewki-Marchewki, ale bardziej w kształtach obfita, szczególnie w biuście, bo jak tata mówi złośliwie - biust to mama zawsze miała taki, że najpierw wchodził on i już wszyscy wiedzieli, że za chwilę wejdzie mama. Tata wrócił, a wtedy my zaryczałyśmy w trójkę: wódka, kurewki, dyskoteka, szkolą oto polska młodzież...itd. Tata o mało się nie posikał ze śmiechu, a po kolacji całkiem serio rozmyślał, za kogo on mógłby się przebrać. - Za babcię Gienię - powiedziała mama - musisz w ten. sposób uhonorować fakt, że jesteś jej ukochanym zięciem - póki co, jeszcze nie zepsutym przez ten boży świat. 70 Rozdział XIII LUDZIE, KTÓRZY ODWIEDZAJĄ NASZ DOM Kiedyś ich było wielu, teraz mniej. Ale to dobrze, bo dom to taka dziupla, w której można schować siebie i swoje rzeczy, dlatego nie powinien być otwarty dla wszystkich, tylko dla wybranych. W przeciwnym razie to nikt z nas świętego spokoju by nie miał, a to wcale nie służy cementowaniu rodziny. A więc, nasz dom odwiedzają ludzie normalni albo trochę zwariowani, co nie znaczy, że któryś z tych gatunków jest lepszy, a któryś gorszy. Po prostu - oni są, jacy są, a to każdy widzi. Ci ludzie (mówię tak ogólnie, ale zaraz zacznę szczegółowo) są przede wszystkim znajomymi mamy lub jej przyjaciółmi, bo mama jest zwierzątkiem towarzyskim i z racji swojego zawodu tudzież charakteru poznaje dużo ludzi, którzy się do niej przyklejają. Tata mówi, że mama posiada coś takiego w sobie, że każda zbłąkana owieczka jej potrzebuje. Mama się wtedy złości, więc tata ją uspokaja i przekonuje, że powinna być z zawodu psychoterapeutką, to przynajmniej za te zwierzenia, których wysłuchuje od różnych ludzi, dostawałaby pieniądze i mogłaby wyznaczać czas do tych zwierzeń, jak na amerykańskich filmach. A teraz to chętnych będzie coraz więcej, bo lu- 71 dzie robią biznesy i nie mogą sobie pozwolić, by opowiadać znajomym o wszystkim, więc będą woleli zapłacić terapeucie, a przy okazji mieć pewność, że on nikomu nic nie powtórzy, bo obowiązuje go tajemnica zawodowa, za którą pacjent płaci. Tata ma zawsze świetne pomysły na temat, jak zrobić wielkie pieniądze. Mógłby nawet napisać o tym książkę, ale żadnego pomysłu nie zdradza, bo myśli, że kiedyś będzie miał więcej czasu i któryś z nich wykorzysta. Gdy mama się jeszcze bardziej złości, to tata wtedy przyznaje, że zazdrości jej kontaktów z innymi ludźmi i umiejętności, z jaką zdobywa sobie ich sympatię. Kiedyś Kujonek powiedział prawdę o mamie. Raz mu się udało. Mama po prostu potrafi słuchać tego, co mówią inni, poświęcać im swój czas, nawet gdy jest zmęczona, dlatego tak wszyscy do niej lgną, a nawet ją wykorzystują. Tata natomiast woli sam opowiadać, nawet trzy razy to samo, i nikogo nie dopuszcza do głosu. A jak już ktoś coś mówi, to tata wcale tak dobrze nie słucha jak mama, a kiedy ona robi mu z tego powodu wyrzuty, to wtedy tata najczęściej tłumaczy, że on posiada tak zwaną podzielną uwagę. Czasem wieczorem telefonuje Zbyszek i mówi: - O, jesteś w domu! Czy mogę wdepnąć na chwilę? Mama wtedy odpowiada, że może albo nie może, w zależności od tego, czy ma czas i nie wykonuje akurat jakiejś pilnej pracy, która powinna być w redakcji złożona już wczoraj. Zbyszek wdeptuje na chwilkę, ale zazwyczaj zostaje do późnej nocy albo do rana. W ogóle on taki jest, że czuje się u nas jak u siebie w łazience. Mnie się to podoba, mamie nie przeszkadza, a tata już się z wszystkim pogodził, co znaczy, że Zbyszka zaakceptował takim, jakim on jest, a nawet go polubił. Zbyszek nie ma innych ubrań niż czarne i to się nazywa styl. On ten styl stara się mieć także w teatrze, bo jest reżyserem 72 i dlatego dostał stypendium, które się nazywa Kościuszkowskie i pojechał do Ameryki, aby je wykorzystać według tego stylu. Zbyszek mówi, że świat jest piękny, dopóki oń może robić teatr i dopóki są na świecie kobiety, które go kochają. On się nigdy nie przejmuje tym, czy ma pieniądze, czy nie, bo pieniądze można zarabiać i dziedziczyć, i widocznie jemu się udaje i jedno, i drugie. Zbyszek jest bardzo hojny, a szczególnie wtedy, gdy wypije o jednego drinka za dużo, czyli więcej niż potrzeba. Kiedyś na przyjęciu podarował mamie swój czarny szaliczek, z którym się nigdy nie rozstaje i bez niego nie jest podobny do Zbyszka. Potem podarował jej czerwony długopis i czerwoną zapalniczkę, bo wie, że mama lubi czerwony kolor. Na koniec to nawet podarował jej złoty łańcuszek z krzyżykiem z Powstania Styczniowego (wszystko, aby mama miała szczęście), a jeszcze na koniec cztery płyty Komedy. Za każdym razem pytał się taty, czy może mamie takie podarunki robić, bo on troszkę kulturki w sobie ma, i wie jak się zachować w towarzystwie. Po dwóch dniach Zbyszek zatelefonował bardzo smutny z powodu zgubienia kilku cennych rzeczy. Mama go już dobrze zna, więc go uspokoiła i powiedziała, że wszystkie te prezenty skrzętnie przechowuje i są u niej do odebrania. Zbyszek przyfrunął na skrzydłach wdzięczności, a mamie zrobiło się słabo, gdy się okazało, że ten krzyżyk jest naprawdę z powstania, a łańcuszek naprawdę złoty. Mama sobie wyobraziła - tą wyobraźnią, której ma w nadmiarze - co by było, gdyby ona to zgubiła, co jej się często zdarza. Ze złości więc nie oddała Zbyszkowi płyt, ani czerwonego długopisu. Zbyszek i tak był w siódmym niebie i, jak zwykle, wypił z rozkoszą kawę po barbarzyńsku, czyli w szklance a nie w filiżance (bo tak lubi), z dużą ilością cukru, chociaż on ludzi dzieli na inteligentnych i tych, co słodzą. Ze Zbyszkiem jest naprawdę siedem światów i sto pociech, 73 więc myślę, że teraz, kiedy wyjechał, dla mamy będzie jeden świat mniej i kilka pociech też. Zbyszek czasami przychodził do nas z Żyrafką, która tak naprawdę nazywa się Renatka, ale ponieważ ścina głową wszystkie lampy w naszym domu, więc tata dodał jej większego uroku tym zwierzęcym imieniem, którym wszyscy od razu zaczęli Renatkę nazywać. Żyrafka nie może się zdecydować jak mówić - czy po polsku, czy po czesku, a to z powodu ogólnego zamieszania w jej rodzinie. Jej mama jest Czeszką, a tata Polakiem. Żyrafka chodziła do szkoły polskiej, później czeskiej, a teraz chcąc doskonalić polski język oraz to co polskie, co nasze, gra w polskim teatrze, czego zupełnie nie może pojąć jej mąż, który jest Czechem. W niczym natomiast problemu nie widzi Karolinka - córeczka Żyrafki, która na pytania odpowiada bezbłędnie albo po polsku, albo po czesku, w zależności od tego, kto i w jakim języku ją pyta. Mama lubi Żyrafkę, sama nie wie dlaczego. Mnie się wydaje, że powód jest jeden, ale za to ważny. Po prostu: Żyrafka odkryła w mamie jeszcze jeden talent, tym razem do śpiewania. Od czasu, gdy wspólnie po jakiejś premierze w Czecho- Słowacji, w jakimś hotelu zaśpiewały arię z Czarodzieja Oz - mama ma tajemniczą minę i zapewne przekonanie o zmarnowanych szansach. Zbyszek się tajemniczo uśmiecha, kiedy one półsłówkami o tym wspominają, a tatę zżera ciekawość, której zawsze ma w nadmiarze i wtedy prawi Żyrafce komplementy, jakich nigdy dla kobiet za wiele. Ja już znam tatę i wiem, że on wcale nie jest bezinteresowny i ma nadzieję, że Żyrafka coś więcej powie o tym mamusiowym śpiewaniu. Większość mamy znajomych poetów cierpi za miliony. Magilla mówi, że oni zdrowo przesadzają, bo przecież można cierpieć od 10.00 do 13.20, a potem trzeba się wysikać. I w tym 74 momencie się z nią zgadzam. Moja siostrzyczka, ten Kujonek, też czasami coś mądrego wymyśli. Kujonek jeszcze mówi, że wszyscy ci mamy poeci mają w dupie małe miasteczka (na wzór poety przeklętego, który nazywa się Bursa) oraz wyraźny przypływ energii, w którą wyposażyła ich młodość. Niestety, energii nie potrafią odpowiednio wykorzystać. Chyba jedynie po to, aby czasami mamę w środku nocy obudzić i przeczytać jej przez telefon świeżo napisany wiersz. Mama oczywiście potulnie słucha, choć potem ma noc z głowy, bo ona bardzo ciężko zasypia. Ale tego oczywiście żaden poeta nie weźmie pod uwagę i to się nazywa egotyzm. Tata mówi, że egoizm. Taki poeta zaraz po przeczytaniu wiersza zaśnie z przekonaniem, że stworzył arcydzieło, które w przyszłości da mu Nobla. A mama zrobi sobie herbatę, zapali w kuchni papierosa i porozmyśla o marnościach świata tego. Kiedy rano wstajemy, a mama wita nas łacińskimi słowami, które znam już na pamięć: vanitas vanitatum et omnia vanitas - co znaczy: marność nad marnościami wszystko marność - to wiadomo, że w nocy zadzwonił do niej poeta. To mógł być na przykład Sławek, który ostatnio ogranicza się do telefonów, bo tata powiedział, że nie będzie nam żaden Sławek zakłócał nocy i dni swoimi wizytami. I słusznie. Tutaj tatę popieram, bo wszystko powinno mieć swoje ręce i nogi, a nie tak jak u Sławka - u niego to diabli wiedzą, gdzie co jest. A mama nie nauczyła się jeszcze sztuki odmawiania. Tata mówi, że powiedzieć komuś „nie" - to wielka sztuka. Mama przeczytała kilka książek psychologicznych na ten temat, wszystko niby teoretycznie wie, a praktycznie z niczym nie potrafi sobie poradzić i dlatego pozwala się wykorzystywać psychicznie tym obrzępalcom - popa- prańcom, zamiast energię zostawiać dla nas, a szczególnie dla mnie, bo jestem w takim okresie, że jej od mamy ciągle potrzebuję. 75 Mirka, który też jest - na swoje nieszczęście - poetą, wszyscy lubimy, a mama to już zupełnie zwariowanie go lubi. Mirek, jak mówi tata, ma głowę na karku i swój poetycki los dźwiga dzielnie, nie zapominając przy okazji, że ma obowiązki wobec swojego syna i Ali, która jest wyjątkowo wyrozumiałą -jak na żonę poety przystało - kobietą. Mama mówi, że Mirek jest genialny i kiedyś świat go doceni. Na razie ceni go mama, Ewka-Marchewka (też poetka) i jeszcze kilka osób w naszym kraju. Ale to się zmieni. Najlepszym znakiem są mamy zimne stopy. Bo jak mama czyta wiersze Mirka, to zaraz wkłada na nogi skarpetki i ma dreszcze, co jest dowodem uznania dla tego, co Mirek po nocach tworzy. Tata mówi, że mama idealizuje Mirka, ale tak po cichu to chyba im zazdrości takiego oswojenia i przyjaźni, która jest na dobre i na złe, i w biedzie. Mirek jest mamy dobrym duchem i są takie chwile, że tylko on potrafi ratować. Gdy mama zaczyna pisać listy do Mirka, to znaczy, że bardzo źle się czuje pod każdym względem, a pod psychicznym najbardziej. Mirek mieszka blisko i mama mogłaby do niego po prostu pójść, ale widocznie wcale nie ma na to siły. Mirek jej na te listy odpisuje. I czasami mama zaczyna płakać, co jest całkiem dobrym znakiem. Gorzej jednak, gdy nie płacze, tylko chodzi po mieszkaniu, jak ta błędna owieczka, i nic nie mówi. Wtedy tata bierze sprawę w swoje ręce i zazwyczaj do Mirka telefonuje, a po tej rozmowie Mirek się zjawia, bo prawdziwy przyjaciel zawsze znajdzie czas i mama się cieszy. Edgar - Mirka syn - rozrabia, a Kujonek, jak na każdego Kujonka przystało, uwielbia dzieci, więc się maluchem zajmuje, aby naszego mieszkania nie odwrócił do góry dnem. Mirek przyjaźni-się jeszcze z Pawełkiem i czasami razem do nas przychodzą. Pawełek jest młodym lekarzem, ale kiedyś zostanie genialnym lekarzem od chorób psychicznych. Wybrał 76 taką specjalizację, bo - jak twierdzi - ma ogromne pole do obserwacji, nawet wtedy, gdy ograniczy się do najbliższych znajomych. Ten świat jest już tak zbudowany - mówi Pawełek - że tak zwani normalni ludzie są mało ciekawi, nie działają zapładniająco na jego wyobraźnię, całe życie myślą o tym, że będą robić to, o czym marzą, gdy pójdą na emeryturę. Potem jednak okazuje się, że całkiem siebie zapomnieli, wszystkie marzenia z nich wyfrunęły, a emerytura im służy do nudzenia się i narzekania. Pawełek ma śliczną buzię, jest wysoki i bardzo chudziutki. Nawet moja mama może go nosić na rękach. Pawełek chyba ze strachu przed mamą i jej macierzyńskimi odruchami zapisał się na specjalne ćwiczenia gimnastyczne, po których, jak mówi, będzie wyglądał jak Arni Schwarzenegger. Mama jest jednak wyjątkowo spokojna i przekonana, że taka krzywda mu nie grozi. Magilla najbardziej lubi innego poetę, Tadeusza - pana o siwych jak gołąbek włosach. Nauczyła się wielu jego wierszy na pamięć. Robiła to namiętnie na lekcji chemii, co w końcu pani chemica zobaczyła i Kujonek chociaż raz w życiu dostał uwagę. Za to wieczorem spotkała ją nagroda, bo kiedy Tadeusz przyjechał i wszedł do naszego domu - ona od razu powiedziała mu z wyrzutem: - Ten, kto powiedział, że noc jest piękna, był masochistą. Patrzyłam na Kujonka, jak na kogoś, komu nieźle odbiło, wszystko z powodu nadmiernej nauki. I zupełnie nie rozumiałam nic, a najbardziej już reakcji Tadeusza. O mało się nie rozpłakał z wdzięczności do Magilli. Nazywał ją cały czas swoją muzą i od tej pory się w niej kocha bez wzajemności. Tata mówi, że poetom bardzo mało potrzeba do szczęścia, do płaczu i do zakochania. I że on sam mógłby łatwo miłość do siebie wzbudzić np. jakiejś poetki - pod warunkiem, że nauczyłby się jej wiersza na pamięć. Na szczęście jednak tacie się poetki nie podobają, bo one nie mają innego wyjścia i brak 77 urody muszą sobie rekompensować pisaniem wierszy i wiarą, że ktoś to doceni oraz zauważy. Mama się wtedy bardzo złości i budzi się w niej zwierzę, które tata nazywa feminizmem albo podobnie brzydkim wyrazem. Ewkę-Marchewkę tata jednak lubi, ale lubienie to jest coś innego niż podobanie się. Do Ewki tata już tak się przyzwyczaił, że na pewno wcale nie pamięta, czy może mu się podobać, czy nie. Babcia Gienia z mamy znajomych poetów najbardziej lubi Makarego, który jest zakonnikiem. Magilla i mama poznały go w czasie Nocy Paryskiej, jaka odbywała się w Krakowie z okazji urodzin pisarza Mrożka. Noc miała być szalona, ale mama z Kujonkiem i tak spędziły ją w piwnicy, gdzie nikt nie wrzeszczał: lepszy Mrożek niż twarożek, lecz wszyscy czytali wiersze. Makary też. Od tej pory odwiedza nas czasami i fajnie jest, bo on ma w środku tyle optymizmu, że każdego potrafi nim zarazić. Ze mną się wygłupia, z Kujonkiem prowadzi rozmowy o zaletach życia prostego, a u babci zjada cały garnek kapuśniaku. Wszyscy są zadowoleni, nawet tata. Wieczorem Makary modli się z brewiarza napisanego po francusku, czego nie mogę zrozumieć, ale Pan Bóg zna chyba wszystkie języki obce. Mama krytykuje wiersze Makarego i to się nazywa dyskusją. Oni się bardzo kłócą (na pozór tak to wygląda), ale jakoś wcale się nie gniewają i to jest najlepsze. Odwiedza nas też Marysia z IX piętra, która jest mamy bardzo dobrą koleżanką i zawsze ratuje ją w potrzebie - czyli wtedy, gdy mamie zabraknie majonezu albo cebuli, albo soli. Marysi jakoś nigdy tego nie brakuje. Tata też lubi Marysię, bo ona prawdopodobnie - tak jak i ja - urodziła się w dobrym humorze i ma zawsze uśmiechniętą buzię. Kujonek uważa, że Marysia stosuje sobie codziennie afirmacje i dlatego wszystko jej się w życiu udaje, bo jej myśli są twórcze, tzn. jak myśli się pozytywnie, to też dzieje się pozytywnie. Marysia więc zasługuje na wszystko, co dobre wokół niej, bo tak sobie powie- 78 działa sto razy i w końcu w to uwierzyła. A jak ją spotyka coś, co my moglibyśmy uważać za złe, wtedy Marysia mówi, że wszystko jest w porządku i to, że np. ukradli jej samochód oznacza jedynie, że ten samochód nie był już dla niej dobry i nigdy by nie uparła się na lepszy, gdyby miała stary. Poza tym Marysia ma zawodowe ambicje. Została naczelnikiem całej poczty, czego jej osobisty mąż wybaczyć nie może i ze złości to jej mówi, że w worku pocztowym by lepiej wyglądała niż w tej nowej sukni. Słyszałam jednak, jak pan Genowef chwalił się tacie, że jego żona tak sobie świetnie radzi z ludźmi na poczcie i że on jest z niej dumny. Dlatego też nie narzeka, gdy musi gotować obiad, bo i tak lepiej to robi niż Marysia. Mama z Marysią spotykają się czasami i robią sobie tzw. babskie comber, czyli spotkanie, na które noga mężczyzny postąpić nie może. Polega ono na tym, by fryzować sobie włosy, pić drinki i narzekać na świat zdominowany przez mężczyzn. Ale to się w końcu zmieni, bo Marysia, dzięki odpowiednim afirmacjom, zamierza wszystko naprawić i zaprowadzić porządek w świecie. Myślę, że jeśli będzie się tak serdecznie uśmiechała, jak to robi teraz, to na pewno jej się uda, bo temu uśmiechowi nikt się nie oprze, jak mówi tata. Czasami przychodzi do nas Jacek, który jest jedynym normalnym i realnie patrzącym na świat mamy kolegą, jak mówi tata. A do takich świat należy, a nie do tych, co cierpią po kątach. Jeżeli Jacek przychodzi, to wiadomo, że będzie ciepła kolacja, bo on uwielbia jeść wykwintnie i bardzo dużo. Lubię go za to, że on też jest w okresie żernym, ale podejrzewam, że jemu ten okres nie minął od czasu dojrzewania. Ja też jestem w okresie żernym, ale nadzieja w tym, że u mnie on już niedługo przeminie. Gdyby było inaczej, stałabym się na pewno szersza niż dłuższa i musiałabym się kulać po tym 79 bożym świecie, a nie chodzić. Jacek się jeszcze nie kula, bo jemu jedzenie idzie w siłę, a nie tylko w grubość. Wszystko ma jednak swoje granice, jak mówi mama. Jacek pracuje w telewizorach, tzn. jest redaktorem, który robi różne programy telewizyjne, najczęściej o tzw. kulturce. Podsuwa swoim rozmówcom mikrofon, zadaje pytania, a potem oni do kamery odpowiadają. Jacka słychać, ale prawie nigdy nie widać, bo on woli siebie w swoich programach zanadto wizualnie nie eksponować. Wszystko z powodu, jak mówi, wrodzonej skromności i dobrze pojętego profesjonalizmu. Kujonek i ja mamy na temat jego skromności nieco inne zdanie. Jacek bowiem, kiedy tylko przyszedł po raz pierwszy, powiedział, że jego mama była śpiewaczką koloraturową, brat gra na wszystkich instrumentach i świetnie tańczy, żona ma najzgrabniejsze nogi na świecie, a jego syn, Piotruś, jest najcudowniejszym dzieckiem. On sam miał kiedyś wybitne wyczyny w sporcie, choć urodził się jako chuderlaczek, w co naprawdę trudno uwierzyć. W ogóle on ma wszystko najmodniejsze i w najlepszym gatunku, każdą część ubrania, a najbardziej buty i wodę toaletową, bo po tym poznać klasę mężczyzny. Kujonek mówi, że tylko czapkę ma Jacek z czasów rewolucji październikowej, ale widać też w najlepszym gatunku, skoro przetrwała aż tyle lat. Mama mówi, abyśmy sobie z niego nie dowcipkowały, bo mężczyzna, który tak dobrze się wyraża o swojej mamie i żonie, jest godzien szacunku i takiego to ze świeczką szukać na męża. Mama to miała szczęście, bo w dniu poznania taty od razu się dowiedziała, że jego mama, czyli babcia Lodzia, jest najpiękniejszą kobietą i gdyby tata taką spotkał w swoim życiu, to na środku ulicy by jej się oświadczył. Mama więc miała sprawę ułatwioną i męża nie musiała szukać ze świeczką. Musiała tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać 80 pół roku aż tata zobaczy wszystko, co w niej najpiękniejsze we właściwym świetle i oświadczy się. Gdybym była starsza, a Jacek młodszy, to myślę, że mogłaby nas połączyć dozgonna namiętność i miłość do telewizji. I to dopiero byłoby życie. 6 - Batoniki always. Rozdział XIV AFERA ? Nie chwal dnia przed zachodem słońca - mówi babcia Gienia. I ma rację. Czasami nawet dorośli mają rację. Czułam, naprawdę czułam, że dzisiaj będzie jakaś afera, chociaż obudziłam się w dobrym humorze i z Kujonkiem zaraz rano się me pokłóciłam. Kopytka pod stołem przy śniadaniu mogłam sobie wyciągnąć bezkarnie, bo mama wyszła z domu wcześniej od nas. Lekcje były nudne, przerwy za to bardzo wesołe, a w dodatku jedna lekcja przepadła, nikogo nie przysłali nam na zastępstwo, więc wróciłam wcześniej. Wróciłam i gdy tylko otworzyłam drzwi na korytarz, stanęłam jak wryta. P0d drzwiami do mieszkania leżały czerwona róża, album ze zdjęciami oraz list. Do taty. Zaklejony. Serce mi podskakiwało do gardła z ciekawości. Ale u nas się nikomu listów nie otwiera, bo korespondencja to tajemnica, więc wszystko, co znalazłam, położyłam tacie na biurku. Skręcało mnie z ciekawości. W końcu nie wytrzymałam i zaczęłam ten album oglądać. Były tam zdjęcia jakiegoś dziecka (czarno-białe), a potem kolorowe jakiejś dziewczynki. Ona sama, ona z koleżankami (chyba), na szkolnej (chyba) wycieczce ltp. Nic z tego nie rozumiałam. A czerwona róża na 82 białej kopercie leżała bezczelnie. Ze złości nie wsadziłam jej do wody. Niech zdycha. Właśnie: ze złości. Nie wiedziałam czy to, co się dzieje, jest dobre czy złe, ale już byłam wściekła. To czułam. Tak czułam, jak tylko prawdziwe kobiety odczuwać potrafią. Nic nie wiedzą naprawdę (tak przynajmniej twierdzi mama), a przeczuwają wszystko, zazwyczaj to, co najgorsze. Wrócił Kujonek. Zaprowadziłam go przed taty biurko. Też zgłupiał. - Gagaton - wymyślił Kujonek błyskawicznie - ktoś się w naszym tacie zakochał. - Może to jego studentka? - dodałam. - A może uczennica, bo one takie głupie są. Wiem coś na ten temat - zamyślił się Kujonek. - Facet z bioli, zwany też Jędrusiem, no jasne, też się w nim kochałaś - pomyślałam głośno. - Ale po cichu się kochałam i cyrku nie robiłam - powiedział Kujonek wyraźnie z siebie zadowolony i nawet z tej okazji nie wykonał gestu, który miałby oznaczać, że chce mi dać w łeb. Czerwona róża zdychała. - Co powie mama? - wyszeptałam. - A tata? Co powie tata? - Może ona jest w ciąży? - Kto? - zdziwił się Kujonek. - No, ta studentka albo uczennica. Bo tata też uczy w liceum, aby nie wyjść z pedagogicznej wprawy i nie wymyślać nic teoretycznie, ani nie rozmijać się z rzeczywistością. - Agata, chyba zgłupiałaś! - wrzasnął Kujonek. - Z naszym tatą? Ty chyba za dużo książek z serii Harleąuin przeczytałaś - dodała. Czerwona róża zdychała na białej kopercie. Nic nie mogłyśmy wymyśleć. Mój żołądek mi mówił, że jest co najmniej trzecia i trzeba zjeść małe co nieco. Poszłam do 83 kuchni. Wyciągnęłam z lodówki nadziewaną paprykę i osobny garnek z sosem pomidorowym. Podgrzewałam na małym ogniu dla siebie i dla Kujonka też. Moja siostra, gdy myśli, to trzeba jej przypominać, aby swoich kobiecych kształtów nie straciła. Tym razem jednak nie musiałam jej wołać. Przyszła zwabiona zapachem papryki. Jadła bez słowa. Ciągle myślała. - A co będzie, jeżeli nasz tata kogoś skrzywdził? - zapytałam. - Nasz tata? - zdziwił się znowu Kujonek. - Aleś ty głupia! - Nasz tata nie mógłby nikogo skrzywdzić! Zapamiętaj to sobie raz na zawsze! - wrzasnął Kujonek, a kawałek papryki wyleciał jej z dzioba na czerwoną bluzę. - Niby nic, ale jednak na świecie dzieją się rzeczy, o których nie śniło się nawet filozofom, sam tata tak mówił - próbowałam załagodzić złość Magilli. - A może w naszym tacie są dwie osoby? Jedna dobra, a druga zła? - dopytywałam. - No, jasne - powiedział Kujonek kpiąco - Dr. Jekkyll and Mr Hyde. Przestań marudzić - dodała. - Przecież widzisz, że myślę... Trzeba zadzwonić. Trzeba zadzwonić do mamy - wymyśliła - albo od razu do taty.. Usiadłyśmy przy telefonie. Oczywiście wszystkie numery były zajęte, a jak już były wolne, to mama właśnie wyszła, a tata jeszcze nie przyszedł. - Jeżeli mama wyszła - stwierdził Kujonek - to może niedługo będzie w domu. Coś mi się wydaje, że dzisiaj miała w planie wieczorne lenistwo z książką w fotelu. - Oby - powiedziałam z nadzieją. - Oby to była prawda, bo zaraz się wykończę z ciekawości. Na wszelki wypadek, gdyby wieczorem miało być jeszcze gorzej, zrobiłam sobie na deser płatki owsiane z czekoladą w proszku i popiłam wszystko wodą mineralną z soczkiem kiwi Kujonek już nic więcej nie jadł, nie był widocznie aż tak 84 przezorny, a przecież: przezorny to zawsze ubezpieczony, jak mówi babcia Gienia. ??? zaczęła merdać ogonem i podbiegła do drzwi. Weszła mama. - Co masz dobrego? - zapytałam. - Najpierw odbierz ode mnie tę siatkę i pozwól mi się rozebrać - powiedziała mama. Przez sekundę - trzymając siatkę w ręku i wpatrując się w nią z nadzieją, że będzie tam coś słodkiego - zapomniałam o aferze, która leży na biurku taty. Kujonek jednak przywołał nas do rzeczywistości. - Mamusiu, coś dziwnego - powiedział poważnie - chodź i zobacz. Mama weszła z nami do pokoju. Zaniemówiła, co jej się rzadko zdarza. - No i co ty myślisz, mamusiu? - zapytałam. - Myślę coś złego - westchnęła mama. - To mi wygląda na jakąś aferę - dodała. - No, właśnie - ucieszyłam się. - Od razu mówiłam Kujonkowi, że to afera. - Temu dziecku może stać się coś złego - mama zaniepokoiła się poważnie. - Jakiemu dziecku?! - wrzasnął Kujonek już zzieleniały. - Co wyście się uparły na jakieś dzieci?! - Jakie dzieci?! - też wrzasnęła mama. - Co wy o tym wiecie? - Nic - powiedział Kujonek już spokojniej i spojrzał na mnie takim wzrokiem, że od razu zrozumiałam: za skarby świata nie mogę zdradzać naszych przypuszczeń czy podejrzeń względem taty. Przyszedł tata. Jak zwykle w dobrym humorze, choć wyraźnie zmęczony. Stałyśmy wszystkie nad nim, razem z Apą i Pelagią, i patrzyły wyczekująco. Tata otworzył kopertę. 85 - Nic nie rozumiem - powiedział. - Możesz przeczytać? - zapytała mama. Jest Pan jedynym facetem, o którym teraz pomyślałam. Nigdy Pan na mnie nie narzekał i chyba mnie rozumiał. Dlatego Panu zostawiam album ze zdjęciami. Nie chcę, by mieli go moi rodzice. Nie wiem, co mam zrobić, ale Panu dziękuję za wszystko. Ania. - Napisała pan z dużej litery. Dobrze - powiedział Ku-jonek. - Jaka Ania? - zapytała mama. - A skąd ja mogę wiedzieć? - tata złapał się za głowę. - Tatusiu, zobacz ten album ze zdjęciami - zaproponowałam. Tata wziął album do ręki. Wszyscy patrzyliśmy na zdjęcia. - Która z nich może być Anią? - zastanawiał się tata. - Te dziewczynki tak szybko rosną, w ciągu jednego roku przemieniają się w dojrzałe kobiety, wskakują w buty na obcasach, malują oczy... - Ty nigdy nic nie pamiętasz - oburzyła się mama - skup się i myśl, może to dziecko chce sobie zrobić coś złego, może potrzebuje pomocy... - Zapewne ta powtarzająca się na zdjęciach dziewczynka jest Anią - zdecydował tata - ale ja nic nie pamiętam, nic nie kojarzę, wszystkie te buzie trochę znajome, ale kiedy, kto - nie wiem. Za dużo młodzieży przewinęło się przez moje życie - przecież ja zawsze z doskoku, jeden rok tu, jeden tam -wyjaśniał tata bardzo zaniepokojony. - A charakter pisma? Czy nic ci nie mówi charakter pisma? - ponaglała mama. - Nic nie pamiętasz? No, tak, ty nie pamiętasz, ty nigdy nie pamiętasz... Patrz na te zdjęcia, może kogoś innego rozpoznasz, może przez tego kogoś dotrzemy do Ani... Mamie wyraźnie chciało się płakać. 86 - Tata nie może sobie przypomnieć, bo jest głodny - powiedziałam - A ty, mamusiu, też nic nie jadłaś. Nie zareagowali. Poszłam więc po raz drugi do kuchni i po raz drugi wyciągnęłam z lodówki faszerowaną paprykę i pomidorowy sos. Odgrzałam, też na wolnym ogniu, aby się nie przypaliło. Poprosiłam rodziców. Przyszli bez słowa. Zostawiłam ich samych. Kujonek zamknął się w swoim pokoju, no to ja też zamknęłam się w swoim. ??? chciała się ze mną bawić, ale ja wcale nie miałam ochoty. Zmieniłam wodę chomikowi, dosypałam mu ziarenek, dałam dwa liście sałaty. Powinnam się czegoś pouczyć, ale nie mogłam się skupić. Próbowałam słuchać jakiejś taśmy, ale wtedy też wracałam myślami do Ani. Byłam wściekła. Coraz bardziej wściekła. To mógłby być fajny dzień, ale jakaś Ania, której nikt z nas nie znał, zepsuła mi go. Mama też miała mieć wieczorne lenistwo, a nie wieczorne zmartwienie. Weszłam do pokoju Kujonka. - Nie przeszkadzaj mi - powiedziała siostra. - A mogę sobie u ciebie posiedzieć? - zapytałam. - Możesz - mruknęła. - Byle cicho. No więc siedziałam cicho. Wszyscy siedzieliśmy cicho. Czerwona róża zapewne już całkiem zdechła. Nikt nie pomyślał, by dać jej wody. Ktoś zapukał do drzwi. ??? zaczęła szczekać, co jej się rzadko zdarza. Otworzyłam. Nie było nikogo. Wyjrzałam trochę dalej na korytarz - też pusto. Tylko ??? ciągle szczekała. Zamknęłam drzwi. Po chwili ktoś zadzwonił. Tym razem tata otworzył..Wyjrzałam ze swojego pokoju zaciekawiona. W drzwiach stała Ania. - To ty? - zdziwił się tata. Ania płakała. Przyszła mama. - Nie stójcie w drzwiach - powiedziała. - Dzięki Bogu, że jesteś - dodała, uśmiechając się do Ani serdecznie. 87 Mama zawsze potrafiła zachować się tak, że z każdej niemiłej sytuacji zrobi zwyczajną. I tę Anię, której nigdy przedtem nie widziała, zaprowadziła zaraz do łazienki, dała jej ręcznik i wszystko inne, także swój czysty trykot i jakąś bieliznę. - Najpierw się wykąp i trochę w wannie rozpręż, a potem będziesz mogła dalej płakać - powiedziała mama. Tata w tym czasie zapalał trzeciego papierosa, zapominając, że ma zakaz palenia w innych miejscach niż kuchnia. Potem dali tej Ani jeść, zamknęli się z nią w kuchni i długo rozmawiali. O mnie nikt nie pomyślał, ani nawet nikt się nie zapytał, czy może tak przypadkiem i ja nie jestem głodna. Z wściekłości poszłam spać bez kolacji i - też z wściekłości - umyłam się tylko w umywalce. Nie mogłam zasnąć. Chciało mi się płakać, coś dusiło mnie w gardle, ale łzy nie chciały lecieć. W końcu zajrzała do mnie mama. - Agatko - poprosiła - czy mogłabyś wziąć swoją pościel i spać dzisiaj u Magilli w pokoju? - A oczywiście mój pokój mam odstąpić Ani, tak? I w ten sposób się do czegoś przydam, tak? - zapytałam, a łzy same i bez wysiłku popłynęły mi z oczu. - Nie miej ani jej, ani nam tego za złe - powiedziała mama. - Mam nadzieję, że ty nigdy nie będziesz miała powodów, by uciekać z domu. - Przecież mnie tutaj nikt nie kocha, nikt o mnie nie myśli - płakałam. - To nie jest wystarczający powód? - Agatko, przecież dobrze wiesz, że to nieprawda - uspokajała mnie mama. - Nie bądź malutką dziewczynką, skoro jesteś duża, i pomóż nam, proszę, przecież tyle już dzisiaj wszyscy przeżyliśmy niepokoju... To prawda - pomyślałam - i przytuliłam się do mamy mocno. - A Kujonek się zgodzi? - zapytałam. 88 - Czeka na ciebie. Wzięłam pościel i poszłam. Kujonek czekał. I nawet nie musiałam rozkładać fotela, tylko spałam razem z nim. Rano po Anię przyjechali rodzice i zabrali ją. Ale jeSzcze w nocy tata do nich telefonował, a nawet chyba do nich pojechał, bo wiem, że wychodził. Kujonek wziął po cichu zdechniętą czerwoną różę, o której wszyscy zapomnieli, i powiesił główką w dół, aby się zasuszyła. Na pewno miał zamiar później dołączyć ją do tych zasuszonych, które dostawał od Karolka. Tata wyrzucił białą kopertę, ale list zachował na smutną pamiątkę. Mama jeszcze w tym dniu dostała takiej migreny, że była następna afera, a w dodatku wszyscy musieli chodzić na palcach i nawet mowy nie było o włączeniu telewizora. I nawet nie mogłam sobie na reklamy popatrzeć i dowiedzieć się, czy nadal batoniki Always są miękkie jak deszczówka, czy na łupież ciągle najlepszy jest proszek Vizir, bo po nim nawet ładne sweterki się przebarwiają, chyba żeby zastosować Cif, to wtedy na pewno nie będzie żadnej rysy na praniu, a wszystko będzie miało zapach porannej bryzy, która orzeźwia jak kawa Eduscho... 89 Spis treści Rozdział I MIEĆ MAMĘ ZWARIOWANĄ...... 5 Rozdział II JEŚĆ............... 9 Rozdział III PELAGIA.............. 14 Rozdział IV SZKOŁA.............. 19 Rozdział V MORZE........ ,..... 24 Rozdział VI TECHNIKA............. 29 Rozdział VII BABCIA.............. 35 Rozdział VIII KOLEŻANKI............ 42 Rozdział IX MĘŻCZYŹNI MOJEGO ŻYCIA ..... 48 Rozdział X SZKOŁA RAZ JESZCZE........ 56 Rozdział XI FILOZOFIA............. 63 Rozdział XII WŚCIEKŁOŚĆ............ 67 Rozdział XIII LUDZIE, KTÓRZY ODWIEDZAJĄ NASZ DOM............. 71 Rozdział XIV AFERA................ 82 90 Wszystkich, którzy są zainteresowani dalszymi perypetiami z życia Agaty - Gagatonka, jej rodziny, kolegów i przyjaciół zapraszamy do lektury kolejnych notatek z codziennych i nie-codziennych wydarzeń „szalonej nastolatki" w nowej książce Marty Fox, której początkowy fragment, tytułem zachęty do lektury, przedstawiamy poniżej: ...SZPITAL... Leżałam kiedyś w szpitalu. Miałam wtedy pięć lat i całe życie na pewno przed sobą. Pamiętam z tego okresu bardzo wiele: chwilę, w której pielęgniarka wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do łóżeczka z siatką, i mamę, która nie mogła pójść ze mną, doktora, który mnie nosił na barana, tak samo, jak tata, i taką pielęgniarkę, która zaplatała moje włosy w dwa warkoczyki. Najbardziej jednak pamiętam mamę, która przyjeżdżała do mnie codziennie. Zawsze mi coś przywoziła, a kiedyś zapytała: - Może ja ci coś ugotuję, Agatko? Coś, co lubisz najbardziej... - Ruskie pierogi, mamusiu - powiedziałam bez namysłu. Potem czekałam cały dzień na mamę, a najbardziej na te pierogi. Były w szerokim termosie i niesamowicie mi smakowały. Ich smak pamiętam do dzisiaj i do dziś uwielbiam ruskie pierogi. Mama potem wiele razy opowiadała, gdy już wróciłam do domu, w jaki sposób ja te pierogi jadłam. Chwyciłam termos tak, jakbym była zwierzątkiem, z dzikim zapatrzeniem w jego środek, wzięłam ręką pieroga i włożyłam całego do buzi. Jeszcze nie skończyłam jeść jednego, a już wpychałam do buzi drugiego, a trzeciego trzymałam na zapas w ręce. Wyglądało to ponoć tak, jakbym tydzień nie jadła i bardzo się bała, że ktoś mi te pierogi zabierze. Mama prosiła, abym jadła powoli i wycierała swoje oczy, a także nos. Nie wiem o czym wtedy myślałam, ale widocznie pierogi były dla mnie ósmym cudem świata, a nie tylko jedzeniem, które lubię. Kiedyś mama przyniosła mi serek homogenizowany i wówczas to już wyjadałam go łyżeczką prosto z kubka, a nie ręką. Ten serek miał 91 smak czekn, ,nWV Gdy tak jadłam, to dzieci z mojego pokoju patrzyły. 2 wzięła ?? łyżeczkę i dała im spróbować. Pamiętam, że był! ho one też miały swoje mamy, które mogły wpasc na taki Ja mvsl Moja mama lubi wszystkie dzieci, a juz szczegółu,!"1 J? Jóre nie marudzą przy jedzeniu, więc zaraz poszła do sklepiu, aKie!*ni0sła jeszcze kilka takich serków, co jej na złe wyszło, bQ ! Kj zawsze dla wszystkich musiała serki przynosić, az nam się >J^Z^V Piszę te, Z ?„;?? bo o czym mam pisać, gdy ja siedzę w domu, a moja nS? ° Suk w szpitalu. To już trwa dosyć długo i wszystko w domu ,mach pnił0 chociaż tata nam przypomina, że musimy pamiętać !ę ^obowiązkach, a nawet dzielić się jeszcze tym, co robiła ?? SW°,v domu jest bardzo smutno, nikomu nie chce się żartowa^^Apa jest smutna i Pelagia też. ??? ciągle leży przy drzwiach'• u uo rzeka- , , t • Na ????????? do babci, ale to też nie jest wesołe, bo babcia ciągle widc?f czasami płacze, a tata ją pociesza jak może. Kujonek ?° W nn tłumacząc wszystko babci, tłumaczy tez sobie i pocieS>?OWthcie pociesza siebie i nas. Czasami to jestem wściekła *jąC Z bo zawsze była taka dzielna i walczyła z tym światem, at^z nie może z tą chorobą walczyć. . . . BabciL H o wiele więcej niż zwykle, a tata mówi, zęby się az tak nie >1?mSa bo jeszcze ona się rozchoruje. Nieszczęścia przecież TT narami- Babcia uważa, że nasza mama z Panem B°giem ?™% dogada, jak to nieraz już było. To jej sie zawsze udawało ama ? na którym wszyscy jechaliśmy, nie gubił kołek. O wiele J W°f uvło iei się dogadywać z ludźmi. Tata >S°J /bardzo wydoroślałam i żebym tego nie robiła za szybko. v°W1 V nrzeZ cały czas siedzi w swoim pokoju i jakoś nawet ni5UJ L sie ze mną kłócić. Ja więc też siedzę u siebie. Juz wysprząj*?a C^sZystkie szuflady, wyrzuciłam to, co niepotrzebne, a z szaf ta ?? ?? mnie za małe. . , TrocK ' C° > nłakać chciało, ale nie będę się wygłupiać, ktoś przecie> ę mi. :Jrodzinie mieć głowę na karku. Napiszę do mamy list, nie^^^g wszystko Jest w P°rządku> niecn sie nie martW1 o nas i ~ , '. Moje frhańsze Mamidło-Straszydło, jak się okazuje, masz całkiem 22 córeczki, a mnie w szczególności, więc proszę - i Ty 92 bądź dzielna tak bardzo, jak tylko potrafisz, a wiem, że potrafisz. W domku wszystko gra, a czasami buczy. Nie potłukłam ani jednej rzeczy (która nasza jest) przy zmywaniu naczyń. W szkole jestem grzeczna, ale bez przesady. Gdybym była zanadto grzeczna, wszyscy pomyśleliby, że jestem chora. Kujonek dba o mnie, ja o Kujonka, a tatuś o nas wszystkich. Telefony odbieram i informuję, że wyjechałaś sobie odpocząć w samotności ducha swego, tak, jak często chciałaś. Tylko temu facetowi, którego nie lubisz, powiedziałam, że poszlaś do klasztoru, aby być lepszą od Ofelii, a to wszystko z jego powodu, bo za często do Ciebie telefonuje. Powiedział mi, że mam poczucie humoru w Twoim stylu i żebym Cię wreszcie poprosiła do słuchawki... Co ja takiego mam w glosie, że nikt mi nie wierzy? Więc Kujonek wziął (nie zaczynaj zdania od więc, jak mówi pani z polskiego) słuchawkę i coś tam panu wytłumaczył, a ten zaraz jej uwierzył. Mamusiu moja kochana, wracaj do nas szybko, a do mnie jeszcze szybciej. Mam Ci bardzo dużo spraw do opowiedzenia. Muszę Ci opowiedzieć, jak mi się chodzi z Jarkiem, a wcale nie chcę robić tego w liście. Chciałabym, żebyś przyszła do mnie, gdy będę już leżała w łóżku, a światło będzie zgaszone. Wtedy mi się najlepiej opowiada, a Ty mi zawsze wszystko tak wytłumaczysz, że nigdy nie wychodzę na tym, jak Zabłocki na mydle. Bez Twojego głaskania źle mi się zasypia. Twoje ręce są inne niż taty. Taty też są dobre, ale do nich nie potrafię się tak przykleić, jak do Twoich. Musisz pamiętać, że jestem Twoim ,,klejem" i bez przytulania się do Ciebie - strasznie mi źle. Prawie wcale nie oglądam telewizora i nie pozwalam się w ten sposób przekonywać, że na porost włosów najlepszy jest proszek ,,Pollena 2000", ani też, że batoniki always są miękkie jak deszczówka. Mamusiu kochana, Mirek też dzwoni do nas i mówi, że jesteś najwspanialszym mężczyzną w świecie. On najlepiej wie, co mówi. A jak trzeba, to zakładasz spodnie i walczysz z całym światem. Więc proszę Cię, załóż spodnie, za którymi nie przepadasz i jeszcze tę czarną opaskę na głowę, w której tak często chodzisz do teatru. Zrób z siebie Rambo, choć wiem, że go nie lubisz, albo tego drugiego, którego lubisz bardziej - Nostromo. Zrób proszę i wróć do mnie. Ciekawa jestem bardzo, czy Ci się spodoba to, co napisałam. Najpierw myślałam, że nikomu tego do przeczytania nie dam, a teraz wiem, że pisałam dla Ciebie, Ty moja mamusiu trochę zwariowana i najbardziej na świecie kochana. 93 N ? ? 8. 5 ? ? ? 2 ? *??-? ? ? ?! ?? ??> ? ««u S N ^?. fu ? S ? -?. 5 ? ?? ? S' ? 2. 3 <*> ? ?? fu - ^3 ? ? -? 5 ^3 <"i ^3 5 ? ? 2 ?? § ^ >?' ** ? S ? g ? 2.8 a' 2. ? fu ?? &•*' fu ^ ??- ??' ?? S' n. ?. ?, N ?? S-S ? 2 ?? ba SB -t fu ru a ?/1 o o 2. C3~^u n a °? ba O a 3* a 2 N a, n a ?? ? fu ;~ N fu s § ? fu ?; ?? fe: ? ? ?? a i ??- ?~ ??? ? fu "? ? ?- ?. fu S' ?? ? • ? S5 fu ?? "? ?, fu, § 2 a'2. ??, fu 1?? GRVDriĄt)ZK1tr ZAKkADY GRAFICZNi iw. W. Ku)crsk\e$o w ??????^??? ??. Dro$A KUrowieckA 23 teł.: 333-50, 313-96, 334-23 fwc: H2-75 poleeająswoje usługi druki na papierach samokopiujących; skrad komputerowy wizytówek, etykiet, listowników, nalepek; stemple w kasetach metal., na drzewcu, w automatach TRODAT; druk książek i broszur. II. sB S— >-. ?? X ^~.