Claire Calman Podręcznik dla niedzielnego ojca Tłumaczyła Marta Witkowska Tytuł oryginału LESSONS FOR A SUNDAY FATHER Copyright © 2001 by Claire Calman Druk i oprawa: OPOLGRAF SA Moim rodzicom, którzy rozstali się dla dobra dzieci Podziękowania Dziękuję wszystkim — dorosłym, nastolatkom i dzieciom — z którymi rozmawiałam, zbierając materiały do Podręcznika dla niedzielnego ojca, także tym, którzy woleli pozostać anonimowi. Ci, którym szczególnie należą się podziękowania, to zwłaszcza: Kevin Grout, Jane Ufton i uczniowie Szkoły Podstawowej im. Lady Joanny Thornhill w Wye, Kent Joe Moran, Dominie Bergen i uczniowie Gimnazjum Wal-worth w Londynie Trevor Dry, pogromca makreli, z podziękowaniem za inspirację i porady wędkarskie Firma Glass N' Glaze z Pluckley, koło Ashford, a zwłaszcza Jim, Thelma i Trevor Pearsonowie Doktor Paul Barnett, Ned i Dan Brackenbury'owie, Jordan Dry, Will Faulkner, Laurence Fegenbaum, Darren Peters, Oscar Russell, Mark Smithson, Igor Sprodnik, Ben Tansey, Honor Wilson-Fletcher 7 Terry Hill i Dave Watson, za rzucenie nieco światła na niezbadane tajemnice męskiego umysłu James Barraclough, za poranne pobudki Jonathan Edgington, za rady w kwestii prawdziwych mężczyzn, słownictwa i pływania Moja matka, Pat McNeill, za przebrnięcie przez pierwszą i drugą wersję maszynopisu i wnikliwe uwagi redaktorskie, jak również matczyne wsparcie Mój nieżyjący ojciec, Mel, który wiedział, że bycie niedzielnym ojcem to praca w pełnym wymiarze godzin Moja siostra, Stephanie, jednoosobowa drużyna cheerleade-rek, za to, że zawsze mogłam na nią liczyć Mój agent, Jo Frank, za to, że był dla mnie dużo więcej niż tylko agentem, i Vicky Cubitt, za jej nie słabnący entuzjazm Moja redaktorka, Linda Evans, za jej niewyczerpaną cierpliwość i nieliczne poprawki czerwonym długopisem ...I Lany, mężczyzna, który temu, co robi, naprawdę oddaje się duszą i ciałem Scott Zeszłej nocy spałem dokładnie zero godzin, zero minut i zero sekund. Pozwólcie, że coś wam doradzę — jeśli macie kiedyś poprztykać się porządnie z żoną, dziewczyną albo z kim tam mieszkacie, nie róbcie tego po północy. Jeśli wina będzie po waszej stronie, a wierzcie mi, że pewnie będzie — kiedyż to była j e j wina? — odpuście sobie tłumaczenia, pomińcie usprawiedliwienia i od razu zacznijcie się kajać. W ten sposób będziecie mogli przynajmniej przekimać się na kanapie. Po nocy, jaką właśnie przyszło mi spędzić, wiele bym za to dał. Tak to się zawsze odbywa w telewizji, no nie? Najpierw się kłócą, a potem facet, zawsze facet, drzemie w salonie — zwróćcie uwagę, że na tej cholernej kanapie nigdy nie ląduje kobieta — a jeśli dopisze mu szczęście, ona ciśnie w niego poduszką i kocem. Dzięki, ja też cię kocham. Najwyraźniej Gail nie zwracała na to nigdy dostatecznej uwagi, bo wiedziałaby, że tak to się odbywa. Powinienem był ją wtajemniczyć: — Nie, Gail, teraz wyganiasz mnie do salonu, a sama wchodzisz ciężkim krokiem na górę i trzaskasz drzwiami sypialni. Następnie przejście do banalnego zbliżenia na nasze ślubne zdjęcie, spadające z kominka. Ale w tym momencie byłem już po złej stronie drzwi wejściowych, żałując, że nie mam kurtki ani komórki, zamiast tej cholernej kuchennej ściereczki, która nie za bardzo mi się przyda jako ochrona przed zamarznięciem na śmierć. Myśli wirowały mi w głowie, niczym spływająca odpływem woda, rozpaczliwe, szalone i dziwne myśli, goniące jedna drugą. Zadzwoniłbym do mojego kumpla Colina, ale było już 11 po wpół do dwunastej i aż za dobrze mogłem sobie wyobrazić jego żonę, Yvonne, jak stoi w swojej różowej koszuli nocnej, zapiętej aż po ostatni guzik, i mówi, że ależ gdzie tam, to żaden kłopot, będzie musiała po prostu wyjąć drabinkę i ściągnąć ze stryszku kołdrę, i proponuje mi kawę, nic się nie martw, może przecież wyładować wszystko ze zmywarki, żeby wyciągnąć czysty kubek, i chociaż wolą otwierać nowy kartonik mleka z samego rana, to przecież równie dobrze może otworzyć go teraz, skoro — ojej —już rano. Nigdy nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zanim wejdę do nich do domu, powinienem otrząsnąć się z wody niczym mokry psiak; Yvonne mierzy człowieka takim wzrokiem, jakby chciała rozłożyć na meblach plastikowe pokrowce, zanim się do nich za bardzo zbliży. Zastanawiałem się, czy by nie zatrzymać się w Holiday Inn, ale już mnie tam znają, po tej imprezie tuż przed Bożym Narodzeniem. Zwłaszcza po tym niefortunnym wypadku z niby to przypadkowym rzucaniem się bożonarodzeniowymi pierożkami w sali bankietowej imienia Churchilla. Rozważałem pomysł włamania się do salonu sprzedaży MFI* na obwodnicy, żeby przespać się na którymś z wystawionych tam zestawów wypoczynkowych. Myślałem nawet o tym, żeby zadzwonić do jakiegoś klasztoru z wiadomością, że Bóg dał mi powołanie i że zaraz się tam zjawię. „Rozmawiałem z Tym na Górze i powiedział, że macie pozwolić mi u was zostać, ale że mogę odpuścić sobie ten cały cyrk z modleniem się, milczeniem i goleniem głowy, okej?" Mowy nie ma, żebym zatrzymał się u moich rodziców. Wolałbym już przekimać się w parku na ławce. Wolałbym już nawet przekimać się na ławce razem z bezdomną, jeśli o to chodzi. Niechby nawet — z dwiema bezdomnymi i pijaczyną. I psem ze świerzbem. Zwykle w tym momencie Gail upominała mnie: * MFI — angielska sieć sklepów meblowych. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). 12 — Och, daj spokój, Scott, nie przesadzaj. Nie są tacy źli. „Nie są tacy źli"? Już prędzej przebrnąłbym przez rekordowo duże opakowanie mrożonych paluszków rybnych, niż zjadł posiłek z tą dwójką. Już prędzej żywiłbym się do końca moich dni szkolnymi obiadami — rozmokłymi warzywami i całą resztą. Już prędzej — och, nieważne. Chodzi mi tylko o to, że gdyby do dyscyplin olimpijskich włączono jęczenie wyczynowe i wystawiono moich rodziców, Wielka Brytania odnotowałaby stratosferyczny wzrost zdobytych złotych medali. Specjalnością taty jest zrzędzenie na temat (kolejność bez znaczenia): innych kierowców; cudzoziemców, co dotyczy oczywiście ludzi, których pradziadkowie przybyli tu pięćdziesiąt lat temu, a także, w rzeczy samej, każdego, kto mieszka dalej niż w Folke-stone; urządzeń wszelkiej maści, gdyż obecnie niczego nie robi się już porządnie („Robiom to specjalnie, coby trza było co parę tygodni sprawiać se nowe"); rządu; sąsiadów; no tak, no i na mój temat. Działką mamy jest pogoda, Ruscy (nie jest na bieżąco z polityką), rodzina Gail, ludzie z kolczykami („Nie wiem co oni sobie myślą metalowy ćwiek w języku to niehigieniczne nieprawdaż oni wszyscy muszą być jakimiś zboczeńcami przydałoby im się dobre lanie"), coraz mniejszy rozmiar „niezamiernie" małych ciasteczek Pana Kiplida, sąsiedzi oraz — co za niespodzianka! — znowu ja. O ile wiem, jedyna rzecz, która sprawiła, że wytrwali razem przez te wszystkie lata — to jest razem w znaczeniu: formalnie nie rozwiedzeni i żyjący pod jednym dachem, a nie razem w znaczeniu: oto osoba, którą kocham i z którą chcę spędzić życie — to ich wspólna paranoja na punkcie sąsiadów i rozczarowanie moją osobą. Nie znajdują się zatem na czele listy ludzi, u których szukałbym bez uprzedzenia wygodnego łóżka i serdecznego powitania. Już lepiej dać się zgarnąć glinom, żeby mogli zamknąć mnie pod kluczem na tę noc. Miałbym jakieś wyrko, a jeśli w dodatku dzięki temu Gail poczułaby wyrzuty sumienia, byłaby to gra warta świeczki. Ale wtedy upomniałem się w du- 13 chu, że to wszystko minie i że tylko niepotrzebnie bym się ośmieszył i zrobił z siebie ostatniego kretyna. Pojechałem zatem do pracy. I tak na ogół przychodzę pierwszy, ale nocą było tam zupełnie inaczej. Niesamowicie. Ze wszech miar dziwnie. Dziwnie przez duże D, jakby powiedział Nat. Otworzyłem sobie drzwi, szukając po omacku włącznika światła i usłyszawszy znajome bi-bip, rzuciłem się w stronę alarmu, żeby wstukać kod. Mamy tam małą recepcję — tylko kontuar, przy którym przyjmujemy zamówienia, i kilka tandetnych, kwadratowych krzesełek, wyściełanych drapiącym ciemnobrązowym materiałem, a pod przeciwległą ścianą stolik do kawy, będący żałosną parodią mebla, który tylko dlatego ma prawo mienić się stolikiem do kawy, że przez lata poplamiono go tyloma nakładającymi się na siebie śladami po kubkach z kawą, że wygląda to niemal tak, jakby umieszczono je tam celowo w charakterze wzoru. Całości dopełniają trzy plastikowe krzesła, które można układać jedne na drugich. Kupiliśmy je, gdyż większość naszych klientów zjawia się upaćkana farbą i pyłem tynkowym, a nie chcemy, żeby zapaskudzili tak zwane lepsze krzesła, przeznaczone dla tych nielicznych klientów indywidualnych, którzy przychodzą z nietypowymi zamówieniami. Wiem, wiem, zabrzmiało to, jakbym był Yvonne, ale nie ode mnie to zależy. Wsunąłem głowę za drzwi warsztatu, sprawdzając, czy wszystko w porządku, a potem poszedłem do biura i usiadłem przy biurku, myśląc, że może powinienem zadzwonić do Gail, sprawdzić, czy już ochłonęła, choć wiedziałem, że odłoży słuchawkę. Tak czy siak, zadzwoniłem. — To ja. Odłożyła słuchawkę. Zrobiłem sobie kawę, nalewając do czajnika więcej wody niż to potrzebne, żeby dłużej się gotowała. Przynajmniej dzięki temu miałem co robić, stojąc tam wciśnięty w kąt przy zlewie, próbując myśleć i usiłując nie myśleć. Potem położyłem się na 14 brązowych krzesłach. Stały jedno przy drugim, ale i tak nie mogłem tak się skulić, żeby się na nich zmieścić. Na domiar złego było cholernie zimno. Włączyłem grzejnik, ale bardziej hałasował, niż grzał, spróbowałem więc wytropić gdzieś coś, czym mógłbym się przykryć. Zerknąłem do warsztatu. Jak zawsze, w jednym rogu leżały stare koce i płachty chroniące meble przed zakurzeniem, ale tkwiło w nich pełno cholernego szkła, a wolałem już marznąć, niż się pociąć na strzępy, dziękuję bardzo. Przypomniało mi to o tych facetach z Indii, którzy leżą na posłaniach z gwoździ. Dopiero by Gail była wniebowzięta, gdyby mogła zobaczyć mnie, samego jak palec i trzęsącego się z zimna, pokaleczonego i przekłutego na wylot przez miliony malutkich odłamków szkła. Na wewnętrznej stronie drzwi biura wisiał mój płaszcz nieprzemakalny, który zostawiłem tam przed mniej więcej dwoma miesiącami i ciągle zapominałem wziąć do domu. Skuliłem się znowu na krzesłach, trzęsąc się pod płaszczem, rozmyślając o tym, co powiedziałem i co ona powiedziała, i co mógłbym zrobić, żeby to wszystko naprawić, i martwiąc się, co będzie, jak jednak zasnę i chłopaki znajdą mnie tu rano, i co, u licha, miałbym im powiedzieć, i jak mam się ogolić, i myśląc, że trzeba było pójść do tego cholernego Holiday Inn, i co, jeśli nawet by mnie rozpoznali, mogą mi skoczyć! Następnie znowu wstałem, nałożyłem płaszcz, usiadłem na moim krześle i oparłem głowę na biurku. Psiakrew, cholera, niech to szlag! Kurwa, kurwa, kurwa! Konkursowy z ciebie dupek, powiedziałem sobie. Co teraz zrobisz? Otworzyłem szufladę biurka i poszperałem w niej, jakbym miał znaleźć tam podpowiedz, napisaną na żółtej karteczce, jednak znajdowała się tam tylko kolekcja rozsypanych spinaczy i zabłąkanych zszywek, zapasowe nożyczki, które nie chcą ciąć, brudna gumka myszka zostawiająca smugi przy wycieraniu i parę markerów, w których skończył się tusz. Tak czy owak, po godzinie i dwudziestu minutach spędzonych na udawaniu, że sprzątam biurko — wiem to, bo co trzy minuty zer- 15 kałem na zegarek, sprawdzając, czy to możliwe, że czas mija tak wolno, jak mi się wydaje — wstałem i pokręciłem się po biurze, wysuwając i wsuwając szuflady z dokumentami i myszkując w schowku na artykuły papiernicze, tak na wypadek gdyby ktoś zostawił tam grubą kołdrę i świeży pączek. Z powrotem w recepcji, wszedłem za kontuar i żeby mieć coś do roboty, przekartkowałem księgę zleceń. Można się było zorientować, w jakie dni w pracy była Denise, bo stawia te kółeczka nad „i" niczym małe baloniki. No i pismo Maureen, tak samo staranne jak to, którym Rosie pisze zadania domowe, tylko że wszystkie literki przechylone są dokładnie w tę samą stronę, wypisz, wymaluj jak ci tancerze, których widzieliśmy w przedstawieniu na West Endzie. Pod kontuarem leżała paczka czekoladowych Hob-nobsów, owinięta gumką żeby się nie wysypały. Ciasteczka Denise. Wyjąłem je i rzuciłem nimi przez pokój na brązowe krzesła. Istny strzelec wyborowy ze mnie. Uporałem się z całą paczką uspokajając sumienie, że odkupię je jutro, czy raczej dzisiaj, i zdając sobie sprawę, że Denise będzie na mnie nieziemsko wściekła i że będę musiał odkupić jej ich trochę więcej, bo inaczej „zapomni" przekazywać mi wiadomości. Pozbierałem okruszki i wróciłem do warsztatu, szukając czegoś, na co mógłbym sobie ponarzekać. No cóż, nawet ślepcowi z rękami zawiązanymi na plecach wystarczyłoby dziesięć sekund, żeby znaleźć pretekst do narzekań, bo większość z naszych pracowników to cholerne tępaki. Gogle ochronne walały się na podłodze, zamiast wisieć na swoim miejscu. Stos zbitego szkła został po prostu zmieciony w kąt, a na nim nadal jeszcze leżała szczotka. Brudne kubki po kawie zaśmiecały stoły warsztatowe. Czasem mam wrażenie, że prowadzę cholerne przedszkole. Połowa z nich zapomniałaby podetrzeć sobie tyłek, gdyby im ktoś nie przypomniał. Dobrze, dobrze, wiem, co chcecie powiedzieć. Widzicie, po prostu potrzebowałem czegoś, czegokolwiek, na czym mógłbym się skoncentrować, czegoś, o co mógłbym się powkurzać, czegoś, co nie byłoby moją winą. CaU Proszę, powiedzcie mi, że zeszła noc to tylko zły sen. Jeśli zamknę mocno oczy i uszczypnę się, obudzę się w prawdziwym świecie. Powiedzcie mi, że to tylko jakiś koszmar, że zaraz ktoś mnie pocałuje i do rana o wszystkim zapomnę. Kiedy Nat był mały, miał cztery czy pięć latek, miewał koszmary. Budził się z krzykiem i jedno z nas — zazwyczaj ja, Scotta nie obudziłby przemarsz orkiestry dętej dookoła łóżka — szło go uspokoić. Kołysałam go w ramionach, szeptałam mu słowa pociechy, wtulając twarz w jego miękkie włosy, i całowałam jego zarumieniony policzek. — Już dobrze, to tylko zły sen, Natty, to tylko zły sen. Już po wszystkim, już dobrze. Wiem, oczywiście, że zeszła noc nie była snem. Stałam teraz przy zlewie, skupiając całą uwagę na wykręcaniu ścierki, wycierając czysty blat. Wiem, że to nie był sen, bo potem już nie mogłam zasnąć. Jakże bym mogła? Po jego odejściu dobiegł mnie odgłos zapuszczanego silnika i odjeżdżającego samochodu. Pobiegłam na górę, weszłam na palcach do pokoju Nata, leżącego od strony ulicy, i wyjrzałam przez okno, zza firanki, jakbym zerkała na horror przez palce. Czerwone światła stopu zajarzyły się jasno, kiedy zwalniał na zakręcie, a potem skręcił w lewo w główną drogę... i zniknął. Odczekałam jeszcze chwilę, myśląc, że lada moment wróci do domu. Albo pojedzie do ronda i tam zawróci. Tylko patrzeć, a moim oczom ukaże się światło reflektorów, gdy będzie skręcał w naszą uliczkę. Zbiegnę na dół, żeby otworzyć mu drzwi. Przyzna się, że to pomyłka, głupi dowcip, który obrócił się przeciwko niemu. Wszystko mi wyjaśni i znowu wszystko będzie dobrze. Skrzyżowałam palce i popukałam 17 w parapet. Odpukać w niemalowane. To tylko jedna wielka pomyłka. Ale ulica pozostała cicha i ciemna. Odwróciłam się i spojrzałam na Nata, leżącego z nogami — długimi, bo bardzo ostatnio urósł — rozrzuconymi w poprzek łóżka, ze skłębioną górką kołdry leżącą z boku łóżka. Otuliłam go porządnie kołdrą i pochyliłam się, by dotknąć jego włosów. To wszystko, co mogę teraz zrobić, żeby być blisko niego; sami wiecie, jacy są chłopcy w tym wieku. Właśnie skończył trzynaści lat. W zeszłym tygodniu. Scott zabrał go na kręgle z grupą jego przyjaciół i świetnie się bawili, chociaż Nat podchodził do tego z ostentacyjnym dystansem, bo w jego wieku nie wypada okazać, że się jest czymś podekscytowanym. Wspaniały początek dojrzewania. Wybrałeś sobie świetny moment, Scott. Wbiłam paznokcie w dłonie. Już lepiej czuć gniew. Lepiej czuć cokolwiek, zamiast tego dziwnego otępienia, jakbym umarła i nikt nie pofatygował się, żeby mnie o tym poinformować. W łazience spojrzałam w lustro, uspokajając się w myślach: „Widzisz? To ty, Gail, jeszcze tu jesteś. To ty i wyglądasz dokładnie tak, jak zawsze". Wpatrywałam się w swoje odbicie, myśląc, że może prawdziwa ja tkwiłam tam, uwięziona za szkłem, a tutaj było tylko moje odbicie i dlatego nie mogłam niczego poczuć. — Chyba lepiej pójdę spać — oznajmiłam głośno. Chciałam usłyszeć swój głos, chyba żeby upewnić się, że wciąż tam jestem, że wciąż jestem prawdziwa. Głupota, wiem. Wsunęłam się pod kołdrę po „mojej" stronie łóżka, gdzie leżałam wyprostowana sztywno jak struna, niczym egipska mumia, odtwarzając wydarzenia minionego wieczoru, wciąż obracając je w głowie i badając ze wszystkich stron, jak obcy przedmiot, który przypadkowo wpadł mi w ręce, zastanawiając się, czy uda mi się nagle dojrzeć coś nowego, jakąś ważną wskazówkę, która wszystko by mi wyjaśniła, coś, czego mogłabym się trzymać i co mogłabym zrozumieć. Może po prostu opacznie coś zrozumiałam. Może to wszystko to tylko halucynacje. 18 Przewidzenia wywołane nadmiarem kofeiny, czy coś w tym rodzaju. Na nowo zaczęłam myśleć o głosie Scotta, o tym, co mi powiedział, unikając mego wzroku. Ciche kliknięcie drzwi wejściowych, jego twarz, zniekształcona i obca zza matowej szyby, twarz nieznajomego. „Dlaczego nie płaczesz?" — pytałam się w duchu. „Powinnaś się wypłakać, Gail" — strofowałam się dalej, starając się brzmieć stanowczo i zdecydowanie jak Cassie. „Na litość boską kobieto, nie duś tego w sobie. Dobrze się wypłacz, jeśli chcesz". Leżałam tak, czekając na łzy, tłumacząc sobie, że poczuję się lepiej, jeśli uda mi się rozluźnić. Ale łzy nie nadchodziły. Niczego nie odczuwałam. Przecież na pewno powinnam czuć się bardziej, czy ja wiem, bardziej zraniona, bardziej zdenerwowana, po prostu bardziej. Wtedy pomyślałam: „Co za głupota. Jeśli już nie mam dziś zasnąć, to przecież nie mogę marnować tak czasu, leżąc tu całą noc. Mam masę roboty". Wstałam więc i zeszłam ponownie na dół, wyjęłam wiadro z mopem i zaczęłam szorować podłogę w kuchni. To przecież nie może być moje życie, pomyślałam, zatapiając mop w mydlinach. Moje życie było proste, pracowite, ale nieskomplikowane, przewidywalna żonglerka opieką nad dzieciakami, pracą zakupami, gotowaniem i sprzątaniem, z niewystarczającą ilością drobnych uciech w rodzaju jedzenia na mieście, wypraw do pubu na drinka ze Scottem albo moją najlepszą przyjaciółką Cassie, albo babskich wieczorów z moimi siostrami, Mari i Lynn. Ale to — to nie było moje życie. To była rzeczywistość jak z telewizyjnych tasiemców — kłótnie w kuchni, kłamstwa i zdrady, wyprowadzka w środku nocy. Ja zaś tkwiłam w samym centrum wydarzeń, tyle że nie miałam pojęcia, co ma teraz nastąpić. Przejeżdżałam mopem wte i we-wte po podłodze, aż jej kolor stawał się coraz żywszy u moich stóp. To niby prawdziwa kamienna posadzka, jakby z terakoty, ale oczywiście to tylko wykładzina, imitacja i tyle. Praktyczna imitacja. 19 Z powrotem w sypialni. Czerwone cyferki budzika wskazywały 2:13. Dwadzieścia cztery godziny temu spałam dokładnie w tym samym łóżku, ze Scottem tuż koło mnie. Dwadzieścia cztery godziny temu byliśmy normalną rodziną. Nie doskonałą nie bogatą po prostu zwyczajną. Ale byliśmy niczym dzieci, bawiące się na polu minowym. Dwadzieścia cztery godziny temu byłam zadowolona, bezpieczna, bez żadnych większych problemów, niż co mam zrobić na kolację, gdzie Rosie zapodziała swój strój od wuefu i czy Nat mógłby choć raz odpowiedzieć inaczej niż monosylabą. Dwadzieścia cztery godziny temu byłam jeszcze w jednym kawałku, dzieci spały w swoich łóżkach, a dom wciąż stał na miejscu. Ale teraz nic już nie było takie samo. Mina już wtedy czyhała, gotowa wybuchnąć. Tyle że nie miałam o tym pojęcia. Scott Tak więc rano raczę się croissantami oraz kawą ze śmietanką które przynosi mi do łóżka wielbiący mnie harem egzotycznych dziewic, zażywam porannych kąpieli w głębokiej wannie, snuję się niespiesznie w jedwabnym szlafroku, wydaję polecenia mojemu maklerowi, a następnie szofer podjeżdża po mnie limuzyną żeby zawieźć mnie na pierwsze w tym dniu spotkanie. Stanowczo będę musiał coś z tym zrobić. Zauważyłem, że im bardziej jestem przygnębiony, tym częściej bujam w obłokach. Gail utrzymuje, że to dlatego, że nie wiem, co to znaczy być dorosłym. Ale to bzdura — zarabiam na życie, utrzymuję rodzinę, płacę podatki, uiszczam rachunki i prowadzę samochód, więc jestem dorosły, może nie? To pytanie retoryczne. Spojrzałem na zegarek. Za dwadzieścia ósma. No cóż, nie mam pojęcia, jak to możliwe, bo jestem absolutnie, całkowicie i na sto procent pewien, że nawet na sekundę nie zmrużyłem oka. I tak oto siedziałem przy biurku, w szyję złapał mnie konkursowy skurcz, zesztywniały mi plecy i, mówiąc szczerze, czułem się jak stara, wyżęta szmata. Chłopaki powinni zjawić się o ósmej, ale nie jesteśmy z Harrym sfiksowani na punkcie punktualności, więc wystarczy, jeśli przed 8.30 każdy będzie już na miejscu i przestanie się obijać. Chodzi o to, że budowlańcy przychodzą często z samego rana i na ogół chcą mieć szkło przycięte od ręki. Jeśli nie ma chłopaków, zajmujemy się tym z Harrym, zresztą i tak nie chcę wyjść z wprawy. Przychodzę zawsze przed ósmą żeby wyłączyć alarm i wpuścić pozostałych, ale czasem Harry zjawia się przede mną To jego firma, to znaczy jego i jego żony. Maureen wpada dwa, trzy razy na tydzień, żeby „nadzorować" papierkową robotę, to znaczy mieć 21 oko na Denise, bo nie ma do niej zaufania. Ale, szczerze mówiąc, Denise jest za tępa, żeby obawiać się nieuczciwości z jej strony. Brak jej do tego wyobraźni, a poza tym nie wiem, jak niby miałaby robić jakieś machlojki — bo co mogłaby zrobić, wynieść pod płaszczem kilka szyb? Mają dwa metry czterdzieści na metr dwadzieścia, na litość boską! I gdzie by je opchnęła — to niezupełnie to samo, co opylić w pubie kilka podróbek sportowych bluz, no nie? „Reflektujesz na trochę taniego szkła, stary? Mam zwykłe, dymione i matowe". Nie, nie wydaje mi się. Tak czy inaczej, mimo że Harry jest właścicielem, to nie jest on za bardzo typem kierownika. No cóż, jasne, po to ma mnie, chociaż nie jestem pewien, czyja sam bardziej nadaję się na kierownika. Ale lepiej sobie radzę z pozyskiwaniem i ugłas-kiwaniem klientów, firm, urzędów i tym dalej. To ja mam czar i urodę — no dobra, tylko w porównaniu z Harrym, ale ujdę w tłumie. Harry robi w tym interesie, odkąd tylko wyrósł z pieluszek, i wciąż nosi ze sobą diamentowy krajak swego dziadka, razem z kompletem nowoczesnych krajaków z wolframu. Ma sześćdziesiąt jeden lat, więc pewnie niedługo da sobie spokój z pracą, ale nie wiem, co zrobi z firmą. Ich syn mieszka w Australii i nie sądzę, żeby był aż takim frajerem, żeby zostawić słońce, morze i surfowanie i zakopać się w dzielnicy przemysłowej, gdzie jedynym urozmaiceniem jest codzienny przyjazd furgonetki z kanapkami i zastanawianie się, czy będą mieli czekoladowe babeczki albo ciasto cytrynowe. Wiem, żałosne, no nie? Tak czy siak, chodzi o to, że dwadzieścia minut to znowu nie tak wiele, żeby się ogolić i znaleźć czystą koszulę. Ale doszedłem do wniosku, że Gail zdążyła już ochłonąć i że mógłbym zadzwonić do Harry'ego z wiadomością, że się trochę spóźnię. Najpierw przekręciłem więc do domu. — Gail? To ja. Posłuchaj... — Właśnie miałem zagłębić się w to, jak bardzo mi przykro i obiecać, że jej to wynagrodzę i tak dalej, ale nie dała mi okazji, bo odłożyła słuchawkę. Zadzwoniłem jeszcze raz. 22 - Czego chcesz? — spytała lodowato. Aż mnie ciarki przeszły po plecach. Zupełnie jakbym był akwizytorem, sprzedającym podwójnie oszklone okna, którego chciała spławić. — Gail. Daj spokój, kotku. Muszę przecież wrócić do domu. Bądźmy rozsądni. — „Bądźmy rozsądni"? A spanie z inną to szczyt rozsądku, tak? Może powinieneś sporządzić mi listę zasad, bo odrobinę mi trudno nadążyć za twoim sposobem rozumowania. — Kochanie, widzę, że jesteś jeszcze troszkę zdenerwowana... — „Troszkę zdenerwowana"? Myślisz, że tak po prostu kupisz mi bukiet kwiatów i na tym się skończy? — Nie, oczywiście, że nie! — Tak bardzo to się nie pomyliła, ale sądzę, że na wszystko jest odpowiedni czas i miejsce, także na szczerość, a jak dotąd mówienie prawdy wpakowało mnie tylko w poważne tarapaty. — Scott, jeśli o mnie chodzi — zniżyła nagle głos do ostrego szeptu, więc dzieciaki musiały kręcić się gdzieś w pobliżu — twoja noga nigdy więcej nie postanie w tym domu. Lekka przesada, nie sądzicie? Kobiety lubią w życiu trochę dramatyzmu, no nie? To przez oglądanie telewizji, tych wszystkich telenowel i sztuk kostiumowych, pełnych spazmu-jących, mdlejących i generalnie świrujących kobiet. Nadal byłem całkowicie pewien, że za dzień czy dwa Gail ochłonie — jeśli tylko uda mi się to dobrze rozegrać. — Gail, pozwól mi przynajmniej zabrać trochę rzeczy. Nawet się nie mogę ogolić... — Jeśli potrzebna ci maszynka, idź do Bootsa. Spakowanie wszystkich twoich rzeczy zajmie mi trochę czasu. Wiedziałem, że mówi tak tylko, żeby mnie zdenerwować, więc ugryzłem się w język i nie dałem się sprowokować. Doszedłem do wniosku, że może lepiej będzie, jeśli się gdzieś zadekuję na dzień lub dwa i dam jej trochę czasu na uspokojenie. Po kilku docinkach zgodziła się w końcu spakować mi do torby parę rzeczy. — Tylko moją maszynkę, kilka koszul, bieliznę i skarpetki. Może tę jasnoniebieską koszulę i... 23 — To nie sprzedaż przez telefon, Scott. Wezmę, co będzie czyste. Mogę ci to podrzucić, zanim odbiorę Rosie ze szkoły. Rosie. Co, u licha, powiedziała Rosie? „Twój ojciec to podły, zakłamany drań i oszust i powiedziałam mu, że już nigdy nie wolno mu się z tobą spotkać". „Mieliśmy drobną sprzeczkę, kochanie, ale nie martw się — niedługo wszystko będzie jak zawsze". Nie miałem pojęcia. Zaczynałem myśleć, że może nie znam swojej żony tak dobrze, jak mi się wydawało. — Aha, i czy możesz przywieźć mi moją komórkę z ładowarką? I moją grubą kurtkę. Zeszłej nocy cholernie przemarzłem. Po drugiej stronie rozległ się krótki, zadowolony śmieszek. Dzięki, Gail. Miło wiedzieć, że kobieta, która przysięgała kochać cię do grobowej deski, pewnego dnia będzie cię tak bardzo nienawidzić, że ucieszy się na wieść, że prawie wyciągnąłeś kopyta z powodu wyziębienia organizmu. — Gail? — Co znowu, na litość boską! Nie mogę tu sterczeć przez cały dzień, wysłuchując, jak wymieniasz każde sznurowadło, które mam ci dostarczyć. — Nie, nie o to chodzi. Po prostu... — Co?! — Nie rozdzieraj nad tym szat... — Błąd. Duży błąd. Nie pora, żeby wspominać o zdzieraniu z kogokolwiek ciuchów. Roześmiała się, ale nie był to śmiech w rodzaju: „ha, ha, ha, ale się uśmiałam". — Nie tak jak ty, co? — Zgoda, zasłużyłem sobie na to. Po prostu nie szalej przy chłopakach, dobrze? Nie ma żadnego powodu, żebyśmy musieli się tutaj kłócić. Włóż rzeczy do jakiejś starej sportowej torby czy czegoś takiego, dobra? Kolejne westchnięcie. — Scott? — Hm? — Jesteś żałosny. Oiat Czy starzy to zupełne tępaki, czy co? Jeeezu. Mama i tata pożarli się na maksa — wszystkie chwyty dozwolone, sześcio-rundowa walka przez duże W — ale my niby nie mamy nic o tym wiedzieć. W tym domu nikt nigdy człowiekowi nic nie mówi. Wiem o tym tylko dlatego, że zeszłej nocy usłyszałem, jak na siebie wrzeszczą. Głupota nie zna granic. Przecież mogli obudzić Rosie. Wstałem i podkradłem się na półpiętro. Nie mogłem zrozumieć, co mówią, a tu nagle mama krzyknęła na cały regulator: „Ty kłamliwy gnojku!" A mama nigdy nie przeklina, to jest naprawdę nigdy, więc wiedziałem, że to nie zwyczajna sprzeczka. Tym razem tata musiał zrobić coś naprawdę strasznego. Myślę, że to miało coś wspólnego z jakąś inną kobietą. Zawsze tak bywa w telewizji. Wtedy mama wysyczała: „Cśśś! Dzieci usłyszą!", więc wycofałem się prędko do mojego pokoju, a oni zeszli na dół do kuchni i zaniknęli za sobą drzwi. Mama była tylko w koszuli nocnej i bez kapci, ale idąc po schodach tupała tak głośno, jakby miała martensy. Zakradłem się na dół, żeby posłuchać, omijając piąty stopień, bo trzeszczy. Mama mówi, że to brzydko podsłuchiwać, ale jak inaczej mam się dowiedzieć, co się dzieje? Starałem się nie oddychać, żeby mnie nie usłyszeli. Byłbym superszpiegiem. Pomyślałem sobie, że jeśli nagle wyjdą, to powiem, że okropnie mnie boli brzuch i zszedłem na dół napić się mleka. No co, nic na to nie poradzę, że jestem chory, no nie? Ale wtedy usłyszałem, jak mama mówi coś o wyrzuceniu śmieci, więc pognałem na górę do mojego pokoju, zanim drzwi się otworzyły. Kiedy dzisiaj rano zszedłem na dół, Rosie siedziała przy kuchennym stole, ładując do buzi Rice Krispies całymi łyżkami i bredziła coś o Henryku VIII. No właśnie. Daj se luzu, Rosie. 25 Wszedłem więc i wrzuciłem chleb do tostera. Po tacie ani śladu, ale i tak najczęściej wychodzi przed ósmą. Przyjrzałem się mamie, a ona spojrzała na mnie i zastanawiam się, czy wie, że ja wiem, i czy coś powie. Zrobiłem moją minę człowieka-za-gadki — trzeba pochylić głowę i patrzeć spod brwi i nie wolno się uśmiechnąć, nawet przez chwilkę. To naprawdę luzacko wygląda, jeśli się wie, jak to robić. Steve zawsze wybucha przy tym śmiechem. Ciołek. Tak więc posłałem mamie swoją minę, opierając się niedbale o szafkę i podskakując, gdy z tostera wyskoczyły grzanki — co nie jest dobre, jeśli chce się być człowie-kiem-zagadką. Nie powinno się podskoczyć, choćby nie wiem co — ani na odgłos syreny policyjnej, ani strzelaniny, ani nic. Rozsmarowałem marmite* na połowie grzanki, a na drugiej dżem truskawkowy. Kątem oka zerkałem na mamę. Stała, przygryzając wargi, żeby nie zwrócić mi uwagi. Szczerze mówiąc, było to raczej obrzydliwe, ten kawałek w środku, gdzie marmite zmieszało się z dżemem. Nie znajdzie się w pierwszej dziesiątce moich ulubionych potraw. Potem mama podeszła bliżej i powiedziała „Nat" dziwnym głosem, więc pomyślałem: zaczyna się, zaraz mi powie, co się stało zeszłej nocy, gadką w stylu: „jesteś już dużym chłopcem". Wielkie dzięki. Skoczyłem więc na nogi, jak za naciśnięciem sprężyny, i ruszyłem do drzwi. Wróciłem po jabłko, a potem, wychodząc, krzyknąłem do Rosie: — Hej, Rozza! — Co? — Słyszałaś o Henryku VIII? — Nie, a co u niego słychać? Rosie się wydaje, że to śmieszne. No, ale ma dopiero dziewięć lat. — Wiesz, że miał chorobę weneryczną? Umieść to w swoim wypracowaniu. * Marmite — ekstrakt z drożdży i warzyw, przypominający w smaku przyprawę do zup Maggi. 26 — Nie wierzę! Naprawdę? — No! Spytaj panią, jeśli mi nie wierzysz. Wtedy wtrąciła się mama: — Nathan! Przestań proszę! To... — Pa, pa wszystkim. I już mnie nie było, szedłem ścieżką, człowiek z misją. CaiC Wiem, że powinnam była coś powiedzieć. Trzeba było im wyjaśnić. Zbierałam się ciągle, żeby coś powiedzieć. Przygotowywałam śniadanie i szykowałam kanapki do szkoły dla Rosie, a przez cały ten czas ćwiczyłam w myślach różne kwestie, wy- próbowując, co mogłabym im powiedzieć. „Tata musiał wyjechać na kilka dni. Służbowo". Nigdy w to nie uwierzą. W ciągu dziesięciu lat Scott tylko raz wyjechał w interesach i to na zaledwie dwa dni, na targi, a my wszyscy wiedzieliśmy o tym wiele tygodni wcześniej. Nie jest jakimś znanym i bogatym dyrektorem, który musiałby bez uprzedzenia lecieć do Nowego Jorku. „Tata musiał wyjechać. Jego rodzina ma kłopoty". Cóż, nie za bardzo mogłoby chodzić o jego rodziców, prawda? Co za straszna para — Nat mówi na nich „Para z Kosz-mara". Zgoda, straszni z nich hipochondrycy, obydwoje; w przychodni, gdzie pracuję, zawsze znajdzie się paru takich, dla których jedyną przyjemnością w życiu zdaje się być wynajdowanie nowej części ciała, na którą mogliby sobie ponarzekać. Ale rodzice Scotta nigdy nie są naprawdę chorzy. A nawet gdyby byli — dajmy na to, gdyby ktoś wsypał im trutkę na szczury do herbaty czy coś w tym rodzaju, a pewnie każdy, kto ich zna, musiał kiedyś odczuwać taką pokusę — Nat nigdy by nie uwierzył, że Scott zmienił się raptem w dobrego, oddanego syna. Wahałam się, czy by nie powiedzieć im, że siostra Scotta, Shei-la, zachorowała i że popędził do niej do Szkocji, ale dzieci ją kochają, więc nie chciałam ich martwić. Zastanawiałam się nawet, czy nie powiedzieć im bez owijania w bawełnę, jak się sprawy mają: „Tata odszedł. To załgany oszust i kłamca i już nie wróci". 28 Chciałam to powiedzieć. Naprawdę chciałam. Ale powstrzymałam się. Stałam zatem, trzęsącymi się rękami nalewając sobie kawy, a w myślach słyszałam wciąż te same słowa, jakbym słuchała zdartej płyty. Nie byłam w stanie myśleć o niczym innym, nawet przez chwilkę na niczym się skupić. Co i rusz otwierałam lodówkę, żeby ją zamknąć, niczego z niej nie wyjąwszy. Wyrżnęłam się w głowę drzwiami od szafki, tak szybko ją otworzyłam. Przewróciwszy słoiczek dżemu, rzuciłam wesoło: — Jejku, ale mam dzisiaj dziurawe ręce. W odpowiedzi na moje pytanie, co dzisiaj będą robić w szkole, Rosie zaczęła trajkotać, wtem przypomniała sobie o stroju do wuefu i pobiegła na górę. Nat siedział przy stole bez słowa, z nogami wyciągniętymi na pół kuchni, tak że trzeba było nad nimi przechodzić. Kiedy indziej zwróciłabym mu uwagę, że ma schować nogi. Doprawdy, czasem mam już tego powyżej uszu, czuję się jak nie przymierzając strażnik więzienny albo nauczyciel, bez przerwy zwracający mu uwagę, że ma się zachowywać jak człowiek. Jeśli będzie się tak zachowywał, dopóki nie skończy dwudziestki, to będę zmuszona zrezygnować ze stanowiska jego matki. Najgorsze jest to, że widzę, jaki Nat jest teraz, i pamiętam, jaki był kiedyś, a potem spoglądam na Rosie i wiem, że to tylko kwestia czasu, zanim zacznie się domagać pieniędzy na ciuchy i wykradać z domu w bluzeczce odsłaniającej pępek. Mniejsza z tym. Boże, zaczynam przypominać Scotta, zbaczam ciągle z tematu. Nie kazałam Natowi usiąść porządnie, bo czułam się jakoś dziwnie: cała się trzęsłam, było mi niedobrze i słaniałam się na nogach niczym nowo narodzone źrebię. Nadal nie mogłam w to wszystko uwierzyć, rozumiecie? Nagle pozazdrościłam Natowi, snującemu się bez celu, zwlekającemu do ostatniej chwili z wyjściem do szkoły. Chętnie bym sobie posiedziała cały dzień rozwalona na krześle, z bezmyślnym wyrazem twarzy. Nagle zauważył, że mu się przyglądam, i przestał jeść w pół kęsa, racząc mnie widokiem w połowie przeżu- 29 tej grzanki. I wiedziałam, że on wie, że coś jest nie w porządku. Miałam nadzieję, że niczego nie usłyszał zeszłej nocy. Po pierwszym wybuchu zeszliśmy na dół i staraliśmy się być cicho. No cóż, przynajmniej ja. Oczywiście, Scott wychodzi do pracy, zanim jeszcze Nat zejdzie na dół, ale Nat nie jest głupi. Pomyślałam, że muszę coś powiedzieć. — Nat... — zaczęłam, nie wiedząc jeszcze, co mu powiem, co mogę mu powiedzieć. Szurnął krzesłem. Zerwał się od stołu, nie odkładając grzanki. — Muszę lecieć. Nasze oczy spotkały się przez chwilkę, po czym odwrócił wzrok. Skinęłam głową i odwróciłam się, dając sobie spokój ze zwracaniem mu uwagi, żeby sprzątnął ze stołu. Jaki miałoby to sens? U stóp dzieci właśnie zdetonowano bombę — nie była to najlepsza chwila, żeby gonić je do sprzątania. — Masz dziś trening? Wiedziałam, że nie, ale musiałam coś powiedzieć, żeby zatrzymać go koło siebie choć przez kilka sekund. Głupota, prawda? Sama nie potrafię tego wyjaśnić. — Nie. Może wpadnę do Steve'a. — Zostawić ci kolację? Zmarszczył nos we właściwy mu, rozczulający sposób i wzruszył ramionami. — No cóż. — Zbierałam talerze ze stołu. — Nieważne. — Zaczynałam mówić jak Nat. Scott także to robi. — Mm — Nat mruknął wymijająco, a potem odmaszero-wał, typowym dla siebie, kołyszącym się krokiem, jak gepard skradający się w podszyciu. Pewnie wyobraża sobie, że dzięki temu jest bardziej męski. Urocze. Usłyszałam, jak podnosi w przedpokoju torbę i zarzuca ją sobie na ramię. Woli teraz jeździć do szkoły autobusem, ale biorąc pod uwagę korki, pewnie szybciej byłby piechotą bo to niedaleko. Ale Nat ma to samo podejście co Scott — czemu chodzić, jeśli się nie musi. Jednak w przypadku Nata nie trzyma się to kupy, bo przecież trenuje pływanie. Ma świetną kon- 30 dycję. Ale jeździ autobusem. Gdzie tu logika? Rosie, rzecz jasna, jest jeszcze w podstawówce i chociaż to również niedaleko, podrzucam ją do szkoły w drodze do pracy. Ulice są teraz takie niebezpieczne i jeszcze te wszystkie porwania, o których się czyta co drugi dzień w gazetach. Zawsze się denerwuję, gdy nie wiem, gdzie jest. — Pa, pa! Miłego dnia! — zawołałam do Nata, słysząc, że otwiera drzwi. Nastąpiła chwila ciszy, po czym Nat wrócił do kuchni i podszedł do szafki, mijając mnie po drodze. Wziął jabłko z miski na owoce, po czym obdarzył mnie dziwnym półuśmiechem i, mijając mnie znowu w drodze do wyjścia, zatrzymał się w pół kroku i cmoknął mnie niezdarnie w policzek. Zrobił tę swoją głupią minę w stylu Clinta Eastwooda, udając, że żuje tytoń, i podnosząc do góry rondo wyimaginowanego kapelusza. — Uszanowanko pięknej pani. Mówiąc szczerze, zachciało mi się płakać. Odkąd przestał być małym szkrabem, Nat nie przepada za czułościami, a w zeszłym roku dał nam wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy sobie, by go całowano na dzień dobry, a już zwłaszcza nie w obecności przyjaciół. Wywija się wtedy z objęć i odsuwa policzek, jakby się było trędowatym. Urocze, prawda? Ale wszyscy chłopcy są tacy w jego wieku. W jednej chwili był moim drogim chłopczykiem, wdrapującym mi się na kolana w poszukiwaniu pieszczot i domagającym się bajki na dobranoc, a w następnej wyprzedza mnie na ulicy o kilka kroków, bo to obciach spacerować ze starymi, i wstydzi się moich ciuchów, fryzury i sposobu mówienia, i nie chce mnie wpuszczać do swojego pokoju, nie wspominając już o tym, żebym miała przyjść pocałować go na dobranoc. Dlatego, mimo że każdego innego dnia nie posiadałabym się z radości, że Nat pocałował mnie z własnej, nieprzymuszonej woli i to nawet nie z okazji urodzin, tego ranka poczułam się przez to jeszcze gorzej. Co najmniej przez krótką chwilę 31 musiało mu być mnie żal i za to znienawidziłam Scotta, znienawidziłam go za to, co zrobił dzieciom, co zrobił nam. Czułam, że zbiera mi się na płacz, ale kazałam sobie uspokoić się, w tej chwili. Nie masz czasu płakać, gromiłam się w duchu. Weź się w garść! Tylko spokojnie, oddychaj głęboko. Dasz sobie radę. Musisz dać sobie radę. Boże drogi, nie dam rady. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, gdybym tylko mogła cofnąć kasetę i wrócić do zeszłej nocy, może wtedy nic bym nie powiedziała. Mogłabym zatrzymać swoje podejrzenia dla siebie i życie potoczyłoby się swoim zwykłym trybem. Ale teraz, gdy popchnęliśmy już ten głaz, zaczął toczyć się w dół zbocza, coraz szybciej i szybciej, coraz bardziej wymykając się nam spod kontroli, i nie wiedzieliśmy, jak to się skończy. Ale teraz jest już za późno, by go zatrzymać i umieścić na dawnym miejscu. Już za późno. Ąosie Kiedy zeszłam rano na śniadanie, taty już nie było i wcale się nie pożegnał. Zwykle, jeśli wychodzi, zanim zejdziemy na dół, to gwiżdże w ten sposób: pip, pip —ja tak nie umiem, kiedy próbuję, to wydmuchuję tylko powietrze — a potem krzyczy w górę schodów: „Do zobaczenia później, pa, pa!" Mama mówi, że nie krzyczy się na cały dom i że jeśli chce się z kimś porozmawiać, to należy do niego pójść. Tata musi wychodzić do pracy wcześnie rano, bo jest kierownikiem i zna kod do alarmu antywłamaniowego. Pracuje w First Glass — to taka gra słów, jak „first class"*, żeby każdy wiedział, że ich firma jest najlepsza. Zajmują się wstawianiem szyb, na przykład, kiedy ktoś wybije szybę piłką, to jadą i wstawiają nową. Tata to potrafi, pozwolił mi kiedyś popatrzeć i kiedyś to ciągle robił, ale teraz jest kierownikiem, więc musi przesiadywać przy biurku albo spotykać się z klientami. Zajmują się drzwiami i szklarniami, i przeszklonymi werandami, i replikami okien w stylu Tudorów, które mają malutkie, otoczone ołowianą ramką szybki w kształcie rombu albo kwadratu. To ręczna robota i tata mówi, że zajmuje całe cholerne wieki i nikt jej nie lubi, bo to cholerna dłubanina, a mama wzdycha i mówi, żeby nie przeklinał w naszej obecności, ale nam to wcale nie przeszkadza. Robią też okna niby z epoki Tudorów, które są o wiele tańsze, no ale tata mówi, że to podróbki. Przerabiamy teraz Tudorów z panią Collins. Henryk VIII miał sześć żon, ale nie wszystkie naraz i kiedy jakaś mu się już nie podobała, mówił: „Ściąć ją!" i skracali ją o głowę. Z dwiema się rozwiódł, ale to trwało całe wieki, bo wtedy nie było * Gra słów: glass — szkło, first class — pierwsza klasa, pierwszorzędny. 33 jeszcze porządnych rozwodów, ale on był królem, więc nie musiał przestrzegać zasad, tak jak Nat, gdy gramy w karty. Teraz, jeśli ktoś ma dosyć swojej żony, to po prostu się rozwodzi i mieszka się potem w dwóch domach, jak rodzice Kiry. I Jane. I Darrena, i Sheeny, i... W mojej klasie pełno koleżanek ma rozwiedzionych rodziców. Kira mówi, że najczęściej to nie jest wcale takie złe, przede wszystkim dlatego, że jej rodzice mają wyrzuty sumienia, więc kupują jej masę rzeczy, na przykład nowe adidasy, i dają jej pieniądze, kiedy tylko poprosi. Kira ma ojczyma, który mieszka z nimi w domu i strasznie siorbie, pijąc herbatę — jak kiedy ciągnie się przez słomkę ostatnie krople koktajlu mlecznego i mama mówi, żeby przestać w tej chwili, bo tak się nie robi — ale na ogół jest w porządku. Jej tata mieszka sam, ale Kira podejrzewa, że ma dziewczynę, bo zaczął zadawać jej pytania w stylu: „Co byś powiedziała, gdyby twój stary tata znalazł sobie dziewczynę, hę?" Akurat. Na pewno już ma jakąś. Ale Kira odpowiada, żeby go trochę podenerwować: „Nie bądź głupi, tatusiu. Jesteś dużo, dużo za stary, żeby mieć dziewczynę. To byłby taki obciach, że chyba bym umarła". No i teraz on nie może jej się przyznać, że ma dziewczynę, i w niedziele Kira ma go nadal tylko dla siebie. No, nie do końca, bo ma jeszcze małego braciszka, Rory'ego, który ma dopiero siedem lat. Mała dzidzia. Jak jej mama nie słyszy, Kira mówi do niego „smarkaczu". Mama i tata czasem się kłócą, ale nie tak, jak kiedyś rodzice Kiry. Kira chowała się w szafie na ubrania i zamykała drzwi, żeby nie słyszeć, jak krzyczą. Teraz jest już lepiej, bo mieszkają w dwóch oddzielnych domach, więc muszą do siebie dzwonić, żeby na siebie nawrzeszczeć. Mama Kiry tak bardzo nie cierpi jej taty, że opowiada jej o wszystkim, co złego zrobił, a kiedy jej tata podjeżdża w niedzielę po Kirę i trąbi, jej mama wrzeszczy: — Niech go cholera, czy on musi pokładać się na tym cholernym klaksonie?! Wtedy Kira wybiega przed dom, krzycząc: 34 — Tatusiu, nie trąb tym cholernym klaksonem! A jej tata wścieka się: — Trąbię tym cholernym klaksonem, bo twoja matka nie chce mnie wpuścić do cholernego domu. I nie mów „cholerny". Ale moi rodzice tacy nie są, bo przede wszystkim nie są tacy głośni. Kiedy się posprzeczają, to potem tata całuje mocno mamę i obejmuje ją, i mówi, że mu przykro, żeby mama znowu zaczęła z nim rozmawiać. Potem idzie po jakieś żarcie na wynos, żeby mama nie musiała gotować, i możemy jeść na tacach przed telewizorem, a ja najbardziej lubię pizzę, ale bez tych wszystkich świństw, które Nat dla siebie zamawia. Potem tacie zbiera się na czułości i Nat mówi, że chce mu się rzygać od tego całego całowania, ale tylko tak mówi. Chciałby się całować z Joannę Carter z naszej ulicy, ale cyka się z nią umówić. Przy śniadaniu mama w ogóle się nie odzywała, a kiedy przyniosłam jej jabłko i chipsy do mojego szkolnego śniadania, powiedziała: „grzeczna z ciebie dziewczynka, Rosie", jak kiedy miałam dopiero sześć latek. Ciekawe, co Henryk VIII robił z głowami swoich żon, jak już je obcięli. Muszę spytać panią. Scott To po prostu nie może być prawda. Wpół do dziewiątej, a ja znowu wylądowałem w pracy. Widzicie, byłem pewien, że uda mi się wszystko wyjaśnić — nie, żeby Gail miała nagle wyrosnąć para skrzydeł i żeby z dnia na dzień mi wybaczyła, skąd — ale myślałem, że zdąży nieco ochłonąć i że będę już z powrotem w domu. Sami powiedzcie, jak niby mamy porozmawiać, jeśli ona nie chce mnie wpuścić do pieprzonego domu. Ani myślę spędzić reszty życia na kolanach, skomląc przez skrzynkę na listy. Nie chcę tu znowu spać. Czy też raczej, dla ścisłości, nie spać. Niech to jasna cholera, będę musiał podzwonić po kumplach. No dobra, rozważmy opcje. Najpierw Colin, coś na kształt mojego najlepszego kumpla, tylko że tkwi tu pewien drobny haczyk w postaci uroczej Yvonne o zaciśniętych ustach i koszuli nocnej zapiętej po ostatni guzik. Na pewno powita mnie z otwartymi ramionami, już to widzę. Następnie Roger, z którym znamy się ze sto lat, ale Roger jest przedstawicielem handlowym i połowę życia spędza w rozjazdach. Potem Jeff, który mieszka sam. Nie, nie dlatego, żeby był jakimś smutasem, który nie może sobie znaleźć kobiety — chociaż może i jest smutasem, ale to tylko dlatego, że jego żona zwiała z jego rodzonym bratem, więc trudno mu się dziwić. No bo czy może być coś bardziej okropnego? A zanim jeszcze dała nogę, bzykała się z tym bratem w ich własnym łóżku, łóżku Jeffa — a raz nawet zrobili to na kanapie, kiedy został u nich na noc, a Jeff spał tuż nad nimi. Kogo my tu jeszcze mamy? Cóż, oczywiście Harry'ego. Harry'ego z pracy. To mogłoby okazać się trochę niezręczne, skoro razem pracujemy i w ogóle. Formalnie rzecz biorąc, jest 36 moim szefem, jako właściciel First Glass, ale jak daleko sięgnę pamięcią, to nigdy tak nie wyglądało. Jesteśmy raczej partnerami w interesach, czymś na kształt rodzinnej firmy, kimś w rodzaju ojca i syna. Po szkole imałem się przeróżnych zajęć: pracowałem w sklepie z ciuchami, opychając garnitury; na budowach zajmowałem się murarką, malowaniem, kładzeniem kafelków i trochę tynkowaniem; pracowałem w sklepiku z rybami i frytkami; stałem za barem; zajmowałam się ubojem kurczaków; parałem się sprzedażą przez telefon. Potem, pewnego wieczoru, na turnieju bilardu, poznałem w pubie Harry'ego. Wyeliminowano mnie w drugiej rundzie — widzę, że jesteście pod wrażeniem, że tak daleko dotarłem — a Harry rzucił pocieszająco: „Miałeś pecha, stary" i zaczęliśmy rozmawiać o tym, czym się zajmuje, i że pracuje jako szklarz od piętnastego roku życia, ja zaś powiedziałem, że jestem dobry w majsterkowaniu, ale że nigdy jeszcze nie zajmowałem się szklarstwem, ale zawsze się chętnie czegoś nowego nauczę, na co Harry zaproponował, żebym wpadł do niego do firmy, to pogadamy, tak też zrobiłem i zanim się obejrzałem, już tam pracowałem. To Harry nauczył mnie, jak przycinać szkło, jak je wymierzyć, żeby pasowało jak ulał, jak je przyciąć, gdy jest się u klienta, gdzie nie ma stołu warsztatowego; to Harry pokazał mi, jak się obchodzić z kobylastą taflą szkła, żeby nie poszła w drobny mak; to Harry podarował mi mój pierwszy komplet krajaków, w skórzanej pochewce, żeby się nie pogubiły. Chciałoby się powiedzieć, że był dla mnie jak ojciec, ale to nieprawda. Właśnie nie był — albo przynajmniej nie jak mój własny ojciec, ani trochę. Dzięki Bogu. Harry to porządny gość. Najlepszy. Często chodziliśmy na piwo, Harry i ja, przekąsić coś na mieście, na wyścigi i tak dalej, połowić ryby na plaży albo czasem z mola. Kilka razy wybrałem się do nich ze swoją rodziną na niedzielny obiad, bożonarodzeniowe przyjęcia i urodziny Harry'ego, ale... Cóż, to nie to samo, co zadzwonić i powiedzieć: „Nie mam się gdzie podziać, mogę przyjechać i za- 37 mieszkać u ciebie?", prawda? Nie zrozumcie mnie źle — Harry z miejsca zaoferowałby mi gościnę. Harry oddałby mi własne zęby, gdyby zobaczył, że mam problemy z pogryzieniem steku. Ale... Bo ja wiem? Za nic by niczego mi nie powiedział, rzecz jasna, ale miałbym uczucie, że w jakimś sensie go zawiodłem, a tego bym chyba nie zniósł. Nie. Tego ranka, po mojej kolejnej nocy krzepiącego snu w pracy, Harry zjawił się zaraz po ósmej. Rzucił tylko na mnie okiem i zagadnął: — Coś marnie wyglądasz, brachu. Byłeś tu całą noc? — Znasz mnie — nie można utrzymać mnie z dala od roboty — zaśmiałem się, siląc się na lekki ton. Wyjaśniłem mu, że nawalił nam rano bojler, więc nie mogłem się ogolić, ale właśnie miałem skoczyć do domu po maszynkę. Pojechałem do miasta i kupiłem maszynkę, kilka par skarpetek i gatki. Wróciłem do pracy, żeby się odświeżyć i ogolić przy umywalce. Chłopaki byli już w pracy, więc trzymałem się historyjki ze szwankującym bojlerem. Oczywiście Lee, ten podejrzliwy skubaniec, nawet przez chwilę nie dał się na to nabrać. — Żonka Scotta wykopała go z chałupy! Sfaulowałeś i sędzia pokazał ci czerwoną kartkę, co, koleś? — Taaa, Lee, właśnie. — Nie miałem na to siły. Gary zaofiarował się, że jego wujek, który zajmuje się grzejnikami, mógłby wpaść rzucić nań okiem. Lee podsłuchiwał, jak zawsze, więc ciągnąłem to dalej: — W takim razie, dzięki, daj mi jego numer. Pewnie uda mi się samemu go naprawić wieczorem, ale daj mi na wszelki wypadek. Książka zleceń prezentowała się nie najgorzej, zapowiadał się pracowity, ale nie upiornie pracowity dzionek, chociaż oczywiście trudno to przewidzieć na sto procent, bo połowa naszych klientów po prostu wpada albo dzwoni z żądaniem, by- 38 śmy wstawili im szybę na wczoraj. W końcu nie zawsze wiadomo, kiedy zbije ci się szyba, no nie? A i tak miałem na mieście trzy zlecenia — jeden kosztorys i dwie wyceny. Tak czy owak, ogoliłem się i powiedziałem Harry'emu, że wychodzę. Postałem chwilę w drzwiach, bawiąc się wizytówkami przypiętymi w biurze na tablicy ogłoszeń. Chciałem mu powiedzieć. Chciałem się komuś zwierzyć, komuś, kto by się nie śmiał ani nie stroił sobie z tego żartów. Harry podniósł wzrok znad książki zleceń — nic właściwie z nią nie robił, tylko ją wertował, udając, że jest zajęty. — Wszystko w porządku, hę? — Okulary zsunęły mu się na sam czubek nosa. Miałem ochotę podejść i mu je poprawić. Zamiast tego pobrzękiwałem kluczami, moim żałosnym, wybrakowanym pękiem kluczy, bez tych od domu. — U mnie? Tak, jasne. Wszystko gra. — Podrzuciłem klucze wysoko w powietrze i złapałem je lewą ręką. Wcielenie beztroski. Harry spojrzał ponownie na książkę zleceń. — No to do zobaczenia. Wziąć ci coś na lunch, jak przyjedzie furgonetka z kanapkami? Czy do tego czasu już wrócisz? Furgonetka z kanapkami. Oaza radości w naszym jałowym, monotonnym życiu. Nadzieja na przekąskę i odrobinę flirtu, czego więcej trzeba facetowi do szczęścia? Ach, ale te wieczne stresy, z którymi musi się borykać współczesna kadra kierownicza: „Wziąć bagietkę z kurczakiem? Ciemny chleb z tuńczykiem w majonezie? Kanapkę z bekonem, sałatą i pomidorem? Bułkę z serem?" Tyle decyzji. Praca tutaj to nieprzerwane pasmo wielkich emocji, powiadam wam. Ta, jak jej tam, panienka od kanapek przyjeżdża między wpół do dwunastej a południem. Robi w tej okolicy trzy przystanki i gdy przyjedzie, wszyscy wylęgamy na dwór, ciągnąc do niej jak mrówki do miodu. Ma zawsze uśmiech na podorędziu i chętnie sobie po- żartuje, ale nigdy nie zabawia u nas zbyt długo — kilka razy zdarzyło mi się gonić za nią ulicą więc lepiej ruszać w te pędy, jak tylko usłyszy się klakson jej furgonetki. 39 — Nie wiem, Harry. — Wysupłałem kilka monet z kieszeni i położyłem je na brzegu biurka. — Może weź mi bułkę, na wszelki wypadek. Bułkę z serem, dobra? I ciasto. I jabłko. To mi wystarczy. Na razie, stary. — Na razie. I tak oto pojechałem do przychodni, gdzie jako recepcjonistka pracuje Gail. Pracuje cztery dni w tygodniu, no, są to raczej półdniówki. Po drodze do pracy podrzuca Rosie do szkoły. Zatrzymałem się na moment przy podwójnych, przeszklonych drzwiach przychodni, obserwując ją. Stała obrócona do mnie plecami, szukając czegoś w szafce z dokumentami. Patrząc na nią z tyłu, nie dałoby się jej więcej niż dwadzieścia lat. Nadal jest bardzo szczupła i ma błyszczące, sięgające ramion włosy w jasnobrązowym kolorze. Ścisnął mi się żołądek — z braku śniadania albo z nerwów, albo z jednego i drugiego. Zastanawiałem się, jaką zrobi minę, gdy wejdę — zagniewaną albo lodowatą, czy może twarz jej złagodnieje, uśmiechnie się i będę wiedział, że jednak wszystko będzie dobrze. Zwlekałem z wejściem, by choć przez kilka sekund łudzić się tą nadzieją, jakakolwiek by była szalona. Wtedy do drzwi przykuśtykał facet o lasce, więc przytrzymałem mu je i chcąc nie chcąc, musiałem wejść. W kolejce przede mną stały dwie osoby, ale wiedziałem, że mnie zauważyła. Mięśnie jej twarzy stężały, jakby napięte na drutach. Uśmiechnęła się do stojącej przed nią kobiety, ale był to sztuczny, zbyt wesoły uśmiech, a jej głos zabrzmiał piskliwie i obco. — Zechce pani spocząć, pani Connors. Doktor Wojczek ma piętnastominutowe opóźnienie. — Zwróciła się następnie do mężczyzny, który podał jej jakiś karteluszek. — Chodzi tylko o ponowne wypisanie recepty, czy tak? Tak, może się pan od razu udać do apteki, bardzo proszę, w głębi korytarza. Patrząc na nią, można by pomyśleć, jaka to z niej uprzejma, pomocna i troskliwa osoba. Ha! 40 — Gail. Położyłem dłoń na brzegu lady i zacząłem przerzucać wyłożone na stojaku broszurki. „Zestresowany?" — pytał napis umieszczony na górze jednej z nich. Wiem coś o tym. „Kłopoty z seksem?" — pytała następna. Można to tak ująć. „Jak się ma twoje serce?" — kłuła mnie w oczy kolejna. Parszywie, ale dzięki za troskę. — Czego chcesz? — warknęła, nie patrząc na mnie, tak cicho, że z trudem mogłem ją usłyszeć. Wzruszyłem ramionami. — Porozmawiać, ma się rozumieć. Tylko porozmawiać. — Było chyba coś jeszcze, co chciałem powiedzieć, co powinienem powiedzieć. Co to, do cholery, było? — I przeprosić. Usiadła przy biurku i stukała w klawiaturę, z oczami wbitymi w ekran. — Czy jest pan umówiony? — spytała swym uprzejmym głosem recepcjonistki, po czym zniżyła głos do szeptu, w którym słychać było chęć rzucenia się na mnie z pazurami. — Co? Wydaje ci się, że powiesz „przepraszam" i wrócisz sobie do domu, tak po prostu? — Oczywiście, że nie! — Cóż za pomysł. A czegóż innego, do licha, ode mnie oczekuje? — Pomyślałem sobie, że mogłabyś wymierzyć mi chłostę na High Street. — Cieszę się, że cię to bawi — powiedziała zimnym głosem, jakbym był obcym człowiekiem, zaczepiającym ją na ulicy. — To musi być fajne, nigdy niczego nie brać poważnie. Ale jednak odpowiedź brzmi: nie, nie chcę z tobą rozmawiać. Pewnie już nigdy. — Odwróciła się do mnie plecami, pochyliła się i zaczęła przerzucać karty pacjentów w szafce na dokumenty. — Gail! Odwróciła się do mnie. — Ach, chodzi o pańską próbkę moczu, zgadza się? — Podniosła głos i kilka osób uniosło głowy znad magazynów. Pora znikać, pomyślałem. 41 — Zadzwonię później. Nie tak to sobie planowałem. Zadzwoniłem do niej później, do domu, ale nie odbierała, aż włączyła się automatyczna sekretarka, więc powtarzałem: „Halo? Halo? Gail, nie wygłupiaj się, kotku, odbierz", przemawiając w przestrzeń jak ostatni kretyn. Potem pojechałem do domu, ale nie chciała otworzyć drzwi. — Pozwól mi przynajmniej zobaczyć się z dziećmi. Nie możesz zabronić mi się z nimi widywać. — Jej twarz majaczyła niewyraźnie za matową szybą drzwi. Ten wzór to „Arktyka". Nie jest zły, ale można go znaleźć w pierwszym lepszym domu. Chciałem wymienić go na coś niezwykłego, może wytrawione szkło, coś w stylu wiktoriańskim. — Mogę robić, co mi się żywnie podoba, Scott. Zrzekłeś się wszelkich praw, które mogłeś kiedyś mieć. No, to chyba nieprawda? Nie może tego zrobić, prawda? Przecież żaden ze mnie, psiakrew, damski bokser, chociaż coraz bardziej miałbym na to ochotę. Tylko żartowałem. I z pewnością nigdy nie tknąłem dzieci. Nie może zabraniać mi się z nimi widywać. — Nie możesz tego zrobić! — teraz już krzyczałem. Syknęła na mnie i kazała mi posłuchać. — Scott, uspokój się na chwilę. Nie możesz się z nimi zobaczyć, bo ich tu nie ma. Nat ma dziś wieczorem trening, a Rosie poszła do Kiry. — Nie możesz mnie na chwilkę wpuścić, żebyśmy porozmawiali? Zaległa cisza. Dała się przekonać. Zrozumiała, że musimy porozmawiać, że robi z igły widły. Zaraz otworzy drzwi. Usiądziemy sobie w kuchni i spokojnie porozmawiamy. — Nie — zdecydowała. — Jestem jeszcze za bardzo zdenerwowana, żeby na ciebie patrzeć czy z tobą rozmawiać. — Moim zdaniem, nie była wcale zdenerwowana, tylko zimna, twarda i przerażająca. — Zadzwonię do ciebie, jak będę gotowa. 42 — Ale co ja mam niby...? — Po prostu idź sobie, Scott. Proszę, po prostu sobie idź. ^— Odeszła od drzwi i zobaczyłem jej sylwetkę oddalającą się korytarzem. Chciałem obejść dom naokoło i załomotać w drzwi tylnej werandy, przykleić nos do szyby i stroić głupie miny. Gdyby udało mi się ją rozśmieszyć, gdyby tylko mi się to udało, pozwoliłaby mi wrócić, wiem, że tak. Ale nie miałem to tego serca. Nie mogłem znieść tego, w jaki sposób na mnie patrzyła, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. Siedziałem w samochodzie, głowiąc się, co by tu teraz, do cholery, zrobić. Potem pojechałem do pubu na piwo. Rozpostarłem przed sobą gazetę, ale nie mogłem czytać. Zamiast słów widziałem tylko czarne plamy, niby armię zastygłych bez ruchu mrówek. Przerzucałem strony, niczym facet chcący być na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami, który wpadł na szybkie piwko w drodze do domu, do żony i do dzieci, facet, na którego oczekuje domowy posiłek i ciepły dom, zażywający zasłużonego odpoczynku po ciężkim dniu. Czy takie właśnie sprawiałem wrażenie? Czy może wyglądałem na faceta, któremu udało się stracić żonę, dzieci i dom, z nudziarską pracą, starym gruchotem i bez dachu nad głową? I do tego jeszcze, szlag by trafił, zdychałem z głodu. Kupiłem w mieście hamburgera i frytki i pochłaniałem je, siedząc w samochodzie, zaparkowanym przed znakiem zakazu parkowania, aż policjant zwrócił mi uwagę, że tu nie wolno parkować, nie widział pan znaku, proszę odjechać, chyba że chce pan, żebym wlepił panu mandat. Czemu oni tak zawsze mówią? Kto by chciał dostać mandat? Chociaż szczerze mówiąc, jeśli o mnie idzie, była to najlepsza propozycja, jaką tego dnia otrzymałem. Jedyna propozycja, jaką otrzymałem. Za mało macie kłopotów? Zafundujcie sobie jakieś podłe żarcie, wsuńcie je w samochodzie w równo trzydzieści sekund, żeby nabawić się niestrawności, i poawanturujcie się z policjantem. Kolejny genialny plan faceta, który właśnie wyrzucił całe swoje życie na śmietnik. 43 Ruszyłem więc do pracy, wstępując po drodze na stację benzynową, tę z myjnią. Mój samochód był cały uświniony, a że, Bóg mi świadkiem, nie miałem nic innego w życiu do roboty, równie dobrze mogłem zabić czas i umyć to cholerstwo. Przynajmniej będę miał czysty wóz. Nadal będę żałosnym dupkiem, zgoda, ale przynajmniej żałosnym dupkiem z czystym samochodem. Ważne, żeby trzymać fason, prawda? Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu zdarzyło wam się być nocą w dzielnicy przemysłowej. Pewnie nie. Zapewne prowadzicie zwyczajne życie, które nie ma nic wspólnego z sypianiem w pracy, wyrzuceniem przez żonę na bruk w środku nocy czy skradaniem się po dzielnicy przemysłowej po tym, jak wszyscy poszli już do domów. Tak czy siak, jeśli nosiliście się z takim zamiarem, to na waszym miejscu, darowałbym sobie. First Glass leży kilka mil za miastem i nocami okolica ta przyprawia o gęsią skórkę. W zasięgu wzroku nie ma żywego ducha. Ze względów bezpieczeństwa parkingi są rzęsiście oświetlone, niczym stadion piłkarski, ale cicho tu jak w grobie. Zdobyłem się na beztroskie pogwizdywanie i hałasowałem kluczykami, żeby odstraszyć kogoś, kto mógłby czaić się w ciemnościach. Naprawdę można się było wystraszyć — facet pobrzękujący kluczykami. Czy to spluwa? Czy to nóż? Nie, to facet uzbrojony po zęby w... kluczyki. Fantastycznie. Wyłączyłem alarm przeciwwłamaniowy i klapnąłem na krzesło przy moim biurku. Leżała na nim bułka z serem, jabłko i babeczka z bananem. Mój lunch. Dzięki, Harry. Po tym hamburgerze nadal byłem głodny, więc przeżułem spóźniony lunch, zastanawiając się, czy zadzwonić do Colina czy do Jeffa. Jeff jest w gruncie rzeczy w porządku gościem, ale nigdy nie wyrósł z udawania, że gra na gitarze, i to przy wtórze koszmarnego rocka, a od ucieczki jego żony mieszka jak w chlewie. Jeff należy do tych ludzi, którzy zostawiają zmywanie na później. Dużo później. Aż naczynia same nie zaczną pełznąć w stronę zlewu w rozpaczliwej próbie nakłonienia go do mycia. Zdecydowałem się więc na Colina. Telefon odebrała 44 Yvonne. Jasne. Dzięki, Boże. Nie mógłbyś choć raz być po mojej stronie? Jeśli nie sprawi ci to zbyt dużego kłopotu. Chociaż przez dzień czy dwa. — Yvonne! Co u ciebie, złotko? Jest tam gdzieś Colin? — Czy to ty, Scott? — Od jak dawna się znamy? Nie do wiary. — Tak, to ja. Jak leci? — Po drugiej stronie dał się słyszeć zakłopotany śmieszek. — Dobrze, dziękuję. A co u ciebie? Co słychać u Gail i dzieciaków? Zawołaj Colina, do diabła. — Wszystko świetnie, dzięki! U nas wszystko w porzą-deczku. Zastałem Colina? — Nie, pojechał do mamy. Wróci późno. — No, to trudno. Nie przejmuj się, zadzwonię kiedy indziej ! — Rozbolała mnie już szczęka od tego silenia się na radosny ton. Więc jednak Jeff. — Taa? Wesolutki jak zawsze. Ale będzie ubaw. — Jeff, stary, to ja. Scott. Jak ci leci? — W porządku. Czułem, że na sam dźwięk jego głosu opada mnie przygnębienie. — Skoczymy na piwko? — Może być. — Cóż za dziki entuzjazm. — W Coach & Horses za dwadzieścia minut? — W porządku. To nie moje życie. To czyjeś inne życie, w którym wylądowałem przez pomyłkę. Wypadłem przez czarną dziurę z zakrzywienia czasoprzestrzeni i stałem się smutasem, wydzwaniającym do swych zdołowanych przyjaciół, żeby być zdołowa-nym i pijanym w towarzystwie, a nie zdołowanym i zupełnie 45 trzeźwym w pojedynkę, smutasem silącym się na wesołość i uprzejmość, by jakiś inny żałosny palant pozwolił mi przeki-mać się u niego na kanapie, żebym nie musiał próbować złapać trochę snu przy biurku, albo na biurku, albo na stole warsztatowym, albo po prostu przeciąć sobie żyły i zrobić koniec z tym wszystkim. Spotkałem się więc z Jeffem w pubie, obydwaj wypiliśmy więcej, niż mogło nam wyjść na zdrowie, i wyznałem mu, że moje życie legło w gruzach, a on jęczał, że to przez te kobiety, zawsze przez te kobiety i że nigdy nie przestanie jej kochać, nigdy, i czy rozumiem, że złamała mu serce, czy ja to rozumiem. Wiem, Jeff, pocieszałem go, wiem, a w skrytości ducha modliłem się jak szalony, żeby moje życie nigdy nie było takie parszywe jak jego, bo wtedy nie zawracałbym sobie głowy wstawaniem rano z łóżka. Później potoczyliśmy się do jego domu, gdzie było nawet gorzej, niż myślałem, ale byłem skonany, no i może łyknąłem kapkę za dużo na wzmocnienie. Ale nie byłem pijany. Nie, z całą pewnością. Jeff bełkotał, że oczywiście, że mogę zostać, jasna sprawa, tak długo, jak tylko zechcę, zrobiłby dla mnie wszystko, starego kumpla, mogę spać w jego starej sypialni, tej, w której kiedyś... w której kiedyś on z żoną... gdzie oni... nie może tam teraz spać, śpi w pokoju gościnnym, jasne, że mogę zostać, nie ma problemu, jak długo zechcę, naprawdę. Odlałem się, potem potoczyłem się, obijając o meble, do sypialni. Kołdra była w niebieskie kwiatuszki, a na komodzie stało to małe coś z porcelany, no ta, jak jej tam, figurka. Był to mały chłopczyk, siedzący skulony na krześle, z pochyloną głową i twarzą ukrytą w dłoniach, jakby wypłakiwał sobie oczy, wiecie? Ktoś musiał kiedyś go upuścić albo cisnąć nim przez pokój, bo był pęknięty w dwóch miejscach i na nowo sklejony. Gdyby u mnie w sypialni stało coś takiego, też nie chciałbym w niej spać. Tak czy siak, poklepałem biedaka po głowie, mrucząc: „Wiem, jak się czujesz, mały. Nie martw się — może być 46 już tylko lepiej". Później rzuciłem ciuchy na kupę na podłogę i wślizgnąłem się pod kołdrę i ostatnim odgłosem, który u-słyszałem przed zaśnięciem, był hałas obijającego się po domu Jeffa, przeklinającego drzwi, ścianę, sedes i wszystko, co weszło mu w drogę. Zasnąłem, mówiąc sobie, że to tylko zły sen i że rano wszystko będzie w porządku. Rano wszystko będzie dobrze. Byle do jutra. CaiC Gdybym pozwoliła mu dzisiaj wrócić, nie musiałabym mówić niczego dzieciom. Nie stałabym tu teraz ze ściśniętym żołądkiem, usiłując wymyślić jakąś bajeczkę, czemu to tata zniknął nagle bez śladu. Moglibyśmy pójść do poradni małżeńskiej, porozmawiać z kimś, jak na dorosłych przystało, o jego problemach. Wyobraziłam to sobie, jak siedzę z nogą na nodze, uosobienie spokoju, mówiąc cichym i opanowanym głosem. Powiedziałabym, że zawiódł moje zaufanie i że czuję się tak, jakbym nic dla niego nie znaczyła. Poza tym, nie dość, że prowadza się z inną to do tego wszystkiego jest nieodpowiedzialny i zostawia wszystko na mojej głowie, no i nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio poważnie rozmawialiśmy. Kładąc jedną rękę starannie na drugą i opierając je na kolanie, dodałabym, że rzadko kiedy się kochamy, a jeśli już do czegoś dojdzie, to odbywa się to wedle tego samego schematu, równie przewidywalnie jak ładowanie naczyń do zmywarki: umieścić wszystko na swoim miejscu, wsypać proszek, zamknąć drzwi, ustawić program i włączyć. Wszystkie systemy gotowe do startu. Zaczyna się od tego, że muska ustami moją szyję, mrucząc mi do ucha. Potem przechodzi do piersi; na ogół faworyzuje lewą pewnie dlatego, że jest praworęczny, ale potem zdarza mu się mruknąć: „Och, ależ nie mogę ciebie zaniedbywać". To cały Scott, gadający do mojej prawej piersi. Przemawia do nich jak do milusich zwierzątek domowych. Kładzie mi dłoń na piersi, drażniąc sutek, albo ujmuje ją w dłoń, jakby oceniał wagę ciastka na wiejskim festynie, podczas gdy druga ręka sunie niżej, podążając nieuniknienie w dół, z nieuchronnością jaskółek odlatujących przed zimą na południe. Pewnie sama nie jestem lepsza w te klocki. Odkryliśmy, co, 48 lepiej lub gorzej, ale działa, więc po co to zmieniać? To tak, jakby wpadło się na to, jak upiec w miarę przyzwoity biszkopt, więc po co zawracać sobie głowę szukaniem lepszego przepisu? Następnym razem, gdy zadzwoni, mogłabym z nim porozmawiać, zamiast rzucać słuchawkę. Albo sama do niego za-d2Wonić. Cassie by tak zrobiła. Stwierdziłaby, że muszę się zdecydować, czego chcę, i przejąć kontrolę nad sytuacją. Wydaje się to takie łatwe, prawda? Tylko że ja nawet nie wiem, czego chcę. Moglibyśmy sobie jakoś z tym poradzić. Innym się to udaje. Przytrafia się to tysiącom par, zapewne milionom. Próbowałam się przekonać, że to nic wielkiego. Ciągle się zdarza. Założę się, że Scott tak właśnie myśli — że wszyscy to robią tylko że on miał tego pecha, że się wydało. Po raz setny, tysięczny tego dnia, powróciłam myślą do wczorajszej nocy. Miałam takie dziwaczne wrażenie, jakbym oglądała to wszystko w kinie, jakby tak naprawdę wcale mi się to nie przydarzyło. Scott powtarzał w kółko te same absurdalne bajeczki — w jednej chwili udawał, że mu przykro, i zapewniał, jak bardzo mnie kocha, a zaraz potem usiłował zrzucić całą winę na mnie, twierdząc, że to ja go do tego popchnęłam, tak bardzo się czuł odrzucony i niekochany. Żałosne przedstawienie. To cały Scott, nigdy nie bierze za nic odpowiedzialności. Nigdy. Mój własny głos brzmiał chłodno i zdawał się dobiegać z oddali, jakbym tylko wygłaszała napisaną dla mnie kwestię. Brzmiał ostro i zgorzkniałe, tylko że wciąż nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że powinno mnie to bardziej poruszyć. Tymczasem było mi po prostu niedobrze, czułam się dziwnie i niepewnie i pragnęłam tylko nie musieć już na niego patrzeć. Nie mogłam znieść myśli, że spojrzę mu w oczy i nie będę wiedzieć, czy kłamie. Może kazać mu samemu wyjaśnić to wszystko Natowi i Rosie, niech się przekona, jak to jest, kiedy trzeba powiedzieć własnym dzieciom, dlaczego nie może już być razem z nimi 49 w domu. To jego wina, więc czemu to ja muszę głowić się nad jakimś wytłumaczeniem, z którym dadzą sobie radę? Tylko że jeśli on im to powie, to na pewno będzie kłamać. Będzie chciał wykręcić kota ogonem, przekonać ich, że postępuję nierozsądnie i niesprawiedliwie, że to kara za jeden tyci błąd. Nie, muszę zrobić to sama. Zadzwoniłam do niego na komórkę. — Gail. — W jego głosie usłyszałam ulgę. Wydaje mu się, że mu wybaczyłam, że poproszę go, by wrócił. Ty arogancki gnojku, pomyślałam, czując, jak wzbiera we mnie prawdziwy gniew, sprawiający, że na nowo odżywam. — Tak bardzo... — Odpuść sobie. Nie dzwonię, żeby wymieniać się uprzejmościami. — Udało mi się nie podnieść głosu, prawdziwe u-osobienie spokoju. — Ale czy mogę tylko.... — Nie, nie możesz. Powiem dzieciom. Dziś wieczorem. Chciałam tylko, żebyś o tym wiedział. 1 Zapadła cisza. Scott to straszna gaduła, więc zastanawiałam się, czy nie przerwało połączenia. — Scott? Jesteś tam? — Jestem, jestem. Przepraszam. Co im powiesz? — Sadzę, że powinnam powiedzieć im prawdę, nie uważasz? Nie są już małymi dziećmi. — Musisz? Cały Scott, byle tylko wymigać się od kłopotów. — Cóż, zdaję sobie sprawę, że nie cenisz sobie szczerości tak bardzo jak ja, ale nie widzę powodu, dla którego miałabym okłamywać własne dzieci. — Nie, oczywiście, że nie. Nie okłamywać. Ale czy nie mogłabyś po prostu...? — skomlał i jęczał niczym dzieciak, chcący postawić na swoim. — Czy nie mogłabym po prostu tak tego sformułować, żebyś wyszedł z tego czysty jak łza? Wydaje ci się, że masz prawo o to prosić? — Nie tak miałam to rozegrać. Miałam być 50 spokojna, rozsądna i dojrzała, ale zabrzmiało to gorzko i szyderczo. Jakbym była rugającą go nauczycielką. — Nie. Pewnie nie. — Świetnie, widzę, że to sobie uzgodniliśmy. Ciekawe, gdzie też on może nocować. Zastanawiam się, czy zatrzymał się u niej. Założę się, że tak, założę się, że poszedł prosto do niej, wskoczył jej do łóżka i... Nie będę o tym myśleć. — Spakuję twoje rzeczy za dzień czy dwa. Gdzie się zatrzymałeś? — U Jeffa. Ale, Gail, naprawdę musimy... — Możesz je odebrać w przyszłym tygodniu, kiedy dzieci będą w szkole. — A w weekend? Czy mógłbym... — Nie. Zabieram dzieci do moich rodziców. — Nie możesz zabronić mi się z nimi widywać. — Jak śmiesz mówić mi, co mogę, a czego nie! — Zaschło mi w gardle, w ustach czułam cierpki posmak. Opadłam ciężko na schody i pochyliłam głowę, czując mdłości i bojąc się, że zaraz zemdleję. — Kiedy będę mógł je zobaczyć? Nie wiem, nie wiem. Ja tak nie mogę. Nie chcę, żeby to się działo. Nienawidzę go, że nam to robi. To nie moje życie. Nie wiem, jak powinnam się zachować. — Nie wiem. Odetchnęłam głęboko i chwyciłam się kurczowo poręczy, jakby mogła mnie uratować. Czułam się, jakbym znalazła się za burtą unoszona przez prąd, zagubiona i samotna, bez żadnej nadziei na ratunek. — Hm, może w przyszły weekend. Wiesz, że nie zabroniłabym ci się z nimi widywać. Nie ośmieszaj się odgrywaniem roli skrzywdzonej ofiary. — To nie tak. Po prostu... — Musimy przez kilka dni od siebie odpocząć, to wszystko. Proszę, zostaw nas po prostu przez kilka dni w spokoju. 51 Scott Pewnie wypadałoby wspomnieć o wydarzeniu, które doprowadziło do mego odejścia. To niezupełnie tak, że odszedłem z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie do końca. Gail mnie do tego zachęciła. Tak, sądzę, że z całą pewnością można potraktować zostawienie mnie na progu zamkniętych drzwi, w samym środku nocy, jako zachętę. To nie do końca tak, jak myślicie, więc wysłuchajcie mnie do końca. No dobra, jest tak, jak pomyślicie, ale wiem, że jak wyznam, że spałem z kimś innym, to spiszecie mnie na straty, myśląc sobie: „Pieprzony cudzołożnik, nic dziwnego, że kazała mu się wynosić", gdy tymczasem to naprawdę nie tak. Zapewne należało wtajemniczyć was już wcześniej, ale nie urodziliście się wczoraj, a nie trzeba być Einsteinem, żeby się domyślić. Mniejsza z tym. W każdym razie, wskutek niezależnych ode mnie okoliczności — mianowicie bycia facetem — mój kutas niechcący wylądował w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Czy raczej w niewłaściwej osobie, mówiąc ściśle. A Gail dowiedziała się o tym. Przede wszystkim, niech mi będzie wolno wyjaśnić, że nie miałem romansu. Trudno to nawet nazwać skokiem w bok — był to nie tyle jednorazowy, co jednogodzinny wyskok, a co jeszcze bardziej niesprawiedliwe, nigdy wcześniej nie zboczyłem z drogi cnoty, ani razu. Zdaję sobie sprawę, że to mnie nie usprawiedliwia, ale chciałbym, żebyście wiedzieli, że mi to nie weszło w nałóg. Wiem, że to musi brzmieć, jakbym próbował wymigać się od kary: „Pszepani, pszepani, to się nie liczy, bo wcale się dobrze nie bawiłem". Ale to trochę tak, jak z rozmokłymi frytkami — ma się uczucie, jakby marnowało się swój przydział dozwolonych grzeszków, bo za taką samą ilość tłuszczu, kalorii i diabli wiedzą czego jeszcze, można by zjeść 53 naprawdę dobre frytki i mieć z tego jakąś uciechę. Ale frytki już kupione, więc nie pozostaje nic innego, jak tylko je zjeść i czuć się wkurzonym, że zużyło się już swój przydział. Dla odpokutowania spłukuje się je dietetyczną colą. I może jeszcze przegryza pączkiem, żeby zjeść coś naprawdę zabronionego, przy czym frytki to małe piwo, i żeby pozbyć się smaku dietetycznej coli. Później opowiem wam o Angeli, o przyczynie tych wszystkich kłopotów, która przez przypadek zbyt dokładnie zaznajomiła się z zawartością moich spodni. Tak czy inaczej, po naszym absolutnie nic nie znaczącym półbzykanku wróciłem do pracy po swoje rzeczy i pojechałem do domu. Gdybym był bardziej przebiegłym draniem, a nie po prostu głupim kretynem, nigdy by się to nie wydało. Ale przecież nie noszę w tylnej kieszeni spodni egzemplarza Jak popełnić cudzołóstwo — i żeby uszło to na sucho. Wróciłem zatem do domu, pocałowałem Rosie i spytałem, co słychać. Nat gdzieś wybył, pewnie na trening. Cmoknąłem Gail. Przez moment zmarszczyła brwi, ale wtedy specjalnie się tym nie przejąłem, ona zaś niczego nie powiedziała. Może dlatego, że obok była Rosie, trajkocząca o różnych swoich sprawach, jak to ma w zwyczaju. No wiecie, na przykład, że w tysiąc sześćset którymś tam Tamiza zamarzła na amen i urządzano na niej festyny, ze ślizgawką i ogniskami i w ogóle, wprost na lodzie. O tego typu sprawach. Zjedliśmy kolację, kurczaka a la coś tam, potem Rosie poszła na górę robić lekcje, wrócił Nat, i Gail przygotowała mu coś do jedzenia. Pooglądaliśmy razem telewizję, później Nat powędrował na górę, ponoć by odrobić zadanie domowe, ale pewnie by obijać się jak zwykle, grając na komputerze. Było tak cholernie zwyczajnie, rozumiecie? Wieczór jak setki, jak tysiące innych. Gail oznajmiła, że idzie wziąć kąpiel, i kazała mi załadować naczynia do zmywarki. Mruknąłem, że za chwilkę. Nie, teraz, rzuciła mi przez ramię, idąc po schodach, a ja puściłem to 54 mimo uszu. Oglądałem dalej telewizję — to był jeden z tych reality show, w których zwyczajni ludzie nagle stają się sławni, bo są w telewizji. Rozwalony na kanapie, zastanawiałem się, co by było, gdyby zamontowali kamery u nas w pracy i kto stałby się gwiazdą czyja, jako menedżer, czy Lee, jako, szczerze mówiąc, zuchwały drań, czy Harry, prawdziwa sól ziemi. Potem przypominałem sobie wydarzenia dnia, no cóż, głównie ten epizod z Angelą jakbym oglądał film na wideo, puszczając jeszcze raz ten dobry kawałek, czyli wyczekiwanie i chwilę, gdy zaczęliśmy się całować i zdzierać z siebie ubranie, a przesuwając te mniej udane fragmenty, tak abym wytrzymał dłużej i przywiódł ją do takich wyżyn rozkoszy, o których istnieniu nie miała nawet pojęcia. Ułożyłem talerze w stos na blacie, ale po zastanowieniu włożyłem je jak należy do zmywarki i pogrzebałem w szafce pod zlewem w poszukiwaniu proszku. Czemu wymaga to tyle zachodu? Chryste, zanim się człowiek upora z tym wszystkim, już dawno zdążyłby sam pozmywać. Zamknąłem drzwi na klucz i poszedłem na górę. Gail siedziała przy toaletce, zmywając makijaż. — Miły dzień? — spytała, patrząc na moje odbicie w lustrze. — Tak, w porządku. — Zacząłem się rozbierać. — No wiesz, takie tam nudne, zwykłe sprawy. — Pamiętałeś, żeby odebrać z pralni mój żakiet? — O cholera. Przepraszam. Odbiorę go jutro, obiecuję. Westchnęła ze znużeniem. — Mówiłeś to wczoraj. Przecież nie proszę cię o nic wielkiego. — Przecież przeprosiłem. Nie zamierzałaś chyba nałożyć go w środku nocy? — Zdjąłem spodnie. — Scott. — Hmm? — Czemu masz bokserki na lewej stronie? — Co? Niemożliwe. Naprawdę? 55 — Jak widać. Spojrzałem na dół. Kurwa. O jasna cholera i kurwa mać. 1 Wzruszyłem ramionami. Tylko spokojnie. Nie trać głowy. — Pewnie założyłem je tak rano. Z każdym dniem coraz 1 większy ze mnie sklerotyk. Niedługo trzeba będzie posłać mnie j do domu spokojnej starości, hę? Głos Gail był zimny jak lód. — Rano nie miałeś ich na lewej stronie. Pamiętam. — A co, przeprowadzałaś jakąś inspekcję? Oczywiście, że ] tak, nie ma innego wytłumaczenia. Wtedy Gail odwróciła się od lustra i wstała. — Zwróciłam dziś rano uwagę na twoje bokserki, bo to ta 1 para z dziurą na lewej nogawce, którą obiecałeś wyrzucić. — Dziurą? Jaką dziurą? — Grałem na zwłokę. Pomacałem i ręką. Cholera. Teraz była na prawej nogawce. Tylko spokojnie. ] Obróć to w żart. — A ty co, porucznik Columbo? — Co to za kobieta, Scott? — Głos Gail był cichy i spokój- j ny. Ledwie ją było słychać, ale doszedłem do wniosku, że to nie najlepszy moment, żeby prosić ją, żeby mówiła trochę ] głośniej. — Daj spokój! Cały wieczór szukasz pretekstu do kłótni. I O co ci chodzi? Jeśli miałaś gówniany dzień, w porządku, wy-1 starczy powiedzieć, ale nie musisz od razu się na mnie wyżywać. To cała ty. Tylko dlatego, że ktoś ma bokserki na lewej stronie, to nie znaczy jeszcze, że... — A niby co to znaczy? — przerwała mi. Moją uwagę przyciągnęło lustro toaletki na plecami Gail. — Słuchaj, pewnie patrzałaś na mnie w lustrze. Dlatego! pomyliło ci się, że dziura jest na lewej nogawce. Ale już wtedy były na lewej stronie, w porządku? — Nie, nie w porządku. To ty się pomyliłeś. W porządku? i Wolałbym już, żeby na mnie nawrzeszczała, żeby płakała] i histeryzowała. Wtedy to ja mógłbym być uosobieniem spokoju i poświęcić całą uwagę próbom uspokojenia jej. Tymczasem 56 Gail pozostała zupełnie spokojna, co było dużo bardziej przerażające. A mnie zaczynało już brakować pomysłów. — Teraz mi się przypomniało. Rzeczywiście, eee, zdjąłem ciuchy po robocie, ale to dlatego, że, eee, że kawałek szkła wbił mi się w nogę, więc musiałem zdjąć spodnie. — A tak dokładnie to z jakiego powodu musiałeś ściągnąć bokserki? — Bo tam właśnie wbił mi się ten odłamek. Zobacz! — Dźgnąłem się palcem w pośladek. — Wydawało mi się, że tu mi się właśnie wbił, więc rozebrałem się w pracy w toalecie, żeby zobaczyć, ale niczego nie zauważyłem, więc zaraz ubrałem się z powrotem. I tyle. To cała historia. Spytaj, kogo chcesz. Lee tam był, możesz go spytać. Spytaj Harry'ego. Gail tylko stała, skrzyżowawszy ramiona, z oczami zimnymi i błyszczącymi — jak szkło. — Ty zakłamany sukinsynu! — Jej głos nieoczekiwanie przeszedł w krzyk. Jej słowa były jak cios w żołądek. — I już wcześniej śmierdziałeś jakimiś koszmarnymi perfumami czy mydłem. Przespałeś się z kimś, wiem, że tak. — Nie! Przysięgam, że nie. — Starałem się, by mój głos zabrzmiał spokojnie i z nutką oburzenia. — Rozumiem, że mogłaś odnieść takie wrażenie, ale po prostu się mylisz. Słowo. — Przysięgasz? — Tak, przysięgam. Już to mówiłem, prawda? Kochanie, daj spokój. Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił. — Na co? Dacie wiarę? Słowo daję, marnuje się jako nędzna recepcjonistka, powinna była zostać prawnikiem. Nadal usiłowałem stosować taktykę: „Kto? Ja?" — Daj spokój, Gail. Bądźmy rozsądni. Jak to, na co? Że niby co, mam przysiąc na Biblię? Robisz chyba z igły widły. Masz okres? W normalnych okolicznościach mógłbym sobie, rzecz jasna, tak pomyśleć, ale ponieważ mi życie miłe, nigdy bym tego 57 nie powiedział. Nic tak nie doprowadza Gail do szału, jak sugestia, że cierpi na zespół napięcia przedmiesiączkowego i że ] to wszystko wina jej hormonów. Nie rozumiem, dlaczego — można by pomyśleć, że będzie zadowolona z wymówki. Kiedy ja jestem w złym humorze, to nazywa się, że po prostu stroję fochy i kwita. Ale pomyślałem, że to dobre zagranie taktyczne, kierujące jej uwagę na inne tory, jak rzucenie granatu pod nogi wroga, gdy podaje się tyły. Gail jednak nie połknęła haczyka, tylko uniosła jedną brew. Zły znak. — Przysięgnij, że z nikim nie spałeś... — Przysięgam. Z nikim nie spałem. W porządku? Potrząsnęła głową. — To nie wystarczy. — Przysięgam... o, przysięgam na moje życie. W porządku? Możemy dać już temu spokój? To był długi dzień. — Nie. Przysięgnij na życie Rosie. Na życie Nata. — Że co? Teraz to już naprawdę idiotycznie się zachowujesz. Nie wiem, co w ciebie wstąpiło. — Przysięgnij na życie naszych dzieci. No, dalej. Nie możesz, prawda? — Jasne, że tak. Eee... Zaległa śmiertelna cisza. Słyszałem tylko bicie swego serca, swój oddech. Wydawało mi się, że słyszę nawet krew krążącą mi po ciele, jakby w każdym zakamarku ciała poszukiwała cudu, dobrej wymówki. To tylko kłamstewko. Mogę skrzyżować palce za plecami i powiedzieć sobie po cichu, że w rzeczywistości tak nie myślę, żeby się nie liczyło. Powinienem po prostu zaryzykować. Na miłość boską, przecież nawet nie jestem przesądny. No dawaj, Scotty, co za różnica? Na litość boską, chłopie, wyduś to wreszcie, po prostu to powiedz. Wypowiadałem to w myślach, szybko i bezgłośnie. Przysięgam na życie Rosie, na życie Nata, że nie spałem z inną kobietą. Nawet niewypowiedziane, słowa te skrzą się niebezpieczeństwem, jakby zapaliły, niosący śmierć, 58 lont. Przed oczami przesuwały mi się, trwające ułamki sekund, obrazy: Rosie jedzie chodnikiem na swoim fioletowym rowerku ___ zza zakrętu wyłania się pędzący za szybko samochód — zaskoczenie na twarzy otępionego whisky kierowcy, jego powolne juchy, jakby odtwarzane w zwolnionym tempie — samochód wjeżdżający na krawężnik — Rosie, jej mała buzia rozwarta w niemym „o" — ściskający żołądek pisk opon. I Nat — nagle starszy — w klubie — szczupły i wysoki, sprawiający wrażenie, jakby jeszcze nie dorósł do swojego ciała — cofa się, żeby przepuścić przechodzącą dziewczynę, wytrąca komuś szklankę z ręki — koło niego twarz rozpalona wściekłością — szturchanina — zbite szkło — błysk noża wyszarpniętego ze skarpetki — zaskoczenie na twarzy Nata, wyraz jego oczu, gdy pochyla głowę, by spojrzeć na własną krew. — Eee... Nagle z dworu dobiegł nas odgłos zawracającego samochodu i oboje aż podskoczyliśmy. I wtedy zupełnie straciłem panowanie nad sobą i zacząłem bełkotać: — To był tylko ten jeden raz. Naprawdę. To bez znaczenia, to nic dla mnie nie znaczyło. Ona nic dla mnie nie znaczy... To nie tak, jak myślisz... To żaden romans, nic z tych rzeczy... Naprawdę, po prostu tak się jakoś stało... To się już nigdy więcej nie powtórzy... Już nigdy się z nią nie spotkam... Przysięgam...! Obiecuję...! Widzisz, to... — Cśśśś! — wysyczała Gail. — Obudzisz dzieci. Nie wrzeszcz tak. — Przepraszam. Prychnęła w odpowiedzi na moje kulawe przeprosiny. — Do kuchni — rozkazała, ruszając ku schodom. — Załóż coś na siebie. Naciągnąłem z powrotem spodnie na zdradzieckie bokserki i włożyłem koszulę, rzuconą na oparcie krzesła. 59 Gail siedziała przy kuchennym stole, popijając wodę. Za-j proponowałem, że zrobię jej kawę, ale znowu tylko prychnęła! w odpowiedzi. Musiałem jednak zająć czymś ręce, które niej chciały mi się przestać trząść, więc zacząłem majstrować przy czajniku i słoiku z kawą przeciągając całą operację otwierania; lodówki, nalewania mleka, powolnego zdejmowania przykry-] cia cukiernicy i mieszania kawy, po czym wbiłem wzrok w ku-j bek, jakby odpowiedź na pytanie, co mam teraz zrobić, miała! objawić mi się w kawie. Starłem z blatu okrągły ślad po kubku i porządnie rozwiesiłem ściereczkę, żeby pokazać, jaki to ze mnie dobry mąż. Wziąłem wiszącą na oparciu krzesła ścierkę do naczyń i ściskałem ją kurczowo, jakby mogła mnie w jakiś sposób poratować. — Nie wiedziałam, że nasze małżeństwo nic dla ciebie nie znaczy. — To nieprawda! Jest dla mnie wszystkim, wiesz, że tak. Gail potrząsnęła głową. — Cśśś. Piętnaście lat wyrzucone w błoto. Trochę szkoda, powiedziałabym. — Proszę, kochanie, nie bądź taka. Możemy jeszcze tai wszystko naprawić. — Niby jak? Jakim prawem mówisz mi, jak mam się za-1 chować? Jak śmiesz! Ty pieprzony gnojku, mogłeś mnie czymś zarazić, AIDS, czymkolwiek! Wzdrygnąłem się, słysząc w ustach Gail przekleństwo. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz zaklęła. Zwykle bardzo się pilnuje, żeby dawać dobry przykład Natowi i Rosie. Zupełnie jakbym słyszał bluzgającą zakonnicę, albo kogoś takiego. — Nie, Gail. Nie musisz się o to martwić. Zabezpieczyliśmy się. — Aha, rozumiem. To był całkowicie spontaniczny wyskok i nie miałeś pojęcia, że twój niesforny ptaszek zaprowadzi cię do łóżka jakiejś zdziry, ale tak się jakoś złożyło, że miałeś 60 przy sobie paczkę kondomów. Może jeszcze mam ci być za to wdzięczna? Jak z czymś takim można wygrać? — Nie były moje. To ona je miała. Po tych słowach nic już jej nie mogło zatrzymać. Wystrzeliwała pytania, jedno za drugim, jak pociski, nie tracąc jednak tego dziwnego opanowania. Przypominała gospodynię teleturnieju, odczytującą pytania z telepromptera. Kim jest ta dziwka? Jak się nazywa? Ile ma lat? Gdzie mieszka? Jak ją poznałem? Czy powiedziałem jej, że mam żonę? Czy chce, żebym z nią zamieszkał? I tak dalej, bez końca. Nic, co powiedziałem, nie robiło na niej wrażenia. — To nic z tych rzeczy, Gail. Mówiłem ci już, to było... — Zamknij się, Scott! Po prostu się zamknij. Nie mam siły, żebyśmy wrzeszczeli na siebie do rana. Ja nie wrzeszczałem, ale to nie była najlepsza pora, żeby czepiać się szczegółów. Nagle podniosła się od stołu. — Jutro przyjeżdżają po śmieci. Pamiętałeś, żeby je wystawić? — Eee, nie. Śmieszna rzecz, ale wyleciało mi to z głowy. To chyba dobry znak, no wiecie, że sytuacja się uspokaja i wszystko wraca do normy. Zacząłem już myśleć, że jutro rano, po przespanej nocy, będzie spokojniejsza, będziemy mogli porozmawiać i wyjaśnię jej, jak to było. — No, ja ich przecież nie wystawię. Nie mam butów. Byłem nawet zadowolony, że mogę się czymś zająć. Czymś konkretnym, z czym dam sobie radę i czego dokumentnie nie spieprzę. Zarzuciłem sobie ścierkę do naczyń na ramię jak kucharz, wziąłem mokasyny z półki w przedpokoju i wsunąłem je na bose nogi. Poszedłem po kubeł na śmieci, stojący z boku domu. Usłyszałem odgłos zatrzaskujących się drzwi. Wystawiłem kubeł przed dom i zapukałem lekko w szybę drzwi. — Gail. — Słucham? — spytała zimno. 61 — Otwórz, kochanie. Zimno tutaj. — Kto tam? Och, świetnie, rżniemy głupa, tak? — Przestań, to ja. Nie wygłupiaj się. — Obawiam się, że pan już tu nie mieszka. Przykucnąłem, żeby porozmawiać z nią przez szparę na listy. — Gail! — Cśśś! — Spojrzała mi w oczy. — Nie waż się denerwoJ wać dzieci. Zdaję sobie sprawę, że nie dbasz o moje uczucia, ale myślałam, że obchodzą cię przynajmniej uczucia własnych dzieci. — Gail. Kochanie. Jest przeraźliwie zimno. Żarty żartamij ale już wystarczy. Wpuść mnie i porozmawiajmy poważnie, dobrze? — Żarty? Więc to dla ciebie żarty? Wywracasz całe mojej życie do góry nogami, wyrzucasz piętnaście lat mojego życia na śmietnik i wydaje ci się, że to żarty? Cóż, przykro mi, że niej podzielam twojego poczucia humoru. Postaraj się nie wchodzić w drogę mleczarzowi, jeśli masz zamiar koczować na progui do rana. Światło w przedpokoju zgasło. — Gail! Na litość boską! Posłuchaj, spróbujmy się uspo-j koić i... — Jestem najzupełniej spokojna, zapewniam cię. Tak, rze4 czywiście. Zupełnie spokojna. — Gail, przynajmniej otwórz drzwi i daj mi kluczyki od samochodu. Nie chcesz chyba, żeby wałęsał się do rana po| ulicach? Cisza. Wstałem, widząc za matową szybą drzwi oddalająca się sylwetkę Gail. Usłyszałem brzęk kluczy — moich kluczyj — czemu to tak długo trwa? Znowu przykucnąłem, żeby zajrzeć przez szparę na listy, i o mały włos Gail nie wykłuła mi oka tymi cholernymi kluczami. Odczepiła z kółeczka klucze oq domu, zostawiając tylko te od samochodu i pracy. Dzięki, skar- 62 bie. Potem pochyliła się i spojrzeliśmy sobie prosto w oczy przez szparę na listy. — Odczepiłam twoje klucze od domu, bo nie będą ci już potrzebne. — Gail, złotko, daj spokój, nie bądźmy... Zatrzasnęła mi klapkę na listy tuż przed nosem. — Czy w takim razie mogę dostać kurtkę? Proszę. — Nie. Nie przejdzie przez szparę na listy. Poczułem się jak Hannibal Kanibal w Milczeniu owiec. No wiecie, Hannibal Lecter, któremu musieli podawać żarcie i papiery przez otwór, bo inaczej z miejsca by się na nich rzucił z zębami. — Po prostu uchyl trochę drzwi. Pomyślałem, że jeśli tylko udałoby mi się wsunąć stopę w szparę, to zmusiłbym ją do rozmowy i przemówił do rozsądku. Gail stała tuż po drugiej stronie drzwi. Po chwili dobiegł mnie szczęk zasuwy i odgłos przekręcanego dwukrotnie klucza. Obserwowałem ją, tył jej bosych stóp, przez szparę na listy, gdy wspinała się po schodach do sypialni, beze mnie. — Gail! Ha! Na pewno zejdzie za dziesięć minut i mnie wpuści. Chce się po prostu odegrać, ukarać mnie, każąc mi marznąć na progu mego własnego domu. A co, jeśli jednak nie? Zresztą i tak nie mogłem tu sterczeć do rana. Wsiadłem do wozu i zapuściłem silnik, żeby ogrzać samochód, zastanawiając się, co mam teraz, do cholery, zrobić. Gdzie mogę pojechać, no gdzie mogę pojechać? I tak oto wylądowałem na noc w pracy. Ukosie Nat to wstrętny, głupi kłamczuch. Powiedział, że tata nas] zostawił i że już nie wróci, powiedział, że tata w ogóle nie wrócił wczoraj na noc i że mama kłamała, mówiąc, że poszedł spotkać się z jakimś kolegą i że to dlatego nie ma go na kolacji. Mama mówi, że to brzydko kłamać. Wtedy, kiedy zbiłam ten żółty dzbanek do herbaty i ukryłam skorupy za szopą w ogrodzie i powiedziałam, że go nie widziałam, mama powiedziała, że trzeba mówić prawdę, a wtedy wszystko będzie dobrze. Nat bez przerwy kłamie. Mówi, że robi lekcje, a tak naprawdę to gra na komputerze. I że skończyły mu się pieniądze na autobus, więc mama mu daje, a on idzie do szkoły piechotą i zatrzymuje te pieniądze dla siebie. Nat twierdzi, że to nic złego i że to nie jest kłamstwo, bo przecież mógłby potrzebować tych pieniędzy na autobus, a zresztą to nikomu nie szkodzi. Dzisiaj rano taty nie było na śniadaniu i znowu się z nami nie pożegnał jak wczoraj. Kiedy mama nie patrzała, Nat kopnął mnie pod stołem i mruk^ nął: „No i co?" Wskazał głową na puste krzesło taty. Oddałam mu kopniaka i podwinęłam nogi pod siebie, żeby nie mógł mi oddać. A potem mama powiedziała, że jedziemy na weekend dq Buni i dziadka. Nat się skrzywił, ale tak naprawdę to lubi do nich jeździć. Bunia robi najlepsze pieczone ziemniaki na calut-i kim świecie, a ostatnio dziadek powiedział, że za zegarem na kominku czeka na nas obrazek królowej, a kiedy tam zajrzeliśmy, znaleźliśmy po dziesięciofuntowym banknocie. Nat spyta! mamę, czy tata też z nami pojedzie. Wziął pomarańczę z miski na owoce i zaczął ją podrzucać i łapać jedną ręką. Wtedy ma- 64 ?? odparła, że właściwie to nie, nie pojedzie, i nagle zrobiła dziwną minę, usiadła szybko na krześle i powiedziała, że musi z nami porozmawiać. Nat obrócił się i upuścił pomarańczę. — No i co, Rosie! Mówiłem! — Nathan! Nie krzycz na Rosie. — Muszę już iść. Mama rzuciła okiem na zegar. — Masz jeszcze chwilkę. Chodź, proszę, i usiądź. — Postoję. Mama westchnęła i powiedziała, że ona i tata postanowili rozstać się na trochę i dlatego przez pewien czas tata nie będzie mieszkał z nami w domu. Dodała, że to nie z naszego powodu i że musimy zrozumieć, że mamusia i tatuś nadal bardzo nas kochają. Nat stał z boku i wpakował sobie palec do buzi, jak zawsze, gdy robi mu się od czegoś niedobrze. Potem wziął pomarańczę i rzucił ją na stół jak piłkę, jakby myślał, że się odbije. — Nathan, nie rób tak. Uszkodzisz ją. — No to co? — Rozumiem, Narty, że jesteś zdenerwowany... — Mama rozłożyła ręce, jakby chciała go przytulić, ale Nat odsunął się od niej. — Wcale nie. Guzik mnie obchodzi, co wy dwoje wyprawiacie. Potem kopnął krzesło i wypadł do przedpokoju. — Nat, zaczekaj! Naprawdę musimy... — Mama zaczęła wstawać. — Muszę lecieć. Przez ciebie się spóźnię. — Potem trzasnęły drzwi frontowe. Mama znowu osunęła się na krzesło. — Rosie? Rozumiesz, co chciałam powiedzieć? Przechyliłam miseczkę, żeby zebrać na łyżkę ostatnie Rice Krispies. — Rozwodzicie się? — Nie, skarbie, nic w tym rodzaju. Po prostu... po prostu 65 tata wyprowadził się na trochę, to wszystko. Wiesz, jak to jest, 1 kiedy pokłócisz się w szkole z koleżanką i gniewacie się na sie- i bie? Z nami jest trochę podobnie. — Pani Collins każe nam się pogodzić i przeprosić, bo jeśli I nie, to równie dobrze możemy wrócić do przedszkola. Mama zaczęła sprzątać ze stołu, a ja poszłam odłożyć I szklankę i miseczkę do zmywarki. — No tak — przytaknęła mama i dziwnie się roześmiała, i — No cóż, pewnie ma rację. Cati Wpadła Cassie. Powiedziałam jej, co się stało i jak zostawiłam Scotta na dworze, a Cassie prawie zakrztusiła się Bacardi. — I dosłownie klęczał na progu i skomlał? Boże, szkoda, że tego nie widziałam. Za żadne skarby świata nie mogę nakłonić Dereka, żeby padł przede mną na kolana, no wiesz, co mam na myśli. — Cassie wymierzyła mi kuksańca i zarechotała. Ma wiecznie kosmate myśli, ta Cassie. Wzięłam butelkę rumu i kiwnęłam głową w kierunku jej szklaneczki. — Dolej, dolej — rozkazała. — Musiałaś go cholernie wystraszyć. No więc, jak długo każesz mu cierpieć? Hej, nie przesadzaj z tą colą! Chcę poczuć smak rumu. — Cierpieć? Nie wydaje mi się. Cholernie łatwo się wywinął, trzeba było potraktować jego klejnoty tarką do sera. Cassie gwałtownie wciągnęła powietrze. — Złośliwa bestia z ciebie. Takie spokojne babki są zawsze najbardziej cięte. Ale pozwolisz mu wrócić, co? Wzruszyłam ramionami. — Niekoniecznie. — Nie wygłupiaj się. Żartujesz, tak? Ale, Gail, tak na serio. — Złapała mnie za rękę i obróciła się, by zajrzeć mi w oczy. Nawet odstawiła szklaneczkę. — To jest, po tych wszystkich latach, nie chcesz chyba przekreślić tego wszystkiego, tylko z powodu... no cóż. — Z powodu jakiegoś nic nie znaczącego wyskoku, to chciałaś powiedzieć? Mówisz jak Scott. Myślałam, że jesteś po mojej stronie. — Ależ jestem. Jasne, że tak. 67 — Dla mnie to nie było bez znaczenia. A poza tym, tylko i dlatego, że on utrzymuje, że to był jedynie skok w bok, to jeszcze nie znaczy, że to prawda. Nie wierzę w ani jedno jego j słowo. Równie dobrze mógł mieć z nią romans całe lata albo i posuwać co tydzień kogoś innego. Jesteśmy razem od ponad piętnastu lat. Przecież to się powinno liczyć. A wyszło na to, że dla niego to zupełnie nic nie znaczy. Mniej niż nic. Cassie pokręciła głową i znowu sięgnęła po butelkę. — Daj spokój, wiesz, że to nieprawda. Sęk w tym, że my-1 ślisz jak kobieta. — Cóż... o dziwo, tak. — Widzisz, wyobrażasz sobie, jak ty byś się czuła, gdybyś przespała się z innym facetem. Idę o zakład, że musiałabyś być w nim szaleńczo zakochana, zgadza się? — W ogóle bym czegoś takiego nie zrobiła. Nigdy. — Boże, aleś ty męcząca. Nigdy nie robisz niczego złego?) Słuchaj, chodzi mi tylko o to, że gdybyś to ty miała go zdradzić, musiałoby chodzić o coś poważnego... — No... Tak. — ...tymczasem dla Scotta — jak i dla większości mężczyzn, jeśli chcesz znać moje zdanie — nie znaczy to nic ponad to, że mu się poszczęściło i nie mógł zdobyć się na to, by odmówić. — I to go twoim zdaniem usprawiedliwia? — Nie! — Cassie rozejrzała się dookoła. — Zostało jesz! cze trochę lodu? — Jest w zamrażalniku. Najpierw dokończ, co mówiłaś. — Dobra. Chodzi mi tylko o to, że wielu facetów nie widzi żadnej niekonsekwencji w tym, że kochają swoje żony, ale zabawią się na boku z inną. W głowach traktują to jako dwie oddzielne kwestie, więc dla nich to bez znaczenia. To po prostu zaspokajanie podstawowych potrzeb: chce ci się pić, pijesz. Stanął ci — ciupciasz. — Więc twoim zdaniem powinnam mu tak po prostu wyn baczyć i powiedzieć: no dobra, możesz już wrócić? 68 — Nie. Nie udzielam ci porad, tylko mówię, jak ja to widzę. Moim zdaniem powinnaś zrobić to, na co masz ochotę. Może jesteś zadowolona z pretekstu, żeby się go pozbyć. Skąd, u licha, ja mam to wiedzieć? Rzadko kiedy odkrywasz karty. Wstała i poszła do kuchni po lód. Co chciała przez to powiedzieć, jak myślicie? O tym pretekście? Zastanowiło mnie to wtedy, ale nie spytałam jej o to, sama nie wiem czemu. Cassie jest mi bardzo bliska, nawet bardziej niż moje siostry, ale chyba nie mówię jej wszystkiego. Nie należę do tych osób, co to muszą bez przerwy się wywnę-trzać. Jeśli chcecie znać moje zdanie, to lepiej wiele ze swoich uczuć zatrzymać dla siebie. Podobno powinno się być otwartym i mówić o swoich emocjach, ale podejrzewam, że przeważnie to po prostu wymówka, żeby przerzucić swoje problemy na kogoś innego albo stwarzać pozory, że się jest kimś interesującym, gdy w rzeczywistości jest się cholernym neurotykiem i tyle. Cassie inaczej się na to wszystko zapatruje, ponieważ sama zdradziła kiedyś Dereka. Zdarzyło się to tylko ten jeden, jedyny raz i była nieźle wstawiona, ale jestem pewna, że teraz tego żałuje. Jest jej autentycznie przykro z tego powodu, nie jak Scottowi. Derek, rozumie się, nic o tym nie wie. Gdyby to o mnie chodziło, nie potrafiłabym z tym żyć. Zamartwiałabym się nieustannie, zastanawiając się, czy Scott się jakoś o tym nie dowie. — Wiesz, że Scott szaleje za tobą. Ma bzika na twoim punkcie. — W dziwny sposób mi to okazuje. — No, tacy już są faceci, kochane maleństwa. Kto to może wiedzieć, czemu tak się zachowują. Może Scott czuł się stary i niekochany? Przeżywał kryzys wieku średniego? Jak wam się układa w łóżku? Może ta kobieta sama mu to zaproponowała 69 — dla większości mężczyzn to wystarczy. Dodaje im to wiary 1 we własne siły. Jestem pewna, że z jego strony to nic więcej,! niż tylko głupi skok w bok. Po prostu błąd. Pogadaj z nim. Po-1 zwól mu to wytłumaczyć. Potrząsnęłam głową. — Czemu tak bardzo ci zależy, żebym mu odpuściła? Zdra-j dził mnie, a potem jeszcze okłamywał. Koniec kropka. To ja czuję się przez cały czas stara i niekochana, ale nie wskakuję ] do łóżka żadnemu lekarzowi ode mnie z pracy, prawda? Jeśli zgodzę się z nim porozmawiać, to tylko zarzuci mnie lawiną] usprawiedliwień, udając, że w żadnym wypadku to nie była] jego wina. Nigdy nie bierze za nic odpowiedzialności. Tego wieczoru, kiedy się o tym wszystkim dowiedziałam, ] chciałam wiedzieć, czy to trwało całymi miesiącami, jak bardzo było to poważne, a Scott wciąż powtarzał, że nie, nie, to nie tak. A ja mogłam sobie świetnie wyobrazić te długie lata kłótni, wymówek i kłamstw, ciągnące się przede mną niby potworna, nie kończąca się droga do nikąd. I wtedy zrozumiałam, że tego nie chcę, ani jednego takiego dnia. Nie chciałam, by tak j wyglądało moje życie. Poczułam, że dałabym wszystko, abso- i lutnie wszystko, żeby tylko nie pozwolić się w to wciągnąć. Poczułam w sobie nagły przypływ energii, tak silny, że aż wstałam, jakby prąd poderwał mnie na nogi. Rzuciłam coś | 0 tym, że trzeba wystawić śmieci — po prostu nie mogłam! znieść widoku jego zakłamanej gęby, ani chwili dłużej. I potem Scott wyszedł, a ja stałam w przedpokoju. Spojrzałam na drzwi i przez głowę przebiegła mi myśl, że mogłabym zamknąć je jednym paluszkiem i w tej jednej chwili skończyć to wszystko. 1 ledwie to pomyślałam, ujrzałam, jak moja własna ręka wysu-wa się do przodu, czubkiem palca domykając drzwi. Nawet ich nie zablokował. Właściwie nie musiałam niczego robić. Jedno małe pchnięcie i po wszystkim. Drzwi się zatrzasnęły. To nawet nie musiałam być ja. To mógł być wiatr — podejmujący za mnie decyzję. W żadnym stopniu nie ponosiłam za to odpowie-1 70 dzialności. A teraz mogłam po prostu obrócić się na pięcie j rozpocząć nowe życie, dla siebie i dla dzieci. — No dobrze, w porządku, niech pocierpi tydzień albo dwa. Ale przecież będzie ci go chyba brakowało, prawda? — Głos Cassie był nieoczekiwanie cichy. — To znaczy, owszem, bez przerwy na niego narzekasz, ale czemu wytrzymywałaś z nim przez te wszystkie lata, skoro teraz jesteś gotowa go rzucić? Spojrzałam na nią i nagle zobaczyłam jej twarz z całą ostrością. — Naprawdę na niego narzekam? — Odczytałam odpowiedź w jej spojrzeniu. — Sama nie wiem, zawsze mi się wydaje, że muszę go poganiać, popychać do działania. Jakbym była jego mamą albo kimś takim. Słowo daję, czasem to rzeczywiście tak, jakby miało się na głowie jeszcze jedno dziecko. Mam serdecznie dosyć wiecznej roli dorosłej. Czemu niby to ma być moja działka? Wiem, plotę bez sensu. — Ukryłam twarz w dłoniach. — Jestem po prostu taka zmęczona. — Masz. — Cassie dolała mi rumu do szklanki. — Utop smutki. Chciałabym, żeby to było możliwe. Jakże bym chciała, żeby to było takie łatwe. — No, jestem pewna, że wszystko się ułoży. — Cassie poklepała mnie po ręce i uściskała. — Jeśli będziesz tego chcieć... — Mm — mruknęłam, jak Nat, gdy nie chce, żeby było wiadomo, co myśli: „tak", „nie", „może" czy też: „nie słucham was i dajcie mi spokój". Dajcie mi święty spokój. Scott Jeśli opowiem wam o Angeli, obiecajcie, że wysłuchacie! mnie do końca, dobrze? Założę się, o co tylko chcecie, że —je-1 śli będziecie w stu procentach szczerzy, tak z ręką na sercu —1 przyznacie, że pewnie zrobilibyście to samo co ja. Słowo daję, mnich podkasałby habit i wziął się do roboty. Sam biskup... szczerze mówiąc, to nie najlepszy przykład. Niczego innego nie robią, nieprawdaż? Nie można otworzyć gazety, żeby nie I przeczytać o jeszcze jednym członku brygady pana Boga, który j nieco zboczył ze ścieżki cnoty. I do tego tacy z nich cholerni i hipokryci, tego właśnie nie mogę w nich znieść. Nigdy się nie przyznają i nie powiedzą: „Dała mi zielone światło, więc odstawiliśmy szybki numerek w zakrystii". Udają zawsze takich świętych, zaczynają nawijać, że wiedzą, że zgrzeszyli, ale na-j tchnął ich Duch Święty i tylko wypełniali jego wolę — tak jak- j by Bóg miał czas się opieprzać i wyszukiwać duchowieństwu okazje do dymanka, w czasie, kiedy musi zorganizować te wszystkie lawiny i wypadki samolotowe. I po co to wszystko?! Przyznajcie, że rozpaczliwie potrzebowaliście bzykanka i gdy j jakaś wygłodzona wdowa przyszła do was po pociechę, w jed-l nej chwili mówiliście: „Już dobrze, już dobrze, Bóg cię kocha",! a w następnej mieliście już łapę na jej cyckach i szarpaliście się; z guzikami sutanny. O czym to ja? Aha, o Angeli. No dobra. No więc byłem w biurze, gdy nagle Lee wetknął głowę do środka. Nie zawracał sobie głowy pukaniem, ale to akurat nic nowego, i oznaj-j mił, że ktoś chciałby się widzieć z kierownikiem. W sprawie reklamacji. Tyle tylko, że tak naprawdę rzucił: — Hej, ty, Scott, w recepcji czeka jakaś wściekła krowa i chce ci urwać jaja. 72 Nie wiem, do jakiej szkoły wdzięku Lee uczęszczał, ale juoim zdaniem należy mu się zwrot pieniędzy. Bóg raczy wiedzieć, czemu kręci się wokół niego tyle panienek. Niemal ustawiają się w kolejkę, z wywieszonym jęzorem. Wydzwaniają do niego do pracy, tak chichocząc, że ledwie mogą mówić. Kiedyś spotykał się z czterema naraz, więc musieliśmy mieć przy telefonie listę tych, z którymi chciał rozmawiać. No wiecie, coś w tym rodzaju: „Malanie — tak; Chrissy — tak; Sandra — nie; Laura — nawet o tym nie myśl". Ale listę trzeba było zlikwidować, bo Maureen oświadczyła, że ani myśli brać udziału w czymś takim, mowy nie ma, a tak w ogóle to Lee nie powinien prowadzić w pracy prywatnych rozmów. Lee sądzi, że niezły z niego luzak, ale w gruncie rzeczy to po prostu cwany, arogancki dupek. Myślicie sobie, że jestem zazdrosny, zgadza się? Niech będzie, trochę jestem. Nie ulega kwestii, że przystojny i wygadany z niego skubaniec, zawsze w markowych ciuchach i w ogóle. Nawet nie musi się wysilać. Nie jak reszta z nas. Co sprowadza mnie znowu na temat Angeli. Włożyłem więc marynarkę i wyszedłem do recepcji, a tam przy kontuarze stała kobieta i nie trzeba mieć dyplomu z psychologii, żeby się zorientować, że nie tryska dobrym humorem. Nie marnowała czasu na uprzejmości, żadnego witam, dzień dobry, nic takiego, tylko od razu przeszła do sedna: — Czy to pan mieni się kierownikiem tego... — rozejrzała się dookoła po wytartych krzesłach i zakurzonej podłodze, jakby ktoś właśnie pierdnął — ...przedsiębiorstwa? Ani śladu uśmiechu. Była już po czterdziestce, jak sądzę, ale niewiele. Jednak atrakcyjna z niej babka — błyszczące włosy i wspaniałe bufory — ale postanowiłem nie potraktować jej moją opatentowaną kombinacją uśmiechu i uniesionych brwi, bo widać było, że jest wściekła jak diabli i że nie będzie miała żadnych skrupułów w związku z ukatrupieniem szklarza lub dwóch. Mimo wszystko nie pozwolę, by ktoś tak do mnie mówił. Rozejrzałem się dookoła i spojrzałem za siebie 73 na podłogę, jakbym czegoś szukał, po czym spytałem uprzedzająco uprzejmie, z przesadną grzecznością: — Pani wybaczy. Mówiła pani do mnie? Po tonie pani] głosu można by wnosić, że wszedł tu jakiś pies. Ale nie udało mi się zbić jej z tropu. — Darujmy sobie te uprzejmości i kulawe dowcipy i przejdźmy do rzeczy. Jeden z waszych... — urwała, po czym roześmiała się drwiąco — ...chłopców kompletnie spieprzył mi drzwi, więc niech pan znajdzie mi kogoś, kto dla odmiany zna się na swojej robocie, żeby to naprawił, i to zaraz! Rzuciłem okiem na zegar na ścianie. Prawie piąta. Otworzyłem usta. — Nie, nie jutro. Nie za trzy dni. W tej chwili. Pomyślałem, czy by nie powiedzieć jej, że zaraz poproszę! właściciela, i nie pozwolić Harry'emu samemu się tym zająć, ale on jest za potulny, więc pewnie dałaby mu niezły wycisk, po którym zostałyby z niego nędzne resztki, a zresztą Harry nie powinien się denerwować. — W czym właściwie tkwi problem? — Szczerze powiedziawszy, jestem zbyt wściekła, żeby| o tym rozmawiać. Chcę, żeby pan to zobaczył na własne oczy. Westchnąłem, ale nie widziałem sposobu, żeby się jej po-; zbyć. — Dobrze, gdzie pani mieszka? High Firs. Co za niespodzianka. Szpanerskie osiedle rzekomo luksusowych domów dla grubych ryb. Niby wolno stojących, ale tak ciasno skupionych, że kot z trudem by się między nimi przecisnął. Ludziom, którzy tam mieszkają, wydaje się, że są o niebo lepsi od zwykłych śmiertelników, ale te domy to nic nadzwyczajnego. Znam faceta, który pracował przy ich budowie i śmiał się, że mają tak cienkie ściany, że można by przez nie splunąć. Tak czy siak, powiedziałem jej, że jeśli zechciałaby wyjść i poczekać sekundkę w samochodzie, to za- 74 raz się za nią udam, po czym wsadziłem głowę do warsztatu j ja-zyknąłem do chłopaków: — Ej! Kto z was, ćwoki jedne, robił jakieś drzwi w High Firs? — To nie ja, stary — rzucił Lee przez ramię, przykucając, by przyjrzeć się sobie w fazowanym lustrze. — Niewinny, Wysoki Sądzie — odparł Martin. Spojrzałem na Gary'ego, pozornie skupionego na cięciu szkła, marszczącego brwi i spoglądającego z taką uwagą na leżące na stole szkło, jakby mnie nie słyszał. — Gary? — Co? — Nadal nie podniósł głowy. — High Firs. Spieprzone drzwi. Z niczym ci się to nie kojarzy? Zarumienił się. — No, co? Odwaliłem kawał dobrej roboty. Zajęło mi to całe wieki. Pokiwałem głową. — Właśnie idę to po tobie naprawić. Wychodząc, usłyszałem, jak Lee nabija się z Gary'ego, chcąc wyprowadzić go z równowagi. Gary pracuje u nas od zaledwie kilku miesięcy. Przyszedł najpierw na praktyki i okazał się nie tak tępy jak jego poprzednicy. Spokojny, zajmował się po prostu robotą. Wolno pracuje, ale na początku to nawet lepiej, bo popełnia się wtedy mniej błędów. Nie grzeszy nadmiarem szarych komórek, ale w przeciwnym razie byłby na uniwersytecie albo został prawnikiem czy kimś w tym rodzaju, a nie tkwił tutaj, no nie? Chwyciłem kluczyki i kurtkę i uprzedziłem Harry'ego, że wychodzę. Nie chciałem go martwić, zanim się nie zorientuję, o co chodzi. Królowa czaru czekała na zewnątrz, oparta o samochód. Czarna, lśniąca beemka. Nowiuteńka. Superbryka. — Niezła maszyna. — Skinąłem głową w kierunku samochodu. Nie zadała sobie trudu, by odpowiedzieć. 75 — Jedzie pan zaraz za mną? — Tak jest, pszepani — mruknąłem pod nosem, myśląc, żel mojemu samochodowi przydałaby się wizyta w myjni. I nowe opony. I nowy silnik. I nowa karoseria. Tyle że wtedy byłby to już nowy samochód. Marzenie ściętej głowy. Oczywiście, była już piąta albo nawet później, więc łatwo sobie wyobrazić, jaka to była frajda jechać obwodnicą. Włączyłem radio, gdzie puszczali akurat wiązankę starych przebojów. Stałem w korku i zacząłem się nieźle bawić — / heard ił through the Grapevine, Marvina Gaye'a — śpiewałem ile sił w płucach i miałem w samochodzie małą imprezkę. Kołysałem się miarowo na boki i kiwałem głową w górę i w dół, kiedy nagle zerknąłem na jej samochód i zobaczyłem, że szanowna pani obserwuje mnie w tylnym lusterku. Wtedy ustawiła sobie lusterko i pomalowała usta. Poczułem się jak uczniak, skrzyczany przez nauczycielkę.! Wiecie, jak to jest, kiedy człowiek śpiewa w samochodzie, tak samo jak pod prysznicem — wrzeszczy na całe gardło, nie pamiętając słów i nieutrzymując melodii, ale przez te kilka chwil jest odlotowy i niebezpieczny, i pełen życia, a świat leży u jego stóp. Ale jak tylko człowiek się połapie, że ktoś go widzi albo słyszy — w domu zazwyczaj wskazówką jest to, że walą w drzwi łazienki i wrzeszczą, żebym się przymknął, a ja jestem wyczulony na tak subtelne sygnały — cała pewność siebie mija i nagle jest się znowu żałosnym starym prykiem śpiewającym fałszywie w łazience i czuje się jak balon, z którego uszło powietrze. To dziwne, ale w przeważającej części brakuje mi właśnie takich rzeczy, Nata tłukącego w drzwi łazienki i wrzeszczącego: „Hej, tato, wyluzuj! Nie słyszę mojej muzyki!" Mniejsza z tym. Dojechaliśmy na miejsce, zaparkowaliśmy i weszliśmy do domu. No, robię w tym interesie od szesnastu lat, ale nie trzeba być ekspertem, żeby zrozumieć, w czym problem. Właściwie to kawał solidnej roboty. Ten Gary robi postę- 76 py. Szkoda tylko, że ma tak mało oleju w głowie. Drzwi są starannie wprawione, owszem; nie powiem, czysta robota; tylko że to zwykła, przezroczysta szyba. Niezupełnie to, co chce się mieć w drzwiach łazienki, no chyba że jest się lekkim zbo-czeńcem. — O — bąknąłem. — Dobrze panu mówić „o" — odparowała. — Ale czy może pan to naprawić? Te drugie są na dole. Na parterze, w drzwiach do ogrodu widniała matowa szyba. To nie najgorszy wzór, trochę nietypowy, coś w rodzaju liści i zakrętasów. Nazywa się „Serenada", nie mam pojęcia dlaczego, zapewne ktoś uznał, że brzmi to lepiej niż „Liście i zakrętasy". — Wspaniały widok na ogród, nieprawdaż? — skomentowała. Przez szybę nie było widać absolutnie niczego. — Jak mniemam, to tu chciała pani tę przezroczystą szybę, tak? — Strzał w dziesiątkę. Punkt dla pana. Szczerze mówiąc, wiedziałem, co się stało. W tym domu wszystkie drzwi mają te same wymiary, kapujecie? Nasz tę-pak przyszedł, zmierzył pierwszą taflę, zobaczył, że pasuje do drzwi i, całkowicie bezmyślnie, wstawił wpierw jedną, a potem drugą. Każdy mógłby się tak pomylić. Pod warunkiem, że miałby makaron zamiast mózgu. — Każdy może się pomylić — łagodziłem sytuację. — Ale możemy to naprawić, nie ma sprawy. — Niech byście tylko spróbowali nie naprawić. Może pan się tym teraz zająć? Problem w tym, że nie miałem przy sobie narzędzi. Nie widziałem sensu ich zabierać, zanim się nie zorientuję, w czym tkwi problem. Poza tym, gdybym nawet je zabrał, to widać było, że kazałaby mi tu siedzieć do północy. — Sęk w tym, że nie jestem pewny, czy uda mi się wymontować je w całości. Mogę spróbować, ale niczego nie obiecuję, 77 a nie chciałbym pani zostawić z przeciągiem hulającym po plecach, gdy będzie pani... korzystać z łazienki. Zmierzyła mnie wtedy przeciągłym, taksującym spojrz&j niem. Gdybym nie miał więcej oleju w głowie, gotów byłbym pomyśleć, że mnie podrywa. — Chyba trzeba będzie wstawić nowe szyby. — Świetnie. Więc niech pan po prostu pojedzie z powro-j tem i je przywiezie. Niestety, to musiało być zlecenie na specjalne zamówienie! bo nie jest to najpopularniejszy wzór i już nam się skończył, więc trzeba będzie ponownie go zamówić i zamontować szyby od nowa, a to oznacza co najmniej dwa dni zwłoki. Nie była wniebowzięta. — Ale... — Harry mówi, że klient zawsze ma rację i ża podstawą naszej firmy są wierni klienci. — Po pierwsze, wymienię je osobiście, żeby mogła pani być pewna starannej roboty..i A po drugie, policzymy o połowę taniej. Taniej już się nie da. 1 — Niech będzie — westchnęła. Kazała mi zadzwonić, jak tylko dostaniemy nowe szyby) obiecałem, że tak zrobię, i kiedy miałem już wychodzić, spojrzała mi nagle prosto w oczy i posłała mi cholernie seksowny uśmiech. — Dzięki. A zatem do zobaczenia wkrótce. — Oczy jej błyszczały i odrzuciła do tyłu włosy. — Tak. — Czułem, że się rumienię. Weź się w garść, stary; na litość boską. — Już wkrótce. Za dwa dni. Góra trzy. Czułem na sobie jej wzrok, gdy szedłem ścieżką w kierunki^ ulicy. W jednej chwili była gotowa rozerwać mnie na strzępy i zostawić sępom na pożarcie, a w następnej posyła mi zachęcający uśmiech i prostuje ramiona, żeby lepiej było widać jej cycki. I, muszę przyznać, byłem zaintrygowany. Nie, żebym nigdjS nie otrzymywał żadnych propozycji. W pracy takiej jak nasza 78 każdy z nas zetknął się ze znudzonymi kurami domowymi j niech będzie, raz czy dwa o mało nie uległem pokusie — njc dziwnego, skoro jeszcze nie wącham kwiatków od spodu, prawda? Ale człowiek stara się w miły sposób utrzymać je na dystans i nic złego się nie dzieje. Chyba że jest się Lee, bo wtedy nie przepuści się żadnej chętnej. Ale Angela była inna. po pierwsze, była kobietą sukcesu. BMW, ale żadnego faceta w zasięgu wzroku. Szczerze mówiąc, tego typu babki zazwyczaj nie zwracają na mnie większej uwagi. No i miała też niezłą figurę. Nie, żeby Gail już mi się nie podobała. Jest szczupła jak szparag, chociaż, jak większość kobiet, narzeka na swój brzuch. Ale Angela była, cóż, obficiej wyposażona. Nie tylko z przodu, ale miała też wydatne biodra i przyzwoity tyłek, tak że człowiek miał za co złapać. Gdyby miał okazję. Tej nocy przyłapałem się na tym, że myślę o niej w łóżku. Poza tym Gail raczej nie rzuca się na mnie, ledwo wrócę z pracy, błagając: „Weź mnie, weź mnie, olbrzymie!" Najczęściej, jeśli próbuję ją pocałować, to zbywa mnie cmoknięciem, jakby była moją ciotką albo kimś takim. Następnego dnia pojechałem skoro świt do Tuff Glass i błagałem ich, by była to robota ekspresowa. A kiedy pojechałem do niej ponownie kilka dni później, wiedziałem, że sobie tego wszystkiego nie wyobraziłem. Ledwo wszedłem, a już rzuciła się proponować mi herbatkę i kawkę, zaśmiewała się z moich dowcipów i częstowała mnie wykwintnymi ciasteczkami, pokrytymi calową warstwą czekolady. Tanie ciastka to nie dla niej, to pewne. Pomyślałem więc sobie: „Hola, hola, a co tu się dzieje?" Ciągle nie mogłem tego rozgryźć, ale byłem tak zadowolony, że przestała ciosać mi kołki na głowie, że całkiem możliwe, iż odrobinę przeholowałem z tym całym uśmiechaniem się i flirtowaniem. Tak czy siak, uporałem się z drzwiami i uciąłem sobie z nią pogawędkę, pytając, czym się zajmuje i czy mogłaby załatwić mi taką samą robotę, bo jeśli dostaje się w niej nowiutkie, 79 służbowe BMW, to mam w nosie, co to będzie, jeżeli też się na j to załapię. Wyjaśniła, że jest doradcą do spraw marketingu i żel ma własny, nieźle prosperujący interes, z tym że sformułowała to w ten sposób: — Tak, w istocie, ostatnimi czasy nie mogę uskarżać się ??? brak klientów. — Jak już mówiłem, wyraża się w sposób nie-1 zwykle dystyngowany. Przygotowując mi kolejną filiżankę herbaty, spytała od niee chcenia: — Żonaty? Jak gdyby nigdy nic. Tyle że uśmiechnęła się w ten swoi cholernie seksowny sposób, wyciągając w moją stronę słoik z ciasteczkami. Uniosłem brwi i pogmerałem powoli w słoiku, grając na zwłokę, spoglądając jej w oczy. — A ma to jakieś znaczenie? — Masz o sobie wysokie mniemanie. — No cóż, ktoś musi. Przez ten cały czas coś w mojej głowie — pewnie mózg, ??? wiecie, to małe coś — upominało mnie: „Hej, przystopuj no chwilkę, stary, do czego to wszystko! zmierza?" Niestety, niezbyt uważnie mu się przysłuchiwałem. Bogienl a prawdą to kazałem mu się zamknąć, bo sam sobie świetnie radzę i mózg nie jest mi w tej chwili do niczego potrzebny. Wtedy poprosiła: — Wiem, że mam tupet, ale wyglądasz mi na faceta, którjj nieźle sobie radzi z wiertłem, a ja kupiłam właśnie spore lustro. Pomyślałam sobie, że nieźle by się prezentowało w głównej sypialni. Ja zaś zacząłem myśleć o różnych innych rzeczach, która również by się nieźle prezentowały w sypialni. Widziałem, jak bluzka opina się jej na piersiach. - Lustro? I nie kupiłaś go u nas? Co za bezczelność! Ni 80 dobra, w takim razie bierzmy się do roboty. Masz wiertarkę? ???? wezmę moją, jest w samochodzie. Nigdzie nie ruszam się bez mojego wiertła. Nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda. Machnęła ręką w nieokreślonym kierunku. — Och, gdzieś tu powinna być. Nie mam pojęcia. Może w garażu. Dla świętego spokoju wziąłem moją. Wdrapałem się za nią na piętro, nie odrywając wzroku od jej tyłka, kiedy tak szła przede mną, i myślałem o tym, by wsunąć jej rękę pod spódnicę. Wystarczyłoby wyciągnąć rękę i dotknąć tyłu jej uda, przesunąć palcami po nodze i wsunąć je między jej uda, sprawiając, by zadrżała. Chwilę potem była już u szczytu schodów i prowadziła mnie do „głównej" sypialni. Czemu tak się na nią mówi? To po prostu głupia gadka sprzedawców nieruchomości, no nie? Łóżko było jednak ogromne, iście królewskich rozmiarów. Tak wielkie, że trudno byłoby je zignorować, więc zauważyłem: — Fajne łóżko. Zawsze byłem świetny w błyskotliwych uwagach. No, ale przynajmniej ta jest krótka i do rzeczy. Angela posłała mi uśmiech i wskazała na lustro, oparte o ścianę. Nie mogłem już się opanować, zupełnie jakbym wkroczył w strefę kiepskiej komedii, i cokolwiek mówiłem, brzmiało to jak zachęta. — Gdzie byś chciała? — Okrasiłem to pytanie znaczącym uśmieszkiem, bo skończyłem już udawać, że jestem opanowany, i wiedziałem, że ona wie, że jestem zainteresowany, ale nie wiem, co mam w związku z tym zrobić. No cóż, odegraliśmy komedię z przykładaniem lustra do ściany, a potem zaznaczyłem ołówkiem wybrane miejsce, tyle że teraz drżały mi już ręce i zastanawiałem się, czy zaryzykować i ją pocałować, czy też wymierzyłaby mi policzek i zadzwoniła do Harry'ego ze skargą. Po chwili podnosiłem już lustro, a ona podtrzymywała je z drugiej strony i gdy spojrzałem na nią w lustrze, odpowiedziała mi spojrzeniem. Nie odrywała ode mnie wzroku. I wte- 81 dy, bez słowa, odłożyliśmy lustro, położyłem dłoń na wcięciu jej talii, przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Zarzuciła mi ręce na szyję i oddała pocałunek. Całowała mnie tak, jakby już od dawna nikt jej nie całował i chciała nadrobić stracony czas. Pozwoliłem, by moja dłoń, która dotąd spoczywała na jej talii, ześlizgnęła się trochę niżej i zatrzymała na biodrze, a potem powędrowała na jej tyłek. Przyciągnąłbym ją bliżej do sieJ bie, ale już teraz nie można było wetknąć między nas szpilki. Poczułem, jak przylgnęła mocno do mych lędźwi. Drugą dłonią przesunąłem po bluzce, jakbym z niewiadomych przyczyn oceniał fakturę materiału, ale w chwilę potem ująłem w dłoń jej pierś, muskając kciukiem sutek. Dobiegł mnie zdławiony jęk i uświadomiłem sobie, że to jaj Dotykałem ją przez materiał spódniczki, potem pochyliłem się, by podciągnąć spódniczkę, i moja dłoń znalazła się między jej udami, tak jak to sobie wyobrażałem. Poczułem jej chwilowe wahanie, gdy zastanawiała się, czy powinna mnie powstrzymać oraz co ona robi, pozwalając dotykać się ledwo poznanemu facetowi, w samym środku dnia. Wtedy moje palce odnalazły satynę jej majtek, śliską i wilgotniejącą. Szarpnęła się, gdy moje palce wślizgnęły się pod materiał, zanurzając w niej. Na chwilę cofnęła się, z pałającymi policzkami i szklistym wzrokiem, jakby była lekko wstawiona. Po moich pocałunkach nie został na jej ustach nawet ślad szminki, a mimo to jej wargi były pełne i czerwone. Czułem jej gorący oddech tuż przy mojej twarzy. Jedną ręką zacząłem rozpinać guziki bluzki, gdy druga nadal zajęta była pod spódniczką, i kierowałem ją w stronę rozległej przestrzeni łóżka. — Zaczekaj chwilkę — szepnęła, ciągle przylegając da mnie, obejmując dłońmi moją głowę, gdy delikatnie muskałem ustami jej szyję. — Muszę coś przynieść, no wiesz. Skinąłem głową i schyliłem się, by ściągnąć skarpetki, ? ??? piąłem spodnie. Wróciła z łazienki z potrójnym opakowaniem prezerwatyw. Przynajmniej było nowe. Czy może być coś bardziej przygnębiającego niż potrójne opakowanie, w którym zo- 82 stała już tylko jedna prezerwatywa? Ma się wtedy uczucie, jakby podążało się uczęszczaną ścieżką, no nie? Tak czy inaczej, rozerwała folię, wyjęła jedną i pchnęła mnie jednym palcem na łóżko. — Nie zdawałam sobie sprawy z własnej siły — uśmiechnęła się. Zbliżyła się do mnie, sięgając dłonią prosto do celu. Jedno była pewne, nie była nieśmiała. A ja myślałem, że zaraz eksploduję, ale chcę być w niej. Naciągnęła prezerwatywę i położyła się na boku, obejmując mnie nogami. Drażniłem się z nią przez ]olka sekund, pocierając o nią koniuszkiem, aż poczułem na tyłku jej dłoń, przyciągającą mnie do siebie. Oooch, sądziłem, że już zapomniałem, jak to się robi, ale teraz wszystko mi się przypomniało, och, tak. Schowałem twarz w jej piersiach, wdychając zapach jej skóry, niezdarny z pożądania, próbując rozpiąć jej stanik. Ocierała się o mnie, podniecając się coraz bardziej, gdy w nią wchodziłem, ale nagle — to już, nie mogłem już dłużej wytrzymać. Chciałem, ale nie dałem rady. Przekroczyłem już punkt, z którego nie ma odwrotu, i dochodziłem, czując, jak oczy uciekają mi w tył głowy, ale było już za późno. Zadrżałem i opadłem na nią, opierając moje gorące, otwarte usta na jej policzku. — Przepraszam. Naprawdę mi przykro. Chciałem wytrzymać... — Nieważne. — Starała się być miła. Wyciszałem się ostrożnie i znowu zacząłem delikatnie jej dotykać. — Chcę, żebyś doszła. Uśmiechnęła się do mnie i wtedy — dacie wiarę? — zadzwoniła moja przeklęta komórka. — Yhm... — Kusiło mnie, żeby nie odebrać, ale to pewnie Gail. — Może lepiej odbierz. — To zajmie sekundę. * 83 Na ekranie wyświetlił się napis DOM, więc odebrałem i poJ dreptałem na podest schodów, byle dalej od rozrzuconej pościeli, dalej od Angeli, leżącej ze spódnicą zaplątaną wokół bioder, dalej od miejsca zbrodni. — Cześć, co tam? — rzuciłem wesoło, czując się nagld bardzo nagi. Ruszyłem do kąta, w kierunku rośliny o olbrzymich liściach, próbując się trochę zasłonić, jakby Gail mogła mnie zobaczyć przez telefon. — Cześć. Dzwonię tylko, żeby spytać, czy mógłbyś pd drodze kupić wino. — W porządeczku! Jakie? — Białe. Mógłbyś kupić to, co mieliśmy ostatnio, to z tynjj niebieskim zygzakiem na etykiecie? Gdzie teraz jesteś? Kończysz już? Można tak powiedzieć. Jezu, to wcale nie był taki świetny] pomysł. Rzuciłem okiem na zegarek. Cholera. Już po piątej. — Tak. Już się zbieram. Wyobraź sobie, Gary wziął i wsta* wił klientowi niewłaściwą szybę... przezroczystą szybę w drzwiach łazienki. Chyba ma trociny zamiast mózgu. — Mógłbyś jeszcze kupić chipsy na jutro dla Rosie? Cebul lowo-serowe. — Wino z niebieskim zygzakiem i chipsy. Jasne. Na razie! — Wyłączyłem komórkę i stałem tak, nagi jak mnie Bóg stworzył, na schodach u obcej kobiety, ściskając telefon, jakbym widział go po raz pierwszy w życiu. Co ja, do kurwy nędzy, wyprawiam? Co ja najlepszego zrobiłem? Ale nie miałem teraz czasu dumać nad tym, jaki to ze mnie skończony palant. Z powrotem w sypialni. Po Angeli ani śladu, ale z przyi ległej łazienki dobiegł mnie odgłos prysznica. — Hej, wszystko w porządku? — zawołałem. Coś odpowiedziała, ale przez szum wody nie dosłyszałeś co. Zacząłem zbierać skarpetki i koszulę z podłogi. — Chcesz wziąć prysznic? Zastanówmy się — czy chcę prysznic? Po głębszym namyśj 84 je pewnie bym nie odmówił. Chociaż z drugiej strony, mógłbym wrócić do domu przesiąknięty zapachem potu, seksu i wonią innej kobiety. Doskonały pomysł. Zjawiła się owinięta ręcznikiem i z uśmiechem na ustach, ale nie miałem pojęcia, co mogła sobie myśleć. Odwzajemniłem jej uśmiech. — Przepraszam, że było trochę... szybko. Wzruszyła ramionami i pochyliła głowę, żeby wytrzeć ręcznikiem włosy. — Nie ma sprawy. Wygląda na to, że lepiej, żebyś już się zbierał. — No, pewnie tak. — Ruszyłem w stronę łazienki. W przedpokoju pocałowałem ją na pożegnanie. — Zadzwonię — obiecałem. — Jak chcesz. I to już wszystko. Jedno króciutkie bzykanko równa się jednemu, najzupełniej udanemu małżeństwu wyrzuconemu na śmietnik. Rosie W zeszły weekend pojechaliśmy do Buni i dziadka, ale bezl taty, bo jeszcze się nie pogodzili z mamą. W niedzielę na obiad przyszła jeszcze ciocia Mari i rozmawiały z mamą przez całe wieki w ogrodzie, a kiedy poszłam do nich, ciocia powiedziała: „Biegnij się bawić, kochanie", jakbym miała pięć latek. Przez cały weekend Nat prawie się nie odzywał, a przyj obiedzie sięgnął przez calutki stół po ziemniaki i ciocia zwróciła mu uwagę: — Ktoś tu zapomniał o dobrych manierach, młody czło-j wieku. — Daj spokój, Mari. — Mama rzuciła jej znaczące spoj-l rżenie. Wtedy włączył się dziadek: — Dajcie spokój, nie psujmy sobie takiego miłego obiad-l ku. Komu jeszcze kapkę wina? Nat powiedział, że jemu, a mama na to, ani się waż, a ja po-i wiedziałam, że mnie też, i wszyscy się roześmieli, chociaż to wcale nie było śmieszne. Potem Bunia dolała mi zamiast tego lemoniady, mówiąc: proszę, złotko, to o wiele lepsze od wina. Podziękowałam, a wtedy Nat posłał mi zagniewane spojrzenie, bo nie cierpi, kiedy pamiętam, żeby powiedzieć „proszę" i „dziękuję", a przecież to nie moja wina, że dostał burę. Chciałam spytać mamę, czy jak wrócimy, to tata będzie już] w domu, ale Nat powiedział, że zachowuję się jak głupi dzi-dziuś i że mam nie pytać, bo już nigdy, przenigdy się do mnie nie odezwie. Właśnie że nie zachowywałam się jak dzidziuś, po prostu chciałam wiedzieć. Zazwyczaj w niedzielę wieczorem oglądamy razem telewizję albo filmy na wideo. Mama siedzi z jednej strony kanapy, tata z drugiej, a ja pośrodku. Nat 86 leży przed nami na podłodze. Nie chce siedzieć z nami na kanapie, bo mówi, że lubi się wyciągnąć, a poza tym i tak nigdy nie może usiedzieć spokojnie i mama musi mu zwracać uwagę, że ma się przestać wiercić. Kiedy wróciliśmy, w domu panowała cisza i nie paliło się żadne światło, a mama klasnęła w dłonie jak pani Collins w szkole i zawołała: — No dobrze, jeśli zostały wam jeszcze jakieś lekcje do odrobienia, to idźcie na górę i proszę je dokończyć. Odrobiłam swoje zadanie domowe i poszłam do Nata, który powiedział: — No i co, mówiłem, że taty nie będzie. Tylko byś wszystko popsuła, gdybyś spytała mamę. — Czemu nie mogą się przeprosić i pogodzić, żeby tata mógł wrócić do domu? — Bo starzy to beznadziejne tępaki, no nie, i jeśli sama jeszcze na to nie wpadłaś, to jesteś beznadziejnym przypadkiem. No to pokazałam mu język i krzyknęłam, że jest wstrętną świnią z tłustymi kłakami, i wybiegłam, trzaskając drzwiami. Pobiegłam do siebie i podparłam klamkę krzesłem, w razie gdyby chciał się odegrać. Potem przeszłam wzdłuż półki nad łóżkiem i potrząsnęłam każdą z moich szklanych kul. Mam ich siedem. Najfajniejsza jest ta, co mi rodzice kupili, jak byli we Francji na swoją rocznicę w zeszłym roku, a ja z Natem pojechaliśmy do Buni i dziadka. W środku jest wieża Eiffla i jest noc, ale zamiast płatków śniegu ma złote drobinki. Potrząsnęłam nią jeszcze raz i uklękłam na łóżku, przyklejając do niej nos, żeby widzieć tylko świat w środku i udawać, że jestem w Paryżu, zupełnie sama, bez Nata, mamy, taty, bez nikogo. Robiłam piruety na samiutkim szczycie wieży Eiffla, a dookoła była masa świateł i pełno padających, skrzących się złoto płatków śniegu. Otat On nie wróci. Mówiłem, że nie, i nie wrócił. Te głodnej kawałki, które mama nam zaserwowała, że to niby tylko na jakiś czas, to jedna wielka ścierna. Rosie to łyknęła, ale niech się mama nie spodziewa, że ja to kupię. Znikła część jego rzeczy. Poszedłem do ich sypialni i sprawdzałem w szafie na ubrania. Przedtem wszystkie ubrania taty były po lewej, a mamy po prawej stronie. Wszystkie ciuchy były zawsze stłoczone jedne na drugich, bo tata mówi, że mama ma ich za dużo, Bóg raczy wiedzieć po co, skoro nie nosi nawet jednej czwartej z nich. Teraz mama porozkładała swoje ciuchy po całej szafie, a na drugim końcu jest zupełnie pusto, jakby nigdy nie było tam jego rzeczy, jakby w ogóle tu nawet nie mieszkał. Mama powiedziała, że zobaczymy się z nim w przyszły weekend i że możemy do niego dzwonić, kiedy tylko chcemy. I że tata zadzwoni w środę i będziemy mogli się umówić, co robimy w weekend. Jak zadzwoni, to mnie tu nie będzie. Mam trening. Za wolno nawracam. Jason spotyka się z tatą tylko podczas weekendów. Nocuje u niego co drugą sobotę, a w niedzielę wychodzą na miasto. Zajrzałem do schowka pod schodami. Jego wędki i całl reszta nadal tam były. Bez nich by nie odszedł. Może wróci. Stały tam jego wędki, schowane w pokrowcach. Wielgaśny zielony parasol. Ten śmieszny mały namiot do ochrony przed wiatrem. Tak naprawdę to żaden namiot, bo nie ma podłogi i w ogóle, ale lepsze to niż nic, kiedy wicher hula wzdłuż plaży albo wieje prosto od morza. Kiedyś często razem jeździliśmy na ryby nad morze, tata i ja. Mam swoją własną wędkę. Tata mi ją kiedyś kupił na Boże Narodzenie. Za sam kołowrotek trzeba 88 wybulić masę kasy. To prawdziwa wędka, jak dla dorosłych. Rosie ma taką głupią wędkę dla małych dziewczynek, bo była z nami tylko raz czy dwa, i to tylko dlatego, że mama powiedziała, że mamy ją wziąć ze sobą, żeby się nie czuła pominięta, i żebyśmy nie psuli jej zabawy. Nigdy niczego nie złapała, oprócz tego razu, kiedy tata zarzucił za nią wędkę, więc to się nie liczy. Ostatnio złapałem kilka płastug, tylko że małych, więc wypuściłem je z powrotem do wody. Tata obiecał, że kiedyś wypożyczymy łódkę i wypłyniemy trochę dalej. Pewnie teraz nie będzie sobie tym zawracał głowy. Nie powinien czegoś obiecywać, jeśli nie ma zamiaru dotrzymać słowa. Czasem jeździliśmy wieczorem. Przyjeżdżaliśmy z początkiem przypływu. Braliśmy ze sobą wałówkę, ale to tata ją przygotowywał, a nie mama, i mieliśmy zupę albo kakao i kanapki. Ale na miejscu zawsze kupowaliśmy sobie frytki. W jednej z bocznych uliczek jest taki sklepik z rybami i frytkami. Jak się trzyma w dłoniach porcję frytek, to nie marzną ręce. Zacząłem jeździć z tatą, już jak miałem sześć czy siedem lat. Na wypadek gdybym zasnął, braliśmy ze sobą mój śpiwór. Pamiętam, jak tata podnosił mnie w tym śpiworze, jak jakąś olbrzymiastą gąsienicę, i kładł na tylne siedzenie samochodu. Potem, już w domu, czułem, jak mnie znowu niesie. Było zupełnie ciemno, ale zanosił mnie po schodach na górę, a moje nogi dyndały w śpiworze przy każdym jego skoku na następny stopień. Później kładł mnie do łóżka, bez zdejmowania ubrania, i przykrywał śpiwór kołdrą, a ostatnią rzeczą, którą słyszałem, było: „Dobranoc, Narty. Słodkich snów" i jego kroki, gdy wykradał się na paluszkach z pokoju. Ja też mówiłem mu dobranoc, przynajmniej zawsze chciałem, ale za bardzo byłem śpiący, żeby mówić. Wydawało mi się, że to mówię na głos, ale tak naprawdę to mówiłem to tylko w myśli. Jak się jest dzieciakiem, to robi się takie rzeczy. Scoti No dobra, zadałem sobie pytanie, jaki jest najczarniejszjl scenariusz? Gail wciąż wbija mi do głowy, że zbyt wielki ze mnie optymista i że to dlatego wciąż spotykają mnie rozczarowania. Ale jaki jest sens w ogóle ciągnąć to wszystko, jeśli przez cały czas ma się człowiek spodziewać, że i tak nic się nie uda. Gail twierdzi, że trzeba być przygotowanym na najgorsze, a jeśli okaże się, że nie do końca wszystko wzięło w łeb, to jest się górą. Może to nie dosłownie jej słowa, ale łapiecie, o co chodzi. Nadal byłem całkiem spokojny, że Gail da się przekonaj i że wszystko się ułoży. Obawiałem się, że przez jakiś czas czeka mnie z jej strony porządna dawka dąsów i złośliwości, no i mniej bzykanka, niżby mogło zadowolić zakonnika, ale sądziłem, że jakoś to przeżyję. Nie byłaby to dla mnie żadna wielka nowość. Jeśli miałbym prawdziwego pecha, to zapewne kazałaby mi wybrać się do jednego z tych gości od terapii małżeńskiej. Widziałem ich w telewizji — pamiętacie te programy o parach? Bóg jeden wie, jak połowa z nich w ogóle zdołała się ochajtać, bo nie potrafili wykrztusić nic ponad: „Poproszę o cukier". Beznadzieja. No tak, przyganiał kocioł garnkowi. Tak czy owak, ci faceci z poradni małżeńskich to zawsze jakieś odrażające, wścibskie typki, co to siedzą i gładzą się po brodzie, gapiąc się na cycki waszej żony i pytając, jak często się kochacie. A baby nie są nic lepsze: rozpływają się w uśmiechach, potakują i sprawiają wrażenie nieszkodliwych, gdy nagle bach! — właśnie, gdy człowiek zaczyna myśleć, że może to nie jest takie straszne, wbijają ci nóż w plecy i sypią sól na ranę: „A zatem już od dłuższego czasu mąż nie dostarczył pani w łóżku żadnej przyjemności?" 90 Gail wie, że nie cierpię tego wszystkiego, na przykład tych par, co to występują w talk-show i gadają o... no cóż, o wszystkim: „Tak jest, w rzeczy samej, nie mogłem utrzymać erekcji, 3le Sue była taka czuła i potrafiliśmy się razem z tego pośmiać..." Boki zrywać. Można umrzeć ze śmiechu. Wystąpilibyście w telewizji i zwierzyli się milionom telewidzów, że nie chce wam stanąć?^Równie dobrze można by porozsyłać pocztówki do wszystkich kumpli. Dać ogłoszenie do prasy. W tej dziurze to nawet ogłoszenie niepotrzebne. Gazety są tak złaknione jakichkolwiek wiadomości, że pewnie poszłoby to na pierwszą stronę: MĘŻCZYŹNIE SPOD NR 36 NIE STAJE Żona prosi radę miejską o wsparcie Mniejsza z tym. To kolejna rzecz, która doprowadza Gail do szału — zbaczanie z tematu. Skąd wiem, że ją to wścieka? Sądzicie zapewne, że jestem jakimś ekspertem w kwestii subtelnych sygnałów wysyłanych ponoć przez kobiety, mam rację? Najwyraźniej Gail nigdy nie słyszała tej całej gadaniny o kobiecej subtelności. Kiedy ją wkurzę, co zdarza się jakieś pięćdziesiąt razy dziennie, zaczyna zgrzytać zębami i ciska we mnie nożykiem od obierania ziemniaków. — Czy to przejaw twojej kobiecej tajemniczości? — pytam, uchylając się przed nożykiem, żeby trzepnąć ją ścierką do naczyń. — Mam niejasne wrażenie, że jesteś nieco zdenerwowana. Powiedz, jeśli się dobrze domyślam. Colin mówił mi, że kiedy Yvonne jest wkurzona — kusiło mnie, żeby spytać, czy w ogóle zdarza się, żeby nie była wkurzona, ale jestem dżentelmenem — zaczyna się dąsać. Zaciska usta w wąziutką linijkę, a jeśli Colin pyta, co się stało, odpowiada, że nic, co, rzecz jasna, znaczy wszystko i lepiej, żeby zaczął się kajać, jeśli nawet nie wie, o co chodzi. A zawsze chodzi o jakąś drobnostkę, na przykład o to, że nie pamiętał o urodzinach jej matki lub nie zauważył, że pomalowała sobie usta nową pomadką. A, tak. Najgorszy scenariusz. Już sobie przypomniałem. No 91 cóż, sądzę, że naj, naj, najgorszą rzeczą będzie, jeśli Gail nie pozwoli mi wrócić przez, powiedzmy... cóż, już nigdy. Nie mogłaby zabronić mi spotykać się z dziećmi, bo nigdy nie byłem żadnym brutalem ani nikim takim. A zatem, w najgorszym wypadku — już nigdy nie przytulę się nocą do Gail. i I musiałbym znaleźć sobie jakieś lokum, gdzie mógłbym] zamieszkać, i musiałbym wydawać o wiele więcej, żeby utrzymywać i ich, i mnie. I nie mógłbym już przesiadywać z Natem i wygłupiać siej z nim na komputerze albo pójść z nim na rolki, albo na basen, albo na ryby, kiedy tylko mielibyśmy na to ochotę. Ani opowiedzieć Rosie bajki i ucałować ją na dobranoc. I A więc to najgorsze, co mogłoby się zdarzyć. Kurwa. Jednak to bardzo, bardzo mało prawdopodobne. Chodzi mi' o to, że to był ostatecznie, do cholery, tylko jeden skok w bok, no nie? Musiałaby mieć nie po kolei w głowie, żeby mieć mi to za złe do końca życia. Ciągle się to zdarza. Czytałem gdzieś, że pięćdziesiąt do siedemdziesięciu procent mężczyzn zdradziło żonę co najmniej raz. Tak więc, logicznie rzecz biorąc, byłbym wręcz nienormalny, gdybym się z kimś nie przespał. Najwyraźniej to najzupełniej naturalne. Weźmy na przykład lwy — jeden samiec i kupa samic, zgadza się? Trzeba by znaleźć ten artykuł, żeby go jej posłać. Rozumiecie, jako dowód. Przekonałaby się wtedy, że nie jestem taki najgorszy. Moglibyśmy zacząć od nowa, z czystym kontem, i nigdy bym już nie zboczył z drogi cnoty. Statystyki mogą sobie być po mojej stronie, ale lepiej nie przeciągać struny, no nie? Chciałbym móc powiedzieć, że przyzwyczaiłem się do ży-j cia bez rodziny, że podoba mi się ten nieoczekiwany powrót do kawalerskiego stylu życia. Chciałbym móc powiedzieć, że mieszkanie u Jeffa to jedna wielka balanga i że noc w noc 92 jijamy tu masę panienek i zakrapiane orgietki. Ha! Żeby! Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że przedzierzgnąłem się w pana gosposia i połowę dnia spędzam albo po łokcie w mydlinach, albo przy odkurzaczu, cmokając z dezaprobatą na Jeffa, rozsiewającego niczym Nat kubki i talerze po całym domu. Gail ciągle wierciła mi dziurę w brzuchu, że uchylam się od przypadających na mnie obowiązków domowych — gdyby tylko mogła mnie teraz zobaczyć! Może wtedy przestałaby patrzeć na mnie takim wzrokiem, jakbym był jakimś oślizgłym stworem, który wypełzł spod kamienia. Z początku, ilekroć usiłowałem spokojnie z nią porozmawiać na Ten Temat, zaczynała drwić sobie ze mnie na najwyższych obrotach, sytuacja wymykała się spod kontroli i kończyło się na tym, że żałowałem, że w ogóle zaczynałem. Ale w końcu zgodziła się na rozmowę, poważną rozmowę na siedząco, w przeciwieństwie do rugania mnie na progu. — Nie, żebym wierzyła, że to, co masz mi do powiedzenia, może być warte wysłuchania — oznajmiła. — Ale przynajmniej jak cię już wysłucham, przestaniesz mnie o to nudzić. Raz jeszcze opowiedziałem jej wszystko od początku i powiedziałem, jak bardzo ją kocham i jak za nią tęsknię, ale wszystko na próżno. Mówiłem bardzo rozsądnie, daję słowo, i zwróciłem uwagę, że nasz związek miał swoje wzloty i upadki i że nie wszystko to tylko moja wina — ale wtedy Gail dostała piany na ustach. — Wcale nie próbuję tego bagatelizować — zapewniałem ją — ale to naprawdę nie miało żadnego znaczenia, przysięgam. Rozumie się, że jak najbardziej starałem się to bagatelizować, ale jak dotąd szczerość nie była dla mnie, mistrza wpadek, najszczęśliwszą strategią. — Zdaję sobie sprawę, że to poważna sprawa. Mówię tylko, że to się bardzo, ale to bardzo często zdarza i że nie powinniśmy tego wyolbrzymiać. To się zdarza wielu parom, ale udaje się im jakoś z tym uporać. 93 — „To", jak to uparcie określasz, wcale nie zdarza się wiel lu parom, Scott. Zdrada to nie trzęsienie ziemi ani błyskawi, ca, gdy człowiek może znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. „To nie moja wina, pszepani, ja tylko sobie leżałem, gdy ta kobieta rzuciła się na mojego ptaszka". Je-steś żałosny. Choć raz w życiu weź za coś odpowiedzialność. Masz czterdzieści lat i jesteś już dużym chłopcem, więc mógł-byś spróbować postępować jak dorosły człowiek. Kto wie? Może nawet by ci się to spodobało. Wielu z nas dzień w dzień postępuje jak na dorosłych przystało i żadna wielka krzywda nam się nie dzieje. — Wielkie dzięki. Przecież nie uchylam się od odpowieJ dzialności. Mówię tylko, że wielu facetów — i kobiet, jeśli już o to idzie... — Ale nie ja. — Nie, nie ty. Wcale tak nie twierdzę, skąd. Co to ja chcia4 łem? — Zawsze to robi, zbija mnie z tropu, żebym stracił wątek. — Wykręcić się sianem? Płynąć w górę strumienia bez pie-i przonego wiosła? Nigdy wcześniej tak się nie wyrażała. Nie wiem, co się jej ostatnio stało. — Chodzi mi o to, Gail, że całe masy ludzi mają romanse bez znaczenia... — A więc to jednak był romans? Dałeś sobie spokój z u-dawaniem, że to był tylko jeden, odosobniony wypadek? Gdy się już raz zaczęło kłamać, Scott, to nieźle jest się trzymać jednej wersji. Postaraj się pamiętać, co mówiłeś. Może powinieneś robić sobie notatki. To jak, usłyszymy od ciebie wreszcie trochę prawdy? — Nie, to znaczy tak. To jest, przecież mówię prawdę. Tl nie był żaden romans, już ci mówiłem. Posłuchaj... — Potarłem mocno czoło koniuszkami palców, czując, że mózg zaczął mi się już lasować. — Czy choć przez chwilę wysłuchasz 94 tego, co usihijC ci powiedzieć? — Wzruszyła ramionami, po cZym skrzyżowała ręce na piersiach, z miną będącą doskonałym połączeniem poczucia wyższości i całkowitego znudzenia. — Mówię tylko, że jeśli ktoś zbłądzi raz czy dwa, to przecież nie jest to jeszcze koniec wszystkiego, prawda? Jeśli ktoś popełni jeden tyci błąd, za który bardzo, ale to bardzo żałuje, to nie jest to... Przerwała mi. Tak jej zdaniem wygląda wysłuchanie mnie do końca. Chcę tylko, żebyście wiedzieli, że wszystko nie jest takie czarno-białe, to wszystko. Gail może odgrywać rolę skrzywdzonej ofiary, ale potrafi odpłacić człowiekowi tą samą monetą. Nawet gorszą. Równie dobrze mógłbym położyć się na ziemi, pomachać białą flagą i pozwolić jej przemaszerować po mnie w jej marszu ku podbiciu reszty planety. — Scott — syknęła, wypluwając moje imię jak jakąś obelgę. — Ty tylko i wyłącznie dlatego „bardzo, ale to bardzo żałujesz" tego, co się stało, że wszystko się wydało. W przeciwnym wypadku paradowałbyś, dumny jak paw, gratulując sobie, jaki to byłeś cwany. I ciągle zmieniasz swoją wersję wydarzeń. To się w końcu zdarzyło raz czy dwa razy? Przecież nawet ty musiałeś zwrócić na to uwagę? Chociaż ośmielam się zauważyć, że ona niekoniecznie. I jeśli uważasz, że zdrada zaufania własnej żony i złamanie przysięgi małżeńskiej, i kłamanie, i oszukiwanie, i sprawienie zawodu własnym dzieciom nie jest jeszcze końcem wszystkiego, to obawiam się, że mogę ci tylko współczuć. Nie masz zielonego pojęcia o tym, co to w ogóle znaczy być mężem i ojcem, prawda? Ty chyba ledwie rozumiesz, co to znaczy być znośnym dorosłym. Jesteś po prostu głupiutkim, przerośniętym dzieciakiem. Doprawdy, w gruncie rzeczy mogłabym równie dobrze być samotną matką—powinnam otrzymywać na ciebie dodatkowy zasiłek na dziecko. Stałem tak, ze ściśniętym gardłem, nie mogąc wykrztusić słowa ani przełknąć śliny i czułem, niech to szlag, że oczy wezbrały mi łzami. Do kurwy nędzy, nie rozpłaczę się i basta. Nikt, 95 ale to nikt, nie doprowadzi mnie do płaczu. Już nie. Ale me po, zwolę, żeby nazywała mnie pasożytem. Mowy nie ma. Tak więc w tamtej chwili zupełnie straciłem panowanie nad sobą, ale któż by to wytrzymał. Zamierzałem zachować spokój, na-prawdę, ale wyprowadziła mnie z równowagi, odgrywając do-rosłą i sprowadzając mnie do roli dzieciaka, który ma napad złości. No, krzyżyk na drogę! Ja przynajmniej nie wyglądam ciągle, jakby ktoś wsadził mi pogrzebacz w tyłek. CaU Oczywiście było to żałosne przedstawienie. Scott nalegał na rozmowę, a potem nic, tylko powtarzał w kółko te same wyświechtane wymówki — że to był tylko seks i nic ponad to, że wiele par przez to przechodzi i że nie trzeba robić z tego wielkiej afery. Poinformował mnie nawet, że seks nie był specjalnie udany i że ona była nieco gruba — jakby dzięki temu nie miało się to liczyć. A faceci zawsze utrzymują, że to nasz sposób myślenia jest pozbawiony logiki. Najgorsze było, kiedy podsumował: „To tylko sprawiło, że uświadomiłem sobie, jak bardzo cię kocham". Och, cóż, w takim razie wszystko w porządku. Czemu by nie powtarzać tego co tydzień, żeby się upewnić? O mały włos, a uderzyłabym go, naprawdę. Szkoda, że tego nie zrobiłam, że nie wściekłam się i nie nawrzeszczałam na niego. Z całych sił starałam się nie stracić panowania nad sobą i z każdą chwilą mój głos stawał się coraz bardziej spokojny i opanowany, a każdy mięsień napięty i zesztywniały. Nie mogłam inaczej. Wydawało mi się, że jeśli rozluźnię się bodaj na ułamek sekundy, to eksploduję i zmienię się w okropną, krzyczącą i płaczącą kupkę nieszczęścia. A wtedy nie byłoby już żadnej Gail, tylko czerwona, bezkształtna masa, trzęsąca się w kącie z gniewu i przerażenia. Przycisnęłam stopy mocno do podłogi i uszczypnęłam się w ramię. — Doprawdy, Scott, miałeś wystarczająco dużo czasu, żeby coś wymyślić. Czy to naprawdę wszystko, na co cię stać? I wyobraźcie sobie, miał nawet czelność stwierdzić: „Ale Przecież i tak źle się między nami układało". Cóż, nie miałam naJmniejszego zamiaru pozwolić, żeby zrzucił całą winę na '????. Cały Scott. Gorszy od małego chłopca. Jeśli coś mu się 97 zbije, nigdy nie powie przepraszam, zawsze tylko: „Nie wiem, jak to się stało, to samo spadło z półki. Nawet się do tego nie zbliżyłem". — I wydawało ci się, że przespanie się z inną kobietą bej dzie cudownym panaceum na nasze bolączki, tak? — Nie, jasne, że nie — zaprotestował, sprawiając wrażenid zakłopotanego nastolatka. Szczerze mówiąc, przypominał Na-ta. — Po prostu... Po prostu nie wiedziałem, jak to naprawić, j — To niezupełnie to samo co wizyta w poradni małże&j skiej, prawda? — Poszedłbym, trzeba mi było powiedzieć. Dacie wiarę? Ile on ma lat, dwanaście? — To właśnie cały ty, prawda? — syknęłam, wciąż stan rając się nie podnosić głosu. — „Trzeba mi było powiedzieć". Czemu, do diabła, to ja niby miałam ci to mówić? Pewnie z tego samego powodu, dla którego robię w tym domu za kucharkę, sprzątaczkę i ogólnie frajera od czarnej roboty. Czemu wszystko ma być zawsze na mojej głowie? A poza tym, poza tym, jesteś żałosnym kłamcą. Za nic byś nie poszedł do poradni małżeńskiej, nawet gdybym to zaproponowała — i sam dobrze o tym wiesz. — A właśnie, że może bym poszedł. Wtedy roześmiałam się. Poważnie, parsknęłam śmiechem. Zdawało się, że Scott z każdą chwilą dziecinnieje. Przedtem wydawał się mieć dwanaście lat. Teraz sprawiał wrażenie czterolatka, wysuwającego dolną szczękę, sprzeczającego się z nauczycielką i powtarzającego: „A właśnie, że może bym poszedł". Siąknął nosem. — No, sama też byś nie chciała, żeby jakiś wścibski mądrala wypytywał nas o nasze łóżkowe sprawy. — A czemu by nie? W przeciwieństwie do niektórych tu obecnych, ja nie mam niczego do ukrycia. Wtedy poczułam, że mam już tego wszystkiego serdeczni^ 98 dosyć; dosyć Scotta, próbującego odgrywać biednego, słodkiego, niewinnego chłoptasia, który przypadkiem popełnił ten jeden tyci błąd, który każda inna kobieta wybaczyłaby mu bez chwili wahania. Zachowywał się, jakbym była wstrętną, mściwą jędzą i jakby to nie była jego wina, że mnie zdradził. Nigdy nie bierze za nic odpowiedzialności, więc kończy się na tym, że to on może wygłupiać się i być spontaniczny, a ciekawe, komu przypada obowiązek bycia rozsądnym dorosłym. Wsadziłam mu więc szpilę, jaki to z niego dzieciak. To było głupie z mojej strony, po prostu mi się to wyrwało; nagle pomyślałam, czy się aby za daleko nie posunęłam. Spochmurniał i wysunął dolną szczękę, jakby naprawdę był małym chłopcem, starającym się z całych sił powstrzymać od płaczu. — To już naprawdę nie w porządku, Gail. Teraz to już naprawdę przeholowałaś. Potem zaczął krzyczeć: — Zawsze utrzymywałem rodzinę... zawsze pracowałem... tobie i dzieciom nigdy niczego nie brakowało... nigdy... Jezu, słuchając ciebie, można by pomyśleć, że jestem jakimś pieprzonym darmozjadem. Jak możesz tak mówić? Poczułam się odrobinę nie w porządku, słowo. Nie myślałam tak naprawdę. Chyba po prostu chciałam go zranić, sprawić, żeby poczuł się bezużyteczny i upokorzony — tak, jak ja się czułam przez niego. A teraz wyglądało na to, że wywołałam trzecią wojnę światową. — Przepraszam, Scott, naprawdę. Powiedziałam tak tylko dlatego, że czułam się taka zraniona i wściekła. — Zraniona i wściekła? Ty — zraniona i wściekła! To ja wylądowałem z całym moim dobytkiem w pieprzonych foliowych torbach, jak jakiś pieprzony bezdomny. Jak śmiesz odstawiać tu jakąś męczennicę — mieszkając sobie w naszym mi-tym, ciepłym domu, z naszą wygodną kanapą, naszą porządną kuchnią, naszym podwójnym łóżkiem i naszymi — powtarzam, naszymi — dziećmi, podczas gdy ja muszę mieszkać kątem i z łaski, waletując u kumpli jak jakiś pieprzony student, 99 wyrywany ze snu o, kurwa, siódmej rano jakimś gównianym rockiem. Do kurwy nędzy — ZRANIONA i WŚCIEKŁA? Co ty, kurwa, możesz o tym wiedzieć? Później zerwał się z krzesła, wypadł z domu i odmaszes rował, wściekły, ścieżką. Chciałam za nim pobiec, spróbować go uspokoić, ale miałam nogi jak z waty i nie mogłam się ruszyć. Nigdy, przenigdy nie widziałam go w takim stanie. Nawet kiedy dostawał niesprawiedliwe mandaty za parkowanie albo skradli nam samochód, albo kiedy w ostatniej chwili sprzedawca podbił cenę naszego pierwszego domu. Nigdy. 1 Scott No dobra, przyznam się — były dwa razy. Z Angela znaczy się. Ale naprawdę, ten pierwszy raz nie powinien się liczyć. ? drugi miał na celu tylko naprawienie tego, co spaprałem za pierwszym razem, a zresztą wtedy i tak już byłem winny, więc niczego nie mogłem już pogorszyć. Tak czy siak, co się stało, to się nie odstanie, więc co za różnica? Mimo to nie było sensu informować Gail, że zdarzyło się to dwa razy, prawda? A zatem — ów drugi raz. Przejeżdżałem tuż koło domu An-geli. No, dostatecznie niedaleko. Pomyślałem więc sobie, że wpadnę się przywitać, rzucę okiem na jej drzwi i w ogóle. — Och, cześć. — Angela uchyliła nieco drzwi, tyle tylko, żeby wyjrzeć przez szparę. — Jak to miło, że się odezwałeś. — No, nie bądź taka. Dzwoniłem, ale odezwała się automatyczna sekretarka i nie wiedziałem, co powiedzieć. — Może: „Cześć, tu Scott, znajdzie pani czas na małe bzy-kanko?" Byłem już o krok od oblania się rumieńcem. A jednak — uśmiechała się, więc skorzystałem z okazji i przysunąłem się nieco bliżej. — Nie możesz zjawiać się ot, tak, kiedy tylko najdzie cię ochota. A co, gdyby ktoś u mnie był? — Mogłabyś powiedzieć, że przyszedłem rzucić okiem na drzwi do ogrodu i inne przezroczyste obiekty. Po prostu byłem w okolicy i... — Tak, rozumiem. Skoro już jesteś, no to wejdź, proszę. Napijesz się kawy? — Dzięki. — Zrzuciłem od niechcenia marynarkę, jakby było mi w niej za gorąco. Angela miała na sobie portfelową spódniczkę. Taką co to wystarczy rozpiąć jeden guzik, a ona 101 raz-dwa ląduje na podłodze. Z rodzaju tych kobiecych ci ? chów, jaki lubią faceci. Miałem ochotę położyć dłoń na je| udzie i wsunąć ją pod materiał, ale Angela stała po drugiej stroi nie kuchennego bufetu. Przystopuj no trochę, stary. Nie pali się.l — Słodzisz? — Angela zajęła się parzeniem kawy, majl strując przy słoikach i łyżeczkach. — Czubatą łyżeczkę. No więc, co tam u ciebie? — OkrąJ żąłem powoli kuchenny bufet. — Och, wiesz, jak to jest, snułam się wokół telefonu, czel kając, aż zadzwonisz. — Zerknęła na mnie. — Żartowałam, głuptasie. Właściwie to prawie nie było mnie w domu, miałam urwanie głowy w pracy. U mnie wszystko w porządku. — Westchnęła. — Scott, wiem przecież, że jesteś żonaty. Nie zamierzam wdawać się w żaden pokątny romans ani uwodzić twojej żonie męża, rozumiesz? Fajnie było. — Zaśmiała się, wdrapując się na stojące przy bufecie wysokie krzesło. — No dobrze, bywało lepiej, ale było w porządku i jeśli kiedyś znowu zabalujemy, to też w porządku. Ale nie zamierzam zostać Tą Drugą. Ani myślę stać się dla kogoś drogą ucieczki od beznadziejnego małżeństwa. — Ależ moje małżeństwo wcale nie jest beznadziejne!! Szaleję za Gail... — Jasne. — Spojrzała mi prosto w oczy. — Może i tak, alej jesteś zdany na łaskę i niełaskę swojego fiuta. Jak każdy facet. 1 Wzruszyłem ramionami, z nadzieją, że odczyta to jako rozi czulające: „Cóż, my, faceci, już tacy jesteśmy" i posłałem jej swoje popisowe, uwodzicielskie, lecz czułe spojrzenie. — Nie martw się, nie jestem z tych, co puszczają plotki.j Może i sypiam z kim popadnie, ale nie jestem dziwką. — Nigdy tak nie myślałem. Po prostu... — Taaak? — Wtedy, te kilka dni temu... — Raczej tygodni. — Byłem nieco zdenerwowany... — A więc tu cię boli! — Angela zaśmiała się, trzęsąc się zĄ 102 śmiechu, przycupnięta na stołku. Spódnica lekko jej się rozsuwa i zauważyłem, że jej nie poprawiła. Przysunąłem się trochę bliżej, kładąc dłoń płasko na blacie. — Scott, doprawdy, jesteś przezabawny. Martwisz się o swoją reputację? Wielkie nieba, byłeś w porządku. Chociaż... Zsunęła się ze stołka. — A więc... — Przesunąłem palcem po jej ramieniu. — Boże, w takim tempie spędzimy tu cały dzień. — Angela wzięła mnie za rękę i pociągnęła w stronę schodów. — Chodź na górę, jeśli chcesz, bo o trzeciej muszę wyjść. Rozum zostawiłem już wtedy dawno za sobą. Czaił się na podjeździe, zastanawiając się, co się dzieje, cmokając z dezaprobatą przez szparę na listy i żywiąc nadzieję, że kiedyś po niego wrócę. Ale wcale mi się do tego nie spieszyło, bo wyglądało na to, że lepiej się zabawię bez niego. Dużo lepiej. A tak to by tylko przeszkadzał, mamrocząc pod nosem i szukając dziury w całym: „A co, jeśli...? Czy sądzisz, że to rozsądne...? A co, jeśli Gail...? Raz ci się udało, ale..." Dziękujemy panu, w obecnej chwili nie skorzystamy z pana usług. Prosimy do nas nie dzwonić, to my zadzwonimy do pana... Pochyliłem się, by rozpiąć Angeli guzik przy spódnicy. Szarpiąc zębami materiał, czułem dotyk jej dłoni we włosach, gdy przyciągała mnie do siebie. Po bokach jej jedwabnych fig wiły się włosy. Przykląkłem i, wciąż na kolanach, kierowałem ją w stronę łóżka, ściągając jednocześnie zębami jej majtki. Pociągnęła mnie na łóżko, szukając dłonią sprzączki paska, potem rozporka. Poczułem dotyk jej gorącej ręki na mej skórze, gdy uwolniła mnie od ubrania i ujęła mnie w dłoń. Zsunęła mi spodnie, które zatrzymały się na kolanach — szkoda było czasu na ich zdejmowanie. Pocałowaliśmy się, a jej dłoń doprowadzała mnie do szaleństwa. „Poczekaj, gdzie są...?" Jedną ręką Przeszukiwała szufladę nocnego stolika, drugą wciąż mnie otaczając. Rozerwała zębami opakowanie i płynnym ruchem na- 103 łożyła prezerwatywę, nachylając się nade mną, by pocałować koniuszek. Potem położyła się, rozchylając uda i kierując mnie dłonią. Drażniąc się z nią, odczekałem chwilę na krawędzi -J pchnięcie wyrwało z niej zduszony okrzyk. Dookoła mnie czu-łem jej ciepłe ciało, oplatające mnie nogi... Jak dobrze... Boże, tak mi tego brakowało — zanurzenia, obejmujących mnie ramion. Jak dobrze — coraz bliżej — coraz szybciej. Mam zwolnić? Czy ona...? Powtarzałem w duchu nazwy i telefony na-j szych głównych dostawców: Tuff Glass 013... Już nie trzeba, już nie. Jej biodra wbijały się w moje, dobiegały mnie jej urywane, niecierpliwe jęki, coraz wyższe i gardłowe. Nasze roz-; chylone wargi były zbyt gorące, by całować i z trudem łapały powietrze, naszymi ciałami wstrząsnął dreszcz... Opadliśmy, przycisnęła wilgotne usta do mojego ramienia, wilgotne kol smyki jej włosów leżały rozsypane na jej twarzy. Przetoczyłem się na bok i leżeliśmy tak przez kilka minutJ łapiąc oddech. Potem Angela dźwignęła się na łokciach. — Lepiej. Dużo lepiej. Zasłużyłeś na piątkę. — Uśmiech-? nęła się i kiwnęła głową, jakby do samej sobie. — Boże, naprawdę tego potrzebowałam. Potem podreptała do łazienki, wołając przez ramię: — Chcesz pierwszy wziąć prysznic czy ja mogę? — Idź pierwsza. Chciałabyś, żebym przyszedł potrzymać ci... mydło? — Nie, dzięki. Wolę kąpać się sama. To nie potrwa długo. $ Później i ja wziąłem prysznic, Angela pocałowała mnie:| w przedpokoju, oznajmiła, że lepiej będzie, jak przez pewien czas zrobimy sobie przerwę, i wyszedłem. Kiedy obróciłem się, żeby pomachać jej z samochodu, drzwi były już zamknięte, a Angela znikła. Następnie pojechałem do domu, pachnąc, jak się okazało, innym mydłem, jak mnie później poinformowała porucznik Gail, co, do spółki z bokserkami na lewej stronie, mni zdradziło — nie wiedząc, że całe moje życie legnie w gruzac1 104 W niewiele ponad pół godziny było już po wszystkim. Nasze małżeństwo trwało piętnaście lat. Wystarczyło zaledwie nół godziny, by wymazać piętnaście lat naszego życia. Pół godziny- Jezu. Po ostatniej dzikiej awanturze z Gail, po tym wszystkim, co mi powiedziała, pomyślałem sobie: „Jeśli tak, to mam cię w dupie. Jeśli zamierzasz traktować mnie jak śmiecia, jakbym był najgorszym grzesznikiem na calutkim świecie, to czemu jeszcze i ja miałbym zadawać sobie pokutę i mieszkać u Jeffa?" Widzicie, przytulne gniazdko pana Wesołka to ostatnie miejsce dla kogoś, kto i tak jest już w dołku. Pojechałem zatem do Angeli. Nikt nie odpowiadał na mój dzwonek do drzwi i właśnie przestępowałem na progu z nogi na nogę, kiedy zza węgła domu wyszła Angela, taszcząc kubeł na śmieci. — Dzieńdoberek! — Starałem się, by zabrzmiało to dziarsko i na luzie. — Pozwól, że ci pomogę. Gdzie ma stanąć? — Ostatnią kwestię okrasiłem znaczącym uśmieszkiem. — Byłeś w okolicy, jak rozumiem? — Żadnego powitania, żadnego namiętnego pocałunku. Tym razem widać, że czeka mnie ciężka przeprawa. — Aha, coś w tym rodzaju. Wybacz, że się nie odzywałem. — Wolałabym, żebyś najpierw dzwonił, Scott. Mogłabym mieć gościa. — Spróbowałem zapuścić żurawia przez okno frontowego pokoju. — Przepraszam. A masz? — Nie, ale nie o to chodzi. — Co ty, nie lubisz niespodzianek? Gdzie się podziała twoja spontaniczność? Nikt już nie działa pod wpływem impulsu, nic dziwnego, że ten kraj popada w stagnację. — A więc to panaceum pana Scotta na wszelkie polityczne i gospodarcze bolączki tego świata, tak? Spontaniczność? Tak zawsze wyglądają rozmowy z Angela. Ciężko się połapać, kiedy żartuje. Poza tym nie byłem taki pewny co do tej 105 spontaniczności. Tylko spójrzcie, w jakie tarapaty się już prze? nią Wpakowałem. — Jak widzę, nie grozi mi, że zaprosisz mnie na kawę?! Ruchem głowy zaprosiła mnie do środka. — Jasne. Nie mogę sterczeć przed domem, marznąc ?? ścieżce. Zresztą mógłby cię zobaczyć ktoś z sąsiadów. Tylko tak żartowała, prawda? Można by pomyśleć, że bała się, że ktoś może ją ze mną zobaczyć. Weszliśmy od tyłu, przez piękne, przeszklone drzwi — ka-i wał dobrej roboty — poklepałem je z podziwem, przechodząc, po czym przycupnąłem na jednym z wysokich stołków, stojących przy kuchennym bufecie. — Co u ciebie, w porządku? — Angela spytała przez raj mię, napełniając czajnik wodą. — Bywało lepiej. — O? Nie byłem pewien, czy powinienem postarać się, by nia wyglądało to zbyt poważnie i powiedzieć tylko, że trochę się z Gail poprztykaliśmy, czy może pójść na całość i odegrać rolę kajającego się, skruszonego grzesznika. Zagrać moją atutową kartą, jaki to ze mnie biedaczek. A wy, co wy byście zrobili? Szkopuł w tym, że zawsze ma się tylko jedną szansę, więc jeśli popełni się błąd, to trudno, już przepadło. Angela pchnęła mi po blacie cukiernicę, niczym barman na Dzikim Zachodzie, posyłający po ladzie butelkę whisky tajemniczemu nieznajomemu na drugim końcu baru. Posłodziłem kawę ruchem tajemniczego nieznajomego, zamieszałem i wbiłem wzrok w wirującą w kubku kawę, nie wiedząc, co powiedzieć. — To chyba nie ma nic wspólnego ze mną, prawda, Scott? Grając na zwłokę, upiłem łyk kawy, czego natychmiast po-? żałowałem, bo poparzyłem sobie usta i odskoczyłem jak... cóż, jak oparzony. — Może lepiej poczekać, aż trochę ostygnie, co? — Angela uśmiechnęła się do mnie. 106 — Dzięki za radę, ale jestem już dużym chłopcem i chyba sarn potrafię poradzić sobie z wypiciem kawy. — Chociaż może niekoniecznie, skoro właśnie nabawiłem się blizn na całe życie. Angela wzruszyła ramionami i spojrzała na mnie, marszcząc nos. — Wybacz. Chciałam tylko okazać ci trochę troski. No dalej, strzelaj, co się dzieje? — Chodzi o Gail. Dowiedziała się o nas. — A tak konkretnie, to czego się dowiedziała? Wyjaśniłeś jej, że to naprawdę nic nie znaczyło? Naprawdę wiedziała, jak podnieść mnie na duchu. Taka pogawędka z Angela to istny balsam na zbolałą duszę. — Jejku, Angela, wielkie dzięki. No, oczywiście, że próbowałem jej to wytłumaczyć, ale nie chciała mnie słuchać. W jednej chwili wydzierała się na mnie, a w następnej stałem już za zamkniętymi drzwiami, bez kurtki, bez kluczy, bez niczego. I żadne: „Kochanie, naprawdę musimy o tym poważnie porozmawiać" nie wydawało się robić na niej większego wrażenia, rozumiesz? — Cholera jasna. Przykro mi. Naprawdę. Ale chyba nie możesz jej się specjalnie dziwić. No bo czego się spodziewałeś — że dostaniesz po łapkach i usłyszysz, że masz się postarać więcej już tego nie robić? Wzruszyłem ramionami. Rozumie się, że jak przychodzi co do czego, to człowiek niczego się nie spodziewa, bo w ogóle nie bierze pod uwagę, że to się wyda. Gdyby ktoś wiedział, że wszystko wyjdzie na jaw, to w ogóle dałby sobie z tym spokój, no nie? Nie mogłem jednak zrozumieć, czemu Angela odgrywa lepszą ode mnie. W końcu sama nie jest w całej tej historii taka święta. — Chodzi o to, że zdaje się, że Gail nie pozwoli mi wrócić. Wtedy to do niej dotarło. Odstawiła z hukiem kubek na szafkę. ?— O, nie. Nie ma mowy. Przykro mi, Scott, ale chyba ani przez moment nie myślałeś, że mógłbyś tu zamieszkać? 107 — Tylko przez kilka dni. Mogę spać na kanapie, jeśli chcesz. Tylko dopóki Gail nie wróci rozsądek. — Scott, jeśli chcesz naprawić stosunki z żoną, to chyba nie myślisz, że zamieszkanie u mnie to najlepszy sposób, żeby się za to zabrać? Na Boga, choć raz rusz głową, a nie ptaszkiem. Jeśli jeszcze nie sądzi, że mamy romans, to jak nic zacznie tak myśleć, gdy zjawisz się u mnie z walizkami. Zacząłem opowiadać jej, jak to musiałem nocować w pra-?? ? nie udało mi się w ogóle zmrużyć oka. Dałem jej do zrozumienia, że jeszcze tam sypiam, kuląc się w śpiworze pod biurkiem. — A twoja rodzina? Przyjaciele? Wbiłem wzrok w fusy. Angela wyciągnęła rękę i szturchnęła mnie żartobliwie w ramię. — Och, Scott, widzę, że się naprawdę nadąsałeś. Przecież musisz mieć dobrych kumpli, którzy cię przenocują? Przed oczami stanął mi Jeff i wizja kolejnej nocy, spędzo-i nej w jego smutnym domu, ze słabymi żarówkami, zatęchłym, wielokrotnie wdychanym i wydychanym powietrzem i odorem papierosowego dymu. Jeff śpi z fajkami tuż przy łóżku, by móc zapalić zaraz z samego rana. A zamiast popielniczki używa głębokiej miski, takiej jak miska na owoce, wypełnionej — dosłownie — setkami niedopałków, jakby zbierał je na cele dobroczynne albo coś w tym rodzaju. — Pewnie tak. Spodziewałem się jednak po tobie nieco więcej wsparcia. O ile sobie przypominam, nie wzbraniałaś się specjalnie przed wskoczeniem ze mną do łóżka. W rzeczy samej, jesteś moim wspólnikiem. Angela skrzyżowała ręce na piersiach. Doszedłem do wniosku, że to zły znak. Oglądałem kiedyś dokument o mowie ciała, gdzie określono to mianem postawy obronnej, ale nie jestem tego taki pewny. Jedno, co zauważyłem, to że babki, kiedy się złoszczą, od razu zakrywają cycki. — Scott. Wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze, dobrze? 108 Owszem, spałam z tobą, ale nie jestem żadnym twoim wspólnikiem, jak to ujmująco określiłeś. Nie zrobiłam nic złego. Nigdy nawet nie spotkałam twojej żony. Nie jest żadną moją przyjaciółką. Nie zdradziłam jej zaufania ani nie złamałam przysięgi małżeńskiej, ani nic w tym rodzaju. To ty ponosisz odpowiedzialność za swoje małżeństwo i, szczerze mówiąc, to twój problem. Nie dam się w to wciągnąć. Nawet nie próbuj mi wmawiać, że choć przez moment sądziłeś, że jestem w tobie zakochana albo że poświęcę swoje życie, by czekać na ciebie za kulisami, aż zwiejesz ze mną na wyspy Bahama. — Angela spoglądała na mnie zmęczonym wzrokiem, jakby opowiedziała mi właśnie jakiś długi, zawiły dowcip, którego nie zrozumiałem. Zsunąłem się z krzesła i wydąłem policzki. Niech to wszyscy diabli! Mimo wszystko nie miałem zamiaru jej błagać. Podeszła wtedy do mnie i cmoknęła mnie w policzek. — Powodzenia, Scott. Mam nadzieję, że uda ci się pogodzić z żoną. Może da się przekonać, kiedy zrozumie, że był to jednorazowy wyskok, co? — Jasne. — Zapiąłem kurtkę. — Pewnie masz rację. Powlokłem się z powrotem do samochodu, czując się, szczerze mówiąc, gównianie. Kolejna noc u Jeffa. O rany. Właśnie wtedy zatrzymał się przy mnie lśniący jak lustro srebrny mercuś i po stronie kierowcy opuściła się, gładko niczym jedwab, elektrycznie otwierana szyba. Jakiś nadziany dupek. — Pan wybaczy — dobiegł mnie głos jakiejś wytwornej damulki, w rodzaju tych, co to wzdrygają się na myśl, że oddychają tym samym powietrzem co zwykłe pospólstwo. Babka z klasą, ale już nie pierwszej młodości, to pewne. — Czy to pański wóz? — Może. Co pani do tego? Wiem, wiem. Nie najlepszy początek, ale po tym parszywym dniu dobre maniery nie znajdowały się już na czele mojej listy priorytetów. Zacisnęła usta i poruszyła nozdrzami, jakby kt°ś pierdnął w jej obecności. 109 — Cóż, jeśli to pański wóz, to może byłby pan łaskaw go przestawić? Stoi na naszym podjeździe, jak pan widzi. Par-king dla gości oraz — przerwała, obrzucając moją marynarkę taksującym spojrzeniem — dostawców i tak dalej, znajduje się o, tam. — Wal się, paniusiu. Nie widzisz pani, że już odjeżdżam^ Proszę bardzo, właśnie wsiadam do samochodu i zmywam się z pani głupiego, zasranego, rzekomo luksusowego osiedla, w po-rządku? Niech się pani nie martwi — jeszcze chwila i zniknę z moją tanią marynarką, prostacką wymową i starym grucho-tem i przestanę kalać pani zasrany, bajerancki podjazd przed pani przepłaconym, luksusowym domem i będziesz sobie pani mogła wjechać do tego autentycznego, elżbietańskiego, podwójnego garażu... Wtedy udało jej się wtrącić: — Doprawdy, co za... Ale ja już wpadłem w trans i nawijałem jak szalony. Musiała sobie pomyśleć, że jestem stuknięty, i zamknęła dla bezpieczeństwa szybę. — I jeszcze jedno — wydarłem się na nią przez szybę, gdy zaczęła już odjeżdżać. — Te pseudoelżbietańskie okna w pani szpanerskim domu nie są nawet porządnie osadzone w ołowianych ramkach. To masówka z naklejanymi paskami ołowiu i gdyby naprawdę miała pani choć odrobinę klasy, to za nic w świecie nie pozwoliłaby pani, żeby ktoś zobaczył u pani takie badziewie. Ale jej powiedziałem. Muszę przyznać, że po całym tym zajściu poczułem się parszywie. Było mi naprawdę wstyd. Nie należę do facetów, którzy wydzierają się na kobiety tylko dlatego, że któraś ma wyniosły sposób bycia i szpanerską brykę. Uświadomiłem sobie, że odrobinkę przeholowałem, i zastanawiałem się, czy nie wrócić jej przeprosić, może z butelką wina albo kwiatami. Ale doszedłem do wniosku, że ani chybi wezwałaby policję albo poszczułaby mnie uzbrojonym po zęby mężem. Wróciwszy d° 110 pracy, posiedziałem przez chwilę w samochodzie, gapiąc się przez przednią szybę na druciane ogrodzenie. Nie mogłem zrozumieć, czemu tak się wściekłem, to do mnie niepodobne. Jeszcze dwa takie dni i będzie trzeba nafaszerować mnie proza- kiem, odwieźć do wariatkowa i wyrzucić kluczyk. Spojrzałem na swoje dłonie i uszczypnąłem się z całych sił w lewą rękę, aż }zy stanęły mi w oczach. Nie wiem, czemu. Chyba dlatego, że nie czułem się już jak prawdziwy ja. Gorzej. Dziwnie to zabrzmi, wiem, ale wcale nie czułem się już sobą. Ąosii W niedzielę tata przyjdzie nas gdzieś zabrać. Dzwonił wczo| raj wieczorem i pytał, co porabiam i co przerabiamy w szkole, zupełnie jak Bunia i dziadek. Dziwnie było rozmawiać z ??? przez telefon, a nie siedząc razem przy stole albo oglądając ta lewizję. Zazwyczaj kiedy jemy kolację albo niedzielny obiad, tata bez przerwy coś opowiada i mama zwraca mu uwagę, że nie mówi się z pełną buzią i że daje nam zły przykład. Tata potakuje: „Masz rację", ale później i tak o tym zapomina. Poszłam do Nata, do jego pokoju. Najpierw zapukałam, ?? wścieka się, jak się o tym zapomina, i Nat mruknął: „Mm", więc weszłam, a on na to: „Nie powiedziałem, żebyś weszła", więc musiałam wyjść i znowu zapukać. Fiknęłam koziołka na łóżku. Ale miał tam bajzel. Zmięto-szona kołdra leżała zwinięta w kłębek w nogach łóżka, a ciuchy walały się po całej podłodze. Nat nigdy nie ścieli łóżka i mama powtarza, że już nie będzie zwracać mu uwagi i jeśli Nat chce mieszkać w chlewie, to proszę bardzo. Mówi tak, ale czasem dostaje szału i każe mu posprzątać pokój, i to nie zaraz, tylko już. Nat mówi wtedy, że mama stroi fochy i że za moment jej przejdzie, ale Nat to papuga, bo to tata tak zawsze mówił. Nat podnosi wtedy kilka ciuchów z podłogi i wrzuca je na dno szafy albo chowa pod łóżkiem, potem wygładza kołdrę i nie wygląda już u niego tak najgorzej, a mama mówi z wyrzutem: „No i co, to nie jest takie trudne, prawda?" i „Czemu zawsze nie możesz utrzymywać pokoju w takim stanie, czemu zawsze musisz czekać, aż ci się zwróci uwagę, zupełnie jak tata". Nat siedział przy komputerze. Nigdy się nie odwraca, jak ze mną rozmawia, ale twierdzi, że może robić dwie rzeczy naraz, no to spytałam: 112 — Słyszałeś o niedzieli? Że tata ma przyjść i w ogóle? — Mm. — Tata mówi, że będziemy robić, na co tylko będziemy mieć ochotę. — Mm. Chciałam pójść do kina, a potem na lody. Tata m°wi, że zna takie jedno miejsce, gdzie mają lody o przeróżnych smakach i dają olbrzymie porcje. Ale pomyślałam sobie, że J»oże gdyby Nat mógł zdecydować, co będziemy robić, to nie ??% już w takim złym humorze. — Moglibyśmy pójść na kręgle. Jak w twoje urodziny. Mnie wtedy nie wolno było z nimi pójść. Zostałam w domu z mamą i zaprosiłam Kirę na podwieczorek, a za to> że nie poszłyśmy na kręgle, dostałyśmy biszkopt z owocafl"- Nat powiedział, że nie mogę pójść, bo jestem za mała i Wszystko bym popsuła, a poza tym to jego urodziny i to on decyduje Tata zabrał też jego przyjaciół, ale to same chłopaki, z wyjątkiem Kath, koleżanki Nata, ale ona jest prawie jak' chł°Pak- Nat chciał też zaprosić Joannę Carter, ale stchórzył. ?????- Odpięłam wszystkie zatrzaski prZy kołdrze i zaczęłam je z powrotem zapinać. — Jak myślisz, tata wróci niedługo do domu? — Nie. Nie bądź głupia. — Co w tym głupiego? Mama powiedziała, że ofl* granatowy, fioletowy. Czerwony, pomarańczowy,'żółty» zielony, lazurowy, granatowy, fioletowy. Kiedy je powtarzam,to widzę 113 w myślach każde słowo napisane wielkimi literami i stojące na łące, i wyobrażam je sobie w takim kolorze, o jakim mówi. Lazurowy jest najtrudniejszy, ale wyobrażam go sobie w kolorze nieba. Fiolet jest fiołkowy. Fiołkowy to mój ulubiony kolor. Wszystko mam fiołkowe. — Tata już pewnie nigdy nie wróci i lepiej od razu sil z tym pogódź. — Nat nawet nie odwrócił się od komputera i ciągle grał w tę swoją głupią grę. Wydaje mu się, że jest taki mądry, ale ja też nie jestem taka głupia. — Wiem. A potem się rozwiodą i zamieszkają w oddziel-j nych domach. Jak mama i tata Kiry. — Właśnie, tak jak oni i prawie połowa naszej klasy. Jasou mówi, że trzeba się tylko nauczyć, jak to najlepiej rozegrać. Trzeba zadbać o to, żeby mieć wszystko po dwa i nie musieć przenosić wszystkiego wte i wewte, a czasem można nawet dostać podwójne kieszonkowe. — Poprosisz o to tatę? — O co? — No, o to kieszonkowe. W niedzielę. — Mm. Ej, Rosie, zagadałaś mnie i przez ciebie straciłem życie. I bardzo ci tak dobrze, pomyślałam. Ale nie powiedziałam tego na głos. Poszłam z powrotem do mojego pokoju i zrobiłam przegląd rzeczy, żeby sprawdzić, czy mam już jakieś podwójne rzeczy. Znaczy się, nie buty albo skarpetki, które i tak trzeba mieć po dwie, ale inne rzeczy, takie jak komplet pisaków i spinki do włosów, i maskotki, i plakaty, i takie tam różne. Ale niektórych rzeczy nie da się mieć w dwóch egzemplarzach, na przykład ulubionej maskotki Alfa, a znowu inne rzeczy, takie jak moje szklane kule, powinny być wszystkie w jednym miejscu, więc to wszystko razem wcale nie jest takie proste. Hgt Tata ma wpaść po nas jutro, co ma niby znaczyć, że wszystko jest w porządku. Rosie o niczym innym nie potrafi gadać, jakbym słuchał zaciętej płyty. Wydaje jej się, że z nimi pójdę, ale ja nigdzie się nie wybieram. Nie mogą mnie zmusić, żebym poszedł. Mama chciała mnie namówić do tego wyjścia i przypomniała mi, że tata zadzwoni w środę, ale zostałem dłużej na treningu, ćwicząc do upadłego nawroty, aż były bezbłędne. Podczas treningu wszystko było w porządku, nie myślałem o niczym innym, jak tylko o tym, kiedy zawrócić. Czekałem, aż znajdę się w odpowiedniej odległości od końca toru, potem płynąłem strzałką, zwijałem się w ciasny kłębek przy ścianie, opierałem się stopami o płytki basenu i przykurczałem nogi; potem jeden silny wyrzut nóg, ramiona prosto przed siebie, wyprostowane jak strzała, a woda śmigała mi koło uszu. Byłem wtedy sam na sam z wodą i nie myślałem o niczym innym, jak tylko o tym, kiedy nabrać powietrza. Ręce i nogi pracowały bez ustanku, ręce przecinały wodę jak noże, nogi zostawiały za sobą kotłującą się wodę; skręt głowy — TERAZ — nabrać powietrza, głowa znowu na dół, do przodu, coraz dalej, coraz szybciej, coraz bliżej drugiego końca toru. Po powrocie byłem zmęczony i trochę nabuzowany, czasem tak bywa, kiedy długo pływam i godzinę później nadal czuję w nosie zapach chloru. Mama wstawiła mi jedzenie do mikrofali i powiedziała, że dzwonił tata i pytał, co z niedzielą. Wzruszyłem ramionami i sięgnąłem do lodówki po sok. — Przyjedzie po was o dziesiątej, dobrze? Chcesz trochę sera do makaronu? — Mm. 115 — Nat, rusz się, nie stercz tak bezmyślnie. Słowo daję, Nat, ser jest na górnej półce. Podeszła i sięgnęła mi ręką przed nosem, żeby wziąć ser, A sama mówi, że nie należy wpychać się przed kogoś, bo to niegrzecznie. Zresztą sam bym go znalazł. Łyknąłem soku z kartonika. — Nigdzie nie idę. — Jak to, nigdzie nie idziesz? Oczywiście, że idziesz. —J Mama tarła ser jak szalona, w wyścigowym tempie, jakby chciała wykończyć biedaka, przyprawić go o prawdziwe męczarnie. — Przecież chcesz zobaczyć się z tatą, prawda? — Czemu niby miałbym chcieć? Ty nie chcesz. Mama westchnęła i oparła się o szafkę, jakby nie miała już siły stać o własnych nogach. — To coś innego, Nat. Tata i ja... — To dokładnie to samo. Jaka różnica? Nie chcę się z nim spotykać i zgrywać szczęśliwej rodzinki, iść na lody i udawać, że wszystko jest okej. Nigdzie nie idę i nie możesz mnie zmusić, żebym poszedł. A jeśli powiedziałaś mu, że chcę się z nim spotkać, to kłamstwo i lepiej od razu wybij to sobie z głowy. — Pomieszałem makaron i pacnąłem na niego kupę tartego sera. Mama nic, tylko stała bez ruchu. Myślałem, że się na mnie wydrze albo będzie próbowała mnie przekonać, albo co, ale nic z tych rzeczy. Stała tylko, bez najmniejszego ruchu, jak jakiś pomnik. Trochę to było straszne. Już prawie bym wolał, żeby na mnie nawrzeszczała. Potem wziąłem sobie tacę i poszedłem z makaronem przed telewizor. Dziś niedziela. Rosie, ta mała świętoszka, doprowadzała mnie wczoraj do szału. Przez całe popołudnie nic, tylko pakowała się i wyjmowała wszystko z torby, żeby zaraz wpakować to wszystko z powrotem. — Nie wyprowadzasz się do niego. To tylko jeden dzień. Po co ci to wszystko? 116 — To tylko trochę moich rzeczy — wyjaśniła, składając bluzkę równie starannie jak mama. — Takie, które mogą mi się przydać. Wczoraj wieczorem znowu wpadła do nas Cassie. To najlepsza przyjaciółka mamy. Nawet trochę od niej starsza, ale w porządku. Nie taka, jak reszta wapniaków. Przeklina przy nas i można ją o wszystko zapytać, a jej to wcale nie przeszkadza. Wczoraj, zupełnie od niechcenia, zaproponowała mi piwo, jakby to była normalka. W butelce, a nie w szklance, tak że mógłbym sobie pociągać. Chwyciłem ją mocno, a wtedy weszła mama, więc schowałem rękę za siebie, żeby nie było jej tak bardzo widać. — Nat może już chyba łyknąć sobie piwo, co? — Co takiego? — Mama obróciła się na pięcie, przyjrzała mi się i od razu namierzyła butelkę. — Cassie! Nawet na chwilę nie można cię zostawić samej. Boże, jesteś gorsza od... Jesteś naprawdę okropna. Słowo daję! On ma dopiero trzynaście lat. Cassie pociągnęła długi łyk z butelki, wolno i leniwie, pozwalając, by piwo spłynęło jej do ust. Czadowo to wyglądało. — Ojej, pozwól mu, co ci szkodzi. Zresztą i tak jest słabe jak siuśki. Mama wymierzyła jej szturchańca i poszła po szklankę. Podniosła butelkę do oczu, żeby sprawdzić, ile ma alkoholu. — No dobrze. Możesz wypić pół szklanki, nie więcej. Podałem jej butelkę. — Zostawisz mi moją część w butelce? — Co proszę? A to czemu? — Mama rzuciła Cassie kolejne znaczące spojrzenie. — No i widzisz, co najlepszego narobiłaś? Teraz moim dzieciom się wydaje, że to luzacko żłopać prosto z butelki, niczym jakiś lump. Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolona — powiedziała mama karcącym tonem, ale widać było, że się wygłupia. Kiedy na mnie krzyczy, to nigdy nie żartuje. No ale wylała część piwa do szklanki i podała mi resztę w butelce. 117 — A więc? — zagaiła Cassie, wsypując sobie pełną garść! fistaszków do buzi. — Zapoznaj mnie z najnowszymi nowinami. Co nowego u twego wiarołomnego męża? Mama dała jej sójkę w bok i posłała porozumiewawczą! minę, w rodzaju „dziecko w pokoju — uwaga — nie mów ni-czego interesującego", którą starzy robią myśląc, że nikt tego nie zauważy. — Nat, nie masz czasem jakichś lekcji do odrobienia? — Właściwie nie. Cassie ryknęła śmiechem. Naprawdę głośno się śmieje, na-wet na ulicy. Słysząc jej śmiech, ludzie obracają się za nią myśląc, że chyba się zgrywa, ale nie, po prostu taka już jest. — No, rusz się, stary — przynagliła. — Spływaj i daj nam, i wapniakom, pół godzinki na babskie pogaduszki. Potem możesz przyjść na pizzę. — Są już po kolacji. — Ojejku, mamo... — No dobrze już, dobrze. Możesz zjeść tę pizzę, Rosie też.; Nie wiem, po co w ogóle staję na głowie, żeby ich porządnie wychować, i użeram się z nimi, że mają jeść warzywa, skoro potem niweczysz to wszystko w dwie minuty. Cassie nie ma dzieci. Mama mówi, że coś u niej w środku jest nie tak jak powinno, no i nie może. To chyba dlatego nie jest do końca taka jak inni wapniacy. To znaczy, czasem jak się z nią gada, to ma się wrażenie, że ma tyle lat, co ja. Albo trochę więcej, z osiemnaście albo coś koło tego. Tyle że kiedy rozmawia z Rosie, to znowu się zmienia i zachowuje, jakby była w jej wieku. Kiedyś poszła z nią do ogrodu i skakała przez jej skakankę w różowe, żółte i niebieskie paski, a Rosie skandowała jakąś głupią podwórkową rymowankę. Potem Cassie nauczyła Rosie jakiejś starej piosenki, którą śpiewała, jak sama była mała. Ale dobrze, że do nas wpada, bo mama się wtedy zmienia. Częściej się śmieje i nie wścieka się tak o byle co, na przykład o to, że nie włożyliśmy talerzy do zmywarki albo zo- 118 stawiliśmy tenisówki na szafce w kuchni. Czasem, zanim tata odszedł, razem z Cassie wpadał jej mąż. Na imię ma Derek j ma sztuczną nogę. Pozwala nam stawać na tej sztucznej stopie, nawet na niej skakać. To lewa noga, ale kiedy byliśmy jeszcze mali, Rosie i ja, to udawaliśmy, że zapomnieliśmy, która to noga, i dla żartu skakaliśmy na tę drugą. Rosie czasem tak r0bi, ale to jeszcze dzieciak, a Derek się zawsze śmieje. Dziś rano przy śniadaniu mamie co chwila leciało coś z rąk i wypiła chyba cały dzbanek kawy. Spytała nas, czy chcemy coś ciepłego na śniadanie, żebyśmy mieli dużo siły, jakbyśmy wybierali się na jakiś maraton albo co. Powiedziałem, że zjem kanapkę z bekonem, Rosie spytała, czy nadal będzie wegetarianką jeśli zje bekon, a mama odparła, cóż, niezupełnie, ale jeśli Rosie nikomu o tym nie powie, to ona też nie. Później, kiedy Rosie poszła na górę, mama spytała, czy znalazłem czas, żeby raz jeszcze przemyśleć to wyjście z tatą jakby uważała, że się rozmyślę, czy co. Siedziałem przy stole, polewając kanapkę brązowym sosem i mruknąłem, że trochę o tym myślałem, ale jednak nie idę. Na to mama nagle spoważniała, położyła dłoń na mojej ręce i zaczęła zwracać się do mnie per „Nathan", więc stwierdziłem, że mam dosyć. Bla, bla, bla, truła o tym, co jest w życiu ważne i że potrzebuję męskiego wzorca, kogoś, kogo mógłbym szanować i naśladować. Kapujecie coś z tego? Zanim tata odszedł, powtarzała zawsze, że daje nam zły przykład i że nie powinniśmy go naśladować, bo nie potrafi się zachować przy stole, niepoprawnie się wyraża, wymiguje się od obowiązków domowych i w ogóle. A teraz twierdzi, że mam naśladować jego każdy ruch. Tak czy inaczej, kiedy tylko odwróciła się, żeby włożyć naczynia do zmywarki, wymknąłem się chyłkiem do przedpokoju, złapałem torbę i kurtkę, krzyknąłem, że idę do Steve'a, i wypadłem, zanim zdążyła mnie zatrzymać. ??? Tego ranka, zanim Scott przyjechał, zdążyłam się dwa razy przebrać. Jakbym, nie przymierzając, wybierała się na randkę. Bóg wie dlaczego, skoro nawet nie chciałam się z nim widzieć. Nie po tym ostatnim razie, po tej strasznej awanturze. Po jego odjeździe położyłam głowę na kuchennym stole. Ogarnęło mnie pragnienie, żeby zostać tak już na zawsze, ale zaraz przypomniało mi się, że mam dwie minuty do wyjścia, jeśli nie chcę się spóźnić po Rosie. „Dasz sobie radę" — powtarzałam w duchu. „Musisz dać sobie radę. Dla Rosie, dla Nata". Nie mam czasu na jakieś tam załamanie nerwowe. Toteż tego ranka chciałam, żeby zobaczył, jak świetnie sobie radzę. „A widzisz, wszystko zepsułeś, ale życie toczy się dalej, tralala, doskonale sobie radzę bez ciebie". I proszę, oto ja w najlepszych czarnych dżinsach i obcisłej białej bluzeczce. Chciałam wyglądać atrakcyjnie, ale nie tak, jakbym czyniła w tym kierunku jakieś specjalne starania. — Witaj, Dennis. — Skinęłam mu głową na powitanie. No, nie zwracałam się tak do niego — chyba że dla żartu, żeby się z nim podroczyć — aż od... Cóż, chyba nigdy. Nagły skurcz wykrzywił mu twarz i zauważyłam, że wbił sobie paznokcie w dłonie. Odchrząknął i wbił wzrok w swoje buty, a ręce w kieszenie. Przez kilka minut staraliśmy się podtrzymać rozmowę, ale nasze wysiłki spełzły na niczym. Szukałam na jego twarzy jakichkolwiek oznak szczerej skruchy, ale jemu chyba nie było nawet przykro. Poprosił o rozmowę, ale o czym tu rozmawiać? Z jakiej racji miałabym wysłuchiwać, jak usiłuje wcisnąć mi kolejne kłamstwa i wymówki? 120 później poprosił, żebym zawołała Nata, ale Nata dawno już nje było, wymknął się dzisiaj prawie bez słowa. Podejrzewam, że nie potrafił stawić czoła dzisiejszemu spotkaniu, więc zrejte-,0wał do Steve'a. Prawdę powiedziawszy, nie mogę powiedzieć, żebym miała mu to specjalnie za złe. Ale Scott wydarł sję na mnie, jakbym go gdzieś schowała albo co. Nie mogłam ^rprost uwierzyć własnym uszom, zwłaszcza po tym, jak byłam taka spokojna i kulturalna w tej całej sprawie. Nawet, do cięż-jciej cholery, usiłowałam przekonać Nata, żeby jednak spotkał się z tatą, i wyjaśnić mu, jakie to ważne, żeby się z nim widywał. Ale naturalnie Scott, jak to Scott, nie chciał o niczym słyszeć, tylko od razu dostał szału i próbował zrzucić na mnie całą winę za powstałą sytuację. Kiedy już ochłonął, wyglądał tak młodo, prawie jakby sam był małym chłopcem, prostującym ramiona i udającym mężczyznę. Nieoczekiwanie zrobiło mi się go żal, więc próbowałam go pocieszyć, że Nat zachowuje się jak typowy nastolatek i że z czasem z tego wyrośnie. — Och, tak. Jasne. Pewnie, że tak. — Scott strugał pewnego siebie, sprawiając przez to jeszcze bardziej żałosne wrażenie. — Chłopcy w tym wieku. Jasna sprawa. Kiedy miałem trzynaście lat, to nic, tylko wałęsałem się gdzieś z kumplami. Szkoda czasu dla takich starych pryków jak rodzice, no nie? Skinęłam potakująco głową i zmusiłam się do uśmiechu. Sęk w tym, że Nat nigdy wcześniej tak się nie zachowywał i obydwoje dobrze o tym wiedzieliśmy. Nigdy nie widziałam, żeby jakiś dzieciak tak bardzo kochał swojego tatę. Nat chodził za Scottem krok w krok po ogrodzie i garażu, naśladując każdy jego ruch. Stali we dwójkę, marszcząc czoło nad samochodem, mimo że Nat ledwie wystawał nad maskę samochodu, chociaż szczerze mówiąc, miał taką samą szansę naprawić silnik jak Scott. Kiedyś wpadłam w straszną panikę, bo Nat przepadł gdzieś jak kamień w wodę, a Scott wyszedł właśnie do pracy. Było to jakieś sześć, siedem lat temu. Tak, Nat miał wtedy dopiero sześć lat, a Scott nie miał jeszcze komórki. Miotałam się więc po całym domu, potykając się o Rosie, drepczącą mi po 121 piętach, i próbując zająć ją zabawkami, żeby tylko nie pętała mi się pod nogami, a Nat tymczasem przepadł na amen. Zaglądałam pod łóżka i do szaf, sprawdziłam nawet szafkę pod zlewem. Wypadłam na ulicę, bojąc się, że zobaczę jego małe, zmiażdżone nóżki wystające spod samochodu, a dookoła tłum gapiów, z których ktoś powoli pokręci głową. Z przerażenia nie mogłam złapać tchu. Wtedy przyszło mi do głowy, że może ktoś go porwał, uprowadził, czy coś w tym rodzaju, więc wpadłam do domu i zadzwoniłam do Scotta do pracy, bełkocząc temu komuś, kto podniósł słuchawkę, że muszą go natychmiast znaleźć i kazać mu wracać do domu. Byłam kompletnie roztrzęsiona. Wtedy Scott, który właśnie przyjechał, wziął słuchawkę i kiedy ja już prawie krzyczałam, cała spanikowana i zapłakana, powiedział uspokajająco: — Poczekaj, kochanie, spokojnie. Już dobrze. Nat jest tutaj, ze mną. Nic mu nie jest. — Jak to? Jak to z tobą? — Zostawiłem otwarty samochód i Nat zwinął się w kłębek pod kocem za przednim siedzeniem. Dopiero co go znalazłem, już jak tu przyjechałem. Wtedy rozpłakałam się, tym razem na dobre, myśląc, jaka jestem szczęśliwa, że Natowi nic się nie stało i czemu, na Boga, zdecydowałam się mieć dzieci, skoro jednym, głupim, trwającym dziesięć minut psikusem mogą doprowadzić człowieka do takiego stanu i sprawić, by poczuł, że całe jego życie legło w gruzach. Spojrzałam ponad ramieniem Scotta na samochód i pomachałam Rosie na pożegnanie, ale nie mogłam dostrzec jej buzi przez zaparowane szyby. — Macie się tu zameldować przed szóstą. Scott Czułem się, jakbym znów miał trzynaście lat. Tyle co Nat. jvlam znów trzynaście lat i wybieram się na pierwszą w życiu randkę. Kręcę się przy furtce, zbierając się na odwagę, by podejść ścieżką do drzwi domu i zadzwonić. Dziewczyna ma na imię Sally. Sally Harrison. Mam kiepską pamięć do nazwisk, ale jej imienia nigdy nie zapomnę. Dzisiaj nikt już się nie nazywa Sally, prawda? To imię wyszło już z mody. Na lekcjach Sally zapisywała całą okładkę zeszytu słowami „Sally Scott", które otaczała serduszkami i kwiatkami przypominającymi stokrotki. Ciekaw jestem, co by było, gdybym ożenił się z Sally. Założę się, że nigdy nie zostawiłaby mnie w środku nocy przed zamkniętymi drzwiami mego własnego domu. Pewnie wystawałaby przy kuchence, rwąc sałatę na niedzielny obiad i śmiejąc się z moich dowcipów, podczas gdy Gail wolałaby raczej urwać mi jaja, jeśli wiecie, co mam na myśli. Stałem zatem przed własną furtką, ale skąd mogłem wiedzieć, jakie spotka mnie przyjęcie, kiedy zadzwonię. To moje rodzone dzieci, ale byłem tak zdenerwowany, że równie dobrze mogłoby chodzić o dzikie tygrysy. Kiedy ruszyłem ścieżką w stronę domu, przestałem się denerwować, bo oto drzwi otworzyły się na oścież i wypadła z nich, jak wystrzelona z procy, Rosie. Włosy zebrane w koński ogon podskakiwały jej z tyłu głowy, a chude nóżki wyglądały komicznie w olbrzymich adidasach. Nagle, kiedy znalazła się przede mną, stanęła jak wmurowana, jakby nie była pewna, czy wspiąć się na palce i nadstawić mi policzek do Pocałunku, czy może uścisnąć mi rękę. — Rosie! Rozłożyłem szeroko ramiona, a Rosie skoczyła na mnie. 123 Złapałem ją, a ona objęła mnie niczym małpka, jak wtedy, gdy miała zaledwie dwa, trzy latka i wyczerpana rodzinną wy. cieczką ssała kciuk i szukała pocieszenia w kurczowo ściska, nym kocyku. — Gail. — Skinąłem jej głową na powitanie, gdy pojawiła" się w drzwiach. — Dennis. — Przez twarz przemknął jej złośliwy uśmieszek, który zaraz postarała się ukryć. Sędziowie przysięgli, wnoszę o uwzględnienie nieludzkiego opanowania, które wy-kazałem, nie reagując na tak oczywistą prowokację. Nikt nie nazywa mnie Dennis, z wyjątkiem moich stetryczałych rodzi-ców, którzy sami wybrali dla mnie to imię i nie mają innego wyjścia, jak tylko tak się do mnie zwracać. Nazywalibyście kogoś, kogo lubicie, Dennis? No chyba, że nie. Wymyślilibyście mu jakieś przezwisko albo mówilibyście do niego per „stary", albo jakoś tak. Nie licząc rodziców, wszyscy mówią mi po nazwisku, Scott. Podoba mi się to, takie imię mógłby nosić wylu-zowany, przybywający z daleka twardziel z kilkudniowym zarostem. Kiedy Gail chce być miła, powiedzmy raz na tysiąc lat czy coś koło tego, mówi — mówiła — mi Scotty. Postawiłem Rosie na ziemi i przykazałem, żeby poczekała na mnie w samochodzie. — A to dobre, Gail. Miło słyszeć, że nie straciłaś poczucia humoru. — Życie z tobą, rzecz jasna, wystawiało je codziennie na ciężkie próby, ale staram się jak mogę... Zawoła w końcu tego Nata czy nie? Uniosłem brwi. Nie czeka chyba, aż o to poproszę. Ach, do diabła z tym wszystkim! — No cóż, Dennis, to prawdziwa przyjemność, tak gawędzić sobie z tobą na progu, ale robota czeka. Przede mną sporo sprzątania i wyrzucania. — Ostatnim słowom towarzyszyło ciche zgrzytanie zębów, jakby była lwicą, która przyuważyła jakąś bezbronną ofiarę, nie mającąjeszcze pojęcia, że stanie się jej najbliższą przekąską. — Nie zamierzasz chyba wycinać jakichś głupich nume- 124 r^w z moimi rzeczami? Jeśli plączą ci się pod nogami, to po prostu wrzuć je na razie do garażu, a ja zajmę się nimi potem. — Trochę późno, by odgrywać tu rolę pana i władcy, nie wydaje ci się? Nie wyobrażaj sobie, że będziesz rozstawiać jjjnie po kątach. Zresztą, nie mam najmniejszego interesu w tym, 2eby tracić czas na przeglądanie twoich rzeczy i zastanawianie się, kt°re z tych śmieci mają dla ciebie jakąś wartość. Najwyraźniej — skoro mi, głupiej, wydawało się, że piętnaście lat małżeństwa coś znaczy, gdy ty lekką ręką wyrzuciłeś na śmietnik — mamy różne wyobrażenia na temat tego, co jest śmieciem. Gail cedziła te słowa z wyszukaną uprzejmością, ale lód w jej głosie przyprawił mnie o gęsią skórkę. Czemu nie mogła po prostu na mnie nawrzeszczeć i wyzwać mnie od najgorszych? Wtedy wiedziałbym, z czym mam do czynienia. Na dźwięk tych chłodnych słów ciarki mi przeszły po plecach. — Jak możesz tak mówić? — Wyciągnąłem rękę, by dotknąć jej ramienia, ale uskoczyła przede mną. — Wiesz przecież, że ty, że nasze małżeństwo to dla mnie wszystko. — A przespanie się z inną to niby co? Dowód twej dozgonnej miłości? — Czy mogę wejść na minutkę i...? — Nie, nie możesz tak po prostu wejść sobie na minutkę i nie wiadomo, co jeszcze. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia, tylko to, że jesteś żałosnym małym dupkiem i że im krócej będę oglądać tę twoją głupią, arogancką gębę, tym lepiej. — Skończyłaś? Może mam się obrócić, żebyś mogła mi jeszcze przy okazji wbić nóż w plecy? — Nie kuś mnie lepiej. — No to świetnie. A teraz czy byłabyś uprzejma zawołać tu mojego syna. Musimy się już zbierać. — Aha, a więc teraz to twój syn, tak? Westchnąłem rozmyślnie, ostentacyjnie głośno. Było dopiero dziesięć po dziesiątej, a ja miałem już wrażenie, że mam za sobą długi, ciężki dzień. — Nasz syn. Zawołaj Nata, dobrze? 125 — Spróbuję, jeśli nalegasz, ale wątpię, żeby mnie usłyszał I Wydąłem policzki. Powoli zaczęło mnie to wkurzać. — Jeśli ma za głośno nastawioną muzykę, to po prostu... j — Nie usłyszy mnie, bo go tu nie ma. No i wtedy zupełnie puściły mi nerwy. Skąpe resztki opanowania opuściły mnie szybciej niż szczury tonący statek. Skoczyłem jej do gardła: Jak mogła? Zrobiła to naumyślnie! Uprzedzałem, że przyjdę! Umówiliśmy się! Sama wybrała dogodną dla niej porę! A teraz wyprawiła go z domu, żebym nie mógj się z nim zobaczyć! Z rodzonym synem! Jakbym to widział! Założę się, że nie traciła czasu i od razu zaczęła mnie obsmaro-wywać! Jaki to ze mnie kłamca i oszust! Jak to nie nadaję się na ojca! Czy w ogóle przekazała mu, że przyjdę? No, niech mi odpowie! Niech no tylko poczeka, aż on się dowie, że tu byłem! Nigdy bym nie pomyślał, że upadnie tak nisko! Żeby u-niemożliwiać mi kontakt z Natem! Czy przeszłość w ogóle nic dla niej nie znaczy? Jeśli już nie z mojego powodu, to dla dobra Nata. Nat nadal potrzebuje taty, może nie? No, może nie? — Najwidoczniej nie. — Gail wzruszyła ramionami i, z doprowadzającym do pasji spokojem, splotła ręce na piersiach. — Oczywiście, że mu przekazałam, że przyjdziesz. Powiedziałam mu, że wszystko już ustalone. Ale nie chciał się z tobą widzieć... — Mogę przynajmniej do niego zadzwonić? — ...ani z tobą rozmawiać. Ale miło wiedzieć, jak szybko założyłeś, że to wszystko moja sprawka. Jak śmiesz nawet próbować mnie za to obwiniać? Nigdy bym nie próbowała obrócić dzieci przeciwko tobie. — Potem odwróciła ode mnie wzrok i wbiła go w swoje stopy, dodając cicho: — Chociaż Bóg mi świadkiem, że sobie na to zasłużyłeś. Sterczałem na ścieżce przed własnym domem, ale tak naprawdę to nie byłem ja, tylko moja ziemska powłoka, chwie- 126 iaca się lekko na wietrze. Tam w środku, gdzieś na samym dnie, zwinięty w ciasny kłębek, chował się mały człowieczek, z głową ukrytą w ramionach, modlący się w duchu, żeby świat oszczędził mu dalszych ciosów w żołądek. Tam na zewnątrz, zagryzłem wargi i wyprostowałem ramiona. Gail ostrożnie wy-cjągnęła do mnie rękę, ale odsunąłem się od niej. — Nic mi nie jest! .— Przykro mi, Scott. Ja... Nat miał coś do załatwienia u Steve'a. Po prostu zachowuje się jak na nastolatka przystało. W końcu przestanie się boczyć. — W końcu? Kiedy to, tak dokładnie? To określenie nie figuruje nigdzie w moim kalendarzu. Do tego czasu mogę już wąchać kwiatki od spodu. Muszę widzieć się z nim teraz. — Jasne. Świetnie. Jak sobie chcesz. Gail skinęła głową w kierunku samochodu. — Lepiej już idź, Rosie czeka. I, Scott...? — Co? — Nie daj jej poznać, jaki jesteś rozczarowany. Tym, że Nat nie idzie. — Mówiłem już, nic mi nie jest. Nie pouczaj mnie, jak być dobrym ojcem, obejdę się bez tego. Ruszyłem z powrotem w kierunku samochodu, a z tyłu dobiegł mnie jej głos, mówiący, że mam wrócić z Rosie o szóstej. Było zimno i okna samochodu zaparowały. Biedna Rosie, miałem nadzieję, że nie zmarzła za bardzo. Trzeba było zostawić jej kluczyki, żeby mogła włączyć sobie ogrzewanie. Otwierając drzwi, zauważyłem, że Rosie pochyliła się do przodu i narysowała mi coś palcem na szybie. Jedną z tych uśmiechniętych buzi, co to dzieci zawsze rysują. Tylko że ten uśmiech nie tworzył, jak powinien, idealnego półokręgu. Była to raczej zakrzywiona linia, jakby ta buzia z całych sił starała się u-śmiechnąć, ale nie do końca jej się to udawało. ? Lekcja druga Scott Czuję się jak opiekunka do dziecka. Albo niania. Ktoś, komu powierzono opiekę nad dzieckiem i kto ma się zająć nim przez cały dzień. Osiem godzin. Cóż w tym trudnego? Przecież, na litość boską, to moje własne dziecko, a ściśle mówiąc, córka. Ale kiedy Rosie otwierała mi drzwi — usłyszałem, jak krzyczy do Gail z przedpokoju: „To tata, otworzę!" — nagle ogarnęła mnie panika. Osiem godzin. Co, u licha, mam z nią robić przez bite osiem godzin? ?— Czołem! — rzuciłem wesoło, pochylając się, by ją pocałować. Objęła mnie rączkami za szyję i zaczęła bawić się moimi uszami, zaginając je, aż płatki dotknęły góry uszu. — Cześć. — Obdarzyła mnie nieśmiałym uśmiechem, jakbym był nową koleżanką na placu zabaw, po czym zerknęła na zegarek. — Spóźniłeś się prawie dwie minuty. — Hej! Musiałem przecież zaparkować samochód i uczesać się dla mojej ślicznej pani. W drzwiach pojawiła się Gail i padła przede mną na kolana, błagając, bym wrócił do domu, wyznając, że nie potrafi beze mnie żyć. Okej, okej, marzenie ściętej głowy. W drzwiach pojawiła się Gail, a na jej twarzy malował się wyraz pełen pogardy. — Z powrotem przed szóstą. Żadnego „proszę", jak zauważyliście. Żadnego: „Cześć, Scott, jak sobie radzisz, nocując po cudzych pokojach gościnnych". — U mnie świetnie, dzięki za troskę. A co u ciebie? A potem mówi, że to mnie brak dobrych manier. * 131 Zeszłej niedzieli popełniłem błąd, pojawiając się za wcześ-l nie — tylko o kwadransik, rzecz niewarta wzmianki nawet w „Wiadomościach Ashford", a Bóg mi świadkiem, że prawie każde inne wydarzenie się kwalifikuje: wystarczy, że człowiek upuści papierek po gumie na High Street, i już proszę: RADNI ŻĄDAJĄ PRZYWRÓCENIA KARY CHŁOSTY DLA WANDALI Otworzywszy mi drzwi, Gail obrzuciła mnie przeciągłym spojrzeniem od stóp do głów, od sznurowadeł moich drugich z kolei najlepszych butów (nie zapomniałem, jakim wzrokiem zmierzyła pierwszej niedzieli moje stare tenisówki — jak widzicie, szybko się uczę), aż do linii włosów (robią mi się zakola, to przez ten ciągły stres, powinienem pozwać ją o odszkodowanie). I znów otaksowała mnie z góry na dół, jak jakiegoś domokrążcę, wzrokiem mówiącym: „Nie, dziękuję, ale niczego mi nie potrzeba i czy mógłby pan zniżyć głos i swoje zużycie tlenu, a najlepiej przestać się tu kręcić?" Nie odezwała się ani słowem, tylko rzuciła mi Braddonow-skie spojrzenie. Muszą się tego uczyć w jej rodzinie, gdyż jej matka i siostra też tak patrzą na człowieka, a gdy cała ich czwórka zmierzy człowieka tym spojrzeniem, to lepiej od razu wyciągnąć kopyta i mieć to już jak najszybciej za sobą. Tak przy okazji, Braddon to panieńskie nazwisko Gail, do którego, jak zauważyłem, wróciła bez zbędnej zwłoki zaraz po mojej pierwszej nocy poza domem: nie dotarłem jeszcze do furtki, a ona już rzuciła się do swojego etui na pióro wieczne i ołówek, żeby zdrapać z niego złote literki układające się w słowo „Scott". Stałem więc pod obstrzałem Braddonowskiego spojrzenia. — Cześć — zagaiłem. — Jesteś przed czasem — oznajmiła. Wiedziałem o tym, rzecz jasna, ale jak dureń dałem się złapać: — Naprawdę? — bąknąłem. To ją tylko utwierdziło w przekonaniu, że jestem nieodpowiedzialny. Nieodpowiedzialność plasuje się w ściślej czołów- 132 ce listy grzechów Scotta, zajmując zapewne numer trzeci. Numer pierwszy i drugi już znacie: oszust i kłamca, a o pozostałych 437 punktach listy poinformuję was później. Oto pierwsza lekcja logiki Braddonów: odpowiedzialni ojcowie zawsze dokładnie wiedzą, która jest godzina, żeby się nie spóźnić. Oho, powiecie, ale przecież ty się nie spóźniłeś, ale ponieważ tutaj obowiązują zasady Braddonów, więc słuchajcie dalej i uczcie się. Jeżeli jest się za wcześnie, znaczy to tylko tyle, że nie zwraca się uwagi na godzinę, a zatem jest to równie złe jak spóźnialstwo. A teraz najlepsze: właściwie to nawet gorsze, gdyż oznacza, że próbuje się uszczknąć nadprogramowe dziesięć minut ze swym rodzonym dzieckiem — mimo że przysługuje wam już nader szczodry przydział w postaci całej niedzieli, a co drugi dzień rozmowy telefonicznej. Znacie jakąś inną kobietę, która mogłaby się szczycić równie wielkim poczuciem sprawiedliwości i przyzwoitości? Gail skrzyżowała ręce na piersiach. — To ważne, żebyś zjawiał się wtedy, kiedy Rosie ciebie oczekuje. No ładnie. Zrzuć winę na dziecko, czemu nie? — Przynajmniej się nie spóźniłem. — To był błąd. Wiedziałem o tym, jak tylko to powiedziałem. Prychnęła. — Nie jak trzy tygodnie temu, tak dla odmiany. — To było tylko dziesięć minut. — Świetnie. Spóźniaj się do woli, jeśli nie dbasz o to, że sprawiasz zawód swej jedynej córce. — Ależ przecież jestem przed czasem. — Och, czyli jednak wiesz, o której miałeś się zjawić? Zaczynacie chyba zdawać sobie sprawę, że nie jestem jedynym czarnym charakterem w tej historii, prawda? Widzicie, przedtem, przed moim odejściem, nie było w tym nic trudnego. W byciu tatą, znaczy się. Przychodziło mi to na- 133 turalnie. Zwłaszcza jeśli chodzi o Nata — po prostu spędzaliśmy razem czas, jak kumple, oglądając filmy na wideo, jeżdżąc na rowerach, wyprawiając się nad morze, czasem na ryby, kiedy indziej na rolki, robiąc tego typu rzeczy. Wracałem z pracy, krzyczałem: „Cześć, już jestem!" i robiłem sobie herbatę. Nat siedział na górze z nosem w komputerze albo pokładał się w kuchni na szafkach. Nat wiecznie opiera się o meble albo rozkłada się, leżąc raczej, niż siedząc, na krzesłach, tak że wydaje się, że jeszcze chwila, a zleci. Jeśli był akurat na górze, to zwlekał się na dół i schowany do połowy w lodówce, wlewał w siebie mleko albo colę potężnymi haustami, jakby spędził miesiąc na pustyni. Skinąwszy mu głową pytałem: „Jak leci?", a Nat jak na komendę opowiadał mi co słychać, co się wydarzyło w szkole. Tyle że Nat nigdy nie opowiadał, czego się nauczył, nic z tych rzeczy. Zdawał za to relacje o tym, co się wydarzyło, co wyczyniali nauczyciele, kto dostał się do drużyny pływackiej, komu się wydaje, że świetny z niego skoczek, a skacze jak ostatnia noga, kto jest lizusem, kto tępakiem, a kto luzakiem. Odgrywał dla nas małe scenki, najczęściej parodiując nauczycieli, ale czasem wcielał się też w kolegów, tak że człowiekowi wydawało się nagle, że oto w kuchni znalazła się cała klasa, a Nat naśladował ich głosy, miny i ruchy: pannę Robinson, poprawiającą spodnie, kiedy myśli, że nikt nie widzi, i walącą linijką w biurko, żeby zwrócić na siebie uwagę uczniów; pana Marksa, wiecznie bawiącego się swoimi naj szkaradniej szymi krawatami świata, tyle że Nat robił przy tym okropną minę, jak wypisz, wymaluj napalony stary lubieżnik, tak że boki można było zrywać. Wtedy zauważałem, że Rosie siedzi jak na szpilkach, podkładając ręce pod nogi, żeby się uspokoić, ma bowiem lepsze maniery niż my i uważa, że to niegrzecznie przerywać. Co jest, oczywiście, prawdą. Nawet ja to wiem. Tylko że jakoś wylatuje mi to z głowy. Często. W każdym razie wysiłki Gail, żeby nauczyć dzieci dobrych manier, odniosły zamierzony skutek 134 przynajmniej w przypadku Rosie. Tak więc zwracałem się do piej z pytaniem: — Rosie, a co u ciebie, kochanie? Co tam słychać w biurze? — Rosie lubi, jak tak mówię, dzięki temu czuje się dorosła. No i zaczynała mi o tym opowiadać, a właściwie to nam, ale Nat nie należy do najwdzięczniejszych słuchaczy, a Gail zwykle była w pomieszczeniu gospodarczym, wkładając lub wyciągając bieliznę z pralki albo przeszukując zamrażarkę. Rosie opowiadała, co robiła w szkole i czego się nauczyła, i co powiedziała Kira, a co na to Josie, i kto dostał burę, i czy dostała dziś piątkę, i kto ma najlepsze oceny, aż w końcu Nat wtrącał swoje trzy grosze, drażniąc się z nią: — Litości, Rozza, zmień płytę, bo uszy nam odpadną jak nie przestaniesz. Wtedy Gail oznajmiała, że na kolację będzie kurczak albo klopsy, albo spaghetti, albo chińszczyzna, albo tylko jajka na kiełbasie z frytkami, bo ona ma już garów po dziurki w nosie i czemu nikt inny nie mógłby się choć raz tym zająć, i czemu to zawsze jej kolej, i kiedy to, do cholery, została oficjalnie mianowana kucharzem rodziny. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że wszyscy bardzo lubimy jajka na kiełbasie z frytkami, nie rozumiem, o co było tyle zamieszania, no i przynajmniej choć raz nie był to makaron a la coś tam, bo makaron wychodzi nam już uszami. Gail ciągnęła dalej: — Niech ktoś nakryje, proszę, do stołu, sami się wykłócajcie, kto, mnie to nic nie obchodzi, tylko żeby ktoś się na pewno tym zajął i to zaraz, w tej chwili i proszę nie zapomnieć o podkładkach i szklankach. Boże, można by pomyśleć, że powinniście już umieć nakryć do stołu bez listy wyszczególniającej każdy nóż, widelec i solniczkę. Łapałem więc za sztućce, Rosie przynosiła podstawki, a Nat udawał, że pomaga, ale przeważnie tylko ospale otwierał i zamykał szuflady, aż w końcu Gail rzucała komendę: „Nathan! 135 Szklanki! W szafce!" Wtedy Nat wyciągał cztery szklanki, lec? siadając do stołu, Gail odstawiała swoją, brała kieliszek i nale-wała sobie wina z lodówki, a ja wymieniałem swoją szklankę na większą i brałem sobie piwo. Dzieci piły colę, mleko albo sok i siadaliśmy wszyscy razem. Niekiedy rozmawialiśmy, a najczęściej tylko się napychaliśmy; bywało, że się sprzeczaliśmy, a bywało, że nie, ale zawsze lubiłem nasze posiłki. Bo to byliśmy my, rozumiecie, to była moja rodzina i zawsze lubiłem tak sobie posiedzieć. Kiedyś. Tymczasem teraz głowiłem się co chwila: zrobić to? zrobić tamto? a co teraz? Nat nie chciał się ze mną spotkać czy nawet porozmawiać, a ja nie miałem pojęcia, co mam robić z Rosie. Nie mogłem zabrać jej do Jeffa na telewizję, bo panowała tam atmosfera zbyt wielkiego przygnębienia, a zresztą w niedzielę i tak nigdy nie leci nic porządnego. Przede mną rozpościerał się cały długi dzień, który musiałem czymś wypełnić. Czułem się niemalże, jakbym wypożyczył Rosie albo jakby wypuszczono ją z więzienia czy zoo, aja miałem zafundować jej najfajniejszy dzień w jej całym życiu, tyle że nie miałem zielonego pojęcia, jak się do tego zabrać. A co, jeśli będzie tak fatalnie, że nie będzie chciała się już więcej ze mną spotkać? Zerkałem na jej słodką małą buzię i poważne, proste brwi i zupełnie nie wiedziałem, o czym mogła myśleć ani też co mam robić. Jedyne, czego byłem pewny, to tego, że Gail dowie się o wszystkim, co zrobimy, i że lepiej, na Boga, żebym zaraz wpadł na jakiś pomysł, jeśli chcę mieć choć cień szansy, jeśli mamy — a raczej jeśli ja mam — dostać jeszcze jedną szansę. Improwizowałem z każdą mijającą minutą, modląc się w duchu, żeby nikt się nie połapał i nie zagrzmiał: „A co ty najlepszego wyprawiasz? Nie wiesz, jak być ojcem, czy co? Co z tobą, u licha?!" Wtedy musiałbym się przyznać, że nie mam o tym zielonego pojęcia. Wydałoby się, że jestem tylko oszu- 136 «tern; co wi?ceJ> sam musiałbym to przyjąć do wiadomości, podczas gdy wtedy starałem się jeszcze blefować, z nadzieją, że nigdy nie będę musiał zagrać w otwarte karty. Cholera, powinni napisać jakąś instrukcję obsługi, jakiś poradnik w stylu podręcznik dla niedzielnego ojca. fysii W niedziele przyjeżdża po mnie tata i gdzieś sobie ????? jedziemy. Zazwyczaj wybieramy się na przejażdżkę rowerową wzdłuż wybrzeża albo dookoła jeziora i tata żartuje, że niedługo będziemy w szczytowej formie i przyjmą nas do kadry olimpijskiej. Ostatnio ścigaliśmy się i ten, kto wygrał, musiał puścić kierownicę i jechać z rękami nad głową, bo wiedział, że zaraz dostanie złoty medal. Mama mówi, że gdy jeździmy jezdnią lub promenadą nad morzem, mam jechać w kasku, ale w lesie albo nad jeziorem tata pozwala mi go zdjąć, bo tam jest elastyczne podłoże i jak spadnę, to nie rozbiję sobie głowy i nic mi się nie stanie. Tata nie jeździ w kasku nawet po jezdni, bo upiera się, że wygląda w nim jak jajo. Na promenadzie jeździ się też na rolkach. Najczęściej jeżdżą tam chłopcy w wieku Nata. Byłam z tatą i Natem trzy razy na rolkach, ale to było jeszcze przed tym wszystkim. Nat jest świetny, ale zawsze chwalił tatę, że jest całkiem niezły jak na wapniaka. Tata był wtedy najstarszy ze wszystkich na promenadzie. Raz przyszła z nami mama, żeby nam pokibicować, ale mama nie ma ani rolek, ani najmniejszej na nie ochoty, bo na pewno by się wywróciła i skręciła sobie kark, a trójka postrzelonych dzieciaków w jednej rodzinie w zupełności wystarczy i w końcu ktoś tu musi być rozsądny. Ale przecież u nas nie ma trójki dzieci — jesteśmy tylko ja i Nat. Nat nigdy nie zabiera się z nami w niedzielę i ciągle się teraz o coś wścieka i w kółko coś kopie, a mama wzdycha i zwraca mu uwagę, żeby tego nie robił, bo zniszczy meble, a nie stać nas teraz, żeby ot, tak, sprawić sobie nowe meble. Nat zachowuje się, jakby to była moja wina, że wszystko go omija, ale nikt mu nigdy nie zabronił się z nami wybrać. Myślę sobie, że 138 vrat chciałby się do nas dołączyć, tylko że jak raz powiedział, że nie chce, to teraz nie może się wycofać, bo wyszedłby na jupka. Poza tym właściwie to sprawiedliwe, że mam teraz tatę jylko dla siebie, bo kiedyś to Nat ciągle chodził z nim na ryby, a ja byłam z nimi tylko dwa razy, bo mama mówiła, że jest za zirano i że zaziębię się na śmierć, i pytała, czy nie wolałabym raczej posiedzieć sobie z nią wygodnie w domciu i trochę później iśc spać, zamiast kulić się z zimna na plaży, gdy dookoła ciemno choć oko wykol, a wicher przewiewa człowieka na wylot. Ale Nat opowiadał, że kupowali sobie z tatą po porcji frytek i że było naprawdę czadowo, i że nałapał całą masę płastug, i te bardzo dobrze, że zostałam w domu, bo to nie dla dziewczyn, a ja bym tylko beczała i wszystko popsuła. Ale ja wiem, że wcale by tak nie było. Kira mówi, że jesteśmy teraz w tej samej sytuacji, ale to nieprawda. Ze mną jest inaczej, bo moja mama i tata wcale się nie rozwiedli, tylko są w separacji, jak rodzice Charlotty i Williama, i Kelvina. Są jeszcze Sara i Florence, ale one w ogóle nie mają tatusiów, więc się nie liczą. Kira mówi, że tata i mama się rozwiodą bo jak raz rodzice zamieszkają w dwóch różnych domach, to to się samo dzieje i nic się nie da zrobić, żeby temu zapobiec, wszyscy o tym wiedzą. Tylko małe dzieci myślą że rodzice się pogodzą i że będą żyli długo i szczęśliwie. Mama nie wspominała nic o rozwodzie i tata też nie, ale pewnie niczego mi nie chcą powiedzieć, bo wydaje im się, że jestem jeszcze dzieckiem i że jestem za mała, żeby coś z tego zrozumieć. To głupie, ale z rodzicami to tak zawsze. Ale według mnie mama i tata powinni spróbować zamieszkać znowu razem w jednym domu. Mama zawsze powtarza, że jeśli coś się nie udaje, to powinno się próbować i próbować aż do skutku, ale oni wcale się nie starają. Po pierwsze, byłoby taniej, bo jak się mieszka w dwóch domach, to trzeba mieć dwa chleby i dwa dżemy truskawkowe, i dwie lodówki, i dwie kuchenki, i w ogóle wszystkiego po 139 dwa. A jeśli potrzeba tylko jednej rzeczy, to ma się więcej pie. niędzy i można kupić prawdziwe ????'?, ? nie podróbki z super-marketu, i można dostać od taty komórkę. Drugim powodem, dla którego tata powinien wrócić i zamieszkać z nami, jest to, że w kuchni mamy cztery krzesła i dawniej przy posiłkach mama siadała na jednym, ja na dru. gim, Nat rozkładał się na trzecim, no a tata na czwartym. I kiedy tata już zjadł, podnosił talerz i udawał, że zaraz rzuci ??? przez kuchnię jak frisbee, ale potem wstawał i wkładał go do zmywarki, jak nam każe mama. A teraz jedno krzesło jest wolne i mama odsunęła je od stołu i postawiła pod ścianą, ale jakoś nie wygląda to tak, jak powinno. CaiC Kiedy Scott przyjeżdża po Rosie, ?* stara sie- zawsze zniknąć z domu. Raz czy dwa nawet zosA ale musiał się wtedy czuć jeszcze gorzej, widząc, jak Rosie zbiega w podskokach po schodach i znika z tatą na cały, wyp^niony przyjemnościami dzień. Toteż zwykle Nat zaszywa się (^ te dni u Steve'a. Bóg raczy wiedzieć, co oni tam wyrabiają; Nat twierdzi, że odrabiają lekcje albo idą na basen, albo poProsru idąna miasto — cokolwiek by to miało znaczyć. Kiedy Nat był mały, zachowywał sfe ????? Sc°tt był tylko i wyłącznie jego tatą. Stanowili parę naJlepszych przyjaciół. Obserwowałam ich, jak gonili się po ogrodzie, tarzając się po trawie i pokrzykując. I Scott wcale si? do tego nie zmuszał, żeby zrobić przyjemność Natowi: sam cieszył się każdą chwilą tej zabawy. Wołałam później: „Kolacjana stole!" i kazałam im obu umyć ręce, jakby i Scott był dzieckiem. — Widzisz to? — mawiał Scott, podnosząc widelec z kawałkiem kalafiora. — To kawałek meteorytu. Jak się go zje, dostaje się nadludzkiej mocy. Nat słuchał z rozdziawioną buzią i oczami jak spodki, mierząc Scotta poważnym spojrzeniem i głowiąc się, czy to może być prawda. I w końcu wcinał. Ale jeślit0 Ja starałam się wmu-sić w niego jakieś warzywa, krzyżów^ r nigdy jak o mamie i tacie, jakby należeli do cudzej rodziny. Tak się składa, że jesteśmy spokrewnieni, ale podejrzewam, że to wynik jakiegoś kosmicznego błędu lub pomyłki w klinice. Gdyby nie to, że wyglądam niemal jak młodsza kopia ojca, dałbym sobie głowę uciąć, że jestem adoptowany. Inna sprawa, że nie mam pojęcia, czemu ktoś, kto nie cierpi dzieci, miałby je adoptować. No ale trzeba będzie im powiedzieć i znieść lawinę wymówek w stylu: „mówiłem, że tak będzie", „małżeństwo to sprawa na całe życie" i „ale dla nas to żadne zaskoczenie, wiedzieliśmy, że tak to się skończy" oraz inne dowody rodzicielskiej miłości i wsparcia. Trzeba będzie im powiedzieć, że aktualnie nie mieszkam w domu, na wypadek gdyby któreś z nich kopnęło w kalendarz, bo wtedy ktoś będzie musiał pokryć koszty pogrzebu. Mniejsza z tym. Rozmowa z Harrym. Piątek. Za dziesięć ósma, a ja już siedzę w biurze. Dobrą stroną mieszkania u Jeffa jest to, że z każdym dniem jestem coraz wcześniej w pracy, starając się ograniczać pobyt w jego domu do minimum. Usłyszałem, że przyszedł Harry. Chłopaków jeszcze nie było, ale nie miałem zbyt wiele czasu, więc wiedziałem, że lepiej od razu wziąć byka za rogi. — Harry? — No? — Harry opadł na krzesło i spojrzał na mnie znad okularów. To takie trudne. Pragnąłem mu powiedzieć, ale nie potrafiłem znaleźć słów. Może powiem mu to później. — Napijesz się kawy? — Po prostu mu to powiedz, na litość boską, jazda, wykrztuś to wreszcie. — Co? A tak, poproszę. — Skinął głową i sięgnął po zieloną teczkę z fakturami. — I, Scott? Wstałem już i szedłem w kierunku czajnika. — Powiedz mi, co się dzieje, dobrze? Ta niepewność mnie dobija. 156 Stałem za nim, więc nie widziałem jego twarzy. — Nie masz chyba jakiejś, no, jak jej tam, nieuleczalnej choroby ani nic? — dopytywał Harry. To dziwne, ale na myśl o tym zachciało mi się śmiać. Życie byłoby znacznie lepsze, znacznie prostsze, gdybym umierał. Byłbym taki dzielny, próbując coś powiedzieć, podczas gdy Gail podnosiłaby mi z miłością szklankę wody do ust, a łzy spływałyby jej po policzkach, gdy szeptałaby, jak bardzo mnie kocha i że nie może sobie wyobrazić życia beze mnie. Sheila przybyłaby co tchu ze Szkocji, by być u mego boku. Może nawet Russ przyleciałby z Kanady, nigdy nie wiadomo. A dzieci... Och, nie. Nie. Przynajmniej nie umieram. Mogłoby być gorzej. (Panie Boże, jeśli mnie słyszysz, to ostatnie zdanie nie było prośbą; jest już wystarczająco źle, dziękuję). — Ależ nie, nie. — Poklepałem go po ramieniu. — Możliwe, że wyglądam, jakbym był już na łożu śmierci. Tak też się czuję, owszem, ale fizycznie jestem zdrów jak ryba i... Obydwaj aż podskoczyliśmy na dźwięk dzwonka — ktoś wszedł frontowymi drzwiami. — Siemacie. -— Lee wetknął głowę do pokoju. Zaraz potem wparował do biura i zaczął raczyć nas opowieścią, jak to zalał się w trupa wczorajszej nocy, potem rozdzwoniły się telefony, później przybył Gary, mrugający zaczerwionymi oczami, a po chwili dobiła jeszcze Dettise i zaczęła kręcić się koło mojego biurka. Kiedy w końcu odłożyłem słuchawkę, Harry spojrzał na mnie przez biurko. — Od wieków już nie byliśmy na rybach — oznajmił. — Miałbyś ochotę wybrać się któregoś wieczoru nad morze? Skinąłem twierdząco głową. Wyprawa na ryby. Świeże powietrze. Szum morza. Przewietrzyłbym trochę głowę. — Jasne, niezły pomysł. Kiedy? — Wszystko mi jedno. Dziś wieczorem? — Czemu nie. Sprawdź, kiedy zaczyna się przypływ, a ja zaJmę się przynętą. * 157 Chociaż miałem już klucze do domu, nie zamierzałem ryzy, kować błyskawicznego wypadu po wędki. Gail ani chybi by to zauważyła. Moglibyśmy wziąć po prostu lampę i parawan Har, ry'ego, ale i tak potrzebowałbym swoich wędek i składane krzesełko. Musiałem zadzwonić do Gail. O radości, o wesele. — Cześć, to ja, ale nie denerwuj się, nie dzwonię, żeby cię wkurzyć. Chcę tylko wziąć moje wędki. — Dobrze. I tak od dawna już chciałam sprzątnąć ten schowek. — No, sama widzisz. Miałem przyjechać o trzeciej, zanim Gail pojedzie po Rosie do szkoły. Gail otworzyła mi drzwi i bez słowa wskazała na schowek. — Nie muszę od razu brać wszystkiego... — Zacząłem wyciągać ze schowka tylko to, co chciałem zabrać tego wieczoru. — Wolałabym, żebyś zabrał wszystko. Musiałem obrócić trzy razy, zanim zdołałem zanieść wszystko do samochodu. — No, to już wszystko — bąknąłem, stojąc na progu. — Gail, ja... Nie patrząc na mnie, potrząsnęła głową i zacisnęła mocno usta. — Przepraszam, ale... — przerwała mi. — Nie mogę teraz... To jest... Muszę jechać. Rosie... — Jasne. — Chciałem ją wziąć w ramiona, pogładzić po włosach, przytulić tak mocno, jak tylko się da, i powiedzieć, że mogę jeszcze wszystko naprawić. Spróbowałem przełknąć wielką gulę, która stanęła mi w gardle. Drzwi zaczęły się zamykać. — Powiedz jej, że widzimy się w niedzielę! Zaparkowaliśmy na promenadzie zaraz po wpół do dziesiątej. Harry wysiadł i spojrzał w niebo. Była bezchmurna noc 158 gyło zimno, ale przynajmniej nie padało i gwiazdy niby szpilki skrzyły się jasnym, ostrym światłem. Plaża była już upstrzona wędkarzami. Większość stanowili chyba ojcowie z synami, ale może część z nich to po prostu kumple, jak Harry i ja. Zatasz-czyliśmy nasz sprzęt na plażę i rozstawiliśmy. Kiedy wreszcie skończyliśmy majstrować przy wędkach, przynętach, trójnogach, osłonie od wiatru i oświetleniu, poczuliśmy nagle z Harrym, że jesteśmy sam na sam z szumem morza, kotłującego się z sykiem wśród kamieni, i ciemnym ogromem nieba nad nami. — Yy... — zacząłem obiecująco. Czemu to musi być takie trudne? — Może nawet trafi nam się dzisiaj jakiś dorsz. — No, jak pójdziemy do budki z rybami i frytkami — zaśmiał się Harry i zapalił jedną z tych swoich śmiesznych cygaretek. Boże, dałbym się posiekać za papierosa. Od niemal siedmiu lat nie tknąłem papierosów, ale teraz zabiłbym za fajkę. Nie, nie mogę. Obiecałem Natowi, że nie będę palił. — No więc, co się dzieje? — Chodzi o to... — Wstałem i zacząłem majstrować przy kołowrotku. — Od jakiegoś czasu tak jakby nie mieszkam u siebie w domu... — Bokiem buta wbiłem trójnóg nieco głębiej w piasek. — Widzisz, Gail i ja, cóż, Gail tak jakby wyrzuciła mnie z domu i niezbyt jej się spieszy, żeby pozwolić mi wrócić. Harry nie zaczął się śmiać. Nie rzucił żadnego sprośnego dowcipu. Skinął głową i poczęstował mnie kitkatem. — Yhm. Poszło o inną kobietę, zgadza się? — No, tak — i nie. Tak, była jedna taka, ale tak krótko, że to się nie liczy, ale teraz nie ma już żadnej, a tamto i tak było bez żadnego znaczenia. Ale Gail nie chce mi uwierzyć albo jeśli nawet mi wierzy, to wykorzystuje to jako pretekst, żeby się nrnie pozbyć. Patrzy na mnie jak na psie gówno, w które wdepnęła. Harry roześmiał się na te słowa, ale bez złośliwości, i odwrócił się do mnie. 159 — No to gdzie się zatrzymałeś? — U mojego kumpla, Jeffa. Mieszka jak student, tyle że brak mu książek i szarych komórek. Facet ma czterdzieści dwa lata, a wciąż wierzy w dobre duszki, które odwalają obowiązki domowe i tylko przez przypadek zapomniały o jego domu. Wszystkie wieczory schodzą mi na szorowaniu i pucowaniu. Jeszcze nigdy się tak nie nasprzątałem. No, ale pozwala mi to nie myśleć. O tym wszystkim. — Zamieszkaj z nami. — Zabrzmiało to jak coś pomiędzy zaproszeniem a rozkazem. Zaskoczył mnie jego ton. Nie wiedziałem, czy nie mówi tak tylko z litości. — To bardzo miło z twojej strony, stary, ale... — Mówię serio. Mamy wolny pokój. Bardzo byśmy chcieli, żebyś u nas zamieszkał, przynajmniej Maureen miałaby się znowu koło kogo krzątać. — Nie, Harry. — Wsadziłem do ust kolejny paluszek kit-kata, żeby mieć się czym zająć, ale wypełnił mi całe usta, nieprzyjemnie klejąc się do języka. — Nie chciałbym sprawiać wam kłopotu — dodałem, wbijając wzrok w swoje stopy. Harry sięgnął po termos i nalał nam po kubku kawy. — Nie sprawisz nam żadnego kłopotu, ty bałwanie. Najmniejszego. Szczerze mówiąc, wiele by to dla nas znaczyło. Wiesz, odkąd Chris wyjechał... — Chris to jego syn, który lata temu pojechał na wycieczkę do Australii, zapoznał jakąś babkę, zamieszkał z nią i nigdy już nie wrócił, nie licząc rzadkich wizyt raz na trzy, cztery lata. — Byłeś dla nas, no, wiesz, co chcę powiedzieć. — Wyciągnął chustkę i energicznie wytarł w nią nos. Była to przedpotopowa, biała, bawełniana chustka, jakich nikt już nie używa, oprócz facetów starszej daty, takich jak Harry. — Chcę tylko, żebyś wiedział, że bardzo będzie nam miło cię gościć. — To tylko na kilka nocy — zapewniałem Maureen następnego wieczoru, stojąc na progu ich domu. Wcześniej poinformowałem Jeffa, że nie mogę ani chwili dłużej nadużywać 160 jego gościnności. Gdybym został tam choćby jedną noc dłu" i kusiłoby mnie, żeby ze sobą skończyć, najlepiej jedząc coś z jego lodówki — gwarantowana śmierć z powodu zatrucia al-monellą. Maureen kręciła się wokół mnie, próbując zdia' mi kurtkę, zanim jeszcze zdążyłem odłożyć gdzieś torbę oraz czekoladki, które kupiłem dla niej po drodze. — Jestem przekonany, że uda nam się z Gail wszystko sobie wyjaśnić. — Mój głos tryskał pewnością siebie, jak gł0s faceta, który nie przejmuje się ponad miarę drobnymi, tymczasowymi kłopotami. Postanowiłem być optymistą. Przecież Gail nie może naprawdę uważać, że to już koniec. Nabiera mnie tylko, żeby napędzić mi stracha. ™ — Możesz zostać, jak długo zechcesz. — Harry ? i mnie w ramię i zabrał ode mnie torbę. — Miło będzie mieć towarzystwo. — Maureen podreptała do kuchni. — Napiłbyś się herbatki, Scott? Tak naprawdę to marzyłem o piwie. Albo kilku piw u Albo podwójnej szkockiej z wodą sodową. — Z wielką chęcią. Dziękuję, Maureen. Widzicie, jednak potrafię się zachować, kiedy trzeba ? '1 twierdzi, że jestem niereformowalny, ale z drugiej strony HI niej wszystko, co zrobię lub powiem, jest złe, więc czego irm -go można się spodziewać? Pokój gościnny był jasny i całkiem wesoły, a łóżko sn wiało wrażenie wygodnego, kiedy na nim usiadłem. — To był pokój Chrisa — wyjaśniła Maureen z szacunkiem, jakby Chris umarł albo co, ale oparłem się chęci poch lenia głowy. — Nie masz zbyt wielu rzeczy. — Skinęła gło ? w kierunku mojej torby. ? Wą — Niezupełnie. — Tył mojego samochodu wprost pękał od rzeczy, poupychanych do toreb i pudeł i przykrytych st rym kocem w kratkę, a Harry schował moje wędki do szo w ogrodzie. — Mam jeszcze trochę więcej rzeczy w „J'5' chodzie. mo" 161 — Świetnie. — Harry otworzył szeroko drzwi szafy. 1 Miejsca masz tu pod dostatkiem. Całe masy. Czułem się jak dzieciak, któremu pozwolono zanocować u ulubionej cioci. Nie, żeby mi się to kiedyś przydarzyło, z wy. jątkiem tego jednego razu, kiedy mama miała jakieś kłopoty Tam Na Dole, jak to określiła. Nie wiem, co jej dolegało, bo kiedy tylko wchodziliśmy do pokoju, rozmowy dorosłych ury. wały się jak nożem uciął. Musiała jednak na kilka dni pójść do szpitala i ponieważ było nas troje — Russ, Sheila i ja — a mojemu ojcu nie można nawet powierzyć na pół godziny chomika, nie wspominając już o trójce dzieci, rozparcelowano nas po trzech domach. Ja trafiłem do cioci Jessie, młodszej siostry mamy. Nie wiem, czemu nigdy się z nią nie spotykaliśmy, ale podejrzewam, że w grę musiała chyba wchodzić jakaś kłótnia. Cóż, ja czułem się u nich jak udzielny książę. Kiedy przyjechałem z piżamą i całą resztą upchniętą w plastikowej torbie, bo nie mogłem się pochwalić takim zbytkiem jak walizka, ciocia Jessie uścisnęła mnie, wycisnęła na moim policzku pocałunek i kazała mi usiąść sobie przy kominku, kiedy ona będzie przygotowywać kolację. Potem zawołała mnie do kuchni, gdzie pochłonąłem kotlety jagnięce z karbowanymi frytkami, groszkiem, pomidorami i grzybami, zapijając to gazowaną lemoniadą. Odblaskowo zieloną. Później wziąłem kąpiel w olbrzymiej wannie, wystarczająco głębokiej, żeby ćwiczyć oddychanie pod wodą a ciocia Jessie pozwoliła mi jeszcze trochę posiedzieć i obejrzeć z nimi film. Potem poleciła: — A teraz czas do łóżka, Dennis. — Działo się to, jeszcze zanim postanowiłem nazywać się Scott. — Zmykaj raz-dwa na górę, a ja przyjdę za pięć minut powiedzieć ci dobranoc. Nie zapomnij o umyciu zębów. I rzeczywiście! Przyszła na górę otulić mnie kołdrą i powiedzieć dobranoc. Jak w bajce. Przysiadła na brzegu łóżka i pocieszała mnie, żebym się nie martwił o mamę — wcale się nie martwiłem — bo wkrótce poczuje się lepiej, a ja zapytałem' 162 - Czy jeśli mama nie wyzdrowieje, będę mógł z wami zamieszkać? Ciocia roześmiała się i nazwała mnie małym aniołkiem, ale zapewniła, że nie muszę się tym martwić, bo mama z pewnością wyzdrowieje. Potem pochyliła się i pocałowała mnie — w samiutki środek czoła. Później podeszła na paluszkach do drzwi i spytała: .— Zostawić światło na podeście czy może jesteś już dużym chłopcem i nie przeszkadzają ci ciemności? W domu rzadko kiedy w ogóle paliło się jakieś światło: Ani myślę wyrzucać pieniędzy w błoto, paląc światło o każdej porze dnia i nocy". I wtedy zrobiłem coś, czego nigdy później już nie robiłem, coś, co robiliśmy w szkole, ale czym przestałem zawracać sobie głowę, kiedy odkryłem, że to nie działa. Pomodliłem się. Modliłem się, żebym mógł zostać tam już na zawsze, z ciocią Jessie i wujkiem Mikeyem; modliłem się, żeby tak mnie polubili, że nie będą chcieli oddać mnie rodzicom. Gorzej, modliłem się, żeby mama nie wyzdrowiała, bo wtedy musieliby mnie zatrzymać. Później pomodliłem się jeszcze, żeby, jeśli nie będę mógł tu zostać, pan Bóg przynajmniej pozwolił mi umrzeć tej nocy, tak żeby ostatnią rzeczą która zostanie mi w pamięci, był dochodzący z korytarza zapach kotletów, szmer rozmów cioci i wujka w salonie, kołdra i koc, którymi ciocia owinęła mnie tak ciasno, że ledwie mogłem się ruszyć, i to miejsce na czole, gdzie pocałowano mnie na dobranoc. 'Kosie Tata mieszka teraz u wujka Harry'ego i cioci Maureen. Mówi, że to pewnie tylko na kilka dni, ale to samo mówił, kiedy mieszkał u swojego kumpla Jeffa, a trwało to całe tygodnie. Spytałam, czy to tak, jak kiedy idzie się spać do koleżanki, jak wtedy, gdy śpię u Kiry albo ona u mnie i rozmawiamy po ciemku, aż jej mama albo moja przyjdzie nam powiedzieć, że mamy być już cicho i spać. Tata odpowiedział, że to niezupełnie tak samo, bo on śpi sam w pokoju, więc jak zgasi światło, to nie ma z kim porozmawiać. Miałam ochotę spytać, czy kiedy tata był jeszcze w domu, on i mama rozmawiali ze sobą po ciemku, ale pomyślałam, że może by mu się zrobiło smutno, i nie spytałam. Ja myślę, że dorośli nie rozmawiają ze sobą za często, kiedy u kogoś śpią, bo wtedy robią TO. Nat twierdzi, że dorośli w kółko się bzykają, a jak nie, to albo o tym myślą, albo mają na to ochotę. Mówi jeszcze, że on sam też wciąż o tym myśli, ale założę się, że nie, bo minie jeszcze strasznie dużo czasu, zanim skończy czternaście lat, dopiero w przyszłym roku, a poza tym na razie tylko się całował i tyle. Zresztą na pewno tylko tak kłamie, że dorośli w kółko to robią, bo jak się ich posłucha, to zawsze jęczą, jacy są zmęczeni i czego by nie oddali za odrobinę więcej snu. Tata powtarza, że jak się jest dzieckiem, to przez cały czas marzy się o tym, żeby przesiadywać do późna, ale potem, kiedy jest się już dorosłym i można kłaść się spać, kiedy tylko się chce, to o niczym innym się nie marzy, jak tylko o wczesnym chodzeniu spać. Ale ja jak dorosnę, nie będę kłaść się spać przed trzecią albo czwartą nad ranem i nigdy nie będę zmęczona. A w łóżku będę opychać się słodyczami. Zaraz przy łóżku postawię sobie wielki słoik z mieszanką słodyczy — dropsami gruszkowymi, cukierkami o smaku coli, frutellą i lemo- 164 niadą w proszku — tak że nawet nie będę musiała wstawać z łóżka i nigdy nie będę myć zębów. Tata dzwoni do mnie co drugi dzień o tej samej godzinie, a ja siedzę na schodach, żeby być przy telefonie o siódmej. Nat trzeszczy na mnie, że mam się streszczać. -— O czym możesz z nim tyle gadać? — pyta. — Każdy normalny człowiek już dawno by się zanudził na śmierć, jeśli musiałby co tydzień wytrzymać z nim przez całą niedzielę. — Ja nic nie muszę. Lubię niedziele. Jesteś zazdrosny i tyle, bo wszystko cię omija, a my robimy masę fajnych rzeczy, wymyślamy gry i zagadki i przez cały dzień fajowo się bawimy, o wiele, wiele lepiej, niż gdybyś był z nami, bo ty zawsze musisz wszystko zepsuć. Właściwie to nawet prawda. Kiedy tata był w domu, bez przerwy rozmawiał tylko z Natem, a jak ja chciałam coś powiedzieć, to Nat mnie przekrzykiwał i tata już mnie nie słuchał. Nat wrzasnął, że niczego nie psuł i że jestem wstrętna kłamczucha, i że zaraz mi pokaże. Pobiegłam więc do mamy do kuchni, a ona spytała, czemu ganiamy jak opętani po całym domu, a Nat pomaszerował z powrotem na górę i pokazał mi paluch nad barierką schodów. Nat jest naprawdę zagniewany na tatę i kiedy pierwszy raz mu powiedziałam, że się z nim spotykam w niedzielę, to w ogóle przestał ze mną rozmawiać. Później coś mu się wyrwało, ale tylko dlatego, że zapomniał, że miał się do mnie już nigdy nie odezwać. Pocieszałam tatę, że Nat na pewno nie będzie długo się na niego gniewał, bo nawet jeśli przyrzeka, że będzie cię nienawidził do końca życia i że już nigdy, przenigdy się do ciebie nie odezwie, to i tak po jakimś czasie zawsze o tym zapomina i znów jest taki jak zawsze i wszystko jest znowu jak dawniej. A tata mruknął: „Tak, pewnie masz rację" i poklepał mnie po głowie, jakbym była jeszcze mała, ale mimo to nic mu nie powiedziałam. ?? Kolacja była już gotowa, zapukałam więc do pokoju Nata. — Hej, ty, www.Nat.com., tu www.mama.com. Jest jakaś szansa, że zobaczymy twoją śliczną buźkę jeszcze w tym stuleciu? Powoli zapominam, jak wyglądasz. — Mm. — Kurczak po chińsku z makaronem. — Mm. — Teraz, proszę. Póki gorące. . Jak to miło, myślę sobie, że teraz, kiedy mój syn dorasta, możemy się ze sobą tak dobrze porozumieć. Zastanawiam się nad kupnem drugiego komputera, żeby przynajmniej wysyłać mu maile. To jedyny język, jaki ci ludzie teraz rozumieją. Nie dalej niż kilka dni temu poprosiłam Rosie, żeby zawołała Nata na dół na kolację, ale kiedy wyszłam do przedpokoju, zobaczyłam, że rozmawia przez telefon. Dzwoniła do niego na komórkę, do jego sypialni, zamiast iść na górę i go zawołać. — Przecież sama mówisz, że nie mamy krzyczeć na cały dom — obruszyła się, kiedy zapytałam ją, co, do pioruna ciężkiego, wyprawia. Jakby było to zadowalające wyjaśnienie. — A na piechotę to nie łaska? — Ale tak jest szybciej. — Nie, Rosie, to żadna oszczędność czasu, tylko lenistwo i wyrzucanie pieniędzy. Proszę mi więcej tego nie robić. W końcu Nat zwlókł się na dół, niemal pokładając się na poręczy. Byłoby wspaniale, gdyby choć raz mógł iść normalnie. Porusza się zawsze w tak dziwaczny sposób, że przypomina ruszającą się zabawkę, którą ktoś wygina na najdziwniejsze sposoby, żeby się przekonać, jakie ruchy umie robić. 166 ,- Hm. Pana twarz wydaje mi się jakoś znajoma — zauważam, prowadząc go do stołu. — Nat, zgadza się? Zadarł do góry głowę. Nigdy nie próbujcie żartować ze sWOimi dziećmi, bo tylko dostarczycie im kolejnego powodu, żeby traktowały was z pogardą. __ Czy ktoś ci już kiedyś mówił, że świetny byłby z ciebie komik? Poważnie. Trzymajcie mnie, bo umrę ze śmiechu. Westchnęłam. Aż nazbyt często mi się to zdarza. Wzdychanie stało się juz moją drugą naturą. Jestem kobietą, która wzdycha. Niepokojący objaw. Nigdy przedtem nie wzdychałam. To pewnie objaw starzenia, co jest nawet jeszcze bardziej niepokojące. Rozdzieliłam oporny makaron na trzy porcje i dorzuciłam na wierzch kurczaka i warzywa. Zupełnie jakbym napełniała koryto, dostarczając karmy głodnym brzuchom, bez żadnej troski o estetykę ani mającą płynąć z jedzenia przyjemność. Tyle ze krowy mają pewnie lepsze maniery niż Nat. Wybaczcie, to podłe z mojej strony, Nat nie jest aż taki zły. Choć właściwie, to owszem, jest. Powinniście go zobaczyć, jak je spaghetti. Staram się nie siadać wtedy po przeciwnej stronie stołu, skąd miałabym aż 2a dobry widok. Dałam już spokój próbom nakłonienia go, by jadł normalnie. Może z wiekiem samo mu to przyjdzie. — Po prostu sądzę, że to ważne, żebyśmy usiedli i zjedli wszyscy razem jak rodzina... - Przy stole 2apadło milczenie. Można było to lepiej sformułować. - Powinno się jeść razem i rozmawiać, wymieniać nowiny i tak dalej, nie myślicie? Podejrzewam, że gdyby to od ciebie zależało, Nat, to nikt by nigdy me rozmawiał twarzą w twarz, a zamiast tego siedzielibyśmy w oddzielnych pokojach i porozumiewali się wyłącznie za pomocą czatów, co? Brak odpowiedzi. -~ Miło tak jeść sobie razem, prawda, Rosie? No, dajcie spokój, czy nikt nie stanie po mojej stronie? wzywam posiłki, jak mawia Nat. Rosie pokiwała nogami w powietrzu i łyknęła soku. 167 — Może być. Mogliby wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu. — Nie pozwolę, żebyśmy stali się jedną z tych rodzin, co to jedzą dzień w dzień na tacach przed telewizorem. Nat dźgnął kurczaka, jakby chciał go wykończyć. Zwalczyłam przemożną chęć, by złożyć głowę na spoczywającej przede mną poduszce makaronu. — No to po co pytasz? — Nat podniósł nitkę makaronu wysoko do góry i opuszczając rękę, włożył sobie makaron do ust. — Niby pytasz nas o zdanie, ale to tylko pozory, żebyś mogła udawać, że coś cię to obchodzi. Gdybyśmy chcieli z Rosie jeść wyłącznie frytki i siedzieć cały czas w swoich pokojach, nie pozwoliłabyś nam. Gadasz tylko w kółko o tych rodzinnych posiłkach, ale i tak nie jesteśmy już rodziną, więc co za różnica? — Nat odsunął z szurnięciem krzesło od stołu i wy-maszerował. „Dobra robota, Gail" — pomyślałam. „Świetnie to rozegrałaś. Lepiej daj mu chwilę, niech ochłonie. Przynajmniej to więcej, niż od wielu dni z siebie wydusił". — Czy to kurczak z wiejskiej hodowli? — dociekała Rosie, szturchając kurczaka widelcem, jakby był chory. — Tak — skłamałam, krzyżując palce pod stołem, jak kiedy byłam mała. — A teraz już jedz. — Właściwie nie jestem głodna. Poza tym chyba znowu jestem wegetarianką. — Och, Rosie. W takim razie postaraj się zjeść tylko odrobinę, dobrze? — A nie mogłabym zjeść zamiast tego lodów czekoladowych? Poddaję się. Nie mam już do tego siły. To nie w porządku, że ze wszystkim muszę sobie sama dawać radę. Proponuję, żeby ktoś inny był przez chwilę dorosłym, a ja polezę sobie w zaciemnionym pokoju. Najlepiej jakieś dziesięć lat. Może kiedy się obudzę, Nat i Rosie będą już przemiłymi, pełnym1 168 ogłady dorosłymi, przynoszącymi mi do łóżka herbatę i — kto wie? — nawet odkładającymi bez napominania brudne ciuchy do pralki. Owszem, trudno powiedzieć, żebym miała wielką wyrękę ze Scotta, ale przynajmniej mogłam się wtedy łudzić, 2e u steru jest jeszcze inny dorosły. Niech to, co teraz powiem, zostanie między nami: nie mogę się już doczekać niedzieli. Rosie wychodzi ze Scottem, a Nat idzie do Steve'a. Robię sobie małe śniadanko i zanoszę je na tacy do łóżka, gdzie z dobrą książką albo niedzielnymi gazetami spędzam następne kilka godzin. Istna sielanka. Scott Miałem kilka zleceń o rzut kamieniem od domu, z którymi uwinąłem się szybciej, niż planowałem, więc przyszło mi na myśl, że można by wpaść do domu. Odkąd dorobiłem sobie drugi komplet kluczy, czułem, jak wypalają mi dziurę w kieszeni. Tak więc zaparkowałem za rogiem, pobiegłem do domu, przemykając od drzewa do drzewa, żeby wścibscy sąsiedzi mieli się czym martwić, i otworzyłem sobie drzwi. Czułem się nieco dziwnie, bo choć byłem u siebie w domu, czułem jak złodziej. Na myśl o tym aż mnie podkusiło, żeby coś gwizdnąć. Rozejrzałem się więc po salonie — telewizor? wideo? Niewykluczone jednak, że mogliby to zauważyć. Może sprzątnąć kilka płyt kompaktowych? No dobrze, nie mam ich na czym odtwarzać, ale co z tego? Chodzi o zasadę, prawda? Liczy się sam gest. Następnie zakradłem się cichutko na górę, zdjąwszy przedtem buty, żeby nie zdradzić się zostawieniem na chodniku śladów stóp w rozmiarze 10. Byłem z siebie dumny, że o tym pomyślałem — jestem w tym całkiem niezły. Mogłem zostać prywatnym detektywem. Nie trzeba do tego kończyć uniwersytetów ani nic w tym rodzaju, prawda? Wracając jednak na chwilę do rzeczywistości... Tak właściwie, to i Nat musi już pewnie nosić dziesiątkę — pewnie przez te wszystkie hormony, czy co to tam jest, którymi faszerują mięso. Wziąwszy pod uwagę, ile hamburgerów Nat pochłania, nie rozumiem, czemu niby angielskie rolnictwo ma przeżywać kryzys. Powinni napisać o nim na pierwszych stronach gazet: MIEJSCOWY CHŁOPAK SAM JEDEN RATUJE PRZEMYSŁ MIĘSNY 170 Poszedłem się odlać. Na złość Gail, tej wiecznie narzekającej sekutnicy, wyszedłem nie spuściwszy klapy, by zaraz ^aść tam z powrotem i ją spuścić, bo przyszło mi na myśl, że przeze mnie oberwie się Natowi. Potem ruszyłem do pokoju Gail — diabła tam Gail, do naszego pokoju. Przycupnąłem na moment na brzeżku łóżka, jakbym siedział koło kogoś chorego, później padłem na wznak i leżałem tak, wpatrując się w sufit i abażur lampy, myśląc, że na dobrą sprawę nigdy mi się specjalnie nie podobał — właściwie to prawdziwa ohyda, ale wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, chociaż musiałem spoglądać na niego co najmniej dwa razy dziennie, idąc spać i zaraz po przebudzeniu. Mieszkamy tu już osiem lat z okładem, więc ile to by było? Ponad pięć tysięcy razy? Całkiem sporo. Chociaż nie, tak naprawdę to mniej, bo dwa lata temu zmienialiśmy meble w sypialni i sprawiliśmy sobie nowy abażur — och, kogo to, kurde, obchodzi. Chodzi o to, że... Sam nie wiem. A tak, chodzi o to, że jestem dobrym mężem, a abażur jest tego najlepszym dowodem. Rozumiecie, znosiłem to szkaradzieństwo ponad dwa lata bez słowa skargi. To chyba powinno się jakoś liczyć? Ale nic, co powinno, nigdy się nie liczy, prawda? Dlaczego to zawsze kobiety decydują, co jest ważne, a co nie? Jakby jedno małe bzykano było takie ważne — niech wam będzie, dwa małe bzykanka, mniejsza z tym — ale bycie miłym świątek-piątek i znoszenie abażuru rodem z najgorszych koszmarów znaczyło mniej niż nic. Ktokolwiek twierdzi, że żyjemy w społeczeństwie zdominowanym przez mężczyzn, powinien zbadać sobie głowę. Albo raczej — powinna. Przykryłem się późnej kapą i zwinąłem się pod nią w kłębek, z głową na poduszce Gail. Musiała dopiero co zmienić pościel, bo poczułem tylko woń świeżej pościeli, bez śladu zapachu Gail. Wślizgnąłem dłoń pod poduszkę i wyciągnąłem jej nocną koszulkę, uszytą z jakiegoś śliskiego, błyszczącego materiału. Przycisnąłem ją do twarzy i poczułem nikły zapach ^ail. To z całą pewnością jej zapach; pachniało jej perfumami 171 i jeszcze czymś, jej skórą, włosami, po prostu nią. Nieoczekiwanie poczułem, że coś ściska mnie za gardło i wymyślając sobie od głupich palantów, potarłem policzek o materiał. Był tak miękki i jedwabisty, że zacząłem się zastanawiać, czy by nie... Do diabła, a czemu nie? Przecież i tak nie mam nic do stracenia. Spróbowałem wepchnąć koszulkę do rękawa kurtki, ale co rusz się wyślizgiwała, więc — wiem, że to może pachnieć lekką perwersją, ale co było robić — owinąłem się nią w pasie i wepchnąłem ją w spodnie, a na wierzch włożyłem koszulę. Kiedy naciągnąłem kurtkę, nie było niczego widać. Później wygładziłem starannie poduszkę, złożyłem schludnie kapę z powrotem w nogach łóżka i dla pewności obejrzałem jeszcze łóżko ze wszystkich stron. Potem zajrzałem do pokoju Rosie. Ale z niej porządnicka. Zabawny dzieciak. Wyjąłem z kieszeni funciaka i wsunąłem go do jednego ze stojących na dnie szafy butów. Zbierałem się już do wyjścia, kiedy coś przykuło moją uwagę. Nowy plakat. Przedtem ze ściany spoglądał plakat z delfinami. Ale teraz zauważyłem, że został zdegradowany i przewieszony hen, daleko koło okna. Na honorowym miejscu, na które Rosie spogląda zaraz po przebudzeniu, pysznił się plakat jednego z tych zespołów, których wszyscy członkowie wyglądają na dwunastolatków i rzekomo wszyscy śpiewają, i słyszy się muzykę, lecz nie widać, żeby ktokolwiek grał na jakimś instrumencie. Ale Rosie jest jeszcze stanowczo za mała, żeby interesować się piosenkarzami i tymi sprawami. Przypomniało mi się, że zeszłej niedzieli może rzeczywiście coś mi tam wspominała o jakimś zespole. Ale, litości, to jeszcze dziecko. Zanim się obejrzę, zacznie się pacykować, łykać ecstazy i balować do drugiej nad ranem. W niedzielę będę musiał ją o to zapytać, o muzykę znaczy się, jakich zespołów słucha i tak dalej. Na myśl o tym poczułem się jednak nieco dziwnie, jakby Rosie dorastała beze mnie. Znacie tę podwórkową grę, w którą grywało się dawno temu, w czasach mojego dzieciństwa — ktoś odwracał się tyłem, inne dzieciaki powolutku się do nieg0 172 podkradały, wtedy ten ktoś odwracał się i starał się przyłapać je vi ruchu? Ze mną było teraz tak samo. Zachodziłem do domu raz czy dwa razy w tygodniu, ilekroć udało mi się wcisnąć to między wyjazdy do klientów. Tylko w ciągu dnia, rzecz jasna, na ogół późnym rankiem, ot, tak sobie, żeby — czy ja wiem? — rzucić na wszystko okiem. Sprawdzić, co u nich słychać. To przecież żadne przestępstwo, prawda? Na pewno nie — to przecież wciąż mój dom, może nie? Nasz dom. A poza tym, przecież się nie włamywałem ani nic. Korzystałem z klucza — nie licząc tego pierwszego razu, kiedy to zaistniały okoliczności łagodzące, mianowicie byłem ostro wkurzony i nie miałem innego wyjścia. Teraz niczym się nie różniłem od każdego innego, przeciętnego męża, pracującego na nocną zmianę i wracającego do domu, kiedy nie ma reszty rodziny. Normalka. Jedyna różnica polegała oczywiście na tym, że nie pracuję na nocnej zmianie. A, tak, oraz na tym, że moja rodzina nawet nie podejrzewała, że bywałem w domu. Nie, żeby mieli coś przeciwko. No, z wyjątkiem Gail, naturalnie. A jednak dobrze jest być w domu. Chyba nigdy wcześniej nie doceniałem tego, jaki mam miły dom. Człowiek tego nie docenia, dopóki nie wyląduje na bruku z całym dobytkiem w plastikowym worku. Och, wiecie, co mam na myśli, dopóki nie wyląduje w cudzym pokoju gościnnym. Dobrze mi się mieszka u Harry'ego i nie jestem niewdzięczny, ale to nie to samo, co własne śmieci, gdzie człowiek może wyciągnąć się na kanapie z nogami na stole albo kręcić się po domu w samych gaciach. To żaden pałac, zapewniam was, nie ma tu złotych kranów ani jedwabnych tapet, ale jest ciepło i przytulnie i mamy tu wszystkie wygody, jakich nam trzeba. Jakich mi trzeba. Telewizor, wideo, sprzęt grający, wszystkie bajery. Przyzwoitą kabinę prysznicową, wyłożoną kafelkami przez waszego uniżo-nego sługę. Zmywarkę. Dzieci. Żonę. Szkoda, że nie da się zamówić drugiego kompletu z katalogu sprzedaży wysyłkowej: 173 — Obawiam się, że straciłem żonę i dzieciaki, ale widzę, tu na stronie 72, ładną rodzinkę, chociaż wolałbym mniej jędzowatą żonę. Macie coś takiego na składzie? No to świetnie, biorę. Proszę dostarczyć ją we wtorek. Uprzejmie dziękuję. Jak tu cicho. Patrząc wstecz, doszedłem do wniosku, że rzadko kiedy zdarzało mi się być samemu w domu, toteż za-wsze otaczały mnie typowe odgłosy życia rodzimego: dudnienie telewizora, łoskot biegnącego po schodach Nata, muzyka — przygotowując w kuchni kolację, Gail słuchała radia, Nat zaś puszczał swoje płyty — szum zmywarki, hałas pralki, dzwonek mikrofalówki albo gwizdanie czajnika. No i Rosie, bombardująca człowieka pytaniami: — Tatooo, a ten, no wiesz, Mount Everest. Po co ludzie się wciąż na niego wspinają? — Kochanie — odpowiadałem. — To dla mnie zagadka, ja sam ledwie sobie radzę z życiem tu na dole. Swoją drogą, po tym, co przeszedłem w ciągu ostatnich paru tygodni, Mount Everest wydaje się całkiem kuszącą perspektywą. Dzisiaj miałem niewiele czasu, więc tylko wpadłem na szybką inspekcję. Harry, poczciwa dusza, w życiu nie powie mi złego słowa, ale na pewno zachodzi w głowę, czemu tak się teraz guzdrzę z wizytami u klientów. Poszedłem do salonu wyciągnąć się na kanapie i pooglądać trochę telewizję. Rany, poranna telewizja to taka chała, że nic dziwnego, że ludzie wolą iść do pracy. Poskakałem po kanałach i w końcu dałem sobie z tym spokój. Poukładałem i strzepnąłem poduszki. Sami widzicie, jaki ze mnie przykładny mąż. Co prawda wcześniej nie zawracałem sobie tym głowy, ale macie przed sobą odmienionego człowieka. Powęszyłem trochę na górze. Ani śladu pobytu mężczyzny, Bogu dzięki, nie licząc należącego do Nata kremu na pryszcze w łazience. Ciekaw jestem, czy Gail zaczęła się z kimś spotykać? Z facetem, znaczy się, no wiecie, żeby się na mnie odegrać. Jeszcze na to za wcześnie, ale mogłaby potraktować W 174 jako rewanż. Nie, niemożliwe. Jestem pewien, że chce, żebym wrócił, tyle że zapędziła się w kozi róg odgrywaniem ciężko skrzywdzonej ofiary i nie wie teraz, jak się z tego wycofać. Pokój Rosie był jak zwykle w idealnym porządku, ale pękał w szwach od dupereli, jakichś tam dziewczyńskich drobiazgów, a więc oczywiście jej szklanych kul, zwierzątek ze szkła, pudełeczek oklejonych muszelkami, maskotek z wyłupiastymi ślepkami i puzderek na te jej plastikowe drobiazgi do włosów, spinki, wsuwki czy jak je tam zwał, drewnianych kwiatków, zamykanych na kluczyk szkatułek na skarby i śmiesznych plastikowych pierścionków z wielgaśnymi kamieniami, które Rosie znalazła w zeszłorocznych bożonarodzeniowych cukierkach z niespodzianką. Wszystkie ciuszki schludnie poukładane w szafie na ubrania. Nie jak u mnie, króla plastikowych worków. Sukienki i spódniczki wisiały równiutko na wieszakach, starannie złożone bluzki i spodnie leżały na półkach. Powiodłem dłonią po ubraniach, szukając jej ulubionej sukienki. Proszę, oto ona, cała w błękitne kropeczki. Rosie ją uwielbia, chociaż musiała już z niej wyrosnąć. Miała ją na sobie w zeszłym roku na urodzinowym pikniku swojej koleżanki. W sumie było nas trzy rodziny i przez większość dnia obijaliśmy się, pijąc za dużo piwa, napychając się kurczakiem i klopsami na zimno i drzemiąc w słońcu, podczas gdy dzieciaki bawiły się w jakąś grę, wymagającą wiele biegania, popychania się i krzyczenia: „Oszukujesz!" Pamiętam, jak w jednej chwili zbudziłem się z drzemki i dźwignąłem się na łokciach. A tam, w swojej nakrapianej sukience, biegała Rosie, unosząc wysoko nogi w wysokiej trawie i dosłownie krzycząc z radości. Wyglądała jak z obrazka. Groszki na jej sukience miały ten sam odcień błękitu co niebo, dokładnie identyczny, nie można by lepiej utrafić, nawet gdyby sPędziło się cały dzień z pudełkiem farb. Poczułem, że wzbiera we mnie idiotyczna duma. Wiem, nie robiła niczego specjalnie mądrego czy wyjątkowego, ale gdy tyskając energią, biegała tak z wiatrem w zawody, poczułem, 175 że to moja córeczka, tak śliczna i szczęśliwa, że aż pękaW z dumy. I wtem, tak samo nieoczekiwanie, ogarnął mnie głęb0. ki smutek. Jak długo jeszcze, pomyślałem, będzie tak biegać p0 trawie, szczęśliwa jak skowronek. Aż nazbyt prędko stanie sie nastolatką, dąsającą się w samotni swego pokoju, obrażając się o byle głupstwo, trzaskającą drzwiami i marzącą o kolczy. kach we wszystkich możliwych częściach ciała. A potem zrnie. ni się w jedną z nas, walczącą o to, by zarobić na utrzymanie spłacić hipotekę, znaleźć partnera, założyć rodzinę, odłożyć trochę forsy na wakacje, nową kuchnię czy samochód, zamartwiającą się podatkami, genetycznie modyfikowaną żywnością albo tym, czy jej mąż nie sypia z inną. Hmm. Mniejsza z tym, I skończy się bieganie po trawie, ściganie się z wiatrem i krzyczenie z radości. Myślę, że musiało mi się wtedy zrobić także żal samego siebie. Tego, że stałem się żałosnym starym dupkiem, marnującym życie na zamartwianie się, marudzenie i siedzenie kołkiem w domu, kiedy powinienem biegać wśród wysokiej trawy, piejąc z zachwytu. No, niekoniecznie dosłownie, ale wiecie, co mam na myśli. Zerwałem sukienkę z wieszaka i okręciłem się z nią dookoła, jak z Rosie, kiedy była mała. Pamiętam dobrze, jak się śmiała i sztorcowała mnie, każąc postawić się z powrotem na ziemię, ale słysząc jej śmiech i widząc jej błyszczące oczy, wiedziałem, że jej się to podoba. Przez moment tuliłem sukienkę do piersi, aż nie upomniałem się w duchu: „Weź no ? w garść, stary, bo zaraz się rozkleisz. Jeśli się nie opanujesz, to jeszcze chwila, brachu, a rozbeczysz się jak dziecko". Wtedy zrozumiałem, że nie zniosę wizyty u Nata. Nie z powodu bałaganu, bo nigdy mi to nie przeszkadzało, nie tak jak Gail. Tylko... Sami rozumiecie. Przechodząc koło jego pokoju, poklepałem drzwi i zszedłem na dół. Zerknąłem na zegarek. Gail będzie w pracy jeszcze całe wieki. Bułka z masłem. Wciągnąłem buty i myk, do samochodu, i nikt się o niczym nie dowiedział. Hat Wędki taty zniknęły. Wszystkie. Calutki sprzęt. Lampa. I na-rniot. I ten wielki zielony parasol. Została tylko moja wędka, sama jak palec. Chyba naprawdę już nie wróci. A nie mówiłem? Cały czas mówiłem, że nie wróci. Dziś wieczorem zadzwonił telefon i odruchowo podniosłem słuchawkę. Nagle wszystko zaczęło dziać się jak w zwolnionym tempie, jak w powtórce w filmie akcji. Widziałem swoją rękę, podnoszącą słuchawkę, i choć nagle zorientowałem się, że to on, było już za późno, żeby odłożyć słuchawkę. Stałem bez słowa. — Cześć — usłyszałem tatę. — Gail? Kto tam? Rosie, to ty? Milczałem, ściskając słuchawkę w odsuniętej ręce, jakby roiło się na niej od zarazków. Nie ma dnia, żeby tata nie wydzwaniał do Rosie. Rosie siada na dolnym stopniu, owija sobie kosmyk włosów na palcu i opowiada mu, co robiła w szkole. Mówię wtedy: „To twój chłopak? No dalej, kończ już, gadasz od godziny". Ale ją to wkurza. — Nat? Nat. Nie wygłupiaj się, Natty, nie bądź taki. To ja, tata. Co ty nie powiesz? Tak jakby był jeszcze ktoś inny, z kim nie chcę gadać. Ale czasem z niego przygłup. Chciałem coś powiedzieć, spytać go wyniośle: „Jaki tata? Chyba nie ten, co wszystko spieprzył i nic mnie już nie obchodzi? Ten tata?" Natty? — powtórzył. — Cześć. — Potem milczał przez, zdawało się, całe wieki. Ja też umiem się w to bawić. Mogę tak stać calutki dzień. — No cóż. W takim razie zawołaj, proszę, Rosie. Rosie wyszła do koleżanki, ale niby czemu miałbym mu to mówić. 177 Rzuciłem słuchawkę z trzaskiem koło aparatu i zawołałem mamę: — Mamooo! Telefooon! — Kto dzwoni? — Mama zbiegła po schodach. Wzruszyłem ramionami. Rzuciła mi jedno z tych swoich spojrzeń. Naprawdę groźne: „Nawet nie próbuj!" Poszedłem do kuchni, skąd mogłem ją słyszeć, i otworzyłem lodówkę. Stałem sobie w chłodzie lodówki i zajadałem kawałek sera, skubiąc i piszcząc jak szczurek, i popijałem sok z kartonika. — ...kiedy on nie chce, Scott. Nie mogę go zmusić. Zrobię, co będę mogła, ale szczerze mówiąc, trzeba było... poczekaj momencik. Zobaczyłem, jak sięga ręką, żeby zamknąć drzwi od kuchni. Podkradłem się bliżej, w samą porę, żeby usłyszeć trzask odkładanej słuchawki. Zaraz potem mama otworzyła drzwi. Że też zawsze musi być taka podejrzliwa. — No, co? — spytałem, wycofując się z powrotem do lodówki. — Nathan! — mama rzuciła się na mnie z dzikim rykiem. — Słyszę cię doskonale. Nie jestem głuchy, nie musisz wrzeszczeć. — Nathan — powtórzyła, tym razem cicho i naprawdę groźnie. — Przestań wciąż podsłuchiwać cudze rozmowy. — Nie podsłuchiwałem, po prostu chciałem zjeść sobie trochę sera. Pewnie wolałabyś, żebym umarł z głodu. — Nie przerywaj mi, kiedy jestem zła, Nathan, bo jeszcze bardziej mnie rozgniewasz. I przestań dramatyzować. Nie pozwolę, żebyś szpiegował innych, przede wszystkim to bardzo niegrzeczne i nikt jeszcze nie dowiedział się w ten sposób o sobie niczego miłego, więc... Och, do jasnej cholery...! — Mama zrobiła krok w moją stronę i nagle pomyślałem, że mnie uderzy. Okej, wiem, że nigdy mnie nie uderzyła, w każdym razie już od bardzo dawna, nie licząc tych dwóch sytuacji — raz, gdy wybiegłem na jezdnię i prawie wpadłem pod samochód, 178 i drugi raz, kiedy pokazałem palec tej staruszce — ale to było niesprawiedliwe, że dostałem klapsa, bo ona bez powodu zaczęła obrzucać mnie wyzwiskami, wydzierała się na mnie na ulicy. Kompletnie szurnięta. I w dodatku śmierdziała. Ser wypadł mi z ręki, a mama jeszcze bardziej się wściekła. — Co cię, do diabła, napadło, Nathan? Natychmiast mi to podnieś i obetnij plasterek z tej strony, gdzie dotknął podłogi. I wyłaź stamtąd, omal nie wszedłeś do tej lodówki. Mówiłam ci sto razy, żebyś nie zostawiał tak długo otwartych drzwi. Lodówka się przez to przegrzewa. Jesteś równie nieznośny jak... Hmm... Cóż. Nat, błagam, zamknij już te drzwi, dobrze? Jak twój ojciec, chciała powiedzieć. Wszyscy tak mówią. Toż to wykapany tatuś. Wdałeś się w tatę. Skóra zdarta z ojca. Ojej, mówią, aleś ty podobny do taty. A właśnie, że nie, nie, NIE, mam ochotę wrzasnąć. Nie jestem taki jak on. Ja bym nie uciekł i nie zostawił nas z tym całym bałaganem, nie opuściłbym małego dzieciaka, prawie jeszcze dzidziusia, żeby mój syn musiał się z tym wszystkim uporać i z dnia na dzień stać się dorosłym i głową rodziny, tylko dlatego, że byłem głupi, samolubny i podły. Nie jestem taki jak on. Nie jestem. Scott Muszę przyznać, że nie wygląda to zbyt różowo. Gail jakoś nie kwapi się, żeby błagać mnie o powrót do domu. Wyda-wałoby się, że będzie jej mnie choć odrobinę brakować. Pewnie to ukrywa. Tak, to na pewno to. Ale jeśli w ciągu następ. nych kilku tygodni nie wrócę do domu, będę musiał wziąć byka za rogi i powiadomić rodziców. Wiem, że mój los, szczęście i małżeństwo guzik ich obchodzą, ale w razie gdyby jednak zadzwonili, wolałbym, żeby nie dowiedzieli się o wszystkim od Gail. Od czasu do czasu matce zdarzało się dzwonić z prośbą, żebym do nich wpadł, dajmy na to, wymienić w kranie podkładkę albo zawiesić półkę. Rozumiecie, zawsze wtedy, gdy trafiała się jakaś robótka, z którą poradzić sobie mógł wyłącznie ukochany, oddany syn, któremu zresztą nie wypada odmówić. Kto by tam wzywał fachowca i wyrzucał z trudem uciułane pieniądze, skoro głupi synalek zawsze pospieszy z pomocą? Pomyślałem zatem, że na wszelki wypadek lepiej do nich zajrzeć. Nie ma sensu uprzedzać ich, że przyjdę, bo i tak nie otworzą na moją cześć butelki szampana. Nie, jestem niesprawiedliwy. Ilekroć do nich wpadnę, matka, trzeba jej to przyznać, zawsze częstuje mnie filiżanką herbaty. I nigdy nie omieszka zapytać: — No i jak ci się wiedzie, mój drogi? Oto jak postrzega świat —jakbyśmy byli walającym się po ulicy plastikowym workiem, który życie może porwać i rzucić gdziekolwiek lub zostawić w rynsztoku, my zaś nie mamy M to wszystko żadnego wpływu. Tak Bogiem a prawdą, właśnie tak się teraz czuję, ale na dłuższą metę nie można mieć takiego podejścia do życia, prawda? 180 Jeśli w swej naiwności odpowiadałem: „Nie najgorzej, dzięki", rodzice zaczynali na ogół bombardować mnie aż na-zbyt czytelnymi aluzjami: trzeba by naprawić parę rzeczy — chcieli też kupić na zapas trochę jagnięciny, ale ostatnio trochę ] kiedyś tak było. Na początku, na sarnia jm pocza-tku sprawiał, że się śmiałam. Scott wiecznie się Wyghipiaf.Jeśli ktoś błaznuje, kiedy ma się po dwadzieścia sześć lat i idzie całą Paczka- na pizzę czy do dyskoteki, to taki ktoś jest świetny. Ale kiedy człowiek ma już czterdziestkę na karku itrzeba utrzymać rodzinę, uiścić rachunki, zadbać o dzieci i vvSzystko zaplanować i zorganizować, cóż, wtedy to już nie jeS było już po jedenastej, potem poszłam do góry i puściłam wodę do wan" ny. Nie mogłam przestać myśleć o wyrazie twarzy Cassie, bliskim zgrozy, gdy zrozumiała, co to oznace Rzuciłam ubranie na podłogę. 2 rozmy?łem- GłuPio to za" Jrzmi, ale sprawiło mi to dziwną przyjemn^0 ~~ móc Powiedzieć sobie, że nie dbam o to, że mogę z^chowywać się jak 191 dzieciak rzucający ciuchy na podłogę, zamiast ułożyć je ^ krześle, że mogę być nieodpowiedzialna i, cóż, spontaniczna że mogę po prostu być taka jak Scott. Tylko że w tej sarnej chwili, gdy rzucałam ciuchy na podłogę, te myśli przebiegły ?; przez głowę i wiedziałam, że po wyjściu z wanny pozbieram rzeczy z podłogi, rozwieszę porządnie ręcznik i sprzątnę po so-bie, więc nie do końca było to takie spontaniczne. Zanurzyłam się w wodzie i pozwoliłam moim myślom błądzić, przypominając sobie wszystkich znanych mi przyjaciół i pary, z których ktoś miał romans, i co się z nimi stało. Czasem się rozstawali, ale czasem nie. I, ni z tego, ni z owego, nagle zrozumiałam, dlaczego, zrozumiałam, jaka była między nimi różnica. To było takie proste. Tym, którzy wytrwali razem, udało się, ponieważ tego chcieli. Nie chodziło o to, że byli od nas silniejsi, ani o to, że tamte żony tak bardzo się nie przejęły tym, że mąż je zdradził, ani nawet o to, że wierzyły, że teraz on się naprawdę zmieni. Nic z tych rzeczy. Chodziło po prostu o to, że chcieli być razem, nieważne, za jaką cenę, i że zgodzili się na cały ten ból, cierpienie i gniew, który odczuwali, próbując uporać się ze swoimi problemami, żeby tylko nadal być z tą osobą, z którą chcieli spędzić resztę życia. Ja zaś musiałam zmierzyć się z tym zimnym, smutnym przeświadczeniem, że nie chcę być ze Scottem przez resztę mego życia. Co gorsza, jakaś cząstka mnie musiała wiedzieć o tym już od dłuższego czasu. Co oznacza, że początkiem końca nie był wcale ten moment, gdy dowiedziałam się o tym żałosnym wyskoku Scotta. Początek miał miejsce dużo, dużo wcześniej. Może nawet całe lata temu. A ja nawet tego nie zauważyłam. Albo jeśli tak, to postanowiłam to zignorować. Skupiłam się na dzieciach, uwijałam się wiecznie czymś zajęta po domu i strofowałam Scotta, bo było to łatwiejsze niż zmierzenie się z faktem, że nie mamy już o czym ze sobą rozmawiać, że tak się po prostu złożyło, że dla wygody mieszkamy pod jednym dachem. A to oznacza, że robiłam dokładnie to, o co sama oskarżałam Scotta. Wciąż go obwiniałam i obwiniałaś 192 j obwiniałam, udając — i naprawdę sama głęboko w to wierząc ,- że to wszystko tylko i wyłącznie, w stu procentach jego wina i przypisując całą odpowiedzialność za powstałą sytuację tylko jemu i jego głupiemu, niesfornemu ptaszkowi. Ale teraz, teraz było mi o wiele ciężej, gdyż znaczyło to, że ja też nie jestem bez winy. Wiedziałam, jak poważne są nasze problemy, ale udawałam, nawet przed samą sobą, że nic złego się nie dzieje. A teraz Scott cierpi i ja cierpię i, co jest w tym wszystkim najgorsze, Nat i Rosie także muszą cierpieć i z tym nie mogę się pogodzić. Dopóki to wszystko było winą tylko i wyłącznie Scotta, mogłam być wściekła, przekonana o własnej wyższości i łudzić się, że dzieci mają przynajmniej dobrą matkę. Ale teraz już pozbyłam się złudzeń i nie wiem, czy to zniosę, nie wiem, jak mam to znieść. Nie wiem, jak... %t W zeszłą niedzielę Steve musiał pojechać z rodziną odwie-dzić dziadków. Zwykle idę do niego i gramy na jego nowej konsoli, trochę się uczymy i jemy solidny niedzielny obiad. Jego mama mówi, że lubi, jak ich odwiedzam, i że to nie problem gotować dla szóstki, skoro już i tak musi się pichcić dla piątki. Steve mówi, że wizyty u dziadków to nudy na pudy i te mega z nich wapniacy, ale tak naprawdę to bardzo lubi swoich dziadków, tylko się nie chce przyznać. Ja tam lubię Bunię i dziadka, rodziców mamy znaczy się, a nie tych drugich. Rzadko kiedy widujemy się z dziadkami ze strony taty, bo mama ich nie cierpi. Nawet zanim... no wiecie. Mi tam to pasuje, boja też ich nie lubię. Mówimy na nich babcia Scott i dziadek Scott, ale na tych fajnych po prostu Bunia i dziadek. Dziadek Scott śmierdzi tytoniem, zawsze zwisa mu z wargi tyci skręt, jakby przyczepił się tam przez przypadek, ma tłuste włosy i wciąż się drapie. I ciągle rzuca jakieś złośliwe uwagi, najczęściej do taty. A tata w jego towarzystwie dziwnie się zachowuje — prawie nigdy nie siada i przytupuje nogą, jakby miał zaraz rzucić się do ucieczki, i nigdy, przenigdy się nie śmieje. Nieważne. Tak czy siak, powiedziałem mamie, że nie mogę iść do Steve'a w niedzielę i mama zaproponowała, żebym został w domu i pobujał się z nią. Tak właśnie powiedziała: „Mógłbyś pobujać się ze mną, jeśli chcesz". Śmiesznie to zabrzmiało, jakby siliła się, żeby mówić jak ja. Ale jest raczej w porządku. Jak na rodzica. Steve uważa, że mama jest naprawdę czadowa i jak tylko do nas wpada, robi się grzeczny jak nie wiem co i podlizuje jej się, jak tylko może, ale powiedziałem mu, że wcale by się nią tak nie zachwycał, gdyby mu' 194 siał mieszkać z nią pod jednym dachem i w kółko wysłuchiwać jak przynudza, że mamy rozwiesić ręczniki i schować buty, j odrobić lekcje, i odłożyć talerze i całą resztę do zmywarki, j dzwonić, jeśli się spóźnimy. Steve twierdzi, że to normalka, ze wszyscy starzy to robią, w końcu od tego właśnie są. Ale, jak rany, dajcie se luzu. Jak ja bym był dorosły, imprezo-vvałbym do rana i robiłbym, co mi się żywnie podoba, zamiast martwić się, czy mój syn zostawił tenisówki na schodach. Ale Jason powiedział, że w tę niedzielę mógłbym zabrać się z nim i jego tatą. Mówi, że jego mama i ojczym wtryniają go jego tacie w niedziele, żeby mogli zostać cały dzień w łóżku j to robić. — Eee tam — mówię. — Są za starzy. W tym wieku dawno już to mają za sobą. — Co ty, robią to na okrągło — on na to. — Kiedyś znalazłem majtki mamy przy pojemniku na chleb. — Fuj! Obrzydlistwo. Po co je tam zostawiła? — Bo bzykali się w kuchni, głupolu. Szturchnąłem go. — Sam jesteś głupol. Po co niby mieliby to robić w kuchni, mądralo? Wzruszył ramionami. — Nie wiem. Dorośli tak robią, co nie? — Może w twojej rodzinie, palancie. A nie jecie czasem kolacji w sypialni? Albo nie zmywacie naczyń w wannie? Dla mnie to jakieś brednie. Lepiej uważaj, bo cię wyślą na górkę. Tak się u nas mówi, jak z kogoś jest lekki szajbus: „Poślą cię na górkę", bo tam, na wzgórzu, na przedmieściach miasta, jest wariatkowo. Jeśli kogoś tam wsadzą, to robią mu zastrzyki kobylastą igłą, dosłownie grubą jak palec. Tata powiedział raz, że faszerują tam ludzi masą tabletek, jak im tam, uspokajających, i w ogóle szprycują ich po same uszy, żeby byli grzecz-°i i spokojni i nie sprawiali personelowi kłopotów. Wściekał S1?, że to oburzające i że powinno się zamknąć to miejsce. Wte- 195 dy mama zmyła mu głowę, że ma nie przesadzać, bo straszy dzieci, i że z pewnością już to tak nie wygląda, nie dopuszczo. no by do czegoś takiego, bla, bla, bla. Założę się, że właśnie tak to wygląda. Mama zgodziła się, żebym wyszedł z Jasonem w niedziele pod warunkiem że odrobię część lekcji w sobotę i obiecam dokończyć je w niedzielę wieczorem, i zapowiedziała, że dla pewności będzie chciała je przejrzeć. Dobra, dobra, srutu- tutu kłębek drutu. Tak więc w niedzielę Jason i jego tata przyjechali po mnie do domu. Mogli przyjechać dopiero po jedenastej, więc musiałem schować się u mnie w pokoju, kiedy wiecie-kto przyjechał po Pannę Świętoszkę. Obserwowałem go z ukrycia przez okno, kryjąc się za firanką. Byłbym świetnym szpiegiem. Widziałem, jak szedł w podskokach ścieżką do domu i wcale nie wyglądał na załamanego, że znowu spędzi kolejną niedzielę bez swego jedynego syna. Włosy przerzedzają mu się na czubku głowy. Chciałem mu o tym powiedzieć, żeby go wkurzyć, spytać go, czy może wybiera się do klasztoru. Lubimy się, to jest lubiliśmy się ze sobą droczyć. Nieważne. Starzeje się. Robi się z niego wapniak. Niedługo skończy czterdzieści jeden lat. Rosie nadaje jak najęta o swoim pomyśle na prezent dla niego. Jakbym słuchał zepsutej płyty. Nie wiem, czemu niby ja miałbym mu coś kupować. Zresztą i tak nie mam pieniędzy. Nawet nie mogę już korzystać z komórki, bo skończyły mi się impulsy na karcie i mama powiedziała, że nie doładuje mi komórki, jeśli nie zacznę więcej pomagać w domu, a poza tym wszyscy teraz musimy trochę bardziej uważać z wydatkami. Nie wiem, czemu niby ja i Rosie mielibyśmy cierpieć za nie nasze błędy. Poszliśmy na kręgle. Tak jak na moje urodziny. Ale tata Ja-sona to nie to samo. Po pierwsze, zawsze musi być najlepszy, rozumiecie? Znaczy, wiadomo, że jest od nas większy i w ogolę. I silniejszy. Nie ma mocnych, musi być od nas lepszy, ale 196 przedtem kiedy chodziliśmy z moim tatą, tata dbał o to, żeby kazdy i tak dobrze się bawił. Znaczy, tata jest mistrzem kręgli, ale i tak jesh tylko chcieliśmy, pomagał nam i dawał nam fory, a jeśli dobrze rzuciliśmy, to wiwatował na naszą cześć Ale tym razem, kiedy prawie udało mi się zbić wszystkie kręgle jedną Kulą, znaczy zbiłem za pierwszym podejściem aż osiem, tata Jasona rzucił tylko: - Nieźle, synu. Całkiem nieźle. - I mrugnął do mnie. -- IW jestem twoim synem, ty palancie — mruknąłem, ale cicho, zęby mnie nie usłyszał. I wciąż sypał dowcipami z cyklu: „puk, puk, kto tam?", jakbyśmy byli w wieku Rosie albo co i musieliśmy udawać że się śmiejemy. Żenada. '. Kiedy odwiózł mnie do domu, pamiętałem, żeby mu podziękować: „Dziękuję za miły wieczór, panie Hall. Naprawdę świetnie się bawiłem". I wcale mama nie musiała mi o tym przypominać, ani nic. Ale tak naprawdę to wcale się dobrze nie bawiłem. Powiedziałem tak tylko, bo tak wypada. Czołem, chłopie! — ryknął z samochodu tak głośno, że o mało nie popękały mi bębenki. Jakby był na Dzikim Zacho-™ co- — Następnym razem mów mi Rob! Wielka mi łaska, rzeczywiście. Mogę, naprawdę? Jejku chy-oa się posikam ze szczęścia, wiecie? Może zamiast tego będę ci mówił „palancie", co ty na to? Przynajmniej mój tata nie jest palantem. Scott Nie mogę już dłużej mieszkać u Harry'ego, to by tylko wy. stawiło nas wszystkich na ciężką próbę. Nie zrozumcie mnie źle, Maureen to miła kobieta, ale za nic nie może przestać się nade mną trząść. Nie wiem, czy ma mnie za ostatniego niedoj-dę czy co, ale traktuje mnie jak, nie przymierzając, inwalidę. Wystarczy, że chcę sobie osłodzić herbatę, a Maureen już pędzi, żeby mnie w tym wyręczyć. Pewnego dnia nawet wyczyściła mi buty; zostawiłem je na korytarzu, a kiedy zszedłem na dół następnego ranka, były już wypucowane. Cóż, albo była to ona, albo krasnoludki. To miłe z jej strony, rzecz jasna, ale wprawia mnie to tylko w zakłopotanie. Kilka dni temu łaziłem sobie po domu w skarpetkach i jedna z nich była dziurawa. Wiem, wiem, żałosne, ale nie potrafię niczego znaleźć w tych przepastnych worach z ciuchami, które Gail mi tak troskliwie spakowała. Maureen robiła sobie właśnie setną w tym dniu herbatę — aż dziw bierze, że w ogóle zdąży je wypić między wizytami w toalecie, nie mam pojęcia, czemu po prostu nie wyleje od razu paru dzbanków herbaty do rury kanalizacyjnej -M i zauważyła: — Och, Scott, zobacz no tylko, masz tu dziurę do zacerowania. Wyskakuj raz-dwa z tej skarpetki, a ja już się tym zajmę. Zastanawiam S1ę; CZy by jej nie pokazać w telewizji: „A teraz, w niewoli, ostatnia kobieta na ziemi, która jeszcze ceruje; skarpetki". Wybaczcie, ale czy ona nie ma niczego lepszego do roboty czy co? W każdym razie kiedy przestałem już rozdziawiać usta ze zdziwienia, podziękowałem i powiedziałem, żeby sobie nie zawracała tym głowy, a potem poszedłem do siebie do pokoju i wyrzuciłem zawartość jednego z worków na łóżko, żeby wy- 198 szukać jakieś skarpetki. Z tego, co zdążyłem się zorientować, cjerpiałem na lekki niedobór skarpetek do pary — wypisz, wymaluj jakbym grał w tę grę, kiedy kładzie się na zmianę karty i zdobywa punkt przy każdej parze — ale szczęście mi nie dopisywało, chyba żeby potraktować jedną szarą i jedną czarną skarpetkę jako parę. Co ty, do kurwy nędzy, wyprawiasz, pytałem się w duchu. Masz czterdzieści lat. Właściwie to prawie czterdzieści jeden. Spieprzyłeś swoje małżeństwo. Twój jedyny syn nie chce cię znać. Twoja dziewięcioletnia córeczka ma więcej pomyślunku w jednym warkoczyku niż ty w całym ciele. Nie masz domu, nie masz rodziny, twoje życie się skończyło, przed tobą żadnej przyszłości, a ty siedzisz na pojedynczym łóżku w cudzym domu, tylko dlatego, że komuś zrobiło się ciebie żal, i jeśli nie będziesz uważał, to będziesz tu jeszcze i za następne dziesięć lat. Będziecie dreptać w trójkę na spacerek, odziani w zamykane na zamek błyskawiczny nylonowe wiatrówki i brązowe buty na gumowej podeszwie, na podwieczorek z babeczkami i dżemem albo na miłą niedzielną przejażdżkę, a nawet, jeśli dopisze ci szczęście, od czasu do czasu do pubu na obiad ze szklaneczką piwa. Będziesz jednym z tych facetów, którzy nigdy nie wyprowadzili się od rodziców i nigdzie się bez nich nie ruszają. Tyle tylko, że to nawet nie są, psiakrew, twoi rodzice, musiałeś podkraść rodziców komuś innemu — czy może być coś bardziej żałosnego? Każdego lata będziecie jeździć na pełen emocji tydzień do Boumemouth albo Margate, albo nawet poza sezonem, bo ceny są wtedy doprawdy umiarkowane, no i zawsze przecież można nałożyć drugi sweter, prawda, a poza tym trochę deszczu jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło. I choć stuknie ci już pięćdziesiątka, będziesz najmłodszą osobą na całym deptaku, a żadna kobieta nawet na ciebie nie spojrzy, chociaż to i tak będzie już bez większego znaczenia, bo twój długo nieużywany kutas od dawna już nie będzie chciał ci stanąć i będziesz bez dwóch zdań najbardziej żałosnym sukinsynem na całej planecie. 199 Doszedłem zatem do wniosku, że już najwyższy czas się wyprowadzić. Następnego ranka wszedłem na stronę internetową biura ?. formacji turystycznej i wydrukowałem listę pensjonatów. Jasna sprawa, że wolałbym własne porządne mieszkanie albo dom dokąd mógłbym zabierać dzieci i gdzie mogłyby przenocować Gdyby chciały. Tylko po co? Tylko patrzeć, jak Gail zadzwoni żebym wracał. Z pensjonatu będę mógł się przynajmniej zmyć zaraz, jak tylko dostanę wiadomość. Tego dnia i tak byłem w terenie, głównie robiąc wyceny —. w mieście i w kilku oddalonych wioskach. Pomyślałem zatem, że po drodze mógłbym rzucić okiem na parę ofert. Pierwszy pensjonat znajdował się w bocznej uliczce niedaleko dworca, w uboższej części miasta. W oknie pokoju, który właścicielka natychmiast i —jak się miało okazać — z niewiarygodną dozą optymizmu określiła mianem mojego pokoju, wisiały firanki grubości kalki kreślarskiej, tylko jeszcze brzydsze. Z trudem dawało się dostrzec, że kiedyś musiał zdobić je jakiś wzór, ale firanki tak już wyblakły od kurzu, słońca i ze starości, że nie zawracały już sobie głowy żadnym wzorem. Wzruszyły po prostu ramionami i dały za wygraną. Chociaż Bóg jeden wie, jak mogły wyblaknąć od słońca, bo trudno określić ten pokój mianem słonecznego. To raczej kraina mroku. Gospodyni włączyła górne oświetlenie, ale żarówka miała może trzy waty, bo nie zrobiło to najmniejszej różnicy. Tapeta była koloru, który nie mógł się zdecydować, czy jest szary, czy zielony, a jej ziarnista powierzchnia przyprawiała mnie o chęć, by zdrapać gruzełki paznokciem. Niskie łóżko zapewne idealnie nadawałoby się dla dziesięciolatka. Wątpię, czy nawet Rosie by się w nim zmieściła. W rogu pokoju królował dywanik wielkością i przepychem przywodzący na myśl chustkę do nosa, z tajemniczych przyczyn położony krzywo — przypuszczalnie celem zakrycia krwawej plamy po ostatnim lokatorze, który jak amen w pacierzu strzelił sobie w łeb z powodu depresji. 200 Nazwać ten pokój ohydnym to za mało. Przekroczył wszelkie granice ohydy. Był tak obskurny, że nie mogłem niemal wykrztusić z siebie słowa. Zamiast tego kiwałem tylko energicznie głową i niepotrzebnie poklepywałem łóżko, żeby sprawić wrażenie, że poważnie rozważam, czy by tu nie zamieszać. Właścicielka poinformowała mnie, że pokój jest niezwykle przestronny, na co dałbym się może nabrać, gdybym był niewidomy, ale jako że oczy wciąż dobrze mi służą, widziałem wyraźnie, że nie tylko nie był przestronny, ale w rzeczy samej nadawał się wyłącznie na szafę ścienną. Ale i tak potakiwałem, kierując się do wyjścia i powtarzając: „Bardzo pani dziękuję! z pewnością poważnie się nad tym zastanowię, ależ oczywiście, mam pani numer telefonu, uprzejmie dziękuję". Przynajmniej następne miejsce nie może już być równie okropne, tyle mojego. Pocieszając się tą myślą, zaparkowałem przed porządnie wyglądającym szeregowcem, stojącym na spo. kojnej ulicy, na północnych obrzeżach miasta. Choć raz miałem rację. Nie było „równie okropnie". Było gorzej, o wiele gorzej. W powietrzu unosił się wyraźny odór odgrzewanej kapusty, za którym wprost przepadam, prawie__ ale nie do końca — zagłuszający słabszą nutę siuśków. Wystrojem pokoju zajął się ktoś, kto sądził, że najlepszym połączeniem kolorów będzie pomarańcz z brązem, z małym odstępstwem na rzecz łóżka z różowym, pikowanym, aksamitnym wezgłowiem, którego środek znaczyła — o, radości! __żółtawa plama od opierania głowy. Przynajmniej łóżko było większe niż w poprzednim miejscu, ale kiedy podskoczyłem delikatnie na jego brzegu, wydanym dźwiękiem i twardością przypominało raczej materac wypchany starymi gazetami. Dziecięcą szafę, pokrytą melaniną mającą imitować prawdziwe drewno, ozdobiono przyklejonymi do wewnętrznych drzwi plakata-nii z kreskówek Disneya. Na umeblowanie składał się jeszcze ciemnozielony fotel, jaki mają na ogół starsi ludzie, z koronkową serwetką na oparciu oraz — nie nabieram was — stojący 201 w rogu i częściowo przykryty starym, wojskowym kocem Se des pokojowy z metalowych rurek, sprawiający wrażenie, jau by gwizdnięto go wprost ze szpitala. Powiedziałem gospodyni że pokój jest doprawdy świetny, ale chyba potrzebuję czegcJ trochę bliżej skrzyżowania z autostradą M20. Tak naprawa wolałbym już spać na samym skrzyżowaniu, z głową na wjeź. dzie na autostradę. Kiedy dotarłem do trzeciego miejsca, byłem gotowy na wszystko. Ale pokój okazał się wcale nie najgorszy. Jasny ? na. wet można się było obrócić bez przestawienia przy okazji łokciami mebli. Właścicielka sprawiała wrażenie dość miłej, acz cokolwiek wścibskiej osoby. Skąd jestem? Czym się zajmuję? Już wcześniej postanowiłem nie mówić całej prawdy, odparłem więc, że jestem przedstawicielem handlowym pewnej firmy farmaceutycznej, bo wykombinowałem sobie, że wywoła to u rozmówcy szklisty wzrok i niewiedzę, o co dalej pytać. Tym właśnie zajmuje się mój kumpel Roger i nawet on przyznaje, że to niewyobrażalnie nudne. Oświadczyłem, że spotykam się z nowymi klientami z tej okolicy, więc nie wiem, jak długo tu zabawię, może tylko parę nocy, a może kilka tygodni, trudno powiedzieć. Lecz ona drążyła dalej: czy jestem żonaty, czy mam dzieci, co lubię na śniadanie, czy wolę kawę czy herbatę, i kiedy zaczynałem już myśleć, że to lekka przesada, rozległo się nagle głośne walenie w ścianę. Tu gospodyni oblała się rumieńcem i wyleciała z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przez ścianę dobiegł mnie jej podniesiony głos: — Dosyć! Starczy już tego dobrego! Nie dostaniesz obiadu, jeśli będziesz się tak zachowywał. Pomyślałem sobie: „Biedny psiak", ale nie byłem pewien, czy chcę zamieszkać gdzieś, gdzie jest pies, bo a nuż będzie ujadał po nocach jak dziki. Swoją drogą to dziwne, ale nie słyszałem wcale żadnego szczekania i właśnie zastanawiałem się, w jaki sposób pies mógł tak walić w ścianę, kiedy wróciła właścicielka. — Załatwione! — oświadczyła dziarskim, pogodnym gło- 202 sem» P° czym klasrw?*a w dłonie niczym przedszkolanka, próbująca skupić na sobie uwagę dzieci. Zobaczyła moją minę j zr0zumiała, że lepiej to wyjaśnić. — To tylko Raymond. Jest zupełnie nieszkodliwy. Zwykle nie sprawia żadnych kłopotów. pzisiaj rano mieliśmy tylko malutki kłopot z nakłonieniem go jo wzięcia lekarstwa. Ale nie musi się pan niczym martwić — większość czasu spędza u siebie w pokoju. Nie będzie panu przeszkadzał. Ten dom ma porządne, grube ściany. W tej właśnie chwili z drugiego pokoju dał się słyszeć niski jęk, a w ślad za nim dalsze rytmiczne bębnienie. Właścicielka uśmiechnęła się jeszxze radośniej, ja zaś wycofałem się czym prędzej do przedpokoju, mówiąc: „Dziękuję uprzejmie, jeszcze się zastanowię, będziemy w kontakcie, jeszcze raz dziękuję. Do widzenia pani!" Uporałem się z kilkoma następnymi wycenami i wziąłem wymiary na drzwi balkonowe kilka mil na południe od miasta, po czym pojechałem rzucić okiem na pewną zaadaptowaną stodołę za miastem, na bagnach. Jakiś skończony kretyn wstawił tam tandetne okna na miarę budownictwa komunalnego, do tego jeszcze partacko wykonane, i wszystko razem wziąwszy, była to niezła fuszerka. Na szczęście właścicielka podzielała moją opinię i chciała wymienić stare okna na porządne, a przy okazji może i kilkoro drzwi, tak że Harry będzie zadowolony. W każdym razie, kiedy już trochę połaziłem, biorąc wymiary i robiąc obliczenia, właścicielka przyniosła mi filiżankę herbaty i ucięliśmy sobie pogawędkę. Wyjaśniła mi, że dom był tak obszerny, gdyż zamierzali otworzyć pensjonat, ale zanim go nie wykończą nie mogą zacząć szukać gości. Tymczasem wzięli z banku kredyt wielkości długu narodowego Indii, więc dobrze by było szybko ruszyć z remontem. Spytałem, czy mógłbym rzucić okiem na jeden z pokoi, który okazał się całkiem niezły. Nawet lepszy niż „niezły", ale ponieważ nie był jeszcze wyremontowany, stara tapeta odchodziła miejscami ze ścian. Spytałem więc, co by powiedzieli na 203 swojego pierwszego prawdziwego gościa i obiecałem, że jeśli dobrze mnie potraktują, to wytapetuję im pokój i policzę taniej za okna. Trochę się potargowaliśmy i dobiliśmy targu. ?????? przyjechać wieczorem, a łóżko będzie już na mnie czekać, a że jestem ich pierwszym, prawdziwym gościem, dorzucą nawet kolację. Teraz muszę już tylko powiedzieć Harry'emu, że się wy. prowadzam. Ąosie Wczoraj Nat oświadczył, że tylko dlatego jestem miła dla taty, że kupuje mi frytki, zabawki i inne rzeczy. Opierał się o moją szafę, a ja podbiegłam do niego i zaczęłam go okładać pięściami tak mocno, jak tylko mogłam, aż złapał mnie za nadgarstki i zagroził, że zrobi mi pokrzywkę. Kiedy się na niego rzuciłam i pchnęłam go na szafę, ta uderzyła o ścianę, więc mama przyleciała na górę, pytając, co się tu dzieje i co my wyprawiamy. Nat wyjaśnił, że nic takiego, tylko coś mu upadło i czemu mama zawsze musi robić o wszystko tyle zamieszania, nic dziwnego, że tata nas zostawił. Wtedy zaległa śmiertelna cisza. Już myślałam, że mama mu zaraz coś powie, ale tylko zacisnęła usta w wąziutka linijkę, aż wyglądały jak wyszyta nicią buzia mojej przytulanki, Alfa. Spojrzała na mnie, a potem znów na Nata. — A więc tak właśnie myślisz? — spytała. Nat zadarł podbródek, jak wtedy, kiedy ten wielki chłopak z naszej ulicy zagroził, że go załatwi, włożył ręce do kieszeni i zaczął wiercić nogą w dywanie, jakby zgniatał robaka. Wzruszył ramionami i wydał ten swój odgłos, który nie wiadomo, co tak naprawdę znaczy. — Mm. Wtedy mama kazała mi pójść na dół albo do mojego pokoju. Spytałam, czemu, to nie była moja wina, to Nat zaczął i to niesprawiedliwe, że tylko dlatego, że jestem mała, wciąż wszystko mnie omija. Mama na to, że mam nie pyskować, tylko w tej chwili iść na dół, ale już, i grzecznie się pobawić albo poczytać sobie książkę. Miałam zamkniętą buzię, ale tam w środku, żeby mama nie widziała, pokazałam jej język. Byłam już Przy schodach, kiedy usłyszałam ją, jak woła: 205 . :-;- — Rosie? — Mm — naśladowałam mruknięcie Nata. — Weź sobie czekoladową babeczkę, jeśli chcesz. Są w czerwonej puszce. Chciałam zejść tylko do połowy schodów, żeby słyszeć, co mama powie. Mogłam się założyć, że teraz nieźle się Natowi dostanie. Zawsze można to poznać po tym, jak mama zaczyna mówić do niego „Nathan", robi poważną minę i krzyżuje ręce na piersiach jak nauczycielka. Dobrze mu tak, głupiej świni. Chciałam tego posłuchać, ale jak zeszłam do połowy schodów, myślałam już, z ilu stopni dałabym radę zeskoczyć i że pewnie z czterech, a nie trzech, ale że lepiej z tym zaczekać, bo mogłabym narobić za dużo hałasu i Natowi by się upiekło. I o tym, że zaraz zjem sobie czekoladową babeczkę. Najlepiej najpierw zdjąć z góry czekoladową warstwę, za jednym zamachem. Jest tak gładka, lśniąca i okrągła, że przypomina brązowe lodowisko. No więc trzeba ostrożnie ją ściągnąć i odłożyć na bok, bo to najlepsza część. Potem ściąga się sreberko z biszkoptu i go zjada. Potem wolniutko je się czekoladową polewę, tak żeby każdy kęs rozpuścił się w buzi. A na samym końcu dolnymi zębami zdrapuje się resztę czekolady ze sreberka, tam gdzie zostało jej trochę w rowkach. Kiedy tata je babeczkę, połyka ją całą w trzech kęsach — ciach, ciach, ciach. Ale zostawia mi swoje sreberko. Kiedy Nat je swoją babeczkę, jest naprawdę obrzydliwy. Oblizuje czekoladową polewę, aż cała się klei, potem składają wpół jak kanapkę i pożera. Potem za jednym zamachem ładuje sobie do buzi calutki biszkopt, który aż mu wypycha policzki, i próbuje mówić, plując na wszystkie strony okruszkami, dopóki mama nie zwróci mu uwagi, że nie mówi się z pełną buzią, i nie spyta, czy choć raz dla odmiany nie mógłby spróbować zjeść czegoś normalnie, nie jest już małym dzieckiem, na litość boską, czy choć raz nie mógłby zdobyć się na odrobinę wysiłku. Mama nie jada czekoladowych babeczek. Scott Leżałem w łóżku, z kołdrą podciągniętą do połowy twarzy, i wmawiałem sobie, że to, co słyszę, to nie deszcz bębniący o szyby. Z całą pewnością nie pada — bo jeśli tak, to mój plan generalny, by zabrać Rosie na długą, spokojną przejażdżkę rowerową wzdłuż wybrzeża, weźmie w łeb. To tyle, jeśli chodzi o plan A. Że zaś nie grzeszę nadmiarem szarych komórek, nie poświęciłem za wiele czasu planowi B. „Za wiele czasu" znaczy ani jednej chwili. McDonalda mamy już po dziurki w nosie. Byliśmy też na wszystkich filmach nadających się dla dzieci. To prawdopodobnie tylko lekka mżawka. Możemy włożyć peleryny, a Rosie i tak ma swój kask. Nic więcej, jak tylko drobny deszczyk. Przelotny kapuśniaczek. Sprawdziłem godzinę: już po dziewiątej. Cholera, z trudem zdążę zjeść gorące śniadanie. Moją jedyną przyjemnością w tej otchłani rozpaczy, którą — śmiechu warte — zwę swoim życiem, jest porządne, niedzielne śniadanko. W końcu po kiego licha mam płacić za zakwaterowanie ze śniadaniem, jeśli korzystam tylko z łóżka, a nie z wiktu? Powlokłem się do okna i odsłoniłem zasłony. Tylko ociupinkę. Nie należy przesadzać z takimi rzeczami. Lało jak z cebra. Gdzieś tam, wysoko u góry, ekipa speców od efektów specjalnych musiała wylewać całe wiadra wody. To nie deszcz, to istny monsun. Potrzebowałbym błony między palcami, żeby wyjść w taką ulewę. A gdzie moje kalosze i turystyczne buty? W domu, w garażu. No jasne. Chociaż Królowa Porządku uwielbia wyrzucać moje rzeczy, to zauważyłem, że nigdy nie może się zebrać, żeby wydać cokolwiek, co mogłoby 1111 się rzeczywiście przydać. Może jednak w taką paskudną po- 207 godę Gail wpuści mnie do domu, żebym mógł spędzić troch czasu z Rosie? No bo chyba nie chce, żeby Rosie nabawiła si zapalenia płuc, no nie? Mógłbym też zobaczyć się z Nate^ Trudno było by mu mnie ignorować, jeśli byłbym na miejski w domu, prawda? No pewnie, a może jeszcze Gail podsunie ? kopiasty talerz ze stekiem i frytkami, obdarzy mnie namiętnym pocałunkiem i powie: „Witaj w domu, kochanie!" Śnij dalej Scotty, śnij dalej. Co, u licha, ludzie robią ze swoimi dziećmi przez calutki dzień? Ojcowie, znaczy się. Czy istnieje jakieś tajemne miej. sce, gdzie wszyscy przesiadują, a gdzie mnie jeszcze nie wpuszczono? To zapewne jakiś ekskluzywny klub, jak masoneria. Niedzielni Ojcowie. Może po tym, jak człowiek przeszedł już wtajemniczenie — żona życzyła mu, żeby padł trupem, syn udawał, że nie istnieje, dziewięcioletniej córeczce było go żal, pasożytował na przyjaciołach jak na jakiejś pieprzonej organizacji charytatywnej i pomieszkiwał niczym student w kawalerce — dostaje odznakę klubową i dowiaduje się, jak się to wszystko odbywa. Uczy się specjalnej miny niedzielnego ojca i pogodnego machania do swojej córeczki, gdy wraca do samochodu z uczuciem, jakby ktoś właśnie wyprał mu flaki, a przed nim kolejny cały tydzień, zanim znowu zobaczy jej małą buzię. Powiecie, że zawsze jeszcze zostają muzea i galerie, ale co ja mogę wiedzieć o takich sprawach? Co niby miałbym robić w muzeum? To dla tych przemądrzałych prawdziwych ojców, co to potrafią opowiadać dzieciakom o tych wszystkich mądrościach i popisywać się, czego to oni nie wiedzą. A co, jeśli się tego wszystkiego nie wie? Ani myślę narobić sobie obciachu w muzeum. Czułbym się jak ostatni palant, widząc, jak inni ojcowie objaśniają te wszystkie kości tyranozaura albo wyjaśniają prawa aerodynamiki. Nigdy nie miałem zielonego pojęcia o takich sprawach. Jezu, przecież ja rzadko kiedy wiem, jaki jest dzień tygodnia. Kiedy zszedłem do kuchni, Fiona spytała, czy mam czas ? porządne śniadanie, i dodała, że mamy dzisiaj paskudną pog"' 208 dc. Wsadziłem chleb do tostera, podczas gdy ona wbiła kilka jajek na patelnię. W końcu to kobieta. Może wiedzieć, co powinienem zrobić. Chrząknąłem i Fiona obróciła się do połowy w moją stronę. - Gdybyś miała zająć się dziewięciolatką w deszczowy dzień, jak myślisz, dokąd byś ją zabrała? - A czy przypadkiem nie byłaby to'twoja córka? — Yhm. Fiona sięgnęła do szafki po talpi-7 _??.„,0/,_ ? *T , ,. F "ldierz, pytając mnie przez ramię: — No, a co ona lubi? Wzruszyłem ramionami. — Właściwie to nie wiem. Rzuciłem to ot, tak, bez zastanowienia, lecz uświadomiło m. to, ze naprawdę me wiem. Co też Rosie może lubić? Mowa o mojej własnej córce, którą 2nam przez jej ^ { a QtQ pytam zupełnie obcą osobę, która nigdy jej nawet nie widziała, co, u diabła, mam z mą zrobić Odwróciłem się i zająłem smarowaniem grzanki, przestawiając słoiki na szafce, jakbym nie mógł się zdecydować, czy chcę marmoladę, dżem czy marmite. Fiona przełożyła jajka na midora ° ? a °b0k ^?? P°łÓWki sma*oneg° po- - Może wziąłbyś ją na pływalnię? Umie pływać? • ?^? ????? bueZ Nata- Nie do pomyślenia. To właśnie Nat nauczył Rosie pływać, kiedy miała dopiero pięć czy esc lat Nat jest świetnym pływakiem, pływa w reprezentacji zkoły. Zawsze ze mną wygrywa, a to jedna z tych niewielu zeczy w których jestem wcale niezły. Zawsze kiedy przecho- ^ę koło pływalni i doleci mnie zapach chloru, myślę o Nacie. we. Pływalnia odpada. Potrząsnąłem głową. ~ Owszem, umie, ale nie za bardzo mam na to ochotę. reb T t0 n:ePrzekonu*co i samolubnie. Pokazałem 1?? na deszcz za oknem. 209 __ Rozumiesz, miałbym wrażenie, jakbym nigdy już nie miał być suchy. Patelnia zaskwierczała, kiedy Fiona wrzuciła ją do zlewu. ] — Och, okej. Może kino? Mam tu gazetę z programem kin, jeśli chcesz. Albo łyżwy? Chociaż nie jestem pewna, gdzie może być najbliższe lodowisko... Jakieś trzydzieści mil stąd. Sześćdziesiąt mil w obie strony. Trochę daleko, ale w samochodzie wszystko staje się dużo łatwiejsze. Patrzymy przed siebie, gramy w samochody i tablice rejestracyjne. Za każdym razem, kiedy wypatrzy się samochód z najnowszą tablicą rejestracyjną albo krzyknie słowo, które zawiera wszystkie litery z jakiejś tablicy, zdobywa się punkt. Rosie jest w tym niezła. W większości przypadków lepsza ode mnie. — ...albo może muzeum? Fiona dolała mi kawy i oparła się o szafkę. Nie wiem, jaką miałem minę, ale musiał to być niezły widok, bo dodała: — Och, daj spokój, teraz muzea są dużo fajniejsze niż za naszych czasów. — W jej ustach zabrzmiało to, jakbym był zgrzybiałym staruszkiem, a nie facetem w sile wieku. — Dzieciaki mają tam masę rzeczy do zrobienia i wypróbowania. Koniec z zakurzonymi eksponatami, rozpadającymi się za szkłem w gablotkach i opatrzonymi wyblakłymi opisami. Teraz wszystko jest interaktywne. Może nawet sam będziesz się dobrze bawił. Jak już zdążyliście się domyślić, mam nie najlepsze wspomnienia z wypraw do muzeów. Było to kilka dołujących szkolnych wycieczek — moi rodzice nie należą do miłośników muzeów — kiedy to nauczycielka kazała wszystkim nam, „trudnym chłopcom, chodzić za rękę z „grzecznymi" dziewczynkami, w nieudanej próbie utrzymania nas w ryzach. Dziewczynki były oburzone, że zwalono im nas na głowę, a i my nie byliśmy tym szczególnie zachwyceni, chociaż podobało nam się, ze mogliśmy je podszczypywać, robić im pokrzywki i dokuczając, 210 flirtować z nimi na jedyny znany nam w wieku lat dziesięciu cposób. Kiedy tylko nauczycielka spuszczała nas z oczu, wyrywaliśmy się dziewczynkom i byliśmy gotowi do każdej psoty, jaka tylko nam przyszła na myśl. Teraz wydaje się to żałośnie grzeczne, jeśli weźmie się pod uwagę gazety pełne opowieści 0 dzieciakach wąchających klej i palących crack na każdym rogu. My tylko biegaliśmy jak oszalali, dotykając wszystkiego opatrzonego napisem „nie dotykać", wygłupiając się, krzycząc z radości i udając szympansy. Nie, nie mam pojęcia, dlaczego. Wtedy wydawało nam się to świetną zabawą. I ta straszna, koszmarna chwila, kiedy wszyscy wyjmowali drugie śniadanie, i siadałem koło chłopca z sąsiedztwa, bo wiedziałem, że przynajmniej nie będzie miał żadnego wyszukanego ciastka ani puszek z oranżadą czy owocu, tylko jedną porcję kanapek z serem albo sardynkami, kilka zwykłych herbatników i butelkę z herbatą jakby był robotnikiem na budowie, a nie dzieciakiem na wycieczce, marzącym o tym, żeby być kimś innym. I udawałem, że wcale nie jestem taki głodny, że zjadłem kobylaste śniadanie, jajka na bekonie i tak dalej, i żartowałem sobie z mamy, jaka się robi roztrzepana, zapomniała zapakować mi picie i chipsy, szkoda, bo to były te z solą i octem, i puszka 7-Up, widziałem, jak stały na szafce, ale to nic, zjem sobie potem, jak mama będzie robić kolację. No i wypijałem herbatę z butelki, bo chciało mi się pić, ale myślałem tylko, że dałbym wszystko, żeby nie różnić się od innych, żeby móc usłyszeć syk otwieranej puszki z colą 7-Up czy fantą wciąż zimnej po pobycie w lodówce, poczuć szczypiące w nos bąbelki, gdy słodki, musujący płyn spływa do gardła, i pić łapczywie, żeby mi się później odbijało i żeby brać udział w konkursie, komu uda się najgłośniej beknąć — teraz ja — nie, ja! Z herbatą to nie wychodzi. QaU Jak do tego doszło, że moje życie tak wygląda? Nie teg0 chciałam. Kiedy byłam mała, przebierałam się z moimi siostrami i bawiłyśmy się w ślub. Mari zmuszała jakiegoś biedaka z sąsiedztwa, żeby był panem młodym, co w naszej zabawie było niemą rolą, nie licząc sakramentalnego „tak", a my byłyś. my na zmianę panną młodą i pastorem. Lynn, ma się rozumieć była zawsze druhną, jako że była najmłodsza, ale pozwalałyśmy jej nosić błyszczącą opaskę do włosów jako tiarę i złapać bukiet, więc godziła się na to. Myślałam, że kiedy się dorasta, wychodzi się za mąż, dostaje pralkę i kuchnię z wyposażeniem, komplet wypoczynkowy do salonu i barek, a potem żyje się długo i szczęśliwie. Naprawdę, tak właśnie myślałam, że tak się to odbywa — tylko dlatego, że jest się dorosłym. A potem, chociaż byłam nastolatką i powinnam mieć już więcej oleju w głowie, za każdym razem, kiedy zaczynałam spotykać się z nowym chłopakiem, czułam w głębi duszy przypływ podekscytowania i myślałam: „A co, jeśli to właśnie to?" I zaczynałam to sobie wyobrażać, nasz ślub, znaczy się. A to wszystko po pierwszej randce z facetem. Rozmyślałam o sukni, jakie będzie miała rękawy, jak głębokie będzie miała z przodu rozcięcie, czy powinna być biała jak śnieg czy może lepiej w kolorze kości słoniowej, i głowiłam się, czy lepiej będzie pójść na całość i sprawić sobie ciuch jak z bajki, z olbrzymią spódnicą przypominającą ogromną bezę, czy może raczej zdecydować się na coś bardziej wyrafinowanego, na jakąś udrapo-waną, elegancką kieckę z małym, wyszywanym koralikami bo-lerkiem. Poważnie. Mogłam tak o tym rozmyślać bez końca. Następnie, rzecz jasna, szłam na dragą randkę, do kina czy gdzie tam, i facet próbował obmacywać mnie w tylnym rzę- 212 ^je, albo szliśmy coś zjeść, a on opychał się, nie zamykając buzi, i wszystkie moje wizje — o sukni, kwiatach, toastach i rozanielonym tacie — wszystkie marzenia legły w gruzach, ja zaś rozglądałam się nad jego ramieniem po restauracji, wypatrując, czy w drzwiach nie pojawił się nikt lepszy. I wtedy spotkałam Scotta. Spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Wszyscy inni faceci, z którymi się spotykałam, byli popisującymi się, przekonanymi o własnej elokwencji cwaniakami- Ale on nie mógł wykrztusić słowa. Wiedziałam, że mu się spodobałam, bo unikał mojego wzroku i rozlał herbatę, jak tylko się do mego uśmiechnęłam. Wydawał mi się słodki, wypisz, wymaluj duży dzieciak. I wiecie co? Scott to faktycznie duży dzieciak. Rzadko kiedy robi jakieś plany na przyszłość i o niczym nie pamięta, z wyjątkiem jakichś głupot, którymi nie warto zaśmiecać sobie głowy — bzdur o sporcie, zespołach i ciekawostek, które pod-łapał z teleturniejów. — Ile ścian ma graniastosłup? — pytał znienacka w samochodzie. — Nie mam pojęcia, Scott. Po prostu mi to powiedz i będziesz miał to z głowy. Scott obrażał się wtedy, że zawsze muszę mu zepsuć zabawę, i chciał, żebym zgadywała. Kiedyś zaproponowałam dla zartow, żebyśmy zagrali w „Moim małym oczkiem widzę..." Nawet me jechała z nami Rosie. -- Dobra — zgodził się Scott, biorąc mnie na poważnie. — Moim małym oczkiem widzę coś, co zaczyna się na dwa „r". Wiecie, co to było? Nie? Ja też nie wiedziałam. Rozgnieciony robak, na przedniej szybie. No i co można zrobić z takim fa-cetem? cetem? Nasz wielki dzień okazał się, rzecz jasna, zupełnie niepodobny do wszystkich moich dziecięcych mrzonek. Byłam już Jtedy większą realistką i oszczędzaliśmy na nasz pierwszy «om. Moi rodzice zadeklarowali, że chętnie szarpną się na we- 213 sele ze wszystkimi szykanami albo dadzą mi te pieniądze na pierwszą wpłatę za dom. Scott uznał, że lepiej, żebym to ja zdecydowała, skoro to pieniądze od mojej rodziny — wydaje mi się, że jedynym wkładem jego rodziców była niezwykle brzydka, pseudokryształowa misa, którą przy pierwszej nadarzającej się okazji oddałam do Oxfamu* — a poza tym wie, jakie są dziewczyny, jeśli chodzi o wesele. Odłożyliśmy więc te pieniądze na dom i wzięliśmy skromny ślub, ja zaś wystąpiłam w jasnoróżowym kostiumiku. Proszę, to nasze ślubne zdjęcie, nie wiem, czemu jeszcze tu stoi. Oto my w urzędzie stanu cywilnego, ja mam we włosach idiotyczny stroik z kwiatów, a Scott szary garnitur z przydługimi rękawami, więc wygląda jak chłopiec w pierwszym dorosłym garniturze. Potem zaprosiliśmy rodzinę i przyjaciół na zimny bufet do moich rodziców, gdzie mój pękający z dumy ojciec wygłosił mowę, przypominając wszystkim, jaka byłam jako mała dziewczynka, jaka byłam schludna i zorganizowana i jak bawiłam się w salonie w nauczycielkę, gdy wszystkie moje lalki siedziały w rządku, a ja upominałam je, żeby były grzeczne, bo wyślę je do dyrektora. Bogu dzięki, ojciec Scotta nie próbował wygłosić przemówienia. Nie za bardzo sobie przypominam, żeby w ogóle coś powiedział, to znaczy nie złożył nam gratulacji ani nic. O ile pamiętam, matka Scotta zajęła strategiczną pozycję przy bufecie, gdzie co rusz nakładała sobie dokładkę i nerwowo rozglądała się wokoło, jakby w obawie, że lada chwila ktoś do niej podejdzie i jej tego zabroni. Mimo wszystko był to miły dzień, a my dwoje byliśmy bardzo szczęśliwi. Ale, po tych wszystkich moich marzeniach, tylko na mnie spójrzcie. Czułam się okropnie, kiedy informowałam moją rodzinę, że Scott się wyprowadził. Było mi wstyd, zupełnie jakbym w jakimś sensie ich zawiodła. Mama straciła głowę i kr?; ciła się po kuchni, robiąc coraz to nowe filiżanki herbaty. ??? * Oxfam — brytyjska organizacja charytatywna. 214 nie zwlekając, oświadczyła, że zawsze wiedziała, że tak się to skończy, gdybym tylko ją chciała wtedy posłuchać, czyż zamsze nie mówiła, że ze Scotta nigdy nic dobrego nie będzie, że nigdy do niczego nie dojdzie, dół społeczny rodem z domów komunalnych — owszem, tak właśnie powiedziała — próbujący wżenić się w lepszą sferę — jakbyśmy byli rodziną królewską czy kimś takim. Marian to straszna snobka, wydaje jej się, że posiadanie domu z czterema sypialniami i podwójnego garażu z automatycznie otwieraną bramą robi z niej jakąś cholerną księżną. — Ten twój Dennis... — Nazywa tak Scotta, kiedy powtarza swoją śpiewkę z gatunku: „mogłaś była coś osiągnąć w życiu, gdybyś nie poślubiła tego nieudacznika" — ...ten twój Dennis był ci tylko kulą u nogi. Zawsze utrzymywałam, że wcale nie czuję, żeby Scott był dla mnie zawadą, co nie było do końca prawdą, ale nie chciałam dać jej tej satysfakcji. Gwoli sprawiedliwości, nie sądzę, żeby chciała być niemiła. Po prostu Mari ma już za sobą jedno nieudane małżeństwo, a i jej życie z Robertem nie wydaje mi się usłane różami. Robert jest mężem numer dwa, ale równie dobrze mógłby być niewidzialnym człowiekiem. Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio go widzieliśmy. To jeden z tych facetów, co to energicznie ściskają ci dłoń na powitanie i sypią raczej prostackimi żartami, udając cały czas radosnych, ale kiedy się z nimi w końcu porozmawia, sprawiają wrażenie przygnębionych. Jego spodnie mają zawsze nienagannie odprasowane kanty i odnosi się wrażenie, jakby to one trzymały go w pionie, a nie na odwrót. Za to tata był kochany. — Wszystkie małżeństwa przeżywają lepsze i gorsze chwile — stwierdził, upewniwszy się wpierw, że mama była za daleko, żeby go usłyszeć. — Może uda wam się jakoś z tym uporać. Scott to w głębi serca zacny człowiek, ze świecą lepszego by szukać. — Później przytulił mnie, tak jak miał to w zwy- 215 czaju, kiedy byłam małą dziewczynką i miałam jakieś zmartwienie. Powoli potrząsnęłam głową. — Obawiam się, że już za późno, żebyśmy mogli to naprawić. — Cóż, jak nie, to nie, trudno. Byle tylko nasza dziewczynka była szczęśliwa, co? Dla nas tylko to się liczy. — Daję sobie radę, tato. Dam sobie radę. Scott Wiecie, spoglądam wstecz i zastanawiam się, czemu wylądowałem w łóżku z Angelą, i wiem, że cokolwiek powiem, zabrzmi to, jakbym usiłował zrzucić winę na kogoś innego, ale wcale nie o to mi chodzi. Naprawdę. Chodzi o to, że jeśli restauracja jest zawsze zamknięta, to trudno winić faceta za to, że spróbował szczęścia w kafejce, no nie? W końcu to nie tak, że Gail mi się znudziła albo co. Nadal bardzo mi się podobała. Ma olśniewający uśmiech — cóż, kiedyś miała, bo kiedy się tak nad tym zastanawiam, to nie mogę powiedzieć, żebym go zbyt często widywał przez te ostatnie lata — ma naprawdę ładne, proste ząbki. Zabrzmiało to bez mała, jakbym oceniał jakiegoś konia albo co, ale nie to miałem na myśli. Jest ładna i schludna, ale uśmiech to ma naprawdę seksowny, jakby była przyzwoita na zewnątrz, ale w środku naprawdę napalona. Do tego ma świetne nogi, chociaż trzeba by mieć rentgen w oczach, żeby je zobaczyć, bo prawie zawsze nosi teraz spodnie, twierdząc, że są praktyczniejsze i że nie ma najmniejszego zamiaru stroić się po to tylko, żeby kogoś zadowolić. Ale kiedyś jej się to zdarzało, nosić spódniczki, znaczy się. Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, miała na sobie białą sukienkę upstrzoną małymi czerwonymi kropeczkami. Nie była to jakaś przesadnie krótka kiecka ani nic, ale kiedy Gail się poruszała, wirowała jej dookoła nóg, tak że zwracało się na nie uwagę i żałowało, że nie jest krótsza. Miała lśniące włosy i marzyłem, żeby je dotknąć. Spotkaliśmy się w tej starej kafejce, która była kiedyś w centrum miasta i nazywała się Mocha Bar. Wystrój wnętrza pochodził jeszcze z lat pięćdziesiątych: wyściełane, chromowane krzesła i linoleum w krzykliwy wzorek. Tak więc siedziałem sobie z kumplem, a ona z koleżanką i kie- 217 dy poszła po coś do baru, już przy niej byłem, szybszy ? błyskawica, zachowując się z wystudiowaną nonszalancją. Sta. ła, czekając, aż Sylvie zaparzy jej za barem herbatę. A Syb/ie skapowawszy już, o co mi chodzi, rzuciła mi spojrzenie mó-wiące: „No to zamierzasz do niej w końcu zagadać, czy nie?" i powoli wypłukiwała imbryk, dając mi trochę czasu. — Ja też poproszę herbatę, dobrze, Sylvie? — Oto moja pierwsza kwestia. Zwalająca z nóg. Któż mógłby mi się oprzeć? A jeśli wydaje wam się, że to było luzackie, to co powiecie na olśniewający ciąg dalszy? — Są jeszcze pączki? W każdym razie owa cudowna istota w nakrapianej sukience zamiast obrzucić mnie pełnym politowania spojrzeniem, na które sobie zasłużyłem, odwróciła się do mnie i ni mniej, ni więcej, obdarzyła uśmiechem. Wtedy przepadłem z kretesem. Nie było już dla mnie nadziei. Stałem tam niemal z językiem na wierzchu. I właśnie w tym momencie nadeszła moja wielka chwila. Skinąłem jej głową. — Jak leci, obleci? — zagaiłem błyskotliwie. Dacie wiarę? W dodatku kiedy ją spotkałem, nie miałem już piętnastu lat. Aż wstydzę się powiedzieć. A niech tam, miałem dwadzieścia cztery lata i na ogół żadnych kłopotów z laskami, w końcu nie urodziłem się wczoraj. Ale ona doprowadziła mnie do poziomu jąkającego się idioty. Żadnej luzackiej gadki. Żadnych inteligentnych komplementów. Żadnych żartów o podtekście erotycznym. Kompletna klapa. — W porządku, dzięki — odparła, uśmiechając się do mnie, jakbym powiedział coś całkiem inteligentnego czy zabawnego i dodała: — Au ciebie? — Okej — odparłem, po czym myśląc, że zabrzmiało to zbyt szorstko i opryskliwie, zamiast trzymać gębę na kłódkę jak każdy rozsądny człowiek na moim miejscu, nawijałem dalej. — Spoko, znaczy się, wszystko w porządeczku, wszystko gra. — W tym momencie przeklinałem się już w duchu i wpijałem paznokcie w dłonie, żeby wbić sobie do głowy trochę rozumu, gotów już włożyć głowę do dzbanka z kawą i skończyć 218 z tym wszystkim. Kątem oka dostrzegłem, że Sylvie powoli kręci z niedowierzaniem głową i zaczyna nalewać herbatę. Wówczas ta dziewczyna zauważyła, że nigdy wcześniej mnie w nie widziała, więc sprostowałem, że owszem, wpadam tu, nawet często, chcąc zachęcić ją do tego, by jeszcze kiedyś tu przyszła, abym mógł niby przypadkowo się na nią natknąć, ale powiedziałem to nieco za szybko i jakoś dziwnie to wyszło, jakbym ją atakował, że obala moje alibi, albo zarzucał jej tępotę, albo kłamstwo, albo jedno i drugie. Wtedy więc zdałem sobie sprawę, że nie mam szans i że równie dobrze mogę wziąć dwa pączki i odpuścić sobie dziewczynę z kropeczkami, więc odwróciłem się do Sylvie po herbatę. — Cóż, w takim razie może się jeszcze kiedyś spotkamy? — rzekła na to ta cudowna istota. — A tak przy okazji, jestem Gail. Filiżanka zagrzechotała o spodek, kiedy ją podnosiłem, i wylało mi się trochę herbaty. Wpatrywałem się w filiżankę, próbując już więcej niczego nie rozlać, jednocześnie usiłując wyglądać swobodnie, tak jakby w rzeczywistości przeniesienie herbaty całe dziesięć stóp do mojego stolika nie wymagało z mojej strony niemal stuprocentowego skupienia. — Tak. Na pewno. — Zaryzykowałem błyskawiczne oderwanie wzroku od filiżanki i spojrzenie na Gail. Co za uśmiech. — Jestem De... Scott. — Mniej więcej wtedy postanowiłem nie używać imienia, tylko nazwisko. — DeScott? — Scott. — Wyprostowałem ramiona i starałem się wyglądać luzacko. — Po prostu Scott. — Skinąłem od niechcenia głową. — No to na razie. Kiedy postawiłem z brzękiem herbatę na stoliku, znowu wylało mi się jej trochę na spodek. „Nie obracaj się" — upominałem się w duchu. „Nie obracaj się. Nie obracaj". Odwróciłem się. Chichotała ze swoją koleżanką prawdopodobnie zaśmiewając się, jaki ze mnie palant, który nie potrafi nawet utrzymać jak należy filiżanki z herbatą. 219 __ Też nie miałbym nic przeciwko — skomentował R0ger mój kumpel. — Ty cholerny szczęściarzu. Miał rację. Tak to właśnie było z Gail. W tych starych, dob-rych czasach zawsze czułem, że faktycznie jestem cholernym szczęściarzem. I w jakim świetle mnie to teraz stawia? 4ąt Mama powiedziała: — Cóż, oczywiście nie będę cię zmuszać, źebyś poszedł j^fje wiem, jak niby mogłabym cię zmusić. Ale Siedziałem, ziewając i marząc, żeby się streszczała i skon czyła już tę pogadankę, żebym mógł pójść do Steve'a Mama obserwowała, jak podryguję nogą, i widać było, Ze zaraz zwróci mi uwagę: „Nathan, proszę przestań się kręcić, usiłuję z tob" porozmawiać", ale przygryzła usta. I tak zresztą na chw'^ przestałem, żeby się jej przyjrzeć, a potem znów zacząłem^ żeby się trochę pospieszyła. ' — Nat, wiesz przecież, że tata bardzo cię k0ci Prychnąłem. No jasne. W dziwny sposób to okazu' Wł ' nie dlatego nie mógł już wytrzymać ze mną ??? Jednym ^" chem. Mama to czasem jak coś powie. — To prawda, Nat. Wiem, że trudno ci tera» „ + , , . , . . . . ^ dZ w to uwie- rzyć, kiedy jeszcze się na mego gniewasz. Ty i Rosie jesteście dla niego wszystkim. Spojrzałem na nią unosząc lewą brew, żeby doi, - . wiem, że wciska mi kit. To naprawdę luzacko wygląd ' — Po prostu tata i ja, cóż, widzisz, czasem tak sie H że dorośli nie mogą już ze sobą mieszkać i postanawiaia ' Hi' wszystkich będzie lepiej, jeśli na jakiś czas zamieszkają h Litości, kobieto, daj se luzu. Czemu niby to rod7' decydować? Co za geniusz to wymyślił? Powinni h„i; *. -, ? ,, %, . z . , °?? zostawić decyzję mnie albo Rosie. Znowu ziewnąłem. Daj„ < czytała te żałosne poradniki z gatunku: Jak ????^. ? - J ? dom, że się rozwodzicie? i inne takie tam. Powinm,« • ? ^ ^ , t„i .,.,,.. . , . ??? nosie tytuł: JaK powiedzieć dzieciom, ze wszystko spieprzyli^? — Sorry. Mówiłaś coś do mnie? — Odchylijern ' 221 oparcie krzesła. — Nie jestem Rosie, wiesz, więc nie wciskaj mi tu kitu, jak to niby „dorośli muszą czasem od siebie odpocząć". Przestań ściemniać i po prostu powiedz, kiedy się rozwodzicie. Mama westchnęła, opadła ciężko na łóżko i zaczęła wygładzać kołdrę, co było z góry skazane na niepowodzenie, bo na niej siedziała. — Och, Nathan. Nie chcę wcale traktować cię jak małego dziecka, ale nie masz pojęcia, jakie to trudne. — W takim razie nie trzeba było w ogóle brać ślubu! Podniosła na mnie wzrok. — Jak możesz tak mówić? Ty i Rosie to najlepsze, co ??? się w życiu przytrafiło. — Dobra, dobra... No a rozwód? — Nie doszliśmy jeszcze do tego etapu, Nathan. Tata i ja..; — Mogę już iść? Powiedziałem Steve'owi, że do niego wpadnę. — Cóż, wydaje mi się, że to ważne, nie uważasz? Wzruszyłem ramionami. — Wielkie mi rzeczy. Bez przerwy ktoś się rozwodzi. Gwiazdy zawsze rozwodzą się najpóźniej po dwóch latach małżeństwa. Żeby pisali o nich w gazetach — najpierw wielka bitwa i załatwianie porachunków w sądzie, później ślub jak z bajki i znów do następnego rozwodu. — Ależ to zupełnie co innego, nie uważasz? To akurat jest wielka sprawa, bo tu chodzi o nas. W każdym razie nie mogłabym znieść myśli, że ty czy Rosie moglibyście kiedykolwiek pomyśleć, choćby przez chwilę, że jeśli tata i ja nie jesteśmy teraz razem, to was już nie kochamy. Położyłem nogę na biurko, żeby poluzować sznurowadła, i pomyślałem, że wypróbuję u Steve'a tę nową grę, którą przysłała mu ciocia z Los Angeles. Zdaje się, że równa z niej babka. Czemu on ma ciocię, która zna się na grach i przysyła mu odjazdowe nowe gry gdzieś z miesiąc wcześniej, zanim wypuszczą je u nas, a mi dostają się ciotki w rodzaju tych, co to robią 222 ??? ?? drutach obciachowe swetry, prawie za małe dla czterolatka, mierzwią mi włosy i wypyta jak ffli się podoba w szkole. Z wyjątkom cioci She,h, starSZej siostty taty. Jest super, ale mieszka daleko, az w Szkocji. Spojrzałem znowu na mamę. Miała taką minę, jakb na coś czekała w,ęC pomyślałem, że może 0 c0Ś „^ ^ała. - Mm - mruknąłem i lekko się uśffliechnąłem. _- To dobrze. - Wstała i objęła mxńc ramionami, próbując runie uściskać. J^ ' ??°> ??°; ? WyWiD^ Się Z jej Objęć. 7 °ch' * Chyba ?? ->esteś ?? duży, żeby od czasu do cza-su uściskać swoją mamę, co? - Mm. - No dobrze. - Mama stanęła za mną, trzymając ręce na moich ramionach. - Cieszę się, że sobie porozmawialiśmy. I pomyślisz o tym, co? J - No. - O czym niby marn pomyśleć? Wstałem, zrzucając jej ręce - dę do Steve'a. _ Zatrzymałem się w przed- ???? {krZyWłem na SÓrę: - Co dzisiaJ na - Jeszcze nie wiem. Pewnie makar0n z jakimś oszałamiająco pysznym i niezwykłym sosem - Znów makaron. Nie moglibyśmy pójść na frytki? - Zobaczymy. Niczego nie obiecuję I, Nathan? - Co? J - Proszę wrócić najpóźniej kwadrans przed siódmą jeśli chcesz kolację. Jesh cos cię zatrzyma, zadzwoń. I bez wymówek, elek^ dob«- Czemu po prostu nie kupisz mi jakiegoś ktoomczncgoidentyiibtom, żeby wiedzieć przez cały czas, gdzie jestem? Wierzyc się nie chce! %*?? Kiedy po spotkaniu z tatą wracam do domu, mama prasuje albo przygotowuje kolację. Całuje mnie i pyta: — Dobrze się bawiłaś, kochanie? Co robiliście miłego? Teraz już wiem, o czym mogę opowiedzieć, a o czym lepiej nie. Pewnego razu po powrocie powiedziałam mamie, że jadłam frytki, lody czekoladowo-orzechowe i piłam colę, a potem poszliśmy na ciastka do takiej małej kawiarenki. Mama oznajmiła, że muszę pamiętać, że tata ma zadbać, żebym zjadła porządny posiłek, nie tylko frytki, no a później usłyszałam, jak rozmawiała z tatą przez telefon. Była bardzo rozgniewana i o-świadczyła, że tata sam zachowuje się jak jakiś cholerny dzieciak, czemu jest taki bezmyślny, co on sobie w ogóle myśli i jeszcze, że tata nigdy się nie zmieni, że zawsze jest taki nieodpowiedzialny i że naprawdę musi zapewnić mi jakiś ciepły posiłek z warzywami, a nie tylko napychać mnie przez cały dzień jakimiś śmieciami i odbierać mi apetyt na normalne jedzenie. Natty nie pyta, co robimy z tatą, ale wiem, że go to interesuje, więc po powrocie wykradam się do niego na górę. Kładę się na łóżku, a Nat ogląda telewizję albo bawi się na komputerze. On twierdzi, że wcale się nie bawi, tylko zajmuje się różnymi rzeczami, ale na ogół gra albo pisze maile do kumpli, albo surfuje po Internecie, albo rozmawia na czacie, dopóki mama się nie połapie i nie zacznie wściekać się o rachunek telefoniczny i o to, że nie może korzystać z telefonu. Nat skarży się wtedy, że straszne z niej skąpiradło, i pyta, czemu musimy być ostatnimi ludźmi na planecie z tylko jedną linią telefoniczną, na co mama się oburza, że powoli robi się z niego zepsuty bachor i % 224 wielu ludzi nie stać nawet na jedzenie, i że Nat powinien być wdzięczny za to, co ma. Tu Nat robi tę swoją minę, jak zawsze, kiedy jest nie w humorze. Nie mówi ani słowa, ale pochyla głowę, o tak, aż włosy spadają mu na oczy, i nie warto wtedy ??? do niego mówić, bo i tak nie odpowie. Nat trzyma pod łóżkiem swoje stare zabawki, którymi podobno już się nie bawi, ale kiedy mama zaproponowała, żeby oddać je wszystkie na oddział dziecięcy do szpitala, oznajmił, że wpierw musi je posegregować, ale nigdy się tym nie zajął. Ma też magazyny ze zdjęciami motorów, a kiedyś znalazłam taki brzydki magazyn z gołymi paniami i postraszyłam go, że powiem mamie, ale Nat zagroził, że zrobi mi pokrzywkę i żebym lepiej nie próbowała. I tak bym przecież nie naskarżyła. Nat tłumaczył się, że to nie jego i że pewnie Steve specjalnie mu go podrzucił, żeby narobić mu kłopotów, a jak następnym razem sprawdziłam, to już go tam nie było. Przeglądam rzeczy, które walają się u niego na podłodze albo pod łóżkiem, i opowiadam, dokąd poszliśmy i co robiliśmy, co jedliśmy, co kupiliśmy i co widzieliśmy. Nat nigdy o nic nie pyta, ale kiedy chce się dowiedzieć czegoś więcej, dłoń mu zastyga na myszce, a on sam odchyla się do tyłu na krześle i wymachuje nogami, kopiąc w ścianę. Mama gniewa się o to na niego, bo Nat bez przerwy coś kopie i wszędzie zostawia duże, czarne ślady butów. Nat odchyla się więc wygodnie na krześle, a ja opowiadam mu różne rzeczy, na przykład o tym, jak poszliśmy na plażę i widzieliśmy dziwnego faceta w kapeluszu, który mamrotał coś do siebie, więc szepnęłam tacie, że to pewnie jakiś czubek, ale tata przypuszczał, że to może być szpieg albo tajniak, który tylko udaje czubka, żeby nie wzbudzać podejrzeń, więc powinniśmy zachowywać się jak gdyby nigdy nic, a potem pobiec i skryć się za falochronem. No i pobiegliśmy, przycupnęliśmy na kamieniach i tata wyjrzał nad falochronem, żeby sprawdzić, czy on wciąż tam jest. Ale już zniknął. Nat skwitował to stwierdzeniem, że ten facet pewnie sam ukrywał się za następnym falochronem, bo jak nic po- 225 myślał, że to my jesteśmy szurnięci, skoro się tak głupio i p0, dejrzanie zachowywaliśmy, i że jak nie będziemy uważać, to ktoś kiedyś zadzwoni po facetów z psychiatryka i wsadzą nas do wariatkowa. Ale Nat mówił tak tylko, żeby mnie nastraszyć Nie mówił tego poważnie. Mogłabym spytać o to tatę. Zazwy, czaj nie zna odpowiedzi, jak się go o coś pyta, ale jemu to nie przeszkadza. Przedtem, kiedy jeszcze był w domu i o coś go pytałam, wymawiał się, że mam spytać mamę albo nauczyciel, kę, ale teraz mruczy: „Hmm, pomyślmy, gdzie byśmy to mogli sprawdzić?" Scott Cześć, zgadza się, to znowu ja. Oto znowu tu jestem i robię z siebie durnia, skradając się po własnym domu jak jakiś podejrzany osobnik. Cóż, miałem godzinkę czy dwie wolnego przed następnym zleceniem, a nie chciało mi się wracać do pracy, poszedłem do kuchni. Czyściutko. Wziąłem sobie jabłko z miski na owoce i wgryzłem się w nie. Ha! Było to pewnie cokolwiek żałosne zwycięstwo, ale poczułem się, jakbym właśnie dokonał napadu stulecia. Przynajmniej było to jedno z tych chrupiących jabłek, tyle mojego. Na kilka minut wyciągnąłem się wygodnie na kanapie. No co, w połowie to wciąż moja kanapa, może nie? Myślicie, że można dostać to, no jak mu tam, no wiecie, prawo do kontaktów z kanapą? Jest diabelnie wygodna i wystarczająco szeroka, żeby nogi nie musiały wystawać poza poręcz. Potem powlokłem się na górę — owszem, najpierw zdjąłem buty. Widzę, że jesteście ze mnie dumni. Szybka inspekcja w pokoju Rosie, gdzie panował nieskazitelny porządek i nawet pocztówki i zdjęcia wisiały idealnie prosto na korkowej tablicy. Potem poszedłem do pokoju Nata i aż parsknąłem śmiechem, tak bardzo różnił się od pokoju Rosie. Nikt by nie zgadł, że to rodzeństwo. Nie wiedziałem nawet, jak mam tam wejść, żeby niczego nie nadepnąć. Chociaż wątpię, żeby Nat w ogóle to zauważył. Można by tu wpuścić tyranozaura i pewnie po tym wyglądałoby tu dużo porządniej niż obecnie. Usiadłem na chwilę przy biurku i odchyliłem się na krześle do tyłu, odpychając się jak Nat nogą od ściany. Przy komputerze i monitorze paliły się światełka, więc trąciłem lekko myszkę, żeby wyłączyć wygaszacz ekranu. Powinien wyłączyć komputer, jeśli wychodzi na dłużej, ale wciąż o tym zapomina. 227 Nie mam pojęcia, po kim to ma, zapewne po kimś ze strony Gail. No więc pomyślałem sobie, że może wyszedł w połowie jakiejś gry i mógłbym sobie trochę pograć. Dałbym sobie rękę uciąć, że nie będzie to żadne zadanie domowe. W każdym razie chciałem tylko rzucić okiem, jasne? Nie chciałem być wścib-ski. No dobrze, może trochę, ale nie przypuszczałem, że może to być coś ważnego, coś osobistego. To był plik tekstowy, z adresem Nata w prawym górnym rogu, jakby pisał podanie o pracę czy coś w tym rodzaju. Po-niżej umieszczono datę, ale sprzed trzech dni. A jeszcze niżej widniały słowa: Drogi Tato Tylko tyle. Reszta strony była zupełnie pusta. Siedziałem tam przez, zdawało się, całą wieczność, czując w gardle wielką gulę. Nie mogłem przełknąć śliny. W następnej chwili te dwa słowa rozmazały mi się przed oczami, poczułem, że coś ściska mi klatkę piersiową, i nie mogłem się ruszyć. Miałem wrażenie, jakbym miał tam zostać do końca życia, i oczyma wyobraźni widziałem już, jak znaj dują mój szkielet, siedzący na krześle Nata, z kościstymi palcami wciąż zaciśniętymi na myszce i rozdziawioną szczęką. Pewnie dotąd bym tam siedział, gdyby coś nie poderwało mnie z krzesła, coś, co było ostatnią rzeczą, którą chciałem usłyszeć. Wręcz nie mogłem uwierzyć, że to słyszę: trzaśniecie drzwiami samochodu pod samym domem i głos Gail na progu: — Dasz sobie z tym radę, Rosie? Jeśli jest za ciężkie, to zostaw. O w mordę. Cholera, cholera, cholera jasna, psiakrew. W sekundę skoczyłem na równe nogi i runąłem na podest schodów. Wychyliłem się przez poręcz i zobaczyłem sylwetkę Gail, majaczącą za matową szybą drzwi wejściowych — rzuciłem się do łazienki — nie tu, ty głupku — biegiem do pokoju Rosie — 228 wszystko tam było o wiele za małe, żeby się w czymś lub pod czymś schować — z powrotem do pokoju Nata — próbowałem wczołgać się pod łóżko, ale za wiele było tam różnego śmiecia __odwrót do naszej sypialni — otworzyłem okno — Jezu, skręciłbym sobie kark, gdybym stamtąd wyskoczył — szarpnąłem drzwi szafy z ciuchami — Jezu, po cholerę kobietom tyle strojów? Jak facet ma się schować w szafie pękającej w szwach od czterystu pieprzonych kiecek, których ani razu nawet nie miała na grzbiecie? Posłyszałem tupot nóg na schodach. Szybko — pod łóżko! Trzaśniecie drzwiami do łazienki. Jak dobrze, że tam się nie schowałem. No dobra, jeśli robi siusiu, to daje mi to co najmniej minutę, pod warunkiem że Rosie nie ma w przedpokoju. Wyczołgałem się migiem spod łóżka — na podest schodów — droga wolna. Z toalety dobiegł mnie odgłos spuszczanej wody. Cholera jasna, ale wzięła tempo. Nigdy się jej tak nie spieszy, kiedy jesteśmy w kinie albo w restauracji i wyczekuję na nią jak kto głupi całymi godzinami. Runąłem po schodach i rzuciłem się w stronę drzwi. Rany boskie, a gdzie buty? Gdzie je, do diabła, zostawiłem? Aha, już wiem — w salonie. W kuchni słychać było Rosie — przemknąłem koło półotwartych drzwi — wpadłem do salonu — capnąłem buty — rzuciłem się z powrotem do wyjścia, gdy nagle znowu dobiegł mnie odgłos Gail, schodzącej po schodach. Rany boskie. Jezu, czy ta kobieta nie mogłaby choć przez minutę czesać włosów albo co? Czemu nagle tak się jej spieszy? Dałem nura z powrotem do salonu, gdzie przykucnąłem za jednym z foteli. Cudownie. Co za wygoda — nie mogę tak długo zostać, bo chwyci mnie skurcz. Nie zaprojektowano mnie z myślą o składaniu. W myślach powtarzałem sobie na okrągło: ..Tylko spokojnie, tylko spokojnie", uspokajałem się, że wszystko pod kontrolą, że kiedyś sobie to przypomnę i będę się z tego smiał. To był błąd. Jak tylko o tym pomyślałem, uświadomiłem sobie, że to faktycznie całkiem śmieszne, i o mały włos nie Parsknąłem śmiechem. Przygryzłem mocno, zbyt mocno, policzek i omal nie odgryzłem sobie kawałka. Potem zerknąłem 229 ukradkiem nad oparciem fotela. Obliczyłem, że wystarczy ?? z grubsza tylko trzydzieści sekund, żeby dopaść drzwi, cichutko je otworzyć, pomknąć ścieżką i dopaść rogu ulicy. Ponieważ dopiero co wróciły do domu, nie musiałbym nawet zamykać za sobą drzwi, najwyżej pomyślą, że przez przypadek zostawiły je otwarte. Podkradłem się do drzwi salonu i nasłuchiwałem. — Rosie, chcesz kanapkę z masłem orzechowym? Wybornie. Będzie stała tyłem do drzwi przez co najmniej minutę. Przekradłem się na paluszkach do drzwi wejściowych, wciąż ściskając w rękach buty, powoli przekręciłem gałkę, wy. ślizgnąłem się, przymknąłem za sobą drzwi i już zasuwałem ścieżką, szybciej niż Linford Christie* zwiewający przed wela- ciraptorem. Furtka zatrzasnęła się za mną ze szczękiem, ale nie obróciłem się za siebie. Nie zatrzymałem się, dopóki nie znalazłem się przy samochodzie. Wtedy wciągnąłem na nogi buty, wsiadłem i oparłem głowę o kierownicę. I wtedy naszła mnie straszna myśl. Nie mogłem w to uwierzyć. Cholera jasna. Gdzie, do diabła, zostawiłem ten pieprzony ogryzek? * Linford Christie — znany sprinter, mistrz olimpijski z Barcelony w biegu na 100 metrów. 9iat W szkole uczyliśmy się, jak napisać oficjalny r* j r i . ? 11SI, ?? WIC- cie, podanie o pracę czy cos w tym rodzaju. Przydatne co? Akurat tego człowiekowi potrzeba, jak ma trzynaście , 'pC°'. Farnham pokazała nam, gdzie należy umieścić na ? rt ? datę i tak dalej, a potem spytała nas, kiedy się pisze takjealisr*' i Toby — nie cierpię palanta — wyrwał się: — Kiedy chce się zamówić z wyprzedzeniem pokój h telu, proszę pani. J Co za lizus. Parę osób zgłosiło kilka dals>v~v, i- • ... .. j • v_l . , • ?4??? wazehniar- skich propozycji, w rodzaju listu do kierownika h ? ' t™ podobnych bzdetów. Co za emocje, mówię wam i ? łem usiedzieć na miejscu. Mieliśmy wszyscy xoK' t i5~ Nagle pani spytała: — Nathan, a co ty powiesz? Masz jakiś ????8?? Kiedv mógłbyś chcieć napisać do kogoś oficjalny ljst? y — Ja tam wcale bym nie pisał. Wysłałbym m '1 — Tak, Nathan, ale zgodzisz się ze mną, że nie w każdych okolicznościach byłaby to najbardziej stosowna form t • kacji, nieprawdaż? A nawet założywszy, że chciałbyś wXć swój list pocztą elektroniczną, to i tak mógłbyś cn ? < f mułować go zgodnie z formalnymi wymogami Pani Farnham idzie z duchem czasu, rzeczy- • p siałem momencik, gryzmoląc w zeszycie, i Powiędnąłem117" — No... tego... czyja wiem, gdybym chciał zgłosić rekla- — Owszem, bardzo dobrze. Jakiego rodzaju rekla magałaby twoim zdaniem zwrócenia się do adrPSot„ ?, formalny? ^sata w sposób Dacie wiarę? Ona cały czas tak właśnie ga(ja ?-? , ze 231 nie jest moją mamą: „Nathan, jakie artykuły żywnościowe należałoby według ciebie uwzględnić w dzisiejszym jadłospi. sie?" Jezu. — Bo ja wiem? Aha, no na przykład, jakby chciało się złożyć reklamację w sklepie, powiedzmy, że się kupiło ????'?, które kosztowały masę kasy, no nie, a one się, tego, rozkleiły po pierwszym noszeniu, a ten sklep nie chciał oddać forsy, ?0 to można by napisać do prezesa... — Tak... — Albo kiedy ktoś jest nieziemskim nudziarzem, no nie, to można napisać skargę i no wiecie, powiedzieć mu, żeby nie był taki nudny... Przez klasę przebiegło parę śmieszków, ale pani zrobiła się cała czerwona i powiedziała: tak, ale nie dajmy się ponieść wyobraźni, lepiej będzie, jeśli ograniczymy się w naszych rozważaniach do konkretnych kwestii w rodzaju wadliwego towaru bądź rezerwacji pokoi, a nie naszych subiektywnych odczuć co do innych osób, gdyż na ten temat można mieć odmienne opinie, a nie tym się teraz zajmujemy. Wtedy zgłosiła się Joannę Carter. — Ale, proszę pani, ludzie bez przerwy piszą do gazet, żeby się na coś poskarżyć. A to przecież tylko ich własne zdanie, prawda? Tata odczytuje nam te listy na głos przy śniadaniu. — Właśnie, proszę pani, to prawda — potwierdziłem, żeby poprzeć Joannę. Spojrzała na mnie przez ramię i uśmiechnęła się. Jest piekielnie ładna. Ma naprawdę ładne włosy. Może się z nią umówię, nie wiem. Zobaczę. Jako zadanie domowe mieliśmy napisać oficjalny list. Na górze pisze się swój adres, a pod spodem adres tej osoby albo firmy czy kogoś tam, do kogo się pisze. Potem datę i początek listu: „Szanowny Panie" albo „Drogi Panie Smarku". Pani oświadczyła, że powinienem spróbować napisać reklamację, gdyż najwidoczniej mam dużo do powiedzenia na ten temat. 232 Chyba chciała się na mnie odegrać, ale w ten belferski sposób, typowy dla nauczycieli, którzy mają się za dużo mądrzejszych 0d innych i za nic nie pozwolą ci o tym zapomnieć. Więc pomyślałem, że mógłbym ją zakasować i napisać list skierowany do niej. Droga Pani Farnham W nawiązaniu do moich ostatnich uwag, wygłoszonych podczas Pani zajęć dzisiejszego ranka, niniejszym chciałbym złożyć formalne zażalenie w związku z bezbrzeżną, śmiertelną, porażającą nudą na Pani lekcjach. Byłbym zobowiązany, gdyby była Pani uprzejma poinformować mnie, czy planuje Pani w jakikolwiek sposób choć odrobinę u-atrakcyjnić zajęcia? W przeciwnym wypadku pragnąłbym zawiadomić, że do końca bieżącego semestru nie będę mógł uczęszczać na wyżej wzmiankowane zajęcia. Zasięgnąłem opinii mojego lekarza, który sądzi, że grozi mi śmierć z nudów i że nie byłoby wskazane, żebym podejmował tego rodzaju ryzyko. Na koniec pragnąłbym poinformować, że prócz tego, że jest Pani straszliwą nudziarą, nosi Pani dziurawe pończochy, co, jak mawia moja mama, wygląda niesamowicie szmi-rowato. Z poważaniem Nathan Scott Pod koniec zacząłem się w to wciągać, więc pomyślałem, że spróbuję napisać też do taty, ale było to dużo trudniejsze. Napisałem swój adres, potem datę, a następnie: „Drogi Tato". Potem tylko siedziałem i rozmyślałem o tym wszystkim, co chciałbym mu powiedzieć. Drogi Tato Tak bardzo Cię nienawidzę. Zostawiłeś nas w niezłych 233 tarapatach. Mama wciąż ryczy w łazience. Zamyka drz\y, i włącza radio, żebyśmy jej nie słyszeli, ale nie jesteśmy tacy głupi. Rosie znowu zaczęła ssać kciuk i mama wbija jej do głowy, że musi przestać, bo nie stać jej, żeby kupić R0. sie aparat na zęby. Ilekroć proszę mamę o pieniądze, robi zatroskaną minę i mówi, że teraz musimy się bardziej ogra. niczać w naszych wydatkach. No i do tego wszystkiego wy. daje mi się, że Rosie za tobą tęskni, na przykład za tym, jak przychodziłeś pocałować ją na dobranoc i opowiadać jej bajki o statkach kosmicznych, bionicznych królikach i dziewczynkach obdarzonych magiczną mocą. A ja nie mam nigdy pieniędzy i od wieków już nie byłem na kręglach. U mnie wszystko w porządku. Co u Ciebie? Przeczytałem to jeszcze raz i wszystko skasowałem, wszystko z wyjątkiem „Drogi Tato" i spróbowałem jeszcze raz. Drogi Tato Niniejszym chciałbym złożyć zażalenie na stan, do którego doprowadziłeś naszą rodzinę. Mnie tam to nic nie obchodzi, ale powinieneś był pomyśleć o Rosie, bo ona jest jeszcze mała i potrzebuje obojga rodziców, a nie tylko jednego. Poza tym, odkąd nas zostawiłeś, mama dostaje szału, ilekroć coś nawali, jak na przykład samochód albo pralka. Mówi, że choć ich nie naprawiałeś ani nic, to mogła przynajmniej Ci trochę pomarudzić albo dzwoniłeś do warsztatu i nie zdzierali z nas skóry, jak z niej, bo jest kobietą. E, nie. Kolejna próba: Drogi Tato Czy to prawda, że zdradziłeś mamę i przespałeś się z inną kobietą? Czy to trwało całe lata, czy raczej był to tylko ten jeden raz? Zawsze mi powtarzasz, że powinienem myśleć, zanim zrobię coś, co może wpędzić mnie w tarapaty, więc tak mi się wydaje, że trzeba było o tym wcześniej pomyśleć, a byłbyś nadal z nami w domu i wszystko byłoby okej. To nie jest taka prosta sprawa to pisanie listów, no nie? Drogi Tato Wróć. Proszę. Szkoda, że musiałeś wszystko spaprać, ale stało się i trudno. Ty i mama powtarzaliście, że nie ma takich problemów, których nie można by rozwiązać rozmową, ale tymczasem Ty umiałeś się tylko wyprowadzić, a mama nic, tylko ryczy, wkurza się i tłucze talerze. Cholera! Kasuj, kasuj, kasuj, kasuj... Skasowałem wszystkie listy, nie wiem dlaczego, obserwując, jak słowa znikają jedno po drugim, aż zostało tylko „Drogi Tato". Może spróbuję jeszcze raz później. Nie wiem. To był chyba głupi pomysł ten list do niego. No i wciąż jeszcze muszę coś napisać jako zadanie domowe. Rozglądałem się po ścianach pokoju i po plakatach, a potem napisałem list do prezesa Ferrari. Szanowny Panie Niniejszym chciałbym złożyć reklamację w związku z przyspieszeniem w Waszym najnowszym modelu F40. Za taką cenę spodziewałem się, że będzie osiągał prędkość 3 machów poniżej dziesięciu sekund oraz że w standardowym wyposażeniu znajdą się hamulce wspomagane spadochronami. Tymczasem... i te pe, i te de. Pani była pod dużym wrażeniem. Ąpsk To niesprawiedliwe. Nat twierdzi, że byłam u niego w po-koju, a wcale nie byłam. Naskarżył mamie, że dotykałam jego komputer, a mama zganiła go, że może odrabiałam na nim lekcje i że jak najbardziej powinien mi pozwolić z niego korzystać, jeśli jest mi potrzebny. I dodała, że jeśli nie potrafi rozsądnie do tego podejść, to przeniesie się komputer na parter i na tym się skończy. Nat marudził, że zostawiłam mu na biurku ogryzek, a mama spytała, czemu go po prostu sam nie wyrzucił, i kazała mu przestać gderać, bo nie ma zamiaru spędzić reszty życia na godzeniu nas, i dodała, że sami powinniśmy to między sobą wyjaśnić. Później stwierdziła jeszcze, że skoro Nat jest starszy, to chyba nic by mu się nie stało, gdyby wykazał w takich sprawach więcej dojrzałości, i że to w końcu tylko ogryzek, i czy moglibyśmy już dać sobie z tym spokój. Potem Nat przyszedł do mnie do pokoju i zakazał mi korzystać z komputera bez pytania i nakrzyczał na mnie i powiedział, że nie wolno mi niczego jeść ani pić przy klawiaturze. Powiedział, że jeszcze ze mnie mały dzieciak i że komputer mógł się przeze mnie popsuć i cały się kleić. Tłumaczyłam mu, że to nie ja, że w ogóle z niego nie korzystałam i że nawet nie wchodziłam do jego głupiego pokoju, ale on spytał: kto inny w takim razie? Mama nigdy nie korzysta z komputera, a nikogo więcej nie ma. Ale to nie ja. W niedzielę opowiedziałam tacie o ogryzku i jaki z Nata wstręciuch, a tata był naprawdę kochany i kupił mi nowe fiołkowe sandałki na lato i pozwolił mi też kupić sobie lakier do paznokci. Ma masę brokatu. Ale potem w domu, kiedy pokazałam go mamie, stwierdziła, że jestem za mała, żeby malować sobie paznokcie. Tłumaczyłam jej, że dużo koleżanek z klasy 236 maluje sobie paznokcie, ale ucięła, że nic ją to nie obchodzi i że nie pozwoli, żebym wyglądała jak mała... Że po prostu mi nie pozwala. Potem zaproponowała, żebym używała go na rodzinne imprezy i tego typu okazje, ale nie do szkoły. Więc się zgodziłam, ale poprosiłam, czy bym nie mogła pomalować sobie paznokci u nóg, bo wtedy nikt by ich nie zobaczył, ale mogłabym pokazać je Kirze i Josie na przerwie i mama mi pozwoliła. W piątek tata ma urodziny. Teraz ma czterdzieści lat, więc już i tak całkiem sporo. Tata protestuje, że to wcale nie tak dużo i że ma się tylko tyle lat, na ile się człowiek czuje, i że tylko to się liczy. Powiedział to w zeszłym roku na swoich urodzinach, a mama na to, że jeśli tak, to ona ma pewnie jakieś sto dwadzieścia lat, bo cały czas jest zmęczona. Nat oświadczył, że czuje się, jakby miał osiemnaście albo dziewiętnaście lat, więc powinni go traktować jak dorosłego, i tata powiedział, że jeśli chce, żeby traktować go jak dorosłego, to musi wpierw się tak zachowywać. A Nat na to: ha, i kto to mówi. Więc tata udał, że się na niego zamierza, ale tylko tak się wygłupiał, a Nat udał, że mu oddaje. Wtedy nadal jeszcze byli przyjaciółmi. To było jeszcze przed tamtym. A tata podsumował, że jego zdaniem ja muszę mieć dwadzieścia osiem lat, bo taka zawsze jestem rozsądna. Ja na to, że chciałabym się pospieszyć i urosnąć, ale mama stwierdziła, że nie powinno mi się tak śpieszyć do dorosłości, bo dzieciństwo to najlepszy czas w życiu. A Nat prych-nął, że tak, jasne, jak niby ma to być najlepszy okres w życiu, skoro tylko wszyscy człowiekowi w kółko rozkazują i nie można robić tego, na co ma się ochotę? Mam już prawie dziesięć lat. Ale jeszcze nie całkiem. Skończę dziesięć lat za cztery miesiące, jeden tydzień i trzy dni. wieczorem. Urodziłam się o dziesiątej dwadzieścia osiem. Tak Jest napisane na tej małej różowej karteczce, którą dali mojej barnie w szpitalu. I jeszcze: „płeć: ?". ?? znaczy kobieta. Nie 237 napisali, jak się nazywam: Rozalie Annę Scott, bo jeszcze nje wiedzieli, że to ja. Mam już prezent dla taty, ale nie powiem wam jaki, bo to niespodzianka. Sama go zrobiłam. No, w każdym razie część. Mama zaproponowała, że mogłabym dać mu go, jak się z ??? spotkam w niedzielę, ale to musi być w dniu urodzin, bo ??. czej to nie to samo. Nat niczego tacie nie kupił i mówi, że wcale nie zamierza. Ale z niego wstręciuch. Spytałam mamę, czy mogłybyśmy zawieźć tacie mój prezent w piątek po lekcjach, i mama odpowiedziała, że to zależy, jeszcze zobaczymy, ale zazwyczaj, kiedy tak mówi, to znaczy nie. ?? Po drodze do domu wstąpiłem do sklepu ze słodyczami. Kupiłem chipsy i marsa i już miałem wychodzić, kiedy zauważyłem Joannę, oglądającą kartki urodzinowe. No wiecie, tę Joannę. No więc podszedłem i stanąłem obok, jakbym też wybierał jakąś kartkę, i próbowałem wymyślić coś luzackiego do powiedzenia. Tylko że nic mi jakoś nie przychodziło do głowy. — Cześć, Nathan. - Joannę uśmiechnęła się do mnie. — Czesc. — Muszę się bardziej postarać. Nie stać mnie na nic lepszego czy co? — Dla kogo kupujesz kartkę? Dla kogo? O mały włos nie chlapnąłem: „Dla nikogo Czemu pytasz?", ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Stałem przecież i wgapiałem się w kartki, no nie, więc chyba jasne, że musiałem chcieć jakąś kupić. — ??, dla taty. Ma urodziny. — Ile ma lat? Joannę odgarnęła włosy za uszy i zaczęła bawić się tą małą srebrną gwiazdką, którą zawsze nosi na szyi. Czułem, że się czerwienię. — ??, naprawdę dużo. Czterdzieści jeden. Roześmiała się i odwróciła na nowo w stronę kartek. Mieli całą masę kartek na czterdzieste urodziny, z rysunkami wga-Piających się w lustro facetów i z dowcipami o starości i o tym, ze najlepsze lata ma się już za sobą. Nie zauważyłem ani jednej na czterdzieste pierwsze urodziny. — To wcale nie tak dużo — uznała Joannę. — Mój tata ma czterdzieści sześć. A tak w ogóle... - Wzięła ze stojaka Jedną z tych kartek dla babć i przyjrzała jej się, wpatrując się 239 w rysunek przedstawiający wazon z kwiatami. — Jason mótyii że tata was zostawił. Spojrzałem na stojak i wziąłem kartkę z ferrari. — No i co z tego? Wzruszyła ramionami. — Przepraszam. Nie chciałam robić sobie z tego żartów Po prostu, no, brakowałoby mi mojego taty, gdyby odszedł, t0 wszystko. — Yhm. Wszystko jedno. Otworzyłem kartkę, żeby przeczytać wydrukowane w śród-ku życzenia, ale literki jakoś się rozmazały. Czułem, że Joannę stoi tuż koło mnie. Jej ręka ocierała się o moją. Czytała życzenia z mojej kartki. — Och — westchnęła i wyciągnęła rękę przede mną po następną kartkę. — Może ta? Ta jest dla tatusiów. Podała mi ją i spojrzała na mnie. Potem otworzyła kartkę i przeczytała mi życzenia. — Posłuchaj — powiedziała i odczytała wierszyk śpiewnym głosem. To był jeden z tych koszmarnych wierszyków na urodziny. No wiecie, strasznie ckliwy. Wzruszyłem ramionami i sięgnąłem ręką do kieszeni w poszukiwaniu chusteczki. Ciekło mi z nosa i musiałem się powstrzymać, żeby nie wytrzeć nosa wierzchem dłoni. Żadnej chusteczki. Tylko pół paczki gumy do żucia i trochę drobnych. — Chyba nie jest taka zła. Chociaż trochę ckliwa. — Poczęstowałem ją gumą, a Joannę wzięła listek i zaczęła go powoli rozwijać. — No, ale założę się, że by mu się podobała. W zeszłym roku sama wymyśliłam wierszyk dla taty, a tata powiedział, że to najlepszy wiersz, jaki w życiu czytał. — Gdybym ja napisał wiersz dla taty, to byłby jedyny wiersz, jaki w życiu przeczytał. Parsknęła śmiechem, potem zasłoniła sobie buzię kartką dla babci, więc widziałem tylko jej oczy, jakby spoglądała na mnie 240 zza ściany. Widać było, że nadal się uśmiecha, chociaż nie można było dostrzec jej ust. — No, chyba pójdę już za nią zapłacić — powiedziała, ale nadal stała bez ruchu. No to na co czeka? Wtedy się połapałem. Na ciebie, ty głąbie. Plasnąłem się dłonią w czoło i spróbowałem to zatuszować, udając, że tylko odgarniałem włosy z oczu. — Odprowadzę cię, chcesz? — rzuciłem jak gdyby nigdy nic. Jakby było mi wszystko jedno. — Okej. Bierzesz tę kartkę? Rzuciłem okiem na te dwie, które trzymałem, po jednej w każdej ręce. — Czemu nie. — Wziąłem tę, którą wybrała. Nie muszę jej wysłać, jeśli me będę chciał, ale skoro ją wybrała, byłoby nieuprzejmie odłożyć ją z powrotem na stojak Później otworzyłem jeszcze tę z ferrari, ot, tak, żeby ją przeczytać przed odłożeniem na miejsce. To nie była wcale kartka dla ojców. Napis w środku głosił: „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, najukochańszy Synku". Scott Jak to możliwe, że jestem taki stary? Jutro kończę czterdzieści jeden lat. Właściwie jestem już jedną nogą w grobie. Wiem, wiem — powinienem był przejść przez ten cały cyrk z kryzysem wieku średniego i wstrętem do czterdziestki w zeszłym roku. Myślałem, że tak było. Właściwie, to nie — trzydzieste dziewiąte urodziny były najgorsze. Bo mając trzydzieści dziewięć lat, nic się już na to nie poradzi: człowiek zbliża się do czterdziestki, a jedyny sposób, żeby się od niej wymigać, to palnąć sobie w łeb, co raczej nie rozwiązuje problemu, prawda? W zeszłym roku im bardziej zbliżały się moje urodziny, tym gorsze miałem samopoczucie. Wpatrywałem się w lustro podczas golenia, myśląc: „Dobijasz czterdziestki. Młodość już za tobą". Ale w głębi duszy nadal czułem się jak siedemnastolatek — i to tylko w te dni, gdy czułem się wyjątkowo dorośle. Kiedy miałem nieco powyżej dwudziestki, zachowywałem się jeszcze jak wyrostek, no wiecie, wydawało mi się, że jestem wygadany i nieźle sobie radzę z dziewczynami. Potem poznałem Gail, zakochaliśmy się w sobie i tak dalej: zaręczyliśmy się i wzięliśmy ślub. Ale nawet kiedy zajmowałem się dorosłymi sprawami, kupowałem nasz pierwszy dom, zaciągałem kredyt hipoteczny i co tam jeszcze chcecie, zawsze miałem wrażenie, że to tylko zabawa w dorosłość i że lada chwila ktoś spyta mnie, co, u licha, wyprawiam. Później na świat przyszły dzieciaki i pracowałem na okrągło, żeby zarobić na wszystkie wydatki, i byłem zbyt zmachany, żeby zauważyć, że nie jestem już młodzikiem. Widzicie, w skrytości ducha pozostałem chłopcem. Ale na zewnątrz musiałem sprawiać wrażenie, że jestem zwyczajnym dorosłym, chodzącym do pracy, troszczącym się o rodzinę i przysypiającym przed telewizorem. Te 242 wszystkie lata po trzydziestce przeleciały jak z bicza trzasnął. yj jednej chwili urodziło nam się maleństwo, a w następnej para dzieciaków w wieku szkolnym dopominała się co tydzień 0 nowe adidasy. A ponieważ robiłem z tego przekraczania czterdziestki jakąś wielką tragedię i tak bardzo zrzędziłem z tego powodu, j spodziewałem się, że moje urodziny będą jedną wielką klapą, wSzystko wyszło, rzecz jasna, wspaniale. Gail urządziła dla mnie przyjęcie-niespodziankę, zaprosiła wszystkich naszych przyjaciół i przygotowała wspaniałą ucztę, a ja opiłem się piwem i winem jak bąk i w kółko powtarzałem Gail, jak bardzo ją kocham. Taaak. W każdym razie świetnie się bawiłem. Tak więc czterdzieste pierwsze urodziny powinny być łatwiejsze. Pokonałem największą przeszkodę, więc ta powinna być już bułką z masłem. Tymczasem czułem się, jakbym źle rozpoczął te lata po czterdziestce. Mówi się, że życie zaczyna się po czterdziestce, co w takim razie oznacza, że już na samym początku udało mi się wszystko spieprzyć. Zakładając, że zdołam dobić do, powiedzmy, osiemdziesiątki, mam przed sobą kolejne czterdzieści lat, żeby uporządkować ten cały bajzel, w który zmieniłem pierwsze czterdzieści lat mojego życia. Wydawałoby się, że teraz zasłużyłem sobie na odrobinę pomyślności, prawda? Na kilka lat popijania ponczu na plaży na Karaibach, podczas gdy skąpo ubrany kociak będzie lizał różne części mego ciała. Myślę sobie, że jak nic musiał mi się dostać przez pomyłkę żywot jakiegoś innego żałosnego palanta. Nie prosiłem o pracę bez perspektyw i bliźniak w jakiejś zapyziałej prowincjonalnej mieścinie z najgorszą obwodnicą w historii ludzkości. To nie przy tym postawiłem krzyżyk, wypełniając podanie. O ile pamiętam, zaznaczyłem olbrzymią rezydencję z basenem, bajerancką brykę i ciężką kasę. Musieli coś pomieszać. Tkwię w tym tyciu jedynie na skutek administracyjnej pomyłki. Żądam zwrotu gotówki. A gdzieś tam jakiś gnojek pływa sobie w moim basenie i nie może uwierzyć w swoje szczęście. 243 Jak w tym roku przedstawiają się moje szanse, że Gail urządzi mi urodzinowe przyjęcie-niespodziankę? Już prędzej trafi mnie piorun. Na dobrą sprawę, przy moim szczęściu, znacz, nie bardziej prawdopodobne jest, że rzeczywiście trafi ????? piorun. Jeśli mnie słyszysz, Boże, to nie traktuj tego jako przy. poronienie. Nie zgłaszałem się na ochotnika, chciałem tylko przypomnieć, że jutro są moje urodziny, więc nie krępuj się i weź sobie jutro wolne, jeśli zmęczyło Cię już dokładanie wszelkich starań, by zmienić moje życie w kompletną katastrofę. A niech to, nikomu nawet o tym nie powiem. Po prostu zapomnę o wszystkim i przełożę to na kilka miesięcy, aż Gail się uspokoi i wszystko wróci do normy. Dzisiaj kończę czterdzieści jeden lat. Jestem czterdziesto-jednoletnim facetem, który mieszka w pensjonacie i łudzi się, że lada chwila się obudzi, a to wszystko okaże się tylko okropnym snem. Ale przynajmniej powinienem dostać życzenia od dzieci. Narty chyba przyśle mi kartkę, prawda? Gail ma mój adres. Wziąłem prysznic i ogoliłem się, przekonując swoje odbicie w lustrze, że z łatwością mogę uchodzić za faceta ledwo po trzydziestce. Zszedłem na śniadanie i spytałem Fionę, czy była dla mnie jakaś poczta. — Nie wydaje mi się. A co — czekasz na coś? — Hm, cóż, nie, właściwie to nie. Nic ważnego. — Chyba nie masz urodzin, co? — Właściwie to tak. — Och, wszystkiego najlepszego! Wybacz, gdybym wiedziała, kupiłabym ci kartkę. Czy to jakieś okrągłe urodziny? Niech zgadnę, chyba nie czterdzieste, co? To by było na tyle z łudzeniem się, że w słabym świetle wyglądam na trzydzieści dwa lata. — Nie. Czterdzieste pierwsze. — Och, no to wszystko w porządku. Najgorsze już za tobą Czy to najlepsze, co można powiedzieć o moim życiu, że najgorsze mam już za sobą? Wspaniale. 244 Usiadłem i przejrzałem gazetę, próbując poprawić sobie humor, czytając o cudzych nieszczęściach. To nigdy nie działa, prawda? Pomyślcie o dzieciach głodujących w Afryce, mawiali nauczyciele, kiedy nie chcieliśmy przełknąć tych pomyj, które podawano nam w charakterze szkolnego obiadu. No to im to wyślijcie, myśleliśmy sobie wtedy za każdym razem. Jasne, że jestem wdzięczny za to, że miałem szczęście urodzić się w kraju, gdzie mam znikome szanse, żeby umrzeć z głodu i gdzie mam jakiś dach nad głową, ale nie mogę powiedzieć, że dzięki temu jestem szczególnie szczęśliwy. Zresztą mi też przecież zdarzało się być głodnym, gdy wracałem po szkole do domu i wydzielano mi cienką skibkę chleba z margaryną, posypaną cukrem, którą starałem się jeść powoli, bo nigdy nie było wiadomo, czy potem się jeszcze coś dostanie, a baliśmy się prosić, bo można było oberwać po głowie. Nigdy bym nie chciał do tego wrócić. Zrobiłbym wszystko, żeby uchronić moje dzieci od takiego losu. Naprawdę wszystko. Napadłbym na bank, gdyby było trzeba. Gdy człowiek zaznał raz takiego życia, wydaje mu się, że ono czai się, by wciągnąć go z powrotem i że musi trzymać się od niego z daleka, bo inaczej dawne życie go dorwie, a wtedy będzie w stanie myśleć tylko o pieniądzach i jedzeniu, o jedzeniu i pieniądzach, i tak w kółko, a wiadomo, że drugi raz już mu się nie uda uciec, więc lepiej cholernie dobrze się starać trzymać się od tego z daleka. Fiona położyła przede mną połówkę grejpfruta. Środek zdobiła kandyzowana wiśnia, urodzinowy przysmak-niespodzian-ka, oraz pojedyncza, mała świeczka z migoczącym płomieniem. Było to tak żałosne, że chciało mi się płakać. No dalej, jubilacie. Pomyśl sobie jakieś życzenie i zdmuchnij świeczkę. wydąłem policzki, jak gdybym zdmuchiwał płonący las czterdziestu i jeden świeczek, a nie jedną, osamotnioną świeczkę. Jedno dmuchnięcie i zgasła. „Chciałbym być kimś innym". 245 W pracy było jeszcze gorzej. Żaden z chłopaków nie parrtje tał. Nie była to akurat żadna niespodzianka, ale Harry, który bv pewnie nie zapomniał, nie pokazał się. Maureen zadzwoni z wiadomością, że Harry kiepsko się czuje, więc nie przyjdzie a ona też nie, bo chce zostać i go doglądać. Lee i Martin beź przerwy błaznowali, aż udało im się, jednemu z drugim, zbić podwójne szyby, które właśnie przycięliśmy. Gary'ego dopiero co rzuciła dziewczyna, więc snuł się bez celu z miną ponurą niby deszczowy weekend. Denise miała wolne. Nikt mi nawet nie zaproponował filiżanki herbaty. Za pięć dwunasta usłyszałem klakson furgonetki z kanap, kami, więc wyszedłem z myślą, że przynajmniej napcham sobie brzuch, a oni wszyscy mogą mi skoczyć. Ta, jak jej tam dziewczyna od kanapek, kobieta raczej, czy jak ją tam zwał, ?- śmiechnęła się do mnie, na co zwróciłem uwagę, po części dlatego, że był to chyba pierwszy szeroki uśmiech, jakim ktoś mnie tego dnia obdarzył, a po części dlatego, że zawsze miałem do niej słabość. Nie, nie chodzi mi o to, że chciałbym ją bzyknąć, po prostu ma miłą buzię i uroczy uśmiech i, no cóż, sami rozumiecie. No niech wam będzie, bzyknąłbym ją, gdybym mógł, ale nie myślcie sobie, że ze mnie płytki drań, któremu tylko jedno w głowie. Zamówiłem omlet po hiszpańsku w bułce, co może dziwnie brzmi, ale zapewniam was, że jeśli chcecie sobie napchać żołądek i poprawić humor, to strzał w dziesiątkę. Powiedziałem jej, żeby nie zawracała sobie głowy pakowaniem, i nie zwlekając, ugryzłem olbrzymi kęs, prosząc jednocześnie o dwie czekoladowe babeczki. — Czekoladowe już się skończyły, przykro mi. Co za parszywy dzień. — Och, nie wygłupiaj się. Nawet nie ma jeszcze dwunastej. Jakim cudem już się skończyły? Dziewczyna wydała się nieco zaskoczona i oblała się rumieńcem. - No, przykro mi. Mieliśmy dziś naprawdę duży ruch. Nie 246 oiogę przecież przewidzieć, kiedy połowa moich klientów bę-^ie potrzebowała działki czekolady, prawda? — Przyjrzała mi się i nagle twarz jej złagodniała. — Ciężki dzień, co? -7 Tak, można to tak ująć. Wybacz. — Sięgnąłem do kieszeni, czując, że pieką mnie oczy, i udawałem, że nie mogę ^aleźc drobnych, żebym nie musiał na nią spojrzeć. Zdecydowanie gomę dziś w piętkę. Weź się w garść, stary. Weź się w garsc Prawdę mówiąc, mam dzisiaj urodziny i, rozumiesz, jak dotąd było to nieprzerwane pasmo uciech, przyjemności 1 ekstrawaganckich prezentów. Na ten sygnał powinna rzucić jakąś błyskotliwą uwagę na temat mego wieku, na przykład, kiedy spodziewam się przesyłki z chodakiem do rehabilitacji bądź propozycję podrzucenia mnie na pocztę, żebym mógł odebrać emeryturę. Tylko patrzeć, jak to powie. Przykro mi — rzekła, obdarzając mnie kolejnym uśmiechem. Poczułem się, jakbym dostał podarunek. Jej uśmiech zasługiwał na ozdobny papier i elegancką wstążkę. — Wszystkiego najlepszego! — Zanurkowała pod ladę. — Czy zgodzisz się zamiast tego na kawałek cytrynowego ciasta? Albo wiśnio-wo-migdałowego? Domowej roboty. Tak, proszę. Poproszę wiśniowe. Podałem jej pieniądze, ale stanowczo uniosła dłoń, niczym gliniarz wstrzymujący ruch na skrzyżowaniu. — Ani kroku dalej. To na koszt firmy. — Poważnie? — Zastanawiałem się, czy by nie zaryzykować 1 skoro była w takim dobrym humorze, nie poprosić też o urodzinowego buziaka, ale zamiast całusa mógłbym równie dobrze dostać po gębie. Poza tym przez to, że była w furgonetce, stała wyżej ode mnie i sprawiała wrażenie nieosiągalnej, rtzy moim dzisiejszym szczęściu może lepiej nie kusić losu. Zdałem sobie sprawę, że stoję z otwartą buzią i wpatruję się w mą bez słowa. Pewnie pomyślała, że jestem lekko stuknięty, ???takm raZie dziękL ~ Chciałem powiedzieć coś mąd-ego. Albo przynajmniej przypomnieć sobie jej imię, żeby móc 247 je rzucić ot, tak, od niechcenia. Chciałem... — Jeszcze ???, dzięki. Do zobaczenia. — Co za błyskotliwość. Można by po_ myśleć, że czterdziestojednoletniego faceta będzie stać na coś lepszego. __ Mam nadzieję, że później będzie lepiej! — zawołała za mną. Oczywiście, że będzie lepiej. Przynajmniej kiedy człowiek sięgnie dna, potem może być już tylko lepiej, prawda? Nieprawda. Gail zawsze powtarzała, że zbyt wielki ze mnie optymista. Po południu doszło do mnie pocztą pantoflową, że jeden z naszych stałych klientów właśnie zwinął interes. Sprawdziłem faktury i rzeczywiście, ciągle był nam winny pieniądze. Nie oszałamiająco wiele, ale znowuż nie tak mało, byśmy tego nie odczuli. Zrobiłem sobie herbatę do ciasta, ale mleko, które, trzeba przyznać, już rano wyglądało nieco podejrzanie, wyzionęło ducha i pływało w moim kubku w postaci obrzydliwych kluch. A że nie było już więcej mleka, musiałem zadowolić się czarną kawą. Zaproponowałem chłopakom wyprawę po pracy do pubu na urodzinową popijawę, ale Lee miał randkę z jakąś napaloną panienką, mieszkającą całe mile stąd, więc musiał najpierw iść do domu się przebrać. Martin wybierał się z żoną i jeszcze jakąś parą na kręgle. Pary, pary wokół mnie. Gary zaś podziękował, ale nie miał na to ochoty i szczerze mówiąc, wyglądał gorzej ode mnie. Zadzwoniłem więc do Colina, Jeffa i Rogera z propozycją męskiego wypadu na miasto i ostrego picia, gromiąc się w duchu, że dawno trzeba było to załatwić, ale, jako że za bardzo pochłaniało mnie przetrwanie z dnia na dzień, moje urodziny nie znajdowały się na pierwszym miejscu mojej listy priorytetów. Colin tłumaczył się, że mu nie wolno — ile on ma lat, dwanaście? — bo dwa tygodnie temu zalał się w trupa, a Yvonne jeszcze mu nie wybaczyła, że o drugiej nad ranem 248 przewrócił stolik w przedpokoju i napędził jej stracha, bo myślała, że w domu grasują włamywacze. Dodzwoniłem się do Rogera na komórkę, ale on na to, że nie da rady, jest ponad dwieście mil stąd na konferencji dla menedżerów sprzedaży. Jeff, który — rzecz jasna — ma jeszcze bardziej parszywe życie niż ja, choć niewiele mi już do niego brakuje, zgodził się z właściwą sobie dozą entuzjazmu. Oznajmił, że może wybrać się ze mną ale jest lekko spłukany, więc przypomniałem mu, że to nic, bo ja stawiam, ty palancie. Ale sęk w tym, że gdybyście szukali u kogoś pociechy, Jeff niezupełnie znalazłby się na pierwszym miejscu waszej listy, wiecie? Tak więc wylądowaliśmy w pubie, gdzie przez następne trzy godziny, nad kilkunastoma piwami i jednym czy dwoma strzałami, a możliwe, że trzema czy czterema, jęczeliśmy na zmianę, jakie to mamy gówniane życie. Po pewnym czasie wpadliśmy w rytm, wpierw on, potem ja, następnie on i znowu ja, aż przyszło mi na myśl, że przydałby nam się jakiś minut-nik, żeby każdy z nas miał równy przydział czasu, wiecie, co mam na myśli, taki kuchenny minutnik do gotowania jajek albo przypominający o wyjęciu pizzy z piekarnika. Mamy, to jest Gail ma taki w domu, wygląda jak miniaturowy czajnik i kiedy się go nakręci, eksploduje później niewiarygodnie głośnym dzwonkiem, na dźwięk którego wyskakuje się z kapci. Jest cholernie głośny. Boże, nawet tego już nie mam. Wegetuję nie tylko bez żony, ale nawet bez zakichanego minutnika do jajek. Później poszliśmy na curry na High Street i napchaliśmy się poppadomami*, kurczakiem po pakistańsku i piwem. Byłem już wtedy zbyt pijany, żeby wracać samochodem, a zresztą i tak zostawiłem go na parkingu przed pubem. Nie mogłem jednak znieść myśli o nocowaniu u Jeffa, w jego krainie smutku, więc stanęliśmy, podpierając się nawzajem, na postoju taksówek, wysłuchałem zapewnień Jeffa, że naprawdę, naprawdę mnie kocha, starego druha, i że nigdy, przenigdy go nie za- * Poppadom — hinduski podpłomyk podawany do curry. 249 wiodłem, sam też wybełkotałem coś głupiego w tym sarny^ stylu, po czym padliśmy sobie w ramiona, ja kłapnąłem na siedzenie taksówki, a Jeff ruszył zygzakiem w górę High Street. Na dobry początek podałem taksówkarzowi zły adres. ]?[0; stary adres. Dopiero gdy podjechał pod dom i poprosił o pje. niądze, przypomniałem sobie, że już tu nie mieszkam, i spy. tałem, czy by nie mógł zawieźć mnie tam, gdzie powinienem się znaleźć. Rzecz jasna nie posiadał się z radości i marudzi} że sobie z nim pogrywam, gdy on tu próbuje zarobić na życie że nie może jeździć po całym mieście w nadziei, że może zdołam sobie przypomnieć, gdzie mieszkam, i że najwyraźniej dużo za dużo wypiłem, więc lepiej, żebym nie zapaskudził rnu tyłu wozu, bo mi dopiero pokaże. Wybełkotałem na to, że nie chcę żadnych kłopotów, wielkie dzięki i że wcale z nim nie pogrywam, tylko muszę dostać się do mojego starego, poczciwego pensjonatu, to tuż za obwodnicą, a potem jeszcze kawałek. Kiedy wreszcie tam dotarliśmy, wyplątałem się z tylnego siedzenia, dałem mu za duży napiwek i skupiłem całą swą uwagę na trafieniu kluczem w zamek i nienarobieniu hałasu, co ma się rozumieć, oznacza, że narobiłem czternaście razy więcej rumoru niż zazwyczaj. Jakimś cudem w moim pokoju zjawiły się kwiaty, a o wazon oparto też kartkę od Fiony i Dave'a. Kolejne dwie kartki leżały na łóżku, wraz z paczuszką i wiadomością od Fiony, że dostarczono je wcześniej tego dnia. Trzy kartki na urodziny. Widzicie, nie wszyscy na tym świecie mnie nie cierpią. Pierwszą kartkę zdobił skreślony dziecięcym charakterem pisma napis: TATA. Wiedziałem, że Rosie o mnie nie zapomni. Napis na kartce głosił: „Tatusiu! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Masz już czterdzieści jeden lat! (Dzięki za przypomnienie.) Moc buziaków od Rosie. XXX" Życzenia napisano na niebiesko i otoczono fiołkowymi całusami. Rosie 250 sama zrobiła tę kartkę. Na pierwszej stronie widniał purpurowy motyl, wycięty z filcu i z oproszonymi brokatem skrzydełkami, paczuszka też była od Rosie. Rozerwałem drukowany w żółte misie papier i natrafiłem na pudełko. Wewnątrz było coś ciężkiego, owiniętego w różową bibułkę. Kubek. Biały i ręcznie malowany. Z jednej strony widać mężczyznę o ciemnych włosach, w niebieskiej koszuli, czyli, jak sądzę, mnie, trzymającego za rękę dziewczynkę —• Rosie __ ubraną w fiołkową sukienkę. Po drugiej stronie, krzywymi literkami, napisano: „Kocham Mojego Tatusia". Druga kartka, to niesamowite i niewiarygodne, była od Na-ta. Otwierając ją, uświadomiłem sobie, że przez cały ten dzień usiłowałem wytłumaczyć sobie, że nie dostanę od niego żadnej kartki, przygotować się na to, że mój syn nie chce mieć ze mną nic wspólnego. A tu nagle, na tym oto łóżku, czeka na mnie kartka. W środku Nat napisał: „Dla Taty". Pod spodem wydrukowano jeden z tych urodzinowych wierszyków: W te urodziny życzę Ci, By się spełniły Twoje sny, Róż bez kolców I gwiazdek na niebie, Bo ze wszystkich ojców Najbardziej kocham Ciebie! Oszczędzę wam opisu tego, co wydarzyło się potem, powiem tylko, że trochę mnie zatkało i że był to, no cóż, żałosny widok, więc choć raz byłem bardzo zadowolony, że jestem w pokoju sam jak palec. Miałem czterdzieści jeden lat, żałosne życie bez żadnych perspektyw, kuliłem się na pojedynczym łóżku w wynajętym pokoju i płakałem jak dziecko. Dlaczego więc poczułem nagle, jakby miały to być najwspanialsze urodziny, jakie kiedykolwiek miałem? Lekcja trzecia Scott Ciągle żyłem w stanie zawieszenia, na cmentarzysku pogrzebanych nadziei, dokąd udają się pozbawione korzeni duchy niegdysiejszych mężczyzn z krwi i kości, mających żony, domy i rodziny, by snuć się tam, dopóki wszystko nie wróci do normy. Wszystko będzie dobrze, jak tylko sytuacja wróci do normy, mawiamy. Będzie łatwiej, kiedy wszystko wróci do normy. Kiedy wszystko już wróci do normy, będę miał porządną kwaterę z jacuzzi, stołem bilardowym i jedną z tych jankeskich lodówek wielkości cadillaca, z bajeranckim dozownikiem lodu z przodu, a jeśli zechcę, będę zostawiał po sobie puszki po piwie w całym salonie. Zacząłem podejrzewać, że życie nie wraca do normy ot, tak, samo z siebie — człowiek odsiaduje swój wyrok, przeczekuje swój przydział cierpienia i życia na walizkach, po czym otrzymuje odznakę z napisem: „załatwiony". Miałem paskudne uczucie, że może wiązać się to z koniecznością podjęcia jakichś działań. Na samą myśl o tym poczułem, ze muszę się położyć — z butami na czasopiśmie, gdyż tyle razy podnoszono mi stopy, by wsunąć pod nie cholerny „Magazyn Rodzinny", że weszło mi to w nałóg, choć wtedy czułem się jak stawiana na podstawce miseczka fistaszków. Muszę, muszę, MUSZĘ zdobyć sobie jakieś lokum. Bez dwóch zdań. Prawdopodobnie wynajmę jakieś mieszkanie. Nie ma sensu niczego kupować, nawet gdyby było mnie na to stać, o możliwe, że Gail pozwoli mi wrócić. Jeszcze nie spisałem nas na straty. A być może kiedy zobaczy, że dobrze się sprawuję, ze znalazłem sobie mieszkanie i że utrzymuję je w czystości l porządku, no cóż, może wtedy się przekona, że jestem odpowiedzialny i że mimo wszystko nie jestem takim złym goś- 255 ciem. W dodatku Rosie mogłaby nocować u mnie przez weekend. A może nawet... Cóż. Może za jakiś czas. Pożyjemy zobaczymy. Wszystko w swoim czasie. Ale mógłbym tymczasem wybrać się do kilku biur nieruchomości. Rosie mogłaby pójść ze mną. Lubi pomagać swojemu tacie. Miałbym wtedy dokąd ją zabierać w deszczowe dni. Kilka tygodni temu lało jak z cebra, a że widzieliśmy już wszystkie wyświetlane filmy dla dzieci, skończyło się na tym, że zabrałem ją, żeby obejrzała mój pokój w pensjonacie. Nie jest zły, ale to nie to samo, co prawdziwy dom, prawda? Wytapeto-wałem go już, ale jak dla faceta trochę za dużo tu pączków róż i firaneczek z falbankami. Na umeblowanie składa się toaletka w kształcie nerki, obciągnięta jakimś różowym materiałem i przykryta szklanym blatem oraz różowy, wyściełany taboret, tak niski, że siedząc na nim, ma się wrażenie, jakby siedziało się na nocniku. Mam co prawda czajnik i kilka filiżanek, ale kabel od czajnika jest tak krótki, że przygotowując herbatę, muszę klęczeć na podłodze albo balansować na taborecie. Przypomina to te cholerne długopisy w bankach, umocowane na trzycalowych łańcuszkach, jakby życiową ambicją każdego klienta było podwędzenie tandetnego, plastikowego długopisu z obciachowym logo i upaćkaną tuszem końcówką. Jasne, dopiero by człowiek zaimponował kumplom, gdyby wydobył taki długopis teatralnym gestem z kieszeni. Rosie, ma się rozumieć, zachowała się jak aniołek, orzekła, że pokój jest uroczy, przysiadła przy toaletce i udawała, że pudruje sobie nosek. I obiecała, że narysuje mi obrazek do powieszenia na ścianę. To złote dziecko, nie wiem, po kim to ma. A co to powiedziała w zeszłym tygodniu? Aha, już wiem. Obiecałem, że zabiorę ją w pewne miejsce, gdzie dają pyszne lody. I — co za kretyn ze mnie — zamiast sprawdzić najpierw, czy będzie otwarte, wybrałem się tam z Rosie i pocałowaliśmy klamkę, bo była to niedziela, rozumiecie. Wolałbym już, żeby trochę pomarudziła albo zażądała w zamian fury słodyczy. Ale nie, nie ona. Powiedziała tylko: „Nie martw się, tato, kupimy sobie lizaki w cu- 256 kierni", zupełnie, jakby chciała mnie pocieszyć. Ale ^ ??}0 głupio. Chyba głupieję na stare lata. Nie zrozumcie mnie źle. U Fiony i Dave'a, w ???^0????? znaczy się, nie jest źle i dobrze się bawiłem przy ?^?????. W ramach opłat za pokój pomogłem im przy pozostały^ P°^o-jach- Gdyby Gail mogła mnie teraz zobaczyć, nie uWferzyła^V własnym oczom. Jestem odmienionym człowiekiem sl°W° ^a-ję. W domu musiała mnie do wszystkiego gonić- 'p6^ namierzasz dokończyć łazienkę? Mówiłeś, że założysz t?P°^C! Jakie mamy szanse, że naprawisz te drzwi przed końceffl te&o tysiąclecia?" Bezustannie czułem się, jakby prowadzo*10 prze~ ciwko mnie jakieś śledztwo, rozumiecie? A tymczasejfi nawet lubię takie zajęcia. Jestem niezły w majsterkowaniu * ta^ich sprawach i możecie uznać mnie za dziwaka, ale gdy 5^01^C2:ę jakąś robotę i widzę, że dobrze mi to wyszło, mam z te$° mas czego chciała. Może mógłbym zająć się na boku drobnymi rem*?*1*301' i trochę sobie dorobić. Fiona i Dave stwierdzili, że byłem ° me" bo lepszy od fachowca, z którego usług korzystali. W d& słono sobie liczył, więc próbowali uporać się z tym wsz/ 1Iłl sami i dlatego tak się to wlokło. Sprawiłbym sobie wizy*ow^ i tak dalej, żeby wszystko było jak należy. A właśnie, obiecałem, że wpadnę do Harry'eg0 i M0^TCQrx 1 w ramach podziękowania za gościnę wymaluję jm garct^ ^ 257 na parterze. Mam wobec ich obojga wielki dług wdzięczności Maureen już całe wieki nie może zdecydować się na żaden ko-lor. Podobają jej się te nie do końca białe odcienie bieli. Oso-biście nie jestem ich zwolennikiem. No bo albo chce się kolor albo nie, trzeba się zdecydować. Ani myślę zawracać sobie głowę jakąś pieprzoną bielą z odcieniem różu. Harry od dawna obiecywał, że się tym zajmie, ale jeszcze się do tego nie zabrał. Mówi, że jak wraca do domu, to tylko zwala się na fotel i zasypia przed telewizorem. Biedaczysko, wygląda na swoje lata. Wciąż mu powtarzam, żeby częściej robił sobie wolne, ale znacie Harry'ego. Nawet na wakacjach codziennie wydzwania do pracy. Zdaje mi się, że traktuje First Glass jak swoje dziecko albo coś w tym rodzaju. To musi być miłe uczucie. Dobrze już, dobrze, wiedziałem, że to zauważycie. Przyznaję, że celowo unikałem tego tematu, bo nie wiem... Bo nie mogę... Cóż. Co tu można powiedzieć? Nat. Zastanawiacie się, co z Natem, prawda? Daję głowę, że w duchu pytacie, czy ten facet już zupełnie stracił wątek? Co się stało z jego synem po tej kartce na urodziny? Miałem taka. nieśmiałą nadzieję, że nie spytacie. Nie, żebym o nim zapomniał. Prędzej bym zapomniał, jak się oddycha. Myślę o nim przez cały czas: w pracy albo u klienta, jadąc samochodem i słuchając radia, siedząc w pubie przy piwku. Nie roztkliwiam się ani nic w tym stylu, po prostu tyle rzeczy mi o nim przypomina, rozumiecie? Na przykład, kiedy wstępuję rano do sklepu po gazetę i widzę jego ulubione chipsy, przypomina mi się, jak robił sobie kanapkę z chipsami jako małą przekąskę, opierając się o szafkę kuchenną i sprawdzając, jak głośno uda mu się beknąć. Nie mam pojęcia, po kim ma takie maniery. Zapewne po rodzince Gail. Albo trafia nam się jakiś przygłupi klient i myślę sobie: „Nie mogę się doczekać, aż powiem Natowi. Zsika się ze śmiechu, jak mu powiem". Ale nie mogę mu o tym opowiedzieć. Minął już dobry miesiąc od moich urodzin, w tym Wielkanoc, ale ani razu go nie 258 widziałem. Wydawało mi się, że ta kartka oznacza, że już wszystko w porządku, że między nami znowu wszystko okej. następnego ranka czułem się jak dzieciak w Wigilię. Wciąż ^obrażałem sobie, jak to będzie, wyobrażałem sobie to wszystko, co byśmy mogli znowu razem robić: chodzić na basen, na rolki albo na ryby nad morze, albo po prostu spędzać czas razem, grając na komputerze, surfując po Internecie, cokolwiek. Tak więc zadzwoniłem do domu, żeby podziękować za życzenia, nagrałem się na automatycznej sekretarce i dodałem: „No to widzimy się wszyscy w niedzielę?" Ale kiedy przyjechałem po nich w niedzielę, Gail powiedziała, że bardzo jej przykro, ale Nat wyszedł do swojej nowej dziewczyny. Nawet nie znałem jej imienia ani nic, ale nie chciałem pytać o to Gail. Ani się obejrzę, a stuknie mu dwudziestka i będzie się żenił, ja zaś nie będę miał o niczym zielonego pojęcia, dopóki nie przeczytam zawiadomienia w gazecie. To by było na tyle, jeśli chodzi o moje przeświadczenie, że nie figuruję już na czarnej liście. I bardzo mi tak dobrze, bo jak mogłem w ogóle mieć czelność uwierzyć, że zaczyna się dla mnie jakieś lepsze życie. Miałem nadzieję, że może Nat trochę wydoroślał. Gail powiedziałaby: „Przyganiał kocioł garnkowi". Pewnie miałaby rację. Kimże jestem, by mu to wymawiać. Z początku byłem przekonany, że to Gail jakoś nastawia go przeciwko mnie. Wmawiałem sobie, że na pewno chciała się przez to na mnie odegrać, bo wściekła się na mnie o Angelę. Ale przez cały czas, kiedy usiłowałem siebie o tym przekonać, wiedziałem, że to nieprawda. Cokolwiek by mówić o Gail, nigdy by się nie posłużyła dziećmi w taki sposób. Po prostu nie i tyle. Nie twierdzę, że obyło się bez niespodzianek z jej strony, i nadal jestem przekonany, że jej przesadna reakcja na mój tyci błąd była wręcz śmieszna. Ale jeśli idzie o dzieci, zachowała się naprawdę przyzwoicie i ogólnie rzecz biorąc, nie ośmiesza ttinie przy Rosie. Ale nie mogłem zrozumieć, czemu Nat nie chce ze mną rozmawiać. Zgoda, przespałem się z inną — więc Jestem złym mężem. W porządku. A pewnie i oszustem, kłam- 259 cą i łajdakiem — bardzo proszę, nie krępujcie się, nie musicie zgadzać się z każdym punktem. Ale nie rozumiem, czemu niby miałbym być przez to złym ojcem. Zgoda, palnąłem cholerne głupstwo ale to sprawa między Gail a mną. To me ma ?? wspólnego z Natem i Rosie. Więc czemu jestem nagle złym wilkiem z Czerwonego Kapturka! Przecież to nie tak, że porzuciłem ich bez obejrzenia się za siebie albo że prysnąłem do Meksyku by nigdy już nie wrócić, prawda? Znaczy się, jestem tu. Staram się jak mogę. Cóż więcej mogę zrobić? *fat Na Wielkanoc pojechaliśmy z klasą na wycieczkę i wspinaliśmy się po górach, zjeżdżaliśmy na linie, pływaliśmy kajakami i w ogóle robiliśmy masę fajnych rzeczy. Zupełny odjazd. Rosie pękała z zazdrości, że nie może pojechać. Mama powiedziała, że powinienem wysłać tacie pocztówkę i podziękować mu za opłacenie tej wycieczki, i dała mi forsę na drobne wydatki i kilka znaczków, i napisała mi jego nowy adres, ale nie miałem na to czasu, a zresztą i tak wcale by go to nie obeszło. Steve nie mógł jechać, bo w Wielkanoc jego rodzina urządza zawsze taki wielki rodzinny spęd, kiedy to wszyscy przyjeżdżają i biwakują na farmie jego wujka. Steve mówi, że to super sprawa, bo urządzają bitwy na poduszki, piją wino jabłkowe i robią sobie imprezy przy grillu. Ale to tylko dla rodziny, więc nie mogłem pojechać. Żadna strata, bo przez większą część świąt lało. Jason pojechał ze mną na wycieczkę i był w porządku, ale kiedy pewnej nocy wykradliśmy się z Neilem i Kieranem na dwór, bo Neil wziął ze sobą trochę fajek, Jason sztachnął się i dostał strasznego napadu kaszlu, i o mało co nas nie złapali. Zacząłem chodzić z Joannę. Spotykamy się w weekendy i zazwyczaj odprowadzam ją też do domu po lekcjach i czasem do niej wpadam i robimy różne rzeczy albo ona przychodzi do mnie i niemal bez przerwy ze sobą mailujemy. Joannę jest naprawdę cool. :-) Trzeba to obrócić, głupolu. A ona przesyła mi tego mrugającego ;-) Rosie w kółko nudzi: — Całujecie się? Założę się, że tak. Co się czuje, jak człowiek się całuje? Powiedz, Narty, no powiedz, proooszę. 261 Potem pyta: — Całujecie się z języczkiem i w ogóle? Kira mówi, że j^ się całuje z języczkiem, to się wkłada język do buzi tej drugie, osoby i że to dlatego ludzie wyglądają, jakby żuli gumę, jak się całują w telewizji. Ale powiedziałam jej, że wtedy ślina by się wymieszała ze śliną tej drugiej osoby i że to obrzydłistwo. Ja tam się nigdy nie będę całowała z języczkiem, a jeśli będę miała chłopaka i on powie, że chce mnie pocałować, to w ogóle nie otworzę buzi. Ja zaś nie mówię ani słowa. Od dawna już chciałem się umówić z Joannę na randkę, ale najpierw chodziła z jednym takim ze szkoły, a potem dowiedziałem się, że z nim zerwała, ale nie wiedziałem, czy jej się podobam, czy nie. Pogadałbym o tym z tatą, ale jak mam niby zapytać o coś kogoś, kogo w ogóle nie ma? Pewnego dnia jedliśmy kolację i Rosie zaczęła wyśpiewywać: — Natty się zakochał, Natty się zakochał! — Wcale nie, głupia. — A właśnie, że tak, i wiem, w kim, i jej imię zaczyna się na J. — Przymknij się, dobra? Wtedy wtrąciła się mama: — Rosie, kochanie, przestań. Nie dokuczaj bratu. Potem, kiedy Rosie poszła do siebie, mama dodała: — Nie chcę być wścibska, Nat, ale naprawdę się cieszę, jeśli poznałeś kogoś miłego. — Jest w porządku. — No i? Umówiłeś się z nią? — Mm. — Podobasz jej się? — Mm. Mama dolała mi coli i dołożyła dużo lodu, tak jak lubię. — Wiesz — ciągnęła dalej — kobiety, dziewczyny zawsze lubią, jak się je zaprasza na randkę. 262 — Jasne, a co, jeśli mi odmówi? Poczuję się jak kompletny przyghiP' no nie? Mama zmarszczyła nos, o tak, a potem powiedziała: — Nat, są gorsze rzeczy w życiu niż czucie się od czasu do czasu jak przygłup. Czasem trzeba zaryzykować, bo inaczej równie dobrze można by przesiedzieć całe życie w kartonowym pudle. Bo ja wiem? Dziwnie było słyszeć, jak mama mówi „przygłup", nigdy się tak nie wyraża, już prędzej tata tak powie. Ciekawe, jak by się mieszkało w pudle. Pewnie zależałoby od tego, jakie by było duże i czy miałoby okna i w ogóle. Przynajmniej musiałoby mieć dziurki na powietrze i może podawano by jedzenie przez rurkę albo wtykano przez dziurki, tak że można by jeść tylko to, co by weszło przez dziurkę: pojedyncze frytki i hot dogi, ale bez bułki. Spaghetti. Paluszki rybne. Żadnej pizzy. Życie bez pizzy. Nie, to nie dla mnie. Czasem wpadam do Joannę w niedzielę albo na obiad a oni siedzą i jedzą wszyscy razem, jak prawdziwa rodzina i jej mama przygotowuje obiad, tyle że nazywają go obiado-kolacją i jest tam ich tata i mała siostrzyczka Joannę i przy obiedzie wszyscy mówią jeden przez drugiego i w ogóle. Tata Joannę zadaje mi masę pytań, kim chcę zostać, jak dorosnę, i co lubię robić i takie tam. Potem pyta, ale ze śmiertelną powagą: — A czy będziesz w stanie zapewnić naszej córce życie na takim poziomie, do którego przywykła? Wtedy Joannę szturcha mnie porozumiewawczo i jęczy: — Tato, no przestań! A jej mama śmieje się i uspokaja mnie: — Nie zwracaj na niego uwagi, Nat. Mój mąż ma osobliwe poczucie humoru. — Taa, zgadza się. — Nie chciałem tego powiedzieć. Tak mi się jakoś wypsnęło. 263 I znowu wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ale mi to nie przeszkadzało. Właściwie to było całkiem śmieszne. Joannę mówi, że może powinienem zabrać się raz z Rosie i tatą. W niedzielę, znaczy się. Po prostu, żeby zobaczyć, jak to jest. A Jason mówi, że to nie jest takie złe, człowiek szybko się do tego przyzwyczaja, a potem wydaje się to zupełnie normalne i po jakimś czasie nawet nie można sobie przypomnieć, jak to było przedtem. Ale ja wcale nie chcę, żeby to było normalne. Chcę, żeby było jak dawniej. Bo inaczej będzie zupełnie, jakby się odwiedzało ciocię albo coś w tym rodzaju i trzeba będzie się grzecznie zachowywać i mówić: dziękuję za zaproszenie, i przez cały czas odliczać minuty do pójścia do domu. Myślę, że lepiej będzie, jeśli na jakiś czas zostawię to tak, jak jest. Zresztą on i tak za mną nie tęskni ani nic. Rosie mówi, że świetnie się bawią beze mnie, więc nie ma sensu wlec się z nimi i tylko im przeszkadzać. Cait Dzisiaj rano brałam prysznic i nagle, zaczynając myć włosy, uświadomiłam sobie, że nie płaczę, i, co więcej, wcale nie mam ochoty płakać. I to nie po raz pierwszy. Wydaje mi się, że nie płakałam już od ponad dwóch tygodni. Nie mogłam wręcz uwierzyć, że wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Może zużyłam już swój zapas łez. Wiecie, że nie należę do tych, co to zanudzają innych swoimi uczuciami, ale kiedy przyznałam przed samą sobą, że nie kocham już Scotta i co gorsza, że od tak dawna udawało mi się to przed sobą ukrywać, poczułam się doprawdy parszywie. Wprost chora ze wstydu. Każdego ranka zwlekałam się z łóżka, czując się jak nowo narodzone źrebię, oszołomione koniecznością życia na własnych, niepewnych nogach. Potem stawałam pod prysznicem i wybuchałam płaczem. Jak w zegarku. Odkręcić wodę, odczekać, aż poleci ciepła, wejść, sięgnąć po mydło, zacząć beczeć. Czułam, że w pewnym sensie wolno mi płakać, bo i tak jestem mokra, jeśli rozumiecie, co mam na myśli, jak gdyby moje łzy były po prostu wodą, która spłynie rurami, jakby nigdy nie istniały. W łazience płacz wydawał się bezpieczny, bo dzieci nie mogły mnie usłyszeć przez hałas grającego radia i płynącej wody. Ja zaś mogłam uspokoić samą siebie, że to nic złego, że po prostu uwalniam się od napięcia, żeby nabrać spokoju i siły na nadchodzący dzień. Musiałam wziąć się w garść dla Rosie i Nata. Załamania nerwowe to świetna sprawa, jeśli ma się na to czas i nikogo pod swoją opieką, ale jeśli jest się mamą, to raczej nie wchodzi w rachubę, prawda? Poza tym wcale nie dusiłam wszystkiego w sobie. W tym kwartale nasz rachunek za telefon będzie astronomicznie wysoki. Cassie zasłużyła sobie na medal. Ale dałam sobie radę. Przeżyłam. Ciągle tu jestem. * 265 Rosie powiedziała, że oglądali ze Scottem oferty biur ?????. chomości. - Czyżby tata zamierzał kupić dom? — spytałam. Rosie pokręciła przecząco głową. — Tata mówi, że to za drogie. Wynajmie mieszkanie. Wtedy mogłabym go odwiedzać i zostawać na noc. Będę mieć swój własny pokój, a tata pomaluje go na taki kolor, jaki będę chciała, i kupi mi olbrzymią tablicę korkową na wszystkie moje rysunki i zdjęcia. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Sama nie wiem, dlaczego. To dobrze, rzecz jasna, że Scott zrobił krok naprzód, że próbuje uporządkować swoje życie i znaleźć sobie porządny dom. Przynajmniej dzieci będą mogły od czasu do czasu zostać u niego przez weekend. Będą się dobrze bawić, a ja będę mieć trochę wytchnienia, co, Bóg mi świadkiem, bardzo mi się przyda. No, w każdym razie Rosie najwyraźniej miałaby na to ochotę. Z Natem to inna para kaloszy. Po prostu wydało mi się to trochę dziwne, to wszystko. Jakby znaczyło, że już na pewno nie wróci. Wiem, wiem, Cassie uznałaby, że zachowuję się jak pies ogrodnika, nie chcąc, by wrócił, ale nie chcąc też, żeby ułożył sobie życie beze mnie. To nie tak. Po prostu poczułam się tak, jakby nie było już teraz odwrotu. Przez pierwsze kilka tygodni po wyprowadzce Scott sprawiał wrażenie, szczerze mówiąc, nieco zaniedbanego. Był jakiś taki wymięty; chodził w niewyprasowanych spodniach i tenisówkach. Ale po jakimś czasie doprowadził się do porządku i kiedy teraz przyjeżdża po Rosie, jest już zawsze czysto i starannie ubrany. Miło wiedzieć, że po tych wszystkich latach nauczył się obsługiwać żelazko. Aż się zastanawiam, czemu to ja użerałam się z prasowaniem, skoro Scott jest najwyraźniej zdolniejszy, niż sądziłam. Nie wyobrażam sobie, żeby Rosie miała nocować poza domem. Czasami zostaje na noc u koleżanek, rzecz jasna, ale to co innego. Miałaby na stałe swój własny pokój, którego zapewne nigdy nie zobaczę, cały fragment życia, w którym nie by- 266 j0by dla mnie miejsca. Gdy Mari rozstała się z Gerrym, swoim pierwszym mężem, nie pozwalała mu widywać się z dziećmi, ponieważ, no cóż, ponieważ był kompletnym nieudacznikiem j od lat sypiał z jedną z jej przyjaciółek. Boże, nie pozwól, abyni kiedykolwiek się taka stała. Mam nadzieję, że nigdy tak Oisko nie upadnę, żeby nastawiać dzieci przeciwko niemu. Nie ze względu na niego, ale dla dobra dzieci. I tak jest już im ciężko, nawet gdy nie wykorzystujemy ich dla naszych rozgrywek, choć Rosie zdaje się podchodzić do tej całej sytuacji z filozoficznym spokojem. Stanęła mi przed oczami, taka, jaka bywa w niedziele, gdy biegnie w podskokach na spotkanie Scotta, nadchodzącego ścieżką. Jest teraz zupełnie inna w jego towarzystwie, w porównaniu z tym, jaka była kiedyś. Przypuszczam, że to dlatego, że teraz w niedziele ma Scotta tylko dla siebie, co się nigdy wcześniej nie zdarzało. Jako mała dziewczynka Rosie była zawsze nieśmiała. Jeśli zdarzyło się, że wpadłam na ulicy na sąsiadkę i zatrzymywałyśmy się, żeby uciąć sobie pogawędkę, Rosie chowała się za moją nogę i trzeba było ją długo namawiać, żeby się chociaż przywitała; zdawało się nawet, że jest nieśmiała w stosunku do Scotta, jakby nie miała prawa niczego od niego żądać. Zdarzało się, że stawała przy jego krześle, obserwując go i czekając, aż zwróci na nią uwagę, ale nigdy nie wdrapywała mu się na kolana, jak Nat, kiedy był mały. Pamiętam, że pewnego razu, przed laty, gdy Rosie miała jakieś trzy latka, czekałyśmy w kawiarni na Scotta i Nata. Byliśmy nad morzem i chłopcy poszli przyjrzeć się kutrom rybackim czy czemuś takiemu, a Rosie była zmęczona i byłby to dla niej za daleki spacer. Tak więc siedziałyśmy sobie w tej kawiarence, gdy nagle Rosie podniosła głowę i oznajmiła: — Idzie Nat ze swoim tatusiem! Zauważyła ich przez okno. Śmiesznie to zabrzmiało, ale i o-kropnie jednocześnie. — To także twój tatuś, Rosie — zaprotestowałam. 267 — Nie — zaprzeczyła surowo, przemawiając do mnie jak do głuptaska, który się pomylił. — To tatuś Nata. W pewnym sensie miała rację. Można było odnieść takie wrażenie. Nie, żeby Scott nie kochał Rosie. Kochał ją. Po pr0. stu tak właściwie to nie wiedział, jak się zachować w stosunku do niej, jak z nią rozmawiać, jak jej słuchać. Tymczasem, jeśli chodzi o Nata — wybaczcie, ale, no cóż, Scott jest jednak strasznie dziecinny, musicie to przyznać — można było odnieść wrażenie, że to dwóch najlepszych kumpli, bawiących się razem chłopców w tym samym wieku. Zabrało mu to niemal dziesięć lat, żeby przekonać się, jaką ma cudowną córeczkę. A teraz jeszcze stracił syna. Współczuję mu, naprawdę. Trzeba by znać Scotta, znać go naprawdę dobrze, żeby wiedzieć, jak się tym musi dręczyć, jak się tym musi gryźć w skrytości ducha. Ukrywa to jak tylko może, znam go, ale nie wiem, jak długo jeszcze uda mu się to wytrzymać. Ąosie Zamawiam, ja powiem, ja, tata pozwolił, żebym ja pierwsza to powiedziała! Tata ma nowe mieszkanie, a ja będę miała swój własny pokój. Obiecał, że urządzi go na samym początku, przed kuchnią, salonem i całą resztą, ale powiedziałam mu, żeby najpierw pomalował swój pokój, boja mam jeszcze swój pokój w domu, a on nie ma żadnego innego domu, a wtedy twarz mu posmutniała i żałowałam, że mi się to powiedziało. Mama podarowała tacie na nowe mieszkanie trochę naszych rzeczy: prześcieradła i powłoczki na poduszki, i noże, i widelce, i te talerze, których już nie używamy, i serwetę, 0 której mama mówi, że jest za mała, i te krzesła, które jej się nie podobają. Tata się bardzo ucieszył i powtarzał, że to będzie najfajniejsze mieszkanie na całym świecie. Wujek Harry przyjechał wielką furgonetką z pracy, żeby pomóc tacie przewieźć jego rzeczy. Tak naprawdę to nie jest naszym wujkiem, tylko tak na niego mówimy, no i bardzo dobrze, bo mamy tylko jednego prawdziwego wujka, a on mieszka całe mile stąd, w Kanadzie, więc nigdy się z nim nie spotykamy. Kiedy przyjechała ciężarówka, Nat zaszył się w swoim pokoju i nie chciał zejść, chociaż lubi wujka Harry'ego, ale kiedy byłam na dworze, spojrzałam w górę i Nat wyglądał przez okno, ukryty za firanką. Nat twierdzi, że teraz, kiedy tata ma mieszkanie, to już na pewno nigdy nie wróci, ale mówi tak tylko dlatego, że jest wkurzony, bo mu powiedziałam, że tam są tylko dwie sypialnie 1 że nie będzie miał gdzie spać. Nat odparł, że ma to w nosie 1 ze założy się, że to jakaś obskurna stara nora, zresztą i tak się tam nie wybiera, ale po prostu jest zazdrosny. Tata mówił mi, *e pierwszą rzeczą, jaką kupi, będzie rozkładana kanapa, żeby at także mógł go odwiedzać i zostać na noc, jeśli będzie 269 chciał, ale nic mu o tym nie powiedziałam, skoro taka z nieg0 świnia. Zresztą to nie to samo, co własny pokój. Z początku, kiedy tata odszedł, mama powiedziała, że to dlatego, że źle im się układa i potrzebują trochę czasu, żeby od siebie odpocząć. Ale Nat powiedział, że to dlatego, że tata przespał się z jakąś inną kobietą. Spytałam Nata, czy to znaczy, że tata będzie miał z nią dziecko, a Nat na to: głupiaś, dorośli wciąż to robią, nie tylko wtedy, kiedy chcą mieć dziecko, aleś ty naiwna. A właśnie, że nie jestem. Tylko pytałam i już. Pani Robson mówi, że nigdy nie powinniśmy, się bać zapytać, jeśli chcemy się czegoś dowiedzieć. Ale w każdym razie, jak byłam u taty w mieszkaniu, to nikogo tam nie było i myślę, że gdyby tata miał dziewczynę, to wcale by nie potrzebował mieszkania, bo mógłby spać u niej i lepiej by mu szło z zakupami i nie musiałabym mu tłumaczyć, co ma kupić i jaki powinien kupić makaron, i jaki jest najlepszy ketchup, więc myślę, że Nat nie ma racji, ale kiedy próbuję mu to wyjaśnić, nie chce mnie słuchać i śmieje się, że straszny ze mnie dzieciak i że o niczym nie mam pojęcia. A właśnie, że mam. Tata obiecał, że jak skończy mój pokój, będę mogła zaprosić koleżanki. Urządzę przyjęcie z nocowaniem i zaproszę Kirę i Josie, i może jeszcze Florence i Nicole i o północy będziemy miały ucztę: popcorn, rodzynki w czekoladzie i hula hoopsy. Wkłada sieje na palec jak pierścionki, a potem zjada po kolei. Teraz, kiedy tata przyjeżdża po mnie w niedziele, mama jest dla niego miła i czasem się uśmiecha, i mówi „dziękuję", gdy tata daje jej kopertę. Nat mówi, że to pieniądze, i oznajmił mamie, że nie powinna ich przyjmować, tylko rzucić mu je prosto w twarz. Mama odparła, że żadną miarą nie moglibyśmy się utrzymywać z tego, co ona zarabia, a Nat zachowuje się jak głupiutki, niczego nie rozumiejący mały chłopczyk. Zaraz potem dodała, że bardzo jej przykro, i poprosiła go, żeby usiadł, to wyjaśni mu to wszystko porządnie, ale Nat mruknął, że musi iść na trening, bo się spóźni. Nat zaczął prosić mamę, czy nie 270 mógłby sobie zarabiać, myjąc sąsiadom samochody, bo mówi, że oszczędza i poza tym chce doładować komórkę, bo odkąd ją dostał, prawie wcale z niej nie korzystał, bo nigdy nie ma pieniędzy, a mama mawia, że nie może wyrzucać pieniędzy na c0ś, bez czego możemy się obyć. Nat na to, że nie może obyć się bez komórki i że jak się nie ma komórki, to jest się nikim, a ja powiedziałam: „Ale ja też nie mam komórki", a on na to: No właśnie. O to mi chodzi". Świnia. Może dostanę komórkę na urodziny. Spytałam mamę, a ona zaczęła marudzić, że ten cały szał na komórki to jakiś obłęd i do czego ten świat zmierza, skoro dzieciom się wydaje, że nie mogą przetrwać bez komórki, a ja powiedziałam, że zabronili używać ich w szkole i że jeśli nauczycielka zobaczy kogoś z komórką, to konfiskuje ją do końca dnia, a mama mruknęła, że bardzo dobrze, wcale jej się nie dziwi. Spytałam tatę, czy mogłabym dostać komórkę na urodziny, i powiedział, że zobaczymy, a ja przypomniałam mu jeszcze, że muszę dostać większe kieszonkowe, bo będę miała dwucyfrowe urodziny. Skończę dziesięć lat. Josie już ma dziesięć lat, ale Kira musi czekać jeszcze całe wieki i wścieka się, że my obie będziemy miały wyższe kieszonkowe, a ona nie. Scott Ta-dam! Orkiestra, tusz! Przydarzyło mi się coś dobrego Tak jest, mi, Scottowi, przyciągającemu same nieszczęścia Udało mi się znaleźć mieszkanie i to niedaleko od domu, więc dzieciakom będzie łatwo mnie odwiedzać. Okazało się, że wy. najęcie mieszkania jest cholernie kosztowne, zwłaszcza przez biuro nieruchomości, ci ludzie to istne pijawki, słowo daję. Na całe szczęście Harry przypomniał sobie, że zna kogoś, kto zna kogoś, którego kuzyn... i te pe, i te de, i pod warunkiem, że wyremontuję mu mieszkanie, ów gość zgodził się wynająć mi je na sześć miesięcy za psie pieniądze i wybulić forsę na farbę i tapety. A że i tak na nic innego nie było mnie stać, dobiliśmy targu. Są tam dwie sypialnie, więc będę mógł urządzić pokoik dla Rosie, jaki tylko sobie wymarzy, może z namalowanymi na ścianach kucykami, galopującymi dookoła pokoju i z fioletową narzutą na łóżko. Fioletowy to jej ulubiony kolor. Przepraszam, fiołkowy. Nie mogę jednak za bardzo szastać pieniędzmi. Gdyby Gail raczyła ruszyć tyłek i trochę więcej pracowała, wszystko byłoby prostsze. Swoją drogą, ma tupet, wymawiać mi, że jestem nieodpowiedzialny. Tylko spójrzcie, kto tu przez te wszystkie lata wypruwał sobie żyły, żeby utrzymać rodzinę. Wątpię, żeby groziło nam, że Gail przejdzie na pełen etat w przychodni, choć dużo by nam to pomogło. Mam nadzieję, że jest milsza dla pacjentów niż dla mnie. Tylko sobie wyobraźcie: jakiś kulejący wapniak dowlókł się do recepcji, a wielmożna pani strofuje go: „Spóźnił się pan dwie minuty! Doktor Jak-mu-tam będzie taki rozczarowany". Na razie uzgodniliśmy, że będę dawał jej X funciaków na tydzień — i nie, nie zamierzam zdradzić ile, ale to o niebo więcej niż jakikolwiek sąd 272 rodzinny kazałby mi bulić w ramach alimentów, więc nawet flie próbujcie mieć do mnie pod tym względem pretensji. Nie, żebym żałował im tych pieniędzy. Nigdy bym nie pozwolił, żeby Natowi i Rosie czegokolwiek brakowało. Zresztą gwoli sprawiedliwości, Gail też by nigdy do tego nie dopuściła. pewnego razu, gdy Rosie była jeszcze małym szkrabem, Gail nie pracowała, a ja zarabiałem marne grosze, zobaczyliśmy rowerek na trzech kółkach. Małe żółte siodełko i niebieskie koła. Kawał solidnej roboty. Zaczęliśmy więc żyć z ołówkiem w ręku, żeby kupić go Rosie na Boże Narodzenie i właśnie wtedy mój wóz wziął i wyciągnął kopyta i trzeba było zająć się nim w pierwszej kolejności, więc pieniądze na prezenty poszły na naprawę samochodu. A tu, na tydzień przed świętami, Gail kazała mi zamknąć oczy i zaciągnęła mnie do szopy w ogrodzie. Już zacząłem myśleć, że to mój szczęśliwy dzień. Naszła mnie ochota na figle i miałem już wyciągnąć ręce, żeby z nią trochę pobaraszkować, gdy kazała mi otworzyć oczy, co też uczyniłem, a tam stał sobie ów rowerek. Byłem w siódmym niebie —jakbym sam był jeszcze dzieckiem, a on był dla mnie. Gdzieś w środku poczułem przedziwne uczucie, niemal ból i przez moment nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa. Gail ściskała mnie za rękę i staliśmy tak, pękając z dumy, jakbyśmy właśnie odebrali poród. Okazało się, że Gail zajęła się na boku praniem i prasowaniem dla jakiegoś faceta z sąsiedztwa. Tak mi powiedziała. Później dowiedziałem się, że sprzedała także swoją złotą bransoletkę — tę, którą stale nosiła — swojej siostrze Mari, która od lat już próbowała ją od niej wyciągnąć. Ta Gail, kiedy zechce, potrafi być że do rany przyłóż. Taaa... Jednak przykro mi było wyprowadzać się od Dave'a i Fio-ny. Urządzili mi pożegnalną kolację i zamówili u mnie wykończenie ostatnich dwóch pokoi. Za prawdziwą, żywą gotówkę. Ale teraz już naprawdę będę zupełnie sam. Czułem się bez mała, jakbym wyprowadzał się z domu. Rozumie się, że kiedy 273 po raz pierwszy się wyprowadzałem, licząc sobie siedemnaście wiosen, było zupełnie inaczej. Wręcz nie mogłem się doczekać, kiedy się stamtąd wyrwę. Zamieszkałem w obskurnej norze, razem z moim kumplem Rogerem i jego ówczesną dziewczyną. Teraz brzmi to tak, jakbym był piątym kołem u wozu ale było w porządku. Już wcześniej zdarzało mi się popracować, ale dopiero wtedy zacząłem dostawać stałą pensję, mia. łem więc gotówkę w kieszeni i byłem daleko od domu, daleko od niego — i tylko to się liczyło. To nowe mieszkanie to żaden pałac, zapewniam was, więc niech wam się nie wydaje, że żyje mi się tu jak w raju. Mieszkanko jest zdecydowanie paskudne, ale trochę szorowania powinno doprowadzić je do porządku, a przecież nie brak mi wolnego czasu wieczorami. Przynajmniej jest tam kuchenka i lodówka. Na razie nie stać mnie na zbyt wiele mebli. Razem z Rosie oglądaliśmy fotony, ponieważ są niedrogie i mogą jednocześnie spełniać funkcję kanapy, ale wybaczcie, państwo — już bardziej niewygodnych nie dałoby się ich zrobić? Z czego oni je produkują— z granitu? Już wygodniej byłoby kimać na parapecie. Jeśli już mowa o fotonach, to chyba czegoś tu nie rozumiem, jakby istniał jakiś fotonowy spisek, do którego mnie nie dopuszczono. Zgoda, są tanie, ale to ich jedyna zaleta. Zajmują tyle miejsca, że nie sposób się o to nie przewrócić albo nie uderzyć w palec u nogi. A po złożeniu przypominają wielki kawał surowego ciasta. Doszedłem więc do wniosku, że w moim wieku nie zniosę już spania w spartańskich studenckich warunkach, więc zaszalałem i sprawiłem sobie podwójne łóżko. Możecie nazwać mnie głupim optymistą. Czemuś, o czemuś to uczynił — zapytacie — skoro kobiety nie ustawiają się do ciebie w kolejkę, z żądaniem dwudziestoczterogodzinnego dostępu do twego ciała? Dlaczego kupiłem podwójne łóżko? Ano dlatego, że czterdziestoletni facet, kupujący pojedyncze łóżko — no, no, spokojnie, czterdziestojednoletni, sprawdzam tylko, czy uważacie — jest tak żałosny, że nie da się tego wyrazić słowami, a gdybym na- 274 prawdę wierzył, że już do końca życia nie będę uprawiał seksu, z miejsca bym ze sobą skończył. Nie, żebym mógł obecnie narzekać na nadmiar propozycji. Szczerze mówiąc, gdyby trafiła mi się jakaś chętna przed sześćdziesiątką ani chybi skorzystałbym z okazji. „Przydałaby ci się, koleś, papierowa torba!" Lee mawia tak o niezbyt urodziwych babkach, że niby nie trzeba wtedy oglądać ich twarzy, jeśli są naprawdę szpetne, nazywa je torbami do kwadratu. Kawał drania z tego Lee. Nie jestem taki jak on, ale muszę przyznać, że jako facet i to w dodatku nie wąchający jeszcze kwiatków od spodu, faktycznie myślę o robieniu tego z większością napotkanych kobiet. Jak z tą dziewczyną od kanapek. Trzeba by wam widzieć jej bułeczki. Słowo. Raz czy dwa zdarzyło mi się też mieć fantazje zFioną tam w pensjonacie. Na całe szczęście, potrafię się opanować. Czasem z trudem, przyznaję, ale nie spieszno mi było, żeby po raz drugi tego roku wyrzucono mnie na zbity pysk. Poza tym zakumplowałem się też z Dave'em, jej mężem — od czasu do czasu wybieraliśmy się na drinka i pogawędkę. Ma duże poczucie humoru i w dodatku nie wydaje mu się, że świat kręci się wokół piłki nożnej. I przynajmniej nie jest wiecznie w dołku, jak Jeff. Ale zdecydowanie przydałaby mi się kobieta. Spanie w pojedynkę to nie dla mnie. Nie nadaję się do tego. Właściwie to nawet nie seksu najbardziej mi brakuje; bozia dała mi rączki, wiecie, co mam na myśli, ale to nie to samo. No i trudno się samemu poprzytulać, prawda? Nie można siebie objąć ani wtulić się we własne ramiona, ani siebie pocałować, ani pogłaskać się po włosach i wyszeptać: „Dobranoc, kochanie, słodkich snów". Swoją drogą nie mogę powiedzieć, żeby przez ostatnie dwa, trzy lata — może nawet więcej — Gail zamęczała mnie czułościami. Raczej zbywała mnie cmoknięciem, pi razy oko w okolicach mojej twarzy, mruczała: „dobranoc" i odwracała S1? do mnie plecami, i ledwo przyłożyliśmy głowy do podusz- 275 ki, chrapaliśmy jak najęci. Tylko że Gail zaprotestowałaby, ?e nie chrapie. Nie chodzi tylko o to, że rzadko się kochaliśmy, choć nadal twierdzę, że kiedy Angela sprowadziła mnie z drogi cnoty, nje robiliśmy tego już od co najmniej dwóch miesięcy. Gail i ja nadal jeszcze to robiliśmy — kochaliśmy się, znaczy się — tyle że od wielkiego dzwonu. Szkoda, że nie zaznaczaliśmy tego w kuchennym kalendarzu, bo Gail utrzymywała, że było to prawie raz na tydzień, ja zaś upierałem się, że już raczej raz czy dwa razy na miesiąc. I nadal było miło i w ogóle, ale nieco, no cóż, tak samo. Żadnych niespodzianek. Jeśli o mnie chodzi, je-stem otwarty na wszelkie propozycje (w granicach zdrowego rozsądku i z wykluczeniem szczuroskoczków i innej zwierzyny), ale gdyby ktoś chciał przywiązać mnie do łóżka czarnymi pończochami i zrealizować swoje najdziksze fantazje, jestem do usług. Nie mam nic przeciwko. Ale cóż, Gail wie, co na nią działa, i to robimy. Robiliśmy. Tak czy inaczej, zboczyłem z tematu. Chodzi o to, że mam nowe podwójne łóżko, więc jeśli znacie jakieś seksowne kociaki, które chcielibyście mi podesłać, to jestem do usług. Gail obiecała nawet wyszukać mi jakąś pościel, zapasowe poduszki i tak dalej, a tymczasem przywiozłem z domu trochę innych gratów: komodę, kilka krzeseł, ten stary stół z garażu i telewizor z naszej sypialni, więc myślę, że sobie poradzę. Harry pożyczył mi jedną z firmowych furgonetek i sam pomógł mi w przeprowadzce, co było bardzo miłe z jego strony. Nie jestem pewny, czy w jego wieku powinno się dźwigać ciężary, ale ten stary bałwan nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Rosie nadzorowała całą przeprowadzkę i kazała nam ponakle-jać karteczki w różnych kolorach na rzeczy, które miały pójść do różnych pomieszczeń, i sporządziła mi całą listę, żebym niczego nie pomieszał. Tak jest, proszę pani! Powoli robi się z niej mały tyran — nie, nie, tylko żartowałem, aż miło patrzeć, jak nabiera pewności siebie, po tym jak zawsze była taka nieśmiała. Tak. Naprawdę miło na to patrzeć. Hat A teraz wziął i kupił sobie mieszkanie. Widzicie, mówiłem, że tata już nie wróci. Zresztą nic mnie to nie obchodzi, bo go nie cierpię. Nie, wcale nie. Już nie, nie tak jak przedtem. Po prostu mam to gdzieś. Jeśli chce zachowywać się jak żałosny głupek i robić z siebie durnia, to nic mnie to nie obchodzi. Mama powinna się wstydzić. Na początku, nó nie, kiedy tata odszedł, tak po prostu pozwoliła mu na to i nawet nie próbowała go zatrzymać ani nic i założę się, że nawet o nas nie pomyślała. Ale teraz, jak tata ma przyjechać po Rosie, mama maluje sobie usta i wciska się w te obcisłe bluzeczki dla dziewczyn. Powiedziałem jej, że jest już trochę za stara, żeby się tak ubierać, i że głupio to wygląda, a ona na to: — Dzień, w którym zacznę przyjmować rady w kwestiach mody od nastolatka, który nawet nie potrafi włożyć sobie koszuli do spodni, będzie naprawdę smutnym dniem. Ale przecież mamy nie powinny się tak ubierać. Co ona, nie wie o tym czy co? Wiem, że tata robił to z inną kobietą. Z kochanką czy jak to tam się mówi. Założę się, że była młodsza. Kiedy odszedł, myślałem, że z nią zamieszka, ale Rosie mówiła, że zatrzymał się w pensjonacie. Rosie zachowuje się, jakby zjadła wszystkie rozumy, a tymczasem, dopóki jej nie powiedziałem o tej drugiej kobiecie, to nie miała o niej zielonego pojęcia. Zanim jej nie powiedziałem o tym w zeszłym roku, to prawie w ogóle nie wiedziała nic o seksie. Była na poziomie pszczółek i motylków i nie miała pojęcia o tych ciekawszych kawałkach. Idę o zakład, że tata tylko czekał, aż znajdzie mieszkanie, i teraz jego dziewczyna się do niego wprowadzi i tyle. Zawsze tak bywa. A już wkrótce będą mieli własną rodzinę, potem zapomną 277 o nas i góra raz do roku dostaniemy kartkę i może jeszcze płytę na urodziny i to wszystko. Zresztą, zwisa mi to. Rosie to wstrętny lizus. Ciągle nadaje o tym nowym mieszkaniu i że tata urządzi jeden pokój specjalnie dla niej, jaki tylko będzie chciała, a jak zechce, to pomaluje cały pokój na fioł. kowo, bo to jej ulubiony kolor. Powiedziałem, że to naprawdę głupi pomysł, żeby mieć wszystko w jednym kolorze i że nie będzie mogła trafić do łóżka, jeśli będzie w tym samym kolorze co ściany, a Rosie odparła, że to nie mój interes i że może sobie wybrać taki kolor, jaki jej się żywnie podoba, i że jestem zazdrosny i tyle, bo dla mnie nie ma tam pokoju, a nawet gdyby był, to może się założyć, że tata wcale by go specjalnie nie urządzał, bo od miesięcy się do niego nie odzywam i że bardzo mi tak dobrze. Rosie też nie cierpię. Nie cierpię ich wszystkich. Może zamieszkam u Steve'a, jego mama mówi, że lubi, jak ich odwiedzam, choć jego tata rzuca te żałosne teksty, które niby mają być śmieszne, na przykład przygląda mi się i mówi do mamy Steve'a: — Wiesz co, wydawało mi się, że mamy tylko troje dzieci. Zaadoptowałaś kolejne, jak wyskoczyłem po fajki? — Nie zwracaj na niego uwagi, Nathan, złotko — śmieje się mama Steve'a. — Zawsze jesteś tu mile widziany, wiesz o tym. Proszę, dołóż sobie jeszcze trochę ziemniaków. Steve powiedział, że jego mama tylko dlatego jest dla mnie miła, bo jest jej mnie żal, że tata nas zostawił, więc powaliłem go na ziemię i kazałem mu wszystko odszczekać. — Jesteś zazdrosny i tyle, bo twoja mama lubi mnie bardziej od ciebie. — I co z tego? — Próbował mnie trzepnąć, ale nie miał szans. Jestem lepszy od niego. — Mamy są zawsze miłe dla cudzych dzieci. Takie już są. To i tak niczego nie znaczy. Po prostu jest uprzejma i tyle. Mamy czepiają się tylko swoich dzieci. Każdy o tym wie. 278 Wcale nie, prawda? Chociaż moja mama jest zawsze miła dla Steve'a, a chyba za nim specjalnie nie przepada. No i dla jasona, pomimo że on bez przerwy dłubie w nosie. Sam nie'wiem. Może zamieszkam sam w Londynie. Będzie o tym w wiadomościach, powiedzą, że zniknąłem, a mama i tata wystąpią w telewizji i będą płakać i błagać mnie, żebym wrócił. Może pojadę do Ameryki. Kieran pojechał z rodziną do Nowego Jorku i opowiadał potem, że było czadowo, zupełnie jak w serialu o glinach, policjanci łazili z bronią jak w telewizji, a gdzie się obrócić, były żółte taksówki i olbrzymie drapacze chmur. My byliśmy tylko kilka lat temu na jakiejś głupiej greckiej wyspie i mama z tatą spalili się na słońcu i prawie nie mogli się ruszać. Ja też. Tylko nie Rosie, bo mama smarowała ją co dziesięć sekund jakimś mazidłem od słońca i kazała jej chodzić w kapeluszu i bluzkach z długimi rękawami, chociaż Rosie jęczała, że chce być brązowa. W zeszłym roku pojechaliśmy do takiego ośrodka z dachem w kształcie kopuły, gdzie jest zawsze ciepło. Tata powtarzał, że mu ciarki chodzą po plecach i że czuje się, jakbyśmy byli w jakimś olbrzymim kojcu, i że na bank obserwują nas jacyś naukowcy, więc co chwila chował się za roślinami, żeby go nie widzieli. Mama powiedziała, że jak długo jest ciepło i nie musi gotować, to nic ją nie obchodzi, czy ktoś nas obserwuje, czy nie. Podobało jej się tam, bo mieliśmy z Rosie całą masę rzeczy do roboty, więc nie musiała się nami zajmować. To znaczy — Rosie. Mną tam nikt się nie musi zajmować. Basen był w porządku: olbrzymia zjeżdżalnia, sztuczne fale i w ogóle, ale nie można było popływać, bo było za dużo ludzi, zresztą i tak powinniśmy byli pojechać do Nowego Jorku. Zacząłem odkładać pieniądze na przelot. Jason też ma oszczędzać, żeby mógł ze mną jechać, ale wciąż coś kupuje. Czasem straszny z niego tępak. Nie chcę, żebym musiał przez niego zostać i czekać na niego, jak będę chciał nagle wyjechać. Będę się musiał zastanowić. Okej. Najpewniej pojadę po prostu sam. ??? — Nie — powiedziałam. — Wykluczone! Cassie pokazała mi język. — Co ci szkodzi? Czemu nie? Co masz do stracenia? — Nie muszę podawać żadnego powodu. Nie chcę i już. Za stara już na to jestem. Cassie próbowała umówić mnie na randkę. Randkę w ciemno, dacie wiarę? Ze znajomym jej męża z pracy, facetem o imieniu Michael. Rozwodnikiem. — Och, no to w porządku. Jak rozumiem, zamówiłaś już kwaterę? — Co? Jaką znów kwaterę? — Na cmentarzu! Może od razu się tam przeniesiesz? Mówisz, jakbyś już się tam wybierała. Jeśli nie chcesz już czerpać przyjemności z życia, rusz tyłek i zrób miejsce dla kogoś innego. Złapała mnie za łokieć i zaciągnęła przed lustro. — Spójrz. Kogo widzisz? — Szarogęszącą się, upierdliwą najlepszą przyjaciółkę? — Bardzo śmieszne. I...? — Siebie. Widzę siebie, rzecz jasna. Powinnam się spodziewać kogoś innego? Do czego zmierzasz? Że latka lecą, więc powinnam szybko złapać na lasso jakiegoś mężczyznę, zanim jeszcze jedna zmarszczka zagości u mnie na stałe? Cassie stała z ręką na biodrze i przyglądała mi się, marszcząc nos. — Skończyłaś? Chodzi mi tylko o to, że zachowujesz się niczym stuletnia staruszka, ale... — Równie dobrze mogłabym już być staruszką. Czter- 280 jziestoletnie kobiety nie cieszą się wielkim powodzeniem. Ile czterdziestolatek widziałaś na okładce „Cosmopolitana"? — Masz trzydzieści dziewięć lat. Tak ci się spieszy do czterdziestki? Aż za szybko ją skończysz, nic się nie martw, ??? nie, masz rację. Zgłoś się do domu spokojnej starości. Na nic już się światu nie przydasz. — Aaaaaa! Cassie, jeszcze chwila, a cię trzepnę. Prawda jest taka, że mam prawie czterdzieści lat i czuję, że nie wyglądam na ani jeden dzień mniej. Ale choćbym nawet wyglądała jak dwudziestodwulatka o ciele supermodelki i twarzy anioła, to i tak nie miałabym ochoty na randkę w ciemno. — Dziecinko, gdybyś tak wyglądała, żadna randka w ciemno nie byłaby ci potrzebna. — Och, dziękuję ci bardzo. Cassie pociągnęła mnie na kanapę. — Ej, wyluzuj, okej? Tylko żartowałam. Wiesz, że jesteś atrakcyjna, więc odpuśćmy sobie gadkę w stylu „jaka to jestem biedna i nieładna", dobrze? Posłuchaj, chodzi mi tylko o to, że jeśli naprawdę nie chcesz się zejść ze Scottem, to czemu się trochę nie zabawisz? Bardzo wątpię, żeby przyjęto cię teraz do klasztoru, więc równie dobrze możesz pójść w tango. Wzruszyłam ramionami. Chociaż założę się, że Scott sobie nie żałował. Wszyscy wiemy, jaki on jest. — To nie tak, że nie brakuje mi seksu. Brakuje, owszem. I pieszczot, i męskiego towarzystwa, i tak dalej, ale nie wydaje mi się, żebym poradziła sobie z pójściem na randkę. Nie ja. — Że jak? Nie dasz sobie rady z pójściem na kolację i do kina? To jest w tym wszystkim najlepsze. Oszalałaś czy co? — Nie, nie o to mi chodzi. Mam na myśli konieczność zaśmiewania się z nowego repertuaru kiepskich dowcipów i przyzwyczajania się do innego zestawu obrzydliwych nałogów i znoszenia prowadzenia samochodu w stylu macho i wysłuchiwania narzekań pod adresem byłej żony. W naszym wieku każdy dźwiga już spory bagaż doświadczeń. 281 — To już lepsze od czterdziestopięcioletniego prawiczka co to wciąż mieszka z mamusią. — To prawda. — Więc się z nim spotkasz? Zmarszczyłam nos. — Dajesz słowo, że na pewno to nie jakiś psychol? — No, nie wiem... chyba coś tam wspominał o swojej kolekcji toporów... Och, na miłość boską, Gail, to zwykły facet. — I nie jest łysy? — Łysiejący, ale tylko z przodu. — Wzrost? — Na litość boską, nie mam pojęcia. Żaden gnom w każdym razie. Coś jeszcze? Owłosienie w nosie? Długość i średnica ptaszka? Nazwa sklepu, gdzie kupuje gatki? Spotkaj się z nim, a jeśli będzie straszny, to po prostu uśmiechnij się uprzejmie i nie daj mu numeru telefonu. Przez chwilę jeszcze się zastanawiałam. — No dobrze, zgoda. Ale nie obiecuję, że będę się dobrze bawić. — Broń Panie Boże. Michael nie był z pewnością żadnym Jamesem Bondem, ale trzeba mu oddać, że był nawet przystojny. A przynajmniej elegancko i starannie ubrany, zaś to, co zostało z jego włosów, miało w niedalekiej przeszłości kontakt ze szczotką. Na ramionach można było dostrzec odrobinę łupieżu, ale z drugiej strony, któż z nas jest doskonały? W restauracji odsunął dla mnie krzesło, czym mnie śmiertelnie zaskoczył, po tym jak spędziłam większość dorosłego życia u boku kogoś, kto od razu walił się na krzesło i zastanawiał się nad wyborem deseru, nie zwracając uwagi na fakt, że ja wciąż biedziłam się z olbrzymim krzesłem, które wydawało się zrobione z ołowiu. Scott jest przekonany, że jeśli raz na dzień przypomni sobie, że należy powiedzieć „dziękuję", to wszystko w porządku. Cassie poinformowała mnie, że Michael liczy sobie czter- 282 dzieści ileś lat, mając widocznie na myśli pięćdziesiąt pięć. plusem tej sytuacji było, że poczułam się niewiarygodnie młoda i musiałam powstrzymać się od wskoczenia na bar i odtańczenia kankana. — Witaj, Gail — przywitał się, po czym przedstawiwszy się, rzucił się, by pocałować mnie w policzek. Zły początek. Czemu, u licha, sądził, że pragnę być obcałowana przez kogoś, kogo na oczy wcześniej nie widziałam? — No, to jesteśmy! — Położył mi rękę na ramieniu. — Co sobie chlapniesz, Gail? Nie, pozwól, że sam zgadnę. Campari z lemoniadą, zgadza się? Czy może marzysz o dżinie z tomkiem? Już ja was znam, dziewczyny — zaśmiał się, nachylając się ku mnie, jakby miał mi właśnie wyznać niezwykle ważny i intrygujący sekret. „Akurat ta dziewczyna marzy właśnie, żeby walnąć cię kostką lodu" — pomyślałam, odsuwając się delikatnie, żeby nie mógł łapać mnie co chwila za rękę. — Poproszę białe wino. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i kiwnął znacząco głową, jakby od samego początku wiedział, że należę do tych dziewczyn, co to wolą białe wino. — Półwytrawne? — Wytrawne. Prawdę mówiąc, rzeczywiście wolę półwytrawne, ale nie cierpię ludzi, którzy ledwo mnie poznali, a zachowują się, jakby znali mnie na wylot i stają się zbyt poufali. Z początku nie mogłam sobie uświadomić, co było w nim takiego dziwnego, aż nagle mnie olśniło. Przy całym jego radosnym sposobie bycia i pozornej pewności siebie, w rzeczywistości był bardzo smutny. Nie był nieco przygnębiony. Nie miał chandry. Był pełen smutku. Pod zewnętrznymi pozorami wesołości wyczuwało się głęboką, ziejącą czernią otchłań smutku. Odwróciłam wzrok, zawstydzona, jakbym przez przypadek zobaczyła go nago. A ta wesołość tylko pogarszała spra- 283 wę, czyniła to wszystko jeszcze bardziej rozpaczliwym. Wyda_ wało się, że depresja stanowiła jego prawdziwe powołanie i te. raz, gdy je odnalazł, nie zamierzał już szukać niczego inneg0 czemu mógłby się poświęcić. Jego skóra miała ziemisty, ??] mai szary odcień, jak u kogoś, kto poświęca zbyt wiele godzin na pisanie skarg do rady miejskiej, a stanowczo zbyt mało czasu na granie w piłkę na plaży. Gdy wieczór zbliżał się już ku końcowi, Michael pochyli} się ku mnie. — Wspaniale było cię poznać — wyznał. — Teraz naprawdę czuję, że ból mojego małżeństwa mam już za sobą. Uśmiechnęłam się współczująco i wydałam jeden z tych wymijających pomruków Nata. — Widzisz — dodał roześmiany, jakby miał mi zaraz opowiedzieć dowcip. — Moja żona i ja przestaliśmy uprawiać seks. Nie kochaliśmy się od ponad pięciu lat. — Yhm — przytaknęłam, starając się przybrać współczujący, ale pełen dystansu wygląd mówiący: „Nie waż się znowu dotknąć mojej ręki" i sięgając jednocześnie za siebie po żakiet. Po co mi to mówisz, pomyślałam. Nie chcę o tym wiedzieć. Może wyobrażał sobie, że z litości zrzucę z siebie ciuchy i krzyknę: „Nie możesz obywać się bez seksu ani chwili dłużej. Weź mnie zaraz!" — Cóż — mruknęłam, spoglądając na zegarek. Kwadrans po dziesiątej. — Naprawdę muszę się już zbierać. Rozumiesz, opiekunka do dzieci... Cassie uznała tę historię za cholernie śmieszną. — Założę się, że teraz doceniasz Scotta, co? — Czy to dlatego wrobiłaś mnie w to spotkanie z Michae-lem? — Hej, nie, oczywiście, że nie. Przepraszam. Z tego, co mówił Derek, wydawał się naprawdę miłym gościem. — Był w porządku. Nie mam do ciebie pretensji. Tylko że on był taki smutny. Wszystko w nim było smutne, nawet... 284 posłuchaj, coś ci powiem, miał takie wypucowane buty, rozu- ?-No a co w tym smutnego? To tylko dowodzi, że o sie-bie *?. Zawsze wściekałaś się na Scotta i powtarzałaś, że mogłby trochę zadbać o swój wygląd. ? Zamknij Się na dwie sekundy,'to ci powiem. To było smutna ponieważ widać było, że poświęcił im mnóstwo czasu, a nie tylko szybko przejechał po nich szczotką przed wybieg-meciem z domu, jak my wszyscy. Założę się, że siadł z profesjonalnym zestawem do czyszczenia butów i przeciągał tę czynność jak długo się dało, bo nic innego w jego życiulę nie — Trzeba było pognać z nim do domu i postarać się bzyknąć w niego trochę życia. Wtedy zdjąłby te swoje buty i nie musiałabyś się im przyglądać. — Bardzo ci dziękuję, Cassie, mistrzyni dobrych rad. Czy tobie w ogolę zdarza się udzielić innej rady, niż: wyjdź z domu i daj się przelecieć? sob^Posór^ " ^ PrZeChyIająC *"« we właściwy — Wiem, wiem, myślisz, że straszne ze mnie babsko. Powinnam była okazać mu więcej współczucia, ale miałam wrażenie, ze jesh spędzę choć dziesięć minut więcej w jego towarzystwie, to jego smutek - czyja wiem? - pochłonie mnie niczym wielka, szara, lepka chmura. Chciałam się tylko jak najszybciej stamtąd wyrwać. — No cóż. To wszystko kwestia wprawy. I teraz, kiedy Pierwszy raz masz już z głowy, nie będziesz się tak denerwo-wac na drugiej randce. łaś 7^??^?'1??52??'Że tak marudze> ™??> że Białas dobrze. W każdym razie, miało to też i swoją dobrą stronę. — Zapłacił za kolacje? don^ Nle' S??? Pładł Za Siebie- Ale P°tem> P° Powrocie do tab wMW? m ChWllę W kudmi j na§le ?&?? mnie taka wielka fala, no cóż, ulgi. Wiem, że to podle zabrzmi, ale 285 po prostu byłam taka szczęśliwa, że jestem mną, a nie Michae-lem, że mam dwójkę cudownych dzieci, siostry, rodziców, cie. bie — ludzi, którzy mnie kochają, ludzi, których naprawdę ko-cham. Nie chcę nigdy być taka samotna. Gdybym miała być tak samotna, to już prędzej wolałabym wrócić do Scotta. Kat Ciocia Mari wpadła wczoraj wieczorem, żeby popilnować Rosie. Mnie tam nikt nie musi pilnować. Mama powiedziała że umówiła się z kolegą, ale ja myślę, że to było raczej coś w rodzaju randki. Po pierwsze, szykowała się chyba z piet naście godzin. Zwykle kiedy gdzieś wychodziła, co zresztą prawie nigdy się nie zdarzało, zajmowało jej to raczej piętnaście minut. Zeszła na dół w tej niebieskiej sukience, której i " w ogóle nie nosi. Na plecach ma wycięcie aż do teg0 mieis tutaj, więc nie można założyć stanika. Weszła do kuchni i w starczyło, że tylko na nią spojrzałem, a od razu wróciła na eór~ po czym zeszła w czarnej spódniczce i czerwonej bluzce ^' którą narzuciła żakiet. Wróciła dość późno, po wpół do jedenastej. Nie położyłem się spać, czekając, aż wróci, i kiedy usłyszałem pod oknem sa mochód, wyjrzałem przez okno, żeby obejrzeć sobie tego faceta, ale to tylko mama wysiadała z taksówki. Dzisiaj rano wyjadałem właśnie Sugar Puff prosto z pudełka, gdy mama weszła do kuchni. — Dobrze się wczoraj bawiłaś? — Zrobiłem ten ruch z brwiami, szybciutko je unosząc i upuszczając. — Dość ?-no wróciłaś. p Wtedy mama się roześmiała, co było raczej dziwne i prze wróciła oczami, jak to robi tata. Robił. — Nieszczególnie, ale dzięki, że pytasz. Potem podeszła do mnie i spróbowała mnie uściskać — Maa-moo! Puszczaj, no! — Och, Nathan. Nawet nie masz pojęcia, jaki jesteś roz- 287 Chyba coś jej odbiło. Co jąnagle naszło z tymi czułościami? — Co cię napadło? — Nic mnie nie „napadło". A właściwie, to tak. Nagle choć raz poczułam się zadowolona i szczęśliwa, że jestem sobą. To miłe uczucie. O nie, jęknąłem w duchu, tylko tego brakowało. Tylko mi nie mówcie, że odbiło jej na punkcie tego faceta. Witajcie w domu wariatów. — Jeszcze się z nim spotkasz, tak? — Co? Z kim? Wzruszyłem ramionami, rzuciłem Sugar Puff wysoko do góry i czekałem, aż wpadnie mi do buzi. — Z tym facetem. Tym od randki. — Ha! Ale z ciebie mały detektyw. — Znów mnie uściskała i cmoknęła w czubek głowy. — Nie. Zdecydowanie nie. — Mm. — Myślałeś, że to dlatego mam taki dobry humor? — Mm. Oparła się o szafkę i zanurkowała ręką w pudełku z chrupkami. Nigdy tak nie robi. Zwykle mówi: „Nathan, weź sobie miseczkę. Nathan, usiądź i jedz jak należy. Na litość boską, Nathan, czy nie możesz jeść normalnie?" — Nie, to nie dlatego. Hej, te chrupki nie są wcale takie złe na sucho, no nie? Po prostu, no cóż, wiesz, że za tydzień są moje czterdzieste urodziny? — No jasne. Tyle o tym nadawałaś, że nie miałem szansy zapomnieć. — Co ty powiesz, naprawdę? Przepraszam. Cóż, może i masz rację. Szczerze mówiąc, na myśl o tym parszywie się czułam, jakby całe moje życie się już skończyło. Zwłaszcza że mieliśmy te problemy z tatą rozumiesz? — Mm. — Może to dziwnie zabrzmi, ale nagle czuję, jakbym ?1 obudziła. No to stuknie mi czterdziestka — co z tego? Cholew wielkie mi rzeczy. Nadal jestem zdrowa i atrakcyjna — nie 288 waż się tak na mnie patrzeć, Nat, ty bezczelny taki owaki — i jeszcze nie spisuję siebie na straty. W każdym razie jeszcze nie teraz. Nadal twierdzę, że odkąd tata odszedł, mama stała się trochę zbzikowana, ale przynajmniej miała dobry humor i nie czepiała się mnie, wiec może to i dobrze. — O, właśnie. Mamo? — Co tam? — Możesz pożyczyć nam trochę pieniędzy, żebym mógł doładować sobie komórkę? Mama położyła głowę na szafce, jakby miała iść spać. — Poddaję się. A potem rzuciła we mnie chrupką. Rodzice nie powinni się tak zachowywać, no nie? To znaczy, tata zawsze był taki, ale on i tak nie był takim prawdziwym rodzicem i tylko wtedy prawił nam wychowawcze kazania — że mamy odrobić zadanie domowe albo nie oglądać za dużo telewizji — kiedy mama mu kazała. A teraz staje się taka sama. Już nic nie rozumiem. Rodzice. Znaczy się, jacy w końcu są? Scott Wpadliśmy już z Rosie w coś na kształt rutyny. W niedzielę podjeżdżam pod dom punkt dziesiąta. Tak naprawdę to oszukuję: przyjeżdżam kilka minut przed czasem i parkuję za rogiem, żebym mógł pojawić się punktualnie co do minuty. Gail nie ma wtedy pretekstu, żeby mi docinać, a i Rosie chyba się to podoba. Stoi w pokoju od strony ulicy z nosem przyklejonym do szyby i wypatruje mnie. Nie muszę nawet dzwonić do drzwi. Rosie otwiera migiem drzwi, wskakuje na mnie, żeby mnie uściskać, po czym całuje mamę na do widzenia i usadawia się w samochodzie, podczas gdy Gail i ja przechodzimy do interesów, mianowicie przekazania znacznej ilości gotówki do rąk własnych Gail. Gail informuje mnie, jeśli dzieci potrzebują czegoś ekstra, ale, trzeba jej to przyznać, nigdy nie prosi o dodatkowe pieniądze dla siebie. Postanowiła pracować w przychodni w większym wymiarze godzin, więc trochę mnie to odciąży. Co prawda pensje w przychodni nie są nadzwyczajne, ale z drugiej strony, co innego może zrobić? Zawsze byłem przekonany, że Gail jest całkiem bystra, a już na pewno dużo bardziej niż ja, ale nigdy się specjalnie nie przemęczała. Tak, wiem, przyganiał kocioł garnkowi. W niedzielne poranki wybieramy się na przejażdżkę rowerami, potem znajdujemy jakieś miejsce, gdzie jemy lunch — pieczeń albo zapiekankę pasterską — porządny posiłek, a nie tylko frytki, jak twierdzi Gail; naprawdę o to dbam. Na popołudnie wypożyczamy sobie film na wideo i wyciągamy się na kanapie z nogami na stole, niczym stare dobre małżeństwo, a na koniec przewijamy kasetę do początku i jeszcze raz oglądamy nasze ulubione kawałki. Albo szwendamy się po skle- 290 pach i Rosie pomaga mi wybrać drobiazgi do mieszkania. \y-brała dla mnie wazon i trochę poduszek, bo twierdzi, że w ^ ?? muszą być takie rzeczy, bo inaczej to żaden dom. Kilka razy wybraliśmy się na cały dzień do Londynu j> szliśmy nawet do Science Museum. No wiem, wiem, sarn ??/, wiłem, że moja noga nigdy nie postanie w muzeum, chyba > po moim trupie, kiedy będą chcieli wystawić moje kości jak eksponat: „Przełom dwudziestego i dwudziestego pienvsze»0 wieku. Samiec. Pochodzenie: południowo-wschodnia Angij Czaszka i szkielet noszą ślady nadmiernego stresu wywołane»» parszywym życiem". Właściwie to poszliśmy tam z powodu ją. kiegoś projektu badawczego na temat metod transportu, który Rosie musiała przygotować do szkoły, a w muzeum można znaleźć modele skrzydeł samolotów i inne tego rodzaju ??-chome eksponaty, które pokazują w jaki sposób samolot unos; się w powietrze i tam pozostaje. To wszystko ma jakiś zwią. zek z kształtem skrzydeł i prędkością powietrza nad ? ?0(-skrzydłami. Chyba. Dziwne, zawsze sądziłem, że samoloty ?? spadają ponieważ wszyscy na pokładzie trzymają kciuki i niod-lą się jak szaleni, żeby to nie była jeszcze ich kolej umierać Muzeum okazało się wcale niezłe. Przypomina raczej plac za-baw i można samemu wypróbować masę rzeczy, są tam też za* bawne projekcje i komputery i w ogóle. Rosie stwierdziła, ?e narobiłem jej wstydu, bo chciałem wszystko wypróbować, ale kiedy ja byłem dzieckiem, to nie było tego wszystkiego, więc nie widzę powodu, dlaczego miałoby mnie to ominąć i teraz. Żałowałem jednak, że nie było z nami Nata. Oburzałby się, że jest na to za stary, ale myślę, że nieźle by się tu bawił- Jeśli pojedziemy jeszcze raz, uprzedzę o tym Gail, bo może Nat miałby ochotę zabrać się z nami. Gail zasugerowała, żebym napisał do niego list, skoro nie chce ze mną rozmawiać, gdy odbiera telefon, tylko idzie po Rosie. Przypomniało mi to ten dzień, kiedy zobaczyłem, co widniało na ekranie jego komputera. Tylko „Drogi Tato". Może nie miał mi nic więcej do powiedzenia albo nie wiedział jak. 291 To pewnie skaza rodzinna, bo ja także próbowałem do nieg0 napisać, naprawdę, tylko że nie jestem najlepszy w pisaniu lis. tów i nie wychodziło to tak, jak chciałem. Aż w końcu jedyne fragmenty, które zdawały trzymać się kupy, to: „Drogi Synku" i „Uściski, tata" i nie sądzę, żeby mogło się to liczyć jako \? więc nigdy tego nie wysłałem. W niedzielę Rosie spytała mnie o Boże Narodzenie. — Tatusiuuu? — zaczęła przymilnie i już wiedziałem, że czegoś chce. Na ogół mówi do mnie „tato". — Słuchaaam, Rosieee? — Nie wygłupiaj się! — Trzepnęła mnie w ramię. Obecnie dzieci są takie brutalne, nie wiem, do czego ten świat zmierza. — Idź i poznęcaj się nad kimś, kto nie jest mniejszy od ciebie, ty brutalu! — Pocierałem ramię jak oszalały, wykrzywiając twarz w udawanym bólu. — Czego chcesz, prosiaczku? Większego kieszonkowego? Najnowszych nike'ów? Sławy i bogactwa? Cokolwiek by to było, odpowiedź będzie zapewne odmowna, więc śmiało, strzelaj! — Poklepałem się po kieszeniach. — W tym tygodniu u twojego starego taty trochę krucho z forsą. — Nie, tatusiu. — Wyciągnęła portmonetkę. Jest różowa i wyszywana masą malutkich koralików, ale miejscami, tam gdzie Rosie oderwała zębami, jeden po drugim, część koralików, jest nieco łysawa. Rosie twierdzi, że pomaga jej to nie obgryzać paznokci, ale jej paznokcie są już tak krótkie, że i tak nie zostało nic do obgryzania. Otworzyła portmonetkę i pokazała mi swoje małe zapasy pieniędzy. — Widzisz? — Ty mały ciułaczu! Dasz mi trochę? ? Przygryzła na chwilę wargę i przeliczyła palcami zawartość portmonetki. — Zgoda. Ile potrzebujesz? — spytała ze śmiertelną powagą. — Och, Rosie, kochanie! — Podniosłem ją i obróciłem si? z nią dookoła, jak wtedy, gdy była jeszcze brzdącem. — ?e potrzeba mi twoich pieniędzy. Tylko żartowałem. 292 — Dam ci, jeśli potrzebujesz. Ma dziewięć lat, przepraszam, dziesięć, ale zachowuje si jakby miała trzydzieści pięć. Odgarnęła włosy za uszy. — Daję sobie radę, dzięki. — Wziąłem ją za rękę i porna_ szerowaliśmy, wymachując rękami, w kierunku przystani, żebv obejrzeć łodzie, zanim pójdziemy na ryby z frytkami. Rosie szła w zabawny sposób, na pół skacząc, żeby dotrzymać mi kroku. — Jestem do głębi wzruszony, że zaproponowałaś mi swoje pieniążki, ale wiesz co? — Co? — Nie musisz martwić się o pieniądze, dobrze, kochanie? To, że mamy teraz odrobinę napięty budżet, nie oznacza, ze musimy żyć o chlebie i wodzie. Twoja mama i ja nigdy byśmy nie dopuścili do tego, żeby tobie albo Natowi czegokolwiek brakowało. — Co to znaczy — o chlebie i wodzie? Pytania i pytania. — Będziesz świetnym gospodarzem teleturniejów, jak dorośniesz. Albo mogłabyś przeprowadzać wywiady z politykami, baliby się ciebie jak diabeł święconej wody. Żyć o chlebie i wodzie znaczy tyle, co być bardzo biednym — do tego stopnia, że kogoś stać tylko na chleb, jak sądzę. Mieć na przeżycie i nic więcej. — Tylko chleb? Żadnych frytek? — Zgadza się, żadnych frytek. — Żadnego... pieczonego kurczaka z groszkiem i sosem? — Jak najbardziej. Żadnego kurczaka. I absolutnie żadnych Barbie ani DVD, ani konsoli gier, ani nic w tym rodzaju — Ojej. Nie chcę zmienić się w jakiegoś starego nudnego pryka__ juz za późno, wiem, wiem — który w kółko przynudza o przeszłości i jak to było za jego czasów, ale, wybaczcie, te dzisiejsze dzieciaki nie mają o niczym pojęcia, prawda? Bogu dzięki, 2e nie, bo zawsze sobie przysięgałem, że Rosie i Nat będą mieli 293 wszystko, czego ja nigdy nie miałem. Ale im się zdaje, że bycie biednym oznacza mieszkanie w domu z tylko jednym telewizorem albo konieczność pożyczania najnowszej gry komputerowej od kolegi. Nigdy nie opowiadałem dzieciom zbyt wiele o tym, jak wyglądało moje dzieciństwo. Było to zaledwie trzydzieści lat temu, ale wydaje mi się, jakby to był zupełnie inny świat, inne tysiąclecie. Właściwie to było inne tysiąclecie, ale rozumiecie, o co mi chodzi. Mieszkaliśmy w jednym z tych stojących obok siebie domku komunalnym — po tych wszystkich latach moi rodzice tkwią tam nadal. Chodzi o to, że naszym sąsiadom też się nie przelewało, więc przynajmniej jechaliśmy na tym samym wózku. Gdyby ktoś powiedział, że pochodzimy ze środowisk upośledzonych, nie mielibyśmy zielonego pojęcia, o co mu chodzi. Byliśmy pewni, że wszyscy dookoła też przez cały czas odczuwają ssanie w żołądku. Zdarzało mi się śnić na jawie o jedzeniu: stekach i kurczaku i kopiastych talerzach frytek, szynki i pomidorów. Przyrzekłem sobie, że gdy dorosnę, moja lodówka nigdy nie będzie ziała pustkami — i tak też się stało. Obławialiśmy się też na działkach, gdy ktoś z nas stał na czatach — maliny świśnięte spod zielonych siatek, kolby kukurydzy pieczone na ognisku, które rozpalaliśmy za hałdami żwiru, czasem jakaś marchewka. Kładliśmy się na brzuchach na brzegu rzeki, żeby obmyć łupy z ziemi. Kiedyś zjadłem nawet surowy rabarbar. Nigdy więcej. Dostałem takich bólów brzucha, że myślałem, że umieram. Pewnej zimy chwycił taki mróz, że ojciec kazał Russowi i mnie rozebrać płot od strony ogrodu. Sam się oczywiście nie mógł pofatygować, leniwy dupek. Kawałek po kawałku, spaliliśmy cały płot. Wtedy połowa sąsiadów wykapowała, co zrobiliśmy, i poszła w nasze ślady. Kiedy przyszedł facet z rady miejskiej, zaklinaliśmy się, że nie mamy pojęcia, co się mogło stać, słowo, pewnie jakiś cholerny złodziej zwędził płoty nocą. Nie uwierzył nam, rzecz jasna, ale mimo to na wiosnę postawi- 294 li nam nowe płoty. Więc następnej zimy wszyscy zrobiliśmy to samo. Mniejsza z tym. — A co z Bożym Narodzeniem? — spytała Rosie, maszerując do tyłu na piętach, podczas gdy ja prowadziłem ją z dala od przeszkód w rodzaju koszy na śmieci i latarni. — A co ma być? To chyba to coś w grudniu, zgadza się? Kolorowe lampki, prezenty i takie tam. Że niby puszcza wszystkich rodziców, jak Anglia długa i szeroka, z torbami, o to ci chodzi? — Tato! Przestań! — Rosie wymierzyła mi kuksańca. — Dobrze, aniołku. Co z tym Bożym Narodzeniem? To jeszcze masa czasu. Dopiero mamy lato. O co chodzi? Ale już dobrze wiedziałem, o co chodzi. O cholera, pomyślałem. Co, u licha, zrobimy ze świętami? Miałem nadzieję, no dobrze, pewność, że do tego czasu będę już dawno z powrotem w domu i będę rozkoszował się świąteczną atmosferą na łonie rodziny, śpiewając kolędy przy choince i tak dalej. Och, niech będzie, kłócąc się o pilota, lecząc kaca, czując się przejedzony i wykłócając się, kto miał kupić baterie — ale wiecie, o co mi chodzi. — Bo wiesz — powiedział mały głosik u mego boku. — Nat mówi, że teraz, jak masz swoje mieszkanie, to znaczy, że już nigdy, przenigdy nie wrócisz i że nie będzie cię w domu na święta. Ktoś rozerwał mi żebra i wyszarpnął serce. Nie mogłem przełknąć śliny, z trudem łapałem oddech. Nie mogłem się przemóc, by na nią spojrzeć, by ujrzeć jej słodką, poważną, małą buzię, spoglądającą na mnie z dołu. Nie zniósłbym widoku tego, jak próbuje ukryć swoje rozczarowanie i udać, że nic się nie stało. Dotarliśmy już do przystani. Mógłbym odwrócić jej uwagę, wskazać jedną z łodzi i zawołać: „Hej, popatrz tylko!" Powie- 295 trze było gęste, miało posmak soli i zapach gnijących ryb. ]sfa , je znalazł, ale nie domyślił się, że tu byłem? Na podl0r) ? leżała jego torba od wuefu. W środku tkwił wilgotny ręc^ •, para starych tenisówek, dwa puste opakowania po chips , ' kartonik soku, jakieś gry komputerowe, o których nigdy na ' nie słyszałem, i masa innych przedmiotów w rodzaju skarpet t nie do pary i żelu pod prysznic. Na samym dnie znaW cztery znaczki i podartą kartkę z moim adresem, skreśloną r . Gail. Hmm. O co tu może chodzić? Zgniotłem dziesiątaka. czym rozprostowałem go i wsunąłem go do połowy pod szhil ne dno torby. Z tyłu drzwi zwisały jego rolki. Trzeba by wam było ?0? czyć, jak jeździ, jest świetny. Mistrz jazdy na rolkach. ?? ? wie, sam też nie jestem najgorszy. Jak na wapniaka. Niedługo wróci Gail. Lepiej, żebym się zbierał. Zmy\yark była pusta, więc umyłem swój kubek po kawie jak grzec> chłopczyk, wytarłem i odłożyłem do szafki dokładnie ^ ty samo miejsce, skąd go wziąłem. Potem po raz ostatni rzucju okiem po kuchni i salonie, przyglądając się wszystkiemu, jak bym starał się zapamiętać każdy szczegół do jakiegoś ???]^ su, pozamykałem za sobą drzwi, jak Gail przed wyjściem z $ mu, aż wreszcie stanąłem w przedpokoju, a wtedy nie ?0? 345 stało mi już nic innego, jak tylko wyjść na ścieżkę prowadzącą do furtki, zamknąć za sobą drzwi na klucz i zniknąć. Dobiegł mnie klakson furgonetki i Harry wetknął głowę do biura. — Kupić ci coś na lunch? — Nie wiem jeszcze, co wezmę. — Powoli dźwignąłem się na nogi. — Pójdę się rozejrzeć. Ruszyłem jak gdyby nigdy nic. Bez pośpiechu. Spacerowym krokiem. Lee, za którym stałem w kolejce, jak zwykle nie mógł przepuścić okazji, żeby zagadać pierwszą lepszą napotkaną cizię. Podszedłem bliżej i przystanąłem, jak gdybym nie mógł się zdecydować, co wziąć, i odczekałem, aż inni powlekli się z powrotem do warsztatu. Dziewczyna od kanapek skinęła mi głową i uśmiechnęła się. — Dawno cię nie widziałam. Myślałam już, że może przeszedłeś na stronę wroga i zaopatrujesz się u konkurencji. Zmarszczyłem nos w — mam nadzieję — czarujący i seksowny sposób. — Jakżebym mógł? Poza tym nikt inny tu nie przyjeżdża. — Coś ci dzisiaj humor dopisuje, mam rację? Co się stało? Przyzwyczaiłem się już do tego, że zawsze wnosisz w mój dzień trochę radości. Żartuje sobie ze mnie czy co? Przynajmniej się uśmiechała. — Wybacz, ale ostatnio miałem urwanie głowy, wiesz? Za dużo roboty, za dużo bieganiny, zamieszanie w domu, takie tam sprawy. — Och? — Przez ułamek sekundy spojrzała mi w oczy. Zielone. Są zielone. Musiałem ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć tego na głos, jeszcze by mnie wzięła za czubka. — Przykro mi — rzekła. — Brzmi nie najlepiej. - Tak. No cóż. — Zakaszlałem zachęcająco. Chryste, fa- 346 4 * • cet, skończ przynudzać. — To nic takiego. Myślę, że bagietka z kurczakiem wystarczy, by poprawić mi humor. — Ojej, przykro mi. Skończyły się. Nie wiem, co się dzisiaj stało. Wszyscy mieli dzisiaj ochotę przegryźć coś solidnego. Zostały mi tylko kanapki i zwykłe bułki. I nie mam już kurczaka. Ale poczekaj chwilkę. Może chcesz ciabattę z mozza-rellą i pomidorem? Jeśli możesz chwilkę poczekać, to zaraz ci przygotuję. — Jasne. Brzmi zachęcająco. Rozszerzasz ofertę? Wzruszyła ramionami i sięgając do wysoko zawieszonej szafki, rzuciła mi przez ramię: — Zawsze to miałam w ofercie. Ale na ogół wam tego nie proponuję. Myślałam, że to nie w waszym guście. To dla tych firm tam nad rzeką, wiesz? Jest tam biuro projektowe i studio nagrań. Przepadają za takimi rzeczami: ciabattą, focaccią i bajglami z wędzonym łososiem. — A my niby nie jesteśmy wystarczająco wyrafinowani? Nie wiem, czemu tak myślisz. — Udałem, że wycieram nos w rękaw. Roześmiała się, nie podnosząc głowy znad deski i krojąc pieczywo. — Bazylii? — Nie, Scott. A ty? — To zioło, głuptasie. Chcesz trochę bazylii do kanapki? — Aha. Jasne. Mniejsza z kosztami. Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Miała nadal spuszczone oczy i posypywała pomidory porwanymi listkami bazylii, dragą ręką sięgając po papier. — Które brzmiało? — Jak masz na imię? Chyba nigdy mi nie powiedziałaś. A jeśli tak, to jakoś wyleciało mi z pamięci. No co? Popatrzyła na mnie jak na wariata. — Żartujesz, tak? — Boże, nie mów. Chodziliśmy razem do szkoły albo byłaś kiedyś moją żoną i naprawdę powinienem wiedzieć? 347 Pokręciła głową i znów się roześmiała. — Cofnij się. __ Czemu? Chcesz mnie trzasnąć? __Nie kuś. No już. Cofnij się. Co widzisz? A tam oto, pod okienkiem, przez które wydaje jedzenie, widniały olbrzymie, czerwone litery, układające się w napis: PRZEKĄSKI U ELLI Świeże bułki i kanapki. Domowe wypieki. Prosto do twoich drzwi lub biurka. — Aha. Ella. A więc tak masz na imię. — Nie, tak naprawdę to Tatiana, ale ten napis był już na furgonetce, gdy ją kupiłam, i nie stać mnie było na przemalowanie, więc zamiast tego zmieniłam sobie imię. Przyjrzałem jej się. Ani cienia uśmiechu. — Poważnie? Westchnęła. — Jakoś ciężko ci się dzisiaj myśli. Uderzyłem czołem o bok furgonetki i zajęczałem cichutko. — Jezu, ale dzisiaj ze mnie tępak. Zresztą, jak co dzień. Weź mnie do weterynarza i uwolnij mnie od tego cierpienia. — Hej! Zostaw tę furgonetkę w spokoju. W połowie należy jeszcze do banku. — Wybacz. Podniosłem na nią wzrok. Spoglądała na mnie z góry niczym Julia z balkonu. Uśmiechnęła się i wręczyła mi kawałek kawowo-karmelowego ciasta. — Na koszt firmy. I weź jeszcze to. — Podała mi wizytówkę. — Na wypadek gdybyś kiedyś chciał zamówić kanapkę ekstra — wzruszyła ramionami — albo coś innego. Albo zamówić danie dnia: ciabattę z dodatkiem mozzarelli i pomidora. — I bazylii. Skinęła głową. — Ale nie w środy — dodała. — Wtedy Bazyli ma wolne. CaiC Wczoraj przyszłam z pracy wcześniej niż zazwyczaj. Pracuję teraz w pełnym wymiarze godzin, ale zaraz po pracy wróciłam do domu, bo Rosie szła po szkole do Kiry. Weszłam, rzuciłam torebkę na stół w kuchni i poszłam zaraz napełnić czajnik, bo miałam ochotę na filiżankę dobrej, mocnej herbaty. I wiecie co? Czajnik był ciepły. Zauważyłam to, ale z początku nie uświadomiłam sobie, że to dziwne, bo rzecz jasna, nie powinien być. I wtedy to do mnie dotarło. Wciąż ciepły po ośmiu godzinach od mojego wyjścia z domu? Co więcej, był prawie pełny. Przez ułamek sekundy przemknęła mi straszna myśl, że może ktoś się do nas włamał. Ale kuchnia wyglądała dokładnie tak, jak ją zostawiłam. Podkradłam się ostrożnie do salonu. Tu też ani śladu bałaganu. A zresztą, jaki złodziej włamywałby się, żeby zrobić sobie filiżankę herbaty i niczego nie ukraść? No tak — tylko jeden rodzaj włamywacza. Taki w rodzaju Scotta. To musiał być Scott. Skąd, u licha, miał klucze? Gdzie też położyłam ten jego stary komplet kluczy? Leżały w tej starej, brzydkiej popielniczce w salonie. Już wiem, schowałam je, żeby nie musieć ciągle na nie patrzeć i żeby dzieci nie musiały się ciągle na nie natykać. Do schowka pod schodami, na haczyk z tyłu drzwi. Sprawdziłem więc i nadal tam były, wraz z tym breloczkiem z moim okropnym zdjęciem. Boże, jak ja tu młodo wyglądałam. No, ale sukienka jest szkaradna i do tego jeszcze ta fryzura. Chwalić Boga, mam teraz lepszy gust. Nie mógł się włamać, nie miałby tyle tupetu. Poza tym zauważyłabym to. Musiał je wziąć ukradkiem, kiedy pewnego razu przyjechał po Rosie, a one leżały jeszcze w salonie, po czym dorobił sobie drugi komplet i odłożył je na miejsce. Ciekawe, ile razy się tu zakradał. Schowałam te klucze wie- 349 le tygodni temu, więc z pewnością więcej niż tylko jeden raz. To dziwne, teraz, kiedy tak o tym myślę, to rzeczywiście kilka razy miałam wrażenie, że ktoś musiał być w domu. Ale wydawało mi się, że to szaleństwo, zwłaszcza że niczego nie brakowało i nie było żadnych śladów włamania. Jak wtedy, gdy gdzieś wsiąkła moja nocna koszulka. Dałabym sobie rękę uciąć, że włożyłam ją pod poduszkę, ale po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Z początku podejrzewałam, że to Rosie ją zabrała, żeby się poprzebierać, a kiedy przysięgła, że nie, zastanawiałam się, czy może jej nie podarła albo coś w tym rodzaju i bała się, że ją skrzyczę, a zresztą i tak była stara. Potem myślałam, że chyba tracę rozum — niemal nie było dnia, żebym nie zapomniała, co robiłam, wciąż zawieruszałam różne rzeczy i zostawiałam je w przedziwnych miejscach, więc wydawało się, że to kolejny dowód na to, że tracę zmysły. Sama nie wiedziałam, jak powinnam na to zareagować. Rzecz prosta, nie mogłam pozwolić, żeby to dalej trwało. On to ma tupet. Nie mogłam jednak tego zrozumieć, zwłaszcza po tym, jak... jak był tu ostatnim razem, kiedy mu to powiedziałam... próbowałam mu powiedzieć... że nie chcę, żeby wrócił. Tak bardzo się tego obawiałam, a okazało się, że Scott tak mi to wszystko ułatwił. Nie musiałam nawet niczego tłumaczyć, zdawał się wszystko rozumieć. Niedziela. Kazałam Rosie pójść jeszcze na górę i przygotować do prania strój od wuefu, żebym mogła go wyprać, jak będzie u taty. Później poprosiłam Scotta do kuchni. — Masz ochotę na małą kawkę? Sprawiał wrażenie zaskoczonego i lekko spiętego, gotowego rzucić się do ucieczki, w razie gdybym miała na niego naskoczyć. — Och, dzięki, Gail. Czym sobie na to zasłużyłem? — Jak to, czym sobie na to zasłużyłeś? — No cóż. — Wzruszył ramionami. — Zapraszasz mnie do domu. Częstujesz kawą. Podejmujesz mnie z honorami. 350 Podeszłam do czajnika i poklepałam go, nie spuszczając oczu z jego twarzy. — Jejku! — wykrzyknęłam radosnym głosem wiecznie uśmiechniętej prezenterki telewizyjnej. — Czajnik jeszcze nie ostygł od ostatniego grzania wody. To zadziwiające, jak długo utrzymuje ciepło, nieprawdaż? Od razu zrozumiał, o co chodzi, widziałam to po jego twarzy. Było widać, że czuje się zawstydzony. Winny. I że jest mu bardzo, ale to bardzo głupio. — Doszłam do wniosku, że trzymanie cię na progu mija się z celem, skoro i tak zakradasz się tutaj, kiedy tylko najdzie cię ochota. — Wcale się nie zakradałem. — Unikał mojego wzroku. — Zresztą to był już ostatni raz, przysięgam. To się już nigdy nie miało powtórzyć. — Podaruj sobie tę nadąsaną minkę i te szkolne wymówki z gatunku: „To nie ja, pszepani". Co ty sobie, do cholery, myślałeś? Mogłabym kazać cię aresztować. Szpiegowałeś mnie? Jak jakiś psychol? To naprawdę odrażające. Myślałam, że teraz będziemy już ze sobą szczerzy — no wiesz, po naszym ostatnim spotkaniu. Myślałam, że zaczęliśmy już jakiś następny etap. — Bo tak jest, słowo. — No to powiedz mi, Scott. Dlaczego? Jak długo to już trwa? Zgarbił się na krześle, niczym stary pies, który jest już zbyt zmęczony, by robić sztuczki. Potrząsnął głową i przez moment myślałam, że wciąż jeszcze próbuje temu zaprzeczać. Ale to nie o to chodziło. Chyba było mu po prostu przykro i wstyd i sam chyba do końca tego nie rozumiał. — Z początku przychodziłem po prostu dlatego, że mogłem, rozumiesz? Dorobiłem sobie klucze i poczułem, że jestem cwany, że mam nad tobą przewagę. Myślałem sobie, że nie możesz zabronić mi bycia w domu, choć tobie tak się wydawało, a potem, sam nie wiem. Ja po prostu... Ja tylko chciałem, mimo wszystko, być z tobą, z wami. I przychodziłem do pokoju Rosie i oglądałem jej drobiazgi i plakaty. I do pokoju 351 Nata, do tego bałaganu i patrzyłem na jego rolki, wiszące na drzwiach. I tutaj... I ty... I ty... I tutaj pachniało domem, rozumiesz? I nigdy niczego nie zniszczyłem. Przysięgam. Bardzo uważałem... Chciałem... Próbowałem... Słowa uwięzły mu w gardle i nagle zaczął płakać. Tak jest, Scott płakał. Twarz mu się wykrzywiła, zmięła jak stara chusteczka do nosa, a łzy spływały mu po policzkach. Wstrząsnęło to mną, jak widok skały obracającej się w pył na moich oczach. Z trudem mogłam znieść widok jego twarzy. Stanęłam za nim i położyłam mu rękę na ramieniu. Nie wiedziałam, czy powinnam go przytulić, objąć ramionami, tak jak on objął mnie, ale dziwnie bym się czuła i nie byłam pewna, do jakiego stopnia mogłabym go pocieszyć. — Przepraszam — rzekłam, zaciskając dłoń na jego ramieniu. Skinął głową i otarł twarz rękawem. Udarłam mu trochę papierowego ręcznika. — Upora się ze wszystkimi domowymi brudami — powiedziałam. Roześmiał się i wytarł nos. — Obmyj sobie twarz, jeśli chcesz. — Wskazałam ręką zlewozmywak. Żadne z nas nie chciało, żeby Rosie zobaczyła, że płakał. Podałam mu ściereczkę do rąk. — Wybacz — mruknął. — Nie wiem, co mnie napadło. — Nic się nie stało. Wiesz, nie trzeba być twardym o każdej porze dnia i nocy. Zawsze się potem lepiej czuję, jak sobie trochę popłaczę. — Hmm. Ja chyba też. — Wyciągnął z kieszeni kółeczko, z którego zwisały dwa klucze, i położył mi je na dłoni. — To naprawdę miał już być ostatni raz. Słowo, mówię szczerze. — Przygładził włosy. — Jak wyglądam? Ujdzie? — Dobrze. Wyglądasz świetnie. Właśnie tak, jak powinien wyglądać tata. — Ej, nie wygłupiaj się. — Wbił ręce głęboko w kieszenie, jak Nat, i uśmiechnął się do mnie. — Poważnie? Scott No dobra, według mnie mam następujący wybór. Mogę: a) spędzić resztę życia, snując się bez celu i żałując, że nie pokierowałem moim życiem zupełnie inaczej, b) zaszyć się w jaskini w Maroku czy gdzie tam i zainteresować się religią albo paleniem opium czy czymś w tym guście, albo c) wziąć się w garść i postarać się o coś, co choć w niewielkim stopniu będzie przypominać życie. Ale sęk w tym, że mam czterdzieści jeden lat. Nie mogę tak po prostu wybrać się na podryw do baru czy klubu albo spróbować obściskiwać się z jakąś laską w tylnych rzędach kina, prawda? Czułbym się jak idiota. Wiem jednak, na co miałbym ochotę. Widzę to oczami wyobraźni. Leżę sobie, wyciągnięty na kanapie, wygodnej, długiej kanapie, na której nie muszę podkurczać nóg. Moja głowa spoczywa na kobiecych kolanach. Ona zaś głaszcze mnie po włosach, masuje mi palcami głowę i jest mi tak dobrze, że czuję się, jakbym unosił się na wodzie. Wdycham też jej ładny zapach, pełen świeżości, przywodzący na myśl woń naprawdę czystego powietrza, który czuje się, spacerując do późna po lesie, w niczym nie przypominający perfum. Wtedy, gdy otwieram oczy, by na nią spojrzeć, uśmiecha się, lecz kontury jej twarzy rozmywają się przed moimi oczami i cały ten obraz rozpływa się w powietrzu. To naprawdę frustrujące. I to już wszystko. Całe moje marzenie. Wiem, wiem, to naprawdę żałosne. Co się stało z moimi starymi, ulubionymi fantazjami, no wiecie, tymi, które nawiedzają człowieka pod prysznicem — w rodzaju tych, co to biorę ją przypartą do ściany albo robimy to w windzie, która utknęła między piętrami, albo nurkuję między jej uda pod sięgającym ziemi obrusem w re- 353 stauracji. No jasne, ciągle je miewam. Jeszcze nie umarłem, Chodzi tylko o to, że chyba robię się ckliwy na stare lata, to wszystko. Chyba powinienem przedzwonić do Jeffa. Albo Rogera Spytać, czy nie mają ochoty na męski wieczór. Szczerze mówiąc, to sam nie tryskam entuzjazmem na tę myśl. Nie jestem pewien, czy chcę się zalać w trupa i obudzić, nie mając zielonego pojęcia, jak, u licha, dotarłem do domu. Trzeba było umówić się z Ellą, tą panienką od kanapek. Przepraszam, kobietą. Lubię ją. Ale już po piątej. Ciekawe, gdzie się podziewa przez resztę dnia? No bo jeśli robi kanapki dla biur i tak dalej, to po przerwie na lunch musi być wolna. Mógłbym do niej zadzwonić, powiedzieć, że chciałem zamówić dodatkową babeczkę albo coś w tym stylu. Dam sobie rękę uciąć, że dała mi wizytówkę. Gdzieś tu ją miałem. Mogłem się z nią umówić dzisiaj rano, tyle tylko, że nie było mnie w biurze. To właśnie cały kłopot, niedługo zapomni, jak wyglądam. Gdybym spędził mniej czasu, robiąc z siebie durnia i skradając się po moim byłym domu, mógłbym przeznaczyć więcej czasu na podrywanie jej. Przetrząsnąłem kieszenie. Nigdy nic nie wiadomo. Niestety. Już po piątej i słyszę, że chłopcy zbierają się do wyjścia. Denise skończyła stukać w klawiaturę i wyłączyła komputer. — No to idę do domu. — Nigdzie się dzisiaj nie wybieracie? — Nie. — Zarumieniła się jak pensjonarka. — Ray przychodzi dziś do mnie. Przygotuję dla niego kolację. — To miło. Baw się dobrze. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Denise. Nie wiem, czemu tak gadałem, jakbym był, nie przymierzając, jej ojcem, ale naprawdę się cieszę. Denise zasługuje na odrobinę szczęścia. Aleja też. Nie mogę spędzać każdego wieczoru na malowaniu mieszkania i doprowadzaniu go do doskonałości. Jestem dobry w malowaniu i całej reszcie i — co gor- 354 sza — lubię to, ale muszę się jednak od czasu do czasu spotkać z ludźmi. Ostatnio wszyscy moi przyjaciele mnie przygnębiają. Nikt z nich nie robi nigdy niczego nowego. Byłoby super, gdyby choć raz Colin albo Jeff, albo Roger zadzwonili do mnie z wiadomością: „Rzuciłem w diabły robotę i jadę jutro na lotnisko zobaczyć, gdzie by się tu wybrać. Jedziesz ze mną?" O ile wiem, Colin od dziesięciu lat nie może ścierpieć swojej roboty, ale czy ją rzuci? Nie. Jasne, że nie. Bo to bezpieczna posada. Umożliwiająca spłatę długu hipotecznego. Zresztą, co niby innego mógłby robić? Przyganiał kocioł garnkowi — sam tkwię w tym samym miejscu od szesnastu lat. No, ale to nie to samo — przede wszystkim, ja nie nienawidzę swojej pracy. No dobra. Teraz wrócę do domu i ugotuję sobie porządny posiłek, jak na dorosłego człowieka przystało. Nie zadzwonię po pizzę ani nie wyskoczę w drodze powrotnej po rybę z frytkami. Wstąpię do Tesco i kupię coś do ugotowania. Może kurczaka. I jakieś ziemniaki i to zielone coś, czym należy się odżywiać. Warzywa. A potem przeczeszę każdą parę spodni, jaką tylko posiadam, aż znajdę tę wizytówkę z numerem tej, jak jej tam. Elli. A co, jeśli nie będzie pamiętała, kim jestem, i będę musiał się opisać? A co, jeśli z kimś mieszka i to on podniesie słuchawkę? Przecież nie mogę powiedzieć, że dzwonię po dodatkową babeczkę. Może mógłbym zamówić cały półmisek kanapek, powiedzieć, że urządzam imprezę albo co. Tak, świetny pomysł, Scott, co za geniusz z ciebie. Tylko tego ci trzeba do pełni szczęścia — trzydziestu dwóch kanapek z szynką, serem, sałatą, wołowiną, łososiem i diabli wiedzą z czym jeszcze, oraz małego lasu rzeżuchy. Wszystko po to, żeby zaprosić ją na drinka. No, co chcecie, od piętnastu lat nie byłem na randce, nie możecie mieć mi za złe, że trochę wyszedłem z wprawy. Zanim wstąpiłem do supermarketu, wróciłem do domu i wypakowałem zakupy, zapomniałem już, że miałem poszukać numeru do Elli. Nie mogłem uwierzyć, ile rzeczy nakupowałem. 355 Wszedłem tylko po kurczaka i ziemniaki i tak dalej. Wziąłem wózek bo tak jest wygodniej, i nie chciałem wyglądać jak żałosny, samotny palant z koszykiem — zawsze żal mi ludzi, którzy robią zakupy tylko dla siebie. Zaglądasz im do koszyka, a tam pojedyncza porcja zapiekanki do odgrzania w mikrofali. Do tego może jeszcze jedna cebula, mała puszka kukurydzy i kilka bananów, no i jeszcze, jeśli to prawdziwe smutasy, puszka z żarciem dla kota, aha, może jeszcze opakowanie mini-rożków z dżemem. I w tym znajduje odbicie ich całe życie. Wpierw wyliczyli sobie, co do kawałka, co zjedzą na kolację, a potem pomyśleli, że zaszaleją i zafundują sobie coś słodkiego, wiec wzięli paczkę ciastek, rożków czy czegoś tam. Chodzi o to, że to w porządku, jeśli się jest studentem czy kimś takim, ale nie chce się już paradować przed innymi z zapiekanką dla samotnych, jeśli się jest w moim wieku. Ale znowu kłopot z wózkiem polega na tym, że wydaje się taki pusty i żałosny, jeśli włoży się doń tylko kilka rzeczy, więc pomyślałem, że i tak przydałoby mi się trochę smakołyków na odwiedziny Rosie. No więc naładowałem do wózka lody i ciasteczka z pianką. Potem przypomniało mi się, że Gail nie chce, żebym karmił Rosie na okrągło śmieciowym jedzeniem, więc wróciłem do tej części z owocami i wziąłem trochę jabłek i dużą siatkę pomarańczy. Jak szybko urasta to do rozmiarów góry, prawda? Kosztowało też dużo więcej, niż myślałem. No, ale przynajmniej sprawiałem wrażenie porządnego faceta, który robi zakupy dla całej rodziny. Trzeba było poczekać do niedzieli i zabrać ze sobą Rosie. Zawsze wie, co najlepiej kupić, i odkłada moje rzeczy z powrotem na półkę, upominając: „Nie, tato, nie to, powinieneś kupić tamto". Zawsze mnie rozśmieszy, naprawdę. W każdym razie, w domu rozpakowałem zakupy, a potem wyjąłem na nowo kurczaka, ziemniaki i warzywa, żeby je ugotować. Mówię wam, nic w tej kuchni nie ma. Jedyne, co udało mi się znaleźć, to olbrzymią blachę, tak wielką, że zmieściłby się na niej pokaźnych rozmiarów indyk. Ułożyłem na niej mo- 356 jego kurczaka i wyglądał jak mały, zagubiony i potrzebujący mamy biedaczek. Poukładałem więc dookoła niego trochę cebuli i ziemniaków, żeby nie wyglądał tak żałośnie, i wsunąłem do piekarnika, zanim zdążył mi zepsuć humor. Podczas gdy kurczak dochodził w piekarniku, pomalowałem przedpokój kolejną warstwą farby. Posuwam się z tym wszystkim do przodu, zaczyna to powoli przypominać porządny dom. Chciałbym jednak, żeby pokój Rosie był wyjątkowy, żeby nie był tylko miejscem, gdzie się może przekimać. Na razie jest jeszcze trochę nudny. Po kolacji pozmywałem naczynia i wyciągnąłem się na kanapie, żeby obejrzeć wiadomości. Musiałem zasnąć, bo raptem było już po północy. I wtedy sobie przypomniałem, że miałem zadzwonić do tej, jak jej tam. Elli. Już miałem zacząć przeszukiwać kieszenie we wszystkich moich spodniach, kiedy uświadomiłem sobie, że w żadnym wypadku nie mógłbym do niej dzwonić po północy. Potrzebowałem całych tygodni, żeby się do tego zabrać, ale teraz, kiedy powziąłem już taki zamiar, chciałem go jak najszybciej wykonać. Mógłbym pogadać z nią jutro, kiedy wpadnie do warsztatu. Nie, nie mogę, jutro sobota, a ona nie pracuje w weekendy. Ciekawe, dlaczego — człowiek nadal ma ochotę na kanapkę, choć to weekend. Zapewne większość jej klientów także nie pracuje w soboty, więc nie opłacałoby się ruszać w objazd wyłącznie dla kilku szklarzy. W takim razie, w poniedziałek. Jeśli przeżyję niedzielę. Zaproponowałem Rosie, żebyśmy poszli na rolki, a od wieków już nie jeździłem. Kiedyś często jeździłem z Natem, a on jest w tym świetny. Tak czy siak, Rosie ma powyżej uszu, że Nat jest zawsze od niej lepszy w takich sprawach, więc zaproponowałem jej, że sobie poćwiczymy w jakimś spokojnym miejscu. No dobrze, pomyślałem sobie również, że może jeśli Nat usłyszy, że mamy takie plany, to też będzie chciał się z nam* wybrać. Teraz nie jest już tak źle jak z początku. Wtedy, ile' kroć przyjeżdżałem po Rosie i wracałem do samochodu be5* niego, czułem ból. Fizyczny ból, jakby ktoś zaszył mi ??????) 3* w klatce piersiowej. Wciąż miałem nadzieję, że nagle drzwi frontowe otworzą się raz jeszcze i dobiegnie mnie jego krzyk; „Tato! Zaczekajcie na mnie!" i tupot jego nóg, biegnących, by nas dogonić. Później, w miarę upływu tygodni, człowiek wmawia sobie, że nie jest tak źle, że może sobie z tym poradzić Wmawia to sobie, ponieważ nie ma innego wyjścia. Jego własny syn nie chce go widzieć i tylko siebie może za to winić__ więc cóż innego mu pozostaje, jak tylko próbować jakoś sobie z tym poradzić? Rolki w niedzielę. Może przyjdzie. Niedziela. Rosie włożyła swoje rolki do przezroczystej siatki, żeby wszyscy je widzieli. To dziewczęce, różowe rolki i są już dla niej prawie za małe. Jeśli będzie się dzisiaj dobrze bawić, trzeba będzie pomyśleć o kupieniu jej rolek w większym rozmiarze. — Nat pewnie nie chce się z nami zabrać? — spytałem Gail od niechcenia. — Będziemy śmigać po starym pasie startowym. Gail uniosła brwi i powiedziała, że może go spytać, bo chociaż raz Nat jest w domu, więc może wejdę na chwilę, a ona zaraz skoczy na górę. Staliśmy z Rosie w przedpokoju, z niewiadomych przyczyn szepcząc, jakbyśmy byli w bibliotece, i strojąc do siebie głupie miny. Rosie wyszeptała, że musimy mówić w języku kosmitów, żeby Ziemianie nie mogli nas zrozumieć. — Spreditski-nurdle? — zagaiłem. — Wuddok. Krattle-boff-til — odparła Rosie. — Zeshkrit fagen-sprodnik! — Scott? — A to co za słowo? Zabrzmiało za bardzo znajomo. To Gail, schodząca po schodach. — Rosie, kochanie, weź z lodówki coś do picia na potem. Nie ma tam żadnych sklepów, prawda? Jak tylko Rosie znikła w kuchni, Gail zniżyła głos: — Myślę, że on naprawdę chce z wami pójść, ale nie chce stracić twarzy, nie chce, żeby wyszło na to, że się ugiął, wiesz, jaki on jest. 358 Przytaknąłem, ale już od tak dawna z nim nie rozmawiałem, że nie byłem pewien, czy istotnie jeszcze wiedziałem. — Mówi, że to rozważy, ale są pewne warunki... — Co to? Negocjacje w sprawie wypuszczenia zakładników? Gail przechyliła na bok głowę, czekając, aż pozwolę jej kontynuować, ostentacyjnie cierpliwa. — Mówi, że nie masz próbować z nim rozmawiać i że nie pójdzie na cały dzień, i że chce też, żeby nie musiał z tobą rozmawiać. — Wygląda na to, że będzie niezły ubaw. — Scott, daj spokój. Co o tym myślisz? I tak musi być u Steve'a przed pierwszą. Spodziewają się go na lunchu. Będzie ciężko. Wiem to. Ale to jednak Natty. Narty, którego od miesięcy prawie nie widziałem, nie licząc ukradkowych spojrzeń przez uchylone drzwi czy widoku jego pleców, gdy w niedzielny poranek uciekał przede mną, pędząc na rolkach w dół ulicy do jakiegoś innego, szczęśliwego domu. — Okej. Powiedz mu, że umowa stoi. Odwiozę go, a potem wezmę Rosie na lunch. — Przynajmniej trochę schudnę — rzuciła Gail, wbiegając znowu po schodach. Rolki Nata są czarne, z czerwonymi znaczkami po bokach i srebrnoszarymi kółkami. To jedyne obuwie Nata, któremu zdarza się liznąć trochę pasty. Nat jeździ na rolkach tak, jak pływa — płynnie i z łatwością, jakby urodził się w rolkach. To dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę, jaka z niego niezdara, gdy po prostu chodzi. Nat zbiegł z tupotem po schodach, niczym tabun nosorożców, zeskakując z ostatnich czterech schodów i starannie unikając mojego wzroku. — Nat, weź kurtkę — poprosiła Gail. — Nie potrzebuję. — Weź na wszelki wypadek. 359 Zdjął swoją czarną kurtkę z wieszaka na płaszcze, zarzucił ją sobie na ramię i z rolkami pod pachą pomaszerował do samochodu. Gail i ja zajęliśmy się interesami, to jest przekazaniem funduszy na następny tydzień. Potem Gail poprosiła, żebym nie zapomniał przywieźć następnym razem ręcznika Rosie, bo pewnie przydałoby się go już wyprać, lecz odparłem, że nie ma potrzeby, już załatwione, sam go wyprałem. Widać było, że ją zaskoczyłem, i poczułem się idiotycznie dumny z siebie. W samochodzie Nat usadowił się na przednim siedzeniu, więc Rosie zaczęła marudzić: — Tato, ja zawsze siadam z przodu. Powiedz Natowi, że to moje miejsce. — Kopnęła z całej siły w tył jego fotela. — Nat, nie możesz tak po prostu zająć przedniego siedzenia, jak tylko przyjdziesz. To niesprawiedliwe. — Hej, Rozza, nie kop! Przecież jeśli przedtem siedziałaś tu co tydzień, to teraz moja kolej, no nie? — Tato! — Daj spokój, Rosie. Usiądziesz z przodu, jak będziemy wracać, dobrze? Bo inaczej nigdy nie wyruszymy. Nastąpiła chwila ciszy, gdy Rosie zastanawiała się, ile może z tego mieć. — A kupisz mi lizaka? Co się porobiło z tymi dziećmi? Przez cały czas, na każdym kroku nic, tylko próbujemy je przekupić albo się z nimi targować, albo czymś im grozić. Zanim człowiekowi narodzą się jego własne dzieci, jest taki zadufany i przekonany o swojej wyższości. Zarzeka się, że nie będzie ich psuć, tak jak robią to inni rodzice, i że zawsze będzie wiedział, jak sobie z nimi poradzić, gdy dostaną napadu złości w supermarkecie. A potem ani się człowiek spostrzeże, a ma już własne dzieci i gdy zawodzą wniebogłosy w alejce z ciasteczkami, wpycha im czym prędzej do buzi batonik i błaga, żeby były grzeczne. I można sobie mierzyć sześć stóp, podczas gdy one ledwie sięgają człowiekowi do kolan, ale tylko spójrzcie, kto jest górą. 360 — Tak, kupię ci lizaka, ale dopiero po obiedzie To po to, żebyśmy obydwoje mogli zachować pozory że to ja tu rządzę. Na szczęście Rosie to rozumie, więcpozwała mi czasem postawić na swoim. P^waia mi Pas startowy okazał się strzałem w dziesiątkę jako tor do jazdy na rolkach. Jest gładki jak stół, ale rosną tu duże kępki trawy, którym udało przedrzeć się przez asfalt przez które można skakać albo omijać jak słupki w slalomie. W pewnej od ległosci od nas dostrzec można było jeszcze dwie osoby również na rolkach, oraz mężczyznę i chłopca ze zdalnie sterowanym samolotem, który bzyczał nad pasem jak olbrzymi robak Tor był idealny dla Rosie, ale zbyt łatwy dla Nata Nat potrzebuje porządnych ramp i najazdów. Patrzałem, jak śmigał koło mnie, czarny kształt na tle jasnego nieba, podobny do wielkiej czarnej wrony. Ja jechałem wolniej, żeby Rosie mogła nadążyć. Później Nat powiedział, że pokaże jej, jak się robi szpa- nerskie skręty. Przysiadłem z boku wśród trawy i chwastów i obserwowałem ich przez chwilę. Nat chwycił Rosie za ręce i jechał do tyłu, holując ją przed sobą. Rosie piszczała: Nie tak szybko! Zwolnij!", ale widać było, że bardzo jej się to podoba. Nawet jadąc do tyłu, Nat poruszał się, jakby płynął w powietrzu - zerkając raz po raz za siebie, żeby wyminąć kępki traw. Nagle spojrzał na mnie i - przez jeden krótki moment -udało mi się dostrzec jego uśmiech. Ale nie byłem pewien bo słonce świeciło mi prosto w oczy. Powtarzałem sobie że był to uśmiech, oczywiście, że tak. Ale była to tylko krótka chwila i gdy uniosłem dłoń, żeby osłonić oczy, Nat patrzał już z powrotem na Rosie, a uśmiech, jeśli w ogóle istniał, zniknął Lekcja czwarta ?? ? f (C' Cail Wszyscy jakoś przetrwaliśmy letnie wakacje, choć muszę przyznać, że ostatnie dwa tygodnie spędziłam na modlitwach, żeby wreszcie zaczął się nowy rok szkolny, żebym mogła już pozbyć się moich ukochanych maleństw i powrócić do normalności. Ale przynajmniej Scott włączył się w opiekę nad nimi, bardziej niż kiedykolwiek mu się to zdarzało, chociaż jeśli chodzi o Nata, to nie była to znów taka wielka wyręka, bo Nat nadal jeszcze nie w pełni się do niego przekonał. Zabrał się kilka razy z Rosie i Scottem, ale tylko na basen albo do kina, no ale myślę, że od czegoś trzeba zacząć. Wszyscy będziemy musieli po prostu uzbroić się w cierpliwość. Gdy Nat pojechał z Jasonem do Konwalii, Scott zabrał Rosie do Szkocji do swojej siostry i świetnie się bawili. Rosie uwielbia Sheilę, a rodzina Sheili świata poza nią nie widzi. Rosie wróciła chyba z tysiącem bibelotów w szkocką kratę, wliczając w to między innymi szkaradną, włochatą figurkę, piastującą w objęciach miniaturowe dudy. No i były przecież urodziny Rosie — nareszcie skończyła dziesięć lat. Wydawało się, że wyczekuje ich już od zawsze. W każdym razie, urządziliśmy dla niej w domu przyjęcie i wspólnie ze Scottem doszliśmy do wniosku, że Rosie będzie zachwycona, jeśli i Scott przyjdzie. Sprawował się całkiem nieźle —jak na niego — i dzieciaki bawiły się pod jego przewodnictwem w jakieś głupawe gry i krzyczały z radości, podekscytowane i przekonane, że Scott jest wspaniały, a on szczerzył zęby w uśmiechu od ucha do ucha, jakby sam był wielkim dzieciakiem. Potem puścił głośniej muzykę i gdy my, dorośli, popijaliśmy sobie drinki w kuchni, dzieciarnia miała w salonie minidyskotekę. Widzieliście kiedyś, jak dzieci teraz tańczą- 366 Nic, tylko wiją tymi swoimi małymi biodrami i wypychają do przodu płaskie klatki piersiowe, rozpaczliwie pragnąc wyglądać seksownie — a przecież mają dopiero po dziesięć lat. Naprawdę okropne. Potem ćwiczyli te układy taneczne, które znają z telewizji, z występów tych okropnych zespołów, na punkcie których mająhysia, a ja poświęciłam większość następnego dnia na zeskrobywanie wdeptanych w dywan ciastek. Scott chciał przyłączyć się do tańca, ale bałam się, że narobi Rosie wstydu — widzieliście kiedyś, jak Scott tańczy? — więc odwiodłam go od tego pomysłu. Cóż jeszcze? A, tak. Nie śmiejcie się, ale faktycznie poszłam jeszcze raz na randkę. No, właściwie to więcej niż tylko jeden raz. Spotykam się z doktorem Wojczekiem. Gregiem, znaczy się. To skrót od Gregora. Nie do końca wygląda mi na Grega, ale nie mogę się zmusić, żeby mówić na niego Gregor, bo to ghipio brzmi. Wiedziałam, że był żonaty, ale przypuszczałam, że się rozwiódł albo jest w separacji, a tu się okazało, że jest wdowcem. Jego żona zmarła dwa lata temu na raka, zaraz przed tym, jak zaczął pracować u nas w przychodni. Biedny człowiek. To musiało być straszne. W każdym razie poszliśmy na kolację do eleganckiej restauracji w Wye i okropnie się denerwowałam, co było raczej niemądre, bo przecież znam go już od prawie dwóch lat. Dziwnie jednak było iść na kolację we dwoje. Przez mniej więcej pierwszą godzinę myślałam: „Nie wiem, jak mam się zachować. Czy powinnam się więcej śmiać? Czy powinnam mniej mówić? A co, jeśli uzna, że jestem nudna?" Ale po pewnym czasie i po kilku kieliszkach wina przestałam rozmyślać o swoim samopoczuciu i wrażeniu, jakie na nim robię, i zaczęłam się dobrze bawić. No i paliły się świece, i piliśmy wino, i zjadłem 0 wiele za dużo, i wszystko to razem było taką przyjemną odmianą, mówię wam. Kiedy człowiek dzień w dzień robi za kucharkę dla całej rodziny i rozpaczliwie stara się wymyślić na °biad coś nowego, coś, co można rozmrozić albo upitrasić 367 w pół godziny, a czego dzieci nie będą przesuwać po talerzu, grymasząc, że to jakoś dziwnie smakuje, to taki człowiek czuje się naprawdę wspaniale, gdy idzie na proszoną kolację do restauracji. Tylko że przez calutki wieczór nie mogłam przestać myśleć, jak to jest całować się z facetem z brodą— bo nigdy w życiu nie miałam okazji się o tym przekonać. Siedziałam naprzeciw niego i bez przerwy to sobie wyobrażałam. Z trudem powstrzymywałam się, żeby nie przechylić się przez stolik i nie pogłaskać go po brodzie. Myślałam, że będzie naprawdę kłująca. Cassie zadzwoniła do mnie —jakże by inaczej — o brzasku następnego dnia, kiedy w domu panował typowy poranny chaos i wszyscy miotaliśmy się w pośpiechu, próbując zjeść śniadanie i odnaleźć zaginiony strój do wuefu — wiecie, jak to jest. Cassie spytała: — Przepraszam, ale nie mogłam już dłużej czekać. Jak było? Zrobiliście to? — To była tylko kolacja! Oczywiście, że nie! Doprawdy, nie wiem, za kogo ona mnie uważa. Nie zrobiliśmy tego aż do naszej czwartej randki. I, tak przy okazji, nie jest kłująca. Ale za to jak łaskocze. Hąt Rosie miała urodziny. Zaprosiła wszystkie swoje przyjaciółki na przyjęcie urodzinowe i dyskotekę, ale to nie była prawdziwa dyskoteka, tylko tańce w saloniku do muzyki z płyt. Poodsuwaliśmy wszystkie meble pod ściany i mama wymieniła żarówki w lampach, tak że świeciły się na czerwono, niebiesko i zielono. Było nawet całkiem fajnie. To znaczy, jak dla małych dzieci. I mieliśmy fory pieczonego kurczaka i faszerowanych ziemniaków w mundurkach z różnym nadzieniem i mama przygotowała dla każdego colę z pływającą kulką lodów. Przyszedł tata i trochę się powygłupiał. Rosie była zadowolona. W wakacje pojechałem surfować z Jasonem i jego rodziną do Kornwalii. Na początku często się wpada do wody, ale i tak było całkiem czadowo. Ojczym Jasona też próbował, ale prawdziwa z niego pokraka i nie mógł utrzymać równowagi. Pewnie jest już za stary. Założę się, że mój tata lepiej by sobie poradził. No cóż. Mimo wszystko ten ojczym — Pan Wspaniały, jak go nazywają tyle że za jego plecami — nie jest wcale taki zły, a jeśli chcecie znać moje zdanie, to jest nawet fajniejszy od prawdziwego taty Jasona. Kupował nam całe fory lodów i nie zadawał co chwila głupich pytań, tylko po prostu zostawiał nas w spokoju. No dobra, zabrałem się parę razy z Rosie i tatą no i co z tego? Tylko na basen albo rolki i takie tam. Wcale nie muszę z nim dużo rozmawiać ani nic, mówię tylko, co chcę do jedzenia, jak coś kupujemy. Wielka mi, kurde, rzecz. Wcale nie miałem ochoty z nimi pójść, ale Joannę powiedziała, że muszę 369 mieć źle w głowie, że pozwalam, żeby Rosie dostawały się wszystkie przyjemności, i że ona nigdy by nie pozwoliła, żeby jej małej siostrze uchodziło to na sucho. Mama się z kimś spotyka i ja z Rosie nabijamy się z niej, że ma chłopaka. Tyle że on jest już dużo za stary jak na chłopaka to stary ramol. Mama mówi, że on ma „tylko czterdzieści pięc lat". No właśnie, jak mówiłem, kompletny wapniak. W dodatku ma brodę. Dziwak. To ten doktor Jak-mu-tam, tyle że mamy mu mówić Greg, jakby był naszym kumplem albo co, więc najczęściej w ogóle nijak go nie nazywam, ale gadając z Rosie, mówię na niego Niekumaty Brodaty. Jak pierwszy raz przyjechał po mamę, to uścisnął mi dłoń i powiedział: — Cześć, Nathan. Jak się masz? Aha, wolisz, jak się na ciebie mówi Nat, prawda? — Mm. — Twoja mama mówi, że świetny z ciebie komputerowiec. — Nie najgorszy. — Naprawdę ci zazdroszczę. Gail próbuje nauczyć mnie, jak posługiwać się komputerem w przychodni. — Mama cię uczy?! Musi być z niego ostatnia noga. — Och, tak. — A potem spojrzał na nią maślanym wzrokiem. Rzygać się chce. Rosie mówi, że założy się, że się non stop całują, ale ja myślę, że powoli robią się już na to za starzy. W każdym razie nigdy jeszcze nie został na noc — chyba że wymyka się ukradkiem o szóstej rano. Jak przyjdzie następnym razem, to nie położę się spać, aż się nie upewnię, że sobie poszedł. Spytałem mamę, czy on się tu wprowadzi, a ona obruszyła się: — Nie, oczywiście, że nie! Naprawdę sądzisz, że zainstalowałabym tu jakiegoś faceta, nie porozmawiawszy najpierw z tobą i Rosie? Poza tym wcale mi się do tego nie spieszy. 370 Zresztą mama i tak nie może znowu tov się ?? rozwiedzie z tatą, a to potrwa całTlata^ "^ ^^ W tym tygodniu wracamy do szkob «r doczekać. y- Wprost nie mogę się Scott Pewnie chcecie wiedzieć, czy w końcu zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do Elli, no wiecie, tej dziewczyny od kanapek. No cóż, nie, ale tylko dlatego, że okazało się, że nie mogę. Musiałem odczekać do poniedziałku, bo nigdzie nie mogłem znaleźć jej wizytówki, a nie znałem jej nazwiska, więc nie mogłem poszukać jej w książce telefonicznej. Zresztą i tak nie najlepiej sobie radzę z takimi sprawami przez telefon. Lepiej mi idzie, jak widzę, co robię. Ale niech no tylko nadejdzie poniedziałek, będę gotowy do ataku. Ociągałem się z podejściem do okienka, aż Ella obsłużyła krótką kolejkę i tylko kilku facetów wałęsało się w pobliżu, zajadając swoje bułki na słońcu. — Cześć. Na jakie przysmaki można dzisiaj liczyć? Ella uśmiechnęła się. — Och, głównie resztki z wczoraj i kilka czerstwych skórek. Mimo to powiedz tylko, na co miałbyś ochotę, to będę mogła ci powiedzieć, że już się skończyło. — To mi się podoba: oto kobieta, która potrafi zaspokoić każdą moją zachciankę. Miałem rację. Zdecydowanie ani śladu obrączki. Ale może ściąga ją, żeby się nie oblepiła okruchami. — Mam te bagietki z kurczakiem i ziołowym majonezem, które lubisz. — Aha. Nie mówiłem, że zwraca uwagę na takie rzeczy? — A może wolałbyś omlet po hiszpańsku? Pieczeń wołową? Na co miałbyś ochotę? Lepiej nie pytaj. 372 Zdecydowałem się na bagietkę z kurczakiem i kiedy ją przygotowywała, ruszyłem do ataku, lekko i zwinnie jak pantera. — Eee... — wyjąkałem. Taaak? — Przynajmniej się uśmiechała. No dalej, stary, do dzieła. Za chwilę już jej tu nie będzie. Czy wy też tak nie cierpicie działać pod presją? — To wspaniałe, co robisz, karmiąc nas tak dzień w dzień. — Dziękuję. Miło wiedzieć, że ktoś to docenia. Dzięki temu zrywanie się z łóżka o szóstej rano, gdy jestem jeszcze na wpół przytomna, by wziąć się do codziennego smarowania chleba, wydaje się niemal warte zachodu. — Może kiedyś mógłbym zrobić to samo dla ciebie. Zamarła, przerywając w pół gestu smarowanie bagietki. — Zgłaszasz się na ochotnika, żeby pomóc mi smarować bułki? Czy może chcesz mi przyrządzić kanapkę? — spytała śmiertelnie poważnym głosem, z kamienną twarzą. ??, właściwie, to ani jedno, ani drugie. Zastanawiałem się tylko, czy miałabyś ochotę wybrać się kiedyś ze mną coś przekąsić? — spytałem, siląc się na niedbały ton, na wypadek gdyby miała odmówić. — Albo na drinka? Albo kawę? — Och. Okej. — Okej, czyli tak? — Na to wygląda. — Włożyła mi bagietkę z kurczakiem do torebki i starannie ją zamknęła, po czym spojrzała mi prosto w oczy i obdarzyła mnie wspaniałym, szerokim, zachęcającym, elektryzującym, zabójczym uśmiechem. — Czemu zajęło ci to tyle czasu? — spytała. Tak czy siak, ustaliliśmy, gdzie i kiedy — przed tym miłym starym pubem nad rzeką — i dotarłem na miejsce przed czasem. Przyuważyłem uśmiechającą się do mnie babkę, pomyślałem sobie: „Hmm, całkiem niezła" i nagle zaskoczyłem, że to ona, dziewczyna od kanapek, Ella znaczy się. Tyle że zamiast fartucha miała na sobie sukienkę, rozpuszczone włosy spły- 373 wały jej na ramiona i, mój Boże, okazało się nawet, że ta kobieta ma nogi. I to dwie. I wcale niezłe na dodatek. Z niewiadomych przyczyn zapomniałem, jak się oddycha, i poczułem, że rumienię się jak jakiś cholerny uczniak. Dobry Boże, czy to nigdy nie staje się łatwiejsze? Wtedy Ella pomachała mi ręką, podeszła, powiedziała „cześć", ja odparłem „cześć" i po krótkiej chwili zakłopotania konwersacja nabrała rumieńców i nie mogliśmy się nagadać i nie, nie opowiem wam teraz tego wszystkiego, będziecie musieli jeszcze zaczekać. Gail spotyka się z tym lekarzem z przychodni. Doktorem Jak-mu-tam. Tyle że Gail mówi o nim: doktor Vocheck. Tak, to ten, któremu wydaje się, że bycie duszą towarzystwa polega na zaprodukowaniu się w porywającej pieśni ludowej w obcym języku. Już wolę słuchać, jak Rosie mówi w języku ufoludków. Spridski zekroddok? Prawdę mówiąc, czasem mam wrażenie, że wiemy, o czym rozmawiamy. Prawdopodobnie lepiej bym na tym wyszedł, gdybym mówił w tym języku przez cały czas. Gail poinformowała mnie, że się z nim spotyka, po tym, jak kilka razy wyszli razem. Nie mogę powiedzieć, żebym na wieść o tym skakał z radości. Nie wiem, czy już się z nim przespała, i szczerze mówiąc, nie chcę nawet o tym myśleć, a jeśli czyni mnie to żałosnym dupkiem o podwójnej moralności, to trudno. Tak czy siak, trzeba było rozwiązać kwestię spotykania się przez nas z innymi. Nie pozwolę, żeby ktoś wprowadził się od razu do mojego domu, pokładał się na mojej kanapie, spał w moim łóżku i był na moim garnuszku. Nie ma mowy. Kiedy poinformowałem o tym Gail, obruszyła się: — Jaki mężczyzna mógłby być do tego stopnia pozbawiony dumy, że pasożytowałby w ten sposób na innym facecie? Nie bądź śmieszny. Mógłbyś przynajmniej mieć lepsze zdanie o moim guście i rozsądku, nie uważasz? W każdym razie umówiliśmy się następująco: to, co wyprawiamy, to nasza prywatna sprawa, ale żadnego afiszowania si? z tym na oczach dziećmi. Co oznacza zakaz jakichkolwiek zo- 374 stających na noc „gości", gdy w pobliżu są Nat i Rosie, dopóki ta osoba nie zostanie im przedstawiona i nie będą z nią w dobrych stosunkach. Żadnego obmacywania się na progu, żadnych nieznajomych wałęsających się nago po domu. Powiedziałem Gail, żeby nie sprowadzała do domu, jednego po drugim, całego tabunu facetów. — Tak, to by rzeczywiście było do mnie podobne, nieprawdaż? I kto to mówi? Wybacz, ale nie zauważyłam, żeby takie cechy specjalnie ci przeszkadzały u kobiet. Ciągle jeszcze zdarza nam się poprztykać, ale nie ma już w tym tyle ognia co kiedyś, straciliśmy serce do walki. Rosie śpi teraz u mnie co drugą sobotę i czasami w środku tygodnia, jeśli udaje nam się wszystko zorganizować i pamiętać o tym, czego Rosie potrzebuje na następny dzień. Nat nadal jednak nie przekroczył progu mego domu. Prawie się do mnie nie odzywa, nawet jeśli wychodzi gdzieś ze mną i Rosie, co i tak zdarzyło się może ze cztery razy. Nie, żebym liczył. Nie wiem, co mam zrobić, żeby dojść z nim do ładu. Mam nadzieję, że Nat zdecyduje się ze mną pogodzić, zanim jeszcze będę na łożu śmierci. Prawdopodobnie istnieje jakiś sposób, by się z tym uporać, ale niech mnie diabli, jeśli wiem jaki. Chciałbym wiedzieć, jak mam z nim porozmawiać. Kiedyś, znaczy się przed tym wszystkim, zawsze świetnie się ze sobą dogadywaliśmy, ale polegało to po prostu na tym, że Nat był sobą, a ja sobą, i nigdy nie musieliśmy o tym wiele myśleć, a już na pewno o tym rozmawiać. Ale teraz, cóż, chciałbym, żeby tamto wróciło, ale nie wiem, jak można wrócić z etapu, na którym jesteśmy, do tego, co było, i sądzę, że i Nat tego nie wie. Albo, co gorsza, może podoba mu się tak, jak jest, może naprawdę nie chce mnie już w swoim życiu. Cholera. Wiem, że muszę znaleźć jakiś sposób, żeby do niego dotrzeć, zdaję sobie z tego sprawę — ale proszę, czy ktoś mógłby mi powiedzieć, co, do diabła, mam mu powiedzieć? Qai( Scott się z kimś spotyka. Z początku sądziłam, że to musi być ona, ta kobieta, z którą się przespał, i zastanawiałam się, czy naprawdę spotykał się z nią przez ten cały czas. Ale on upiera się, że to nie ona i, choć raz, wierzę mu; Scott nie ma już powodów, żeby kłamać. Rosie stara się nie wspominać o niej — o Elli — w mojej obecności, co jest bardzo miłe z jej strony, ale czasem nie może się powstrzymać i wymknie jej się, czym się zajmowały. — Ella i ja piekłyśmy ciasteczka i Elła pozwoliła mi odważyć rodzynki i resztę składników. Musiałyśmy upiec czterdzieści osiem ciasteczek, bo Ella ma masę klientów, a oni wszyscy lubią ciasteczka i Ella pokaże mi, jak się robi czekoladowe ciasto z orzechami. Na dodatek owa mistrzyni kuchni okazuje się mieć też dryg do malowania. Rosie mówi, że Ella maluje obraz na ścianie jej sypialni. Cieszę się ze względu na Rosie, ma się rozumieć, że tak, tylko że zaczynam czuć się jak stara, nudna mamuśka, która po prostu nie może równać się z tą niewyczerpaną w pomysłach dziewczyną, zdającą się wiedzieć, jakie zespoły sana topie i jaki kolor lakieru do paznokci jest teraz modny. No dobrze, nie jest już dziewczyną, Scott mówi, że ma prawie trzydzieści siedem lat, ale sęk w tym, że wydaje się młoda. Przynajmniej nie jest jakąś osiemnastoletnią seksbombą, to by było znacznie gorsze. Ale wydaje mi się, że Rosie ją polubiła, i chociaż nie jestem zazdrosna ani nic, to nie mogę powiedzieć, żebym była tym specjalnie zachwycona. Nat nie chce się nawet spotkać z Ellą. Odkąd dowiedział się, że Scott ma dziewczynę, zamknął się jeszcze bardziej w so- 376 bie i przestał nawet spotykać się z nim od czasu do czasu w niedzielę, więc wydaje się, że zrobili jeden krok naprzód, po to tylko, by zrobić dwa kroki do tyłu. Scott mówi: — Oczywiście, że nie muszę spotykać się z Ellą w niedzielę, jeśli Nat nie jest jeszcze gotowy, by ją poznać. Zresztą i tak zawsze mamy z Rosie część dnia tylko dla siebie. Po prostu mu to powiedz, dobrze? Chciałbym, żeby zobaczył moje mieszkanie. — Spróbuję. Nat także bardzo pragnąłby zobaczyć mieszkanie Scotta, wiem, że tak. Ale prędzej by umarł, niż się komukolwiek do tego przyznał, więc będę musiała tak to rozegrać, żeby myślał, że to on robi Scottowi przysługę. Chciałabym nie musieć przez to wszystko przechodzić, móc rozegrać całą rzecz uczciwe, ale Nat jest bardzo dumny i —jak sądzę —już od tak dawna gniewa się na Scotta, że nie widzi sposobu, jak to zakończyć bez utraty twarzy. Chciałabym umieć mu to ułatwić. Nat chciał wiedzieć, czy pozwolę Gregowi z nami zamieszkać. Spytał o to tak, jakby był niemal pewny, że to nieuniknione — tak jakbym naprawdę mogła pozwolić komuś tak po prostu zjawić się tu z walizkami, nie omówiwszy tego wcześniej z dziećmi. Zresztą wcale mi się nie spieszy do tego, żeby robić za podporę życiową dla kolejnego mężczyzny. Lubię towarzystwo Grega i owszem, dziękuję za troskę, w sprawach łóżkowych też nieźle nam się układa, ale jestem zadowolona z obecnego stanu rzeczy. Greg jest znacznie poważniejszy od Scotta, do czego muszę się dopiero przyzwyczaić, jak również znacznie bardzie troskliwy i wrażliwy, co mi się podoba. Co więcej, słucha, kiedy do niego mówię. Cassie twierdzi, że powinno się go sklonować. To dziwne, ale łapię się teraz na tym, że robię czasem jakieś głupstwo i zachęcam go, żeby się trochę wyluzo-wał i zaszalał. Zeszłej niedzieli namówiłam go do tańca na plaży. Pokazał mi, jak się tańczy polkę. Będzie jak znalazł na tych wszystkich balach, na których bywam, nieprawdaż? Nie, tak na serio, to dobrze się przy tym bawiłam. Przedtem, ze Scottem, 377 zmieniałam się w koszmarną, spiętą guwernantkę z epota wiktoriańskiej, starającą się bez końca utrzymać go w ryzach. To po prostu wspaniałe, móc zrobić sobie wolne od bycia tą rozsądną osobą w związku. Scott — Trochę to dziwne, tak dla odmiany pochylać głowę, żeby na ciebie spojrzeć. Staliśmy przed domem Elli, po owej pierwszej randce, i zastanawiałem się, czy zaprosi mnie do siebie na kawę albo czy może w ogóle ją sobie odpuścimy i przejdziemy od razu do zrywania z siebie ciuchów. — Już się przyzwyczaiłem, że spoglądam na ciebie z u-wielbieniem z dołu. — I tak też być powinno, rzecz jasna. Mam stanąć na skrzynce, żebyś poczuł się swobodniej? — Nie, nie musisz. — Przysunąłem się bliżej, pochylając się ku niej. — A co to ma niby znaczyć? — Jej twarz była zaledwie o kilka cali ode mnie, a miękkie usta rozchylały się w uśmiechu. — Nie chcę, żeby złapał mnie skurcz w szyję, kiedy będę cię całować... Po kilku minutach, a może kilku tygodniach, odsunęła się ode mnie i zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu kluczy. — Yyy... — odezwała się. — Hej! To jedna z moich najlepszych kwestii. Wymyśl sobie swoją. Boże, co za uśmiech. Zrezygnowałbym z pożywienia, byle tylko być jego adresatem, a wiecie, ile bym dał za dobrą wyżerkę. Przyciągnąłem ją znowu do siebie. — Jeśli masz zamiar zaciągnąć mnie do środka i niecnie mnie wykorzystać, to musisz wiedzieć, że o tej porze roku mam znacznie osłabioną odporność, więc nie mogę ci obiecać, że będę się specjalnie wzbraniał. 379 — Och, prawdę mówiąc, to nie o to chodzi. Posłuchaj, to nic poważnego, ale muszę ci coś powiedzieć... Nie spodobał mi się ten początek. Niezbyt obiecujący, prawda? Tego rodzaju zdania kończą się zwykle w następujący sposób: „Jestem mężatką i mój mąż zaraz wypadnie z domu ze strzelbą". Wolę zdania zaczynające się od słów: „Tędy do mojej sypialni" albo „Ten stanik strasznie mnie pije, miałbyś coś przeciwko, żebym go zdjęła?" _ Po prostu, no, nie chcę, żeby skończyło się na tym, że cię polubię, a potem się dowiesz i fruuu... — Machnęła ręką jakby coś przemknęło koło nas. — Fruuu? — Powtórzyłem jej gest. f — Właśnie, no wiesz, dasz drapaka, aż się będzie za tobą kurzyło. __Nie jestem w tak świetnej formie, wierz mi. Niejeden dziewięćdziesięciolatek byłby ode mnie szybszy. No więc, co to za wielka tajemnica? Tylko jeśli masz zamiar ostrzec mnie przed mężem, który lada chwila wypadnie przez drzwi, to może lepiej z tym nie zwlekać i dać mi jakieś fory. __Nic z tych rzeczy. Mam dziecko, to wszystko. Chłopca. Ma dwa i pół roku. — Czy ta mała osóbka ma jakieś imię? — Jamie. __ Poczekaj chwilkę, niech no rzucę okiem na moją listę... — Wyciągnąłem przed siebie dłoń niby podkładkę do notowania. — Alfred, Ben, Charlie... Ta-dam! Już mam: Jamie. Zgadza się, figuruje na mojej liście zaaprobowanych imion. Nie powinno to zatem stanowić żadnego problemu. Czemu to taka tajemnica? Czy to owoc romansu po pijanemu z jakimś politykiem? Na myśl o tym zmarszczyła nos. Ma ładny nosek, który miałem ochotę pocałować, co też uczyniłem. __ To miłe z twojej strony. Wierz mi, wielu facetów byłoby już o milę stąd, jak tylko dowiedzieliby się, że mam dziecko. — Mówiłem ci przecież, że mam dzieci. 380 — To nie to samo. Nie mieszki z tobą na stałe. — To prawda, niestety. Wspięła się na palce, by mnie pocałować. — Naprawę ci to nie przeszkadza? — No jasne. Pod warunkiem że Hie będzie upierał się, by spać między nami... Cięcie, jeśli łaska. Trzy tygodni" później, niedzielne popołudnie. Jamie brykał u Córy, siostry ??, ze swoimi kuzynkami. Padało i me mam tu na myśli leniej, przelotnej mżawki. Był to taki rodzaj deszczu, który nie ma zamiaru przestać padać, aż me przemoczy człowieka do n>tki; deszcz podchodzący do swej pracy z pełnym oddaniem Jonowaliśmy wybrać się na przejażdżkę rowerową tą starą ścieką wzdłuż kanału, którą kiedyś chodziły konie holujące barki, ale ponieważ nie jesteśmy parą kaczek, niezbyt nam się to a Ella prawie osunęła się na mnie. 381 — A może wziąłbyś mnie do łóżka... — Jej rozchylone usta znalazły się tuż przy moich, a dłonie wędrowały pod moją koszulką, gładząc skórę. __ Hm, chyba najlepiej będzie, jeśli ułożymy puzzle __ wymruczałem niewyraźnie pomiędzy jednym a drugim gorącym pocałunkiem. Próbowałem wsunąć dłoń w jej dżinsy, ale była to bardzo dobrze dopasowana para. Zacząłem zatem walczyć z guzikiem i zamkiem błyskawicznym, prowadząc ją do sypialni. Otworzyła oczy. — Nie spieszmy się — poprosiła. — Dobrze, wstrzymam się z przejściem do sedna. Nie spieszmy się! Jak to, nie spieszmy się? Żartuje sobie czy co? Od miesięcy na to czekam. No dobrze, niech będzie, że od trzech tygodni, ale od wieków już mam na nią oko, więc to też się liczy. Ale dobrze, nie spieszyliśmy się. Najpierw podciągnęła mi koszulkę i ściągnęła ją przez głowę. Całowała mnie po całym torsie, znacząc go umieszczanymi w równych rzędach, niczym nasiona, pocałunkami. Jej palce delikatnie przemykały po mojej skórze, doprowadzając mnie do szaleństwa. Właściwie, jeśli to miała na myśli, mówiąc, żebyśmy się nie spieszyli, to chyba nie miałbym nic przeciwko, żeby trwało to trochę dłużej. Nikt jeszcze nie poświęcił mi tyle uwagi. Pomogła mi zdjąć spodnie. Tak, wiem, mam już czterdzieści jeden lat i od dawna sam daję sobie z tym radę, ale zaofiarowała pomoc, więc co było robić. Niegrzecznie byłoby odmówić, prawda? W tym momencie trzeba było już dosłownie je ze mnie zdzierać, chociaż gdyby zostawiła je na miejscu jeszcze przez chwilę, pewnie pękłyby w szwach albo stanęłyby w płomieniach. Oho, proszę, proszę, to wygląda obiecująco. Ajajaj... Oczy uciekły mi w tył głowy. Boże, brakowało mi tego. Szczerze mówiąc, Gail nigdy się specjalnie do tego nie kwapiła, więc 382 powoli stało się to prezentem na urodziny i Boże Narodzenie, a akurat tego jednego nie można zrobić samemu. Usta Elli wyczyniały tu niezłe rzeczy, a i dłonie nie próżnowały. Musiałem umrzeć i znaleźć się w niebie, to jedyne możliwe wytłumaczenie. Na moim nagrobku możecie napisać: „Przynajmniej umarł szczęśliwy". Ella pchnęła mnie na łóżko, poczym szybko zrzuciła z siebie wszystko prócz stanika i majtek i usiadła na mnie. Pochyliła się, by mnie pocałować, przemykając językiem po mych ustach, delikatnie gryząc dolną wargę. Boże, jak dobrze. — Chcę być w tobie. — Tego właśnie pragnąłem, ale zabrzmiało to za słabo, nie oddając w pełni moich uczuć. — Chcę być w tobie, koło ciebie, na tobie, pod tobą, poczuć każdy centymetr twego ciała... — Musiałbyś być naprawdę gibki. — Jutro z samego rana biegnę na siłownię. — Sięgnąłem ręką na jej plecy i rozpiąłem stanik. Czubkiem języka krążyłem dookoła jej lewego sutka, po czym rozchyliwszy szerzej usta, zacząłem ssać jej pierś. Zadrżała nade mną. — Zimno? — Nie. — Uśmiechnęła się, spoglądając na mnie zamglonym wzrokiem. — Może trochę. — Chodź, wskakuj pod kołdrę. Przytuliła się do mnie mocno. — Jest jakaś szansa, że zdejmiesz majtki w przeciągu najbliższych — och — powiedzmy, dwóch sekund? — Chciałam zostawić je na miejscu. To stara, dobra metoda zapobiegania ciąży. — I sądzisz, że nie dam sobie rady z taką przeszkodą? Łudź się tak dalej. — Gładziłem jej uda, drażniąc się z nią, wytyczając palcem ścieżkę wzdłuż i dookoła jej majtek, słysząc, jak wstrzymuje oddech, kiedy zboczyłem ze ścieżki. Przycisnąłem mocniej dłoń, czując ją przez zwilgotniałą koronkę. — To zabawne. Zdaje się, że mamy tu na dole do czynienia z jakąś wilgocią. Czy mam się temu bliżej przyjrzeć? 383 — To na pewno ta wilgoć w powietrzu — ale lepiej to zbadać. — A tak, zgadza się, to na pewno to. — Zacząłem sunąć w dół pod kołdrą. — Zdaje się, że na tych obszarach kraju zjawisko to występuje w dużym natężeniu. Jej nogi zadrżały i rozsunęły się dla mnie. — O tak — zgodziła się ze mną. — Tak. Opowiedziałbym wam całą resztę, ale Ella twierdzi, że to ściśle osobiste sprawy i poza tym zbyt niegrzeczne, by podawać je do publicznej wiadomości. Wybaczcie. *fat Ktoś zastukał do drzwi. Grałem dalej. Wtedy dobiegł mnie głos mamy, jakiś taki zmartwiony. — Nat? — Mm. — Mogę wejść? — A co? Nie sięgasz do klamki czy co? Tak mówi nasz nauczyciel ze szkoły, pan Perkins, no nie? Kiedy ktoś pyta: „Pszepana, pszepana — mogę iść do kibla?", Perky na to: „Nie wiem. Może babcia cię tam musi zaprowadzić?" Jak pierwszy raz to powiedział, nikt z nas nie załapał, o co mu chodzi. Wleciało jednym uchem, a wyleciało drugim. Potem nam wyjaśnił, że „mogę" to nie to samo co „czy mógłbym". „Mogę" jest mniej uprzejme, gdy pyta się o pozwolenie, niż „czy mógłbym". W każdym razie dobrze to zapamiętałem, bo Andrew prawie się posikał, jak Perky nam to tłumaczył. Pan Perkins nie pozwala nikomu wyjść, dopóki się nie powie: „Przepraszam, proszę pana, czy mógłbym pójść do WC?" Perky mówi, że to prostacko mówić „kibel", ale poza nim cały świat tak mówi, więc co on tam może wiedzieć? A nawet kiedy pamiętamy, żeby spytać tak, jak on sobie życzy, to i tak mówi, że trzeba było iść podczas przerwy i że mamy poczekać do dużej przerwy. Ale mama nawet nie zwróciła na to uwagi. Otworzyła drzwi. — Nat? O czym ty mówisz? Czy nie mógłbyś.... — urwała nagle i skrzyżowała ręce na piersiach. — Fajna gra? — Aha, strategia z cyklu „próbujemy-być-mili". Ostatnio często ją stosuje. Szczerze, to mama nie jest wcale taka zła. Tylko nie mówcie jej, że to powiedziałem. — Może być. 385 — Narty? — Mama mówi tak do mnie tylko wtedy, kiedy próbuje mnie do czegoś przekonać albo kiedy traktuje mnie jak małe dziecko. — Myślałam, że odrabiasz lekcje. — Mm. — Mógłbyś, proszę, wyłączyć tę grę? Odwróciłem się na ułamek sekundy. Fatalny błąd. Zostałem zlikwidowany przez androida. Dzięki, mamo. — Zobacz, co narobiłaś! — Och, na litość boską, Nathan, czy tak właśnie chcesz spędzić resztę życia? Jak ma ci to niby pomóc w zdaniu matury? Możesz zostać, kim tylko chcesz: lekarzem, prawnikiem... — Taaa, jasne. Nie oglądasz wiadomości? I tak dla nikogo nie ma pracy. — Więc równie dobrze można już teraz machnąć na wszystko ręką, czy tak mam to rozumieć? — Pytam tylko, jaki sens się uczyć? Mama klapnęła na łóżko. Zaszeleściło, bo pod kołdrą leżał jeszcze magazyn od wczoraj, ale chyba się nie skapowała. Zaczęła rozglądać się po podłodze, jakby miała mi zaraz kazać tu posprzątać, ale z jakiejś przyczyny dała sobie spokój. — Ależ, Nathan, spójrz na przykład na tatę... Rzuciłem jej znaczące spojrzenie. Litości. Od kiedy to tata jest niby jakimś wzorem? — Wiem, że nadal się na niego gniewasz, i cóż, mam nadzieję, że zrozumiesz, że tata nie jest taki zły, jak ci się wydaje. Ale rzecz w tym, że tata nigdy nie miał szansy, żeby cokolwiek w życiu osiągnąć, wiesz? Jest bystry, ale rzucił szkołę zaraz, jak tylko mógł, ledwie skończył szesnaście lat, właściwie bez żadnego wykształcenia i to był koniec. Musiał wziąć pierwszą lepszą pracę, jaka mu się nadarzyła. I tak już zostało. Ciężko pracuje, ale mógłby osiągnąć w życiu wiele więcej. — Jasne, że niby tata mógłby zostać lekarzem alba sędzią, tak? — No cóż, może nie lekarzem. — Mama uśmiechnęła się dziwnie. Jezu, założę się, że pomyślała o Niekumatym Broda- 386 tym. Potem ciągnęła dalej: — Studia to nie dla niego. I zdecydowanie nie sędzią, co to, to nie. Ale mógłby robić coś, co by go naprawdę interesowało, coś, dzięki czemu cieszyłby się każdym nadchodzącym dniem. Tata mógłby wykonywać swoją pracę z zamkniętymi oczami. Marnuje się w niej. Nie popełnij tego samego błędu. Znowu zaszeleściło, jak wstawała. Wstrzymałem oddech. Podeszła do mnie i oparła brodę o moją głowę, tak jak to czasem robi z tatą. Robiła. Właściwie, to całkiem przyjemne. — Ale ty też nie jest lekarzem, a daję głowę, że zawsze robiłaś swoje zadania domowe. Założę się, że byłaś chodzącym ideałem — jak Rosie. Mama szturchnęła mnie. — A właśnie, że nie. — Znowu oparła brodę na mojej głowie i otoczyła mnie ramionami. — Nie ma niczego złego w byciu taką jak Rosie i dobrze o tym wiesz. Ale nie, masz rację, Nat, kimże jestem, żeby prawić ci kazania. Ja także zmarnowałam dużo czasu, bo nie miałam zielonego pojęcia, czego chcę. — Ale ja też tego nie wiem. — To nic złego. Przecież mając trzynaście lat, nie musisz jeszcze dokładnie wiedzieć, co chcesz robić przez resztę życia. Ale nie zwlekaj z tym tak długo jak ja, dobrze? Ucz się na moich błędach. Zastanów się, co ci sprawia największą przyjemność, żebyś wiedział, do czego dążyć w życiu. Ale musisz być także gotowy ciężko na to pracować. — Znowu zaczynasz. — Sięgnąłem po myszkę i kliknąłem „Nowa gra". — Co znowu zaczynam? — Chcę pracować w przemyśle komputerowym, więc granie na komputerze powinno się liczyć jako praca, no nie? Mama roześmiała się i pocałowała mnie w czubek głowy, a potem zmierzwiła mi włosy, jakbym był małym dzieckiem albo co. Strząsnąłem jej rękę, ale nadal się śmiała. — Beznadziejny przypadek z ciebie. Wiesz co, Nat? 387 — Mm? — Przyłóż się bardziej do nauki, a ja też pomyślę o jakiejś szkole dla siebie. Obiecuję. — Jasne. Po wyjściu mama zatrzymała się na podeście schodów i zza drzwi dobiegł mnie jej głos: — Kolacja za dwadzieścia minut. Makaron z serem. I, Nat? Na ekranie kolejny android eksplodował na kawałki. 140 punktów. 160. 200. — Co? — Weź się za lekcje. Ukosie Tata ma dziewczynę. Nazywa się Ella i ma pjegi na nosie i małego synka, który ma na imię Jamie i ma dwa j p5j roCzku Czasem, kiedy spotykam się z tatą w niedzielę, 2abieraią się z nami, ale czasami spotykamy się dopiero po Południu więc rano nadal mam tatę tylko dla siebie. Jeśli jemy ra>e h' ? próbuję nakłonić Jamiego, żeby zjadł swoje warsy^ bo wykręca się, że ich — poza groszkiem — nie lubi i ?? u • " Powiedziałam mu, że marchewki to tak naprawa i j ii i j • • i i i • • a