Władysław Kopaliński Kot w worku czyli z dziejów pojęć i nazw Od autora Książeczka niniejsza składa się z osiemdziesięciu ośmiu rozdziałów różnej długości, z których każdy mówi o czymś innym. Łączy je z sobą jednak to, że są komentarzami do wyrazu, nazwy, wyrażenia czy przysłowia umieszczonego w ich tytule. Ale i objaśnienia te różnią się między sobą pod wielu względami. W jednym jest mowa o pochodzeniu nazwy, w innym o legendach z nią związanych, w jeszcze innym o faktach historycznych, anegdotach, bądź o mitach na jej temat, przy czym bieg tej relacji jest przeważnie swobodny; dotyczy ona zwykle tylko wybranych dowolnie niektórych stron omawianej materii. Ten styl gawędy, przyjęty z rozmysłem, nie przeszkadza poruszaniu także spraw trudniejszych i za-wilszych, zawsze jednak z jakiegoś powodu (przynajmniej zdaniem autora) interesujących. Kolejność rozdziałów, ta a nie inna, służy po prostu uprzyjemnieniu, urozmaiceniu lektury. Indeks i spis rzeczy umożliwiają natomiast szybkie odnalezienie miejsc, gdzie przedstawiono jakąś sprawę albo gdzie mowa o konkretnej osobie, miejscowości czy nazwie. Autor nie występuje tu w roli wszechwiedzącego erudyty w rozlicznych dziedzinach. Kompilacyjny charakter tej książeczki, w której z rzadka tylko powołuję się na źródła, choć oczywisty, lepiej by się uwidocznił, gdyby zaopatrzono ją w bibliografię źródeł. Ale byłaby to dla niej ozdoba nieco zbyt preten- 3 sjonalna. Zastąpi ją przeto ogólne podziękowanie autorom żywym i nieżyjącym, a także licznym zaprzyjaźnionym specjalistom. Bo, jak powiada mędrzec, choć wdzięczność jest najmizerniejszą z cnót, to niewdzięczność jest przewinieniem najcięższym. W. K. Na zdrowie! Dlaczego osobom kichającym mówi się: Na zdrowie!? Ozy aby się jeszcze mówi? Wydaje się, że już coraz rzadziej. Zwłaszcza, że w miejscach publicznych, w poczekalniach, autobusach itp. kichacze są niemile widziani, szczególnie jeżeli nie rozumieją, że owe wodogrzmoty z ust i nosa winny być starannie osłaniane chusteczką, aby nie obdarzać niewinnych bliźnich własnym katarem. Cóż, kiedy nie zawsze się udaje zdążyć w porę z wyciągnięciem chusteczki z głębi kieszeni lub torebki. Gorzej jeszcze patrzą na kichających w teatrze lub na koncercie. Bardziej utalentowanych kichaczy spotykają tam pomruki: „Trzeba było pójść do łóżka, a nie na koncert". Na pewnych zawodach jeździeckich po prostu wyproszono widza, który nieustannym łoskotem apsików wpływał ujemnie na stan nerwowy koni szykujących się do wzięcia kolejnej przeszkody. Gwałtowne i mimowolne wyrzucenie powietrza z nosa i ust na skutek podrażnienia receptorów śluzówki jamy nosowej od dawna uważano za zjawisko złowróżbne. Znaczna część ludności świata wierzy do dziś, że kichnięcie jest rodzajem niewielkiego grzmotu w głowie, stanowiącym bezpośredni znak od bogów, który wieści dobry lub zły los. Rzymianie witali kichnięcie słowami: Absit omen!, aby nie stało się zapowiedzią nieszczęścia. Według tradycji papież Grzegorz Wielki, żyjący w VI wieku, był pierwszym, który nakazał wiernym reagować na kichnięcie odpo- 5 sjonalna. Zastąpi ją przeto ogólne podziękowanie autorom żywym i nieżyjącym, a także licznym zaprzyjaźnionym specjalistom. Bo, jak powiada mędrzec, choć wdzięczność jest najmizerniejszą z cnót, to niewdzięczność jest przewinieniem najcięższym. W. K. Na zdrowie! Dlaczego osobom kichającym mówi się: Na zdrowie!? Ozy aby się jeszcze mówi? Wydaje się, że już coraz rzadziej. Zwłaszcza, że w miejscach publicznych, w poczekalniach, autobusach itp. kichacze są niemile widziani, szczególnie jeżeli nie rozumieją, że owe wodogrzmoty z ust i nosa winny być starannie osłaniane chusteczką, aby nie obdarzać niewinnych bliźnich własnym katarem. Cóż, kiedy nie zawsze się udaje zdążyć w porę z wyciągnięciem chusteczki z głębi kieszeni lub torebki. Gorzej jeszcze patrzą na kichających w teatrze lub na koncercie. Bardziej utalentowanych kichaozy spotykają tam pomruki: „Trzeba było pójść do łóżka, a nie na koncert". Na pewnych zawodach jeździeckich po prostu wyproszono widza, który nieustannym łoskotem apsików wpływał ujemnie na stan nerwowy koni szykujących się do wzięcia kolejnej przeszkody. Gwałtowne i mimowolne wyrzucenie powietrza z nosa i ust na skutek podrażnienia receptorów śluzówki jamy nosowej od dawna uważano za zjawisko złowróżbne. Znaczna część ludności świata wierzy do dziś, że kichnięcie jest rodzajem niewielkiego grzmotu w głowie, stanowiącym bezpośredni znak od bogów, który wieści dobry lub zły los. Rzymianie witali kichnięcie słowami: Absit omen!, aby nie stało się zapowiedzią nieszczęścia. Według tradycji papież Grzegorz Wielki, żyjący w VI wieku, był pierwszym, który nakazał wiernym reagować na kichnięcie odpo- 5 wiednikiem naszego „Na zdrowie" czy „Bóg strzegł". Mówiąc to kłaniano się nisko i uchylano kapelusza, co miało zapewne oznaczać grzeczne, ale — być może — ostatnie pożegnanie się z kichającym. W Persji i Indiach uważano, że kichanie wyrzuca z ciała demony i złe duchy. Teoria ta mogłaby być pociechą dla pewnej młodej mieszkanki Florydy, która w roku 1966 pobiła światowy rekord nieprzerwanego kichania, czyniąc to przez całe 155 dni. (O ile zwykłe kichnięcie jest odruchem obronnym chroniącym drogi oddechowe przed działaniem czynników szkodliwych, o tyle nieustanne kichanie jest objawem chorobowym). Największa prędkość wyrzutu zawartości nosa w czasie kichnięcia, jaką dotychczas zmierzono, wyniosła 174 kilometry na godzinę (wiatr o prędkości 118 km/godz. nazywa się już huraganem). Wynik ten nie zdziwi zapewne tego, kto próbował zdławić zbliżające się kichnięcie znalazłszy się (w czasie gry w chowanego albo przez rycerskość) pod stołem lub w szafie, albo w celach szpiegowskich za dyplomatyczną kotarą. Kichanie jest wielkim równaczem ludzi i, jak pisał pewien filozof perski, choć szach może być najpotężniejszym człowiekiem na świecie, i on nie potrafi powstrzymać zwykłego kichnięcia. Polacy nie gęsi Wiele osób uważa, że ma tu do czynienia z przysłowiem. O człowieku miernych zdolności i niewielkiej ambicji mawia się czasem: „To nie orzeł, przez lufcik nie wyfrunie". Tutaj sens jest oczywisty. Istnieje również powiedzonko niby kelnerskie: „Klient nie struś, wszystko zje". I to jest całkiem zrozumiałe. Trudno jednak pojąć, co miałoby oznaczać przysłowie „Polacy nie gęsi". Nie wyobrażam sobie okoliczności, w których można by je było zastosować, nie widzę bowiem w gęsi żadnych cech przed wstawia jacy eh się w sposób sensowny cechom Polaka, 6 Przypuszczać należy, że powiedzenie to nabrało żywotności pod wpływem tytułu sztuki Ludwika Hieronima Morstina. Jest to sztuka o Mikołaju Rej u. Tytuł jej to wyrwany z kontekstu urywek autorskiego posłania umieszczonego na końcu ogromnego utworu pt. Zwierzyniec. Zdanie to, z którego ów fragment wyrwano, brzmi: „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają!". Oznacza to oczywiście, że Polacy mają nie gęsi język, ale swój, że nie gęgają, ale mówią po polsku. Gęsim językiem nazywano wtedy wszelki żargon. Widać stąd, że w tytule sztuki Polacy nie gęsi pozbawiono przymiotnik „gęsi" przedmiotu, którego właściwość ów przymiotnik określa. Tytuł ten najoczywiściej wprowadza w błąd, sprawiając wrażenie, że idzie tu o rzeczownik w mianowniku liczby mnogiej — gęsi. W pełnym, przytoczonym powyżej zdaniu Rej staje w rzędzie obrońców języka polskiego jako tworzywa literackiego, a zatem w szeregu pionierów literatury polskiej. I to jest właśnie przyczyną popularności tego cytatu. Odstukać Stukanie w drzewo, zwłaszcza w nie malowane, ma — według jednego z najbardziej rozpowszechnionych we wszystkich krajach i kulturach przesądów — bronić przed zapeszeniem sprawy, o której się właśnie mówi. Jest to też jeden z nielicznych przesądów, jakie zachowują się nadal, podczas gdy wielu innych poniechano. Po ankiecie przeprowadzonej wśród profesorów w jednym z najpoważniejszych uniwersytetów świata okazało się, że tylko czwarta część ciała pedagogicznego jest całkiem wolna od przesądów. Jeden z zapytywanych profesorów powiedział: „Jedyny przesąd, jakiemu ulegam, to pukanie w drzewo w chwili gdy mówię, że zdrowie mi dopisuje albo, że szczęście mi sprzyja". W różnych krajach wszelkie stukanie czy kołatanie niewyjaśnionego pochodzenia przypisywano chętnie duchom lub innym nadprzyrodzonym przyczynom. Zabobon taki rozpowszechniony był także i w Polsce, Pustelnik w IV części Dziadów Mickiewicza powiada: „Chodź tu, malcze, pod kantorek. Nachyl się i przyłóż uszko; tu biedna duszka prosd o troje paciorek. Aha, słyszysz jak kołata?" A dziecko na to: „Tak, tak, tak, tak, tata, tata! Jak zegarek pod poduszką". Według innego znów, bardzo popularnego wierzenia, trzy stuknięcia usłyszane w pobliżu łóżka osoby chorej, przepowiadają jej zgon. Przesąd ten ma wiele odmian. Według jednej z nich stukanie takie rozlega się przy łóżku któregoś z krewnych chorego. To wierzenie pochodzi być może jeszcze od starożytnych Rzymian, którzy sądzili, iż duchy zmarłych starają się ostrzec krewnych umierającego, że jego chwile są policzone. W Anglii, gdy słyszy się pukanie do drzwi, a po ich otwarciu nie zastaje się nikogo, mówi się niekiedy półżartem, że najwidoczniej diabeł wśliznął się do mieszkania. Na seansach spirytystycznych, które już na ogół wyszły z mody, stukanie w stół było po- 8 pularnym środkiem porozumiewania się uczestników seansu z rzekomymi duchami. Ten kod był bardzo prosty: jedno stuknięcie znaczyło „tak", dwa — ,,nie", trzy — „nie wiem" albo „proszę powtórzyć pytanie". Stukacze bywają dobroczynnymi duchami albo gnomami zamieszkującymi kopalnie. Pomagają ludziom odnajdywać żyły kruszcu, kierując ich krokami za pomocą popukiwań zza węgła. Górnicy walijscy utrzymują, że ich gnomy kopalniane mają cztery cale wzrostu. W legendach niemieckich są one przynajmniej trzy razy wyższe; są to staruszkowie w.strojach górniczych, dobroczynni albo złośliwi. Najmocniej jednak utrzymało się wierzenie (oczywiście wierzenie na wpół tylko uświadomione, wstydliwe, pokrywane kpiną, a przecież nieustępliwe!), że pyszałkowata postawa chwalenia się przynosi karę albo ze strony zawistnych złych mocy, albo od bóstwa, któremu samochwał powinien dziękować za łaski. Aby udaremnić ten gniew lub zniweczyć skutki zawiści, trzeba natychmiast stuknąć w drzewo, najlepiej trzy razy z rzędu, albo go przynajmniej dotknąć. Czy dotykanie drzewa jest delikatniejszą namiastką czy też schyłkową odmianą pukania, lub, przeciwnie, było jego formą pierwotną, trudno stwierdzić. Zwykle łączy się je ze starą ceremonią religijną dotykania drewnianego krucyfiksu w chwili wypowiadania formuły przysięgi. Drewniane amulety, talizmany, nosi się do dziś dnia (zabobonni ich właściciele nazywają je lekceważąco maskotkami, co bynajmniej nie zmienia ich znaczenia). Znaleźć je można na łańcuszkach albo w kieszeni, aby były pod ręką gdy zajdzie potrzeba. Zapewne jednak pukanie w drzewo jest starsze i wiąże się z dobrze znanym zwyczajem wielu ludów prymitywnych, które w groźnych chwilach albo w złowróżbnych miejscach wszczynają różnego rodzaju hałasy dla odstraszenia demonów. Przesąd ten może mieć również związek z czcią, jaką druidzi, celtyccy kapłani i wróżbiarze oddawali drzewom albo z wiarą Rzymian w driady, czyli nimfy leśne i hama-driady, boginki drzew, które przychodziły na pomoc ludziom wzywającym ich pukaniem w drzewo. Kupować kota w worku Przedmiot handlu wydaje się dość dziwny, tym dziwniejszy, im przysłowie starsze, boć przecie nikt normalnie na targu kotów nie kupował, chyba zaraz po ostatniej wojnie, na Ziemiach Odzyskanych, gdzie pierwszych osiedleńców trapiła plaga myszy, a kotów brakło (taką scenę na targu przedstawia film Sami swoi Chmielewskiego). Jest przysłowie rosyjskie: Nie kupuje się konia na ślepo. I drugie: Tylko jajkami handluje się na ślepo (tzn. bez zaglądania pod skorupkę). I jeszcze zabawniejsze: Na ślepo można tylko placek kupić — nie spodoba się, sam zjesz. Te powiedzenia tłumaczą się same. Inaczej jednak wygląda przysłowie o kocie. Skąd on się tam wziął? Odpowiedź na to pytanie nie może być ani łatwa, ani pewna, bo nie ulega wątpliwości, że przysłowie to 10 wywodzi się co najmniej ze średniowiecza, że jest wspólne wielu językom europejskim (co więcej, ma także swój odpowiednik w Chinach!) i że nie można ustalić, kiedy i skąd pojawiło się na gruncie polskim. Jego najwcześniejsza forma mówiła prawdopodobnie tylko o „kupowaniu w worku", bez wymieniania przedmiotu transakcji. Niemiecki zbiór przysłów z początku XIII wieku notuje: „Kto kupuje w worku, ten nieraz cienko zaśpiewa". Jeszcze Luter używa tego przysłowia w postaci średniowiecznej. Z czasem utworzyły się dwie odmiany. Jedna, angielska, mówi o kupowaniu prosięcia w worku. Znajdujemy ją już w końcu XIV wieku, w Opowieściach Kanterberyjskich Chaucera. Druga, kontynentalna wersja o kocie figuruje dwukrotnie w Próbach Mon-taigne'a, pisanych pod koniec XVI w. Montaigne powiada na przykład, że kobiety, wychodząc za mąż, kupują kota w worku. W tym wariancie przysłowia szłc zapewne o kota, który miał być oszukańczo podłożony na miejsce zająca. Niestety, w języku polskim powstaje tu dodatkowe nieporozumienie, gdyż polscy myśliwi nazywają właśnie zająca kotem. Nam więc łatwiej nasuwa się przypuszczenie, że kot sprzedawany w worku jest nadpsutym zającem, niż że ukryty 11 w worku zwierz jest nieżywym kotem, gdyż kotów na targu nigdy nie kupowano, nawet żywych, a cóż dopiero zabitych! Trzeba pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy Uważa się powszechnie, że odpowiedział tak Napoleon Bonaparte na pytanie, jakich to trzech najważniejszych rzeczy trzeba do prowadzenia wojny. Oczywiście nikt nie może dowieść, że Napoleon tego dobrze za jego czasów znanego powiedzenia nie użył; nie był on wszakże jego autorem. Był nim — także Włoch z urodzenia i także oficer francuski — Gian--Jacopo Trivulzio, marszałek Francji. Gdy w roku 1499 król Ludwik XII zapytał go, jakiego uzbrojenia i zaprowiantowania potrzeba dla zdobycia księstwa Mediolanu, odpowiedział: „Sire, do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze". Odchodząc jednak od strony formalnej stwierdzić wypada, że ta odpowiedź Trivulzia jest tylko przeróbką znacznie dawniejszego, bo pochodzącego z połowy IV wieku przed ne. powiedzenia wielkiego ateńskiego mówcy i działacza politycznego, Demoste-nesa. Kiedy go zapytano, jakie są trzy najważniejsze rzeczy w sztuce krasomówczej, powtórzył trzykrotnie wyraz hypokrisis. To greckie słowo w swej długiej historii znaczyło kolejno: odpowiedź, przemawianie, deklamację, grę na scenie i udawanie. W znaczeniu dzisiejszym hipokryzja to właśnie obłuda, dwulicowość, nieszczerość. W ustach Demostenesa znaczyło to oczywiście, że nauczyć się krasomówstwa 12 można tylko przemawiając, przemawiając i jeszcze raz przemawiając. Znając już ten wzorzec, łatwo rozpoznamy dalsze odmiany. Oto na przykład jeden z przywódców Rewolucji Francuskiej, Danton, przemawiając w sierpniu roku 1792 we francuskim Zgromadzeniu Narodowym oświadczył, że tylko trzy rzeczy mogą zbawić Francję: odwaga, odwaga i jeszcze raz odwaga. W 1835 roku polityk i patriota irlandzki Daniel 0'Connell, przemawiając do wyborców w Dublinie, powiedział, że trzy rzeczy mogą wyzwolić Irlandię: agitacja, agitacja i jeszcze raz agitacja. Nie bez racji nazwano go później Wielkim Agitatorem. Wreszcie Leon Gambetta, polityk francuski, przemawiając w roku 1872 powiedział, że trzy rzeczy potrzebne są do osiągnięcia sukcesu: praca, praca i jeszcze raz praca. Historia tej formuły jest klasycznym przykładem na to, jak z powiedzenia zaskakującego trafnością i lapidarnością tworzy się w ustach kolejnych naśladowców banalny frazes. Puszka Pandory W mitologii greckiej tytan Prometeusz, przyjaciel ludzkości, wykradł ogień, aby ludzie mogli piec na nim mięso i ogrzewać się zimą przy ognisku. Ojciec bogów, Zeus, postanowił ukarać za to ludzi. Kazał boskiemu mechanikowi, Hefajstosowi, stworzyć ko- 2» 13 bietę, czterem wiatrom — tchnąć w nią życie, a wszystkim bogom — obdarzyć ją wszelkimi urokami kobiecości (stąd jej imię — Pandora — tj. ta, która otrzymała „wszystkie dary")- Sam Zeus do tych wdzięków dodał jej głupotę, złośliwość i nieposkromiona ciekawość, po czym kazał posłańcowi bogów, Hermesowi, odprowadzić Pandorę do brata Prometeusza, Epimeteusza, i pozostawić mu ją jako dar Zeusa. Wbrew radom brata (Prometeusz znaczy „przewidujący") Epimeteusz (tzn. „mądry po szkodzie") poślubił Pandorę. Również wbrew ostrzeżeniom Prometeusza Pandora otworzyła gliniane naczynie (puszkę) otrzymane od bogów w prezencie, w którym uwięzione były wszelkie nieszczęścia, jakie by mogły trapić ludzkość, takie jak Starość, Choroby, Obłęd, Złość i Namiętności. Wyleciały one z puszki i rozbiegły się po świecie, aby prześladować ludzi. Puszką Pandory nazywamy dziś sprawę, której poruszenie lub przedsięwzięcie wywołało bezlik nieoczekiwanie przykrych skutków: kłopotów, przykrości lub nieszczęść. Do trzech razy sztuka Liczba trzy uważana była od zarania dziejów za magiczną lub świętą. Filozof grecki Pitagoras uważał ją za liczbę doskonałą, wyrażającą „początek, środek i koniec" i dlatego uczynił z niej symbol bóstwa. Znaczenie Trójcy nie ogranicza się tylko do chrześcijaństwa. Hinduska Trimurti to Brahma-Stwórca, Wisz-nu- Zachowawca życia i Siva-Niszczyciel. Świat grecki był pod władzą trzech bogów: Zeus-Niebo, Posejdon - Morze i Hades - Królestwo Zmarłych. Ta ulubiona liczba występuje w trzech Parkach, trzech 14 Gracjach, trzech Harpiach itd., aż do... Trzech muszkieterów Dumasa. Przykłady aforyzmów będących wyliczankami trójkowymi można czerpać pełną garścią z kultur Wschodu i Zachodu. „Są trzy rzeczy, które certię" powiada filozof Lao- cy „pierwsza — to łagodność, druga — wstrzemięźliwość, trzecia — skromność". Mędrzec Konfucjusz mówi natomiast: „Nienawidzę tych, którzy sądzą, że mądrość to wścibskie mieszanie się do cudzych spraw, że odwaga to brutalność i że uczciwość to donosicielstwo". Biblijnemu królowi Salomonowi przypisywano aforyzm następujący: „Trzy rzeczy wyganiają człowieka z domu: dym (tj. dymiący piec), woda (czyli cieknący dach) i zła żona". W biblijnej Księdze przypowieści czytamy: „Trzy rzeczy są dla mnie trudne, a czwartej zgoła nie wiem: drogi orłowej w powietrzu, drogi wężowej na skale, drogi okrętu pośród morza i drogi męża w młodości". należy się wystrzegać: pieniacza, pochlebcy i pyszałka". „Trzy zawody przetrwają do końca świata: piekarza, piwowara i balwierza". „Trzem rzeczom nie należy wierzyć: kobiecie, gdy płacze, kupcowi, gdy przysięga i pijakowi, gdy się modli". „Trzy najpiękniejsze rzeczy na świecie to: statek z rozwiniętymi żaglami, rycerz w pełnej zbroi i korpulentna niewiasta". „Trzy osoby to za wiele na dochowanie sekretu i za mało na zabawę". „Trzy rzeczy kosztują drogo: miłość do psów, pieszczoty kochanki i najazd nieprzyjaciela". „Trzy rzeczy należy czynić szybko: uciekać przed zarazą, wycofywać się z kłótni i łapać muchy". „Trzech rzeczy nie da się poskromić: głupców, kobiet i słonych fal oceanu". „Istnieją trzy rzeczy, które dają się poznać tylko w trzech sytuacjach: odwaga tylko na wojnie, mądrość tylko w gniewie, przyjaźń tylko w potrzebie". Dyskwalifikujemy człowieka, mówiąc: „Do trzech zliczyć nie umie" albo: „plecie trzy po trzy". Składamy zaś hołd magicznej liczbie trzy, mówiąc: „Do trzech razy sztuka". Warto pamiętać zresztą, że przed wprowadzeniem obecnego, pozycyjnego systemu zapisywania liczb, wykonywanie działań arytmetycznych było tak trudne, że człowiek biegły w rachunkach wydawał się nadnaturalną potęgą. To mogło być jedną z przyczyn, dla której mistyka liczb była tak rozpowszechniona. Wyrwał się jak Filip z konopi W Krótkich, przypowieściach dawnych Polaków zebranych przez Ambrożego Grabowskiego i wydanych w r. 1819 czytamy: „Pan Filip z Konopi płoszywszy przez lat czterdzieści Turki, Tatary, Wołoszę za króla 16 Olbrachta, Kazimierza i Aleksandra (tj. za Kazimierza Jagiellończyka i jego synów Jana Olbrachta i Aleksandra), osiadł nareszcie w swoim majątku. Pojechał na sejmik. Lecz chowany w obozach, wprawny bardziej do ścinania się z pohańcem niż do rozpraw publicznych, nie zważał bynajmniej na przedmiot obrady i zaczął wcale o czym innym prawić. Śmiech powstał powszechny: Któż tam taki wyrwał się? — rzekł któryś z ziemianów. To Filip z Konopi! — krzyknęli usłużni sąsiedzi. I odtąd prezyduje pan Filip bardzo niewinnie przy każdym niedorzecznym słówku". Podobnie twierdzi Mickiewicz w swoich objaśnieniach do Pana Tadeusza: „Raz na sejmie poseł Filip ze wsi dziedzicznej Konopie, zabrawszy głos, tak dalece odstąpił od materii, że wzbudził śmiech powszechny w Izbie. Stąd urosło przysłowie: wyrwał się jak Filip z Konopi". Są to jednak tylko anegdoty dorobione do istniejącego już od dawna przysłowia, które pochodzi z Białorusi, gdzie filipem zwano zająca. Właściwe wyjaśnienie zawartego w przysłowiu porównania z zającem wyskakującym niespodziewanie z konopi znaleziono dopiero w XX wieku. I ty, Brutusie? Według tradycji miały to być ostatnie słowa Juliusza Cezara, wypowiedziane w chwili, gdy jego przyjaciel, Brutus, jako ostatni ze spiskowców, przebijał go sztyletem. Cytują je także w formie: „I ty, Brutusie, przeciw mnie?" albo „I ty, Brutusie, synu mój?" Zdań przedzgonnych, prawdziwych lub tradycyjnych, znamy mnóstwo. Oto dla przykładu garść ostatnich słów znanych osobistości. I tak wódz kartagiński Hannibal miał powiedzieć umierając ^Pozbądźmy teraz Rzymian strachu przez śmie/ć^łil^(^sstarca". /'-5? A- Istnieją niewątpliwie poważne powody, aby stosować nazwy naukowe we właściwym czasie i odpowiednich okolicznościach, podobnie jak i lekarz może mieć swoje racje, kiedy uważa za potrzebne nazwać zwykłą sól kuchenną chlorkiem sodu. Ale nasze amatorskie kontakty z przyrodą źle znoszą taką oficjal-ność. Pragniemy wiedzieć różne rzeczy o zwierzętach jeszcze nim wyjdziemy latem na łąkę (bez książki--przewodnika do oznaczania gatunków!) i spotkamy sarnę lub zająca, albo czaplę, bo pozwala nam to na przeżycie pewnych dość trudnych do określenia uczuć 43 i myśli, czy — prościej — pewnych stanów, bez których czulibyśmy się ubożsi. Czy stonoga ma sto nóg? Nie. Ale czy ona w ? g 1 ą-d a jakby ich miała sto? Czy ta mała zwierzęca osoba sprawia takie właśnie ogólne wrażenie? Czy nazwa „stonoga" odzwierciedla jej indywidualność? Ależ oczywiście! Toteż stonoga jest dobrą nazwą. Podobnie, chociaż kwiczoł, ściśle mówiąc, nie kwiczy, ale przecież wydaje głos znacznie bardziej do kwiczenia podobny, niżby mogła tu sugerować nazwa Turdus pi-laris. Nadęty pęcherz Mówi się tak o człowieku zarozumiałym, a niewiele wartym, bo podobnie jak pęcherz pustym w środku. A przecież dzieje pęcherza są pełne sławy i chwały! Prawdą jest, że kauczuk, z którego sporządza się pęcherze i dętki, znany jest w Europie od niezbyt dawna. Substancją tą, otrzymywaną z drzew kauczukowych jak figowce, maniok, a przede wszystkim he-wea, zainteresowała się po raz pierwszy Francuska Akademia Nauk pod koniec pierwszej połowy XVIII wieku. Około 1770 roku odkryto, że można z niego robić gumki do wycierania, ale dopiero w 1811 założono pierwszą fabrykę kauczuku w Wiedniu, a w 1839 Charles Goodyear opatentował proces wulkanizacji, który zrewolucjonizował przemysł gumowy. Już jednak w starożytności umiano robić użytek z pęcherzy zwierzęcych, a lepszy jeszcze z bukłaków czyli skórzanych worków na napoje. Jedną z naczelnych zasad starożytnej wiedzy wojiskowej był obowiązek posiadania bukłaka przez każdego piechura, ponieważ na Środkowym Wschodzie, gdzie często w czasie marszu trudno było o wodę, transport wystarczających jej ilości był najpoważniejszym problemem zaopatrzenia armii. Wodzowie usiłowali, kiedy- 44 kolwiek to było możliwe, maszerować brzegiem rzeki. Czynił tak i Kserkses w swej wyprawie przeciw Grecji. O jego olbrzymich armiach mówiono, że wypijały po drodze rzekę za rzeką do sucha. Drogi często używane przez wojska zaopatrywano w dogodnych odstępach w studnie, tak jak to w wiele stuleci później czyniła królowa Zubaida, żona bagdadzkiego kalifa Hiaruna ar-Raszida, dla pielgrzymów na drodze z Bagdadu do Mekki. W okresach walk między wojowniczymi królestwami, studni takich należało pilnować dniem i nocą. Było to jedno z głównych zadań wojsk okupacyjnych. W kraju pustynnym rzeka była zawsze pożądanym widokiem dla wojska w marszu. Ale kiedy ją trzeba było przekroczyć, stawała się nad wyraz kłopotliwą przeszkodą. (Jest to sprawa chyba całkiem jasna, szczególnie dla nas, których hymn narodowy pełen jest rozważań na temat przepraw rzecznych i morskich). I to był drugi powód, dla którego żołnierze zawsze nosili bukłaki. Bo wystarczyło wtedy wylać z nich wodę i nadąć je powietrzem, aby się stały skórzanymi pęcherzami pławnymi czy też pływakami. Gdy cesarstwa powstawały i upadały, gdy niezliczone rzeki przebywali tam i na powrót niezliczeni żołnierze, pierś każdego z nich nieodmiennie podpierał nadęty bukłak, albo i dwa, a on sam posuwał się naprzód kopiąc zawzięcie wodę nogami. Tak czynili żołnierze najdawniejszych królestw Mezopotamii, a także Hiszpanie, których Cezar ujarzmił i od których nauczył się tej sztuki. Ta metoda przeżyła wszystkie imperia starożytne. Gdy one upadały, a niespokojne plemiona koczownicze rzucały się na ich słabo bronione granice, pęcherz skórzany w swych licznych adaptacjach był niezbędną częścią ekwipunku, pozwalającą wojownikom wraz z kobietami, dziećmi, zwierzętami i sprzętem gospodarskim przekraczać rzeki, które inaczej stałyby się nieprzezwyciężoną zaporą dla tych migracji. 45 Jeźdźcy Dżyngis Chana używali pęcherzy w kampanii chińskiej, a hordy jego wnuka, Baru Chana, korzystały z nich w wyprawie na Europę, przepływając Wołgę, Don, Dunaj, jak również i Wisłę, i wiele innych rzek polskich w swym marszu przez Sando-mierszczyznę, Wiślicę, Kraków do Śląska. Dopiero pierwsze rzymskie mosty kamienne, arcydzieła inżynierii starożytnej, zaczęły naruszać znaczenie wojskowe nadętego, pustego wewnątrz pęcherza. Paniczny strach Jest to strach budzący albo szerzący panikę, popłoch, przerażenie. Wyraz panika pochodzi od imienia Pan, imienia prastarego boga arkadyjskiego, z czasów kiedy bogowie mieli jeszcze więcej pierwiastków zwierzęcych niż ludzkich. Imię jego, Pan, prawdopodobnie pochodzi z pnia pa-, który znajdujemy w wyrazach „pasterz" i „pasać", i tłumaczone jest jako „żywiciel" czyli właśnie „pasterz". Arkadia nie obfitowała w bydło domowe i jej zwierzęciem charakterystycznym była koza. Dlatego Pan był rodzajem półkozica o ludzkim ciele do bioder, a kozich nogach, uszach i rogach. Grecy uczynili z niego syna Hermesa, boga stad, jedynego, prócz Pana, ważniejszego bóstwa rodem z Arkadii. Pod opieką Pana były kozy i owce, a także pasterze i myśliwi. Chętnie grywał na fujarce, gonił i uwodził nimfy, gdyż był bogiem lubieżnym, co jest zrozumiałe nie tylko ze względu na jego capią naturę, ale i na to, że głównym jego zadaniem jako boga było zapewnienie płodności stada. Mitologia zajmuje się nim mało, jeśli nie liczyć paru późnych historii o jego przygodach miłosnych z nimfami, które go nie chciały. Jedna z nich, Echo, zamieniła się w znane nam echo leśne, druga, Sy-rinks, w trzcinę, z której Pan wycinał sobie fujarki, 46 trzecia, Pitys, przeobraziła się w jodłę. Dlaczego Pan cieszył się tak mizernym powodzeniem u nimf — nie wiadomo. Ale kiedy stada, pomimo wznoszonych modłów, nie chciały się mnożyć jak należy, przypominano sobie dawny rytuał i spuszczano lamie posągom Pana, chłoszcząc je wiązkami ckliwicy czyli cebuli morskiej, prastarej rośliny leczniczej. Miało to bez wątpienia dodać bogu animuszu do działania. Czasem potrafił on jednak budzić lęk, paniczny strach, przez nagłe, przeraźliwe krzyki, zwłaszcza w ciszy południowej sjesty, kiedy w szczytowej godzinie upału wszystko śpi, ludzie i zwierzęta. Prze- rażenie ludzi zerwanych ze snu nawiązuje tu zapewne do widoku pędzącego na oślep, przestraszonego stada. Krzyk jego miał wywołać panikę wśród Persów w czasie bitwy pod Maratonem, co było przyczyną wprowadzenia kultu Parna w Attyce. Miał on także zsyłać koszmary senne, choć nie wszystkie wywoływane przez niego sny były nieprzyjemne. Uważano ogólnie, że lubił góry, jaskinie, ustronia i że był muzykalny. Plutarch opowiada, że podróżni na statku płynącym w pobliżu wyspy Paksos usłyszeli w powietrzu potężne wołanie: „Wielki Pan umarł!", poczem nastąpiły wzdychania i jęki w przyrodzie. Cesarz Tyberiusz kazał nawet wezwać do Rzymu sternika statku i opowiedzieć sobie o tym wydarzeniu. A że Jezus Chrys- 47 tus żył właśnie za czasów panowania Tyberiusza, uważano później, że śmierć Pana symbolizuje tu upadek pogaństwa. Ale wszystko to razem jest oczywiście tylko bajką żeglarską. Za czasów Plutarcha nikt nie mógł przeczuć nawet przyszłej kariery chrześcijaństwa. Mówić bez ogródek Bez ogródek znaczy prosto z mostu, wprost, bez osłonek, otwarcie, po prostu, nie owijając w bawełnę, szczerze, prosto w oczy. Mówić ogródkiem to wyrażenie tracące myszką, rzadkie, trochę wysmakowane i żartobliwe, znaczące: mówić niejasno, nie wprost, w rękawiczkach, oględnie, dyplomatycznie. W Rozmowie ojca z synem, z XVIII-wiecznej książki Karola Żery, ojciec synowi przepisuje następującą regułę: „Chłopu lub pastuchowi można mówić: Ty nieprawdę mówisz, ty łżesz, ty chytrzysz, ty bałamucisz, ty kręcisz, ty przewrotnie mówisz, ty machlujesz, u ciebie prawdy ani za szeląg, ty w owczej skórze, ale wilk prawdziwy itd., to znaczy: ty pleciesz, kłócisz, męcisz, oszukujesz. Do zacniej szych zaś osób trzeba daleko delikatniej mówić w te na przykład słowa: waćpan drukujesz, waćpan hulasz, waćpan polujesz, waćpan malujesz (albo farbujesz), waćpan złocisz, waćpan pośliznąłeś się, waćpan przędziesz, snujesz, motasz, czeszesz, waćpan przeoraj esz, siejesz, bronujesz, wiejesz, waćpan schybił, do celu nie trafił, waćpan galopem jedziesz, waćpan z kolei wyjechał, z drogi zboczył, inną drogą jedziesz, waćpan z gościńca zjechał, waćpan z prawdą się minął, waćpan słowo skrzywił itp., delikatnymi słowy, z wdziękiem, uśmierzeniem się, aby się obydwie strony poznały, że z sobą rozumnie czynią żarty". To właśnie byłyby przykłady, stare ale jare, mówienia ogródkiem. 4a Koń ma cztery nogi, a potknie się Przysłowie to ma usprawiedliwić potknięcie się człowieka, istoty zaledwie dwunożnej, jest przy tym bardzo rozpowszechnione w wlielu językach, a przy tym stare, bo pochodzi z czasów rzymskich. Chociaż i w starożytności powszechnie używano konia pod wierzch i w zaprzęgu, używano go jednak inaczej niż my, po prostu znacznie mniej umiejętnie. Najważniejszym brakiem konia antycznego jako wierzchowca był brak strzemion. To dopiero może nam uzmysłowić słabość starożytnej jazdy w stosunku do pieszych kopijników, dla których zdjęcie ka-walerzysty z konia nie musiało być zadaniem zbyt trudnym. Strzemię wynaleziono w Chinach, w IV lub V wieku ne. Starożytność nie znała również podków (jeżeli 'nie liczyć niepraktycznych sabotów rzymskich przywiązywanych do nóg końskich rzemieniami), co narażało kopyta końskie na zużycie i uszkodzenia. Wóz czterokołowy nie mógł w czasach antycznych spełniać swej głównej roli — przewożenia ciężkich ładunków na długich trasach w stosunkowo krótkim czasie. Składały się na to dwa główne powody. Dopiero średniowiecze wyposażyło czterokołowy wóz konny w tak zwany „przodek" czyli przednie półwozie, tj. ruchomą, obracającą się w płaszczyźnie poziomej przednią oś z dwoma kołami i dyszlem, pozwalającą na swobodne kierowanie i zawracanie wozem. Brak ruchomego „przodka" zmuszał wóz do jazdy w linii prostej; stąd prawdopodobnie bierze się tak charakterystyczny dla rzymskich dróg brak zakrętów. Ale głównym niedostatkiem transportu starożytnego były wady uprzęży końskiej. Uprząż antyczna składała się z postronków przytwierdzonych do giętkiego pasa skórzanego, ściskającego gardziel końską w miejscu, gdzie tchawica przechodzi tuż pod skórą. 6* 49 Pas ten nie miał żadnego kontaktu z łopatkami zwierzęcia. W czasie jiazdy wpierał się w gardło, tamując oddech, zwłaszcza jeśli koń pochylał głowę, bo wtedy mięśnie szyi nie chroniły tchawicy. Zmuszało to konia do ustawicznego podnoszenia głowy, gestu wiernie odtwarzanego przez plastyków antycznych. Uprząż taka nie dawała się specjalnie we znaki przy powolnej jeździe i lekkim ładunku. Ale przy znaczniejszym wysiłku, kiedy koń musi opuścić szyję aby przenieść środek ciężkości ciała ku przodowi, następowała katastrofa. Dopiero wynalazek chomąta o strukturze sztywnej, składającego się z drewnianych kleszczy w kształcie obłąka na miękkim podkładzie, wspartego o podstawę kostną — o łopatki konia, pozwolił przenieść na uprząż całą siłę pociągową zwierzęcia, oswobadzając mu całkowicie gardziel i pozwalając na przyjęcie najwygodniejszej postawy. Chomąto znane było w Chinach już w II wieku ne., ale do Europy przeszło nie wcześniej niż w VIII wieku, a rozpowszechniło się na dobre dopiero w X i XI stuleciu. Nic dziwnego zatem, że koń w starożytności potykać się musiał znacznie częściej niż dzisiaj. Pamiętać przy tym warto, że noga końska jest kończyną zbudowaną na zasadzie mechanicznej dość odmiennej od nogi ludzkiej. Człowiek utrzymuje się w pozycji stojącej tylko dzięki nieustannemu wysiłkowi mięśni — dlatego długie stanie męczy; człowiek musi wreszcie usiąść albo położyć się, aby odpocząć. Inaczej koń. Kiedy stoi, rozluźnia mięśnie nóg, a sta-' wy nożne zwierają się same. Szkielet kostny nogi działa wtedy jak filar. Dlatego koń może spać stojąc. Widocznie tabun, którego bezpieczeństwo polegało na błyskawicznej ucieczce, musiał się nauczyć wypoczywać tak, aby móc wprost ze snu przejść w wyciągnięty galop. Wyjaśnienie to byłoby kompletne, gdyby zoologia była matematyką. Tak jednak nie jest. Nie tylko skłonność do ucieczki może być przyczyną przyjęcia takiej pozycji we śnie, ale i inne względy. Sypiają tak różne inne zwierzęta (także ptaki), na przykład tak nieustraszona żywa forteca jak słoń! Ale czy koń nie woli się położyć? Otóż nie. Leżący koń ma sen lekki i niespokojny. Rzadko tylko dłużej uleży. Ciężar ciała przygniata go do ziemi. Po pewnym czasie koń uczuwa przykry ucisk i ból, oddychanie staje się utrudnione. Ma tego wreszcie dość i zrywa się na równe nogi, aby się spokojnie przespać. Tabu Polinezyjski wyraz tapu, który do języków europejskich przeszedł jako tabu, tłumaczy się albo jako „święty, poświęcony", albo jako „przeklęty", podobnie zresztą jak łaciński przymiotnik sacer. Rzecz szczególna, że to rozróżnienie znaczeń, dla nas tak zasadnicze, jest równie nieuchwytne dla Polinezyjczyków, jak niedostrzegalne było dla starożytnych Rzymian. Polinezyjskie tapu różni się od łacińskiego sacer głównie tym, że w silniejszym stopniu łączy się z magią, w słabszym zaś — z religią. 50 51 Tabu — to zakaz wykonywania pewnych czynności, używania lub dotykania pewnych przedmiotów, wymawiania pewnych słów. Tabu zabrania dotknięcia osoby króla albo kapłana, czy też odzywania się do nich. W pewnych okresach nie zezwala na spożywanie mięsa określonych zwierząt. Zakazuje wstępu na cmentarze, chyba że w kondukcie pogrzebowym. Wzbrania braciom i siostrom rozmowy z sobą, czy nawet przebywania w tym samym obejściu. Karą za złamanie tabu może być nieurodzaj, choroba, śmierć. W tych wypadkach tabu jest rodzajem magii negatywnej. Często jednak za pogwałcenie tabu nie przewiduje się żadnej kary; po prostu postępek taki uważa się za niewłaściwość, nieprzyzwoitość. Gdyby instytucja tabu była specjalnością czysto polinezyjską, nie byłaby godna szczególnej uwagi. Ale istnieje ona, w mniejszym lub większym stopniu, we wszystkich społeczeństwach dzikich i na wpół cywilizowanych. Trudno wytyczyć granicę między tabu, a pewnymi irracjonalnymi obyczajami naszej własnej cywilizacji. Dlaczego, na przykład, w największy nawet upał osłaniamy pewne części ciała? Dlaczego nie jadamy ryby nożem? Dlaczego, kierując się prywatnym rytuałem, wkładamy zawsze naprzód lewy (albo zawsze prawy) pantofel, jakby zmiana tego porządku mogła nam w dniu dzisiejszym przynieść pecha? Ciekawe bywa również tabu w dziedzinie języka. Większość systemów magicznych przyjmuje za pewnik, że ten, kto zna imię osoby lub przedmiotu, może sprawować nad nimi jakąś tajemniczą władzę. Dlatego starożytni Egipcjanie mieli po dwa imiona: jedno „wielkie", starannie utrzymywane w tajemnicy, drugie „małe", do codziennego użytku. U różnych ludów unika się wymawiania imienia męża, żony, 'krewnych lub powinowatych. Krajowcy australijscy i Indianie amerykańscy nie wypowiadają imion osób zmarłych. Dla licznych plemion nie tylko imiona królów czy wodzów są tabu, ale nawet wyrazy przypominające te 52 imiona. Gdy nowy władca wstępuje na tron, słowa podobne do jego imienia muszą wyjść z użycia. Nie wymienia się również nazw groźnych zwierząt drapieżnych. Mówi się o nich „'mocarz", „milczący", „stary człowiek" dtp. Takich omówień używano w Szwecji w stosunku do wilka, u Indian w odniesieniu do grzechotnika, w różnych krajach tropikalnych mówi się tak jeszcze o lwie, tygrysie, kobrze. Nasz niedźwiedź, zwierzę budzące niegdyś w Polsce najwięcej strachu, jest też omówieniem, ominięciem nazwy. Niedźwiedź, co jeszcze u Reja brzmiało „miedźwiedź", znaczy właściwie „miodojad", a przeto stanowi tylko niewinną aluzję, której można się łatwo wyprzeć, bo przecież nawet i mucha chętnie kosztuje miodu. Tabu obejmowało często imiona bogów lub demonów. Wymienienie tych imion mogłoby na mówiącego niepotrzebnie ściągnąć uwagę nadprzyrodzonych potęg. Furie mitologii greckiej były demonami tak straszliwymi, że Grecy, nie chcąc ich obrazić właściwą nazwą Erynie (wściekłe), nazywali je Eumenidami czyli łaskawymi, miłosiernymi. W mitologii bramińskiej, gdy niejaki Pradżapati popełnił grzech, kazirodztwa, bogowie nadaremnie szukali kogoś, kto by mógł go ukarać za tak przeraźliwą zbrodnię. Przeto każdy z nich wydobył z siebie drzemiące w jego wnętrzu najgorsze substancje, złożyli je pospołu na stos i utworzyli z nich potwornego boga Rudrę o czerwonych plecach, granatowym brzuchu, siewcę chorób i zgryzot, który ze swego łuku wypuszcza strzały gorączki i kaszlu. Takiemu bogowi pomszczenie zbrodni poszło oczywiście jak z płatka. Otóż — o ile księgi Wedy nazywają jeszcze czasami Rudrę po imieniu, o tyle w późniejszym hinduizmie imię to znika zupełnie. Mówi się już o nim śiva — „uprzejmy", albo Nandi — „radosny". O tym, że przodkowie nasi mieli podobne kłopoty, świadczą choćby używane do dziś przysłowia: „niech licho śpi" czy „nie wywołuj wilka z lasu". 53 Spór o cień osła Znaczy to tyle, co spór o głupstwa niegodne uwagi. Bo przecież niegodna jej jest nędzna oślina, a cóż dopiero coś tak nikczemnego jak jej cień! Jak powiada facecja polska z połowy XVI wieku, słynny mówca i polityk ateński Demostenes bronił przed senatem swego miasta kogoś w sprawie gardłowej, a widząc, że go słuchali niedbale, rzecze do ndch: „Panowie, powiem wam, co nowego się niedawno stało". Więc zaniechawszy gadek, poczęli go słuchać pilnie. „Otóż młodzieniec jeden w Atenach najął sobie osła, aby na nim swe rzeczy zawieźć do Megary. Przy ośle szedł właściciel, który go miał nazad odprowadzić. W drodze, w południe, w gorąco wielkie, osioł musiał wypocząć i zostać nakarmiony. Najemca osła, nie znajdując cienia, gdzie by spoczął, siadł na ziemi w cieniu zwierzęcia. Chłop zaczął go jednak spędzać z tego miejsca, powiadając, że mu tylko osła wynajął, aby swe rzeczy na nim niósł, ale nie cień jego. S warzyli się tak długo, że w końcu jeden pozwał drugiego do sądu". To powiedziawszy Demostenes, widząc, że go senat pilnie słucha, zamilkł. Mówią mu więc, aby dokończył. A ów na to: „Chętniej więc o cieniu oślim słuchacie niż o sprawie nieboraka, któremu o gardło idzie?" Zawstydzili się wszyscy i onej sprawy dosłuchali. Trudno tu jednak nie zapytać z kolei, dlaczego biedny, pracowity osiołek stał się w literaturze i życiu przedmiotem drwiny i pogardy? Bo przecież los osła, przynajmniej pod względem duchowo-moralnym (jeśli się tak wolno wyrazić) nie zawsze był tak pożałowania godny. Według Strabona, geografa greckiego z początków naszej ery, niektóre ludy Wschodu szły na wojnę na osłach. Persowie i Grecy używali ich do ciągnięcia taborów wojskowych. Nieraz ich głośny ryk był natchnieniem do forteli wojennych. Pozostawione w obozie osły z taborów napełniały swym 54 wrzaskiem okolicę, dzięki czemu nieprzyjaciel nie spostrzegał, że wojsko nocą uszło z pola walki. Wschód zawsze odnosił się do osła z życzliwością, a niekiedy z respektem. Często wspomina go Biblia. Stada Hioba liczyły pięćset oślic i wiele oślich źrebiąt. Aby uśmierzyć gniew brata, Jakub ofiarował Ezawo-wi dwadzieścia oślic i dziesięć oślątek. Anna, córka Ezawa, wypuściła razem na pustynię klacze i osły z ojcowskiego stada, które to zdarzenie było przyczyną pojawienia się pierwszych mułów. W dekalogu Bóg nie pozwala pożądać żony bliźniego swego, ani wołu, ani osła jego. Oślej żuchwy używał Samson jako straszliwej broni przeciw Filistynom. Oślica Balaama przemówiła ludzkim głosem na widok anioła, którego jadący na niej właściciel, mimo że wieszczek i jasno- widz, dostrzec nie zdołał. Na oślicy wreszcie, za którą postępowało oślątko, Chrystus odbył swój triumfalny wjazd do Jerozolimy. 55 Jednak nie wszędzie i nie zawsze uważano osła za szlachetnego wierzchowca. W Kumach oprowadzano na ośle za karę żony zdradzające mężów. Bajkopisarze i twórcy przypowieści dali osiu rolę zabawki i ofiary. Jest śmieszny przez swe długie uszy, chryp-liwy głos, powolność chodu, cierpliwość połączoną z narowistością i uporem. Trudno o stworzenie mniej szlachetne. Tu warto zauważyć, że śmiech i drwina zabija współczucie i toruje drogę brutalnemu traktowaniu; za drwinami idą uderzenia kija, spadając gradem na grzbiet zrezygnowanego zwierzęcia, które jest ofiarą, bo jest zabawką. Osioł to istota szkaradna, gnębiona zarazem przez wzgardę d ironię. Nie ma ani odwagi, ani dowcipu, ani wdzięku. Dlatego widziano zawsze pokrewieństwo duchowe dwóch uciskanych istot: osła i chłopa niewolnego. Osioł nie ufa nowemu źródłu, na nowej drodze nie postąpi kroku bez przymusu, czuje wstręt do zmian. Podobnie chłop niewolny szedł drogą utartą, obawiając się nowego, zresztą najczęściej słusznie, gdyż nowe były zazwyczaj tylko haracze i obciążenia. Dając osła za wierzchowca giermkowi Don Kiszota, Cervan-tes bystro zaobserwował prawa tej uniwersalnej analogii, które były równocześnie prawidłami konwencji literackiej. Oto całkowita identyfikacja zwierzęcia i człowieka — ten sam grubiański zdrowy rozsądek, tenże egoizm, ta sama oschłość serca, ta sama potrzeba natrząsania się z zasad i idei, ta sama pogarda dla prawa i tenże respekt dla faktów — u Sancho Pansy i jego wierzchowca. Istotom prześladowanym i wzgardzonym zarzuca się zwykle wykluczające się nawzajem wady. Otóż upartemu osłu przypisuje się ponadto jeszcze nieumiejętność dokonania wyboru, brak decyzji! Początek temu pomówieniu miał dać filozof i fizyk francuski z pierwszej połowy XIV wieku, Jean Buridan, parabolą o ośle zdychającym z głodu między dwiema wiązkami siana, którą ilustrował trudności rozwiązania problemu wolności woli. Opowieść tę powtarza 56 pan Jowialski w komedii Fredry, w bajce zaczynającej się od słów: „Osiołkowi w żłoby dano, w jednym owies, w drugim siano", a kończącej się: „Oślina pośród jadła z głodu padła". A jak trudno się pozbyć tej opinii istoty głupiej i tępej, będącej zbiorowiskiem wszelkich przywar, niech na koniec świadczy bajka Stanisława Jachowicza z pierwszej połowy XIX wieku. Tytuł: Osioł i Ezop. „Rzekł osioł do Ezopa: Panie bajkopisie! A przecież mię też godniej wystaw w swym opisie. Zawszeż tylko pleść głupstwa będzie mym udziałem? Niech też kiedy ze zdaniem wyjadę wspaniałym! — Cożby, odpowie Ezop, ludzie powiedzieli? Ciebie by za poetę, mnie za osła wzięli". Sfinks Wielki Sfinks egipski o ciele lwa i głowie mężczyzny, przykrytej chustą królewską i przyozdobionej nad czołem ureuszem (stylizowanym wężem okularnikiem egipskim, będącym symbolem władzy monarszej) był wyobrażeniem faraona Chafre (po grecku — Chefren), żyjącego w XXVII wieku pne., władcy, który prócz Sfinksa zbudował również drugą pod względem wielkości piramidę w Gizeh. Jednak już w połowie drugiego tysiąclecia pne. zapomniano, kogo ten monument przedstawiał. Uważano go za wizerunek boga Słońca, Harmachisa, to znaczy Horusa Świetlanej Góry, albo Cheper-Re, albo Atuna, którego ołtarz mieścił się między pazurami przednich łap Sfinksa. O jego związku z faraonem nikt, jak się zdaje, już wtedy nie pamiętał. Taka niepamięć była losem wielu monumentów i pomników. Znane jest zadziwiające zjawisko, któremu zawdzięczają swą nazwę kolosy Memnona. Pod Tebami, nową stolicą Egiptu, faraon Amenhotep III wybudował w 1400 lat potem wspaniałą świątynię, 57 której wejścia strzegły dwa olbrzymie siedzące posągi faraona. Gdy w 27 roku pne. trzęsienie ziemi zburzyło tę budowlę, również i posągi doznały pewnych uszkodzeń. Zauważono jednak, że od tego właśnie czasu, kiedy tylko wschodzące słońce rzucało pierwsze promienie, kamienie jednego' z kolosów zaczynały wydawać melodyjne brzęczenia. Wkrótce zjawisko to przyciągnęło masy turystów, a kolos stał się jedną z osobliwości Egiptu. Zapomniano jednak, kogo on właściwie przedstawia, nazwano je więc oba po prostu mennu, co znaczy „pomniki". Z tej nazwy rozwinęła się nowa legenda. Głosiła ona, że dźwięcząca statua przedstawia Memnona, syna Tytona i Jutrzenki, o którym Homer powiada, że witał swoją matkę pieśnią, gdy tylko pojawiała się na niebie. Ofiarą podobnego nieporozumienia, choć tym razem nie natury językowej, stały się cztery kolumny pewnej antycznej budowli w Tessalonikach, znajdujące się obecnie w paryskim Luwrze. Przedstawiają one Dionizosa, Hermesa, Ledę i jedną z Menad. W połowie XIX wdeku, gdy stały jeszcze na swym dawnym miejscu, znane były mieszkańcom jako „Zaczarowani". Uważano, że figury te przedstawiają króla trackiego ze świtą, zamienionych w kamień przez sławnego czarnoksiężnika... Arystotelesa! Wspaniały posąg konny cesarza rzymskiego Marka Aureliusza, pełnego cnót i mądrości filozofa, który mimo to prowadził nieustanne wojny i prześladował chrześcijan, stoi do dziś nienaruszony na placu kapi-tolińskim w Rzymie, jako jedyny niemal zachowany cesarski pomnik konny starożytności, tylko dzięki nieporozumieniu. W średniowieczu bowiern, w czasie kiedy niszczono bez litości pomniki „pogańskie", ten wzięty został błędnie za statuę chrześcijańskiego cesarza Konstantyna Wielkiego. Sfinks mitologii greckiej był natomiast potworem o głowie kobiety, tułowiu lwa, skrzydłach orła i ogonie węża; przybył do Teb z najodleglejszych regionów Etiopii, wysłany przez boginię wierności małżeńskiej, żonę Zeusa, Herę, dla ukarania miasta za pewien niegodny czyn; osiedlił się na górze Fikion pod Tebami i zadawał każdemu podróżnemu, przechodzącemu przez wąwóz, zagadkę tej treści: „Jakie stworzenie chodzi rano na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech?". Kto nie umiał dać prawidłowej odpowiedzi, tego Sfinks dusił i pożerał. Dopiero Edyp rozwiązał tę zagadkę, mówiąc, że stworzeniem tym jest człowiek, bo jako niemowlę raczkuje na czworakach, potem chodzi na dwóch nogach, a w starości opiera slię na lasce. Na te słowa Sfinks rzucił się w przepaść i zginął na miejscu. Rzucać perły przed wieprze Powiedzenie to jest cytatem z Biblii. W Ewangelii według Mateusza czytamy: „Nie dawajcie psom tego co święte, ani nie rzucajcie pereł waszych przed wie- 58 59 prze, by ich przypadkiem nie podeptały nogami, i obróciwszy się nie rozszarpały was". Znaczy to w przenośni: Nie ofiarowujcie rzeczy kosztownych lub wzniosłych temu, kto ich ocenić nie potrafi. Perła jest od dawna synonimem rzeczy cennej; powiada się: „To istna perła!". Dawniej nazywano je „rosą niebios" albo „łzami pięknych kobiet". Rezygnując z poetyckich porównań, można by perły określić trafniej jako wynik obronnych umiejętności małży. Perły powstają wtedy, gdy jakieś obce ciało (jak pasożyt lub ziarnko piasku) wywołuje podrażnienie płaszcza małży. Wtedy wydzielina nabłonkowa płaszcza otacza to obce ciało i twardnieje, a potem, przez szereg lat, okrywa je coraz nowymi warstewkami substancji macicy perłowej (czyli — chemicznie rzecz biorąc — węglanem wapnia). Gdy powstająca perła przyrasta do skorupki małża, wartość jej (tzn. wartość handlowa, nie biologiczna!) zmniejsza się bardzo. Najbardziej poszukiwane są perły całkiem okrągłe o żywym blasku, delikatnej grze barw i możliwie jak największe. Połowy pereł udają się najlepiej w Zatoce Perskiej i u wybrzeży Cejlonu. Różowe perły cejlońskie są najkosztowniejsze. Ale najpiękniejsza macica perłowa ze skorupek małż pochodzi z Manili. Obfite łowiska znajdują się również na wodach Celebesu, Japonii, Madagaskaru i w Morzu Czerwonym. Małże leżą zwykle na płyciźnie, ale znaleźć je można również aż do czterdziestu metrów głębokości. Dobra perła jest, przy wielkiej elastyczności, tak twairda, że nieraz doradzano, aby sprawdzać ich autentyczność przez uderzenie ciężkim młotem na kowadle. Kwasy rozpuszczają perłę, a zasady złuszczają poszczególne warstewki. Od wzajemnego pocierania się o siebie, jak przy potrząsaniu w woreczku, perły „umierają", tj. tracą tęczowe zabarwienie interferencyjne, stają się „martwe". Również pot ludzki i wyziewy wielkomiejskie (jak bezwodnik kwasu węglowego, dwutlenek siarki) powodują korozję pereł. Zależnie od spo- 60 sobu obchodzenia się z nimi przez właściciela i od składu chemicznego powietrza, żyją one od pięćdziesięciu do stu lat, rzadko dłużej. Również słynna per-ła- olbrzymka szacha Iranu nie może ujść zagładzie. Perły są zatem piękne, drogie i przemijające. O ich znikomości myślała zapewne Kleopatra, królowa Egiptu, wypijając z wodzem rzymskim Antoniuszem perły rozpuszczone w kwasie — zapewne w occie. Że małże można nakłonić do produkcji pereł, wiedzieli Chińczycy już dawno. Wytwarzanie pereł hodowlanych na wielką skalę zaczęło się wszakże do piero około roku 1920. Najładniejsze perły hodowlane są zaledwie o dwadzieścia procent tańsze od naturalnych. Klątwa Tut-ench-amona Faraon Tut-ench-amon, władca Egiptu z połowy XIV wieku przed ne., likwidator reformy religijnej swego wielkiego teścia Amenhotepa IV, zmarł prawdopodobnie w 18 roku życia i pochowany został w Dolinie Królów. Odkrycie tego wspaniałego grobowca, pełnego bezcennych przedmiotów codziennego użytku i dzieł sztuki, w lutym 1922 roku, w stanie nienaruszonym, zdobyło olbrzymi rozgłos w całym świecie, gdyż uprzednio odkrywane przez archeologów grobowce egipskie były po wielokroć grabione przez starożytnych rabusiów, w okresach zamieszek i upadku silnej władzy. Nienaruszone kosztowności, złoty sarkofag i mumia królewska, fotografowane przez prasę światową, ściągnęły uwagę mnóstwa ludzi, którzy przedtem nie zdradzali najmniejszego nawet zainteresowania egip-tologią. Dla nauki była to nowa kopalnia wiedzy o rzeźbie egipskiej, o czasach XVIII dynastii, a dla sensacyjnych pism — okazja do wypisywania najróż- 6» 61 niejszych bredni i puszczania w obieg bajek o tajemniczych klątwach i czarach. O Tut-ench-amonie śpiewano nawet kuplety w kabaretach i music-hallach. Nic dziwnego, że w takiej atmosferze fruwać mogła niejedna kaczka dziennikarska. Zadziwiająco długi żywot miała (i niestety ma nadal) ta, która utrzymywała, że grób faraona obłożony był przez kapłanów egipskich klątwą, uśmiercającą każdego śmiałka, który ten grób ośmieli się naruszyć. Dowodem skuteczności tej klątwy sprzed 3271 lat miał być masowy pomór wszystkich uczestników archeologicznej wyprawy. Jeżeli taka klątwa naprawdę istniała, skutki jej były nad wyraz mizerne. Przy otwarciu grobowca faraona obecni byli, prócz robotników egipskich, lord Carnavaron, jego córka, egiptolodzy Carter, Burton, Engelbach, profesor Newbury i doktór Derry. Lord Carnavaron zmarł wprawdzie w kwietniu tegoż roku w wieku lat 57, ale Carter żył lat 66 do roku 1939: prof. Newbury zmarł w 1949 r. w wieku lat 79, Burton i Engelbach dożyli normalnej starości, a córka 62 Carnavarona była jeszcze (jak mi wiadomo) w dobrym zdrowiu w roku 1950, podobnie jak dr Derry, który liczył wtedy przeszło 80 lat życia. Hermetyczny Wyraz ten znaczy to samo, co „nieprzenikalny, szczelnie zamknięty, nie przepuszczający powietrza". Natomiast „wiedza hermetyczna" to wiedza „szczelnie zamknięta przed niewtajemniczonymi". Przymiotnik ten pochodzi od imienia Hermesa, posła greckiego Olimpu, patrona podróżnych i kupców, a także boga tajemnej wiedzy mistycznej. Wiele jest w języku nazw pochodzących od imion własnych. Typową taką nazwą jest Ameryka, pochodząca od imienia kartografa i podróżnika włoskiego, Amerigo Vespucci, żyjącego w latach 1453—1512. Kwiat begonia nazwano od francuskiego gubernatora Santo Domingo, nazwiskiem Michel Begon. Ojcem chrzestnym prysznicu był niemiecki lekarz-natu-ralista, twórca nowoczesnego wodolecznictwa, Vin-cenz Priessnitz, żyjący w latach 1799—1851. Kamelia od Jerzego Józefa Kamela, misjonarza jezuickiego z XVIII wieku, z Moraw. Nazwa klasycznej gonitwy na wyścigach konnych pochodzi od tytułu Edwarda Stanleya, lorda Derby, który w 1780 zapoczątkował doroczny wyścig trzylatków w Epsom Downs w południowo-wschodniej Anglii. Gobelin pochodzi od nazwy zakładów farbiarsko^tapiseryjnych w Paryżu, założonych przez rodzinę Gobelin, wykupionych potem przez Ludwika XIV i czynnych jako Manufaktura Państwowa. Gilotyna wywodzi się wprost od nazwiska doktora Guillotin, który w 1789 zalecił jej używanie we Francji, jako humanitarniejsze od ścinania toporem, wprowadzone w życie w trzy lata później i stosowane tam (przynajmniej w teorii) do dziś dnia. 63 Przymiotnik „jowialny" pochodzi od Jowisza, ojca bogów religii starorzymskiej, gdyż urodzonych pod znakiem planety Jowisz uważano za ludzi szczęśliwych i wesołych. Magnolia — od nazwiska botanika francuskiego, Piotra Magnol. Prahnka — od marszałka francuskiego, hrabiego Plessis-Pralin. Saksofon — od nazwiska konstruktora, Belga, Adolfa Saxa. Szrap-nel — od brytyjskiego oficera artylerii Henry Shrap-nela. Wyliczanie takie ciągnąć by można jeszcze bardzo długo. Pod złym (lub dobrym) znakiem Mowa tu o jednym z dwunastu znaków Zodiaku, na które podzielono sklepienie niebieskie. W połączeniu z odpowiednią konfiguracją planet, Słońca i Księżyca w momencie powstania jakiegoś zdarzenia, był podstawą horoskopu astrologicznego, mogącego stanowić przepowiednię przebiegu tego zdarzenia lub przedsięwzięcia. Ludzie, którym nawet do głowy nie przyjdzie wiara we wróżby, lubią mimo to, gdy im ktoś, zwłaszcza na wakacjach, powróży z kart, z ręki czy choćby z fusów. Co dziś jest zabawą, przed wiekami traktowane było jak poważna nauka, choćby z uwagi na jej starożytne tradycje. Babilończycy, Asyryjczycy, Egipcjanie i Chaldejczycy sądzili, że zjawiska astronomiczne i meteorologiczne mają tę samą naturę i to samo pochodzenie. Obserwując ich współzależność w cyklu pór roku i zmienny wygląd Słońca i Księżyca w różnych warunkach atmosferycznych, wskazujący na zmiany pogody, i wierząc przy tym, że światem rządzą bóstwa zamieszkujące niebo, dochodzili do wniosku, że mię- 64 dzy zjawiskami na niebie i na ziemi istnieje więź, że zjawiska we Wszechświecie, w Makrokosmosie, powtarzają się w zmniejszeniu na ziemi, w Mikrokosmo-sie. Babilońscy kapłani, przeszukując niebo dla odnalezienia znaków woli bogów, dotyczącej losów króla i kraju, zgromadzili wielkie bogactwo obserwacji astronomicznych, pozwalające im z dość znaczną dokładnością przepowiadać pewne zjawiska na niebie. To doprowadziło ich do wniosku, że mogą również przepowiadać wydarzenia ziemskie, stawiać dobre lub złe prognostyki ?przedsięwzięciom królów i wodzów. Nauka ta przyjęta została przez Greków dopiero po śmierci Aleksandra Wielkiego, gdy kultura grecka współżyła z kulturami Wschodu w królestwach Seleu- cydów i Ptolemeuszów. Od tych czasów astrologia stawała się czynnikiem o irosnącym znaczeniu w cywilizacjach Grecji i Rzymu, dochodząc do szczytu w okresie cesarstwa, wpływając na wszystkie warstwy społeczeństwa i znajdując gorących zwolenników w najtęższych umysłach starożytnego świata. Filozofowie ze szkoły stoików, wprowadzając świeckie treści do tej starej wiedzy kapłańskiej, dodali jej nowego blasku. Wierzyli w nią astronomowie Hipparch 65 i Ptolemeusz. Głęboko wpłynęła również na medycynę, na poezję, aby znaleźć wreszcie wcielenie architektoniczne w Panteonie rzymskim. Jednak stawianie indywidualnych horoskopów poszczególnym osobom było Wtedy rodzajem podziemia astrologicznego, wyśmiewanym przez; satyryków, tępionym przez władze. Wczesny Kościół sprzeciwiał się tym wróżbom, jako niezgodnym z zasadą wolnej woli. W średniowieczu astrologia weszła w związki z alchemią i innymi naukami tajemnymi, przygotowując mimowiednie rozwój nowoczesnej astronomii. Po Koperniku drogi astronomii i astrologii rozeszły się. Pierwsza stała się integralną częścią nauk ścisłych, druga, uprawiana przez filozofów hermetycznych XVII wieku i przez wiele grup okultystów XIX wieku, zmieniła się dziś w rodzaj pseudonaukowego hobby prywatnych zwolenników, których ma obecnie z pewnością więcej niż kiedykolwiek przedtem, w indywidualne wróżbiarstwo, w półjarmarczny sposób zarobkowania dla wydrwigroszów, żerujących na ludzkiej ciekawości lub naiwności. Już rzymski pisarz i uczony Pliniusz w swej Historii naturalnej zauważył, że pod tą samą gwiazdą, w tym samym momencie, rodzą się przyszli panowie i niewolnicy, królowie i żebracy. Mimo tego niezbitego przeciw niej dowodu, astrologia trwa dalej, popierana przez czytelników i redaktorów pism ilustrowanych, babilońska 'niedorzeczność w czasach tak dumnych ze swych osiągnięć naukowych, w epoce, gdy krążą już ciała niebieskie zbudowane ludzkimi rękami! Lajkonik Jest to zabawa ludowa, która odbywała się tradycyjnie po procesji w oktawę Bożego Ciała na ulicach Krakowa, gdzie harcu je w czerwonym stroju, z turba- 66 nem na głowie, w żółtych butach, na barwnym drewnianym koniu, udający Tatara flisak ze Zwierzyńca. Obok niego orszak przyboczny z kilku innych niby--Tatarów z proporczykami. Tradycję Lajkonika (czyli konika zwierzynieckiego) związano, prawdopodobnie dość późno, z rzekomym napadem Tatarów na Kraków w XIII wieku i w zmyślonym nad nimi zwycięstwem w pobliżu Bramy Wiślnej w oktawę Bożego Ciała. Jeden z włóczków (czyli flisaków), idąc w procesji, usłyszał o napadzie tatarskim i mimo ogólnego popłochu skrzyknął drużynę włóczków, uratował z ich pomocą miasto i powrócił do niego w stroju i na koniu zabitego dowódcy ordy. Naprawdę zaś jest to osobliwa pamiątka po średniowiecznych uroczystościach cechowych bardzo dawnego pochodzenia. Wiosenny obrzęd ludowy z motywem tańców na koniku znany był w czasach zamierzchłych w wielu krajach Azji, jak w Gruzji, Japonii, Tybecie, i Europy, jak we Francji, Włoszech, Niemczech, Flandrii i Hiszpanii; nawet w Boliwii. I w Polsce znane były podobne przykłady, jak obrzęd króla majowego na Zielone Święta na Kujawach i w Poznańskiem, także na Śląsku; konik trembowelski, którego obchód pamiętano jeszcze niedawno; także w Krakowskiem obchód tak zwanych Pucherów w Palmową Niedzielę z podobnymi harcami. Pochodzenie nazwy Lajkonika jest niepewne; niektórzy przypuszczają, że pochodzi ona ze staroniemieckiego wyrazu Lai, oznaczającego świeckie bractwo cechowe. Byłby to więc konik bractwa cechowego flisaków, które istniało na Zwierzyńcu co najmniej od XIV wieku, a istnieć przestało pod koniec XVIII w. Obrzęd ten byłby zatem jedyną po nim pozostałością. Obecnie pochód Lajkonika (w czapraku zaprojektowanym w 1904 r. przez Stanisława Wyspiańskiego) rozpoczyna doroczne uroczyste obchody Dni Krakowa. Jego marszruta zaś już od połowy ubiegłego stulecia (kiedy obchód wyszedł spod opieki norbertanek 67 zwierzynieckich i zaczął się odbywać na koszt miasta) przestała być w jakikolwiek sposób ograniczana terenowo. Amazonka Amazonką nazywano jeszcze przed pół wiekiem żartobliwie kobietę rycerskiego ducha albo kobietę uprawiającą jeździectwo. Jeszcze trochę dawniej nazywano tak również długą, szeroką i fałdzistą suknię noszoną wówczas przez kobiety do jazdy wierzchem. Nazwa ta wzięła się od Amazonek z mitologii greckiej, ludu wojowniczych kobiet zamieszkałego na krańcach znanego świata. Mit ten powstał albo ze zwykłych bajęd podróżników o dalekich krajach, gdzie wszystko dzieje się inaczej niż w ojczyźnie, albo z przedhistorycznych wspomnień o społeczeństwie matriarchalnym. Państwo to umiejscawiano zwykle w Azji Mniejszej, w okolicach Trapezuntu. Amazonki tolerowały u siebie mężczyzn tylko dla potomstwa, a większość chłopców po urodzeniu zabijały. Obcinały sobie prawą pierś, aby nie przeszkadzała przy naciąganiu cięciwy łuku, co prawdopodobnie wymyślono dla usprawiedliwienia nazwy, którą Grecy wywodzili od słowa „bezpierśna": a — „bez" i mazos — „pierś", nazwy pochodzącej w rzeczywistości, być może, od staroperskiego hamazan — „wojownik". Mit o państwie kobiet, wspólny Staremu i Nowemu Światu, w Ameryce Południowej zaczerpnął nowych treści z mniej lub bardziej fantastycznej wizji imperium Inków. Królestwo kobiet umiejscawiać zaczęto w Peru lub w jego sąsiedztwie. Mnich dominikański Gaspar de Carvajal, który wziął udział w pierwszym spływie Europejczyków po Amazonce w roku 1541, a zarazem był kronikarzem tej podróży, utrzymuje, że stracił oko w walce z tymi groźnymi wojowniczkami. 68 Ta potyczka, której wspomnienie unieśmiertelniło się nadaniem nazwy największej rzece Ameryki Południowej, miała się odbyć już niedaleko jej ujścia. Przed owym rzekomym spotkaniem z Amazonkami Carva-jal dowiedział się, że są one bardzo bogate i że Indianie muszą im składać haracz z papuzich piór. Otrzymał te wiadomości, jak twierdzi, od pewnego Indianina, którego wypytywał przy pomocy słownika ułożonego przez siebie samego. Dowiedział się także, że królestwo Amazonek składa się z siedemdziesięciu wsi zbudowanych z kamienia, połączonych z sobą drogami, których chroniły mury strzeżone przez warty. Informator jego powiedział mu też, że kobietami tymi włada królowa i że posiadają niezmierzone bogactwa w złocie i srebrze, tak że tylko najuboższe z nich jadają z naczyń glinianych lub drewnianych. W ich stolicy wznosi się pięć wielkich budowli poświęconych Słońcu, pełnych posągów złotych i srebrnych, przedstawiających kobiety. W kilka lat później Hiszpanie, biorący udział w nieszczęśliwej wyprawie dla odszukania tajemniczego 69 Peru, dawno już wtedy zdobytego przez Pizarrę, spotkali się u Indian paragwajskich z nową wersją mitu o Amazonkach. Twierdzono niekiedy, że amerykański mit wyniknął z niedokładnych wieści o instytucji allacuna u Inków, których kobiety zamykano w swego rodzaju klasztorach. Zapewne jednak mit o kobietach bez mężczyzn rozpowszechniony był u Indian leśnych na długo przed powstaniem cesarstwa Inków. Ono ozdobiło go tylko dodatkami o bogactwach w drogich metalach, o domach z kamienia i potędze bajecznego państwa. Podobnie jak legendarne Eldorado, kraj Amazonek wyposażono we wszelkie prawdziwe i wyimaginowane cuda, jakie Indianie puszczańscy przypisywali zagadkowemu krajowi położonemu na zachodnich krańcach kontynentu. Warto na koniec dodać, że tarcza, na której siedzi orzełek polskich czapek i hełmów wojskowych, nazywa się w języku heraldyki (nauki o herbach) tarczą Amazonek. Wychłostać morze Znaczy to w przenośni — mścić się za własne niepowodzenia na przedmiotach martwych, którym ta zemsta jest całkowicie obojętna. Jednak, biorąc rzecz historycznie, dostrzec można w tej sprawie coś więcej. Samo powiedzenie wywodzi się z opisu Hero-dota, który w jakie pół wieku po wydarzeniu opowiada, jak król perski Kserkses I, w trakcie wyprawy na Grecję, rozkazał swoim egipskim i fenickim inżynierom rzucić przez Hellespont mosty z Azji do Europy. „Fenicjanie budowali je z lin z białego lnu, a Egipcjanie z lin papirusowych. A jest 7 stadiów (około tysiąca trzystu metrów) z Abydos do przeciwległego wybrzeża. Kiedy już rzucono most przez cieśninę morską, nadeszła wielka burza, która wszystko rozbiła i rozerwała. Kserkses, głęboko dotknięty tą wiadomością, rozkazał wymierzyć Hellespontowi trzysta batów oraz spuścić do morza parę kajdan. Co więcej, słyszałem, że równocześnie wysłał katów, aby cieśninę napiętnowali rozżarzonym żelazem". W tychże Dziejach Herodota znaleźć można nie tak znany wprawdzie, ale nie mniej ciekawy opis, jak poprzednik Kserksesa z tej samej dynastii Achemeni-dów, Cyrus II, maszerując na Babilon, napotkał niedaleko Suzy, swej stolicy, rzekę Gyndes zagradzającą mu drogę. „Gdy zamierzał się przez nią z wojskiem przeprawić, jeden z jego świętych białych koni rzucił się zuchwale do rzeki i próbował ją przepłynąć. Ale rzeka pochłonęła go i pod swymi falami precz uniosła. Cyrus bardzo się rozgniewał na tę tak butną rzekę i zagroził jej, iż ją tak małą uczyni, że na przyszłość nawet kobiety będą ją mogły wygodnie przejść nie mocząc sobie kolan. Po tej groźbie zaniechał wyprawy na Babilon, kazał wojsku wytyczyć i wykopać sto osiemdziesiąt równych jak sznur kanałów zwróconych po obu brzegach Gyndesu we wszystkich kierunkach. Ponieważ wielki tłum ludzi pracował nad tym dziełem, więc je ukończyli. Mimo to jednak spędzili na tej robocie całe lato. Na Babilon Cyrus ruszył dopiero wiosną następnego roku." Tyle Herodot. Cóż, postępki takie nie były jednak tylko kaprysem dumnych d upartych monarchów. Cyrus i Kserkses dawali po prostu wyraz animizmowi, jednej z najstarszych stworzonych przez człowieka koncepcji zjawisk przyrody. Już w okresie neolitycznym, a może i wcześniej, człowiek zaczął każdemu zjawisku przyrody przypisywać posiadanie duszy. Drzewa, kamienie, rzeki były żywymi istotami wyposażonymi w wolę, pragnienia i słabostki, odpowiedzialnymi za swe uczynki. Może się tylko wydawać dziwne, gdy mowa o zachowaniu się perskich zdobywców, że poglądy takie przetrwały tak długo w sferze stosunkowo wysokiej cywilizacji. Byli to wprawdzie Persowie, a więc swego rodzaju nuworysze, dorobkiewicze cywilizacyj- ni, na których zachowanie się Herodot, oświecony Grek-racjonalista, patrzy z dezaprobatą i z góry. A przecież, kiedy wyraża swoją pogardę, nazywając rozkazy Kserksesa „zuchwałym sposobem zwracania się do Hellespontu, typowym dla narodu barbarzyńskiego", zdradza się z równie z animistycznym światopoglądem. To pomieszanie pojęć jest bardzo typowe. W umyśle człowieka starożytnego wygodnie mieściły się przeciwstawne sobie poglądy, podobnie zresztą jak w umyśle człowieka współczesnego, który może np. wierzyć jednocześnie w niebo aniołów i świętych Pańskich, i niebo sputników i galaktyk. Kiedy Achilles u Homera ofiarowuje lok swoich włosów rzece Sper-cheios, nie łatwo orzec, czy traktuje on rzekę jak przyjaciela, któremu się daje prezent, czy też próbuje przekupić lub udobruchać ducha, który nie jest rzeką, ale mieszka w niej. To samo pytanie budzić może zwyczaj starożytnych Trojan, wrzucających żywe konie do Skamandra, swego świętego strumienia, jak i ceremoniał Indian Algonkinów, polegający na ciskaniu tytoniu do niektórych wodospadów. Czy sądzili oni, że woda potrzebuje koni lub tytoniu, że będzie miała z nich jaki pożytek? Albo był to może gest respektu dla potężnego ducha płynącej wody? Czy ta dobrowolna darowizna przedmiotu bardzo cennego miała duchową wartość ofiary, tym skuteczniejszej jeszcze przez jej oczywistą nieużyteczność dla obdarowanego ? Stosunek Persa Kserksesa do Hellespontu byłby może tylko przykładem animizmu, gdyby nie drwiąca uwaga, jaką król obelżywie rzuca na ostatek: „Tobie zaś słusznie żaden człowiek nie składa ofiar, bo jesteś zamuloną i słoną rzeką". W dalszym marszu przybywszy do Dziewięciodroża w kraju Edonów, gdy wojsko przekraczało mosty na rzece Styrmon, magowie złożyli jej w ofierze białe konie, aby ją ułagodzić. Słysząc zaś, że to miejsce nazywa się Dziewięciodroże, zagrzebali tam żywcem dziewięciu chłopców i tyleż 72 dziewcząt tubylczych. I tu znów Herodot daje komentarz człowieka gardzącego podobnym barbarzyństwem: „Perski to zwyczaj grzebania żywcem, bo także się o Amestris, małżonce Kserksesa dowiaduję, że zestarzawszy się, kazała czternastu chłopców, synów znakomitych Persów, za swoje życie pogrzebać, aby okazać wdzięczność rzekomemu bogu podziemi." Ale mimo tych protekcjonalnych uwag o „magicznych sztuczkach" i „rzekomych bogach" sami Grecy także nie zaniedbywali należnej rzekom kurtuazji. Według opisu innego greckiego historyka, Ksenofon-ta, w jego słynnym reportażu wojennym pt. Wyprawa Cyrusa, gdy iarmia jego przechodziła w bród rzekę Kentrites, wieszczkowie greccy składali rzece ofiary, podrzynając nad wodą gardła zwierzętom. A przecież Ksenofont nigdy w swym raporcie nie traci słów na sprawy nieistotne z wojskowego punktu widzenia! Magia, rytuał, zabobon i cześć religijna są tu tak pomieszane z sobą, że nie sposób wyodrębnić poszcze- 7* 73 górnych elementów. Ale gdziekolwiek w pobliżu dawnych osad ludzkich przepływały rzeki, człowiek zbliżał się do nich ze strachem i szacunkiem, a pamięć o tych uczuciach tkwi jeszcze dotąd w podświadomości ludzkiej. Mieszkańcy miast położonych nad rzeką, jeziorem czy morzem lubią wychodzić przed wieczorem na brzeg wody, i długo, w zamyśleniu wpatrywać się w jej ruchliwą i zmienną powierzchnię, z powodów, które dla nich samych z pewnością są tajemnicą. Eureka Eureka, a właściwie heureka, znaczy „znalazłem!". Okrzyk ten łączy się z jednym z najdawniejszych, bo starożytnych kawałów profesorskich, to znaczy dowcipów o rzekomo roztargnionych profesorach. W rzeczywistości charakteryzowało ich zawsze nie tyle roztargnienie, ile całkowite zatopienie się myślami w przedmiocie swych badań. Już o ojcu nauki greckiej, Talesie z Miletu opowiadano, że pochłonięty obserwacją gwiazd, wpadł do studni. Uczonego Didymosa nazywano b i b 1 i o 1 a t h a s, tj. za-pominacz książek. Napisawszy 3.500 prac naukowych, miał rzekomo pozapominać, co w nich się mieści, a wiele prac wydał dwukrotnie. O pewnym profesorze fizyki w Getyndze, w dwudziestych latach naszego stulecia, opowiadają, że pewnego razu potknął się i wywrócił na ulicy. Kiedy chciano pomóc mu wstać, leżący bronił się zaciekle, wołając: „Zostawcie mnie! Jestem zajęty!" Jak widać, dystans kilku tysięcy lat nie wpływa zasadniczo na charakter kawałów profesorskich. • Nasza anegdota dotyczy słynnego matematyka starożytności, Archimedesa. Głosi ona, że król Syrakuz, Hieron, kupił sobie koronę zrobioną jakoby z czystego 74 złota. Król jednak podejrzewał, że zawiera ona ukryty rdzeń srebra. Nie chcąc jej przecinać, spytał Archimedesa, jak można by się o tym przekonać, nie naruszając korony. Pomysł rozwiązania tego zagadnienia przyszedł uczonemu do głowy nagle, w wannie łaźni publicznej. Ba, nie tylko pomysł, ale i podstawowa zasada hydrostatyki, że ciało zanurzone w cieczy traci pozornie tyle na ciężarze, ile waży ciecz przez nie wyparta. Z okrzykiem „Heureka!" wybiegł więc nago z łaźni na ulicę, aby bez zwłoki, w domu, sprawdzić doświadczalnie słuszność świeżo odkrytej zasady. Należy się jednak odnieść do tej historyjki z odrobiną sceptycyzmu. Bieganie nago po ulicy nie było zapewne rzeczą dopuszczalną w Syrakuzach za czasów Archimedesa. Jeszcze mniej prawdopodobna jest inna anegdota o tymże uczonym, tym razem historia raczej liryczna. W czasie drugiej wojny punickiej Archimedes brał udział w obronie Syrakuz przed oblegającymi je pod. wodzą Marcellusa Rzymianami. Legenda głosi, że zapalał okręty rzymskie za pomocą wklęsłego zwierciadła, co trzeba jednak zaliczyć do fantazji naukowych (choć dziś w Syrakuzach na bulwarze nadmorskim stoi pomnik przedstawiający Archimedesa z owym zwierciadłem). Gdy nieprzyjaciel wtargnął wreszcie do miasta, jeden z żołnierzy rzymskich wbiegł do domu Archimedesa dla rabunku i zastał siedemdziesięciopięcioletniego uczonego zatopionego w pracy nad problemem matematycznym, rysującego przy tym pałeczką figury na piasku. Zapytany o ukryte skarby, odpowiedział tylko: „Nie niszcz mi moich kół!", poczerń padł, przebity mieczem Rzymianina. I w tej opowieści trudno się doszukać choćby pozorów prawdopodobieństwa. Gdy wróg zdobywa miasto, paląc, niszcząc i mordując, żaden matematyk nie zagłębia się wtedy w abstrakcyjnych obliczeniach, tym bardziej obywatel współodpowiedzialny za obronę tego miasta. 75 Złoty ©rbmbom wlbm ?1? #olbenen Polską jednostkę monetarną nazywa się „złoty", choć nie jest ona złota. Złoty oznaczał pierwotnie monetę złotą, złote floreny d dukaty, będące w obiegu w Polsce od XIV—XV wieku. Gdy za Jana Kazimierza nastały złotówki srebrne, to dukaty bite ze złota zaczęto nazywać dla odróżnienia czerwonymi złotymi. Tak powstała tradycja złotówek z innych niż złoto metali. Warto również pamiętać, że przymiotnik „złoty", tak jak jego odpowiedniki w innych językach europejskich, ma wiele znaczeń przenośnych, w ogromnej większości pozytywnych, do-V V/^Ł. «filP y/ datnich, miłych; „złoty" o- ?.^?? / znaczą również: szczęśliwy, błogosławiony, luby, kochany, nieoceniony, nieoszaco-wany. Jakaż więc pomyślna nazwa dla krajowego pieniądza! Złoty wiek oznacza od bardzo dawna okres prawdziwej, a częściej jeszcze wyimaginowanej szczęśliwości powszechnej (w przeciwieństwie do wieku brązu czy żelaza). W historii każdego niemal narodu lub państwa wyróżnia się okres zwany złotym. W naszych dziejach szczytowy okres „złotego wieku" stanowiło panowanie Zygmunta Augusta w XVI stuleciu. Półwiecze szczęśliwego małżeństwa nazywamy „złotym 76 weselem", W architekturze stosowano dawniej powszechnie „złoty podział", któremu przypisywano idealne własności estetyczne, tj. podział odcinka na takie dwie części, aby cały odcinek miał się tak do części większej, jak ta do mniejszej. Złote runo skrzydlatego barana, na którym Fryfcsos doleciał do Kolchidy, a potem złożył w ofierze Zeusowi, stało się w mitologii greckiej symbolem najtrudniejszego do osiągnięcia celu jako przedmiot marzeń wszystkich bohaterów zgromadzonych na statku Argo. Wejścia do dwóch portów uznawanych za najpiękniejsze na świecie nazywają się Złoty Róg (do Bosforu) i Złota Brama (do zatoki San Francisco). Najlepszą, pośrednią drogę między skrajnościami nazywali starożytni „złotym umiarkowainiem". Dewizę: „Nie czyń drugiemu, co tobie nie miło" nazywano „złotą regułą". Nie da się jednak zaprzeczyć, że wcześnie dostrzeżono w złocie również godny potępienia symbol chciwości, że wspomnę choćby o biblijnym Złotym Cielcu i o złotym jabłku bogini niezgody, Eris, wręczonym młodemu pasterzowi, Parysowi, aby rozsądził spór między boginiami, co skończyło się zburzeniem Troi. O tym wszystkim nie musimy oczywiście myśleć, wysupłując z kieszeni nasze złotówki na wydatki dnia powszedniego. Bujda księżycowa Nazwą tą określono w swoim czasie serię reportaży, jaka ukazała się w dzienniku „New York Sun" w ostatnich dniach sierpnia 1835 roku, zdających sprawę z obserwacji poczynionych przez słynnego astronoma sir Johna Herschela w nowo otwartym obserwatorium w Południowej Afryce. Czytamy tam na przykład co następuje: „Nowy, niesłychanie potężny teleskop nastawiono na po- 77 wierzchnie Księżyca. Po zdjęciu pokrywy ukazał się wspaniale wyraźny, plastyczny obraz góry bazaltowej, u której stóp rozciągał się las księżycowy. W cieniu drzew ujrzeliśmy liczne stada brązowych czworonogów do złudzenia przypominających bizony. Następne dostrzeżone przez nas stworzenia uważano by na Ziemi za potwory. Były one barwy niebiesko--ołowianej, z głową i brodą kozy. Na występie skalnym, ku zdumieniu obserwatorów, ukazały się wielkie skrzydlate stwory, nie przypominające żadnego z ziemskich ptaków. Skrzydła ich zrobione były z cienkiej, elastycznej skóry, a żółtawe twarze stanowiły jakby uszlachetnioną nieco wersję gęby orangutana. Istoty te najwidoczniej rozmawiały z sobą, gestykulując z ożywieniem rękami i nogami. Nazwaliśmy je po łacinie Vespertilio homo czyli człowiekiem nietoperzowym. Są to niewątpliwie stworzenia naiwne i szczęśliwe, choć niektóre ich rozrywki z trudem pogodzić by się dały z ziemskimi pojęciami o moralności." Ta próbka wystarczy do zrozumienia, że w całym tym reportażu tylko nazwisko astronoma Herschela i obserwatorium na Przylądku Dobrej Nadziei miały coś wspólnego z prawdą. Reszta była czystym wymysłem, tak zręcznie jednak opakowanym w pseudonaukowe komentarze, iż setki tysięcy wzięły ten żart za dobrą monetę. Dla gazety był to niesłychany sukces finansowy: nakład jej wzrósł w krótkim czasie pięciokrotnie, mimo że seirię reportaży wydano oddzielnie w nakładzie 60.000 egzemplarzy. Za granicą ukazały się liczne przekłady na różne języki. Autorem tego sukcesu był stały korespondent pisma, Richard Adams Locke. Każdy specjalista mógł się zresztą łatwo zorientować, że ma do czynienia z żartem. Owej nocy, kiedy dokonywano rzekomych obserwacji, Księżyc był na nowiu. Również teleskop o czterdziestodwutysięcz-nym powiększeniu nie mógł być wtedy zbudowany; nie może być skonstruowany także i dzisiaj. Z tym 78 żartem łączy się jeszcze dodatkowa historyjka. Locke zaznaczył na wstępie swej serii reportaży, że jest ona w zasadzie przedrukiem zeszytu specjalnego edyn- burskiego kwartalnika naukowego, z opuszczeniem ustępów zawierających formuły matematyczne, zbyt trudnych dla czytelników gazety. Tą właśnie jakoby opuszczoną częścią naukową zainteresowali się bardzo dwaj profesorowie uniwersytetu Yale i odwiedzili Locke'a w redakcji, prosząc go O pokazanie tego zeszytu. Locke skierował ich do drukarni, poczem wybiegł tylnym wyjściem z redakcji, aby zdążyć do drukarni przed nimi i uprzedzić drukarzy o ich wizycie. Przybyłym wkrótce potem profesorom wskazano znów inny adres, zmuszając ich do odbycia licznych kursów po Nowym Jorku. W końcu udało się pewnemu sprytnemu reporterowi z konkurencyjnego pisma wydobyć od Locke'a całą prawdę i ogłosić ją w swojej gazecie. Całe miasto pokładało się od śmiechu. Pewien teatrzyk na Broadwayu wystawił nawet komedię na ten temat. w elieryzm Jest to określenie pewnego chwytu pisarskiego, którego ojcem chrzestnym jest postać dobrze znana polskiemu czytelnikowi, Sam Weller, jeden z najpopularniejszych bohaterów Karola Dickensa, centralna postać komiczna powieści Klub Pickwicka, czyściciel butów w oberży „Biały Jeleń", a później wierny służący pana Pickwicka. Welleryzmem nazywamy właśnie ulubiony przez Sama Wellera sposób wygłaszania pewnych mądrości życiowych, maksym czy epigramów, z charakterystycznym dodatkiem: „Jak powiedział X." albo „Jak Y. powiedział w danych okolicznościach". A oto parę przykładów autentycznych welleryzmów Sama Wel- 79 lera; muszę od razu uprzedzić, że mają one, niemal wszystkie, cechy tak modnego dziś czarnego humoru, a więc charakter mniej lub więcej makabryczny: „Nie, nie, po kolei — jak mówił mistrz Jan Wiesidełko do dżentelmenów, których miał wieszać". Albo: „Myślę, że był on ofiarą małżeństwa — jak ze łzą w oku mówił kapelan domowy Sinobrodego na jego pogrzebie." (Sinobrody był, według bajki, zabójcą swych dziesięciu kolejnych żon). Albo: „Piękny dziś czas dla tych, co są ciepło 'odziani, jak powiedział niedźwiedź na ślizgawce". Albo: „Co się stało, to się nie odstanie, i to jest jedyna pociecha, jak zawsze mawiają Turcy, gdy przez pomyłkę utną głowę niewinnemu". I tak dalej. Dickens oczywiście nie jest wynalazcą tej formy wypowiedzi. Jest ona tak stara jak literatura. Kiedy słynny mówca i teoretyk retoryki Kwintylian w I wieku pne. pisze o „przysłowiach, które mogą być uważane za 'skomprymowaną bajkę", mówi o wel-leryzmach. Przykłady welleryzmów znaleźć można 80 nawet u wielkiego greckiego filozofa Platona. Wszystkie one pochodzą może od bajki Ezopa: „Jakiż pył wzbijam, powiedziała mucha siedząca na kole od wozu". W Trylogii Sienkiewicza również znajdujemy wel-leryzmy, choć trochę innego typu. Są to zwykle fałszywe cytaty czyli popularne przysłowia lub powiedzenia, które mówca przypisuje najbardziej niespodziewanym autorom. A więc w Ogniem i mieczem znajdujemy: „Filozofowie mówią, że kot powinien być łowny, a chłop mowny", „Któryś filozof starożytny powiada: »Jak nie ty Kachnę, to Kachna cie-bie«". W Potopie: „Pan Jezus powiedział tak: »Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie«", „Gdzie ojca nie ma, tam, Pismo mówi, wuja słuchał będziesz" oraz „Mędrzec pański powiada: »Ten się drapie, kogo swędzi«". Wreszcie w Panu Wolodyjowskim czytamy: „Salomon powiada: »Nie wścibiaj nosa do cudzego trzosa«". W Jarmarku Rymów Juliana Tuwima można na koniec znaleźć sporą garść welleryzmów pozostawionych przez poetę w rękopisie. Oto, dla przykładu, jeden z nich: „Nadstaw uszko, moja duszko, Jak zwykł mawiać St. Moniuszko". Czas to pieniądz Znane obecnie jako przysłowie angielskie, powiedzenie to jest jednak naśladownictwem z filozofa greckiego Teofrasta, żyjącego na przełomie IV i III wieku pne. i pochodzi z pewnością ze znacznie dawniejszych epok. Bo już w zamierzchłej przeszłości pojęcie czasu miało dla ludzi znaczenie zasadnicze. Nie rozumieli go w sposób abstrakcyjny, ale całkiem konkretny. Nie odczuwali go jako jednostajnego trwania albo jako następstwa obojętnych jakościowo 81 chwil. Nie wyodrębniali oni idei czasu od jego odczuwania. A przeżycia czasowe, nawet dla ludów prymitywnych, są bogate i subtelne. Odczuwają go one w okresowości i rytmie życia zarówno człowieka, jak i przyrody. Każda faza życia ludzkiego — dzieciństwo, młodość, dojrzałość i starość — to czas o szczególnych właściwościach, czas biologiczny. A odbicie czasu w naturze, następstwo pór roku i ruch ciał niebieskich, wcześnie zaczęto pojmować jako oznaki procesów życiowych podobnych do ludzkich czy pokrewnych im. Ale i one nie były rozumiane jako naturalne w naszym znaczeniu. Gdzie jest zmiana, tam jest przyczyna, gdzie jest przyczyna, tam musi być czyjaś wola. Czytamy na przykład w Biblii, że Bóg zawiera umowę z istotami żywymi, przyrzekając nie tylko, że Potop się nie powtórzy, ale także, iż „po wszystkie dni Ziemi siew i żniwo, zimno i gorąco, lato i zima, noc i dzień nie ustaną". Bóg Starego Testamentu w pełni swej potęgi ustanawia porządek czasu i porządek natury, stanowiące nierozłączną całość. Ale zmienna długość nocy,, różnorodność obrazu wschodów i zachodów słońca, burze towarzyszące zrównaniu dnia z nocą, wszystko to przeczy myśli o automatycznym, gładkim przechodzeniu z jednej fazy w drugą. Mówi raczej o walce, budząc lęk człowieka, zależnego całkowicie od pogody i pór roku. Co rano słońce pokonuje ciemność i chaos, jak to czyniło w pierwszym dniu stworzenia i czyni w każdym dniu noworocznym. Ta dramatyczna koncepcja przyrody, dostrzegają-jąca wszędzie walkę między bogiem i demonem, siłą kosmosu i siłą chaosu, nie pozwalała człowiekowi na rolę biernego świadka. Byt jego zależy tak kompletnie od zwycięstwa sił dobroczynnych, że człowiek czuje się zmuszony do wzięcia udziału w walce po ich stronie. Widzimy więc, w Egipcie i w Babilonie, że człowiek wspomaga zasadnicze zmiany w naturze odpowiednimi rytuałami. Nowy Rok na przykład w obu tych krajach był okazją do szeroko rozbudowanych 82 uroczystości, w których odgrywano również bitwy między bogami światła i ciemności. Pamiętajmy, że obchody te nie były symboliczne. Stanowiły one istotny składnik wydarzeń kosmicznych. Były udziałem człowieka w tych wydarzeniach. Człowiek organizował swoje życie społeczne tak, aby harmonia z naturą, koordynacja sił społecznych z siłami przyrody, wspierały jego przedsięwzięcia, sprzyjały sukcesom. Cała skomplikowana wiedza o wróżbach i prognostykach dąży do tego celu. W Egipcie i w Babilonie koronację władcy odkładano do chwili, aż początek nowego cyklu naturalnego stworzy pomyślny punkt wyjścia dla nowych rządów. U Egipcjan mogła to być wczesna wiosna, biedy Nil wzbiera, lub jesień, gdy opadające wody odsłaniają użyźnione pola, gotowe do przyjęcia siewu. Taka świadoma koordynacja wydarzeń kosmicznych i społecznych wskazuje jasno, że czas dla dawnego człowieka nie oznaczał naturalnego i abstrakcyjnego układu odniesienia, ale był następstwem powtarzających się faz, z których każda była bogata we właściwe sobie wartości i znaczenia. Czas mógł być więc walutą dawniejszą niż pieniądz. Znany nam tak dobrze „nastrój świąteczny" czy „przedświąteczny szał czystości i porządków" w okresie najważniejszych świąt iroku, związanych w swojej genezie z obchodami równonocy zimowej czy nadejścia wiosny, są śladami niesłychanego znaczenia, jakie człowiek pierwotny przypisywał uroczystemu charakterowi i czystości swoich rytuałów związanych z czasem, ich doniosłości dla siebie i dla prawidłowego funkcjonowania Wszechświata. Fatamorgana Fatamorgana, zwana inaczej mirażem, znaczy po włosku dosłownie: wróżka Morgana. Opiewano ją w średniowiecznym cyklu rycerskich Opowieści Okrągłego Stołu króla Brytów Artura (czy Artusa). Przypisywano jej zdolność wywoływania miraży. Jest to złudzenie optyczne powodowane przez wielokrotne odchylanie się promieni świetlnych, przechodzących przez warstwy powietrza o różnych temperaturach. Ze zjawiskiem tym łatwo się spotkać jadąc po szosie w słoneczny dzień, kiedy się nam wydaje, że w pewnej odległości przed nami szosę pokrywa tafla wody lub szereg kałuż rozlanych na asfalcie. Gdy podjeżdżamy bliżej, kałuże znikają. Rozgrzany przez słońce asfalt ogrzewa z kolei najbliższą, kilkucentymetrową warstwę powietrza, skutkiem czego gęstość jej i kąt załamania się przechodzących przez nią promieni są inne niż w powietrzu znajdującym się nad nią. Promień świetlny, uderzając w górną powierzchnię tej ciepłej warstwy pod bardzo ostrym kątem, odchyla się ku górze, tak jakby napotykał na zwierciadło wody. Przy znacznie silniejszych kontrastach temperatury, kiedy ciepłe powietrze porusza się nad zimną powierzchnią wody, na przykład na wiosnę, kiedy powietrze zwrotnikowe napływa nad chłodne wody północnego Atlantyku, granica między zimną i ciepłą warstwą atmosfery znaleźć się może wtedy o kilkanaście metrów nad powierzchnią oceanu. Promienie odbite od niej sprawić mogą, że przedmioty znajdujące się poza horyzontem wydają się zawieszone tuż nad nim w powietrzu. Statki i kontury wybrzeży odległych o sto pięćdziesiąt kilometrów stają się niekiedy widoczne. Gdy wieje wiatr, granica między warstwami zaczyna falować, wywołując fantastyczne zmiany w kształtach odległych przedmiotów. Podob- 84 3EDNA Z MOŻLIWOŚCI POWSTANIA MIRAŻU W EFFKCIE PRZE3ŚCIA PROMIENI PRZEZ KILKA WARSTW POWIETRZA, ROŻNIE ZAS fcAMWĄCYCH SWlATiO POZORNV(tu-odwrócony) ??? OBIEKTU ne zjawiska obserwuje się, zresztą bardzo rzadko, na pustyniach. Znacznie częstsze natomiast i groźniejsze dla podróżnika na pustyni niż miraże na niebie, są miraże na ziemi, podobne do tych, jakie w małych rozmiarach spotykamy na naszych szosach. Powstają wtedy złudne, ale bardzo przekonywające obrazy kałuż, stawów i całych jezior. Kamienie zamieniają się we wzgórza, a kępy traw — w lasy. Spiczaste nierówności terenu wyciągają się w wysokie kolumny, na których wyrastają czapy nla nowo łączące się z podłożem. Zachęcony tym widokiem podróżny dąży do brzegu wody, gdzie nierównomiernie wznoszące się powietrze wywołuje wrażenie kołysania się fal. Kiedy podróżny jest już blisko brzegu, jezioro znika, a na jego miejscu pojawiają się szare, płaskie skały. Takie zejście na manowce może się smutno skończyć. Arabskie przysłowie, pochodzące jeszcze z czasów sprzed wynalezienia prochu, powiada, że na pustyni omylić się można tylko raz. 8* Nike Nike, bogini zwycięstwa mitologii greckiej, nieznana jeszcze Homerowi, wspomniana jest po raz pierwszy u poety Hezjoda, który żył na przełomie VIII i VII wieku pne. Przedstawiano ją często ze skrzydłami, śpieszącą z Olimpu na pole bitwy, aby zapewnić zwycięstwo tej stronie, której zechciał go udzielić Zeus, władca bogów i ludzi. Jako Nike bez-skrzydła utożsamiana była z boginią Atenę. Ona to właśnie miała na Akropolu ateńskim, na bastionie przed Propyle jami, czarującą świątyńkę, zbudowaną około roku 430 pne., zburzoną przez Turków. Z niewielu pozostałych resztek można było wyczytać wymiary kamieni ciosowych, a kiedy po wygnaniu Turków z Grecji rozebrano wszystkie budowle tureckie na Akropolu, odnaleziono pozostałe kamienie świątyni w obudowie tureckich baterii. Z nich udało się odbudować świątyńkę w latach 1835—36. Była to pierwsza rekonstrukcja starożytnych Aten. Na płaskorzeźbie balustrady bastionu znajdują się dwie Niki (obecnie w muzeum na Akropolu), jedna prowadząca krowę, druga — wiążąca rozluźniony sandał. Jej to właśnie wizerunek kreśli Stanisław Wyspiański w Nocy Listopadowej, przypisując ją zresztą, błędnie, Fidiaszowi: „Znacie tę Nike Fidiaszową, jak sandał wiąże szybka, jak ze zwróconą w górę głową (tej brak, gdyż dzieło jest fragmentem), wstrzymana w locie, gibka sandał chce splątać rozplatany, a strój jej, taśmą nie wiązany, z polotnych fałdów tors odkrywa i pierś na ciele wpółprzegiętem". Szereg posągów Nike otwiera słynna Nike z Delos. Wojny perskie przyczyniły się do wielkiej popularności bogini. Ateńczycy poświęcili jej posąg w Del- 86 fach po bitwie pod Salaminą. Odtąd zaczęła się często pojawiać na wazach, a także jako mała, uskrzydlona postać w locie, staje się atrybutem, znakiem rozpoznawczym innych bogów. W tym kształcie pojawia się na rzeźbach Fidiasza: Ateny Partenos i Zeusa Olimpijskiego. Arcydzieła te zaginęły. Z istniejących słynna jest hellenistyczna (II wiek pne.). Nike z Samotraki w Luwrze paryskim. Najsłynniejsza zaś jest Nike Pajoniosa z Olimpii, wzniesiona około roku 420 pne. PajonSios w sposób mistrzowski rozwiązał problem przedstawienia bogini sfruwającej z nieba. Na tym arcydziele oparto wszystkie niemal późniejsze próby przedstawienia aniołów w locie. Nazwą „Nike" ochrzczony został przez warszawiaków posąg kobiety na pomniku Bohaterów Warszawy trochę przez nieporozumienie. Był to tylko kryptonim, pod którym ukrywał się rzeźbiarz, Marian Konieczny, wysyłając swój projekt na konkurs. Mimo to, nazwa, choć nieoficjalna, pozostała. Morowa ZclTciZcl Przymiotnik „morowy" znaczy nie tylko „godny uznania, dzielny, fajny, mocny, przyjemny", nie tylko „zrobiony z mory", ale także (i to nas tylko w tym wypadku interesuje) „niosący mór, czarną śmierć, dżumę". Zaczęło się wszystko od cudu. Było to pewnej nocy jesiennej roku 1347, przed bramami miasteczka portowego Caffa na Krymie. Od tygodni już oblegali je Tatarzy. O odsieczy nie było co marzyć; los małego przyczółka chrześcijaństwa zdawał się przypieczętowany. Nic nie mogło go uchronić od zguby. Przerażeni mieszkańcy, którzy oczekiwali przed świtem ostatecznego szturmu, dowiedzieli się nagle, że obóz pohańców jest pusty. Tatarzy znikli równie szybko, jak się przed tym pojawili. Stojący na wale miejskim burmistrz chwycił w objęcia młodego prawnika z Italii, Gabriela de Mussis (który opisał później te wypadki), wołając: „Bóg uczynił cud, o który wznosiliśmy modły". Mieszkańcy Caffy, a było ich około dwóch tysięcy, oddawali się nieposkromionej radości. Ale już około południa kilku z nich krew rzuciła się ustami. Po niewielu chwilach wydali ostatnie tchnienie. Jednocześnie prawie zjawili się w mieście ludzie wysłani na zwiady do opustoszałego obozu. Znaleźli tam kilkaset niepogrzebanych trupów. Przywołani lekarze stwierdzili, że u Tatarów wybuchła morowa zaraza, dżuma. W dwie godziny później wyludniły się również ulice Caffy. Biedacy pozamykali się w swoich domostwach, zamożni pospieszyli do portu. Dwanaście galer genueńskich opuściło port. Pod wieczór umarł pierwszy pasażer. W nocy zmarł następny. Szyprowie porozumieli się między sobą —? zawiną do pierwszego portu włoskiego, do Messyny. Nazajutrz po przybyciu do portu zaczęli umierać pierwsi mieszkańcy miasta. Oburzony tłum zmusił flotyllę do odpły- 88 nięcia. Galery opuściły port. Odtąd słuch o nich zaginął. Nawet Gabriel de Mussis, który nie uległ zarazie, nie wspomina o ich dalszych losach. Ale los Europy był już przypieczętowany. W kilka tygodni potem zaraza opanowuje całą Italię, a na Boże Narodzenie przerzuca się do Grecji, Egiptu i Tunisu. Stamtąd wędruje do Hiszpanii, potem na Bałkany, aby wreszcie spaść na Europę Środkową. W rok później czarna śmierć wybucha w Polsce, w Niemczech, Niderlandach, Francji i Skandynawii. Wyludniają się miasta, handel i komunikację ogarnia paraliż, rolnik nie wychodzi w pole. Głód i nędza szerzą spustoszenia, ludność ogarnia panika. Wtedy także, w roku 1348, miła kompania siedmiu młodych pań i trzech młodych ludzi ucieka przed szalejącą we Florencji zarazą na wieś, gdzie zabawiają się dowcipnymi opowieściami, z których w kilka lat potem powstał słynny zbiór opowiadań Giovanniego Boccacio pod tytułem Dekameron. Zaraza nie była wtedy nowością. Wybuchała już nieraz, lokalnie, w starożytności; w V wieku występowała nawet epidemicznie w Italii i w Konstantynopolu, ale pandemii grożącej wytępieniem ludności całego kontynentu jeszcze dotąd nie bywało. Współcześni odczuwali ją jako Apokalipsę, jako próbę zniszczenia świata chrześcijańskiego przez moce szatańskie. A tymczasem dżuma przeorywała Europę systematycznie i dokładnie. W dziewięć lat po pierwszym pojawieniu się w Caffie dotarła okrężną drogą ponownie do tego miasteczka nad Czarnym Morzem, dziś zwanego Teodozją. Przez ten czas zdążyła zabić 42.800.000 ludzi według obliczeń przeprowadzonych na polecenie papieża Klemensa VI. Zginęło wówczas ćwierć ludności Europy. Dżuma i trąd nie były jedynymi epidemiami, jakie z nieznaną dotąd siłą nawiedzać zaczęły ten kontynent. Ogromne szkody czyniła ospa, nieco mniejsze gruźlica i tyfus. Prawdopodobnie przyczynił się do ich rozprzestrzenienia kontakt świata zachodniego 89 z niezbadanymi przestrzeniami Azji i Afryki. Typowe jest pierwsze pojawienie sdę dżumy w Caffie, na kresach cywilizacji. Szybkiemu rozwojowi epidemii pomagał brak higieny. Średniowieczny Paryż. Londyn, Mediolan czy Kolonia nie mogły równać się pod względem higieny z poziomem starożytnych Aten, Rzymu czy Aleksandrii. Wspomagała epidemie ciasnota zamkniętych murami, pełnych zaduchu i nieczystości miast o wąskich ulicach. Lekarz średniowieczny stał przed przeciwnikiem tak przerażająco potężnym, jak żaden inny lekarz poprzednich czy późniejszych czasów. Stosunek sił między lekarzem i chorobą przesunął się ma korzyść choroby tak dalece, że wysiłki ówczesnej medycyny, aby tę nierówność skorygować, mają w sobie z dzisiejszego punktu widzenia coś wzruszająco tragicznego. Tę słabość średniowiecznego lekarza przedstawia się nieraz jako ciemnotę lub brak energii. W 'rzeczywistości jednak robił on wszystko, co tylko mógł. Jeśli idzie o środki zapobiegawcze, to — zwłaszcza w stosunku do trądu i dżumy — działał nadzwyczaj zręcznie i nie bez sukcesów. Nie oddawali się też ówcześni lekarze wyłącznie spekulacjom filozoficznym, jak się to często twierdzi. Od owych właśnie czasów bierze początek nowoczesna anatomia, rozbudowana w okresie odrodzenia w samodzielną dyscyplinę; średniowiecze odkryło infekcję jako zjawisko powodujące chorobę; to właśnie ówczesne epidemie dały początek medycynie społecznej. Dlaczego jednak zaraza morowa przybrała akurat w XIV wieku aż takie rozmiary, dlaczego się w pewnej chwili skończyła, aby sdę już nigdy w podobnym stopniu nie powtórzyć, pozostaje do dziś tajemnicą. Nić Ariadny Znaczy to — nić przewodnia, sposób wybrnięcia z beznadziejnie zagmatwanej sytuacji. W mitologii greckiej Pazifae, żona Minosa, potężnego króla Krety, urodziła Minotaura, potwora o ludzkim ciele i głowie byka. Dla niego właśnie, na polecenie króla Minosa, wielki inżynier Dedal zbudował Labirynt — pałac o zagmatwanym układzie sal i korytarzy. Minos rozkazał Ateńczykom, aby raz na dziewięć lat składali mu haracz w postaci siedmiu dziewic i siedmiu młodzieńców, których umieszczano w Labiryncie, gdzie już czatował na nich Minotaur, aby ich kolejno pożreć. Kiedy Ateńczycy wysłać mieli trzeci taki haracz Minosowi, obecny w mieście bohater ateński Tezeusz tak głęboko współczuł rodzicom, których dzieci miały być wybrane w drodze losowania na ofiary Minotaura, że postanowił pojechać wraz z nimi. Na Krecie Ariadna, córka Minosa, zakochała się w Tezeuszu od pierwszego wejrzenia. Obiecała mu też pomóc zabić swego przyrodniego brata, Minotaura, pod warunkiem, że zabierze ją do Aten jako swoją żonę. Tezeusz zgodził się chętnie i przyrzekł uroczyście ożenić się z nią. Otóż Dedal, nim wyjechał z Krety, pozostawił Ariadnie magiczny kłębek włóczki i nauczył ją, jak się nim posługiwać przy wejściu i wyjściu z Labiryntu. Należy otworzyć drzwi wejściowe i przywiązać nić do nadproża. Wtedy kłębek się potoczy zawiłymi drogami, zmniejszając się ciągle, aż do najdalszego zakątka, w którym mieszka Minotaur. Ten kłębek Ariadna dała Tezeuszowi. Kiedy zabił Minotaura mieczem ofiarowanym mu przez Ariadnę i wydostał się przy pomocy nici z Labiryntu, zbryzgany jeszcze krwią potwora, Ariadna ucałowała go i poprowadziła, wraz z dziewczętami i chłopcami do portu, gdzie wsiedli na oczekujący ich okręt i odpłynęli pod osłoną ciemności. W parę dni później, kiedy wylądowali na wyspie Naksos, Tezeusz BI pozostawił tam uśpioną Ariadnę i pożeglował dalej. Dlaczego postąpił w sposób tak haniebny — nie wiadomo. Obudziwszy się, Ariadna gorzko zapłakała. Jedna z legend powiada, że wtedy właśnie wylądował na wyspie bóg Dionizos, który Ariadnę pocieszył i bezzwłocznie poślubił. Superman Już w głębokiej starożytności ludzie marzyli o postaciach heroicznych, podobnych bogom, bohaterach, którzy by (używając przykładów współczesnych) łączyli w sobie siłę fizyczną goryla z inteligencją Einsteina, uzdolnienia muzyczne Beethovena z urodą greckiego boga. Że i obecnie taka postać nie przestaje zaprzątać nam wyobraźni, świadczą bohaterowie przygodowych seriali telewizyjnych, takich jak Superman (po angielsku: Nadczłowiek), niezwyciężeni, mądrzy, dzielni, umiejący nawet fruwać! Nieosiągal-ność wszelkich prób stworzenia takiego supermana za pomocą doboru sztucznego najłatwiej wyjaśnić na przykładzie zwierząt hodowlanych, choćby psa, którego oswojono co najmniej dziesięć tysięcy lat temu. Cykl pokoleniowy psa jest średnio dziesięć razy krótszy od cyklu człowieka, wynosi bowiem dwa lata zamiast dwudziestu. Szacując więc z grubsza, od czasu oswojenia przeszedł on przez cztery tysiące pokoleń, podczas gdy człowiek przeszedł w tym okresie przez czterysta. Dlatego skutki genetyczne życia cywilizowanego powinny być u psa wyraźniejsze i stanowić pewną wskazówkę co do genetycznej przyszłości człowieka, jeśli przyjmiemy, że w warunkach życia ludzkiego nie zajdą jakieś radykalne zmiany. Sytuacja wilka i człowieka, nawet przed oswojeniem psa, była o tyle podobna, że tak jak lew na południowej, tak wilk na północnej półkuli zajmował 92 dominującą pozycję drapieżnego mięsożercy polującego na ssaki żyjące w stadach. Od czasu kiedy człowiek wynalazł włócznię, łuk i strzały, i on także mógł z powodzeniem polować na duże zwierzęta kopytne. Plemiona myśliwskie epoki kamiennej współzawodniczyły więc bezpośrednio z wilkami polującymi na tę samą zwierzynę. Co więcej, zarówno wilki jak i ludzie żyją (a przynajmniej polują) w gromadach wykazujących znaczny stopień współdziałania i wzajemnej pomocy wewnątrz grupy. Wreszcie, jako zwierzę dominujące w swym środowisku, nie mające, poza człowiekiem, współzawodnika, walk, podobnie jak człowiek, odznacza się wielopostaciowością, niezależnie od zwykłego podziału na płcie i osobniki młode. Wilki wykazują tak znaczne odmiany indywidualne w kształtach, ubarwieniu i zachowaniu się, że obserwujący je przyrodnik z łatwością rozpoznaje każdego członka stada. Pies, jedno z pierwszych zwierząt domowych, nabrać musiał od razu niemałego znaczenia społecznego jako obrońca i pomocnik w łowach. Szybko też zapewne stał się pożądanym nabytkiem dla każdego szczepu. Wkrótce więc rozpowszechnił się, ulegając zróżnicowaniu na odmiany południowe krótkowłose, jak dingo, i — na przeciwległym krańcu zasięgu — na silnie uwłosione, jak pies eskimoski. Hodowla zwierząt i roślin była przyczyną powstawania dalszych odmian psów. Teraz pies występuje jako obrońca stad przed wilkami, specjalizuje się w polowaniu na najróżniejsze zwierzęta. Po rewolucji przemysłowej pies staje się także towarzyszem i ulubieńcem mieszkańców miasta. Pomysł wzmacniania i utrzymywania pożądanych cech psa przez hodowlę naukową ma niewiele ponad sto lat; dopiero w drugiej połowie XIX wieku dostrzeżono możliwości sztucznej selekcji dla tworzenia współczesnych czystych ras. Ale całe długotrwałe współżycie z człowiekiem dało jako wynik niiebywałe wprost zróżnicowanie się form: mamy dziś karły wa- 93 żące mniej niż 2 kg i olbrzymie dogi i bernardyny, ważące tyle, co największe wilki; bezwłose meksy-kany i kudłate pudle, uszy sterczące i obwisłe, nogi krótkie łub długie. Zróżnicowanie cechuje również człowieka, nigdy jednak nie osiągając tak kontrastowych różnic wymiarów i wagi. Porównując te odmiany psów hodowlanych z ich przodkiem wilkiem, znajdujemy jakąś z jego możliwości, wziętą oddzielnie i w formie spotęgowanej, w każdej rasie psów. Teriery są agresywniejsze od wilka, charty — szybsze itd. Jednak żadnej rasy psów nie można określić jako superwilka. Ich specjalne uzdolnienia osiągnięto przez rezygnację z innych. Na przykład szybkość charta — kosztem rezygnacji z potężnego umięśnienia, zwłaszcza szczęk, które pozwalają wilkowi w potrzebie żywić się kośćmi. Żadna rasa psów nie mogłaby współzawodniczyć z wilkiem w warunkach naturalnych, nawet pies eskimoski. Psy zdziczałe mają szansę sukcesu tylko w wypadku braku współzawodników, jak na kontynencie australijskim, lub w pobliżu osiedli ludzkich. Wilk to zwierzę potężne i wytrwałe, dostosowane do życia w najróżniejszych wariantach niepomyślnych i twardych warunków. W porównaniu z nim psy przedstawiają się jak grupa specjalistów pełniących swe poszczególne funkcje pod opieką człowieka. Stąd wynika, że rozwój wszechstronnych uzdolnień, pozwalających dawać sobie radę w zmiennych warunkach otoczenia, nie prowadzi do doskonałości tych cech, ale 94 do równowagi między nimi, do umiejętności przystosowania się, a nie do rekordowych wyczynów na wszystkich polach. Rozwinięte społeczeństwo ludzkie korzystać może z niezwykle udoskonalonych, wyspecjalizowanych uzdolnień jednostek. Nadczłowieka nie szukajmy zatem w poszczególnych indywiduach, ale w społeczeństwie jako całości. Kto by usiłował wyselekcjonować sztucznie ludzi doskonałych pod każdym względem, fizycznie i umysłowo, otrzymałby zapewne w rezultacie grupę ludzi pod każdym względem przeciętnych. Natomiast wysoki stopień organizacji społecznej pozwala na coraz dalsze różnicowanie się indywidualności. Nawet w społeczności wilków korzystne jest posiadanie osobników bardzo śmiałych i bardzo bo-jaźliwych. Te najwcześniej zwęszą niebezpieczeństwo i wycofają się, ostrzegając stado, podczas gdy najśmielsze prą naprzód szukając łupu. W społeczeństwie ludzkim zróżnicowanie jednostek jest jeszcze o wiele pożyteczniejsze. Uczta Lukullusa Nazywamy tak wystawną biesiadę odznaczającą się przepychem, obfitością i smakowitością potraw. Lu-cius Licinius Lucullus (około 117—56 pne.), wódz i polityk rzymski, słynął z bogactw, rozrzutności i smakoszostwa. Sława taka nie była łatwa do osiągnięcia u Rzymian, którzy, jeśli byli zamożni, zaspokajali zachcianki swego podniebienia z pasją nlie znającą granic, zresztą znacznie bardziej jeszcze w okresie cesarstwa niż za czasów Lukullusa. Bankiety przygotowywano niesłychanie skrupulatnie i zapobiegliwie. W willach (czyli na folwarkach) hodowano ryby, zwierzynę i ptactwo w sposób wysoce fachowy. Udoskonalono metody tuczenia nie tylko kur i zajęcy, 95 ale nawet strusi. Czego ziemia italska nie płodziła, to sprowadzał handel. Ze wszystkich stron znanego wówczas świata sprowadzano wykwintne wina i przysmaki. Mimo to, gdyby kto z czytelników tej książki miał uczestniczyć w bankiecie rzymskim, wątpić trzeba, czy jego podniebienie i przewód pokarmowy miałyby powód do zachwytu. Kucharze, kupieni za olbrzymie pieniądze, używali sekretów swej sztuki i najkosztowniejszych przypraw do przygotowania potraw, które często uznalibyśmy za niejadalne. Wiadomo przecież, że różnice smaku mieszkańców różnych krajów, ludzi różnych pokoleń, mogą być ogromne, toteż nie powinny nas dziwić różnice między naszym a rzymskim gustem w gastronomia. Trudno o całkowitą precyzję w tej sprawie, gdy nie zawsze można dokładnie zidentyfikować potrawy czy sosy, ale z pewnością uważalibyśmy za marnowanie darów bogów potrawkę z gołębia według przepisu Apiciusa: z pieprzem, daktylami, miodem, octem, winem, oliwą, musztardą i wielu innymi, trudnymi do rozpoznania przyprawami. Rzymianie lubili grzyby, tak jak my, ale dusili je w miodzie. Trudno jednak twierdzić, że nasz smak jest obiektywnie lepszy, bo Rzymianie woleli na przykład sery świeże, a my jadamy je nieraz sfermentowane, z niezłym fetorkiem. Oni też nie tknęliby dziczyzny skruszałej, a my inie lubimy świeżej. Trzeba pamiętać, że wielu naszych ulubionych typów jadła i napojów starożytni nie znali. Rzymianie nie wiedzieli co to kawa, herbata, cukier, wódki, trufle, ziemniaki czy pomidory. Słodycze robiono z miodu, lub z gotowanego moszczu winnego. Jedynym napojem alkoholowym było wino, nawet w barach (czyli thermopoliach), które, jeśli sądzić według ruin Pompei, były równie popularne jak dziś. Ceniono wielce np. umiejętność nadziewania kiszek lub pęcherzy świńskich niezliczonymi, wyszukanymi ingrediencjami. Użycie chleba upowszechniło się prawdopodobnie dopiero na początku II wieku pne. Przedtem je- 96 dzono puls czyli bryję z kaszy, albo polentę z tartej, prażonej kaszy jęczmiennej, po grecku zwanej madza. Z mięs, prócz ulubionej wołowiny i wieprzowiny, używano dziczyzny, mięsa dzikich osłów, a także ko-szatek (gryzoni hodowanych z wielkim staraniem w glirariach). Kurami na ogół gardzono, woląc od nich ptactwo dzikie, hodowane jednak na wzór domowego, co musiało wpływać ujemnie na ich smak. Ceniono bardzo flamingi (a zwłaszcza ich języki), bociany, żurawie i pewien gatunek papużek. Pawie stanowiły przedmiot wielkiego entuzjazmu gastronomicznego. Dobra ryba była jednak potrawą najbardziej poszukiwaną. Różnice smaku między nami a Rzymianami zaznaczają się bardziej jeszcze w sosach niż w samych potrawach. Lubili oni mieszać na tym samym talerzu rzeczy gorzkie i słodkie, ocet, miętę, miód, gotowany moszcz winny, suszone owoce. Ale główną cechą kuchni rzymskiej była obfitość pewnych sosów rybnych, nie przygotowywanych dla jakiegoś określonego posiłku, ale wytwarzanych w sposób zawiły i długotrwały, a potem przechowywanych w słojach w piwnicy. Przyrządzano je w setkach odmian, a mało było potraw, których smaku nie ulepszano by którymś z nich. Każdy miał własną nazwę, jak garum, ???????? czy liąuamen. Zręczność kucharza polegała w niemałej mierze na dodawaniu właściwej ilości owego garum. Dwa jajka z odrobiną garum stanowiły 9* już prostą a wyborną potrawę. Produkcja garum wymagała niezwykłej troski, pracy i kosztownych domieszek, dlatego było bardzo drogie. Używano go jednak tak powszechnie, że ośrodki specjalizujące -się w jego produkcji znajdujemy nawet daleko od Rzymu. Przemysł garum kwitł na przykład w Pompei. Najlepsze sprowadzano z Hiszpanii. Trudno dziś orzec jak garum smakowało. Z zachowanych przepisów wynikałoby, że było ono ostre, kwaśne i nieco mdlące. Nasze żołądki zbuntowałyby się najpewniej przeciw niemu. A przecież nie znając dobrze smaku garum, nie można chyba rzetelnie ocenić kuchni starożytnych Rzymian! Jabłko Newtona Posłuchajmy naprzód, co pisał o nim angielski poeta romantyczny Byron w X pieśni Don Juana: „Gdy Newton widział jabłko spadające z drzewa, ockniony z swojej kontemplacji znalazł, czego się ludzkiej przez tysiące lat nie udało znaleźć kalkulacji, prawdę, że Ziemia to jest wirujące ciało — powszechnej prawem grawitacji. I to jedyny był w świecie przypadek, że człeka wzniosły: jabłko i upadek. Odtąd jest płodna wynalazków gleba, człowiek maszyny ciągle nowe kleci i wkrótce parą do Księżyca wzięci". Trudno tu odmówić Byronowi zdolności trafnego przewidywania. Wydarzenie z jabłkiem było jednak trochę bardziej skomplikowane, niż w przypadku Adama, Ewy i drzewa wiadomości w biblijnym Raju. W roku 1665, kiedy Newton miał 22 lata, w południowej Anglii wybuchła dżuma i uniwersytet w Cambridge został zamknięty. Dlatego Newton spędził poł- aś torą roku w domu, z dala od tradycyjnej nauki, w okresie, kiedy płonął żądzą wiedzy. W tym właśnie entuzjastycznym, młodzieńczym nastroju siedząc pewnego dnia w ogrodzie swej matki, zobaczył spadające z drzewa jabłko. Do tego miejsca anegdota zgadza się z prawdą. Może nawet autentyczny jest gatunek tego jabłka: „Kwiat Kentu". Ale tu historyjka gubi istotę sprawy. Bo to, co przyszło na myśl Newtonowi na widok spadającego jabłka nie było ideą, że siła ciężkości musi je przyciągać do ziemi. Ta koncepcja jest starsza od Newtona. Uderzyło go natomiast przypuszczenie, że ta sama siła grawitacji, która sięga czubka jabłoni, może sięgać dalej, poza Ziemię i jej atmosferę, bez kresu, w przestrzeń, może też docierać do Księżyca. I to była właśnie nowa myśl Newtona: że prawdopodobnie właśnie grawitacja utrzymuje Księżyc na orbicie okołoziemskiej. Newton zabrał się do obliczenia, jaka potrzebna by była siła z Ziemi, zmniejszająca się proporcjonalnie do kwadratu odległości, aby utrzymać Księżyc, i porównał ją ze znaną siłą ciążenia na wierzchołku jabłoni. Te siły zgadzały się z sobą. (Mówiąc ściślej — na początku nie zgadzały się wcale i to spowodowało kilkunastoletnie opóźnienie sformułowania ostatecznego 99 prawa grawitacji. Dopiero gdy astronom angielski John Flamsteed dostarczył Newtonowi nowych danych o Księżycu, prawo ciążenia zaczęło „grać"). Newton powiada lakonicznie: „Wyszło mi, że siły zgadzają się w znacznym stopniu". Tylko w znacznym stopniu! Podobieństwo jest nierozłączne z przybliżeniem, bo żadna analogia nie jest całkiem ścisła. W tym zdaniu Newtona mieści się już wiedza współczesna w pełnej zbroi. Wyrasta ona z porównania, które uchwyciło podobieństwo między całkiem różnymi zjawiskami. Bo jabłko w sadzie i Księżyc na niebie są od siebie tak odmienne w ruchach, jak to tylko jest możliwe. Newton dostrzegł w nich dwa objawy tego samego pojęcia — grawitacji. I to pojęcie, i to połączenie, jest aktem twórczym uczonego. Bo wszelki postęp w nauce to odkrywanie na każdym kolejnym szczeblu rozwoju nowego porządku, łączącego z sobą rzeczy, których dotąd, w naszym mniemaniu, nic z sobą nie łączyło. Uczynił to Faraday, spajając ogniwem elektryczność z magnetyzmem; Clerk Maxwell ?—? łącząc je oba ze światłem; Einstein — kojarząc czas z przestrzenią, masę z energią, drogę światła w pobliżu Słońca z lotem pocisku. Proszę ciebie Jest to jeden z ulubionych wtrętów do potocznej mowy wielu osób, ulubionych oczywiście tylko przez te właśnie osoby, ale nie przez ich rozmówców. Uniknąć zanudzenia tym wyrażeniem można w dwojaki sposób: albo unikać rozmów z takimi osobami, albo nie wypijać z nimi bruderszaftu. Wtrętów takich istniało i istnieje mnóstwo. Można by je nazwać mechanicznym sposobem rozwadniania mowy ku swojej wygodzie a utrapieniu słuchających. 100 Za czasów naszych dziadków wielu starszych mężczyzn wtrącało co chwila wyraz „panie", nawet rozmawiając z kobietami. Był to skrót starszego o jeszcze jedno pokolenie powiedzonka „panie dzieju" i jeszcze starszego „panie dobrodzieju". Współczesną plagą jest retoryczne pytanie „prawda?", albo, zwłaszcza u dziewcząt „wiesz?", wtrącane do każdego zdania, często po kilka razy i nie oczekujące odpowiedzi. W miarę skuteczną metodą tępienia tych dwóch ostatnich automatyzm ów jest pedantyczne odpowiadanie za każdym razem: „Prawda" (albo „Nieprawda") i „Wiem" (albo „Nie wiem"). Wyrażenia takie nazywano także przysłowiami osobistymi. Etnograf i historyk kultury, Zygmunt Gloger, uważa je za świadectwo lenistwa umysłowego a także mody w dawnej Polsce bardzo rozwielmoż-nionej, nawyknieniem narodowym, pozostałością czasów, kiedy to zarówno magnat jak i szaraczek albo chłop miał jakieś ulubione wyrażenie, które często powtarzał, pod którym znano go wszędzie, od którego dostawał nieraz przezwisko. Wiadomo na przykład, że „panie kochanku" było przysłowiem a także przezwiskiem Karola Radziwiłła, miecznika litewskiego i wojewody wileńskiego, natomiast „rybeńko" było wyrażeniem i przydomkiem jego ojca, Michała Kazimierza, hetmana wielkiego litewskiego. Stanisław Potocki, hetman wielki koronny i wojewoda krakowski, miał przysłowie łacińskie re vera, co znaczy „zaiste", „w rzeczy samej" i dlatego nazywano go Rewera. Przysłowia „mopanie" używał książę Sanguszko, starosta czerkaski. „Moja panno" mówił do najbardziej nawet wąsatych szlachciców Jan Klemens Branicki, hetman wielki koronny. Kraj-czy koronny Wielopolski powiadał „bała, bała", co zaliczyć by można do mniej wymyślnych przysłów, podobnie jak „bracie kuku" Kacpra Maciejowskiego. Przysłowia te jednak miały chociaż zaletę oryginalności — powtarzane w nieskończoność przez jednego 101 tylko człowieka stanowiły w końcu jakąś jego dość absurdalną cechę. Późniejsze czasy aż do dni współczesnych charakteryzuje jednak moda powszechna. Takie wyrażenia jak „uczciwszy uszy" czy „panie dobrodzieju" można było słyszeć zarówno od wojewody, jak zagonowego szlachcica podlaskiego, mieszczanina z Wielkopolski czy kmiecia mazowieckiego. Zwyczaj ten utracił zatem cechy oryginalności. Ignacy Krasicki w Panu Podstolim wylicza kilka pospolitych w końcu XVIII wieku przysłów mowy potocznej. Są to: tandem tedy; ale, ale; jak się zowie; mospanie; mościwy panie. Jan Chryzostom Pasek często powtarzał słowa „po staremu". Ksiądz Kamieński, słynny kaznodzieja czasów saskich, powiadał do każdego: „królu mój polski". Michał Czajkowski (czyli Sadyk Pasza) przytacza nader oryginalne przysłowia osobiste: „basam terem tetem" oraz „pieszczona Filis fantazję straciła". 102 Modne obecnie „wiesz" w ustach młodego, czy nawet trochę już starszego dziewczęcia, jest znacznie krótsze, prostsze, ale bodaj czy nie równie nużące, zwłaszcza przy współczesnym tempie żyda. Męki Tantala Nazywamy tak cierpienia wynikające z dręczącego pożądania rzeczy znajdujących się blisko, na widoku, w obfitości, a jednak niedostępnych. W mitologii greckiej Tantal, król lidyjski, był przyjacielem Zeusa, uczestnikiem uczt na Olimpie, gdzie pijał nektar i jadał ambrozję, co mu w końcu tak zawróciło w głowie, że zaczął wykradać to boskie jadło, aby się nim popisywać przed przyjaciółmi. Nim jednak zdołano odkryć tę zbrodnię, popełnił gorsze. Chcąc wypróbować wszechwiedzę Zeusa, zaprosił bogów na ucztę, zabił swego syna Pelopsa, pokrajał go na kawałki i dodał je do mięsa przygotowanego na posiłek. Nikt z bogów nie tknął jednak ohydnego jedzenia, z wyjątkiem bogini ziarna i ziemi uprawnej, Demetry, która, obłąkana rozpaczą po stracie swej córki Persefony, zjadła kawałek mięsa z lewej łopatki. Legenda o Tantalu dotyczy w głównej mierze kary, jaką poniósł z rąk Zeusa za te przestępstwa, za haniebne nadużycie udzielonych mu przywilejów. Był jednak nieśmiertelny, gdyż jadał pokarm i napitek bogów, a zatem kara jego musiała być wieczna, bo nie mógł zostać zabity. U Homera i u większości innych autorów jest on ciągle głodny i spragniony. Czytamy w Odysei: „Tantal stał w jeziorze, a woda sięgała mu do brody. Łaknął, a nie mógł ugasić pragnienia. Ilekroć bowiem nachylał się starzec, chcąc się napić, woda z szumem przepadała i pod nogami ukazywała się czarna ziemia, którą siła boska osuszyła. Śmigłe drzewa zwieszały nad jego głową swe owoce, grusze, granaty, jabłonie 103 wspaniałe, słodkie figowce i oliwki rozrosłe, ale gdy starzec sięgał do nich ręką, wiatr porywał je ku ciemnym chmurom". Grecki poeta Pindar pisze, że wielki głaz wisi nad głową Tantala nieustannie grożąc upadkiem, tak że karą jest tutaj wieczysty strach. Tragik Eurypides natomiast nie umieszcza Tantala w podziemiach Tartaru, ale zawiesza go w powietrzu. Po ukaraniu Tantala Zeus przywrócił życie Pelop-sowi, a Demeter zrobiła mu nową łopatkę z kości słoniowej na miejsce poprzedniej, obgryzionej przez siebie. Tenże Pelops był bratem Niobe i ojcem Atreusza, a zatem dziadkiem Atrydów: Agamemnona i Menela ja. Jak pies z kotem żyją To znaczy, już co najmniej od XVI wieku, źle z sobą żyją, gryzą się, drą się, żrą się, nie lubią się. A przecież dobrze wiadomo, że szczenię wychowane razem z kotkiem tworzą równie zgraną uczuciowo parę jak dwa psy lub dwa koty. Pies goni koty wtedy tylko, kiedy jest tego wyuczony przez szczucie. Im lepiej poznajemy zwierzęta, tym bardziej się przekonujemy, że ich zwierzęcą osobowość kształtuje doświadczenie. Czy kaczęta dążą instynktownie do wody? Czy młode wydry są instynktowymi pływakami? Czy cipki instynktownie dziobią ziarna zboża? Czy koty instynktownie zabijają myszy? Ozy ptaki instynktownie unikają niesmacznych gąsienic? Czy małe ssaki instynktownie zabierają się do ssania swych matek? Na wszystkie te pytania i na wiele podobnych odpowiedź brzmi — nie (z pewnymi zastrzeżeniami). Zwierzęta mają pewną liczbę wrodzonych popędów i skłonności. Im prymitywniej sze zwierzę, tym mniej wprowadzić umie zmian i przekształceń do wrodzonych wzorców postępowania. Ale wszystkie zwierzęta 104 posiadające choćby iskrę świadomości, ciemniejszą czy jaśniejszą, przechodzą przez doświadczenia życiowe jak przez szkołę. Im forma zwierzęca jest wyższa, tym mniejszą część osobowości zajmuje dziedziczne wyposażenie instynktu, a większą — korzyści z doświadczenia. Małe słonie często zabierają się do ufnego ssania ogona czy trąby swojej matki. Nie mają instynktu piersi; tylko głód a także zapach mleka są ich przewodnikami. Małe pisklęta, choćby nie wiedzieć jak spragnione, nie poznają wody instynktownie. Dziobią ją na chybił trafił, tak jak dziobią wszystko inne, a dopiero przy tej sposobności przekonują się, co nadaje się do zaspokojenia pragnienia. Z początku dziobią z jednakowym entuzjazmem żwir i ziarno. Muszą się dopiero nauczyć rozróżniać swoje pożywienie. Ale sam instynkt dziobania jest wrodzony. Różne zwierzęta obdarzone są różnymi możliwościami przyswajania i zapamiętywania nauki. Pewien biolog umieścił karalucha w pudełku, którego jedna połowa była szklana i mocno oświetlona, druga — drewniana i ciemna. Karaluch, kierowany potężną reakcją ruchową, nakazującą mu ucieczkę od światła, szukał oczy wiście schronienia w najciemniejszym zakątku. Jednak za każdym razem zostawał tam rażony prądem elektrycznym. Po pewnej liczbie takich prób podniecony karaluch krążyć zaczął, wahając się, na granicy światła i cienia. Z czasem wahania te trwały dłużej i dłużej, aż wreszcie pewnego dnia owad zatrzymał się stanowczo po stronie oświetlonej i prawie 105 przez godzinę nie wchodził w obręb cienia. Reakcja instynktowa została pokonana. Karaluch wzniósł się ponad prymitywny mechanizm podstawowego kara-czaństwa. Trwało to tylko godzinę, bo karaluch nie potrafi utrzymać dłużej w pamięci nabytej wiedzy, zwłaszcza idącej wbrew instynktowi. Umiał jednak, choć w skromnej mierze, okazać, że jest zwierzęciem a nie rośliną, że potrafi asymilować proste fakty doświadczenia i przechować je choćby na krótko w swej owadziej wyobraźni. Całej tej rprawie, jak zwykle gdy mowa o zjawiskach w przyrodzie, niezbędny byłby szereg zastrzeżeń. Należałoby tu wspomnieć o różnych rodzajach stosunków między zwierzętami, jak np. stosunek między drapieżnikiem i ofiarą. Zarówno psy, jak i koty, nawet nigdy nie szczute, mają jednak tendencję (dającą się stłumić tresurą) chwytania i co najmniej tarmoszenia wszystkiego, co przed nimi ucieka, a nie jest od nich wyraźnie silniejsze. Ale to by nas zaprowadziło zbyt daleko. Inkunabuł Wyrazem tym określamy książkę wydrukowaną przed rokiem 1501. Pochodzi on z łacińskiego incuna-bula oznaczającego „powijaki, kołyskę, pochodzenie, miejsce urodzenia". Nauka, zajmująca się badaniem inkunabułów od strony drukarskiej i bibliograficznej, nazywa się inkunabulistyką. Przed Gutenbergiem druku używano głównie do reprodukcji rysunków, wzorów na płótnie, kart do gry itp. Rysunek wycinano w drzewie, kamieniu lub metalu, a otrzymany w ten sposób blok wkładano do zmodyfikowanej prasy do wina, smarowano farbą i odbijano na papierze, płótnie lub welinie. Dopiero pomysł użycia ruchomych czcionek zrewolucjonizował drukarstwo. Wpadli na tę myśl Chińczycy już na 106 czterysta lat przed Gutenbergiem, ale później zarzucili tę ideę zapewne z powodu trudności, jakie sprawiało rycie i magazynowanie olbrzymiej liczby charakterów alfabetu chińskiego. Początkowo celem drukarza było naśladownictwo. Szło o mechaniczne wyprodukowanie książki najwierniej przypominającej manuskrypt. Biblie Gutenberga były ręcznie iluminowane, aby wygląd ich był zgodny z ideą czytelnika o właściwym wyglądzie książki. Dopiero pod koniec XV wieku drukarze odkryli trzy główne zasady, na których odtąd opiera się produkcja książki. Łatwiej jest czytać zadrukowaną stronicę, jeśli 1) litery są mniejsze i cieńsze niż pismo manuskryptu, 2) stronica jest mniejsza i węższa, 3) linijki druku oddzielone są od siebie odstępami. Drukarstwo stało się pierwszym przemysłem produkcji masowej. Jak każdy taki przemysł opierało się ono na uproszczeniu i standaryzacji. Drukarze bardzo wcześnie zatroszczyli się o ujednostajnienie pisowni i przestankowania. Przedtem każdy pisał i przestankował jak chciał; dziś czynimy to zgodnie z normami ustalonymi przez drukarzy. Druk przyspieszył standaryzację języków narodowych, proces, który był już w toku u schyłku średniowiecza dzięki powszechnemu rozwojowi transportu i komunikacji. Druk przyczynia się do „zamrożenia" języka, do wyrównania jego odmian środowiskowych i regionalnych. Różnice takie silniej utrzymują się w mowie, język mówiony różni się od pisanego. A druk przyczynia się do mocniejszego jeszcze zróżnicowania mowy i pisma. Przede wszystkim zaś druk powiększył liczbę odbiorców pisarza. Obliczono, że pod koniec XV wieku znajdowało się w obiegu w Europie około dziewięciu milionów egzemplarzy książek drukowanych, a zaledwie kilkadziesiąt tysięcy manuskryptów. Dopóki książki uważano bardziej za dzieła sztuki graficznej niż za wyraz myśli ludzkiej, książki drukowane traktowano z lekceważeniem. Niektórzy właściciele bibliotek odmawiali przyjęcia druków. Ale 107 ^?????? ?&?&????? ??????? ??? ??? ?? ??? ??*'r ??: ?????? et oj** książki drukowane naśladujące manuskrypty były bardzo drogie. W 1498 roku pewien uczony skarżył się wielkiemu drukarzowi włoskiemu Aldusowi Ma-nutiusowi, że mógłby kupić dziesięć pięknych manuskryptów łacińskich za cenę pięciu tomów Arystotelesa in folio (czyli w formacie arkusza raz złożonego), wydanych przez Manutiusa. Ta reklamacja skłoniła drukarza do rozpoczęcia serii tanich wydań klasyków w formacie ósemki (tj. ósmej części arkusza). Było to pierwsze na świecie wydanie tanich przedruków arcydzieł, które można było nosić w kieszeni. A zatem „kieszeniowce" nie są bynajmniej wynalazkiem naszego wieku! Narodziny drukarstwa przypadły na okres zaciekłych sporów religijnych o egzegezę (interpretację, objaśnianie) Biblii. Nic dziwnego więc, że tak wiele wydań Biblii ukazało się w pierwszym stuleciu drukarstwa. Pierwsza książka Gutenberga jest kopią Wulgaty, oficjalnej Biblii Kościoła rzymskiego. Jej łacina była jednak niedostępna dla przeciętnego czytelnika. Około roku 1500 istniało już 30 wydań Biblii w żywych językach europejskich, głównie w niemieckim, a pod koniec XVI wieku wszystkie narody Europy mogły już czytać Biblię we własnym języku. Prze- 108 kłady te złamały monopol Kościoła katolickiego na nauczanie religii. Zbierano się dla odczytywania ustępów Biblii na głos, aby ją mogli poznać ci, co nie umieli czytać. Przekłady te wywarły także potężny wpływ na formowanie się żywych języków europejskich, uważanych przez ludzi wykształconych za wulgarne i pozbawione uroku w porównaniu z łaciną. Słowa Pisma świętego odczuwane były także jako święte; ale teraz już nie były to słowa łacińskie, ale niemieckie, angielskie, holenderskie, polskie itd. Ważność tekstu przydawała godności językowi, w którym był pisany i drukowany. Niekiedy przekłady te były arcydziełami literackimi, co nadawało im podwójny autorytet: religijnej treści i wielkiej prozy. Przekład Lutra stał się wzorem niemczyzny, czyniąc z dialektu, którym posługiwał się Luter, ogólnoniemiecki język literacki. W Niderlandach dokonano własnego przekładu Biblii na dialekt dolnofrankoński, nadając mu tym samym rangę oddzielnego języka germańskiego, mianowicie języka holenderskiego. W Szwajcarii natomiast wydano Biblię w przekładzie Lutra, toteż i tam jego niemczyzna stała się językiem literackim kantonów mówiących dialektem germańskim. „Autoryzowana wersja" Biblii z roku 1611 jest wielkim dziełem literatury angielskiej, kształtującym, na równi z dziełami Szekspira, angielski styl literacki. Wpływ jej dostrzec można nawet u autorów współczesnych. Pierwszym bestsellerem poza Biblią było Naśladowanie Chrystusa św. Tomasza a Kempie; wydane w 1473 miało 99 wydań do końca stulecia, łącznie z przekładami na francuski i włoski. Drukarze nie poprzestawali jednak na książkach religijnych. Wśród dziewięćdziesięciu tytułów, jakie wydał pierwszy drukarz angielski William Caxton, znajdujemy wydania poetów średniowiecznych, przekłady klasyków, jak Ezopa i Cicerona, popularne romanse, książkę szachową, dzieła o wychowaniu moralnym, historię świata, encyklopedię i almanach. Sam Gutenberg wydał 24 10» 109 edycje Gramatyki łacińskiej Donata, której używano w szkołach przez blisko tysiąc lat. Pierwszy atlas wydano już w 1478 — Geografię Ptolemeusza, dzieło astronoma z II wieku, uważane za autorytatywne jeszcze przez Kolumba, które ustąpiło placu dopiero atlasowi Merkatora, opublikowanemu przez jego wnuka w końcu XVI wieku. His Master9s Voice Jest to napis na znaku handlowym firmy gramofonowej, oznaczający w języku angielskim „Głos jego pana". Znak przedstawia siedzącego kundla (podobnego do foksteriera), nasłuchującego głosu swego pana, płynącego (jak się łatwo domyślić) z tuby gramofonu. Imię tego angielskiego kundla brzmi Nipper, ale nie żyje on już od dawna, bo ten najsłynniejszy chyba na świecie znak handlowy istnieje od roku 1898. Nieznany i dość mierny malarz angielski Francis Barraud odziedziczył po swoim zmarłym bracie kundla imieniem Nipper. Pewnego razu, nie mając nic lepszego do roboty, zrobił jego portret. Potem przyszło mu na myśl, aby domalować do obrazu jeden z nowomodnych wynalazków zwany fonografem i spróbować sprzedać to fabrykantowi. Pierwszy, do którego przyszedł, odrzucił tę propozycję. Powędrował więc nasz malarz do firmy Gramophone Company, dziś noszącej nazwę EMI. Właściciele złapali obraz z miejsca, zapłaciwszy sto funtów, 09 Barrauda bardzo ucieszyło. Z czasem miał nawet więcej powodów do zadowolenia, gdy wdzięczna firma zdecydowała się płacić mu dożywotnią rentę. W późniejszych latach życia robić musiał bez końca kopie oryginału dla coraz nowych filii EMI na całym świecie. Na długo przed pojawieniem się filmowej i telewizyjnej Lassie, nadstawione ucho Ndppera zaskarbiło mu przyjaźń 110 niezliczonych psiarzy na wszystkich kontynentach, a po śmierci wyprawiono mu okazały pogrzeb i pochowano pod pięknym drzewem morwowym. Siedem cudów świata Siódemka uważana była w starożytności za liczbę mistyczną, świętą (podobnie jak trójka, dziewiątka, a niekiedy trzynastka). Dlaczego? Nie wiadomo. Może pod wpływem liczby znanych wówczas ruchomych ciał niebieskich (Słońce, Księżyc i 5 planet), które, według astrologów, decydować miały o losach ludzi. W każdym razie chętnie grupowano osoby, rzeczy, miasta i pojęcia w siódemki. Jedną z takich grup było siedem cudów świata, czyli siedem cudów architektury starożytnej. Oto one: Piramida Cheopsa (albo wszystkie pirami-. dy ze Sfinksem lub bez niego). Wiszące ogrody Semiramidy w Babilonie, które ani nie wisiały, ani nie miały nic wspólnego z Semiramidą, ale były ogrodami założonymi na płaskich dachach i tarasach pałacowych. Dalej Mauzoleum w Halikarnasie. Był to wspaniały grobowiec Mauzolosa, niezależnego niemal satrapy perskiej prowincji Karii, na południowo--zachodnim wybrzeżu Azji Mniejszej, w wyniesionym przez niego do godności stolicy Halikarnasie. Tę potężną budowlę z białego marmuru rozpoczął sam Mauzolos, a skończyła ją jego żona, Artemizja, po jego śmierci, powierzając przyozdobienie grobowca największym mistrzom IV wieku pne., m. im. Skopa-sowi. Chwałą innego znów miasta w Karii, prastarego Efezu, była świątynia Artemidy, zbudowana z niesłychanym przepychem. Niejaki Herostrates, szewc z Efezu, chcąc w jakiś sposób zdobyć sławę, lll podpalił tę świątynię w 356 roku pne., rzekomo tej samej nocy, kiedy urodził się Aleksander Wielki. Skazano Herostrata na śmierć, a imię jego na zapomnienie, jednak jeden z historyków ówczesnych, Teo-pomp, zapisał jego imię, dając mu w ten sposób tak pożądaną przez niego nieśmiertelną (choć idiotyczną) sławę. Warto wspomnieć, że Herostratowi pozazdrościł tej sławy pewien Anglik, który w 1845 rozbił w Muzeum Brytyjskim jedną z najcenniejszych waz antycznych. Wazę sklejono z powrotem z ułamków i okruchów, a nazwisko sprawcy dla celów pedagogicznych za chowano w najgłębszej tajemnicy. Piątym cudem był Kolos r o d ? j s ? i, posąg brązowy wysokości około trzydziestu metrów, postawiony w porcie Rodosu. Stał tam tylko przez lat sześćdziesiąt, bo w końcu roku 224 pne. wywróciło go trzęsienie ziemi. Szczątki Kolosa leżały tam jeszcze przez kilka wieków. Szóstym cudem był posąg Zeusa w jego świątyni w Olimpii, olbrzymia rzeźba kryta złotem i kością słoniową, dzieło Fidiasza. Pomówiony przez wrogów politycznych o manko w tych właśnie cennych materiałach, Fidiasz musiał uciekać z Aten. Siódmy cud świata to latarnia morska na wyspie F a r o s pod Aleksandrią, wysokości około stu pięćdziesięciu metrów. Zamiast niej wymieniają niektórzy, jako siódmy cud świata, mury Babilonu, ale oczywiście nikomu by nie przyszło do głowy dodawać je do owych siedmiu jako ósmy cud świata, a wiięc coś nie do pojęcia, bo wykraczającego poza daną uświęconą siódemkę, których poczet jest niezmiernie długi. Mamy więc na przykład siedmiu mędrców. W starożytności zaliczano do nich Talesa z Miletu, prawodawcę Aten Solona, Chilona ze Sparty, Biasa z Prie-ny, Kleobulosa z Lindos, Pittakosa z Mityleny i Pe-riandra z Koryntu. Siedem miast greckich walczyło o to, aby uznać je za miejsca urodzenia Homera: Smyrna, Rodos, Kolofon, Sauamina, Chios, Argos 112 i Ateny. Według mitologii greckiej było siedem córek Atlasa i Plejony, zwanych Plejadami, które na wieść o śmierci swych sióstr Hyad popełniły samobójstwo, a Zeus umieścił je na niebie jako grupę siedmiu jasnych gwiazd w gwiazdozbiorze Byka. Odtąd plejadą nazywa się grupę (pierwotnie tylko siedmioosobową) ludzi wybijających się w jakiejś dziedzinie, a związanych wspólnymi poglądami, np. plejada aleksandryjska, siedmioosobowa grupa tragików greckich z III wieku pne. albo plejada siedmiu poetów francuskiego odrodzenia (XVI wiek, Ronsard, du Bellay i inni). Rzym zbudowano na siedmiu wzgórzach: Pa-latyn, Kapitol, Kwirynał, Awentyn, Eskwilin, Celius, Wiminał. Siódemka też odgrywała ważną rolę przy zdobywaniu Jerycha. Czytamy w biblijnej Księdze Jozuego: „I rzekł Pan do Jozuego: Obchodźcie miasto, wszyscy wojownicy, raz na dzień, i tak czynić będziecie przez sześć dni. A siódmego dnia kapłani niech wezmą siedem trąb i siedmiokroć obejdziecie miasto..." Biblijny faraon śnił o siedmiu tłustych i siedmiu chudych krowach, co mu Józef wyłożył jako siedem lat urodzaju i siedem lat suszy, przeznaczonych w najbliższym czasie Egiptowi. Katechizm wylicza siedem grzechów głównych: pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew i lenistwo. Tradycja przekazuje imiona siedmiu królów rzymskich, z których tylko trzech ostatnich, pochodzenia etruskiego, można by uważać za postacie historyczne: Romulus, Numa Pompiliusz, Tullus His-tiliusz, Ankus Marcjusz, Tarkwiniusz Stary, Serwiusz Tulliusz, Tarkwiniusz Pyszny. Wreszcie w średniowieczu siedem nauk świeckich stanowiło wstęp do studiów akademickich: stopień niższy — gramatyka, retoryka, dialektyka; stopień wyższy — arytmetyka, geometria, astronomia i muzyka. Chimery Mieć chimery to znaczy tyle, co kaprysić, dziwa-czyć, stroić fochy, fanaberie, mieć humory. Ten sam wyraz w liczbie pojedynczej, chimera, oznacza zwykle jeszcze coś innego, mianowicie: mrzonkę, urojenie, fantazję, ułudę. Chimera w mitologii greckiej był to zwierz, który miał głowę lwa, tułów kozy, a węża w miejsce ogona. Nic dziwnego, że ten dziwaczny stwór stał się synonimem urojeń czy kaprysów. W Muzeum Archeologicznym we Florencji znajduje się słynna rzeźba w brązie przedstawiająca Chimerę, rzeźba bardzo stara, prawdopodobnie pochodzenia etruskiego. Według mitu, Chimerę zgładzić miał bajeczny bohater Bellerofont. Polatując nad nią na Pegazie, wraził jej do pyska kawał ołowiu na ostrzu włóczni. Ognisty oddech Chimery roztopił ołów, który spłynął jej do gardzieli i, jeśli się tak można wyrazić, usmażył ją od środka. Specjaliści twierdzą, że Chimera była bardzo dawną, przedgrecką jeszcze boginią Roku. W owych czasach rok dzielił się, jak się zdaje, na trzy, a nie cztery pory. Lwi łeb symbolizował wiosnę, ciało kozy — lato, a wąż — zimę. Ale i sama nazwa Chimery jest także interesująca. Bierze się mianowicie od tułowia potwora, od kozy. Chimaira znaczy po grecku „koza roczniak, koza, która przeżyła już jedną zimę". O tę zimę właśnie w nazwie chodzi, bo cheima to po grecku „zima lub zamieć". Wyraz ten ma krewniaków w całej indoeuro-pejskiej rodzinie językowej. Wystarczy powiedzieć, że sanskryckie hima to „zima albo śnieg", że Himalaje to nic innego, jak „siedziba śniegu". Wreszcie nasza polska zima to też kuzynka — zarówno Himalajów jak Chimery! Pegaz Najsławniejszy koń, skrzydlaty, który uderzeniem kopyta wydobył z ziemi Końskie Źródło — Hippo-krene, na górze Helikon, a drugie — Peirene, pod Koryntem (jak twierdzi mit grecki). Nosił herosa Belle-rofonta w czasie walki z Chimerą (patrz wyżej), a także grzmoty i błyskawice Zeusa. Jako że Helikon poświęcony był Muzom, Pegaz stał się rumakiem natchnienia poetyckiego, ale dopiero w czasach nowożytnych (jako przenośnia literacka, wyszła już zresztą całkiem z mody). Jest wiele innych sławnych koni znanych z imienia w legendzie, literaturze, historii. Drugim po Pegazie w kolejności sławy byłby chyba Bucefał (co znaczy „byczogłowy"), ulubiony wierzchowiec Aleksandra Wielkiego. Pozwalał się dosiadać tylko swemu panu, klękając przy tym. Żył lat trzydzieści. Skończył swój żywot w Indiach, gdzie król zbudował mu mauzoleum i założył na tym miejscu miasto Bucefalię. Bajard, czyli Gniadosz, z romansów rycerskich, służył jednocześnie czterem synom Aj mona i czynił się mniejszym lub większym, zależnie od wzrostu aktualnego użytkownika. Siady jego kopyta pokazują do dziś w lesie w Soignes i na skale niedaleko Dinant 116 w Belgii. Pisali o nim w swych poematach Boiardo, Ariosto ;i Tasso. Rosynant, czyli Chabeta albo Były Koń, był rozpaczliwie chudą szkapą, której dosiadał równie chudy i kościsty bohater satyrycznej powieści Cervantesa — Don Kiszot. Bawieka albo Prostaczek nosił hiszpańskiego bohatera narodowego, obrońcę chrześcijaństwa, pogromcę Maurów, na pół legendarnego Rodry-ga Diaz de Bivar zwanego Cydem, czyli z arabska Panem. Gdy młody Rodrygo miał sobie wybrać wierzchowca, pominął najszlachetniejsze rumaki i wybrał niepozornego źrebca. Ojciec chrzestny nazwał wtedy chłopca „bawieka", a Rodrygo przeniósł ten przydomek na konia. Bawieka przeżył swego pana o dwa lata. Pogrzebano go przed wrotami klasztoru w Walencji, a na miejscu tym zasadzono dwa wiązy. Ksantos był ostatnim koniem, którego używał Achilles. Niesprawiedliwie połajany przez pana, obwieścił ludzkim głosem Achillesowi zbliżającą się chwilę śmierci. Grani był bajecznie szybkim koniem Zygfryda, bohatera starogermańskiej sagi Pieśń o Ni-belungach. W operze Wagnera Zmierzch bogów służy on dla odmiany Brunhildzie, ponurej sekutnicy, sprawczyni śmierci tegoż Zygfryda, przystojnego germańskiego blondyna. W utworach dramaturgów angielskich okresu elżbietańskiego często wymienia się imię Marokka, konia niezwykle wytresowanego. Największej sztuki dokonał Marokko wdrapując się na wieżę katedry św. Pawła w Londynie. Trudniejszego jeszcze wyczynu dokonał bajeczny Al Borak (po arabsku Błyskawica), mlecznobiały siwek o skrzydłach orlich i ludzkim obliczu. Zawiózł on proroka Mahometa z ziemi prosto do siódmego nieba. Z polskich koni pamiętamy Taranta, który żegnał hetmana Stefana Czarnieckiego na łożu śmierci w So-kołówce, 16. II. 1665 ?., jasnopłowego Pałasza króla Jana III, któremu uratował życie w bitwie pod Parkanami nad Dunajem i wreszcie Kasztankę marszałka Józefa Piłsudskiego. 1? Arka Noego Biblijny patriarcha Noe był człowiekiem prawym i sprawiedliwym, którego Bóg postanowił oszczędzić wraz z rodziną i zwierzętami w powszechnym potopie, mającym zgładzić grzeszną ludzkość. W tym celu kazał mu zbudować arkę, pomieścić w niej po parze zwierząt i przeczekać w niej bezpiecznie katastrofę. Arka spoczęła wreszcie, gdy wody zaczęły opadać, na górze Ararat, a Noe wraz z trzema synami Semem, Chamem i Jafetem i ich żonami wysiedli na ląd i zaludnili ziemię od nowa. Według jednej z legend żona Noego nie chciała wejść do arki, co spowodowało wielką kłótnię między małżonkami. W Koranie żona Noego, Waila, usiłuje przekonać wszystkich, że jej mąż oszalał. Jehowa, nakazując Noemu zbudowanie arki, zastrzegł sobie wymiary dość pokaźne: długość trzysta łokci, szerokość pięćdziesiąt, wysokość trzydzieści, co w metrach wyniosłoby mniej więcej 135X22X15. A więc korab wcale nie mały, co najmniej równy co do rozmiarów niezłemu frachtowcowi oceanicznemu. Mimo to zastanowić by się można, jak praojciec Noe rozwiązać mógł na swej arce kwestię mieszkaniową, jeśli wprowadzić tam musiał po parze z każdego gatunku zwierząt (z wyjątkiem ryb i ssaków morskich oczywiście, którym arka nie była potrzebna, a także innych stworów pływających). Sprawę tę traktować należy, rzecz prosta, w sposób nie całkiem poważny, gdyż współczesny podział zwierząt na gatunki nie mógł być znany autorom Biblii. Nie mieli oni także najmniejszego wyobrażenia o liczbie gatunków żyjących na Ziemi. Nie wiedzieli na przykład, że istnieje około pięciuset oddzielnych gatunków pcheł, z których żaden nie krz3Tżuje się j nie może mieć potomstwa z żadnym innym. Trzeba też pamiętać o tym, że jedna para słoni nie mogłaby arce wystarczyć, gdyż słoń afrykański 118 (Loxodon) i słoń azjatycki (Elephas) to dwa różne, nie krzyżujące się z sobą gatunki. Aby dać jednak pełniejszy obraz sytuacji na arce, wystarczy dodać, że istnieje przeszło dwa tysiące gatunków samych węży, ptaków izaś — około piętnastu tysięcy gatunków. A już żaden przyrodnik nie umiałby określić dokładnie liczby gatunku owadów. Dotychczas odkryto dopiero ponad trzy czwarte miliona, choć bezlik zapalonych entomologów ugania się za nimi z siatką w ręku po wszystkich zakątkach globu. Niestety, nie ma szans na to, aby arka pomieścić mogła całe to towarzystwo, a jeszcze po parze z gatunku! Przez trap prowadzący na statek musiałoby przejść — o zgrozo! — przynajmniej sześć milionów istot. O ile można sobie jeszcze wyobrazić przemarsz gęsiego pięciuset par pcheł, to urąga wyobraźni defilada piętnastu tysięcy pierwotniaków, które mogłyby się zresztą pojawić pojedynczo, gdyż rozmnażają się przeważnie przez podział lub pączkowanie. Atlantyda Legenda o Atlantydzie jest bardzo stara i ma zdumiewająco twardy żywot. Jej chrzestnym ojcem był Platon, który w swoich dwóch dialogach, Timaios i Kritias, opisuje wspaniałą cywilizację Atlantydy, ogromnej wyspy na Morzu Zachodnim, za Słupami Heraklesa (tj. Cieśniną Gibraltarską), o której filozofowi Solonowi opowiedzieć miał pewien kapłan egipski. Morze pochłonęło ją w czasie trzęsienia ziemi na 9.000 lat przed Solonem. Miało to być państwo potężne o kulturze barbarzyńskiej, lubujące się w zbytku i przepychu, z tej właśnie przyczyny ukarane przez bogów, którzy zatopili je w ciągu jednej doby. Wielu dawnych pisarzy usiłowało dowieść, że Atlantyda istniała rzeczywiście; wiele dawnych map 119 rysuje jej kontury na zachód od Gibraltaru. Większość uczonych średniowiecznych wierzyła w jej istnienie. Francis Bacon nazwał Nową Atlantydą swoją, napisaną w 1618 r. opowieść o imaginacyjnej wyspie, na której mieściła się rzeczpospolita filozofów. Echa Atlantydy wciąż na nowo odzywają się w marzeniach ludzkich, a zatem i w literaturze. Takiego marzyciela, pana Preemby, przedstawia pisarz angielski H. G. Wells w powieści Ojciec Krystyny Alberty (1925 ?.). W powieści 20.000 mil podmorskiej żeglugi (1870 r.) Juliusza Verne kapitan Nemo odwiedza w swej łodzi podwodnej ruiny wież Atlantydy. W Głębiach Marakotu Conan Doyle'a ekspedycja uczonych opuszcza się na dno morza w stalowej kuli i znajduje kwitnące miasto nakryte wodoszczelnym dachem, zaopatrzone w klimatyzację i fluorescencyjne oświetlenie, miasto zamieszkałe przez ludzi szczęśliwych. 120 Niezwykłe powodzenie zyskała wydana w 1882 r, pseudonaukowa rozprawa Amerykanina Ignacego Donnelly, który zgromadził w niej imponującą liczbę wszelkiego rodzaju materiału dowodowego: geologicznego, archeologicznego i legendarnego, na poparcie tezy, że Atlantyda istniała, że tam właśnie mieści; się Raj biblijny, i że kultura Starego i Nowego Świata była rezultatem kolonizacji Atlantydów. Od czasów Donnelly'ego, którego książka jest zresztą wznawiana do dziś, a tłumaczona była na wiele języków, ukazało się na ten temat kilka tysięcy pozycji książkowych! Chociaż wiadomo, że w poprzednich epokach geologicznych układ lądów i oceanów był odmienny od dzisiejszego, jednak jest całkiem pewne, że żadne tego rodzaju zapadnięcie się pod wodę sporego kontynentu nie mogło się zdarzyć w stosunkowo krótkim czasie istnienia człowieka na Ziemi. Toteż legenda o Atlantydzie pozbawiona jest jakichkolwiek realnych podstaw. Pomarzyć jednak o niej można. Kulig O pochodzeniu tego wyrazu sądzono różnie. Jedni uważali, że pochodzi od słowa „kul", znaczącego snop czegoś, a w tym wypadku kompanię sąsiadów zebranych na zabawę. Inni wywodzili go od czeskiego wyrazu „koleg" czyli krążek, inni znów twierdzili, że początek nazwie dała „kula" czyli krzywuła, to znaczy laska zakrzywiona, jaką obsyłano niegdyś od domu do domu, zwołując wiece powiatowe, w danym wypadku może jako hasło do kuligu. Aleksander Bruckner, wielki językoznawca polski, twierdził natomiast, że kulik-ptak błotny i kulig-ząbawa zapustna jest tym samym słowem, odmiennie tylko pisanym, i że szlachta odwiedzała w tłumnym i szumnym korowodzie dwory sąsiedzkie szukając niby ptaka kulika czy u» 121 kuligą. Na szczęście ukazujący się zeszytami „Słownik etymologiczny" profesora Franciszka Sławskiego minął K, wobec czego mamy teraz ostatnie słowo nauki w sporze. Okazuje się, że etymologia kuligu jest niepewna, a Bruckner może miał rację, a może nie. Dobrze przynajmniej wiedzieć, że czegoś się nie wie. Jak to barwnie opisuje Jędrzej Kitowicz, kulig wyprawiał się tak, że kilku sąsiadów zmawiało się, zabierało dorosłą rodzinę i czeladź na sanki lub kolaski, karety, wózki, na wierzchowce, jak kto mógł; jechali do sąsiada ani zaproszeni, ani przestrzegłszy go (bo by się im skrył lub uciekł z domu), bez wszelkiej ceremonii poty u niego hulając, póki do szczętu nie wypróżnili mu piwnicy, spiżarni i spichlerza. Gdy już wyżarli i wypili wszystko co było, brali owego nieboraka z całą familią z sobą i ciągnęli do innego sąsiada, któremu podobne pustki zrobiwszy, ciągnęli dalej, aż póki wreszcie do tych, którzy zaczęli kulig nie dotarli. Kuligi zaczynały się w przedostatni tydzień zapustny i trwały do Wstępnej Środy. Heros Greccy herosowie byli najczęściej postaciami mitycznymi, półbogami, otaczanymi czcią. Traktowano ich pod pewnymi względami jak .duchy czy widma, których względy należy sobie zjednać. Oddawano im podobną cześć jak bogom podziemnym. Poświęcano im czarne zwierzęta, ofiary składano nocą u ołtarzy w pobliżu ich domniemanych grobów, urządzano dla nich lokalne święta i obchody, choć niektórzy herosowie, jak na przykład Herakles, czczeni byli w różnych miejscach. Mogli to być dawni bogowie z czasem obniżeni, z różnych powodów, do roli śmiertelników, albo rzekomi przodkowie żyjących rodów, lub postacie historyczne, na pół historyczne, albo jeszcze żywi zasłu- 122 żeni obywatele, obdarzeni tytułem herosa, którym poświęcano igrzyska i śpiewano peany (pieśni, hymny). Cechy charakterystyczne herosa określa w szóstej księdze Iliady Homera Glaukos: „Hipoloch, ojciec mój, gdy wysyłał mnie pod Troję, zalecił mi, abym był zawsze dzielnym, abym swą walecznością wsławił się ponad wszystkich innych i bym nie przyniósł wstydu swoim przodkom". Jest to również pogląd samego Homera, czego dowodem są słowa Peleja do syna swego, głównego bohatera Iliady, Achillesa, brzmiące niemal identycznie. Taki jest bowiem heroiczny ideał wojownika, zapewniający mu sławę u potomności. Na całym świecie znaleźć można to samo pragnienie pośmiertnej chwały. Wielu niedocenionych artystów i uczonych pocieszała myśl, że przyszłe pokolenia otoczą ich czcią, której współcześni im poskąpili. Nie jest to jednak nasz ideał. Mamy dziś bohaterów nauki i techniki, a nawet filmu i sportu. Niewiele tu zostało z dawnego ideału herosa, chyba tylko to, że i dzisiejszy bohater przewyższa wszystkich innych na jakimś polu działania i znajduje się, choćby na chwilę, na widoku publicznym. Ta krótkotrwałość ich blasku, ożywająca co najwyżej w rocznice szeregiem artykułów lub książek, różni ich najbardziej od herosów, których legendy żyły przez stulecia w pamięci ludu. Opiewali ich poeci. Pieśni te recytowano nieustannie, a przysłuchiwano się im bez znużenia. Legendy nie tylko przechowywano, ale także odnawiano i wzbogacano. Rycerze dworu Hohenstaufów, dynastii królów i cesarzy niemieckich, czuli się krewnymi legendarnego bohatera germańskiego Zygfryda, choć należał on do barbarzyńskiej przeszłości. Cóż przynosiła ludziom XIII wieku opowieść o burgundzkich książętach, którzy zginąć mieli w V stuleciu, należących do innego, nie istniejącego już ludu, do innych czasów o innych 123 zgoła pojęciach rycerskości? A przecież Pieśń Nibe-lungów budziła potężny odzew w sercach słuchaczy. Jeżeli to prawda, że Pizystrat, tyran ateński, powołał komisję do zweryfikowania i ustalenia tekstu poematów Homera, jakże ważne musiały być dla niego te opowieści o herosach, którzy o siedem wieków wcześniej prowadzili jakąś pozornie bezcelową wojnę w dalekim zakątku Azji Mniejszej! Kiedy Aleksander Wielki wkroczył do Azji, wylądował on, jak twierdzi Plutarch w swych Żywotach sławnych mężów, pod Troją. Złożył ofiarę ze zwierząt Atenie, a libację —? ofiarę z wina — bohaterom Iliady. Zgodnie ze starym zwyczajem wziął udział nago, wraz z przyjaciółmi jako współzawodnikami, w biegu ku czci bohaterów. O samym Achillesie powiedział wtedy, że błogosławiony to mąż, który w życiu znalazł wiernego przyjaciela, Patrokla, a po śmierci wielkiego piewcę swojej sławy Homera. Co skłaniało Aleksandra do tego wszystkiego? Nie było przecież wówczas agencji prasowych ani dzienników, które by poświęciły pierwszą stronę reportażom i fotografioni z tych uroczystości. Czuł on zapewne prawdziwą potrzebę oddania czci Achillesowi u progu swego niesłychanego przedsięwzięcia — wyprawy przeciw Persji, na podbój państwa Achemeni-dów. Czy potrafimy, my, ludzie współcześni, czytając tego rodzaju starożytny tekst, zrozumieć go w pełni? Odczuć to, co czuł wtedy Aleksander? Chciałoby się zapytać z uśmiechem: „Drogi Aleksandrze, czy ta twoja Troja stała naprawdę tam, gdzie myślisz? Czy jesteś pewny, że Achilles rzeczywiście istniał? Może okazujesz cześć czemuś, co jest tylko wymysłem poetyckim?" Są to pytania, na które Aleksander nie umiałby odpowiedzieć i które wydawałyby mu się zapewne pozbawione sensu. I miałby o tyle rację, że realne jest tu nie to, co odbyło się lub nie odbyło około roku 1100 czy 1200 pne. w dolinie Skamandra, ale to, co żyło przez Wieki w pamięci wielu pokoleń, jako bezcenne świadectwo ich pełnej chwały przeszłości. Herosem można się stać tylko w świecie heroicznym. Pewien filozof przewidywał, że urny wyborcze mogą się stać grobem bohaterów. Nawet wojny, których nasze stulecie nie szczędzi, nie tworzą już herosów. Brak bowiem niezbędnej do ich utworzenia wyobraźni i szczodrobliwości uczuć w epoce maszyn cyfrowych i kolegialnych decyzji. W czasach heroicznych dzieje były grą dla niewielu: jeden człowiek mógł wszystko zmienić. Grecy przegrywali wojnę trojańską, póki nie udało im się wywabić obrażonego Achillesa z namiotu. Rzymianin Horacjusz Kokles obronił most na Tybrze przed Etruskami z dwoma tylko przyjaciółmi. Nawet jeszcze w 1532 roku konkwistador hiszpański Pizarro mógł zniszczyć potężną cywilizację Inków w Peru przy pomocy 167 żołnierzy (w tym 27 jeźdźców). Dziś, dowodząc tysiącami lub dziesiątkami tysięcy, działać można na niewielkim odcinku, a decyzja bywa często syntezą różnych opinii. Istotą heroizmu jest jego wyjątkowość; gdzie zbyt wielu bohaterów, tam giną oni w tłumie. Nawet kosmonauci i selenauci pogrążają się z wolna w heroizmie zespołowym. Jakże niewiele osób potrafiłoby wymienić z pamięci uczestników wszystkich lotów kosmicznych... Bohaterowie klasyczni byli wyżsi o głowę od wszystkich współplemieńców. Strzelali z łuku dalej, robili mieczem dzielniej, dęli w róg głośniej niż inni - Achilles i Odyseusz, Zygfryd i Roland, Beowulf 123 i Ryszard Lwie Serce. Przy współczesnych środkach masowego przekazu tworzenie mitów — nieodłączne od kreowania herosów — stało się znacznie trudniejsze. Aleksander Wielki mógł uzyskać pozycję herosa przez samo proste oświadczenie, że pochodzi od Zeusa, a wieści o jego zwycięstwach na odległych frontach dochodziły do chłopów macedońskich przez jarmarcznych obwoływaczy — wieści tym magiczniej- sze, im mniej dokładne. Grecka i Szekspirowska idea herosa stworzonego na obraz i podobieństwo swego Stwórcy zaczęła się przeżywać od czasów Kopernika i Galileusza, którzy wykazali, że Ziemia nie jest środkiem Wszechświata, a więc i człowiek nie jest może szczytowym punktem stworzenia. Darwin opisał go jako produkt ewolucji, inni — jako więźnia abstrakcji zwanej Historią. „Ukaż naszym krytykom wielkiego człowieka, na przykład Lutra" skarżył się historyk i pisarz angielski Tomasz Carlyle (1795—1881), „a powiedzą, że był on tworem swego Czasu: Czas go powołał, Czas dokonał wszystkiego, a on sam — nic." Jak widać, nie są to najszczęśliwsze warunki dla kultu herosów. Kości zostały rzucone W roku 49 pne. Cezar, wbrew zakazowi senatu rzymskiego, wkroczył ze swymi kohortami do Italii. Przekroczenie rzeczki Rubikon, stanowiącej granicę między Galią Przedałpejską i Italią, było wypowiedzeniem wojny domowej. Wydając legionom rozkaz przejścia przez Rubikon, Cezar miał powiedzieć: „Kości zostały rzucone!" (jest to cytat z komediopisarza ateńskiego Menandra, który Cezar — sam pisarz i intelektualista — przytoczył oczywiście w oryginą- 126 aveppt 57 Rzucać perły przed wieprze........ 59 Klątwa Tut-ench-amona......... 61 Hermetyczny......'...... 63 Pod złym (lub dobrym) znakiem...... 64 Lajkonik............. 66 Amazonka ............ 68 Wychłostać morze ........ . ? 70 Eureka ....~.......... 74 Złoty.............. 76 Bujda księżycowa.......... 77 Welleryzm............ 79 Czas to pieniądz ...:....... 81 Fatamorgana............ 84 Nike 86 Morowa zaraza Nić Ariadny Superman Uczta Lukullusa Jabłko Newtona Proszę ciebie Męki Tantala Jak pies z kotem żyją Inkunabuł His master's voice Siedem cudów świata Chimery Pegaz Arka Noego Atlantyda Kulig Heros Kości zostały rzucone Kosmos Włosy stają dęba Wóz Dżymały Grecki nos Ceremonia herbaciana Kameleon Mieć z kim na pieńku Świeżob Wyspa szczęśliwości Dziewięć muz Sucha Ewa Iluzjonizm Goły jak święty turecki Kula Sykstusa V Arlekin Bojkot Sądy boże Warszawa wychowanie Spartańskie Kohinór Jeszcze POlska nie zginęła Nagroda Nobla Utopia Indeks