ZOFIA KRIPPENDORF i MARIA PRUSZKOWSKA KAPITANÓWNA DO KWADRATU * * * właśnie dlatego, że zostałeś przemustrowany na inny statek i na inną linię. Mój list dogoni Cię pewnie w Kolombo i w momencie, gdy go będziesz czytał, znajdę się akurat w oku cyklonu, który sama rozdmuchałam. Zresztą to Ty będziesz winien, jeśli wpakuję się w jakąś paskudną historię. Trzeba było stawać na głowie, żeby jeszcze raz popłynąć według starej trasy. Jak :dałeś się przerzucić na linię japońską, to z~dajesz sobie chyba sprawę, że ktoś musi to załatwić. Nie mogę czekać rok czy dwa lata. Wtedy mogłoby być za późno! W dodatku nie miałabym chwili spokoju, denerwując się myślą, że może to nieprawda, że to tylko jakieś nieporozumienie. Ostatecznie mogłeś się przecież omylić.Dobrze wiem o ryzyku, niebezpieczeństwie i grożących konsekwencjach, nie strasz mnie więc, bo i tak nie pomoże.Uważam, że nadarza mi się jedyna okazja. Gdybym z niej nie skorzystała, okazałabym się tchórzem i idiotką. Trzymaj za mnie palce i życz ,powodzenia. Elżbieta PS. O obietnicy pisania pamiętnika nie zapomnę. Sporządzę nawet testament, w którym zapiszę Ci go w spadku, w razie gdybym, mówiąc stylem cioci Julki, "położyła łeb pod Ewangelię". Cześć! - Nie rusz tej walizy, Elżbieto! Przecież za ciężka dla ciebie! Weź tamtą, mniejszą, a potem wrócimy po resztę - komenderowała pani Nowakowa, szarpiąc się z kuferkiem pokaźnych rozmiarów. Kierowca mikrobusu wyskoczył z szoferki i pobiegł na pomoc. Wspólnymi siłami wyciągnęli bagaże z przedsionka Urzędu Celnego i umieścili w aucie. - Ufff!. - odsapnęła Nowakowa opadając na siedzenie wozu i ocierając chustką spoconą twarz.. - Pierwszą rzecz mamy za sobą. - Pierwszą, ale wcale nie najtrudniejszą. - szepnęła Elżbieta i przytulając policzek do ramienia Nowakowej dodała.. - Cioteczko! Skóra mi cierpnie. Boję się. - Cicho, smarkulo! Teraz cię strach obleciał? A przedtem udawałaś taką bohaterkę! Mikrobus zatrzymał się koło burty statku. Elżbieta zręcznie wyskoczyła na nabrzeże. Za nią składając się jak scyzoryk, aby nie uderzyć głową o niski daszek auta, wytoczyła się Nowakowa. - Panie ochmistrz!. - wykrzyknął donośnie marynarz stojący na trapie.. - Panie ochmistrz! Małżonka przyjechała! Na korytarzu wiodącym w głąb statku zadudniły szybkie kroki i ochmistrz ukazał się na burcie. - Idę! Idę! Dłużej nie mogłyście się grzebać? Już bałem się, że wam się coś złego przytrafiło. - gderał schodząc po stromym trapie tak szybko i zręcznie, jak tylko pozwalała mu na to jego otyła postać. - Dzień dobry, wujciu. - zawołała Elżbieta.. - Przyjechałyśmy późno, bo długo trzymali nas na cle. Zanim to wszystko obejrzeli Ochmistrz spojrzał na stertę bagaży leżącą na nabrzeżu i jego twarz przybrała wyraz zdumienia. - To. To wszystko twoje? A moje!. - wojowniczo wykrzyknęła ochmistrzowa. - Kobieto! Tyś chyba oszalała! Przecież ustaliliśmy parę dni temu, co zabierasz. I przecież nie było tego aż tyle. - Pierwszy raz w życiu wyjeżdżam za granicę i mam chodzić jak dziadówka? W jednej sukienczynie? Dobry sobie!. - Po pierwsze nie mówię, żeby w jednej, ale po co zaraz taka przesada. A po drugie.. - A po dziesiąte. - przerwała. - musiałam zabrać tyle, ile zabrałam. Szkoda czasu na gadanie. Prowadź tam, gdzie będę się mogła rozpakować Ochmistrz spojrzał na żonę szczerze zdziwiony. Co jej się stało?. - pomyślał. Nigdy nie słyszał u niej takiego tonu. Była z natury łagodna i skłonna do zgody. A tu masz! Raptem zaczyna się stawiać tak energicznie. Czyżby to był objaw zdenerwowania przed podróżą? Wzruszył ramionami i sięgnął po pierwszą walizę. - Zawołajcie mi tu stewardów do pomocy!. - krzyknął ku trapowemu.. - Przecież sam nie dam rady tym tłumokom. I gdzie my to wszystko pomieścimy w małej kabinie?. Do magazynku zanieść czy może lepiej do ładowni?. - Antoni!. - jęknęła błagalnie ochmistrzowa.. - Tylko nie rób mi przykrości. Tak się cieszyłam na ten wyjazd. Bagaże muszę mieć przecież pod ręką. Nie po to wiozę ubrania, żeby leżały w ładowni. No chyba to rozumiesz? Nowak westchnął ciężko. Stęknąwszy z wysiłku podniósł walizę i podreptał w stronę trapu, prowadząc za sobą żonę Elżbieta weszła za nimi wśród innych podróżnych. Nowakowie zajęci bagażami zapomnieli o niej i zniknęli w głębi korytarza. Poczuła się zagubiona i wbrew swej naturze trochę niepewna. - Dzień dobry!. - zawołał znajomy marynarz Felek. -Panna Elżbieta do pana kapitana? Trzeba się pośpieszyć, bo chyba za jakie pół godziny odcumujemy. Odprowadzę panią. - Dziękuję. - szepnęła dziewczyna.. - Sama trafię do ojca Zręcznie przeskoczyła wysoki próg oddzielający pokład od nadbudówki śródokręcia i zatrzymała się niezdecydowanie w korytarzu. - Kwiatki zwiędną. - popędził ją wachtowy Elżbieta uśmiechnęła się blado i powoli zaczęła wchodzić po trapie prowadzącym na pokład pasażerski Co jej się stało?. - zmartwił się Felek.. - Taka zawsze była wesoła i gadatliwa Elżbieta tymczasem, ponuro zamyślona, wspinała się powolutku, zdecydowanie starając się odroczyć spotkanie z ojcem Na statku panował ruch, jak zawsze przed wyruszeniem w rejs. Nowi pasażerowie szukali stewardów, aby dowiedzieć się cokolwiek o życiu na statku. Stewardzi starali się w grzeczny sposób uniknąć na razie kontaktu z pasażerami, aby przed odcumowaniem pokończyć te roboty, które jak to w życiu, zwalały się zawsze ludziom na ostatnią chwilę. Marynarze wprowadzali i wyprowadzali swe żony i dzieci, które jeszcze raz chciały się pożegnać Na zakręcie schodów na pokład kapitański Elżbieta omal nie została stratowana. To oficer radiowy i radzik wielkimi susami pędzili z góry. - Dzień dobry!. - zawołał wymijając ją zręcznie tak zwany pan radio.. - Niech się panna Ela spieszy i. Nie trzeba tam długo siedzieć, bo stary jakiś dzisiaj nie w humorze. - dodał konspiracyjnym szeptem asystent radiowy wyszczerzył w zalotnym uśmiechu białe i ładne zęby i błyskając czarnymi oczami przybrał twarz w jedną ze swoich najbardziej uwodzicielskich min. Zatrzymał się też tak, jakby chciał coś powiedzieć, jakby chciał sprowokować, żeby go starszy kolega przedstawił Z wyrazu twarzy można było bez trudu poznać, że Elżbieta zrobiła na nim ogromne wrażenie. Ale kapitanówna minęła radzika bez jednego spojrzenia i przyśpieszyła kroku. Przed drzwiami do gabinetu zatrzymała się, wreszcie nieśmiało zapukała. - Proszę. - usłyszała głos ojca. - Przyniosłam ci trochę kwiatków, tatusiu. I chciałam się jeszcze raz pożegnać. Bo pomogłam cioci Zuzi. Przywiozłam ją na statek. - Serwus, Ela!. - zawołał zrywając się z fotela pierwszy oficer.. - To biuro pozwoliło jednak ochmistrzowi zabrać w ten rejs żonę? Przecież słyszałem, że mu kategorycznie odmówiono. - Odmówiono. - uśmiechnął się kapitan.. - Ale Nowak tak zaczął rozrabiać, że wywalczył wreszcie ten rejs dla żony. - Świetnie. Będziemy mieli w morzu jubileusz. Dwudziestopięciolecie ślubu ochmistrza to nie byle jaka uroczystość na statku. Będzie się musiał stary sknera postawić Obaj panowie roześmieli się, co pomogło Elżbiecie pozbyć się wewnętrznego naprężenia. - Tylko jestem wściekły na tych z biura. - dodał kapitan. - że wydając ostatecznie pozwolenie na wyjazd, zarządzili jednocześnie zakwaterowanie jej; w kabinie męża. - Cóż za bzdura!. - wykrzyknął pierwszy. - Właśnie. - zgodził się skwapliwie kapitan.. - Jedna dwuosobowa kabina idzie na statku zupełnie pusta i byłoby w niej kobiecie wygodnie i spokojnie. Ale jeśli im przepisy nie pozwalają.. - A kiedy Ela z nami porejsuje?. - zmienił temat oficer. - Tatuś obiecał, że zabierze mnie, jak skończę szkołę, najwcześniej więc za rok. A może dopiero za dwa lata czy ja wiem?. - uśmiechnęła się wesoło i spojrzała porozumiewawczo na. Ojca. - Zdaj maturę, a pojedziesz w najpiękniejszy rejs -odpowiedział. - To ja już pójdę i będę wkuwać bez wytchnienia, żeby prędzej zdać tę maturę. I trzeba się jeszcze pożegnać z ciocią Nowakową. Dziś nie będę mogła czekać na odcumowanie, bo umówiłam się z kierowcą mikrobusu, że podrzuci mnie do domu. Muszę się spieszyć. O piątej mam angielski. - No to dobrze, bo już zaczynasz nam przeszkadzać Powiedz jeszcze raz ode mnie ciotce, że jak tylko w przyszłym tygodniu wyjedziesz na obóz, ona ma bezwzględnie wybrać się na kurację do sanatorium. - Tatuś nie zna cioci?. - mruknęła niechętnie Elżbieta. - No tak. - westchnął kapitan i w formie wyjaśnienia dorzucił.. - Nie mogę namówić siostry, żeby o siebie dbała Wydaje się jej, że gdyby nie snuła się po mieszkaniu od świtu do późnej nocy, to by całe nasze gospodarstwo zawaliło się. Jest ogromnie surowa dla wszystkich, a zwłaszcza dla siebie. - To już chyba rodzinne. - mruknęła kapitanówna. - Elżbieto!. - wykrzyknął z oburzeniem ojciec. - Ja, tatku, pomyślałam o sobie. Staram się przecież być taka sama. Przede wszystkim surowa dla siebie Chief stłumił wybuch śmiechu, a Elżbieta szybko rzuciła się ojcu na szyję i zaczęła go mocno ściskać i czule całować Rozstawali się przecież na długo, na całe sześć tygodni Ochmistrz głucho jęknął i usiłował przewrócić się na bok. - Zuziu!. - zawołał żałośnie półgłosem. Zuziu, tak mi duszno Żona nie odpowiedziała. Nowak uniósł się na posłaniu, zapalił lampkę umieszczoną nad głową i przechyliwszy się z górnej koi spojrzał na dolną, na której niedawno pomógł się ułożyć do snu małżonce. - Zuziu. - jęknął z niedowierzaniem.. - Gdzie ty się -podziałaś? Powiódł dokoła zaspanymi oczami, jakby chciał sprawdzić, czy mu się nie śni. Ale wszystkie meble stały na miejscach, a dwie zamknięte walizy rozpierały się w kącie kabiny. - Zuziu. - powtórzył bezmyślnie, gramoląc się po drabince ze swej górnej grzędy. Złapał w biegu szlafrok i wypadł na poszukiwanie żony. Ale nie było jej ani w korytarzu, ani w mesie załogowej, ani w oficerskiej. Coraz bardziej spotniały uganiał po wszystkich zakamarkach statku.,. - Rozpłynęła się we mgle. - stwierdził nagle z rozpaczą, gdy uchyliwszy drzwi na pokład zobaczył białe tumany spowijające statek Trzeba zawiadomić kapitana. - przeleciało mu przez głowę.. - On na wszystko znajdzie radę. On ją na pewno odszuka I już miał skoczyć w kierunku kapitańskiego pokładu, gdy zorientował się, że ubrany jest w kostium Prozerpiny, w którym występował zawsze, jako najpulchniejszy członek załogi, na uroczystościach równikowych chrztów Przecież nie mogę iść do kapitana w tym błazeńskim przebraniu. Muszę włożyć coś przyzwoitego! Pognał w dół schodami, potem pustym korytarzem i gwałtownie otworzywszy drzwi do swej kabiny, zamarł z przerażenia. Obie walizy, do których żona nie dała mu się dotknąć i których nie chciała rozpakować, przewróciły się teraz wskutek kołysania statku, a oderwane zamki pozwoliły odsunąć się pokrywom. Z pierwszej wysypywał się biały proszek podobny do soli. - Kokaina!. - jęknął ochmistrz i poczuł zimny pot przerażenia.. - A Elżunia mówiła, że w Urzędzie Celnym oglądano bagaże.. - Nic już nie mógł zrozumieć Zdenerwowany, drobnymi kroczkami podszedł bliżej i delikatnie zaczął uchylać wieka drugiej walizki. Ale ledwo jej dotknął, pokrywa odskoczyła i masa maleńkich bałtyckich meduz trochę zgniecionych w ciasnym zamknięciu radośnie zaczęła się rozprostowywać. Te z wierzchu na wyprężonych nóżkach wyskakiwały na podłogę, chwiejąc zalotnie parasoleczkami główek, podczas gdy następne gramoliły się z wnętrza Rany boskie? To wstrętne robactwo rozpełznie się po statku! Zamarł z przerażenia i obrzydzenia. I byłby tak stał nie wiadomo jak długo, gdyby nagle nie usłyszał cichutkiego brzęczenia dzwonków sygnalizujących manewry do maszyny Co się stało?. - pomyślał zapominając o kłopotach Pływając od wielu lat przyzwyczaił się reagować na każdy odgłos, toteż i teraz zaczął nasłuchiwać intensywnie. Nagle ciszę nocną przerwało żałosne buczenie syreny okrętowej, a maszyny zmieniły rytm ,. - Przeszliśmy na półobroty. Mgła!. - zamruczał do siebie i wyrobionym przez lata instynktownym ruchem sięgnął ręką do wyłącznika elektrycznego nad głową Światło, które rozjaśniło kabinę, pozwoliło mu po dłuższej co prawda dopiero chwili powiązać to, co było, z tym, czego nie było. - Fuj! Cóż za idiotyczny sen. - stwierdził wreszcie Jeszcze raz powiódł oczami po kabinie, żeby upewnić się, że nic złego się nie dzieje. Przechylił się też nad deską, którą obudowana była jego koja, i spojrzał na dolne posłanie W tym momencie zdębiał. Żony nie było. Gwałtownym ruchem cofnął się na swoją grzędę i jeszcze gwałtowniejszym zaciągnął koce na głowę. - O Boziu? Boziu!. - zamamrotał, czując niesamowity dreszcz grozy wzdłuż kręgosłupa.. - Czyż wszystko ma się powtórzyć od początku? Przez dłuższą chwilę leżał sapiąc ciężko i usiłując zmusić się do logicznego myślenia, ale nie bardzo mu się to udawało. Czuł, że za żadne skarby nie zejdzie z koi, nie weźmie szlafroka i że nie ma takiej siły, która zmusiłaby go do poszukiwania żony. Nie wierząc w to. - wierzył jednak, że w którymś momencie okaże się, iż ma na sobie nie szlafrok, ale kostium Prozerpiny i wszystko potoczy się dokładnie tak samo jak na taśmie drugi raz kręconego filmu. - O Boziu! Boziu!. - powtórzył jękliwie Nagle do jego uszu przez pokłady koców dotarł szmer delikatnie otwieranych drzwi. Jednym szarpnięciem ściągnął zasłony i zobaczył wchodzącą do kabiny żonę. - Zuziu! Zuziu! Gdzież ty byłaś? I co masz w tych cholernych walizach?. - Cicho, Antoś, cicho. - półgłosem odpowiedziała żona.. - Obudzisz sąsiadów Długo trwało, zanim udało się pani ochmistrzowej uspokoić męża i wytłumaczyć, że wyszła do toalety, że w walizach, których rzeczywiście nie chce otworzyć, znajdują się niespodzianki, że nie teraz co prawda, ale nieco później sprawią mu one niewątpliwą radość Trochę udobruchany i trochę rozbrojony ochmistrz zrozumiał, że właściwie nie ma dość ważnego powodu do nocnych awantur i zastanawiał się, jak by tu z honorem wybrnąć z tej małżeńskiej sceny. Pomogła mu sytuacja na statku. Z niższych bowiem pięter pomieszczenia śródokrętowego dobiegło cichutkie brzęczenie dzwonków, w chwilę później stanęły maszyny, a do zawodzącego buczenia własnej syreny dołączyło się trochę głuche buczenie z morza. - Mgła?. - zapytała spokojnie, świadoma morskich spraw ochmistrzowa.. - Powiedz, czy mam się zacząć bać natychmiast, czy jeszcze mam czas. - Zaraz tam mgła. - mruknął mąż, sam trochę zaniepokojony.. - To na pewno tylko lekki oparek przedświtowy. - dodał autorytatywnym tonem.. - A ty zaraz mgła?. - To dlaczego buczymy i dlaczego maszyny stanęły?. - Nasz stary jest ostrożny. Nie znasz go? Zresztą pójdę zobaczyć, a ty kładź się i śpij List do Kolombo wysłałam pocztą. Wędruje teraz przestworzami do ciebie, a ja jak obiecałam, zabieram się do pamiętnika Mam w pisaniu niesłychaną wprawę, ponieważ raz w życiu już to robiłam, a zakończenie okazało się wyjątkowo efektowne. Miałam wtedy chyba dziesięć lat. Ojciec popłynął w jakiś bardzo długi i egzotyczny rejs, jak mówiliśmy. na drugi koniec świata Pamiętasz, jak wściekałeś się, że musisz siedzieć w szkole i wkuwać rzeczy, które cię nic nie obchodziły, zamiast za jego przewodem natychmiast zostać wilkiem morskim i przemierzać oceany? Jeśli sobie dobrze przypominam, twoi rodzice mieli z tobą sporo kłopotów, bo ciągle groziłeś, że uciekniesz z domu na morze. Wydaje mi się nawet, że wybijano ci to z głowy przy pomocy silnych "argumentów, " choć oczywiście nigdy się do tego nie przyznawałeś. Mnie zresztą bardzo się podobała twoja buntownicza postawa W głębi duszy podziwiałam cię, uważałam za bohatera, który nieugięcie walczy o swoje ideały i oczywiście chciałam cię naśladować Biedna ciotka Julia! Co ona przeze mnie przeżywała. Bo oczywiście nie mając nikogo innego pod ręką, ją uważałam za uosobienie tyranii, z którą należy walczyć. A ponieważ nie wiedziałam, w imię czego mam prowadzić tę "świętą , wojnę", na wszelki wypadek zaczęłam się pieklić o wszystko. Wiesz dobrze, co z tego wynikło. Ciotka, która początkowo znosiła moje histeryczne wybuchy dość spokojnie, w końcu zbuntowała się, stosunki między nami zaczęły się definitywnie psuć, a awantury stały się chlebem powszednim. I właśnie taką pokazową awanturę urządziłam kiedyś w dniu powrotu ojca z rejsu. Powód był na pewno zupełnie błahy, ale efekty niezrównane. Ojciec zastał nas w okropnym stanie. Ja byłam zapuchnięta i zachrypnięta od ryku, a ciotka roztrzęsiona, śmiertelnie blada i sztywna już zupełnie jak drut. Ojciec był przerażony. Najpierw długo konferował z ciotką, a potem wezwał mnie na rozmowę Wygłosił do mnie bardzo poważne i długie kazanie, w którym padały słowa. "Samokontrola", "dyscyplina wewnętrzna" i cała masa innych mądrych zdań. Oczywiście nic z tego nie zrozumiałam i musiałam mieć odpowiednio głupią minę, bo tata wreszcie się zorientował, że rzuca grochem o ścianę. Wtedy zmienił ton. Wziął mnie na kolana i wesoło powiedział.. - Wiesz, córeczko, doszedłem do przekonania, że bardzo mało cię znam. Jestem przecież gościem w domu i prawie się nie widujemy. Czy mogłabyś spróbować pisać pamiętnik, w którym opisywałabyś wszystko, co się zdarzy w twoim życiu? Po moim powrocie z rejsu przeczytamy go sobie i będzie nam się zdawało, że cały czas byliśmy razem. Dobrze?. - Zgodziłam się oczywiście z zapałem No i jak statek taty zniknął za horyzontem koło Helu, kupiłam gruby brulion w pięknej okładce i zabrałam się do pisania. A po dwóch miesiącach, gdy ojciec wrócił i zaczęliśmy czytać pamiętnik, myślałam, że pęknę ze złości, bo ojciec śmiał się do łez Mój pamiętnik wyglądał bowiem tak. "Rano wstałam, ubrałam się, zjadłam śniadanie i poszłam do szkoły. W szkole na lekcjach starałam się uważać, a na przerwach bawiłam się z koleżankami. Potem wróciłam do domu, zjadłam obiad i odrobiłam lekcje. Potem bawiłam się na podwórku, a jak zaczął padać deszcz, wróciłam. Wieczorem zjadłam kolację i położyłam się spać" Następnego dnia zanotowałam te same rewelacje i dzień zaczął się od. "Rano wstałam, ubrałam się, zjadłam śniadanie" W ten sposób cierpliwie prowadziłam pamiętnik z dnia na dzień przez parę tygodni. Jak więc widzisz, mam wielką wprawę i wobec tego przyrzekłszy ci, że będę pisać, zaczynam uroczyście. "Rano wstałam, ubrałam się, zjadłam śniadanie" Ochmistrz sapał ze złości, a pod nosem pomrukiwał coś z wielką pasją. Gdyby można było podsłuchać, co mamrocze, okazałoby się, że sadzi diabłami, czortami i szatanami, przeplatając te litanie co soczystszymi przekleństwami, które zebrał do swego repertuaru w ciągu całego życia Z urzędu swego ochmistrz jest gospodarzem na statku i od jego sprawnej pracy zależy dobre samopoczucie wszystkich osób znajdujących się w tym małym światku, co oznacza, że zakres jego obowiązków jest ogromny Dziś pan Nowak chciał jak najprędzej odwalić swą papierkową robotę, której jak zawsze na początku rejsu było bardzo dużo. Miał wielką ochotę choć trochę pogadać z żoną, nacieszyć się jej obecnością, oprowadzić ją po statku, pochwalić się swoim królestwem i porządkiem w nim panującym. Ale to wszystko, co sobie obiecywał i na co się cieszył, jakoś się nie udawało. Niewyspany, umęczony nocnymi koszmarami,, dręczony był teraz za dnia nie kończącą się kolejką interesantów. Bo i cała prawie załoga miała do niego jakieś interesy, i szef kuchni zanudzał go swoimi kłopotami; i pasażerowie wstępowali po informacje, a w dodatku żeby zamieszanie było większe. - i koledzy, którzy znali panią Zuzannę, przychodzili się przywitać. Prowadzili też z nią długie rozmowy o swoich rodzinach, zwierzali się z tęsknoty za żonami i radzili w sprawie wychowywania dzieci Nad wieczorem statek miał wejść do Kanału Kilońskiego i w związku z tym roboty było jeszcze więcej, a pochód interesantów i gości w dwóch malutkich pomieszczeniach przyprawiał ochmistrza o zawrót głowy i lekkie ataki furii, które starał się siłą opanować. Gdy jednak steward pasażerski przyszedł się żalić, że zginął mu gdzieś klucz od jednej nie zajętej kabiny i chciał zabrać drugi, zapasowy, który powinien być w biurze, a pan Nowak nie mógł go znaleźć ani w żadnej szufladzie, ani w szafce. - miara się przepełniła i gospodarz statku ryknął jak ranny tur, proponując wycieczkę do czeluści piekielnych i wszystkim kluczom od kabin, i wszystkim kabinom, i naturalnie wszystkim stewardom. Wobec tego Lewandowski, wieloletni pracownik na liniach żeglugowych, a od roku pierwszy steward, czmychnął długim korytarzem, aby nie rozdrażniać jeszcze bardziej swego szefa, a pani Zuzanna, zorientowawszy się w trudnościach małżonka, wyprowadziła taktownie swych gości do saloniku oficerskiego.. - O Boziu! Boziu!. - zajęczał ochmistrz tym razem z ulgą i z impetem rzucił się na swoje papierki. Ale niezbyt długo mógł się przy nich skupić, ponieważ obecność żony czyniła ten rejs zupełnie odmiennym od dawnych, spokojnych i już prawie zrutynizowanych rejsów. Poza tym coś ! w zachowaniu żony drażniło go Coś tu nie jest w porządku. - zamyślił się, nie widzącymi oczami wpatrzony w rozłożoną przed nim księgę.. - Bo na przykład co znaczy ta historia z termosem? Przecież Zuzia wie, że podróż na statku to nie wycieczka do lasu. Po cóż przytaszczyła tu dwulitrowy termos? I co jest w tych walizach?. - spojrzał podejrzliwym okiem na dwa niewinnie w dziennym świetle wyglądające pakunki Powoli jednak uspokajał się. Czekająca go praca zaczęła absorbować myśli i pozwoliła zapomnieć o innych troskach Zachodni Bałtyk przywitał statek dość dobrze rozkołysaną falą, nie na tyle jednak przykrą, aby przeszkodzić w czymś mogła ludziom morza. Pasażerowie natomiast stwierdzili konieczność przystosowania się do tego kiwania i kołysania w pozycji leżącej, czyli w kojach, toteż na statku panował wyjątkowy spokój. Jedna ochmistrzowa czuła się świetnie. Całe popołudnie grała w kierki w saloniku oficerskim z tymi członkami załogi, którzy akurat wolni byli od wacht, i nie absorbowała męża swoją obecnością Ochmistrz położył się spać, zadowolony z odwalonej roboty. Noc zapowiadała się idealnie. Statek przed zmrokiem przedostał się przez śluzy portu kilońskiego i teraz wędrował po cichych wodach kanału. - Jutro, Zuziu, nareszcie oprowadzę cię po statku -obiecywał żonie.. - Prognoza pogody jest bardzo dobra Morze Północne będzie spokojne. Przed nami więc piękny dzień!. - Możliwe. - mruknęła ochmistrzowa z jakimś powątpiewaniem w głosie. Tak jak zapowiedział pan radio, ranek na Morzu Północnym był słoneczny, powierzchnia wody wygładzona prawie idealnie, a przez iluminator zaglądały wesolutkie błękity Toteż ochmistrz zeskoczył raźnie z drabinki i nawet się nie zdziwił, że żony nie ma w kabinie. Zaczął się ubierać podśpiewując dziarsko, choć fałszywie. Nagle drzwi się otworzyły i pani Zuzanna, ubrana już, umyta i uczesana, stanęła na progu. Jej dziwna mina sprawiła, że ochmistrz znieruchomiał. - Co się stało?. - zapytał z niepokojem. - Będziesz musiał pomóc mi w załatwieniu z kapitanem jednej bardzo trudnej sprawy. - odpowiedziała dziwnie zduszonym głosem. - Co się stało?. - zawołał i koszula, którą trzymał w ręku, upadła na podłogę Pani Nowakowa nie patrząc na męża półgłosem wyjaśniła sprawę, z którą musiała iść do kapitana. - O Boziu! Boziu!. - zajęczał ochmistrz i bezwładnie opadł na fotelik. Nagle zerwał się i ryknął dzikim głosem.. - I ty, kobieto, w tym pomagałaś?! Nareszcie! Nareszcie na statku zdarzyło się coś sensacyjnego Podczas gdy dziób rozgarniał błękitną falę, a statek według wyznaczonego kursu zbliżał się do Wysp Fryzyjskich, we wszystkich pomieszczeniach zakipiało. - Jak tylko ochmistrz z żoną wkroczyli do kabiny kapitana z takimi dziwnymi minami, od razu zrozumiałem, że coś się stało. - opowiadał rozgorączkowany steward pasażerski swemu najserdeczniejszemu przyjacielowi, stewardowi oficerskiemu.. - Tylko nie mów o tym nikomu. Wprawdzie i tak wszyscy szybko się dowiedzą, ale niech to nie wyjdzie ode mnie. Mnie przecież obowiązuje dyskrecja Takie zastrzeżenia miałyby sens i mogłyby zmusić drugiego stewarda do obowiązującego milczenia, gdyby chodziło o jakąś niewiele znaczącą plotkę, choćby nawet o pasażerach. To jednak, w co został wtajemniczony, przekraczało wszelkie granice panującej wśród stewardów dyskrecji. Poczuł, że wiadomość, którą usłyszał, rozsadzi go, jeśli jak najprędzej nie puści jej dalej w ruch. Odczekał dla przyzwoitości chwilę, aby kolega zaparzył kawę dla kapitana i opuścił pentrę. Natychmiast też po jego wyjściu rzucił ścierkę i wypadł na korytarz. Będąc w posiadaniu tak sensacyjnej nowiny zrezygnował z pojedynczych słuchaczy To, co miał do obwieszczenia, wymagało większego audytorium. Ale wszyscy oficerowie byli już po śniadaniu i jedni odbywali przepisowe wachty, inni rozproszeni byli po kabinach. Wobec tego wypadł na pokład, a widząc grupkę marynarzy, którzy pod okiem bosmana sprawdzali sprzęt pożarniczy, przypadł do nich i wrzasnął.. - Chłopaki! Kapitanówna się zablindowała! Kapitanówna jedzie z nami na gapę! W sekundę został otoczony przez grupę mężczyzn, którzy rzucili robotę, podnieceni rewelacyjną wiadomością, wprowadzającą jakąś odmianę w monotonię życia na statku. - Nieprawdopodobne!. - wyszeptał bosman trzymając jeszcze w ręku gaśnicę. Przejęty tym, co usłyszał, skierował wylot gaśnicy bezmyślnie w pierś stewarda. - Weź pan, te maszyne. - poprosił steward.. - I bez tego celowania wszystko opowiem. - No!. - niecierpliwie popędzali go koledzy. - Więc Lewandowski akurat sprzątał u starego i miał już wychodzić po śniadanie, bo kapitan dziś nie schodził do jadalni, gdy nagle weszli ochmistrzowie. Kapitan trochę się skrzywił, ale powiedział grzecznie coś takiego. że przeprasza ochmistrzową i że dopiero po południu, jak odeśpi Kanał Kiloński, to będzie mógł jej służyć. A ona na to, że muszą w bardzo ważnej sprawie porozmawiać natychmiast i w tym miejscu spojrzała wymownie na Lewandowskiego Lewandowski za wszelką cenę chciał pozostać w gabinecie, więc złapał za odkurzacz. że niby taki zajęty i śpieszy się ze sprzątaniem. Ale niewiele mu to pomogło, bo stary kazał mu przynieść kawę. No to musiał wyjść, ale przyznał mi się, że przytknął ucho do drzwi i zaczął podsłuchiwać I wtedy usłyszał, jak ochmistrzowa powiedziała, że w tej pustej kabinie znajduje się panna Elżbieta. Gdyby nasz stary zaczął ryczeć, to Lewandowski jeszcze zaryzykowałby dalsze podsłuchiwanie i wiedzielibyśmy więcej. Ale kapitan zaczął gadać powolutku, prawie szeptem, tak na sylaby a to wiadomo. Znak, że jest naprawdę wściekły. Więc Lewandowski wolał się wycofać i zwiał spod drzwi. - On już wczoraj gadał o tej pustej kabinie. - przypomniał sobie starszy marynarz Kropidłowski.. - Wydawało mu się, że słyszy tam pluskanie wody i nie mógł sprawdzić, czy przypadkiem kurki nie są poodkręcane, bo nigdzie nie było kluczy Marynarze zapomnieli o robocie, omawiając z przejęciem zasłyszaną nowinę Tymczasem steward Lewandowski dygocąc z podniecenia wniósł tacę ze śniadaniem do gabinetu kapitana i ciekawym spojrzeniem obrzucił obecnych. Wydawało mu się, że przed jego wejściem wszyscy mówili naraz.. - Dziękuję. - wyskandował groźnym szeptem kapitan. Steward rzucił żałosne spojrzenie w kierunku stojącego na dywanie odkurzacza, ale nie miał odwagi zatrzymać się przy nim i cicho zamknął drzwi za sobą. Na schodach wpadł na niego rozradowany radzik. - Wiesz pan o wielkiej nowinie?. - zawołał wesoło. -Córka kapitana, ta fajna dziewczyna, jedzie z nami!. - Bydlak. - mruknął Lewandowski pod adresem swego . Kolegi, stewarda oficerskiego Na szczęście radzik nie zwrócił uwagi na te pomruki, bo wpadł do kabiny oficera radiowego, gdzie spodziewał się usłyszeć nowe szczegóły niecodziennego wydarzenia. Poczta pantoflowa okazała się niezawodna. Po upływie kilku minut wszyscy na statku wiedzieli o obecności Elżbiety. Wszyscy też z taką niecierpliwością oczekiwali na dalszy rozwój wypadków, że zaczęli podsłuchiwać przy uchylonych na korytarz drzwiach. Wreszcie drzwi gabinetu otworzyły się i usłyszano.. - ale ja naprawdę nic nie wiedziałem. Naprawdę nic.. - Głos ochmistrza drżał i łamał się ze zdenerwowania.. - Wiem, stary przyjacielu. - spokojnie już, normalnym tonem odpowiedział kapitan.. - Staliśmy się ofiarami niewieściego spisku. I ty, i ja, i władze. Teraz tylko trzeba będzie się starać to załatwić. No, nie martw się na zapas! Jakoś będzie. - Taaak.. - Westchnął ochmistrz.. - Tak! Moja własna żona w spisku przeciw mnie i kapitanowi. Nowakowa powoli zamknęła drzwi, zbliżyła się do męża i kładąc mu rękę na ramieniu, powiedziała błagalnie.. - Antoś, jak możesz tak mówić! To nie żaden spisek. - Nie spisek? Przecież jej pomagałaś!. - Pomagałam. - odpowiedziała ze łzami w oczach. -Ale naprawdę nie mogłam postąpić inaczej.. - To dla Elżbiety zabrałaś ten termos?. - zapytał w zamyśleniu, starając się powiązać w logiczną całość fakty, które go niepokoiły.. - A czy pozwoliłbyś, aby dziecko było prawie przez dwie doby bez ciepłego jedzenia?. - A jakaż to dla mnie "niespodzianka". - słowo. Niespodzianka przesylabizował ironicznie. - jest w, tych walizkach?. - przypomniał sobie to, co jątrzyło go od samego początku.. - Sukienki, bielizna i drobiazgi małej. - usłyszał w odpowiedzi.. - A klucze od kabiny, które zginęły i u mnie, i u stewarda?. - pytał coraz głośniej i natarczywiej.. - Nie mogłam pozwolić, żeby ją za wcześnie znaleziono. - przyznała się pani Zuzanna.. - Więc twierdzisz, że to nie był spisek, a jednak okazuje się, że wszystko, ale to wszystko było obmyślone w najdrobniejszych szczegółach. Przewidziałyście nie tylko sposób, w jaki wemknie się na statek, nie tylko miejsce, gdzie się ukryje, ale nawet czas, kiedy będzie mogła bezpiecznie wyleźć z kryjówki. Nie mogłaś pozwolić, żeby ją za wcześnie odkryto! Pewnie! Żeby to było na Bałtyku, to jak niepyszna musiałaby wrócić do domu! Ale za kanałem? Wiadomo. Musi jechać z nami tam i z powrotem. Postawiłyście na swoim i skompromitowałyście kapitana, mnie, stewarda i sam diabeł wie kogo jeszcze. Nie ma co mówić Koronkowa robota! I to wszystko tak sobie! Dla fantazji! Ochmistrzowa słuchała wymówek męża w milczeniu Wiedziała, że jego ataki złości, choć bardzo gwałtowne, są zwykle krótkotrwałe. Było jej jednak ogromnie przykro, że musi wysłuchiwać tego wszystkiego bez powiedzenia choćby jednego słowa na swoją obronę. Gdyby mogła mu powiedzieć, że to nie tylko, ;dla fantazji". - sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej Kapitan zapukał do kabiny radiooficera. - Panie kolego, proszę nawiązać łączność z Gdynią. Muszę natychmiast rozmawiać z armatorem i z WOP-em. Zawrócił ku schodom prowadzącym na mostek i do kabiny radiowej. Zauważywszy jednak, że za panem radio wynurza się z kabiny rozradowany i przejęty radzik, zatrzymał się i rzucił.. - Pan nie będzie potrzebny Radzik spojrzał na niego z zawiedzioną mimą, ale jako wychowanek Szkoły Morskiej, przyzwyczajony do subordynacji, zatrzymał się natychmiast ma progu kabiny i otworzył usta, aby wypowiedzieć sakramentalną formułkę. Tak jest, panie kapitanie. Zamiast tego, podekscytowany wydarzeniami dnia, rąbnął.. - Ja wprost przeciwnie, panie kapitanie. - Twierdzi pan więc, że jednak będzie nam potrzebny?. - sarkastycznym tonem zapytał kapitan. - Tak jest, panie kapitanie. - prawie stając na baczność wyszeptał zbity z tropu radzik, orientując się o sekundę za późno, że palnął drugie głupstwo Ochmistrz z okropnie naburmuszoną miną szedł korytarzem. Przy drzwiach kabiny oznaczonej numerem dwa, która w zestawieniach, wykazach i sprawozdaniach eksploatacyjnych do niedawna figurowała jako nie zajęta, zatrzymał się i zastukał energicznie. W kabinie panowała idealna cisza i mogło się wydawać, że nie ma tam nikogo, co jeszcze wzmogło irytację pana Nowaka. Walnął więc w drzwi z całej siły i ryknął.. - Otwieraj! Już nie tylko ja i twój ojciec, nie tylko cały statek, ale i Gdańsk, i Gdynia wiedzą, że tu siedzisz Drzwi otworzyły się i Elżbieta wpuściła go do kabiny. Była blada, ale nadrabiała miną i starała się nie okazać strachu.. - Gdzie ciocia? A tata?. Dlaczego nie przyszedł? Co powiedział?. - Ciotka jest za miękka dla ciebie i stąd te kłopoty. Nie pozwoliłem jej teraz przyjść. Dość już razem narozrabiałyście! Nie rozumiem, dlaczego taka stateczna i mądra kobieta, jak Zuzia, zgodziła się na coś podobnego. Jak mogła pozwolić na tak niegodziwy podstęp?. - Wujciu! Nie gniewaj się. - szepnęła dziewczyna. - Łatwo teraz mówić. Nie gniewaj się. Zrobiłyście nam obie tak szpetny kawał, że pewno długo nie pozbieramy się po tym. O Boziu! Boziu!. - Wujciu, proszę cię, choć ty się nie gniewaj na mnie, bo ja tak się martwię, jak przyjął to ojciec.. - O! Widzicie ją!. - zaperzył się.. - Ona się martwi o ojca. A nie znasz to go? Nie wiesz, jaki jest skrupulatny? U niego przecież wszystko musi być jak w zegarku. Nigdy mu nawet do głowy nie przyjdzie, żeby zlekceważyć czy obejść jakiś przepis. A tu masz! Rodzona córka jedzie na jego własnym statku jako blinda. Straszne!. - Ale to się da jakoś załatwić?. Prawda, wujciu? -Elżbieta chwyciła ochmistrza za rękę. Patrzyła przy tym tak błagalnie, że serce starszego pana, wrażliwe z natury, zmiękło trochę. - Częściowo to już załatwione. - powiedział znacznie łagodniejszym tonem.. - Choć po powrocie do kraju kłopotów na pewno będzie dużo i stary, to jest kapitan, będzie się musiał gęsto tłumaczyć. Ale w końcu za burtę nie możemy cię wyrzucić. A na odstawienie do domu też już za późno. Wiedziałyście, kiedy odkryć karty. Trudno! Jak już tu jesteś, to musisz płynąć z nami. - A ojciec mi przebaczy? Wielkie oczy Elżbiety patrzyły z taką troską, że przywiązanie ochmistrza wzięło górę i zapomniał o swej złości. Machnął z rezygnacją ręką i powiedział swoim zwykłym, trochę jękliwym tonem.. - A co ma robić? W końcu do śmierci nie będzie się o to gniewać. Załatwia telefonicznie formalności związane z twoim nielegalnym wyjazdem, ale jeszcze się na ciebie wścieka i teraz, kiedy jest niewyspany, zły i zmartwiony, nie chce cię widzieć, bo twierdzi, że przetrzepałby ci skórę 2I. - Jak się dowie prawdy, to może zmieni o mnie zdanie. - powiedziała jakby do siebie Elżbieta. - Prawdy?. - krzyknął.. - Jakiej prawdy? Mów w tej chwili, co jeszcze knujesz? Przyznaj się lepiej od razu do wszystkiego! Elżbieta aż się zachłysnęła z przerażenia, że wygadała się tak nieostrożnie, tym bardziej że Nowak złapał ją za rękę i patrzył podejrzliwie i badawczo w oczy. Szybko jednak zdołała się opanować, pomimo wewnętrznej paniki zmusiła twarz do uśmiechu i pochyliwszy się do jego ucha zaszeptała.. - Wujciowi powiem prawdę. Założyłam się z Januszem, że mi się uda zablindować u ojca. - Jak ten cymbał mógł przyjąć taki głupi zakład? Czyż on sobie nie zdawał sprawy, na co naraża ciebie i nas wszystkich? Ja się z nim rozprawię, gdy wróci z japońskiego rejsu. - sapał oburzany Ochmistrz wraz z żoną od bardzo wielu lat złączeni byli z kapitanem i jego rodziną serdeczną przyjaźnią, toteż Elżbieta w domu Nowaków traktowana była jak córka, a bratanek kapitana, Janusz, jak bliski kuzyn. - Tak. - uśmiechnęła się trochę przebiegle opanowana już Elżbieta.. - Niech mu wujcio porządnie natrze uszu W tej chwili widzę, jaki to był głupi i ryzykowny pomysł. - No a teraz chodź na obiad, Pewnie się tu zupełnie zagłodziłaś. Zaprowadzę cię i przedstawię. - A cioteczka?. - zapytała Elżbieta. - Ciotka jada obiady w mesie oficerskiej. Twój przejazd został zakwalifikowany jako pasażerski. Będziesz jadać razem z innymi szczurami lądowymi. Elżbieta postępowała za ochmistrzem trochę oszołomiona. Rozmowa, którą miała przed chwilą, kosztowała ją dużo nerwów. Teraz perspektywa stanięcia oko w oko z najbliższymi kolegami ojca i z nie znanymi pasażerami peszyła ją i całkowicie psuła humor Zerknęła przez ramię ochmistrza w kierunku kabiny stanowiącej. salonik i jadalnię najwyższych rangą oficerów i pasażerów. Widok obcych twarzy odebrał jej resztę odwagi. Zatrzymała się na progu. Ochmistrz obejrzał się i chwyciwszy ją za rękę wprowadził do jadalni jak małą dziewczynkę. - Państwo pozwolą, że przedstawię kogoś. - powiedział trochę za głośno. - to jest panna Elżbieta. Córka kapitana, która od dziś jest naszym współtowarzyszem podróży. -I wskazując miejsce przy jednym ze stołów dodał.. - Tu jest twoje nakrycie. Nie czekając na dalszy bieg wypadków zniknął w drzwiach. Dziewczyna stała obok wskazanego jej krzesła bezradna i onieśmielona. Jej wrodzona pewność siebie zniknęła bez śladu. Pod wpływem myśli, że gdyby nie była córką kapitana, to sprawa na pewno nie wyglądałaby tak zwyczajnie i prosto, a epilog byłby o wiele bardziej dramatyczny. Z tych niewesołych rozmyślań wyrwał ją głos chiefa.. - No siadaj, Elżuniu. Siadaj i bierz się prędko do jedzenia, bo zupa będzie zimna. Jesteś pewnie bardzo głodna. - dodał śmiejąc się.. - Taka dwudniowa dieta nie należy do przyjemności. Prawda? Pod wpływem jego głosu Elżbieta odzyskała utraconą równowagę ducha i usiadła Steward zbliżył się i podsuwając wazę z zupą zmierzył ją m wyrzutu. Elżbieta znając dyscyplinę panującą na statkach, dopiero teraz zdała sobie sprawę, że i on będzie miał przez nią kłopoty, bo przecież jest odpowiedzialny za kabiny pasażerskie. Spróbowała przebłagać go wzrokiem, ale Lewandowski przybrał kamienny wyraz twarzy i nawet drgnieniem powiek nie dal poznać, że zauważył jej błagalne spojrzenie. Jeszcze jeden przeciwko mnie. - pomyślała i z ciężkim sercem sięgnęła po łyżkę Była rzeczywiście piekielnie głodna. "Zaopatrzenie" dostarczane przez ochmistrzową było nie tylko dość monotonne, ale w dodatku nie bardzo regularne. A zupa pachniała oszałamiająco. Podniosła łyżkę i nagle ręka jej znieruchomiała w powietrzu. Na progu jadalni stanęły dwie kobiety i milcząc mierzyły ją wzrokiem pełnym zgorszenia Dziewczyna patrzyła n. A nie zdumiona, z trudem hamując śmiech, bo widok był rzeczywiście dość niecodzienny Starsza. - wysoka, chuda i jakaś dziwnie kanciasta -ubrana była w kusą spódniczkę i bluzkę ozdobioną niezliczoną ilością falbanek i koronek, a jej siwiejącą i prawie łysą głowę otaczała wspaniała korona z nylonowego warkocza. Druga stanowiła zupełne przeciwieństwo. Niska, bardzo tęga, prezentowała obfite kształty wbite w błękitne elastyczne spodnie i obcisły sweterek. Utlenione na platynowo włosy opadały na czoło, tworząc zalotną grzywkę Pomimo tej groteskowej wprost różnicy w wyglądzie obu kobiet Elżbieta spostrzegła w nich jakieś ledwo uchwytne podobieństwo. Miały jednakowo nieprzyjemny i odpychający wyraz twarzy. Z jednakowo pogardliwym skrzywieniem ust przenosiły spojrzenie z jednej osoby na drugą W jadalni zapanowała chwila niezręcznej ciszy, a Elżbieta siedziała jak na cenzurowanym. - Panie pozwolą. - odezwał się wreszcie chief. - że przedstawię im pannę Elżbietę, córkę naszego kapitana, która będzie towarzyszką pań przy stole. - Byłoby przesadą twierdzić, że jest nam przyjemnie poznać tę panienkę. - odparła ostrym głosem jedna z kobiet. - Przecież to żadna przyjemność być skazanym na towarzystwo kogoś, kto nielegalnie wpycha się na statek -dodała druga. - Ale trudno. Musimy się z tym pogodzić. My jesteśmy siostry Szmaltz. Ja jestem Wanda, a to maja siostra Jadwiga Starsza skinęła głową w stronę Elżbiety. Młodsza powtórzyła dokładnie ten sam gest i obie podeszły do stolika z dumnie zadartymi głowami. Mam już za sobą pierwszy wspólny posiłek. Możesz mi wierzyć, że to nie był najprzyjemniejszy moment w moim życiu. Dziś dopiero miałam okazję poznać pasażerów naszego statku. Więc jadą razem z nami państwo Karscy, jakieś małżeństwo z Warszawy. Wyglądają bardzo miło i na pewno okażą się sympatycznymi towarzyszami podróży. On jest, jak się z rozmowy zdołałam zorientować, doktorem ekonomii, a jego żona, młoda i ładna, musi być bardzo wesoła, bo się ciągle śmieje. Siedzą przy jednym stoliku z ojcem Przy tym samym stoliku siedzi nasz statkowy inżynier Ten wygląda raczej niesympatycznie i chociaż nie jest jeszcze stary, robi wrażenie zgryźliwego mruka Ale to nic w Porównaniu z moimi towarzyszkami "od stołu", pasażerkami kabiny numer trzy. Mówię ci, "coś pięknego"! Nazywają się panny Szmaltz przez "tz" na końcu, co podkreślają przy każdej okazji z wielkim naciskiem. Już nie chodzi o ich wygląd zewnętrzny, który jest wprost bezkonkurencyjny. Ale sposób zachowania! Naprawdę można dostać wysypki, kiedy słyszy się wypowiedzi tych panien Szmaltz. A że bez chwili wytchnienia bawią całą jadalnię opowiadaniami o sobie, już wszyscy doskonale wiemy, z k, im mamy przyjemność, a właściwie nieprzyjemność Są z Krakowa, gdzie prowadzą sklepik (mówią. "Interes") z galanterią. Musi im to przynosić spory dochód, bo i ubrane są w rzeczy wprawdzie potwornie niegustowne i zupełnie dla nich nieodpowiednie, ale bardzo drogie. No i pewnie z racji tych pieniędzy baby zgrywają wielkie damy i popisują się snobizmem, aż człowieka mdli. Opowiedziały nam między innymi, że tata Szmaltz był wielkim patriotą i właśnie żeby zadokumentować swoją postawę, dał córkom imiona dwóch królowych polskich. Wanda i Jadwiga i mówił o nich zawsze. "Moje królewny" W tym miejscu nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem, ale nie wyszło mi to na dobre, bo poczuły się obrażone i wzięły mnie w obroty I zaczęło się. Jakie to oburzające, że wpakowałam się nielegalnie na statek, jaka jestem lekkomyślna, no i oczywiście jaka ta młodzież jest teraz w ogóle. Mówię ci. - krakały jak wrony. A ja zamiast im się odgryzać, siedziałam cicho i udawałam niewiniątko. Chyba się domyślasz, że z pewnych "zasadniczych" względów zależy mi na tym, żeby w czasie podróży mieć jak najmniej wrogów. Ale w środku aż mnie skręcało ze złości i gryzłam się w język, żeby im czego złośliwego nie powiedzieć. Irytowały mnie tym bardziej, że w czasie tego rodzinnego duetu przygadywały sobie nawzajem szpetnie i co chwila skakały do oczu, ale momentalnie godziły się i tworzyły zwarty front, kiedy kogoś atakowały lub coś krytykowały. Wtedy zaczynały dąć w jedną trąbkę nad podziw zgodnie. Królewny! Może się zdziwisz, że piszę o takich mało ważnych drobiazgach, ale prosiłeś, żebym notowała wszystko, co się zdarzy, bo jak się wtedy bardzo uczenie wyraziłeś. Chcesz skonfrontować moje wrażenia nowicjusza ze swoimi, starego morskiego wygi. A o morzu, statku i podróży nic jeszcze nie wiem. Od momentu zatarasowania się w kabinie siedziałam jak mysz w klatce. Bałam się strasznie, żeby ktoś za wcześnie nie wykrył mojej obecności, bo ciągle o różnych porach słyszałam kroki stewarda, który zatrzymywał się przy moich drzwiach, jakby coś węszył. Przypuszczam, że przykładał ucho do drzwi i nasłuchiwał. Napędzał mi też porządnego strachu, starałam się więc nie ruszać z koi, nie kichać, nie kaszleć, a nawet chwilami nie oddychać.. - Wyglądają stąd jak dziecinne zabawki! Elżbieta przechylona nad relingiem pokładu namiarowego uważnie obserwowała pracę dwóch małych holowników, z których jeden manewrował dziobem, a drugi rufą statku. - Rzeczywiście. - przytaknęła pani Karska.. - Patrzcie! Nasz poczciwy, paropiętrowy olbrzym daje się tym maleństwom wodzić za nos. - Musi. - stwierdził radzik.. - Wie dobrze, że bez ich pomocy nie dałby sobie rady. - A dlaczego?. - Bo w portach, a zwłaszcza w śluzach, jest tak mało miejsca, że żadna większa jednostka nie może manewrować przy pomocy własnych maszyn. Zbyt długo wytraca szybkość. Statek rozbiłby się o następne wrota śluzy i. - A cóż tu tak potwornie kopci? To skandal, żeby pasażerowie byli narażeni na podobne nieprzyjemności! Wszyscy obejrzeli się i zobaczyli panny Szmaltz z trudem drapiące się po stromym i dość karkołomnym trapie i głośno dające wyraz swemu niezadowoleniu. - Oho. - szepnęła Karska.. - Scylle i Charybdy suną tu, żeby uszczęśliwić nas swoim towarzystwem. - Świetnie je pani przezwała. - To nie ja. Chyba załoga tak je ochrzciła. Słyszałam, jak steward, wyszedłszy z ich kabiny, mówił coś takiego do ochmistrza, ale wyszło to jeszcze o wiele zabawniej, bo powiedział. "Tym razem udało mi się. Scylle i Hybrydy jadą do Rygi, więc nie mają czasu zawracać mi głowy i czepiać się jak zwykle" Wybuch śmiechu, wywołany opowiadaniem Karskiej, przywitał panny Szmaltz, które zdołały wreszcie pokonać stromiznę trapu. - Nie rozumiem, co państwa wprowadza w tak świetny humor. - powiedziała surowo panna Wanda, krzywiąc z niesmakiem spiczasty nos.. - Obie z siostrą jesteśmy oburzone. Tak jak i państwo zapłaciłyśmy pełne opłaty za przejazd i zapewniono nas, że będziemy traktowane z całym szacunkiem. Tymczasem tutaj na statku lekceważy się pasażerów. Chciałyśmy oglądać wejście do portu z mostku Tam są takie duże szyby i świetnie wszystko widać, ale nam nie pozwolono. Jakiś oficer powiedział, że teraz nie można przebywać na mostku, bo jest pilot i są manewry Akurat te manewry muszą robić tam, gdzie najwygodniej i najzaciszniej? Państwo na pewno. - zwróciła się do państwa Karskich. - solidaryzują się z nami? Ale ani pan Karski, ani jego żona nie zdążyli na ten temat nic powiedzieć, ponieważ młodsza panna Szmaltz pośpieszyła z pomocą siostrze i poparła jej pretensje do całego świata. - I gdzie nas ciągną te małe łódki, zanieczyszczające tylko powietrze. Przecież Dunkierka jest o tu, na lewo. Już prawie ją minęliśmy. My przecież wybrałyśmy się w podróż, aby też coś zwiedzić. Tymczasem wygląda na to, że ulokują nas w porcie pomiędzy składami i dźwigami. Jakżeż daleko stamtąd będziemy miały do miasta. - Porty chyba zawsze są położone dość daleko od śródmieścia. Choćby w Gdańsku. Pamiętają panie, jak długo wieziono nas mikrobusem. - usiłowała łagodzić Karska Jej mąż zaś, aby przerwać nieznośne już jazgotanie obu wiecznie niezadowolonych sióstr, poprosił obecnego na pokładzie namiarowym radzika o informacje o śluzach, bo właśnie w tej chwili powolutku, centymetr chyba po centymetrze statek został przez holowniki wprowadzony do śluzy Radzik szybko skorzystał z okazji i zaczął wykład o przypływach i odpływach, o konieczności chronienia portów od ciągłych zmian poziomu wody dla ułatwienia pracy przeładunkowej, o różnych rodzajach śluz we Francji, Belgii, a zwłaszcza w Holandii, która właśnie śluzami broni swego kraju, leżącego w znacznej części poniżej poziomu morza Wygłaszał ten swój wykład trochę napuszonym tonem, ciągle zerkając na Elżbietę, jakby chciał sprawdzić, czy jego fachowa wiedza robi na niej dostatecznie silne wrażenie Dziewczyna jednak nie tylko nie okazała zainteresowania, ale nawet nie starała się ukryć niechęci. Od pierwszej chwili młody marynarz irytował ją. Uznała, że jest zarozumiały i bezczelnie pewny siebie i chcąc okazać mu swoje lekceważenie przerwała ironicznie.. - Gada pan, jak z bedekera. Przecież to wszyscy wiedzą. - No nie wszyscy, panno Elżbietko, nie wszyscy. Ja na przykład podróżuję po raz pierwszy w życiu. A i moja żona dotąd oglądała morze tylko z sopockiej plaży. Zresztą i reszta pasażerów. - to mówiąc pan Karski skłonił się lekko w stronę nadąsanych sióstr. - też jest nowicjuszami. A nie każdy ma ojca kapitana, od którego może czerpać bez ograniczeń wiedzę morską.. - Och, przepraszam pana. Ma pan rację! Ja bywam rzeczywiście nieznośna. Tylko myli się pan sądząc, że to ojciec jest źródłem mojej teoretycznej wiedzy o morzu. Tata, jak państwo pewnie zdążyli zauważyć, nie jest zbyt rozmowny i niełatwo byłoby wyciągnąć od niego wiadomości. Moją całą wiedzę zawdzięczam panu Tadeuszowi. Nasz chief to chodząca encyklopedia geograficzno. - historyczno. - etnograficzno. - architektoniczno. I już nie wiem jeszcze jako. - morska. - O jej, panno Elżuniu!. - przeraziła się Karska.. - Mnie aż tchu zabrakło, jak pani zaczęła wyliczać dziedziny, którymi interesuje się chief. Czy to możliwe?. - Słowo daję, że tak! Żeby pani zobaczyła jego filmy, to uwierzyłaby mi pani. Prawie nie ma na świecie miejsca, którego by nie sfilmował i o którym nie miałby w swej bibliotece zebranych materiałów. On naprawdę mógłby nam opowiedzieć ciekawe i oryginalne rzeczy. - dodała chcąc do reszty pognębić radzika i przechyliwszy się przez poręcz z całych sił wrzasnęła w kierunku dziobu, na którym pierwszy oficer wraz z kilkoma marynarzami pełnił służbę.. - Prawda, chiefie?!. - Prawda, malutka!. - odkrzyknął i wesoło pomachał ręką. - Zbiera te wszystkie materiały. - ciągnęła dalej Elżbieta. - dla swoich dzieciaków. Tylko że one są jeszcze trochę za małe. Więc na razie, żeby jego zbiory się nie marnowały, pakuje tę całą wiedzę we mnie i dlatego ja to już właściwie wszystko teoretycznie znam. - To po co się było nielegalnie pchać na statek, jeśli się już wszystko zna na pamięć?. - zaskrzypiała panna Wanda. - teoretycznie. - mruknął niby do siebie wściekły radzik Elżbieta popatrzyła na niego ze złością i odparła lodowatym głosem.. - Żeby skonfrontować prawdziwe wrażenia z tym, co opowiadają tak zwane wilki morskie, element znany z zamiłowania do łgarstw. - O, patrzcie! Patrzcie! Brama się otwiera!. - wykrzyknął Karski, przerywając sprzeczkę młodych i zgryźliwości starszych Rzeczywiście, wielka stalowa zapora zaczęła się wolno ; odsuwać, odsłaniając spokojne wody portu, a oba holowniki zatrąbiły przeraźliwie i dym buchnął z ich kominów jeszcze gęściejszą chmurą Kapitan dał znak kierowcy i samochód zatrzymał się przy wjeździe ma most. - Wysiądziemy tu. - zwrócił się do jadących na tylnym siedzeniu kobiet.. - Chciałbym wam pokazać ciekawą rzecz. - A co takiego, tatusiu?. - Zaraz zobaczysz. Ale gdzie reszta?. - Przecież powinni jechać za nami. Czyżby zabłądzili? -zaniepokoiła się ochmistrzowa. - Pewnie panny Szmaltz zaczęły grymasić, że im się ulica nie podoba albo że bardzo trzęsie i musieli jechać inną drogą. W ogóle uważam, że tatuś niepotrzebnie zaproponował wspólne zwiedzanie miasta. - I w dodatku rzucił im mojego męża na pożarcie. Biedny Antoni! Jak on się tam musi pocić w ich towarzystwie!. - Przestańcie gderać. - zirytował się kapitan.. - Nie mogłem przecież zostawić ich samych. Ostatecznie są pasażerkami i mamy wobec nich obowiązki. - O, jadą!. - wykrzyknęła Elżbieta Drugie auto zatrzymało się przy krawężniku. Ochmistrz otworzył drzwi i stanął obok kapitana wachlując się kapeluszem. - Czyżby ci było tak gorąco, przyjacielu?. - zapytał półgłosem kapitan, uśmiechając się z odrobiną złośliwości. Ochmistrz spojrzał na niego z wyraźnym wyrzutem i również półgłosem odpowiedział.. - Dalej ty, kapitanie, pojedziesz w towarzystwie tych pań. A potem pogadamy, czy jest gorąco.. - Cóż to za pomysł, żeby wysiadać tu, jeżeli śródmieście jest akurat tam. - zaterkotała panna Wanda. A panna Jadwiga już otwierała usta, żeby uzupełnić przemowę siostry, ale kapitan nie pozwolił jej dojść do słowa. - Dunkierka jest małym miastem portowym, całkowicie odbudowanym po wojnie i nie ma w nim prawie żadnych zabytków. Natomiast na tych kanałach chciałem pokazać ciekawostkę, której już w tej podróży nie spotkamy. Patrzcie, państwo! Barki! To mówiąc poprowadził całe towarzystwo nad kanał. - A my podziękujemy panu kapitanowi za troskliwość -zawołała z ironiczną przesadą panna Wanda. - i pójdziemy własną drogą. Nie po to wydałyśmy ciężkie pieniądze na podróż, aby oglądać jakieś tam barki. - Tylko dwa dni mamy być w tym porcie, kiedyż więc zdążymy się zorientować, co jest w sklepach?. - dodała siostra. - Żegmamy. - rzuciła starsza Obydwie ledwo kiwnąwszy nosami kapitanowi i Nowakom powędrowały wąską uliczką w kierunku niezbyt odległego śródmieścia Kapitan stał zaskoczony tą dość nieoczekiwaną sceną, przekreślającą jego najlepsze intencje, a ochmistrz roześmiał się wesoło. - Zagadka wyjaśniona. Nasz trzeci, którego już zdążyły parę razy nudzić o takie, to znów o inne lekarstwa na żołądki i wątroby, całą jedną wachtę zastanawiał się, dlaczego one popłynęły w rejs. Zupełnie mu nie pasowały do żadnej kategorii pasażerów. - Zdaje się, że masz rację. - uśmiechnął się kapitan. - Zwyczajne handlarki. - pogardliwie machnął ręką pan Antoni. - Czy na pewno jesteście sprawiedliwi?. - zapytała ochmistrzowa.. - Może nie miały ochoty oglądać tych barek. Bo co to w końcu za ciekawostka? Przecież są wszędzie, na wszystkich rzekach. - Ale nie takie jak tu. Spójrzcie!. - rzekł kapitan zbliżając się do nabrzeża Wzdłuż wąskiego solidnie obmurowanego kanału stało parę barek. Ich długie ładownie pokryte deskami rzeczywiście nie wzbudzały żadnego zainteresowania. Zabudowania jednak na rufie, a koło nich miniaturowe ogródki pełne warzyw i kwiatów zaciekawiły ochmistrzową. - O!. - jęknęła zazdrośnie.. - Więc ci ludzie mieszkają tu stale, i to z całymi rodzinami?. - A tak. - odpowiedział ochmistrz.. - Spójrzcie! Tam właśnie kobieta pierze bieliznę i wiesza ją na sznurku nad ogródeczkiem. A obok niej leży pies. Widzicie? Ona za każdym razem musi przez tego psa przeskakiwać, bo nie ma go którędy ominąć. I żeby gospodarstwo było kompletne, na dachu domeczku siedzi kot. - No ci chyba nie obawiają się, że im kogoś dokwaterują do mieszkania. - roześmiała się Elżbieta.. - Zastanawiam się, czy przypadkiem nie sypiają na stojąco, bo chyba w tych malutkich kajutkach dla krasnoludków trudno się położyć. - E, nie jest tak źle. To tylko z góry wydaje się takie okropnie małe. Ale popatrz, Elżuniu, tam. Na tej barce Widzisz? Dziecko!. - Rzeczywiście! Dziecko, i to uwiązane na sznurku, jak psiak. - To dla bezpieczeństwa. - wyjaśnił kapitan.. - Taki mały berbeć, nie ma chyba więcej jak trzy lata, mógłby łatwo wypaść za burtę. Uwiązany dzieciak jest bezpieczny i matka może się zająć swoją robotą. - Szkoda, że Antoś nie zamustrował na taką jednostkę. - rozmarzonym tonem odezwała się ochmistrzowa, patrząc zazdrośnie na maleńkie gospodarstwo widoczne przez szyby okienek.. - Tak dobrze byłoby mieszkać zawsze razem Panowie roześmieli się, a kapitan dodał.. - O życiu na barkach możesz tylko pomarzyć, Zuziu. Rozmiary Antosia stanowczo nie predestynują go do życia na takiej powierzchni. - spojrzał wymownie na okazałą postać przyjaciela.. - A teraz proponuję obejrzenie pomnika wzniesionego ku czci poległych w pierwszej i drugiej wojnie światowej. Obie te wojny nie oszczędzały Dunkierki.. - Świetnie, że jesteście państwo!. - wykrzyknął Karski, zderzając się z kapitanem w drzwiach restauracji.. - Alina, moja żona. - poprawił się. - już tam czeka. A ja muszę 3I wyskoczyć na chwilkę. Zobaczyłem przez okno kogoś znajomego. To znaczy wydaje mi się, że to znajomy. Muszę to sprawdzić! Nie można przecież nie pogadać z rodakiem na obczyźnie. Tylko gdzie on mi się podział?. Jest! Tam idzie! Lecę! Zobaczę, czy się nie pomyliłem i zaraz wracam Elżbieta z ojcem weszli do dużej sali restauracyjnej, urządzonej bardzo oryginalnie. Wnętrze lokalu było stylizowane na wzór starej chaty rybackiej, sufit z ciemnych belek, ściany przybrane rozpiętymi sieciami, obsługa w charakterystycznych flamandzkich strojach. - Jak tu ładnie. - ucieszyła się Elżbieta. - Ładnie, czysto i jedzenie doskonałe. - odparł kapitan.. - O, tam siedzi pani Karska. Idziemy do niej. - Pani Alina uśmiechnęła się do nich z prawdziwą ulgą. - Jak to dobrze, że państwo już przyszli. Ten mój mąż to zupełny narwaniec. Zostawia mnie samą w restauracji w obcym nieście i gna jak wariat, bo zobaczył kogoś znajomego. Jestem na niego naprawdę zła. - Nie trzeba się złościć. - łagodził kapitan.. - Już pani nie jest sama. Może zamiast czekać bezczynnie na męża, poczytamy sobie kartę i wybierzemy coś smacznego do jedzenia. - Ja karty oglądać nie mam zamiaru. - odpowiedziała udobruchana.. - Nie znam francuskiego i tak nic nie zrozumiem. Już sobie wypatrzyłam coś w naturze. 0. To, co zajada tamta para przy sąsiednim stoliku. To wygląda bardzo apetycznie i sądząc z ich zachwyconych min, musi być wspaniałe Kapitan dyskretnie, ale uważnie przyjrzał się półmiskowi stojącemu na sąsiednim stoliku. - Czy jest pani pewna, że właśnie na to ma pani apetyt?. - zapytał z lekkim niedowierzaniem. - Tak. Chcę właśnie to. Nic innego nie odważę się tu jeść. Nareszcie! Wraca mój marnotrawny małżonek i naturalnie wlecze do nas jakiegoś swego znajomka. Oczekiwany rzeczywiście zbliżał się do stolika, prowadząc pod rękę jakiegoś pana. Kapitan obejrzał się przez ramię i gwałtownie odwrócił głowę, a twarz jego oblekła się wyrazem śmiertelnej powagi.. - Patrzcie państwo, jaki ten świat jest mały. Nawet we Francji spotyka się znajomych. - perorował wesoło Karski.. - Pozwólcie, że przedstawię pana prezesa Zanickiego, którego wyłowiłem na obczyźnie Nowo przybyły szarmancko schylił się nad wyciągniętą ręką pani Karskiej i złożywszy na niej pełen staroświeckiej galanterii pocałunek, odwrócił się w stronę Elżbiety, która siedziała po przeciwnej stronie stołu obok ojca. W tej chwili wzrok jego napotkał spojrzenie kapitana i prezes zamarł w bezruchu, a twarz jego wyrażała przerażenie i rozpacz. - Ja. Ja bardzo przepraszam. Ja. - Ależ bardzo nam miło poznać pana prezesa. - kapitan wyciągnął rękę i ostentacyjnie potrząsnął zastygłą w powietrzu prawicą Zanickiego.. - Proszę się przedstawić mojej córce i siadać z nami. - Kiedy ja już jestem po obiedzie. I bardzo się śpieszę. Naprawdę bardzo dziękuję.. - Jąkał prezes, ocierając chustką czoło pokryte kropelkami potu, choć w lokalu panował przyjemny chłód. - Nie ma o czym mówić! Siadaj pan z nami. - przerwał stanowczo Karski.. - I proszę szybko decydować, co pan będzie jadł. Dziś pan jest moim gościem. Nareszcie mam okazję zrewanżować się za miłe przyjęcie, jakie zgotował mi pan w Gdańsku. Bo pan Zanicki. - Karski zwrócił się z tym wyjaśnieniem do reszty towarzystwa. - jest prezesem spółdzielni, która podlega mojemu resortowi w ministerstwie i niedawno byłem u niego z taką małą wizytą. - Na kontroli. - sprostował nieśmiało Zamicki. - No. - roześmiał się Karski. - nie była to w całym tego słowa znaczeniu kontrola. Raczej wizyta. Chciałem się zapoznać z waszymi metodami pracy. I muszę przyznać, że byłem dla pana pełen uznania. Naprawdę! Nigdzie nie zdarzyło mi się widzieć takiego porządku i sprawności Zwierzchnicy powinni być z pana dumni Prezes rzucił szybkie spojrzenie na kapitana, ale ten pochłonięty studiowaniem karty nie zwracał na niego uwagi. - No to wypijemy za to miłe spotkanie rodaków. - Karski sięgnął po kieliszek napełniony winem.. - A pan prezes też na wycieczce?. - Tak. No właściwie to nie. To znaczy.. - Zaczął jąkać prezes. - No więc tak czy nie?. - zdziwiła się Karska.. - Tak pan mówi, jakby można było być na wycieczce i jednocześnie nie być na niej. Prezes znowu otarł czoło z potu i z rozpaczą w oczach spojrzał na kapitana, który uśmiechając się nieznacznie skinął głową. - To przecież rzecz zupełnie prosta. Pan prezes przyjechał tu chyba służbowo. No a służbowa podróż zagraniczna jest zawsze jednocześnie trochę wycieczką i stąd to "i tak, i nie". Zgadłem?. - Tak jest, panie kapitanie!. - wykrzyknął Zanicki z tak wyraźną ulgą, że wszyscy spojrzeli na niego trochę zdziwieni, a Elżbieta przyjrzała mu się szczególnie uważnie. - Nawet nie wiedziałam, że wygląd taty tak wyraźnie zdradza jego zawód. - Nie rozumiem, o co ci chodzi?. - No bo przecież jesteś, tatusiu, w cywilnym ubraniu i nikt z państwa ani razu nie zwrócił się do ciebie per "kapitanie", a pan prezes od razu domyślił się, kim jesteś, więc chyba masz taki wygląd. Typowy wilk morski. - Rzeczywiście!. - wykrzyknęła Karska.. - Niech pan nam zdradzi, po czym pan poznał kapitana Prezes przegarnął palcami łysiejącą czuprynę i nerwowo rozejrzał się dokoła. - O! Niosą już smakołyki dla nas!. - zawołał radośnie, zrywając się na widok kelnera, który z tacą pełną talerzy zbliżał się do ich stolika. - Boże miły! Kapitanie! Co pan nazamawiał?. - wyszeptała z przerażeniem pani Alina. - Dla wszystkich zamówiłem według swego gustu. To co już tu jadałem i uważam, że jest doskonałe, choć się dziwnie nazywa. Tylko d1a pani, wedle życzenia, to, co jedli nasi sąsiedzi Całe towarzystwo z zapałem zabrało się do jedzenia. - A swoją drogą. - odezwała się Karska, kiedy talerz jej był już prawie pusty. - chciałabym wiedzieć, z czego jest zrobiona ta wyśmienita pieczeń?. - Z płetwy rekina. - powiedział kapitan tak naturalnym tonem, jakby mówił. "Z poczciwej polskiej świniny". - Co?. Co pan powiedział?. - wykrztusiła pani Karska, nieruchomiejąc nad resztkami potrawy. Twarz jej zrobiła się purpurowa, a oczy przybrały kształt małych talerzyków. Chwilę siedziała osłupiała, po czym wyszarpnąwszy chusteczkę z torebki, przycisnęła ją do ust, zerwała się od stolika i jak szalona pognała w stronę hallu Kapitan poPatrzył na Karskiego z zakłopotaniem. - Przepraszam. - mruknął.. - Niepotrzebnie to powiedziałem. - No wie pan?. - oburzył się ekonomista.. - Skąd człowiek może wiedzieć, że kobieta potrafi być taką histeryczką Na morzu, choć trochę kiwało, czuła się świetnie. Aż mi było wstyd, bo sam musiałem ratować się aviomariną. A tu masz!. Atak morskiej choroby tylko dlatego, że zjadła kawałek takiej sympatycznej rybki. Ostatecznie nie dziwiłbym się jej, gdyby się dowiedziała, że jadła jakieś paskudne ślimaki. - Albo osławione francuskie żabie udka. - dodała Elżbieta. - No więc żeby sprawiedliwości stało się zadość. - powiedział z udaną powagą kapitan. - zechciejcie przyjąć do wiadomości, że sałatka, którą przed chwilą tak wychwalaliście, była zrobiona między innymi ze ślimaków i zgrabnych nóżek zielonych żabek. - O rany.. - Westchnął Karski, głośno przełykając ślinę. Chwilę oddychał głęboko, a potem popatrzył ze słabym uśmiechem na Elżbietę siedzącą z dość niewyraźną miną. - Ale my się nie damy pognębić, prawda, panno Elżbietko? Kapitan nie będzie miał satysfakcji. Dość że udało mu się z moją żoną. My zachowamy zimną krew. Zjedliśmy żaby i ślimaki i bardzo nam smakowały! Czy może pan zaproponować jeszcze inne gady?. Może kruchutki ogonek krokodyla w czerwonym winie?. - Albo łapę jakiegoś przedpotopowego jaszczura w majonezie?. - dorzuciła Elżbieta, która pod wpływem humoru swego towarzysza zdążyła się już całkowicie opanować Odgłos gwałtownie odsuwanego krzesła przerwał tę żartobliwą rozmowę. Wszyscy troje spojrzeli na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Zanicki. Krzesło było puste Prezes zaś sadził przez salę skokami kangura, przyciskając ręce do ust. - A wygląda na takiego dzielnego chłopa. - stwierdził ze złośliwym uśmiechem kapitan. - Spróbujmy zatrzymać tutaj taksówkę, do postoju jest dość daleko. O! coś jedzie.. - Kapitan podniósł rękę dając znak kierowcy Taksówka Dotrzymała się przy krawężniku, drzwi pchnięte energicznie odskoczyły gwałtownie i radzik, uśmiechnięty ucha do ucha, wyskoczył w środek stojącej grupki. - Zdążyliśmy! Mówiłem, że zdążymy!. - wykrzyknął triumfalnie. - A pan co tak, jak "deus ex machina". - skrzywił się z niezadowoleniem kapitan, którego drzwi auta uderzyły w rękę.. - Chce pan ludziom kości poprzetrącać, czy jak?. - Ależ, wprost przeciwnie, panie kapitanie! Kapitan stracił resztę cierpliwości. Nieszkodliwe powiedzonko "wprost przeciwnie", którego radzik potrafił używać często, sposób zaskakujący, irytowało go zawsze. Teraz spotęgowało w nim jeszcze złość wywołaną bólem ręki. - Wprost przeciwnie, to znaczy, że chciał pan skleić mi rękę, waląc w nią drzwiami samochodu, prawda?. - warknął Radzik speszył się i na chwilę stracił pewność siebie. - Proszę, nie złość się, kapitanie, my się tak śpieszyliśmy, żeby was tu jeszcze zastać, bo przyszedł nam do głowy świetny pomysł. - rozległ się z wnętrza auta głos pani Nowakowej.. - Pomóżcie mi się tylko wydostać z tego pudełka od sardynek, bo ciaśniejszego wozu chyba nie ma w całej Francji Radzik podskoczył do drzwiczek samochodu i wsunąwszy rękę do środka, zaczął z niego wyciągać ochmistrzową. - I cóż to za nadzwyczajny pomysł zmusił pana do rozbijania się taksówkami? Cierpi pan na nadmiar dewiz? -spytała Elżbieta spoglądając z ironicznym uśmiechem na radzika. - No, chyba marynarze na brak tych dewiz nie mogą narzekać! Przecież świetnie zarabiają i wydanie kilku dolarów nie robi im różnicy. - wtrącił się Karski.. - Tak myślą ludzie na lądzie. To jeszcze jedna legenda o życiu marynarzy. - powiedział poważnie kapitan. -W rzeczywistości wszyscy, jeśli chcą coś kupić dla bliskich, muszą bardzo oszczędzać. To także tradycja nie do przełamania. Niektóre rodziny marynarzy nie wyobrażają sobie, żeby ojciec mógł wrócić z rejsu z pustymi rękami. Czasem człowiek ma wrażenie, że w domu nie czekają na niego, tylko na to, co przywiezie. - Tatusiu! Jak możesz tak mówić?! Czy u nas tak jest? Czy cioteczka czeka na ciuchy? A w tylu innych znajomych domach. No choćby u chiefa?. - Przecież ojciec mówił tylko tak w ogóle. Miał na myśli złe żony i złe rodziny. - łagodziła ochmistrzowa Kapitan objął córkę ramieniem i przyciągnął do siebie. - Nie gniewaj się, córeczko. To nie dotyczyło nikogo z naszych przyjaciół, ani tym bardziej ciebie, bo bezinteresowność to jedna z twoich zalet. Szkoda, że jedna z nielicznych.. - Pan jest bardzo surowy, kapitanie. - Czy pani uważa, że nie mam do tego powodu? ostatni wybryk Elżbiety popsuł mi naprawdę niemało krwi i przyczynił wiele zmartwień. - Och! dajmy już temu spokój!. - wykrzyknęła Nowakowa.. - Nie po to gnałam tu na złamanie karku, żeby prowadzić dyskusję o charakterze Elżuni. Jak statek stoi w porcie, to nie chce się na nim siedzieć, bo strasznie tam nudno. Antoni jest tak zajęty, że nosa mu zza papierów nie widać. Kapitan też po powrocie na pewno nie będzie miał czasu, a i ci z załogi, co nie poszli na ląd, zapracowani. Jeden pan Włodek jest teraz wolny, postanowiłam więc, że zabierzemy Elżunię, aby jeszcze trochę obejrzeć miasto. Może państwo pójdą z nami?. - zwróciła się do Karskich.. - Dziękujemy bardzo, ale żona czuje się niezbyt dobrze. Wrócimy z kapitanem na statek. Wcale nie byłam zachwycona pomysłem zwiedzania miasta w towarzystwie radzika, który, okazuje się, zupełnie podbił serce cioci Zuzi. To nadęty i zarozumiały bałwan Usiłuje mnie uwodzić i jest oburzony, że mu się to nie udaje. Nie znoszę takich typów i nawet gdyby moje serce było wolne, nigdy nie zwróciłabym na niego uwagi. Ale ciotka postawiła mnie w takiej sytuacji, że nie wypadało się wykręcić, choć naprawdę wolałabym wrócić na statek i patrzeć na wyładunek. Strasznie lubię widok pracujących dźwigów i ruch na pokładzie. Ale później przestałam żałować, że zgodziłam się iść z nimi, bo przeżyłam zabawny moment. Ciotka uparła się zwiedzić katedrę za kanałem, bo dla niej kościoły są zawsze najciekawsze i najbardziej warte obejrzenia. Kościół, jak kościół, nic specjalnego. Dopiero w środku zobaczyłam coś ekstra. Otóż w jednym miejscu stoi gipsowa figura świętego Ekspedyta. Ciotka się przy nim rozczuliła, bo to podobno patron dobranych i szczęśliwych małżeństw. Zdaje się, że jego praca w Dunkierce jest owocna w skutki.. - obok figury świętego cały filar obity jest, a właściwie wytapetowany, małymi tabliczkami z marmuru. Na każdej tabliczce jakżeż wymowny napis "Merci" i różne inicjały. Ciotkę Zuzię ten widok tak wzruszył, tak się rozmarzyła, że nie można jej było stamtąd wyciągnąć. - Chciałabym, żebyś ty, moje dziecko, taką tabliczkę mogła tu przybić. - powiedziała wreszcie Patrzyła przy tym na mnie i na radzika tak obrzydliwie znacząco, jakby nas już widziała sunących po ślubnym kobiercu. Zatrzęsło mnie ze złości. Przecież doskonale zna Jurka i wie, co nas łączy. W dodatku ten bufon spoufalił się przez jej głupie gadanie i wziął mnie za rękę. Zaczął też I robić słodkie oczy i powiedział.. - No więc jak, panno Elżuniu?. - (Uważasz? Od razu. Elżuniu!). - Przybije pani taką tabliczkę? Odpowiedziałam, że owszem i że jeśli go interesuje, mogę mu nawet powiedzieć, jakie inicjały będą umieszczone pod słowem "merci". A ponieważ był tego strasznie ciekawy, wypaliłam bez namysłu.. - E i J.. - A żeby nie było wątpliwości dodałam. -J to znaczy Jerzy.. - Radzik, musisz wiedzieć, ma na imię Włodek Nie powiem, żeby reszta wycieczki była bardzo przyjemna. Oboje, i ciotka, i radzik, mieli okropnie naburmuszone miny i odzywali się półsłówkami. Trudno. Przeżyję i to. - Czy widzieli państwo najzabawniejszą rzecz w Dunkierce. Przesławne "Les bains de Dunkerque"?. - zapytał chief. - Nie! A cóż to takiego?. - Rzeczywiście!. - wykrzyknął kapitan uderzając się ręką w czoło.. - Zapomniałem pokazać tego cudaka. - To naprawdę szkoda, bo rzecz jest unikalna. Nasze rodzime "jelenie" są dziecinną zabawką w porównaniu z tą perłą architektury, jaką są dunkierskie łaźnie. Wyobraźcie sobie państwo wklęsłą fasadę uformowaną na kształt olbrzymiej muszli. Wyłożone jest toto pseudoturecką mozaiką w kolorze niebieskawozielonkawym. A na tle tej mozaiki architekt, któremu, trzeba przyznać, nie brakowało fantazji, umieścił figlasy w kształcie złotych gwiazd i srebrnych księżyców. Mówiąc krótko. "Coś pięknego"!. - O jej.. - Jęknęła z rozpaczą Karska. - Ach, jaka szkoda. - zawtórował jej mąż. - Właśnie! Bo to jeszcze nie wszystko. Frontonu tej cudownej budowli strzegą dwa terakotowe lwy wielkości dobrze wyrośniętych cielaków. Wspaniałe! Kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy razem z kapitanem to fin de siecleowo. - secesyjne arcydzieło, któremu dwie wojny światowe nie dały rady, oniemieliśmy z wrażenia. Mam w kabinie zdjęcie tego frontonu, to państwu pokażę. Uśmiejecie się, choć oczywiście nie oddaje ono całego artyzmu i siły wyrazu, bo niestety nie jest kolorowe. - Nie rozumiem, co w tym śmiesznego. - odezwała się kwaśno starsza panna Szmaltz.. - Ja sobie wyobrażam, że to bardzo piękne. Muszla. Mozaika. Księżyc. Gwiazdy. - I do tego jeszcze wielkie lwy. - rozmarzyła się młodsza siostra.. - My bardzo lubimy takie rzeczy. Mamy serwantki pełne różnych figurek. Na przykład słonie pod palmami. Czyż to nie piękne?. - Albo pudełeczka z muszelek. - westchnął Karski, podnosząc w górę oczy z wyrazem nabożnego zachwytu. - O! Pan nas doskonale rozumie! To naprawdę wielka satysfakcja dla nas. Nareszcie spotkałyśmy człowieka, który tak idealnie odpowiada nam poziomem kultury.. - To mówiąc panna Wanda podniosła się, podeszła do sąsiedniego stołu i z powagą wyciągnęła rękę.. - Dziękuję panu! Karski zerwał się z krzesła i chwyciwszy wyciągniętą dłoń, ucałował ją z ostentacyjnym szacunkiem. - Łaskawa pani. - mówił przy tym głosem drgającym od hamowanego śmiechu.. - Jestem prawdziwie zaszczycony, a wzruszenie odbiera mi głos Zachowanie powagi kosztowało wszystkich obecnych w jadalni ogromnie dużo wysiłku i było w znacznej mierze zasługą kapitana, który obserwował tę niecodzienną scenę z kamiennym wyrazem twarzy. - Jako gospodarzowi, bardzo mi miło. - powiedział trochę zduszonym głosem. - że pasażerowie w tym rejsie tak się dobrali. że nie ma zgrzytów ani różnicy w poziomie kulturalnym. Wszyscy na statku tworzymy jedną rodzinę i właśnie się cieszę, że panie tak pasują do tej rodziny. - A w tej rodzinie ty jesteś tata, a ochmistrz mama! -wykrzyknęła Elżbieta i wybuchnęła głośnym śmiechem Wszyscy poszli za jej przykładem i śmieli się niewspółmiernie długo i serdecznie do wartości dowcipu. - Gdyby nie Elżbieta i jej dziecinny pomysł z tatą i mamą, byłbym chyba za chwilę parsknął pannie Szmaltz prosto w nos takim śmiechem, że nie darowałaby mi tego do śmierci. - zwierzał się w czasie wieczornej wachty chief kapitanowi, który zajrzał na mostek. - Ja też nie miałem łatwej sytuacji. Ględziłem o tej rodzinie, bo czułem, że wszyscy aż dygocą wewnątrz ze śmiechu i że za chwilę ktoś nie wytrzyma. Najbardziej oczywiście bałem się o Elżunię, bo wiem, jak w jej wieku trudno zachować powagę. - A ona najsprytniej wybrnęła z sytuacji. Swoją drogą zastanawiam się, skąd w dzisiejszych czasach biorą się jeszcze takie typy, gdzie się uchowały?. - W Krakowie. - mruknął kapitan.. - Idę spać. Jakby było trzeba, obudź mnie. Dobranoc Ochmistrz podniósł się od biurka i melancholijnie zapatrzył przez otwarty iluminator. Mogło się zdawać, że wpatruje się tak w powierzchnię morza, która lśniła w promieniach słońca nieskończoną ilością drobniutkich, mieniących się srebrem zmarszczek. Ale pani Zuzanna zbyt dobrze znała swego męża, żeby się dać zwieść temu wrażeniu. Był zbyt prozaiczny, żeby się zachwycać pięknymi widokami, a zresztą morze było dla niego chlebem powszednim, wystarczyły dwa określenia. "Spokojne" albo "burzliwe", bo to tylko była rzecz istotna. Gdyby go ktoś zapytał, czy piękne, na pewno wzruszyłby ramionami i nie potrafiłby na to odpowiedzieć. Ot, woda jak woda. I dlatego stan melancholijnej kontemplacji, w jaki zapadł, stojąc koło biurka pełnego czekających na niego papierów, zaniepokoił żonę. - Co ci się stało?. - zapytała z troską w głosie, zatrzymując się koło niego.. - Może jesteś chory? Oderwał wzrok od jakiegoś niewidzialnego punktu na horyzoncie i potrząsnął przecząco głową. - No więc czemu jesteś taki smutny? Czemu nie bierzesz się do roboty?. - Bo wiesz, Zuziu, nie rozumiem i nie mogę się z tym pogodzić. O Boziu! Boziu!. - Ale z czym? Czego biadolisz jak stara dewotka?. - A z tym co zrobiła Elżunia. - wysapał. - E! Nudny jesteś! Dałbyś już temu raz spokój ;I. - Właśnie że nie dam spokoju, bo nie może mi się pomieścić w głowie, żeby taka mądra dziewczyna, takie dobre dziecko, z którym nigdy nie było najmniejszego kłopotu, wpadło raptem na taki szatański pomysł. - Typowy przykład różnicy między marzeniem a twardą rzeczywistością. - uśmiechnęła się pani Zuzanna. - Nie wiem, o czym mówisz. - A o tym, że twoje wyobrażenia o charakterze Elżbiety są tak podobne do prawdy, jak ja do primabaleriny Opery Bałtyckiej. - Zuziu!. - wykrzyknął Nowak, a twarz jego poczerwieniała z oburzenia. - Zuziu! Zuziu!. - wykrzywiła się śmiesznie, naśladując głos męża.. - Nie ma się czego oburzać. Siedzicie na tym swoim morzu całe życie i nie macie bladego pojęcia, co się dzieje w waszych domach. - Ale przecież przyjeżdżamy do tych domów i widzimy, jak jest. - Niewiele widzicie! Co można zobaczyć, jak człowiek jest w domu parę dni, a potem go nie ma całe miesiące. - Więc jak wygląda prawda? I - A tak, że Elżunia od małego była bardzo trudna. W dodatku chowana bez matki i właściwie bez ojca. - Ale panna Julia.. - Cóż Julia? Robiła, co mogła, ale nigdy nie była w stanie zapanować nad tym dzieciakiem. Póki Elżunia była mała, rozpieszczałyśmy ją obie, to prawda. No wiesz. Biedna sierota. A zresztą sam przyznasz, że była śliczna i rozkoszna. Wszystkich umiała zawojować. A potem im dalej, tym gorzej. Im była starsza, tym trudniej było nią kierować. Boże! Co się ta biedna Julia przez nią napłakała!. - Więc ona taka niedobra?. - Nie! Tak nie można powiedzieć. Ona ma w gruncie rzeczy bardzo dobre serce, jest prawdomówna, uczciwa, uczy się dobrze. - Więc o co chodzi?. - wykrzyknął z wielką ulgą. -Jeśli jest taka, jak mówisz, to anioł nie dziewczyna Ochmistrzowa uśmiechnęła się sceptycznie. - Przy tych wszystkich zaletach ma takie wady, że o anielskości raczej trudno mówić. No co ci będę długo tłumaczyła. Jest taka jak większość dzisiejszej młodzieży. - Nie znam dzisiejszej młodzieży. - westchnął ze smutkiem. - Samowolna, egoistka i despotka. Uważa, że powinna mieć wszystko, czego zapragnie i że cały świat jest stworzony po to, żeby jej służyć i dostarczać przyjemności A jak się na coś uprze, zdechł pies. Nie przekonasz, nie zmusisz, nie wytłumaczysz. Ot, choćby z uczesaniem. Obie z Julią walczymy z tym już nie wiem jak długo. "Obetnij włosy. Zepnij włosy. Odgarnij z czoła tę potworną grzywę" Ale! Groch o ścianę. Im my bardziej zdzieramy gardła, tym ona niżej sczesuje te firanki. - Ma bardzo piękne włosy. - szepnął pan Antoni. -Zupełnie jak roztopione złoto.. - Racja. Są rzeczywiście wyjątkowo ładnego koloru, ale przecież powinna je jakoś po ludzku czesać, a nie robić z siebie stracha na wróble. - Kiedy one teraz wszystkie noszą takie zasłony z włosów. - Właśnie! Więc jest taka jak wszystkie, ale to wcale nie dowód, że jest łatwa i spokojna. Niech ci się nie zdaje. - Wszystko bym jej darował. Ale ten wyjazd. - O tym pogadamy jeszcze kiedyś. Później. Za parę tygodni. Chyba to też nie okaże się tak groźne, jak jej wszystkie dotychczasowe wybryki. Może to nie był tylko głupi, dziecinny pomysł. - Zuzanno!. - zerwał się Nowak. - ty coś przede mną kryjesz. Ty coś wiesz i nie chcesz powiedzieć Pani Nowakowa obojętnie wzruszyła ramionami. - Nawet gdybym wiedziała, to krzykiem nic ze mnie nie wydusisz. A zresztą nic nie wiem! Rozumiesz? Zamknęłam się w kabinie i zabieram do pamiętnika Wprawdzie nie jestem pewna, czy potrafię coś sensownego napisać, bo dzień jest jakiś nieudany. Same przykrości od rana, a w dodatku pochmurno, wietrzno i huśta trochę nieprzyjemnie. Wszyscy czują się niewyraźnie, są osowiali , i nieskłonni do życia towarzyskiego Przede wszystkim pokłóciłam się z ciotką Zuzią. Właściwie "pokłóciłam" to nieodpowiednie słowo, bo przecież z nią nie można się kłócić. Ona człowieka zupełnie rozbraja swoją serdecznością. - nie to co ciotka Julia, która samym wyrazem twarzy potrafi mnie zawsze doprowadzić do pasji i sprowokować awanturę. A Zuzia gderze i gada, człowiek się w środku zżyma, ale odpowiedzieć tak jak należy nie potrafi No i właśnie nagadała mi ile wlazło. I za co? Za moje niegrzeczne zachowanie w stosunku do radzika. Wiesz, ona chyba naprawdę zaplanowała sobie, że wyda mnie za niego za mąż, bo jak się rozgadała na jego temat, to końca nie było. Że taki miły, taki inteligentny, taki zdolny, taki kulturalny i jeszcze taki. Taki. Taki. Same superlatywy! Więc się wściekłam i powiedziałam jej, że moim zdaniem nie jest ani miły, ani inteligentny, tylko zarozumiały bałwan. A zresztą nie mam sobie nim co zawracać głowy, bo mam swojego Jurka i nic mi więcej do szczęścia nie brakuje. Właściwie niepotrzebnie to powiedziałam, bo przecież dobrze wiem, że Jurek działa na nią jak czerwona płachta na byka. - Kto?. - wrzasnęła.. - Jurek? Ten niedowarzony smarkacz, który zamiast uczyć się, brzdąka całe dnie na gitarze i ryczy baranim głosem jakieś idiotyczne piosenki? Żebym była na twoim miejscu, to nawet nie spojrzałabym w stronę takiego kudłatego niechluja! No i pomyśl sam, co na to odpowiedzieć? Jak można komuś tak zacofanemu wytłumaczyć, że Jurek nie "brzdąka", tylko bardzo ładnie gra, i nie "ryczy", tylko śpiewa prawie tak jak Elvis Presley. A jeśli chodzi o piosenki, to w czasach młodości ciotki śpiewało się. "Weź ten szal, chodź na bal, o Pepito" albo "Jak pantera, co w złotej klatce śpi" To pewno było wysoce artystyczne i pełne głębokiej treści! Albo z tymi włosami! Poszaleli zupełnie! Najchętniej wszystkich młodych ogoliliby na pałę. A jak dziadek na rodzinnej fotografii w albumie ma przedziałek od czoła do krańca kołnierzyka, do tego nosi wąsy jak wiechcie i podobał się babci w takim wydaniu. - to było dobrze! W ogóle dochodzę do wniosku, że dorosłym podoba się wszystko to, co było modne w czasach ich młodości, a wszystko, co jest modne teraz, zasługuje na surowe potępienie. I dlatego wcale z nimi nie można się dogadać Wobec tego nawet nie usiłowałam ciotce całej tej sprawy tłumaczyć, tylko wzruszyłam ramionami, co było zresztą powodem dalszego kazania. - Dobrze wychowana panna nie powinna zachowywać się jak rozwydrzony dzieciak i wzruszać ramionami w czasie rozmowy ze starszą osobą Wreszcie miałam już tego wszystkiego dosyć i zwiałam z kabiny To nawet zabawne łazić po statku, kiedy trochę kiTa Człowiek chodzi rozczapierzony jak pająk i łapie się czego może, żeby nie stracić równowagi. I właśnie w czasie tej wędrówki przeżyłam taki dziwny moment, że muszę go dokładnie opisać. Właściwie w pierwszej chwili okropnie mnie to rozśmieszyło, ale potem straciłam ochotę do śmiechu i zrobiło mi się smutno i przykro. No bo wyobraź sobie taką historię. Łaziłam po różnych kątach i jakoś nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Po prostu nigdzie nic się nie działo Na pokładzie namiarowym za zimno. Na mostku nudno, bo wachtę miał drugi, najbardziej chyba milczący na świecie człowiek, jakiego widziałam. Na górnym pokładzie pustynia. Wreszcie zeszłam na otwartą część górnego pokładu za naszą jadalnią z widokiem na rufę, zwaną przez nas balkonem, gankiem i tym podobnymi określeniami, a przez marynarzy "wybiegiem dla pasażerów". Ale że i tam było zimno, schroniłam się przed wiatrem na zawietrzne skrzydło. Było trochę lepiej. Właśnie mijał nas statek pasażerski, i trochę się zagapiłam, a po chwili usłyszałam jakieś krzyki. Wróciłam więc na tę część pokładu, która przebiega nad kuchnią, i wychyliłam się, aby sprawdzić, co się dzieje. Na razie zobaczyłam, że przed drzwiami kuchennymi siedzi na stołku chłopak kuchenny i obiera kartofle. Ale coś z tym obieraniem nie musiało być w porządku, bo donośny głos od kuchni w dość dosadny i barwny sposób objeżdżał nieboraka. Przechyliłam się jeszcze bardziej i zaczęłam obserwować kuchcika, chcąc się zorientować, o co ta cała awantura i za co sypią się na biednego chłopaka te wszystkie "ciamajdy", "łajzy" i "ofermy". Nie trzeba było długiej obserwacji, żeby ocenić sprawność pracy naszego kuchcika Brał kartofel w dwa palce, delikatnie, jakby się bał, że go ugryzie, oglądał z wyraźnym obrzydzeniem ze wszystkich stron, potem ostrożnie zaczynał obierać po to, żeby już prawie obrany wypuścić z ręki. Kartofel oczywiście zaczynał toczyć się po pokładzie. Kuchcik rzucał się za nim w pogoń, która przy sporych przechyłach statku była dość trudna. - Ach ty, łamago!. - wrzeszczał głos z kuchni.. - Na którą godzinę będzie obiad? Kartofla nawet, psiakrew, nie potrafi obrać, a pcha się na statek! Kuchcik tymczasem zdołał upolować skaczący po pokładzie kartofel, z pasją wrzucił go do wiadra i dygocącymi ze zdenerwowania rękami zaczął obierać następny. Zapanowała chwila spokoju. Ale czwarty czy piąty kartofel znów wyśliznął się z niewprawnych palców i zabawa zaczęła się od początku. Znowu niezdarne skoki po pokładzie i grzmiący głos z kuchni Początkowo śmiałam się do łez, ale kiedy scena powtórzyła się, przestała mi się wydawać zabawna. Tym bardziej że przy dokładniejszej obserwacji spostrzegłam łysiejącą czaszkę i jakieś zmęczenie w ruchach boya, co wskazywało, że nasz "chłopak" wcale nie był pierwszej młodości. Zrobiło mi się go żal i nie namyślając się długo pognałam na dół, żeby mu pomóc w tych trudnych zmaganiach. Wybiegając na dolny pokład rąbnęłam biodrem o jakiś twardy kant i omal się nie przewróciłam, ale udało mi się chwycić skaczący kartofel. Zdyszana, rozcierając rozbity bok, ale z triumfującą miną, wyprostowałam się i stanęłam oko w oko z kuchcikiem. I tu zatkało mnie kompletnie To był pan prezes Zanicki, w którego towarzystwie jedliśmy obiad w Dunkierce Na pewno nie masz dość bujnej fantazji, żebyś mógł sobie wyobrazić jego głupią minę. - moja zresztą pewnie była niewiele mądrzejsza. Staliśmy tak chwilę naprzeciw siebie, wreszcie on otarł twarz ręką i jednym ruchem przegarnął czuprynę. Przy tej okazji zabrudził sobie czoło i policzki, co nadało mu jeszcze żałośniejszy wygląd. - Teraz już pani wie. Wszystko pani wie. Może się pani ze mnie wyśmiewać i opowiedzieć, co pani widziała. - Nikomu nic nie powiem!. - wykrzyknęłam ze złością, bo mnie ten tragicznie wyglądający dureń wyprowadził z równowagi.. - Tylko niech mi pan wytłumaczy, skąd się pan tutaj wziął? W odpowiedzi westchnął ciężko, wzruszył z rezygnacją ramionami, wreszcie powiedział półgłosem.. - Teraz nie mogę. Nie mam czasu. Opowiem to pani kiedy indziej. Czy naprawdę ma pani zamiar zachować dla siebie to, co pani tu zobaczyła? Gdyby to się okazało możliwe, byłbym pani bardzo wdzięczny. Wiem, że moja obecność wcześniej czy później zostanie odkryta przez państwa Karskich, ale wolałbym, żeby to było jak najpóźniej Zrobiło mi się go szczerze żal. Jedzie przecież legalnie, uczciwie pracuje, a czuje się w tej roli bardzo źle. Właściwie wytworzyła się jakaś zupełnie fałszywa sytuacja Chciałam więc dodać mu otuchy i wygłosić dłuższą przemowę na ten temat, ale zauważyłam, że pomocnik kucharza, ten sam, który przedtem tak kwieciście "objeżdżał" prezesa, stoi na progu kuchni i obserwuje nas z wielkim zainteresowaniem. Zrezygnowałam więc z zaplanowanego przemówienia i wyciągnąwszy do kuchcika rękę, którą on ucałował z ogromnym szacunkiem, szepnęłam.. - Obiecuję, że nikomu nie powiem ani słowa.. - A głośno dodałam.. - Bardzo mi było miło porozmawiać z panem i proszę pamiętać, że obiecał mi pan dalszy ciąg tej rozmowy Odwróciłam się i obrzuciwszy "władczym" spojrzeniem pomocnika kucharza, oddaliłam się z godnością. Kiedy byłam na połowie schodów, dobiegły mnie słowa wypowiedziane dziwnie łagodnym i uprzejmym tonem.. - Panie kuchcik, ja bardzo proszę, żeby pan się pośpieszył z tymi kartoflami, bo naprawdę możemy nie zdążyć z obiadem Elżbieta spała tej nocy źle i krótko Statek tańczył na wzburzonych falach jak leciutki korek, jakby sam nie ważył nic i jakby w swym wnętrzu przewoził tylko puch i pierze, a nie ileś tam ton żelaznych sztab i ileś ton wielkich skrzyń. Robił teraz wrażenie igraszki fal i wydawał się małą w stosunku do nich zabaweczką. Taką zabaweczką, którą morze potrafi to podrzucać wysoko w górę, to zanurzać w wielkich rozpadlinach wodnych Elżbietę bolały wszystkie mięśnie. Pomimo że leżała na koi, pomimo że chwilami z wielkiego zmęczenia zasypiała, sen ten był powierzchowny, a odpoczynek prawie żaden Przechyły statku zmuszały ją do napinania mięśni, aby utrzymać się w pozycji leżącej. Wydawało się jej, że noc nigdy się nie skończy i że minęło wiele, wiele już godzin od momentu, gdy się położyła. Wreszcie poczuła, że dłużej nie wytrzyma i doszła do wniosku, że lepiej ze snu zrezygnować. Wyciągnęła więc rękę do góry i zapaliła lampkę nad głową. Spojrzała na zegarek. Było dopiero po czwartej. Wobec tego zdecydowała się wstać, ubrać i pójść na mostek. Od czwartej gadziny miał przecież zawsze wachtę pan Tadeusz. Przyjemnie będzie pogawędzić z nim te parę godzin do śniadania. Zadowolona, że przestanie się męczyć, usiadła na posłaniu i opuściła nogi, aby wstać. Nagły przechył statku pchnął ją jednak w głąb koi, i to tak mocno, że głową stuknęła o ścianę. - No i patrzcie. - mruknęła do siebie, rozcierając ręką uderzone miejsce. - to wcale nie jest takie zabawne Chwilkę zaczekała, aż statek znajdzie się w pozycji względnie normalnej, i w przebiegły sposób wykorzystując tę chwilę stanęła wreszcie na nogach. Jedną ręką czepiając się koi dotarła do wyłącznika elektrycznego i zapaliła górne światło. Przytrzymując się umocowanych mebli zaczęła zbierać z podłogi części ubrania. Ubieranie się w tych warunkach wymagało nie lada zręczności i chwilami graniczyło ze sztuką cyrkową. Sztormowa pogoda sprawiła też, że zrezygnowała z mycia się. Wpakowała tylko na sukienkę ciepły sweter. Włosy związała chusteczką i uznała, że jest gotowa Cichutko, żeby przypadkiem nie obudzić sąsiadów, otworzyła drzwi kabiny, ale zamknęła je z wielkim trzaskiem, ponieważ znów straciła równowagę. wreszcie wczepiła się w poręcz idącą wzdłuż korytarza i spojrzała przed siebie z irytacją. Zwyczajny korytarz, który rozciągał się wzdłuż śródokręcia, to stawał się równią pochyłą prowadzącą stromo pod górę, to po chwili opadał w dół. Wędrowanie nim , wyglądało w ten sposób, że robiła dwa kroki z wysiłkiem, żeby potem przelecieć parę kroków z niebezpiecznym przyśpieszeniem. Pomimo tych trudności dotarła wreszcie do schodów. Wchodzenie po nich też nie należało do przyjemności Wygodniej byłoby jednak spacerować tędy na czworakach. - pomyślała Ale w, chwilę później ucieszyła się, że tego pomysłu nie wprowadziła w czyn, ponieważ na ostatniej kondygnacji usłyszała za sobą energiczne kroki i głos. - Dzień dobry pani Przytrzymała się mocniej poręczy i spojrzała w dół. Za! raz za nią szedł na mostek asystent pokładowy. - Nie może pani spać?. - zapytał uprzejmym tonem. - Mogę. - odpowiedziała dumnie. - ale chcę zobaczyć, jak wygląda sztorm, dlatego wstałam Mając świadka zapragnęła popisać się swobodą ruchów podczas kiwania. Ostatnie stopnie udało jej się przebyć nawet dość sprawnie. Następnie lewą ręką trzymając się jeszcze poręczy, prawą otworzyła ciężkie drzwi prowadzące na mostek, pchnęła je i chwyciła się za framugę, lewą zaś puściła już poręcz. Nagły przechył statku rzucił ją jednak do tyłu. W tym samym momencie poczuła silne uderzenie w prawą rękę i puściła zbawczą framugę. Ciężkie zaś drzwi z hukiem zatrzasnęły się, mijając się z jej dłonią o ułamek sekundy. Elżbieta straciła równowagę i ramieniem wpadła na ścianę dzielącą podest schodów od kabiny radiowej. Na jej plecach wylądował asystent pokładowy waląc ją solidnie w żebra jakimś twardym przedmiotem, który niósł , w ręku. - Nie umie pan chodzić?. - wykrzyknęła ze złością, chwytając teraz d1a odmiany za gaśnicę przeciwpożarową. - Ja umiem chodzić. - odpowiedział młody człowiek. -To pani nie wie, czego się wolno trzymać W tym momencie wypadli z mostku chief i kapitan. - Gdyby nie szybki refleks asa. Gdyby nie odepchnął twojej ręki, drzwi zgruchotałyby ci ją. - krzyczał zdenerwowany chief j. - Pamiętaj, że nie wolno nigdy na statku łapać za framugi. - dodał surowo ojciec.. - A teraz znów trzymasz się gaśnicy. Puść ją! i Oszołomioną i teraz dopiero przestraszoną Elżbietę wprowadzono na mostek i "pierwszy" usadowił ją na krześle. - Tak się zdenerwowałem. - odezwał się od steru starszy marynarz.. - To mógł być poważny wypadek. Widziałem, jak te drzwi lecą na czyjąś dłoń. Ale nie mogłem puścić steru. - Jeszcze by tego brakowało. - zamruczał kapitan. - Jesteś bystry chłop. - chwalił chief asa, klepiąc go po ramieniu.. - A nie wylałeś kawy?. - Nie. Obawiam się tylko, że termosem uderzyłem pannę Elżbietę. - odpowiedział asystent. - Tak. - mruknęła.. - I to w same żebra. - Zaraz dostaniesz kawy, zaraz się rozwidni i zaraz zrobi się przyjemniej Chief rozlewał kawę do kubków Elżbieta przez ogromne szyby mostku z niechęcią patrzyła na morze. Do niedawna błękitne, rozfalowane i mieniące się różnymi kolorami, teraz huczało groźnie, przelewając się wielkimi rozpadlinami lub skacząc pokrytymi pianą górskimi grzbietami na dziób statku. Wielkie fale przechodziły przez główny pokład, a niektóre z nich sięgały nawet górnych pięter nadbudówki, ochlapując pianą szyby mostku. Dziewczyna bardzo się chciała dowiedzieć, jaką w tej chwili moc ma sztorm, ale wolała się nie odzywać. Z podziwem też patrzyła na czterech mężczyzn. Popijali spokojnie kawę. Wreszcie gdy chief przysiadł na chwilę koło niej, szepnęła cicho.. - Wyglądacie tak, jakby ten sztorm szalał na drugiej półkuli. - Sztorm nie jest tak wielki. - odszepnął.. - To zaledwie ósemka. No. I wszystko na statku w porządku Właśnie teraz możesz zobaczyć, że praca na morzu to nie tylko romantyczna przygoda. To także szkoła cierpliwości. Przerzucając się od czasu do czasu jakimiś słowami chief, asystent i starszy marynarz pełnili służbę na wachcie pod okiem kapitana, który widocznie uznał za rzecz konieczną spędzić tę burzliwą noc wraz z nimi Elżbieta cierpliwie siedziała na krzesełku przez długie kwadranse najpierw w kompletnych ciemnościach, później gdy zaczęło na wschodzie szarzeć, wreszcie gdy wstał już dzień, który nie zapowiadał się wesoło. Ciężkie chmury pędzone wiatrem chyliły się coraz niższym pułapem ku poziomowi wód. A ocean pokryty barankami piany wyskakiwał do góry, jakby pragnął połączyć się z chmurami w jedną całość. Nagle do uszu Elżbiety doszły jakieś dziwne dźwięki Przyzwyczajona już do huku maszyn, do zwielokrotnionego w tej chwili szumu morza i do wycia wiatru, wyodrębniła w tych hałasach jakiś nowy, jakiś dziwnie denerwujący, pojękliwy i zawodzący dźwięk. Spojrzała z niepokojem na ojca i chiefa. Zachowywali się tak, jakby nic szczególnego się nie działo. Uspokoiła się więc. Ale po chwili znów usłyszała ten na wysokiej nucie zawodzący głos. A że nikt na to nie zwrócił uwagi, uznała za swój obowiązek zareagować. - Uwaga!. - wykrzyknęła tak głośno, że asystent, który znajdował się akurat w kabinie nawigacyjnej,, wysadził stamtąd głowę.. - Uwaga!. - powtórzyła.. - Czyżbyście nie słyszeli tego wycia i zawodzenia głoszonego przez wichurę?. - He. He.. - Roześmiał się marynarz stojący przy sterze.. - Panna Elżbietka nie wie, że to pan radio zaczął wygrywać na swoich fujarkach?. - W kabinie radiowej zaczęto już poranną pracę. - dodał chief.. - To przecież słychać fale z aparatów radiowych Asystent lekko wzruszywszy ramionami cofnął się do swojej roboty Elżbieta zagryzła wargi Cóż za piekielny dzień. - pomyślała.. - Już trzeci raz się wygłupiłam Ojciec widocznie musiał wyczuć jej nastrój, zbliżył się i pochylając powiedział z właściwym sobie sarkazmem.. - Niezbyt łatwo trzymać fason w nieznanych warunkach. Prawda?. - Prawda. - uśmiechnęła się z goryczą Elżbieta W tej chwili wszedł na mostek radiooficer i podał kapitanowi komunikat meteorologiczny, wyłapany przed chwilą z eteru. - Już od p5ł godziny sztorm się zmniejsza -- powiedział kapitan.. - A według komunikatu dzień będziemy mieli ładny. Za jakieś dwie godziny wszystko się uspokoi Biskaja tylko będzie jeszcze rozhuśtana. - Co jakiś czas uparcie nachodzi mnie myśl, że powinnyśmy jednak opowiedzieć wszystko twojemu ojcu, Elżbietko. - powiedziała pani ochmistrzowa. - Jak ciotunia uważa.. - Elżbieta ciężko westchnęła. -Ale ja nie miałabym odwagi. Ojciec w ogóle jest zamknięty w sobie i nieraz robi wrażenie oschłego. Ale tak na pewno nie jest. On tylko przeżywa wszystko jakoś tam,. W sobie w środku. Przecież nigdy ze mną o swych przeżyciach nie rozmawiał. Żeby nie ciotka Julia i ty, cioteczko, nie wiedziałabym w ogóle o niczym. - Tak. Masz rację! Bo jeśli Janusz coś pokręcił, byłoby to tylko, jak piszą w książkach, rozdrapywanie ran. Ale z drugiej strony, Elżuniu, boję się ogromnie, żebyśmy same, z naszymi głupimi, babskimi rozumami, czegoś w tym Stambule nie naplątały. Boję się odpowiedzialności! A może wtajemniczyć Antosia?. - Wujcia?. - wykrzyknęła Elżbieta. Wujcio zacznie wrzeszczeć, jak obdzierany ze skóry, zdenerwuje się okropnie, wreszcie poleci do ojca Zagadane konspiracyjni2 kobiety usłyszały kroki. To pani Karska ukazała się w drzwiach prowadzących na balkonik za jadalnią pasażerską. Oburącz ciągnęła za sobą ciężki leżak. - Czy można przyłączyć się do pań?. - zapytała W tym samym momencie, sadząc po trapie kocimi krokami, wpadł na balkon steward. - Dlaczego pani nie zawołała mnie, abym wyniósł leżak?. - powiedział z wyrzutem w głosie. - Och! To taki drobiazg Steward odebrał leżak i rozstawił go troskliwie. - Czy życzy sobie pani siedzieć w słońcu, czy w cieniu?. - zapytał. - Naturalnie że w słońcu! O tu, koło panny Elżbiety Dziękuję panu Steward ukłonił się, zbiegł na główny pokład i dołączył do grupki marynarzy siedzących na czwartej ładowni Karska usadowiła się wygodnie i ładną buzię wystawiła ku słońcu. - Uff! Jak rozkosznie. - westchnęła. - A noc była dość przykra. - powiedziała pani Zuzanna. - Ale zabawna. - ucieszyła się po swojemu pani Karska.. - Nie macie panie pojęcia, co się u nas wyprawiało Najpierw stłukła się szklanka w łazience. Później otworzyły się drzwiczki od szafki. Moje kosmetyki wypadły na podłogę i zaczęły się gonić przy każdym przechyle. Gdyby nie grzechotały i nie waliły co jakiś czas o ściany, to można by je tam było zostawić. Ale to rozgłośne turlanie się słoików z kremami tak zezłościło męża, że wstał z koi i zaczął na nie polować. To gonił za nimi, to zaczajał się i czekał, aż nowy przechył napędzi je ku niemu. Robiłam co mogłam, aby nie śmiać się głośno ze względu na sąsiadki Ale gdy na czworakach zbierał te drobiazgi z podłogi i nagle radio urwało się z uchwytów i gruchnęło mu ma plecy, nie wytrzymałam i ryknęłam na cały głos. - Państwo zabrali ze sobą radio?. - zapytała Elżbieta. - Nie!. - Pani Karska wycieraŁa łzy wyciśnięte wspomnieniami nocnych tarapatów.. - Nie! Radia w naszej kabinie zainstalował oficer radiowy jeszcze na Bałtyku Elżbieta poderwała się z leżaka. - Lecę do pana radio poprosić o samograj do mojej kabiny!. - zawołała Skoczyła w głąb śródokręcia Tymczasem Lewandowski wrócił na ładownię, gdzie korzystając z wolnej od pracy chwili siedziało paru marynarzy. - Tam, gdzie kapitanuje Długi Nos, nie zobaczą mnie -mówił jeden z nich.. - To pechowy kapitan. - Słyszałem o Długim Nosie. - dorzucił drugi.. - Chłopaki, co z nim pływały, gadają, że co rejs to awaria. Podobno jest i mądry, i zdolny, i doświadczony, i ostrożny, ale niech tylko wyjdzie z portu, wszystko na statku jak zaczarowane.. - Jeszcze gorsze są zapeszone statki. - powiedział inny.. - M. S. "Kasjopea" chodzi zawsze ze sztormami, a jak się od którego z nich oderwie, to włazi prosto w łapy huraganom.. - Wolałbym pływać z wszystkimi na świecie pechowymi kapitanami i na wszystkich pechowych statkach. - wtrącił ponuro Lewandowski. - niż mieć do czynienia z jedną pechową kabiną. Steward oficerski roześmiał się ironicznie.. - On znów bredzi o dwójce. - A przypomnijcie sobie tylko same fakty. - zdenerwował się steward.. - W poprzednim rejsie podczas sztormu na Północnym pasażer dwójki wypadł z koi i złamał dwa żebra. W jeszcze poprzednim pasażerka dostała udaru słonecznego. Jeszcze w poprzednim jakiś pijanica kazał mi łapać białe myszki. Jeszcze w poprzednim, już nie pamiętam, kto i co, ale też przytrafiło się coś złego. A pięć rejsów temu jakiś drań schował tam dziesięć złotych zegarków. Pamiętacie grandę z celnikami?. - On ma chyba hysia na punkcie tej kabiny. - zmartwił się bosman.. - Trzymaj się, chłopie, i przestań ciągle o niej myśleć.. - Akurat! Przecież właśnie myślałem, że w tym rejsie będzie spokój. Gdy zajechały te dwie cholery, panny Szmaltz, bo od razu było widać, że to cholery, a nie pasażerki, to w pierwszej chwili postanowiłem. Wpakuję je do dwójki. Będą tam miały za swoje. Ale natychmiast zrozumiałem, że one plus ta kabina to cały rejs byłby wkurzony za wszystkie czasy. Więc je umieściłem w trójce. Później przyjechało to małżeństwo z Warszawy. Ona taka miła i uprzejma pani. Jak pomyślałem, że mogłoby się jej co złego przytrafić, to się przestraszyłem. I tak wymanewrowałem z ochmistrzem, że zgodził się na zakwaterowanie ich w czwórce. - A jedynka ciągle nieczynna?. - spytał ktoś. - Tak. Tam konieczny remont na stoczni. - Myślałem, że tym razem będę miał spokój i dwójka pójdzie w morze pusta. A tu kapitanówna właśnie tam się zablindowała. Gotów jestem się z wami wszystkimi założyć, jak tu jesteście, że przez całą drogę będzie piekło. - Panie steward!!!. - ostry, wibrujący krzyk poderwał Lewandowskiego Wszyscy marynarze siedzący na luku podnieśli głowy W drzwiach jadalni pasażerskiej stały panny Szmaltz. - Panie steward!. - wezwanie powtórzyło się w tonie rozkazującym Lewandowski biegł już po trapie, a koledzy znacząco spojrzeli po sobie. - Piekło przez całą drogę to on będzie miał nie z kabiną numer dwa i nie z kapitanówną, tylko z tymi dwiema Hybrydami. - powiedział któryś. Tymczasem na ganeczku rzeczywiście zaczęło się dziać coś dziwnego. Marynarze radzi zawsze zdarzeniom, które rozpraszały monotonię rejsów, z zainteresowaniem nastawili uszu.. - Jak to? Nie ma więcej leżaków?. - wykrzykiwała panna Wanda.. - To jedna z nas gdzie ma się podziać?. - dołączył się oburzony głos panny Jadwigi.. - Jeden leżak jest wolny. - zmuszał się do obowiązującej uprzejmości steward.. - Dla drugiej pani wyniosę z jadalni fotelik.. - My jesteśmy pełnopłatne pasażerki! Nam należą się wszelkie wygody.. - Panna Wanda spojrzała złym okiem na siedzącą na leżaku panią Zuzannę. Ośmielona tym spojrzeniem jej siostra dorzuciła zjadliwym tonem.. - I proszę mi powiedzieć, czy rodzinom personelu wolno przebywać w pomieszczeniach pasażerskich? Jak zauważyłam, to nawet posiłki spożywają gdzieś tam, osobno! Lewandowski zaczerwienił się z oburzenia i już miał powiedzieć coś bardzo nieprzyjemnego, ale ochmistrzowa nie czekając na jego interwencję podniosła się z leżaka i bez jednego słowa zeszła z balkoniku na główny pokład. Solidaryzując się z nią Karska poderwała się ze swego miejsca i pogardliwym spojrzeniem obrzuciwszy panny Szmaltz, zbiegła za panią Zuzanną.. - Dzień dobry panom. - przywitała się z marynarzami pani Nowakowa.. - Dzień dobry!. - Dzień dobry!. - Jak to miło, że panie przyszły do nas. Na ładowni powstało zamieszanie. Dwóch marynarzy skoczyło po krzesełka. Trzeci zaczął ciągnąć koce z piątej ładowni, aby z krzeseł zrobić miękkie fotele. Panie dziękowały za troskliwość. Wreszcie wszyscy usadowili się jakoś.. - Szkoda, że krzesła stoją tyłem do balkonu. - powiedział bosman.. - Te dwie pasażerki robią tam cyrk z Lewandowskim.. - To bardzo nieprzyjemne kobiety. - powiedziała Karska.. - Źle wychowane egoistki. Muszę ciągle uciekać od ich towarzystwa, cieszę się więc, mamuńciu, że pani jedzie z nami.. - Przytuliła policzek do twarzy Nowakowej. -Czy mogę w ten sposób do pani mówić?. - Będzie mi bardzo miło, pani Alino. - uśmiechnęła się ochmistrzowa.. - Pani to może od nich uciekać, a stewardowi niestety nie wolno. - zmartwił się jeden z marynarzy.. - O jej! Co one tam wyprawiają?. - A co?. - zainteresowała się Karska.. - Nie wypada mi się oglądać, niech panowie powiedzą.. - Uparły się, żeby leżaki stały w ten sposób, aby głowy były w cieniu, a nogi w słońcu. Ale balkon jest za wąski. - Powinniśmy zawołać cieślę, aby wypiłował kawałek ściany.. - Lewandowski wpakuje się w nerwową chorobę przed końcem rejsu.. - mówili marynarze jeden przez drugiego. - Chyba że wcześniej wypadną za burtę. - marząco dorzucił któryś.. - A woda jest już zupełnie ciepła. - zażartował bosman. Pani Karska poderwała się ze swego krzesełka.. - Mam kapitalny pomysł!. - zawołała.. - Pędzę go zrealizować. Pobiegła w kierunku schodów i w chwilę później dołączyła się do kłębowiska złożonego z dwóch panien Szmaltz, trzech leżaków i jednego spoconego i bliskiego ataku histerii stewarda. Jej interwencja szybko daŁa świetne rezultaty. Jeden leżak z panną Wandą został ustawiony według życzenia. - częściowo w cieniu, częściowo w słońcu, Drugi z panną Jadwigą znalazł się co prawda w samym słońcu, ale uczynna pani Alina natychmiast przyniosła ze swej kabiny japońską parasolkę. Sama przysiadła na trzecim. Przechylona ku współpasażerkom wdała się z nimi w rozmowę prowadzoną szeptem. Lewandowski wrócił do towarzystwa na ładowni z ponurą miną. Chyba przez dwadzieścia minut panował na obu pokładach spokój. Tymczasem trzy pasażerki szeptały coś konspiracyjnie. Wreszcie Karska podniosła się, weszła do śródokręcia. Wróciła wkrótce z jakąś książką, którą wręczyła pannom Szmaltz. Te wstały z leżaków i z dziwnymi minami powędrowały do swej kabiny. Młoda kobieta zbiegła na główny pokład. - Niech mi pan podziękuje, panie Lewandowski!. - zawołała wesoło.. - "Ustawiłam" obie siostry i przez! jakiś czas będziemy mieli spokój. Wszyscy spojrzeli na nią z zaciekawieniem.. - Powiedziałam tym paniom, że okropnie ryzykują, zachowując się nieuprzejmie w stosunku do członków załogi i ich rodzin. Powiedziałam, że załoga często mści się za takie rzeczy i podobno zdarza się nawet, że marynarze pasażerów, których nie lubią, wyrzucają za burtę. Zwierzyłam się im, że my z mężem jesteśmy uprzejmi dla wszystkich na statku, aby mieć spokój i zapewnić sobie bezpieczeństwo. Marynarze siedzieli cicho, kompletnie zaskoczeni czymś tak nieprawdopodobnym.. - A one uwierzyły?. - z niedowierzaniem zapytał bosman. Pani Karska płakała już ze śmiechu.. - Uwierzyły, bo powoływałam się na fakty.. - Na jakie fakty?!. - wykrzyknęła ochmistrzowa.. - No na takie jak na przykład, że ja odwiedzam panią w kabinie, że wczoraj mój mąż grał w brydża w mesie załogowej, że sama wynoszę leżak, aby przypodobać się panu Lewandowskiemu, że do wszystkich odnosimy się przyjacielsko i uprzejmie.. - To dowodzi tylko tego, że państwo jesteście miłymi, kulturalnymi ludźmi. - upierała się pani Zuzanna.. - Dziękuję! Ale widzicie państwo, że odpowiednio przyprawiwszy właśnie te fakty, wystraszyłam baby. A żeby je kompletnie wykończyć, pożyczyłam im do czytania jeden kryminał, w którym pasażerowie statku giną jedni po drugich. Marynarze patrzyli na panią Karską z podziwem, a po chwili ładownia zatrzęsła się od rozgłośnego śmiechu.. - Jadwiga!. Jadwiga! Obudź się natychmiast!. - Czego chcesz, wariatko?. - mruknęła sennie panna Jadwiga nie otwierając oczu. - Obudź się w tej chwili. - syczała dramatycznym szeptem Wanda, bębniąc pięścią w spód górnej koi, na której spała siostra.. - Obudź się! Brown zginął!. - Kto taki?. - Brown!. - Nie znam. - mruknęła młodsza panna Szmaltz i mocniej wtuliła twarz w poduszkę. - Och, czyż ty nigdy nic nie możesz zrozumieć? Mówię przecież wyraźnie. Brown! Jeden z bohaterów tej książki zginął. Marynarze go wyrzucili!. - Gdzie wyrzucili?. - Jak to gdzie? Nie domyślasz się? Za burtę! Do morza!. - Matko Święta. - jęknęła boleśnie panna Jadwiga i jej głowa udekorowana masą metalowych, sterczących w różne strony wałków, ukazała się nad deską górnej koi.. - Do morza? Ale za co?. - Bo był niesympatyczny. - wyszeptała starsza siostra,. - Robił złośliwe uwagi załodze i strasznie pędzał messboya. - A co to "mesboja"?. - Nie żadna "mesboja", tylko "messboy". To samo co steward. - Jak Lewandowski.. - Wyjąkała panna Jadwiga. Nerwowo wyplątując się spod koców i sapiąc z wysiłku, zaczęła złazić z drabinki.. - A niech to diabli wezmą. - syknęła z bólu.. - Zawsze sobie nogi poobijam. To dobre dla kur, ale nie dla ludzi. Zaraz jutro zażądam, żeby mi tu wstawilii porządne łóżko. To skandal.. - Milcz, idiotko!. - wrzasnęła panna Wanda.. - Jeśli ośmielisz się jeszcze cokolwiek skrytykować na statku albo dokuczyć komukolwiek z załogi, to będziesz miała ze mną do czynienia!. - Ale dlaczego.?. - Na twarzy panny Jadwigi, która zdołała wreszcie stanąć na podłodze, odmalowało się zdumienie.. - A dlatego, że i tak już jesteśmy jedną nogą za burtą. Czy nie zauważyłaś, jakim wilkiem patrzy Lewandowski? Reszta załogi też nas na pewno nie kocha. Jeżeli nie przestaniemy ich drażnić, to ani się obejrzymy, jak znajdziemy się. Tam. Teatralnym gestem wyciągnęła rękę i kościstym palcem wskazała morze monotonnie szumiące za ścianą kabiny. Panna Jadwiga opadła ciężko na brzeg dolnej koi, jakby jej podcięto nogi, i okrągłymi z przerażenia oczami wpatrzyła się w siostrę. W wyobraźni widziała dramatyczną scenę w najdrobniejszych szczegółach. A więc wietrzna, bezgwiezdna noc, okrutne, rozszalałe morze i one, dwie bezbronne istoty, rzucone na pastwę żywiołu, walczące z olbrzymimi falami. A światła statku odsuwają się dalej i dalej i zostaje tylko przerażająca pustka. Nagle ta straszna wizja rozproszyła się pod wpływem rozsądnej myśli, która przemknęła przez głowę przerażonej kobiety.. - Przecież my nie umiemy pływać!. - wykrzyknęła z ulgą.. - No to co z tego?. - zapytała ponuro starsza siostra.. - No to nie mogą nas wyrzucić, bo przecież utopiły; byśmy się. - Jesteś zupełna idiotka. - stwierdziła bezlitośnie siostra.. - Wyrzucają właśnie po to, żeby się człowiek utopił. Brown świetnie pływał, ale jak zostawili go na środku oceanu.... - Więc co mamy zrobić? Przecież nie możemy do tego dopuścić. Musimy się ratować! Starsza panna Szmaltz oparła czoło na ręku i długą chwilę milczała ponuro zamyślona. Wreszcie podniosła głowę i powiedziała zduszonym głosem.. - Najgorsza rzecz to przetrzymać dzisiejszą noc. Jutro coś wymyślę. - Przypuszczasz, że oni mogą to zrobić w nocy?. - wyszeptała drżącymi wargami panna Jadwiga, zachłystując się z przerażenia. - Browna wyrzucili w nocy, właśnie w nocy. Wyszedł na pokład, żeby popatrzeć na gwiazdy, a oni z tyłu na niego i. Chlup do morza. O! Zobacz! Przeczytaj sobie tutaj O tu! Ten kawałek.. - Podsunęła siostrze otwartą książkę. Panna Jadwiga chwyciła ją i nerwowo zaczęła przebiegać oczami wskazany tekst. Kiedy doczytała do zdania. "Czarna otchłań morska zamknęła się nad głową nieszczęsnego", rzuciła książkę na podłogę i zakrywając oczy rękami zaszlochała. - To straszne. Och, jakie straszne. - Cicho. - syknęła starsza siostra.. - Ktoś idzie Ogarnięte lękiem przytuliły się do siebie i wsłuchiwały w szmery dochodzące z korytarza. - On nie idzie. On się skrada. I sapie tak głośno -wyszeptała panna Jadwiga szczękając zębami.. - Uciekajmy! Schowajmy się do łazienki!. - To nic nie pomoże. Jeżeli będą chcieli nas wyciągnąć, to znajdą nas wszędzie. - stwierdziła z ponurą determinacją Wanda.. - Ale co ty robisz?. - dodała spoglądając ze ; zdziwieniem na siostrę, która dygocącymi rękami wyszarpywała z włosów szpileczki i wałeczki i pośpiesznie doprowadzała fryzurę do porządku.. - Co ci strzeliło do głowy? panna Jadwiga nie odpowiedziała od razu. Wyplątała ostatnie szpilki z włosów, przegarnęła kędzierzawą czuprynkę palcami, wygładziła starannie kołnierzyk kaftanika i złożywszy ręce na brzuchu wyszeptała z bezbrzeżną powagą.. - Jestem gotowa. Mogą przychodzić. Jeżeli będzie trzeba, zachowam godność i estetyczny wygląd aż do końca. Świt zastał siostry zastygłe w bezruchu, wpatrzone W drzwi. Nie miałam czasu opisać wczorajszego dnia, robię więc to dziś. Przed południem jeszcze trochę kiwało, a pasażerowie odsypiali sztormową noc. Uczciwie muszę się przyznać, że i ja też. Koło obiadu ocean uspokoił się i jak powiedział chief. "Południowa Biskaja ucharakteryzowała się na Morze Śródziemne". Słoneczko zaczęło przygrzewać, pan Lewandowski wyniósł leżaki na wybieg pasażerski, i ściągnęłam tam ciocię Zuzannę. I znów miałam z nią ciężką rozmowę, bo oczywiście zaczęła dyskusję o naszych planach. Omal. Się nie pokłóciłyśmy Uratowała nas przed tym pani Alina, która się do nas dołączyła. Skorzystałam po prostu z tego i wywiałam pod pretekstem, że lecę załatwić sobie radio do kabiny. Pan radio bardzo się wstydził, że o mnie zapomniał. A ponieważ był zajęty. - w kabinie radiowej pełno było marynarzy - zlecił radzikowi wyszukanie dla mnie najlepszego radioodbiornika. Byłam wściekła, bo pomyślałam, że znów będę miała z tym bufonem kłopoty. Gdy tylko znaleźliśmy się u mnie, wzięłam książkę, usadowiłam się w foteliku i udawałam, że czytam. Wiem, że to było niegrzeczne, ale uważałam, że muszę pieszczocha ciotki Zuzi trzymać krótko. On tymczasem dłubał przy radiu dość długo. Wreszcie włączył aparat i wyszukał jakąś stację z dość miłą muzyką. Podniosłam się i już miałam mu z lodowatą miną podziękować, ale on roześmiał się i powiedział.. - Nie musi się pani silić na taką oschłość wobec mnie. - A pan nie musi się silić na próżne nadskakiwanie mi. Kiwnął głową. - Ma pani rację. Nie tylko nie muszę, ale nawet nie powinienem. Robiłem to po prostu dlatego, żeby sprawić przyjemność pani ochmistrzowej. - Ciotce Zuzannie?. - wykrzyknęłam.. - A cóż ona ma z tym wspólnego?. - Widzi pani. To było tak. Pani Nowakowa opowiedziała mi trochę o pani i o tym młodym człowieku. Tej pani sympatii. Bardzo się martwiła, że pani zrobiła taki nieodpowiedni wybór i trochę mnie podpuściła, żebym zaczął pani asystować. Liczyła widocznie na to, że zajmie się pani moją skromną osobą i zapomni o tamtym. - I pan się zgodził na taką rolę? Przecież to jest świństwo!. - wykrzyknęłam. - Proszę mi się tak bardzo nie dziwić. Chyba każdy normalny mężczyzna miałby ochotę poflirtować z taką dziewczyną jak pani. Jest tylko jeden szkopuł. Ja mam narzeczoną i o tym pani ochmistrzowej nic nie powiedziałem. I teraz doszedłem do wniosku, że to co robiłem nie jest fair. Mogło doprowadzić do przykrych komplikacji. - Jakież to mogły być komplikacje?. - No może robiłaby pani sobie jakieś plany, a ja już jestem związany z inną kobietą. - I pan choć przez chwilę myślał, że mogłabym się w panu zakochać?. - A dlaczegóż by nie? Na szczęście na brak powodzenia u kobiet nie mogę narzekać. Nie odpowiedziałam nic, tylko popatrzyłam na niego tak, że bez słowa wyszedł z kabiny. Bałwan! A dziś podczas obiadu mieliśmy przedstawienie. Nie wiem, co się stało pannom Szmaltz, ale zachowywały się niesamowicie. Zamiast popisywać się, jak zwykle, cierpkimi uwagami, nagle zrobiły się okropnie uprzejme. W głupi sposób komplementowały chiefa, a w stosunku do stewarda postępowały zupełnie idiotycznie. - prawie mu nadskakiwały. Chciały nawet zebrać za niego talerze i odnieść do pentry. Pan Lewandowski to bladł, to czerwieniał. A gdy zaczęły go wypytywać o rodzinę, uciekł z jadalni. I wtedy pani Karska poprosiła męża, żeby zamienił się z nią miejscami. Przez resztę posiłku siedziała przy sąsiednim stoliku tyłem do nas. Po plecach jej widać było, że albo pęka ze śmiechu, albo płacze. Ale chyba się śmiała, bo i jej mąż, i inżynier mieli dziwnie rozbawione miny. Ojciec zaś z trudem panował nad sobą. I widziałam, że tak jak ja i pan Tadek nie wie, o co chodzi. Kończyliśmy już jeść, gdy zjawił się wujcio Antoni i oznajmił, że za kwadrans będzie wyświetlany film w mesie załogowej. Popędziłam tam natychmiast, żeby zobaczyć, jak wygląda kino na statku. Było dość prymitywnie, ale za to rodzinnie. Płótna ekranu zawieszono na ścianie jadalni Rozsuwane drzwi pomiędzy jadalnią i salonikiem zostały otwarte na całą szerokość, dzięki czemu sala kinowa powiększyła się i przedłużyła. Aparat filmowy stał na ostatnim stoliku w salonie i koło niego kręcili się dwaj elektrycy. Pomagał im pan radio. W najwygodniejszym miejscu ustawiono pięć foteli dla ciotki, ojca i trzech pasażerek Rozglądałam się za jakimś przytulnym miejscem i nie mogłam się zdecydować, gdzie się ulokować. W tym momencie zgaszono światło, bo trzeba było coś wypróbować. Szybko usiadłam na najbliższym wolnym krześle i gdy światło zapalono, zobaczyłam, że koło mnie siedzi ten zarozumialec as, z czego wcale nie byłam zadowolona, ale trudno. Dobrze jeszcze, że nie usiadłam koło radzika. Państwo Karscy też już przyszli i ciotka z wujciem, i ojciec. Wtedy wkroczyły panny Szmaltz z ogromną bombonierką czekoladek wedlowskich i panna Wanda zaczęła częstować wszystkich na prawo i lewo. Marynarze brali i dziękowali uprzejmie. Tylko pan Felek dostał nagle okropnego ataku kaszlu. Sąsiedzi zaczęli go walić pięściami po plecach, bo wyglądało na to, że się zakrztusił W ogóle ten seans filmowy wyglądał dość dziwnie. Na ekranie Marina Vlady męczyła się w roli kobiety niesamowitej, a załoga szeptała między sobą i co jakiś czas rozlegały się chichoty. - To wszystko przez ciebie. - biadała młodsza panna Szmaltz.. - Marynarze biorą czekoladki, zjadają je i co? I tylko z nas kpią. Wygląda na to, że nam już nic nie pomoże. - Jak to przeze mnie?. - rozzłościła się panna Wanda. -Czy dziś nie posprzątałam kabiny, żeby steward miał mniej roboty?. - Posprzątałaś. Ale czy zwróciłaś uwagę na to, jaką on zrobił dziwną minę, gdy mu o tym powiedziałyśmy?. - Cóż więcej jeszcze możemy zrobić w tej sytuacji? -zastanawiała się starsza siostra. - Należało pojechać z wycieczką "Orbisu", a nie towarowym statkiem. Tam byłybyśmy w dużej grupie, a tu jesteśmy na łasce i niełasce tych strasznych ludzi. - "Orbisem"! "Orbisem"!. - przedrzeźniając warknęła Wanda.. - Czy nie pamiętasz, co mówił Zaleski?. - Pamiętam. Mówił, że jak się jedzie z wycieczką "Orbisu", to nie udaje się przetransportować wiele zagranicznych zakupów, a takim statkiem bez trudu przewozi się całe toboły. - No widzisz? Mamy już z Dunkierki dziesięć płaszczy ortalionowych. I sześć krtanów igotintu. - A Brown wiózł brylanty i nie dowiózł, bo. - Ciii.. - Zaszeptała panna Wanda chwytając młodszą siostrę za rękę. - Co to?.. - Zamamrotała panna Jadwiga Obie kobiety utkwiły w suficie przerażone oczy. To co usłyszały, sprawiło, że zapomniały kompletnie o Brownie, brylantach, ortalionach i kurczowo chwyciły się za ręce Tym razem rzeczywiste niebezpieczeństwo zawisło nad ich głowami. Tym razem to nie były nocne koszmary wywołane zdenerwowaniem. Teraz na pewno i wyraźnie słychać było skradające się kroki na pokładzie tuż nad ich głowami. Za chwilę dołączył się szmer, jakby ten ktoś ciągnął za sobą jakiś przedmiot. - Czyżby ośmielili się w biały dzień? W książce robili to tylko w nocy. - O jej! Czyż muszą trzymać się zawsze tych samych reguł?. - warknęła Wanda Obie siostry znów utkwiły wzrok w suficie z takim natężeniem, jakby przez sufit chciały zobaczyć, do czego szykuje się osobnik na górnym pokładzie. Nie czekały zbyt długo. W chwilę później usłyszały podejrzany szmer, później szum, wreszcie odgłos pluskania wody. Ze zgrozą odwróciły głowy w kierunku otwartych okien. Z górnego pokładu mocnym strumieniem pędziła woda i mgłą przesłoniła widok wesołych i niebieskich fal oceanu. Parę kropel wody porwanych powiewem wiatru wpadło do kabiny i pokropiło blat stolika Siostry z niedowierzaniem popatrzyły na siebie. - Chcą nas zatopić w kabinie! Zerwały się z kanapki. Przyskoczyły do okienek i drżącymi rękami zaczęły odczepiać haczyki przytrzymujące metalowe framugi. - Szybko! Przykręcaj mocno. - sapała panna Wanda szarpiąc się z iluminatorem. - Zacięło się. - zrozpaczonym głosem zajęczała Jadwiga i pulchnymi rączkami zaczęła walić w śrubę okienną ® w zupełnie niewłaściwym kierunku. I Przez ten czas starszej siostrze udało się hermetycznymi uchwytami zabarykadować jeden iluminator. Dopadła więc młodszej, ale było już za późno. Jadwiga tak zablokowała jedną ze śrub przy drugim okienku, że aby ją znów uruchomić, trzeba by innej siły niż słabe ręce obu kobiet. Tym! czasem mocny strumień wody przedarł się przez szparę i strużka wody prysnęła na dłonie panny Wandy. - Uciekajmy!. - krzyknęła Jadwiga i rzuciła się do drzwi. W sekundę panna Wanda znalazła się przy niej. Ale zanim zdążyły otworzyć drzwi z zasuwek, na korytarzu dał się słyszeć galop pędzących kroków. - Za późno.. - Prawie załkała Jadwiga. - Odcięli nam ucieczkę. - ze zgrozą zbielałymi wargami wyszeptała Wanda. Tymczasem galopujące kroki minęły ich kabinę, dopadły drzwi sąsiednich i cały korytarz zadudnił odgłosami rozgłośnego pukania. W sekundę później dało się słyszeć wołanie córki kapitana. - Ojciec prosi, żeby państwo przyszli na mostek! Przed dziobem stado delfinów. Szybko! Następnie przytulone do siebie siostry usłyszały, że Elżbieta znów biegiem pognała tam, skąd przybyła, usłyszały też, że Karscy w wielkim pośpiechu wychodzą na korytarz. Korzystając z tego panna Wanda szarpnęła drzwi swej kabiny i obie z siostrą z tragicznymi minami stanęły przed małżeństwem, tarasując mu drogę. - Proszę pana -- zaczęła dramatycznym tonem starsza panna Szmaltz, łapiąc Karskiego za rękę. - Spieszmy się!. - zawołał ten.. - Musimy zobaczyć delfiny!. - Panie doktorze. - zadeklamowała patetycznie, używając nieoczekiwanie naukowego tytułu ekonomisty Ale Karski zorientowawszy się, że panny Szmaltz mają ochotę na jakąś zasadniczą rozmowę, zniecierpliwiony ujął je za łokcie i skierował korytarzem ku schodom prowadzącym na mostek. - Najpierw zobaczymy delfiny, a później sobie porozmawiamy. Taka okazja może nam się już nie... Nie zdążył jednak dokończyć tego zdania, ponieważ zza zakrętu wyłoniła się nagle rosła postać cieśli okrętowego z toporem, piłą i jeszcze jakimiś narzędziami w ręku. Na jego widok obie panny Szmaltz wrzasnęły dziko, wyrwały się Karskiemu i potrącając jego żonę rzuciły się korytarzem w panicznej ucieczce Przestraszony ich krzykiem cieśla wypuścił z ręki młotek, akurat na swą stopę, syknął i zaklął z bólu. - Co się stało?. - zapytał zupełnie zdezorientowany Karski. - Co się stało?. - wykrzyknął cieśla, który też nie mógł zrozumieć przyczyny tego całego zamętu. - O jej! To pewnie moja wina!. - zawołała pani Karska i biegiem puściła się za siostrami O rety! Nie masz pojęcia, co się dzisiaj u nas wyprawiało! Był taki moment, że nie wiadomo było, na co patrzeć, czy na delfiny, które zaczęły wyczyniać kompletny cyrk wodny, czy na panny Szmaltz, które wpadły na mostek i zaczęły wrzeszczeć, że marynarze czyhają na ich życie Za siostrami wpadli państwo Karscy. A pani Alina, która zawsze się śmieje, teraz była blada i zmartwiona. Równocześnie przyszli wujostwo Nowakowie. Wszyscy naraz mówili i panna Jadwiga zaczęła płakać i już zupełnie nie można było zrozumieć, o co chodzi Więc delfiny, które podobno są bardzo mądrymi zwierzętami, szybko się zorientowały, że u nas dzieje się coś niedobrego. Przerwały natychmiast swoje harce i w zwartym szyku eskortowały statek, płynąc blisko rufy. Zachowywały się tak, jakby chciały dać nam do zrozumienia, że czuwają nad nami i że w razie jakiegoś wypadku natychmiast przyjdą z pomocą Ojciec okropnie się zdenerwował, bo nie mógł pojąć, co się stało i jakie pasażerowie mają kłopoty. Wreszcie wysłał pana Felka po trzeciego oficera, naszego statkowego lekarza. Pan trzeci przyleciał z walerianą i jeszcze jakimiś uspokajającymi proszkami. Gdy już panny Szmaltz wypiły kropelki i połknęły proszki, ojciec zabrał pasażerów i ochmistrza do swego gabinetu, aby przeprowadzić dochodzenie. Chciałam też tam pójść, ale po minie ojca poznałam, że lepiej nie ryzykować. Zostałam więc z ciocią Zuzią. Zaraz też na mostku zjawili się. Chief, oficer radiowy z radzikiem, cieśla i oficerowie z maszynowni. Wszyscy byli ubawieni tą historią. Okazuje się, że od dwóch dni wiedzieli o tym, jaki to żart z panien Szmaltz zrobiła pani Karska. Tymczasem ojciec wzywał do gabinetu po kolei. Cieślę, aby. - wyjaśnić, że szedł naprawiać zepsute przewody kanalizacyjne; marynarzy, aby opowiedzieli, jak to myli pokład łodziowy; stewarda, aby wytłumaczył, na czym polegają nocne skradania się na korytarzach. - Och.. - Jęczał później do nas pan Lewandowski. -Przecież one nie wiedziały, że zawsze i pan pierwszy, i pan inżynier po skończeniu nocnych wacht wchodzą do pentry, tej koło jadalni pasażerskiej, żeby wypić kawę lub herbatę i wziąć sobie coś do jedzenia z lodówki. - Zaraz i nas wezwie kapitan. - śmiał się pan Tadek -abyśmy się tłumaczyli z naszych nocnych apetytów. - Teraz już nie będę chodził na palcach, jak dotychczas. - irytował się inżynier.. - Jeśli delikatność odczytują jako skradanie się, od dziś będę maszerował z piosenką na ustach. Tymczasem w gabinecie ojciec usiłował wytłumaczyć pannom Szmaltz, że gdyby interesowały się życiem na statku, gdyby zadały sobie trud poznania pracy marynarzy, nie denerwowałyby się różnymi odgłosami. Jak nam później wujcio opowiadał, ojciec bardzo się napocił, aby taktownie wybronić panią Karską, którą polubił serdecznie. Niemniej zdenerwowała się solidnie, ponieważ mąż wykrzyczał ją publicznie za robienie głupich kawałów. Przybiegła też później do nas na mostek napić się waleriany. Wreszcie ojciec załagodził cały incydent, wszystko obrócił w żart i na zgodę poczęstował pasażerów koniakiem. Po małym pijaństwie, które rozpogodziło panny Szmaltz, całe towarzystwo z gabinetu zjawiło się na mostku. A delfiny, jakby zrozumiały, że u nas przeminęły już wewnętrzne burze, zaczęły znowu przedstawienie. Ubawiliśmy się nadzwyczajnie. W świetnych humorach zeszliśmy na obiad. Ojciec spieszył się z jedzeniem, ponieważ zbliżaliśmy się do Gibraltaru. Przed samym Gibraltarem mieliśmy wejść do hiszpańskiego portu Algeciras. Niestety ładunku mamy malutko, najwyżej na dwie godziny postoju, ale cieszymy się, że choć troszkę zobaczymy, jak wygląda Hiszpania. Niestety. Tym razem nic nie wyszło z pobieżnego choćby obejrzenia portu hiszpańskiego. Statek został zacumowany na samym końcu daleko ciągnącego się nabrzeża, a do wyładunku przydzielono dwa dźwigi oraz dużą grupę dokerów. Kapitan zorientowawszy się, że wyładunek nie potrwa nawet godziny, zdecydował, że nie zezwoli nikomu na opuszczenie statku. - Trudno. - tłumaczył zawiedzionemu panu Karskiemu.. - Jesteśmy jednostką towarową, a nie turystyczną Musimy trzymać się przepisów. Sam jestem zły, bo chciałem pokazać córce i pani Zuzannie to urocze miasteczko. W tym momencie odwołano kapitana, przyjechał agent A w godzinę później statek szykował się do wyjścia z portu. Kapitan wykorzystał tę chwilę i wezwał do siebie córkę. - Dostaliśmy listy?. - Elżbieta wpadła do gabinetu z ogromnie rozradowaną miną. - Właściwie ja go dostałem, ale ponieważ to list od Julci, możemy przeczytać razem. Na pewno i dla ciebie znajdzie się coś ciekawego. - Jak to? Tylko od ciotki? I nic więcej?. - Jak widzisz. Jest tylko jeden. Widocznie nikt więcej nie miał dla nas żadnych wiadomości. - mówił kapitan, pedantycznie rozcinając kopertę.. - Siadaj! Będę czytał głośno. Rozradowana twarz Elżbiety zmieniła się w mgnieniu oka. Usiadła nachmurzona i niechętnie patrzyła na ojca rozkładającego list. - "Kochany Władku!". Oho! Ciotka widocznie zła na ciebie, bo pisze tylko do mnie. Elżbieta wzruszyła ramionami i zrobiła jeszcze chmurniejszą minę. - A więc. "Kochany Władku! Nie potrzebuję Cię chyba zapewniać o moim głębokim przywiązaniu do Ciebie ani przypominać, ile zrobiłam, ile sił i zdrowia poświęciłam, żeby Tobie ułatwić życie. Nigdy się z tego powodu nie skarżyłam ani nie dałam Ci odczuć, że dzieje się to z moją krzywdą, że w jakiś sposób rujnuje moje życie". Zanosi się na coś poważnego. Zdaje się, że będzie tak zwane "wielkie pranie". - westchnął kapitan, spoglądając spod oka na córkę.. - "Jednakże to, co zdarzyło się ostatnio, zmusza mnie do zrewidowania naszego wzajemnego stosunku i do szukania innych rozwiązań". - Ciekawa jestem, jakie to "inne rozwiązania" wymyśliła ciotka. - mruknęła z przekąsem Elżbieta. - "Bo postępek Elżbiety dyskredytuje ją w moich oczach całkowicie i ostatecznie. - czytał dalej kapitan.. - Jeżeli decydując się na ucieczkę ani przez chwilę nie pomyślała o mnie, jeśli nie zastanowiła się, co ja przeżyję szukając jej wszędzie. W pogotowiu, w szpitalach, w milicji. - to , dowód, że nie ma dla mnie ani odrobiny serca czy przywiązania, to znaczy, że jestem dla niej niczym. Kompletnym zerem, z którego istnieniem nie potrzeba się liczyć". I co ty na to.. - Spytał, przerywając czytanie listu i spoglądając z wyrzutem na córkę.. - Nie ma co gadać. Ciotka ma rację! Pięknie jej się odwdzięczyłaś za tyle lat opieki. "A i Ty, Władku, zawiodłeś całkowicie moje zaufanie. Zamiast wysadzić ją w najbliższym porcie i zmusić do powrotu pierwszym z brzegu polskim statkiem, zgadzasz się na zabranie jej w podróż, a tym samym akceptujesz jej postępek i utwierdzasz ją w przekonaniu, że liczy się tylko jej widzimisię, że wolno jej robić wszystko bez zgody dorosłych. Że może postępować wbrew naszej woli, oszukiwać, kręcić, narażać nas na nieobliczalne szkody i przykrości, byle tylko jej to dogadzało". Przerwał czytanie i w zamyśleniu potarł czoło. - Słowo daję. - powiedział półgłosem.. - Wcale o tym wszystkim nie pomyślałem. Dopiero teraz widzę, że ona ma rację. - Daj spokój, tatuśku. - przerwała mu niecierpliwie Elżbieta.. - Ciotka histeryzuje, jak zawsze. Ty jej nie znasz tak jak ja. Ona ma wprost talent do urządzania tragedii z niczego. - Nie jestem pewien, czy w tym wypadku rzeczywiście z niczego. - Potem pogadamy, a teraz czytaj dalej, bo zaczynam być ciekawa, co ona jeszcze wymyśliła. - "I dlatego doszłam do wniosku, że jestem Wam obojgu niepotrzebna i mogę sobie nareszcie ułożyć życie według własnej woli, nie oglądając się na Was, tak jak Wy nie oglądacie się na mnie. Wobec tego spieszę Was zawiadomić, że za kilka dni odbędzie się mój ślub". - Co?. - krzyknęła Elżbieta zrywając się z fotela. -Tatusiu! To niemożliwe! Ty chyba żartujesz! Albo coś pokręciłeś!. - Nic nie pokręciłem. - odrzekł cicho kapitan, z trudem chwytając oddech.. - Napisane jak wół. "Odbędzie się mój ślub". Co ona najlepszego zrobiła?. - Coś podobnego!. - wykrzyknęła z oburzeniem dziewczyna.. - Żeby taka stara kobieta postradała zupełnie rozum?. - Stara?. - zdziwił się ojciec.. - Julia jest o siedem lat młodsza ode mnie. - No ty, tatusiu, to zupełnie co innego. Ale ciotka? Ta zasuszona, zgorzkniała stara panna?. Zasuszona. Zgorzkniała stara panna. - powtórzył cicho kapitan, patrząc w zamyśleniu przed siebie.. - Ale ani ty, ani ja nigdy nie pomyśleliśmy o tym, że ona gorzknieje i zasusza się w samotności ze względu na nas. Przyjęliśmy jej poświęcenie jako rzecz zupełnie zrozumiałą. Tak jakby nam się to bezspornie należało. Traktowaliśmy ją jak mebel w mieszkaniu. - zawsze tam był, jest i będzie. - Ale co się stanie z nami. Ze mną, z domem? Kto się zajmie gospodarstwem? Kapitan uśmiechnął się trochę złośliwie. - Teraz dopiero zrozumiemy prawdziwy sens słów. "Ile cię cenić trzeba, ten tylko się dowie, kto cię stracił". Tak zresztą bywa w życiu bardzo często. Ale nie ma tragedii jakoś sobie na pewno poradzimy, choć obawiam się, że dla ciebie skończył się bezpowrotnie okres beztroskiego dzieciństwa. Martwię się o co innego. - O co?. - Za kogo ona wyszła? Czy pod wpływem rozgoryczenia i żalu nie zrobiła jakiegoś głupstwa, którego będzie przez resztę życia żałowała. I zastanawiam się, skąd tak błyskawicznie wykombinowała tego kandydata na męża. - Domyślam się, kto to jest. - mruknęła ponuro Elżbieta. - Mów szybko! Znasz go? Dziewczyna skinęła głową. - Ciotka korespondowała z jakimś gościem z Warszawy. On nawet czasem do nas przyjeżdżał. Jakiś inżynier Prowadzili ze sobą bardzo długie rozmowy. A po jego wyjeździe ciotka miała zawsze czerwone oczy. Chyba płakała Nie pamiętam jego nazwiska, wiem tylko, że ma takie staroświeckie imię, Emil. - Kto?! Emil?!. - wykrzyknął kapitan zrywając się z fotela.. - Toż to jej pierwsza młodzieńcza miłość. Znają się od dziecka. Razem pracowali w konspiracji. - To ciotka była w organizacji? Walczyła z Niemcami? Tatusiu! To niemożliwe! Ciotka? i. - A właśnie ciotka. - odparł surowym głosem.. - Wam młodym wydaje się, że świat zaczął się od waszego urodzenia. Przedtem nie było nic. Traktujecie starszych z lekceważeniem i pogardą. Stary. Zacofany. Staroświecki. - to jedyne określenia, jakie dla nas znajdujecie. I wcale sobie nie zdajecie sprawy, ile starsze pokolenie poświęciło, żebyście wy mogli żyć tak jak żyjecie. My w waszym wieku e! Szkoda gadać.. - Machnął ręką z rezygnacją Zapanowała chwila milczenia. Elżbieta siedziała zupełnie oszołomiona. Ciotka. - ta surowa, kostyczna ciotka Julia młodą mężatką! Ciotka. - żołnierzem podziemia, walczącym z okupantem!. - Tatusiu. - powiedziała wreszcie.. - Jeżeli mi jeszcze oświadczysz, że ciotka tańczyła w balecie, to chyba nie wytrzymam. - Nie, tego nie pawiem, bo tancerką nie była. Ale była uroczą dziewczyną, wesołą, żywą i bardzo dzielną. Tylko zawsze stawiała sobie jakieś bardzo wysokie wymagania i dlatego tak się ułożyło jej życie. Przecież ja wiedziałem o tym, że Emil owdowiał kilka lat temu. Gdybym przypuszczał, że Julia i on nie zapomnieli o sobie. Przecież można było to wszystko już dawniej załatwić. Ale to nie z naszą Julcią! Powiedziała sobie, że musi obowiązek wobec nas wypełnić do końca i trwała przy tym wbrew wszystkiemu Wbrew własnym uczuciom i nawet wbrew rozsądkowi. - TatuSiu. - szepnęła dziewczyna. - tak mówisz, jakbyś się cieszył z tego, co się stało. - Bo się cieszę! Serdecznie się cieszę. Emil to bardzo porządny człowiek i na pewno będzie im razem dobrze A Julci należy się trochę radości i szczęścia. Życzę jej tego L całego serca. Ty chyba zresztą też. Prawda?. - Ja?. Tak. Oczywiście że tak. - odpowiedziała bez entuzjazmu.. - Tylko tak mnie to wszystko zaskoczyło, że nie mogę zebrać myśli , Tak. To było dość mocne uderzenie i nie dziwię ci się, że jesteś oszołomiona, bo ja sam czuję się też trochę ogłupiały. Ale przeczytajmy list do końca. Może są tam jeszcze jakieś rewelacje. - To mogłoby być już tylko zaproszenie na chrzciny -mruknęła zgryźliwie Elżbieta. - Nie bądź cyniczna, bo ci z tym nie do twarzy. - powiedział surowo ojciec i zaczął przebiegać oczami ostatnią stronę listu.. - O, jest coś dla ciebie. "Właśnie przed chwilą była u mnie Hania, która przyszła dowiedzieć się, czy odnalazłam Elżbietę. Powiedziałam jej, że moja bratanica podróżuje jak milionerka po egzotycznych krajach. Wtedy ona poprosiła mnie, żeby Elżbiecie przekazać wiadomość, że Jurek wyjechał na Mazury z jakąś rudą Wandą zaraz po Waszym wypłynięciu w morze" , Kapitan ze zdziwieniem spojrzał na córkę. - Więc to dla ciebie takie strasznie ważne?. - wyszeptał z przerażeniem Po bladej twarzyczce Elżbiety płynęły wielkie łzy No i stało się! Krakałeś, krakałeś i wykrakałeś., Mam w tej chwili takie uczucie, jakby mi się cały świat zawalił na głowę. Przewidywałam różne trudności, liczyłam s. ę z tym, że ta moja eskapada nie będzie łatwa i że przeżyję niejeden przykry moment, ale czy mogłam przypuścić, że na dodatek zawalą się wszystkie moje sprawy tam w domu? Że ciotka Julia opuści mnie, a Jurek postąpi tak podle? Czuję się tak nieszczęśliwa i pokrzywdzona, że mam ochotę stanąć gdzieś bardzo wysoko i wykrzyczeć całą prawdę! Żeby mnie przestali traktować jak rozwydrzonego dzieciaka! Żeby zrozumieli, że nie mogłam postąpić inaczej! Żeby ojciec przestał patrzeć na mnie z wyrzutem i przygadywać mi przy każdej okazji! Żeby ciotka Julia zrozumiała, że nie zrobiłam tego przez bezmyślność i brak serca dla niej! Tylko Jurkowi nie umiałabym nic powiedzieć, bo przecież on wiedział o wszystkim. Był wtajemniczony w najdrobniejsze szczegóły całej sprawy. I postąpił tak wstrętnie! W dodatku wyjechał podobno tego samego dnia co ja. Więc to wszystko musiało być z góry zaplanowane. To znaczy, że wtedy, kiedy żegnał się, ze mną i zapewniał, że będzie się o mnie tak strasznie niepokoił, miał już zapakowany plecak i tamta na niego czekała! Och, Januszku! Jakie to życie jest okrutne! Jacy mężczyźni są podli i wstrętni! Już nigdy nie spojrzę na żadnego. I nigdy nikomu nie będę wierzyła. - Dzień dobry, panno Elżuniu. Co słychać dobrego? -zapytał wesoło Karski, zbliżając się do Elżbiety, która oparta o ścianę nadbudówki uporczywie wpatrywała się w jakiś daleki punkt na morzu Zainteresowany, podniósł lornetkę do oczu i dokładnie zlustrował horyzont. Ale morze było zupełnie puste i nic nie ożywiało jego bezkresnej monotonii. Opuścił lornetkę i uważnie przyjrzał się dziewczynie. - Co się dzieje, panno Elżbietko? Czemu taka smutna minka? Westchnęła ciężko i spojrzała na niego oczami pełnymi łez. - Pani płacze? Stało się coś złego?. - pytał Karski szczerze zaniepokojony.. - Może mi pani Powie, o co chodzi? Może będę w stanie pomóc? Elżbieta znowu westchnęła i odparła cicho.. - Stało się dużo złego. Powiedzieć mogę, ale to nic nie pomoże. Ani pan, ani nikt inny nic na to nie zaradzi. Widzi pan, wyjechałam nielegalnie w ten rejs, bo.. - Zamilkła na chwilę, jakby szukała właściwych słów.. - No bo założyłam się z kolegami i tak. W ogóle. Ale nie przewidziałam, że to tak pochrzani.. - Znowu zamilkła speszona i z niepokojem zerknęła na Karskiego.. - Przepraszam pana, chciałam powiedzieć. Popsuje Karski uśmiechnął się. - Niech będzie "pochrzani". Doskonale rozumiem to słowo. Ale co się przez pani wyjazd pochrzaniło?. - Osobiste sprawy. Po pierwsze miałam ciotkę i Nie zdążyła jednak dokończyć zdania, bo za narożną ścianą nadbudówki śródokręcia rozległy się ciężkie kroki i jakiś trochę zdyszany i trochę zachrypnięty głos zanucił znaną piosenkę. Marynarz w noc się bawi, W hamaku we dnie śpi Nagle śpiewak przerwał swój występ i głośno wyraził pogardę dla autora tekstu. - Idiota jakiś ułożył tę piosenkę! Marynarz bawi się! Psiakrew! We dnie śpi! Karski i Elżbieta popatrzyli na siebie rozbawieni tą nieoczekiwaną atrakcją. Dziewczyna zapomniała na chwilę o swych strapieniach, podskoczyła do narożnika nadbudówki i wysunęła zza niego głowę. W tym momencie znieruchomiała. Uśmiech zamarł na jej twarzy, a rękami wykonała jakiś ostrzegawczy ruch, kręcąc przy tym energicznie głową Pan Karski zdziwiony tym zachowaniem dziewczyny zbliżył się i wyjrzał przez jej ramię. Dostrzegł plecy jakiegoś marynarza znikającego w, pierwszych drzwiach śródokręcia. - Kto to był?. - zapytał spoglądając ze zdziwieniem na zmieszaną twarz Elżbiety. - Nie wiem. - odpowiedziała trochę niepewnie.. - Nie znam go. - To czemu pani tak machała rękami, jakby dawała mu pani sygnały, żeby tu nie przychodził?. - Machałam rękami? Bo. Bo tu latało coś takiego wielkiego. Chyba osa. - Osa? Na środku morza?. - Pewno mi się zdawało. - westchnęła ciężko Elżbieta.. - Jak człowiek ma tyle zmartwień, to sam nie wie, co robi. - Co za zwariowany rejs. - mówił do żony zirytowany ochmistrz. - Przypuszczam, że podczas każdego coś się dzieje -odpowiedziała spokojnie pani Zuzanna. - Coś ty?. - zaprzeczył.. - Są rejsy tak jednostajne, że nuda aż dusi. Wtedy nie wiadomo co z sobą robić w godzinach wolnych od pracy. - No to powinieneś być zadowolony, że teraz się nie nudzicie. Na całym statku aż kipi. I Elżbieta, i panny Szmaltz, i pani Karska dostarczyły załodze tematu do rozmów. Widzę przecież, że wszyscy są tak rozgadani i zadowoleni z tego, co się dzieje, że zapomnieli o swym zwykłym narzekaniu. - Tak. - zgodził się ochmistrz.. - Załoga ma temat do gadania. Ale mnie się to wszystko nie podoba. - Mnie się też nie wszystko podoba. - westchnęła pani Zuzanna. - No bo popatrz tylko. Przepływamy właśnie koło Gibraltaru. Kapitan wyznaczył kurs prowadzący jak najbliżej skały, żeby pasażerowie dobrze mogli ją obejrzeć. I co z tego? Panny Szmaltz odsypiają wyimaginowane nocne strachy. - Raczej koniak. - mruknęła złośliwie. - Karska leży z bólem głowy. - ciągnął dalej ochmistrz. - a Elżunia ryczy jak bóbr w swej kabinie O Boziu! Boziu!. - zajęczał po swojemu. - Nie masz się czego martwić. Panny Szmaltz obudzą się pełne energii i teraz pewne bezkarności, znów zaczną dokuczać. Panią Karską głowa przestanie boleć. Elżunia zaś jest tak młoda, że jutro nie będzie pamiętała o dzisiejszych zmartwieniach. - Tak. Ale to wszystko będzie jutro, a dziś nie zobaczą Gibraltaru. - zrzędził poczciwie ochmistrz. - To zobaczą go w powrotnej drodze za trzy tygodnie. - A jeśli w powrotnej drodze wypadnie nam mijać go w nocy? Albo jeśli pogoda będzie brzydka i zła widoczność, to co wtedy?. - Czy ty nie masz innych zmartwień, Antoni?. - zdziwiła się żona.. - Ostatecznie jest tyle ciekawych miejsc na świecie, których nasi pasażerowie nie widzieli i nigdy nie zobaczą, mogą więc żyć i bez widoku Gibraltaru. - Ależ zrozum, my na statku jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że gdy mamy na trawersie twierdzę, mostek pełen jest zawsze pasażerów, którzy wydzierają sobie lornetki i zarzucają nas pytaniami. - Jeśli do tego tęsknisz, to już się nie martw. Właśnie idzie pan Karski. Kapitan krążył zamyślony po saloniku. List siostry pełen gorzkich, ale. - musiał to bezstronnie przyznać. - słusznych wyrzutów, wprowadził zamęt w jego myśli. Wspomnienia, które w wirze codziennych spraw odsuwał od siebie stanowczo i konsekwentnie, opadły go ze wzmożoną siłą Jak taśma filmu przesunęły się przed jego oczami straszne dni powstania warszawskiego, dni wypełnione hukiem bomb, łunami pożarów, widokiem krwi i zniszczenia, dni waLki na śmierć i życie. Pobyt w obozie. - koszmar zimna, głodu i straszliwego niepokoju o los najbliższych. Powrót do Warszawy. - ruiny i zgliszcza, kupa gruzów na miejscu, gdzie stał jego dom. Wreszcie spotkanie z Nowakową, która podała mu opatuloną w jakieś chusty Elżunię, malutką córeczkę. A na pytanie. "Gdzie reszta?". - bezradnie rozłożyła ręce. Kapitan przetarł czoło ręką i ciężko westchnął. Pytanie "Gdzie reszta?" pozostało na zawsze bez odpowiedzi. Teraz Elżunia jest już prawie dorosłą kobietą, która płacze gorzkimi łzami z powodu zawiedzionej miłości. A on nie może znaleźć słów, aby ją pocieszyć. Nie zna właściwie tej swojej dorosłej córki. Nic nie wie o jej troskach i radościach. Nie rozumie jej, tak jak prawdopodobnie, ona nie rozumie jego. - Tylko Zuzanna może mi w tym pomóc. Ona wie o Elżuni znacznie więcej niż ja. Ona potrafi ją pocieszyć i pogadać jak kobieta z kobietą. - Mruczał półgłosem, wyciągając rękę w stronę dzwonka Nie zdążył jednak zadzwonić ma stewarda. - Proszę. - powiedział głośno w odpowiedzi na pukanie Drzwi otworzyły się i na progu saloniku stanęły dwie okazałe sylwetki. - Czy można na chwilę?. - zapytał Nowak.. - Chcieliśmy z Zuzią pogadać z tobą trochę, jeśli nie przeszkadzamy. - Ależ nie przeszkadzacie w niczym!. - wykrzyknął kapitan.. - Wprost przeciwnie. - zamilkł trochę speszony i uderzył się dłonią w usta.. - Niech to diabli wezmą! -roześmiał się.. - Już się nauczyłem tego głupiego powiedzonka od naszego eleganta. Tylko w tym wypadku użyłem go z sensem. A więc "wprost przeciwnie", to znaczy nie tylko nie przeszkadzacie mi, ale bardzo chciałem was widzieć. Siadajcie! Napijemy się kawy, pogadamy trochę ciągnął, krzątając się po kabinie.. - Bo wiesz, Zuziu. Ciężko mi. Elżunia. - Wiem. Rozumiem. - skinęła głową Nowakowa. - Elżunia przeżywa trudne chwile. - Rzeczywiście. - westchnął ochmistrz.. - I wiecie, aż nie do wiary, że ona jest już taka dorosła, że wie, co to miłość, że musi przeżywać takie rozczarowania. - WŁaśnie!. - Kapitan patrzył przed siebie głęboko zamyślony.. - Najgorzej, że ja nic o tym chłopcu nie wiem Strasznie mi trudno zająć jakieś stanowisko w tej sprawie Żałować tego, co się stało?. Czy cieszyć się?.. - Spojrzał pytająco na panią Zuzannę. - Ja tam nie żałuję. - sapnęła ochmistrzowa, poprawiając się energicznie na foteliku. - Nygus?. - spytał krótko kapitan. - Nie. Tego o nim nie można powiedzieć. - zaprzeczył trochę niechętnie.. - Ale chyba sami rozumiecie, że córkę marynarza, wychowaną wśród marynarskich rodzin, powinno się wydać za mąż za marynarza, a nie za jakiegoś kudłatego smarkacza,. - Ależ skąd?. - wykrzyknął z przerażeniem kapitan. - Czy ty, Zuziu, za mało jeszcze widziałaś tragedii w rodzinach marynarzy, żeby życzyć Elżuni czegoś podobnego? Czy sama jesteś zadowolona ze swego losu? Czy nie marzysz, żeby Antoni zszedł ze statku i nareszcie był razem z tobą? Nowakowa nie odpowiedziała. Siedziała ze spuszczoną głową. - Oho. - mruknął ochmistrz. - widzę, że moja żona chce uszczęśliwić Elżbietę według własnej recepty. I w dodatku zdaje się, że wbrew woli dziewczyny. - Antoś - pani Zuzanna spojrzała na męża z wyrzutem. Nie patrz na mnie, jakbym ci zrobił krzywdę, i nie rób obrażonej miny, bo nie masz racji. - zaperzył się mąż. A w ogóle co to znaczy "powinno się wydać za mąż"? Dziewczyna sama wybiera męża i nikt nie ma prawa wydawać jej. To nie dziewiętnasty wiek!. - Ty się zaraz tak złościsz, jakby się stało nie wiadomo co!. - Bo się stało! Bo jesteś niesprawiedliwa. Chcesz narzucić dziewczynie swoją wolę. A sama co robiłaś? Czy twoi rodzice byli zachwyceni twoim zamążpójściem? Uważali, że robisz najgorsze głupstwo pod słońcem! Już zapomniałaś, jak zawzięcie walczyłaś o prawo do decydowania o swoim losie?. O naszym wspólnym losie? Pani Zuzanna jeszcze niżej spuściła głowę. Na jej twarzy wystąpiły gorączkowe rumieńce. Kapitan przyglądał się im z rozczuleniem i z odrobiną zazdrości. - No, no. - powiedział wreszcie, kładąc rękę na dłoni ochmistrzowej.. - Nie sprzeczajcie się, bo to do was nie pasuje. Porozmawiajmy lepiej o tym, co jest teraz. Więc tak, Zuziu, możesz nam powiedzieć coś bliższego o tym Jurku? Nowakowa skinęła głową, ale w dalszym ciągu milczała Obaj mężczyźni patrzyli na nią wyczekująco, wreszcie ochmistrz stracił cierpliwość. - No, gadajże nareszcie! Co on robi?. - Chodzi do szkoły. Jest w jednej klasie z Elżbietą. - Jak się uczy?. - Dobrze. Zdaje się, że to najlepszy uczeń w klasie. - Co ma zamiar robić po maturze?. - Wybiera się na politechnikę. Podobno na budowę okrętów Rozmowa została przerwana wejściem stewarda Nowak z lubością pociągnął nosem i spoglądając spod oka na kapitana powiedział półgłosem.. - Boski nektar. Pachnie cudownie. Tylko czy nie uważacie, że jeszcze lepiej smakuje, kiedy jest odrobinę wzmocniony? Kapitan uśmiechnął się i sięgnął do podręcznego barku Nalewając koniak zwrócił się do Nowakowej.. - Napijmy się, Zuziu. Na pewno będzie się lepiej rozmawiało. - Kiedy to nie jest rozmowa. - odparła ochmistrzowa, robiąc przy tym minę nadąsanego dziecka.. - To jakieś śledztwo. Zasypujecie mnie pytaniami Nowak pochylił się w stronę żony i czule pogłaskał ją po ramieniu. - Ależ żadne śledztwo, dziecinko. Mów sama, to nie będziemy pytać. - Kiedy nie wiem co. - odburknęła "dziecinka" uśmiechając się trochę bezradnie. - Masz, babo!. - wykrzyknął kapitan.. - I tak źle, i tak niedobrze!. - Już nie gderajcie, tylko krótko mówcie, co chcecie wiedzieć. - Chciałbym wiedzieć coś o jego rodzinie. - powiedział kapitan odstawiając kieliszek. - Ojciec jego już dawno nie żyje. Matka wychowuje go sama. - I on jest niedobrym synem?. - zapytał podchwytliwie Nowak. - Ależ nie! Nic podobnego! Jak możesz tak mówić? -oburzyła się szczerze ochmistrzowa, której pomimo niechęci do Jurka nawet nie przyszło do głowy, żeby kogoś niesłusznie oskarżać.. - Jest wyjątkowo dobrym synem. Bardzo do matki przywiązany i dba o nią, pomaga w każdej cięższej pracy. Kiedyś słyszałam, jak Elżunia śmiała się z niego, że zamiast iść z n, ją do kina, spieszył się do domu, bo chciał pomóc matce przy praniu. A wy jesteście okropni! Nie znacie chłopaka, na oczy go nie widzieliście i zaraz "nygus", "zły syn". Jak się kogoś nie zna, to nie wolno o nim ź1e mówić. - A jak się kogoś zna, to wolno, prawda?. - uśmiechnął się trochę ironicznie Nowak.. - Wobec tego może nam powiesz nareszcie, co masz właściwie przeciwko niemu? Pani Nowakowa namyślała się długą chwilę, wreszcie powiedziała z wahaniem.. - On jest jakiś taki. Czy ja wiem. No, taki niepoważny. Kapitan zerwał się od stołu i zaczął szybkimi krokami przemierzać wolną przestrzeń w kabinie. Minę miał zatroskaną, czoło zmarszczone. Wyglądał jak człowiek rozwiązujący trudny problem. Zatrzymał się wreszcie przed Nowakową i powiedział.. - Więc mamy nowy powód do zmartwienia Ochmistrz bębnił palcami po blacie stolika, melancholijnie patrząc w okno. - O Boziu! Boziu!. - westchnął.. - Moja babka mówiła jak Pan Bóg do kupca, to diabeł faktora. i właściwie miała rację Kapitan uśmiechnął się i pokiwał głową ze zrozumieniem Ale pani Zuzanna, która jakoś nie mogła nadążyć za tokiem myśli obu mężczyzn, straciła cierpliwość i wybuchnęła.. - Co się tak, jego stało? Chłopak poszedł! Wielkie rzeczy! Nie będzie ten, to będzie inny. Elżunia trochę pobeczy, a potem przejdzie jej. Nawet się nie obejrzycie, jak będzie miała innego chłopca. - Wydaje mi się, że nie masz racji, Zuzanno. Sądząc po reakcji Elżuną, widzę, że jej bardzo na tym chłopcu zależy i że ją jego postępek bardzo boli. - Zobaczymy. - parsknęła ironicznie Nowakowa.. - Ani się spostrzeżesz, jak będzie flirtowała z następnym. - Zgoda. - odpowiedział spokojnie kapitan.. - Będzie flirtowała, na pewno. I to jest rzecz zupełnie zrozumiała To kwestia kobiecej ambicji. Każda kobieta w jej sytuacji stara się nie pokazywać tego, co naprawdę czuje. Ale przelotne flirty, a prawdziwe uczucie to dwie zupełnie różne sprawy. A w dodatku jeśli Elżunia odziedziczyła charakter po mnie, będzie jej bardzo ciężko przeżyć ten zawód. - Ależ to jeszcze dziecko!. - wykrzyknęła ochmistrzowa.. - W jej wieku zapomina się wszystko bardzo szybko. - Dziecko?. - powiedział ze zdziwieniem kapitan, zatrzymując się przed panią Zuzanną.. - Ona ma prawie osiemnaście lat. Jej matka była niewiele starsza, kiedy została moją żoną i. - Wiem, wiem!. - wykrzyknęła Nowakowa, chwytając go za rękę.. - Nie mówmy. Nie wspominajmy starych i tragicznych spraw. Zapanowała chwila ciężkiego milczenia. Pomimo słów Nowakowej myśli całej trójki pobiegły do tych odległych już czasów wojny, które w tak straszny sposób zaważyły na życiu kapitana i całej jego rodziny. - O Boziu! Boziu!. - westchnął tylko po swojemu ochmistrz.. - I teraz jeszcze to zmartwienie z Elżunią. - Więc wy żałujecie tego, co się stało?. - zapytała cicho ochmistrzowa. - Tak. - powiedział stanowczym głosem kapitan, siadając naprzeciw niej i napełniając kieliszki.. - Widzisz, Zuziu, dziewczyna w wieku Elżbiety musi mieć sympatię, bo inaczej jej życie jest puste i smutne. Musi być ktoś, z kim może iść do kina, na spacer czy na jakąś potańcówkę. - Na prywatkę. - mruknęła z przekąsem ochmistrzowa. - Na prywatkę?. - zdziwił się kapitan.. - Ach, tak! Słyszałem, że to się teraz tak śmiesznie i dziwnie nazywa Ale ostatecznie nazwa nie jest istotna. Fakt, że młodzi muszą się zabawić, pośmiać, potańczyć. I dlatego chciałbym, żeby Elżunia miała takiego "kogoś". A ten chłopak wydaje się nie najgorszy. - Jasne. - wtrącił ochmistrz.. - Chłopak jest na medal i ty sama, choć bardzo chciałaś, nie umiałaś o nim nic złego powiedzieć. Musiałaś go chwalić. I dlatego szkoda, że go ta jakaś "ruda" zabrała naszej małej. A w dodatku nie możemy nic na to poradzić, nie możemy jej pomóc. - Wiecie co?. - odezwał się po chwili milczenia kapitan.. - Ja mam zwykle dobre przeczucia. I tym razem wydaje mi się, że ta sprawa nie jest jeszcze przegrana. Coś mi się to wydaje mało prawdopodobne. Jakoś mi takie postępowanie nie pasuje do obrazu chłopca, który sobie stworzyłem na podstawie słów Zuzanny i i i. - No to możemy sobie tylko życzyć, żebyś miał naprawdę dobre przeczucia, kapitanie. - powiedział z powagą Nowak, podnosząc się z fotela Koleżanki twierdzą, że najlepsza metoda to "klin klinem". - rozmyślała zachmurzona Elżbieta.. - I pewno mają rację. Gdybym była na lądzie, gdzie chłopcy snują się stadami, zadanie byłoby łatwe i nieskomplikowane. Ale tutaj? Leżała na kocu rozciągniętym na twardych deskach pokładu namiarowego i opalała się bardzo skąpo przyodziana. Pokład ten, najwyżej położony i najmniej uczęszczany, został przez Elżbietę i panią Alinę przemieniony na solarium. Elżbieta schroniła się tutaj, aby dojść do ładu sama z sobą. W czterech ścianach kabiny dusiła się, a poza tym przypuszczała, że przyjdzie do niej ciotka Zuzanna, która po swojemu będzie chciała jej pomóc, no i zacznie gadać po staroświecku i nudzić. A w tym gadaniu na pewno wyraźnie wyczuje się zadowolenie, że z Jurkiem już koniec To byłoby w tej chwili dla Elżbiety nie do wytrzymania Wiadomo przecież, że z Jurkiem koniec i że należy mieć kobiecą ambicję, ale ta zdrada była zupełnie niespodziana i Elżbieta ciągle czuła aż ból fizyczny Wreszcie ten ból i kłębiące się koło Jurka i rudej Wandy myśli zamieniły się w złość i pragnienie zemsty. - Ja im pokażę. - zamruczała z zawziętością przez zęby i przewróciła się na plecy Co im pokaże, jeszcze nie wiedziała, ale postanowiła niezłomnie, że musi zrobić coś takiego, czym zadziwi całą swoją młodzieżową paczkę Najlepiej byłoby uwieść jakiegoś bogatego cudzoziemca, wydać się zaraz za mąż i już nie wrócić do kraju. - pomyślała.. - Tak! To jest jedyna rzecz, jaką w tej sytuacji mogę zrobić. Wszystkie koleżanki wściekną się z zazdrości, że siedzą w szkole, podczas gdy ja z wytwornym mężem, w oszałamiającym aucie będę jeździć po Europie. Zima w Paryżu, wiosna we Włoszech, lato na Lazurowym Wybrzeżu Aż się uniosła z koca i przysiadła na piętach, olśniona wspaniałą wizją przyszłości. Ale to olśnienie trwało krótko, ponieważ nie była idiotką i trzeźwo patrzyła na życie !. - Romantyka dla niedorozwiniętych. - mruknęła z niechęcią Po pierwsze tak z ręką na sercu musiała się przyznać, że wcale nie ma ochoty żyć paza krajem i że nie mogłaby rozstać się z ojcem. Po drugie sama możliwość poznania bogatego cudzoziemca była kompletnie nierealna. Elżbieta za mocno tkwiła w rzeczywistości, aby sobie roić, iż dwa do trzech dni postoju statku towarowego w paru portach stworzy okazje do zrealizowania tych planów. Po trzecie jechała przecież w tak ważnym celu, że na żadne wygłupy nie byłoby ani głowy, ani czasu Tak więc ten plan odpadał zdecydowanie Przesiadła się w cień komina, ponieważ i żar z nieba, i to intensywne myślenie zmęczyło ją solidnie Więc mam wrócić jako "porzucona"?. - zadała sobie straszliwe pytanie.. - Więc mam wrócić i być narażona na litość jednych, złośliwe błyski w oczach drugich? Niedoczekanie. - zawarczała w duchu.. - "Klin klinem". - rozmyślała dalej.. - Ale gdzie tu znaleźć tego "klina" na statku? Jaka szkoda, że radzik ma narzeczoną On wygląda dość reprezentacyjnie, więc i Zośka, i Kazia, i Beata byłyby wściekle zazdrosne. No trudno! Reszta załogi i oficerowie to ludzie starzy i wszyscy żonaci. O jej! -prawie zawołała.. - Pozostał przecież asystent. Jest piekielnie nudny i poważny, ale trudno. Lepszego nie znajdę! Będę musiała się poświęcić Zadowolona, że wreszcie powzięŁa decyzję, nałożyła szlafrok i zbiegła po trapie. Wpadła do kabiny, napełmiła wannę morską wodą i ułożyła się wygodnie w kąpieli, obmyślając ze szczegółami plany opętania asystenta pokładowego Ojciec bardzo go lubi, uważa za zdolnego, prorokuje szybkie awanse. - robiła przegląd.. - Ciotka Zuzia będzie pomagać, bo ma hysia na tym punkcie, żebym wyszła za marynarza. No i mam przed sobą jeszcze prawie pięć tygodni pobytu na statku. Muszę wrócić zaręczona. Muszę! Wyszła z wanny odświeżona. Zasiadła przed lustrem, uczesała się wyjątkowo starannie, włożyła jasną, strojną sukienkę i zorientowawszy się, że dochodzi czwarta, złapała książkę, której zresztą nie przeczytała, i popędziła do biblioteki w mesie załogowej w nadziei, że spotka tam jeszcze asa Tak jak przypuszczała, na ostatnią prawie chwilę wiele osób przyszło zmieniać książki i pan Włodek aż podskakiwał ze zniecierpliwienia, aby jak najprędzej załatwić czytelników. Jego wachta w radiokabinie zaczynała się za parę minut. Elżbieta miała co prawda ochotę na czytanie jakiegoś "mocnego" kryminału, który pomógłby jej oderwać się od natrętnych myśli, ale ponieważ koło szafki bibliotecznej stał asystent, szybko zmieniła decyzję. - Czy ma pan coś Parandowskiego?. - zapytała radzika. Ten zerknął na półki. - "Mitologię" już ktoś zabrał. Ale mam "Zegar słoneczny". - To świetnie. - udała, że się cieszy.. - Następnym naszym portem ma być Pireus i będziemy zwiedzać Ateny, trzeba sobie więc coś przypomnieć o tych starożytnych Grekach. Wzięła książkę z rąk radzika, pożegnała miłym uśmiechem zgromadzonych w mesie marynarzy i skierowała się do drzwi. - Pan idzie na wachtę?. - rzuciła przez ramię do asa. - Tak. Już zmieniłem książki. - odpowiedział i wyszedł za nią na korytarz. - Ja też idę na mostek. - szczebiotała.. - Książka książką, ale przedtem przyda się też dokształcić u chiefa. On oczywiście wszystko wie o Atenach. - Na pewno. I na pewno się to pani opłaci, bo z "Zegara słonecznego" nic się pani nie dowie. - A dlaczego?. - Bo to są przecież lwowskie wspomnienia autora z lat dziecinnych i młodzieńczych. - uśmiechnął się młody marynarz. Elżbieta zagryzła wargi. Dlaczegóż, do ciężkiego starego czorta, zawsze musi się przy tym chłopaku wygłupić?! Starszy motorzysta dokręcał ostatnią śrubę. - Ogłaszam na dziś fajrant. - zawołał obserwujący ruchy jego rąk inżynier. - Fajrant po godzinie dwudziestej trzeciej. - z goryczą mruknął elektryk, zbierając swoje narzędzia 6. - Kapitanówna Pomimo piekielnego huku maszyn inżynier dosłyszał tę uwagę. - Ale za to na jutro zostało nam roboty najwyżej na cztery godziny. Jak to odwalimy, będziemy mogli przez parę dni udawać, że jesteśmy turystami. - Już tam pan coś wymyśli, żebyśmy nie próżnowali -usłyszał w odpowiedzi wcale nie optymistyczną uwagę Inżynier, dość oschły w życiu towarzyskim, stanął się zawsze o zachowanie serdecznych i przyjacielskich stosunków w życiu służbowym. Uśmiechnął się więc do elektryka i powiedział.. - Ma pan rację, panie Józefie. I pozwalam panu wymyślać na moje konto. Ale muszę się przyznać, że chciałbym zrobić jeszcze przegląd tamtego silnika. - pokazał ręką. -To nam zajmie nie więcej niż pięć godzin. - Ależ nie tylko w maszynowni mam elektryczność na karku. - bronił się elektryk.. - Czy nie moglibyśmy tego odłożyć na powrotną drogę?. - Lepiej, żebyśmy zrobili to teraz. Nie wiadomo jaki i czy w ogóle dostaniemy ładunek na powrotną drogę. W tej chwili jesteśmy normalnie obciążeni i dzięki temu mamy mniejsze kiwanie, robota więc byłaby łatwiejsza. - Ma pan rację, inżynierze. - zgodził się z ociąganiem elektryk.. - Odwalmy i ten przegląd. - Wobec tego. "Hej. - ho! hej. - ho! do pracy by się szło" -zaśpiewał trochę fałszywie inżynier.. - A teraz myć się, jeść i spać! W milczeniu przeszli wzdłuż silnika głównego. Kiwnięciem głowy pożegnali służbową wachtę maszynowni i ciężkim krokiem ludzi bardzo spracowanych wspięli się na schodki prowadzące do wyjścia. Z ulgą zamknęli masywne, żelazne drzwi i odgrodzili się nimi od huku maszyn, od ciężkiego powietrza, przesiąkniętego oparami smarów. - Psia służba!. - wrzasnął elektryk zapomniawszy, że już nie trzeba krzyczeć prowadząc rozmowę.. - Psia służba. - poprawił się prawie szeptem. Inżynier zbliżył się do drzwi prowadzących z korytarza na pokład. - Zerknijmy, panie Józefie, na morze i przewietrzmy się trochę po tych zaduchach w maszynowni. Jak się tyle godzin siedzi tam na dole, w zamknięciu, zapomina się, że nasza praca ma cokolwiek wspólnego z podróżami po morzu.. - Ale burza!. - wykrzyknął z zachwytem elektryk. -W tych kazamatach na dole to nawet człowiek nie wie, co się dzieje na świecie. Przez parę minut patrzyli w kierunku północno. - wschodnim, gdzie czarne niebo co parę sekund rozdzierane było jasnymi błyskawicami. - To nad Italią szaleje burza. - mruknął inżynier. -Może odświeży ona powietrze, bo dziś było stanowczo za gorąco. - Nad ranem wejdziemy na trawers Sycylii. - powiedział elektryk. - Uhm - przytaknął inżynier.. - Och! Jak mi się chce jeść. - I mnie też. - zgodził się elektryk. - Wiesz pan co?. - zawołał inżynier.. - Chodź pan do naszej mesy. Jeszcze sobie pogadamy chwilę. Po drodze zabiorę butelczynę z kabiny. Proponuję po jednym kieliszku do poduszki. - A jak mnie kto zobaczy w mesie pasażerskiej?. - zaniepokoił się pan Józef. - Przed dwunastą w nocy? Wszyscy już dawno śpią A w lodówce są sardynki i Lewandowski na pewno zostawił dla mnie schaboszczaka z obiadu. - To przedtem umyjmy się, bo wyglądamy jak kominiarze. - Umyjemy się przed spaniem - komenderował inżynier. Wkroczyli więc obaj do mesy. W pentrze umyli ręce i inżynier zaczął gospodarować. Z lodówki powyciągał różne potrawy, z półek wziął talerze, podał też dwa kieliszki i zasiedli do posiłku. - Słowo daję, że na następny rejs zamustruję jako steward. - powiedział nalewając wódkę do kieliszków. - Racja. - zgodził się elektryk.. - Odpowiedzialności żadnej, a robota dziecinnie łatwa. Uśmiechnęli się do siebie i unieśli do góry kieliszki. Nagle za ich plecami w pentrze rozległ się brzęk dzwonka. Obaj odwrócili głowy. Na tablicy umocowanej na środkowej ścianie wyskoczyła cyfra "3", a dźwięk dzwonka powtórzył się bardziej natarczywy i, alarmujący. - Panny Szmaltz przez "tz". - mruknął inżynier. - Scylle i Charybdy. - dodał elektryk. Panowie roześmieli się, wychylili kieliszki i zabrali się do jedzenia, omawiając równocześnie plan robót na najbliższe dni. Zagadali się tak, że nie zwrócili uwagi na to, co się dzieje w korytarzu. Tymczasem za ich plecami uchyliły się drzwi od kabiny numer trzy, spoza nich wychynęły; rozczochrana głowa panny Wandy i. Nastroszona wałkami głowa panny Jadwigi. - Są!. - wykrzyknęła radośnie młodsza siostra. - Nie porzucili nas!. - zawtórowała starsza. Obie rzuciły się korytarzem w kierunku mesy. Na te ich wołania oficerowie, którzy siedzieli tyłem do korytarza, zerwali się z krzeseł i odwrócili. Panna Wanda, która sadziła pierwsza, cofnęła się z głuchym jękiem. Cofając się nastąpiła na palce biegnącej za nią siostrze, ta wrzasnęła na całe gardło trochę ze strachu i jeszcze bardziej z bólu, Prawie równocześnie otworzyły się drzwi kabiny numer cztery i pomiędzy panny Szmaltz wskoczyła pani Karska w przezroczystej nocnej koszuli z szyfonu. - Co się stało?. - zapytał ze zdziwieniem inżynier. - O jej! o jej! o jej!. - krzyczała Karska. - O jej! o jej!. - zawtórowały obie panny Szmaltz W tym momencie pomiędzy pokrzykujące i podskakujące panie wypadł w piżamie pan Karski ze szlafrokiem w ręku i szybko narzucił go na ramiona żony. A był najwyższy czas, ponieważ obudzeni krzykami zaczęli wypadać na korytarz marynarze z pobliskich kabin.. - Co się stało?. - wołał każdy nowo przybyły, powiększając zamieszanie. Upłynęła dłuższa chwila, zanim wyjaśniło się, że. Panny Szmaltz nie lubią burzy z błyskawicami. Gdy błyskawice coraz częściej rozjaśniały ich kabinę, zaczęły wzywać dzwonkiem stewarda, aby zasłonił okna. Nie mogąc się go doczekać zauważyły podejrzaną ciszę na statku, pomyślały więc, że wszyscy uciekli z niego i one znalazły się same pośród rozszalałego żywiołu. Wobec tego wybiegły na korytarz, ale przestraszyły się dwóch "smoluchów" siedzących w mesie. Po tych wyjaśnieniach nastąpiła relacja Karskiego. Gdy zaczęła się burza, chciał ją zobaczyć z mostku, leżał jednak spokojnie i nawet wstrzymywał oddech, aby nie obudzić żony, panicznie bojącej się błyskawic. Gdy panny Szmaltz zaczęły hałasować w korytarzu, żona się obudziła i przestraszona wybiegła z kabiny. I Nie dokończył swego sprawozdania, ponieważ w tym momencie cała jadalnia stanęła jakby w ogniu, oświetlona błyskawicą, okna bowiem i tutaj nie były zasłonięte kotarami. - O jej!!!. - krzyknęła pani Karska i owinęła głowę szlafrokiem. - O jej!. - wykrzyknął jej mąż, zdzierając z głowy żony szlafrok i usiłując nim okryć postać ledwo przesłoniętą przezroczystą szmatką. - O jej! o jej!. - zawodziły panny Szmaltz. Panna Wanda uczepiła się czwartego mechanika, a panna Jadwiga usiłowała wpakować głowę pod pachę asystenta pokładowego, który nadbiegł, aby sprawdzić, co się dzieje. - Proszę się uspokoić!. - huknął wreszcie gromkim głosem rozgniewany tym bałaganem inżynier.. - Zapewniam panie, że nie ma najmniejszego niebezpieczeństwa. - Nie ma niebezpieczeństwa?. - przez łzy wyjąkała z niedowierzaniem pani Karska.. - To dlaczego wszyscy panowie latają po korytarzu w piżamach? Gdyby nie było niebezpieczeństwa, spalibyście spokojnie. - O kobieca logiko!. - jęknął inżynier wznosząc do góry i oczy, i ręce. Karski zaś zaczął się śmiać, a reszta mu zawtórowała. - Co się stało?. - Przez grupę mężczyzn stłoczonych na progu jadalni przepychał się z przerażoną miną steward Lewandowski. - To się stało. - zabrała głos panna Wanda, która już się opanowała. - że przez brak należytej obsługi na tym statku wszyscy pasażerowie i połowa załogi nie może spać spokojnie. Tu kościsty palec skierowała oskarżycielsko w pierś stewarda. - Ależ ja zostawiłem wszystko w porządku. - usiłował się tłumaczyć przerażony. - W porządku?. - ironicznie uśmiechnęła się panna Szmaltz.. - A dlaczego w kabinach i w jadalni okna nie są pozasłaniane akurat wtedy, gdy jest burza?. - ciągnęła z oburzeniem. - Bo spałem, gdy się burza zaczęła. - usiłował wybronić się Lewandowski. - To nie jest żadne tłumaczenie. - perorowała panna Wanda. - Jutro poskarżymy się kapitanowi. - dorzuciła Jadwiga. Marynarze zaczęli się wycofywać do swych kabin. Po tak zabawnym początku nocnej awantury nie mieli ochoty uczestniczyć w znęcaniu się nad bezbronnym w tej chwili kolegą Steward szybko zaciągnął kotary w mesie, następnie popędził, aby to samo zrobić w kabinach pasażerskich. Za nim kroczyły z ponurymi minami panny Szmaltz. A pan Karski wyprowadził płaczącą żonę. W jadalni zostali pierwszy mechanik z elektrykiem. Z niechęcią patrzyli na rozpoczęte jedzenie. - Już mi minął apetyt. - stwierdził inżynier. - Coś mi się zdaje, że trzeba się poważnie zastanowić, zanim poweźmie się decyzję mustrowania jako steward -powiedział elektryk. - A narzekaliśmy na naszą pracę. - roześmiał się inżynier. Dochodzę do wniosku, że albo świat został bardzo głupio urządzony, albo ja tak jakoś po wariacku żyję, że wszystko dokoła mnie staje na głowie. Zbliżamy się do celu podróży, więc i do wyjaśnienia zagadki, i coraz bardziej cierpnie mi skóra. Bo jeżeli się okaże, że miałeś rację, to co dalej? Teraz dopiero uprzytomniłam sobie, że planując tę całą eskapadę, myślałam tylko o tym, żeby się jakoś dostać na statek i dojechać do celu. Ale wcale nie zastanawiałam się, jak postąpię, kiedy dotrę na miejsce. Przecież trzeba będzie coś postanowić, zdecydować i coś z tym fantem zrobić. A ja mam kompletną pustkę w głowie i nie mogę się pozbierać Myśli o Jurku nie opuszczają mnie ani na chwilę. Nie mogę pogodzić się z tym, że go utraciłam. Ciągle się zastanawiam, co mogło być przyczyną jego odejścia. Może to moja wina? Może nie umiałam z nim postępować? Może za bardzo myślałam o sobie, a za mało o nim? Głowa mi pęka od tego wszystkiego. Całe noce ryczę w poduszkę, ale mi to nie przynosi najmniejszej ulgi. A w dodatku ciotka Zuzia zrobiła się taka dziwna, że zupełnie nie możemy się dogadać. Dziś rano miałam ochotę rozszarpać ją na kawałki, bo jest zupełnie nieznośna. Wyobraź sobie, zaczęła mi robić wymówki za to, że flirtuję z asystentem. W pierwszej chwili pomyślałam, że chodzi jej o radzika, bo przecież tak mi go ciągle zachwalała, więc mówię.. - Darujesz, cioteczko, ale o, ile mi wiadomo, pan Włodek ma narzeczoną i uwodzenie go nie byłoby chyba właściwe Machnęła ręką z lekceważeniem. - Nie zawracaj mi głowy tym Casanovą. Sama już dobrze wiem, że to podrywacz, który stara się flirtować z każdą napotkaną dziewczyną. Antoni mówił mi o tym. Ale ty się nie wykręcaj i nie zasłaniaj radzikiem, bo na pewno wiesz, o co ma chodzi Zrobiłam wielkie oczy, bo naprawdę nic z tego nie zrozumiałam, a ona zaczyna mi prawić morały, że to wielka wada być taką niestałą w uczuciach, bo jeszcze tak niedawno rozpaczałam z powodu Jurka, a tu już sobie namotałam nowy flirt. Zatkało mnie tak, że słowa nie mogłam wykrztusić. Co jej się stało? Przecież zawsze wieszała psy na Jurku i robiła, co mogła, żeby mi go obrzydzić. Nawet wtedy, kiedy on był dla mnie bardzo dobry i naprawdę nic nie można było mu zarzucić. A teraz, kiedy tak podle ze mną postąpił, bierze go w obronę i uważa, że ja się źle zachowuję To co mam robić? Może włożyć żałobne szaty i wszystkim opowiadać, że jestem taka nieszczęśliwa? Niedoczekanie! Właśnie że będę flirtować z asem, choć on mnie nie tylko nic nie obchodzi, ale nawet wcale mi się nie podoba i nie lubię go. Jest sztywny, strasznie zasadniczy i zupełnie nie ma poczucia humoru. Czuję się w jego towarzystwie dziwnie nieswoja i skrępowana. Ale tym lepiej. On się w końcu we mnie zakocha, a ja będę zimna jak głaz i będzie przeze mnie nieszczęśliwy i w ten sposób zemszczę się za krzywdę, jaką wyrządził mi Jurek. Miałam szczerą ochotę wygarnąć ciotce to, co myślę i pokłócić się z nią, ale w ostatniej chwili zdołałam się jakoś opanować, bo pomimo wszystko kocham ją i jestem do niej serdecznie przywiązana. No a poza tym pomyślałam w porę, że przecież ona jest moim jedynym sprzymierzeńcem w tej całej wyprawie i gdybym ją straciła, to naprawdę nie wiedziałabym, co robić. Choć obawiam się, że nawet we dwie nie wymyślimy nic mądrego i że w końcu wrócę do domu z niczym. No i wyjdę na kompletną idiotkę, którą zdaje się jednak jestem. Więc żeby jakoś wykręcić się o, d dalszego ciągu tej nieprzyjemnej rozmowy, powiedziałam.. - Wy z wujciem pokochaliście się od pierwszego wejrzenia, kochacie się do dziś i będziecie się kochać jeszcze następne sto lat, więc ciocia nie wie nic o nieszczęśliwej miłości. Nie ma ciocia pojęcia, co to jest złamane serce i jakie się na to stosuje lekarstwa Popatrzyła na mnie ze zgorszeniem, wzruszyła ramionami i odpłynęła bez słowa. - Panie ochmistrzu, a w Grecji jak pan będzie płacić? -zapytał bosman wsadzając głowę do biura. - Trzydzieści wariatów za dolara. - odpowiedział Nowak nie podnosząc głowy znad papierów. - Okej. - mruknął bosman i zamknął drzwi Pani ochmistrzowa, która siedziała na kanapce i zszywała rozpruty rękaw mężowskiej kurtki, uśmiechnęła się do siebie. Zrozumiała dokładnie ten żargonowy dialog, który zadziwiłby niewtajemniczonego. Marynarze bowiem poza poborami otrzymywanymi w kraju, zarabiają jeszcze dniówki dewizowe podczas podróży. Te dniówki obliczane są zasadniczo w dolarach, a wypłacane najczęściej w jednostkach monetarnych tego kraju, w którego porcie statek ma się zatrzymać. Ale marynarzom mylą się nazwy pieniędzy w obcych portach, do których przybywają na dwa, trzy dni. Wobec tego wszystkim markom, frankom, koronom, funtom, pesetom, guldenom, dynarom, z którymi co parę dni mają do czynienia, nie wiadomo dlaczego dali nazwę. "Wariaty". - A jak w rzeczywistości nazywają się greckie wariaty?. - zapytała pani Zuzanna. - Drachmy. - odpowiedział. - A małe wariaty?. - dopytywała dalej "Małymi wariatami" marynarze ochrzcili różnokrajowy bilon. - Małe wariaty w Grecji?. - zastanowił się pan Antoni.. - Czekaj. Czekaj. Bo one nie mają prawie żadnej wartości i nie pamiętam, czy coś takiego miałem w rękach. Czekaj. Chyba nazywają się lepta. Ale jak chcesz wiedzieć na pewno, to spytaj chiefa. On będzie wiedział W kabinie zapanowała cisza. Ochmistrz dalej pisał, a pani Nowakowa pochyliła głowę nad robotą. Nie szyła jednak, tylko mad czymś intensywnie rozmyślała. Wreszcie spojrzała na męża. - Antosiu. - powiedziała przymilnie.. - Czy mógłbyś dać mi trochę pieniędzy?. - Przecież ty masz wszystkie moje pieniądze i ty nimi rządzisz. - zdziwił się. - Mówisz o poborach w kraju. A ja o dolarach. - Chcesz sobie coś kupić?. - ucieszył się ochmistrz. - Tak. - No nareszcie!. - Wstał od biurka i przysiadł na kanapce koło żony.. - Cały czas głowię się, jaką niespodziankę zrobić ci na nasze dwudziestopięciolecie. Ale z tobą tak zawsze trudno było dogadać się na ten temat. Zawsze twierdziłaś, że masz wszystko, co ci potrzeba. - Bo dzięki tobie, Antosiu, mam nawet więcej niż potrzebuję. - Powinienem pokazywać cię na wystawie za specjalną opłatą. Kobieta, która ma wszystko, czego potrzebuje! No ale dajmy spokój żartom. Jestem uradowany, że przyznałaś się, iż masz na coś ochotę. Powiedz tylko, co chcesz. Zaraz w Atenach lub w Stambule kupimy. - Kiedy widzisz, Antosiu. - ochmistrzowa mówiła z ociąganiem. - ja nie chcę nic dla siebie kupić. Ja tylko muszę mieć dolary. - Ale na co?. - A może chcę tobie zrobić niespodziankę? Ochmistrz uśmiechnął się szeroko z rozradowania, ale nagle coś sobie przypomniał i uśmiech zniknął z jego twarzy. - Niespodzianka?. - podskoczył nerwowo.. - Już podczas tego rejsu miałem jedną niespodziankę z dwoma walizkami, w których były rzeczy Elżuni. O Boziu! Boziu! Mam dość niespodzianek!. - Antoni!. - zawołała ostro żona.. - Mówię ci, że muszę mieć dolary. Wyobraź sobie, że obiecałam przywieźć komuś lekarstwa. Więc nie wrzeszcz i daj mi tyle, ile możesz. - No to dlaczego od razu tak nie mówisz?. - Ochmistrz z miejsca uspokoił się.. - Mogliśmy to już załatwić w Dunkierce i wysłać pocztą do kraju. Zaraz w Pireusie załatwimy tę sprawę. Pójdziemy razem, kupimy i wyślemy. - Nie. Ja sama kupię. - Oszukają cię. Zaraz wywęszą, że nie znasz się na przeliczeniach walutowych. - Antosiu.. - Ochmistrzowa zrozumiała, że tym systemem nic nie osiągnie.. - Antosiu. Potrzebuję pieniędzy w dolarach. Tak rzadko cię o cośkolwiek proszę. - Więc nie na lekarstwa?. - Nie!. - I nie możesz powiedzieć na co?. - Nie! Ochmistrz zrobił się czerwony ze złości. Podbiegł do szafy, otworzył ją z trzaskiem, wyciągnął pancerną kasetkę Z kasetki wyjął pieniądze. - Więc dobrze! Masz! Masz dwa dolary!. - Tylko tyle?. - zmartwiła się pani Zuzanna. - Jak nie wiem na co, to mogę dać tylko tyle! Późnym już wieczorem tego samego dnia pani Nowakowa weszła do kabiny Elżbiety. - No jak ci poszło?. - zapytała. - Wcale nieźle. - uśmiechnęła się Elżbieta.. - Od ojca wydębiłam co prawda tylko pięć dolarów, ale za to chief dał mi dziesięć, a wujcio aż dwadzieścia. - I gdzie tu sprawiedliwość?. - roześmiała się pani Zuzanna.. - Mnie mąż dał dwa dolary, i to jeszcze po piekielnej awanturze. - Bo cioteczka nie umie czarować. - Tu żadne czarowanie nie pomoże, bo jak odpowiedzieć na pytanie, co chcesz kupić?. - Przypuśćmy, że nocną koszulę. - Ach! Na to zgodziłby się z zachwytem, ale pod warunkiem, że razem załatwimy ten sprawunek. - No tak. W tej sytuacji to nic z tego. Więc cioteczka zdobyła tylko dwa dolary?. - Nie tylko. Twój ojciec dał mi dwadzieścia. - To mamy już pięćdziesiąt siedem. - zliczyła Elżbieta.. - Przed Stambułem przypuścimy nowy szturm. Pewno jeszcze trochę zdobędziemy. A jak ciocia myśli? Ile nam będzie trzeba?. - A skąd ja mam wiedzieć, moje dziecko? Wiem przecież tyle tylko co i ty. Może wszystkie pieniądze oddamy za Stambułem. A może okazać się, że to, co zdobyłyśmy, jest tylko kroplą w morzu?. - Wtedy obrabujemy kasę statkową. Ja jestem gotowa na wszystko. - oznajmiła z determinacją Elżbieta. - A co mamy dziś do tego mięsa?. - zapytał chief. - Sos curry, panie chief. - odpowiedział steward. - Ciekawy jestem, jak to smakuje. - zastanawiał się Karski.. - Sos curry znam tylko z egzotycznych powieści. - A z czego on jest zrobiony?. - zapytała niespokojnie jego żona, dając ręką znak stewardowi, aby nie nakładał jej sosu na talerz. - Tym razem to żadna obrzydliwość. - uśmiechnął się do niej kapitan.. - Przyrządza się go z mieszaniny suszonych i mielonych przypraw korzennych, takich jak pieprz, imbir, cynamon i inne, w efekcie o zupełnie specyficznym smaku. Niech pani weźmie trochę na spróbowanie. - Świetne. - ucieszyła się pani Alina. - i rzeczywiście bardzo ciekawe w smaku. - Wyśmienite. - zachwycał się pan Karski. - Dziwię się, że coś tak wstrętnego może państwu smakować. - odezwała się z naganą w głosie starsza panna Szmaltz po posmakowaniu egzotycznego przysmaku. Słysząc zachwyty państwa Karskich zachęciła stewarda do polania sosem i mięsa, i kartofli na swoim talerzu. - Bo widocznie nasze gusty są wspólne w zakresie konsumowania kultury i sztuki, a nie tak zwanych darów bożych. - wybronił się Karski.. - Poproszę jeszcze tego sosu, jeśli jest. - I ja też. - zawołała Karska. - A mój talerz z tym świństwem proszę zabrać i podać czysty. - odezwała się nagle od drugiego stołu panna Wanda. To po coś, hybrydo, kazała pakować sobie tyle tego sosu, zamiast najpierw spróbować. - przemawiał w duchu Lewandowski, zmieniając z nieruchomą twarzą talerz i podając znów półmisek z mięsem i salaterkę z ziemniakami. Panna Wanda nałożyła porcje odpowiednie do zaostrzonego apetytu, ale ledwo spróbowała, jęknęła teatralnie na całą mesę. Wszyscy spojrzeli w jej kierunku z zaciekawieniem. - Cóż ci się stało, siostrzyczko?. - zaświergotała słodkim głosem panna Jadwiga. Sama przezornie uniknęła w ogóle spotkania z sosem curry. - To się stało, że na tym statku pasażerowie są lekceważeni. Tu starsza panna Szmaltz poderwała się, chwyciła swój talerz i podbiegła z nim do kapitana. - Proszę! Niech pan kapitan sam sprawdzi. Podano mi zimne mięso i zimne kartofle. - Pro-szę przy-nieść z kuch-ni no-wą por -cję dla pan-ny Szmaltz. - wyskandował w kierunku stewarda szeptem kapitan. Lewandowski skoczył do korytarza, obrzucając w duchu wyzwiskami nieznośne pasażerki Wszyscy spuścili głowy, skrępowani tą sceną, a inżynier poderwał się od stołu i ledwo mruknąwszy. Przepraszam, wyszedł ostentacyjnie z mesy. - A co mu się stało?. - zaszczebiotała zadowolona z siebie panna Wanda Nikt na to pytanie nie odpowiedział. Tylko pan Karski, aby ratować jakoś atmosferę w mesie, zaczął znów mówić o sosie curry. - Droga żono. - zakończył żartobliwie.. - Czy mogłabyś dokształcić się u szefa kuchni i po powrocie do kraju karmić swego łakomego męża egzotycznymi przysmakami?. - Będą państwo musieli kupić w którymś z portów wschodnich parę puszek proszku curry. - powiedział już normalnym głosem kapitan Karska podniosła się od stołu. - To ja lecę na dół na naukę. Zobaczę, jak wyglądają te puszki. - powiedziała i wybiegła z jadalni. - O jej!. - wykrzyknęła Elżbieta. Zrywając się, o mało nie zrzuciła z krzesła chiefa, i wypadła na balkon. - A cóż tej się znowu stało?. - zamamrotał pan Tadeusz poprawiając się na krzesełku Elżbiecie zaś przypomniało się coś bardzo ważnego. Widząc panią Alinę wybierającą się do kuchni, uświadomiła sobie, że może tam zobaczyć prezesa Zanickiego. Błyskawicznie też zdała sobie sprawę, że jej obowiązkiem jest temu przeszkodzić. Podczas więc, gdy Karska wędrowała do kuchni korytarzami i schodami wewnętrznymi, ona zeskoczyła trzema susami z wybiegu pasażerskiego na pokład główny i już była koło kuchni. Przeskoczyła jej wysoki próg i oczywiście zderzyła się z Lewandowskim, wytrącając mu talerz z porcją pieczystego dla panny Wandy. - Proszę mi przebaczyć. - jęknęła. Minęła zrozpaczonego stewarda, dopadła kuchennego i chwyciwszy go za ramię wyciągnęła z kuchni. Pani Karska wsunęła swą jasną głowę przez uchylone drzwi. - Panie ochmistrzu. - powiedziała. - czy mogę porwać pana żonę do mojej kabiny?. - Naturalnie. - uśmiechnął się Nowak.. - Zuziu! Pani Karska przyszła po ciebie. A gdzie małżonek?. - Mąż z panną Elżbietą siedzą w maszynowni i zamęczają inżyniera irytującymi pytaniami laików. Ja uciekłam po kwadransie, bo tam piekielnie gorąco i przeraźliwie huczą maszyny. Doprawdy nie mogę zrozumieć, jak załoga maszynowni może w tych warunkach pracować?. - Na całym świecie specjaliści głowią się nad skonstruowaniem maszyn nie hałasujących, ale to jeszcze piosenka przyszłości. - wyjaśniał ochmistrz.. - A co do upału, to na nowocześniejszych statkach mamy już klimatyzację i tam ludzie mniej się męczą. - Ach, ta technika i cywilizacja. - z komiczną miną jęknęła pani Karska.. - Niby wszystko dąży ku temu, aby człowiek żył wygodniej i pracował w lepszych warunkach, ale rezultaty są bardzo nikłe. No idziemy. - dodała, widząc wychodzącą z drugiej kabiny ochmistrzową Obie panie usadowiły się wygodnie w fotelikach, kabinie państwa Karskich. - Zaprosiłam, panią, aby opowiedzieć o moich nocnych przygodach. - zaczęła pani Karska. - A co się znów stało?. - zaciekawiła się pani Zuzanna. - Więc, mamuńciu, wczoraj wieczorem pan trzeci opowiadał mężowi, że podczas jego psiej wachty, tej między dwudziestą czwartą a czwartą rano, bardzo często widzi na niebie sputniki. Oczywiście wtedy, gdy niebo jest bezchmurne. To tak zaciekawiło męża, że postanowił tę całą wachtę spędzić na mostku. A wieczorem tak się przejmował i tyle gadał o tych sputnikach, że gdy wachtowy marynarz, uproszony o obudzenie, zapukał do drzwi naszej kabiny, i ja ubrałam się i popędziłam za mężem. W pierwszej chwili złorzeczyłam co prawda temu pomysłowi, i mężowi, i marynarzowi, i sputnikom, bo okropnie spać mi się chciało, ale zaraz jak znalazłam się na mostku, zmieniłam zdanie, bo było bardzo pięknie. My, mieszczuchy, nie mamy zupełnie pojęcia, jak w ogóle wygląda niebo. A dziś w nocy było nieprawdopodobne. Musi pani kiedyś przyjść. Ja sobie przysięgłam, że co noc będę na mostku. No i obserwowaliśmy niebo, wyszukiwaliśmy znajome konstelacje i czekaliśmy na sputniki. I niech sobie pani wyobrazi, że nagle błysnęło. Ochmistrzowa uśmiechnęła się. Z ploteczek obiegających natychmiast po każdym zdarzeniu cały statek wiedziała już, że pani Alina panicznie boi się burzy. - No i co?. - zapytała. - Wszyscy zamilkli, a ja zamarłam z przerażenia. Ale przyszło mi do głowy, że to nie może być burza, bo całe niebo dookoluśka usiane było gwiazdami. I to błyśnięcie wydało mi się podejrzane. Więc udaję, że nic nie zauważyłam i czekam dalej. Po jakichś paru minutach błysnęło znowu i zaraz sternik zaczął mnie uspokajać, że to pewno błyska się na pogodę, ale w jego głosie wyczułam śmiech Przyjrzałam się więc, gdzie kto stoi w tych ciemnościach i gdy za jakiś czas błysnęło po raz trzeci, wytropiłam, że to mój przemiły małżonek naciska coś, co na chwilę rozjaśnia cały statek. Miauknęłam obłudnie niby ze strachu, a gdy później wszyscy popędzili na prawe skrzydło mostku, bo zdawało im się, że zobaczyli sputnika, powędrowałam w tym kierunku, gdzie stał przedtem mój mąż. Szybko wymacałam w ciemności jakiś guzik i oparłam się o niego I wie pani co zrobiłam? Zapaliłam wszystkie zewnętrzne światła na całym statku. Oczywiście natychmiast przypadł do mnie oficer wachtowy i światła wygasił. "Jeśli nasz stary zauważył, że pozwalamy państwu bawić się światłami, to jutro się nie pozbieramy" martwił się sternik. A i reszta kawalarzy miała dość niewyraźne miny. Ale "nasz stary" spał spokojnie i nic nie zauważył. - dokończyła opowieści Karska. - Kapitan bardzo serdecznie lubi panią i pani męża. To dobry i taktowny człowiek. Musi co prawda dbać o dyscyplinę na statku, ale wszyscy wiedzą, że przy bezwzględnej surowości jest sprawiedliwy. - To pan Lewandowski nie ma przykrości przez te dwie idiotki, panny Szmaltz?. - Ależ skąd?. - Kapitan współczuje stewardowi, że się musi borykać z niesłusznymi pretensjami tych pań i znosić ich fochy. - To dobrze. Ja już żałowałam, że sielanka wywołana moim kawałem trwała tylko dwie doby. - Trudno! Będziemy się z nimi męczyć przez cały rejs -westchnęła ochmistrzowa. - Ale panią trapi jeszcze coś innego, mamuńciu. Ja. Przez skórę wyczuwam, że pani nie cieszy się tym rejsem tak beztrosko, jak my z mężem. Czy nie mogłabym w czymś pomóc? Ochmistrzowa utkwiła niepewne oczy w pogodnej twarzyczce pani Karskiej i przez chwilę zastanawiała się głęboko. - Ma pani rację. Ja rzeczywiście mam poważne kłopoty i w ten rejs nie jadę dla przyjemności. Ale to jest tajemnica i nikt nie może się o niej dowiedzieć, a przede wszystkim kapitan i mój mąż. - To niedobrze. - zmartwiła się młoda kobieta.. - Bo jak już zdążyłam się zorientować, do pani męża i do kapitana można mieć pełne zaufanie. - Tak! Ma pani rację. Ale tej tajemnicy właśnie im nie mogę powiedzieć. I dlatego tak się męczę i denerwuję. - Może pani liczyć na mnie i na mego męża. - Proszę mi przyrzec, że pan Karski o niczym się nie dowie. - Jeśli pani sobie tego życzy.. - Zgodziła się z ociąganiem Karska. - Ja nawet pani nie mogę powiedzieć w tej chwili, o co chodzi. - mówiła zatroskanym głosem pani Zuzanna. -Ale czuję się naprawdę raźniej, jeśli mogę oczekiwać pani pomocy. - Więc co mam robić?. - ochotnie zawołała pani Karska. - Na razie nic. Tylko.. - Ochmistrzowa zamilkła niepewnie. - Tylko?. - Nie bardzo mam odwagę powiedzieć. - No śmiało!. - zachęciła młoda kobieta.. - Jestem gotowa dla pani przenosić góry. - Jutro wejdziemy do Pireusu. Czy mogłaby pani oszczędzać podczas postoju w tym porcie i przy zwiedzaniu Aten? Obawiam się, że w Stambule potrzebne mi będą pieniądze w dewizach. Steward obładowany odkurzaczem i ścierkami otworzył drzwi do kabiny numer dwa. - Czy nie będę przeszkadzać, gdy teraz posprzątam? -zapytał. - Ależ nie.. - Elżbieta zerwała się od stolika i zamknęła brulion, w którym właśnie pisała.. - Nawet się cieszę, że pan przyszedł, bo chciałam jeszcze raz przeprosić za to, że wytrąciłam panu z rąk pieczyste dla tej wstrętnej Hybrydy. - No trudno. Pani się tak spieszyła. - Tak. Widzi pan, ja musiałam się spieszyć. Steward popatrzył na nią ze zdziwieniem. - Panie Lewandowski. - podjęła Elżbieta zdecydowanym głosem.. - Chciałabym panu powiedzieć o jednej tajemnicy na tym statku. Dotychczas wiemy o niej tylko ja i ojciec. Ojciec nie może się tą sprawą zająć, a ja nie zawsze zdążę. Pan gdyby wiedział, o co chodzi, mógłby w niektórych wypadkach. Jakby to powiedzieć?. Pomóc w kontrdziałaniu. - Ale może pan kapitan nie byłby zadowolony, że ja wiem?. - Jeśli pan nam pomoże i nikomu, ale to nikomu nie piśnie słóweczka, to ojciec będzie na pewno zadowolony. - No to niech pani mówi. Będę pomagał. - Chodzi o to, aby ani pan Karski, ani jego żona nie zobaczyli tutaj, na statku, pana Zanickiego. - Tego podkuchennego? Steward tak się zdziwił, że aż usiadł na kanapce. Elżbieta przysiadła koło niego i z przejęciem mówiła dalej.. - Widzi pan, oni znają się dawniej i dla pana Zanickiego byłaby to ogromnie przykra sprawa, gdyby go zobaczono w tej roli. - To dlatego pani tak wpadła wczoraj do kuchni?. - Tak. Żeby go stamtąd wyciągnąć, bo drugimi drzwiami wchodziła już pani Karska. - A dlaczego on się wstydzi swojej pracy?. - oburzył się steward.. - Każda praca jest dobra, byle ją dobrze wykonywać. - No tak! Ma pan rację! Ale pan? Zanicki zdaje się raczej cierpi z tego powodu, że rzucił robotę, którą znał i wykonywał dobrze, i że wziął się do tego, do czego nie pasuje. - Oj, że on do kuchni nie pasuje, to na pewno. - Widzi pan. Więc mogę liczyć na pana pomoc?. - No pewno że pomogę i nikomu nic nie powiem, a przede wszystkim nie dam poznać Zanickiemu, że jestem przez panią w te jego sprawy wtajemniczony, bo pewno byłoby mu przykro. - Serdecznie panu dziękuję i cieszę się, że pan tak dobrze mnie zrozumiał.. - Uśmiechnęła się z wdzięcznością. -Pan jest taki równy, że można z panem konie kraść. Lewandowski roześmiał się, ale nagle spochmurniał. Niechętnym okiem powiódł po ścianach i przyciszając głos zapytał.. - A jak się pani mieszka w tej kabinie?. - Świetnie. - odpowiedziała Elżbieta. - A gdyby cieśli udało się poprawić kanalizację w kabinie numer jeden, to czy mogłaby się pani tam przenieść?. - zapytał tonem gorącej prośby. - Naturalnie. - zgodziła się ochoczo.. - Przecież mi wszystko jedno, gdzie mieszkam. - To dziękuję. - ucieszył się steward. - Czy kapitanówna jest u siebie?. - usłyszeli wołanie z korytarza. - Jestem, panie Felku!. - zawołała Elżbieta otwierając drzwi. - Bo dochodzimy do przylądka Malea. To jest trzeci paluch Półwyspu Peloponeskiego i tam zobaczymy ciekawy klasztorek. Wszyscy są na mostku i pomyślałem, że i pani pewno chętnie to zobaczy, więc przyleciałem. - recytował jednym tchem marynarz. - Bardzo dziękuję! Już lecę!. - zawołała Elżbieta Po opłynięciu przylądka Malea statek brał kurs na Pireus. I kto tylko mógł, wybiegał na pokład, bo miejsce to interesowało zawsze marynarzy i turystów. Brzeg przylądka był skalisty i położony wysoko nad powierzchnią morza 7. - Kapitanówna Najwprawniejsze oko i najostrzejsza lornetka nie mogła wypatrzeć ani kawałka takiego miejsca, które mogłoby być przystanią dla jakiejkolwiek jednostki morskiej. Maleńka zaś płaska dolina otoczona była półkoliście od jednego brzegu morza do drugiego bardzo wysokimi i stromymi górami Pośrodku doliny stał mały klasztorek, w którym widocznie chronili się ludzie uciekający od gwaru cywilizacji. - Tyle razy już tędy przepływałem. - irytował się bosman. - i nigdy nie udało mi się zobaczyć postaci ludzkiej A może tu już nikt nie mieszka?. - Na pewno mieszkają. - odpowiedział któryś z marynarzy.. - Mury świeżo bielone, a i ogródek widać, że pielęgnowany. - Ale z czego oni żyją i jak się można do nich dostać? -dziwił się inny. - Na pewno jest jakaś ścieżka przez te skaliste góry, tylko my nie możemy jej wypatrzyć. - dorzucił trzeci. - Tam na pewno nie pracują. - rozmarzył się ktoś. - Lepiej interesuj się tym, co jedzą. - powiedział bosman.. - Sam patrzysz już na zegarek, aby sprawdzić, czy nie czas na obiad. Tam takiego obiadku na pewno byś nie dostał. - Obiad dziś będzie trochę później, bo wszyscy zajęci oglądaniem przylądka. - powiedział Lewandowski.. - A nie wiecie przypadkiem, gdzie jest cieśla?. - Coś tam dłubie, jak zawsze. - Poradźcie mi, jak go zmusić, żeby naprawił kanalizację w kabinie numer jeden?. - Coś ty?. - z, irytował się steward załogowy.. - Inżynierowie przeprowadzający inspekcję mówili, że to można będzie zrobić dopiero na doku. - Ale może by przynajmniej prowizorycznie coś poradził. Przeprowadziłbym wtedy kapitanównę z dwójki. - Ten znów zaczyna bredzić. - roześmiał się bosman. - A żebyś pan wiedział!. - wykrzyknął rozgniewany Lewandowski.. - Wy nawet nie macie pojęcia, jakie to dobre dziecko, ta nasza kapitanówna. Dziś się dopiero naprawdę przekonałem. - No, pewno że nasza kapitanówna jest w dechę. - zawołał bosman.. - I wiesz pan co? Ona odczaruje ci tę twoją zakazaną kabinę. - Wolę nie ryzykować.. - Nagle rozjaśnił się.. - Już wiem!. - wykrzyknął radośnie. - Co?. - zaciekawili się koledzy. - Obiecam mu butelkę koniaku. - Komu?. Naturalnie że cieśli. Może na myśl o koniaku ruszy głową. - Czy ta noc nigdy się nie skończy?. - jęknęła Elżbieta odwracając się na drugi bok Letnia noc jest krótka i w rzeczywistości kończy się szybko, ale udręczonej dziewczynie wydawało się, że ciągnie się w nieskończoność. Zdążyła już obmyślić wiele sposobów zemsty na Jurku. Ale wszystkie projekty zostały odrzucone, jako zupełnie niedorzeczne. - Pozostaje tylko as. - westchnęła w końcu z rozpaczą i wtuliwszy twarz w poduszkę rozpłakała się A kiedy wreszcie zasnęła zmęczona płaczem, przyśnił się jej okropny Turek. W jakiś dziwny sposób postać ze snu kojarzyła się ze sprawami czekającymi na nią u kresu podróży Chyba nie starczy mi siły i odwagi na to wszystko. - pomyślała bezradnie.. - A może lepiej machnąć ręką i wcale nie zaczynać? Ale w tej chwili przypomniało się jej zdanie z ostatniego listu Janusza. "Uważam, że podejmujesz się rzeczy bardzo trudnej i z całą pewnością przerastającej twoje siły". - i to ją otrzeźwiło Przewracając się z boku na bok, doczekała rana Odświeżona kąpielą, starannie ubrana i uczesana ruszyła w stronę jadalni. W wąskim korytarzu natknęła się na ojca, który wracał ze śniadania. - Dzień dobry, malutka. Jak samopoczucie?. - zapytał serdecznie, obejmując ją ramieniem. - Dobrze, doskonale się czuję. - odparła szybko, odwracając się, aby ojciec nie wyczytał prawdy z jej twarzy. - No to świetnie. Głowa do góry. Świat jest taki piękny, życie przynosi tyle miłych chwil, że nie warto się niczym martwić. Elżbieta spojrzała uważnie w twarz ojca i ogarnęło ją wzruszenie. Ojciec nie umiał kłamać. Wiedziała już, że nie uwierzył w jej zapewnienie o świetnym samopoczuciu i że pełne optymizmu zdania wygłosił zupełnie bez przekonania. Martwił się tak samo jak ona, ale tak samo jak ona nie chciał tego po sobie pokazać. Przytuliła głowę do jego ramienia i czule pogłaskała po rękawie kurtki. - Co masz zamiar dziś robić?. - zapytał rzeczowo kapitan, aby otrząsnąć się z przykrego uczucia bezradności. - Po śniadaniu połażę trochę po pokładzie, trochę się poopalam, a potem zobaczę. - No to spotkamy się przy obiedzie. Idź teraz na śniadanie Dziewczyna weszła do jadalni i skrzywiła się niechętnie Przy stoliku siedziały obie panny Szmaltz. Poza tym jadalnia była pusta. Miała ochotę cofnąć się i uciec jak najdalej od towarzystwa zgryźliwych sióstr, ale było już za późno Lewandowski, stojący bezczynnie koło bufetu, dostrzegł ją, uśmiechnął się szeroko i gestem zaproszenia odsunął krzesełko od stołu Elżbieta usiadła i patrząc uporczywie w talerz, zaczęła jeść. - Cóż to panna Elżbieta w takim złym humorze?. - zapytała z udanym współczuciem panna Jadwiga. - Zdaje się pani. - odparła oschle dziewczyna.. - Nie mam powodu do złego humoru. - No. - włączyła się do rozmowy panna Wanda.. - Nas się nie oszuka. A zresztą wszyscy na statku wiedzą, że panią porzucił narzeczony. Bodajeś się udławiła, stara cholero!. - warknął w duchu Lewandowski, niemy świadek tej rozmowy, prowadzonej z właściwym pannom Szmaltz brakiem delikatności i taktu. - Może panie życzą sobie jeszcze kawy?. - zapytał głośno, chcąc odwrócić ich uwagę od osoby Elżbiety. - Jak będziemy chciały kawy, to każemy podać. - odpowiedziała ostro panna Wanda, obrzucając go karcącym spojrzeniem.. - A pani sama sobie winna. - ciągnęła dalej celując kościstym palcem w pierś Elżbiety.. - Jak się ma narzeczonego, to trzeba go pilnować, a nie latać po świecie, jak podfruwajka Elżbieta siedziała zupełnie jak sparaliżowała. Na twarz jej wystąpiły gorączkowe rumieńce, oczy napełniły się łzami. - Mężczyźni są jak bezwolne dzieci. - podjęła temat młodsza siostra.. - I dlatego nie wolno im zostawiać ani odrobiny swobody. Mężczyznę trzeba złapać, ścisnąć w garści. O tak. - panna Jadwiga zamachała przed nosem Elżbiety tłustą rączką zaciśniętą w pięść. - zaprowadzić do ołtarza i. Pod pantofel, żeby nawet pisnąć się nie ośmielił!. - Pewnie!. - przytaknęła ochoczo starsza siostra. -Gdybym ja miała narzeczonego, to umiałabym sobie z nim porazić!. - Zatem wielka szkoda, że go pani nigdy nie miała -odezwał się chief, który już od dłuższej chwili stał nie zauważony na progu jadalni i przysłuchiwał się przemowom panien Szmaltz. - Co? Co pan powiedział?. - Nic wielkiego. - odparł, siadając przy stole i spokojnie sięgając po dzbanek z kawą.. - Stwierdziłem tylko z żalem, że takie skarby wiedzy w zakresie spraw sercowych marnują się dotychczas bezowocnie. - Nad czym panna Elżbietka tak głęboko rozmyśla? -zapytał wesoło Felek podchodząc do kapitanówny opartej o nadburcie i chmurnym wzrokiem wpatrzonej w morze. - Zastanawiam się, jaki wyrok dostaje się za morderstwo. . - Fiuuu!. - gwizdnął z podziwem marynarz.. - Za morderstwo? To zależy. Jak na zimno, to więcej, a jak w afekcie, to mniej. A po co pani takie wiadomości?. - Mam zamiar kogoś zamordować. - stwierdziła rzeczowo Elżbieta. - Pani? Zamordować? Kogo?. - Panny Szmaltz. - O rany! To nareszcie i pani doszła do wniosku, że te gangreny na nic innego nie zasługują? Do tej pory tylko my żartowaliśmy na ten temat i wyszły z tego różne hece Ale jeśli już i pani tak dokuczyły, to sprawa zaczyna być poważna. Chyba cała załoga chciałaby w tym pomagać może jeden chłopak kuchenny nie, bo to jakaś wyjątkowa lebiega, ale reszta z największą przyjemnością. I wie pani co?. - ciągnął dalej, robiąc zabawnie poważną minę. Uważam, że za to nie byłoby Żadnego wyroku. Każdy sąd by nas uniewinnił.. - Eeee, to już mało prawdopodobne. - roześmiała się Elżbieta. - Jak słowo daję! Gdyby sąd znał te gangreny, to złego słowa by nam nie powiedział. - Ale sąd ich nie zna, a jak je zamordujemy, to ich nie pozna. Więc jak udowodnimy, że one były takie nieznośne?. - Faktycznie, trudna sprawa. Tu świadkowie nie pomogą, bo na niewidzianego żaden sąd nie uwierzy, że dwie słabe kobiety mogą zalać sadła za skórę tylu ludziom. - To może ich nie mordujmy?. - Ano chyba lepiej nie ryzykować. Trzeba wy myślić coś innego. Ja pokręcę główką, inni chłopacy pomogą i wykombinujemy coś, żeby im zadać bobu. Już one nas popamiętają. Czekoladkami chciały nas przekupić. Hybrydy jedne! No muszę lecieć, bo bosman na mnie czeka. Wynalazł jakąś nową robotę. Ale o tej sprawie będę pamiętał Może parna Elżunia na mnie liczyć Zabawny i miły chłopak. - uśmiechnęła się do siebie Elżbieta Dzięki tej rozmowie odzyskała utracony po przeprawie z pannami Szmaltz humor. - Dzień dobry pani. - powitał ją na górnym pokładzie asystent, który właśnie wyszedł zza nadbudówki i ukłonił się uprzejmie, choć dość oficjalnie. - Dzień dobry!. - wykrzyknęła Elżbieta entuzjastycznie Nadarzała się właśnie szybka okazja do rozpoczęcia akcji, którą sobie zaplanowała.. - Cieszę się, że pana widzę Marynarz zatrzymał się i spojrzał na nią zdziwiony. - Cieszy się pani?. - zapytał.. - A można wiedzieć dlaczego?. - Bo. No bo nudzi mi się bardzo. I właśnie pomyślałam, że może pan jest teraz wolny. I że moglibyśmy trochę porozmawiać. - uśmiechnęła się zalotnie As patrzył na nią długą chwilę poważnym i trochę chmurnym spojrzeniem. Wreszcie powiedział z lekkim ociąganiem.. - Służę pani. Jestem teraz wolny. Tylko. - Tylko co?. - przerwała mu niecierpliwie. - Widzi pani, ja nie jestem zbyt ciekawym ani zabawnym towarzystwem. Może dla pani będzie to rzecz dziwna, ale naprawdę nie potrafię prowadzić takich rozmów, do jakich pani jest przyzwyczajona. - A do jakich to rozmów, pana zdaniem, jestem przyzwyczajona?. - No do lekkiego, błyskotliwego przerzucania się słowami. Do mówienia, ot tak, byle mówić. - Uważa więc pan, że jestem pusta. - Nic podobnego. - zaprzeczył gorąco.. - Absolutnie tego nie myślę. Uważam, że jest pani normalną młodą dziewczyną, wychowaną w dobrych warunkach i przyzwyczajoną do obracania się w towarzystwie ludzi pogodnych, wesołych i pozbawionych kompleksów. A ja jestem mruk i odludek i nie nadaję się do salonowych rozmów. - Ach! Więc pan ma kompleksy! To świetnie! Okropnie lubię rozmowy z takimi ludźmi. Do całkowitej charakterystyki pana brak mi jeszcze tylko stwierdzenia, że kompleksy pochodzą stąd, iż miał pan trudne dzieciństwo -wypaliła, śmiejąc się trochę ironicznie Zapanowała chwila milczenia. Dziewczyna czekała na jakąś ciętą odpowiedź swego towarzysza, ale mężczyzna nie odezwał się. Spojrzała na niego pytająco As patrzył na nią z żalem i wyrzutem, a wyraz jego twarzy zupełnie nie zachęcał do dalszej żartobliwej rozmowy. - Co się panu stało?. - zapytała cicho.. - Przecież nie chciałam panu zrobić przykrości. Czy naprawdę wcale się pan nie zna na żartach? Mężczyzna znowu milczał długą chwilę, wreszcie zaczął mówić wolno i z namysłem, jakby słowa przychodziły mu z wielką trudnością.. - Pani jest jeszcze bardzo młoda, więc może pani nawet nie wie o tym, że żart może zawierać w sobie tyle okrutnej prawdy, że potrafi zranić człowieka w najbardziej bolące miejsce. - Ja naprawdę nic z tego nie rozumiem. - szepnęła przerażona. - Wiem. I dlatego myślę, że lepiej będzie, jak pani to wytłumaczę, choć bardzo nie lubię mówić na ten temat i właściwie z nikim o tym nie rozmawiam. Usiądźmy tu -zatrzymał się koło trapu.. - Tu jest spokojnie, nikt nam nie będzie przeszkadzał Elżbieta posłusznie przysiadła koło niego i w milczeniu czekała na dalsze wyjaśnienia. - Zażartowała pani ze mnie, mówiąc, że mam kompleks;;,, bo miałem trudne dzieciństwo. Wiem, że to jest pospolity temat dowcipów. Ale tym razem trafiła pani wyjątkowo celnie. Czy pani wie, kto to jest podrzutek?. - Oczywiście że wiem. - No więc ja właśnie jestem taki "człowiek znikąd". - Jak to?. - wykrzyknęła z przerażeniem. - Zwyczajnie. Moi rodzice. - bo musiałem ich przecież mieć. - uznali mnie za rzecz zupełnie zbędną i po prostu podrzucili. Nawet nie wiem, gdzie mnie znaleziono. Może w rowie?. Może w bramie?. Albo pod jakimś płotem? Wychowałem się w domu dziecka. - To straszne. - szepnęła głosem pełnym wzruszenia. - Tak. Wesołe to nie było. As zamilkł i nie widzącym wzrokiem wpatrzył się w deski pokładu Elżbieta zapragnęła przerwać tę rozmowę, zmienić temat, rzucić jakąś błahą, nic nie znaczącą uwagę, która oderwałaby jego myśli od smutnych wspomnień, ale spojrzawszy na niego straciła odwagę. Jego ściągnięta jakimś wewnętrznym napięciem twarz i zmarszczone czoło zmusiły ją do milczenia Po długiej chwili ciszy marynarz nie podnosząc głowy i nie zmieniając wyrazu twarzy, podjął opowieść o swoim życiu. Monotonnym, beznamiętnym głosem mówił o samotnym, pustym dzieciństwie, o tęsknocie do rodzinnego domu, o trudnej drodze do zdobycia wiedzy i samodzielności. - Całe życie byłem sam. - kończył.. - I teraz też jestem sam. Jedynym człowiekiem, który mnie rozumie i chyba trochę ceni, jest pani ojciec. Może chief. No i chyba Nowak. Lubią mnie trochę i okazują odrobinę sympatii. Reszta uważa mnie za dziwaka i odludka. Myślą, że się od nich odsuwam, bo jestem zarozumiały. A ja po prostu nie umiem nawiązać kontaktu z ludźmi. Nie potrafię być wesoły i wylewny. Nie miałem się gdzie tego nauczyć Elżbieta westchnęła z przejęciem i kładąc mu rękę na ramieniu powiedziała cicho.. - Ja pana bardzo lubię. I bardzo cenię. I chciałabym, żebyśmy się naprawdę zaprzyjaźnili. Pan myśli, że ja jestem głupia, pusta i bezmyślna, bo się ciągle śmieję i plotę trzy po trzy, ale to tylko pozory. Potrafię być rozsądna i myśleć poważnie As roześmiał się. - Motyla nie zamyka się w klatce. Nie każe mu się siedzieć spokojnie. I nie można mieć do niego pretensji o to, że jest kolorowy. Muszę już niestety iść. - dodał podnosząc się.. - Dziękuję pani za rozmowę i za propozycję zawarcia przyjaźni Zaczynam się obawiać, że moja szczęśliwa gwiazda zgasła bezpowrotnie. Nic mi się nie wiedzie. Wszystkie plany kończą się fiaskiem. Jak już wiesz, upatrzyłam sobie asa Miał być narzędziem zemsty, a jednocześnie ponieść karę za przewrotność całego rodu męskiego. I wyszło z tego coś najgłupszego pod słońcem. Sprowokowałam go dziś do rozmowy i opowiedział mi o sobie. Mówię ci, aż się wierzyć nie chce, że ktoś mógł mieć takie ciężkie życie. Kiedy opowiadał mi o tej swojej okropnej samotności, o dzieciństwie spędzonym wśród obcych, obojętnych ludzi, którzy wprawdzie z obowiązku opiekowali się nim, ale nie okazywali ani odrobiny serca, a ja porównałam to ze swoim życiem, doszłam do wniosku, że jestem potwór w ludzkiej skórze. Jak mogłam być tak niedobra dla ciotki Julii, która otaczała mnie przecież wyjątkowo troskliwą opieką? A czy możesz sobie wyobrazić, że ten chłopak, chodząc do zasadniczej szkoły, sam, po nocach przerobił cały program ogólniaka i zdał maturę jako ekstern? Pomyśl, ile wysiłku, ile silnej, żelaznej wprost woli! Mówię ci, słuchałam tego wszystkiego jak bajki. I miałam okropne wyrzuty sumienia, że snułam takie niecne plany w stosunku do niego, że chciałam go unieszczęśliwić dla własnej satysfakcji. Czy mógłbyś pomóc mi znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego życie jest takie ciężkie i okrutne? Upał panował piekielny. Ludzie zgromadzeni na mostku ociekali potem. Nie było jednak takiej siły, która zmusiłaby ich do schronienia się w kabinach. Statek mijał bowiem wyspy greckie, gęsto rozsiane po Morzu Kreteńskim, a zainteresowanie wszystkim, co greckie, opętało całe towarzystwo. Choć więc żar lał się z nieba, a słońce świeciło oślepiająco, wszyscy tkwili na posterunku. - Ufff! Resztę wiadomości o Grecji starożytnej, średniowiecznej i nowożytnej proszę sobie uzupełnić z encyklopedii. Już mi się rozum roztopił od tego gorąca. - jęczał chief, wyciągnięty przed godziną z kabiny, a właściwie z kąpieli ; w chłodnej wodzie, przez panią Karską. - Ja też już mam dosyć. - powiedział Karski.. - Aby pochwalić się rodzimą wytwornością, zabrałem nylonowe koszule i smażę się w nich teraz żywcem. - To najgorsze na upał. - odezwał się pan trzeci, wychodząc z kabiny nawigacyjnej. - Nawet sobie nie zdawałam sprawy na naszej chmurnej północy, jak trzeba się przygotować na pobyt w tropikach. - jęknęła pani Karska, wachlując się kawałkiem gazety.. - Zabraliśmy kupę przyodziewku, ale teraz dopiero widzę, jakie to wszystko nieodpowiednie. - Morze Śródziemne to nie tropik. - sprostował chief. -Tam dopiero zobaczyłaby pani prawdziwe gorąco Karski z zazdrością patrzył na krótkie płócienne szorty i letnie koszule marynarzy i oficerów. - Zaraz w Pireusie rzucimy się na zakupy. - zawołał. -Szorty, bawełniane koszule, trepy, słomkowe kapelusze. - Tak! Wydasz pieniądze, na odzież i nic nam nie zostanie na dalszą podróż. - zaprotestowała jego żona. - A któż to nagle zaczął mówić o oszczędzaniu?. - zdziwił się.. - Boję się, czy moja żona nie dostała udaru słonecznego. Dotychczas pierwsza była do wydawania. . - A teraz będę oszczędzać, bo jestem ciekawa Azji Mniejszej i Afryki. - Ale niech pani nie zapomina, że jeśli tak nas tutaj przygrzało, to w Bejrucie i w Maroku będzie jeszcze cieplej. - tłumaczył pan trzeci. - Proszę mnie nie, przerażać. - prawie zapłakał Karski.. - Ja już pasuję i pędzę do kabiny pod ochronę chłodzącego nawiewnika i wiatraczka. A o której godzinie będzie widać Ateny?. Przed kolacją na pewno. Pasażerowie schronili się do kabin, aby znów wychynąć na, pokład o umówionej godzinie. Niestety rozczarowali się wszyscy, ponieważ ledwo widoczne na razie zarysy lądu przed dziobem statku spowite były dymami unoszącymi się z kominów fabrycznych. - Przed nami widać już Pireus. Obecnie jest to przedmieście Aten. A tu, trochę na prawo, na tych wzgórzach, to Ateny. I proszę spojrzeć jeszcze bardziej ma prawo. Na tej przymorskiej płaszczyźnie leży nowoczesne lotnisko w dzielnicy zwanej Ellinikon. - mówił chief, który już z urzędu pełnił służbę na mostku. - Ateny! Grecja!. - wykrzykiwała z przekąsem pani Karska, marszcząc nosek z grymasem niechęci.. - Doprawdy jestem rozczarowana. Gdzież są te białe marmury i antyczna posągowość? Wszystko zapaskudzone dymami Ot, jeszcze jedno milionowe miasto współczesnej cywilizacji. - Ale zabytki są i turyści pielgrzymują stadami. Sama wybrałaś ten statek i tę trasę. Czyżby przez snobizm? Czyżby tylko po to, aby sfotografować się na tle Akropolu? -drażnił się z nią mąż. - Mamuńciu! Niech mni2 pani broni przed tym obrzydliwym człowiekiem!. - Pani Al, ina z komiczną miną przygarnęła się do ochmistrzowej. - Mój miły panie, proszę nie dręczyć żony!. - wykrzyknęła podtrzymując żart Nowakowa.. - Ja też jestem rozczarowana. Spodziewałam się czegoś innego. - O, patrzcie, jaki ruch na lotnisku!. - wykrzyknęła Elżbieta.. - Samoloty lądują i wznoszą się z częstotliwością naszej kolejki elektrycznej w godzinach szczytu = Ateński port lotniczy jest największym węzłem komunikacyjnym na południowo. - wschodnim krańcu Europy. - wyjaśnił pan radio, który wraz z radzikiem wynurzył się z kabiny radiowej. - A jaki ruch na morzu. - dodał z podziwem Karski. - Wprost przeciwnie. - zaczął radzik, ale nie zdążył więcej powiedzieć, bo wszyscy wybuchnęli śmiechem. - Wprost przeciwnie. - podjął nie zrażony.. - Właśnie wprost przeciwnie do naszego kraju, który ma kształt prawie idealnie regularny. Grecja ma brzegi niesłychanie urozmaicone, plus opętaną liczbę wysp. Wobec tego transport morski musi być u nich ogromnie, odpowiednio do potrzeb i konieczności, rozwinięty. - Czy pan takim stylem układa także telegramy?. - zapytała złośliwie Elżbieta. - Wprost przeciwnie. - odpowiedział zamiast radzika oficer radiowy. Elżbieta i pani Karska aż padły sobie w ramiona z wielkiej radości, ku kompletnemu zdziwieniu pana radio. - Wprost przeciwnie. - dokończył nie rozumiejąc, z czego wszyscy się śmieją.. - Włodek nadaje telegramy krótko i logicznie, tak jak nakazuje regulamin.. - Sza! Dzieci, sza!. - zawołał chief.. - Już wypatrzyłem Akropol. Po tych słowach na mostku powstało małe zamieszanie, ponieważ wszyscy rzucili się po lornetki. - Gdzie? Gdzie?. - popiskiwała pani Karska, podskakując z podniecenia. - Niech pani najpierw w tym morzu domów i dachów wyłapie taką dużą stożkowatą górę, o, na tej linii. Na samym szczycie jest biały budynek. - Mam!. - zawołała Karska. - Widzę. - oznajmiła ochmistrzowa. - To jest klasztor Św. Jerzego. A na prawo na niższym wzgórzu, jeszcze co prawda dość słabo, ale już widać Akropol. - Ale on wcale nie jest biały, tylko żółtawy. - powiedziała Elżbieta. - I zabudowany dookoła miastem. Tu wcale nie ma nastroju ani atmosfery. Zupełnie inaczej to sobie wyobrażałam.. - Pani Karska ze zniechęceniem odłożyła lornetkę. - Mam genialny pomysł!. - zawołał Karski.. - Namówimy kapitana, ochmistrza i paru panów z załogi na wycieczkę do Koryntu i do Myken. Mamy tu stać przez trzy dni, to przecież zdążymy. Może tam znajdziesz nastrój i atmosferę starożytnej Grecji. - Nigdzie nie pojedziemy. Musimy oszczędzać. - odpowiedziała żona. - Oooo?. - zdziwił się mąż Dopiero teraz dokładnie zrozumiałam słowa pana Tadeusza, że praca na morzu to nie tylko romantyczna przygoda, ale także i szkoła cierpliwości. No bo posłuchaj tylko -właśnie posłuchaj cierpliwie, jak nas tu zadręczono w tym Pireusie i nic na to nie można było poradzić. Koło godziny piątej podchodziliśmy do portu i ojciec zjawił się na mostku w cudownym humorze. Obiecywał nam, to jest ciotce Zuzi, mnie i pani Karskiej, że zaraz pierwszego wieczora postara się ulotnić ze statku wraz z całą naszą paczką. Projektował, że zawiezie nas do małej kawiarenki, która znajduje się u stóp wzgórza akropolowego. Opowiadał, że widok stamtąd i w dodatku wieczorem jest ekstra cudem, który na pewno potrafimy ocenić i przestaniemy krzywić się na Grecję i gadać o rozczarowaniach. W tym momencie przylazły na mostek Szmaltzówny i starsza powiedziała do ojca mniej więcej tak.. - Prosimy, żeby pan kapitan jechał (uważasz. Jechał) trochę prędzej, bo chcemy jeszcze zdążyć do Aten przed zamknięciem sklepów. Na to pan Kropidłowski, ten starszy marynarz, którego powinieneś pamiętać, bo on ciebie zna, szepnął do mnie, że Hybryda powinna ojcu zaproponować, aby prędzej "powoził" statkiem. Tymczasem zbliżyliśmy się do redy, na której stało parę statków i ojciec zasygnalizował do maszyn zmniejszenie obrotów. Zaczęliśmy wypatrywać motorówki z pilotem, ale pomimo że ruch był duży i kręciła się ich tam masa, pilot miał nas w nosie i wcale się nie pokazywał. Zarząd portu też nie sygnalizował żadnych informacji i wszyscy zaczęli się denerwować. - Teraz zacznie się kontredans na redzie. - zamamrotał znów do mnie pan Kropidłowski, który właśnie stał przy sterze, i dodał.. - Zawsze takie sytuacje, cholera, na mnie spadają. Rzeczywiście ojciec dał komendę na zwrot, ale ledwo dziób statku skręcił w lewo, włączyły się panny Szmaltz i zaczęły ojca pouczać, że jak miasto jest po prawej stronie, to nie należy skręcać w lewo. Ojciec więc sam zły, że nasze projekty wypadu do Aten stają się coraz mniej realne, zirytował się strasznie i zaczął do nich gadać coraz cichszym głosem i coraz bardziej rozciągając słowa. W takiej sytuacji ciotka Zuzia i ja uciekłyśmy z mostku, a pani Alinie udało się wyholować stamtąd te dwie idiotki. Pani Karska jest rzeczywiście uroczą kobietą i czarującym człowiekiem. Chciałabym mieć taką przyjaciółkę, bo te moje obecne to jeszcze strasznie niewydarzone. Chyba przez trzy kwadranse krążyliśmy po redzie w dużym tłoku, ciągle narażeni na niebezpieczeństwo zderzenia Wyobrażam sobie, że i bez tych dwóch Hybryd wszyscy byli zdenerwowani. Wreszcie przekazano wiadomość, że nie ma dla nas miejsca w porcie oraz podano dokładną pozycję, gdzie mamy rzucić kotwicę. Tak więc z naszych projektów na dzisiaj wyszły nici. Pomimo ogólnego rozczarowania wszyscy zachowywali się przyzwoicie, tylko panny Szmaltz szalały. Nastrój zapowiadał się melancholijny, bo to strasznie głupio stać na kotwicy przed miastem mrugającym światłami reklam, ale państwo Karscy zorganizowali w mesie załogowej wieczór gier towarzyskich. Narobiliśmy takiego hałasu, że ściągnęliśmy tam wszystkich oficerów, i obsługę hotelową. Bawiliśmy się kapitalnie i jak wracałam do kabiny, to aż mnie boki bolały od śmiechu. Dopiero teraz, zapisując to, dziwię się, że pomimo moich zmartwień i kłopotów, które wzniośle powiedziawszy. Trzymają mnie w swoich szponach, bawiłam się świetnie. - Następny dzień zaczął się nieznośnie Pasażerowie obudzili się w złudnej nadziei, że może podczas ich snu statek został wprowadzony do portu. Niestety, pierwsze spojrzenie rzucone na świat przez iluminatory uświadomiło im, że ciągle jeszcze kołyszą się na kotwicy Jedyną zmianą, jaką zauważono, była obecność na pokładzie młodego żołnierza greckiego z portowej straży granicznej. - Ano postawili go do pilnowania nas. - wyjaśnił steim, gdy zapytali o to, przyszedłszy na śniadanie. - A dlaczego?. - zdziwiła się Elżbieta. - Przecież Grecja to monarchia, a my być może wieziemy na naszym statku czerwoną zarazę. - zaśmiał się inżynier. - Gdybym mogła się dogadać, to zaraz zaczęłabym tego Greka uświadamiać. - żartowała pani Karska.. - Ale muszę się przyznać, że chciałabym zobaczyć prawdziwego, przecież też zabytek Śniadanie zeszło na takich mniej więcej rozmowach, a później zaczęło się nudne oczekiwanie Pan Karski zamknął się w swojej kabinie z jakąś ciekawą książką. Panny Szmaltz po wygłoszeniu wielu kwaśnych uwag pod adresem kierownictwa statku i zagroziwszy skargami u armatora, wycofały się do siebie. Pani Karska z Elżbietą zaczęły wałęsać się po statku w poszukiwaniu jakiejś rozrywki. Niestety nic interesującego nie udało im się zorganizować. Ci z załogi, którzy mieli pracę, wyko, bywali ją z ponurą determinacją, reszta poznikała w swoich kabinach. - Co się wszystkim stało?. - zapytała Karska ochmistrza spotkanego na zakręcie schodów.. - Wczoraj było tak wesoło, a dziś zupełna trupiarnia. - Wczoraj udało się pani jakimś cudem rozbawić wszystkich. Ale dziś?. - A co dziś?. - zdziwiła się Elżbieta. - Widzicie, to jest tak. Podczas poszczególnych odcinków rejsu marynarze na ogół są pogodni, bo czują, że każdy obrót śruby zbliża ich do celu, do wyznaczonego w rozkładzie portu. Port zaś kojarzy się zawsze z nadzieją na list z domu. Najgorsza więc rzecz to stanie na redzie i czekanie Jak długo nie wejdziemy do portu, nie zacumujemy, nie przyjedzie nasz agent, nie odda listów, jak długo te listy nie zostaną odczytane, tak długo wszyscy marynarze będą zdenerwowani i zupełnie nieskłonni do życia towarzyskiego Listy? Elżbieta zamyśliła się ponuro. Ona niestety nie ma już żadnej nadziei na list. Przed wyjazdem ustaliła z Jurkiem, że jeśli uda jej się zostać na statku, to napisze do niej właśnie do Aten. Teraz zaś nie może się już niczego spodziewać Z tego nastroju wyrwała ją pani Karska. - Chodź, malutka, na pokład.. - Od wczorajszego dnia mówiła do Elżbiety po imieniu.. - Może tam dzieje się coś ciekawego Elżbieta, ociągając się, poszła jednak za naą. - Pustynia. - stwierdziła z żalem pani Karska, rozglądając się po pokładzie rufowym i nie widząc nikogo Znudzone zbliżyły się do burty i zagapiły na rozległy widok Aten i bliższego Pireusu. Wreszcie pani Karska przypadkiem spojrzała za burtę. - Popatrz! Popatrz!. - zawołała impulsywnie.. - To pewno meduzy. - Chyba. - potwierdziła Elżbieta.. - Ale jakżeż inne niż te nasze bałtyckie. - Jakie oryginalne! Patrz! One pod kapelusikami mają coś gąbczastego, a nasze tylko parasoleczki i nóżki. - I te są takie duże. - dziwiła się Elżbieta. - Muszę je zobaczyć z bliska. - Ja też. Ale jak? No co? Skaczemy do nich do wody?żartobliwie zaproponowała Elżbieta!. - Oszalałaś?. - zgasiła jej zapał pani Karska.. - Widzisz, jaka tu brudna woda, pomimo że to peŁne morze? Upaćkałybyśmy się w oliwie i smarach i wyglądałybyśmy jak dwie ofiary. Już wiem. My do nich nie pójdziemy, ale jedną z nich zaprosimy do siebie. Potrzebne nam tylko naczynie. Już mam!. - zawołała, rozglądając się dokoła. -Tam koło drzwi stoi wiaderko. Jeszcze tylko kawałek linki. Zaaferowane rozbiegły się. Pani Karska skoczyła w kierunku kuchni po wiadro, a Elżbieta wdrapała się na ładownię w poszukiwaniu linki. Znalazła ją wreszcie. - Czy nie będzie tylko za krótka. - martwiła się, zawiązując jeden z marynarskich węzłów na pałąku. - Zaraz zobaczymy. - odpowiedziała Karska i już miała wyrzucić wiaderko za burtę, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich starszy kucharz. - A co panie mają zamiar robić z tym naczyniem?. - zapytał. - Złapiemy meduzę i wciągniemy ją na pokład. Koniecznie musimy obejrzeć ją z bliska. - Jej! jej! jej!. - przeraził się szef kuchni.. - W naczynie od kartofli chcą panie łapać te paskudztwa? Bardzo mi przykro, ale nie mogę na to pozwolić. Pani Alina wydęła wargi i wyglądała zupełnie jak małe dziecko, któremu odbierają ulubioną zabawkę. - No to w co możemy łapać meduzy?. - zapytała Elżbieta. Z kuchni wyskoczył Lewandowski z innym wiadrem w ręku. - Proszę. To jest kubełek do odpadków. Tym można Prawda, szefie?. - No tym to ostatecznie można. - zgodził się z niechęcią kucharz. Steward zbliżył się do pań i przywiązując linkę do uchwytu powiedział.. - Koło pokładu dziobowego są jeszcze ładniejsze meduzy. Może panie raczej tam przejdą.. - Mrugnął porozumiewawczo do Elżbiety i oczami pokazał otwarte drzwi kuchni. Elżbieta palnęła się ręką w czoło, sygnalizując, że zrozumiała i jakby tłumacząc się z tego, że zapomniała o wspólnej tajemnicy. Złapała więc wiadro z umocowaną linką i popędziła w kierunku śródokręcia, wołając do swej towarzyszki. . - Pan Lewandowski zawsze ma rację. Tam na pewno będą jeszcze ładniejsze meduzy. Pani Karska dogoniła ją i obie minęły nudzącego się śmiertelnie na posterunku greckiego żołnierza. - Czy zauważyłaś, jaki on śliczny?. - zapytała. - Naturalnie. - odpowiedziała Elżbieta.. - Według mnie jest nawet aż za ładny, jak na mężczyznę. - Zobaczyłam wreszcie na własne oczy, jak wygląda grecki efeb. - entuzjazmowała się Karska. - Linka pasuje akurat. - ucieszyła się Elżbieta, bardziej zainteresowana polowaniem na meduzy niż greckimi efebami.. - Ale wiadro nie chce się zatopić. Ciągle pływa po powierzchni. - Spróbuj zakołysać. - poradziła towarzyszka, też już wychylona za burtę. Elżbieta starała się rozhuśtać linkę, ale jakoś jej się to nie udawało. Grecki żołnierz, zaciekawiony tym, co się dzieje za burtą, podszedł i zerknął w dół. Natychmiast zrozumiał, o co chodzi, a nie mając nic do roboty i nudząc się od wielu już godzin zbliżył się, ofiarowując swą pomoc. Oczarowany najwyraźniej pięknością pani Aliny i urodą Elżbiety powiedział po grecku coś przypuszczalnie miłego, ponieważ jego twarz okrasił uroczy uśmiech. - Nic nie rozumiemy. - odpowiedziała Karska.. - Ale jesteś, mój chłopcze, prześliczny i pomimo że jesteś monarchistą, przyjmujemy cię do naszej zabawy. Żołnierz wyjął z rąk Elżbiety koniec linki i w zręczny sposób zatopił wiaderko. Teraz tylko należało pokierować nim tak, aby znalazło się pod którąś z meduz. Ale choć było ich w tym miejscu bardzo dużo, zagarnięcie do naczynia nie było tak łatwym zadaniem, jak by się mogło zdawać. W momencie podciągania wiaderka w górę za każdym razem z nadmiarem wody meduzy wypływały z powrotem do morza Żołnierz, jakby tłumacząc się, powiedział znów coś po grecku. - Pracuj, mój śliczny, pracuj dla dwóch komunistek -odpowiedziała uśmiechając się do niego zalotnie pani Karska. Znów wychylili się wszyscy za burtę i znów próby młodego Greka okazały się bezskuteczne. Wreszcie zniecierpliwiony nieudanymi staraniami, a chcąc popisać się przed kobietami, młody chłopak zręcznie wskoczył na reling Z tej pozycji było mu rzeczywiście o wiele wygodniej manewrować wiadrem. Prawie też natychmiast złowił jedną meduzę, i już ciągnął ją do góry. - Brawo!. - wykrzyknęły jednocześnie obie urocze panie Ale w momencie, gdy naczynie z egzotycznym okazem zoologicznym znajdowało się mniej więcej w połowie drogi, noga żołnierza obsunęła się i młody człowiek straciwszy równowagę, gruchnął wraz z wiadrem i meduzą do morza. - Człowiek za burtą!. - wrzasnęła Elżbieta pędząc ku pracującemu na dziobie bosmanowi. Pani Karska zaś odskoczyła od nadburcia i pognała schodami i korytarzami śródokręcia. Bez pukania, gwałtownie otworzyła drzwi do gabinetu kapitana. - Ratunku!. - krzyknęła tragicznie od progu.. - Utopiłam wiadro i tutejszego monarchistę! Steward zapukał do drzwi kabiny. - Pan kapitan prosi pannę Elżbietę do siebie. Chyba listy przyszły do państwa. - Dziękuję. - odpowiedziała podnosząc się z koi Na pewno pisze ciotka. Ciekawa jestem, co się tam dzieje i jakimi nowymi rewelacyjnymi wiadomościami nas uszczęśliwi. - myślała niechętnie, idąc wolno w stronę schodów. - List do ciebie, kochanie. - powiedział kapitan wesoło, podając jej kopertę. Dziewczyna spojrzała na nią. Twarz jej pobladła gwałtownie. Bezwładnie osunęła się na najbliższy fotel, jakby nogi odmówiły jej posłuszeństwa. - To od Jurka. - szepnęła. - No to wspaniale!. - wykrzyknął ojciec.. - Czytaj prędko, co dobrego pisze ten syn marnotrawny. Elżbieta pokręciła głową. - Boję się, że to nie będzie nic dobrego. Czego można się teraz spodziewać, po takiej wiadomości od ciotki?. - Czytaj. Najgorsza pewność lepsza od niepewności -odparł kapitan. Delikatnie wyjął jej kopertę z ręki, rozerwał, wyciągnął ze środka arkusik drobno zapisanego papieru., Rozłożył go ostrożnie i podał córce. Elżbieta spojrzała na nagłówek. "Mój Kochany, Malutki Podróżniczku! Nie masz pojęcia, jak niepokoję się o Ciebie. Ani na chwilę nie przestaję myśleć o Tobie i strasznie tęsknię". Elżbieta opuściła list na kolana i przetarła ręką czoło W myślach jej powstał taki zamęt, że nie mogła uwierzyć w treść słów, które przed chwilą przeczytała. Podniosła papier do oczu i zaczęła czytać od początku. Ale słowa zostały te same. "Myślę o Tobie. Tęsknię" Zaczęła przebiegać wzrokiem linijki drobnego pisma "Zaraz po Twoim wyjeździe spotkałem znajomego działacza sportowego, który zaproponował mi pracę instruktora pływania w ośrodku wczasowym na Mazurach. Przyjąłem to z radością, bo po pierwsze. Zarobię trochę pieniędzy, a po drugie. Czułem, że nie usiedzę bezczynnie w czasie Twojej nieobecności i że muszę coś robić, bo inaczej oszalałbym z niepokoju o Ciebie. Twoja kartka z Dunkierki trochę mnie uspokoiła. Wiem już, przynajmniej, że nie kryjesz się w jakiejś dziurce, tylko jedziesz jak człowiek pod opieką ojca i państwa Nowaków. Ale martwię się okropnie, jak sobie dasz radę tam, na miejscu. Czy w dalszym ciągu upierasz się, żeby działać w tajemnicy? A może byłoby lepiej powiedzieć o wszystkim ojcu? Ty przecież jesteś jeszcze niedoświadczona i daruj mi, ale często bardzo nierozsądna i lekkomyślna. Naprawdę boję się, że wpadniesz w jakieś tarapaty. Nie mogę się pogodzić z myślą, że nie jestem razem z Tobą, że nie mogę się Tobą opiekować". Łzy radości przesłoniły oczy dziewczyny i uniemożliwiły dalsze czytanie. Więc wiadomości od ciotki były nieprawdziwe? Więc prawdą jest ten list, którego każde słowo tchnie przywiązaniem i serdeczną troską o nią. Ogarnęła ją ogromna radość. - Tatuśku. - szepnęła zdławionym głosem. Kapitan, który stał zapatrzony w mapę wiszącą na ścianie, odwrócił się gwałtownie. - Ty płaczesz?. - zapytał cicho. - To z radości!. - wykrzyknęła i zerwawszy się z fotela rzuciła się ojcu na szyję. Kapitan przytulił ją do siebie. - No widzisz, malutka. - mówił szczerze uradowany. -Miałem rację, że nie trzeba się martwić na zapas. Więc wszystko dobrze?. - Jak najlepiej! Nawet nie wiedziałam, że Jurek potrafi pisać takie cudne listy. Wiesz? Zawsze byliśmy razem, nigdy więc nie pisywaliśmy do siebie. - To musisz ten pierwszy list zachować na pamiątkę -uśmiechnął się ojciec.. - A o tym wyjeździe na Mazury nic nie pisze?. - zapytał ostrożnie. - Właśnie pisze, że wyjechał tam do pracy. Jako instruktor pływania, bo on wspaniale pływa. - A. O tej drugiej dziewczynie?. - Zaraz zobaczę, bo nie doczytałam jeszcze do końca o. Tu jest coś o niej. "Przed samym wyjazdem miałem nieprzyjemną przeprawę z Wandą. Wyobraź sobie, że zadzwoniła do mnie z żądaniem, żebym ją ze sobą zabrał na Mazury, bo ona się nudzi w Gdyni i musi gdzieś wyjechać, bo pokłóciła się z rodzicami. (nie mam pojęcia, skąd dowiedziała się o moim wyjeździe). Powiedziałem jej trochę niedelikatnie, żeby się ode mnie odczepiła i zdaje się, że nareszcie obraziła się definitywnie. Nie mogę się nadziwić, skąd niektóre dziewczyny biorą tyle tupetu. Przecież nigdy nie starałem się ukryć tego, że jej nie znoszę i uważam za skończoną idiotkę". Elżbieta przerwała czytanie i spojrzała pytająco na ojca. Kapitan uśmiechnął się i pokiwał głową. - No to chyba wszystko się wyjaśniło ku naszemu zadowoleniu, bo okazało się, że to bezpodstawne plotki. Cieszę się z tego ogromnie. Przynajmniej resztę podróży spędzisz beztrosko i w dobrym nastroju. Mam nadzieję, że już nic nie stoi temu na przeszkodzie. Dziewczyna rzuciła ojcu szybkie, spłoszone spojrzenie i zaczerwieniła się lekko. - Oczywiście, tatuśku!. - wykrzyknęła trochę zbyt głośno i ze zbyt dużym przekonaniem.. - Na pewno już teraz będzie wszystko dobrze. - Tylko dlaczego nie mamy żadnej wiadomości od Julii?. - powiedział zamyślony kapitan.. - Czyżby w jej sprawach nastąpiły jakieś komplikacje?. - Nie martwmy się, tatusiu, na zapas. Ja już teraz wierzę, że wszystko dobrze się skończy Kapitan promieniał zadowoleniem. Incydent z wykąpanym przez panią Karską żołnierzem straży portowej został zlikwidowany w sposób wesoły i wbrew jej obawom żaden konflikt międzynarodowy z tego powodu nie wynikł. Statek przycumowano wreszcie do nabrzeża. Formalności z władzami i agentem zostały załatwione pomyślnie. Rozdana poczta rozładowała złe nastroje. I list, który wręczył córce, i jej tryskające radością oczy wprawiły go w dobry humor Postanowił więc zrealizować swój projekt obejrzenia Akropolu o zachodzie słońca, właśnie w tym, według niego, najbardziej nastrojowym momencie. Kazał sprowadzić trzy taksówki w pobliże statku, aby zawieźć swych gości do Aten. - A gdzie panny Szmaltz?. - zapytał stewarda. - Dowiedziały się, że sklepy w Pireusie są otwarte do późnych godzin nocnych, więc już poszły, panie kapitanie. - To i lepiej. - mruknął pod nosem kapitan.. - Wobec tego proszę zawiadomić radiooficera i inżyniera, że są miejsca w autach, może zechcą skorzystać Ale gdy zaproszone przez kapitana towarzystwo zeszło z trapu i wyjaśniło się, że mają jechać aż do Aten, i to do podnóża samego Akropolu, panie zrobiły się nagle strasznie oszczędne i zapragnęły odprawić taksówki. - Przecież są tu chyba jakieś tramwaje?. - perorowała pani Zuzanna. - Co? Tramwaje? Ateny to nowoczesne miasto!. - irytował się ochmistrz. - No to kolejka, metro albo autobusy. - upierała się Karska. - Proszę wsiadać! Drzwi zamykać!. - zawołał z komiczną miną kapitan.. - Jesteście moimi gośćmi i żadnych reklamacji nie przyjmuję Kawalkada samochodów ruszyła i droga przez Pireus, a następnie wzdłuż wybrzeża okazała się tak piękna, że panie zapomniały o swych kłopotach finansowych, wydając okrzyki zachwytu i podziwu. Gdy wreszcie auta skręciły w sławną aleję Sygrou prowadzącą do centrum Aten, entuzjazm ich doszedł do szczytu, a Elżbieta zaczęła żałować, że nie jest Światowidem, bo wtedy mogłaby patrzeć jednocześnie w paru kierunkach Słowa kapitana obiecujące niezapomniane wrażenia okazały się nic a nic nie przesadzone. Usadowieni wreszcie przy zestawionych stolikach w upatrzonej przez niego kawiarni, która znajdowała się na chodniku ulicy, zamarli z zachwytu. Masyw Akropolu wznoszący się przed nimi na tle różowiejącego przy zachodzie słońca nieba, od którego odcinał się seledynową poświatą sierp księżyca, olśnił wszystkich da tega stopnia, że a niemówili. Pierwsza ochłonęła pani Karska. - Niech mnie ktoś prędko uszczypnie!. - zawołała. -Muszę sprawdzić, czy to sen, czy prawda Wszyscy ożywili się i wreszcie zaczęli dzielić się wrażeniami Nic więc dziwnego, że po takim wieczorze z wielkim zapałem wybierano się następnego dnia zaraz po śniadaniu na zwiedzanie Aten. Tym razem skorzystano z kOlejki W czasie wędrówki od stacji ku Akropolowi przede wszystkim pozbyto się towarzystwa panien Szmaltz. - O! Tu są o wiele ciekawsze sklepy niż w Pireusie! -wykrzyknęła przy jakiejś wystawie panna Jadwiga. - Musimy do nich wstąpić. - zdecydowała starsza siostra. - A my idziemy na Akropol. Może panie tam do nas dołączą?. - powiedział uprzejmie kapitan. - Dołączymy. Dołączymy.. - odpowiedziała panna Wanda tonem, w którym nie można było wyczytać wiary w to, co mówi. - Bóg z nimi. - machnął ręką ochmistrz. - I Hermes z nimi, bóg handlarzy i złodziei. - dodał inżynier. - Ostrożnie!. - zawołał z komiczną miną chief.. - Hermes jest też bogiem żeglugi. I jak teraz wyglądamy?. - A więc wy z załogi pokładowej składajcie mu wraz z pannami Szmaltz ofiary. Ja, mechanik, nie miałem, nie mam i nie będę miał z nim nic wspólnego. - odciął się inżynier A Karski, wyciągnąwszy rękę przed siebie i kciuk skierowawszy ku dołowi, rozsądził starorzymskim gestem ten pojedynek na niekorzyść chiefa. W piekielnym upale dotarto wreszcie do Akropolu. Pomimo że jego pochyłość sforsowano szerokimi i wygodnymi schodami, pani Zuzanna stwierdziła, że ledwo zipie. Karska też była zmęczona i zmiętosiła już drugą gazetę, którą się wachlowała Po kupieniu biletów wstępu kapitan zaproponował krótki odpoczynek w cieniu Propylei. - To jest coś w rodzaju portyku wejściowego na Akropol. - wyjaśniał chief.. - Widzimy tutaj znikome resztki, bo. - A ile kosztowało wejście?. - przerwała ochmistrzowa. - Piętnaście wariatów. - odpowiedział mąż. - O jej! Po pół dolara na osobę!. - wykrzyknęła zgorszona pani Karska. - Wobec tego. - włączyła się Elżbieta. - musimy tu być tak długo, póki wszystkiego nie zobaczymy dokładnie Nie ma sensu drugi raz opłacać biletu wstępu. - Ależ dlaczego tak strasznie drogo?. - Ochmistrzowa nie mogła się uspokoić na myśl, ile to dolarów wydali razem na obejrzenie tego wzgórza. - Musisz pamiętać, Zuziu. - tłumaczył kapitan. - że Grecja wskutek górzystego położenia i skalistości gruntu ma rolnictwo mizerne. Przemysł też jest słabo rozwinięty Muszą więc reperować swoje finanse turystyką. Popatrzcie tylko na te tłumy. Rzeczywiście, schody prowadzące do głównego wejścia zatłoczone były kroczącymi w górę cudzoziemcami. Wędrowali w grupach, grupkach, a nierzadko walili wieloosobową wycieczką. - Miejsca dla nas zabraknie. - poderwała się Elżbieta.. - Tak zatłoczą Akropol, że nic nie zdołamy zobaczyć. - No to do roboty!. - zakomenderował chief W upalnym słońcu, które lało żar z nieba, towarzystwo zaczęło zwiedzać wzgórze Akropolu. Różnojęzyczny tłum turystów otaczał ich ze wszystkich stron. Karskim i chiefowi trudno było zrobić choć jedno zdjęcie, na którym nie byłoby przynajmniej kilku obcych osób. Wszyscy trochę się irytowali. Ochmistrz sapał ciężko, wycierając pot z twarzy ogromną chustką. Pani Zuzanna narzekała na rumowiska, po których nie umiała skakać tak zręcznie, jak robiły to Elżbieta ż pani Alina. Nieco odsapnięto w chłodnym, urządzonym w podziemiach muzeum. - Wstydzę się przyznać. - szepnęła ochmistrzowa do męża. - ale znużyły mnie już te połupane skorupy. Jak jest tułów, to brak głowy. Jak jest głowa, to bez tułowia A popatrz tylko! Tutaj masz samo kolano, a tam jedną rękę. Może jakiś znawca potrafi to ocenić, ale nie taka prosta kobieta jak ja. - Masz trochę racji. - odezwał się kapitan, który usłyszał te intymne zwierzenia i biorąc ochmistrzową Pod rękę, wyjaśnił.. - Widzisz, od czasów starożytnych Grecja przez wiele wieków była prowincją wielkich mocarstw. A to Macedonii, a to Rzymu, a to Bizancjum, wreszcie Turcji Wszystkie te kraje znały się na sztuce i okradał z. - r bezsilną Grecję w okropny sposób. Sam Neron wywiózł ;z Akropolu trzysta rzeźb. A co wyprawiali jego następcy? Nawet w naszych względnie cywilizowanych czasach nie działo się lepiej. Bo choćby cały dziewiętnasty wiek upłynął pod znakiem Zainteresowania sztuką starożytną. Pomimo więc że Grecja miała już niepodległość, szabrowana była w sposób nieludzki. Gdybyś mogła obejrzeć muzea w Londynie, Paryżu, Berlinie, więcej dowiedziałabyś się o rzeźbie greckiej niż tutaj. O! W Stambule jest też bogato wyposażone muzeum antyczne. Pójdziemy tam. Dobrze?. - W Stambule będę miała co innego do roboty. - mruknęła pani Zuzanna. - Myślisz, że lepiej zwiedzać zabytki tureckie? Może masz rację. - zgodził się kapitan Żebyś ty wiedział, co ja tam będę zwiedzać. - pomyślała Opuszczono wreszcie względnie chłodne sale muzealne i po schodkach prowadzących ku górze towarzystwo ze statku wkroczyło na dziedziniec dyszący żarem. Elżbieta z chiefem podskoczyła jeszcze raz w kierunku Partenonu, państwo Karscy zapragnęli zrobić parę zdjęć na tle Erechtejonu, korzystając z okazji, że tłum turystów jakby trochę się przerzedził. Reszta, zależnie od zainteresowań, podążyła z nimi. Spotkano się w cieniu kolumn portyku wejściowego. - A gdzie Zuzia?. - spytał ochmistrz państwa Karskich i inżyniera, którzy nadeszli ostatni. Sam bowiem urwał się natychmiast po wyjściu z muzeum i umknął, aby odpocząć spokojnie w cieniu. - Pani Zuzanny nie było z nami. - odpowiedział pan Karski. - Z nami też nie. - zaniepokoiła się Elżbieta. - Zgubiłeś żonę!. - oskarżycielsko wykrzyknął kapitan. - I rzecz najgorsza, że ona nie ma przy sobie ani grosza Więc bez niej nie możemy się stąd ruszyć Tymczasem wycieczki waliły schodami ku górze i znów Akropol zaroił się turystami Kapitan powiódł oczami po ogromnym placu pełnym kolumn, odłamków, gruzów i snujących się ludzi. - W bak trudnej sytuacji. - powiedział z udaną powagą. - jako najstarszy rangą, obejmuję komendę. Nie pozostaje nam nic innego, jak sformować regularną tyralierę i przeczesać teren w poszukiwaniu naszej zguby i Ze śmiechem i żartami zawrócono znów na dziedziniec i bez żadnych już przygód znaleziono panią ochmistrzową, która gdy zorientowała się, iż straciła z oczu męża i przyjaciół, przysiadła w cieniu pierwszej kolumny i cierpliwie czekała, aż zostanie odszukana. - A teraz na obiad!. - wykrzyknął ochmistrz, uradowany, że nareszcie opuszczą to wzgórze, które oglądał już niezliczoną ilość razy. - A co dziś dostaniemy?. - zapytała pani Karska. - Przecież nie będziemy się wlekli aż na statek. - przeraził się Nowak.. - Pójdziemy tu blisko do jakiejś restauracji. Niech panie skończą z tą przesadną oszczędnością. - O! co to, to nie. - oparła się pani Alina.. - Tu nie idzie o oszczędzanie. - dodała chytrze. - ale o to, że już raz z panem kapitanem byłam w restauracji w Dunkierce i nie ma takiej siły, która drugi raz zmusiłaby mnie do ponowienia tego doświadczenia. Ja wracam na statek. - I my też!. - wykrzyknęła jednocześnie ochmistrzowa i Elżbieta. Chcąc nie chcąc panowie musieli się zastosować do życzenia pań 1. - Co je ugryzło?. - mruczał wściekły Nowak.. - O Boziu! Boziu! Znów wędrować po tym piekielnym upale! Elżbieta przechylona przez poręcz wybiegu pasażerskiego obserwowała pracę dokerów portowych Wyładowywano właśnie czwartą ładownię i gromada smagłych kędzierzawych Greków gospodarowała na rufowym pokładzie oraz na nabrzeżu pośród piętrzących się stosów pak. - Już jestem gotowa. - usłyszała za sobą głos Karskiej.. - I popatrz tylko, jak wspaniale wyglądam Elżbieta obejrzała się i zamarła. - Rzeczywiście pani Karska wyglądała raczej dziwnie Ubrana była co prawda w elegancką białą sukienkę, ale głowę przystroiła wielkim słomkowym, meksykańskiego modelu kapeluszem, jedną ręką trzymała rozpiętą japońską parasolkę, podczas gdy drugą wachlowała się hiszpańskim wachlarzem z kości słoniowej. - Widzę, że potrafiłaś należycie ocenić mój wygląd zewnętrzny. Mąż powiedział, że póki tego wszystkiego nie zostawię w kabinie, nie pójdzie z nami na miasto. Ale mam nadzieję, że ubłagamy go. Po wczorajszych torturach ani myślę zamęczać się dzisiaj. - Wczoraj rzeczywiście dostaliśmy w kość. - zgodziła się Elżbieta. - Właśnie. - podjęła pani Alina.. - Od twego ojca dostałam wachlarz. A mąż kupił mi ten śliczny kapelusik I popatrz tylko, co za brak konsekwencji. Teraz uważa, że robię z siebie widowisko. U nas w kraju nie wygłupiałabym się tak, ale tutaj? Mogę wyglądać jak chcę, byleby mi było wygodnie. - To ja też lecę po swoje sombrero, a wachlarz pożyczę od cioci. Ona się dziś z nami nie wybiera. Zanadto się wczoraj z;męczyła. - No dobrze! Pójdę!. - ustą! pił wreszcie dwom błagającym głosom pan Karski.. - Pójdę, ale nie z wami, tylko za wami i cały czas będę udawał, że was nie znam. - Szkoda, że wszyscy tacy zapracowani. - mówiła do Elżbiety schodząc z trapu pani Karska.. - O wiele zabawniej byłoby włóczyć się gromadą. Mijając statek zobaczyły zawieszonych na stelungach dwóch matrosów zawzięcie malujących kadłub. - Czy panowie muszą tak się męczyć w tym piekielnym upale?. - zawołała do nich. - Niestety musimy! Krasnoludki nie chcą za nas pracować!. - odkrzyknął jeden. - Ale pani ślicznie dziś ubrana. - ucieszył się drugi. - Sprawdziłam na mostku, że w słońcu jest prawie czterdzieści pięć stopni. - tłumaczyła się.. - To jest jedyny sposób chodzenia w cieniu. Rzeczywiście wędrówka przez port okazała się uciążliwa A że do bramy portowej było ponad kilometr, w połowie drogi pan Karski zrezygnował ze swej męskiej dumy, dogonił obie kobiety i schronił głowę pod parasolkę żony. A przy bramie straż portowa tak zagapiła się na Karską, że nawet nie sprawdzono pszepustek. Autobusem dojechali do śródmieścia Aten i tu zaczęło się pracowite dreptanie z planem miasta w ręku oraz nie mniej pracowite robienie zdjęć na tle co fotogeniczniejszych budowli. Przemierzyli więc najbardziej ekskluzywną dzielnicę Aten, Omonię. Na ogromnej wielkomiejskiej arterii Panepistimiou, której nazwy nikt nie ośmielił się głośno wypowiedzieć, ponieważ nie wiadomo było, jak to wymawiać, obejrzeli co ciekawsze budynki, jak. Bibliotekę, uniwersytet, akademię. Na Vasilissis Sofias natrafili na Parlament oraz znajdujący się obok pomnik Nieznanego Żołnierza. Do tego miejsca zwiedzanie odbywało się zgodnie i młode kobiety podążały za panem Karskim, który co jakiś czas zatrzymywał się, aby zasięgnąć porady z planu miasta. - Teraz przejdziemy przez Narodowy Park i tą ulicą powędrujemy w kierunku Akropolu. Po drodze będziemy mieli Łuk Hadriana, a z tamtej strony wzgórza zwiedzimy Areopag, Agorę, Pnyx i coś, co nazywa się bardzo interesująco, bo Filopappou i nie mam zielonego pojęcia, co to może być. - A czy nie lepiej. - zaproponowała Elżbieta. - żebyśmy wdrapali się na tę górę, o tę, stożkowatą, którą nam z pokładu pokazywał chief? Musi stamtąd być piękna panorama Aten i może zobaczylibyśmy nasz statek. Ten biały klasztor jest o wiele bliżej niż to tajemnicze Filo, zaraz, jak to było? Fi. - lo. - pap. - pou. - Dziecinko!. - wykrzyknął pan Karski.. - Na mapie jest bliżej w linii prostej, ale popatrz na tę serpentynę, która prowadzi na szczyt. Nie mogę się zdecydować na taki eksperyment w tym upale. - Dajcie mapę! Ja bezstronnie rozsądzę, gdzie mamy teraz iść. - odezwała się pani Karska.. - To wzgórze od. Pada. za wysoko, za daleko i za gorąco. Oglądać tajemniczego Filapappoua też nie mam ochoty. Poza tym. - pochyliła głowę nad mapą. - Droga w tamtą stronę prowadzi ulicą Dionysiou Areopagitou. - z komiczną miną przeczytała, tak jak widniało wypisane na mapie. Noga moja nie postanie na ulicy o tak niesamowitej nazwie. - Oszalałaś!. - wykrzyknął mąż.. - Przecież pierwszego wieczora przejechałaś tą ulicą w taksówce i tu. O tu, na skrzyżowaniu z Roertou Galli jest ta kawiarnia ze stolikami na chodniku. - Ale wtedy nie wiedziałam, jak te ulice się nazywają Idziemy pod pałac królewski. Może zobaczymy żywego króla, a jak nie, to chociaż sfotografujemy się z gwardzistami. Elżbieta i pan Karski skapitulowali i pozwolili się poprowadzić. Karski tylko co jakiś czas drażnił żonę, odczytując ! przedziwnie brzmiące nazwy ulic. Nie robiło to jednak na niej żadnego wrażenia, bo ulice te prowadziły ją do upatrzonego celu. Pałacu królewskiego, stojącego w głębi ogrodu, nie udało się obejrzeć. Król przypuszczalnie też miał co innego do roboty, niż prezentować się ciekawym oczom pani Karskiej. Natomiast na tle stojących nieruchomo żołnierzy gwardii, ubranych w białe baletowe spódniczki, pani Karska zrobiła masę zdjęć. - I tak nie olśnisz swoich przyjaciółek w Warszawie -żartował w powrotnej drodze jej mąż.. - Dzięki twemu operetkowemu przebraniu wszystkie zdjęcia będą wyglądać jak z balu kostiumowego, a nie z pobytu w Grecji. - Wracamy!. - wykrzyknęła.. - Muszę się sfotografować jeszcze raz bez tych rekwizytów. - Już za późno. Już widać nasz dom. - Jak pan to ładnie powiedział. - ucieszyła się Elżbieta. - Bo tu, za granicą, rzeczywiście nasz statek jest naszym domem, kawałkiem naszej ojczyzny. Zanicki opadł na ławkę z westchnieniem ulgi. Mały, zacieniony skwerek dawał uczucie miłego chłodu i w porównaniu z rozżarzonymi od upału ulicami wydawał się skrawkiem raju. Mężczyzna zdjął kapelusz, otarł chustką spocone czoło Wachlując się kapeluszem. Chłonął z zachwytem widok, który roztaczał się z tego dość znacznego wzniesienia. Soczysta zieleń drzew, oślepiająca biel domów, a dalej nie kończąca, się i niewiarygodny wprost błękit morza i nieba tworzyły jakąś urzekającą całość. Ogarnęło go uczucie błogiego odprężenia. Troski i strapienia codziennego życia oddaliły się na chwilę. Zanicki poczuł się prawie szczęśliwy. - Mówiłam ci, że źle idziemy. - rozległ się nagle za jego plecami jakiś zasapany głos.. - A w ogóle to trzeba było wsiąść w taksówkę, a nie wlec się w tym upale i w dodatku błądzić. - W taksówkę? Ha! ha!. - zaśmiał się sarkastycznie drugi, nie mniej zasapany głos.. - Bajeczna jesteś. - To twoja wina. Mówiłam, żeby kupić ten mniejszy Ale ty nigdy mnie nie słuchasz. Zachciało ci się największego suwenira i co teraz? Skąd ja znam te głosy?. - pomyślał leniwie Zanicki, nie odwracając głowy. - Czekaj. Tu ktoś siedzi. Może rozumie po polsku, to się dowiemy o drogę. Zanicki obejrzał się szybko i jego dobry nastrój prysnął. Zobaczył panny Szmaltz ubrane w jakieś bajecznie kolorowe, powiewne szaty, z głowami osłoniętymi tropikalnymi kaskami. Obie siostry obładowane niezliczoną ilością paczek i paczuszek sunęły w jego kierunku. Poczuł, że ogarnia go panika, ale na ucieczkę było za późno. Zasapane turystki dotarły już do jego ławki. Panna Wanda zsypała na nią stertę paczek, a panna Jadwiga pieczołowicie ułożyła jakiś ogromny pakunek zawinięty w papier i dokładnie owiązany sznurkiem. ,. - Przepraszam pana. - zagadała starsza siostra.. - Czy nie wie pan, jak się idzie do portu? Zanickiemu przyszła do głowy zbawcza myśl. Uda, że nie rozumie po polsku. Popatrzy na nie ze zdziwieniem i przecząco pokręci głową. Niech się baby odczepią! Ale plan jego okazał się bardzo naiwny. Panna Jadwiga przyjrzała mu się uważnie i nagle wykrzyknęła radośnie.. - Ależ my pana skądś znamy! Czy pan jest z Krakowa?. - Nie! Nie jestem z Krakowa. - odparł odruchowo i w tej samej chwili zdał sobie sprawę z faktu, że zdradził się i tym samym wydał na łup przedsiębiorczych kobiet. - Ale jest pan Polakiem. - szczebiotała uradowana panna Wanda.. - Nie zostawi pan rodaczek bez pomocy. Pan na pewno zna drogę do portu. - Trzeba pójść tą uliczką, a potem skręcić na lewo. i. - Och! Proszę pana! My same na pewno nie trafimy. Pan przecież jest dżentelmenem, i nie odmówi pomocy samotnym, słabym kobietom, tym bardziej znajomym, bo my pana na pewno skądś znamy. Musi pan nas odprowadzić. - Ależ.. - Zająknął się Zanicki i. - Nie ma o czym mówić. - ucięła dyskusję panna Wanda i władczym głosem zakomenderowała.. - Jadwigo! Bierz połowę tych paczek. Ja wezmę te. A pan poniesie ten pakuneczek. - wskazała przedmiot wielkości dobrze wyrośniętego dziecka. - Ależ.. - Próbował bronić się Zanicki. - Tylko proszę nieść ostrożnie, bo to bardzo delikatna rzecz. Idziemy!. - rozkazała starsza panna Szmaltz i chwyciwszy w obie ręce przypadającą na nią część ładunku, pomaszerowała przed siebie. Młodsza siostra bez słowa poszła za jej przykładem. Zanicki stał chwilę zupełnie oszołomiony, spoglądając bezradnie to na plecy oddalających się kobiet, to na "delikatną rzecz" leżącą na ławce. Wreszcie z rezygnacją sięgnął po pakunek. - Co one, u diabła, kupiły?. - mruknął uginając się Dogonił panny Szmaltz na zakręcie uliczki. Ale nie powiedział nam pan, czy daleko jest do portu. - zaszczebiotała panna Jadwiga, uśmiechając się do niego zalotnie. - Kawał drogi. - odpowiedział ponuro. - O Boże!. - westchnęła Wanda.. - A my jesteśmy takie zmęczone. I panu ciężko iść z tą paczką. Zanicki zaciął usta i obrzucił swoje towarzyszki wzrokiem pełnym nienawiści. - Bo jeżeli pan miałby się tym dźwiganiem bardzo zmęczyć, to może rzeczywiście rozsądniej byŁoby wsiąść w taksówkę. - Świetna myśl. - pisnęła panna Jadwiga.. - Ja już sobie tak obtarłam pięty, że każdy krok jest męczarnią. Zanicki spojrzał krytycznie na jej grube nogi wbite we włoskie szpilki z nieprawdopodobnie wąskimi nosami. Dobrze ci tak, babo. - pomyślał mściwie, przekładając z niemałym wysiłkiem "pakuneczek" z jednego ramienia na drugie, a głośno powiedział.. - Rzeczywiście. Uważam, że to jedyne rozsądne wyjście z sytuacji. Odprowadzę panie do postoju taksówek. Każdy kierowca dowiezie do portu. - To niemożliwe! Same nie pojedziemy!. - wrzasnęły jednogłośnie obie siostry. Widząc zdziwienie na twarzy Zanickiego zaczęły na wyścigi wyjaśniać, że uprzedzano je o agresywności greckich kierowców, którzy stanowią ogromne niebezpieczeństwo dla samotnych turystek, i dlatego za żadne skarby świata nie zostaną sam na sam z jakimś opryszkiem. Mężczyzna patrzył na nie oniemiały ze zdumienia. Ich groteskowe sylwetki w zestawieniu z rzeczywiście przystojnymi Grekami i ślicznymi, smagłymi Greczynkami, poruszającymi się z nieopisaną gracją i wdziękiem, sprowokowały go do złośliwego wniosku, że pewnie baby nie mają w domu lustra, skoro podobne głupstwa mogą im przychodzić do głowy. - Chyba panie nie mówią tego poważnie. - powiedział wreszcie.. - Grecja to kulturalny, cywilizowany kraj, a jego mieszkańcy odnoszą się do cudzoziemców z prawdziwą kurtuazją i zapewniam panie, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. - Jest jeszcze inny powód. - stwierdziła ponuro panna Wanda, widząc, że poprzednie argumenty nie wywołały pożądanego efektu.. - My nie mamy pieniędzy na taksówkę i liczyłyśmy, że. - Że ja Da nią zapłacę?. - dokończył Zanicki ironicznie. -Więc się panie przeliczyły. Za ciężko pracuję, żebym miał wydawać pieniądze na taksówki w obcych krajach, i to w dodatku po to, żeby wieźć czyjeś zakupy. - Ale moje pięty. - jęknęła młodsza panna Szmaltz z trudem hamując łzy. - Pięty nie pięty, a iść trzeba. - oświadczył bezlitośnie i przekładając niesiony ciężar na drugie ramię, ruszył marszowym krokiem, komenderując jednocześnie.. - Idziemy! I, proszę przyśpieszyć kroku, bo do wieczora nie dojdziemy w tym żółwim tempie. Szedł nie oglądając się i nie zwalniając kroku. Niesiony przedmiot ciążył mu ogromnie, pot lał się z czoła strumieniami, ale narzekania i jęki drepczących za nim kobiet dodawały mu siły. Czekajcie, Hybrydy. - myślał mściwie używając marynarskiego żargonu.. - Ja wam dam szkołę! Taksóweczką na mój koszt się zachciało? Niedoczekanie wasze! Dość już wszystkim nadokuczałyście. To zemsta za wszystkich, a szczególnie za kapitanównę. Zanicki, tak zresztą jak i cała załoga, znał doskonale przebieg rozmowy złośliwych sióstr z Elżbietą. Rozmowy, której świadkiem był Lewandowski i za którą wszyscy marynarze, z Felkiem na czele, poprzysięgli pannom Szmaltz straszliwą zemstę. Szedł więc teraz, pomimo zmęczenia, krokiem lekkim i szybkim, rozkoszując, się myślą, że on pierwszy ze wszystkich zdoŁał dokuczyć znienawidzonym pasażerkom. Zaczął nawet cichutko pogwizdywać jakąś skoczną melodię. Raptem zatrzymał się tak gwałtownie, że omal nie wypuścił cennego pakunku. Rozejrzał się dokoła rozpaczliwie i nie zważając na protesty przerażonych sióstr, wcisnął paczkę w ramiona panny Wandy, a sięgając do kapelusza wymamrotał.. - Dalej iść nie mogę. Mam ważne spotkanie. Już muszę , wracać. Żegnam panie! Odwrócił się na pięcie i błyskawicznie zniknął za rogiem najbliższego domu. Panny Szmaltz patrzyły na siebie oniemiałe, a twarze ich wyrażały niekłamaną rozpacz. Rzeczywiście położenie nie było wcale wesołe. Panna Jadwiga z trudem trzymała się na poranionych stopach, a panna Wanda obarczona dodatkowo wielką paczką, którą wcisnął jej Zanicki, była zupełnie unieruchomiona, bo mając obie ręce zajęte drobniejszymi pakunkami, musiała ten wielki podtrzymywać kolanem, aby go uchronić od upadku. Z twarzą zlaną potem, w przekrzywionym kasku wyglądała tak komicznie, że nieliczni przechodnie patrzyli na nią ze zdumieniem. - Wygląda na to, że wykupiły panie przynajmniej pół Aten. - roześmiał się na ich widok Karski, który właśnie wyszedł z poprzecznej uliczki. - Och! Panie doktorze!. - jęknęła boleśnie panna Jadwiga, kuśtykając w jego stronę. - Och! Panie doktorze!. - wysapała Wanda starając się zbliżyć do niego przy pomocy dziwnych podskoków, do których zmuszał ją pakunek podpierany kolanem. - Na miły Bóg! Co się paniom stało?. - Niech pan o nic nie pyta, bo nie mamy siły mówić Musi nam pan pomóc. musi nas pan zawieść taksówką na statek. - wyjąkała starsza panna Szmaltz rezygnując z wszelkich dyplomatycznych kroków. - Taksówką?. - zdziwił się Karski.. - To nie ma sensu Stąd do portu jest zaledwie kilkaset metrów, doskonale więc możemy dojść piechotą. - Ale my jesteśmy śmiertelnie zmęczone. - Bardzo mi przykro, ale niestety nie mogę sobie na to pozwolić. Żona zaplanowała jakieś tajemnicze zakupy i bez skrupułów zarekwirowała moje "kieszonkowe". Jestem nędzarzem, który ma do dyspozycji tylko własne nogi. Ale chętnie pomogę nieść te bagaże. Proszę mi dać tę największą paczkę i powolutku, spacerkiem dojdziemy do naszego pływającego domku. Siostry westchnęły ciężko. Panna Jadwiga spojrzała z wyrzutem na swoje ciasne pantofle i zaciskając zęby ruszyła w drogę. Starsza panna Szmaltz, wyzwolona od niewygodnego bagażu, poszła w jej ślady Karski ściskając w ramionach tajemniczą paczkę zamykał ten dziwny pochód. Zmęczeni do ostatecznych granic przebrnęli zakamarki portowe i dotarli do nabrzeża. Wchodząc na trap Karski zapytał.. Czy można wiedzieć, co panie tu mają?. - brodą wskazał na paczkę, którą z trudem przekładał z jednego ramienia na drugie. - To pamiątka z Aten. Dzieło sztuki. - odparła dumnie panna Jadwiga. - O!. - Bo jak pan wie, jesteśmy kolekcjonerkami. - dodała nie mniej dumnie panna Wanda.. - Musi pan bardzo uważać, żeby tego nie uszkodzić. To cenne i kruche Dziś przy obiedzie przeżyliśmy tak piękną scenę, że muszę ci ją opowiedzieć. Nie miej do mnie żalu, że piszę teraz rzadko i dość nieregularnie i nie opisuję wszystkiego po kolei, ale to okazuje się zbyt wielkie zamierzenie w stosunku do moich zdolności i zamiłowań literackich. Więc piszę tylko o najważniejszych rzeczach, a resztę opowiem ci osobiście, bo przecież będziemy w Gdyni prawie jednocześnie. Ale dzisiejszy występ panien Szmaltz muszę zanotować, bo to była scena warta obejrzenia A w ogóle doszłam do wniosku, że nasza podróż bez tych cudacznych siostrzyc byłaby pozbawiona uroków jakiegoś szczególnego rodzaju. Mówię ci, to są typy godne pióra wytrawnego satyryka. A dziś było tak. Siedzieliśmy już wszyscy w jadalni, tylko Hybryd jeszcze ciągle nie było. Pan Karski już zaczął się niepokoić, czyżby się nie pochorowały ze zmęczenia, bo podobno urządziły prawdziwy pogrom sklepów w Atenach i wróciły na statek objuczone jak dromadery, w stanie kompletnego wyczerpania. A tu nagle stają nasze bohaterki na progu. Pan Karski zdążył na ich widok wykrzyknąć.. - O wilku mowa, a wilk.. - I zastygł z otwartymi ze zdziwienia ustami Bo panny Szmaltz wkroczyły (dosłownie. Nie weszły, a wkroczyły uroczystym krokiem do jadalni, dźwigając wspólnymi siłami gipsowy posąg metrowej wielkości. - Co. Co to jest?. - wyjąkał ojciec patrząc na ten pochód z prawdziwym przerażeniem. - To posąg bogini Pallas Ateny. - powiedziała panna Wanda z bezbrzeżną powagą, wypinając przy tym dumnie pierś.. - Bo my, jak już zaznaczyłyśmy, jesteśmy zbieraczkami pamiątek. I udało nam się zdobyć takie piękne i wartościowe dzieło sztuki. A ponieważ doszłyśmy do wniosku, że przechowywanie tej cennej rzeźby w kabinie byłoby niebezpieczne, więc postanowiłyśmy ustawić ją tu, w jadalni. - W dodatku uważamy, że jadalnia jest pusta, nie ozdobiona żadnym dziełem sztuki i ten cenny drobiazg przystroi ją bardzo przyjemnie. - dodała panna Jadwiga. Ruszyły w stronę stolika, nad którym wisi godło państwowe, i tam ustawiły pieczołowicie gipsową boginię. Przyjrzały się uważnie swojemu dziełu i westchnęły zgodnie i nabożnie. - Jak pięknie W mesie panowała idealna cisza. Siedzieliśmy oniemiali Wreszcie pan Karski podniósł się jak zahipnotyzowany, zbliżył się do posągu i zaczął go oglądać z trochę ogłupiałą miną. Wszyscy poszliśmy za jego przykładem. Nawet inżynier, który zwykle siedzi jak mruk i nie bierze udziału w życiu towarzyskim i w rozmowach przy stole, przetarł dokładnie okulary i podniósł się, aby z bliska obejrzeć to gipsowe paskudztwo. Nagle przysunął nos do samej podstawy i mruknął.. - Tu jest jakiś napis. Ciekawe. RICORDO DI ROMA. - przeczytał głośno. - Co takiego?!. - krzyknęła pani Karska. - Napisane jak wół. RICORDO DI ROMA. - powtórzył z naciskiem inżynier Popatrzyliśmy na siebie ze zdumieniem i ryknęliśmy takim śmiechem, że zatrzęsły się ściany mesy Chief opadł na najbliższe krzesło, trzymał się za brzuch i dosłownie zaczął się dusić. - O rany!. - wyjąkał wreszcie.. - Tego jeszcze nie było Kupić w Atenach pamiątkę z Rzymu! Och, nie magę! Panny Szmaltz patrzyły na nas jak na wariatów i widać było, że absolutnie nic z całej tej historii nie rozumieją. - Jak to pamiątka z Rzymu?. - zapytała wreszcie kwaśno panna Wanda.. - Dlaczego z Rzymu? Przecież to z Aten. - Kupione w Atenach, ale wyprodukowane w Rzymie i stamtąd importowane. - wyjaśnił pan Karski, ocierając oczy. - Aha. - zrozumiała wreszcie.. - Więc Roma to znaczy Rzym. - O jej!. - przeraziła się Jadwiga.. - To co my teraz zrobimy? Chwilę milczały skonsternowane. Nagle twarz starszej panny Szmaltz rozjaśniła się, z piersi wyrwało się westchnienie ulgi. - Już wiem!. - wykrzyknęła.. - Po prostu będziemy opowiadały wszystkim znajomym, że byłyśmy także w Rzymie Panna Jadwiga popatrzyła na siostrę z uznaniem. - Masz rację. Z Aten mamy jeszcze inne pamiątki. A jak pokażemy tę z Rzymu, to nikt nie będzie miał wątpliwości, że i tam byłyśmy. Nikt z nas nie znalazł na to Żadnej rozsądnej odpowiedzi. Ani ojciec, który przecież zawsze umie powiedzieć właściwe słowa, ani zgryźliwy inżynier, ani dowcipny pan Karski, ani nawet chief, który niczego nie owija w bawełnę i zawsze mówi wszystkim prawdę w oczy. No bo jak w końcu dyskutować z tak beznadziejnymi idiotkami? I szczerze mówiąc zrobiło nam się jakoś dziwnie i trochę przykro. Ich tupet i wprost bezczelny spryt zwarzyły na chwilę nasze dobre humory. I dopiero zachowanie pana Karskiego pobudziło nas znowu do śmiechu. Idąc bowiem w stronę swojego stołu, chwycił się nagle za głowę i jęknął głosem pełnym bólu.. - I pomyśleć, że ja "to" transportowałem. Ściskałem w ramionach jak najczulsza matka ukochane niemowlę! Panny Szmaltz ciągle jeszcze nie mogły zrozumieć, z czego ryczymy. Zrozumiały zdaje się w godzinę później. Ojciec bowiem uznał, że dość już ubawiliśmy się Ateną. - Minerwą i. Polecił wujciowi zlikwidowanie tego gipsowego straszydła z jadalni Wujcio przeklinając obowiązki ochmistrzowskie i jęcząc swoje.. - O Boziu! Boziu!. - pomaszerował ze stewardem do kabiny panien Szmaltz, aby uzyskać ich zgadę na przetransportowanie bogini do magazynu Drzwi od pralni statkowej otworzyły się z trzaskiem. - Proszę pani!. - wykrzyknął od progu steward. -Prędko! Klucz od kabiny! Woda wycieka na korytarz!. - W kabinie jest mąż. - odpowiedziała pani Karska. - Nie! Nie u państwa. To w nieszczęsnej dwójce Elżbieta chwyciła leżący na umywalni klucz i podała Lewandowskiemu, który bez żadnych komentarzy wypadł na pokład. - O jej. - zmartwiła się ochmistrzowa.. - Cóż się tam stało?. - Nie wiem. - odparła Elżbieta.. - Wychodząc zostawiłam wszystko w porządku. - A dlaczego. Zamykasz kabinę na klucz?. - Podczas postoju w Pireusie tak się przyzwyczaiłam, że teraz też odruchowo zabrałam klucz ze sobą. Przecież tak wujcio nakazywał. - tłumaczyła się Elżbieta. - W. Portach po statku kręcą się dokerzy, interesanci, przekupnie, lepiej więc się zabezpieczyć, ale na morzu to zbyteczne Panie Nowakowa i Karska, wraz z Elżbietą, naznaczyły sobie spotkanie w pralni statkowej natychmiast, gdy na horyzoncie dachy Aten zlały się ze sobą i gdy znów poza dymami fabryk nic już nie można było rozróżnić. Postanowiły bowiem podczas krótkiego przelotu z Pireusu do Stambułu zrobić porządek z bielizną osobistą, przeprać letnie sukienki Zapowiadało się wielkie pranie, które przerwane zostało wiadomością o awarii. Zaciekawione panie zostawiły namoczoną bieliznę i pobiegły sprawdzić, co się dzieje. - To jedna z rur wodociągowych rozlutowała się. - mówił cieśla, borykając się w łazience. - Wiedziałem!. - wykrzyknął z zatroskaną miną steward, taszcząc ociekający wodą dywan.. - Wiedziałem, że to się tak skończy Ale niestety jego przepowiednia nie sprawdziła się, bo nie tylko nic się nie skończyło, ale następnego dnia rano, gdy statek minął Cieśninę Dardanelską i wpłynął na morze Marmara, Elżbieta poprosiła go o sprowadzenie elektryka, ponieważ zaciął się wentylator. Lewandowski mężnie przyjął wiadomość o zepsuciu się wiatraczka w każdej innej kabinie, ale że przytrafiło się to w pechowej "dwójce", zdenerwował się ogromnie. A później w mesie załogowej rozśmieszał kolegów gadaniem o zabobonach i zdenerwował cieślę, zamęczając go o choćby prowizoryczne naprawienie kabiny numer jeden. - Człowieku. - odpowiedział cieśla.. - Cóż cię opętało? Czy mam za mało roboty? Nie mogę pracować naraz w paru miejscach. Przed wieczorem wejdziemy do Stambułu, muszę więc przygotować wszystko do wyładunku A jeszcze jakbym miał mało roboty, zatkała się toaleta przy kabinach załogowych na rufie Już na pół godziny przed ukazaniem się Stambułu Elżbieta i pani Zuzanna tkwiły na pokładzie. Oczami przywarły do lornetek i zdenerwowane wpatrywały się w pusty jeszcze horyzont przed dziobem. Wkrótce też po nich zjawili się państwo Karscy. Rozpoczęły się rozmowy o mieście, do którego się zbliżano. Bogata jego historia, rzymska, bizantyńska i turecka, dawała wiele tematów do rozmowy Elżbieta tylko i ochmistrzowa były jakieś ciche i jakby niezbyt zainteresowane tym, co mówiono Wreszcie na horyzoncie zaczęło coś majaczyć i dość szybko udało się rozróżnić górzysty masyw półwyspu, na którym znajdowała się najstarsza dzielnica miasta. Charakterystyczna panorama, urozmaicona kopułami meczetów i cienkimi wieżami minaretów, wywołała naturalnie okrzyki zachwytu pani Karskiej. - Podwieczorek podany. - oznajmił steward wchodząc na mostek Ale nikt nie zwrócił na to zaproszenie uwagi. Wszyscy woleli wyrzec się posiłku, niż zrezygnować z oglądana rzeczywiście uroczego widoku. - Te szare kopuły to meczet sułtana Ahmeta, tak zwany Błękitny Meczet. A zaraz za nim, ten ogromny masyw, to Aja Sofia, kościół Świętej Mądrości. - wyjaśniał chief. -Za parę minut podpłyniemy bliżej i lepiej będziecie państwo mogli zobaczyć. - To gdzieś tu. - szepnęła po paru minutach do ochmistrzowej Elżbieta, pokazując na spadzisto opadającą ku poziomowi morza dzielnicę miasta I Kapitan i chief podnieśli głowy znad dokumentów, a widząc wchodzącego do gabinetu ochmistrza jednocześnie zapytali.. - Już?. - Już. - odsapnął Nowak. Dobrnął do fotela i opadł bezwładnie.. - Już! Ale nie macie pojęcia, jak się spracowałem. O Boziu! Boziu!. - Gzy dużo gadały?. - Ha! Czy dużo gadały! Panna Jadwiga wrzeszczała jak oparzony kot, a panna Wanda terkotała jak karabin maszynowy. Na zakończenie obiecały nam degradację i radziły, abyśmy żegnali się z naszymi stanowiskami i naszą pracą. - Cóż za piekielne baby! A Karscy?. - Karscy? Gdy ich objaśniłem, że przez całe trzy doby pobytu w Stambule będziemy przycumowani do beczek prawie pośrodku Bosforu, tu będziemy ładować na podpływające barki, a pasażerowie i załoga, aby się dostać na ląd, będą musieli korzystać z tureckich motorówek, to Karski odpowiedział. "Świetnie!" A jego żona zaczęła podskakiwać z radości, że będzie jeszcze zabawniej. - Przemiła para. - wtrącił chief. - Wydałem pasażerom paszporty, Zuzi, Elżuni i załodze przepustki, a wszystkim bilety na przejazd motorówkami. I teraz zaczęła się druga polka, bo statek kiwał się sobie, a motorówka, do której mieli wsiąść, sobie. Najpierw więc kazałem do łodzi skoczyć chłopakom, którzy udawali się na ląd. Potem skoczyła Elżunia i państwo Karscy. Potem przyszła kolej ma Zuzię. Widziałem, że jest przerażona, więc się trochę zdenerwowałem i mówię. "Zuziu! Może jutro Bosfor będzie spokojniejszy. Dzisiaj już późno i nie zobaczysz nic ciekawego. Więc może zrezygnujesz" Ale ona spojrzała tylko na mnie wzrokiem zarzynanej ofiary, przeżegnała się, zamknęła oczy i buchnęła w łódkę w niezbyt odpowiednim momencie, chłopaki ją jednak przytrzymali i wylądowała szczęśliwie. A teraz przyszła kolej na panny Szmaltz I I Chief parsknął śmiechem, a ochmistrz wyciągnął z kieszeni chustkę i otarł nią pot z czoła. - Dobrze wam się śmiać. Ja myślałem, że mnie szlag trafi. Przede wszystkim nie wiadomo dlaczego wrzeszczały histerycznie na cały głos, tak że je słychać było na pewno na Morzu Czarnym. Poza tym jak zwykle o wiele lepiej wiedziały, jak należy schodzić do łódek. Lekceważyły moje porady. Przez takie zachowanie rzeczywiście w pewnym momencie niewiele brakowało, żeby tej młodszej motorówka zgruchotała nogę. O Boziu! Boziu! Długo, długo szarpałem się z nimi, zanim udało mi się zepchnąć je do łodzi. Później miałem jeszcze pyskówkę z trapowym, bo powiedział mi, że z tymi Hybrydami, jak wrócą z miasta, nie będzie się użerał i ani myśli pomagać im w przedostaniu się na statek. - Załoga nie znosi panien Szmaltz. - wtrącił chief. - Robią przecież wszystko, co tylko mogą. - dodał kapitan. - aby je znienawidzono. - Ale czy oni wszyscy musieli koniecznie dziś wieczorem pchać się na ląd?. - zapytał ochmistrz.. - Czy nie lepiej byłoby zaczekać do jutra i rano zacząć zwiedzanie? Cóż dziś ciekawego po ciemku zobaczą? Przecież dochodzi godzina dziewiąta, a Stambuł nie jest tak bogato oświetlony jak Ateny i Pireus. - Panny Szmaltz martwią się z pewnością, bo sklepy pozamykane, ale Karscy, Elżbieta i Zuzia przeżyją niezapomniane chwile. Przecież od wyjazdu z Gdańska pani Karska zamawiała sobie księżycowe noce na Bosforze. No i dobrze, bo trafiliśmy tak, że lepiej nie można. Już sobie wyobrażam, jak jutro przy śniadaniu będzie opowiadała o swoich wrażeniach, jak będzie się entuzjazmowała. - powiedział wesoło chief. - Muszę się wam przyznać. - wtrącił kapitan. - że nie tylko przestałem się złościć na Elżbietę za to zablindowanie, ale nawet jestem zadowolony, że dziewczyna wepchnęła się na statek!. - A nie niepokoją kapitana kłopoty, jakie mas czekają po powrocie?. - Nie. Armatorowi zapłacę pełną stawkę za jej przejazd A w WOP-ie pracują mądrzy ludzie, zrozumieją i wybaczą smarkuli. - A ja nie!. - naburmuszył się ochmistrz.. - Ja nie lubię, jak najbliższe mi osoby za moimi plecami coś knują. Przecież wszystko obróciło się na dobre. - tłumaczył kapitan.. - Przez ten, jakby się wydawało, nieobliczalny wybryk Elżbiety zrozumiałem, że siostra poświęciła dla mnie i mego spokoju za dużo ze swego życia. Jeśli dzięki temu incydentowi ze swoją wychowanką Julia zdobędzie szczęście, swoje wŁasne, prywatne szczęście, mogę tylko być wdzięczny Elżbiecie. Losy ludzkie chodzą czasem dziwnymi drogami. To jest pierwsza korzyść, jaką dostrzegłem przy analizowaniu postępku Elżbiety i skutków, jakie z tego wynikły. - To jest jeszcze i druga?. - zdziwił się Nowak. - A tak. - poważnie odpowiedział kapitan.. - Bo dowiodła mi, jak bardzo niesłusznie postępowałem obiecując zabrać ją w podróż morską dopiero po maturze. Dlaczego się przy tym upierałem, sam teraz nie wiem. Widzę przecież, z jakim przejęciem zwiedza, jak cieszy się wszystkim, jak chłonie wrażenia. - Mogłaby też chłonąć te wrażenia w przyszłym roku, jak byłaby starsza. Na pewno lepiej zrozumiałaby to wszystko. - upierał się ochmistrz, którego przeprawa z pannami Szmaltz wprawiła w najgorszy humor. - Nie masz racji. Wspomnienia z przeżyć młodości są najtrwalsze i idą za człowiekiem przez całe życie. Już sobie wyobrażam, jak cudowny wieczór przeżywa dziś moja dziewczynka w oświetlonym księżycem Stambule Naturalnie oczami wyobraźni widział Elżbietę w towarzystwie państwa Karskich zachwycającą się nowym, specyficznie już wschodnim miastem. Zdziwiłby się więc, gdyby mógł zobaczyć, co działo się akurat w tym momencie z grupką osób, które wyruszyły do miasta. Najpierw nastąpiło rozstanie z marynarzami, którzy wybrali się do kina Następnie panny Szmaltz urwały się, aby wędrować swoimi tajemniczymi ścieżkami. Elżbieta zaś, pani Zuzanna i państwo Karscy nie wiadomo dlaczego dość szybko przemaszerowali most na Złotym Rogu. Cała czwórka milczała podejrzanie. Pani Zuzanna była wyraźnie zdenerwowana, Elżbieta niespokojna, a pani Karska zupełnie jakoś tego wieczora nie usposobiona do spontanicznych zachwytów. Pan Karski nie mógł kompletnie zrozumieć, co jej się stało, bo na jego pytania odpowiadała półsłówkami. Przy końcu mostu zatrzymano się przed kioskiem z gazetami. - Zaczekajcie chwileczkę. - poprosił Karski.. - Kupię tylko plan miasta. - I ja też. - podskoczyła Elżbieta. - Po cóż?. - zaprotestował.. - Jeden plan nam wystarczy. - Widzi pan, ja chcę mieć plan Stambułu na pamiątkę swój własny. - odpowiedziała niepewnie. - Śliczny ten meczet przed nami. - powiedziała pani Nowakowa nie patrząc wcale na meczet. Znaczące spojrzenie utkwiła w oczach pani Karskiej Młoda kobieta ożywiła się. - Czy nie pogniewają się panie na nas, jeśli teraz z mężem pójdziemy osobno? Zawsze marzyłam, aby pierwszy wieczór w Konstantynopolu spędzić tylko razem z nim -zaszczebiotała prosząco. - Ależ naturalnie. - ucieszyła się ochmistrzowa.. - My się trochę przejdziemy z Elżunią i zaraz wracamy na statek Chwyciła swą pupilkę za rękę i kiwnąwszy głową małżonkom skręciła w pierwszą z brzegu uliczkę. - Czyś ty oszalała?. - wykrzyknął z oburzeniem pan Karski.. - Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego tak się odezwałaś?. - Bo chcę być z tobą. - Przecież i tak byłabyś ze mną. - mruknął ze złością. -I jak ja będę teraz wyglądał wobec kapitana? Dlaczego pozwoliłem im odejść?. - irytował się. - Nic im się nie stanie. A my obejrzymy ten meczet -powiedziała zupełnie bez entuzjazmu, zgaszonym głosem Karska Tymczasem pani Nowakowa z Elżbietą w milczeniu podążały małymi, coraz węższymi i coraz mniej oświetlanymi uliczkami. - Chyba nie idziemy w dobrym kierunku. - zaniepokoiła się wreszcie. - Tak i ja myślę. - przytaknęła Elżbieta. - Musimy się wycofać do jakiejś ważniejszej ulicy, bo tymi zakamarkami możemy łazić do świtu. - Trzeba dotrzeć do Aji Sofii albo do Błękitnego Meczetu. Od każdego z tych punktów trafię z zamkniętymi oczami. Przecież tyle razy wpatrywałam się w plan wyrysowany przez Janusza i tyle razy powtarzałam sobie jego wskazówki. - powiedziała Elżbieta. - Nie pozostaje nam nic innego, jak upolować taksówkę. - z ponurą miną oznajmiła pani Zuzanna.. - Mamy mało czasu i przecież oszczędzałyśmy po to, aby tutaj swobodnie się poruszać. - To spróbujemy skręcić na lewo. Tu powinny być przystanie, będą więc i taksówki Rzeczywiście w parę minut później ładowały się do auta. - Aja Sofia! Aja Sofia!. - zawołała Elżbieta do zwracającego się ku nim smagłego kierowcy.. - Od Błękitnego Meczetu byłoby trochę bliżej. - mówiła do ochmistrzowej -ale nie mam pojęcia, jak on się po tutejszemu nazywa. Ten idiota Janusz mówił stale Błękitny Meczet, jakby zapomniał, że ta nazwa nic nam nie pomoże. A czegóż ten drugi idiota nie rusza? Aja Sofia!. - krzyknęła niecierpliwie. Turecki kierowca patrzył na rozgadaną dziewczynę. - ze zdziwieniem, wreszcie coś zaczął mówić, czego naturalnie obie kobiety nie zrozumiały. - A. - ja So. - fva. - skandowała Elżbieta tonem i sposobem ojca Kierowca przekręcił się na swym siedzeniu i znów zaczął coś mówić, ale minęła dłuższa chwila, zanim Elżbieta zorientowała się, że Turek mówi do nich jakąś straszliwą angielszczyzną, jeszcze o wiele trudniejszą do zrozumienia niż prawdziwa. Na szczęście z dłuższej przemowy udało się jej wyłapać znane słowo "closed". Podskoczyła więc ze złości i zawołała starając się mówić jak najwyraźniej.. - Never mind, Aja Sofia, quickly, Aja Sofia immediately! Kierowała wzruszył ramionami, odwrócił się i wreszcie zapuścił motor. - Czegóż on chciał?. - zapytała pani Zuzanna. - Zdaje się tłumaczył nam, że Aja Sofia teraz zamknięta dla turystów i nie można jej zwiedzić. Jakbyśmy same o tym nie wiedziały. - burknęła Elżbieta. - Cymbał. - rozzłościła się ochmistrzowa Wysiadły wreszcie koło sławnej na cały świat świątyni i nie rzuciwszy nawet na nią okiem powędrowały wzdłuż ogrodzenia. - Zgadza się!. - zawołała Elżbieta.. - To to, to na pewno jest fontanna Ahmeda Trzeciego, teraz musimy iść wzdłuż wałów, aż do ulicy nazywanej Akbiyik Caddesi A później będą te zaułki. Na razie wszystko rzeczywiście się zgadzało. Wysokie starożytne mury stały tam, gdzie miały stać. Tylko wędrowanie tymi bocznymi ulicami nie było zbyt przyjemne. Rzadko trafiający się przechodnie, i to wyłącznie mężczyźni, obrzucali dziwnymi spojrzeniami dwie błądzące cudzoziemki. - Trzecia przecznica w kierunku morza. - mamrotała do pani Zuzanny i do siebie Elżbieta.. - Pierwszą już minęłyśmy. Ale to wąskie przejście? Czy Janusz liczył je jako przecznicę, czy to może tylko coś w rodzaju bramy? Wszystko tu takie dziwne i obce. - zastanawiała się niepewnie. - Chodźmy prędzej. - nagliła ochmistrzowa.. - W każdym razie będziemy musiały zbadać i tę przecznicę ; 5kręciły, ale zaprowadziła je ona do czegoś, co w niepewnym świetle księżyca wyglądało na jakieś fabryczki czy składy. Wycofały się więc szybko i zagłębiły w kolejny wąski zaułek prowadzący zygzakami w dół stromego zbocza. - Tak jak mówił Janusz. - szepnęła Elżbieta, chwytając ramię ochmistrzowej i przytulając się do niej mocno.. - Och, cioteczko! Jeżeli teraz będzie placyk, to nareszcie jesteśmy u celu Ochmistrzowa oddychała głęboko z przejęcia i przez ściśnięte wzruszeniem gardło nie mogła wydobyć słowa. Przytulone do siebie minęły jeszcze jeden zakręt i wąski zaułek rozszerzył się w znały placyk, na którym zobaczyły oświetlone jaskrawą żarówką wejście do czegoś w rodzaju restauracyjki, do czegoś w rodzaju tawerny portowej. - To tutaj. - Tutaj. - Idziemy. - zakomenderowała Elżbieta odważnie Ruszyły przed siebie, ale ledwo przebyły parę kroków, drzwi tawerny otworzyły się z trzaskiem i na placyk wytoczyło się paru pijanych marynarzy. Na widok kobiet krzyknęli radośnie i pośpieszyli w ich kierunku. - Uciekajmy!. - jęknęła ochmistrzowa i złapawszy Elżbietę za rękę zawróciła w stronę, skąd przyszły i Za nimi słychać było odgłosy pogoni i wesołe wybuchy śmiechu. Zadyszane dopadły placu przed Ają Sofią i złapały przejeżdżającą właśnie taksówkę. - I cóż my teraz zrobimy?. - tragicznym głosem odezwała się Elżbieta ,. - Nie martw się, kochanie. Nie udało się nam dziś, spróbujemy jutro. Ale musimy przyjść podczas dnia. W każdym razie sprawdziłyśmy, gdzie to jest. Jak na pierwszy wieczór to też dużo Kapitan i chief siedzieli podczas śniadania rozczarowani Nikt bowiem nie opowiadał o wieczornych wrażeniach, nikt nie dzielił się spostrzeżeniami, nikt nie konfrontował swych wiadomości z wiadomościami innych. A na pytania o wczorajsze przygody wszyscy odpowiadali półsłówkami - No to właściwie nic wczoraj nie udało się państwu zobaczyć. - zreasumował kapitan. - Jakoś niewiele macie do opowiadania o tych cudach stambulskich, na które wszyscy się tak szykowali. A przygód żadnych nie było?. - dopytywał chief. - Nie, niestety. - westchnęła Karska.. - Dziś liczymy na pomoc panów i prosimy o pokierowanie naszymi krokami. Co panowie proponują? Kapitan spojrzał pytająco na chiefa. - Nasz pierwszy będzie, jak zawsze, przewodnikiem A zny potulnie pomaszerujemy tam, gdzie nas zaprowadzi. - Czy ochmistrzowie też pójdą z nami?. - zapytała Elżbieta, która nerwowo kręciła się na krzesełku. - Tak. Po południu nie będziemy mieli czasu. Wobec tego wybierzemy się teraz większą grupą. Dołączą się też koledzy z załogi. Więc zbiórka przy trapie za dziesięć minut -powiedział chief.. - A że dzień nie będzie nadmiernie upalny, można obrać albo kapelusz, albo parasolkę. - dorzucił z uśmiechem w stronę pani Aliny. - Proszę zawiadomić panny Szmaltz, że czekamy -zwrócił się do stewarda kapitan, gdy w parę minut później część wycieczkowiczów schodziła po trapie do czekającej motorówki. - Już odjechały, panie kapitanie. - odpowiedział Lewandowski. - To świetnie. - ucieszył się kapitan Fale Bosforu były tego dnia spokojniejsze. Wszyscy więc, nie wyłączając pani Nowakowej, dostali się do łodzi bez kłopotów. Usadowieni na ławeczkach zapatrzyli się na panoramę miasta. - Proszę teraz powiedzieć coś ciekawego o Stambule -zwróciła się lo chiefa pani Karska. - Dużo można by mówić. - zaczął pierwszy oficer. -i Może rozpoczniemy od samej nazwy. Otóż w przeciwieństwie do Aten, które od swego wybudowania przez wszystkie wieki istnienia zachowały tę samą nazwę, Stambuł, w naukowych opisach figuruje jako miasto o pięciu nazwach. - Funduję wielką nagrodę w formie lodów dla osoby, która wyliczy te pięć nazw. Naturalnie wyłączam z konkursu naszego chiefa. - zaproponował Karski. - Bizancjum! Konstantynopol! Stambuł! Po ichniemu Istambul!. - wykrzyknęła jego żona.. - Niestety znam tylko te trzy Chief rozejrzał się po twarzach siedzących za nim osób. - No śmiało!. - zawołał.. - Kto zna jeszcze inne nazwy?. - Lygos. - mruknął milczący zwykle drugi oficer pokładowy. - O?. - zdziwiła się pani Karska.. - Ale chyba tak się nazywało nie za moich czasów. - Nawet na pewno. - odpowiedział chief.. - Lygos to pierwotna nazwa małego osiedla helleńskiego, które tu właśnie się znajdowało, zanim grupa kolonistów pod wodzą Byzosa zajęła ten półwysep, nadając mu nazwę Byzantion. - To mamy już cztery, a piąta? Ale ponieważ nikt się nie odzywał, głos zabrał znowu chief. - Za czasów Septymiusza Sewera i Karakalli, mniej więcej w latach 196-212, miasto otrzymało urzędowe miano Urbs Antonia, ale nazwa ta się nie przyjęła. - Ot, i nie mamy 1aureata. - stwierdził Pan Karski. - A powinniśmy mieć, bo ja znam szóstą nazwę. - odezwała się nagle, nie biorąca dotąd udziału w rozmowie pani Nowakowa Wszyscy spojrzeli na nią pytająco. - Zadziwiła mnie pani. - odezwał się zaskoczony chief.. - Ja naprawdę znam tylko te pięć. Jakaż jest szósta?. - A Carogród. - odpowiedziała dumnie. - Rzeczywiście. - ucieszył się pierwszy oficer.. - U nas w Polsce. W siedemnastym wieku, podczas wojen tureckich, Konstantynopol nazywany był Carogrodem. Zupełnie zapomniałem. - Widzi pan. - puszyła się ochmistrzowa.. - Pobiłam was starym, poczciwym Sienkiewiczem. - Hurrra! Na cześć laureatki naszego konkursu!. - wykrzyknął pan Karski.. - Jest pani nieoceniona, pani Zuzanno. - A jeśli nawiązujemy do Sienkiewicza. - dorzucił chief. - to właśnie teraz, po przycumowaniu do nabrzeża, parę kroków przemaszerujemy dzielnicą zwaną Galata. Czy ta nazwa przypomina coś naszej specjalistce od Sienkiewicza?. - Naturalnie!. - ucieszyła się Nowakowa.. - Tutaj pan Zagłoba otrzymał palmę męczeńską. - Druga porcja lodów! . - wykrzyknął rozbawiony Karski. - A teraz proponuję spacer piechotą przez Galata Bridge i tą najstarszą dzielnicą miasta ku Serajowi Sułtańskiemu. Tam jest obecnie najciekawsze tureckie muzeum Wobec ogromnego ruchu ulicznego, tak na jezdniach, jak i na chodnikach, towarzystwo rozbiło się na przygodnie dobrane pary i rozciągnęło długim wężem. Elżbieta uczepiła się ramienia pani Nowakowej. Idąc, rozłożyła kupiony wieczorem plan miasta i pilnie obserwowała kierunek drogi. - Cioteczko. - zaszeptała.. - Ten Seraj, do którego wlecze nas pan Tadek, znajduje się w tej samej dzielnicy co Aja Sofia. Blisko "naszej" dzielnicy. - dodała znacząco. -Może uda nam się teraz urwać?. - Nie. - odpowiedziała zdecydowanie ochmistrzowa. -To zwróciłoby uwagę wszystkich. Za wiele trzeba by później kręcić i oszukiwać. Słyszałaś, że, popołudnie będą mieli zajęte. Wtedy pójdziemy. - Dobrze. - zgodziła się Elżbieta.. - I łatwo tam trafimy, bo droga zasadniczo będzie ta sama co teraz. - To mi się mniej podoba, bo ciągle drapiemy się pod górę. - sapała ochmistrzowa. - Ale z powrotem będzie w dół. - pocieszała ją Elżbieta Seraj Sułtański zainteresował wszystkich. Nawet Elżbieta i pani Nowakowa zapomniały o swoich tajemniczych sprawach. Sam budynek uformowany był w kształcie rozległego czworoboku z wielkim placem pośrodku. Opadające ku morzu ogrody, zabudowane altanami, pawilonami, fontannami, pełne dziwnych i malowniczych wirydarzy, stwarzały wizję wschodniej bajki z tysiąca i jednej nocy. Toteż ciężko przyszło chiefowi zgarnąć swoją gromadkę do sal muzealnych, mieszczących się w najrozleglejszych częściach budynków. - Najpierw zwiedzimy dział broni. - zaproponował. Panie zgodziły się z ociąganiem. - Jako pacyfistka powinnam bojkotować tego rodzaju instytucje. To wy, mężczyźni, lubujecie się w widoku śmiercionośnych narzędzi. - powiedziała z sarkazmem pani Karska.. - Tam nie będzie dla nas nic interesującego Z początku z niechęcią, później z coraz większym zainteresowaniem oglądano eksponaty. Zakrzywione tureckie szable, siodła, łuki, sajdaki, jakby ilustracja do ukochanego Sienkiewicza, zachwyciły ochmistrzową. Pan Karski szukał śladów wizyty krzyżowców i wywoływał wizje. Godfrydów, Baldwvinów i Tankredów Oboje rozśmieszyli wszystkich przy oglądaniu ogromnego, prostego miecza, ułożonego na aksamitach w specjalnej gablocie. Napis objaśniający brzmiał, że miecz ten należał do Osmana I, uważanego za założyciela państwa tureckiego Tymczasem pan Karski twierdził, że jest to typowy miecz latyński z epoki wojen krzyżowych, a pani Zuzanna widziała w nim Zerwikaptura pana Longinusa Podbipięty Wreszcie powędrowano do muzeum kostiumologicznego, w którym cały szereg ubiorów tureckich bardzo jakoś przypominał polskie stroje narodowe. Zwiedzono także pawilon ceramiki, stare kuchnie sułtańskie, przewędrowano przez bogaty dział wschodnich dywanów. Wreszcie obejrzano z zachwytem cały szereg komnat urządzonych ze wschodnim przepychem Kiedy już wszyscy byli zmęczeni do ostateczności i zaczęli przebąkiwać o powrocie na statek, niezmordowany w swych zainteresowaniach chief wykrzyknął z oburzeniem.. - Jak to?. - Więc chcecie stąd pójść, nie zobaczywszy skarbca sułtańskiego? Wizja skarbca zelektryzowała zebranych i obudziła na chwilę gasnącą energię Podziwiano więc bogate spięcia do czapek, biżuterię kobiet z haremów, broń obsypaną klejnotami, trony sułtańskie wysadzane drogimi kamieniami. Wkrótce jednak wszyscy poczuli właściwie przesyt, ale chief ciągle jeszcze był pełen energii. - Jeszcze chwilkę cierpliwości. W tej ostatniej sali znajduje się jeden z większych brylantów świata. To wam na pewno zaimponuje. - oznajmił znudzonemu już tym zatrzęsieniem kosztowności towarzystwu.. - To powinniście państwo koniecznie zobaczyć Wszyscy więc posłusznie zbliżyli się do szerokich drzwi prowadzących do ostatniego pomieszczenia. Stanąwszy na progu zamarli jak na komendę i słowa nie mogli przemówić z wrażenia. Na aksamitnym tle, oświetlony paroma reflektorami, wisiał wielki brylant, a przed nim z wypiekami na twarzach, z rękami złożonymi nabożnie jak do modlitwy tkwiły bez ruchu panny Szmaltz. - Tego misterium nie należy przerywać. - mruknął złośliwie kapitan, wycofując się pierwszy ku wyjściu Elżbieta nerwowo zastukała do kabiny ochmistrzów. - Ciociu! Prędko! Motorówka czeka Drzwi uchyliły się i w szparze ukazała się zatroskana twarz pani Zuzanny. - Cicho, Elżbietko. - wyszeptała.. - Antoni źle się czuje. Okropnie go od tego upału rozbolała głowa. Położył się na chwilę i zasnął Dziewczyna chwyciła ochmistrzową za rękę i wyciągnąwszy ją na korytarz cichutko zamknęła drzwi od kabiny. - Wujek śpi? To świetnie. - ucieszyła się trochę egoistycznie.. - Tym łatwiej będzie nam wyjść. - Ale widzisz.. - Zawahała się Nowakowa.. - On chory. Czy ja go mogę tak zostawić? A w ogóle czy nie lepiej jednak powiedzieć mu o wszystkim i poprosić, żeby z nami pojechał? Przemyślałam wszystko i teraz znowu zaczynam się bać. Tam było tak jakoś okropnie. Tylu pijanych Dziewczyna patrzyła na ciotkę zmieszana. Ona też bała się, ona też miała wiele wątpliwości i wcale nie była pewna słuszności podjętej decyzji. Może ciotka ma rację? Może bezpieczniej i lepiej powiedzieć o wszystkim ojcu i Nowakowi? Stała chwilę głęboko zamyślona. Wreszcie potrząsnęła energicznie głową. Bezpieczniej? Na pewno tak. Ale czy lepiej? A jeżeli Janusz się omylił? Jeżeli ten trop jest fałszywy?. - Ciociu. - powiedziała z naciskiem.. - Nie dajmy się zwariować. Jeżeli co godzina będziemy zmieniały plan na pewno nic nie załatwimy i narobimy strasznych głupstw. Wczoraj był wieczór i było bardzo nieprzyjemnie. Dziś jest jasny dzień, z pewnością więc wszystko będzie wyglądało inaczej. Nie, ma co się namyślać. Jedziemy!. - chwyciła Nowakową za rękę i pociągnęła za sobą. Przemknęły przez korytarz, zbiegły po schodach i wypadły na pokład w momencie, gdy motorówka szykowała się do odbicia od burty statku. - Prędko, ciociu! Prędko!. - wołała Elżbieta zbiegając po trapie. Pani Zuzanna dysząc ciężko i potykając się o stopnie dreptała za nią. Kiedy znalazły się na ławeczce motorówki sunącej po rozkołysanej powierzchni cieśniny, Nowakowa spojrzała na Elżbietę niepewnie. - Będą nas szukać. Będą się niepokoić. - powiedziała cicho. - Załatwiłam to z Lewandowskim. Prosiłam, żeby powiedział ojcu i wujciowi, że pojechałyśmy do fryzjera. - Do fryzjera?. - w głosie ochmistrzowej zabrzmiało wielkie zdziwienie.. - Bój się Boga, dziecko! Przecież ja nigdy nie chodzę do fryzjera. - dotknęła ręką swoich gładko upiętych włosów.. - A i ty, o ile mi wiadomo, raczej unikasz kontaktu z mistrzem nożyczek. Elżbieta z zakłopotaniem odgarnęła pasma włosów, które targane przez wiatr, zakrywały jej prawie całą twarz. - Oj, ciociu. - jęknęła błagalnie.. - Znowu ciocia zaczyna z tymi włosami. Powiedziałam. "Do fryzjera", bo nic innego nie przyszło mi do głowy, a nie miałam czasu do namysłu. Zresztą czy to nie wszystko jedno?. - Ale Antoni pomyśli, że ja oszalałam. - westchnęła ciężko ochmistrzowa.. - Już i tak patrzy podejrzliwie i obserwuje mnie spod oka. Motorówka dobiła do nabrzeża. Po stromych schodkach wydostały się na bulwar i wmieszały w tłum przechodniów. Rozglądając się uważnie szły szybko, zatrzymując się od czasu do czasu, aby spojrzeć na plan, który Elżbieta trzymała przez cały czas w ręku. - Nie wiem, czy dobrze idziemy. - zatrwożyła się w pewnej chwili Nowakowa.. - Jakoś dzisiaj zupełnie inaczej to wszystko wygląda. - No bo po ciemku wszystkie koty szare. - roześmiała się, dziewczyna.. - Nie mam żadnych wątpliwości, że idziemy właściwą drogą. I zaraz będziemy na miejscu. Rzeczywiście po kilku minutach znalazły się na placyku, z którego wczoraj uciekały w takim popłochu. Dziś było tu pusto i sennie. Padające już trochę ukośnie promienie słońca oświetlały zakurzoną szybę i szyld tawerny. - O Boże. - westchnęła cicho Nowakowa.. - Tak się boję, że aż mi dech zapiera. - Ja też się boję, cioteczko. Ale nie możemy tego po sobie pokazać. Musimy udawać, że przyszłyśmy tu bez żadnego celu. Po prostu wstąpiłyśmy, żeby się napić czegoś chłodnego. Pchnęła drzwi i zdecydowanym krokiem weszła do wnętrza. Nowakowa szybko podążyła za nią. - I co my teraz biedne zrobimy? Pani Zuzanna patrzyła na Elżbietę ogromnie zatroskana.. - Już drugi raz tu jesteśmy, a sprawa nie posunęła się naprzód. - Przecież załatwiłyśmy bardzo dużo i jeżeli chodzi o mnie, to jestem prawie całkowicie pewna, że trafiłyśmy pod właściwy adres. - Chyba masz rację. Wygląd zgadza się co do joty. Wzrost, oczy, usta, kolor włosów. Nawet ruchy. Ale przecież to może być zbieg okoliczności. No takie przypadkowE podobieństwo. - Niemożliwe, ciociu! Nie ma dwóch jednakowych twarzy na świecie. A zresztą nie tylko wygląd przemawia za tym, że mam rację. Przecież reakcja była taka, jakiej oczekiwałyśmy. - A ja się ciągle obawiam omyłki. - Teraz nie czas się nad tym zastanawiać. - ucięła stanowczo Elżbieta.. - Pomyślmy lepiej, co zrobić, żeby się wymknąć ze statku wieczorem. To przecież wcale nie będzie łatwe. - No właśnie. - przytaknęła z ciężkim westchnieniem pani Zuzanna.. - Szczerze mówiąc, wydaje mi się to nie tylko trudne, ale wręcz niemożliwe. - Musimy się wyrwać!. - wykrzyknęła Elżbieta.. - Musimy! Teraz, kiedy nareszcie jesteśmy tak blisko celu, nie wolno nam się zrazić trudnościami. Przecież to strasznie ważne. No, niech cioteczka sama pomyśli, nareszcie dziś dowiemy się wszystkiego. Nareszcie będziemy mogły sobie powiedzieć, że zrobiłyśmy to, czego nie dokonał Janusz. - Ale jak wyjdziemy ze statku i jak tam trafimy? -jęknęła z rozpaczą ochmistrzowa.. - Czekaj. - dodała zatrzymując się.. - Pokaż tę kartkę. Przeczytajmy jeszcze raz, co tam napisane. Elżbieta posłusznie sięgnęła do torebki, wyjęła z niej skrawek pogniecionego papieru i podała Nowakowej. - "Dziś wieczorem, o dziesiątej, koło kościoła Świętej Ireny". O dziesiątej!. - parsknęła ze złością pani Zuzanna.. - Łatwo powiedzieć. Nawet w Gdyni nie chodzę o tej porze po mieście, a teraz mam po nocy wędrować po jakichś zakamarkach tego pogańskiego miasta. I to w dodatku z tobą!. - Zawsze lepiej ze mną niż sama. We dwie raźniej i bezpieczniej. - Ale! Nie widzisz to, jak ci poganie łakomie na ciebie patrzą? Omal im te czarne ślepia nie wyskoczą. - Ciociu!. - oburzyła się Elżbieta.. - Przecież Turcy to nie poganie. - Poganie czy mahometanie mała różnica. A z oczu im niedobrze patrzy i naprawdę boję się o ciebie. - A ja miałam nawet taki sen, że Turek chciał mnie porwać do haremu. - Jezus Mario!. - wykrzyknęła ochmistrzowa chwytając Elżbietę za rękę i rozglądając się trwożnie dookoła. -Teraz jak mi to powiedziałaś, już żadna siła nie ruszy mnie wieczorem ze statku. - Przecież chyba ciocia nie wierzy w sny?. - Wierzę, nie wierzę, ale uważam, że nie należy kusić Opatrzności. I do żadnego kościoła nie idziemy. Nie chciała gadać z nami w tej knajpie, to widocznie nic o nas nie wie. - Wcale nieprawda, że nie chciała!. - zaprzeczyła zdecydowanie Elżbieta.. - Przecież ciocia widziała, że bała się tego typa za ladą. Widocznie nie mogła przy nim mówić. - Może masz rację. Rzeczywiście zachowywała się bardzo dziwnie. - Cioteczko. Przecież to jasne jak słońce. Gdyby się go nie obawiała, to porozmawiałaby z nami po ludzku, a nie bawiła się w pisanie tajemniczych kartek i w spotkania "wieczorową porą" przy jakimś kościele. Zresztą czy ciocia zauważyła, z jakim strachem wciskała mi ten świstek? Jak się oglądała, czy on tego nie widział. - To zauważyłam. - przyznała pani Nowakowa. - No więc Nie ma mowy o tym, żeby nie chciała z nami gadać i wobec tego, żeby nie wyjechać z niczym, musimy pójść dziś wieczorem na to spotkanie. - Ale ja ciągle nie mam pojęcia, jak to zrobimy. - Już ja coś wymyślę. - powiedziała stanowczo Elżbieta.. - Muszę jakoś z tego wybrnąć. Nie po to gnałam na drugi koniec świata, żeby teraz wracać jak niepyszna z pustymi rękami tylko dlatego, że nie umiałam wymknąć się ze statku. Głowa do góry, cioteczko. Jeżeli dokonałyśmy tego, że pokryjomu weszłam na statek i nielegalnie wyjechałam w rejs, to i do tajemniczej Świętej Ireny jakoś dotrzemy. Ale teraz chodźmy prędzej. Nie należy przeciągać samotnych wycieczek, bo to może wzbudzić podejrzenia Przyspieszyły kroku i dłuższy czas szły w milczeniu, nie zwracając uwagi ani na oryginalną wschodnią architekturę, ani na barwny, hałaśliwy tłum przechodniów. Elżbieta była głęboko zamyślona i żadne wrażenia do niej nie docierały. Pani ochmistrzowa spoglądała podejrzliwie na śniadych mężczyzn, którzy według niej zbyt natarczywie je obserwowali. - Gapią się na ciebie jak na malowane wrota. - Warknęła wreszcie półgłosem,. - Jeśli czasem który spojrzy, to dlatego, że tu nie ma blondynek. - mruknęła dziewczyna. - więc nic dziwnego, że ich moje włosy interesują. A zresztą wydaje mi się, że widok samotnie wędrujących kobiet jest dla nich trochę egzotyczny, bo ich babki według tradycji powinny siedzieć zamknięte w domach. - Jednak spoglądają na ciebie ze szczególnym zainteresowaniem, bo na mnie żaden z nich by się nie obejrzał. - Ależ wprost przeciwnie. - naśladując głos radzika zawołała rozbawiona Elżbieta.. - Jestem przekonana, że oni na cioteczkę patrzą o wiele bardziej łakomie niż na mnie. - Co też ty wygadujesz. - oburzyła się pani Nowakowa. - Nie wygaduję, tylko mówię prawdę. Turcy uwielbiają grube kobiety. Podobno tuczą swoje żony jak indyki, żeby były bardziej urodziwe. Więc ciocia ze swoją tuszą... - Jak poganiasz mnie jeszcze przez parę dni po tym przeklętym Stambule, to schudnę tak, że nie tylko żaden Turek na mnie nie spojrzy, ale nawet mój ślubny małżonek przestanie mnie kochać. Bo on, choć Polak i chrześcijanin, nigdy mi się nie pozwolił odchudzać. Twierdzi, że podobam mu się z tym całym bagażem sadła. Już widzę siebie oczami duszy szczupłą jak rusałka i porzuconą przez Antosia -roześmiała się wesoło. - Do tego w żadnym wypadku nie możemy dopuścić Nie wolno martwić wujcia ani też sprzeciwiać się jego woli!. - zawołała Elżbieta, zwalniając kroku. - A wiesz?. - odezwała się po chwili milczenia ochmistrzowa.. - Ciągle zastanawiam się, co ją może łączyć z tym typem zza lady. Kto to może być?. - Na pewno właściciel knajpy, więc jej chlebodawca i szef. - Ale dlaczego ona się go boi?. - Czy ja wiem?. - Elżbieta zamyśliła się na chwilę. -Może on jest bardzo wymagający, nie pozwala jej tracić czasu na rozmowy, tylko żąda, żeby cały czas pracowała A może ma na sumieniu jakieś brudne sprawy, o których ona wie i boi się, żeby go nie zdradziła? W każdym razie to jakiś ciemny typ i pysk ma wybitnie niesympatyczny. - Dobrze, że siedziałaś plecami do niego. Przynajmniej nie mógł ci się przyjrzeć. - A czy to ważne?. - zdziwiła się Elżbieta. - Sama nie wiem. Ale nie mogę przestać myśleć o tym twoim śnie. I ciągle mi się wydaje, że grozi ci jakieś niebezpieczeństwo. A może to handlarz żywym towarem?. - Ależ, ciociu! Mnie się śnił Turek z szablą, a ten jest na pewno "niewierny" i w dodatku zamiast szabli miał w ręku kufel z piwem. - śmiała się Elżbieta. - miej się, śmiej. A to nigdy nic nie wiadomo. Krótko przed wyjazdem śnił mi się tygrys. Szedł Świętojańską i machał do mnie ogonem. - No i co?. - A na drugi dzień kot Maciejewskich tak mnie podrapał, że do dziś mam znaki na dłoniach. - To rzeczywiście był proroczy sen. Ale moje, na szczęście, rzadko się sprawdzają, miejmy więc nadzieję, że wywiozę stąd całą głowę. - Daj Boże. - westchnęła pani Zuzanna, obrzucając jednocześnie groźnym spojrzeniem smagłego mężczyznę w czerwonym fezie, który mijał właśnie Elżbietę i patrzył na nią wzrokiem pełnym, zachwytu ,. - Więc teraz nie pozostaje nam nic innego, jak tylko to, i że ty musisz w zręczny sposób zwerbować asystenta, aby nam towarzyszył, a ja poproszę Karską o sprytne ukrywanie naszej nieobecności na statku. - zakończyła którąś z rzędu tajemniczą naradę ochmistrzowa. - A wymykamy się osobno. Ja usadowię się przy samych drzwiach i nikt nie zauważy, jak się wysunę. To świetnie, że akurat dziś zorganizowano maraton. Wszyscy do godziny czwartej rano będą siedzieć w świetlicy, a wyjdą z obolałymi głowami i kompletnie jak zaczadzeni. Przez osiem godzin będą się przecież wędzić w dymie papierosowym. Nikt nie powinien zauważyć, że nas nie będzie na statku przez jakieś dwie godziny. - gadała przejęta Elżbieta `. - Spieszmy się. - przerwała pani Zuzanna.. - I na wszelki wypadek zabierz ze sobą wszystkie dolary, które uskładałaś. Czort jeden wie, co nas dzisiaj czeka. - dodała załamującym się ze zdenerwowania głosem. Wyszły z kabiny i pani Nowakowa powędrowała na drugą stronę statku do państwa Karskich, a Elżbieta pobiegła na poszukiwanie asystenta. Tymczasem mesę załogową i przylegający do niej salonik marynarze przekształcili w salę kinową. Od wielu bowiem lat panował taki zwyczaj na polskich statkach, że jeśli w jakimś porcie spotkały się one ze statkiem radzieckim, na jedną noc zamieniano się swoimi zestawami filmowymi i urządzano istny maraton filmowy. Tak było i tym razem. W godzinach popołudniowych oficer radiowy i delegat załogowy wybrali się motorówką z wizytą na radziecki statek, który wyładowywał po przeciwległej stronie Bosforu, prawie przy samym brzegu azjatyckim. Zabrali ze sobą wszystkie puszki z filmami, jakie znajdowały się na statku. Po dwóch godzinach, według utartego obyczaju, nastąpiła rewizyta radzieckich marynarzy. Przywieźli swoje filmy, których tym razem było aż, pięć. - Zaczynamy od filmu "Dom na rozstajach". Komedie zostawimy chyba na później. - proponował oficer radiowy. - Pan jest magikiem od kultury na statku, więc panu powierzamy nasz los z całym zaufaniem. - Odpowiedział żartobliwie pan Karski. - A jutro mamy zwiedzać Aję Sofię, Błękitny Meczet i Bazary. - jęknęła jego żona.. - Po tak morderczej nocy tylko mój cień będzie się snuł po Stambule. - Trudno. Takie są tradycje. - odpowiedział jej kapitan.. - Musi pani cierpieć razem z nami. - Tym bardziej. - dorzucił mąż. - iż obiecaliśmy sobie brać udział we wszystkim, co się dzieje na statku i żyć życiem załogi. Na chwilę przed zgaszeniem świateł zjawiły się panny Szmaltz. Powstało więc zamieszanie przy robieniu dla nich miejsc. Skorzystała z tego Elżbieta i przesunęła się jeszcze bliżej drzwi. - Zaczynamy. - oznajmił oficer radiowy. Rozmowy urwały się, skupiona cisza zapanowała w prowizorycznej sali kinowej, a w "Domu na rozstajach" zaczęła się przyfrontowa martyrologia. Minęła już chyba godzina, gdy pani Zuzanna siedząca koło swego małżonka przechyliła się ku niemu i zaczęła szeptać do samego ucha. - Okropnie denerwujący film. Głowa mnie trochę rozbolała. Pójdę chyba na chwilkę się położyć. Wrócę na komedię, żeby się razem z tobą pośmiać. Nie przychodź do mnie, bo chcę odpocząć w spokoju. - Dobrze. - odmruknął ochmistrz zapatrzony na ekran huczący wystrzałami. One nigdy nie potrafią ocenić dobrego wojennego filmu. - pomyślał z politowaniem o całym rodzaju żeńskim. Ochmistrzowa prawie bezszelestnie, wpół zgięta przesunęła się między widzami. Przez pół godziny jeszcze film hipnotyzował zgromadzonych w mesie ludzi. Optymistyczne zakończenie wywołało u wszystkich westchnienie ulgi. Wreszcie światła zostały zapalone i zgromadzone towarzystwo spostrzegło, że sala ciemna jest od dymu. - Krótka przerwa na wywietrzenie. - zakomenderował pan radio.. - Czy musicie tak piekielnie palić?. - zwrócił się z wyrzutem do zgromadzonych. - Jak film jest piekielnie denerwujący, to musimy piekielnie palić. - odpowiedział Felek szczerząc zęby. - A jaki film teraz nam pan pokaże?. - spytał kapitan. - "Sekretarza rejkomu". To film trochę stary, ale należy już do klasyki filmowej. - odpowiedział oficer radiowy. - To świetnie. - ucieszył się pan Karski.. - Ten "Sekretarz" uciekł nam z ekranów, zanim zdążyliśmy go obejrzeć. Dobrze, że zobaczymy teraz. - A gdzie Elżbieta?. - zdziwił się kapitan, rozglądając się po twarzach obecnych nie widząc córki. - Pewno poszła do siebie. - odpowiedziała szybko pani Karska.. - To przecież trzeba mieć stalowe zdrowie i nerwy, aby oglądać wojenne obrazy. - "Sekretarza rejkomu" powinna zobaczyć. To świetny film. - powiedział podnosząc się kapitan.. - Idę po nią. Pani Karska poderwała się. - Elżbieta pożyczyła ode mnie bardzo ciekawą książkę, może więc lepiej nie przeszkadzać jej. - zaczęła mówić nerwowo. - Na czytanie będzie miała czas, gdy wyjdziemy na morze. - odparł wychodząc. - To ja skorzystam z okazji i pójdę się czegoś napić -odezwał się ochmistrz wstając z krzesła. - O jej, o jej, o jej. - zajęczała pani Karska opadając na fotel. Tymczasem i ochmistrz, i kapitan, każdy na swoją rękę, chodzili po statku, jeden w poszukiwaniu córki, drugi żony, której nie zastał w kabinie. Wreszcie wpadli na siebie w jednym z licznych korytarzy. - Nie mogę znaleźć Elżbiety. - odezwał się zirytowany kapitan. - Zuzia zginęła. - zajęczał Nowak. - A czy Przypadkiem nie wybrały się do miasta?. - po chwili milczenia podjął kapitan. - A po cóż? Teraz? Po nocy?. - Spytajmy trapowego. Wyszli obaj na pokład. - Pani ochmistrzowa z panną Elżbietą odpłynęły do miasta dokładnie trzy kwadranse temu, panie kapitanie. -meldował na ich widok nie pytany nawet marynarz. - Same?. - zapytali jednocześnie z niedowierzaniem. - Same. - odpowiedział trapowy.. - Pomagałem przecież zejść ochmistrzowej do motorówki, panie kapitanie. - Gdzie pojechały i po co?. - zastanawiał się kapitan. - Ja, panie kapitanie, pytałem o to samo. A panna Elżbieta roześmiała się bardzo głośno i powiedziała, że wolą tak jak wczoraj oglądać przy księżycu meczety i minarety, niż wędzić się w dymie papierosowym na naszym maratonie. - Wcale mi się to nie podoba. - podjął kapitan.. - Stambuł wieczorem to nie Ateny ani Pireus. Trzeba będzie i nam popłynąć za nimi. Pewno stoją na moście i podziwiają Złoty Róg w blaskach księżyca. Lepiej jednak, żeby już były na statku. To mówiąc skinął ręką na jedną z łodzi, których zwykle parę kręciło się koło statków przycumowanych do beczek. - O Boziu! Boziu!. - zajęczał schodząc za nim po trapie ochmistrz. - Asystent czeka na nas na moście. Prosiłam go, żeby wyruszył przed nami. - Paplała Elżbieta, gdy motorówka odsunęła się na tyle od statku, że trapowy, który zadawał o wiele za dużo pytań, nie mógł już nic usłyszeć. - Ciii.. - Zgromiła ją ochmistrzowa pokazując oczami Turka kierującego łódką. - Ten efendi nie rozumie, co mówią giaurowie. - uspokoiła ją Elżbieta.. - A ja nie chciałam, żeby wachtowy wiedział, że idziemy z asem. Przecież gdyby wynikła awantura, to my się jakoś wyłgamy, a jemu byłoby ciężko. - Dobrze zrobiłaś. - pochwaliła ją ochmistrzowa Motorówka dobijała już do nabrzeża. Elżbieta zręcznie przeskoczyła z łodzi na schodki i pomogła wtarabanić się na nie pani Nowakowej. - Spieszmy się. - sapała ta ostatnia skręcając w stronę mostu.. - Nie widzę go. - zmartwiła się, patrząc na prawie pusty o tej porze, a tak ruchliwy w ciągu dnia Galata Bridge. - Bo umówiłam się, że będzie czekał na tej niższej kondygnacji koło kiosków. Nie chciałam, aby go zobaczył ktoś z załogi wracający na statek. Niech cioteczka idzie górą i stara się zatrzymać taksówkę, a ja skoczę po niego. W parę minut później cała trójka znalazła się w samochodzie. - Kościół Świętej Ireny. Santa Irene Church. - powiedziała Elżbieta do kierowcy i samochód ruszył. - Gdzie panie jadą i po co?. - zapytał asystent zdziwiony.. - Z tego, co panna Elżbieta powiedziała, niewiele zrozumiałem Ochmistrzowa westchnęła ciężko. - Widzi pan, musimy załatwić bardzo ważną sprawę, a o co chodzi, to tajemnica. Proszę, niech pan o nic nie pyta, bo naprawdę powiedzieć nie możemy. A bałyśmy się iść same. Ja mam do pana zaufanie, poprosiłam więc o opiekę i dziękuję, że nam pan jej nie odmówił. Chyba pan też ma do nas zaufanie i wierzy, że nie robimy nic złego. - A nam chodzi tylko o to, aby pan poczekał na nas w pewnym oddaleniu. - dodała Elżbieta.. - Mamy się spotkać z jedną osobą. Pogadamy trochę i zaraz wrócimy na statek. Na pewno zdążymy na trzeci film i nikt nie zauważy naszej nieobecności. Samochód przyhamował i stanął. Asystent sięgnął do kieszeni, ale pani Nowakowa zatrzymała go. - Niech pan przestanie. Na te wydatki Elżbieta ma pieniądze. Ile zapłaciłaś?. - zwróciła się do dziewczyny. - Pięć tureckich wariatów. - Więcej niż pół dolara. - zmartwiła się ochmistrzowa.. - A gdzie jest ten kościół Świętej Ireny?. - spytała rozglądając się po słabo oświetlonej uliczce, której jedną stronę tworzył parometrowej wysokości potężny mur forteczny. - Wewnątrz murów. - wytłumaczyła Elżbieta.. - Więc my, panie Bronku. - zwróciła się do młodego człowieka -wejdziemy tą bramą, a pan zaczeka na nas tutaj. Proszę za nami nie iść, chyba że usłyszałby pan nasze wołanie. Ale miejmy nadzieję, że to się nie zdarzy. Asystent został więc sam i wolnymi krokami zaczął przechadzać się po wąskim chodniku w cieniu starożytnego muru Cała ta tajemnicza sprawa, w którą wciągnęła go Elżbieta, coraz mniej mu się podobała. Sięgnął po papierosa, zapalił i zaciągnął się głęboko. - Dlaczego tajemnica?. - zaczął analizować sytuację. -Dlaczego kapitan i ochmistrz nie wiedzą o niczym? Co znaczą te nocne skradania? W co wplątała się pani Nowakowa i Elżbieta? Młody człowiek stawał się coraz bardziej niespokojny . Nerwowo spojrzał na zegarek. Minęło już pół godziny od chwili, gdy kobiety cichutko wsunęły się w ciemny otwór bramy. - Co one tam robią?. - zadawał sobie pytanie, coraz bardziej przejęty Nagle przypomniał sobie to, co powiedziała Nowakowa przy płaceniu za przejazd taksówką. Powiedziała przecież wyraźnie. "Elżbieta na te wydatki ma pieniądze". Więc ktoś pokrywa koszty. - wyciągnął oczywisty wniosek i zdenerwowanie jego doszło do szczytu. Pani Nowakowa jest poczciwą, ale i trochę ograniczoną kobietą. - rozważał.. - A córka kapitana, pomimo że jest porządną dziewczyną, to przecież równocześnie trochę postrzeloną i lekkomyślną kozą. Jeśli więc obie zostały wykorzystane do jakichś podejrzanych spraw, a na to jednak wskazuje ta dziwna tajemniczość, to mnie przecież nie wolno w tym pomagać. Muszę sprawdzić, co one tam robią. - zdecydował się nagle. i na palcach przesunął się przez bramę. Natychmiast za murem otoczył go mrok. Aleja gęsto wysadzona starymi kasztanami niewiele przepuszczała księżycowego światła. Skradając się od pnia do pnia, posuwał się ostrożnie naprzód. Wreszcie zobaczył z daleka sylwetki trzech kobiet siedzących na niskim murku koło kościoła. Szeptały z głowami pochylonymi ku sobie. Przez dłuższą chwilę stał patrząc na nie, wreszcie z ociąganiem cofnął się na swój posterunek. Jak wrócą, zmuszę je, aby powiedziały mi, o co chodzi zdecydował.. - Wtedy zastanowię się, co należy robić i jak postąpić. Minęło jeszcze chyba pół godziny. Wreszcie asystent zobaczył ochmistrzową i Elżbietę. Podskoczył na ich spotkanie i już otwierał usta, aby zasypać je pytaniami, które sobie tak skrupulatnie przyszykował, lecz nie zdołał wykrztusić słowa. W słabym świetle rzadkich lamp ulicznych zobaczył, że obie kobiety płaczą. - Co się stało?. - zawołał przerażony. - Idziemy, panie Bronku. - odpowiedziała ochmistrzowa. Biorąc go pod rękę, ciężko oparła się na jego ramieniu. - Proszę mi powiedzieć, co się stało?. - podjął.. - Przecież musiało się coś stać, jeśli panie tak płaczą. - Stało się coś bardzo ważnego. - odpowiedziała poważnie Nowakowa.. - Ale w żadnym wypadku nie możemy panu jeszcze o tym powiedzieć. Przyjdzie czas, że dowie się pan o wszystkim. - Musimy wędrować piechotą. - przerwała Elżbieta, widząc że as otwiera usta do nowych pytań.. - Ochłoniemy przez drogę. Przecież w takim stanie nie mogą nas zobaczyć na statku. Młody człowiek z kompletnym zamętem w głowie, w milczeniu prowadził obie kobiety pustymi ulicami W milczeniu szli przez wąskie ulice, w milczeniu przebyli most na Złotym Rogu i dotarli do nabrzeża. Młody marynarz rozejrzał się niespokojnie w prawo i lewo po osrebrzonych księżycem falach Bosforu, następnie nerwowo spojrzał na zegarek. - Przepadliśmy. - odezwał się ponuro.. - Zupełnie zapomniałem, że motorówki dyżurują tutaj tylko do godziny jedenastej. Później trudno jeszcze jakąś złapać. - A teraz która?. - zapytała Nowakowa. - Kwadrans po dwunastej. - odpowiedziała Elżbieta. -Ano to leżymy. Wszyscy się dowiedzą, bo trzeba będzie czekać do rana. A o której godzinie zaczynają przewozy?. - Chyba około piątej. Nigdy sobie nie daruję, że o tym nie pomyślałem i naraziłem panie na tę przygodę. Ale tak byłem przejęty naszą tajemniczą wyprawą, że zupełnie, ale to zupełnie zapomniałem o wszystkim innym. - tłumaczył się asystent. - Niech się pan nie martwi.. - Ochmistrzowa położyła kojącym ruchem rękę na jego ramieniu.. - Noc jest ciepła Posiedzimy sobie i pogadamy. - Zaraz.. - Asystent chwilę się zastanowił.. - Gdybym miał latarkę, to mógłbym nadać sygnały do trapowego, żeby spuścili szalupę i przypłynęli po nas. - Ja mam latarkę. - ucieszyła się Elżbieta.. - Kupiłam ją dziś, bo przypuszczałam, że będzie nam potrzebna. - Proszę mi ją dać. Przez parę minut panowało milczenie. A z nabrzeża w kierunku statku stojącego w dość dużej odległości mrugało samotne światełko wzywające pomocy. Wreszcie marynarz ze zniechęceniem odłożył latarkę i sięgnął po papierosa. - Nic z tego nie wyjdzie. Przecież od godziny dwunastej na wachcie stoi Felek. A jak go znam, to wiem, co teraz robi. - A co?. - zaciekawiła się ochmistrzowa. - Wychodząc na służbę na pewno uchylił kotary na którymś oknie świetlicy i stoi teraz odwrócony do nas tyłem, zagapiony na ekran. Elżbieta uśmiechnęła się. - Strasznie lubię przygody!. - zawołała. - Tak. - zgryźliwie mruknęła Nowakowa.. - Ale przez tę przygodę wyda się, że nie jesteśmy na statku i tak, jak ty to nazywasz, znów trzeba będzie się wyłgiwać. A ja tego nie lubię. W dodatku boję się też, żebyśmy nie wpakowały pana Bronka w kłopoty. - Z panem Bronkiem jest wszystko okej. Był przecież w kinie na mieście i film był tak wspaniały, że został na drugim seansie. A jak przyszedł na przystań, to nas tutaj zastał siedzące. Od tego i tylko od tego momentu zaczęła się jego opieka nad nami. - Żeby tylko ktoś zechciał uwierzyć w moje kinowe zainteresowania. - mruknął asystent. Nagle poderwał się. - Niech panie patrzą!. - zawołał.. - Coś się dzieje na naszym statku. Zapalono światła na pokładzie łodziowym. - Może pan teraz popstryka do nich tą latarką. - zaproponowała niefachowo ochmistrzowa. - Teraz nie ma sensu. Oni są w pełnych światłach, więc nic nie zobaczą. Zresztą widzę, że szykują się do spuszczania łodzi. Pewno kapitan spostrzegł nieobecność pań. Zaraz tu będą. - No to trudno. Szykujmy się do łgania, kręcenia, oszukiwania. - westchnęła Nowakowa. - Za dzisiejszy wieczór jestem gotowa zapłacić każdą cenę. - powiedziała Elżbieta zdecydowanym tonem. - O! I pani Karska znajduje się w łodzi. - poinformował asystent.. - Ale nie widzę kapitana ani ochmistrza. Łodzią kieruje trzeci oficer pokładowy. Wkrótce łódź przybiła do nabrzeża, a pani Alina witając się z paniami narobiła tyle hałasu, tak się trzepotała, tak ze śmiechem opowiadała o filmach, opuszczaniu łodzi, że zasadniczo na pytania o, powód późnego powrotu ochmistrzowej, Elżbiety i asystenta nie było miejsca. Już dziób łodzi odepchnięty został od nabrzeża, gdy jeden z marynarzy zapytał.. - A gdzie kapitan i ochmistrz?. - Jak to?. - zaniepokoiła się pani Zuzanna.. - To ich nie ma na statku?. - Nie. - odpowiedział trzeci oficer.. - Przecież popłynęli do miasta na poszukiwania około godziny jedenastej. - O jej!. - jęknęła Nowakowa.. - Czy im się nie stało co złego? Łódź znajdowała się już o kilkadziesiąt metrów od przystani i brała kurs w kierunku statku. - Panie trzeci, proszę zawrócić. Widzę ich sylwetki Właśnie weszli na most. - oznajmił bosman. Łódź więc przybiła znów do nabrzeża i w parę minut później kapitan i ochmistrz zeskoczyli ze schodków. - Ach, wy lunatycy!. - witała przybyłych hałaśliwie pani Karska.. - Chief tak się o panów martwił, że kazał spuścić łódź i my tu czekamy i czekamy. Zaczęliśmy się nawet denerwować. A jaka szkoda, że nie widzieliście tej radzieckiej komedii z Rajkinem. Boki zrywaliśmy ze śmiechu. A ten film muzyczny.. - Gadała bez przerwy i tematu starczyło jej do samego statku. Nie dopuściła nikogo do głosu. - Gdzie byłaś, Zuziu?. - dopiero na trapie udało się ochmistrzowi zadać żonie to pytanie. - Przeszłyśmy się trochę z Elżunią. Przez to siedzenie na statku człowiek zapomina, jak się chodzi. A ty zaraz robisz takie hece i wszystkich niepokoisz i aż trzeba przez ciebie łodzie spuszczać na morze. - pani Zuzanna w porywie chytrości przeniosła bitwę na teren wroga. - O Boziu! Boziu!. - westchnął skołowany kompletnie pan Nowak. - Gdzie byłaś, Elżbieto?. - zapytał kapitan córkę, gdy wreszcie wszyscy powiedzieli sobie dobranoc. - Oglądałam miasto przy księżycu. - odpowiedziała i dodała ogromnie jakoś serdecznie.. - I, tatusiu, dzisiejszy dzień będę wspominać przez całe życie. I zobaczysz, - dobranoc - wszyscy będziemy szczęśliwi Tu przytuliła się do ojca i czule ucałowała jego policzek.,, > Pod wpływem tej pieszczoty kapitan zrezygnował z prawienia morałów, które według niego należały się córce za ten nowy wybryk. Pan Antoni stał koło żony i delikatnie głaskał jej ramię. - Zuziu. - zaszeptał. - Zuziuniu. - powiedział trochę głośniej.. - Już musisz wstawać. W odpowiedzi pani Nowakowa odwróciła się do niego tyłem i prześcieradło, którym była okryta, naciągnęła na głowę. Ochmistrz zrezygnował więc z delikatności i mocno pociągnął za prześcieradło. - Wstawaj, małżonko moja najdroższa. - zawołał wesoło.. - Dość wylegiwania. Już jest naprawdę bardzo późno. Musisz się pośpieszyć z myciem i ubieraniem. Śniadanie też już podane. A zaraz po śniadaniu wychodzimy. - Znowu?. - jęknęła boleśnie. - Coś ty?. - oburzył się ochmistrz.. - Popłynęłaś przecież, żeby zobaczyć świat. No więc teraz musisz korzystać, że stoimy w porcie i zwiedzić jak najwięcej. - Ależ, Antoni, ja już nie mam siły. - Odpoczniesz, jak będziemy na morzu. Jutro w południe odpływamy. Więc jutrzejszy dzień właściwie już się nie liczy. Ja od rana będę miał piekielnie dużo pracy Nowakowa ciężko podniosła się z koi. - Wczoraj odwaliłem kupę roboty i zasadniczo dzisiejszy dzień mam wolny. Umyśliłem też sobie, jak go spędzimy. - A jak?. - zapytała zupełnie bez entuzjazmu. - Najpierw pójdziemy razem ze wszystkimi na zaplanowane przez chiefa zwiedzanie. Później postanowiliśmy z kapitanem zjeść obiad na mieście. Podczas tej przerwy odpoczniesz. Na popołudnie projektujemy obejrzenie stambulskiego Bazaru. I tam urwiemy się od wspólnego towarzystwa i pójdziemy sami w jedno miejsce. Zobaczysz coś prześlicznego. Coś, co postanowiłem kupić dla ciebie na naszą rocznicę. Naturalnie jeśli będzie ci się podobało. A jestem pewien, że zachwycisz się tak jak ja. W poprzednim rejsie razem z kapitanem przewróciliśmy cały skład. obaj jesteśmy zadowoleni z wyboru. Chciałem zrobić ci niespodziankę i kupiĆ sam, ale ponieważ jest to bardzo poważny wydatek, więc jednak wolę, abyś obejrzała przed kupnem Ochmistrzowa przerwała czesanie i surowo spojrzała na męża. - Powiedz zaraz, co to ma być. - odezwała się z odrobiną zniecierpliwienia w głosie. - Sama zobaczysz. - odpowiedział i czmychnął z kabiny, aby uniknąć dalszych pytań Podczas śniadania, przemarszu przez Stambuł oraz zwiedzania Aji Sofii pani Zuzanna była bardzo zamyślona. Wspaniała więc bizantyńska świątynia, która zrobiła niesłychane wrażenie nie tylko na państwu Karskich, ale i na marynarzach, na ogół znających to arcydzieło architektury, umknęła jakoś jej uwagi. Po powrocie do kraju nie potrafiła sobie nawet przypomnieć, jak wyglądała w środku. Tak bardzo zajęta była własnymi myślami. Wreszcie powzięła decyzję i gdy opuszczano to miejsce pielgrzymek turystów z całego świata, zbliżyła się do kapitana i wsunęła rękę pod . jego ramię. - A gdzie teraz idziemy?. - zapytała. - Przez ten ogród do Błękitnego Meczetu. - Chodźmy wolniej. Chciałam z tobą porozmawiać. - Z największą przyjemnością. - usłyszała w odpowiedzi.. - A o co chodzi?. - To ważna rzecz i. Czy mogę liczyć na twoją pomoc? -spojrzała na niego spod oka. - Nie zadawaj takich głupich pytań. Wiesz przecież, że dla ciebie robię wszystko. - Więc wyjaw mi tajemnicę Antoniego. Co to takiego ma tutaj kupić dla mnie? Chodzi z miną, jakby za chwilę miał znieść jajko. Nie mogę z niego nic wyciągnąć. - Postawiłaś mnie w strasznej sytuacji. - Roześmiał się kapitan.. - Żądasz, abym zdradził przyjaciela?. - Ależ w żadnym wypadku. - odpowiedziała.. - Mówiłam przecież, że proszę cię o pomoc. Bo widzisz, sprawa wygląda tak. Antoni wygadał się, że to jest jakiś kosztowny przedmiot, ale równocześnie widzę, że ma na niego ochotę. Więc z jednej strony nie chciałabym mu psuć radości, z drugiej wolałabym, aby nie wydawał pieniędzy na luksusy, jeśli w domu są pewne braki. . - A jakie ty masz w domu braki, Zuziu?. - szczerze zdziwił się kapitan. - Dotychczas o tym nigdy nie mówiłam, bo wiem, że to bardzo drogie. - zaczęła ociągając się ochmistrzowa.. - Ale od paru lat marzę o takim szwedzkim piecyku na naftę czy ropę. Z każdym rokiem coraz mi ciężej dźwigać wiadra z węglem. Z piwnicy to wynosi aż dwa piętra. - Rzeczywiście!. - wykrzyknął kapitan.. - Jakież z nas osły! Chcieliśmy ci kupić piękny dywan, i to naprawdę bardzo drogi, a o piecyku nawet nie pomyśleliśmy. Zawołam Antoniego, żeby się naradzić. Ostatnim naszym portem będzie Halsingborg i wrócisz do domu z najpiękniejszym i najwygodniejszym w obsłudze piecykiem. - Nie wołaj go. - zaprotestowała.. - Zróbmy inaczej On projektuje, że po zwiedzeniu Bazaru pojedziemy do tego składu. Więc najlepiej byłoby tak, abym ja na Bazarze zawieruszyła się gdzieś z Elżbietą. A wtedy ty powiesz mu o piecyku. A gdyby mu się nawet ten pomysł nie podobał, to i tak nie zdąży kupić dywanu, bo jutro odpływamy. - Na pewno się zgodzi i będzie zachwycony. - zapewnił kapitan. - A jak mnie nie będzie przy tej rozmowie, to łatwo mu wmówisz, że to będzie dla mnie najpiękniejsza niespodzianka. - uśmiechnęła się Nowakowa. - A teraz zdejmuj buty, bo wchodzimy do meczetu. Nasi są już w środku. - Dlaczego mam zdejmować buty?. - zdziwiła się. - Musimy zastosować się do mahometańskiego obyczaju Patrz na te rzędy butów. Nikomu nie wolno w nich wejść do środka. Weszli. Ochmistrzowa rozejrzała się szybko i nie patrząc na wnętrze świątyni, powędrowała w kierunku towarzystwa ze statku. Ze zdziwieniem spojrzała na rozanieloną twarz pani Karskiej, na skupione miny mężczyzn. Przysunęła się do Elżbiety. - Wygrałam ciężką bitwę. - szepnęła. - Aha. - nieprzytomnie odpowiedziała dziewczyna. - Wywinęłam się od kupna dywanu i tak skołowałam kapitana, że przy jego pomocy zgubimy się na Bazarze. Będziemy więc mogły spokojnie porobić zakupy. - mówiła zadowolona z siebie. - Aha. - mruknęła Elżbieta automatycznie. Po jej minie widać było, że nic z tego, co prawiła ochmistrzowa, do niej nie dociera. Pani Zuzanna rozejrzała się z zaciekawieniem i dopiero teraz spostrzegła, w jak pięknym znajduje się miejscu Chwilę wpatrywała się w milczeniu w błękity artystycznie skomponowanych mozaik, wreszcie westchnęła z podziwu Cicho przesunęła się ku mężowi po puszystych dywanach. - Dziękuję ci, Antosiu. - szepnęła. - Za co?. - zdziwił się. - Za tę podróż, za te wszystkie cuda, które dzięki tobie oglądam Nagle usłyszeli głos pani Karskiej.. - Rezygnuję z Bazaru. Rezygnuję z muzeów. Rezygnuję z obiadu. Wy sobie róbcie co chcecie. - mówiła. - a ja stąd nie wyjdę. Ja tu zostaję i nie ma takiej siły, która z tego przedziwnego miejsca mnie wyciągnie. - Teraz. - szepnęła pani Zuzanna i rzuciwszy kapitanowi porozumiewawcze spojrzenie, chwyciła Elżbietę za rękę. Zwolniły kroku i pozwoliły się wyprzedzić kawalkadzie tragarzy dźwigających jakieś skrzynie i paki. Rozejrzały się uważnie. Upewnione, że reszta towarzystwa poszła naprzód i nie zauważyła ich zniknięcia, skręciły w boczną uliczkę Bazaru. - Ile tu tego wszystkiego. - westchnęła z podziwem pani Nowakowa.. - I jak kolorowo. Aż oczy rwie. Rzeczywiście kioski i stragany stłoczone jeden obok drugiego, zapchane były taką masą barwnych szmatek, że klient dostawał zawrotu głowy. W ciasnej uliczce kłębił się rozgadany, hałaśliwy tłum. Przy straganach toczyły się handlowe transakcje. Odbywało się to wszystko przy akompaniamencie niezrozumiałych okrzyków, urozmaicane było wzajemnym wyrywaniem sobie towarów. Sprzedawca i kupujący wyglądali tak, jakby za chwilę mieli rzucić się na siebie z pięściami i stoczyć straszliwą walkę. Elżbieta patrzyła na to zupełnie oszołomiona i trochę przerażona. - Zaczynam wątpić, czy uda nam się tu coś kupić. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać -westchnęła. - Czekaj! Nie należy się tak szybko zrażać. Trzeba spróbować dogadać się z którymś z tych handlarzy. - odparła Nowakowa, której ten niecodzienny widok niespodziewanie dodał energii.. - A co ty dziś tak spuściłaś nos na kwintę? Wczoraj mnie przekonywałaś i rzeczywiście pokazałaś, że potrafisz sobie radzić, a dziś. Kiedy wszystko jest prawie załatwione. Kiedy klamka zapadła, nagle robisz się bezradna, jak małe dziecko. - Oj, ciociu. - jęknęła Elżbieta.. - Wyjaśnione i klamka rzeczywiście zapadła. Ale załatwione?. Przecież rzeczy najgorsze i najtrudniejsze są jeszcze przed nami. - Więc jak?. - zapytała poważnie pani Zuzanna patrząc na dziewczynę spod oka.. - Więc rezygnujemy ze wszystkiego? No to świetnie! Wracamy na statek, ustawiamy sobie leżaki gdzieś w cieniu, rozkładamy się wygodnie. No i oczywiście przestajemy o tej sprawie myśleć. Po prostu wymazujemy ją z pamięci i luksusowo, zupełnie beztrosko wyruszamy w powrotną podróż. - Ależ nie! Nigdy w życiu!. - krzyknęła Elżbieta tak głośno, że kilka blisko stojących osób przyjrzało jej się ze zdziwieniem.. - Teraz już nie ma mowy o wycofaniu się Teraz trzeba stanąć na głowie i doprowadzić wszystko do końca. Ochmistrzowa uśmiechnęła się z ulgą. - Tak to rozumiem. - powiedziała z uznaniem.. - Wobec tego stawaj na głowie, żeby się dopchać do jakiegoś kramu i kupić to, co nam potrzebne. Elżbieta puściła łokcie w ruch i zręcznie wepchnęła się w tłum oblegający stragan. Pani Nowakowa wciskała się za nią, trzymając ją za pasek sukienki, aby ich nie rozdzielono. Kiedy znalazły się w pierwszym rzędzie kupujących, rozejrzały się szybko wśród wywieszonych na pokaz sukienek. - O ta! Spójrz, ciociu, jaka ładna. I naprawdę bardzo oryginalna. Na pewno będzie zwracała ogólną uwagę. Nowakowa skinęła głową. - Tylko czy rozmiar dobry? Zapytaj go, czy możesz ją do siebie przyłożyć. Dziewczyna przełknęła ślinę i przywołując na pomoc całą swoją szkolną wiedzę, zagadnęła handlarza po angielsku. Turek szybko zamrugał oczami, pokręcił przecząco głową, na znak, że nie rozumie, po czym wiedziony kupieckim szóstym zmysłem, chwycił sukienkę i zręcznym ruchem przyłożył ją do ramion Elżbiety. Przyjrzał się jej krytycznie i mlasnął z zachwytem. - Popatrz. Udaje, bisurman, że nie rozumie, ale wie, o co nam chodzi. - zdziwiła się pani Zuzanna.. - Będzie na ciebie jak ulał. Zapytaj go, ile kosztuje. - How much?. - rzuciła posłusznie. To wyrażenie, znane chyba wszystkim handlarzom na całym świecie, wywołało uśmiech zadowolenia na tłustej twarzy Turka. Zrozumiał, że transakcja przybiera realne kształty. Chwycił ołówek i na kawałku papieru napisał jakąś liczbę. Nowakowa spojrzała i kiwnęła głową. - Pięćdziesiąt wariatów. Może być. Powiedz mu, żeby dał drugą taką samą. Elżbieta przetłumaczyła to na angielski, ale zrozumienie tego żądania stanowczo przekraczało możliwości językowe sprzedawcy. Patrzył na klientki w milczeniu i bezradnie kręcił głową. - Nie ma takiej drugiej?. - spytała ochmistrzowa. - Nie wiem. On chyba nie rozumie, o co mi chodzi. Patrzy na mnie zupełnie jak baran. - Czekaj. Ja mu spróbuję wytłumaczyć To mówiąc chwyciła wybraną sukienkę i podniósłszy dłoń do góry pokazała Turkowi dwa palce. Ten patrzył za nią przez chwilę zupełnie oniemiały, potem zrobił się czerwony jak piwonia, zerwał się ze swego stołka, podskoczył do pani Zuzanny i zaczął jej wyrywać sukienkę z rąk. - Oszalałeś?. - wrzasnęła przerażona Nowakowa, starając się go odepchnąć.. - Elżuniu!. - krzyczała rozzłoszczona.. - Trzymaj kieckę, bo mi ją odbierze. Do licha! To chyba naprawdę wariat! Elżbieta nie zdążyła pośpieszyć ciotce z odsieczą. Handlarz jednym energicznym ruchem wydarł im swoją własność, rzucił w kąt kramu, po czym opadł na stołek. Długą chwilę siedział dysząc ciężko, chwytając się rękami za głowę i serce i wycierając pot z czoła. Klientki patrzyły na niego z przerażeniem i zdziwieniem. - Co mu się stało?. - wysapała w końcu Nowakowa. - Nie mam pojęcia. Ale wygląda tak, jakby go zaraz szlag miał trafić. Turek powoli wracał do równowagi. Nareszcie odzyskał głos i zaczął coś wykrzykiwać do ludzi stojących za plecami nieznośnych turystek, które go tak zdenerwowały. Potem podniósł się, wziął do ręki ołówek i skreśliwszy poprzednią sumę, napisał nową o dziesięć wariatów niższą. Elżbieta spojrzała i wybuchnęła śmiechem. - Ciociu! On myślał, że my się targujemy i że ciocia chce mu dać za tę sukienkę dwa wariaty. Nowakowa zrozumiała i też się roześmiała. Turek patrzył teraz na swoje klientki z wyraźnym niesmakiem. Ich śmiech zdezorientował go do reszty. Znowu sięgnął po ołówek i napisał nową sumę. Tym razem trzydzieści wariatów. - Czekaj, głupi pohańcze!. - sapnęła Nowakowa i wyrwawszy Turkowi ołówek, energicznie przekreśliła napisane przez niego liczby. Spoglądając triumfalnie na Elżbietę napisała wielkimi cyframi liczbę. Dziesięć Turek chwycił się za głowę i z rozpaczą obejrzał w stronę stołka, na który znowu miał zamiar paść jak podcięta lilia, ale Elżbieta uprzedziła jego wybuch. Wyszarpnęła mu ołówek z ręki, przekreśliła wszystkie poprzednie liczby i wyraźnie wykaligrafowała dwadzieścia. Podkreśliła tę sumę grubą kreską, dając tym niedwuznacznie do zrozumienia, że uważa rozmowę za skończoną. Handlarz patrzył na nie długą chwilę bardzo żałosnym wzrokiem. Potem z ciężkim westchnieniem sięgnął po rzuconą w kąt sukienkę i podał ją dziewczynie. Elżbieta przycisnęła zdobycz do piersi i uśmiechając się czarująco powiedziała.. - Jeszcze drugą taką samą.. - I żeby sprawa nie budziła już żadnych dalszych wątpliwości podniosła dwa palce do góry. - Allach!. - ryknął Turek tak głośno, że chyba usłyszeli go wszyscy na Bazarze i ruszył do ponownego ataku na nieuczciwe klientki, rozjuszony już teraz jak ranny tur. - O rany! A co panna Elżbietka tu rozrabia?. - krzyczał Felek przepychając się przez tłum.. - Czego ten tłusty wieprz tak wyje. - Panie Felku. - ochmistrzowa chwyciła marynarza za rękaw i pomogła mu przecisnąć się przez tłum gapiów, który zwabiony krzykami handlarza gęstniał z każdą minutą.. - Niech pan nas ratuje ,. - Już się robi!. - oświadczył Felek odgarniając energicznie rozwścieczonego Turka, który starał się wydrzeć sukienkę z rąk Elżbiety. Nowakowa w paru słowach wyjaśniła kłopotliwą sytuację, w jakiej się znalazły. Felek śmiejąc się zagadał do Turka po niemiecku. Handlarz momentalnie uspokoił się, a na jego twarzy ukazał się promienny uśmiech. Skoczył w głąb kramu, wyciągnął drugą identyczną sukienkę i gnąc się w pokłonach podał ją Elżbiecie. Patrzył na nią chwilę z wyrazem błogiego zadowolenia w oczach, potem delikatnie wyjął jej obie sukienki z rąk, starannie wygładził,, pieczołowicie zawinął w papier i podał paczkę z dworskim ukłonem. Równie niskim ukłonem podziękował za otrzymane pieniądze. - To łobuz. - sapnęła Nowakowa, kiedy wydostali się z tłumu.. - Chciał za jedną pięćdziesiąt, a kupiłyśmy dwie za czterdzieści. - I tak panie przepłaciły. Oni cenią za wszystko, jak diabeł za swoją matkę. Dla nich targowanie się to żywioł, bez którego nie mogą żyć. Ale po co pani dwie jednakowe sukienki?. - zapytał zwracając się do Elżbiety. -, Jedna dla mnie, a druga. Na prezent. Dla przyjaciółki. - To trzeba było kupić inną. Babki nie lubią mieć takich samych. - A właśnie że my się tak umówiłyśmy. Chcemy iść na szkolną zabawę jednakowo ubrane. Ale ja nie wiedziałam, że tu łatwiej rozmówić się po niemiecku niż po angielsku. - Po angielsku też prawie wszędzie można się dogadać W sklepach to już zawsze. Ale i prości Turcy tu na Bazarze to wszyscy szprechają po niemiecku. - To niech mi pan napisze na kartce po niemiecku. "Proszę jeszcze jedną taką samą parę pantofli". - To pantofle też dla tej przyjaciółki?. - A tak. - roześmiała się Elżbieta.. - Już jak jednakowo, to od stóp do głów. Zanicki oparty o stertę skrzyń stojących w ciasnej uliczce Bazaru, zafascynowanym wzrokiem wpatrywał się w stłoczone dokoła niego stragany wypełnione po brzegi owocami. Odnosił wrażenie, że są wypełnione nie tylko "po brzegi", ale znacznie powyżej tych brzegów, że wylewają się z pak i skrzyń, że lada chwila ogromna lawina pięknych różnorodnych owoców zasypie cały Bazar. Wszystko to w ostrym blasku południowego słońca grało fantastycznymi barwami, nieprawdopodobnie nasyconymi i intensywnymi. Zapach unoszący się nad tą częścią Bazaru przyprawiał o zawrót głowy Gdybym był malarzem, namalowałbym ten kosz z pomarańczami. - pomyślał leniwie, marzycielsko mrużąc oczy.. - Jaki piękny kolor mają winogrona. A tamte melony- Czy pan źle się czuje?. - usłyszał nad sobą zaniepokojony głos. Szybko otworzył oczy i podniósł głowę. Lewandowski stał nad nim i obserwował go trochę niespokojnie. - Nie, nie. - zaprzeczył Zanicki.. - Nic mi nie jest. Trochę się tylko zmęczyłem. - Nic dziwnego. Upał jest przecież zupełnie piekielny Nawet najsilniejszego może ściąć z nóg. A pan nieprzyzwyczajony do takiego skwaru, ani do dużego fizycznego wysiłku, ani.. - Przerwał nagle speszony i obrzucił Zanickiego niepewnym spojrzeniem. Od czasu kiedy Elżbieta wciągnęła go do spisku a ujawniła, ;dane personalne" Zanickiego, Lewandowski czuł się w jego towarzystwie dziwnie skrępowany. Nie wiedział, jak się w stosunku do niego zachowywać. Zdawał sobie sprawę z tego, że traktowanie chłopaka kuchennego ze zbyt wielkim szacunkiem stanie się zarówno dla Zanickiego, jak i d1a całej załogi podejrzane, a jednocześnie nie mógł traktować go normalnie, jak zwykłego kuchcika. Ciągle przypominały mu się słowa Elżbiety. "To bardzo inteligentny i kulturalny człowiek". - Ale co pan opowiada!. - wykrzyknął Zanicki, prostując się energicznie i przybierając dziarską minę.. - Przecież całe dnie pracuję fizycznie i czuję się doskonale A upał mi nie szkodzi. W ogóle jestem wyjątkowo odporny. Od dziecka mam takie żelazne zdrowie. Lewandowski przyjrzał mu się spad oka. Pobladła ze zmęczenia twarz, czoło pokryte kroplami potu i przekrwione białka oczu zdecydowanie przeczyły zapewnieniom o żelaznym zdrowiu i odporności. Zrobiło mu się żal tego dziwnego człowieka. Gadaj zdrów. - pomyślał.. - A jakie to ambitne i harde Ledwie się trzyma na nogach, a udaje takiego chojraka. Swoją drogą ciekawe, ki czort przyniósł go na statek. - Jeżeli pan nie ma nic przeciwko temu, to maże pójdziemy dalej razem. Zawsze w towarzystwie przyjemniej -poWiedział teraz głośno i nie czekając na zgodę Zanickiego wziął go pod rękę Zanicki uśmiechnął się z wdzięcznością.. - Ogromnie się cieszę, że pana spotkałem. Szczerze mówiąc czuję się tu zupełnie zagubiony. - Nic dziwnego. To oszałamia. W ogóle do Wschodu trzeba się przyzwyczaić. Ja też kiedy przyjechałem tu pierwszy raz, chodziłem ogłupiały. Teraz znam to na pamięć i nie robi na mnie wrażenia. A pan przyjechał po zakupy, czy tylko oglądać?. - Właściwie chciałem kupić jakiś drobiazg na pamiątkę ale naprawdę nie wiem co. - Dla siebie?. - Nie. Dla żony i córki. - No, to trzeba coś charakterystycznego. Coś takiego, czego w innym kraju nie można dostać. Bo wie pan -ciągnął dalej Lewandowski. - ja zupełnie nie rozumiem ludzi, którzy za granicą kupują to wszystko, co można dostać w Polsce. - Pewnie te rzeczy są tu dużo tańsze. - powiedział z wahaniem Zanicki. - To nigdy nie wiadomo. - odparł stanowczo steward. -Trzeba się bardzo dobrze na tym znać. Wiedzieć, gdzie i za ile kupić, żeby na tym parę groszy zarobić. A jak może się znać marynarz, który jest w jakimś porcie zaledwie parę godzin? Już niejednego widziałem, co ciągnął z rejsu całe góry ciuchów, a potem sprzedawał w Polsce ze stratą albo zostawał z tym, bo nikt nie chciał kupić. A ile przy tym zdenerwowania! A jakie ryzyko!. - To naprawdę taka trudna sprawa?. - zapytał z niepokojem Zanicki. - A pewnie! Co innego kupić coś ciekawego i ładnego dla siebie i dla rodziny. Ale liczyć na zarobek z nielegalnego handlu, to na to trzeba być albo wielkim frajerem, albo wściekłym ryzykantem. - Ryzykantem?. - A co pan myślał? Czy to nasi celnicy darmo pensje biorą? Niech się pan nie boi! Już niejeden z marynarzy zostawił na cle ciężki majątek i jeszcze do niego karę dopłacił. Zanicki patrzył przed siebie głęboko zamyślony. - No tak. I właściwie nie bardzo jest za co kupować. Dewizy, które się dostaje, starczą rzeczywiście tylko na jakiś drobiazg. - Widzi pan. - przytaknął poważnie Lewandowski. Więc jak ktoś chce wieźć większy szmugiel, to musi prowadzić jakieś ciemne interesy. A to i niebezpiecznie, i nieuczciwie. Tacy, co to robią, szargają dobre imię marynarzy. psują nam opinię w społeczeństwie. Jednego złapią i opiszą w gazetach, to zaraz się mówi, że wszyscy tacy sami -ciągnął z goryczą. - Właśnie. - zgodził się Zanicki.. - A ludzie na lądzie myślą, że marynarski chleb taki lekki. Mówią ci. "Tylko się dostań na statek, to ho ho!" Tak jakby uważali, że zaraz zostaniesz krezusem. - A naiwni im wierzą i pchają się na morze, a potem żałują. - wyskandował dobitnie steward, spoglądając z ukosa. Zanicki zaczerwienił się i spuścił głowę. - Widzi pan. - odezwał się po chwili zacinając się lekko.. - Widzi pan, tak się złożyło, że nie mogłem zrobić inaczej. No po prostu okoliczności zmusiły mnie do przyjęcia pracy na statku. - I oczywiście liczył pan na te wspaniałe zarobki? -uśmiechnął się ironicznie Lewandowski.. - Myślał pan. "Parę rejsów i jestem zabezpieczany na długi czas". A tu figa. Napracuje się pan jak głupi, nasłucha wrzasków kucharza i wysiądzie na ląd niewiele bogatszy niż przedtem. - To po co wy wszyscy pływacie?. - My?. - zdziwił się Lewandowski.. - Bo to jest nasz zawód, którego nauczyliśmy się, który polubiliśmy, z którym trudno byłoby się nam rozstać, choć niejeden grozi nieraz, że to jego ostatni rejs, że więcej na pokład nie wejdzie Ale chłopaki wracają i pływają dalej, bo morze weszło w krew i trudno im pogodzić się z życiem na lądzie. Ale tacy jak pan, którzy zostają marynarzami z przypadku i tylko dla pieniędzy, uciekają na ląd po kilku rejsach. - Nie po kilku, a po jednym. - stwierdził stanowczo Zanicki. - Jak to?. - A tak, bo to mój pierwszy i ostatni rejs w życiu. Więcej mnie na statku nie zobaczą. Ja nie jestem marynarzem Mnie nim zrobiono. Nie będę panu tłumaczył, jak i co, bo szkoda czasu. Ale to panu mówię, że człowiek daje się napuścić tylko raz. I. Dlatego, że pewnie już nigdy więcej nie zobaczę Turcji, chciałbym kupić coś na pamiątkę dla rodziny i dla siebie. Żadnych towarów na handel! Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Jestem uczciwym człowiekiem i żadnych ciemnych interesów nie zaplanowałem. Zresztą ani ja, ani ci, co mnie do tego wyjazdu namówili, nie orientowali się zupełnie, jak to wygląda. Jakoś zdawało im się widocznie, że te duże zyski przychodzą ;automatycznie, że się robią jakoś tak, same z siebie. Zanicki przerwał i milczał długą chwilę. Wreszcie podniósł głowę, spojrzał Lewandowskiemu prosto w oczy i powiedział.. - I dlatego serdecznie dziękuję, że mi pan tę sprawę wyjaśnił. Naprawdę kamień sadł mi z serca. Widzi pan -ciągnął dalej -. Do tej pory nie miałem z tej podróży żadnej przyjemności. Na statku, sam pan wie, harówka od rana do nocy, a każdy pobyt w jakimkolwiek porcie miałem całkowicie zatruty. Właściwie dotychczas nic nie zwiedziłem, bo wszędzie włóczyłem się jak błędny i cały czas łamałem sobie głowę nad tym, co kupić, żeby się opłaciło, i jak inni to robią, że zarabiają na tych podróżach. I oczywiście nic nie wymyśliłem, i właściwie nic nie kupiłem. Ot, trochę jakichś drobiazgów, które prawdopodobnie nikomu się nie przydadzą. Lewandowski pokiwał głową ze zrozumieniem i z odrobiną współczucia. - To dość typowa sytuacja. Każdemu się na początku zje, że tymi paroma dolarami, które dostanie od ochmistrza, zawojuje świat, a tu okazuje się, że starczyło na parę przejazdów, jedno czy drugie piwo i już nie bardzo jest co liczyć. A w dodatku człowiek czuje się jak ten osioł, co to miał w jednym żłobie owies, w drugim siano. Chciałby i to, i tamto, i jeszcze dziesiąte, a w końcu kupuje coś najgłupszego i najmniej potrzebnego. - Ma pan rację! Dlatego robię koniec z wszelkimi zakupami i zapraszam pana na szaleństwo. - wykrzyknął ochoczo Zanicki.. - Idziemy do jakiejś restauracji, Zjemy coś dobrego, napijemy się czegoś. Niech ja nareszcie mam z tego jakąś przyjemność dla siebie. A jutrzejszy ranek poświęcam w całości na zwiedzanie miasta. - To może teraz chodźmy obejrzeć coś ciekawego. - zaproponował Lewandowski. - Nie. Dziś jestem już bardzo zmęczony. Miał pan rację, że źle znoszę upały. Z moim sercem nie jest najlepiej i dlatego jeżeli zechce mi pan towarzyszyć, wolałbym posiedzieć gdzieś w chłodnym lokalu. - A chciał pan jeszcze kupić jakieś pamiątki. Może załatwimy to po drodze? Pewnie się panu przydam, bo tu nie jest łatwo kupować. Kto nie umie się targować, ten zawsze zapłaci podwójną albo i potrójną cenę. - To byłoby świetnie, tylko naprawdę nie wiem, co kupić.,. - Wie pan? Tu są tanie i bardzo ładne i dobre zapalniczki. Niech pan kupi ze dwie, trzy sztuki. Przydadzą się na prezenty dla przyjaciół. Usiedli na cienistej werandzie niewielkiej restauracji. - Och, jak przyjemnie schować się przed słońcem -westchnął z ulgą Zanicki, spoglądając z uśmiechem na swego towarzysza.. - I widok stąd wspaniały. - Tak. - zgodził się steward.. - Ten stary meczet jest bardzo piękny. Nawet nie wiem, jak się nazywa, ale to w tej chwili nie jest ważne. Ważne, że czujemy się świetnie i na pewno czas upłynie nam bardzo przyjemnie. Niech pan pokaże te zapalniczki. Obejrzymy je jeszcze raz. Wydaje mi się, że kupiliśmy wyjątkowo ładne i oryginalne Zanicki wyjął zapalniczki z kieszeni i ustawił je na sto. - i liku. - Ta chyba najładniejsza. Proszę spojrzeć, jak kunsztownie inkrustowana. - I bardzo malutka i zgrabna. Miły prezent dla żony. - ; powiedział Lewandowski. ; Zanicki uśmiechnął się trochę smutno. `. - Chyba nie będzie zachwycana. Na pewno spodziewa się czegoś o wiele okazalszego. - No przecież jeszcze będą okazje do, kupna. Niech pan , dziś bardzo nie szaleje i zostawi trochę pieniędzy na Maroko. Tam są śliczne wyroby ze skóry. Torebki, sandałki na pewno trafi się coś ładnego. - Popatrz, Wando! Mówiłyśmy, że ten pan uciekł nam w Atenach, a tymczasem on goni nas ;po całym świecie. Obaj mężczyźni podnieśli głowy znad stolika i zdrętwieli. Oparte o niską poręcz werandy stały siostry Szmaltz. - Właśnie!. - zawołała panna Wanda.. - Aż się wierzyć nie chce, że się tu znaleźliśmy. Ogromnie nas cieszy to spotkanie. To tak miło, że pan nas poznał. Chętnie usiądziemy i odpoczniemy trochę w tym rozkosznym cieniu. - terkotała i ciągnąc za sobą młodszą siostrę, zdecydowanym krokiem zbliżała się do stolika. Jajjj, - O rany! Ale wpadliśmy. - westchnął ciężko Lewandowski.. - A mówiłem, że przyjemnie spędzimy czas Żeby je diabli.. - Urwał, bo panny Szmaltz były już zupełnie blisko Zanicki wstał niechętnie i niezdecydowanym ruchem pokazał wolne krzesła. - Proszę, niech panie siadają. To maj towarzysz, pan Lewandowski Na dźwięk tego nazwiska panna Wanda obejrzała się szybko i zrobiła niezadowoloną minę. - Pan Lewandowski?. - powiedziała nieprzyjemnie ironicznym tonem.. - Przecież to nasz steward ze statku. Ciekawe, co pana może łączyć z tym człowiekiem. Zanicki spojrzał na swego towarzysza z nieukrywaną rozpaczą i szybko zaczął przegarniać palcami swoją niezbyt bujną czuprynę. Lewandowski poczuł falę wściekłości podchodzącą mu do gardła Och, ty zgago. - pomyślał z nienawiścią.. - Nawet tu, na lądzie, nie dasz człowiekowi spokoju.. - A widząc, że Zanicki zupełnie stracił głowę, postanowił wziąć inicjatywę w swoje ręce.. - Zgadza się, proszę pani. Na statku jestem stewardem, ale w tej chwili jestem takim samym turystą jak każdy inny człowiek. A z panem Zanickim łączą mnie więzy rodzinne. Po prostu jesteśmy kuzynami Panna Wanda spojrzała pytająco na Zanickiego. - Tak, tak! I to bliskimi kuzynami. - przytaknął z zapałem.. - Moja matka z domu była Lewandowska, a jego ciotka Zanicka, więc jak pani widzi, to zupełnie bliska rodzina. Starsza panna Szmaltz długą chwilę mrugała w zamyśleniu oczami, chcąc dokładnie zrozumieć te skomplikowane rodzinne powiązania, wreszcie machnęła ręką ze zniechęceniem i ciężko usiadła przy stoliku. Panna Jadwiga poszła za jej przykładem i rzucając na Zanickiego uwodzicielskie spojrzenie zaszczebiotała.. - A wie pan, to bardzo ciekawe, że my się tak ciągle spotykamy. Pierwszy raz spotkaliśmy się gdzieś, tylko nie pamiętamy gdzie. Drugi raz w Atenach, a teraz tu. Czy to nie wygląda na przeznaczenie?. - zrobiła minkę zawstydzonej dziewczynki i opuściła powieki. Lewandowski rzucił Zanickiemu porozumiewawcze spojrzenie i podjął z miłym uśmiechem.. - To rzeczywiście bardzo zagadkowa sprawa. Pani - skłonił się lekko pannie Jadwidze. - podróżuje statkiem, a mój kuzyn lata samolotem i dziwnym zbiegiem okoliczności trafiacie państwo do tych samych miejsc w tym samym czasie. Spojrzał na Zanickiego i zrobił szelmowskie oko. - No nie czerwień się, stary. Wiadomo. Serce nie sługa Całe życie się wymigiwałeś. A ja ci zawsze mówiłem, że kiedyś wpadniesz i nie będzie dla ciebie ratunku. - Ależ, panie Lewandowski!. - jęknął Zanicki, któremu ta rozmowa wydała się dość ryzykowna. Lewandowski wymownie kopnął go w kostkę pod stołem. - Tyle razy cię prosiłem, żebyś do mnie nie mówił "panie Lewandowski". Wiem, że mówisz żartem, ale mi to zanadto przypomina moje służbowe obowiązki na statku. - Przepraszam. Więcej już tak nie powiem. Nie chciałem ci zrobić przykrości. - wyszeptał speszony i zdenerwowany Zanicki. - Dobra. Dobra. Wiem, że jesteś porządny chłop. A teraz opowiedz, jak ci się leciało z tych Aten i jak idą interesy. - Och, podróż miałem bardzo dobrą, a interesy. -spojrzał pytająco na stewarda i chcąc go ostrzec przed sprowadzaniem rozmowy na zbyt śliskie tory, tym razem on kopnął "kuzyna" pod stołem. Miał jednak stanowczo mniej szczęścia. - Aaauuu!. - zawyła starsza panna Szmaltz, kiedy twardy but Zanickiego wylądował na jej kostce. Przy stoliku powstało zamieszanie. Panna Wanda rozcierała rozbitą nogę. Zanicki sumitował się i gorąco przepraszał za niezręczność. Lewandowski proponował przyłożenie zimnego kompresu. A panna Jadwiga patrzyła na wszystkich z niemym wyrzutem, jakby miała pretensję, że to nie jej noga wzbudza takie zainteresowanie. Nadejście kelnera skierowało uwagę zebranych na inne tory. Panny Szmaltz z uznaniem patrzyły na Zanickiego, który półgłosem dyktował zamówienie. Lewandowski miał wielką ochotę powstrzymać go od zbyt lekkomyślnego wydawania pieniędzy, ale jedyna droga, którą zmógł to zrobić -sygnał pod stołem. - wydawała mu się już teraz raczej niebezpieczna. Stanowczo było tam zbyt wiele nóg i znak mógł znów trafić pod niewłaściwy adres Oszalał chłop. - jęknął w duchu, kiedy kelner ustawił na stole filiżaneczki cudownie pachnącej kawy, tacę jakichś ciasteczek i słodyczy oraz pękatą buteleczkę likieru.. - Zupełnie oszalał! Rujnować się dla tych Hybryd? Ale Zanicki nie widział jego zgorszenia ani groźnych spojrzeń. Pierwszy raz od dłuższego czasu przeżywał moment takiego odprężenia. Nareszcie czuł się znowu sobą Swobodnie, z miłym uśmiechem częstował słodyczami, nalewał likier, zapominając o swej podwójnej roli, która w każdej chwili mogła wyjść na jaw. Panny Szmaltz rozkrochmaliły się zupełnie. Likier zaróżowił im nie tylko policzki, ale i koniuszki nosów. Stały się uprzedzająco miłe i w miarę swoich możliwości czarujące. Zanicki kwitował ich wdzięczenie się pobłażliwym uśmiechem, ale Lewandowski nie dał się ogarnąć beztroskiemu nastrojowi. Siedział chmurny, nastroszony i przygotowany do odparcia jakiegoś niespodziewanego ataku ze strony znienawidzonych kobiet. Ataku, który, jak nauczyło go doświadczenie, mógł nastąpić lada chwila z najbłahszego powodu. Automatycznie bawił się jedną z kupionych przez Zanickiego zapalniczek. - Co pan ma?. - zapytała w pewnej chwili panna Jadwiga, spoglądając na niego z zaciekawieniem. - Zapalniczka. - odpowiedział.. - Kuzyn kupił ją na prezent dla przyjaciela. Oczy panny Wandy zabłysły jakimś dziwnym blaskiem Wyciągnęła rękę i bez ceremonii odebrała ją stewardowi. - Ile to kosztuje?. - Niecałe pół dolara. Panna Szmaltz nerwowo zakręciła się na krześle i pochyliwszy się nad stolikiem zaszeptała konspiracyjnie.. - Pan Lewandowski wspominał o jakichś interesach Co pan tu robi?. - patrzyła na Zanickiego natarczywie. - Jak to co robię?. - uśmiechnął się niepewnie.. - Jak pani widzi, zwiedzam Stambuł. - Ale ja pytam o te interesy. - odpowiedziała niecierpliwie. - O interesy?. - Zanicki spojrzał z wyrzutem na Lewandowskiego i nerwowo przegarnął włosy.. - Właściwie. - Pani chodzi o to, w jakim charakterze podróżujesz po świecie. - przerwał mu zdecydowanie steward.. - Mój kuzyn, proszę pani, pracuje w Centrali Handlu Zagranicznego i jeździ, żeby załatwiać umowy handlowe. Wie pani, takie. Kupić. - sprzedać. - zarobić Panna Wanda aż westchnęła z zachwytu. - To doskonale. - zaświergotała.. - Przynajmniej dowiemy się od kogoś kompetentnego, co wieźć stąd, żeby się opłaciło Zanicki poczuł, że ogarnia go panika, że w myślach jego panuje straszliwy zamęt, że nie potrafi się wywinąć inkwizytorskim pytaniom tej strasznej kobiety, która nie spuszczała z niego wzroku, i że za chwilę powie jakieś niebotyczne głupstwo, narazi się na śmieszność i zostanie zdemaskowany. Poczuł dreszcz przerażenia na myśl o tym, jakim wzrokiem będą patrzyły na niego panny Szmaltz i jakimi słowami go obrzucą, jeśli odkryją mistyfikację. Lewandowski wyczuł nastrój swego towarzysza i błyskawicznie zdał sobie sprawę z grożącego niebezpieczeństwa. Jeśli ten dureń teraz się sypnie, to będzie się miał z pyszna. A ja? Przecież te zarazy zupełnie zatrują mi życie. Chyba, w czasie tego rejsu zapomnę, skąd jestem rodem. - pomyślał i dopiero teraz uprzytomnił sobie, że chcąc zakpić ze znienawidzonych pasażerek, zgotował sobie nie lada kłopot. Już nie tylko przed Karskimi trzeba będzie ukrywać Zanickiego. Znacznie gorsze niebezpieczeństwo na statku będą. Stanowiły dla niego panny Szmaltz. Ale w. - padłem. - zżymał się w duchu.. - Chyba przyjdzie mi schować tę ofermę w najciemniejszej dziurze. Tylko kto wtedy będzie obierał kartofle? Przedłużające się milczenie obu mężczyzn zaczęło denerwować panny Szmaltz. - No? Czemu pan nic nie mówi?. - zniecierpliwiła się panna Jadwiga.. - Chyba nie odmówi nam pan takiej drobnej przysługi, jak udzielenie informacji. Przecież to chyba nie żadna tajemnica? Zanicki westchnął z ulgą. To ostatnie zdanie, wypowiedziane przez panny Szmaltz z wyraźną ironią, podsunęło mu zbawczą myśl. - Niestety, proszę pani. - powiedział bardzo poważnie.. - Niestety. To właśnie jest tak zwana tajemnica służbowa i wobec tego nie mogę z nikim na ten temat rozmawiać.. - O jej! Nie bądź taki formalista!. - wykrzyknął ze śmiechem Lewandowski, którego rozbawiła i ucieszyła perspektywa wybrnięcia z niemiłej sytuacji.. - Powiedziałeś to mnie, możemy zdradzić ten sekret i paniom. -Uśmiechnął się obłudnie i dokończył konspiracyjnym szeptem.. - Najbardziej opłaca się wymiana obrabiarek na rodzynki. - Obrabiarek na rodzynki?!. - wykrzyknęła ze zdumieniem panna Wanda.. - A skąd my weźmiemy obrabiarki?. - Tego to ja już nie wiem, proszę pani. - odparł Lewandowski z najniewinniejszą w świecie miną.. - Tego naprawdę nie wiem. Kuzyn załatwia eksport obrabiarek z Polski do Turcji i za te obrabiarki sprowadza do kraju całe statki rodzynek. To są właśnie te jego służbowe tajemnice, które pani pragnęła poznać. Panny Szmaltz obrzuciły obu mężczyzn spojrzeniem bazyliszków, potem popatrzyły porozumiewawczo jedna na drugą. Panna Jadwiga wskazała wzrokiem zapalniczkę leżącą na stoliku. Starsza siostra w lot zrozumiała jej myśl. - A taka zapalniczka ile według panów kosztuje w Polsce?. - zapytała sucho i rzeczowo. - Czy ja wiem?. - zamyślił się głęboko steward.. - Nigdy zapalniczkami nie handlowałem. Ale myślę, że warta jest chyba ze sto pięćdziesiąt złotych. Twarz panny Wandy rozjaśniła się uśmiechem pełnym pożądliwości. - Jadwiga. - powiedziała rozkazująco.. - Żegnamy się i idziemy. Panna Jadwiga zrobiła zmartwioną minę. - Posiedźmy jeszcze chwilę. Przecież jeszcze zdążymy Przyjemnie się tu rozmawia.. - Popatrzyła na Zanickiego tak wymownie, że Lewandowski omal nie parsknął śmiechem. - Na pewno jeszcze nieraz będzie do tego okazja. - powiedział z ironicznym błyskiem w oczach.. - Jak wiem, trasa kuzyna przebiega podobnie do naszej. I nie dałbym głowy za to, czy przeznaczenie nie wmiesza się jeszcze raz w tę sprawę. - Miejmy nadzieję, że tak będzie. - wyszeptała marzycielsko panna Jadwiga, ściskając wylewnie rękę Zanickiego. - Niech mnie Opatrzność broni przed takim przeznaczeniem. - westchnął ciężko Zanicki, kiedy zabawne figury panien Szmaltz zniknęły w tłumie przechodniów. Elżbieta uważnie oglądała rozstawione na ladzie słoiki z kremami. - Chyba ten będzie dobry? Jak ciocia uważa?. - Bój się Boga, dziecko. - jęknęła pani Nowakowa. -A skądże ja mogę wiedzieć. Nie znam się na tym zupełnie. Szczerze mówiąc, do. Dziś. Nie wiedziałam, że są takie kremy, co opalają bez słońca. - To niech się ciocia do tego nie przyznaje, bo to wstyd być taką staroświecką. - Ale! Widzicie ją, jaka nowoczesna! Uważam, że wcale nie mam się czego wstydzić. Tylko powiedz mi, Elżuniu, czy to działa natychmiast?. - 1`To nie. - zaprzeczyła Elżbieta.. - Efekt jest dopiero po kilkunastu godzinach Ochmistrzowa zasępiła się. - To na nic. - stwierdziła stanowczo.. - Wcale nas wobec tego ten cudowny wynalazek nie urządza. Poproś jeszcze jakiś bardzo ciemny puder Elżbieta zaczęła pracowicie układać zdanie po angielsku i nagle zamilkła zmieszana. Stała ze zmarszczonym czołem, patrząc bezradnie na sprzedawcę, który ze skupioną miną czekał na jej. Dyspozycje. - O jej! Ciociu! Zapomniałam!. - Co zapomniałaś?. - Jak jest po angielsku. Puder. - The powder. - rozległ się znajomy głos za jej plecami Dziewczyna odwróciła się i odruchowo nakryła dłońmi wybrane kosmetyki. Kapitan i chief stali za nią i ze zdziwieniem patrzyli na jej sprawunki. - Cóż ty, Elżuniu, kupujesz?. - zapytał ojciec wyjmując jej spod ręki słoik z "samoopalaczem".. - Na co ci to paskudztwo? Przecież czarna jesteś jak cyganicha! Elżbieta wyglądała w tej chwili jak dzieciak złapany na gorącym uczynku Ojciec patrzył na nią zdziwiony i bardzo niezadowolony. - Masz, zdaje się, za dużo pieniędzy. - powiedział z naganą w głosie. - Elżunia wcale nie kupuje tego dla siebie. - powiedziała nagle bardzo głośno ochmistrzowa.. - Wybiera te rzeczy dla mnie. - Dla ciebie? Dla pani?. - wykrzyknęli obaj mężczyźni z niedowierzaniem. - A właśnie dla mnie. Wszyscy jesteście tak ślicznie opaleni, a ja jedna wyglądam jak córka młynarza. Nie mogę siedzieć na słońcu, bo mnie zaraz głowa zaczyna boleć A nie chcę wrócić do Polski taka biała. Wstyd by mi było. - O wieczna kobiecości!. - westchnął z komiczną powagą kapitan wznosząc oczy ku niebu. - Kapitulujemy, kapitanie. - roześmiał się chief. -Okazuje się, że dusza kobieca pozostanie na zawsze dla naszych tępych męskich umysłów zagadką nie do rozwiązania. Na te rzeczy nie ma mądrych. - Racja. - kapitan uśmiechnął się ciepło do ochmistrzowej i obejmując ją ramieniem dodał.. - Wobec tego pozwól, Zuziu, że ja zapłacę za te drobiazgi i ofiaruję ci je w prezencie. - Są dni, kiedy nic się nie dzieje i wyglądają jak stojąca woda podczas sztilu, a później znów przyjdzie taki dzień, że rzuca człowiekiem, jak przy najgorszym kiwaniu. - mówił z filozoficzną zadumą Felek do stewarda Lewandowskiego, który niedbale oparty o burtę stał koło trapu. - A cóż się takiego dzieje?. - zapytał steward zapatrzony w kierunku. Miasta. - Człowieku!. - Felek aż podskoczył.. - Państwo Karscy, tacy mili ludzie, kłócili się tutaj ze, sobą przy trapie, wreszcie odjechali, każde inną motorówką. - Wiem. - odpowiedział Lewandowski, który miał ambicję, aby na statku wszystko najlepiej wiedzieć.. - On dowiedział się od chiefa, że w muzeum antycznym jest marmurowy sarkofag Aleksandra Wielkiego i postanowił to jeszcze przed odcumowaniem obejrzeć. A pani Karska uparła się, że sama pójdzie do Błękitnego Meczetu, bo go jeszcze raz musi zobaczyć. Zaczęli się sprzeczać już podczas śniadania. Więc cóż w tym nadzwyczajnego?. - Potem kapitanówna czegoś zapomniała i wracała łodzią, żeby natychmiast później znów popłynąć z powrotem. Potem Scylla i Hybryda o mało nie utopiły paczki z jakimiś klamotami, a przewoźnika, który bosakiem uratował ich skarby, zwymyślały za to, że rozdarł opakowanie. - A co było w tej paczce?. - zapytał ciekawie steward. - Myślisz, że mogłem zobaczyć? Ociekający wodą pakunek tak czule przytuliły do siebie, że sam diabeł nie potrafiłby podpatrzyć, co tam targały. - Inaczej będą śpiewać po rozmowie z celnikami. - złośliwie roześmiał się Lewandowski.. - To już wróciły na statek?. - Gdzież tam. Zaraz popłynęły z powrotem. A mnie lista wyjść i powrotów rośnie i rośnie, bo dopisuję i wykreślam, dopisuję i wykreślam. A tego dziada, trzeciego oficera, też poniosło na miasto, akurat jak jest potrzebny na statku Obaj znów popatrzyli w kierunku przystani. Czekali bowiem z niecierpliwością na powrót oficera pełniącego funkcję lekarza okrętowego, ponieważ w kuchni zaraz po śniadaniu wydarzył się wypadek. Oparzony ukropem steward załogowy wściekał się teraz w swojej kabinie, że musi czekać na opatrunek, podczas gdy klucze od apteczki znajdowały się w kieszeni trzeciego oficera. - No płynie coś do nas. - z ulgą odezwał się po pewnym czasie Lewandowski.. - Może to nasz trzeci?. - Nie. - odpowiedział Felek, który miał świetny wzrok.. - Płynie tylko jedna osoba, i to jest kobieta. Ale kto to może być?. - zastanawiał się.. - Zupełnie nie mogę poznać. A może to nie do nas?. - Do nas. Ale rzeczywiście kto to jest?. - dziwił się kolega. - O rany!. - wrzasnął Felek.. - Kapitanówna obcięła włosy. Wygląda jak chłopak. - O Boziu! Boziu!. - usłyszeli za sobą pojękujący głos pana Nowaka.. - Czy trzeci już wrócił?. - Jeszcze nie, panie ochmistrz. - Co on robi na mieście, jak tu jest potrzebny?. - zrzędził pan Antoni.. - A kto tu płynie?. - zmrużył oczy od blasku słonecznego. - Kapitanówna. - usłyszeli w odpowiedzi. - To ona?. - zdziwił się Nowak i przechylił przez burtę Felek stał już na najniższym stopniu trapu i podawał przybyłej rękę . - Coś ty, dziewczyno, zrobiła?. - wykrzyknął z oburzeniem pan Antoni.. - Obcięłaś swoje piękne włosy! O Boziu! Boziu!. - prawie zapłakał Elżbieta zarzuciła mu ręce na szyję i ucałowała czule w pulchne policzki. - Cioteczka zawsze gderała, że chodzę nieporządnie uczesana. Więc teraz będzie chyba zadowolona. A poza tym takie tutaj upały. Będzie mi wygodniej.. - Nie daruję Zuzi, że pozwoliła ci obciąć włosy. A gdzie ona?. Byłyśmy w Błękitnym Meczecie razem z panią Karską. A teraz obie panie siedzą w kawiarni i piją kawę po turecku. A ja się nudziłam, więc przypłynęłam, aby pokazać nowe uczesanie. Ale zaraz muszę wracać. Daj mi, wujciu, jeszcze parę kartek na przejazdy motorówką, bo nam zabrakło. - trzepała szybko.. - I tatusiowi muszę się pokazać! Chwyciła ochmistrza pod ramię i pociągnęła do wnętrza. W kwadrans potem była z powrotem i podśpiewując zbiegła z trapu do oczekującej motorówki. - Wszyscy dzisiaj ganiają jak z piórkiem. - mruknął Felek.. - Ledwo wykreśliłem ją z listy i zaznaczyłem, że wróciła, muszę znów zapisywać, że wypłynęła. - Motorówka z panną Elżbietą wymija się z inną. Tam siedzi parę osób, Ale, nie mogę się zorientować, kto wraca - odezwał się wpatrzony w przystań Lewandowski. Felek uważnie przyjrzał się sylwetkom ludzi siedzących w łodzi. - Widzę pomocnika kucharza. Stewarda oficerskiego a ten, co siedzi tyłem, to zdaje się pan trzeci. Tak, to na pewno on. - dodał po chwili. - No nareszcie. - odetchnął Lewandowski.. - Skoczę do ochmistrza i zawiadomię. Felek został sam przy trapie i zaczął się, nudzić. - Żeby chociaż ktoś przyszedł na pogawędkę. - mruknął do siebie. Skreślił z listy świeżo przybyłych i zaczął przechadzać się wzdłuż burty. Przez pół godziny nic się nie działo. Felek wyciągnął znów listę nieobecnych i, wpatrzył się w nią. Nerwowo spojrzał na zegarek. Jeszcze trzy kwadranse, a tyle ludzi na mieście. Jak się kto spóźni, to kapitan będzie wściekły. - pomyślał Zapatrzył się znów na nabrzeże i wreszcie zobaczył motorówkę kierującą się ku statkowi. Siedzieli w niej obaj elektrycy, jeden z motorzystów i pani Nowakowa z kapitanówną. Felek skreślił z wykazu przybywających, spojrzał na cieśninę i zobaczył następną łódź, w której siedziała pani Karska. - Dlaczego nie płyną razem?. - zdziwił się i zbiegł po trapie, aby pomóc przy wysiadaniu z łodzi. Pani Zuzanna czerwona na twarzy sapała ze zdenerwowania i przy przechodzeniu na schodki trapu o mało nie przewróciła Felka. Kapitanówna też jakoś bardzo niezręcznie przedostała się tym razem na trap. Felek spojrzał na nią ze zdziwieniem. - Czy panna Elżbietka źle się czuje?. - zapytał niespokojnie. Elżbieta pokręciła przecząco głową i bez słowa zaczęła iść stopniami ku górze. Na pokładzie zatrzymała się niezdecydowanie. - Głowa ją boli. - odezwała się szybko do Felka ochmistrzowa.. - Lata po tym słońcu bez kapelusza i oto są skutki. To mówiąc objęła dziewczynę ramieniem i wprowadziła do śródokręcia. Felek zagapił się za nimi, ale pani Karska już wołała z dołu o pomoc, musiał więc znów skoczyć, aby się nią zaopiekować. Po chwili został sam i dalej wpatrywał się to w listę, którą urzędowo i skrupulatnie był obowiązany prowadzić, to znów wypatrywał łodzi z maruderami. Ale przez jakiś czas panował spokój i nikt więcej nie wracał na statek. Ziewnął więc z nudów. Nagle nastawił uszu. Od rufy dały się słyszeć gniewne i podniecone głosy. Wsłuchiwał się w nie z zaciekawieniem Aha! to przy zabezpieczaniu czwartej ładowni pokłócili się cieśla i bosman. O rany. - jęknął prawie głośno.. - Żeby tak tu kto przyszedł i zastąpił mnie przy tym głupim trapie. Z coraz większym zainteresowaniem strzygł uszami w kierunku, skąd słychać było awanturę. Nagle tuż za jego plecami rozległ się łoskot i zaraz później żałosne wołanie.. - Panie Felku! Ratunku! Spadłam ze schodów. Rozpoznał głos pani Karskiej. Przeskoczył więc wysoki próg i dopadł do leżącej u podnóża schodów kobiety. - Ręce i nogi sobie połamałam, i pewno parę żeber. - jęczała płaczliwie.. - Proszę mi pomóc. Przerażony marynarz pochylił się nad nią i delikatnie podniósł. Rozejrzał się rozpaczliwie dookoła, ale nikogo, jak na złość, nie było w pobliżu. Pani Karska jęczała głucho i rękami otoczyła szyję mężczyzny. - Proszę, czy mógłby pan zanieść mnie do kabiny? -powtórzyła mdlejącym głosem. - Już! Naturalnie!. - Zaniosę panią i zaraz sprowadzę pomoc. A gdzie panią boli?. - pytał troskliwie idąc ostrożnie po schodach. - Wszędzie. - odpowiedziała W korytarzu, na piętrze pasażerskim nie spotkali nikogo Felek dotarł wreszcie, do kabiny państwa Karskich, łokciem otworzył sobie drzwi i delikatnie złożył bezwładną kobietę na koi. - Doktora.. - Ledwo zdołała wyszeptać. - Już lecę.. - Odwrócił się i nie zamykając drzwi pognał korytarzem. Na zakręcie wpadł na Lewandowskiego.. - A jak ciebie potrzeba, to nigdy cię nie ma!. - wykrzyknął zdenerwowany. - Co się stało?. - zdziwił się steward. - Pani Karska spadła ze schodów. Leć po trzeciego! Leć po ochmistrzową! Leć do niej, bo nie wiem, co się tam dzieje. Ja zawiadomię kapitana, może to coś poważnego. Kapitan krótkim mruknięciem skwitował wiadomość o wypadku pasażerki i natychmiast pobiegł w kierunku jej kabiny, zleciwszy marynarzowi powrót na stanowisko. Felek ociągając się poszedł w kierunku swego posterunku. Czuł wielki żal do losu. Uwiązany, jak pies, do trapu, nie mógł uczestniczyć w awanturze między bosmanem i cieślą, a teraz pozbawiony został wiadomości z pierwszej ręki o tym, co się, dzieje z panią Karską. Ze złą miną przeskoczył przez próg i spojrzał na Bosfor. Dwie motorówki po wysadzeniu swych pasażerów znajdowały się już prawie w połowie drogi powrotnej ku przystani, a trzecia cumowała przy schodkach. Bezradnie rozejrzał się po pokładzie. Ale nie zobaczył nikogo. Wszyscy, którzy przypłynęli, rozeszli się już po statku. - Będę miał od starego. - zamruczał ze złością.. - Teraz zupełnie nie mam pojęcia, kto wrócił, a kogo brakuje. Cholera! cholera! cholera!. - A dlaczego pan tak klnie?. - usłyszał za sobą głos. Obejrzał się. Elżbieta wesoła, uśmiechnięta stała obok niego. Wyglądała zupełnie inaczej niż przed pół godziną. Marynarz zagapił się na nią, aż otworzył usta. - To już panna Elżbietka dobrze się czuje?. - zapytał wreszcie. - Tak. - odpowiedziała beztrosko.. - Jak byłam w mieście, to myślałam, że umrę, tak mi się słabo zrobiło. Później, gdy wracałam na statek, to tak kręciło mi się w głowie, że coś okropnego. A teraz wszystko minęło. - No to zdejmuje mi panna Elżbietka jeden ciężar z serca. Bo martwiłem się o panią. Wróciła pani taka zmieniona. - A jakie inne ma pan ciężary na sercu?. - przerwała. - Pani Karska spadła ze schodów. - Nic jej nie będzie. - uspokoiła go Elżbieta z jakimś dziwnym uśmieszkiem na ustach.. - Skręciła tylko nogę. - Obawiałem się, że coś gorszego. Narobiła takiego hałasu, że A czy już wszyscy wrócili?. - zapytała kapitanówna. - Właśnie to jest moje trzecie zmartwienie. Sam teraz nie wiem, kto wrócił, a kto nie. Ratowałem panią Karską i przez ten czas. - Ja sprawdzę za pana, bo panu nie wolno stąd się ruszać. - zaproponowała.. - A kogo brakuje?. - Drugiego mechanika, pana Karskiego, oficera radiowego, panien Szmaltz i dejmana Kowalkowskiego, który poszedł do dentysty. - To ja lecę sprawdzić! -, zawołała Elżbieta. W parę minut wróciła z wiadomością, że wszyscy członkowie załogi znajdują się na statku, a z pasażerów brak tylko panien Szmaltz. Następnie pobiegła dowiedzieć się, jak się teraz czuje pani Karska. - Złoto nie dziewczyna ta nasza kapitanówna. - powiedział trapowy do Lewandowskiego, który właśnie nadszedł. - Wiem coś o tym. - odpowiedział zagadnięty.. - Ale co to będzie za awantura za chwilę. Tam płynie już motorówka z pilotem, a panien Szmaltz jak nie było, tak nie ma. - Ach, jakie zgagi. - warknął Felek.. - Czekaj! Płyną i one. Uff! Co za dzień. - westchnął ciężko. Pani Alina z żalem odłożyła lornetkę. - Już nic nie widać. - powiedziała ze smutkiem w głosie.. - Żegnaj, Stambule. - dodała melancholijnie. - Za dwie doby wykrzykniesz. Witaj, Bejrucie! -z uśmiechem powiedział mąż. - Wątpię, czy to będzie to samo. Turcja jest nam jakaś bliższa i dzięki historii,, i dzięki literaturze. A Liban? Cóż ja wiem o Libanie?. - To przypuśćmy szturm do chiefa, żeby nas oświecił zaproponował. - Nie teraz, Teraz jeszcze muszę przetrawić wrażenia ze Stambułu. A gdzie pani Zuzanna i Elżbieta? Były tu przecież razem z nami. - Te panie odeszły, gdy pilot przechodził na swoją motorówkę. - odpowiedziała panna Jadwiga. - Odnieś moją lornetkę na mostek. - zwróciła się do męża Karska. - A gdzie idziesz?. - zapytał. - Odszukam ochmistrzową i Elżbietę. Z nimi razem obejrzę jeszcze raz wszystkie karty z widokami Stambułu. - Żona kupiła ich przerażającą ilość. Zrujnowała nas kompletnie. każda karta kosztowała jednego wariata, a pan Nowak płacił tylko po dziesięć wariatów za dolara. W następnych portach ogłosimy bankructwo przy tak masowych zakupach. - śmiał się Karski. - Nigdy nie pochwalam lekkomyślności. - surowo powiedziała panna Wanda.. - Trzeba było zabronić żonie. Zamiast tak bezmyślnie wyrzucać pieniądze, można było kupić coś praktycznego. - A co?. - zapytał podchwytliwie Karski. - No takie różne rzeczy.. - Wymijająco odpowiedziała.. - Ale czy pan wie, doktorze, że najlepiej jednak wychodzi się na handlu zamiennym? Spotkałyśmy w Stambule jednego wyjątkowo oblatanego Polaka. On pracuje w naszych placówkach handlu zagranicznego. Z początku zasłaniał się tajemnicą służbową, ale tak go sprytnie podeszłam, że dowiedziałam się, co na co trzeba zamienić, żeby uzyskać największe korzyści. - A co na co?. - zapytał zaciekawiony Karski. - Obrabiarki na rodzynki. - z triumfującą miną odpowiedziała. Karski z przepoważną miną załamał ręce. - I dopiero teraz mówi mi pani o możliwościach takich transakcji? Teraz właśnie, gdy Stambuł chowa się za horyzontem? Czemuż nie dowiedziałem się o tym wcześniej? Taaaki majątek mogłem zrobić!. - A ma pan obrabiarki?. - zapytała szeptem, przejęta panna Szmaltz. - Czy mam obrabiarki?. - zawołał.. - Naturalnie że nie mam. Ale w każdej chwili mógłbym ich mieć tyle, ile dusza zapragnie, bo... Karska miała już dość tej idiotycznej rozmowy. Odwróciła się i zbiegła z pokładu namiarowego. Przez szklane drzwi zajrzała na mostek. Znajdowali się tam kapitan i dyżurująca wachta. Powędrowała więc niżej. Na pokładzie łodziowym nie spotkała nikogo. Nikogo też nie dojrzała ani na balkonie pasażerskim, ani na głównym pokładzie. Weszła więc do wnętrza statku. W mesie oficerskiej zastała dwóch oficerów maszynowych, słuchających radia. Wycofała się na palcach. Jadalnia pasażerska była pusta. Jadalnia załogowa także. Powędrowała długimi korytarzami, schodami, znów korytarzami i zapukała do kabiny Elżbiety. Równocześnie nacisnęła klamkę. Ale drzwi były zamknięte i żaden szmer nie dochodził ze środka. Pobiegła znów na dół w kierunku pomieszczeń, gdzie znajdowało się biuro i kabina ochmistrza. Pan Nowak podniósł na nią z lekka nieprzytomne oczy. - O Boziu! Boziu!. - zajęczał.. - Nie zgadza mi się rozliczenie kantyny. A gdzie Zuzia?. - zapytał trochę nieprzytomnie.. - Albo gawędzi z Elżbietą, a może z panią? Co ja gadam? Jeśli pani jej szuka, to przecież nie może być z panią. A ja pewno zapomniałem czegoś zapisać i teraz nie mogę sobie przypomnieć.. - Zafrasowany pochylił głowę nad papierkami. - Przepraszam. - bąknęła Karska i cichutko zamknęła drzwi. A może są w pralni?. - pomyślała.. - Ale przecież nie powinny zaczynać prania beze mnie. Tak nam się tam wesoło pracowało. Pobiegła jednak na rufę, ale w pralni zastała tylko jednego marynarza. Wróciła więc ku głównej nadbudówce i tu wreszcie na jednym z korytarzy dostrzegła panią Zuzannę. - Mamuńciu!. - zawołała.. - Musi pani wreszcie spełnić swoją obietnicę. Ja już dłużej nie mogę wytrzymać z ciekawości. Przecież dla pani oszczędzałam w Atenach. W Stambule dla pani dwa razy pokłóciłam się z mężem i raz spadłam ze schodów. Przecież muszę wreszcie wiedzieć, dlaczego to wszystko robiłam. Ochmistrzowa uśmiechnęła się serdecznie. - Szukałam pani po całym statku. - powiedziała. - Obie z Elżbietą wpakowałyśmy się w jeszcze większe tarapaty. Liczę teraz na pani dalszą pomoc. I dlatego wszystko chciałam pani opowiedzieć. Musimy znaleźć spokojny kącik, żeby nam ktoś nie przeszkodził, bo to długa i smutna historia. Nareszcie mam chwilę czasu, żeby napisać parę słów. Zaniedbałam pamiętnik okropnie. Ostatnie dni żyłam w tak strasznym napięciu nerwowym, że nie miałam głowy do niczego. Zresztą dobrze się stało, bo okazuje się, że zapisywanie myśli i zdarzeń w mojej sytuacji może być niebezpieCzne. Otóż wczoraj zabrałam ten zeszyt na pokład, żeby napisać choć parę słów i podzielić się z tobą rewelacyjnymi wiadomościami. Nic jednak z tego nie wyszło, bo kręciło się dużo ludzi. A potem wstałam z leżaka i oczywiście zostawiłam na nim swój pamiętnik. Na szczęście znalazł go steward Lewandowski i natychmiast oddał. Znam go na tyle, żeby mieć pewność, że nawet nie zajrzał do środka. Ale przecież mógł znaleźć ktoś inny! Gdyby to były na przykład panny Szmaltz, byłabym zgubiona. Wprawdzie nic tu nie jest powiedziane wyraźnie, ale panna Wanda na pewno wywęszyłaby swoim spiczastym nosem, co się święci. Ja siedzę, jak na beczce z prochem. Dlatego na dalszych stronach pamiętnika nie znajdziesz ani słowa o tym, co cię najbardziej interesuje, bo doszłam do wniosku, że powiedzenie naszych prababek. "Nic tak nie plami jak atrament" mogłoby w moim wypadku znaleźć zastosowanie. Wszystko opowiem ci osobiście. Oczywiście, jeżeli mi się uda wrócić do, domu i szczęśliwie dowieźć ten znaleziony dzięki tobie "rodzinny skarb", który wiozę ze sobą. Możesz mi wierzyć, że ukrywanie go przed ludzkimi oczami wcale nie będzie rzeczą łatwą, ale przez te trudności muszę jakoś przebrnąć. Zresztą ciotka Zuzia poczyna sobie bardzo dzielnie. - jestem dla niej z całym uznaniem. A, i pani Alina wciągnięta do spisku obiecała pomagać nam w każdej potrzebie. Och! Żeby nam się tylko udało! Steward Lewandowski podając śniadanie strzygł podejrzliwie oczami to na panią Karską, to na Elżbietę. Ale obie były wesołe, obie rozgadane i obie z młodzieńczym apetytem czyniły spustoszenie na zastawionych stołach Zmieniając w milczeniu talerze, podając kawę, herbatę czy mleko, ze złością zaczął myŚleć o marynarzu Felku. Jakiż z tego młodego chłopaka jest histeryk i panikarz. Narobił zupełnie niepotrzebnego alarmu z panią Karską, latał nawet aż do kapitana. Tymczasem nic jej poważnego się nie przytrafiło. Pół godziny poleżała z zimnym kompresem na nodze. Później trzeci oficer pełniący funkcje doktora uparł się, aby założyć jej bandaż i zaraz potem ganiała po statku, jakby nic się nie stało. A dzisiaj nawet nogi nie owinęła - pomyślał rzuciwszy ciekawe spojrzenie w kierunku podłogi.. - Tymczasem ten idiota dowodził, że połamała i nogi, i żebra. Puścił też plotkę, że kapitanówna wróciła chora z miasta. A w pół godziny potem, żeby nie ona, sam nie wiedziałby, kto jest na statku, a kogo nie ma. Wszystko mu się pokręciło. Z panną Elżbietą pewno dlatego, że obcięła włosy na chłopaka i przez to tak jakoś inaczej wygląda. Z zamyślenia wyrwał go słodziutki tym razem szczebiot panny Jadwigi. - Czy byłby! pan tak uprzejmy podać mi jeszcze pół filiżanki kawy? Wszyscy spojrzeli zdziwieni. Nie przyzwyczajeni bowiem byli do tego, aby któraś z panien Szmaltz zwracała się do stewarda uprzejmym tonem Kapitan niby groźnie i niby badawczo spojrzał na panią Karską.. - Czyżby to znów była jakaś nowa intryga przez panią uknuta?. - zapytał oczami. Ale ona odpowiedziała mu manifestacyjnie niewinną miną i aby mu dać do zrozumienia, że w tym wypadku nie na nią spada odpowiedzialność, wysoko podniosła ramiona i przecząco pokręciła głową Ten niemy dialog nie uszedł uwagi Lewandowskiego. Całą siłą woli stłumił uśmiech i bez słowa podając kawę pannie Szmaltz, pomyślał. I;, I,, Ach, ty Hybrydo! Wdzięczysz się do mnie od wczoraj, żeby się dowiedzieć, czy spotkamy w Bejrucie, czy może . W Latakiji mego "kuzyna". Już moja w tym głowa, żebyś go nie zobaczyła więcej w swoim życiu. Po śniadaniu steward zabrał się jak zawsze do sprzątania. Zwykle zaczynał od kabiny panien Szmaltz i jak zwykle zastał obie siostry siedzące sztywno na ;kanapce. Wodziły oczami za każdym jego ruchem i pilnowały go, jak dwa groźne koty zaczajone na jedną przerażoną mysz. Boicie się, żebym nie podejrzał, co za klamoty pokupowałyście i wieziecie do kraju. - przemawiał do nich w duchu, w milczeniu czyszcząc dywan odkurzaczem.. - Nawet nie możecie zrozumieć, że nic mnie to nie obchodzi. To dopiero celnicy będą mieli z wami ubaw po pachy. A umywalkę mogłybyście zostawić w większym porządku. Jaśnie panie! Skończył wreszcie sprzątanie i mruknąwszy.. - To już chyba wszystko. - wyszedł, zabierając odkurzacz, szczotki, , ściereczki i proszki. W korytarzu spotkał Elżbietę, i już miał powiedzieć coś miłego, bo coraz bardziej ją lubił, gdy nagle usłyszał dźwięk dzwonka w pentrze. Oboje z Elżbietą zerknęli w kierunku tablicy. - Pan inżynier mnie wzywa. - powiedział.. - Coś się stało. - Niech pan leci!. - zawołała.. - Ja przez ten czas posprzątam moją kabinę Chwyciła odkurzacz i wyjęła szczotki i ścierki z rąk stewarda i. - Ależ to są moje obowiązki!. - zawołał zaskoczony. - No to będzie ich mniej. Niech pan pędzi do inżyniera Uśmiechnęła się i objuczona skręciła w kierunku swojej kabiny. Steward chcąc nie chcąc musiał udać się do inżyniera na drugi koniec nadbudówki i na inne piętro.. - Pierwszy oficer maszynowy leżał na koi. - Dlaczego, panie Lewandowski, chce mnie pan nagle zagłodzić i otruć?. - zapytał tonem niby pełnym wyrzutu. - Jak to, ;panie inżynierze?. - steward nie mógł zrozumieć, o co chodzi. - Wczoraj nic pan nie zostawił dla mnie w lodówce. Albo prawie nic. Chleba nawet nie było. - Jak to, panie inżynierze?. - powtórzył Lewandowski zupełnie zdezorientowany.. - Wieczorem jeszcze sprawdzałem. Był i kotlet z obiadu, były sardynki i szproty. Było masło, ser i trzy kawałki węgorza. - Znalazłem tylko węgorza i ser, zupełnie zeschnięty. Przed trzecią w nocy przyszedłem z maszyny piekielnie głodny. A tu nawet chleba nie było. Cóż miałem robić? Wtrząchnąłem tego diabelnego węgorza, ale musiał być za tłusty. Przez niego nie mogę spać i mam boleści. Niech pan z łaski swojej przyniesie mi od trzeciego jakiś proszek na bóle żołądkowe i dużo, dużo gorącej herbaty. - Już lecę. - steward zakręcił się na pięcie i wypadł z kabiny. Biegnąc schodami i korytarzami powtarzał do siebie z niesłychanym zdziwieniem w głosie.. - I kotlet? I chleb? I masło? I sardynki? I szproty? A któż to mógł tyle rzeczy zjeść, i to w nocy? Nowakowa siedziała przed lusterkiem z chmurną miną i wzrokiem peŁnym obrzydzenia wpatrywała się w otwarty słoik z kremem. Dotknęła ostrożnie gładkiej i tłustej powierzchni i wstrząsnęła się. -- Fuj! Co za paskudztwo! Usłyszawszy cichutkie pukanie do drzwi, szybko zakryła krem chusteczką i podniosła się, aby wpuścić gościa. Pani Karska podniecona i jak zwykle roześmiana wpadła do kabiny. - Przygnałam, żeby pani powiedzieć, że jak na razie wszystko w ;porządku. Ale chyba musimy zrobić jakąś walną naradę i obmyślić sposoby postępowania w najdrobniejszych szczegółach Nowakowa zasępiła się i w zamyśleniu pokręciła głową. - A czyż my możemy przewidzieć wszystko, co się przydarzy w czasie całej drogi. - powiedziała z powątpiewaniem w głosie. - Wszystkiego na pewno nie przewidzimy. - odpowiedziała pogodnie Karska, zamykając dokładnie drzwi. - ale jednak wiele możemy zaplanować z góry. Przynajmniej to, co wiemy, że przytrafi się na pewno. - A co możemy wiedzieć na pewno?. - No choćby to. - szeptała z przejęciem, siadając koło pani Zuzanny. - że niedługo Lewandowski będzie sprzątał kabiny, no i oczywiście będzie się starał dostać do Elżbiety. I co wtedy? - O matko! - jęknęła Nowakowa, chwytając się za głowę. - Przecież nie możemy do tego dopuścić! - Właśnie! Tylko to nie będzie ani łatwe, ani proste. dlatego musimy coś bardzo mądrego wymyślić. W sąsiedniej kabinie rozległy się kroki i głosy kilku osób. To ochmistrz zaczynał urzędowanie w swoim biurze. Nowakowa podniosła się ostrożnie, na palcach zbliżyła do drzwi i powolutku, bez najmniejszego szmeru przekręciła klucz w zamku, uśmiechając się porozumiewawczo do Karskiej. - Teraz możemy rozmawiać spokojnie. Usiadły blisko siebie na kanapce i zaczęły szeptać. Konspiracyjna narada trwała bardzo długo. Podniecone i zdenerwowane sprzeczały się, przerywały jedna drugiej i chwytały się za ręce, ciągle spoglądając z niepokojem na drzwi, za którymi toczył się zwykły statkowy dzień. Wreszcie Karska spojrzała na zegarek. - O jej! Już jedenasta! Przegadałyśmy dwie godziny. A tam Lewandowski! Ochmistrzowa zerwała się i ruszyła do drzwi. Ale zatrzymała się nagle wpół drogi i z rozpaczą spojrzała na swego gościa. - Tam jest mój mąż. Nie możemy teraz wyjść, bo jak zobaczy, że siedziałyśmy tu we dwie tak długo i cicho, to zaraz czegoś zacznie się domyślać. On zrobił się taki podejrzliwy. Stały bez ruchu patrząc na siebie bezradnie, złapane w pułapkę. Z niepokojem myślały o Elżbiecie, pozostawionej bez pomocy w trudnej sytuacji. Nagle gwar za drzwiami wzmógł się i do uszu zdenerwowanych kobiet dobiegł trochę zdyszany głos Elżbiety: - Wujciu! Czy cioteczka jest u siebie? - Tak, ale chyba śpi, bo tam tak cicho - odpowiedział spokojnie Nowak. - Śpi? O tej porze? - wykrzyknęła dziewczyna. - No to ja ją zaraz obudzę. Taki piękny dzień, a ona się tu wyleguje - mówiła głośno idąc w stronę drzwi prywatnego pomieszczenia ochmistrzów. Pan Antoni zerwał się od biurka i zagrodził jej drogę. - Nie trzeba jej przeszkadzać. Chyba trochę się źle czuje. Taka jest ostatnio dziwna - powiedział z troską. Nowakowa szybko podeszła do drzwi, przekręciła klucz w zamku i wysunęła głowę przez szparę. - Już nie śpię! Chodź, Elżbietko. - A zwracając się do męża, z czułym uśmiechem dodała: - Trochę mnie bolała głowa, ale przespałam się i wszystko minęło. Wpuściła Elżbietę do kabiny i szybko zamknęła za sobą drzwi. -No i co? Dziewczyna skinęła głową. - Wszystko dobrze. Spławiłam Lewandowskiego a sama sprzątnęłam swój salon. - To dziś. A co będzie jutro? - zaniepokoiła się pani ZuzanNa. - Do jutra daleko. Na pewno coś wykombinuję. - Nie martwmy się, mamuńciu. Przecież gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. A nas jest aż trzy... Zresztą już tyle rzeczy obmyśliłyśmy - uśmiechnęła się pani Alina obejmując ochmistrzową i całując ją w policzek. - Trzy, a nierozsądne - sapnęła z niezadowoleniem Nowakowa. - Dałyśmy się tu złapać jak, myszy. Antoni... wskazała wzrokiem drzwi od biurowej kabiny ochmistrza. Elżbieta skinęła głową na znak, że rozumie. - Ja za chwilę wyjdę i pod jakimś ;pretekstem wyciągnę wujcia z biura, a wtedy się wymknijcie i gnajcie do mojej kabiny. Macie klucz. Ale, ale? Cioteczko! Jak wyglądają efekty "słońca z pudełeczka"? - Chwyciła Nowakową za ramiona i odwróciła twarzą w stronę okna. - Nic nie znać - powiedziała z wyraźnym rozczarowaniem w głosie. - Bo ja nie mam odwagi posmarować się tym paskudztwem. - Ależ trzeba! - A nie! Powiem, że mi to podrażnia skórę i że musiałam zrezygnować z opalonej twarzy. - No dobrze - westchnęła Elżbieta i wysunęła się z kabiny. Radzik kręcił się przy bibliotece w bardzo złym humorze. Postanowił właśnie wykorzystać wolny czas na napisanie, długiego, kwiecistego listu do swej obecnej narzeczonej. Powinien też był przesłać parę słów swej poprzedniej narzeczonej, ponieważ nie bardzo miał ochotę tak zupełnie zniknąć z jej horyzontu. Rozmyślając o tych dwóch pannach, które wdarły się w jego życie i obydwie robiły co tylko mogły, aby :przywiązać go do siebie na zawsze, przypomniał sobie jeszcze dwie mieszkanki Gdyni, poznane podczas ostatniego urlopu, i jedną świetną tancerkę z Sopotu, z którą spędził wiele pracowitych i ociekających potem godzin w sopockim "Non Stopie". Tym też należałoby się przypomnieć. Babki ogromną wagę przywiązują do paru słów i egzotycznego znaczka pocztowego, świadczących o pamięci. A im więcej ma się nawiązanych flirtów, tym zabawniejszy i weselszy jest postój w macierzystym porcie, tym barwniejsze urlopy. Nie zabrał się jednak do pisania, bo okazało się, że dużo osób pragnie zmienić przeczytane książki. Wyciągnięto go więc bezceremonialnie z kabiny, pomimo że nie był to ani dzień, ani godzina wyznaczona w regulaminie. Zszedł do mesy załogowej wściekły. Toteż spragnionych oświaty i kultury osobników mierzył złym okiem, a zżymał się wewnątrz na tych, którzy przed zabraniem książki mieli zwyczaj zapoznawania się z nią przez wyrywkowe czytanie. Jeszcze tego nudziarza mi brakowało - pomyślał, gdy do przerzedzającej się grupki podszedł asystent pokładowy. Pomiędzy dwoma młodymi ludźmi nie tylko nie było przyjaźNi, ale nawet nie potrafili nawiązać najprostszych koleżeńskich stosunków. Radzika potężnie nużył poważny równolatek i gdy przypadkiem znalazł się w jego towarzystwie, musiał zwalczać ochotę do ziewania. To zaś, co interesowało radzika, o czym mógł gadać godzinami, wydawało się asowi bezmyślną stratą czasu. Asystent jak zawsze zaczął od katalogu i zagłębił się w nim z zainteresowaniem. - Przecież już chyba znasz na pamięć zestaw książek, jaki dostaliśmy na ten rejs. Gadaj, jaką chcesz książkę, bo zamykam. - Przyjemnie jest czytać katalogi - mruknął as. Radzik wyprawił ostatniego już czytelnika, zapisał książkę na jego, koncie i aby nie tracić czasu, zaczął umieszczać w szafce zwrócone egzemplarze. A że robił to w wielkim pośpiechu, aby jak najprędzej uwolnić się od obowiązku, jedna z książek zsunęła się ze stosu innych, a jakaś kartka, która z niej wyleciała, znalazła się przy nogach asystenta. Ten schylił się, podniósł i spojrzał z zaciekawieniem. Nagle twarz zmieniła mu się dziwnie. Popatrzył na radzika, ale widząc, że odwrócony plecami upycha dalej książki na półkach, szybko schował kartkę do kieszeni i schylił się po raz drugi, aby podnieść leżącą ciągle na podłodze książkę. To samo zrobił równocześnie radzik, więc stuknęli się głowami. - Do cholery! Czy musisz mi rozbijać głowę? - Radzik złapał się za bolące miejsce. - A ty moją? - zrewanżował się asystent. - Wezmę tę książkę - dodał rzuciwszy pobieżnie okiem na tytuł i autora. - No nareszcie - z ulgą odetchnął radzik. - A mógłbyś sprawdzić, kto ją przedtem czytał? - A po co ci ta wiadomość? - Po prostu chcę wiedzieć, z kim można by o niej porozmawiać po przeczytaniu. - "Spiżowa brama"... "Spiżowa brama"... - mamrotał radzik przerzucając kartotekę czytelników. - Aha... Oddała ją kapitanówna. Niewiele z nią będziesz mógł o tej książce pogadać, bo zdaje się wcale jej nie czytała. Wzięła przed samym Stambułem, a jak staliśmy w porcie, to całe dnie ganiała po mieście. Poza tym jeśli chcesz z dziewczynami gadać o książkach, to jesteś jeszcze nudniejszy niż myślałem. - Możliwe - rzucił spokojnie as. - I dziękuję ci - powiedział już w drzwiach. Natychmiast udał się do swojej kabiny, i zamknął drzwi na zatrzask. Usiadł przy biurku. Wyciągniętą z kieszeni kartkę rozprostował, wygładził i ostrożnie położył przed sobą. Chwilę przyglądał się jej uważnie. Podejrzenie,. Które błysnęło mu, gdy rzucił na nią okiem w mesie, zmieniło się w pewność. Przed sobą miał rysowany odręcznie plan części Stambułu. Zaznaczony na nim fragment miasta obejmował Błękitny Meczet, Aję Sofię i starożytny mur otaczający pałac sułtański. Bardzo starannie wyrysowane były uliczki prowadzące ku morzu, zaznaczona ulica Akbiyik Caddesi. Od niej szły strzałki w plątaninie zaułków i kończyły się na małym placyku nie oznaczonym żadną nazwą. Po jednej jego stronie wyrysowany był kwadrat budynku, a przy nim czerwone kółko, jakby oznaczenie miejsca, do którego należy dotrzeć. Co to znaczy? - pomyślał przejęty. Z jeszcze większą uwagą wpatrywał się w leżącą przed nim kartkę. Obejrzał ją ze wszystkich strom, jakby szukając objaśnienia, ale żadna inna informacja nie pomogła mu rozwiązać zagadki. Zmarszczył brwi. Planu tego nie mogła wyrysować córka. Kapitana - pomyślał. - Sporządzony jest ręką jakiegoś fachowca. Ona nie potrafiłaby tak tego zrobić. Ale wobec tego kto jej to dał? I jakie sprawy załatwiała w zaułkach Stambułu? Nagle przypomniał sobie tajemniczą nocną wyprawę Elżbiety i pani Nowakowej, do której został zwerbowany. - To przecież było w tej samej dzielnicy! - wykrzyknął prAwie głośno. - Kościół Świętej Ireny znajduje się o tu, , zaraz za murem. W tym miejscu... - stuknął palcem w plan. - Te nocne skradania były na pewno dalszym ciągiem jakiejś tajemniczej afery, z którą wiązał się ten plan. Młody człowiek westchnął ciężko i powiódł ręką po spotniałym czole. I co ja teraz mam z tym wszystkim zrobić? - myślał. -Gdybyśmy jeszcze stali w Stambule, zaraz poleciałbym na ten placyk sprawdzić, co tam jest. Kapitan i ochmistrz nic przecież nie wiedzą, co one tam wyprawiały. Na jakieś podejrzane przemyty i handle :na pewno się nie rzuciły - analizował dalej sytuację. - To nie jest typ kobiet zachłannych i gotowych na wszystko dla jakiejś korzyści materialnej. Ale... - zamyślił się głęboko. - Nie pozostaje mi nic innego, jak zanieść ten plan kapitanowi i opowiedzieć o wszystkim... o mojej roli w tej podejrzanej sprawie... Tak... Zdecydowanym krokiem podszedł, do drzwi i położył rękę na klamce. Nagle stanęły mu przed oczami zalane łzami twarze Elżbiety i pani Zuzanny. Nie! Przy całej ich naiwności idiotkami przecież nie są Chyba niemożliwe, żeby się dały wciągnąć w jakieś brudne sprawy. To były raczej bardzo osobiste przeżycia, i to niesłychanie wzruszające. Westchnął ciężko. Ale co? Jakież przeżycie mogło spotkać je w Stambule?... I co znaczy ten plan rysowany przez kogoś umiejącego ; sporządzać takie rzeczy?... A moja lojalność wobec kapitana? Ginął już pod lawiną pytań, które sobie zadawał i na które nie znajdował odpowiedzi. Zdenerwowany odszedł od drzwi i zagapił się przez otwarty bulaj na morze, ale zamiast niego zobaczył zapłakane oczy ochmistrzowej i córki kapitana. A jeśli tym dwom kobietom zrobię krzywdę wtajemniczając w ich sprawy innych? - pomyślał. Coraz bardziej podniecony zaczął krążyć po miniaturowej powierzchni swojej kabiny. Już wiem - odetchnął z ulgą. - Będę udawał, że oddaję ten plan pannie Elżbiecie i rozmówię się szczerze z Nowakową. Zależnie od tego, co z nich wyciągnę i jakie odniosę wrażenie: wtajemniczę kapitana - albo i nie - zawahał się, niezadowolony jednak z siebie. Nie wiem, czy kiedykolwiek nauczę się być rozsądna i uważna. Jestem tak wściekła na siebie, że mam ochotę rozszarpać się na kawałki! Żeby w mojej sytuacji palnąć takie głupstwo! Jakbym mało miała kłopotów i zmartwień, musiałam sobie jeszcze zafundować nową biedę. Tym razem sama ponoszę za to winę. Jaki diabeł podkusił mnie, żeby plan uliczek stambulskich,, narysowany przez ciebie, włożyć do książki z biblioteki statkowej? No i znalazł go as! Właśnie on! Musiałby być zupełnym gawronem, żeby sobie tego nie skojarzyć z naszymi wyczynami w Stambule. A że on nie jest gawron, więc zaczęło się... Napadł na mnie z takim impetem, że w pierwszej chwili zgłupiałam zupełnie i niewiele mi brakowało do kompletnego załamania. Już otwierałam usta, aby wyśpiewać prawdę i przyznać się do tego, co narozrabiałam. Ale w ostatniej chwili przypomniało mi się, jak poważne konsekwencje groziłyby ojcu, gdybym wygadała, co się dzieje na statku, właśnie tu, gdzie on reprezentuje wszystkie władze razem wzięte i każdą z osobna. A od naszego asystenta nie mogłam się spodziewać dyskrecji w tak poważnych sprawach. Jako podwładny ojca uparłby się na pewno, że jego obowiązkiem jest polecieć do niego z tą bombą. No i leżelibyśmy wszyscy, jak te neptki. Całą siłą woli wzięłam się w garść, przywołałam na ratunek wszystkie oglądane "kobry" i przeczytane kiedykolwiek "kryminały" i jakoś mi to pomogło w rozegraniu tej partii. Pękałbyś z radości, gdybyś mógł mnie w tym momencie zobaczyć. Ja sama, jak sobie to przypominam, aż trzęsę się ze śmiechu. Inna rzecz, że później w kraju Bronek nie daruje mi, że go tak dziecinnie wykiwałam, no ale w kraju będzie inna sytuacja i na pewno uda mi się jakoś ugłaskać go, bo coraz bardziej lubię i szanuję tego chłopca. Wyobraź więc sobie, że wytrzeszczyłam na niego oczy, najszerzej jak tylko potrafię, później rozejrzałam się wokoło niby z lękiem i szepnęłam krótko: - Ciii... Nie tutaj. A oczami pokazałam mu marynarzy malujących ściany nadbudówki, którzy zerkali z zaciekawieniem w naszym kierunku. - Proszę, niech pan idzie ze mną - dodałam z miną pełną godności. Zaprowadziłam go do kabiny państwa Karskich, bo wiedziałam, że on gra w brydża, a ona w kierki, więc kabina ich jest wolna. Asystent wszedł za mną, ociągając się. Wskazałam na fotelik. Usiadł, ale badawczo patrzył na mnie i sucho, a zwięźle powiedział: - Słucham. - Proszę pana - zaczęłam niby spokojnie, wzdychając jednocześnie, aby twórcy "stawek większych niż życie i innych co ciekawszych "kóbr" roztoczyli made mną w tej chwili patronat. - ogromnie się cieszę, że to właśnie pan znalazł ten plan, a nie kto inny. Komu innemu trzeba by wykombinować całą furę kłamstw i wykrętów, panu zaś będę mogła opowiedzieć szczerą prawdę. Tu uśmiechnęłam się niby swobodnie. O rany! Ale co mu powiedzieć? - przelatywało mi w trakcie tego przez głowę. - Słucham - powtórzył znów, i to tak drewnianym i niedowierzającym tonem, że miałam ochotę solidnie, go trzepnąć. - Jak pan, słusznie ;przypuszczał, ten plan ma związek z naszą nocną wyprawą - powiedziałam, starając się nie rozciągać słów, co wskazywałoby niezbicie, jak rozpaczliwie szukam w głowie choćby względnie prawdopodobnego wykrętu. - Ciocia Nowakowa uparła się, aby opowiedzieć to panu dopiero w kraju, nie bardzo rozumiem dlaczego... W tym momencie przypomniał mi się jeden film pełen retrospekcji z czasów okupacji. No! Nareszcie zaczęłam gadać z większym sensem i dzięki temu filmowi skołowałam go zupełnie. Wyobraź sobie, że właściwie opowiedziałam mu we wzruszająCych słowach ten film, dodając tylko trochę od siebie. Bohaterką jego stała się w mojej relacji cioteczna siostra ochmistrzowej. Mąż tej bohaterki był skończonym łotrem i wydał Niemcom oddział, w którym byli mój ojciec i wujcio Nowak. Opisując tę interesującą parę nie żałowałam czarnych farb dla męża, a białych dla żony, czyniąc z niej ofiarę. Następnie zamiast do Argentyny, jak w filmie, wywiozłam ich do Turcji. A kuzynce cioci Zuzi kazałam rozpaczliwie tęsknić za krajem i bliskimi. Wreszcie sama aż się wzruszyłam opowiadając o okropnym życiu, jakie wiedzie na obczyźnie ta biedna kobieta obarczona takim mężem. Sprawę zakończyłam na medal. - Więc, panie Bronku, ciocia musiała się zobaczyć z tą kobietą. Wujcio i ojciec nie pozwoliliby na te kontakty, a gdyby się dowiedzieli, że się z nią widziałyśmy, okropnie gniewaliby się na nas. Liczymy więc na pana dyskrecję. Ufff... Całe szczęście, że nie był na tym filmie. Zdaje się, że uziemiłam go na resztę podróży i będziemy miały choć z jego strony spokój. Lekkie stukanie do drzwi poderwało Elżbietę na równe nogi. - Kto to?! - wykrzyknęła. - To ja, Felek. Mam do pani prośbę. - Zaraz, panie Felku! Zaraz otworzę, tylko się ubiorę. - Proszę się nie spieszyć. Ja zaczekam. Felek oparł się o futrynę drzwi i zatonął w myślach. Dziwne są te kobiety. Przed chwilą widział Elżbietę wchodzącą do kabiny. Ile to mogło upłynąć czasu? Dwie, trzy minuty. A teraz jest już rozebrana, i to dość gruntownie, -bo odgłosy nerwowej krzątaniny, dochodzące z kabiny, świadczyły o tym, że ubiera ;się w wielkim pośpiechu. Wreszcie usłyszał odgłos zatrzaskiwanych drzwi do łazienki i w chwilę później Elżbieta stanęła w uchylonych drzwiach.. - Co się stało, panie Felku? - Nic się nie stało. Przepraszam, że pani przeszkodziłem. Ale widzi pani... kupiłem dla narzeczonej śliczną sukienkę. - No to świetnie - ucieszyła się Elżbieta. - Ale teraz nie wiem, czy będzie na nią dobra, a ona jest taka sama jak pani - patrzył na nią błagalnym wzrokiem, czerwony i zmieszany. - I chciałby pan, żebym ją przymierzyła? Marynarz pokiwał głową. - Bardzo chętnie, tylko teraz. Nie mam czasu. Proszę przyjść zaraz po obiedzie. - A nie obraziła się pani na mnie? - Ależ skąd? Z przyjemnością zrobię to dla pana. Felek nie byłby sobą, gdyby nie pochwalił się kolegom swoim genialnym pomysłem i nie puszył się przed nimi, dumny z przyjacielskich stosunków z córką kapitana. Nie byłby też sobą, gdyby nie pomyślał o zrobieniu przyjemności kolegom. Bo jeżeli zgodziła się przymierzyć jedną sukienkę, to dlaczego nie miałaby zrobić tego samego z drugą czy trzecią? Elżbieta wracając z jadalni zastała pod drzwiami kabiny Felka z dwoma kolegami. Wszyscy trzej obładowani byli naręczami najróżniejszych kobiecych ciuszków? - Co to jest? - wykrzyknęła zdumiona. Felek spojrzał na nią błagalnie i przestąpił z nogi na nogę. Odchrząknął przy tym, jakby chciał wygłosić długie przemówienie, wreszcie powiedział: - To koledzy kupili. - Domyślam się. Ale po co przywlekli panowie tutaj to wszystko. , - Myśleliśmy... - zaczął Felek i urwał zmieszany, nie wiedząc, jak wybrnąć z tej trochę kłopotliwej sytuacji. - Ale przecież niemożliwe, żeby te wszystkie żony i narzeczone - wskazała na sukienki przewieszone przez ramię Felka - były jedna w drugą tej samej tuszy i wzrostu. Akurat takie same jak ja. - Właśnie - przytaknął skwapliwie Felek. - Niektóre są takie jak pani Karska. - A Kropidłowska to jakbym widział naszą ochmistrzową... tylko... - wtrącił szybko drugi marynarz i przerwał spoglądając z niepokojem to na Felka, to na kapitanównę. - Tylko co? - zapytała. Felek stanął na baczność, zrobił głęboki wdech i wyrecytował: - Tylko nie mamy odwagi tam iść i prosić te panie. I właśnie myśleliśmy, że panna Elżunia nam ;pomoże. Dziewczyna roześmiała się, szczerze ubawiona ich speszonymi minami. - Dobra! - powiedziała wreszcie. - Dawajcie ten cały majdan. Zobaczę, co z tego wyjdzie. - Nie rozumiem, Zuziu, dlaczego przygotowania do tej całej maskarady mają się odbywać w naszej kabinie - mówił w godzinę później ochmistrz bardzo niezadowolonym tonem. - Dlaczego nie u Elżuni? Skoro wpadŁa na taki genialny pomysł, to niech go realizuje u siebie. - Kiedy u nas jest więcej miejsca. - Jak to więcej? Nasza kabina wcale nie jest większa od tamtej. - Ale tu mamy dwa pomieszczenia - perswadowała spokojnie ochmistrzowa. - Dlaczego dwa?... Jak to? Więc i biuro? - zakrzyczał nagle głosem pełnym zgorszenia. - Nowakowa uśmiechnęła się pobłażliwie. - Przecież ci go chyba nie ugryziemy. Zapewniam cię, że nie tkniemy żadnego papierka i odniesiemy się z pełnym szacunkiem do twego sanktuarium. - Ale... - Żadne ale! - powiedziała stanowczo. - Od nas jest znacznie bliżej do mesy niż od Elżbiety. Nie będziemy przecież latać przez cały statek. Musimy mieć tę "przebieralnię" pod ręką. - A w ogóle to mi się ten projekt wcale nie podoba. Jakieś zupełnie niepoważne... powiedziałbym: wygłupianie. - Nie marudź, Antoni - zgromiła go żona. - Rozmawiałam z kapitanem i powiedział, że nie ma nic przeciwko urządzeniu tej zabawy, więc ty już przestań gadać. SPojrzała na niego spod oka i dostrzegła jego spochmurniałą i z:martwioną twarz. Zrobiło jej się przykro i pożałowała swego ostrego tonu. Zbliżyła się do męża i leciutko pocałowała w policzek. - Antosiu - powiedziała ciepło i serdecznie - dlaczego ostatnio ciągle jesteś zniecierpliwiony i taki jakiś niewyrozumiały... Na, prawdę nie poznaję cię. No powiedz, co ci szkodzi, że marynarze będą mieli jakąś rozrywkę. A i my zabawimy się trochę i pośmiejemy. Przecież nie możemy być wciąż tacy śmiertelnie poważni. To strasznie nudne. Nowak słuchał słów żony ze spuszczoną głową. Cała złość odeszła pod wpływem jej rozsądnych słów. - Może masz rację - westchnął w końcu siadając na kanapie. - Na pewno masz rację - powtórzył. - A ja jestem dziwak i mam jakieś przywidzenia. - Jakie znowu przywidzenia? - zapytała z niepokojem. - Nie wiem, jak to określić - odpowiedział z ociąganiem. - Czuję ciągle jakiś niepokój. Mam wrażenie, jakby tuż koło mnie działo się coś dziwnego i niedobrego. Sam się zastanawiam, skąd się to bierze. Przecież wszystko idzie niby jak zwykle. Sprawa Elżbiety jest właściwie załatwiona... W każdym razie stary uważa, że wyjdzie z tego obronną ręką. Rejs przebiega normalnie, ty płyniesz ze mną, powinienem więc czuć się wyjątkowo dobrze. A we mnie wszystko dygoce, jak przed burzą. Ciągle prześladuje mnie myśl, że coś się stanie... Nie! że coś się dzieje, tylko nie wiem co. Ochmistrzowa patrzyła na męża z prawdziwym niepokojem i troską. - Antosiu - powiedziała cicho, siadając koło niego i obejmując go ramieniem. - Jesteś przemęczony. Stąd te wszystkie lęki i zdenerwowanie. Zapewniam cię, że nic się złego nie dzieje. To po prostu te upały tak źle na ciebie wpływają. No, staruszku - wzięła go delikatnie za brodę i odwróciła jego twarz w swoją stronę. - Rozchmurz się. Nie daj się ponosić nerwom i nie szukaj dziury w całym. Zaraz zaparzę ci ziółek na uspokojenie, a potem się chwilę zdrzemniesz i wszystko będzie dobrze. - Twarz Nowaka rozjaśniła się. Patrzył na żonę z rozczuleniem. - Jakaś ty dobra, Zuziu - powiedział. - Dobra, niedobra - westchnęła pani Zuzanna. - Ale możesz mi wierzyć, że bardzo mi zależy na tym, żebyś był pogodny i zadowolony z życia, jak dawniej. I dlatego musimy urządzić dzisiaj tę, jak mówisz,, "maskaradę". Zobaczysz, że i ty się rozerwiesz. Mesa załogowa pełna była marynarzy już na pół godziny przed wyznaczonym terminem. Punktualnie o siódmej konferansjer, którego funkcje podjął się pełnić oficer radiowy, powitał zebranych zabawną mową, pełną kwiecistych słów, którymi sławił elegancję prezentowanej kolekcji i niezwykły czar i wdzięk modelek. Rozpoczęła się wielka rewia mody. Pierwsza stanęła na progu Elżbieta wystrojona w suknię kupioną przez Felka. Przeszła przez szerokość mesy raz i drugi, zrobiła kilka obrotów i rzucając zebranym zalotne spojrzenia i uśmiechy, skierowała się ku drzwiom. Sala zatrzęsła się od oklasków. - Brawo! - wołali marynarze. - Śliczna sukienka! Będzie na moją dziewczynę jak ulał! - wykrzyknął radośnie Felek. - I modelka zupełnie niczego - powiedział z udaną powagą chief, robiąc. Do kapitana porozumiewawcze oko. - Owszem. W tłoku ujdzie - odparł kapitan, uśmiechając się do córki. Potem zbierała oklaski i komplementy pani Alina. Za nią ukazała się nie mniej entuzjastycznie witana Nowakowa, ubrana w bluzkę i spódniczkę kupioną przez Kropidłowskiego. Sala bawiła się świetnie. Modelki przebierały się w błyskawicznym tempie i to Elżbieta, to Karska stawały w drzwiach mesy ubrane w nowe kreacje. Marynarze rozpoznawali swoje sprawunki, chwalili się kupionymi dla żon, narzeczonych i sióstr szmatkami. Nawet ochmistrz siedzący na początku z chmurną i niezadowoloną miną "rozkręcił się" i rozbawił jak inni.. Wreszcie konferansjer zapowiedział ostatni punkt programu. Weszła pani Zuzanna i zatrzymawszy się na środku salki wolno zaczęła się obracać dokoła. Twarz miała przy tym bardzo poważną, ale kąciki jej ust drgały od hamowanego śmiechu. Widzowie popatrzyli na nią zdziwieni i zdezorientowani. Miała bowiem na sobie swoją zwykłą sukienkę, którą wszyscy na statku doskonale znali. Marynarze patrzyli po sobie pytająco, nie rozumiejąc na czym polega ten numer programu. Wreszcie Nowak nie wytrzymał. - A cóż ty, Zuziu, wyprawiasz? Ubrałaś się w najstarszą kieckę i rewię w niej urządzasz? To są kpiny z widowni! - wykrzyknął z udanym oburzeniem. - Żadne kpiny - odparła z niezmąconą powagą Nowakowa. - Zapewniam was, że w tej chwili demonstruję jeden bardzo piękny i cenny sprawunek... tylko że on jest z rodzaju dyskretnych i raczej nie nadaje się do noszenia na wierzchu - roześmiała się patrząc na Kropidłowskiego. Sala zatrzęsła się od śmiechu i oklasków, a Kropidłowski czerwony. Ze wstydu skoczył do pani Zuzanny, chwycił ją za rękę i wyjąkał: - Przepraszam! Stokrotnie przepraszam... "to" dostało się tam przypadkiem. Pani Zuzanna śmiała się serdecznie, zaśmiewały się Elżbieta i Karska, stojące na progu mesy, chief klepał się z radości w kolana, a reszta marynarzy rżała jak młode konie. Wreszcie i Kropidłowskiemu udzielił się nastrój wesołości. Kiedy już wszyscy naśmieli się do syta, właściciel dyskretnej części garderoby schylił się i pocałował Nowakową w rękę. - Pani się na mnie nie gniewa? - zapytał. - Ale skąd? - odpowiedziała ze śmiechem. - I zapewniam pana, że "to" to doskonały prezent. Gatunek świetny i bardzo ciepłe. Przydadzą się żonie na mroźne dni. No i leżą wspaniale! - Tak więc w Libanie, jak i w sąsiadującej Syrii, będziemy mogli odnaleźć pozostałości Egiptu, Asyrii, Persji, Grecji, Rzymu, a ponadto Arabów, krzyżowców, Turków. Historia basenu śródziemnomorskiego, a zwłaszcza jego wschodniej części, jest niesłychanie barwna i urozmaicona - kończył swe wywody chief. - Ale niestety muszę wszystkich zmartwić - niezadowolonym tonem odezwał się kapitan. - Miałem telefon od agenta. Dowiedziałem się, że w Bejrucie czeka nas tylko wyładunek. Źle trafiliśmy, bo w tej chwili nie ma żadnego transportu w kierunku, w którym płyniemy. Wobec tego postój będzie trwać zaledwie pół dnia. - Więc nic z wycieczki do Baalbeku? - wykrzyknął pan Karski. - Ogromnie mi przykro - odpowiedział kapitan. -Ale za to w Latakiji zatrzymamy się przez dwa dni, bo niedziela wypadnie nam w porcie. Wobec tego proponuję wycieczkę do ruin Palmiry. To jest co prawda trochę dłuższa trasa niż Bejrut - Baalbek, ale za to będziemy jechać przez prawdziwą pustynię. - No trudno - zgodził się trochę rozczarowany Karski. - Nie może być Baalbek, niech będzie Palmira. - Wyjedziemy z Latakiji koło piątej rano, a wrócimy przed północą - włączył się chief od drugiego stolika. I nie widząc przerażonego spojrzenia, jakie pani Karskiej rzuciła Elżbieta, kończył: - Ruiny Palmiry są według mnie ciekawsze. Poza tym jest tam mniej turystów, więc będzie i nastrój, którego pani szuka. Zobaczymy też resztki świątyni Baala. No i pustynią będzie pani na pewno oczarowana. Ale Karska robiła wrażenie, że nie słyszy, co do niej mówią. Ze zmarszczonym czołem uważnie przesuwała okruszynki chleba na stole, starając się utworzyć z nich małe kółeczko. Wreszcie podniosła głowę, uroczym uśmiechem obdarzyła wszystkich mężczyzn przy tym i przy tamtym stoliku i powiedziała: - Ach, jak się cieszę! Zawsze marzyłam o zobaczeniu prawdziwej pustyni. Wiem, że zawieziecie nas autami po wygodnej szosie, ale my będziemy sobie wyobrażać, że podróżujemy na wielbłądach. Prawda, Elu? A podnosząc się od stołu przesunęła się ku córce kapitana, wzięła ją za rękę i wyciągnęła z jadalni na balkon. - Nie rób takich straszliwych min. W Bejrucie dostaniesz porażenia słonecznego i wycieczkę do Palmiry będziemy miały z głowy. Promienie zachodzącego słońca oświetlały miasto pomarańczowozłotym blaskiem. Z pokładu statku stojącego na redzie można było dokładnie obejrzeć piękną panoramę Bejrutu. Prawie cała załoga znajdowała się na pokładzie. Ale myliłby się ten, kto by przypuszczał, że marynarze podziwiają widok rozciągający się przed nimi. Z leniwych, jakby niechętnych rozmów prowadzonych przy użyciu krótkich zdań lub po Prostu pojedynczych słów wynikało, że uwaga wszystkich skoncentrowana jest na tym, co dzieje się na nabrzeżu. Tam też utkwione były wszystkie oczy. Wreszcie Felek powiedział głośno jedno słowo: - Jedzie! Ludzie oparci o relingi ożywili się i wyciągnęli szyje w kierunku, skąd zbliżał się samochód. - A może to nie on? Ale okazało się, że to właśnie "on". Agent, którego oczekiwali z taką niecierpliwością. Człowiek, w którego teczce znajdowały się listy. Marynarze nie odrywali oczu od tej, tak ważnej w, tej chwili teczki, a każdy starał się odgadnąć, czy i dla niego znajduje się coś w jej przepaścistym wnętrzu. Bo listy są dla marynarzy jedyną więzią z dalekim domem w kraju. Z listu człowiek dowiaduje się, że wszyscy zdrowi, że Jaś umie już przeczytać "Ala", a Małgosi wyrósł pierwszy ząbek, że jabłoń, ta przed oknem, będzie miała dużo owoców, że dzieci bardzo tęsknią i często wspominają tatusia, że... zresztą wszystko jedno, jakie wiadomości zawiera list. To jest list z domu i dlatego jest taki ważny. - Rusza się jak mucha w smole - warknął półgłosem Kropidłowski, patrząc ze złością na agenta, który właśnie przedostał się z motorówki na opuszczony trap i szedł po nim spacerowym krokiem, machając niedbale teczką. Chwile czekania wydają się bardzo długie, ale wreszcie i one mijają.. Elżbieta wbiegła na pokład w momencie, kiedy kapitan żegnał się z agentem przy burcie. Pokład był pusty. Marynarze dostali już swoje listy i pochowali się z nimi do kabin. - Chodź, Elżuniu, do mnie - kapitan zwrócił się do córki i objąwszy ramieniem poprowadził ją do siebie. - Przyszedł jakiś list? - zapytała niespokojnie. - Nawet dwa. Jeden od twego chłopca, a drugi od cioci Julci. Cieszę się, że napisała, bo bardzo się niepokoiłem. Teraz nareszcie dowiemy się, co ona tam wyprawia. Usiedli naprzeciw siebie. - Jurek za tydzień wraca do Gdyni - powiedziała półgłosem Elżbieta, przebiegając oczami treść otrzymanego " listu. - Ślub Julii odbył się dwudziestego lipca - mruknął kapitan nie podnosząc głowy. - Na Mazurach zimno i leje. - Brała ślub w szarym kostiumie i miała bukiet z różowych goździków. Dziewczyna podniosła głowę i uśmiechnęła się do ojca. głowy. głowy. Jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiałam i dopiero w tej chwili, kiedy wyobraziłam ją sobie w tym stroju, zobaczyłam, że ciotka jest właściwie bardzo ładna. - Masz rację. Kiedyś była śliczna, a jeszcze i teraz niejedna kobieta mogłaby jej pozazdrościć urody. I wiesz co, Elżuniu? Cieszę się, że to dostrzegłaś. - Dlaczego, tatusiu? - Bo widzisz... jakby ci to wytłumaczyć? - zawahał się ojciec. - No bo to jest tak. Kiedy młoda dziewczyna, tak samo zresztą jak młody chłopiec, zaczyna dostrzegać w starszych jakieś pozytywne cechy, takie właśnie, jak uroda, rozum, dobroć czy pracowitość, to znaczy, że sama przestaje być młodą, głupią gęsią, a zaczyna być dojrzałym człowiekiem. I wtedy zaczyna rozumieć, że dorośli nie są jej wrogami, nie robią jej na złość i nie Pragną jej unieszczęśliwić. Tylko w okresie tej niedojrzałej i niedowarzonej młodości uważa się starszych za dopust boży, za coś zupełnie niepotrzebnego, co komplikuje, utrudnia i zatruwa życie. Czy nie mam racji? Elżbieta zaczerwieniła się lekko i pokiwała głową. - Masz rację, tatusiu. Rzeczywiście jest tak, jak mówisz. Całe nieszczęście polega na tym, że człowiek zdaje sobie z tego sprawę tak późno. A kiedy jest młodszy, robi te wszystkie głupstwa w najlepszej wierze i wydaje mu się, że nie może postępować inaczej. - Takie jest niestety życie. Cóż... mądry Polak po szkodzie. Ale czytajmy dalej. Znowu pochylili głowy nad listami. - Po ślubie pojechali ma wczasy do Karpacza. Nareszcie znalazł się ktoś, kto potrafił Julkę wyciągnąć z domu. - O jej! Jurek jest okropnie przeziębiony. Trzy dni leżał w łóżku. Na pewno miał grypę. A do lekarza naturalnie nie poszedł, tylko leczył się sam. I teraz jeszcze okropnie kaszle, ale oczywiście już się znowu kąpie. Ach, ci mężczyźni! - Elżbieta załamała ręce gestem dorosłej kobiety, której życie nie oszczędza trosk. - Przecież oni są niemożliwi. Zupełnie jak małe dzieci. Spuścisz na chwilę z oczu, a zaraz stanie im się coś złego. - Nic dziwnego, że trzeba się o nich bardzo troszczyć -powiedział kapitan z udaną powagą. - Przecież wiadomo, że mężczyzna to strasznie kruche i delikatne stworzenie. - Nie tyle delikatne, co bardzo nierozsądne - mruknęła dziewczyna. - Coś mi się zdaje, że wiele osób używa tego samego słowa, mając ciebie na myśli. - Ale ja nie włażę do wody, kiedy jest zimno i kiedy jestem przeziębiona! - wykrzyknęła z oburzeniem Elżbieta. - Za to chodzisz po słońcu bez kapelusza, choć wiesz, że to bardzo szkodliwe, a potem źle się czujesz - stwierdził już teraz poważnie ojciec. Dziewczyna zaczerwieniła się znowu i nisko spuściła głowę.. - Masz rację, tatusiu. Okazuje się, że jeszcze nie jestem taka zupełnie dorosła. Znowu zagłębili się w czytaniu listów. - Mam dla ciebie świetną wiadomość! - wykrzyknął w pewnej chwili kapitan. - Posłuchaj! "Doszliśmy z Emilem do wniosku, że nie możemy zostawić Elżuni bez opieki. Wobec tego staramy się o pokój po Kowalskim". Kowalski? - Kapitan spojrzał pytająco na córkę. - To ten nasz współlokator? Elżbieta skinęła głową. - Tak, nasz stary profesor. Przechodzi od września na emeryturę i wyjeżdża do córki na Śląsk, więc jego pokój się zwolni. - No to rzeczywiście cudowny zbieg okoliczności - entuzjazmował się kapitan. - Więc słuchaj dalej. Zaraz... zaraz... gdzie to było? Aha! Tu jest. Więc... "staramy się o pokój po Kowalskim. W ten sposób mając własny dom, mogła, bym jednocześnie w dalszym ciągu opiekować się Elżunią. Wprawdzie jeszcze ciągle jestem na nią zła za ten wyjazd, ale pomimo wszystko trudno byłoby mi rozstać się z nią". Koniec cytatu, jak mówią nasi radiowi komentatorzy. I co ty na to? Elżbieta zerwała się z fotela, chwyciła ojca za szyję i zaczęła podskakiwać, wykrzykując jak mała, uradowana dziewczynka - Tatuśku! Nie masz pojęcia, jak się cieszę! Och, jak to dobrze! Jak dobrze! Uspokoiła się trochę i normalnym już głosem powiedziała: - Szczerze mówiąc, ta sprawa z ciocią bardzo mi leżała na sercu. Bo wprawdzie nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre, ale moje, postępowanie wobec niej było jednak naprawdę paskudne i ogromnie się cieszę, że mi przebaczyła i nie straciła do mnie serca. I czy ty masz, tatusiu, pojęcie, jak nam się rodzina powiększa? - wykrzyknęła znowu nagle podniecona i rozradowana. - No, jeden przyszywany wujek to znowu nie taki wielki przyrost - roześmiał się kapitan. - Wcale nie jest powiedziane, że tylko wujek, że tylko na wujku się skończy. - No, no. Na dzieci chyba u nich za późno. W końcu to już niemłodzi ludzie - mruknął kapitan. - Podobno to nigdy nie wiadomo - roześmiała się. -Wcale nie dałabym głowy, czy nam jeszcze ktoś nie przybędzie. - A niech tam! Im więcej, tym weselej! - zawołał kapitam z rozradowaną miną. Steward pasażerski krzątał się przy nakrywaniu stołów do podwieczorku, ale dziś wszystko leciało mu z rąk. Rozsypał kawę, stłukł cukierniczkę i przytrzasnął sobie palec drzwiczkami kredensu. Był tak zdenerwowany, że siostrom Szmaltz przez pomyłkę podał napoje na odwrót, czyli pannie Wandzie herbatę, a Jadwidze kawę. Gdy zaś usłyszał pełne pretensji okrzyki, przesunął filiżanki na stole z takim impetem, że kawa i herbata wychlusnęły z naczyń plamiąc biel obrusa. Zmierzył też panny Szmaltz tak wściekłym spojrzeniem, że przestraszyły się naprawdę i nie wypowiedziały cisnących się na usta niegrzecznych jak zawsze uwag. Delikatnie dziobały pierniczki i ciasteczka, przesyłając sobie w milczeniu znaczące spojrzenia. Ale nie wytrzymały długo i najpierw cichutko, później coraz głośniej zaczęły omawiać ostatnie wypadki. - Lekkomyślność zawsze zostaje ukarana - zaczęła panna Wanda z dużą dozą satysfakcji w głosie. - W Atenach,. Gdzie nie było tak gorąco, ganiały obie i w kapeluszach, i z parasolkami - dodała ironicznie panna Jadwiga. - Nigdy nie lubiłam współczesnej młodzieży - zwierzyła się starsza siostra - a już ta dziewczyna, która nieprawnie wepchnęła się na statek, denerwuje mnie od samego początku. Dobrze jej tak! - dorzuciła mściwie. Lewandowski słysząc to ruszył od bufetu, przy którym stał jak zawsze, obrzucił panny Szmaltz miażdżącym wprost spojrzeniem, wreszcie czując, że nie potrafi się opanować, wypadł na balkonik i zbiegł trapem na główny pokład. Siostry popatrzyły na siebie najpierw trochę niepewnie, później ze zgorszeniem. W tym momencie do jadalni wszedł inżynier. - Nie ma pana Lewandowskiego - odezwał się od progu ni to w formie pytania, ni to twierdzenia. Wszedł do pentry a w chwilę później wrócił z filiżanką kawy w ręku. - Dlaczego pan nie dzwoni na stewarda, żeby panu usłużył? Przecież to jego obowiązek - wykrzyknęła panna Jadwiga. - Dlatego, że mogę sam sobie usłużyć - odpowiedział, przedrzeźniając ją nieznacznie. - Jeśli tak będziemy traktować ludzi, to do czego dojdziemy? - Ja traktuję pana Lewandowskiego tak, jak na to zasługuje, czyli jak dobrego kolegę. - Pomimo że pochodzi z dobrej rodziny, bo ciotka jego była Zanicka z domu, to przecież jest zwyczajnym rzezimieszkiem! - wykrzyknęła panna Wanda. - A czymżeż ten rzezimieszek, którego ciotka była Zanicka z domu, naraził się paniom? Proszę mówić konkretnie - odezwał się ironicznie. - Czy co zrobił? Czy co powiedział? Proszę! Niech się panie nie krępują. Patrzył na siostry wyczekująco. - On... on spojrzał na nas - wyjąkała po pewnej chwili panna Jadwiga. Inżynier z trudem opanował śmiech. - Spojrzał ma panie? Za to rzeczywiście winien odpowiadać głową. Obiecuję, że na zebraniu roboczym podniosę tę sprawę. Skarcimy go odpowiednio do przestępstwa, jakiego się dopuścił. Coś podobnego! On śmiał na panie spojrzeć! - A jak? - dorzuciła panna Wanda z wypiekami na twarzy. - Spojrzał, i to dwa razy. Tymczasem Lewandowski dołączył się do grupy marynarzy stojących przy burcie i zagapionych na przesuwającą się panoramę Bejrutu. - No i co? - zapytał bosman. - Nie wiem - odpowiedział tragicznie steward. - Siedzą u niej i ochmistrzowa, i pani Karska. Ale przypuszczam, że noże czuje się trochę lepiej - dodał z nadzieją w głosie. - Bo gdyby było źle, to obie panie nie miałyby przecież głowy do myślenia o jedzeniu. Tymczasem zadysponowały sobie podwieczorek i zaniosłem tam dwie pełne tace. - Ona leży? - zapytał z przejęciem w głosie Felek. - Leży. I taka jest bladziutka. A ochmistrzowa ciągle zmienia jej okłady z lodem na głowie. - W Bejrucie były takie wesołe - opowiadał bosman. -Bo pomimo że poszliśmy na miasto osobno, to jak zwykle na lądzie, ciągle się spotykaliśmy. Raz na ulicy Weyganda, a potem trzy razy na Bazarze. Za każdym razem i panna Elżbieta, i pani Karska podbiegały do nas z okrzykiem "Rodacy!" I obie tak się cieszyły i dziwiły, że chodzimy tymi samymi drogami. A na Bazarze pan Karski wypatrzył mały, ciekawy kościółek koptyjski, więc zwiedziliśmy go razem. Później my musieliśmy wracać już na statek, a oni wybrali się obejrzeć europejską dzielnicę miasta. Dlaczego ochmistrzowie nie byli razem z nimi wszystkimi? - zakończył pytaniem. - Nowaka nie widać z za papierków - odpowiedział ktoś. - Za krótki postój, żeby mógł skoczyć na ląd. - A pani Nowakowa źle się czuła - dodał Lewandowski. - Bała się na ten upał wychodzić do miasta. Wzięła nawet klucz od kabiny. Panny Elżbiety i tam się położyła. Przespała prawie całe przedpołudnie, bo pukałem parę razy, żeby posprzątać, ale mi nie otworzyła. A teraz takie nieszczęście! - Nie kracz! - przerwał bosman. - Nieszczęścia jeszcze żadnego nie ma. Kapitanówna jest młodą i silną dziewczyną. Na pewno już w Latakiji będzie się dobrze czuła. - Najlepiej by się czuła, gdybym mógł przeprowadzić ją z tej przeklętej kabiny. Już druga jej mieszkanka dostaje porażenia słonecznego. Dziś jestem nastrojona nieprawdopodobnie filozoficznie. Przypomniałam sobie, nie pamiętam już gdzie przeczytaną teorię, że każdy człowiek ma z góry przeznaczoną dla siebie pewną porcję śmiechu i radości oraz porcję łez i smutków do przeżycia. Tę teorię można zastosować też do kłamania. I jak się teraz zastanowiłam, to wyobraź sobie, drogi Januszku, mój kontyngent kłamstw, przydzielony mi na całe życie, zachowałam prawie nie naruszony do momentu wyjazdu w ten rejs. Zawsze wolałam sobie wywalczyć to, co uważałam za konieczne, biłam się więc i wojowałam do upadłego. Może dlatego ciotka Julia miała ze mną trudne życie. Bo ja nigdy nie umiałam robić tak, jak niektóre moje koleżanki, które kłamstwem i podstępem załatwiały swoje drobne kłopociki. Wydawało mi się to obrzydliwe, upokarzające i poniżej godności ludzkiej. Tak więc wyruszyłam w tę przetrudną drogę z nienaruszonym kapitałem, a teraz muszę szastać nim, na prawo i lewo kłamię, oszukuję, kręcę, stwarzam fałszywe pozory, jestem nieszczera i podstępna. Każdego dnia, gdy wychodzę z kabiny między ludzi, mam już opracowane gesty, miny, słowa. Gram też swoją rolę na razie bezbłędnie. A w momentach, gdy uświadamiam sobie, że cała ta wyprawa oparta jest na kłamstwie - mam okropny niesmak wewnętrzny. Czuję. Przesyt i cieszę się, że mój życiowy przydział wyczerpię podczas tej podróży i po powrocie będę mogła żyć spokojnie, przechadzając się prostymi i wygodnymi drogami, że się tak górnolotnie wyrażę, czystej prawdy. Przeżywam też ciężko coś, co można by nazwać wyrzutami sumienia w stosunku do osób drogich mi i bliskich, a więc wujcia Nowaka, pana Lewandowskiego, całej załogi, a przede wszystkim Bronka i ojca. Bo wraz z ciocią Zuzią i panią Karską wodzimy ich za nos i wystawiamy do wiatru, jak dotychczas, z wielkim powodzeniem. Równocześnie jednak dochodzę do przekonania, że życie oparte na kłamstwie wcale nie jest łatwe i gdy się nad tym dłużej zastanawiam, to już nie bardzo rozumiem, dlaczego niektórzy ludzie wybierają ten styl życia. Mogę teraz coś o tym powiedzieć. Stwierdzam, że to jest piekielnie trudne. Bez przerwy trzeba pamiętać, co się łgało poprzedniego dnia, a co przed pół godziną. Trzeba to wszystko zsynchronizować z sytuacją, z nagłymi, zupełnie nie przewidzianymi wypadkami, z łgarstwami po. Przednimi, z usposobieniem i charakterem osób, wśród których prowadzi się podstępną grę. Cholerna robota! Bo weź choćby taką sytuację, w jakiej znalazłam się przed zacumowaniem w Latakiji. Musiałam być na tyle chora, żebym nie mogła brać udziału w całodziennej wyprawie do ruin Palmiry, a na tyle zdrowa, aby ojciec nie zaciągnął mnie do szpitala lub w ostateczności do doktora. Przecież najdurniejszy z nich, największy osioł po zbadaniu mógłby powiedzieć ojcu, że jestem zdrowa jak koń. Musiałam więc w piekielnie sprytny sposób żonglować moimi objawami chorobowymi, aby wymigać się od jednej ewentualności i od drugiej. Truchlałam przed tą rozgrywką i denerwowałam się jak głupia, ale wreszcie udało się wybrnąć jak ta lala. Nawet sama się dziwię i zastanawiam, czy w mojej duszy znajdują się takie przebogate złoża chytrości, że tylko z nich czerpać a czerpać. Czy może jestem materiałem na świetną aktorkę? Ooo! - wyobrażasz sobie minę Jurka, gdyby nagle usłyszał, że zmieniłam plany, nie pójdę z nim na budowę okrętów, tylko zabieram manatki po maturze i jadę do Łodzi rozwijać odkryte nagle talenty w Szkole Filmowej? Wiesz? Postraszę go w ten sposób, po powrocie. Ufff! Dzisiaj przebrnęłyśmy przez jeden z najtrudniejszych dni. Zabrakło nam pani Karskiej i musiałyśmy same kombinować. Jej nie udało się wykręcić i wraz z mężem pojechali do tej Palmiry. "Wybyła" z nimi na całodzienną wycieczkę i chief, i inżynier, i oficer radiowy, i dwóch oficerów z maszyny, i paru marynarzy. Szmaltzówny wybroniły się tym, że ta wyprawa, jak na ich kieszenie, jest za kosztowna. A ciocia Zuzia nie chciała w ogóle rozmawiać o tym szaleństwie, bo od upału nogi jej puchną. Powiedziała, że na statku jest najchłodniej, najprzyjemniej i żadna siła jej stąd nie ruszy. Wujcio przyjął to z wielką ulgą, bo zabytki niewiele go interesują, a do wałęsania po pustyniach w rozgrzanym mikrobusie odnosił się jak do samobójstwa. Po śniadaniu pan Lewandowski nareszcie mógł spokojnie wysprzątać moją kabinę, bo głowa mnie dziś tak bardzo nie bolała i nie przeszkadzał mi warkot odkurzacza. Chi!... chi!... chi!... Natomiast zdenerwował się bardzo biedak, bo dla odmiany nie mógł zrobić porządku w kabinie państwa Karskich. Wyobraź sobie, jeden klucz oni zabrali ze sobą, a ten drugi, zapasowy, który zawsze jest w biurze ochmistrza, zawieruszył się tak, że wujcio znalazł go dopiero po paru godzinach. - Jak na niego patrzyłem, to diabeł ogonem nakrywał. O Boziu! Boziu! - stękał wujcio, wręczając go ucieszonemu stewardowi, który chciał koniecznie odwalić swoje zajęcia i mieć wolne popołudnie. Tak więc zabawialiśmy się w chowanego z wielkim powodzeniem. Dotychczasowa bezkarność naszych wyczynów sprawia, że jestem coraz bardziej pewna siebie i coraz rzadziej doznaję ataków paniki. -Kapitan szedł wolno wąskimi uliczkami Latakiji, zafascynowany jak zawsze ich wschodnią atmosferą. Dość daleką drogę z biura agenta na statek postanowił odbyć piechotą. Była to jedyna okazja do samotnego spaceru, w czasie którego można było uporządkować wrażenia, przemyśleć pewne sprawy. Zatrzymywał się też gdzieniegdzie, żeby przyjrzeć się jakimś charakterystycznym szczegółom architektonicznym, bo choć widział je już wielokrotnie, ciągle był pod urokiem tego miasta olśniewającego bielą budynków, jaskrawą zielenią pióropuszy palm i niewiarygodnie intensywnym szafirem morza. Tu gdzieś w pobliżu musi znajdować się meczet Al Jadid, który tyle razy chciałem obejrzeć - pomyślał i zatrzymał się u zbiegu dwóch uliczek. Rozglądając się uważnie usiłował przypomnieć sobie, drogę do niego. Chyba tędy - zdecydował i skręcił za róg najbliższego domu. - O jej! - wrzasnęła przerażona panna Wanda Szmaltz zderzając się z nim na zakręcie. - Najmocniej panią przepraszam - wymamrotał zmieszany. - Naprawdę nie chciałem pani przestraszyć - tłumaczył się, zły, że natknął się na niesympatyczne pasażerki. - Ależ nic się nie stało! - wykrzyknęła młodsza panna Szmaltz. - Bardzo się cieszymy, że spotkałyśmy pana, bo czujemy się bardzo samotne i chętnie pójdziemy razem pooglądać to ciekawe miasteczko. - Służę paniom - odpowiedział kapitan, siląc się na uśmiech i uprzejmy ton i żegnając się w duchu z perspektywą samotnej włóczęgi. - A co panie chciały obejrzeć? - Właściwie jest nam wszystko jedno - odparła z wahaniem panna Jadwiga. - Chciałyśmy pochodzić po mieście... może kogo spotkamy? - Kogoś ze statku? - spytał kapitan. - Nie! - Panna Jadwiga potrząsnęła przecząco głową. -Takiego jednego pana, którego poznałyśmy w Atenach. Widząc zdziwienie na twarzy kapitana obie siostry zaczęły opowiadać o swych przygodach w Atenach, o ponownym spotkaniu miłego rodaka w Stambule. - Miał być także w Bejrucie, ale niestety nie miałyśmy szczęścia go spotkać. Widzi pan, kapitanie - zaszeptała teraz konspiracyjnie panna Wanda - on pracuje w handlu , zagranicznym, więc jest dla nas bardzo cenną znajomością. - A w dodatku jest ogromnie sympatyczny - dodała panna Jadwiga czerwieniąc się jak młoda dziewczyna. Kapitan popatrzył na swoje towarzyszki spod oka, z trudem hamując uśmiech. Handlowe ciągotki panien Szmaltz nie były dla nikogo na statku tajemnicą, ale szukanie kontaktów przez pracowników placówek handlu zagranicznego to już stanowczo wydało mu się przesadą. A do tego .., "Wstydliwe dziewczęce rumieńce kwitnące na tłustych policzkach panny Jadwigi - doprawdy uśmiać się można! - Wątpię, żeby ten pan tu dotarł - powiedział siląc się na poważny i rzeczowy tom. - Latakija nie jest przecież żadnym handlowym ośrodkiem, przedstawiciele naszych central odwiedzają raczej Damaszek. - Szkoda, że nie zapytałyśmy Lewandowskiego - westchnęła panna Jadwiga. - Lewandowskiego? - zdziwił się kapitan. - Bo to, panie kapitanie, jego kuzyn. - Kuzyn naszego stewarda? - wykrzyknął kapitan. - A tak! Nazywa się Zanicki. Może pan go zna? - Zanicki - wyszeptał kapitan, zatrzymując się na środku ulicy. Zanicki pracownikiem centrali handlu zagranicznego... Zanicki prezesem spółdzielni... Zanicki kuzynem Lewandowskiego... - w zamyśleniu pokręcił głową. A widząc niespokojne spojrzenia obu swoich towarzyszek powiedział głośno - Oczywiście że go znam. I nawet wiem z całą pewnością, że znajduje się w tej chwili w Latakiji. Jeśli się nie mylę, zwiedza miasto. Na pewno nietrudno będzie go spotkać. Tymczasem pan Karski z planem w ręku przemierzał uliczki Latakiji. Pomimo upału wybrał się do miasta, aby, ustalić trasę zwiedzania łatwą i nie męczącą. Projektował bowiem, że po podwieczorku, gdy zrobi się choć trochę chłodniej, wyciągnie ze statku zmęczoną wczorajszą wycieczką żonę, nie lubiącą dużo chodzić panią Zuzannę i niezbyt teraz skorą do wałęsania się Elżbietę. Zdziwił się też, gdy zorientował się, że najważniejszy port prowincji syryjskiej jest takim małym miasteczkiem. Latakija wydała mu się nawet mniejsza od Sopotu. Szybko więc przebył nadmorską, reprezentacyjną dzielnicę miasta. Robiła ona wrażenie względnie europejskie. Ale pióropusze palm górujących nad niskimi przeważnie domami i kaskady pachnącego kapryfolium, przelewające się przez niskie murki, oraz przechodnie w egzotycznych. Wschodnich ubiorach, wszystko, to przypominało mu, że znajduje się w Zjednoczonej Republice Arabskiej. Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie spontanicznych zachwytów żony w Atenach przed Akropolem. Miała rację - pomyślał wesoło. - Podczas tej włóczęgi nieraz należałoby się szczypać, aby sprawdzić, czy to nie sen. Zwolnił kroku, ponieważ ulice leżące dalej od morza za każdą następną przecznicą robiły się coraz dziwniejsze. Domy traciły zwykły pudełkowaty charakter, a stawały się jakimś konglomeratem przedziwnych tworów lepionych z najdziwaczniejszego budulca. Przy tym stłoczone, były w niesłychanej ciasnocie, pełnej niespodziewanych przejść, wąziutkich uliczek, nad którymi zwisały ni to balkoniki, ni to tarasy. Ten gąszcz budynków ustawiony był na ruinach jakichś potężnych fundamentów, do których nędzne lepianki, najwyżej jednopiętrowe, zupełnie nie pasowały. Uliczki prowadzące do portu, powoli, lecz systematycznie podnosiły się ku górze, aż doprowadziły do punktu, do którego wędrował za poradą przewodnika. Ciekawy był bowiem zabytków, które tu pozostały po starożytnych czasach., Wreszcie trafił na punkty oznaczane w planie miasta. Rzymska Łuk Septymiusza Sewera ogołocony z wszelkich ozdób, i to w brutalnie barbarzyński sposób, straszył odrapanymi powierzchniami. - Wszystko rozszabrowane, jak na Akropolu - mruknął Karski z żalem. - Płaskorzeźby zdobią na pewno jakieś europejskie muzeum. Zmęczony przysiadł na ławce w cieniu ogromnej budowli, ciekawie rozglądając się dokoła. Uderzyło go to, że starorzymska budowla znajdowała się jakby w zaklęsłej kotlince. Na wysokim jej skraju, na wysokości samego sklepienia łuku biegła nowoczesna autostrada, prowadząca od portu w głąb kraju. Sunęły po niej sznury aut osobowych, ciężarowych, autobusów i ciągników. Tu, gdzie siedział, w dole, parę kroków zaledwie od rwącego strumienia zaaferowanej swymi sprawami współczesnej cywilizacji, panowała melancholia przemijania. Ale dlaczego ten łuk położony jest tak nisko w stosunku do autostrady? - pomyślał. Rozejrzał się uważniej i zrozumiał. Zrozumiał,, że ten starożytny zabytek został chyba niezbyt dawno pieczołowicie odkopany do podstaw, że ziemia w jakiś przedziwny sposób dążyła i tu, tak jak i gdzie indziej, do pogrzebania przeszłości w swym wnętrzu, że zabytki, a nawet całe miasta, o które nie dbano przez wieki, znikają, aby wyłonić się na światło dzienne dzięki żmudnej pracy archeologów. - Tak było z Troją. Tak przemija świetność świata -szepnął zamyślony. Następnie podniósł się, aby odszukać to, co w planie miasta figurowało jako "kolumny świątyni Dionizosa". Miało to być gdzieś bardzo blisko, ale dość długą chwilę szukał, zanim do nich trafił. A to, co zobaczył, potwierdziło jego dotychczasowe myśli. Świątynia Dionizosa należała bowiem do przeszłości. Jej kolumny, które tylko kapitelami wyglądały z nad dachów, obudowane były, a raczej oblepione, mieszkankami, izdebkami, balkonikami, schodkami. Wąska uliczka, która przebiegała w bezpośredniej bliskości, robiła wrażenie, jakby znajdowała się w połowie wysokości pilastrów. To wszystko należałoby, rozwalić - pomyślał - i jak koło Łuku Sewera obniżyć poziom uliczki. Niejeden ciekawy obiekt kryje ta twarda, zaschnięta od żaru słonecznego skorupa ziemi. Zmęczony wędrówką i upałem, zawrócił wreszcie w kierunku portu. Nagle na jednym skrzyżowaniu mignęła mu znajoma sylwetka. Jak zwykle nastrojony towarzysko, przyśpieszył kroku. - Znów się spotykamy! - zawołał wesoło do kogoś znajomego, kto szedł przed nim. Mężczyzna odwrócił się i zamarł. - Oooo... - zdziwił się pan Karski. - Znów się spotykamy - powtórzył. - Co pan tu robi, prezesie Zanicki? Czyżby wędrował pan moimi trapami po za. Granicznych portach? - śmiał się. - Ja... ja... - jąkał się Zanicki. - Musi mi pan opowiedzieć, skąd się pan tu znalazł -ciągnął Karski. - Ale nie stójmy na tym skwarze. Chodźmy do tej kafejki pod parasole. - Ja... Prezes Zanicki zamamrotał swoje "ja" po raz ostatni. Zdecydowanym ruchem wyprostował zgarbione plecy i patrząc w oczy Karskiemu powiedział poważnie - Już najwyższy czas, żeby się pan dowiedział, co ja tu robię. - świetnie. Idziemy! Nagle zatrzymał się i chwycił Zanickiego za łokieć. - Niech pan spojrzy! Kapitan idzie w naszą stronę. Przecież pan go zna z Dunkierki. A z nim panny Szmaltz, nasze towarzyszki podróży. Muszę pana z nimi poznać. Ubawi się pan jak w cyrku, bo to wyjątkowe typy. Zanicki słuchał słów Karskiego w przerażeniu. Jego nagle pobladła twarz pokryła się kropeLkami potu, rozbiegane oczy szukały ratunku i drogi ucieczki. Chwycił się rękami za głowę. - O Boże! - wykrzyknął z niekłamaną rozpaczą. - Na śmierć zapomniałem o umówionym spotkaniu! Bardzo przepraszam - gadał dalej z wielkim pośpiechem - ale muszę lecieć. Do widzenia panu, do widzenia. - Ale miał mi pan coś opowiedzieć - przypomniał sobie Karski, chwytając go za łokieć. - Innym razem. Przy następnym spotkaniu. - Dość energicznym ruchem uwolnił się z rąk Karskiego i nie oglądając się popędził do rogu najbliższej uliczki. - Wariat - mruknął Karski, idąc wolno n, a spotkanie trójki znajomych. Kapitan machał do niego ręką, rad, że Karski pomoże mu w zabawianiu panien Szmaltz, w których towarzystwie czuł się zawsze zmęczony i zdenerwowany. - Witajcie, rodacy! - wykrzyknął Karski wesoło, całując wyciągnięte ku niemu rączki obu sióstr i ściskając prawicę kapitana. - Cóż za miłe spotkanie. - Pan jest sam? - zapytał kapitan. - A sam. Moja lepsza połowa zbuntowała się i została na statku. Wie pan, kapitanie, dochodzę do wniosku, że nawet własna żona może być dla człowieka zagadką. Najprzód rwie się w podróż, obiecuje sobie, że do upadłego będzie zwiedzać i chłonąć wrażenia, a potem w tył zwrot i już jej nie ma. Zupełnie nie mogę tego zrozumieć, ale odnoszę wrażenie, że po prostu wykręca się od wychodzenia na ląd. - Może źle znosi upały? - zauważył kapitan. - A może jest po prostu zbyt mało inteligentna, żeby ją interesowały te wszystkie piękne rzeczy, które my tak zachłannie oglądamy - wyrwała się panna Jadwiga, uśmiechając się zalotnie do obu mężczyzn. - Nie każdy ma tak wrażliwą duszę jak my, a pani... - umilkła nagle pod wpływem spojrzenia kapitana. Gdyby wzrok mógł zabijać, leżała byś tu teraz zimnym trupem, megiero - warczał w duchu kapitan, zupełnie wyprowadzony z równowagi. Karski uśmiechnął się porozumiewawczo i uspokajającym gestem wziął kapitana za łokieć. - Tak, tak - powiedział. - Kobiety są dziwne i nigdy nie wiadomo, co drzemie w ich wrażliwych duszach. - Ale ja pytałem, czy pan jest sam - odezwał się kapitan opanowawszy złość - bo zdawało mi się, że pan stał tu z jakimś mężczyzną. - A tak - roześmiał się Karski. - To był jeszcze jeden rodak spotkany na obcej ziemi, i to spotkany po raz drugi. Chciałem go zatrzymać, ale spieszył się gdzieś i zostawił mnie samego. Pan kapitan go zna. To prezes Zanicki, ten z Dunkierki. - Zanicki! - wykrzyknęły równocześnie obie siostry. -Nasz Zanicki! Przecież my go szukamy! Musimy go dogonić! - krzyczała jedna przez drugą Karski wziął obie panie pod ręce. - Niestety - westchnął zabawnie. - Pan Zanicki pognał, jak. By mu się ziemia paliła pod stopami. Widocznie bardzo się spieszył i pewnie osoba, z którą się umówił, jest wyjątkowo atrakcyjna, nie należy mu więc przeszkadzać. Muszą się panie zadowolić naszym skromnym towarzystwem. - Ależ on pracuje w handlu zagranicznym i musimy się od niego pewnych rzeczy dowiedzieć - jęknęła panna Wanda. - W handlu zagranicznym? - zdziwił się Karski, spoglądając pytająco na kapitana. - Przecież... - Właśnie - skinął głową kapitan. - I szczerze mówiąc nie bardzo to wszystko rozumiem. - Ja też nie rozumiem. Czyżby zmienił posadę? - To bardzo możliwe. I chyba niejeden raz - odpowiedział kapitan zamyślony. A ten gdzie się znów podział? - pomyślał ochmistrz wysadzając głowę przez otwarty iluminator i podejrzliwym spojrzeniem obrzucając nabrzeże portowe. --- Przed chwilą był i już go nie ma. Nachylił głowę nad biurkiem i miał zabrać się do roboty. Ale nie pozwoliła mu na to natrętna wizja przekupnia syryjskiego, który od dwóch chyba godzin z cierpliwością typową dla ludzi Wschodu sterczał koło przycumowanego statku w złudnej nadziei, że, ktoś złakomi się na jego towary. Ochmistrz, dość względny, ludzki i uczynny, organicznie nie znosił osobników zawodowo handlujących żywymi stworzeniami. Toteż w portach wschodnich nie pozwalał nigdy wpuścić na pokład przekupniów oferujących kanarki, papugi czy małpki. Najbardziej zaś zawzięty był na starego Ibrahima, który w Latakiji odwiedzał port, aby za parę wariatów wkręcić któremuś z marynarzy jakiegoś swojego wychowanka. Bo tego, czym. Handlował Ibrahim, nie można było, według pana Nowaka, nawet nazwać stworzeniami. Brr!... Zimny dreszcz obrzydzenia wstrząsał plecami poczciwego ochmistrza, gdy kiedykolwiek spojrzał na koszyk Syryjczyka. Wstrząsnął się i teraz. Wyjrzał, , jeszcze raz przez iluminator, wreszcie z trzaskiem otwierając drzwi, wypadł na korytarz i ciężkim, a szybkim krokiem podążył w kierunku trapu. - Czy Ibrahim wrócił do miasta? - zapytał trapowego. Marynarz niepewnie zadreptał w miejscu. a - Nie, panie ochmistrz. Poszedł na pokład rufowy. Nowak poczerwieniał na twarzy i ryknął , - Ile razy mówiłem, żeby nie wpuszczać dziada z jego robactwem na statek? - Ale... - bąknął trapowy. - Masz pan słuchać zarządzeń, a nie mądrzyć się! -krzyknął jeszcze bardziej rozgniewany. - Jak pragnę... - zezłościł się marynarz. - Słuchać, słucham, ale kapitanówna go zawołała, to co miałem robić? - A co ona chce od Ibrahima? - podejrzliwie zapytał pan Antoni. - Targuje żółwia i dwa kameleony - usłyszał w odpowiedzi. - Felek i reszta chłopaków pomaga jej, bo Ibrahim nie wprawionego obdarłby ze skóry. - O Boziu! Boziu! - jęknął ochmistrz i pobiegł wzdłuż nadbudówki. Przybiegł jednak za późno. Targ był już ukończony i Elżbieta z dość niewyraźną miną brała w rękę żółwia. Dwa kameleony, czepiając się łapkami, chodziły po świecącej od brudu kapocie starego Araba. - Elżuniu! Co ty znowu wyprawiasz? - wykrzyknął przerażany. Elżbieta spojrzała z roztargnieniem. - Nic złego, wujciu. Kupiłam sobie właśnie te śliczne zwierzątka. W dalszym ciągu zastanawiała się, w jaki sposób zabrać do kabiny kameleony, a jednocześnie nie dotknąć żadnego z nich. - Wyrzuć w tej chwili za burtę to robactwo! - ryknął ochmistrz ku uciesze marynarzy, czekających jak się zakończy ta nowa komplikacja. - To nie robactwo - energicznie sprostowała Elżbieta. - Kameleony należą do rodziny gadów i są jaszczurkami żyjącymi na drzewach. Popatrz, wujciu! Czy nie są przemiłe? - usiłowała zamanifestować swój entuzjazm. Ochmistrz machinalnie spojrzał i, aż mu się zrobiło niedobrze. Mały łebek, przypominający wizerunki. Przedpotopowych potworów, zwrócił się w jego stronę, jakby chciał zaprezentować swoje wdzięki, i jedno wyłupiaste oko wpatrzyło się bezczelnie w oczy pana Antoniego, podczas gdy drugie odwróciło się jakby z pogardą i skierowało spojrzenie ku grupce marynarzy. Elżbieta ociągając się wyciągnęła rękę po "urocze stworzonko", a pan Nowak poczuł mdłości. Odskoczył od Ibrahima, wpatrzył się w magazyn portowy, jakby zobaczył tam coś ciekawego, i zaczął robić głębokie wdechy i wydechy. Gdy po chwili poczuł, że znów panuje nad swymi odruchami, przypomniał sobie o swych obowiązkach, i ryknął - Wyrzucić mi tego łotra ze statku! Jeden z marynarzy przełożył kameleony z marynarki Ibrahima na ramiona Elżbiety, a drugi szybko pociągnął starego Syryjczyka ku trapowi. - Jeżeli nie wyrzucisz tego świństwa za burtę - wykrzyknął do Elżbiety nabrawszy znów tchu pan Nowak -to idę zaraz do ojca ma skargę! Wyjechałaś nielegalnie! Nie byłaś szczepiona przeciw tyfusowi, ospie, dżumie, cholerze i innym zatraconym wschodni, m chorobom! A teraz to świństwo chcesz zabrać do swojej kabiny? Nie pozwolę! Elżbieta już otwierała usta, aby polubownie załatwić sprawę z rozzłoszczonym ochmistrzem, ale jeden z kameleonów osunął się po krótkim rękawie jej letniej sukienki i aby odzyskać równowagę, chwytnym ogonkiem przywarł do jej przedramienia. Wrzasnęła dziko, a po jej minie widać było, że bardzo pragnie strząsnąć z siebie "urocze stworzonko". Przemogła się jednak, skoczyła na trap i znikła w drzwiach jadalni pasażerskiej. - O Boziu! Boziu! - zajęczał ochmistrz i biegiem popędził na śródokręcie. Kapitan wstał od biurka. Wszystkie sprawy związane z wyjściem z portu w Latakiji były załatwione. Teraz nastąpi parę dni spokoju. Przelot przez Morze Śródziemne odbywa się zwykle bez specjalnych emocji. Wprawdzie statek idzie bez ładunku, zanurzenie jest bardzo małe i gdyby zdarzył się sztorm czy choćby większa fala... ale na razie nic nie zapowiada zmiany pogody. Morze jest spokojne jak jezioro, niebo bezchmurne, wiatru ani odrobiny. Założywszy ręce za siebie rozpoczął nieśpieszną wędrówkę po wolnej przestrzeni między biurkiem a drzwiami kabiny. Taka, jak to żartobliwie nazywał, "wędrówka na Kopiec Kościuszki" dawała mu zawsze nerwowe odprężenie i pomagała skupić uwagę. I dziś krążąc po kabinie porządkował w myśli bieżące zdarzenia. Sprawy załatwione do końca oddzielał od tych, które należało jeszcze załatwić, obmyślał plan pracy na najbliższe dni, analizował sytuację. nagle zatrzymał się i zmarszczył brwi z niezadowoleniem. Tak. To stanowczo niewyraźna sprawa. Trzeba ją wyjaśnić - pomyślał i natychmiast jego ruchy stały się szybkie i zdecydowane. - Proszę poprosić do mnie pana Nowaka - rzucił stewardowi, który na dźwięk dzwonka zjawił się na progu kabiny. Ochmistrz wchodził po chwili trochę zasapany i zaniepokojony. - Wzywałeś mnie? Czy stało się coś złego? - Siadaj. Chciałem z tobą obgadać pewną sprawę, która mnie trochę zaniepokoiła. - Elżbieta? - zapytał Nowak z odrobiną lęku w głosie. - Nie. Dlaczego Elżbieta? Przecież od niej dostaliśmy już swoją porcję. Chyba nic bardziej rewelacyjnego od tej nielegalnej podróży nie potrafi wymyślić. Nawet hodowlą kameleonów nie może nas zadziwić. Chodzi mi zupełnie o coś innego. Słuchaj! Kto to jest Zanicki? - Zanicki? - powtórzył ochmistrz z ogromnym zdziwieniem. - Przecież wiesz równie dobrze jak ja. Chłopak kuchenny. Kapitan wzruszył niecierpliwie ramionami. - Odkryłeś Amerykę! - parsknął ze złością. - Nie chodzi mi o to, co robi na statku, tylko pytam, kto to jest? - A bo ja wiem? - powiedział Nowak bezradnie. - Jak to nie wiesz? No skąd on się tu wziął? - Dobryś! Skąd się wziął? Zwyczajnie. Kadry go przysłały, bo ten poprzedni chłopak wżenił się w gospodarstwo i osiadł, jak się to mówi, na roli. Chyba go pamiętasz? Kapitan skinął głową. - No więc - ciągnął dalej pan Antoni, splatając pulchne ręce na wydatnym brzuchu - jak ten Jaś zmustrował, to na jego miejsce kadry przysłały Zanickiego. - A ty nie wiesz przypadkiem, skąd on przyszedł? Co robił przedtem? - Skąd przyszedł ani co robił nie wiem. Wiem tylko tyle, że na pewno nigdy w kuchni nie pracował, bo mu ta robota nie idzie. Oj, nie idzie, że aż przykro patrzeć. - Właśnie. I w dodatku okazuje się, że pan Karski zna go jako prezesa spółdzielni z GdańSka, panny Szmaltz twierdzą, że pracuje w centrali handlu zagranicznego, a więc wskazywałoby to na Warszawę, a do kompletu jest jeszcze kuzynem Lewandowskiego. - Co? - Nowak zerwał się z fotela i podbiegając do kapitana zapytał - Skąd ty to wszystko wiesz? Kapitan krótko opowiedział o swoich kolejnych spotkaniach z Zanickim i o jego dziwnych rolach, jakie odegrał w czasie tych spotkań. - Coś takiego... - westchnął ze zgorszeniem ochmistrz. - O Boziu! Boziu! Co my jeszcze w tym rejsie przeżyjemy...? - Nie jęcz, tylko pomóż mi rozwikłać tę historię. Może to nic wielkiego, ale zawsze lepiej byłoby wiedzieć, co się za tym kryje. Nie lubię nieć do czynienia z ludźmi, o których nie mam wyrobionego zdania. Nowak milczał długą chwilę patrząc w zamyśleniu w iluminator i kręcąc młynka palcami rąk złożonych na brzuchu. - Zapytać Karskiego? - podsunął wreszcie bez wielkiego przekonania. Kapitan pokręcił głową. - To na nic. Po pierwsze, nie ma sensu mieszać w to pasażerów, bo to nie ich sprawy. A po drugie, on nic nie wie poza tym, że Zanicki był prezesem spółdzielni. - Panny Szmaltz? - zastanowił się Nowak. - A dajże spokój! - wykrzyknął kapitan. - Z tymi dziwaczkami w żaden sposób nie doszlibyśmy do ładu. - No to wziąć jego samego na spytki. Kapitan odrzucił i tę propozycję. -- Tego nie możemy robić. Bo jeśli to nic poważnego, zrobimy chłopu niepotrzebną przykrość. A jeżeli za tym coś się kryje, to go spłoszymy i zacznie się tak chytrze maskować, że nic się nie dowiemy. - Zamyślił się na chwilę. -Widzę z tego, że pozostaje nam tylko Lewandowski. Każ go zawołać. Steward Lewandowski stał przy drzwiach gabinetu i spoglądał pytająco to na kapitana, to na ochmistrza. Na pytanie o pokrewieństwo z Zanickim odpowiedział z zażenowaniem - One nie wiedziały, że Zanicki pracuje w kuchni na statku i przysiadły się do nas w restauracji w Stambule, panie kapitanie. Do niego się wdzięczyły, a na mnie kręciły nosami, bo to niby dla nich ujma siedzieć razem ze stewardem. To wtedy wymyśliłem tego kuzyna... pan rozumie, panie kapitanie... To była dla mnie nieprzyjemna sytuacja towarzyska. Kapitan uśmiechnął się ze zrozumieniem i leciutko kiwnął głową. - W porządku. A, skąd się wziął tan handel zagraniczny? Lewandowski zaczerwienił się. Z lekka zacinając się odpowiedział, uparcie wpatrzony w podłogę - One go zaczęły wypytywać, co robi i dlaczego podróżuje. Widziałem, że chłop się wije i prawdy nie chce powiedzieć, to zbujałem je znowu... no co miałem powiedzieć?... Ostatecznie jak ktoś jest nawet prezesem, to też tak nie lata po świecie. - A skąd pan wiedział, że on jest Prezesem? - wtrącił nagle Nowak, patrząc badawczo na stewarda. - Jak to skąd? - zdziwił się Lewandowski. - Przecież panna Elżbieta mi o tym powiedziała i prosiła, żebym pilnował... no, żeby Zanicki nie spotkał się na statku z państwem Karskimi, żeby oni nie zorientowali się, że on pracuje w kuchni. No to pomyślałem, że jak tajemnica przed nimi, to tym bardziej przed tymi cho... przed tymi pasażerkami. Nowak popatrzył na kapitana uśmiechając się trochę złośliwie. - A jednak miałem rację. Kapitan pokiwał głową z zatroskaną miną. - Rzeczywiście - powiedział. - Zmowu Elżbieta. Ale na szczęście tym razem to nic poważnego. Drobna mistyfikacja, którą zresztą ja sam zacząłem jeszcze w Dunkierce. A swoją drogą zastanawiAm się, co ona jeszcze wymyśli i czym nas zaskoczy. - O Boziu! Boziu! - jęknął po swojemu Nowak. - Najgorzej to mieć do czynienia z kobietami. Człowiek jest przy nich zupełnie głupi. Przerwał swoje narzekania i spojrzał w stronę drzwi, za którymi słychać było szybkie kroki. Ktoś szedł energicznie, a potem zatrzymał się, jakby zastanawiając się, czy wejść. Kapitan podszedł do drzwi i otworzył. Na korytarzu stał inżynier, uśmiechając się niepewnie. - Pan do mnie? Proszę! Inżynier wszedł, ale widząc Nowaka i Lewandowskiego zawahał się. - Zdaje się, że panom przeszkadzam... to może przyjdę później. = Nie. Przeszkadza pan wcale. Proszę mówić, co pana sprowadza. Lewandowski stał bez ruchu, wstrzymując oddech i starając się by ć jak najmniej widocznym. Kapitan nie kazał mu odejść, więc nie musiał natychmiast opuszczać gabinetu, a miał wielką ochotę zostać i dowiedzieć się, co przywiodło tu inżyniera, bo jakoś nie wyglądało mu to na sprawę służbową. - Nie bardzo wiem, jak to powiedzieć - zaczął powoli inżynier - ale zauważyłem pewną rzecz, która mnie zaniepokoiła. - Masz, babo, placek - jęknął Nowak. - Co się dzieje na tym statku, że wszyscy się czymś muszą niepokoić. - A co się stało? - zapytał kapitan. - Zdaje mi się, że popełniliśmy pewien błąd... to znaczy popełniono błąd... no, ściśle mówiąc pan kapitan przeoczył pewną rzecz. - Panie inżynierze - powiedział wolno kapitan, cedząc słowa. - Proszę mówić jasno i bez ogródek, bo nie lubię takiego kołowania. Lewandowski przywarł całym ciałem do ściany i stał bez drgnienia, aby tylko nie zwrócić na siebie uwagi. Rozmowa, której był niemym świadkiem, zaczynała być coraz bardziej intrygująca. - Chodzi o córkę pana kapitana - powiedział wreszcie inżynier. - Co? Znowu Elżbieta? A cóż ta dziewczyna ma za talent, żeby wprowadzać taki zamęt dokoła siebie! - wykrzyknął Nowak chwytając się za głowę. Kapitan obrzucił go karcącym spojrzeniem, po czym zwrócił się do inżyniera z lekką ironią w głosie - Proszę mi wyjaśnić, co p, ona zdaniem przeoczyłem w stosunku do swojej córki. Inżynier zmieszał się. Nigdy nie krył swojej niechęci do młodzieży, którą uważał za rozwydrzoną i pozbawioną wszelkich pozytywnych cech. Głośno wyrażał dezaprobatę w stosunku do młodzieńczych wybryków, krytykował zachowanie, sposób wyrażania się, modę, poglądy. Nawet przy najlepszych chęciach trudno było nazwać go przyjacielem młodzieży. Początek jego znajomości z Elżbietą był też dość niefortunny. Dziewczyna uważała go za nudnego śledziennika, on odnosił się do niej zdecydowanie niechętnie. Ale poznawszy ją bliżej przekonał się, że przy całym swoim typowo młodzieńczym braku równowagi, była dobra i miła i choć za nic nie przyznałby się do tego, polubił ją bardzo. Zrozumiał też, że zaczął tę rozmowę niezręcznie, że wyszło tak, jakby przyszedł skarżyć na Elżbietę. Spojrzał na kapitana i. Powiedział stanowczym głosem - Pan mnie źle zrozumiał, kapitanie. Przyszedłem tu w najlepszej intencji. Jestem zaniepokojony stanem zdrowia panny Elżbiety. Mówiąc o przeoczeniu miałem na myśli fakt, że nie poszedł pan z córką w Latakiji do lekarza. - Co się stało? - wykrzyknęli jednocześnie Nowak i kapitan. - Słyszałem, że jednym z objawów udaru słonecznego bywa chwilowy zanik pamięci. Otóż przed chwilą spotkałem na korytarzu pannę Elżbietę. Była dziwnie blada i poruszała się jakoś niepewnie. Zapytałem, czy źle się czuje. Spojrzała na mnie, jakby nieprzytomnie i odpowiedziała Nie, panie Tadeuszu, nic mi nie jest. Ja wtedy zupełnie zdębiałem, bo przecież mam na imię Hieronim i nawet w ciemnościach trudno byłoby mnie pomylić z chiefem. Widocznie miałem okropnie głupią i zdziwioną minę, bo ona nagle jakby oprzytomniała, rozejrzała się z przerażeniem i jęknęła, że ją tak okropnie boli głowa. No i pobiegła korytarzem w kierunku swojej kabiny. Ale nie musiała być zupełnie przytomna, bo zamiast wejść do siebie, zaczęła się dobijać do drzwi elektryka. Dopiero po chwili zorientowała się, że źle trafiła... Myślę, że ta choroba jest poważniejsza, niż nam się z początku zdawało. W gabinecie zapanowała chwila ciężkiego milczenia. Nowak otarł chustką spocone czoło. Kapitan patrzył w jeden punkt ze zmarszczonymi brwiami. Wreszcie ciszę przerwał pełen wściekłości okrzyk Lewandowskiego. - To ta przeklęta dwójka wszystkiemu winna. Mówiłem, że zapeszona... Mówiłem, że stanie się coś złego... Nie wierzyli mi! miali się ze mnie!... Biedna panna Elżunia! Biedne dziecko!, Jestem dziś spracowana jak koń. Nie masz pojęcia, ile dodatkowych i zupełnie nieprzewidzianych kłopotów potrafi się nagle wyłonić i zwalić na głowę. Wyobraź sobie, naplątało się okropnie i trzeba było na gwałt ratować sytuację. Pożyczyłam więc aparat od chiefa i uganiałam z nim cały dzień po statku. Musiałam zrobić niezliczoną ilość zdjęć, i to tak chytrze, żeby nie bardzo zwrócono na to uwagę. A trzeba było uwiecznić nie tylko prawie wszystkich członków załogi (z ojcem włącznie), ale i całą masę fragmentów statku pokłady, wejścia, mesy, no w ogóle wszystko. Trzeba to było zrobić dawniej, ale, nie sposób było przewidzieć wszystkich trudności, na jakie się możemy natknąć. Brak danych, które dzięki zdjęciom zdobędę dopiero teraz, omal nie spowodował katastrofy. Powodzenie całej mojej akcji wisiało już dosłownie na włosku. Zresztą wcale nie jestem pewna, czy awantura, którą sprowokował inżynier, nie pociągnie za sobą konsekwencji i czy nie stanie się przyczyną dodatkowych kłopotów i komplikacji. Mijamy dopiero Peloponez, a do Gdańska jeszcze tak daleko! - Czy można? - chief otworzył drzwi gabinetu kapitana i szybko wszedł do środka. Był dziwnie zdenerwowany. Nie czekając na zaproszenie i nie zwracając uwagi na zdziwienie kapitana usiadł i podparł głowę ręką. - Co ci się stało? Masz jakaś kłopoty? - zapytał z niepokojem kapitan. - Słuchaj! Tak dalej nie może być! To już przekracza wszelkie granice! - Ale co się stało? Gadajże po ludzku, bo nie lubię takich wstępów - zirytował się kapitan. - Cały statek trzęsie się od biadolenia nad chorobą Elżbiety. Sprawa rzeczywiście wygląda niepokojąco... no wiesz, ta wczorajsza historia z inżynierem, a dziś twoja córeczka, jakby nigdy nic leży plackiem na słońcu i opala się! - Co?! - wykrzyknął z oburzeniem kapitan. - Kto ci o tym powiedział? - Nikt mi nie musiał mówić, bo sam widziałem. Leżała na pelengowym! W największym słońcu! A Nowakowa, stara idiotka, zamiast jej tego zabronić, siedziała obok pod parasolką, i gadała, jakby ale mogła sobie do tego wybrać innego miejsca. Jak mnie zobaczyła, to szybko przykryła Elżbietę szlafrokiem. O skromności to pamięta, ale o zdrowiu małej nie pomyślała! Przecież to może grozić nieobliczalnymi s. Kubkami! To. Są sprawy mózgowe! Z tym nie na żartów! - wykrzykiwał z oburzeniem pan Tadeusz. - Nic a nic z tego nie rozumiem - wyszeptał kapitan. -Nowakowa to przecież rozsądna kobieta. Do Elżbiety przywiązana jak do własnego dziecka... A to, na co jej teraz pozwala, to już szczyt bezmyślności. Jestem oburzony i zaraz pójdę porozmawiać z jedną i drugą. Chodź ze mną. Razem wyprawimy im taką burę, że na długo odechce im się słońca. Za chwilę kapitan stukał do drzwi kabiny numer dwa, mówiąc jednocześnie poirytowanym tomem - To ja, Elżuniu. Otwórz! Chciałem z tobą porozmawiać. Ale w kabinie panowała kompletna cisza i nikt nie podszedł, żeby otworzyć drzwi. Nie ma jej? - kapitan spojrzał ze zdziwieniem ma chiefa. - Może jeszcze leży tam na pokładzie? Chief pokręcił przecząco głową. - Nie. Widziałem, jak schodziły... A poza tym zdawało mi się, że słychać było stamtąd jakieś szmery, kiedy podchodziliśmy pod drzwi. - Chyba się przesłyszałeś. Przecież gdyby była, na pewno by otworzyła. Ale wobec tego gdzie ona jest? Chief westchnął z niepokojem. - Nie mam pojęcia - powiedział. - Musimy ją znaleźć. Poszukiwania jednak na pokładach i w mesach nie dały rezultatu. Źli i zdenerwowani wrócili do kabiny Elżbiety. Ale i tym razem nic nie wskórali. Drzwi były zamknięte i żaden szmer nie dochodził z wnętrza. - Idziemy do Nowakowej - zdecydował wreszcie kapitan. - Może się tam czegoś dowiemy, a zresztą jej też się coś od nas należy. Trzeba już skończyć z tą samowolą. Teraz dopiero rozumiem dobrze, jak bardzo musiała się męczyć Julia. Bo to, co wyprawia moja córka, zaczyna mi się coraz mniej podobać. Weszli do biura ochmistrza. Nowak podniósł nieprzytomne oczy z nad długiej kolumny liczb. Na widok kapitana zerwał się od, biurka. - Siedź, Antoni. Nie przeszkadzaj sobie. My z wizytą do twojej żony. Oczywiście jeżeli jest u siebie, bo nasz statek ma jakieś dziwne właściwości... ludzie giną na nim jak szpilki w stogu siana - mruknął kapitan. Ochmistrz szybko zamrugał powiekami. - Jak to ludzie giną? - zapytał ze zdumieniem. - Kto zginął? Kapitan machnął ręką. - żartowałem. Zuzia jest u siebie? - Jest. Zaraz jej powiem, że przyszliście - odparł Nowak, ale nie zdążył zapowiedzieć gości. Drzwi od prywatnej kabiny ochmistrza otworzyły się i ukazała się w nich pani Zuzanna. - O, jest Zuzia! - wykrzyknął ochmistrz. - Kapitan i chief chcą ci złożyć wizytę. - Czy można? - spytał kapitan. - Proszę - odpowiedziała trochę niechętnie Nowakowa. - Wprawdzie boli mnie głowa... ale jeśli to coś pilnego... - Niestety, sprawa jest pilna i dość poważna - powiedział kapitan wchodząc do kabiny. Chief i ochmistrz weszli za nim. Nowakowa poczuła się bardzo niepewnie. Obrzuciła pytającym spojrzeniem twarze przybyłych. Kapitan i chief byli zatroskani i poważni. Patrzyli na nią z wyrzutem. - Co się stało? - zapytała, bo milczenie przeciągało się i potęgowało jej zdenerwowanie. Kapitan nie zmieniając wyrazu twarzy wyłuszczył sprawę, z którą przyszli. Surowo mówił o lekkomyślności, o konsekwencjach, jakimi może grozić postępowanie Elżbiety. - Nie mogę zrozumieć, Zuziu - zakończył wreszcie -twojego stanowiska. Zamiast zabronić jej wychodzenia ma słońce, ty jej jeszcze towarzyszysz w tym plażowaniu, choć chyba zdajesz sobie. Sprawę z tego, jak jej to szkodzi. Nowakowa siedziała ze spuszczoną głową i milczała uparcie. Ochmistrz podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu. - Co to znaczy, Zuziu? Dlaczego do tego dopuściłaś? I dlaczego teraz nic nie mówisz? Pani Zuzanna wzruszyła ramionami niecierpliwie. - Co mam mówić - burknęła. - Uparła się dziewczyna i koniec. Twierdzi, że jak nie jest na słońcu, to jej opalenizna schodzi, a przecież po powrocie musi zaimponować koleżankom swoim wyglądem. - No, wie pani! - oburzył się chief. - Czy to jest dostateczny powód, żeby. Się wpędzała w chorobę? - Nic jej nie będzie. Jak ją głowa nie boli, to czuje się zupełnie dobrze i może robić, co chce. A ataki bólu trwają krótko... Trudno uwiązać ją i na nic nie pozwalać. Zresztą siedziałam przy niej i zasłaniałam jej głowę parasolką. A poza tym uważam, że przesadzacie z tą chorobą. Jest młoda, odporna i nic jej się nie stanie. - Młodość i odporność nie chronią przed udarem słonecznym - odpowiedział surowo kapitan i podnosząc się z fotela dodał stanowczo - W każdym razie w Maroku idę z nią natychmiast do lekarza. żadna siła mnie od tego nie powstrzyma. Nowakowa pobladła gwałtownie i ręką przytrzymała się poręczy fotela. - Co ci się stało? - krzyknął przerażony ochmistrz, podbiegając do żony i podtrzymując ją ramieniem. - Tak mnie okropnie rozbolała głowa - jęknęła słabym głosem Nowakowa, chwytając się za czoło. - To i ciebie zaprowadzimy w Maroku do lekarza. Dość już tych głupstw. Musimy się wami porządnie zająć, bo jesteście lekkomyślne jak małe dzieci - irytował się ochmistrz, prowadząc bladą i zmienioną żonę w kierunku koi. - Panie kapitanie! Telegram od armatora. - Radzik wsunął arkusz papieru przez uchylone drzwi. - "Nie zawijać do Maroka stop brak ładunku stop przelot do Szwecji bez postoju" - przeczytał kapitan. - A niech to diabli wezmą - warknął ze złością. - I jak teraz zaprowadzimy je do lekarza? Trzej mężczyźni popatrzyli na siebie w ciężkim milczeniu. Poczuli się zupełnie bezradni wobec tych nieprzewidzianych trudności. Nowakowa szybko opuściła powieki, aby ukryć błysk zadowolenia, jaki zapalił się w jej oczach. As zastukał do kabiny elektryka i nie czekając na zaproszenie nacisnął klamkę. - Chciałem cię prosić... - zaczął. - A co pan tu robi?zapytał ze zdziwieniem na widok pomocnika kucharza, który ustawiał jakieś przedmioty na stoliku p, od ścianą. Zanicki odwrócił się i spojrzał na niego trochę zmieszany. - Ja... pan elektryk pozwolił mi wywołać zdjęcia... on ma do tego wszystkie przybory. - O! - zdziwił się asystent. - Nie wiedziałem, że pan się zajmuje fotografią. - Tylko od czasu do czasu - uśmiechnął się kuchcik, przegarniając palcami rzadkie włosy., - Ciekaw jestem, co panu wyszło - as podszedł do stolika i sięgnął po paczkę wywołanych odbitek. Zanicki zrobił ruch, jakby chciał mu je wyrwać z ręki, ,. ale zabrakło mu na to odwagi. As w milczeniu przeglądał zdjęcia marszcząc brwi. Wreszcie spojrzał na Zanickiego i surowo zapytał - Na co to panu? - Jak to? - speszył się Zanicki., - Pytam, na co panu zdjęcia załogi i statku? - powtórzył as jeszcze ostrzejszym głosem, a nie mogąc się doczekać odpowiedzi dodał - Niech się pan nie próbuje wykręcać i gada prawdę, bo sprawa wygląda podejrzanie. - Przecież to nic złego - zająknął się Zanicki. - Przecież nie ma zakazu fotografowania. - Zakazu nie ma i każdy może zrobić parę zdjęć, ale cała seria, i to takich... - słowo "takich" wymówił z naciskiem - wydaje mi się zdecydowanie podejrzana. - To nie ja robiłem te zdjęcia - wyszeptał przerażony Zanicki. - A kto? - Panna Elżbieta dała mi rolki i prosiła, żebym zrobił odbitki. Nie mam pojęcia, na co jej to potrzebne. - Panna Elżbieta? - powiedział as jeszcze bardziej marszcząc brwi. - Aha. No jeżeli tak, to co innego... Pan pozwoli, że zabiorę te zdjęcia i oddam pannie Elżbiecie. Widziałem ją na pokładzie rufowym, a właśnie idę w tamtą stronę - wsunął zdjęcia do kieszeni i wyszedł z kabiny. Zanicki patrzył za nim pocierając w zamyśleniu czoło, wreszcie westchnął ciężko, wzruszył ramionami i zabrał się , do porządkowania przyborów na stoliku. Tymczasem asystent wyszedł na pokład oparłszy się o reling popadł w głębokie zamyślenie. Zdjęcia całej załogi... no to ostatecznie nic szokującego... Mogła je sobie zrobić na pamiątkę. Ale statek? Pokłady, ładownie, przejścia, urządzenia... Przecież na podstawie tych fotografii można by na upartego zrobić dokumentację całego statku. Po co jej to? Czyżby to miało jakiś związek z kontaktami w Stambule? Z planem zaułków?... Z nocnym spotkaniem?... Mąż tej kuzynki Nowakowej współpracował, przecież z Niemcami. A co robi teraz?... - Marynarz westchnął ciężko i wolnym krokiem skierował się do kabiny kapitana. Usiadł na wskazanym fotelu i bez słowa położył przed nim zdjęcia. - Co to jest? - zapytał kapitan biorąc je do ręki. - Może pan kapitan zechce obejrzeć i zająć stanowisko w tej sprawie. Mnie się to wydaje dziwne i podejrzane. Kapitan pochylił głowę nad zdjęciami. - Doskonałe - uśmiechnął się. -, Chief jak żywy... inżynier... bardzo dobre zdjęcie. O! I ja tu jestem. Pan... radzik... słowo daję! Cała załoga. A to co? Aha, pokład rufowy, pelengowy... pierwsza ładownia... druga... trzecia... mostek. Ktoś sobie zadał niemało trudu. A tu wejście o nadbudówki. Tu drzwi do kuchni... Kto to robił i po co? - Kapitan spojrzał pytająco na asystenta. - Zabrałem te odbitki Zanickiemu. - Co?! - wykrzyknął kapitan zrywając się od stołu. -Znowu Zanicki? Słowo daję! Już mam wyżej uszu zamętu przez tego człowieka. Któż to u diabła jest? Pytał go pan, po co mu te zdjęcia? - Powiedział, że nie jego... że to zdjęcia panny Elżbiety - odparł cicho as. Kapitan otworzył usta, zamrugał powiekami i usiadł z powrotem. - Znowu! - jęknął. - Znowu Elżbieta. Do licha starego, czy ta dziewczyna nie może usiedzieć ani chwili spokojnie? Nowak wścieka się, bo Elżbieta wprowadziła "robactwo", te kameleony na statek. Lewandowski opowiada pannom Szmaltz jakieś niestworzone historie, bo Elżbieta go o to prosiła. Zanicki wywołuje podejrzane zdjęcia, bo Elżbieta mu je dała. Wszystko "bo Elżbieta"! Dość już mam tego! - uderzył pięścią w stół. As podniósł się z zamiarem opuszczenia kabiny. - Nigdzie pan nie pójdzie - warknął kapitan. - Zaraz ją tu wezwę i przy panu porozmawiam z nią. Długą chwilę siedzieli w milczeniu, czekając na przyjście Elżbiety. Wpadła wreszcie do gabinetu wesoła i promiennie uśmiechnięta. Na widok asystenta siedzącego naprzeciw ojca zatrzymała się i obrzuciła uważnym spojrzeniem chmurne twarze obu mężczyzn. Spoważniała też natychmiast i oczy jej nabrały wyrazu skupienia. Wolno podeszła do stołu.!.. - Wzywałeś mnie, tatusiu? - zapytała trochę nieśmiało. - Tak - odparł twardo. - Chciałem wiedzieć, co to WSZyStko ma znaczyć? - Ale co? - dziewczyna patrzyła na ojca uważnie. - To - powiedział kapitan kładąc przed nią paczkę zdjęć. - To, co przyniósł mi w tej chwili pan asystent. Elżbieta pobladła i rzuciła asowi spojrzenie pełne wyrzutu. Przez jego brak dyskrecji znalazła się znowu w okropnej sytuacji, z której musiała wybrnąć za wszelką cenę., Zmusiła się do uśmiechu i przybierając niefrasobliwy wyraz twarzy powiedziała swobodnie - Nie rozumiem, o co chodzi i, po co pan asystent wtrąca,, się w nie swoje sprawy. - Nie ty będziesz osądzać, czy to są sprawy "swoje czy nie swoje". Proszę odpowiedzieć na moje pytanie po co robiłaś zdjęcia załogi i fragmentów statku i dlaczego dała". je do wywołania Zanickiemu?... właśnie Zanickiemu - powiedział ostro kapitan kładąc na nazwisko chłopaka kuchennego specjalny nacisk. Elżbieta westchnęła głośno i podparłszy brodę rękami powiedziała smutnym głosem, - A ja się tak cieszyłam, że to będzie niespodzianka. - Niespodzianka? - zdziwił się ojciec. - Nie wykręcaj się teraz, tylko odpowiadaj na pytania. - Widzisz, tatusiu, to było tak. Wkręcając się nielegalnie na statek wiedziałam, że narobię dużo kłopotu i tobie, i całej załodze, więc myślałam, jak by wam wszystkim to wynagrodzić. No i wymyśliliśmy razem z Jurkiem, jeszcze przed wyjazdem, że porobię te zdjęcia i zrobimy piękny album. Jurek mi poradził, żeby dać i fragmenty statku, bo same zdjęcia załogi to będzie trochę mało. Mieliśmy zrobić do tego dowcipne napisy. Jurek umie układać takie śmieszne wierszyki... No i chciałam ten album wręczyć załodze na pamiątkę wspólnego rejsu. Ale teraz już nic z tego nie wyjdzie - westchnęła ciężko. - Pan asystent popsuł mi całą przyjemność! W miarę jej opowiadania twarz ojca rozjaśniała się coraz bardziej. Teraz spojrzał z wyraźnym niezadowoleniem na asa. - Rzeczywiście - mruknął. - Czasem zbytnia gorliwość przynosi więcej szkody niż pożytku. Marynarz zaczerwienił się i mocno zagryzł wargi. - A dlaczego dałaś te zdjęcia do wywołania Zanickiemu? - zapytał znowu kapitan spoglądając badawczo na córkę. - Dlaczego panu Zanickiemu? - wzruszyła leciutko ramionami. - Po prostu tak się złożyło. Kiedyś mówił mi, że lubi wywoływać zdjęcia. A poza tym on się trzyma na uboczu, więc liczyłam na to, że nie rozgada... no bo to miała być przecież niespodzianka. Zresztą chyba, pan Zanicki tak samo dobry jak każdy inny - spojrzała pytająco na ojca. - A chciałam mieć te odbitki, żeby zobaczyć, czy zdjęcia się udały, bo gdyby nie, to mogłabym próbować jeszcze raz. Ojciec obserwował ją z ciepłym uśmiechem. - Widzę, córeczko, że gdybyś była trochę bardziej zrównoważona, nie byłoby z tobą żadnych kłopotów. Robisz rzeczy zupełnie nieszkodliwe, a nawet miłe w taki sposób, jakbyś wymyśliła Bóg wie co. A ludzie są, jak widzisz, podejrzliwi i robią z igły widły. Kapitan spojrzał na asystenta, a widząc jego speszoną minę, położył mu przyjaźnie rękę na ramieniu. - Nie mam do pana żalu, panie Bronku. Wiem, że działał pan w dobrej wierze. Tylko niepotrzebnie zrobiło się ten cały szum i przykrość Elżbiecie. Nie trzeba być przeczulonym i przesadnie podejrzliwym. - Panie kapitanie - zaczął stanowczo asystent podnosząc głowę. W tej chwili wzrok jego padł na pobladłą twarz Elżbiety. Zobaczył jej przerażone oczy, wpatrzone w niego błagalnie. - Panie kapitanie - powtórzył o wiele ciszej i łagodniej - proszę mi wybaczyć. Rzeczywiście przesadziłem i bardzo pana i pannę Elżbietę przepraszam. Z piersi dziewczyny wyrwało się leciutkie westchnienie. ulgi. Elżbieta z nachmurzoną miną stała na pokładzie łodziowym i patrzyła na pracujących przy lukach marynarzy. Przed chwilą stwierdziła, że życie jest ciężkie i skomplikowane. Ale jakoś nie przyszło jej do głowy, że z własnej i nieprzymuszonej woli sama je sobie na statku skomplikowała. A gdyby nawet o tym pomyślała, zaraz wybroniłaby siebie przed sobą, że innego rozwiązania nie mogły z ciotką Nowakową wykombinować. Przez to wszystko diabli wzięli cały urok podróży morskiej. Płynąc w jedną stronę denerwowała się myślą, co zastanie w Stambule, tak więc niewiele uwagi mogła poświęcić urokom podróży. Wypadki zaś, które zaskakiwały ją w drodze powrotnej, sprawiały, że całą inteligencję wysilała na wymigiwanie się od katastrofy grożącej w każdej chwili. Gdzież więc miała głowę do zachwytów nad tym wszystkim, o czym od wielu lat marzyła.,, .,. Za to, co cierpię i za to, co robię, ojciec powinien zorganizować mi podróż w przyszłym roku, po maturze - tak .. jak obiecywał. Wtedy będę sobie płynąć beztrosko - rozmarzyła się. Korzystając z wolnej i spokojnej chwili wyszła przewietrzyć się trochę na balkon pasażerski. Ale zastała tam panny Szmaltz, które rozsiadły się na leżakach. Wobec tego po wędrowała trapem na wyższe piętro i na pokładzie łodziowym ostentacyjnie ustawiła się w cieniu daszka, aby nie,. sprowokować nowych interwencji. Z góry patrzyła na porządkujących czwartą ładownię marynarzy, z góry na łysawą głowę panny Wandy i na pokrytą rzadkimi loczkami głowę panny Jadwigi. Zagapiła się też na morze, które tego, dnia wyglądało przedziwnie błękitnie. Inżynier wczoraj przy kolacji opowiadał pani Karskiej,, że jeszcze w czasach starożytnych wrzucono do niego miliardy ton farbki, tej do prania - przypomniała sobie z uśmiechem rozmowę przy stole - a panny Szmaltz, które na dowcipy reagują, jak ślepy na kolory, najpoważniej się dziwiły i oburzały na takie marnotrawstwo. Spojrzała znów na siostry. Częstowały się właśnie czekoladą i Wanda brała do ust ostatni kawałek. Następnie niefrasobliwie rzuciła w dół papierowe opakowanie. - O jej - jęknęła ze zgrozą Elżbieta i popędziła schodkami. Równocześnie i marynarze spostrzegli wirujący na wietrze papier. Cisnęli więc swoją robotę i rzucili się, aby go złapać, zanim wypadnie za burtę. Do nich przyłączyła się Elżbieta i całą gromadą uganiali po pokładzie. Tymczasem papier unoszony przez powiewy wiatru wodził ich za nos po całej rufowej części statku.. Na ten moment zjawili się na balkonie Karscy. Pani Karska zbiegła natychmiast i dołączyła się do tej, jak jej się wydawało, wesołej zabawy. Pan Karski zaś z siostrami Szmaltz zaśmiewali się patrząc na to z góry. - To wcale nie jest takie zabawne - usłyszeli za sobą głos inżyniera. - Według marynarskiego przesądu, papier wyrzucony za burtę do morza sprowadza na statek bardzo ciężki i bardzo niebezpieczny sztorm. Nie wiem, czy państwo zauważyli, ale nawet ze śmieciami nigdy nikt nie wyrzuci najmniejszego skrawka papieru. Zbiera je się skrupulatnie i pali w piecu. Jeśli im się nie uda złapać tego papierka, będą wściekli. Tymczasem na pokładzie trwała zażarta pogoń, utrudniona z powodu porozrzucanych lin, desek, klinów, narzędzi oraz węży od hydrantów, które w najmniej spodziewanych miejscach zagradzały drogę. Jeden z marynarzy gruchnął na metalowy pokład, zaplątawszy się nogami w linach... Pani Karska o mało nie wpadła przez otwarty luk do ładowni... Elżbieta miała rozbite kolano, uderzywszy się nim o poler... i już... już... wydawało się, że papierek zostanie złapany. Ale on ciągle się wymykał, fruwając niefrasobliwie to tu, to tam, błyskając bielą albo grając kolorami. Wreszcie doszedł widocznie do wniosku, że ma dość tej zabawy, wykorzystał nowy podmuch wiatru, uniósł się ponad głowami i wyciągniętymi rękami, sprezentował złocony napis "22 Lipca", lotem ślizgowym przesunął się ponad burtą i powoli... powoli ułożył się wygodnie na błękitnej fali. Marynarze ze złością patrzyli na jasny prostokąt, który z każdą sekundą oddalał się od statku. Wreszcie z ponurymi minami w milczeniu wrócili do przerwanej roboty. - Co się stało? - zapytała pani Alina, która nie orientowała się jeszcze w sytuacji. - Chodźmy - Elżbieta pociągnęła ją do schodków prowadzących ku pokładowi pasażerskiemu. Karska zdziwiona podążyła za nią. Nie zdążyła jednak dojść jeszcze do trapu, gdy do uszu ich doszło wyrzucone z furią słowo - Zgagi! Młoda kobieta chwyciła Elżbietę za rękę i zdziwionymi oczami spojrzała na nią. - Jak oni mogli? - zaszeptała z niedowierzaniem. - To nie o nas - odszepnęła Elżbieta. - To nie o pani ani o mnie. To o Hybrydach. To one wyrzuciły papier. To przez nie może nas złapać sztorm. - Wreszcie dodała ze zmarszczonym czołem - Chodźmy na namiarowy rozejrzeć się po horyzoncie i do pana radio, sprawdzimy, jakie są prognozy pogody. Ale chyba wszystko powinno być w porządku. Minęliśmy Sycylię i znajdujemy się na najspokojniejszym odcinku Śródziemniaka. - Niemożliwe! - wykrzykiwał pan Karski. - Nigdy nie uwierzę, żeby papierek wyrzucony za, burtę miał sprowadzić sztorm. - Teoretycznie na pewno zgadzamy się z panem - odpowiedział chief. - Tym bardziej w tym wypadku, bo z komunikatu meteorologicznego, nadanego o ósmej rano, wiedzieliśmy już, że koło Wysp Azorskich szaleje tajfun. Wszystkie też dane wskazywały na to, że jego resztki przeniosą się na Morze Śródziemne i zahaczą o nas. Jednakże incydent z papierem, wyrzuconym przez panny Szmaltz właśnie dzisiaj, stwarza na statku bardzo nieprzyjemny i nerwowy nastrój. Pan Karski z niepokojem wpatrzył się w horyzont przed dziobem. Niebo i morze przybierały dziwny ołowiany kolor. Słońce niby świeciło i niby nie świeciło. Stało się też jakieś bardzo odległe i bardzo obojętne. Wkrótce na falach zaczęły się pojawiać białe baranki piany. Cała załoga pracowała intensywnie przy zabezpieczeniu statku. Bosman obchodził jeszcze raz luki ładowni i sprawdzał ich szczelność. Stewardzi unieruchamiali meble w pomieszczeniach. A wszyscy spełniali swe obowiązki z minami ponurymi, przeczuwając, że sztorm da im się porządnie we znaki, tym bardziej że statek idący bez ładunku nie miał odpowiedniego zanurzenia i na każdej fali podskakiwał jak piłka. Toteż kolacja we wszystkich trzech mesach minęła w ponurym nastroju. Przechyły statku stały się już tak głębokie, że na stołach rozpostarto wilgotne obrusy, aby utrudnić naczyniom przesuwanie. Nie było jednak jeszcze tak źle, aby stoły otoczyć listwami zabezpieczającymi. Niemniej spożywanie posiłku było już utrudnione. Pan Karski starał się nie patrzeć w kierunku oszklonej ściany wychodzącej na rufę, ponieważ tracił apetyt na widok zbałwanionego morza. Panny Szmaltz z okrągłymi ze strachu oczami wsłuchiwały się w przeciągłe wycie wiatru. Tylko Elżbieta i pani Karska niewiele przejmowały się sztormem, ze smakiem zjadły kolację i wesoło gawędziły z kapitanem, chiefem i inżynierem, którzy dobrymi humorami starali się dodać odwagi pasażerom. Kapitan rzeczywiście był w świetnym nastroju. Z radością patrzył na spokojne i pewne ruchy Elżbiety. Dlaczego tak mnie nastraszyli tym krakaniem o jej zdrowiu? - myślał obserwując spod oka córkę. - Gdyby była chora i gdyby to było coś mózgowego, to podczas tego kiwania, nie potrafiłaby zachować takiej równowagi. Zuzia miała rację, że jej nic nie jest - pomyślał z ulgą. -- A teraz pójdziemy chyba na małego roberka - zaproponował podnosząc się chief. - Niestety - słabym głosem odpowiedział pan Karski. - Ze mnie dzisiejszego wieczoru nie będą panowie mieli żadnej pociechy. Nadaję się raczej do łóżka. Czepiając się ścian i poręczy wycofał się do swej kabiny. W ciągu nocy wiatr przybrał na sile i statek z trudem torował sobie drogę przez wyrastające przed nim wielkie góry wodne, to znów zsuwał się w przepaściste doliny,. Do silnych przechyłów wzdłużnych dołączyły się przechyły boczne. Co jakiś czas, gdy statek pokonywał większą falę, śruba wydostawała się częściowo ponad powierzchnię wody i nie natrafiając na równomierny opór niebezpiecznie przyśpieszała swoje obroty. W następnej chwili znów zanurzona głęboko w wodę zwalniała obroty i szarpała statkiem. Z pentry dochodziły odgłosy szczękania nakryć, które w swych, przegródkach przesuwały się za każdym przechyłem i waliły w ścianki obudowań. We wszystkich kabinach przewracały się jakieś przedmioty, które dokładnie nie zabezpieczone zmieniały teraz swe miejsca i z hukiem waliły o przeszkody. Udręczeni ludzie usiłowali zasnąć lub choćby zadrzemać na chwilę, ale boczne kiwanie wyrzucało ich z koi. W ogóle ta noc nawet załodze, przyzwyczajonej do sztormów, dokuczyła mocno. Cóż dopiero pasażerom. Toteż na drugi dzień rano na śniadanie zjawiły się tylko pani Karska i Elżbieta. Stoły zabezpieczone już były listwami, a obrusy wilgotne. Pomimo tych ostrożności steward roznosił kawę i herbatę nie w szklankach, lecz w grubych kubkach. Na stole zaś wszystko, co tylko się tam znalazło, zsuwało się to na tę stronę, to na drugą, mieszało ze sobą i urządzało karambole, co bardzo bawiło obie młode kobiety. - A jak się czuje pan Karski? - zapytał inżynier wchodząc do mesy. - Jest zły i obrażony na cały świat. Nie choruje w całym tego słowa znaczeniu, ale jak tylko uniesie się choć trochę na posłaniu, zaraz czuje zawrót głowy. Zaklinował się więc poduszkami na dolnej koi i twierdzi, że wstanie dopiero wtedy, gdy ta zabawa się skończy - informowała pani Karska. - A ja nie mogłam się umyć - pochwaliła się z zabawną miną. - Do mycia potrzebna jest choć jedna wolna ręka. A mnie takiej ręki zabrakło, bo przy tym kiwaniu i trzęsieniu muszę się trzymać oburącz, i to dość mocno. - Ja też się nie umyłem - uśmiechnął się inżynier. - I ja też! - zawołała radośnie Elżbieta. - A jak się pani czuje? - inżynier spojrzał badawczo na córkę kapitana. - Świetnie - odpowiedziała odruchowo. - To jest teraz, w tej chwili zupełnie dobrze - poprawiła się natychmiast. - Dzień dobry, dzień dobry! - wesoło od. Progu zawołał chief. - Jak tam czujecie się, mili państwo, po tej... Ale nie zdążył dokończyć, ponieważ z drugiego końca śródokręcia dał się słyszeć trzask oraz chóralne krzyki, w których słychać było podniecenie. Wszyscy podskoczyli. Czepiając się poręczy, to wpadając na siebie, to uderzając ramionami o ściany korytarza, popędzili, aby sprawdzić, co się stało. W mesie oficerskiej zastali kompletny rozgardiasz. stolik, przy którym zwykle siedzieli oficerowie z maszynowni, leżał na podłodze. Z jednego przewróconego fotelika usiłował się podnieść trzeci oficer. Drugim oficerem, trzymającym się za kolano, rzuciło na stolik oficera radiowego. Po podłodze przewalały się skorupy rozbitych dzbanków i talerzy, posypane obficie cukrem. A pośród tego wszystkiego, zgodnie z przechyłami statku, jeździł po całej mesie fotelik, na którym ze zdumioną miną siedziała pani ochmistrzowa. Fotel jej bowiem urwawszy się w pewnej chwili z przytrzymujących go uchwytów, a obciążony pokaźnym ciężarem, siał spustoszenie na prawo i lewo. Pani Zuzanna była tak zaskoczona, że nie mogła zrozumieć, co się z nią i dokoła niej dzieje. W lewej ręce trzymała ciągle kubek z kawą, w prawej widelec. Jej przedziwna mina doprowadzała zgromadzonych mężczyzn do coraz większej wesołości. - Zuziu! Co ty wyprawiasz?! - krzyczał, czerwieniejąc, ochmistrz, który usiłował się wydostać spomiędzy stołu a własnego unieruchomionego fotela, aby pędzić żonie na ratunek. Jego obfite kształty utrudniały ten manewr. Steward oficerski skoczył, aby zatrzymać szalejący fotel z ochmistrzową, ale pośliznął się na umazanej marmoladą podłodze i z rozmachem poleciał na plecy elektryka. Popchnięty elektryk pochylił się nad stołem i zrzucił dzbanek z gorącą kawą na kolana trzeciemu oficerowi pokładowemu, który wrzasnął przeraźliwie. Dusząc się ze śmiechu chief i inżynier ruszyli od drzwi i wreszcie udało im się przytrzymać szalejący fotel. - Brzydko, pani Zuzanno - zwrócił się inżynier do oszołomionej wypadkami ochmistrzowej. - Proszę spojrzeć. Rozgromiła pani całą oficerską kadrę. - Przecież dobrze wiem, że kapcie inżyniera są najstarsze na całym statku, o wiele bardziej zniszczone niż te -mówił Felek do kolegów. - Czy tylko zechce je oddać? - zmartwił się któryś. - Co ma nie zechcieć? Jest taki zwyczaj, czy nie? Inżynier zna go tak samo jak my wszyscy. Gdybyśmy mieli ładunek, to nikt nie przejmowałby się takim zakichanym sztormem. Ale tak jak teraz? Nasze pudło aż skrzypi i jęczy. życie brzydnie, gdy tak człowiekiem telepie. Trudno! Trzeba z Neptunem dojść do porozumienia, a inżynier ma najgorsze kapcie na statku. - Jakżeś taki odważny, to idź do niego -, rzucił steward załogowy. - Pewnie że pójdę, ale nie sam, tylko, na czele delegacji. To wygląda poważniej. Chłopaki! Kto idzie ze mną? Zabieram chodaki Kropidłowskiego na dowód, że starszych już na pewno nigdzie nie znajdziemy. Zgłosiło się trzech, i delegacja powędrowała ku maszynowni. Otworzyli ciężkie drzwi i po żelaznych schodkach, kurczowo przytrzymując się poręczy, zaczęli schodzić w dół. - Cholera - stęknął któryś. - Zupełnie jak na okręcie podwodnym. Marynarze pokładowi nieczęsto zjawiali się w najniższych pomieszczeniach, gdzie huczały maszyny. Przyzwyczajeni do szerokiego oddechu na pokładach, po których nierzadko hulały wszystkie wiatry świata, dusiLi się w przesiąkniętej zapachami smarów maszynowni. - Jak dobrze kiwnie, to nie wiesz, człowieku, czego się tu można przytrzymać - mówił Felek do jednego z kolegów. - Właśnie - zgodził się zagadnięty. - Wszędzie czyha niebezpieczeństwo. Złapiesz się za jedno, już masz sparzoną rękę. Przytrzymasz się drugiego, utnie ci palec. - Ale te diabły, co tu pracują, mają wszystkie palce, a łapy nie poparzone. Marynarze ostrożnie przesuwali się koło elektrowni statkowej, między silnikami, kotłami, pompami, tablicami rozdzielczymi. Z podziwem też patrzyli na mechaników i motorzystów ruszających się spokojnie i pewnie pomimo ostrego kiwania. Inżyniera zastali przy głównym silniku. Gdy tylko spostrzegł delegację z powagą kroczącą ku niemu, zorientował się natychmiast, o co chodzi, i ze smutkiem spojrzał na swe stopy. Żal mu się zrobiło najwygodniejszych butów, których nie czuł wprost na nogach pomimo ciągłego dreptania koło maszyn. Teraz upłyną długie tygodnie, zanim rozdepczę sobie następną parę do tak idealnego stanu - pomyślał z przykrością. Nagły przechył. Statku zmusił go do przytrzymania się poręczy biegnącej koło silnika. - Panie inżynierze! - Felek stał przed nim prawie na baczność. - Stary brodacz Neptun żąda ofiary - wygłosił gromkim głosem, aby przekrzyczeć huk panujący na dole. - A dlaczego do mnie z tym przychodzicie? - usiłował się wymigać inżynier. - U załogi pokładowej sprawdziliśmy wszystkie buty. Te Kropidłowskiego są najstarsze, ale przy kapciach pana inżyniera wyglądają tak wspaniale, że można by nimi zahandlować w komisie. - A załoga maszynowni nie ma gorszych? - Sprawdzaliśmy. To eleganty! Statek podrzucony na fali zatrzeszczał i zajęczał, a śruba zmieniając rytm szarpnęła kadłubem. Inżynier spojrzał na poważne twarze marynarzy. - Macie - powiedział zsuwając buty. - Ale niech który przyniesie z mojej kabiny coś na nogi, bo przez brodacza dostanę reumatyzmu, jak będę boso ganiać po tej żelaznej podłodze. - Już się robi, panie inżynierze! - wykrzyknął Felek. Marynarze wzięli buty. Po drodze na mostek przyłączyła się do nich grupa dejmanów. Z całą powagą odcelebrowano uroczystość wrzucenia najstarszych na statku butów do morza. Następnie wszyscy spokojnie rozeszli się do swoich robót, ufnie czekając na efekt ofiary. Neptun przyjął ją wdzięcznie. Już w godzinę później można było wyczuć, że wiatr się zmniejsza, powoli i fala zaczęła opadać. Obiad więc zapowiadał się już względnie normalnie. Skorzystał z tego pan Karski i zjawił się przy stole. - Ale dlaczego wyrzuca się najstarsze buty? - pytał zaciekawiony. - Dlaczego nie najnowsze? Najnowsze, najdroższe, najładniejsze, te pojęcia kojarzą mi się raczej z obrzędem składania ofiar. - Myli się pan - odpowiedział inżynier. - Najnowsze buty cisną i raczej są udręką dla właściciela. A Neptun jest starym wyrafinowanym spryciarzem. Żąda on największych ofiar, czyli butów, w których najwygodniej się chodzi i pracuje. A w parę godzin później, mijając koło saloniku załogowego dwóch marynarzy, inżynier zatrzymał się. - Aha... O co to ja miałem zapytać?... Aha... Jak to wy nazywacie między sobą panny Szmaltz? - Zgagi, panie inżynierze - odpowiedzieli jednocześnie. - Zgagi... zgagi - mruczał inżynier pod nosem z zawziętością. Schodząc na dół po stromych schodkach utykał lekko. Lewandowski czerwony, zmęczony, ale z tajemniczo rozradowaną miną w, padł do pentry przy mesie oficerskiej. Jego przyjaciel zajęty był właśnie zmywaniem naczyń. - Daj mi wody sodowej, z lodu. Szybko! - odezwał się oddychając głęboko i opadł na stołek. Steward oficerski podejrzliwie pociągnął nosem i z zaciekawieniem spojrzał na kolegę. - Wody! Prędzej! - sapnął Lewandowski. Steward przyszykował wodę i podszedł bliżej, aby ją podać gościowi. Zrobił zdziwioną minę i zaczął obwąchiwać przyjaciela. - Ten rękaw pachnie konwalią... drugi białym bzem japońskim - mamrotał fachowo. - Czyś ty, do starego diabła, zwariował? - wykrzyknął wreszcie. Lewandowski w odpowiedzi podniósł do góry nogę pokazując gestami, że teraz kolej na wąchanie nogawki od spodni. Zaciekawiony kolega schylił głowę i wciągnął powietrze. - Jakaś kombinacja - stwierdził poważnie. - Coś znajomego... Niestety nie mogę poznać - stwierdził z żalem - Maki kalifornijskie zmieszane z najprawdziwszym chyprem chanelowskim - triumfująco oznajmił Lewandowski, patrząc z rozbawieniem na zupełnie skołowaną minę stewarda oficerskiego. - Gdzieżeś się tak unurzał w tych pachnidłach?! - wykrzyknął tamten z niedowierzaniem., - Tajemnica służbowa - odpowiedział z satysfakcją Lewandowski.,, - Ale przecież mnie możesz powiedzieć. - Tajemnica służbowa. - Lewandowski mówiąc to rozsiadł się wygodniej. - Dam ci soku do wody - usłyszał propozycję wręcz wyglądającą na przekupstwo. Lewandowski roześmiał się ironicznie. - Tajemnica służbowa - powtórzył. Drugi steward nalał szczodrze soku do szklanki i spojrzał pytająco. Odpowiedziało mu łobuzerskie przymrużenie oka i gest głową oznaczający przeczenie. Wobec tego sięgnął ręką do tajemniczego schowka za lodówką i wyjął stamtąd. paczkę papierosów. - Masz, camele amerykańskie. Lewandowski wziął papierosa, poczekał, aż dostanie ognia, spokojnie zaciągnął się i z miną sfinksa siedział dalej bez słowa. Przyjaciel pochylił się nad nim, jeszcze raz powąchał jeden i drugi rękaw, wreszcie załamał się kompletnie i powiedział - Więc co chcesz? - Lewandowski milczał jeszcze chwilę i uważnie patrzył na kolegę, ale po chwili uznawszy, że dłużej nie należy przeciągać struny, odezwał się - Opowiem ci wszystko, a nawet pozwolę, żebyś puścił to dalej. Szkoda byłaby, gdyby chłopaków ominęła taka . Frajda. Ja nie mogę. Mnie obowiązuje dyskrecja, ale... Drugi steward rozradował się słysząc to, jednak na krótko, bo nagle padły warunki ... ale za to będziesz za mnie zmywał przez trzy dni naczynia. Obaj nienawidzili zmywania i często nawet grali o to w karty. Toteż steward oficerski zastanowił się, ale bardzo króciutko, ponieważ zrozumiał, że lepiej odpracować wiadomość, niż jej w ogóle nie usłyszeć. Znał bowiem dobrze Lewandowskiego i wiedział, że gdy się zatnie, nie da się wyciągnąć z niego ani słóweczka. - Dobrze - zgodził się. - Tylko mów prędko. - A zerknij, czy jadalnia i salonik puste - powiedział jeszcze Lewandowski. - Pusto. Nikogo nie ma - usłyszał w chwilę później. -No gadaj prędko. - Stewardowi oficerskiemu płonęły już uszy z ciekawości. Lewandowski rozsiadł się wygodniej. - No więc, bracie - zaczął - nie masz nawet. Pojęcia, jak ten sztorm narozrabiał w kabinie panien Szmaltz. Na własnej skórze poczuły, co to znaczy rzucanie papierkami na statku. Przez te dwie doby wychorowały się tak, że żołądki przekręciły się im chyba na lewą stronę. Najpierw nie chciały mnie wpuścić, ale później tak osłabły, że potrzebowały mojej pomocy. żebyś ty, przyjacielu, widział, jak wyglądała ich kabina. - Lewandowski ryknął radośnie. -W czasie tego kiwania absolut, nie nie byłem w stanie uporządkować tego bałaganu. Wyobraź sobie! One tak głupio poumieszczały zakupione klamoty, że perfumy ustawiły na najwyższej półce w szafce. A nakupiły ich... Średniej wielkości perfumeria miałaby co sprzedawać przez kwartał. Ale chyba jedna trzecia tego wszystkiego wytłukła się wypadając na podłogę. A że wychromoliło się z szafki wszystko inne i straszliwe ilości igotintu, tej farby do malowania włosów, i stosy płaszczy ortalion. Owych, i góry bielizny, nie mówiąc już o zapalniczkach i długopisach, więc nurzało się ,,... toto i taplało w rozlanych perfumach. Och, człowieku! Ale był cyrk! - To mówiąc Lewandowski walnął przyjaciela w plecy, aż zadudniło. - A żebyś ty wiedział, jak tam śmierdzi! Wytrzymać nie można. A dopiero za parę godzin będę mógł otworzyć z tej strony bulaje, bo chlapie jeszcze solidnie. W tej chwili udusić się można. One oczywiście szaleją z rozpaczy, ale ja ich nie żałuję. Dzięki temu sztormowi okazało się, że tak jak przyPuszczaliśmy, celnicy w Gdańsku będą mieli z nimi sporo roboty. Teraz widzę, że nie musimy się wysilać, żeby im odpłacić za to wszystko, co wyprawiały. Odpłacił im Neptun, a wykończą je celnicy. Jesteśmy pomszczeni i ja, i panna Elżunia, i kapcie pana inżyniera Steward oficerski ocierał serwetką łzy z oczu. Obaj zanieśli się jeszcze raz nieprzytomnym śmiechem. Ale Lewandowski oprzytomniał wcześniej, przestał się śmiać i spojrzał bystro na kolegę. - Tak jak się zobowiązałeś, marsz do zmywania - powiedział krótko. - Za takie wiadomości warto. Lec! A ty wal do łazienki, wykąp się i zmień na litość boską ubranie, bo chłopaki będą cię obchodzić od nawietrznej. Pachniesz jak śmierdziel. Asystent wracał z wachty. Szedł wolno rozkoszując się wieczornym chłodem, który pozwalał odpocząć po upalnym dniu. Wyszedłszy zza nadbudówki zobaczył Elżbietę opartą o reling. Stała bez ruchu, zapatrzona w dal. Na odgłos jego kroków drgnęła, obrzuciła go uważnym spojrzeniem i szybko odwróciła głowę. - Wyszła się pani ochłodzić? - zapytał zatrzymując się obok niej. - Tak - odpowiedziała cicho. - Po tym upale człowiek dopiero teraz może oddychać - ciągnął dalej, chcąc podtrzymać rozmowę. - Tak - usłyszał w odpowiedzi. - Gniewa się pani na mnie? Spojrzała na niego jakby zdziwiona. - Nie... Za co? - No za te zdjęcia. - Za zdjęcia? Aha... Nie... nie... - A wie pani, że omal się wtedy ze wszystkiego nie wygadałem. Już miałem to na końcu języka, ale w ostatniej chwili powstrzymałem się... Właściwie powstrzymało mnie pani spojrzenie. ,- Tak? - odpowiedziała ni to pytaniem, ni stwierdzeniem, nie odrywając wzroku od dalekiego horyzontu. Asystent przyjrzał się jej ze zdziwieniem, zastanawiając się nad jej zachowaniem. Zwykle była wesoła, ruchliwa i rozgadana. Dziś stoi prawie bez ruchu, smutna, blada, odpowiada monosylabami. Dziewczyna wyczuła jego badawczy wzrok. Spojrzała na niego z odrobiną lęku i znów odwróciła głowę. Podniosła jednocześnie ręce i delikatnie przesunęła nimi po ramionach. Marynarz dopiero teraz spostrzegł, że na rękawach jej sukienki, przyczepione pazurkami do materiału, zupełnie nieruchome i słabo widoczne w zapadającym zmroku " siedzą dwa kameleony. Przyjrzał im się nieufnie, z lekkim obrzydzeniem. . - Pani lubi te... stworzenia? - zapytał. .- Bardzo - ożywiła się nagle i uśmiechnęła. . Naprawdę? - zdziwił się. - Ależ tak! - zawołała. - One mądre i miłe. Ten nazywa się Cabuk, a ten Yavas. - Dlaczego dała im pani takie dziwne imiona - No bo ten - wskazała kameleona na lewym ramieniu - jest żwawy. A ten tutaj - pogłaskała leciutko palcami grzbiet drugiego - jest ospały. - Nie rozumiem, jaki to ma związek z tymi dziwacznymi imionami - odpowiedział jak zawsze zasadniczo as, obserwując jednocześnie Elżbietę podejrzliwie spod oka i zastanawiając się, jaką nową niespodziankę szykuje ta nieobliczalna i pełna zaskakujących pomysłów dziewczyna. - No przecież "cabuk" to znaczy "szybki", a "yavas" to , "powolny" - odpowiedziała, jakby dziwiąc się jego niewiedzy. - Ależ po jakiemu?! - wykrzyknął nie mogąc już ukryć zaciekawienia. - No przecież. Po turecku - wyjaśniła zupełnie spokojnie. - Po turecku? A kiedyż zdążyła się pani nauczyć tych słów? Panno Elżbieto, pani mnie zdumiewa. Dziewczyna zaczerwieniła się gwałtownie. Zatrzepotała rękami, rozglądając się dokoła bezradnie. - O Boże! - jęknęła nagle chwytając się za głowę. -O Boże! Moja głowa! Tak rozbolała, że sama nie wiem co mówię. - Odwróciła się na pięcie i pędem wpadła w drzwi prowadzące do śródokręcia. - Coś takiego - mruknął as, trąc w zamyśleniu czoło. - Co to wszystko, u diabła znaczy? Dobrze, że Atlantyk przywitał nas ładną pogodą. Zachował się tak grzecznie, że w niczym nam nie przeszkodził. Wczoraj była na statku wielka uroczystość. Odbyło się wsPaniałe przyjęcie z okazji dwudziestopięcio-lecia ślubu państwa Nowaków. Trzeba przyznać, że wujcio choć zrzędliwy, wybuchowy i szalenie wymagający, jest bardzo lubiany przez załogę. A że i ciocia Zuzia podbiła tu wszystkie serca (czemu się wcale nie dziwię), więc cały statek stawał na głowie, żeby ta uroczystość wypadła jak najlepiej. Wszyscy wolni od wacht marynarze biegali zajęci i zaaferowani a wszędzie panowała atmosfera podniecenia. Przede wszystkim okazało się, że pan Kropidłowski ma duże zdolności plastyczne i z kawałków tektury od opakowań i jakichś papierów wyczarował przy pomocy kolegów, z wnętrza mesy oficerskiej głębinę morską. Wpadłam tam, żeby sobie to, obejrzeć i oczywiście zapędzili mnie do pomocy kazali, ubrać, kwiatkami fotele dla jubilatów. Zrobiłam wielkie oczy skąd wziąć kwiaty na środku oceanu? Felek.,.. zapewnił mnie, że u nich główki pracują. I rzeczywiście., Przynieśli parę rolek różowego higienicznego papieru i wspólnymi siłami wyczyniliśmy z tego surowca całe naręcza goździków. Fotele wyglądały jak trony królewskie i nikt się nie domyślił, czym zostały tak pięknie ozdobione. Wieczorem cała wolna od wachty załoga stawiła się jak jeden mąż, wszyscy wyglansowani na najwyższy połysk. Wujcio Antoni w czarnym garniturze i białej koszuli wyglądał prawie jak lord, cioteczkę też zrobiłyśmy na bóstwo, pomimo jej gorących protestów. Oczywiście i my. Z panią Karską wysiliłyśmy się, żeby wyglądać szałowo i być na wysokości zadania. Początkowo było dość sztywno. Wygłaszano wzniosłe i uroczyste mowy, ale towarzystwo szybko rozkrochmaliło się, czemu trudno się dziwić, bo kucharz naszykował jakieś fantastyczne zakąski, a wujcio przygotował na tę okazję dość imponującą baterię butelek. Wkrótce zrobiło się bardzo wesoło i gwarno i było z czego się pośmiać. Najzabawniejszy widok przedstawiały panny Szmaltz, które początkowo usiłowały się zachowywać jak damy dworu na przyjęciu u królowej angielskiej. Siedziały wystrojone jak papugi, sztywne i wytwornie uśmiechnięte. Ale wkrótce ich spokój, prysł na widok pysznego jedzenia. Rzuciły się też na zakąski, jakby trzy dni nie jadły. Marynarze oczywiście momentalnie zauważyli to i zaczęli im nie tylko dokładać na talerze, ale i dolewać do kieliszków. Po godzinie nasze miłe pasażerki były zupełnie wykończone. Z wytworności nie zostało ani śladu. Siedziały z głupimi uśmiechami, spocone, objedzone i opite tak, że tchu nie mogły złapać. Reszta towarzystwa bawiła się świetnie. Chief z panem Karskim prześcigali się w opowiadaniu zabawnych historii. Radzik usiłował im sekundować, ale ponieważ każde o, powiadanie zaczynał od "wprost przeciwnie", nic z tego nie wychodziło, bo wszyscy śmieli się na zapas i nie pozwalali mu dojść do słowa. Wujcio po kilku kieliszkach też rozweselił się i przestał narzekać "oj Boziu! Boziu!", że, przez upór Zuzi wracają bez żadnego prezentu, który był przewidziany na tę okoliczność. Przyrzekł też publicznie i uroczyście, że z następnego rejsu przywiezie kochanej żonie wymarzony piecyk. Wtedy poderwało się kilku marynarzy i za chwilę wkroczyli z powrotem niosąc prezent, który załoga kupiła ochmistrzom na jubileusz. Jest to piękny turecki puf. Rzecz jest naprawdę wyjątkowo ładna, tylko nie wyobrażam sobie, jak ciocia Zuzia ze swoją dość obfitą tuszą będzie na nim siedziała. Ale Nowakowie nie zastanawiali się nad przydatnością tego, przedmiotu. Byli oboje tak wzruszeni dowodem pamięci ze strony załogi, że dziękowali wszystkim dosłownie ze łzami w oczach. Potem wypiliśmy zdrowie jubilatów (nieustające) szampanem postawionym przez ojca. Nastrój stawał się coraz cieplejszy i bardzo rodzinny. Bawiłam się świetnie. Ogromnie śmieszył mnie widok niektórych ludzi, chichotałam też bez przerwy (pewnie trochę przez ten szampan). Na przykład inżynier, zawsze sztywny i małomówny, po paru kieliszkach stał się w. prawdzie śmiertelnie poważny ale za to rozgadamy i bawił biedną panią Alinę jakimiś okropnie ponurym, i opowiadaniami. Pewnie byłby ją zamęczył, ale ojciec widząc jej nieszczęśliwą minę, wybawił ją od jego towarzystwa. Asystent stracił swój zwykły mroczny wygląd i choć prawie nie pił wódki., Stał się uroczym, uśmiechniętym chłopcem. Byłam tym tak ucieszona, że nie wytrzymałam i zahaczyłam go. Roześmiał się tak jakoś pogodnie i beztrosko, a potem odpowiedział - Nawet największy ponurak musi "odmarznąć" w takim nastroju. Już dawno nie czułem się tak dobrze jak teraz, wśród tych pogodnych i życzliwych ludzi. A potem stała się rzecz straszliwa, która znowu w sposób zupełnie nieprzewidziany zagroziła moim sprawom. Otóż wyobraź sobie, że ten wariat wziął mnie za rękę i zagadał coś w jakimś okropnie dziwnym i śmiesznym języku. Zatkało mnie ze zdziwienia i zapytałam, co to za dziwaczna mowa. - Jak to? Nie wie pani? - wykrzyknął zdumiony. -Przecież to po turecku. - A skąd że ja mogę znać ten język? - zdziwiłam się, jeszcze ciągle nie przeczuwając niebezpieczeństwa. - No przecież wtedy, na pokładzie, używała pani tureckich słów... Przecież kameleony nazwała pani po turecku! Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Czułam, że tym razem wpadłam z kretesem, a atak bólu głowy w tym momencie mógłby się wydać co najmniej dziwny. Na szczęście pani Karska dostrzegła moją przerażoną minę. Przybiegła natychmiast na ratunek. Zanim as zdążył zadać mi następne pytanie, chwyciła go za rękę i zawołała wesoło - Tyle tu dymu, że aż mnie szczypie w oczy! I w dodatku mam ogromną ochotę pospacerować po pokładzie w towarzystwie przystojnego młodzieńca. Czy mógłby mi pan towarzyszyć? As skłonił się szarmancko, a ona nie czekając dłużej powlokła go ze sobą na pokład. Oczywiście skorzystałam z okazji i wywiałam do kabiny. Nastrój - nastrojem, zabawa - zabawą, ale bezpieczeństwo mojej wy prawy najważniejsze. h.. H". Pan Karski wszedł do swojej kabiny. Z uśmiechem spojrzał na żonę, która w szlafroku siedziała na kanapce i ze skupioną miną lakierowała paznokcie. Sam usiadł na foteliku. Wyciągnął nogi przed siebie. - Wiesz? - powiedział. - Dowiedziałem się o jeszcze jednym przesądzie. - No? - zapytała. - Na mostku nie wolno ustawiać się tyłem do dziobu i sterczeć w tej pozycji. Lekceważące traktowanie dziobu może ściągnąć ciężkie i niebezpieczne przeżycia na wszystkich znajdujących się na statku ludzi. Żona spojrzała ma niego z rozbawioną miną. - Od tego okropnego sztormu wywołanego papierkiem panien Szmaltz wierzę we wszystkie zabobony - dodał z przesadną powagą. - Ale... ale... Przestań bawić się manicure i prędziutko się ubieraj. - Bo? - zapytała. - Bo postanowiłem zatrzymać u nas na chwilę kapitana, chiefa, inżyniera i ochmistrza... na krótką pogawędkę. Niech i oni będą choć raz naszymi gośćmi. Poda. My likier i otworzymy tę ostatnią bombonierkę czekoladek. Kapitana już prosiłem. Obiecał, że do naszej kabiny przyjdą na końcu i już zostaną. Więc się pośpiesz. Oni właśnie zaczęli obchód statku. Pani Karska zerwała się przewracając buteleczkę z lakierem. - I ty mi to dopiero teraz mówisz? - krzyknęła. - Mamy jeszcze czas, nie denerwuj się. Ze zdziwieniem patrzył na żonę, która z przerażoną miną zaczęła biegać po kabinie i mechanicznie, a bez sensu, przekładać różne przedmioty z miejsca na miejsce. - Co ci się stało? - zapytał zaskoczony jej zachowaniem. - Nic. Zupełnie nic - odpowiedziała niby spokojnie. -Ale przeszkadzasz mi w ubieraniu... tu tak ciasno. Najlepiej byłoby, gdybyś poszedł do saloniku oficerskiego. Bądź tak dobry i idź! - Pójdę. Ale proszę, przyszykuj wszystko tak, żeby było ładnie i miło. - Dobrze... dobrze... - odpowiedziała mu niezbyt przytomnie. Pan Karski poszedł więc do saloniku. Znalazł tam karty zostawione przez kogoś. Z nudów zabrał się, do układania pasjansa. Po mniej więcej kwadransie mignął mu w otwartych drzwiach steward pasażerski. Wstał więc i wyjrzał na korytarz. - Idą już? - za, pytał. - Tak - z uroczystą miną odPowiedział Lewandowski. - Tamto piętro już obeszli. Zastało tylko nasze. - Takie obchody są denerwujące dla panów? - zapytał życzliwie Karski. - To zależy od kapitana. Kiedyś pływałem z jednym takim, który podczas obchodu potrafił wchodzić na stołki, pod samymi sufitami wyszukiwał wystające listwy, zbierał z nich trochę kurzu i z zadowoloną miną zapisywał to człowiekowi do akt. Ale nasz stary... to jest chciałem powiedzieć, nasz kapitan jest sprawiedliwy. Na schodach dały się słyszeć . Kroki. Kapitan, chief, inżynier i ochmistrz weszli do jadalni oficerskiej. Przywitał ich w drzwiach wyprężony służbowo drugi steward. Przeszli przez mesę, przez salonik, zajrzeli do pentry. Kapitan otworzył jedną z szaf i zlustrował panujący w niej porządek. Kiwnięciem głowy wyraził swoje zadowolonie. Następnie pochód, do którego dołączył się pan Karski, ruszył korytarzem. Kabina trzeciego mechanika, który znajdował się na wachcie, była otwarta. Stwierdziwszy idealny ład, kapitan poszedł dalej. W kabinie oficera elektryka, jak zawsze, niektóre przybory fotograficzne porozstawiane były to tu, to tam. Pochód doszedł do, kabiny numer dwa i steward Lewandowski poczuł dreszcz lekkiego niepokoju, który załaskotał go wzdłuż kręgosłupa. Panna Elżbieta ostatnio była taka dziwna. To pozwalała mu wejść do kabiny, to znów na żadne prośby nie reagowała. Dziś przecież też nie pozwoliła mu posprzątać. Jeśli tam zastaną bałagan, to co kapitan pomyśli o nim? A kapitan właśnie pukał do drzwi kabiny córki. - Proszę - odpowiedział mu jasny i wesoły głosik Elżbiety. Drzwi się otworzyły. Elżbieta w kolorowej sukience, kupionej w Stambule, siedziała na foteliku i czytała książkę. - O! Obchód statku? - zdziwiła się, szeroko otwierając oczy. - Proszę bardzo - zapraszała gościnnie. - Tutaj jest wszystko w porządku. Pan Lewandowski dba o mnie. Lewandowski przez otwarte drzwi rzucił niepewnym okiem do wnętrza kabiny. Rzeczywiście wysprzątana była na medal. Ochmistrzowi. To jednak było za mało. Podejrzliwie spojrzał na dziewczynę i drobnym kroczkiem podszedł do drzwi łazienki. Otworzył je szeroko i zajrzał. Kapitan zerknął za nim. - A gdzie jest twój ogród zoologiczny? - zapytał. - żółwik siedzi pod biurkiem, a kameleony śpią spokojnie na górnej koi. Pan Antoni szarpnął firankami zasłaniającymi posłania i aż wstrząsnął się z odrazy. Kameleony bowiem nie spały. Mniejszy gramolił się po poduszce, a większy siedział przycupnięty ma brzegu koca. Jakby z wyrzutem spojrzał jednym okiem na ochmistrza, podczas gdy drugim obserwował uważnie ruchy chiefa. Pan Nowak zakręcił się na pięcie i przesunął ku wyjściu, a, by nie. Patrzeć na to "robactwo". - Wygodnie ci tu, córeczko? - zapytał jeszcze serdecznie kapitan. - Ach, tatusiu! - odpowiedziała wykrzyknikiem. - Oj,, Ela, Ela - uśmiechnął się pan Tadeusz, gładząc palcem jednego kameleona go łebku. - Nie przy, puszczałem, że ty jesteś jeszcze taka dziecinna. Elżbieta uśmiechnęła się do niego przymilnie. - Widocznie zaczynam wkraczać w wiek, w którym należy się odmładzać - odpowiedziała z niewinną miną. Panowie roześmiali się i wyszli na korytarz. Pobieżnie zlustrowano mesę pasażerską i pentrę. Kiwnięciem głowy pokwitowano idealny porządek, jaki panował w królestwie pana Lewandowskiego. Następnie pochód doszedł do drzwi kabiny, panien Szmaltz. Kapitan zapukał. - Proszę - usłyszano głos panny Wandy. Przez otwarte drzwi buchnęły duszące aromaty perfumeryjne. Steward przez chwilę walczył ze śmiechem. Wreszcie udało mu się opanować i przybrać twarz w wyraz służbowej powagi. Mężczyźni dokonujący obchodu pociągnęli nosami. Dzięki statkowej poczcie pantoflowej wiedzieli naturalnie o sztormowym pogromie zakupów pasażerek. Kapitan wszedł do kabiny. Reszta wolała zostać na korytarzu. - Robimy obchód statku - wyjaśnił kapitan. - Czy u pań wszystko w porządku? - Chyba tak - odpowiedziała z ociąganiem panna Wanda. - Czy mają panie jakieś życzenia? - pytał dalej. - Chyba nie - odpowiedziała jeszcze wolniej. - Panie Lewandowski - warknął nagle kapitan, którego zaczęło kręcić w nosie. - Proszę coś zrobić z tymi zapachami... wywietrzyć czy jak... - Tak jest, panie kapitanie - odpowiedział Lewandowski, wiedząc z doświadczenia, że upłyną długie tygodnie, zanim kabina pozbędzie się zapachów po silnych perfumach. - No a teraz prosimy do nas - zawołał gościnnie pan Karski. Członkowie obchodu odprężyli się. Skończyła się już służbowa część i teraz czekała ich miła rozmowa w towarzystwie państwa Karskich. Karski nacisnął klamkę od drzwi swojej kabiny, ale niestety nie udało mu się ich otworzyć. - Co to jest? - zdziwił się, następnie zaczął walić w nie ręką. - Alina! - zawołał. - Alina! Otwieraj! Jest już obchód statku. Mamy gości! Przez chwilę za drzwiami panowała cisza. Wreszcie od strony łazienki doszły odgłosy pluskania wody i wołanie pani Karskiej - Och! Przepraszam, panie kapitanie, że nie mogę panów wpuścić. Właśnie się kąpię. - Kąpiesz się? - wyszeptał z niedowierzaniem pan Karski. - Teraz? - To my przyjdziemy innego dnia - ratował sytuację kapitan. - A więc koniec obchodu. Dziękuję panom. Wszyscy rozeszli się trochę zaskoczeni. Pan Karski ze złością zaczął coraz mocniej dobijać się do drzwi swej kabiny. - Otwórz natychmiast! - wołał. - Jak my teraz wyglądamy wobec kapitana i tamtych panów. Otwórz! - Jak ci mogę otworzyć, jeśli siedzę właśnie w wodzie? - usłyszał w odpowiedzi. Nagle na korytarzu zjawiła się Elżbieta. - Proszę pana! - zawołała. - Ojciec wzywa pana na mostek, bo koło nas przepływa amerykańska eskadra wojenna. I to blisko. Są lotniskowce i ścigacze, i wynurzone okręty podwodne. Ojciec uważa, że pana to na pewno zainteresuje. Karski odwrócił się i popędził w kierunku schodów. - Ufff... - szepnęła do siebie Elżbieta. - A było już ciepło. Siedzieli w kilku na ładowni, korzystając z chwili odpoczynku. Rozkoszowali się rzeźwym powiewem wiatru, który tu na Atlantyku łagodził upał i pozwalał odsapnąć po skwarnych dniach na Morzu Śródziemnym. Zza nadbudówki wybiegł eleKtryk ogromnie podniecony i rozradowany. Na widok marynarzy zatrzymał się, a zauważywszy Felka podskoczył do niego i wrzasnął - Felek! Jak pragnę zakwitnąć! I ty nam nic o tym nie powiedziałeś? Jak ci nie wstyd? - walnął go w plecy, aż zadudniło. - odczep się - warknął Felek uginając się pod uderzeniem. - Co cię ugryzło? - Chłopaki! - krzyknął elektryk zwracając się do reszty zebranych. - Chłopaki! Sensacja! - Co się stało? Czego wrzeszczysz? - padały pytania. Elektryk nabrał tchu w płuca i tocząc wokół dumnym spojrzeniem wyrecytował - Oficer radiowy odebrał... "świerszczyk" i właśnie nadano, że nasz kolega Felek jest bohaterem i zostanie odznaczony Krzyżem Zasługi. - Coś ty? Przecież dzisiaj nie prima aprilis. Felek? A cóż on takiego zrobił? - posypały się okrzyki. Elektryk znowu trzepnął Felka w plecy z całej siły i dokończył - Z narażeniem własnego życia wyratował dziecko, które tonęło w kanale? W grupie marynarzy zapanowała cisza. Felek czerwony jak burak kręcił się niespokojnie i przesuwał czapkę to na czoło, to na tył głowy. Wreszcie Kropidłowski przerwał milczenie. - Felek - powiedział z wyraźnym podziwem w głosie. - Czy to prawda, co mówi pan elektryk? Ty na, prawdę to zrobiłeś? - E... co tam - mruknął zmieszany Felek. - A cóż to wieLkiego? Każdy by to zrobił, gdy, by się tam właśnie napatoczył... a on zaraz gada bohater... - Ale naprawdę wyciągnąłeś tego dzieciaka? - A co miałem robić? Patrzyć, jak tonie? Zobaczyłem, że spadło z kry i idzie pod wodę... a tują na moście i wyją, jaM obdzierane ze skóry i nikogo więcej blisko nie ma... więc na co miałem czekać? - To było w zimie? - Jak była kra,, to chyba w zimie - mruknął ze złością Felek. - I nie bałeś się włazić do takiej zimnej wody? - zapytał z niedowierzaniem w głosie bosman. - A odczepcie się już raz ode mnie! Bałeś się? Pewnie, że gdyby człowiek miał czas się zastanowić, to by się zląkł... że niebezpiecznie... że woda zimna... że może kataru dostać. Ale jak widzisz, że dzieciak idzie na dno, to o niczym nie myślisz... tylko czujesz, że jak nie skoczysz, to ten bachor utonie... No więc skaczesz i już. I to nie żadne bohaterstwo, tylko prosty ludzki obowiązek. - Ludzki obowiązek - powiedział w zamyśleniu Kropidłowski. - Zgoda, ale nie każdy zdobywa się na wypełnienie tego obowiązku. Ja chyba bym nie skoczył... chyba jednak zląkł bym się tego kataru. - Nie skoczyłbyś, bo nie umiesz pływać, grubasie - roześmiał się elektryk. - A ty, Felek, nie wykręcaj się. Jesteś bohater i kropka! I my. Jesteśmy dumni, że mamy takiego kolegę! Chłopaki! W górę Felka! - Hurra! - wrzasnęli marynarze i chwyciwszy Felka na ręce zaczęli go podrzucać do góry. - O rany! - darł się bohater. - Przestańcie, do cholery, bo mnie wyrzucicie za burtę. - Panowie! - chief szybko szedł w stronę szalejącej grupy. - Panowie! Proszę o spokój. Ta zabawa może się źle skończyć. Może się okazać, że jest krzyż, tylko nie ma go komu przypiąć, bo bohatera ryby zjadły na dnie oceanu... Felek wyzwolony z objęć rozentuzjazmowanych kolegów nerwowo poprawiał nadwyrężoną garderobę, podciągając spodnie i pośpiesznie wtykając w nie wyciągniętą koszulę. Jednocześnie nonszalanckim uśmiechem starał się pokryć zażenowanie. - Panie Felku - powiedział chief, wyciągając do niego rękę. - Proszę przyjąć wyrazy mojego najwyższego uznania. Zawsze uważałem, że pan jest równy chłop, ale ten czyn naprawdę mi zaimponował. - Więc to prawda, chiefie? - zapytał cicho Felek. - Ja myślałem, że ani - wskazał głową kolegów - dowiedzieli się skądś... i tak się ze mnie nabujają. - Nikt się nie nabija - stwierdził poważnie chief. -W "Głosie Marynarza" jest dokładne sprawozdanie o całym zdarzeniu. Piszą też, że zostało panu przyznane wysokie odznaczenie. - Jak rany... - westchnął zabawnie Felek. - Kapitan chce pana widzieć u siebie za godzinę. Pragnie panu pogratulować. A tymczasem ja proszę wszystkich do siebie na symboliczny kieliszek koniaku. Taką okazję trzeba koniecznie oblać. - Trzeba - przytwierdzili marynarze. Asystent siedział na zwoju lin, trzymając w ręku otwartą książkę. Nie czytał jej jednak. Wzrok jego błądził po szaroniebieskiej, chłodno i metalicznie połyskującej powierzchni morza. Myśli także odbiegły daleko od treści książki. A więc wkrótce kończy się ta podróż, taka zupełnie inna od poprzednich. Następna będzie smutna, pusta będzie się dłużyła w nieskończoność. Wsiądą wprawdzie na statek inni pasażerowie, na pewno będą wśród nich kobiety - może bardzo, piękne i miłe - ale żadna nie będzie w stanie zastąpić Jej. Tej jedynej, dziwnej, czasem nieznośnej, zmiennej a kapryśnej dziewczyny, która zawładnęła jego myślami i napełniła jego życie jakąś nową treścią. Zwiesił smutnie głowę i siedział bez ruchu. Nagle drgnął na odgłos kroków. Spojrzał ma pokład i twarz jego rozjaśniła się. Elżbieta szła wolno wzdłuż burty nie widząc siedzącego marynarza. Głęboko zamyślona, zapatrzona w migotliwą powierzchnię wody, wyglądała niezwykle poważnie i dorośle. Obiema rękami przytrzymywała przy szyi kołnierz sweterka, który miała narzucony ma ramiona, jakby odczuwała chłód i chciała się w ten sposób ochronić przed rzeźwym powiewem wiatru. Czyżby znowu źle się czuła? - pomyślał asystent. Przyglądając się jej badawczo. - Przecież jest zupełnie ciepło, a ona wygląda na zmarzniętą. Wstał i czekał, aż zbliży się do niego. Dziewczyna dopiero teraz go spostrzegła. Zawahała się chwilę, a potem wolnym krokiem, podeszła. Z lekkim ociąganiem podała mu rękę. - Wyszłam pospacerować trochę, bo w kabinie duszno, ale tu jakoś chłodno... tak wieje. - Rozpieściła się pani w czasie tych upałów na Morzu Śródziemnym. Teraz trzeba się znowu przyzwyczaić do mroźnych podmuchów północy - uśmiechnął się. - Tak - powiedziała cicho. - Ale to nie będzie łatwe. - Ależ skąd? - wykrzyknął. - Przecież całe życie spędziła pani tutaj. W gorącym klimacie była pani tylko parę tygodni. - Co?... Ach tak. Oczywiście. Na pewno. - A tymczasem radzę stanąć o tutaj. Tu będzie zaciszniej. Będzie pani osłonięta od podmuchów wiatru. Poszli wolno we wskazanym przez asa kierunku. Dziewczyna z ulgą schowała się za zasłonę, stając zupełnie blisko wylotu nawiewnika. Podniosła rękę, aby odgarnąć z czoła potargane przez wiatr włosy. Nagle znieruchomiała, a z jej ust wydarł się okrzyk przerażenia. - O Boże! Co to? Chwyciła marynarza za ramię i przytuliła się do niego. - Co się pani stało? - zawołał zdumiony. - Czego się pani zlękła? - Ktoś ciągnie za sukienkę - wyszeptała. Marynarz odwrócił się i roześmiał wesoło. - A to łobuz ten nawiewnik! Złapał pannę za spódnicę i trzyma. - Jak to nawiewnik? Jak może trzymać? - No proszę. Niech się pani obejrzy i przekona. Myślałem, że pani zdążyła zaobserwować brzydkie zwyczaje naszego "naganiacza świeżego powietrza". Pęd powietrza, przyciągnął spódniczkę do kraty zabezpieczającej i trzyma przy niej. - A ja się tak zlękłam - powiedziała z ulgą, nie puszczając jednak jego ramienia. Asystent, pogłaskał ją delikatnie po ręku. - Biedna mała dziewczynka. Taka niby energiczna, a w gruncie rzeczy jeszcze dziecko, które potrzebuje opieki. - Nie jestem już dzieckiem - odpowiedziała poważnie, zdoławszy się wreszcie opanować i oderwać sukienkę od zdradzieckiej kratki nawiewnika. - Ale nie jestem energiczna ani odważna. I tak się boję. - Czego? - popatrzył na nią zaniepokojony. - Boję się wszystkiego. Domu... ludzi... życia... - Ależ, panno Elżuniu! Skąd takie myśli? Boi się pani powrotu do domu? Do tych wszystkich ludzi, którzy panią kochają i oczekują z utęsknieniem? Przyznam się, że zupełnie tego nie rozumiem. Co więcej, pani usposobienie zdumiewa mnie coraz bardziej. Przecież pani jest zmienna jak te kameleony, które pani hoduje. A może dlatego tak je pani lubi? Przecież pani jest co godzina inna. Raz śmiała, czasem prawie agresywna, ogromnie wymowna i aż przesadnie nowoczesna, to znów cicha, zadumana, jakaś wyjątkowo łagodna, przypominająca panienkę ze staropolskiego dworku. Jak pani to robi?... i po co? Dziewczyna milczała zmieszana, nie mając odwagi podnieść oczu. - Proszę spojrzeć na mnie. Wy daje mi się, że nawet pani oczy zmieniają się stosownie do zmian usposobienia. Zwykle iskrzą się, jakby w nich siedział rozdokazywany diablik, a dzisiaj... Elżbieta podniosła oczy i spojrzała na niego ż odrobiną lęku. - A dzisiaj? - zapytała cichutko. - Nie potrafię tego określić. Nawet gdybym to zrobił, wydałbym się pani śmieszny, romantyczny, staroświecki... A zresztą powiem. Dziś wyglądają jak woda w bardzo głębokim jeziorze. - Jak pan ładnie powiedział - odparła zarumieniona. - A które pan woli? Asystent zaczerwienił się i spuścił głowę. - Te dzisiejsze - odpowiedział nie patrząc na nią. - Och, jak to dobrze i jak się cieszę - westchnęła tak cicho, że ledwie ją dosłyszał. Spojrzał na nią z wyrzutem. Pani się z tego cieszy, prawda? - powiedział gorzko. - To przyjemnie, że ktoś się w pani zakochał. Będzie się czym chwalić przed koleżankami. A że ten ktoś drugi będzie cierpiał z tego powodu, to nic. Co panią to obchodzi. - Ależ... - zatrwożyła się Elżbieta. - Dlaczego pan tak mówi? - Nie rozumie pani dlaczego? Więc uważa pani, że to jest w porządku. To, że ma pani chłopca, którego pani kocha, i że nie przeszkadza to pani cieszyć się z innych sukcesów. Ech! - machnął ręką z rezygnacją. - Widzę, że jest pani taka sama jak wszystkie kobiety! - Ależ ja nie... - zaczęła niepewnie. - Wiem - przerwał ostro. - Wiem, że pani nie jest wolna. I dlatego przepraszam, że zacząłem tę całą bezsensowną rozmowę. Odwrócił się i szybko odszedł w stronę trapu. - Panie Bronku! - zawołała z trudem hamując łzy. Ale asystent nie usłyszał albo udał, że nie słyszy jej wołania. Szli wzdłuż burty statku. Pani Karska dokładnie zgniotła pustą torebkę po chlebie, którym nakarmiła mewy i uważnie wcisnęła ją mężowi do kieszeni. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo. - Masz rację - powiedział. - Lepiej nie kusić Neptuna. Ja też wolałbym dopłynąć do Gdańska bez sztormu. Nie! lubię jazdy po wyboistej drodze., Doszli do swojej kabiny. Pani Karska otworzyła właśnie drzwi, kiedy za ich plecami rozległy się pośpieszne kroki. Ktoś wybiegł zza zakrętu i nagle zatrzymał się. Karski spojrzał przez ramię i zobaczył mężczyznę, który stał teraz na środku korytarza, rozglądając się bezradnie. Wyglądał jak człowiek schwytany w pułapkę. Jednocześnie na schodach dały się słyszeć kroki i zdyszany głos panny Jadwigi Szmaltz - Prędko, prędko, Wando! Skręcił w ten korytarz! musimy go dogonić! To na pewno on! Na. Pewno się nie mylę! Mężczyzna jeszcze raz rozejrzał się dookoła, jeszcze szukał drogi wyjścia, lecz słysząc kroki sióstr Szmaltz tuż za zakrętem korytarza, zdecydował się na desperacki krok. W dwóch susach dopadł Karskiego, chwycił go za ramię i wyszeptał pośpiesznie - Błagam, niech mnie pan ratuje, bo jak mnie te baby dopadną... - nie zdążył dokończyć. Sapanie panny Jadwigi słychać było już zupełnie blisko. Mężczyzna nie czekał na odpowiedź Karskiego. Błyskawicznie wyminął go i wpadł do kabiny, przymykając za sobą drzwi. Karski został, na korytarzu, gwałtownie starając się zebrać myśli i znaleźć jakieś wytłumaczenie dla tej panicznej ucieczki i groteskowej pogoni. Twarz mężczyzny wydała mu się na pewno znajoma, ale teraz nie potrafił jej nigdzie umiejscowić. - Proszę pana - wykrzyknęła panna Jadwiga, zatrzymując się koło niego. - Tędy biegł jeden człowiek! Czy pan nie widział, gdzie on się podział? Karski spojrzał na nią z niechęcią. - Pobiegł w stronę naszej jadalni. Pewnie już jest na pokładzie - odpowiedział spokojnie wchodząc do swojej kabiny i starannie, zamknął za sobą drzwi. I wtedy znalazł się twarzą w twarz ze zbiegiem, któremu udzielił schronienia. Długą chwilę patrzył na niego, szybko mrugając powiekami, wreszcie wyjąkał zdumiony - Pan prezes Zanicki? - A tak. Pan prezes Zanicki we własnej osobie. Koniec mistyfikacji! Nie turysta, nie pracownik na delegacji zagranicznej, tylko chłopak kuchenny... No cóż, właściwy człowiek na właściwym miejscu. Karski nie mógł przyjść do siebie. Skąd ten człowiek tutaj? Niewielki, ale przyjemnie urządzony pokoik, biurko zarzucone papierami, rzędy segregatorów stojących równiutko, a w nich wszystkie potrzebne dokumenty nie budzące żadnych zastrzeżeń pracownicy wchodzący po jakieś wskazówki, pogodni i uśmiechnięci, odnoszący się do "pana prezesa" z pełnym szacunkiem i sympatią i ten ład widoczny na każdym kroku - to było tło, na którym widział Zanickiego. - Widzę na pana twarzy zdumienie i niedowierzanie -ciągnął dalej Zanicki. - Ale tym razem to nie komedia, jak w restauracji w Dunkierce. To gorzka prawda i twarda rzeczywistość kartofle, szorowanie rondli i wysłuchiwanie nie kończących się kazań kucharza i jego pomocnika to moje obecne życie. Więc muszę jeszcze pana przeprosić za wprowadzenie w błąd i moje nieodpowiednie zachowanie w czasie naszego poprzedniego spotkania. - Niech pan przestanie pleść od rzeczy - zirytował się Karski. - I niech mi pan wyjaśni, jakim cudem trafił pan tutaj. Skąd się pan wziął na statku, i to w takiej roli? - Widzi pan, ja mam żonę i siedemnastoletnią córkę. I one obie doszły do zgodnego wniosku, że moje normalne pobory z trudem wystarczają im na skromne życie. A one marzą o cudach z komisu, wycieczkach zagranicznych... no i oczywiście o samochodzie. Więc postanowiły, że muszę zostać "pływającym", bo to według nich jedyna droga szybkiego dorobienia się. Stanęły na głowach..., Poruszyły niebo i ziemię i udało im się "urządzić" mnie na statku. Oczywiście w takim charakterze, w jakim pan mnie tu widzi. Nic innego na statku nie potrafiłbym robić. - Zanicki spuścił głowę i zamyślił się ponuro. Karski, przyglądał mu się ze współczuciem. - Ale po co pan się ukrywał przede mną? Dlaczego nie powiedział mi pan tego wprost... jeszcze w Dunkierce? -powiedział z wyrzutem w głosie. - Okazuje się - odparł Zanicki - że człowiek. Ma w sobie jakiś fałszywy wstyd, który często nie pozwala mu postępować szczerze. Wtedy w Dunkierce byłem tak zaskoczony spotkaniem z panem, tak zmieszany, że nie mogłem zdobyć się na żadną decyzję. Zresztą nie przypuszczałem, że płyniemy na tym samym statku... jak pan wie, mój kontakt z pasażerami jest raczej luźny - uśmiechnął się gorzko. - Więc myślałem, że przemknę się jakoś i nie będę musiał wyjaśniać panu tej sytuacji. Dopiero spotkanie z kapitanem otworzyło mi oczy. Ale kapitan zachował się tak, że znowu nie miałem odwagi... Myślałem, że jakoś uda mi się uniknąć spotkania z panem. No i udawało mi się tak długo... prawie do końca podróży. W dużej mierze było to zasługą panny Elżbiety, która obiecała pomagać w utrzymaniu incognito i trzeba przyznać, że robiła to konsekwentnie i z poświęceniem. Pomagał mi też Lewandowski wciągnięty do tej zabawy w chowanego. - A dlaczego dziś zdecydował się pan ujawnić? - zapytał ze zdziwieniem Karski. - Przecież nie musiał pan wpadać do mojej kabiny. Wszedł pan sam w paszczę lwa... to był prawie samobójczy krok - kończył żartobliwie. - Nie miałem innego wyjścia. Nie tylko pan został przeze mnie wprowadzony w błąd. Ofiarami mojej fałszywej gry były także panny Szmaltz. I właśnie one odkryły mnie na pokładzie i rzuciły się na mnie jak Erynie. Uciekałem przed nimi i wpadłem prosto na państwa - odpowiedział Zanicki i patrząc błagalnie na Karskiego dodał - Chyba to zrozumiałe, że wolałem w tej sytuacji stanąć twarzą w twarz z panem niż z tymi paniami... Przecież pan je dobrze zna i chyba mi się pan nie dziwi? - Nie dziwię się wcale - roześmiał się Karski. - I cieszę się, że udało mi się wyrwać pana z ich pazurków. - To rzeczywiście byłaby dość trudna przeprawa - zawtórowała śmiechem pani Alina. - I ja się cieszę z tego obrotu sprawy i obiecuję, że razem z mężem będziemy robili wszystko, żeby pan zdołał uniknąć spotkania z nimi. A więc koniec "zabawy". Jutro o tej porze będziemy w Gdańsku. Tak czekałam na tę chwilę, tak bardzo pragnęłam, a teraz umieram ze strachu na myśl o tym, co będzie. Zresztą nie tylko ja. Wszystkie truchlejemy. Ciotka Zuzia już drugą noc nie śpi, pani Karska zmizerniała, a ja zgrywam przed nimi chojraka, ale kiedy zostaję sama, ogarnia mnie straszne zdenerwowanie. Wprost nie mogę sobie znaleźć miejsca. Bez przerwy łamię głowę, jak rozegrać tę ostatnią już grę, jak wyprowadzić w pole ojca, całą załogę, celników, wopistów i oczywiście nic mądrego nie mogę wymyślić. Wszystko to jest rzeczą tym trudniejszą, że żadna z nas nigdy dotychczas nie podróżowała i nie mamy pojęcia, jak się te wszystkie odprawy odbywają. Próbowałam podpytywać, ale niewiele się dowiedziałam. Lewandowski zagadnięty na ten temat, popatrzył na mnie jakoś bardzo smutno i powiedział - Co tam odprawa. Grunt to zdrowie, panno Elżbietko. Wujek Antoni ofuknął mnie dość szorstko i nawymyślał od smarkaczy, którzy robią głupstwa, a potem trzęsą majtkami ze strachu. A chief wyśmiał mnie i zapewnił - Głowy ci nie utną. Najwyżej powinni zaaplikować parę mocnych klapsów. To. Pomogłoby zapamiętać, że nie wolno postępować lekkomyślnie. Jak więc widzisz, wszyscy w dalszym ciągu traktują mnie jak głupiego, zupełnie nieodpowiedzialnego dzieciaka i nikomu nawet nie przychodzi do głowy, jakie straszne problemy stoją przede mną. Ano trudno. Przebrnęłam przez tyle kłopotów, przepcham się i przez to. Tylko jest mi coraz ciężej walczyć z przeciwnościami. Jestem już zmęczona. Oficer WOP - u energicznie postawił kropkę na końcu drobno zapisanego arkusza i spojrzał poważnie na kapitana. - To wszystko, co może mi pan powiedzieć na ten temat? Kapitan skinął głową. - I twierdzi pan stanowczo, że nikt z załogi nie pomagał córce? - Tak. Wiem z całą pewnością, że żaden z członków załogi nie tylko nie pomagał jej, ale nawet nie wiedział o jej obecności na statku. - A trapowy? Przecież musiała zostawić u niego przepustkę. = Widzi pan, panie poruczniku - zaczął wolno kapitan, pocierając z zażenowaniem czoło - ta koza przemknęła się tak sprytnie, jako jedna z pasażerek, i nie oddała przepustki. A na statku wszyscy myśleli, że przyszła jawnie, pożegnać ochmistrzową i mnie. No i tak ostentacyjnie się żegnała, tak dużo mówiła o tym, że śpieszy na lekcje, z takim przekonaniem twierdziła, że wraca da domu mikrobusem, tak przy tym wszystkim niewinnie wyglądała... Nikomu z nas nie przyszło do głowy, co knuje i że to komedia. Porucznik roześmiał się. - Wyobrażam sobie, jaka ta młoda osóbka jest energiczna i wymowna i bardzo pragnę ją poznać. Zresztą muszę przecież jeszcze usłyszeć, co ona ma na swoje usprawiedliwienie. Niech pan każe poprosić córkę. Kapitan z lękiem spojrzał na Elżbietę, która po niedługiej chwili stanęła na progu opierając się ciężko o framugę drzwi, jakby nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Była blada, bardzo mizerna i ogromnie przerażona. Stała ze spuszczoną głową, z oczami wbitymi w ziemię i nerwowo zagryzała wargi. Porucznik patrzył na nią zdziwiony. - To jest pana córka? - zapytał półgłosem zwracając się do kapitana. - Tak. - Patrząc na tę nieśmiałą panienkę, dość trudno uwierzyć w pana poprzednie opowiadanie. Córka pana absolutnie nie wygląda na tak sprytną i przebiegłą, jak usiłował pan ją przedstawić. Kapitan zaczął tracić cierpliwość. Nawet serdeczna troska o zdrowie córki nie mogła przysłonić przykrości, jaką sprawiły mu ostatnie słowa porucznika. Poczuł wielki żal do Elżbiety. - Uważasz, że jeszcze nie dość kłopotów mi sprawiłaś? -powiedział wolno, cedząc słowa. - Chcesz jeszcze pogorszyć moją sytuację udając małe dziecko, które nie wie, co się koło niego dzieje? Dlaczego teraz stoisz tutaj z miną niewiniątka? Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na ojca oczami pełnymi łez. - Tylko bez histerii - powiedział ostro. - Płaczem nic teraz nie załatwisz. Proszę odpowiadać na pytania. Czy ktoś z załogi pomógł ci dostać się na statek lub przechować się na nim? - Nie - odpowiedziała cicho. - A kto ci pomagał? - Ciocia Nowakowa i... - urwała gwałtownie obrzucając obu mężczyzn przerażonym wzrokiem. I kto jeszcze? - podchwycił oficer. - Nie, nie! - wykrzyknęła. - Nikt więcej! - Ale przecież powiedziała pani, Ciocia Nowakowa i..." - Nie! Nie powiedziałam tak! Nie powiedziałam! Nie mogłam tak powiedzieć. Nikt więcej nie pomagał! Niech pan mnie nie męczy. Ja sama nie wiem, co mówię. Tak mnie strasznie boli głowa! Rozpłakała się głośno, drżąc przy tym jak w febrze. Kapitan zerwał się od stołu, podbiegł do córki i otoczył ją ramieniem. - Elżuniu - mówił głosem pełnym niepokoju. - Dziecko drogie. Przecież nie wolno się tak denerwować. Przecież nikt nie chce ci zrobić krzywdy. Musisz zrozumieć, że tę twoją s. Prawę trzeba załatwić do końca i wszystko wyjaśnić spokojnie i mądrze. No, dziecinko - głaskał ją czule po policzku. - Opanuj się. Jeszcze tylko chwila i cała sprawa będzie zakończona. Pan porucznik nie chce zrobić ci przykrości, spełnia tylko swój obowiązek. Wie, że jesteś chora i na pewno nie zechce cię, jak mówisz, męczyć. Oficer przyglądał się tej scenie spod oka z trochę niezdecydowaną miną. - Wie pan, kapitanie - odezwał się wreszcie. - Sprawa jest trudniejsza niż przypuszczałem. Sam pan przedstawił mi swoją córkę jako osobę bardzo sprytną i w dodatku doskonałą aktorkę. W świetle tego oświadczenia jej obecne zachowanie wzbudza we niepewne wątpliwości... Ostatecznie skąd nogę wiedzieć, że w tej chwili nie gra dobrze wystudiowanej roli przygotowanej właśnie na dzisiejszą okazję? - Panie poruczniku - odparł kapitan poirytowanym tonem. - Załoga może potwierdzić, że moja córka doznała porażenia słonecznego i przez całą powrotną drogę miała takie ataki bólu głowy, że powodowały zaniki pamięci i inne niepokojące zaburzenia. Jestem przekonany, że w tej chwili nie udaje. Jest naprawdę chora. Porucznik tarł w zamyśleniu policzek. - No to co robić? - powiedział z wahaniem w głosie. Kapitan nie zdążył odpowiedzieć. Na korytarzu rozległy się liczne kroki, niezrozumiałe okrzyki, wreszcie odgłosy jakiejś szarpaniny. W chwilę później drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie i na progu stanęli dwaj celnicy trzymający pod ręce szamoczącą się, rozczochraną i umorusaną Elżbietę. - Znaleźliśmy tę! panienkę schowaną w najciaśniejszym, kącie maszynowni. Ledwie ją stamtąd wyciągnęliśmy - meldował jeden z celników zdyszanym głosem. Kapitan stał jak skamieniały. Patrzył na obie dziewczyny,., =, z wyrazem ogromnego zdumienia na twarzy, z trudem chwytając oddech. Porucznik skoczył od stołu, podbiegł do Elżbiety, chwycił ją za rękę i wciągnął do kabiny. - Kto pani jest? - wrzasnął zdenerwowany. - Kto pani jest i skąd się pani, u diabła, wzięła? Dziewczyna zrobiła ruch, jakby chciała się wyrwać, ale spojrzawszy na twarz ojca, opanowała się i uspokoiła. - Ja jestem Elżbieta - wyjaśniła rzeczowo, choć głos łamał się jej ze zdenerwowania. - Elżbieta, córka kapitana, która wyjechała nielegalnie na tym statku. - A... a to kto? - wyjąkał porucznik, wskazując drugą dziewczynę stojącą bez ruchu. - Nie domyśla się pan? - zdziwiła się Elżbieta. - To jest Barbara. Jak widać na obrazku, moja siostra bliźniaczka, która zaginęła nam w czasie wojny. Teraz udało mi się odszukać ją w Stambule. - Popatrzyła na wszystkich dziecięco pytającym wzrokiem i dodała - Przecież musiałam ją ze sobą zabrać. Nie mogłam jej dłużej zostawiać samej... przecież każdy z panów zrobiłby to samo na moim miejscu. Prawda? - O Boże! Czy to możliwe? - wyszeptał kapitan osuwając się na fotel i zakrywając twarz rękami. Elżbieta podbiegła do niego, objęła za szyję i przytuliła twarz do jego twarzy. - To. Prawda, tatuśku! Naprawdę znalazłam Barbarę i masz nas teraz dwie. Chciałam ją przewieźć tak, żebyś nie miał kłopotów i pokazać ci ją. Dopiero w domu. Ale wpadłam w ostatniej chwili, bo ci panowie - wskazała wzrokiem celników - łazili po wszystkich zakamarkach, aż w końcu mnie nakryli. No trudno. Musisz nas teraz obie bronić przed panem porucznikiem. Oficer podrapał się po nosie z wyrazem kompletnego oszołomienia na twarzy. - A to heca - mruknął wreszcie. - Jeszcze takiej sprawy nie prowadziłem. Jak ja mam, do starego czorta, zatytułować ten protokół... Napiszę chyba "Kapitanówna do kwadratu" czy jak? Asystent zły i zmęczony szybkim krokiem przemierzał ruchliwe ulice Gdyni. Wściekał się na siebie i na cały świat. Poprzedniego dnia wszystko nawaliło mu w tak okropny, a może w tak zdradziecki sposób. Postanowił bowiem w czasie odprawy mieć szeroko otwarte oczy i uszy, aby zorientować się, jak wygląda sprawa Elżbiety. Czy jest ona rzeczywiście tak niewinna, jak zapowiadały jej słowa i jej oczy? Z całej duszy pragnął przekonać się, że krzywdzi ją swoimi podejrzeniami. Spodziewał się więc, że wiele rzeczy uda mu się usłyszeć, wiele zobaczyć i wiele zrozumieć. Tymczasem kapitan zlecił mu odwiezienie ważnych i pilnych dokumentów do biura armatora, ochmistrz zwalił na niego sprawy zaopatrzeniowe, a chief polecił wyjaśnić niezgodność długości łańcucha kotwicznego pomiędzy spisem inwentarza, kartoteką armatora a stanem faktycznym. Toteż odprawiono go jako pierwszego i pierwszy musiał zejść na ląd. A może pozbyto się go naumyślnie, może w tym wysłaniu go do miasta w jakiś perfidny sposób maczały ręce i Elżbieta, i ochmistrzowa, aby pozbyć się niewygodnego świadka? - kołatały mu się w głowie podejrzliwe myśli. Toteż i poprzedniego wieczora, i przez dzisiejsze przedpołudnie usiłował połączyć się telefonicznie z kimś z załogi, aby dowiedzieć się, jak przebiegła odprawa. Niestety nikogo nie udało mu się osiągnąć. - Męża jeszcze nie ma w domu - odpowiadała mu za każdym razem uprzejmym głosem żona chiefa. - Męża już nie ma - oznajmiła za którymś razem. Wściekły położył słuchawkę. Wiedział, że chief jest w domu, bawi się z dzieciakami i choć na parę godzin pragnie odciąć się od spraw służbowych. U ochmistrzów nikt nie podchodził do telefonu, a do kapitana nie miał odwagi zadzwonić. Coraz bardziej zły i zdenerwowany wykłócał się w licznych biurach to w sprawach zaopatrzenia, to znów w sprawie łańcucha kotwicznego, który na licznych dokumentach to skracał się, to wydłużał niepokojąco. Spocony gonił z piętra na piętro, z jednego biura do drugiego, aby jak najprędzej załatwić to, czym go obarczono. - O! Właśnie wszedł - usłyszał w jednym z biurowych pokoi. - Kapitan pana szuka, panie asystencie. Oddaję słuchawkę. Asystent z lękiem podszedł do aparatu. - Dzień dobry, panie Bronku - usłyszał niezwykle wesoły głos, kapitana. - Jak tam sprawy? - Dokumenty oddałem wczoraj. Dziś załatwiłem sprawy zaopatrzeniowe - meldował zmuszając się do spokoju. -Tylko ten łańcuch kotwiczny... - Niech się pan tym nie trapi. Jutro będziemy z chiefem w biurze i sami to załatwimy. - Tak jest, panie kapitanie - odpowiedział z ulgą ponieważ niezdecydowana długość łańcucha w różnych dokumentach i kartotekach jego doprowadzała do szału, a. Parę urzędniczek, do histerii. - A o godzinie szóstej proszę zameldować się u mnie w domu. Asystent spojrzał na aparat ze zdziwieniem. - Elżbieta i ja winniśmy panu pewne wyjaśnienia -ciągnął kapitan. - Będą państwo Karscy, którzy jeszcze nie wyjechali do Warszawy, ochmistrzowie, chief. Dzisiejszy wieczór poświęcimy na coś w rodzaju podsumowania ostatniego rejsu - usłyszał beztroski śmiech. - Więc czekamy. - Tak jest, panie kapitanie - odpowiedział służbiście. Teraz więc wędrował w kierunku mieszkania kapitana. Było zaledwie wpół do szóstej ale wydało mu się niepodobieństwem czekać jeszcze, pół godziny. Stał chwilę pod drzwiami. Z ociąganiem nacisnął dzwonek. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i Elżbieta, wesoła i roześmiana, przywitała go okrzykiem - Pan Bronek! Jak to świetnie, że pan już przyszedł! Strasznie się cieszę! - terkotała w podnieceniu. - A to jest Jurek, mój chłopiec. Poznajcie się. Nie zwracając uwagi na chmurną minę asystenta chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę zamkniętych drzwi. - A teraz panu coś pokażę. Coś bardzo interesującego... Proszę - powiedziała z dziwną miną i otworzyła szeroko drzwi. Marynarz spojrzał w głąb pokoju i znieruchomiał. Wtulona w głęboki fotel siedziała druga Elżbieta i uśmiechała się nieśmiało. - Kto to jest? - wyszeptał zduszonym głosem. - To moja siostra Barbara! - wykrzyknęła Elżbieta. -Ta, co ma oczy jak woda w głębokim jeziorze - dodała szeptem, uśmiechając się porozumiewawczo. - Ale... - zająknął się. - Ja nie rozumiem... - Wiem, że pan nie rozumie i wiele rzeczy muszę panu wytłumaczyć. Zresztą tak się umówiliśmy. Przecież obiecałam, że w Gdyni wszystko wyjaśnię. Chodźmy na balkon -pociągnęła go za sobą, nie pozwalając mu się zatrzymać. -Tu nikt nam nie przeszkodzi. A Jurek przez tę chwilę zaopiekuje się Basią. Nie chcę mówić o tych sprawach przy ojcu ani przy siostrze - ciągnęła dalej, kiedy znaleźli się na balkonie. - To dla nich smutne wspomnienia... Chcę, żeby o tym jak najprędzej zapomnieli. Bo nasza rodzinna tragedia, o której niewiele osób wie, ciągnie się od strasznych lat wojennych, więc muszę to panu opowiedzieć od samego początku. Kiedy wybuchło powstanie, byłyśmy obie z Baśką niemowlakami. Ojciec z wujciem Antonim walczyli na Starówce, a nami opiekowała się mama i ciocia Nowakowa, bo one się bardzo przyjaźniły. Zaraz w pierwszych dniach powstania Niemcy zajęli nasz dom. Mężczyzn rozstrzelali, a kobiety i dzieci pognali na dworzec. W czasie tej wędrówki mama niosła jedno dziecko, a ciocia Zuzia drugie. Kiedy ładowano nas do wagonów, ciocia i mama zostały rozdzielone i każda znalazła się w innym pociągu. I już się nie spotkały. - Więc pani była tym dzieckiem, które ocaliła pani Nowakowa, a Basia... panna Basia - poprawił się szybko -była z matką? - Tak. Ciocia Nowakowa miała więcej szczęścia niż mama. Sama ocalała i mnie uratowała. - A co się stało z matką? - zapytał cicho. - Zginęła podobno w Berlinie w czasie nalotu. Tak przynajmniej mówiła Basi jej opiekunka. Bo po śmierci mamy zaopiekowała się moją siostrą jedna kobieta. To była Polka wywieziona do Niemiec na roboty. Pokochała Baśkę jak własne dziecko i była dla niej bardzo dobra. - I co było dalej? - Po wojnie ta kobieta nie chciała wracać do Polski... nawet nie wiemy dlaczego. I zabrała Basię, i pojechała do Turcji do swego brata. - Nie szukała rodziny dziecka? - Nie. Myślę, że nie chciała szukać, bo przywiązała się do dzieciaka i nie miała chęci rozstawać się z nim. Zresztą to nie było łatwe... nie znała ani imienia, ani nazwiska. Ciocia Zuzia do dziś nie może sobie darować, że wszywając nam w rogi kocyków biżuterię mamy nie włożyła kartek z nazwiskami i adresami rodziny... Ale ostatecznie jak mogła przewidzieć te wszystkie okropności, jakie przeżywały? - Tak - przytaknął. - Ale proszę mówić dalej. Jakie były losy. Panny Basi tam, w Turcji? - Dopóki jej opiekunka żyła, wszystko było dobrze. Umarła, kiedy Basia miała czternaście lat. I wtedy ten brat, u którego były, musiał zaopiekować się nią, a jego żona... - Była niedobra? - Okropna - odpowiedziała Elżbieta. - Podobno nienawidziła Baśki od pierwszej chwili i strasznie jej dokuczał, a. Ten opiekun początkowo próbował bronić mojej siostry, ale potem machnął na wszystko ręką. W domu była bieda... żona bez przerwy robiła mu awantury, że przybłęda darmo je chleb i krzywdzi ich własne dzieci... no i skończyło się tak, że moja siostra została zepchnięta do roli służącej i od świtu do nocy ciężko pracowała w tej ich tawernie. - To straszne. Biedna... - powiedział zmienionym głosem Bronek. - Ta. K. To było naprawdę straszne. Więc jak Janusz powiedział ani o ich spotkaniu w Stambule... - A kto to jest Janusz? - przerwał. - Ach, prawda! - wykrzyknęła. - I tego pan nie wie. Janusz to nasz kuzyn, też marynarz. Powinien pan go znać. Skończył Szkołę Morską chyba dwa lata przed panem. I właśnie on, będąc w Stambule, trafił przypadkiem do tej knajpy i zobaczył tam Basię. Jak się pan sam przekonał, jesteśmy do siebie podobne jak dwie krople wody. Rozmawiał z nią wtedy, ale. Potraktował całą sprawę z typową dla mężczyzn nieufnością. Uważał, że trzeba to dokładnie sprawdzić. Miał wszystko załatwić w następnym rejsie, ale przerzucili go na inną linię i cała sprawa została zawieszona w powietrzu. Więc jak się dowiedziałam, że ciocia Nowakowa płynie z wujkiem w rejs właśnie do Turcji, a przecież ona była jedyną osobą mogącą rozpoznać tę biżuterię, której opiekunka Basi, a później ona sama, strzegła jak oka w głowie, to... - To postawiła pani wszystko na jedną kartę i bez wahania wyruszyła w tę dziwną podróż - dokończył za nią. -- Tak.. Czy uważa pan, że źle zrobiłam? - rzuciła zaczepnie. - Ależ nie! - wykrzyknął. - Uważam, że to był cudowny pomysł i bardzo się cieszę, że udało się go zrealizować. Tylko... - Tylko co? - spytała niecierpliwie. - Tylko nie rozumiem, dlaczego nie postarała się pani załatwić tej sprawy jawnie i otwarcie. Po co ryzykowała pani nielegalne przewożenie siostry, zamiast robić wszystko zgodnie z prawem. Przecież z całą pewnością ojciec załatwiłby formalności i uzyskał pozwolenie na jej powrót do Polski. - No oczywiście. Jeszcze jeden typowy mężczyzna. Wy zawsze myślicie tylko o formalnościach,- parsknęła ironicznie. - Ale to było tak. Najpierw Janusz zastrzegł sobie, że jak długo ciocia Zuzia nie będzie miała murowanej pewności, że ta dziewczyna ze stambulskiej tawerny to na pewno Basia, tak długo ojciec nie dowie się o niczy. M. Chodziło mu o to, żeby nie odnawiać tej starej tragedii w wypadku, gdyby okazało się, że to tylko mój sobowtór. A potem gdy zorientowałyśmy. Się, że to na pewno ona, to już na nic nie było czasu i zdecydowałyśmy, że lepiej będzie, żeby ojciec dalej o tym wszystkim nie wiedział i żebyśmy ten nowy klops wzięły na własną odpowiedzialność. A czy pan wie, co by się stało, gdybym nie porwała Barbary i nie wywiozła jej natychmiast z tej przeklętej Turcji? - Nie mam pojęcia - odpowiedział zdziwiony. - Byłaby już dziś żoną starego Niemca, wdowca z dwojgiem dzieci. -- Jak to? - A tak! Jej opiekunowie postanowili ją wydać za mąż a ślub miał się odbyć za parę dni. Wyrwałam ją dosłownie w ostatniej chwili. Czy uważa pan, że to był odpowiedni czas na myślenie o formalnościach. O ustalaniu jej tożsamości? Czy pan w takiej sytuacji zaryzykowałby? Czy ojciec zdążyłby załatwić cośkolwiek oficjalnie podczas tak krótkiego postoju statku w porcie? Asystent milczał chwilę, zaskoczony. - Nie mogę zrozumieć tylko jednej rzeczy - powiedział wreszcie w zamyśleniu. - Przecież ona nic nie wiedziała o istnieniu rodziny. Przecież byłyście dla niej zupełnie obce. Dlaczego tak błyskawicznie podjęła decyzję i odważyła się wyjechać z wami w obcy i nieznany świat. - Ależ nie! - zaprzeczyła energicznie Elżbieta. - Myli się pan. Przecież Jurek rozmawiał z nią. Opowiedział o ojcu, o mnie i o naszym domu. Przecież ona wiedziała, że ta jej opiekunka nie jest jej matką, przypuszczała więc, że ma jakąś rodzinę. Janusz obiecał jej, że wszystko wyjaśni i załatwi. Baśka czekała na jego przyjazd z dnia na dzień. Chyba to rzecz zrozumiała, że jak. Się dowiedziała, że ma rodzinę, to zaczęła strasznie tęsknić i pragnąć powrotu do Polski... tym bardziej że jak już mówiłam, miała tam okropne życie i czekał ją wcale niewesoły los. Więc jak się spotkałyśmy - ciągnęła dalej - jak ciocia Zuzia zobaczyła broszkę i kolczyki mamy i nareszcie przekonała się, że to na pewno Basia, to ona sama z płaczem błagała nas, żebyśmy ją zabrały. Za nic nie chciała tam dłużej zostać, drżała na myśl, że i ten kontakt się zerwie i że zostanie tam już na zawsze. I wcale się nie bała, że jedzie w obcy świat... ona wiedziała, że jedzie do swojego domu. Wprawdzie potem, w drodze przeżywała chwile lęku, ale temu ostatecznie trudno się dziwić. Podróżowała przecież w dość niezwykłych warunkach. Ale na to już nie było rady... nic lepszego nie umiałam wymyślić. - Rozumiem - powiedział poważnie. - Rozumiem teraz, że nie widziałyście innego wyjścia. Jest pani wyjątkowo dzielną i energiczną, dziewczyną. Naprawdę podziwiam i... - przerwał, bo w pokoju za ich plecami rozległ się wesoły głos kapitana., - Gdzie się podziewają moje córki? Dlaczego siedzisz tu, Elżuniu, zamiast przyjść do nas i pomóc cioci? Wszyscy goście już są. Zaraz będziemy siadać do stołu. - Ja jestem Barbara, tatuśku - odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna. - Elżunia jest z panem Bronkiem na balkonie. - Masz, babo, placek! - wykrzyknął kapitan. - Będę musiał chyba jednej z was namalować kropkę na czole, bo inaczej nigdy was nie odróżnię. - Ależ nie, panie kapitanie - zaprotestował Jurek. -Trzeba im się tylko dobrze przyjrzeć. Ja odróżniam je bez żadnego trudu. - No tak. Panu na pewno łatwo je odróżnić... bo widzi pan, mnie serce ciągnie do obydwóch, a pana zdaje się tylko do jednej. Czy nie mam racji? - położył mu rękę na ramieniu, uśmiechając się przyjaźnie. Jurek zaczerwienił się, ale pokonując z, mieszanie spojrzał kapitanowi odważnie w oczy. - Ma pan rację. Ja poznam Elżbietę nawet wśród dziesięciu takich samych - odparł zacinając się. - A ja już myślałem, że one i wam się poplątały. Bo pan siedzi z Basią, a tamten z Elżbietą - zażartował kapitan. - Bo oni tam plotkują... chyba o mnie - szepnęła nieśmiało Barbara. - No, dość już tego. Idziemy na kolację. Państwo Karscy przed chwilą przyszli, jesteśmy więc w komplecie. Ich wejście do sąsiedniego pokoju wywołało wielkie zamieszanie. Elżbieta i Barbara jednocześnie rzuciły się na szyję pani Karskiej i ściskały ją piszcząc z radości i gadając na wyścigi. Asystenta przedstawiono pani Julii i jej mężowi. Jurek zawarł znajomość z panem Karskim. Nowak i chief ściskali przyjaźnie rękę asystenta... Wymieniano słowa powitania i zwykłe w takich chwilach uwagi. - To wygląda jak ilustracja do "Powrotu taty". "Ten sobie mówi i ten sobie mówi, dużo radości i krzyku" - zażartował półgłosem pan Emil, nachylając się do żony. - Cóż chcesz, mój drogi - odpowiedziała. - Takie chwile jak ta nie zdarzają się co dzień. - Panie kapitanie - odezwał się głośno Karski. - Czy zechciałby pan przedstawić mnie jednej ze swoich córek... oczywiście tej, której jeszcze nie znam. - Ba! - westchnął zabawnie kapitan. - Żebym to ja wiedział, której pan nie zna. - Wiecie państwo co? Jest okazja do rozegrania konkursu! - zawołał chief. - Kto rozpozna te oto panny i określi, która jest która"? Oczywiście wyłączamy z gry panią Alinę i panią Zuzannę. - Ja wiem! - wykrzyknął Jurek. - I ja wiem - powtórzył za nim Bronek. - To jest panna Basia - dodał podchodząc bliżej do jednej z dziewczyn. - Zgadza się - roześmiała się pani Zuzanna. - To rzeczywiście jest Basia. Tylko nie jestem pewna - zwróciła się do Karskiego - czy pan jej nie zna. Na pewno widział ją pan nieraz na statku... może pan z nią nawet rozmawiał? - Więc wy naprawdę łaziłyście po statku na zmianę? -zapytał z niedowierzaniem Nowak. - Jasne, wujciu! - zawołała Elżbieta. - Przecież nie mogłyśmy trzymać tej biedaczki zamkniętej cały czas w kabinie. Musiała od czasu do czasu wyjść na powietrze. - No i musiała się trochę opalić, bo przy Elżbiecie wyglądała strasznie blado. A wy urządzaliście takie awantury o to siedzenie na słońcu - dodała Nowakowa. - A kremu do opalania bez słońca kupił nam tatuś o wiele za mało - westchnęła z udanym smutkiem Elżbieta, uśmiechając się do ojca. - Starczyło go zaledwie na parę dni. - Więc to i ja pomagałem w tym krętactwie? Dołożyłem do tego własne pieniądze? - Nie tylko w tym wypadku pomagałeś nam. Niejeden raz uniknęłam katastrofy tylko dzięki tobie. - Jak to? - zdziwił się. - A choćby z tymi zdjęciami, na których nakrył mnie pan Bronek... ten mi napsuł krwi! - Elżbieta pogroziła asystentowi. - Te zdjęcia zrobiłam po to, żeby Baśka wiedziała, jak kto wygląda i gdzie co jest na statku... no bo przecież kiedyś pomyliła inżyniera z panem Tadkiem i omal nie wpadłyśmy... Pan Bronek zrobił o te zdjęcia straszny szum, ale ty, tatusiu, od razu mi uwierzyłeś, że to do albumu, i obroniłeś przed nim, pamiętasz? - Rzeczywiście - powiedział w zamyśleniu kapitan. -I obawiam się, że w czasie tego rejsu doszłaś do takiej wprawy w wyprowadzaniu mnie w pole, że już nigdy nie będę pewny, czy mówisz prawdę. - Nie, nie! - wykrzyknęła z przejęciem Elżbieta podbiegając do ojca i przytulając głowę do jego ramienia. -Ja nie znoszę kłamstwa. Robiłam tak, bo musiałam... Musiałam! Byłam przekonana, że w ten sposób oszczędzę ci wiele kłopotów i przykrości. Ale strasznie mnie to męczyło i mam tego dosyć na całe życie. - Zresztą nie tylko Elżunia kłamała, panie kapitanie -odezwała się Karska. - My wszystkie... i pani Zuzanna, i ja prześcigałyśmy się w wymyślaniu wykrętów i wybiegów. Nawet kiedyś zachowałam się w stosunku do pana bardzo niegrzecznie. Pamięta pan? Nie wpuściłam do kabiny, choć mąż panów do nas zaprosił. - Ach, tak. Pamiętam. Bardzo się temu wszyscy dziwiliśmy. - Mąż był na mnie wściekły. Jeszcze nigdy nie zrobił mi podobnej awantury. A jak ja mogłam was wpuścić, kiedy Basia siedziała w mojej łazience, bo kabina Eli była w czasie obchodu, spalona"? - Więc to tak! - wykrzyknął pan Karski. - Więc wy bawiłyście się w chowanego? A ja nie mogłem zrozumieć, co się stało mojej na ogół miłej i gościnnej żonie, że pozwoliła sobie na taki nietakt. - O Boziu! Boziu! - westchnął Nowak. - Co te kobiety z nami wyprawiały. A człowiek wierzył i tak dawał się nabierać. - Nie jęcz, Antoś! - zawołała pani Zuzanna. - Wszystko dobre, co się dobrze kończy. - Dobrze się kończy - sapnął z przekąsem. - Ale wy wcale nie zdajecie sobie sprawy z tego, ile krwi wszystkim napsułyście. Jeszcze ja to pół biedy... Zuzia poiła mnie ziółkami na nerwy i jakoś to wytrzymałem. Ale co powiecie o tym biednym Lewandowskim?... Co ten biedak się namartwił? I na pewno do śmierci nie przestanie wierzyć w zapeszone kabiny. Przecież ty, Elżuniu - ciągnął dalej przenosząc wzrok z jednej dziewczyny na drugą, jakby nie mógł się zdecydować, do której ma się zwracać - do grobu go wpędzałaś tymi komediami ze swoją kabiną, to go wpuszczałaś do sprzątania, to nie, a on wyobrażał sobie Bóg . wie co, a jak jeszcze dochodziły te ataki... Elżbieta roześmiała się. - Jakie ataki? - zawołała pani Karska. - No przecież ciągle którąś z was bolała głowa - odparł pan Antoni, robiąc urażoną minę. - To z czego się teraz śmiać? - Wujciu, musiałyśmy mieć jakieś wykręty na wypadek niebezpieczeństwa. Wprawdzie przykazywałyśmy Basi, żeby z nikim nie rozmawiała, bo choć mówi dość poprawnie i głos ma zupełnie podobny do mego, ale czasem robi zabawne błędy i akcent ma trochę obcy, jednak nie zawsze mogła tego uniknąć. Czasem ktoś ją zagadnął i wtedy musiała odpowiedzieć. Odpowiadała tylko półsłówkami, ale i tak mogło się zdarzyć, że się wsypie... i wtedy pozostawało tylko udawanie ataku bólu głowy. - O Boziu! Boziu! Co za kłamczuchy! - jęknął ochmistrz. - No to żeby pan miał już zupełnie wyrobione zdanie o nas, to przyznam się, że moje sturlanie się ze schodów w Stambule też było zrobione naumyślnie! - wykrzyknęła z triumfem pani Alina. - A tak! - nie dała dojść do słowa czerwonemu z emocji ochmistrzowi - spadłam specjalnie. Należało przecież odciągnąć tego biednego Felka od trapu, żeby się nie doliczył, ile Elżbiet weszło na statek. - Kapitanie! - zawołał Nowak z rozpaczą w głosie. -Czy słyszysz? Czy możesz tego słuchać spokojnie? - Słucham spokojnie i podziwiam je wszystkie. Ich od wagę, szybką orientację, no i wdzięk, z jakim wyprowadzały nas na manowce. A jeżeli możemy mieć do kogo pretensję, to tylko do siebie daliśmy się nabierać jak małe dzieci. Nowak nie odpowiedział. Sapiąc z irytacji mierzył wzrokiem pełnym nagany spiskowczynie, nie wyłączając własnej żony. - A kameleony należały do pani, prawda, panno Basiu? I dlatego miały tureckie imiona - odezwał się asystent, aby zmienić temat rozmowy, której, ochmistrz, wierny swej prostolinijnej naturze, nadał zbyt ostry ton. - Właśnie! - nie dał sobie odebrać głosu pan Nowak. -Jeszcze i to robactwo na statku. Spełnił się mój sen, jaki miałem na samym początku rejsu. Wtedy też śniły mi się takie paskudztwa. - Wujciu - powiedziała przymilnie Elżbieta biorąc go za rękę. - Nie gniewaj się już na nas. Może to nie było konieczne, ale Baśka patrząc na Ibrahima przez bulaj powiedziała mi, że całe życie marzyła, o tym, żeby mieć kameleona. To była pierwsza rzecz, jaką mogłam dla niej zrobić... pierwsza dla niej przyjemność... no naprawdę nie mogłam się powstrzymać. Nowak popatrzył udobruchanym i trochę rozczulonym wzrokiem. - No już dobrze, dobrze - mruknął. - Ale obcięcia włosów nie mogę ci darować. Tak ładnie wyglądałaś z długimi. - Obiecuję, że teraz obie zapuścimy włosy - roześmiała się Elżbieta. Ciotka Julia i pani Zuzanna spojrzały na siebie z rozpaczą. - Ale zrobił nam niedźwiedzią przysługę. Ach ci mężczyźni - westchnęły prawie równocześnie. - Nie macie państwo pojęcia, jak się cieszę, że płynęliśmy z mężem właśnie razem z wami - mówiła z zapałem po swojemu pani Karska. - Zawarliśmy tak przemiłe przyjaźnie i braliśmy udział w tak niecodziennych przygodach. Całe chyba życie będę wspominać to, jako coś przeuroczego. - Nie wszyscy będą tak wspominać ten rejs - zrobiwszy znów ponurą minę odezwał się ochmistrz. Mamuńciu! - zawołała Karska zwracając się do pani Zuzanny. - Co też pani mąż wygaduje? - On pewno ma na myśli panny Szmaltz. - Ach prawda! - wykrzyknął chief. - Nie znają państwo jeszcze jednego epilogu naszej podróży. I wopowska i celna odprawa w waszej kabinie została załatwiona szybko i odjechaliście do hotelu. Tymczasem u panien Szmaltz trwało to do północy i pracownicy Urzędu Celnego zapisali zdaje się parę kilogramów papieru. Obie siostry odjechały nad ranem zdruzgotane kompletnie. Zdaje się, że te zagraniczne kokosy, na które liczyły, zupełnie im się nie opłaciły, bo... - Rany boskie! - wykrzyknął nagle rozpaczliwie Nowak. Wszyscy spojrzeli na niego trochę przestraszeni. - Co się stało? - Gipsowa bogini!... - zajęczał. - Gipsowa bogini pod tytułem "Ricordo di Roma" siedzi jeszcze zamknięta u mnie w magazynku. Scylle i Charybdy zapomniały jej zabrać. I co mam teraz z tym fantem zrobić? Odpowiedział mu wybuch śmiechu. A podczas zamieszania, które powstało przy siadaniu do stołu, pani Zuzanna pokazała dyskretnie oczami kapitanowi, w jak zręczny sposób manewruje jego asystent pokładowy, aby zdobyć miejsce u boku Basi. - A mówiłam kiedyś - szepnęła po cichutku - że wydam twoją córkę za marynarza.