Krystyna Boglar Piramida intryg ISBN 83-7254-247-3 Wrocław 2002 Oczy mam zamknięte, ale podsłuch włączony- mruknęła Pierzasta, słysząc za sobą szelest kroków. Siedziała, jak zwykle, na przedostatnim stopniu schodów. Marmolada uśmiechnęła się lewym kącikiem ust. Prawy nie nadawał się do tego. Od ucha, przez policzek, do końca wargi przecinała go szeroka, dawno zagojona rana. - Siedzisz tu i zrywasz strupy z sumienia? Pierzasta posunęła się, robiąc miejsce. Jej podniesione „na Irokeza" włosy były dziś spryskane zielonym sprejem. -Wiem, co powiesz: pozbieraj się, otrzep z kurzu i zacznij od nowa. Nic z tego. Zawaliłam. Marmolada westchnęła. Pasmo włosów zakryło bliznę. Była wysoką, doskonale zbudowaną piętnastolatką, z przeszłością, o jakiej nie chciałby zapewne słyszeć żaden dobrotliwy kaznodzieja. Kamienica w Alejach Jerozolimskich, naprzeciwko Dworca Centralnego, była od środka zrujnowaną budą, trochę odnowioną od frontu. Jedną z tych, o których dawny świat zapomniał, a nowy jeszcze nie zaczął nawet myśleć. Na sześciu piętrach mieszkał konglomerat -przekrój warszawskiego społeczeństwa: zamożni, biedni, sfrustrowani, wiecznie śpieszący do pracy lub na wódkę, meliniarze i rzemieślnicy. Nic specjalnego. Jak wszędzie. No, może z wyjątkiem Pigalaka na Poznańskiej. I knajpy „U wesołego Józia", gdzie płaciło się najmniej za najlepszą na świecie golonkę i kaszankę ze skwarkami. W tej właśnie, pamiętającej dziewiętnasty wiek, kamienicy mieszkała piątka naszych bohaterów: Pierzasta, Marmolada, Książę o najpiękniejszych oczach, 5 Pustułka, imitujący głosy wszystkich ptaków, ssaków i komarów, oraz nowy - Megabajt. Ale o nim później. Pierzasta marszczyła brwi. Nienawidziła niepowodzeń. Jako wielokrotna laureatka olimpiad matematyczno-fizycznych przyzwyczajona była do pochwał. Ba, nawet do czołobitności co inteligentniejszych nauczycieli. A teraz taka porażka! - Co się właściwie stało? - Marmolada czekała. Należało czekać. I nie zadawać dwa razy tego samego pytania. -Wlepił mi pałę. -Kto? - Idiota. Nowy fizyk. - O co poszło? - Pytanie było raczej teoretyczne. Marmolada wiedziała, że odpowiedzi i tak nie zrozumie. - Chodzi o galaktyki. No... skupiska miliardów gwiazd. O to... że się oddalają od siebie. No wiesz, teoria Wielkiego Wybuchu. Ten nowy dupek powiedział, że jak się ma szesnaście lat, to nie powinno się udawać Einsteina! Tupot nóg zwiastował koniec zwierzeń na temat kosmosu. Książę o nienagannych manierach, w spodniach z angielskiej wełny, spadał z czwartego piętra. W kamienicy nie było windy. Przynajmniej od końca drugiej wojny światowej. -Jest sprawa... Marmolada przerwała szybkim ruchem ręki. - Pierzasta ma problem z nowym belfrem. Książę zastrzygł uchem. Jego długie, czarne rzęsy rzucały cień na policzki. - Co z nim zrobisz? - spytał rzeczowo. Taki już był. - Zasuszę go sobie w zielniku! - warknęła Pierzasta. - Albo zastrzelę. Książę skinął głową. Drugi pomysł był dla niego zrozumiały. Pierwszy wcale. 6 -Ale jest sprawa... - No to już są dwie - westchnęła Marmolada. - Bo ja też coś mam dla was. Pierzasta przestała cierpieć. Cień durnego belfra, który zdawał się nic nie wiedzieć o zderzeniu dwóch pustych wszechświatów, znikł jak zdmuchnięty. - Wal, Książę. Marmolada potem. Szesnastolatek ostrożnie oparł się o poręcz. Była brudna i jego poczucie estetyki wyło z bólu. Ale mieszkał, gdzie mieszkał. - Można zarobić dziesięć tysięcy. - Czego? - stęknęła Marmolada. Książę westchnął. -Tylko złotych, naturalnie. -Jedź dalej: kto, kiedy, gdzie i dlaczego? Książę był asem szachowym i specem od logiki. Nie trzeba mu było niczego tłumaczyć. Małe, niewinne słówko: dlaczego, stanowiło środek ciężkości każdego zadania. - Daje Marny Franek. Ten od panienek z Pigalaka. Kiedy? Natychmiast po wykonaniu zadania. Pierzasta zmarszczyła brwi. - O co chodzi? - O samochód. - Gdzie? - Na parkingu. Policyjnym. Marmolada gwizdnęła przeciągle. - Mówisz jak komputer z „Odysei kosmicznej". Wyjaśnij, bo moje myśli stanęły w korku. Książę łagodnie przechyli! głowę. Jego piękna, uduchowiona twarz stanowiła niezły kontrapunkt dla odrapanej, pokrytej graffiti ściany klatki schodowej. - Dziesięć tysięcy za wyprowadzenie śliwkowego porsche z policyjnego parkingu. Pierzasta cichutko zachichotała. 7 - No, no! Marny Franek musi mieć niezłego pietra. A teraz pytanie, Książę, logiczne: co jest w środku? Marmolada klasnęła w dłonie. - Wiedziałam! Kolesie Marnego Franka są znani wszystkim policjantom w Europie. Mysz się nie prześliźnie. Co jest takiego w porsche, nawet śliwkowym? Dlaczego płaci wielką kasę za zwinięcie byle blachy? Książę zszedł dwa stopnie niżej. Utkwił wzrok w obu dziewczynach. - Tego się musimy sami dowiedzieć. To będzie nasze nowe zadanie. Stukot wózka na podwórku zwiastował kłopoty. Pod starymi szmatami gangster, zwany w okolicy Fujarą, toczył do meliny na parterze codzienną porcję fałszywego alkoholu, rozlewanego gdzieś w okolicznych piwnicach. Wiekowy dom, choć sypał się ze starości i braku remontu, pamiętał czasy powstania warszawskiego i miał do dziś tajną sieć piwnic, ciągnących się całymi kwartałami. Spotykali się w tych lochach co i rusz bandyci i policjanci. Raz zwyciężali jedni, raz drudzy. Marmolada podciągnęła rękawy. - Chyba mu dam wycisk! Ciotka ma już dosyć sprzątania po meli-niarzach. Ciotka Marmolady pełniła zaszczytną funkcję dozorczyni w kamienicy przy Alejach Jerozolimskich. 1 miała oko na wszystko i wszystkich. Ale, niestety, niedomagała. I Marmolada, chcąc nie chcąc, pomagała w utrzymywaniu jakiej takiej czystości. - Tylko go nie uszkodź. Jak mu dałaś wycisk poprzednim razem, leczył rany przez trzy dni. W końcu doniesie... - Na policję? - roześmiała się dziewczyna. - Niech tylko spróbuje. Jeden cios karate i leży. Jest słabowity. Ostatnio nadwerężył nadgarstki, taszcząc w torbach butelki z ruskiego tira, którego dopadli pod Wołominem. Wszyscy kumple Kalafiora. Książę pokiwał głową ze zrozumieniem. Jako syn znanego dziennikarza znał sprawę z prasy. Sam mieszkał na czwartym piętrze od frontu 8 i rzadko spotykał się z ludźmi odwiedzającymi melinę wgłębi podwórka. Ale dusza detektywa podpowiadała mu ciąg zdarzeń: Marmolada da wycisk Fujarze, kłopoty spiętrzą się w piramidę, mieszkańcy kamienicy podzielą się na zwolenników i przeciwników użycia siły, Marny Franek ze strachu wycofa ofertę. A dziesięć tysięcy odfrunie w niebyt. Położył dłoń na ramieniu dziewczyny. Zrobił to łagodnie i niezwykle delikatnie. -Jak mawiają Chińczycy, mgły nie można rozpędzić wachlarzem. Nie rób nic, co mogłoby zaszkodzić sprawie. Z meliną rozprawimy się w następnej fazie. OK? Marmolada czuła, jak topnieje pod wpływem dotyku ciepłej dłoni Księcia. Za nic w świecie nie sprawiłaby mu przykrości. - Wyobrażać sobie, że można odsunąć problem, zamiast go rozwiązać, to... - Masz rację - Pierzasta nie lubiła, gdy któreś z nich popadało w nadmiar teorii - ale on też mądrze myśli. Co z tym porsche? Bierzemy sprawę? Jestem za. -Ja też - Książę musnął nienaganny przedziałek. - A ty? Marmolada uśmiechnęła się lewym kącikiem ust. - Zgoda. Zawiadomię Pustułkę. Chyba jest w sklepie. Sklep z butami Leona Gratka mieścił się w podwórzu, dokładnie na wprost meliny starej Malinowskiej. W szklanej gablocie, zajmującej część ściany od głównej bramy aż do klatki schodowej, paradowały mokasyny, białe damskie espadryle i eleganckie kolorowe pantofelki na niebotycznych obcasach, w które zaopatrywały się białoruskie, ukraińskie i rodzimego pochodzenia dziewczyny z Pigalaka. U Grałka miały rabat. A Pustułka znał je wszystkie, co niejednokrotnie przydawało się Piątce z Neonowej Dżungli. Tak się kiedyś nazwali, gdy tworzyli swoje „NNN" - Nieformalne, Niezarejestrowane i Nienazwane Biuro Detektywistyczne. - Dziś po zmroku spotykamy się w bramie. Razem pójdziemy na parking. Ten na Woli. Jest, co prawda, policyjny, ale oddany w pacht 9 prywatnej firmie. To nieco ułatwi zadanie - powiedział Książę. - Pierzasta zrobi rekonesans. - Zgoda - kosmos wraz z Big Bangiem odsunął się poza granice rzeczywistości. Teraz najważniejsza była odpowiedź na inne pytanie: dlaczego Marny Franek płacił taką kasę za kupę zwykłej blachy. Co było w śliwkowej maszynie, że za wszelką cenę gang chciał ją wyciągnąć z policyjnego parkingu? Po co? Bo że gang niejakiego Kalafiora wolał zrobić to cudzymi łapkami, czwórka geniuszy rozumiała doskonale. Marmolada przeskoczyła stos desek kamuflujących wejście do komórki - nielegalnej przybudówki - służącej meliniarzom za podręczny magazynek. Sklep z butami znajdował się po przeciwległej stronie podwórka. Pustułka często urzędował tam w zastępstwie ojca. Zaraz po szkole brał plecak, zeszyty i uczył się pracowicie pomiędzy jednym a dai-gim klientem. - Co jest? - podniósł wzrok znad zadrukowanej strony podręcznika o pająkach z wenezuelskiej dżungli. - Stało się coś? Marmolada przytaknęła. - No. Wojna w Afganistanie i Legia wygrała 3:1. - A tak naprawdę? - oczy Pustułki były okrągłe niczym brązowe guziki. Jego głowa przypominała piłkę futbolową porośniętą rzadką, nigdy nie strzyżoną trawą. Przyciężki korpus opierał się na krótkich, nieco krzywych nóżkach. Pustułka nie należał do najprzystojniejszych szesnastolatków. Ale był zwinny, niebywale sprawny fizycznie i genialnie otwierał wszystko: konserwy, sejf w banku centralnym lub skomplikowane zamki szyfrowe w pancernych drzwiach. Ponadto wiedział, jak obsługiwać kasę fiskalną. Do tego dochodziły laury z trzech olimpiad biologicznych. 1 jeszcze: naśladował wszystkie głosy stworzeń dużych i małych. Od bizonów po mrówki. O ile te ostatnie śpiewają przy pracy. -Jest robota. Niezła forsa od Marnego Franka. Pustułka zamknął podręcznik. - Sam się boi? Dlaczego, kurza melodia? 10 Marmolada zapatrzyła się w parę czarnych lakierowanych pantofelków, na które nigdy nie będzie jej stać. -Trefne porsche stoi na policyjnym parkingu. Na Woli. -Jasne. Za co zwinęli maszynę? - Trzeba wybadać. Marny Franek nic nam nie powie. Trzęsie portkami. Wóz jest śliwkowy. -Już dawno mówiłem, że Marny Franek nie nadaje się na gangstera! - prychnął. - Jego największym marzeniem jest napaść na bank i zostawić tam odciski teściowej. Pierzasta się zgodziła? Marmolada odwróciła się na pięcie. -Tak. Książę także. To on nadał sprawę. Powinieneś... Pustułka podniósł w górę dłoń. - Wiem, co powinienem. Czwarty, były narzeczony Dusi, jest gliną na Centralnym. Spróbuję wywęszyć, o co biega. Pierzasta też miała sprawę na Centralnym. Wkroczyła do hali głównej i od razu skierowała się pod ścianę, w pobliżu wejścia na pocztę. Czuła, że tam będzie. I był. - Profesorze! - szepnęła, delikatnie potrącając butem wystającą spod brudnej kołdry rękę z pustą butelką po piwie. - Profesorze, to ja! Lewe oko menela otworzyło się i szybko zamknęło pod wpływem ostrego światła. - Pierzasta? Nie teraz... -Teraz. Jutro mam klasówkę. Ten nowy... Menel wysunął głowę z tobołka. Na uszach miał czapkę z kolorowej włóczki. Nigdy niepraną. Wielodniowa szczecina pokrywała starą twarz. - Nowy belfer? Co ci zrobił? -Wlepił mi pałę. Zaczerwienione oczy starego człowieka zaświeciły iskierkami. - Tobie? - No. Niech pan spojrzy do zeszytu. O, tu. - Binary digit przyjmuje wartość 0 lub 1. 11 - Wiem. Chodzi o qubit. Nośnik informacji kwantowej. Co pan na to, profesorze? Menel uniósł głowę. Chwilę milczał, wreszcie stuknął brudnym palcem. - Qubit może reprezentować nie dwie wartości jak bit, lecz nieskończenie wiele... o, idzie Dudek. Pewnie zwędził jakieś jedzenie... - Przyniosłam panu kanapkę, profesorze. Z szynką. Więc jak zagiąć dupka? - Komputerem kwantowym. Największe nadzieje wiąże się obecnie z wykorzystaniem jądrowego rezonansu magnetycznego - zreuma-tyzowane palce z trudem utrzymywały długopis. -Tak i tak. Rozumiesz? -Jasne! - rozpromieniła się Pierzasta. - Wiedziałam, że pan mi pomoże, profesorze. Czy Dudek musi tak rzępolić na jednej strunie? Okropnie fałszuje. Oczy menela przymknęły się. Z ust zarośniętych białawą szczeciną wydobył się dźwięk na kształt chichotu. -1 o to chodzi! Ludzie dają mu pieniądze nie żeby grał, tylko żeby... przestał! - Był kiedyś muzykiem? - Nie. Kominiarzem. Ale mu zbrzydło łażenie po dachach. Zresztą, zawód przejęli faceci z radiostacjami. Dudek przyszedł tu, na Dworzec. 1 teraz zajmuje się zaopatrzeniem. - Gdzie organizuje żarcie? - Idź już. Nie podejdzie, dopóki tu jesteś. Nie ma śmiałości. Ma za to gorącą zupę. Idź, Pierzasta. I nie daj się dupkowi! - A teoria Wielkiego Wybuchu? Profesor podrapał się pod czapką. - Odpuść. Teoria Wielkiego Wybuchu może doprowadzić do niepokojących paradoksów... - To znaczy? - Widzisz... nie wiemy, dlaczego rejony kosmosu, które nie miały czasu „skomunikować się" ze sobą, mają identyczne własności... kanapka będzie na później. Idź, bo zupa wystygnie... 12 * Pierzasta skierowała się ku ruchomym schodom. Była zadowolona z konsultacji. Profesor od wielu miesięcy podkształcałją w zawiłościach fizyki kwantowej. Umiał wyjaśniać jak nikt. Po paru minutach rozumiała wszystko. Choć ta wiedza wykraczała poza szkolne potrzeby. - Mówią, że zwariował - myślała. - Ale to nieprawda! Jego mózg działa niczym szwajcarski zegarek. Po prostu zmęczyła go cudza wizja świata. Porzucając ją, stał się człowiekiem wolnym. Dosłownie. Byłby genialnym belfrem w mojej klasie! - mruknęła sama do siebie, zjeżdżając na perony. Nieoczekiwanie mignęła jej krępa sylwetka Pustułki. - Hej, zaczekaj! Nie usłyszał. Właśnie zapowiadano wjazd InterCity z Krakowa. Pierzasta włożyła dwa palce w usta. Gwizd, który się rozległ, obudziłby umarłego. Pustułka zatrzymał się w pół kroku. - Byłaś na lekcji fizyki? -Tak. Idziesz do Czwartego? Chłopak skrzywił usta. Wszyscy w kamienicy, i nie tylko, wiedzieli o rozlicznych romansachjego pięknej siostry Dusi. Także o tym, z jaką łatwością porzucała kolejnych narzeczonych. Numer czwarty był niegdysiejszą sympatią rudowłosej piękności. I przy okazji młodszym aspirantem policji z komisariatu na Centralnym. - Chcę, żeby koleś sprawdził, kurza melodia, dlaczego nasze śliwkowe porsche zostało odholowane na policyjny parking. - Zrobi to? Już dawno nie jest narzeczonym Dusi - Pierzasta obciągnęła przykrótką spódniczkę. - Ale wciąż ją kocha. Nic z tego nie rozumiem. Obecny, numer jedenasty, jest ochroniarzem w banku. A wszyscy poprzedni, cała dziesiątka, daliby sobie za nią wyrwać trzonowe zęby bez znieczulenia. Co ona ma takiego, kurza twarz? Pierzasta wzruszyła ramionami. - Też nie rozumiem. Ale póki są nam przydatni, nie należy z nich rezygnować. Wchodzisz sam? 13 Pustułka skinął głową. - Tak będzie lepiej. Zaczekaj na mnie koło kiosku z gazetami. Pierzasta strzelała okiem raczej w kierunku wózka z lodami. Przepadała za śmietankowymi w czekoladzie. - Mama będzie wściekła, jak się przyznam do lodów! - wymruczała, wymacując monetę w kieszeni plecaka. -Ale wróci z apteki późno. Pustułka wśliznął się bezszmerowo. Umiał poruszać się niczym tropiący Bladą Twarz Indianin. Młodszy aspirant Rysio, zwany numerem czwartym, popijał wystygłą kawę, przeglądając jakieś papiery. - Cześć, Rysiu! -To ty? Miałem już zamiar wyciągnąć spluwę. Włazisz cicho jak duch. Masz sprawę? Pustułka skrzywił usta. - I to cholernie ważną. Pomożesz? Rysio roześmiał się. Miał wąską, lisią twarz i potężną czuprynę. -Już tak ktoś kogoś pytał - w polityce. Dawno temu. - Stary, chodzi o śliwkowe porsche, które gliniarze wstawili na swój parking. Przy Pańskiej. - Znasz numery? Pustułka rozłożył dłonie. - Chcę tylko wiedzieć, komu i za co zwinęli wóz. Stuknij w komputer, a załatwię ci obiad z rudą. Co? Rysio uniósł w górę rozmarzony wzrok. Przez chwilę wyglądał na skończonego półgłówka. A przecież nim nie był. Wspomnienie rudej Dusi przemknęło falą gorąca. I minęło. - Naprawdę załatwisz obiad? Dobra. Powiem ci, że ten wóz jest trefny. Mafia przewoziła nim dwa kilogramy heroiny. Ukryto ją w podwoziu. Pustułka wzruszy! ramionami. - Głupiejesz, Rysiu? Z tęsknoty za moją siostrą? Młodszy aspirant przesunął dłonią po sterczącym czubie. - To byli ludzie z gangu niejakiego Kalafiora. Koledzy z wolskiego 14 komisariatu dobrze przetrząsnęli ten wóz. Jest już czysty niczym niemowlak po kąpieli. Pustułka bębnił palcami po biurku. - Nie może być czysty, skoro gang koniecznie chce go odzyskać. Nie zależy im na heroinie. - A chce go odzyskać? - Uhum. Ale to wiadomość tylko dla ciebie. Na razie. Kapujesz? Aspirant zmarszczył brwi. - Ile czasu mam o tym nie wiedzieć? - Do rana. Potem możesz donieść komendantowi na Woli i zarobić na gwiazdkę. Taką informację mogłeś uzyskać... powiedzmy... od jakiegoś żula przyłapanego na peronach. Mogło tak być? Rysio spoważniał. - Mogło. Macie czas do ósmej rano. I ani minuty dłużej. Numer porsche to WAT 432. Jak widzisz, rejestracja warszawska - zerknął w komputer. - Niestety, kluczyki są na komendzie. Pustułka wyciągnął dłoń. - Nie obrażaj mnie, Rysiu! No to cześć, szwagier. - 1 co? - spytała Pierzasta, wyrzucając do kosza patyczek po lodach. - Była heroina. Przyłapała ich drogówka. Wóz jest na pewno kradziony, ale nikt na razie tego nie zgłosił. Zerknąłem w komputer, bo Rysio akurat, dziwnym trafem, oczywiście, odwrócił głowę. - Więc co przeoczyli? No... gliniarze. - Tego nikt nie wie. Mamy czas do rana. - Zapowiada się upojna noc - westchnęła Marmolada. W stróżówce było zdecydowanie ciasno. - Książę, pójdziesz na wabia? - Oczywiście. - Wóz skradziono pewnemu adwokatowi z Mokotowa - powiedział Pustułka, zaglądając do notesu. Zawsze wszystko notował. Był dokumentalistą grupy. A także głównym księgowym. „Nieformalne, Niezarejestrowane i Nienazwane Biuro Detektywistyczne" nie miało 15 swego konta w żadnym z banków. Funkcję sejfu spełniała stara pierzyna w rodzinnym kufrze. -Jak się nazywa papuga? - Marmolada wyjrzała oknem. Z parteru miała widok na całe podwórko i wejście z bramy. - Papuga? A, myślisz o prawniku... - Pustułka zajrzał do notatek. -Krzysztof Lubelski. - Będę jego jedynym synem - skinął głową Książę. -1 tak się przedstawię parkingowemu. Powiem, że wwozie została teczka z ważnymi sądowymi papierami... - Przecież gliny wypatroszyły porsche ze wszystkiego! - jęknęła Marmolada. Książę zniecierpliwił się wyraźnie. -Ty nigdy nie zrozumiesz człowieka bogatego. Wziętego adwokata, który nic nie wie o żadnym przemycie heroiny. Doskonale za to pamięta, że zostawił w wozie teczkę, więc musi być tam nadal. Bo takie jest prawo adwokackiej teczki. Skoro nie ma czasu, by samemu się zgłosić do parkingowego - posyła jedynaka. Doskonale ubranego młodego człowieka, który ma brytyjski akcent, bo chodzi do odpowiedniej szkoły. Marmolada zgasła niczym świeca w więziennej celi. Fakt, nie rozumowała jak bogaty papuga, tylko jak biedna dziewczyna, szorująca schody starej kamienicy w zastępstwie schorowanej ciotki. Podniosła wzrok na Księcia z pełnym podziwu uwielbieniem. - Masz rację. Pierzasta miała dość. - Kończcie te pogwarki. Najpierw ja pójdę na rekonesans. Strategię obmyślimy później. ? - Wraca twoja mama z apteki! - głos Marmolady zabrzmiał ostrzegawczo. - Kiedy zbiórka? Pierzasta już stała przy drzwiach. Spojrzała na zegarek. - Zmrok zapada koło ósmej. Najlepiej spotkajmy się o dwudziestej pierwszej. Przed zakładem zegarmistrzowskim. Cześć! Książę odwrócił się ku Marmoladzie. 16 - Kto tak hałasuje na trzecim piętrze od podwórza? Wnoszą jakieś meble. Wiesz coś o tym? Dziewczyna kosmykiem włosów zasłoniła bliznę. - Wnuk się wprowadza do Kurka. - Zegarmistrza? - Pustułka też lubił wiedzieć, co się dzieje w kamienicy. - Tak. Do pana Leopolda. Ale jest z tym problem. - Z gnojkiem? Rozrabia? Marmolada napełniła garnek wodą. Zaczęła obierać ziemniaki. Już była spóźniona, ale za nic na świecie nie wypędziłaby Księcia ze stróżówki. - Nie. Ma piętnaście lat i jeździ na wózku. Paraliż nóg... czy coś w tym rodzaju. Książę zmarszczył brwi. - To jak będzie zjeżdżał z trzeciego piętra? Marmolada wzruszyła ramionami. - Nie będzie. Nie ma takiej możliwości. Wniosą go na górę i tam zostanie. Tak bywa. Pustułka stracił zainteresowanie. - Chorym ciężko się dziś żyje. Ale mógłby stary Kurek zamienić się mieszkaniem z Malinowską. Książę wybuchnął śmiechem. Ale zaraz przyłożył do ust śnieżnobiałą chusteczkę. - Z meliniarą? A jaki klient chciałby się wdrapywać na trzecie piętro po wódkę? Cały interes Malinowskiej i jej synka Fujary ległby w gruzach. - No właśnie - wycedził Pustułka z ręką na klamce. - Pomyślcie tylko, jaką zrobilibyśmy przysługę społeczeństwu! Raz - pomoglibyśmy biednemu kalece, dwa - uwolnilibyśmy kamienicę od meliny. Książę przesunął dłonią po nienagannie ułożonych włosach. - Myśl sama w sobie przednia. Ale na razie rozpracujmy śliwkowego porsche. Przejdę się tła róg Poznańskiej. Może Marny Franek puści farbę. Choć wątpię.,E0Fsię sweg^szefa - Kalafiora. Cześć. /SfF\UN U VI 1^ •/ 17 - Wlepi! mi palę! - denerwowała się Pierzasta, zmywając szamponem zielony sprej. - Mnie! Rozumiesz, mamo? Pani Strużycka rozrabiała mleko z mąką na bliny. - Musiał być jakiś powód, nie? On cię jeszcze nie zna, córeczko. Może jest zazdrosny? - O moją wiedzę z astrofizyki? Chce mnie zgnoić dla własnej ambicji? Nigdy! Z patelni unosił się zapach gorącej oliwy. Matka z czułością przyglądała się dorastającej jedynaczce. - Też mi się tak zdarzyło - na trzecimYoku. Asystent się uparł, żeby mi nie dać zaliczenia, choć byłam od niego o niebo lepsza. - 1 jak się skończyło? - Egzaminem komisyjnym. - Powaliłaś wszystkich na łopatld? - zielona woda spływała z głowy Pierzastej. - A jak? Był huk na całej farmacji. Z tobą też tak będzie. Wybierasz się dokądś? - Logicznie rozumujesz, mamo. Tam, gdzie idę, zielone pióra nie byłyby wskazane. - A powiesz mi, dokąd? Pierzasta pokręciła mokrymi włosami. - Nie mogę. Ale wszystko, co robię, mieści się w granicach dobrych intencji. Amen. Pani Strużycka przewróciła bliny na drugą stronę. Pachniały wanilią i miodem. - Nie masz sumienia. Zostawiasz mnie w niepewności. Pierzasta objęła matkę ramionami. - Mam sumienie piły mechanicznej. Fakt! - Ciociu, a jakby tak rozpuścić wśród lokatorów pomysł zamiany mieszkań? No... tego niepełnosprawnego chłopaka przenieść do mieszkania Malinowskiej. A ją na trzecie... 18 Ciotka otarła spocone czoło. - Dziecko, masz pojęcie, jaki to problem? To są mieszkania komunalne. Administracja się nie zgodzi. - Dlaczego? - Bo od meliniary Malinowskiej dostają w łapę. Za to, żeby się nie przyglądali bliżej interesom jej synalka. Wszyscy wiedzą, że Fujara handluje nielegalnym alkoholem. - Korupcja w naszej administracji! - Marmolada przysiadła ze śmiechu. - Który to urzędas? Ciotka zasznurowała usta. - Wiem, ale nie powiem. Nie chcę stracić pracy. 1 tej służbówki. Gdzie byśmy się wyniosły? Do twoich? Do Koszalina? Marmolada zasępiła się. O rodzicach wolała nie pamiętać. Z Kołobrzegu uciekła cztery lata temu. Sama. W zimie. Bez butów, boje sprzedali na wódkę. - Ale trzeba jakoś wykurzyć tę babę. Kiedyś trzeba! Marny Franek ze srebrnym kolczykiem w uchu poganiał dziewczyny. - Do roboty! Nie stać w grupie! W ten sposób żadna nie złapie klienta! - O tej porze? - zajęczała brunetka w czerwonej kurteczce. W jej głosie wyraźnie słychać było wschodni zaśpiew. - Za wcześnie. Książę spod oka przyglądał się kolorowemu stadku. Dał znak Marnemu Frankowi. Gangster zbliżył się ukradkiem. -I co? Książę pociągnął nosem z dezaprobatą. - Czym ty się spryskujesz, człowieku? Sprejem na muchy? Śmierdzi niczym krowie łajno. Gangster zmarszczył czoło. -Ty się nie zajmuj moimi perfumami. Mów, co z porsche. - Nie powiedziałeś, że kradziony. Marny Franek uderzył pięścią o pięść. Rozległ się metaliczny szczęk kastetu. 19 - A co myślałeś? Że ferajna wozi towar własnymi mercedesami? Wiadomo, że kradziony. Książę strzepnął nieistniejący pyłek z rękawa eleganckiej kurtki od Bossa. - Gliny przetrząsnęły wóz. Zebrali odciski palców. Wybebeszyli podwozie i całe wnętrze. Co tam jest, człowieku? Gangster szeroko otworzył oczy. -A co ma być? Gablota jest potrzebna i tyle, koleś. A na Woli nie da się przekupić glin. Kalafior zalazł im za skórę. Nikt z naszych nie wyprowadzi maszyny. Wszystkich obserwują. Więc jak? Książę zmrużył oczy. Nie wierzył w ani jedno słowo Marnego Franka. „Gablota potrzebna?- myślał- przecież mogą w każdej chwili ukraść nową! Nie, coś takiego musi być w aucie, za co Kalafior daje dziesięć tysięcy". Nie uszło jego uwagi, że z przeciwległej strony ulicy przygląda im się dwóch typów. Niczym się nie wyróżniali. Żadnych złotych łańcuchów, sygnetów, kastetów ani odstających pod pachami marynarek. Ot, dwóch facetów zajętych rozmową o biznesie lub wódce. - Nie oglądaj się - mruknął do Franka. - Masz tu jakąś obstawę? Marny Franek zamarł. -Ja? Czyją? Ten róg i dziewczyny to moja działka! Nikt nie ma prawa... - Mówiłem, nie oglądaj się! Głowa gangstera wróciła na miejsce. -Jest dwóch. Wiesz, że się nie mylę. Nigdy. Konkurencja albo własna formacja ci nie dowierza. Dobrze, żebyś o tym pamiętał. - W porządku. Co z porsche? Książę zamrugał rzęsami. - Załatwi się do rana. Znasz wjazd w bramę za Urzędem Podatkowym? Takie podwórko z zielonym krzakiem na środku? - Na Lindleya? Kojarzę. - Porsche będzie tam przed ósmą. Potem idę do szkoły. Nie mogę się spóźnić na kartkówkę z polaka. Jasne? - Szef będzie zadowolony. Tylko nie nawal! 20 - Bóg, pistolety i odwaga stworzyły Amerykę! - powiedział Książę łagodnie. - Ale ty i tak niczego nie zrozumiesz. Odwrócił się na pięcie i ruszył prosto w kierunku stojących mężczyzn. Mijając ich, uśmiechnął się szeroko: - Dobrego dnia życzę! Faceci zamarli. Jeden miał na przegubie złoty zegarek od Cartiera, drugi zielony krawat w kostki do gry. Albo byli wywiadowcami z policji, albo konkurencyjną forpocztą innego gangu. Jedni i drudzy powinni się zachowywać bardziej profesjonalnie. No cóż, żaden z nich nie miał wiedzy, uroku ani manier Księcia. - Panie Kurek! - wołała dozorczyni, wychylając się ze stróżówki. - A co takiego, pani Kątna? - Dużo jeszcze tych gratów? Bo Jakubowska, co to mieszka pod panem, narzeka na hałasy. Leopold Kurek, zegarmistrz, który w kamienicy mieszka! od czterdziestu lat, zatrzymał się w pół kroku. Dźwigał pudło pełne dyskietek i kaset. - Muszę zanieść rzeczy wnuka. 1 trochę poprzestawiać meble. To tylko dwa pokoje. Od śmierci żony... -A jego rodzice? Znaczy... pański syn? Machnął dłonią. - Na saksach. W Hamburgu. Znaczy... u Niemca. Syn wyuczył się na inżyniera od tej... no, elektroniki. Wnuk taki sam! Tylko mu komputery w głowie. Trzeba mu to wszystko zainstalować, popodłączać. Biedak -ściszył głos - nogi ma sparaliżowane. Operacja droga. Dlatego oboje wyjechali. Żeby zarobić. Chłopak sam się uczy. Nauczyciele sprawdzają raz na tydzień. Przez ten... jak mu tam... Internet. Stróżka wzruszyła ramionami. - Dziwy jakieś teraz się porobiły. Na targowiskach każą zakładać kasy fiskalne! Słyszał to kto? W jakich czasach my żyjemy? A myślał pan o zamianie mieszkania? Przecież chłopak musi na powietrze wyjść! Zegarmistrz westchnął. 21 - Myśleć to myślałem. Złożyłem nawet podanie. Ale to dom komunalny. Zajdę do pani Fijałkowskiej z administracji. Może co poradzi? Dozorczyni prychnęła. -Jak jej pan da w łapę. Bez paru tysiączków ani rusz. Ja to panu mówię, bo coś o tym wiem. Kurek skinął siwą głową. -Ja też, pani Kątna. Mój zakład zegarmistrzowski ledwo zipie. Dziś nikt nie naprawia zegarków. Nowoczesne mają. Baterie na parę lat starczają. A płacić za lokal muszę. Dobrze, że syn na wnuka płaci ładną sumkę. Bo chłopak zdolny, że hej! Nogi mu nie będą w życiu tak potrzebne jak głowa. Może by pani siostrzenica do niego zajrzała? Sam siedzi... - Dobrze, powiem. Oni się dawno ze sobą skumali. Cała czwórka. Ta córka farmaceutki i syn dziennikarza spod szesnastki. Także młodszy od Grałków. Ten, co umie naśladować nawet maszynę do szycia. Na pewno zajrzą do chłopaka. To dobre dzieciaki... Pustułka robił porządki. Jego pokój, odziedziczony po rudej siostrze Dusi, która poszła na swoje, przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Całą przestrzeń wolną od książek zajmowały pudła z przeróżnymi narzędziami. Można nimi było odkręcić koła samochodu, zdemontować łazienkę, przyłożyć wrogowi tak, żeby zapamiętał na długo, i otworzyć zabezpieczenia w Forcie Knox, gdzie rząd Stanów Zjednoczonych trzyma całą rezerwę złota. - Kluczyki do porsche? - grzebał w skrzynce. - Są! Ale nie ten model. Trzeba będzie leciutko podpiłować... o, tutaj... - mruczał, z miłością gładząc metal. - Nożyce do cięcia siatki... dużo tego, kurza melodia. - Szymek! - rozległ się głos matki. -Co? - Dlaczegoś zamknął sklep? Klientka chciała buty do tańca! Leć no zaraz! Niska blondynka z silną trwałą weszła do pokoju. 22 - Ale tu bałagan! Co ty znów majstrujesz? Pustułka zastygł z kluczem francuskim w ręku. -Jak to co? W kuchni leje się z kranu. Tata miał naprawić! Matka przetarła dłonią spoconą twarz. -Tata na stadionie. Przecież szczęki na bazarze nie zamknie. Teraz dopiero handel ruszył. Leć, synku, otwórz sklep. - Duśka mogłaby pomóc, nie? Po coście jej kawalerkę kupili? Na mnie wszystko spada: szkoła, kran, sklep w podwórzu. Kobieta cofnęła się za próg. - Nie wściekaj się. Jak przyjdzie twoja kolej, też dostaniesz kawalerkę. Wiesz, że tu się nowy chłopak sprowadził? Podobno wnuk Leopolda. Nie chodzi. Na wózku jeździ po mieszkaniu. Ale ma całą kupę sprzętu. Komputery i te... inne. Pustułce zabłysły oczy. - Skąd mama wie? - Od dozorczyni. Cały dzień pudła wnoszą. Aż Jakubowska miotłą waliła w sufit, żeby się uciszyli. No, leć, synek, na dół. Ja już nóg nie czuję. Cały czas stałam na stadionie. A tam albo Ruscy się tłuką, albo Wietnamczycy. Pustułka spakował torbę. Wolał ją przechować w sklepie niż później znosić po schodach. Zawsze mniej się rzucało w oczy. Klientka zmierzyła trzy pary pantofelków, zanim wybrała czerwone ze złoconymi obcasami. Zapłaciła bez szemrania. Marmolada wsadziła głowę przez szparę w drzwiach. Specjalnie, żeby dzwonek nad framugą nie zabrzęczał. - Długo tu będziesz siedział? -Torbę już zniosłem. Matka właśnie wróciła ze stadionu. Widziałaś tego nowego chłopaka? - Wnuka pana Kurka? Nie. A co? - Podobno ma komputer najnowszej generacji. Jeśli ma także drukarkę i dostęp do Internetu, to przydałby się nam. Marmolada potarła bliznę na policzku. - Pogadam z Pierzastą. Jest szefową. 1 niech tak zostanie. 23 Było już po zmroku, gdy z bramy starej kamienicy wysunęły się cztery cienie. Tuląc się do murów, przemykały bezszelestnie niczym ćmy. - Miałeś być we fraku! - szepnął Pustułka, widząc Księcia w dresie i markowych adidasach. -Jak będziesz udawał syna bogatego adwokata? Pierzasta ostro parła do przodu. Za nią nieodłączna Marmolada. - Zmiana planów! -wionęła w kierunku Pustułki. - Byłam tam. Zrobiłam plan. Tu masz rysunek. Nasz śliwkowy stoi na szczęście daleko od budki parkingowego. Tuż przy siatce od strony Pańskiej. Łatwiej go wyprowadzić, niż robić cyrk z synem Lubelskiego. Ja się zajmę parkingowym. - Przecież to gliniarz! - zaszemrała Marmolada. - Żaden gliniarz. Policja nie ma tylu ludzi. Parkingu pilnuje cywilny cięć. Lubi piwo. Pustułka uginał się pod ciężarem torby z narzędziami. - Musicie tak pędzić? Mamy kupę czasu. Książę wzruszył ramionami. - Nie mamy. Auto musimy odstawić na podwórko jak najszybciej. Wiecie, które? -Jasne - Marmolada wyjęła ręce z kieszeni kurtki. Jej palce cały czas zaciskały się na rękojeści ostrego, bardzo porządnego noża sprężynowego, bez którego nie ruszała się na krok. - Zmieniamy tablice rejestracyjne? Zatrzymali się przy krawężniku. Zapaliło się czerwone światło i jezdnią sunęły stada aut. - Nie warto. Podprowadzę go ostrożnie. Żaden z drogówki nie zatrzyma mnie do kontroli. A swoją drogą to głupota, żeby dawać prawo jazdy dopiero siedemnastolatkom. - Poczekasz rok i będziesz legalny - roześmiał się Pustułka. -1 tak masz szczęście, że twój stary daje ci pojeździć swoją gablotą! - Tata sam mnie uczył. Ale tylko w okolicach działki. Tak jak kiedyś mojego brata. Michał dziś pruje niczym rajdowiec. - Musi, skoro skończył szkołę policyjną - roześmiała się Pierzasta, wkraczając na jezdnię. 24 - Ukończył prawo. Dopiero potem zajął się kryminalistyką. Dziś jest ekspertem. - I nie wie, że jego młodszy brat, kurza twarz, wykrada właśnie samochód z policyjnego parkingu! - prychnął Pustułka. - W zbożnym celu! - zachichotał Książę. - Tam, na bezpiecznym podwórku, sprawdzimy tę gablotę. Policja musiała coś przeoczyć. Pierzasta zwolniła. Byli już niedaleko. Należało udoskonalić plan. - Proponuję, żebyśmy się rozdzielili. Ja zaczepię parkingowego. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, dam mu do wypicia piwko... - Co w nim jest? - Pustułka wolał znać prawdę. - Nic takiego. Środek usypiający. Mama go używa, gdy ją dopadają stresy. Ty, Pustułka, zaczniesz naśladować psy, koty, co chcesz. Byle głośno. Faceta trzeba wywabić z budki. I nie daj się przyłapać. Marmolada i Książę przyczają się tuż za siatką. Na tyłach wozu. Potem, kiedy piwo zadziała, wytniecie tyle siatki, by wyprowadzić porsche tyłem. - Bez świateł - dorzucił Książę. - Marmolada mnie ubezpiecza. W razie gdyby się ktoś napatoczył, wie, co robić. Marmolada uśmiechnęła się lewą częścią ust. Wiedziała. Czasem wystarczyły dwa ruchy ramion. Czasem trzeba było użyć nóg. Karate i kick boxing ćwiczyła od lat. Ostatnio w klubie „Fantazja" niedaleko Wilczej. I była najlepsza. Parking, dość duży teren przy ulicy Pańskiej, zjednej strony otaczał ceglany mur - pozostałość po zburzonej kamienicy. Z drugiej, od Miedzianej, stała oświetlona budka strażnika. Siatka tworzyła narożnik. W budce był tylko jeden człowiek, którego cień padał na żółto malowaną ścianę. - Marmolada, Książę, na stanowiska. Tam rośnie kilka krzaków. Uważajcie. Każdy ma latarkę? - Tak jest, szefowo! - szepnęła Marmolada, znikając w mroku. Wrzaski goniących się kotów i przeraźliwe szczekanie oszalałego brytana wywabiłyby nieboszczyka z trumny. Strażnik żył i, choć jadł kanapkę, wyskoczył z budki zobaczyć, co się dzieje. Pierzasta obciągnęła krótki sweterek. Wcześniej wypchała stanik 25 watą. Miała być seksowną nastolatką w mini. Nawet ukochane glany zamieniła na złote sandałki. Czuła się jak przebrana zakonnica. - Pan zabierze psa! - wrzasnęła, wskakując na parking pod zamkniętym szlabanem. - On mnie zagryzie! Pustułka wył, szczekał, miauczał tak doskonale, że ciec zgłupiał. -Ja nie mam psa. Poszedł won! Pierzasta kuliła się w sobie, opierając się o ścianę budki. - No, niech pan coś zrobi! - dziewczyna przesuwała się do wejścia. - Niech go pan zawoła! Parkingowy nie wiedział, co robić. Dziewczyna była tak przestraszona, że nie miał sumienia odesłać ją w groźnie warczącą ciemność. Był przysadzistym, łysiejącym pięćdziesięciolatkiem, wciąż łasym na dziewczyny o długich, zgrabnych nogach. I wielkich zielonych, zapłakanych oczach. -Wejdź. Nie wiem, czyje to bydlę. Pewnie jakiś dzieciak go wyprowadzi! i teraz nie umie odwołać. Rozległ się ostry gwizd i cienki dziecinny głosik: - Rozmus, do nogi! A potem znów przeraźliwe szczekanie. - Zaczekam tu chwilę - wyjąkała Pierzasta, ocierając łzy. Zawsze umiała płakać na zawołanie. Od dzieciństwa potrafiła tym rozbroić dalszą i bliższą rodzinę. - Tu u pana jest bezpiecznie. Wrzaski psa i kota zdwoiły się. Pierzasta przyjrzała się przysadzistemu. Znała ten typ mężczyzn. Wielokrotnie obserwowała ich na Pigalaku. - W gardle mi zaschło ze strachu. Mam piwo. Ojciec mnie posłał. Dobre, holenderskie. Napije się pan? Parkingowy zerknął na niedojedzoną kanapkę, z której wyłaził plasterek salcesonu. Obok leżał ogórek i stal termos z kawą. Na widok charakterystycznej butelki oblizał usta. - Co się mam nie napić. Chociaż... -Jak pan chce - Pierzasta cofnęła rękę. Nie powinna nalegać. Tak mówi podręcznik psychologii, który przestudiowała w czasie wakacji pod namiotem. - No? 26 Silnie owłosiona dłoń sięgnęła po butelkę. - Panienka da. Mam tylko jeden kubek. Pierzasta zatrzepotała rzęsami. - Będzie dla pana. Ja wypiję resztę. Gulgotał i cmokał, jakby nie pił niczego od stu lat. Na jego czerstwej twarzy rozlewał się błogi uśmiech. Piwo było naprawdę dobre. Trochę ciepłe i nafaszerowane sporą dawką środków, które na szczęście, nie psuły smaku. - Teraz ty. Pierzasta przytknęła szyjkę butelki do ust, ale ani jedna kropla nie popłynęła jej do gardła. - Reszta dla pana. Dziękuję. Psa już chyba nie ma. Pójdę do domu, bo potem będę się bała. Porzuciła bez żalu swoją ofiarę i zniknęła w mroku. -Jak idzie? - spytała po chwili, gdy już dostrzegła trzy ciemne i ciche sylwetki ukryte w krzakach jałowca. - W porządku - Pustułka sprawnie ciął siatkę. Robił to cicho i bardzo porządnie. - Gotowe. Wypił piwo? -Jeszcze jak! - roześmiała się Pierzasta, dyskretnie wyciągając watę ze stanika. Zwiniętą w kłąb włożyła do torby przy pasku. - Trzeba chwilę poczekać. Książę niecierpliwił się. -Jak długo? Ojciec nic nie wie o mojej nocnej eskapadzie. Wróci do domu późno, ale... - Mnie też czeka bura - wzruszył ramionami Pustułka, wyjmując z bocznej kieszonki kluczyki. - Przeżyjemy. Marmolada zakryła mu usta dłonią. -Cicho! Ktoś tu jest. Obejrzeli się. Po przeciwległej stronie ulicy majaczyły dwa cienie. Wtapiały się całkiem udatnie w ścianę po ceglanej kamienicy. - Dwóch facetów- szepnął Książę. - Coś mi się wydaje, że to ci sami, którzy obserwowali mnie i Marnego Franka. Musieli nas namierzyć. - Nic nie mówiłeś! - syknęła Pierzasta. - Marmolada, zajdź ich z le- 27 wej. Książę, ty z prawej. Nie ukrywaj się. Ale żadnych wrzasków. Sprawdzę, czy piwo podziałało. Marmolada poczołgała się wzdłuż siatki. Robiła to nie gorzej od faceta zwanego w filmie Rambo. Zresztą, był jej idolem. W tym czasie Książę swobodnie przekraczał pustą jezdnię. Dwa cienie zbiły się, nie wiedząc, co robić. Nie nadawali się do służb specjalnych. Ani do sił szybkiego reagowania. Najprawdopodobniej byli niedouczonymi wywiadowcami albo gorszego gatunku „żołnierzami" obcego gangu. Tak czy inaczej, cztery minuty później leżeli na chodniku zakneblowani, z wytrzeszczonymi ze zdumienia oczami. Marmolada sprawnie krępowała im nogi mocną linką z zapasów Pustułki. Naprawdę, „NNN - Biuro Detektywistyczne" zaopatrzone było nie najgorzej. Kiedy Książę odciągnął dwa tułuby do sąsiedniej bramy, ukrywając je przed spojrzeniami nielicznych przechodniów, był już pewien: jeden z nich miał krawat w kostki do gry, a drugi złotego cartiera na przegubie. Pierzasta ostrożnie podchodziła do budki parkingowej. Przysadzisty, z głową w salcesonie, spał snem sprawiedliwego. - Dobrych snów, dziadku! Wypchnięcie dużego, ciężkiego wozu poza siatkę nie należało do łatwych zadań. Choć Pustułka sprawnie otworzył zamek i wrzucił wsteczny bieg. - Diabli, coś blokuje - wyszeptała Marmolada, schylając głowę. - Ale co? - Książę zaczynał się niecierpliwić. Pustułka rozpłaszczył się na ziemi, obmacując podwozie. - Wiem, to krawężnik. Z czasów gdy przebiegała tędy druga ulica. Nie da rady. Trzeba włączyć silnik. Książę delikatnie włączył zapłon. Silnik zamruczał jak rozleniwiony kot. - Do wozu! - zażądał. - Wszyscy! Jest diabelnie mało benzyny. Dwie minuty później śliwkowy porsche sunął łagodnie ulicą, kierując się ku placowi Starynkiewicza. Nie niepokojeni przez nikogo, ostrożnie skręcili w wiadome podwórko. 28 - Pusto - meldowała Pierzasta. - Zmieścisz się? Ostrożnie. Zaparkuj przy ślepej ścianie. 1 wyłącz światła. Kim byli ci dwaj, co próbowali nas szpiegować? -Jeszcze nie wiem - Książę uspokajał oddech. Po raz pierwszy prowadził tak szybki wóz w samym sercu dużego miasta. - Ale poznałem ich. Rano obserwowali Marnego Franka i cały pigalak. Teraz, kochani, nie ma czasu na wyjaśnianie sprawy. Przeszukujemy wóz. Metodycznie, każdy paproch może być ważny. -Jasne. Coś tu być musi. Coś, czego nie zauważyli policjanci -warczała Pierzasta, rozdając cienkie, chirurgiczne rękawiczki. - Przecież to byli najlepsi eksperci od zabezpieczania śladów - Pustułka w świetle latarki starannie obmacywał podsufitkę wyłożoną szarym, sztucznym zamszem. - Wszystko tu odkleili. Są ślady. Książę, centymetr po centymetrze, badał tablicę rozdzielczą. - Zgadza się. Michał nieraz mi wyjaśniał, na czym polega badanie kryminalistyczne. Ale najlepszy ekspert może nie wiedzieć, co bandyci ukryli. Szukali narkotyków i je znaleźli. Marmolada oświetliła latarką szary dywanik. -Tu też szukali. Może narkotyki przewozili jedni gangsterzy, a coś ukryli inni. Pierzasta zastygła w bezruchu. - Tak myślisz? To całkiem prawdopodobne. Gang Kalafiora ukradł porsche do przewiezienia prochów, nie wiedząc... Książę zastanowił się. - Wiecie, co mi przychodzi do głowy? - Że mecenas Lubelski, właściciel auta, mógł w nim schować coś, co należało do konkurencyjnego gangu. Pustułka, który wysiadł z auta, by opukać felgi, aż zaniemówił. - Co ty, kurza melodia? Papuga na usługach ludzi Wołomina? No... już bywało, prawda. Ale to musiałby być zbieg okoliczności nie z tej ziemi! Książę badał schowek pod deską rozdzielczą. - Są rękawiczki. Noszone. Stare. 1 parę kaset z muzyką. Pierzasta uniosła głowę. 29 - Gliny nie zabrały kaset? Marmolada wzruszyła ramionami. -Na pewno je przesłuchali. My też możemy to zrobić. W domu. Bo tu nie ma radia. Nie dziwi was to? Są kasety, a radia ani... - ściszyła głos. Z bocznej klatki schodowej ktoś wychodził na podwórko. Na szczęście nie zwrócił uwagi na dodatkowe auto. Stały tam już dwa odrapane maluchy i jeden fiat uno. Książę uważnie przyglądał się trzymanym kasetom. - Mikis Theodorakis. To grecka muzyka. Jest też Scorpions „The wind of change" i Dire Straits „Brothers in arms". Dziwny zestaw. Pierzasta zajrzała mu przez ramię. - Dwie ostatnie kasety mnie nie dziwią. Ale folklor grecki? Kto tego słucha? -Ja! - warknęła Marmolada. - Kiedy tylko mogę. Co prawda, nie mam własnego odtwarzacza, ale... Pierzasta wyrwała Księciu kasetę. - Zaczekaj, co tu jest przyklejone? - Kod paskowy - wzruszył ramionami Pustułka. - Do odczytania przez kasę fiskalną. Pierzasta zacisnęła palce na czarnym plastiku. - Nie rób ze mnie idiotki! - warknęła. - Mam fotograficzną pamięć do cyfr. I wiem, że na kodzie kreskowym jest ich dwanaście, góra trzynaście. Atu? Wszystkie głowy pochyliły się nisko. - Dwadzieścia siedem - policzyła Marmolada. - A na pozostałych kasetach w ogóle nie ma nalepki z kodem kreskowym! - Fakt - Pustułka czuł, jak mu cierpnie skóra. -Te liczby naklejone na towarach zaczynają się od 5, 9, 0. Wiem, bo mamy w sklepie kasę fiskalną. Też mam pamięć do cyfr. Książę ostrożnie zatrzasnął drzwiczki samochodu. - Zabieram kasety. Zmywamy się. Niczego innego nie znajdziemy. Policja rzeczywiście wymiotła nawet martwe karaluchy. Czy ktoś dotykał czegoś bez rękawiczek? 30 Cztery pary rąk uniosły się do góry. Wszystkie w silikonowych osłonkach, najlepszych z aptecznych zapasów pani Strużyckiej. -W porządku, Książę. „NNN - Biuro Detektywistyczne" nie popełnia dziecinnych błędów - westchnęła Marmolada. - Poza tym wytarłam dokładnie całe auto - pokazała trzymaną ściereczkę od kurzu. - Dajemy dyla! - poganiała Pierzasta. - Spotykamy się jutro po lekcjach. - U mnie - dokończył Książę. - Przesłuchamy taśmy i zastanowimy się nad dwudziestoma siedmioma cyframi. -Ja jeszcze to sprawdzę, kurza melodia - Pustułka dźwignął torbę. - Dowiem się w Inspekcji Handlowej. Numer siódmy tam pracuje. - Siódmy narzeczony siostry? - ucieszyła się Marmolada. - Fajnie! Nazajutrz padał deszcz. Marmolada zrobiła tylko trzy błędy gramatyczne w wypracowaniu o poezji Herberta, co wprawiło polonistkę w dobry nastrój, Pustułka zasięgnął języka w Inspekcji Handlowej, a Pierzasta odbyła zasadniczą rozmowę z matką. - Nie możesz wracać tak późno do domu! - Mamo, nie byłam sama. Zapytaj Księcia. - Chcę ci wierzyć. Ale wciąż się włóczysz. Jak nie z tym menelem z Dworca Centralnego, to... - Profesor nie jest menelem. Zanim został bezdomnym włóczęgą, ukończył astronomię na Uniwersytecie Warszawskim i fizykę na paryskiej Sorbonie. - A teraz ma wszy. - 1 ogromną wiedzę, bez której sobie nie poradzę. Mamo, musisz mieć do mnie zaufanie. Za dwa lata zostanę studentką. Wiesz, że dzięki wygranym olimpiadom mam już indeks w kieszeni. - Wiem, córeczko, ale... - pani Strużycka przesunęła dłonią po włosach. - Rozmawiałam z ojcem Tomka... - Księcia? My nie używamy imion. - Tak, Księcia, jak chcesz. Redaktor Olechowski jest tak samo za- 31 niepokojony jak ja. Nie mówiąc o pani Karolinie. Nie wiemy, czym się zajmujecie po szkole. Redaktor wspomniał, że Tomek... przepraszam, Książę, koleguje się z bandziorami. Pierzasta wybuchnęła śmiechem. - Koleguje? To chyba określenie jego mamy. Ale to prawda, że Marny Franek jest czasami... jak by tu rzec... na usługach naszego Biura Detektywistycznego. Nie oszukuję cię, mamo. Panujemy nad sytuacją. Gangsterzy mieszkają też w naszym domu. Choćby Malinowska i jej synek meliniarz. Na mnie czas, mamo. Muszę jeszcze sprawdzić zeszyt Pustułki. Ma kłopoty z matmą. Cześć! - Czepiała się? - Marmolada wrzuciła mokrą ścierkę do kubła z brudną Wodą. Starła właśnie podesty prowadzące na frontową klatkę schodową. - Trochę. Ale ona nie jest głupia. Wie, że możemy żyć we dwie tylko wtedy, gdy jedna ufa drugiej. -Tak to jest-westchnęła Marmolada.-Ciotka znów choruje. Jeszcze trochę, a zabraknie nam... - umilkła speszona. - Na leki? - domyśliła się Pierzasta. - Pogadam z mamą. W jej aptece jest wszystko. - Co z tego, skoro w naszym portfelu tylko podszewka. Wyleję wodę i pójdę na trzecie do zegarmistrza. Stary prosił, żeby zajrzeć do wnuka. - Wporządku.Ja lecę na moment na Dworzec. Profesor pewnie już wymyślił dla mnie nowe zadanie. Mam nadzieję, że je rozwiążę. Przeczytałaś lekturę? Marmolada skrzywiła usta. - Nie miałam kiedy. Strasznie nudna. - Nic na to nie poradzisz. Musisz zdać z polaka. Nie warto garować drugi rok w tej samej klasie, nawet przez nudnego pisarza. Proszę, weź się w garść. Zrób to dla mnie! 32 Pół godziny później Marmolada pukała do drzwi na trzecim piętrze od podwórza. - Wejść. Otwarte - zabrzmiało niezbyt uprzejmie. Dziewczyna pchnęła skrzydło i stanęła jak wryta. Wąski przedpokój zastawiony był starymi fotelami, a z pokoju po lewej stronie dobiegały ciche dźwięki. - To ja - powiedziała, bo coś przecież powiedzieć trzeba. Chłopak o prawie białych włosach siedział przy komputerze, klikając myszą. Obok stała nowoczesna drukarka i cały szereg lśniących urządzeń, o których Marmolada nawet nie słyszała. Ze srebrzystego bom-beksu dolatywała stłumiona muzyka. Chłopiec odwrócił twarz. Miał regularne rysy i bardzo jasne oczy. Siedział na inwalidzkim wózku, naszpikowanym najnowocześniejszą elektroniką. - O co chodzi? - warknął, mrużąc oczy. - Twój dziadek prosił mnie... - umilkła, widząc, jak jego usta zaciskają się ze złości. - Nikt mu nie dał prawa... - zaczął, kątem oka spoglądając w ekran. -Jak chcesz - Marmolada odwróciła się na pięcie. - Nie zwykłam się narzucać. 1 choć ci się wydaje, że zjadłeś wszystkie rozumy, bo masz odlotowy sprzęt, to w haśle pomyliłeś Arystotelesa z Peryklesem. W otwartych drzwiach pojawiła się Pierzasta, marszcząc brwi. - Zostaw mnie z nim, Marmolada - powiedziała cicho, lecz stanowczo. Gdy Pierzasta używała tego tonu, wszyscy, nawet najbliżsi, usuwali się w kąt. Na wszelki wypadek. Obcasy Marmolady już dudniły po schodach. - Nie uczyli cię, że się puka? - wrzasnął. - W najlepszych filmach uczą, że drzwi się rozwala! - odwarknęła, patrząc mu prosto w oczy. -Jasne. Nikt dziś nie puka! Najlepiej wyjmijcie framugi, puśćcie tędy autostradę! -jego głos podniósł się o oktawę. W swoim superszybkim fotelu był kompletnie bezradny. Pierzasta postąpiła trzy kroki dalej. 33 - Całe zło świata pochodzi ze zbędnego otwierania ust, koleś. Zapamiętaj to na dłużej. Jeśli masz choć parę centymetrów inteligencji- Chłopak ostrym skrętem zajechał jej drogę. Zręcznie odskoczyła. Spróbował jeszcze raz. Bez rezultatu. Nie miał refleksu. Ona go miała. - Chcę zostać sam! - wrzasnął, czerwieniejąc. Pierzasta ani myślała ustąpić. - Niezła scenka. Z jakiego to filmu? Skończyłeś czy będziesz brał zakładników? Zaskoczyła go poczuciem humoru. - Nie rozumiesz, że nie chcę towarzystwa? Skinęła głową. - Rozumiem. Ale w twoim przypadku nie popieram. W tej kamienicy nie można się odizolować. Sam się przekonasz. Blondyn oddychał z trudem. Podjechał do bocznej szafki, na której stał rząd buteleczek. Sięgnął pojedna z nich. Połknął pastylkę, popijając wodą. Był blady i spocony. Pierzasta rzuciła okiem na nalepkę. -Jesteś astmatykiem? - Skąd wiesz? - wymruczał. - Moja mama jest farmaceutką. Pracuje w aptece na sąsiedniej ulicy. Mieszkamy na trzecim od frontu. Masz niezły sprzęt. - Znasz się na komputerach? - w jego oczach błysnęły iskierki złości.-Wątpię. - Twoje prawo - odparła spokojnie. - Znam się na matmie i fizyce. Specjalizacja: czarna dziura i mechanika kwantowa. - Bujasz - mruknął. - Wiesz, co to qubit? - Inaczej quantum bit. Nośnik informacji. Stan qubitu jest złożeniem 0 i l. Masz więcej równie łatwych pytań? Siedział z przechyloną głową. - Skąd ona wiedziała o Peryklesie? Ta ze szramą na policzku? - Marmolada? To jej ksywa. Wie wszystko o starożytnych Grekach i Rzymianach. Wygrała dwie olimpiady. Tutaj myje schody, bo ciotka, dozorczyni, jest chora. Wystarczy? 34 Skinął głową. - A ty? Co robisz, gdy nie zajmujesz się kosmosem i kwantami? - Nazywają mnie Pierzasta. Jest jeszcze Pustułka i Książę. Wszyscy mieszkają w tym domu. - Normalni? Roześmiała się. - Skądże! Nikt z nas nie jest całkiem normalny. Pustułka otworzy Fort ???? ? każdy sejf. Mechanika precyzyjna. Poza tym świetny biolog. Naśladuje też różne głosy. Jak trzeba, to i skrzypienie starej szafy zjedzonej przez korniki. -A... Książę? Prawdziwy arystokrata? - Podobno. Jego ojciec nie lubi mówić o swoich przodkach. Już prędzej matka. Najlepsza brydżystka w kraju. Ojciec Księcia jest szefem redakcji dużego dziennika. Specjalizuje się w dziennikarstwie śledczym. Dla nas to czasem nieocenione źródło wiadomości. Zdziwił się. Już mu nie przeszkadzały jej fioletowe włosy. - Z czego Książę jest dobry? - Z logiki. Jest też niezły z literatury staropolskiej. Raczej humanista. Razem założyliśmy trzy lata temu „Nieformalne, Niezarejestrowa-ne i Nienazwane Biuro Detektywistyczne". - Mówisz poważnie? - oczy chłopca złagodniały. - Nie robisz mnie w balona? Pierzasta zmarszczyła brwi. -Jak zaczniesz się nad sobą użalać, to wyjdę! Wolę, gdy atakujesz, bo to ma sens. Marmolada ma twarz jak z pracowni Frankensteina i co? Ma to gdzieś! Jeśli się komu nie podoba, to wali go w nos. -Ja nie mam sity, żeby walić w nos. -Jasne. To użyj szarych komórek. Człowieka można też wykończyć słowem. Albo pogardą. Albo niebotyczną wiedzą. Tak właśnie wykończyłam jednego dupka. Belfra - spojrzała na komputer. - Może chciałbyś się włączyć? Albo chociaż nam pomóc? Chłopak otarł chustką twarz, na którą wróciły naturalne kolory. 35 -Ja? Nie ruszam się stąd. - I nie musisz. Słuchaj - przerwała, słysząc szybkie kroki po schodach. Przez niedomknięte drzwi wpadł jak bomba Pustułka. - Cześć! Słyszałem, że tu jesteś. Mam gazetę... -To Pustułka - przedstawiła go Pierzasta. - Czasem zapomina o dobrych manierach. A to nasz nowy koleś. Dałam mu ksywę Megabajt. Może być w skrócie: Bajtek. Pomoże nam... Pustułka nerwowo szeleścił gazetą, nie bardzo przejmując się właścicielem mieszkania. -Spójrz na zdjęcie. To oni! Zamordowani! - Kto? - wyrwała mu stronę. - Rany boskie! Ci dwaj? Ci, co nas szpiegowali? Czy Marmolada wie? Pustułka otarł twarz rękawem. - Przecież Marmolada uziemiła ich na krótko. Książę z nią był. Zostawili ich w bramie całych i zdrowych. A tu piszą, że zostali zastrzeleni! - Fakt - zasępiła się Pierzasta. - My nie mamy broni. Ktoś ich musiał dopaść później. Ale kto? 1 dlaczego? Bajtek nie wtrącał się do rozmowy. Rzucił tylko okiem na portrety i nazwiska. Wystukał coś na klawiaturze komputera. Odczekał. Ekran zamigotał, pokrywając się rzędami liter. - To Centralny Urząd Skazanych - wymruczał. Pustułka dopiero teraz rozejrzał się po wnętrzu. Widok nowoczesnej aparatury zaparł mu dech w piersiach. - Włamałeś się do policji? - wyjąkał. Bajtek wzruszył ramionami. - To nietrudne. Czasem, z oszczędności, korzystają z publicznego, komercyjnego serwera. Ci faceci z gazety są chyba informatorami policji, ludźmi gangu... Cielęciny? Mówi wam to coś? -Jasne. Czy oni... to jest, czy policja nie używa zabezpieczeń? - Oczywiście, że tak. Ze stron internetowych nie można się dostać do ich wewnętrznej sieci. Mają co prawda kody dynamiczne. No i sieć policyjna jest niezależna od telekomunikacyjnej. Ale dla zdolnego ha- 36 kera to pestka! Mają ciekawą bazę danych. Już dawno rozszyfrowałem hasła. Większość piszących programy wymyśla je pod wpływem ludzi sobie bliskich. Imię żony, psa, nazwa rodzinnego miasta. Mogę wam pomóc. Ale nie znam sprawy. Wyjaśnianie trwało dość długo. Megabajt zapomniał o astmie i paraliżu nóg. Teraz najważniejsze stało się dwadzieścia siedem cyfr, które nie były kodem kreskowym. Marny Franek stał oparty o mur na Poznańskiej. Swoje bystre zazwyczaj oczka zasłonił czarnymi okularami. Zapadnięta pierś i opuszczona głowa zwiastowały kłopoty. - Co jest? - spytał Książę, przystając. -Jak sprawy? Marny Franek wionął brzydkim słowem. - Dowalili mi. - Kto? Twój szef? Przecież śliwkowego wyprowadziliśmy. Czyżbyś nie znalazł go na podwórku? - Znalazłem. Czysty jak kryształ. Książę podciągnął nienagannie zaprasowany kant spodni. -A czego się spodziewaliście? Wóz przeszedł rutynowe oględziny na policji. Wiesz, jak to wygląda. Sprawdzają po milimetrze. Marny Franek potoczył wzrokiem po sąsiednim chodniku. Jego podopieczne łaziły tam i z powrotem. Żadnego klienta. Westchnął. - Niczego nie było w środku? Książę zmarszczył brwi. - Nie mój interes. Radia nie było. Tylko jakieś stare rękawiczki. To wszystko. Nie sprawdzałem wozu. O co wam chodzi? I gdzie nasza forsa? Marny Franek zdjął okulary. Lewe oko było sine i opuchnięte. - Będzie. Szef jest honorowy. Ale chwilowo nie dysponuje kasą. Zator płatniczy. Książę pokiwał głową. - Gang nie powinien trzymać szmalu w pierzynie, tylko w banku. 37 Marny Franek założył szkła. - Trzyma. W Banku Kredytowym. Ale mieli płatności gdzieś za wschodnią granicą. Kazali czekać. Nie widziałeś w aucie kaset? - Kaset? - zdumiał się Książę. -Jakich kaset? - Normalnych. Z muzyką. Hip-hop albo coś... Książę przełknął ślinę. - Nie widziałem. Ja nie słucham muzyki rozrywkowej. - Nawet Kazika? Ani Michaela Jacksona? - Nie. Tylko Bach, Mozart i Chopin. To kiedy będzie forsa? Marny Franek zacisnął pięść. - Nie nudź, mały, bo ci przywalę! Książę odsunął się na bezpieczną odległość. - Nie zadzieraj, Franiu - ściszył głos - bo w prasie ukaże się twoje zdjęcie z panienkami. 1 artykuł o jednym „żołnierzu", który dorabia na lewo, donosząc policji. Uważasz mnie za głupca? Wiesz, co by z twojej gęby zrobił Kalafior? Marmoladę. Nie, nie marmoladę. Tylko przecier pomidorowy! Marny Franek pękł jak balonik. Całajego buta uleciała w niebyt. Był tylko małym pionkiem w grze. Laufrem między szachową arystokracją. Robakiem, którego można rozdeptać bez szkody dla społeczeństwa. I wiedział o tym. - Forsa będzie - wysapał. - Tylko zaczekaj. Słowo Kalafiora. - Zaczekam. Ale niezbyt długo. Pustułka warował przy komputerze Bajtka. - Masz tam dostęp? - Nie. - A kto ma? - Każdy z dyrektorów. Tak sądzę. Pustułka przeglądał notes. - Numer siódmy podał mi nazwisko. Burczek się nazywa. Wiktor. Jest dyrektorem administracyjnym w Inspekcji Handlowej. Bajtek zatarł ręce. 38 - Za dziesięć minut zaloguję się do ich bazy danych. Teraz zadam pytanie. - 1 co? - Pustułka drapał się w i tak już rozczochraną głowę. - Nic. Komputer zażądał identyfikacji. Spróbuję tego Burczka. -Ico? - Nic. Pudło. Jeszcze raz. Mam tylko nadzieję, że ich komputer nie ma limitu niewłaściwych zgłoszeń i nie zacznie alarmować... - A może? - Pustułka jak urzeczony wpatrywał się w ekran. Ten zaś wciąż meldował: brak dostępu. - Może. Ale o ile znam programistów, raczej wierzą w głupotę odbiorców. Zostawiają link otwarty. Ma żonę? -Kto? - Ten Burczek. - Nie wiem. Ma hobby. Nietoperze. Komputer oszalał. Na hasło „nietoperze" -wszystkie linie stanęły otworem. - Bingo! - szepnął Bajtek. - Teraz kod kreskowy. - Wklepal dwadzieścia siedem cyfr. Ekran zamigotał. Odpowiedź brzmiała: fałszywy. Nawet nie usłyszeli cichych kroków Marmolady. Dziewczyna zasłaniała prawy policzek włosami. - Mogę? Znaleźliście? Pustułka wzruszył ramionami. -To nie jest kod kreskowy. Coś innego. Marmolada położyła na biurku świstek papieru. Bajtek zajrzał i znieruchomiał. - Myślisz? Cala trójka pochyliła głowy. - Rachunek z Banku Kredytowego. Ciotka ma ich wiele. Przechowuje latami. Za remonty w kamienicy. To jest konto administracji naszego domu. I ma tylko dziewiętnaście cyfr. Bajtek poszperał w szufladzie. Wyją! zielony notes w skórkowej oprawie. - Bo to nie jest, koledzy, konto w polskim banku! 39 - O, kurza melodia! - stęknął Pustułka. - Rewelacja! Bajtek znów siadł do komputera. Zerkając do notesu, wystukał rząd cyfr. -Włamujesz się do systemu bankowego? - Marmolada gryzła palce.-To nielegalne. - Wiem. Nie muszę się włamywać. To filia Deutsche Bank w Hamburgu. Mój tata pracuje w tym mieście. I ma bardzo podobne konto. Pustułka wciąż wichrzył włosy. - Znasz numer? Tata ci podał? Bajtek odwrócił głowę. - Powiem wam, jak jest, żebyście mi w przyszłości dali spokój. Mój tata jest w Niemczech programistą. W prywatnej firmie. Jest geniuszem komputerowym. I cholernym legalistą. Zarabia duże pieniądze, pracując nad zabezpieczeniami. Jego szef, Horst Bauer, daje mu do opracowania naprawdę trudne kawałki. Nie mógł mnie zabrać. Razem z mamą muszą zarobić na mieszkanie dla nas. Z prawdziwego zdarzenia. Żebym się z wózkiem zmieścił w windzie. - Stąd twój sprzęt! Straszny szmal musieli wydać. Mama też z tej branży? - Nie. Jest pielęgniarką w prywatnej klinice, gdzie leczą sfrustrowanych milionerów, szpiegów i byłych agentów wszystkich służb specjalnych. Nie miałaby tam dla mnie czasu. Dlatego trzy, cztery lata muszę tu pomieszkać z dziadkiem. -Jasne - Marmolada uniosła głowę. - Co z tym kontem? Bajtek bez słowa postukał w klawiaturę. -To jest numer konta bankowego. Ale na... Kajmanach! - Gdzie? - Pustułka nie był najlepszy z geografii. - Kajmany. Wyspy na Morzu Karaibskim. Łowi się tam żółwie i hoduje palmy kokosowe. Od lat tak zwany raj podatkowy. Banki gangsterów, mafii włoskiej, azjatyckiej, chińskiej i rosyjskiej. Od niedawna korzystają z nich również nasi rodacy. Do pokoju zajrzała Pierzasta. Marmolada zamachała rękami. -Już wiemy! To jest numer konta bankowego! 40 Pierzasta zamknęła zeszyt, do którego wciąż zaglądała, idąc po schodach. Zagadka, którą jej zadał profesor z Dworca Centralnego, była nie lada pułapką. - Też mi to przyszło do głowy. Chyba nie w Polsce? Za dużo cyfr. Bajtek spojrzał na nią z uznaniem. - Masz rację. To podejrzany bank na Kajmanach. - W takim razie wpadliśmy w niezłe bagno! - wymruczała. - Gang Kalafiora ukradł wóz mecenasowi Lubelskiemu. Pech! Ciekawe, czy adwokat wiedział, co jest naklejone na kasecie z grecką muzyką? Pustułka kręcił głową. - Gdyby wiedział, to by znaczyło, że jest zamieszany w aferę. Zastanawiam się także, czy ci dwaj, zastrzeleni na Pradze, byli obstawą mecenasa? I kto ich ukatrupił? - Na pewno nie ja! - potrząsnęła włosami Marmolada. - Książę świadkiem. Trzepnęłam ich lekko. Po pół godzinie powinni się byli otrząsnąć, jak psy po kąpieli. Poza tym gazeta podawała, że znaleziono ich na Pradze. - W krzakach. - Sami widzicie, że jestem niewinna! - Marmolada potarła bliznę. - Muszę iść. A swoją drogą - zwróciła się do jasnowłosego chłopca -twoja maszyneria może się okazać niezastąpiona! - Tylko nie wygadaj wszystkiego dziadkowi! - dorzucił Pustułka. Pierzasta trzepnęła go po ramieniu. - Nie obrażaj Bajtka, koleś. Jest z nami. Na dobre i na złe. - We wszystkim trzeba mieć umiar - westchnęła Marmolada od drzwi. - Z umiarem włącznie. To nie ja. To Petroniusz. Redaktor Olechowski przeskakiwał ze stopnia na stopień. - Pani Olgo, proszę poczekać. Mam sprawę! Farmaceutka zamykała drzwi mieszkania. Spieszyła się do apteki na kolejny dwudziestoczterogodzinny dyżur. - Tak, słucham, redaktorze. Olechowski nerwowo pocierał nos. 41 - Musimy porozmawiać. O naszych dzieciach. Olga Strużycka westchnęła. Trochę zbyt ostentacyjnie. - Panie redaktorze... panie Bartłomieju... obydwoje wiemy, że to nie ma sensu. Kasia jest wobec mnie absolutnie lojalna. Muszę mieć do córki zaufanie, bo inaczej źle się to dla nas obu skończy. Dziewczyna od dziesięciu lat wychowuje się bez ojca. Uczy się świetnie. Pański Tomek także. Z narkotykami nie mają nic wspólnego. O co chodzi? Redaktor wyciągnął z aktówki jakiś papier. - Proszę to przejrzeć, jak będzie pani miała chwilę czasu. Zrobiłem kserokopie pewnych moich, i nie tylko, artykułów. Część materiału dostarczył mi Książę... przepraszam, Tomek. Te ich ksywy! Wiem, że on i Kasia mają jakieś konszachty z pewnym gangsterem... Pani Strużycka przesunęła dłonią po twarzy. -Już dawno założyli agencję detektywistyczną. Przecież pan wie. Bawią się w policjantów i złodziei. To lepsze niż... - Nie chciałbym pani pozbawiać złudzeń, pani Olgo. Ale sprawa, w którą są zamieszani, wykracza poza zwykłą zabawę. Moja żona też jest bardzo zaniepokojona. Rozmawiała z Michałem, naszym starszym synem... - Wiem, przecież też tu mieszkał. Znam chłopców od dziecka. Jeśli mnie pamięć nie myli, skończył prawo. - Tak. i kryminalistykę. Pracuje w pewnym, dość tajnym, wydziale policji. - Doskonale. Ale co ma... Redaktor nachyli! się, ściszając głos. Był szczupłym, wysportowanym mężczyzną, o głowę wyższym od farmaceutki, która na dodatek stalą dwa stopnie niżej. 1 dlatego Marmolada nie usłyszała ostatnich słów. Dworzec Centralny roił się od podróżnych. Tu i ówdzie przemykały złote ptaki, gotowe okraść objuczonych bagażami cudzoziemców. Pierzasta znała ich z widzenia. Ale niektórzy przyjeżdżali na gościnne występy. 42 - Profesorze - zaszemrala, siadając w kącie. Menel poruszy! głową. Stara, brudna czapka zjechała mu na nos. - Nie mów, że rozwiązałaś! - wyblakłe oczy pokryte drobną siatką przekrwionych naczynek błysnęły z niedowierzaniem. - Ale tam... -Wiem! - Pierzasta szurnęła wymiętym zeszytem prosto do rąk trzymających pustą butelkę po piwie. - Zrobił pan błąd. Pułapkę. - Chytra jesteś -jego sztywne palce z czarnymi jak święta ziemia paznokciami wodziły po zapisanych rządkach cyfr. Zachichotał. -Tu się pomyliłaś. - Tak. Ale naprawiłam. Zastosowałam zaprzeczoną koniunkcję. - Nooo... każda teoria fizyczna jest ograniczona. Ale gęstość materii dąży do nieskończoności, podobnie jak jej temperatura. O, do diabła! - Co się stało? - zerwała się z ziemi. - Nie słyszysz? Dudek gra poloneza. -To co? - nie zrozumiała. -Znak. Zaczyna się nalot. Zmywam się do kanału. Przyjdź za dwa, trzy dni. Znów tu wrócę. Szybko zebrał swoje torby i pociągając sztywną nogą, skrył się w bocznym zejściu na dolne perony. Za chwilę w hali głównej zaroiło się od policjantów. Pierzasta nie chciała ryzykować. Razem z kieszonkowcem Cyziem dała nura w ciąg podziemnych korytarzy. Oparła się dopiero o znajomy kiosk z zapiekankami. - Z cebulą proszę. Co tu tyle policji? Dziewczyna w śmiesznym zielonym mundurku podała jej gorące ciasto na tekturowej tacce. -Wypłaszają meneli. I kieszonkowców. Przed chwilą obrobili dwóch Anglików. Takie czasy. Dwa czterdzieści. Dziękuję. Pierzasta oblizała zatłuszczone palce. - Polonez! - zaśmiała się cicho. - Myślałam, że Dudek umie skrzypieć tylko na dwóch strunach. 43 < V \ ^ ,\ ^ ?. 'C V* \ - Gadali o was - raportowała Marmolada, gryząc jabłko. Siedziała na schodach z książką rozłożoną na kolanach. - Twoja mama i ojciec Księcia. On coś wie. - Wszyscy wiedzą, że się uważamy za detektywów. Od wielu lat. Nawet Grałkowie w końcu zaakceptowali udział Pustułki. Marmolada owinęła szyję szalikiem. Na schodach było zimno. - Redaktor Olechowski chyba wyniuchał więcej. A może Książę był nieostrożny. Jakiś przeciek. Pierzasta wzruszyła ramionami. - Kiedy ostatnio był taki przeciek, Noe zaczął budować arkę. Marmolada wstała. - Nie wiem. Ja tylko mówię, co słyszałam. Idziemy. - Do Bajtka? Ma coś nowego? - U Bajtka jest nauczycielka. Będzie przychodziła dwa razy w tygodniu. Jego rodzice chcą, żeby pod koniec roku zdał egzaminy eksternistyczne. Na wakacje ma lecieć do Niemiec. Zebranie jest w sklepie Pustułki. Książę już czeka. Gdzie się włóczyłaś? -Jakto gdzie? Na Dworcu Centralnym. U profesora. Ale gliny zrobiły ostatni zajazd na Litwie. Wiesz, z czego to? Marmolada wywaliła język. -Wiem. Z „Pana Tadeusza". Uważasz mnie za głupszą od kserokopiarki? Poszturchując się przyjaźnie, weszły na podwórko. Wczesna jesień zawiewała chłodem. Młody Malinowski z podbitym okiem znów turkotał do meliny swoim dwukołowym wózkiem. Pod szmatami brzęczały butelki. - Tu się robi niebezpiecznie - mruknęła Pierzasta, oglądając się przez ramię. - Dotąd można było wytrzymać. Przychodziły tylko rodzime pijaczki. I to rzadko. Marmolada przytaknęła. - Od miesiąca nocą łażą obcy. Jeden myślał nawet, że mnie dopadnie, ale dostał boleśnie w... 44 - Nie kończ! - wzdrygnęła się Pierzasta. - Trzeba będzie ich wykurzyć. Nawet wiem jak, ale to sprawa długa i skomplikowana. Weszły do sklepiku z butami. Dzwonek nad drzwiami zabrzęczał radośnie. Książę z Pustułką oglądali jakieś kolorowe pismo. Na widok dziewczyn ukryli je szybko pod ladą. - Świerszczyki, co? - zaśmiała się ochryple Marmolada. - Nie musicie chować. Znam je. - Nawet się do tego nie przyznawaj - ton Księcia był bardzo zasadniczy. -Jak to mówił twój ukochany Petroniusz? We wszystkim trzeba mieć umiar. Muszę wam powierzyć pewną tajemnicę... - Tylko w jednym wypadku czworo ludzi zachowa tajemnicę: jeśli troje z nich nie żyje! -warknęła Pierzasta. Gliny na dworcu popsuły jej humor. - Za wysoko latasz! - odciął się Książę. - A w górze brakuje tlenu. Nie o tym chciałem. - O forsie? - ucieszył się Pustułka. - W pierzynie już nic nie ma. Ostatni szmal wydałem na sprzęt. Mam rachunki. Marmolada podniosła dłonie. - Wiemy. Jesteś chodzącą kupiecką uczciwością. Daj dojść Księciu do słowa. Łaskawie skinął głową, nie widząc nawet, że zaczerwieniła się po korzonki włosów. - Gadałem z Marnym Frankiem. Coś się zacięło w gangu Kalafiora. Chyba trzeba będzie pogadać z aniołem. - Z kim?! - wrzasnęli chórem. - Z anielicą. Tak wygląda. Wysoka, zielonooka blondynka - rozmarzył się na samo wspomnienie. W Marmoladę wstąpił diabeł. - Możesz mówić jaśniej? Twoje panienki mnie nie obchodzą! Książę zdziwił się szczerze. - Nie? Nawet jeśli ów anioł jest... córką mecenasa Lubelskiego? Pierzasta wzięła głęboki oddech. - Gdzie ją dopadłeś? 45 Książę zmrużył oczy. Miał minę kota, który zobaczył właśnie igrającą mysz. -Jeszcze nie dopadłem. Ale spenetrowałem ich dom. Ładna willa z ogródkiem. Róże i rododendrony. - Mówi się różaneczniki - sprostował Pustułka. - Po co tam poszedłeś? 1 dlaczego sam? - Bo wygląda jak Książę - szepnęła Marmolada, zwieszając głowę. - A córka Lubelskiego pewnie się w nim zakocha. Jak każda. - Mam nadzieję - mruknął. - Córkę muszę poznać najpierw. Potem mecenasa. Chcę się zorientować, kim naprawdę jest. Bo konto w banku na Kajmanach wykracza chyba poza możliwości gangu Kalafiora. Coś mi się wydaje, że mamy do czynienia z aferą stulecia. I nie pomylił się. Przez dwa popołudnia wszyscy obstawiali „anioła". Córka mecenasa Lubelskiego, rzeczywiście przepiękna, prowadziła burzliwe życie. Ranki, o ile nie wagarowała, spędzała w elitarnej szkole. Później lubiła wyskoczyć do pubu na piwo. Otaczał ją zwykle rój równie bogatych i snobistycznych lekkoduchów. - Nie będzie łatwo - zamruczała Pierzasta, oparta o bar. Udało jej się przekonać Księcia, by nie wkraczał na ten teren zbyt wcześnie. Razem z Pustułką wodzili uważnie wzrokiem za zielonooką. - Co podać? - barman spojrzał z uznaniem na czerwony czub iro-keza. Ale Pustułka mu się wyraźnie nie spodobał. - Colę i... - oparła dłoń na ramieniu chłopaka. - Masz kasę? - Uhum - wymruczał - kasa z kasy. Sklepowej. Później oddamy. - To co podać? - niecierpliwił się barman, nalewając coca-colę do wysokiej szklanki. Pustułka oparł się łokciami o plastik imitujący drewno czereśniowe. - Mleko - wycedził. - Wiesz, co to mleko? Jest krowa, jest mleko. Barman wcale się nie roześmiał. Ani nie zdziwił. Znał jednego, który też pijał tylko mleko. U niego w barze. Za nic na świecie by mu 46 się nie sprzeciwił. Tym bardziej że ów amator polskiej krowy chadzał zwykle z południowoafrykańskim Vectorem CR 21 kaliber 5,56 milimetra. Otworzył kartonik i nalał do pucharka. - Dzięki - wycedził Pustułka. Wiedział, że wprawdzie barman z pubu „Pod Złotym Jeleniem" go nie pokocha, ale będzie szanował. - Co teraz? Pierzasta poderwała się ze stołka. Anielica o lnianych splotach do samych skrzydeł kierowała się wprost do toalety. - Idę za nią! W lustrze nad umywalką spotkały się wzrokiem. - Bierzesz? - anielica grzebała w torebce. - Teraz nie - odparła Pierzasta, kierując się do kabiny - ale w ogóle tak. Brown sugar- nie zamknęła drzwi, zostawiając szparę. Blondyna połknęła proszek, popijając wodą. -Wolę amfę. Nie uzależnia. Pierzasta o mało co nie roześmiała się na głos. Wiedziała, w końcu matka farmaceutka to kopalnia wiedzy, że amfetamina uzależnia. I to bardzo szybko. -Jasne - odparła głośno - ale ja wolę... - Słyszałam. Kolega może dostarczyć ci, co zechcesz. Ten w zielonej kamizelce. Mówią na niego Rolmops. Pierzasta wyszła z kabiny. Co widziała, to widziała. - Dzięki. Mam swojego dilera. Przyszłam z nim. Jestem... Kama. To moja ksywa. Zielonooka obmyła wodą twarz. Pomimo braku makijażu miała wspaniałą, porcelanową cerę. -A ja Pamela. Nie mam ksywy. U nas to niemodne. Dzięki Bogu nie muszę niczego ukrywać. - Przed starymi także? - Pierzasta myła ręce. - Nie. Mam tylko ojca. Ale on częściej siedzi w Londynie niż w domu. Matka spłynęła od nas parę lat temu. Z perkusistą. - Fajnie! - mruknęła Pierzasta, bo nic innego nie przyszło jej do 47 głowy. Nie spodziewała się, że Pamela od razu wypluje cały swój życiorys. - Masz psa? Dziewczyna oddychała miarowo. Narkotyk jeszcze nie zaczął działać. - Psa? Jasne, że mamy psa. Jak się mieszka w willi, to... - umilkła. Zaczęła sobie zdawać sprawę z tego, że za dużo mówi. Pierzasta zatrzasnęła torebkę. Klepnęła Pamelę po plecach. - To cześć, skarbie. Jeszcze się pewnie spotkamy! Pustułka gryzł palce, sącząc zimne mleko, którego nie znosił od dzieciństwa. Denerwował się. Na widok wychodzącej poprawił się na krześle. Czerwony irokez wzrokiem wskazał wyjście. Pustułka rzucił na blat banknot, nie dbając o resztę. Barman nisko się skłonił. Chłopak wyszedł na ulicę, wierząc głęboko, że w tym lokalu ma od dziś niezłe chody. - Spławiła cię? - spytał. Pierzasta prychnęła. - Mnie? Wręcz przeciwnie. Popijając amfetaminę, Pamela zdradziła wszystkie rodzinne sekrety. - Narkomanka? - Początkująca. Ale popłynie, jeśli tatuś papuga będzie więcej czasu spędzał nad Tamizą. Wracamy do domu. - To co? Mam udawać dilera? - denerwował się Książę. Nienawidził ćpunów i całego narkobiznesu. Pierzasta walnęła pięścią w biurko, aż podskoczył mało wtajemniczony Bajtek. - Nigdy na to nie pozwolę! Nikt z nas nie będzie brał ani udawał, że bierze. To jest warunek. Bajtek, ty też musisz przysiąc, że... Chłopak uniósł w górę dłoń. - Przysięgam. Ja nawet... - Wiem, wiem! - przerwał mu Książę. - Twoją wiedzę na ten temat trzeba by oglądać pod mikroskopem. Może posiać Pameli kwiaty? Marmolada aż się zatrzęsła ze złości. 48 - Nie szkoda ci forsy? A w ogóle... Pustułka siedział spokojnie, przeglądając jakieś chemiczne czasopismo. - Pomysł jest tak zielony, że na wiosnę zjedzą go krowy - odezwał się w końcu. - Pamela jest damulką zainteresowaną wyłącznie stanem konta lub portfela ludzi, z którymi się spotyka. Książę powinien udawać szejka arabskiego z brylantową kartą kredytową i akcjami Stat Oil. Pierzasta pokręciła głową. - Nie wygląda na szejka. Już prędzej na Włocha. - Z włoskiej mafii? Jakaś sycylijska cosa nostra? - rozmarzył się Bajtek. Pustułka zamknął pismo. - Wiecie, że numer piąty był charakteryzatorem w teatrze Roma? Pierzasta klasnęła w dłonie. - Prawda! Myślisz, że wspomnienie Dusi jeszcze zadziała? Bajtek szeroko otworzył oczy. -7 Kim jest numer piąty? Marmolada podparła policzek dłonią. - Musisz wiedzieć, że Pustułka ma siostrę. Rudowłosą Dusię. Dość łagodnego charakteru, choć niezmiernie kochliwą. Jej byli narzeczeni są nam czasami wprost niezwykle przydatni. I wciąż o niej marzą. Wszyscy. -A... ilu ich jest? - Bajtek nerwowo bawił się komputerową myszą. - Obecnie ma jedenastego. Jest ochroniarzem w Banku Kredytowym. - Tym samym, w którym pracuje mama - dorzucił Książę. - Wracając do Dusi, wykorzystaliśmy już numer czwarty: policjanta z dworcowego komisariatu. - Boże! - westchnął Pustułka, waląc się w czoło. - Kurza melodia! Obiecałem biedakowi obiad z Dusią! Książę niecierpliwie zerkał na zegarek. - To co? W końcu kim mam być? Marmolada uważnie mu się przyjrzała. 49 - Ile lat ma Pamela? - Stara - mruknął Pustułka. - Chyba w klasie maturalnej. -To trzeba Księcia odrobinę postarzyć. Powinien wyglądać na dwudziestolatka. Ale co z językiem? Książę wzruszył ramionami. - No problem. Mogę być Włochem amerykańskim. Z oksfordzkim akcentem. Po włosku też znam parę słów. - Da sobie radę - Pierzasta wstała. - Z podrywaniem dziewczyn nigdy nie miał kłopotów. Może przedstawisz się jako kolekcjoner sztuki etruskiej? Bajtek ożywił się. - Trochę poszperałem w bazie danych. I włamałem się do komputera Izby Adwokackiej. Mają stary IBM sprzed dziesięciu lat. Mecenas Lubelski jest wielbicielem malarstwa florenckiego. Dwa lata temu kupił przez Dom Aukcyjny obraz Lorenzettiego. I jeszcze jedno. Wiem, gdzie trzyma pieniądze. - Wiesz?! - wrzasnął Pustułka z niedowierzaniem w głosie. - Niby skąd? - Z komputera, koleś! - syknęła Pierzasta. - To jest urządzenie, które kiedyś samo zrobi rewolucję światową. Bez Marksa, Lenina ani Fidela Castro. -Jako Hugo Mc Fee alias Krzysztof Lubelski otworzył konto w Barc-lays Bank, w Saint Peter Port na wyspie Guemsey w cieśninie La Manche, w niemal ostatnim brytyjskim azylu podatkowym - Bajtek uważnie odczytywał tekst. - 1 po co to? - Marmolada potarła policzek. - PKO mu nie wystarcza? - Pierze brudną forsę - westchnął Pustułka. - Musi być zamieszany w mafijne interesy. Tylko że dwudziestosiedmiocyfrowe konto na Kajmanach jest dla niego na razie nie do ruszenia. Zniknęło razem z kasetą Mikisa Theodorakisa! - Rozumiem, że tam swój szmal trzymająjego mocodawcy. Ale gang naszego Kalafiora jest na to wszystko za krótki. Nie wiedzieli głupcy, 50 komu kradną porsche. To dlatego Marny Franek chodzi z podbitym okiem, a dwóch donosicieli zastrzelono w krzakach na Pradze! - Książę strzepnął niewidoczny pyłek z klapy kaszmirowej marynarki od Bossa. - Dobra. Muszę rozszyfrować tatusia Pameli. Jeśli trzeba, będę Włochem! Z florenckimi obrazami do sprzedania. Gmach operetki zwany Romą przeszedł kilka lat temu metamorfozę i rewolucję techniczną. Ale pokój do charakteryzacji był na dawnym miejscu. Niejaki Lucuś złota rączka był tu wszystkim: alfą i omegą. Przyklejał panom bródki, szwarccharakterom sztuczne blizny, paniom nakładał róż i peruki z wszystkich znanych epok. Jego miłość do pło-miennowłosej Dusi Grałek nie tylko nie zgasła, ale z upływem czasu potężniała. Toteż na widok Pustułki rozczulił się. - I pomyśleć, że miałem być twoim szwagrem! - błękitne oczy Lu-cusia przykryła mgła. - Nic straconego - bąknął Pustułka, popychając Księcia. - To mój kumpel. Mamy sprawę. Wyjaśnili ją na wyrywki w sześć minut. - Żaden problem! - ucieszył się Lucuś, uważnie przyglądając się Księciu. - Masz modelową twarz. Nie chciałbyś zostać statystą w naszej najnowszej produkcji musicalowej? - W „Miss Sajgon"? - Chociażby! - Lucuś natychmiast przystąpił do pracy. Zręczne palce charakteryzatora poszerzyły policzki chłopaka, zwęziły nos i lekko wyostrzyły rysy. Czarny sprej wygładził włosy, zmieniając na dodatek kształt czaszki. Kiedy Lucuś chciał jeszcze wytuszować na sztywno długie rzęsy, Książę ostro zaprotestował. -Nie chcę wyglądać jak włoska panna na wydaniu! Jak to... później zlikwidować? - Zmyć. Gąbką z ciepłą wodą. No, chłopaki, idźcie już, bo mam robotę - wskazał na perukę o długich, jedwabistych włosach z nylonu - Miss Sajgon! 51 Wyszli na ulicę, nie patrząc na siebie. Pustułką wstrząsał niepohamowany śmiech, a Książę czuł, jak go szczypią policzki. W duszy przeklinał całą włoską mafię do siódmego pokolenia i tatusia Pameli z kontem lub bez. „Pod Złotym Jeleniem" unosił się charakterystyczny smrodek palonej trawki. - Że też policja nie zrobi tu nalotu! -wymruczał, szukając wzrokiem czerwonego irokeza Pierzastej. Była tu już od godziny, poświęciwszy ostatnią lekcję. Mogło ją to kosztować obniżenie stopnia z biologii. Siedziała obok Pameli, miętosząc w palcach skręta. Nie miała zamiaru go zapalić. Musiała tylko udawać, by zachować wiarygodność. - O! - zawołała, wymachując różową torebką pożyczoną z szuflady Dusi Grałek. - Jest Dino di Fiore! - Kto? - zdziwiła się Pamela, która była już po dwóch pastylkach amfetaminy. - Mój znajomy Włoch. Jest księciem i marszandem. - Handluje winem? - roześmiała się zielonooka, uważnie taksując przybysza. - Buon giorno - Książę pochylił się nad dłonią dziewczyny w niemym zachwycie. Była naprawdę bardzo ładna i pachniała doskonałymi perfumami. - Pamelo - Pierzasta zrobiła niewyraźny ruch dłonią- poznaj signore Dino. Sprzedaje obrazy. Szczególnie interesuje go malarstwo florenckie. Anielica obrzuciła Księcia spojrzeniem pełnym uznania. Spodobał się jej młody Włoch o doskonałych manierach. Pierzasta podniosła się z krzesła, przeciągając leciutko dłonią po bokobrodach chłopaka. - Uważaj! - szepnęła - odkleja ci się za uchem. To ja was zostawiam! - roześmiała się głośno. - Bawcie się dobrze! Pamelę trochę zdziwiło nagłe odejście dziewczyny, ale wzrok, jaki utkwił w niej nowo poznany, zupełnie ją zniewolił. 52 - Od dawna jesteś w Polsce? - spytała kokieteryjnie. - Od trzech lat - mówił po polsku z silnym amerykańskim akcentem - pochodzę z Nowego Jorku. Tutaj badam rynek sztuki. Szukam koneserów włoskiego malarstwa. - Mój tata! - roześmiała się perliście. -Jest w Londynie, ale wróci za trzy dni. - Poznasz mnie z nim? - spojrzał jej głęboko w oczy, marząc, by nie dostrzegła pracowicie przypudrowanych efektów charakteryzacji. Ale Pamela zaczęła lekko odpływać. - Tak. Jest wściekły, wiesz? Ukradli mu porsche. - Samochód? - Właśnie. Z mojej winy. - Dlaczego? - Tata prawie wciąż podróżuje. Szkoda, żeby fura za pół miliona stała w garażu, no nie? To wzięłam, żeby pojeździć z kumplami. Ale wieczorem zwinęli ją złodzieje. Spod tego pubu! Książę popijał campari, którego nie znosił. Cieszył się, że dziś właśnie był dzień kieszonkowego. -I co? - Nic. Kiedy tata wrócił, dostał szału. A później oni zadzwonili na komórkę. -Oni? -Tak. Złodzieje.Jakiś Kalafior czy Brukselka. Taką podał ksywę. -I co? - Nic. Tatko jest prawnikiem. Ma lepsze chody. Zadzwonił do przyjaciela Holendra. Nazywa się Van den Cloop. A potem okazało się, że wóz od dawna stoi na policyjnym parkingu. Wyobrażasz sobie? Złodzieje chcieli za forsę oddać coś, co już do nich nie należało! Książę zmarszczył brwi, ale poczuł, że napina mu się skóra. - W jaki sposób gliny... to jest, polska policja znalazła samochód? - Nie wiem. Ale kiedy tatko zadzwonił na posterunek, to się okazało, że z parkingu znów ktoś furę ukradł! Książę roześmiał się głośno. 53 Wzruszyła ramionami. Jej głowa lekko opadła. - Tata znów się wściekł. Tym razem zawiadomił jakiegoś oficera wyższej rangi. I Holendra, bo on ma z nimi jakieś układy. Może też jest w mafii? A ty? -Co ja? - Nie jesteś z włoskiej mafii? Książę ucałował jej szczupłą dłoń. Pachniała fadore, francuskimi perfumami, których używała czasem matka. Gdy wybierała się do teatru. - Nie bardzo rozumiem, co łączy twego tatę z tym... jak sama mówisz, podejrzanym Holendrem. Pamela plątała się w zeznaniach. - Oni się przyjaźnią. Od lat. Razem pracują, podróżują. - Do Londynu? -Także. Miesiąc temu byli aż na... Kajmanach! Czy to są wyspy z krokodylami? Tata nic mi nigdy nie mówi. Prowadzi sprawy ważnych biznesmenów... bankowców. A Van den Cloop ma jakieś powiązania z polskim Bankiem Kredytowym. Książę poczuł, że mu cierpnie skóra. 1 to wcale nie z powodu charakteryzacji. „Gdyby się mama o tym dowiedziała! A może powinna?" -pomyślał. -Jak się skończyła sprawa samochodu? Znalazł się wreszcie? - Policja go wczoraj przyprowadziła. Ale i tak nie było kaset. Książę głośno przełknął ślinę. - Kaset? - Rąbnęli kasety z muzyką! - roześmiała się, przewracając oczami. Dwie pastylki amfetaminy wyraźnie rozmiękczyły jej mózg. -Jakąś... grecką! - Może policjanci lubią „Greka Zorbę"? Pokręciła głową. - Ojciec po ich wyjściu znów dostał szału. Stłukł dwa kryształy i paterę na owoce. A potem pojechali z Van den Cloopem na lotnisko, i... 54 tyle go widziałam! -jej włosy opadły na nos, nos lekko stuknął o blat stolika. Była gotowa. Książę ostrożnie rozejrzał się dokoła. Nikt na nikogo nie zwracał uwagi. Muzyka hip-hop dudniła monotonnie, światła stroboskopowe zalewały wnętrze na zielono i żółto. Podniósł się ostrożnie, odstawiając niedopite campari. Wychodząc na ulicę, czuł swędzenie za uszami. Marzył, by zmyć charakteryzację, zanim rozdrapie ją do krwi. - I co? - spytała Marmolada, mydląc mu włosy, z których spływał sprej czarny niczym noc sierpniowa. - Pamela jest wszystkiemu winna. Podprowadziła ojcu porsche pod jego nieobecność. Stary, jak widać, zapomniał wziąć kasetę z wozu. Jest też prawdopodobne, że naklejka z numerem konta na Kajmanach była przeznaczona dla Holendra. Tymczasem nasz Kalafior, nie wiedząc, czyj to wóz, kazał go chłopakom rąbnąć. - Żeby przewieźć narkotyki kradzionym autem. - Właśnie. Ale jak się sprawa źle potoczyła, zażądał, idiota, okupu od mecenasa. I to go definitywnie spaliło. Policja namierzyła „żołnierzy" Kalafiora, zabrała narkotyki, a wóz odprowadziła na parking. Resztę znasz. Kalafior nie miał pojęcia, że naraził się całkiem innej, o wiele groźniejszej mafii. Co skończyło się dwoma trupami na Pradze. To ci, co nas obserwowali: jeden miał krawat w kostki do gry, a drugi cartiera na przegubie. Wrzask, jaki się przetoczył przez podwórze, mógł zbudzić nawet nieboszczyka w trumnie. Labiedziła meliniara Malinowska, wygrażając komuś kotłem w piekle i pocięciem na schabowe. - A żebyś tak jutra nie doczekał! - wygrażała szczotką do zamiatania, przeganiając z podwórza jakiegoś łysola w dresie. Marmolada z rękami w pianie wybiegła ze służbówki. - Czego się pani drze na całą kamienicę? Malinowska, czerwona i rozczochrana, wskazywała dłonią znikającą w bramie postać. - Co on sobie myśli, gówniarz jeden! Przyszedł po zapłatę. Ja mu 55 dam haracz, aż mu mózg wyskoczy! Co też się porobiło? Handlował sobie człowiek uczciwie, a tu jacyś nicponie żądają... -Ile? - O pięćset złotych poszło. Książę w ręczniku na głowie wysunął się z mieszkania Marmolady. - Chciał, żeby mu pani płaciła co tydzień dolę z zarobków na melinie? - Zaraz na melinie! - odwrzasnęła wściekła. - Kto tu mówi o melinie? Wódeczki się czasem z synkiem napijemy, ale żeby zaraz... Do bramy wszedł redaktor Olechowski. Na widok syna w ręczniku znieruchomiał. - Tomek? Głowę myjesz? Tutaj? Książę błyskawicznie ocenił sytuację. - Musiałem. Marmolada dała mi specjalną nalewkę na ziołach. Po dzisiejszej pływalni coś mi się zrobiło z włosami. Pewnie jakaś zaraza czy co... - To się zdarza, panie redaktorze - podchwyciła Marmolada, wycierając dłonie w fartuch. - Tę nalewkę robi moja ciotka. Na wywarze z kory i korzenia łopianu... Olechowski wzruszył ramionami. - Co to za awantura? Na widok dziennikarza meliniara uciekła do mieszkania, prawie gubiąc kapcie. - Jakiś nowy gangster chciał od Malinowskiej dolę - powiedział chłopak, zdejmując ręcznik. Po czarnym spreju nie było śladu. -Trzeba się tym zająć, tato. Przez całe lata meliniara sprzedawała ruską wódkę. Fałszowaną. Ale od jakiegoś czasu włączyła się w to obca żulia. Jeszcze nam dom podpalą. Redaktor zagarnął syna ramieniem. - Idziemy! Musimy poważnie pogadać. Nie tylko o Malinowskiej. Marmolada mocno zacisnęła wargi. - Będzie maglowanie, biedaku - wyszeptała. - Ale wiem, że nas nie zdradzisz. Prędzej zżujesz własny but! 56 * Pierzasta rozglądała się po hali Dworca Centralnego. Profesora zobaczyła dopiero wtedy, gdy skręciła w najciemniejszy zaułek. -To nie jest pana miejsce! - zawołała, siadając po turecku na brudnej podłodze. - Moje zajęła jakaś obca banda. Mają broń i noże. Do czegośmy doprowadzili? Nawet na Centralnym nie można być bezpiecznym. Odrobiłaś zadanie? Pierzasta szurnęła poplamionym zeszytem. -Jasne. Ale miałam kłopot. A nawet dwa. Tu i tu! - szturchnęła palcem. Stary menel zachichotał. - Chciałem cię sprawdzić. Dobra jesteś. Możesz z powodzeniem startować na Sorbonę. Masz tu coś nowego - podał jej brudny świstek. -Jak to rozwiążesz, zjem własną czapkę! Nagle na samym środku hali zakłębiło się. Paru ogolonych mężczyzn z napakowanymi muskularni zaatakowało trzech Murzynów wjeżdżających ruchomymi schodami. - Przeklęci rasiści! - warknął profesor, zakrywając twarz starą kołdrą, z którą się nie rozstawał. Policyjne gwizdki położyły kres bijatyce. - Co jest, panie władzo? - rozłożył dłonie osiłek. - Bananom dołożyłem! Niech się asfalt nie pcha do Europy! Pierzasta zaciskała pięści. Jeden z nich przychodził na podwórko do meliny Malinowskiej. Z tego, co wiedziała, był „żołnierzem" gangstera Cielęciny. Najpoważniejszego konkurenta Kalafiora. - Znam go. Pije w naszej melinie! Profesor naciągnął czapkę. - Dziecko, bój się Boga! Co ty mówisz? Jesteś zbyt zdolna, żeby zadawać się z tego typu ludźmi! -A profesor?-wzruszyła ramionami.-Czemu pan nie siedzi w cieple Biblioteki Narodowej? Starzec skurczył się. - Bo mi się już dawno znudziła. Tu jest jakieś życie, ludzie, których 57 nigdy bym nie spotkał na uniwersytecie. A Dudek nie da mi umrzeć z głodu. Znów kanapki z szynką? Pierzasta skinęła głową. - Dobrze, że pan nie jest wegetarianinem, profesorze. Miałabym kłopot. Czy to ten w zielonym dresie przegonił pana z poprzedniego miejsca? - On. I jego kolesie. Podsłuchałem, że mają na oku jakiegoś dziennikarza. Olszewski czy Olechowski... Pierzasta poczuła suchość w ustach. - Bartłomiej Olechowski? - Tak! Bartłomiej. Zapamiętałem imię, a pamięć mam wyszkoloną. - Co chcą zrobić? Starzec wsunął kanapkę do bezzębnych ust. Chwilę marniał i cmokał. Wreszcie przełknął. - Tu się wiele słyszy. Ci młodzi gniewni nie zwracają uwagi na taki tobołek jak ja. Ich wódz... znaczy szef, ma wykonać wyrok. - Na dziennikarzu? - Tak. Pisał coś o nich niepochlebnego w prasie. Podał nazwiska i nazwy miejscowości, z których pochodzą. Znasz tego Bartłomieja? - Znam. Mieszka w moim domu. Jest ojcem Księcia. Pan wie, opowiadałam. - A jakże. Tego najprzystojniejszego w całej parafii! - zaśmiał się, krusząc chleb. - Właśnie. Muszę go ostrzec. A w ogóle to szykuje się chyba wojna gangów. - Wojna, moje dziecko, to tylko kontynuacja polityki innymi środkami. Tak powiedział mój niegdysiejszy idol Karl von Clausewitz. Przed stu sześćdziesięciu laty. Ci gangsterzy są uzbrojeni. To zmienia nieco skalę problemu. „Nie odkładaj słuchawki, mała, kiedy usłyszysz strzał. Nakryj tylko na jedną osobę". Pierzasta pomachała mu ręką. Bardzo lubiła menela geniusza. I nie żałowała, że jest na Dworcu. Tu był dostępny. Jak powietrze. 58 - Synku - mówił redaktor Olechowski z głębi zielonego fotela -coś się musi zmienić. - Ale co? - zasępił się Książę. - Przecież nie masz problemów? - Mam. Obawiam się, że niewiele o nich wiesz. I może nie powinieneś. - Ciekawe, dlaczego tak sądzisz? To, że chronisz mamę żyjącą w całkiem innym świecie, rozumiem. Aleja chodzę po tej samej stronie ulicy co ty. - O tym właśnie chciałem porozmawiać. Nie podoba mi się twoja zażyłość z gangsterami. -Tylko z jednym. Marnym Frankiem. Pomogłem mu kiedyś, a on odczuwa wdzięczność. -Tomek! - ojciec przymknął oczy. - Nie kłam. Coś znowu kombinujecie. Ty, Kasia i... siostrzenica stróżki. - Marmolada. Także Pustułka. Syn Grałków. Przecież razem chodziliśmy do tej samej podstawówki. Dziennikarz poruszył się. Na biurku zadzwonił telefon. -Tak, słucham. Michał? Nie, nie boję się. Posłuchaj, synku. Nie przestanę pisać o gangach. Dlaczego? Bo są! Michał, na siłę to można przesuwać fortepian, ale nie zmieniać życie! Kto wydał wyrok? Nonsens. Dzwonek do drzwi ostro zabrzęczał parę razy. -Już idę! -wrzasnął Książę, wściekły, że nie usłyszy dalszego ciągu rozmowy ojca z Michałem, prawnikiem i policjantem. - To ty? - zdziwił się na widok Pierzastej. - Wydali wyrok na twojego tatę! - warknęła. - Skąd wiesz? -Od profesora. Z Dworca Centralnego. Słyszał, jak gangsterzy opowiadali, że zlikwidują dziennikarza... twojego... - No, no! - odezwał się Bartłomiej Olechowski, stając na środku przedpokoju. - Dobre nowiny szybko się rozchodzą. Czy to znów „NNN Biuro Detektywistyczne"? Myślałem, że skończyliście działalność w podstawówce! 59 Pierzasta spuściła wzrok. - Najgorzej to nie doceniać maluczkich - szepnęła. - A tak w ogóle to nie ma już Krainy Oz. Pamięta pan, jak nam czytał na głos bajki? 1 pani Karolina? Redaktor przesunął palcami po włosach. - Tak, czasy się zmieniły i dynia nie stanie się już karocą Kopciuszka. Dorastacie. Książę zasępił się. - Cieszę się, że wreszcie to zauważyłeś. Nasz dom staje się pomału centralą przeróżnych gangów i... - Tomek, przecież sam bronisz tego Franka z Poznańskiej! Książę odwrócił głowę. - Bo to nasz gangster, tato. Stąd. Chodził do tej samej klasy co ja, a jego ojciec latami przynosił nam mleko pod drzwi. Już zapomniałeś? - Pamiętam. Malinowska też jest „nasza", co? 1 jej melina? Pierzasta zdjęła plecak z ramienia. - Ma pan rację. Nasza. Ale teraz do jej „gniazda" zaczynają sfruwać niebezpieczne ptaki. Żądają okupu. Dopóki tu się wałęsali mali pijaczkowie, niezłego się nie działo. Książę ma rację: jak nie dziś, to jutro na naszym podwórku wybuchnie bomba. Bo mieszkamy tu, gdzie mieszkamy. I coś z tym trzeba zrobić. - Pisałem o tym. Policja będzie monitorować kwartał ulic. Komendant obiecał... Książę aż przysiadł ze śmiechu. - Tato, nie bądź naiwny. Policja nie znajdzie nawet swoich pięciu palców w rękawiczce. Trzeba wywalić Malinowską na trzecie piętro, a zegarmistrza z wnukiem dać na parter! Załatwimy dwie sprawy za jednym zamachem. - Tylko że administracja stanie okoniem! - wzruszyła ramionami Pierzasta. - Meliniara ich opłaca. Marmolada wie to od ciotki. - A tak naprawdę chodzi wam o sytuację tego nowego chłopaka? Na wózku? -Jasne! Jest geniuszem komputerowym. Dołączył do nas. Ale ze- 60 garmistrz Kurek sam nic nie zdziała. Jest stary i cienko przędzie. Gdyby nie rodzice Bajtka w Niemczech... Redaktor Olechowski złagodniał. - Nie wiedziałem, że... Łomot kroków na schodach zagłuszył ostatnie słowa. Wpadł Pustułka z rozwianym włosem. - Rozwalają szyby u Malinowskiej! - wrzasnął. - Mnie o mało nie pobili, kurza melodia! -Kto? - Gang. Obcy. Niech pan dzwoni po policję, redaktorze! Trzy telefony i trzy różne odpowiedzi: nie ma radiowozu, ekipa już jedzie, właśnie mamy akcję na Dworcu Centralnym. Nikt nie przyjechał. Godzinę później dozorczyni wraz z przerażoną właścicielką mieszkania na parterze zamiatały rozbite szkło. - A gdzież to nasza Fujara!? - wściekała się Marmolada, zmywając ślady krwi. - Pani synek! - Zabrali go wczoraj. Do izby wytrzeźwień. Rozrabiał na rogu Wilczej. No... pod knajpą „U Wesołego Józia". Chyba dziś, biedaka, wypuszczą. Jak nie... zabraknie mi towaru. Dozorczyni z trudem wyprostowała grzbiet. - Zamknie pani melinę. Lokatorzy napisali protest. Że obcy tu się włóczą. 1 zapłaci pani za szybę u zegarmistrza. -Ja? - A kto? - wrzasnęła Marmolada. - Redaktor Olechowski już panią opisze w gazecie. 1 policja wreszcie zrobi porządek. Bo takiego numeru, jak ten dzisiejszy, jeszcze nie było! Bajtek wrzucał na wrzątek mrożone pierogi. Marmolada natychmiast pospieszyła z pomocą. - Nie trzeba - odsunął ją stanowczo. - Muszę być samowystarczalny. Zrozum. Rodzice chcą, żebym żył normalnie. Jak wy wszyscy. 1 mają rację. Gdybym tylko mógł wyjechać do parku... 61 - Wyjedziesz! - Marmolada zacisnęła zęby. - Ty wyjedziesz posłuchać ptaków, a ja... - odgarnęła włosy - zarobię na operację plastyczną. Ta blizna musi zniknąć. Inaczej nigdy... nie zapomnę. Bajtek milczał. Wiedział, że nie wolno pytać. - Co gotujecie? - Pierzasta rzuciła plecak pod ścianę. Usiadła po turecku na podłodze. - Ruskie. Ze skwarkami. I zieloną sałatą. Chcesz? Potrząsnęła włosami. - Nie. Zarządziłam walne zgromadzenie. Zaraz tu będzie Książę i Pustułka. Znacie już nowiny? Bajtek pozwolił Marmoladzie odlać wrzątek. Z tym miewał czasem kłopoty. -Jasne. Dali wycisk Malinowskiej. Lokatorzy podpisali petycję do administracji. Tylko ta z drugiego piętra się wyłgała. Ona nie ma poczucia... wspólnoty. Taka już jest. O, cześć, chłopaki! Zamknijcie drzwi. Musimy zrekapitulować fakty i podjąć natychmiast decyzję, co dalej. - Bo stoimy w miejscu - mruknęła Marmolada. - Właśnie. -Jest tak - Pierzasta uniosła dłoń. - Mecenas Lubelski dzięki nam stracił numer konta na Kajmanach, a w związku z tym dostęp do pieniędzy. Nie wiemy, swoich czy cudzych. Nalepka na taśmie z grecką muzyką jest u Bajtka. - Bezpieczna. Mam taki schowek w poduszce od fotela. - Dobrze. Dalej. Wiemy, że Pamela, córka Lubelskiego, podprowadziła tatusiowi porsche, zanim zabrał ze schowka kasetę. Dalej. Gang Kalafiora ukradł ten samochód, by nim przewieźć trefne narkotyki. Złapała ich, całkiem przypadkiem, drogówka. Zabrali „żołnierzy" i towar. Samochód przeczesali... - Niedokładnie! - ...i odstawili na policyjny parking do wyjaśnienia. - Co było dalej, wiemy! - wymruczał Pustułka. - Guzik prawda! - zaprotestował Książę. - Marny Franek, człowiek 62 Kalafiora, daje mi zlecenie, by wyciągnąć wóz z parkingu. Dlaczego? Skąd wie, że coś jest w środku? Coś, co nie jest własnością ludzi Kalafiora? Czy dwaj gangsterzy, którzy nas śledzili i zginęli od postrzału, coś Kalafiorowi donieśli? Doszło do wojny? W końcu to niebagatelna kwota, te nasze dziesięć tysięcy. - Właśnie. Co z forsą? - Pustułka wzrokiem żebrał o litość. - Nic nie mamy. Pierzyna pusta. Już zaciągnąłem dług u rodziców. Książę rozłożył ręce. - Podobno stracili... płynność finansową. Ale Marny Franek wie, co to honor. Skoro zlecił zadanie... - Dzisiejsi bandyci nie znają pojęcia honoru. Nie te czasy. Kiedyś Marny Franek w zębach przynosił pieniądze. Zanim upłynęło czterdzieści osiem godzin! Pierzasta wstała. Jej kręcone grajcarki opadały dziś na oczy. - Spokój! Sprawa forsy jest ważna. Ale nie najważniejsza. Co jeszcze wiemy? Że mecenas Lubelski z Holendrem Van den Klopsem, czy jak mu tam... polecieli do Londynu. Pewnie się gęsto tłumaczą, gdzie zapodzieli numer konta, na którym jest co najmniej sześciocyfrowy rachunek. Trzeba się dokopać do Holendra. - O ile jest prawdziwy - powiedziała Marmolada, wyrzucając parujące pierogi na talerz. - Wsuwaj, Bajtek. My już dawno jesteśmy po obiedzie. Jak sprawdzić Holendra? Bajtek przełknął skwarkę, nie odrywając dłoni od klawiatury. - Można pogrzebać w hotelowych komputerach. Jeśli nie ma tu własnej willi, może mieszka w hotelu? Książę, jak dokładnie brzmi jego nazwisko? - Van den Cloop - Książę sięgnął po tubkę kremu. Wklepywał go sobie w swędzącą skórę. - Nie mógłbym być aktorem. Jak oni wytrzymują charakteryzację... - Jeeest! - wrzasnął Bajtek, o mały włos nie zakrztusiwszy się pierogiem.-Taki mieszka w hotelu Mercure. Pokój sześćdziesiąt dwa. Van den Cloop. Biznesmen z Amsterdamu. Handluje dziełami sztuki... Książę rozparł się w fotelu. 63 - Nie wierzę. To jest przykrywka. Pewnie handluje narkotykami. Trzeba by... przycisnąć Michała... Pierzasta zatrzepotała dłońmi. - Nigdy! Twój brat jest związany z policją. Nie dość, że nas wsypie, to jeszcze wszystko wypapla szefom. Skąd wiesz, że w wydziale, w którym pracuje Michał, nie ma jakiejś gangsterskiej wtyczki? Mało się o tym słyszy w telewizji? Książę spuści! głowę. - Masz rację. O ile znam Michała, natychmiast złoży meldunek swoim przełożonym. Jest taki... zasadniczy. 1 lojalny. Pustułka przestał się bawić żelastwem, którego miał zawsze pełno w kieszeniach. -Ja chcę, kurza melodia, zarobić tę forsę. I puścić w skarpetkach Holendra razem z adwokatem. Coś mi się wydaje, że wojna między Kalafiorem a Cielęciną rozegra się niebawem na naszym podwórku. Cielęcina nie jest z Warszawy. - Z Pułtuska - dorzuciła Pierzasta. - Profesor podsłuchał jego ludzi na Dworcu. To faszyści. Napadli na trzech czarnoskórych cudzoziemców. Pobili ich. - Nie rozpraszaj się - Pustułka nieraz przywoływał Pierzastą do porządku. - Jeśli to Cielęcina stracił dwóch ludzi, wie, czyja to sprawka. Obserwowali Marnego Franka nie bez kozery. A potem szpiegowali nas. Może wszyscy mają namiary na Lubelskiego i Holendra? Pierzasta potarła nos. - Nikt nie ma prawa nas wyprzedzić! Trzeba się zająć tym holenderskim klopsem z hotelu Mercure. Tylko my wiemy, że wraca za trzy dni! Hol hotelu Mercure idealnie nadawał się do zadania, jakie sobie wyznaczyli. Na podwyższeniu stało kilka kawiarnianych stolików. Z ciastkarni tuż obok zgrabne kelnerki donosiły słodycze i kawę. Obserwację prowadzili na zmianę. W końcu przy recepcji pojawi! się rudawy, przysadzisty facet. Bardzo białą skórę miał upstrzoną piegami. - Przepiękny to on nie jest, ten nasz Holender - rzuciła przez zęby 64 Pierzasta, ubrana w trochę zbyt obszerny kostium z matczynej szafy. Ulizane włosy spięła złotą spinką. Delikatny makijaż zrobił z niej seksowną nastolatkę. Oparła się o ladę, wyciągając dłoń z wąską kopertą. - Czy to był pan Van den Cloop z Amsterdamu? Recepcjonista odłożył klucz na właściwe miejsce. - Tak. Chce pani zostawić wiadomość? - Właśnie. . - I jak? - spytał Pustułka, liżąc lody. Stał na zewnątrz, zapatrzony w ruszające z parkingu srebrzyste volvo. - W porządku. Zostawiłam list. - Ciekawe, czy spanikuje? Książę „obstawiał" willę na Mokotowie. Zza żywopłotu wejściowe drzwi były słabo widoczne. Bał się jedynie, że Pamela wróci wcześniej. -«Sdyby przypadkiem nadeszła, ty przejmujesz obserwację! - mruknął d Marmolady. - Mimo wszystko mogłaby mnie poznać. A nie jestem włoskim amantem. - W porządku. Mnie Pamela nie widziała na oczy. Sądzisz, że nasi panowie dadzą się nabrać? - Mam nadzieję. Bajtek wydrukował list na podrobionym blankiecie hotelowym. Ale wklepał tylko dziewięć cyfr. Zastanowią się, kto ich szantażuje. I wtedy muszą sobie wyznaczyć spotkanie. Uwaga, ktoś idzie... Ukryli się za grubym pniem kasztanowca. Mecenas Lubelski trzasnął furtką. Elektroniczny zamek zaskoczył. Był wysokim, doskonale ubranym blondynem, z lekko siwiejącymi skroniami. Kierując się do parkującego przy krawężniku śliwkowego porsche, podniósł do ucha telefon. -Jadę. W tej samej chwili Książę wystukał numer komórki. Miał ją od niedawna. Pozazdrościł Pustułce, bowiem w rodzinie Grałków, handlujących na Stadionie, telefon komórkowy był przedmiotem tak samo ważnym jak widelec. -Jedzie - powiedział. 65 * Pustułka pod hotelem Mercure odebrał meldunek. -Jedzie. Są umówieni. - Ale Van den Klops dopiero co ruszył swoje volvo... - Pierzasta zacisnęła wargi. - Może się umówili gdzie indziej? - Nie! Już wraca! - chłopiec odwrócił się do wystawy. Stali obok hotelu, tuż przy salonie samochodowym. Wyglądali na parę nastolatków z zachwytem wpatrzonych w błyszczące lakierem wozy. I rzeczywiście. Van den Cloop, ku zdziwieniu parkingowego, oddał mu kluczyki. - Proszę odprowadzić wóz do garażu. Mam spotkanie. - Teraz my! - szepnęła Pierzasta, wyciągając dłoń. - Gdzie to cudo? - Żadne cudo! - wzruszył ramionami chłopak. - Zwykła pluskwa. Ormianie sprzedają je na bazarze. Pewnie z magazynów poradzieckich służb specjalnych. Na stadionie jest tego pełno. - Zadziała? - Pierzasta z uwagą przyglądała się maleńkiemu przyrządowi z magnesem. - Dobrze, że tam są metalowe stoliki. - Zadziała. Sprawdziłem. Jak już ją podczepisz pod blatem, zmywaj się. Czekam po drugiej stronie. - Tam gdzie But-Hala? - Tak. Słuchawkę włożę do ucha. Holender z niecierpliwością wkroczył do holu. Portier podał mu klucz i list. Mężczyzna przebiegł papier wzrokiem i zaklął, o dziwo, wcale nie w języku Niderlandów. Rozejrzał się uważnie po wnętrzu, ale nic nie zwróciło jego uwagi.Jeden stolik zajmowali dość hałaśliwi Francuzi, drugi - leciwa dama czytająca „L'Osservatore Romano". Van den Cloop usiadł tuż pod schodami prowadzącymi na półpiętro. Pierzasta przestępowała z nogi na nogę. Zdjęła żakiet i została w kolorowej bluzce. Spódnicę podciągnęła do pół uda i rozwichrzyła włosy. - Dobrze? - Może być. Uwaga! Jedzie nasze kochane śliwkowe porsche. Szkoda, że Bajtek nie może widzieć akcji. Tyle się natrudziłem, by zostawić 66 tajną wiadomość na automatycznej sekretarce mecenasa. Mówiłem głosem bardzo starej kobiety. A potem szczekał mój pies... - Psa robisz najlepiej! - roześmiała się Pierzasta, ściskając w garści urządzenie podsłuchowe. - Musieli obaj wpaść w panikę. Korzystając ze zwalniającego się miejsca, mecenas Lubelski zostawił wóz na zewnętrznym parkingu. Szybkim krokiem skierował się ku obrotowym drzwiom. - Idź. Ale uważaj. Pierzastej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wbiegła tuż za prawnikiem, kierując się ku stromym, kręconym schodkom. Kiedy tylko mężczyźni wymienili w milczeniu uścisk dłoni i usiedli w ciasnych fotelikach, zagrała swoją rolę najlepiej jak umiała. Ze stukotem obcasów zaczęła zbiegać z góry. Pośliznęła się na przedostatnim stopniu, lądując z zadartą spódnicą tuż u stóp zamawiających kawę dżentelmenów. Mecenas rzucił się na pomoc. - Nic się pani... nic ci się nie stało? - Nnnie - wyjęczała Pierzasta, masując kostkę. Lewą dłonią chwyciła się blatu stolika, zostawiając tuż pod nim ormiańską pluskwę. Była tak rozbawiona własną rolą i pewna jej efektu, że zdążyła jeszcze sprawdzić, czy magnes mocno trzyma. Działał bez pudła. - Dziękuję, przepraszam... - kulejąc, przeszła przez cukiernię do drugiego wyjścia. Zaraz za rogiem wpadła na Pustułkę. - I co? Pomachał dłonią. Z jego ucha spływał cienki, spiralny drucik, sprytnie podłączony do trzymanego w dłoni dyktafonu. - Nagrywa się. Rozmowa obu panów nie trwała długo. Po pół godzinie rozjechali się, każdy w swoją stronę. Pustułka wszedł kupić dwa ciastka. - Te z orzeszkiem proszę. Do papierka. Wychodząc z hotelowego holu, oparł się o pusty stolik. Jego zręczne dłonie zdjęły pluskwę. -Jeszcze mi się przydasz, maleńka - wymruczał, zatapiając zęby w kruchym cieście. 67 * Mogli się spotkać dopiero wieczorem, w studiu komputerowym Bajt-ka. Z nadzieją, ale i wielką obawą włączyli dyktafon. - Ktoś zostawił mi wiadomość na sekretarce - zaczął mecenas Lubelski przyciszonym głosem. - Podali tylko dziewięć cyfr, ale to i tak znaczy, że mają numer konta. - Mnie zostawili list w recepcji. Na firmowym papierze hotelu. Możliwe, że to ktoś z obsługi. - Szpicel? Sądzę raczej, że numer konta na Kajmanach dostał się w ręce policji. Węszę prowokację. - To co robimy? - w głosie Holendra brzmiał niepokój. Jego polszczyzna była nienaganna. - Może to jednak konkurencja? Przecież nie zostawimy dwóch milionów dolarów. Tym bardziej że nie należą do ?nas. Mój mocodawca kazałby mnie zlikwidować. To jasne. Mecenas milczał przez chwilę. - Sprawdzę u swojego informatora. Jest w Biurze Śledczym. To „Alfa". -A drugi? - „Beta". W Banku Kredytowym. Czyj to był pomysł z tą grecką kasetą? Bauera? Idiota! - Nie taki znów idiota! - warknął Holender. - Teraz tylko on może dysponować naszymi pieniędzmi. Gdyby nie pańskie niedbalstwo... A tak między nami... nie mógłby pan oddać córki do szpitala odwykowego? - Dlaczego? Co pan sugeruje? -Jest narkomanką, mecenasie. Ćpa codziennie w pubie „Pod Złotym Jeleniem". Moi obserwatorzy donieśli, że kręci się koło niej jakiś Włoch... - O, do diabła! - zaklął Książę. - Namierzyli mnie! Pustułka wyłączył dyktafon, to było całe nagranie. - Nie pękaj. Byłeś w pełnej charakteryzacji. Pierzasta zamyśliła się głęboko. - Kim jest Bauer? I mają swoich ludzi. W policji i banku. Coś trzeba z tym zrobić, panowie! 68 Fujara, zwolniony z izby wytrzeźwień, znów brzęczał wózkiem pełnym fałszowanego alkoholu. - Uważaj, Malinowski! - krzyknęła dozorczyni, wylewając na podwórko kubeł brudnej wody. -Jak tu się zaczną schodzić gangsterzy, to cię zamkną na dobre. Fujara tylko wzruszył ramionami. - Niech pani nie straszy Mnie nic nie zrobią. - A wczoraj kto wybił szyby? Fujara przesunął dłonią po nieogolonych policzkach. - Chcieli haraczu od mamusi. Ale nie dała. -Jeszcze tu wrócą. A na was złożyłam doniesienie do administracji. Fujara ryknął śmiechem. - Do Fijałkowskiej? Co to rynny miała wymienić? Niech mnie pani nie rozśmiesza. Mamusia co tydzień płaci pięćset. Stojąca w bramie Marmolada zacisnęła wargi. Ruszyła ku sklepikowi, w którym kupowała właśnie butyjedna z podopiecznych Marnego Franka. - Coś musimy zrobić! - wrzasnęła w furii. Pustułka zamknął kasę. Klientka kiwnęła głową z uśmiechem. - Sonia też przyjdzie. Jak dostanie dziesięć procent rabatu - powiedziała ze wschodnim zaśpiewem. - To do widzenia. - Co mamy zrobić? - Pustułka rozłożył podręcznik do historii. -Przez ten sklep nie wyrobię się ze starożytnymi. - Pomogę ci - odparła Marmolada, opierając się o ladę. - O Grekach i Rzymianach wiem wszystko. Ale ty mi pomóż zrobić coś z meliną. Malinowski zwiózł do składziku ze czterdzieści butelek bez akcyzy. - Znów ogołocili jakiegoś tira? Co mam zrobić, kurza twarz? - Trzeba wysiać pismo do administracji. -Już to lokatorzy robili parę razy. Bez skutku. Marmolada zmrużyła oczy. - Ale teraz moglibyśmy, przy pomocy Bajtka, wysłać jakieś lipne ostrzeżenie do władz. Nad tą Fijałkowską jest dyrektor. Trzeba go postraszyć. 69 Pustułka zagwizdał jak słowik. -To jest myśl. Wciągnąć w to jeszcze jakiegoś radnego, kogoś z policji... wiem! Numer szósty pracuje w Gminie Centrum. Jest, co prawda, tylko urzędnikiem najniższego szczebla, ale dla Dusi zrobi wiele. No... wszystko. W małej kawalerce na trzynastym piętrze bloku Za Żelazną Bramą dwóch mężczyzn i młoda kobieta popijali czerwone bordeaux rocznik 1962. Twarz starszego pozostawała w cieniu abażura. - Niezłe. Co o tym myślisz? -Wiesz, że szczegółów nie podam. Ani tobie, ani Majce. - Ale masz ich na oku? -Tak. Przecież obiecałem. Wcale dobrze sobie poczynają. Ale szczegółów jeszcze nie znam. Błękitnooka dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. - Mają fantazję. Każdy z nich to ciekawostka przyrodnicza dla dobrego psychologa. Razem mogą być nie do pokonania. Starszy mężczyzna odstawił kieliszek. Sięgnął po malutkiego krakersa z serem i oliwką. - A jeśli coś się któremuś stanie? Przecież nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa. To nie czasy Emila i detektywów! Jeśli wiesz, o której książce myślę. - Wiem. Ale dajmy im poszaleć. Lepiej, żeby coś robili dla dobra ludzkości, niż ćpali za rogiem lub upijali się winem marki wino. Są normalni. 1 wiedzą więcej niż my. - Dopóki nie zaczną posługiwać się bronią. Dziewczyna obciągnęła błękitny sweterek. - Nie zrobią tego. To nie leży w ich charakterach. Choć nie mieliby z jej zakupem najmniejszych kłopotów. Na bazarach jest wszystko. Nawet karabiny wyborowe, wyposażone w celowniki optyczne z nolctowizorami. - Przesadziłaś, Majka. - Nie. Wczoraj patrol znalazł w kraciastej torbie granaty z napędem rakietowym. 70 Starszy mężczyzna odstawił pusty kieliszek. - Nie wiedziałem, że coś takiego istnieje. Młodszy westchnął. - Istnieje. Także poludniowokoreańskie urządzenie podsłuchowe. Sprzedają je Ormianie i Mongołowie. Ostatnie cuda techniki. Nasi testowali je wsadzie. - A sędzia o tym wiedział? Młodszy roześmiał się. - Nie. 1 bardzo dobrze. Takie czasy. - Więc nic im nie grozi? Dziewczyna spoważniała. -Tego nikt nikomu nie może obiecać. W dobie terroryzmu... Siedzieli na dywanie w pokoju Bajtka w kręgu bladego światła padającego z ekranu komputera. - Napisałeś? Megabajt skinął głową. - Skopiowałem z innego o podobnej treści. Włamałem się do pliku administracji centralnej. Mają stary sprzęt. - I bardzo dobrze - stwierdziła Pierzasta. - Kto podpisze? -Jak to kto? Ich najwyższa władza. Bajtek skinął głową. - Trzeba skopiować jego podpis z dokumentu. A potem przenieść komputerowo. Żaden problem. Specjalista zaraz by się połapał. Ale nie wierzę, żeby zatrudniali tam jakiegoś specjalistę. - Myślicie, że Fijałkowska się przestraszy? - Marmolada sceptycznie potrząsnęła włosami. - Na tę babę nie ma rady! Nikt jej nigdy nie udowodni, że wzięła łapówkę. Książę zmarszczy! brwi. - A gdyby tak... jeszcze raz posłużyć się pluskwą? Albo nagrać rozmowę? Marmolada roześmiała się. - Chcesz Malinowskiej dać dyktafon? 71 Pierzasta uciszyła ich ruchem dłoni. -Ja pójdę. Pustułka zagdakał niczym stadko kur. - Co masz na myśli, kurza melodia? Chcesz się przebrać za meli-niarę? Pierzasta miała wizję. I, jak zwykle, nie potrafiła się z nią rozstać. - Ucharakteryzuję się u Jacusia. Będę udawała milionerkę, która chce coś załatwić w urzędzie za grubą łapówkę. Spojrzeli na nią sceptycznie. - Trzeba by nad tym pomysłem popracować - zastanowił się Baj-tek. - A co z forsą od Marnego Franka? Książę uspokoił go ruchem dłoni. - Powiedziałem, że będzie. Kalafior trochę się boi. Nie chce się niepotrzebnie wychylać po wpadce z narkotykami w porsche. I po zlikwidowaniu ludzi Cielęciny. Myślę, że oba gangi wzięły na wstrzymanie. Ale to niedługo potrwa. Puszczamy następną wiadomość do mecenasa? Telefonicznie? Pustułka ucieszył się. - Znów mam udawać starą, bezzębną babę? Pierzasta potrząsnęła głową. - On na pewno nagrywa wszystkie rozmowy. Te na sekretarce. Ale zrobimy co innego. Spreparujemy dokument z banku na Kajmanach. Da się to zrobić? Bajtek wzruszył ramionami. - Tak. Ale blankiet będzie lipny. Tylko trochę podobny. Jak z banku wirtualnego. Specjaliści by się zaraz poznali... mogę ściągnąć wzór z Ban-co of Bilbao. Albo włoskiego Di Santo Spirito. No problem. - O czym chcesz zawiadomić mecenasa Lubelskiego? - Marmolada zatarła dłonie. Pierzasta zamyśliła się na moment. - Napiszemy, że zgodnie z dyspozycją, bank na Kajmanach przekazał milion dolarów na rzecz głodnych dzieci w Biafrze. - Gdzie? - Pustułka puknął się w czoło. 72 - Biafra. Afryka. Nie oglądasz telewizji? Pokazywali dzieci, które nie jadły niczego od tygodni. Książę przygryzł wargi. - A gdyby tak naprawdę? - Naprawdę co? - wyszeptał Bajtek. - Przelać tę forsę na konto Czerwonego Krzyża w Afryce? Cztery pary oczu spoczęły na jasnej głowie sparaliżowanego chłopca. - Nie - powiedział cicho. - To niemożliwe. Mogę robić różne sztuczki na użytek półgłówków z pułtuskiej mafii. Ale wydać prawdziwego polecenia przelewu nie mogę. 1 nie chcę. - Szkoda. - Pierzasta już myślała o czymś innym. - Musimy dać bobu mecenasowi i temu Van Klopsowi. Niech im skóra cierpnie. Napisz zawiadomienie na adres Lubelskiego, że taki przekaz poszedł. Milion na Czerwony Krzyż. W Afryce. - Chcesz wysłać papudze coś w rodzaju dowodu przelewu? - dopytywał się Bajtek. Jego jasne oczy błyszczały wesołością. - Fałszywkę. Ale od razu się nie połapią. Na jutro. Muszę ściągnąć z pliku lipny wzór dokumentu. - Rozległ się dzwonek do drzwi. - To moja nauczycielka angielskiego. Sorry, koledzy... Wyszli gęsiego, uśmiechając się szeroko do szarej, zasuszonej myszy w kapeluszu typu grzybek. - Ma pani wspaniałego ucznia! - zaszemrała Pierzasta, puszczając oko. Mysz uśmiechnęła się sztuczną szczęką. - O yes. Yesss - zasepleniła. Zbiegali po schodach z hałasem. Tuż przy drzwiach mieszkania redaktora Olechowskiego Marmolada zatrzymała się. - Ojciec się nie przejął? - szepnęła. -Tym... no, wyrokiem? Książę wzruszył ramionami. - Pocztę odbiera w rękawiczkach. Na wypadek gdyby go gangsterzy chcieli posypać wąglikiem. Albo innym świństwem. Ale serio... to ja się bardziej boję. 73 - Ci od Marnego Franka nic mu nie zrobią - mruknęła Pierzasta. -Ale gang Cielęciny? Diabli wiedzą... Marmolada! - zatrzymała schodzącą. - Uważaj na wszystkie paczki... wiesz... -Wiem. Mogą chcieć podłożyć bombę. Ciotkę już ostrzegłam. Choć ona, biedaczka, starej daty, nie ma za grosz wyobraźni. No, lecę poczytać lekturę. Na jutro. Książę kończył właśnie rozdział traktujący o hodowli niebezpiecznych bakterii, gdy do jego pokoju wszedł Michał. - Cześć, brat. Co cię tu przywiało? Wysoki trzydziestolatek o zrośniętych jak u ojca brwiach pokazał w uśmiechu białe zęby. - Stary coś doniósł? Michał, wiesz przecież, że... - Wiem. Ale tym razem boję się, że wdepnęliście w niezłe bagno. A ty chcesz, jak baron Miinchhausen, wyciągnąć się z niego sam za włosy. Nie dasz rady, bracie - oparł się o biurko. - Nie właź z łapami w lekturę! - rozzłościł się Książę. - Siadaj na fotelu. Michał usiadł, krzyżując nogi. - Nie chcę cię pouczać... - Więc nie rób tego. -Ale... odczep się od hotelu Mercure. Książę przygryzł usta. - Co wiesz? 1 kto nas szpieguje? - Wiem sporo. A łazi za wami jeden z naszych. Nie zauważysz. Jest, niestety, mówię to z prawdziwym żalem, lepszy od ciebie. Nie powinienem puszczać pary z ust. Ale tata... - Tata sam ma problem. Gang wydał na niego wyroić Michał zmarszczył brwi. - Skąd o tym wiesz? - A ten twój geniusz nie wie? Podobno jest lepszy? Też bym ci nie truł, ale tata jest w prawdziwym niebezpieczeństwie. I to nie ja je sprowadziłem. Tylko taty artykuły. Chodzi o gang niejakiego Cielęciny. W po- 74 licji mają wtyczkę o ksywie „Alfa". Informator. A w Banku Kredytowym... - Wiem - Michał słuchał z przymkniętymi oczami. - Dobrze. Od jutra ojciec ma ochronę. Jak widzisz, nie lekceważę twoich informacji. Ale Mercure'ego zostaw w spokoju. Też nad nim pracujemy - wstał, wyciągając rękę. - Cześć, brat. I, na Boga, uważaj na siebie. I swoją paczkę. -Amen -westchnął Książę, słysząc trzaśniecie drzwi. - Skąd tajnia-cy wiedzą o hotelu Mercure? Łażą za Pierzastą? Za Pustułką? Za mną? Diabli nadali! - Gliny mogą wiedzieć, że rąbnęliśmy śliwkowe porsche z policyjnego parkingu - powiedział Książę następnego dnia, gdy dogonił idącą do szkoły Pierzastą. Zielone kędziory załopotały. - Michał? -Tak. Był wczoraj wdomu. Powiedziałem mu, żeby miał oko na ojca. - Wiedział o tym? - Chyba nie. Naprawdę się zmartwił. - To dobrze. Znaczy, że za mną nie łażą. Bo to ja pierwsza dowiedziałam się na Centralnym od profesora. Pustułka dwa razy wyciągał z kasy sto złotych. I dwa razy je tam chował z powrotem. -Już nie dam rady zwrócić! - wystękał z żalem. Zamknął sklepik z butami i zarzuciwszy plecak, wyszedł z podwórka na spotkanie Marmolady. -Jak tam lektura? - zarechotał. Dziewczyna zacisnęła usta. - Lepiej powiedz, kiedy była trzecia wojna punicka! Chłopiec stracił dobry nastrój. - Dobrze. Nie wściekaj się. Masz list? Marmolada trzepnęta dłonią po kieszeni. 75 - Mam. Nasze odciski palców wytarte. Wrzucę do skrzynki... - Nie! - wrzasnął Pustułka strasznym głosem, aż się obejrzała pani z pieskiem. - Nie. List idzie przecież z Kajmanów. Nie można nalepić polskiego znaczka. Trzeba inaczej... -Jak? - zafrasowała się Marmolada. - Numer dziewięć - westchnął Pustułka. - Numer dziewięć pracuje na poczcie głównej. W sortowni. Marmolada westchnęła.* - Dziewiąty narzeczony Dusi? Pomoże? - Obiecam mu obiad z rudą. Marmolada roześmiała się wesoło, płosząc stadko wróbli. - Który to już obiad? Pustułka zerknął na nią spod oka. Ale Marmolada naprawdę życzyła Dusi Grałkównie wszystkiego najlepszego. - Trzeci. Dusia nic jeszcze o tym nie wie. Będzie wściekła. -To nic jej nie mów. Zaprosisz ich wszystkich hurtem. Na pieczeń z marchewką. Jak się to wszystko skończy. I będziemy wreszcie bogaci. W pokoju komputerowym Bajtka omawiano ostatnie wydarzenia. Książę zdawał relację z obserwacji willi mecenasa. - Pamela i ja zaprzyjaźniliśmy się. Tym razem nie udawałem Włocha. Okazał się niepotrzebny. Byłem w pubie i zabrałem jej pastylki extasy. Nie może tak ćpać. - Co za szlachetność! - parsknęła Pierzasta. - Bawisz się w samarytanina? Chcesz uratować duszyczkę od niechybnego piekła? - Żal mi jej - przyznał Książę. -Jest sfrustrowana, bo ojciec w ogóle się nią nie interesuje. Ćpa, żeby zwrócić jego uwagę. Tak myślę. -Ale co ci zeznała? - Pustułka nie lubił się zbytnio rozczulać. Choć akurat jego starzy przychyliliby mu nieba. -W willi była rewizja. Gliny albo UOP. Ponoć niczego nie znaleziono. Ktoś schował dyskietki z komputera. I to pod nieobecność mecenasa. Dziwne, co? - Dobrze, że naszego listunie znaleźli - ucieszyła się Marmolada. - 76 Jeszcze nie doszedł. Bo Pustułka przy pomocy dziewiątego narzeczonego Dusi z poczty głównej... - Z sortowni! - Właśnie staram się to wyjaśnić - Marmolada przeczesała palcami spływające do ramion włosy. - Że dopiero dziś ten list wyszedł. Ten dziewiąty... - Nalepił znaczki z Kajmanów?- Pierzasta spojrzała zaskoczona. -Nie wierzę. - Oczywiście, że nie. Ale go podstemplował tak... niewyraźnie. Bo banki nie muszą nalepiać znaczków. Mają pieczęcie... Spojrzeli po sobie, wybuchając śmiechem. - Co wam tak wesoło? - zegarmistrz Kurek stanął w drzwiach. -Dobrze się bawicie? - Doskonale, ma pan genialnego wnuka. - Cieszę się, że mu pomagacie. Gdyby tylko mógł trochę wyjechać na powietrze... - staruszek zasępił się. -Już niedługo coś wymyślimy - powiedziała Pierzasta. - Będziemy wszyscy jeździć po parku. Wkrótce. Wbrew obietnicom piątka detektywów nie zaprzestała podsłuchów w hotelu Mercure. Obaj podejrzani jeszcze dwukrotnie dostarczyli „NNN" ciekawych informacji. - Gadał, że ktoś ich okradł - relacjonował Pustułka, zacierając ręce. - Który? Van den Klops? - Nie. Mecenas. Znaczy... kurza melodia, papuga. Było tak: konto w banku Barclays na wyspie Guernsey należy do gangu Cielęciny. To brudna forsa za przemyt wódki, papierosów i narkotyków. Mecenas Lubelski jest nie tylko obrońcą „żołnierzy", którzy z jakichś powodów idą siedzieć. Jest też oficjalnym właścicielem owego konta. Jedynie on ma prawo do odbioru forsy. - A Van den Klops? - spytała Marmolada. - Wiem - powiedział Książę. - Holender jest ich rezydentem za granicą. Kalafior ukradł śliwkowe porsche przez przypadek. I wpadł, 77 przyłapany na przewozie heroiny. Nie wiedział, że wóz należy do mecenasa. Nie miał najmniejszego pojęcia, że na pozostawionej w skrytce kasecie znajduje się numer tajnego konta. - To dlaczego Marny Franek, który jest człowiekiem Kalafiora, kazał wam wykraść auto z policyjnego parkingu? - zdziwił się Bajtek. - To jest zagwozdka - wymruczał Pustułka. - Puste pole - wtrącił Książę. - Trzeba wyjaśnić. - Musi być ktoś, kto się wygadał. Jakiś przeciek pomiędzy ludźmi Cielęciny a Kalafiora. - Coś ty! - roześmiał się Bajtek. - Przecież oni się nawzajem zabijają! - Tak - kiwnęła głową Marmolada - ale logika wskazuje, że ktoś zdradza. Kto? Pustułka zmierzwił włosy. - Z podsłuchu wychodzi, że jakaś baba. - Baba? Spojrzeli po sobie zdumieni. Baba, stara czy młoda, ruda czy blond, nie mieściła się w schemacie, jaki sobie założyli. - Kto tak mówił? Van den Klops? - Uhum. Trzeba szukać baby. Wpadła Pierzasta, powiewając gazetą. - Są nowiny! Redaktor Olechowski opisał jatkę, jaka się odbyła w nocnej knajpie pomiędzy gangami. Pięć trupów i trzech aresztowanych. Książę zmarszczył brwi. -Tata wciąż się naraża. Ciekawe, kto zwyciężył. Idę na rekonesans do Marnego Franka. Panienki na rogu Poznańskiej wciąż szlifowały trotuary. Klientów nie było nawet na lekarstwo. Marny Franek z ponurą miną podpiera! ścianę. - Cześć. Wojna z Cielęciną na całego? Gangster splunął pod nogi. 78 - Kalafior wykosił konkurencję. Chodzi o jakąś dużą forsę. Jest zablokowana za granicą. A nikt nie pamięta numeru konta. Będzie ciężko. Książę uśmiechnął się pod nosem. Strzepnął z klapy marynarki niewidoczny pyłek. - Co z forsą? Nasze dziesięć tysięcy? Marny Franek walnął się pięścią w pierś obciągniętą sfatygowanym sweterkiem w króliczki. -Jak Boga kocham, będzie. Kalafior ma na oku nowy interes. Ty... -zająknął się, jakby mu nagle kość utkwiła w gardle. -Co? - Pi... pilnuj swojego starego. Cielęcina chce go... - przeciągnął dłonią po gardle. - Nic więcej nie powiem. A gadam tylko dlatego, że jesteś moim kumplem z podstawówki. 1 dawałeś ściągać. To tyle. Książę spojrzał mu głęboko w oczy. - Dzięki. Szanuję cię za to. Pierzasta kucała przy legowisku profesora. Tuż nad jej uchem rozlegały się komunikaty. „Pociąg osobowy do Olkusza odjedzie z toru szóstego przy peronie pierwszym...". - Dobrze rozwiązałam? - dopytywała się, rozpakowując kanapki z serem. Menel przesuwał brudnym paluchem po gęsto zapisanych stronicach. - Prawie. Tu jest błąd. Ma być do czwartej potęgi--Jasne. Przepraszam. - Nie przepraszaj. Jesteś coraz lepsza. Jak tam nowy belfer? Wciąż wojujecie? - Nie - Pierzasta potrząsnęła zielonym irokezem. - On się mnie boi. Panicznie. - Pamiętaj: we wszystkim trzeba mieć umiar. Z umiarem włącznie. To nie ja, tylko Petroniusz -jadł, mlaszcząc i śliniąc palce. - Co ja bym zrobiła bez pana, profesorze? 79 Przekrwione oczy błysnęły iskierką humoru. - Istniejemy po to, by stworzyć świat, w którym nie będziemy potrzebni. - Też Petroniusz? - Nie. Pewien Niemiec. Nietzsche. Idź już. Na jutro ci wymyślę taką zagadkę, że pogubisz kapcie. -Dzięki. Do jutra. Wracała Alejami Jerozolimskimi, gdy nagle coś zwróciło jej uwagę. W pierwszej chwili nie zorientowała się, o co chodzi. Dopiero w następnej sekundzie pojęła całą grozę sytuacji. Z hamującej przy krawężniku taksówki wysiadł redaktor Olechowski. Pochylony nad otwartym portfelem, nie zauważył dwóch mężczyzn w dresach, zbliżających się z obu stron. Jeden miał wystającą z rękawa metalową rurkę, drugi zaś trzymał w dłoni... - Redaktorze! - wrzasnęła, roztrącając przechodniów. - Panie Olechowski! - Biegnąc co sił w nogach, wyciągała z kieszeni pojemnik z gazem pieprzowym. Zdążyła w ostatniej sekundzie. Psiknęła prosto w oczy temu z lewej. Zatoczył się, wypuszczając rurkę. Pierzasta potknęła się i byłaby runęła wprost pod koła ruszającej taksówki, gdyby jej ktoś nie chwycił w pół. - Stój! Już w porządku. Nic się redaktorowi nie stało. Spojrzała w górę. Chłopak był stosunkowo młody. I bardzo silny. Gdy ją puszczał, upewniwszy się, że trzyma się na nogach, uśmiechnął się kącikiem ust. Miał czarne źrenice i kosmyk opadający na czoło. Drugiego z napastników odprowadzał do samochodu inny mężczyzna. Z wąsikiem. Po chwili cała czwórka zniknęła we wnętrzu granatowego opla. Odjechali z piskiem opofi. - Chyba uratowałaś mi życie! - redaktor wciąż trzymał portfel. - Tylko dobiegłam. Ale tamci byli szybsi. Musieli wcześniej zobaczyć napastników. To nie byli policjanci mundurowi. Auto też nie miało służbowych numerów. - Masz niezłą pamięć wzrokową - redaktor oddychał głęboko. -Nie widziałem w ogóle żadnego samochodu. 80 - To ja jestem detektywem. Książę też by wszystko zauważył. - Kasiu - zaczął, wchodząc do bramy - przestańcie się tym zajmować. Afera jest wielka jak dziura ozonowa nad Australią. - I to nas właśnie kręci, panie redaktorze. Moja mama... - Rozmawiałem z twoją mamą. Ma do ciebie bezgraniczne zaufanie,ja... - Wszystko w życiu opiera się na zaufaniu. Ale na pana miejscu zajęłabym się Bankiem Kredytowym. I kontami, przez które przepływają miliony dolarów do banku na Kajmanach. Nic więcej panu nie powiem. Aha. Jest mi pan winien przysługę. Za uratowanie życia. Stali przed służbówką. W podwórku hałasowała Malinowska, ciągnąc wózek przykryty szmatami. - Co mogę dla ciebie zrobić? - Olechowski przetarł zmęczoną twarz. -Jeszcze nic. Ale będziemy potrzebowali pomocy. Gdyby się okazało, że trzeba wsadzić do kicia paru łapówkarzy. - Do więzienia? To raczej sprawa dla prokuratora. Kogo? -Jedną taką. Z urzędu. Ale to nie dziś. Trzeba to będzie dobrze opisać. I proszę na siebie uważać. A gaz pieprzowy jest legalny. Książę siedział z Marmoladą na schodach pierwszego piętra. Omawiali „Lalkę" Prusa. -Łęccy traktują niearystokratów z poczuciem wyższości. Stach jest dla nich tylko kupcem. -Tak. Wiem. Dość już na dziś. Co nowego w sprawie mecenasa Lubelskiego? - Właśnie. Ktoś, może policja, dał cynk Bankowi Kredytowemu. Sprawdzili wszystkie konta na Kajmanach i Cyprze. Wyszedł straszny przekręt. Moja mamajest w komisji ekspertów. A z kolei tata mówił, że dobrano się już do ludzi Cielęciny. Pustułka wchodził, skrzypiąc i sapiąc. - Co jest? O czym nie wiem? - Finiszuje sprawa Van den Klopsa. Został zatrzymany. Naprawdę nazywa się Jerzy Burczykiewicz. Paszport na nazwisko Van den Cloop 81 był fałszywy. Wjego pokoju w hotelu Mercure znaleziono wydruki bankowe. Pilnował szmalu wypływającego z Polski do różnych banków. Ale główne konto na Kajmanach jest wciąż niedostępne. Trzeba będzie wziąć kasetę od Bajtka i jakoś ją tacie podrzucić. - Nie możesz mu jej dać? Tak po prostu, kurza melodia? -1 przyznać się, że to my rąbnęliśmy porsche z policyjnego parkingu? Nie zgłupiałem. Dostanie kasetę z informacją na temat cyfr na kodzie paskowym od „nieznanego wielbiciela". Marmolada przeczesała palcami włosy. - Na mnie czas. Dzięki za Prusa. Patrzyli, jak schodziła. Silna i gibka. - Trzeba to zrobić - powiedział Pustułka półgłosem. -Co? - Odebrać forsę od Marnego Franka. I przeznaczyć ją na operację twarzy Marmolady. Dziewczyna nie może wyglądać jak dzieło dolctora Frankensteina. Ja się nie zgadzam. -Ja też nie. Załatwimy to. Choćby Pierzasta protestowała. I Bajtek. - Oni nie będą. Wiem, że chcą tego samego - Pustułka podniósł się ciężko. - A swoją drogą, chciałbym wiedzieć, gdzie i kiedy zarobiła brzytwą. Książę zacisnął usta. -Ja wiem. Przypadkiem podsłuchałem rozmowę pani Strużyckiej z ciotką Marmolady. Kilka lat temu chciał ją zgwałcić jeden menel, który przychodził do rodziców Marmolady. To było w Kołobrzegu. Obroniła się. Ale facet zostawił jej pamiątkę na policzku. - Nie zatłukła drania? - Pustułka słuchał, wstrząśnięty. - Nie. Ale od tamtego czasu nosi nóż sprężynowy. I pilnie ćwiczy judo i karate. Buzia na kłódkę, Pustułka. O tym nikt nie powinien wiedzieć. Pierzasta z wypiekami na twarzy walczyła z liczbami w szkolnym zeszycie. - Zwycięstwo, profesorku! Wszystkie twoje zagadki rozwiązałam. 82 I niczego nie pomyliłam. Teraz mogę usmażyć placki ziemniacza^ Mama wróci wcześniej z apteki i... Patelnia cicho skwierczała. Zapach oliwy unosił się w powietrzu ? oknem zapadał zmierzch. Miasto szumiało gwarem ludzi, pędzący u aut i hamujących tramwajów. Książę wszedł do pubu „Pod Złotym Jeleniem", uważnie się rózgi dając. Pamela siedziała w kącie, jak zawsze podpierając głowę dłoiW-Jej bujne, jasne loki opadały na czoło. Wyglądała blado i mizernie. - Cześć! - siadając, Książę podciągnął kanty spodni. - Cześć. Masz skręta? Potrząsnął głową. Skinął na kelnera. - Colę proszę. Dmuchnęła w grzywkę. - Abstynent? Nie ćpasz, nie pijesz i pewnie dobrze się uczysz. ??? pora społeczeństwa. Mam to gdzieś! - widać było, że już brała jakie-prochy. Książę westchnął. - Wcale cię nie chcę pouczać. Ani radzić, żebyś poszła do klasztor. Ale zrób coś ze swoim życiem. Jej oczy były pełne łez. - To znaczy... co? Mam samochód, ogród, basen i tatuśka z f0rs Ale on mnie olewa. - Może... ma problemy?- Książę w duchu żałował, że musi w tak ma ło szlachetny sposób wyciągać informacje od nieszczęsnej dziewczyn Pamela palcem otarła oczy. - Jasne, że ma. Przyjaciel siedzi w więzieniu. Tata w Londynje willi rządzi... ciotka. Chłopak o mało się nie zakrztusił. - Do... dobrze, że ktoś jest z tobą. Ciotka... Machnęła dłonią. - To żadna krewna! Tak ją tylko nazywają: ciotka. W branży. - W jakiej? - przeraził się nie na żarty. - Finansowej. Baba pracuje co prawda w Urzędzie Miasta, zajmuje się na co dzień administrowaniem domów komunalnych w śródmieściu, ale tak naprawdę... Książę poczuł, że brwi mu się pocą. W uszach szumiały mu słowa-Pustułki relacjonującego ostatnie zdarzenia: „z podsłuchu wychodzi, że to jakaś baba..." Czyżby trafił na ślad? - Ona się jakoś nazywa? Ta... ciotka? Pamela wyrwała mu z ręki szklankę i duszkiem wypiła resztę coli. - Pewnie. Leokadia. Pani naczelnik Leokadia Fijałkowska! Podpora klasy urzędniczej. Głowę daję, że bierze łapówki, pazerne babsko! Chłopak dziękował Bogu, że Pamela nie dostrzegła jego osłupiałego spojrzenia. Fijałkowska! Ta, która według relacji dozorczyni bierze łapówki od meliniary Malinowskiej i jej synalka Fujary. - Co ona ma wspólnego z tobą? Dlaczego rządzi w willi twojego ojca? Pamela machnęła dłonią. - Musi posługiwać się naszym komputerem. 1 naszymi dyskietkami. Leokadia jest doskonalą księgową. Robi bilanse różnym firmom. Scią-gająją nawet do Banku Kredytowego, jakjest jakieś zamieszanie w komputerach. Tata też korzysta z jej usług. Od kiedy nie ma Holendra, czuje się zupełnie zagubiony. Leokadia musi odtworzyć jakiś zagubiony numer konta. Nie znam szczegółów. Idziemy? Książę miał ochotę dać nogę. Informacje, jakie uzyskał, rozsadzały mu mózg. Czuł się tak, jakby miał ma na czaszce ciasną obręcz, która się zaciska. Chciał się natychmiast naradzić z przyjaciółmi. Ale żal mu się zrobiło dziewczyny. Była samotna jak wyspa na Oceanie Spokojnym. Spokojnym? No, chyba nie. Była to raczej wyspa tuż przed trzęsieniem ziemi. Może zniknąć w odmętach fal albo wybuchnąć jak wulkan. Wziął Pamelę za rękę. Dała się prowadzić jak ufne dziecko. - Life is okrutne, kurza melodia! - wyjęczał Pustułka, gdy wieczorem zebrali się u Bajtka. Zegarmistrz jeszcze naprawiał budziki w warsztacie. - Ale puzzle zaczynają pasować. 84 - Teraz całe uderzenie idzie na Fijałkowską! - powiedziała Pierzasta, zawiązując sznurowadło. - Upieczemy dwie pieczenie przy jednym ogniu. - Dwie? - zdziwił się Bajtek. - Chyba mi wszystkiego nie mówicie? - No... mieszkanie... - zaczął Pustułka i urwał, gdy tylko poczuł solidne kopnięcie w kostkę. To czuwała Marmolada. - Takie tam... - zbagatelizował Książę. - Porachunki domowe. Pani naczelnik nadepnęła nam, lokatorom, na odcisk. Nie wymieniła rynien. Niej zajmuj się tym. Lepiej zastanówmy się, jak rozegrać sprawę. Pierzasta burzyła świeżo umyte włosy. Bez kolorowego irokeza wyglądała dość dziecinnie. -Pójdę tam. - Zwariowałaś! - syknęła Marmolada, pocierając bliznę na policzku. - Nie przyjmie cię. Ciotka twierdzi, że otoczyła się sekretarkami, biurkami. Istna forteca. - A Malinowską wpuszcza. Jeszcze jej każe podać kawę - Marmolada zaczęła się wściekać. Pustułka zagwizdał niczym kos. - Możesz pójść pod warunkiem, że znowu wykorzystamy numer piąty, czyli Lucusia. Pierzasta stuknęła pięścią w podłogę. Jak zwykle siedziała po tu-recku na dywanie. - Tylko co ten narzeczony Dusi mógłby ze mnie zrobić? - Damę. Najlepiej Amerykankę. Taką, co szuka kamienicy do wykupienia. Za parę milionów dolarów. Dom z mieszkaniem. Najlepiej gdzieś w Alejach Jerozolimskich. Niedaleko Dworca. - Najlepiej na parterze - wtrącił Książę, w mig zrozumiawszy pomysł Pustułki. - Malinowskiej? - roześmiała się Marmolada. - Z papierów ciotki wiem, że zdobył je nie całkiem legalnie świętej pamięci mąż meliniary. Gdzieś w latach pięćdziesiątych. Ówczesne władze wykurzyły stąd przedwojennego profesora. Musiał się, podobno, wynieść w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Takie były czasy. 85 - No. To Pierzasta, jako miss Laura Carrington, spróbuje je kupić. Też nielegalnie - Bajtek stukał w klawisze komputera. - Gdzie się włamujesz? - Zrobię Pierzastej doskonałe papiery. Paszportu nie, bo tego się nie da wydrukować. Ale zaświadczenia stanu konta z Bank of America. Albo Chase Manhattan. - Może... jakiś dowód osobisty? - prosiła Marmolada. Bajtek odwrócił się zdziwiony. - Co ty? Amerykanie nie mają dowodów. Uważają, że to by zagrażało ich wewnętrznej wolności. Posługują się wyłącznie prawem jazdy albo numerem ubezpieczenia. Bez tego nic się w Stanach nie załatwi. - Nie wiedziałam. - I nie musisz. Ja też nic nie wiem o banku na Manhattanie. Ale na pewno bym umiał otworzyć jego sejf! - zachichotał Pustułka. - To co? Zmienisz się w damę, Pierzasta? Marmolada z odrazą przyjrzała się dziurawym dżinsom przyjaciółki. - Będziesz musiała podwędzić mamie jakiś szałowy kostium. Najlepiej czarny. Ma coś takiego? Pierzasta spuściła głowę. - Wątpię. Mało wydaje na ciuchy. - Moja mama ma pełną szafę kostiumów - wzruszył ramionami Książę. - Kupuje je na wszystkie bankiety. Jest szczupła i niewiele od ciebie wyższa. Coś dobierzesz. Pierzasta skinęła głową. - A nasz numer piąty nie będzie wściekły? Miałeś mu załatwić obiad z Dusią. \ co? - To fajny chłopak. Ma poczucie humoru. Nie odmówi. Kiedy będziemy gotowi? Marmolada skrzywiła usta. - Pojutrze jest klasówka. Jak się nie przygotuję, to... - Nie kończ! - Pierzasta wstała z podłogi. - Musisz napisać. Wcześniej przeczytaj, co trzeba. My z Bajtkiem wymyślimy CV. - Co? - nie zrozumiał Pustułka. 86 - CV. To znaczy: curriculum vitae. Czyli... życiorys pełen szczegółów tej... Carrington. Chodzi o mój amerykański wygląd. I akcent. Rozpracowaniem Urzędu Miasta, godzin przyjęć, grafiku zajęć pani naczelnik Fijałkowskiej zajmował się Książę na przemian z Pustułką. Plan był precyzyjny i logiczny: najpierw się telefonicznie uzgodni godzinę spotkania z amerykańską biznesmenką, która dysponuje tylko trzema dniami w pięknej stolicy Polski, potem numer piąty poznęca się nad wizerunkiem damy kapeluszowej. A na końcu dojdzie do rozmowy, także o łapówce. Rozmowy zarejestrowanej na taśmie ukrytej głęboko pod bluzką. - Chodzi o to, żeby nagrać całą tę podpuchę. - W sądzie nagranie i tak nie jest dowodem. Chyba że na kasecie wideo - Książę spisywał z tablicy godziny przyjęć różnych urzędników. - To Pierzasta pokaże jej fałszywe dolary w wypchanej kopercie -Książę odwrócił się, zaskoczony. - Chcesz, żeby Bajtek... - Nie - Pustułka potarł podbródek. - Wiesz, numer ósmy, niedoszły narzeczony Dusi, niejaki Jarek, pracuje w wytwórni filmowej na Chełmskiej. Oni tam mają wszystkie fałszywe banknoty. Używają ich w filmie. Niedawno kręcili „Fałszerza". Podskoczę do niego jutro, co? - A da ci te... zielone? Nie będzie się bał? - Nie da. Tylko pożyczy. Po wszystkim się odda. -Jak? Wyrwiesz Fijałkowskiej z garści czy z szuflady? - Nie rozumiesz. Pierzasta musi je tylko pokazać. Tak niby od niechcenia. Wracali, omawiając plan na najbliższy tydzień. Na rogu Poznańskiej wcierał się w ścianę Marny Franek. Gdy tylko zobaczył Księcia, wrzasnął: - Forsa jedzie! - Nasza? - zainteresował się Pustułka. - Wasza, wasza. Kalafior odzyskał jakiś dług. Z Pruszkowa czy Wołomina. Jedzie już. 87 Książę poklepał go po ramieniu. - Mam nadzieję, że nic jej się nie stanie po drodze. Cieszę się, stary- Seans w teatrze Roma wypadł we wtorek. Wcześniej Pustułce udało się umówić spotkanie z Fijałkowską. Nie bez problemów. Pomogła nienaganna prezencja Amerykanki. - Nie przyklejaj mi rzęs! -jęczała Pierzasta, siedząc w garderobie przed lustrem odbijającym zmienioną nie do poznania twarz. - Muszę. Jak chcesz być amerykańską bizneswoman - mruczał Lu-cuś, pudrując podmalowane policzki dziewczyny. Cień bruzdy wzdłuż nosa postarzył ją o dobre dziesięć lat. - Genialne! - zachwycał się Pustułka. Byłby nawet zdolny paść na kolana przed charakteryzatorem, byle tylko ten nie zapytał o obiad z Dusią. - Zmieniłeś Pierzastą nie do poznania. - A co z Dusią? - Piąty przerwał pracę. Pustułka zbladł. Książę natychmiast pośpieszył mu z pomocą. - Wszystko będzie dobrze. Bitki wołowe z kaszą. Za kilka dni. Teraz ważna jest ona. Amerykanka. Pierzasta przyjrzała się sobie z lekkim niesmakiem. - Pamiętajcie, że ta cwana baba zna się na dokumentach bankowych. Jeśli Bajtek zrobił coś nie tak, zorientuje się i zadzwoni na policję. - Wcześniej uciekniesz - wzruszył ramionami Książę. Lucuś wyjął z szuflady kilka peruk. - Chcesz być blondynką czy brunetką? - A znasz kawały o blondynkach? - warknęła Pierzasta, zamykając na wszelki wypadek oczy. - Oj, ciasno! - Musi być ciasno, żeby ci nie spadła ze łba, kurza twarz! - zdenerwował się Pustułka, spoglądając na zegarek. Pierzasta otworzyła oczy i szybko je z powrotem zamknęła. To, co zobaczyła w lustrze, przypominało Cruellę Demon z filmu o dalmatyń-czykach. 88 -Taki kapelusz?-jęknęła. - No. Czarna słomka z szerokim rondem. Chodzi o cień rzucany na policzki. Kamuflaż - charalcteryzator zacierał ręce. Był artystą w swoim zawodzie. Godzinę później z teatru Roma wyszło dwóch chłopców i dama w obcisłym czarnym kostiumie i z torbą na złotym łańcuchu. Dama niepewnie stawiała stopy obute w lakierki na wysokich obcasach. - Dasz radę? - martwił się Pustułka. Książę przyglądał się dziewczynie z nieukrywanym zachwytem. - Rewelacja! Gdybyś tak wyglądała codziennie... - To co? - warknęła. - Ożeniłbyś się ze mną? - Natychmiast! Pustułka zmarszczył brwi. - Dość tego! Nie wywal się na chodniku. Patrz pod nogi. To Warszawa, a nie Nowy Jork. Dziury i krzywizna. Na szczęście nie było daleko. Podtrzymując chwiejącą się Pierzastą, dobrnęli do urzędu pięć minut przed czasem. - Będę potrzebowała co najmniej trzech dni na zmartwychwstanie - wybąkała dziewczyna, czując, że zaczyna się pocić pod kruczoczarną peruką. - Zużyję całą hurtownię chustek do nosa. Książę ścisnął ją za łokieć. - Nie pękaj, stara. „NNN" patrzy na ciebie. To tylko wizyta u skorumpowanej baby, a nie misja szpiegowska w Afganistanie. - Łatwo ci mówić. Pierzasta wypięła pierś wypchaną kłębami waty z domowej apteczki. Spojrzała na kolegów, jakby żegnała ich na zawsze. I uważnie patrząc pod nogi, weszła po schodach do budynku. Na drugim piętrze przystanęła przed drzwiami oznakowanymi numerem trzydzieści trzy. - Postawię na te cyfry w totolotka! - szepnęła. I wyprostowana niczym struna weszła do gabinetu. -Ja... Laura Carrington. Z Ameryka -jej podrabiany akcent brzmiał doskonale. 89 Sekretarka wcisnęła interkom. - Pani z Ameryki. Oczy obu kobiet spotkały się. Fijałkowska lekko uniosła się z obrotowego krzesła. - Miło mi. Podobno pani szuka... - Tak. Duża kamienica... z tym, jak ono... mieszkanie. Co najmniej trzy pokój. W Alejejerusalim...Jerozolimskie? Dobrze mówię? Oto pełnomocnictwo mój bank w Nowym Jorku... - rzuciła na biurko fałszywy list nowojorskiej kancelarii prawniczej Smith and Smith i plik wydruków bankowych. Leokadia Fijałkowska lekko zesztywniała. - Pani chce już? Natychmiast? - Yes. Płacę gotówką. Cash. Albo na konto... pani? Urzędu. Nie znam tu obyczaj - zagłębiła dłoń w torebce. W jej palcach pojawiła się naprawdę gruba koperta, z której wystawały studolarówki, wypożyczone z filmu „Fałszerz". Wyglądały jak prawdziwe. Choć wszystkie miały identyczny numer seryjny. Fijałkowska przełknęła ślinę. - Pieniądze? Dla mnie? To... może później. Jak już coś załatwimy, ustalimy procent. Pani rozumie? Pierzasta cofnęła dłoń z kopertą. Znów zaczęła się pocić. „Może przesadziłam?" - pomyślała spłoszona. - Dwa... dzieszcia procent? Od ceny kupna? - spytała lekko, pamiętając, że urządzenie ukryte pod bluzką rejestruje każde słowo. -No i zwrot... koszty, no nie? Pani poniesie koszty, tak? - Oczywiście. Widziałabym pewien dom przy Alejach Jerozolimskich. Nie ma właściciela. Grunt pod nim należy do gminy. W pobliżu Dworca. Mieszkanie na parterze... - To szfietnie! - ucieszyła się Pierzasta. - ile? - Dużo. To doskonały punkt. A dla mnie wiele zachodu. - Wiem, że dużo. Ale ile? Dwadzieścia miliony dolar? Fijałkowska też się pociła. Jej obciążone złotem palce splatały się i rozplatały. Negocjowała największy interes swojego życia. 90 - Muszę mieć czas -wyjąkała. - Przygotować... każdy urzędnik coś chce... Pierzasta o mało nie parsknęła śmiechem. - Dobrze. Trzy dni? Urzędniczka oblizała suche wargi. - W Polsce wszystko trwa długo. Rodzina zajmująca ten lokal musi dostać inny, zastępczy. U nas nie ma eksmisji na bruk. Ale załatwię tę sprawę. Na pewno. - Dobrze - Pierzasta wciąż miętosiła kopertę. Teraz dopiero wsunęła ją głęboko do torebki. - Wrócę trzy dni. Tak? Będzie tyle dolar, ile pani zechce. Bye, bye! Już w sekretariacie miała ochotę zerwać z głowy kapelusz wraz z peruką. Sztywnym krokiem wyszła na zewnątrz. - I co? - denerwował się Pustułka. - Nie poszczuła cię policją? Pierzasta oddychała głęboko. - Uwierzyła we wszystko: dolary, bank na Manhattanie, a szczególnie w kancelarię prawniczą Smith and Smith. Spociłam się jak mysz. Nie mogę tak wrócić do domu. Książę skinął głową ze zrozumieniem. - Wejdziemy do pubu na Marszałkowskiej. My wypijemy po coli, a ty się przebierzesz w toalecie. Masz, torba z twoimi ciuchami. Marmolada siedziała na schodach, mrucząc: - Prezentacja bohatera - kupiec, właściciel sklepu, milioner, powstaniec styczniowy, zesłaniec syberyjski. A w ocenie arystokratycznej rodziny Łęckich? Doceniają zdolności organizatorskie Wokulskiego, jego operatywność, zaufanie, jakim cieszy się w środowisku mieszczańskim. Ale Izabela nie kocha go... - Przerabiasz „Lalkę" Prusa? - uśmiechnęła się pani Strużycka, przystając. - Nie wiesz, gdzie może być Kasia? - Pierzasta? - oczy Marmolady zrobiły się okrągłe jak guziki. - Może mi pani powie, dlaczego Izabela Łęcka nie mogła patrzeć na jego nieele-ganckie, czerwone dłonie? Przecież ten facet całe życie ciężko pracował. 91 Pani Strużycka westchnęła. - Mnie też to spędzało sen z powiek. Ale takie były czasy. Wokul-skiemu brakowało manier. -To ma znaczenie? Z taką powstańczą i syberyjską przeszłością? Aptekarka powoli ruszyła po schodach. - W niektórych środowiskach patriotyzm uważany jest za śmieszność. Tak było. I... chyba jest. Jak zobaczysz Pie... to znaczy Kasię, pogoń ją do domu. Pewnie znów tkwi na Dworcu Centralnym. Martwię się. - I jest o co! - wymruczała cichutko dziewczyna. -Ja też się martwię. W pokoju Bajtka aż huczało. Muzyka z radia mieszała się z podnieconymi głosami piątki nastolatków. -Jak myślisz? Wywalą Malinowską? - Nie mam pojęcia, jak ta baba to zrobi - zastanowiła się Pierzasta. Jeszcze ją piekły oczy po zmyciu makijażu i zerwaniu sztucznych rzęs. - Wyrzucić ni stąd, ni zowąd rodzinę, która tu mieszka od lat? - Żal ci meliniary? - zdziwiła się Marmolada. - Nie. Ale mam nadzieję, że dostanie jakiś zastępczy kąt. Piekielna baba wyczula miliony dolarów. Wiecie, jak ona okrada budżet miasta? A prezydent mówi, że mu nie starcza na metro. Pustułka miał dość żalów. - Bajtek, schowaj tę taśmę tak, żeby jej nikt nie znalazł. Wierzę, że nasze „NNN" zwycięży. Tylko niech wcześniej... Huk wstrząsnął murami kamienicy. Gdzieś posypało się szkło. - Bomba! -wrzeszczała lokatorka spod siódemki, machając rękami. - Skąd pani wie?! - redaktor Olechowski zbiegał po schodach, gubiąc kapcie. Tłum ludzi w osłupieniu spoglądał na dziurę w murze, na wpół zburzoną ścianę i wyrwane drzwi. Mieszkanie Malinowskiej wyglądało jak po przejściu huraganu. Wyleciały szyby w sklepie Grałków i kantorze 92 zegarmistrza. Na zasypanym gruzem podwórku miotało się kilkoro przerażonych lokatorów. Dozorczyni z otwartymi ustami przyglądała się zniszczeniom. - Ludzie, to jak... jak na wojnie! Kto? Dlaczego? - Proszę niczego nie ruszać. Nie dotykać! - wolał gromko redaktor Olechowski, szukając w kieszeniach komórki. - Zaraz zawiadomię policję. -Już to zrobiłem! - odkrzyknął Leon Grałek, przeszukując gruzy. Porozrzucane buty nie dawały się pozbierać w pary. - Całe szczęście, że tylko jedno mieszkanie. - Gdzie Malinowska? - Pierzasta łykała ślinę. - Może coś jej się stało? Marmolada przecząco pokręciła głową. - Nic się nie stało. Ktoś ją wcześniej wywabił z domu. Sama widziałam, jak pędziła w stronę Dworca. -A Fujara? Nikt nie wiedział, co stało się z synem meliniary. Policja zjawiła się po pół godzinie. Samochód z mundurowymi zaparkował przed bramą. „Niebiescy" snuli się wśród gruzów, przekazując przez radiotelefony jakieś urywane uwagi. Po następnych piętnastu minutach zjawili się cywile. Gruby z wąsikiem i... Michał. - Odejdź stąd, tato - poprosił. - Przecież wiesz, że tego nie zrobię! - denerwował się redaktor. -Prasa to czwarta władza! Lecz Michał był nieugięty. Mundurowi sprawnie otoczyli rumowisko żółtą policyjną taśmą. - Nikomu nie wolno tu wejść! - warknął jeden z nich, gdy wścibski Pustułka próbował ukradkiem przedostać się w pobliże wyrwy. Spojrzał na Księcia opartego o mur. - Bomba o małej mocy. Pewnie zrobiona domowym sposobem. Sądzisz, że to robota Cielęciny? Zemsta za to, że jego rekieterzy nie dostali doli od nielegalnych przychodów Malinowskiej? Pierzasta drapała się w głowę. 93 - Albo Fijałkowska zaczęła działać. To też możliwe. Ma powiązania z gangsterami. Mogła wydać polecenie zniszczenia tego mieszkania. - Przecież chciała je tobie sprzedać! - Marmolada kręciła głową z niedowierzaniem.-To znaczy... nie tobie, tylko milionerce z Nowego Jorku. - Wszystko się zgadza - powiedział Książę. - Żeby wykurzyć Malinowską, trzeba ją wcześniej eksmitować. Prokurator, sąd... to trwa. Tak było łatwiej... opróżnić lokal do remontu. Marmolada pokiwała głową. - Masz rację. Po bombie trzeba natychmiast naprawiać. Pustułka kręcił się niespokojnie. - Myślicie, że Michał... no, młodszy Olechowski, nie pokapuje się w sprawie? Książę uśmiechnął się leciutko. - Nie wiem. Ale na pewno nas nie wyda. To nie my podłożyliśmy ładunek. Nigdy byśmy tego nie zrobili. On wie. Ale taśmę z nagraniem rozmowy z Fijałkowską i tak trzeba będzie przekazać policji. - Można to zrobić incognito - zgodziła się Pierzasta. - Na przykład wysłać im pocztą. A sobie zostawić kopię. Na wszelki wypadek. Niech sami dochodzą, kim była tajemnicza milionerka z Ameryki. Pustułka mrugał oczami. - Zmieniłaś głos. Ale technicy to rozpoznają. Mają swoje sposoby. Marmolada walnęła go pięścią w bark. - Nie skojarzą go z nami. Nigdy. Do późnej nocy mieszkańcy kamienicy przy Alejach Jerozolimskich debatowali w bramie i na schodach. Tylko w kanciapie zegarmistrza paliło się światło. Stary Leopold Kurek pilnował dobytku, dopóki Grajkowie nie pomogą wstawić szyb. - Co dalej? - Bajtek nie do końca rozumiał, kto i dlaczego podłożył bombę u Malinowskich. - O co chodzi? Marmolada zachowała olimpijski spokój. 94 - O melinę. I porachunki gangsterskie. Idę już, bo ciotka została sama. Panicznie boi się, że teraz ktoś podpali naszą dozorcówkę. Następnego dnia zapłakana Malinowska skarżyła się sąsiadom: - Mój synek jest w więzieniu. Zamknęli nieboraka. Pani Pietrzykowska z pierwszego piętra od podwórza aż przystanęła. -Już dawno powinien tam wylądować. Handlujecie nielegalnie alkoholem. Niby wszyscy o tym wiedzą, ale administracja domu nic nie robi. - Bo łapówki bierze! - warknął Grałek, przecierając świeżo wstawioną szybę. - Ciekawe, kiedy przyślą ekipę remontową! - śmiał się zegarmistrz. - Za rok? Po południu wszyscy oniemieli. - Malinowską przeniesiono do kawalerki na Wilczej. Stała pusta, bo nikt tam nie chciał mieszkać. Szóste piętro bez łazienki - powiedziała dozorczyni, sprzątając resztki gruzu. - A ekipa remontowa będzie jutro od rana. Podobno szykują luksusowy apartament. Malinowska już tu nie wróci. Pierzasta parsknęła śmiechem. - Zadziałało! - szepnęła do Marmolady. - Fijałkowska chwyciła przynętę. Policja węszyła niestrudzenie. Sekundował im Pustułka, jak cień snując się za funkcjonariuszami. A potem relacjonował całe zdarzenie: - Nie są tacy głupi. Mają już trop. Do chłopaków Cielęciny. I wiecie co? Mecenas Lubelski został zatrzymany. Zaraz po powrocie z Londynu. - A to skąd wiesz? - Marmolada zamknęła książkę. - Od Księcia. Widział się z Pamelą. Opieczętowano willę. Dziewczyna wyjechała do jakiejś rodziny pod Kraków. Książę się z nią pożegnał. Ponoć obiecała, że przestanie ćpać. Ale czy takiej można wierzyć? Pierzasta klasnęła w dłonie. 95 -A policja? Dorwali się do kont bankowych? - Książę twierdzi, że Michał wie prawie wszystko. Coś mu zdradził, czegoś niedopowiedzial. Jak to między braćmi. Marmolada przestraszyła się. - Co chcesz przez to powiedzieć? Pustułka wzruszył ramionami. - Tylko tyle, kurza melodia, ile powiedziałem. Wydział śledczy, w którym pracuje Michał, składa teraz klocki w jedną całość. Pierzasta dmuchnęła w grzywkę. -Ale do nas nie trafią. Nigdy. Teraz idę na Centralny. Do profesora. Wieczorem robimy naradę. Co z Marnym Frankiem? Pustułka rozłożył dłonie. - Pierzyna dalej pusta. Forsy nie mamy nawet na colę. Wiszę u rodziców na siedemdziesiąt złotych. Dno, proszę detektywów. Na Dworcu roiło się od gliniarzy. Menel siedział pod ścianą koło poczty. Zdziwił się na widok rondelka z gulaszem. - Nie kanapki? Komu podwędziłaś mięsko? Pierzasta podała łyżkę. - Proszę jeść, póki gorące, profesorze. A przesyła to moja mama. Stwierdziła, że od czasu do czasu powinien pan zjeść coś ciepłego. - ...ażeby wiecznie trwa! taneczny krąg na gęstej trawie... - Kto to? - Zbigniew Herbert. A ty sprawdź tutaj... Jak wiadomo, każdą liczbę można przedstawić jako iloczyn liczb pierwszych, czyli takich, które dzielą się tylko przez jeden i samą siebie. Słuchasz? O siódmej wieczorem w pokoju Bajtka wrzało jak w ulu. Każdy coś miał do powiedzenia, toteż przekrzykiwali się nawzajem. - Spokój! - wrzasnął gospodarz, waląc młotkiem w kawał blachy. -Mówcie po kolei. Książę skrzyżował nogi, podciągając spodnie na kolanach. Miały nieskazitelnie zaprasowane kanty. 96 - Ojciec napisał artykuł. Jutro się ukaże w gazecie. Widziałem ten tekst. - Co w nim jest?- Marmolada pocierała bliznę na policzku. - Wszystko. O melinie, powiązaniach Fujary z gangiem Cielęciny, o przekrętach w urzędzie i łapówkach Fijałkowskiej. - Dałeś mu taśmę? - szepnęła Pierzasta. Książę popukał się w czoło. - Naiwna jesteś czy co? Przekazałem do portierni. Bez komentarza i bez odcisków palców. - Przecież portier w gazecie cię zna. Książę wzniósł oczy do nieba. - Podrzucił ją Marny Franek. Za darmo. Jest nam w końcu winien forsę. Już miała jechać... Drzwi do pokoju Bajtka otworzyły się. Stanął w nich Michał. - Nie przeszkadzam? Książę zerwał się z miejsca. - Cześć, brat. Skąd wiesz, że tu jestem? Michał Olechowski obrzucił uważnym wzrokiem pokój i zamontowany w nim sprzęt. - Niezły komputer. I... cała reszta. Jestem... Bajtek zmrużył oczy. - Wiem, kim pan jest. Porucznikiem Cojakiem. Albo... policjantem ze Street of San Francisco. - Brudnym Harrym - westchnął Michał. - On mi się bardziej podoba. Mogę usiąść? Pierzasta przesunęła się na skraj dywanu. - Proszę, jest wolne miejsce. Czym możemy służyć stróżowi prawa? - Prawdą. Książę uśmiechnął się kącikiem warg. - Nie przesadzaj, Michał. Dobrze wiesz, że niczego nie masz przeciw nam. A prawda... jest względna. - Nie o to tu chodzi. 97 - ? ? ??? - Że się niebezpiecznie bawicie. - Niezła scenka. Chcesz nas zakuć w kajdanki? Michał Olechowski przesunął dłonią po czole. Znał swego młodszego brata. 1 całą resztę detektywów. - Dobra. Wiem, że z wami nie wygram. Wiem także, że to wy zwędziliście śliwkowe porsche z parkingu. A także, że podsłuchiwaliście Van den Cloopa w hotelu Mercure. - Van den Klops nie ma tu nic do rzeczy! - wrzasnęła Pierzasta. - Ma. Zapominacie, że korzystaliście z telefonów komórkowych. - Namierzył nas pan? -jęknął Pustułka. - Pójdziemy siedzieć? Ale się moi starzy ucieszą! Michał roześmiał się perliście. - Nic by to nie dało. W sprawie więziennej resocjalizacji... Bajtek niepostrzeżenie wyjął dyskietkę z komputera i schował ją w oparciu fotela. - Ma pan za mało danych - mruknął. Michał kiwnął głową. - Wy także. Bo za gangiem Cielęciny stoi ktoś o wiele groźniejszy. Jego nie rozszyfrowaliście. To zrozumiałe, bo mieszka w Niemczech. W Hamburgu. Bajtek zamknął, a potem otworzył oczy. - Czy... ma pan na myśli... -Tak. To Horst Bauer. U którego pracuje twój ojciec. Ale on nie ma nic wspólnego z praniem brudnych pieniędzy w bankach rozrzuconych po całym świecie. Bauer miał wtyczkę w naszym Biurze Śledczym. Tak zwany „Alfa". I drugą w Banku Kredytowym. Narobiliście sporo zamieszania, kradnąc numer konta. Ale nie da się ukryć, że dzięki temu cały gang wpadł w popłoch. Fałszywy Holender i mecenas Lubelski... - O tym też pan wie? - Naturalnie. Choć policyjni technicy nie wpadli na pomysł, by sprawdzić kod kreskowy na kasecie. 98 Pustułka roześmiał się. - O, kurza melodia! Jestem od nich lepszy! Od razu wiedziałem, że to nie numer dla kasy fiskalnej. Za długi. -Więc oddacie mi kasetę. Wiem, że tu jest. Książę zmarszczył brwi. - Powiedzmy... jutro ją zastaniesz. Na biurku. A my z tym nie będziemy mieli nic wspólnego.Jasne? - Oczywiście. Jesteście całkowicie niewinni. Jak zawsze, panie i panowie detektywi. Atak dla waszej wiadomości: mecenas już złożył zeznania. Robił wszystko z chęci zysku. Książę wzruszył ramionami. - 1 stracił córkę. Pamela wpadła w narkomanię, bo ojciec jej nie dostrzegał. Nie wystawała spoza kont bankowych. Starym się wydaje, że wystarczy dzieciom dać forsę, a one... Michał położył mu dłoń na ramieniu. - Nie wszyscy rodzice są tacy. - Moja mama jest w porządku - stwierdziła Pierzasta. - Dała mi nawet gorący gulasz dla profesora. - Tego z Dworca? - spytał Michał łagodnie. - Tak. Powinien być w jakimś domu opieki. Ale nie chce. Lubi atmosferę dworca. Pociągi, głośniki, tłum ludzi... - Co będzie z Malinowską? - spytała Marmolada, przysłaniając policzek włosami. -Zostanie na Wilczej.Jej synalek wylądował na dłużej za kratkami. Za nielegalny handel kradzioną wódką i konszachty z mafią. A propos, znacie może niejakiego... Kalafiora? Cała piątka spojrzała po sobie. - Myyy? - zajęczała Pierzasta. - My nie! - uderzył się w pierś Pustułka. - Ale Marnego Franka znacie. -Jasne - skinął głową Książę. - Stoi od lat na Poznańskiej. Chodziłem z nim do podstawówki. Dawałem mu ściągi. Bajtek zdziwił się. 99 -Do jednej klasy?Jak to? Przecież mówiliście, że Marny Franek ma ponad dwadzieścia lat! Pierzasta roześmiała się. - Bo zostawał w każdej klasie na drugi rok. - O co chodzi z Marnym Frankiem, Michał? Chyba go nie chcecie zapuszkować? - denerwował się Książę. -Jego ojciec roznosił tu mleko. Jak mnie jeszcze na świecie nie było. Tata mówił... Michał machnął dłonią. - Nikt go nie chce wsadzać do więzienia. Choć może byłoby i za co. Franus na przesłuchaniu próbował nas... szantażować. - Szantażować? - stęknęła Marmolada. -Jak? Michał uśmiechnął się szeroko. -Tym, że ma konszachty z synem redaktora Olechowskiego. Książę wstał. Był wyraźnie zły. - Mordę mu obiję! - Nie będzie trzeba. Nikt nie dał wiary opowieściom Franusia -uspokoił go Michał. Bajtek od dłuższego czasu nie uczestniczył w rozmowie. Siedział osowiały ze spuszczoną głową. - O co chodzi, Bajtek? - Pierzasta poruszyła się niespokojnie. -Masz duszności? Pokręcił przecząco głową. - Tata... pewnie będzie musiał wrócić do kraju - westchnął. -1 maml Nici z moich wakacji i z nowego mieszkania. Jak my się tu pomieścimy? Chyba już nigdy nie zobaczę... słońca. Marmolada miała oczy pełne łez. -Nie mów tak! Możecie zamienić mieszkanie. To po Malinowskiej... - uderzyła się dłonią w usta. Bajtek spojrzał na nią w osłupieniu. - To wy? Dlatego? Chcieliście tę Fijałkowską... żebym ja... żebym mógł... Pierzasta plasnęła dłonią w podłogę. - Spokój! Michała to nie interesuje. 100 -Ależ przeciwnie! - uśmiechnął się. - Dobrze się składa, że przypomnieliście sprawę niejakiej Fijałkowskiej. Baba prowadziła całą trefną księgowość mafii Cielęciny. 1 dorabiała łapówkami w Urzędzie Miasta. Ale twój wuj, Bajtek, miesiąc temu już złożył stosowne podanie o zamianę mieszkania z trzeciego piętra na parter. Jest właśnie rozpatrywane... Cała piątka zamarła w bezruchu. - Chce pan powiedzieć... że cała afera z Fijałkowską nie była potrzebna, bo... - Pierzasta zamilkła. Michał rozłożył dłonie. - Nie bardzo wiem, o co ci chodzi. Śledztwo jest w toku. A tak między nami: panią naczelnik odwiedziła nie tak dawno pewna... Amerykanka. Z Nowego Jorku. Chciała kupić tę naszą... to jest waszą kamienicę. To dlatego Fijałkowska nasłała tych z bombą, żeby móc łatwo wyeksmitować Malinowską. - To do niej podobne! - wzruszyła ramionami Pierzasta. -1 co z tą Amerykanką? Kupi kamienicę? Michał spoważniał. - Nasi technicy twierdzą, że głos owej... damy... no, jednym słowem, była to jakaś szesnastolatka... Pustułka machnął dłonią. - Pewnie miała chore gardło. Ale co z tą zamianą mieszkań? Czy zegarmistrz ma szanse? - Bardzo duże. Sądzę, że... Ktoś zadzwonił do drzwi. -Ja otworzę! - pospieszyła Marmolada. Minę miała niewyraźną. Wróciła, trzymając w dłoniach pudełko czekoladek. Pierzasta natychmiast zwietrzyła problem. - Bomba w czekoladkach? Zemsta Cielęciny? Książę wybuchnął śmiechem. -Daj! Zanim przerażony Michał rzucił się w kierunku brata, ten już rozwinął wstążkę, uchylając wieka. - W porządku - szepnął. - Wedlowskie. 101 \ L [ | wiesz, m; -ze utożylo. folga Strużycl , Zawsze ci i ^ieć nadzieję. Stara kamień ?ody przemyka - Pokaż! - zażądał Michał. Ale zareagowała Pierzasta. - Są moje. Dla mamy od... jednej takiej. Mama jej załatwiła lekarstwo. Ta pani sądzi, że tak wypada... Marmolada zagryzła wargi. „Czy ona oszalała? - myślała pospiesznie. -O co chodzi? Skąd jakaś klientka mogłaby wiedzieć, gdzie mieszka aptekarka?". - Czy - Książę spojrzał na brata - masz nam jeszcze coś do zakomunikowania? Michał wyglądał na mocno rozbawionego. - Nie. Wracam do ojca. Pewnie się niepokoi. Jest sam, bo mama wybrała się na brydża. Zostawiam was, detektywi. Czy nie czas, by zarejestrować w urzędzie to wasze „Nieformalne, Niezarejestrowane i Nienazwane Biuro"? Gdy tylko drzwi za Michałem zamknęły się, Bajtek podjechał do biurka. - Co z tymi czekoladkami? Co naprawdę jest w środku? Książę ostrożnie uchylił wieczka. Cztery głowy stuknęły się. - Nasza forsa! - zaklaskał Pustułka. - Kurza melodia, całe dziesięć tysięcy! Znów rozległ się dzwonek. Marmolada była najbliżej. Do pokoju weszła postawna ruda dziewczyna w zielonym kostiumie. Za nią wysoki mężczyzna z hiszpańską bródką. - Duśka? - przeraził się Pustułka. - Co się stało? - Nic - odparła Grałkówna. - Mama prosi, żebyś zszedł. To jest mój narzeczony Karol. - Numer dwunasty - wyszeptał Książę pod nosem. -Jest lekarzem. Chirurgiem plastycznym. Czemu milczycie? -Jak on nam się przyda, Duśka! -wyjąkał Pustułka, zamykając wieczko pudełka z czekoladkami. -Jestem do dyspozycji - uśmiechnął się pan Karol - dla całej rodziny. Dusia mówi, że ma ogromną... - A jakże! - przytaknęła Pierzasta. - W tym jedenastu kuzynów! 102 - I wiesz, mamo - mówiła dwie godziny później - wszystko się dobrze ułożyło. Olga Strużycka spojrzała na córkę. - Zawsze ci mówiłam, że święty Mikołaj istnieje. Trzeba wierzyć. I mieć nadzieję. Stara kamienica powoli zapadała w sen. Gasły światła. Tylko samochody przemykały mokrą jezdnią. Jutro też będzie słońce. iSlb Krystyna Boglar '€ neonuwt ?" ?!źimgii o serii fragmenty galeria wywiad z Krystyną Boglar Teraz czytaj: PIRAMIDA INTRYG 4. '?. fc *//$ <-*©, % egabajt Pierzas olada "