Aleksander Brückner Mikołaj Rej 1922 A niechaj narodowe wżdy postronni znają, Iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają. Wszak widamy u sławnych, chociaż nie Polacy, Pisali też leda co chudzi nieboracy, A o Polakach sobie ledwie tam bajali, Iż też są jako ludzie, którzy je widali. Jeślibyś też z niełaski na lewo skacował, Masz papir, napisz lepiej — ja będę dziękował. (Mikołaj Rej, Źwierzyniec, 1562) W szczęściu mało miej nadzieje, Bo słabo żnie, kto nie sieje. A to w obyczaju miewaj: Ni|g|dy bez wiosła nie pływaj, A karz sie onych przygodą, Co sie przelękli tą wodą (Mikołaj Rej, Krótka rozprawa, 1543) Jak łatwo odtworzyć postać i dzieło takiego Reja! Dwa wizerunki: żywot spisany przez towarzysza od kufla, pióra i wiary, arcyświadomego spraw i sprawek jego, liczne pisma własne, umysł pierwotny, dogmatyczny, nie przerwany myślą niespokojną, rubaszny, godny zdrowego, silnego ciała zamożnego gospodarza — taka postać wieku złotego nęci tryskającym z niej życiem dzisiejszego pisarza, tak ją też wystawił Nowaczyński. Przeciwnie Kochanowski: nerwowy, chorowity, rozrywany niepokojem myślowym i troskami materialnymi. Ani wizerunków jego nie posiadamy, ani żywotopisarza nie znalazł świadomego i darmo kusili się też choćby powieściopisarze, od Niemcewicza i Tańskiej począwszy, o trafne jego oddanie. W rzeczywistości, nie w fantazji powieściowej, ma się rzecz przeciwnie; nie Kochanowski, raczej Rej przedstawia się zagadkowo. Oba jego wizerunki, z pięćdziesiątego i sześćdziesiątego roku życia, tak niepodobne, jeden tak wyidealizowany wobec pospolitych, grubych rysów drugiego, że pytasz mimo woli, któryż właściwie wierniejszy? Gorzej z biografią. Utratnemu Trzecieskiemu tak imponowały dostatki Rejowe, że najwięcej o tym pisał, co dla spadkobierców, nie dla nas ciekawe. Szczegóły jego młodości Rejowej zakrawają na obronę, skąd się wziął taki niekulturalny umysł w wieku kulturalnym? Plotki, co Rej pod pijany wieczór Trzecieskiemu opowiadał, zbędne, bo wiemy z ust jego własnych, chował się jak w lesie zając, a za granicę Polski nosa nie wychylał, więc i bez „zgrzebnej koszuli”, i bez „chorągiewek wronich” Trzecieskiego śmiało byśmy się obeszli. Biografia Trzecieskiego jest pysznym wzorem dawnej polszczyzny, ale o pisarzu Rcju, jedynie nas obchodzącym, jak najmniej i najnieściślcj się wyraża, najohszerniej, jakby na śmiech, wylicza to, co zawarte w książce, do której ją doczepiono! Jedyna jej zasługa: ocaliła od niepamięci kilka tytułów dzieł, które nas nie doszły; że go jako autora Kupca wymieniła, tego po stylu i języku moglibyśmy się sami domyślić, a w dziesięć lat przed Trzecieskim Włoch Negri wyraźnie to zaświadczył. Niezupełna i niedokładna bibliografia Trzecieskiego wprowadza nawet w błąd, bo mówi o jakimś śpiewanym psałterzu, gdy w istocie prozaicznego Rej dokonał, chociaż luźne psalmy wierszował; o katechizmie, gdzie tylko wiersze wstępne i końcowe, polecające podopisywał; treść innych dzieł oznacza kapryśnie. Biografia dodaje kilka szczegółów życiowych, o nadzwyczajnej towarzyskości Rejowej; umyślnie pomniejsza szkołę a z niej wyniósł Rej więcej, niżby wedle słów Biografa wypadało; milczy o najważniejszym, o podniecie, o wzorach do pracy literackiej, i gdy Psałterz Kochanowskiego najmniejszej nie przedstawia wątpliwości, Postylla Rejowa okazuje się nieco zagadkową. Oprócz przygodnych wzmianek: u Kochanowskiego, u Górnickiego, w Proteusie 1564 roku tudzież po innych autorach (cytują go i chwalą włoski staruszek Negri w swej tragedii i Francuz Stojeński w pierwszej gramatyce polskiej 1568 roku, obaj różnowiercy; nawet Orzechowski go dobrze wspominał, chociaż zażarty wróg różnowierstwa), współcześni o nim nie wspominają, bo prywatny człowiek, bez urzędów, żadnej roli nie odegrał; diariusze sejmowe parokrotnie jego przemówienia poselskie streszczają. Po śmierci katolicy, czy Wujek, czy Wereszczyński, czy inni, nie bardzo się trafnie o nim wyrażali, przeczyli nawet zasługom literackim; protestant Jan z Woźnik (dziś nam niedostępny) z widoczną przesadą na „wichrzyciela” napadał; inni protestanci (Żarnowczyk) słabo go bronili. W XVII wieku już tylko protestanci pamięć jego przechowywali; wiek XVIII go zupełnie nie znał i dopiero w XIX pamięć ojca narodowej literatury odżyła. Nie obeszło się przy tym bez wszelakiej przesady, szczególniej u tych, co jak Maciejowski, wszystko domorosłe, acz niepokaźne, nad najświetniejszą obczyznę przekładali albo bezkrytycznie na autora i dzieło spoglądali; dopiero z czasem ustalił się oględniejszy, bezstronny sąd, chociaż wszelakich pytań spornych bynajmniej nie załatwiono. Człowiek i dzieło wcale są ciekawe. Typowy Polak, ale nieokrzesany, figura jakby z Krzyżaków Sienkiewiczowych; sobek, ale wylany na służbę publiczną, jak ją sam pojmował i wybrał; wróg jako Słowianin — anarchista wszelkiego przyniewalania i rygoru, chociaż skutki nierządu widział i opłakiwał, dumny z Polski i ziomków, z góry na niewolne inne narody spoglądał, ale o znacznych wadach polskich głośno i groźnie prawił; hardy szlachcic, nie cenił innego stanu, mimo to do wszystkich chrześcijan jako do miłych braciszków się zwracał. Nieuk, zawstydził uczonych, bo nieliterat literaturę stworzył. Człowiek średniowieczny, średniowieczne baśni, legendy, cuda wyszydził. Najmoralniejszy z pisarzy, najplugawsze tykał materie. Tradycji ślepo oddany warował sobie sąd zdrowego rozumu i przeciwstawiał się bieżącym poglądom. Więc potępiał, i słusznie, ówczesne nauki łaciny, odstraszającej, nie pociągającej, niemożliwej. Więc w wieku, co ubolewał nad nieszczęściem, że ludzkości łacina nie przyrodzona i dumał, jakby temu nieszczęściu zaradzić, co w wymowie łacińskiej szczyt posłannictwa ludzkości upatrywał, on sam owej bałwochwalczej czci nie oddawał i prawa „gwary barbarzyńskiej” czynem stwierdzał. I pełno u niego takich sprzeczności pozornych, wszędzie jednak przebywa jego jednolitość, co z drogi instynktem raczej niż samowie—dzą obranej nikomu i niczemu zbić się nie dała. Zmyleni wiekiem, w którym żył, a jeszcze bardziej reformacją, której bujne swe siły poświęcił, oceniali go niesłusznie, bo upatrywali w nim człowieka nowożytnego. Ależ i sam patron jego, Luter, mimo XVI wieku i reformacji, nie był człowiekiem nowowiekim, pozostał średniowiecznym, skoro dzieło jego nie odmieniło zasadniczo poglądu na świat, zdobytego w średniowieczu, panującego na Zachodzie. Rej jeszcze ciekawszy typ człowieka żyjącego fizycznie w wieku XVI, tkwiącego umysłem w XIV. Lecz cóż go skusiło do pisania po polsku? Po łacinie nie umiał, więc z musu cnotę urobił? Dlaczegoż jednak nie zadowolił się pisaniem kwitów polskich, co tysiącom spółbra—ci szlacheckiej jak najzupełniej wystarczało? Czy dla sławy rwał się do pióra? Ależ na pierwszych dziełach ani nazwiska wystawiał! Czy dla zysku? Ależ literatura sporo jego samego kosztowała i głęboko sięgnął do mieszka, Wirzbięcie za Źwierciadło się opłacając! Jakżeż się stało, że ten nieuk i biesiadnik rej powiódł w literaturze narodowej, co już spółcześni wdzięcznie uznawali, potomność stwierdziła? Odpowie na to książka niniejsza, zupełnie odmienna od studium, jakie autor przed kilkunastu laty (1905) Rejowi poświęcił. Nie zawsze odpowiadają sobie państwo i literatura narodowe; są państwa potężne bez literatury, a jest i potężna literatura bez państw; dla obu dostarczają nam przykładów własne dzieje. Na przełomie X i XI wieku stworzyło ramię Chrobrego państwo, sięgające daleko poza etnograficzną Polskę; na przełomie XV i XVI wieku jeszcze okazalej ono stanęło: Węgry i Czechy, Polska od Gdańska do stepów czarnomorskich, „złoty stół” kijowski i wileński były w ręce jednego rodu, za którym Habsburgowie daleko w tyle zostawali. Ale to państwo było nieme i teraz jeszcze jak za Chrobrego, co prawda więcej teraz myśleli i pisali wojewodowie, prymasowie, syny chłopskie i miejskie, ależ wyłącznie w języku obcym; własnym pomiatali, odsyłali go do kuchni i stajni, w najlepszym razie do dzieci (w znaczeniu umysłowym); wydawali z kancelarii koronnej instrukcje na sejmiki po polsku Lanckorońskiemu, bo po łacinie me umiał; pisać po polsku list czy książkę, a jeszcze do tego podpisać się na niej imieniem własnym nie uchodziło, a listem polskim ubliżało się zacnej osobie. I tak nie mogli się dosyć nadziwić księgarze i drukarze Niemcy, Haller i Ungler, Wietor i Szarffenbergerowie, że naród polski tak swym językiem „brząka” (pomiata). Byłyż wprawdzie pisma i druki, same tłumaczenia albo modlitwy i pieśni pobożne, a nieraz i te tylko tłumaczone a rzadko opisywane. Drukuje się od 1515 do 1543 roku moc rzeczy, rozwijał zadziwiającą czynność Biernat Lubelczyk, demokrata i patriota, ależ wyłącznie tłumaczył, co mu się nawijało i z łaciny, i z czeskiego, a choćby i z cerkiewnego. Literatura jednak tłumaczona nigdy narodowej nie zastąpi; to chyba przedsionek do niej. I dopiero 1505 roku, gdy się już przewaga potęgi Jagiełłowej silnie na dół pochyliła, narodził się ten, co spłodził literaturę narodową. Są lata, na których niby na drogowskazach widnieje napis: tu odmieni się państwo! Na pozór ani na zewnątrz, ani wewnątrz nic się nie dzieje osobliwego; wszystko starym, zwykłym trybem idzie i dopiero później wyłania się, że to wtedy nie zauważone przez spółczesnych załamanie, zwichnięcie dotychczasowego kierunku ostatecznie cię zapowiedziało. Takim rokiem przełomowym był 1543 rok. Mniejsza o to, że wystąpili w nim spółcześnie i po raz pierwszy ci, co w dziejach umysłowości silniej zaważyć mieli, Frycz i Orzechowski, bo obaj jeszcze po dawnemu, tj. aby dowieść, że należą do grona wykształconych, z łaciną przyjeżdżali, chociaż się przez to z celem własnym mijali, tak że ich retorykę natychmiast dla prostaczków tłumaczyć musiano. Orzechowski przynajmniej później do polszczyzny trafiał, Frycz nigdy — domagając się narodowego w Kościele języka, sam stronił od niego jak od ognia, chociaż między swoimi mecenasami, Łaskimi, liczył jednego, co najświetniej po polsku pisał i drukował (ale nie wymieniając nazwiska). Rok 1543 z innej przyczyny przełomowy: wydał wtedy Rej pierwsze zupełnie oryginalne dzieło polskie, a przyznał się Kraków polerowany do luterstwa; przemówiła więc ze snu wiekowego zbudzona królewna i runął monopol katolicki. A ten, co to pierwszy wyraził, to był Rej Mikołaj z Nagłowić, o nazwisku, częstym i między chłopami, niemieckim, jak Balów, Firlejów czy Fredrów; Okszyc jak Orzechowski, z nim wraz urodzony na Rusi. Jakaż droga powiodła go od roku 1505 do 1543? Jeszcze za ostatniego Piasta zaczęło się, a za Jagiełłów szybszym kroczyło torem, że żywioł polski, przeważnie małopolski, stawiał coraz liczniejsze placówki po miastach i dworach czy dworkach szlacheckich, śród obcego ruskiego plemieniu. Otóż na jednej z takich placówek, wysuniętych bardzo daleko ku Podolu, w dworku Stanisława Reja w Żórawnie nad Dniestrem, koło Żydaczowa, urodził się z drugiego małżeństwa „równego” (małego) sztachetki a wyniosłej Herburtówny (Herbuty po śmierci w orłów się odmieniali, a nieraz i za żywota orłami bywali) ich jedynak w zapustny wtorek 1505 roku, co samo zapewniało, że mu życie zapustami przejdzie w dzieciństwie na łonie przyrody, bez rygoru szkolnego, a od lat młodzieńczych do późnej starości w gronie dobrych towarzyszów przy kuflu ciemnego piwa, bo patriota ulubił sobie nektar domowy nad przywoźne węgierskie i morawskie wino; Rej w całej literaturze najwybitniejszy piwosz. I żadnemu pisarzowi polskiemu chyba jeszcze Krasickiemu, nie spłynęły lata pogodniej i weselej, jednostajnie) i przyjemniej; on ulubieniec losu, od kolebki do trumny, on najwyłączniej towarzyski w gronie pisarzów polskich. Ojciec, bez wykształcenia, tak samo synem pokierował; w Żórawnie i najdalszej okolicy nikt o szkole ani słyszał, a żaka tam sprowadzać — po co? I rósł dziczek na łonie natury aż do ośmnastego roku, oprócz kilku niemiłych, bo szkolnych, ale na szczęście dla nas krótkich przerw, kiedy to się nad Dniestrem zapomniało, czego się we Lwowie czy Krakowie nie douczyło. Dworek pana Stanisława był wysepką polską w morzu ruskim i wsłuchało się muzykalne z przyrody ucho synka w pieśń ruskich kmiotówien, a pamięć bawiły klechdy o żelaznym wilku, nieskończenie piękniejsze od wszelkich „Helenek” i „Cyrce”, co mu brzeziną do głowy, ale daremnie, wpędzano. Rósł Rej, jak Bohdan Zaleski, chociaż nie w chacie znachorowej, i on pierwszy autor–Polak znał, jak Bohdan Ukrainiec, stare dumy kijowskie o bohaterach Włodzimierzowych i parę razy o nich wspomniał, chociaż później w otoczeniu szlacheckim wszelkie wspominki sielskie —anielskie z siebie otrząsł i nigdy słówkiem ruskim ani wzmianką o Rusi nie zdradził, że na niej niegdyś wyrósł. Ledwie, że o siromachach (nędznikach) albo o much—rach (frędzlach) z malownika zagadnął albo przysłowie powtórzył; jeżeli później o Rusinach opowiadał, prawili mu po „litewsku” (tj. po białorusku; Litwin u niego zawsze tyle co Białorusin), nigdy po małorusku. Razi niemało zupełne zaparcie się ludu, śród którego wyrósł (jakżeż inaczej Orzechowski!), i dla tego samego nie mógł on być autorem rozprawy księdza i popa, którą mu przypisywano. Ale jak Zalcski połknął i on pieśń ruską — wydal ją po polsku, bo we dworku żórawińskim śród fraucymeru HerburtówiiY nasłuchał się i pieśni polskiej, od Bogurodzicy począwszy, której i do starości nit zapomniał, chociaż się jej wyparł, az do pieśni miłosnych, co dziewczęta umiały jeszcze zanim się szyć uczyły, na co później sam sarka!. Wyparł się szlachcic ludu, nie tylko ruskiego; ledwie kilka rysów zabłąkało się ludowych w obfitą jego literaturę (mniej niż u Kochanowskiego!), mimo to natchnęła go właśnie pieśń ludowa i pierwsze próby za jej powodem i wzorem pozostawały. Tylko że innych miłość, jego chyba muzykalność poetą udziałala; o niej świadczą dokumenty. I tak zapisał podskarbi starego króla, że 12 lutego 1545 rozu dał dwa floreny „śpiewakom i muzykom Mikołaja Reja, co podczas śniadania Królewskiej Mości przygrywali wraz z samym panem”. Czy i później Rej kapelę własną utrzymywał, nie wiemy, ale muzykę nawet starcowi zalecał: „a jeśli masz też ten dostatek, więc też każesz sobie czasem abo na luteńce, abo na jakim rymfonuliku nadobnie zagrać a pocieszyć, zafrasowaną myśl swoją i serce swoje”. Tylko hałaśliwą muzykę, głośne bębny a „ów kozi róg, co jako wół zaryczy”, nienawidził. Więc pod znane melodie sam wiersze układał nowe, nawet w późne lata, i tak na melodię Hejnał świta ułożył własny wiersz ria ranne wstanie. Muzyczki nadobne a ciche, przy których mogą być i rozmowy, obok czytania i wesołego towarzystwa były mu na cały dalszy żywot najmilszą rozrywką, ale słuch i pieśń wyniósł z dworku dniestrzańskiego i oddalibyśmy niejeden z psalmów jego za wiersze, co wszelakim bogdankom składał, chyba nie gardząc motywami ludowymi, których później unikał starannie. Że się do szkoły nie garnął, mógł mieć i słuszną przyczynę. Ówczesna szkoła początkowa bywała katownią; kańczuk i rózgi zaczynały ją i kończyły i niejeden uciekał od niej, wglądnąwszy do izby, jak żaczków sieką, patrząc na ich sińce i blizny; jedynakowi Rejowi uszło to bezkarnie, tym bardziej że prawdopodobnie sam pan ojciec ani czytać, ani pisać nie umiał. Niie różnił się przecież wiek szesnasty od piętnastego, gdzie odsetek piśmiennych był wcale niewysoki i stara szlachta zamożna czytać nieraz nie umiała. Świadkiem Rej sam, bo mając na oko tylko „possessionatos et bene natos”, prawiąc o ich Litach sędziwych, wyraźnie zastrzega: „azaż nie rozkosz, jeśliże czytać umiesz, iż sam się rozmówisz z onymi starymi mędry”, i dalej: „a jeśliże sam czytać nie umiesz, więc komu innemu kazać, coby i nadobnie przeczytał, i rozwiódł”; jeszcze w siedmnastym wieku nie brakło takiej szlachty, co „na rękę chorowała” (nie umiała pisać). Nie ubliżymy więc wcale panu Stanisławowi uwTażając go za analfabetę i zrozumiemy, dlaczego go zadowoliły „postępy” synka w nauce gry w kostki i innych równie potrzebnych przedmiotów. Rej sam wyniósł na całe życie odrazę przeciw owemu nauczaniu początkowemu, bardzo usprawiedliwioną, skoro szkoła masom radzić nie umiała i zbiorową naukę stale w indywidualną wypaczała. Gdy więc spółcześni humaniści za szkołą publiczną gardłowali, on, przeciwnie, rodzicom zalecał: „a najlepiej go [chłopca] doma do czasu pochować, bo wtedy i rodziców, i preceptora po trosce sie przestrzegać będzie i lepszy wczas mieć może, i wżdy z, onymi sprośnymi chłopięty szkolnymi pospołu róść nie będzie i ich obyczajów sobie do młodej głowy nie nabije”. Wychodził więc Rej z zasady: chłopiątka łotrowie z początku, ależ śmiało mógł i godnym ich nauczycielom łatkę przypiąć — że zresztą z całego trybu szkolnego, zawikłanego w niepotrzebnych przedmiotach, był arcyniezadowolony, z tym się nigdy nie taił: mierziła go, i słusznie, cała formalna nauka XVI wieku, co o żadnej realnej jeszcze nie słychal; sam nie umiał sobie zdać sprawy, ale czuł przez skórę, że tryb szkolny błędny. Na szczęście dla literatury narodowej za nim wcale nie poszedł; obchodziło się całe średniowiecze bez szkoły, największy jego poeta niemiecki był przecież analfabetą! Gdy Rejowi takim sposobem nad Dniestrem ośmnasty rok minął, zdobyła się metoda pedagogiczna pana Stanisława na ów stanowczy krok, co u „dobrego zicmiaństwa jedynie popłacał”: nie znał pan Stanisław książeczek Glicnerowych o wychowaniu dziatek, w trzydzieści lat po jego śmierci dopiero wyszły, ale postąpił dosłownie tak, jak Glicner zalecał: „sprawiwszy mu [synowi] szarawary a karwatkę [kurtkę], pośle go do ludzi i będzie służył, podczas na piec, podczas na stajnią, gdzie rozkazować a ochmistrzować mu zlecą, z którego przecież urośnie człowiek i biegły, i ćwiczony”. I z Reja taki urósł, chociaż na razie rzecz z szarawarami i karwatką fatalnie pokpił. Dobrze skoligacony i nieco pieniężny mógł w służbie dworskiej przebierać; trafił znakomicie na dwór wojewodziński Andrzeja Tęczyńskiego, co był małego wzrostu (wszyscy Tęczyńscy tacy; satyry XVI wieku ich stale „Zacheuszami” dlatego nazywały), ale wielkiej głowy. Jak Lanckoroński dostał polską instrukcję, bo łacińskiej nie rozumiałby, tak zasadził wojewoda Reja do listów polskich, bo te się obyły bez ortografii i gramatyki, wymaganej dla łacińskich. Ale odezwał się rychło animusz szlachecki; nie chciał być piątym kołem u wozu; wrodzona ciekawość poskutkowała lepiej niż rygor szkolny; świecić między pisarzami tylko nieuctwem upokarzało, więc i fałdów przysiadał nad wokabularzykami i rozmówkami łacińsko–polskimi i nie lenił się dopytywać, czego nie rozumiał, a pierwsze postępy do dalszych zachęcały — i tak to przecierał się powoli przez misteria łaciny i drugim taką samą metodę zalecał, chociaż braku nauki metodycznej nigdy nie wyrównał i w wieku humanistycznym miał o starożytności takie pojęcia, jakie by w samym średniowieczu najgłębszym uchodziły; do poetów łacińskich nigdy nie zaglądał; cóż ci po tym, pytałby, zmysłu estetycznego „wieprzowate” życie nie dawało. Ale i bez estetyki średniówki i ortografii można śmiato wiersze klecić i nimi to górował Rej nad pisarkami, np. wojewody, i nieraz za lekcję łaciny odsłużył się im piosenką dla bogdanki czy na jaką uroczystość. I sypał je jak z rękawa i coraz większej nabywał wprawy; niekunsztowna forma, płaskie wysłowienie nie utrudniały zbyt improwizacji. Nęciły go również książki polskie, nieliczne, tym ciekawsze; łacińskie, co z początku piąte przez dziesiąte rozumiał, nim się wćwiczył tak, że mógł później przed innymi nieukami sam mentora udawać, tak gdy poświęcał Szafrańcowi tłumaczenie listów Wergeriuszowych r. Ml 9, „iż w łacińskim języku prawego bezpieczeństwa nie masz”, dalej czeskie, co zażywały wielkiej jeszcze wziętości, gdyż literatura czeska była bogatsza i starsza; niemieckich nie czytał, ale po niemiecku, chociaż językiem cechów i warsztatów szlachcic gardził, z bruku krakowskiego się douczył i germanizmami własną popsuł mowę. Tymczasem ojciec umarł (1529 r.), a 1531 roku wyswatali go dostatnio dobrzy towarzysze i posiadał teraz Rej dobra familijne (ojcowskie) pod Krakowem, nad Dniestrem po matce Herburtównej, w Chełmskiem po żonie, Zofii Kosnównej. Przesiadywał głównie w Chełmskiej i Krakowskiej ziemi, ale mimo ożenku, szczególnie później, pędził życie jakby na dyszlu, polując (stąd to mnóstwo porównań myśliwych u niego), pieniając się, jak na szlachcica przystało (z procederem sądowym obył się znakomicie i terminologia prawnicza: „zdać w zysku”, „roki”, „pozwy”, „minuty” itd., ciągle się u niego przewija), bawiąc się i gospodarując; tylko o jakiejś podróży zagranicznej nigdy ani pomyślał — gdzież mógłby lepiej trafić jak doma u swoich? Cudzy tryb poznać, na to samych opowiadań mu starczyło; sądy jego o obcych, czym mniej ich znał, tym bardziej stanowczo a mylnie wypadały, na szczęście całkiem ogólnikowe i krótkie. I nie musnęła go żadna obczyzna, ani klasyczna, ani włoska czy inna, i nic w nim nie zatarło odwiecznych cech słowiańskich; dobrotliwy, żartobliwy, niefrasowny byłby się od podobnych, poufałych, dobrych towarzyszów niczym osobliwszym nie wyróżnił, boć i ten talent wierszoklectwa nie jego był udziałem wyłącznym. Ale ten talent nie ograniczał się łatwością improwizowania. Rej był urodzonym poetą, bo myślał obrazami, a bystra spostrzegawczość, pamięć żywa nasuwały ich coraz więcej, a odezwała się w końcu i żyłka satyryczna. Patrząc na swoje „dilekty” (ukochane) nie mógł przechodzić spokojnie około wybryków wszelakich, życia nad stan, nałogów, widział nieuków, piecuchów, karciarzy, opojów, modnisiów, warchołów, rozrzutnych i skąpców, zbierał wzorki, szczególnej z prokuratów (adwokatów), co i jemu dawali się we znaki; z poborców, których pomawiał wraz z bracią szlachtą o nader lipkie ich ręce; z mytników, co regestra układali wedle swego mieszka; z posłów goniących za własnym zyskiem, nie za dobrem braci; z włodarzy i młynarzy okradających pana systematycznie; z księdza dziesięcinnika, z chłopa, co i pana w pole wywiedzie z miną najniewinniejszą. I z samych wier—szów okolicznościowych: na panny i tańce, na herby i pogrzeby, na śluby i ingresy, na imieniny i urodziny, na okna i łyżki, wzniósł się do kreślenia dialogów, gdzie przeciwstawiał stany, afekty, zwierzęta, co się zwyczajem średniowiecznym o prym spierały, ułomności nawzajem wytykały. Te dialogi zaginęły. IJsIie dbałże Rej o żadną sławę literacką. On nie Kochanowski, aby zbierał swe dzieła. Ale jedno i drugie do naszych dni przetrwało, jeżeli nie w oryginale polskim (Lew z kotem), to w przekładzie czeskim (Warwas, o białych głowach). Że przekład czeski tego słowa, obcego Czechom zupełnie, u nas najpospolitszego, parokrotnie używał, dowodzi niezbicie, iż tekst czeski z polskiego wyszedł, nie odwrotnie, ale i poza tym przebija spod pokostu czeskiego tok oryginalny, Rejowy. Nie wiemy, jak sobie poczynał Czech z Polakiem, bo ówczesny tłumacz dodawał, opuszczał, odmieniał, co mu się żywnie podobało. Mimo tej niepewności warto się zastanowić nad tym dialogiem, iście Rejowym, tj. ze wszelkimi jego zaletami i brakami, bo to jedyny, w jakim Rej sprawę kobiecą omawiał. Dialog lwa z kotem górował w zasadzie ulubionej Rejowi, co wedle niej żył sam, że nad wszelkie złoto świata swobodę (kota wobec klatki lwowej) przekładać należy; Warwas sięgał głębiej. „Dobry towarzysz” myśli się żenić, bo bez żony trudny żywot; niewola, nie skłonność do tego nagli, więc radzi z drugim, jaką by to towarzyszkę obrać. Stały to schemat; wymienia się po kolei wszelakie, ładne i brzydkie, stare i młode, śniade i białe, tłuste i chude, i każdej wiele się zarzuca, tak że nie pozostaje nic innego, jak dać pokój ożenkom; ale tym obmowcom zatyka usta nowy towarzysz, gromi ich, że zapominają o łotrach—mężczyznach i przywraca sprawiedliwą równowagę. Nas ciekawią nie owe argumenty, znane z całej antyfeministycznej literatury (a innej nie było), lecz rozmaite szczegóły, znamienne i dla Reja, i dla spółczesnych. Zupełnie niezwykłe, niesłychane zresztą u Reja, wstęp i zakończenie: rozmowę poprzedza i kończy „składacz”, poeta; zaczyna od wezwania ku pomocy „Wenusza, pani białych głów”, a kończy usprawiedliwieniem się, że powtórzył tylko, co słyszał: Tuszę, że mi piwa dacie — Tak mej rzeczy koniec macie! Wygadywania na „złość niewieścią”, czym mężczyźni własne niecnoty wygodnie pokrywali, Rej nic dzielił, wyraźnie się zastrzegał, że tylko o „chytrości” prawi, i pyta, skąd ją niewiasty posiadły? Nie z przyrody, boć mężczyźni powinni by być chytrzejsi, ich Bóg nam stworzył, Ewę tylko z ich kości, Ewę im oddał, aby im posłuszna była: Teraz to się odmieniło Nie tak, jak pierwej bywało; W podróżach nie pojeżdżają Ani na sejmach bywają Wszak się w rozumach zmocniły; Przed tym tak chytre nie były, Rym też rzekł, że z ich uczenia Prostota się w chytrość zmienia, Ależ to się na pewno wie, Wiele z nich i czytać nie wie; Rzadko nad książkami siedzą Przecież więcej niż my wiedzą A już to na nas uznały, Że nas w nową moc już poddały, K’temu dosyć z cicha chodzą, A nas jako za nos wodzą W tym samiśmy winni sobie Dziw, przed nimi nie padamy. I okazuje się miękkość natury sarmackiej; ciche, skromne panie panują, a my sarkamy, lecz ulegamy. Panienka kawalerom („młodzieńcom”) schlebia, potulna trusia: Śmiech łagodny czyni z cicha, Siedząc obok ciebie wydycha, Wielkaż przyjaźń od niej się zda, Wszak ona cię za błazna ma… Młodzieńcy dziwy czynią jak szaleni, Harcując padają z koni, Za zdrowie z trzywików piją… Gdy odejdą, szydzą z nich panny, nicują ich ubiór i postępki, oni niebaczni, nie słuchając rady starszych, żenią się i po niewczasie żałują, spuszczają z tonu, Bo choć mu wystarczy chleba Tedy soli kupić trzeba A po kątach dzieci wrzeszczą. Aż posłuchać, włosy trzeszczą. Warwas osłabia to przykre wrażenie wychwalaniem cnej pani i jaki z niej pożytek rośnie, miłe wczasy domowe, wszystko gotowe i śniadanie na zawołanie, gdy nic po kawalerskim życiu z jego głodem i chłodem. Ale Wilczek rzecz nawodzi na piękną — i co za kłopoty z nią, jak to chodzą dworzanie, pisarze, z muzyką żacy, przed domem śpiewają, pod oknami wołają: hej gospodarzu, masz jeszcze wiele piwa; on udaje że nie słyszy, pod pierzyną sobie dyszy; oni niby się panu z przyjaźnią zalecają, ależ tylko na żonę mu zerkają; ona jak paw, gdy ogon roztoczy, męża ani znać nie chce — obrazek miejski, krakowski, wyjątkowy u szlachcica. Z dalszych ob—mowisk wynika skarga na matki, rzadkie, co by córkę dobrze ćwiczyły; do czego się już same nie godzą, na to córki wodzą, jakby zwabić młodzieńca, pięknie mówić, za wiechą dudka łowić, jak w tańcu kroczyć: Weź sie Józko popod boki A ty jej graj na trzy skoki A jak one od młodości bielą się i różują i płeć tylko psują! Pierwszy to rozdział z bogatej literatury feministycznej polskiej, co szczególniej w XVII wieku, że z płcią słabą wojowała, tym mimo woli dowodziła, po której stronie siła była. Szczegółów nie poruszamy; nie jednego Czech i nie zrozumiał, drugi źle oddał. Wiersz był ów pierwotny Rejowy, średniowieczny, epiczny i dydaktyczny, rymowany ośmiozgłoskowiec, co już ze swej przyrody do wielomówności ciągnął, bo drugi wiersz dla rymu, myśli nie posuwał naprzód; nb brakło powtarzań, choćby dosłownych; ale były już obrazki, widziało się jak panienki z chłopców „przekwintują1”, jak rządzi się po domu lubiąca się napić, jak pięknej nadskakują ku szkodzie i żalu pana męża. Wszystko jeszcze urwane niby i powierzchowne2. I już trzeci krzyżyk Rejowi upływał i mogłoby się zdawać, że zakończy, jak zaczął. Umiał wprawdzie korzystać z czasu, nigdy z założonymi rękami, jak tylu zadomowionej szlachty „zimie” przed kominem przy piwie z grzankami, „lecie” pod namiotem albo w chłodniku (altanie) znowu przy dzbanie się wylegując. Dowodziło tego, jak się około majątku krzątał, jak umiał pogodzić zabawę z gospodarstwem, jak rósł stale jego majątek; jak umiał wynaleźć chwilę, by i książkę przeczytał, ba nawet sam coś napisał. Ależ o więcej nie myślał; byłby dalej dla żartu krótsze lub dłuższe dialogi–satyry kropił, powiedzenia i towarzyszów wierszami zabawiał, swobodę zupełną sobie warując, o żaden urząd nie zabiegając, bojąc się zawikłania, niepokojenia sumienia; nie wymawiał się jednak od sprawowania poselstw na sejmy, co było tylko dalszym ciągiem biesiad towarzyskich, im większe nadawało znaczenie. Ale wybiła w końcu i dla niego godzina i ten, co żadnego na siebie z zasady nie brał urzędu, podjął się najcięższego; został nauczycielem całego narodu i myśli i siły nowemu niezwykłemu poświęcił zadaniu i ani się spostrzegli dobrzy towarzysze, jak ich wyprzedził, jak stał się człowiekiem opatrznościowym. A na tę nową drogę wkroczył właśnie w owym 1543 roku. W kółkach towarzyskich, w dworze i domu, w Krakowie (gdzie kupił kamienicę przy ulicy Grodzkiej w r. 1541) i na wsi, do zwykłych tematów o urodzajach i łowach, o Bonie i Gamracie, o niebezpieczeństwie tureckim wciąż grożącym i naszej nierządnej niegotowości, o braku grosza i ludzi, o obmierzłych sądach i łotrach–prokuratorach (adwokatach) przybył nowy — o wierze! Już Luter przewrócił nie tylko Niemcy, ale i Prusy, Książęce czy Królewskie, do góry nogami; już młodzież najpierw miejska, potem i szlachecka odbywała pielgrzymki nie do Włoch, lecz do Wittenbergi; do niego i do Melanchtona już przewożono jawnie albo przemycano tajnie wszelkie nowinki niemieckie 1 łacińskie, katechizmy, pamflety, rozmyślania; już sarkano jawnie na duchowieństwo, co nie o ewangelii, lecz o snopkach myśli, obcym, kanonicznym procesem nasze prawa burzy, annaty i sakry (opłaty) do Rzymu wywozi, chleb próżno je, a od „świadczeń” ciężarów publicznych się ociąga, jarzmo na nas wkłada. Nie noweż były te utyski, teraz sięgały jednak o wiele głębiej; już nie duchowieństwo zeświecczone zupełnie, już nie sam gorszący żywot nadętych kanoników i mnichów–próżniaków bywały celem szyderstw i żalów; teraz godzono w sam katolicyzm, w naukę i wiarę. Raziły wzrok wyłączne praktyki zewnętrzne, bezmyślnie wykonywane; przebierania w pokarmach — posty; celibat ze swoim wyrodnieniem; odpusty, jubileusze, pielgrzymki, gdzie grzechy vażono, gdzie za grosze dostępywalcś choćby świętości, pewności o niebie, bezkarności za życia i po nim; język niezrozumiały, ukąszenie sakramentu ołtarza, szczególniej i w Pollsce, gdzie jej Ruś popów żeniła, i Pańskie ciało i krew przyjmowała, i językiem rodzinnym mszę odprawiała. I zawrzało w Krakowie i wszędzie od dysput religijnych, w nowowierczym duchu; prawi katolicy sami nie przeczyli tej anarchii obyczajowej i obrządkowej wszystko o naprawę, odmianę wołało. Wsłuchiwał się pilnie w te spory ciekawy, ruchliwy Rej, gorączka, i olbrzymie na nim wywarł wrażenie ów prosty mnich, co z światowładnym Rzymem do walki stawał, i owa mieścina saska, z której jak z nowego Betlejem światło biło jasne śród ciemnej nocy. I z iście sarmackim rozmachem rzucił się w sam wir tych sporów i żalów i satyrze jego nowy przyświecał cel. Wszystko, co dookoła widział, ją wywoływało, a co u Trzecieskiego (ojca), gdzie się szlachta i nie—szlachta schodzili, słyszał albo czytał, dokonywało przewrotu, odstręczało od dawnego Kościoła, wskazywało nowe tory, budziło nowe potrzeby. Bo jakżeż zadowolić się osobistym przejrzeniem, nawróceniem, poprawą? Taż to rzecz zdrożna dopuścić, gdy się samemu do prawdziwszego światła dostało, leżeć wam w dawnej ciemnicy — propaganda żywym słowem, a, żeby najdalej dotarło, i piórem, narzucała się z koniecznością; wprawę nabytą należało wyzyskać, szczególniej gdy się okazało, że inni, powołańsi, bynajmniej się nie spieszą; więc zawstydzić ich, pobudzić własnym przykładem! Na piśmie można było występywać z wszelką bezwzględnością, tak samo jak w poufałej rozmowie, ale w druku na to nie było na razie sposobu, bo już duchowieństwo, co dawniej na przemycanie nowinek religijnych obojętnie spoglądało, zerwało się do zakazów i niczego bez cenzury duchownej nie śmiał drukarz ogłaszać. I rozszczepiło się pióro Rejowe: drukował, co mógł; pisał, co chciał. W r. 1543 wyszedł w Krakowie pierwszy katechizm polski (nie licząc prób pruskich), czego literatura średniowieczna nie znała, co protestantyzm dopiero na pierwszy plan wysunął; nie mógł jawnie głosić luterstwa, ale uznawał dwa sakramenty, nie siedm; podkreślał wiarę i modlitwę, ufanie Panu i miłosierdziu Jego, a gdy żaczek pytał mistrza, czy luteranie są potępieni, mistrz się od odpowiedzi uchylił. Oryginał łaciński był pióra protestanta Rhegima; kto go z kółka Trzccieskiego wytłumaczył, skrócił i złagodził, nie wiemy, może Wojewódka; Rej napisał wiersze wstępne i końcowe, owe ośmiozgłoskowce, a powtarza] w nich tę samą, jemu do niedawna nową myśl, że żyjemy tu i używamy ani bacząc, na co to nam wyjdzie, bo prędzej czy później musimy stąd wędrować, rozkoszy śmierć spłoszy, więc obaczmy się w czas, patrzmy końca. Już tu podkreślił, iż przez wiarę a modlitwy wygrywamy wszelkie bitwy, o „uczynkach dobrych” przemilczał umyślnie. Wierszy nie podpisał (cały zresztą katechizm całkiem bezimienny, jakby nie chciano się nikomu narażać), ale żaden z dobrych towarzyszów, bo do nich się zwracał, nie wątpił o ich autorze. Spółcześnie wydał Krótką rozprawę między trzemi osobami, Panem, Wójtem a Plebanem, którzy i swe i innych ludzi przygody wyczytają. A takiej i spytki i pożytki dzisiejszego świata, stosunkowo najkrótsza i najznakomitsza rzecz jego. Z nią pożegnał dialogi i satyry i stworzył arcydzieło w porównaniu z satyrą polską innych, choćby Kochanowskiego i Proteusa w XVI, a Twardowskiego i in. w XVII wieku. Bo ich satyra bezzębna; zaczyna niby celowo, a schodzi stale na oklepanki moralizujące, pominąwszy fatalne ramy, w które wstawiona. Na szczęście Rej nie znał starożytności, więc nie mógł się kusić o klasyczny koturn i bielidło, nie wywoływał żadnych mitologicznych potworów, za to rzną! Prawdę–matkę prosto z mostu i dostało się wszystkim, szlachcie, duchowieństwu i nieporządkom polskim, od szanownych posłów „z pustą głową” aż do nies/.anov, nych poborców. Na co się zanosi, zgadniesz od pierwszego napisu, bo oto kłania się A.K. Rożek „dobrym towarzyszom” — cóż to za Rożek? „Sprawa Rożkowa”, toć przysłowiowa, coraz gorzej się toczy, aż całkiem w przepaść runie, otóż i wasze porządki! I naśmiawszy się do syta z życia nad stan, z drogich potraw, napojów, ubiorów, z myślistwa i karciarstwa, z wojny i sądu, z sejmu i cła, z panów i plebanów wprowadzał Rzeczpospolitą, której wcale nie do śmiechu, bo Wszyscy na ten nierząd narzekają, Widzą, że źle. Cóż? gdy nic nie dbają. Cóż mnie po tym? ubogiej sierocie, O którą nikt nie dba, każdy na noc koło wodę toczy. Upad bliski a gniew boski baczą, Przecie jednak bujno na to skaczą. Ale od tych badań Rzeczypospolitej i od upominania czytelnika, aby się cnoty dzierżał, tać nigdy nie błądzi, odbijał żywo sam tekst owej rozmowy; pełen najciekawszych obrazków z życia chłopów i panów: Kiedy się zejdą na odpust Ksiądz w kościele woła, Na cmentarzu beczka trzeszczy Jeden potrząsa kobiałką, Drugi bębnem a pisczałką; Trzeci, wyciągając szyję, Woła, do kantora piję; Kury wrzeszczą, świnie kwiczą, Na ołtarzu jajca liczą. Takich obrazków „flamandzkich” moc, a co za bogactwo farb i pewność pędzla u tego realisty: myśliwy z potłuczonym bokiem i chromą szkapą a głodnymi psy, karciarz, co się do nitki zegrał, żołnierz, co nędzę klepie. Co ciekawsze, to wybitna rola wójta; on nie sadzi sie na równość z panem i plebanem, ale’gorzkie skargi na uciśnienie chłopskie a ostre kazanie na panów i księży stawiają go niemal w sam środek Rozprawy niby jej główną figurę i przypominają się dawne patriarchalne czasy, o których i Kochanowski natrącał, kiedy to pan z włodarzem nie tylko o czynszach i kłodach rozmawiali. I nigdy więcej Rej sam tak znaczącego chłopa nie wprowadził i drugiego podobnego przykładu nie odnajdziemy w dawnej, szlacheckiej literaturze. Ale i w tej arcypolitycznej satyrze („policyją” zwano wtedy tryb życiowy) odbił się wyraźnie rok 1543, rok wkraczającej reformacji. Bo czwartą część Rozprawy zajęła religia — wycieczki przeciw plebanowi, jawne wystawienie zasady luterskiej, że „uczynki” nieważne, że wiara podstawą, napaści na dziesięciny i na klątwy o nie. Ponieważ to się miało w Krakowie drukować, należało się łagodniej wyrażać, mimo to Pan zaraz u początku obawia się, czy też za tą sprawą księżą na sądzie obstaniemy, Byśmy jedno na lewicy I z księdzem nie byli wszyscy; cóż po ofiarach i dziesięcinach? Nie dba o nie Bóg, Azać mu zbierać za dziatki Abo się troskać o długi? A bo odprawować sługi?… To wiem, iż żyta nie jada. Bo w stodole nierad siada. a wiara prostych taka: Iż gdy wydam dziesięcinę, Bym był najgorszy, nie zgninę, A dam li dobrą kolędę, Że z nogami w niebie będę, gdy w istocie tylko: Prawa wiara wiele może, Tą masę wszystkiego nagrodzić! I wyłazi szydło luterskie z worka: walka wypowiedziana „dobrym uczynkom” rzymskim, przyplątana tu umyślnie, przemycona między „zbytki i pożytki” dzisiejsze, by uszła cenzurze. Spółcześnie gotował Rej inny bicz na te uczynki; nie sposób było to drukować; przeleżało to doma w kilku odpisach; jeden z nich z czasem zabrał znajomy Rejowy do Królewca, oddał Seklucjanowi, luterskiemu kaznodziei i pisarzowi, a ten go, nie wiedząc nic o Reju, przy sposobności r. 1549 wydał. I tak pojawił się w Królewcu Kupiec Rejowy, uchodzący za zaginionego, dziś szczęśliwie odszukany i wydany. Kupca jednak nie napisał Rej 1549 roku, lecz około 1545 roku. Gdy Rozprawa, ostatnie najzupełniej oryginalne dzieło, od przemowy Rożkowej do biadań Rzeczypospolitej, zagaja Kupiec dzieła nieoryginalne, oparte o obce źródła czy wzory. Ale równie stale na obcym dziele Rej własne piętno wyciskał i nieraz nie poznałby się autor oryginału w przeróbce sarmackiej. W Kupcu już rozwinął Rej chorągiew triumfującego luterstwa. W przeciwieństwie do katolicyzmu stanął protestantyzm za św. Augustynem przy potępieniu ludzkiej przyrody skażonej grzechem pierworodnym, tak że z siebie samej niczego dobrego wydać nie może; przed Bogiem jej święty to grzesznik; jej dobre uczynki to obrzydliwość. Tylko ofiara Chrystusowa odkupiła ludzkość i usprawiedliwiła ją; za tę ofiarę spływa laska Boża na kornie wierzących, jej jedynej ufających; wiara jedyna rozstrzyga; łotr na krzyżu dopiero uwierzył i zbawiony za to; stąd urosła kalwińska predestynacja w końcu, wedle niej od wieków „przejrzeni” będą zbawieni, choćby grzeszyli; ludzkie dobre uczynki nic albo niewiele znaczą! Protestant Tomasz Naogeorgus (Kirchmair), zacięty wróg Rzymu, używał z nadzwyczajnym powodzeniem formy dramatu klasycznego, aby zwalczać papiestwo (tragedią Pammachius) i katolicką naukę o dobrych uczynkach (Mercatorem). Treść Mercatora następna: poseł śmierci odwoływa od żvcia księcia, biskupa, mnicha, kupca; kupiec, łotr wierutny, daremnie o odwłokę błaga, lekarze go opuszczają, pleban nawiedza, pociesza, rozgrzesza w imię dobrych uczynków, postów, jałmużn, ofiar, pielgrzymek. Ale zaniepokojone sumienie nie daje się udobruchać: czart, czyhający już na duszę, niczym nie da się odstraszyć i na wszelkie wywody, kadzenia i zaklęcia plebana odpowiada tnumfująco–spodnim głosem, czym plebana wystrasza; kupiec zwątpił i rozpacza. Ale on „przejrzany”, więc zsyła Pan świętych Pawła i Koźmę (lekarza), aby go z przesądów rzymskich wyleczyli i na jedyną zbawienną drogę wiary wprawili. Kożma daje mu cmetyk, co go z „dobrych uczynków” (nawet z pary butów z podeszwą podwójną, co schodził na pielgrzymkę) ulacnia, i proszki, aby dymy marnej nauki wykichal. Z korną wiarą w laskę Pańską jako jedyne zbawienie kupiec idzie przed sąd; po drodze spotyka księcia, biskupa i mnicha, ufnych w dobre uczynki. Czart kpi z nich i chce ich bez sądu zabrać; odwołują się do Michała św., aby spór rozgo—dzil, jako świadomy sądu bożego. Michał waży grzechy i „dobre uczynki”; szali grzechów żadne uczynki przeważyć, ba, ani wzruszyć nie zdołają; prócz kupca, oni więc potępieni; odchodzą na sąd wszyscy, poza sceną, i wychodzą z potwierdzeniem orzeczenia Michałowego. Tę tragedię z r. 1543 o nadzwyczajnym napięciu dramatycznym, szczególniej w drugim (plebanowym) akcie i w piątym (sądu owego), o najbardziej dramatycznych szczegółach, o zabójczych sarkazmach, zwartej, krótkiej, dostał Rej w Krakowie (może od Trzecieskiego–ojca) i zawrzał chęcią jej spolszczenia; Niemcy, Francuzi, Czesi również ją tłumaczyli; zamiaru na swój sposób dokonał. O dramacie nie miał wyobrażenia. Jak średniowieczni uczeni komedie Plauta czy tragedie Seneki uważali za osobliwy dział epiczny i mimo własnych misteriów ani się domyślili, że to nie epika, nie opowiadanie w dialogu, lecz rzecz do grania, sceniczna, tak samo podzielił pięć aktów i scen kilkanaście na dwie części, drugiej przydał nawet osobną przedmowę (!), słowa każdej osoby poprzedził streszczeniem, a nieraz i opowiadaniem; widowisko zupełnie się ulotniło. Naogeorg na scenę nie wprowadzał samego Chrystusa; Rej o scenie nie słyszał, więc bez skrupułu Chrystusa przedstawił, jak rozżalony grzechami świata chce go sądzić i tylko na prośby Michałowe odracza sąd, każe przywołać kilku wybitnych przedstawicieli stanów wszelakich i od nich wymaga sprawoty; wysyła później świętych do Kupca i sam sądzi grzesznych. Ten sąd znowu oryginalny, bo odbywa się ściśle wedle polskiego przewodu. Czytają dekrety z datami („nazajutrz po śmierci krzyżowej”), „asesorowie” schylają się ku wydaniu wyroku, Paweł go ogłasza, pozwani apelują, proszą o „dylacyję3”, czart kładzie „pamiętne” (taksę sędziemu) za każdy dekret, jak na roczkach krakowskich. Zmiany sięgają głębiej; u Niemca nic ma słowa zbytniego, czasem w jednym wierszu dwie repliki; Rej rozwleka to w nieskończoność. Ucieszony ze zdobycia nowej prawdy nie może jej dosyć często, dosyć silnie wdrażać w tępe swych dilektów4 głowy; więc Chrystus, Paweł, Kupiec, Sumienie rozwodzą się nad wiarą–łaską, użyczoną nam za śmierć Odkupiciela darmo, mad marnością dobrych uczynków, nad grzechem pierwodnym nieraz w przemowach po kilkaset wierszy; ani się Rej domyśla, że te powtarzania o wierze mogłyby w końcu działać na cierpliwość czytelnika, jak ów emetyk Koźmy na dobre uczynki kupca. Brak energii słowa; rozwałkowywa niepotrzebnie, kręci się w kółko — w Rozprawie tego nie było; o granit życia oparty nie marudził, szedł stale naprzód; tu, w dziedzinie abstrakcji, nieswojsko mu, ogląda się i waha, czy go zrozumieli, a byłaż to i pierwsza tego próba podobna, więc nieforemna. Pomaga sobie, jak może; opuszcza aluzje mitologiczne Niemca uczonego; opuszcza teologię i dogmatykę; opera supererogationis, gratia e congruo albo e condigno, opuszcza cyta—cje autorów; niejednego wcale nie zrozumiał; łagodził zbyt obcesowe zwroty z emetykiem i spodnim głosem. Naogeorg dyszał nienawiścią przeciw Rzymowi, Rej, nierównie miększy, pozbywał się wielu ciekawych, znaczących szczegółów i argumentów. Za to dodawał od siebie, co się wprawdzie z duchem dramatu nie znającym epizodów i opisów kłóciło, ale epika nieodparcie nęciło i w ścisłą argumentację Niemca wstawiał ulubione obrazki flamandzkie. Niemiec w dwu wierszach wyraził, że poseł śmierci biskupa i mnicha przed ów sąd partykularny zawezwał; Rej z tego obszerne sceny wytworzył, jakbyśmy na Gamrata i opata patrzyli; również opisów dobrych uczynków, wszelkich wyliczań opuścić nie zdołał szlachcic, co z czapką na ukos, zamiast grosz przepić, na mszę w klasztorze daje, na intencję „Szymka”, co od grudy chroni; widzimy go w całej okazałości. Liczbę wierszów oryginałowych długich potroił swoimi krótkimi, tu i ówdzie jakieś zdanie czy połowę przetłumaczył wiernie; z resztą bujał samopas; głównego toku myśli i scen wprawdzie się trzymały, ale własną fantazją ciągle nadrabiał; raz nawet, dla rymu do modlitwy, Polski i Litwy nie zapomniał, Norymbergę zamiast Frankfurtu wymienił. Więc nie spolszczał tekstu, a mimo to zażarta satyra Naogeorga pod jego piórem polskie tony przybrała. Niemiec me wątpił o uczoności księży niemieckich, Rej nieuctwo własnych wyszydzał i biskupom o wyświęcanie takich przymawiał. Naogeorg Rzym potępiał i szkalował niemiłosiernie; Rej, przeciwnie, podkreślał korne zdawanie się na łaskę Pańską i wiarę głęboką; predestynacja luterska w głowie mu się nie mieściła, więc kupca samego przed przybyciem posłów świętych na prawą drogę nawiódł, czym zamiar Naogeorga zupełnie spaczył. Jego skruszony grzesznik wystawiał wzór pokory, ufności chrześcijańskiej tym obszerniej i wyniosłej, czym krócej Naogeorg to zbywał. Więc Rej go świadomie odmieniał, poprawiał, żółć i ocet jego wierszy rozrzedzał i osładzał; Naogeorg zgrzyta zębami, Rej żartuje i śmieszy; Naogeorg zawsze umyślnie, Rej mimo woli i na przymówkę dotkliwą się wysadzi; on sprawiedliwszy i litościwszy, jemu żal owych skazanych, on by zbawił wszystkich; piorunowych wierszów Naogeorgowych na Rzym — Babilon ani tknął i jadowity utwór Naogeorga przekształcił się na serdeczny Rejowy, wzruszający naiwnością. Sławę Kupca Rejowego aż do dalekiej Gryzonii (szwajcarskiej) zanieśli Włosi, Prowana i Lismanin, i staruszek F. Negri, wydając, jak Ochino, po włosku niegdyś napisaną, a teraz przetłumaczoną na łacinę tragedię o wolnej woli r. 1559; wstawił w mowę swego adwokata, piorunującego na Rzym, że ten czytał niegdyś znakomity poemat Mikołaja Reja, szlachcica polskiego, wymownie w języku jego ojczystym spisany, gdzie najzgrabniej przed oczami wystawił, jak to się ludzie istotnie przed Panem usprawiedliwiają, i obdarzy! go za to niepowszedni przyjaciel (Trzecieski chyba) epigramatem, mniej więcej treści takowej. Szlachcic Rej, którego dzielna cnota na Achatcsa (wiernego sługę) króla swego wyniosła, słodkie Muzy w języku ojczystym zwołując pobożnymi wyśpiewał ustami, że raz utraconej sprawiedliwości i zbawienia zniszczonego przez upadek pierwszego człowieka nie można znowu odzyskać ani ludzką cnotą, ani modłą, ani ceną, lecz tylko przez krew Chrystusa, którego najwyższa miłość ojcowa z wysokości nieba zesłała, aby to sprawił i te odzyskane dary samej wierze udzielił. O Naogeorgu nie było więc ani mowy i do Reja całą odniesiono zasługę. Kupiec to zarazem pierwsze większe dzieło jego; wszystko dotąd napisane rozmiarami przechodził; nawet Rozprawa tylko nieco nad 2000 wierszy liczyła, Kupiec 9000 przekroczył. Ostatnie zarazem pisane jeszcze wyłącznie średniowiecznym ośmiozgłoskowcem, a pierwsze nieoryginalne. Ale miało widocznie zalegać w rękopisie i stąd się tłumaczy nadzwyczajna miejscami, a wcale niepotrzebna rubaszność; gdyby Rej sam Kupca do druku oddawał, byłby go niechybnie z tych sprośnych wykolejeń okrzesał, bo już zaczynał dbać o jakąś literackość, do niedawna mu obcą; błędne odpisy dostawiali znajomi do druku, a to go nie raziło przedtem. Już r. 1543 zerwał więc Rej zupełnie z katolicyzmem, został łuteranem jak inni z kółka Trzecieskiego, ale nikt z nich jawnie z tym nie występywal; czekano, jak to ze śmiercią starego prawowiernego króla wszystko się odmieni. Do ogłoszenia nowej prawdy i wiary nikt się nie rwał i Rej o tym ani myślał, ale rozpęd danym był w nowym kierunku; wracać do dawnych dialogów–satyr sposobu nie było; Biblia wytrącała z ręki statut i kronikę: pogłębiała się myśl, odwracała od spraw bieżących, zatapiała w rozmyślaniu, modlitwie; nowa wiara wymagała, jeżeli nie zmiany trybu życiowego, to rozbudzenia uśpionego dotąd głęboko i sumienia, i uczucia religijnego; przygotowywało się moralne i myślowe odrodzenie. Nowe, wyższe cele wytknął luteranizm Rejowi; pouczać ludek nieopatrzny, nie bawić go śmierzącymi wymysłami, przyświecało temu, co sam jaśniejszą wydostawszy się drogę jej światła wszystkim by użyczał. Jeżeliż nie uchodziło jeszcze jawnie występywać przeciw dawnej wierze, możnaż było wystawiać przykłady dziwnej ufności w Pana, dziwnie wynagradzanej; można było dawać do rąk rozmyślania i modlitwy zrywające z zabobonną nabożnością średniowieczną, piastowaną jeszcze po polskich Hortulusach, Szczytach Wiary, Koronkach N.P. Marii i jak się te „żołtarzyki” nazywały. Sam Rej wciągał się coraz bardziej w literaturę łacińską i przyswajał sobie z niej, co mu się odpowiednim wydawało, wyciskając stale piętno własnej roboty na pierwowzorze obcym. Tak doszła rąk jego komedia jezuity niemieckiego Crocusa o Józefie, wydana r. 1536; tę przerobił i 25 lutego 1545 roku poświęcił córce Zygmuntowej, Izabelli, eks–królowej węgierskiej. Upatrywał niby jakieś podobieństwo w jej losach a Józefowych: stałość w przeciwnym szczęściu i cnotę niezachwianą, a życzył, aby ją jak Józefa Bóg z cieśm wyprowadzić raczył, co będzie „jeśli Jemu zupełną wiarę chowając dujać a pomacać się będziesz”. A zabrzmiała obok tego i jakaś osobista nuta: niech uzna królewna życzliwość Polską ku Jagiełło wemu „narodu” (rodu). Żywot Józefa z pokolenia żydowskiego syna Jakubowego rozdzielony w rozmowach person, który w sobie wiele cnót i dobrych obyczajów zamyka jest już, w przeciwieństwie do Kupca, podobniejszy do istotnej „komedii”, chociaż Rej i wyrazu tego unikał i jedynie o czytelnika, nigdy o widza nie dbał; wyliczy więc osoby, które z sobą „rozmawiają”, ale doda „ostatka się czytając domyślaj”. Józef liczy scen trzynaście („rozpraw” 12, mylnie, bo trzecią dwa razv liczono); pozorów dramatu nie narusza; rozstaje się po raz pierwszy z krótkim ośmiozgłoskowcem, kobiety jeszcze nim rozprawiają, mężczyźni już w piętnasto– i tym trzynastozgłoskowcu, co się miał odtąd stać ulubionym wierszem Rejowym; unika szczęśliwiej przeraźliwej rozwlekłości Kupca, chociaż z wiclomównością, z brakiem krótkiego, dobitnego wysłowienia się nie „rozstawał”. Postęp wobec Kupca widoczny, chociaż i teraz Rej wymagań sceny sobie nie uprzytomnił i koniec sceny z Putyfarową nie scenicznie, lecz powieściowo niemal ujął. Był Józef z góry do druku przeznaczony, więc nie ma w nim gburowatej obcesowości Kupcowej, prostackich wyzwisk. Przeciw Crocusowej „świętej komedii” o jednolitej akcji (z żoną Putyfarową) nie jest Żywot, jak sam tytuł wskazuje, dramatem, lecz udialogizowaniem legendy biblijnej; Crocus zadawalnia się wątkiem Putyfarowej; Rej opowiada począwszy od snu Józetowcgo o snopkach na polu i wykładu tegoż, przez Rachelę, a kończy tym, że Saras lakubowi „ziemię Rameses” w dziedzictwo oddaje i Jakub z Józefem mu kornie dziękują, chociaż rozmiary całości daleko od Kupca mniejsze. Sprawy różnią się zupełnie co do objętości; sprawa trzecia z Putyfa—rową sama jedna prawie połowę „dramatu” zajęła; tamte niby pododawał na początku i końcu, ta główna pozostała; wykonał ją z największą lubością i jezuitę za sobą pozostawił. Wprowadził bowiem osobę Crocusowi nie znaną, Achizę, pannę służebną Zefiry Puryfarowej i nadzwyczajnie przez to ożywił akcję. Zefira bowiem, stateczna, poważna, acz się miłości nie oparła, ale starannie ją pokrywa, cierpi i milczy, wstydu niewieściego nie zgwałci, do Józefa nie przystąpi, chociaż za nim usycha; powoli, zręcznie wydobywa z opornej Achiza zwodmea jej tajemnicę, natrząsa się z jej wstydliwości i przeciąga ją w końcu na swoje zdanie: użyć świata, nie dbać o ludzi i prawidła; w nową rolę wkłada się zbyt łatwo Zefira i sama kusi Józefa. Cała scena, parę tysięcy wierszów, to najobszerniejszy obraz natury kobiecej, jaki dawna literatura roztoczyła, obraz niezbyt pochlebny, od słów począwszy, jakimi „hausknecht” Magon o Zefirze się odzywa: A snać nie jest żadne zwierzę tak uporne, waśniwe, jako słyszę biaległowy a gdy k’temu pletliwe. Wszystko chce mieć, wszystko wiedzieć, co się na świecie toczy, Pilniej słucha, dziwniej myśli, wszędy zbiegają oczy. I inaczej niż jest prawda każdą rzecz chce rozeznać! A snać by sie tego stanu by mogło być odżegnać! Ten antyfeministyczny nastrój przesiąkł całą scenę: Achiza i Zefira w końcu okazują się go godne. Achiza prawi swej pani lekcje miłości; jeżeli chcesz złowić mężczyznę, nie pokazuj tego po sobie. Raczej się zawżdy bardzie staw A rzkomo [niby] się nic tym nie baw: Z daleka laskę ukazuj. Nie do końca też myśli psuj; Ujrzysz, alić sie [pan] ciągnie, Gdy sie kot [fantazja] we łbie zalągnie. A puść ty to w mą opiekę Ujrzysz, Żeć mu ja przypiekę… A i mnie tam co przypadnie, Iście czym głowę zawinę [dostanę dar] Gdy mu powiem tę nowinę. Że to wyszczekana mieszczka krakowska, me Egipcjanka, mc nie wadzi; gdy się na koniec wywiedziała, że to sługa Józef pani w serce wpadł, śmieje się z tego wyboru: Jam ni urodą, ni stanem Nie równam z tobą. z swym panem, A jakom głownia przy tobie Przecież lepiej tuszę sobie. Ach, gdybym ja tobą była, Niejednym że bym toczyła [obracała], Ano i tak tego bydła [mężczyzn!] Siła przejdzje na me skrzydła [ułożę] A iście, niż ten [Józef] zacniejszych… A wżdy ja to lekce ważę… Aż ty, będąc właśnie kwiatkiem, Mogłabyś trząść dziwnie światkiem. Na tej wyżynie nie utrzymała się scena kuszenia Józefa; i Zefira, i Józef nadto rozwTlekle bają i się powtarzają; taką zwodnicę Achizę Rej żywą przed sobą widział i najżywiej ją kreślił; Zefira, a szczególnie Józef to blade abstrakcje. Już umie wyzyskać kontrasty nagłe, więc efektowne: Jakub nie może się nacieszyć błogosławieństwem boskim i dziatwą, gdy go wieść o stracie Józefa przerazi; „Potyfar przyszedszy do domu, siadszy sobie, sam rozprawia kochając się w tem, iż ma żonę i sługę wiernego, nic nie wiedząc, co się stało”. Ale o wartkim dialogu nie ma mowy; rozwlekły szpecą coraz powtarzane słowa; w owym monologu Putyfar w siedmiu wierszach czterokrotnym „iście” (zaiste) nas raczy. I takich słówek, równie nieskończenie jak niepotrzebnie wtykanych, i takich rymów, stale tych samych, moc; obok „iście” „snadź”, „wżdy” (przecież), „prawie” (całkiem, wcale); „wstydzi” rymuje zawsze z „widzi”, „troszki” z „foszki” (fochy), „toczy” z „oczy” albo „wyskoczy”, pominąwszy owe uświęcone rymy gramatyczne na „–”, „–yło” itd. albo proste powtarzanie tego samego słowa. Częstochowskie to rymowanie. Mimo to postęp widoczny; nie zadowolił się Rej pierwszym rzutem jak w Kupcu, lecz gładził i poprawiał, aby przyzwoicie przed królewną stanąć, chociaż z cierpkimi na kobiety wymówkami. Cała mowa potoczna tylko miejscami, w aktach skruchy i ufności albo w modlitwach dziękczynnych, nad poziom się wznosi. Co najważniejsze to odwrócenie się od tematu świeckiego, wyraźna chęć moralizacji, kaznodziejska; jako treść właściwą wypisano: „cnota z niecnotą wojuje” , chociaż to się tylko do owej górującej rozprawy trzeciej odnosi, a na przygody świeckie należy: Mieć myśl wolną a serce bezpieczne… A nie zwięzuj myśli ni sumienia Prze mały kęs doczesnego mienia. I wyznanie, co jego samego dotyczy: chcesz wiedzieć, co się dalej z Żydami działo, Szukaj sobie, masz pisma nie mało, Bo gdyś pociął, już będziesz chciał wiedzieć, Zwłaszcza gdy się tęskno będzie siedzieć, Bo snać z tego rozum się urości, Gdy czytają historyje prości. Jeżeli wybrał z ksiąg starozakonnych dzieje Józefowe dla okazania, jak stałość cnoty nagrodzona bywa, najwyżej z nich cenił jednak, a z nim i średniowiecze całe, psałterz. W dziesięć lat później, w Postylli, tak się o psałterzu wyspowiadał: „Tam [w psałterzu] nic inszego nie znajdziesz, jeno wszystkie stany wielmożpości Bóstwa Jego. Tam znajdziesz wszystkie kształty i pociechę żywota człowieka poczciwego. Tam znajdziesz wszystkie proroctwa o Panu swoim i o świętym odkupieniu Jego. Tam Znajdziesz wszystkie obrony na czarta sprzeciwnika swego i na każde niebezpieczeństwo swoje. Tam znajdziesz, jako wierny nigdy nie był opuszczon, ktokolwiek mocno kładzie nadzieję wszystką swoje w opiece a obronie Pana swego. A co nadnajwyższe, tam znajdziesz wszystkie kształty wszystkiej chwały Jego, jakie on i od człowieka nędznego. Tam znajdziesz wszystkie modlitwy, wszystkie prośby, jako masz ubłagać to święte a miłościwe bóstwo, tego to wszechmocnego Pana swego”. Cóż mogły więc obok psałterza natchnionego od Boga proroka znaczyć owe średniowieczne bajędy, ponadawane jakimiś odpustami, wyszydzanymi w Kupcu przez diabła, co ubielaly czarnego jak węgiel grzesznika na łożu śmierci nad anioła (często drukowana Powieść o papieżu Urbanie podobną sprośność zawierała) i tym podobne wymysły? Z Żywotem Józefowym nawiedzał Rej córkę, ojca z Psałterzem Dawidowym. Równocześnie wydał bowiem Psałterz Dawidów, który snadź jest prawy fundament wszytkiego pisma krześciańskiego, teraz nowo prawie [całkiem] na polski język przegon, acz nie jednakością słów, co być nie może, ale iż wżdy położenie rzeczy w każdym wierszu według łacińskiego języka się zamyka… itd. Pierwsze to dzieło Rejowe, co się kilku wydań doczekało. Już w tytule wyrażono, jaką wagę przykładano do psałterza, jedynej księgi świętej, którą Kościół nigdy nie bronił laikom, tj. dozwalał ją przekładać na języki „ludowe”; i raz jeszcze Rej w wierszu polecającym to stwierdza: Ale ze wszech, co ich czcić my [czytamy], Snadż Dawida znajdujemy, Iż przezeń [Bóg] najwięcej zjawił Co gdy świętym Bóstwem sprawił. Upatrywano w psałterzu prefigurację Nowego Testamentu i dzieła odkupienia; odnoszono wszystko do osoby Chrystusowej z największą dowolnością. Były już w druku polskie psałterze — albo sam tekst średniowieczny zgodny z odwiecznym tłumaczeniem XIV wieku, albo nowszy Wróblowy z obszernym wykładem. Nie zadowolił się nimi Rej; ów tekst z r. 1532 i 1535 bywał niezrozumiały, a Wróblowy przerywał komentarzem ciągłość tekstu, wrażenie jego. Było już łacińskie omówienie tekstu psałterzowego, wydane przez van Campena w Krakowie 1552 r. i to omówienie jeszcze raz, zupełnie swobodnie, omówił Rej tak, że z pierwotnego tekstu niewiele ocalało. Dał więc przeróbkę, nie przekład, dokonany w takiej ślicznej, płynnej, jasnej prozie, że trudno po prostu uwierzyć, jakoby nas niebawem cztery wieki od pierwszego wydania dzieliły; i w naszych dzisiejszych „ołtarzykach” tok mowy innym nie bywa. Należy tę prozę uwzględnić, aby się przekonać, że przekład katechizmu z r. 1543 nie mógł wyjść spod tego samego pióra; miejscami zachodzą pewne trudności, po prostu błędy druku wynikłe z niedbałego odpisu, co przy nieczytelnym piśmie Rejowym a przy zupełnie dowolnej pisowni zadziwić nie może. Ofiarował Rej książkę staremu królowi, Dawidowi polskiemu; przedmowa odznacza się namaszczeniem niemal, dalekim od niskiego pochlebstwa. Wzgląd na króla, gorliwego katolika, usuwał z góry wszelkie protestanckie zakusy, mimo to bez nich i tu się nie obeszło; i tu znajdziemy podkreślenie wiary samej (przeciw uczynkom), a nawet prośby do Boga, co z winnicy mojej (Kościoła) wyrzucił był wszystkie płonne rzeczy, a teraz opuści sprawę swoją: „a przywróć ją ku pirwszemu stanowi swemu”, o co protestantyzm przeciw katolicyzmowi zabiegał. Ale to tylko lekkie przy—mówki, katolickiemu królowi ofiarował Rej katolicki psałterz, dodając po każdym psalmie i po każdej krótkiej własnej modlitwie, w której psalm niby streszczał, Ojcze nasz i Zdrową Maryją, zachowując tu i ówdzie terminy katolickie dawne, nieszporu, kolekty (modlitwy). Duch starohebrajski ulotnił się z Psałterza Rejowego zupełnie; ani śladu namiętności, triumfu, wzgardy i nienawiści, nierzadkich w oryginale; całkiem jednostajne, korne, ufne błagania skruszonego grzesznika, nie wątpiącego o łasce i miłosierdziu, zalały całość, wielomówną, Rejową, nie Dawidową. Nawet nie brak osobistych niemal zwierzeń; najbardziej znamienne daje Psalm 118, alfabetyczny (wedle alfabetu żydowskiego z jego nazwami, co Rej tłumaczy), u litery Mem: Obacz to, mój Panie! z jaką pilnością się uczę, abym mógł wyrozumieć wolę Twoje, a przełożyłeś mię iście rozumem nad nieprzyjacioły mymi, którzy nic o tym nie myślą, a staranie moje ustawicznie o tym jest. I snadź z tak pilnego starania mego takem się w to wprawił, żebym już i onych mógł lepiej nauczyć, od którychem to najpierwej uslyszal, a snadź i onych, którzy się około tego aż do starości swej ćwiczyli. Jedno ty, mój Panie! nie dopuszczaj od tej słusznej drogi odstąpić mnie, a do końca nauczyć mię, abym od nauki twej a od dziwnych sądów spraw twoich nigdy nie odstępywał. Bo nigdy nic snadź smaczniejszego nie jest w ustach moich, jedno gdy słowy swymi rozważam ustawy zakonu twego, albowiem stąd się mnie mnoży rozumienie moje, iż od dróg fałszywego a nieprawdziwego rozumienia snadnie się będę mógł uchować. W pierwowzorze o rozumieniu i rozważaniu słów Pańskich nie ma mowy; mówi się o przykazaniach Pańskich i nieodchylaniu się od nich; i zdradził Rej, czym się teraz głównie trudnił, oto ćwiczeniem w słowie Bożym, rozważaniem jego tak trwałym i usilnym, że nauczycieli swych (dawnych, rzymskich) za sobą już w tyle pozostawił. Zupełny więc zwrot umysłowy, zatapianie się w Piśmie św., badanie tajemnic Pańskich, ich rozpamiętywanie, a wynikające stąd odmienne zapatrywanie na życie. Cały psałterz Rejową prozą, dowolną niemal, wyłożył; tłumaczył i luźne psalmy, np.siedm psalmów pokutnych wierszami, co spółcześnie wydawano, albo i prozą, ale dokładniej, nie w owej swobodnej przeróbce, np. Psalm 113 (oba teksty tego psalmu luźnego i owego psałterzowego zupełnie się różnią); całego psałterza jednak wierszami nie przerobił i uwaga Trzecieskiego, co na to by naprowadzała, mylna; wywołała nawet próbę nieudanego fałszerstwa w naszych czasach. Za ofiarowanie córce Józefa, a sobie Psałterza w ciągu r. 1545 odwdzięczył się król hojnie, bo oto 13 lutego 1546 r. oznajmić kazał, że „chcąc za zasługi wobec nas pana Mikołaja Reja odwdzięczyć się i jego uczynić chętniejszym do dalszych wobec nas zasług, dajemy i darujemy z własnej woli, za dobrą wiedzą i rozwagą naszą a zgodą naszych panów rad obecnych na tym sejmie, jemu i dziedzicom jego naszą wieś Temerowce na Rusi w powiecie halickim nad Czewem położoną”; w rubryce wypisano: „dar wsi Temerowce M. Rejowi rymarzowi [poecie] polskiemu!” Dawniej nakładali Jagiełłowie na sekretarzy lub spowiedników tłumaczenia albo odpisy, np. Biblii (dla Zofii), żywota Chrystusowego (dla Elżbiety), Aleksandreidy i Szczytu (modlitewnika dla Zygmunta); tu zjawiał się przed nimi „niektóry poddany” i na ich imię składał dobrowolne plony własnej pracy, więc hojniejszej, nierównie zaszczytniejszej doznał nagrody prawdziwie królewskiej. Na lat dziesięć, 1545–1555, tracimy Reja z oczu, nie jakoby się zakopał w domu i gospodarstwie, lecz z winy czasu, co nam nie zachował śladów ówczesnej jego pracy literackiej. Wszystkie dzieła Rejowe, z wyjątkiem ostatniego „Źwierciadła, należą do największych rzadkości, zachowały się nieraz w unikatach, a znaczna ich liczba zaginęła zupełnie i nic byśmy o nich nie wiedzieli, gdyby nie wypisał, acz niedokładnie i bez bliższego nieco oznaczenia treści, tytułów ich Andrzej Trzecieski, syn patrona różnowierczego kółka krakowskiego. Teraz dokonało się owe rozszczepienie Rejowe, którego początki właśnie zaznaczyliśmy: apostoł nowej wiary, przepowiadacz słowa Bożego, aby się ludzie z dawnych nałogów opamiętali i z manowców na prawą drogę wkroczyli, stanął obok polityka, gospodarza, autora świeckich wierszy, dialogów i satyr, zabierających coraz mniej miejsca i czasu. Bo oto w r. 1548 umarł stary król i społeczeństwo szlacheckie, szczególniej małopolskie, jakby na dane hasło zrzuciło po wielkiej części dotąd cierpliwie noszoną maskę katolicką; zaraz sejm 1550 r. stał się widownią najgwałtowniejszych wycieczek przeciw duchowieństwu. Nieprzyjaźń, nurtująca od XIV i XV wieku w szlachcie przeciw duchownym, wybuchła jasnym płomieniem, ale obok dawnych powodów ściśle materialnych, dziesięcin, uchylania się duchowieństwa spod ciężarów państwowych, osobnego jego prawa z apelacją pozakrajową do Rzymu, wywożenia rozmaitych opłat, przybyły teraz nie tylko moralne, gorszące życie i nieuctwo księży i zakonników, ale i religijne. Zewnętrzne praktyki w obcym języku nie zadowalały głębszego uczucia. Stracono wiarę w obrzędy, sarkano na obcięcie sakramentu ołtarza, szydzono z jawnych baśni średniowiecznych, z cudów zmyślanych dla łatwowiernej rzeszy. Otrząść się z dotychczasowych nawyczek, wygodnych, ale pustych, pogłębić wiarę, przejąć się nią zupełnie, ale prawdziwą, bez owych domieszek ludzkich, co ją od wieków coraz bardziej zaśmiecały, przenieść ją od jałowej scholastyki i kazuistyki do czystego jedynego Pisma św. pod tym hasłem stanęła szlachta i nieliczni przedstawiciele z duchowieństwa samego, a w wir walki rzucił się popędliwie, namiętnie Rej. Nie umiarkowany, ciągle możliwością dojścia do zgody i jedności upragnionej łudzący siebie i innych Melanchton, lecz gwałtowny Luter z piorunującą wymową porwał go, czego najlepszym dowodem ów Kupiec, z namiętnych pamfletów luterskich najnamiętniej szy. Lecz właśnie pisma polemiczne Rejowe pisane po 1548 r. i ogłaszane chyba nie w Krakowie, co oficyny różnowierczej jeszcze nie posiadał, ale za granicą, u Lottera w Magdeburgu czy w Norymberdze, czy w Królewcu, zaginęły i z nagich tytułów niczego nie wyrozumiemy, np. Sceptrum [?] albo nowy czyściec, aby są ludnie z starych błędów obaczali (właśnie na czyściec, jako na wymysł rzymski dla ciągnienia zysków z owieczek, bił protestantyzm jak najsilniej) albo „O potopie Noego, dzisiejszym czasom bardzo potrzebna i pożyteczna nadobna książka”. Ta może nie o rzeczach wiary, lecz o obyczajności prawiła. Jedno z tych dzieł Rejowych już 1554 r. zaginęło; drukarz w Brześciu Litewskim, krakowianin Bernard Wojewódka z kółka Trzecieskiego, utonął na przewozie wraz z rękopisem Rejowym De neutralibus, czy nie o rzeczach „obojętnych”, co do których mogłyby się porozumieć wyznania bez uszczerbku wiary? Jedno, co zaginęło, można by odtworzyć na tej podstawie, że się Rej nie lenił powtarzać, mianowicie Zatargnienie Fortuny z Cnotą; o czym tam Rej rozprawiał, wykazał pierwszy rozdział trzecich ksiąg Żywota z r. 1568, gdzie właśnie mowa o „fortuny z cnotą ustawicznej burdzie”, gdzie wymienieni dworzanie fortuny, pan pycha, obżarstwo, gniew, wszeteczność, marszałek jej łakomstwo, wszystko inaczej niż u cnoty, ale przy tej nędza i nie użyjesz wiele dobrego na świecie; tylko że przy fortunie zdrowie i zbawienie bardzo niepewne. i przypomina się dawna, jeszcze przez Biernata Lubelczyka z czeskiego wytłumaczona alegoria prozą, wydana 1522 roku i częściej pt. Fortuny i cnoty równość, gdzie ci sami dworzanie występują i którą chyba Rej wierszami przełożył, a znaczniej rozszerzył. Czy zatrzymał figurę młodzieńca, co się dał namówić do wstąpienia na służbę u Fortuny i jak mu się to w końcu opłaciło, nie myślimy twierdzić, tym bardziej że i w Wizerunku z r. 1558 nie brak podobnych postaci alegorycznych; tam Wenus znacząco występuje, o której w owej cze—sko—polskiej alegorii niemal zupełnie głucho. Może w zaginionym utworze Rejowym wybijała się Wenus i miłość na główny plan, skoro dzieło czy dziełko i białych głów się tyczyło, jak z pobieżnej o nim wzmiance Trzecieskiego wiemy; powtarzała się może poniekąd i treść Warwasa (ob. wyż.), a cytat o kobietach polskich, zachowany u Górnickiego (ob. wyż.), tu się znajdował. Rej widocznie się rozpraszał; przez jakich siedm czy ośm lat nie zdobywał się na nic wielkiego, jednolitego. Czasy były gorące, życie polityczne ogromnie rozbudzone, i nie zawahał się Rej przed wypisaniem bezecnego pamfletu na ożenek królewski i na Barbarę, skoro ożenek strasznie szlachcie szyki pomieszał, gdyż okazał, że duchowieństwo skorzysta z zaciekłej opozycji szlacheckiej przeciw niemu, aby się związać z królem; że za cenę ukoronowania Barbary otrzyma od króla ustawy przeciw nowowiercom; że rokieta (komża) i ciasnocha (koszula kobieca) jedno odzienie! Ta niespodzianka może wytłumaczyć grubiańską zapalczywość pamfletu Rejowego, co w powodzi ówczesnego pamfleciarstwa uszedł uwagi Zygmunta Augusta, skoro łaski swej od Reja nie odwrócił, czego później nieraz składał dowody; pamflet był naturalnie bezimienny, nie drukowany może? Ale przyczyny owego braku skupienia sił w jednym kierunku może i gdzie indziej szukać należy, w pewnym odstępstwie Rejowym od luterstwa, w częściowym przerzuceniu się na skrajniejsze skrzydło, do nauki szwajcarskiej, genewskiej, kalwińskiej, za przewodem całej szlachty małopolskiej, bo nie pływał Rej przeciw prądowi. Nie odbyło się to chyba bez walki jakiejś wewnętrznej, bo Rej mimo to ani na chwilę nie stracił uwielbienia dla Lutra i Wittenbergi, gdy o Szwajcarii, Genewie, Kalwinie nigdy się ani słowem nie zająknął; wysławiał jeszcze po latach (1562 r.) Lutra jako męża bożego, a Wittenbergę jako nowe Betlejem, a wyznanie wiary „saskie” królowi polecał. Przechód pewien do kalwiństwa był niemal nieodzowny. Przy całym uznaniu dla Lutra, nie mógł się pogodzić z dwiema jego zasadami. Sakrament Ołtarza, pożywienie krwi i ciała, musiał pojąć jako czysty symbol, nie mógł przyjąć istotnej cudownej „transsubstancjacji” czy „transpanacji”, przemienienia mistycznego chleba i wina w krew i ciało Pańskie; bał się, jak szydził sam, żeby „się nie udławił golenią” (Pańską), gdyby tak wierzył; jego rozum chłopski, trzeźwy, nie mógł się w sakramencie dopatrzyć czego innego niż znaku, pieczęci niby na dokumencie, na nadaniu. Po wtóre raził „republikanta” monarchiczny, oficjalny ustrój luterstwa, co panującemu powierzał pieczę dusz i sumień, co ustrój kościelny oddawał pod opiekę i nadzór państwowy, gdzie papieża zastępował najwyższy biskup — władca doczesny, gdy przeciwnie w Kościele szwajcarskim gmina, zrzeszenia wiernych rozstrzygały, wolność sumienia, wpływy świeckich nierównie bardziej zapewnione były. Ale kalwinem nie został nigdy, predestynacji nie przyjął; jak go zdrowy rozum od transpanacji, tak poczucie sprawiedliwości odwiodło go od predestynacji. Protestantyzm ją z początku przyjmował, ale Rej już w Kupcu od niej odstąpił. U Naogeorga Kupiec bez żadnej własnej zasługi, owszem arcyłotr, z czystego przejrzenia, z jedynej łaski Pańskiej nawraca się przed śmiercią i mimowolnie pytamy, dlaczego on właściwie, nie jeden z jego towarzyszów, o wiele godniejszych, tej łaski dostąpił. Rej nie mógł się z tym pogodzić i świadomie odmienił rzecz: jego Kupiec sam od siebie, jeszcze przed spłynięciem nań łaski Bożej, nawraca się ku gorącej wierze i Bogu, tak że święci Paweł i Koźma, zstępując do niego na ziemię, do gotowego przyszli i tylko od ostatków dawnego co do ćlobrych uczynków przesądu go wyleczyli; Rej świadomie zwichnął, cały wywód naogeorgów i tylko u niego rozumiemy, godzimy się zupełnie z ułaskawieniem Kupca. Luteranizm później sam porzucił niebezpieczną i nieludzką naukę predestynacji i przestrzegał przed spuszczaniem się na nią. Wystawiał franta prawiącego: „co się ja mam postami, modlitwami, jałmużną dręczyć? to nie pomaga; jeślim jest przejrzan, tedyć będę zbawion; jeślim nie jest przejrzan, tedyć pójdę za większym hufem [do piekła], a przecież nie sam” (z druku polskiego 1554.r.). Rej pozostał na tym nowym stanowisku luterskim do końca życia, ale przyjął terminologię kalwińską, prawił o predestynacji, rozumiał ją jednak osobliwiej. Predestynacja wedle niego polega na tym, że człowiek pod jakim planetą się urodzi, takiego bywa przyrodzenia, na to jest od wieku przejrzan, ale od tego dano mu rozum i przykazanie Boże, aby to przyrodzenie, jeśli złe, przełamał; Kalwin na takie określenie predestynacji oburzyłby się albo roześmiał. W zasadniczym więc punkcie rozszedł się Rej z kalwiństwem (z tego samego powodu i inni się z nim rozchodzili, tzw. remonstranci w Holandii) i to mu tylko zaszczyt przynosi. W imię sekty nie pozbył się wrodzonego uczucia sprawiedliwości; nie pochłonęły go zupełnie ani luterstwo, ani kalwiństwo. Takie wahanie się między dwoma wyznaniami może go niepokoiło, aż doszedł do jakiejś równowagi i stafy grunt uczuł pod nogami. Nowej, wysilonej, jednolitej pracy umysłowej dał się cel łatwo wytknąć. Czegóż potrzebował naród? Zbawiennej nauki. Był widoczny głód słowa Bożego. Mogli go zaspokajać łacinnicy, tj. drobna mniejszość mężczyzn; kobiety były z góry wykluczone. Kaznodziejów nowej wiary na te olbrzymie przestrzenie polskie było zbyt mało, szeregi duchowieństwa nowowierczego około r. 1555 jeszcze były szczupłe aż do śmieszności, a nie zapowiadała się znikąd odmiana na lepsze. Ale gdzie kaznodziei nie ma, może go zastąpić książka, co da strawę myśli, zamiast kazania ustnego drukowane, i to było najpilniejszą potrzebą. Już mnożyły się katechizmy luterskie i lutersko–kalwińskie, jeśli się tak wyrazić wolno, królewieckie i brzeskie; już były pierwsze zbiórki pieśni zborowych; kazań nie było, wykładów ewangelii i listów apostolskich, co by albo cały ciąg ustępu lekcji tłumaczyły, albo jeden szczegół z lekcji wybierały i omawiały, co by do sumień trafiały, zbudowaniu czytelników obojej płci służyły, co by ojciec w kole rodzinnym, domowym, mógł odczytywać. Obok tłumaczenia Pisma św., co już od Królewca przynajmniej dla Nowego Testamentu się szerzyło, taki zbiór kazań, tzw. postylla, był najniezbędniejszym środkiem dla szerzenia nowej wiary. Odczuwano to ogólnie i niebawem też zjawiły się pierwsze polskie postylle luterskie, tłumaczone i własne, Arsacjusza, Korwina, Seklucjana, ale wybór ich nie był szczęśliwy; suche one, ogólnikowe, blade, nie trafiały do serc, brakło im wewnętrznego ciepła; prawiły mądrze i nabożnie, ale chłodnie, rozumowo, oschle. Braki te odczuwałby żywy temperament Rejowy, gdyby był czekał, aż się na koniec światu polskiemu objawią. I nie czekał na nie, i zabrał się sam do wypełnienia tej luki. Było to śmiałe przedsięwzięcie, co innego samą obszernością wykonania mogłoby odstraszyć; toć już nie jakaś książeczka jak wszystkie dotychczasowe, nie wyłączając Psałterza; to foliant, co miał niedziele i święta całego roku objąć. Rósł jednak Rej z latami. Coraz widoczniej objawiało mu się jego powołanie: gdy ci, co go wiedzą przechodzili, milczeli, niechżesz kamienie wołają. I budziła się w nim najszlachetniejsza ambicja: ta Polska, którą tak kochał, której synem się szczycił, wiecznie milczeć miała? Czekać na odpadki od stołów obcych? Pokazać, że jej język nie niemy, a przede wszystkim usunąć tę wygodną wymówkę: nie mamy książek, z czegóż się więc pouczymy? Takie myśli go trapiły, nie dawały mu spokoju, aż w największym skupieniu ducha zabrał się do wielkiego dzieła. Mówi o nim Trzecieski: „pisał Postyllę polskim językiem, bo acz był nieuczony, ale z czytania a ze zwyczaju tedy mu to już snadnie przychodziło, w której niczym allegował [dowodził] dla lepszej pewności jako Starym a Nowym Zakonem i wielu ludzi się było tą postyllą po prawdzie obaczyło z onych dawnych zwykłych a zawikłanych nałogów starych”. 5 stycznia 1557 roku dokonał pierwszy różnowierczy drukarz krakowski, Maciej Weicher–Wirzbięta, druku foliantu pt. Świętych słów a spraw Pańskich, które tu sprawował Pan a Zbawiciel nasz na tym świecie jako prawy Bóg będąc w człowieczeństwie swoim, Kronika albo Postylla, polskim jeżykiem a prostym wykładem też dla prostaków krotce uczyniona. Foliant poświęcił Rej (stałym trybem nie podpisując się sam, ale dodany jest jego wizerunek w 50 roku życia i wiersze na niego i jego herb Okszę) królowi. Jak ta Postylla odpowiadała potrzebom czasu, głodowi słowa Bożego, dowodzi przyjęcie jej przez ogół. Już 1560 roku wyszło drugie jej, rozszerzone wydanie, 1566 trzecie, 1571 czwarte, znowu jak poprzednie rozszerzone, 1594 piąte, 1600 roku wytłumaczono ją na litewski; r. 1883 przedrukował ją ze zmianami, z opuszczeniami wycieczek przeciw katolicyzmowi, pastor Haase w Cieszynie dla śląskich protestantów. Podobnego przyjęcia nie doczekał się w XVI wieku żaden inny foliant i okazali spółcześni, co najwyżej cenili w całej spuściźnie literackiej Rejowej: sąd, którego my już dla samej wyłącznie budującej treści nie podzielimy. Nie tylko spółwiercy ją tak wysoko cenili. I w kołach katolickich zyskała takie rozpowszechnienie, że dla zapobieżenia jej wpływom jezuici wysunęli Postyllę Wujkową, co z nią stale wojowała. Wujek sam przyznał, że „Postylla Rejowa górę otrzymała między innymi”. Istotnie ani, spóźnione tłumaczenie postylli Lutrowej (1674 r.), ani żadna inna, protestancka (Żarnowczyka, Kraińskiego, Dąbrowskiego) czy katolicka (Białobrzeskiego, Wujka, Skargi), z nią się porównać nie mogły. Tym bardziej przypadała do smaku, że mowa jej była wcale umiarkowana, że nie unosił się Rej gwałtownymi zaczepkami, że co najgorzej raziło, to nie słowa jego, lecz „wszeteczne” drzeworyty przemycone z Niemiec: biskupi z wilczymi paszczękami itp. Od wszelkiej głębokiej”nauki Rej stronił, jak na tytule zapowiedział, i na tym też Wujek najczęściej wyjeżdżał. Więc na szyderstwo Rejowe o „dębowym Chrystusie i lipowym Jezusie” odpowiadał: „a cóż innego pleść mieli ci, którzy żywot swój w łotrostwie, w dworstwach a szyderstwach strawili”, albo: „mniemał podobno Rej, by Źwierzyniec pisał, tak bezpiecznie szydzi z ustaw i cerymonij zakonnych, przez Boga samego ustanowionych”; jakaż może być teologia tego, który czasu żywota swego pisma się nie uczył, który „swoje lata w żartach, kartach, dworstwach i szyderstwach, w kunsztach i rymowaniu strawił”. Ale mimo wszelkich utyskiwań na „słomiane argumenty” Rejowe jak daleko pozostała postylla Wujkowa w tyle, jak nie zrównać jej z gładkością słowa, z barwnością szczegółów, z głębią pokory i uczucia religijnego, z rzewnością serdeczną, z jaką się Rej do braci i sióstr ukochanych w Chrystusie zwracał. Teraz widzimy, co go przez owe dziesięciolecie tak zajmowało, że ucierpiała pod tym wydatność jego weny autorskiej. Wczytywał się coraz głębiej w Pismo św., przystępne mu w łacińskim brzmieniu. Bo już przegryzł się ostatecznie przez ową trudną łacinę; już rozumiał wszystko, co czytał, a czytał teraz niemal wyłącznie po łacinie, np. Erazma Roterdamczyka; jedyny to autor, którego nawet wyraźnie zacytował; wiersze na początku Postylli: „Pozdrowienie Chrześcijańskiemu Rycerzowi i Napomnienie”, przypominają Erazmowi słynnego Miles Christianus. I nie powtarzały się więcej błędy, jakich się jeszcze w Kupcu z niedostatecznego wyrozumienia łaciny dopuszczał. I obył się tak znakomicie z Pismem św., że mógł je i z pamięci cytować (byli ludzie, co nie umieli czytać, a w Piśmie św. byli nader biegli), opierał się coraz wyłączniej na Piśmie samym i z ducha tegoż zrodziła się jego Postylla. Znał on rozmaite łacińskie, ogłaszane wtedy w zawody, ale żadna mu nie odpowiadała; były to zbyt uczone, to zbyt suche, to zbyt dogmatyczne. Jemu chodziło o wykład moralny, co by do serca trafił, budził sumienie, rozum oświecał, dumę korzył, namiętności przygaszał, miłość wzniecał. Dogmat (później dodawał, posiłkując się piórem obcym, naukę o Sakramencie Ołtarza i z arianami wojował) był mu raczej obojętny, jak i walki wyznaniowe. Mimochodem np. zaznaczył: „Patrzajże co tu za zakon, a co za regułę Pan ten tym to uczniom swoim i tym to naśladownikom swoim uczynić natenczas a postanowić raczył. Nie piszeć tu ewangelista, aby im rozkazywał, abyście chodzili w szarych, w białych albo w czarnych kapkach; nie piszeć, aby sobie łby pogolili; nie piszeć, abyście się powrozami opasywali, posty wymyślane, suchoty rozmaite albo insze wymysły świata tego wynajdowali albo wymyślali. Ale słuchaj a pilno słuchaj, na jakim ęakonie a na jakiej nauce tych swoich nowych bernardynów a tych onych nowych uczniów swoich i insze one tłuszcze zasadzać a stanowić raczy, gdy im rozkazuje: bądźcie miłosierni, jako Ojciec wasz niebieski miłosierny jest; nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie skacujcie, a nie będziecie skazywani; dawajcie, a będzie wam dano; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone, i inne święte a miłosierne uczynki im rozkazując a poruczając”. Taki prosty a skuteczny jest ton całego dzieła. Pisał je poeta, co wywody moralizujące pstrzył obrazami z przyrody (myśliwiec zawołany), z domu, z towarzystwa; co nie lenił się wyliczać w kazaniu wielkanocnym wszelakich przesądów od dyngusu i kiczki5 aż do kiełbas i jarząbków; co śmiał się dobrodusznie z matek prorokujących sobie dla synków swych dostojeństwa świeckie i duchowne. Tylko na ucisk poddanych wymowny szlachcic słów jeszcze nie znachodził jak późniejsi katoliccy i protestanccy postyllarze, bo jeszcze go zbyt nie raził. Wysłowienie jego bardzo obfite; z przytoczonej próbki już wynika, że się nigdy jednym rzeczownikiem czy czasownikiem nie zadowoli, że one muszą u niego co najmniej parami chodzić. Serdeczność jednak, porywająca za serca, bo z serca płynąca, więcej w nich przebija niż namaszczenie, poza; przymilają się niemal słowa jego, wzruszają i roztkliwiają. Różne wydania Postylli odmieniają się co do treści i tonu. Najkrótsze i najłagodniejsze pierwsze; dalsze dodają nowe ustępy i całe kazania i napadają coraz ostrzej na Rzym, nie wiemy, za czyją podnietą, czy żeby zakryć coraz jawniejsze braki protestantyzmu polskiego, szczególniej jego waśni wewnętrzne? Zwalcza Rej katolicyzm średniowieczny (w wydaniu pierwszym ani go wymieniając wyraźniej), ale własny jego wykład najściślej średniowieczny: Pismo św. nieustanną, płytką alegoryzacją do swoich wyłącznie moralizu—jących celów nagina i naciąga. I Stary Zakon, jeśli go przytacza, wyłącznie alegoryzacji, tym razem prefiguracji służy, tj. odnosi i tłumaczy każdy jego szczegół do Chrystusa. Wzorów miał aż nadto, trzyma się też schematu, omawiając np. dary Trzech Króli, ale nieraz sadził się na własne domysły, rozbrajające swoją naiwnością. Jemu to obojętne, bo jemu chodzi wyłącznie o obrok duchowny, aby tylko do serc trafiał i każdy środek dobry dla tego. I zapominamy o dowolności, a powaga moralizatora oddziaływa skutecznie, i poklask, jaki dzieło znalazło, był zasłużony. Zborom było to pierwsze wydanie za mało polemiczne i nawet, ile wiemy, nie podziękowali Rejowi za tę walną usługę. Może też być, że już wówczas niejednego z ministrów raziła ta obcesowa alegoryzacja. Gdziekolwiek się np. Rej w Piśmie św. z liczbą trzy spotykał, stale to na trzy wieki ludzkie wykładał, nawet one trzy dnie, co Maria i Józef dwunastoletniego w Jerozolimie szukali. Jeżeli Chrystus tłuszczy pięciu chlebami i dwiema rybkami nakarmił, to należy przez to rozumieć pięć ran jego głównych i dwojaką naturę, Boską i ludzką, a tłuszcze siadały na trawie, to jest na dobrych uczynkach, i śród takich to naiwności średniowiecznych przewija się stała moralizacja autorska, co miejscami pobieżnie i lekceważąco tylko o jakiś szczegół historyczny zahaczy. Nas to bawi, na dalszą metę nuży, ale spółczesnym wygadzało, co tylko nauki moralnej pragnęli, a o historyczność tak mało dbali jak malarze wystawiający Żydów i Rzymian w ubiorach i otoczeniu miejskiego średniowiecza. I rozszedł się wpływ Postylli, potężny jak żadnego innego dzieła szesnastego wieku, serdeczność jej, tkliwość opłacała wszelkie niedostatki czy dowolności wykładu. I przekonał się Rej, jaka potęga tkwi w słowie i jak nim włada swobodnie i donośnie. Coraz bardziej uprzytomniał sobie powołanie. Jeżeli niegdyś pisał dla własnej i obcej rozrywki, jeżeli później stawał jako szermierz do walk wyznaniowych, to przyświecały mu teraz, po wykonaniu Postylli, wyższe cele. Nie rzucił wprawdzie całkiem pola wyznaniowego; owszem, kazał nawet tłumaczyć i własnymi uwagami opatrywał, co mu się w danej chwili arcypotrzebnym zdawało (np. listy Lippomana, legata papieskiego i odpowiedź Radziwiłła, jakie protestant Wergeriusz wydobył i rozrzucał); dalej, przykładał rąk do wykładów ksiąg Pisma św., do proroctw Ozeasza albo do Apokalipsy, co z obcych wychodziły piór, a które on najszerszemu ogółowi uprzystępniał. Te więc prace łączyły się z dawniejszymi, ale nie one stawały teraz na pierwszym planie. Widział, że na tym polu zgłaszali się obok niego coraz liczniejsi kaznodzieje, tłumacze, polemiści. Katechizmy luterskie i kalwińskie, wyznania wiary (Lutomirskiego jeszcze po dwu wiekach na niemieckie tłumaczone), polemiczne pisma Krowickiego, pieśni nabożne, postylle, przekłady Pisma św. szybko po sobie następowały. Więc w winnicy Pańskiej zaroiło się od pracowników. W życiu publicznym, na sejmach spory religijne nieraz wszelkie inne zagłuszały. W duchowieństwie nawet (Uchański, Drohojowski biskupi, Orzechowski publicysta) uwidoczniały się jakieś zakusy reformy kościelnej w duchu narodowym. Jan Łaski wracał do kraju z długiego, dobrowolnego wychodźstwa. Zbory małopolskie, wielkopolskie, litewskie zaczęły się powoli stałej osadzać. Szlachta „reformowała” już tu i ówdzie kościoły. Zdawało się, wszystko wiodło powoli ku upragnionemu celowi. Wyczekiwano nawet jakiegoś kroku królewskiego. Tu właśnie łudzono się najwięcej, o młodym Januszu Radziwille (bracie Czarnego), z królem bardzo zażyłym, gorliwym protestancie, tuszono sobie, że króla „nawróci”. Czego dla przedwczesnej śmierci nie dokonał, tego spodziewano się po innych, po Łaskim czy po Wergeriuszu. Królowi poświęcił i Rej Postyllę. Czyżby i on się łudził, że budowaniem na ziemi królestwa Bożego wpłynie na króla? Było to ostatnie dzieło, co domowi Jagiełłowemu ofiarował. Na nim jakby zakończył dotychczasową pracę — obsługiwanie młodego zboru nauką duchowną. Teraz wzniesie się w naszych oczach nierównie wyżej, chociaż spółcześni inaczej o tym sądzili. Najostrzejsze, co Rej przeciw katolicyzmowi (oprócz Kupca) wymierzył, to właśnie Apocalypsis, to jest Dziwna sprawa skrytych tajemnic Pańskich, które Janowi św. […] prze widzenia i przez anioły rozlicznie zwiastowane były (Wirzbięty, r. 1565). O tej książce pisał kalwin gorliwy Krzysztof Trecy do Bullingera (autora oryginału łacińskiego, przerobionego przez Reja) 1 sierpnia 1565 roku: „świeżo przełożyliśmy twoje kazania o Apokalipsie na nasz język i wydaliśmy je śród ogólnego oczekiwania”, milczy o Reju. Trzecieski wychwala „cudny jej język”. Rej sam w przedmowie twierdzi: „i pokusiłem się o to, acz Z wielkim postrachem, abych też to polskim językiem jako tako dogrzebając się, a wszakoż da Bóg ni od szczyrej prawdy nie odstępując braci swojej a narodowi swemu na pamięć postawił”. Gdy katolicy tekst eschatologicznie, na koniec świata, wykładali, Rej za Bullingerem na Rzym i Kościół wszystko obracał w mowie najbezwzględniej szej. Musiał już jednak na dwa fronty walczyć, bo jeszcze bardziej niż na Rzymian bił na arianów, co ostatecznie zbór kalwiński rozbili i opuścili ku największemu katolików, a szczególnie Hozjusza triumfowi. W dorobku Rejowym to mniej znaczące dzieło, ostatnie „teologiczne”, niby uzupełnienie polemiczne Postylli. Czegóż brakowało literaturze narodowej, którą z takim rozmachem ten laik—nieuk budował, co właśnie dla swego nieuctwa nigdy się nie dał obcym ujarzmić, co narodowego ducha, styl narodowy narzucał obcym wzorom. Nie było dotąd dzieł ogólniejszych, co by otwierały czytającym oczy, nie na kąt jaki gospodarczy, nie na jaką krotochwilę, nawet nie na potrzebę religijną; co by go uczyły o całym świecie, o jego przygodach i pokusach, na jakie manowce wabi nieopatrznego, co mu przeciwstawiać należy, żeby się ten czytelnik nie tłukł po świecie „omacnie”, żeby poznał mieliznę nieba i ziemi i jakie mu w niej miejsce i zadanie przypadło. Brakło przewodnika w tym labiryncie i ten brak zastąpić, dać do rąk wizerunek tego omylnego świata, wystawić drogę zbawiennej stałości, cnoty, umiarkowania, sprawiedliwości, a przestrzec zawczasu a dosadnie przed wabikami zmysłowymi, co z tej drogi sprowadzają, przed marnościami świata, co cel właściwy, górny, zasłaniają — zdobył się na to ten samouk, co na sobie doświadczył, jak to mozolnie przedzierać się trzeba bez nauki, aby na koniec zdać sobie sprawę ze swego otoczenia, na co się żyje i jak się żyć powinno. Nigdy by się Rej nie był pokusił o stworzenie takiego dzieła, gdyby go Postylla nie upewniła, że ma siły po temu. Stąd nabrał ufności, zaczerpnął sił nowych i przystąpił do wykonania dzieła poetyckiego, jakiego literatura narodowa do dzisiejszego dnia niczym nie zastąpiła, można by Ród ludzki Staszica porównać, gdyby nie zabójcze nudy, co biją od tej machiny uczonej a prozaicznej, mimo jej pozornego, bo białego i nie rytmicznego wiersza. Wiara naiwna w moc słowa była niezachwiana; ogólne panowało przekonanie, że pouczyć człowieka wystarczy już, aby go poprawić, bo rozum, uznanie się nim rządzi; należało więc tylko wybrać co najstosowniejsze, a wybór był z góry zapewniony. Krążyło wtedy znakomite dzieło łacińskie, poemat dydaktyczny o najlepszym urządzeniu życia, dążności i obyczajów ksiąg obszernych dwanaście, nazwanych Zodiakiem życia, ponieważ każdą księgę od znaków zodiaku przezwał autor–pseudonim, Marceli Palingeniusz, r. 15 31. Jego epopeję dydaktyczną przedrukowano jeszcze w XIX w.; można by ją porównać z Lukrecjuszową De rerum natura. Od tej epopei wyszedł Rej we własnym dziele, w dwunastu księgach, razem około 12 000 wierszów długich, a przypisał je młodemu Tarnowskiemu (synowi hetmanowemu) r. 1558 pt. Wizerunk własny żywota człowieka poczciwego, w którym jako we źwierciedle snadnie każdy swe sprawy oględać może, zebrany i z filozofów i z różnych obyczajów świata tego; już we dwa lata wydał je ponownie, r. 1560; r. 1585 wyszło po raz trzeci. Nie ma na świecie dwu sprzeczniejszych rzeczy niż Zodiak Palingeniusza a Wizerunk Rejowy, chociaż to niby z tamtego wzięte. Zodiak pisał uczony lekarz na wyżynie wiedzy europejskiej, humanista spoufalony ze światem i literaturą starożytnych, pesymista przeczący samej możliwości szczęścia na ziemi, sceptyk podważający świadomie naukę średniowieczną kościelną, próbuje wszystkiego rozumem i krytyką, przed którymi nic się nie ostoi, asceta gardzący rozkoszami zmysłowymi, jedyną osłodę życia w pracy myślowej, naukowej upatrujący, co by się cały Muzom oddał, gdyby miał środki po temu. Zodiak był wprost zaprzeczeniem teologicznego na świat poglądu, średniowiecznego, chociaż autor, acz szyderczo, pod jego sąd się poddawał i to umożliwiło ogłoszenie mimo najsroższych wycieczek przeciw duchowieństwu i jego nie tylko życiu, ale i nauce. Połapano się w Rzymie poniewczasie; książkę umieszczono w spisie najsurowiej zabronionych, a trupa autora–kacerza wywleczono i spalono. Dla napaści na duchowieństwo miało dzieło mir i u protestantów, chociaż podkopywało równie i ich pogląd na świat i człowieka. Takie to dzieło dostało się do rąk Reja, nieuka, optymisty, co świata używał i nim się dosyć nacieszyć nie mógł; dogmatyka, ślepo wierzącego w każdą literę Pisma św. i wedle niej wszystko rozstrzygającego; gardzącego światem pogańskim, którego” ani znał, ani znać chciał; przenoszącego głos żywy (doświadczenie najbliższe) nad zdechłą skórę (księgi — nauka). Palingeniusz człowiek nowoczesny, wątpiący o wszystkim, co schodził ze świata niby ze słowami: „Boże, jeśliś jest, oddaję ci duszę, jeśli jaką mam”, co samobójstwo uważał za najgodziwszy sposób wyleczenia się ze zła i nieszczęścia, co dla ochrony przed „miłymi” bliźnimi polecał i obłudę, i wszelką niemoralność, i podstępy, ten oto zmierzył się z człowiekiem najgrubszego średniowiecza, któremu Zakon, tj. Pismo św., każdą usuwał niepewność, co miarkę katechizmową wszędzie stosował, któremu życie ziemskie było jedynie przygotowaniem, służbą tymczasową dla osiągnięcia wiecznego; co cały świat dzielił na dobre i złe, na niebo i piekło, co nie znał żadnej innej kategorii i wedle tej strasznie uproszczonej chwalił i karcił, lżył i upominał, pocieszał i straszył. Ani cień wątpienia jakiegoś nie przesunął się nigdy przez myśl tego, co obrał sobie takiego przewodnika, co z wątpień nigdy nie wychodził! Jakżesz pogodził się ogień z wodą? Oryginalność Rejowa wybrnęła szczęśliwie i z tej trudności. Uczony Włoch opowiadał od siebie, kreślił budowę świata, wytaczał pytania, czy on wieczny, czy stworzony w czasie, jaka natura boska, czym się różni dusza ludzka od zwierzęcej, śledził człowieka od kolebki do grobu, rozprawiał o wychowaniu, ganił ostro niemoralne uczty, jakimi chłopców okarmiają; przestrzegał przed nieukami lekarzami i żądał państwowego nad nimi nadzoru; sławił żywot wieczny, potępiał wszelkie wybryki, napadał na duchownych i za ich wymysły o piekle. Dialektyk znakomity rozwijał dowody za i przeciw, zbijał jedne drugimi, a pewnikiem zostawało, że nie ma nic pewnego. Wywody przesadzał przykładami ze świata starożytnego, wyjątkowo wprowadzał bóstwa, alegorie, filozofów (Epikura), co z nim rozprawiają, jego oprowadzają. Rejowi wydał się taki układ słusznie zbyt jednostajnym, a przez to nużącym. Wprowadzaniem kilku takich postaci podał mu Palingeniusz sam pomysł ożywienia całości, gdyby ją wstawić w ramy wędrówki, gdzie by się bohater—młodzieniec, chciwy wiedzy, porady, nauki po kolei, przy urozmaiconych przygodach, od jednego filozofa do drugiego przenosił, sprawdził jednego drugim, stopniowo docierał do granic ostatecznych dla człowieka, przypatrzył się nielitościwej śmierci, strachom piekła, rozkoszy rajskiej. Nieświadomie, mimo woli, dydaktyczny poemat przekształcał się w „boską komedię”, odżywał pomysł średniowieczny w umyśle protestanckim. Tak przeinaczył Rej Palingeniego; każdą z dwunastu ksiąg przezwał od filozofa, co swoim wykładem główną odgrywa rolę. Ale ci filozofowie tak dowolnie przybrani, że moglibyśmy śmiało ich imiona i poprzerzucać, bo nic albo bardzo niewiele o nich Rej zasłyszał: jedynego Epikura wedle znanego a mylnego szablonu dokładniej określił; z nicponiami rzecz zawsze łatwiejsza. Wystarczy własnymi słowami Rejowymi trzy pierwsze księgi określić: „Pierwszy rozdział zową Ipokrates, który jakoby czyni rzecz ku moim uczniom, upominając ich, aby naśladowali cnotliwej powinności swojej a pilni byli dobrego ćwiczenia. [Jeden z tych uczniów ogólnikami nie zadowolony udaje się w drogę do innych mistrzów, więc] Wtóry rozdział zową Diogenes, iż ten filozof wzgardził był bogactwa; a tu jest rozprawa, jaka bogactwa, kto ich nie umie z rozumem ubywać, wielkie niebezpieczeństwa każdemu zjednać i przynieść mogą. Trzeci rozdział zową Epikurus, albowiem ten filozof nie dzierżał nic o nieśmiertelności, jeno w doczesnych rozkoszach wszystko błogosławieństwo pokładał; a tu jest rozprawa, jako o tym rozumieć mamy”. Wykonanie trafnego pomysłu przechodziło jednak siły Rejowe. Wprawdzie wtoczył niemal do każdej księgi jeszcze drugą osobę, obok Epikurów i Arystotelesów jeszcze bogów i boginie, Minerwę, Palladę (to dwie różne), Merkuriusza, starozakonnych Abirona (pochłoniętego przez piekło, więc o piekle opowiadającego) i Eliasza (z raju ziemskiego jego rozkoszy wysławiającego), Ratio (synek dziewiczej Mi-nerwy) i drugie pacholę niebiańskie Timalpha, ale nie umiał przeprowadzić między nimi żywszej rozmowy czy akcji. Każdy z nich występuje jak lalka w szopce i prawi, zwykle nieprzerwanie, swe wywody i nauki. Mimo to poemat Rejowy nierównie żywszy niż owe filozoficzne i dialektyczne rozprawy Palingeniego. Ten jednak ani się powtarzał, ani rozwlekłością grzeszył; oba pierworodne grzechy Rejowe, co się myśli ująć nie nauczył; ta wada przybiera tu rozmiary katastrofalne. Trzykrotnie powtórzy rzecz o Epikurze, a jednostajność nawoływań do cnoty a przestrzegań przed zmysłowością i swawolą zniecierpliwiłaby najpobłażliwsze-go czytelnika, gdyby nie nowy pomysł, zupełnie obcy Palingeniemu, znamienny dla Reja. Palingeniusz dialektyk, Rej poeta; ów rozumuje, nie zniża się do życia; wykład jego ogólnikowy, do żadnego czasu czy miejsca nie przystaje. Przed oczyma Rejowymi tłoczą się obrazy, jego porywają barwne szczegóły życia otaczającego, polskiego, krakowskiego i coraz przeplata suche morały pysznymi scenami gospodarstwa domowego, zabaw towarzyskich, wybryków miejskich. Tu on niewyczerpany, prawi np. o prawdziwym szlachectwie, na cnocie opartym, ale przeciwstawia mu innego: A naszego potomka pasują w piwnicy, Bośmy bitwy wygrali, uciekli nam wszyscy, Bośmy je mętnie kuflem aż w rynek wy siekli, Żaden się nie obejrzał, bieleli by wściekli. albo kreśli przeciw poczciwemu, spokojnemu towarzystwu owe hałaśliwe zabawy: Aza to drudzy narwali dobrym Rachowaniem, Ale patrz, gdy się spiją jako bydło na niem, Jako kotki się drapią, jako świnie skubą, Ba, najdziesz go pod lawą i biretem i szubą. Bo już tam stan z powagą na małej baczności, Leda kto we łbie gmerze więc Jego Miłości. Bo gdzie pan, gdzie pachołek, nie zawżdy tam znają Kiedy się więc omacnie po kątach drapają; Po głosie też nie pognać, bo więc drudzy sapią, By w łaźni się ścierając, gdy sobie łby drapią; Rozmaite przysmaki z tych rozkoszy rostą: Ten idzie z białą maścią, drugi z nim z krostą, Bo temu oczy jeszcze z wieczora podbili… Bo jeśli to rozkoszą kto ma przezwać właśnie, Gdy grzmi bęben za uchem, a kozi róg wrzaśnie, Pomorty6 a puzany, co wszystkich zagłuszą, Albo skakać od kąta do kąta z Maruszą. Już który kąt zastąpisz, już siedź jako drewno, Bo jako się podniesiesz, odepchną cię pewno… Wrzeszczy, sapi, markocze, a mniema, iż śpiewa, A drugi za nim stojąc jako cielę ryczy, A zda mu się, iż wesół, a iż pięknie krzyczy, Szklenice w kąt latają na stole by w łaźni Poważni ludzie inaczej się bawią: A my gdy się zejdziemy, siedzimy pomiernie, Jemy to co pan Bóg dał jeden z drugim wiernie. Są też drudzy, co pięknie na luteńkach grają, Drudzy też, co piosneczki poczciwe śpiewają, Albo jakie wierszyki, albo jakie dnieje, Wszak onego słuchając, aż się serce śmieje… Zaż nie mogą być żarty w poczciwej rozmowie, Że się i naśmiać możesz, i wżdy wszystko w głowie, I rozum i kędziory zostaną nam spełna… I muzyczka pomierna nic przy tym nie wadzi, A zacni pospolicie słuchają jej radzi… Śród takich obrazków przechodzimy całe życie miłościwego pana. Jakie koszty za młodu: chłopczyka stroją, mamka, piastunka idą z nim „na hajtuń” (na spacer) i te trzeba po tym „z kosmatym” (z darem) odprawić. Wysyłają go na nauki, biedna matka, co ze sprzedaży nabiału wybierała potajemnie od ojca, wtyka synkowi, co wszystko przehula i nie może się zgody rodziców doczekać, aby resztę stracił; opis karciarstwa i pijatyk z własnego doświadczenia kreśli, bogaty trwoży się, nadsłuchiwa, czy się kto do komory nie wkrada; myśliwy i jego namiętność, domowe zabawy, troskliwość dobrej żony, słodycz i wygody pożycia małżeńskiego. Są też opisy np. w pałacu bogini Rozkoszy: Potym panny rozliczne tańce tańcowały; Drugie pięknie śpiewając na lutniach im grały. Więc potym przyniesiono cukry, marcypany, Z rozlicznymi przysmaki, których my nie znamy, Więc cytryny, cybeby7, więc mirabolany, By też siedział w aptece albo między kramy; Ony soki pigwowe, by szkło przeźroczyste, Przystawki kryształowe, z wierzchu pozłociste, Ręczniki one pyszne, złotem haftowane, Wzory adamaszkowe, srebrem przetykane. Tu się one panienki nadobnie kłaniały, Chodząc ony przysmaki dziwne rozdawały… Pani idzie na pokój, w trąby uderzono, Wszyscy się jej kłaniają, pałac otworzono. Panny wieńce pierścienie paniczom dawają, Dając sobie dobrą noc mile się żegnają… Są pierwsze opisy pory dnia: Rano się potym porwał, ano pięknie świta; Zeż się jeden o drugim ptaszek w lesie pyta. Już skowronek na górze pięknie przepieruje, Słowiczek we krzu krzyczy, gżegżołeczka kuje. Pojrzy w zgórę, skały już jasno się błyskają, A płomienie słoneczne ziemię rozświeżają. Zorza w zgórą wychodzi różanej piękności, Na obłokach się broją jasne odmienności… albo: Gdy już było ku wieczoru, słońce Jasne nazad promienie po górach puszczało, Ciemność od wschodu słońca ziemię pokrywała, A mgła szara po górach też się podnaszała. Obaczywszy młodzieniec, iż już noc przychodzi, A iż każde zwierzątko już na pokój godzi, Przyszedł nad piękną rzekę cichuczko płynącą, Wodę w sobie by kryształ nadobną mającą, Rybki się po niej miecąc przy brzegach igrają, Ziółka, trawkę, robaczki biegając chwytają… Zabawił się dziwując, aż go ciemność zaszła I ona zorza śliczna już mu była zgasła itd. Bardzo to jeszcze nieudolne. Nierównie gładsze, wnikliwsze obrazki nie przyrody, lecz ludzi, z zaprawą satyry, ostrej szczególnie na katolicyzm, na celibat, na zakonnicze życie, na zakonnice same: Takież i owe czajki, co na głowie płatek Noszą z harasu, rzkomo opuściwszy światek, Ano bodaj tak zdrowa, by po woli było. Jakoby się i z płatkiem w tańcu nie skoczyło. O scaleni rodzice, którzy tak działają, Iż poczciwe dzieweczki do tej kłozy8 dają! Zaż nie lepiej chytrego tym swatana zdradzić? Wydać za mąż panienkę i przyjaciół nabyć, Lepiej niźli proboszcza albo mnicha w szarzy?… Albo jeśliby która panieński stan wiodła, Zażby tego z doma uczynić nie mogła? I daleko foremniej przy matce poczciwej Niźli przy onej ksieni, jako gęś krzykliwej. Bo acz, co się nie godzi, to tam czasem pchają, Co abo garb na szyi abo guzy mają — Bo co się nam nie godzi, to dajmy na Boga — Ano Bóg wie i tego jednak przecież szkoda! Dzieło Palingeniego poucza o świecie, wykłada geografię astronomiczną przez kilkaset wierszów, roztrząsa odwieczne pytania o dobru i złu, o Bogu i duszy; jest w ostatecznych wywodach swoich amoralne i ateistyczne, chociaż na pozór korzy się przed katechizmem i Kościołem. Oto rozum dowodzi niezbicie, że świat nie jest stworzony ani w czasie, ani z niczego, bo materia jest wieczna, nie ma więc ani początku, ani końca; uznaje to poeta i prawi: sam nie mógłbym inaczej wierzyć, gdyby nie zabraniała tego religia i wszyscy katechizmowcy (on ich nazywa „christologi”), co bronią wyroczni Mojżeszowych … jeśli godzi się wierzyć ludzkiemu rozumowi, to świat wieczny, ale jeżeli Bóg niegdyś inaczej to wypowiedział i Mojżeszowi swoje czyny objawił, musimy wierzyć Mojżeszowi, niechżeż ulegnie wierze rozum i ujarzmiony spoczywa! Cóż z tego, kiedy parę wierszy niżej poeta wątpi, czy było kiedykolwiek jakie objawienie, bo nadto wielka przepaść dzieli bóstwo od marnej ludzkości. I tak na każdym kroku sam przekreśla, co by na godzenie się z nauką średniowieczną, z teologią zakrawało. Na przeciwnym biegunie stoi Rej z najgrubszą średniowieczczyzną i bezdenną naiwnością, któremu prosta wiara „węglarka” wszelkie wątpliwości raz na zawsze usunęła, bo To już nad przyrodzenie rozumu naszego, Nie łza nam jedno wiarą domyślać się tego; dusza jest nieśmiertelną, Bóg istnieje bo … wszyscy filozof i na to się zgodzili Abyśmy też na koniec i tym nie wierzyli, Tedy musimy wierzyć pewnie Mojżeszowi, Gdyż on, tak jako wiemy, Pańskie słowa mówi; to wystarcza najzupełniej; niebo jest przeźroczyste, bo Często z Ezajaszem o tym cztąc mówimy, Iż widział jaśnie Pana przez te wszystkie nieba — A jakiegoż świadectwa nam tu więcej trzeba? I tak zawsze: O czym świadczy Abraham, Jakub i Tobiasz, Innych wiele, o czym niemało pisma masz… Najwięcej się tego Pan Mojżeszowi Źwierzył, Gdy z nim na Górze Oreb dziwne rzeczy mierzył… Słyszysz od Mojżesza Z Pińskiego zwierzenia… Tej mądrości Rejowej, tj. Mojżeszowej, odpowiada też najlepiej, że on, protestant, najspokojniej cytuje wiersze z Bogurodzicy , aby wiedzieć, co się też w niebie dzieje: Tamże radość, tam miłość, tam widzenie Twórca, Jako ono śpiewają [!], na wieki bez końca. Więc uczy nas z wszelką pewnością wedle systemu Ptolemeuszowego, tym razem i za Palingenim: Bo wiedz, iże ta ziemia w tej swojej ciężkości, Tak prawie w środku wisi niebieskich światłości, Gównie byś w jasną bańkę czarną gałkę wsadził, Na jakiej czarnej nici w pośrodku usadził, Na bańce napisawszy [!] coć by się widniało, A w środku gdyby kilka pióreczek latało, A około gałki by to się obracało, jedno izby jej z miejsca nigdzie nie ruszało. Otóż też nasze niebo tak ci się obraca, A tej gałki na ziemi niczym nie namaca, Bo między tym [niebem a ziemią] powietrze jest ogień i z wodą, A każda rzecz osobno idzie swoją zgodą… Ale to jest dziwniejsza, iż te wrogie wody Używają na wszystkim takiej dziwnej zgody, Że sobie w swych meatach nic nie przeszkadzają, A iż tej nędznej ziemi też nie zatapi?ją Chociaż to jest rzecz pewna, iż woda nad ziemią W morzach pewnie jest wyższa [Tak się rzeczy mieni] Ale jest tak zamkniona Pańską mocą dziwnie, Że nie może nikomu nic zbroić przeciwnie, A wszakoż, gdy Pan raczy, tedy też to bywa, Iż niejedna insula czasem w morzu pływa. Tę niesłychaną mądrość (bo gdy Rej konceptem własnym ruszy, nieoceniony jest komizm jego) objaśnia tak: Rozumiem, żeć się ta rzecz dziwna będzie zdałą, By woda wyższa być niż ziemia miała, Ale spróbujesz tego na malutkiej rzeczy: Nalej więc trochę wody, gdzie na równe miejsce, Ujrzysz a ona dalej rozchodzić się nie chce, A przecie wyższa będzie niźli miejsce ono [!!] Burze sprawiają duchy powietrzne (czarci też): Owe chmury, pioruny, owe szpetne grady, Z tych ci to panów sprawy padają tu rady: Byśmy też nie wierzyli, tedy pisma mamy, Gdy Hiobowe przygody żałośne czytamy, Aż czart wiatry i ognie srodze nań przywołał a dowodzą tego i czarnoksiężnicy: Którzy w kolech siadając wizyje miewają, Iż gdy się im duchowie ukazować mają, Tedy szumy wiatrowe naprzód przychadzają, Aż potym inne figle swoje okazują. A jacy to figlarze, sprawdzisz najlepiej na skutkach błyskawicy: Bo patrz, iż ci panowie, gdy się rozkuglują, Jako więc by szermierze sztuki wyprawują: (wzmianki o szermierzach i ich sztukach, paratach, tj. paradach, bardzo częste u naszego rycerskiego pisarza). Wydrze z buta podeszwy, nodze nic nie będzie; Suknią pięknie rozporze aż do ziemi wszędzie, Miecz pokręci by świder, pochwy będą całe, Taksę inne kuglarstwa zac tam będą małe? (ostatni wiersz dodany dla rymu). Na ich figle Więc drudzy dzwony tłuką, drudzy ziełem kurzą, ale wiara: … to najlepsze dzwony a czyste kadzidło. Przed którymi ucieka marnie więc to bydło. Naturalnie, że u Palingeniego żadnej nie ma wzmianki o tej domorosłej meteorologii albo o takich argumentach: Poświadczył to i Dawid w swym pisaniu dawno, I u innych proroków bywało to sławno; Iż woda w morze idzie, z morza też wychodzi albo o stworzeniu ziemi za Mojżeszem: Bóg zamieszanie rozdzielił. Rozkazał wnet gęstości, by spodu została A woda też w swej mierze aby zawsze stała. Z onej potym gęstości tę co widzisz ziemie Raczył sprawić, a potym na niej wszystko plemię. Palingeni wspomina o mniemaniu, jakoby machinę świata, obroty gwiazd i sfer nakręcały duchy — bóstwa, ale przeczy temu, bo nie zgadzałaby się taka pańszczyzna z istotą duchową; to powtórzy Rej, zgubiwszy rzecz, ale doda od siebie: Bo jeśliby anieli [kręcili], nędzniejszy by byli, By wszystko jako chłopi tak za dzień robili. (Tych sobie k’swej rozkoszy a na swe posługi Raczył sobie postawić Pan, póki świat długi). Abyś tez rzekł, iż diabli [kręcą], źleć by są nam stało, Pewnie by są to koło nam iście spadało, A bez waszego ratunku na ziemię by pukło, A nas wszystkich zarazem by szklanki potłukło [!] Tylkoż nie zapominajmy, że cel Rejowy bynajmniej nie dydaktyczny jak u Palingeniego, lecz wyłącznie moralizujący; on uczy, jak żyć, a ubocznie przy tym prawi o dziwach i ustroju świata i przyrody. Naiwności okupywa świetnymi obrazami z życia, daje opisy kuchni, zbytku w potrawach i strojach, niepomiernego życia i jego skutków, chorób (a baby się nieraz na nich lepiej znają niż lekarze); rozwiedzie się w dwustu wierszach o sprawiedliwości polskiej, a raczej jej braku, wplecie anegdoty (o chłopie i lekarzu; chłop pewien, że lekarz darmo go pyta, bo sam wszystko z moczu wyczyta), bajki (o kocie i myszach); opowiadania budujące o dziwnych, niepojętych wyrokach Pańskich (jak anioł z nieba zesłany pouczył wątpiącego o sprawiedliwości boskiej); alegorię o Herkulesie na rozdrożu: „tę baśń wyraził dobrze w polskim Wizerunku swym stryj mój [tj. herbowy!] Mikołaj Rej Oksza”, tak go pochwalił Orzechowski sam (w panegiryku weselnym dla młodego Tarnowskiego). Chociaż morały przydługie i zbyt się powtarzają, celu swego Rej dopiął: wystawił Źwierciadło, jak sam w przemowie do czytelnika zaznaczył: Kiedy wejrzysz w te książki jako we Źwierciadło, Gdy widzisz, gdzie czerwono, a gdzie też nabladło, Wiem, iże w twardy i w kształtach Zawsze poprawujesz— Także na świat pilnie patrz, kiedy co sprawujesz—Gdyż tli są wypisane dziwne sprawy jego, Acz nie dla uczonych, ale dla prostego, By obierał, gdzje czarno, a gdzie biało bywa, A jako chytrzę tę sieć nad nami rozbiwa. I odtąd, aż do końca życia, pisał Rej (oprócz rzeczy przygodnych) same Źwierciadła do obejrzenia w nich własnych błędów, czy je wizerunkami, czy Źwierzyńcami, czy jak inaczej przezywał. Zawisłość Reja do Palingeniego zawsze słaba urywa się i zupełnie, njider rzadko przetłumaczy on jaki wiersz dosłownie; powtarza główny tok myśli, ale przerywa je stale ustępami z obyczajowości polskiej. Dokładniej trzyma się tego toku w pierwszych trzech księgach; w dalszych kroczy coraz bardziej o własnych siłach; szósta nie ma nic spólnego z szóstą Palingeniego, jest we dwu trzecich całkiem oryginalna, rozprawia o życiu skromnym ziemiańskim a wystawnym dworskim, a dopiero w ostatniej, trzeciej, o charakterach ludzkich, wedle dziewiątej księgi Palingeniego; tak samo samodzielna księga ósma, a jeszcze bardziej ostatnia. Poemat więc, obszerniejszy niż Pan Tadeusz, winien był nowością poruszyć spółczesnych — nic podobnego nie znało dotąd pisemnictwo ojczyste, co mianowicie na polu wierszów krótkimi zadowalało się utworami; a obok rozmiarów treść różnorodna a ważna mimo wszelkiej naiwności zaciekawienie budziła. Znano dzieło tu i ówdzie jeszcze w XVII w., że rychło w niepamięć poszło, powodem i nadzwyczaj ostrym zwalczanie katolicyzmu, a wysuwanie kalwińskiej zasady o jedynej łasce Bożej i ufnej w niewierze, co zbawienie gotują. Wystarczy wspomnieć, jak on piekło zaludnił papieżami i biskupami: Są też drudzy w kołpakach, jako Tatarowie, Z dwiema rogi na głowie, by dyicy kozłowie i nie może dosyć sarkać na „wymyślacze”, co się nie zadowalają ustawami Pańskimi, ależ Kiedy się kto z pokorą uciechę do Niego, Bardzo prędko odnajdzie miłosierdzie Jego. Nie trzeba tam ni darów, ani pomocników. Sam on k’sobie pociąga upadłych nędzników. A kto mu smutne serce a oczy ze łzami Z wiarą poda, już wszystko zajednają sami; o duchownych powie: Wierz mi, żeć owych płaszczów, ornatów z perłami Nie dla Boga nabyli, jeno szydzić nami, Abyśmy tu przed nimi bardziej dudkowali, A niebo opuściwszy od nich z rąk patrzali I zbawienia, i szczęścia, i wszego dobrego. Nie dziw więc, że wobec takich wycieczek zapomina o wysoce moralnej treści całości, o stałym nawoływaniu: Opuść raczej na stronę doczesny pożytek, Raczej zostań przy cnocie a tą się baw wszędzie… Jeno to na wielu trwa, co jest z poczciwości… o wyzywaniu do pełnienia obowiązków, do przestrzegania mianowicie sprawiedliwości. I tu już wybiera Rej świadomie żywot swobodny, mierny, ziemiański, gdzie nic sumienia nie ujarzmia, i wpada znowu w ton Bogurodzicy: O dostojne zwoleństwo [wolność] nad wszystkie świętości Toć ty jeno domieszczasz bezpiecznych radości! Jak w Wizerunku streścił się poeta i odtąd się tylko powtarzał, tak doszedł w nim i formy swej ostatecznej. Porzucił stanowczo dawny krótki ośmiozgłoskowiec, co by dla takiego Zodiaku wymagał owe olbrzymie średniowieczne rozmiary pięćdziesięciu tysięcy i więcej wierszów; długi wiersz stawał się mniej rozwlekłym, bo wyjątkowo, co dawniej regułą było, oddawał się dla rymu samego, i można by go bez uszczerbku myśli czy obrazu opuścić. I mowa się ogładziła; owych rubaszności i wyzwisk z Kupca albo z dialogów nie ma; dobór słów staranniejszy. Postęp był widoczny. Dzieło dotrzymało, co tytuł zapowiadał, było istotnie „zebrane 3; filozofów [tj. z Palingeniego, bo o innych filozofach Rej nic nie wiedział] / ? równych obyczajów świata tego” (to są owe dodatki Rejowe). Nie wymienił wyraźniej swego źródła, widocznie, skoro własnego nazwiska nie kładł, czuł się upoważnionym przemilczać i obce. Trzecieski o źródłach i wzorach niczym się ani zająknął i z niego nie domyślisz się nawet, jak to Rej cudzymi wołkami orał. Wytknął to, i słusznie, Kochanowski, gdy wyraźnie zaznaczył, że za Palingenim Rej kroczył, ale sam o obcym źródle Józefa nie wiedział; nie wiedzieli i inni ani o Józefie, ani o Kupcu (a może i w zaginionych dziełach kroczył Rej za obcymi wzorami?) i nikt go o zdobienie się cudzymi piórkami nie pomawiał, aż po latach pamflecista jakiś oryginalności jego przesadnie zaprzeczył. I ustalała się sława jego, Dantego w wierszu polskim; Wizerunk mógł istotnie Boską komedię przypominać, lecz równoczesna wzmianka o nim jako o polskim Enniuszu dowodzi, że go tylko za pierwszego autora–Polaka, nie za autora nowej Komedii boskiej uważano. Zwracali chyba nieraz dobrzy towarzysze Rejowi uwagę na to, że machina jak Wizerunk przeciętnego stale zabawnego czytelnika raczej odstraszy: wytykali mu dalej powtarzanie i rozwlekłość: Co tamten [autor łaciński] we trzech słowach zamknął Pisze a sentencyja jeszcze się nie ten polskich trzydzieści zmieści. I uznał Rej słuszność zarzutu, i pomyślał, czy by w krótszej znacznie formie nie trafiło się rychlej do pamięci i czucia? Ale na krótkie wiersze nie dałby się ani Palingeni, ani Roterdamczyk sprowadzić, dlatego nasuwały się inne wzory. Króciutkie powiastki o dzielnych czynach i trafnych słowach bohaterów i filozofów starożytności krążyły od dawna w najrozmaitszych zbiorach; bywałyż takie i żarty, i figle wszelakie; chętnie malowano też figury alegoryczne i pisywano je krótkimi wierszami; każdą książkę poświęcano komuś i pod herb jego pisywano krótsze lub dłuższe wiersze o chwalnych czynach. Taki Janicjusz wydał wszystkich królów polskich i arcybiskupów gnieźnieńskich popiersia z podobnymi krótkimi podpisami. Nadawało się to nadzwyczaj dla moralizującego obroku; z każdego wiersza krótkiego biła nauka, należało ją tylko stosownie wydać. I wcale nie systematyczny ani pedantyczny Rej nałożył sobie jarzmo, bez względu na obfitość treści, każdą anegdotę, dawną czy świeżą, i każdy morał wyłożyć tylko w ośmiu wierszach, i tej sztuki, tak odbijającej od wszelkiej rozlewności poprzedniej, istotnie dokonał. Sam się z niej chwalił: Dzierżę, iż materyją możesz, lepszą sprawić; Ale ją ośmią wierszów trudno masę wyprawić — Skosztujże miły bracie, wszak papier nie drogo, A jeśliże nie umiesz, nie szacuj nikogo! Takie ośmiowiersze rozdzielił wedle treści, zebrał i wydał r. 1562 pt. Źwierzyniec, w którym rozmaitych stanów ludzi, źwirząt i ptaków kstałty, przypadki i obyczaje są właśnie wypisane, a zwłaszcza ku naszym dzisiejszym czasom niejako przypadające; wydanie drugie, nieco powiększone, wyszło po śmierci Rejowej r. 15 74, ale przygotowywał je on za życia i przedmowę osobną do ostatniej części dla Rojzjusza podpisał datą 1570 roku, której nie dożył. Już w wierszu tytułowym sprawiał się, że miłość, nie uszczypliwość, włada jego piórem, potem wprowadzał, jak nieraz przedtem, Rzeczpospolitą, oskarżającą synów o nie–miłość ojczyzny, ale Prywat (tj. interes osobisty, co w tym właśnie zawinił). Radzi: Kładźże im tu przed oczy sprawy królów sławnych, Jako są sprawowali onych czasów dawnych; Potym też swe domowe, którzy zacni byli, Aby się ich postępki sławnymi ćwiczyli, ale Stańczyk, ów „rycerz, co nigdy z nieprawdą nie chciał być w przymierzu”, twierdzi, że się tym nic nie wskóra: Byś ty najbardziej wołał, byś miał i trzy gardła, Wołałci ja też dosyć, a ledwie kamienie Iż nie wola; cóż po tym, gdy twarde sumienie! Po takiej przygrywce następuje rozdział pierwszy z anegdotami o starożytnych, na końcu o niewiastach Bo gdy w tym słabym stanie wżdy takie bywały, Które więcej niż gardła sławy swej strzegały, A cóż tobie przystoi, gdyżeś ty ich głową? Co dziwne, że te anegdoty o Likurgach, Polonach, Cezarach wierszem pochwalnym na Karola V zagaił. Widać, że utkwił mu w pamięci cesarz katolicki, co się rzetelnie o reformę i zgodę w Kościele starał. I z rozdziału wtórego, nierównie ciekawego, bo „tu się już poczynają stany i domy niektóre zacnego narodu polskiego”, wypływają wzory i nauki, bo przeważnie wychwala Rej panów i znajomych, co czymkolwiek istotnie przyświecali. Nie zniżał się nigdy do pochlebstwa, bo nawet własnemu królowi, choć go „zacnym prawym królem” zowie, przymówił: Gdyby Scypionowa tu przypadła pilność, Aleksandrowa praca, Hektarowa chciwość, A przy tym dobra rada k’temu rozumowi, A kto by z nim porównał? niechaj każdy powie: więc wytykał pod tą pokrywką brak tego wszystkiego. Nadzwyczaj schlebił królowej Katarzynie, czy dla jej nie nadto ukrywanych sympatyj luterskich? Idą potem Tarnowski, Kmita… wysławia u nich zawsze jakiś godny przymiot; bardzo wyjątkowo w czambuł pochwali; często nie obejdzie się nawet bez lekkiej przymówki. Trzyma się porządku polskiego, więc po domie królewskim senat świecki wyprowadza, za nim duchowny; najciekawsza wzmianka o Uchańskim, posądzanym przez gorących katolików o wielkie sprzyjanie kacerstwom: Biskup ten był coś zaczął z stany duchownymi, Nie chciał się z nimi zgadzać, z plotkami rzymskimi, Dziś nie wiem, kurwatura [laska] co z infułą radzą, Bo te panie i z Bogiem snadnie rady zwadzą. I nie omylił się Rej, nowy arcybiskup spokorniał, aż „w miech piszczeli złożył”; nadto również wyprorokował Karnkowskiemu powiedzenie: Pomnijcie, ze ten popek niedługo uroicie, Bowiem z swymi sprawami jeszcze idzie proście, tylko ani domyślił się, co za fanatyk katolicki z tego „popka” miał uróść i jak on za zniszczenie różnowierstwa miał godzić! Po senacie następują panięta i szlachta krakowska, wielkopolska, podgórzanie, sandomierzanie, gdzie nas najbardziej wiersz o młodym Kochanowskim zajmie, chociaż z Tybullem go porównał za cudzą chyba wskazówką, bo sam Tybulla nigdy nie czytał; to jest ta jedyna prawdziwa wzmianka Rejowa o młodym poecie; druga nierównie słynniejsza, o oddawaniu mu danku „bogini słowieńskiej” (termin humanistyczny, Rejowi najzupełniej obcy), późniejszym jest wymysłem. Na koniec idą w nielicznym poczcie kilku książąt i wojewodów stany księstwa litewskiego z dotkliwą przemówką do księstwa samego, że się do unii z Polską nie garnie, chociaż sił nie ma, by samo sprostało otaczającym je wrogom. W całym tym rozdziale przewijają się osoby, które Rej dobrze znał, wyjątkowo ktoś, o kim tylko słyszał, i otrzymujemy niby galerię to dobrych towarzyszów (między paniętami i szlachtą, szczególniej krakowską), to łaskawców Rejowych; wiele tu wątku biograficznego. W Źwierzyńcu znajdziesz najrozmaitszą dzicz, więc i tu w rozdziale trzecim odmienia się zupełnie tło; występują urzędy i stany, najpierw świeckie, potem duchowne, każdy ze swoją charakterystyką, zazwyczaj bardzo ostrą satyrą, dla swej krótkości tym dobitniejszą; sędziom i sądom, poborcom i prokuratorom dostają się zasłużone cięgi. Dalej na duchownych coraz sroższe; wystarczy jeden przykład na mnicha: Patrzże na tę bestyją! patrz na łeb strzyżony! Patrzże, jakie w nim znajdziesz dziwne zabobony! Patrzże, jakie na szyi wiszą szalawary9! Jeno się tak ubierał on nasz diabeł stary. Patrz wiary! patrz nauki! patrzę nabożeństwa! Jeśli na wszem nie najdziesz jawnego szaleństwa. Ale jeszcze ci więcej byli poszaleli, Co tych błaznów bogacąc, za święte je mieli. Podobnie dobitnej anafory z tym „patrz” nie użył drugi raz w wierszu. Tu wychwala Lutra i Wittenbergę. Między drastycznymi bywają i poważne na „Zygmunta” krakowskiego: Dzwońże, miły Zygmuncie! tymi trzemi głosy, A niech twój ogromny brzęk bije ludziom w uszy, Aby się pobudzili i ku Pańskiej chwale, I w Rzeczypospolitej zawżdy trwali stale. Kończą ten bardzo wymowny rozdział przytyki na polskie porządki, a raczej nieporządki, wszystkie aż do mennicy. Rozdział czwarty schodzi z rzeczy „politycznych” do morałów, do „podpisów” pod cnoty i występki, do bajki zwierzęcej. Ich jest kilkanaście, co jednak nowiną nie było, gdyż dawno przed nim Biernat Lubelczyk wierszami, a inni prozą bajki spospolitowali. Od „apologów” przechodzi do wierszów obyczajowo–satyrycznych na utratników, łgarzów, graczów, przetykając ich znowu bajkami. Dalej idą ośmiowiersze na cnoty, rozkoszy, na gospodarstwo domowe z piwnicą i kuchnią; obrażają wręcz wszelkie uczucie estetyczne plugawe na plugawego chłopa przymówki, co o kulturze wcale niewysokiej świadczą, dowodzą, jak liczni przecież bywali niechlujni dzbanarze i opoje. Oto przykład najłagodniejszy jeszcze, świadczący zarazem o owej formie niby dramatycznej, jaką się Rej z lubością posługiwa; mówi o czeladzi: Wieręśmy się odarli i butów nie mamy, Już, panie! od pół roku suchych dni [kwartalnej płacy] czekamy Trwajcie dłuży dzieci; już dotrwajcie mało, Ażby się na tych targach wżdy co upadało. I u mnieć silny defekt wierę [zaprawdę] na kalecie10; I w mieścieśmy po trosze winni; sami wiecie. Ale nie dziw, iż słudzy i pan nic nie mają, Bo jaki pan taki kram! równo dopijają. Ostrzej brzmi wiersz na nogi „plugawego chłopa”: Cóż wżdy czynisz, świniarzu, z tymi szarawary? Utrzyj buty, boć ogniły i śmierdząc z nich szpary. Pociągnij ich ku górze, na połyć spróchniały; Napiętki podłe nogi, przyszły odpadały, Umyj szłapy11, boć na nich błota pełno wszędy, Żeby mógł rzepy nasiać podziaławszy grzędy. Jakoż ma ta bestyja w tym plugawstwie usnąć? Ale to wszystka rozkosz — piwem łeb zamusnąć! Inne o wiele ostrzejsze. Uderza ta nadzwyczajna obrazowość, szczegółowość; to nie frazesy literackiej próby, lecz życie samo się wwala. Oto jak wypisuje „budowanie” z stałym odśpiewem o „nie wiecie czasu i godziny”; Ociasuj, bracie! dobrze, bo biel robak toczy; A bij mocno na teble12, aż obuch odskoczy! Kładce gęsto sztandary, by nie uchodziło Ślostram13 też zawleczemy, aby mocniej było. A pod samym nędznikiem walą się sztandary I ślostram nad nim wisi spróchniały a stary ecę nasze przyrodzenie, to nam tak Zjednało, Że mu się zda by nigdy już zginąć nie miało. I o bibliotece napisze, ale bardzo oględnie: Nic ci na tym, mój bracie! chociaż czytasz wiele, Bo między fijołkami i pokrzywać ziele. Na tym więcej należy, tyś umiał rozeznać Strzegąc sławy poczciwej przy czym byś miał zostać. nie cenił więc wysoko wiedzy samej; „co cnocie przystoi”, to rozeznać należy. Dotąd wszystko stateczne, choć nieraz satyrą zaprawne, ale następuje osobliwszy dodatek, odsłaniający Reja, jak w kole dobrych towarzyszy, obok niego kufel potężny piwa z grzankami, całą gębą się śmiejąc bawi ich anegdotami wyczytanymi ze zbiorów najrozmaitszych albo konceptami domowymi; o jakimś estetycznym, a choćby przyzwoitszym wysłowieniu nie ma już i mowy, odeszły panie, a panowie oddają się z lubością sarmackim żartom, obracającym się około rzeczy przyrodzonych, nazywających wszystko po imieniu — ależ wtedy nie tylko Sarmaci nie żachali się przed żadną obcesowością, wada to wieku ogólna, rozpasanego w mowie, nie w obyczajach, co ludzie odwrócili od XVIII w. począwszy. Przeplata więc Rej żartami uwagi i nauki moralne, powołując się na przykład: I wianek cudniejszy bywa zawsze przeplatany, Niźli wszystek, jako powróz zielony, ruciany i na doświadczenie: Bo kiedy by ludzie wszystko by w siedzieli, Tylko myśląc a bez żartów, wszak by poszaleli, i na Pismo św.: Azaż nie wiesz, iż duch smętny, kiedy kogo ruszy. Mędrzec pisze iże kości i krew bardzo suszy. I wierszami, i prozą usprawiedliwia się przed czytelnikiem, że te przypadki ludzkie dworskie (grzeczne, trefne) są też do tych statecznych rzeczy przypisane, ale zaprawdę więcej dla ćwiczenia języka polskiego (żeby i temu podołał), „gdyż też to widamy, iż każdy naród czasem też lada co swym językiem piszę, a też młody człek przeczytawszy może się wiele ludzkimi przygodami przestrzec” (moralizujące szydełko więc i tu wyłazi). W pierwszym wydaniu nazwał to niezręcznie „przypowieści przypadłe” i „apoftegmata [zatrzymywał chętnie acz nie zawsze trafnie obce nazwy techniczne] albo przypowieści”. Przed drugim wydaniem wyszły spod nieznanego nam pióra prozą (z wierszykami wplatanymi) Facecje polskie i w drugim wydaniu odmienił wedle tego Rej trafniej tytuł swoich anegdot na Facecje albo powieści śmieszne i Figliki; pierwsze wydanie liczy ich 211, drugie 236. Towar to przywoźny, ze zbiorów łacińskich (zawsze prozaicznych) Poggiusza, Bebela, Frischlina, Hulsbuscha przewierszowany. Jest jednak sporo domowych, szydzących z prostoty „litewskiej”. Kalambury, co Rej z zamiłowaniem uprawiał, dwuznaczniki (a raczej prostactwa). Wyszydza się katolicyzm, łatwowierność jego wyznawców („choćbym chciał wierzyć — wstydzę się” ), życie duchownych, okęszenie sakramentu ołtarza. Jest rubaszność straszna, ale ani śladu lubieżności, jaką już we fraszkach Kochanowskiego odnajdziemy. Są niektóre o Stańczyku, królu Zygmuncie, Gamracie, ale nikną zupełnie wobec owych kalamburów o Kurzej Nodze, o Jarzynie (nazwa osoby!), o dudku, o zastawianiu. Dla obyczajowości przybywa wiele rysów znamiennych, np. pisanie rymów przy każdej sposobności; nawet Panie rymem jednemu listek napisały nie brak skargi na nieuctwo: Jeden laik nie umiał kęsa. [niczego] po łacinie, Jakoż ich dosyć rośnie prawie jako świnie. Każda anegdota w owych ośmiu wierszach wyprawioną; dla zbytniej krótkości jedna i druga niemal niezrozumiałe: rzadziej odwrotnie, nikłą treść na ośm wierszy rozciągnięto. Owe prozaiczne Facecje Anonima, często w druku powtarzane, nie krępowane wierszami, bywają jędrniejsze; Rej nieraz ściągnie niebacznie parę motywów i zepsuje: owe Facecje powtarzają kilkadziesiąt Rejowych (może nie wprost, lecz źródło obce dla obu spólne); niejedna przeszła do żelaznego inwentarza anegdot polskich, np. Polakowi kucharka obiesili (rozwlekle opowiedziane): Polak przez włoską siemię jadąc kęs pozostał, Kucharka dla gospody naprzód sobie posłał. Kucharz jadąc, na drodze zbroił coś dobrego, Że go wnet obiesili jako podróżnego. Pan po tym jadąc w drogę swą barwę [liwreję] obaczy, Rzecze: „wierę [zaprawdę] pan Matusz nasz to wisieć raczy, Wej, przecież naszy górą! chociaż w cudnej ziemi. Ale my tę gospodę co zjednał [szubienicę] miniemy”; Tę samą anegdotę (Naszy górą!) opowiadano w XVII w. o wnuku Rejowym. Rzewna pobożność Rejowa nie odwiedzie go od parodii choćby najświętszej rzeczy, np. Pani, co pacierza uczyła: Jeden z panią rozmawiał cicho swoje rzeczy; Pani mówić nie śmiała, mając się na pieczy. Aż go potym spytała, jeśli pacierz umie, A co to jest „przyjdzi twe”, jeśliże rozumie? Ten rzekł: „już ja w «przyjdzi twe» snadnie mogę łuczyć [trafić] Jedno Wy «bądż twa wola» raczcie się nauczyć. «Nie wwódż nas na pokusy», bo daleko chodzić, Ale kto chce, we wszystko snadnie więc ugodzić”. Coraz wyziera prostota obyczajowa, np.: Ziemianin się ożenił, nasę prostak, u dwora, I nie umiał tańcować bez dudy potwora. Pannę mu wywiedziono, pięć piszczków zagrało, Chłopisko jako wryte pośród izby stało. (mówił, że nie wie, którego z nich słuchać, i musieli mu chłopa z dudami sprowadzić; za nim tańczył). Szlachcic Rej szydzi z wołyńskich książąt, więc napisze fraszkę na tego, co w drodze usłyszawszy, że u sąsiada książęta, skrzynię rozbija, aby się ustroić, i pyta książęcia, nie znając go, co pan czyni, bracie? A w izbie księżna wołyńska siedzi w zielonym półatlasiku (gruba materia)! Bardzo niesmaczny dowcip polegał na tym, że nie wiedzącego o niczym potrawą osobliwą nakarmią: Jednego z naszej braciej sową nakarmili, Z korzeniem na półmisek pięknie przyprawili i jak on się im odciął; ciągnienie kota (frycówka) również się wspomina. Na wszystko można by powiedzieć: „toć tu wielkie kotki [fantazje] darły temu [łeb] i poranu14, co pisał te plotki”. Ale uśmiać można się nieraz dobrze, chociaż dziś trudno by powtórzyć te „dowcipy”, i pozostanie zasługą Rejową, że choć nie w wybrednej formie (ależ zawsze w wierszu!) i tu zdobył swej ulubionej polszczyźnie nowe pole i okazał, jak wszystko język zdoła wyrazić. Uderza w Facecjach pewna oględność; nie wymienia Rej po nazwisku osób, o których opowiada. Więc w facecji o tym, Iż Żydów mało, księży z szlachty przemilczał, że to Stańczyk o Polsce mówił („Jeden mówił, iż” ); w facecji Dwa Biskupy, chytry a głupi, że to Stańczyk o Maciejowskim i Gamracie powiedział; że to ksiądz Naropiński „się u króla umył, a doma jadł” ; że to Kmita o środzie opowiadał („Jeden pan jął się bajać”). Kochanowski te same „apoftegmata” w prozie umyślnie spisując tej oględności nie przestrzegał. Tylko „dworzanina Jarzynę” umiał Rej dla kalamburów nazwać. Zażarty ich łowiec i odmianami w literze sobie pomagał, jak i Kochanowski, ale między oboma w wyborze tematów różnica znaczna: Rejowe żadnego nie żachają się prostactwa, ba jakby umyślnie go szukają, z „Sowizdrzała” najsprośniejszy wybrały figiel. I odnosisz wrażenie, jakby Rej powetować chciał stałą zresztą wstrzemięźliwość i obyczajność tą wyuzdaną bezecnością. Bo wielu z tych „facecji” niby na czole napisano, że powstały pod pijany wieczór: najdrobniejsza ich część — anegdoty prawdziwe, krajowe zdarzenia; największa — pożyczki, towar przywoźny; reszta — pijanej tłuszczy zmyślenia, czepiające się byle czego; była mowa o poselstwie do Rzymu, do papieża, więc pijani towarzysze złożyli się na fraszkę o tym, co nie chciał papieża… całować, i tegoż rodzaju są inne, kiedy to wół najkrótszy, która dziura ostatnia u pługa, na czym kościół stoi. I znowu razi, na jakim niskim poziomie ogłady ci stali, między którymi się Rej rad bawił; jakby takich właśnie koło siebie garnął. O dowcipie nie ma mowy, są sprośności; wystarczy porównać fraszki Kochanowskiego, równie sprośne, ale nierównie dowcipniejsze. Dla wydania drugiego kazał Rej jedną facecję, jako ani dowcipną, ani sprośną, słusznie opuścić. Wszystkie zdradzały rubasznego piwosza, parskającego za lada czym głośnym śmiechem, co u Tarnowskich czy Tęczyńskich winien się był bardzo hamować, aby nie ubliżył powadze senatorskiej, a sam nie spluskał się nietrefnym słowem czy ruchem. Wiatrem nadziane puknęły nadzieje — reformacja zawiodła zupełnie. Mniejsza o to, że nie przychylił się do niej król, duchowieństwo (oprócz kilkudziesięciu drobnych wywłok), mała szlachta (całe niekulturalne Mazowsze!), mieszczaństwo i lud. Gorzej było, że jednolitemu, coraz widoczniej krzepnącemu katolicyzmowi przeciwstawiał się nie jednolity protestantyzm, lecz poróżniony sam w sobie i narażony już na jawne heretyctwo. Oto „kęs płochych główek”, „mędrkowie albo wymyślacze” wznowili je właśnie, aby „święte a społeczne bóstwo roztargnęli”. Synowi odwieczne bóstwo odjęli i przez to samo główny filar protestantyzmu, wiarę w jedyne odkupienie grzechu pierworodnego przez ofiarę krzyżową, podkopali. Ale co najgorsze, nowa czysta wiara nie odnowiła starych ludzi. Przeciwnie, z wyjątkiem owych niewielu, co wyszlachetniełi, luterstwo w łoterstwo się wyradzało. Wymietli z kościołów zabobony, łacinę, obrazy, chorągwie, ale kościół wewnętrzny zaplugawili. Mieli na ustach ciągle ewangelię, w uczynkach nie było po niej znaku; ten sam ucisk chłopów, odwłoka sprawiedliwości nie do sądowego, ale do sądnego dnia, nierząd w państwie, nieład w domu i znikąd nie było widać prawdziwej poprawy. I zasumował się głęboko Imci pan Rej, siedząc w Mogilanach u pana kasztelana krakowskiego, Jordana. Sam stanął już w klimakterycznym, bo 63 roku życia; już wiek brał swoje, nie dozwalał więcej toczyć kaukiem, z drzewcem (kopią) w ręku, albo psich głosów w kniei nadsłuchiwać, w dzień się bawić, a nocami pisywać. Trzymał się Rej dzielnie, młodniał sam, garnąc się stale do młodzieży, wszelkie też księgi przypisywał młodym, ale starość, a za nią śmierć następywały coraz widoczniej, nakłaniały do rozpamiętywania tego, co upłynęło tak bujnie, i tego niewiele, co jeszcze pozostało. I mimo woli roiło się w głowie, czy nie należy najtrwalszą, bo pisemną zostawić pamiątkę? Byłaż wziętość niewątpliwa, rozsławił się Rej po całej Koronie szeregiem coraz wytrawniejszych pism i to kusiło, aby wznieść się jeszcze wyżej, skupić i jak najlepiej wystawić, co z doświadczenia życiowego i z książek się uzbierało. I w pięć lat po wydaniu Źwierzyńca zabrał się Rej do powtórzenia treści Źwierzyńcowej i Wizerunkowej. Lecz nie wierszami. Nadzwyczajna ich łatwość nęciła i do ostatniej chwili nie przestawał się nimi bawić, ale wierne uczucie podszeptywało, że do zsumowania życia całego nada się nierównie lepiej ta proza, do której się w Postylli włożył. Wizerunk pisało się wierszami, boć akcja — wędrówka tego romansu dydaktycznego z nimi się nie kłóciła; Źwierzyniec, bo rozbicie treści na niezliczone a równe kawałki formy wierszowej się dopraszało. Teraz szło o ujęcie rozproszonej, powtarzanej treści w całość systematyczną, w syntezę. I Postylli przecież nikt by wierszami nie pisał. Więc należało wystawić Źwierciadło żywota ludzkiego od kolebki do grobu i nikt podobnego zadania wierszami nie załatwiał; byłyż niezliczone traktaty o wychowaniu, łacińskie (kilka przełożonych na polski, a nawet oryginalne, jak Erazma Glicnera mądra rzecz o wychowaniu dziatek), wszystkie prozą, mimo najrozmaitszego przeznaczenia, objętości, stylu. Tylkoż z góry przewidywał Rej, że w zamierzonych trzech księgach o młodości, wieku męskim, starości nie wyczerpie wszystkiego, co mu na sercu leżało. Bo nęciły alegorie; żyłkę satyryczną pobudzał nierząd, niemiłość ojczyzny, sobkostwo krótkowzroczne. Cisnęły się pod pióro niezliczone gnomy, choćby dwuwiersze, krótkie i długie, na cnoty i występki pod byle pozorem napisu na ściany czy wrota. Zanosiło się na pożegnanie z czytelnikiem na zawsze, więc należało wystawić całe uzdolnienie autorskie, a zewsząd przypuścić szturm do sumienia, do głowy i serca lekkomyślnych, niepoprawnych, w istocie dobrodusznych, lecz nieopatrznych. Wystawić im całą grozę, zedrzeć łuskę z ich oczu, zmusić ich do otwartego wypowiedzenia się, po której stronie ostatecznie staną. W takich to warunkach podjął się Rej ostatniej, najznakomitszej swej pracy, najdojrzalszej, gdzie nie porywał się z motyką na słońce jak w Wizerunku, gdzie prawił o tym, czego doświadczył, co wiedział i widział, chociaż dla urozmaicenia wykładu za obcym wzorem przesypywał nauki i przestrogi anegdotami, przeważnie starożytnymi, a folgując własnej obrazowości wstawiał i tutaj barwne zdjęcia temperamentów, wad, zdrożności. Szczyt to jego dzieła życiowego i nie poskąpił Rej najwystawniejszego tegoż wydania; Wirzbięta wystarał się o znakomitego drzeworytnika, co do treści dopasowywał ryciny, a bujny bardzo i nadzwyczaj staranny druk z szerokimi kart brzegami zwiększył niepomału objętość i koszty tego arcydzieła Rejowego. Tego naszego sądu o nim nie zachwieje nawet widoczny chłód, z jakim spółcześni dzieło przyjęli; nie wspomniał o nim Kochanowski, bo o prozie milczał, i nie znajdziemy nawet takiej wzmianki, jaką Orzechowski Wizerunk uczcił, za to można było kalwina plądrować, ale cichaczem, jak to Wereszczyński czynił. Dopiero w r. 1606 wydali kalwini litewscy ponownie Źwierciadło, ale w małym formacie, bez ozdób, ubogo, opuszczając wszelkie dedykacje Rejowe, bo jakżeż godziłoby się teraz wysławianie Olbrychta Łaskiego, co jeszcze tego samego roku (1568) wiarę kalwińską, niebawem i małżeńską jako bigamista, i każdą inną porzucił? Zatrzymali jednak dedykację Szafrańcowi, ostatniemu wielkiemu kalwinowi, poważanemu i od katolików patriocie. Tak wyszło w początku r. 1568 dzieło, pisane w drugiej ćwierci 1567 r., którego części składowe w druku ukończone Rej wszelakim magnatom poświęcał, Górkom, Łaskim, Jordanowi, Zborowskiemu, Szafrańcowi, Sieniawskiemu. Każda dedykacja z innej miejscowości małopolskiej, nigdy z własnego domu, jakby Rej na dyszlu mieszkał: towarzyskości przyrodzonej nie mógł dosadniej wyrazić. Tytuł Źwierciadła miał pierwotnie przysługiwać trzem księgom o żywocie ludzkim, ale Rej to odmienił i nazwał całe dzieło z najrozmaitszymi dodatkami wierszem i prozą Źwierciadłem, a owe trzy księgi Żywotem poczciwego człowieka. Źwierciadło albo Kstałt, w którym każdy stan snadnie się może swym sprawam jako we Źwierciadle przypatrzyć. Za szczęsnego panowania sławnego króla Zygmunta Augusta, króla polskiego r. 1567 zaczyna więc pierwszymi księgami, jakie ma być stanowienie i zachowanie spraw i żywota począwszy od urodzenia aż do średnich lat, najkrótszymi; najdłuższe są następne, wtóre, jako w średnim wieku poczciwe stanu swego używać, czym go ozdobić i jako uważać, co przystojnego, a co szkodliwego, trzecie wreszcie, co wieku starszych lat jego od średnich aż do powinnego dokończenia. Przeciw innym podobnym dziełom, na których się wzorował, przeciw dziełu Reinholda Loricha o wychowaniu książąt z r. 1541 (przetłumaczonemu na polski przez sekretarza Barbary, Koszutskiego — Rej z łacińskiego korzystał) odznacza się Żywot namaszczonym tonem autora Postylli i rzewnym uczuciem ku miłym braciszkom. Wydany on na świat ze szczerej życzliwości braci swej a narodowi polskiemu („naród” tyle co Szlachta, oddzielny od „ludu”). Może właśnie ten ton kaznodziejski, te cytacje z Pisma św., szczególnie gęste w niektórych miejscach, przytłumiały zajęcie, jaki Żywot mógłby budzić. A były i jawne braki. Jakżesz mógł prawić dowodnie o wychowaniu czy nauce, kto sam żadnych nie odebrał? Jak mógł wskazywać, kiedy, gdzie, po co za granicę wyjeżdżać (a należałoż to do „polerowania” obyczajów koniecznie), gdy sam z Polski nosa nie wytknął? Jak mógł o lekturze, służbie, ćwiczeniu wojennym ten uczyć, co się ponad napierwotniejszy dyletantyzm nie wyniósł? Tytuł mylił: żaden stan, oprócz zadomowionego szlachcica–posesjonata, nie mógł się w tym Żywocie przejrzeć. Jeśli mieszczanin wziął księgę do ręki, to znalazł w całym Żywocie o swoim stanie i o sławnym Krakowie tylko krotkę wzmiankę na temat: bogaty się dziwuje, czym się ubogi gnaruje (żywi), a drugą o dzieciach miejskich, co w pstrych kożuszkach za młodu chodzą, a potem się poczernią. Szczegóły dotykały wiejskiego gospodarstwa i jego zabaw i prac w ciągu czterech pór roku. Uczyły o sadzeniu winnic, o kwaszeniu kapusty i ogórków, co dawno w księgach Krescentyna o gospodarstwie można było wyczytać. Dworzanin, ależ ten sięgnąłby do spolszczonego (nie tylko co do języka, lecz i co do treści) Castiglione; żołnierz do ksiąg Tarnowskiego drukowanych albo do odpisów Stanisława Łaskiego; poseł, sędzia, urzędnik, senator również musiałby się zadowolić samymi ogólnikami. Więc mówi tylko o swoim ideale, o swobodnym, beztroskim życiu gospodarza, co dwór czy miasto chyba w nieodbitej potrzebie nawiedza, pomiernym żywotem się zadowala, nikogo nie krzywdzi, wszem otwarcie w oczy spogląda, w kółku rodzinnym i dobranych towarzyszów, między pracą gospodarczą a zdrowymi, nie zbytnimi, rozrywkami życie pędzi, lekturę doborową i wdzięczną muzyczką czas słodzi, darów Bożych i sam wdzięcznie używa, i innym udziela, o godziwe przysporzenie majątku ziemskiego się stara. Lichwą, zbytkami, burdami się brzydzi, klejnot szlachecki, tj. dobrą sławę, nade wszystko ceni, miłe dla dobrego, pożytek dla cnego opuszcza. W końcu nie wymówi się i posługom braterskim, i na sejm pojedzie, gdzie nie będzie własnej wygody pilnował a zaufania braci zdradzał, ale w żadne sprawy uwikłać się nie da i z czystym sumieniem do swoich wróci, urzędem się parać nie będzie, bo gdzież jego swoboda? I był to ideał wyłącznie Rejowy; tak myśleli i czuli i inni i próżno nakłaniał stary Bielski szlachtę do rzucania folwarków, a osiadania w mieście. Był więc widnokrąg dzieła zbyt zacieśniony, nie nadawało się do żadnej praktyki życiowej i dlatego może u spółczesnych poklasków nie zdobyło. Żar wyznaniowy wprawdzie ochłódł. Napaści na katolicyzm, tak żwawych w Apocalypsis, tu nie znajdziemy; wykluczał je sam temat. U początku dzieła zdobył się jednak Rej na mały katechizm, boć encyklopedia planowana i to dla pełności musiała wyłożyć, jak należy dziecię przychodzące ku lepszemu rozumowi uczyć, co jest Bóg, a co jest wola Jego? Najdotkliwiej wadziło mieszanie rzeczy zajniezgodniejszych. Napisze rozdział o tym, jakich nauk do wolnego żywota potrzeba, ale z dalszego ciągu wynika jasno, że w istocie nie należy się bawić ani gramatyką i logiką, co tylko szczebiotać a słówek wykręcać uczą, ani naukami wyzwolonymi, „wymyślonymi od świata”, malarstwem albo szermierstwem, bo „ku poczciwemu żywiołowi snadne nie są nauki potrzebniejsze jeno, które są rozumem roztropnym a powabnymi cnotami ozdobione, jako sprawiedliwość, stałość, roztropność, pomierność, miłosierdzie: takie nauki człowieka każdego, wdzięcznego, poczciwego, sławnego i na wszem pięknie postanowionego światu ukazać bidą mogły”. I wyszydza niemal nauki, na cóż one pomogą, jeżeli się człowiek sam rozmierzyć, swą wolę załomie, tych sztuk wyprawiać nie nauczy, które by były nadobnymi obyczajami ozdobione? Więc coraz same ogólnikowe morały prawi, zamiast wskazać, co i kiedy, w jakim porządku i sposobie młodego uczyć. Czym odkupił te niedobory? Słodyczą najpierw cudnego języka. Nie wadzą więcej owe chropowe wiersze z częstochowskimi rymami, rozwlekłe i ciężkie; z ust jego płynie proza złotego wieku, nie przypluskana łaciną, poważna, serdeczna, ozdobna, wymowna. Dalej barwnością wysłowienia, coraz przerywanego porównaniem żywym, zajmującym, nie wyszukanym, z życia potocznego, z myślistwa, z pracy około roli, stadniny, ogrodu wybranym. Za porównaniami idą obrazki różnych temperamentów i nałogów, gniewliwego, opoja, żarłoka, leniwca i te są jego własnym wymysłem, nieprzepłaconym, stawiającym go w rzędzie najlepszych „fizjognomistów”, od Teofrasta począwszy. Urozmaicają dalej wykład liczne opowiadania, nie z fabuł (mitologii), lecz z owych „apoftegmatów” o dawnych ludziach wyjęte, co ich słabość, sprawiedliwość, cnoty dziwne okazują; dobór ich trafny, a opowiedziane jędrnie. Wszystko zaś ożywione najcieplejszym uczuciem, życzliwością serdeczną, ukochanego bliźniego, staraniem szczerym, aby mu prawdziwą drogę do prawdziwego szczęścia ukazać. Wszelkie traktaty pedagogiczno — moralizujące bywają suche, pedantyczne; Rejowe odskakują bujnym życiem, miłością tchną, powagą imponują. Bo mimo woli odczuwasz, że przemawia człowiek zróżnoważony, co przypatrzył się ciekawie biegowi świata, co pewien swej drogi, co do jednego celu, do świątobliwego żywota dąży i pokusami czy wątpieniem jakimś zwieść się ani zachwiać nie dopuści. I ta powaga, stateczność, pewność rozbraja i chętnie słuchasz trafnych uwag, jakie życie, nie książki mu nasunęły. Wszystko zaś osadzone na ziemi ojczystej i nie ogólniki to, nie oderwane od rzeczywistości rozmyślania nad człowiekiem i życiem, lecz wiek szesnasty, niezbyt polerowany ani wykwintny, domorosły, swojski, rubaszny, o zdrowej cerze, o silnych muszkułach. I dokonał Rej cudu: jak laik Postyllą, jej szczerą, tkliwą, serdeczną prostotą i prawdziwym duchem chrześcijańskim wszystkich kaznodziei zawstydził, tak teraz nieuk, bez wychowania i wykształcenia, Źwierciadło życia ludzkiego wystawił, jakim uczonych albo literatów głębokie wywody, których dziś już czytać nie sposób, znacznie przewyższył. Nie szukamy w nim nowych, oryginalnych myśli, nie Montaigne to, ale znajdziemy u niego, czego i Montaigne w tej mierze nie daje. Taką moc obrazków z życia potocznego, choćby poziomego, że dzieło nabiera wartości dokumentu kulturalnego, świadczącego wymownie o ludziach i czasach, nieraz nadzwyczaj drastycznego. Nie skąpi bowiem Rej rysów realistycznych, nie trzyma się szablonu literatury klasycznej, której nie zna, lecz z życia samego pełną garścią czerpie; nie stylizuje ani upiększa, estetycznego wrażenia ani wyrażenia nie szuka, drogą prawdy kroczy, stwarza księgę jeszcze dziś żywotną, bo wierne swoich czasów odbicie. Na chybił trafił wyrwane ustępy mogą to wykazać. Pierwszy godzi w łakomstwo ludzkie, którego nic nie zaspokoi, tak że „męczony ten głodny świat mamy”: „Patrz na najstarszego człowieka, jeśliże się jeszcze nie pyta a pilnie nie stara o każdą rzecz, jakoby miał jeszcze tego sto lat ubywać. Ano tak pospolicie bywa, kiedy najwięcej chleba narobimy, aliści zębów nie będzie. Patrz, jeśli się każdy nie pyta, dobrze li zasiano, będą li co budować, jako li się woły mają, co li z Gdańska słychać, po czemu li to na targu. A z mnie/szych stanów już nie masz tak niepoczciwych i niepobożnych kwestów, da pożytku czego by się ludzie nie ważyli. Już to nic ukraść, wyłudzić, wy kłamać. Już się górnik grzebie pod ciężką ziemię, chociaż wie, iż ich tam niemało przędtym poginęło. Już się marynarz Z świętą Barbarką puści na srogości morskie, chociaż wie, iż ich tam ustawicznie wiele tonie. Już bartnik słabemu łyczanemu powrozowi wierzy gardła swego. Już drab lezie na działa a na pewną śmierć po drabinie na mur, a wszystko w nadzieję pożytku jakiego. Już chłop dla skóry waży się z miedźwiedziem łamać, gardło albo szpetne rany podjąć. Już nie dojeść, nie dopić, nie dospać, a nie masz tej trudności, czego bychmy się nie ważyli dla tego kęsa doczesnego nędznego. Już za pieniądze otruć, zdradzić, we śpiączki zabić, matka dziewkę w sprośną niewolę zaprzedać, już hycel najdzie sługę, co psa za ogon pod sukienką wlecze, już drugi za katem drabinę niesie, a snadź nie masz takiej niecnoty, czego by nędzne pieniądze a marny a krótki pożytek aby ci dwa panowie nie sprawili. A jako jeden zacny dworzanin mówił, iż „nie mogę tego u siebie znaleźć, czego by mi nie dostawało. Pojrzę do skrzynie: wedle mego stanu wszystkiego dosyć. Pójdę do stajniej: wedle mej potrzeby koni dosyć. Pójdę do kuchniej: wszystkiego dosyć. Owa, w który kąt kolwiek pojrzę, tedy mi się tak zda, iż nie masz wedle mego stanu, czego by mi nie dostawało; a wżdy na każdy dzień obbieżę wszystkie kramy [w druku: pany], obbieżę trzy kroć rynek, szukam jeszcze czegoś, a sam nie rozumiem czego15. A patrz, baba zdechła już na poły będzie nosiła pieniędzy macharzynę16 w zanadrzu, a nie ruszy ich, by miała zdechnąć od głodu, i także z nimi czasem w barłogu gdzie zdechnie, a przedsię będzie albo zwodziła, albo czarowała, albo w gnoju gdzie, wrzeszcząc na mrowie, żebrała, aby jej co jeszcze do onej macharzyny przybyło. Plebanisko będzie łyse, oprzałe, siwe, ma plebanią, na której by są mógł dobrze mieć i spokojnego żywota użyć; dajże mu drugą. A iż mu w niej kto przekażą, aliści są on wlecze do Rzyma, jakoby bocian w jesieni do cieplic, a czasem tamże zdechnie, a do plebaniej się nie wróci”. Albo: „Patrz na te kraje, gdzie cebrem piwo piją, a pani matka i w sześci niedzielach donicę z grzankami czasem nachyli, jacy się chłopi, by zmowie, rodzą, bo jeszcze w brzuchu utyje jako prosię, urodzi się jako cielę, a urośnie jako wół. Patrzże zasię na one winarze, jako chodzą, jako kokoszki z podrobionymi twarzyczkami, a ledwie go połowica na świecie, a i między chłopami już dziś urodziwszego najdzie niźli między te rozpieszczoną szlachtą, co się winkami a papinkami zadrobili”. Czy można krócej a dosadniej przestrzec rodziców, by winem i przysmakami nie psuli dzieciom żołądka? Wreszcie: „A przypatrzywszy się [ludzkim obyczajom], nie być też ona kozą, co dziurą przez płot na kapustę patrzy, a tylko iż oczyma oną swoją chuć odprawi”; porównanie wcale nie klasyczne, za to lepsze niż klasyczne. I: „Bo wnet tępego a bojaźliwego ujrzysz, gdy co chce poważnego mówić, aliści on piętą wierci, palce skubie, brodę muszcze, postawki stroi, rzkomo szepluni, umizga się jako czapla w kobieli, a każde słówko na troje przekąsi”. Jak byśmy go widzieli. Pierwsza księga o wieku młodocianym najmniej zadowala, najkrótsza też zbywa samymi komunałami o tym, żeby matka karmiła niemowlę, żeby mu później nie psuła żołądka papinkami, a przyzwyczajała do grubszych potraw, nie stroiła wymyślnie. Rej czytał widocznie Glicnerowe książki o wychowaniu i z nim się wiele zgadza. Ale spieszno mu do nauk, których nie znał, do podróży, których nie odbywał, do „Żywota pomiernego, spokojnego i każdej przystojności jego”, co w najobszerniejszej drugiej księdze wykładał. Przedmowa ku Olbrachtowi Łaskiemu, owej dziwnej mieszaninie złego i dobrego, zawiera trafną krytykę Żywota samego, którego jednostronność Rej dobrze wyczuwał, lecz się z natury własnej wyzuć nie mógł. On widzi, że Rzeczpospolita zawikłana, a ku gniewowi Pańskiemu nakłoniona, więc należałoby służyć sławie jej i własnej. Tymczasem „czytając ten wtóry wiek mało się o tym W. Wielmożność nauczyć możesz, bo się tu maluje albo figuruje człowiek uczciwy żywota spokojnego, ale że przychodzimy na takie czasy i na takie wieki, że takiego stanu człowiek tylko sobie dobry a pożyteczny być może, ale zawikłanym czasom mało, snadź nam będzie po chwili więcej potrzeba ludzi rycerskich aniżeli Bernardynów”. Właśnie samych bernardynów wychowywał Żywot, chociaż autor rozeznać umiał, że nie należy się „nazbyt domem obarłożyć, abyś nie był tylko wieprze w karmiku albo jako suchy pień na roli, co się on pługi zawadzają” Chociaż znacznie stawiał wymagania, „jaki by poseł miał być wedle cnoty”, jak się urzędnik sprawować winien i poborca, i mytnik, i radny pan (senator), któremu nieraz tylko o to chodzi, aby go „miłościwym panem zwano, a żonę miłościwą panią, jaką panią [tj. kasztelanową] sierpską albo picymierską, a iżby ziemianki posiadała” [wyższe miejsce przed szlachcianką brała]. Grozi i straszy o sprawiedliwość, ale przyznaje: „jesteśmy prosto jak oni, co rano trochę na kazaniu popłaczą, a ku wieczoru się spiją, aż jeden drugiego nie widzi”. Zbyt rychło jednak opuszcza sprawy publiczne. Obszerniej zastanawia się nad prawym szlachectwem (poświęcił mu już w Wizerunku osobny ustęp), w Żywocie głębiej sięgnął i uroczyściej przemówił. „Albowiem szlachectwo prawe jest jakaś moc dziwna a prawie gniazdo cnoty, sławy, każdej powagi a poczciwości… na tych trzech rzeczach ten najzacniejszy klejnot zależy: na zacności narodu zacnych przodków swoich; na roztropnym ćwiczeniu; a to najwięcej, gdy to jeszcze ku temu wszystko ozdobnie a z pięknymi przystojnościami umie na sobie ukazać”. Obszerność „wtórnych ksiąg” tłumaczy się tym, że tu powprawiał wywody o cnotach i występkach, o łakomstwie, pysze, zwadzie, o prawdziwej i obłudnej przyjaźni z pysznymi obrazkami flamandzkiego pędzla, co nam wszystko jak żywe przedstawiają. A obok nich nie brak coraz nowych porównań, znowu wcale nie klasycznych ani szkolnych, ale domowych, jak np. o łakomcu, którym się wszyscy brzydzą, „albowiem ten pan już jest jako on baran między owieczkami, co im drabiną siano zakryją; więc owieczki między szczeble głowy włożywszy, sianko sobie wybierają, a pan baran z daleka stoi, albo słomę, albo gnój przegryzywa, bo przed rogami nie może łba między szczeble włożyć, aby siana dosiągł. A silne rogi ten pan ma, co mu do siana nie dopuszczą, a też by mu go szkoda; dobrze mu tak gnój przekąsywać”. Albo: „mógłby to [próżne zabiegi] drugi z siebie otrząsnąć, jako w zimie z płaszcza śnieg, przyszedłszy do ciepłej izby, gdyż ten zawsze lepiej rozkoszy używa, co sobie w ciepłej izbie siedzi a grzanki sobie do piwa kraje, niż ten, co po szelinie [zaroślach] biega, sam nie wie, czego szuka, a okiść [śron] mu za szyję pada”. Szydzi i z naszej pychy: „Azaż drugi nie rozstawia brogów na szyrzą*17, aby się ich więcej zdało, a w drugim dziura aż do ziemi? Azaż nie nawiesza kołnierzyków lisich pachołkom na szyi, a w tyle baran dyszy? Azaż gdzie gdzie ta wziąć, szuba kunia być nie musi, a kalecie przecież cyrografów z minutami [wekslów] pełno?” Na każdej stronicy znajdziesz coś ciekawego, trafnego, z życia, np. o żartach szkodliwych: „ale to nic u naszych panów, kiedy się rozigrają, jeden drugiemu oczy Zalać, kampustem [serwatką] albo czym tłustym gębę zamazać, czapkę zrzezać, suknię zdrapać, pod nosem świeczkę zgasić, więc łża [kłamcę] zadać, więc niepoczciwych słówek namówić. A pospolicie charci takie krotochwile miewają: więc się tu po piasku gonią, więc tu przez się skaczę, więc tu jeden drugiego obali, a z onej krotochwili to idą się [pogryzą się], aż jeden z chromą nogą, drugi z rozdartym uchem idą skowycząc do domu”. Albo co za skutek zwada za sobą wiedzie, na jakie utraty naraża: „już piwo warz, już skub, świnie pal nie tedy, kiedy chcesz, ale kiedy musisz. Bo cię już przyjaciele nawiedzać pojadą; już sług z krzywymi wąsami musisz więcej chować niźlić potrzeba; jużci onych kur, czegoś nie doskubł, ostatek pobiją i kłódkęć do piwnicy stłuką; już baran wrzeszczy a wełna na nim trzeszczy; już będzisz miał zawsze świece nowinki, choć to jako żywo nie było, bo cię będą na urząd straszyć, abyś im dolewał; już musisz z nimi kozerę grać, choćbyś nierad, folgując onej potrzebie swojej. […] Więc i wójt we wsi nie obejdzie się bez tego, aby do pana z nowinką nie przyszedł, bo to pospolicie ich święte przyrodzenie jest, aby panów wadzili, a nie wiem, co też na tym wygrają, bo się panowie pojednają, a chłopu w tym rozterku zawsze w łeb. Bo już: chłopie! daj kury! daj owies! pójdź na straż! biegaj po drwa! biegaj po piwo! młóć owies! A chłopu się przecież rychlej dostanie niż komu innemu. Bo tak pospolicie powiadają: o, stłukłci on mnie jednego, aleć mu ja ich pewnie stłukę trzech. A cóż ci chłop krzyw [winien]? Czemu onego nie tłuczesz, coć winien? Ale iż łacno chłopa zdybać, a wżdyśmy się pomścili jako tako”. Ta księga liczy też najwięcej anegdot, nie tylko rzymskich. Są i domowe, o wójcie różne, bardzo zabawne. Trzecie księgi o starości, nieco jednostajne, każą myśleć o zgonie nieuchronnym, więc nie strasznym, starają się wywieść, co w starości pocieszyć może, na co się starzec przyda, jakie i jego rozkosze. Sam przedmiot nastraja na ton bardziej namaszczony niż poprzednio; mnożą się przykłady z Pisma św., humor tryska mniej obficie. Jakby dla rozdęcia treści wtacza Rej rzeczy, co właściwie nie ze starością związane, jakim to przygodom wiek ludzki (nie tylko starczy!) poddany, albo że stałemu sercu nic nie straszne. Miejscami schodzi całkiem na kazanie, rozprawiają wedle ewangelii (Mateusz 5), o błogosławionych na kilku stronicach. Nie brak i tu porównania i obrazków z natury; są i od dzieci wzięte, dowodzące, jak się im Rej, choć myśliwy, pilnie przypatrywał, np. „[mądrość] na sobie fortunę za mamkę a za pochlebnicę, która przed oczyma rodziców dziecię pieści, a zaszedłszy z nim za węgieł to je uszczypie albo usiecze” [rózgą]. Por. w księgach wtórych o skutkach gniewu szkodliwych: „a widamy to i na małych dzieciach, kiedy się powali albo się o coś rozgniewa, tak się będzie miotało, będzie ziemię biło szpetniej wrzeszczy, niźli gdy mu się co innego stanie, iż już też mamka musi z mm rzkomo [niby] płakać, także też ziemię bić, a ledwie iż z onego zatrwożenia ukrócone będzie” i inne podobne. Jak zawsze tak i tu orał Rej i cudzymi wołkami. Obok Loricha, zapożyczał się nieraz z literatury łacińskiej, z Seneki O dobrodziejstwach, z Cycerona O przyjaźni, O starości i in., tylko nie zniżał się nigdy do tłumaczenia; swoimi słowami i dodatkami łacinnika odmieniał czy rozszerzał. Bo w tej literaturze już się dobrze rozpatrywał, chociaż poetów, oprócz tzw. Katona dwuwierszy moralnych, chyba nie znał. Jeśli obszernie o koniu trojańskim opowiadał i nawet wiersz z Eneidy przytoczył, toć sam „Laokoon królewic” dowodzi, że jej nie czytał, coś o niej od dobrych towarzyszów połapał. Kobieta człowiekiem nie była, więc Żywot człowieka poczciwego zupełnie by o niej przemilczał, gdyby jej nie było potrzeba do rodzenia dziatek i doglądania gospodarstwa domowego (piekarni, drobiu, nabiału, przędzy), a protestant stanu żonatego za jedyny Bogu miły nie uważał. Zbywa Rej jak najkrócej pożycie na łonie rodziny, właściwie spuszcza na nie grubą zasłonę, przytaczając kilka cytacyj z Pisma św. o dobrej i złej żonie. Radzi więc ożenek równy. Każe patrzeć na ród (i dostatki), wychowanie, cnotę, żenić się uszyma, nie oczyma. Małżeństwo kojarzy się w niebie, tj. w radzie rodzinnej, co sama wyswata młodzieńca, ale już statecznego („jej” o wolę pytać byłoby niesłychanym pogwałceniem porządku odwiecznego), a jak się tam to pożycie ułoży, o to nikt się nie troszczy. O miłości nie ma i słychu; gładkość bez dodatku, ależ głodne stadło, i mucha powadzi. Że często dojrzały aż nadto mężczyzna nieletnią brał, jak ją wychowywać miał, o to Rej nie pyta. Nawet z obowiązkami rodziców wobec dzieci wcale się krótko uporał. Księga jego wyłącznie męska, a domem mało się bawi, chyba gospodarstwem. W autorze Żywota człowieka poczciwego, w Reju — bernardynie budził się stale Rej obywatel. Służył braci szlacheckiej jako poseł na sejmach niemal przez lat trzydzieści kilka, chociaż głos nie często zabierał. Stał zawsze twardo przy wolnościach, przywilejach i nadaniach, był wrogiem egzekucji, co nadania dawne znosiła. Był wrogiem Habsburgów, co polską wolność jak czeską by pogrzebali, a sprawę elekcji jeszcze za życia Zygmunta Augusta poruszał, aby tylko ich praktykom drogę przejąć. Był wrogiem Litwy, co się mu nie poddawała. Był wrogiem duchowieństwa, nowowiernik, co się ujmował za księdzem żonatym; co przeciw narzuconemu wykładowi Pisma św. stawał; co o krzywdę boską (przy znieważeniu procesji przez protestanta) Boga, nie ludzi, do skargi dopuszczał. Sarkał na opłaty wywożone do Rzymu, nie płacił dziesięcin i wyderkafów (czynszów). Cenił nade wszystko owe złote wolności. Nigdy nie oburzał się na nieludzką główszczyznę (w żarcie p. Jarzynę oszacował na sto złotych), na nierówność stanów (dobra ziemskie tylko ziemianom, nie mieszczuchom się godzą) i byłby Fryczowi (Modrzewskiemu) wrogiem głównym, jak każdej stanowczej reformie. Wolał liczyć na dobrą wolę szlachty, na honor, co jej każe chętnie ponosić ciężary, na wszelakie półśrodki. Więc był popularny i głosu jego słuchano, nawet mu dziękowano, chociaż nie dopuszczał myśli, aby elekcje inną niż przez posłów drogą stanowiono. Na piśmie rzadko się odzywał, nie chcąc się puszczać na morze bez wiosła i steru. Podjazdowo o sprawach Rzeczy — albo nawet Nędzy pospolitej napomykał. Wystawiał ją, i słusznie, jako wydaną na łaskę i niełaskę wszelakich sobków–prywatów, co za zyski osobiste, za jurgielty, nadania zawsze ją zdradzą, i tuła się u niego chromając ta miła ojczyzna do prawa–statutu, której „naciągacze” aż nadto osłabili, i do sejmu, i do panów, aby wziąć wszędzie odkosza. Takie jej „narzekania” dodawał i do Krótkiej rozprawy 1543 roku, i do Źwierzyńca 1562, a osobny wystawił traktat wierszem pod podobnym tytułem, zwróconym jeszcze i przeciw królowi, co niby ów kot ze znanej powiastki Marchołtowej sceptrum rzucił, a za myszką (Barbarą) skoczył. Nie opuszczała go więc nigdy myśl o państwie świeckim, doczesnym, chociaż przed myślą o wiecznym ustępowała. Biadał z innymi nad tym, że „źle, źle, źle, a nigdzie nie słychać, kto by do tego drogi podawał, jakoby temu «źle» zabiegać”. Kłuła go w oczy ta „nasza porządna niedbałaść polska”, dla której obcy nami gardzą, bo „mądry gospodarz, gdy widzi gorące lato, za czasu sobie wodę gotuje pod dachem swoim, bo już wiec nie sporo bywa, gdy się płomień ukaże, zpowrotem do studni się kręcić”. Należy myśleć o poprawie. Domagał się więc Żywot człowieka poczciwego wypełnienia osobną księgą, co by Spólne narzekanie wszej Korony na porządną niedbałaść nasze zawarła i tak pozostała, niby czwarta Żywota poczciwego człowieka księga, Przemowa krótka do tychże ksiąg należąca [w rejestrze wyraźnie jako ich zamknienie wymieniona] do krześcijańskiego człowieka każdego o przypadkach rozlicznych czasów dzisiejszych, poświęcona gorliwemu patriocie, jak Rej mało uczonemu, Stanisławowi Szafrańcowi protestantowi. Minęły jednak te czasy, kiedy to Rej mógł przy sprawach doczesnych wytrwać; autor Postylli zaczął wprawdzie od nich, ale mimo woli, bezwiednie, kazaniem i „Amen” dokończył. Jak Kochanowski i autor Proteusa stępili ciętość satyry dydaktyką i moralizacją, tak zeszło Narzekanie Korony na wykład wiary przeciw „mądrostkom”, na rozprawę o Trójcy, Chrzcie, Sakramencie Ołtarza, ich właściwym znaczeniu i przeznaczeniu. „Każąc, w obłędnościach świata tego, stanąć z mężną wiarą a nadzieją przy Panu swoim” powoływał przykłady starozakonne, na dowód jak się nad wiernymi pełnią nieomylnie obietnice Pańskie, „bo nie mniemaj, abyć tylko dla tego «Pisma św.» zestawiono, abyś to sobie czytał miasto fabuł, jako Owidiusza albo Wergiliuszą; małoć by było na tym, ii(byś tylko, sobie tym łeb maszchtowawszy, bezpiecznie usnął… bo gdy czytasz o Tobiaszu … patrz jako mu na potym wyszły one dobre a święte obyczaje jego i one niefortunne przypadki jego”; streszcza je i wykłada; każe to tak rozumieć, a wtedy ,już nie daremna praca i czytanie twoje będzie; już się nie zbawisz jako poeckimi fabułami, ale odniesiesz wielki pożytek” . I tak samo opowiada i rozważa historie o Jonaszu, Judycie, Esterze… Jak teologia spaczyła działalność Frycza, Orzechowskiego, Wołana, Glicnera, polityków i pedagogów na polemistów teologicznych zwiodła, tak i Rej znowu od obywatela do bernardyna — kaznodziei nawrócił, a gdy łasce Pańskiej mocno ufać kazał, osłabiał tym samym wywody polityczne jako nierozstrzygające. A bił w nich wymowniej na sprawiedliwość, a raczej jej brak — nikt z takim przejmującym żalem nie wystawił nędzy ukrzywdzonych; najwymowniejsza to karta w całym dziele Rejowym. Bił na owe zawiędłe, niepobożne wici: nieprzyjaciel trzykroć Koronę przejść może, nim my się niecni na obronę zdobędziemy. Bił na brak skarbu pospolitego, a zakładał go w pierwszym rzędzie z kosztowności kościelnych, co wrogów nęcą, i dobrowolnego rzucenia pewnych sum przez szlachtę, co potem róść będzie wszelakimi pomniejszymi dochodami. Bił na brak ustalenia sposobu elekcji; mimo zjazdów, kosztów, sejmów, utrat nic dobrego od dawnych czasów postanowić się nie może; wszyscy chodzą jako głuszy a jako ryby w odmęcie, każdy patrzy swego, a Rzeczpospolita w popiele zagrzebana leży „jeno cztery kwarty w garniec, a Cygani a żydowskie kucharki, to po ten czas egzekucyję wzięło, a przecież dzierży, jako kto chce; zabrnęli w tak głęboki bród, a snadźby mógł rzec: w głębokie błoto, iż ani wiedzą, ani umieją, jako się z tego wyplątać mają”. Czy właśnie sposoby podane przez Reją były najodpowiedniejsze? Uporawszy się z tymi czterema księgami, co całość stanowią (po „Amen” w Narzekaniu następują słowa: „A przy tym — Narzekaniu — otoć podawam i każdemu wiernemu… ty księgi żywota”), w prozie nie byłby Rej Rejem, gdyby nie wrócił do wierszów. Ale jeżeli już w Źwierzyńcu epopeję na krótkie ośmiowiersze rozbił, teraz i te jeszcze na dwuwiersze poskracał, w każdym dwuwierszu sentencję zamykał, z dziwną łatwością coraz insze na tę treść układał. Nazwał te dwuwiersze Apoftegmata, to jest Krótkie a roztropne powieści [my byśmy powiedzieli: zdania], człowiekowi poćciwemu słusznie należące”, bo potrzebował zawsze jakiejś podpórki klasycznej, a usprawiedliwił krótkość wierszów tym, że „Polak jest ckliwy a wielki zbawca na tropie” (przenośnia od psów myśliwych, co się tropem zmylić dają i nie wiedzą co dalej), więc może tą krótkością da się przynęcić i coś niecoś zapamięta. Tak więc następują po sobie „powieści o cnocie”: 1. Wszystko pospołu umiera z człowiekiem, Lecz święta cnota, ta trwa wiecznym wiekiem. 2. Cnota jest klejnot nieoszacowany, Bo ta odrobi ubogie ipany… o sprawiedliwości, stałości, trzeźwości, o skromności i uporze, o świętej prawdzie i nieprawdzie, i prawnym szlachectwie — uznaje tylko moralne, a więc Co jest wszetecznik, choć się szlachtą zowie? Maszkara piękna na parszywej głowie; o Rzeczypospolitej: Ach moja miła gromiona patryja Toć cię lewita i pan z księdzem mija… o bogaczu: Cóż bogacz wygrał, iż na sześć mis dają, Trzej ręcznik dzierżą, a dwa przedeń krają?… o cnotach i występkach, po dwadzieścia i więcej takich dwu—wierszów. Dla odmiany pisze potem i krótsze, czterowiersze ośmiozgłoskowe o tym samym, ale wywodzi dwie przeciwne strony, co się z sobą spierają” np. Pan z Plebanem: Dobry dzień, księże plebanie, Jakoś wasz stan bardzo tanie, Prawie was ludzie doznali, Żeście się bardzo przełgali. Pleban: Małośmy my, panie! krzywi [winni]; Więcej naszy starszy łżywi; Małe złodziejki wieszacie, Wielkim się nisko kłaniacie. albo Czas krótki a długi: Czasy nasze jako płyną! A jako mgła z wiatrem giną! A my przecież nic nie dbamy, Prawie pustopas [całkiem swawolnie] mieszkamy. Czas długi (co sobie wiecznie życie tuszy): Ja nic nie dbam, bom się nabył, Rozmaiciem świata zażył. Póki żyła, póty była, Aby było semper ita [zawsze tak]. Czas krótki (co więcej myśli): Taki żywot mają świnie, Co nie wiedzą, kiedy minie; Lecz co poczciwością słyną, Takim złote czasy miną! Albo Pokora do Gniewu: Chcesz jeszcze, zuchwalcze miły? A już ci są pogoiły One twoje stare guzy, A bolą więc by Francusy? Gniew do Pokory: A ty coś wygrał w pokorne? Iżci po łbie kto chce orze? A iż cię tak wszyscy znają, Więc ci też na gębie grają. Pokora: Wolę ja tak, bracie miły, Niżby mi gębę obbili, Jako to twojej działają, Aż ci zęby wyglądają! Nowe następują dwuwiersze. Krótkie na dom, schody, okna, komin, łyżki, a nawet pięciogłoskowe tylko, Szlachcic bez sławy / Jest osieł prawy. Kto prawdę traci / Drogo to płaci… Długimi wierszami powtarza dalej treść owego Narzekania spólnego Korony, co wyżej prozą wywiódł, nawet tytuł obu rozdziałów był pierwotnie ten sam: Przemowa krótka do poćciwego Polaka stanu rycerskiego. Tym razem nie zabłądził do kazania, utrzymał się przy Rzeczypospolitej i jej sprawach. Początek inny dodał. Ażeby cnotę polską jasno wystawił, rozglądał się po świecie, porównał inne narody, choć porwał się z motyką na słońce, bo o innych narodach nic dowodnie nie wiedział: Bom ja też prosty Polak, nigdzie nie jeżdżając, Tum się pasł na dziedzinie, jako w lesie zając. Z granicy polskiej mili nigdziem nie wyjechał, Lecz, co wiedzieć przystoi, przeciem nie zaniechał. A czem był nieuczony, przeciem jednak czytał, A cięgom nie rozumiał, inszychem się pytał. Po tej najprawdziwszej a najkrótszej autobiografii oceniał Włochów, Czechów, Niemców, Węgrów, Turków, Moskwę, Wołochów, Tatarów, a o Szwedach i Duńczykach powie (tu go dobrzy towarzysze chyba umyślnie na pośmiech zwiedli): Lecz słyszę, też łam ludek nie bardzo ćwiczony: Nikczemny a plugawy, słychać na wsze strony: Mało iż z Moskwicinem nie z jednej macierze, Także i w obyczajach i w niedobrej wierze. Widać, iż z Tęczyńskimi, u których się niegdyś polerował, zerwał, bo od Jana Tęczyńskiego, narzeczonego królewny szwedzkiej, byłby się o tych luteranach, nie schizmatykach, czegoś mądrzejszego dowiedział. Po rozstaniu się z panem wojewodą sandomierskim zupełnie u Reja o Tęczyńskich głucho. Ależ i tamtych narodów Rej nie znał, Niemców tylko knechtów. Na szczęście wrócił rychło do Polski i tu rozprawiał mimo wszelkich żartobliwych przymówek bardzo statecznie o sprawiedliwości, wiciach, elekcji, unii, pustych polach i jakby je zasadzać, o Kamieńcu, to samo, co w Źwierzyńcu omawiał, lecz nie krępowany ośmiowierszami, wszystko dokładniej. Najdłuższy wiersz o wojnie (około 150 wierszów) wysławia zagranicę opatrzną, gdzie leją działa, budują zamki, I u nas ci tez, leją, ale w gardło dzbanem, Zjadłszy świnią pieczenia a kapustą z chrzanem i oskarża nasze błędy, szczególnie opilstwo: Też ci naszy przodkowi podobno pijali Ale najmilsze piwko, a bardzo bijali, nas gorące trunki zwojowały, zniewieścieliśmy całkiem. W tej Przemowie nie obeszło się bez religii, ale o niej mowa nie dla nabożeństwa, lecz dla zgrozy, jaką budzą w kraju nowi mędrkowie A snadź na żadnym świecie nie masz tej sprosności, By tak wolno dotykać Pańskiej wielmożności, jak u nas: Już i Boga w trzech staniech panią duszka zową; Już go [Chrystusa] nam pożyczanym bogiem uczynili, Już o jego wieczności nic nie wyznawają, A kto by o tym mówił, z” błazna go mają… Bo jeśli nie był Bogiem, jakoż nas odkupił?… Już krzest jego zgwałcili… Teraz te czarownicom słowa przywłaszczają, Tylko jako na wiosnę gęsi zanarzają; Już dusza nędzna z ciałem umiera pospołu… Zbłądzilić papieżnicy, lecz wżdy nie tak srodze, Jako dziś aryjani harcują o Bodze [Bogu] Bo wżdy na którym świecie gdzie ta sekta była, Tylko tu u nas w Polszcze skrzydła roztoczyła; Nie dziwi więc, że ochłonął nieco w żarliwości nowowierczej, przypatrzywszy się skutkom wolności sumienia. Oddawszy tak hołd świeckim, wrócił w prozie do duchownych i napisał najpiękniejsze kazanie, jakiego mu i Skarga pozazdrościł. Nazwał je Zbroją pewną rycerza krześcijańskiego, nawiązując do alegorii Roterdamowej, ale trafniej byłby je nazwał jak Skarga swoje ostatnie kazanie Wyzwaniem do pokuty obywatelów Korony Polskiej i jak ten godnie nim dokończył dzieła swego życia. Zbroja wyniosła się jednak ponad Wyzwanie krótkością, dosadnością, jednolitością, wymową. Jak zaczął Rej najciekawszym, najbardziej spoistym dziełem Krótką rozprawą 1543 roku, podobnie zakończył Zbroją, wolną od pstrej mieszaniny rzeczy świętych i świeckich. Oskarżał odstępstwo od zakonu Pańskiego; przywodził, czym Pan za to grozi, wskazywał jawne znaki gniewu Pańskiego, co „sprzeciwnikom” naszym moc na nas daje, nawoływał do skruchy i poprawy, pocieszał obietnicami łaski Pańskiej i kończył ufnością, że znajdą się między nami sprawiedliwi, dla których Pan nas nie raczy nawiedzić grozą swoją. To prawił minister zborowy, powoływał przykłady starozakonne, od „przodków naszych”, bo za takich uważał teraz dawnego Izraela. Ciążyły mu na sercu sprawy wiary. Sarkał na „oczekawaczów”, co czekają, aż się wszyscy w wierze zgodzą, choć to niemożliwe, bo zawsze musi być zgorszenie, na tych, co twierdzą, że nie wiedzą, komu wierzyć, bo różnie ewangelię wykładają. Oburzał się na arianów, choć znienawidzonego miana tego nie wyrażał; „i dziś wszystkie konfesje [a byłaż ich już moc!! czeska i in.] wszystkich chrześcijańskich Kościołów na tej mocnej skale Chrystusie zasadzonych kto je kolwiek przeczytać chce, bardzo się mocno sprzeciwiają tym naszym nowym wymysłom polskim”. Rzewna miłość bliźniego, korna skrucha, gorąca wiara znalazły tu najpiękniejszy wyraz. I czuł Rej, że nie ma nic więcej do powiedzenia, i pożegnał się ze światem i dobrymi towarzyszami w licznych nowych wierszach, jakimi Źwierciadła dokończył: A tak, mój miły światku! wczas się żegnam z tobą, Acz jednak, póki poty tu muszę być z tobą; Jeno mię, proszę, wypuść z swych figlów wszetecznych, Bo wolę naśladować poczciwych a wiecznych. Natura ciągnie wilka do lasu. W r. 1568 i 1569, czynny, ruchliwy do ostatniej chwili, nie podjął się wprawdzie nowej jakiej pracy, ale przygotowywał do druku nowe Źwierzyńca wydanie, przysporzył mu nowych facecyj, nowego wyliczania znajomych sobie domów i dowiódł, że czytał Dworzanina Górnickiego, bo przy Skotnickim go powołał: Którego dworskie sprawy jeślibyś chciał wiedzieć, Dworzanin Górnickiego możęć to powiedzieć. Innych dworskich sztuczek znajdziesz tam nie mało, dodał i kilka „moralnych”, między nimi najciekawsze, smutne wyznanie o swoich ewangelikach: Ci acz ewangelią bezpiecznie szermują, Jak się według niej rządzić, mało się w tym czują. Wiarę a przy tym miłość pilnie zalecają, Wszakże jej między sobą bardzo mało mają, Mocniejszy ubogiego kędy może gniecie… Dodany i ośmiowiersz przeciw arianom „sprzeciwnikom” Chrystusowym, czego rok 1562 jeszcze nie wymagał; dodany i nowy ośmiowiersz Na pijance, chociaż poprzedzał go inny Na opilce. Widocznie nie bez przyczyny użalał się Rej na ten nałóg, na tego, co się ustawicznie w pijaństwie kocha… Ledwo czasem do domu raz tydzień przybieży, Nafukawszy na żonę, czeladzi nałaje, To zaś do towarzystwa zagląda… Ciekawe też nowo dodane Zamknienie rzeczy statecznych, jakim te rzeczy poważne od następujących facecyj autor odgrodził, bo dowodzi, że nie opuściły styl i żywość tego, co w 65 roku życia to pisał, bo zwraca się do „szacunkarza” swych wierszy A nie kryj są z swoim funtem i z swym Bożym darem; Nie umiesz z li albo nie chcesz? nie strofujże ludzi… Ale by to snadź każdemu nadobnie przystało, Przesoliwszy ocukrować — azaż czasu mało? Dać przyczyny a poprawić — któż by nie dziękował? Ale jeśliś jeno zgoła językiem szermował, Tedy będziesz jako młynek, co im straszą wróble, Kiedy nie znać co kołace, stojąc w pustym gumnie… Najpiękniej świadczy jednak o Reju dedykacja Facecji arcykatolickiemu (!!) Rojzjuszowi, juryście hiszpańskiemu zadomowionemu w Polsce. Słynny z humoru i docinków w towarzystwie krakowskim, gdzie go i stary Rej, i młody Kochanowski podziwiali, już w pierwszym wydaniu Źwierzyńca uczczony był ośmiowierszem dla rozumu, poczciwości i miłości nowej ojczyzny, teraz ofiaruje mu Rej facecje, aby się „języków i temu trudnemu polskiemu snadniej przyłamował” i umysł rozweselał. Ale ponieważ Rojzjusz do Polski cudzoziemcem się dostał, więc zmyśla Rej podobnego cudzoziemca, z Brandenburgii niby. Doktorowi — juryście innego doktora przeciwstawia i do obcego a łacinnika się zwracając gęstą łaciną drobną polszczyzną przesypywa. Lecz ani Rejowi, ani Rojzjuszowi nie dozwoliły losy dożyć drugiego wydania i już tylko Wirzbięta sam mógł o tym „sofiście”, co wydał teraz księgi, gdzie „już zmarłego [Reja] sromoci pióreczkiem szermując”, bez obawy żadnej, bo trafił na zmarłą głowę! Dnia zgonu nikt nie zanotował, przypadł na początek jesieni 1569 roku. Dziwi, że zbory małopolskie tak mało o Reja dbały i za życia (nie uczciły go żadnym urzędem, ani senioratu świeckiego, ani dyrektoratu po synodach), i przy śmierci! Nigdy, ile wiemy, publicznie nie podziękowały, nie wydały zasług najzasłużeńszego około protestantyzmu laika, co nie tylko cztery zbory wystawił (w Nagłowicach r. 15 61, w Okszy, Rejowcu i Popkowicach między r. 1561 a 1569), nie tylko z duchowieństwem katolickim wojował, a własne wspierał, ale pismami swoimi najsilniej na całą Polskę w duchu nowowierczym wpłynął. W życiu zborowym nie odegrał najmniejszej roli. Widocznie wyłamywał się z jego karności jak i młodszy towarzysz, Trzecieski. Widocznie nie imponowały mu wcale dogmatyczne spórki toczące niby robak zbory już od 1558 r., nie imponował mu ani Kalwin, ani Łaski. Mówiąc nieraz o Łaskich, im dedykując utwory, o Janie Łaskim, nowym apostole wiary, nigdy najlżejszej wzmianki nie uczynił. Jedyny ślad jego w aktach synodalnych, że zapisano go na czele szlachty obecnej na synodach w Secyminie 1556 roku i Książu 1558 roku, w późniejszych, ważniejszych i walniejszych, już go nie spotykamy; jak innym panom, tak i jemu swary ministrów i Włochów strasznie się przejadły. Pozostawił liczną rodzinę: wdowę, trzech synów i pięć córek. Ród żyje do dziś, talentu pisarskiego innego już nie wydał; zasłużył się dobrze około wyznania swego w ciągu XVII w., a godności seniora i dyrektora, co omijały Mikołaja, potomkom się dostawały, ale w końcu wyznanie porzucił, najpierw może w osobie Władysława Reja, pierwszego z całej familii senatora, co dla tej godności (umarł wojewodą lubelskim) katolikiem został. Częste o Rejach wzmianki są u W. Potockiego, co i Jana wymienia, nie znanego genealogom (Hanrej zamiast Jan Rej!). Żaden z licznych chwalców za życia nie odezwał się z powodu śmierci, ani Trzecieski nawet, ani ów zborowy wierszokleta, co w Źwierciadle poetę dla stałej wiary uwielbiał. Za to odezwał się wróg („Lecz ci prawda nienawiść u niektórych niesie”, pisał ów wierszokleta o Reju). Śmierć Kochanowskiego opłakiwano powszechnie, a żaden zgrzyt nie zepsuł zgodności; różnica rażąca, ale łatwo wytłumaczona — w humanistycznym wieku autor średniowieczny trwałego uznania zdobyć nie zdołał. I zapomnieli rychło niewdzięczni o tym, co Rej wodził w narodzie piszącym, i dopiero wiek XIX ponownie sprawiedliwość mu oddał. Przedtem po śmierci Rejowej jedyny Wirzbięta w przedmowie do drugiego wydania Źwierzyńca z r. 1574 trafnie jego zasługi określił, że on między pisarzami pierwsze miejsce ma, bo w księgach polskich „wybornie a ślicznie w to oboje [utile dulci] ugodził… który nie tylko w opisaniu rzeczy świętych [tj. w Postylli] ale też przekładając [sic!] pisma onych filozofów ku dobremu rządu a poczciwym obyczajom należące [tj. Wizerunk i Źwierciadło]… wyjaśnił a wypolerował język nasz a to tym, że rzecz onę pożyteczną wdzięcznymi a ozdobnymi słowy zafarbował”. Szkoły Rej nie stworzył, chociaż przykładem swoim wielu porwał, chyba Jakub Lubelczyk, jakiś czas sekretarz jego, całkiem się stylem swego chlebodawcy przejął; Historyja w Sądnie (o ukaraniu niewdzięcznych dzieci) tak wysłowienie Rejowe przypomina, że mu ją przypisywano, co niemożliwe, bo miejską treścią się szlachcic nie bawił, pominąwszy wszelkie inne szczegóły temu mniemaniu stanowczo przeczące. Kto jej autorem, nie wiadomo (może i Lubelczyk?). Śledziliśmy człowieka, ile skąpe źródła dozwalały, od kolebki do „deszczyki”; pisarza, od improwizowanych na Rusi wierszów do najcelniejszego dzieła życia jego, do Źwierciadła. Jakżeż przedstawia się całość spuścizny literackiej? Pisał Rej z nadzwyczajną łatwością i szybkością; poświadczył sam, że wielkie Źwierciadło kosztowało go trzy miesiące czasu, spędzanego i na rozjezdnym; woził więc ze sobą widocznie i książki, Loricha, Cyceronowe pisemka, bo i z nich stale korzystał. Tę łatwość i szybkość tłumaczy poniekąd to, że opierał się o wzory gotowe, chociaż się z nich nigdy nie spowiadał. Pojęcie o własności literackiej miał osobliwsze. Brał zewsząd, tłumaczył i dosłownie np. ustępy z Cyceronowych pisemek, lecz się do tego nie przyznawał, boć mu o rzecz, przenigdy o autorstwo nie chodziło i dziwi nas, że raz Erazma Roterdamczyka wyraźnie powołał. Nie tłumaczył jednak ani naśladował niewolniczo; sama jego przyroda temu by się sprzeciwiła, więc listy Lippomana i Wergeriusza, dosłownie z łacińskich 1559 roku wyłożone tak, że nawet szyk słów łaciński, nie polski, zachowały, nie spod jego pióra wyszły. Dał je przetłumaczyć i tylko końcowe wiersze (z jednym z ulubionych pseudonimów, „ks. Jan z Waśniowa”), oprócz poświęcenia Szafrańcowi, są jego pióra. I nasuwa się pytanie, czy też wszystko, co za dzieło Rejowe uchodzi, on sam pisał? Może się do jednego i drugiego tylko przykładał, jak przy Katechizmie 1543 roku (w wiersze zaopatrywał chętnie i obce dzieła, np. Groickiego o prawie miejskim), a może i przy Apocalypsis 1565 roku tylko pieniędzy na ozdobny jej druk nie poskąpił. I przy innych treść, np. De neutralibus, z umysłowością Rejową, gardzącą systematycznym obrabianiem, nieco się kłóci. Ależ mniejsza z tym, skoro o najważniejszych (a do nich Apocalypsis bynajmniej nie zaliczamy) autorstwo jego nie podlega wątpliwości, odzywającej się chyba jeszcze przy Postylli w pewnej drobnej mierze, boć i ona Rejowa cała, oprócz paru dodanych rozprawek dogmatycznych. Naśladując obcych warował sobie najzupełniejszą swobodę; z upodobaniem zbyt proste ich wywody wikłał, niemal zawsze szczęśliwie. I tak z suchej dydaktyki Palingeniuszowej urobił romans dydaktyczny, z wędrówką i przygodami zmyślonego bohatera; pomnożył już Crocus personel dramatu Józefowego o „hausknechta”, to on i zwodniczkę Achizę bardzo szczęśliwie wymyślił. Nie powiodło mu się w Kupcu ; oryginał jak najsłuszniej zwykłą, codzienną czynność posła śmierci i stały sąd partykularny pośmiertny wyraził. Rejowi to nie dogodziło i zmyślił najniefortunniej oburzenie Chrystusowe na marności świeckie, przyspieszenie sądu ostatecznego i jak Michał temu zapobiegł! Do własnych dzieł nie wracał, nie piłował ich; nie skracał zbytecznego powtarzania, nie obmyślał najdokładniej całości, spuszczał się na chwilowe „natchnienie”, co go nigdy nie zawodziło, bo nie było głębsze, bo suwało się po wierzchu” rzeczy. Nie przeczymy, czy nie głębiej nieraz myślał niż pisał, bo zna—chodzimy mimolotne uwagi, co w sedno rzeczy polskich trafiają, nad którymi się jednak (umyślnie?) nie rozwodził. Pisał nadzwyczaj wiele. Chociaż był gospodarzem i pieniaczem, politykiem i kaznodzieją, myśliwym i dobrym towarzyszem, nie literatem, a zawstydził bogactwem swego pisma całą brać zawodową. Jak szczupłą wyda się obok jego spuścizna po Kochanowskim, co przecież Muzom wyłącznie służył! Tylko W. Potocki w XVII, a Krasicki w XVIII wieku mogą się z Rejem zmierzyć. I on niby Krasicki starał się pisemnictwu narodowemu wszelkie utorować drogi, wierszem i prozą, poważnie i zabawnie, w dramacie i epopei, w krótkich gnomach–aforyzmach i w obszernych traktatach moralizujących. Pisał wyłącznie dla dobrych towarzyszów, dla rówieśników co do stanu, wieku i wykształcenia, a raczej braku tegoż, tylko Postyllą objął chrześcijan bez różnicy. Każde inne dzieło jego, komukolwiek je przeznaczał, miało na oku wyłącznie średnią szlachtę, z której sam wyszedł. Mylnie twierdził więc Trzecieski, jakoby „dla kmiotków” pisał Krótką rozprawę 1543 roku; on w niej o kmiotkach wspomniał, lecz nie dla nich pisał i główny jej zrąb szlachty wyłącznie dotykał. Dlatego nie zawierzajmyż ani innemu twierdzeniu Trzecieskiego, jakoby dla białychgłów właśnie Zatargnienie Fortuny z Cnotą, z którego mogły swe powinności zrozumieć, powstać miało. Sam tytuł wskazuje przeznaczenie ogólniejsze, ale mógł tu Rej niewiastom obszerniejszy wydzielić ustęp. I Wizerunk, i Źwierzyniec dla szlachty spisywał i tą jednostronnością, najmniej jeszcze w Wizerunku znaczną, może nawet wpływowi dzieł nieco zaszkodził. Na tytule wprawdzie o każdym człowieku prawi, co się w tym Źwierciadle oglądać może, w istocie zaś zbywał lada czym, nie mówiąc o królu, nawet dworzan, żołnierzy, duchownych (nie tylko jako protestant o nich milcząc), urzędników, posłów. O mieszczanach nigdy się ani zająknął i o kmiotkach rychło zapomniał. Pisał wyłącznie o „stryjach” (braci herbownej), tego samego co on usposobienia, uzdolnienia, majątku. Co o sobie prawił, mógł zwrócić do nich wszystkich: Już ty kołac jako chcesz butem podkowanym Już się więc tam [u dworu] przypatruj ścianom malowanym; Biegaj za nastołkami [siodłem] a polewki [pańskiej] chwytaj, A jako kędy możesz, tak swe szczęście łataj. Jam już tak doma siedząc obrał sobie pokój; Bogum wszystko poruczył; ty sam z kim chcesz rokuj; Bo tak słyszę, iż ten Pan przed wszystkimi płuży [szczęści], A nikt na żadnym królu więcej nie wysłuży. Mimo tej jednostronności nazwiemy go bez wahania pisarzem narodowym, skoro naród właśnie ta szlachta stanowiła. Pisał nieuk, którego łacina mało, klasyczność, humanizm, renesans niczym nie tknęły i odzwierciedla też usposobienie nawyczki, życie narodowe jak nikt inny; daleko Kochanowskiemu do wyłącznej polskości Rejowej. Można by go z Biernatem Lubelczykiem i Marcinem Bielskim porównać, ależ góruje nad nimi talentem i wydatnością pracy. Narodowy to pisarz, jak W. Potocki w XVII wieku (ośmnasty żadnego podobnego nie wydał), ale tok jego mowy jeszcze mniej nadpsuty łaciną, a myśl jeszcze bardziej od obczyzny wolna. Nieuctwo ochraniało go przed wszelką naleciałością obcą. Pisał w wieku szesnastym, lecz nie nowożytny to pisarz. Człowiek stroił się krojem modnym, właśnie i w rzeczach wiary jako protestant, ale pisarz swoją naiwnością, niewybrednością, brakiem wiedzy i oczytania, ślepą wiarą dogmatyczną (credo quia absurdum) stoi twardo w średniowiecczyźnie. On je przedstawia w literaturze, bo Biernat Lubelczyk jako wyłączny tłumacz i przerabiacz za godnego tego nieco wątpliwego zaszczytu uchodzić nie może. Zachował długi czas nawet formę średniowieczną, owe ośmiozgłoskowce, zanim je „aleksandrynami” zastąpił, chociaż owych nigdy zupełnie nie zarzucił; i rozwlekłość jego, i powtarzanie całkiem średniowieczne. Najgrubszą średniowiecczyzną tchną cytaty, zabawne pomieszania najniemożliwszych osób i rzeczy aragońskich i macedońskich, cytaty Wergiliusza jako z jakiegoś „mędrca”, z Augustyna św. zamiast Salomona (dwukrotnie tak samo, w Źwierzyńcu i w Źwierciedle); odmianki dowolne, z niepamięci albo z nieuwagi, najniepotrzebniejsze odwoływania się na powagi wszelakie, zupełna bezstylowość, brak wyszkolenia myśli. Wobec młodszości naszej cywilizacji nie wydało średniowiecze żadnego narodowego pisarza, jakim był Szczytny u Czechów w XIV wieku. Ten niedobór zastąpił, acz poniewczasie, Rej jedyny i ku grozie humanistów bogów klasyczności czartami przezywał, chociaż jako protestant od przesądów i zabobonów średniowiecznych stronił, przytaczał je w Rozprawie i Postylli, aby je wyszydzić. Unikał troskliwie wszelkich wierzeń czy podań ludowych czy zwyczajów i obrzędów i w całej jego literaturze nie znajdziesz nic, co by Sobótkom Kochanowskiego odpowiadało, dla folkloru polskiego niczego w Reju nie ma, jak i dialektologia nim się nie pożywi. Ledwie że raz w Źwierciedle wspomniał: „twoje rzeczy, jako ono kmiotówny śpiewają, będą jako płotem przewijane” albo o wilczych włosach lub o dziku, co słyszy jak trawa rośnie; w facecjach coś niecoś i o wilkołku, i o innych właściwościach wilczych nadmienił. Poza tym drobiazgiem unikanie wszystkiego ludowego, zwyczajowego wręcz razi, jakby się szlachcic umyślnie od tego wszystkiego chłopskiego „nietrefnego” odgradzał, pisząc wyłącznie dla dobrych towarzyszów. Więc jeżeli w Apocalypsis definicję latawców dokładną podał, to samo niezbyt za jego autorstwem świadczy. Natomiast dzieli zupełnie z ludem i z pieśnią ludową brak zmysłu dla przyrody. Żyje w niej, ma ją całą w oku i słuchu, ale nie istnieje ona dla siebie, nie wywiera własnego uroku i w całym Reju nie znajdziesz ustępu jak o lipie Kochanowskiego. Jego człowiek zajął, przyroda nawet za tło nie służy. Dał kilka opisów i krajobrazów w Wizerunku, ależ nie rozwinął ich; kilka najpospolitszych formułek stoi obok siebie, drewniane, nie żywe. Za to w przeciwieństwie do pieśni ludowej ulubił porównania z przyrody; nie ma karty, gdzie by ich nie było, czasem kilka na jednej. Dziwne to jednak porównania, trafne i ożywione nadzwyczaj, lecz same jakieś ekonomskie, z folwarku, od „urzędnika” i „włodarza”. Najczęstsze o kozach i owcach, o psach i koniach, o gęsiach i krowach, w takim np. guście: „pijanica a wszetecznik… potym jako gęś na wiosnę wyblednie albo jako krowa o św. Janie, gdy z pola przyjdzie a brzuch sobie nadmie”; o gęsi oskubionej, o gęsi, co jej nos przybladł, nieraz mowa. Poezji w niezliczonych porównaniach nie ma, a dosadność ich pada nieraz do zbytniej płaskości, jeżeli smak przyjaźni prawdziwej mu „sałatę do wieprzowej pieczeni” przypomina. Jest i drugi sprzeciw wobec poezji ludowej, od której przecież niegdyś wyszedł: zupełny brak erotyzmu. Słownik Rejowy ogromnie obfity, ale wyrazu: zakochany kochanka, nigdy nie odnajdziesz. Ignoruje po prostu najsilniejszą i najpospolitszą namiętność. Ledwie na dwu miejscach w całym Źwierciedle o grubej zmysłowości wspomniał: I 282 „drugiego czepeczek z brameczką tak uszychtuje, iż nie tylko by drobne rzeczy pamiętać miał, ale czasem zapomni na wieczerzy! — co na obiedzie jadł, bo tam dziwne arkabuzy zawżdy we łbie huczeć muszą” i II 94: „nie mniejmajże też, aby najmilsza miłostka też do tego — braku zdrowia — ladajaką pomocnicą [nie] była: ażaż ich nie widamy, gdy chłop jako pijany są tłucze, wyblednie, wychudnie z myślenia a frasunku wielkiego”. Są zmysłowe żarty w Facecjach, ale takie sprośne, że się tylko pod pijany wieczór między piwoszami zgodzą. Jedynie w Józefie odmalował namiętność, której się nieszczęsna ofiara obronić nie może, lecz w całym rozwlekłym opisie tylko tu i ówdzie zrywał się do jakiegoś lotu, aby znowu zaraz ciężko na ziemię opaść, w prozę najpospolitszą. Tym zupełnym wyłączeniem erotyzmu wyrażał ową średniowiecczyznę sarmacką, dla której „baba” z długimi włosami a krótkim rozumem, której romantyczna średniowieczność z kultem pań i miłości dworskiej nie znana. Ten niedostatek wynagradza tym obfitszą treść życiową, rysy obyczajowości, głównie szlacheckiej, niewyczerpana ich kopalnia dla dziejopisa dawnej kultury i nie zrównać Kochanowskiemu. Tak samo i co do języka. Jak bogaty słownik Rejowy. Obaj Małopolanie, po „krakowsku” piszą, lecz jak ustępuje przed nim Kochanowski, wystrzegający się solecyzmów i zbyt rubasznych, zbyt „rodzinnych” wyrazów, używanych właśnie umyślnie przez Reja, nieraz takich, że ich nikt po nim ani przed nim nie znał („derdołkowie”, „bajtuś”, „muchry”, „fotarlę, czy fortalę”, „wsrokoczywy”). A jak roi się u niego od przysłów, zwrotów przysłowiowych najjędrniejszych, np. „Ale się snadź drugiemu tak zda, iż lepsze jedno dziś niż dwoje jutro, a co ja mam to ja mam, a po mojej śmierci niech chce li i niebo upadnie a skowronki potłucze”… „Czasem jako ono powiadają nie masz czym i kotki z kąta wywabić; z siebie otrząsnąć jako w zimie z płaszcza śnieg przyszedłszy do ciepłej izby…”, „Wszystko to z siebie rozumem jako majową rosę snadnie każdy otrząsnąć może”…, „Harcuje cnotą jak siwym na Kleparzu” [targu końskim], i tak w nieskończoność. Obok zdrowej, rumianej, ogorzałej cery nagłowskiej jakżesz blada czarnoleska! Czy jednak Rej nie postąpił z czasem przez pracę usilną w stylu, nie wyniósł się wyżej? Należy wyróżniać wiersz i prozę. W wierszu o pojęciach moralnych czy religijnych postęp widoczny nawet w tym krótkim przeciągu czasu, co dzieli Kupca od Józefa, chociaż później w Wizerunku, Zwierzyńcu i. Zwierciadle zachował już tę samą miarę. Gdzie tylko o życiu codziennym prawi, nie wyniósł się ponad Rozprawę 1543 roku, jedności tu osiągniętej nie powtórzył więcej; z tej istotnie Krótkiej rozprawy nie wyrzucisz ani wiersza, ze wszystkich innych dzieł nieraz i połowicę bez uszczerbku dla myśli; nie masz większej różnicy niż rozwlekłość Kupca a dobitność Rozprawy, jakby nie spod jednego pióra niemal równocześnie wyszły. W prozie postęp widoczny; proza psałterzowa bardzo piękna, ale całkiem jednostajna; przeczytasz dwie kartki, to ci za całość już wystarczy. Bardziej urozmaicony język Postylli, ale i tu treść wymusiła jednolitość tonu; Apocalypsis tchnie zbytnią namiętnością. Za to Zwierciadło łączy wszelakie odcienie stylowe — i żartobliwy, dobroduszny, i karzący, ostry, i (przeważnie, mianowicie od trzecich ksiąg Żywota począwszy) namaszczony, kaznodziejski. Powtarza te same słowa: „wszędy a wszędy”, „słuchają a słuchaj pilno” itd. albo sobie bliskie, jawnie a jaśnie”, ale iżeś „ciało mdłe a wytrwać w tym nie możesz, abyś nie zgrzeszył, a nie wykroczył z powinności swojej”, „masz też już nauką, masę też już jednacza i przyczyńcę jako masz ubłagać gniew Pański a przejednać go sobie” itd. Ciągle przerywa pytaniami retorycznymi tok mowy, używa i innych „figur”, ale wszystko jakby od niechcenia, naturalnie. Ironią nadrabia wyjątkowo i na krótką metę, nierównie więcej dowcipem słownym, kalamburem; za to rysów komicznych nie szczędzi. Oryginalny on bardzo, nierównie więcej niż Kochanowski, chociaż na wymysły się nie sadził własne, o obcych szczudłach i kijach chodził, jakby własnym, silnym nogom nie dowierzał. Oryginalność polega nie na treści, lecz na duchu, a duch u niego staro —szczeropolski. I tym góruje jego nieuctwo nad uczonością Kochanowskiego. Więc on, nie Kochanowski, byłby stworzył literaturę narodową (a za nim szli, o nim nie wiedząc, pisarze sowizdrzalscy, domorośli z początku XVII wieku), gdyby ta literatura żyła odrębnym życiem, nie europejskim. Ale właśnie ta jej łączność z Europą nie dopuściła do zwycięstwa kierunku Rejowego, atawistycznego, wymagała zastosowania się do prądu ogólnie panującego, do humanizmu, renesansu, a później i baroku. Próżno więc utyskiwać nad tym, że literatura nie poszła za Rejem, lecz za Kochanowskim; wyboru dla niej nie było innego, jeżeli się od Europy odgrodzić nie miała. Pisał nie dla sławy ani zysku. Można by go o to pomawiać, że dzieła wszystkie rodzinie królewskiej i magnatom poświęcał. Ależ Krótkiej rozprawy, dialogów, Kupca nikomu nie oddawał, a raczej wszystkim, a jeżeli magnatom inne przypisywał, to aby ich uczcić, bo w szlacheckiej demokracji oni górowali, a i Rej był jak humaniści przekonany, że pismem jedynie trwało ich pamięć uwieczni. Więc jak w biskupach, mimo protestantyzmu, senatorów poważał, tak i czołobitność świeckim dygnitarzom oświadczał. Zaczął Zwierciadło w domu kasztelana krakowskiego, mimo to pierwsze jego księgi trzem Górkom przypisał, wszystkim trzem, nie jednemu, bo o datku czy zysku nie myślał, filarów protestanctwa (kasztelan krakowski do tego się nie przyznawał) uczcić zamierzał. Pisał, bo czuł powołanie, bo daru nie zaniedbywał, bo się nie lenił. I nieuk został duchownym nauczycielem narodu, Mentorem jego. Co inni zaniedbywali, on wypełnił. Raziło go ubóstwo polskie, że w języku narodowym ksiąg nie było, że należało „psiną zakryć oczy”, jeśli obcy by spytali, a cóż wy piszecie i czytacie? I w każdej przedmowie odmienia przez wszystkie przypadki i liczby to samo: gdy uczeni milczą, ja nieuk wołać muszę, by wywieść naród ze złego o nim obcych mniemania. I nieznużoną pracą dowiódł swego założenia, pokazał, że przy dobrej chęci język nieforemny, trudny, wszystko wyrazi, każdej potrzebie zaradzi. On go wypolerował, wystarczy porównać jego pismo z innymi. Giętkość, wyrazistość, obfitość słowa u niego nadzwyczajna, tylko w wiązaniu zdań, w używaniu spójników dostrzeżesz nieraz chwiejność, nieokreśloności, wahania. Gorące umiłowanie ogółu, serdeczność wzruszająca to jego największa zaleta, to go wyniosło ponad niego samego. Rozwijał się jak najprawidłowiej. Od rzeczy drobnych, przypadkowych wspinał się coraz wyżej, a chociaż od obcych pomocy, wzoru zasięgał, zawsze samym sobą zostawał i w końcu dwu wielkich dzieł dokonał. Postylli, dla zbudowania chrześcijańskiego, religijnego; Zwierciadła, dla wystawienia wzoru życia indywidualnego. Oba prozą, w obu obcych zupełnie zapomnisz, z obu bije osobistość znamienna. Marniejsze bywały wiersze jego, rychło zapomniane, bo nie celowały sztuką, jaka u Kochanowskiego zajaśniała, ale właśnie od nich datuje i sława jego, i narodziny literatury. Krótka rozprawa 1543, a Józef 1545 roku były wręcz objawieniami. Nic równego nie posiadała literatura ojczysta i tych samych Czechów, co dotąd z nieukrytą wzgardą na język i pismo polskie niekształtne spoglądali, on od razu daleko za sobą zostawił. On ośmielił innych; dopiero po nim jął się stary Bielski wiersza. A zasługa jego nie tylko historyczna. Dla piękności, potoczystości, rodzimości proza jego i dziś jeszcze godna czytania, orzeźwia i pokrzepia. A nawet treść nie zawiedzie zupełnie dzisiejszego, wymagającego czytelnika. Bez wymysłu romansu historycznego możesz Źwierciadło jako romans obyczajowy dawnych wieków z zajęciem odczytywać. Jak rychło i ogólnie sława Rejowa urosła, tak rychło i ogólnie uległa zapomnieniu. Dzieło jednak przetrwało próbę czasu, skoro on nieuk, piwosz, żywy anachronizm (człowiek XIV wieku w XVI działający) nieruchomą dotąd bryłę umysłowości narodowej z miejsca zepchnął i cudu dokonał. Bo płonął w nim ogień natchnienia, zawsze pięknego, jakich by nie przybierało kształtów. Wewnętrzny ów popęd rzucił całkiem nie przygotowanego na pole literatury. Że na nim nie tylko wytrwał, ale coraz wyższe wytykał sobie cele i ich dopinał, zawdzięczał innej podniecie, Lutrowi; najwdzięczniejszy to kwiat, co zeszedł na niwie luterskiej w Polsce. Ale nad wyznaniem góruje Polak, tkliwy, czuły, serdeczny, wymowny, dobroduszny, co pragnąłby swoim ukochanym nieba przychylić, ich mądrze przestrzegać i pouczyć, aby nie zbłądzili, doszli do celu, do którego sam dążył i drugich prowadził. Tą szczerością, ludzkością, miłością i temperamentem żywym, i umysłem spostrzegawczym, i wymową słodką stanął na czele dawnej, prawdziwie narodowej, nie humanistycznej literatury, i tej sławy nic mu nie odbierze. Główne daty życia i twórczości Opracował Mirosław Korolko W opracowaniu kalendarza życia i twórczości Mikołaja Reja uwzględniono zarówno wyniki badań Aleksandra Brücknera jak i ustalenia późniejszych badaczy. Ze względu na popularny charakter niniejszej publikacji nie odnotowuje się źródeł informacji, których pełny wykaz do 1965 r. rejestruje Bibliografia literatury Polskiej. „Nowy Korbut” \t. III, s. 156–173). Z prac późniejszych szczególnie ważną jest Bibliografia dzieł Mikołaja Reja opracowana przez Irenę Rostkowską (Wrocław 1970), według której podaje się datowanie utworów pisarza. Z opublikowanych dotąd, głównie przez Zbigniewa Kniaziołuckiego, blisko tysiąca dokumentów archiwalnych odnoszących się do prawno–ekonomicznej działalności Reja (sprawy majątkowe, dzierżawy, procesy itp.), stanowiących nie przeanalizowany do końca zespół źródeł do integralnej monografii pisarza, wykorzystano w niniejszym kalendarium jedynie informacje najważniejsze, dotyczące zwłaszcza spraw wyznaniowych i zagadnień kulturowych. Charakterystykę wydanych dotąd dokumentów na temat różnorodnych transakcji prawno–majątkowych autora Zwierzyńca przedstawiła wraz z nowymi znaleziskami Stanisława Paulowa w artykule Materiały do biografii Mikołaja Reja w Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Lublinie („Archeion”, t. 5 5, s. 83–98). Datę końcową obecnego opracowania stanowi rok 1609, w którym ukazało się drugie wydanie Zwierciadła, będące ostatnim utworem pisarza z Nagłowić drukowanym w okresie staropolskim (nie licząc oczywiście licznych przedruków pieśni i przekładów psalmów w kancjonałach protestanckich XVII i XVIII w.). 1505 4 lutego w Żórawnie pod Haliczem na Rusi Czerwonej urodził się z ojca Stanisława i matki Barbary z Herburtów Mikołaj Rej. Według biografii zatytułowanej Żywot i sprawy poćciwego ślachcica polskiego Mikołaja Keja % Nagłowić […] który napisał Andrzej Tręycieski, jego dobry towar%ys%, który wiedział wszytki sprawy jego (umieszczonej na końcu wydanego w 1568 Zwierciadła, a przypisywanej przez niektórych dzisiejszych badaczy M. Rejowi), ród Rejów, „którzy się zawżdy z Nagłowić pisali, ze wsi ziemie krakowskiej, powiatu księskiego, niedaleko rzeki Nidy. A ci to Rejowie byli z starodawna herbu Okszej. […] A ten Stanisław, ociec tego to Mikołaja, udał się był na rycerski chleb do ziem ruskich; tamże się z młodości parał, bo tam miał stryja herbownego tejże Okszej, niejakiego Wątróbkę [Strzeleckiego], arcybiskupa lwowskiego, który go około siebie bawił, i tamże się był [z] pirwszą żoną ożenił z narodu Buczackiego. Która gdy mu umarła, pojął był drugą żonę tamże w Rusi z imieniem [majątkiem] niemałym, Barbarę Herburtównę, z domu z dawna sławnego Fulsztyńskiego, siostrę rodzoną Herburta Od—nowskiego, kasztelana bieckiego i starosty sądeckiego, herbu trzech mieczów w jabłku, która była została wdową po zacnym człowieku, po Żórawińskim, którego byli pojmali Turcy na Bukowinie za Aleksandra króla, który potym tamże w tym więzieniu w kilku lat umarł. Tamże w Rusi potym mieszkał. Tamże sie mu z tej Herburtówny urodził syn, ten to Mikołaj, w miasteczku w Żórawnie, które dzierżał, nad Niestrem, niedaleko Żydaczowa, w mięsopustny wtorek, Roku Bożego 1505”. 1514–1516 Ojciec wysyła Mikołaja do szkoły w Skalmierzu, miasteczka w powiecie piriczowskim, „iż tam było blisko jego wsi Topolej” (Trzecieski) miejscowości należącej w połowie do ojca Stanisława, który w wyniku podziału majątku rodowego w 1513 r. był współwłaścicielem Topoli i Bobina (druga połowa należała do brata Piotra). 1516–1518 „Tamże [w Skalmierzu] był dwie lecie, i nic się nie nauczywszy, wziął go [ojciec] był zasię do domu i potym go był dał do Lwowa, i tam się też nic nie nauczył, bawiąc się między przyjacioły, bo już był podrosły, a był tam dwie lecie” (Trzecieski). 1518 4 maja Mikołaj wpisuje się w Krakowie do akademickiej szkoły średniej, tzw. Bursy Jerozolimskiej, w której łączono program szkoły średniej z wprowadzeniem do studiów wyższych. Roczny pobyt w Bursie jest jedynym dowodem zetknięcia się przyszłego pisarza z nauką uniwersytecką. 1519–1525 Po rocznym pobycie w Krakowie „zdało się ojcu, iż już był nauczony człowiek, a on przedsię jako dawno, nic nie umiał; wziął go zasię do domu, do onego Żórawna. Tamże z rucznicą a z wędką biegając około Niestru, aż do ośmnaście się lat ćwiczył, bąki strzelając” (Trzecieski). 1525–1530 Mikołaj oddany na służbę do Andrzeja Tęczyńskiego, podówczas wojewody sandomierskiego. „Tamże potym z listów, z rozmów miedzy pisarzami, z czytania a snąć więcej z natury jął się już był przegryzować po trosze i łacińskiego pisma czytać, a czego nie rozumiał, tedy się pytał. […] Jedno iż mu to wiele przekazało [przeszkadzało], iż był zawżdy zabawion towarzystwem a muzyką tak z natury, że rzadkiej której nie umiał. Teksty dziwne a wirsze rozmaite, tak nic nie rozmyślając, czynił” (Trzecieski). 1531 Mikołaj żeni się z Zofią Kosnówną, córką Jana Kośna z Sędziszowa, miejscowości na pograniczu województw krakowskiego i kieleckiego. 20 grudnia zapisuje żonie w dożywocie wieś Topolę (odziedziczoną po zmarłym w 1529 r. ojcu), a żona zapisuje mu swe dobra dziedziczone w ziemi chełmskiej. Według Trzecieskiego małżonkowie przebywali przez następne lata w majątkach żony. „A wszakoż tu do krakowskiej ziemie barzo go zawżdy przyrodzenie ciągnęło dla dworu, bo bez tego być nie mógł, a żadnego sejmu, zjazdu ani żadnej koronnej sprawy nie zamieszkał [nie opuścił]” (Trzecieski). 1536 Mikołaj Rej bierze przypuszczalnie udział w rokoszu lwowskim, zwanym „wojną kokoszą”. Od tego roku uczestniczy niemal we wszystkich sejmach koronnych, wielokrotnie wybierany przez szlachtę jako delegat do króla Zygmunta I. 1540 Około tego roku powstają dialogi: Gęś z kurem (znany z tytułu podanego przez Trzecieskiego), Kostyra z Pijanicą (znany z zachowanych fragmentów), Zatargnienie Fortuny z Cnotą (znany z wydobytego przez K. Piekarskiego ze starej okładki fragmentu) i Warwas z Lupusem (tekst zagubiony, znany z czeskiego przekładu utworu z 1570 r. — zob. pod r. 1570, zrekonstruowany przez A. Brucknera). Tego roku ukazał się drukiem zaginiony dziś utwór Spectrum albo nowy czyściec. 1541 29 marca odbyła się intronizacja Reja do darowanej mu wolą zmarłego wojewody ruskiego Stanisława Odrowąża kamienicy przy ul. Grodzkiej w Krakowie. 1542 22 marca sejm piotrkowski wybrał czteroosobową delegację senatu oraz izby poselskiej z zadaniem przedłożenia znajdującemu się w Wilnie Zygmuntowi I postulatów parlamentu. Domagano się egzekucji praw, rewizji przywilejów, eksterminacji monety pruskiej, unii z Litwą, korektury praw. W skład delegacji wszedł Mikołaj Rej używający wówczas tytułu „aulicus” (dworzanin). 1543 W drukarni Macieja Szarffenberga ukazuje się pod pseudonimem Ambrożego Korczboka Rożka Krótka rozprawa między trzemi osobami, Panem, Wójtem a Plebanem, którzy i swe i innych ludzi przygody wyczytają. A takiej i zbytki i pożytki dzisiejszego świata. Dialog zamyka dwudziestoczterozwrotkowy monolog upersonifikowanej Rzeczpospolitej. Tego roku krakowska drukarnia Heleny Unglerowej wydaje Catechismus to jest nauka barzo pożyteczna każdemu, wiernemu krześcijaninowi jako się ma w zakonie Bożym a w wierzy i w dobrych uczynkach sprawować (wznowiony przez tę samą oficynę ok. 1549 r.). Jest to parafraza łacińskiego katechizmu luterskiego Urbana Rhegiusa, wykonana — według życiorysu Trzecieskiego — przez pisarza z Nagłowic. 1545 12 lutego w rachunkach podskarbiego koronnego zapisano, że wypłacono 2 floreny „śpiewakom i muzykantom Mikołaja Reja, co podczas śniadania Królewskiej Mości przygrywali wraz z samym panem”. 25 lutego w Krakowie podpisał dedykację Ku najjaśniejszej Księznie Izabelli Królewnie Polskiej na ten czas Królowej Węgierskiej i Czeskiej dołączoną do wydanego w tym roku w Drukarni Unglerowej Żywota Józefa z, pokolenia żydowskiego syna Jakubowego rozdzielony w rozmowach person, który w sobie wiele cnót i dobrych obyczajów zamyka. Jest to przeróbka dramatu głównie holenderskiego pisarza Corneliusa Crocusa Comoedia sacra, cui titulus Ioseph, wydanego w 1536 r., i innych sztuk o Józefie patriarsze. Tekst utworu Reja podzielony jest na 12 „rozpraw”. 1546 13 stycznia Rej pożyczył od związanej z Uniwersytetem Jagiellońskim krakowskiej kolegiaty św. Anny 600 złotych „na wyderkow” (tzw. kupna renty), obiecując za to czynsz 15 zł półrocznie 1 zabezpieczając go na swych wsiach Bobi—nie i Słonowicach. W wyniku zaniedbań w wypełnianiu obowiązków dłużnika oficjał (sędzia) biskupa krakowskiego, Piotr Porębski, nałożył na— Reja klątwę ogłoszoną 14 grudnia t.r. 13 lutego wpisano do Metryki Koronnej akt darowizny wsi królewskiej Temerowce w ziemi halickiej „Nicolao Rey vati Polono alias rymarzowi”. Wnioskując z określenia „vati” (poecie, także wieszczowi) dar Temerowiec był nagrodą królewską za zasługi literackie Reja. Jest to pierwsza poświadczona dokumentalnie polska nagroda literacka udzielona przez najwyższą władzę państwową. 18 maja „dzięki pilnemu wstawiennictwu Bony” (Trzecieski) Rej otrzymuje przywilej wystawiony w kancelarii królowej przyznający mu dochody (jurgiełt — stałą pensję roczną) ze stacji w Skalmierzu, wypłacaną przez miasto za zwolnienie od obowiązku utrzymywania dworu królewskiego w czasie pobytu w tej miejscowości. Około tego roku ukazuje się w krakowskiej Drukarni Macieja Szarffenberga Psałterz Dawidów, który snadź jest prawy fundament wszytkiego pisma krześcijańskiego […]. Utwór wyszedł anonimowo z wierszowaną dedykacją królowi polskiemu Zygmuntowi I. Jest to prozaiczna przeróbka z: Campensis Ioannes: Psalmorum interpretatio. Pionierską pracę Reja w przekładaniu Psalmów tak ocenił w 1617 r. Jan Turnowski, wydawca Psalmów Dawidowych Macieja Rybińskiego: „Rej zaczął Sauromatom [Sarmatom] wykrzykać Psalm Boski, / Który w tak foremny rym ujął Kochanowski, / Że go jeszcze do tych dób nikt w tym nie celuje, / A przecie i Rybiński prace nie żałuje”. 1547 4 maja król Zygmunt I nadaje prawa miejskie (magdeburskie) założonemu przez Reja na gruntach wsi Wola Kobylska miastu Rejowiec w ziemi chełmskiej. Od tego roku często pojawia się nazwisko Mikołaja Reja w księgach sądowych ziemi chełmskiej i lubelskiej w rozlicznych sprawach majątkowych. 5 lipca odnotowano w inwentarzu zasobu drukarni Macieja Szarffenberga następujące tytuły: Septem psalmi Kej {Siedem psalmów pokutnych), Mors cum sutore Polonica (Śmierć z szewcem, dialog polski, będący według Brücknera utworem Reja). Około tego roku ukazuje się w drukarni wdowy po Hieronimie Wietorze Pieśń nabożna c Pisma Świętego, zaczynająca się od słów: „Chrystus jedyny Syn Boży”. Autorstwo Reja wskazuje Kancjonał Jana Seklucjana z 1559 (zob. pod r. M59), w którym utwór został przedrukowany. 1548 3 stycznia stolnik lubelski, Paweł Bystram, ofiarował Rejowi wsie Skorczyce i Popkowice w województwie lubelskim. 1549 W sierpniu ukazuje się w Królewcu z przedmową Jana Seklucjana Kupiec, to jest Kstałt a podobieństwo Sądu Bodego ostatecznego. Pierwowzorem Kupca, który ukazał się anonimowo, był utwór bawarskiego luteranina Tomasza Naogeorga: Tragedia nova. Mercator seu iudicium, wydany w 1540 r. Tego roku ukazał się w Królewcu wydany przez |ana Seklucjana utwór: Narzekanie smutnej Matki Korony Polskiej przypisywany przez niektórych badaczy Rejowi. W rękopisie Biblioteki Czartoryskich (sygn. 3581 I) znajduje się wypisana tego roku wierszowana rozmowa: Rzecz Pospolita Polska chramiąc tulą są po światu stukając pomocy, a narzeka na swe Pani, iż o nię nie dbają (1.5.4.9., wydany w 1886 r., przypisywany Rejowi). Około tego roku powstał utwór wymieniony przez Trzecieskiego: Książki o potopie Noego. Jest to przewierszowany fragment biblijnej księgi Genesis. Tego roku Rej stanął w obronie księdza Walentego z Sieradza, plebana w Krzczonowie, oskarżonego przez biskupa krakowskiego Samuela Maciejowskiego za przejście na stronę reformacji. W liście do starosty chełmskiego Gabriela Tarły król Zygmunt August nakazuje wzięcie w opiekę dzierżawcy dóbr królewskich, Pliskowa i Stajenego, Mikołaja Reja i udzielenie mu pomocy w obronie przed złymi sąsiadami. 1550 Na sejmie piotrkowskim rozpoczętym 15 maja Rej broni Mikołaja Oleśnickiego oskarżonego przed królem o wypędzenie paulinów z Pińczowa i oddanie kościoła na zbór protestancki. Około tego roku powstał wierszowany dialog: Kot ze lwem rozprawia o swobodnie a niewoley. Utwór wydał z szesnastowiecznego odpisu w 1886 r, J. Korzeniowski i przypisał go Rejowi. 1551 8 maja zmarła na Wawelu Barbara Radziwiłłówna. Rej pisze wierszowane epitafium na śmierć królowej, zaczynające się od słów: „Co chcesz minąć, postój mało”. (Utwór ukazał się drukiem w 1556 r. w drukarni Łazarza Andrysowica pt.: Napis nad grobem Krolowy Barbary Radziwiłłówny, niegdy będącej Królowy Polskiej). 1552 24 marca na sejmie piotrkowskim Zygmunt August nadaje Mikołajowi Rejowi, „dworzaninowi”, wieś Dziewięciele w ziemi krakowskiej za wierną i wdzięczną służbę ojcu i sobie. 13 kwietnia autor Kupca pożycza Janowi Tęczyńskiemu wojewodzie sandomierskiemu 1500 florenów 1 pod zastaw bierze majątek wojewody, Blinów, jako notariusz \vr tej transakcji figuruje „Sigismundus Augustus Dei gratiae Rex Polonicae”. 1553 W ogłoszonych tego roku Leges sen statutu ac pririlegia Kegni Poloniae (Prawa i przywileje Królestwa Polskiego) opracowanych przez Jakuba Przyłuskiego znajduje się w dedykacji Zygmuntowi Augustowi pierwsza drukowana pochwała Reja jako pisarza. Przyłusks wymienia autora Żywota Józefa w towarzystwie Stanisława Orzechowskiego i Andrzeja Trzecieskiego, nazywając go „omnis Polonicae linguae ac etiam elegantiae autor felicissimus” („Najwybitniejszy pisarz wśród piszących pięknie w języku polskim”). Około tego roku powstało (zaginione za życia pisarza) dzieło De neutralibus (O sprawach neutralnych, t). niespornych dla protestantów i katolików). Drukiem tekstu — według Trzecieskiego — miał zająć się Biernat (Bernard) Wojewódka, który utopił się tego roku w Niemnie. Z jego śmiercią „utonęła” również praca Reja. 1554–1555 Mikołaj Rej prowadzi dziesiątki spraw majątkowych, procesów sądowych w wielu miejscowościach południowowschodniej Polski. Według opublikowanych dokumentów wszystkie sprawy prowadził pisarz z Nagłowić „personaliter” (osobiście). 1556 21 stycznia bierze udział w synodzie kalwińskim w Seceminie (miasteczko w powiecie Chęcińskim) jako neutralny obserwator. Andrzej Trzecieski w wydanej tego roku łacińskiej Elegii o początkach, postępach i wproście przenajświętszej Ewangelii w krajach podległych królowi Polski po objawieniu się Antychrysta (Królewiec 1556) tak ocenia autora Kupca: „Rej, wielka radość i szlachty i dworu, którego słusznie wielkim nazwać może, kto zważa czy to na jego charakter, czy też na sztukę ojczystej pieśni i pisma wszelkich wdzięków pełne” (przekład J. Krokowskiego). Tego roku w drukarni Łazarza Andrysowica w Krakowie ukazuje się seria ulotnych pieśni różnowierczych, opatrywanych najczęściej czterogłosowymi melodiami, włączonych później w tzw. kancjonały składane (unikaty Biblioteki Narodowej w Warszawie). Obok wielu anonimowych tekstów znajdują się w tych drukach ulotnych także sygnowane inicjałami lub nazwiskami ukrytymi w akrostychu, wśród których znajduje się Mikołaj Rej. Są to: 1. Podobieństwo żywota człowieka krześcijańskiego, zaczynająca się od słów: „Coż chcesz czynić mój miły człowiecze” (przedrukowana w Postylli z 1557 r. i kilku kancjonałach protestanckich); 2. Przestrach na z& sprawy ludzkiego żywota, zaczynająca się od słów: „Coż chcesz czynić miły bracie”; 3. Hejnał świta już dzień biały (od drugiej zwrotki akrostych: Mikołaj Kej; najbardziej popularna pieśń poety z Nagłowić, przedrukowana we wszystkich niemal późniejszych kancjonałach protestanckich i w śpiewnikach katolickich); 4. Christe qui lux es et dies, zaczynająca się od słów: „Kryste, dniu naszej światłości” (z czterogłosową kompozycją Wacława z Szamotuł, przedrukowana we wszystkich prawie kancjonałach XVI, XVII i XVIII w.); 5. Psalm Dawidów LXXXXV, zaczynający się od słów: „Nakłoń, Panie, ku mnie ucho Twoje” (z inicjałami Reja i czterogłosową kompozycją Wacława z Szamotuł); 6. Psalm Dawidów CXIII, zaczynający się od słów: „Gdy szli przodkowie nasi z Egiptu” (inicjały Reja umieszczono przy wydaniu po 1565 r. w edycji Stanisława Szarffenbergera); 7. Psalm Dawidów CXVI zaczynający się od słów: „Alleluja. Chwalcie Pana Boga wszechmocnego” (z czterogłosową kompozycją Wacława z Szamotuł, przedrukowywany w wielu kancjonałach późniejszych). Na sejmie walnym warszawskim odbytym od 6 XII do 14 1 1557 Rej monitował króla Zygmunta Augusta za jego ostre wystąpienie wobec posłów rycerstwa i czynił to tak „układnie”, że „była u króla accepta ta powieść jego” (Diariusz sejmowy, wyd. S. Bodniak). 1557 Po 5 stycznia (data podpisania przedmowy) ukazuje się w krakowskiej drukarni Macieja Wirzbięty dwuczęściowy druk: Świętych słów a spraw Pańskich, które tu sprawował Pan a Zbawiciel nasz na tym świecie jako prawy Bóg będąc w człowieczeństwie swoim, Kronika albo Postylla polskim językiem a prostym wykładem też dla prostaków krotce uczyniona. Tom opatrzony jest dedykacją dla Zygmunta Augusta i trzema wierszami pochwalnymi autora, napisanymi — według ustaleń A. Brücknera — przez Jakuba Lubelczyka, pełniącego także funkcję sekretarza pisarza z Nagłowić. W wierszu zatytułowanym Na zacna. osobę ślachetnie urodzonego Pana Mikołaja Reja czytamy m.in.: „By ten mistrz w języku polskim trwał długo swym żakom […] Bo jak w łacińskim języku jeden Cycero był, / Tak ten Mikołaj Rej w polskim jedenże się zjawił. / Trudno go kto ma sztychować w polszczyzny pisaniu…” Postyllę, zdobiły 83 drzeworyty w tym pierwszy portret autora „Roku od narodzenia jego 50”. 1558 Po 5 maja ukazuje się w krakowskiej drukarni Macieja Wirzbięty: Wizerunk własny żywota człowieka poczciwego, w którym jako we zwierciadle snadnie, każdy swe sprawy oględać może, zebrany i z filozofów i z równych obyczajów świata tego. Utwór dedykowany janowi Tarnowskiemu, kasztelanowi wojnickiemu i opatrzony łacińskimi wierszami Andrzeja Trzecieskiego i Piotra Rojzjusza. Trzecieski nazywa autora „Noster hic est Dantes”, przy czym porównanie z autorem Boskiej komedii uwydatnia, jak przypuszczał I. Chrzanowski, zasługi obu pisarzy dla literatur w językach narodowych. Wizerunk jest przeróbką dzieła Zodiacus vitae, wydanego w 1531 r., którego autorem był Pietro Angelo Manzoli zwany Palingeniusem („Odrodzeńcem”). Publikację Wizerunku zauważył w łacińskiej elegii Jan Kochanowski (III 13), w której poeta czarnoleski stwierdza: „[…] Nie pierwszego też wiedzie mnie w te skały droga: / Szedł nią już Rej przede mną, nie bez łaski Boga. /I zdobył chwałę skargą, jak przez zawiść braci / Żywot swój młodzieniaszek Józef niemal traci, / Lub gdy w Palingenowej Muzy idąc ślady, / Cnót i występków męskich wskazywał przykłady” […] (przekład L. Starła). Około tego roku ukazują się w krakowskiej drukarni Mateusza Siebeneichera wznowienia druków ulotnych Reja z 1556 r. (zob. pod r. 1556) oraz następujące pozycje, włączone do tzw. kancjonałów składanych: 1. Pieśń nabożna z Pisma świętego, zaczynająca się od słów: „Chrystus, jedyny Syn Boży” (z czterogłosową kompozycją; autorstwo Reja zaznacza Kancjonał J. Seklucjana z 1559 r.; utwór wielokrotnie przedrukowywany w późniejszych kancjonałach); 2. Przestrach na złe sprawy ludzkiego żywota, zaczynający się od słów: „Cóż chcesz czynić miły bracie” (z czterogłosową kompozycją); 3. Przyczyna gniewu Pańskiego o incipicie: „Ach wszechmogący Panie, czemuż takie srogości” (z inicjałami Reja, z czterogłosową kompozycją); 4. Psalm Dawidów LXXXV, zaczynający się od słów: „Nakłoń, Panie, ku mnie ucho Twoje” (z czterogłosową kompozycją); 5. Psa/m Dawidów CXIII, zaczynający się od słów: „Gdy szli przodkowie naszy z Egiptu” (z inicjałami Reja). Na sejmie piotrkowskim (5 XII 1558 — 8 II 1559) Rej starł się z senatorami duchownymi, gdyż domagał się, by opłaty składane dla papieża (armaty, świętopietrze) przeznaczono na cele wojskowe, na obronę granic od najazdów tatarskich. 1559 Nakładem Mikołaja Radziwiłła Czarnego ukazuje się jakoby w Brześciu Litewskim (w rzeczywistości w Krakowie u M. Wirzbięty) przekład Rejowy dzieła Veita Dietricha (z wykładów Lutra) Komentarz albo wykład na Proroctwo Hozeasza. Druk nie miał widocznie powodzenia, skoro w 1567 r. Wirzbięta do starego nakładu dodał zmienioną kartę tytułową, dedykując rzekomy przedruk wojewodzie krakowskiemu Stanisławowi Myszkowskiemu (ustalenie A. Kaweckiej–Gryczowej). Tego roku ukazują się w Brześciu u Stanisława Murmeliusa Dwa listy, tłumaczone przez Reja z: Vergerio Pier Paolo: Duae epistolae, altera Aloysii Lipomani Veneti ad Nicoiaum Kadiuillum, altera vero eiusdem Radiuilli ad Episcopum. Regiomonti 1556. Do wydanego t.r. Porządku sądów Bartłomieja Groickiego Rej dołącza wiersz zatytułowany: Temu, co ty książki czytać będzie Wojciech Kaszota Franta dobry towarzysz rozsądek swój oznajmuje. 13 czerwca Rej bierze udział w synodzie różnowierczym w Pińczowie jako bezstronny obserwator. Do wydanego w Królewcu t.r. Kancjonału Jana Seklucjana włączono kilka utworów Reja ogłaszanych w 1556 i 1558 r. 1560 Po 24 czerwca ukazuje się w Krakowie u Macieja Wirzbięty drugie wydanie Postylli i druga edycja Wizerunku. 1561 30 września przed sądem w Przemyślu toczy się spór Orzechowskich i Skorzotów z Rejem o opiekę nad małoletnim Janem Boratyńskim (synem Piotra, kolegi pisarza z izby poselskiej). W zapisce sądowej znajduje się wzmianka o Reju jako sekretarzu królewskim (informacji tej nie potwierdzają inne źródła urzędowe tego okresu). W powstałym t.r. Żywocie i śmierci Jana Tarnowskiego Stanisław Orzechowski w opisie wyboru drogi życiowej bohatera przypominającego wahania Herkulesa dodaje: „Tę baśń wyraził dobrze w polskim Wizerunku swym stryj mój, Mikołaj Rej Oksza”. 1562 Na kolędę, tj. na Nowy Rok, pod pseudonimem Nicolaus Musculus wyszedł z krakowskiej drukarni Macieja Wirzbięty Źwierzyniec, w którym rozmaitych stanów, ludzi, źwirząt i ptaków kształty, przypadki i obyczaje są właśnie [właściwie] opisane. Utwór, dedykowany Janowi Chodkiewiczowi stolnikowi Wielkiego Księstwa Litewskiego, składa się z czterech rozdziałów poprzedzonych personifikowaną rozmową Prywata i Rzeczypospolitej. W tekście znajduje się 280 ilustracji drzeworytowych oraz portret pisarza. W końcowej partii wiersza wstępnego: Do tego, co czytał, znajduje się słynny dwuwiersz: „A. niechaj narodowie wżdy postronni znają, j Iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. 1563 W wydanym t.r. w Nieświeżu przez Daniela z Łęczycy Katechizmie %borów litewskich przedrukowano kilka pieśni i psalmów Reja. 1564 W wydanym na początku t.r. anonimowym Proteusie abo Odmieńcu znajduje się w końcowej części, zatytułowanej: Zamknienie do poetów polskich, następująca pochwała pisarza z Nagłowić: „Tym się niziuchno kłaniać mnie się teraz godzi, / Z których zdrojów czyrpają poetowie młodzi. / Tego zacnego pocztu jest sławnym hetmanem / Sławny Rej, godzien iście być i radnym panem. / Przyrodzonym dowcipem wielkiej sławy dostał / I któż przed nim tu w Polszcze kiedy temu sprostał? / Wodza żadnego nie miał, a trefił do skały, / Z której płyną strumienie nieskończonej chwały”. 30 listopada Mikołaj Rej wysyła w języku łacińskim list do księcia pruskiego Albrechta. 1565 Na Nowy Rok w krakowskiej drukarni Macieja Wirzbięty ukazał się tom zatytułowany: Apocalypsis, to jest Dziwna sprawa skrytych tajemnic Pańskich, które Janowi świętemu gdy był wygnan prze wyznanie wiary świętej na wysep, który zwano Patmos, przez widzenia i przez anioły rozlicznie zwiastowane były. Utwór dedykowany Mikołajowi Naruszewiczowi „sekretarzowi i sprawcy kancelaryjej Księstwa Litewskiego”, zawiera 85 rozpraw dowolnie komentujących XXII rozdział Objawienia św. Jana. Według życiorysu Trzecieskiego jest to przeróbka dzieła genewskiego teologa Henryka Bullingera: In apocalipsim […] conciones centum, Bazylea 1557. Do druku Reja dołączył dwa wiersze pochwalne Trzecieski, sławiące w panegirycznej formie odwagę intelektualną i piękną polszczyznę autora. W powstałym 18 lipca t.r. (data podpisania przedmowy) Dworzaninie polskim Łukasza Górnickiego (wydanym roku następnego w Krakowie) znajduje się opis towarzyskiego konkursu, na którym zebrani w Prądniku pod Krakowem (miejsce akcji Dworzanina) oceniali wiersze Reja i Kochanowskiego: „Pomnie ja niedawno, kiedy tu na Prądnik przyniesiono było dwoje wiersze, jakoby miały być jedne pana Rejowe, a drugie pana Jana Kochanowskiego; wszyscyśmy je z podziwem wielkim chwalili jako trefne, jako smaczne, jako uczone; potym gdy się odkryło, iż były czyjeś insze, hnet straciły tę cenę i zdały się barzo daleko od dobrych”. W wydanej t.r. księdze Epigramatów dedykowanych Janowi Firlejowi, Andrzej Trzecieski umieszcza wiersz: Do Mikołaja Keja, znakomitego poety sarmackiego, w dzień św. Mikołaja. W utworze tym pisarz z Nagłowić określony jest jako „Najdowcipniejszy z wnuków Lecha”, „Wieszcz”, pełniący w Polsce rolę podobną jak Dante i Petrarka w Italii. 1566 W krakowskiej drukarni Macieja Wirzbięty ukazuje się trzecie wydanie Postylli. Do wydanego t.r. dzieła Bartłomieja Groickiego: Tytuły Prawa Maydeburskiego, Rej napisał wiersz: Na herb Stanisława Spławskiego kasztelana Krzywińskiego. Jest to jedyny fakt edytorski, w którym autor Żywota Józefa umieścił swoje pełne imię i nazwisko; wszystkie bowiem swe pisma sygnował bądź inicjałami, bądź kryptonimami czy pseudonimami. 13 marca Mikołaj Rej jako dziedzic wsi Lipy występuje wśród innych jako patron i kolator prałatury dziekanii przy kolegiacie Wszystkich Świętych w Krakowie. 1567 U Macieja Wirzbięty w Krakowie ukazuje się pierwsza część dzieła Mikołaja Reja: Źwierciadło albo Kstałt, w którym każdy stan snadnie sie może swym sprawom jako we zwierciadle przypatrzyć. Tom składa się z następujących utworów autonomicznych: 1. Żywot człowieka poczciwego; z. Spólne narzekanie wszęj Korony na porządną niedbałość naszt (Przemowa krótka do krześcijańskiego człowieka każdego): 3. Apoftegmata, to jest Krótkie a roztropne powieści; 4.Przemowa krótka do poćciwego Polaka stanu rycerskiego; 5. Zbroja pewna każdego rycerza krześcijańskiego; 6. Do uczciwego a bacznego Polaka […] krótkie a przyjacielskie napomnienie; 7. Żegnanie z światem; 8. Żywot i sprawy poćciwego ślachcica polskiego Mikołaja Keja z Nagłowić […] który napisał Andrzej Trzecieski, jego dobry towarzysz, który wiedział wszytki sprawy jego. Poszczególne części Zwierciadła opatrzone są dedykacjami datowanymi w różnych miejscowościach: Kosów 24 czerwca, Tyniec (bez daty), Myślenice 30 września, Bizerenda 10 października i Komarno 30 listopada. Osoby, którym pisarz dedykował swe utwory zawarte w Zwierzyńcu, należały do grona jego najbliższych przyjaciół. Byli to w kolejności występowania w druku: Olbracht Łaski, Spytek |ordan z Melsztyna, Stanisław Szafraniec z Pieskowej Skały, Piotr Zborowski. Wszyscy adresaci byli wybitnymi przywódcami reformacji w Polsce. 1568 Na przełomie roku ukazuje się u Wirzbięty całość Zwierciadła. Jan z Woźnik w nie zachowanym do dziś druku: De apostolica Jesu Cbristo doctrina in Kegno Poloniae pisał m.in.: „Nie mogę pochwalić Reja, bo nie pomagał, ale przeszkadzał rozkrzewieniu świętej prawdy. Patrzący na jego sprawy nieprzyjaciele nasi palcem wytykali i mówili: «Z owoców ich poznacie ich». Gwałtowny w swoich przedsięwzięciach, a w uskutecznianiu zawsze nierozmyślny, pisał żywot człowieka chrześcijańskiego, a sprawy jego były nieludzkie” (cyt. za M.H. Juszyński, Dykcjonarz poetów polskich). W dalszym ciągu tego ustępu Jan z Woźnik wymienia dwa przykłady nieludzkiego postępowania Reja: jego zachowanie się wobec krakowskich franciszkanów i w stosunku do Dunina z Karlic. Piotr Statorius (Stojeński) w wydanym t.r. w Krakowie podręczniku Polonicae grammatkes institutio ilustruje przykładami z twórczości Reja rozmaite kwestie gramatyczne. Jak wykazały badania Przemysława Zwolińskiego, 75% przykładów pochodzi z Wizerunku, pozostałe zaś z tekstów J. Kochanowskiego i innych autorów. 1569 Na odbywającym się w Lublinie od 10 I do 12 VIII sejmie unijnym autor Zwierzyńca bierze aktywny udział. Pobyt pisarza potwierdzają podpisane przez niego w Lublinie 10 i 11 VI kwity rachunkowe. 7 września powołuje przez swego zastępcę Szaszowskiego Krzysztofa Włodka przed sąd w Krakowie. 14 października Zygmunt August podpisuje w Knyszynie mandat polecający odebranie na rzecz skarbu królewskiego wsi Dziewięcioły po niedawnej śmierci Mikołaja Reja. Nie jest znana data dzienna zgonu pisarza; z przytoczonych dokumentów wynika, że umarł między 8 IX a 4 X. Według Trzecieskiego w swej posiadłości Okszy, mieście prywatnym pisarza w powiecie jędrzejowskim. „Tamże w tej Okszy, którą sobie fundował i kościół zbudował, powiadał, iż miał wolą swe kości położyć” (Trzecieski). Pozostawił wdowę, trzech synów i pięć córek. Śmierć Mikołaja Reja przeszła zupełnie nie zauważona zarówno przez przyjaciół, jak i przeciwników ideowych, ledy—nym dziś materialnym śladem pamięci po autorze Żywota Józefa jest Muzeum Mikołaja Reja mieszczące się w dziewiętnastowiecznym dworku zbudowanym ponoć na fundamentach szesnastowiecznej budowli w Nagłowicach w dawnym powiecie jędrzejowskim. 1570 W wydanych ok. t.r. anonimowych Facecjach polskich wykorzystano 30 tematów znanych z Figlików Reja (ustalenie J. Krzyżanowskiego). 1571 W krakowskiej drukarni Macieja Wirzbięty ukazuje się czwarte wydanie Postylli Reja. 1573 W wydanej t.r. w Krakowie u Mateusza Siebeneichera Postilla catholica, to jest kazania na każdą niedzielę i na każde święto przez cały rok, Jakub Wujek uzasadnia w przedmowie szkodliwość dla katolików popularnej postylli Reja: „Bo jako ten Pismo ma dobrze wykładać, który się go jako żyw nie uczył? Który swe lata w żarciech, w kunsciech, a w rymowaniu strawił”. W kazaniu zaś Na dzień poświęcenia kościelnego dodaje: „Mniemał podobno Rej, by Zwierzyniec pisał, tak bezpiecznie szydzi z ustaw i ceremonij”. 1574 Maciej Wirzbięta wydaje własnym nakładem drugie wydanie Źwierzyńca (1562). Do druku dołączono: Figliki albo rozlicznych ludzi przypadki dworskie, które sobie po zatrudnionych myślach dla krotofile wolny będąc czytać możesz. Dedykacja do Figlików adresowana Petro Roysio Maureo Hispano (Piotra Rojzjusza, bohatera fraszki Jana Kochanowskiego O doktorze Hiszpanie), podpisana: Ex Lublin 1570. Adrianus Branderburgensis, Doctor Cwitatis Lublinensis. Zachowały się do dziś dwa egzemplarze Figlików osobno oprawionych. W przedmowie do Jana Chodkiewicza poprzedzającej tom Zwierzyńca z Figlikami, Wirzbięta pisze m.in.: „Wszakże między tymi, jeśli którzy są, mym zdaniem, ten nasz Rej pirwsze miejsce ma, który w księgach swych, językiem polskim popisanych, wybornie a ślicznie w to oboje ugodził; […] A jeśliże się w których księgach ta pilność jego okazała, tedy zaprawdę w tych, którym dał ten napis Zwierzyniec, w którym osobną sztukę wyprawił, gdyż każdą nawiętszą historyją albo powieść swą tylko w ośmiu wirszoch zamknął”. W dołączonym do tego tomu anonimowym wierszu Do szacunkarza cudzych spraw czytamy: „Nie szacujże, mój bracie, jedno co jest prawda, / A pochlebstwo z zazdrością niech idzie do diabła; / Nie wnet rzeczy przypuszczaj do rozsądku twego, / Gdyż jeden wyrozumieć nie może wszytkiego. / Jako jeden Zofista wydał teraz księgi, / Strofuje cudze sprawy, a sam fałszerz tęgi. / Obłędliwości w rzeczy niektóre mianując, / Już zmarłego sromoci, pioreczkiem szyrmując”. Jest to jedyna apologia pisarza z Nagłowić skierowana na coraz częstsze ataki na niego kontrreformacyjnych literatów. 1584 W wydanych t.r. w Krakowie Herbach rycerstwa polskiego, Bartłomiej Paprocki umieszcza następującą charakterystykę autora Żywota Józefa: „Wieku naszego był Mikołaj Rej, który się pisał z Nagłowić, ten szeroko i nad insze przodki swe znacznie okazał familiją swą z przyrodzonego dowcipu więcej niźli z nauki. Pisał wiele ksiąg, jako Zwierciadło, w którym każdy powinność swą obaczy; Postylla, ta przeciwko Kościołowi powszechnemu, nie mego rozsądku, jeśli zła albo dobra; Wizęrunk, Zwierzyniec krotofilny i wiele inszych ksiąg, polskim językiem wydanych”. Jakub Wujek w przedmowie do wydanej t.r. w Krakowie Postylle katolicznej część wtóra potwierdza popularność Postylli Reja, „która dla dworności a gładkości mowy języka polskiego między innymi górę otrzymała”. 1585 Sebastian Fabian Klonowic w wydanych t.r. w Krakowie Żalach nagrobnych na śmierć Jana Kochanowskiego, żegna w imieniu autora Wizerunku poetę czarnoleskiego: „Zacnie rodzone potomstwo Reja dowcipnego / Enniusza Polskiego / Płacze, boś z przodka ich idąc już przetartym torem / Był rymów sukcesorem” (Żal VII). Marcin Laterna w wydanej t.r. w Krakowie Harfie duchownej szydzi w przedmowie z: „Marchołtów zmyślonych, obraźliwych fabuł, sprośnych kunsztów i nie do końca uczonych fraszek, Zwierciadł, Fortun i Snów Polszcze wydrukowanych pełno”. W krakowskiej drukarni Macieja Wirzbięty ukazuje się trzecie wydanie Wizerunku Reja (poprzednie: 1558 i 1560). Józef Wereszczyński w wydanym t.r. w Krakowie druku: Gościniec pewny niepomiernym a obmierzłym wydmikuflom świata tego umieszcza karykaturalny obraz pisarza z Nagłowić, hołdownika siedmiu grzechów głównych, będącego odstraszającym przykładem człowieka oddanego wyłącznie sprawom ciała. „Tegom ja dobrze znał, bo często u podsędka chełmskiego, ojca mojego, dla używania myśliwstwa bywał. Albowiem zawżdy, kiedy jeno przyjechał, pudło śliw, jako korzec krakowski, miodu praśnego [słodkiego] pół rączki, ogórków surowych wielkie nieckółki [misy drewniane], grochu w strączkach cztery magierki [czapki], na każdy dzień na czczo to zjadał. A po tym z chlebem garniec mleka zjadłszy, jabłek z kopę, a pół tryfusa [szaflika] gniłek spasszy [ulęgałek zjadłszy], do tego sztukę mięsa abo raczej cztery świeżego wezbrawszy, półmiskom kilkom czupryny wzmiąwszy, kapuście kwaśnej po tym dorobił. […] A gdy trafił do kogo na łotrowskie piwsko, to pił, aż mu w karku trzeszczało…”. 1587 W wydanej w krakowskiej drukarni A. Piotrkowczyka Regule, to jest nauce albo postępku życia króla chrześcijańskiego J. Wereszczyński włączył — jak wykazał S. Ptaszycki — dosłownie całe partie Żywota człowieka poczciwego Reja. W wydanym t.r. w Toruniu Kancjonale Piotra Artomiusza znajduje się kilka pieśni i psalmów Reja drukowanych w 1556 i 1558. 1589 W ogłoszonym t.r. w Krakowie przez Kaspra Wilkowskiego dziełku: Desiderosus albo ścierka do miłości Bożej czytamy w przedmowie: „A daj Boże, aby chrześcijanie wszyscy raczej się w takowych książek czytaniu kochali aniżeli w fraszkach, Zwierzyńcach i plotkach świeckich”. Jan Rybinski w wykładzie inauguracyjnym wygłoszonym w Gimnazjum Gdańskim 11 lipca t.r. stwierdzał m.in. „Nasz język zupełnie się pozbył tej pierwotności i wszystkie swoje głoski potrafi sprowadzić do zamierzonych granic. Czysty jest w mowie, czysty w piśmie, obfituje we wszystkie ozdoby wykwintniejszego stylu i z prostackiej surowości poprzedniego wieku tak został oczyszczony przez niektórych wybitnych pisarzy, między którymi dwaj najwięksi poeci, Rej i Kochanowski, bez wątpienia pierwsze zajmują miejsce…” (przekład z łaciny M. Brożek). 1593 W wydanym t.r. przez S. Wierzejskiego w Wilnie kancjonale: Polski z. litewskim katechizm znajduje się kilka pieśni i psalmów Reja w przekładzie na język litewski. 1594 W wileńskiej drukarni Jakuba Markowicza ukazuje się piąte wydanie Postylli Reja. Nakładcą przedruku był Michał Frąckiewicz, podkomorzy płocki. Stanisław Sarnicki w przedmowie Pawłowi Orzechowskiemu, podkomorzemu chełmskiemu, do ósmej księgi druku Statuta i metryka przywilejów koronnych (Kraków 15 94) przypomina adresatowi, że „Rej sławnej pamięci, człek wielkiej wziętości i poeta sławny, z tegoż powiatu (tj. chełmskiego) wyszedł”. 1595 Stanisław Grochowski w wierszu umieszczonym przed wydanymi t.r. Kazaniami na niedziele i święta doroczne Piotra Skargi, poświadcza aktualność Postylli Reja: „Wzięliśmy zakon i chleb kapłanowi, / Sumnienie dawszy w moc leda zbiegowi, / Drugi sam każe puściwszy się pługa, / Drugiemu baje z Rejowych ksiąg sługa”. 1600 W drukarni Markowicza w Wilnie ukazuje się przekład litewski Postylli Reja: Postitia tietuwiszka. Jan Janów ustali! w 1948 r., że istniało ok. 50 kodeksów zawierających przekłady na język ruski Postylli pisarza z Nagłowic. 1606 W wileńskiej drukarni Jana Karcana ukazuje się drucie wydanie Zwierciadła Mikołaja Reja. Jest to ostatnia edycja tekstów pisarza w okresie staropolskim, nie licząc licznych przedruków pieśni 1 psalmów w kancjonałach protestanckich XVII 1 XVIII w. Tę popularność wierszy autora Psałterza Dawidowego w śpiewnikach różnowierczych uwydatnia Stanisław Witkowski, który we wstępie do wydane) w 1609 roku. Złotej wolności koronnej, pisał parafrazując Kochanowskiego: Pierwszy Rej wdarł się u las cnej Kaliopy, Gdzie polskiej stopy Przedtem nie było… Od wydawcy Obecny tomik z serii PWN „Małe Portrety Literackie” różni się w sposób istotny od wydanych w poprzednich latach. Sylwetka Mikołaja Reja ukazuje się bowiem nie w opracowaniu współczesnego znawcy przedmiotu, lecz w formie przedruku pracy wydanej przeszło sześćdziesiąt lat temu i napisanej przez najwybitniejszego historyka kultury i literatury staropolskie), Aleksandra Brücknera (1856–1939). Wprawdzie popularnonaukowa książka Brücknera: Mikołaj Kej. Człowiek i dzieło (Lwów 1922), będąca skróconą wersją monografii uczonego: Mikołaj Rej. Studium krytyczne (Kraków 1905), niewiele straciła na aktualności badawczej, to jednak nie tylko te merytoryczne względy zadecydowały o niniejszym przedruku. Państwowe Wydawnictwo Naukowe bowiem zamierza opublikować pisma Brücknera, czego edytorską zapowiedzią były ogłoszone już dwa wstępne wybory pism literaturoznawczych naszego polihistora (Warszawa 1974) oraz znajdujące się w druku dwa tomy obejmujące jego studia dotyczące literatury i kultury polskiego średniowiecza. Przygotowywany aktualnie zbiór studiów Brücknera, zawierający jego prace o kulturze i literaturze polskiego szesnastowiecza, zachęcił wydawcę do autonomicznego przedruku książki o Reju z 1922 r., będącego jak gdyby forpocztą serii pism zbiorowych uczonego. W zmodernizowanej pisowni pierwodruku (ortografia, interpunkcja) zachowano właściwości osobliwego stylu Brücknera, naśladującego w wielu wypadkach język staropolski. W nawiasach kwadratowych zachowano objaśnienia Brücknera tekstów Reja. Trudniejsze wyrazy staropolskie objaśniono za pomocą przypisów. Do tekstu Brücknera dołącza się opracowany na podstawie aktualnych wyników kalendarz życia i twórczości Mikołaja Reja. M.K.