Marian Załucki przepraszam -żartowałem I MOJE ĆWIERĆWIECZE Przez ćwierć wieku mnie ganią, że zbyt słabo chłoszczę, że nazbyt łagodne satyry mej ostrze. Tak sprawę tę stawia recenzent z Wrocławia i nawet Trybuna Ludu namawia i także prywatnie, gdy spotkam gdzieś fiszę, to fisza narzeka, że ostrzej nie piszę. W ten sposób przeżyłem — karcony jak dziecię — to całe dwudziestopięciolecie... A ja nawet bym pragnął popłoch siać i trwogę — tylko serce za miękkie... Ot, po prostu nie mogę! Gdy coś zrobi pryncypał z czego wyjdzie niewypał, ja nie będę go gromił i nie będę go sypał! Jakże mógłbym na los go narażać ponury? Jeszcze go mogą zdjąć. Bez wymówienia. I co potem?... Wiadomo: dadzą do Kultury — i ja nie będę miał z nim do czynienia! Po co? Nie!... Nikogo nie gromię, nie niszczę — a już wprost się rozczulam na myśl o Ministrze! Ja miałżebym komuś psuć nerwy i zdrowie, kto tyle ważnych spraw ma na głowie?! Minister haruje, oblewa się potem i życie doczesne ma ciężkie i potem... Bo dokąd Minister idzie po śmierci, już dawno Opatrzność orzekła: za to, co mówił, wiadomo — do nieba. Lecz !za to, co czynił, do piekła. Na szczęście z przyczyn zasadniczych marksistów to nie dotyczy — ale i tak nie znajduję powodów do psioezeń, proszę Narodu! Raczej łzy roztkliwienia zraszają mi twarz — nawet wady wzruszają mnie szczerze.. No to co, że bałagan? Ale jakiż nasz! Nie, tego nam nikt nie odbierze! No to co, że lemoniad latem brak? Spokojnie! Przecież to dopiero ćwierć wieku po wojnie. Po cóż o chuligaństwie krzyczeć zbyt donośnie? Owszem — w pysk można dostać... Ale przemysł rośnie! Każdy minus znajduje u nas wyrównanie: może żony są ikiepskie — za to wczasy są tanie! Telewizji niesłusznie też się nie docenia: Kobra może i nudna... Za to — przemówienia?! Mnie nawet biurokracja tkliwością napawa — nigdym zdobyć się nie mógł, by ją zniszczyć do cna: wpierw nie miałem sumienia, bo była zbyt słaba... Potem, już nie mogłem — za mocna. Z jakąż więc satyrą mam dziś wyjść na scenę — kogóż uchwycić za gardziel? De mortuis — nil nisi bene. O żywych? Jak widzicie — tym bardziej. 10 ULICA DOWCIP Doprawdy żal mi tych narodów, którym do śmiechu brak powodów... Zjechałem cały już kontynent i z pewną dumą Warn wyjawię, że nigdzie turystycznych przynęt tyle, co w naszej Warszawie... Bo cóż to za życie gdzieś tam w dobrobycie, gdzie wszystko działa znakomicie? Gdzie człek, co zechce — sobie kupi, po prostu w sklepie... Jak ten głupi! Gdzie wobec pełnych lad i witryn żadnej radości z kila cytryn! Gdzie nie zadziwi globtrotera wywieszka skromna, ale szczera: „Przepraszamy — afera!" Po prostu nudno — nieciekawie, nie to, co w naszej Warszawie! U nas czy w windzie, czy gdzie indziej zazdrością każdy przybysz pała... U nich też technika wspaniała, ale tam nudno: tam działa! U nas dojrzewa się i rośnie już w najwcześniejszej życia wiośnie... Dwunastolatków spotyka się para: „Cześć, stary! Cześć, stara!" Na najweselszych w świecie ulicach najpiękniejsze w świecie dziewczęta! Warszawa nie tylko się nimi zachwyca, ale dba — i pamięta... Cała dzielnica zafrapowana nowym amantem panny Mieci: „Czy to poważny jakiś amant?" „Poważny! Ma żonę i dzieci!" I choć los niezbyt był łaskawy, żart zawsze bliski sercu Warszawy... Bo czyż istnieje gdzieś w Europci ulica, która zwie się Dowcip? A u nas jest — ulica Dowcip! Patrzysz i myślisz, i szukasiz niuansów: dlaczego tuż koło Ministerstwa Finansów?... Aż ci wyłuszezy rzecz tak oto jakiś warszawski stary jubilat: „Ulica Dowcip istnieje po to, 12 żeby się nie śmiać z placu Defilad!" Doprawdy żal mi tych narodów, którym do śmiechu brak powodów. 2966 r. ¦ SWOJSKIE STWORZENIE ŚWIATA Świat mi się całkiem nie podoba: W kosmosie gospodarka do kitu... Gwiazdy się palą, jak okrągła doba — nawet w godzinie szczytu! „Na Marsa — namawiają — poleć!" A któż by głowę pchał pod nóż? Na Mlecznej Drodze pewnie gołoledź, bo zmów nie posypał Anioł Stróż!... Burzliwe wiosny, mokre sierpnie — słowem •— gdzie spojrzę — pełno wad... Lecz na myśl jedną skóra aż cierpnie: co by to było, co by to było, gdyby tak Polak stworzył świat?! Gdyby tak Polak -— trafem jakim, nasz rodak z wąsem w kształcie wiechcia! Lub... gdyby Pan Bóg był Polakiem... ~ 14 ~ Nie! Tego nawet Bóg by nie chciał. Po prostu przed miliardem lat gdyby bieg rzeczy zmianie uległ i gdyby Polak stworzył świat... 0 — rany Julek! Kulą nie byłaby ta Ziemia! Nie kulą byłby Księżyc blady... Sześcianem?... Nie wiem. Jedno -wiem ja: Bez kantów nie dałoby rady! Spitsbergen byłby — gdzie Kalkuta. Alpy na głowie by stały... Włochy by miały może kształt buta, lecz pewnie o numer za mały! Tylko przez Polskę płynęłaby wartko szeroka Wisła... z czerwoną kartką! Nad nią cytryny szumiałyby z cicha, na każdej gałązce — zagrycha! A gdyby już była gotowa ta rzeka, Polak by chyba dłużej nie zwlekał 1 by się wreszcie (cieszcie się, cieszcie!) wziął do stworzenia Człowieka! Nie powiem, jak byśmy wyglądali... (Za dużo dorosłych na sali!) To nawet głupstwo już, że Adam pomieszałby mu się z Ewą, 15 bo i tak (ja się z Wami zakładam!) co ważniejsze — poszłoby na lewo! Tyle że może w bezhołowiu ciał Opatrzność zrządziłaby bystra, że przez pomyłkę plecy bym miał nie tu — lecz u Pana Ministra. 16 MIESZKAM W DOMU CHŁOPA Teraz prywatnie Wam coś wyznać chcę: gdy bywam w Warszawie, mieszkam w „Domu Chłopa". I — co Wam powiem — gdzie jak gdzie, ale na wsi to u nas Europa! Lustra, marmury, słowem poemat, i to nareszcie na wiejski temat. Gdy stanę tak w tej lśniącej sali, myśląc, co począć z niedopałkiem, aż drżę, by mnie tylko nie wylali, że niby chłop, ale nie całkiem, : żeby nie zrobić jakiegoś faux pas, żeby wyglądać • na prostego chłopa. Lecz sam się zdradzam, jakkolwiek stanę, bo oczy .mam-jakoś rozbiegane... Portierzy patrzą dziwnym wzrokiem, recepcjonistka na mnie zerka... Więc ja po schodach tanecznym krokiem: raz krakowiaka — raz oberka! 2 — Przepraszam... 17 Potem, ażeby ochłonąć z tych tańców, siadam na przyzbie. Od placu Powstańców. I siedzę, a to serce wali, żeby mnie tylko nie wylali. Bo izba miła — komfort, wygoda: telefon, ciepła-zimna woda, prysznic i winda działa znakomicie... Lubię to proste chłopskie życie! Do wszystkich z uśmiechniętą miną tu rzucę „A dyć", tam wtrącę „A ino!" Czasem zagadnę: „Jak tam, kumie, czy obrodziło latoś u bacy?" A kum po francusku, że nie rozumie... Ci chłopi teraz jacyś tacy. Zapewne z wyższych chłopskich sfer — ja wiem? — z PGR?... Lecz ja się do nich upodobnię! Już zamówiłem czarne spodnie i jeszcze krawiec do nich uszyć ma mi taką czarną siermięgę... Z jedwabnymi klapami. Może być kamizela albo wolę — bez. A tutaj — muszka. ~ 18 ~ (Znaczy się — giez). Tu u mankietów spinki jak dwie śliwki i wieczorem w tym wszystkim — widzicie — wychodzi się hen... Na podorywki! Lubię to proste chłopskie życie... W izbie radyjo — wdzięczna muzyka — i świerszcz za kaloryferem cyka... Tam cyka, a tu serce wali, żeby mnie tylko nie wylali. Bo żyję sobie niby książę, lecz wciąż nerwowo drżę przed gafą... Ubrania na noc w snopki wiążę. I kosę trzymam za szafą. Gdy mnie namawia ktoś do kina, „Nie mogę — mówię. — Dyć ozimina!" A gdy już księżyc świeci blado, do łóżka kładę się z Gromadąl Jeśli wykryją mi jednak protoplastę, to pójdę z ostatnią w sercu nadzieją i się powołam na sojusz Wsi z Miastem! No cóż?... Sojusznika wyleją?! 19 MONOLOG Z CZASZKĄ Nie martwcie się! Spokojna czaszka! To nie będzie Hamlet, ale zwykła fraszka. Sceneria tylko nieco uroczysta, jak do Szekspira lub Kobry, żebyście wiedzieli, żem prawdziwy artysta! Tyle że niedobry... Bo czaszka ta głównie przeznaczenie to ma żebym wiedział, co począć na scenie z rękoma. Lecz i tak jedna dynda! Niewiele pomocy, a tylko potem śni się w nocy... Nic o niej nie wiem... Nie wiem nawet czyja. Gładka i lśniąca, aż blaski odbija, tylko z tyłu pęknięta! Wyraźna oznaka, że należała kiedyś do rodaka. Bo to już taka nasza dola narodowa, że choćby się bronić z pasją nieulękłą, ciągle nam coś pęka: serca, budżet, głowa... 20 O, biedny Polaku! Zobacz, tu ci pękło! Może to problemami, jakie rzucać hasła, by potrzeba forsy w narodzie wygasła, łamałeś sobie głowę tak długo, aż trzasła?... A możeś już po śmierci łamał sobie głowę, jak zarobić na życie?... To ¦— pozagrobowe. Podobno tam także pracować już trzeba, odkąd komuniści wdarli się do nieba... A może gdzieś po prostu dali ci po głowie? Tylko gdzie?... Pod Grunwaldem? Czy — w Komór owie?... Czyżbyś na pomysł wpadł niedorzeczny, że jeżeli pokój, to jużeś bezpieczny i w żaden pancerz nie zakuty wybrałeś się nocą do parku?... Na ksiuty?... Bez hełmu, bez zbroi tam, gdzie sami swoi?! O, na to, by w Polsce przeżywać romanse, tylko zakuta głowa ma szansę! Niechże naszym ubiorem wreszcie zajmą się razem: „Telimena", „Moda Polska" i — Handel Żelazem! 21 Niech dadzą nam model na wieczorne spacery: stalowe kapelusze, pancerne berbery... Może i zardzewieję w takich fatałaszkach, ale nerwy spokojne! I — spokojna czaszka... Nie szkodzi, niech wyglądam jak ten Pałac pod Blachą, niech mi zgrzyta w kolanie, niech mi dzwoni pod pachą!... Wolę to niż zębami... Ze strachu. Bo odkąd to bliźniego jeden z naszych gawroszy rąbnął dla stu złotych i czterdziestu groszy, codziennie wzdycham patrząc na swe ciało: — Oj, żebyś ty mi nie potaniało! Wybaczcie mi monolog niegodny gieroja i to, że nie Szekspira to rzecz, tylko moja... Wiem, ciut różnimy się talentu siłą, ale za to ja jestem, a Szekspira nie było! W każdym razie dysputę wiedzie się zażartą, czy był — i ktoś zawsze wyskoczy z protestem. I warto być geniuszem? Widzicie — nie warto! Dlatego — nie jestem... ~ 22 ~ WYZNANIE PODATKOWE Krótkie ostrzeżenie, proszę pań, na początek: to wdersE nie dla dzieci ani niewiniątek! Gdy więc jest jakieś dziewczę cnotliwe w tym tłumie, to niech chociaż udaje, że nic nie rozumie. Otóż angielski pewien lord, deputowany z miasta York, pragnąc uzdrowić publiczne finanse poprzez najbardziej prywatne romanse wystąpił z projektem nowego podatku od tzw. cielesnego aktu. Bez ulg. Bez zniżek. Bez żadnej klauzuli — na twardej zasadzie: kto tuli — niech buli! W Anglii ten podatek nie przyjął się jesizcze — 23 deficyt mu grozi. Przez klimat i dreszcze. Sądzę wszak, proszę państwa, że dojrzały warunki i sytuacja już do tego dorosła, by przenieść ten projekt na nasze stosunki! (Z ulgami, rzecz jasna, dla rzemiosła.) W finansach — wiadomo — drętwota. Cały resort bez forsy się miota... A niech coś i zakochane parki zrobią dla dobra gospodarki! Od finansowej niech chroni nas klęski zacny patriotyzm pozamałżeński! Niech stanie się jasne dla każdego mężczyzny, co winien czynić dla dobra Ojczyzny,. a zobaczycie, jak rozkwitnie wspaniale Referat Erotyczny w Finansowym Wydziale. Wszak mamy pięci o raczki, że skromnie napomknę, więc coś jednak w tym kraju robimy na piątkę! Doprawdy, proszę państwa, ten projekt mnie urzekł... I nie trzeba kontrolerów pchać ludziom do łóżek. 24 Nikt nic nie zatai — wierzę w to głęboko: każdy sam się przyzna, jaki z niego Nabokow. Zapłaci. Dumą będzie dla starego drania to, że jeszcze w wieku jest — pokwitowania. Ja sam — jako patriota oraz bawidamek — deklaruję dodatkowe pieszczoty... Na Zamek! B\ŁO JAK CO WIECZÓR Było jak co wieczór: wznowił mi ten ból się... Przyszedł lekarz, potrzymał mi rękę na pulsie i zapisał z zapałem jakieś proszki na poty. — Czy to groźne? — spytałem. — Nie, niegroźne: sto złotych. — Ale jedno, doktorze, mnie się nie podoba: skąd właściwie u mnie tak kosztowna choroba? Lekarz myślał, pomyślał i spytał czym prędzej: — Czy w pańskiej rodzinie nie miał ktoś pieniędzy? Rzuciłem jemu spojrzenie niewinne., — Nie miał, panie doktorze, to u nas rodzinne! ~ 26 ~ Jakaś dziedziczna wręcz epidemia: Mój dziad po pradziadku już to miał, że nie miał! A potem z mężczyzny to szło na mężczyznę, aż zaraziliśmy całą Ojczyznę... ~ 27 ~ CZŁOWIEK Z METRAŻEM Już mieszkam... Codziennie od ranka chłonę uroki nowego mieszkanka, a w sercu burza szczęścia, sztorm — sztorm według ustawowych norm, więc z rozczuleniem myślę, nim zasnę: własne, ale ciasne! Trudno tu — prawda — wycinać hołubce ale to miło tak wszystko mieć w kupce: biurko i pralkę, i stolik z wikliny, szafę, lodówkę i członków rodziny... Wystarczy rękę wyciągnąć — i już pod ręką wanna i tusz tuż-tuż. Harmonizują się niesłychanie życie wewnętrzne — i pranie. Tylko do łóżka wchodzi się po szafie i z parasolem w dół się skacze. 28 Przywykłem już .— już nie potrafię, nie zasnąłbym inaczej! A kiedy z szafy trzeba coś wyjąć, też ma się dużą zabawę, bo żeby szafę otworzyć, trzeba przesunąć agawę, żeby przesunąć agawę, trzeba odsunąć biurko, żeby odsunąć biurko, muszę wyjść z domu — ja z córką. I świat przed nami. Podwórko. A gdy wizyta — gość — pogaduszka, ja nie zawadzam, komfortu nie mącę, bo mnie po prostu wściela się do łóżka. I milczę. Cały w koronce! Wiem: gdy się zjawiam niespodzianie, to żonie marzy się mieszkanie nie tylko z szafą: z mężem w ścianie! Bo ja ponoć nic, tylko stoję i śmiecę... — Siadłbyś na półce — mówi — w bibliotece! O tam, na miejscu zupełnie pustyni — w przepaści pomiędzy Putramentem a Proustem! 29 Ale tej hańby już chyba nie strawię, sprzeciwiam się zawsze z impetem. Żebym był chociaż w twardej oprawie i ze złoconym grzbietem, to może jeszcze... A tak to wolę pospacerować trochę... Po stole. W radości tej jedynym zgrzytem ta wolna przestrzeń! Pod sufitem. Patrzysz i drżysz, jak liść się pietrasz, czy to przypadkiem nie nadmetraż?! A nuż ci jeszcze zechcą gwałtem dokwaterować kosmonautę? Ha, cóż... Stosunek mam do spraw tych twórczy. Wiem: człowiek rośnie, gdy się kurczy! Wśród rogów i kantów przeciskam więc ciało posiniaczone zgodnie z uchwałą, a za mną się bezradnie miota mój Anioł-Stróż-Patriota! Bo że się rąbnę w to czy w owo — należy mi się! Ustawowo! Jutro wszak siądę, moi ulubieni, na półce, między książkami... Muszę. Wesele. Syn się żeni. Będą mieszkali z nami! 1961 r. COCA-COLA Sztandar dźwigam wysoko — duma na mym czole: oto mamy nareszcie w Polsce Coca-colę! Jak stwierdzili eksperci drogą żmudnych analiz, Coca-cola przestała szkodzić na socjalizm. Teraz pić ją możemy ufnie, ze spokojem — i wierząc w współistnienie na światowej arenie — kapitalistycznym będziemy napojem demokratyczne swe gasić pragnienie! W górę gardła, rodacy! Bez żadnej przesady dościgamy ten Zachód twardo, choć powoli: dotąd brakło nam w lecie zwykłej lemoniady — teraz nam brakować będzie Coca-ooli! 30 31 ¦fr I to jest właśnie nasz postęp w ostatnim z ćwierćwieczy, że ciągle nam brakuje coraz lepszych rzeczy. Ludzkość to ja 32 ¦V 1: fr PŁASZCZ Jestem sobie zwykły połatany przechodzień. Te łaty nie od święta — nie, stać mnie na co dzień. To nie ekstrawagancja ani żadna zbrodnia — to kwiaty uczciwości kwitną na mych spodniach! I na płaszczu też plamą zakwitają ziaszczytną... Ale nie szkodzi. Jesizcze rok — a przekwitną. Jeszcze tylko ten roczek — tylko' tyle właśnie — karku mój, łachman ten taszcz! A jak będzie spokój, jeśli nic nie trzaśnie — za rok zaoszczędzę na płaszcz: z kołnierzem, na futrze... marengo... Nie będę już czuł się łazęgą. Przełamię kompleks. I melaneholiję... Ostatni krzyk mody — raz się szyje! Będą się oglądać panowie i panie... Za rok. Jeśli spokój. Jeśli nic się nie stanie. Czytam więc tę prasę i słucham dziennika — i widzę, jak ten płaszcz mój zjawia się... I znika... Zjawy migotliwe — raz dłuższe, raz krótsze — ale zawsze marengo! Z kołnierzem. Na futrze. Bo też ta Historia wszędzie swój pcha nos do drobnych ludzkich smutków i frajd. I tam, gdzie diabeł mówi: Dobranoc — i tam, gdzie mówi Good night. Niby mój własny problem — i basta. Szaraczek. Z prowincji. Nawet nie z Warszawy. A coraz to różne kraje i mocarstwa wtrącają się w moje osobiste sprawy. 36 To znaczy zwłaszcza w sprawę mego płaszcza! Czy mnie to szczęście spotka, czy ominie, w Kongu się rozstrzyga, w Wietnamie, w Berlinie... O, jakaż ta Polska wielka! Jak się rozprzestrzenia, jeżeli idzie 0 zmartwienia. Wtrącają się wysoko postawione osoby, choć ja się nie mieszam do ich garderoby. Wcale się przecież nie zajmuję nikim, co, kto 1 pod jakim płaszczykiem... A na mój się uwzięli! Ciągle ktoś zachwaszcza międzynarodowy problem mego płaszcza: dzisiaj Johnson ma mowę, de Gaulle ma pojutrze — w sprawie mego płaszcza... Marengo. Na futrze. Może i ja ważniejszy, niż sobie myślicie: 37 ~ mój płaszcz w ONZ-cie! I mój płaszcz na Szczycie! O mój płaszcz się spiera Potęga z Potęgą: zielony czy marengo? Z jakiego materiału? Jaki ma być krój? Czy ostatni krzyk mody, czy mój?... Wysoka Władzo i Magistracie! Chcieliście Gogola, no to go macie. 1961 r. LUDZKOŚĆ TO JA Z miłym uczuciem wstaję oo dnia, w sercu pogoda, ruchy żwawsze... Pomyśleć: Ludzkość — to przecież j a! Cząsteczka, ale zawsze. Pomyśleć: wszyscy toczą dziś boje o Dobro Ludzkości, to znaczy — moje! 0 Szczęście Ludzkości, to znaczy — moje! Doprawdy — jeden czart wie, czym ja się jeszcze martwię... Tysiące zagranicznych gości — politycy, mędrcy 1 burżuje — wciąż mają usta pełne Ludzkości! (Ciekawe, jak ja im smakuję — bez przypraw, bez konfiturki i nie obrany ze skórki?) ~ 39 ~ »' 38 I oto znowuż koło wtorku zjadą się (dla mnie!) w Nowym Jorku najwięksi na tym globie. Dla mego Szczęścia ów coś powie, a ja tu sobie poczekam w Krakowie — wzruszony, że im chce się tak — w moim interesie... Dla mnie się te Osobistości trapią o Lepsze Jutro Ludzkości — o, jak Je za to uczczę? To Jutro cieszy mnie ogromnie i nawet, jeśli idzie o ranie, pal sześć ¦— niech będzie Pojutrze! Tymczasem sam we własnym zakresie zadbam o Ludzkość — niech sdę podniesie! Zarobię na Mlo mięsa bez kości dla siebie — czyli dla Ludzkości. A gdy już Ludzkość się nawcina — szczęśliwy, że jej w dołku nie rwie — pójdę na ludzki film do kina, niech Ludzkość się rozerwie! Zaś kiedy w parku mrok zagości, powiodę damską cząstkę Ludzkości w ową liryczną ciemność na skromne, niewinne trele-morele (żeby Ludzkości nie było za wiele) — niech Ludzkość ma przyjemność! I do New Yorku raport z tych prac ja wyślę depeszą pilną na czasie: LUDZKOŚĆ — PANOWIE — TO NIE ABSTRAKCJA, NAWET USZCZYPNĄĆ DA SIĘ! 40 41 POPROSZĘ O ROZBROJENIE Nie śpi pan prezydent. Gryzie się generał! Martwią się w sztabskomandach ich uczeni koledzy, żebym ja — obcy człowiek! ¦—¦ nowocześnie umierał, według najnowszych osiągnięć wiedzy! Trudzą się w tym kierunku znawcy, koneserzy... A mnie ¦— nie zależy. Dbają o mnie po prostu jak z rodziny kto bliski: ulepszają te bomby, doskonalą pociski, żeby we mnie nie rąbnął czasem jaki nieświeży... A ja nie wiem, jak państwu, ale mnie — nie zależy! 42 W ogóle, jeśli im to rachunku nie zmienia, to, zamiast wydawać wszystko na zbrojenia, niech dadzą mi tych kilka na mnie przeznaczonych groszy — i ja sobie umrę sam! Z przejedzenia. Albo z nadmiaru ziemskich rozkoszy. Bez liczników Geigera, bez promieniomierzy — no, mnie nie zależy! Ja nie snob, ja prosty, chłopsko-robotniezy, niech na mnie Geiger nie liczy! Chyba pójdę do ONZ-etu, rozbrajająco się uśmiechnę i poproszę 0 rozbrojenie powszechne! Powszechne i kompletne, bom ja entuzjasta: z zakazem produkcji wałków do ciasta! 1 wszystkiego'. Systematycznie. Kolejno — dopóki już tylko amorkom poziostaną łuki! Amor kom się zostawi... To nawet przyjemnie, 43 kiedy trafiają. Sam dobrze wiem... Tylko też — do diabła! — nie wciąż tylko we mnie! Po wsiem! Po wsiem! A jeśli już wojna, to mym cichym snom by odpowiadała wyłącznie wojna na... sexbomby. Typu Brigitte Bardot — zrzucane z samolotów. Sam na czas jakiś polec byłbym gotów — w cichym bohaterstwie, w sekrecie przed władzą... He, he... Generałowie nie dadzą! Wszystkie światła zapalić każą przed nalotem, zaciemnienie — potem. Ten guzik na względzie mając, ONZ-ecie, do likwidacji zbrojeń prowadź! O — już likwidują... Ciesz się, świecie: Guzik kazali zlikwidować! Ja tu swoją drogą plotę na tej scenie, a satyra — to broń! Ponoć groźna szalenie — i jeszcze ode mnie zaczną rozbrojenie... Lecz inna broń, panowie, niech sczeźnie! Niech znika! Bo guzika się lękam... Tak, tego guzika, co gdy go nawet nieumyślnie po pijanemu sierżant naciśnie, to tylko świśnie i zabłyśnie! r%/ 44 45 iv SPRAWIEDLIWOŚĆ Powstał problem na pewnym składkowym przyjęciu: podzielić sprawiedliwie jadło wśród dziesięciu. Kto ma dzielić? — Pan, mistrzu! — zakrzyknął ktoś z gości. Pan o sprawiedliwość walczył od młodości! Wszyscy przytaknęli w szlachetnym porywie. Więc zacząłem dzielić — dzielić sprawiedliwie: Dla każdego serdelek, ale dla mnie świeży. (Za tę sprawiedliwość coś mi się należy!) Każdemu kawał gęsi — tylko dla mnie duży. (Kto bowiem sprawiedliwy, ten sobie zasłużył!) Każdemu ciastko z kremem — mnie gdzie więcej kremu... 46 (No bo komuż, jeżeli nie sprawiedliwemu?) Każdemu puchar wina, lecz dla mnie Bożole... (Sprawiedliwie przyznaję, że francuskie wolę). Niestety... Obudziłem tylko złość i mściwość, sprawiedliwie premiując ludzką sprawiedliwość... Wszyscy w najpospolitszej tonąc demagogii — Sprawiedliwość dla wszystkich! — darli się, jak mogli. Dla wszystkich?... O bracia, o obywatele! Sprawiedliwość jest jedna! Jakżeż ją podzielę? Czyż porznę, czyż posiekam na kawałki tycie Tę, o którą walczyłem całe swoje życie?! 47 ARKA PRZYMIERZA Od zarania dziejów twardo choć pomału Ludzkość do swojego zdąża ideału — lecz ten świat idealny ciągle nie jest gotów, bo każde pokolenie swoi c h ma idiotów. Jak jasno z powyższego wynika stwierdzenia, jest jednak, coś, co łączy wszystkie pokolenia. Jak się masz, okresie miniony ~ 48 TWARZ NIE NA ETAPIE W imieniu własnym, Ojca I matki Przepraszam za moje oblicze! Chodzą po ludziach wypadki — Takiego nikomu nie życzę... Nie moja wina. To się mięśnie Tak układają mi nieszczęśnie, Że smutna twarz od urodzenia. I jak pamięcią sięgnę wstecz — To nic od wtedy się nie zmienia. Potworna rzecz! Robią mi ślubną fotografię... — Uśmiechnij się! Chcę. Nie potrafię. Próbuję tak i siak, i wspak — I nic. I zdjęcie wyszło tak: Żoneczka śmieje się od ucha, A ja — po prostu rozpacz głucha! Smutny z profilu. Smutny z przodu. Choć jeszcze wtedy nie było powodu.. ~ 51 ~ Zapyta mnie kto: — Jak teściowa? A ja ze smutkiem mówię: — Zdrowa. Wrażenie — Że niech Bóg uchowa! Jest mecz — i klub mój go wygrywa, A moja gęba nieszczęśliwa! Człek się na mecze chodzić boi, Bo raz mnie zbili... I to swoi. Sam personakiik zauwiażył Kiedyś na temat mojej twarzy: — Oj, ten Załucki miewa rysy, Jakby nie cieszył się Z Odry i Nysy!... Raz tylko, Kiedym był w Zetempie, To obejrzeli mnie na wstępie, Z uznaniem pokiwali głową I dali Sekcję Rozrywkową! Niestety •— Nadszedł nowy etap I człowiek całkiem przepadł! Dziś aż się gapią na mnie gapie, Bo ja mam twarz nie na etapie... Proszę — Niech Państwo mi pokażą, Jak tańczyć mambo z taką twarzą! Nie tańczę — mówią mi „wyrodku!" Bo dziś jest właśnie Taki zwrot ku... 52 Czułbym się — słowem — Jak wyrzutek Przez ten na twarzy wieczny smutek, Lecz los pociechę tę przynajmniej Dał mnie — smutnemu indywiduum. Że zawsze mnie tam ktoś wynajmie Na akademię... Do prezydium! 2955 r. /^ 53 ŻONA I DZIECI Słowiki sobie śpiewają. Księżyc na niebie świeci. Gwiazdy lśnią całą zgrają... A ja?... Ja mam żonę i dzieci. Mnie to już nikt nie nabierze Na te wzruszenia liryczne... Ja, proszę was, Mówiąc szczerze, Wolę wyraźne wytyczne! Możecie szeptać tu i tam, Że kiepscy dzisiejsi poeci... Nie wiem... Ja wszystkich czytam! Ja mam żonę i dzieci. Kruczkowiski idzie w teatrze... Akt pierwszy. Drugi. I trzeci... Inni już śpią — A ja patrzę! Ja mam żonę i dzieci. Dziś się już byle bubek Zna na architekturze I psioczy na temat ozdóbek Tych tam na górze... Że to nie żadna ozdoba! Że Pałac Kultury to szpeci! Ja nie wiem... Mnie się podoba — Ja mam żonę i dzieci. Kiedyś tu — Pragnąc mieć spokój W Mickiewiczowskim tym roku ¦ Kupiłem Pana Tadeusza I czytam... Ciurkiem. Jak leci. Ja wiem: nikt mnie nie zmusza, Lecz ja mam żonę i dzieci. Persoinalniczka w biurze Od roku już na mnie leci... Miłość! Co robić? Służę... Żona i dzieci! PocałunM... Słowiki śpiewają. Księżyc na niebie świeci. Jak ona mnie — no to ja ją! Trudno — Mam żonę i dzieci. 54 55 A potem dansing... Nie jazz — Oberki w prawo i w lewo! Jak samba — to maksimum raz, I to tylko w związku z Genewą. Bo mnie — Choćbym słuchał bez końca — Zachodni rytm nie podnieci. Ja lubię zachód... Lecz słońca! Żona i dzieci... Myślałem, że będziecie się śmiali, A wy się już nie śmiejecie. Rozumiem... Wy tutaj na sali Też macie żony i dzieci. 1955 r. DOMEK JEDNORODZINNY Każdy ma swe ideały... I ja mam — skromny i mały: Jednorodzinny domek. Jednorodzinny potomek. Żona... Też być powinna. Nieduża. Jednorodzinna. Ogródek. Bez. Konwalijka... Skromniutko, proszę ja was... I pięciorodzinna pensyjka. Dla jednej Rodzinki W sam raz. Sam domek dziś — moi złoci - Taniocha! Może być bowiem: Z żużlu. Z odpadków. Z trocin. I z tego, czego nie powiem... Z wikliny jeszcze oszczędniej.. Zabawa zaś znakomita: Jesienią domek ci więdnie — Wiosną domek zakwita... »>« 57 *** Tyle ¦— że boże krówki Trzymają się w prześcieradłach. Więc trzeba domku pilnować, Żeby go która nie zjadła... Lecz ja mam pomysł, co płynie Z mej poetyckiej natury: Czy mógłbym dom mej rodzinie Zbudować z... makulatury? Czemuż wiklina i łoza Słowo w tym względzie ubiegła? Nie gorsza poezja i proza, I zawsze Co cegła — to cegła! Mieszkałbym tam kulturalnie, Bobym zbudował — widzicie: Z Trybuny Ludu — bawialnię... Sypialnię — z Kobiety i Życia. Okap, co smętnie zwisa, Z Obywateli Brandysa... A z Putramenta fundament, Bo twarda sztuka Putrament! Z dachem już trudniej, niestety, Lecz też znalazłem — eureka! Dach — z byle jakiej gazety — Tam dziś już nic nie przecieka. Na dachu parę ozdóbek, Nadto szpikulec na czubek — Żeby się dumnie piął do góry Mój pałac makulatury! 2956 r. STOPA W GŁOWIE Czy to na Śląsku, Czy w Krakowie, W ogonku Czy w dziewiczym lesie — Bez przerwy mam Tę stopę 84 ~ Tylko jak? Którędy?... Tu — rozterka duchowa, bo głos — telewizyjny, a uroda — radiowa! Pommę, jak mnie kochała pewna Leokadia dotąd, póki znała mnie wyłącznie z radia. W telewizji nawet dowcip wydał jej się płaski. I skończyła się miłość przez te wynalazki!... Cóż... Przyznaję: telewizja ciekawsze mass-medium. Można oglądać zebrania — i członków prezydium! A 0*0 już drugi program... Otwierasz aparat i masz dwa razy tyle posiedzeń... I narad! A cóż to będzie za rozkosz, gdy nadejdzie pora oglądania zebrań w naturalnych kolorachi "Wprost wierzyć mi się nie chce, że to kiedyś zobaczę: i prelegent — jak żywy, i nawet — słuchacze! Tak, cenię telewizję, jej walor i rolę... Sarn jednakże w radiu występować wolę. Radiosłuchacz lepsze serce ma od telewidza: z postury się nie śmieje, twarzy nie wyszydza... 85 Radiosłuchacz się nigdy uwagą nie splami: I „Jak ona może śpiewać z takimi nogami?.1'] Nie powie radiosłuchacz z Mielca czy z Jaworzna: „Na tę gębę, proszę pani, to już patrzeć nie można!" Nie powie, bo nie widzi. Oto powód, który sprawia, że radiosłuchacz to Człowiek Kultury!... Niestety... Każdy przyzna, czy filozof, czy cieśla, że jedną rzecz telewizja znacznie mocniej podkreśla: tę jedność niezmąconą, równy krok, równy szereg całego społeczeństwa! Z wyjątkiem — tancerek. 86 DEPESZE Z ŻYCZENIAMI Bardzo to lubię — bardzo się cieszę, Kiedy dostaję świąteczne depesze. Takie depesze otwieram tkliwie, A otworzywszy — tkliwie się dziwię... Bo niby skądże i w sposób jaki Poczta tę pewność zdobywa i ma, Że MIARIAN ZALCUKI I MARCIN ZACLUKI, I MRRRRAIN ZUCLAKI — To ja? Podziw widnieje na mym obliczu... A kiedy czytam, czego mi życzą — Uśmiech zakwita jak kwiat! Pierwszy mi życzy: WSZY SKTEIGO DBRRREGO! Drugi mi życzy: WZSYSTKIEOG MALPSZEGO! A trzeci: WSZOLYCH ŚWIAT... Jestem wzruszony — uśmiecham się błogo. — Od kogóż te miłe czułości? Od kogo? ~ 87 ~ Czytam z kolei więc wszystkie podpisy: Pierwszy — COICIA! (Wiem: Ciocia z Nysy!) Drugi — AUTOXI! (Wiem: Antoś z Gniezna!) Trzeci — BRXTXRRBMMMXXXXU?... Ciekawe — nie znam... Więc nieznajome-ż nawet persony Uprzejme słowa z oddali mli ślą!... Jestem doprawdy do głębi wzruszony I radość — d duma rozpiera pierś mą! Takie uczucia zawdzięcza się poczcie, Dlatego jestem z serca jej rad I — proszę — nigdy na pocztę nie psioczcie! Lepiej jej życzcie: WSZOLYCH ŚWIAT! MÓJ POSTĘP TECHNICZNY Jako że w sprawach błahych języka nie strzępię, pragnąłbym coś powiedzieć o technicznym postępie. Postęp kolejnictwa — zwłaszcza mnie zachwyca na trasie Kraków—Krynica... Podobno pradziadkowie naszych zacnych rodzin pożerali itę przestrzeń w ciągu sześciu godzin... Dziś — my wciąż tak samo. Oto nasza dziedziczna rewolucja naukowo-techniczna! W krwi ją rnamy po prostu. Myśmy z mlekiem matki wyssali tę pazerność na techniczne zagadki. Nas już nic nie zaskoczy — nawet neon z dala: ~ 89 ~> AUTOSERYICE SPECJALNOŚĆ „CHEVROLET — IMPALA" CIASNA 8 W BRAMIE PYTAĆ O KOWALA! Już nasi wynalazcy myślą o czymś takim jak samochód pędzony polskim jarzębiakiem! Pomyślcie, co byśmy zyskali: na skrzyżowaniach, gdzie największy ruch, zamiast trujących, groźnych spalin z rur wydechowych — swojski chuch... Zdrowy, przyjemny, towarzyski — jakbyś całował lube pyski! Słowem — tak się unowocześnia wszystko w naszym kraju, jak najstarsi ludzie tylko pamiętają! Ja sarn z biegiem tych latek, co mi lecą i lecą, to się unowocześniam, to starzeję co nieco, aż stanę się kiedyś ultranowoczesnym staruszkiem: cały na tranzystorach, z komputerem pod łóżkiem. Już dziś w sprawach miłości — '¦'. raju mój, się dowiedz — •i"woczesny jestem niczym odrzutowiec: ¦sercu jedna jedyna ślubnej premiery, ., yMskazując na głową) TU-104! A gdy już kocham, to mi furda, czy wygram, czy przegram... Nowocześnie rzecz stawiam — wysyłam telegram: POKOCHAŁEM PANIĄ MIŁOŚCIĄ SZALONĄ — MARIAN ZAŁUCKI Z ŻONĄ. ~ 91 CZŁOWIEK, KTÓRY CHCIAŁ MIEĆ SAMOCHÓD Już ludzie nie chcą mówić ze mną ¦ Unika mnie już nawet cięć, Bo jedną pasję mam. / Daremną: Samochód chciałbym mieć... Jeździć po Kruczej, Mokotowie, A nawet i po MDM-ie, Choć tam wyrodni synowie Kopią bez przerwy matkę-ziemię! Lecz cóż... Lecz mi nie spadnie z nieba Simca, Syrenia ni Mercedes. Ja sobie marzę —¦ A tu trzeba Z żywymi naprzód iść... Per pedes! Człowiek w marzeniach Biegi zmienia, Naciska sprzęgło, Włącza gaz... A nigdzie nie ma zrozumienia — Jakaś drętwota, proszę was! 92 Więc chodząc sobie przez mój Kraków, Przestrzegam choć drogowych znaków! Gdy jest tablica na mej drodze, Że nie ma wjazdu — To nie wchodzę! Zakaz postoju — to nie stanę. Nawet na gazie! Zakazane. Gdy strzałka w prawo — To ja w prawo, Jakbym był Fiatem lub Warszawą! Pieszo co prawda... No to pieszo, A przecież takie rzeczy cieszą! Tylko mnie peszy odrobinę Napis w czerwono-białym kole: „30 kilometrów na godzinę"! Raz spróbowałem. Nie wydolę! Podchodzę więc do milicjanta, Żeby zapłacić za to mandat... Namawiam. Proszę... Nie chciał wziąć. Obejrzał tylko z tyłu, z przodu... Tak mnie traktować — Bądź co bądź Za to, że nie mam samochodu?! To przecież mnie bolało... Toć — Jęczała wtedy moja dusza. Żeby zapisał numer choć! Nie mówię •—¦ auta. Kapelusza! 93 Lecz gdym miał odejść już — To rzeki, Spod opuszczonych patrząc powiek: — Nacisnąć sprzęgło! Włączyć bieg!... A jednak _ widzicie — człowiek! O PRZEDŁUŻANIU ROZKOSZY Gdy dzień masz jakiś zezowaty, to się pocieszaj tym i pieść, że już ci wolno wpłacać raty na Fiata 126. Pomyśl: na szosach własny ślad ¦ wreszcie marzenie twe się ziści... Wprawdzie za sześć czy siedem lat — lecz ileż innych stąd korzyści: i procent płynie wartką strugą, i ten moralny też masz dochód, że nigdzie w świecie nikt tak długo nie cieszy się na samochód! 95 ~ POCHWAŁA STRIP-TBASL'U Wszyscy mmie pytają, czemu twarz mam beksy i czemu na oko już ze mnie niedojda... Kompleksy, proszę państwa! Tak, klasyczne 'kompleksy prosto od pana Freuda. Wciąż mnie onieśmielają panie i dziewczęta. Mnie nawet szafa —• jak się śni, to zamknięta! Istotnie — młodość mnie nie rozpieściła: bez punktów za pochodzenie, bez książęcych pałek, na ten świat przyszedłem sam o własnych siłach w szary bezmięsny poniedziałek. Wychowywany zgoła staroświecko jedno tylko słyszałem ciągle jako dziecko: — Rączki z daleka, oczka z daleka, myśli z daleka od miejsca,^ gdzie się człowiek różni od człowieka! Zawsze w niewiedzy... Zawsze żyłem w ciemno. Do późnej starości ukrywano przede mną, ile Polakowi dać może radości prawdziwa Polka z krwi i przy kości! Człowiek niewinny chodził i bez mała nie wierzył w pewne części dała. Ale (teraz z tym koniec! Ufniej w przyszłość się wlokę. Jak wiemy bowiem z gazet — znaczy się ex scriptis — z opóźnieniem zaledwie o jedną epokę będziemy mieli wreszcie w Polsce strip-tease! Niech pokolenie nasze młode ma to, co od dawna mają Wiednie i Rzymy. Nie będzie Zachód pluł nam więcej w brodę! Sami to sobie zrobimy. Będą miały swój strip-tease i Mława, i Pruszków, i Końskowola, i Pacanów... Odrobi się zaniedbania — uświadomi staruszków i dojrzewających starszych panów. Jak już brać z Zachodu — to to, oo najlepsze! A strip-tease gospodarczo wzmocni nas i wesprze: turystyka podskoczy — świat nam złoży wizytę, żeby ujrzeć te skarby ledwie co odkryte. A gdy zniknie kurtyna, która zasłaniała najtajniejsze sekrety kobiecego ciała — nikt faktu już nie zdoła ukryć ni zaciemnić, że dziś w Polsce przed Narodem nie ma żadnych tajemnic! 100 101 11 L WSZYSTKOWIEDŹMY Są ludzie i ludzie — rzecz ogólnie znana, ale jest, proszę państwa, jeszcze trzecia odmiana: wielbicielki artystów... Im nic nie udaremni zgłębiania cudzych prywatnych tajemnic... Panie — wiedzące wszystko! W skrócie: wszystko wiedźmy. Nie ma ich pośród państwa? Nie ma?... No, to jedźmy! Byłem raz na koncercie — jako zwykły widz. Siedziałem koło pani, która w Grójcu mieszka. O swoich koleżankach nie wiedziałem nic — dziś już wiem o nich wszystko! Także — o koleżkach. ~ 102 ~ Pani była rozmowna, życzliwa i szczera: — Spójrz pan na tę śpiewaczkę! Jak tę buzię otwiera... Ona wcale nie śpiewa, ona ucho ma z drzewa. Za nią stoi taki stary, gruby Plejbek... I on śpiewa! Prywatnie z tym Plejbekiem także się spotyka. Tak — w żyłach krew nie woda... Wiem od hydraulika. Ładna?... To co, że ładna? Nie zazdroszczę dziewczynie. Dla mnie, proiszę pana, bogi były łaskawsze... Uroda! Cóż — uroda? Uroda przeminie! A brzydota zostanie na zawsze! Czy ją łączy coś z pianistą? Tak panu mówiono? Ależ iskąd — nic nie łączy: już jest jego żoną. Więc go zdradza oczywiście. On ją też — i owszem. On co prawda rzadziej, ale za to z „Mazowszem"! tamta — widzisz pan! Uczciwa, bez zmazy... Sztuce się oddała! porządna! 103 ~ I to tylko dwa razy. Swoje dziecko wychowuje pośród samych dziewczynek... Taka skromna, proszę pana: nie poznała, że synek. Tylko chora, biedactwo, na wątrobę i nerki — w telewizji już jej nie dają, nigdy, nawet w Kobrze... Musieli wciąż przepraszać przez nią. Za usterki. Na łączach coś z nią niedobrze. Nie pomaga, kiedy nawet kontrast się wyostrzy: taka blada, że ją widać tylko do Bydgoszczy! Za to ta — spójrz pan — buzia różowa i gładka. Operacja plastyczna, proszę pana! Z pośladka. Tam ma teraz te zmarszczki, które miała na twarzy. I nie może się — biedactwo! — pokazać na plaży. Oj, nie ma w moim sercu zazdrości ni zawiści — mają swoje dramaty, proszę pana, artyści! ~ 104 ~ I 0 Załuckim pan słyszał? Tragedia ponura... Żal mi go, choć to kawał hulaki i lenia. Wszystko mu, proszę pana, wycięła cenzura — 1 to bez żadnego znieczulenia! Dziś po parkach grasuje odmieniony paskudnie jako Wampir Pragi-Południe. W ręku kopia, proszę pana, w zębach oryginał, twarz cała posiekana! Zawsze się zacinał... Widzicie, drodzy państwo: nam nie wznoszą pominików, bo czymże jesteśmy? Rozrywką dla mas. Krajową — nie znamy wszak obcych języków... Obce języki znają za to nas. 105 HAREM Mężczyźni, drzyjcie! Człowiek tyra, lecz wreszcie wyszła mi satyra i to najbardziej demaskatorska od Odry — do Magnitogorska. O was, panowie! Prawda o chłopie, czyli co robi Polak na urlopie: Idziesz niewinnie sobie ścieżką polną — a marzysz o tym, 0 czym ci nie wolno! Myśli się kłębią, a wszystkie wzbronione przez Kościół, Demokrację 1 Żonę... Na przykład o szejku z dalekich stron, który lat późnych ponoć dożył, chociaż miał kilkadziesiąt żon i jeszcze •— biedny! — cudzołożył... 106 Potem gdzieś siadasz, żeby dokładnie sobie rozważyć, jak to nieładnie — wreszcie zaczynasz skromnie i z umiarem myśleć, co by było, gdybyś sam miał harem: kilka Mulatek, kilka Arabek, kilka znajomych warszawskich babek, trzy nałożnice, cztery hurysy, boś sentymentalny, choć łysy..." Na koniec marzysz w uniesieniu niemym, że zdradzasz swój harem z cudzym haremem — nie bacząc na wyrzut z ust kilkudziesięciu: — Wstyd, zięciu! — Wstyd, zięciu! — Wstyd, zięciu!... Nie twierdzę, że chciałbyś nikczemnie żyć tylko poróhstwem i rują... Skąd!... O demokratycznym marzysz haremie. I owszem — niech żony pracują! Oto dziejowych przemian plon i myśl w zasadzie zdrowa: wśród tylu pracujących żon zawsze się jeden mąż uchowa... Może nie, panowie? Może w was nie drzemie 107 to podłe marzenie 0 własnym haremie? Mnie nie zbujacie: marzyłem sam! Dziś już nie marzę. Dziś już mam! Koniec z monogamiczną nudą — spełniło się moje pragnienie: Mam brunetkę, blondynkę, mam siwą, mam rudą 1 mam pośrednie odcienie... Tu skubnę, tam skubnę, tam skubnę a wszystkie legalrio i ślubne!... Widzę, że pani jest zgorszona, a w panu dzika zazdrość wzbiera?... Spokój! To tylko moja żona coraz to inna wraca od fryzjera! Za każdym razem inną tulę głowę... I znam już kobiety... Ech, wszystkie jednakowe! BABKA NA ORBICIE Kobieta w kosmosie!... Wieść hiobowa: już się człowiek nigdzie przed nimi nie schowa. Nigdzie spokojnego kąta nie wyłowisz: ani Saturn dziś pewny, ani Mars, ani Jowisz. Na jakiej planecie noga twoja stanie, wszędzie znów ci grozi to — ziemskie przyciąganie. O męska czystości, śniona przez nas skrycie! O marzenia o cnocie, żegnajcie nam!... Czołem! Odkąd się zjawiła babka na orbicie, nawet już tam — w niebie — trudno być aniołem. Mnie — co prawda — nie martwi to aż tak dalece, jak siebie znam — to nie polecę... Ale ta męska zawiść cierpi dziś katusze, 108 109 n że ich triumf, ich Dzień Pobied wciąż przeżywać muszę. Spójrzcie, jaŁa każda dumna i wyniosła: nosi tę spódnicę, jakby sztandar niosła, i pogardliwym mierzy wzrokiem, gdy nie podjeżdżasz po nią „Wostokiem".| Tak, panowie, to pewne jak dwa a dwa cztery: kres męskiego prymatu i koniec kariery — już w kosmosie jak w domu! Exemplum — Walery: Najpierw to nim piano przez długie godzimy, a potem to już leciał - w cieniu Walentyny... ¦ Odbiorą nam ten wszechświat, wezmą — nie poradzę. Któraż z nich nie poleci, żeby stracić na wadze?! Przemeblują nam niebo na modłę kobiecą: tu gwiazdka, tam koimetka, tutaj chmurki nieco... Poczekam. Na tę pierwszą — która spadnie z Księżyca. Jeśli o mnie chodzi — nie szkodzi. Niech lecą! I tak żadna dotąd mną się nie zachwyca. 110 MÓJ DZIEŃ KOBIET Dzień Kobiet idzie... Czas już przeto (jako że sprawę się docenia) raz zastanowić się nad kobietą. Po męsku: bez zastanowienia! Bo kobieta — to problem. Lecz gdym do problemu chciał podejść raz bez uprzedzeń, wtedy •— nie wiem czemu — problem zmierzył mnie wzrokiem niechętnie i srogo i tyle wiem o problemie, że miał koński ogon. I jak tu znaleźć spokój, gdy po Polsce hasa tych problemów — problemów wokół cała masa... Tę obojętnie mijasz obok, do tamtej aż ci oko lśni. Kobiety różnią się między sobą i to przerważnie pod względem płci. Ale nie tylko. Kto całość ogarnie, ujrzy różnolitość, wybór jak w Ciastkarni: są babki miękkie, są babki twarde, są babki z kremem (Elisabeth Arden), są babki wierne (na kruchym spodzie!), są babki starsze (za to na miodzie), babki łagodne (ożyli bez pianki), są Katarzynki i są Stefanki, są bezy (bez mężów) oraz małżonki, czyli — domowe Napoleonki. Wybaczcie mi tę alegorię, nie idzie o słodycz ani o kalorie, ale o ten wachlarz, czyli o to zwłaszcza, że Dzień Kobiet niestety zbyt sprawę upraszcza... Bo jak równocześnie dzielić nam sentyment na tak szeroki asortyment? I jak nie wzdragać się na myśl o wspólnym święcie żon i eiź?! Porządny człowiek nawet nie śmie pomyśleć o nich równocześnie — bez konsekwencji. Z tej przyczyny, gdy idzie o mnie, to od dziś Dzień Kobiet dzielę na godziny: Godzina Żon, 112 8 — Przepraszam.. 113 Godzina Ciź, Godzina Panien, Godzina Wdów, Godzina Takich, że Brak Mi Słów, Godzina Matron, a dla Matek Godzina plus rodzinny dodatek, Godzina Działaczek, Godzina Sąsiadek — i Pół Godziny Na Wszelki Wypadek. ANTYMAKI W sposób podstępny i zdradziecki nowy ku nam z Zachodu nadciągnął kataklizm. Oto groźny przełom w kwestii damskiej kiecki: musimy „mini" przerobić na ,,maxi". Odwieczną polską troską znów czoła się chmurzą, jak by tutaj mało przerobić na dużo? Albowiem w myśl najnowszych mód sięgać ma tył, jak również przód, do samej ziemi, skąd nasz ród! Muszę stwierdzić rad nierad że to moda paskudna. Suknia — jak referat: i długa, i nudna. I nieestetyczne te wszystkie dłużyzny, i jakieś takie ciężkie... Zwłaszcza dla mężczyzny! ~ 115 ~ Już dziś co wrażliwsze trapią jsię jednostki: jak sdę kochać po uszy w zasłoniętej po kostki? Kobieta znów zagadką... Na to się zanosi, że nawet nie będzie widać, jak isię stopa podnosi. Dlaczegoż mamy sprawiać naszym córkom i żonom suknie w swej długości zbyt pełne przesady, jakie nosił Kopernik?... Kanonik! Astronom! On mógł sobie pozwolić: On miał dwie posady. A nas do ruiny doprowadzi pomału ten :maxizim — bez kapitału. A już się mini przyjęło w patriotycznej opinii: już Poniatowski na pomniku konno jeździł w mini. Już nawet w partiach rzecz się podobała — zwłaszcza w tych dolnych partiach ciała. Ubierałeś dziewczynę w króciutkie nylony — i niedrogo, i jeszcze starczyło dla żony! Uniesiony gniewem do kobiet więc krzyczę: ~ 116 ~ Czemuż odbieracie nam wszystkie zdobycze?! A gniew mój słuszny ¦— każdy mi to przyzna. Więc mnie nawet, dziewczyno, w maxi nie napastuj! Ja od dzisiaj strajkuję. Tak, jako mężczyzna! I zobaczycie -— ten zastój. I nie dla osobistej jakiejś satysfakcji, ale z wyższych pobudek jestem przeciw maxi: zbyt wiele wielkich zadań stoi dziś przed narodem, by tracić czas na domysły, co tam jest pod spodem. 117 ~ HURAGAN „DZIUNIA" Nie wiem — i szczerze się tu przyznam ¦ ciekawość dręczy mnie szalona, czemu najgorszym — proszę pań —- kataklizmom daje się wdzięczne kobiece imiona... Naukowo się daje! Nikt więc nie zaprzeczy, że coś tam, proszę pań, być musi na rzeczy. Jakieś jest tej sprawy sedno czy margines — że huragan ¦—¦ to „Flora", „Cecylia" lub „Inez" — że jak już powietrzna trąba czy fanfara, to Irena na ten przykład albo też Barbara! Widocznie — proszę pań — de facto i — proszę pań — de iure tajfun płeć ma kobiecą! Albo chociaż naturę... Zresztą — co tu mówić: znam się z pewnym panem zwyczajny Polak. Z Torunia. Ożenił się, proszę pań, iz huraganem! „Dziunia". Dziewczyna młodziutka — owszem — prima sorta... Osiemnaście! w skali Beauforta. Toteż zwracam się do szefów meteorologii - w imię sprawiedliwości: Może by tak mogli jakiś ciepły, promienny, wiosenny poranek męskim nazwać imieniem?... Proponuję: Marianek. atujmy małżeństwo RATUJMY MAŁŻEŃSTWO Państwo pozwolą — Marian Załucki. Stworzenie. Kręgowiec. Gatunek ludzki. Rodzina ssaków... Choć nie pojmę nijak, czy człowiek to ssak?... Czy pijak? ., Ja właśnie w sprawie mego gatunku przyszedłem zawołać: , Ratunku! Gatunek w tak zwanym impasie! Kryzys małżeństwa! — grzmią w prasie., Alarmują najwięksi uczeni, że kto może, to już się nie żeni; * Na Zachodzie bobiety wśród panik' obserwują płci męskiej absolutny zanik! ' Pragnę zwrócić uwagę opinii, "%1 że to może przejść do mas. Jak — „mini". I co przeciw temu się czyni?! 123 A tę groźbę już czytam na waszych obliczach: Małżeństwo w Gruzach! I — Fedor o wieżach! Instytucja .małżeńska w impas wpada groźny.., Instytucja... Maleńka: Szefowa i Woźny. Lecz jej sens polityczny pojmie Naród Wszystek, bowiem wie, co marksistów różni od marksistek! Mobilizujmy więc płeć męską i żeńską, by tę instytucję odrodzić małżeńską! Niech odrodzić małżeństwo dopomoże Władza — i niech sama — gdzie może — odradza! Niechaj każdy od Odry do Bugu i Wieprza nie tylko swe własne małżeństwo ulepsza, lecz jeszcze w terenie — może gdzieś w Piasecznie — też popracuje trochę... Społecznie! Czyż to takie trudne wsiąść w tramwaj, w sszesnastkę, i komuś małżeństwo poprawić? Na „gwiazdkę"... Pomyślcie, jak wiele plusów ma rodzina: masz siebie plus żonę, plus córkę, plus syna... 124 ~ Kto tylko doznał tych rodzinnych przeżyć i tych małżeńskich wrażeń też — po prostu nie może w swe szczęście uwierzyć! Nie może — i rób, co chcesz! Małżeństwo bowiem — jest to urządzenie najlepsze od wielu stuleci! Wierzcie mi — niejeden sam by się ożenił! Tylko ma żonę. I dzieci. O gdybyż tak można, proszę Magistratu, tu pół etatu, tam pół etatu?... Na próżno mnie jednak myśl ta oszałamia... Monogamia ¦— niestety! Co to — monogamia?... Kto raz za żonę pojął dziewczę hoże — później już tego pojąć nie może! 125 POLAK MUSI Jak sięgnąć pamięcią w nasze dzieje stare, raz ofiara na biednych — raz biedni na ofiarę. Słowem taka nasza już historiozofia, że ciągle nas życie przymusza do ofiar i znikąd dyspensy ni litości trochę... Ot, weźmy alkohol. Po prostu czyściochę: Anglika to dławi, Francuza to dusi, : a Polak — musi. :. Nawet gdy i jego mierzi to i skręca, to się dla swoich rodaków poświęca, bo tak nań popatrzą inni Polonusi, że Polak — musi. Powiedzmy — z dziewczyną... Pokoik maleńki. W pokoju dziewczyna rozsnuwa swe wdzięki... Anglicy na te rzeczy, nieczuli i głusi, a Polak — musi! A Polak musi, bo — bądźmy ściśli — co sobie Polka o nim pomyśli? Więc choć go nie bierze uroda ni wiek, przeciwnie — diabli go biorą, honoru Polaka Polak będzie strzegł. I musi. Jak pod Cecorą! Potem narzuca mu się obowiązki, . czyli się znowu przymusza niemile, żeby w małżeńskie Polak wstąpił związki. I Polak — musi. I wstąpi. Choć — na chwalę! Na krótko... Bo jakżeż: spokojnie tu usdedź, gdy musisz musieć i musieć, i musieć!... Stąd zawsze, gdy przymus zaczynał ogromnieć, to Polak — nie musiał... Ha, musiał zapomnieć... 126 127 MÓJ INTERES MATRYMONIALNY Nie można tak ciągle — rok po roku — żyć tylko Sztuką i Chałturą, więc założyłem sobie na boku MATRYMONIALNE BIURO. Nie myślcie wszakże, przyjaciele, żem egoista czy soibek. Miałem na oku szlachetne cele: Raz — dochód. Dwa — zarobek. Po trzecie — wierzę (choć może się łudzę) w to szczęście małżeńskie!... Cudze. A tu wiosna za wiosną, a tu maj za majem, gdy przechodzą obok (nie znając się wzajem) skromni kawalerowie i panny niektóre, co mogliby przecież sobie zajść za skórę! ~ 128 ~ — Przepraszam... Któż im to ułatwi? Któż złączy ich dłonie i zgra te fujary w małżeńską harmonię?! Ja. Moje biuro — oczywista. Matrymonialne. CICHA PRZYSTAŃ. Nie byle jakie: Rozmach! Neony! Na dachu neon: dzis Świeże żony; I tak jak iw prizedwojetnnej erze ma całą ścianę: MĄŻ SAM PIERZE! A w środku stoiska... szyldy wszerz i 'wzdłuż: BLONDYNKI BRUNETKI RUDE LILA-RÓŻ MĘŻOWIE DRODZY MĘŻOWIE TANI MĘŻOWIE ZDALNIE KIEROWANI MĘŻOWIE Z IMPORTU (za dolary i ruble) i MĘŻOWIE Z PRZECENY (czyli same buble, urzędnicy i inni faceci, bez wybierania — jak leci!) Ekspedientki. Kasa. I napis na kasie: ~ 129 ~ po Ślubie reklamacji już nie uwzględnia się! I głośnik. I płyta, która zwykła mawiać: „Przed ślubem trzeba się długo -długo zastanawiać!" Mimo ito interesy były kokosowe. konkurencja pobita na głowę, a myśmy .musieli co cnocy, co niedzieli robić rodziny nadliczbowe!... Aż nagle przez pewnego typa: Komisja. Kontrola. I wsypa... Poszło stąd, że ©pchnęliśmy pewnego poetę handlarce, ,00 z nim poszła prosto na Tandetę, gdzie — jak prasa z hałasem obwieszcza — dobiła 100% do wieszcza, reklamując go jako ostatni krzyk mody: „Egzystencjalista bez brody". I zarobiła ma nim! 100% na czysto, chociaż był ziwykłym socrealistą! ~ 130 ~ Był — no to był... Nie my winni przecie. Lecz tu zaraz kontrola, a kontrola — to wiecie: żebyś był nawet świętą Adelajdą — to ci zawsze coś znajdą! ' Ekspedientka Ewa... Wyjątkowa siła — skarb w interesie po prostu! Ale rozliczyć się nie potrafiła z trzech rudych średniego wzrostu,. Wołałem: — Jak ito, pani Ewo? Opędzloiwała na lewo. Nadto znaleźli u niej pod ladą postać wykwintną, lecz bladą i wychudzoną do szczętu... Był to — jak stwierdził wy|wiad prędki — odłożony dla stałej klientki dyrektor departamentu. Próżno wołaliśmy z emfazą, że 'bezpartyjny! Że ze skazą! Zlikwidowali nas od razu. Lecz zniósłbym wszystko, gdyby nie fakt, który zdarzył się w przeddzień tej awantury: ~ 131 ~ Brunetów zabrakło w magazynie — więc ekspedientka Ewa wnet wpisała mnie do ksiąg pod ,,Z" i upłynniła pewnej hrabinie, byle interes szedł! Dziś cóż mi zostało po biurze? Ruina. Nieprzyjemności. Ślubna hrabina. I zepsuta płyta, która zwykła mawiać. „Przed ślubem trzeba się długo zastanawiać... ...nawiać... ...nawiać..." ~ 132 ROZWÓD PO POLSKU Już jestem iwolny! Siódmą dobę. Rozwód się lodbył ;bez kłótni, bez draki. Różnica poglądów. Na moją osobę. Powód — to ja. Jako taki. Owaki! Koniec niewoli dla ducha i ciała. Więc nie — nie na zawsze człowiek się zaprzedał! Sąd dał mi rozwód. Żona ind dała. A Urząd Mieszkaniowy nie dał. Można mieć w Polsce własne zdanie, lecz trudno o mieszkanie na nie... Ale wszystko o'kay <— znaczy — koniom lżej. Bo choć dalej razem, za to w innej roli: Obcy mężczyzna. Obca kobieta. — Pani pozwoli! — Pan pozwoli... — Od dzisiaj śpimy na waleta! Nic nas nie łączy — wszystko dzieli z wyjątkiem wspólnej pościeli... 133 A więc maleńka dyskusja co do kwestii: — Czyj jasiek? Czyja poduszka? i już oddycham pełną swobodą na mej niezawisłej połowie łóżka. Rano ocieram słodki sen z powiek: zbudził się ininy — wolny człowiek! Wynika wprawdzie polemika, która jest czyja połowa ręcznika — ale wytworna... Me psioczę, nie wrzeszczę. Niech sobie nie myśli, że kocham ją jeszcze! Tak oto tempom mutantur... i Ja teraz do niej jak do damy: żadnych pogróżek, żadnych awantur. No, .trudno, już się nie kochamy... Przeciiwnie: sprzątnę, zniosę śmiecie... Jak tu nie pomóc obcej kobiecie?! Czasem z kwiaciarni jakieś zielsko. A widząc minę jej zdziwioną, uśmiecham się... Uwodzicielsko! Niech wie, psiakrew, że nie jest żoną! I tak mi fajno, aż zacieram ręce... Nikt ml nie gdera, nie poucza. Tam niezależna kobieta w łazience, tu ja — niepodległy przy dziurce od klucza! (Nie bez powodu, nie bez chrapki: zawsze lutoiłern obce babki!) Wytężani nieco wzrok, bo krótki... Ładne, cholera, te rozwódki! Ponętna kibić — i ramiona... Od razu widać, że nie żona! A ona także teraz bywa i jakaś milsza, i troskliwa. Raz nawet, widząc me amory, spytała mnie: — Czyś ty nie chory? I tylko z żalem wspominamy, simażąc we dwoje karmenadle, lata stracone już na amen w strasznym małżeńskim naszym stadle: nic — tylko żarliśmy się co dzień, wieczne pretensje i problemy... A dziś? Inaczej!... Miło, w zgodzie... Może się nawet pobierzemy? 134 ~ 135 WSZYSTKO O MĘŻCZYŹNIE Moja żona to mądra niewiasta! Moja córka, proszę państwa, dorasta — moja żona więc z głębi fotela nieraz rad mojej córce udziela: — Nie szukaj, córeczko, mołojea! Nie trzeba — popatrz na ojca: nikt się na oko nie wyzna, a jednak mężczyzna. Mężczyźnie nie trzeba urody. Mężczyizfna nie musi być młody. Mężczyzna slię nie ma podobać nikomu — mężczyzna potrzebny jest w domu! Z mądrością to 'także przesądy — intelekt to — dziecko — nie wszystko. Mężczyzna nie musi być mądry — wystarczy, jak ma stanowisko! Mieć żyfóie wewnętrzne bogate? A po co mu? Popatrz na tatę! Mężczyznę nam z nieba zesłali, córeczko, nie po próżnicy: 136 mężczyzna i w sercu płomień rozpali, i węgla przyniesie z piwnicy! Czasami zaprosi do tańca, podskoczy w rytmie klawiszy — i wtedy mężczyzna ma w sobie coś z samca: tak dyszy, córeczko, tak dyszy! Choć czasem, gdy mówić już szczerze, nachodzą go myśli niezdrowe i wtedy w mężczyźnie wręcz budzi się zwierzę! Ale domowe, córeczko, domowe! Nie szukaj, córeczko, mołojoa! Nie trzeba — popatrz na ojca... Wtedy posłuszna swej mamie córeczka Spojrzała nia mnie z tkliwością i czcią nienaganną, i z płacizem: — Ja chcę być panną! ~ 137 ~ TYLKO DLA DOROSŁYCH Groźny pomruk od północy, od zachodu ziemia dudni... Rewolucja! Seksualna... Ooo, paskudni! A my tu siedzimy jak za piecem u Bozj , i nawet nie wiemy, co nam grozi. A łu już się roją i Warszawa, i Kraków od tak zwanych duńskich kozaków! I już w najlepszych ponoć towarzystwach przyciszane szepty, przyśpieszone tętna... — Czcigodna pani też rewolucjonistka? — O, tak!... Namiętna! A on? A jego twiarz szalona, coś z R'obespierre'a, coś z Mansona, groźnie napięty każdy muskuł — od razu widać: wywrotowiec! W łóżku. i'y... Już kroczą . >.¦ cienie wokół — ¦¦.: ' dowani w marszu, poskromieni -w kroku... : oni wyjdą nocą obuci w bambosze, swoimi hasłami ;m podkreślić szarość: . ^DAMY SPRAWIEDLIWEGO PODZIAŁU )ZKOSZY! i ;łne zaspokojenie erotyczne na PAROSĆ! : :YSTA MIŁOSC TO ABSURD! NTOTA TO PRZEŻYTEK! KONIEC Z TYRANIĄ CIOTEK I RZYZWOITEK! KAŻDA WIERNA ŻONA HONOR KRAJU PLAMI! POD SĄD! ROZSTRZELAĆ! GLOBULKAMI! DULCE ET DECORUM EST LEGERE „FORUM"! WOLNOŚCI NIECH ZAŚWITA RANEK JUŻ W NAJBLIŻSZY WTOREK ALBO PONIEDZIAŁEK: KAŻDEMU WEDŁUG JEGO ZACHCIANEK! OD KAŻDEGO WEDŁUG JEGO PRZECHWAŁEK! I wybije godzina — 1-38 139 i nadejdzie czas, ; by załatwić słuszne pożądania mas. Ruszy tłum... Na apteki albo na ich filie, Różowe pastylka na ulice wytoczy, krzycząc: — Hura! Zwycięsltwo! f — Zdobycie Pastylii! — Już płód nam nie zaglądnie w oczy3!* Potem legną upojeni tą zwycięską szarżą na łożach, by rozkoszy kielich wypić do dna... A nazajutrz? Kombatantki tylko się poskarżą: — No, cóż... Rewolucja jak to u nas: łagodna... Lecz na rzeczy pamiątkę gdzieś tam ktoś umieści tablicę z napisem przejmującej treści: *> PRZECZYTAJ I WESTCHNIJ, NIEWIASTO! TU LEŻY BOHATERSKI KANONIER GARSONIER REWOLUCJI SEKSUALNEJ PODPORA I PIONIER NIE BUDZIĆ PRZED JEDENASTĄ! OT ŻYCIE! W chłopięcym już to stwierdzisz wieku, że świat wciąż robi ci na przekór. Na drodze żyoia już od razu nic — tylko znaki zakazu: Nie wolno piłką rzucać w okno. Me wolno w majtki, bo ci zmokną. Nie wolno ciastek kraść mamusi. Nie wolno patrzeć na Jędrusik. Nie wolno chodizić ci, boś dziecko, na tę filmową twórczość szwedzką. Nie wolno kłamać w życia wiośnie. Nie wolno kląć — aż eię dorośnie! Nie wolno palić ani pić — bo wciąż ci mówią: Wstydź się, wstydź! Aż gdy w wiek męski zdołasz zmienić tę młodość szkolną i mozolną — wolno tei będzie się ożenić... I znów ci nic nie będzie wolno! 140 141 ~ OFIARA FACHOWOŚCI Poznałem skromną referentkę... Sam jestem także referentem — Więc poprosiłem ją o rękę, Tę... poplamioną atramentem... Zgodziła się — i odtąd prędko Marzenie się zmieniało w czyn: Ślub referenta z referentką, Potem córeczka, Potem córeczka, Potem córeczka, Potem syn... Jak komuś leci — to juiż leci! Żonka cieszyła się szalenie... — Ty — mówi — będziesz niańczył dzieci, Bo teraz równouprawnienie! I co mam robić — skoro żona Na trzy zebrania dziennie mknie? Trudno — już równouprawniona! Tylko j a jeszcze, Tylko j a jeszcze, Tylko j a jeszcze, Ciągle nie. 142 I Bo gdzie tu — pytam — demokracja? Ona naradę ma prezesek — Pieluszki za to muszę prać ja! Mnie się na ręku drze osesek! Ja muszę leczyć mu pokrzywkę, Ja muszę robić lewatywkę! A przyjdzie takie „święto matki", To wiecie komu — To wiecie komu — To wiecie komu Dają kwiatki?! Ja spędzam życie jako niania, A żona gania na zebrania... Bo raz jest główną prelegentką — A raz jest... imężem zaufania! Wtedy mi gniew źrenice zwęża, Bo — czym ja jestem? Mężem, męża? — Przepraszam! — wołam wielkim głosem Dwóch mężów w ddmu? Dwóch mężów w domu? Dwóch mężów w domu Ja nie zniosę! Lecz gdym już walczyć jął z ferworem, Żeby e tym skończyć, bo mi źle z tym — Żona została*, dyrektorem! W tym samyim biurze, gdzie ja jestem. Mnie tego dyrektorstwa żony Wciąż gratulują — z każdej strony, Jakby to było czymś niezwykłym! A ja do tego — A ja do tego — A ja do tego Już przywykłem... ~ 143 ~ Lecz teraz nigdy już z wieczora Chwili dla siebie .nie ukradnę: Ciągle przy dzieciach! Dyrektora. Jako małżonek... I podwładny. Bo człowiek musi — raić nie wskóra. Dyrektor — tu i tam figura! Też w domu pierwsze skrzypce gra — Potem córeczka, Potem córeczka, Potem córeczka, Syn I ja... Jak się poskarżyć? Kiedy? Komu? Przecież jej nigdy nie ima w domu! Ani jej w biurze szepnąć słowo, Bo w biurze ze mną — to służbowo! Psiakość! Nie mogę przecież więcej Rzucać swych gorizkich skarg na wiatr. — Prolszę! Formalnie! O audiencję! W sprawie wytchnienia! W sprawie zwolnienia Mnie od niańczemia Młodych kadr!!! Przyjęła mnie eiuit-oiut zdziwiona: — Pan jako mąż czy jako strona? We mnie bojowy duch zwycięża: — Ja?... Jako smutna strona męża! I wołam gromko: — Dyrektorze! To ostrzeżenie nie ostaitnie! Służbowo, pani wszystko może, Ale przepraszam — Ale przepraszam — Ale przepraszam — Nie prywatnie! Odrzekła na to mi uprzejmie Z uśmiechem wszakże dość zdradzieckim: __ Jutro referat pan obejmie Opieki nad Matką i Dzieckiem! _ Czemu? - skowyczę. - Za co? Powiedz! A ona: — Trudno! Pan - fachowiec! I stało się — cóż miałem rzec? Trudno do żłóbka Pchać byle bubka Czy żółtodzióbka, Gdy jest — spec! 10 — przepraszam. dzie nas nie ma PRZEPIS NA MASECZKĘ KOSMETYCZN \ Jeśli pani pragnie, by mąż kochał goręcej, proszę zmielić ćwierć kilo wątroby cielęcej, posiekaną cebulką przyprawić do woli, dodać nieco pieprzu, odrobinę soli — po ozym, zmywszy uprzednio z twarzy makijaż przyrządzoną maseczkę położyć na twarz. Trzymać ją tak godzinkę, aż cerę uzdrowi, wreszcie zdjąć ją, usmażyć i podać mężowi. Niezmiernie na urodzie zyska pani osoba: Polakowi, gdy syty, wszystko się podoba! 148 PODRÓŻE KSZTAŁCĄ Tak, podróże kształcą! Wszystko wiem — eureka! Po zwiedzeniu Europy i innych zagranic znam już tajemnicę pochodzenia człowieka: człowiek zwykle pochodzi z Łodzi lub z Pabianic... Coraz mnie ktoś zaczepia w bramie: — Niech pan mi powie, panie wieszcz, czemu w Ne(w Yorku w kościach mnie łamie, kiedy ma w Kutnie padać deszcz? A przez Chicago idę, jakbym szedł przez Kraków — tylu tu wszędzie rodaków. A każdy z kieliszkiem: — Pan pozwolisz — a wszystko, co golisz, to jest polish... Wiśniówka do kolacji, Czysta przy obiedzie... 149 Wprost sam z ust się wyrywa patriotyczny pean: — Och, jak ta wódka od nas jedzie! Aż — za ocean. Czuję sdę jak iw kraju, w polu, na majówce: nawet trawka zielona też polska! W żuibrówce. Czasem to nawet niyślę, chodząc tak po ulicach: to wszystko eaey-cacy, lecz gdzie tu zagranica? To po to mam ten paszport, żeby polskie racuszki jeść w knajpie Kowalskiego przy ulicy Kościuszki?! I pod pomnikiem żeby Pułaskiego po polsku popłakiwać ze szkolnym kolegą?!... A potem mmie spytają w Bielsku czy w Nasielsku: — Pan już pewnie świetnie mówi po angielsku? j — Siur — odpowiem. — Mógłbym. Paszport 'był i iwizy... Tylko tajmu nie było. Strasznie byłem byzy. Drajwowałem wciąż karą po hajwejach kłusem. Czasem w kofiszopie jakiś hot-dog z dżusem... Wszystko — kuik! Tylko z rzadka jakiś relaks w mintajmie i te drimsy męczące... Nocą przy munszajnie, żeby kogoś kisnąć! Znaczy się gerlfrenda. Była jedna. Dość lawli. Tylko miała hazbenda! Lecz gdy fejs jej ujrzałem (z mejkapu wyzuty), pomyślałem tragicznie: ;.,; Aha, taaaaakie bjuty! A po angielsku nie umiem. Za to każdy przyzna, że się wzbogaciła ta moja polszczyzna. ~ 150 ~ 151 POLAK W ITALII O zefirów italskich anielskie podmuchy.. O boski Leonardo! O freski! O ciuchy! I ty, polska męko spod włoskiego nieba: tu jeść się nie opłaca. Absolutnie! A trzeba... Usiadłem do wieczerzy tragiczny jak Byrtwi — każdy kęs staje w gardle koszulą non-iron, ortalionowe dławi palto, pieką sweterki z Ponte Rialto... Nieszczęsny — przeliczyłem w famitą i z powrotem makaron na nylony, a nylony na złote — i: Scusi! Prze prasizam! Żadna Biła nieczysta Buona notte! pchnie mnie już do bistra! 152 Tu Polak nie romantyk. Tu — ekonomista! Tu nie czas na poezje: tyle kupi, co nie zje... I już nie cieszy Veronese, nie zachwyca Tycjan, tylko w sercu pretensja gorzka... do Fenicjan, którym kiedyś wynaleźć forsę się udało.. Wynaleźli. To dobrze... Ale czemu tak mało? ~ 158 ~ TURYSTYCZNE LATO 0 Roku Ów — Turystyczny! Oto sen się ziścił: zjechali nam do Polski zagraniczni turyści... Od razu poznajesz, że Amerykanie, gdy wchodzą 1 w drogerii proszą o śniadanie. Od razu, gdy kraksa z lewej strony ulicy — już wiesz: przyjechali Anglicy. Gwar i rwetes w salonach turystycznych biur... — Czy pan mówi po polsku? — Siur! Jak dobrze, kiedy ma się, i to z półkul obu, zagranicznych gości krajowego wyrobu! Nam nie trzeba reklamy, nam nie trzeba peanów — mamy własnych Anglików i Amerykanów. Własnych cudzoziemców aż z Wenezueli! Własnych Marsjan — nie mamy, 1,54 lecz będziemy mieli... Jak z pomocą Bożą oni nam się rozmnożą, to turystycznie rozłożymy wszystkie Paryże, Wenecje i Rzymy. Inni dla turystów mają pejzaż słodki — riwiery, pigalle i gejsze... Za to my mamy dla nich ich babki, ich ciotki — jeszcze kosztowniejsze! Mamy dla nich zabytki z ery dawnych Polan, a w Krakowie, Warszawie i Gdyni mamy nowe odkrycia — nóg powyżej kolan z epoki Mini... Hotele to także jedna z naszych dum wystarczy przyjechać, powiedzieć: One room!, a zaraz Wszyscy radują się wielce i kelner jak duch się wyłania... Z rumem oczywiście. W pękatej butelce. Rumu nie zabraknie — chyba do mieszkania. W gastronomii niestety niewiele się zmienia, czasem brak ratunku — ~ 155 ~ choćby oko wykol... Za to u nas kelnerki są wprost — do zjedzenia! Za to u nas zamiast kokakol, pepsikol — zawsze dla ochłody na upalne lata są mrożące krew w żyłach wiadomości ze świata. W barach mlecznych jedynie wciąż trwa ucisk srogi: tylko barszcz ukraiński i ruskie pierogi! Tak to konsekwentnie i w świątki, i w piątki wynaradawia się polskie żołądki. Toteż szanujący się zagraniczny turysta jak z barów — to nie mlecznych w naszym kraju korzysta: ranek pod lipą spędza cienistą, a gdy zapadnie już zmierzch, on zmienia koszulę na czystą. I whisky — na czystą... Też! A potem toby do serca przytulił pół miasta! Śpiewa „Moja Warszawo!" i pieniędzmi w krąg szasta, bo tak mu tu wychodzi 156 z tą walutą ojczystą, że wreszcie w socjalizmie jest — kapitalistą. ~ 157 ~ POLACY WSZĘDZIE Przepraszam, druga hemisfero, Ja tutaj pierwszy raz dopiero... Ziemia jest kulą... I to fatalne! Jeszcze się głupstwo jakieś palnie tu — na tej drugiej połowie... Bo jeśli stanąć, jak u nas normalnie — to tu się stoi na głowie, zanim się jeszcze coś powie... Poza tym nie bądźcie zbyt próżni — świat się od Polski nie różni... Po drugiej stronie geografii — czy to Brazylia, czy Alaska — wszędzie się las czy rzeczka trafi, co szumiąc zaciągnie z kujawska. W New Yorku, co spojrzę do góry — To same Pałace Kultury! A gdy tmi się słówko polskie wyśliźnie, ktoś zawsze podejdzie — i smutnie zapyta w najczystszej polszczyźnie: — Excuse me, Co słychać w Kutnie? 158 Czy stoi ten house 'round thercorner, gdzie butcher przed wojną miał shop? Wszędzie to samo... Potworne, jak mały jest ziemski glob... Wszędzie się Polak jakiś krząta... Skromnie... Bo Polak z tego słynie: jak wojna — to na wszystkich frontach, jak pokój — to w oficynie. Jednemu jodły szumią w Tatrach... Drugi emu śpiewa Frank Sinatra... Innemu także jakoś idzie: obywatelstwo ma pingwinie — pingwinem jest na Antarktydzie i lody posyła rodzinie... A nawet w piekle: diabełek — pikolak, protegowany Lucyfera... Rozmawiał ze mną: pewnie, że Polak. I ta nostalgia go zżera... — Sporo mi (mówił) łez pociekło, gdym sobie stanął za bramą... Bo tutaj —widzi pan — niby też piekło, ale to nie to samo... Polak za morzem, za chmurką, za miedzą — wszędzie, gdzie tylko ktoś wdarł się... Tylko uczeni — uczeni się biedzą, bo nie wiedzą... kto mieszka na Marsie... ~ 159 ~ Aż wreszcie dotrą do owej planety, by zbadać sekrety, które na niej drzemią... A tam już Polacy: mężczyźni, kobiety, co się politycznie nie zgadzają z Ziemią... Żyją tam uczciwie, kochają się szczerze... A miłość małżeńska taki rozmach bierze, że aż tu czasami na niebie nad nami widać — latające talerze. 1958 r. POLAK W PARYŻU Wylądowałem... Wyniosłem walizy — I przeliczyłem wszystkie me dewizy. „Módl się i pracuj!" „Polsce ¦Wiernie służ!" Trochę franków. Złote serce. I już. Potem w miasto ruszyłem nieśmiało, przestrogi pomny Wciąż tej, że Polska dewiz ma mało! A Polak ma jeszcze mniej... A tu sklepy ogromne kuszą, żebyś wszedł: jakiś „Au printemips", jakiś „Lafayette" — gdzie widzisz, jalk na stołach, witrynach i ladach ten ich kapitalizm całkiem się rozkłada! Tu fto, tam — tamto, aż się serce telepie, gdy sdbie wyobrazić manko w takim sklepie. 11 _ przepraszam.. 161 A paryżanie mili byli dla mnie ogromnie. Moma Liza w Luwrze uśmiechała się do mnie — chociaż dla Francuzów smutna była era: rządu właśnie nie mieli... I nie mieli premiera! Frank im spadał gwałtownie, a ja drżałem pobladły, żeby mi moje przypadkiem nie spadły!... 0 względy więc dbając międzynarodowe — do każdego kelnera trzymałem przemowę: że dziejowe nas więzy połączyły na amen. U nas był Henryk Walezy! U was był Jerzy Putrament! Że Polska i Francja to dwoje przyjaciół, więc go bardzo proszę, żeby mnie nie naciął! A z oczu kelnera rozpacz biła szczera, bo on rządu nie miał... 1 nie miał premiera! Lecz gdy oranżadę wlewał mi do szklanki — czułem, jak się leją moje własne franki... Aż on spytał widząc ~ 162 ~ mój tragiczny profil: — Franków panu żal? — Tak... Bo ja — frankofil! I tak wszędzie za mną kroczył już ten żal: od Pól Elizejskich do placu Pigalle — tam, gdzie kuszą dziewczęta, a człowiek się gryzie, bo co spojrzy na cizię — to już po dewizie! Lecz gdy jedna rzekła, że mi serce da, — Se-isi-bą! — powiedziałem. Que sera — sera! Musiałem... Bo z jej oczu rozpacz biła szczera: ani rządu -— biedactwo! Ani naWet premiera! Na odchodnym rzuciła uśmiech Mony Lizy i ja znowuż musiałem przeliczyć dewizy... Przeliczyłem dokładnie, a tam tylko już: „Módl się i pracuj!" „Polsce wiernie służ!" Nie było z czym zostać... Wdęjc wzruszony ogromnie Wersal jeszcze zwiedziłem ~ 163 ~ (Chyba widać po mnie?!) Wreszcie po tym Wersalu odjechałem... Bez żalu! Bo cóż mi tam Paryż, neony, światła et cetera — kiedy ja już .bym nie mógł tak żyć bez premiera! PORADNIK JĘZYKOWY DLA WYBIERAJĄCYCH SIĘ W ODWIEDZINY DO WARSZAWY POLAKÓW Z ZAGRANICY.. ...żeby mógł coś izrozumieć z tej dzisiejszej mowy emigrant — po naszemu — rodak dewizowy... Bo w obecnej polszczyźnie co krok to pułapka, czyli talk zwane robienie wariata: na młodą dziewczynę mówi się babka, na garsonierę mówi się c h a t a. Przy czym z babki w chacie wtedy masz pociechę, gdy cizia jest f a j o w a, czyli babka w dechę. Taki zaś ruch ręką wyraża świadomie, że dama na najwyższym światowym poziomie, czyli jatk w Warszawie mówi się i słychać: dziewczę ma na czym usiąść i ma czym oddychać. Nie dajcie się omamić czułych słów urokiem! Na przykład tata z mamą to spirytus z sokiem, a czyniąc tę miksturę dbają polskie dziatki, 165 żeby w niej więcej było ojca niźli matki. Również chały w piekarniach dzisiaj się nie szuka. Chała to rzecz duchowa: film, powieść lub sztuka... Nie należy jednakże, gdy sztuka 'Wspaniała, zginać rębi z zachwytem, mówiąc: — Taaaka chała! Kiedy zjeść coś zapragniesz, bowiem pora już ta, mówisz damie wytwornie: — Rzuciem coś na rusz ta! Przy czym wiedz, że trucizna taka zwykła — to lizol, ale to, co podają w „Orbisie", to bryzol! I mylić nie należy. Całkiem różna treść. Można śmiało 186 187 one mnie na wątrobie — odpoczniemy sobie... Potem zaprosi ciotka mnie, bo u niej pyszności — schaib i indyk — po prostu w gębie siódme niebo! Siódme niebo — bez windy. Zabiorę kjwiatów więc naręcze — odpocznę sobie... Na półpiętrze. A wieczór u Stasiów — jak rokrocznie. I znowu trochę się odpocznie. Po domowemu: swojska dzicz — paru aktorów, parę kobiet... Woda, wódeczka, wódzia, brydż... Odpocznę sobie! Nad ranem mała irredenta: ktoś zechce tańczyć — przecież święta. A więc charlestony, passodofble, kujawiak, polka, twisty skoczne... Uwziąłem się... Odpocznę sobie! Ducha wyzionę — a odpocznę! JUVENALIA STARUSZKÓW W młodości żyje się żarliwie — młodość jest szczęściem i nadzieją!... Doprawdy ja się ludziom dziwię, że się starzeją... I wszyscy! Nawet płeć niewieścia! Znam taką jedną panią Zosię: przed wojną miała lat 20... A dziś?... Dziś już 38! Jak ten czas leci!... Ogałaoa nas z tego, o czym potem śni się... Młodość!... Ucieka i nie 'wraca! Pewnie ma chody w Orbisie... Jak młodość cenić — ten tylko się dowie, kto spryczał! — to oczywiste... Bo potein — jak mówi łacińskie przysłowie już... omne animal triste. Już wszystko mija — kończy się niestety, Prócz chrapki... Tej — na kobiety. 188 ~ 189 Nie można pozbyć się tej chrapki — a to dlatego chyba głównie, że w Polsce same równe babki. Bo w demokracji wszyscy równi! Lecz cóż... Uderzam do Barbary, a ona już czyni mi wstręty: — Za stary! — mówi. To co, że stary? A może nie-do-roz-wi-nię-ty? Może spóźniony! I to znacznie! I teraz sdę dopiero zacznie?! Czasami człek nie z własnej winy Tryb życia wiódł tak niespokojny, że sdę na własne spóźnił urodziny o rok, o dwa... O pięć lat wojny! Dorośli! Bracia outsiderzy! Nie dajmy, by nas krzywdził czas! Młodość każdemu się należy! Młodości! Proszę: skrzydła — raz! Urządźmy — myśl tę rzucam w dal ja —-Juvenalia staruszków — jakieś... p i e r n i k a li a! Zagrajmy na skrzydłach jak Concordia — — Knurów! Poprzebierajimy się za trubadurów i serenady idźmy śpiewać gorące pod balkonami, pod kasztanami, dziewczętom po pięćdziesiątce... Potem pierś wypnie każdy jak heros i w miasto pójdziemy — dziarscy caballeros, transparent niosąc triumfalny: NIE CHCEMY SKLEROZ! NIECH ŻYJE EROS — I PRZYROST NATURALNY! A nocą dziarskie tańce jeszcze w rytmie szaleńczych rokendroli i dzikie krzyki ku orkiestrze: — Powoli, panowie, p o woli! 191 GŁUPIE SPOTKANIA Świat to niespodzianek otchłań i tak zwanych głupich spotkań, kiedy inie wiadomo co: Czy się w bladość oblec trupią, czy też się uśmietehnąć głupio, czy się zdziwić — ho, ho, ho?... Uciec ¦— splunąć — łupnąć cegłą? Udać, że siię nie spostrzegło? Czy też, kryjąc w sercu gniew, rzec: — Jak miło, panie F! Nie wiem... Nie wiem, Bóg mi świadkiem, co1 to będzie, jeśli latem gdzieś spotkają się przypadkiem polska pensja z Polskim Fiatem... 1968 r. yznania osobiste 192 ZWIERZENIE HUMORYSTY Kiedy z zachwytem się nadmienia w pismach Warszawy, Kielc czy Łodzi o wierszu, że zmusza do myślenia, o sztuce, że zmusza do myślenia, o filmie, że zmusza do myślenia — wiem, że nikt nie wie, o co chodzi. Wtedy przepraszam, wciągam kalosze, odchodzę... Przymusu nie znoszę! Tę bowiem myśl -wyznając oto jużem i wzrósł, i podtatusiał:; AUTOR MA MĘCZYĆ SIĘ TAK DŁUGO, ŻEBY CZYTELNIK JUŻ NIE MUSIAŁ. A w największych męczarniach chyba dowcip się rodzi... ~ 195 ~ Usiądę w kawiarence, strawię parę godzin, prawie wszyscy już wyszli — a dowcip nie .wychodzi. Bo czymże jest dowcip? O zacni panowie! Powiem, nie będę się rozczulał: Dowcip to1 myśl, która stoi na głowie, a do was pasuje, jak ulał! Tylko ją tak wykręcić! 0 najzawilsze z przeżyć: klawisz, którego nie ma, odnaleźć i weń uderzyć, zabłysnąć, kiedy trzeba, gromem z jasnego nieba 1 zapuściwszy się w nagie pustkowie — skarb odkryć w pustce tej... W głowie! A gdy absurdy te sdę ziszczą, |>; wtedy, już z wierszem gdzieś na sali, »,; czekam na rzecz inajoniemożliwszą: *! żeby się ludzie z tego śmiali... Przeważnie na próżno... I słaba to pociecha, że gdzieś .tam. jeden krytyk się uśmiecha. Uśmiechnięty krytyk — to złudne nadzieje: on cieszy się, że się nie śmieje! Za to gdy się śmieją, gdy dowcip się uda, A — tom znów katolik! Znowu wierzę w cuda... To usłyszę o sobie jdzieś na drugi dzień już: — Jak na beztalencie to po prostu geniusz! To uśmiechy życzliwe i pytania rozliczne: — Czy Mistrz woli natchnienie? Czy Mistrz wioli wytyczne? Natchnienie! Oczywiście natchnienie. Kiedy mam natchnienie, wzruszam się szalenie! Gdy mam chwilę natchnienia, chłonę niebo i ciszę... A jak nie mam? To trudno. Wtedy siadam — i piszę. 196 197 WRÓBELEK Powodzi mi się niezgorzej, pensja stosunkowo dość wielka... Pal sześć!... Takie zimno na dworze. Wziąłem na utrzymanie wróbelka. Co rano, gdy okmo otwieram — jeszcze w .koszuli, bez szelek — na parapecie już czeka mój petent pokorny — wróbelek. Cóż... Dla mnie to bagatelka, w budżecie zaledwie kropelka, więc rzucam mu garstkę okruszyn i cieszę się szczęściem wróbelka... W krąg świat obojętny i zimny i znieczulica, jak wiecie... Doprawdy, skąd ja z tym sercem się wziąłem -na takim świecie? Czemuż mnie wzrusza tak mile ta uczta szarego maleństwa? Spoglądam do lustra: ach, ileż w tej twarzy jeist człowieczeństwa! Ta błogość, kiedy dla kogoś sam sobie odejmę od ust... Że dla małego wróbelka? Wróbelek... Ale ma spust! To szczęście, że wierszyk imam z tego. Robota nie była zbyt wielka, a sobie przynajmniej odbiję koszt utrzymania wróbelka. Nawet obliczam już sobie z cichą wewnętrzną podnietą, że coś na wróbelku zarobię... Jak dobrze jest być poetą! 198 ~ 199 ~ PEWNA MALEŃKA TĘSKNOTA Przywoływałem pośród łkań ją: — Przyjdź do uranie, przyjdź — Megalomanio! Bez ciebie gorzko — z tobą błogo... Z itobą, najmilsza z wszystkich chorób, Mógłbym pisywać lewą nogą Nie przeczuwając, żem torakorób! Z wypiętym dumnie chodzić torsem — Pewien, że wszyscy iozcić mnie muszą — I głośno kłócić się o forsę, Jaka należy się geniuszom! Gdybyś tu była, gdybyś się ku Moim zbliżyła niskim progom — Wysyłałbym ten wiersz bez lęku, Że glo odrzucić Szpilki mogą... Bo gdyby nawet — to specjalny Miałbym stosunek do tych spraw ja: Jasne! Dlatego, żeim genialny, Zwalcza mnie klika — (tudzież mafia! Tak jak z twórczością Mickiewicza — Niejeden też szkalował drań ją! Megalomanio! 200 Słodka! Bycza! Pamiętaj, przyjdź-—Megalomanio! Nie przyszła. Nie — że nie pamięta. Nie może. Strasznie zajęta!!! I 201 ~ PROSZĘ O LEKKI WYMIAR KARY W mym sercu rana jest paląca — Oczy mam pełne łez... Idę przez życie, A życie mnie trąca Jak przysłowiowy pies! Człowiek subtelny jest i czuły, I wciąż moralne ona skrupuły — Skrupuły ma nawet wtedy, Gdy jakiejś kobiety pożąda!... (Bo może to jeszcze dziecko — Tylko tak staro wygląda?...) Tymczasem tutaj — Proszę państwa — Już piszą nawet w prasie, Że do rozwoju chuligaństwa Przyczyniam właśnie ja się!... Codziennie mi ktoś przypomina Tysiącem powiedzonek, Że to jest Społeczeństwa wina! A przecież ja — to członek. 202 Co gorsza — Gdy się zastanowię — To może rację mają (Kto wie?), Że chuligaństwo stąd wynika, Iż raz —- gdy była bijatyka, To ja nawiałem!... Zamiast stanąć I czytać im Ważyika. A gdy na przykład na Aidą Bilety mam ¦—¦ To hopis w ubranko I do opery z żoną idę Zamiast pójść z jakąś chuliganką, Żeby ją podmieść kulturalnie, Nim ona palnie coś trywialnie! Toteż gdy nieraz w prasie czytam, Że chuligani gdzieś — Tu i tam, Czy to w Krakowie, Czy w Koluszkach — Niewiastę zbili Lub staruszka, Że mocą pełno burd i drak — To mi się robi nieprzyjemnie I przed Milicją wstyd mi tak, Że to przeze minie! Więc jeśli kiedyś tak się stanie, Że mnie samemu nocną porą Kości przetrącą chuliganie I do koszuli mnie rozbiorą — To pod Milicję się dowlokę, ~ 203 ~ Pokażę rany i posokę I dyżurnemu lub koledze, Powiem: — Zamknijcie mnie. Odsiedzę! LIRYKA FILOZOFICZNA 204 Gdyby dzwoniła Brigitte Bardot, Powiedzcie, że nie ma mnie w domui Nigdy nie dzwoni?... No — to co? Nigdy nic nie wiadomo... Ona też człowiek. Człowiek — to homo. Nigdy nic nie wiadomo... Czasem się czegoś bardzo chce Lub na coś zerka sdę z oskomą... A jakby przyszło — to ikto wie... Nigdy nic nie wiadomo. Można żałować już wieczorem Lub nawet płakać po kryjomu... Gdyby dzwoniła Zofia Loren, Powiedzcie, że mnie nie ma w domu! A wiersz ten nie był wielką pracą, Ot — skromny trud pro sua domo: Może zaimiesziczą i zapłalcą? Nigdy nic nie wiadomo... ~ 205 ~ WYGRYŹLI Każdy miał lat dwadzieścia parę, dżinsy, elektryczną gitarę — opaleni jak prosto z patelni... Przyszli rozśpiewani, wysmukla i prości i wygryźli mnie... Z mojej młodości. Bezczelni! Wygryźli, nie bacząc ma wiek i na wiedzę... A już myślałem, że tak mocno siedzę! Że choć do przyszłego maja... W ZMS-ie stosunki, u fryzjera chody... Co robić? Jak człowiek tak długo jest młody, to człowiek się przyzwyczaja! Zbierałem autografy i znaczki, zapuszczałem brodę i baczM, tańczyłem twista, zjeżdżałem z poręczy... A taka młodość to cholernie męczy! Wyczerpywała mnie gorzej miźli praca na życie... I co?... I — wygryźli. Najpierw było zdumienie: co za brak wychowania — czemu ta dziewczyna pierwsza mi się kłania? Potem ironia zjawiła się cienka, mody zaczęli uczyć mnie młokosi: — Tak — kiedyś noszono kobiety na rękach, dziś już się tego nie nosi! Potem spostrzegłem: sylwetka się zmienia... Są pewne błędy i — nie do patrzenia! Na głowie tu i ówdzie już gładkość atłasu i uczesanie ¦— w ząbek czasu. Aż wreszcie peiwna z młodych kobiet zaczęła mnie błagać w euforii: — Niech pan opowie — proszę — coś o sobie, bo mam egzamin z historii! I koniec... Zewsząd szacunek i takt z tą arogancją połączon bezwiedną, dla której czterdzieści czy sto lat to absolutnie wszystko jedno! 206 207 Teraz chadzamy po brzegu piaszczystym z pewnym panem wpatrzeni w nurt wody. On mówi: — Wie pan, ja byłem ministrem! Ja mówię: — Wie pan, a ja byłem młody!... PRETENSJA DO „STRASZNEGO DWORU Wciąż śpiewają dwie postacie a wraz z mmi śpiewa chór: „Nie ma niewiast w naszej chacie!" Tak przez cały Straszny Dwór. „Nie ma niewiast w naszej chacie!" śpiewa tenor, śpiewa bas... „Nie ma niewiast w naszej chacie" powtarzają raz po raz... Czas by poddać już erracie tę najoczywistszą z bzdur, że brak niewiast w naszej chacie... Trzeba zmienić Straszny dwór. Dzisiaj inne są dramaty, które psują życia wdzięk: są niewiasty — nie ma chaty! Chaty nie ma — i iw tym sęk. 208 ~ 4_Przepraszam.. 209 ŻALE OPTYMISTYCZNE Satyra zamiera, dowcip się wali, coraz mniej głupstw w państwowej sikali — tośmy się doigrali! Z czegóż mam topić, miech mi kto powie. Śmiać się już nie imożna nawet z ćwiczeń Yogi dziś — gdy gremialnie stajemy na głowie, żeby tę Polskę postafwić na nogi... Gdy w całym narodzie prężność olbrzymia i rośnie skup żywca — i okooimia! Gdy zrozumienia nadeszła już pora, że wicher Historii to jest metafora i nie zastąpi nam wentylatora. Kiedy durniów się z posad wygania, wyplenia — no, chyba żeby byli nie do zastąpienia... 210 Gdy telefon już dzwoni w najdalszym zakątku: rozmowa z przywołaniem... Do porządku. A kiedy w Telewizji albo w Radiofonii rozlegnie się telefon — wnet podnosi się wrzask: — Wszyscy na stanowiska —obywatel dzwoni! — Zwykły obywatel! Dawca nagan i łask! Więc sztab telefonistek już na szklanym ekranie... Już przyszedł Ktoś z Samej Góry i ektsperci na plac, bo z^wykły obywatel ma maleńkie pytanie, więc sdę zaraz odbędzie Teleturniej dla władz. Tak, proszę państwa! On dziś pierwszy na liście. Minister się z nim liczy, imponuje artyście On! Zwykły obywatel... Ja go znam... Osobiście!... To — ja. Wreszcie się doczekałem: za te same pieniądze nie dosyć, że pracuję, to jeszcze współrządzę! ~ 211 ~ I tutaj z mojej piersi rozlega się lwi ryk: co w takiej sytuacji pisać ma satyryk?! Sam cenzor już mnie błaga zrujnowany i struty: — Dajże pan co skreślić! Choć dla dziecka na buty! Ale ja mu spojrzenie posyłam złowieszcze nie, niczego sobie dziś nie pobeeczeszczę, żadna kpina nie wpada do głowy... Chyba tylko napis oa głowie umieszczę: ZAMKNIĘTA Z POWODU ODNOWY SKĄD SIĘ WZIĄŁEM? Skąd się wziąłem? To proste: Najpierw był chaos, plazma i papka... Wreszcie spotkali się gdzieś ukradkiem moja pra-pra-pra-pra-pra^pra-prababka z moim pra-pra-pra-pra-pra-pra-pradziadkiem... Ona prosiła: — Nie figluj, bo dzień i święty Swantewit przy drodze. Lecz on na jej prośby był głuchy jak pień — i z tego to pnia ja pochodzę. 212 ~ ~ 213 Fraszka na bis MODLITWA Z ODPOWIEDZIĄ Modliłem się o coś długo, żarliwie, gorąco — aż sam Bóg się odezwał spośród chmur i gradobić: — Proszą sią pomodlić znowu w przyszłym miesiącu, zobaczymy, co się da zrobić... ~ 217 ~ SZUKAM WSPÓLNIKA Postanowiłem dać anons taki do dziennika odpowiednio duży, by uwagę skupiał: CHCĘ ZOSTAĆ PORZĄDNYM CZŁOWIEKIEM — POSZUKUJĘ WSPÓLNIKA. Sam się inie będę (wygłupiał! 218 KONTROWERSJA POZAGROBOWA Przeżywszy życie bezbożnie — jak trzeba, poszedł ateista po śmierci do nieba! Spotkała go święta Kunegunda: — No, i jak pan teraz wyglunda? On odparł jej na to: — — O, Santa, Ładnie to kpić z repatrianta?! 219 CIESZĄ MNIE MOJE RADOS'CI Cieszą mnie moje radości, Martwią mnie moje troski — Jednym słowem, do siebie Mam stosunek ojcowski... Gdy mi nieodpowiednią Wyda się jakaś dziewcz3*na — Przestrzegam siebie przed nią, Jak ojciec syna: — Ojczyznę kochaj i pracę! Na co ci, głupcze, dziewucha?... I nigdy na tym nie tracę, Bo syn ojca nie słucha. ZAPYTANIE Z TROSKĄ W GŁOSIE Czy w Ministerstwie Sztuki i Kultury jest Departament Nie Przespanych Nocy? Referat Bólu i Udręki I Wydział Gorzkiej Twórczej MęM? Sekcje Upadków, Upokorzeń I Chwil Nadziei Bardzo Mglistej?... Czy wszystko to na głowie może ma niedajboże sam Minister?! 220 221 ~ LIRYKA... LIRYKA... Od Związku Literatów idziemy dwaj Krupniczą. Poeci chwil nie liczą w moc tak tajemniczą... Niebo jest całe gwiazd (paletą i księżyc świeci na twabia... — Porozmawiajmy jak poeta Ile kolega zarabia? poetą! 222 ODKRYCIE „Filodendron w niebieskie Uderzył klawisze, Połknął Kantora I zadźwięczał czysto..." Ho, ho, ho — co ja piszę! Może ja jestem formalistą?. ~ 223 COŚ Z LITERATURY Oto, patrzcie, pisarz! Oto właśnie On, który z Hemingwayem rysów wspólnych ma iks.. Hemingway napisał Komu bije dzwon, on na razie tylko: komu bije ZAIK S... CZEMU Czemu tak rzadko piszę, wciąż pytają mnie wokół.. Bo talent mam niecodzi enny: dwa — trzy razy do roku. ~ 224 U - Pri?praszam... 225 ~ GRUPA ARTYSTYCZNA Odkąd hermetyczność wspólną ich ideą znakomicie nawzajem się nie rozumieją. TYM — KTÓRZY MNĄ GARDZĄ Satyryk — to nie literat? Przyznaję... Nie wszczynam sporu. Człowiek dopiero czuje się wielki, gdy traci poczucie humoru. ~ 226 227 I ROZMOWA Z MASZYNĄ DO PISANI/ Raz „z" wypadło mi z maszyny, Kląłem więc na nią z pół godziny, Aż obruszyła się szalenie: — Cemu klnies? Nie rób wiatru! Jeśli troseckę seplenię, To pis stuki pod aktorów dla teatru' NIEDOCENIONY Ani mu ludzie niestraszni, ani losu złośliwość... Ten człowiek śpi spokojnie, bo wierzy w niesprawiedliwość., ~ 229 228 HRABIA ,,R'' nie wymawia, głos nosowy, maniery całkiem niedorzeczne... Oto jak czasem uderzy do głowy kiepskie pochodzenie społeczne! ~ 230 ~ PROTEKCJA Może z powodu urody? Może z powodu nazwiska? Nie wiem, ale protekcję mam u Pana Ministra. Inni petenci skazani na oczekiwań udręki — mnie czekać nie kazano! Mnie odmówiono od ręki. 231 PETYCJA Ja do Pana Ministra w sprawie masła i szynek: może dać to do sklepów zamiast rzucać na rynek?.., 232 DĄŻYMY Ku demokracji zupełnej dążymy uparcie i śmiało. Wszyscy powinni być równi! Niektórym już się udało. ~ 233 ~ PRAWDZIWY POLAK Choć mu się wiedzie nie najlepiej, on zawsze dumę ma w spojrzeniu i nawet własną biedę klepie protekcjonalnie — po ramieniu. ~ 234 ROZPACZ Staczam się i staczam niżej z każdym dniem. (Lenistwo winne, alkohole...) A rozpacz moja tym większa, iż wiem, że Pana tam spotkam na dole. 235 SOLENIZANT ŚWIERSZCZ I CYWILIZACJA Postawił indyka i schab na gorąco, postawił sardynki i skumbrie w tomacie, postawił wódeczkę i piwko, i w końcu postawił pytanie: — Kto płaci? Świerszcz raz pragnienie Miał jedno jedyne: Chciał sobie zrobić „Swir-świr" za kominem.. A tutaj do cholery — Same kaloryfery! ~ 236 ~ 237 KŁOPOTY KONIUNKTURALISTY TO NIE JEST... Rzeczywistość nowa! Nowe wokół wszystko! Świat wkracza na tory inne, niepojęte... Jakież wobec tego zająć stanowisko, Gdy już... wszystkie lepsze zajęte!? To nie jest żart ni facecja — tak się przyjęło w opinii: Bydgoszcz to polska Wenecja, Wajda to polski Fellini, Dygat to polski Moravia, Halka to polska Traviata — i jeszcze mnie każdy namawia na kupno Polskiego Fiata!... 238 ~ 239 MOTORYZACYJNE DLA DOBRA Dziewczyna — to jedyna obecnego lata możliwa do zdobycia część zamienna do Fiata. 0 własną zasobność zabiegam 1 tym altruizmem się szczycę. Dla dobra przyszłych pokoleń najważniejsi zamożni rodzice. ~ 240 16 — Przepraszam... 241 ~ ATAWIZM Już nam Piast Kołodziej wpoił, jak się zdoła wyżyć za dwa, trzy, cztery koła. ROMANS On stracił dla niej rozum ona dla niego cnotę... Niestety — potem rozum zjawił się z powrotem. 242 16* 243 Że masz lód zamiast serca I żeś zimna jak głaz — Nic nie szkodzi, najdroższa... Na ten upał — w sam raz! WESTCHNIENIE KANIKULARNE POGRÓŻKA Próżno padałem jej do nóżek — na nic westchnienia słane skrycie. Wreszciem ją urzekł najgorszą z pogróżek: — Będę cię kochał całe życie! ~ 244 ~ 245 ~ NAWRACAŁ ATEISTKĘ Nawracał ateistkę, aż chwili tej dożył, kiedy ujrzał ją taką, jak ją Pan Bóg stworzył. ZAWIADOMIENIE Ślub się odbędzie w środę bez względu na urodę. 247 POPYT MATRYMONIALNY Najpierw za męża miała Leona, potem był Franio, teraz Henio... Bo dziś — jak się trafi wierna żona — to wszyscy się z nią żenią! 248 Spis rzeczy MOJE ĆWIERĆWIECZE Moje ćwierćwiecze........ 7 Ulica Dowcip......... 11 Swojskie stworzenie świata..... 14 Mieszkam w Domu Chłopa..... 17 Monolog z czaszką........ 20 Wyznanie podatkowe....... 23 Było jak co wieczór....... 26 Człowie'k z metrażem....... 28 Coca-cola.......... 31 LUDZKOŚĆ TO JA Płaszcz........... 35 Ludzkość to ja......... 39 Poproszę o rozbrojenie...... . 42 Sprawiedliwość......... 46 Arka przymierza........ 48 JAK SIĘ MASZ, OKRESIE MINIONY Twarz nie na etapie....... 51 Żona d dzieci . ........ 54 Domek jednorodzinny....... 57 ~ 249 Stopa w głowie . Moja krakowska boleść Millennium przed lustrem Przepis po polsku . 59 62 66 69 TRUDNO — XX WIEK Komfort działa......... 73 Rok 2000........... 77 Taksówka lotnicza........ 79 Wiersz cybernetyczny....... 81 Rozterka radiowo-telewizyjna..... 84 Depesze z życzeniami....... 87 Mój postęp techniczny....... 89 Człowiek, który chciał mieć samochód . . 92 O przedłużaniu rozkoszy...... 95 KRÓLOWA .TEST NAGA Pochwała strip-tease'u Wszystkowiedźmy Harem .... Babka na orbicie . Mój Dzień Kobiet . A.ntyrr• 7UJMY MAŁŻEŃSTWO Rh ,.ijmy małżeństwo....... 123 PJak musi.......... 126 Mój interes matrymonialny..... 128 Rozwód po polsku........ 133 Wszystko o mężczyźnie....... 136 Tylko dla dorosłych....... 138 Ot życie!........... 141 Ofiara fachowości........ 142 Przepis na maseczkę kosmetyczną .... 146 ~ 250 GDZIE NAS NIE MA Podróże kształcą........ 149 Polak w Italii......... 152 Turystyczne lato ....... 154 Polacy wszędzie......... 158 Polak w Paryżu........ 161 Poradnik językowy........ 165 Skandal międzynarodowy...... 168 POWOLI, PANOWIE, POWOLI Jeszcze jeden traktat o piosence Bokser...... Wyrodny syn ..... Wiersz przeciw naturze Odpocznę sobie..... Juvenalia staruszków Głupie spotkania .... 175 179 181 184 187 189 192 WYZNANIA OSOBISTE Zwierzenie humorysty . . . . . . . 195 Wróbelek............ 198 Pewna maleńka tęsknota...... 200 Proszę o lekki wymiar kary..... 202 Liryka filozoficzna........ 205 Wygryźli........ . . 206 Pretensja do „Strasznego Dworu" .... 209 Żale optymistyczne........ 210 Skąd się wziąłem?........ 213 FRASZKA NA BIS Modlitwa z odpowiedzią...... 217 Szukam wspólnika........ 218 Kontrowersja pozagrobowa..... 219 Cieszą mnie moje radości...... 220 Zapytanie z troską w głosie..... 221 251 Liryka... Liryka........... 222 Odkrycie........... 223 Coś z literatury......... 224 Czemu........... 225 Grupa artystyczna........ 226 Tym — którzy mną gardzą..... 227 Rozmowa z maszyną do pisania .... 228 Niedoceniony......... 229 Hrabia........... 230 Protekcja.......... 231 Petycja........... 232 Dążymy........... 233 Prawdziwy Polak........ 234 Rozpacz........... 235 Solenizant.......... 236 Świerszcz i cywilizacja....... 237 Kłopoty koniunkturalisty...... 238 To nie jest............ 239 Motoryzacyjne......... 240 Dla dobra.......... 241 Atawizm........... 242 Romans........... . 213 Westchnienia kanikularne...... 244 Pogróżka........... 245 Nawracał ateistkę........ 246 Zawiadomienie......... 247 Popyt matrymonialny....., . 248