DIANA PALMER Przełożyła Bożena Kucharuk Wydawnictwo Da Capo Warszawa l Południowo-wschodni Teksas, 1900 Z wszystkich rzeczy na świecie Bernadette Barron najbardziej kochała własny ogród, mimo że często wiosną musiała z niego gwałtownie uciekać z powodu astmy. W południowo-wschodnim Teksasie było mnóstwo kwiatów i wiele okazji, by przystrajać nimi okazały rodzinny dom w stylu wiktoriańskim. Do Colstona Barrona należało co najmniej pół okręgu Valladolid, położonego w połowie drogi pomiędzy dużym i bogatym miastem San Antonio a mniejszym Del Rio na granicy z Meksykiem. Jak na irlandzkiego imigranta, który rozpoczął karierę od pracy przy budowie torów, Colston Barron poczynał sobie niezwykle dzielnie. Teraz, po trzydziestu trzech latach pobytu w Stanach Zjednoczonych, był właścicielem dwóch linii kolejowych. Choć był człowiekiem bardzo majętnym, dotkliwie odczuwał brak akceptacji i lekceważenie ze strony elity. Wyraźny irlandzki akcent i brak obowiązujących w środowisku manier sprawiały, że czuł się odrzucony przez grono wpływowych rodzin. Był zdecydowany za wszelką cenę zmienić tę sytuację, a Bernadette miała posłużyć mu jako środek do osiągnięcia celu. Jego ukochana żona, Eloise, zmarła wkrótce po urodzeniu Bernadette. Starsza córka umarła przy porodzie. Jedyny syn, Albert, któremu niedawno urodziło się dziecko, mieszkał na wschodnim wybrzeżu Stanów, pracował jako rybak i bardzo rzadko kontaktował się z ojcem. Popadł w niełaskę, ponieważ ośmielił się ożenić z miłości, odrzucając propozycję małżeństwa, które zaaranżował ojciec. W domu została, więc już tylko Bernadette. Jej brat z trudem utrzymywał swą niewielką rodzinę, gdyby, więc do niego pojechała, musiałaby podjąć pracę, na przykład, nauczycielki. Na razie jednak z powodu choroby Bernadette nie wchodziło to w rachubę. Zmuszona więc była jakoś sobie radzić z wygórowanymi aspiracjami ojca. Nie chodziło o to, że w ogóle nie chciała wyjść za mąż. Owszem, pielęgnowała swoje marzenia o domu i rodzinie, lecz ojciec upierał się, by wybrać jej męża nie tylko bogatego, ale i odpowiednio usytuowanego w hierarchii społecznej. Colston Barron pragnął zięcia utytułowanego; od biedy mógłby być Amerykaninem, ale wtedy musiałby pochodzić z rodziny cieszącej się powszechnym szacunkiem. Pierwsza próba wyswatania Bernadette z angielskim księciem okazała się niewypałem. Co prawda zubożały arystokrata był bardzo chętny do ożenku, został nawet przedstawiony Bernadette, lecz dziewczyna z sobie tylko wiadomych powodów wystąpiła w postrzępionych dżinsach brata i w brudnej koszuli, dwa zęby zaczerniła woskiem, a piękne długie włosy koloru platyny natłuściła jakimś cuchnącym smarem. Książę natychmiast wyjechał, rzekomo z powodu nagłej wiadomości o śmiertelnej chorobie jednego z członków rodziny. Ciekawe, w jaki sposób wiadomość ta dotarła tak szybko do zapadłej dziury w południowo- wschodnim Teksasie... Wściekłość Colstona wcale nie wywołała u Bernadette skruchy. Dziewczyna lodowatym tonem poinformowała ojca, że nie zamierza poślubić żadnego mężczyzny tylko dla tytułu! Brat zostawił swoje stare ubrania na ranczu i Bernadette bez wahania ubierała się jak wariatka, ilekroć ojciec zapraszał upatrzonego przez siebie kandydata do jej ręki. Jednakże tego dnia nie była należycie przygotowana. Miała na sobie niebieską kraciastą sukienkę, jasne włosy upięła w luźny węzeł; zielone oczy wpatrzone w róże, którymi Bernadette właśnie się zajmowała, miały wyraz zachwytu i rozmarzenia. Ani trochę nie przypominała w tej chwili zwariowanej chłopczycy. W każdym razie na pewno nie tak ją widział przyglądający się jej niepostrzeżenie mężczyzna na lśniącym czarnym ogierze. W pewnej chwili poczuła, że jest obserwowana... szacowana badawczym wzrokiem pary roziskrzonych czarnych oczu. Jego oczu. To dziwne, pomyślała, że zawsze udawało jej się wyczuć jego obecność, mimo że najczęściej nie słyszała, gdy się zbliżał. Wstała i odwróciła się. Zarumieniona, roziskrzonym wzrokiem objęła eleganckiego mężczyznę w roboczym ubraniu - w dżinsach pod skórzanymi kowbojskimi spodniami, butach z ostrogami, flanelowej koszuli i dżinsowej kurtce. Jego proste czarne włosy były ledwie widoczne pod szerokim kapeluszem, który osłaniał twarz przed promieniami słońca. - Mam dygnąć, wasza ekscelencjo? - zapytała z od cieniem ironii w głosie. Ich rozmowy często niebezpiecznie balansowały na granicy kłótni. Eduardo Rodrigo Ramirez y Cortes skinął głową w żartobliwym geście; cienkie wargi o okrutnym wyrazie wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku. Był niepokojąco urodziwy, choć nieskazitelność jego zuchwałej męskiej urody mąciła blizna biegnąca wzdłuż policzka, pozostałość po stoczonej w młodości walce na noże. Miał trzydzieści sześć lat, wyrazistą twarz, oliwkową cerę, czarne oczy... i był w pewien sposób niebezpieczny. Jego ojciec, szlachetnie urodzony Hiszpan, nie żył już od wielu lat. Matka, jasnowłosa piękność, należąca do elity San Antonio, mieszkała z drugim mężem w Nowym Jorku. Eduardo nie odziedziczył po niej ani urody, ani charakteru i temperamentu. Był w każdym calu Hiszpanem. Dla pracowników rancza był el jefe, opiekunem i szefem. W Hiszpanii był el conde, hrabią, którego krewnych można było znaleźć we wszystkich królewskich rodzinach Europy. Dla Bernadette był wrogiem... a przynajmniej bywał nim od czasu do czasu. Walczyła z nim, nie chcąc, by zauważył to, co naprawdę do niego czuje. Przez ostatnie dwa lat ukrywanie tego przychodziło jej z coraz większym trudem. - Jeśli szukasz mojego ojca, to jest zajęty. Rozmyśla, które bogate rodziny z San Antonio powinien zaprosić na bal. Zamierza go wyprawić za miesiąc od przyszłej soboty - poinformowała, z trudem opanowując wzburzenie. Mimo że szczupła twarz Eduarda kryła się w cieniu szerokiego kapelusza, Bernadette widziała jego pałający wzrok. Jak na człowieka tak szlachetnie urodzonego, przyglądał się jej zdecydowanie zbyt zuchwale, lecz po chwili jego spojrzenie zobojętniało, jakby nie znalazł niczego ciekawego w szczupłej sylwetce dziewczyny i jej ładnie zaokrąglonym biuście. Przypomniała sobie, że chociaż jego zmarła żona była hiszpańską szlachcianką, należała do osób o zdecydowanie obfitych kształtach. Bernadette starała się utyć choć trochę, sądząc, że dzięki temu zdoła zwrócić na siebie uwagę Eduarda, ale pomimo rozpaczliwych wysiłków nie udawało jej się przybrać na wadze choćby paru funtów. - Ma nadzieję na związek z utytułowaną europejską rodziną - odpowiedział Eduardo. - A ty? - Wolałabym zażyć truciznę - powiedziała cicho Bernadette. - Postarałam się, żeby ostatni zalotnik uciekł stąd w popłochu, ale ojciec nie zamierza się poddać. Or- ganizuje ten bal, żeby uczcić kupno kolejnej linii kolejowej, ale prawdziwym powodem jest to, że znalazł dwóch zubożałych szlachetnie urodzonych kawalerów z Europy, którzy zamierzają rzucić mi się do stóp. Głęboko zaczerpnęła tchu i zaniosła się kaszlem; dopiero po dłuższej chwili była w stanie uregulować oddech. Pyłki czasami drażniły jej drogi oddechowe. Była wściekła, że Eduardo widzi ją w chwili słabości. Wychylił się z siodła. - Ogród nie jest najlepszym miejscem dla astmatyka -zauważył. - Bardzo lubię kwiaty. - Wyciągnęła haftowaną chusteczkę zza pasa i zasłoniła nią usta. W zielonych oczach Bernadette kryła się wrogość. - Chyba powinieneś jechać już do domu wychłostać swoich niewolników - oświadczyła cierpkim tonem. - Nie mam niewolników. To oddani pracownicy, którzy zajmują się bydłem i doglądają domu. - Eduard wolno przesunął dłonią po muskularnym udzie i z nagłym zainteresowaniem spojrzał na Bernadette. - Myślałem, że twój ojciec poniechał już prób oddania cię pierwszemu z brzegu mężczyźnie z odpowiednim tytułem. - Na jego liście kandydatów zostało jeszcze parę pozycji. -Westchnęła i popatrzyła na niego z widocznym zainteresowaniem. - Masz szczęście, że nie znajdujesz się w kręgu jego zainteresowania. - Przepraszam, ale nie rozumiem. - Przecież jesteś szlachetnie urodzony. Eduard uśmiechnął się. - Poniekąd. - Jesteś hrabią, el conde - podkreśliła. - To prawda. Ale twój ojciec wie, że nie mam zamiaru się żenić po stracie syna. I żony - dodał z goryczą. - To mnie uspokaja. Bernadette niewiele wiedziała na temat jego tragedii, ale pewne było to, że od czasu, gdy nastąpiła, „człowiek o stalowych nerwach" zasłynął z ślepej furii i wściekłości równie potężnej jak jego koligacje. Nawet najmniej bojaźliwi na widok Eduarda Rodrigo Ramireza y Cortesa pierzchali w popłochu. Bernadette spotkała go raz, nieprzytomnie pijanego i dziko wymachującego rewolwerem. Nikt nie znał dokładnej wersji wydarzeń, wiedziano tylko, że tamtego dnia Eduardo po powrocie do domu zastał w nim martwego synka. Żona zmarła wkrótce potem, od kuli z rewolweru przystawionego do głowy. Nikogo nie aresztowano, nie wniesiono żadnych oskarżeń. Eduardo nigdy nie mówił o tym, co się wydarzyło, ale szeptano, że obwiniał żonę za śmierć dziecka i że ją zabił. Przyglądając mu się w tej chwili, Bernadette skłonna była uwierzyć, że Eduardo jest zdolny do morderstwa. Nie spotkała jeszcze tak twardego człowieka, który, jak przypuszczała, w porywach wściekłości stawał się bezlitosny. Wprawdzie rzadko wybuchał, ale jego niezwykłe opanowanie budziło tym większą grozę. Widziała, jak z zimną krwią strzelił w miasteczku do pijanego kowboja, który pierwszy wypalił do niego z dwóch rewolwerów. Eduardo nawet nie próbował się uchylić. Stojąc pośród gradu kul, spokojnie wycelował i wystrzelił. Kowboj osunął się na ziemię. Żył, ale był ranny. Kiedy zawieziono go do lekarza, Bernadette zaoferowała pomoc Eduardowi, którego ramię krwawiło, ale nie skorzystał z niej; spokojnym tonem stwierdził, że takim draśnięciem nie warto się przejmować. Mimo wszystko miała jednak nadzieję, że pewnego dnia ojciec rozważy możliwość wydania jej za mąż właśnie za Eduarda. Na samą myśl o nim mocniej biło jej serce, a gdy wyobraziła sobie jego twarde dłonie na swoim nagim ciele, przenikał ją dreszcz. Niestety, ojciec chyba nie brał pod uwagę kandydatury Eduarda i szukał dla niej narzeczonych w Europie, a nie w rodzinnych stronach. - Nie chcesz wyjść za mąż? - zapytał nagle. . Nie była przygotowana na to pytanie. - Mam słabe płuca - odpowiedziała po chwili namysłu. - A poza tym nie jestem ładna. Ojciec ma pieniądze, więc jestem dobrą partią, ale tylko dla łowców posagów. Szczupłymi, kształtnymi dłońmi nerwowo miętosiła fałdy spódnicy. - Ja oczekuję czegoś innego. - Chciałabyś być kochana. Zaskoczona, uniosła wzrok. Skąd o tym wiedział? Bo przecież wiedział; miał to wypisane na twarzy. - Miłość to uczucie rzadko spotykane i niebezpieczne -stwierdził obojętnym tonem. - Ci, co go unikają, mają rację. - Z powodzeniem robię to niemal od urodzenia - przyznała Bernadette z odcieniem goryczy w głosie. Zmrużył oczy i nie spuszczając z niej wzroku, wyjął cienkie czarne cygaro ze złotej papierośnicy, którą nosił w kieszeni kurtki. Zręcznie zamknął papierośnicę, zapalił cygaro i rzucił zużytą zapałkę na ziemię. - Od urodzenia - powtórzył cicho. - Dwadzieścia lat. Musiałaś mieć jakieś dziesięć, kiedy twoja rodzina przyjechała w te strony - dodał po chwili namysłu. - Pamiętam twoją pierwszą konną przejażdżkę. Ona też dobrze pamiętała. Koń zrzucił ją przez łeb do błotnistej kałuży i tam znalazł ją zdumiony Eduardo. Nie zważając na błoto, którym była pokryta od stóp do głów, posadził ją przed sobą w siodle i zawiózł do jej ojca. Przytaknęła z zakłopotaniem. - Zawsze spotykałeś mnie w dziwnych sytuacjach. -Wolała nie myśleć o ostatniej. - Miał na imię Charles, prawda? - zapytał, jakby czytał w jej myślach, a na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. Bernadette spojrzała na niego wzburzona. - To mogło się przytrafić każdemu! Przecież dobrze wiesz, że koń zaprzęgowy też może ponieść! - Oczywiście. Ale ten koń miał na boku ślady od smagnięcia batem. A „dżentelmen", o którym mówimy, przewrócił cię, na plecy. Walczyłaś jak ryba wyrzucona na piasek, a twoja suknia... - Proszę, przestań! - Przyłożyła dłoń do szyi, zarumieniona po czubki uszu. Z uśmiechem popatrzył na stanik jej sukni. Wtedy widział więcej... Charlesowi udało się odsłonić jej małe piersi nad dekoltem cienkiej muślinowej sukni i Eduardo przyglądał im się przez chwilę, zanim Bernadette udało sie je zakryć. Charles nie zdążył nawet stęknąć, kiedy el conde się na niego rzucił. Zazwyczaj chłodny i opanowany Eduardo zaczął w prawdziwym napadzie szału gwałtownie okładać młodzieńca pięściami, nie zważając na wielką rodzinną fortunę swej ofiary; bił go zapamiętale, dopóki syn magnata okrętowego nie zaczął krwawić i na kolanach błagać o litość. Potem nieszczęśnik oddalił się pośpiesznie w stronę miasta i nigdy go już tu nie widziano. Oczywiście, ojciec Bernadette usłyszał złagodzoną wersję wypadków, wyjaśniającą nieobecność Charlesa i stan dziewczyny. Przyjął ją bez zastrzeżeń, chociaż zapewne miał wiele wątpliwości, które bynajmniej nie powstrzymały go od rajenia córce innych utytułowanych kandydatów. - Twój ojciec ma obsesję na punkcie twojego małżeństwa - stwierdził Eduardo, zaciągnąwszy się cygarem i gniewnie wypuściwszy smużkę dymu. - Naraża cię na niebezpieczeństwo. - Gdybym miała wtedy pistolet, Charles Ramsey leżałby nu ziemi z kulą w brzuchu! Uśmiechnął się z powątpiewaniem. Był pewien, że Bernadette nie umie nawet załadować broni, nie mówiąc już o strzelaniu. Obserwował ją w milczeniu, paląc cygaro. - Czy ten łajdak Charles odezwał się do ciebie? - zapytał nagle. - Nie dał znaku życia. - Przyglądając się wyrazistej, pociągłej twarzy Eduarda, Bernadette przypomniała sobie jej wyraz w chwili, gdy uderzył Charlesa. - Przeraziłeś go. - Ale ciebie chyba nie? - Zazwyczaj jesteś taki opanowany... - powiedziała, dobitnie akcentując słowo „zazwyczaj". - Każdy człowiek jest zdolny do przeżywania silnych namiętności. Nawet ja. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że serce dziewczyny zaczęło bić szybciej, a w głowie zaroiło się od niepokojących myśli, które powstrzymywała z wysiłkiem. Odwróciła wzrok. - Przyjdziesz na bal? - Jeśli zostanę zaproszony - odpowiedział. - Dlaczego miałbyś nie zostać zaproszony? - spytała, unosząc brwi. - Przecież wywodzisz się z wyższych sfer, które budzą zazdrość mojego ojca. W jego śmiechu nie było wesołości. - Ja? Jestem mieszańcem, przecież dobrze o tym wiesz. - Niespokojnie poruszył się w siodle. - Babka nie może dla mnie znaleźć odpowiedniej partii w Hiszpanii, ponieważ moja żona zmarła w tajemniczych okolicznościach, a ja tymczasem żyję na krawędzi ubóstwa. W pewien sposób mam tak samo niewielkie szanse na małżeństwo jak ty. Nigdy nie przyszło jej to do głowy. - Przecież masz tytuł. - Oczywiście - przyznał. - Ale tylko w Hiszpanii, a nie mam zamiaru tam zamieszkać. - Patrzył na nią, ale był w stanie myśleć jedynie o widmie bankructwa, jakie zaglądało mu w oczy. Nieżyjący ojciec Eduarda zgromadził pokaźną fortunę, lecz, rozrzutna matka szybko ją roztrwoniła. Zmarnowała również finansowe zasoby rancza, tak że jej syn, osiągnąwszy pełnoletność, stanął przed trudnym problemem, jak uczynić je dochodowym. Dopiero po ślubie z milionerem z Nowego Jorku matka przestała wysysać wszelkie soki z rancza. W dniu, w którym ponownie wyszła za mąż, utraciła prawo do swego dziedzictwa, lecz straty były już wtedy bardzo pokaźne. Spoglądając na Bernadette, Eduardo doznał nagle olśnienia. Ojciec dziewczyny był bogaty; chciał mieć szlachetnie urodzonego zięcia. Eduardo pochodził z wyższych sfer, mimo że w żyłach jego przodków płynęła mieszana krew. Być może... Bernadette westchnęła ciężko, starając się stłumić kolejny atak kaszlu. -Przynajmniej będziesz pewien, że jeżeli ktoś zechce się z tobą związać, to nie z powodu pieniędzy ojca. -A ten pomysł, żeby wyjść za mąż dla tytułu i nazwiska w ogóle ci się nie podoba? - zapytał powoli. -Nie - odpowiedziała szczerze i wykrzywiła wargi. -Mam już serdecznie dość prezentowania się jak towar na wystawie! - Z wysiłkiem zaczerpnęła tchu, a po chwili gwałtownie zakaszlała, czując ucisk w piersi. Zapomniała, jak wiele czasu spędziła wśród kwiatów, narażona na działanie pyłku. - Muszę iść do domu - wykrztusiła i znów zaniosła się kaszlem. - Kwiaty tak pięknie pachną, ale kiedy za długo jestem w ogrodzie, źle działają na moje płuca. Eduardo spojrzał na dziewczynę groźnym wzrokiem. - W takim razie dlaczego przebywasz na powietrzu? - Bo w domu... - Zakaszlała. - Ojciec kazał odnowić salę balową. Zapach farby też mi szkodzi. - Więc powrót do domu i tak ci nie pomoże? Bernadette próbowała odchrząknąć, chcąc mu odpowiedzieć; zaczęła się dusić. Eduardo odrzucił cygaro i zeskoczywszy na ziemię, porwał dziewczynę na ręce. - Eduardo! - krzyknęła, zaskoczona nagłą bliskością, siłą i ciepłem trzymających ją ramion. Z bliska mogła wreszcie zobaczyć jego oczy; ciepły oddech owiewał jej skroń i gdyby tylko chciała, mogłaby bez trudu dotknąć jego pięknych warg o okrutnym wyrazie... - Calmarte - powiedział cicho, wpatrując się w jej napiętą twarz. - Mam tylko zamiar przenieść cię przez kuchnię do oranżerii. Tam nie ma kwitnących kwiatów, które ci szkodzą. - Potrząsnął nią delikatnie. - Obejmij mnie za szyję, Bernadette. Nie bądź jak kłoda. Zadrżała, posłuchała go jednak, prawie omdlewając z radości, że może być tak blisko tego mężczyzny. Pachniał skórą i jakąś egzotyczną wodą kolońską. Był to tajemniczy, niepowtarzalny zapach, niewyczuwalny z dalszej odległości. O dziwo, nie drażnił jej dróg oddechowych jak niektóre inne zapachy. Ostrożnie wtuliła twarz w zagłębienie ramienia Eduarda i zamknęła oczy z cichym westchnieniem, którego, jak miała nadzieję, nie usłyszał. W jego ramionach czuła się cudownie. W najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie, że może jej się przytrafić tak wielka i niespodziewana przyjemność. Miała wrażenie, że przez chwilę silne, twarde ramiona obejmują ją mocniej. A potem, stanowczo zbyt szybko, dotarli do kuchni. Eduardo postawił ją na ziemi i otworzył drzwi, by przepuścić ją pierwszą. W kuchni krzątała się Maria; właśnie przygotowywała kurczaka na obiad. Uniosła wzrok i spłonęła rumieńcem, oszołomiona widokiem szlachetnie urodzonego sąsiada na progu kuchni, z uszanowaniem trzymającego kapelusz w dłoni. - Seńor condel Co za zaszczyt! - wykrzyknęła. -Jestem Ramirez, Mario - poprawił ją i obdarzył czarującym uśmiechem. Rozłożyła ręce. -Dla mnie zawsze będzie pan el conde. Mam nadzieję, że jest pan zadowolony z pracy mojego syna? -Jest mistrzem w ujarzmianiu koni – rzekł Eduardo, choć zazwyczaj trudno było doczekać się od niego pochwały. - Mam dużo szczęścia, mając na ranczu takiego pracownika. - To on ma dużo szczęścia, że może panu służyć, seńorcone. Eduardo pomyślał, że wszelkie próby przekonania Marii, by nie używała jego tytułu, są skazane na niepowodzenie. Bernadette chciała się uśmiechnąć, ale dopadł ją nowy atak kaszlu, tym razem dużo gorszy. -Oj, oj - zakłopotała się Maria, kręcąc głową. - To wszystko przez te kwiaty. Tyle razy cię ostrzegałam, ale ty innie w ogóle nie słuchasz! -Mario, zaparz mocną kawę - polecił Eduardo. -I przynieś ją do oranżerii. A potem powiedz panu Barronowi, że jestem tutaj. - Dobrze! Pan Barron jest w stajni, ogląda nowego źrebaka, ale niedługo wróci. - W takim razie sam go znajdę, jak tylko Bernadette trochę odpocznie. Nie mam zbyt wiele czasu. - Chwycił dziewczynę za ramię i poprowadził ją długim, wykładanym kafelkami korytarzem do słonecznego pomieszczenia z mnóstwem egzotycznych roślin. Usiadła z twarzą w dłoniach, z trudem próbując nabrać do płuc powietrza. Eduardo wymamrotał coś pod nosem i ukląkł przy niej, chwytając ją za ręce. - Bernadette, oddychaj powoli. Powoli. - Mocno ścisnął jej dłonie. - Nie bój się, nie wpadaj w panikę. To minie, tak jak zawsze. Próbowała zastosować się do jego poleceń, ale przy-chodziło jej to z wielkim trudem. Podniosła na niego zmęczony wzrok i ze zdumieniem dostrzegła w oczach Eduarda prawdziwe zatroskanie. To dziwne, że jej największy wróg zachowywał się czasem jak najlepszy przyjaciel. A co jeszcze dziwniejsze, doskonale się orientował, jak należy z nią postępować w czasie ataku astmy. Niemal bezwiednie powiedziała to na głos. - To prawda, czasem się spieramy - przyznał, wpatrując się w nią z napięciem. - Ale wszystko zostaje wybaczone. - Nie wszystko. Zdumiony, uniósł brwi. - Kiedy jesteś zły, mówisz czasem bardzo przykre rzeczy - przypomniała mu, odwracając wzrok. -A co takiego ostatnio powiedziałem? Poruszyła się niespokojnie, nie chcąc wracać wspomnieniami do bolesnych słów, jakie wypowiedział po niefortunnej przejażdżce z Charlesem. Ująwszy ją za podbródek, zmusił dziewczynę, by spojrzała mu w oczy. - Proszę, powiedz mi, czym cię uraziłem. - Nie wiesz? - zapytała buntowniczo. - Powiedziałem, że nie znasz się na mężczyznach - przy-pomniał sobie - i że dobrze... - Nagle zamilkł. - Widzę, że doskonale sobie przypominasz - stwierdziła poirytowana, unikając jego wzroku. - Bernadette - zaczął łagodnym tonem, delikatnie ściskając jej dłonie. - Nie zorientowałaś się, że były to słowa goryczy, a nie oskarżenia? W ostatniej chwili uratowałem cię przed tym wieprzem i wszystko się we mnie gotowało. - To były bardzo okrutne słowa. - I nieprawdziwe - dodał. - No, spójrz na mnie. Spełniła jego prośbę, wciąż jednak była nadąsana i w buntowniczym nastroju. Eduardo przysunął się do niej tak, że czuła ciepło jego oddechu na swoich wargach. - Powiedziałem, że dobrze chociaż, że masz pieniądze, skoro tak wyglądasz. Otworzyła usta, ale natychmiast zmusił ją do milczenia, nakrywając je dłonią w rękawicy. - Twój widok, rozczochranej, w poszarpanej sukience, przyprawił mnie o dziką wściekłość - powiedział ledwo dosłyszalnie. - Wiem, że dżentelmen nigdy nie powinien wypowiadać takich słów. Robiłem, co w mojej mocy, żeby się opanować. Byłem rozgoryczony. Nie chciałem zrobić ci] przykrości. - Twoje zdanie na temat mojego wyglądu... w ogóle mnie nie obchodzi! - Masz zaniżone poczucie własnej wartości - ciągnął, jakby nie słysząc jej słów. - Nie wolno mi było tego mówić. -Podniósł jej dłoń do ust i złożył na niej delikatny pocałunek. -Proszę, wybacz mi. Bernadette próbowała cofnąć rękę. - Nie... nie rób tego - wydyszała z trudem. Spojrzał jej w oczy pałającym, przenikliwym wzrokiem - Czyżby dotyk moich warg sprawiał ci taką przykrość, Bernadette? - zapytał cicho. Czuła się bardzo niezręcznie i nie była w stanie tego ukryć. Miała kłopoty z oddychaniem, ale tym razem raczej z powodu podniecenia, nie astmy. Wyraz twarzy Eduarda dowodził, że on doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Pogładził kciukiem wnętrze jej dłoni wolnym, zmysłowym ruchem, od którego jeszcze bardziej zaparło jej dech. - Jesteś zbyt niewinna - powiedział nieswoim głosem. -Przypominasz hiszpańską dziewicę, odciętą od świata wraz ze swą przyzwoitką. - Nic z tego nie rozumiem - wykrztusiła. - Zdaję sobie z tego sprawę. Twoje uczucia są dla ciebie nawet większą zagadką niż moje. - Powoli, delikatnie obwiódł palcem jej miękką wargę. Powietrze w oranżerii zdawało się pulsować podnieceniem i tajemniczą obietnicą. Był to jej pierwszy tak bliski kontakt z mężczyzną; Bernadette czuła dziwne osłabienie. - Eduardo... - wyszeptała niepewnie. Rozchylił jej wargi kciukiem i pieścił je delikatnie, dotykając przy tym zębów. Jego oczy rozbłysły, gdy poczuł, że usta dziewczyny drżą. Gwałtownie zaczerpnęła tchu. Tasiemki przy dekolcie sukni falowały poruszane przyśpieszonym oddechem Bernadette. Rozbiegany wzrok Eduarda na chwilę przylgnął do stanika sukni; głośno wciągnął powietrze. Dziewczyna opuściła wzrok, podniecona i zaciekawiona jego reakcją. Spoglądając na swoje stwardniałe sutki wyraźnie odznaczające się na tkaninie, zastanawiała się, czy to one tak poruszyły Eduarda. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, uniósł jej podbródek i nie odrywając oczu od pełnych, miękkich kobiecych warg, zbliżył się tak, że czuła zapach kawy i cygara z jego ust. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że już od dłuższego czasu kurczowo ściska rękaw jego kurtki. Bernadette - powiedział tonem, jakiego nigdy jeszcze u niego nie słyszała. Straciła poczucie czasu i przestrzeni, odczuwała cudowną bezwolność. Chciała, żeby przywarł do jej warg, pragnęła rozkoszować się smakiem jego ust tak jak w marzeniach, które snuła przez ostatnie dwa lata, choć odczuwała jednocześnie lęk przed każdą zmianą w ich znajomości. Lecz tej chwili krew tętniła jej w żyłach i miała ochotę zakosztować czegoś nieznanego, nie zważając na następstwa. Bezwiednie przysunęła się bliżej, usta znalazły się niebezpiecznie blisko jego warg; w nagłym przypływie emocji zapomniała o dobrym wychowaniu. Eduardo po raz pierwszy od wielu lat odczuwał tak wielkie pożądanie. Zdał sobie właśnie z tego sprawę i nagle gwałtownie zaklął po hiszpańsku. Bernadette była pewna, że nigdy nie wypowiedziałby tych słów, gdyby się domyślał, jak biegle zna hiszpański. Nigdy mu nie powiedziała, że potrafi porozumiewać się w tym języku, obawiając się, że łatwo odgadnie, iż nauczyła się hiszpańskiego dla niego -był to jego ojczysty język. Cofnął się z dziwnie odmienioną, napiętą twarzą. Przyglądał się jej spod lekko opuszczonych powiek; zaczerwieniła się na wspomnienie swego zbyt swobodnego - bezwstydnego wręcz - zachowania i spuściła wzrok, wyraźnie zakłopotana. W pełnej napięcia ciszy stukot twardych butów o kafelki rozbrzmiał jak strzały z pistoletu. Eduardo szybko podszedł do okna i odciągnął ciężką zasłonę. Do oranżerii weszła Maria ze srebrną tacą w ręku. Na szczęście patrzyła na tacę, więc Bernadette zyskała parę cennych sekund na ochłonięcie. Jej ręce wciąż drżały, złożyła je więc na kolanach, podczas gdy Maria stawiała filiżanki, talerzyki, dzbanek ze śmietanką i cukiernicę na stoliku pod ścianą. Służąca nalała gęstą kawę do filiżanek, po czym ułożyła serwetki i łyżeczki. Gdy Maria podawała jej kawę, Bernadette, wciąż blada, była już w stanie się uśmiechnąć. - Dziękuję, Mario - powiedziała schrypniętym głosem i wypiła łyk kawy, niemal parząc sobie usta. - Musisz bardzo uważać na tę płucną chorobę, nińa -stwierdziła Maria zdecydowanym tonem. - Powinnaś bar-| dziej o siebie dbać. Prawda, seńor conde? Odwrócił się od okna, doskonale opanowany. - Święta racja, Mario - przyznał cokolwiek nieswoim głosem. - Czy będziesz mogła z nią zostać? - zapytał. -Pójdę, poszukać jej ojca. Muszę z nim porozmawiać. - Nie napije się pan kawy? - zapytała zaskoczona Maria. - Nie w tej chwili, gracias. - Przelotnie spojrzawszy na Bernadette, wyszedł z oranżerii. - Zachowuje się bardzo dziwnie - zauważyła Maria. Bernadette nie odezwała się. Odczuwała tak wielki wstyd, że wątpiła, czy kiedykolwiek będzie w stanie spojrzeć Eduardowi prosto w oczy. Dlaczego, kiedy znajdował się tak blisko, nie była w stanie zapanować nad szaleńczym biciem serca, niespokojnym, przyśpieszonym oddechem? Jak mogła zbliżyć się do niego tak, jakby błagała go o pocałunek? Jęknęła głośno, aż zaniepokojona Maria odwróciła się w jej stronę. - Wszystko w porządku - zapewniła służącą. - To tylko dlatego... że kawa jest bardzo gorąca - powiedziała w końcu. - To prawda, ale dobrze ci zrobi na drogi oddechowe -stwierdziła Maria z uśmiechem. - Tak, mocna czarna kawa często natychmiast powstrzymywała atak astmy. Nie była jednak w stanie pomóc skołatanemu sercu, które waliło w piersi dziewczyny jak oszalałe, nie mogła też zaradzić widocznemu oszołomieniu. To dziwne, że coś takiego przydarzyło jej się z Eduardem, któremu przecież wcale się nie podobała. Z drugiej jednak strony, jeżeli naprawdę tak było, to czemu dopuścił do takiej bliskości, czemu przemawiał do niej tak uwodzicielskim tonem? Po raz pierwszy zachował się wobec niej w ten sposób. Do tej pory nieustannie ze sobą walczyli. Wprawdzie czasami był łagodny, opiekuńczy, zatroskany o nią nawet bardziej niż jej ojciec, ale to, co wydarzyło się przed chwilą, nie miało z tym nic wspólnego. Po raz pierwszy, odkąd się znali, potraktował ją jak kobietę, której pożądał. Bernadette poczuła się dojrzalsza, bardziej pewna siebie. Przez chwilę wyobrażała sobie, że podoba mu się tak samo jak on jej. Wiedziała, że to tylko marzenie, ale nie potrafiła sobie odmówić tej przyjemności. 2 Eduardo wolno ruszył w stronę stajni, gdzie, zdaniem Marii, powinien zastać Colstona Barrona. Czuł się fatalnia z powodu tego, że zawrócił Bernadette w głowie, wykorzystując jej naiwność i brak obycia. Stanowiła łatwy łup dla doświadczonego mężczyzny. Bez trudu pobudził jej zmysły tylko po to, by sprawdzić, czy mu się to uda. Rezultat przeszedł jego najśmielsze oczekiwania i przyprawił o zawrót głowy: Bernadette go pragnęła. Eduardo czuł się jak rażony piorunem. W ciągu ostatnich dwóch lat najczęściej spotykał się z otwartą wrogością z jej strony, tak że uświadomienie sobie, jak bardzo jest bezbronna wobec jego zakusów, całkowicie zbiło go z tropu. W jego głowie zaczął kiełkować jednak pewien plan. Ojciec Bernadette chciał mieć utytułowanego zięcia, co dałoby mu wstęp do eleganckiego towarzystwa, czego nie była w stanie zapewnić jego pokaźna fortuna. Bernadette dojrzała już do miłości, tymczasem Eduardo rozpaczliwie potrzebował pieniędzy, żeby ocalić ranczo. Innym rozwiązaniem było błaganie na kolanach o pomoc babki, lecz dumna staruszka mogła mu odmówić. Jej ulubieńcem był jego kuzyn Luis, bystry młodzieniec o wielkich oczach i śmiałych planach, który z rozkoszą przyglądałby się upokorzeniu Eduarda. Zacisnął usta w wąską kreskę. Potrzebował bogatej żony. Bernadette potrzebowała utytułowanego męża. Ponadto jej ojciec prawdopodobnie będzie mu przychylny. Jeśli dobrze wykorzysta swoje atuty, zdoła ocalić i dumę, i ranczo. Jeśli chodzi o Bernadette, to z pewnością będzie w stanie zaspokoić jej potrzeby; była zbyt młoda, by się orientować w różnicy pomiędzy uwiedzeniem a namiętną miłością. Na pewno uda mu się ją zadowolić. Słabe zdrowie było wprawdzie pewną przeszkodą, ale w końcu żaden związek nie jest w pełni doskonały. Być może kiedyś będzie w stanie urodzić mu dziecko, jeżeli ryzyko nie okaże się zbyt wielkie. Poprosi ją tylko o jedno dziecko i jeśli Bóg da, może będzie to chłopiec, który odziedziczy ranczo. Zauważył niezbyt wysokiego Irlandczyka rozmawiającego z chłopakiem stajennym. Rude włosy Colstona Barrona były wiecznie rozwichrzone, a czerstwą, rumianą twarz z ogromnym nosem dosłownie otaczały wielkie uszy, które za nic w świecie nie chciały ułożyć się płasko przy głowie. Z pewnością nie był to przystojny mężczyzna, brakowało mu też manier. Jego wypowiedzi były zbyt chaotyczne, ponadto nie potrafił nad sobą panować. Lecz Eduardo zawsze bardzo cenił swego najbliższego sąsiada za prawość i uczciwość. Słysząc kroki Eduarda, Colston Barron obrócił się na swych krzywych nogach i wyszedł mu naprzeciw z wyciągniętą dłonią i uśmiechem na twarzy. - Ha, Eduardo, a co to cię sprowadza do ciężko pracującego człowieka? Jak się masz, chłopcze? - Dziękuję, bardzo dobrze - odpowiedział Eduardo i zmrużył oczy, jakby się nad czymś zastanawiał. - Bernadette powiedziała mi, że planuje pan wielki bal. - To prawda. - Colston spojrzał w stronę domu. – Po raz ostatni rozpaczliwie próbuję się jej pozbyć, wydając ją za mąż. Chyba wiesz, Eduardo, że ma dwadzieścia lat, z czego połowę spędziła jako niepełnosprawna, a drugą połowę jako utrapienie. Mam dla niej dwóch kandydatów, niemieckiego księcia i włoskiego hrabiego. Oczywiście, żaden z nich nie śmierdzi groszem - dodał nieco ciszej - ale pochodzą z dobrych, starych rodzin. Naprawdę mogła trafić dużo gorzej! A poza tym, niby dlaczego nie miałbym skorzystać na jej małżeństwie, zyskując szlachetnie urodzonego zięcia?! W końcu wydałem już majątek na utrzymanie jej przy życiu! Gruboskórność Colstona Barrona zaniepokoiła Eduarda. Bernadette nie ma zamiaru wychodzić za mąż dla tytułu, przynajmniej tak mi powiedziała - rzekł, doprowadzając tym swego rozmówcę do szaleństwa. - Wyjdzie za mąż za tego, którego dla niej wybiorę! - wybuchnął Colston, a jego ogorzała twarz spurpurowiała ze złości. - Podła niewdzięcznica! Niech się nie spodziewa, że będę ją utrzymywał przez całą resztę jej nędznego żywota! Eduardo wyobraził sobie życie Bernadette u boku ojca, który łaskawie okazywał jej litość w czasie choroby. Nie miała gdzie się podziać. Eduardo nie kochał jej wprawdzie, ale jeśli by ją poślubił, mogłaby przynajmniej cieszyć się wolnością i odrobiną samodzielności. - W każdym razie - Colston zdążył już trochę ochłonąć - wyjdzie za mąż, jeżeli tak postanowię. Nie ma wyboru. Ja się ciebie pytam: jeśli ją wyrzucę, to dokąd pójdzie ze swoją chorobą? Jej brat ma własną rodzinę. Nie jest w stanie jej utrzymać. A przecież nie ma mowy o tym, żeby poszła do pracy. Ruszyli w stronę domu, Eduardo splótł dłonie na plecach. - A ci mężczyźni, o których pan mówi, są skłonni ożenić się z Bernadette? - spytał. - Noo, prawdę powiedziawszy, nie bardzo - odpowiedział z wahaniem. - Obiecałem, że dam im pieniądze na remont ich posiadłości i spłacę długi. Ale wciąż nie są zdecydowani wziąć za żonę Amerykanki, w dodatku półinwalidki. Eduardo zatrzymał się i spojrzał na swego sąsiada. - Bernadette nie jest inwalidką. - Zgoda, przez większość czasu nie jest - odpowiedział Colston, zdając sobie sprawę z wybuchowego temperamentu Eduarda. - Ale bywają tygodnie, kiedy nie jest w stanie nawet unieść głowy. Najczęściej zdarza się to na wiosnę i jesienią. A każdej zimy zapada na zapalenie płuc. - Poruszył się niespokojnie. - Co za utrapienie. Kiedy ma te swoje ataki, muszę opłacać pielęgniarkę, żeby była przy niej dzień i noc. Eduardo, który pochodził z rodziny, gdzie zawsze troskliwie opiekowano się chorymi, pomyślał, że Colstonowi brak wrażliwości, ale nie skomentował tego. - Chciałbym złożyć panu propozycję - rzekł. Colston wyciągnął rękę w geście zachęty. - Proszę, śmiało. - Mam tytuł i jestem szlachetnie urodzony. Moja babka pochodzi w prostej linii z rodziny Izabeli, królowej Hiszpanii, jesteśmy też spokrewnieni z większością domów panujących w Europie. - Oczywiście, mój chłopcze, oczywiście. Wszyscy tu wiemy, jakie masz pochodzenie, mimo że nigdy o tym nie mówisz. - Do tej pory nie było takiej potrzeby. - Eduardo nie dodał, że, jego zdaniem, chełpienie się pochodzeniem nie należy do dobrego tonu. Mieszkańcy okręgu Valladolid wiedzieli, że jest tylko w połowie Hiszpanem, że jego żona zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach i że jest hrabią. Pomimo tytułu większość ojców nie chciałaby go mieć za zięcia. Colston Barron marzył jednak o królewskich koneksjach, a Eduardo, mimo całej swej nietypowości, je posiadał. Zapatrzył się w przestrzeń, nie zadając sobie sprawy z badawczego spojrzenia sąsiada. - Gdybym się ożenił z Bernadette, miałby pan utytułowanego zięcia i odpowiednią pozycję towarzyską. Ja z kolei zyskałbym fundusze na uratowanie rancza. Colston oniemiał z wrażenia i na chwilę wstrzymał oddech; oszołomiony, z niedowierzaniem wpatrywał się w swego rozmówcę. Dopiero po dłuższej chwili wypuścił powietrze i spytał: - Chcesz się z nią ożenić? Z nią?! Eduardo aż zesztywniał, słysząc, jakim tonem Colston mówi o własnej córce, lecz skinął tylko głową. - A niech to licho! - zaklął Colston. Eduardo milczał; patrzył na nieczułego ojca Bernadette i czekał w milczeniu. Colston odetchnął głęboko i przyłożył dłoń do czoła. - To dla mnie szok. Przecież wy się nawet nie lubicie. Cały czas się kłócicie. - Mówimy o małżeństwie z rozsądku - zwrócił uwagę Eduardo - a nie z miłości. Będę należycie dbał o Bernadette. - Ale, człowieku, przecież na pewno będziesz chciał mieć potomka. Ona nie urodzi ci dziecka! Eduardo uniósł brwi. - Dlaczego? - Jej matka i starsza siostra umarły przy porodach -odpowiedział Colston. - Dziewczyna panicznie boi się porodu. To dlatego tak się opiera i nie chce, żebym wydał ją za mąż. Nie domyślałeś się? Eduardo pokręcił głową; sprawiał wrażenie strapionego. - Myślałem, że nie chce być zmuszona do zawarcia małżeństwa tylko dla tytułu. - Boję się, że to jest trochę bardziej skomplikowane. -Colston westchnął ciężko. - Nie jest taka delikatna jak jej matka i siostra, mimo że ma słabe płuca. Ale potwornie boi się porodu, nic zresztą dziwnego. Może ci się nie udać... -Starszy mężczyzna urwał gwałtownie i odchrząknął, chcąc pokryć zakłopotanie. - Myślę, że rozumiesz, o co mi chodzi. Zapanowała cisza. To, co przed chwilą usłyszał, z pewnością rozczarowało Eduarda, lecz w niczym nie zmieniało faktów. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeżeli w najbliższym czasie nie poczyni odpowiednich kroków, bezpowrotnie utraci ranczo Escondido. Przez jakiś czas obejdzie się bez syna. Potem, kiedy jego bezcenne dziedzictwo zostanie zabezpieczone przed zakusami banków i sądów, przyjdzie czas na zastanowienie się nad niechęcią Bernadette zajścia w ciążę. - Mimo wszystko jestem gotów się ożenić z pańską córką -powiedział. Na twarzy Colstona odmalowały się zaskoczenie i zawył. - Mój kochany chłopcze - rzekł, po czym mocno chwycił dłoń Eduarda. - Mój kochany chłopcze, nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy! - To jednak nie uszczęśliwi Bernadette - zauważył Eduardo. Myślę, że na razie lepiej będzie nie mówić jej o naszej rozmowie. - Rozumiem. Chcesz ją zdobyć. - Mam zamiar starać się o jej względy - poprawił Eduardo. - Chcę o nią zabiegać... oficjalnie i z wszelkimi honorami. Nie chcę, by czuła się jak towar. - To nie będzie łatwe - ostrzegł go Colston. - Uciekła już jednemu kandydatowi - przypomniał ze sposępniałą nagle twarzą. - Utrapienie z tą dziewuchą, sprzeciwianie się mojej woli chyba sprawia jej przyjemność! Straszna z niej buntownica! Eduardo wiedział o tym, ale przypomniał sobie, co zdarzyło się w oranżerii. Na pewno działał na jej zmysły. Mógł wykorzystać tę słabość dziewczyny do zdobycia jej. Nie powinno to być szczególnie trudne. Wprawdzie czuł się trochę jak łajdak, ale nie miał wyboru. Nie zamierzał starać się o posadę ani prosić babkę o pomoc. Jeśli utraci ranczo, pozostaną mu już tylko te możliwości. Wolałby raczej poderżnąć sobie gardło. - Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał nagle Colston. - Zaproszenia na bal - padła sucha odpowiedź - a ja już zajmę się resztą. - Załatwione! Bernadette nie miała pojęcia o spisku wokół jej osoby. Gdy minął atak duszności, zaczęła pomagać Marii w kuchni - Ach, co za mężczyzna z tego el conde – powiedziała rozmarzonym głosem Maria, wyrabiając chlebowe ciasto na starej drewnianej desce. - Co za mężczyzna! Przyniósł cię do domu! Zakłopotana Bernadette spłonęła rumieńcem. - Zrobiło mi się słabo - wyjaśniła krótko. - Pyłki tak mnie podrażniły, że miałam okropny atak kaszlu. Nie byłam w stanie go opanować. - Zaczęła układać talerze w stos. -Poza tym, wiesz przecież, że między mną a Eduardem nic nie ma. On nawet mnie nie lubi. - Lubienie nie zawsze jest konieczne, seńorita. Czasami nawet bywa przeszkodą. - Służąca filuternie zmrużyła oko. -Jest bardzo przystojny, nie uważasz? - W porównaniu z kim? - Seńorita!. - Maria była wyraźnie wzburzona. - Nie wierzę, że nie podoba się panience bardziej niż ci pendejos, których panienki ojciec zaprasza tu, mając nadzieję, że wyda panienkę za mąż. Bernadette bezwiednie obracała w palcach widelec. Na wspomnienie nieszczęsnych zalotników ogarnął ją smutek. - Książęta i hrabiowie - powiedziała cicho. - A ze wszystkich razem wziętych nie udałoby się zrobić jednego porządnego człowieka. - Pokręciła głową. - Nie chcę być sprzedana jakiemuś mężczyźnie w zamian za tytuł, tylko po to, żeby ojciec mógł się ocierać o Rockefellerów i Astotów. - Spojrzała na Marię. - On niczego nie rozumie. Żeby do nich należeć, trzeba się odpowiednio urodzić, nie wy-starczy po prostu zgromadzić odpowiednią sumę pieniędzy. Mój ojciec nie jest kulturalnym człowiekiem. Należy, jak to się mówi, do nowobogackich. Nigdy nie znajdzie się wśród elity, niezależnie od tego, jak dobrze wyjdę za mąż. Dlaczego nie wystarczają mu ludzie, którzy po prostu go lubią? - Mężczyzna zawsze pragnie przynajmniej jednej rzeczy, której nie może mieć. - Maria westchnęła sentencjonalnie. -Myślę, że nie umiemy żyć bez marzeń. - To prawda. Dotyczy to także kobiet. - Bernadette uśmiechęła się z rozmarzeniem. - Wiesz, chciałabym móc pójść sama do teatru czy do restauracji albo udać się na górską wspinaczkę. Chciałabym nosić spodnie, obciąć włosy pracować na swoje utrzymanie. - Roześmiała się głośno, widząc przerażoną twarz Marii. -Pewnie myślisz, że jestem szalona? - Te rzeczy - wyjąkała Maria - są dla mężczyzn. - A powinny być dla wszystkich. Dlaczego tylko mężczyźni mają do nich prawo? Dlaczego mogą robić z kobiet niewolnice? Jak mogą pozbawiać nas praw wyborczych, nie dopuszczać do równouprawnienia? Prowadzę księgi rachunkowe dla ojca, doradzam mu, kiedy ma kupować, a kiedy sprzedawać, a nawet zajmuję się finansami. Ojciec przyznaje, że doskonale sobie radzę jako księgowa, ale czy przyszło mu do głowy, żeby zapłacić mi za pracę? Nie. Mówi, że członkowie rodziny nie płacą sobie za pomoc! - Wyciągnęła palec w stronę Marii. - Zapamiętaj sobie moje słowa, pewnego dnia wybuchnie powstanie przeciwko tej niespra- wiedliwości. - Opanowały ją zbyt silne emocje. Poczuła ucisk w piersi i zaniosła się kaszlem. Maria szybko nalała kawę do porcelanowej filiżanki i podała Bernadette. - Niech panienka to wypije. Rapidamente... rapidamente. Bernadette przełykała z trudem, pochylając się do przodu, wściekła z powodu ataków, które nie pozwalały jej być normalną kobietą. - Już lepiej? - spytała po chwili Maria. - Tak. - Bernadette powoli zaczerpnęła tchu i wyprostowała się. Ze skruszoną miną popatrzyła na Marię. – Chyba nie powinnam tak się denerwować. - Na pewno byłoby lepiej. Dziewczyna przyłożyła dłoń do piersi. - Zastanawiam się, skąd Eduardo wiedział, co robić, kiedy mam atak? - zapytała; jego troskliwa opieka wciąż wprawiała ją w zdumienie. - Ja mu powiedziałam. Kiedyś mnie o to zapytał -wyjaśniła z prostotą Maria. - Pytał, bo kiedyś widział panienkę w czasie takiego ataku i musiał zwrócić się do panienki ojca po pomoc. Pamięta panienka - ciągnęła z rosnącą irytacją w głosie. - Ojciec rozmawiał wtedy z przyjacielem i był wściekły, że mu się przeszkadzaj Pokłócili się wtedy z el conde. Nigdy tego panience nie wiedzieli. - Rozłożyła ręce. - Po tym wszystkim el conde przyszedł do mnie i zapytał, jak można panience pomóc w razie ataku. Był bardzo zły na pana Barrona za to, że jest taki nieczuły. Serce Bernadette wezbrało radością. -To bardzo dziwne. Przecież Eduardo w ogóle mnie lubi. - To nieprawda - łagodnie zaprotestowała Maria. – Jest dla panienki bardzo delikatny. To widać przecież jak na dłoni. W stosunku do innych jest oschły i bardzo niecierpliwy. Mój Juan mówi, że inni vaqueros starają się nie rozgniewać conde, bo wszyscy się boją jego wybuchowego temperamentu. Tymczasem przy panience nigdy nie traci cierpliwości. - Ale to go nie powstrzymuje od wyśmiewania się ze mnie od szydzenia. Cały czas się kłócimy. - Może dlatego, że panienka go tak traktuje. A może on nie chce, żeby panienka się domyśliła, że ją lubi. - Co też ty opowiadasz! Maria wykrzywiła się pociesznie. lak czy owak jest uprzejmy dla panienki. - Kiedy ma na to ochotę. - Bernadette wolała nie myśleć o tym, jak się ostatnio zachowywała w jego obecności, Przypomniała sobie, że omal go nie poprosiła o to, by ją pocałował. Znów poczuła się potwornie zakłopotana i połowiła już nigdy nie dopuścić do tego, by zostali sami. Nie potrzebowała jego współczucia, więc musiała zadbać o to, by nigdy się nie dowiedział, jak gorącym darzy go uczuciem. Colston Barron wrócił do domu, dopiero gdy upłynęło co najmniej pół godziny po odjeździe Eduarda. Zatrzymał się w sali balowej, by zobaczyć, jak postępują prace przy malowaniu, a potem udał się do salonu, gdzie siedziała Bernadette. Rzuciwszy jej surowe spojrzenie, nalał sobie brandy. - Eduardo mówił mi, że źle się czujesz - powiedział sucho. W obecności córki nigdy nie łagodniał tak jak przy jej bracie; zawsze utrzymywali dystans. - Czułam się źle - odpowiedziała Bernadette spokojnym tonem - ale, jak widzisz, już jest lepiej. To wszystko przez pyłki kwiatowe, które drażnią mi płuca. - Podobnie jak kurz, perfumy, zimne powietrze i tysiące innych rzeczy - dodał oschle jej ojciec. Jego małe zmrużone oczka bacznie obserwowały ją sponad kielisz- ka. - Chcę, żebyś odpowiednio ubrała się na bal. Możesz wziąć powóz i pojechać do miasta. Każę Rudolfowi cię zawieźć. Spraw sobie coś kosztownego, żebyś wyglądała jak córka zamożnego człowieka. - Lekceważącym gestem wskazał perkalową niebieską suknię, którą miała na sobie. - Coś, co nie sprawia wrażenia uszytego w domu -dodał. Bernadette zesztywniała, szczerze żałując, że nie może powiedzieć, co naprawdę myśli o tym, jak ojciec ją traktuje, jednak w tej chwili nie miała wyboru. Obiecywała sobie, że jeśli tylko jej sytuacja życiowa ulegnie zmianie, wygarnie prawdę paru nadętym osłom! - Przecież to ty, ojcze, poleciłeś, bym szyła sobie ubrania, żeby nie obciążać cię finansowo - przypomniała mu. Poczerwieniał. - Wydaję ten bal po to, żeby znaleźć ci męża! - A sobie utytułowanego zięcia! - powiedziała z ironią, zrywając się na nogi. - Żebyś mógł się obracać w „od- powiednim towarzystwie". - Nie śmiej mówić do mnie tym tonem! - krzyknął. - To nie traktuj mnie, jakbym była trędowata! - wypali jej zielone oczy roziskrzyły się ze złości. - Nic na to poradzę, że mam słabe płuca, i nie prosiłam się na ten świat! Dobrze wiem, że obwiniasz mnie za śmierć mojej matki! Gwałtownie wyprostował się i zaczerpnął tchu. - Bo jesteś winna jej śmierci - wycedził przez zęby. -Ty ją zabiłaś. - Nie ma w tym żadnej mojej winy. - Serce biło jej tak szybko i mocno, że zaczynała trząść się na całym ciele; oddychała z trudem. Nie znosiła kłótni; często kończyły się potwornymi atakami. Nie miała jednak zamiaru się poddawać. - Poza tym nie odzyskasz jej, traktując mnie jak najgorszego wroga. Colston wypił tęgi łyk brandy i westchnął ciężko. - Kochałem ją nad życie - powiedział jakby do siebie. - Była najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, co we mnie widziała, ale była dla mnie wszystkim. A potem ty się pojawiłaś - dodał, patrząc na córkę stalowym wzrokiem, choć jeszcze przed chwilą, gdy mówił o zmarłej żonie, jego oczy emanowały czułością. - I moja Eloise odeszła na zawsze. - To nie była moja wina - powtórzyła. - A czyja? - Colston dopił brandy i odstawił kieliszek. -Utraciłem mój skarb, ale będę się cieszył, jeśli dobrze wyjdziesz za mąż. - Zmierzył ją szacującym wzrokiem. -Zaprosiłem na bal dwóch szlachetnie urodzonych młodzieńców z Europy. - Na pewno nie mają pieniędzy - powiedziała jego córka ironicznym tonem. W oczach ojca pojawiły się gniewne błyski. - Obaj pochodzą z dobrych europejskich rodzin i potrzebują żon. Tylko, na miłość boską, nie próbuj mnie ośmieszyć tak jak ostatnim razem... czerniąc sobie zęby i wkładając spodnie! Bo będę musiał... - To była twoja wina - przerwała mu Bernadette, zdobywając się na odwagę, której wcale nie miała. Okazywanie ojcu słabości mijało się jednak z celem. - Możesz powiedzieć swoim nowym kandydatom, że mogą sobie darować szukanie tutaj żony - dodała uparcie. - Będą tu szukać żony. Poślubisz, kogo ci wskażę -oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Możesz sobie wrzeszczeć i wściekać się ile wlezie, ale to zrobisz! W przeciwnym razie - dodał surowo - wyrzucę cię z domu, przekonasz się, że to zrobię! Bernadette nie wierzyła własnym uszom; zbladła, jej oczy zrobiły się okrągłe jak spodki. - Tak? - natarła na ojca. - A kto będzie prowadził twoje księgi, płacił rachunki i dbał o budżet, tak żeby ranczo nadal przynosiło dochód? Colston zacisnął dłonie w pięści. - Kiedy pracowałem przy budowie linii kolejowych, musiałem walczyć z Indianami, mieszkańcami Północy i ludźmi, którzy mnie nienawidzili, ponieważ byłem Irlandczykiem! Ale wszyscy oni razem wzięci nie sprawiali mi tyle kłopotu, co ty każdego dnia mojego życia! Zabrałaś mi Eloise! Czy prowadzenie księgowości może mi to zrekompensować? Dziewczyna usiadła i wpatrywała się w ojca, modląc się w duchu, by nie nadszedł kolejny atak. Nigdy nie należy okazywać słabości w obliczu wroga! Colston odetchnął ciężko; miał wrażenie, że się dławi. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Podszedł do okna i zapatrzył się w przestrzeń, sztywny jakby kij połknął. - Trochę przesadziłem - rzucił. - Nie wyrzuciłbym cię w domu. W końcu jesteś moją jedyną córką. Ale nie próbuj mi- sprzeciwiać - ostrzegł. - Chcę, żeby mnie szanowano, i jestem gotów zrobić wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Wyjdziesz za mąż! - Za człowieka, którego w ogóle nie znam. – Bernadette rozpaczliwie walczyła ze łzami wściekłości i bezsilności, które napłynęły jej do oczu. - Za cudzoziemca, który zabierze mnie do swego zimnego kraju, w którym umrę ze zgryzy. - Nie przesadzaj, na pewno nie umrzesz, głuptasie! -wykrzyknął Colston, obracając się na pięcie. - Będziesz miała służące, które będą się tobą zajmować. Będziesz miała kucharkę i pokojową. Będziesz traktowana jak królowa! - Będę intruzem - poprawiła ojca. - Będę niechciana i nienawidzona, ponieważ mój mąż ożeni się ze mną dla twoich pieniędzy! Colston gwałtownie uniósł ręce. - Ja chcę ci dać cały świat, a ty musisz wszystko psuć swoją krytyką! Miała wrażenie, że za chwilę umrze. Ojciec zamierzał ją sprzedać, i nigdy już nie zobaczy Eduarda. Nigdy, nigdy... - Jest jeszcze jedna możliwość - powiedział po chwili. Uniosła wzrok. Ojciec wpatrywał się w swoje zabłocone buty. - Możesz jeszcze rozważyć wyjście za mąż za Eduarda. Serce skoczyło jej gwałtownie. Przyłożyła doń rękę, jakby się obawiała, że za chwilę wyleci z jej piersi i spadnie na podłogę. - C...co? - Za Eduarda! - Colston patrzył na nią, stojąc na szeroko rozstawionych nogach, z rękami złożonymi na plecach. - Jest wdowcem, a chociaż w eleganckim świecie uchodzi za mieszańca, to przecież ma tytuł. Jego rodzina jest związana z królewskimi rodami Europy. Bernadette roześmiała się tak, że omal się nie zakrztusiła. - Eduardo mnie nie zechce - powiedziała z odcieniem goryczy w głosie. - On mnie nienawidzi. - Możliwe, że będzie chciał się z tobą ożenić - ciągnął jej ojciec, uważając, by się nie zdradzić, że rozmawiał na ten temat z Eduardem. - Szczególnie jeżeli postarasz się trochę zmienić swoje zachowanie, ładnie się ubierzesz i od czasu do czasu się do niego uśmiechniesz. Będzie miał konkurentów na balu, dwóch młodzieńców z tytułami. To może go zmobilizować. - Odwrócił wzrok, żeby Bernadette nie zauważyła wesołych iskierek w jego oczach. Udało mu się ją tak nastraszyć, że teraz Eduardo wydawał się jej wybawieniem. Pochwalił się w duchu za swoją przebiegłość. Nareszcie znalazł sposób. Okazuje się, że można z tą dziewuchą wygrać za pomocą odpowiednich słów i przemyślnej taktyki. - Przecież chodzą słuchy, że on nie ma zamiaru powtórnie się ożenić - odezwała się Bernadette. - Ale mówi się też, że nie chce stracić swego dziedzictwa -przypomniał jej ojciec. - Gdyby nie jego przeszłość, staruszka babka na pewno by mu pomogła i znalazła dla niego narzeczoną w Hiszpanii, tak jak wybrała mu pierwszą żonę. Ale jego żona zmarła w podejrzanych okolicznościach, a matka wplątała się w jakiś nowy skandal na Wschodzie. Jego matka nie jest Hiszpanką, urodziła się w Teksasie, z pochodzi z dobrej niemiecko-irlandzkiej rodziny. - Wiem. Mieszka teraz z drugim mężem w Nowym Jorku. Eduardo jej nienawidzi. Colston nie miał pojęcia, skąd Bernadette o tym wie, ale postanowił nie kusić losu. Skrzyżował ręce na piersi. - To z powodu tego, co zrobiła jego matka, babka zdecydowała się zostawić majątek jego kuzynowi, który jest stuprocentowym Hiszpanem, a poza tym nie otacza go atmosfera skandalu. - To Eduardo ci o tym powiedział? - zdumiała się dziewczyna. Jej ojciec przytaknął. - Tak, dawno temu - dodał wymijająco. - Podobno starsza pani odwiedzi go tu w lecie. - To go ucieszy. Bardzo kocha swoją babkę. - Szkoda, że bez wzajemności. - Colston popatrzył na córkę uważnie. - No więc co sądzisz o poślubieniu Eduarda? Bernadette przełknęła z trudem ślinę. - Myślę, że... się zgodzę - powiedziała z odpowiednią dozą wahania w głosie. - Jeśli to ma mnie uchronić przed wyjazdem za granicę... Colston miał ochotę zatańczyć z radości, ale nie chciał pokazać upartej córce, jak bardzo ucieszyła go jej zgoda. Czasami nawet lubił tę jej buntowniczość... dopóki nie przypominał sobie, jak wiele utracił z powodu jej przyjścia na świat. Prawdę mówiąc, byli do siebie bardzo podobni pod względem temperamentu. - Więc pojedziesz do miasta, tak jak proponowałem, i poszukasz tam ładnej sukni na bal? Bernadette wzięła głęboki oddech. - Myślę, że tak. - Idź do Meriwethera, mam tam konto, i kup wszystko, czego potrzebujesz. - Tytuł Eduarda liczy się tylko w Europie - powiedziała dziewczyna, wstając. Jej ojciec uniósł dłoń. - Jest dobry wszędzie - rzekł matowym głosem. - Nawet w Teksasie. Eduardo jest Hiszpanem tylko w połowie, ale ludzie nie będą zwracać na to uwagi ze względu na jego europejskie powiązania. - Popatrzył na córkę wzgardliwie. -Biorąc pod uwagę twój brak urody i stan zdrowia, myślę, że i tak będzie wielkim wyróżnieniem, jeśli zechce cię jakiś Europejczyk. Będziemy mogli mówić o szczęściu, jeżeli Eduardo będzie cię chciał. - Nie jestem wcale takim ciężarem, jak myślisz, ojcze. Dobrze radzę sobie z rachunkami i księgowością. Eduardo jest w takiej sytuacji, że może nawet uznać, że będę mu przydatna. Colston wzruszył ramionami. - Jesteś przydatna, kiedy jesteś zdrowa. Ale zbyt często chorujesz. - Odwrócił się z ciężkim westchnieniem. -Przez cinie ciągle przychodzą mi do głowy te wspomnienia -wyznał w jednym z rzadkich przypływów szczerości. -Widzę jej twarz w ostatnich chwilach życia, słyszę jej krzyk i czuje, jak serce pęka mi w piersi. - Bezwiednie przyłożył dłoń do torsu. - Boże, jak ja ją kochałem! Bernadette zdawała sobie sprawę z nieopisanego bólu ojca, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odwrócił się i wyszedł. W korytarzu rozbrzmiały jego kroki, głośne i gniewne, jak zawsze, kiedy musiał stawić czoło czemuś nieprzyjemnemu albo denerwującemu. Odprowadziła go smutnym wzrokiem. Gdyby zwrócił się do niej, zamiast się odwracać, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Obwiniał ją za śmierć żony i już zawsze w jego wzroku będzie się czaił niemy wyrzut. Nie mogła robić sobie nadziei na poprawę stosunków; ojcu wcale na tym nie zależało. Oczekiwał od niej jedynie korzystnego wyjścia za mąż i tego, że zniknie z jego życia. Nie mówił tego wprost, ale było to aż nadto widoczne. Sięgając po kapelusz i rękawiczki, Bernadette poczuła się nagle staro. Miała niewiele możliwości wyboru, lecz postanowiła za wszelką cenę zniknąć ojcu z oczu. Nie była w stanie zmusić się do poślubienia Europejczyka, za to marzyła o wyjściu za mąż za Eduarda. Jednakże było to mało prawdopodobne, mimo zastanawiającego zainteresowania ojca tym tematem. Wszyscy dobrze wiedzieli, że Eduardo nie ma zamiaru powtórnie się żenić. Jej ojciec nie zdoła go nakłonić do podjęcia ryzyka, a ona sama na pewno nie uwiedzie go swymi żałosnymi wdziękami. Tak czy inaczej powinna pozwolić ojcu na rozważanie takiej możliwości; to mogło go powstrzymać od pośpiesznego swatania jej z innymi kandydatami. Przez chwilę Bernadette pozwoliła sobie na marzenia, zastanawiała się, jak wyglądałoby jej małżeństwo z Eduardem, kiedy mogłaby otwarcie okazywać mu miłość i być kochaną. Był dla niej ideałem mężczyzny. Kochała go całą duszą i ciałem. Cóż z tego, skoro on z pewnością nie odwzajemniał tego uczucia; nawet mu się nie podobała. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek mógłby ją uznać za atrakcyjną. Nie znała mężczyzn, ale przeczytała wiele zakazanych książek i wiedziała, jak należy się ubrać i zachować w ich towarzystwie. Niektóre dziewczyny z ekskluzywnej szkoły w Nowym Jorku, którą ukończyła, zupełnie otwarcie mówiły o swoich znajomościach z mężczyznami. Bernadette, mimo że nie brakowało jej temperamentu, była jednak na tym polu nowicjuszką. Eduardo mógł z nią zrobić wszystko, a ona nie miała odwagi doprowadzać do sytuacji, w których utraciłaby godność. Jednak już sama myśl o tym, że Eduardo miałby ochotę się z nią ożenić, była tak intrygująca, że serce Bernadette raz po raz gubiło rytm. Po raz pierwszy w życiu była w stanie myśleć o małżeństwie jako o czymś realnym. Poza tym wiedziała, że właśnie ona może pomóc Eduardowi uchronić ranczo przed ruiną. Ojciec nie lubił, kiedy mu przypominano, jak przed kilkoma laty zapobiegła ogromnym stratom finansowym, kiedy po raz pierwszy zajęła się prowadzeniem rachunkowości po rezygnacji księgowego. Ojcu spodobało się zarówno to, że nie musi płacić dodatkowemu pracownikowi, jak i to, że nikt obcy nie ma wglądu w stan jego finansów. Lecz czy Eduardo będzie chciał się z nią ożenić -nawet jeśli miałby to zrobić tylko dla pieniędzy jej ojca -miało się dopiero okazać. Bernadette powoli zaczynała mieć nadzieję, że jeśli starczy jej odwagi, mogą się ziścić jej najśmielsze marzenia. 3 Bernadette znalazła się w ekskluzywnym sklepie odzieżowym Meriwethera, nie mając zbyt wielkiego pojęcia o tym, co chce kupić. Brat właściciela, Clem Meriwether, który od niepamiętnych czasów pracował tam jako sprzedawca, powitał ją przy drzwiach, uśmiechając się szeroko. - Miło znów panią widzieć, panno Barron. W czym mogę pani pomóc? - Ojciec przysłał mnie tutaj po suknię balową - odpowiedziała Bernadette. - Ale nie wiem... - Akurat mam dla pani coś wyjątkowego! - Uśmiechając się, sprzedawca wprowadził ją do wnętrza. - Co za niezwykły zbieg okoliczności... właśnie dzisiaj otrzymaliśmy tę suknię. Została uszyta w Paryżu specjalnie dla jednej z córek Carsonów z Fort Worth, ale panna Carson jej nie zaakceptowała, więc oddano ją nam w komis. Nie spodziewałem się, że ktokolwiek okaże zainteresowanie tą suknią. Żyjemy tak daleko od eleganckiego świata... - Odwrócił się i gwałtownie poczerwieniał na twarzy. - Proszę mi wybaczyć, panno Barron, nie chciałem przez to powiedzieć, że pani ojciec nie zalicza się do eleganckiego towarzystwa, nic podobnego! - Nic się nie stało, panie Meriwether - uspokoiła go Bernadette z uśmiechem. - Nie mam zamiaru się obrażać. - Pomyślała, że gdyby ojciec dowiedział się o tym, co powiedział pan Meriwether, niewątpliwie wpadłby do jego sklepu jak burza i zlikwidował konto. - Doszły nas słuchy, że w przyszłym miesiącu pani ojciec wydaje bal. Czy to prawda, że Culhanowie przyjadą taki kawał drogi z El Paso? - Na pewno przyjadą państwo Culhanowie - sprostowała dziewczyna. - Ich dwaj synowie spędzają wakacje na statku, a trzeci musi zostać w domu, żeby doglądać rancza. - Tak czy owak, to wielki zaszczyt, że przedstawiciele tej rodziny decydują się odbyć tak daleką podróż, by uczestniczyć w balu. - To prawda - przyznała Bernadetta. - Spędzą tydzień na naszym ranczu, podobnie jak inni goście. - Czy na liście zaproszonych są jacyś inni Teksasczycy? -badał nieśmiało pan Meriwether, sięgając na półkę po gustownie przystrojone pudło. - Nie jestem pewna. Ojciec niewiele mówi na temat listy gości. Myślę, że chce mi zrobić niespodziankę - dodała Bernadette nieco figlarnie. - To zrozumiałe. Czy to bal z okazji pani urodzin? Pokręciła głową. - Prawdę mówiąc, bez specjalnej okazji - skłamała, wstydząc się wyjawić, że ojciec wydaje bal głównie po to, by sprzedać córkę mężczyźnie o najbardziej imponującym tytule. - Ojciec traktuje to chyba jako miłą formę letniej rozrywki, chociaż jest to jednocześnie sposobność, żeby uczcić nabycie nowej linii kolejowej. - A... to doskonale. - Sprzedawca położył pudło na kontuarze, otworzył je w ceremonialny sposób i wyjął najwspanialszą suknię, jaką Bernadette w życiu widziała. Dosłownie zaparło jej dech z wrażenia. Pan Meriwether zachichotał. - Zdaje się, że nie muszę pytać, czy się pani podoba. Proszę chwilkę zaczekać, panno Barron, poproszę żonę, żeby pomogła pani ją przymierzyć. Udał się na zaplecze i przyprowadził Maribeth, drobną uśmiechniętą kobietę. - Właśnie robiłam marynaty, panno Barron - powiedziała przepraszającym tonem, wycierając ręce w lnianą ściereczkę. -Zostawię dla pani parę słoików; ofiaruję je pani w czasie następnej wizyty. - Bardzo dziękuję. - Bernadette była mile zaskoczona. - Nie ma za co. A teraz przymierzmy tę suknię. Prawda, że jest piękna? Clem myślał, że nikt tutejszy nie będzie zainteresowany tak kosztowną kreacją! Prosto z Paryża, z Francji! Cały czas paplając, pani Meriwether zaprowadziła Bernadette do prowizorycznej przymierzami i pomogła włożyć suknię. Zajęło to trochę czasu, ponieważ miała ona mnóstwo maleńkich guzików. Lecz kiedy Bernadette w końcu spojrzała w lustro, pomyślała, że byłaby gotowa sprzedać wszystko, byle zdobyć pieniądze na tę suknię. Biała miękka spódnica spływała do kostek; warstwy koronki i żorżety ozdobiono jedwabnymi różowymi kwiatkami i maleńkimi niebieskimi kokardkami. Stanik był uszyty z cienkiej żorżety; krótkie rękawy miały niewielkie bufki. Dekolt był tak szeroki i głęboki, że odsłaniał ramiona oraz szczyt kształtnych piersi. Była to suknia uwodzicielska, ale utrzymana w doskonałym guście. Bernadette przyglądała się sobie z zachwytem. - Czy to naprawdę ja? - zapytała, czując, jak serce mono bije jej w piersi. -Och, tak. - Pani Meriwether westchnęła. - Cóż za wspaniały krój i jak doskonale leży! Musi pani rozpuścić włosy i związać je z tyłu jedwabną różową kokardą. Pokażę pani jak. - Nigdy nie nosiłam rozpuszczonych włosów - powiedziała dziewczyna z wahaniem. - Takie uczesanie będzie doskonale pasować do tej sukni. Zaraz pani zobaczy. Pani Meriwether zburzyła wymyślną koafiurę klientki i uczesała ją znacznie prościej, związując włosy satynową różową wstążką. - No i proszę - powiedziała w końcu. - Widzi pani, o co chodziło? Fryzura idealna do tej sukni. - To prawda - musiała przyznać Bernadette. Wyglądała teraz zarazem młodzieńczo, elegancko i trochę bezbronnie. Była... prawie piękna. Uśmiechnęła się do siebie, zdumiona zmianą, jaka zaszła w jej pospolitej twarzy. - Powinna pani mieć również wachlarz - radziła pani Meriwether. - Gdzie to ja położyłam ten jedwabny?... Aha! Uniosła wachlarz tak piękny, że Bernadette natychmiast go zaaprobowała. Był wykonany z bladoróżowego jedwabiu z kwiatowymi motywami i wykończony koronką barwy kości słoniowej. Nigdy jeszcze nie widziała tak ślicznego wachlarza. - A do tego rękawiczki i ta mała torebka - ciągnęła pani Meriwether. - Potrzebne też będą odpowiednie buty. Zobacz my, co tu mamy... Bernadette przeżyła chyba najwspanialszą godzinę w swoim życiu. Kiedy z pudłami pełnymi zakupów opuszczała sklep, poczuła się lekka i prawie szczęśliwa. Przeczuwała, że mimo wszystko bal będzie wspaniałym wydarzeniem. Marzyła o tym, by jak najszybciej zobaczyć wyraz twarzy Eduarda w chwili, gdy ją zobaczy! Nie mając pod tym względem zaufania do córki, Colston Barron zlecił przygotowania do balu pani Maude Carlisle, żonie emerytowanego oficera z San Antonio, która niegdyś utrzymywała kontakty z Astorami. Pani Carlisle miała zamiar gościć kilka tygodni u przyjaciół w Valładolid i z radością przyjęła propozycję pomocy Colstonowi Barronowi w przygotowaniu wielkiej zabawy. Doskonale wiedziała, jak należy organizować eleganckie przyjęcia i natychmiast z entuzjazmem zabrała się do pracy. W ciągu dwóch tygodni udało jej się zrazić do siebie ponad połowę pracowników rancza Barronów. Colston wcale się tym nie przejął, ale do Bernadette zewsząd docierały skargi. Wszyscy, nie wyłączając Marii, wypłakiwali się na jej ramieniu. Cały dom został postawiony na głowie. Wydzielono miejsce na piekarnię, która miała dostarczyć wszelkiego rodzaju wypieków, specjalna kucharka miała się zająć przekąskami, zamówiono też ogromne ilości cieplarnianych kwiatów. Nie przeoczono żadnego detalu. Bernadette starała się nie uczestniczyć w tych szalonych przygotowali. - Włożyła spódnicę do konnej jazdy i poprosiła chłopaka stajennego, by osiodłał dla niej dorodną gniadą klacz. Ledwie dosiadła wierzchowca, do stajni wszedł jej ojciec. - Dokąd to się wybierasz? - zapytał. - Pani Carlisle chce porozmawiać z tobą i z Marią na temat zastawy stołowej. - A dlaczego ja jestem do tego potrzebna? - zapytała Bernadette, nieco zdziwiona. - Bo Maria nagle zapomniała języka angielskiego! Dziewczyna pochwaliła w duchu postawę Marii. To był jedyny sposób przetrwania w towarzystwie pani Carlisle. - Przecież wiesz, że nie znam hiszpańskiego - skłamała, nie patrząc ojcu w oczy. Kryła się przed nim ze znajomością tego języka tak samo jak i przed Eduardem; to dawało jej przewagę w postępowaniu z ojcem. Kiedy tylko miała na to ochotę, mogła porozumiewać się ze służącymi w ich ojczystym języku. Ojciec tego nie potrafił; znał tylko język angielski. - Ale może uda ci się przekonać Marię, żeby chociaż odezwała się do tej nieszczęsnej kobiety! - Wybieram się na przejażdżkę, ojcze - odpowiedziała Bernadette. - Muszę trochę odetchnąć świeżym powie- j trzem. Ojciec przyjrzał się jej podejrzliwie. - Masz ochotę uciec. To na nic. Klaus Branner i Carlo Maretti przyjadą tu jutro pociągiem z Houston. Serce zamarło jej w piersi, poczuła gwałtowne mdłości. - Przecież już ci mówiłam, co myślę na ten temat -odezwała się oficjalnym tonem. - Ja również ci powiedziałem, co o tym myślę - rzekł Colston opryskliwie. - Eduardo nie pojawia się tu od ponad dwóch tygodni - dodał, dbając o to, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo go to martwi. Nie miał zbyt wielkich nadziei na to, że Bernadette zdobędzie prawdziwego Europejczyka, ale wydawało mu się, że Eduardo ostatnio patrzył na córkę w szczególny sposób. Bardzo lubił i szanował sąsiada, a od pewnego czasu uważał, że jego małżeństwo z Bernadette byłoby niezwykle korzystne. Zastanawiał się, dlaczego Eduardo nagle zmienił zdanie po ich rozmowie. - Wygląda na to, że nie możemy na niego liczyć, więc pozostali tylko moi dwaj kandydaci - powiedział. Niestety, mówił prawdę. Eduardo nie odwiedzał ich już od dłuższego czasu. Było to co najmniej dziwne i Bernadette i zastanawiała się, jakie mogą być tego powody. Nie mogła wprosić się na ranczo Escondido, więc na próżno czekała na niego, czując, jak rozwiewają się jej marzenia. Była pewna, że jeśli Eduardo przestanie się o nią starać, ojciec natychmiast zwróci się ku dwóm pozostałym kandydatom. Patrzyła na ojca z twarzą ściągniętą gniewem. - Może nie będą mnie chcieli - rzuciła zuchwale. - Będą, będą - odparł trywialnie. - Bo śpieszno im do moich pieniędzy! Bernadette postanowiła spróbować po raz ostatni. - Naprawdę wszystko ci jedno, czy jestem szczęśliwa, czy nie?- zapytała płaczliwym głosem. - Nic cię to nie obchodzi? Twarz Colstona stężała. - Ja tleż nie jestem szczęśliwy - zauważył. - Od dwu-dziestu lat jestem samotny i nieszczęśliwy, a wszystko przez ciebie! W dziewczynie zawrzał gniew. - Sam jesteś sobie winny! - krzyknęła, zdając sobie sprawę, że ojciec za chwilę wybuchnie. - Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób?! Jak nśmiesz!? Jej wargi drżały. Ścisnęła szpicrutę tak mocno, że aż zbielały jej kostki. - Wolałabym nie dożyć dnia, w którym potraktuję moje dziecko tak, jak ty traktujesz mnie - powiedziała ochrypłym głosem - Ale mam nadzieję, że ty będziesz żył wystarczająco długo, aby tego żałować. Colslen wyprostował się i spojrzał na nią wyzywająco. - Nie licz na to. Bernadette zawróciła konia i odjechała, zostawiając ojca Chyba jeszcze nigdy nie czuła się tak rozpaczuwie źle. Eduardo był poza jej zasięgiem, a kandydaci ojca mieli zjawić się nazajutrz. Zastanawiała się, czy udałoby jej się uciec. Był to najgorszy z możliwych sposobów uporania się z problemem, wiedziała jednak, że niejedna młoda kobieta w podobnie trudnym położeniu po prostu uciekała z domu. Zadecydowała, że jeśli nie będzie miała innego wyjścia, skorzysta z tej możliwości, mimo że nie najlepszy stan zdrowia bardzo by jej to utrudniał. Pogrążona w głębokich rozmyślaniach, nie zastanawiała się, dokąd jedzie. W tej części południowego Teksasu można było spotkać głównie karłowate krzewy i kaktusy, a poza tym piach, pył i żar, dokuczliwy nawet wiosną. Jednakże Bernadette uwielbiała rozkoszować się uczuciem wolności, jakie dawał jej rozciągający się przed nią bezkresny horyzont. Przywodziło jej to na myśl oglądanie gwiazd na niebie: miała wtedy wrażenie, że wszystkie jej problemy są zupełnie nieistotne. W tej chwili czuła gwałtowną potrzebę doświadczenia takiego właśnie uczucia. Myśl o zapowiedzianym przyjeździe dwóch utytułowanych kandydatów do jej ręki przyprawiała ją o mdłości. Z całą pewnością nie będzie się im podobać, ale jeśli rzeczywiście rozpaczliwie potrzebują pieniędzy, na pewno będą goj towi ożenić się ze straszydłem, niedorajdą, z kimkolwiek. Nawet z nią. Skierowała klacz w stronę rzeczki przepływającej prze ziemie należące do ojca. Roślinność była tam bujniejsza przeważały drzewa o słodkich owocach, stanowiących cenną pasze. Ich małe listki były jeszcze delikatne i bladozielone. Wiał lekki wiatr i upał nie przytłaczał tak jak zwykle. Bernadette zatrzymała się pod dużym drzewem, zsiadła z konia i zsunąwszy z głowy kapelusz z małym rondem, pochyliła się, by zanurzyć chusteczkę w wodzie. Nad jej głową nagle rozświergotały się ptaki. Właśnie się zastanawiała, co spowodowało ich poruszenie, kiedy usłyszała stukot końskich kopyt. Odwróciła się i podeszła do konia. Miejsce było odludne,a w okolicy często włóczyli się bandyci. Dostrzegłszy jeźdźca, dziewczyna odetchnęła z ulgą. Rozpoznała go od razu i, jak zawsze na jego widok, przeniknął ją dreszcz radosnego podniecenia. Dosiadał konia jak żołnierz, prezen-tując dumną, wyprostowaną postawę. Już sam jego widok napełniał jej serce rozkoszą. - Co tu robisz? - zawołał Eduardo. Jego słowa wyrwały Bernadette ze stanu odrętwienia; miała wrażenie, że zdjął z niej czar. Uśmiechnęła się ul ruszona. - Uciekam przed panią Carlisle. Eduardo uniósł brwi pod kapeluszem z szerokim rondem. - Pani Carlisle? - Organizuje wielki bal - poinformowała go dziewczyna - a ja staram się schodzić jej z drogi. Podobnie jak wszyscy inni. Cała służba może odejść lada chwila. - Coś mi się wydaje, że goście zaczną się zjeżdżać już niedługo? - Konkurenci do mojej ręki wybrani przez ojca przyjadą jutro - odpowiedziała, nie starając się ukryć nagłej zmiany nastroju. - Jeden z Niemiec, drugi z Włoch. - A więc jednak ich zaprosił - wymamrotał Eduardo pod nosem. Zaskoczyła go ta wiadomość. Kiedy ostatnio rozmawiali, Colston Barron nie sprawiał wrażenia zainteresowanego innymi łowcami posagu córki. Oczywiście, od tamtego czasu Eduardo jak ognia unikał wizyt na ranczu Barronów. Męczyło go poczucie winy, niepokoiła myśl o tym, że próbuje użyć Bernadette do osiągnięcia własnych celów. Wstydził się swojego postępowania, nieszlachetnych pobudek, uwodzenia kobiety, której nie kochał, w celu osiągnięcia materialnych korzyści. Było to co najmniej nieuczciwe, a poczucie honoru sprawiało, że dręczyły go wyrzuty sumienia. - Oczywiście, że zaprosił - odpowiedziała, patrząc na niego smutnym wzrokiem, w którym kryło się nieme oskarżenie. - Musisz wiedzieć, że nie należysz do grona jego kandydatów. Powinno cię to pocieszyć. Wyjął pudełko z kieszeni koszuli i wyciągnął swoje ulubione kubańskie cygaro. Zapalił je i dopiero potem się odezwał. - Rozumiem. Zastanowiło ją, dlaczego nagle tak spochmurniał. Odwrócił głowę; Bernadette w zamyśleniu obserwowała jego profil. Czy to możliwe, że zasmucił go fakt, iż jego kandydatura nie jest brana pod uwagę? Bała się mieć taką nadzieję. A jeśli to prawda? Eduardo poczuł na sobie jej wzrok i znów odwrócił się twarzą do dziewczyny. Na jej policzkach pojawił się uroczy rumieniec. - Masz ochotę zamieszkać za granicą? - zapytał. - Mam do wyboru albo to, albo znalezienie sposobu zarabiania na życie - powiedziała tonem rezygnacji. - Ojciec zagroził, że jeśli nie wyjdę za mąż, wyrzuci mnie z domu. - To niemożliwe! - wykrzyknął. - Zagroził, że to zrobi - odpowiedziała, machinalnie gładząc klacz po pysku. - W tej sprawie jest zdecydowany za wszelką cenę postawić na swoim. - A ty zrobisz to, co ci każe? - dopytywał się cicho. Popatrzyła na niego, zaczerwieniona z emocji. - Nie ma mowy! Nawet gdybym musiała podjąć pracę w sklepie albo fabryce! - Twoje płuca nie wytrzymają pracy w przędzalni bawełny - zauważył łagodnym tonem. - Mogę jeszcze zostać służącą - odpowiedziała Bernadette żałośnie. - Choć nie byłabym w stanie tego znieść. W każdym razie nie przez dłuższy czas. -Z westchnieniem przytuliła policzek do końskich chrap. - Dlaczego nie można zatrzymać czasu ani się cofnąć? - spytała z goryczą. -Dlaczego muszę być taka chorowita? - Nie chce mi się wierzyć, żeby jakikolwiek ojciec był w stanie wyrzucić z domu własną córkę tylko dlatego, że odmawia poślubienia mężczyzny, którego on jej wybrał -rzekł poirytowanym tonem. - A czyż tak nie dzieje się od wieków w hiszpańskich rodzinach? Eduardo zeskoczył z konia i stanął obok niej z cygarem w ręku. Był dużo wyższy, tak że musiała odchylać głowę do tyłu, by widzieć jego szczupłą opaloną twarz. - To prawda - przyznał. - Prawdę mówiąc, moje małżeństwo też zostało zaaranżowane. Ale amerykańscy rodzice raczej nie dokonują takich wyborów za swoje dzieci. - Tak ci się tylko wydaje - odpowiedziała Bernadette. -A tymczasem w zamożniejszych rodzinach zawsze to się robi. W szkole miałam koleżankę, którą zmuszono do poślubienia bogatego właściciela winnic z Francji, mimo że czuła wstręt na sam jego widok. Uciekła, ale ją znaleziono i zmuszono do zawarcia małżeństwa. - Zmuszono? Zastanawiała się, czy wyjawić mu prawdę. Okoliczności tej sprawy miały posmak skandalu i nie należało o tym mówić w towarzystwie, tym bardziej w obecności mężczyzn. - Proszę, powiedz mi - ponaglił Eduardo. - Narzeczony zmusił ją do pozostania całą noc poza domem - odpowiedziała po chwili wahania. - Przysięgała, że nic się nie zdarzyło, ale jej rodzina orzekła, że zrujnowała swą reputację i musi wyjść za niego za mąż, ponieważ żaden inny przyzwoity mężczyzna nie będzie chciał się z nią ożenić po tym, co się stało. Eduardo otaksował wzrokiem szczupłą sylwetkę dziewczyny w stroju do konnej jazdy; na jego twarzy zaigrał uśmieszek, jakiego nigdy dotąd u niego nie widziała. - A to ciekawe - mruknął. - Byłam na tym ślubie - ciągnęła Bernadette. - Współczułam jej. Płakała na swoim weselu, a jej ojca rozpierała duma. Zięć pochodził ze starej szlacheckiej rodziny, która przeżyła rewolucję i odzyskała dawną świetność. - Ale w końcu twoja koleżanka pogodziła się ze swoim losem?- wypytywał. Oczy Bernadette zaszkliły się podejrzanie. - Rzuciła się do morza ze statku, którym płynęli do Francji - odpowiedziała; przeniknął ją dreszcz zgrozy. - Jej ciało zostało wyrzucone na brzeg kilka dni później. Podobno jej ojciec dostał pomieszania zmysłów. Była jego jedynym dzieckiem, a żona od dawna nie żyła. Było mi go żal, chociaż nikt inny go nie żałował. Eduardo zaciągnął się cygarem i popatrzył na żółte wody niewielkiej rzeki. Poprzedniego dnia spadł rzęsisty deszcz, ziemia była wilgotna. To dziwne, ale czuł się oszukany po tym, co usłyszał. Zastanawiał się, dlaczego ojciec Bernadette tak szybko zmienił zdanie. Prawdopodobnie zdał sobie sprawę, że trudno będzie narzucać Eduardowi swą wolę w interesach, a może doszedł do wniosku, że mężczyzna, który jest tylko w połowie Hiszpanem, nie stanowi wymarzonej partii. Najbardziej zabolała go myśl o tym, że Colston mógł uznać, iż Eduardo nie jest godny tego, by poślubić jego córkę. - Przepraszam, jeśli wprawiłam cię w zakłopotanie -odezwała się Bernadette po chwili ciszy, jaka zapanowała między nimi. - Nie jestem zakłopotany - odparł Eduardo, spoglądając na dziewczynę poważnym wzrokiem. - Dlaczego twojemu ojcu nie zależy, żebyś była szczęśliwa? Uciekła ze wzrokiem i wpatrzyła się w rzekę. - Myślałam, że od dawna o tym wiesz. Mama umarła przy moim porodzie i ojciec obwinia mnie o to, że ją zabiłam. Zawrzał w nim gniew. - Co za nonsens! Tylko Bóg decyduje o sprawach życia i śmierci. Bernadette popatrzyła na jego napiętą twarz. - Ojciec nie wierzy w Boga - odpowiedziała z odcieniem rezygnacji w głosie. - Po śmierci mamy utracił wiarę. Teraz zależy mu jedynie na pomnażaniu pieniędzy i wprowadzeniu do rodziny utytułowanego zięcia. - Musi być bardzo samotny i rozgoryczony. Eduardo nie mógł się oprzeć myśli, że dziewczyna wygląda bardzo ponętnie w stroju do konnej jazdy. Starannie upięła włosy, tak że wiatr nie zburzył jej fryzury. Zawsze podobał mu się jej sposób dosiadania konia. Zmarła żona z trudem utrzymywała się w damskim siodle; Bernadette jeździła jak kowboj. - Co tu robisz? - zapytała nagle. - Szukam zabłąkanych cieląt - odparł Eduardo ze strapioną miną. - W mojej sytuacji finansowej nie mogę sobie pozwolić na stratę choćby jednej sztuki. Bernadette nieznacznie zmarszczyła czoło. - Twoja matka wyszła za milionera, prawda? W oczach Eduarda pojawiły się złe błyski, twarz mu stężała. - Nie mam ochoty rozmawiać na temat mojej matki -oświadczył. - Wiem - uspokoiła go, unosząc dłoń. - Bardzo przepraszam. Po prostu pomyślałam, że skoro doprowadziła ranczo do obecnego stanu, mogłaby zechcieć się zrehabilitować. - Nie ruszy palcem, żeby je uratować ani żeby mi pomóc - powiedział lodowatym tonem. - Gardziła moim ojcem, ponieważ nie pozwalał jej na wydawanie wystawnych przyjęć i zapraszanie niezliczonych gości na lato. Doprowadziła go do takiej rozpaczy, że zmarł... z powodu złamanego serca. Tak mi się wydaje, ale byłem wtedy dzieckiem, miałem tylko osiem lat - ciągnął Eduardo, a w jego oczach pojawiły się złe błyski; tak żywe było wspomnienie tamtych chwil. - Matka zamieszkała wtedy z ówczesnym kochankiem, więc wysłano mnie do Hiszpanii, do babki mieszkającej w Grenadzie. Kiedy osiągnąłem odpowiedni wiek, przyjechałem, żeby się upomnieć o spadek po ojcu. - Pokręcił głową. - Nie miałem pojęcia, jaka czeka mnie walka. Co nie znaczy, że gdybym wiedział, postąpiłbym inaczej - dodał. Berndette była zafascynowana jego wyznaniem; jeszcze nigdy nie rozmawiał z nią tak szczerze. - Podobno twój prapradziadek zbudował ranczo na ziemi, którą dostał od hiszpańskiego króla. - To prawda. - Czy twoja matka kochała twojego ojca? Eduardo wzruszył ramionami. - Kochała biżuterię, przyjęcia i skandale - wycedził przez zaciśnięte zęby.- Największą przyjemnością w jej życiu było wprawianie mojego ojca w zakłopotanie. Uwielbiała sławnych ludzi. - Popatrzył na Bernadette poważnym wzrokiem. - Twój ojciec powiedział mi, że twoja starsza siostra i matka zmarły przy porodach. Odwróciła wzrok, czując nagłe skrępowanie; zacisnęła palce na uździe. - Tak. Eduardo podszedł bliżej. - Powiedział też, że bardzo boisz się porodu. Dziewczyna zamknęła oczy i wybuchnęła śmiechem, w którym nie było wesołości. - Powiedział, że się boję? Po prostu umieram ze strachu! To właśnie dlatego nie chcę wyjść za mąż. Nie chcę umrzeć. - To była prawda. Nawet jej marzenia na temat Eduarda zawsze kończyły się na niewinnym pocałunku. Co dziwne, nie zastanowiło jej, dlaczego ojciec zdecydował się wyjawić mu tak intymne szczegóły z życia rodziny. Eduardo przyglądał się jej w skupieniu. Jest drobna -pomyślał - ale ma szerokie biodra i jest całkiem krzepka. Z pewnością przy porodzie bardziej niebezpieczna byłaby dla niej astma niż budowa ciała. - Nie wszystkie kobiety mają problemy z urodzeniem dziecka - zauważył. - Moja żona była dużo chudsza od ciebie, a miała łatwy poród. Bernadette nie lubiła, kiedy mówił o żonie. - Założę się, że jej matka i siostra nie umarły przy porodzie - powiedziała, puszczając uzdę. - Była jedynaczką. Jej matka wciąż żyje. - Znasz ją? - spytała, wpatrując się w niego uważnie. Eduardo pokręcił głową. - Dlaczego? - dopytywała się Bernadette. Nie miał ochoty o tym rozmawiać, ale było to nieuniknione. Ta dziewczyna wyciągała z niego informacje, jakich dotąd nikomu nie udzielał. - Została umieszczona... w domu wariatów. Zdumiona Bernadette szeroko otworzyła oczy. - W domu wariatów? - Tak. - Spojrzał na nią dzikim wzrokiem. - Jest obłąkana. Głośno zaczerpnęła tchu. - Boże! - No proszę, wypytuj dalej - powiedział Eduardo ironicznie, zauważywszy jej wahanie. - Pewnie nie przestaniesz zadręczać mnie pytaniami, dopóki się nie dowiesz, że i moja żona była chora umysłowo? Puściła wzrok, dostrzegłszy gniew w jego oczach. - Przepraszam. Nie mam prawa pytać cię o takie rzeczy. - A czy to cię kiedyś powstrzymało? Bernadette zaczerwieniła się. - Przepraszam - powtórzyła, zamierzając dosiąść konia. Chwycił ją, gdy wkładała stopę w strzemię, i obrócił twarzą do siebie. Ich spojrzenia się spotkały. - Consuela była cicha, spokojna i pełna godności - podział. - Jeśli nawet drzemało w niej jakieś szaleństwo, to uzewnętrzniło się tylko raz. A nie mam zamiaru o tym rozmawiać - dodał nieprzyjemnym tonem. - Kochałeś ją? - zapytała z zaciekawieniem. - Ożeniłem się z nią, ponieważ wybrała ją dla mnie babka - odrzekł Eduardo, unosząc podbródek. - Miał to być rodzinny układ, połączenie majątków. Niestety, została mi niewielka część majątku ojca, a po pieniądzach matki nie już śladu. Rodzina Consueli poniosła ogromne straty w winnicach z powodu suszy i tragicznego pożaru. Obie rodziny uznały, ze powinienem doprowadzić majątki do stanu dawnej świetności. Ale zbyt wiele sprzysięgło się przeciwko mnie. Bernadette miała ochotę go pocieszyć, nie potrafiła jednak wymyślić, jak mogłaby to zrobić, nie przekraczając towarzyskich norm. - To... to potworne - powiedziała. - Wiem, że bard/o ci zależy na ranczu. - Tylko ono mi pozostało. - I zrobiłbyś wszystko, żeby je zachować? - zapytała łagodnym tonem. - No, nie wszystko - odpowiedział szczerze Eduardo. Nie miał zamiaru udawać, że jest zakochany w Bernadette, by nakłonić ją do małżeństwa. - Chociaż korzystne małżeństwo prawdopodobnie uratowałoby mnie przed bankructwem - dodał, jakby chciał jej coś zasugerować. Nerwowym gestem dotknęła siodła. - A upatrzyłeś już sobie jakąś kandydatkę? - Tak. - Westchnął. To przynajmniej było prawdą. -Pomogę ci wsiąść na konia. Gdy znalazła się w siodle, oparł dłoń o koński bok, tuż przy jej udzie, i popatrzył na nią z zatroskaniem. - Nie przyjeżdżaj tutaj sama - ostrzegł. - Świat jest pełen złoczyńców, a ty nie jesteś zbyt silna. Bernadette uniosła lejce. - Wiesz, że Teddy Roosevelt jako dziecko miał astmę? - zapytała. - A przecież był dowódcą ochotniczej kawalerii na Kubie i dzielnie tam walczył, a teraz jest gubernatorem stanu Nowy Jork. - Masz zamiar pójść w jego ślady? Dziewczyna zachichotała. - Nie to miałam na myśli. Chodziło mi o to, że jeśli on mógł pokonać tę chorobę, to może uda się to i mnie. - Nie ma sposobu na naprawienie słabych płuc - powiedział Eduardo. - Musisz bardzo o siebie dbać. - Nie będę się musiała o to martwić. Ojciec znalazł dwóch zubożałych arystokratów, którzy będą to robić za mnie. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, po czym, dziwnie wzburzony, rzekł: - Nie pozwól, żeby cię zmusił do zrobienia czegoś, na co nie masz ochoty. Życie jest zdecydowanie zbyt krótkie na to, żeby się wiązać z człowiekiem, z którym nic cię nie łączy. - I kto to mówi? - zawołała kpiąco. - Przecież zawarłeś zaaranżowane małżeństwo. Eduardo zmrużył oczy. - Nie nazwałbym tego w ten sposób. W dniu śmierci babki miałem odziedziczyć fortunę, wszystkie rodzinne posiadłości i winnice w Andaluzji oraz ogromny majątek babki. Wszyscy zakładali, że skoligacenie z rodziną Consueli po prostu pomnoży majątek, który przypadnie naszym dzieciom, a przez to na wieki zapewni dostatek całej rodzinie. Ale w tej chwili babka łaskawszym okiem patrzy na mojego kuzyna Luisa, który również ożenił się zgodnie z jej wolą i ma syna. Bernadette była trochę oszołomiona tym wyznaniem. - A będziesz bardzo przeżywał stratę tych pieniędzy? Sposępniał, chyba jeszcze nigdy nie widziała go w takim nastroju. - W ogóle nie będę przeżywał, jeżeli uda mi się ocalić ranczo. Jeśli mi się nie uda, skończę jako najemny pracownik, żeby zarobić na utrzymanie. - Opuścił powieki. – Wolałbym już raczej kraść niż żebrać o jedzenie. Korzystny ożenek pozwoliłby mi odsunąć od siebie przynajmniej tę wizję. Bernadette była nim trochę rozczarowana. - Nigdy bym nie pomyślała, że jesteś oportunistą. Eduardo roześmiał się, ale w jego śmiechu nie było wesołości. - Bo nim nie jestem. Ale ostatnio stałem się realistą -poprawił. - Gdybyś kogoś kochał... - Miłość to bajka - powiedział cierpkim tonem. - Bajeczka, którą matki opowiadają dzieciom. Babka powiedziała mi, że moi rodzice wcale się nie kochali. Lubiłem moja żonę, ale to nie była miłość. Ona zresztą też mnie nie kochała. Jeśli chcesz wiedzieć, to, moim zdaniem, miłość ma więcej wspólnego z sypialnią niż z węzłem małżeńskim. Dziewczyna wydała zduszony okrzyk i przyłożyła dłoń do szyi. - Eduardo! - Nie wiesz, o czym mówię, czy po prostu jesteś tak zielona, na jaką wyglądasz? - Nie powinieneś mówić mi takich rzeczy! - A dlaczego nie? Masz już dwadzieścia lat. - Patrzył na nią z ironią, mrużąc oczy. - Czy nigdy jeszcze nie czułaś miłego ciepła w towarzystwie mężczyzny? Nie zastanawiałaś się, co dzieje się w ciemności między mężczyzną a kobietą? - Nie! Na jego wargach zaigrał złośliwy uśmieszek. - W takim razie twój ojciec chyba liczy na cud, jeśli chce cię wydać za europejskiego szlachcica. Przecież będziesz musiała wypełnić obowiązki żony. Mężczyzna chce mieć potomka, który odziedziczy tytuł. Nigdy nie przyszło ci to do głowy? - JA nie mogę... nie będę miała... dziecka! - wykrzyknęła wstrząśnięta. - W takim razie jaki pożytek będzie miał z ciebie szlachetnie urodzony Europejczyk? - Taki, jaki ma mój ojciec - przyznała. - Absolutnie żaden. Ale to go nie powstrzymuje od swatania. - Naprawdę żaden? - Zamyślony, zapatrzył się w przestrzeń. - Może jednak jakiś by się znalazł. - Nie mów mi tylko, że... znalazłeś jakiś sposób, żeby mnie uratować! Eduardo parsknął śmiechem. - A jednak wpadłem na pewien pomysł. - Przyglądał się jej uważnie. - Ale może być to dla ciebie jak trafienie z deszczu pod rynnę. - Co masz na myśli? Położył dłoń na jej udzie i obserwował, jak Bernadette skręca się ze wstydu i zakłopotania, marząc o tym, by cofnął rękę. - Chcę się z tobą ożenić - powiedział bez ogródek. To małżeństwo rozwiąże twoje i moje problemy. Zaczerwieniła się. - Ty...? Chcesz... się ze mną ożenić? - Tak. - Chwycił jej dłoń w rękawiczce i mocno ścisnął. Wiedziałaś, że cię pragnę wtedy w oranżerii, kiedy tak śmiało się w siebie wpatrywaliśmy. Wiesz to i teraz. Pewnie istnieją szlachetniejsze powody do zawarcia małżeństwa niż chęć ucieczki przed innym związkiem albo ratunek przed bankructwem. Ale w moim domu będziesz przynajmniej niezależna. - A ty będziesz mógł zachować swój majątek. - Przyjrzała mu się z zaciekawieniem. - Wiesz, że pełnię obowiązki księgowej na naszym ranczu i że doskonale planuję budżet? Eduardo uśmiechnął się. - Maria nie może się ciebie nachwalić. Nawet twój ojciec musi przyznać, że doskonale zarządzasz ranczem. – Jego czarne oczy błysnęły dziko. - Twoje zdolności matematyczne - bardzo mi się przydadzą, Bernadette. A poza tym uważa cię za bardzo ponętną kobietę i to będzie moja nagroda. Obserwowała go uważnie. - Nie musiałeś proponować mi małżeństwa w ten sposób powiedziała szczerze. - Mogłeś o mnie zabiegać i udawać że się we mnie zakochałeś, żeby nakłonić mnie do małżeństwa, a ja nigdy nie zauważyłabym różnicy. - To prawda, mogłem - przyznał bez wahania. - Ale j dostrzegam tę różnicę. Udawanie uczuć to podłość i nic jej nie usprawiedliwia, nawet chęć ratowania dziedzictwa. Puścił jej dłoń. - Proponuję ci związek oparty na przyjaźni, a także pożądaniu... kiedy zdobędziesz się na odwagę i zaprosisz mnie do swego łoża - dodał złośliwie. - Oczywiście, moja propozycja ma swoje plusy i minusy. Rozważ je starannie i powiadom mnie o swojej decyzji. Ale podejmij ją jak najszybciej - poprosił poważnym tonem. - Nie mamy dużo czasu. - Obiecuję ci, że wszystko przemyślę - powiedziała Bernadette, starając się ukryć zachwyt. Pokiwał głową i uśmiechnął się. - To może wcale nie być takie złe - mruknął. – Potrafię postępować z kobietami, a ty potrzebujesz kogoś, kto zmusi się do zadbania o swoje zdrowie. Poza tym uwolnisz się wreszcie od ojca. Kto wie, może się jeszcze okazać, że to będzie całkiem udane małżeństwo. - Tak czy owak zostanę sprzedana - zwróciła mu uwagę, mimo że zuchwalstwo Eduarda nieco zbiło ją z tropu. - Hiszpańskiemu mężowi - dokończył, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Ale obiecuję, że będę cierp- Znów spłonęła rumieńcem. - Jesteś okropny! - Któregoś dnia - odezwał się wesołym tonem, dosiadłszy konia - możesz dojść do wniosku, że podjęłaś znakomitą decyzję, Adiós, Bernadette! 4 Bernadette była zachwycona propozycją Eduarda, musiała jednak znaleźć sposób na jej zrealizowanie. Ojciec nie traktował już Eduarda jako poważnego kandydata do jej ręki. Wciąż jednak pragnął dla niej utytułowanego męża z Europy i nie miał zamiaru się poddawać. Postanowiła nie zaprzątać sobie tym głowy i skupić się na znalezieniu sposobu na poślubienie ukochanego mężczyzny, mimo że dowiedziała się, iż jej nie kocha. Była pewna, że jej miłości wystarczy dla obojga. Tymczasem dwaj konkurenci do jej ręki zjechali z mnóstwem bagaży, przybyło też kilkanaście osób z wpływowych rodzin, by zamieszkać u Barronów aż do balu. W ostatniej chwili wycofali się Culhanowie, przepraszając i tłumacząc się koniecznością pilnego załatwienia ważnych spraw w miejscu zamieszkania. Na szczęście, stawili się wszyscy pozostali goście. Bernadette miała już pierwsze problemy z zalotnikiem z Niemiec. Wyraźnie wpadła w oko Klausowi Brannerowi, który nie odstępował jej ani na krok. Dobiegał pięćdziesiątki, miał jasne włosy, duży brzuch i był od niej niższy. Drobny, chudy Włoch był bardzo chimeryczny, a potencjalna narzeczona w ogóle mu się nie podobała, więc większość czasu spędzał w towarzystwie jej ojca, rozmawiając na temat broni i polowań. Bernadette była głęboko nieszczęśliwa, kiedy musiała studzić zapał Niemca, ale ojciec wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie zamierza interweniować. - Eduardo się tu nie pokazuje, to znak, że cię nie chce - powiedział z zawziętością w głosie, kiedy poskarżyła się na kochliwgo księcia. Machnął ręką ze zniecierpliwieniem i nie przejął się żałosnym błaganiem córki. - Zobaczysz, przyzwyczaisz się do tego - dodał i odszedł, by dołączyć do nowego przyjaciela z Włoch. Lecz Bernadette absolutnie nie mogła się przyzwyczaić do niewybrednych zalotów Herr Brannera. Tymczasem na dzień przed balem niemiecki książę zaprowadził ją do salonu, a tam wciągnął za duży ekran, używany w czasie przedstawień chińskiego teatru cieni, i dotknął jej piersi swymi kluchowatymi łapskami. Kopnęła go w goleń tak mocno, że zawył z bólu, po czym uciekła do swojej sypialni i zamknęła drzwi na klucz. Wściekła, przepełniona odrazą, zaniosła się gwałtownym szlochem. Nie była już w stanie dłużej znosić obrzydliwych zalotów przyszłego męża. Skoro własny ojciec nie zamierzał jej bronić, pozostała jej już tylko ucieczka. Włożyła strój do konnej jazdy, wyciągnęła z komody poncho i wyszła z pokoju przez okno. Rozglądała się czujnie, chcąc sprawdzić, czy gdzieś w pobliżu nie czai się jej prześladowca; wbiegła do kuchni, gdzie Maria przygotowywała drugie śniadanie. - Nińa! - wykrzyknęła służąca, widząc dziewczynę gotową do drogi, z kolorowym meksykańskim poncho w ręku. -Co też panienka wyprawia? - Zapakuj mi coś do jedzenia, szybko, proszę. Uciekam -powiedziała Bernadette stanowczo. Maria uniosła czarne brwi. - Przecież panienka nie może! Nie sama! Proszę... proszę koniecznie porozmawiać z ojcem! - Już z nim rozmawiałam. - Wargi Bernadette drżały. -Powiedział, że przyzwyczaję się do pieszczot tego obrzydliwego Brannera! A ja wiem, że na pewno się nie przyzwyczaję! Ostatni raz dotykał mnie swoimi łapami! Uciekam z domu! - Ale to bardzo niebezpieczne! - Tutaj jest znacznie bardziej niebezpiecznie - odrzekła dziewczyna. - Przynajmniej nie będę dręczona i traktowana jak ulicznica przez tego wstrętnego typa, przy pełnej aprobacie mojego ojca! Jeśli nie ucieknę, to zastrzelę drania! Proszę, daj mi coś do jedzenia. Pośpiesz się, bo mnie złapią! Przerażona Maria wymamrotała coś po hiszpańsku, lecz spełniła prośbę Bernadette; zawinęła kawałek zimnego kurczaka i duży kawał chleba w ściereczkę i upchnęła to wszystko do juków wraz ze słoikiem brzoskwiń w zalewie. Tylko tyle zostało z ostatniego posiłku. Jeszcze przed zmrokiem uschniesz z głodu. - Nie martw się. Będę bezpieczniejsza wśród węży i kaktusów niż tutaj, z tą niemiecką ośmiornicą i jej wstrętnymi mackami! - Bernadette mocno uścisnęła Marię i ostrożnie udała się do stajni. Zaskoczonemu stajennemu poleciła osiodłanie konia. Rozglądała się trwożliwie, obawiała się bowiem, że pojawi się ktoś, kto mógłby udaremnić jej ucieczkę, Znalazłszy się w siodle, szybko skierowała się w stronę pobliskich gór, gdzie bez trudu mogła się ukryć. Nie zabrała broni, ale miała nadzieję, że nie będzie jej potrzebna. Gdyby udało jej się pozostać w ukryciu przez dwa-trzy dni, może ojciec przestraszyłby się i udałoby jej się postawić na swoim. Opinia publiczna nie będzie sprzyjać mężczyźnie, który doprowadził do tego, że córka musiała uciec na bezdroża Teksasu, chroniąc się przed niechcianym zalotnikiem Jechała przed siebie, aż chylące się ku horyzontowi niebo przybrało purpurową barwę; zatrzymała się przy niewielkiej rzeczce pod drzewami, rozsiodłała konia i przywiązała go do drzewa, żeby się w nocy nie oddalił. Musiała koniecznie rozpalić ognisko, gdyż w tej odludnej okolicy noce bywały bardzo chłodne. Siodło posłużyło jej za poduszkę, a derka za posłanie; okryła się barwnym ponczo. Wiedziała, że czekają ciężka noc, ale była gotowa znieść wszelkie trudności. Wszystko było lepsze od amorów odrażającego konkurenta! Lecz choć całkiem przyjemnie było rozkoszować się urokami samotnej nocy, trudniej było ją przetrwać. Bernadette zdawała sobie sprawę, że bandyci często napadaj;| na samotnie biwakujących. Nie miała pieniędzy, lecz bez, trudu rozpoznano by w niej córkę najbogatszego człowieka w okolicy. Mogła zostać porwana i przetrzymana dla okupu. Mogło też przydarzyć się jej coś jeszcze gorszego. Zadrżała na samą myśl o brudnych, zachłannych łapskach na swoim ciele. Usiadła i zapatrzyła się w ogień, zastanawiając się, gdzie też podział się jej rozum, że zdecydowała się na tak nierozsądny krok. Podskakiwała nerwowo, słysząc najdrobniejszy szmer. Po raz pierwszy w życiu była zupełnie sama i odwaga Bernadette ulatniała się w miarę rozważania tego, co może się jej przydarzyć z powodu szaleńczej głupoty. Najgorsza była myśl o tym, co będzie, jeśli przytrafi jej się atak. Nie zabrała niczego, co mogło jej pomóc, nawet kawy. Pomyślała o Eduardzie i o tym, co powiedział na temat ich ewentualnego małżeństwa. Z pewnością był to najlepszy sposób udaremnienia planów ojca. Niemniej jednak trochę obawiała się tak bliskiego związku. Na pewno będzie chciał mieć syna. Mężczyźni mają bzika na tym punkcie. Jak zareaguje Eduardo, jeżeli nie będzie potrafiła zdobyć się na to, by z nim spać? Czy w ogóle zdecyduje się na to małżeństwo, wiedząc, że grozi mu coś takiego? Podczas gdy Bernadette siedziała sama na pustkowiu, marznąc przy ognisku pod cienkim okryciem i rozmyślając nad swoją niedolą, na ranczu działo się aż za wiele. Przyjechał Eduardo, by raz jeszcze oświadczyć Colstonowi Barronowi, że zamierza ożenić się z Bernadette. Gdyby Barron odmówił, Eduardo planował uciec ze swoją wybranką, Sam fakt posiadania dawał już pewną gwarancję sukcesu, a Bernadette była mu przychylna. Maria wprowadziła go do gabinetu, w którym Barron i jacyś dwaj mężczyźni - drobny, ciemnowłosy i starszy, korpulentny - oglądali strzelbę myśliwską. - O, Eduardo! - powitał go zakłopotany Colston. - Nie spodziewałem się twoich odwiedzin. Nie pokazywałeś się tu od tak dawna, że myślałem, że wymazałeś nas ze swojej pamięci! Eduardo z nieukrywaną pogardą spojrzał na niższego mężczyznę, a potem na Niemca. Po krótkiej rozmowie z Maria był wściekły, że Colston nie wystąpił w obronie Bernadette. - Miałem zamiar o coś pana zapytać, ale ta sprawa może poczekać. Czy zdaje pan sobie sprawę - ciągnął cicho, lodowatym tonem - że Bernadette uciekła z domu? Małe oczka Irlandczyka omal nie wyskoczyły z okrągłej - Bernadette... co? - Uciekła - powtórzył Eduardo. - Maria powiedziała, że nie ma jej już od godziny. Nic panu o tym nie wiadomo? Colston zaczerwienił się. - Noo... nie. - I przypuszczam, że powody tego kroku obchodzą pana równie mało, jak sama nieobecność córki? - dodał, posyłając wściekłe spojrzenie niemieckiemu arystokracie, który zaczerwienił się z zakłopotania. Colston odchrząknął. - Mniejsza o to. Jak myślisz, dokąd mogła uciec? - Pewnie w góry - wycedził Eduardo przez zęby. -A tymczasem grupa opryszków niedawno skradła bydło ranczerowi mieszkającemu w tamtej okolicy. Bernadette w żadnym razie nie powinna się tam wybierać samotnie, bez opieki. Poza tym ma słabe zdrowie! Colston miał ochotę zapaść się pod ziemię. Eduardo obnażył jego nieudolność przed honorowymi gośćmi! Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści. - Zaraz poślę któregoś z pracowników, żeby jak najszybciej ją odnalazł - powiedział. - Nie ma mowy! - krzyknął rozjuszony Eduardo. - Jeśli tak się pan nią przejmuje, że nie ma pan zamiaru sam jej szukać, to niech pan sobie nie zadaje żadnego trudu. Ja ją znajdę i przywiozę do domu! Colston czuł zarazem oburzenie i ulgę. - Dziękuję, że chcesz się nią zająć, chłopcze, ale moja córka nie powinna cię obcho... - Wystarczy, że jej los nic a nic nie obchodzi pana! -wydyszał Eduardo; oczy zapłonęły mu gniewem. - Co za potworność, żeby młoda dziewczyna była bezkarnie napastowana w swoim własnym domu! - Uważaj na słowa! - zaczął Colston. - Co to za prostak? - zapytał Niemiec swoją ciężko akcentowaną angielszczyzną. Eduardo podszedł do niego pewnym, sprężystym krokiem, który onieśmielił krągłego zalotnika do tego stopnia, że cofnął się trwożliwie. - Zaraz ci powiem, kim jestem - rzekł Eduardo, dobitnie akcentując słowa. - Jestem przyjacielem rodziny. A jeśli zastanę cię tu jeszcze, kiedy przyjadę z Bernadette, to pożałujesz, że się tu znalazłeś. Rzuciwszy gniewne spojrzenie gospodarzowi, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Colston przełknął z trudem ślinę. Włoch, który dotąd nie odezwał się ani słowem, uśmiechnął się przepraszająco. - Myślę, że pańska córka nie poślubi żadnego z nas, signore - powiedział cicho -jeśli będzie tu ten mężczyzna. - Nie mam już zamiaru się z nią żenić – oznajmił szorstkim tonem Herr Branner, rozpaczliwie starając się odzyskać urażoną godność. - Jest zimna jak lód. Nie ma temperamentu. Taka kobieta może doprowadzić mężczyznę do oblędu. - Ukłonił się Colstonowi. - Byłbym zobowiązany, gdyby zapewnił mi pan dojazd na stację, Herr Barron. Zamierzam natychmiast wyjechać. Z przykrością muszę poinformować pana, że nie będę mógł wziąć udziału w balu. Stuknął obcasami i wyszedł z gabinetu, zanim oniemiały Colston zdołał wykrztusić choć słowo, by go zatrzymać. - Ja również nie mam zamiaru żenić się z pańską córką, więc dołączę do pana Brannera - oznajmił Maretti, uśmiechając się niepewnie. - Bardzo chciałem być obecny na balu ale w tych okolicznościach nie wchodzi to w rachubę. Proszę przyjąć moje gratulacje i zarazem kondolencje z powodu rychłego małżeństwa córki. Obawiam się, że pański przyszły zięć sprawi panu nie lada kłopot. Colston mógł się już tylko pocieszać tym, że Edwardo jest spokrewniony z królewskimi rodami Europy i że to on od dawna wydawał mu się najlepszym kandydatem. Zastanowił go, że Eduardo celowo nie przyjeżdżał na jego ranczo przez kilka tygodni, by nagle zjawić się w najmniej odpowiedniej chwili. Z drugiej strony, jego gwałtowne wystąpienie w obronie Bernadette budziło pewne nadzieje. Być może jeszcze nie wszystko zostało stracone. Colston nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że Eduardo odnajdzie Bernadette. Lecz bał się ich powrotu. Jadąc w stronę gór, Eduardo z oburzeniem rozmyślał o podłym postępowaniu Colstona wobec Bernadette. Który ojciec narażałby córkę na niechciane zaloty, niezależnie od celu, jaki mu przyświecał? Na myśl o tym, że jakiś mężczyzna dotykał tej dziewczyny swoimi łapskami, wrzał w nim gniew. Podążał jej tropem aż do podnóża gór, gdzie musiał zwolnić tempo jazdy, jako że odnajdywanie śladów przychodziło mu coraz trudniej. Usłyszał krzyk pumy, który zmroził mu krew w żyłach. Prawdopodobnie Bernadette nie przewidziała tego niebezpieczeństwa, a był pewien, że nie wzięła ze sobą broni. Jak zawsze, miał przy sobie rewolwer i strzelbę, ale wolałby nie zostać zmuszony do ich użycia. Kiedy zaczęło się ściemniać, przeraził się, że może nie znaleźć dziewczyny na tyle wcześnie, by nie musiała samotnie spędzić nocy na pustkowiu. Nocne rześkie powietrze mogło zaszkodzić jej słabym płucom, a niewiele osób zdawało sobie sprawę, jak chłodno robi się tu po zachodzie słońca. Na szczęście Eduardo zawsze miał dwa koce przytroczone do siodła, w razie gdyby przyszło mu spędzić noc poza domem. Był tak głęboko pogrążony w niewesołych rozmyślaniach że omal nie uszedł jego uwagi słaby zapach dymu. Po chwili, gdy w jego nozdrza uderzył wyraźniejszy już zapach płonącego drewna, serce Eduarda podskoczyło radośnie. Zeskoczył z konia i wspiął się na skałę, by mieć lepszy widok na okolicę, z której dolatywał dym. Natychmiast dostrzegł w dole niewielkie ognisko. Schodzenie w ciemności ze stromego zbocza nie było zbyt bezpieczne, ale jego wałach stąpał pewnie i ostrożnie, poza tym posuwali się bardzo wolno. Kiedy znalazł się w niewielkim kręgu światła wokół ogniska, Bernadette zerwała się na nogi. Owinięta w poncho, trzęsąc się na całym ciele, czekała, aż podejdzie na odległość wzroku. Uniosła podbródek. - Nie radzę się zbliżać! - zawołała ochrypłym głosem. -Mój ojciec i bracia są tuż obok. Usłyszą, jeśli tylko zacznę krzyczeć! Zachichotał; zaimponowała mu odwagą. Była krucha i bezbronna, lecz wykazała się niezwykłym hartem ducha w obliczu realnego zagrożenia! - Ciągle udaje ci się czymś mnie zaskoczyć - powiedział łagodnie, zbliżywszy się na tyle, że mogła go rozpoznać. -Eduardo! - Bernadette podbiegła do niego, a kiedy zsiadł z konia, spojrzała mu w oczy z wyrazem całkowitego zaufania i ogromnej ulgi na twarzy. Uśmiechnął się; zdjął rękawice, by objąć jej drobne dłonie. -Przemarzłaś! Nie masz jakiegoś koca? - Wzięłam tylko poncho. - Szczękała zębami. – Nie przypuszczałam, że będzie tak zimno. Dlaczego tu przyjechałeś? - zapytała zaniepokojona. - Ojciec cię przysłał? Eduardo spochmurniał. - Maria powiedziała mi, co się wydarzyło. Postanowiłem cię znaleźć. - Ty, nie ojciec - wyszeptała ze smutkiem. - Miał zamiar wysłać na poszukiwania któregoś z pracowników. Powiedziałem, żeby nie robił sobie kłopotu. - Powinien był wysłać któregoś z kandydatów do mojej ręki. - Głos Bernadette był pełen ironii. - Myślę, że Niemiec wsiądzie do pierwszego pociągu jadącego na północ - rzekł Eduardo sucho. - A drugi dżentelmen pójdzie w jego ślady. - Och, dzięki Bogu! Sięgnął po koce przy siodle, owinął jednym z nich dziewczynę, a potem sięgnął do juków i zaczął przyrządzać kawę w niewielkim garnku. - Bernadette, co ci zrobił ten Niemiec? - zapytał, gdy usiedli. Postawił garnuszek na ogniu. Odwróciła wzrok. - Nieważne. To nie ma znaczenia, skoro wyjechał. - To ma znaczenie! Powinienem był zastrzelić tego... - Nie ma o czym mówić - przerwała mu. - Nie jestem pierwszą kobietą, do której niewybrednie zalecano się wbrew jej woli. Wrzał w nim gniew. Patrzył, jak dziewczyna odchodzi od ogniska i kładzie się na prowizorycznym posłaniu. - Miałaś zamiar spędzić tu noc? Przytaknęła. - Pomyślałam, że jeśli porządnie przestraszę ojca, być może zrezygnuje ze swoich planów. - Na pewno teraz z nich zrezygnuje - zapewnił ją, grzejąc ręce przy ogniu. - Obiecuję ci, że zrezygnuje. Westchnęła. - Dziękuję, że tu przyjechałeś i mnie znalazłeś, Eduardo popatrzył na nią z zaciekawieniem. - Może się okazać, że wcale nie uznasz się za uratowaną, kiedy ci powiem, jakie są moje plany. Uniosła brwi. - Słucham? - Mam zamiar przetrzymać cię tu całą noc. - Spodziewał się, że będzie przerażona, tymczasem Ber-nadette po chwili zastanowienia wybuchnęła radosnym śmiechem. - Świetny pomysł! Jeśli jego kandydaci jeszcze nie wyjechali, to na pewno po tym zaraz to zrobią! - Mam zamiar ich zastąpić - powiadomił ją krótko. - skoro twój ojciec chce mieć utytułowanego zięcia, niech zaakceptuje mnie. Zaopiekuję się tobą znacznie lepiej niż on i nie będę wysyłał cię do Europy, żebyś tam usychała z tęsknoty. Bernadette patrzyła na niego z zachwytem. - Naprawdę chcesz się ze mną ożenić? Pokiwał głową. - To nie będzie małżeństwo z miłości - powiedział cichym, spokojnym tonem - ale zyskasz wolność i niezależność, a ja się tobą zaopiekuję. - Ja też się tobą zaopiekuję - odezwała się cicho. Eduardo ze zdumieniem odkrył, że spodobało mu się to, iż ktoś będzie o niego dbał. Oczywiście, nie mógł się do tego przyznawać, ale to wyznanie poruszyło go do głębi, co zdarzało mu się niezmiernie rzadko. - Jadłaś coś? - zapytał. Dziewczyna roześmiała się i szczelniej otuliła kocem. - Maria zapakowała mi kawałek kurczaka z chlebem, ale jestem bardzo głodna - powiedziała z prostotą. - Ja też. - Czyżbyś przywiózł coś do jedzenia? - Bardzo się śpieszyłem - powiedział Eduardo, uśmiechając się - ale wstąpiłem do kawiarni pani Brown i kazałem jej zapakować trochę zimnego mięsa, chleba i sera. - Wyciągnął prowiant z juków. - Musiało mną kierować jakieś przeczucie. - Widzę, że będziesz wspaniałym dostawcą! - wykrzyknęła. Nałożył kawałek pieczeni wołowej i sera na grubą pajdę chleba i podał Bernadette. Jadła z wielkim apetytem, nie posiadając się ze zdumienia, że sprawy przybrały tak nieoczekiwanie pomyślny obrót. Eduardo jej nie kochał, ale proponował nowe życie, przyszłość wolną od prób zdominowania jej przez ojca i jego manipulacji. Nie będzie musiała się obawiać, że zostanie zmuszona do mał- żeństwa z cudzoziemcem i do zamieszkania w obcym kraju. - Wyliczasz swoje straty? - zapytał Eduardo, widząc zamyślone oblicze dziewczyny. Natychmiast potrząsnęła głową. - Nie, nie - zapewniła go. - Myślę wyłącznie o zyskach! Życie bez ojca będzie cudowne. Eduardo nagle spoważniał. - Czeka cię nie tylko odpoczynek - ostrzegł. - Umiem gotować - odpowiedziała spokojnie. - A poza tym szyć, sprzątać, no i na pewno mogę zajmować się księgowością! Nie jestem całkowitą inwalidką, a wydaje mi się, że kiedy będę szczęśliwa, stan mojego zdrowia może bardzo poprawić. - To możliwe. - Nalał kawę do dwóch metalowych kubków. - Wypij. - Pomoże ci się rozgrzać i może przestaniesz się trząść z zimna. Bernadette skrzywiła się, wypiwszy łyk. - Przepraszam - powiedziała. - Nie miałam zamiaru tego robić dopóki Herr Brannerowi nie zebrało się na amory za ekranem do teatru cieni. - Uniosła wzrok. - Masz taki ekran? Uśmiechnął się chytrze. - Nie. Ale kupię ci, jak się dorobimy, jeśli będziesz chciała. - Nie, dziękuję - odparła, czując, że cała drży. - Przy mnie przynajmniej nie będą ci zagrażać żadni lotnicy z Europy - powiedział Eduardo, poważniejąc. -I nie będę cię obwiniał za rzeczy, na które nie miałaś żadnego wpływu. - Masz na myśli moją mamę? - zapytała Bernadette domyślnie. - Żal mi ojca, że nie potrafi wymazać z pamięci najgorszych wspomnień. Mógłby się ożenić i być szczęśliwy, ale zaczynanie z nim rozmowy na ten temat nie ma żadnego sensu. Jest pogrążony w żałobie tak, jakby mama umarła wczoraj, i obwinia mnie o jej śmierć. - Prawdopodobnie obwinia sam siebie, Bernadette - sprostował cicho Eduardo - i odgrywa się na tobie. Chłód przenikał ją do szpiku kości. - Jest strasznie zimno! Odstawił kubek i położył się obok niej na posłaniu. - Nie możesz się przeziębić. Wybacz mi, Bernadette, ale nie znam innego sposobu, żeby cię rozgrzać. - Chwycił ją w ramiona; uśmiechnął się, czując, że dziewczyna sztywnieje z przerażenia. - Tak, wiem, tak robią ludzie bardzo ze sobą związani - powiedział, naciągając koc na jej ramiona i opierając się o siodło, które służyło Bernadette za poduszkę. - Przyzwyczaisz się do tego. Dziewczna zaśmiała się nerwowo. - To samo powiedział mój ojciec, kiedy poskarżyłam mu się, że ten kluchowaty typ mnie napastuje. Tym razem to on znieruchomiał, oczy rozbłysły mu złością. - Żadna kobieta nie powinna być zmuszona do akceptowania tego, co uważa za obraźliwe. Z cichutkim westchnieniem Bernadette oparła policzek o jego szeroki tors i zamknęła oczy. Udało jej się rozluźnić mięśnie, aż w końcu poczuła miłe ciepło rozchodzące się po całym ciele. - Och, tak jest dużo lepiej - wyszeptała. - Dziękuję! Zaśmiał się i przytulił ją mocniej. - Bezczelna rozpustnica - wyszeptał. - Powinnaś wzywać pomocy. - Nie potrzebuję pomocy. Przecież masz zamiar się ze mną ożenić. r To prawda. - Przeciągnął się. - To będzie wielkie wydarzenie - dodał. - Nie możemy po prostu uciec i się pobrać, jak królowa Izabela i król Ferdynand, którzy wzięli ślub bez wiedzy i zgody rodziców. - Co ty mówisz? - Otworzyła oczy i popatrzyła na niego, zdumiona. - Król i królowa Hiszpanii pobrali się potajemnie? Eduardo uśmiechnął się. -Nie inaczej. Podobno był to pomysł Izabeli. Miała wtedy osiemnaście lat. Poprosiła Ferdynanda, żeby spotkał się z nią po kryjomu, i zaproponowała, żeby się pobrali i zjednoczyli jego królestwo aragońskie z jej królestwem kastylijskim. Twierdziła, że dzięki takiemu sojuszowi będą mogli rządzić całą Hiszpanią. - I zgodził się? - Tak. Pobrali się i wrócili do swoich królestw. Kiedy po śmierci ojca Ferdynand został królem Aragonii, ogłosili swoje małżeństwo przed światem i zjednoczyli siły, żeby wygnać Maurów z Hiszpanii. Pomyśl tylko, ile osiągnęli... a wszystko dzięki temu, że energiczna młoda dziewczyna miała odwagę zmienić historię. - Popatrzył na Bernadette z podziwem. - Myślę, że ona musiała być bardzo do ciebie podobna. Ty też jesteś niepokorna i nie pozwalasz, żeby inni decydowali o twoim losie. Żadna egzaltowana młoda dama nie leżałaby z mężczyzną w ciemności, w przejawie buntu przeciw własnemu ojcu i całemu światu. - Och, wcale nie jestem taka odważna - zaprotestowała. -Zrobiłam to z egoizmu. Nie chciałam stać się ofiarą, Gwałtownie zacisnął dłoń. - I nigdy nią nie będziesz. Ale powróćmy jeszcze do kwestii małżeństwa. Domyślasz się chyba, że wywołamy skandal. - Wiem, będę traktowana jak kobieta upadła - przyznała. Eduardo popatrzył na nią z niepokojem. Upadła? Obdarzyła go figlarnym uśmiechem. - Skompromitowana... zgwałcona... uwiedziona? Nie odwzajemnił uśmiechu. Był całkowicie pochłonięty odkrywaniem cudownej miękkości jej ciała, przeżywaniem radości, jaką dawało mu trzymanie jej w ramionach. - Uwiedziona - powtórzył cicho i mocno ją przytulił. - Co za wspaniały pomysł! 5 Bernadette trzymała się dzielnie do chwili, gdy Eduardo przewiócił ją na plecy i zajrzał jej w oczy z wyrazem dziwnego napięcia na twarzy. Jej serce zaczęło walić jak oszalałe, a urywany oddech stal się głośny i świszczący. Eduardo natychmiast złagodniał i zaczął gładzić jasne pasma jej włosów, które wysunęły się ze schludnego węzła. - Wybacz mi - powiedział cicho. - Żartowałem, nie chciałem cię przestraszyć. Oddychaj wolno, Bernadette, wolno. Nie ma się czego bać. Usiłowała się rozluźnić, opanować szaleńcze bicie serca. Przełożyła dłoń do szyi i popatrzyła na Eduarda smutnym, udręczonym wzrokiem. - Chcesz jeszcze kawy? - zapytał. - Może jeszcze jeden kubek ci pomoże? Pokręciła głową. - To nie astma - wyszeptała. Znieruchomiał. - A co? Przygryzła wargę. - To dlatego, że jestem tak blisko ciebie - wyznała nieśmiało i uciekła ze wzrokiem. - Aha. To słowo podziałało elektryzująco na jej zmysły. Nie potrafiła zmusić się do opanowania. Dotknęła jego kurtki. Odwaga Bernadette wyparowała w chwili, kiedy była jej najbardziej potrzebna. - To też na mnie działa, amada - powiedział, patrząc, jak jej usta rozchylają się kusząco. Zbliżył się do niej jeszcze bardziej. Ciemność otaczała ich gęstym kokonem, słaby blask dogasającego ogniska potęgował nastrój. - Pocałuj mnie - poprosił szeptem. Delikatne dotknięcie jego ust sprawiło, że zesztywniała, ogarnięta falą gorąca. Gwałtownie zaczerpnęła tchu i mocno chwyciła ręce Eduarda, starając się jak najmocniej przyciągnąć go do siebie. Nie przestając poruszać wargami, zaczął przesuwać dłoń w górę, aż dotarł do wypukłości piersi. Dziewczyna drgnęła, spięta nagłym dreszczem. - Mogę cię dotykać? - zapytał szeptem. - A może taka bliskość zupełnie ci się nie podoba? W natłoku wrażeń nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Zadrżała, jej ciało lekko wygięło się w łuk. Eduardo natychmiast zrozumiał ten sygnał. Westchnął i ujął jej pierś. Niedawno to samo zrobił Herr Branner, lecz w pieszczocie Eduarda nie było niczego odpychającego. Była cudowna. Bernadette odprężyła się i z ufnością zajrzała mu w oczy. Czuła, jak jej sutki twardnieją pod wpływem jego dotyku. Uśmiechnął się łagodnie. - Nie boisz się mnie. - Nie - wyszeptała. Przesunęła palcami po jego twarzy, mocnych wargach, nie kryjąc swego rozpłomienionego wzroku. Gwałtownie złapała powietrze, gdy Eduardo chwycił niewielką grudkę i zaczął śmiało badać jej twardość. Nigdy jeszcze nie widziała go w takim stanie. Jego twarz wyrażała zmysłowość, skupienie, napięcie. - Czy właśnie to dzieje się w ciemności pomiędzy kobietą a mężczyzną? - zapytała z zaciekawieniem. - Tak - odpowiedział. - Ale bez ubrania, amada. Poczuła zakłopotanie; bardziej z powodu swego pytania niż jego szczerej odpowiedzi. Wytłumaczyła sobie jednak, że przecież mają się pobrać. Musiała jakoś sobie poradzić ze swoimi lękami. - I co się wtedy dzieje? W ciszy przerywanej jedynie trzaskaniem dogasających drew i nocnymi odgłosami zwierząt słychać było szelest sukni pod jego dłonią. - Czy wiesz, jak wygląda prawdziwa bliskość? - zapytał - Wiem tylko, że mężczyźni różnią się od kobiet - po-wiedziała. - Jedna z moich szkolnych koleżanek była kiedyś z mężczyzną - dodała cicho. - Mówiła nam, że to było bardzo śmieszne i zaskakujące i że ich ciała się połączyły. Ale żadna z nas nie wiedziała, o co jej chodzi. Wpatrywał się w jej zarumienioną twarz. - Chcesz, żebym ci wyjaśnił, na czym to polega? - Myślę, że musisz to zrobić, skoro mamy się pobrać - To nie ulega wątpliwości - powiedział Eduardo poważnym tonem. - Nigdy bym nie zaczął z tobą rozmowy na ten temat, gdybym nie miał uczciwych zamiarów. Jesteś bardzo niewinna, Bernadette - dodał, jakby szczególnie go to niepokoiło. - I bardzo nerwowa - rzuciła drżącym głosem i roześmiała się. - Ale lubię, kiedy mnie dotykasz. - Ja też. Chwycił jej drobną dłoń i powoli przyłożył do swego brzucha, po czym przesuwał ją w dół, dopóki nie dotknęli czegoś dziwnego. Nie pozwolił jej cofnąć ręki. - Właśnie w tym miejscu najbardziej się różnimy - wyjaśnił łagodnie. -Ta część mojego ciała łączy się z twoim w najbardziej kobiecym miejscu. Kobieta i mężczyzna łączą się i dają sobie przyjemność. Bernadette wydała zduszony okrzyk. - Rodzice wyrządzają nam krzywdę, robiąc z tego tajemnicę - ciągnął Eduardo poważnym tonem. - Albo opowiadając jakieś bajki. Zbliżenie kobiety i mężczyzny jest darem od Boga, Bernadette, nie czymś wstydliwym. Ten wspaniały akt małżeński służy nam nie tylko do sprawiania sobie największej przyjemności w życiu, ale przede wszystkim do płodzenia dzieci. Odchrząknęła, zakłopotana tak bezpośrednim sposobem omówienia problemu, który dotąd owiany był dla nie mgiełką tajemnicy. - Podobno są to niestosowne, nieprzyzwoite tematy które nigdy nie powinny być poruszane w rozmowie mężczyzny z kobietą. - Eduardo zaśmiał się. - Ale jestem podłym niegodziwcem, a ty nie jesteś mimozą, chociaż masz słabe płuca. Jej ręka wciąż pozostawała w tym samym miejscu, ale Bernadette zaczynała się już z nim oswajać, nie czuła |przerażenia. Miała właśnie mu o tym powiedzieć, kiedy niespokojnie poruszyła palcami i zaczęło się dziać coś dziwnego. Eduardo zamruczał i drgnął. Zaciekawiona, spojrzała mu w oczy. Był coraz bardziej podniecony; wyraźnie czuła to pod ręką. - No i kolejna część tajemnicy została wyjaśniona -powiedział wesołym, lecz trochę obco brzmiącym głosem. Dziewczyna oniemiała z zachwytu. Nagle odniosła wrażenie, że jest bardzo dojrzała i doświadczona. Już bez zakłopotania wpatrywała się w twarz Eduarda. W jej głowie roiło się od nieprzyzwoitych myśli. Przełknęła z trudem ślinę i pomyślała, że, istotnie, sprawy dziejące się między mężczyzną a kobietą są cudownym przeżyciem. Zdumiona własną zuchwałością, niepewnie poruszyła palcami. Powstrzymał ją gardłowym śmiechem. - Taka ciekawość może być niebezpieczna - wyszeptał. -Szczególnie w naszej sytuacji. Takie odkrycia lepiej zostawić na noc poślubną. Uśmiechnęła się, zawstydzona. - Nie mogę się jej doczekać. - Ja też. - Przewrócił się na plecy, krzywiąc się nie- znacznie, jako że boleśnie odczuwał niespełnienie. Wziął jednak dziewczynę w ramiona i szczelnie otulił kocem. -Ciągle mnie czymś zaskakujesz. - Jestem bezwstydna? Drgnął. - To wspaniała niespodzianka - odpowiedział. – Mam fatalne wspomnienia z pożycia małżeńskiego. To było bardzo smutne i poniżające. -Jak to...? Westchnął. - Wiesz, jak reagowała Consuela? Napinała się, zaciskała zęby, zamykała oczy i mamrotała coś pod nosem, dopóki nie skończyłem. Po drugim razie nigdy już nie przyszedłem do jej łoża. Nasz syn urodził się dziewięć miesięcy później i wiedziałem, że nie będziemy już mieli dzieci. Moje poczucie dumy nie pozwoliłoby mi na spędzenie choćby jednej nocy w jej łożu. Bernadette zagryzła wargę. - O, Boże. - Czemu wzdychasz? - zapytał, zaciekawiony. - A jeśli... jeśli ja też będę taka? Roześmiał się. - Na pewno nie będziesz. - Skąd możesz wiedzieć, skoro... Poruszył się nieznacznie, ściągnął z niej koc aż do bioder i niespodziewanie dotknął wargami jej piersi. Było to najbardziej niezwykłe doznanie w życiu Bernadette. Krzyknęła, chwyciła go za głowę i przyciągnęła do siebie, jednocześnie wyginając ciało w łuk. Był zachwycony! Po chwili nachylił się znowu; czuła jego oddech przez mokrą tkaninę. Chwycił zębami stwardniałą brodawkę piersi i ssał ją delikatnie, aż dziewczyna poczuła dreszcz rozkoszy. Uniósł głowę, nakrył dłonią miejsce, które przed chwilą całował, i zajrzał w jej szeroko otwarte oczy. - Wiem, że nie jesteś i nigdy nie będziesz podobna do Consueli - wyszeptał. - Naprawdę jesteś niegodziwcem. Uśmiechnął się. - To prawda. Ale chyba dobrze mi się wydaje, że jesteś z tego zadowolona? Wtuliła twarz w zagłębienie jego ramienia i uśmiechnęła się do siebie; Eduardo tymczasem szczelnie okrył ich kocami. Była zachwycona, ale postanowiła mu o tym nie mówić. W każdym razie wszystko wskazywało na to, że małżeństwo wcale nie musi być takie straszne, jak przypuszczała. Lecz kiedy obudziła się następnego ranka, znów czuła kolanie i onieśmielenie obecnością Eduarda. Zauważył to i przytrzymał ją na posłaniu, choć najchętniej gwałtownie by się z niego zerwała. - Nic się nie zmieniło od wczorajszego wieczoru - powiedział łagodnym tonem. - Oczywiście, z wyjątkiem tego, że teraz jesteś „skompromitowana" i musisz wyjść za mnie za mąż. Bernadette westchnęła. - Wiem. I nigdy, do końca życia, nie uda mi się zmazać Musisz przyznać, że był to jedyny sposób na uzyskanie zgody twojego ojca - przypomniał jej. - I ochronienie cię przed mężczyznami, z którymi cię swatał. Smutna i zaniepokojona, oparła się o siodło. - Ojciec chętnie zgodziłby się na nasze małżeństwo, ale się nie pokazywałeś. Myślał, że mnie nie chcesz. Eduardo zaniemówił na dobrą chwilę. - Przecież nic mi nie powiedział na ten temat! I ty też nie Odsunęła się nieznacznie. - Myślę, że od początku byłeś dla niego najlepszym kandydatem do mojej ręki - powiedziała. - Proponował ciebie zamiast Niemca i Włocha, i powiedział, że jeśli uda mi się zainteresować cię jego propozycją, odeśle cudzoziemców do domu. Ale się nie pojawiłeś, więc uznał, że zupełnie nie jesteś mną zainteresowany. - Rozmawialiśmy w dniu, w którym miałaś atak astmy wyjaśnił. - Powiedziałem mu wtedy, że się z tobą ożenię. Bernadette gwałtownie zaczerpnęła tchu. - Tego mi nie powiedział! Eduardo ujął jej drobną dłoń. - Wstydziłem się swojego postępowania - wyznał. Aranżowanie małżeństwa z rozsądku za twoimi plecami było nieuczciwe i podłe. Miałem straszne wyrzuty sumienia Jej serce wezbrało radością. A więc jednak nie był cynicznym łajdakiem. Była zaskoczona, że miał ochotę się z nią ożenić. - Mogłeś mi coś powiedzieć na ten temat - odezwała Bernadette z wyrzutem. - To prawda, mogłem. - Roześmiał się i nagle przewrócił ją na posłanie. - Ale bardzo mi się podobałaś i nie był pewien, czy chcę tak sobie komplikować życie. Dziewczyna uniosła cienkie brwi. - Chciałbyś mieć żonę, która ci się nie podoba? Wzruszył ramionami. - Wiem, że to brzmi jak nonsens. - Myślę, że trochę cię rozumiem. - Bernadette nie spuszczała wzroku z jego urodziwej twarzy. - Chciałeś być uczciwy. Nie chciałeś udawać uczuć. linie tak było. - Więc się nie pojawiałeś i mój ojciec pomyślał, że postanowiłeś się ze mną nie żenić. - A ja sądziłem, że twój ojciec uznał, że nie jestem godny tego, żeby się ożenić z jego córką - wyznał. - To niemożliwe! - Naprawdę tak myślałem. Bernadette pokręciła głową. - Nie wiedziałeś o tym, że podziwia cię bardziej niż kogokolwiek innego? Westchnął. - Nie wiedziałem. - Wpatrywał się w jej oczy; pod wpływem nagłego impulsu delikatnie przesunął palcem wzdłuż jej brwi. - Jestem w połowie Hiszpanem, a w połowie Teksasczykiem - rzekł. - To dziwna mieszanka, trochę tak jakby się było w połowie Indianinem. Niektórzy ludzie nazywają mnie mieszańcem. - A czy w twojej rodzinie byli jacyś Indianie? - zapytała. - Jeśli nawet byli, babka nigdy by tego nikomu nie wyjawiła. - Przyglądał się jej z lekkim niepokojem. - Będziesz z nią miała wiele problemów, Bernadette. Na pewno nie pochwali tego, że żenię się z osobą nie ze swojej sfery, tnie od tego, co ci powiedziałem na temat moich koligacji. - Przecież nie żyjemy na różnych planetach - zauważyła. - A twój ojciec jest bogaty. Wiem. Ale to nie będzie miało dla niej znaczenia. Jest bardzo staroświecka, jeśli chodzi o te sprawy. Podobnie jak twój ojciec, przywiązuj zbyt wielkie znaczenie do pochodzenia. - Mój ojciec powiedział, że twoja babka może nie znaleźć dla ciebie w Hiszpanii kandydatki na żonę. Oczy Eduarda błysnęły złowrogo. - Tak... ponieważ moja żona zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. Dziewczyna pogładziła go po twarzy. - Nie złość się - powiedziała. - Nie możemy mieć przed sobą tajemnic, skoro mamy zostać małżeństwem z rozsądku Wykrzywił twarz w grymasie i uniósł jej dłoń. - Nie, nie możemy. Ale te tajemnice zostawmy na potem kiedy będziemy czuli się swobodniej w swoim towarzystwie.-Zacisnął palce wokół jej dłoni. - Nie zabiłem Consueli powiedział. - To ci musi na razie wystarczyć. - Czy twoja babka przyjeżdża tu na lato? - Przyjedzie natychmiast, kiedy tylko się dowie o planowanym weselu, i przywiezie ze sobą Lupe. Nigdy jeszcze nie słyszała tego imienia. - Lupe? - Lupe de Rias - powiedział. - To kobieta czy mężczyzna? - Kobieta. Pierwsza kandydatka babki na moją żonę zaraz po Consueli. Serce Bernadette podskoczyło gwałtownie. - Chcesz mi powiedzieć, że masz kandydatkę na żonę, wywodzącą się z kręgów arystokracji? Eduardo sprawiał wrażenie osaczonego. Przeniósł wzrok na jej piersi, przypominając sobie rozkoszne ciepło, jakie czuł, gdy dotykał ich wargami. Nie były duże, ale jędrne i kształtne, a przy tym cudowne w dotyku. Żałował, że sukienka Bernadette nie jest przezroczysta. - Co? - zapytał w roztargnieniu. - Chciałam się dowiedzieć, czy nie straciłeś szansy ożenku z arystokratką. - Nie chcę żenić się z Lupe - wyznał z prostotą. – Wolę z tobą. Znów poczuła miłe ciepło wokół serca; roześmiała się. - Naprawdę? Mimo słabych płuc i innych minusów? - Tak - Pochylił głowę i dotknął ustami jej piersi, Gwałtownie zaczerpnęła tchu i nakryła jego twarz dłońmi, lecz nie udało jej się go powstrzymać. - Chcę na ciebie patrzeć - wyszeptał. Gładził jej ciało, z upodobaniem obejmując wzrokiem jej szyję, policzki, usta, a potem zaczął delikatnie ocierać się nogą o jej łydki i uda. Przywarł do jej ust; dziewczyna na próżno chwytała go za szyję, jakby błagając o zachowanie rozsądku. Rozchyliła wargi, tak jak poprzedniego wieczoru, i poddała się powolnym pieszczotom jego palców. Uniósł głowę, żeby spojrzeć na jej zachwyconą twarz i zamglone oczy. Władczo ujął jej piersi. - Prędzej dam sobie uciąć rękę, niż zamienię cię na Lupe -powiedział ochrypłym głosem. - Już jesteś moja. Patrzyła na niego tęsknym wzrokiem, czując cudowną bezwolność. Eduardo westchnął ciężko i rozejrzał się. - Dzień ucieka - powiedział z żalem i cofnął ręce. - Chociaż wolałbym tu zostać i dalej oddawać się temu rozkosznemu zajęciu, obawiam się, że musimy powrócić do rzeczywistości. - Wstał i pociągnął dziewczynę za sobą, a gdy się podniosła, przygładził jej rozczochrane włosy. Niestety, nie mam szczotki. - Nieważne - odparła Bernadette z uśmiechem. - Znaleźliśmy się w takich tarapatach, że mój ojciec prawdopodobnie nawet tego nie zauważy. - Skrzywiła się. - Będzie wściekły. - Tak myślisz? - Pochylił się i pocałował ją w czubek nosa. - Ja myślę, że nie. - Eduardo... Położył palec na jej ustach, a potem spojrzał na jej stanik i na jego wargach zaigrał szelmowski uśmieszek. - Mam nadzieję, że to szybko wyschnie. – Wskazał mokrą plamę. - Zanim spotkamy się z twoim ojcem. Popatrzyła na niewielką plamkę na środku piersi i zaśmiała się cichutko. - Zdąży wyschnąć - powiedziała. Eduardo położył dłonie na ramionach dziewczyny i spojrzał na nią z poważną, skupioną twarzą. - Jestem tobą zachwycony - powiedział ciepłym tonem. -Reagujesz tak, jak tylko sobie można wymarzyć. Zobaczysz, nasze małżeństwo będzie bardzo udane. - Też tak myślę - przyznała Bernadette, lecz zaraz potem posmutniała. - Ale przecież mnie nie kochasz. Zawahał się. Nie chciał sprawiać jej bólu szczerym wyznaniem, ale rozsądek nakazywał mówienie prawdy. - Nie. Ale bardzo cię lubię. Podobasz mi się. Podziwiani twój charakter. Jest mi bardzo dobrze, kiedy się do ciebie przytulam. Kiedy będziemy mieli dzieci, staniemy się sobie jeszcze bliżsi. To w zupełności wystarczy, żeby być szczęśliwym. Nie zastanawiała się nad tym. Kochała go do szaleństwa. Zwróciła jednak uwagę na to, ze wspomniał o dzieciach, Wciąż bała się porodu, ale i ją przepełniała silna potrzeba spełnienia. - Przestań się martwić - poradził jej Eduardo, widząc, p posmutniała. - Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze. - Mam nadzieję. - Wkrótce się przekonasz. Dotarcie do domu zajęło im ponad godzinę. Tak, jak się tego obawiała Bernadette, wściekły Colston nerwowo przechadzał się w pobliżu stajni, paląc cygaro. Patrzył na nich, kiedy zsiadali z koni i oddawali je stajennemu, ale nie odezwał się ani słowem. Eduardo chwycił zimną dłoń Bernadette i mocno ją ścisnął. Trzymając się za ręce, podeszli do ojca. Edwardo wcale nie miał skruszonej miny. Rozpierała go duma. - Mam zamiar wysłać dzisiaj telegram do mojej babki i powiadomić ją o zamiarze poślubienia Bernadette -oświadczył uprzedzając wybuch złości Irlandczyka, zanim ten zdołał wyjąć z ust cygaro. Uniósł dłoń, widząc, że Colston zamierza coś powiedzieć. - Oczywiście, wszystko będzie musiało się odbyć zgodnie z ceremoniałem i trzeba będzie dać naszym krewnym czas, jakieś dwa miesiące, na przytnie się do przyjazdu na uroczystości. Mój najlepszy przyjaciel należy do rodziny Windsorów, a chciałbym, żeby był obecny na moim ślubie. Rozumie pan chyba, że ślub będzie musiał mieć odpowiednią oprawę - dodał, przybierając wyniosły ton -jako że Bernadette wejdzie do rodziny skoligaconej z prawie wszystkimi królewskimi rodzinami Europy. Colston wyglądał tak, jakby za chwilę miał osunąć się na ziemię. - To znaczy, że wciąż chcesz się z nią ożenić? - Oczywiście, że chcę. Zawsze chciałem. Doskonale się zgadzamy. To będzie udane małżeństwo. Irlandczyk ocierał spocone czoło, patrząc to na córkę, to na Eduarda. Rysy jego twarzy stężały. - Ale ona nie wróciła do domu na noc, a służący dobrze o tym wiedzą. - Jęknął. - Będą plotkować. - Nie będą, jeśli się dowiedzą, że Bernadette spędziła noc w towarzystwie mojej kuzynki Carlity z Meksyku, która przyjechała do mnie poprzedniego wieczoru - odpowiedział spokojnie Eduardo. Puścił rękę dziewczyny i zapalił cygaro. Dziś rano odwiozłem pańską córkę do domu. Oczywiście, moi służący przysięgną, że to wszystko prawda. Colston ciężko westchnął. - To moja wina - powiedział ze smutkiem. - Myślałem, że już jej nie chcesz, a Niemiec wydawał się zainteresowany. -Poruszył się niespokojnie, unikając oskarżycielskiego wzroku córki. - Myślałem, że się do niego przyzwyczai. Nie przyszło mi do głowy, że może uciec. - Spojrzał na Bernadette. -Przecież mogły cię tam zjeść wilki, ty głupia! - Nie nazywaj mnie tak! - krzyknęła. - A kto mi mówił, żebym pozwoliła temu kurduplowi na wszystko, tylko dlatego, że chciałeś mieć szlachetnie urodzonego zięcia? - Milcz i nie śmiej odzywać się do mnie takim tonem ! Eduardo postąpił o krok, słysząc, że Bernadette zaczyna mieć kłopoty z oddychaniem. - Szkoda wysiłku na spieranie się o to, co już się stało -powiedział spokojnym tonem. - Musimy przygotować się do wesela. Niedługo przyjedzie tu moja babka i kuzynka Lupe, Lupe ostatnio organizowała wesele na hiszpańskim dworze i doskonale zna tradycję i protokół. Myślę, że świetnie wszystkim się zajmie. - A ja za to zapłacę - dodał natychmiast Colston. Czuł ogromną ulgę, niemniej dręczyło go poczucie winy. Popatrzył uważnie na córkę, jakby się spodziewał, że może być w ciąży. - Mówisz, że za dwa miesiące - mruknął, przyglądając się jej szczupłej talii. - Jak pan śmie! - wykrzyknął z wściekłością Eduardo, dostrzegłszy badawczy wzrok Irlandczyka. Colson wciągnął powietrze. Mój chłopcze, przecież nie powiedziałem ani słowa! - Była przygnębiona, przerażona, samotna... i na dodatek przemarznięta! Nawet najgorszy łajdak zawahałby się przed napastowaniem kobiety w takim stanie, a cóż dopiero uczciwy mężczyzna! - Przepraszam, naprawdę mi przykro - powiedział natychmiast Colston. - Musisz wybaczyć staremu człowiekowi jago podejrzliwość. - Już dobrze - rzekł spokojniejszym tonem Edwardo i spojrzał na Bernadette. - Mam nadzieję, że bal nie został odwołany? - zapytał nagle. - Nie - odparł Colston po chwili wahania. - Chociaż nie miałem pojęcia, co mam zrobić, kiedy nie wróciła do domu na noc. Nie wiedziałem przecież, czy ją znajdziesz. Wszystko mogło się zdarzyć. Miałem zamiar zwołać wszystkich gości i zorganizować im powrót do domu. - To nie będzie potrzebne - odpowiedział Eduardo. Masz odpowiednią suknię? - zwrócił się do Bernadette. Dziewczyna uśmiechnęła się. - Tak. Papa wysłał mnie do miasta. To suknia z Paryża. - W jakim kolorze? - Jest biała. Z jedwabnymi różyczkami i niebieskimi kokardkami. - Doskonale - mruknął Eduardo. - Zaręczynowa bransoleta Ramirezow jest wysadzana szmaragdami. A pierścionek, bardzo stary, ma szmaragdowe oczko. Ofiaruję ci to dzisiaj na balu. - Ucałował jej małą dłoń. - Zobaczymy się później, ąueńda. 6 Bernadette i jej ojciec odprowadzili Eduarda wzrokiem, Żadne nie odzywało się przez dłuższą chwilę. - Myślałem, że nie ma ochoty się z tobą żenić - powiedział w końcu Colston. Dziewczyna uśmiechnęła się w duchu. - Ja też tak uważałam. - Odwróciła się i z zaciekawieniem spojrzała na ojca. - Sądziłam, że uznałeś, że nie jest odpowiednim kandydatem. - Co ty opowiadasz! - wybuchnął Colston, przerażony. -Nie podobnego! Bernadetta złagodniała, widząc zaniepokojony wyraz jego twarzy. - Już dobrze, tato. Powiedziałam mu, że na pewno tak nie myślałeś i że zawsze bardzo go ceniłeś. - To prawda. Co za ulga - powiedział i wyciągnął chustkę, by otrzeć spocone czoło. Po chwili popatrzył na córkę. - Nie pokazywał się tutaj. Myślałem, że daje nam w ten sposób do zrozumienia, że zmienił decyzję. - Eduardo nigdy by tak nie postąpił - oświadczyła, lekko zaskoczona. - Gdyby zmienił zdanie, przyjechałby tu i cię o tym poinformował. - Chyba tak, też tak myślę. - Colston założył ręce za plecy i co jakiś czas uderzał dłonią o dłoń. - Jak doszło do waszej rozmowy o małżeństwie? - Rozmawialiśmy o gościach z zagranicy. Eduardo był zły, że uciekłam - dodała Bernadette, nie wyjaśniając jednak powodu tej złości. - Powiedział, że jeśli mam wyjść za mąż dla tytułu, mogę wyjść za niego. Potrzebuje pożyczki, a ty chcesz mieć utytułowanego zięcia. W ten sposób obaj osiągniecie cel. Jej ojciec zmrużył oczy. - To prawda. Ale co ty będziesz z tego miała? - zapytał podejrzliwie. - To, czego pragnę najbardziej - odpowiedziała z prostotą. - To znaczy...? - Eduarda. - Ruszyła w stronę domu. Colston omal się nie zakrzusił. - No, no, a to ci historia, przecież przez lata zachowywaliście się jak najgorsi wrogowie! Co tam zaszło międli wami? - zapytał po chwili. - Nic takiego - skłamała. - Uratował mnie przed zamarznięciem, a może nawet od śmierci. Było bardzo zimno, a nie zabrałam ze sobą koca. - Roześmiała się. - A on miał dwa. - Nie dodała, że spali razem. Colston zmienił się na twarzy; sprawiał wrażenie człowieka dręczonego wyrzutami sumienia. Nie patrzył córce w oczy - Herr Branner i sigńore Maretti wyruszyli na stację zaraz po twojej ucieczce. - Znieruchomiał. - Bardzo mi przykro z powodu zachowania Herr Brannera. Ale wydawał się tobą zainteresowany, a Eduardo nie sprawiał takiego wrażenia. Bóg mi świadkiem, że nigdy nie spodziewałbym się, że postąpisz tak nierozsądnie i narazisz się na niebezpieczeństwo. - Popatrzył na córkę, lecz zaraz uciekł ze wzrokiem. - Chyba wiesz, że sto razy wolę mieć Eduarda za zięcia. Bardzo go szanuję. Był strasznie wściekły, kiedy ruszał ci na ratunek. - Twarz Colstona rozpogodziła się. - Tak, był bardzo poruszony. - Zachichotał, a w jego mowie znów pojawił się mocny irlandzki akcent. - Był tak rozjuszony, że aż dymiło mu z uszu. Nigdy bym nie przypuszczał, że wpadnie w taki szał z twojego powodu. Coś mi się wydaje, że chodzi mu nie tylko o moje pieniądze, Bernadette uśmiechnęła się nieśmiało. - Myślę, że Eduardo mnie lubi... trochę. Mówi, że to nie będzie małżeństwo z miłości, ale że wiele nas łączy. -Wbiła wzrok w ziemię. - Jakoś będziemy sobie radzić. Ojciec zwolnił kroku i westchnął. - Wiem, że małżeństwo bez miłości nie jest tym, o czym marzą młode panny. Ale czasami musimy godzić się na to, co osiągalne. Nie wszyscy mają szczęście znaleźć prawdziwą miłość jak ja i twoja matka. Po tych słowach znów spochmumiał; Bernadette poczuła, że krótki okres rozejmu dobiegł końca. Uniósłszy długą spódnicę, pożegnała ojca pośpiesznie i weszła do kuchni. Po wysłuchaniu relacji Bernadette Maria była w siódmym niebie. - Och, el conde wpadł w straszny gniew – poinformowała dziewczynę z entuzjazmem, robiąc na stole miejsce na półmisek z mięsem. - Zajrzał tu po rozmowie z panienki ojcem i tym gościem z zagranicy, a kiedy zobaczył, że nic nie zostało po ostatnim posiłku, powiedział, że pojedzie do miasta i kupi jakieś jedzenie, bo panienka na pewno będzie przemarznięta i głodna. - I byłam, mimo że wzięłam chleb i kurczaka - powiedziała Bernadette, a na jej policzkach pojawił się rumieniec. Nie chciałam sprawić tyle kłopotu, ale byłam bardzo przerażona i nieszczęśliwa. - Tak samo jak el conde - dodała Maria z uśmiechem, ukazując równiutkie białe zęby. - A potem, kiedy panienka nie wróciła do domu na noc, ojciec panienki zaczął się bardzo niepokoić. - Wzruszyła ramionami. - Oczywiście, wiedziałam, że nie zdarzy się nic nieprzyzwoitego. El conde to prawdziwy dżentelmen, mężczyzna z klasą. Nie mógłby zrobić niczego, co zaszkodziłoby reputacji panienki. - Zachował się nienagannie -przyznała Bernadette. - Ale to nie wystarczy, żeby zapobiec plotkom tych, którzy wiedzą, że spędziliśmy tę noc razem, więc Eduardo powie, że zabrał mnie do siebie do domu, gdzie gości jego kuzynka, z która, jestem zaprzyjaźniona, i dziś rano odwiózł mnie do domu. Maria uśmiechnęła się szeroko. - Piękna bajeczka. Oby wszyscy w nią uwierzyli... Złudne nadzieje - pomyślała później Bernadette, pojawiwszy się w swej wspaniałej sukni na progu sali balowej, Kilkadziesiąt par ciekawskich oczu obserwowało ją podejrzliwie i z lekką pogardą. Stała obok ojca, który niespokojnie przestępował z nogi na nogę. Był czerwony na twarzy i sprawiał wrażenie nadąsanego. Bernadette myślała, że się na nią gniewa, dopóki nie zobaczyła jego zatroskanego, przepraszającego wzroku. - Zanosi się na skandal. Cholerny chłopak stajenny podsłuchał naszą rozmowę dziś rano - wycedził przez zęby. - Powiedział o wszystkim vaquero, a ten podzielił się rewelacjami ze swoją rodziną. Opowiadali ją sobie i wtedy podsłuchał ich jeden z naszych gości, który przypadkiem zna hiszpański. Zdążył już wszystkich o tym powiadomić. Ludzie wiedzą, że spędziłaś tę noc z Eduardem. Bardzo mi przykro. Dziewczyna oblała się szkarłatnym rumieńcem. Nieprzemyślane zachowanie zniszczyło jej dobre imię. Nawet jeśli Eduardo się z nią ożeni, jeśli będzie prowadziła godne życie, ludzie nie zapomną, że przed ślubem spędziła noc z mężczyzną. - Wyprostuj się! - skarcił ją Colston, widząc jej ponurą twarz, - Nie masz się czego wstydzić. Nie pozwól, żeby patrzyli na ciebie z góry! Należysz do rodziny Barronów i nie jesteś od nikogo gorsza! Bernadette wiedziała, że to nieprawda, ale do głębi po-ruszyło ją to, że po raz pierwszy ojciec stanął w jej obronie. - Dziękuję, ojcze - powiedziała. Znów się zaniepokoił. Nie odrywał wzroku od drzwi, Nagle odetchnął z ulgą. - Przyszedł. Odwróciwszy się, zobaczyła Eduarda, niezwykle eleganckiego w stroju wieczorowym. Nie zamieniwszy z nikim po drodze ani słowa, podszedł prosto do Bernadette i obdarzył ja. tylko dla niej przeznaczonym uśmiechem. - Wyglądasz wspaniale - rzekł i ucałował jej dłoń, a następnie zwrócił się w stronę zgromadzonych gości, którzy szeptali coś między sobą. Wystarczył rzut oka na salę, żeby się domyślić, że ich tajemnica stała się tematem dnia. Uśmiechnął się do gospodarza. - Myślę, że to dobra chwila, żeby ogłosić zaręczyny - zwrócił się do Colstona.- Co pan o tym sądzi? - Zgadzam się z tobą, chłopcze. - Colston podszedł do podwyższenia dla orkiestry i poprosił o ciszę. Kiedy na sali ucichł gwar rozmów, dał znak córce i Eduardowi, by do niego podeszli. Eduardo skinął na służącego z aksamitnym pudełkiem w ręku, stojącego przy drzwiach. - Panie i panowie, chciałbym coś ogłosić! Mam zaszczyt powiadomić państwa o zaręczynach mojej córki, Bernadette, z hrabią Eduardem Rodrigiem Ramirezem y Cortesem z Grenady w Hiszpanii i rancza Escondido w okręgu Valladolid w Teksasie. Mam nadzieję, że wszyscy przyłączycie się do moich życzeń wielu lat w zdrowiu i szczęściu dla młodej pary! Na sali zapanowała pełna zaskoczenia cisza, potem roz-legły się nieśmiałe oklaski, lecz już po chwili sala trzęsła się od wiwatów. Eduardo i Bernadette wymienili ironiczne spojrzenia, Eduardo otworzył wyściełane aksamitem pudełko, które podał mu służący, i wyjął bezcenną złotą bransoletę wysadzaną szmaragdami. Zapiął ją na nadgarstku Bernadette, Następnie włożył na palec narzeczonej rodowy pierścionek, złoty ze szmaragdowym oczkiem. Pasował tak, jakby był zrobiony na miarę. Bernadette spojrzała na Eduarda; na jego twarzy malowało się zaskoczenie. - To dobry znak - powiedział głosem przeznaczonym tylko dla jej uszu. - Tradycja rodzinna głosi, że pierścionek na palec narzeczonej, jeżeli para jest dobrze dobrana. - Uniósł jej dłoń do warg i pocałował. Colston podał mu rękę. Nie odrywał wzroku od biżuterii, którą miała teraz na sobie jego córka. - Chyba wiesz, że ona ma w tej chwili na sobie majątek?- zapytał cicho. - Ta biżuteria wystarczyłaby na odbudowę twego rancza. Eduardo popatrzył na przyszłego teścia z przyganą. Ten pierścionek i bransoleta to wszystko, co pozostało Ojcu - powiedział cicho. - Są przekazywane z poko- lenia na pokolenie od szesnastego wieku, kiedy nasz przodek kazał wykonać je dla narzeczonej z boliwijskich szmaragdów. Ciąży na nich klątwa. Jeśli ktokolwiek ośmieli sie je sprzedać, straci nie tylko majątek, ale i życie. - Uśmiechnął się. -Jak do tej pory, nikomu nie starczyło odwagi, żeby to sprawdzić, - Rozumiem. Zielone, rozpłomienione miłością oczy Bernadette wpatrzone były nie w klejnoty, a w Eduarda. Zauważył jej wzrok i zaparło mu dech z wrażenia. Od dawna domyślał się, że nie jest jej obojętny, jednakże teraz zupełnie inaczej reagował na dowody jej uczuć. Przeniknął go dreszcz, a pożądanie wezbrało gorącą falą. Odwrócił wzrok, bojąc się, że przeżywane emocje mogą się stać widoczne i przyprawią ich oboje o zakłopotanie. Wśród nie milknących wiwatów goście zgromadzili się wokół Bernadette, by obejrzeć jej pierścionek i bransoletę, Nie zaprzątali już sobie głowy rozpamiętywaniem skandalu; mieli teraz nową sytuację i nowe plotki do rozpowszechnieniu wśród znajomych. - Co za wspaniały pierścionek! - wykrzyknęła pitni Carlisle, chwytając pulchnymi palcami drobną dłoń Bernadette. - Musi być wart majątek! - Istotnie - rzekł Eduardo, spoglądając na nią wyniośle.-Ale omawianie takich spraw w towarzystwie nie należy do dobrego tonu. Zaczerwieniwszy się po czubki uszu, pani Carlisle chrząknęła i przyłożyła dłoń do sznura sztucznych pereł, Niestety, jej pochodzenie i kontakty z Astorami w polu dniowo-wschodnim Teksasie nie wywierały należytego wrażenia. - To pani Carlisle zorganizowała ten bal - wtrąciła się szybko Bernadette, chcąc oszczędzić przykrości nieszczęsnej kobiecie. - Prawda, że wspaniale się spisała? Pani Carlisle popatrzyła na nią z wdzięcznością. - Dekoracja jest rzeczywiście elegancka – przyzna Eduardo. Honor pani Carlisle został ocalony. Posłała Eduardowi wdzięczny uśmiech. - Gdybym mogła okazać się pomocna przy organizowaniu wesela... - zaczęła. Uniósł dłoń i uśmiechnął się, by osłodzić odmowę. - To bardzo uprzejma propozycja z pani strony, ale przygotowaniem ślubu i wesela zajmie się moja kuzynki Lupe. Na twarzy pani Carlisle odmalowało się zatroskanie. - Czy zdaje sobie pan sprawę, że nawet tutaj duże wesele wymaga odpowiedniej oprawy? Sprawiał wrażenie zaskoczonego. Był przekonany, że pani Carlisle ma na myśli meksykańską orkiestrę i tancerzy flamenco - Droga pani - zaczął z odrobiną pobłażliwości w głosie -Lupe jest hiszpańską arystokratką i ostatnio przygotowywała do ślubu bliską krewną króla. Pani Carlisle zaniemówiła. Miała wyraźnie nie najlepszą opinię o południowcach, ale natychmiast zmieniła zdanie. - Króla... Hiszpanii? - Oczywiście. - W takim razie rzeczywiście musi wiedzieć... musi doskonale orientować się... w tych sprawach. Muszę pana przeprosić, ale widzę tu moją dawną przyjaciółkę, z którą powinnam się przywitać. Proszę przyjąć moje serdeczne gratulacje! Czerwona na twarzy, świadoma tego, że popełniła straszliwą gafę oddaliła się pośpiesznie. Eduardo odprowadził ją wzrokiem. Kiedy Bernadette delikatnie poklepała jego dłoń, roześmiał się. - Już teraz masz zamiar zwracać mi uwagę na moje złe zachowanie, moja przyszła żono? - Nie jest taka zła, jak ci ją przedstawiałam - powiedziała z uśmiechem. - Nie potrafił szybko przyzwyczaić się do zmiany, jaka zaszła w tej dziewczynie. Przez wiele lat ciągle się spierali. Teraz była tak odmieniona, że zastanawiał się, jak to możliwe iż w przeszłości ciągle się o coś kłócili. Była spokojna, elegancka i wspaniale prezentowała się w sukni z dużym dekoltem. Przypomniał sobie cudowną jędrność jej piersi; spojrzał na nie z upodobaniem. Bardzo chciał poznać smak jej skóry... Spostrzegłszy, gdzie Eduardo skierował wzrok, Bernadette uniosła jedwabny wachlarz. - Wstydź się - szepnęła. Uśmiechnął się szeroko. - Ty też o tym myślisz? - prowokował. Dziewczyna spłonęła rumieńcem i szybko potoczyła wzrokiem po twarzach zebranych, chcąc się upewnić, że nie słyszeli ich rozmowy. - Nie masz ochoty jeszcze raz dać mi po łapach? dopytywał. - Czuję, że będziesz bardzo nieznośnym mężem - powiedziała. - Tylko od czasu do czasu. I nigdy w nocy. - Uniósł dłoń, widząc, że dziewczyna jest bliska wybuchu. - No dobrze już, dobrze, zobaczysz, że się poprawię. - Rozejrzał się i spytał: - Czemu tak ci się przyglądali, kiedy tu przyszedłem? - Jeden z pracowników rancza podsłuchał naszą roz-mowę z ojcem i powiedział jakiemuś swojemu znajomemu, że spędziliśmy całą noc poza domem. Ten znajomy powiedział o tym drugiemu - ciągnęła ironicznym tonem - a ten drugi trzeciemu, i tak dalej, i tak dalej, aż w końcu ktoś postanowił powiedzieć o wszystkim naszym go-ściom. - Podaj mi nazwisko tego kogoś, a pójdę z nim porozmawiać. - Eduardo rozejrzał się gniewnie po sali. - Bądź pewien, że tego nie zrobię - odpowiedziała, chłodząc się wachlarzem. - Nie chcę tu strzelaniny. - Bernadette, ranisz mi serce! - Przyłożył dłoń do torsu. -Podejrzewasz, ze mógłbym zachować się jak dzikus? - Oczywiście - odpowiedziała bez wahania, kołysząc wachlarzem w rytm wypowiadanych słów. - Mój ojciec byłby przerażony. - Domyślam się. - Chwycił ją za rękę i poprowadził na parkiet. - Myślę, że wszyscy czekają, aż damy znak do rozpoczęcia walca. - Zatrzymał się na środku sali i uśmie- chając się objął ją w pasie. - Dasz radę? - zapytał łagodnie - Płuca w porządku? Pokiwała głową. Myślę, że niedługo się odezwą po tej zimnej nocy na pustkowiu i w tym obłoku perfum, jaki nas otacza. Ale na razie czuję się całkiem dobrze. - Uśmiechnęła się do niego. -Prawdę mówiąc, jestem tak uskrzydlona, że mogłabym Przytulił ją lekko, a kiedy orkiestra zagrała pierwsze takty, zawirował z nią w walcu Straussa. - Nigdy jeszcze nie tańczyliśmy razem - powiedziała. - Jakoś nie było okazji. Doskonale tańczysz. - Miałam lekcje tańca w szkole. Ale to ty świetnie tańczysz. - Poddała się płynnemu wirowaniu, śmiejąc się radośnie. - Musiałeś chyba nauczyć się tańczyć jeszcze jako chłopiec. - Tego ode mnie oczekiwano. Musiałem się poddać nauce etykiety, języków, fechtunku. Naprawdę potrafisz fechtować? - zapytała, zafascynowana - Nauczysz mnie? Eduardo roześmiał się. - A do czego ci to potrzebne? - Zawsze chciałam nauczyć się szermierki. Uwielbiam oglądać walki. Kiedy byłam w szkole, widziałam pokazy szermiercze w Nowym Jorku. To było wspaniałe. - Twój ojciec dostałby ataku serca. - Ojciec nie będzie musiał o tym wiedzieć - zauważyła. -A poza tym to nie z nim się żenisz. - To prawda. - Z rosnącym zainteresowaniem przyglądał się rozpromienionej twarzy narzeczonej. - Czego jeszcze nauczyłaś się w szkole? - Potrafię robić koronki, szydełkować i robić na drutach -powiedziała. W jej oczach zamigotały figlarne iskierki. -Potrafię też jeździć konno, strzelać i dyskutować o polityce, - To cenne umiejętności w tych stronach - stwierdził Eduardo z ironią w głosie. Wykonał kolejne obroty i roze-śmiał się, widząc roziskrzony wzrok Bernadette. - Podobasz mi się w tym uczesaniu - powiedział niespodziewanie.-Powinnaś częściej rozpuszczać włosy. - Jedna z pań zaproszonych na bal stwierdziła, że takie uczesanie jest bezwstydne i skandaliczne. Tak jak chodzenie w spodniach! Spojrzał na długą spódnicę jej sukni. - Jak tylko będziesz chciała, możesz wkładać spodnio, kiedy będziemy się wybierali na przejażdżkę. Zaszokujesz tym wszystkich pracowników rancza. Bernadette uśmiechnęła się szeroko. - Och, Eduardo, czuję, że będzie mi bardzo dobrze w małżeńskim stanie! Całkiem nieoczekiwanie zaczynał mieć podobne myśli na ten temat. Jego pierwsze małżeństwo było nudne i po-zbawione uczuć. Zostały mu po nim rany, które nigdy się nie zabliźnią. Lecz Bernadette miała temperament i była cudownie zuchwała. Działała na niego jak żadna inna kobieta, a jej niewinność czyniła ją jeszcze atrakcyjniejszą. Był bardzo zadowolony, że zachował się wobec niej uczciwie. Nie mógłby się do niej zalecać, udając, że się zakochał, Lepiej było otwarcie mówić o swoich uczuciach. W ten sposób w razie pojawienia się jakichś trudności będą przynajmniej mogli szczerze rozmawiać, Bernadette zauważyła, że sposępniał. - Czyżbyś czegoś żałował? - Boisz się, że żałuję decyzji o poślubieniu cię? -Uśmiechnął się. - Oczywiście, że nie. Myślałem tylko, że bardzo mądrze postąpiliśmy, decydując się nie ukrywać naszych prawdziwych uczuć, nie udawać miłości. Zawsze opłaca się być uczciwym. Przyznała mu rację, starała się jednak nie podnosić wzroku. Mówienie mu, że odkąd pamięta, jest w nim zakochana do szaleństwa, było bezsensowne. Sam kiedyś to odkryje. Miała nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu. Może nawet nauczy się ją kochać... przynajmniej trochę. Bez trudu dotrzymywała mu kroku na parkiecie, lecz ucieszyła się, gdy inne pary poszły ich śladem i zaczęły tańczyć. Zbyt szybko poczuła zmęczenie, a nie chciała, żeby ludzie widzieli, jak z trudem łapie oddech. Eduardo zorientował się, że jest zmęczona, kiedy zaczęła nieco ciężej oddychać. Pomyślał, że Bernadette nigdy się nie skarży. Uśmiechała się i była gotowa tańczyć dalej, zatrzymał się jednak w pół kroku i podał jej ramię. - Na razie wystarczy - powiedział z troską w głosie. Usiądziemy teraz i popatrzymy na innych. Może napijesz się ponczu? - Chętnie! - Jesteś strasznie uparta, Bernadette - rzekł, kiedy szli przez tłum tańczących. - Nie jestem pewien, czy to jest dla ciebie korzystne. Czasami stawiasz sobie zbyt wysokie wymagania. W jego głosie pobrzmiewała tak szczera troska, że zrobio się jej cieplej na sercu. A więc jednak trochę mu na niej zależało. Natychmiast się rozpromieniła. Zauważywszy to nie mógł od niej oderwać wzroku; był jak zahipnotyzowany Brakowało jej tchu, ale tym razem nie ze zmęczenia Widziała, jak Eduardo wędruje wzrokiem ku przedziałkowi między kształtnymi piersiami. Oboje wciąż wspominali wspaniałe chwile na pustkowiu, kiedy tak śmiało jej dotykał. Jego twarz zdradzała, że bard/n chciałby zrobić to znowu. Bernadette zacisnęła palce na jego ramieniu, zdradzając, że myśli o tym samym, co on. Popatrzył na drzwi, prowadzące na patio, i znów przeniósł wzrok na dziewczynę. Oczy mu błyszczały, twarz byli dziwnie napięta. Dotknął jej dłoni w rękawiczce. - Może wyjdziemy odetchnąć trochę świeżym powietrzem? - zapytał, zdziwiony, że potrafi przemawiać normalnym głosem, podczas gdy cały gotuje się w środku. - To dobry pomysł - zgodziła się natychmiast. Przeprowadził ją przez tłum tańczących, rozdając uprzejmie uśmiechy i nie dostrzegając mijanych twarzy. Na patio tańczyły dwie przytulone pary. Eduardo ominął je i poprowadził Bernadette do różanego ogrodu, który był jej dumą i chlubą. Za rzędami kwiatów rósł żywopłot i dwa rozłożyste drzewa. Pod jednym z nich stała kamienna ławka. Usiedli. W miękkim świetle księżyca Bernadette wydała mu się piękna. Była lekko zaróżowiona, oddychała z pewnym trudem, ale nie przestawała się uśmiechać. - Czy zapach róż nie jest dla ciebie za mocny? Pokręciła głową. Czuję się świetnie. Po prostu trochę zmęczyłam się tańcem, to wszystko. - Jak tu pięknie - zauważył Eduardo, rozglądając się po ogrodzie. - Przy domu mojej babki w Grenadzie jest altana opleciona różami. W czasie najcieplejszych miesięcy jest tam mnóstwo kwiatów. Są tam też drzewka pomarańczowe i cytrynowe. - Zabierałeś tam młode dziewczyny? - zapytała Ber-nadette wesoło. - Tylko jedną, moją kuzynkę Lupe - odpowiedział. - i jej przyzwoitkę - dodał ze śmiechem. - W Hiszpanii żadna szanująca się panna nigdzie nie chodzi sama z mężczyzną. - Już mi to kiedyś mówiłeś. - Ale teraz mamy się pobrać -przypomniał jej. - Wpraw- daje mi się, że to miejsce nie usposabia do jakichś zakazanych igraszek, ale - powoli zdejmował białe rękawiczki - nigdy nic nie wiadomo. Prawda? Obwiódł palcami jej pięknie wykrojone wargi, potem zatoczył krąg wokół wypukłości podbródka i przeniósł dłonie na szyję i obojczyk. Pochylił głowę tak, że poczuła jego oddech na swych wargach. - Bernadette, kiedy cię dotykam, czuję się jak jakiś czarodziej. - Dlaczego? - Bo mam wrażenie, że się wtedy stapiasz ze mną w jedno. Jakby twoje usta, twoje ciało łączyły się z moim. Drżysz, a ja słyszę każdą nutkę twojego oddechu. - Powoli przewędrował palcami niżej, aż dziewczyna podskoczyła w reakcji na wyrafinowaną pieszczotę. - Pewnych rzeczy kobiecie nigdy nie uda się ukryć przed mężczyzną. Wiem, że mnie pragniesz, i jestem zachwycony, że nie możesz temu zaprzeczyć. Bernadette zaśmiała się nerwowo. - Jesteś zarozumiały. - Nie... tylko spostrzegawczy. - Znów poruszył palcami, nie potrafiła powstrzymać cichego okrzyku. Zaczął ją gwałtownie i namiętnie całować, jednocześnie wsuwając rękę za dekolt i dotykając piersi. Bernadetto przywarła do niego, cicho pojękując. Kiedy mimowolnie wygięła ciało w łuk, cofnął rękę i się. odsunął. On też doświadczał teraz kłopotów z oddychaniem, a ciało mówiło mu, że nie będzie w stanie dłużej wytrzymać takiego napięcia. Delikatnie pogładził dziewczynę po policzku, a zajrzawszy w jej oczy, zobaczył w nich łzy. - To będzie udane małżeństwo - powiedział nieswoim głosem. - Tak. Gwałtownie wstał i odwrócony do niej plecami zaczął wkładać rękawiczki. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe; jego podniecenie było już widoczne. Nie chciał wracać do sali balowej, zanim nie zdoła się opanować. Myśl o tym, jak silnie reaguje na Bernadette, wprawiła go w dobry humor; w cichym ogrodzie rozległ się jego radosny śmiech. - Czemu się śmiejesz? - zapytała, wstając. Popatrzył na nią z rozbawieniem. Powiem ci dopiero po ślubie. - Rozumiem - mruknęła, spojrzała na niego i nagle, zarumieniona, uciekła ze wzrokiem. - Myślisz, że jestem ślepa. Wybuchnął gromkim śmiechem. - Ty podła dziewczyno! - A mówiłeś, że to ja silnie reaguję na to, co dzieje się między nami - przypomniała mu, uśmiechając się figlarnie. - Jesteś bezwstydna. - Podał jej rękę. - Chodź. Po- spacerujemy sobie wśród róż, dopóki nie uda mi się przekonać mojego wygłodniałego ciała, by poskromiło grzeszny apetyt. Nie mam nic przeciwko temu, że ty zobaczyłaś to, co zobaczyłaś - dodał ciepłym tonem - ale nie chciałbym obnosić się z tym przed całym światem. Bernadette zdumiało to doskonałe porozumienie między nimi. W najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie, że istnieje mężczyzna zdolny do rozbudzenia w niej uczuć takich jakie wywołał Eduardo. Byli już przeciwnikami, przyjaciółmi, konspiratorami, a wkrótce mieli się stać kochankami. Kochankami... To słowo przywiodło jej na myśl niebezpieczne wizje. Oczami wyobraźni ujrzała siebie w ramionach Eduarda. Jak cudownie będzie pozwolić mu, żeby robił z jej ciałem wszystko, na co tylko ma ochotę. Była już pewna, że nie zabraknie mu pomysłów na to, jak przyprawić ją o rozkosz Przerażały ją jednak następstwa takiej bliskości. Pomyślała o dziecku. Dobrze pamiętała wielogodzinne cierpienia siostry przed śmiercią. Na zawsze wryły jej się w pamięć straszliwe wspomnienia ojca na temat śmierci matki przy jej narodzi-nach. Sama myśl o zajściu w ciążę przepełniała ją strachem, Lecz kiedy popatrzyła na Eduarda, myśl o tym, że mogłaby nie mieć dzieci, zasmuciła ją jeszcze bardziej. Powinien mieć potomka, który ukoi ból po utraconym dziecku. Był typem mężczyzny, który wariuje na punkcie dziecka, obojętnie, chłopca czy dziewczynki. Na pewno nie będzie taki jak. jej ojciec, który wzbudzał w niej poczucie winy i traktował bardzo chłodno z powodu czegoś, na co nie miała żadnego wpływu. Eduardo był prawy i uczciwy, na pewno będzie znakomitym ojcem. Będzie musiała pokonać lęk, by móc z radością powitać myśl o dziecku. Wiedziała jednak, że nie będzie to łatwe. 7 Reszta wieczoru wprawiła Bernadette w doskonały na strój Eduardo nie opuścił jej ani na krok, nawet wtedy, gdy urodziwa dziewczyna, pochodząca z jednej z najbogatszych rodzin ze wschodniego wybrzeża, próbowała z nim flirtować. Colston był zachwycony liczbą bogatych, wpływowych rodzin które przyjęły jego zaproszenie. Ciągle do kogoś odchodził, usilnie starając się sprawić wrażenie, że należy do towarzystwa. Było to niemal komiczne. Bernadette wydawało się, że goście traktują go z dużą dozą lekcewa-żenia. On jednak najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że tak naprawdę nic go z nimi nie łączy. Wprawdzie miał pieniądze, ale pomimo swych zalet, uczciwości i pracowitowitości pozostawał dla nich przede wszystkim człowiekiem nisko urodzonym. Zgromadzeni na balu pochodzili z warstwy społecznej, która nigdy nie zaznała biedy ani trudności życiowych; ich rodziny od pokoleń były majętne i wpływowe. Rozmawiali o grze w golfa i posiadłościach w Anglii i Szkocji, o zagranicznych dostojnikach i wspólnych znajomych. Colston Barron był właścicielem kilku linii kolejowych, ale potrafił rozmawiać tylko o ich budowie. Gruntownie znał temat, ponieważ zaczynał jako ubogi irlandzki robotnik przy budowie wschodniej odnogi Union Pacific, pracując z weteranami wojny secesyjnej z obu walczących stron i zarabiając trzy dolary na godzinę. Miał już prawie trzy-dzieści lat, kiedy jedna z linii znalazła się pod zarządem przymusowym. Colston namówił dwóch pracowników do udziału w przedsięwzięciu i zainwestował wszystkie za-robione i pożyczone pieniądze w zbankrutowaną linię kolejową. Mając wrodzone zdolności do wychodzenia cało z opresji i zmuszania do pracy nawet najbardziej leniwych, sprawił, że inwestycja przyniosła majątek jemu i wspól-nikom; ich udziały wkrótce zresztą wykupił. Teraz, w wieku pięćdziesięciu pięciu lat, dorównywał bogactwem swoim gościom. Oczywiście, oni nie musieli ocierać potu z czoła, by dorobić się majątku. Więc kiedy opowiadał, jak mozolnie dochodził do swej obecnej pozycji, wprawiał ich w zakłopotanie. Przypominał im bowiem, że są potomkami ludzi takich jak on, których siła i upór tworzyły imperia. Podobnie jak Rockefeller i Carnegie, Colston stał się takim budowniczym imperium dzięki nie znanej jego gościom determinacji. Co więcej, był jak zwierciadło, w którym odbijały się ich słabości i niedoskonałości. Mimo iż brakowało mu manier, był wyjątkowy i niepowtarzalny, podczas gdy oni stanowili jedynie kopie ludzi, którzy wykuwali swe fortuny z rudy żelaza, węgla i stali. W związku z tym, skupieni w swoim gronie, uśmiechali się uprzejmie, gdy do nich dołączał i rozpaczliwie starał się znaleźć jakiś wspólny temat. Takich tematów jednak prawie w ogóle nie było. Ojciec Bernadette musiał w końcu to zrozumieć, gdyż zamknął się w sobie i wymieniał tylko uprzejme pozdrowienia z mijanymi gośćmi, a poza tym wydawał się nieprzystępny i pogrążony w swoich myślach. - Nie jest zadowolony - powiedziała Bernadette, kiedy wirowali w ostatnim wspólnym tańcu; kolejnym walcu, który pozbawił ją tchu. - Widzę. Myśli, że pieniądze mogą zapewnić wszystko. A to nieprawda. - Wypowiadając te słowa, Eduardo patrzył na nią dziwnym wzrokiem. Nie wiedziała, że z każdą chwilą jej narzeczony odczuwa większe wyrzuty sumienia, bo zdecydował się na małżeństwo, podczas gdy potrzebował przede wszystkim pożyczki, nie żony. Co prawda mógł zapewnić przyszłej żonie opiekę, szacunek, ale to wszystko. Czekało ją dostatnie, godne życie, jednak jałowe i pozbawione prawdziwego szczęścia. Żałował, że jej nie kocha. Mimo iż nie ukrywał przed nią swoich prawdziwych uczuć, miał wrażenie, że oszukuje tę dziewczynę, żeniąc się tylko dla pieniędzy. Zauważyła jego napiętą twarz i uśmiechnęła się. - Znów czujesz się winny - powiedziała, dając dowód swej przewnikliwości. - Czas, żebyś przestał się zadręczać. Wiem, co robię, niezależnie od tego, co myślisz na ten temat. Nie oczekuję cudów, Eduardo. Zyskam niezależność i dach nad głową i będę miała męża, na widok którego inne kobiety zżółkną z zazdrości. - Zachichotała. - Czy mam prawo chcieć czegoś więcej? - Oczywiście, jeśli chcesz znać prawdę - odpowiedział cicho. - Bardzo mnie niepokoi ten nasz układ. - A nie powinien. Mam zamiar zadowolić się tym, co mi zaproponowałeś. Nie możesz dopuścić do tego, żeby ranczo popadło w kompletną ruinę. Mój ojciec jest twoja, jedyną nadzieją na utrzymanie dziedzictwa. - Popatrzyła nu niego i pomyślała, że powinna dać mu możliwość wycofaniu się z obietnicy. - Myślę, że chętnie udzieli ci pożyczki, nawet jeżeli się ze mną nie ożenisz. Oniemiał, a po chwili odpowiedział jej poirytowanym tonem: - Zdecydowanie odrzucam taką propozycję. Postanowiliś-my, że najpierw musisz za mnie wyjść. Nie mam zamiaru się wycofać. Ty też nie możesz się już wycofać - dodał stanowczym tonem. - Już za późno. Dałem ci rodzinny pierścionek zaręczynowy i bransoletę. Zawsze dotrzymuję słowa, Bernadette. - Wiem, ale zostałeś zmuszony do wejścia w ten układ - To nieprawda. Mogłem zwrócić się do babki... wciąż mogę to zrobić. - Narażając na szwank swoją dumę. W takim razie idź żebrać. Wolałabym raczej, żebyś umarł z głodu. Rozbawiło go to, że tak szczerze przejęła się jego losem. Mocniej otoczył ją ramieniem. - Naprawdę? A głodowałabyś ze mną, moja przyszła żono? - Oczywiście - odpowiedziała szczerze. - Przecież między innymi małżeństwo zobowiązuje i do tego. Spochmurniał. - Consuela w takiej sytuacji natychmiast wyjechałaby do rodziców. Nie chciałaby przeżyć takiego poniżenia -stwierdził poważnym tonem. Bernadette mocno ścisnęła jego ramię. - Nie jestem Consuela i nie zamierzam jej naśladować - oznajmiła. - Czy mógłbyś przestać nas porównywać? To mnie przygnębia. - To ja miałbym powody do przygnębienia, gdybyś okazała się do niej podobna. Przypomniała sobie, co w chwili szczerości powiedział o zmarłej i żonie, i zaczerwieniła się. Eduardo zauważył jej zmieszanie. - Nie powinienem był ci o tym mówić. To było nieeleganckie. Ale sądziłem, że powinnaś poznać prawdę. W moim małżeństwie nie było miłości. A poza tym to nie ja ją zabiłem. - Nigdy cię o to nie podejrzewałam. Nie musisz mnie przekonywać. - Dlaczego zawsze mnie bronisz? - zapytał z poważną twarzą. - Przecież prawie w ogóle mnie nie znasz, Bernadette. W mojej duszy są mroczne zakamarki, o których nikt nie ma pojęcia. Może się okazać, że będzie ci bardzo trudno ze mną wytrzymać. - Bardzo trudno jest mi wytrzymać z ojcem - zwróciła mu uwagę. - Życie z tobą będzie jak piknik w porównaniu z tym, co musiałam znosić dotychczas. Wiem, że mówię jak niewdzięcznica, ale to prawda. - Przyłożyła chusteczkę do ust i zakaszlała. Taniec sprawiał, że łapała oddech z coraz większym trudem i obawiała się, że może mieć atak. - Kończymy taniec - powiedział Eduardo łagodnie i poprowadził ją ku rzędom krzeseł. - I tak radziłaś sobie doskonale, zważywszy na ten zapach perfum. - Zmarszczył czoło. - Myślisz, że wszystko będzie w porządku? - Na pewno. - Zakaszlała. - Poproszę Marię, żeby zaparzyła mi kawę, i usiądę gdzieś spokojnie, gdy goście zaczną przygotowywać się do wyjścia. Ci, którzy nie zatrzymali się u nas - dodała. - Ja pójdę do Marii. Zostań tutaj. - Posadził ją na krześle i oddalił się w stronę kuchni. Goście wychodzili szybko, nie mogąc się doczekaj chwili, kiedy podzielą się najświeższą wiadomością zdo-mownikami. Bernadette zaręczyła się z hiszpańskim arystokratą, a huczne wesele miało się odbyć tak blisko ich domostw! Bernadette przyjmowała niezliczone gratulacje, zdołała jednak zauważyć, że ojciec jest przygnębiony. Po wyjściu gości Colston dołączył do Bernadette i Eduarda, siedzących w salonie. - Jak ci się podobał bal, ojcze? Skrzywił się. - Dawno nie spotkałem takiego stada nadętych pawi -wymamrotał, rzuciwszy córce i Eduardowi nieprzytomna spojrzenie. - Chyba jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak okropnie. Te wszystkie rozmowy o golfie, wyścigach konnych, tenisie i eleganckich hotelach! A te ubrania i salonowe maniery! Mężczyźni mieli rączki tak białe i wypięlęg-nowane jak kobiety! - Ci ludzie nie musieli zdobywać pieniędzy, tylko je odziedziczyli - zauważyła Bernadette. - Właśnie. No, ale na szczęście to wszystko nie poszło na marne - dodał, patrząc z uśmiechem na Eduarda, - W końcu będę miał wspaniałego zięcia, który odziedziczy po mnie ranczo. - A Albert? - zapytała zaskoczona Bernadette. - Myślisz, że on tu kiedyś wróci? Teść sprawił mu statek i Albert został rybakiem. Mówi, że uwielbia swoją pracę. Na pewno sprzedałby ranczo i w ogóle tego nie żałował. Eduardo nigdy tego nie zrobi - stwierdził Colston, patrząc na przyszłego zięcia, stojącego obok Bernadette. - Kocha tę ziemię tak jak ja i sprawi, że przyniesie zysk Może mi się to nie udać - powiedział Eduardo - ale jeśli tak się stanie, to nie z powodu zaniedbania. - Popatrzył na bladą, delikatną twarz Bernadette. - To dziecko powinno położyć się do łóżka, a ja muszę wrócić do domu. To był bardzo udany bal - zwrócił się do Colstona. - To prawda, ojcze, a poza tym to bardzo miło z twojej strony, że zrobiłeś z niego nasze przyjęcie zaręczynowe - dodała Bernadette. Colston wzruszył ramionami. - Czuję się jak głupiec. Jeszcze nigdy nie musiałem się upokorzyć. Idę spać, a przed snem wypiję jeszcze szklaneczkę grogu. Czy Maria jest jeszcze w kuchni? Tak - odpowiedział Eduardo, wskazując kubek czarnej kawy którą piła Bernadette. Colston poruszył się niespokojnie. - Będziesz musiał uważać, żeby nie przesiadywała w grodzie - zwrócił się do Eduarda z niespodziewanym zatroskaniem w głosie. - Kocha kwiaty i mitręży tam dużo czasu, a kończy się to tak, że potem musi kilka dni leżeć w łóżku. - Zaopiekuję się nią. - Sama się sobą zajmę - oznajmiła Bernadette. - Nie mam zamiaru spędzić życia na walce z moimi płucami, Zobaczysz, nie będziesz miał ze mną kłopotu. Colston sprawiał wrażenie dręczonego poczuciem winy. Powiedział córce i jej narzeczonemu „dobranoc" i wyszedł. Eduardo z zatroskaniem popatrzył na Bernadette. - Poproszę Marię, żeby czuwała nad tobą w nocy. Da zobaczenia jutro. Uśmiechnęła się do niego. - Do zobaczenia. Pochylił się i pocałował ją w czoło. - Śpij smacznie, Bernadette. - Ty też. Delikatnie ścisnął jej ramię, a potem wstał i udał się za Colstonem do kuchni. Przed wyjściem miał zamiar poprosić Marię, by zaopiekowała się jego narzeczoną. Pomimo zapewnień Colstona nie był przekonany, że leży mu na sercu dobro córki. Zachowanie Eduarda na balu wprawiło Bernadette w doskonały nastrój i pozwoliło z nadzieją myśleć o wspólnc| przyszłości. Lecz dwa dni później jej humor gwałtownie się zmienił. Narzeczony przyjechał powozem, by zabrać ją do swego domu, gdzie miała poznać gości, którzy przyjechali znacznie wcześniej, niż się tego spodziewał. - Przyjechała moja babka - oznajmił Bernadette i jej ojcu. Był poważny i przemawiał oficjalnym tonem, jakby atmosfera na ranczu Escondido gwałtownie się zmieniła. - Chciałaby poznać moją przyszłą żonę; obiecałem, że wrócę z Bernadette. - Oczywiście, jedźcie, jeśli twoja babka chce ją poznać -rzekł Colston. - Weź kapelusz i jedź z Eduardem - zwrócił się do córki. Bernadette nie potrzebowała specjalnej zachęty. Bardzo chciała poznać babkę, o której tyle słyszała od Eduarda. Czuła jednak lekkie onieśmielenie, zwłaszcza że narzeczony wydał się jej dziwnie odmieniony. Ranczo Eduarda było położone daleko od znaj ornej piaszczystej drogi. W kanionie pod rozłożystymi drzewami stał ceglany budynek ozdobiony wiszącymi koszami kwiatów. to duży urokliwy dom z drzwiami i okiennicami z importowanego drewna i gankiem, który zawsze bardzo podobał Bernadette. Żałowała, że jej ojciec nie wybudował takiego domu zamiast okropieństwa w stylu wiktoriańskim, z którego był bardzo dumny. Gdy wysiedli, służący zajął się powozem. Wprowadziwszy Bernadette na ganek, Eduardo przystanął, jakby się zawahał. - Babka jest w każdym calu Hiszpanką – powiedział szeptem. - Z początku może ci się wydać okropna. Proszę, okaż cierpliwość. - Oczywiście. Przeszli przez korytarz z okazałymi mahoniowymi schodami i znaleźli się w dużym pokoju z meblami z drewna różanego i jedwabnymi draperiami. Na nieskazitelnej podłodze ze szlachetnego drewna, która musiała kosztować majątek leżał perski dywan. Bernadette zobaczyła drobną siwowłosą kobietę w czarnej jedwabnej sukni, siedzącą na obitym różowym jedwabiem szezlongu i przyglądającą się jej tak, jakby za chwilę miała ochotę dźgnąć ją pogrzebu czem. - Moja babka, hrabina Dolores Maria Cortes. Abuela przedstawiam ci moją narzeczoną, Bernadette Barron. Bernadette chciała wyciągnąć rękę do powitania, ale powściągliwa starsza pani nie poruszyła się ani o cal. Nic odezwała się ani słowem, ale jej spojrzenie było aż nadtlo wymowne. Eduardo lekko dotknął dłoni Bernadette. - Babcia niedawno przyjechała z Hiszpanii i jest bardzo zmęczona - powiedział mocnym głosem. - Poza tym - dodał chytrze - niezbyt dobrze zna angielski. Staruszka posłała mu mordercze spojrzenie i wyprostowała się dumnie. - Moja angielszczyzna jest nienaganna - oznajmiła gło-sem, w którym pobrzmiewał tylko lekki obcy akcent. -Nie lubię tego języka, ale doskonale nim władam! - Jak widać - rzekł Eduardo, tak intensywnie wpatrując się w babkę, że ta poruszyła się niespokojnie. - Podobno masz poślubić mojego wnuka, seńorita Barron odezwała się starsza pani po dłuższej chwili. - Ale nie jesteś Hiszpanką. - Moja rodzina pochodzi z Irlandii - oznajmiła Bernadette, - Mój syn sprzeniewierzył się tradycji i ożenił się z Amery-kanką - powiedziała hrabina z pogardą. -Z płochym motylem bez zasad i krzty szacunku dla rodziny i tradycji. I oto mamy rezultat! - Sękatą dłonią wskazała wspaniałe, lecz zniszczone meble i zasłony. - Była rozrzutna! Roztrwoniła majątek mojego syna i doprowadziła go do rozpaczy... Złamała mu serce! Bernadette poczuła, że musi się bronić. Splotła dłonie na brzuchu i dumnie uniosła podbródek. - Nie jestem niemoralna ani bez serca - poinformowała staruszkę. - Mam zamiar być dobrą żoną. Hrabina uniosła siwe brwi. - Naprawdę? - zapytała kpiąco. Eduardo zamierzał się odezwać, lecz nagle otworzyły się drzwi i do pokoju weszła urodziwa młoda kobieta w żółtej jedwabnej sukni. Miała kruczoczarne włosy, ciemne oczy i twarz anielskiej piękności. - Eduardo! Jak miło znów cię widzieć! Podeszła do niego, otoczona duszącym zapachem perfum, całkowicie ignorując obecność dwóch kobiet, po czym wspieła się na palce i pocałowała Eduarda w usta, co wprawiło Bernadette w osłupienie. - Lupe!! - krzyknęła oburzona hrabina. - Och, nie bądź taka staroświecka, tia Dolores! - zawołała Lupe i mocno przycisnęła dłoń Eduarda do swych piersi. -Nie widziałam go od dwóch lat. - Lupe de Rias, moja narzeczona Bernadette Barron -dokonał prezentacji Eduardo, coraz bardziej oficjalny i powściągliwy. - Miło cię poznać, seńorita - powiedziała Lupe, lecz jej oczach nie było wesołości. Niechętnie podała Ber-nadette koniuszki palców, owiewając ją mocnym zapachem perfum, co wywołało gwałtowny atak kaszlu. Eduardo przywołał służącego i polecił, by natychmiast przyniesiono kawę, po czym wskazał narzeczonej głęboki fotel, przyklęknął obok i ujął obie jej dłonie. - Staraj się równo oddychać, Bernadette - poradził spokojnym tonem. - Wszystko będzie dobrze. - Co się z nią dzieje? - fuknęła hrabina. - Bernadette jest astmatyczką - powiedział zmieszany Eduardo. Wcześniej nie wspomniał babce o chorobie narzeczonej. - Astmatyczką! - Staruszka wstała i podeszła do wnuka. - Chcesz się ożenić z inwalidką? Co ty sobie wyobrażasz? Przecież ona ci nie da dzieci! Eduardo nie posiadał się z oburzenia. - Chyba naprawdę jesteś bardzo zmęczona po podróży. Lupe powinna zaprowadzić cię na górę, żebyś trochę o