Michael Azerrad Bądź jaki bądź HISTORIA NIRVANY IN ROCK MUSIC PRESS 1000134231 1000134231 Autor dziękuje: 7552 50 Kurt & Courtney Chris & Shelli Dave Chad Channing John Silva, Bethann Buddenbaum, Michael Meisel Susie Tennant & Chris Swenson Randy Wagers Mark Kates, Rochelle Fox, Lukę Wood, Dennis Dennehy Chrissy Shannon /Geffen/ Charles Peterson Trący Marander Neil Ross Bruce Trący Scott Moyers IŚarah Lazin, Laura Nolan Burnyce Channing Wendy CTConnor Marysarah Queen Kerry Fried Amy Finnerty Nils Bernstein Mark Doctorow Beth Cohen Matt Sweeney Nie dziękuję Lunatic Fringe (najwyższy wynik 29 715, poziom 40) BUW-EO- 8.0*. 2% \' Dla Julie ¦ Tytuł oryginału: „Come as you are. The story of Nirvana" © Copyright 1994 by Michael Azzerad © Copyright for the Polish edition 1998 by In Rock Musie Press Przekład Jędrzej Polak Wydawca Włodzimierz Wieczorek Redakcja Paweł Orłowski Skład i łamanie Piotr Szygenda Ali rights reserved First published in the United States of America in 1993 by Doubleday This book is sold subject to the condition that it shall not, by way of trade or otherwise, be lent, resold, hired out or otherwise circulated without the publisher"s prior written consent in any form of binding or cover other than in which it is published and without a similar condition being imposed upon the subseąent purchaser. Book design by Marysarah Quinn Lyrics to song by Nirvana courtesy of Hal Leonard Publishing Corporation. Lyrics to „Damaged II" by Greg Ginn courtesy SST Records. Lyrics to „Left to center" courtesy of Sloan. „The Motorcycle Song" by Ario Guthrie © 1967, 1969 by Appleseed Musie Inc. Ali Rights Reserved. Used by permission. Ali photographs by Michael Lavine by permission of Outline Press. In Rock Musie Press ul. Zakręt 5 60-351 Poznań tel./fax (061) 8686795 Wydanie I Poznań 1998 ISBN 83-86365-20-X Druk i oprawa: Zakłady Graficzne w Poznaniu SPIS TREŚCI ROZDZIAŁ ZERO.................................................................................................................9 1 BRUDNOWŁOSY, TROCHĘ ZBUNTOWANY DZIECIAK.......................................16 2 ZAJMOWALIŚMY SIĘ PIEPRZENIEM W BAMBUS................................................31 3 TO MÓJ BRAT CHRIS. SŁUCHA PUNK ROCKA......................................................46 4 FACECI Z ABERDEEN.................................................................................................53 5 WSZYSTKO SIĘ RADYKALIZUJE.............................................................................80 6 CI FACECI BĘDĄ WIĘKSI OD BEATLESÓW.........................................................109 7 JESTEŚ GŁODNY? TAK.............................................................................................130 8 STROFA, REFREN, STROFA, REFREN, SOLO, ZŁE SOLO............................................................................................147 8.5 BYŁO TAK, JAKBY NIKT NIE MÓGŁ NAS ZATRZYMAĆ.............................163 9 NADSZEDŁ CZAS BY ZACZĄĆ ŚCIEMNIAĆ...............................................................................................181 10 NIEPRZECIĘTNY, PONADFORMATOWY FENOMEN.......................................192 11 POGO Z PANIĄ HERĄ.............................................................................................202 12 BEZ PRZERWY PŁAKALIŚMY..............................................................................225 13 TRZECH MIŁYCH, PRZYZWOITYCH I CZYSTYCH MŁODYCH LUDZI..................................................................................242 X GNIEW, ŚMIERĆ I ABSOLUTNA, TOTALNA ROZKOSZ....................................254 14 TO, CO MNIE WKURWIA.......................................................................................263 15 DOROSŁYM TO SIĘ NIE PODOBA......................................................................279 OSTATNI ROZDZIAŁ.......................................................................................................288 AMERYKAŃSKA DYSKOGRAFIA NIRVANY.............................................................298 BRYTYJSKA DYSKOGRAFIA NIRYANY.....................................................................300 ROZDZIAŁ ZERO Jest 9 kwietnia 1993 w Cow Palące w San Francisco. Jedenaście tysięcy ludzi - grunge'owców, sportowców, metalowców, mainstreamowców, punków, małolatów z rodzicami i hippisów -przyjechało tu z miejsc tak odległych jak Los Angeles i Seattle, by zobaczyć pierwszy amerykański koncert Nirvany od siedmiu miesięcy: benefis na rzecz ofiar gwałtów w Bośni. Oprócz trwającej siedem tygodni trasy klubowej pod koniec 1991, amerykańska publiczność po raz ostatni widziała Nirvanę prawie na żywo przed rokiem, w programie telewizyjnym Saturday Night Live. W tym czasie wydarzyło się bardzo wiele: krążyły plotki o narkotykach, o rozwiązaniu zespołu, o procesach, lecz co najważniejsze Nirvana sprzedała na świecie dodatkowych pięć milionów egzemplarzy albumu „Nevermind". Ważne jest również to, co się nie wydarzyło, jak na przykład stadionowa trasa po Ameryce czy wydanie nowego albumu. Ten koncert ma przełomowe znaczenie. Ludzie są ciekawi czy Kurtowi nic się nie stało. Skoku nie było w planie. Gdyby był, wyłożyliby scenę matą. Może to był wygłup albo akt rozpaczy nastolatka, który rozbija sobie nos i rozmazuje krew po twarzy, by silniejsi dali mu spokój; popis w stylu „zrobię sobie krzywdę zanim wy mija zrobicie" wykonany przez faceta, który rozpoczął występ od piosenki zatytułowanej „Rape Me" („Zgwałć mnie")? Może Kurt chciał w ten sposób oddać hołd swoim dwóm ulubionym kaskaderom: motocyklowemu - Evelowi Knievelowi i rockowemu -Iggy'emu Poppowi? Może wreszcie był tak nabuzowany muzyką, że nie czuł bólu, jak pogrążony w medytacji jogin, chodzący po rozpalonych węglach? Sądząc po reakcji publiczności - zahipnotyzowanej i rozognionej - najbliższe prawdy jest ostatnie przypuszczenie. Nieco później cały entourage oblewa tryumfalny koncert na dziedzińcu modnego motelu Phoenix. Kurt i Courtney są nieobecni, pojechali odpocząć w dobrym hotelu w innej części miasta. Courtney mówi, że oboje mają złe wspomnienia z Phoenix. A poza tym w Phoenix dają za małe ręczniki. Lecz nawet bez Kurta i jego żony motel zmienia się w małą wioskę Nirvanowców. Jest Dave w towarzystwie mamy i siostry, Chris z Shelli, uśmiechnięty Ernie Bailey - techniczny od gitar - z żoną Brendą, menadżer tras Alex Macleod, odpowiedzialna za światła Suzanne Sasie, ludzie z Gold Mountain Management, Mark Kates z Geffen/DGC, a nawet członkowie Love Bartery z Seattle, którzy byli akurat w mieście. Chris idzie do sklepu i wraca z „naręczami" piwa. Impreza trwa do świtu. Następnego dnia Chris odbywa pielgrzymkę do miejsca kultu wszystkich bitników, księgarni City Lights. Gdy wychodzi do bankomatu, spotyka bezdomnego, który oznajmia całej ulicy: Dobre wieści, ludzie! W związku ze Świętami Wielkiej Nocy przyjmujemy również banknoty dwudziestodolarowe. Chris daje mu dwudziestkę. Koncert w Cow Palące był tryumfem. Potwierdził po raz kolejny, że punkrockowy zespół, który trafił na szczyt, to nie przypadek i nie bałamuctwo. Zwycięstwo w Cow Palące miało dla Nirvany duże znaczenie; miało znaczenie dla wszystkich grających w jej stylu zespołów, a kto wie czy nie dla całej masowej kultury. Jak powiedziała Kim Gordon z Sonic Youth: Kiedy taki zespól jak Nirvana wychodzi z podziemia, oznacza to, że coś się dzieje w kulturze, i że nie liczy się tylko sprzedaż. To co działo się w kulturze znajdowało swoje odzwierciedlenie nie tylko w brzmieniu muzyki, ale - co równie ważne - i w sposobie, w jaki muzyka ta zdobywała popularność. Fenomen amerykańskiego punkrocka rozpoczął się w chwili, gdy Johnny Ramonę po raz pierwszy uderzył w struny gitary i na z górą piętnaście lat stał się inspiracją dla niezliczonych, ciężko pracujących zespołów, niezależnych wytwórni płytowych, magazynów, fanzinów i małych sklepów z płytami. Związani ze sceną punk-rockową ludzie walczyli o stworzenie alternatywy dla nudnego, paternalistycznego rocka korporacyjnego wciskanego publiczności przez wielkie, cyniczne wytwórnie płytowe, odpersonalizowane, stadionowe koncerty, megasklepy z płytami, spłycające muzykę do obrzydliwości stacje radiowe i padające na kolana przed gwiazdami ogólnokrajowe pisma muzyczne. Przebudzone punkrockowąrewolucjąpodziemie muzyczne stworzyło ogólnoświatową sieć alternatywnego przemysłu muzycznego. Sieć ta rozrosła się do tego stopnia, że zaczęła zagrażać kontrolowanemu przez dzieci wyżu demograficznego, oficjalnemu przemysłowi muzycznemu. Pierwszy wyłom w korporacyjnym murze zrobił R.E.M., po nim Jane's Addiction, a potem mur legł w gruzach: płyta „Nevermind" sprzedała się na całym świecie -według obecnych danych - w liczbie ośmiu milionów egzemplarzy. Wygrała z konkurującymi z nią albumami takich wykonawców jak Michael Jackson, U2 czy Guns n'Roses i zajęła pierwsze miejsce na liście Billboardu. Później muzykę zaczęto określać mianem przed lub ponirvanowskiej. Radio i prasa zabrały się poważnie do „alternatywy". Wytwórnie płytowe zaczęły nagle przemyśliwać na nowo własną strategię. Zamiast podpisywać kontrakty z kosztownymi w promocji, „lekkostrawnymi" wykonawcami pop, ludzie od A&R (Artyści i Repertuar) postanowili zainwestować w zespoły o potencjale wykraczającym poza najbliższe notowanie listy przebojów. Promowali je na najniższym, lokalnym poziomie i nie zasypywali - tak, jak działo się to do tej pory - pieniędzmi do chwili, kiedy zaczną się dobrze sprzedawać. Tym samym powtarzano sposób, dzięki któremu wybiła się Nirvana - mały, nie doceniany zespół znany jedynie lokalnym mediom i wąskiej grupie fanów, którego sława niosła się z ust do ust, z sali do sali, by objąć wreszcie cały kraj. Słowem: minimum reklamy, maksimum dobrej muzyki. Talent detektywistyczny niezbędny do poruszania się wśród labiryntów niezależnych scen jest zaprzeczeniem stadnego konsumeryzmu. Fakt ten nie mógł cieszyć dużych wytwórni polegających na promocyjnym dolarze, którym wbijano ludziom do głów stosowne do potrzeb gusty. Niezależna muzyka wymagała niezależnego myślenia, począwszy od grającego ją artysty, przez przedsiębiorcę, który ją sprzedawał, a na kupującym kliencie skończywszy. Znacznie trudniej jest znaleźć nowy singel Calamity Jane, niż kupić w supersamie najnowszy kompakt C+C Musie Factory. W 1990 ani jeden album rockowy nie znalazł się na pierwszym miejscu najlepiej sprzedawanych płyt, co skłoniło niektórych „mędrców" z przemysłu muzycznego do prorokowania końca rocka. Publiczność muzyczna ulegała systematycznej atomizacji na skutek działań radiowych programistów szukających dla siebie idealnej niszy demograficznej. Wydawało się mało prawdopodobne, by fani rocka zjednoczyli się wokół jednej płyty, w liczbie wystarczająco dużej do wywindowania albumu na szczyty list sprzedaży. W chwili gdy rock degenerował się do formy ufryzowanej, opracowanej w każdym szczególe, udawanej rebelii, gatunki takie jak country czy rap wzięły na siebie odpowiedzialność za bezpośredni przekaz nastrojów i trosk mas. Choć w 1991 na szczycie listy sprzedaży znalazło się - oprócz „Nevermind" - kilka innych albumów rockowych, to właśnie płyta Nirvany zjednoczyła publiczność nigdy wcześniej nie zrzeszoną: dwudziestoparolatków. Dwudziestoparolatkowie - znużeni wpychanymi im do gardła produkcjami matuzalemów w rodzaju Genesis i Erica Claptona, czy plastikowych potworów w stylu Pauli Abdul i Milli Vanilli - chcieli mieć własną muzykę. Coś, co wyraziłoby ich własne uczucia. Znaczny, zdumiewająco duży odsetek tych ludzi pochodził z rozbitych rodzin. Pokolenie to dorastało ze świadomością, że stanie się być może pierwszym w historii Ameryki, któremu nie będzie powodziło się lepiej od pokolenia rodziców. Było świadkiem finansowych ekscesów reaganowskich lat osiemdziesiątych, dojrzewało seksualnie w cieniu AIDS i jak większość pokoleń powojennych śniło w dzieciństwie koszmary o wojnie nuklearnej. Było bezradne wobec rozgrywającej się na jego oczach katastrofy ekologicznej, przeżyło większą część życia, mając za prezydentów Reagana i Busha, których republikański konserwatyzm zdominował klimat polityczny, kulturalny a nawet seksualny epoki. Czuło się bezsilne i nieme w obliczu tych wszystkich problemów. W latach osiemdziesiątych wielu muzyków protestowało przeciwko takim czy innym niesprawiedliwościom politycznym i społecznym, ale większość z nich, jak Don Henley, Bruce Springsteen czy Sting, była efekciarzami. Wielu fanów widziało w tym proteście to, czym był on w istocie: pozę, strojenie się w cudze piórka i egoistyczną autoreklamę. Bo niby dlaczego Duran Duran pojawił się nagle na Live Aid? Reakcja Kurta Cobaina na złe czasy była tak bezpośrednia, jak to tylko możliwe, i przy tym o niebo uczciwsza: Kurt krzyczał. Błędem byłoby jednak określenie Cobaina rzecznikiem pokolenia w takim sensie, w jakim rzecznikiem lat sześćdziesiątych stał się Bob Dylan. Cobain nie udzielał żadnych odpowiedzi; nie wiadomo nawet czy stawiał jakieś pytania. Był tylko uosobieniem wyjącego niepokoju, neurotycznym dzieciakiem tarzającym się w negatywnej ekstazie. I jeśli tak miał brzmieć „nastoletni duch" jego pokolenia, nic na to nie można było poradzić. Piosenki z „Nevermind" mówią być może o alienacji i apatii, ale alienacji i apatii wobec rzeczy, które i tak niewiele znaczą. Z drugiej strony Nirvana miała wyrobioną opinię o takich problemach jak feminizm, rasizm, cenzura czy homofobia - rzecz z pozoru błaha, ale nie dla Cobaina. Nirvany nie można również oskarżyć o pasywność, której zaprzeczeniem jest miażdżąca siła jej muzyki (a szczególnie wybuchowa gra na bębnach Dave'a Grohla), czy niewątpliwy kunszt kompozytorski. W tym, co grała Nirvana słyszało się pasję i zero udawania. Moda na Nirvanę stała się orężem bezbronnego pokolenia. Wczesne lata życia członków zespołu były echem losów ich pokolenia. Wszyscy trzej pochodzili z rozbitych rodzin. Wszyscy trzej (a nawet ich stary perkusista) byli boleśnie wyobcowani w dzieciństwie, dwóch nie ukończyło szkoły średniej. Choć uważa się ich za reprezentantów „brzmienia Seattle", nie byli zespołem z tego miasta - Kurt Cobain i Chris Novoselic pochodzili z położonego na uboczu, portowo-tartacznego Aberdeen w stanie Waszyngton. To właśnie w Aberdeen i pobliskiej Oiympii -siedzibie wytwórni K Records i rodzinnym mieście „naiwno-popowej" grupy Beat Happening, kształtujących, jeśli nie muzyczny, to filozoficzny obraz wczesnej Nirvany - rozpoczęła się kariera dorastającego zespołu. Gdy Kurt mówił o punkrocku, nie miał na myśli zielonych włosów i przekłutych agrafkami nozdrzy. Chodziło mu natomiast o swoisty etos („zrób to sam - będąc sobą-jak najtańszym kosztem") takich przedsięwzięć jak K, Touch & Go, SST i innych, wściekle niezależnych wytwórni. O próbę odebrania muzyki korporacyjnym imperiom i oddania jej ludziom w postaci elektronicznego folku. Członkowie Nirvany nie byli pracownikami korporacji (w całej karierze zespołu tylko raz odwiedzili centralę Geffena w L,.A.), określali siebie - przywiązując do tego dużą wagę -jako outsiderów działających poza powszechnie akceptowanym mainstreamem - przynajmniej w rozumieniu Madison Avenue, siedziby większości nowojorskich agencji reklamowych, bosów z telewizji, dużych wytwórni płytowych i Hollywood. By użyć modnego wówczas terminu: Nirvana stała się alternatywą. Gdy osiem milionów ludzi powiedziało, że myśli tak samo, należało zrewidować pojęcie mainstreamu. Wiele zespołów z list przebojów grało niezłą muzykę, ale najczęściej była to tylko rozrywka. Muzyka Nirvany miała rezonans. Nie była gładka i wykalkulowana. Była natomiast radosna, przerażająca, piękna, potworna, niejasna i pełna uniesień. I była nie tylko rockiem, można ją było także zanucić. Sława nie należała do priorytetów zespołu, który na dobrą sprawę nie wiedział, jak sobie z nią poradzić. Przyszła niespodziewanie, była żenująca, zbyt szybka i zbyt duża. Chris i Dave mocno dostali po głowie, ale najmocniej oberwał Kurt. Przez większą część 1992 siedzieli cicho, by wczesną wiosną kolejnego roku, spojrzeć na wszystko w odpowiedniej do okoliczności perspektywie. Dave opowiedział część swojej historii w Pralni - skromnym, mieszczącym się w Seattle studiu nagraniowym, którego jest współwłaścicielem razem ze starym kumplem i technikiem od bębnów, Barretem Jonesem. Siedząc na podłodze wśród instrumentów, wzmacniaczy i kabli, w koszuli ze znaczkiem K Records, pożerał toksyczną kanapkę z pobliskiego 7-Eleven. Dave jest elokwentny, dojrzalszy niż przeciętny dwudziestoczterolatek. Wydaje się niezwykle opanowany; nie żywi złudzeń co do swojej wielkości, ale nie sprzedałby tanio swojej skóry. To najlepiej przystosowany chłopak, jakiego znam - mawiał Kurt. Dave był najmniej widocznym z całej trójki nie ma przecież dwóch metrów wzrostu jak Chris i nie był frontmenem jak Kurt. Podobnie jak Chris chodzi na wszystkie koncerty w Seattle. Często można spotkać go w tłumie, gdy stoi jak każdy inny fan. Znalazł się w idealnej pozycji i wie o tym - należał do jednej z najpopularniejszych grup rockowych na Ziemi, a mimo to może spokojnie spędzić wieczór w mieście, licząc na palcach jednej dłoni ludzi, którzy go rozpoznają. Chris ma złote serce - odpowiada na pytanie o Novoselica przyjaciel rodziny - dusza-człowiek. Chris mówi powoli, ostrożnie i choć nie jest typem książkowego intelektualisty, ma ogromny zapas zdrowego rozsądku, a na podorędziu gotową sentencję miażdżącą tych, którzy lubią owijać rzeczy w bawełnę. Mówi o sobie, że jest „uzależniony od wiadomości", bardzo przejmuje się i dużo wie o tym, co dzieje się w byłej Jugosławii, skąd pochodzi jego rodzina. Chris i jego wspaniała, spokojna żona, Shelli, mieszkają w skromnym domu w cichej, podmiejskiej dzielnicy uniwersyteckiej Seattle. Ich dom jest swego rodzaju komuną: mieszka tu siostra Chrisa, Diana, pracujący z Nirvaną w trasach Alex Macleod-bys*try Szkot z włosami spiętymi w kitkę, człowiek tak oddany Nirvanie, że dałby się za nią zabić; często wpada też brat Chrisa, Robert. Niedawno mieszkała tu Kim Gordon z Thurstonem Moorem z Sonic Youth kończącym w Seattle światową trasę. Gdy odwiedziłem Chrisa, Gordon, Moore i Mark Arm z Mudhoney, zjawili się na chwilę po dniu spędzonym w sklepach z płytami. Przynieśli ze sobą stary, siedemdziesięcioośmioobrotowy acetat Benny Goodmana. Gdy z Victroli Chrisa zaczynają płynąć przez szumy i trzaski pierwsze dźwięki „Royal Garden Blues" Novoselic mówi żartem do Moore'a: Oto chodzi, człowieku! Tak będzie brzmiała nasza nowa płyta. Głównym sprzętem w salonie jest olbrzymia szafa grająca, oprócz niej stoją tu stylowe meble ze sklepu ze starzyzną. Ale wszyscy mieszkańcy - w tym dwa koty Einstein i Doris - spędzają większą część czasu w kuchni. Lodówka pełna jest organicznego i wolnego od konserwantów jedzenia. Do pakowania i nie tylko używa się papieru z makulatury. W piwnicy, w której Chris zrobił imprezę w dniu przed wyjazdem Nirvany na nagrania „In Utero", stoi prawdziwy bar z lat pięćdziesiątych i trzy elektryczne bilardy: z Kiss, Rodziną Adamsów i Evelem Knievelem na frontonach. Do rana bawili się u Chrisa starzy kumple, tacy jak Matt Lukin z Mudhoney, Tad Doyle z TAD i Dee Plakas z L7, nowi kumple, jak Eddie Vedder i ludzie z wielkiej rodziny Nirvany, jak Ernie Bailey i Gary Gersh - facet od A&R z Geffena/DGC. Shelli przygotowała wegetariańskie przekąski. Chris mocno stoi na ziemi, mądrze wydaje pieniądze. Trudno uznać za ekstrawagancję gwiazdy rocka magnetofon z nie domykającą się kieszenią. * * * Po szybkiej, wstępnej rozmowie przed Bożym Narodzeniem 1992, pierwsza runda z serii trwających w sumie ponad dwadzieścia pięć godzin wywiadów z Kurtem, odbyła się na początku lutego. Nasze rozmowy rozpoczynały się późno w nocy, po powrocie Kurta z prób do „In Utero", i przeciągały do czwartej, piątej nad ranem. Kurt i Courtney przeprowadzali się do kolejnego domu w Seattle, a tymczasem przemieszkiwali w apartamencie hotelowym, po którym Kurt poruszał się w nie dopasowanych piżamach, paląc jednego papierosa za drugim, i okraszając swoją historię wybornymi, sarkastycznymi dowcipami. Któregoś razu zastałem go obwieszonego sprzętem komputerowym - czymś, co wyglądało jak skrzyżowanie walkmana z małą, psychedeliczną dyskoteką - umożliwiającym podróże w rzeczywistości wirtualnej. Eksperymentował z VR, by opanować chroniczne bóle brzucha. Pewne obrazy wyświetlane w goglach pobudzają podobno pamięć, kreatywność, energię i umożliwiają odpoczynek. Kurt i Courtney prowadzili dosyć skromny tryb życia, jak na gwiazdy o międzynarodowej renomie. Nie mieli służby, ani napakowanych goryli. Kurt jeździł po mieście taksówkami, wpadał do McDonalda na hamburgera, a ukrywał się pod śmiesznym, naciągniętym na oczy kapelusikiem a la Elmer Fudd z kreskówek z królikiem Bugsem. Słyszałem historię o pewnym gościu, który chcąc odwiedzić małżonków wszedł, jak gdyby nigdy nic do hotelu, wjechał windą na ich piętro i nie niepokojony przez nikogo przeszedł przez otwarte drzwi apartamentu i zastał Kurta i Courtney w piżamach, leżących wygodnie na łóżku przed telewizorem i oglądających jakiś gówniany film z Leiffem Garrettem. Rozgość się - powiedziała Courtney najego widok, bez cienia zaskoczenia. Kurt wydawał się kruchy i chudy jak palec. Mówił z monotonnym zaśpiewem, głosem brzmiącym jak niski pomruk od setek wypalonych papierosów. Był smutny i zmęczony, jakby przed chwilą przestał płakać, ale ci, którzy go znali wiedzieli, że tak wygląda normalnie. Wszystkim wydaje się, że jestem emocjonalnym wrakiem, czarną gwiazdą o ujemnej energii, i że trwa to przez cały czas! - mówił Kurt. Zawsze pytają mnie «Co się z tobą dzieje?» A ze mną nic się nie dzieje. Nawet nie jestem smutny. W ogóle! Dotarłem do punktu, w którym patrzę na siebie oczami innych. Może powinienem zgolić sobie brwi? Kto wie czy nie wyglądałbym weselej? Choć charyzma Kurta była niemal namacalna, on sam wydawał się niezwykle cichy. W kontaktach z nim bardzo pomocne okazywało się wzmacnianie na własne potrzeby jego reakcji werbalnych i pozawerbalnych i tłumaczenie, na przykład obojętnego „hę" na, jasna cholera!"; pośpiesznego chichotu na atak śmiechu; zmarszczenia brwi na stek wyzwisk. Twarz Kurta miała niejedno oblicze, co doskonale widać na fotografiach. Czasami wyglądał jak anioł, czasami jak zblazowany wyrzutek, a czasami jak monter telewizji kablowej. Niekiedy, przy specyficznym oświetleniu, przypominał dziwnie Axla Rose'a. Bladą cerę maskował kilkudniowym zarostem. Podczas naszych rozmów wśród jego firmowo nie mytych, jasnych (akurat) włosów, rzucało się w oczy czerwone pasemko. Kurt chodził najczęściej w piżamie i sprawiał wrażenie ciągle nie domytego. Choć pora dnia nie miała najmniejszego wpływu najego zajęcia, nosił zegarek z podobizną Toma Petersona, właściciela sieci sklepów z armaturą z Oregonu. Kurt miał tak niesamowicie niebieskie oczy, że najego twarzy bez przerwy malował się wyraz dziecięcego zdziwienia. W piżamie wyglądał jak młody, ogłuszony wybuchem weteran, leczący rany w szpitalu wojskowym. Jednak nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Na początku marca, po nagraniu nowego albumu Nirvany „In Utero", Kurt, Courtney i ich córka Frances przeprowadzili się do dużego, wynajętego domu, nad jeziorem Waszyngtona. W kuchni Kurt urządził laboratorium anatomiczne, w którym stół kuchenny spełniał rolę stołu sekcyjnego do rozczłonkowywania plastikowego modelu człowieka. Czynność ta wymagała wielu papierosów. Podoba mi się to - mawiał Kurt. Można rozłożyć go na części i zajrzeć mu do środka. Fascynują mnie organy. Działają! Często zawodzą, ale aż trudno uwierzyć, że można wlać do systemu takie trucizny jak alkohol czy narkotyki i cała ta mechanika przerabia wszystko... przynajmniej przez jakiś czas. Dziwne, że w ogóle je przyjmuje! Dom był prawie nie umeblowany. Na podłogach leżała beżowa wykładzina, ściany były puste. Kurt i Courtney mieli mieszkać tu tylko okresowo. Pod koniec roku chcieli przeprowadzić się do wyremontowanego domu w miasteczku położonym kilkanaście mil od Seattle, a jednocześnie szukali pied a terre na modnym Capitol Hill w samym mieście. Na górze była sypialnia, pokój Frances i pracowania malarska Kurta. W pracowni widziałem sztalugi z obrazem przedstawiającym zwiędłe, zgnębione stworzenie o szkieletowych ramionach i martwych, czarnych oczach. Na dole w łazience stała nagroda MTV dla Najlepszego Nowego Artysty: mały, srebrzysty astronauta przyglądający się toalecie. Opiekunka Frances, Jackie, mieszkała w suterenie. W jadalni obok kuchni pan domu rozłożył samochodowy tor wyścigowy. Jeden z pokojów nosił z założenia nazwę „pokoju do bałaganienia". Na podłodze leżały stare listy, notatki, taśmy robocze, płyty, fotografie i plakaty pochodzące z najwcześniejszych lat muzycznej kariery Kurta. W jednym z rogów stała buddyjska kapliczka Courtney, prawie nie używana, być może ze względu na bałagan. Na środku walała się brązowa, papierowa torba, z której wysypywały się plastikowe lalki z barów Pułkownika Sandersa i ciastkarni Pillsbury Doughboy. Gitary były wszędzie, nawet w łazience. W salonie stał stary, donośny Martin, a obok skromniejszy instrument pomalowany na czerwono i ozdobiony kwiecistymi aplikacjami. Siedmiomiesięczna Frances Bean Cobain była pięknym dzieckiem o przenikliwych, błękitnych oczach ojca i rysach twarzy matki. Gdy dom odwiedzali goście rodzice wprost rozpływali się nad córką, co nie znaczy, że nie kochali jej na co dzień. Kurt miał chyba większą wprawę w obchodzeniu się z dziećmi niż Courtney, ale oboje doskonale dawali sobie radę w zwykłym w takich okolicznościach ćwierkaniu. Wszyscy twierdzili, że Frances zdziałała cuda dla Kurta. Wpatruje się w nią przez cały czas - mówiła Courtney - i opowiada wszystkim «Bylem taki sam! Byłem taki sam!» Nikogo nie da się zmienić, ale moim życiowym celem jest, by znów poczuł się szczęśliwy. To niełatwe, bo on ciągle jest z czegoś niezadowolony. Wieczorami Courtney grywała cicho na gitarze akustycznej podłączonej do wielkiego wzmacniacza w salonie na górze. Kurt schodził do garażu i walił w rozbebeszone bębny pozostałe z jakiejś zapomnianej trasy i stojące obok używanego volvo. Garaż wypełniony był pudłami z papierzyskami, dziełami sztuki, wnętrznościami gitar i przedmiotami z wielu lat zakupów w sklepach ze starzyzną. Dwa kartony mieściły przezroczyste, plastikowe figurki mężczyzn, kobiet i nawet koni. Obok stał wzmacniacz, gitara basowa i coś, co w tym domu z pewnością można było uznać za kaprys: warty kilkaset dolarów sprzęt do gier wideo w rodzaju Space Invaders. Swoje najlepsze wyniki Kurt zapisywał przy pomocy inicjałów takich jak „HUJ", „POOPA" czy „KUREF". Nasze rozmowy były niezwykle szczere. Kurt miał proste wyjaśnienie dotyczące własnej otwartości: Leżę i kwiczę - mówił, mając na myśli swoje szeroko nagłośnione problemy z heroiną - dlatego nie mam nic do ukrycia, a przeciwnie, mówiąc o tym staram się ustawić wszystko we właściwej perspektywie. Wszystkim wydaje się, że jestem ćpunem od lat. To nieprawda, brałem naprawdę bardzo krótko. Kurt, co ważniejsze, nie bał się zniszczyć wielkiego mitu zespołu i przy okazji mitu Kurta Cobaina. Nigdy nie chciałem, żeby otaczała nas jakaś tajemnica - powiedział mi kiedyś. Problem w tym, że na początku nie miałem nic do powiedzenia. Teraz, kiedy to wszystko trwa już jakiś czas, mam w pewnym sensie swoją historię. Ale wiesz, zawsze jak wychodzisz, mówię do siebie: «Kurwa, moje życie jest takie nudne w porównaniu z tym, co przeżyli niektórzy ludzie, których znam». Kurt chciał powiedzieć prawdę. Krążyło tyle plotek o Nirvanie, o nim samym, o Courtney, a nawet o dziecku, że nie miał już nic do stracenia i doszedł do wniosku, że po prostu powie jak było. Jego opowieści spełniały niekiedy rolę terapeutyczną, pełno w nich było racjonalizacji i wewnętrznych sprzeczności, lecz nawet one mówią bardzo wiele o jego życiu, sztuce i tym, co je łączyło. 15 ROZDZIA W Aberdeen w stanie Waszyngton mieszka 16.600 ludzi. Miasto położone jest sto osiem długich mil na południowy-zachód od Seattle, na dalekim wybrzeżu Pacyfiku. W Seattle często pada deszcz, ale w Aberdeen jeszcze częściej - ponad 213 cm opadów rocznie - i cała okolica wygląda jak brudna, mokra plama. Daleko stąd do autostrady, nikt tu nie przyjeżdża i mało komu udaje się wyjechać. Terminy takie jak „sztuka" i „kultura" pochodzą ze słowników zarozumialców z Seattle. Wśród „fascynujących rozrywek" reklamowanych w broszurze wydanej przez Izbę Handlową Okręgu Grays Harbor wymienia się kręgle, zawody w cięciu piłą łańcuchową i salony gier wideo. BRUDNOWŁOSY, TROCHĘ TOWANY DZIECIAK MHIIBI Wzdłuż prowadzącej do Aberdeen drogi nr 12 ciągną się bez końca osady mieszkalnych przyczep. Za nimi zaczynają się setki tysięcy akrów upraw leśnych z wszechobecnymi wycinkami, na których pracują drwale. Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy wjeżdżającemu do Aberdeen od strony wschodniej turyście, jest olbrzymi i brzydki tartak Weyerhauser zasłaniający rzekę Wishkah, którą spławia się ogołocone z gałęzi „zwłoki" dumnych niegdyś drzew, piętrzące się u brzegu jak stosy ofiar masakry. Drugi brzeg rzeki zajmuje plastikowa ściana barów szybkiej obsługi. Przemysł drzewny jest wszechobecny, a mówiąc ściśle był wszechobecny kiedyś. Od lat interesy nie idą tu najlepiej, a ich koniec zamienia Aberdeen w miasto widmo. Na ulicach w centrum coraz częściej straszą puste lub zabite deskami witryny sklepów. Jedynymi miejscami, gdzie tlą się jeszcze resztki przedsiębiorczości są knajpy takie jak Silver Dolar, czy w pełni zasługujący na swoją nazwę Pourhouse*, a także miejscowy lombard pełen broni, pił łańcuchowych i elektrycznych gitar. Wskaźnik samobójstw popełnianych w okręgu Grays Harbor należy do najwyższych w Stanach Zjednoczonych. Alkoholizm jest zastraszający i nikt nie pamięta już kiedy po raz pierwszy pojawiły się tu narkotyki. Tutejsi ludzie nienawidząnakrapianej sowy: przepisy na potrawkę z zagrożonego ptaka zdobią zderzaki niezliczonych aut w rzeczywistości to nie sowa winna jest bezrobociu, a decentralizacja przemysłu drzewnego, wzrastające koszty produkcji i automatyzacja. Jeden z największych tartaków w mieście zatrudniał niegdyś dziesiątki ludzi, dziś pracuje tam tylko czterech i skomputeryzowana maszyna tnąca laserem drewno. Ogromną popularnością cieszą się w okolicy zakazane uprawy: ludzie hoduj ą marihuanę i psychedeliczne grzybki, by wspomóc swoje skromne lub nie istniejące dochody. Kiedyś nie było tu tak źle. Aberdeen w pełni zasługiwało na miano dużego portu, pełnego marynarzy odpoczywających między rejsami w towarzystwie płatnych dam. Mówiąc szczerze, Aberdeen było kiedyś jednym wielkim burdelem, z centrum mieszczącym się przy niesławnej Hume Street którą w latach pięćdziesiątych ojcowie miasta przemianowali - chcąc zapewne zatrzeć złe wspomnienia - na ulicę Stanową. Później Aberdeen stało się dużym węzłem kolejowym, przy którym działały dziesiątki tartaków i firm związanych z przemysłem drzewnym. W mieście zaroiło się od samotnych, młodych mężczyzn z zapasami gotówki zdobytej przy wyrębie. Prostytucja kwitła, w samym centrum doliczono się kiedyś pięćdziesięciu domów publicznych (nazywanych dla niepoznaki „internatami dla pań"). Proceder ten trwał do końca lat pięćdziesiątych, kiedy to ukrócono go jedną sprawną akcją policyjną. Niektórzy twierdzą, że niesławna przeszłość Aberdeen wywołuje u mieszkańców powszechny kompleks niższości. W tym mieście 20 lutego 1967 urodził się Kurt Donald Cobain. Jego matką była Wendy Cobain, gospodyni domowa, a ojcem Donald Cobain, mechanik pracujący na stacji Chevrona. Rodzina mieszkała początkowo w wynajętych pokojach, w pobliskim Hoąuiam a przeprowadziła się do Aberdeen, gdy Kurt miał sześć miesięcy. Kurt dorastał, nie mając pojęcia o pochodzeniu swojego nazwiska. Wiedział tylko, że dziadek ze strony matki był Niemcem. Znacznie później odkrył, że rodzina ojca wywodziła się z Irlandii, i że nazwisko Cobainów jest wersją nazwiska Coburn. Choć Cobainowie nie byli bogaci, ich złotowłosy syn miał dobre początki dzieciństwa. Mama zawsze okazywała mi ciepło - wspomina Kurt. Całowaliśmy się i przytulaliśmy do siebie na dobranoc. Było nieźle. Zdziwiłem się, słysząc, że w wielu domach jest inaczej. Dla mnie to były rozkoszne czasy. ' W wolnym tłumaczeniu „Rozlewnia" lub „Przytułek" [przyp. tłum.] J8W Kurt tuż Paeć<^gbai 4 Urodz>nami W trzy lata po przyjściu na świat Kurta urodziła się jego siostra, Kim. Kurt miał już wówczas swoje miejsce w sercu matki. Pierworodny to pierworodny... nikogo nie można z nim porównać - mówi Wendy mieszkająca z drugim mężem i ośmioletnią córką w tym samym domu, w którym wychował się Kurt. Kolejne dzieci traktuje się już inaczej. Kurt kompletnie zawrócił mi w głowie. Poświęcałam mu każdą wolną chwilę. Mały Cobain był bez wątpienia bystrym dzieckiem. Pamiętam, że często dzwoniłam do swojej matki - wspomina Wendy - i opowiadałam jej o jego pomysłach, bo trochę mnie przerażały, jak na jego wiek. Kurt zaczął interesować się muzyką mając dwa lata i nie było w tym niczego dziwnego, ponieważ rodzina matki była bardzo muzykalna. Brat Wendy, Chuck, grał w zespole rock and rollowym, siostra Mary grywała na gitarze, a każdy miał taki czy inny talent muzyczny. Podczas Świąt Bożego Narodzenia cała rodzina śpiewała i odgrywała stosowne scenki. Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych , wuj Wendy zmienił nazwisko z Delbert Fradenburg na Dale Arden, przeniósł się do Kalifornii i nagrał kilka płyt z ariami operowymi. Przyjaźnił się z takimi znakomitościami, jak aktor Brian Keith (w latach sześćdziesiątych grał w telewizyjnym serialu komediowym „Family Affair") i Jay Silverheels (Tonto z serialu „Lone Ranger"). Sława -jak żartobliwie stwierdziła Wendy - nie była niczym nowym w naszej rodzinie. Gdy Kurt miał siedem lat dostał w prezencie od cioci Mary płyty Beatlesów i Monkees. Mary zapraszała także Kurta do siebie, na próby swojego zespołu. Grała country i wydała nawet jednego singla. Przez lata występowała z zespołem w barach, w Aberdeen, czasami pojawiała się solo w restauracji Riviera, jednak jej największym osiągnięciem było zdobycie drugiej nagrody w nadawanym przez lokalną telewizję konkursie talentów „You Can Be a Star". Mary próbowała nauczyć Kurta gry na gitarze, ale brakowało jej cierpliwości. I trudno się dziwić, ponieważ Kurt nie mógł wysiedzieć na miejscu. Zdiagnozowano go wówczas jako dziecko nadpobudliwe. Jak wielu dzieciom z jego pokolenia zaaplikowano mu lek, Ritalin, przeciwdziałający nadpobudliwości. Po Ritalinie Kurt nie spał do czwartej nad ranem. Z kolei środki uspokajające usypiały go w szkole. W końcu rodzice spróbowali wyłączyć z jego diety cukier i cieszący się złą sławą „Czerwony Barwnik Nr 2". Pomogło. Jedynym problemem było pilnowanie, by Kurt nie zbliżał się do cukru. Nadpobudliwe dzieci są od niego uzależnione - mówi Wendy. Ale zakaz jedzenia słodyczy nie wpłynął na dobre samopoczucie Kurta. Każdego ranka był wesół i wstając cieszył się nowym dniem — wspomina Wendy. Był wielkim entuzjastą. Wybiegał z sypialni i nie mógł się doczekać tego, co miało się zdarzyć. Byłem bardzo szczęśliwym dzieckiem - mówił Kurt. Bez przerwy śpiewałem i pokrzykiwałem. Nie wiedziałem kiedy przestać. Dzieciaki spuszczały mi lanie, bo tak bardzo chciałem włączyć się do ich zabaw. Zabawy brałem poważnie. Byłem po prostu szczęśliwy. Kurt był pierwszym dzieckiem w rodzinie, w swoim pokoleniu. Tylko ze strony matki miał siedem ciotek i wujów, którzy kłócili się o prawo opieki nad nim pod nieobecność rodziców. Przyzwyczajony do pozostawania w centrum uwagi, rozbawiał każdego, kto zdecydował się patrzeć. Umiał dramatyzować - twierdzi Wendy. Kiedyś w sklepie rzucił się na podłogę, bo nie pozwoliłam mu zaśpiewać dla staruszka, który chciał usłyszeć jego głos. Jedną z ulubionych płyt Kurta była „Alice's Restaurant" Ario Guthriego. Często śpiewał „Motocyklową piosenkę" Guthriego: „Nie chcę pikla/Wolę jeździć motocyklem/I umierać nie chcę też!" Gdy miał siedem lat, ciotka Mary dała mu też wielki bęben. Przywiązywał go sobie na brzuchu i chodził po okolicy w myśliwskiej czapce i tenisówkach ojca, śpiewając przeboje Beatlesów takie jak „Hey Jude" czy „Revolution". Nie lubił, gdy Wendy - bardzo atrakcyjnej blondynce o ślicznych niebieskich oczach - przyglądali się obcy mężczyźni. Ojciec Don wydawał się tego nie dostrzegać, ale Kurt zawsze wpadał w złość i był zazdrosny. Mamusiu, ten facet się na ciebie gapi! - mawiał. Pewnego razu naskarżył nawet o tym policjantowi, co było o tyle dziwne, że od czasu, gdy skończył trzy lata bardzo nie lubił policji. Gdy widział policjanta śpiewał taką piosenkę: „Jajami w gliny, jajami w gliny! Gdy glina cię dorwie, nie ujrzysz rodziny!" Zawsze kiedy widziałem policjanta śpiewałem tę piosenkę. Pokazywałem policjantów palcami i mówiłem im, że są żli - wspominał z uśmiechem Kurt. Miałem potężną obsesję na punkcie gliniarzy. Bardzo ich nie lubiłem. Po kilku latach Kurt napełniał puszki po 7-Up kamieniami i rzucał nimi w policyjne auta, choć nigdy żadnego nie trafił. Mniej więcej w tym samym czasie nauczył się pokazywać środkowy palec w niezbyt wytwornym, acz sprawdzonym geście. Gdy matka zabierała go samochodem na sprawunki, pokazywał palec każdemu mijanemu kierowcy. W drugiej klasie zauważono jego niezwykły talent do rysunków. Po jakimś czasie -wspomina Wendy - zemściło się to na nim, bo dostawał w prezencie same pędzie i sztalugi. Chyba zniechęciliśmy go do malowania. Wszyscy uważali, że rysunki i malowanki Kurta są wspaniałe. Z wyjątkiem samego Kurta. Nigdy nie byl zadowolony z tego, co stworzył - uważa Wendy - nie potrafił cieszyć się tym, jak to artysta. Któregoś dnia w okolicy Halloween, przyniósł ze szkoły egzemplarz szkolnego pisemka ze swoim rysunkiem na okładce. Tego rodzaju zaszczyt spotykał zazwyczaj dzieci z klas od piątej wzwyż. Kurt był wściekły, bo uważał, że rysunek jest fatalny. Wydaje mi się, że to zmieniło jego postawę wobec dorosłych -mówi Wendy - dorośli mówili mu, że wspaniale maluje, a on wiedział, że jest inaczej. Do trzeciej klasy Kurt chciał być gwiazdą rocka. Bez przerwy puszczał płyty Beatlesów i naśladował ich, grając na swojej plastikowej gitarze. Potem zmienił zdanie i postanowił zostać kaskaderem. Lubiłem bawić się na dworze, łapać węże, zjeżdżać na rowerze z dachu -wspominał - moim jedynym idolem był Eveł Knieveł. Pewnego razu wyniósł z domu całą pościel, rozłożył ją na tarasie i skakał na nią z dachu; innym razem przymocował sobie do piersi metalową płytkę, na której umieścił kilka małych petard - lonty oczywiście podpalił. Czasami odwiedzał wuja Chucka, brata Wendy, grającego w zespole. Chuck zbudował w piwnicy domu małe studio, a w nim tak wielkie kolumny głośnikowe, że nie mógł wynieść ich na zewnątrz. Wuj sadzał siostrzeńca w piwnicy przed mikrofonem i włączał magnetofon. Wendy ma jeszcze taśmę z nagraniem czteroletniego Kurta. Młody artysta śpiewał, a gdy wydawało mu się, że nikt nie podsłuchuje, zaczynał przeklinać: «Chołera mać!» - mówił -«chołera mać!» Don i Wendy kupili Kurtowi małą perkusję z Myszką Miki. Dałam mu te bębny trochę na siłę, bo sama chciałam grać na perkusji — przyznaje Wendy - ale moja mama uważała, że perkusja nie jest dla kobiet i nie pozwalała mi grać. Kurta nie trzeba było zachęcać. Walił w garnki i rondle odkąd tylko zaczął siadać. Perkusja z Myszką Miki nie wytrzymała długo, zasiadał do niej każdego dnia po powrocie ze szkoły i grał tak długo dopóki się nie rozpadła. Dom Cobainów, choć nie stoi w najlepszej części Aberdeen - znajduje się, mówiąc szczerze, w dosyć zaniedbanej okolicy - był i jest najładniejszy w całym kwartale. Don dbał o dom, położył wykładziny, zainstalował kominek pokryty imitacją cegły, a ściany wyłożył imitującymi drewno boazeriami. „Białe śmieci udające klasę średnią"- tymi słowami skwitował Kurt wysiłki ojca. Wendy pochodziła z domu, który trudno uznać za dostatni, ale jej matka zawsze starała się, by dzieci wyglądały lepiej od innych. Gdy przyszła jej kolej, Wendy robiła to samo. Każdego ranka pilnie stroszyła włosy Kurta, by nadać im wygląda a la Shaun Cassidy, pilnowała by umył zęby, ubierała go w najładniejsze rzeczy, na jakie było ją stać i wysyłała do szkoły w starannie zasznurowanych butach. Kazała mu nawet nosić wełniane swetry, choć miał alergię na wełnę; Wendy uważała jednak, że dobrze wygląda w swetrze. Moje dzieci były pewnie najlepiej ubrane w Aberdeen - wspomina Wendy - dbałam o to. Wendy dbała również o to, by jej dzieci - jak mówi - nie zadawały się z pewnymi ludźmi pochodzącymi z wiadomych okolic i żyjącymi w wiadomy sposób. Kurt twierdził, że matka zabraniała mu generalnie zadawać się z biednymi dziećmi. Mama uważała, że jestem od nich lepszy, a to się udzielało. Od czasu do czasu przezywałem różne dzieciaki od „brudasów" i „ śmieciarzy" - mówił. Pamiętam kilkoro takich dzieci, które śmierdziały szczynami. Biłem się z nimi i dawałem im w kość. Ale już w czwartej klasie doszedłem do wniosku, że sąfajniejsi od bogatszych dzieciaków. Byli bardziej konkretni, żeby nie powiedzieć przyziemni. Wiele lat później brudne włosy Kurta, jego kilkudniowy zarost i postrzępiona garderoba, stały się znanym na całym świecie znakiem firmowym Nirvany. W trzeciej klasie Kurt zaczął brać lekcje gry na perkusji. Odkąd tylko pamiętam, od najwcześniejszych lat - wspominał - chciałem być Ringo Starrem. Choć nie, chciałem być Johnem Lennonem grającym na perkusji. W podstawówce Kurt występował w szkolnej orkiestrze, choć nigdy nie nauczył się czytać nut. Czekał aż któreś dziecko zagra melodię, a później je naśladował. Przed Bożym Narodzeniem w 1974, mając zaledwie siedem lat, Kurt doszedł do wniosku, że matka uważa go za kłopotliwe dziecko. Jedyną rzeczą o jakiej marzyłem był pięciodołarowy pistolet z serialu ,, Starsky i Hutch " - mówił Kurt - a matka kazała mi wziąć na wstrzymanie. Kurt twierdził również, że był oburęczny i ojciec zmusił go do praworęczności, obawiając się, że jako „lewus" będzie miał problemy w życiu. Później i tak został „lewusem". Przez większą część życia nękały go takie czy inne problemy zdrowotne. Oprócz nadpobudliwości cierpiał na chroniczny bronchit. W ósmej klasie odkryto u niego skoliozę, czyli skrzywienie kręgosłupa. Z czasem skrzywienie pogorszyło się, na co duży wpływ miała gra na gitarze. Gdyby był praworęczny - twierdził - skorygowałby ten problem. W 1975, gdy Kurt miał osiem lat, jego rodzice wzięli rozwód. Wendy mówi, że rozwiodła się z Donem, ponieważ ten rzadko przebywał w domu; zajmował się głównie grą w koszykówkę, w baseball, trenował różne drużyny albo sędziował mecze. Rozmawiając teraz o swoim małżeństwie twierdzi, że nie wie czy w ogóle kochała Dona. Ojciec Kurta stanowczo nie zgadzał się na rozwód. Zarówno Wendy, jak i Don przyznali później, że wykorzystywali dzieci w kłótniach i rozwodowych przetargach. Kurt przeżył rozwód i to, co z nim się wiązało, bardzo ciężko. Jego życie legło w gruzach - mówi Wendy. Zmienił się całkowicie. Myślę, że bardzo się wstydził. I zamknął się... trzymał wszystko w środku. Stał się bardzo nieśmiały. Chyba wciąż cierpi z tego powodu -dodaje Wendy. Z radosnego, otwartego na świat łobuziaka, stał się jakiś przygnębiony -ciągnie Wendy - a później był już tylko wściekły, bez przerwy się obrażał i wyśmiewał wszystko. Na ścianie w sypialni napisał: «Nienawidzę Mamy, nienawidzę Taty. Tata nienawidzi Mamy, Mama nienawidzi Taty. Czarna rozpacz». Nieco wyżej narysował karykatury Wendy i Dona, i opatrzył je podpisem: «Tata do dupy. Mama do dupy». Obok narysował mózg, a nad nim wielki znak zapytania. Napisy i rysunki pozostały do dzisiaj na ścianie sypialni, podobnie jak zgrabne logo Led Zeppelin i Iron Maiden (do których się nie przyznawał, ale siostry nie kłamią). Los, który go spotkał był losem wielu dzieci z jego pokolenia. W istocie wszyscy muzycy (oprócz jednego), którzy przewinęli się przez Nirvanę, pochodzili z rozbitych rodzin. W połowie lat siedemdziesiątych wskaźnik rozwodów w Stanach Zjednoczonych był niebotyczny: podwoił się w porównaniu ze wskaźnikiem sprzed dziesięciu lat. Dzieci pochodzące z rozbitych domów nie zmagały się z wojną światową czy kryzysem ekonomicznym. Nie miały po prostu rodzin. Co za tym idzie, toczyły prywatne bitwy. Kurt mówił, że ktoś wyłączył mu światło. Światło, której od tamtej pory próbował odzyskać. Pamiętam, że nagle stałem się kimś zupełnie innym. Wydawało mi się, że nic nie jestem wart. Uważałem, że nie zasługuję na to, żeby bawić się z innymi dzieciakami, bo oni mieli rodziców, a ja nie. Byłem wkurwiony na rodziców za to, że nie potrafili dać sobie rady ze swoimi problemami. Po rozwodzie przez cały czas wstydziłem się ich. Ale Kurt czuł się wyobcowany nawet przed rozwodem. W zasadzie nic nie łączyło mnie z ojcem - wspomina. Ojciec chciał, żebym uprawiał sport, a ja nigdy nie lubiłem sportu, miałem raczej artystyczne skłonności, których z kolei on nie doceniał, więc zawsze było mi przed nim wstyd. Nie rozumiałem dlaczego mam takich, a nie innych rodziców, nie pojmowałem z jakiego powodu tak bardzo rozmijały się nasze zainteresowania i skłonności. Lubiłem muzykę, a oni nie. Podświadomie wmawiałem sobie, że zostałem adoptowany, szczególnie po tym jak obejrzałem odcinek ((Rodziny Partridge 'ów», w którym Danny uważał się za dziecko z adopcji. Myślałem tak jak on. Kreatywność i inteligencja Kurta, a przede wszystkim wczesne usytuowanie się w roli artysty, pogłębiały problem. Do dziesiątego, jedenastego roku życia nie uważałem się za kogoś innego od reszty dzieciaków w szkole. Później jednak stwierdziłem, że bardziej od innych interesuję się rysowaniem czy słuchaniem muzyki. To wszystko działo się stopniowo, ale w końcu nabrałem pewności. Kończąc dwanaście lat byłem już całkiem zamknięty w sobie. Przekonawszy się, że nie spotka nikogo podobnego do siebie, Kurt przestał po prostu zawierać przyjaźnie. To miasto... gdyby Kurt mieszkał gdziekolwiek indziej na świecie, nic by mu nie było -uważa Wendy. Ale to miasto jest jak Pey ton Place. Wszyscy patrzą sobie na ręce, wszyscy wzajemnie się oceniają, wszyscy mają maleńkie przegródki, do których wpychają innych, a Kurt nie mieścił się, nie chciał się mieścić w żadnej kategorii. Po rozwodzie, Kurt przez rok mieszkał z matką. Ale nie podobał mu się jej nowy narzeczony, którego nazywał „damskim bokserem". Początkowo Wendy przypisywała postawę Kurta zwykłej zazdrości. Po pięciu latach przekonała się, że jej nowy mężczyzna „był trochę szurnięty" - co oznacza, że cierpiał na paranoidalną schizofrenię. Kurt był bardzo nieszczęśliwy i wyładowywał swą złość na wszystkich, począwszy od Wendy, a na opiekunkach skończywszy; opiekunkach, których zazwyczaj nie wpuszczał do domu. Wendy nie mogła sobie poradzić z synem i postanowiła wysłać go do Dona, który mieszkał wówczas w przyczepie w maleńkiej osadzie tartacznej Montesano, położonej dwadzieścia mil na wschód od Aberdeen. Dom Dona nie był prawdziwą przyczepą mieszkalną, ale czymś w rodzaju baraku z prefabrykatów, który wozi się ciężarówkami i składa tam, gdzie akurat trzeba. Nie był to luksusowy barak... taki... wiesz... o podwójnej szerokości, w jakich mieszkają bogatsze białe śmiecie - mawiał Kurt. Początkowo wszystko układało się wspaniale. Don kupił Kurtowi motorynkę i razem jeździli na plażę albo na camping. Miał wszystko - twierdzi Don. Miał wszystko urządzone. Miał dla siebie cały dom, miał motocykl, robił to, co chciał. Nigdy się nie nudziliśmy. Ale potem pojawiła się nowa matka i dwoje innych dzieci... Don wspomniał kiedyś nie zobowiązująco synowi, że nigdy powtórnie się nie ożeni. I potem nagle w lutym 1978 wziął drugi ślub. Jego nowa żona miała dwójkę własnych dzieci i cała rodzina przeprowadziła się do normalnego domu w Montesano. Kurtowi nie spodobała się nowa rodzina, a szczególnie nowa mama. Do dzisiejszego dnia nie poznałem bardziej sztucznej osoby - wspominał Kurt wiele lat później. To nieprawda - protestuje Don -jest najmilszą osobą, jaką znam. Traktowała go doskonale, próbowała z nim wszystkiego, załatwiała mu pracę, próbowała mu doradzać we wszystkim, ale to, co robił rozpieprzało całą rodzinę... to, jak się zachowywał albo jak się nie zachowywał. Kurt wagarował i nie chciał pomagać w domu. Don twierdzi, że nie pojawił się ani razu w barze, w którym załatwił mu pracę. Zaczął wyżywać się nad młodszym „przyszywanym" bratem i nie lubił nowej siostry, która - choć młodsza o cztery lata - musiała pilnować go, jak opiekunka podczas nieobecności rodziców. Kurt zauważył, że ojciec kupuje mnóstwo nowych zabawek przyrodniemu rodzeństwu. Gdy on nudził się w swej piwnicznej sypialni, rodzina wyprawiała się na zakupy i dzieciaki wracały obładowane prezentami. Próbowałem wszystkiego, by poczuł, że nam na nim zależy, by zechciał być częścią rodziny i w ogóle... -mówi Don. Don twierdzi, że został prawnym opiekunem Kurta po to, by syn czuł się pewniej w rodzinie. Ale on nie chciał być z nami, chciał być u matki, a ta z kolei wcale go nie chciała. Wstyd mi za nią, gdy słyszę jak opowiada teraz jaka to była dla niego dobra i robi ze mnie potwora. Don przyznaje jednak, że część winy leży po jego stronie. Jak każdy potrafię się wzruszyć, ale nie często mi to przychodzi i może dlatego nie potrafię tego odpowiednio wyrazić. Czasami wymądrzam się, czym mogę ranić ludzi. Nie robię tego celowo, po prostu nad tym nie panuję, to wszystko. Może coś takiego przydarzyło mu się z Kurtem? Być może - odpowiada Don. Tak, z całą pewnością. Dziwić jednak może fakt, że Don zupełnie nie pamięta lat spędzonych z Kurtem. Choć obecnie stara się uchodzić za miłego, otwartego człowieka, napięcie związane z rozwodem mogło uwidocznić jego ciemniejsze strony. Czy rządziłem silną ręką? - pyta sam siebie. W porządku, moja żona mówi, że tak było. Wiem, że wybucham zanim się zastanowię. I ranie ludzi. I zapominam o tym, a inni nie. Tak, ojciec bił mnie pasem i innymi rzeczami... podbił mi kiedyś oko... Sam nie wiem... No tak, zbiłem go kiedyś pasem, to prawda. Wszystko, co robił Kurt nie podobało się Donowi - mówi Wendy. Jeśli Kurt żłe grał w baseball, ojciec wściekał się, wściekał się do tego stopnia, że po meczu najzwyczajniej go poniżał. Nigdy nie pozwalał Kurtowi być dzieckiem. Chciał, żeby Kurt był małym dorosłym, żeby doskonale się zachowywał i nigdy nie robił niczego złego. Stukał go pięścią w głowę i mówił mu, że jest niedojdą. Bardzo szybko wpadał w złość i wtedy... bach! uderzał go w głowę. Moja mama mówi, że widziała na własne oczy jak rzucił Kurtem przez cały pokój, kiedy chłopiec miał może z sześć lat. Don twierdzi, że niczego takiego nie pamięta. To się nazywa „ wyparcie " - stwierdza Wendy. Po rozwodzie Don zaczął pracować w firmie drzewnej Braci Mayer jako „karbowy". Zajmował się głównie — wspominał Kurt - łażeniem przez cały dzień po tartaku i liczeniem desek. Jego pogląd na wspólnie spędzony dzień wyglądał w ten sposób, że w sobotę i niedzielę zabierał mnie ze sobą do pracy - ciągnął Kurt. Siedziałem w jego biurze, a on chodził i liczył deski. Siedząc w biurze ojca Kurt rysował lub wygłupiał się przez telefon. Czasami odwiedzał magazyn i bawił się na stertach desek. Gdy i to mu się znudziło, wsiadał do vana ojca i słuchał w kółko płyty Queen - „News of the World". Kiedyś skończyło się to w ten sposób, że wyczerpał akumulator i zapalali samochód pchając go. Don w szkole średniej zadawał się ze „sportowcami", ale nigdy nie odniósł sukcesów w sporcie, może dlatego, że był wątły jak na swój wiek. Ojciec Dona miał duże wymagania wobec syna, który nie dawał sobie z nimi rady. Niektórzy uważają że właśnie dlatego zmuszał Kurta do uprawiania sportu. Kazał Kurtowi zapisać się do szkolnej drużyny zapaśniczej. Kurt nie cierpiał męczących treningów, a co gorsza nienawidził „sportowców". To było straszne, każda potworna sekunda... — mówił. Po prostu ich, kurwa, nienawidziłem. Gdy wracał po treningach do domu, na stole stał: obrzydliwy, wymemłany, wyschnięty obiad, ugotowany przez moją macochę z miłością i przy dużych nakładach pracy i odgrzewany przez Bóg wie ile godzin w kuchence, tak że wszystko było spieczone na wiór i ohydne. Była najgorszą kucharką... J°n Cofe3 Mimo to, zapasy szły mu - jak sam twierdził - nieźle, głównie dlatego że na macie mógł odreagować swój gniew. Kurt postanowił zemścić się na ojcu w dniu ważnego meczu zapaśniczego. Don zasiadł na trybunach dumny jak paw i czekał aż Kurt wyjdzie z przeciwnikiem na matę. Zająłem pozycję opierając się na kolanach i rękach, spojrzałem na ojca, uśmiechnąłem się i czekałem na gwizdek - wspominał Kurt. Patrzyłem prosto w jego oczy, a potem złożyłem ręce i pozwoliłem żeby facet mnie przygwoździł. Szkoda, że nie widziałeś wyrazu twarzy ojca. Wyszedł w połowie meczu, bo powtórzyłem tę sztuczkę ze cztery razy pod rząd. Don nie pamięta tego wydarzenia, ale Kurt twierdził, że po przegranym meczu musiał wyprowadzić się do ciotki i wuja. Don zabrał kiedyś Kurta na polowanie, ale gdy znaleźli się w lesie chłopiec odmówił stanięcia w szeregu. Spędził cały dzień - od świtu do zmroku - w ciężarówce. Teraz gdy o tym myślę - wspomina - wydaje mi się, że już wtedy wiedziałem, że zabijanie zwierząt jest złe, szczególnie dla sportu. Oczywiście patrzyłem na to inaczej, ale nie chciałem brać w tym udziału. Tymczasem Kurt odkrył inne - poza Beatlesami i Monkees - gatunki rocka. Don zaczął gromadzić całkiem pokaźną kolekcję nagrań, po tym gdy ktoś namówił go do wstąpienia do klubu płytowego Columbii. Co miesiąc dostawał pocztą nowe płyty takich zespołów jak Aerosmith, Led Zeppelin, Black Sabbath i Kiss. Don co prawda nawet ich nie otwierał, ale po pewnym czasie zajął się nimi Kurt Kurt zaczął zadawać się z grupą chłopaków noszących indiańskie koraliki, pierzaste włosy i podkoszulki z Kiss. Byli znacznie starsi ode mnie... Chodzili już chyba do szkoły średniej - wspominał. Palili trawę i uważałem, że są fajniejsi od moich przygłupich kumpli z czwartej klasy oglądających non stop „Happy Days". Pozwalałem im przychodzić do domu, dawałem im jeść, bo chciałem mieć przyjaciół. Trawiarze odkryli wkrótce potężną kolekcję płyt Dona i namówili Kurta do ich słuchania. Otworzyli mnie na muzykę - mówił Kurt - i wkrótce sam zacząłem być małym trawiarzem. Nigdy nie przyszedł do mnie i nie powiedział - nawet kiedy był mały - co go gnębi i czego naprawdę chce - uważa Don. Pod tym względem jest do mnie podobny: jak się o czymś nie mówi, to tego nie ma... czy coś w tym rodzaju. Niczego nie trzeba wyjaśniać. Z tym, że jak człowiek trzyma to w sobie za długo, to prędzej czy później wybucha. Ożenił się i później przestałem się dla niego liczyć - mówił Kurt. Dał sobie ze mną spokój, bo był przekonany, że matka wyprała mi mózg. Od tego małego, żałosnego przekonania uzależnione było całe życie jego syna. Nie uważam ojca za typowego kutasa - ciągnie Kurt. Nawet w połowie nie był tak zły, jak inni ojcowie, których znałem. Skąd zatem wzięła się ta wrogość? Nie mam pojęcia - wyznał Kurt. Nie pamiętam już wielu rzeczy. Problem w tym, że nigdy nie czułem, że mam prawdziwego ojca. Nigdy nie miałem ojca, z którym mógłbym się wszystkim dzielić. Koniec końców również i Don doszedł do wniosku, że nie potrafi poradzić sobie z synem. Rozpoczęła się rodzinna odyseja Kurta, który przepychany był między trzema różnymi domami ciotek i wujów, a także domem dziadków ze strony ojca. Przynajmniej dwa razy w roku przenosił się z Montesano do Aberdeen i odwrotnie, zmieniając oczywiście szkoły. Wendy zdawała sobie sprawę, że powinna zaopiekować się Kurtem, ale przechodziła przez własne piekło. Musiała pozbyć się swojego paranoidalnego schizofrenika, który dręczył ją psychicznie i fizycznie, co zakończyło się nawet jej pobytem w szpitalu. Straciła pracę i musiała prosić brata, Chucka, o zajęcie się Kurtem. Gdy Kurt kończył czternaście lat, Chuck zaproponował, że kupi mu w prezencie rower albo gitarę. Kurt wybrał gitarę, używany instrument elektryczny, który ledwo dyszał, a do niego mały, zniszczony, dzisięciowatowy wzmacniacz. Nie pamiętam jakiej marki była ta gitara... chyba nawet nie Harmony - mówił Kurt - może Sears... Zrezygnował z gry na perkusji i przez mniej więcej tydzień - tyle ile było trzeba, by nauczyć się grać „Back in Black" AC/ DC - brał lekcje gry na gitarze. Akordy są takie same jak w „Louie, Louie" - ciągnie Kurt-nic więcej nie trzeba było wiedzieć. Po tygodniu lekcji zaczął pisać swoje własne piosenki. Jego nauczyciel muzyki, Warren Mason (występujący w zespole Chucka), wspomina go jako „cichego, miłego chłopca". Mimo gwałtownych zaprzeczeń Kurta, Warren przysięga, że chłopiec bardzo chciał nauczyć się grać „Stairway to Heaven". Powrót do Aberdeen okazał się bolesnym przeżyciem. W porównaniu z Montesano, Aberdeen wydawało się metropolią. Wydawało mi się, że wszystkie dzieciaki są z lepszej gliny i uważałem, że nie zasługuję na ich towarzystwo - wspomina Kurt. W klasie czytał książki S.E. Hinton, takie jak „Rumblefish" czy „Wyrzutki" i unikał rozmów z kolegami. Twierdził, że tego roku nie zawarł ani jednej przyjaźni. Po szkole wracał do domu i grał na gitarze aż do pójścia spać. Umiał już grać „Back In Black" i sam nauczył się kilku innych coverów, w tym: „My Best Friend's Girl" The Cars, „Louie, Louie" The Kingsmen i „Another One Bites the Dust" Queen. Na początku 1980 dwunastoletni Kurt oglądał ze swoim kolegą Brendanem występ B-52 w programie Saturday Night Live. Obaj chwycili bakcyla nowej fali i Brendan namówił rodziców, by kupili mu firmowe tenisówki w szachownice. Ojca Kurta nie było stać na taki wydatek, więc chłopiec pomalował zwykłe tenisówki w odpowiedni wzór. Latem po ukończeniu dziewiątej klasy zaczął śledzić wyczyny Sex Pistols opisywane w magazynie Creem. Zafascynowała go idea punk rocka. Sklep z płytami w Aberdeen nie miał niestety na składzie żadnych punkowych nagrań, więc Kurt nie miał pojęcia jak brzmi ta muzyka. Zamknięty w swoim pokoju grał to, co uważał za punk - „trzy akordy i mnóstwo wrzasku". Nieco później okazało się, że jego przeczucia nie odbiegały daleko od prawdy. Pierwszą punkową płytę zdobył dopiero po kilku latach. Był to długi, eklektyczny, trzypłytowy album The Clash „Sandinista". Kurt był rozczarowany, gdy wyszło na jaw, że punk nie brzmi tak jak brzmieć powinien. Kurt opisywał swoje pierwsze dokonania muzyczne jako „prawdziwe obsceniczny riffowy rock". To było coś w stylu Led Zeppelin, ale naprawdę wulgarne i agresywne i brzydkie jak jasna cholera - wspominał. Zastanawiałem się: «Jaki naprawdę jest ten punk rock? Co to w ogóle jest punk? Do jakiego stopnia jest obrzydłiwy?» I grałem tak obrzydliwie jak tylko umiałem. Włączałem mój mały, dziesięciowatowy wzmacniacz na całą moc. Nie miałem pojęcia co robię. To było coś, co mnie uwalniało. Myślałem o tym jak o zadaniu, o misji... Wiedziałem, że muszę ćwiczyć. Gdy tylko dostałem gitarę, wpadłem w obsesję. Uczucie, o którym mówię nie opuszczało mnie nawet na chwilę. Zawsze wiedziałem, że robię coś wyjątkowego. Wiedziałem, że to jest lepsze, choć nie mogłem tego udowodnić. Wiedziałem, że mam coś do zaoferowania i wiedziałem, że w końcu pojawi się szansa, by pokazać ludziom, że potrafię pisać dobre piosenki... że mogę coś dać z siebie muzyce. Kurt rozpaczliwie próbował pójść krok dalej i założyć zespół. Chciałem przekonać się jak brzmi piosenka grana przez wszystkie instrumenty jednocześnie - mówił. Zależało mi na tym. Zależało mi, że by chociaż spróbować. Niczego więcej nie chciałem. Znalezienie zespołu zajęło mu cztery lata, co nie znaczy, że źle się starał. Pierwsza próba zakończyła się katastrofalnie. Kurt poznał w szkole dwóch chłopaków, Scotta i Andy'ego, grających na basie i gitarze i spotykających się na próbach w starej chłodni w głębi lasu. Kurt wybrał się z nimi do chłodni i po wspólnej grze cała trójka doszła do wniosku, że założy zespół. Kurt zostawił instrument w lesie, ponieważ następnego dnia zespół miał spotkać się na kolejnej próbie. Dziwnym zrządzeniem losu Scott i Andy odkładali termin próby i tak mijały dni, tygodnie i miesiące. Kurt nie mógł odebrać instrumentu, bo nie miał samochodu, a nikt nie chciał go podwieźć. Tymczasem zadowalał się praworęczną gitarą należącą do chłopaka, któremu umarła matka, i który przez pewien czas mieszkał w domu Cobainów. To był taki trawiarz, głupi jak but - wspominał Kurt - ale lubiłem go, bo był naprawdę przygnębiający. W końcu Kurtowi udało się namówić jednego z kolegów na wyprawę autem do lasu. Gdy weszli do chłodni znaleźli gitarą w kawałkach; została z niej szyjka i parę przetworników. Kurt nie załamał się. Postanowił dorobić nowy korpus w warsztacie stolarskim, ponieważ nie znał jednak właściwych proporcji, gitara nie stroiła. Kiedy byłem mały - wspominał - kiedy miałem jakieś siedem lat, uważałem, że na sto procent zostanę gwiazdą rocka. Nie widziałem przed sobą żadnych probłemów, byłem nadpobudliwy i miałem cały świat w ręku. Mogłem zrobić wszystko. Byłem przekonany, że jeśli tylko zechcę, zostanę prezydentem, ale ponieważ bycie prezydentem wydawało mi się głupie, postanowiłem zostać gwiazdą rocka. Nie miałem żadnych wątpliwości. Słuchałem Beatlesów i nie miałem pojęcia co się wokół mnie dzieje, co mnie czeka, i jak bardzo będę samotny jako nastolatek. Myślałem, że A berdeenjest takim samym miastem jak inne w Ameryce - mówił dalej. Myślałem, że wszędzie jest tak samo, że wszyscy jakoś się znają, że nie ma przemocy, i że w ogóle życie jest łatwe. Stany Zjednoczone były dla mnie wielkości podwórka, więc wydawało mi się, że z łatwością objadę cały kraj z moim zespołem i od razu znajdę się na okładkach pism i tak dalej. Ale kiedy skończyłem dziewięć lat,-zacząłem mieć te stany maniakalno-depresyjne i wszystko się zmieniło. Moje wcześniejsze marzenia stały się nierealne. W dziesiątej klasie Kurt porzucił marzenia o sławie. W tamtym okresie byłem bardzo nieśmiały — mówił. Miałem tak mało szacunku do samego siebie, że nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym zostać gwiazdorem, pominąwszy już to wszystko, co się z tym wiąże. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym wystąpić w telewizji czy udzielić wywiadu i w ogóle... Byłem jak najdalszy od tego rodzaju rzeczy. Ojciec Kurta zapisał go do drużyny baseballowej, grającej w lidze młodzieżowej. Kurt przeważnie grzał ławę, a kiedy już wezwano go do gry, celowo wybijał piłkę na aut, by zwolniono go z dalszych obowiązków. Siedząc na ławce trzymał się najczęściej z Mattem Lukinem, z którym rozmawiał o Kiss i Cheap Trick. Chłopcy znali się już wcześniej ze szkolnych zajęć z elektroniki. Lukin zapamiętał Kurta jako „brudnowłosego, zbuntowanego dzieciaka". Lukin grał na basie w miejscowym zespole The Melvins. Kurt widział The Melvins na próbie latem po ukończeniu ósmej klasy. Brendan, przyjaciel Kurta, znał kogoś, znającego perkusistę The Melvins, dzięki czemu chłopcy zdobyli zaproszenie na próbę odbywającą się na strychu czyjegoś domu. The Melvins nie grali jeszcze punk rocka, zajmowali się coverami Hendrixa i The Who. Kurt po raz pierwszy widział z bliska prawdziwy rockowy zespół i wpadł w amok. Przez cały wieczór piłem wino, upiłem się i musiałem być obrzydliwy, ale pamiętam, że chwaliłem ich chyba z milion razy - wspominał Kurt. Szalałem widząc chłopaków w moim wieku grających w zespole. To było coś niesamowitego. Powtarzałem sobie: «Ci to mają szczęście!». The MeMns - zdegustowani pijanym pochlebcą - wyrzucili go z próby. Opuszczając strych Kurt spadł z drabiny. W tym samym roku Kurt spotkał lidera The Melvins, Buzza Osborne'a, na szkolnych zajęciach artystycznych w Montesano. Buzz, potężny, dziko wyglądający chłopak o kilka lat starszy od Kurta, był w tamtym okresie wielkim fanem The Who, ale wkrótce zajął się punk rockiem. Miał album ze zdjęciami Sex Pistols, który zgodził się pożyczyć Kurtowi. Cobain był wniebowzięty. Po raz pierwszy widział punkrockowy zespół w całej okazałości - nie ocenzurowanej przez redaktorów Creem. Oglądałem Sex Pistols w ich najlepszych, najbardziej szalonych momentach - wspominał Kurt - i przeczytałem każdą linijkę tekstu. To było niesamowite. Logo Pistolsów pojawiło się wkrótce na każdej ławce, w której siedział i na wszystkich okładkach książek. Potem każdy, kto zechciał go słuchać dowiadywał się, że Kurt zakłada punkrockowy zespół, który zakasuje wszystkich, choć na dobrą sprawę lider nie miał jeszcze pojęcia jak brzmi punk rock. Uważałem, żejestpopierdolony - mówił Kurt o Osbornie. A tylko takich ludzi chciałem znać. Zazdrościł Osborne'owi zespołu, który występował już w Olympii i nawet w samym Seattle. W tamtym okresie na tym kończyły się moje marzenia - cignie Kurt. Nie miałem żadnych złudzeń co do mojej muzyki. Chciałem tylko zagrać przed paroma ludźmi w Seattle. Nie marzyłem nawet, żeby grać w zespole, który może wyjechać w trasę. Pierwszym perkusistą The Melvins był Mikę Dillard, którego później zastąpił Dale Crover. Na początku fazy punkowej, The Melvins grali szybszego od światła hardcore'a. Potem, gdy wszyscy zaczęli grać tak samo, The Melvins zwolnili tempo i grali najwolniej, jak umieli, po to żeby wkurwić publiczność. A jeśli publiczność jeszcze nie była wkurwiona, zaczynali grać heavy metal. W 1987 ukazał się pamiętny album The Melvins „Gluey Porch Treatments", który uczynił z członków zespołu ojców założycieli nowego gatunku muzycznego, znanego później jako „grunge" i będącego zmutowaną formą punk rocka, która wchłonęła heavy metal i proletariacką odmianę hard rocka lat siedemdziesiątych, znanego z wykonań takich zespołów jak Kiss czy Aerosmith. Brzmienie The Melvins zrewolucjonizowało scenę muzyczną w Seattle, opanowaną wcześniej przez zespoły artrockowe. The Melvins grali w Seattle przed próbą, w której uczestniczył Kurt, a w 1985 pojawili się na proteuszowej składance „Deep Six", zawierającej nagrania takich grup jak: U-Men, Soundgarden, Green River, Malfunkshun i Skin Yard. Z wyjątkiem artrockowych U-Men, wszystkie zespoły grały mieszaninę punka, hard rocka z lat siedemdziesiątych i proletariackiego heavy metalu, tworzącą irytujący, ale spójny cocktail. Kurt pomagał czasami The Melvins wozić sprzęt na koncerty w Seattle. Aberdeen nie miało wówczas wielkiej muzycznej historii, choć z tego miasta wywodziła się połowa sprzedającego w platynowych nakładach speed metal, Metal Church. Każdy zespół z Aberdeen, który grywał w Seattle musiał być wielki. Kurt był bardzo nieszczęśliwy z powodu częstych zmian opiekunów. W maju 1984 Wendy wyszła za mąż za robotnika portowego, Pata 0'Connora. Pat bardzo dużo pił w tym okresie i Wendy miała związane ręce. Nie czuła się na siłach, by wziąć do siebie Kurta, ale syn przekonał ją w końcu, by pozwoliła mu wrócić. Całymi miesiącami wydzwaniałem do niej i płakałem w słuchawkę i przekonywałem ją, żeby pozwoliła mi ze sobą zamieszkać - mówił Kurt. Pewnego wieczoru Pat wyszedł z domu i wrócił dopiero następnego ranka o siódmej -pijany i jak to ujęła Wendy - „cuchnący dziewczynami". Była wściekła, ale mimo to poszła do pracy w domu towarowym. W ciągu dnia odwiedzali ją znajomi z miasta, którzy niby przypadkiem pytali o Pata, chichocząc przy tym znacząco. Wendy była tak wściekła, że po wyjściu z pracy upiła się z przyjaciółką, a po powrocie do domu urządziła mężowi awanturę. Wyciągnęła ze schowka jeden z wielu pistoletów Pata i zaczęła mu grozić w obecności dwójki dzieci. Chciała go zastrzelić, na szczęście nie wiedziała jak załadować broń. Potem wyjęła ze schowka całą zbrojownię Pata: strzelby, pistolety, rewolwery, karabiny i antyczne samopały, wyrzuciła je przed dom i przy pomocy Kim, która niosła w torbie amunicję, utopiła wszystko w rzece Wishkah. Kurt patrzył na to wszystko z okna sypialni. Później zapłacił paru dzieciakom za wyłowienie z rzeki tylu zdobyczy ile się da, po czym sprzedał to, co zdołali odzyskać. Za pieniądze z broni kupił sobie pierwszy wzmacniacz. Facetowi, który sprzedał mu wzmacniacz zaproponował wyprawę do dealera sprzedającego trawę, tak więc ostatecznie pieniądze uzyskane z broni poszły na narkotyki. Kurt miał zwyczaj głośnego grania na gitarze. Sąsiedzi Wendy skarżyli się na hałas. Sufit w salonie, nad którym mieszkał Kurt, poznaczony był dziurami po kiju od szczotki. Kurt uwielbiał te chwile, gdy rodzina wyprawiała się po sprawunki, włączał wtedy wzmacniacz na maksa. Wracając do domu zastanawialiśmy się czy są w nim jeszcze szyby - wspomina Wendy. Kurt próbował namówić paru przyjaciół na wspólne granie, ale żaden z nich nie miał dość talentu. Kurt szarogęsił się i był bardzo dosadny w słowach krytyki. Wiedział dokładnie czego chce. Nikt nie miał pojęcia, że Kurt również śpiewa w swoim pokoju. Któregoś dnia -wspomina Wendy - usłyszeliśmy go z Patem. Śpiewał bardzo cicho. Nie chciał, żeby ktoś usłyszał. Oboje przystawiliśmy uszy do drzwi, popatrzyliśmy po sobie i zmarszczyliśmy nosy. Oboje pomyśleliśmy: «Lepiej niech gra na gitarze». Nirvana w klubie Crocodile (O Charls Peterson) \ -IL Ą OZDZIAŁ DRU W tym czasie Kurt zwrócił uwagę w szkole, w Aberdeen, na Chrisa Novoselica. Pamiętam, że myślałem, że to ktoś, kogo muszę poznać - mówił. Ale jakoś się nie składało. Nie mieli razem żadnych zajęć. Kurt widywał Chrisa na apelach szkolnych, na których ten występował czasami w skeczach, sabotowanych najczęściej spontanicznie i w ostatniej chwili przez jego nie dającą się opanować potrzebę wykonania hymnu narodowego. Był zabawnym facetem, miał inne od wszystkich poczucie humoru - wspominał Kurt. Wszyscy się z niego śmiali, ja natomiast śmiałem się razem z nim, bo Chris robił najczęściej z ludzi wałów. Był naprawdę bystry, zabawny i wyszczekany. Najwyższy w całej szkole. Był olbrzymi. Szkoda, że wtedy nie trzymaliśmy się razem, bo bardzo potrzebowałem kumpla w szkole średniej. ZAJMOWALIŚMY SIĘ PIEPRZENIEM W BAMBUS Kurt uważał się za wyrzutka, lecz nawet wyrzutek może mieć kumpla, z którym się trzyma. Ale w Aberdeen było inaczej. Chciałem się gdzieś dopasować, ale nie do normalnych dzieciaków, takich, których lubi się w szkole - wspominał Kurt. Chciałem należeć do pojebów, ale w Aberdeen nawet pojeby były podpojebami. Pojeb z Aberdeen nie był jak każdy, zwykły pojeb, który słuchał, powiedzmy, Devo. W Aberdeen nawet pojeby były zdeformowane. Kurt twierdził, że w szkole było tylko dwóch chłopaków, z którymi ewentualnie mógłby się zaprzyjaźnić. Obaj byli na tyle „cool", że słuchali Oingo Boingo - maniakalnego, nowofalowego zespołu z Losu Angeles. Maksymalnie popierdoleni - totalni idioci - mówił o nich Kurt. Malowali sobie twarze na meczach piłkarskich. Szkoła średnia była dla Kurta nastoletnią ziemią jałową, zamieszkiwaną przez trzy kasty: typy społeczne, matematyczne matoły i trawiarzy. Dziewczyny z Aberdeen High zauważyły niebieskie oczy i dołki w policzkach Kurta i doszły do wniosku, że jest „milutki". Lubiły mnie chyba - twierdzi Kurt - ale ja nie lubiłem żadnej, bo były po prostu głupie. Ponieważ dziewczyny polubiły Kurta, wysportowani koledzy dziewczyn także starali się go polubić, ale Kurt nie dał im szansy. Zastanawiał się nad przyłączeniem się do matołów zajmujących się komputerami i szachami, ale ci z kolei nie lubili muzyki. Zostali mu jedynie trawiarze. Nienawidziłem ich - wspominał - ale przynajmniej słuchali rock and rolla. Kurt włożył więc typowy trawiarski mundurek - dżinsową kurtkę na baraniej podpince (ubiór, który i dziś cieszy się uznaniem wśród nawalonej młodzieży) - po czym zaczął się szwendać wokół tradycyjnego miejsca spotkań trawiarzy, tak zwanej „szopy palaczy". Prawie w ogóle się nie odzywał, był tak cichy, że od czasu do czasu pytano go czy nie jest ćpunem. Po powrocie do Aberdeen stracił kontakt z The Melvins. Ale w „szopie" natknął się przypadkiem na znajomego fana, Dale'a Crovera. Chris również znał Dale'a, który grywał z jego młodszym bratem, Robertem. Gdy The Melvins potrzebowali perkusisty, Chris zaproponował im Dale'a, który dostał posadę. I tak dzięki Dale'owi, Kurt znów znalazł się na orbicie The Melvins. The Melvins próbowali wówczas w wolnym pokoju w domu rodziców Dale'a. Każde miejsce, w którym zbierali się The Melvins zamieniało się prędzej czy później w przystań dla grupy trawiarzy z Aberdeen znanej jako „sępy", i dom Crovera nie był pod tym względem wyjątkiem. Ubrani w dżinsowe dzwony i ocieplane kurtki z zapinanymi na zamek kieszeniami, w których trzymali trawę, byli najbardziej podręcznikowym przykładem metalowych trawiarzy, jaki można sobie wyobrazić - wspominał Kurt. Śmieszni faceci - syfy, zepsute zęby i wokół smród trawy. Dla „sępów" szwendanie się po sali prób The Melvins było jedyną rozrywką. Jak ironizuje Crover: w Aberdeen mogłeś tylko pić piwo, palić trawę i czcić szatana. Nic tam nie było. Przez cały czas oglądaliśmy telewizję. Pokój, w którym próbował zespół, ozdobiony był plakatami Kiss, Mótley Criie, Teda Nugenta wyrwanymi z pisma Circus, oraz zdjęciami nagich kobiet z doklejonymi twarzami (podobny kolaż miał później pojawić się na firmowym podkoszulku Nirvany). Goście wchodzili po schodach na tylny taras domu, przechodzili przez maleńki pokoik i znajdowali się w sali prób. Buzz nie lubił, gdy podczas prób kręciło się zbyt wielu ludzi, „sępy" zadowalały się więc siedzeniem na tarasie. Codzienne próby trwały około trzech lub więcej godzin, a przeciągały się dlatego, że co dwadzieścia minut ten lub inny z członków zespołu musiał wychodzić na taras, by dokonać takiej czy innej transakcji z „sępami". Kurt był przesłuchiwany pod kątem przydatności do grupy, ale nic z tego nie wyszło. Fatalnie umoczyłem - wspominał - byłem tak zdenerwowany, że zapomniałem wszystkie kawałki. Dosłownie nie mogłem zagrać ani jednej nuty. Stałem z gitarąjak palant i czerwieniąc się grałem sprzężenie. W sumie nie stało się nic wielkiego, bo Kurt wciąż pisał i nagrywał już swoje materiały. Matt Lukin przypomina sobie taśmę z piosenkami Cobaina wykonywanymi przy pomocy gitary i głosu. Były naprawdę niezłe - mówi - szczególnie jak na faceta z Aberdeen w tamtych okolicznościach i wieku. Większość gości chciała wtedy grać Judas Priest. Dla nas to było dziwne, że jest taki chłopak, który pisze własne piosenki zamiast grać Mótley Criie. I wtedy Buzz Osborne pokazał Kurtowi czym jest punk rock. Osborne miał kilka taśm kompilacyjnych z zespołami z południowej Kalifornii, takimi jak Black Flag, Flipper czy MDC. Pierwszą piosenką na pierwszej taśmie było „Damaged II" Black Flag - absolutny wygar przestrojonych gitar i szumiących agresywnie bębnów; całość brzmiała jak koniec przerwy obiadowej na wycince. „Zniszczyłeś to, zniszczyłem to/Nie wiem już nic, nie wiem już nic/Chciałbym być czegoś pewny" - wrzeszczał Henry Rollins. W Kurta jakby piorun strzelił. Wydawało mi się, że słucham czegoś z innej planety - mówił. Męczyłem się z tym przez kilka dni. Musiałem to przetrawić. Pod koniec tygodnia był już jednak samozwańczo opatentowanym punkowcem. Czułem - wspominał - że te teksty mówią do mnie wyraźniej i bardziej realistycznie niż przeciętne rock and rollowe piosenki. Nieco później w sierpniu 1984, Kurt, Lukin, Osborne i reszta pojechali do Seattle na koncert Black Flag w klubie Mountaineer. Black Flag grało wówczas trasę Slip It In. Zbierając pieniądze na bilet, Kurt sprzedał swoją kolekcję płyt, która w tamtym czasie obejmowała płyty takich artystów jak Journey, Foreigner i Pat Benatar.Zarobił na tym dwanaście dolarów. Było wspaniale — wspominał koncert - natychmiast się nawróciłem. Konwersja na punk podbudowała mój szacunek do siebie, bo zdałem sobie sprawę, że nie muszę już być gwiazdą rocka, że nie chcę być gwiazdą rocka - mówił. Ciągle się wahałem. Raz byłem po jednej, raz po drugiej stronie granicy. Niby nie chciałem, nie brało mnie, a przede wszystkim nie mogłem, a z drugiej strony bardzo chciałem, starałem się i marzyłem żeby mi się udało. Zależało mi, żeby udowodnić ludziom, że potrafię. Brzmi to trochę niezrozumiale... Cieszę się, że wziął mnie wtedy punk, bo zyskałem parę lat, żeby dorosnąć, przewartościować sobie parę rzeczy i dowiedzieć się kim jestem. Naprawdę dziękuję losowi, że odkryłem punk - powtarzał - to był dar niebios. Osborne pokazał również Kurtowi jak radzić sobie z otoczeniem. Miał niesamowity stosunek do wieśniactwa - wspominał Kurt. Dał mi dużo do myślenia. Było to coś takiego: «Pierdol ich ile się da». Chodziliśmy na imprezy sportowców, łaziliśmy za pakerami i pluliśmy im na plecy. Wypisywaliśmy świństwa na ścianach ich domów, wyjmowaliśmy jajka z lodówki gospodarza i wkładaliśmy mu je do łóżka. Robiliśmy tyle szkód, ile mogło nam ujść na sucho. Kurt poznał w tym okresie chłopaka nazwiskiem Jesse Reed, Jedynego dobrego kumpla w całym Aberdeen". Oprócz tego znalazł kolegę w przystojniaku nazwiskiem Meyer Loftin. Poznał Loftina na zajęciach artystycznych i zbliżył się do niego odkrywszy, że słuchają podobnej muzyki - wszystkiego począwszy od AC/DC i Aerosmith, przez Led Zeppelin, a na punk rocku skończywszy. Według Loftina, Cobain „wyglądał jak każdy inny ubrany w dżinsy i ładnie ostrzyżony chłopak, całkiem normalny chłopak". Meyer był zaskoczony, gdy dowiedział się, że Kurt jest muzykiem. Był opanowany i spokojny - mówi Loftin. Bardzo miły, bardzo otwarty. Zostali dobrymi przyjaciółmi. Początkowo Kurt nie zdawał sobie sprawy, że Loftin jest gejem. Meyer powiedział mu o tym, gdy zaczęli się częściej spotykać. Kurt odpowiedział mi wtedy: «Wporządku, dalej jesteś moim kumplem, lubię cię, nie ma sprawy». I uściskał mnie ". Loftin zostawał czasami na noc w domu Cobainów i Wendy - „porządna mamuśka" -pozwalała im „imprezować" do woli, pod warunkiem, że nie będą wyjeżdżali autem aż do rana. Któregoś razu Wendy wróciła pijana do domu i złapała ich na paleniu trawy. Chcąc dać Kurtowi przykład szkodliwości nałogu, zjadła cały zapas marihuany, po czym rzecz jasna 33 bardzo się rozchorowała. Zazwyczaj jednak Kurt siedział z Meyerem u siebie w pokoju i uczył go chwytów Led Zeppelin. Przyjaźń z chłopcem, który nie ukrywał swojego homoseksualizmu, okazała się jednak bardziej ryzykowna niż Kurt się spodziewał. Zdałem sobie sprawę - wspominał - że ludzie patrzą na mnie jeszcze dziwniej niż zazwyczaj. Zaczęły się zaczepki. Najczęściej zdarzały się po lekcjach wychowania fizycznego. W szatni zawsze znalazł się ktoś, kto nazwał go „pedałem" i pchnął na szafkę. Czuli się zagrożeni, bo byli nadzy i myśleli, że jestem gejem - mówił. Mieli do wyboru: zasłaniać penisy albo dać mi w ryj. Najczęściej robili i to i to. Życie w szkole średniej stawało się nie do zniesienia. Sportowcy często gonili go przez całą drogę do domu. Czasami udawało im się go złapać. Wtedy - wspominał -jeden z nich przewracał mnie na śnieg i siadał mi na głowie. Po tym wszystkim - ciągnął - zacząłem być dumny z tego, że jestem gejem, choć nim nie byłem. Podobał mi się ten konflikt. To było bardzo podniecające, bo niemal odnalazłem swoją tożsamość. Byłem wyjątkowym pojebem. Nie stałem się jeszcze—mimo usilnych starań -punkiem, ale nie byłem już zwyczajnym pojebem, jak inni. Presja otoczenia okazała się jednak zbyt silna. Pewnego dnia załamany Kurt podszedł do Loftina i powiedział mu, że już nie może się z nim spotykać. Zbyt często dostawał w skórę za przyjaźń z „pedałem". Loftin zrozumiał go i rozstali się bez żalu. Kurt zaczął palić marihuanę w dziewiątej klasie. Był na haju niemal każdego dnia, dopiero w ostatnim roku szkoły nieco wyhamował i czekał do wieczora. Wpadałem w paranoję od trawy - mówił - nawet bez marychy byłem neurotyczny, a po niej to wszytsko się nasilało. W szkole nie wiodło mu się najlepiej. W jedenastej klasie zaczął wagarować. Dawały o sobie znać częste zmiany szkół i otoczenia, choć Kurt widział problem w czym innym. Podstawowym powodem, dla którego nie chodziłem na pewne lekcje, byli nauczyciele, których nienawidziłem. Był tam taki facet - wspomniał - fanatyk religijny, apokaliptyczny rasista. Uczył nauk społecznych i marnował nasz czas, tłumacząc historię przez Księgę Objawień. W połowie lat osiemdziesiątych wielu ludziom na nowo odjebało na punkcie zimnej wojny, wszędzie widzieli Ruskich... taka reaganowska mentalność krzyżowców. Skurwysyn. Każdego dnia marzyłem o tym, żeby go zamordować. Wyobrażałem sobie, że go zabiję przed całą klasą. Bo reszta dzieciaków to kupowała, łapała się na ten haczyk i połykała go aż do spławika. Łykali te śmieci. To nie do wiary ilu ludzi dało się złapać. Kurt buntował się również w domu. Nie chciał być częścią rodziny, ale chciał mieszkać w rodzinnym domu - mówi Wendy. Narzekał na wszystko o co go prosiłam, a wymagałam rzeczy minimalnych. Wendy przyznaje jednak, że na jej brak cierpliwości do syna duży wpływ miała złość na ciągle pijącego Pata. Często zdarzało jej się przenosić gniew na dzieci. Przez kilka miesięcy Kurt chodził z „dziewczyną trawiarzy" - bardzo ładną, młodą damą imieniem Jackie. Według samego Kurta: Jackie wykorzystywała mnie dopóki jej chłopak siedział w więzieniu. Któregoś wieczoru Kurtowi udało się przeszmuglować Jackie do swojego pokoju. Był bardzo napalony, bo właśnie miał stracić dziewictwo. Gdy rozebrali się i zgasili światła, do pokoju wpadła Wendy. Natychmiast wyrzuć stąd tę dziwkę! - krzyczała. Kurt uciekł z domu i ukrył się u przyjaciela. Trwało to tak długo, że matka owego chłopca zadzwoniła do Wendy i powiedziała: Mam wrażenie, że twój syn zamieszkał w moim domu. Kurt przestał palić trawę „próbując uporządkować sobie życie". W tym czasie zadzwoniła do niego macocha i przekonała go, by znów zamieszkał z ojcem. Kurt zgodził się, ale gdy tylko pojawił się u Dona, ten stwierdził, że jeśli chce zostać w jego domu musi skończyć z muzyką i zająć się czymś konstruktywnym. Udało mu się przekonać Kurta by oddał gitarę do lombardu i zgłosił się na egzaminy do marynarki. Kurt uzyskał tak dobry wynik, że w. domu Cobainów natychmiast pojawił się podniecony oficer rekrutacyjny i przez dwa wieczory roztaczał przed wszystkimi korzyści płynące ze służby w marynarce. Drugiego wieczoru Kurt miał już podpisać „cyrograf, gdy zszedł na dół, zapalił skręta i zmienił zdanie. Wrócił na górę i powiedział „Nie, dziękuję", potem spakował swoje rzeczy i wyjechał. Spędził w domu ojca tydzień. Następnym razem mieli się spotkać dopiero po ośmiu latach. Don do dzisiejszego dnia zbiera artykuły i wspomnienia o Kurcie. Ma olbrzymi album ze zdjęciami z pism i cały kredens pamiątek. Wszystko, co wiem o moim synu - mówi -wyczytałem w gazetach. Dzięki nim poznałem Kurta. Wendy pozbyła się Kurta, który zamieszkał z Jesse Reedem. Rodzice Jessiego byli odrodzonymi chrześcijanami. Kurt był całkiem bez pieniędzy i zgodził się sprzedać gitarę miejscowemu dealerowi narkotyków. Przed transakcją zostawił instrument w dobrej wierze w domu handlarza. Po tygodniu zmienił jednak zdanie, ale dealer nie oddał mu gitary. Kurt przez kilka miesięcy musiał obyć się bez instrumentu, w końcu jednak odzyskał gitarę przy pomocy Jessiego. Nie był idealnym gościem w domu Reedów. Miałem zły wpływ na Jessiego - mówił. Paliłem trawę i nie lubiłem chodzić do szkoły. Któregoś dnia Kurt skarżył się przez telefon niewybrednymi słowy na swoją gospodynię. Gdy odłożył słuchawkę zorientował się, że ta podsłuchiwała z drugiego aparatu. Przebrał miarę, gdy wróciwszy późno zastał dom zamknięty na głucho. Podjął jedną logiczną decyzję i kopnięciem wyważył drzwi. Kurt twierdził, że ojciec Reeda wpadł w amok. Powiedział mu: Robiliśmy wszystko, żebyś stał się dobrym obywatelem, ale to na nic. Jesteś zgubiony. Byłbym zobowiązany, gdybyś spakował swoje rzeczy i wyniósł się z tego domu. Pani Reed wytłumaczyła Wendy, że „Kurt sprowadzał Jessiego na złą drogę". Kurtowi nie pomógł również specjalny szkolny program dla najsłabszych uczniów. Pół roku przed maturą Kurt zdał sobie sprawę, że ma zaległości egzaminacyjne sięgające dwóch lat. Pani Hunter, nauczycielka rysunków i malarstwa, zapisała go na dwa konkursy dla ubiegających się o stypendium w college'u. Kurt wygrał dwa stypendia, ale mimo to w maju 1985 postanowił rzucić szkołę na kilka tygodni przed końcowymi egzaminami. Doszedł do wniosku, że jego powołaniem jest muzyka, choć Wendy uważała, że to strata czasu. Mówiłam mu, żeby wziął się za siebie - wspomina - mówiłam mu, że jeśli nie chce skończyć szkoły, powinien znaleźć sobie pracę i zrobić coś ze swoim życiem, bo nie pozwolę mu zostać w domu i byczyć się naszym kosztem. Ale Kurt został w domu i byczył się u mamy. W końcu Wendy nie wytrzymała i postawiła sprawę twardo: Powiedziałam mu: «.Jeśli się nic nie zmieni, jeśli nie znajdziesz sobie pracy, wyprowadzasz się. Pewnego dnia wrócisz do domu i zastaniesz swoje rzeczy w pudle za progiem». I rzeczywiście, któregoś wieczoru, gdy Kurt wrócił z próby The Melvins znalazł swoje rzeczy w kartonach ustawionych w salonie. Zagrałam wtedy twardą miłość - mówi Wendy. Właśnie zaczynało się o tym mówić i postanowiłam spróbować. Wykorzystując część alimentów Dona jako depozyt, Kurt wraz z Jesse Reedem wynajęli mieszkanie w Aberdeen. Opłacał czynsz pieniędzmi, które zarabiał pracując w restauracji w jednym z nadmorskich uzdrowisk. Próbował namówić Reeda na założenie zespołu. Odkąd tylko się poznali podstawowym tematem ich rozmów były gitary. Ojciec Reeda grał kiedyś w zespole surfowym, który wydał nawet kilka singli. Gdy Reed wspomniał, że kupił sobie gitarę basową, Kurt bardzo się zapalił. Pewnego wieczoru zaczęliśmy grać i okazało się, że Jesse jest najbardziej niedorozwiniętym muzycznie facetem, jakiego znałem - wspominał Kurt z rozczarowaniem w głosie mimo upływu wielu lat. Nie umiał nawet zagrać «Louie, Louie». Wkrótce Kurt zmienił pracę i został woźnym w Aberdeen High - w szkole, której nie skończył. Zajmował się głównie zdrapywaniem gumy do żucia z ławek. Było to ostatnie miejsce pod słońcem, w którym chciał pracować. Pewnego dnia przyniósł skądś do domu darmowe próbki kremu do golenia. Wycisnął zawartość tubek na lalkę, która wyglądała jak rekwizyt z „Egzorcysty", wymiotujący zieloną mazią. Następnie powiesił lalkę za szyję w oknie wychodzącym na ulicę. Lalka miała odstraszać wsiunów. Cale mieszkanie ozdobione było typowymi, punkowymi rekwizytami. Wszędzie wisiały lalki pokryte krwią - wspomina Kurt. Na dywanie były ślady po piwie, rzygach i krwi. Nie wyrzucaliśmy śmieci miesiącami. Nigdy nie zmywałem naczyń. Gotowaliśmy z Jessem przez tydzień, a potem wsadziliśmy wszystkie brudne naczynia do zlewu i nalaliśmy wody. Były tam przez całe pięć miesięcy mojego pobytu w tym domu. W mieszkaniu non stop trwały imprezy, które kończyły się wojnami na pianki do golenia. Chris Novoselic zaprzyjaźnił się z Kurtem na próbach The Melvins. Chris wspomniał, że gra na gitarze i to wystarczyło, by zaczęli się spotykać, słuchać razem muzyki, popijać i kręcić amatorskie filmy ośmiomilimetrową kamerą Chrisa. Czasami w mieszkaniu Kurta pojawiała się na imprezach Shelli, dziewczyna Chrisa. Byli wyrzutkami i dziwakami, ale trzymali się razem. Mieliśmy wiele wspólnego - wspomina Shelli. Cały świat był przeciwko nam. Dlatego żyliśmy w zamkniętym kółku, byliśmy sobie naprawdę bliscy i niczym się nie przejmowaliśmy. Jeśli ktoś zrobił coś nie tak, nie obrażaliśmy się i nie kłóciliśmy. Byliśmy bardzo otwarci i wiele sobie wybaczaliśmy. Było naprawdę fajnie. Po trzech miesiącach Jesse Reed wyprowadził się i wstąpił do marynarki. Któregoś dnia Kurt brał kwas z kumplem, który przyjechał do niego na skuterze. Gdy znajomy zszedł po coś na dół, mieszkający obok „wieśniak" pobił go, ponieważ skuter stał na terenie jego posiadłości. Słysząc zamieszanie na dole Kurt pobiegł na pomoc. Znajomy uciekł prześladowcy, który na następną ofiarę wybrał sobie Kurta. Pobiegł za nim do mieszkania i przez dwie godziny bił go i poniżał bawiąc się nim jak kot myszą. Gdy nieco ochłonął i przestał bić Kurta, rozejrzał się po pokoju. Zauważył okaleczone lalki Barbie, obrazy z dziećmi o trzech głowach, graffiti na ścianach i nie wynoszone śmieci. Na jego twarzy pojawił się strach i zmieszanie. Zaczął zadawać mi pytania - wspominał Kurt -pytał po co to wszystko i co zrobiłem z tym pokojem? Gdy ponownie zabrał się do bicia, Kurt zaczął krzyczeć i mieszkająca obok gospodyni zagroziła, że wezwie policję. Prześladowca uciekł. Ale policja i tak przyjechała. Funkcjonariusze doradzili Kurtowi, by nie antagonizował sąsiadów, wnosząc przeciwko nim oskarżenie. Kurt rzecz jasna musiał się zemścić. Przez następne kilka miesięcy każdy jego znajomy walił w ściany domu sąsiada, wyzywał go od najgorszych i groził mu nagłą i niespodziewaną śmiercią. Sąsiad nie odważył się wystawić nosa za drzwi. Sam Kurt zostawiał mu małe prezenty pod drzwiami, jak na przykład puszki po piwie z kwasem solnym albo rysunki „wsiunów" powieszonych na drzewach. Po wyprowadzce Reeda, Kurt przemieszkał w tym domu jeszcze dwa miesiące. Początkowo udawało mu się ugłaskać gospodynię za opóźniający się czynsz, ale miarka się przebrała, gdy kobieta przekonała się w jakim stanie jest mieszkanie. Cała klatka schodowa pokryta była napisami. Samo mieszkanie było jedną wielką ruiną. Kurt nie był w stanie zarobić na czynsz i późną jesienią 1985 wyprowadził się, mając kilkumiesięczne zaległości w opłatach. Nie mając pracy, bez grosza przy duszy, spędził zimę w bibliotece, gdzie czytał książki i pisał wiersze. Wieczorami kupował sześciopak piwa i zanosił do domu tego lub innego ze znajomych. Po wspólnym piciu spędzał noc na sofie gospodarza. Zdarzało się, że sypiał w kartonach na tarasie Dale'a Crovera, w vanie Chrisa i Shelli, albo wślizgiwał się do domu matki, gdy ta była w pracy, i chował się na strychu lub werandzie, na których spędzał noc. Bywało i tak, że sypiał pod mostem nad rzeką Wishkah nieopodal domu Wendy. Jako samotnemu mężczyźnie, miesięcznie przysługiwały mu kartki żywieniowe warte czterdzieści dolarów. Ale Kurt rzadko kupował za nie jedzenie. Razem ze znajomymi jeździł po mieście i kupował warte kilka centów batony Jolly Rancher. Uzyskaną ze znaczka żywieniowego resztę przeznaczał na piwo. Przedsięwzięcia tego rodzaju zajmowały mu cały dzień pracy. Był dumny z tego, że jest w stanie przeżyć nie mając pracy i domu. Jego jedynym zmartwieniem było jak ukraść jedzenie, złapać w rzece rybę lub spieniężyć znaczek. Albo jak załapać się na spagetti u przyjaciół. Żyłem według tego, co braliśmy w Aberdeen za życie punka - wspominał. To nie było wcale takie straszne. Trudno to porównać z losem dzieciaków uciekających z domu do wielkiego miasta. Nigdy nic mi nie groziło, naprawdę. Kurt chciał się przenieść do Seattle, ale bał się samotnego życia w dużym mieście. Przez całe dotychczasowe życie nie opuszczał na dłużej rejonu Aberdeen-Montesano, a nikt z Aberdeen nie był na tyle odważny żeby mu towarzyszyć. Czasami odwiedzał oficjalnie Wendy, która częstowała go lunchem. Czułam się winna, że wysłałam go w dzieciństwie do ojca - mówi Wendy. Później zawsze byłam dla niego pobłażliwa. Przychodził do mnie i pytałam: «Chcesz lunch?» I nie czekając na odpowiedź stawiałam mu jedzenie na stole. Bo czułam się winna, miałam ogromne poczucie winy. Wendy była w ciąży i czuła się przygnębiona tym, co stało się z Kurtem. Spieprzyłam życie mojemu pierwszemu dziecku i pytałam się po co mi to następne? Odwiedził mnie kiedyś - mówi dalej -kiedy byłam już na ostatnich nogach i bardzo płakałam. Zapytał co się dzieje i powiedziałam mu, że czuję się okropnie mając jedno dziecko w brzuchu, a drugie na ulicy. I wtedy przysiadł obok, objął mnie i powiedział, że nic mu nie jest, że mam się nie martwić, i że da sobie radę. Tej samej zimy Kurt, grający na basie Dale Crover i perkusista Greg Hokanson, zaczęli próby z materiałem Cobaina. Trio, które Kurt nazwał Fecal Matter, wystąpiło nawet przed The Melvins w Spot Tavern, nadmorskim barze w Moclips, maleńkim, odległym miasteczku nad Pacyfikiem. Po jakimś czasie z zespołu wyrzucono Hokansona, którego nikt nie lubił. Duet rozpoczął intensywne próby przygotowując się do nagrania taśmy demo. Pewnego dnia, z Mattem Lukinem za kierownicą starej, dobrej, niebieskiej impali, zespół wyruszył do Seattle, gdzie mieszkała ciotka Kurta, Mary, dysponująca czterośladowym magnetofonem. Mary oburzyła się, słysząc agresywne teksty Kurta. Nie miała pojęcia, że jestem taki zly - mówił Kurt. Obie gitary nagrano bezpośrednio na taśmę - była to klasyczna, niskobudżetowa, punkowa technika wykorzystana później w nagraniu „Territorial Pissing" z płyty „Nevermind". W sumie zespół dokonał siedmiu nagrań, wśród nich były utwory o takich tytułach jak „Sound of Dentage", „Bambi Sloughter" i „Laminated Effect"*. Ta ostatnia piosenka brzmiała jak skrzyżowanie znanego z „Nevermind" - „Stay Away" z przewodnim dżinglem MTV. Zarejestrowano również wolną instrumentalną wersję „Downera" znanego z albumu „Bleach". Taśma Fecal Matter zawierała już niektóre składniki wyróżniające przyszłe dokonania Kurta - przede wszystkim ultra ciężkie, chwytliwe riffy, a także trashowe tempa i pogmatwaną strukturę melodyczną przypominającą utwory The Melvins, ale i Metalliki. Zresztą w przypadku tych nagrań trudno mówić o wybijających się, silnych melodiach, co najlepiej słychać w wokalizach Kurta mieszczących się w kategoriach zachrypniętego poszczekiwania i mrożącego krew w żyłach wycia. * w wolnym tłumaczeniu, odpowiednio: „Brzmienie ząbkowania", „Zarżnięcie jelonka Bambi", „Pokrycie laminatem" [przyp. tłum.] Później Kurt próbował piosenki Fecal Matter z Buzzem Osbornem na basie i byłym perkusistą The Melvins, Mikiem Dillardem. Dillard wkrótce stracił zainteresowanie, a cały projekt wyparował, bo - jak twierdzi Osborne: Kurt zniechęcił się, ponieważ nie chciałem kupić sprzętu do basu i powiedział, że jestem za mało zaangażowany. W Aberdeen High Kurt poznał hardcore'owego balangistę nazwiskiem Steve Shillinger, którego ojciec Lamont, uczył (i wciąż uczy) w szkole angielskiego. Shillinger zwrócił uwagę na Kurta dzięki napisowi „Motorhead" zdobiącemu jego plecak. Steve pamięta taśmy z muzyką Cobaina: naprawdę mocne, metalowe kawałki o tytułach takich jak «Suicide Samurai» („Samobójczy samuraj" - przyp. tłum.). Pierwsza próba wspólnego spędzania czasu - na koncercie Metal Church - zakończyła się niepowodzeniem. Steve pozbył się Kurta, bo mieliśmy za mało gorzały, a poza tym nie znałem go za dobrze. Znajomi Steve'a wyczerpali zapasy gościnności jego rodziców, tak więc chcąc zatrzymywać się w domu Shillingerów Kurt zaprzyjaźnił się z bratem Steve'a, Erikiem. Shillingerowie mieli pięciu synów i jedną córkę, więc dodatkowa gęba do żywienia nie robiła im specjalnej różnicy. Kurt znalazł u nich schronienie na osiem miesięcy, począwszy od końca zimy 1985, i trzeba przyznać, że wywiązywał się ze swoich obowiązków domownika, jak nigdy dotąd. Erie także grał na gitarze i Steve przysięga obecnie, że podłączał się wraz z Kurtem do domowego stereo i wykonywał wraz z nim szczególnie smakowite fragmenty „Rhyme of the Ancient Mariner" Iron Maiden. Zarówno Erie, jak i Kurt gwałtownie temu zaprzeczali, co Steve skwitował w ten sposób: Ludzie często wypierają się własnej przeszłości. Shillingerowie przez lata przyjmowali pod swój dach przeróżne „zbłąkane owieczki". Zazwyczaj po upływie kilku dni dzwonili do nich zatroskani rodzice uciekinierów i pytali o dziecko. Tym razem było inaczej. Przez cały czas pobytu Kurta w naszym domu nie usłyszeliśmy ani jednego słowa od jego matki - mówi Lamont Shillinger. Tamtego lata Kurt podjął starania, by zintensyfikować swoją karierę pacykarza murów. Był wandalem odkąd tylko zaczął się upijać, a zaczął w siódmej klasie. Prace z lata tamtego roku były jednak - jak mówił: „ukierunkowaną wypowiedzią artystyczną". W ciągu dnia słuchał na okrągło albumu Bad Brains „Rock for Light", wieczorami upijał się albo łykał kwas. Kurt, Osborne, Steve Shillinger i inni zaczynali od flamastrów. Włóczyli się po zaułkach przy głównych ulicach Aberdeen i wypisywali prowokacyjne hasła w rodzaju „WYSKROBAĆ CHRYSTUSA" albo „BÓG JEST GEJEM". By zdenerwować wsiunów znaczyli sprayem ich ciężarówki (najlepiej ze stelażem na broń w kabinie), podając w wątpliwość orientację seksualną właścicieli. Przy innych okazjach wypisywali celowe nonsensy, takie jak .AMPUTOWAĆ AKROBATÓW" czy „ŁÓDŹ KAA", po to tylko by ludzie mieli się nad czym zastanawiać. Któregoś wieczoru zauważyli w jednym z zaułków olbrzymi, bogato zdobiony fresk z logo Pink Floydów - prawdziwe arcydzieło wymalowane dużym nakładem sił i środków. Coś takiego nie mogło trwać. Byliśmy nowo nawróconymi punkami - tłumaczy Shillinger - i mieliśmy puszki ze sprayem. Kurt miał srebrną farbę, a Shillinger czarną. Steve napisał „Black" na „Pink", a Kurt „Flag" na „Floyd". Przez całe łato ukrywaliśmy się przed hippisami, którzy chcieli skopać nam dupy - wspomina z uśmiechem Shillinger - Byliśmy jak armia podziemna. Pewnego dnia Kurt, Osborne i Chris wybrali się na malarski rajd po śródmieściu. Chris właśnie skończył pisać „HOMO SEKS RZĄDZI" na ścianie banku, gdy jak spod ziemi pojawił się policyjny wóz, który zatrzymał się przed Kurtem. Chris i Osborne uciekli i schowali się między kubłami na śmieci, Kurt trafił na posterunek i dostał za wszystkich. Raport policyjny przytacza zawartość jego kieszeni: jedna kostka do gitary, jeden klucz, jedna puszka piwa, jeden kołek do strun i jedna kaseta wojowniczej grupy punkowej Millions of Dead Cops (Miliony Martwych Gliniarzy - przyp. tłum.). Ukarano go grzywną w wysokości 180 dolarów i miesiącem aresztu w zawieszeniu. Wandalizm nie był niczym nowym dla Kurta. Już w szkole średniej bawił się z przyjaciółmi we włamania do opuszczonych, bądź pozostawionych bez nadzoru domów, w których niszczyli wszystko, co było do zniszczenia. Swego czasu Kurt bardzo chciał wynająć pewien dom stojący w szczerym polu, a przez to idealnie nadający się na miejsce prób dla zespołu. Właściciele okazali się jednak nieugięci i nie chcieli wynająć domu lub wynajmowali go komuś innemu. Pewnej nocy, gdy Kurt wracał ze znajomym z imprezy, zauważył, że dom znów stoi pusty. Oczywiście włamali się do środka i wpadli w amok: powyrywali wszystkie urządzenia i wytłukli wszystkie szyby. Zemściłem się - mówił Kurt. Znalazł sobie kolejną pracę woźnego, tym razem w budynku YMCA położonym niecałą przecznicę od domu Shillingerów. Pracował, ponieważ chciał kupić sprzęt muzyczny na wypadek, gdyby znalazł akurat zespół. Jego praca wyglądała w ten sposób, że szedł rano zameldować się u szefa, po czym wracał do domu i spędzał resztę roboczogodzin, pijąc piwo przed telewizorem. Czasami musiał zmywać napisy, które wykonał własnoręcznie dzień wcześniej. Nieco później znalazł sobie jedyną pracę, którą naprawdę lubił: był instruktorem pływania dla dzieci od lat trzech do siedmiu. Pierwszy koncert Cobaina odbył się w miejscowości Olympia w GESCO Hall, przypominającej stodołę sali, należącej do Evergreen State College. Zespół składał się z Dale'a Crovera grającego na bębnie basowym, werblu i talerzach, Buzza Osborne'a na basie i Kurta, który rapował swoje teksty, improwizując przy tym ciężkie riffy na gitarze. Trio nazywało się Brown Towel, choć na plakacie pojawiło się - zapewne na skutek błędu -jako Brown Cow. Kurt był bardzo zdenerwowany przed występem. Musiałem się upić - wspominał. Byłem zachłany winem. Publiczności było niewiele, a jej reakcje były mieszane, ale dwaj widzowie - bywalec z Olympii Slim Moon i jego kumpel, samozwańczy intelektualista i gitarzysta w kilku miejscowych zespołach Dylan Carlson - byli pod wrażeniem. Moon i Carlson znali Kurta z otoczenia The Melvins, teraz jednak Cobain był kimś więcej. Wtedy po raz pierwszy spojrzeliśmy na niego inaczej - mówi Slim Moon. Wcześniej był ubranym w podniszczony prochowiec nowofałowcem, który kręcił się wokół The Mełvins, a po koncercie pomyśleliśmy: ((Chwileczkę, ten facet ma talent». Carlson - będący obecnie połową ultra ciężkiego, gitarowego duetu Earth - podszedł do Kurta i powiedział mu, że koncert był jednym z najlepszych, jakie widział. Potem spotykali się raz po raz na „zlotach" w Olympii i zawarli przyjaźń, która przetrwała do końca. Tymczasem Kurt zaczął zadawać się z narkotykowym dealerem o przezwisku Grunt (nie prawdziwym zresztą). Był maksymalnie pojebany na punkcie drągów - wspominał Kurt - był kimś w rodzaju cesarza narkotykowej sceny. Grunt znajdował się w powszechnej pogardzie, ale ludzie trzymali się blisko niego, bo potrafił załatwić praktycznie każdą niedozwoloną substancję. W tamtym okresie nikt o tym nie wiedział, ale Grunt zdobywał towar, włamując się do aptek razem ze swym kochankiem, przydupasem i chłopcem do bicia w jednej osobie. Kurtowi przynosił całe garście Percodanu - środka przeciwbólowego na bazie opiatów; każda tabletka była oryginalnie zapakowana w folię i plastik. Brał od niego tylko dolara za dzienną dostawę. Cobainowi spodobał się Percodan, po którym czuł się „odprężony". Był to najwspanialszy stan euforyczny, jaki wówczas znalem ~ mówił. Wszystko działo się jak we śnie. W zasadzie to był sen bez zamykania oczu. Kurt wiedział wtedy tak niewiele o narkotykach, że nie zdawał sobie sprawy, że Percodan uzależnia, i oczywiście wpadł w nałóg, nie mając o niczym pojęcia. Skończyło się to w ten sposób, że musiał brać do dziesięciu Percodanów dziennie i był naprawdę nerwowy. Po dwóch miesiącach zapasy Grunta skończyły się i Kurt po raz pierwszy doświadczył syndromu odstawienia. Nie było tak źle - wspominał. Miałem rozwolnienie i przez kilka dni pociłem się w łóżku Erika. Tego lata Grunt i Kurt wzięli razem heroinę. Grunt zrobił zastrzyk Kurtowi. Bałem się jak cholera — mówił Kurt. Ale zawsze chciałem spróbować i zawsze wiedziałem, że spróbuję. Nie był jednak pewny dlaczego był pewny, że to zrobi. Nie wiem — tłumaczył po prostu wiedziałem. Nieco później miał już za sobą doświadczenia ze wszystkimi narkotykami oprócz PCP (Nie brałem tego, bo słyszało się, że ludziom po nim odbija, wyskakują z okien i tak dalej). Granicę uzależnienia wytyczała heroina, która cieszyła się popularnością jako dekadencki, szpanerski narkotyk zażywany przez sławy rocka, takie jak Keith Richards czy Iggy Pop. Iggy Pop byl moim idolem - mówił Kurt. A heroina... ? Chciałem jej spróbować, bo wiedziałem, że lubię opiaty. Poza tym heroina była taką rzadkością w Aberdeen, że nie mogłem stracić okazji. Wiedział, że nie może się uzależnić, bo w mieście nie znalazłby wystarczającej ilości towaru. Być może pewien wpływ na jego decyzję miała iluzja euforii wiązana z narkotykiem. A w życiu Kurta brakowało euforii. Nie brakowało natomiast gniewu, głównie na otoczenie. Już w szkole średniej Kurt cierpiał z powodu nerwowych tików, takich jak wyłamywanie palców, drapanie twarzy czy kompulsywne odgarnianie włosów. Mrugał nerowo powiekami. Uważał, że ma początki schizofrenii. To była mieszanina nienawiści do łudzi, którzy nie spełniali moich oczekiwań, i zmęczenia tym, że musiałem przebywać przez cały czas z tymi samymi idiotami - mówił. Moja twarz, moje reakcje wobec ludzi, wszystko to pokazywało, że ich nie znoszę. Mój organizm mścił się za ich pewność siebie, męskość i głupotę. W końcu zacząłem zdawać sobie sprawę, że ludzie widzą jak bardzo ich nienawidzę. Był przekonany, że każdy wiedział wszystko o jego uczuciach, co sprawiało, że stawał się jeszcze bardziej neurotyczny. Wpadał w paranoję, ponieważ był pewny, że wszyscy spodziewają się, że w każdej chwili może mu odbić. Uważali, że jestem dzieciakiem, któremu z pewnością się uda... przynieść AK-47 do szkoły i powystrzelać wszystkich - mówił. Było wokół mnie coś takiego, co mówiło innym, że pewnego dnia eksploduję i dlatego lepiej trzymać się ode mnie z daleka. Opiaty, takie jak Percodan, przynosiły chwilową ulgę. Po opiatach nie nienawidził już ludzi tak bardzo. Miałem nawet dla nich odrobinę miłości, a przynajmniej starałem się zajrzeć pod powłokę pozór ów i traktować ich jak normalnych ludzi. Może mieli kurewskie dzieciństwo? - myślałem - może to wina otoczenia? Moja wrogość wobec nich zmniejszała się trochę. Musiałem brać, bo byłem zmęczony nienawiścią do ludzi, ciągłym osądzaniem każdego, kogo spotkałem. Gdy wziąłem, przez kilka dni miałem spokój. Przyjaźń Kurta z Erikiem załamała się, być może ze względu na muzyczną rywalizację. Problemy narastały, aż pewnego wieczoru, osiem miesięcy po wprowadzeniu się Kurta do Shillingerów, wybuchła awantura. Kurt, Erie i Steve wrócili do domu z trzech różnych imprez, rzecz jasna pijani. Steve twierdzi, że kłótnia wybuchła wokół zamrożonej pizzy, Kurt mówił, że chciał się położyć spać, a Erie miał ochotę na oglądanie telewizji, tak czy inaczej doszło do bójki między Kurtem i Erikiem. Kurt zażądał przerwy na papierosa, po czym walka przeniosła się na podwórko. Na ścianach była krew - wspomina Steve. Nie będę mówił kto wygrał, powiem tylko tyle, że lała się krew i było okropnie. Gdy zmagania dobiegły końca, Kurt zorganizował szybką wyprowadzkę. Następnego dnia zapłacił Steve'owi dziesięć dolarów za spakowanie jego rzeczy w plastikowe torby na śmieci i zawiezienie ich do domu Dale'a Crovera. Sam zatrzymał się na kilka dni w domu Buzza Osborne'a, później wprowadził się na krótko do Wendy. Pan Shillinger namawiał Kurta do powrotu, ale ten odmówił i wrócił pod most, gdzie jak dawniej łapał ryby, które stanowiły główny element jego diety do czasu, gdy ktoś powiedział mu, że są zatrute. Czasami sypiał w mieszkaniu nad salonem kosmetycznym mamy Chrisa. Musiał wtedy wstawać przed siódmą rano, żeby wyjść zanim pani Novoselic pojawi się w pracy. Jesienią 1986 Kurt namówił Wendy, by wyłożyła pieniądze na wynajęcie rozpadającego się baraku przy East Second Street 1000 1/2 nieopodal jej domu. Czynsz wynosił sto dolarów miesięcznie, być może dlatego, że od baraku odpadała weranda. To był najgorszy z domów -wspominał Kurt. Ale przynajmniej miał gdzie mieszkać. Były tam dwie małe sypialnie i dwa saloniki. Kurt zamieszkał z Mattem Lukinem, basistą The MeMns, a przy okazji fachowym stolarzem. Lukin musiał włożyć wiele pracy w przygotowanie domu do zamieszkania. Higiena, jak zwykle, nie należała do priorytetów mieszkańców. Puszki po piwie rzucało się na podłogę, a ponieważ w baraku odbywało się wiele imprez, wszędzie walały się takie czy inne pozostałości. W domu nie było lodówki, jedzenie przechowywano w pudle do lodu na tyłach. Do gotowania służył piecyk wielkości tostera. Od czasu do czasu jedzenie przynosiła Wendy. Pewnego dnia Kurt kupił pół tuzina żółwi wodnych i umieścił je w wannie przestawionej na tę okoliczność do salonu. Później obok wanny stanęło terrarium, zajmując resztę pokoju. By zapewnić odpływ wody Lukin wywiercił dziurę w podłodze, którą spuszczano cuchnącą hamburgerami i żółwimi kupami wodę pod dom. Fundamenty okazały się jednak na tyle szczelne, że woda podniosła się do poziomu podłogi. Nie trzeba chyba mówić jak tam śmierdziało - wspominał Kurt. Kurt bardzo lubił żółwie. Jest w nich coś fascynującego, aż trudno to opisać - twierdził. Żółwie mają ciekawy stosunek do świata, mówią coś takiego: «Pierdolę cię, wsadziłeś mnie do akwarium, czuję się potwornie, nienawidzę cię i nie będę się dla ciebie wygłupiał». Poza tym żółwie mają skorupy. Skorupy nie są w zasadzie pomocne - mówił ze znawstwem Kurt. Stanowią część kręgosłupa i są bardzo wrażliwe. Jeśli stukasz w skorupę, żółwia to boli. Skorupy nie są warstwą ochronną, jak powszechnie się uważa. Gdy żółw spadnie na plecy, skorupa pęka i żółw umiera. To tak, jakbyś miał kręgosłup na wierzchu. Kurt dostał pracę w Hotelu Polinezyjskim w Ocean Shores, nadmorskim kurorcie położonym dwadzieścia mil od Aberdeen. Był oczywiście woźnym - czyścicielem kominków i „zbieraczem petów". I znów nie starał się za bardzo, by zasłużyć na miano idealnego pracownika. Zamiast sprzątać i naprawiać urządzenia, chował się w wolnych pokojach, oglądał telewizję lub drzemał. Kurt zawsze szukał nowego, taniego haja. W tamtych czasach -wspomina Lukin nie mieliśmy w ogóle pieniędzy, więc nie mogliśmy wydawać kupy szmalu na kokainę i tym podobne. Wielu ludzi odlatywało na syropie przeciwkaszlowym. Pamiętam takiego chłopaka, z którym chodziłem do szkoły, i który żarł całymi garściami aspirynę, i to go podobno brało. Młodzi ludzie z Aberdeen brali w większości LSD, nie wspominając już o mocnej, miejscowej marihuanie noszącej nie wiadomo dlaczego nazwę „affy bud". Pewnego wieczoru Lukin, Jesse Reed, Kurt i kilku innych trawiarzy, zebrali się razem i zaczęli narzekać na to jak bardzo są zmęczeni zwykłymi formami haja. I wtedy Reed przypomniał sobie pianki do golenia, których Kurt używał w ich wspólnym mieszkaniu. Pianki sprzedawano w pojemnikach zamkniętych od dołu gumowym korkiem. Po wyjęciu korka ukazywał się otwór, którym wtłaczano do pojemników gaz wypychający piankę. Wdychanie go dawało efekty podobne do działania gazu rozweselającego - podtlenku azotu. Od tamtej pory producenci pianki do golenia zmienili technologię, by uniemożliwić tego rodzaju nadużycia. Jedynym problemem było to, że większość gazu uciekała do atmosfery, ale Reed znalazł i na to sposób. Pojemnik z pianką należało umieścić w rolce papieru toaletowego, wywiercić z boku dziurkę, wsadzić przez nią śrubokręt i umiejętnie otworzyć korek. Gaz sam wpadał do ust, jak odrzut z rakiety. Wszyscy natychmiast pobiegli do 7-Eleven po piankę do golenia. Po zażyciu część wpadła w panikę, bo gaz zmienił im głosy, ale jak się później okazało na krótko, natomiast kop był niezły. Potem wszyscy nakrzyczełi na Kurta za to, że zmarnował tyle pianki w mieszkaniu -mówi Lukin. Mogliśmy być na haju przez całe łato! Pewnego zimowego poranka, gdy na dworze było jeszcze ciemno, do domu Wendy wpadł Kurt. Mamo - krzyczał, a w j ego głosie słychać było strach - straciłem rękę! Oparzyłem się i nie mam dłoni! Rozpłakał się. Jak się okazało Kurt przyrządzał sobie frytki - jeden ze stałych składników diety - i wylał na siebie gorący tłuszcz. To było straszne - wspomina Wendy - spalił sobie skórę do kości. To była najgorsza rzecz, jaką w życiu widziałam. Bandażowałam mu rękę dwa razy dziennie i odrywałam te... to było okropne! W szpitalu zrobiono mu opatrunek, a lekarz stwierdził, że Kurt już nigdy nie będzie mógł grać na gitarze. Wendy zawiozła Kurta do specjalisty, którego znała z czasów pracy w szkole pielęgniarskiej w Grays Harbor College. Po oparzeniu nie została nawet blizna. Lecząc oparzenie Kurt siedział w domu i próbował grać na gitarze. Nie mając żadnych dochodów, przez wiele miesięcy żywił się samym ryżem. Od czasu do czasu pozwalał sobie na mrożony stek. Umierałem z głodu w tym chlewie - wspominał. Nie mogłem grać, gospodyni dzwoniła do mnie co kilka dni i przypominała ile jej wiszę, a to i tak nie wszystko... Nie miał pojęcia gdzie znowu skończy. Bardzo zależało mu na założeniu zespołu z Chrisem, ale Novoselic nie wydawał się zainteresowany. Zawsze dawałem mu do zrozumienia, że chcę kogoś takiego jak on w zespole - mówił Kurt - ale Chris w ogóle się nie przejmował. Żeby skusić Novoselica do współpracy Kurt pożyczył mu na półtora tygodnia wzmacniacz. Ale Chris nie reagował na propozycje i nawet nie odwiózł wzmacniacza, który Kurt musiał odebrać sam. Dobrze brzmiał - mówi o wzmacniaczu Chris - ałe postanowiłem go oddać. Od czasu do czasu Kurt podrzucał Chrisowi nagrania Fecal Matter, co było już bardzo dosadną wskazówką, o co mu chodzi. Chris nie wspominał o nich ani słowem. W końcu jednak po roku od zarejestrowania demo i po trzech latach znajomości Chris powiedział Kurtowi: Wiesz, przesłuchałem taśmę. Jest całkiem niezła. Powinniśmy założyć zespół. Kurt miał gitarę i wzmacniacz Peaveya. Chris miał kiedyś wzmacniacz, ale musiał oddać go Mattowi Lukinowi w zamian za kaucję, którą ten wpłacił, gdy Chris trafił do aresztu po jakiejś bójce z wsiunami na parkingu 7-Eleven. Jako nagłośnienia używali więc gitarowego wzmacniacza i taniego mikrofonu z przesłoną- całość była ruiną, ale działała. Pierwsze próby odbywały się w mieszkaniu nad salonem kosmetycznym pani Novoselic, w którym grali całymi godzinami. Chris grał na basie, Kurt na gitarze i taki jeden sportowiec - jak mówi Chris - Bob McFadden na swojej własnej perkusji. Sala prób wkrótce stała się punktem spotkań licznych fanów zespołu - podobnie jak wcześniej miejsca, w których grali The Melvins. Chris postawił przed drzwiami tablicę: „Tu nie ma meliny. Spadajcie, bo chcemy próbować". Podziemna scena w Aberdeen była tak mało zróżnicowana, że wokół salonu pani Novoselic kręcili się nawet fani The Cure w gotyckich ciuchach i z natapirowanymi włosami. Chris i Shelli nazywali ich „Klubem Fryzury Nr 100". Nie trzymaliśmy z nimi — wspomina Shelli - bo zajmowała ich głównie moda. A my zajmowaliśmy się tylko pieprzeniem w bambus. Zespół opracował jakiś materiał muzyczny, ale po miesiącu z takiego czy innego powodu, wszystko się rozleciało i cała trójka poszła swoimi drogami. Chris i Shelli wyjechali do Arizony szukać pracy. Kurtowi nie podobali się ludzie, którzy przewijali się przez barak. W większości były to małolaty, które wykorzystywały dom jako pijacką melinę. Lukin nie miał stałej pracy i imprezowa! z kumplami do samego rana, a Kurt musiał wstawać wcześnie, by dojechać do kurortu. Po upływie pięciu miesięcy, Lukin doszedł do wniosku, że musi się wyprowadzić. Dylan Carlson wspomniał kiedyś Kurtowi, że nie ma pracy. Usłyszawszy to, Kurt stwierdził, że ma dla nich obu wspaniałe zajęcie przy układaniu wykładzin w hotelu w Ocean Shores. Carlson miał zamieszkać z Kurtem w baraku, ale został tylko dwa tygodnie, bo z pracy nic nie wyszło. Pierwszego dnia pojechali rano do Ocean Shores i stwierdzili, że ich nowy szef jest tak pijany, że nie może otworzyć drzwi, za którymi czekała robota. Drugiego dnia drzwi były otwarte, ale wejście blokowały „zwłoki" pijanego szefa. Carlson dał za wygraną, ale Kurt pojechał do Ocean Shores po raz trzeci. Dostał się do środka, porozmawiał z szefem, po czym ten wyszedł do baru. Po powrocie miał tylko ochotę zwalić się na podłogę. Tak wyglądał koniec ich współpracy. Kurt coraz częściej wyjeżdżał z The Melvins do Olympii, stolicy stanu, położonej pięćdziesiąt mil od Aberdeen. W Olympii mieści się stanowa uczelnia, Evergreen College -przystań artystów, cyganów i buntowników wszelkiej maści, będąca naturalną koleją rzeczy, wylęgarnią nowatorskich, niezależnych talentów muzycznych. Kurt jeździł do Olympii niemal w każdy weekend, by słuchać nowych zespołów. Olympia jest małym miastem, ale ma własną, niezależną scenę muzyczną o krajowych powiązaniach. Scena ta związana była z akademicką rozgłośnią radiową o nazwie KAOS, z pismem Op, (które nie tak dawno przekształciło się w magazyn Option ), i wreszcie z wydawcą fanzinów Brucem Pavittem i szefem K Records Calvinem Johnsonem. Młodzież z Olympii nie słuchała hard rocka, a jej ulubionym stylem muzycznym był naiwny „love rock", uprawiany przez takie zespoły jak Jad Fair, czy Beat Happening, kierowany przez Calvina Johnsona. Johnson zdominował scenę muzyczną Olympii i wychował rzeszę naśladowców - których Kurt nazywał „kalwinistami" - myślących, ubierających się i mówiących tak jak on - ludzi, których wymarzonym stanem ducha była dziecięca niewinność. W Olympii istniała cała społeczność pojebów, których nie szanowali nawet punkowcy. Kalwiniści nie brali narkotyków - a przynajmniej tak twierdzili — i nosili krótkie włosy. Każdy z nich grał w zespole innego i każdy sypiał z kim popadło. Kalwiniści mieli swoją kawiarnię, swój sklep z płytami, a nawet własne radio. Żyli na swojej maleńkiej planecie - mówił Kurt. Mieli także własną wytwórnię płytową. Johnson i Candace Peterson prowadzili K Records - małą, ale dobrze powiązaną firmę, która oprócz swoich wydawała także obce, ale podobnie zorientowane zespoły w rodzaju Young Marble Giants, Kleenex czy The Vaselines. Kurt nie kupował do końca etosu K Records. Lubił nosić długie włosy i brać narkotyki. Podobała mu się jednak muzyka i jej przesłanie. Była czymś nowym, czymś, czego nigdy wcześniej nie słyszałem - mówił. Dzięki niej zdałem sobie sprawę, że przez lata nie interesowałem się własnym dzieciństwem. Że próbowałem je zapomnieć. I zapomniałem. Później wróciłem do niego i znalazłem miłe wspomnienia. Cofnąłem się do wieku niewinności. Kurt wytatuował sobie na lewym ramieniu logo K Records - literę „K" w prostej tarczy -żeby nigdy nie zapomnieć, że trzeba być dzieckiem. Po wyprowadzce Lukina Kurt mieszkał w baraku jeszcze przez dwa miesiące, zalegając gospodyni z czynszem. W tym czasie zaczął spotykać się z dziewczyną nazwiskiem Trący Marander. Trący była inna od dziewcząt, które znał do tej pory. Chodziła w pasiastym jak zebra płaszczu, miała strażacko czerwone włosy i mieszkała w Olympii. Uwielbiała imprezy i miała własny, pokaźny zapas idiosynkrazji, ale ogólnie była spokojną i dobrą duszyczką. Po kilku tygodniach bliższej znajomości została pierwszą, poważną dziewczyną Kurta. Poznali się jednak rok wcześniej przed Gorilla Gardens - ogromnym klubem dla punków w każdym wieku (obecnie nieczynnym), w chińskiej dzielnicy Seattle - dzięki wspólnemu znajomemu, Buzzowi Osborne'owi. Tracy i jej chłopak siedzieli w samochodzie pijając piwo, gdy pojawił się Buzz i Kurt, również z piwem. Spotkanie nie trwało długo, bo Tracy zauważyła gliniarzy idących w ich stronę. Odjechała razem z chłopakiem zostawiając Kurta i Buzza policji. Tracy uważała, że Kurt jest miłym, choć nieco zbyt młodo wyglądającym facetem. Był chudy i miał krótkie włosy. Uderzył mnie błękit jego oczu — wspomina. Nigdy przedtem nie widziałam tak niebieskich oczu. Tracy zaprzyjaźniła się z Chrisem i Shelli, dzięki którym znalazła się w grupie „sępów". Po roku ponownie spotkała Kurta w domu rodziców Buzza Osborne'a na imprezie, podczas której Buzz i Chris pili Mad Doga. Gdy Kurt wyszedł, Buzz powiedział Tracy, że to właśnie Cobain jest artystą, który wymalował fresk z logo Kiss w vanie The Melvins - znanym jako Mel-Van - używając do tego celu jedynie pisaków. Gdy któryś z flamastrów kończył się, Kurt biegł do sklepu w Montesano i kradł następny. Uważałam, że to było coś - mówi Tracy. # ROZDZIAŁ TRZECI Krist Anthony Novoselic urodził się 16 maja 1965 w Compton w Kalifornii. Jego rodzice, Krist i Maria, byli emigrantami z Chorwacji. Pan Novoselic (co po chorwacki! oznacza Nowowiejski) przyjechał do Stanów Zjednoczonych w 1963, a jego przyszła żona rok później. Po ślubie zamieszkali w Gardena w Kalifornii, gdzie pan Novoselic dostał pracę kierowcy ciężarówki u producenta wody mineralnej „Sparklets". Rodzina, która powiększyła się o Chrisa i jego młodszego brata, Roberta, często zmieniała mieszkania, po czym znalazła sobie skromny dom, a w 1973 - gdy na świat przyszła siostra Chrisa, Diana - dom nieco ładniejszy. TO MOJ BRAT CHRIS. SŁUCHA PUNK ROCKA Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w Kalifornii obowiązywała już integracja rasowa, ale w Gardena dzieci różnych ras i z różnych grup etnicznych nie mieszały się ze sobą choć był jeden wyjątek. To były dodatkowe lekcje dla osłów z matmy - wspomina Chris. Wtedy byliśmy całkowicie zintegrowani. Wszystkie niedouczone matematycznie osły trzymały się razem i nie było żadnych podziałów rasowych. Nasza integracja powiodła się w stu procentach. Robert i ja byliśmy duzi jak na swój wiek i zawsze mieliśmy takie czy inne kłopoty - mówi Chris o latach szkoły podstawowej. Pocięte opony, wybite szyby - tego rodzaju rzeczy. Ojciec dawał nam w tyłek, bo tylko to potrafił. Baliśmy się go. To nie znaczy, że nas katował, wcale nie... Nie byl żadnym potworem. Nie bił nas bez przyczyny. W jego przypadku to był normalny odruch warunkowy. Robert musiał nosić okulary i pierwszego dnia, kiedy je dostał, okulary poszły się... mówi dalej Chris. To byl cały Robert. Obaj tacy byliśmy. Rzucaliśmy kamieniami w domy, w samochody. Byl taki czas, kiedy wandalizm wydawał się nam całkiem w porządku. Naprawdę byliśmy wandalami. Rzucaliśmy jajkami... Chris twierdzi, że gdy w 1979 rodzina przeprowadziła się do Aberdeen, on i Robert byli już innymi ludźmi. Chris miał wtedy czternaście lat. Przeprowadzka była spowodowana niebotycznymi cenami nieruchomości w południowej Kalifornii. W Aberdeen rodzina Novoseliców znalazła ładny dom za małe pieniądze. Poza tym w okolicy mieszkało wielu innych chorwackich emigrantów. Pan Novoselic dostał pracę mechanika w jednym z wielu lokalnych tartaków. Chrisowi przyzwyczajonemu do życia w słonecznej Kalifornii wcale nie spodobało się w Aberdeen. Wszystko przemawiało przeciwko temu miastu - mówi. Pochmurne niebo, deszczowa pogoda, błotniste drogi rozjeżdżone przez ciężarówki, brudne domy... Aberdeen wyglądało jak miasto z NRD. Panowała taka wilgoć, że drewno zamieniało się w gąbkę i wszystko się rozpadało. Chris, podobnie jak Kurt, nie miał lekko w szkole, ponieważ nie pasował do otoczenia. W porównaniu z Aberdeen, Kalifornia wydawała się rajem z folderów turystycznych. Byłem zdumiony niesamowitymi, pokręconymi stosunkami w Aberdeen — mówi Novoselic. Wszyscy byli tacy spięci, wszyscy oceniali się nawzajem. Młodzi ludzie z Aberdeen chodzili w skórzanych butach sportowych i dzwonach, a Chris miał żeglarskie tenisówki i proste Levisy. Każdy, kto nosił dopasowane spodnie był uważany za pojeba. Po trzech latach - mówi Chris - wszyscy nosili proste spodnie. Cierpiałem za nic. W dodatku Chris był bardzo wysoki. Kończąc szkołę średnią miał dwa metry i pięć centymetrów wzrostu. Rodzice mieli nadzieję, że zrobi karierę jako koszykarz, ale Chris był po prostu niezgrabny. Byłem niedostosowanym dziwolągiem i to wszystko - wspomina. Kiedy przyjechaliśmy do Aberdeen załamałem się. Z nikim nie mogłem się zaprzyjaźnić. Po szkole wracałem do domu i spałem przez całe popołudnie albo słuchałem muzyki. Nie potrafiłem dotrzeć do tych dzieciaków. Zresztą większość z nich to były prawdziwe dupki. Traktowali mnie fatalnie. Niczego nie rozumiałem. To nie było fajne. Gdy jego rówieśnicy słuchali listy przebojów - być może dlatego, że nic innego nie pojawiało się w miejscowym radiu - Chris puszczał sobie Led Zeppelin, Devo, Black Sabbath i Aerosmith. W autobusie szkolnym obowiązkowo leciała Top Forty i Chris musiał cierpieć Kenny Rogersa narzekającego na „Tchórza z hrabstwa". Bez przerwy. Szczęście uśmiechnęło się do Chrisa dzięki ukształtowaniu terenu. Jego dom stał na najwyższym wzgórzu w Aberdeen, noszącym nazwę „Think of Me Hill" - zawdzięczającym ją reklamie tytoniu „Think of Me" (pomyśl o mnie - przyp. tłum.) spoglądającej na Aberdeen ze wzgórza na przełomie wieków. Takie usytuowanie dawało Chrisowi doskonały odbiór radiowy i przy dobrej pogodzie mógł słuchać stacji nawet z Portland w Oregonie. Gdy miał zły humor godzinami słuchał rockowych rozgłośni z Seattle na swym radyjku z budzikiem. W czerwcu 1980 rodzice Chrisa zaniepokojeni jego przedłużającymi się stanami depresyjnymi, postanowili wysłać go do krewnych do Chorwacji. Chris znał język „z domu" i wciąż dobrze mówi po chorwacku. Pobyt w ojczyźnie rodziców bardzo przypadł mu do gustu, miał tam wielu przyjaciół, a poziom nauczania w szkołach był doskonały. Usłyszał wówczas coś, co nazywało się „punk rockiem", odkrył Sex Pistols, The Ramones, a nawet jugosłowiańskie zespoły punkowe. Punk nie zrobił na nim początkowo wielkiego wrażenia. Był to dla mnie kolejny rodzaj muzyki - mówi Chris - ale nie dałbym sobie poderżnąć za nią gardła. Po prostu lubiłem punk. Po roku rodzice zdecydowali, że musi wrócić do domu. Znalazłem się w próżni - ciągnie Chris, który wtedy zaczął pić i palić marihuanę. Zawsze dużo piłem — wspomina - a kiedy zaczynam pić, nie umiem przestać. Lubię pić, bo człowiek pogrąża się wtedy w takim nierealnym świecie, w którym wszystko jest możliwe. Pogarsza ci się wzrok i nic nie ma sensu, a zarazem wszystko nabiera nowych znaczeń. Czyste szaleństwo. To całkiem inna rzeczywistość i odmienny stan świadomości. Chris zaczął być znany wśród imprezowiczów. Szło się na imprezę - wspomina Matt Lukin - i wszyscy wołali «Hej, Novie!». Wszyscy go znali jako wielkiego szajbusa, bo zawsze robił niesamowite rzeczy. Uważali, że jest nienormalny. Chodził na imprezy i skakał jak małpa. Chris kręcił się wówczas w kółku znajomych, których nie nazywa jednak przyjaciółmi. Trzymałem z nimi, bo nie miałem dokąd pójść — mówi. To było trochę dziwne i bardzo niewygodne. Dostał pracę w barze Taco Bell i rzucił się w wir obowiązków. Pracował każdego popołudnia i z nikim się nie spotykał. Oszczędzał pieniądze. W ostatniej klasie szkoły średniej kupił sobie samochód, głośniki i gitarę. Brał lekcje gry razem z Robertem u Warrena Masona tego samego nauczyciela, który kształcił Kurta. Mówił wtedy, że chce grać bluesa. Po kilku miesiącach zrezygnował z nauki i zaczął ćwiczyć sam w sypialni. Razem z Robertem cierpliwie trenował bluesowe chwyty słuchając płyt B.B. Kinga. I wtedy poznał Buzza Osborne'a. Chris pracował w Taco Bell z niejakim Billem Hullem, którego jedynym powodem do sławy był fakt, że wyrzucono go z Aberdeen High, za podłożenie petardy w szkolnej szklarni. Karnie przeniesiony do szkoły w Montesano, Hull poznał tam Buzza i Mata Lukina.Pewnego dnia Buzz i Matt odwiedzili Hulla w Taco Bell. No i wtedy zobaczyliśmy głupkowatego dryblasa, który śpiewał kolędy z radiem - wspomina Lukin. W trakcie rozmowy okazało się, że Chris gra na gitarze i trochę później, Osborne zaprosił go do Montesano. Rozmawiali o polityce i Osborne puścił Chrisowi trochę niezłej muzyki - płomiennej muzyki The Vibrators, Sex Pistols, Flippera, Black Flag i Circle Jerks. Pomyślałem sobie: «0 cholera! Znowu punk rock» - wspomina Chris, który do tej pory nie może nadziwić się tym wszystkim dziwnym zrządzeniom losu. Iz miejsca odsądziłem od czci i wiary cały przygłupi metal: Ozzy Osbourne 'a, Judas Priest, DefLeppard, całe to gówno. Nie mogłem ich już słuchać. To był syf, który stracił cały urok. Sammy Hagar, Iron Maiden, przestali mi się podobać. Chociaż wciąż słuchałem Led Zeppelin i Aerosmith. Wcześniej Chris przeszedł także fazę rocka progresywnego: Yes, Emerson Lakę and Palmer i im podobnych, ale muzyka ta - by użyć jego ulubionej frazy „nigdy nie złapała go za jaja". Chris, podobnie jak Kurt, przeżył coś w rodzaju opóźnionej reakcji na punk rocka. Początkowo wcale mnie to nie brało, bo brzmiało zbyt żywiołowo - mówi. Nawet po spotkaniu z Osbornem musiał upłynąć tydzień zanim połapałem się w czym rzecz. Słuchałem Generic Flipper i ta płyta ruszyła mnie. Przeżyłem olśnienie, zobaczyłem «Sztukę». Bo to jest sztuka. Sztuka niemal namacalna. Ludzie mówią z szacunkiem o Led Zeppelin „IV" albo „Białym Albumie " Beatlesów i to było to samo. Wywróciło moje życie do góry nogami. Chris zaczął rozczytywać się w punkowych fanzinach, takich jak Maximumrockandroll, odkrył politycznie hardcore'owe zespoły jak MDC i zajmował się wszystkim, od anarchizmu do praw zwierząt. Później objawiły mu się grupy w rodzaju Butthole Surfers, Minor Threat i Hiisker Dii. Wraz z kumplami pakował się do mamuciej, niebieskiej impali Lukina i jeździł do Seattle na punkowe koncerty. Podróż zajmowała dwie godziny w jedną stronę. Aberdeenowcy - przerażeni ogromem miasta - zawsze trzymali się w Seattle razem. Mniej więcej w tym samym czasie, Robert przyprowadził do domu Novoseliców swojego kumpla Kurta Cobaina. Gdy Kurt zapytał o hałas dobiegający z góry, Robert odpowiedział: A to mój brat, Chris, słucha punk rocka. Kurt uznał, że to nieźle i zapamiętał tę informację. Chris skończył szkołę w 1983. Zaraz potem jego rodzice rozwiedli się. Nie był to najlepszy okres w jego życiu, tym bardziej, że musiał poddać się operacji plastycznej, korygującej fatalny zgryz ( Wyglądałem jak Jay Leno - mówi). Matt Lukin pamięta, że odwiedził go wtedy razem z Osbomem. Dzwonili do drzwi, ale nikt nie otwierał. Zaczęli więc rzucać kamieniami w okno Chrisa. Już mieliśmy odejść - mówi Lukin - gdy otworzyło się okno i ujrzeliśmy w nim olbrzymią, napuchniętą głowę. Chris wyglądał jak gruby Chińczyk. Myśleliśmy, że w oknie stanął człowiek-słoń. Novoselic był wściekły, bo obudzili go ze snu. Nie mógł otworzyć ust, mimo to zdołał powiedzieć kumplom „pierdolta sie". Szczękę miał zdrutowaną przez sześć tygodni. Mimo to chodził na imprezy, zabierając ze sobą obcęgi do cięcia drutu na wypadek gdyby musiał zwymiotować lub gdyby zakrztusił się. Przychodził na imprezę i schlewał się jak świnia - wspomina Mart Lukin. A kiedy rzygał, wszystko leciało przez druty. Mówił, że nie musi ich ciąć, bo je tylko jogurty, same płyny... Mimo to postępował trochę nierozsądnie. Kiedy zeszła mi opuchlizna ~ mówi Chris -zobaczyłem swoją nową twarz. W ostatniej klasie szkoły spotkał na korytarzu dwie młodsze dziewczyny, które zachwycały się albumem „Never Mind the Bollocks, Here's the Sex Pistols". Chris włączył się do rozmowy chwaląc płytę. Shelli zapamiętała go z tego okresu jako „klasowego błazna, który zawsze się wygłupiał". Rozmowa o Sex Pistols sprawiła, że zostali przyjaciółmi. Shelli znała również Kurta, którego uważała za „zarozumialca", ponieważ wyśmiewał się z wsiuna, siedzącego obok na zajęciach artystycznych. Mama Kurta wynajmowała przez pewien czas pokój jednemu z jego szkolnych znajomych, który z kolei miał dorosłą siostrę, kupującą wszystkim piwo. Shelli znała tę dziewczynę i czasami odwiedzała ją w domu Kurta, który wraz z kumplami palił trawę i słuchał Led Zeppelin. Shelli rzuciła szkołę w ostatniej klasie i zatrudniła się u McDonalda. Za sto dolarów miesięcznie wynajęła mieszkanie przy Market Street, naprzeciwko straży pożarnej Aberdeen. Po drodze do pracy przechodziła obok firmy Foster Painting, w której pracował Chris. Często ze sobą rozmawiali. Shelli dostała od niego numer telefonu i zaczęła regularnie dzwonić. Mieli wiele wspólnego. Shelli także nie potrafiła znaleźć swojego miejsca w szkole. W marcu 1985 zaczęli się spotykać w mieszkaniu Shelli, słuchając punk rocka. Wkrótce pokazywali się razem w mieście. Chris i Osborne założyli na krótko zespół z pierwszym perkusistą The Melvins, Mikiem Dillardem. Chris grał na gitarze, a Osborne na basie. Chris i The Melvins odegrali punkową wersję „Sunshine of Your Love" podczas koncertu Melvins/Metal Church w D&R Theater w Aberdeen. Wkrótce potem Chris został wokalistą grupy Stiff Woódies - satelickiego projektu The Melvins, którego skład w różnych okresach obejmował takie postaci jak: Osborne, Crover, Lukin, Gary Cole i Kurt Cobain, który grał na bębnach. Graliśmy wtedy jak Butthole Surfers - twierdził Kurt. Chris był żywiołowym frontmenem - dodaje Dale Crover. Występował w takiej długiej, fioletowej kamizelce z frędzlami i robił te swoje wyskoki. Był naprawdę zabawny - mówi Crover. Stiff Woodies zagrali na kilku imprezach, po czym skończyli w ten sam sposób, w jaki kończy większość satelickich projektów. Niewykluczone, że jedną z przyczyn był niedostateczny talent wokalny Chrisa, który z pewnością nie odbiegał poziomem od jego występu na początku „Territorial Pissing" z płyty „Nevermind". Później Chris grał na basie w jeszcze jednym satelickim projekcie Melvins, grupie Mentors zajmującej się coverami. Jego pseudonim artystyczny brzmiał wówczas Phil Atio. Stracił pracę w firmie malarskiej i przeszedł na bezrobocie z zasiłkiem w wysokości pięćdziesięciu pięciu dolarów tygodniowo. Sypiał do południa, a później pojawiał się na próbach The Melvins ćwiczących zazwyczaj wieczorami. Po jakimś czasie wprowadził się do Shelli. Zrezygnował wtedy ze spotkań z „sępami" The Melvins i spędzał większość czasu ze swoją dziewczyną. Nie mieli telewizora ani telefonu, a większość rzeczy kupowali w sklepach ze starzyzną. W mieszkaniu powiesili zasłony w psychedeliczne wzory i słuchali Cream, i wczesnych Rolling Stonesów. To był jeden z najpiękniejszych okresów w naszym życiu — mówi Shelli. Wszystko było takie nowe. Wszystko wydawało się takie kolorowe. Nie mieliśmy już nad sobą rodziców i świat stał przed nami otworem. Było naprawdę wspaniale. W grudniu przeprowadzili się do większego, ale bardziej zaniedbanego domu. Wszędzie panowała wilgoć i przeciągi, co szczególnie dawało im się we znaki zimą. Ściany były tak popękane, że przy ładnej pogodzie wpadało przez nie słońce. Zauważywszy, że The Melvins zarabiają kolosalną sumę osiemdziesięciu dolarów za występ, Chris i Kurt postanowili założyć zespół grający covery Creedence Clearwater Revival o stosownej nazwie The Sellouts (Wyprzedaż - przyp. tłum.). Doszli do wniosku, że repertuar CCR należy do gatunku countryrocka i dlatego powinien dobrze się sprzedawać w wiejskich okolicach Aberdeen. Zespół składał się z Kurta na bębnach, Chrisa na gitarze i niejakiego Steve'a Newmana na basie. (Newman stracił później palce podczas wypadku przy ścinaniu drzewa). Próby odbywały się w mieszkaniu Chrisa i Shelli. W sumie grupa przetrwała przez pięć czy sześć prób, bo pewnego dnia Kurt i Newman wdali się w bójkę. Wszystko zaczęło się od niewinnej popijawy, podczas której Newman zaatakował Kurta przy pomocy odkurzacza. Cobain nie zastanawiając się wiele chwycił deskę i znokautował znacznie większego przeciwnika. Chris i Kurt mieli już za sobą szkołę średnią, ale nie zdołali uciec z Aberdeen i swych prowincjonalnych rówieśników. Aberdeen to była głusza, a ci ludzie uważali je za centrum wszechświata — wspomina Lukin. Podziały zaczynały się w szkołę. To tam tworzyły się koterie, szczególnie wśród tak zwanych „popularnych " dzieciaków - koterie, które później przenosiły się na zewnątrz. Każda grupa trzymała się razem. Wszędzie panowała taka małomiasteczkowa mentalność, wszędzie byli ludzie z klapami na oczach, którzy uznawali za złe wszystko to, czego nie rozumieli. Kurt byl prawdziwą ofiarą - mówi Shelli. Wszyscy chcieli go bić. Był inny niż cała reszta. Nie był wsiunem, miał swoją własną muzykę, a ludzie w małych miastach boją się odrębności, inny znaczy u nich zły. Często mieliśmy przez to masę kłopotów. Pamiętam jak kiedyś na imprezie Chris zaczął mówić o socjalizmie i paru facetów było gotowych podciąć mu gardło. Uważali go za komunistę! Było strasznie, szczególnie w 1985. W marcu 1986 Chris i Shelli przenieśli się do Phoenix w Arizonie, w poszukiwaniu pracy. Wkrótce jednak zmęczył ich duszny, upalny klimat i miejscowi republikanie. Wrócili do swojego mieszkania za sto dolarów na miesiąc. Po pół roku przeprowadzili się do pobliskiego Hoąuiam (co w języku Indian Quinault oznacza „spragniony drewna"), gdzie zamieszkali nad garażem. Zostali wegetarianami. Chris „nawrócił się" na wegetarianizm dzięki znajomemu z pracy, Dwightowi Coveyowi, starszemu „hippisowi", który mieszkał w zbudowanej przez siebie chacie w lesie i obywał się bez elektryczności i bieżącej wody. Chris rzucił najpierw czerwone mięsa, potem stopniowo drób i ryby. Szukałem chyba lepszego sposobu na życie - mówi. Pomyślałem o tych wszystkich zarzynanych krowach... Wydaje mi się, że postąpiłem słusznie. MELVINS NIRVA1W iNDMflCH^E' ¦» FAWCE LEGEND ROZDZIAŁ CZWAR Późną zimą 1987 Chris i Kurt znaleźli nowego perkusistę - wąsatego Aarona Burckharda, który mieszkał nieco dalej przy ulicy Kurta. Trawiarz Burckhard należał do „sępów" i czasami siadał za bębnami Dale'a Crovera i grał swoje kawałki. Był beztroskim, szczęśliwym facetem - mówił Kurt. Hałaśliwym, ale nie tak nieznośnym, żeby go z miejsca nienawidzić. Poza tym miał zawsze kłopoty. Burckard cieszył się sławą miejscowego łobuza i kiedyś razem z kumplem wjechał samochodem w wystawę sklepową, powodując straty na piętnaście tysięcy dolarów. Niedługo po tym wydarzeniu jego twarz pojawiła się na pierwszej stronie wydawanej w Aberdeen gazety Daily World, która przedstawiła go, jako uczestnika wypadku, podczas którego samochód przejechał przez pas oddzielający jezdnie autostrady, przewrócił się na dach i stanął w płomieniach. Kierowca zginął. FACECI Z ABERDEEN Burckhard miał swoje wady, ale był jedyną osobą w Aberdeen, która grała na bębnach i chciała występować z Chrisem i Kurtem. Dlatego go przyjęto. Aaron miał stałą pracę w miejscowym Burger Kingu, ale jakoś nie mógł odłożyć pieniędzy na zakup profesjonalnego zestawu perkusyjnego. Na początku zespół musiał zadowolić się zestawem składającym się z kilku bębnów, które były własnością Burckharda, kilku innych ze starej i mocno zużytej perkusji Searsa, należącej do Dale'a Crovera i stojaka na nuty, na którym zawieszano jeden z talerzy. Po rozwodzie rodziców Chrisa, pani Maria Novoselic wprowadziła się do mieszkania nad salonem kosmetycznym i zespół przeniósł się na próby do domku Kurta. Cobain dysponował teraz wzmacniaczem Fender Champ, a Chris PMS'em podłączonym do nadgryzionego zębem czasu instrumentu Hohnera, pożyczonego od Grega Hokansona. Próby ruszyły pełną parą, a przykładem dla zespołu byli ciężko pracujący The Melvins. Początkowo Kurt śpiewał z angielskim akcentem. Kiedy usłyszałem po raz pierwszy amerykańskiego punk rocka - tłumaczył - nie był dla mnie dość punkowy, bo brakowało mu akcentu. Zespół nauczył się najpierw materiału z taśmy Fecal Matter, i jednocześnie zaczął pisać nowe kawałki. Po trzech miesiącach mieli już jakiś tuzin nowych piosenek. W tamtym okresie Chris oszalał na punkcie paciorków, kadzidełek i psychedelicznego rocka z lat sześćdziesiątych. Normalny hippis- mówił o nim Kurt. Chris zachwycał się płytą kapeli Shocking Blue - holenderskiego zespołu znanego z klasycznego przeboju z 1970 „Venus". Kurtowi nie podobał się ten album, ale żeby nie robić przykrości Chrisowi, zgodził się grać cover Holendrów - pseudo-odjazdową ciągutkę zatytułowaną „Love Buzz". Podrasował rockowo utwór, a ponieważ był zbyt leniwy, żeby odsłuchiwać cały tekst, zadowalał się śpiewaniem pierwszego wersu. Debiut Skid Row w GESCO Hall (Trący Marander) Już na samym początku doszło do pewnych spięć między Burckhardem a resztą zespołu. Burckharda bardziej interesował metal, niż to co jeszcze dziś nazywa „punkowym gównem" i nie chwytał muzyki Kurta, która przypominała dokonania artystow-skich, dysonansowych grup, takich jak wczesny Gang of Four, Scratch Acid czy Butthole Surfers. Słuchałem mainstreamu, a Kurt łapał się na sceną podziemną - mówi Burckhard - ale podobała mi się ich muzyka. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, można zaryzykować stwierdzenie, że już na bardzo wczesnym etapie rozwoju, muzyka Cobaina mogła podobać się masom i choć słychać w niej było silne punkowe i podziemne wpływy, całość trafiała w gust miłośników mainstreamu. Nakłonienie Burckharda do prób było zmorą. Aaron mieszkał wówczas z rozwódką, z dwojgiem dzieci, kobietą o sześć lat starszą od niego. Jego przyjaciółka utrzymywała się z zapomogi i gdy pierwszego każdego miesiąca nadchodził czek, oboje z Burckhardem ruszali w tango. Podobnie jak reszta bezrobotnych z Aberdeen. Pierwszego, miasto ogarniało szaleństwo - mówi Burckhard. Kiedy przyszedł czek- wspominał Kurt - Aaron znikał zprób.Na początku nawet Chris nie był w stanie sprostać zapałowi Cobaina. Czasami nie przychodził na próby pod pozorem ważnych rzeczy do załatwienia, choć można podejrzewać, że za jego nieobecnościami kryła się matka - dumna kobieta prowadząca z powodzeniem własny interes - która nie bardzo lubiła Kurta. Kurwa! Nienawidziła mnie do szpiku kości! - wspomina Kurt. Mówiła, że jestem śmieciem. Nienawidziła mnie! Słyszałem jak kiedyś mówiła Chrisowi, że powinien poszukać sobie nowych przyjaciół. Zawsze dawała mu w kość, mówiła, że jest przegrany, podobnie jak wszyscy jego kumple. Kurt przyprowadził kilka razy Chrisa do domu. Wendy pamięta, że Chris bez przerwy uderzał głową o framugi. Proszę się nie martwić - mówił wtedy rzeczowo - bez przerwy mam z tym kłopoty. Był tak nieśmiały, że robił wszystko, żeby uniknąć spotkania z Wendy, a gdy już ją spotkał, wykonywał każde polecenie powtarzając przy tym: „sierobi". Burckhard wspomina, że podarte dżinsy i cygański styl życia Kurta odróżniały go od zwykłych trawiarzy w Aberdeen. Chodzi o to jak się nosił... jakby na wszystkim gówno mu zależało - mówi Aaron. Nie przejmował się tym, co myśleli o nim inni. Cobaina nic już nie mogło zatrzymać. Chciałem nagrać płytę, albo zagrać parę koncertów, nie chciałem żeby to się rozpadłojak wszystko inne, czego się tknąłem przez sześć ostatnich łat - mówił. Odgrywaliśmy nasz zestaw, a potem zaczynałem wszystko od początku, specjalnie nie podnosiłem głowy, żeby sprawdzić czy chce im się grać jeszcze raz czy nie. Dawałem im w kość. W końcu zapał Kurta udzielił się Chrisowi i obaj tak ostro wzięli się do roboty, że nawet jedna nieudana próba wyprowadzała ich z równowagi. Wściekaliśmy się - opowiadał Kurt. Braliśmy to bardzo poważnie. Wkrótce zaczęli rozglądać się za występem. Musieliśmy zagrać jakiś koncert - wspominał Kurt. Wydawało nam się, że jak tylko wystąpimy przed publicznością, Chryste! wszystko się ułoży. W końcu załatwili sobie występ na przyjęciu w Olympii. Załadowali sprzęt do „garbusa" Chrisa i pojechali na koncert - pierwszy koncert! - zwarci i gotowi. Na miejscu okazało się, że impreza została przerwana przez policję. Nie pozostało im nic innego, jak zawrócić i pojechać z powrotem do domu. Ich pierwszy prawdziwy występ odbył się na innej imprezie w pobliskim Raymond dziurze jeszcze bardziej oddalonej od świata niż Aberdeen. Grali przed metalową kapelą w której występował ówczesny gitarowy król Aberdeen. Facet znał wszystkie chwyty Eddiego Van Halena - Chris jeszcze dziś jest pełen podziwu. Burckhard pamięta, że gospodarzami byli: tacy yuppiszoni z lepszej klasy... mieli całą skrzynką Micheloba - naprawdę dobrego piwa - i Chris doprowadził się do takiego stanu, że wyskakiwał przez okno, biegł do drzwi, znów wyskakiwał i tak w kółko. Oblał się sztuczną krwią i generalnie rżnął głupa, ale było fajnie. Wszyscy bali się nas tak bardzo, że pochowali się w kuchni - mówił Kurt. Mieliśmy dla siebie cały salon, a w końcu całą chatę. Żeby zszokować burżujów, Shelli i Trący zaczęły się całować. Grający solówkę Kurt wskakiwał na stół, a dziewczyny pieściły jego nogi. Oczywiście pod koniec imprezy większość z obecnych tam panienek zdołała przekonać swoich chłopaków, żeby nam wpierdolili - mówił Kurt. Nie zrobili tego, ale dali nam do zrozumienia, że nie jesteśmy mile widziani: «Pakujcie się i znikajcie, chlopcy». Goście byli zdezorientowani, bo zespół nie grał coverów. Nie wiedzieli co o tym myśleć - mówi Chris, który pamięta też, że kilku co bardziej odważnych imprezowiczów podeszło do nich po występie i chwaliło muzykę. Ciekawe co się teraz dzieje z tymi ludźmi, którzy uważali, że jesteśmy nieźli - dodaje po chwili kręcąc ze współczuciem głową. W tamtym czasie repertuar grupy obejmował utwory oryginalne, takie jak „Hairspray Queen", „Spank Thru", „Anorexorcist", „Raunchola" {Naprawdę prowokacyjny kawałek -tłumaczy Chris), „Aero Zeppelin", „Beeswax" i „Floyd the Barber", oraz covery jak: „Love Buzz", „White Lace and Strange" - zapomnianego zespołu z lat sześćdziesiątych Thunder and Roses - epicki kawałek Flippera „Sex Bomb", oraz śpiewaną przez Chrisa piosenkę „Gypsies, Tramps, and Thieves" z repertuaru Cher. Wkrótce zagrali pierwszy duży koncert, na zamknięcie sezonu w GESCO Hall w Olympii. Jak zwykle pojechali „garbusem" Chrisa, a podczas jazdy z Aberdeen, opróżnili na tylnym siedzeniu galonową butlę wina. Na koncert przyszło może z dziesięć osób, które podczas występu zrywały ze ścian plastikowe płachty ochronne i zawijały się w nie. Było dobrze jak na początek. Później zespół załatwił sobie występ w Community World Theater- dawnym kinie porno - w Tacoma. Trący znała właściciela przybytku, Jima Maya, i pomogła zorganizować koncert. May brał tylko po dwa dolary od łebka i nie miał nic przeciwko temu, żeby małolaty piły piwo na sali. W Community grywały zespoły o tak barwnych nazwach jak Dicks i Jack Shit („Kutasy" i „Gówno Jacka"- przyp. tłum.), a oprócz tego The Melvins i przyjezdne grupy punkowe, jak na przykład Circle Jerks. Zespół Kurta nie miał jeszcze nazwy, a May chciał mieć coś do powieszenia na markizie. Kurt wpadł na a Simmonsa w Community pomysł Skid Row Chris imitujący Oene (Tracy Marander) (warto wiedzieć, że World Theater, wiosna iv v ^ oznaczająca „zakazaną dzielnicę" nazwa, wywodzi się z Seattle). Nikt ze znajomych Kurta i Chrisa nie spodziewał się wiele po ich zespole, ale część kolesiów pojawiła się na koncercie. Ku ich wielkiemu zaskoczeniu kapela okazała się naprawdę dobra, miała prawdziwy repertuar, a Kurt potrafił śpiewać. Poza tym członkowie Skid Row wiedzieli jak zrobić show: na przykład, podczas „Love Buzz" Kurt pojawiał się w srebrzystych butach na platformach, a przez cały koncert skakał na wysokość pięciu stóp i lądował w szpagacie. Skid Row wkrótce doczekał się własnego zastępu „sępów". W kwietniu 1987 zespół wystąpił w programie radiowym akademickiej stacji KAOS z Olympii. Kurt znał wielu ludzi z Olympii, z czasów wyjazdów na koncerty The Melvins; jednym z nich był DJ z radia KAOS. Nagrany w radiu występ - nocny koncert - stał się pierwszym demo grupy. Skid Row zagrał rozwinięte wersje „Love Buzz", „Floyd the Barber", „Downer", „Mexican Seafood", „Spank Thru", „Hairspray Queen" i trzy inne piosenki, których nawet Kurt nie pamięta. Burckhard okazał się solidnym perkusistą o mocnym uderzeniu w stylu Johna Bonhama - kimś, kto stanowił hard rockową podświadomość zespołu (co ciekawe, w przyszłość inny fan Bonhama miał zostać najlepszym perkusistą Nirvany). Kurt śpiewał kilkoma głosami - w tym, rozpaczliwym deathmetalowym warkotem i zduszonym wyciem podpalanego od ogona kota - które nie przypominały wokalizy znanej z dokonań Nirvany. Grupa kilkakrotnie zmieniała nazwy i przy różnych okazjach pojawiała się jako Ted Ed Fred, Bliss {To od kwasu - tłumaczył Kurt), Throat Oyster, Pen Cap Chew i Windowpane. Wreszcie zdecydowano się na Nirvanę - hindusko-buddystyczny koncept, który według słownika Webstera oznacza „wyzwolenie się z pragnień, namiętności, iluzji i empirycznej osobowości i osiągnięcie niezmiennego stanu spokoju i prawdy absolutnej". Takie ujęcie niebios - miejsca, w którym jak śpiewał kiedyś David Byrne „absolutnie nic się nie zdarza" -było bliskie odczuciom Kurta po heroinie, ale Cobain twierdzi, że nie o to mu chodziło. Chciałem żeby zespół miał nazwę naprawdę ładną, miłą i wpadającąw ucho, zamiast zwykłych obscenicznych czy prowokacyjnych nazw kapel punkowych, w rodzaju Gniewni Samoanczycy - mówił. Chciałem, żebyśmy nazywali się inaczej. Później nie był już tak bardzo zachwycony tą nazwą. Brzmi za bardzo ezoterycznie i poważnie - tłumaczył. A jeszcze później musiał zapłacić pewnej kapeli pięćdziesiąt tysięcy dolarów za nazwę, do której już nie miał przekonania. Kurt przez kilka miesięcy nie płacił czynszu za swój barak i został eksmitowany. Trący zaproponowała mu, żeby wprowadził się do jej mieszkania w Olympii i Kurt zgodził się. Było to bardzo wygodne rozwiązanie, bo Chris i Shelli przeprowadzili się do Tacoma, skąd jest bliżej do Olypmii niż do Aberdeen. Kurt w ogóle nie brał pod uwagę przeprowadzki do Tacoma, ponieważ uważał to miasto za Jeszcze gorsze od Aberdeen". Olympia natomiast była fajnym miastem akademickim. Jesienią 1987 wprowadził się do maleńkiego studia/garsoniery („Pudełka po butach" według Kurta) przy North Pear Street 114. Czynsz wynosił 137 dolarów miesięcznie i obejmował prąd, ciepłą wodę i wywózkę śmieci. Zostali w tym mieszkaniu przez rok, a później przeprowadzili się do nieco większego z sypialnią, w tym samym domu. Kurt uciekł z Aberdeen. Trący pamięta, że krótko po przeprowadzce powiedział jej, że kiedy ona wychodzi do pracy, on siada do śniadania z białego sera i krabów i czuje się bardzo kulturalnie mogąc siedzieć na prawdziwym parkiecie i jeść tak wymyślne potrawy. Latem w garsonierze mieszkali przez miesiąc: Chris i Shelli, (żeby uniknąć dwugodzinnych dojazdów do pracy). Na szczęście goście wyjeżdżali na weekendy do Hoąuiam, ale i tak w maleńkim studiu tłoczyły się cztery osoby. Shelli i Trący pracowały na nocną zmianę w kantynie w zakładach Boeinga, a Chris zarabiał w Tacoma sześć dolarów za godzinę jako malarz. Kurt w nocy spał, a za dnia łaził po mieszkaniu. Cała czwórka spędzała ze sobą dużo czasu, chodząc razem na imprezy, oglądając telewizję albo zgoła, odlatując. Ten kwas to nie było to samo, co brali Beatlesi - wspomina Chris. Nasz był bardziej jak amfa... bardziej brudny... Odbijało nam i szaleliśmy całymi nocami. Kurt zapamiętał mieszkanie przy Pear Street jako „antykwariat". Trący co tydzień zabierała go do sklepów ze starzyzną, z których wracali samochodem wyładowanym kiczem. Nie było gdzie się ruszyć w tej chacie - mówił Kurt. Wszędzie wisiały nabytki z cotygodniowych wypraw, w tym zajmujący całą ścianę plakat Aerosmith oraz kilka plastikowych, przezroczystych modeli anatomicznych. Na ścianach wisiały także obrazy Kurta, wycinki z Weekly World News i National Enquirer, oraz zbezczeszczone obrazki religijne. Cały ten chaos obejmował wzrokiem ukochany nabytek Kurta: plastikowa małpka Chim-Chim. Oprócz tego w garsonierze mieszkały prawdziwe zwierzęta: trzy koty, dwa króliki, kilka szczurów i cała banda żółwi. „Pachniało" tak jak w baraku Kurta w Aberdeen. Szczurze szczyny to piekło - mówił Kurt z przekąsem. Któregoś dnia w mieszkaniu znalazł się bywalec punkowej sceny w Olympii, niejaki Bruce Pavitt, i jeden z domowych szczurów ugryzł go w palec. {Wrzeszczał jak baba - chichocze Trący). Ten sam Pavitt założył później Sub Pop Records - pierwszą wytwórnię płytową Nirvany. Kurt przez całe dnie siedział w domu, zdarzało się, że nie wystawiał nosa za drzwi całymi tygodniami. Żył -jak sam mówił - „w świecie artystycznych fantazji". Nie korzystał szczególnie z oferty kulturalnej Olympii - wystarczała mu świadomość, że w mieście jest coś takiego jak „oferta kulturalna". Nie musiał już przejmować się gburowatymi trawiarzami i wsiunami wałęsającymi się po ulicach. Zapuścił włosy i skoncentrował się na sztuce. Zaczął zbierać i robić lalki. Był to początek pasji, która trwała do końca jego życia. Znalazł glinę, która po wyprażeniu zmieniała kolor i lepił z niej lalki - podobne do tej, która znalazła się na okładce „Incesticide", a czasami jeszcze dziwniejsze i bardziej wymyślne. Kupował też lalki sklepowe, oblepiał je gliną i prażył w piecyku, nadając im kształt starożytnych idoli. Zbierał także stare lalki, szczególnie te, które wyglądały , jak żywe". Kiedyś, gdy pracował w hotelu nad morzem, wszedł do pokoju, w którym zatrzymał się jakiś ginekolog, i znalazł na stole książkę medyczną z obrazkami chorych pochew. Wyciął te obrazki i później łączył je w kolaże ze zdjęciami kawałków mięsa i plakatami Kiss. Swoje dzieła eksponował na lodówce. Przechodził krótki okres fascynacji deathrockiem (w wykonaniu Black Sabbath, a nie Bauhaus) i zaczął konstruować bożonarodzeniowe żłobki, pełne rozkładających się ciał, szkieletów i demonów. Nagrywał psychedeliczne taśmy, na których miksował muzykę chrześcijańską z przemówieniami politycznymi, reklamami i zwolnionymi lub przyśpieszonymi piosenkami. Lepił kolaże, ale przede wszystkim malował. Na jego obrazach pojawiały się dziwne, rozdęte postaci albo zarodki umieszczone pośród kolczastego krajobrazu. Trudno nie zauważyć w tych dziełach autobiograficznych konotacji mówiących o bezradnym dziecku zmagającym się z wrogim światem. Kurt zajmował się również rzeźbą. Robił takie niesamowicie piękne i delikatne rzeźby z gówna, jakie znaj-dował w sklepach ze starzyzną -wspomina Slim Moon. Maleńkie, prawie niewidzialne figurki ludzi. Mieszał odpady tak zwanej kultury pop ze starociami albo z udręczonymi postaciami ulepionymi z gliny. Czasami robił też wielkie dioramy, cztery stopy na cztery, albo wsadzał wszystko do szklanego akwarium... Siedział nad tym całymi ^SS^^^^^ Novose, tygodniami i wszyscy, którzy to widzieli nie mogli wyjść z podziwu. Był naprawdę dobrym rzeźbiarzem. Namawialiśmy go kiedyś na wystawę w kawiarni Smithfield, ale powiedział «nie» i wszystko porozwalał. Wyrzucił stare prace, ale następnego dnia siedział już nad czymś nowym. Przypadek - a może konieczność będąca matką wynalazków - sprawił, że Kurt znalazł swój ulubiony element dekoracyjny. Działam na muchy jak magnes — zwierzał się. Albo odwrotnie, trudno powiedzieć. Czasami rano nie mogłem spać całymi godzinami, bo muchy łatały nade mną albo siadały mi na twarzy. Przez całe życie nie mogłem opędzić się od much. Z tego powodu w mieszkaniu Trący pojawiły się dziesiątki lepów, na których zbierały się rzesze martwych owadów. Kurt twierdził, że płacił za mieszkanie z nędznych honorariów, jakie dostawał zespół, ale od czasu do czasu Trący namawiała go, żeby znalazł sobie pracę. Przy takich okazjach groził jej, że się wyprowadzi i zamieszka w samochodzie, co na jakiś czas zamykało jej usta. Wydaje się, że Trący była nie tylko kochanką, ale i sponsorką Kurta. Cobain - jak sam przyznawał czekał na to, co wydarzy się w Seattle, w którym doszło do niemałego zamieszania. Przez kilka lat przed pojawieniem się Nirvany, antymaterialistycznie nastawione zespoły punkowe z Seattle pozwalały się okradać przez lokalne kluby. W czasie, gdy Kurt zamieszkał w Olympii, muzycy z Seattle zjednoczyli się i dali komu trzeba do zrozumienia, że nie będą już grali za „dziękuję". W ruchu „muzycznego nieposłuszeństwa" dużą rolę odegrała powstająca wytwórnia Sub Pop, która zaczęła dbać o to, by jej artyści byli dobrze opłacani za koncerty. Kurt doskonale pamiętał, że po podpisaniu kontraktu z Sub Pop, Nirvana dostała za jeden z pierwszych koncertów w klubie The Vogue (mieszczącym około trzystu osób) sześćset dolarów, co nawet dzisiaj jest sporą sumą. Wtedy jednak Nirvana nie grała jeszcze w Vogue, a Kurt, który chciał nagrać prawdziwą taśmę demo, zdecydował się na podjęcie pracy w firmie zajmującej się sprzątaniem. Dostawał cztery dolary za godzinę. Zjawiał się w pracy wieczorem i wsiadał do poobijanej furgonetki z dwoma „kolesiami z piekła rodem, gorszymi nawet od tych z Aberdeen". Koledzy z pracy wypijali co noc kilka sześciopaków piwa, a gdy już się odprężyli, nazywali Kurta pedałem i rzucali nim po furgonetce. Klientelę firmy stanowili m.in. lekarze i dentyści, i kumple pokazali Kurtowi jak kraść prochy i wdychać „gaz rozweselający" tak żeby nikt nie zauważył. W tym samym domu przy North Pear Street zamieszkali wkrótce Dylan Carlson i Slim Moon. Ponieważ Carlson był bezrobotny, a Kurt pracował nocami, spędzali razem dużo czasu. Łączyła ich wspólna pogarda dla „kalwinistów". Jeśli dobrze pamiętam, Kurt i ja byliśmy tego lata jedynymi osobami w Olympii, które nie bawiły się jo-jo - wspomina z przekąsem Carlson. Często organizowali sobie grilla na podwórku, ozdobionym na tę okazję lampionami z lat pięćdziesiątych (kolejny zakup „na starzyźnie"). Czasami odwiedzał ich Chris, co nieodmiennie kończyło się wspólną konsumpcją czerwonego wina i kłopotami. Pewnego razu ścigała ich nawet policja, gdy zaatakowali ogrodowymi krzesłami jakiegoś porzuconego cadillaca. Kurt był jednak typem samotnika, którym pozostał przez całe cztery lata pobytu w Olympii. Był jak pustelnik w jaskini - mówi Slim Moon. Tak go odbieraliśmy... jak pustelnika, który potrafił całymi dniami siedzieć w domu i grać dwanaście godzin na gitarze. Wychodził stamtąd tylko wtedy, gdy wyjeżdżali w trasy. Cobain - choć nie szukał kontaktu z ludźmi był znaną osobą w mieście. Na imprezach zaszywał się gdzieś w kącie i uśmiechał się zagadkowo. Dla większości bywalców z Olympii był „nie zapisaną kartą", na której mogli umieszczać dowolne sensy. Lubili Kurta sami nie wiedząc dlaczego i ta aura tajemniczości dodatkowo pociągała ich ku jego muzyce. Aaron Burckhard (Ze zbiorów Aarona Burckharda) Po jakimś czasie Kurt dostał w pracy własną trasę do sprzątania, ale jak zwykle nie był wzorem sumiennego pracownika. Jechał furgonetką pod pierwszy adres na trasie, zbierał kilka papierków, po czym wracał do domu i szedł spać. Pod koniec zmiany odwiedzał jeszcze kilka adresów i odwalał kolejne fuszerki. Po ośmiu miesiącach został zwolniony. Kurt przyznawał, że zawsze był leniwy, ale twierdził przy tym, że jego słabe wyniki w pracy nie były spowodowane lenistwem. Miałem pecha do współpracowników - tłumaczył. Me umiem nawiązać kontaktu z tak zwanym przeciętnym człowiekiem. Ludzie drażnią mnie jak jasna cholera, denerwują mnie do tego stopnia, że nie potrafię ich ignorować. Dlatego zawsze dochodzi do konfrontacji i potem ich nienawidzę. Mimo to, nauczył się czegoś od współpracowników: a mianowicie, jak kraść leki. Jego ulubionymi lekarstwami były - gdy mógł je załatwić - kodeina i Vicodin, środek przeciwbólowy na bazie opiatów. Poza tym palił trawę i parę razy brał heroinę. Próbował też kokainy i amfy, ale nie bardzo mu się spodobały. Czułem się po nich zbyt pewny siebie -tłumaczył - byłem za bardzo towarzyski. Mniej więcej w tym samym czasie doświadczył po raz pierwszy straszliwego, kłującego bólu brzucha. Wszystko mnie pali, zbiera mi się na wymioty, to najgorszy katar żołądka, jaki można sobie wyobrazić - mówił. Ból jest pulsujący, jakbyś miał serce w żołądku, i cholernie dokuczliwy. Czuję wtedy, że moje wnętrzności są czerwone i obtarte. Przeważnie boli mnie kiedy jem. Mniej więcej w połowie posiłku, kiedy jedzenie dojdzie do pewnego miejsca i kiedy zacznie o nie ocierać, to znaczy tam gdzie jest stan zapalny i ten zaczerwieniony obszar, czuję ból, bo żarcie siedzi tam i pali. To najgorszy ból, jakiego w życiu doświadczyłem. Dolegliwość ta - wprawiająca w zakłopotanie nawet najwybitniejszych specjalistów - miała odbić się na całym życiu Kurta. Tymczasem Aaron Burckhard obiecywał, że sprawi sobie nowe bębny, ale nie dotrzymywał obietnicy, a co gorsza nie pojawiał się na próbach, które przeszkadzały mu w imprezowaniu z kolesiami. Chcieli próbować każdego wieczoru - tłumaczy Burckhard -każdego wieczoru, człowieku! Więc mówię im: «odpuście sobie» i parę razy nie pokazałem się na próbach, więc się wkurwili. Dla Burckharda zespół był zabawą- nie było z tego żadnych pieniędzy, ani niczego, rozumiesz? W grę wchodziła również pewna niezgodność charakterów. Choć obecnie Aaron twierdzi, że jest zagorzałym fanem punk rocka, wtedy nie był tak bardzo oddany sprawie jak Chris i Kurt. Faktycznie, nie przejmowałem się za bardzo ich sceną -przyznaje - tymi kolorowymi włosami i takimi tam... Chris i Shelli mieszkali wówczas w Tacoma, Kurt w Olympii, a Burckhard nie miał zamiaru się przeprowadzać -jego dziewczyna trzymała się Aberdeen, a on sam miał nadzieję na awans, na pozycję kierowniczą w Burger Kingu. Jak na ironię, kuzyn Burckharda ożenił się z córką właściciela licencjonowanego przez sieć przybytku i zajął przyszłe stanowisko Aarona, który nigdy nie wyszedł poza poziom szefa produkcji. Nirvana straciła na jakiś czas kontakt z Burckhardem. W tym czasie Kurt i Chris postanowili próbować z Dałem Croverem, z którym chcieli nagrać demo. Był to jedyny sposób na utrzymanie zespołu przy życiu. Próby z Dałem trwały przez trzy weekendy pod rząd, po czym wszyscy pojawili się 23 stycznia 1988 w studiu Reciprocal Recording w Seattle i nagrali demo. Po nagraniu tej taśmy - wspomina Kurt -doszliśmy do wniosku, że w zasadzie gramy dobrą muzykę, i że jest w niej coś wyjątkowego, dlatego zaczęliśmy brać to wszystko poważniej. Kurt twierdził, że wybrał przypadkowo najbardziej oblegane studio w mieście, przeglądając ogłoszenia w Seattle Rocket - darmowym piśmie muzycznym, będącym tubą sceny z Seattle. Reciprocal było jednym z najtańszych studiów w mieście, co tłumaczy jego powodzenie. Inni utrzymują natomiast, że Cobain wybrał Reciprocal, ponieważ właśnie tam nagrano jego ulubioną nową płytę: EP-kę Soundgarden zatytułowaną „Screaming Life" i wydaną przez nowo powstałą niezależną wytwórnię Sub Pop. Kurt chciał nagrywać w Reciprocal, ponieważ podobało mu się brzmienie płyty Soundgarden - mówi Crover, który organizował nagrania. To Crover słuchał wtedy bez przerwy Soundgarden, doskonale pamiętam - zaprzeczał Kurt. Tak czy inaczej, wyznaczono im inżyniera dźwięku, którego w ostatniej chwili zastąpił Jack Endino - prawdopodobnie dlatego, że chciał pracować z Dałem Croverem, który był już znany jako doskonały perkusista. Endino - były oficer marynarki - stał się kimś w rodzaju ojca chrzestnego muzycznej sceny Seattle. Nagrywając (Endino nigdy nie „produkował", bowiem muzyka z Seattle nie była punk rockiem) niezliczone zespoły za niewielkie pieniądze, Jack przyczynił się do rozwoju środowiska muzycznego miasta i uczynił z Sub Pop wypłacalną firmę płytową. Dobroduszny, spokojny styl bycia Endino i jego wybuchowe brzmienie, zaskarbiły mu miłość młodych, surowych kapel z okolicy. Mieszczące się w dzielnicy Ballard studio Reciprocal Recording założył z Chrisem Hanaszekiem, który był producentem kompilacji „Deep Six". W studiu Reciprocal panowała swobodna atmosfera sali do prób - z pokrytych płytą wiórową ścian łuszczyła się farba, każda pozioma płaszczyzna nosiła ślady gaszonych na niej papierosów i nikt nie przejmował się piwem rozlanym na wykładzinie. Prawdopodobnie nie ma takiego zespołu w Seattle, który nie widziałby Reciprocal (lub jego najnowszego wcielenia Word of Mouth) od środka. Znajomy Chrisa, Dwight Covey, zawiózł Nirvanę i jej sprzęt do miasta swoim turystycznym chewoletem zaopatrzonym w działający piecyk na drewno. Schoe(. /hu. •»3 Che,,. n Chris po nagraniu swojej partii odpoczywał w towarzystwie Dwighta i jego syna, Guya. Mieli wtedy ze sobą zawiniętego w dwie bibułki „ bombowca ", którego wypaliliśmy w łazience -wspomina Chris. Nawaliłem się do tego stopnia, że musiałem wyjść na dwór. Usiedli w chevrolecie i rozpalili piecyk, a Kurt nagrywał wokale. Zespół zarejestrował i zmiksował dziesięć piosenek, co w sumie zajęło sześć godzin, (Endino policzył im tylko za pięć). Wszystkie nagrania rejestrowane były na żywo za pierwszym lub drugim razem. Wokale Kurta nagrano tylko raz. Cała sesja zakończyła się o trzeciej po południu. Zarejestrowane wówczas utwory „Floyd the Barber", „Paper Cuts" i „Downer" znalazły się na albumie „Bleach". Dwa inne: „If You Must" i „Pen Cap Chew" (wyciszony z powodu braku taśmy), nigdy nie zostały wydane. Wersja „Spank Thru" nagrana później z Chadem Channingiem na bębnach znalazła się na składance „Sub Pop 200". Cztery pozostałe utwory: „Beeswax", „Mexican Seafood", „Aero Zeppelin" można usłyszeć na „Incesticide". Ponieważ Chris był bez pracy, sto pięćdziesiąt dwa dolary i czterdzieści cztery centy za sesję wyłożył Kurt - z pieniędzy, które zarobił sprzątając. Tego samego dnia zespół miał zagrać w Tacoma w Community World Theatre, co było wkładem Dale'a w rozwój Nirvany, która nie była jeszcze Nirvaną. Właśnie wtedy pojawiła się nazwa Ted Ed Fred, zaproponowana przez Crovera i będąca przezwiskiem przyjaciela mamy Grega Hokansona. Gdy dojeżdżali do Tacoma, Chris doszedł w końcu do siebie, po „bombowcu" w podwójnej bibułce. Kurt był bardzo zadowolony z demo. Trący pamięta, że gdy dostał taśmę, oglądał ją w samochodzie ze wszystkich stron, a na jego twarzy gościł szeroki uśmiech. Nagrania podobały się również Jackowi Endino, który zrobił z nich miks dla siebie i dał go do przesłuchania ALB%u K«ev,va, ^Jdujac^^^toc „Hairspray Q„ee„ Jonathanowi Ponemanowi, który wydał właśnie w Sub Pop EP-kę Soundgarden - zespołu odkrytego kilka miesięcy wcześniej przez jego partnera Bruce'a Pavitta. Poneman, który wcześniej pracował w klubach, znał prawie wszystkie zespoły z Seattle, ale jak mówi Endino: „Ci faceci byli z Aberdeen!". Poneman szukał nowych grup, z którymi mogłaby współpracować Sub Pop i często pytał Endino o nagrywające w jego studiu kapele. Podczas jednej z rozmów z właścicielem Reciprocal usłyszał: Wiesz, pojawił się taki facet... choć, mówiąc szczerze nie wiem co o nim myśleć. Facet ma naprawdę niesamowity głos i gra z nim Dale Crover. Nie mam o nich zdania, ale ten glos jest naprawdę potężny. A gość wygląda jak mechanik samochodowy. Poneman wpadł w zachwyt po usłyszeniu taśmy. Byłem zdruzgotany głosem Kurta - mówi. Nie padałem na kolana przed piosenkami, były wtedy jakby drugorzędne wobec nastroju całości. Zespół miał siłę, surową siłę. Pamiętam, że po wysłuchaniu tej taśmy powiedziałem do siebie: «0 mój Boże!». Podniecony Poneman zaniósł taśmę do Muzaka, firmy nadającej „muzykę tła", w której w tamtym czasie pracowali „wszyscy święci" muzycznej sceny Seattle (wykonując niezbyt skomplikowane prace, w rodzaju przegrywania taśm, czy zgoła czyszczenia pudełek z kasetami). Muzak dawał utrzymanie Markowi Armowi z Green River (obecnie Mudhoney), Ronowi Rudzitisowi z Room Ninę (obecnie Love Bartery), Tadowi Doyle'owi (przybyszowi z Idaho, który wkrótce miał założyć TAD), Chrisowi Pughowi z Swallow, Grantowi Ekcmanowi z Walkabouts i rzecz jasna Bruce'owi Pavittowi. Oprócz miejsca pracy, firma stanowiła klub dyskusyjny, w którym rozważano przyszłość rock and rolla. Poneman, który pojawił się wówczas w Muzaku z taśmą Nirvany, zaczął prezentację w sposób następujący: Jeśli ktoś chce zostać bogaty, znam zespół, który szuka perkusisty. Ale wysokie jury z przemysłu szaf grających nie zostało rzucone na kolana. Muzyka Nirvany opierała się wówczas na wymęczonych, skomplikowanych aranżach, a chłopcy z Muzaka woleli wtedy prostego rocka, w rodzaju wczesnych Wipersów, Cosmic Psychos czy The Stooges. Duże wrażenie zrobił natomiast głos faceta. Ale tak czy inaczej Muzak nie mógł wydać pozytywnej opinii. Każdy chciał wtedy, żeby największą gwiazdą został jego najlepszy kumpel i najlepszy kumpel najlepszego kumpla - tłumaczy Pavitt. Nirvana nie była z miasta i ludzie trochę naginali swoje sądy. Poneman pamięta, że Mark Arm powiedział, że taśma brzmi jak Skin Yard, „ale nie tak dobrze". Ludzie głównie koncentrowali się na sobie i swojej paczce - mówi Pavitt - a ta muzyka była z zewnątrz. Pavitt uważał, że taśma była za bardzo „rockowa", za dużo było na niej heavy metalu, a za mało undergroundu. Poneman i Pavitt zobaczyli po raz pierwszy Nirvanę w Central Tavern. Zespół występował wtedy jako ósmy, w sobotniej składance. Na sali było mało ludzi, choć teraz bardzo wielu twierdzi, że widziało ten występ. Nirvana była surowa, ale niektóre piosenki okazały się bardzo dobre. Pavitt zgodził się, że zespół ma potencjał. Poneman pamięta, że przed występem Kurt zwymiotował za kulisami. Nie wpadłem w zachwyt - przyznaje Pavitt Nie widziałem u nich muzycznego podejścia, które mogłoby mnie zainteresować. Natomiast Poneman szalał z zachwytu i być może dlatego Pavitt, dawny dziennikarz muzyczny, zaczął zastanawiać się nad haczykiem, na który dałoby się złapać dla Nirvany prasę. Małe, niezależne wytwórnie zależały od darmowej promocji w mediach i Pavitt musiał coś wykombinować, jeśli Sub Pop miałby wydawać Nirvanę. I wtedy wpadł na pewien pomysł. Im dłużej zastanawiałem się nad tym kim byli ci ludzie i co w ogóle działo się wtedy w Seattle - mówi Pavitt - tym bardziej byłem pewny, że wszystko to jakoś się ze sobą wiąże i pasuje do fenomenu Tada - rzeźnika z Idaho. Mieliśmy do czynienia z prawdziwą klasą robotniczą, nie powiem białymi śmieciami, bo nienawidzę tego terminu, i z prawdziwym populistycznym ruchem muzycznym, w którym nikt niczego nie kombinował. Do tamtej pory (a w dużym stopniu i później), niezależna scena muzyczna zdominowana była przez wydawnictwa, fanziny, stacje radiowe i kluby z Wschodniego Wybrzeża. I nagle zamiast okularników z college 'ów i szkól artystycznych pojawili się - jak mówi Pavitt - równie inteligentni i twórczy ludzie, którzy wcale nie musieli studiować. Gdy poznałem Kurta i Nirvanę, doszedłem do wniosku, że idealnie pasują do fenomenu Tada. Kiedy Kurt zamieszkał u Trący w Olympii, skarżył się, że jest ignorowany w Seattle, bo nie należy do żadnej kliki. Po upływie roku nie chciał grać koncertów, bo spotykał dziesiątki ludzi, którzy chcieli z nim porozmawiać. Wszyscy słyszeli demo. Endino zrobił nagrania dla przyjaciół, ci z kolei dla swoich, i w ten sposób niosła się fama o nowym zespole. Cobain przegrał demo na kasety i wysłał je do wszystkich niezależnych wytwórni o jakich słyszał, w tym do SST z Lawndale w Kalifornii i do Alternative Tentacles z San Francisco. Jednak wytwórnią, o której marzył, była działająca w Chicago Touch & Go, w której nagrywały takie uwielbiane przez Kurta zespoły jak Scratch Acid, Big Black czy Buttonhole Surfers. Do Touch & Go powędrowało sukcesywnie około dwudziestu kaset, a każdej z nich towarzyszył list i „mały podarunek" w postaci, na przykład, zabawki, garści konfetti, zużytej prezerwatywy wypełnionej plastikowymi mrówkami, czy kartki papieru ozdobionej flegmą (co podejrzanie przypomina podarunek Big Black dołączony do płyty „Lungs"). Niestety ani Touch & Go, ani żadna inna wytwórnia nie odpowiedziała. Kurt nie wysłał kasety do Sub Pop, bo nie miał pojęcia o jego istnieniu. I wtedy w jak najbardziej właściwym momencie zadzwonił Poneman, by powiedzieć Kurtowi jak bardzo podoba mu się kaseta. Kurt doszedł do wniosku, że Poneman jest w porządku, bo był związany z Soundgarden, jego ulubionym wówczas zespołem. Umówili się na spotkanie w Cafe Roma przy Broadwayu w Seattle. Kurt pojawił się pierwszy w towarzystwie Trący, która przez całe spotkanie węszyła podstęp i zachowywała się niezwykle ostrożnie. Nie podobało jej się to, że Poneman trzyma ręce w kieszeniach długiego trencza, ani to, że rozgląda się nerwowo po sali. Wyglądał tak, jakby ukrywał się przed policją - mówi Trący. Tracy Marander, luty 1989 Poneman zapamiętał Kurta jako (© Aj;ce wheeler, 1993) „bardzo cichego i pełnego szacunku" oraz „bardzo miłego i delikatnego faceta". Chris, który pojawił się wkrótce po Kurcie i Trący, nie sprawiał niestety najlepszego wrażenia. Był bardzo przejęty spotkaniem i po drodze do Seattle obalił kilka „szczeniaczków" whisky. Gdy dotarł do Cafe Roma był już nieźle wstawiony i doprawiał się kolejnym „szczeniaczkiem", którego pił z desantu. Spoglądał na Ponemana spode łba i obrażał go głośno bekając i od czasu do czasu pokrzykując na innych klientów: „Czego sie, kurwa, gapicie?" Kurt twierdził, że była to jedna z najzabawniejszych scen, jakie w życiu widział. Poneman robił co mógł, by nie zwracać uwagi na Chrisa, i w końcu udało mu się przekazać zgromadzonym wiadomość, że planuje w najbliższej przyszłości wydać singiel Nirvany. Początek 1988 nie był najlepszym okresem dla sceny muzycznej Seattle. Kluczowe zespoły, takie jak The Melvins, Green River czy Feast, były w rozsypce lub zgoła porozpadały się, lrave, takie jak Tad, Mudhcmsy, czy MotVve\ k,oNe Botve, dopieio s\e_ tworzyty. Yo&dbnie zresztąjak Sub Pop Records. Początkiem wytwórni Sub Pop, był fanzin autorstwa Bruce'a Pavitta - przybysza z Chicago, który studiował zagadnienia kultury punk rocka w wolnomyślicielskim Evergreen State College w Olympii. Pavitt dla własnej przyjemności nagrywał na taśmie kompilacje z regionalnych scen muzycznych w Stanach Zjednoczonych, a pierwszy wydany przez niego winylowy krążek zatytułowany „Sub Pop 100", poświęcony był okolicom Seattle. W 1987 Pavitt wydał płytę „Dry as a Bonę", grupy Green River działającej w Seattle i łączącej przeciwstawne (pozornie) brzmienie metalu i punka (zespół miał w przyszłości podzielić się na Mudhoney i Pearl Jam). Wspólny znajomy Pavitta i Green River, Kim Thayil z Soundgarden. przedstawił Bruce'owi Jonathana Ponemana, radiowego DJ'a i promotora koncertów rockowych w Seattle. W 1988 obaj panowie wydali album Soundgarden „Screaming Life". Sprytni, wygadani i obdarzeni dobrym słuchem panowie Pavitt i Poneman mieli także talent do promowania własnej działalności i zbadawszy dokładnie sukcesy i porażki wcześniejszych wytwórni niezależnych, szybko uczynili ze sceny muzycznej Seattle w ogóle, a z Sub Pop w szczególe, najważniejsze zjawiska niezależnego rocka. W mieście działały również inne niezależne wytwórnie, w tym Popllama (z Young Fresh Fellows), ale to Sub Pop zdobył promocyjną przewagę. Na większości wydawanych przez wytwórnię płyt pojawiały się artystyczne, dopracowane w każdym szczególe, fotografie autorstwa znajomego Pavitta, Michaela Lavine, sprawiające wrażenie, że firma nie oszczędza na promocji związanych z nią artystów. W środku i z tyłu płyt tworzono własny obraz Sub Pop, kreowany przez Charlesa Petersena. Na obraz ten składały się ziarniste, rozmazane, czarno-białe fotografie, częściej przedstawiające publiczność niż zespół. Nieustraszony Petersen rzucał się z aparatem w sam środek młyna głowołupców, by uchwycić charakterystyczne elementy ruchu: długie włosy, pot i nagie, męskie korpusy. Ciekawe, nowe zespoły w rodzaju Nirvany były wielkim wydarzeniem. Gitarowy styl Cobaina był niewątpliwie poszarpany, miał w sobie jednak metalowy feeling. Riffy Nirvany były bardzo udane i przemyślane. To, że grupa brzmiała tak dobrze, grając w sumie tak krótko, niepomiernie dziwiło Endino, który przecież nagrywał wiele młodych zespołów. Kurt już wtedy ustawiał swoje melodie w przedziwny sposób, na tle rytmu i zmian akordów. Zamiast iść -jak to zwykle bywa - tropem gitary, wymyślał niemal kontrapunktowe linie melodyczne. Ale tym, co stawiało grupę na samym szczycie, był wokal Cobaina, który potrafił krzyczeć bardzo wysokim głosem i śpiewać w atrakcyjny i miły dla ucha sposób. Nirvana miała kiepskie instrumenty i straszliwe nagłośnienie. Przez bardzo długi czas zespół umieszczał deskę pod basową szafą Chrisa, której brakowało kółka (problem ten rozwiązano dopiero pod sam koniec działalności grupy). Na początku 1988 Crover wyjechał z Osbornem do San Francisco, polecając jako swojego następcę niejakiego Dave'a Fostera z Aberdeen. Foster grał na basie z Dałem w jednej z satelickich grup The Melvins, ale potrafił także nieźle bębnić. Kurt i Chris wiedzieli od samego początku, że Foster nie zagrzeje u nich miejsca na stałe. Dave - jako facet z podrasowaną ciężarówką i wąsem - był zbyt „normalny" i męski dla członków założycieli Nirvany. Gdy jednak zagrali mu demo z Croverem, Foster pojął o co chodzi. Dużo się od nich nauczyłem, jeśli chodzi o grę - mówi Foster, który w szkole średniej zgłębiał tajniki jazzowej gry na perkusji. Powiedzieli mi tylko: «Zapomnij o całym tym gównie i wal w nie z całej siły». Poza tym kazali mi zmniejszyć o połowę zestaw perkusyjny. Kiedy zaczynałem z nimi grać moja perkusja składała się z dwunastu bębnów, a kiedy kończyłem miałem tylko sześć. Nirvana odbywała próby w salonie nowego domu Chrisa i Shelli w Tacoma przy Pearl Avenue, niedaleko zoo. Pierwsza impreza, na której zagrali w nowym składzie, roiła się od studentów z Evergreen, hippisów i punków. Kurt wystąpił jak zwykle w dżinsowej kurtce bez rękawów. Do ramienia przylepił sobie swoją plastikową małpkę Chim-Chim, a na plecach miał kawałek kupionego u Woolwortha oleodruku z „Ostatnią Wieczerzą". Foster ubrany był jak każdy porządny metalowiec z Aberdeen. Podczas koncertu jeden z punków chwycił mikrofon i zawył: „O kurcze! Jacy ładni perkusiści sąw Aberdeen!" Czułem się nie na miejscu - przyznaje Foster - ale podobało mi się to, co grali. Poneman załatwił pierwszy występ Nirvany w Seattle na początku 1988 w klubie The Vogue. Była to Niedziela Sub Pop. Charles Petersen - główny arbiter elegantiarum Seattle -pamięta, że przyszło około dwudziestu ludzi, choć stacja radiowa KCMU regularnie nadawała nagranie „Floyd the Barber" i w mieście dużo mówiło się o zespole, który brzmiał podobno jak Blue Cheer. Na koncert przyszli ludzie w rodzaju Marka Arma, który chciał osobiście przekonać się o wartości wychwalanego zespołu z zadupia. Kurt stwierdził później, że publiczność zachowywała się tak, jakby chciała punktować ich po każdej piosence. Nirvana grała kiepsko, a sytuację pogorszyło złe nagłośnienie. Petersen był rozczarowany nieistniejącym obrazem scenicznym grupy. Nie chwytali za serce - zgadza się Poneman. Piosenki za bardzo przypominały kawałki The Melvins. Pteresen wziął Ponemana na stronę i zapytał: Jonathan, jesteś pewny, że chcesz podpisać z nimi umowę? Daliśmy dupy - mówił Kurt - totalnie spierdoliliśmy ten występ. Foster wytrzymał w Nirvanie tylko kilka miesięcy. To byl fajny, normalny gość, ale daliśmy mu popalić przez swoją odjazdowość - tłumaczy Chris. Dave nigdy wcześniej nie miał do czynienia z takimi ludźmi. Byliśmy dla niego uosobieniem kontrkultury. Wydaje mi się, że to oni nie czuli się zbyt dobrze, musząc zadawać się z facetem, którego uważali za wieśniaka albo kogoś w tym rodzaju. Nie wiem zresztą... Kiedy pojawiali się moi znajomi, Kurt i Chris nie czuli się swobodnie. Nie zadawali się z takimi ludźmi - tłumaczy Foster. Każdy miał swoją małą klikę... Dave miał także problem osobisty - dodaje Chris. Chodził na terapię rozładowywania gniewu, bo wdawał się w bójki i tłukł niewinnych ludzi. Kiedyś widziałem jak jechał z kumplem ciężarówką i jeden gość z ulicy splunął na jego auto. Dave wysiadł i przykopał facetowi w głowę. Los Fostera przesądziło wydarzenie nie związane z zespołem. Pewnego dnia Dave dowiedział się, że jego dziewczyna przyprawia mu rogi, zrobił więc to, co w jego sytuacji zrobiłby każdy prawdziwy mężczyzna i wpierdolił facetowi, który zabawiał się z jego ukochaną. Na nieszczęście ofiarą okazał się syn burmistrza miasteczka Cosmopolis. Foster dostał rok więzienia, z czego przesiedział tylko dwa tygodnie. Dodatkowo cofnięto mu prawo jazdy, co oznaczało, że nie będzie mógł przyjeżdżać do Tacoma na próby z Chrisem i Kurtem. Po wyjściu z więzienia Dave zadzwonił do Cobaina i zapytał o następną próbę. Usłyszał, że Kurt pisze nowy materiał i niedługo oddzwoni. Nie dowiedział się jednak, że Nirvana próbuje znów z Aaronem Burckhardem, który gra na bębnach Fostera. Ale dni Aarona w Nirvanie również były policzone. Pewnego dnia po próbie Kurt i Burckhard pili piwo w przyczepie mieszkalnej ojca Aarona w Spanaway. Gdy skończyła się pierwsza partia browaru, Aaron zaoferował, że pojedzie po następną autem Kurta. Lecz zamiast do najbliższego sklepu, pojechał do knajpy. Po dwóch godzinach picia z kolesiami ruszył w drogę powrotną do przyczepy, ale został zatrzymany za jazdę po pijanemu przez czarnego policjanta, który nazywał się Springsteen. Widząc tabliczkę z nazwiskiem policjanta, Burckhard zaczął wrzeszczeć: „Hej, Bruce! Co jest grane, Bruce!" Zachowywał się wulgarnie. Posterunkowy Springsteen przymknął Burckharda i zatrzymał samochód Cobaina. Ponieważ w przyczepie taty Aarona nie było telefonu, Burckhard zadzwonił do Chrisa z prośbą o wydobycie z aresztu. Chris twierdzi, że Burckhard nazwał policjanta „pierdolonym Dave Foster, Kurt i Chris (© Rich Hansen, 1993) czarnuchem" i właśnie za to został aresztowany. Wstydziłem się za niego - tłumaczy Chris. Może coś tam powiedziałem - przyznaje obecnie Burckhard - ale mam prawo milczeć. Kurt zadzwonił do Burckharda następnego dnia i zapytał czy ten pojawi się na próbie. Aaron powiedział, że ma zbyt dużego kaca żeby grać i Kurt odłożył słuchawkę. W tym momencie Burckhard na dobre opuścił Nirvanę. Lubiłem z nimi grać - mówi dzisiaj Burckhard -ale byłem młody i głupi i trochę mnie nosiło, nie? Gdyby tego wieczoru Burckhard nie poszedł do knajpy, prawdopodobnie byłby dzisiaj milionerem. Faktycznie - przyznaje Aaron - ale to było jak gra w totka. Masz pięć cyfr i nie wychodzi ci szósta i mówisz sobie «Chryste, było tak błisko!» Ale niczego nie żałuję. Zostanę taki, jak ten gość z Beatlesów... jak mu było? Obecnie Pete Best z Nirvany żyje z zasiłku dla bezrobotnych po zwolnieniu z pracy przy ocieplaniu domów. W wolnych chwilach grywa w speedmetalowym zespole o nazwie Attica, którego przebojami są piosenki o wdzięcznych tytułach „Fuck Blister" i „Drunken Heli Trash"*. Ostatnio spędził trzy dni w areszcie, ponieważ nie zapłacił grzywny za jazdę bez prawajazdy, które cofnięto mu po pamiętnym spotkaniu z posterunkowym Springsteenem. Tymczasem Dave Foster uważał, że nadal jest członkiem zespołu. Któregoś dnia przeglądał Seattle Rocket w poszukiwaniu ciekawych koncertów i stwierdził, że Nirvana gra tego wieczoru w klubie Sąuid Row. Foster zadzwonił do Kurta. Telefon odebrała Trący, która sprzedała mu jakąś historię. Później zadzwonił do Chrisa. Shelli okazała się prawdomówna. Zespół miał innego perkusistę. Byłem wkurwiony jak jasna cholera - wspomina Foster. Czułem się tak, jakbym złapał swoją dziewczynę w łóżku z obcym facetem. Warto pamiętać co się stało, gdy Dave istotnie doświadczył czegoś takiego. Gniew długo mu nie przechodził, a nawet zaczął narastać, gdy dowiedział się, że Nirvana występuje jako support przed Butthole Surfers. Teraz po tym całym gównie jest jeszcze gorzej - mówi, choć ma już do wszystkiego bardziej filozoficzne podejście. Zrobili to, co uważali za najlepsze... chyba... milknie na chwilę. Szkoda, że nie stało się inaczej, bo zawsze chciałem zarabiać na życie grą na perkusji. Dave był mainstreamowcem - mówi Chris. Chyba go onieśmielaliśmy. A kiedy się denerwował to grał nierówno. Nie było mi z nimi źle - sprzeciwia się Foster - to im było ze mną niewygodnie. Ja się w ogóle tym nie przejmowałem. Dave nie pochodzi z rozbitej rodziny - żartuje Chris. Perkusistą, który zagrał tamtego wieczoru w Sąuid Row był Chad Channing - nieduży cherubinek, który brzmi trochę jak Elroy z Jetsonów. To elf- mówił o nim Kurt - powinien pracować u św. Mikołaja. Poza tym jest jednym z najmilszych ludzi, jakich znałem. Channing mieszkał na Bainbridge Island, bogatym przedmieściu Seattle leżącym po drugiej stronie Cieśniny Puget. Chad, podobnie jak Kurt, był nadpobudliwym dzieckiem i podobnie jak Kurta faszerowano go Ritalinem. No i jego rodzice żyli w separacji, choć nie byli rozwiedzeni. Chad Channing urodził się 31 stycznia 1967 w Santa Rosa w Kalifornii w rodzinie Burnyce i Wayne'a Channingów. Jego ojciec był radiowym DJ'em i bez przerwy zmieniał pracę, co wiązało się z podróżami po całym kraju, od Kalifornii do Minnesoty, od Idaho do Hawajów i Alaski i z powrotem. Motto naszej rodziny brzmiało: «Przeprowadzka co pół ' W dowolnym tłumaczeniu „Odcisk od jebania" i „Śmieci z pijanego piekła" [przyp. tłum.] EXPL0S10N AHf>GTHLK roku» - mówi Chad. Gdy poznawałem nowych przyjaciół i nowe miejsca, wiedziałem, że wkrótce przyjdzie mi się z nimi pożegnać. Wszystko było tymczasowe. To bardzo dziwne uczucie. Unikasz ludzi, bo wiesz, że jak znajdziesz sobie przyjaciela, to za kilka tygodni już go nie będzie. Wyjeżdżasz. Chad marzył o tym żeby zostać piłkarzem (grał w futbol europejski), ale gdy miał trzynaście lat złamał kość udową podczas wygłupów w sali gimnastycznej. Przeszedł niezliczone operacje, a cały proces rehabilitacji trwał siedem lat. W tym czasie odkrył muzykę i nauczył się grać na perkusji, gitarze i kilku innych instrumentach. Podobnie jak Kurt zrezygnował z nauki w ostatniej klasie szkoły średniej. Ciągłe pobyty w szpitalach uniemożliwiały mu normalną edukację, całymi latami chodził na zajęcia uzupełniające i wieczorowe kursy. Chciał zostać muzykiem i nie widział sensu w dalszym kształceniu. Kiedy spotkał Kurta i Chrisa, był kucharzem w restauracji rybnej na Bainbridge Island. Wieczorami imprezowa! ze znajomymi paląc trawę, pijąc i łykając miejscową odmianę kwasu, która -jak twierdzi wielu znawców - „wypaliła mózgi całemu pokoleniu mieszkańców Bainbridge Island". Gdy Chad po raz pierwszy usłyszał o Nirvanie, zespół nosił akurat nazwę Bliss. Bliss występował na wspólnym koncercie z grupą Channinga, noszącą nazwę Tick-Dolly-Row (co w języku marynarzy oznacza „leżeć na dnie"). W Tick-Dolly-Row śpiewał wówczas Ben Shepherd, który później miał grać na gitarze w Soundgarden. Kurt i Chris zwrócili uwagę na perkusję Chada - prawdziwego Northa o wspaniałej, błyszczącej obudowie z włókna szklanego. Zauważyli mojego Northa — mówi Chad — to był dosyć głośny instrument i to ich wzięło. Pamiętam jak Kurt mówił kolesiom z zespołu: «Chryste, gdybym tak mógł mieć tego faceta! Co za bębny! Najbardziej niesamowita rzecz, jaką w życiu widziałem!» Kurt i Chris zastanawiali się przez pewien czas nad włączeniem do zespołu Tada Doyle, później jednak dali ogłoszenie w Rocket: „Ciężki, lekko punkowy zespół rockowy w stylu Aerosmith, Led Zeppelin, Black Sabbath, Black Flag, Scratch Acid, Butthole Surfers, poszukuje perkusisty". Kurt dostał kilka nijakich odpowiedzi, a tymczasem wspólny znajomy, Damon Romero przedstawił im Chada. Miało to miejsce na pożegnalnym koncercie Malfunkshun w Community World Theater. Porozmawiali przez chwilę i umówili się na jam w domu Chrisa. Chadowi podobał się zespół, ale miał sporo wątpliwości. Stracił je po obejrzeniu Nirvany w Evergreen i umówił się na kolejne spotkanie. Przychodziłem i jamowałem - wspomina -nigdy nie powiedzieli mi: «W porządku, przyjmujemy cię». Kurt i Chris zbudowali studio do prób w piwnicy domu Chrisa. Urządzili je i wyposażyli w stare materace, wykładzinę z opieki społecznej, wytłumienie z kartonów po jajkach przynoszonych z pracy przez Shelli i Trący, i meble ze sklejki kradzionej na budowach. Mimo wytłumienia sali sąsiedzi skarżyli się na hałas i zespół nie mógł próbować w nocy. Któregoś dnia królik hodowany przez Chrisa i Shelli uciekł z klatki i przegryzł przedłużacz, który dostarczał prąd do piwnicy. Zespół musiał zawiesić próby na tydzień, bo nikt nie miał pieniędzy na nowy kabel. Grając z Nirvaną, Chad musiał zmniejszyć swój gigantyczny zestaw perkusyjny, podobnie jak wcześniej Dave Foster. Próbowali materiał nagrany na taśmie z Croverem oraz nowe kawałki, takie jak „Big Cheese" i „School". Komponował cały zespół: Kurt podawał riff, a reszta się włączała. Próby odbywały się dwa do trzech razy w tygodniu i wkrótce powstało wiele nowych utworów. Na początku maja zagrali pierwszy koncert z Chadem w „The Vogue". Chris zapuścił olbrzymie bokobrody, a Kurt i Chad machali długimi, tłustymi grzywkami. Poneman załatwił im koncert w Central Tavern w Seattle. Miał to być jakiś dobroczynny występ w sobotnie popołudnie. O szóstej - gdy powinien rozpocząć ęią koncert - w klubie nie było żywej duszy. NIRVflNfl Nirvana spakowała sprzęt i wróciła do Tacoma. Wkrótce jednak zagrali w Central, jl Chemistry Set i Leaving Trains. Choć i wtedy publiczność nie dopisała... Pierwszy artykuł poświęcony zespołowi ukazał się w darmowym wyc muzycznym Backlash i został napisany przez Dawn Anderson, która zauważyła, jest nerwowa, grając na żywo. W artykule Kurt zwierzał się: Na początku naszą obawą było to, że ludzie potraktują nas jako kopię The Mefoins. Anderson stwie odważnie, że „z czasem Nirvana będzie lepsza od... The Melvins". W tamtym okresie scena muzyczna Seattle zaczęła rozkwitać wraz z pojav takich grup jak: Skin Yard, The Fluid, Blood Circus, Swallow, TAD i Mudhoney. występowały w klubach The Vogue, The Underground, The Central i The Alal upport dctwie lirvana viąkszą a na to iem się ;poły te . Sławę zdobywała grupa Mother Love Bonę, ale na scenie królowali faceci z Soundgarden, którzy jakimś cudem podpisali kontrakt z A&M - dużą wytwórnią płytową. 11 czerwca 1988 - w niecałe dwa miesiące po dokoptowaniu Chada - Nirvana odbyła pierwszą sesję płytową nagrywając singla „Love Buzz". Jako cover nie był z pewnością utworem, jakiego Kurt życzyłby sobie nagrać na początku, ale w końcu cóż miał zrobić. Ta łatwa i przyjemna piosenka była lubiana przez tłumy i w końcu przez samego Cobaina, który w trakcie gitarowej solówki miał zwyczaj biegać po scenie. Ostatecznym argumentem było to, że „Love Buzz" nie znalazło się na taśmie nagranej z Croverem. Kurt zaczął wtedy słuchać prymitywnie brzmiących garażowych zespołów w rodzaju The Sonics - legendy Północnego Zachodu z wczesnych lat sześćdziesiątych. Dużo uwagi poświęcał również Mudhoney i być może dlatego zrezygnował w końcu z bizantyjskich aranżacji charakterystycznych dla taśmy z Croverem. Prosta popowa piosenka, jaką było „Love Buzz", idealnie odzwierciedlała kierunek, w jakim podążał Kurt, choć nie była jego autorstwa. Mniej więcej w tym samym czasie Kurt sporządził odręcznie notkę biograficzną o zespole, która w zamierzeniu skierowana była do wytwórni płytowych. W dziełku tym zmieniono kilka faktów, tak by Nirvana wydała się poważniejszym zagadnieniem niż była w istocie. „NIRVANA" pisał, „trio z okolic Seattle w stanie Waszyngton: Kurdt - gitara/ wokal i Chris - bas, walczący przez ostatnie trzy lata [sic!] z wieloma niezbyt oddanymi sprawie perkusistami... Graj ący przez os\ato\e 9 mtesY^cy ^iclj z, Chadem, którego zestaw perkusyjny znalazł się pod skrzydłami tego co jest i zawsze \)ęuz\e NIRVANĄ". „Nirvana gotowa jest pójść na kompromis W sprawie materiału (część tego gówna jest już dosyć stara)". Notatka kończyła się w ten sposób: „Trasy o każdej porze. Muzyka mówi za siebie". Zdając sobie sprawę, że Sub Pop preferuje normalnego rocka w stylu Stooges/Aerosmith, Niwana zdecydowała się nagrać swój skromny materiał tego rodzaju, zamiast udziwnionych kompozycji typu Scratch Acid grywanych na koncertach. Kurt żałował później tej decyzji: Szkoda, że nie nagraliśmy Hairspray Queen, czy czegoś w tym guście - mówił. Ale już samo to, że mogliśmy wejść do studia zamiast posługiwać się starym demo, to było coś. Wszyscy byli bardzo podnieceni z powodu pierwszej płyty. Ale już wtedy powstały pierwsze rysy. Dla mnie nagrywanie zawsze było katorgą - mówi Chad. Byłem w studiu, robiłem, co do mnie należało i to wszystko. Nie miałem nic dopowiedzenia w sprawie takiego czy innego brzmienia. Równie dobrze mogłem odpukać to, co miałem do odpukania i iść kupić sobie batonika. Waliłem w bębny, ustalałem poziom i takie tam, potem odgrywałem swoje i czekałem aż uchwycą bas i gitarę, wreszcie nagrywaliśmy piosenkę i to wszystko. Resztę czasu spędzałem na słuchaniu co z nią zrobią. Kurt i Chris mówili w kółko: «Zróbmy to tak albo inaczej», a mnie nikt nie pytał o zdanie, chociaż mogłem mieć parę rzeczy do powiedzenia... Nie wiem... Wydawało mi się, że to nie w porządku... Nie mogłem się wtrącać... Nic nie mogłem zrobić. W tamtym czasie Sub Pop nie miało zwyczaju podpisywania kontraktów z zespołami. Poneman powiedział po prostu Nirvanie, że podoba mu się ten kawałek „Shocking Blue", i że chce żeby nagrali go na singlu. Początkowo Nirvana upierała się przy swoim materiale, ale w końcu ustąpiła. Sesja trwała kilka godzin i zarejestrowano na niej kilka piosenek, w tym „Love Buzz", „Big Cheese", kolejną wersję „Spank Thru", oraz „Blandest". Dla Chada była to pierwsza sesja. Nie walił zbyt mocno, ale i to miało się zmienić. Stroną B singla miało być „Blandest". Piosenka nie brzmi tak dobrze, jak na koncertach, ale jest w niej - szczególnie w końcowej partii - dosyć niepokojący wokal Kurta, śpiewającego falsetem w stylu Roberta Planta. Endino stwierdził, że tytuł „Blandest" („Najnudniejsze") zbyt dobrze odpowiada okolicznościom i skłonił Kurta do skorzystania z „Big Cheese". Nirvana wróciła do studia 30 czerwca i zmiksowała całość 16 lipca. Ponemanowi nie podobał się wokal na pierwszym miksie, więc Kurt jeszcze raz zaśpiewał wszystkie utwory, choć Endino twierdzi, że i tak nie było słychać różnicy. Kurt wspominał, że „Love Buzz" brzmiało za lekko. Całą winę zrzucono na Chada, który nie uderzał tak ciężko jak Dale Crover. Nie mogliśmy wydobyć z tego dobrego brzmienia - mówił Kurt. Wszystko brzmiało za czysto i nie miało drugiej, niskiej strony. To najsłodsze nagrania, jakie zrobiliśmy. Wstęp do „Love Buzz" - czterdziestopięciosekundowy, dźwiękowy kolaż, przygotowany przez Kurta z różnych płyt dla dzieci został obcięty na prośbę Pavitta do dziesięciu sekund. Wstęp pojawia się tylko na oryginalnym siedmiocalowym singlu. Ci faceci z miejsca musieli wtykać we wszystko nos - wspominał Kurt. Zachowywali się jak typy z dużej wytwórni, a twierdzili, że są tacy niezależni. We wrześniu Shelli zerwała z Chrisem. Miała dosyć pracy na nocną zmianę w kantynie Boeinga w czasie, gdy Chris grał sobie w zespole. Shelli skończyła dwadzieścia jeden lat i nigdy przedtem nie była sama. Postanowili mieszkać oddzielnie. Zerwali ze sobą, ale często spotykali się. Oboje tęsknili do siebie i byli bardzo przygnębieni. Pavitt i Poneman - jako pilni badacze historii niezależnych wytwórni płytowych -wiedzieli doskonale, że nowi amerykańscy artyści od Jimiego Hendrixa do Blondie, zawsze zaczynali od podbicia Zjednoczonego Królestwa przed wyrobieniem sobie nazwiska we własnym kraju. Zdecydowali więc postawić wszystko na jedną kartę i zaryzykowali masę pieniędzy na zakup biletu lotniczego do Seattle dla dziennikarza Melody Makera Everetta True, który miał sprawdzić na miejscu jak brzmią kapele Sub Pop. True poświęcił scenie Seattle całą serię pochwalnych artykułów i wkrótce dołączyli do niego inni dziennikarze i czasopisma. EP-ka Mudhoney „Superfuzz Bigmuff' — całkowicie zignorowana w Stanach -gościła przez rok na brytyjskich listach niezależnych. Kilka miesięcy później John Pe^l, bardzo wpływowy DJ z brytyjskiego Radio One, zachwycał się na antenie składanką „Sub Pop 200", którą uznał za ostatnie słowo muzyki regionalnej - najlepszą wypowiedź tego rodzaju od czasów Tamla Motown z Detroit, wytwórni, która podbiła świat w połowie lat sześćdziesiątych. Anglicy oszaleli na punkcie sceny Seattle. Powodem była nasza regionalna odmienność, odmienny od obowiązującego posmak - tłumaczy Bruce Pavitt. Historia muzyki rockowej dzieli się na etapy, za które odpowiadały poszczególne wytwórnie i regionalne zjawiska scenowe. Rozumieliśmy to od samego początku. Stworzyliśmy obsadę, tak jak w operze mydlanej. I nagle ludzie zaczęli orientować się kim jest Mark Arm, Kurt, Tad, ja, Jon, Jack Endino, Petersen i tak dalej. Wszystkie nasze gwiazdy wprowadzaliśmy na rynek we właściwy dla nas sposób. Jedyną informacją, jaka pojawiała się z tyłu okładek naszych singli było: „Nagrane przez Jacka Endino" i „Zdjęcia Charles Petersen". Po wysłuchaniu dziesięciu takich singli ludzie zaczęli się zastanawiać: kim jest ten Jack Endino i ten Charles Petersen? 27 września Nirvana i Endino zmiksowali „Spank Thru" na składankę „Sub Pop 200" - epokowy dokument muzyczny, na którym zagrały takie zespoły, jak Soundgarden, TAD, Mudhoney, Beat Happening i Screaming Trees. Nagrania z łatwością zmieściłyby się na dwóch longplayach, ale Pavitt i Poneman, którzy zawsze mówili „tak" na wszelkie ekscesy, postanowili wydać materiał na trzech EP-kach zaopatrzonych w obszerną, szesnastostronicową wkładkę fotograficzną. Nakład wynosił pięć tysięcy egzemplarzy. Tymczasem Kurt i Poneman prowadzili nie kończące się rozmowy telefoniczne dotyczące szczegółów mającego ukazać się singla. Upłynęło tyle czasu od kiedy Poneman zgodził się wydać płytę Nirvany, że Kurt i Chris zaczęli być podejrzliwi. Kurt dzwonił do Ponemana i pytał o singiel, a Poneman bez przerwy obiecywał, że płyta ukaże się na dniach. Pięć miesięcy później do Kurta zadzwonił Pavitt i zapytał czy Sub Pop mógłby pożyczyć od niego dwieście dolarów na wytłoczenie płyty. Kurt odłożył słuchawkę i wysłał kolejne nagrania do innych wytwórni. Wreszcie w listopadzie 1988 Sub Pop wydało singiel. Wczesny katalog Sub Pop określał „Love Buzz/Big Cheese" jako „heavy pop autorstwa nieokrzesanych przybyszów z Olympii". Płyta Nirvany była pierwszym „singlem miesiąca" Sub Pop. To sprytne posunięcie polegało na proponowaniu przez wytwórnię niebotycznych cen za płyty tłoczone w „ograniczonym nakładzie" i opłacone z góry przez subskrybentów. „Zdzieramy z was skórę na wielką skalę", zachwalał firmę katalog Sub Pop. Singiel Nirvany został wytłoczony w liczbie tysiąca, ręcznie numerowanych egzemplarzy. Bardzo nas to rozdrażniło - wspomina Chris. Nagraliśmy płytę, której nikt nie byl w stanie kupić. W istocie wytłoczenie zaledwie tysiąca egzemplarzy było niezwykle przebiegłym pociągnięciem. „Love Buzz" - podobnie jak inne „ograniczone nakłady" Sub Pop - sprzedał się bardzo szybko jako „obiekt dla zbieraczy" (obecnie cena tego singla sięga pięćdziesięciu dolarów). Była to doskonała promocja grupy - mówi Pavitt. Wcale tego nie żałuję. Wkrótce wieść o nowym singlu dotarła do mas. Co ważniejsze, płyta Nirvany podbiła w końcu serca sceptyków pracujących w Muzaku. Pavitt domyślił się, że coś się dzieje, gdy Charles Petersen powiedział mu, że singiel grany był w kółko na przyjęciu w jego domu. „Love Buzz" - pominąwszy tę smutną okoliczność, że nie wyszło spod ręki Kurta -miało już wszystkie cechy klasycznego stylu Nirvany: mieszaninę pasywności i agresji, usypiające rytmy i krzyk, niepokój, gorączkę, leniwe bębny, grunge'owo-popowy posmak. Jednak tym, co najbardziej zwracało uwagę był WRZASK. Z kolei w wolnym, zrytmizowanym i wyszczekanym wokalnie „Big Cheese" słychać było wpływy The Melvins. Tytułowym bohaterem utworu jest nikt inny, jak sam Jonathan Poneman. Mówiłem w tym kawałku o wszystkich naciskach, jakich doświadczyliśmy z jego strony. Jon był wówczas bardzo krytyczny wobec tego, co nagrywaliśmy - tłumaczył Kurt. Tekst - choć nie należy do najbardziej udanych dzieł Cobaina - jest typowym dla niego przykładem wyjścia od konkretnej sytuacji do uniwersalnych wniosków. Któż z nas nie był poddawany presji? Podczas wyprawy do Seattle Kurt usłyszał plotkę, że singiel Nirvany nadawany jest przez modną stację radiowąKCMU. Wracając z Trący do Olympii nasłuchiwał radia, czekając na swój utwór, ale DJ z KCMU miał widać inne plany. W końcu Kurt kazał Trący zatrzymać się przy budce telefonicznej, z której zadzwonił do radia i zażądał puszczenia na antenie Love Buzz" Ponieważ w okolicy zanikał już sygnał KCMU Kurt i Trący spędzili przy budce dwadzieścia minut czekając na singiel. Gdy w końcu płyta pojawiła się w radiu, Kurt wpadł w zachwyt. To było niesamowite - wspominał. Nigdy nie sądziłem, że dojdę do tego punktu. Myślałem, że będą grał w jakimś zespole i może uda mi sią nagrać demo, ale gdy usłyszałem nasz kawałek w radiu, pomyślałem, że już niczego więcej nie pragnę. To było cudowne uczucie. Osiągnąłem sukces, byłem bardziej sławny niż mogłem kiedykolwiek marzyć. Bardziej nawet niż chciałem. Ale gdy już tego posmakowałem, doszedłem do wniosku, że to całkiem fajne, i że chcę w przyszłości usłyszeć w radiu swoje kolejne nagrania. Pomyślałem, że nieźle byłoby zapłacić za czynsz pracą w zespole. Przeszliśmy w tym momencie na inny poziom, bo zdaliśmy sobie sprawę, że można żyć z muzyki. Oczywiście nie wychodziłem w marzeniach poza mieszkanie za sto dolarów. Tak miało wyglądać całe moje życie: będę grał w zespole, wyjeżdżał w trasy po kłubach i od czasu do czasu słuchał swoich piosenek w radiu. I to wszystko. Nigdy nie chciałem, nie marzyłem o niczym więcej. W tamtym czasie tak zwana alternatywna scena muzyczna przechodziła jedną ze swoich okresowych zmian. Niecały rok wcześniej żaden z miłośników „alternatywy" nie przyznałby za żadne skarby, że dinozaury z lat siedemdziesiątych w rodzaju Aerosmith, Led Zeppelin, Kiss czy Alice'a Coopera grały rocka. Z drugiej strony nie zapomniano w alternatywie o punku. Nowa fala muzyków zaczęła dokonywać syntezy hard rocka, na jakim się wychowała w latach siedemdziesiątych, z amerykańskim niezależnym punk rockiem rządzącym sceną muzyczną kilka lat później. Padały niektóre dogmatyczne bariery dominujące przez chwilę na niezależnej scenie rockowej. W czasie, jaki upłynął od nagrania demo do zarejestrowania „Bleach", Kurt i Chris przechodzili kryzys muzycznej tożsamości. Demo było pochwałą brzmienia Butthole Surfers i Scratch Acid, choć znalazły się na nim elementy „rocka kogutów", czego najlepszą ilustracją jest „Aero Zeppelin". W naszych głowach mieszały się setki sprzecznych informacji - mówił Kurt. Nie wiedzieliśmy co z tym wszystkim zrobić. Nie mieliśmy pojęcia co dalej. Nie mieliśmy własnego brzmienia. Jak wszyscy inni dochodziliśmy powoli do wniosku, że podobają nam się różne rodzaje muzyki. Wcześniej będąc punkiem i słuchając Black Flag nie mogłeś powiedzieć, że podoba ci się R.E.M... To byłoby samobójstwo. i ROZDZIAŁ PIĄTY Nirvana rozpoczęła intensywne próby, przygotowując się do nagrania albumu, choć Sub Pop - zgodnie z taktyką stosowaną wobec nowych grup - chciał wydać jedynie EP-kę. Zespół wyprowadził się z piwnicy Chrisa i przeniósł do pokoju nad Maria' s Hair Design. Salon fryzjersko-kosmetyczny pani Novoselic zamykał podwoje dopiero o ósmej wieczorem i wtedy zaczynały się próby trwające niekiedy do bladego świtu z przerwą na chińską kolację o północy. Chad dojeżdżał aż z Bainbridge Island, zabierając po drodze Chrisa z Tacoma i Kurta z Olympii. Trwało to około dwóch, trzech tygodni. Graliśmy przez całą noc, a potem robiliśmy sobie wycieczki -mówi Chris. Któregoś dnia pojechaliśmy pospacerować po plaży, a innego odwiedziliśmy wieżę ciśnień. Czasami jeździli po prostu po okolicy w furgonetce Chrisa, słuchając Celtic Frost albo Smithereens. WSZYSTKO SIĘ RADYKALIZUJE Pierwsza sesja zdjęciowa Nirvany latem 1990 (Alice Wheeler, 1993) 21 grudnia 1989 - półtora tygodnia przed planowanym nagraniem, zagrali koncert w Eagles Lodge w Hoąuiam. Chris wystąpił w majtkach, a Kurt miał pomalowano na czerwono szyję. Tuż przed zerwaniem z Shelli, Chris rzucił pracę chcąc całkowicie poświęcić się zespołowi. Miał odłożone czterysta dolarów, które przeputał przez dwa tygodnie. Chodziłem na imprezy, kupowałem cztery skrzynki piwa i rozdawałem je innym - wspomina Chris. Któregoś razu rozdałem skrzynkę piwa w dwie minuty. A zaraz potem byłem bez grosza. Znalazłem się w świecie wyrzutków - mówi Chris o swoich kawalerskich czasach. To było coś! Wprowadził się z powrotem do mamy w Aberdeen. Gdy przez dwa tygodnie padał śnieg, Chris szwendał się po domu i czytał „Dzień z życia Iwana Denisowicza". Czułem się jak w gułagu - wspominał. Nirvana bardzo chciała nagrywać, ale Sub Pop -jak większość niezależnych wytwórni - miał problemy z płynnością finansową - po części w wyniku niebotycznych kosztów projektu okładki do EP-ki Rehab Doli Green River. Zespół ten - nawiasem mówiąc - przestał już wówczas istnieć. Mimo to Nirvana zarezerwowała sobie studio na sesję do albumu. Prace przy „Bleach" rozpoczęły się 24 grudnia 1988. Zarejestrowano pięć godzin nagrań. 28 grudnia Nirvana wystąpiła na przyjęciu z okazji wydania składanki „Sub Pop 200". Impreza odbywała się w klubie Underground w Seattle. Legendarny miejscowy poeta Steven Jesse Bernstein przedstawił Nirvanę jako zespół z suchym lodem zamiast wokalu. Następnego dniaNirvana zarejestrowała pięć kolejnych nagrań, a sesja dobiegła końca 24 stycznia 1989. Po wyjściu ze studia Endino policzył im godziny, których w sumie wyszło trzydzieści. Teksty piosenek powstawały najczęściej w samochodzie. Kurt pisał je siedząc obok kierowcy i opierając się o deskę. Chad był już w zespole od pół roku i doskonale poznał materiał grupy. Był mniej „skomplikowanym" perkusistą od Dale Crovera, w związku z czym kawałki Nirvany również stały się mniej skomplikowane. Grupa próbowała nagrać nowe wersje „Floyd the Barber" i „Paper Cuts", ponieważ jednak nie odpowiadały one klimatowi Crovera, postanowiono zremiksować nagrania Dale'a i dodać je do albumu. Płyta nie miała jeszcze tytułu, a materiał był już zgrany i zmontowany. Niestety sposób w jaki tego dokonano nie spodobał się Bruce'owi Pavittowi, który polecił ponowne zgranie albumu. Opóźniło to jego wydanie o kilka miesięcy, ale Sub Pop pożyczył w końcu trochę pieniędzy na wypchnięcie krążka na rynek. Kurt przywiązywał dużą wagę do swojego śpiewu i wpadał w złość, jeśli coś mu się nie udawało. Walił się w piersi i wydziwiał - mówi Chris - tracił głowę. Miksy „Bleach" brzmią nieco dziwnie, ale i na to jest wytłumaczenie. Wszyscy byliśmy chorzy - wspomina Chris - i dostaliśmy recepty na syrop kodeinowy. Piliśmy syrop całymi litrami mając dobry powód, tak więc miksując płytę byliśmy w zasadzie na kodeinie. Nagranie albumu kosztowało sześćset sześć dolarów i siedemnaście centów. Nikt z Nirvany nie dysponował takim majątkiem. Za studio zapłacił koleś nazwiskiem Jason Everman, który poznał Kurta przez Dylana Carlsona. Później okazało się, że Jason zna Chada od podstawówki. Grali nawet razem w paru zespołach w szkole średniej. Jason przez parę lat pływał na statkach rybackich wokół Alaski i zgromadził fortunę, a pożyczka w wysokości sześciuset papierów nie nadwyrężyła specjalnie jego majątku. Poza tym Everman słyszał demo z Croverem i wiedział, że przed Nirvaną rysuje się wielka przyszłość. Został jednym z kręgu Nirvany. Cobain nie miał zbyt dużego doświadczenia w jednoczesnym graniu na gitarze i śpiewaniu, co zakładało zapamiętanie tekstu - grał przecież w zespole dopiero od półtora roku. I nagle Nirvana musiała wyjechać w trasę! Któregoś dnia Kurt wspomniał więc Jasonowi, że potrzebują drugiego gitarzysty, żeby wzmocnić brzmienie. Byliśmy gotowi wziąć kogokolwiek, byle dobrze grał na gitarze - mówił Kurt. Everman mówił kiedyś, że gra na wiośle. Zorganizowano mu przesłuchanie i natychmiast przyjęto. Był miły, a to ważne -twierdził Kurt. / miał długie włosy, jakie obowiązywały w Sub Pop. Jego dodatkowym atutem było to, że pochodził -jak wszyscy pozostali Nirvanowcy - z rozbitego domu, a jako dziecko mieszkał w Aberdeen. Jason wystąpił na okładce „Bleach" jako drugi gitarzysta, w rzeczywistości jednak nie grał na płycie. Chcieliśmy, żeby poczuł się bardziej jak w domu - tłumaczy Chris. Jego pierwszy występ z zespołem miał miejsce podczas pijanej imprezy akademikowej w Evergreen State College. Kurt - mając obok siebie drugiego gitarzystę - nie musiał tak bardzo się starać. W efekcie stał się znacznie lepszym instrumentalistą. Dźwiękowiec Craig Montgomery obsługujący koncerty Nirvany wspomina, że często podkręcał głośność gitary Kurta, tak by słychać ją było lepiej od instrumentu Jasona. Mimo to podstawowy trzon Nirvany zdał sobie sprawę, że angażując Evermana wkopał się po uszy. Choć Jason zarzekał się, że od lat słucha punk rocka, dokładna inspekcja jego płyt przeprowadzona przez Kurta wydobyła na światło dzienne - ku rozpaczy inspektora - kolekcję speed metalu. Chris znalazł w Seattle miejsce do prób. Ponieważ jednak ani Kurt ani Chris nie mieli gdzie mieszkać w mieście, często upijali się wieczorami i zasypiali w vanie. W lutym 1989, po zakończeniu prac przy albumie, Nirvana wyjechała w pierwszą dwutygodniową trasę po Zachodnim Wybrzeżu. Stopniowo zespół nabierał ogłady jako kapela koncertowa. Bruce Pavitt wspomina, że rozmawiał kiedyś z gitarzystą Mudhoney Stevem Turnerem, który wrócił właśnie z San Jose po wspólnym koncercie z Nirvaną. Ten facet - mówił Turner o Kurcie Poznajcie Nirvanowców: Kurt, Jason Everman, Chad i Chris. (© łan T. Tilton) -grał na gitarze, stojąc na głowie! W San Francisco Nirvana chwyciła grypę i odwiedziła darmową klinikę przy Height-Ashbury. Po drodze zespół jadący furgonetką w towarzystwie Ponemana i Pavitta zwrócił uwagę na wielkie plakaty kampanii przeciwko AIDS, prowadzonej akurat w mieście. Na plakatach umieszczone były napisy „Wybiel swój sprzęt" (,31each your works"), zachęcające narkomanów do korzystania z wybielacza, jako środka skutecznie likwidującego wirus HTV na igłach. Po ulicach San Francisco chodzili faceci przebrani za butelki wybielacza i rozdawali darmowe próbki środka. Zastanawialiśmy się jak to możliwe, że wybielacz stał się nagle jedną z najbardziej cennych substancji na ziemi - mówi Pavitt. W ten sposób „wybielacz" został tytułem nie wydanej jeszcze płyty Nirvany. 18 marca 1989 w piśmie Melody Maker ukazał się artykuł poświęcony muzycznej scenie Seattle z krótkim fragmentem o Nirvanie. Ci ludzie są prawdziwi - zaczynał autor - Rysunek Nirvany autorstwa Kurta. Warto zwrócić uwagę na wyeksponowane bębny Northa należące do Chada. nie ma w nich żadnej gwiazdorskiejpozy, nie starają się o żadne intelektualne uzasadnienia, nie planują dominacji świata. Mówimy o czterech facetach po dwudziestce z głębokiej prowincji, którzy chcą grać rocka, i którzy - gdyby nie to -pracowaliby w supermarkecie, w tartaku albo na stacji benzynowej. W sumie tekst bardzo pozytywny, choć jego paternalizm można by kroić nożem. Po powrocie z trasy Nirvana rozpoczęła serię koncertów w Seattle: w Vogue, HUB Ballroom i w sali Uniwersytetu Stanu Waszyngton. W Annex Theater tłum złożył Kurtowi hołd podając go sobie nad głowami podczas „Blew". Jonathan Poneman zapamiętał to jako przełomowe wydarzenie. Wcześniej tego rodzaju honory spotkały tylko ultraodjazdowego Marka Anna. Nirvana wystąpiła też w salce miejskiej w Ellensburgu - zabitej dechami dziurze w wiejskich okolicach stanu. Wśród publiczności był Steve Fisk, znany jako producent Soundgarden, Beat Happening i pierwszych czterech płyt Screaming Trees. Wszystko było do dupy — wspomina Fisk. Nagłośnienie, które rozstawiał jakiś palant z Yakima, fatalne. Kurt zerwał strunę i nie miał pojęcia co robić. Stał w kącie próbując zmienić strunę w gitarze! Byli bardzo nerwowi, może z wyjątkiem Chrisa, i starali się maskować to wygłupami. Byli nerwowi w ELLENSBURGU! Nikt nie pilnował swoich partii. Kurt przestawał grać, a oni wciąż łupali swoje. Jason próbował rzucać włosami, ale robił to bardzo nieudolnie. Wybacz, widziałem es ^ > *¦*L&L ^"""- "teOff^ [ortha lenia, wkiej cie, w alizm HUB irtowi }jako iwego ziurze lucent ylodo . Kurt >!Byli rwowi łupali ziałem po ZaC jhodR^ ^«W« 0»» Prawdziwy grunge. Kurt w HUB. (O Charles Peterson) Chris piłuje w HUB. Warto zwrócić uwagę na podkoszulek Soundgarden należący do Jasona. (© Charles Ptereson) 87 Black Flag i wiem jak się rzuca głową. Albo robisz to do rytmu, albo nie robisz tego wcale. Fisk wyszedł po pierwszym kawałku. Album „Bleach" ukazał się w czerwcu 1989. Kurt odżegnywał się od osobistego zaangażowania w pisane przez siebie teksty. Niewiele nad nimi myślałem - mówił bagatelizując ich wartość - to chyba jasne. W rzeczywistości teksty mówią wiele o Kurcie i o przeróżnych wydarzeniach z jego życia. W dniu przed rozpoczęciem sesji do „Bleach" zespół zatrzymał się w domu Jasona Evermana w Seattle. Kurt nie napisał jeszcze tekstów do większości piosenek z płyty. W tamtym czasie w ogóle nie obchodziły mnie teksty - wspominał. Me potrafiłem docenić ich znaczenia. Nigdy nie zwracałem uwagi na teksty piosenek. Musiał jednak coś zaśpiewać, więc usiadł i pisał do rana. Jedną z ciekawszych rzeczy na „Bleach" jest to, że niektóre piosenki mają na przykład tylko jeden wers powtarzany dwa, trzy lub więcej razy (w „School" jest tylko piętnaście słów). Trudno to zauważyć dzięki stosowanym przez Kurta środkom wyrazu i frazowania, a także dzięki chwytliwym riffom stanowiącym bazę utworów. Kurt przypisuje lakoniczność swoich tekstów kłopotom z pamięcią. Postanowiłem pisać piosenki, których teksty uda mi się zapamiętać, tak żebym nie musiał wstydzić się podczas koncertów. „Swap Meet" („Targ") jest zwyczajem pochodzącym wprost z Aberdeen, fenomenem walczącej o przetrwanie wiejskiej Ameryki. Targi organizowane są przed barami dla kierowców lub na parkingach. Ludzie zjeżdżają się z całej okolicy, by sprzedać własne wypieki, wyroby rzemieślnicze, starocie i wszystko to, co uda im się wygrzebać w zakamarkach strychów i garaży. Niektórzy handlują po to, żeby móc zapłacić czynsz, inni po prostu żyją z tego. Według Komiks z 1988 autorstwa Kurta przedstawiający prawdziwe znaczenie terminu „Wąsal" Kurta do tej ostatniej kategorii „należąbiałe śmiecie handlujące śmieciem i żyjące w śmieciach. Otoczone śmieciem, który przenika ich całą mentalność... Brud, smród i ubóstwo". „Mr. Moustache" („Wąsal") spowodował powstanie nowej mody w rocku alternatywnym, polegającej na nie umieszczaniu tytułu w tekście piosenki. Nigdy nie miałem wystarczająco dobrego powodu, by zatytułować moje piosenki tak, a nie inaczej - tłumaczył Kurt. Na tym polega różnica między zespołami alternatywnymi a mainstreamowymi. Zespoły alternatywne wymyślają tytuły, które nie mają nic wspólnego z tekstem czy refrenem. W szkole średniej — mówi Matt Lukin - wąsy były uważane za atrybut metalowców. Osiemnastoletnie chłopaki mają bardzo miękki zarost, ale każdy metalowy trawiarz musiał nosić wąsy. Dżinsowa kurtka podbita sztucznym futrem, wąsy i długie włosy, najlepiej pierzaste, aha, i jeszcze kolczyk - taki wygląd zapewniał dostęp do trawy. Jak ktoś ci powiedział «On ma wąsy», od razu wiedziałeś o kogo chodzi. Wąsy symbolizowały również macho, których Kurt nienawidził. Ale piosenka z refrenem „Tak, jadam krowy/I wcale nie jestem dumny" - jest prztyczkiem w nos pewnych siebie jaroszy („kaka twarde jak kamień"), których nigdy nie brakowało w Olympii. Chris był także wegetarianinem, ale ostrze satyry Kurta wymierzone było w wojowniczo politycznie poprawne typy z miasta - ludzi, którzy widząc na ulicy mężczyznę bez koszuli zwracali mu uwagę na konieczność okrycia torsu, solidaryzując się z odczuciami kobiet. Maniacy tego rodzaju byli wodą na młyn sarkazmu Cobaina, który syczy na początku: „Podzielcie się ze mną swoją wizją/Dajcie mi ufność w swoją wielką mądrość". Przed nagraniem „Blew", Kurt nastroił gitarę w „niskim D", a zespół - który nie miał pojęcia w jakiej ma grać tonacji - wybrał jeszcze niższą, co tłumaczy niezwykle ciężkie brzmienie tego utworu. Ołowiane, rozstrojone gitary łączy pijany rytm, co w sumie daje ciekawy rodzaj napięcia. Gęsty, szary ton nagrania doskonale odpowiada tematyce utworu, który mówi o uwięzieniu i kontroli: „Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym odejść/Jeśli ci to zwisa, chciałbym odetchnąć". Powstanie,About a Girl" związane jest z Trący, która zapytała kiedyś Kurta dlaczego nie napisał o niej piosenki. Więc napisał słowa „Nie mogę spotykać się z tobą za darmo" odnoszą się do faktu, że Trący groziła wyrzuceniem go z domu, jeśli nie znajdzie sobie pracy. Popowy charakter piosenki wskazuje kierunek, w jakim miał muzycznie ewoluować Kurt. ,About a Girl" jest anomalią na płycie, ba, w całym katalogu Sub Pop, w którym nie było do tej pory niczego tak bezwstydnie melodyjnego i beatlesowskiego. (Kurt miał już wówczas w zapasie „Polly" - utwór, który kompletnie nie pasował do formatu Sub Pop). Przed świtem, tamtej nocy gdy pisał teksty - zaczął maksymalnie upraszczać ich formę i treść. Kurt i Chris bardzo nie lubili początkowo zwartego w kazirodczym uścisku środowiska muzycznego Seattle. Przypominało im szkołę z jej klikami i koteriami. To było obrzydliwe, wszyscy znali się nawzajem, wszyscy trzymali ze sobą i uważali, że poza nimi nic się nie liczy - mówił Kurt. Uciekł z piekielnego kręgu Aberdeen i przybył do ziemi obiecanej Seattle, by przekonać się, że tutaj jest tak samo. Nic dziwnego, że refren „School" („Znów jesteś w szkole średniej") brzmi tak rozpaczliwie. Gdy Kurt wymyślił podstawowy riff tej piosenki, zespół doszedł do wniosku, że brzmi on tak typowo dla grungerocka Sub Pop, że początkowo chciano zatytułować utwór „The Seattle Scenę". Ale Kurt już wtedy wiedział czym jest hiperbola i postanowił nadać mu szerszy tytuł „Szkoła". Napisaliśmy ten kawałek o Sub Pop -wspominał. Gdyby udało nam się wpasować do tekstu nazwę Soundgarden, zrobilibyśmy to. Piosenka jest przykładem popularnego w latach siedemdziesiątych gatunku, który głosił „disco jest do dupy", korzystając przy tym z popularnych rytmów disco. To był żart - mówił Kurt -potem okazało się, że to naprawdę dobry utwór. ł fiku */Myt*UL- sny -łt»H}th /Wck^j />/- ^Jk -h*^ iJ-fh^e Ano jatki przyłącza się Andy, Barney, ciocia Bee i Opie*. „Downer" - pochodzący z taśmy z Croverem - został dołączony do wersji kompaktowej „Bleach". Był to stary utwór napisany w czasach, gdy Kurt rozpolitykował się pod wpływem zaat^ioNNOT^dy sęsAecmYŁ lescotów ^\mkewvjdv. Próbowałem być Zbawicielem Świata a la Black Flag - wspominał. Me miałem pojęcia, o co mi tak naprawdę chodzi. Wrzucałem po prostu słowa do tego worka. Płyta nie brzmiała tak wspaniale i ciężko, jak życzyła sobie Nirvana. Panuje na niej dziwnie klaustrofobiczną, gęsta atmosfera pasująca - przypadkowo -do ogólnej wymowy tekstów. Kurt był pierwszym, który zwrócił uwagę na jednowymiarowość albumu: wolnego, ciężkiego, pozbawionego melodii. Celowo nadaliśmy tej płycie jeden wymiar, dorzuciliśmy więcej ,,rocka" niż było potrzebne - mówił. Cobain rzeczywiście celowo powstrzymał się od swych melodycznych zapędów i artystowskiego „nowofalowania", bo doskonale zdawał sobie sprawę, że Sub Pop nie byłby w stanie tego przełknąć. Doszedł do wniosku, że Nirvana powinna nagrać grunge'ową płytę w stylu Sub Pop, by zmobilizować i zachęcić do siebie fanów, którzy w przyszłości przyjmą to, co chciał im zaproponować. Sub Pop i cała ta scena kręciła się wokół „grania rocka" - twierdził Kurt. W zasadzie, gdyby odrzeć tę muzykę z różnych ozdobników, zostałoby z niej brzmienie Aerosmith. I my też chcieliśmy to robić. Robiliśmy to wcześniej na boku i nagle cała ta sprawa stała się popularna, więc równie dobrze mogliśmy na tym zyskać i również stać się popularnym zespołem. Bo w końcu dałoby nam to szansę na robienie własnych rzeczy. Ałe najpierw musieliśmy zadowolić tłumy i poczekać co się wydarzy. Pod wpływem The Vaselines i lektury książki Jacka Kerouaca „Włóczędzy dharmy" Kurt napisał utwór „Beans" („Fasola"). „Fasola, fasola, fasola/Jackie zjadł trochę fasoli/I był szczęśliwy i nagi w lesie" - śpiewał w refrenie. Kurt chciał dołączyć „Beans" do pierwszego albumu, ale Poneman nie wyraził zgody. Uważał, że ta piosenka jest głupia - mówił Kurt dodając, że Nirvana bardzo chciała, żeby jej debiutancki album był bardziej zróżnicowany i eksperymentalny, co spotkało się z oporem - głośnym i cichym - ze strony Sub Pop. Ponieważ * postaci z The Andy Griffith Show. przyp.tłum.l zespół nie miał kontraktu, nikt nie wiedział na ile można zignorować Ponemana, nie tracąc okazji do wydania płyty. „Beans" miało być fragmentem obejmującego cztery „dziwne i zabawne" piosenki demo, które Nirvana chciała dołączyć do płyty. Poneman powiedział, że jesteśmy nienormalni - stwierdził Kurt. Paradoksalnie, ograniczenia narzucone przez brzmienie Sub Pop, pomogły Nirvanie odnaleźć swoją muzyczną tożsamość. Nowofalowy jazgot Nirvany był jedynie derywatem dokonań Scratch Acid, Butthole Surfers i im podobnych. I dopiero, gdy członkowie zespołu zdali sobie sprawę, że wychowali się na Aerosmith i Black Sabbath, ich muzyka znalazła właściwy dla siebie wyraz. Zrozumieliśmy, o co nam chodzi i przez kilka miesięcy przewartościowaliśmy nasz sposób komponowania utworów - mówił Kurt. To było wspaniałe doświadczenie, bo po raz pierwszy pojąłem, gdzie tkwią moje korzenie: w rocku, a nie w tym przedziwnym «nowofalowaniu», które próbowaliśmy robić. Takie podejście wymagało dużej odwagi, szczególnie w klimacie, w którym nawet Sex Pistols uważani byli za dinozaury. Przyznanie się do podziwu dla robotniczego hard rocka było aktem niezwykłej śmiałości w świecie, w którym artystowskie pozy stały się normą, ale Nirvana wiedziała, że w końcu należy to wyartykułować. Punk i tylko punk grało się wtedy, gdy nie wyczerpały się jeszcze pokłady jego nowatorstwa, ale gdy punk powiedział to, co miał do powiedzenia, nadszedł czas asymilacji i korzystania z niego jak z innych źródeł muzycznych. Kurt widział tylko jeden problem: W tamtych czasach uważałem, że nie mamy oryginalnego brzmienia - twierdził. Brakowało nam oryginalności, żeby to wszystko mogło się udać. „Bleach" ma z pewnością doskonałe momenty, ale nie ulega wątpliwości, że kunszt kompozytorski Kurta unurzany był w grunge'u, a to z kolei przyciągało do zespołu nieco inną publiczność niż ta, na jaką liczyli. A liczyli na mainstreamowych (choć nie za bardzo) miłośników hard rocka. Z problemem tym Nirvana miała borykać się do końca. Nigdy nie byliśmy za bardzo alternatywni - mówi obecnie Chris. Wystarczy spojrzeć na okładkę „Bleach "... To wymachiwanie kłakami, te rockowe riffy... Ludzie wiedzieli, że gramy przyjemną muzykę. Byliśmy zespołem rockowym. Nirvana -jak wiele grup z Seattle - miała słabość do Black Sabbath. Kurt lubił Black Sabbath, ale za ich popową, a nie metalową stronę. Klasyczne nagrania Sabbath, takie jak „Paranoid" czy „Looking for Today" mają chwytliwą konstrukcję „piosenki z refrenem". I ckliwe przejścia melodyczne. Dużo wcześniej - wspominał Kurt -pytałem Erica Shillingera: «Czy myślisz, że zespól łączący Led Zeppelin z Beatlesami mógłby odnieść powodzenie?» Chciałem grać tak jak Led Zeppelin, a potem robić totalnego punka, a potem znów pisać ckliwe piosenki popowe. Musiał poczekać na to jeszcze cztery lata. Po nagraniu „Bleach" Kurt usłyszał klasyczny album Pixies z 1988 „Surfer Rosa". Był to amalgamat mrożących krew w żyłach krzyków, jęczących gitar i rodzących się w bólach, ale łatwo słyszalnych popowych melodii. Płyta brzmiała dokładnie tak, jak muzyka, którą chciał robić, ale nie mógł, bo zabrakło mu odwagi. Do tamtej pory zespoły punkowe z założenia nie mogły grać muzyki pop. Na „ Surfer Rosa " usłyszałem piosenki, które napisałem wcześniej i wyrzuciłem do kosza, bo bałem sieje komukolwiek pokazać - mówił Cobain. Popularność Pixies - w Anglii i amerykańskich akademickich stacjach radiowych - pomogła Kurtowi znaleźć odwagę, by pójść za swym instynktem. Bruce Pavitt walczył z Nirvaną przez wiele tygodni o zdjęcie na okładkę płyty. Zespół chciał umieścić na okładce fotografię zrobioną przez Trący podczas koncertu Nirvany w małym klubie/galerii Reko/Muse w Olympii. Był to pamiętny występ. Ben Shepherd namówił publiczność do zrobienia „Robala", punkowego „tańca" polegającego na tarzaniu się po podłodze i zbijaniu z nóg stojących. Na tym samym koncercie Chris tak niefortunnie wyrzucił bas w powietrze, że trafił w głowę Chada. Siedziałem sobie jak zwykle wspomina Chad, i nagle ŁUUP! leżę na podłodze. Niczego nie pamiętam. Kiedy wstałem, pomyślałem sobie: «Chryste, wszystko się radykalizuje». Koncert w Ręko był także ważny dla Chrisa i Shelli, która bardzo tęskniła za basistą Nirvany. Shelli zdała sobie sprawę, że kocha Chrisa. Chris miał co prawda nową przyjaciółkę, ale nie mógł pozbyć się wspomnień. Gdy Shelli usłyszała, że nowa dziewczyna Chrisa wyjechała na uczelnię w Montanie, postanowiła spróbować raz jeszcze. Zadzwoniła do Chrisa i zapytała co porabia. Odpowiedział, że ma koncert w Ręko i natychmiast ją zaprosił. Po występie długo rozmawiali, a po rozmowie zamieszkali ze sobą na dobre. Pavitt — nieformalny władca wizerunku Sub Pop - chciał umieścić na płycie serię niezbyt pochlebnych dla członków Nirvany ujęć wykonanych przez Alice Wheeler w świetle jarzeniówek za kulisami HUB Ballroom. Owe portretowe zdjęcia bardzo przypadły mu do gustu, bo pasowały do populistycznych teorii Sub Pop. Widać na nich trądzik pod zarostem i w ogóle... Słowem, są prawdziwe! - mówił. Ci faceci byli brzydcy! Byli -jeśli chodzi o wygląd - najbardziej niekalifornijską grupą, jaką można sobie wyobrazić. Chciałem, żeby te zdjęcia podkreśliły fakt ich prawdziwości! Wyglądaliśmy na nich jak mutanci - skwitował to Kurt. Ale to część tej historii - replikował Pavitt. Bo co wtedy mieliśmy na co dzień? Obcisłe dżinsy i lakier do włosów. A my próbowaliśmy stworzyć całkowicie odmienny wizerunek, coś, z czym ludzie mogliby się identyfikować. Duże wytwórnie zmierzały w przeciwnym kierunku. Dla mnie to było folk - zwykli ludzie grający muzykę. Z drugiej strony okładki Pavitt chciał umieścić fotografię Charlesa Petersona, na której Jason macha włosami w niemal podręcznikowy, subpopowy sposób. Pomysł ten nie spodobał się Kurtowi, postanowiono więc pójść na kompromis i umieścić fotkę Jasona na plakacie, który miał być dodawany do pierwszych dwóch tysięcy egzemplarzy „Bleach" wydanych po wyczerpaniu pierwotnego tysięcznego nakładu na białym winylu. Zdjęcie umieszczone w środku wydania kompaktowego płyty przedstawia Kurta rozpłaszczonego na bębnach. Zrobiono je w klubie Raji w L.A. w lutym 1990. Fotografia ta była jedną z wielu wykonanych podczas koncertu. Inne trafiły na tylną stronę singla „Sliver". Na „Bleach" pojawiło się również po raz pierwszy logo Nirvany wydrukowane czcionką Bodoni Extra Bold Condensed. Ponieważ wszystko wykonywano w pośpiechu, odstępy między literami nie są właściwe z graficznego punktu widzenia - przed i po „V", na przykład są zbyt duże przerwy. Nigdy jednak nie poprawiono tego błędu. W składzie zespołu umieszczonym na płycie Kurt pojawia się jako „Kurdt Kobain -gitara, wokal" - była to pierwsza z wielu wariacji na temat jego imienia i nazwiska. Wydaje mi się, że na początku chciałem zachować anonimowość - tłumaczył sam zainteresowany. Przed „Nevermind" poważnie zastanawiałem się nad zmianą nazwiska. W końcu jednak zacząłem pisać je normalnie. Wiem, że dla wielu było to trochę dezorientujące... Teraz żałuję, że nie zrobiłem tego, co Black Francis, który tyle razy zmieniał nazwiska i pseudonimy, że nikt nie wie, kim tak naprawdę jest. Chciałbym, żeby ludzie nie znali mojego nazwiska. Żebym któregoś dnia mógł zostać normalnym obywatelem. Co do Kurdta... Nie miałem żadnego specjalnego powodu, dla którego go wymyśliłem. Po prostu nie przejmowałem się pisownią swojego imienia. Miałem to gdzieś. Chciałem, żeby ludzie się mylili. Biografia zespołu napisana przez Kurta dla Sub Pop wymienia niektóre wpływy, mające znaczenie dla kariery Nirvany: „Ciocia Marycha, wujek Speed, rozwody, narkotyki, płyty z efektami dźwiękowymi, Beatlesi, wieśniacy, hard rock, punk rock, Leadbelly, Slayer i rzecz jasna Stooges". „Nirvana" - pisał dalej Kurt - „uważa, że scena podziemna ulega stagnacji i staje się coraz bardziej dostępna dla wielkich, pierwszoligowych, kapitalistycznych Świn z dużych wytwórni. Ale czy Nirvana ma moralny obowiązek walczyć z tą rakowatą naroślą? / W ŻYCIU! Chcemy zrobić kasę i lizać dupę grubym rybom w nadziei, że TEŻ SIĘ NAWALIMY I POPIERDOLIMY SOBIE DO WOLI. NAWALIMY I POPIERDOLIMY. NAWALIMY I POPIERDOLIMY". 9 czerwca Nirvana wystąpiła na Lamefest'89 w Moore Theater, grając przed TAD i Mudhoney. Był to ważny koncert, miejscowe zespoły nigdy przedtem nie zapełniły tak dużej sali. Muzyczna scena Seattle zaczynała eksplodować. Recenzent z Backlash narzekał na słabe nagłośnienie Nirvany, która „wykorzystuje wiele melodii jak na stylistykę grunge". „Ich występ" - pisał dalej recenzent - „był bardzo intensywny: fruwały włosy, padały, skakały, wiły się ciała. Po ważącym milion ton finale na scenie pozostały rozbite instrumenty i głowy muzyków". W wywiadzie, jaki ukazał się w piśmie Uniwersytetu Stanu Waszyngton, Kurt stwierdził, że muzyka zespołu zawiera „ponure, wściekłe elementy oparte na nienawiści". Dziennikarz dodał od siebie, że: ;/ I ' Zdęcia proponowane na okładkę „Bleach" i wykonane za kulisami HUB Ballroom po koncercie w lutym 1989. „Wyglądaliśmy na nich jak mutancf mówił Kurt. (© Alice Wheeler, 1993) „ostatnio poprawił się wizerunek Kurta, który - jak sam twierdzi - przechodzi fazę pisania gejowskich piosenek popowych". Wywiad kończył się deklaracją Cobaina: „Chciałbym żyć z zespołu. Nie nadaję się do pracy". Nirvana odbyła sesję nagraniową w studiu Evergreen State College, podczas której nagrano pierwszą wersję „Dive" i cover Kissów „Do You Love Me". Ten drugi utwór znalazł się później na poświęconej twórczości Kiss składance „Hard To Believe", wydanej przez niezależną wytwórnię C/Z Records. W tym samym czasie zespół doszedł do wniosku, że chce mieć kontrakt z Sub Pop. Członkowie Nirvany chcieli mieć dokładne i przysyłane na czas raporty księgowe. Myśleliśmy, że jak podpiszemy kontrakt - mówił Kurt - to w przyszłości będziemy mogli to wykorzystać przeciwko nim, gdyby przyszła nam ochota zerwać umowę. Miało być akurat odwrotnie. Tak się złożyło, że Sub Pop kierował się w swym postępowaniu rozumowaniem podobnym do tego, które przedstawił Cobain. Poneman czytał wówczas dzieło zatytułowane „Przemysł muzyczny", w którym szukał wskazówek co do standardowych umów z zespołami (Sub Pop zawarł wcześniej tylko jeden kontrakt z Soundgarden). Nie zdążył jeszcze spłodzić projektu umowy z Nirvaną, gdy doszło do pewnego znamiennego wydarzenia. Pewnego letniego wieczoru, Pavitt zorganizował „dziką dyskotekę" dla przebywającego w mieście zespołu Babes in Toyland. Impreza wymknęła się nieco spod kontroli, więc Pavitt wyrzucił wszystkich na ulicę. Goście przenieśli się do hotelu, w którym kontynuowano zabawę. Po jakimś czasie przed domem Pavitta pojawił się pijany Novoselic, który walnął pięścią w szybę i krzyknął: Hej, chuje! Chcemy kontrakt!, po czym przewrócił się w krzaki. Gdy podniósł się z ziemi i zastanawiał nad następnym posunięciem, natknął się na Pavitta, który wracał do domu od sąsiada. Często zastanawiałem się - wspomina Pavitt - co by się stało, gdybym został u sąsiada chwilę dłużej? Pavitt rozmawiał z Chrisem przez trzy kwadranse, a potem zadzwonił do Ponemana i powiedział mu, że Nirvana chce podpisać kontrakt. Poneman przez całą noc pisał na maszynie dokument. Z prawniczego punktu widzenia spisany przez Ponemana kontrakt był „tępym narzędziem", które jednak później dobrze przysłużyło się wytwórni. Niedługo po tym wydarzeniu Kurt, Chris, Chad i Jason odwiedzili siedzibę Sub Pop i podpisali umowę -pierwszy wyczerpujący kontrakt sporządzony przez wytwórnię. Pomyślałem wtedy: «To może być ważne» - wspomina Pavitt. Album „Bleach" nie zrobił początkowo dużego wrażenia na scenie niezależnej, ani nawet w Sub Pop. „Bleach" brzmiało dobrze, ale wszystkie nasze płyty brzmiały dobrze -mówi Poneman. „Bleach " zniknęło w natłoku innych wydawnictw, które mieliśmy wtedy na głowie - dodaje Pavitt. Wydawaliśmy wtedy mnóstwo dobrych płyt. I nagle ludzie zaczęli kupować Nirvanę. Wydaliśmy „ Bleach " - mówi Pavitt - i ni z tego ni z owego płyta zaczęła się sprzedawać. Nigdy wcześniej w historii naszego wydawnictwa nie mieliśmy albumu, który by szedł i szedł i szedł... Nirvana grała trasę, ale wszystkie zespoły grały trasy. Rzecz w tym, że ludzie opowiadali sobie o Nirvanie. Było w tym coś wyjątkowego. „Bleach" ukazało się w czerwcu 1989 i jak wspomniał Pavitt, Nirvana wyjechała w pierwszą trasę amerykańską. Totalnie wygłodniałą punkową trasę — jak wspomina Chris -obejmującą dwadzieścia sześć koncertów, z których pierwszy odbył się 22 czerwca w Covered Wagon w San Francisco. Zespół poruszał się białą furgonetką dodge'a nazywaną ,, Wozem". „Wóz" służył wiernie Nirvanie przez trzy kolejne trasy i siedemdziesiąt tysięcy mil. Nigdy się nie zepsuł, ale gdy robiło się gorąco, trzeba było chłodzić go w cieniu i jeździć nocami. Kurt, Chris, Chad i Jason byli swoimi własnymi menadżerami trasy - sami wybierali miejsca na postoje, sami ustalali rozkład dnia. Środki, jakimi dysponowali, były nadzwyczaj skromne, Wydany w limitowanym nakładzie plakat, dołączany do pierwszych egzemplarzy LP „Bleach" nocowali więc najczęściej na dworze, w „Wozie" lub u jakiegoś wdzięcznego fana, któ udostępniał im podłogę. Po kilku koncertach znaleźli się w głębi Teksasu. Zaparkowali obo jakiegoś parku narodowego, który -jak twierdzi Chris - „był zwykłym bagnem". Na parkin stał znak „Uwaga aligatory", wygrzebali więc z auta kij baseballowy i parę desek na wypade ataku gadów. Gdy nadeszła noc wszyscy zgłodnieli i postanowili ugotować zupę. Bro posłużyła im jako podpałka do ogniska. Członkowie Nirvany byli bardzo podnieceni trasą występami w takich miejscach jak Nowy Meksyk, Illinois czy Pensylwania, gdzie ogląda ich całkiem nowe twarze. Grali w najgorszych podziemnych spelunach, najczęściej w barac Dostawali darmową skrzynkę piwa i nie więcej niż sto dolarów za wieczór. Po każdym koncerci - wspomina Chad - starczało nam na benzynę i żarcie. Mieliśmy tyle, żeby przetrwać d następnego, pieprzonego występu. Mimo długich podróży, niskich wynagrodzeń i pustek na widowni, morale było wysokie. W połowie trasy liczba ludzi na koncertach zaczęła się zwiększać. Wszystko dzięki akademickim stacjom radiowym, które grały piosenki z „Bleach", między innymi: „School", „About a Girl" i „Blew". Gdy Nirvana dotarła na Środkowy Zachód, czuła, że jest sławna. Same koncerty również przysparzały im zwolenników. Często po występie przychodzili do nas ludzie i mówili: «Byliście naprawdę nieźli!» - wspomina Chad - ale w zasadzie nie działo się nic strasznego, a jeśli dochodziło do ekscesów, to dlatego, że publiczność była pijana. Za finanse i księgowość odpowiadał Chris. Tak było prościej. Wchodziliśmy do sklepu zpłytami i każdy brał tyle, ile chciał - mówi Chris. Ja sześć, Kurt cztery, Chad trzy i wszystko było w porządku. Dzieliliśmy się jak bracia. Po trasie przeliczaliśmy forsę i mówiliśmy to dla ciebie, dla ciebie i dla ciebie... Chris wcale nie był rozrzutny. Przeciwnie, zaczął tak skąpić, żenię pozwalał nawet włączać klimatyzacji w „Wozie" (w lipcu w Teksasie!), bo spalało się wtedy więcej benzyny. W rodzinnym Waszyngtonie Kurt i Chris nie trzymali się z Chadem, który związany był towarzysko z hippisami z Bainbridge Island. Ale w trasie było inaczej. W „ Wozie " byliśmy sobie bliżsi - wspomina Chad. Wszyscy razem przeciwko światu poza „ Wozem ". Podczas podróży słuchali melodyjnych, acz pokręconych piosenek szkockiej grupy The Vaselines, angielskich młodych poppersów o nazwie Tallulah Gosh i mastodontów w rodzaju Motórhead. Przede wszystkim jednak srachau Beatlesów. Chris \ Kurt mieli własne taśmy kompilacyjne. Inne przygotowała dla nich Shelli. Chris pił jak smok. Odbijało mu i rozwalał wszystko jak leci - wspomina Chad. Kiedy zaczynał pić był radosny jak skowronek: «Kocham was,jesteście wspaniali!» Po paru minutach zaczynał: «Gówno wiecie o miłości! Gówno was to obchodzi! Nic nie rozumiecie!)), brał krzesło i rzucał nim na pół mili. Kiedy budził się rano, mówił do mnie: «Nie odzywaj się! Nie chcę mieć z tobą do czynienia)). Wyglądał i czul się jak kupa gówna. Kurt był bardziej rozbawiony niż zaniepokojony piciem Chrisa. Nigdy specjalnie tym się nie przejmowałem -mówił. Wszyscy się upijają, a Chris nie pił codziennie... może co drugi dzień. Chris pije dopóki nie padnie na ryj, a wcześniej cofa się w rozwoju i wygląda jak kretyn. Nie może mówić, więc wymachuje rękami i rozwala rzeczy. Nigdy nie rozważałem tego w kategoriach problemu, choć może teraz, po tych wszystkich latach bardziej to rozumiem. Znam jednak tylu ludzi, którzy piją, że uważam to za normalne. Gdy Nirvana dojechała do Minneapolis, członkowie grupy zatrzymali się u perkusisjtki Babes in Toyland, Lori Barbero. Lori słynęła z tego, że przyjmowała u siebie wszystkie alternatywne grupy przejeżdżające przez Bliźniacze Miasta - Minneapolis i Saint Paul. Chris dał u Lori prawdziwy pijacki popis. Najpierw wrzasnął do zaniepokojonej jego stanem gospodyni. „Co się gapisz?", a potem przewrócił się na kredens pełen talerzy tłukąc całą zastawę. Chris nie rozrabiał celowo, nie chciał nikomu zrobić krzywdy - tłumaczy Chad. Gdyby umiał panować nad sobą, nie zrobiłby połowy z tych rzeczy, które wyczyniał. Myślę, że picie wydobywało z niego sprawy, nad którymi się nie zastanawiał i był wtedy gotów mówić wszystko, czego rzecz jasna nie robił na trzeźwo. Pytany o konkretne przykłady Chad zasłaniał się i..epamięcią Wszystko się teraz zlewa. Kiedy o tym myślę, widzę go pijanego, a zaraz po tym jakiś rozbity sprzęt. Kurt nie pozostawał w tyle, jeśli chodzi o dziwne zachowania. W Chicago na garażowej wyprzedaży kupił sobie wielki krucyfiks. Na autostradzie otwierał okno Wozu i wystawiał krzyż wprost przed twarze niczego nie podejrzewających kierowców, przy czym robił im zdjęcia, by uchwycić moment zaskoczenia. W trasie nigdy nie brakowało niespodzianek. Byliśmy biedni jak myszy kościelne - mówił Kurt - ale, mój Boże, po raz Z sesji zdjęciowej z Charlesem Petersonem (O Charles Peterson) pierwszy zwiedzaliśmy nasz kraj. Graliśmy w zespole i zarabialiśmy dosyć pieniędzy, żeby przeżyć. To było niezwykłe. Wspaniałe! A gdyby Jason nie okazał się takim kutasem, byłoby jeszcze lepiej. Chris już na początku trasy zauważył niezadowolenie Jasona i wspomniał o tym Kurtowi i Chadowi. Próbowaliśmy porozmawiać z nim o tym, ale nie chciał gadać - mówi Chris -zamknął się w sobie. Chris i Kurt często chodzili razem na przechadzki, podczas których prowadzili długie rozmowy. Podczas jednego z takich spacerów nad Jeziorem Mendota w Madison w stanie Wisconsin, Chris zapytał Cobaina: Nie sądzisz, że zrobiło się trochę dziwnie, odkąd jest z nami Jason? To nie jest już ten sam zespół. Grupa wyglądała i brzmiała bardziej „rockowo", jak powiedziałby Bruce Pavitt. Członkowie Nirvany obarczali za to winą Jasona. Jego sceniczny styl był bardziej „estradowy", Jason „pozował", rzucał włosami, wykonywał rockowe „kroczki" na swojej części sceny. Zachowywał się jak paw po amfetaminie - twierdził Kurt. Był tak upozowany, że aż trudno było w to uwierzyć. Żenada. Wyglądał jak erotyczne marzenie nastolatki. Ohyda! W zasadzie od samego początku było wiadomo, że Jason nie pasuje do Nirvany. To dziwne, ale nie chciał próbować żadnych nowych numerów - mówi Chris. Odgrywał swoje, ale nie chciało mu sięjamować ani nic w tym rodzaju. Odstawiał po prostu gitarę. Jason zaprzecza temu twierdząc, że ponieważ zespół miał tak dalekosiężne plany, przed trasą odbyło się tylko kilka prób, a jamowanie w ogóle nie wchodziło w grę, bo większość czasu zajmowało im uczenie się nowych piosenek Kurta. Zauważyliśmy, że Jason jest... no... trochę nie tego... - mówi Chris, który już na samym początku odkrył rockowe zapędy Evermana. Na swoją pierwszą próbę z Nirvaną przyprowadził bandę nastolatek, a to mówi już chyba samo za siebie. Ani Kurt, ani Chris nie starali się zaprzyjaźnić z Jasonem, a rygory trasy pogłębiły jeszcze rozpad. Działy się jakieś dziwne rzeczy - mówi Chris - i on też zrobił się jakiś dziwny. Zespół zagrał wspaniały koncert w Sonic Tempie w Pittsburghu. Atmosfera była tak naelektryzowana, że Kurt rozbił jedną ze swoich ulubionych gitar, cieniowanego Fendera Mustanga. Jason wściekł się nie na żarty. Powiedzieliśmy «0 co ci chodzi, chłopie? To jest rock and roll!» - wspomina Chris, który przyznaje jednocześnie: nie mieliśmy wtedy kasy i Jason... jakby... finansował całe przedsięwzięcie. Nirvana zaczęła rozbijać instrumenty kilka miesięcy wcześniej. Jeśli koncert był nieudany, wpadali w złość i rozwalali wszystko jak leci. Jeśli koncert był dobry, rozwalali instrumenty z radości. Ponieważ nie zdarzały im się przeciętne koncerty, sprzęt niszczono dosyć często. Wszystko zaczęło się 30 października 1988 podczas koncertu w akademiku Evergreen State College. Po prostu zaczęło się - mówi Chris. Było fajnie. Wydawało się nam, że nie można zakończyć występu bez jakiegoś grepsu, bez jakiejś sensacji. To, że graliśmy dobrze, to za mało. Rozwalaliśmy sprzęt i mieliśmy svsój wielki finał. Mogliśmy sobie powiedzieć: ((Odwaliliśmy to, co do nas należalo». Nie można było tak po prostu zejść ze sceny. Podczas trasy kupowali tanie gitary w lombardach. Czasami dostawali gitary od fanów, a gdy już naprawdę nie mieli na czym grać, telegrafowali do Jonathana Ponemana, który odwrotną pocztą wysyłał im instrumenty. Po przełożeniu strun na lewą stronę instrument był gotów do gry i oddania ducha. To było naprawdę fajne, a jeśli grało się kiepski koncert, ludzie mieli przynajmniej co wspominać - mówi Chris - a potem nas wciągnęło. * * * Przed wyjazdem w trasę Chris ozdobił jeden z budynków w Seatt/e s/oganem: NIWANA: ZAKŁAMANI, NARAJANI, SKURWYSYŃSCY SATANIŚCI. Był tak dumny z tego hasta, że powiedział o nim Kurtowi, który umieścił je na podkoszulce, nad którą właśnie pracował. Slogan Chrisa był na plecach, a z przodu rycina jednego z kręgów piekielnych, o których Kurt dowiedział się, czytając Dantego podczas zimy spędzonej w bibliotece publicznej w Aberdeen. Jason wziął projekt Kurta i kazał go powielić (za własne pieniądze) na innych podkoszulkach, które sprzedawał po koncertach. Podkoszulki Nimny wkrótce stały sie^ przebojem sezonu w kręgach niezależnego rocka. Jason prawdopodobnie zachował matrycę. Nirvana miała pojechać do Kanady, ale dotarła tylko do Nowego Jorku, gdzie 18 lipca zagrała kiepski koncert podczas seminarium poświęconego Nowej Muzyce w Pyramid Club w East Wlage. Był to ostatni występ Jasona z zespołem. Jason źle znosił trudy trasy i nie potrafił dogadać się z nami — mówi Chris. Nie był zadowolony z zespołu, chciał grać więcej rocka, a my byliśmy jeszcze punkami. Jechaliśmy do Nowego Jorku - wspomina Chris - i Jason przestał się odzywać. W ogóle nie chciał z nami gadać. W Nowym Jorku poznaliśmy Antona Brookesa, naszego angielskiego wydawcę, i Anton zapytał nas: «Kimjest ten Jason? Dlaczego nic nie mówi?» Pierwszy koncert graliśmy w klubie Maxwell's w Hoboken w New Jersey. To był dobry występ, ale Jason ciągle nic nie mówił. Potem przez cztery dni siedzieliśmy w Nowym Jorku. Na seminarium o Nowej Muzyce. Poszliśmy do klubu Ritz na koncert Sonic Youth, Mudhoney i Laughing Hyenas. A Jason słuchał wtedy speed metalowego Pronga vi CBGB. Wiesz, o co mi chodzi? To wiele tłumaczy. Ja, Chad i Kurt bardzo się do siebie zbliżyliśmy - mówi dalej Chris. Coś zaczęło nas łączyć. Chodziliśmy wszędzie razem, razem jadaliśmy płacąc za żarcie pieniędzmi zespołu. Ale Jasona nie było z nami. Jason nie chciał się z nami zadawać. Spędzili kilka dni w Alphabet City w mieszkaniu Janet Billig, osoby z kręgu Caroline Records, która znała Pavitta i Ponemana, i podobnie jak Lori Barbero z Minneapolis, przyjmowała pod swym dachem biedne alternatywne zespoły. Pewnego wieczoru Kurt i Chris poszli na spacer i kupili trochę kokainy. Po powrocie do mieszkania wypili kilka głębszych i zakąsili kokainą, którą podzielili na klapie do toalety. Postanowili wówczas, że wracają do domu, i że Jason wylatuje z zespołu. Byliśmy szczęśliwi - mówi Chris - poczuliśmy ulgę. Poszliśmy do Jasona - ciągnie dalej Chris - i pytamy: «Co jest, Jason, powiedz w czym rzecz?» A on: «Nic się nie stało. Panuję nad wszystkim». Więc mówimy mu: «Ale powiedz o co chodzi? Skąd te problemy?'». Kurt nie miał zamiaru stanąć do konfrontacji z Jasonem. Kurt nigdy nie mówił niczego prosto z mostu - twierdzi Chad. Dusił w sobie różne rzeczy i potem ni z tego ni z owego wybuchał: «Człowieku, mam już dosyć!» Kiedy zastanawialiśmy się co dalej z Jasonem, Kurt nigdy nic nie mówił. I potem nagle słyszało się: «Człowieku, mam już dosyć.!» Więc każdy myślał: «No, wreszcie Kurt coś powie!» Nic z tego. Wydaje mi się, że Kurt bał się mówić ludziom, co o nich myśli. Nie chciał ich kopać. Nie chciał być tym, który mówi: «Nic z tego nie wyszło, wypadasz z grupy». Kurt nie znosił takich konfrontacji. Nie chciał być katem ani tym złym. Zawsze czułem się zmarginałizowany - mówi Jason. Nie pamiętam, żeby ktoś pytał mnie o zdanie w tym zespole i dlatego odszedłem. Kurt przyznawał, że Jasonowi mogła nie podobać się jego podlewana alkoholem „wybuchowa osobowość" z tamtych czasów. Twierdził również, że Jason brał metalowe brzmienie „Bleach" za ostateczny kierunek, w jakim zmierza Nirvana, a nie za kompromis z wytwórnią. Jason przyznaje, że bardziej podobały mu się utwory w rodzaju „Paper Cuts", „Sifting" i „Big Long Now" niż nowy, melodyjny materiał Kurta. Nigdy nie wstydził się przyznać, że lubi metal. Metal był zawsze solą w oku Kurta i Chrisa, bo nie był «na czasie» - tłumaczy. A ja zawsze lubiłem dobrą, ciężką piosenkę i dobry, ciężki riff. Jason, który sam komponował, chciał mieć wpływ na materiał Nirvany. Chciałem robić rzeczy, które nie były dla nich dość proste i przede wszystkim były m oj e, a nie Kurta-mówi. W zasadzie nie było jednak nieporozumień muzycznych, chodziło po prostu o kontrolą. W Nirvanie każdy poza Kurtem i Chrisem był do wywalenia - twierdzi Jason. A w zasadzie wystarczyłby sam Kurt, który mógł grać z dowolnym basistą i perkusistą. Brzmienie byłoby takie samo. Nirvana odwołała niespodziewanie siedem ostatnich koncertów trasy - głównie na Środkowym Zachodzie - i wróciła do domu, jadąc przez pięćdziesiąt godzin i zatrzymując się tylko po benzynę i pączki. Przez całą drogę powrotną nikt nie odzywał się ani słowem. Nikt, rzecz jasna, nie powiedział Jasonowi, że nie gra już w zespole. Jason twierdzi, że to on odszedł. Nie, choć byliśmy za mało pewni siebie, żeby powiedzieć mu to wprost - zaprzecza Chris. Nie chcieliśmy ranić niczyich uczuć, a to tylko pogłębiło problem. Później już było z tym lepiej, byliśmy bardziej bezpośredni, bardziej dojrzali niż wtedy. Gdybym był z nimi, a oni byli sławni, z pewnością zrobiłbym to samo, wziąłbym swój szmal i powiedział im «Cześć» - twierdzi Jason. Zrobiłbym to, na co miałbym ochotę. Sposób na rozwiązanie problemów ze wzrostem (© Charle Peterson) Odszedłbym i to wszystko. Z artystycznego punktu widzenia postąpiłem słusznie - mówi Jason o swym odejściu z Nirvany - z finansowego - z pewnością nie. Po dwóch tygodniach do Jasona zadzwonił Chris Cornell z Soundgarden i zaproponował mu posadą basisty w zespole. Jason wytrwał tam przez kilka miesięcy, a potem zastąpił go Ben Shepherd. Obecnie Jason gra na gitarze w grupie Mindfunk nagrywającej dla Megaforće Records. Twierdzi, że nie żywi urazy wobec Nirvany. Każdy zespół to pokręcona rodzina - mówi - a ja spełniałem w Niryanie rolę opóźnionego w rozwoju adoptowanego dziecka. Nirvana nigdy nie oddała Jaso- owi sześciuset dolarów, które wyłożył na nagranie „Bleach". Policzyliśmy sobie za szkody psychiczne - twierdził Kurt. Kurt miał wówczas obsesję na punkcie Leadbelly'ego, wielkiego bluesmana z lat trzydziestych i czterdziestych, który napisał między innymi tak wiekopomne utwory jak „Rock Island Linę", „Midnight Special" i „Good Night, Irenę". Kurt przekonał się do Leadbelly'ego © Charles Peterson po przeczytaniu artykułu autorstwa Williama Burroughsa, który napisał mniej więcej tak: „Do diabła z całym współczesnym rock and roiłem. Jeśli chcecie dowiedzieć się czym jest prawdziwa namiętność, słuchajcie Leadbelly^ego". Sąsiad Kurta, Slim Moon miał akurat płytę „Leadbellys Last Sessions" i pożyczył ją Cobainowi. Kurt był zdruzgotany. Zaczął kupować wszystkie nagrania bluesmana, jakie tylko wpadły mu w ręce. Ta muzyka jest surowa i uczciwa - mówił. Jest dla mnie święta. Leadbelly to jedna z największych postaci w moim życiu. Mam na jego punkcie absolutnego zajoba. Po płytach przyszedł czas na naukę kompozycji Leadbelly'ego, a potem na udekorowanie mieszkania podobiznami muzyka. Łatwo jest zrozumieć podziw, jaki Kurt żywił dla bluesa - muzyki mówiącej o bólu - a z drugiej strony, nie trudno pojąć dlaczego tak bardzo ukochał akurat tę postać z bluesowego panteonu. Leadbelly był muzykiem, którego twórczość nie daje się przypisać do żadnej określonej kategorii, doskonałym kompozytorem piszącym surową, ale melodyjną muzykę, łączącą w sobie kilka różnych gatunków, wreszcie człowiekiem, którego dokonania wystarczą za tomy ksiąg opisujących ludzkie doświadczenia. Plakat z pierwszej trasy koncertowej Nirvany Słuchając Leadbelly'ego i bluesa, Kurt wpadł na pomysł, by wykorzystać istniejące formy do stworzenia własnej, oryginalnej i niemal mistycznej wizji artystycznej. Zaprzyjaźnił się z Markiem Laneganem, którego zespół - Screaming Trees - często występował w Olympii. W sierpniu 1989 Kurt i Mark pracowali wspólnie nad piosenkami, które miały ukazać się na solowym albumie Lanegana. Kurt jednak nie potrafił pracować z drugą osobą, przez cały czas martwił się, że wpadnie na pomysł, który będzie chciał wykorzystać w Nirvanie. Postanowili więc, że zamiast komponować nagrają kilka piosenek Leadbellyego z Chrisem na basie i Markiem Pickerelem (Screaming Trees) na bębnach. i % Charles Ptereson Nagrano tylko dwa utwory Leadbelly'ego, z których „Where Did You Sleep Last Night?" trafił na doskonały album Lanegana „The Winding Sheet". Kurt zaśpiewał „Ain't It a Shame" - piosenkę, która miała ukazać się na singlu, którego zresztą nigdy nie wydano. Jonathan Poneman twierdzi, że Jest to jedno z największych osiągnięć wokalnych Kurta". Czterej muzycy założyli w końcu nieformalny zespół bluesowy. Pickerel chciał nazwać go The Jury, Kurt obstawał przy Lithium. Poneman kreślił wielkie plany co do wydania albumu, z których jednak nic nie wyszło. Kurt grał na gitarze zostawiając wokal Laneganowi. Dylan Carlson pamięta, że ich najlepszą piosenką było „Grey Goose". Grali ten utwór w ciężkim, pogrzebowo bluesowym stylu. Słuchając ich miało się wrażenie, że oto zmartwychwstała jedna z wielkich angielskich grup bluesowych - mówi Carlson. To było zupełnie niesamowite. Kurt twierdził, że z chęcią wróciłby do bluesa w przyszłości. Nirvana próbowała w Seartle. Dała również kilka koncertów w mieście, a rzesze ich fanów zaczęły się powiększać. Wszystko dzięki „szeptanej propagandzie", bo Sub Pop już dawno przestał promować „Bleach". Nirvana regularnie zapełniała The Vogue, a pod koniec września wyjechała na dwutygodniową trasę po Środkowym Zachodzie, która miała Kurt i Chris na imprezie z okazji Halloween w Evergreen (Trący Marander) Pierwsza rozbita gitara Kurta, Halloween w (Trący Marander) Evergreen State College, 30 października 1988. zrekompensować koncerty zerwane z powodu Jasona. Tym razem szefem trasy został Ben Shepherd, który wcześniej grał w kilku grupach z Chadem (Mind Circus i Tick Dolly Row). Członkowie Nirvany zastanawiali się nad przyjęciem Bena do zespołu, ale gdy tylko rozeszła się wiadomość o ich planach, wszyscy, którzy liczyli się w Seattle - to znaczy Screaming Trees, TAD i Mudhoney - gorąco odradzali im transformację w kwartet twierdząc, że dodatkowy gitarzysta „zaciemnia" ich brzmienie. Wciąż trochę tego żałuję - mówił Kurt -bo polubiłem Bena i wiem, że wniósłby wiele do grupy. Czasami mu odbijało, ale wolę świra od minoderyjnego metalowca. Jak pamiętamy Shepherd zastąpił Jasona w Soundgarden. Nirvana ściągała coraz większe tłumy, szczególnie w dużych miastach. Najlepszy koncert zagrali w klubie Blind Pig w Ann Arbor w stanie Michigan. Ludzie oszaleli - wspomina Chad - wpadli w amok i było wspaniałe. Ann Arbor do końca pozostało jednym z ulubionych miast Nirvany. Nieco później w jednym z programów radiowych nadawanych w Ann Arbor, Nirvana rozmawiała z aktorem komediowym Bobcatem Goldthwaitem. Gdy Kurt wspomniał przypadkiem o Sylvestrze Stallone, Goldthwaite rozpoczął półgodzinny monolog o tym, jak facet grający Rambo uciekł do Szwajcarii, żeby uniknąć powołania do wojska podczas wojny w Wietnamie. Na samym początku trasy, w Minneapolis, Kurt miał atak bólów żołądka. Chris był przerażony. Człowieku, nie miał już czym wymiotować i wciąż wymiotował - wspomina Novoselic. Strasznie go bolało. Zawieźliśmy go do szpitala, ale nic mu to nie pomogło. Gdy Nirvana wróciła z trasy, Chris i Shelli postanowili się pobrać, a zespół rozpoczął przygotowania do nagrania EP-ki.. ROZDZIAŁ SZÓSTY Zespół nagrał EP-kę „Blew" pod koniec lata 1989 w stosunkowo drogim studiu Musie Source, mieszczącym się na Capitol Hill w Seattle. Musie Source miało dwudziestoczterośladowy magnetofon i specjalizowało się w reklamowych dżinglach i muzyce filmowej. Producentem był Steve Fisk, który zmienił zdanie na temat Nirvany - negatywne po owym nieszczęsnym koncercie w Ellensburgu, gdzie Jason nie moshował do rytmu - gdy wysłuchał „Bleach" przysłanego przez Pavitta. Stało się dla mnie jasne - stwierdził - że był to bardzo dobry zespół. Zespół pojawił się, ciągnąc za sobą nieco podniszczony sprzęt. Fisk zapamiętał Chada i jego mamuci zestaw perkusyjny Northa. Najmniejszy facet w grupie miał największą i najgłupszą perkusję na całym Północnym Zachodzie. Bęben basowy był pozlepiany kilogramami izolacji, bo kiedyś na koncercie przyszło im do głowy porąbać perkusję gitarą - wspomina Fisk. Sesja „Blew" była ostatnią, w której brały udział należące do Chada bębny Northa. CI FACECI BĘDĄ WIĘKSI OD BEATLESAw Reszta sprzętu, również nie wyglądała imponująco. Bas Chrisa spędził wiele godzin w powietrzu i z pewnością nie wiedział, czym jest miękkie lądowanie. Z dwóch szaf Chrisa działała tylko jedna, a i w tej głośniki działały tak, jakby strzelano do nich z karabinu. Wiele czasu poświęcono na dobranie odpowiedniego brzmienia, a gitary nagrywano trzy razy. Kurt był niezadowolony z nagrań i sprowadził własnego dźwiękowca, Craiga Montgomery, co zresztą w niczym mu nie pomogło. Chcieli mieć perkusję jak z listy przebojów - mówi Fisk. Mówili o tym głośno. Wiedzieli, że nie nagrywają piosenki na listę przebojów, ale talerze musiały brzmieć czysto. Nirvana nagrała wówczas „Even in His Youth", nie wydaną „Token Eastern Song", elektryczną wersję „Polly", której nie dokończono, „Stain" i „Been a Son". Tylko dwa ostatnie kawałki weszły na EP-kę, na której oprócz nich znalazł się utwór tytułowy i „Love Buzz" pochodzące z „Bleach". Bardzo chwytliwe dwuminutowe cudo „Been a Son" opisuje los dziewczyny, której rodzice chcieli mieć chłopczyka. „Powinna umrzeć po urodzeniu" śpiewa Kurt, a jego wokal jest bardzo niesubpopowo melodyjny. {To lennonowskie harmonie, jakby żywcem wyjęte z „Rubber Soul"! - zachwyca się Fisk). Grunge, pop i kompleks niższości mieszają się w „Stain". Nienawiść do samego siebie nigdy nie brzmiała tak przebojowo -łatwo przy tym przeoczyć fakt, że tekst składa się z jednego wersu powtarzanego trzykrotnie. Na „Incesticide" znalazła się inna, bardziej podkręcona wersja „Been a Son", bez gustownej solówki basowej Chrisa, natomiast „Stain" pochodzi z sesji z Fiskiem. Hipnotyczna „Token Eastern Song" była reakcją na przeróżne uwagi krytyczne zarzucające Nirvanie wschodnie inspiracje, jak na przykład w „Love Buzz". Fotografia na tylnej stronie okładki „Blew" przedstawia pusty i samotny fotel ginekologiczny, i zostafo zrobiona przez Trący tuż po badaniu. Przepustka za kulisy z trasy europejskiej TAD/Nirvana TAD i Nirvana. Tad Doyle siedzi z prawej strony Chrisa. (© łan T. Tilton) I nagle pojawiła się okazja wyjazdu do Europy! Na trasę z TAD. Oba zespoły wyjechały z Seattle 20 października 1989. Pierwszy koncert miał odbyć się w Newcastle w Anglii. TAD i Nirvana podróżowali po Starym Kontynencie maleńką furgonetką fiata, do której musiało zmieścić się jedenastu chłopa, w tym ważący ponad sto pięćdziesiąt kilo Tad Doyle i mierzący ponad dwa metry Chris. Na początku było wesoło, ale później zaczęły się dziać różne rzeczy, które działały ludziom na nerwy: ktoś palił i nie zwracał uwagi na niepalących i tak dalej. W *>acie panowało delirium. W Hamburgu na niesławnym „Reeperbahn" kupiono stertą pism pornograficznych. Wśród nich znalazł się magazyn dla koprofagów, który przekazywano sobie z rąk do rąk. Padały hasła „Nasraj na mnie!" i cała furgonetka tarzała się ze śmiechu. Dla Kurta i kilku innych dowcipy tego rodzaju szybko straciły urok. Nirvana i TAD zagrali trzydzieści sześć koncertów w czterdzieści dwa dni. Podczas trasy nie odżywiano się zbyt dobrze, być może dlatego, że wszystko odbywało się w biegu. Spanie na twardych, cholernie niewygodnych siedzeniach, również nie należało do przyjemności. Nirvana wściekła się na swój wiecznie szwankujący sprzęt, co nie przeszkadzało jej rąbać go w drzazgi po każdym koncercie, by potem reperować pozostałości w furgonetce. Menadżer trasy upierał się, by oba zespoły pojawiały się w klubach i salach tuż po przyjeździe do każdego z wielu miast, co oznaczało, że muzycy nie mogli nawet zdrzemnąć się w hotelu przed próbą dźwięku. Godzinami wałęsali się po klubach - zmarznięci, głodni i zmęczeni -czekając aż technicy ustawią nagłośnienie. Doyle, podobnie jak Kurt, miał chroniczne problemy z żołądkiem. W drodze niemal każdego dnia zmuszał kierowcę do zatrzymania się na autostradzie, po czym wysiadał z samochodu i wymiotował. Pozostali przyglądali się temu widowisku, a później naśladowali rzygającego Tada. Tad był maszyną do rzygania - wspomina Chad - samonapędzającym się womitronem. Kurt nie palił haszu, jak reszta. Wycofywał się, a na kłopoty reagował piciem lub spaniem. Uwielbiałem spać, bo tylko wtedy nie czułem bólu - mówił. Spałem przez cały czas. Gdy tylko wsiedliśmy do auta, zamykałem oczy. Spałem w hotelach, spałem w klubach do czasu wyjścia na scenę. Chciałem uciec od rzeczywistości. Chris natomiast był bez przerwy pijany i/lub nawalony, a Chad-jak twierdzi Chris - chyba oszalał... przez cały czas mówił do siebie różnymi głosami i takie tam... Chad utrzymuje, że z a w s z e mówił do siebie - kiedyś, gdy pracował jako kelner w restauracji, jedna z koleżanek zastała go w chłodni, gdy przemawiał do cytryny. Chad twierdzi dalej, że bawił się najlepiej ze wszystkich obecnych w fiacie -jego koczownicze dzieciństwo przygotowało go do takich podróży. Nirvana była nie przygotowana na zachwyt, jaki wzbudziła w Europie. Prasa brytyjska już wcześniej pisała o zespole, ale jego członkowie nie mieli pojęcia, że mają tylu europejskich fanów. Nikt, rzecz jasna, nie poinformował ich o sprzedaży płyt w Wielkiej Brytanii. Każdy koncert był wyprzedany, sale były pełne, a wokół klubów kręciły się kolejki. To była szalona trasa - mówi Chris, co w jego ustach jest niedopowiedzeniem. Podczas pierwszego koncertu Chris rozbił o scenę nowiutki bas, złoszcząc się na źle działający wzmacniacz. Od gitai oderwała się szyjka, która przebiła jeden z głośników pożyczonego przez Kurta wzmacniać Twin Reverb. Od tamtej pory było już tylko gorzej. Grali w Berlinie dzień po zburzeniu muru. Po szóstej piosence gitarę rozbił Kurt, czym zszedł ze sceny. Bardzo się wtedy ucieszyłem - wspomina Chris. A to dlatego, że byl bardzo, bardzo, bardzo nawalony. Kurt przysłał Trący mnóstwo pocztówek. Na jednej z nich naszkicował typową włos toaletę. Bez wody - mówi Trący - z kupą śmierdzącego gówna. Na innej pocztówce, K napisał „kocham cię" po obu stronach i dodał tylko swój podpis. Poneman twierdzi, że pierwsza europejska trasa Nirvany i TAD-a była początkiem końca związku obu zespołów z Sub Pop (TAD w 1992 podpisał kontrakt z wytwórnią Mechanic Records, której dystrybucją zajmuje się koncern WEA). Pod koniec trasy Poneman i Pavitt pojawili się w Rzymie, odbywając jeden z własnych (nie)sławnych promocyjnych objazdów. Patrząc na to wszystko z dzisiejszej perspektywy Poneman zdaje sobie sprawę, jaki efekt spowodował ich przyjazd. TAD i Nirvana tłuką się po Europie w ciasnej furgonetce - mówi -/ oto zjawiają się dwaj bossowie... Próbowaliśmy wesprzeć ich emocjonalnie, ale z ich punktu widzenia musiało to wyglądać zupełnie inaczej. «Aroganckie skurwysyny!)} myśleli sobie. «Nie mamy pieniędzy, żywimy się odpadkami, tłuczemy się niewygodnym autem, mamy grubasa, który rzyga przez całą drogę, i pijanego, rozrabiającego basistę. I oto zjawiają się bossowie». Chyba nie przypadkowo rzymski koncert był najgorszy z całej trasy. Nagłośnienie było fatalne, podobnie jak pożyczony sprzęt. Kurt - zdegustowany brzmieniem, złym jedzeniem, zatłoczoną furgonetką, niskimi gażami i zwariowanym rozkładem koncertów -rozwalił gitarę po czwartym czy piątym kawałku („Spank Thru"), zszedł ze sceny i wspiął się na kolumny. Przeżył załamanie nerwowe na scenie - tłumaczy Pavitt. Chciał skoczyć. Bramkarze wpadli w panikę i wszyscy błagali go żeby zszedł. A Kurt powtarzał w kółko: «Nie, nie, właśnie, że skoczę...» Dotarł do granic wytrzymałości. Ludzie widzieli faceta, któremu dosłownie odpierdoliło na ich oczach, i który mógł skręcić sobie kark, jeśli doszedłby do wniosku, że to jest konieczne. Kiedy kolumny zaczęły się chwiać, Kurt wspiął się na rusztowanie. Klnąc na publiczność dotarł do balkonu, na którym chwycił krzesło. Chciał rzucić nim na dół, ale na szczęście ktoś muje wyrwał. Zaprowadzono go za kulisy, gdzie ktoś z miejscowych kłócił się U «"" z menadżerem trasy o zepsute podobno przez Kurta mikrofony. Kurt wyrwał facetowi z ręki inkryminowane mikrofony i podeptał je na jego oczach. „Teraz są zepsute!" - wrzasnął i odszedł. W garderobie oznajmił wszystkim, że odchodzi i jedzie do domu, a potem naciągnął na głową kaptur i wybuchnął płaczem. Poneman wyprowadził go na dwór, by odetchnął świeżym powietrzem. Chodziłem z nim wokół klubu - wspomina Poneman - a on powtarzał w kółko: «Chcę jechać do domu, nie chcę grać dla tych ludzi, to pojebani idioci, świnie, chcą, żebym wygłupiał się przed nimi jak tresowana małpa. Niech ich szlag trafi. Chcę być z moją dziewczyną, rzucam muzykę. Nie o to mi chodzi w życiu». Poneman przyrzekł mu, że następnym razem, gdy Nirvana przyjedzie do Europy, warunki będą znacznie lepsze. Według Kurta Poneman miał wtedy powiedzieć: No cóż, jeśli rzucasz Nirvanę, chcielibyśmy w dalszym ciągu z tobą współpracować jako z solistą. Chris i Chad również wystąpili z zespołu - przynajmniej na jakiś czas. Po namyśle jednak zmienili plany i wrócili do grupy na ostatnie dwa tygodnie trasy. Następnego dnia wszyscy pojechali pociągiem do Szwajcarii. Gdy Kurt usnął w przedziale, skradziono mu buty, portfel a przede wszystkim paszport. Wżyciu nie widziałem takiego obrazu nędzy i rozpaczy - mówi o Cobainie Poneman. Kurt wjechał jakoś do Szwajcarii, gdzie załatwił sobie nowy paszport w ambasadzie amerykańskiej. Później Poneman zabrał Kurta do sklepu muzycznego w Genewie i kupił mu nową gitarę. Nie zdało się to na wiele, bo Kurt tak się rozchorował, że trzeba było odwołać koncert. Ja miałem super kaca - wspomina Chris —po gorzale i haszu. Ale Kurt byl wtedy czysty. Jedynie Chad wykazywał buddyjski spokój i opanowanie. Nikt nie wiedział czy rzeczywiście osiągnął nirwanę czy do reszty pomieszało mu się w głowie. Ostami koncert trasy odbył się 3 grudnia w klubie Astoria w Londynie. Do Nirvany i TAD-a dołączyli Mudhoney, a całe wydarzenie nazywało się Lamę Festival. Nowa gitara Kurta okazała się wielce zawodna i trzeba było przerywać koncert, żeby ją naprawiać. Wystę Nirvany był mocno popierdolony - mówi perkusista Mudhoney, Danny Peters. Chris był tak zdenerwowany, że powiesił bas pasem na głowie i obracał instrumentem młynka. W końcu pas pękł i gitara poszybowała wprost w Danny Petersa, który cudem uniknął śmierci. Totalnie umoczyliśmy - wspomina koncert Chris. Na skali od jednego do dziesięciu byliśmy zerem. Recenzent Melody Maker zgodził się z tą opinią - „Wszystko się rozpadło, gdy chudy, przypominający żabę basista na gumowych nogach, zaczął robić z siebie osła". Na zakończenie bezlitosny krytyk dodał: „Ten człowiek musi odejść". „Bez rewelacji" - głosiły inne recenzje. Inni wspominają ten występ znacznie cieplej. Bruce Pavitt twierdzi, na przykład, że był to jeden z najlepszych koncertów Nirvany, a Jonathan Poneman upiera się nawet, że nigdy nie czuł się taki dumny! Keith Cameron, dziennikarz z nie ukazującego się już angielskiego tygodnika muzycznego Sounds, zapamiętał ów koncert w taki sposób: Kiedy zaczynali grać, sala świeciła pustkami, a kiedy kończyli była pełna ludzi, którzy słuchali ich z otwartymi ustami. Stanąłem przed sceną - ciągnie Cameron - i dosłownie odbiło mi na ich punkcie. To był najbardziej niesamowity zespół, jaki w życiu widziałem! Najbardziej uderzyło mnie - mówi dalej - niesamowite, niemal namacalne napięcie między tymi trzema ludźmi. Oni tym ż y l i! Czasami nie można było na to patrzeć, a z drugiej strony miało się uczucie jakieś wzniosłości i podniecenia, bo taka jest natura tej muzyki. Muzyki skądinąd niebezpiecznej, sprawiającej wrażenie, że za chwilę wszystko rozleci się na kawałki... Ale to tylko złudzenie. To napięcie czuło się przez cały występ... od pierwszej do ostatniej nuty... Na końcu Kurt rzucił swoją gitarą w Chrisa, który rozbił ją basem jak kijem baseballowym. Gitara nie nadawała się już do niczego. Takie rzeczy widywało się wcześniej i nie była to dla nas żadna rewelacja - mówi Cameron - ale w przypadku Nirvany było inaczej. Nigdy nie widziałem zespołu, który robiłby to tak celowo, tak logicznie. Było to doskonale i jedyne możliwe zakończenie koncertu. Można się zastanawiać, o co chodziło Kurtowi, kiedy rzucał gitarą w Chrisa, i czy było to zaplanowane. Ale widząc ten gest, wiedziałem, że był spontaniczny. Prawdziwy... Dlatego byli tacy dobrzy... Odnosiło się wrażenie, że robią to po raz pierwszy, że są w tym wszystkim zorientowani nie bardziej od innych... Tak czy inaczej, to było wielkie przeżycie. Podczas pobytu w Londynie Nirvana dokonała paru nagrań dla Johna Peela z Radio One. Zarejestrowano wtedy „Love Buzz", „About a Girl", „Polly" i „Spank Thru". Prasa brytyjska zwąchała już pismo nosem, ale artykuły poświęcone Nirvanie obracały się wokół tematu pochodzenia zespołu z rejonów wiejskiej, biednej Ameryki. „Są nieco chamowaci i nieco przerażający" pisał jeden z dziennikarzy. „Czy można być innym, pochodząc z wiejskiego piekła, jakim jest Aberdeen...?" Sub Pop ogrywał ze swej strony tę nutę do granic wytrzymałości. Wiesz jak się to robi? - pyta sarkastycznie Pavitt. Bierze się stupięćdziesięciokilogramowego rzeźnika i stawia obok chudego śmiecia z przyczepy, jakim bylKurt. A obok nich dwóch w facetów garniturach i krawatach - nas. To był teatr. Ludzie się na to łapali. Kurtowi nie podobało się występowanie w roli wiejskiego głupka. Traktowano nasjakprzymulonych, wsiowych rockersów z Aberdeen, którzy jakimś niewiarygodnym cudem znaleźli się w Seattle i w tej cudownej, modnej wytwórni płytowej - twierdził Kurt. Było to dla mnie poniżające, bo brali mnie za typa, jakim przez całe życie nie chciałem być. Przygotowując tę trasę, manipulowali ludźmi - mówił Kurt o Pavicie i Ponemanie. Przypisywano im wszystkie zasługi... byli geniuszami... twórcami całego ruchu... a w rzeczywistości to wszystko nie miało z nimi nic wspólnego. Naprawdę! A jeśli już, to bardziej z zamglonymi zdjęciami Charlesa Petersona, z jego koncepcją artystyczną, niż z tym, że ci dwaj robili z nas głupków w wywiadach. Zawsze ich za to nienawidziłem. Kurt uważał, że wyznawany przez Pavitta populizm jest bardziej protekcjonalny niż błyskotliwy. Było jasne, że uważa się za wykształconego punka z wyższej kłasy średniej, który wie wszystko! Ja byłem tylko idiotą z Aberdeen - twierdził Kurt. Wyczuwaliśmy to przez cam czas i przez cały czas nienawidziliśmy go za to. Podobne uczucia żywili także wobec Ponemana Chcąc jednak oddać im sprawiedliwość, należy dodać, że Poneman i Pavitt istotnie wpadli na błyskotliwy pomysł zamykający się w spostrzeżeniu, że sztuka i kultura nie muszą być i kreowane i przekazywane z wielkich ośrodków, takich jak Nowy Jork czy Los Angeles. I Wytwórnie niezależne udowodniły, że miejsca typu Minneapolis, Chicago czy Seattle mają tyle samo do powiedzenia, co sterowany przez media Nowy Jork. Dla Ponemana i Pavitta znalezienie prawdziwego artysty w dziurze rodzaju Aberdeen równe było z szóstką w totolotku. Żyli tym — mówił Kurt. Podniecali się tym. Znaleźli bandę wieśniaków z nadmorskiej dziuni mogli ją wykorzystywać. A przy okazji budować własny wizerunek. Nie zależało im, żem przekonać się, czy jesteśmy mądrzejsi od łudzi, za jakich nas uważali, bo to zrujnowałoby całą ich konstrukcję. Kurt mógł mieć wiele zastrzeżeń do Sub Pop, ale potrafił uznać rolę wytwórni, a szczególnie Jonathana Ponemana, w karierze Nirvany. Jonathan bardzo nam pomagał oi samego początku - uważał Kurt - chciał, żebyśmy rządzili światem. Po zakończeniu trasy Kurt i Chad polecieli do domu, a Chris i Shelli pojechali do istniejącej jeszcze Jugosławii na ] spotkanie z ojcem Chrisa. Ślub Chrisa i Shelli odbył się wkrótce po powrocie pary do Tacoma, 30 grudnia 1989. Ceremonia, którą prowadziła kobieta poznana przez pannę młodą w pracy, odbyła się w mieszkaniu nowożeńców. Mieszkanie było małe, a przyszło wielu gości. Oprócz mamy Chrisa i mamy oraz ojczyma Shelli, zjawili się: Kurt i Trący, Dan Peters, większość członków TAD-a, a także starzy kumple i sąsiedzi. Świadkiem ze strony Chrisa był Mart Lukin. Wzięli ślub -wspomina - a potem wszyscy się upili. Przyjęcie uświetniły zawody zapaśnicze, w których wzięli udział: Chris, Kurt Danielson i Tad. Po krótkiej trasie po Kalifornii i paru koncertach w mieście, Nirvana wyjechała w trasę amerykańską, ostatnią z Chadem. Każdy z członków zespołu zaopatrzył się w małą kamerę wideo i kręcił filmy z furgonetki dla zabicia czasu. Tym razem Nirvana wynajęła przyczepę na sprzęt. To był duży postęp w technologii objazdów - mówi Chris. Z tyłu wozu umieszczono rozkładane siedzenie, co z kolei było dużym postępem w historii Nirvany, która po raz pierwszy miała całą furgonetkę dla siebie. Członkowie zespołu często występowali w podkoszulkach z reprodukcją słynnej okładki albumu Johna Lennona i Yoko Ono - „Two Virgins", z tym, że twarze gołej pary zastąpiono obliczami Ponemana i Pavitta. Nirvana była już główną atrakcją koncertów w klubach mieszczących kilkuset ludzi. Do kilkuset dolarów za koncert wzrosły również ich zarobki. Grali przeważnie w tych samych miejscach, w których występowali wcześniej, teraz jednak mieli już menadżera trasy, technika i dźwiękowca, Craiga Montgomery, który pracował dla nich na pełen etat. Początkowo spokojny Montgomery nie mógł pojąć, dlaczego niszczą instrumenty, wkrótce jednak chwycił w czym rzecz. To był element zabawy z Nirvaną, całkowita nieprzewidywalność - mówi - gdyby nie byli tacy źli, nie byliby tacy piękni. Wieść o Nirvanie niosła się w wielu ważnych miejscach. Herosi sceny niezależnej, Sonic Youth, widzieli Nirvanę podczas trasy z Jasonem i zostali wielkimi fanami ludzi Cobaina, robiąc przy okazji szum w prasie. Basistka SY, Kim Gordon, i gitarzysta Thurston Moore pojawili się na koncercie w Pyramid Club w Nowym Jorku, ciągnąc ze sobą Gary'ego Gersha, człowieka od A&R (Artyści i Repertuar) w wytwórni Geffen. Oprócz Kim, Thurstona, Gary'ego i Iggy Popa - ściągniętego przez fotografa Marka Lavine'a - koncert nie podobał się nikomu. Nirvana grała żałośnie, mimo głośnych zachęt wykrzykiwanych przez Popa. Za karę za nieudany występ Chris kazał się ostrzyc w tanim motelu w Jersey City, gdzie akurat mieszkali. Wcześniej jednak Nirvana rozpoczęła zdjęcia do pierwszego wideoklipu „In Bloom", który można znaleźć na kompilacji Sub Pop zatytułowanej „Sub Pop Video Network Program One". Na niektórych ujęciach z teledysku Chris ma włosy, na innych nie. Wiadomo dlaczego. 27 kwietnia, w dniu urodzin Trący, Kurt zadzwonił do niej z Amherst w Massachusetts i powiedział, że nie chce już z nią mieszkać, choć nadal pragnie być jej chłopakiem. Trący spodziewała się tego. Pod koniec często się kłóciliśmy -mówi. Kurt chciał, żebym była artystką, a ja nie miałam czasu na sztukę. Dojazdy do pracy zajmowały mi godzinę w jedną stronę. Pracowałam na niego, dbałam o jego dom, w którym nic nie robił. Mówił mi «Zostaw to w cholerę», a ja nie mogłam tego zostawić. Mogłam zostawić to przez tydzień, przez kilka dni, ale później robiło mi się niedobrze i musiałam wziąć się za robotę. Sprzątałam, bo on tego nie robił. Kilka dni później na Florydzie, Nirvana spotkała chłopaka, który chciał nagrywać dla Sub Pop i z tej okazji pozwolił im przespać się w luksusowej willi taty. Tego wieczoru wszyscy wzięli mnóstwo kwasu i wypili mnóstwo drinków. Z zapamiętanych przez obecnych strzępków pandemonium, warto zwrócić uwagę na fakt smażenia przez Chrisa majonezu na patelni. Chris, nie wiadomo jakim sposobem, znalazł się rano nagi i łysy na podjeździe. Budził sąsiedztwo okrzykami w rodzaju: Odrzućcie precz swą własność, tak jak ja uczyniłem! Nic nie jesteście warci! Kurt wciągnął go do domu i ubrał, po czym obaj wzięli nogi za pas nie czekając aż obudzi się właściciel. Sub Pop nie promowało „Bleach" tak natarczywie, jak innych wydawanych wówczas albumów, mimo to płyta sprzedawała się całkiem nieźle. Cały program promocyjny trwał zaledwie dwa miesiące, a potem - mimo nalegań i próśb Kurta - wytwórnia zajęła się nowymi projektami. Słaba sieć dystrybucyjna i reklamowa wytwórni zaczynała wszystkim dawać się we znaki, płyty Sub Pop były po prostu trudne do znalezienia. Po każdym koncercie przychodziła do nas kupa dzieciaków i skarżyła się, że nigdzie nie może dostać naszych płyt - mówił Kurt. To było naprawdę męczące. Poza tym, nie udzielaliśmy żadnych wywiadów. Uważaliśmy, że zasługujemy na trochę więcej niż to, co nam dawali. Nie żądaliśmy wiele, naszym celem było granie dla góra tysiąca ludzi za jednym zamachem. Chodziło nam o tego rodzaju kluby. Chcieliśmy być najbardziej popularnym zespołem alternatywnym, jak Sonic Youth. Kurt twierdził też, że w czasach Sub Pop, Nirvana udzieliła najwyżej trzech wywiadów. Poza tym Sub Pop był na krawędzi bankructwa. Doprowadziły do tego przedsięwzięcia dystrybucyjne i błędy w ich zarządzaniu. Niezbyt oszczędny styl promocyjny Ponemana i Pavitta wysuszał kasę firmy; członkowie przeróżnych grup wychodzili z magazynu Sub Pop z pudłami pełnym płyt; firma wydawała nowe tytuły w zbyt krótkich odstępach czasu (średnio co tydzień) i wypuszczała w trasy zbyt wiele zespołów naraz; dodatkowo na scenie Seattle pojawiły się duże wytwórnie, którym Sub Pop chciał dorównać. Bankructwo wydawało się nieuniknione. Latem 1990 Sub Pop nie było w stanie wypisać czeku na więcej niż sto dolarów i było zadłużane w całym, mieście. Doszli do dna - wspomina Chris. To było straszne. Usiłowali nam płacić, bo doceniali to, co robiliśmy. Pod tym względem byli w porządku, ale nie dawali sobie rady. Potężnym wydatkiem dla wytwórni były koszty prawne domniemanych negocjacji (Pavitt i Poneman nie komentują tego do dzisiejszego dnia) dystrybucyjnych z Columbia Records i Hollywood Records. W pewnym momencie adwokat wytwórni przekonywał Nirvanę o korzyściach płynących z takich uzgodnień, ale zespół doszedł do wniosku, że sensowniej będzie, jeśli sam wybierze sobie firmę płytową, zamiast zgadzać się na narzucone rozwiązania. Postanowiliśmy zrezygnować z pośredników - mówił Kurt. Kurt w Rajrs w Los Angeles, luty Jednak żadna z wytwórni niezależnych nie była w stanie wykupić kontraktu Nirvany z Sub Pop. Na szczęście w tamtym okresie zespoły o tak ogromnej wiarygodności i kunszcie i artystycznym, jak Sonic Youth czy Dinosaur Jr., zaczęły podpisywać kontrakty z dużymi wytwórniami, co oznaczało, że nie ma w tym nic złego. Nirvana zaczęła więc rozglądać się za nową firmą. Gdy Poneman i Pavitt dowiedzieli się o tym, byli bardzo poruszeni. Niewiele wydarzeń w moim życiu zraniło mnie tak bardzo, jak ta wiadomość - mówi Pavitt. Mówiąc szczerze, byłem totalnie wkurwiony. Pavitt twierdzi, że dowiedzieli się o wszystkim z plotek. Według mnie sprawa była jasna - twierdził Kurt. Całymi tygodniami nie odpowiadaliśmy na ich telefony. Kiedy spotykałem Jonathana dawałem mu do zrozumienia, że nasze stosunki uległy zmianie. Nie rozumiem, jak można iść do kogoś i powiedzieć mu wprost o czymś takim. Tak postępują podobno dorośli... idą i mówią gościowi, że nie chcą mieć z nim do czynienia. Dla mnie to jest bardzo trudne. Zawsze rzucałem pracę bez wytłumaczeń. Rzucałem i nie chodziłem tam więcej... Kurt podziwiał Pavitta za jego instynkt w wyszukiwaniu wspaniałej muzyki undergroundowej. Któregoś dnia Pavitt pojawił się w mieszkaniu Kurta w Olympii, niosąc pod pachą na znak dobrej woli płyty Daniela Johnstona i The Shags, by zaproponować Nirvanie nowy, lepszy kontrakt. Po raz pierwszy ujrzałem w nim człowieka - wspominał Kurt. Wcześniej zawsze rozmawialiśmy ze sobą na dosyć płytkim poziomie, to znaczy nigdy nie rozmawialiśmy jak ludzie. Jednak z drugiej strony - ciągnął Kurt - byłem zły, że dopiero teraz zechciał potraktować mnie jak człowieka, a wcześniej byłem dla niego petentem pojawiającym się w biurze. Szybka sekwencja zdjęć z koncertu w Raji's w lutym 1990. Klatka 27 znalazła sią na tylnej stronie okładki „Sliver", a klatka 31 w środku wydania kompaktowego „Bleach". (© Charles Peterson) Kurt widzi światło na jednym z pierwszych zdjęć autorstwa Michaela Lavine'a (© Michael Lavine). Rozmawiali przez bite pięć godzin. Pot spływał mi z czoła - wspomina Pavitt. Mimo to, Kurt nie był w stanie powiedzieć mu, że nie chce już nagrywać dla Sub Pop. Po kilku dniach Chris zaniósł do wytwórni ostateczną decyzję. Nirvana opuszczała Sub Pop. Czułem się fatalnie - mówił Kurt. Czułem się winny, bo chciałem być z nimi... wiedziałem, że są jedynymi ludźmi o podobnych poglądach. I nagle stałem się ich wrogiem. Ale Pavitt nie zrobił niczego, co skłoniłoby mnie do zmiany postanowienia. Pozostając z nimi za dużo ryzykowaliśmy. W sierpniu menadżer Soundgarden, Susan Silver, przedstawiła Nirvanie prawnika, Alana Mintza, z potężnej firmy Zifrren, Brittenham & Branca. Mintz pracował wcześniej przy znakomitych kontraktach dla Jane's Addiction i Faith No Morę. Rozpoczęły się debaty. O Nirvanę zabiegały wytwórnie pokroju Charismy, Slash i Capitolu. MCA zafundowało członkom Nirvany wycieczkę do L.A., a potem przysłało swojego przedstawiciela do Seattle. Za Nirvaną uganiał się człowiek od A&R wytwórni Island, Steve Poss, ale zespół nie był zainteresowany nagrywaniem dla Island. W stan drżenia wprawiła wytwórnie taśma nagrana przez Nirvanę w kwietniu 1990 w Smart Studios w Madison w stanie Wisconsin - bazie weterana podziemnych produkcji Butcha Viga. Buth jest niezwykle miłym człowiekiem, który zasłynął ostrymi, a przy tym oszczędnymi produkcjami płyt Killdozera, Laughing Hyenas, The Fluid i Smashing Pumpkins dla wytwórni w rodzaju Touch & Go, Mammoth, Twin/Tone i Amphetamine Reptile. Vig wyprodukował także znakomity album TAD-a „8 Way Santa" dla Sub Pop. Rozpoczynał od nagrań muzyki pop, ale idealnie dostosował się do potrzeb sceny niezależnej z jej chropowatymi dźwiękami i niskimi budżetami nagraniowymi. Jonathan Poneman przygotował Viga do spotkania z Nirvaną mówiąc: - Ci faceci będą więksi od Beatlesów! Podczas pierwszego spotkania z Vigiem, Kurt prawie się nie odzywał zostawiając mówienie Chrisowi. Chris wyjaśnił, że zespół chce brzmieć bardzo ciężko. Vig wyczuł napięcie między Kurtem a Chadem, który nie potrafił sprostać stawianym mu wymaganiom. Przez tydzień nagrali siedem piosenek na -jak przypuszczano wówczas - drugą płytę dla Sub Pop. W efekcie powstała taśma demo, którą puszczano przedstawicielom dużych wytwórni. Aranżacje utworów są niemal takie same jak na „Nevermind" - w zasadzie wersja „Polly" jest tą samą którą wówczas nagrano, choć po innym zmiksowaniu. „Breed" miało wtedy tytuł „Imodium" (na cześć lekarstwa przeciw rozwolnieniu, zażywanego przez Tada podczas trasy europejskiej); „Stay Away" nosiło oryginalny tytuł „Pay to Play" i miało nieco inny tekst, pobrzmiewało spektakularnymi sprzężeniami i kończyło się rozwrzeszczaną codą. W Smart nagrano również „In Bloom", „Dive" i „Lithium". Ten ostatni utwór rozpoczynał się taką samą głuchą gitarą akustyczną jaką można usłyszeć na „ Polly", a w końcówce było wyciszenie zamiast cięcia. Zespół próbował także zarejestrować po raz kolejny wymykającą się spod kontroli piosenkę „Sappy" - chwytliwą melodyjkę o romantycznej miłości. Vig był idealnym producentem dla tego materiału. Potrafił wydobyć z niego naprawdę „złe" brzmienie, a przy okazji nadać mu odrobinę tego, co nazywał własnym „popowym szaleństwem". W świecie wytwórni niezależnych tak melodyjna i najzwyczajniej chwytliwa muzyka była nie do pomyślenia. Underground niejako z definicji nie nadawał się do „lubienia". Piosenki z sesji Smart były odważnym przedsięwzięciem, być może tak odważnym jak preferowane wówczas „pomyje dźwięku" , a kto wie czy nie odważniejszym. Uważam, że są to piosenki pop - powiedział Kurt jednemu z brytyjskich pism muzycznych. Nie ma wśród nich tak dzikich i ciężkich kawałków jak ^aper Cuts " czy „Sifting". Tamto było nudne, wolę numery z haczykiem. Zarówno proces twórczy jak i nagrania nie przebiegały tak pośpiesznie jak przy „Bleach". Kurt miał dużo czasu na dopracowanie i wypolerowanie utworów. W końcu miałem czas na połączenie popu z naszą cięższą stroną we właściwych proporcjach - mówił. Okazało się, że to działa, tak przynajmniej mówili nasi przyjaciele i inne zespoły. Każdy przekonywał nas, że to jest naprawdę dobre. Sam wiedziałem zresztą, że poszliśmy dalej niż na „Bleach ". Kurt i Chris byli jednak coraz bardziej rozczarowani grą Chada. Tym razem Kurt miał czas, by przypilnować, żeby Chad grał wyuczone partie - podczas niskobudżetowych sesji „Bleach", Channing zmieniał partie i nie było możliwości, żeby się z nim kłócić czy nagrywać wszystko od nowa. Miałem nadzieję na większy udział w tym co się działo, chciałem być częścią tego wszystkiego - mówi Chad. Chciałem przynajmniej decydować o brzmieniu moich własnych bębnów. Pragnąłem bardziej zaangażować się w życie zespołu i mieć poczucie, że robię coś ważnego. Byłem szczęśliwy biorąc udział w nagraniach, ale chciałem mieć więcej do powiedzenia. I wtedy zdałem sobie sprawę, że ta zabawa należy do Kurta, że dzieje się tak, jak on chce, koniec i kropka. Chad, który grał także na gitarze, basie i skrzypcach, pisał własne piosenki i chciał włączyć je do repertuaru zespołu. Ale choć słuchał tych samych rzeczy, co pozostali członkowie Nirvany: The Young Marble Giants, The Beatles, Scratch Acid i Butthole Surfers, jego styl kompozytorski zdefiniowany przez grupy z Bainbridge Island (których brzmienie tworzył przed przyłączeniem się do dwójki z Aberdeen), pozostał ultra-udziwniony, pastoralny i rockowo progresywny. Muzyka elfów - mówił Kurt. Jej głupota i tępota są naprawdę wzruszające. Kurt twierdził, że byli otwarci na nowy materiał, ale piosenki Chada nie pasowały do brzmienia Nirvany. Najzwyczajniej w świecie nie były dobre - dodawał - i nic więcej nie można o nich powiedzieć. To smutne, bo Chad wyobrażał sobie, że nie jest częścią zespołu, i że nie pozwalamy mu tworzyć. W ten sposób Chad stał się, chcąc nie chcąc, bohaterem jednego ze starych rockowych dowcipów: „Pytanie: Jakie były ostatnie słowa perkusisty przed wywaleniem go z zespołu? Odpowiedź: Hej, chłopaki, napisałem piosenkę!" Pod koniec maja, po zakończeniu trasy amerykańskiej, Nirvana skupiła na sobie uwagę niemal wszystkich dużych wytwórni. Bootlegi z demo Viga krążyły wśród muzycznych potentatów, i choć nie były tak dobre jak ostateczna wersja „Nevermind", w przemyśle wrzało. Paradoksalnie, do rozgłosu wokół Nirvany przyczyniło się samo Sub Pop, przedstawiając zespół jako jeden z drogocennych aktywów w negocjacjach dotyczących porozumień dystrybucyjnych. Rządy anarchii na koncercie w Motor Sports (© Charles Peterson) I w tym niesłychanie ważnym dla ich dalszej kariery momencie, Kurt i Chris postanowili zwolnić Chada. Zdenerwowani i smutni wsiedli na prom w Seattle i wybrali się w półgodzinną podróż na Bainbridge Island, by osobiście przekazać Chadowi wiadomość. Powiedzieli, co mieli powiedzieć (głównie ustami Chrisa), uściskali perkusistę na pożegnanie i odjechali. Czułem się tak, jakbym kogoś zabił - wspominał Kurt. W pamięci Chada przebieg spotkania zachował się inaczej. Przede wszystkim nie został zwolniony, ale sam zrezygnował. Rozmawialiśmy przez chwilę i powiedziałem im co czuję... zresztą wiedzieli o tym - mówi. Me chodzi o to, że nie mogliśmy się porozumieć... zawsze potrafiliśmy się dogadać jak ludzie. Problem dotyczył kwestii muzycznych, nic już się nie udawało. Ina tym stanęło, dokładnie w tym punkcie. Poza tym nigdy nie czułem się całkowicie z nimi związany. Byłem tylko ich perkusistą. Myślałem sobie: « Wystarczyłaby im maszyna i po wszystkim. Mogliby ją programować i robić co im się żywnie podoba». Czasami żal mi Chada — twierdzi Bruce Pavitt. Od samo początku było jasne... czuło się to... że nie mają dla niego szacunku. Choć Kurt uważał Chada za miłego faceta, nigdy nie zdołał z nim się zaprzyjaźnić. Uważał, że Chad myśli o nim tak samo jak wcześniej Jason. Kurt miewał wciąż swoje napady - upijał się i emanował negatywną energią. Nie przeszło mi jeszcze „punkowanie " - twierdził - miałem straszliwy kompleks Johnny ego Rottena. Chad przyzwyczajony do spokojnej, quasi-hippisowskiej sceny Bainbridge Island, nie potrafił zrozumieć sarkazmu i pesymizmu Cobaina. Kurt był wciąż otwarcie krytyczny wobec ludzi, szybko wytykał im przywary, a tego Chad nie lubił. Kur: wiedział na czym polega jego problem i bardzo starał się nad nim zapanować, choć z różnym skutkiem. Potrafił kłócić się o drobiazgi, na przykład o MEJLWNS NIR VA NA DWARVES DEREUCTS ALL AGES! $8/$io Motor Sports lnt'l Garage Plakat z pamiętnego występu w Motor Sports niezrozumiałe dla niego i Chrisa powodzenie rockowego potwora z Seattle, Blood Circus. Nie potrafiłem dogadać się z Chadem na żadnym poziomie, bo wszystko co mówiłem było dla niego obraźliwe - twierdził Kurt. Krytykował mnie za to, że krytykowałem ludzi. Ich wzajemna wrogość narastała, choć nigdy tego nie przyznali. Co za dupek! - myślał o Kurcie Chad. Co za hippis! - myślał o Chadzie Kurt. Kurt miał ogromne doświadczenie w grze na bębnach, potrafił więc być bardzo wybredny w tej materii. Nie uważał Chada za dobrego instrumentalistę, co jeszcze bardziej podgrzewało ich wrogość. Nie wyczuwał rytmu i nie potrafił grać naprawdę mocno - twierdził Kurt. Tak czy inaczej wiedział, że Chad jest najlepszym, perkusistą jakiego mieli i dlatego zachęcał go do brania lekcji gry. Kurt uważał również, że Chad szybko się męczył i popełniał wtedy coraz więcej błędów. Przerwy w grze zajmowały Chadowi coraz więcej czasu. Musiał odpoczywać - twierdził Kurt. - Czasami działy się dziwne rzeczy - mówi Chris. - Chad odlatywał w kosmos i nie mieliśmy nawet rytmu stopy. Spoglądałem na Kurta, Kurt spoglądał na mnie i obaj myśleliśmy: «Co się kurwa dzieje?». - Właśnie od tego zaczęło się rozwalanie instrumentów - mówił Kurt. Byłem tak wkurwiony na Chada, że wskakiwałem mu na perkusję, albo rozwalałem ją gitarą. Wczesne taśmy wideo z koncertów Nirvany potwierdzają tę wypowiedź. Występy często kończyły się rzutem gitary lub pudła od gitary w perkusję, a niekiedy skokami w bębny wykonywanymi na przemian przez Chrisa i Kurta. Chris w dalszym ciągu unika roztrząsania kwestii zwolnienia Chada i tłumaczy ją starymi, dobrymi różnicami muzycznymi. Chciał robić swoje rzeczy - mówi i dodaje, że, Chad był z natury „ lekko jazzowym " perkusistą i musiał zmieniać styl, grając w Nirvanie. A my potrzebowaliśmy goryla! Jednak na demo Viga, Chad uderza bardzo mocno i późniejsze partie Dave"a Grohla na „Nevermind" - nie ma co ukrywać są dokładną imitacją gry Channinga. - Wiele przeszliśmy po naszym sukcesie... wiele napięć i w ogóle - twierdzi dalej Chris. Cieszę się, że Chad nie musiał tego doświadczyć, bo... Chris nie dokończył zdania. Z nim było zawsze jakoś dziwnie... niesamowicie. Ale niczego nie żałuję. Chciał robić swoje. Miał na wszystko inne spojrzenie... niejednokrotnie lepsze. Znacznie bardziej obiektywne i niewinne... naprawdę świetne. Mieliśmy przed sobą ważny krok... kontrakt z dużą wytwórnią... a on się nie nadawał. Po prostu się nie nadawał. - Nawet kiedy patrzę na to z dzisiejszej perspektywy - mówi Chad - niczego nie żałuję. Oczywiście byłbym cholernie bogaty, ale czy szczęśliwszy? Nigdy się nie dowiem. - To dziwne - mówi dalej - mógłbym z nimi być, ale nie jestem. Ale jednocześnie cieszę się, że im się udało. Byłbym zawiedziony, gdyby padli czy rozwiązali się. Mam nadzieję, że mają fajną zabawę, i że nie ulegną pod presją. Obie strony nie żywią do siebie urazy. - Tak w ogóle to bardzo go kocham — mówił Kurt. Podziwiam go, bo jest zadowlony z tego, jaki jest. Wydaje się szczęśliwy i zawsze taki był. Chad gra obecnie w dobrym zespole o nazwie Fire Ants. Zarobił sporo pieniędzy dzięki honorarium za reedycje „Bleach" i „Incesticide". Nie mając perkusisty, Nirvana odwołała planowaną na marzec 1990 trasę po Wielkiej Brytanii i poprosiła Dale' a Crovera o grę na bębnach podczas sierpniowej trasy z Sonic Youth po Zachodnim Wybrzeżu.Crover zgodził się, ale pod jednym warunkiem: Powiedziałem im: «Róbcie, co chcecie, ale nie skaczcie mi po bębnach! Tego wam nie wolno!» Kurt i Chris nie tylko nie skakali po perkusji Dale'a, ale podczas całej trasy nie zniszczyli nawet jednej gitary. Dobrze, że tego nie robili - mówi Crover. Widziałem te numery wcześniej i zawsze uważałem, że niczego nie dają. Mało tego, są nudne. Rozbicie gitary zajmowało Kurtowi piętnaście minut. Pod koniec nikt już nie pamiętał o co mu chodziło. Uważam, że rozbijanie gitar jest morderstwem. Gitary mają duszę. Nie ma w tym niczego fajnego. Wszystkie instrumenty mają duszę... po co je mordować? To bez sensu. Nie widzieliście nigdy The Who? Kurt i Trący mieszkali razem jeszcze przez miesiąc. Gdy Trący zebrała dosyć pieniędzy przeniosła się do Tacomy, skąd miała bliżej do pracy. Po rozstaniu Kurt nie rozpaczał w samotności. Wolne chwile spędzał w domu Toby Vail, jednej z niewielu prawdziwych przyjaciółek, jakie miał. Kurt twierdził, że na wszystkich trasach Nirvany przespał się jedynie z dwoma kobietami. Być może wyciągnął wnioski z pewnego wydarzenia, jakie miało miejsce podczas drugiej trasy amerykańskiej zespołu. W pewnym miasteczku w Iowa publiczność Nirvany stanowili „uczelniani sportowcy". Po wyjątkowo nudnym koncercie, podczas którego Kurt wypił dzbanek herbaty z lodem, Nirvana wylądowała na jakiejś nocnej imprezie. Kurt poznał dziewczynę. Kochaliśmy się w vanieprzed domem. Rano obudził mnie hałas tłuczonych szyb... - wspominał Kurt. Na zewnątrz stał chłopak tej dziewczyny z młotkiem. Leżeliśmy golusieńcy wszędzie było pełno szkła i zastanawialiśmy się co dalej. Facet biegał wokół auta i wrzeszczał: «Kurwo, zabiję cię!» W końcu jednak odszedł. Kurt szukał dynamicznej dziewczyny o artystycznych zainteresowaniach. Tobi odpowiadała tym wymaganiom. Wydawała własny fanzin i zakładała wraz z przyjaciółką, Kathleen Hanna, ruch Riot Girl - organizację kobiecą działającą na rzecz polepszenia statusu płci, przez działalność muzyczną i wydawniczą oraz zdobywanie uwagi mediów. Dzięki Tobi Kurt zainteresował się feminizmem i innymi żywotnymi kwestiami społecznymi i politycznymi. Wydawało mi się, że byłem zakochany - mówił - ale to było złudzenie. Kilka miesięcy po sesjach w Smart Studios, Chris zadzwonił do Butcha Viga i zapytał go czy ten byłby zainteresowany produkcją płyty Nirvany dla dużej wytwórni w nieokreślonej przyszłości. Vig odpowiedział: „tak". Tymczasem w Sub Pop Jonathan Poneman postanowił wydać kolejnego singla Nirvany. „Dive" ze strony B pochodził z sesji z Vigiem. Powtarzał najlepsze elementy z „Bleach"- J miażdżące gitarowe brzmienie, wysoki, rozpaczliwy wokal, wspaniałe, ciężkie jak ołów riffy. i Była to muzyka pop, ale bardzo, bardzo ciężka muzyka pop. „Zanurkuj we mnie!" wył Kurt. I Utwór na stronę A powstał w nieco dziwnych okolicznościach. Kurt postanowił wykorzystać fakt, że w studiu Jacka Endino nagrywał akurat Tad i pojawił się wraz z zespołem w przerwie I obiadowej Doyle'a. Tadowi bardzo się to nie spodobało, ale Jack zdołał go jakoś udobruchać. 1 Zarejestrowanie podstaw „Sliver" zajęło Nirvanie godzinę 11 lipca 1990. Zespół grał na I bębnach, basie i gitarze Tada. W nagraniu „ Sliver" wziął udział perkusista Mudhoney Dan I Peters; grupa ta zawiesiła akurat działalność na czas podjęcia przez gitarzystę Steve'a Turnera I decyzji o kontynuowaniu studiów. Przed Petersem - weteranem wielu miejscowych zespołów I i bardzo miłym gościem znanym z potężnego wykopu i miażdżącej pracy rękami - Nirvana I przesłuchiwała kilku innych bębniarzy. Peters słyszał o problemach Kurta i Chrisa z perkusistą I i spotkawszy przypadkowo Shelli w jakimś barze, zgłosił chęć zagrania z Nirvaną. Po I przesłuchaniu okazało się, że Peters jest w porządku. Fajnie było grać z kimś, kto umiał trzymać rytm - mówił Kurt - ale wciąż to nie było to, o co nam chodziło. Próby odbywały się w Seattle (Kurt dojeżdżał z Olympii, a Chris z Tacomy), w prawdziwie grunge'owej hali w starej fabryce (znanej jako Dutchman) u zbiegu First Avenue ! South i Spokane Street. To należące do Petersa pomieszczenie było (i pozostało) Mekką wielu lokalnych grup. Próby odbywali tam miedzy innymi: Bundle of Hiss, Feast and Room Ninę (z wcześniejszych zespołów) oraz Screaming Trees, TAD, Love Bartery i Seven Year Bitch. Jeśli grunge miał jakieś miejsce urodzenia, to była nim właśnie hala Petersa. Próby Nirvany były krótkie i konkretne. Nie trzeba było prowadzić dyskusji. Jeśli chodzi o rozmiary bębnów Kurt i Chris należeli do szkoły „im większe tym lepsze", I mtomiast Peters miał wspaniale brzmiący, ale nieduży zestaw perkusyjny, który ginął w ścianie 1^ dźwięku budowanej przez gitarę i bas. Podczas prób, podkręcali wzmacniacze na maksa -wspomina Peters, a potem jeden albo drugi wrzeszczał: «Nie słyszę bębna basowego!». «Nie pierdol!» - mówiłem - «choć to dziwne, boja też go nie słyszę!» Pewnego dnia Kurt i Chris przynieśli Danowi olbrzymi, ale nieco zużyty zestaw perkusyjny. Peters przywiązywał duże wagę do instrumentów, na których grał i wziął z zestawu tylko bęben basowy. Gdybym wiedział jakie ma to dla nich znaczenie, przytargałbym im prawdziwe kotły - mówi Peters - ale nie miałem zamiaru grać na tym ich monstrum. Dan wiedział już co się święci. Mimo to zagrał na „Sliver" - kluczowym numerze z repertuaru Nirany. „Sliver", jak wiele innych piosenek Kurta, wydaje się utworem autobiograficznym. Opowiada o chłopcu, który zostaje z dziadkami, gdy jego mama wychodzi „do miasta". Nie I chce jeść, nie chce się bawić, chce tylko wrócić do domu. Zasypia i budzi się w ramionach matki. Na okładce singla pojawiła się przezroczysta postać, jakby autor chciał powiedzieć słuchaczom: „Zajrzyjcie do mojego wnętrza". Piosenka napisana wspólnie z Petersem powstała podczas jednej z prób. Proces twórczy trwał zaledwie kilka minut, a tekst powstał w typowy dla Kurta sposób: tuż przed nagraniem. Kiedy był z nami Danny rzeczywiście czuło się w powietrzu iskrzenie - mówił Kurt. Mogliśmy napisać razem całkiem fajne rzeczy. „Sliver" było także swego rodzaju eksperymentem. Postanowiłem napisać najbardziej absurdalną piosenkę pop, jaką w życiu słyszałem - opowiadał Kurt. Miało to być czymś w rodzaju manifestu. Musiałem napisać tę piosenkę i wydać ją na singlu, żeby przygotować ludzi na to, co będzie później, na następnej płycie. Chciałem pisać więcej takich piosenek. W tamtym czasie Kurt słuchał dużo popu w wykonaniu między innymi The Sonics, legendarnego garażowego zespołu z Seattle z lat sześćdziesiątych, oraz The Smithereens. Poza tym przekopywał katalog R.E.M. Tekst „Sliver" jest najbardziej dosłownym utworem literackim napisanym przez Kurta. I tej przyczyny ludzie od razu wiedzą, o co chodzi w piosence... bo jest taka prosta — mówił dając do zrozumienia, że większość ludzi nie pojmuje, o co chodzi w jego bardziej (abstrakcyjnych tekstach. Dlatego postanowiłem nie pisać w taki sposób. Nie lubię rzeczy zbyt oczywistych. Jedynym nie dającym się wytłumaczyć aspektem utworu jest tytuł. Pomyślałem, że jak nazwę go „ Sliver " („Drzazga" - przyp. tłum.), to ludzie będą się mylić i mówić „ Silver ". Kurt był bardzo zadowolony z tego nagrania. Słychać w nim ogromną naiwność - mówił. Zrobiliśmy „Sliver" tak szybko, tak swobodnie i przy tym tak doskonale, że gdybyśmy spróbowali zarejestrować to jeszcze raz, nic by z tego nie wyszło. Jest to nagranie, które po prostu się udało i nie można tego powielić. W „Sliver" słychać dziecięcą naiwność, która tak bardzo podobała się Kurtowi w zespołach nagrywających dla K Records, takich jak: Beat Happening i Young Marble Giants. Wielu ludzi, w tym przede wszystkim Wendy, uważa tę piosenkę za autobiograficzną, ale Kurt twierdził, że nie przypomina sobie własnych obaw w związku z koniecznością pobytu w domu dziadków. Niewykluczone, że nie mówił prawdy, bo istotą utworu jest radosny okrzyk dziecka po obudzeniu się na rękach matki. Na siedmiocalowej wersji „Sliver", na końcu Nirvana na koncercie w Motor Sports. Słabo widoczny Danny Peters na małych jak na Nirvanę bębnach. (© Charles Peterson) piosenki znalazł się bardzo zabawny fragment rozmowy między Jonathanem Ponemanem, a skacowanym i wyrwanym ze snu Chrisem, nagrany przypadkowo na automatycznej sekretarce państwa Novoseliców. „Sliver" wytyczył nowy kierunek w pracach kompozytorskich Cobaina. Mimo swej grunge'owości, jest to bardzo starannie skomponowany, popowy kawałek, mający niewiele wspólnego z riffowym „rockiem", granym wcześniej przez Nirvanę. Dan Peters zagrał tylko jeden koncert z Nirvaną: 22 września usiadł za bębnami podczas występu w piętrowym parkingu (później zburzonym), na rogu ulic Minor i Howell, Motor Sports International and Garage. Nirvana była główną atrakcją, a obok niej wystąpiła formacja The Dwarves i dawni mentorzy z Aberdeen, The Melvins. Na koncert przyszło półtora tysiąca hidzi i był to największy dotychczasowy show Nirvany w Seattle. Zespół zagrał po raz pierwszy kilka kawałków z demo Viga, w tym „Pay to Play", „Imodium" i „In Bloom". Nikt nie pilnował sceny, więc ludzie wspinali się na krawędź i nurkowali w tłum, przewracając przy okazji mikrofony i popychając muzyków. Panował ogólny obłęd. Wśród widzów znalazł się Dave Grohl. David Erie Grohl urodził się 14 stycznia 1969 w Warren w stanie Ohio. Był synem Jamesa i Virginii Grohlów. Jego ojciec pracował jako dziennikarz w gazecie należącej do koncernu Scripps-Howard, a matka uczyła angielskiego w szkole średniej. Dave ma starszą o trzy lata siostrę, Lisę. Gdy miał trzy lata jego rodzice przenieśli się z Columbus w Ohio do Springfield w Wirginii. Kiedy miał sześć lat rozwiedli się. Matka i ojciec byli po dwóch stronach spectrum - on jest prawdziwym konserwatystą, schludnym typem od jakich roi się w stolicy; matka z kolei jest bardziej liberalna i twórcza, jest wolnomyślicielką - mówi Dave. Twierdzi, że rozwód nie wpłynął na jego rozwój, może dlatego - jak utrzymuje - że był bardzo mały. Wychowywała go matka, którą uwielbia. To najbardziej niesamowita kobieta na świecie -chwali ją nie bez dumy. Jest wspaniała, silna, niezależna, miła, inteligentna, zabawna i w ogóle najlepsza. JESTEŚ GŁODNY? ^™ TAK. ™ Wychowanie dwójki dzieci ze skromnej nauczycielskiej pensji i alimentów nie było i łatwe. Zdarzało się, że jedliśmy na obiad masło orzechowe i kanapki z ogórkiem - wspomina I Dave. Jako dziecko występował na zawodowej scenie w waszyngtońskim teatrze, ale jego podstawową pasją była muzyka. Mając dziesięć lat założył z przyjacielem o imieniu Lany zespół, który nazwali H.G. Hancock Band. Obaj pisali piosenki, a Dave grał na jednostrunowej gitarze do rytmu wystukiwanego przez Lany'ego na garnkach. Dave zaczął uczyć się gry na gitarze, mając dwanaście lat i kontynuował naukę stosunkowo długo, bo przez kilka następnych semestrów. Pisywał piosenki o przyjaciołach lub o swoim psie i nagrywał je na magnetofon. Później odtwarzał taśmę i dogrywał partię perkusji. W końcu znudziła mu się nauka gry i zaczął występować w miejscowych zespołach grających typowy bitlesowski i rolling stone'owski repertuar. Nie odkrył jeszcze punk rocka, choć wiedział już czym jest nowa fala oglądając B-52 w programie Saturday Night Live (tym samym, który oglądał Kurt). Natychmiast kupił sobie niezbędne każdemu miłośnikowi nowej fali tenisówki w szachownicę, a także kilka płyt B-52 i Devo. Nie był jednak przygotowany na to, co ujrzał, odwiedzając latem 1982 swoją kuzynkę Trący w Evanston w stanie Illinois. Gdy wraz z siostrą stanął w progu domu ciotki, na schodach pokazała się Trący. Trący schodziła po schodach i wyglądała jak stuprocentowa punkowa - mówi Dave. Obcisłe spodnie, łańcuchy, fryzura na zapałkę. Oboje z Lisa zaniemówiliśmy. Trący była przewodniczką trzynastoletniego Davea i szesnastoletniej Lisy po koncertach punkowych przez całe lato. Oglądali razem występy takich formacji, jak Naked Raygun, Rights of the Accused, Channel Three i Violent Apathy. Od tamtej pory odbiło nam na punkcie punka - mówi Dave. Przywieźliśmy do domu Maximumrocknroll i próbowaliśmy to sobie poukładać. Punk pasował Dave'owi. Podobał mu się etos biegającego po mieście zamroczonego śmiecia bez adresu. Na tym polegała część uroku - mówi - żeby być luźniachą. Za pozostałą część odpowiadała wysoce energetyczna muzyka. Byłem superhiperaktywny — twierdzi Dave, choć nie na tyle superhiper, żeby musiał brać Ritalin. Solidna klasa średnia zamieszkująca Springfield była bardziej tolerancyjna dla punka niż prości ludzie z Aberdeen. Dave zawsze miał „dobrych, fajnych" przyjaciół. Był na tyle popularny w szkole, że wybrano go wiceprzewodniczącym pierwszej klasy szkoły średniej w Thomas Jefferson High School w Alexandrii w stanie Wirginia. Przedtem każdego ranka odczytywał ogłoszenia przez szkolny radiowęzeł, traktując przy okazji całą szkołę wybuchowymi produkcjami Circle Jerks czy Bad Brains. Podobnie jak Chris i Kurt należał w szkole do trawiarzy. Paliłem mnóstwo marychy - przyznaje ze smutkiem. To jedyna rzecz, jaką sobie wyrzucam, bo byłem poważnie wypalony od środka, było ze mną naprawdę źle. Między piętnastym a dwudziestym rokiem życia wypalałem od czterech do pięciu skrętów dziennie... to bardzo dużo. Robiłem to każdego dnia. I byłem pusty w środku. Nie czuje się tego, kiedy ciągle się pali. Dopiero kiedy z tym skończyłem, zdałem sobie sprawę jak wiele straciłem. Marihuana odbiła się na jego ocenach, więc wspólnie z matką doszedł do wniosku, że przeniesie się do szkoły katolickiej Bishop Ireton. Mniej więcej w tym samym czasie Dave stwierdził, że perkusista w jego punkowym zespole Freak Baby jest tak zły, że sam usiadł za bębnami. Uczył się gry po próbach, ale generalnie był samoukiem, który zgłębił tajniki perkusji w klasyczny, sypialniany sposób. Używał krzesła jako talerza, książki jako stopy i łóżka jako werbla. Grał, słuchając hardcore'owych kapel, takich jak Minor Threat, DRI czy Bad Brains. Gdy z Freak Baby usunięto basistę, perkusista chwycił za bas, a Dave usiadł za bębnami. Gmpa zmieniła nazwę na Mission Impossible i grała szybki hardcore. W istocie ich hardcore był tak szybki, że zmienili nazwę na Fast. Fast rozpadł się około 1986. Ta gitara nie przeżyje sekundy. Kurt podczas występu w Motor Sports. (© łan T. Tilton) Jako podmiejski trawiarz Dave musiał słuchać Led Zeppelin. A słuchając Led Zeppelin nie mógł nie naśladować klasycznych zagrywek Johna Bonhama. Zrzynałem z niego jak wściekły, a kiedy nauczyłem się już „jąkać " na bębnie basowym jak Bonham w Kashmir, otworzyły się przede mną nowe drzwi - wspomina Dave. Zrzynałem ze wszystkich: z perkusisty Bad Brains, Bonhama, Devo... i w końcu stałem się takim perkusistą, jakim jestem dzisiaj -jednym wielkim konglomeratem stylów! Po Fast Dave grał w zespole Dain Bramage łączący hardcore z odważnym przed i postpunkowym brzmieniem takich grap jak, Television czy Mission of Burma. Nikomu się nie podobaliśmy - mówi. Dogmatyczna scena hardcore'owa nie przepadała za zewnętrznymi wpływami (poza reggae) i Dain Bramage nie mógł załapać się na koncerty, bo nie należał do bractwa związanego z waszyngtońską wytwórnią niezależną Dischord, założoną przez lana MacKayea z Minor Threat (później Fugazi) i będącą jedyną przystanią dla stołecznych hardcoreowców. Dave umieścił kiedyś dla żartu logo Bonhama (trzy koła) na swym bębnie basowym. Później wytatuował sobie ów runiczny znak na ramieniu, nadgarstku (z pewnymi zmianami) i na drugim ramieniu. Na przedramieniu ma wykonany przez siebie w wieku trzynastu lat tatuaż logo Black Flag. Dave był cichym wielbicielem miejscowej hardcore'owej kapeli Scream, która wydała w Dischord kilka płyt. Pewnego dnia przeczytał w piśmie muzycznym ogłoszenie mówiące o tym, że Scream poszukuje perkusisty. Pomyślałem, że spróbuję... choćby po to, żeby pochwalić sięprzed kumplami, żejamowalem ze Scream - wspomina. Zadzwonił pod podany w ogłoszeniu numer, ale nie uzyskał odpowiedzi, prawdopodobnie dlatego, że był za młody (choć, mając szesnaście lat, przedstawił się jako dziewiętnastolatek). W końcu udało mu się jednak wywalczyć przesłuchanie i po kilku próbach Scream zgodzili się go przyjąć. Dave był wówczas związany z Dain Bramage, z którym rozstawał się przez kilka kolejnych miesięcy. Wreszcie jednak znalazł się w Scream. Rzucił szkołę pod koniec pierwszej klasy. Miałem siedemnaście lat i byłem bardzo spragniony świata. Chciałem grać i tylko na tym mi zależało, więc zrobiłem to, co zrobiłem -mówi. Wcale tego nie żałuję, przeciwnie, uważam, że dobrze się stało. W przyszłości chce jednak skończyć college. Znacznie później, gdy Wendy Cobain poznała Virginię Grohl podczas występu Nirvany w Saturday Night Live w Nowym Jorku, obie matki wymieniły opinie na temat synów. Byłyśmy Zdjęcie z pisma Sounds: uśmiechnięty Kurt! Z lewej strony przyszły perkusista Nirvany Dave Grohl. Puszka z parówkami pojawiła się dwa lata później w wideoclipie „Sliver". Nikt me wie dlaczego. (© łan T. Tilton) zdumione jak bardzo byli do siebie podobni — twierdzi Wendy - zupełnie jak bliźniacy, których ktoś przypadkowo rozdzielił. To nieprawda - zaprzecza Dave, ale po chwili dodaje: Być może pod pewnymi względami jesteśmy do siebie podobni. Pamiętam jak pierwszy raz byłem w pokoju Kurta u jego matki... zobaczyłem na ścianie rysunek mózgu ze znakiem zapytania... podobną rzecz narysowałem po trawie chyba w siódmej albo ósmej klasie. Kiedy to zobaczyłem u Kurta, pomyślałem że to dziwny zbieg okoliczności. Poza tym obaj byliśmy, straszliwie niechlujni. Dave miał chodzić do szkoły wieczorowej, ale przeznaczył czesne na trawę. Próby ze Scream trwały przez sześć miesięcy i w końcu w październiku 1987 grupa wyjechała w dwumiesięczną trasę po Stanach. Trasa ze Scream to była jedna wielka zabawa i lekcja życia - wspomina Dave. Nauczyłem się jak przeżyć za siedem dolarów dziennie. Musiałem wybrać .trzy posiłki dziennie czy trawa. Papierosy kupowałem trzy razy w tygodniu i to tylko najtańsze. Pierwszy raz widziałem swój kraj i wszystko wydawało mi się tak kurewsko punkowe... Dave był zagorzałym fanem The Melvins, których widział kiedyś w Waszyngtonie przed jakąś hardcore'ową kapelą. Kiedy przeczytał w Maximumrocknroll, że zespól reaktywował się po krótkiej przerwie, postanowił wysłać im pocztówkę. Scream był akurat w Memphis i Dave jakimś cudem zdobył autograf wuja Elvisa, Vestera Presleya. Wysłał pocztówkę z autografem do Melvins w San Francisco i zaprosił ich przy okazji na koncert Scream w tym mieście. Dzień przed występem w San Francisco przekonał się, że Scream i The Melvins zagrają na jednym koncercie. Zaprzyjaźnił się z członkami grupy, wymieni! adresy i zaczął z nimi korespondować. Podczas kolejnej trasy Scream, Dave znalazł się za kulisami po koncercie The Melvins w San Francisco. Byli tam również Chris i Kurt, którzy wraz z Dałem Croverem przygotowywali się do trasy po Zachodnim Wybrzeżu z Sonic Youth. Pamiętam, że siedział na krześle i byl wkurwiony - wspomina Dave. Chris był natomiast wyjątkowo hałaśliwy i pewny siebie. Co to za facet? - spytał wtedy Osborne'a. Nie przedstawiono go wówczas ani Kurtowi, ani Chrisowi. Podczas jednego z wypadów do L.A. w poszukiwaniu nowej wytwórni, Kurt i Chris zatrzymali się w San Francisco u The Melvins, którzy powiedzieli im, że w klubie I-Beam występuje wspaniały hardcore'owy zespół o nazwie Scream. Oczywiście wszyscy poszli na koncert. Dwaj Nirvanowcy byli pod wrażeniem perkusisty. Co za facet! - pomyślał wtedy Chris. Szkoda, że z nami nie gra. Dave nagrał ze Scream jeden album studyjny i dwa koncertowe. Scream cieszyło się zasłużoną ogólnoamerykańską sławą, jako jedna z najbardziej wybuchowych hardcore'owych kapel wszech czasów. Scream grało trasy w Stanach i w Europie do połowy września 1990, kiedy to „kłopoty z dziewczyną" zmusiły basistę, Skeetera, do niespodziewanego opuszczenia kapeli. Dave tkwił bez pieniędzy w Los Angeles i zwrócił się o pomoc do Buzza Osborne'a. Osborne wiedział, że Kurt i Chris byli zachwyceni grą Grohla i zadzwonił do Chrisa mówiąc mu, że dał Dave'owi jego numer. Gdy ten w końcu zadzwonił osobiście, Chris wpadł w ekstazę, ale jednocześnie czuł się w obowiązku zadać mu parę podchwytliwych pytań. Kiedy okazało się, że Dave słucha właściwych zespołów, Chris zaprosił go do Seattle. Dave po raz pierwszy oglądał Nirvanę podczas jednej z częstych europejskich tras Scream. Patrzysz na okładkę „ Bleach " - mówi - i myślisz, że Nirvana to banda nieogolonych drwali chlających na potęgę. Nie wyglądają najlepiej, przypominają kapelę metalową składającą się z pieprzniętych kretynów. Na żywo Nirvana brzmiała trochę jak The Melvins, a to wystarczyło Dave'owi. Rozebrał swoją perkusję, wsadził ją do wielkiego pudła i poleciał do Seattle tylko z rzeczami osobistymi. Kurt i Chris odebrali go z lotniska Sea Tac i cała trójka ruszyła do Tacomy. Żeby przełamać pierwsze lody, Dave poczęstował Kurta jabłkiem. Dzięki - powiedział hm- ale po jabłkach krwawią mi dziąsła. Nie był to jedyny niezręczny moment, jaki przeżyli na początku. Rozmawiając z Kurtem przez telefon przed wyjazdem do Seattle, Dave wspomniał o imprezie w jakiej uczestniczył po koncercie Scream w Olympii. Zespół kupił wtedy mnóstwo piwa i gdy pojawił się przed domem, w którym odbywało się przyjęcie, usłyszał muzykę dudniącą na całej ulicy, co zapowiadało wspaniały wieczór. Gdy Dave i jego kumple weszli do środka, zobaczyli jakieś dwadzieścia osób podzielonych na dziewczyny i chłopaków okupujących miejsca pod przeciwległymi ścianami. Myślałem, że pomyliłem piętra, bo wyglądali jak u cioci na imieninach - wspomina Dave. Ludzie ze Scream poczuli się nieco dziwnie, ale zostali i zaczęli pić swoje piwo, gdy nagle ktoś wyłączył sprzęt. / pojawiła się taka laska z gitarą i zaczęła śpiewać jakąś koszmarną, samobójczą piosenkę w stylu „Źli, źli chłopcy/Umierają, umierają" - ciągnie Dave. I po każdym kawałku ludzie bili jej brawo! W końcu nie wytrzymałem i powiedziałem kolesiom «Spadamy!». Kurt usłyszał tę opowieść przez telefon okraszoną kilkoma brzydkimi słowami pod adresem tej smutnej, zawodzącej krowy. Okazało się, że była nią dziewczyna Kurta, Tobi. Kurt również był na tej imprezie i zapamiętał członków Scream dlatego, że ze wszystkich się wyśmiewali. Zachowywali się jak cholerni rockersi - mówił. Znienawidziłem ich, uważałem ich za skończonych skurwysynów. Kurt dokładnie zapamiętał Dave'a. Przyniósł z samochodu kasetę Primusa, włączył ją i wszyscy się na niego wściekli. Koncert w Motor Sports zaplanowały był dzień po przyjeździe Dave'a. Grohl był zszokowany liczbą i entuzjazmem fanów Nirvany. Tylu widzów widział wcześniej tylko na koncercie Fugazi w Waszyngtonie. W Seattle punk rock stał się poważnym przedsięwzięciem. Trochę mi to śmierdziało - mówi Dave. Widziałem stoisko z podkoszulkami Nirvany. Każdy małolat i jego jebana siostra nosili podkoszulki z napisem ZAKŁAMANI, NARAJANI, SKURWYSYŃSCY SATANIŚCI. Tamtego wieczoru sprzeda/i chyba ze dwieście takich koszulek. To było czyste szaleństwo, jeśli wziąć pod uwagę, że mówimy o punk rockowej kapeli grającej dla miejscowych. Nie miałem pojęcia w co się pakuję. Dave nie był specjalnie zafascynowany Nirvaną. Byli w porządku - mówi - ale nie zwalili mnie z nóg. Przed Nirvaną grali The Mehins, a ja tak bardzo lubiłem ten zespół, że nie miałem już sił dla Nirvany. Mimo to materiał Cobaina okazał się całkiem niezły z punktu widzenia perkusisty. Dave uważał, że Danny Peters był „kurewsko dobrym perkusistą", ale Nirana nie brzmiała z nim tak, jak powinna. I chyba miał rację, bo Peters istotnie jest doskonałym, mocnym instrumentalistą, ale nie gra w stylu Bonhama, który najbardziej odpowiadał Nirvanie. Danny spisał się świetnie w Motor Sports, ale nie pasował do zespołu - był jak bardzo elegancki kapelusz nie odpowiedni do zwykłego garnituru. Dave zatrzymał się początkowo u Chrisa i Shelli. Po koncercie w Motor Sports Novoselicowie zorganizowali barbecue, podczas którego Chris, Kurt i Danny udzielili wywiadu przedstawicielowi nie istniejącego już angielskiego tygodnika muzycznego Sounds. Nikt nie wiedział jeszcze, że Nirvana przesłuchuje nowego perkusistę. Główne przesłuchanie Dave'a odbyło się po kilku dniach w klubie The Dutchman. Po dwóch pierwszych minutach wiedzieliśmy już, że mamy właściwego człowieka - opowiada Chris. Walii jak mocarz. Był naprawdę dynamiczny. W dodatku bystry, rozpalony i żywiołowy. Czuło się w nim rocka. Dave istotnie jest wytrwałym, solidnym, obdarzonym smakiem i z pewnością „mocarnym" perkusistą. Kiedy gra na talerzach, brzmi to jak przelot helikoptera, a kiedy wali w bębny słychać armatnie wystrzały. Olbrzymie talerze uciekają przed nim jak spłoszone ptaki, a w dodatku umie śpiewać, co po raz pierwszy dawało Nirvanie harmoniczny Danny Peters, Kurt i Chris pozują do zdjęcia dla pisma Sounds przed domem Chrisa i Shelli następnego dnia po koncercie w Motor Sports. (© łan T. Tilton) potencjał na żywo. Pozostawała jeszcze tylko delikatna kwestia wywalenia Danny Petersa, który grał z Nirvaną zaledwie od kilku tygodni. Podczas akustycznego występu w radiu KAOS Calvina Johnsona, Kurt wyznał słuchaczom, że Nirvana ma nowego perkusistę, i że Peters o niczym jeszcze nie wie. Kim jest ten człowiek? - zapytał Johnson. Nazywa się Dave i gra jak mały Dale Crover - odpowiedział Kurt. Jest niemal tak dobry jak Dale, a za kilka lat będzie nawet od niego lepszy. Kurt zdawał sobie sprawę w jakiej sytuacji postawił Petersa. Dan to wspaniały facet i doskonały perkusista, ale nie można przepuścić okazji zagrania z wymarzonym perkusistą. Był nim Dave. Marzyliśmy o kimś takim jak on przez dwa lata. Jest niesamowity, po prostu niesamowity. W tym czasie planowano trasę po Anglii. Kurt zadzwonił do mnie - mówi Danny Peters - i powiedział, że chyba przejdziemy do Geffena. «Fajnie» mówię i pytam «A co z trasą?» Na to on: «Eee, nooo, tego, wiesz... mamy nowego perkusistę». Nie byłem na niego wkurwiony, bo mówiąc szczerze spodziewałem się czegoś takiego. Powiedziałem: «No to fajnie». Nie miałem pojęcia jak się czują i o co w ogóle im chodzi, bo w tamtym okresie kontakt werbalny z Nirvaną byl, mówiąc delikatnie trudny, a praktycznie niemożliwy. Nie byłem wkurwiony, dzisiaj też nie jestem... Chris przytacza jeszcze jeden argument: Gdyby Danny z nami został, byłby to koniec Mudhoney, a my tak bardzo kochaliśmy Mudhoney, że nie mogliśmy wziąć za to odpowiedzialności. Dave bardziej im pasował niż ja - mówi Peters. Naprawdę. Dla mnie to też jest ważne. Dave jest cholernie ciężki. Potrafi rozpierdolić całe bębny. Z całą pewnością był dla nich bardziej odpowiedni. Peters występował krótko ze Screaming Trees, a potem przyłączył się do reaktywowanego Mudhoney, który w 1992 podpisał kontrakt z Warnerem. Danny twierdzi, że doskonale czuje się w Mudhoney -jednym z najwspanialszych zespołów rock and rollowych Ameryki. Jedyny problem w tym - mówi — że Nirvana wydała zabójczą płytę i żałuję, że nie mogłem na niej zagrać. Po rozpadzie Scream gitarzysta Franz i jego brat, wokalista Peter Stahl, założyli formację Wool. Latem 1993 Dave, Skeeter i bracia Stahl zorganizowali tryumfalną trasę reaktywowanego Scream. Kurt i Chris znaleźli nowe miejsce do prób w Tacoma, w starej, przerobionej stodole. Na podłodze leżała brązowa, długa wykładzina, a z olbrzymich głośników wydobywał się ciągły syk. Wynajmowali stodołę wspólnie z knajpianą kapelą, której członkowie - jak domniemywał Chris - studiowali w Gitarowym Instytucie Technologicznym. Dave mieszkał u Novoseliców przez miesiąc, a potem przeniósł się do Kurta do Olympii. Dom tandemu Cobain/Grohl tonął w śmieciach. To był najgorszy chlew, w jakim mieszkałem - twierdził Kurt, który przecież znał się na rzeczy. W wolnych chwilach zabawiali się strzelaniem z wiatrówki, trafiając od czasu do czasu w szyby stojącego po drugiej stronie ulicy budynku loterii stanowej. Dave opisuje mieszkanie jako „małe, ciasne, brudne i cuchnące". Mierzący sześć stóp wzrostu Grohl spał na kozetce długości pięciu stóp. Sypiał w pokoju zajmowanym przez żółwie Kurta i w nocy budziło go skrobanie albo stukot skorup o szkło. Czułem się trochę dziwnie - mówi. To było w ogóle najdziwniejsze dwa i pół roku w moim życiu. Nie mieliśmy specjalnie dużo pracy - ciągnie Dave. Całymi dniami przesiadywaliśmy w chacie nie odzywając się do siebie i czytając albo nie odzywając się do siebie i nic nie robiąc oprócz gapienia się na ściany. Czasami wychodziliśmy do miasta na film za dziewięćdziesiąt dziewięć centów albo strzelaliśmy na podwórku z wiatrówki. Kurt i Dave zaczęli kłaść się spać o szóstej rano i wstawać o zachodzie słońca. Nie rozmawiali zbyt często. Ich dialogi ograniczały się do pytania ,jesteś głodny?" i odpowiedzi „Tak". Jednak Kurt stał się bardziej towarzyski po przyjęciu pod swój dach Dave'a. Kurt jakby wyszedł ze skorupy - twierdzi Slim Moon. Pokazywał się częściej i był chyba bardziej zadowolony. Zaczął zadawać się z mieszkańcami Olympii. Towarzystwo tak wielu artystów wpływało na niego mobilizująco i inspirująco. W Olympii mógł mówić to, co chciał nie obawiając się odrzucenia. Jako osoba twórcza, potrzebował kontaktu z innymi twórcami. Doceniał, że doceniono go w Olympii. Kurt spotykał się z Tobi Vail jeszcze przed przeprowadzką Dave'a. Tobi była młodsza od Cobaina i nie miała jeszcze zamiaru wiązać się z kimś na stałe. Szukałem kogoś na dłużej, to nie ulega wątpliwości - mówił Kurt, który miał wówczas dwadzieścia trzy lata. Chciałem czuć się bezpiecznie, a Tobi nie mogła mi tego dać. Traciłem z nią czas i było mi z tym bardzo ile. Pod koniec 1991 fakt ten stal się^ przeraźliwie jasny V Kurt zerwał z Tobi. Był wtedy wrakiem - wspomina Dave -jedną, wielką ruiną. Kurt twierdził, że przyczyną takiego stanu rzeczy nie było wyłącznie zerwanie z Tobi. Chodziło o to, że byłem zmęczony życiem, jakie prowadziłem - mówił. Byłem zmęczony siedzeniem w Olympii bez niczego do mboty. Przez cały czas po zerwaniu z Trący chciałem przenieść się do Seattle. Bardzo brakowało mi zmian. Ale najgorsze było to, że nie działo się nic, co zmusiłoby mnie do podjęcia jakiejś decyzji. Nie było tak jak wcześniej, że z kimś się pokłóciłem albo ktoś wywalił mnie z domu i nie pozostawało mi nic innego jak ruszyć w drogę. Byłem zmęczony tym, że nie mogłem znaleźć kobiety o jakiej marzyłem przez całe życie. Byłem zmęczony dziewczynami, o których wiedziałem, że odejdą po miesiącu. Pod tym względem zawsze byłem staroświecki. Chciałem mieć dziewczynę, z którą mógłbym być długo. Nie potrafię traktować tego jak zabawy. Zawsze zależało mi na czymś więcej. Wspólne przejazdy Kurta i Dave'a do Tacoma na próby zawsze przebiegały w ciszy, ale po rozstaniu z Tobi Kurt w ogóle przestał się odzywać. W końcu po wielu tygodniach milczenia Kurt odezwał się niespodziewanie podczas jazdy do domu: Wiesz - powiedział, nie zawsze jestem taki, jak teraz. Dodał, że nie długo pozbiera się z kryzysu wywołanego rozstaniem. Powiedziałem mu coś takiego: «No tofajnie» - mówi Dave - ale w głębi duszy pomyślałem: «Dzięki Bogu!» Próby trwały od dziesiątej wieczór do pierwszej po północy każdego dnia przez cztery do pięciu miesięcy. Wszystkie elementy Nirvany znalazły się na swoim miejscu. Wyglądało na to, że możemy razem zrobić wszystko - twierdzi Dave. Nie było żadnych ograniczeń, podczas jamów działy się niesamowite rzeczy, eksperymentowaliśmy z nowąfalą, eksperymentowaliśmy z hałasem, eksperymentowaliśmy ze wszystkim. Zawsze rozpoczynaliśmy próby odjamowania. Rozstawialiśmy sprzęt, podłączaliśmy się i jamowaliśmy przez dwadzieścia minut na dowolny temat. Z owych jamów rodziły się kolejne piosenki, o których szybko zapominano lub gubiono taśmy z ich nagraniami. Zmarnowaliśmy w ten sposób ze trzydzieści kawałków - mówi Dave. Po kilku tygodniach Dave zagrał swój pierwszy koncert z Nirvaną w North Shore Surf Club w Olympii. Wszystkie bilety wyprzedano, mimo że reklama trwała dosłownie jeden dzień. Dave był tak przejęty tym faktem, że zadzwonił do matki i siostry i opowiedział im o popularności Nirvany. Koncert rozpoczął się od coveru The Vaselines „Son of a Gun". Właściwie powinien się rozpocząć, bo Nirvana nie mogła wystartować dwukrotnie powodując spięcie. W końcu ktoś zdał sobie sprawę, że podłączono dwa wzmacniacze do jednej linii. Koncert przebiegał bardzo nerwowo - Dave grał tak mocno, że przebił membranę werbla. Podniosłem werbel i pokazałem go ludziom, żeby wiedzieli jak dobry jest nasz nowy perkusista - powiedział Kurt. Kurt i Chris i wszyscy zainteresowani doskonale wiedzieli, że przed przyjęciem Dave"a Nirvana była tylko dobrze zapowiadającym się zespołem - mówi Slim Moon. Dave po prostu wie jak trzeba grać na perkusji i doskonale rozumiał ich muzykę. Chad nigdy tego nie pojął, a faceci przed Chadem o niczym nie mieli pojęcia. Danny był bardzo dobrym perkusistą, ale grał w innym stylu. Następna trasa po Europie połączyła Nirvanę z damskimi miłośniczkami czadu L7 z L.A. Oficjalnie miała to być promocja singla „Sliver"/„Dive", ale ten ukazał się dopiero miesiąc po wyjeździe grupy do Europy. Na lotnisku Heathrow w Londynie czekał na Nirvanę menadżer trasy Alex Macleod. Macleod poznał Dave'a podczas trasy Scream i obaj nie przypadli sobie do gustu. W papierach, jakimi dysponował Macleod perkusistą Nirvany był Danny Peters i Alex był mocno zdziwiony widząc Dave'a. „O kurwa!" - pomyślał Dave. „O kurwa!" -pomyślał Macleod. Wkrótce jednak przełamano lody, po części dlatego, że żaden z nich nie miał wyboru, a po części z powodu upodobania dla - jak mówi Alex - „absurdalnego, bezsensownego humoru". W trasę jechał też dźwiękowiec Craig Montgomery, facet od odsłuchu łan Beveridge i mnóstwo sprzętu. Zabrano także magnetowid i dwie kasety: jedną z odcinkami Monthy Pythona, a drugą z komedią „Spinał Tap", która od tamtej pory stała się standardowym filmem na każdej trasie. Nirvana występowała w zatłoczonych klubach mieszczących do tysiąca osób, zdobywając oszałamiające recenzje w najważniejszych brytyjskich tygodnikach muzycznych. 27 października ukazała się tylko w połowie sarkastyczna wypowiedź Kurta dla Keitha Camerona z Sounds: Nie chcę mieć innej pracy, nie potrafię pracować wśród ludzi. Może jak się postaram zrobię karierę w przemyśle muzycznym. Przez całe życie marzyłem o tym, żeby zostać wielką gwiazdą rocka, więc mogę chyba trochę poszaleć, póki mój sen trwa. Kurt dodał również, że zespół eksperymentuje z bardziej popowym stylem komponowania. Doszliśmy do wniosku, że równie dobrze mogą nas grać w radiu, na czym zarobimy trochę grosza. Angielski wydawca Nirvany Anton Brookes pamięta, że Kurt był pewny, że wkrótce zrealizuje swoje marzenia. Pamiętam jak mówił, że ich następny album znajdzie się w Top Ten, i że single z piosenkami będą sprzedawać się jak ciepłe bułki - wspomina Brookes. Na jego twarzy widać było absolutną pewność. Wiedział, że tak będzie! Tymczasem John Silva z Gold Mountain Management z L.A.wydzwaniał do Nirvany, oferując swoje usługi. Chris konsultował się z nim nieformalnie w sprawach dotyczących interesów. Firma Gold Mountain założona przez weterana przemysłu muzycznego Danny Goldberga miała wśród swojej klienteli tak zdecydowanie niepunkowe osobistości jak Bonnie Raitt i Belinda Carlisle, ale i - od niedawna - bohaterów sceny alternatywnej Sonic Youth. A ponieważ wszystko, co robili Sonic Youth było z zasady cool, Gold Mountain był cool według standardów Nirvany. Thurston Moore tak bardzo wychwalał Nirvanę w Gold Mountain, że uczucie to było odwzajemnione. Goldberg kopał się pod stołem w kostkę za to, że przeoczył (mimo pochwał Moore'a) Dinosaur Jr i nie miał zamiaru popełnić tego samego błędu po raz drugi. W listopadzie Gold Mountain zafundowało Nirvanie przelot do L.A., gdzie zorganizowano spotkanie z Goldbergiem i Silva- młodym, błyskotliwym i znającym się na rzeczy menadżerem, który pracował już z kilkoma alternatywnymi kapelami, w tym z Redd Kross i House of Freaks. Silva był na tyle zainteresowany sceną undergroundową, że zgromadził gigantyczną kolekcję siedmiocalowych singli, wydawanych przez niezależne wytwórnie. Kiedyś nawet mieszkał pod jednym dachem z Jello Biafra z Dead Kennedys. Chrisowi podobało Chris w Commodore Ballroom w Vancouver, kwiecień 1991. (© Charles Peterson) Chris i Kurt demonstrują sceniczną chemię w Commodore Ballroom (© Charles Peterson) się w nim również to, że był szefem południowo-kalifornijskiego oddziału ACLU*. Dave był zachwycony faktem, że w połowie lat siedemdziesiątych Goldberg był specjalistą od reklamy zespołu Led Zeppelin. Po spotkaniu z Goldbergiem i Silva, Kurt i Chris zadzwonili do Silvy z hallu siedziby Gold Mountain i powiedzieli, że zgadzają się, by firma przejęła ich interesy. Dodali, że chcieli powiedzieć mu to osobiście, ale śpieszyli się na spotkanie z innymi ważnymi ludźmi z branży. Sen stał się dla Kurta ulubioną formą spędzania wolnego czasu - utrzymywał, że cierpi na narkolepsję i do końca życia często pokazywał się w piżamie, być może obawiając się niespodziewanego ataku snu. Śpię po to, żeby uciec od bólu - mówił. Podczas snu nie czuję bólu brzucha. A kiedy się budzę, przeklinam się za to, że jeszcze żyję. Pewnego dnia Kurt wałęsał się bez celu po biurach Gold Mountain. Nie masz, kurwa, nic do roboty? - zapytał go Silva. Nie, bo nie chce mi się spać - odrzekł Kurt. Lubię spać -ciągnął. Zasypiam kiedy mam dosyć ludzi albo kiedy się nudzę. Kiedy nie chce mi się gadać z ludźmi, a jestem przez nich otoczony, jak za kulisami podczas koncertu czy ogólnie w trasie, po prostu kładę się spać. Wolałbym być w komie i być budzonym tylko wtedy, kiedy mam grać. Wwoziliby mnie wózkiem na scenę, a po wszystkim wracałbym do swojego małego świata. Wolę to niż szarpać się z tym... Od wielu lat mam wrażenie, że wszystkie moje rozmowy są * American Civil Liberties Union, utworzona w roku 1920 organizacja na rzecz przestrzegania swobód konstytucyjnych [przyp. tłum.] i puste, że wyczerpałem już swój zasób słów i nic więcej się nie zdarzy... Nudzą mnie absurdalne, I codzienne rozmowy, nie rozumiem przyjemności, jaką czerpią z nich zwykli ludzie... Wolę I spać. Dzięki prawnikowi Alanowi Mintzowi każda duża wytwórnia wiedziała już o Nirvanie, I która teraz, mając za sobą Gold Mountain i lawinowo narastającą popularność w wiadomych kręgach - stała się obiektem pożądania wszystkich liczących się w przemyśle firm płytowych i ludzi od A&R. Od wybrzeża do wybrzeża. Zespół bardzo obawiał się śliskich typów z I korporacyjnych molochów muzycznych. W drogich restauracjach, do których ich zabierano Kurt obżerał się przysmakami i milczał, a Chris korzystał z okazji żeby się upić. Wszystkie I ważne spotkania były nieco łagodniejszą wersją rozmowy z Ponemanem. Teraz Nirvanowcy I starali się nikogo nie obrazić, a to dlatego, że liczyli na kolejne obiady, tylko o nie im chodziło. I Czuliśmy sięjak zasmarkani gówniarze- mówiDave. Czuliśmy się tak, jakbyśmy kradli sztućce. Początkowo członkowie Nirvany byli zdezorientowani. Nie mieli pojęcia dlaczego nagle wszyscy interesują się punkowym zespołem z Aberdeen? Był to jednak okres kiedy pierwsze złote i platynowe płyty znalazły się na koncie takich grup, jak U2, R.E.M. czy ' Jane' s Addiction. Rock alternatywny był na ustach wszystkich ludzi w przemyśle. Plastikowy, lekki pop dominujący na listach (Paula Abdul, Milli Vanilli itd.) przynosił wytwórniom szybkie pieniądze, ale firmy zdawały sobie sprawę, że zaniedbały artystów o długofalowym potencjale. Zespoły alternatywne, gdy prowadzone są w sposób właściwy, mają taki potencjał i co ważne przyciągają rzesze wiernych fanów. Tak jak Nirvana. Nirvana nie była zresztą jedynym zespołem, na który wówczas polowano. Korporacyjne sieci zarzucono również na Dinosaur Jr, Firehose i Teenage Fanclub. Po jakimś czasie Kurt, Chris i Dave zaczęli to wszystko rozumieć i doszli do wniosku, że być może istotnie uda im się odnieść umiarkowany sukces komercyjny - na tyle duży, by dało się z niego żyć. Nirvana poleciała do Nowego Jorku, żeby sprawdzić sytuację w Charisma Records i Columbia Records. Dave tęsknił za domem, poleciał więc do Nowego Jorku na rachunek wytwórni, a potem zabrał się lotniczym połączeniem promowym do Waszyngtonu. W Columbii przyjął ich sam szef Donny Ienner, który rozpoczął rozmowę tymi słowami: Panowie, nie będę owijał w bawełnę: chcemy zrobić z was gwiazdy. Kurt i Chris liczyli dokładnie na coś takiego. Nie chcieli być traktowani jak marginalny zespół, na który nikt w wytwórni nie zwraca uwagi. Ale Columbia wydała im się-jak mówił Kurt - zbyt mafijna, zbyt korporacyjna. Podobało im się w Charisma, mimo że na powitanie wyświetlono w sali konferencyjnej przygotowaną na tę okazję kasetę wideo zatytułowaną „Witaj Nirvano!" Dave dołączył do Nirvany w Nowym Jorku pod koniec tygodnia. Trasa po wytwórniach trwała nadal. Kurt był tak małomówny, a Chris tak gadatliwy, że wielcy bossowie brali go za frontmena zespołu. Była to doskonała próba na ich znajomość rynku i sposób na oddzielenie ziarna od plew. Dave uważał całą wyprawę za głupotę. Przez cały czas zastanawiałem się tylko co trzeba zrobić, żeby zostać facetem od A&R - mówi. Pytałem każdego: ((Więc co pan robił wcześniej?)) Odpowiadali mi jak jeden mąż: ((Pracowałem w Tower Records.» Pewien bardzo ważny i bardzo krzykliwy boss pewnej dużej wytwórni, wrzasnął do nich zza ogromnego biurka: - Więc o co wam chodzi, chłopaki? - Chcemy być największym zespołem na świecie - odpowiedział śmiertelnie poważnie Kurt. - To mi się podoba! - ryknął tamten. Żadnego pieprzenia w bambus! Żadnych zahamowań! Kurwa, jesteście wspaniali! Najciekawszą rzeczą związaną z szukaniem wytwórni było zbieranie wizytówek ludń od A&R - uważa Dave. Później wykorzystywaliśmy je w różnych gównianych knajpach i barach, gdzie grały różne gówniane zespoły. Podchodziliśmy do nich, rzucaliśmy im wizytówki i mówiliśmy «Zadzwoń do mnie». Obawiam się, że ludzie od A&R, z którymi mieliśmy do czynienia, wciąż otrzymują mnóstwo telefonów od klezmerów z Tacomy. Mając Alana Mintza za przewodnika, Nirvana odwiedziła mnóstwo wytwórni, a w każdej z nich w jakiś tajemniczy sposób słuchano tylko ich nagrań. W siedzibie Capitolu w L.A. spotkali faceta zajmującego się promocją. Wyglądał jak kowboj z Teksasu i patrzył na mnie tak, jakby chciał udusić moją matkę - mówił Kurt. Miałem ochotę założyć sukienką i odlać mu się na biurko. Zapytał mnie: «Więc w tej piosence... „ Polly" naprawdę tłuczesz tę sukę?» Mówię mu: «No tak». I wtedy weszło dwóch wielkich kolesi z radia z biletami na mecz Lakersów. Faceci zerwali się z foteli i zaczęli wiwatować. Wiedziałem, że to nie jest wytwórnia dla nas. Mimo to, tego samego wieczoru poszli na obiad z innym bossem z Capitolu. Przynieś nam coś do jedzenia, przynieś nam wszystko, co masz - powtarzał niecierpliwie kelnerce. Postaw to na stole. Nie obchodzi mnie co to jest — rzucił, kiedy kelnerka przyniosła potrawy. Zaczął mówić o milionie dolarów, jaki gotów jest przeznaczyć na wykupienie Nirvany od Sub Pop. Milion dolarów! Przez tydzień Kurt poważnie zastanawiał się nad Wielkim Rock and Rollowym Szwindlem: chciał podpisać kontrakt, zainkasować forsę i rozwiązać grupę. Sex Pistols odwalili ten numer dwa razy! Opowiedział o swoim pomyśle Chrisowi. Musimy to zrobić! To będzie najlepsza rzecz, jaką zrobimy! - przekonywał. To będzie prawdziwy rock and roli! Nie mając pewności czy tego rodzaju przekręt jest w ogóle możliwy Kurt opowiedział o pomyśle Mintzowi, który wziął to za dobry żart. Gold Mountain obstawał przy dwóch wytwórniach: Geffenie i Charisma. Nirvana też obstawała przy dwóch wytwórniach: Geffenie i K. Byliśmy bardzo bliscy podpisania kontraktu zKRecords - zwierzał się Kurt. Ale na wszelki wypadek wybraliśmy dwie wytwórnie. Wszelkim wypadkiem był dalszy ciąg pomysłu Kurta, który chciał zrobić przekręt, rozwiązać zespół, reaktywować się pod inną nazwą i pójść do K. Myślałem, że milion dolarów to suma, która zadowoli wszystkich - mówił. Myślałem, że starczy dla nas i dla wytwórni do końca naszych dni. Okazało się, że jest inaczej. Zarobiłem i wydałem milion dolarów przez rok. Na szczęście Wielki Rock and Rollowy Szwindel nigdy nie doszedł do skutku. Ze względu na duże zainteresowanie, Nirvana miała doskonałą pozycję przetargową podczas negocjowania kontraktu. Najwięcej pieniędzy dawał Geffen, który miał już Sonic Youth. Kim Gordon namawiała Nirvanę na podpisanie kontraktu z Geffenem. Gold Mountain również był za Geffenem, Jx> wiedział, że jest to jedyna wytwórnia, która doprowadzi do końca niełatwe zadanie wypromowania grupy na krajowym rynku. Geffen zrobił już to z Sonic Youth, sprzedając 250 tys. egzemplarzy płyty „Goo" - pierwszej nagranej przez S.Y. dla dużej wytwórni. Geffen miał także dwa atuty w osobach szefa promocji muzyki alternatywnej Marka Katesa i dyrektora marketingu Raya Farrela. Obaj spędzili wiele lat w niezależnych wytwórniach i znali scenę alternatywną od podszewki. Poszli więc do Geffena. Doszliśmy do wniosku, że to wszystko jest gówno warte -wyznaje z rozbrajającą szczerością Chris. Kontrakt z Nirvaną podpisał Gary Gersh zajmujący się wcześniej Sonic Youth. Gersh widział Nirvanę z Moorem i Gordon na koncercie w kwietniu 1990 w nowojorskim klubie The Pyramid. Był tak bardzo pod wrażeniem występu, że zadzwonił do Kurta. Po rozmowie z zespołem i wysłuchaniu taśmy ze Smart Studios wpadł w prawdziwy zachwyt. Widział w Nirvanie „energię, prostotę i agresywność The Who". Kurt był dla niego utalentowanym kompozytorem o niezawodnym instynkcie, który podpowiadał mu, w jakim kierunku ma pójść zespół. Gersh był na tyle oblatany, że zdołał odpowiednio przedstawić Nirvanę wytwórni, i miał dość zimnej krwi, by przedstawić wytwórnię Nirvanie. Zespół dostał zaliczkę w wysokości 287 tys. dolarów, która szybko stopniała pomniejszona o podatki, opłaty za doradztwo prawne, opiekę menadżerską i długi. Zamiast „wielkiego siana" zdecydowali się na mocny kontrakt obejmujący automatyczne honoraria od każdego sprzedanego egzemplarza płyty, jeśli ta okaże się „złota". Nikt wtedy nie mógł przypuszczać, że rezygnacja z dużej zaliczki na rzecz wyższej stawki honorariów okaże się błyskotliwym posunięciem, dzięki któremu członkowie Nirvany wzbogacili się o miliony dolarów, których w przeciwnym wypadku nigdy nie ujrzeliby na oczy. Pozostawała jeszcze kwestia cholernego kontraktu z Sub Pop. Walcząca wtedy o przetrwanie wytwórnia dostała zaliczkę w wysokości 75 tys. dolarów a konto opłaty za ł zrzeczenie się praw do zespołu (połowa tej sumy pochodziła z zaliczki Nirvany), prawo (domniemane) do dwóch procent z wpływów z dwóch kolejnych albumów i prawo do umieszczenia logo Sub Pop na okładce „Nevermind". Układ ten wyssał sporo forsy z kieszeni Nirvany i za jednym zamachem postawił na nogi Sub Pop. Trudno powiedzieć, że tego żałuję, bo wiem, że pomagam Sub Pop w wydawaniu dobrej muzyki — powiedział Kurt. Nigdy nie wątpiłem w jego dobre intencje - skomentował te słowa Poneman. Gdyby nie ten układ, razem z Brucem zmywalibyśmy teraz naczynia. Sub Pop postanowił wydać ostatnią płytę Nirvany: wspólny singiel grupy Cobaina i The Fluid. Kurt uważał, że nagrana przez zespół wersja „Molly's Lips" z repertuaru The Vaselines była do niczego i zadzwonił do Ponemana z prośbą o wstrzymanie wydania. Nic nie wskórał, bo singiel należał do układu o wykupie. Ukazał się z jednym słowem wypisanym między rowkami: „Cześć". Gdy Nirvana oczekiwała na zaliczkę, Gold Mountain wypłacał każdemu członkowi zespołu tysiąc dolarów miesięcznie. Kwota nie była rewelacyjna, wynosiła tyle ile minimalna płaca. Nirvanowcy w dalszym ciągu zastawiali instrumenty, żeby zebrać na chleb. Czasami wpadali do sklepu muzycznego Positively 4th Street w Olympii i sprzedawali podkoszulki. Człowiek dostaje trzydzieści pięć dolarów i jest szczęśliwy, jak dziecko - mówi Dave. Nie musi już jeść suchych bułek i stać go na hamburgera! Oficjalne podpisanie kontraktu odbyło się tuż przed rozpoczęciem sesji do „Nevermind". W listopadzie 1990 Dave był w Los Angeles na koncercie Rock for Choice spotkał dziewczyny z L7 i skończyła mu się forsa. Postanowił zadzwonić do Chrisa z prośbą o przetelegrafowanie kasy i już odkładał słuchawkę, gdy Chris powiedział niespodziewanie: Zaczekaj, muszę ci coś powiedzieć. Kurt bierze heroinę. - Co? - krzyknął zdumiony Dave. Skąd wiesz? - Sam mi powiedział - odparł Chris. Tylko mu nie mów, że usłyszałeś to ode mnie. Kiedy Dave wrócił do domu, Kurt wspomniał, że eksperymentował z heroiną. Dave postanowił zachować spokój i zapytał jak było. '- Do dupy, to głupota - powiedział Kurt. Czujesz się obrzydliwie, wprost fatalnie. Ale chciałem spróbować. Powiedział, że już nigdy nie weźmie i uwierzyłem mu - mówi Dave. Wydawało mi się to bardzo niewinne. Jak podpalenie kota dla jaj. Wcale się tym nie przejąłem. Zima, jaką spędziłem z Davem w naszym małym mieszkaniu, była najbardziej przygnębiającym okresem, jaki zdarzył mi się od wiełu, wielu łat - wspominał Kurt. Nie było w ogóle miejsca, wszędzie był kurewski brud, wszędzie było zimno i szaro... każdego jebanego dnia. Myślałem, że zwariuję i niewiele brakowało. Nie dawałem sobie rady. Byłem biedny i i' FUS O! MPMSSM BI KI NI KIII H OK HOTEL 212 ALASKAN WY. PH.621-7903 Koncert z 17 kwietnia, na którym Ninana zagrała po raz pierwszy ..Smells Like Teen Spirit". Wszyscy oszaleli - wspomina Nils Bernstein. (Plakat Marka Bendixa) nudziłem się jak jasna cholera. Podpisywanie kontraktu z Geffenem ciągnęło się miesiącami ibyliśmy bez grosza. Zastawialiśmy wzmacniacze i telewizory, wszystko co dało się zastawić, żeby zebrać na suchą bułkę. To było niesamowite: podpisywaliśmy kontrakt z wartą miliardy korporacją, a nie mieliśmy na chleb. Przez cały czas jeździliśmy na próby. Tylko to nas uratowało. Choć po pewnym czasie zrobiło się nudne. Kurt szukał zapomnienia w heroinie. Skłamał mówiąc, że już nigdy nie weźmie, chciał przywalić jeszcze raz i w końcu znalazł handlarza w Olympii. Ćpał raz na tydzień, co podobno miało go ustrzec przed uzależnieniem. Nawet Dave nie wiedział co się dzieje. Z kimś takim jak Kurt, który normalnie wyglądał jak ćpun, sprawa jest trudna do rozpoznania - tłumaczył Dave. Nikt nie wiedział do czasu, gdy Kurt zadzwonił do Chrisa. Chris był tak wkurwiony, że odłożył słuchawkę. Po chwili oddzwonił jednak do Kurta i razem z Shelli powiedział mu, że go kocha i nie chce żeby ćpał. To było miłe z ich strony - mówił Kurt dając do zrozumienia, że docenił gest, który mimo wszystko nie zdołał go powstrzymać. Powiedziałem mu, że igra z ogniem - wspomina Chris. Byłem totalnie wkurwiony. To było coś niesamowitego. I wcale mi się nie podobało. To gówno nic nie jest warte. Powiedziałem mu co o tym sądzę. Po tej rozmowie Kurt próbował ukrywać to, że ćpa, ale Chris zawsze wiedział. Wiedziałem z kim się spotyka i widziałem co się potem z nim dzieje - dodaje Chris. Kurt zaczął ponownie spotykać się z Trący i wspólnie wybrali się na imprezę w Olympii, podczas której grał feministyczny zespół Bikini Kill związany z ekipą Riot Grrl Tobi Vail. Po indze Kurt zaczął przysypiać i w ogóle... — wspomina Trący. Wcześniej też mu się to zdarzało, ale nigdy nie zasypiał tak szybko! Po drodze na inną imprezę, Kurt poprosił Trący, żeby zatrzymali się na chwilę przy jego domu, bo musi iść do łazienki. Po jakimś czasie Trący weszła na górę, bo też jej się zachciało. Czekała piętnaście minut pod drzwiami, a potem usłyszała straszliwy hałas. Weszłam do łazienki i zobaczyłam, że siedzi nieprzytomny na kiblu i podwiniętym rękawem. Podniosłam go i wtedy zaczął się śmiać, a zaraz potem usnął. Po chwili znów się śmiał i tak w kółko. Zapytałam go: «Kurt, co ty bierzesz do cholery?» - «Skąd wiesz, że biorę?» - zapytał. - «Szkoda, że się nie widzisz» - powiedziałam. Masz podwinięty rękaw, w umywalce leży łyżeczka, leżałeś nieprzytomny przy kiblu, a na podłodze jest butelka wybielacza. Nigdy niczego nie czyścisz, więc po jaką cholerę ci wybielacz, jeśli nie do igły?" Nie wiedziałam wtedy - dodaje Trący, że to pójdzie tak szybko. Nie sądzę, żeby ćpał kiedy razem wychodziliśmy. Przynajmniej nic o tym nie wiem. Kurt wmawiał Trący, że heroina wprowadza go w towarzyski nastrój. Tłumaczył, że dopiero teraz może się bawić, rozmawiać z ludźmi i nie czuć się skrępowanym - wspomina Trący. Najśmieszniejsze jest to, że kiedy pobierali mu krew w związku z tymi dolegliwościami żołądkowymi, uciekł ze szpitala. Powiedział wtedy: «Brali mi krew cztery razy. Piątego już nie zniosę». Mówił, że o mało nie zemdlał jak zobaczył krew w strzykawce, i że nie znosi jak kłują go igłą. W dniu Nowego Roku 1991 zespół wszedł do studia Musie Source, w którym nagrywał materiał do EP-ki „Blew", i zarejestrował kilka piosenek z dźwiękowcem Craigiem Montgomerym. Z sesji tej pochodzi „Anęurysm" i „Even in His Youth", które później ukazały się jako strony B „Incesticide". Gersh uważał, że Nirvana powinna nagrać na nowo siedem piosenek zarejestrowanych podczas sesji w studiu Smart i zaproponował kilku modnych producentów, w tym Scotta Litta, który pracował przy przełomowym albumie R.E.M., Davida Briggsa nagrywającego z Nielem Youngiem i Dona Dixona, który współpracował z R.E.M., The Reivers, The Smithereens i wieloma innymi. Kurt wyznał pismu muzycznemu Backlash, że producentem nowego albumu będzie Vig, ale zespół rozważa współpracę z innymi ludźmi przy piosenkach o bardziej komercyjnym charakterze. Briggs i Dixon przylecieli do Seattle, by osobiście poznać Nirvanę. Po jakimś czasie I na placu boju został tylko Dixon i wówczas powstał ostrożny plan zakładający, że Don zajmie się produkcją nowej płyty, a Vig będzie inżynierem dźwięku. Potem jednak plan się rozsypał Niektórzy utrzymują, że z powodu plotek dotyczących astronomicznej zaliczki, jaką rzekomo otrzymała Nirvana; plotek, które mogły wzbudzić zbyt duże oczekiwania niektórych producentów. Nirvana przez cały czas twardo obstawiała Viga. Vig - przemiły człowiek -wiedział skąd pochodzą (dosłownie i w przenośni) lepiej niż ktokolwiek inny. Butch nigdy nie pracował przy projekcie dla dużej wytwórni i Gersh początkowo się krzywił. Później jednak zgodził się na Viga, wiedząc doskonale, że jeśli coś nie wyjdzie podczas nagrywania w studiu, Geffen ma w odwodzie uświęcone tradycją prawo zremiksowania na nowo całego materiału. Nirvana tym razem postawiła na swoim. Vig dowiedział się o wszystkim kilka tygodni przed spodziewanym nagrywaniem płyty. Zespół przysłał mu taśmy z prób nagrane na magnetofonie kasetowym. Nirvana grała tak głośno, że taśmach nic nie było słychać, mimo to Vig dosłuchał się w nich kilku wspaniałych melodii. Poza tym znał większość piosenek z sesji w Smart, a nowe - takie jak „Come As You Are" czy „Smells Like Teen Spirit" - zapowiadały się równie efektownie. Wiedzieliśmy, że mamy fajny, chwytliwy materiał i mocne, dobre piosenki- mówi Dave. Spodziewaliśmy się, że będzie nieźle. Ale to, co się stało, przeszło nasze oczekiwania, które sprowadzały się do nagrania dobrej płyty. < ROZDZIAŁ Oficjalne podpisanie kontraktu z Geffenem odbyło się 30 kwietnia 1991. Zaraz po tym Kurt ni z tego ni z owego zadzwonił do ojca i przekazał mu wspaniałą wiadomość. Dodał, że za kilka dni wybiera się do Los Angeles na nagrania, i że jest bardzo podniecony tym, co się dzieje. Rozmawiali przez prawie godzinę, nadrabiając stracony czas. W końcu Don powiedział Kurtowi, że chciałby być z nim w kontakcie, pożegnał się i odłożywszy słuchawkę rozpłakał. Chris i Shelli zapakowali do swojego volkswagena vana cały sprzęt Nirvany i ruszyli do L.A. Kurt i Dave, również postanowili jechać samochodem, by doświadczyć romantycznych przeżyć na drodze. Wyruszyli kilka dni przed terminem, starym poobijanym datsunem, marząc o wielkiej przygodzie. Samochód przegrzewał się mniej więcej co piętnaście minut i przejechanie stu mil zajęło im około trzech godzin. Postanowili STROFA, REFREN, STROFA, ZŁE SOLO laaaaagnawiLt Nalepka z Chim-Chim, którą Kurt dał Courtney w Satyriconie. wrócić do Tacorny, zajechali do żwirowiska i przez pół godziny obrzucali auto kamieniami. Potem pojechali do Chrisa i przesiedli się do wiernego, białego dodge'a, którym jeździli w trasy. W San Francisco zatrzymali się na parę dni u Dale'a Crovera, po czym ruszyli prosto do L.A. Po przyjeździe do miasta natychmiast wybrali się na wycieczkę do studia wytwórni filmowej Universal. Przed rozpoczęciem sesji, Vig i Nirvana dopracowali kilka aranżów w studiu przeznaczonym do prób. Nowy materiał był bardzo obiecujący, ale gdy Nirvana zagrała po raz pierwszy „Smells Like Teen Spirit", spokojny normalnie Vig nie wytrzymał i zaczął biegać z radości. Pewnego wieczoru mocno pijany Chris zdobył szturmem ogólnosrudyjny radiowęzeł i zaczął nadawać słowa zachęty dla muzyków odbywających po sąsiedzku sesje. Byli wśród nich Lenny Kravitz i Belinda Carlisle. Dobra, skurwysyny! — ryczał Chris. Bierzta sie do roboty! Następnego dnia pojechali do wypożyczalni instrumentów, żeby wybrać werbel dla Dave'a. Wzięli najgłośniejszy bęben na składzie. Pracownicy wypożyczalni ochrzcili ten instrument mianem „Terminatora". Mieszkali w umeblowanym apartamencie, w położonej niedaleko studia kamienicy Oakwood -prawdziwym obrzydlistwie w fioletach i błękitach - krzywi się Chris. Rzecz jasna zdemolowali mieszkanie łamiąc stoliczek do kawy i tłukąc przeszklone obrazki. Byliśmy w L.A. i nie mieliśmy nic do roboty - tłumaczy Chris - imprezowaliśmy... bez powodu i bez żadnych podtekstów. Po prostu bawiliśmy się i odbiła nam szajba. Wkrótce Oakwood zaczęła odwiedzać pewna kobieta o nieprawdopodobnym nazwisku Courtney Love. Zawsze chciała widzieć się z Kurtem. Courtney po raz pierwszy zobaczyła Nirvanę w 1989 w Portland w stanie Oregon. Zespół Cobaina występował przed Dharma Burns w klubie Satyricon. Widząc Kurta na scenie pomyślała: „Ma w sobie niszczycielską siłę Dave'a Pirnera, ale jest przystojniejszy". Uważała, że wyglądał jak napalony, subpopowy bóg rocka. Po koncercie Kurt swoim starym zwyczajem uciekł z okolic sceny, by uniknąć konieczności pakowania sprzętu. Dosiadł się do stolika Courtney, nalał sobie piwa z jej dzbanka i wbił w nią wzrok. Odwzajemniła mu się tym Producent Butch Vig stroi bębny Dave'a podczas sesji „Nevermind" samym. Pomyślałem, że wygląda jak Nancy Spungen - mówił Kurt chichocząc. Przypominała klasyczną punkowe. Trochę mnie rajcowała. Nie wykluczone, że tamtego wieczoru chciałem jąprzelecieć. Rozmawiali przez chwilę, a potem Kurt dał jej kilka własnoręcznie wykonanych nalepek z małpą Chim-Chim i logo Nirvany. Okleiłam nimi całą walizkę - przyznaje Courtney - choć zespół wcale mi się nie podobał. Od tamtej pory Courtney miała słabość do Kurta. Poproszona o zdefiniowanie na czym polegała owa „słabość", Courtney Love - co dziwne — gubi się w słowach. Nie wiem - mówi i czerwieni się „prawie" jak nastolatka. Jestem zakłopotana... Uważałam, że jest po prostu piękny. Byl fajny i miał cudowne dłonie. Cały był cudowny... nie potrafię tego wyjaśnić. Starsza od Kurta o kilka lat Courtney, również wywodziła się z rozbitej rodziny i podobnie jak on wiele wędrowała w dzieciństwie. Kurt wędrował po maleńkim okręgu Grays Harbor, a Courtney przemierzała kontynenty. Matka zabrała ją z L.A. do Nowej Zelandii, gdzie sama pracowała na farmie, a potem do Australii i z powrotem do Stanów, gdzie Courtney wylądowała w domu poprawczym w Oregonie. Jako nastolatka zarabiała na życie, rozbierając się w knajpach. Wyjechała z Portland do Japonii i dalej do Irlandii. W 1981 była w Liverpoolu, gdzie właśnie eksplodowała postpunkowa scena muzyczna. Courtney znała osobiście takich luminarzy brytyjskiej alternatywy jak Julian Cope z Teardrop Explodes czy członkowie Echo and The Bunnymen. Śpiewała w jednym z pierwszych składów Faith No Morę w San Francisco, a później przeniosła się do Minneapolis, gdzie założyła wraz z Jennifer Finch i Kat Bjelland istniejącą niezbyt długo formację Sugar Baby Doli (Finch założyła później L7, a Bjelland lideruje obecnie Babes in Toyland). Zdobyła małą rólkę w filmie „Sid i Nancy" i występowała w jednej z Courtney Love (O Charles Peterson) głównych ról w fatalnym, postpunkowym spaghetti westernie z 1987 zatytułowanym „Straight to Heli" obok The Pogues, Joe Strummera i Elvisa Costello. W marcu 1990 założyła zespół Hole. Była dobrze znana - niektórzy powiedzieliby, że „aż za dobrze" - na niezależnej scenie muzycznej. W grudniu 1990 Courtney zaprzyjaźniła się z Davem, którego poznała przez dawną dziewczynę Dave'a, Jennifer Finch. Fajnie się z nią gadało. Jak człowiek się nudził zawsze mógł przez trzy godziny rozmawiać z nią przez telefon - twierdzi Dave, mając na myśli Courtney. Była pierwszą osobą, jaką znałem, całkowicie zorientowaną na przemysł rozrywkowy i L.A. Fajnie było rozmawiać z kimś, kto bywał na salonach albo w redakcji magazynu US. Gdy Courtney wyznała Dave'owi, że ma „słabość" do Kurta, Dave odpowiedział jej, że Kurt też ją lubi. Courtney nie bardzo w to wierzyła. Mimo to dała Dave'owi prezent dla Kurta - małą paczuszkę z muszelkami, sosnowymi szyszkami, maleńkimi filiżaneczkami do herbaty i lalką, zapakowanymi w pudełko w kształcie serca. Courtney przysięga, że gdyby nie to, że zapomniała o braku reakcji z jego strony, nigdy by się za nim nie uganiała. Gitara rozbita przez Kurta podczas nagrywania „Endless, Nameless" Spotkali się ponownie w maju 1991 w klubie Palladium w Los Angeles na koncercie Butthole Surfers, Redd Kross, i L7, tuż przed rozpoczęciem sesji do „Nevermind". Oczywiście natychmiast przypadli sobie do gustu. Courtney wyraziła swój zachwyt wobec Kurta, waląc go w brzuch. Kurt oddał jej, a potem wskoczył na nią i przewrócił na ziemię. Zmagali się przez iak.vś c.x%.%, 'co C7>jm Courtney wstała, kopnęła go i odeszła. Tak wyglądają zaloty ludzi dysfunkcjonalnych - tłumaczy Courtney. Po trzech miesiącach Hole wydało swój debiutancki album „Pretty on the Inside": niepokojącą, konfrontacyjną i odważną wiwisekcję zmarnowanego dzieciństwa i kobiecej autonienawisci, rozpoczynającą się od szyderczych słów Courtney „Kiedy byłam nastoletnią kurwą..." i opisującą co działo się dalej. Angielska prasa muzyczna zachwycała się zespołem a Courtney w szczególności. Dziennikarze bili się o wywiady z tą ostrą, wygadaną i demonicznie dowcipną Amerykanką. Płyta ukazała się w sierpniu 1991 i bardzo długo nie schodziła z brytyjskich list niezależnych. Choć po sukcesie Nirvany wielu twierdziło - i nadal twierdzi - że Courtney „polowała na dobrą partię", sama zainteresowana upiera się, że w chwili, gdy zaczęła uganiać się za Cobainem uważała go jedynie za „ciekawą postać", która nigdy nie osiągnie niczego więcej poza kultowym statusem w pewnych wąskich kręgach. Zawsze uważałam, że będę bardziej znana od niego - mówi. To było dla mnie jasne. Dziś uważa, że ślub z Cobainem był błędem jeśli chodzi o jej karierę. Nie ulega wątpliwości, że Courtney uwielbia być w centrum uwagi. Ale większość jej poczynań można wytłumaczyć jako próbę dowartościowania siebie, ucieczkę przed zepchnięciem na dalszy plan przez gwiazdę Kurta. Wyobraźmy sobie sytuację, w której małżonek, marzący o sławie znajduje się nagle w cieniu partnera, który nigdy o sławie nie marzył. Z czasem sława - a raczej niesława - objęła także Courtney, a stało się to w chwili, I gdy jej nazwisko zaczęto kojarzyć z pojęciem „wyrodnej matki". Courtney mieszkała przecznicę dalej od Oakwood i często odwiedzała znajomych z Nirvany. Chris w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Wiedziałem tylko tyle, że po chacie pałęta się jakaś hałaśliwa laska - mówi. Wcześniej nigdy o niej nie słyszałem. Kurt był jednak zainteresowany. Połączyły nas produkty farmaceutyczne - twierdzi Courtney. Miałam wtedy ekstra mocny Vicodin w tabletkach, a Kurt miał syrop na kaszel o nazwie Hycomine. Powiedziałam mu: «Jesteś cipa, nie powinieneś pić tego świństwa, bo od niego boli cię brzuch». Pewnego dnia Kurt zadzwonił do niej o piątej rano i zapytał o jakieś dragi. Courtney powiedziała, że niczego nie ma, ale przy okazji umówiła się z nim na następny dzień. Kurt nie przyszedł, a potem odłączył telefon, żeby nie mogła zadzwonić. Nie byłem pewny czy rzeczywiście chcę skonsumować tę znajomość - tłumaczył z uśmiechem. Traktowałem ją jak truciznę, bo chwilę wcześniej wydobyłem się z czegoś podobnego... ze związku, w którym wcale nie chciałem być - mówi. Miałem silne postanowienie wytrwania w celibacie przez kilka miesięcy. Nic innego nie wchodziło w grę. Z drugiej strony polubiłem Courtney niemal natychm iast i walczyłem ze sobą, żeby trzymać się od niej z daleka przez cały ten czas. To było trudniejsze niż myślałem. Podczas tego cholernego rock and milowego celibatu ani razu się nie pierdoliłem i zapomniałem czym jest zabawa. Rock and rollowy celibat był wynikiem postanowienia, że należy skoncentrować się na nagrywaniu albumu. Nirvana nagrywała „Nevermind" w maju i czerwcu 1991 w studiach Sound City, w Van Nuys w Kalifornii. Studio pamiętało lepsze dni. W latach siedemdziesiątych nagrywali tu tacy giganci jak Fleetwood Mac (płyta „Rumours" ), Tom Petty, Ronnie James Dio, Foreigner, Jackson 5, Rick Springfield, Crazy Horse, Ratt i nawet bohater Kurta z dzieciństwa, sam wielki Evel Knievel. W studiu była osobna, ogromna sala dla perkusisty i wielki, stary stoi mikserski firmy Neve. Cena za wynajem wydawała się całkiem rozsądna. Wstępny budżet płyty zamykał się kwotą sześćdziesięciu pięciu tysięcy dolarów, w której mieściło się wynagrodzenie Butcha Viga. Z punktu widzenia standardów obowiązujących w dużych wytwórniach płytowych nie były to żadne pieniądze. Inwestując tylko 65 tys. Geffen mógł pozwolić sobie na skasowanie całej sesji, gdyby coś nie wyszło, i zaczęcie wszystkiego od początku. Kurt uważa, że do jakości albumu przyczynił się głównie fakt, że nagrywali go w słonecznym L.A. Nagle znaleźliśmy się w bardzo ciepłym, tropikalnym klimacie - mówi. Wszystko wyglądałoby inaczej, gdybyśmy nagrywali tę płytę w stanie Waszyngton. Vig pozwalał im oswoić się ze studiem i nie zmuszał do rejestrowania nagrań zaraz po przejściu przez próg. Poza tym pilnował, żeby nie przesiadywali za długo przy konsolecie. Pracowali przez osiem do dziesięciu godzin dziennie. Odpoczywali grając covery ulubionych kapel z lat siedemdziesiątych, takich jak Alice Cooper, Black Sabbath czy Aerosmith, co było muzycznym ekwiwalentem zażywania witamin. Dave walił w bębny tak mocno, że zmieniali membrany po dwóch kawałkach. Choć Nirvana brzmiała teraz znacznie potężniej i bardziej precyzyjnie, partie bębnów Dave'a w utworach zarejestrowanych w studiu Smart są bardzo zbliżone do partii Chada. Chad nie był na/solidniejszym perkusistą, jakiego słyszałem, miał też kłopoty z trzymaniem rytmu, ale niektóre jego kawałki są naprawdę fajne - mówi Dave. Podoba mi się to, co zagrał na „Bleach ". Brzmiał jakby był pijany. Punkowa etyka Kurta przewyższała etykę Viga i często zdarzało się, że Cobain nie zgadzał się na ponowne zarejestrowanie tego samego utworu. Vig musiał uciekać się do podstępów i czasami włączał magnetofon podczas rozgrzewek Kurta, na wszelki wypadek Kurt miał tak dobrze opracowane partie wokalne, że ich poszczególne wykonania prawie 152 niczym się nie różniły. Vig wykorzystywał to, miksując poszczególne nagrania, co w refrenach dawało efekt „chórku". Ale, na przykład, w „In Bloom" wysokie harmonie śpiewa Dave, który nie mało się natrudził, by wydobyć z siebie owe stratosferyczne nuty. Jeśli coś nie wychodziło przerywał nagranie, zaciągał się papierosem i próbował jeszcze raz. Po wielu próbach Vig w końcu miał to, o co mu chodziło. Podczas nagrywania partii instrumentalnych pracowali w ten sposób, że jeśli coś nie wychodziło za pierwszym razem, zabierali się do czegoś innego. Udawało się generalnie za drugim lub trzecim razem w zależności od nastroju. Chciałem, żeby w niektórych piosenkach były podwójne gitary, szczególnie w refrenach - mówi Vig - ale Kurt w ogóle nie chciał o tym słyszeć. Tłumaczyłem mu: «Kiedy gracie na żywo, macie niesamowite, głośne i intensywne brzmienie. Brzmicie absolutnie wyjątkowo. Chciałbym, żeby coś z tego znalazło się na tej płycie i wiem jak to osiągnąć w studiu». Wtedy Kurt mówił: «No dobra, ale teraz nie czuję się nasiłach.» Przeważnie jednak, kiedy go o coś prosiłem, robił to prędzej czy później. Nie było żadnych zasadniczych nieporozumień ani nic takiego. Może dlatego, że wiedziałem kiedy naciskam za mocno i kiedy on rzeczywiście nie miał na coś ochoty. Parę razy odkładał gitarę, odchodził od mikrofonu i mówił: « Więcej już tego nie zrobię». Wtedy było wiadomo, że nic nie da się z niego wycisnąć. Podczas nagrywania „Territorial Pissing", Kurt - mimo protestów Viga - podłączył gitarę bezpośrednio do stołu mikserskiego, z pominięciem wzmacniacza, wzorem niezliczonych niskobudżetowych kapel punkowych z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Piosenkę zarejestrowano za pierwszym razem. We wstępie Chris zanucił kawałek refrenu hippisowsko-altruistycznego przeboju The Youngbloods z lat sześćdziesiątych „Get Together". Powiedzieli mi: ((Zaśpiewaj coś». Więc zaśpiewałem bez zastanowienia pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy. Potem pomyślałem, że fajnie będzie jeśli na płycie znajdzie się coś z tego wiejskiego, hippisowskiego idealizmu. Ale sama decyzja nie była przemyślana. Może chodziło mi o zagubione ideały? - zastanawia się dalej Chris. O to co się z nimi stało? Nikt już dzisiaj nie śpiewa ((Spotkajmy się wszyscy razem/Kochajmy się wszyscy razem» i tak dalej. Ludzie śpiewają o zaznaczaniu moczem swojego terytorium. Może jakiś dawny hippis po usłyszeniu tego wstępu zada sobie pytanie: ((Hej, człowieku, co się stało z twoimi ideałami?». Vig twierdzi, że „Something in the Way" - utwór napisany na tydzień przed sesją- był prawdopodobnie najtrudniejszy do nagrania. Próbowali go wiele razy z zespołem i z podkładem, i nic nie wychodziło. W końcu Vig poprosił Kurta do reżyserki i zapytał o zdanie na temat brzmienia piosenki. Kurt usiadł na sofie, wziął do rąk akustyczną gitarę i zaczął śpiewać ledwo słyszalnym szeptem. Nie ruszaj się! - polecił mu Vig i wybiegł z reżyserki, i kazał wyłączyć wszystkie telefony i wentylatory w całym budynku. Vig nagrał ten utwór tak, jak zaśpiewał go Kurt - podbijając maksymalnie wszystkie poziomy, by zarejestrować słaby, senny głos; głos brzmiący tak cicho, że w nagraniu słychać niemal jak język Cobaina przesuwa się po zębach. Później dodano bas, kolejny wokal i bębny. Musieliśmy stać nad Davem i pilnować, żeby przypadkiem nie uderzył zbyt mocno - mówi Vig. Zaczynał leciutko i w połowie strofy nagłe słychać było «pierdut!». Dave ma naturalną skłonność do atakowania bębnów. W końcu pojął o co chodzi, ale widziałem jak cierpiał nie mogąc porządnie przypierdolić. Niektóre teksty były gotowe przed sesją, inne wymagały poprawek i Kurt często pytał innych co im się podoba. Czasami zmiany wywracały do góry nogami sens piosenki, i tak na przykład „Pay to Play" („Płać żeby grać") stało się „Stay Away" („Trzymaj się z daleka"). Zmiany tekstów pociągały niekiedy za sobą zmiany linii melodycznych. Kilka tygodni przed rozpoczęciem sesji Kurt zagrał reszcie Nirvany pewien riff. Zespół jamował wokół riffu przez niemal całą godzinę, zmieniając dynamikę i aranż, aż w końcu powstała piosenka, którą Kurt nazwał „Smells Like Teen Spirit". Utwór ten początkowo nie przypadł Chrisowi do gustu. Traktowałem go jak kolejny kawałek dorzucony do płyty - mówi. Pamiętam, że kiedy graliśmy go pierwszy raz, nie wydał mi się nadzwyczajny. Dopiero po nagraniu i odsłuchu pomyślałem sobie: «Hej, to jest naprawdę dobre. Majaja». Chris i Kurt z miejsca wiedzieli czyj wpływ słychać w nagraniu. The Pixies - wspomina Chris. Od razu wiedzieliśmy. Któryś z nas powiedział: «To brzmi jak The Pbcies. Ludzie nas za to zabijaj.)). Niewiele brakowało a piosenka „Smells Like Teen Spirit" powędrowałaby do kosza. Nikt nie zabił Nirvany za podobieństwo do The Pixies, wyciągnięto natomiast z lamusa przebój grupy Boston z 1976 „Morę Than a Feeling" i wskazywano na bardziej niż przelotne podobieństwo „Smells..." do tego utworu. Nagranie podkładów zabrało Chrisowi i Dave'owi kilka dni, po których mieli wakacje. Kurt był natomiast zajęty przy wokalach, dogrywaniu drugich ścieżek gitary i pisaniu tekstów. Szukanie odpowiednich słów często wstrzymywało produkcję na wiele cennych godzin. Większość tekstu „On a Plain" powstała dosłownie minuty przed nagraniem. Wers „Nie cytuj mnie w tym temacie" pochodził z obiegowego żartu, obowiązującego akurat w tamtym tygodniu. Chodziło o to - wspomina Dave - że jak ktoś zapytał na przykład «Gdziejest majonez?» odpowiadało się «W lodówce, ale nie cytuj mnie w tym temacie». Dla Viga ważne było, by Kurt śpiewał piosenki z przekonaniem, a nie koniecznie z dobrą dykcją. Gdy Kurt miał już gotowy tekst, nie brakowało mu „przekonania". Czasami miał go aż tyle, że głos wysiadał mu po jednej albo dwóch próbach i mieli z głowy resztę dnia. Owo „zmęczenie" głosu doskonale słychać na „Territorial Pissing". Kurt nie znał żadnych dealerów z L.A. więc zamiast brać heroinę pił przez cały czas trwania sesji kodeinowy syrop na kaszel, nie wspominając o pękającej codziennie flaszce Jacka Danielsa. Syrop potrzebny mu był ze względu na opiaty, ale przydawał się także jako ochrona strun głosowych. Niestety remedium „wyszło" przed rejestracją partii wokalnych. Przez kilka dni mógł śpiewać tylko ze dwie piosenki, po czym wysiadało mu gardło. Bardzo był tym zdenerwowany. Kurt do końca życia zabierał w trasy syrop przeciw kaszlowy, skarżąc się na chroniczny bronchit. To jedyna rzecz jaka trzyma mnie przy życiu - twierdził. Dziesięć minut i trzy sekundy po wybrzmieniu ostatniego akordu „Something in the Way", zaczyna się nagranie niespodzianka. Nagranie to nigdy nie miało oficjalnego tytułu poza być może „The Noise Jam", ale po jakimś czasie pojawiła się nazwa „Endless, Nameless". Wariacje wokół „Endless, Nameless" były grane przez Nirvanę miesiącami przed sesją „Nevermind". Pod koniec każdej próby Kurt zmieniał strój gitary na najniższy i rozpoczynała się wściekła jazda z wyjącymi sprzężeniami i przypadkowo wtrącanym głównym riffem. „Endless, Nameless" zarejestrowano, gdy rozsypała się sesja „Lithium". Kurt poprosił Viga, by nie wyłączał magnetofonów, bo zespół chce poeksperymentować. Wrócił do studia, zaczął wymachiwać gitarą i wrzeszczeć coś do mikrofonu, a reszta Nirvany poszła w jego ślady. Sam nie był pewny co krzyczał, ale z tego, co zapamiętał było to coś w rodzaju „I think I can, I know I can" („Uważam, że mogę, wiem, że mogę"). Około dziewiętnastej minuty i trzydziestej drugiej sekundy (na CD) słychać wyraźnie jak Kurt rozwala gitarę. Później wszyscy zdali sobie sprawę, że była to jedyna leworęczna gitara, przy pomocy której można było grać „Endless..." i tego dnia sesja dobiegła końca. Sporządzono szybki miks i zaczęto zastanawiać się nad miejscem „Endless..." na płycie. Z powodu technicznego błędu, utwór ten nie został wytłoczony na pierwszej partii „Nevermind". Dziesięć minut ciszy po „Something in the Way", było zabawą Nirvany z nowym medium, jakim była dla zespołu płyta kompaktowa. „Endless..." wraz z poprzedzającą go ciszą znalazł się w towarzystwie niezrozumiałego przesłania z końcowych rowków „Sgt. Pepper..." Beatlesów i żartobliwej piosenki „Her Majesty" z beatlesowskiej „Abbey Road". Kurt już wcześniej robił takie rzeczy. Kiedy mieszkał w Aberdeen z Jesse Reedem, kupił czystą dziewięćdziesięciominutową kasetę, przewinął ją niemal do końca i przed samą końcówką nagrał słowa: „Jesse... Jesse... Idę po ciebieeeee..." Przed pójściem spać wsunął kasetą do magnetofonu, wcisnął odtwarzanie i wyciszył szumy. Po czterdziestu minutach do zasypiającego Jesse'ego odezwał się duch. Reed zerwał się z łóżka. Słyszałeś, słyszałeś? -pytał Kurta.Co miałem słyszeć? - odpowiedział Kurt, chichocząc pod kołdrą. Pewnego wieczoru Chris został zatrzymany przez policję z L.A. za jazdę po pijanemu. Nie mogło być inaczej, jeśli prowadzący auto wypija ostatni łyk z butelki w czasie, gdy policjant wysiada z samochodu. Kurt i Dave nie mieli grosza przy duszy i musieli wracać piechotą do domu, a Chris znalazł się najpierw w areszcie miejskim, a później w okręgowym. Gdy znalazł się za kratkami, zaczął udawać twardziela, żeby nikt nie odważył się go zaczepić. W celi siedziało pięćdziesięciu gości — opowiada. YLiedy otworzyli drzwi, żeby mnie tam wprowadzić, buchnął taki zaduch, że mało się nie porzygałem. Do Chrisa podszedł natychmiast mały, czarny człowieczek z uschniętą ręką i nie zapalonym petem w ustach. - Hejfacetmaszjakiegośżara? - zachrypiał. ~Co? - Maszjakieśzapałki? - Nie? - odpowiedział Chris. - W celi siedziało pięćdziesięciu gości i żaden nie miał kurewskich zapałek! - chichocze Chris. Było cicho i spokojnie i tylko, gdy pojawiał się jakiś nowy, ten mały gość pytał: ((Hejfacetmaszjakiegośżara?'». W końcu wpakowali nam jednego z zapałkami i wszyscy naraz przypalili pety. Wiesz ile tam było dymu! Po szesnastu godzinach w kazamatach, Chris wyszedł za kaucją, którą wpłacił John Silva. Skończyło się na grzywnie i obowiązkowym uczestnictwie w seminariach, podczas których ofiary pijanych kierowców opowiadały swoje makabryczne przeżycia. Vig czuł, że wokół płyty robi się zamieszanie. Zgłaszało się do niego mnóstwo ludzi z prośbą o udostępnienie nagrań. Kurt miał trzy czy cztery piosenki (bez tytułów) i fragmenty piosenek o bardzo melodyjnej, lekkiej linii nie pasującej do reszty „ciężkiego" materiału. Gary Gersh, człowiek od A&R, pamięta rozmowę z Kurtem, podczas której doszliśmy do wniosku, że nie umieścimy tych przebojowych kawałków na płycie... która zresztą nie była jeszcze skończona... w każdym razie nie umieścimy ich, bo nie chcemy, żeby przejście Nirvany do dużej wytwórni wyglądało jak jakaś komercyjna wyprzedaż czy coś w tym rodzaju. Powiedziałem mu wtedy: Postarajmy się o to, żeby zmiana oblicza artystycznego odbywała się stopniowo w wygodnym dla ciebie tempie. Co w tłumaczeniu z żargonu ludzi od A&R znaczyło: Nie możesz teraz zacząć grać popu, bo podetniesz gałąź, na której siedzisz i wszyscy uznają, że się sprzedałeś. I znów - tak jak wcześniej w przypadku „Bleach" - Kurt musiał dostosować się do gustów obowiązujących na rynku muzycznym. Gersh twierdzi, że „codziennie" bywał w studiu „spełniając rolę terapeuty i sędziego", natomiast Kurt i Chris utrzymują zgodnie, że Gary prawie w ogóle się nie pokazywał. Dave był tak bardzo przejęty jego nieobecnością, że wydawało mu się, że Gersh stracił cały entuzjazm dla projektu. Grohl zadzwonił raz w tej sprawie do Johna Silvy, mówiąc mu, że bardzo się niepokoi. Silva zapewnił go, że większość zespołów dałaby się pokroić w plasterki za tak „nienachalnego" człowieka od A&R. W opinii wszystkich, poza członkami Nirvany, Gersh pojawiał się w studiu, gdy zespołu już tam nie było. Vig odgrywał mu sporządzane na bieżąco miksy. Zgodnie ze swoim postanowieniem Gersh nie mieszał się do produkcji, dzięki czemu cieszył się wśród Nirvanowców na tyle dużą wiarygodnością, że gdy przyszedł czas na delikatne Czego brakuje na tym zdjęciu? Alternatywny projekt okładki „Nevermind". (Kirk Weddle, dzięki uprzejmości Geffen Records) retusze w nagraniach, grupa z chęcią słuchała jego opinii. Butch Vig miał zająć się również zmiksowaniem całej płyty. Ponieważ jednak nagrania nieco się ślimaczyły, przepadły „wolne dni", podczas których wszyscy mieli odpocząć od tego, co robili w studiu. Po zakończeniu rejestracji płyty Vig natychmiast zabrał się do miksowania. Nie szło mu to najlepiej, miksy były płaskie i brakowało w nich mocy, szczególnie jeśli chodzi o bębny. Gersh zauważył, że zmęczony Vig nie daje sobie rady i skorzystał z okazji, by wezwać na pomoc weterana w dziedzinie miksowania, Andy Wallace'a, znanego z doskonałej roboty jaką wykonał na „Seasons in the Abyss" Slayera. Nirvana była sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, ale -jak powiedział Chris - „trzymała się zasad gry". Butch po raz pierwszy pracował dla dużej wytwórni i być może z tego powodu za bardzo się starał. Ta płyta jest mocno poszatkowana - mówi Chris. Niektóre rzeczy są takie, jak je nagraliśmy, a reszta to elektroniczne zabawy. To jest płyta producenta. Zgodnie z tym, co powiedział Chris, Vig rzeczywiście lepił piosenki z kawałków, by uzyskać jaką taką całość, ale za ogólny efekt „przylizania" nagrań odpowiada Andy Wallace. Miksy Viga brzmią stosunkowo surowo (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) w porównaniu z ostatecznym rezultatem. Wallace „osłodził" brzmienie, Filtrując nagrania i dokładając najrozmaitsze efekty. Pracował w tempie jednego miksu dziennie. Honorarium Wa//ace'a plus wydatki na jego locum i dodatkowy czas w studiu, podwoiły koszt płyty, której produkcja mimo wszystko pozostała tania. Nirvana nie była zachwycona obecnością Wallace" a. Pojawialiśmy się w studiu, Andy puszczał nam swój miks i wcale nie pytał o zdanie - wspomina Dave. Całkowicie przerobił brzmienie bębnów, które brzmią teraz jak automat perkusyjny. Wszystko czego się tknął cuchnęło producentem. Nam zależało tylko na nagraniu tych kawałków i wydaniu płyty, bo minęło mnóstwo czasu od wydania „Bleach " i Nirvana grała już nowy repertuar, który wydawał nam się niezły, byliśmy więc mocno podnieceni i chcieliśmy skończyć z tym zanim zrobi nam się niedobrze od tych piosenek, czego pierwsze symptomy było już widać. Powiedzieliśmy więc: «Dobra, kończmy to». Jednym z powodów, dla których „Nevermind" brzmi tak „gładko " było to, że podczas nagrywania źle rozstawiono mikrofony wokół bębnów i Wallace cyfrowo „podbił" ich brzmienie Kurt drzemie obok basenu (© Kirk Weddle) dodając przeróżne pogłosy, wyrównując poziomy i wmiksowując sample w bęben basowy i werbel. Zrobił potężną separację ścieżek, podwajał brzmienie, dokładał opóźnienia do gitar i takie różne rzeczy - mówi Vig. Wyczyścił trochę wokale, ale chyba bal się posunąć za daleko. Wiedział, że zależało nam na organicznym brzmieniu. Mimo owych studyjnych cudów, Wallace nie zrobił nawet ćwierci tego, co normalnie wyczynia się z albumami pop. Gdy słucha się ,,Nevermind" płyta brzmi jak piła tarczowa oprawiona w bursztyn. To sprawa Wallace 'a - mówił Kurt dodając, że - Geffen wpadł w zachwyt, bo był przyzwyczajony do takich produkcji. Zresztą i tak wszystko dobrze się skończyło, bo - jak stwierdził Kurt -sprzedaliśmy osiem milionów egzemplarzy i teraz możemy robić co nam się żywnie podoba. Wszystko to było częścią planu, żeby dostać się do radia, wsunąć stopę między drzwi, a potem robić swoje przez cały czas istnienia grupy. Próbowaliśmy wytyczyć granicę między komercją a brzmieniem alternatywnym - dodaje Chris. Kiedy wspominam teraz produkcję ,,Nevermind", przyznaję, że jest mi wstyd - mówił Kurt. Album ten jest bliższy nagraniom Mótley Cnie niż płytom punkowym. Podczas pobytu w L.A. Kurt i Dave obejrzeli film dokumentalny o metodzie rodzenia w wodzie. Nieco później Kurt wspomniał Robertowi Fisherowi, dyrektorowi artystycznemu Geffena, że chciałby mieć coś takiego na okładce. Fisher wyszukał w archiwum zdjęcia dzieci rodzonych pod wodą, okazało się jednak, że fotografie były zbyt dosłowne i ustalono, że najlepiej będzie skorzystać po prostu z archiwalnego zdjęcia pływającego niemowlęcia. Kurt zażartował, że powinni dodać wędkę z dolarem na haczyku i wszyscy uznali, że to doskonały pomysł. Firma, do której należało zarchiwizowane zdjęcie zażądała 7,5 rys. dolarów rocznie za każdorazowe tłoczenie płyty, Fisher wezwał więc na pomoc podwodnego fotografa Kirka Weddle'a i wysłał go na basen, w którym uczono pływać niemowlęta. Zespół wybrał jedno z pięciu różnych zdjęć. Zwycięzcą okazał się nurkujący, pięciomiesięczny Spencer Elden. Jedynym problemem był wyraźnie widoczny siusiak chłopczyka. Jeśli jest problem z siusiakiem - mówił Fisher - możemy mu go obciąć. Jednak niektórzy ludzie w dziale sprzedaży Geffen/DGC całkiem poważnie obawiali się, że konserwatywne sieci sklepów płytowych mogą mieć zastrzeżenia do niemowlęcego peniska i Fisher zaczął przygotowania do „obcięcia" inkryminowanego narządu. Kurt - spodziewając się najgorszego - przygotował własny egzemplarz okładki, na którym narząd zakryty był nalepką z napisem: „Jeśli czujesz się tym urażony, jesteś klozetowym pedofilem". Niewykluczone, że ów obraźliwy napis uratował siusiaka Spencera. Po wydaniu „Nevermind" był tylko jeden drobny incydent z gołym Spencerem. W kwietniu 1992 strażnik miejski z Ventura w Kalifornii polecił ponoć kierownictwu sklepu płytowego Wild Planet, by zakryło narząd widoczny na plakacie w oknie. Kierownictwo zakryło narząd różową samoprzylepną karteczką do notatek. To niesamowite, że ktoś może mieć problemy z gołym dzieckiem - dziwi się Chris. Powstało wiele różnych interpretacji okładki „Nevermind". Niektórzy twierdzili, że niemowlę to zespół, a jednodolarówka przedstawia jego „zaprzedaną duszę". Trudno posądzić Nirvanę o popieranie tak oczywistej wykładni, należy więc przypuszczać, że fotografia podobała się Kurtowi, ponieważ odzwierciedlała jego przemyślenia na temat niewinnej, dziecięcej rozkoszy, którą stracił, i którą starał się odzyskać. Jak większość obrazów namalowanych przez Cobaina, zdjęcie symbolizuje moment krytyczny, tuż przed utratą niewinności. Można pokusić się także o bardziej ogólną interpretację i założyć, że okładka sygnalizowała odwrót od zachłannych, yuppiszonowatych lat osiemdziesiątych, odrzucenie materializmu, który właśnie dogorywał pośród skandali z nic nie wartymi obligacjami, skorumpowanymi funduszami powierniczymi i zajmowanymi przez komorników beemwicami. Jeśli ktoś napisze książkę o latach dziewięćdziesiątych, powinien umieścić zdjęcie z „Nevermind" na okładce. Nirvanę czekała jeszcze obowiązkowa, reklamowa sesja zdjęciowa, na którą ściągnięto z Nowego Jorku Michaela Lavine'a. Podczas sesji wśród członków Nirvany krążyła butelka whisky. Pośpiesz się! - błagał Lavine"a Kurt - bo zaraz się przewrócę. Nirvana - by ograć do końca pomysł z okładki - zgodziła się na podwodną sesję zdjęciową z Kirkiem Waddlem. Sesja zakończyła się wielkim fiaskiem w stylu Spinał Tap. Przez cały weekend były burze i w basenie zrobiło się mętnie od deszczu - wspomina Fisher. Na dodatek dwa dni przed sesją popsuła się jakaś cholerna pompa i woda była zimna jak lód. Kurt znów był chory i wszyscy mieli dosyć nurkowania. To był prawdziwy koszmar. Kurt znosił to z nich najgorzej, miał problemy z utrzymaniem się pod wodą, wił się jak piskorz, wymachiwał rękami i wciąż trzymał się na powierzchni. Nie potrafił się zanurzyć! Fisher stworzył kompozycję z trzech różnych zdjąć i wykorzystai ją w kampanii reklamowej. Fotografia z tyłu okładki pochodzi z czasów, gdy Kurt był na etapie „zdjęć artystycznych" i przedstawia wszędobylskiego Chim-Chima, za którym znajduje się kofaź „mięso i chora vagina", który kiedyś wisiał na lodówce Kurta w Olypmii. Gdy przyjrzeć sią zdjęciu z bliska, można dostrzec fotografię Kiss nad głową Chim-Chima. Biografia zespołu zawierała dosyć zabawne wstawki: „Cobain, malarz uprawiający sztukę piły łańcuchowej i specjalizujący się w krajobrazach i dzikich naturach, poznał Novoselica w Instytucie Rzemiosł Północno-Zachodnich w Grays Harbor". Dalej można było znaleźć taki fragment: „Novoselic, zajmujący się z zamiłowaniem przyklejaniem muszli i Zdjęcia z trudnej podwodnej sesji Nirvany (O Kirk Weddle) wyrzucanych przez morze desek na wojłoku, twierdzi, że podoba mu się twórczość Kurta". Zapytałem go kiedyś - wspomina - co sądzi o moim nowym mobilu z herbatników. Doradził mi, żebym posypał go brokatem. To było to! Wydarzenie to legło u podstaw nieuchwytnego czaru Nirvany. Jeszcze dalej Dave opowiada o pierwszym spotkaniu z Kurtem i Chrisem: Nosili berety, ciemne okulary, sandały i mieli kozie bródki. Chris nie rozstawał się z tomem wierszy Roda McKuena, a gdy czytał na głos, Kurt interpretował poezję tańcząc. Nasze piosenki mają standardowy, popowy format: strofa, refren, strofa, refren, solo, zle solo - mówił Kurt w tej samej biografii. Zależy nam na osiągnięciu brzmienia Knack i Bay City Rollers, molestowanych przez Black Flag i Black Sabbath. ^s»ALy~5 DZIAŁ W połowie czerwca, po zakończeniu sesji do „Nevermind", Nirvana wyjechała w szybką, ośmiokoncertową trasę po Zachodnim Wybrzeżu jako support Dinosaur Jr. Towarzyszyła im Shelli obsługująca stoisko z podkoszulkami. Odwiedzili Denver, L.A. i Santa Cruz i wtedy okazało się, że ludzi bardziej podnieca Nirvana niż gwiazda trasy. W sierpniu Nirvana grała jako support swoich bohaterów Sonic Youth podczas europejskiej trasy festiwalowej. To była szalona trasa - mówi Dave. Mieliśmy masę kłopotów. Rozpierdoliliśmy mnóstwo sprzętu. Wywalali nas z klubów za pijaństwo. Chris z pewnością miałby więcej do powiedzenia na ten temat. Tęsknił do Shelli i domu, upijał się i rozrabiał w trasie. W końcu John Silva zadzwonił do Shelli i poprosił ją, żeby porozmawiała z mężem. Rozmowa przyniosła spodziewany skutek, ale na krótko i Shelli po prostu przyleciała do Europy, by towarzyszyć Chrisowi i zarabiać na utrzymanie, sprzedając podkoszulki. BYŁO TAK, JAKBY NIKT NIE MÓGŁ NAS ZATRZYMAĆ Chris gra w sklepie płytowym Beehive. Wśród widzów Susie Tennant (w białych szortach) i Dylan Carlson (z lewej strony). (© Charles Peterson) Członkowie Sonic Youth sami zaproponowali swój nowy, ulubiony zespół jako towarzystwo w trasie. Dogadali się z promotorami w sprawie Nirvany i generalnie dbali ojej dobre samopoczucie. Podczas każdego koncertu stali za kulisami, sprawdzając jak Nirvana daje sobie radę. Gdy Kurt spadał ze sceny, Thurston Moore był człowiekiem, który go na nią wciągał. Wśród muzyków panowała idylla. Wszyscy członkowie Nirvany, Sonic Youth i Dinosaur Jr trzymali się ze sobą, razem pili, plotkowali, rozmawiali i żartowali, nikt nie był jeszcze megagwiazdą. Nirvana po raz pierwszy występowała na festiwalach. Kurt i jego ludzie byli ciekawi tego doświadczenia i z niecierpliwością oczekiwali na to, co się będzie działo. Najlepszym okresem dla każdego zespołu jest chwila tuż przed uzyskaniem statusu gwiazdy -tłumaczył Kurt. Chciałbym grać w zespołach, które zostawałyby gwiazdami co dwa łata. Kiedy patrzę na historię Nirvany, wspominam nasz najlepszy okres właśnie tuż przed ukazaniem się „Nevermind". To było zupełnie niewiarygodne. Zespoły są wtedy najlepsze, bardzo się starają, bo wiedzą, że coś wisi w powietrzu, coś niemal namacalnego. Nirvana piła jak szewc. Kontrakt gwarantował jej butelkę wódki i butelkę Glenfiddich na każdym koncercie. Dave początkowo wyłamywał się z szeregu, co zresztą nikomu nie przeszkadzało, bo Chris sam opróżniał Glenfiddich, a Kurt i jego kumpel łan Dickson zajmowali się wspólnie wódką. W końcu Dave przełamał opory i podczas przerwy w waleniu w bębny (zespół grał wtedy „Polly") wypijał z gwinta butelkę czerwonego wina. Kiedy daje się ludziom darmową gorzałę dzień po dniu, a ludzie nie mają co robić i strasznie się nudzą, prędzej czy później zadają sobie pytanie: «Dłaczego mam się nie napić?» - tłumaczy menadżer trasy Alex Mcleod - i tak się zaczyna obsuwa. Na początku trasy Nirvana wystąpiła na gigantycznym, angielskim festiwalu w Reading. W garderobie zespołu, mieszczącej się w olbrzymiej przyczepie ustawionej za sceną spotkały się: Courtney Love, Kat Bjelland i Kim Gordon. Panie piły whisky i rozmawiały o Kurcie. Dave Markey, filmowiec rejestrujący w Reading dokument 1991: The Year That Punk Broke, ma na taśmie taką scenę: kamera wsuwa się do przyczepy i filmuje Courtney, która patrząc w obiektyw mówi: Kurt Cobain skradł mi serce. Ale to chuj. Nieco później Courtney, Kurt, Mark Arm z Mudhoney, Dan Peters i dziennikarz Melody Makera Everett True, oddawali się za kulisami niewinnym aktom wandalizmu. Peters rzucił w kogoś wielką butelką z oliwą, butelka otworzyła się w locie i oblała zawartością Courtney. Ociekająca oliwą Courtney była tak wściekła, że rozpłakała się i uciekła. Przypomniały się jej poniżenia, jakich doznała w szkole i poprawczaku. Tego samego wieczoru wszyscy oglądali zza kulis koncert Iggy Popa i nagle Kurt szepnął Courtney do ucha: Wiesz, gdybyśmy razem chodzili do szkoły, nigdy bym się ciebie nie czepiał. To było niesamowite... jakby był jasnowidzem - mówi Courtney. Uprawiany przez Kurta rodzaj sztuki scenicznej wymagał ogromnego poświęcenia i często kończył się obrażeniami - najczęściej w postaci siniaków. Kurt utrzymuje jednak, że pierwszym poważnym wypadkiem, jakiego doznał na scenie podczas rzucania się na bębny, była zwichnięta ręka podczas festiwalu w Reading. Normalnie mam wokół siebie tarczę ochronną, która nie pozwała mi na skręcenie karku - żartował. Podczas kolejnego festiwalu w Reading w 1992 Nirvana miała już naukowo opracowany show: sprzęt ustawiano w wybranych miejscach, a samo rozwalanie trwało piętnaście minut po właściwym koncercie. Piętnaście minut rozkosznej wściekłości... Wszystko przez to, że ludzie naoglądali się w telewizji wideoklipu z „Lithium " i zakosztowali czym są występy Nirvany z rozkołysanym, rozszalałym tłumem i całym tym gównem walącym w wentylator... Właśnie taką Nirvanę chcieli potem widzieć nakoncertach — tłumaczy Dave. Od tamtej pory jeśli czegoś nie rozwaliliśmy ludzie zychodzili za kulisy i pytali: «W czym problem? Gdzie jest Nirvana?». Doszło do tego, że parodiowaliśmy siebie, wszyscy spodziewali się po nas rozpierduchy, więc czemu nie mielibyśmy się przy tym zabawić? Zaczęliśmy podchodzić do tego metodycznie i specjalnie ustawialiśmy na scenie góry gratów, żeby łatwiej było je rozwalać. Pewnego dnia podczas trasy festiwalowej z lata 1991 Kurt, Dave, Chris, Courtney i jej ówczesny chłopak Billy Corgan ze Smashing Pumpkins, wybrali się do klubu w Londynie. Kurt przechwalał się przed Courtney: - Zostanę gwiazdą. - Nieprawda. - Prawda. Zostanę wielką gwiazdą rocka i będę kupował antyki, prawdziwe drogie antyki dla mojej żony. Kurt wyszedł z klubu w towarzystwie dwóch Angielek, co było w ogóle do niego niepodobne. Mam nadzieję, że je przelecisz - krzyknęła za nim Courtney. Niestety nie przeleciał. Nirvana wystąpiła na belgijskim festiwalu o wdzięcznej nazwie Pukkelpop („Pryszczaty pop"). Koncert zaczynał się o jedenastej przed południem, co nie przeszkodziło Nirvanie spić się przed wejściem na scenę. / zaczęły się obsuwy - jak powiedział Alex Macleod. Póki co bardzo niewinne... Za kulisami znajdowały się stoły, które nakryto do obiadu dla gości festiwalu. Każdy gość miał zarezerwowaną odpowiednią ilość miejsc oznaczonych stosownymi tabliczkami. Nirvana oczywiście pozamieniała tabliczki, i tak grupa The Ramones podróżująca w towarzystwie dwunastu osób musiała zadowolić się stołem dla dwojga, który wcześniej przeznaczony był dla lidera Pixies, Black Francisa i jego dziewczyny. Nawet John Silva usiadł w niewłaściwym miejscu i wdał się w kłótnię o żarcie. Kurt przez cały dzień paradował z tabliczką Black Francisa na piersi i przed siódmą wieczorem był już zdrowo ugotowany. Kiedy Black Francis rozpoczął swój solowy występ, Kurt wypatrzył gaśnicę stojącą obok sceny i zaczął polewać Czarnego Franka wodą. Natychmiast rzuciła się na niego banda ochroniarzy. Kurt rzucił sprzęt strażacki i salwował się ucieczką. były Niemcy. Podczas europejskiej trasy festvwa\owej YWiNawa. V "isCKAC \o\ift\ TKwtófty ^b Bremy. Czekała tam na nich pracownica MCA, macierzystego koncernu Geffena, która dała im w prezencie koszykarski kosz na śmieci pełen cukierków i amerykańskich pism. Po każdym rzucie do kosza rozlegał się aplauz tłumu. „Witajcie w Niemczech i MCA!" - głosiła dołączona kartka. W tym punkcie swojej historii Nirvana niszczyła nie tylko sprzęt nagłaśniający i instrumenty, ale i każdą garderobę. Przedstawicielka niemieckiego oddziału MCA miała to nieszczęście, że trafiła do garderoby Nirvany akurat w trakcie pijanej demolki. Jej elektroniczny koszykarski kosz na śmieci rozwalony był w drobny mak, a na powitalnej kartce ktoś (później okazało się, że Kim Gordon z Sonic Youth) dopisał „Pierdol się!" Niemka posądziła o to oczywiście Nirvanę. Jak by tego było mało, w trakcie jej wizyty w garderobie, Chris uruchomił gaśnicę... Same obsuwy -jak mówił Macleod. Tego samego wieczoru Kurt, udzielając wywiadu w autobusie bawił się zapalniczką i nie wiadomo jakim cudem podpalił zasłony. Szybko polano go wodą, ale po kilku sekundach do autobusu weszła nieszczęsna Niemka. Zobaczyła Kurta ociekającego wodą w chmurze cuchnącego dymu. Wyszła bez słowa (później angielska prasa muzyczna doniosła, że Nirvana spaliła cały autobus). John Silva, gdy dowiedział się o tym wszystkim o mało nie dostał apopleksji. Natychmiast zadzwonił do Nirvany z pretensjami. „Co wy do cholery wyprawiacie? Weźcie sobie na wstrzymanie!" Myśleliśmy, że nas wywalili - mówi Dave. Chodziliśmy jak trasie i pociągaliśmy nosami: «Dali nam zaliczkę... i wykopali... buuuu...huuuu...» Niewiele brakowało a Wielki Rock and Rollowy Szwindel Kurta udałby się bez niczyjej pomocy. Nirvana była pijana także przed ostatnim koncertem trasy w Rotterdamie. Pod koniec występu Chris wspiął się na szafy kolumn ze spodniami na wysokości kolan i butelką w ręku. Na scenę wbiegła ochrona i zaczęła go ściągać, a w tym samym czasie Kurt rozwalał sprzęt. Jeden z ochroniarzy zamierzył się na Chrisa i na scenie doszło do prawdziwej bójki. Chrisa usunięto z sali, ale wrócił i wdał się w awanturę z promotorem. * * * Nirvana pojechała na pewien czas do domu, a potem wróciła do L.A., by nakręcić wideo do „Teen Spirit". Kurt napisał szkic scenariusza klipu, który w pierwszej wersji zawierał sceny jakby żywcem wyjęte z filmu Ramones „Rock and Roli High School" czy z „Over The Edge" - doskonałego obrazu z 1979, opowiadającego o bandzie oszalałych młodocianych przestępców, którzy palili trawę, pili oraz terroryzowali i niszczyli spokojne, południowo-kalifornijskie przedmieście. W finale filmu rodzice owych młodych ludzi spotkali się w szkole, by znaleźć jakieś remedium na problemy pociech. Tymczasem dzieciaki zamknęły rodziców w budynku, rozwaliły im samochody i podpaliły szkołę. Ten film określił w znacznym stopniu moją osobowość - mówił Kurt. Byl naprawdę niezły. Totalna anarchia. Wideo Nirvany miało kosztować tylko 33 tys. dolarów. Na miejsce zdjęć wybrano halę filmową w Culver City, przerobioną na salę gimnastyczną lub -jak mówi Dave - „szkolną aulę w piekle". Woźnego grał Rudy Larosa, portier z kamienicy, w której mieszkał reżyser Sam Bayer. Kurt wyobrażał sobie salę zupełnie inaczej. To, co zobaczyliśmy wyglądało zbyt nowocześnie - mówił. Denerwowało go również tło, na którym pojawiał się zespól. Przypominało mu nudną scenerię reklam aspiryny albo inforeklam koncernu Time-Life. Kurt miał własne wyobrażenie klipu. Chciał, żeby dzieciaki wybiegły na zewnątrz i zaczęły rozwalać okolicę, w tym zaparkowane w pobliżu auta. Później przyszło mu do głowy, że publiczność powinna zejść na dół, opróżnić portfele i z ich zawartości zrobić ognisko. Ognisko miało płonąć w sali gimnastycznej i być podsycane papierowymi kukłami. Ostatnia scena klipu, podczas której woźny przechodzi obok związanego i zakneblowanego dyrektora szkoły, była początkowo fragmentem większej całości, którą wycięto na wczesnym etapie prac montażowych. Wodzirejki były pomysłem Kurta. Ale chciałem zatrudnić w ich roli naprawdę brzydkie, grube dziewczyny - mówi, a oprócz nich także paru chłopaków. Rzygać misie chce, kiedy patrzę na stereotypową wodzirejkę. Bayer nie zgodził się na pomysły Kurta. Nirvana wymyśliła dla Bayera ksywę, która brzmiała „Jethro Napoleon". Facet naprawdę ma kompłeks Napoleona - mówił Kurt o niezbyt wysokim reżyserze. Był nadęty i udawał cholernego rockersa. Nie wierzyłem własnym oczom. Dziś trudno mi uwierzyć, że zgodziliśmy się na ten chłam. Pewnego dnia podczas zdjęć, Bayer zaczął krzyczeć: Za chwilę zwolnię całą publiczność, jeśli się nie zamkniecie! Słysząc to publiczność zaczęła buczeć „Uuuuuhuuuu!". a potem wszyscy wyśmiewali się z Bayera i podjudzali go do dalszych popisów. Czułem się jak w szkole - mówił Kurt z lekkim uśmiechem. Bayer występował w roli złego nauczyciela. Ale pod koniec dnia - dodał z błyskiem w oku - mieliśmy niezły ubaw. Kurt chciał, żeby publiczność zeszła z ławek i zaczęła „moshować". Bayerowi, rzecz jasna, nie spodobał się ten pomysł, ale w końcu Kurt zdołał go przekonać. Na planie królowała anarchia. Nikt niczego nie przewraca dopóki nie powiem - pieklił się Bayer - chcę mieć dobre ! zbliżenia! Tłum składał się z ochotników, którzy pojawili się w Culver City, po ogłoszeniu odczytanym w lokalnej rozgłośni akademickiej KXLU. Mimo początkowego entuzjazmu, godziny nudnych dubli i jeszcze nudniejszego oczekiwania na nie, sprawiły, że ludzie byli na granicy wybuchu. Kiedy w końcu Bayer pozwolił zejść publiczności z ławek, wszystkim odbiło, ludzie przewracali każdą rzecz, jaka znalazła się na ich drodze - jednym słowem: wpadli w amok. Wokół Kurta zebrał się groźny tłum, ktoś chciał ukraść gitarę Chrisa, ktoś inny talerze Davea. Kiedy dzieciaki zaczęły w końcu tańczyć, miały już wszystko w dupie -mówił Kurt. Ludzie byli zmęczeni tym gównem, przez które przechodzili przez cały dzień. Widoczny na wideoklipie radosny bunt był prawdziwy. Chris bawił się doskonale przez cały czas. Przyniósł na plan litr Jima Beama i podczas przerw między dublami pił i palił trawę z przyjaciółmi. W połowie zdjęć stracił przytomność, na szczęście ocknął się zanim rozpoczęto kolejne ujęcie. Kurtowi nie podobał się montaż Bayera, więc osobiście nadzorował przemontowanie klipu. Po proteście Bayera dodano jeszcze jedno, przedostatnie ujęcie: zbliżenie twarzy Kurta. Było to doskonałe posunięcie - przez cały klip Kurt jawi się jako pełna napięcia, ale nieśmiała postać, chowająca się za opadającymi włosami. Wyglądało to na żart, a zbliżenie było jego zwieńczeniem. Kurt wcale nie wyglądał źle, a gdyby umył włosy byłby nawet przystojny. Mimo alternatywnych „podtekstów", „Teen Spirit" ma wszystkie klasyczne elementy wideoklipu: ładne dziewczyny w kusych ubrankach, dzieciaki tańczące najnowszy taniec i ubrane zgodnie z najnowszą modą, mgłę, wreszcie facetów z długimi włosami grających na gitarach, młodzież bawiąca się przy młodzieżowej muzyce. Jednak istotą tego przekazu był manifest nowego pokolenia: najnowsza moda ograniczała się do flanelowych koszul, tatuaży i anarchistycznych symboli, najnowszym tańcem było „moshowanie", a najnowszą muzyką Nirvana. Związek Nirvany z owym manifestem powoli stawał się jasny. 13 września 1991 odbyła się niesławna impreza z okazji wydania „Nevermind", zorganizowana w modnym klubie Re-bar w Seattle. Nirvanie powiedziano, że będzie to skromny poczęstunek, na który można przyprowadzić przyjaciół. Gdy Kurt i jego ludzie przyjechali na miejsce, okazało się, że cały klub pooklejany jest plakatami Nirvany, a wszędzie kręcą się nudni faceci z przemysłu muzycznego, którzy z trudem wytrzymują „Nevermind" odgrywany dwukrotnie. Kurt był jak zwykle zawstydzony, znajdując się w centrum uwagi, a sytuację pogarszała obecność wielu znajomych z Olympii. Ze względu na surową ustawę antyalkoholową obowiązującą w stanie Waszyngton, w klubie nie było mocnych napojów, ale jak zwykle przy takich okazjach ktoś przeszmuglował pół galona whisky i schował butelkę w kabinie automatu do robienia zdjęć, do której co jakiś czas wpadali wtajemniczeni i raczyli się Jimem Beamem. Wkrótce „wtajemniczeni" byli nieźle wstawieni. Zmusili DJ'a (którym był, nawiasem mówiąc, Bruce Pavitt) do wyłączenia „Nevermind" i grania najgorszej nowej fali i disco z płyt, jakie akurat znajdowały się w klubie. Gdy Nirvana skończyła zrywać plakaty ze ścian, Chris rzucił w Kurta i Dylana Carlsona talerzem z „tamale". Kurt odpowiedział salwą z „guacamoli" (Tak naprawdę nazywało się to «Dip ziołowy Zielonej Bogini» - dodaje skrupulatnie szef fan klubu Nirvany Niełs Bernstein, który zajmował się cateringiem na imprezie). Wybuchła prawdziwa wojna na potrawy. Nikt nie miał szacunku dla garniturów „wielkich bossów" biznesu, którzy - jak wszyscy Vtyiy\ -ociekali sosami. I wtedy członkowie Nirvany zostali wyrzuceni z własnej imprezy promocyjnej. Zespół wskoczył do cadillaca wypożyczonego na tę okazję przez pracownicę Geffena/ DGC Susie Tennant i impreza przeniosła się do Susie. Trwała do białego rana, a po jej zakończeniu można było zobaczyć Bruce'a Pavitta siedzącego na krawężniku, rzygającego do rynsztoka i czekającego na taksówkę. Kurt skorzystał z okazji, by obrzucić Pavitta jajkami przez okno. Było już wówczas wiadomo, że Nirvana nagrała doskonałą płytę, ale założenie było takie, że jeśli Gold Mountain bardzo się postara, a do tego postara się Geffen i sam zespół, to być może - bardzo być może - we wrześniu 1992 „Nevermind" osiągnie status złotej płyty. Próbkę tego, co miało się wydarzyć, przeżyła Nirvana podczas promocji płyty w sklepie płytowym Beehive Records w Dzielnicy Uniwersyteckiej Seattle. Zespół zagrał kilka kawałków w wypełnionym po brzegi sklepie, a potem został oblężony przez łowców autografów. Przyszło pełno pryszczatych niedorostków - mówi Dylan Carlson, który pracował w tym czasie w Beehi ve. Pojawili się też trzej goście z radia akademickiego Green River Community College. Kurt opowiadał im o Bikini Kill i o tym, że powinni tego słuchać, a im chodziło tylko o to, żeby go dotknąć i zdobyć jego autograf. W Beehive było też parę osób z Montesano. Zdałem sobie sprawę - mówił Kurt - że ci ludzie dowiedzieli się, że byłem gwiazdą w Seattle, a ponieważ chodzili ze mną do szkoły, część splendoru należała się również im. Po promocji Chris, Kurt, Dave i paru przyjaciół ukryli się w jakimś barze i natychmiast dokładnie się schlali. 20 września - cztery dni przed ukazaniem się „Nevermind" - rozpoczynała się w Toronto gwiazdorska trasa Nirvany. Tym razem to inni mieli grać jako zespoły towarzyszące, i tak na Wschodnim Wybrzeżu i w Kanadzie zatrudniono The Melvins, na Południu i Środkowym Zachodzie Das Damen i Urge Overkill, a na Zachodnim Wybrzeżu Sister Double Happiness. Na tę okazję Kurt przygotował nową nalepkę na gitarę: WANDALIZM: COŚ TAK PIĘKNEGO JAK KAMIEŃ NA TWARZY GLINIARZA! („Jajami w gliny, jajami w gliny!") Gdy menadżer trasy, Monty Lee Wilkes, zobaczył Kurta wysiadającego z samolotu pomyślał: „Z tym gościem coś jest nie w porządku". Niewykluczone, że Kurt pomyślał dokładnie to samo, patrząc na Wilkesa - „rockersa" z fryzurą „na pudla", która dyskwalifikowała go jako „obcego". Nie pasowałem do tej sceny - mówi Wilkes. Jestem zorganizowany, jestem czysty, każdego dnia zmieniam ubranie i raz dziennie biorę kąpiel. Nie lubili mnie. Nie ulega wątpliwości, że Nirvana z rozkoszą dawała popalić Wilkesowi. Załatwiasz jedną sprawę, a potem przychodzi taki facet jak Kurt i rozpierdala wszystko w drobny mak, tylko dlatego, że „ma wewnętrzne problemy", pojmujesz? Członkowie ekipy i sama Nirvana sprawdzali każdego dnia jaką koszulę ma na sobie Wilkes. Jeśli nosił tę samą, co dnia poprzedniego, oznaczało to, że przez całą noc próbował zatuszować „obsuwy" pozostawione przez Nirvanę. Co gorsza, nieszczęsny Wilkes był nie tylko menadżerem niesłychanie anarchistycznej trasy, ale i księgowym oraz producentem. Jakby tego było mało w pierwszej części objazdu pełnił również rolę dźwiękowca, a w drugiej odpowiadał za oświetlenie. Pod koniec trasy - wspomina - rzygałem krwią z nerwów. / Wilkes nosił przy sobie walizeczkę, która po otwarciu zamieniała się w prawdziwe przenośne biuro wyposażone w komputer Macintosh, faks, modem, drukarkę (zawsze zaopatrzoną w papier - chwali się), przybory biurowe, księgi, formularze i telefon. Wilkes zaprzecza jakoby jego spinacze były skorodowane. Dobry żart! - syczy — z tym, że całkowicie nieprawdziwy. Przyznaje się natomiast do używania kolorowych długopisów według specjalnego kodu. Jestem bardzo zorganizowany - tłumaczy. Jedną z rzeczy, która nie podobała się Kurtowi i Chrisowi w Sub Pop był brak wywiadów przez cały okres współpracy z wytwórnią. Gdy wspomnieli o tym w dziale prasowym Geffen/ DGC, natychmiast sprokurowano im pół tuzina wywiadów dziennie oddzielnie dla każdego członka zespołu. Trwało to przez całą trasę. Po dwóch miesiącach wysłuchiwania w kółko tych samych pytań w rodzaju: „Dlaczego podpisaliście kontrakt z dużą wytwórnią?" albo „Dlaczego umieściliście niemowlę na okładce?" - członkowie Nirvany mieli dosyć. Zrobiliśmy mnóstwo wywiadów na ślepo, wchodziliśmy po prostu do jakiejś stacji radiowej albo siadaliśmy z gościem z pisma metalowego, wszystko jedno - mówił Kurt. To była dobra szkoła. Później wiedzieliśmy już, że trzeba pytać komu udzielamy wywiadu i nie robić tego na ślepo. Po dwóch miesiącach, gdy wszystkie wywiady ukazały się drukiem, na rynku prasowym odnotowano zmasowany atak Nirvany. Myśleliśmy, że większości wywiadów nigdy nie wydrukują - mówił Kurt. Myśleliśmy, że robimy to po to, żeby sprzedać góra sto tysięcy egzemplarzy płyty. Dobrym sprawdzianem wiedzy i wiarygodności dziennikarzy były wymystone mstoTyjtó o spoAkatuu Kurta i Chrisa w szkole rzemiosł. Gdy ktoś pytał ich o wspólne „rękodzieła", wychodzili do miasta. Podczas trasy Kurt mieszkał z Davem. Pewnego wieczoru Dave leżał w łóżku i oglądał telewizję, gdy usłyszał dochodzący z łazienki chichot Kurta. Cobain chichotał przez dobre kilka minut, gdy Dave zapytał: Co robisz, do cholery? Okazało się, że Kurt ogolił się, zostawiając sobie wąsy. Gdy wyszedł z łazienki i pokazał się Dave'owi, rzucił tłumiąc śmiech: Wyglądam jak mój ojciec! Na początku trasy, w barze przylegającym do klubu Axis w Bostonie, pojawiła się ekipa MTV News, która chciała sfilmować Nirvanę podczas próby dźwiękowej. Tak się złożyło, że ktoś miał przy sobie planszę do gry Twister*, a ktoś inny puszkę sosu sałatkowego Crisco. Chris nie mógł zmarnować takiej okazji, rozebrał się do szortów (granatowych), polał sosem i rozpoczął grę. Szybko jednak zmienił zdanie, zszedł z planszy i zaczął wycierać sos z ciała. Zrobił to pierwszą rzeczą, jaka nawinęła mu się pod rękę, a była nią amerykańska flaga wisząca na ścianie. Duża część sosu spłynęła mu za majtki i Chris był zmuszony wytrzeć sobie flagą tyłek. Widział to pewien eksmarine pijący z napakowanymi kumplami w barze. Wywiązała się awantura i Chris został wyprowadzony z klubu. Tego dnia ukazał się album „Nevermind". Do sklepów płytowych wysłano 46251 egzemplarzy. Po koncercie w Pittsburgu powstał konflikt z promotorem, dotyczący sprzedaży podkoszulków. Nirvana rozwaliła - jak zwykle - garderobę i opuściła salę. Nad ranem do drzwi Monty Lee Wilkesa zapukało dwóch agentów z wydziału podpaleń. Wilkesowi zadano mnóstwo pytań. Okazało się, że ktoś podpalił sofę stojącą za kulisami klubu i podejrzenie padło na członków Nirvany. Wilkes przekonał agentów, że zespół wyszedł z klubu zanim wybuchł pożar. Po tej wizycie przejrzałem na oczy i zacząłem się zastanawiać w co do cholery wdepnąłem - mówi Wilkes. Po koncercie w 40 Watt Chrt^ Athens w stanie Georgia, Nirvana zorganizowała mały bunt. Zespół miał pojechać do Atlanty na konferencję prasową, ale mimo próśb Wilkesa, spędził noc na imprezie u gitarzysty R.E.M. Petera Bucka. Gniew Silvy spadł oczywiście na głowę Wilkesa. Zespołem, który występował przed Nirvaną był wówczas Urge Overkill, bardzo popularna alternatywna kapela z Chicago. Członkowie Urge Overkill byli zdruzgotani siłą wyrazu Nirvany i jej niewypowiedzianym, choć całkowicie jasnym przekazem. Mówili «pierdołić rząd, pierdolić status quo, pierdolić wszystkich głupków» - twierdzi Ed „King" Roeser z Urge. To była filozofia mówiąca o antyrasizmie, antyseksizmie, antyfaszyzmie, antycenzurze i tak dalej. Na koncertach ludzie z miejsca chwytali przekaz. Courtney usłyszała od menadżera 40 Watt Club, że Kurt wciąż o niej opowiadał. Wiadomość wydała się jej tak piękna, że aż niemożliwa. Mimo to zaczęła dzwonić podczas trasy do Dave'a. Kończąc rozmowę z Grohlem prosiła do telefonu Kurta. Po kilku dniach znów zaczęli się rozumieć i w końcu Courtney nie udawała już, że dzwoni do Dave'a. Miles Kennedy, facet, który podczas trasy zajmował się odsłuchem i bębnami, byl zdumiony siłą z jaką Dave potrafił grać na perkusji. Na/normalniej w świecie łamał podstawy bębnów o membranach nie wspominając. Po koncercie całe podwyższenie dla bębnów pełne było drzazg i trocin z pałeczek. Grał jak zwierzę. Zestaw perkusyjny Dave'a wytrzymał tylko do połowy trasy. 12 października po bardzo dobrym koncercie w Cabaret Metro w Chicago Nirvana ostatecznie rozłupała bębny. Z bębna perkusyjnego nie zachowało się nic, co miałoby długość większą od sześciu cali - wspomina Wilkes. Działo się tak, kiedy podczas koncertu gromadzili w sobie całą energię i wszystkie emocje. Był to jedyny sposób na dobre zakończenie * Gra planszowa, w której pola zdobywa się własnym ciałem [przyp. tłum.] - mówi Kennedy. Tego samego dnia album „Nevermind" zadebiutował na liście Billboardu na szacownej 144 pozycji. Do Chicago zjechała Courtney, która pojawiła się na imprezie po koncercie. Jak głosi legenda odbyła wtedy - oparta o bar - pierwszy stosunek płciowy z Kurtem. Chryste! - śmiał się Kurt, słysząc tę opowieść - To takie niesmaczne! Myślisz, że wszyscy otoczyli nas wianuszkiem i patrzyli jak się pierdolimy? Napisz w tej książce, że to nieprawda! Prawdąjest natomiast, że po raz pierwszy pocałowali się w Chicago. Po owym pocałunku Courtney pobiegła do telefonu i opowiedziała o wszystkim przyjaciółce z L.A. Resztę wieczoru spędzili na zapasach na podłodze i rzucaniu w siebie szklankami. Courtney miała przy sobie - nie wiadomo po co? - torbę z bielizną i Kurt przymierzał przed nią koronki. Dwa razy wyrzucano ich z knajpy. Pierwszy nakład „Nevermind" natychmiast wywiało ze sklepów, ale przebywająca w trasie Nirvana o niczym nie miała pojęcia. Minęły całe tygodnie zanim ktoś powiedział Kurtowi, że album sprzedaje się doskonale, a MTV w kółko nadaje „Teen Spirit". Cobain wspominał, że kiedy pierwszy raz zobaczył siebie w telewizji, doznał uczucia bezcielesności. Naprawdę tam jestem ? - zastanawiał się. Tak dobrze znalem tę postać, że zacząłem cierpieć na rozdwojenie jaźni. Gdy trasa dotarła do takich miast jak Providence, Memphis czy St. Louis, za kulisami, oprócz ludzi związanych z alternatywą zaczęli się pojawiać promotorzy klasy AOR (Album Oriented Rock) i nawet CHR (Contemporary Hit Radio).* Rozgłośnie radiowe zaczęły podchwytywać Nirvanę, a MTV nadawała „Teen Spirit" w ciągu dnia, a nie tylko w alternatywnym okienku, jakim był program 120 Minutes. Podczas nadawania klipu stacja dodatkowo umieszczała u dołu ekranu słowa. Tymczasem pewien zespół rockowy grający w L.A. muzykę religijną i noszący od 1983 roku nazwę Nirvana wystosował do stacji radiowych i telewizyjnych nakaz odstąpienia (pod groźbą konsekwencji prawnych) od nazywania grupy Cobaina Nirvaną. Były zatem dwie Nirvany. Nirvana Cobaina, a raczej jej prawnicy, zażądali od Nirvany z L.A. odszkodowania w wysokości dwóch milionów dolarów za wydanie nakazu i w połowie października sprawa trafiła do sądu federalnego w L.A. Nirvana z L.A. zgodziła się odsprzedać nazwę i wycofać nakaz za pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Każdy sprzedany egzemplarz „Nevermind" poszerzał grono zwolenników Nirvany, która wkrótce straciła orientację kto przychodzi na jej koncerty. Grając przed studencko-alternatywną publicznością wiedzieli z kim mieli do czynienia: na koncerty przychodzili wtedy ludzie stosunkowo inteligentni, politycznie postępowi, nieseksistowscy, niemacho i -co najważniejsze - muzycznie wybredni. Teraz na ich koncertach zaczęli pojawiać się sportowi „tępacy", członkowie korporacji akademickich i metalowcy. Niebotyczny wzrost sprzedaży oznaczał dla Kurta, Chrisa i Dave'a utratę środowiska, z jakiego wyrośli. Nirvana wcale nie była zachwycona swoją nową publicznością i mówiła o tym wprost. Kiedy zaczynaliśmy nagrywać tę płytę - powiedział Chris w wywiadzie dla magazynu RoWmg Stone - byliśmy my przeciwko nim. Przeciwko wszystkim tym ludziom wymachującym flagami i poddającym się z własnej woli praniu mózgów. Wtedy naprawdę ich nienawidziłem. Ale nagle ci sami ludzie zaczęli kupować naszą płytę. Gdy usłyszałem o tym, pomyślałem «Nigdy tego nie zrozumiecie». Byłem naprawdę nieznośny podczas trasy „Nevermind" — twierdził Kurt — bo zorientowałem się, że na nasze koncerty przychodzi coraz więcej przeciętniaków, ludzi, których wcale nie zapraszałem. Działali mi na nerwy. ' Odpowiednio: „rock płytowy" i „współczesna muzyka radiowa" [przyp. tłum.] \evermind Triskaidekaphobia, Here's Ainana On Friday the 13th, join Nirvana and DGC Records for a release party in honor of Nirvana's OGC debut album Nevermind. Friday, September 13 Re-bar 1 1 14 Howell Seattle. WA (206) 233-9873 6.00 PM to 8.00 PM Edtble food, drinks. prizes you might want to take home, a few surprises. peopłe to meet, the band to greet....But nevermind all that, the important part ts the musie. Hear Nevermind in its entirety and loud. Thts inviUition admtts you and .1 cjuf-s! Only and must be presented at the door Sp #L Sft A* r\ «¦ *V u u* , m, nmpku p,««. rt> tWta .^,j».i.*.«kfU). ¦ Confused and dt*nfpłive' OUANTUMLEAPS INTO KENNEDY KILLERSSHOES! J<(1 vtvn II LKAPtur Scott lu-kul* will Sr fonniaf fcr JtjM I F. Kenarcly m thr «or* km* m-ommi I opener wfaro (hr limc auchinr pul* hln) m l** Kftrrry fWlilfl body. The ottotaidroe, flory iinr >ji de-tolttpod by prodiKt-r Ihpn Fh-UMarkt. . .....¦ u ¦¦ Ti —; 1 who me* OswitJd *hilr lh*v wee« 1 Ouoołurr. L**p i Scott B**ul» b,*h in tor Marin**. Artykuł w The Globe spierdoląsobie życie. To może potrwać rok albo dwa... Widziałem mnóstwo takich przypadków. Narkotyki sązle. Naprawdę wszystko pierdolą. Byłem w tej komfortowej sytuacji, że wiedziałem, że przestaną brać, bo miałem motywacją: żoną i dziecko. Większość biorących tego nie ma. Poza tym jestem bogaty, zostałem gwiazdą rocka wartą miliony dolarów i jest mnóstwo rzeczy, które trzymają mnie przy życiu. Mam wiele powodów, żeby nie brać. Ale powiedz coś takiego osobie, której wydaje się, że nie ma niczego. Kiedy żyje się w ubóstwie i jest się uzależnionym, prędzej czy później odwala się jakiś numer, przewala się ludzi, co w najlepszym wypadku prowadzi do więzienia. Tak wygląda czarna strona brania. Kiedy możesz wydać dziennie więcej niż czterysta dolarów i żyjesz w komforcie, masz dach nad głową i nie musisz martwić się o czynsz, masz dobry samochód i całą resztę, łatwo uzależniasz się od narkotyków - ciągnął dalej. Ale większość z tych, którzy chcą się powoływać na mnie w sprawie brania, powinna pamiętać, że należy do grupy ludzi przeciętnych, do grupy ciężko pracującej na chleb i ledwo mażącej koniec z końcem. Kurt zdawał sobie sprawą z własnej hipokryzji zawartej w stwierdzeniu, że jemu wolno brać, a innym nie. To prawda, ale trzeba pamiętać, że gdybym nie przestał, doszedłbym do punktu, w którym straciłbym wszystko i stałbym się takim samym ćpunemjak inni. Przez rok udah mi się być ćpunem, kory odnosi sukcesy, ale fcdytym nie przestał, w kolejnym rofcu wysiadłbym kompletnie. Zaczęłoby się od zdrowia, potem irujnowatbym wszystkie związki, na których mi zależy i w końcu straciłbym wszystko. Straciłbym przyjaciół, rodzinę, pieniądze - wszystko bez wyjątku. Gdybym nie przestał. Zawsze o tym pamiętałem. Courtney jest również skruszona. Przeżyłam moją małą rock and rołlową fantazję -mówi. Szkoda tylko, że musiałam zapłacić za nią taką cenę. Przez resztę roku 1992 Kurt i Courtney nadal zmagali się z oszczercami, a Nirvana próbowała wrócić do normalnej pracy. W październiku niejaki Julian Cope, dobry znajomy Courtney z Liverpoolu, opublikował w prasie muzycznej ogłoszenie promujące jego najnowszy singiel. W długawej elukubracji Cope"a znalazł się między innymi taki passus: „Wybaw nas (fanów rock^rolla) od «nancyspungenowatych», heroinowych dziur* otwierających się przed największymi z branży i wysysających im mózgi..." Cope -jak wszyscy inni - założył, że doskonale zna historię Kurta i Courtney. Któż mógłby się spodziewać, że popierający feminizm Cope, zdobędzie się na taki seksistowski atak? Któż mógłby przypuszczać, że w późniejszym wywiadzie dla magazynu Select powie: Trzeba ją zastrzelić i ja to zrobię!** Kurt znów się us Cobainowie mieli także problemy z dwójką angielskich biografów: Victorią Ciarkę i Britt Collins. Kurt i Courtney twierdzili, że Ciarkę i Collins dają do zrozumienia swoim rozmówcom, że działają z błogosławieństwem zespołu, że przespały się z Kurtem i Davem, i że rozmawiały z Jamesem Morelandem, pierwszym mężem Courtney, (która rozwiodła się po kilku dniach trwania związku). Według Cobainów, książka miała być bezlitosnym atakiem na Courtney. Gold Mountain próbowało przeciwdziałać nadużyciom, wysyłając list do prawdopodobnych informatorów Angielek z prośbą o nie udzielanie im wywiadów. Według Gold Mountain paniom nie udało się skontaktować z nikim, kto choćby z daleka znał Nirvanę. śmlecha(© Charles Peterson) * w oryginale gra słów między A-Hole (skrótem od „asshole") a „Hole" (Dziura) -nazwą zespołu Courtney Love [przyp. tłum.] " Kolejna gra słów między dwoma znaczeniami czasownika „shoot" - „strzelać" i „robić zastrzyk [przyp. tłum.] Ciarkę zapewniła sobie pewien rozgłos w mediach informując je, że pod koniec października Kurt i Courtney grozili jej przez telefon, na co dowodem miały być nagrania z automatycznej sekretarki. Pierwszy telefon miała wykonać Courtney, która w porównaniu z mężem „zachowywała się w sposób cywilizowany". Kurt zadzwonił następnego wieczoru, wykorzystał całe dwie minuty nagrania, a potem dzwonił jeszcze dziewięć razy. „Jeśli w tej książce ukaże się coś, co zrani moją żonę, to ja zranię ciebie, kurwo" - miał powiedzieć Kurt, który - jak doniósł magazyn Select - brzmiał jak osoba „wyczerpana, zdezorientowana i bardzo zdenerwowana". Inna wiadomość brzmiała tak: „Lubię się pierdolić, lubię być szantażowany, dam ci wszystko, czego chcesz, tylko nie rób tego, błagam. Klękam przed tobą i otwieram szeroko usta. Nie masz, kurwa, pojęcia co chcesz zrobić..." Na kolejnej taśmie nazwał (co niewykluczone) obie pisarki „pasożytniczymi pizdami" i dodał: „Znalazłem się w takim punkcie, że zwisa mi kalafiorem, czy nagrywasz te groźby czy nie. Mógłbym wydać kilkaset tysięcy dolarów i kazać wypruć ci bebechy, ale spróbuję najpierw załatwić to legalnie. Dziennik New York Times zacytował Danny'ego Goldberga, który powiedział: „Kurt kategorycznie zaprzecza jakoby on, czy jakikolwiek inny członek zespołu był odpowiedzialny za te telefony". Moim zdaniem jest to żart, który ktoś urządza sobie kosztem obu pań -dodał Goldberg - albo całkowity wymysł sfabrykowany dla rozreklamowania ich nieautoryzowanej biografii. Później Kurt przyznał się, że głos z taśm należał do niego. Twierdził, że gotów był zabić. Chciałem je zabić! - przyznał kategorycznie, a wówcz^ nr^A * „.„ lgtonJ- Nirvana występowała Charles Peterson) wówczas przed Mudhoney. Chris podczas koncertu w Bellingham (© Charles Peterson) napięcie jakie malowało się na jego twarzy dobitnie świadczyło, że nie żartuje. Oczywiście miałem tak wiele do stracenia, że nie mogłem tego zrobić - mówił. Ale mam przed sobą całe życie. Jeśli stracą kiedyś rodziną i bądzie mi wszystko jedno, nie zawaham sią zemścić na ludziach, którzy do tego doprowadzili. Zawsze byłem zdolny do czegoś takiego. Wielokrotnie zdarzało mi sią wpadać we wściekłość, w której byłem gotów zabić tych, którzy stanęli mi na drodze. Z pewnością jest to wada charakteru, ałe nic na to nie poradzą, że czują to, co czuję wobec łudzi, którzy niepotrzebnie i bez żadnej przyczyny ranią innych. Nie podoba mi sią jak, ludzie wpierdalają sią w moje życie rodzinne i kontynuują tradycją oszczerstw i kłamstw -mówił dalej. Nie zasłużyłem sobie na to. Nikt na to nie zasługuje. Nirvana padała ofiarą każdego ścierwa i jego brata piszącego o muzyce częściej niż jakikolwiek inny zespół w historii rocka. Ludzie pierdołą w nas, chcą widzieć krew, chcą kłamać, niczego nie rozumieją. Nigdy w życiu nie starałem się o wywołanie skandalu. Kiedy ktoś pluje mi w twarz, mam ochotę go zabić i nic na to nie poradzę. Ponury ton nagrań z automatycznej sekretarki świadczył niewątpliwie o tym, że Kurt - mimo szczęścia, jakie dała mu żona i dziecko - wciąż hołubił swoją ciemną stronę i czerpał do woli z bezdennej studni gniewu i wyobcowania. Wbrew pozorom nigdy nie był bezbronnym pacyfistą. Kiedyś wspomniał o bójce z czasów, gdy mieszkał u Shillingerów, bijatyce, w jaką wdał się z chłopakiem, który czepiał się go na imprezie. Chwyciłem jakiś drąg i zacząłem go nim okładać, a najgorsze było to, że nie mogłem przestać — wspominał. To było obrzydliwe. Przypominało mi o tym, że potrafię być straszny, kiedy naprawdę chcę kogoś zranić. Co dziwne czułem się wtedy doskonale i pamiętam, że śmiałem się jak opętany. Jego ofiara doznała wstrząsu mózgu i przez jakiś czas była nieprzytomna. Później bardzo długo dręczyły mnie wyrzuty sumienia - mówił. Szczególnie wtedy, jak zobaczyłem go po wyjściu ze szpitala. Telefony ujawniły także z całą mocą hipokryzję Kurta, który okazał się seksistą, a nawet mizoginistą. W tym kontekście, wszystkie jego wcześniejsze i późniejsze ataki na seksizm i gwałt jawią się jako rozpaczliwe próby ukrycia czegoś wstrętnego we własnym wnętrzu, i trudno brać je za jednoznaczną deklarację poparcia dla słabszych i skrzywdzonych. Nie wygląda to ładnie. Więcej, wygląda to bardzo, bardzo źle. Gówno mnie to obchodzi-mówił Kurt. Mocno wierzę w zemstą. Telefoniczne groźby nabierają nieco sensu, gdy weźmie się pod uwagę, że Kurt i Courtney w dalszym ciągu walczyli o prawa rodzicielskie do Frances i niepochlebne opinie prasowe na ich temat mogły zagrozić całemu postępowaniu w tej sprawie. Ale czy można usprawiedliwić w ten sposób czyjekolwiek zachowanie narażające na szwank godność innych ludzi? Taśmy z automatycznej sekretarki i zaprezentowana przez Kurta obrona własnych, błędnych przekonań, stanowią dowód, że z Cobainem działo się coś niedobrego. W porządku - ripostował. Mam to gdzieś. Nigdzie nie jest napisane, że muszę być zrównoważony. Powtórzę raz jeszcze: gdybym spotkał je [Collins i Ciarkę] w miejscu publicznym, nie zawahałbym się przed wpierdoleniem jednej albo drugiej. Jeśli uchodzi im na sucho wyrządzanie takich szkód mnie i mojej rodzinie, jestem gotów spędzić kilka miesięcy w więzieniu za obicie im mordy. W tej chwili jest mi wszystko jedno. Po kilku tygodniach Kurt nieco ochłonął i spuścił z tonu. Nie wiem co mi się wtedy stało - mówił o wcześniejszej rozmowie. Nigdy tak nie mówiłem i nie mówię. Po raz pierwszy słyszałem z własnych ust tak potwornie seksistowskie, ohydne rzeczy. Może dlatego, że chciałem je przestraszyć swoim radykalizmem i irracjonalnością? Z drugiej strony, pozostały dla mnie tym, czym były wtedy i nie zawaham się powiedzieć, że są pizdami. Bo są. Ale faceci też mogą być pizdami. Kurt jamuje z Mudhoney podczas występu w Crocodile Cafe w Seattle. „Pływa" wokalista Mudhoney Mark Arm. (© Charles Peterson) Kurt uważał, że jego taktyka przyniosła pożądany skutek, bo Collins i Ciarkę stonowały nieco wymowę swojej książki. Paradoksalnie, w światku wydawniczym mówiło się o tym, że dyskretna presja prawna podjęta przez Gold Mountain skłoniła angielskich wydawców biografii, Hyperion Books, do cichego odłożenia projektu na półkę, ale po awanturze z taśmami, Hyperion nie mógł pozwolić sobie na wywołanie wrażenia, że cofa się pod presją. Paradoksalnie, gdy piszę te słowa biografia autorstwa Collins i Ciarkę nie ukazała się jeszcze w Stanach Zjednoczonych. 30 października, cztery lata po tym, jak Kurt rozwalił po raz pierwszy gitarę na skromnej imprezie w akademiku Evergreen State College, Nirvana zagrała na wypełnionym niemal po brzegi pięćdziesięciotysięczniku: stadionie Velez Sarsfield w Buenos Aires w Brazylii. Zespół nie był przygotowany, brakowało mu prób i entuzjazmu, dlatego wypadł fatalnie. Robili to dla pieniędzy, co niestety było widać i słychać. Po koncercie zarzekali się, że już nigdy nie popełnią podobnego błędu. Dave w The Crocodile. (© Charles Peterson) Nirvana mogła wybrać grupę towarzyszącą i zdecydowała się na Calamity Jane, praktycznie nieznany żeński zespół z Portland w Oregonie. W przeważającej części męska publiczność wyła z oburzenia. Kurt, który zajął miejsce w najwyższym punkcie korony stadionu, z obrzydzeniem przyglądał się sfanatyzowanemu tłumowi, który po pierwszej minucie występu Jane zaczął skandować „Puta mądre!" i rzucać w dziewczyny zapalniczkami, puszkami po piwie, grudami ziemi, monetami, wszystkim, co było akurat pod ręką. Był to największy pokaz seksizmu, jaki w życiu widziałem — mówił Kurt. Chris wiedział czego można spodziewać się po Kurcie i próbował go uspokoić, ale Cobain miał zamiar przerwać koncert. Rozpoczął od improwizacji, która zamieniła się w trwającą piętnaście minut orgię gitarowych sprzężeń, podczas których piorunował widownię wzrokiem. W przerwach między piosenkami drażnił publiczność rozpoczynając „Teen Spirit" i przerywając w połowie akordu. Po kilku kawałkach Nirvana z lubością oddała się miazmatom „Endless Nameless". Daliśmy z siebie wszystko - mówił Kurt. Byłem bardzo podkręcony emocjonalnie, a sprzężenia udawały się, jak nigdy dotąd. Mieszałem gitarą tak dobrze, że aż sam dziwiłem. To było cudowne i przede wszystkim zabawne. Argentyńska publiczność nie doczekała się „Teen Spirit". * * * Wideoklip do „In Bloom" dotarł do MTV pod koniec listopada, jakiś miesiąc po zakończeniu zdjęć. Kurt oczywiście zaczął od innego pomysłu: wyobraził sobie surrealistyczny film o dziewczynce pochodzącej z rasistowskiej rodziny (Ku Klux Klan), która pewnego dnia pojmuje całe zło, w jakim żyła. Podobnie jak pierwszy pomysł na „Lithium", również i ta koncepcja Kurta okazała się zbyt ambitna, więc Cobain wymyślił kolejne szaleństwo: parodię telewizyjnych varietes z początku lat sześćdziesiątych w stylu Ed Sullivan Show - programu, w którym narodziła się idea rockowego wideoklipu. Poprosił Kevina Kerslake'a o znalezienie autentycznych kamer, z okresu, i Kevinowi udało się wygrzebać gdzieś stare Kinescope'y, przy pomocy których sfdmowano klip. Kluczem do sukcesu miała być spontaniczność, tym bardziej, że nie było scenariusza. Kurt chciał, żeby wszystko było jak najprostsze. Tak powinno się robić te rzeczy - mówił. Wystarczy robić to, co się chce i wcale nie potrzeba długich, szczegółowych scenariuszy, aktorstwa i trenowania ruchów. Te założenia miały lec u podstaw kolejnego albumu Nirvany. Podczas zdjęć Nirvana zagrała „In Bloom" tylko pięć razy, co jest rekordem nawet wśród nisko budżetowych klipów. Mimo wrażenia, że zespół gra przed olbrzymią telewizyjną widownią, Kurt, Chris i Dave występowali przed garstką ludzi pracujących na planie. Rola konferansjera przypadła Dougowi Llewelynowi, dziennikarzowi z programu sądowego PeopIe's Court (nawiasem mówiąc Llewelyn rozpoczynał karierę telewizyjną właśnie u Eda Sullivana). Nirvana pojawiła się na planie w absurdalnych garniturach a la Beach Boys, ale Kurt miał w zapasie coś jeszcze: kilka sukienek dla siebie i chłopaków. Na wszelki wypadek. Chris ostrzygł się na tę okazję i nowa fryzura spodobała mu się tak bardzo, że nosi ją do tej pory. Kurtowi kręciło się w głowie, gdy spoglądał na świat zza grubych szkieł okularów, w których wyglądał zupełnie jak jego ojciec w młodości. Istotą klipu są cięcia, w których pojawia się podkręcona publiczność, składająca się z pozornie zwykłych, konformistycznych dzieciaków, tak „normalnych", że wyglądających jak banda czubów. Zespół z przerażeniem przygląda się mainstreamowym masom, choć powinno być odwrotnie. Dla Nirvany był to spory skok od czasów „Teen Spirit", klipu, w którym publicznością byli rówieśnicy członków zespołu, ludzie tańczący i bratający się z muzykami. W „In Bloom" publiczność oddzielona jest od Nirvany nie tylko przestrzenią, ale i czasem. Dzieciaki widoczne w „In Bloom" należały do pokolenia wyżu. Pomysł na publiczność w roli czubów - tłumaczył Kurt - był swego rodzaju atakiem na to, co wyrosło z tych ludzi. Dam sobie głowę obciąć, że większość z nich jest teraz yuppiszonami. Chcieliśmy dać prztyczka w nos ich pokoleniu, całemu pokoleniu Rolling Stonesa. Na początku lat sześćdziesiątych wszystko było z nimi okay - byli niewinni i zachłystywali się rock and roiłem. Teraz sterują mediami, korporacjami i robią takie same gówna, którymi kiedyś gardzili. Wiem, że w każdej epoce są zespoły w rodzaju Monkees czy Fabiana, ale Monkees mieli przynajmniej dobre piosenki, w przeciwieństwie do New Kids On The Błock. Wideoklip był satyrą wymierzoną w produkowanych fabrycznie idoli popu w rodzaju Fabiana i Monkees. Był także ironicznym autokomentarzem na temat statusu, jaki osiągnęła Nirvana. Ci trzej mili, młodzi ludzie z Seattle - mówi konferansjer - to całkiem przyzwoici i fajni chłopacy. Zaczesane do tyłu włosy Kurta, Chrisa i Dave'a, idiotyczne garnitury, sztywne i niezdarne ruchy podkreślały absurdalność „czystych jak łza" idoli popu i bezkompromisowych standardów moralnych, jakie im narzucano. Zamieniając garnitury na sukienki i demolując scenę, zespół odrzuca bezsens takich pomysłów. Proszę o oklaski dla naszych trzech miłych, przyzwoitych i czystych młodych łudzi - mówi Llewellyn do publiczności po występie Nirvany. Nie znajduję wprost słów na to, jacy są mili. Lekkość i humor wideoklipu miały strategiczne znaczenie i były bardzo potrzebne Nirvanie. Odrobina uśmiechu mogła rozładować napięcie i rozwiać chmury wiszące nad zespołem od roku. Byłem bardzo zmęczony tym, że przez ostatni rok wszyscy brali nas tak poważnie, przejmowali się tym, co robimy i co mówimy. Miałem zamiar odlecieć i pokazać im, że potrafimy się śmiać - mówił Kurt. Śmiech zawsze nam towarzyszył, ale większość ludzi nie zwracała na niego uwagi, ałbo go nie rozumiała. W pierwszej wersji, jaką chciano pokazać w MTV, wideoklip ograniczał się jedynie do motywu idoli pop z lat sześćdziesiątych (bez przebieranek). Punktem szczytowym tak zmontowanego filmu było zbliżenie podczas solówki Kurta, na którym zamiast gitary widać było kiwającą się głowę muzyka, którą dopiero na końcu zastępuje instrument. Ta wersja miała być puszczana przez pewien czas, a potem zastąpiona kolejną, w której Nirvana zakłada sukienki w połowie utworu. Jednak MTV, a szczególnie jej „alternatywnemu" programowi 120 Minutes, bardzo zależało na czasie i Kurt doszedł do wniosku, że lepiej będzie od razu zdecydować się na wersję z sukienkami i demolką, zamiast stopniować napięcie i przygotować publiczność do ogarnięcia całego zestawu kabaretowych trików Nirvany. Szkoda, bo padł w ten sposób jeden z zabawniejszych gagów zespołu (pierwsza wersja nigdy nie doczekała się emisji). 15 grudnia wydano „Incesticide". Nirvana planowała takie przedsięwzięcie od czasów sesji do „Nevermind". Na albumie miały się znaleźć najrozmaitsze „odrzuty", nagrania na żywo, strony B singli, fragmenty demo nagranego z Croverem i wszystko, co mogło zainteresować kolekcjonerów bootlegów za mniejszą od „nielegalnej" cenę. Sub Pop ogłosił wtedy, że ma zamiar wydać płytę z „perełkami" Nirvany. Album miał być zatytułowany - ze zwykłą dla Sub Pop szczerością- „Cash Cow" (Pieniężna krowa). Dwa albumy z „odrzutami" na rynku musiałaby zrobić klapę, a połączenie zasobów Sub Pop z tym, czym dysponował zespół, mogłoby dać „ostateczną" kolekcję nirvanowskich delikatesów, więc Gary Gersh chcąc nie chcąc dogadał się z Pavittem i Ponemanem. Dzięki temu Nirvana zapewniła sobie większy wpływ na produkt finalny - od muzyki po grafikę - a Sub Pop zyskał na dystrybucji, jakiej nie byłby w stanie zapewnić. Na „Incesticide" doskonale słychać ekstrema, przez jakie przechodziła Nirvana: od miażdżących, niemal pozbawionych melodii riffowych łańcuchów „Aero Zeppelin" do w pełni profesjonalnego popu „Sliver" i od przypominającego Gang Of Four brzmienia „Hairspray Queen" do coveru Devo „Turnaround". Zbiór zawiera wszystkie elementy brzmienia Nirvany i dokonanej przez nią syntezy hard rocka z lat siedemdziesiątych z punk popem, nową falą (jak Devo czy Knack) i tym, co Kurt uważa za „nową falę" (Butthole Surfers, Saccharine Trust, Big Black) i tak dalej. Kurt miał jednak inne zdanie na temat unikatowego głosu Nirvany: Na tej płycie widać jacy byliśmy, kiedy to wszystko się zaczęło. Bezwstydnie zrzynalismy z Gang ofFour i Scratch Acid - wspominał. Ostatnie nagranie, potężny „Aneurysm", pokazuje w jaki sposób epokowe odkrycie „uderzenia" Dave'a, przekształciło Nirvanę z ciekawej kapeli niezależnej w rock and rollowego giganta światowego formatu. „Aneurysm" wskazuje również drogę ku eksperymentom z kolejnej płyty. „Turnaround" i covery The Vaselines „Son of a Gun" i „Molly" s Lips" znalazły się w programie Johna Peela nadanym przez rozgłośnię BBC-1 w październiku 1990. Wszystkie trzy utwory wydano później na poszukiwanej przez kolekcjonerów EP-ce „Hormoaning" przeznaczonej wyłącznie na rynek japoński i australijski i wypuszczonej na rynek przy okazji trasy Nirvany po antypodach z początku 1992. „Stain" pochodził z EP-ki „Blew", a „Been a Son" i „(New Wave) Polly" oraz „Aneurysm" z sesji z 1991 zarejestrowanej do programu Marka Goodiera w BBC (lepsza wersja „Aneurysmu" nagrana przez dźwiękowca Nirvany Craiga Montgomery, pojawiła się na Hormoaning i jako dodatkowy utwór na kompaktowym singlu „Teen Spirit"). Okładka „Incesticide" jest dziełem, które wiele mówi miłośnikom Nirvany. Widać na niej zdeformowaną dziecięcą postać trzymającą się kurczowo szkieletowatej figury rodzica, która wydaje się nie zwracać uwagi na dziecko. Rogate, wymóżdżone maleństwo wpatruje się z rozmarzeniem w maki. Kurt oczywiście zaprzeczał, jakoby obraz umieszczony na okładce miał jakiekolwiek znaczenie. To tylko obraz i nic więcej - mówił. Maki pochodziły z pocztówki, która akurat leżała na podłodze. Obraz umieszczony na okładce doskonale pasuje do uczonej koncepcji malarstwa Kurta, jaką przedstawił Dylan Carlson: [Podstawową tematyką obrazów jest] „niewinność i wizja rzeczywistości narzucana przez okrutny, bezlitosny wszechświat. Artysta nieustannie próbuje wydobyć piękno z otaczającego świata, ale nigdy nie zdoła tego osiągnąć, bo świat odmawia mu uświęcającego kontaktu ze sobą". Brzmi to nieco akademicko, ale całkiem sensownie. Kurt miał zamiar dołączyć do płyty notkę, w której w jednoznacznych słowach dokopywał Lynn Hirschberg, ale szefostwo Geffen/DGC doszło do wniosku, że byłoby to „nie na miejscu" i poprosiło go o stonowanie tekstu. Dałem się ponieść i dowaliłem Vanity Fair - tłumaczył Kurt. Napisałem mnóstwo złych, choć prawdziwych rzeczy. Pisałem prosto z serca, pisałem tak, jak czułem i wciąż czuję. Każdy kto ma trochę oleju w głowie dostrzegłby w tym skargę. Ale nikt nam nie współczuje, nikt nie ma w sobie tyle empatii, by zauważyć, że moja skarga powinna mieć moc prawną. Stonowana notka Kurta jest typowa dla jego dwubiegunowej natury. Rozpoczyna się od pochwał i podziękowań dla zespołów takich jak Raincoats (którym Kurt poświęca całą anegdotę), Shonen Knife, The Vaselines, Sonic Youth, Mudhoney, The Breeders, Jad Fair, Fits of Depression itp. Ton zmienia się, gdy Kurt przechodzi do krótkiej obrony Courtney „wyjątkowego przykładu godności, etyki i uczciwości". Zaraz potem przesyła „wielkie «pierdolę was» wszystkim tym, którzy mają czelność twierdzić, że jestem tak głupi i naiwny, że daję się wykorzystywać i manipulować. Homofobom, rasistom i seksistom należącym do publiczności Nirvany mówi „zostawcie nas, do chuja, w spokoju!" W połączeniu z atakiem na pokolenie w „Teen Spirit" i uwagami, jakie czynił Kurt w niemal każdym wywiadzie, notatka z „Incesticide" ugruntowała opinię, że Cobain jest człowiekiem, który niezmiennie gardzi swoją publicznością. Przydałby mu się zwrot w relacjach z publicznością - mówiła Courtney - bo teraz kreuje się na snoba, takiego, który uważa się za lepszego od innych. Gdybym miała dzisiaj piętnaście lat i dwadzieścia dolarów, wydałabym je na Alice in Chains albo Chili Peppers, bo wiedziałabym, że w zespołach tych grają ludzie, którzy mnie lubią. A dla Kurta byłabym tylko szmatą. „Incesticide" nie jest oczywiście kompletną antologią nagrań Nirvany, które nie ukazały się na dużych płytach. Nie umieszczono w niej doskonałej „Token Eastern Song" odrzuconej z sesji „Blew" czy zwalającego z nóg coveru Wipers „D-7", który nie trafił na „Hormoaning". Nirvanie pozostały jeszcze takie rarytasy jak „Even in His Youth", cover Velvet Undergound „Herę She Comes Now" nagrany dla wytwórni Community, dwa nagrania z demo Crovera, „Pen Cap Chew", „If You Must" i „Curmudgeon" ze strony B „Lithium", nie wspominając już o nagraniach koncertowych, choćby z Halloween 1991 w Paramount w Seattle. W MTV wciąż nadawano „In Bloom", a „Nevermind" sprzedawało się doskonale od piętnastu miesięcy, dlatego Geffen/DGC - obawiając się wystąpienia przesytu Nirvaną -postanowił nie wpychać fanom „Incesticide" do gardła i pozwolić im, żeby sami odkryli płytę. Snuto co prawda jakieś plany na temat singla i wideoklipu do „Sliver", ale szybko je zarzucono. W lutym „Incesticide" była już złotą płytą. Tymczasem Gold Mountain - maszyna od nadmuchiwania Nirvany - załatwiło z magazynem Spin wydrukowanie pochlebnego wywiadu z Kurtem i Courtney, przeprowadzonego przez sub poppersa Jonathana Ponemana (w tekście nie wspomniano rzecz jasna o tym, że Poneman miał żywotny interes finansowy w wypromowaniu ostatniej produkcji Nirvany, zamykającej układ między Sub Pop a Geffenem). Jedynym celem wywiadu było zilustrowanie go ślicznym zdjęciem na okładce. Tytuł materiału brzmiał „Nirvana: artyści roku", ale na zdjęciu widać było tylko mocno podretuszowaną rodzinę Kurta i przede wszystkim wspaniałe, zdrowe dziecko. Opieka Społeczna nie powinna mieć żadnych wątpliwości. Popularność lekkiego „In Bloom" przyszła w samą porę, by złagodzić ton dyskusji toczących się wokół postaci Kurta i Courtney. Gazety w całym kraju doniosły, że 29 grudnia Courtney wniosła sprawę do sądu przeciwko szpitalowi Cedars-Sinai i L.A. Weekly -tygodnikowi, który opublikował jej kartotekę medyczną. Courtney oskarżyła szpital o udostępnienie poufnych informacji prasie i - jak napisał L.A. Times - domagała się odszkodowania od swojego lekarza za domniemane oszustwo, zaniedbanie, naruszenie prywatności, ujawnienie poufnych informacji medycznych i celowe spowodowanie rozstroju emocjonalnego. Sprawa została rozstrzygnięta na drodze pozasądowej w kwietniu 1993. Opinia publiczna nie wiedziała natomiast, że wciąż trwa batalia o nieskrępowany dostąp i opiekę nad Frances. Fasolka mieszkała już z Cobainami, ale Kurt i Courtney musieli poddawać się regularnym testom na obecność niedozwolonych substancji w moczu oraz przyjmować pracownika socjalnego, który sprawdzał, czy wychowują dziecko w odpowiednich warunkach. Kurt twierdził, że w 1992 wydał wraz z Courtney milion dolarów, z którego tylko 80 tys. poszło na osobiste wydatki; 380 tys. pochłonęły podatki, kolejne 300 tys. wydali na skromny dom. Reszta poszła na Lynn Hirschberg - mówił Kurt, mając na myśli koszta sądowe poniesione w procesach o przywrócenie praw rodzicielskich i obronę dobrego imienia. Ta suka jest mi coś winna. Kurt na scenie w Seattle Center Arena (© Charles Peterson) IAŁX Po tym wszystkim, co się wydarzyło, nikogo nie powinno dziwić, iż Kurt doszedł do wniosku, że los zawodowego muzyka rockowego nie jest bajką, o jakiej marzył, waląc w struny gitary w sypialni w Aberdeen. Taki mam zawód, czy mi się to podoba czy nie - mówił. To jest coś, co kocham robić, i co zawsze chciałbym robić, ale jeśli mam być szczery, nie bawi mnie to już tak bardzo, jak wtedy, kiedy co wieczór chodziłem na próby i wyobrażałem sobie jak to będzie w przyszłości. Tego, co jest teraz nie da się porównać z przyjemnością, jaką miałem parę lat temu, grając dla garstki ludzi, ładując się do furgonetki i jadąc na kołejny koncert. Lecz przede wszystkim grając! Tego nie da się powtórzyć po dziesięciu łatach występów na scenie. Tamte klimaty odeszły w przeszłość. Sam się dziwię - mówił dalej - że wciąż podnieca mnie to, co robię. Nie mogę wyjść z podziwu dla siebie, że cieszę się jak dziecko po GNIEW, SMIERC I ABSOLUTNA, TOTALNA ROZKOSZ udanym koncercie. Jest mi wtedy naprawdę dobrze i lekko i nie ma znaczenia czy tłum czuje to czy nie. Nie kieruję się ocenami widzów, bo publiczność jest z grubsza wszędzie taka sama. To o czym mówię dotyczy raczej mojego nastroju -jeśli jestem odprężony i naprawdę chce mi się grać, bo nadeszła akurat taka pora, że grałbym bez względu na koncert, wtedy wszystko się udaje i potrafię to docenić. O czym myślał występując na scenie? Mam w głowie mieszaninę wszystkich możliwych uczuć, jakie zdarzyło mi się doświadczyć - mówił. Gniewu, śmierci, absolutnej, totalnej rozkoszy, szczęścia porównywalnego do tego, jakie czułem będąc beztroskim łobuziakiem rzucającym kamieniami w gliniarzy. Jest w tym wszystko, ale każda piosenka wzbudza inne uczucia. Zatem wygląda na to, że wycie, jęki, rozpacz i rozstrojona gitara nie są tym, czym mogą się wydawać. Kiedy ludzie widzą wybuch energii, kiedy słyszą krzyk, wydaje im się, że są świadkami negatywnych emocji uwalnianych po to, żeby, na przykład kogoś nie zabić -tłumaczył Dave - ale ja... kiedy gram jestem po prostu szczęśliwy. Naprawdę szczęśliwy. Byłem rąbnięty kiedy miałem dwanaście, trzynaście lat i mieszkałem w Springfield w Wirginii... wtedy różne rzeczy mogły mnie pokręcić. Ale robienie hałasu może być naprawdę zabawne i im większy hałas, tym lepiej, tym większa radość. Im więcej hałasujesz, tym lepszy masz nastrój. Kurt denerwował się na scenie tylko wtedy, kiedy nie działały monitory do odsłuchu, co doprowadzało go do furii i rozwalania instrumentów albo nagłego opuszczenia estrady. Jeśli nie słyszę tego, co gram, jak mam grać dobrze? - pytał retorycznie. Nie potrafię udawać. Czuję się wtedy jak idiota. Publiczność nie zasługuje na to, żeby traktować ją w taki sposób, bo kiedy gram chcę dać z siebie wszystko. Nie mogę stać i udawać, że doskonale się bawię, kiedy tak nie jest. W takich sytuacjach wydaje mi się, że oszukuję publiczność. Ale w 1992 Nirvana mogła wymagać i otrzymywała wszystko czego dusza zapragnie pod względem nagłośnienia i sprzętu. Mimo tego, co mówił wcześniej, Kurt był bardzo wrażliwy na wibracje płynące od widzów. Czasami, kiedy po prostu wykonuję ruchy, nie zastanawiając się specjalnie nad tym, co robię, widzę jak reagują ludzie, jak dobrze się bawią i to mnie napędza - mówił. Kiedy widzisz kilka tysięcy ludzi tańczących pogo, to trudno nie reagować. Jedną z najlepszych rzeczy, jakie wprowadziła Nirvana do rocka jest „pogo mas". Podstawowym czynnikiem, który umożliwił Nirvanie przetrwanie wszystkich burz i załamań, był wyjątkowy związek łączący Kurta i Chrisa. Wspomnieliśmy w innym miejscu o stereotypie rockowego małżeństwa, odnoszącym się do Kurta i Courtney; przyjaźń Kurta i Chrisa może być odzwierciedleniem innego stereotypu masowej kultury: Pata i Pataszona czy Flipa i Flapa - niższego, spiętego człowieczka i jego dużego, dobrodusznego kumpla. Chris jest człowiekiem na luzie, głównie w kwestiach interesów. Był tym, który tonował Kurta wściekającego się na złośliwych ochroniarzy czy kiepski odsłuch. Uzupełniali się niemal idealnie. Kurt przeważnie milczał, za to Chris robił hałasu za dwóch, ale kiedy Kurt był głośny, Chris czuwał nad wszystkim, miał na wszystko oko - wspomina Trący Marander. Pod tym względem byli jak yin iyang. Zawsze mieliśmy dla siebie dosyć szacunku, by wiedzieć z góry co nas irytuje, jakie cechy charakteru doprowadzają nas do pasji i jak zrobić, żeby się nie pozabijać - mówił Kurt. Nigdy nie powiedzieliśmy o sobie złego słowa. To dziwne. I nie wynika to z obopólnej miłości, przeciwnie uważamy się za hipokrytów i widzimy w sobie rzeczy, które nas drażnią, ale obaj wiemy, że nie o to chodzi. Obaj wiemy, że nie ma sensu się kłócić, bo tworzymy zespół, który jest wartością nadrzędną. (© Charles Peterson) Jedyne co denerwowało Kurta w Chrisie, to jego poczucie humoru, przy którym bladło każde inne, w tym jego własne. Chris jest naprawdę zabawny - przyznawał Kurt. Jest przy tym dowcipny w naturalny sposób, choć to, co mówi potrafi być równie mordercze jak zabawne. Przy nim zawsze się śmieję. Ale z drugiej strony czuję, że lubi brylować pod tym względem i nie pozwala innym włączyć się do zabawy. Wolno mi śmiać się z tego, co mówi, ale z jakiegoś powodu nie wolno mi rozśmieszać innych. Ów podział ról wydawał się sprawiedliwy, jeśli przyjąć, że Kurt był i tak przez cały czas w centrum uwagi. To prawda - mówił Kurt. Ale chujowo jest być z kimś, przy kim nie można do końca być sobą. Kiedy jestem z Davem, a nie ma Chrisa, potrafimy bawić się doskonale na równych prawach. Gramy w tę samą grę i tak jest fajnie i naprawdę śmiesznie. Gdy pojawia się Chris, staje w środku, a my jesteśmy po bokach. Ja odpowiadam na wszystkie poważne pytania, a Chris robi jaja i może się wygłupiać. Davejest wtedy kimś pośrodku. Nie wiadomo po czyjej stanie stronie. Kurt był jednak z reguły zbyt nieśmiały, by wygłupiać się przed większym gronem ludzi. Każdy wie, że jak Kurt się uśmiechnął, to dla wszystkich wychodziło słońce, bo normalnie w ogóle się nie uśmiechał — mówi Dave. Nie mam pojęcia czy zawsze byl nieszczęśliwy czy po prostu nie wiedział jak się cieszyć. Kiedy mieszkaliśmy razem i na przykład strzelaliśmy z wiatrówki na podwórku albo rzucaliśmy kamieniami w samochody z dachu, albo strzelaliśmy w okna budynku loterii, próbując rzucić palenie i nie mając nic innego do roboty, to wtedy Kurt się śmiał, chichotał jak dziecko, jak rozbawione dziecko... Niewielu ludzi znało go od tej strony. Większość ludzi nie znała go od tej strony, choć oglądała klip do „In Bloom" czy kilka wybranych scen z 1991: „The Year That Punk Broke". Wielu ludzi uważa, że Kurt był cichym, zgorzkniałym, złym, zdezorientowanym małym skurwielem, ale to nieprawda - mówi Dave. Nie byłem z nim aż tak blisko, ale tyle przynajmniej wiem. Kurt nie był jedyną osobą, która czuła się pominięta. Przez pierwszy rok mojego pobytu w Nirvanie, mogłem spokojnie nie pojawiać się wśród dziennikarzy - mówi Dave. Wszystko załatwiał Chris, błyskotliwy i politycznie rozgarnięty facet. Chris miał zawsze wiele do powiedzenia, choć czasami zdarzały mu się spazmy mózgu i nie potrafił wyartykułować tego, o co mu chodziło. Był królem wywiadów, choć Kurt miewał czasami przebłyski dowcipu. Ja służyłem za przycisk do papieru. Choć Dave zżył się z resztą zespołu tak bardzo, jak żaden z wcześniejszych perkusistów, Nirvana nigdy nie była grupą trzech muszkieterów z całym, wyświechtanym etosem. Chris i Kurt byli zupełnie inni od ludzi, których znałem wcześniej — wspomina Dave. Czasami trudno ich było zrozumieć, a jeszcze trudniej przyzwyczaić się do tego, co robili, bo po prostu nie można było usiąść z nimi i normalnie pogadać. Przy nich zawsze czułem się inny. Znali się od bardzo dawna, mieli podobne wspomnienia, podobne poczucie humoru. Dopiero pod koniec poczułem się jednym z nich, to znaczy prawowitym członkiem Nirvany. Przestałem być nowy, ale z drugiej strony nie czułem się organiczną częścią zespołu — ciągnie Dave. Jeśli grasz w kapeli, która przed tobą miała pięciu innych perkusistów, nie wiesz czy przypadkiem nie zaczną ci płacić od godziny. To było trochę dziwne... do samego końca — mówi. Dziwne dlatego, że zawsze czułem się zbędny. Gdyby zmęczyli się mną, zawsze mogli znaleźć sobie innego perkusistę i ta myśli nie dawała mi spokoju. To zrozumiałe — bębny nie są aż tak ważne, żeby nie mógł grać na nich ktoś inny. Ktoś taki jak Dale Crover, który jest najlepszy na świecie, co słychać w nagraniach Nirvany. Zawsze pamiętałem o tym, że gdyby coś nie wyszło, wezwą na pomoc Dale 'a. To nie byl koniec świata, ale brakowało mi poczucia bezpieczeństwa. Gra z Kurtem i Chrisem to wyjątkowe przeżycie, bo Niryana miała w sobie coś, czego nie mieli inni i przez cały czas zdawałem sobie z tego sprawę - mówi Dave. Oczywiście mogli znaleźć sobie innego perkusistę, ale wierzę, że między nami trzema panowała wyjątkowa chemia. Pochlebiam sobie myśląc, że Nirvana nie byłaby taka sama beze mnie, ale gdzieś w głębi duszy wiem, że to prawda... Byłoby inaczej. Nie mam złudzeń, że jestem jedynym, który mógł z nimi grać... nie jestem nawet jedynym, który gra tak ciężko... Każdy mógłby to zrobić, to w sumie nic wielkiego. Wielkie natomiast jest to, że zaiskrzyło między nami trzema. Pracując z Kurtem i Chrisem nigdy nie byłem chwalony — ciągnie Dave. Nikt nie powiedział mi: «Wiesz, byłeś wspaniały! Nikt inny, by tego nie zrobił». Z drugiej strony Dave uważa, że urok ich współpracy polegał właśnie na tym, że mieli problemy z porozumieniem się. Nikt nic nie mówił — tłumaczy - więc kiedy tworzyliśmy piosenkę wszystko układało się samo, jakby podświadomie. Nie umawialiśmy się, że na przykład «W tym miejscu robimy mostek...» Wszystko działo się samo. Powodzenie wprowadziło podziały między muzykami. Dobrze się rozumieliśmy, wszyscy trzej i momentami byliśmy naprawdę dobrymi kumplami, ale zawsze do pewnych granic — mówi Dave. Na początku spędzałem z Kurtem mnóstwo czasu. Byliśmy bardzo blisko, tak blisko, jak tylko można - wtedy, kiedy mieszkaliśmy w Olympii. Później znów żyliśmy na dystans. Świat oszalał i każdy chciał od tego uciec. Co to znaczy być sławnym? Jedyne, co przychodzi mi do głowy to paranoja - mówił Kurt. Sława sprawia, że przez cały czas masz wrażenie, że ktoś na ciebie patrzy. Ale nie jest tak źłe, jak myślałem na samym początku, kiedy wściekałem się na ludzi dlatego, że mnie rozpoznawali. Winiłem ich za to: «Czego się, kurwa, na mnie gapisz?» myślałem. «Odpierdol się» powtarzałem w duchu. Trudno jednak winić łudzi za to, że na ciebie patrzą, choć to irytujące. Mimo całej pogardy dla sławy, Kurt chciał się w niej odnaleźć. Nie chodzi o to, że polubiłem bycie sławnym - mówił - tylko, że teraz wiem już mnóstwo rzeczy, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Wiem na przykład, jak reagować kiedy ludzie na mnie patrzą. Nie wpadam już w paranoję. Myślę, że z czasem można się przyzwyczaić do sławy. Co oczywiście nie znaczy, że się poddałem i delektuję się sławą mam po prostu inny stosunek do tego niż wcześniej. Dave i Chris nie przejmują się sławą i bez przerwy pojawiają się w miejscach publicznych, jednak dla Kurta nie było to takie łatwe. Był frontmenem, był samotnikiem, brał narkotyki, a jego muzykę otaczała pewna mistyczna aura. Dlatego każde jego pojawienie się w mieście, nawet w Seattle, wywoływało niewiarygodne reakcje. Kurt uczył się dopiero jak dawać sobie radę z będąc wytykanym palcami. Przeważnie się uśmiecham i daję im do zrozumienia, że kapuję w czym rzecz, i że robiłbym to samo, gdybym rozpoznał jakąś gwiazdę - wspominał Kurt. Całkiem inaczej jest wtedy, kiedy gapią się na mnie i rzucają jakieś wkurwiające odzywki, albo łażą za mną czy coś w tym rodzaju. Wtedy pytam w czym mają problem i dochodzi do konfrontacji. Wiele razy zdarzyło mi się też, że ludzie wybuchają śmiechem na mój widok. Na początku trudno mi było to zrozumieć. Teraz wiem, że starają się być sarkastyczni, mówią sobie: «Patrz, to ten skurwiały idiota! To on! Ha, ha, ha.» Takich lubię najbardziej. Od razu do nich podchodzę i zarzucam ich pytaniami. Wtedy biorą nogi za pas, bo nie wyobrażali sobie, że stawię im czoła. Robią się czerwoni na ryju i uciekają. Ludziom wydaje się, że życie gwiazd jest usłane różami i dlatego każda znakomitość powinna być fontanną tryskającą dobrym humorem, co oczywiście nie zawsze jest prawdą. Szczególnie w przypadku Kurta, który celował w doprowadzaniu do niezręcznych sytuacji. Większość ludzi uważa, że kiedy na nich patrzę i nie jestem uśmiechnięty, to znaczy, że jestem wkurwiony, więc staram się jak mogę, żeby wyglądać na wesołego - mówił. Przeważnie jestem wesoły, nie cierpię już na depresje, więc jest mi łatwiej, ale najczęściej muszę udawać, co bardzo komplikuje sprawy. Kurt walczył również z innym stereotypem, który zakłada, że gwiazdy rocka nigdy nie chorują. Wielu uważało, że jego problemy z żołądkiem były „problemami z żołądkiem" -eufemizmem oznaczającym uzależnienie, (co niekiedy było prawdą). Jednak Kurt rzeczywiście cierpiał na silne, chroniczne bóle jamy brzusznej. Widziałem to, byłem z nim - mówi Chris. Byłem przy nim, kiedy dostawał ataku w sytuacjach, w których nie musiał niczego symulować. Wyglądało to strasznie, tym bardziej, że nie wiadomo było jak mu pomóc. Cobain był u niezliczonej liczby specjalistów - w samym pierwszym półroczu 1993 odwiedził dziewięciu - i żaden z nich, nie mógł rozpoznać definitywnie przyczyny problemu. Wykluczono wrzody żołądka i jelit. Jedna z ostatnich teorii, przypisywała bóle skoliozie Kurta i uciskowi kręgów na nerw prowadzący do żołądka. Oprócz przeciwbólowych opiatów, jedynym skutecznym lekarstwem dla Kurta były występy, podczas których w jego organizmie wydzielała się potężna dawka endorfin likwidujących ból. Paradoksalnie, bóle Kurta mogły mieć coś wspólnego z jego firmowym, rozdzierającym krzykiem lub odwrotnie. Pytany o źródło bólu, wskazywał miejsce tuż pod splotem słonecznym, z którego -jak twierdził - wydobywa się również jego krzyk. Wiele razy siedziałem w takim czy innym towarzystwie, usiłowałem jeść i przez cały czas miałem potężne bóle, a nikt nie miał o tym pojęcia - mówił. Nie chce mi się nawet narzekać. W trasach boli mnie przez cały czas, ale nie mam wyboru, muszę robić to, co do mnie należy. Po koncercie zmuszam się do jedzenia. Siedzę w hotelu, pakuję w siebie żarcie i popijam wodą. Mija minuta albo dwie, zgina mnie wpół i zaczynam rzygać. Pamiętam, że w połowie trasy europejskiej powiedziałem, że już nigdy nie wyjadę dopóki czegoś z tym nie I zrobię, bo inaczej przyjdzie mi się zabić. Są takie chwile, kiedy chciałbym odstrzelić sobie łeb, I bo mam już, kurwa, dosyć. Nie mogę tak żyć. Zostałem przez to neurotycznym czubem. Jestem I psychicznie wyjebany. Mam problemy z głową, bo każdego pierdolonego dnia mnie boli. Heroina była jednym z środków, którymi zabijał ból. Później Kurt znalazł inny substytut: legalne i stosunkowo bezpieczne lekarstwo o nazwie Buprenex, który jest łagodnym, syntetycznym opiatem. Kurt podczas ataków wstrzykiwał go prosto w brzuch. Czasami obywał się bez Buprenexu całymi tygodniami, ale gdy pojawiała się jakaś stresująca sytuacja, jak koncert czy zdjęcia do wideoklipu, robił sobie zastrzyki kilka razy dziennie. Jak wspomnieliśmy wcześniej, jeden ze specjalistów zdiagnozował bóle jako wynik ucisku na nerw, spowodowanego skoliozą. Kurt rozpoczął fizjoterapię, która przyniosła pewne rezultaty. Nie musiał już brać tylu leków. Jadł lepiej i zaczął robić pompki i przysiady przed pójściem spać. I Znów chciał wyjechać w trasę. Cobain spotykał się często z przeświadczeniem, że jest osobą słabą i pasywną, która ! na dobrą sprawę nie ma pojęcia co robi. To bzdura - mówi Danny Goldberg z Gold Mountain. [ Kurt-poza wszystkim innym -jest geniuszem rockowego powołania. Niewątpliwie ma wszystko dokładnie przemyślane. Na dowód Goldberg przytacza historię z nagrań w MTV w styczniu 1992, kiedy Kurt i Courtney byli uważani za nieprzytomnych z zaćpania. Ledwo doszedł do siebie i wyglądał jak śmierć, ale pojawił się w studiu i mówi: «Puśćcie mi wszystko od początku» - wspomina Goldberg. Więc puścili mu jakieś piętnaście różnych montaży czterech czy pięciu piosenek i podczas projekcji słychać było jak mówi: „ To do niczego ", „ To możecie wywalić ", „ Ten kawałek puśćcie w The Year in Rock, ale nie nadawajcie go regularnie", „Ten możecie pokazać w 120 Minutes", „A ten powtórzcie po tygodniu". Ledwo trzymał się na nogach, ale podejmował słuszne decyzje i nie kierował się niczyim zdaniem. Jeśli chodzi o profesjonalną stronę produktu, jakim jest Nirvana, Kurt sam podejmował wszystkie decyzje i robił to z całą świadomością i odpowiedzialnością. Cobain nie był również żółtodziobem w sprawach reklamy. W 1991 każdy, kto był kimś w przemyśle muzycznym pojawił się na koncercie Rock for Choice w L.A. Był Perry Farrel, był nawet Axl Rosę. Kurt pojawił się w towarzystwie Danny Goldberga i gdy szli zatłoczonym korytarzem ni z tego ni z owego wspomniał, że dziennikarze zadają Nirvanie mnóstwo politycznych pytań, a nie zwracają, na przykład, uwagi na poczucie humoru członków zespołu. Doszedł do wniosku, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest pewien paragraf w oficjalnej biografii zespołu; paragraf, który należałoby usunąć. Goldberg był pod wrażeniem. Nigdy nie spotkałem artysty - a nawet menadżera czy speca od reklamy - który przed upływem miesiąca od opublikowania oficjalnej biografii potrafiłby powiązać opisane w niej fakty z typem pytań zadawanych przez dziennikarzy, a potem jeszcze znaleźć sposób na przeredagowanie całości. Goldberg porównuje spryt Cobaina w tej dziedzinie do postępowania Johna Lennona, który w znanym wywiadzie dla Rolling Stone'a z 1970 ujawnił, że Beatlesi zawsze starali się unikać wydawania płyt w tym samym czasie co Rolling Stonesi. W owych niewinnych czasach fani byli zszokowani tą świadomą manipulacją, ale jak mówi Goldberg: Beatlesem nie zostaje się przypadkowo. Podobnie jak członkiem Nirvany. Porównanie z Johnem Lennonem martwiło Kurta o tyle, o ile mogło wpłynąć na wizerunek Courtney, której zresztą nie umknęły nasuwające się analogie. Pewnego razu gość w jej pokoju hotelowym był świadkiem takiej sceny: Chcesz zobaczyć Yoko Ono? - zapytała Courtney. No to patrz! Podniosła słuchawkę telefonu, wykręciła numer Gold Mountain i nie przedstawiając się zaczęła mieszać z błotem tego, kto odebrał telefon za jakąś błahostkę związaną z interesami Nirvany. Kurt nie miał czasami ochoty mówić pewnych rzeczy wprost — wspomina Goldberg - i ona robiła to za niego. Robiła to tylko dlatego, że ją o to prosił. Mylą się ci, którzy twierdzą, że zachowywała się tak z własnej woli. Kurt często nie miał ochoty z nikim gadać, więc Courtney załatwiała mu telefony. Ale ci, którzy mówią, że zmuszała go do czegokolwiek, o niczym nie mają pojęcia. Tego rodzaju twierdzenia są absurdalne. Ten kto go znał wie, że wbrew własnej woli nie podałby ci szklanki wody i nie zmienił kasety w magnetofonie. Można go było błagać na kolanach... Kurt był jedną z najsilniejszych osobowości, jakie znalem. Czasami wydaje mi się, że chciał, żeby Courtney była tą złą... Mimo to wielu ludzi zastanawia się dlaczego Courtney w ogóle zajmowała się interesami męża. Jestem na to zbyt leniwy - mawiał Kurt. Bez przerwy dawałbym dupy. Ciągle o wszystkim zapominam, a ludzie potrafią to wykorzystać. Gdyby nie Courtney, która robi za mnie wszystko - czasami bez pytania, bo wie, że i tak bym jej pozwolił - nasze dziecko nie miałoby co jeść przez następne dziesięć lat. Ja jestem na to zbyt leniwy. Parę lat temu postanowiłem, że w ogóle nie będę zajmował się interesami. Teraz muszę, niestety. Idzie mi coraz lepiej, a to dlatego, że uczę się od niej. Goldberg często wspomina swoją pracę dla Led Zeppelin. Kurt przypominał mu nieco Jimmyego Page'a, który - choć spokojny i cichy - prowadził zespół żelazną ręką, z tym, że nie swoją! Kiedy coś mu się nie podobało, wystarczyło, że wspomniał o tym menadżerowi Peterowi Grantowi, który załatwiał za niego darcie mordy. Nie twierdzę, że Courtney była Peterem Grantem Kurta - mówi Goldberg. Twierdzę tylko, że ludzie cisi i spokojni niekoniecznie muszą być pasywni. Courtney dbała po prostu- o człowieka, który był jej mężem. Często bywało tak -wspomina Goldberg - że podczas tras Nirvany sprawdzała czy w garderobie jest jedzenie, od którego nie boli go brzuch. Jeśli go nie było, a Kurt miał akurat atak, w powietrzu fruwało pierze. Z głowy promotora. Z drugiej strony, Courtney nie miała wpływu na takie decyzje jak wybór producenta płyty, wybór piosenek na album czy wyjazdy w trasy. Mówiąc szczerze Courtney nie była za bardzo zaangażowana - ciągnie Goldberg. Była po prostu bardzo widoczna. Trudno nie zwrócić na nią uwagi. Jest głośna, pewna siebie i czasami przesadna. Nawet Kurt twierdził, że jego żona była w niektórych sytuacjach kulą u nogi. Często wykłóca się z ludźmi bez żadnego powodu — mówił. Weźmy taką sytuację: siedzimy z kimś, o kim wiadomo, że jest seksistowskim kutasem, ale musimy z nim być z takich czy innych zawodowych względów. Musimy i wiemy, że nie ma sensu zmieniać faceta, bo to z góry przegrana sprawa. Ale Courtney nigdy nie daje za wygraną. Zrobi wszystko, żeby doprowadzić do awantury i pokazać gościowi, gdzie się myli. Opierdala ludzi zupełnie bez powodu. I bez sensu, bo facet zostanie takim, jakim był wcześniej. Nic go nie ruszy. Ale Courtney uważa to za swój święty obowiązek. Nawet wtedy, kiedy tylko pogarsza sytuację. Musi robić takie rzeczy. Ja nie czepiam się ludzi i na tym polega różnica między nami. Courtney jest bojowa jak bokser. Tego rodzaju cechy przydają się w interesach. Bywało i tak, że dwadzieścia razy prosiłem o coś Gołd Mountain i wszyscy mnie olewali - mówił Kurt - ale po jednym telefonie Courtney wszyscy zaczynają chodzić jak w zegarku. Wyobrażam sobie, że odkładając słuchawkę mówią: «Co za pizda!», ale w końcu robią co do nich należy. Szkoda tylko, że dopiero wtedy. Courtney jest niezwykle inteligentna i nie cierpi idiotów. W rozmowie z nią trzeba uważać na słowa, bo najmniejszy błąd może zakończyć się wylaniem kubła pomyj na głowę rozmówcy - w najlepszym wypadku. Ale Kurt nie był idiotą. Zdawał sobie sprawę, że brutalność i opryskliwość żony przynosi więcej strat niż korzyści. Często wyciąga pochopne wnioski - mówił o Courtney. Ma taką wadę. I dlatego ludzie nie traktują jej poważnie. Kłócił się z Courtney średnio raz dziennie. Mówiło się, że gdyby Courtney była mężczyzną, jej bolesna szczerość i irytująca zjadliwość nie byłyby poczytywane za wady. Kurt twierdził natomiast, że obrywałaby bez względu na płeć. Przypominam jej o tym niemal każdego dnia - mówił, chichocząc i mając zapewne świeżo w pamięci ostatnią kłótnię. Courtney zgadza się ze mną i obiecuje poprawę ! i nawet stara się być inna, ale ma w głowie jakieś substancje chemiczne, które nie pozwalają 1 jej pomyśleć zanim wkurwi połowę ludzi z jakimi się spotyka. Z drugiej strony, ludzie często i sami się o to proszą... Związek z Courtney był czymś niezwykłym dla takiego nadwrażliwca, jakim był Kurt. I Nie jestem aż taki wrażliwy, jak niektórym się wydaje - bagatelizował sprawę. W Courtney I jest tyle dobra, że tamto nie ma znaczenia. Zresztą stara się panować nad sobą. Ale ludzie nie I zmieniają się z dnia na dzień. Potrzeba na to czasu. Jedyną jej wadą jest to, że za szybko wyciąga broń. Początkowe napięcie, jakie panowało między Courtney a pozostałymi członkami Nirvany, z czasem osłabło. Courtney z pewnością zmieniła się na lepsze po urodzeniu Frances. Stalą się osobą, która potrafi przyznać się do błędu - mówił Kurt. Trwa to jakiś czas, musi przeanalizować ze dwa czy trzy przykłady swego postępowania, ale w końcu przyznaje się do ] winy. Nie jest już taka uparta. Mimo to „syndrom Courtney" nękał Nirvanę. Wielu uważało, że Courtney kontroluje Kurta, wysysa jego talent i w efekcie doprowadzi do rozwiązania zespołu. Można to nazwać I „kompleksem Dalili", bo Courtney nie była potworem, jakim widziała ją nieprzychylna prasa. Nie na darmo Kurt powtarzał publiczności: „Nie warto wierzyć w to wszystko, co piszą." Echa materiału z Vanity Fair sprawiły, że każdy kto ośmielił się napisać o Courtney Love z odrobiną szacunku uważany był za pieczeniarza bądź idiotę. „Nikt nie twierdzi, że Courtney jest bez winy, ale zmasowany atak na jej osobę z pewnością był sterowany przez takich czy innych potężnych i wpływowych seksistów". Kurt nie miał złudzeń co do przyszłości. Nie ważne co zrobimy, możemy nawet zostać franciszkanami, a i tak tego nie przetrwamy, bo mamy zbyt wielu wrogów, którym przeszkadza sama nasza obecność - mówił. Wszyscy chcą, żebyśmy w końcu zdechli. Jeśli uda nam się przeżyć, to tylko na złość tym pojebom. Posunęli się już do najgorszego, zaatakowali moją rodzinę, więc nie wiadomo co może nas czekać w przyszłości. I w końcu nadejdzie taki czas, kiedy powiem dość! Może kiedy Frances dorośnie i zda sobie sprawę z tego co się dzieje. Nie wyobrażam sobie, że w wieku dwunastu lat przeczyta jakieś bzdury i zada mi pytanie: «Naprawdę braliście narkotyki, kiedy miałam się urodzić?» Jaką ją przekonać, że to nieprawda? Wydarzyło się mnóstwo fajnych rzeczy, niemal błogosławieństw - kontynuował -ale spotkało mnie też wiele przekleństw. Jestem już inną osobą, jeśli chodzi o mój dawny negatywny stosunek do świata i gdyby wszystko szło dobrze, mógłbym być po prostu szczęśliwy, może nawet wesoły... Kiedyś bywałem wesoły, zawsze starałem się widzieć w życiu to, co najlepsze, ale z czasem zamknąłem się w sobie. Stąd ta cala negacja. Z czasem to się zmieni dzięki dobru, jakie mnie spotkało, dzięki dziecku i żonie. Dwóm najwspanialszym istotom na świecie. Frances i Courtney mają na mnie tak zbawienny wpływ, że gdyby tylko ludzie zamknęli mordy i przestali nas oskarżać, za parę lat byłbym całkiem w porządku. Ale nie widać końca... Patrz, wczoraj ukazał się kolejny pierdolony artykuł... Dave był szczęśliwy jako najmniej widoczny członek Nirvany. Teraz nie chce już nawet udzielać wywiadów o zespole. Po pierwsze dlatego - mówi - że jestem leniwy -apo drugie dlatego, że nie rozumiem skąd to nagłe zainteresowanie tym, co mam do powiedzenia. O co chodzi? Byłem... no wiesz: raz, dwa, trzy, cztery, ŁUP!, facetem od bębnów. I to wszystko. W dzień nagrywam płyty, a wieczorem wracam do domu i odkurzam dywan. Chcę żyć normalnie. Nie mam zamiaru przez resztę życia być perkusistą Nirvany, więc siedzę cicho. Uważam za prawdziwe błogosławieństwo to, że grałem w zespole, widziałem to wszystko z bliska i nie płacę za to takiej ceny, jak inni - kończy Dave. Szczycę się tym, że prowadzę najnormalniejszy tryb życia pod słońcem: nie robię nic specjalnego i jestem szczęśliwy. Wokół Kurta i Courtney działo się tyle rzeczy, że nikt przy zdrowych zmysłach nie nadążyłby za tym... Kurt i jego osobisty przyjaciel Ren Hoek na zdjęciu z pisma gejów i lesbijek Advocate (© Charles Peterson) (OZDZIAŁ CZTERNASTY Rok 1993 był dla Nirvany powrotem do normalności. W styczniu zespół wystąpił na dwóch olbrzymich koncertach (ze starymi przyjaciółkami z L7) w Brazylii. Pierwszy koncert (16 stycznia) zorganizowano na stadionie Morumbi w Sao Paulo, a drugi (tydzień później) na siedemdziesięciotysięczniku Apoteose Stadium w Rio de Janeiro. Zespół był w szczytowej formie. Koncert w Sao Paulo - według Alexa Macleoda - byl punkową ucztą dla ducha. Specjalnie na występy w Brazylii Nirvana przygotowała własną wersję „Rio" Duran Duran ze śpiewającym Davem grającym na basie, z Chrisem na gitarze i Kurtem za bębnami. Oprócz „Rio" Nirvana grała długi, jak guma do żucia cover nudnego przeboju Terry Jacksa z 1974 „Seasons in the Sun". Podczas wykonywania „Teen Spirit" grupie towarzyszył na trąbce Flea z Red Hot Chili Peppers. TO, CO MNIE WKURWIA arnsm Po powrocie do domu Kurt został swoim własnym specjalistą od reklamy i zorganizował sobie wywiad dla pisma Advocate, ogólnoamerykańskiego magazynu gejów oraz dla Monk - periodyku włóczęgów wydawanego przez dwóch gości z Winnebago, podróżujących po Ameryce i , opisujących w każdym numerze inne i miasto. 1 Wywiad w Advocate był mistrzowskim posunięciem. Przede wszystkim zachęcił fanów Nirvany do kupienia pisma dla homoseksualistów, a z drugiej strony pokazał Nirvanę publiczności słuchającej z reguły zupełnie innej muzyki. W wywiadzie Kurt wspomniał, że przez pewien czas (w szkole) wydawało mu się, że jest gejem, po czym dodał: Z pewnością jestem gejem w duchu i prawdopodobnie mógłbym być biseksualistą. Wiadomość ta dotarła do kilku dużych dzienników i całej sieci gazet Gannetta, gdzie dziwnym zrządzeniem losu napisano, że Kurt jest „praktykującym biseksualistą" oraz że „Courtney nie ma nic przeciwko temu". W lutym Cobain zaprojektował model gitary dla Fendera - skrzyżowanie mustanga z jaguarem. Wiosną 1993 firma miała wyprodukować kilka egzemplarzy na jego wyłączny użytek, rozważano również produkcję niewielkiej partii rynkowej. Na początku trzeciego tygodnia lutego cały zespół poleciał do Minnesoty, by rozpocząć pracę na trzecim albumem. Producentem został Steve Albini. Kurt miał już podstawowe pomysły na piosenki latem 1992, gdy wraz z żoną i dzieckiem wyprowadzał się z mieszkania przy Spaulding Avenue. Pomysły te wymagały jedynie strukturalnego opracowania, które powstało podczas prób z Chrisem i Davem. Wczesne wersje trzech utworów: „Rape Me", „Dumb" i „Pennyroyal Tea" ukazywały się na bootlegach od czasu wydania „Nevermind". Kurt chciał nagrać nową płytę już w lecie 1992, ale ponieważ wszyscy członkowie zespołu mieszkali w innych miastach, a Courtney spodziewała się dziecka, cały projekt opóźnił się o pół roku. Cobain postawił na Albiniego od chwili, gdy usłyszał jego zespół Big Black - ogromnie wpływowe trio z Chicago nagrywające dla Touch & Go Records. Brzmienie Big Black łączyło w sobie niepokojące gitarowe faktury z wrzącą, nosową wokalizą i nieustannym dudnieniem automatu perkusyjnego. Całość podporządkowana była wizji miejskiego chaosu, wściekłości i paranoi. Po rozstaniu z Big Black dla Albiniego nastał złoty okres. Nagrywał (nigdy nie produkował, podobnie jak Jack Endino) tak odmiennych wykonawców jak Helmet, Superchunk, PJ Harvey i nawet EMF. Pomagał również rzeszy bohaterów podziemia, w tym Jesus Lizard i Tar. Kurtowi chodziło jednak o brzmienie perkusji, jakie usłyszał na dwóch wyprodukowanych przez Albiniego płytach: epokowym dokonaniu Pixies z 1988 „Surfer Rosa" i doskonałym albumie Breeders z 1990 zatytułowanym „Pod". Było to naturalne, potężne brzmienie osiągnięte dzięki umiejętnemu ustawieniu mikrofonów, a nie przez elektroniczną obróbkę dźwięku. Kurtowi przypominało perkusję z płyty „Rocks" nagranej w 1976 przez Aerosmitii. Po odejściu z Big Black Albini występował jako frontmen w niezbyt fortunnie nazwanej trashowej kapeli Rapeman („Gwałciciele"). W kołach zbliżonych do sceny niezależnej prześladowała go etykieta mizogina, dlatego wybór Kurta mógł wydawać się co najmniej dziwny. Zwracało mi na to uwagę wielu ludzi - mówił Kurt o stosunku Albiniego do kobiet ale dopóki go nie znalem, miałem to gdzieś i doszedłem do wniosku, że jeśli okaże się kutasem, to przynajmniej wykorzystam jego umiejętności. Później wylazło z niego parę seksistowskich uprzedzeń, ale to wina sceny, na jakiej się obraca. To, że ktoś jest mizoginem nie znaczy, że nie można go lubić. Podziwiam na przykład Williama S. Burroughsa czy Briona Gysina, którzy nienawidzą kobiet, ale są dobrymi pisarzami. Generalnie nienawidzę ludzi o takich poglądach i gdybym mógł w ogóle nie zadawałbym się z nimi, ale niektórym z nich nie można odmówić, że są wielkimi artystami. Mają po prostu wadę, nad którą muszą pracować. Przekonałem się dawno temu, że nie należy być zbyt surowym we własnych przekonaniach i ocenach. Nie można odcinać się od ludzi o takich czy innych wadach, bo to strasznie ogranicza - twierdził Kurt. Od każdego można się czegoś nauczyć. Poza tym każdemu można coś wyperswadować, a stawienie z góry krzyżyka na konkretnej osobie, skreślanie jej z własnego życia, niczemu nie pomaga. Ludzie stają się wtedy zgorzknieli i na pewno nie przyjdzie im do głowy, żeby coś w sobie zmienić. Kurt chciał Albiniego bez względu na jego poglądy; brzmienie Steve'a musiało robić wrażenie. Fakt - mówił Kurt brzmienie Steve "a jest najbardziej zbliżone do tego, jakie słyszę w głowie, więc nie miałem wyboru. Zanim Cobain skontaktował się z Albinim, przez wiele miesięcy krążyły plotki o jego potencjalnym wyborze na producenta następnego albumu Nirvany. Zirytowany pogłoskami Albini wysłał w końcu sprostowanie do brytyjskiej prasy muzycznej, w którym stwierdził między innymi że: „publikowanie błędnych informacji na mój temat, stwarza wrażenie, że pracuję jedynie z zespołami, które występują w telewizji, a to nieprawda!". Kilka dni później do Albiniego zadzwonił przedstawiciel Gold Mountain. Dodatkowego posmaku całej sprawie dodawał fakt, że Albini uważał Nirvanę (według wiarygodnych źródeł) za, ,R.E.M z fuzzboxem". To prawda - przyznaje Albini - traktowałem Nirvanęjako mało ciekawy przykład brzmienia Seattłe. Uważałem ich za typowy zespół epoki wywodzący się z tamtej ofa>//cy.Najdziwniejsze jest jednak to, że Steve nie zmienił zdania. Dlaczego więc przyjął zaproszenie z Gold Mountain? Jak twierdzi, zrobił Nirvanie łaskę. Wiem, że zabrzmi to głupio - mówi ale pod pewnym względem było mi ich żal. Znaleźli się w trudnej sytuacji, bo od następnej płyty Nirvany zależała pozycja różnych branżowych szumowin i grubych ryb. Było dla mnie oczywiste, że mam do czynienia z takim samym przestraszonym zespołem, z jakim można się zetknąć codziennie w każdym niezależnym studiu; z kapelą fanów punk rocka wywodzących się z podziemia i przypadkowo wyniesionych na ołtarze. Wyglądało na to, że rozumieją w jaki sposób pracuję i potrafią docenić płytę, którą z nimi nagram - ciągnie Albini. Gdybym się tego nie podjął, nie pozwolono by im nagrać takiej płyty. Postarałaby się o to ich wytwórnia i wszyscy współpracownicy. Każdy inny producent, który zająłby moje miejsce chciałby po pierwsze ich okraść, wydoić z nich masę pieniędzy. Takie koszty pociągają za sobą konieczność nagrania przebojowego albumu, a to z kolei zmienia perspektywę i z płyty, która miała być ambitna powstaje zlepek hitów, zbiór singli, które dotrą na listy i zwrócą zainwestowane pieniądze. Nirvana mogłaby zapomnieć o mocnej, osobistej i punkowej płycie, jaką chciała nagrać. Istotnie, Albini nie zdarł skóry z Nirvany. Oprócz 24 tysięcy dolarów na studio wziął tylko 100 tysięcy honorarium i nie miał procentowego udziału w sprzedaży (co zapewniłby sobie każdy inny producent na jego miejscu). Uważam, że branie procentu od sprzedaży jest niemoralne - twierdzi. Nie mogę tego robić, uważam to za przestępstwo. Każdy kto bierze procent z nagrania —poza, rzecz jasna, autorem i wykonawcami -jest złodziejem. Albini chciał, żeby nowa płyta była zupełnie inna od „Nevermind". Drugi album Nirvany brzmi tak jak brzmi nie dlatego, że takie jest brzmienie zespołu - twierdzi Albini -ale dlatego, że właśnie o takie brzmienie chodziło producentowi, facetowi od miksów i firmie płytowej. Kurt jak zwykle kończył pisanie tekstów tuż przed nagraniem partii wokalnych. Pomysły czerpak z notatników pełnych wierszy. Nirvana zarezerwowała studio jako The Simon Ritchie Group. Nagranie i zmiksowanie płyty trwało dwa tygodnie. Całość prac odbyła się w Pachyderm Studios położonym pięćdziesiąt mil na południe od Minneapolis w samym sercu tundry stanu Minnesota. Pachyderm jest ulubionym miejscem pracy Albiniego, który nagrywał tam Wedding Present, PJ Harvey, Killing Joke, Failure i innych. Artyści pracujący w studiu mieszkają w dużym domu, który Chris nazwał skrzyżowaniem stylu Mike'a Brady z Frankiem Llyodem Wrightem. Samo studio mieści się w oddzielnym budynku położonym sto jardów dalej w głębi lasu. Perkusję ustawiono w obszernej, wyłożonej drewnem głównej sali nagrań, z której rozciągał się widok na zimowy pejzaż Minnesoty. Stół mikserski firmy Neve pracował już przy albumie „Back In Black" AC/DC. Nirvana dała aż zanadto jasno do zrozumienia przedstawicielom DGC i Gold Mountain, że nie życzy sobie żadnych wskazówek podczas nagrywania. Była to nauka płynąca z sesji do „Nevermind". Zespół posunął się nawet do tego, że nie przedstawiał taśm roboczych swojemu człowiekowi od A&R, Gary"emu Gershowi, co było dosyć ryzykownym posunięciem. Ale Nirvana była już na tyle silna, że Geffen nie ośmieliłby się odrzucić albumu. A gdyby...? To byłby koniec Nirvany - mówił Kurt. Do chuja, zarobiliśmy dla nich pięćdziesiąt milionów dolarów! Przez dwa tygodnie prac nad płytą w Pachyderm przebywali jedynie: Kurt, Chris, Dave, Albini i jego asystent Robert „Bob" S. Weston IV. Choć pozornie projekt miał być nisko budżetowym przedsięwzięciem, Albini twierdzi, że Nirvana zachowywała się w sposób typowy dla rozpieszczonych gwiazd rocka. Nie przyjechała z własnym sprzętem, który dowieziono dopiero po trzech dniach. Gdy okazało się, że nikt nie zabrał tak podstawowego wyposażenia jak przenośny magnetofon kasetowy („boom box"), członkowie zespołu kazali przysłać go pocztą, zamiast pojechać do miasta i kupić go w sklepie. Gdy Kurt miał problemy z nastrojeniem gitary, pierwszą rzeczą, jaka przyszła mu do głowy było sprowadzenie technika Ernie Baileya. Kiedy ma się miliony dolarów, szybko dostaje się na głowę i wyczynia takie cuda - skwitował zachowanie Nirvany Albini. W końcu jednak zespół zabrałsię do pracy i wszystko poszło jak z płatka. Rejestrację ścieżek - podstawowego bębna, basu, gitary, solówek gitarowych i wokalu - zakończono w sześć dni. Kurt stwierdził, że gdyby naprawdę im zależało, nagraliby całą płytę w tydzień. Utwory rejestrowano na żywo, co oznacza, że bas, bębny i gitara były nagrywane jednocześnie. Niemal niczego nie wyrzucono do kosza. Kurt dodał kolejną partię gitary do mniej więcej połowy piosenek, a potem zarejestrował solówki i wokal. Tym razem nie zabrakło mu syropu przeciwkaszlowego. To była najłatwiejsza sesja, w jakiej braliśmy udział - totalny luz - mówił Kurt, który spodziewał się pewnych tarć z Albinim. Myślałem, że będziemy grać sobie na nerwach i wszystko skończy się piekielną awanturą, bo miałem zamieszkać pod jednym dachem z osobą, którą uważa się za seksistowskiego kutasa. Ale Steve okazał się zadziwiająco pomocny, przyjacielski i łatwy we współżyciu. Albini był również mile zaskoczony towarzystwem członków Nirvany. Kurt jest w rzeczywistości całkiem normalny - mówi. Wiele przeszedł w życiu i widać to po nim. Jest trochę chorowity, czasami ponury i melancholijny, ale wynika to z tego, że znalazł się w sytuacji, która nie okazała się tak przyjemna, jak się spodziewał, biorąc pod uwagę wszystkie jej atrybuty: masę pieniędzy, sławę, sukces, popularność i tak dalej. Wszystko powinno mu iść gładko, a tak nie jest. Ma problemy z tą dychotomią, ale dorasta do tego, by ją zaakceptować. Jest inteligentny, choć na takiego nie wygląda - ciągnie Albini. Czasami rżnie glupa, żeby podbudować tego czy owego. Poza tym uważa, że bycie naiwnym i głupim jest jak najbardziej w porządku. Ale według mnie jest inteligentny i znosi to wszystko lepiej niż inni ludzie. Wciąż ma zdrowy, podejrzliwy stosunek do innych grubych ryb w przemyśle muzycznym. Wielu ludzi na jego miejscu zmieniłoby zapatrywania o sto osiemdziesiąt stopni, bo wiadomo „ręka rękę myje". Wydaje mi się, że prawidłowo rozpoznaje większość branżowych graczy, szarych eminencji i intrygantów i ma do nich odpowiedni stosunek: traktuje ich jak kupy gówna. Facetem, z którym najłatwiej można dojść do porozumienia jest Dave Grohl - twierdzi Albini. Po pierwsze: Dave jest doskonałym, profesjonalnym instrumentalistą, więc odpada problem jego chęci i możliwości gry. Dave jest opoką i większość ciepłych słów, jakie mam dla Nirvany, należy skierować pod jego adresem. Z przyjemnością słuchałem tego, co robi. Jest także przyjemny w obejściu i nikt nie narzeka na jego towarzystwo. Albini ma również sporo uznania dla Chrisa. Jeśli coś mu się nie podoba, mówi o tym wprost, ale potrafi też przyznać, że może się mylić i z czasem zmienić zdanie. Albini uważa, że Chris często „matkuje" innym. Jeśli, na przykład. Kurt nie wie jak podłączyć czy nastroić gitarę, Chris jest zawsze na miejscu i nie robi z tego tragedii. Można na niego liczyć. Albini utrzymuje, że jest inżynierem dźwięku, a nie producentem, co oznacza, że tylko rejestruje, a nie aranżuje dźwięki. Dlatego - zatrzymując dla siebie własne opinie - często zachęcał Nirvanę do podejmowania decyzji co jest dobre, a co nie. Gdyby Steve decydował o płycie, muzyka byłaby bardziej prowokacyjna - twierdził Kurt. Steve chciał niepotrzebnie zmiksować wokal na niskim poziomie, przy którym nie brzmimy dobrze. Albini był przekonany, że Kurt wie co robi. Najogólniej rzecz biorąc Kurt wie co jest do przyjęcia, a co nie — mówi. Potrafi podjąć konkretne kroki, żeby poprawić to, co nie jest do przyjęcia. Po wszystkim, kiedy wraca do domu i zaczyna żyć w próżni, staje się nazbyt introspektywny i krytyczny wobec tego, co robi. Ale pracując nad czymś jest bardzo skuteczny.Podstawowym pomysłem na album było osiągnięcie naturalnego brzmienia. Poprzednia płyta Nirvany była według mnie czymś w rodzaju typowego, poszatkowanego nagrania, z którego zrobiono skompresowany i bardzo ostrożny, nadający się do radia miks -twierdzi Albini. Moim zdaniem nie świadczy to zbyt dobrze o zespole rockowym, który to zarejestrował. Tak ważne dla wszystkich brzmienie bębnów wykreowano bez elektronicznej szarlatanerii. Albini ustawił w całym studiu mnóstwo mikrofonów zbierających naturalne pogłosy. Jeśli ma się dobrego perkusistę, dobrą perkusję i akustyczną salę, nie potrzeba nic więcej. Dave Grohl jest doskonałym perkusistą - mówi Albini. W jego przypadku wystarczy posadzić go za bębnami o dobrym, akustycznym brzmieniu i zarejestrować jego grę. To wszystko. Wokale Kurta również nie były przetwarzane elektronicznie. Zamiast manipulować przy ścieżkach w celu osiągnięcia dobrego, akustycznego brzmienia, Albini nagrał Kurta śpiewającego w studiu o doskonałej akustyce. Na poprzednim albumie Nirvany pojawiało się mnóstwo dogranych ścieżek wokalnych, co jest swoistym oszustwem produkcyjnym robionym po to, by dodać „ wyjątkowości " wokalizie—twierdzi Albini. Przez ostatnie dziesięć lat robiono to tak często, że nikt już nie zwraca na to uwagi. Jest to standardowa sztuczka produkcyjna. Teraz wystarczy odwrócić całą sytuację i nagrać faceta śpiewającego w pokoju - tak jak zrobiliśmy to na nowym albumie, na którym jest tylko jedna ścieżka wokalna Kurta - by osiągnąć „ wyjątkowe " brzmienie, które sprawia wrażenie efektów specjalnych. Album „In Utero" jest odpowiednikiem płyty akustycznej, ale wraca do korzeni w mniej natrętny i wymuszony sposób od popularnych nagrań „bez prądu". Nirvana nagrała własną wersję stereotypowego „drugiego" i „puszczonego" albumu - zrobiła to, o czym zawsze marzyli wszyscy członkowie zespołu.„Drugi", „puszczony" album jest zazwyczaj podwójnym kompaktem o podwójnej długości składającym się z „wypełniaczy", „bicia piany", uniwersyteckich orkiestr marszowych, legionu buddyjskich mnichów śpiewających mantry i wielu innych niepotrzebnych kuriozów, które nagrywa się w studiu całymi miesiącami przy stosownie rozdętym budżecie. Nirvana natomiast nagrała swój kolejny - po poczwórnie platynowym - album w dwa tygodnie na dwudziestoczterośladowym, analogowym sprzęcie. Rzecz jasna pojawiły się głosy, że nisko budżetowy projekt Nirvany był wyrazem poczucia winy wobec niezależnego rocka. Nie nagraliśmy tak surowej płyty po to, żeby coś zamanifestować czy udowodnić, że możemy robić to, co chcemy - upierał się Kurt. Nagraliśmy płytę o takim brzmieniu, o jakie zawsze nam chodziło. Wiele zespołów rozważało podobne projekty, ale żaden nie odważył się na to, co zrobiła Nirvana. Jednak Kurt nie jest do korca szczery, bo nawet najbardziej „nowofalowe" utwory na płycie mająpewne haczyki, jak choćby spiralny, wznoszący się riff w „Scentless Apprentice" czy mocne, zeppelinowskie przełomy w „Milk It". Nirvana nie była jedynym zespołem zainteresowanym skromnymi strategiami nagraniowymi. Na początku lat dziewięćdziesiątych na scenie podziemnej pojawił się - a raczej powrócił - trend do rejestrowania nieskomplikowanych technicznie i skromnych instrumentalnie nagrań; trend będący reakcją na zimne, cyfrowe brzmienie kompaktu i na podszyty chciwością cynizm zmuszający rockową publiczność do kupowania. Nagrywając tanie płyty Nirvana stanęła w jednym szeregu z grupami takimi, jak Pavement czy Sebadoh -głównymi przedstawicielami nurtu „chimp rocka" czy „no-fi", jak nazywano surowe podejście do rejestracji dźwięku. Jak zwykle czujni członkowie Sonic Youth nagrali w 1991 płytę „Dirty", na której znalazło się mnóstwo zniekształceń wywołanych po części wolniejszą niż zazwyczaj szybkością przesuwu taśmy, co dało efekt jeszcze gorszego „fi". Nurt ten nie ogranicza się do wykorzystywania taniego sprzętu czy prymitywnych technik nagraniowych - podejście, że „pierwsze nagranie jest najlepszym nagraniem" jest tylko częścią filozofii dążącej do uczynienia muzyki bardziej spontaniczną, (gdy ma się tylko jedno nagranie należy w nie włożyć całą swoją energię i zapał). Nurt ten stanowi również wyzwanie dla muzyków, którzy słyszą się takimi, jakimi są naprawdę, bez studyjnego blichtru. Nirvanie bardzo spodobał się etos „no-fi", a,,Nevermind" stało się nieznośnym wspomnieniem. W historii rocka „In Utero" zapisze się jako wielki krok wstecz... ku przyszłości. W drugim tygodniu nagrań w studiu pojawiła się Courtney, głównie dlatego, że tęskniła za Kurtem. Albini twierdzi, że żona Kurta próbowała wtykać nos w nie swoje sprawy, ale nie Rysunek Kurta na błonie od bębna z czasów sesji „In Utero" (dzięki uprzejmości J. Mario Mendozy) chce tego uściślić. Nie mam zamiaru zawstydzać Kurta, mówiąc publicznie o tym, że związał się z psychopatyczną bestią - mówi Albini. Tym bardziej, że sam doskonale o tym wie. Steve Albini uznałby mnie za uosobienie kobiecości - replikuje Courtney - gdybym pochodziła ze Wschodniego Wybrzeża, grała na wiolonczeli, miała wielkie cycki i maleńkie kolczyki, nosiła czarne, obcisłe golfy z odpowiednimi dodatkami i trzymała gębę na kłódkę! Wiadomo, że w Pachyderm doszło do poważnej awantury między Davem a Courtney, ale nikt nie chce mówić na ten temat. Miksowanie płyty trwało niecały tydzień, co było rekordem szybkości dla Nirvany, ale nie dla Albiniego, który zazwyczaj kończył cały proces w ciągu jednego lub dwóch dni. Jeśli prace przy miksie nie posuwały się jak należy, rzucano je w kąt i zajmowano się czym innym, jak na przykład oglądaniem filmów przyrodniczych Davida Attenborough, czy zabawami odpowiednimi dla piromanów. Steve uwielbiał podpalać sobie tyłek - twierdził Kurt. Wylewał sobie na pośladki spirytus i podpalał dupsko. Kocha ten sport! Chris zajmował się w wolnych chwilach pisaniem artykułu o swojej niedawnej podróży do Chorwacji. Pewnego dnia Kurt narysował na membranie od bębna karykatury wszystkich członków zespołu. Kiedy patrzyłem jak to robi, przypomniał mi się sposób w jaki pisze piosenki - mówi Dave. Najprostszy z możliwych, trafiający w samo sedno i bardzo prawdziwy. Coś co ja musiałbym wyjaśniać przez godzinę, Kurt podsumowuje dwoma słowami. Jest to cecha, której nie widziałem u innych ludzi. Czas wolny od pracy poświęcano również na telefoniczne dowcipy nagrywane dla potomności. Do Kurta zadzwonił ktoś z Gold Mountain (co nie było dowcipem) i powiedział mu, że Gene Simmons z Kiss chce z nim porozmawiać. Numer Simmonsa znalazł „przypadkowo" Albini, który zadzwonił do Gene'a, przedstawiając się jako Kurt. Okazało się, że Simmons chciał, żeby Nirvana zagrała na płytowym „hołdzie" dla Kiss i był nawet gotów napisać piosenkę z Kurtem. Albini zadzwonił również do Eddie Yeddera i przedstawił się jako legendarny producent Tony Visconti (David Bowie, T. Rex itp.) Twój głos przemawia do mnie - powiedział nieszczęsnemu Eddiemu i zaproponował, że wprowadzi go do „prawdziwego zespołu", zktórym „nagra prawdziwe płyty". Vedder kupił wszystko, ale odparł, że woli nagrywać w domu i sprzedawać płyty po pięć centów za sztukę. Kolejnym dowcipem był telefon do Evana Dando z Lemmonheads - zespołu wojażującego wówczas po Australii. Evan dowiedział się, że na linii jest Madonna tylko musi chwileczkę zaczekać. Połknął haczyk razem ze spławikiem i wędką. Czekał cierpliwie długą chwilę, po czym zaczął się niepokoić. Chyba zwalę sobie konia! - wybuchnął w pewnej chwili (co jest udokumentowane na taśmie). W końcu Albini zlitował się nad coraz bardziej zniecierpliwionym Dando i powiedział - jak sekretarz Madonny - że gwiazda oddzwoni później. Szczytowym osiągnięciem telefonicznych wygłupów była rozmowa Dave'a z Johnem Silva, który na odległość interesował się rozwojem sytuacji. Jest fatalnie... - mówił posępnie Dave. Wczoraj Chris wymiotował krwią... Dla uczczenia zakończenia prac nad płytą urządzono przyjęcie, podczas którego słuchano materiału i raczono się cygarami (tylko Kurt palił jak zwykle lekkie winstony). Jaka jest ostateczna opinia Albiniego o „In Utero". Podoba mi się bardziej, niż przypuszczałem - mówi Steve. Podoba mi się bardziej niż wszystkie inne płyty Nirvany. Czasami słucham jej z własnej, nieprzymuszonej woli.Myślę, że jest to znacznie lepsza płyta od takiej, jaką nagraliby w innych okolicznościach - ciągnie. Czy zaliczyłbym ją do pierwszej dziesiątki moich ulubionych płyt? Nie. Do pierwszej setki? Może... Kurt zgadzał się ze stwierdzeniem, że śpiewane przez niego teksty są trudne do zrozumienia. Przeciągam słowa i zbijam je w grupy - mówił — a czasami udaję angielską wymowę. Być może dlatego zdecydował się na dołączenie tekstów do płyty. Podobają mi się. Nie mam się czego wstydzić, więc nie zaszkodzi podać je do druku - mówił. Wolę mięć z tym spokój, bo potem czytam recenzje, w których niektórzy idioci przeinaczają moje słowa. „In Utero" było trzecim albumem Nirvany, ale Kurtowi nie zabrakło twórczej pasji. Często bywa tak, że zespół zdobywający szybką sławę idzie na łatwiznę i rezygnuje ze szczytnych, początkowych inspiracji. Nie dotyczyło to jednak Kurta, ani rzecz jasna Chrisa czy Dave'a. Materiał na trzecią płytę nie był „zrzutem" pisanym tak, jak to bywa najczęściej - podczas długotrwałej trasy kończącej się tydzień przed sesją. Nirvana nie wyjeżdżała w trasy przez większą część 1992 i 1993, więc Kurt miał mnóstwo czasu na opracowanie kompozycji. Przedstawione przez Cobaina na dwóch pierwszych płytach wyznania człowieka cierpiącego, doskonale odpowiadały emocjom gromadzącym się w zbiorowej podświadomości, tym razem jednak mogły okazać się zupełnie nie na miejscu. Amerykanie po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat odczuli przypływ optymizmu i nikt nie miał pojęcia jak przyjmą Cobaina z jego workiem smutków. Poza tym zmieniła się przyczyna strapień Kurta i mało kto mógł się utożsamiać z jego wysublimowanymi cierpieniami. Niewielu ludzi odczuło na własnej skórze ból wynikający z publicznego napiętnowania za branie narkotyków czy publicznego napiętnowania za cokolwiek! Nie każdemu niestety dana jest sława. Przed wydaniem albumu wszyscy drżeli z niepewności czy Kurtowi uda się - tak jak wcześniej - przetransponować własne idiosynkrazje na uniwersalia. Teksty z „In Utero" nie sąjuż tak impresjonistyczne, jak wcześniejsze dokonania Kurta; większość z nich mówi o wszystkim wprost, co nie znaczy, że jest dosłowna, tak jak „Sliver" czy „Polly". W większości pojawia się tematyka i symbolika medyczna, kontynuująca motywy „Drain You". Niemal każdy utwór zawiera obraz choroby i cierpienia, a w tekstach pojawiają się aluzje do oparzeń słonecznych, trądziku, raka, złej sylwetki, otwartych ran, narastającego bólu, kaca, anemii, bezsenności, zatwardzenia czy niestrawności. Gdy przedstawiłem Kurtowi tę listę, uznał ją za niezwykle zabawną. Zawsze dowiaduję się o czymś takim ostatni. Pamiętasz broń z „ Nevermind? " - pytał. Przysięgam, że „In Utero " nie miało być albumem koncepcyjnym. Płyta po raz kolejny stała się wyrazem wewnętrznych zmagań Kurta: groźnego i nieobliczalnego z jednej strony, a z drugiej - jak mówi Courtney - baranka, którego dusza zajęta jest żuciem gumy. Równie istotny wpływ, choć niekiedy odwrotny od zamierzonego, miał popowy instynkt Kurta. Czasami jest swoim największym wrogiem, bo wydaje mu się, że to, co komponuje brzmi zbyt chwytliwie lub popowo - mówi o Cobainie Butch Vig.Chyba dlatego chciał, żeby nowa płyta brzmiała tak intensywnie i brutalnie. Muzyka odzwierciedla potężne, przeciwstawne siły miotające Kurtem: wściekłość, frustrację, strach spowodowany utrapieniami rodzinnymi, a z drugiej strony miłość i optymizm wywołane obecnością żony i córki. Maniakalno-depresyjny styl muzyczny „Nevermind" znajduje na „In Utero" nowy, ekstremalny wyraz. Beatlesowskie „Dumb" współistnieje z gorączkowym, punkowym graffiti „Milk It", choć pozornie cały wszechświat oddziela „Ali Apologies" od apoplektycznego „Scentless Apprentice". I znów pozornie wydaje się, że Kurt zapomniał jak połączyć w jedną, harmonijną całość punkowe korzenie z popowym instynktem; że na płycie toczy się wojna. Cobain upierał się, że tak nie jest. Nie sądzę, żeby „In Utero" było ostrzejszym czy bardziej emocjonalnym albumem od dwóch poprzednich płyt - mówił. Dzisiaj wkurwiają mnie te same rzeczy, które wkurwiały mnie przed laty. Na przykład to, że ludzie bez żadnej przyczyny wyrządzają sobie wiele złego. Wzbudza to we mnie agresję, za którą nie ma już nic. Pozostaje mi tylko wyć do mikrofonu - dodał śmiejąc się z własnej bezradności. Tym razem miał więcej czasu żeby popracować nad słowami. Przysięgam, że teksty z dwóch pierwszych płyt pisałem na kolanie - twierdził. Wszystkie były pisane na ostatnią chwilę, w zasadzie były wyjątkami z moich wierszy, co oznaczało, że musiałem je zmieniać, żeby pasowały do muzyki. Dlatego naprawdę nie ma w nich nic osobistego. Oczywiście jak każda twórczość, odzwierciedlają takie czy inne elementy mojego życia, ale są mniej osobiste niż się wszystkim wydaje. Mówiąc szczerze chciałbym, żeby były bardziej osobiste. Próbowałem tak pisać, ale nic z tego nie wyszło. Pewne rzeczy są zbyt oczywiste. To, co wpisuje się w moje teksty może dotyczyć każdego, kto choć trochę doświadczył bólu. Brzmi to banalnie, ale tak jest w rzeczywistości. Nie brzmi to banalnie, tym bardziej, że Kurt za nic w świecie nie przyznałby się jak bardzo obchodzą go własne teksty, jak bardzo zależy mu na ich odmiennych interpretacjach. Dave twierdzi, że teksty Cobaina naładowane są osobistymi znaczeniami. To dziwne uczucie, gdy słucha się tego albumu, wiedząc co wydarzyło się przez poprzednie osiem miesięcy i co Kurt miał na myśli, śpiewając tę czy inną rzecz - wspomina Dave. Na płycie jest wiele nienawiści, wiele „pierdolę" i wiele „zostałem wyjebany". Jest także sporo tekstów, które mówią pieniądzach, procesach czy dzieciach. To wszystko tworzy według mnie niesamowitą całość. Bardzo intensywną całość, bo wyobrażam sobie Kurta przypartego do muru; Kurta, któremu nie pozostało już nic oprócz krzyku. Wiele rzeczy, o których mówi odnosi się do gówna, przez jakie musiał przebrnąć. To już nie jest gniew nastolatka. To zupełnie inna gra. Nosi tytuł „gniew gwiazdy rocka ". Mimo to wiele tekstów przypomina te z pierwszego demo Nirvany. Na tej płycie jest mnóstwo tekstów - ciągnie Dave - w przeciwieństwie do „Nevermind", gdzie była strofa, refren i powtórzenie. Gdy pisze się tyle tekstów trzeba mieć dużo do powiedzenia. I Kurt miał dużo do powiedzenia. Moje życie wcale nie było takie podniecające - protestował bez przekonania Kurt. Jest mnóstwo rzeczy, których nie zrobiłem, choć mogłem zamiast, na przykład, siedzieć i narzekać na nudę. Podoba mi się, że mogę to nadrobić; podoba mi się, że mogę wymyślić ciekawą historię o kimś innym. Kurt uwielbiał mówić o swoim „nudnym życiu", ale nie ulegało wątpliwości, że nie jest w tym szczery. Przecież nie spędził dwunastu miesięcy przed wydaniem „In Utero" zamknięty w szafie w Aberdeen. To prawda—przyznawał. Ale gdybym napisał tekst wyrażający mój gniew wobec mediów, popadłbym w banał, bo wszyscy się tego spodziewali, więc nie zrobiłem im tej kurewskiej przyjemności. Równie dobrze mogę pisać o czymś innym, o czymś co nie jest tak oczywiste, jak moje stwierdzenie „Pierdolę media ". Wyrazem tego nastroju jest bez wątpienia „Rape Me" („Zgwałć mnie"). Napisałem ten kawałek dawno temu, zanim to wszystko się stało, ale faktycznie odpowiada sytuacji -przyznawał Kurt. Początkowo miał to być utwór o gwałcie i nic więcej, ałe teraz rzeczywiście mogę zilustrować nim ostatnie sześć miesięcy mojego życia. Skomponował „Rape Me" na gitarze akustycznej w Oakwood, podczas przygotowań do zmiksowania, ,Nevermind". Choć piosenka poświęcona jest tematyce, która z dawien dawna niepokoiła Kurta, po atakach na Cobainów nabrała zupełnie nowego wymiaru. Wydaje się zaadresowana do wszystkich dziennikarzy, którzy napastowali Cobainów, do fanów, którzy domagali się od Kurta autografów, wreszcie do tych wszystkich, którym zdawało się, że mogą coś wycisnąć z Kurta i zespołu, nie zastanawiając się nad kosztami psychicznymi i emocjonalnymi, jakie ponosi Nirvana. Taak, nie da się ukryć - przyznawał Kurt. Piosenka jest ostatecznym wyrazem rezygnacji, pochodzącym od osoby tak bardzo sponiewieranej, że nic już dla niej nie ma znaczenia. „Zgwałć mnie, przyjacielu" - słowa te Kurt kieruje do publiczności, nie zdając sobie sprawy, że może ranić jej uwielbienie. „Nie jestem sam" jęczy Kurt podsuwając prześladowcy obraz Frances i Courtney - kolejnych potencjalnych ofiar. Nawiązanie do motywu „Teen Spirit" w początkowej partii gitarowej nie jest przypadkowe. Podobnie jak w refrenie „In Bloom" kryje się w nim potężna muzyczna ironia - „Teen Spirit" było piosenką, od której to wszystko się zaczęło. „Moje ulubione, dobrze poinformowane źródło" zwraca się Kurt do zdrajcy ze swego otoczenia,,.Doceniam twoją troskę/Choć cuchniesz i spalasz się". Człowiekiem, do którego skierowane są te słowa był prawdopodobnie menadżer jednej z grup z Seattle, facet, który -jak twierdził Kurt - próbował mu matkować w związku z uzależnieniem, i który według Cobainów był głównym anonimowym źródłem przecieków, jakie złożyły się na materiał z Vanity Fair. W swoim czasie człowiek ów otrzymał od Kurta kartkę świąteczną zaadresowaną do „Naszego ulubionego, dobrze poinformowanego źródła". Kurt twierdził, że „Milk It" („Dojenie") było dobrym przykładem kierunku w jakim zmierzała Nirvana przez sześć miesięcy przed nagraniem płyty. Próbowaliśmy pisać nowofalowe piosenki - mówił - takie, które byłyby agresywne, eksperymentalne i dziwne, ale miały wciąż to coś... Nie przekroczyliśmy żadnej granicy, której nie przekroczylibyśmy wcześniej, ale mimo to „Milk It" jest inne. To dobra mieszanina punkowego brzmienia z melodyką, a jeśli nie dobra, to przynajmniej warta zapamiętania. Tekst jest kolejną metaforą związku dwojga współuzależnionych; metaforą przyprawiającą o dreszcze. „Mam swojego maleńkiego wirusa", śpiewa Kurt drżącym z przerażenia głosem. , Jego mleko jest moim gównem, moje gówno jest jego mlekiem". Po tym wyznaniu eksploduje piekielnie nonsensowny, wyśpiewany z histeryczną wściekłością refren: „Steki z lalek, testowane mięso". Korzystałem z tematyki medycznej - wirusów, organizmów i tym podobnych - mówił Kurt o „Milk It". To tylko zabawa słowami... obrazy. Ale nie jest to tylko zabawa słowami i nie są to tylko obrazy. Kurt nie był wokalistą, który potrafiłby z pasją i przekonaniem wyśpiewać książkę telefoniczną. Nieprawda, z łatwością mógłbym to zrobić! - zaprzeczał. W zasadzie robię to na co dzień, bo takie są moje teksty. Przesadzam, ale tylko trochę. Lubię je do tego stopnia, że nie wstydzę się ich śpiewać. Ogólnie mówią o mojej walce z tym, co mnie wkurwia. Taki jest temat całego albumu. Każdego albumu, jaki nagrałem. Piosenka „Scentless Apprentice" („Bezwonny uczeń") powstała podczas prób przed nagraniem albumu w sposób mało charakterystyczny dla Nirvany. Autorem riffu, który tworzy kręgosłup utworu był Dave. Riff był banalny, taki w stylu Tad i nie chciało mi się nawet jamować wokół niego - wspominał z bolesną szczerością Kurt. Postanowiłem jednak napisać piosenkę w oparciu o ten motyw. Tylko po to, żeby Dave poczuł się lepiej. Wyszła nieźle. Kurt dodał wznoszącą się linię, a Chris opracował drugą część. Całość została zaaranżowana przez Cobaina. Była to niewątpliwie najbardziej „wspólna" piosenka Nirvany. Myślę, że podstawowym powodem, dla którego ten kawałek brzmi dobrze jest mój styl śpiewania i część gitarowa, jaką gram nad podstawowym rytmem - mówił bez przesadnej skromności Kurt. Ale, cholera, pracowało się nam wspaniale, Dave wymyślił początek, od którego zaczęliśmy i było zupełnie inaczej. Nigdy przedtem tego nie robiliśmy. Honoraria za ten utwór zostały podzielone po równo. Tekst „Scentless Apprentice" powstał pod wpływem powieści Patricka Suskinda „Pachnidło". Ta wydana w 1986 roku książka opowiada o maniakalnym rzemieślniku -wytwórcy perfum w przedrewolucyjnej Francji. Człowiek ów pozbawiony był zapachu, a jego wyostrzony zmysł powonienia alienował go ze społeczności. Być może Kurt czuł instynktowny związek z tą postacią? Taaa, szczególnie parę lat temu — mówił. Byłem zupełnie taki, jak ten facet. Chciałem być jak najdalej od ludzi - ich zapach obrażał moje powonienie. Zapach ludzi. Histerycznie wykrzyczany refren - „Odejdź, odejdź" - wywodzi się z kategorii uczuć obecnych już w „Stay Away", przy czym w porównaniu ze „Scentless Apprentice" wcześniejszy utwór wydaje się dziwnie ugrzeczniony. Kurt tłumaczył „Heart Shaped Box" („Pudełko w kształcie serca") w sposób następujący: Zawsze kiedy oglądam filmy dokumentalne o dzieciach cierpiących na raka, odbija mi szajba z rozpaczy. Dotyka mnie to na najgłębszym poziomie emocjonalnym - bardziej niż cokolwiek innego, co pokazują w telewizji. Kiedy o tym myślę popadam w najgorszy znany mi smutek. Kiedy patrzę na te małe, łyse dzieci... - w tym momencie przerwał wypowiedź. Na jego twarzy pojawił się rumieniec, a do oczu napłynęły łzy. To bardzo smutne - wydusił w końcu. Pomysł piosenki narodził się jeszcze w mieszkaniu przy Spaulding Avenue, gdy Courtney rozłożyła w pokoju swoją obszerną kolekcję pudełek po cukierkach. Kurtowi zawsze podobały się pudełka w kształcie serc, ale twierdził, że przedmioty te mają niewiele wspólnego z piosenką. Większość linijek tego tekstu pochodzi z różnych wierszy - mówił. Wydawało mi się, że każda z nich tworzy dobry obraz. Ale podstawowym tematem są dzieci cierpiące na raka. Piosenka przeleżała jakiś czas w zapomnieniu, a potem pojawiła się ponownie w mieszkaniu przy Hollywood Hills. Nirvana grała ją podczas prób kilka razy, ale nic z tego nie wychodziło. Byłem zmęczony tym, że zawsze zdawali się na mnie — mówił Kurt. Podczas prób czekałem aż Chris i Dave dadzą coś od siebie, ale ich wysiłki zawsze zamieniały się we wspólne robienie hałasu. Pewnego dnia Kurt postanowił po raz ostatni wypróbować pomysł. / ni z tego ni z owego napisałem cały kawałek, wokół którego jamowaliśmy. Zaraz potem przyszedł mi do głowy pomysł na wokal, a cała reszta wyłoniła się sama. Doszliśmy do wniosku, że to niezła piosenka. Mimo emocjonalnego podejścia Kurta to tematu, „Heart Shaped Box" nie jest piosenką o małych, łysych dzieciach cierpiących na raka. Jest to piosenka o Courtney. Wersy w rodzaju: „Mięsożerne orchidee jeszcze nikomu nie wybaczyły" i „Chciałbym wyżreć ci raka, gdy się chmurzysz" odnoszą się niewątpliwie do usposobienia żony narratora, natomiast zdania: „Zrzuć mi pętlę pępowiny bym mógł wspiąć się do ciebie" i,jestem zamknięty w twoim pudle w kształcie serca" - opisująprzerażające uzależnienie narratora od żony. Jednak jadowity sarkazm w refrenie świadczy o tym, że zbliża się chwila uwolnienia z okowów podległości małżeńskiej. „Hej, mam nowe zażalenie" - śpiewa Kurt,, jestem zobowiązany za twe bezcenne rady". Faktem jest, że z Cobaina emanowała celowo kultywowana aura dziecięcej wrażliwości i naiwności, co mogło skłaniać niektórych do traktowania go w sposób protekcjonalny. Być może Kurt nie potrafił wyzwolić się z wpływu etosu K Records, a może - przeciwnie -próbował go zracjonalizować. Członkowie Nirvany, a Cobain w szczególności, stali się z czasem bardzo uzależnieni od innych - przede wszystkim od ludzi bliskich, którzy chronili ich przed bolesną niekiedy rzeczywistością robienia kariery. Ale nie tylko bliscy roztaczali nad Nirvaną ochronny parasol. Do kategorii „żywych tarcz" należeli również niektórzy przedstawiciele prasy, radia i innych mediów, którzy w przedziwny sposób poczuli się odpowiedzialni za „bezpieczeństwo" zespołu. Ludzie ci byli dumni z posiadanych sekretów Nirvany i pewni, że pomagają Kurtowi, chroniąc go przed nieczułym, okrutnym światem. Z drugiej strony Cobain zawsze miał kogoś, kto o niego dbał, począwszy od Wendy przez Trący, Chrisa, Davea, aż do Courtney. Piosenka „Serve the Servants" („Służ służącym") jest typowym miszmaszem tematycznym. Jednym z tematów przewijających się przez utwór jest „pokłosie" nirvanomanii, które pojawia się już w pierwszym wersie: „Nastoletni niepokój dobrze się opłacił/Teraz jestem znudzony i stary". To oczywiste! Znajduję się właśnie w takim stanie - mówił z przekąsem Kurt. Ciekawe ilu ludzi dało się na to nabrać? Dla mnie był to jedynie sarkastyczny komentarz do fenomenu o nazwie Niwana. „Samozwańczy sędziowie sądzą więcej niż sprzedali" - ludzie uwielbiają krytykować Kurta i zespół nie mając pojęcia o sytuacji. W piosence Kurt po raz kolejny piętnuje ruch „Dopaść Courtney": „Jeśli będzie pływać, to znaczy, że nie jest wiedźmą". Wers ten odnosi się do stosowanych w średniowieczu praktyk ustalania prawdziwej tożsamości osoby podejrzanej o czary. Jeśli wrzucona do wody i obciążona kamieniami nieszczęśnica tonęła - była niewinna. Jeśli pływała - była czarownicą. W „Serve the Servants" pojawia się również bardzo bezpośrednie i osobiste przesłanie skierowane do Dona Cobaina, zrozumiałe dla wszystkich od Islandii po Australię i od Los Angeles do Londynu: „Chciałem mieć ojca/Ale miałem tatusia/Przestałem cię nienawidzić/ Nie powiem niczego, o czym nie myślałbym wcześniej" Ostatni wers jest dosyć okrutny: Kurt myślał o ojcu tak źle, że w zasadzie nie ma nic do dodania. Wersy te powstały niemal w ostatniej chwili. Tak się składa, że doskonale pasowały do całości - mówił Kurt. Chciałem żeby wiedział, że nie mam nic przeciwko niemu. Ale nie chcę z nim rozmawiać, bo nie mamy czym się dzielić. Jestem pewny, że bardzo go to zmartwi, ale tak już jest. Początkowo piosenka była o czymś zupełnie innym - tłumaczył. To znaczy, żadna piosenka nie jest o czymś konkretnym, kiedy ją piszę. Ale w tym utworze pojawiły się niewątpliwie moje osobiste sprawy. „Legendarny rozwód zaczyna mnie nudzić" dodaje pod koniec refrenu. Kurt był już zmęczony szeroko nagłośnioną sprawą traumatycznego wpływu rozwodu rodziców na jego osobowość. Nie ma w tym nic dziwnego, ani nic nowego - to pewne! - mówił. Jestem produktem zepsutej Ameryki. Moje życie byłoby jeszcze gorsze, gdybym urodził się, na przykład, wczasach Wielkiego Kryzysu. Jest wiele gorszych rzeczy od rozwodu. Zbyt długo zaprzątałem sobie głowę tym, czego nie miałem, to znaczy rodziny, zwykłej, solidnej rodziny. Teraz wyrosłem już z tego. Dobrze, że mogę się tym podzielić z dzieciakami o podobnych doświadczeniach, bo ogólnie to smutne jeśli dwoje ludzi decyduje się na ślub i dzieci w sytuacji, gdy nie znoszą się nawzajem. Zdumiewa mnie to, że ludzie, którzy uważają, że kiedyś się kochali nie mają choćby odrobiny litości dla dzieci, nie potrafią normalnie rozmawiać ze sobą w ich obecności. To smutne, ale oprócz mnie przeżywały to miliony ludzi. Podczas przygotowań do wydania „In Utero" Kurt zdecydował się dłuższe tytuły nowych piosenek, co było swoistą reakcją na „alternatywną" modę nakazującą stosowanie jednowyrazowych nazw i tytułów. To odpal - mówił facet, który wydał płyty zatytułowane „Bleach", „Nevermind" i „Incesticide". Och, ileż treści może kryć się w słowie „ komiks " -ironizował. Co za pole do popisu dla interpretacji! Nikogo zatem nie powinien dziwić już taki tytuł jak „Frances Farmer Will Have Her Revenge on Seattle" („Frances Farmer zemści się na Seattle") wymyślony na cześć patronki Cobainów i ich wzorowej męczennicy, której prześladowcy do dziesiejszego dnia mieszkają w Seattle. Słowa „W jej fałszywym świadectwie/Wciąż z nami trwacie" odnoszą się bez wątpienia do fanów, którzy uwierzyli artykułowi Hirschberg z Vanity Fair, a kolejny wers „Trzeba przekonać się: utoną czy popłyną" powtarza symbolikę polowań na czarownice z „Serve the Servants". Piosenka kończy się nutą bliską Kurtowi - zemstą: „Wróci jako ogień/ By wypalić kłamców/Zostawi popioły na ziemi". Chciałem w ten sposób powiedzieć światu, że biurokracja [sic\]jest wszędzie, że każdego może stłamsić, i że jest naprawdę zla - mówił Kurt. Historia Frances Farmer jest bardzo smutna i może przydarzyć się każdemu. Przez pewien czas wydawało się nam, że robią z nami to samo, więc jest w tym coś osobistego, ale głównie chodzi w tym o to, żeby pokazać światu Frances Farmer. Wszyscy uważają, że Seattle to idealne miejsce, raj na ziemi - ciągnął Kurt. A w tragedii Frances brali udział sędziowie i najwyżsi urzędnicy stanowi. To był spisek, którego celem było zamknięcie jej w szpitalu psychiatrycznym i przeprowadzenie lobotomi. W szpitalu dokonywano na niej zbiorowych gwałtów, kazano jej jeść własne gówna i oskarżano ją o komunizm, bo w wieku czternastu łat napisała wiersz zatytułowany „Bóg umarł". Przerobili ją bez mrugnięcia okiem. Robili z nią wszystko, odkąd tylko skończyła czternaście lat, a gdy została gwiazdą, bez przerwy wsadzali ją do pudla bez żadnego powodu, zrujnowali jej karierę i dobre imię, wypisując o niej kłamstwa w prawicowych magazynach i gazetach. W końcu zrobili z niej wariatkę uzależnioną od barbituranów, alkoholiczkę. Przeszła lobotomię i do śmierci pracowała jako pokojówka w hotelu Four Seasons. W Seattle mieszka wielu ważnych ludzi związanych z tym spiskiem. Ci ludzie wciąż żyją i mają się dobrze wpierdolonych chatach za milion dolarów. Historia Frances Farmer jest bardziej ponura od tego, co spotkało Kurta i Courtney, ale istotnie jest między nimi wiele podobieństw. Wiem, że ludzie będą studiować wszystkie tytuły piosenek i wszystkie teksty, żeby wydobyć z nich coś osobistego - mówił Kurt. Ale piosenki nie mówią tylko o moim życiu. Chciałbym, żeby ludzie zwrócili również uwagę na inne sprawy, jak na przykład historia Frances Farmer. To, że jej historia jest podobna do naszej, jest czystym przypadkiem. „Brak mi wygody bycia smutnym" - Kurt nie był przyzwyczajony do radości - nastroju, który przekształcił w piosenkę „Dumb" („Głupi"). Zarys beatlesowskiego „Dumb" powstał latem 1990, tuż przed podpisaniem kontraktu z Geffenem i debiutem w radiu KAOS Calvina Johnsona. „Chyba jestem głupi, a może szczęśliwy" - śpiewa Kurt. W tym kawałku próbowałem napisać coś o ogólnej dezorientacji - mówił. To ciekawe, że bycie szczęśliwym może powodować zmieszanie. Strofa brzmiąca: „Mam złamane serce, ale mam też klej/Pomóż mi wciągnąć go do płuc i dogadać się/Popływamy sobie, pozwisamy z chmur/A potem spadniemy w dół, żeby leczyć kaca", choć powstała przed narkotykowym miesiącem z Courtney, jest dobrym streszczeniem szaleństwa, jakiemu Kurt oddawał się z przyszłą żoną. Zrozpaczony po rozstaniu z Tobi, uciekł w heroinę i w ramiona Courtney, za co zapłacił wysoką cenę. Ci, którzy mają wyostrzony słuch, zauważą zapewne, że akordy „Dumb" są podobne do „Polly". Nadająca się na hymn „Pennyroyal Tea" („Miętowa herbatka") powstała w mieszkaniu przy Pear Street podczas nudnej zimy 1990 tuż po podpisaniu kontraktu z Geffenem. Bawiliśmy się z Davem czterośladem i napisałem ten kawałek przez mniej więcej trzydzieści sekund -mówił Kurt. Potem przez pół godziny pisałem tekst i w końcu nagraliśmy piosenkę. Mięta polej, bo tak brzmi pełna nazwa botaniczna rośliny, jest ziołem leczniczym, które w dużych dawkach może wywoływać poronienia. Pomyślałem, że to fajny symbol -mówił Kurt. Znałem dziewczyny, które piły litrami miętę, bo wydawało im się, że są w ciąży. Mięta jest oczyszczająca, usuwam przy jej pomocy wszystkie złe duchy. Żeby usunąć ciążę trzeba by wypić cysternę mięty. Z drugiej strony zioła na mnie nie działają. W ogóle. Żeń-szeń i wszystkie gówna, to tylko lewicowo-faszystowska, hipisowska propaganda. Piosenka „Very Ape" („Bardzo małpi") nazywała się kiedyś „Perky New Wave Number" („Żwawy numer nowofalowy"). Nie mam pojęcia o czym jest ten tekst - mówił Kurt. To chyba jest jakiś atak na mężczyzn i ludzi z wadami osobowości, takimi jak podkreślanie własnej męskości. Tytuł „Króla analfabetów" wymyśliła Courtney, która nazywała tak niezbyt oczytanego Kurta. Pozornie wydaje się, że piosenka „Tourette^" („Zespół Tourette'a") nie mówi o niczym. Bełkotałem - mówił Kurt. Nie wydałem z siebie ani jednego zrozumiałego dźwięku. To był tylko krzyk. Na jednym z pierwszych wydruków tekstów z „In Utero" słowa tego utworu brzmiały „kurwa szczyny gówno", później zamieniono je na „kfa scen gwen" (w oryginale „cufk, tish, sips" - przyp. tłum.). Jednak tytuł wskazuje, że Kurtowi chodziło o coś więcej. Przez całe życie miałem zły stosunek do wszystkiego - mówił - teraz jednak złość jest dla mnie bezproduktywna. Co z tego, kiedy nikogo to nie obchodzi. Piszą o mnie wciąż te same bzdury. Zmieniłem się, zmieniłem swoje podejście do świata, uwiarygodniłem się jako muzyk i kompozytor i nagłe ni z tego ni z owego stałem się kozłem ofiarnym. Więc czy było warto się zmieniać? Wciąż mogę być kutasem. Boję się - mówię poważnie - że za jakiś czas stanę się jednym z pierdolniętych bezdomnych, że mając osiemdziesiąt lat będę chodził po ulicach i klął na czym świat stoi i mówił całemu światu, żeby się odpierdolił. Zespół Tourette 'a. Tytuł „Radio Friendly Unit Shifter" („Radioprzyjazna przekładnia") nawiązuje bez wątpienia do „Nevermind". Natomiast wers „Kołdra z wypalonymi dziurami" odsyła nas do mieszkania przy Spaulding Avenue. Wersy „Użyj raz i zniszcz/Inwazja naszego piractwa" są niewątpliwie skierowane do bezlitosnych fanów i złośliwej, napastliwej prasy. Kurt przyznawał całkiem otwarcie, że utwór ten powinien być odrzutem. Mógłby być lepszy - mówił. Kilka innych kawałków też mogłoby być lepsze. Mimo zwykłych u Kurta zaprzeczeń, konfesyjny tekst piosenki „Ali Apologies" („Przepraszam, że żyję") musi mieć dla niego osobiste znaczenie. Nie, jest całkowicie bez znaczenia - protestował - piosenka jest dokładnie o niczym. Mimo to na festiwalu w Reading w 1992 zadedykował ją Courtney i Frances. Lubię wyobrażać sobie, że ta piosenka jest dla nich, ale jej tekst nie ma z nami żadnego związku. Faktycznie napisałem ten kawałek dla Courtney i Frances, ale tekst nie mówi niczego o nas! Może nastrój... ale nie tekst! Nastrojem - według Kurta - jest spokój, radość, dobro, takie radosne szczęście. Gdy słyszy się jak śpiewa swoje „yeah, yeah, yeah, yeah" po drugim refrenie, trudno nie dzielić z nim tych odczuć. Zawsze udaje mi się napisać parę wesołych piosenek - mówił. Ale większość ma neutralne zabarwienie, choć brzmi gniewnie. Gniew jest tylko pozorem. Pozorem, który - należy dodać -jest punktem wyjścia, swoistym status quo procesu twórczego. Kurt wybuchł śmiechem, gdy usłyszał, że jego naturalnym stanem jest - w najlepszym przypadku - poruszenie. Pod tym względem przypomina nieco J Mascisa z Dinosaur Jr, którego leniwe wokalizy robią ogromne wrażenie dzięki gwałtownemu, pełnemu zniekształceń, muzycznemu tłu. To prawda. JMascis nie odgrywa żadnej roli. Jego sceniczna persona jest po prostu nim samym - mówił Kurt. Chciałbym być taki jak on, bo zawsze wydawało mi się, że osobowościowo jesteśmy do siebie podobni. J Mascis jest cichy i mówi jakby wciąż palii papierosa. Ja tak nie potrafię. Nie umiem tak żyć, a już na pewno nie umiem tak śpiewać. Mam w sobie tę drugą, hiperaktywną stronę, która pozostała mi z dzieciństwa. Kurt - podobnie jak Mascis - wydaje się pasywny, lecz obaj nadzorują praktycznie każdy aspekt muzyki i wizerunku swoich zespołów. Kurt irytował się słysząc, że większość ludzi nie ma o tym pojęcia. Nie wierzę, że można słuchać tej muzyki i w ogóle mnie nie doceniać - mówił. Wymyślam praktycznie wszystko, co robimy. Wszystko! To strasznie wyczerpująca psychicznie robota, cały czas żyję w napięciu. Wkurwia mnie na przykład, gdy na okładce „Bleach " widzę napis „Kierownictwo artystyczne: Lisa Orth ". Wszyscy myślą, że Lisa Orth wymyśliła ten obrazek, cały projekt i ustawienie. Pomysł był mój, tylko że nikt o tym nie napisał. Nie jestem osobą, która musi podbudowywać swoje ego, ale chcę żeby ludzie wiedzieli, że oprócz grania potrafię robić parę innych rzeczy. Początkowo płyta miała nazywać się „I Hate Myself and I Want to Die" („Nienawidzę siebie i chcę umrzeć"). Od czasów trasy australijskiej wyrażenie to było standardową odpowiedzią Kurta na pytanie „Jak się masz?" Po kilku tygodniach usunięto ten tytuł. Posunęlibyśmy się za daleko - tłumaczy Chris. Dzieciaki popełniałyby samobójstwa, a nam wytaczano by procesy. Dla Kurta pierwszy tytuł był żartem. Mam już dosyć traktowania tego zespołu tak poważnie. Robią to wszyscy wokół nas, przypisują nam niestworzone rzeczy — mówił. Pierwszy tytuł był taki, jak nasze piosenki: dezorientujący. Nie wiem co ze mną jest, nienawidzę się i nie chce mi się żyć. Według mnie to było całkiem w porządku. Drugi tytuł brzmiał „Verse Chorus Verse" („Strofa refren strofa"), co jak wiadomo jest standardowym formatem piosenki pop; formatem, którego Kurt miał dosyć. Drżę na samą myśl, że musiałbym pisać na nowo w tym schemacie - mówił. Bo to jest schemat. Opanowałem go i koniec - przynajmniej jeśli o mnie chodzi. Wiem jednak, że mógłbym spłodzić w ten sposób kilka kolejnych albumów i być z nich zadowolony, choć coraz mniej i mniej. Z drugiej strony myślałem to samo przed nagraniem „In Utero", a teraz widzę, że płyta wyszła tak, jak chciałem i jestem z niej dumny. Pod koniec maja ustalono ostateczny tytuł „In Utero" („W macicy" albo „Domacicznie"). Kurt zauważył tę frazę w jednym z wierszy napisanych przez Courtney i doszedł do wniosku, że wyrażenie idealnie pasuje do strony wizualnej płyty. Oczywiście pasowało też do jego wyobrażenia o największej rozkoszy. Nie dbał o to, że ludzie skojarzą tytuł z embrionami z okładki poprzedniej płyty. Projekt artystyczny nowego albumu został wymyślony przez Kurta i wykonany przez Roberta Fishera, który współpracował z Nirvaną przy „Nevermind". Całość pełna jest kobiecej symboliki. Na pierwszej stronie okładki umieszczono kobietę bez skóry - żeński odpowiednik osobnika z okładki singla „Sliver". Kobieta ma skrzydła niczym grecka bogini. (Żeńska symbolika znajdująca się na okładce odpowiada z grubsza opisom przedstawionym w kobiecym słowniku symboli i przedmiotów kultu). Z tyłu okładki Kurt umieścił zdjęcie plastikowych modeli płodów i organów wewnętrznych, a także lilii, orchidei i dywanu z domu. (Autorem fotografii jest Charles Peterson). Zawsze uważałem, że orchidee, a szczególnie lilie, przypominają pochwę - mówił Kurt. Jest więc seks i kobieta i „In Utero " i pochwy, narodziny i śmierć. ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Po ukończeniu nagrań, Nirvana wysłała surowe taśmy do prezesa Geffena Eda Rosenblatta, do Gary" ego Gersha oraz do swojego prawnika i paru zaufanych osób z Gold Mountain. Ich zdanie na temat płyty, Kurt streścił zwięzłym stwierdzeniem: Dorosłym to się nie podoba. Był rozczarowany i zdumiony. Ale tak wyglądała okrutna prawda: „dorośli" czyli menadżerowie Nirvany i szefowie wytwórni znienawidzili tę płytę od pierwszego słuchania. Kurtowi powiedziano, że kompozycje są „poniżej krytyki", a brzmienie „nie do wytrzymania". Wszyscy mieli wątpliwości czy stacje radiowe pójdą na „dźwięki Steve"a Albiniego". DOROSŁYM TO SIĘ NIE PODOBA Okazało się - mówi Albini - że firma płytowa wołałaby, żeby nagrali puszczony, gwiazdorski album, który byłby znacznie łatwiejszy w promocji. Po takim albumie zespół zbankrutowałby, a im bardziej goły jest zespół, tym lepiej dla wytwórni, która pociąga za sznurki. Okazało się też, że w Gold Mountain i Geffenie było bardzo niewielu ludzi, którzy chcieli, żeby Nirvana nagrywała z Albinim, ale zespół postawił na swoim. W obliczu dezaprobaty wszystkich, którzy mieli coś do powiedzenia w sprawie kariery Nirvany, Kurt czuł się jak ktoś komu dano do zrozumienia, że ma wyrzucić własne dzieło do kosza i zacząć wszystko od początku; wciąż było dużo czasu na nową płytę, a koszt sesji z Albinim nie był tak przerażający (szczególnie po zyskach z „Nevermind"), by nie można było pogodzić się z wyrzuceniem go w błoto. Według nich powinienem był nagrać wszystko od nowa — mówił ze złością Kurt - i zrobić to samo, co w zeszłym roku, bo w zeszłym roku dobrze się sprzedawaliśmy. Kogo obchodzi, że chcemy ocalić się jako artyści? Nic z tego: mam zamiar wydać płytę, której bez zażenowania mógłbym słuchać w domu. Bo nie słucham już „Nevermind". Nie słucham jej od czasu, kiedy ukazała się na rynku. To o czymś świadczy. Nie znoszę sposobu w jaki ją „przeprodukowano ", bez względu na wartość piosenek. Denerwuje mnie. Przyjaciołom grupy płyta bardzo się podobała. Na początku kwietnia Nirvana miała zamiar wydać płytę. „Kij w oko wszystkim" — zdawał się mówić zespół, tym bardziej, że DGC nie mówiło „nie". Będą mi jedli z ręki - odgrażał się Kurt. Chcieli następnego „Nevermind", ale prędzej zdechnę niż nagram takąpłytę. „In Utero "jest płytą, którą kupiłbym, gdybym był swoim fanem. Na pewno chciałbym ją mieć. Byłbym zdrajcą wobec siebie, gdybym wydał ten album w innej postaci. Podoba mi się sposób, w jaki został wyprodukowany, i podobają mi się moje własne piosenki. Jednak tuż po powrocie z Minnesoty - i przed wysłaniem taśm do oceny - Kurt i Chris zaczęli się martwić brzmieniem basu, które było zbyt wytłumione i mało melodyjne, a także wokalem zmiksowanym na zbyt niskim poziomie, na co skarżyło się wielu artystów współpracujących z Albinim. Mimo tych zastrzeżeń, Nirvana była zdeterminowana by wydać nie „przeprodukowany", prosty album. Z dzisiejszej perspektywy widać wyraźnie, że „Nevermind" było artystycznym ukłonem Nirvany w stronę popu, a„In Utero" stanowiło powrót do punkowych, agresywnych korzeni widocznych najlepiej na „Incesticide". Zawsze graliśmy takie kawałki jak „About a Girl", a z drugiej strony takie jak „ Paper Cuts " — mówi Chris. „ Nevermind " było oparte na motywach „About a Girl", a nowa płyta na „Paper Cuts ". To sprawa artystycznego wyboru. Ale wytwórni odjebało. Zaczęli szeptać między sobą: «0 kurwa, to sztuka! I co my z nią zrobimy?». Nowa płyta ujawniła zakłamanie wszystkich branżowych „mądrali", którzy wychwalali „nową muzykę" do jakiej nie umywał się - ich zdaniem — przerobiony pop Nirvany. Paru takich mądrali pracowało z Nirvaną. „In Utero" zmusiło ich do wyłożenia pieniędzy w miejsce frazesów. Z „Nevermind" było tak, że album wyleciał przez okno - wspomina Chris. A po nim wszystkie przewidywania związane z przemysłem muzycznym. Teraz mówi się o przed-nirvanowskim przemyśle muzycznym i po-nirvanowskim przemyśle muzycznym, więc zobaczymy jaki naprawdę jest ten przemysł. Zespół był przygotowany na to, że sprzedaż nowej płyty nie dorówna gigantycznym obrotom „Nevermind". „In Utero" było naprawdę dobre, ale „dobre" nie znaczy to samo co „komercyjne". Spodziewam się, że sprzedamy mniej więcej połowę tego, co poprzednio -mówił Kurt. Przez ostatni rok obraziliśmy zbyt wielu ludzi. Dave zgadzał się z tą przepowiednią i wcale nie zależało mu na wielkiej sprzedaży. Mam to gdzieś — twierdził. Czasami traktuję to jako test. Nirvana sprawdza za innych dokąd można się posunąć. Taka płyta jak „Nevermind" rozwaliła wszystko w drobny mak i nic już nie było jak dawniej. Może następny wielki album zostanie nagrany na ośmiośladzie? Może nagle pojawi się jakiś zespól z ośmiośladowym przebojem, który zaczną puszczać w radiu? Przecież robili to już Beatlesi i Rolling Stonesi. W pewnym sensie Nirvanę stać było na podjęcie ryzyka, bo na dobrą sprawę nikt nie miał pojęcia dlaczego „Nevermind" odniosło sukces; to samo mogło przydarzyć się i tej płycie. Poza tym Nirvana i tak dostałaby po głowie bez względu na rodzaj wydanego materiału muzycznego. To normalna rzecz — wszyscy liczą na to, że się wyłożymy - mówił Dave. Wszyscy czekają, żeby nam przyłożyć i napisać o nas: «Jednopłytowy cud». Wiem, że mamy dobrą płytę, wiem, że płyta spodoba się ludziom, którzy lubią Nirvanę. Siedemdziesiąt pięć tysięcy ludzi, którzy słuchali Nirvany przed „Nevermind" będzie zachwyconych. Bardziej niż po wydaniu „Nevermind". Więc Nirvana nie miała zamiaru popełnić artystycznego samobójstwa? W żadnym razie — mówił Kurt - choć wszyscy będą tak uważać. Powiedzą - «Ta płyta sprowadziła ich do rynsztoka». Napisaliśmy takie a nie inne piosenki - wspominał Chris - i nic na to nie poradzimy. Gdybyśmy napisali inne, bardziej ugrzecznione, ludzie mówiliby: «0 grają chłam, żeby sprzedać więcej płyt». I tak źłe i tak niedobrze. Niech mówią co chcą, zrobiliśmy swoje. Powiedziałem Kurtowi: «Jeśli ta płyta nie wypali i trzeba będzie się rozejść, weźmiemy ze sobą te wszystkie lata, które spędziliśmy w furgonetce i wszystko, co było dobre. Tego nikt nam nie odbierze». Muzyka mówi sama za siebie. Uważam, że nagraliśmy dobrą płytę. Jeśli chodzi o mnie znów mogę grać w sali na tysiąc osób. Jeśli chodzi o mnie, to Pearl Jam i Stone Tempie Pilots mogą zgarniać wszystkie nagrody muzyczne. Zawsze mieliśmy to gdzieś. Albini był mile zdziwiony tym, że Kurt, Chris i Dave chcą przenieść swą twórczość w nowy wymiar artystyczny, zamiast odcinać kupony od wcześniejszego sukcesu. Mówiąc szczerze, tego oczekiwała od nich wytwórnia, ba, wciąż tego oczekuje! - stwierdził Albini miesiąc po ukończeniu nagrań. Nikt nie rozumie, że ten nowy album przedstawia prawdziwą Nirranę, i że jest wierniejszy wizji, jaką miał zespół niż wszystko to, co Nirvana mogłaby nagrać w innych okolicznościach. Uważam, że gdyby nawet zamknąć Nirvanę na rok w studiu, nie nagraliby lepszej płyty — mówił dalej Albini. Ta grupa nie będzie już lepsza. Jeśli to nie odpowiada ich wytwórni płytowej, to znaczy, że wytwórnia płytowa ma problemy nie związane merytorycznie z płytą. To znaczy, że wytwórnia płytowa ma problem z samym zespołem. Im szybciej wszyscy to zrozumieją, tym łatwiej będzie im żyć z tą myślą. W wytwórniach płytowych pracują sami geniusze, prawda? - ironizował Albini. Mówimy o wytwórni, która wydała Nelsona. Widać, że wie co robi. Dalej, mówimy o wytwórni, która zaskarżyła Neila Younga za to, że nie byl dość komercyjny. I ci ludzie mają czelność mówić Nirvanie, że nie ma pojęcia co robi! Jeśli musisz polegać na kimś takim w sprawach gustu, to znaczy, że masz większe kłopoty od złego albumu. To znaczy, że jesteś głupcem! Pomijając samych członków zespołu, wszyscy inni związani z przedsięwzięciem o nazwie Nirvana zasługują na miano kutasów - wściekał się Albini. Mam na myśli firmę menadżerską, ludzi odA&R, wszystkich sępów i nieudaczników trzymających się zespołu jako pozornego źródła ich branżowej wiarygodności. Każdy związany z zespołem -poza samym zespołem -jest kutasem, dla którego szkoda czasu. Wiesz, po tym wszystkim z chęcią nagrałbym jeszcze jedną płytę z Nirvaną - mówił Albini tuż po zakończeniu sesji. Wkrótce jednak zmienił zdanie. Podobają mi się ci faceci, ale nie chcę mieć już do czynienia z ich nadbudową: menadżerami, firmą płytową i w ogóle... * * * 23 marca nadeszły dobre wieści. Po wielu miesiącach prawniczych batalii, sąd rodzinny ustalił w końcu, że oskarżenia wysuwane pod adresem Kurta i Courtney są z punktu widzenia prawa bezpodstawne. Cobainowie już wcześniej odzyskali prawa rodzicielskie, a wyrok oznaczał, że będą wolni od nadzoru opieki społecznej nad Frances, od poniżających badań moczu, wizyt opiekunów społecznych i kolejnych kosztownych rozpraw. Koszmar dobiegł końca. 9 kwietnia Nirvana zebrała pięćdziesiąt tysięcy dolarów podczas koncertu w Cow Palące w San Francisco, zorganizowanego dla wsparcia Grupy Kobiecej Tresnjevka -chorwackiej organizacji z Zagrzebia zajmującej się ofiarami gwałtów. Podczas wojny w byłej Jugosławii serbscy żołnierze odpowiedzialni za „czystki etniczne" systematycznie gwałcili muzułmańskie kobiety, by te rodziły serbskie dzieci. Ofiary gwałtów były często okaleczane, a ich potomstwo mordowane na ich oczach. Koncert był pomysłem Chrisa. Byłem totalnie wkurwiony tym, co czytałem o wojnie, i tym, że nikt nic nie robił - mówił. Osobą, która zachęciła Chrisa do całego przedsięwzięcia była Courtney. Na koncert udało się zaprosić również Disposable Heroes of Hiphoprisy, The Breeders i L7. Chris brał także czynny udział w akcji protestacyjnej przeciwko ustawie stanowej nr 2554, znanej jako „Ustawa o muzyce erotycznej". Zgodnie z nowym prawem, właściciele sklepów płytowych sprzedających muzykę „erotyczną" i potencjalnie szkodliwą dla nieletnich, ryzykowali grzywną i więzieniem. Już w grudniu 1991 Chris brał udział w marszu i zbieraniu podpisów pod petycją do stanowej legislatywy w Olympii. Sprawa ta została nagłośniona przez MTV i magazyn Rolling Stone, po czym do biura gubernatora stanu Waszyngton zaczęły napływać setki listów od oburzonych obywateli. Ale gubernator Booth Gardner, który jeszcze w 1992 chwalił się, że „stoi na czele rodzinnego stanu Nirvany - najlepszego, nowego zespołu rockowego w kraju", podpisał ustawę czyniąc z niej obowiązujące prawo. (Ustawę później cofnięto, ale jej autor przysięga, że przedstawi pod głosowanie jej złagodzoną wersję.) Jest wiele rapu i rocka i Andrew Dice Claya zasługującego na miano totalnego gówna, totalnego seksistowskiego gówna — mówi Chris - ale trzeba to tolerować. Trzeba nawet tolerować grupy nawołujące do nienawiści, bo taka jest cena, jaką płacimy za wolność wypowiedzi. Nie mogę zdelegalizować Ku Klwc Klanu tylko dlatego, że mi się nie podoba. Nie mam do tego prawa, a Ku Klwc Klan ma prawo wierzyć w co mu się żywnie podoba. Chris bywa nazywany „zwierzęciem politycznym", ale nie jest zachwycony tą etykietą. Chciałbym się „ odpolitykować ", nie mam zamiaru być rock and rollowym mędrcem - mówił. Nie chcę żeby Nirvanę traktowano jak zespół polityczny. Jestem tylko basistą i interesuję się, a nawet biorę aktywny udział w polityce. I nic więcej. Mimo całej determinacji Nirvany, by wydać płytę w jej pierwotnym kształcie (nawet z ewidentnymi niedoróbkami), mniej więcej w czasie koncertu w San Francisco, pojawiły się pierwsze wątpliwości. Mówiło się nawet o powrocie do studia i nagraniu paru nowych piosenek, choćby tylko po to, żeby sprawdzić jak brzmią. Pod koniec kwietnia Kurt drastycznie zmienił zdanie na temat albumu. Sam już nie wiem o co chodzi, ale nie czuję takich emocji jak słuchając „Nevermind" - powiedział, mimo że twierdził wcześniej, że nie słucha „Nevermind". Faktem jest, że wkurza mnie produkcja „Nevermind", ale jest w tej płycie coś takiego, że czasami mógłbym nad nią płakać z radości. Gdy słucham nowej płyty, opadają mi tylko ręce. Istniała nadzieja, że płyta zmieni kształt podczas procesu masterowania, kiedy to czarodziejska różdżka elektroniki przekształca subtelnie brzmienie nawet najgorszego materiału muzycznego. Czarodziejem, który dzierżył różdżkę był słynny Bob Ludwig. Pracował nad „In Utero" w swoim studiu w Portland w stanie Maine. Towarzyszył mu Chris, który był zadowolony z rezultatów. Ale Kurt wciąż nie był zadowolony. Płycie było daleko do doskonałości. Taka jest cena, jaką płaci się za pracę ze Stevem Albinim: nagrywa się i miksuje w dwa tygodnie i zamiast popowej doskonałości dostaje się surowy, uczciwy, pokryty krostami rock. Kurt był zakochany w idei nisko budżetowych produkcji, ale nie miał zamiaru stosować jej do swoich płyt. Jego popowa dusza walczyła z rockowym rozsądkiem. W tym czasie w Chicago Tribune pojawił się krótki artykuł, który cytował przepowiednię Steve'a Albiniego głoszącą, że Geffen/DGC odrzuci nowy album Nirvany. Wkrótce wiadomość tę powtórzył wpływowy Village Voice. Rozpoczęła się prawdziwa lawina publikacji. Sensacyjnego posmaku dodał sprawie całostronicowy artykuł w samym Newsweeku! W artykule tym cytowano anonimowego rozmówcę, który twierdził, że słyszał nowy materiał Nirvany. Jak się później okazało słyszał tylko demo nagrane przez zespół z Craigiem Montgomerym podczas podróży do Brazylii. Publicysta Jeff Giles zacytował Jonathana Ponemana, który powiedział, że Geffen jest winny braku wiary i szacunku dla Kurta, Dave'a i Chrisa jako artystów. Poneman zareagował mówiąc, że Giles opuścił pierwszą część jego wypowiedzi, która brzmiała: „Jeśli to, co słyszę jest prawdą to..." W liście do Newsweeka Nirvana oskarżyła Gilesa o brak etyki, ponieważ -jak twierdził zespół - „utrzymywał w rozmowach z zainteresowanymi, że pisze artykuł o Albinim, a nie o Nirvanie". „Najbardziej szkodliwe jest dla nas to..." pisała w liście Nirvana, „że Giles wyśmiał nasze stosunki z wytwórnią w oparciu o całkowicie błędne informacje". List przedrukowano później jako kosztowną, całostronicową reklamę w Billboardzie. Ed Rosenblatt wydał komunikat prasowy, w którym przysięgał, że Geffen/DGC wyda każdy materiał Nirvany. Doszło nawet do tego, że do Newsweeka zadzwonił wielce poirytowany sam David Geffen. Sprawa zataczała coraz szersze kręgi, do czego przyczyniły się publikacje w Rolling Stonie i Entertainment Weekly. A prawda wyglądała w ten sposób, że Nirvanie, (która miała do tego pełne prawo) przestały się podobać niektóre aspekty nagrań Albiniego, w związku z czym zespół chciał je zmienić. Menadżerowie i firma płytowa z chęcią przystali na zmiany, co w oczach opinii publicznej uczyniło z grupy pozbawione kręgosłupa popychadła, a ze współpracowników chciwych terrorystów. Oczywiście zarówno Gold Mountain jak i Geffen/DGC odetchnęły z ulgą, gdy wprowadzono zmiany, ale trudno oskarżać firmy o wymuszanie czegokolwiek. Dzięki kontraktowi podpisanemu z Geffenem, Nirvana miała zagwarantowaną taką pozycję, że mogła wydać taki album, jaki jej się podobał, bez względu na opinie innych. Całe nieporozumienie wywołane jedną nieprzemyślaną przepowiednią Albiniego, było produktem ubocznym głupiego, stadnego dziennikarstwa. Jedynym publicystą, który zbliżył się do prawdy był Jim DeRogatis, piszący w Chicago Sun Times. Tytuł jego artykułu brzmiał: „Kontrowersje wokół LP Nirvany pachną nadgorliwością". W artykule Steve Albini przyznał, że nie ma pojęcia co naprawdę dzieje się z albumem, a jego wcześniejsza wypowiedź wynikała z „ignorancji". Wyglądało na to, żeAMni chce mieć z powrotem ciastko, które już zjadł: zainkasował 100 tysięcy dolarów za produkcję płyty Nirvany, po czym doszedł do wniosku, że wypierając się odpowiedzialności za album uciszy tych, którzy oskarżą go o „wyprzedaż". Nie zachowywał się tak po raz pierwszy. Podobną taktykę stosował podczas produkcji, a raczej - jak sam by powiedział - nagrań, płyt Pixies i The Breeders wydawanych przez duże wytwórnie. Dodatkowego posmaku całej sprawie dodał fakt, że tuż przed sesjami do „In Utero" koryfeusze alternatywy i „niezależności" w osobach członków Fugazi, odrzucili pewne nagrania zarejestrowane przez Albiniego. Do tej pory nikt nie śmiał nazwać Fugazi korporacyjnymi dupolizami. Nirvana chciała popracować jeszcze nad kilkoma piosenkami z producentem R.E.M. Scottem Littem. Do zremiksowania innych wybrano Andy Wallace'a. Albini odrzucał wszelkie propozycje twierdząc, że zawarł kontrakt z zespołem uniemożliwiający Nirvanie wszelkie modyfikacje materiału bez jego zgody i zaangażowania. To, że Nirvana niczego nie podpisywała było - według Albiniego - bez znaczenia, bo pracował nad projektem z przekonaniem o dobrej woli grup. Gdy Gold Mountain zażądało wydania taśm matek, Albini odmówił. Później jednak zmienił zdanie po telefonie od Chrisa. W ostatniej chwili zespół zrezygnował z Andy Wallace'a i postanowił zremiksować i poprawić „Heart Shaped Box" i ,AH Apologies" tylko ze Scottem Littem. Na początku maja Litt i Nirvana zabrali się do pracy w studiu Bad Animals w Seattle (należącym do sióstr Wilson z Heart). Zremiksowano dwie piosenki, a Kurt dograł gitarę akustyczną i lennonowskie harmonie do „Heart Shaped Box". Resztę albumu pozostawiono nietkniętą, choć podczas remasterowania udało się wzmocnić basy i podbić wokale o jakieś 3 dB. Na tym zakończyła się Wielka Wyprzedaż. Od czasu, gdy członkowie Nirvany zamieszkali w jednym mieście, morale zespołu znacznie wzrosło. Kurt, Chris i Dave odwiedzali się często w domach, spotykali poza nimi i wspólnie słuchali muzyki - zupełnie jak w starych, dobrych czasach. W marcu, gdy Courtney wyjechała w szybką trasę z Hole do Anglii, muzycy Nirvany przesiadywali w domu Kurta, oglądając archiwalne zdjęcia do planowanego filmu długometrażowego o zespole i kręcąc z Kevinem Kerslakem wideoklip do „Sliver". Na potrzeby klipu Kurt wydobył z przechowalni kolekcję lalek i innych „artystycznych" drobiazgów, których nie oglądał od czasu sesji do „Nevermind". Całość została rozstawiona w garażu, który przypominał stare mieszkanie Kurta w Olympii. W takiej scenerii Nirvana rozłożyła sprzęt i grała „Sliver", a jedyną statystką była mała Frances siedząca na krzesełku obok ojca. Kerslake filmował występ ośmiomilimetrową kamerą wchodząc na krzesło, by uzyskać efekt „dorosłego spojrzenia". Frances - która nie potrafiła jeszcze chodzić - wystąpiła również w roli tancerki go-go, a to dzięki ojcu, który przygotował specjalną planszę z otworami na ręce i podtrzymywał córkę podczas trudniejszych kroków. MTV przyjęła teledysk w połowie maja, ale ze względu na zasady dotyczące reklam wymogła wycięcie ujęć z kolażami zawierającymi tytuły pism Maximumrocknroll oraz Better Homes and Gardens. Szkoda, bo w kolażach znalazło się krótkie przesłanie od Kurta: NIEZALEŻNY PUNK WCIĄŻ DAJE DUPY. Teledysk „SIiver" ukazał Nirvanę w szczytowej, rozbawionej formie, lecz mimo wyśmienitych nastrojów członków zespołu, wciąż pozostawało pytanie czy grupa zapisze się trwale w historii rocka czy przemknie przez nią jak meteoryt. W zespole istniało nadal wiele potencjalnych punktów zapalnych, a zapałkami, rzecz jasna, bawił się przede wszystkim Kurt, który coraz głośniej mówił o chęci grania z innymi ludźmi i ograniczeniach, jakie narzucają mu Chris i Dave. Nie bez znaczenia był też „czynnik Courtney" i wzrastające wyobcowanie Dave'a z Nirvany. Pogłoski o rozwiązaniu zespołu nasilały się od czasu wydania „Nevermind", a Kurt nie raz udowodnił, że potrafi obciąć gałąź, na której siedzi. Wiem, że po „In U tero" wydamy jeszcze jedną płytę - mówił Chris. Zagramy ją na żywo. Nie sądzę, żeby Nirvana miała trwać bez końca. Myślę, że kiedy stwierdzimy, że sprawy osiągnęły jakieś apogeum, to wszystko będzie jasne, ale wiem też, że jeszcze nie nadszedł koniec. Wiem na pewno, mimo różnych wzlotów i upadków. Rozejdziemy siew sposób naturalny, wiedząc, że no cóż... nadszedł ten moment. A może weźmiemy urlop, który nigdy się nie skończy... Nie wykluczam tego. Wydaliśmy cztery płyty—to całkiem nieźle jak na jeden zespół. Ile zespołów wydało cztery dobre płyty nie zamieniając się przy tym w The Scorpions czy The Rolling Stones? Trudno było wyobrazić sobie, by Nirvana przetrwała dekadę. Nie chciałbym tego, co nie znaczy, że to wykluczam — wspominał Kurt. Wszystko zależy od tego jakie będą piosenki. Choć ostatnio byłem mile zdziwiony duchem braterstwa w zespole. Cobain nie był pewny czy trio zdoła osiągnąć coś jeszcze pod względem muzycznym. Chciałbym grać z innymi ludźmi i tworzyć nowe rzeczy - ciągnął. Z pewnością byłoby to ciekawsze niż gra w Nirvanie. Nie chciałbym przez całe życie powielać tego schematu, zależy mi mi na robieniu czegoś zupełnie innego. Pozostawało pytanie czy Chris i Dave potrafią dotrzymać mu kroku. Nie wiem - mówił. Naprawdę nie wiem. Kurt uważał, że Chris za mało czasu poświęca na próby, a Dave'owi brakuje wyobraźni. Mimo to ich wkład w efekt końcowy był niezaprzeczalny i Kurt przyznawał, że, na przykład, bez Chrisa nie byłoby cudownej linii basu w „Heart Shaped Box". Marzył jednak, by ktoś pomagał mu we wcześniejszych etapach procesu twórczego. Dla mnie jest to dosyć frustrujące, bo kiedy próbujemy napisać piosenkę wymyślam jakiś riff i potem siedzimy i powtarzamy go godzinami, podczas których czekam, żeby Chris i Dave dodali coś od siebie, zmienili coś w strukturze czy uzupełnili jakąś część, a to zdarza się niezwykłe rzadko - opowiadał Kurt. Nie wiem dlaczego, ale nie mogą zdecydować się na przewodnictwo i drepczą w tyle jak gęsi. Oczywiście na dłuższą metę dokładnie tego od nich oczekiwał, a Chris i Dave z chęcią szli na taki układ. Udawał, że czeka aby przejęli inicjatywę, ale nie mówił o tym głośno. To nieprawda, że Chris i Dave nie mieli wyobraźni, i że nie chciało im się komponować. Dave pisze bardzo dobre piosenki, ale rola perkusisty w zespole narzuca wiele ograniczeń. Chris też mógłby pisać, gdyby chciał - mówił Kurt. Gdyby pracował nad tym przez kilka ostatnich lat, mógłby współkomponować połowę materiału, co byłoby idealne. Z drugiej strony najlepsze zespoły funkcjonują na zasadzie dyktatury. Taa, to prawda - zgadzał się Kurt. Co nie zmienia faktu, że chciałbym znaleźć ludzi, z którymi mógłbym wspólnie pisać piosenki. Znalazłem kogoś takiego w Courtney, z którą pisze się bardzo łatwo. Zawsze gdy coś razem gramy, powstaje wspaniała piosenka. To niesamowite! Ale Courtney nie boi się przewodzić, przeciwnie, zawsze bierze sprawy w swoje ręce. Choć ze mną współpracuje na równych zasadach i obojgu jest nam wtedy łatwiej. Zawsze chciałem, żeby w zespole był jeszcze jeden kompozytor. Stąd brały się pomruki ze strony Kurta o założeniu zespołu z Markiem Armem z Mudhoney czy Markiem Laneganem ze Screaming Trees. Wiem, że nie rozwiążemy się jeszcze w tym roku — ciągnął. A co będzie za rok... nie wiem. W wywiadzie dla Rolling Stonea z kwietnia 1992, Kurt bardzo dokładnie przewidział brzmienie kolejnej płyty Nirvany. Będzie momentami bardziej surowa, a jednocześnie bardziej cukierkowa - mówił. Me będzie jednowymiarowa. Jaki więc będzie album po „In Utero"? Kurt uważał, że powinien rozwinąć pomysły zarysowane w „Milk It" i „Scentless Apprentice". Z całą pewnością nie chcę już pisać takich piosenek jak „ Pennyroyal Tea " czy „ Rape Me " -mówił. Nudzą mnie już te klasyczne, średnio zrytmizowane, rockowe kawałki w stylu strofa, refren, strofa. Chciałbym grać bardziej nowofalowo i awangardowo, bardziej dynamicznie, z wieloma zmianami tempa, z przerwami, może nawet z samplami jakichś hałasów czy instrumentów. Generalnie chciałbym grać tak, jak Butthole Surfers. Z tym, że Butthole Surfers grają już - i to nie bez powodzenia - Butthole Surfers. Fakt - mówił Kurt - ale chodzi mi o własną wersją ich stylu. Zresztą i tak nie mógłbym uciec od popowej wrażliwości, która przenika nas aż do szpiku kości. Nigdy nie potrafilibyśmy zrezygnować z melodii czy śpiewu. Chciałbym tylko robić popowe numery z odjazdem, ze zmianami nastrojów, chciałbym uciec od typowego, rockowego schematu. Mam już tego dosyć. Kurt powątpiewał w przypuszczenie, że Nirvana wpłynie w sposób znaczący na historię rocka, o czym można będzie się przekonać powiedzmy za, dwadzieścia lat. Takiego chuja -mówił. Wolę nie myśleć o tym jak będzie wyglądał rock za dwadzieścia lat. Już teraz ledwo zipie, bo to co się gra ogranicza się do przeróbek, jeśli nie plagiatów. Obrzydlistwo! Z czasem rock straci znaczenie. Rock and roli jest taki jak matematyka - ciągnął. Wszystko opiera się na liczbie dziesięć. Nie ma nieskończoności, jest tylko dziesięć i jeszcze raz od początku. Same powtórzenia. Tak samo jest z rockiem. Szyjka gitary ma wszędzie jednakową długość, wszędzie jest tylko sześć strun i dwanaście nut. Nie można uciec od powtórzeń. Muzyka dochodzi do pewnego punktu, a potem wraca do tego, co było przed dziesięciu laty. Za dwadzieścia lat powstanie kolejna wersja Black Crowes grająca Black Crowes grających Faces. Co pięć lat wszystko się rozwadnia - mówił dalej. Dzieciakom nie zależy już nawet na rocku tak jak kiedyś, tak jak wcześniejszemu pokoleniu. Rock stal się jedynie wyrazem mody, sposobem na określenie własnej tożsamości dla dzieciaków, które wykorzystują go jako narzędzie do prowadzenia życia towarzyskiego i pierdolenia. Muzyka straciła znaczenie dla nastolatków. Wielu ludziom nie przeszkadza, że rock and roli jest tylko ścieżką dźwiękową życia społecznego i erotycznego, ale Kurt uważał, że nawet ta funkcja rocka ulegnie rozkładowi. Myślę, że w przyszłości muzyka będzie spełniać taką samą rołęjak rzeczywistość wirtualna, będzie substytutem tego, co dzieje się naprawdę: koncertów, przyjęć, kontaktów z innymi ludźmi. Mając do wyboru trudności związane z zaciągnięciem kogoś do łóżka i przeżycie łatwego seksu na ekranie monitora lub w sztucznej, trójwymiarowej przestrzeni, ludzie wybiorą to drugie, bo rzeczywistość wirtualna działa jak narkotyk. Technologia nie zna granic. Chciałbym zobaczyć ćpunów, którzy przedawkowali RWna własnej kanapie! Muzycy Nirvany zastanawiali się także nad własnymi projektami. Chris, który gra -nieco dziwnie - na gitarze i banjo rozważał wydanie solowego albumu, ale tylko na dziesięciocalowym, winylowym krążku. Twierdził, że ma już trochę materiału: piosenkę w stylu surf i parę wierszy w stylu bitników. Będzie wesoło - mówił. Dave chciał grać na gitarze i mieć własny zespół. Perkusja po pewnym czasie staje się nudna - mówił. W sekrecie zbierał materiały w studiu Laundry Room, grając na wszystkich instrumentach. Na początku nagrywał partie bębnów bez akompaniamentu, potem dodawał bas, gitarę i wokale. Jednym z odrzutów z albumu „In Utero" była wzruszająca, zapadająca w pamięć piosenka „Marigold". Jej autorem był Dave, który twierdził, że w zanadrzu ma ich więcej. Nie myślę o nagrywaniu solo — mówił Kurt. Kiedyś przyszło mi do głowy, żeby zarejestrować parę kawałków na czterośładzie i wydać je, ale na pewno niejako Kurt Cobain. Mógłbym to zrobić anonimowo. W ogóle jestem zwolennikiem „ no-fi " i dużego luzu i spokoju przy pracy. Z Nirvaną to niemożliwe. Kurt miał zamiar założyć własną wytwórnią i nazwać ją Exploitation Records. Chciałbym nagrywać włóczęgów i ludzi niedorozwiniętych, niepełnosprawnych, nienormalnych - ciągnął. Na każdej płycie byłoby zdjęcie osoby, która ją nagrała. Oczywiście w stylistyce „ no-fi". Sprzedawałbym takie płyty kolekcjonerom po dwadzieścia dolarów od sztuki. Nie wykorzystywałbym ludzi, którzy nagrywają płyty, wykorzystywałbym tych, którzy je kupują. Po dwadzieścia dolarów. Wydałbym w ograniczonym nakładzie pięciuset egzemplarzy: „ Chór Swingujących Meneli". Każda wytwórnia potrzebuje dystrybutora, a dystrybutorem Exploitation Records miał być sam Kurt Cobain, który chciał zabierać w trasy pudło z wydanymi przez siebie płytami i sprzedawać je sklepom muzycznym po drodze. Kurt chciał również wydać wszystkie płyty Nirvany na winylu. Zarejestrowany na nich dźwięk pochodziłby z magnetofonu kasetowego, co dałoby efekt absolutnego, punkowego „low-fi" albo bootlegu. Uzupełniłby je odpowiednimi okładkami. To tylko moja prywatna, punkowa fantazja, chociaż wyobrażam sobie, że gdyby w ten sposób wydano „Nevermind", płyta brzmiałaby znacznie lepiej. Kiedyś przygotuję taką kolekcję. Tylko na własne potrzeby. Uważał, że Exploitation Records stanie się dla niego ważnym źródłem dochodów. Dzisiaj sytuacja wygląda w ten sposób, że wydałem wszystkie pieniądze, jakie zarobiłem na „Nevermind". Wszystko poszło na walkę o Frances i nasze dobre imię, szkalowane przez oszalałe media. Nie mam żadnych oszczędności, z których mógłbym żyć przez resztę moich dni. Jeśli nowa płyta się nie sprzeda - a musiałaby się sprzedać w ośmiu milionach egzemplarzy, żebym zarobił na niej milion dolarów jaki, nawiasem mówiąc, zarabia przeciętna amerykańska rodzina przez całe swoje życie - nie będę ustawiony i za dziesięć łat zacznę szukać pracy. W trakcie pisania tej książki całkiem nieźle poznałem Kurta Cobaina. Gdy spędza się z kimś tyle czasu, trudno się z nim nie zaprzyjaźnić, szczególnie, gdy ten ktoś opowiada historię swojego życia. Książka ukazała się po raz pierwszy w październiku 1993 i Kurt musiał uznać ją za dobrą, bo nie zerwał ze mną kontaktów. Spotykaliśmy się, gdy Nirvana pojawiała się w Nowym Jorku na nagraniach telewizyjnych, spotykaliśmy się w Seattle, gdy odwiedzałem moich nirvanowskich przyjaciół i spędziliśmy razem dwa tygodnie, gdy wraz z Nirvaną wyruszyłem pod koniec 1993 w jej ostatnią trasę amerykańską. W przerwach między spotkaniami prowadziłem z Kurtem maratońskie rozmowy telefoniczne, najczęściej raz na kilka tygodni. Czasami rozmawialiśmy o muzyce, czasami plotkowaliśmy czy opowiadaliśmy sobie o burzach w naszym życiu, lecz za każdym razem Kurt bardzo otwarcie skarżył się na swoją karierę. Wszystko było w porządku do czasu, gdy Kurt zapadł w śpiączkę po zażyciu pięćdziesięciu tabletek Rohypnolu, silnego środka uspokajającego, który popił szampanem w pokoju hotelowym w Rzymie podczas ostatniej trasy Nirwany w marcu 1994. Znacznie, znacznie później zdałem sobie sprawę, że była to próba samobójstwa. Po wypadku w Rzymie rozmawiałem na ten temat z CNN i znajomym reporterem z pisma People. Moje wypowiedzi bardzo zirytowały Courtney i być może Kurta, choć jego matka zapewnia mnie, że nie dbał o to. Nigdy nie dowiem się jak było naprawdę. W głębi duszy pojąłem, że moje obowiązki dziennikarskie i przyjaźń z Kultem wykluczają się nawzajem. Po Rzymie wydawało mi się, że jestem jedną z osób, które mogą przedstawić w miarę obiektywny komentarz do tego, co się stało. Być może nie miałem racji. Tak czy inaczej już nigdy nie rozmawiałem z Kurtem. Trudno uznać to za pocieszenie, ale podobna historia przydarzyła się wszystkim, którzy kiedyś byli blisko Kurta. Pod koniec jego życia coś się popsuło, przyjaźnie kończyły się jedna po drugiej i rozpacz po jego stracie mieszała się wielu ludziom z zażenowaniem, żalem i poczuciem winy. Gdyby szukać wskazówek w muzyce, nagłe odejście Kurta nie powinno nas dziwić -ani jedna piosenka Nirvany nie kończy się wyciszeniem. I podobnie jak w muzyce, w której hałas kontrastował z ciszą, a agresja z melodyjnością, gwałtowna śmierć Kurta kontrastowała ze spokojnym spuszczeniem kurtyny na jego życie. W dniu po ogłoszeniu komunikatu o jego samobójstwie, w słoneczne sobotnie popołudnie, w parku obok jego domu zebrała się niewielka grupka młodych fanów, którzy zapalili świece i złożyli obok nich wiązanki kwiatów. Mówili między sobą przyciszonym głosem. Nie grali muzyki - nikt nie puszczał Nirvany z magnetofonu, nikt nawet nie brzdąkał na akustycznej gitarze: panowała przedziwna martwota, ogłuszająca cisza wisiała nad posępnymi głowami. Wokół obszernego, pokrytego szarym gontem domu Cobaina nad Jeziorem Waszyngtona kręciło się więcej przedstawicieli mediów niż fanów. Przyjechali ludzie z MTV, Entertainment Weekly, 1 st Person with Maria Shriver, Details i tłum reporterów z miejscowej prasy. Kilku fotoreporterów przedzierało się przez krzaki porastające wzgórze za domem. Przy ogrodzeniu był lepszy widok na piętrowy garaż, gdzie dokonało się życie Kurta. Podjazdu przed domem pilnowali umundurowani strażnicy z mikrofonami na głowach. Od czasu do czasu podnosili żółtą, policyjną taśmę wpuszczając do środka rodzinę i przyjaciół. „Rzygać mi się chce" - usłyszałem jak jeden ze strażników mówił do drugiego. „Przecież to tylko dom". Przy takim zagęszczeniu mediów, niewielka grupa fanów opłakująca Kurta przed domem znalazła się w centrum zainteresowania dziesiątków obiektywów i mikrofonów. Czarna od tuszu spływającego ze łzami z rzęs, twarz młodej Renae Ely dostała się do CNN, Newsweeka i na pierwszą stronę Timesa z Seattle. Rzecz jasna fani chętnie rozmawiali z mediami, ale większość znawców sceny Seattle nabrała wody w usta. W zadziwiającej manifestacji jedności scena Seattle zdecydowanie zwarła szeregi i odmawiała kontaktów z prasą. Była to już trzecia fala ogófnoamerykańskiego zainteresowania lokalnymi wydarzeniami i wszyscy wyciągnęli wnioski z dwóch wcześniejszych. Milczenie wobec mediów po śmierci Kurta skutecznie chroniło prywatność jego przyjaciół i rodziny. Szkoda, że już tego nie mógł zobaczyć. Szefowie Sub Pop zastanawiali się nad wyłączeniem prasy z planowanego od dawna przyjęcia z okazji szóstej rocznicy istnienia wytwórni; przyjęcia, które miało odbyć się w tę samą sobotę wieczorem w Crocodile Cafe w Seattle. Później jednak doszli do wniosku, że prasa i tak napisze o wszystkim, dodając, że jej nie wpuszczono. Zabronili jednak wnoszenia aparatów fotograficznych i kamer, co spowodowało, że na gości czekał na chodniku prawdziwy gąszcz obiektywów. Reporterzy wpychali ludziom mikrofony w usta pytając: „Dlaczego tu jesteś?" Po samobójczej śmierci Kurta pytanie to nabrało egzystencjalnego znaczenia. Niektórzy domagali się odwołania przyjęcia twierdząc, że można je poczytywać za brak szacunku wobec zmarłego. Okazało się, że przyjęcie było najlepszą przysługą, jaką Sub Pop wyświadczył Kurtowi po śmierci. Jak powiedział Bruce Pavitt podczas ceremonii żałobnej następnego dnia: „W życiu liczą się tylko przyjaciele, rodzina i społeczność". Scena Seattle opiera się na silnym poczuciu przynależności, które jest źródłem muzyki karmiącej się nim niczym chlebem, które daje poczucie bezpieczeństwa najwybitniejszym przedstawicielom nurtu i zapewnia pociechę w chwilach rozpaczy. A chwil rozpaczy w Seattle nie brakowało: w 1990 zmarł z przedawkowania heroiny Andrew Wood z Mother Love Bonę; w 1992 przedawkowała gitarzystka 7 Year Bitch Stefanie Sargent; w 1993 zamordowano wokalistkę Gits Mię Zapatę. Czuwanie w Crocodile - w klubie, w którym Nirvana grywała często i bez zapowiedzi - było koniecznością. Mimo to niemal nikt nie rozmawiał o tym, co się stało. W niewielkiej grupie dziennikarzy toczyła się mocno podlewana alkoholem dyskusja na temat etyki zawodu. Czy wykorzystujemy cudze nieszczęścia czy dokumentujemy tylko ważne wydarzenie? Wielu z nas bardzo lubiło Kurta, co boleśnie wzmagało problem, a cisza ludzi z Seattle dodatkowo pogłębiała ból. Popularność brukowego dziennikarstwa zniechęcała nas do naszego własnego zawodu i zniechęciła ludzi z Seattle do nas, „depeszowych kutasów" - by użyć jednego z określeń, jakie usłyszałem w Crocodile. Mówi Charlie Campbell z nagrywającej dla Sub Pop grupy Pond z Portland w Oregonie: Zadzwoniła do mnie jakaś baba z jakiegoś pisma i pyta mnie o Cobaina, którego w ogóle nie znałem. Chciałem jej powiedzieć: «Właśnie takie rozmowy zabiły tego faceta!'». Jeden z nas odszedł przez ludzi z zewnątrz - mówi Ron Rudzitis, wokalista i gitarzysta Love Bartery z Seattle. Trudno nie mieć o to żalu. W niedzielę po południu niebo było już zachmurzone. Rodzina i przyjaciele Kurta uczestniczyli w ceremonii żałobnej, a fani wzięli udział w czuwaniu przy świecach w parku Seattle Center leżącym w cieniu Kosmicznej Igły. Na zadaszonej scenie leżały kwiaty i pamiątki. Na bootlegu singla „Lithium" ktoś napisał: „Ta piosenka dodała mi siły podczas bardzo trudnego rozstania..." W jednym z bukietów był plastikowy pistolecik. Przed siedmioma tysiącami opłakujących Cobaina fanów wystąpił pastor, poeta, trio miejscowych DJów i psycholog. Jeden z DJ'ów odczytał słodko-gorzki list od „wuja" Kurta, Lany' ego Smitha - brata drugiej żony Dona Cobaina. Lany wspominał Kurta jako nastolatka. Rozpoczął list od stwierdzenia, że jego dziadek bardzo lubił Kurta i często przebywał w jego towarzystwie. „Pewnego razu Dziadek zaprosił Kurta na ryby. Staliśmy po kolana w wodzie w rzece Wenatchee oddaleni o kilkaset jardów od siebie. Nagle usłyszeliśmy potworny wrzask, pisk i wycie od strony miejsca, w którym stał Kurt. Dziadek kazał mi pobiec do Kurta, który na pewno szamocze się z wielką rybą. Kiedy dobiegłem na miejsce, zobaczyłem, że Kurt nawet nie zamoczył kija. Zapytałem go co się dzieje i wtedy spojrzał na mnie tym swoim świdrującym wzorkiem, uśmiechnął się od ucha do ucha i powiedział: «Wzmacniam sobie struny głosowe, żebym mógł lepiej krzyczeć»". „Kurt nie pasował do typowej społeczności małego miasteczka, w którym mieszkają drwale i często obrywał cięgi od ludzi, którzy go nie rozumieli. Któregoś razu usłyszałem niedaleko od domu odgłosy bójki. Pobiegłem w tamtą stronę, ale było już po wszystkim. Jeden ze znajomych powiedział mi, że Kurt dostał lanie od grubego drwala. Najdziwniejsze • jednak było to, że Kurt nawet nie walczył. Za każdym razem, gdy obrywał, pokazywał drwalowi odpowiedni palec. W końcu facet znudził się i odszedł. [Aplauz tłumu]. Na zawsze zapamiętam pewien cudowny obraz. Wyglądałem przez okno na podwórko i zobaczyłem Kurta maszerującego po trawie w jakimś papierowym kapeluszu na głowie. Za nim szła grupka roześmianych dzieciaków. Kurt też się śmiał i widać było, że osiągnął nirwanę. Był koncertmistrzem radości i współczucia. To prawda, że w dzieciństwie i później doświadczył bólu, ale wydarzenia, o których mówię pokazują, że mimo wszystko kochał życie tak mocno, jak tylko mógł. Nie powinniśmy go ganić dlatego, że nas opuścił. Powinniśmy natomiast spojrzeć w głąb siebie i podziękować mu za to, że nas kochał, i że dzielił się z nami swoimi uczuciami. Pamiętajmy, że żaden ból i żadne cierpienie nie może powstrzymać nas przed kochaniem życia. Szanujmy cud, jakim jest życie. Nasze życie i życie innych". Ale największe wrażenie zrobiły przesłania od dwojga ludzi, których nie było w parku. Z kaset odtworzono dwie, jakże różne mowy pożegnalne przygotowane przez Chrisa i Courtney. Chris mówił krótko i pięknie o egalitaryzmie i etosie punk rocka - ideałach Kurta. „W imieniu Dave'a, Pata i swoim, chciałbym podziękować wam za całą okazaną w tej trudnej chwili troskę. Pamiętamy Kurta, takim jakim był, a był troskliwy, wspaniałomyślny i miły. Muzyka zostanie z nami. Na zawsze. Kurt kierował się w życiu etyką, która wyrastała z punk rocka. Żaden zespół nie jest wyjątkowy, żaden muzyk nie jest monarchą. Jeśli masz gitarę i duszę, wal w instrument i rób to z przekonaniem. Ty jesteś supergwiazdą, grasz niepowtarzalne i zrozumiałe dla wszystkich ludzi dźwięki i rytmy: muzykę. Do diabła, graj na gitarze jak na bębnach, chwyć nastrój i pozwól mu płynąć wprost z serca. Na tym poziomie przemawiał do nas Kurt. Mówił do naszych serc, w których zostanie wraz ze swoją muzyką. Na zawsze". Courtney wygłosiła typową dla siebie tyradę, pełną miłości i gniewu, wyrzutów sumienia i żalu - uczuć, które dzielili z nią wszyscy. Jej przesłanie wywołało powszechny płacz: siedmiotysięczny tłum drżał ze wzruszenia i od łez. Będąc sobą, nie mogła powstrzymać się od nieprzemyślanych uwag, z których część była wątpliwego lotu, a część wyrażała zgorzknienie. Ale Courtney, jak każda prawdziwa artystka, starała się być szczera. Jej słowa odzwierciedlały uczucia wszystkich zgromadzonych w parku. Przesłanie miało formę dialogu i w takiej postaci je prezentuję: COURTNEY: Nie wiem co powiedzieć. Czuję się tak samo jak wy. Bo jeśli wydaje się wam, że nie czułam się zaszczycona, mogąc być blisko niego, mogąc siedzieć z nim w jednym pokoju, kiedy grał na gitarze i śpiewał, to jesteście nienormalni. Tak czy inaczej zostawił list. Coś co przypomina list do jebanej gazety. Nie wiem co się stało. To znaczy, wiedziałam, że coś takiego może się stać. Może się stać kiedy będzie miał czterdzieści lat. Chociaż zawsze mówił, że wszystkich przeżyje, że umrze mając sto dwadzieścia lat. Nie przeczytam wam wszystkiego, co napisał, bo część z tego to żaden wasz pierdolony interes. Ale część jest dla was. Myślę, że nie umniejszy to jego godności, jeśli przeczytam ten list, tym bardziej, że skierował go do większości z was. Kutas. Powiedzcie „ kutas " bardzo, bardzo głośno! TŁUM: KUTAS! COURTNEY: List jest łatwy do zrozumienia. Wszystkie trudne słowa pochodzą z punkowego elementarza. KURT: Po raz pierwszy od lat chcę odwołać się do tak zwanej etyki związanej z niezależnością i przynależnością do waszej sceny, która, jak się okazało, ma rację. Już od dwóch łat nie podnieca mnie słuchanie, ani tworzenie muzyki czy pisanie czegokolwiek. Nie ma słów, które mogłyby opisać moje poczucie winy związane z tymi sprawami. Kiedy, na przykład, stoimy za kulisami i gasną światła i rozlega się maniakalny ryk tłumu, nie czuję nic, nie reaguję tak, jak zrobiłby to Freddie Mercury [Courtney wybucha śmiechem], który kochał i rozkoszował się miłością i podziwem tłumów... COURTNEY: No i co, kurwa, z tego, Kurt? Mogłeś nie być gwiazdorem rocka, ty kutasie. KURT:..czego mogę mu zazdrościć, i co bardzo podziwiam. Rzecz w tym, że nie mogę was oszukiwać, nikogo z was. Nie byłoby to uczciwe ani wobec was, ani wobec mnie samego. Najgorszą rzeczą, jak mogę sobie wyobrazić jest wykorzystywanie ludzkiej naiwności, oszustwo, udawanie, że zabawa jest super. COURTNEY: Nie, Kurt, najgorszą rzeczą, jaką j a mogę sobie wyobrazić byłoby trwanie w gwiazdorstwie, którego się, kurwa, nienawidzi. Mogłeś, kurwa, przestać. KURT: Czasami czuję się tak, jakbym wchodząc na scenę odbijał kartę w fabryce. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby móc się tym cieszyć i cieszyłem się, Bóg mi świadkiem, że tak. Ale to za mało. Zdaje sobie sprawę, że wywierałem, wywieraliśmy wpływ i stanowiliśmy rozrywkę dla wielu ludzi. Jednak należę chyba do narcyzów [Courtney wydaje z siebie krótki chichot], którzy potrafią cieszyć się jedynie własną obecnością. Jestem zbyt wrażliwy. COURTNEY: Auuu. KURT: By odzyskać entuzjazm, który miałem jako dziecko, muszę wprawiać się w stan lekkiego otępienia. Podczas naszych trzech ostatnich tras miałem znacznie lepszy kontakt z ludźmi, których znam osobiście i z fanami naszej muzyki. Ale to za mało, by nie czuć frustracji, by zrzucić z siebie poczucie winy, by nie kierować się współczuciem, które żywię wobec wszystkich. Dobro jest w każdym z nas, a ja najzwyczajniej za bardzo kocham ludzi... COURTNEY: Więc dlaczego, do chuja, z nami nie zostałeś? KURT...tak bardzo, że wpadam, kurwa, w rozpacz niczym jakiś smutny, maleńki, wrażliwy, niewdzięczny jezusowo-rybi człowieczek. COURTNEY: Nie pierdol! Dlaczego nie potrafiłeś po prostu się tym cieszyć? KURT: Nie wiem. COURTNEY: Teraz pisze o paru osobistych sprawach do mnie, a to nie jest wasz cholerny interes, i do Frances, co też nie powinno was ciekawić. KURT: Miałem dobrze - bardzo dobrze - i jestem za to wdzięczny. Ale odkąd skończyłem siedem lat zacząłem nienawidzić wszystkich ludzi i to tylko dlatego, że było im ze sobą dobrze, i że współczuli sobie nawzajem... COURTNEY: Współczuli? KURT:..;' tylko dlatego, że kochałem ich i chyba za bardzo im współczułem. Dziękuję wam wszystkim z głębi pulsującego bólem żołądka, dziękuję za wasze listy i troskę przez te wszystkie lata. Jestem zbyt nieodpowiedzialny, zbyt chwiejny i nie ma już we mnie namiętności. Więc pamiętajcie... COURTNEY: Nie! Zapomnijcie o tym, bo to jebane kłamstwo! KURT: ...lepiej spłonąć niż dać się rozwiać przez wiatr. COURTNEY: Boże, co za kutas! KURT: Zostańcie w pokoju, kocham was i współczuję. Kurt Cobain. COURTNEY: Jest jeszcze parę rzeczy osobistych, ale to nie wasz pieprzony interes. I pamiętajcie, to wszystko jest gówno warte. I chcę żebyście wiedzieli jeszcze jedno: ta twarda miłość z lat osiemdziesiątych to gówno, nie działa. Rzeczywistość jest inna. Tamto nie działa. Powinnam była mu pozwolić, wszyscy powinniśmy mu byli pozwolić na pozostanie w tym jego otępieniu, powinniśmy byli mu pozwolić brać to, po czym czuł się lepiej, po czym jego brzuch czul się lepiej. Powinniśmy byli pozwolić mu na to, zamiast obdzierać go ze skóry. Idźcie do domu i powiedzcie swoim rodzicom: «Nie próbujcie na mnie tego gówna z twardą miłością, bo to, kurwa, nie działa». Takie jest moje zdanie. Leżę w naszym łóżku i jest mi bardzo przykro. Czuję to samo, co wy. Żałuję, że mnie tu nie było. Żałuję, że słuchałam rad innych. Stało się. Teraz śpię z jego matką i gdy budzę się rano myślę, że to on, bo są do siebie podobni. Muszę kończyć. Powiedzcie mu tylko, że jest pojebem. Dobra? Powiedzcie mu tylko: «Pojebie, jesteś pojebem». I że go kochacie. * * * Nieco później Courtney pojawiła się w miejscu, w którym czuwano. Towarzyszyła jej sprawdzona przyjaciółka Kat Bjelland z Babes in Toyland. Obie rozdawały ubrania Kurta najwierniejszym, czuwającym jeszcze fanom. Wcześniej, po zakończeniu odtwarzanych z taśm przesłań, tłum został skierowany ku olbrzymiej, stojącej w pobliżu fontannie, wokół której rozstawiono sprzęt nagłaśniający. Włączono taśmę z akustycznym koncertem Nirvany nagranym nie tak dawno dla MTV. Dziesiątki dzieciaków wskakiwały pod mierzące czterdzieści stóp strumienie wody ku uciesze tłumu, który liczył jeszcze z pięć tysięcy osób. Gdy wyłączono wodę, fontanna zamieniła się w muszlę koncertową. Ludzie wyśpiewywali piosenki Nirvany ile sił w płucach, a każdy numer witano i żegnano oklaskami niczym na prawdziwym koncercie. Wielu fanów tak dobrze zapamiętało repertuar Nirvany z koncertu „Unplugged", że śpiewało nawet dwie mało znane piosenki Meat Puppets wykonywane przez Cobaina. W fontannie tańczono, ściskano nieznajomych, robiono „falę", grano w frisbee i rzucano balonami z prezerwatyw. Wokół biegały psy. Gdy ochrona próbowała rozproszyć tłum po koncercie, ludzie się zbuntowali. Ochroniarze stworzyli łańcuch, który wypychał fanów z fontanny. W pewnym momencie przez łańcuch przedarł się pyzaty blondyn z włosami ufarbowanymi na jasny blond. Za nim poszli inni. Tańcząc i zachęcając się nawzajem śmiałkowie zaczęli wspinać się na kopułę stojącą w środku fontanny. Wyglądali jak żołnierze piechoty morskiej po zdobyciu wyspy Iwo Jima. W tłum wdarł się policjant, by wyłuskać jasnowłosego prowodyra. Ludzie zaczęli krzyczeć: „Kurwa!, Kurwa!" i pokazywać palcami policjanta, który po chwili odszedł jak niepyszny. Kurtowi na pewno podobałoby się tutaj. Kiedy zaczynałem pisać tę książkę, powiedziałem swojej babce, że piszę biografię grupy rockowej. Pierwszą rzeczą, o jaką mnie zapytała nie była nazwa zespołu, ale to czy jego członkowie biorą narkotyki. Odpowiedziałem, że tak, że jeden z nich na pewno bierze. Ale to nie znaczy, że jest zły - dodałem. Wielu ludzi nie potrafiło tego zrozumieć. Kurt naprawdę był dobry. Mógł być pokręcony, chwiejny i nieposłuszny, ale to nie znaczy, że był zepsuty do szpiku kości. W nekrologach i artykułach prasowych o jego śmierci pisano o Cobainie jako o „udręczonym buntowniku" i „znękanym głosie pokolenia". Po jego śmierci, podobnie jak za życia, niewielu - jeśli w ogóle tacy byli - widziało w nim zwykłego człowieka. Oto, jak wyglądał Kurt, jakiego zapamiętałem: Miał 173 cm wzrostu i ważył 57 kg. Był drobny, a nawet przeraźliwie chudy. Pod rozpinanym swetrem, w którym uwielbiał chodzić, i podartymi dżinsami, nosił kilka warstw ubrań, żeby wyglądać masywniej. Miał kłopoty z cerą, co było spowodowane zarówno brakiem słońca i dietą składającą się wyłącznie z mrożonek, jak i środkami farmaceutycznymi. Zawsze zdumiewało mnie, że człowiek o tak skromnej posturze potrafi wydobyć z siebie tak potężne dźwięki, podobnie jak to, że czterokilowe niemowlę potrafi krzyczeć tak głośno, że aż bolą uszy. Kurt wielokrotnie przekonywał się jak wiele może znieść jego kruche ciało, ale to, co go dręczyło nie miało wyłącznie podłoża fizjologicznego. Gdy porównywało się jego talent i charyzmę z mierną posturą, przychodził mi na myśl opis Jimiego Hendrixa przytoczony kiedyś przez Roberta Frippa, który porównał wielkiego gitarzystę do cienkiego drutu pod wysokim napięciem. Bliscy przyjaciele Kurta i najwierniejsi fani Nirvany dzielili straszliwą, choć nigdy nie wypowiedzianą tajemnicę: wiedzieli, że Cobain nie zabawi długo na tym świecie. Każda spędzona z nim chwila mogła być ostatnią. Było wiadomo również, że sława nie przysłużyła się dobrze Kurtowi. Stało się tak z wielu powodów, a nie tylko dlatego, że był chorobliwie nieśmiały. Kurt był człowiekiem, który musiał pilnować każdego szczegółu związanego z Nirvaną - swoim artystycznym dzieckiem. Jeśli firmowe podkoszulki miały źle odbity wzór, wpadał we wściekłość. Jego reputacja artystyczna zależała - w jego mniemaniu - od każdej klatki każdego teledysku zespołu i to nie dlatego, że miał obsesję na punkcie nadzoru, ale dlatego, że sztuka była dla niego wszystkim. Byłby w stanie kierować swoją karierą dłużej niż mu się wydawało, ale już przy „In Utero" organizacja pod nazwą Nirvana rozrosła się do niewyobrażalnych rozmiarów. Jednym z żywiołów, nad którymi bezskutecznie próbował zapanować była prasa. Zdając sobie sprawę, że wywiady są jednym z oblicz uprawianej przez niego sztuki i mając przykre doświadczenia z kontrowersji wokół artykułu z Vanity Fair, był nadwrażliwy na własny obraz w mediach. Pewnego razu zadzwonił do mnie nad ranem i błagał bym usunął z mającej właśnie się ukazać książki pewien mało istotny fragment. Jeśli tego nie zrobisz - mówił - strzelę sobie w leb. Passus, o który mu chodziło był listą pięćdziesięciu jego ulubionych albumów. Bez przerwy skarżył się na wścibskie media grzebiące w jego życiu osobistym, ale sam nie był bez winy, przenosząc bolesną (choć nie zawsze prawdziwą) szczerość muzyki do stylu udzielania wywiadów. Wydawało się, że nie zna frazy „bez komentarzy". Odpowiedział na wszystkie pytania, jakie zadałem mu pisząc książkę i otwarcie mówił o rzeczach, które zdecydowaliśmy się usunąć dopiero po mojej interwencji. Ale życie osobiste nie było jedną ofiarą sławy Kurta. Mimo swego obrazoburstwa, Kurt nie zdołał nie popaść w banał „bycia gwiazdą" - stracił kontakt z większością ludzi, z którymi zaczynał. Żaden z jego przyjaciół nie miał pieniędzy. Twórczość, życie towarzyskie, a nawet moda grunge (co jest, rzecz jasna, truizmem) opierały się na ubóstwie. Kurt wiedział, że pieniądze oddalają go od starych kumpli i nadwyrężają ich wzajemne stosunki. Gdy zimą z 1993 na 1994 kupił sobie lexusa, presja znajomych zmusiła go do oddania wozu i powrotu do wysłużonego, starego volvo z jedną łysą oponą. Przyjaźń była tym, co trzymało go w zespole. Chris i Dave należeli do najlepszych, najbardziej lojalnych przyjaciół, jakich zostawił. Bez względu na to, co mówił, nie był w stanie zaprzeczyć potędze muzyki, jaką wspólnie tworzyli. Nawet gdy zwijał się z bólu podczas tras, wyjście na scenę było dla niego lekarstwem, wydobywając z organizmu zwiększone wydzielanie ednorfin. To dlatego rzucał się na bębny po niektórych koncertach - by udowodnić, że nie czuje bólu, że osiągnął nirwanę. Jednak w ostatnim roku życia zaczął oddalać się od tego, co kochał najbardziej. Wiedział, że musi określić na nowo swoją muzykę. Twierdził, że „In Utero" było jedynie powtórzeniem „Nevermind" nagranym w bardziej punkowym stylu. Często powtarzał, że Beatlesi przez trzy lata doszli od „I Wanna Hołd Your Hand" do Sgt. Pepper. Wiedział, że jest w stanie dokonać podobnego wyczynu. Dziś nie ma muzyka, który mógłby powiedzieć o sobie to samo, co jest kolejnym elementem tragedii. 9 kwietnia 1993 przed koncertem w Cow Palące, Kurt pojawił się w garderobie, w której roiło się od ludzi. Usiadł nieśmiało na składanym krzesełku pod ścianą. Obok stało drugie krzesło, które zostało puste. Nikt nie odważył się przysiąść do niego i pogadać. Usiadłem na tym krześle. Kurt uśmiechnął się, powiedział „cześć" i podał mi małą Frances. Gawędziliśmy o „Speed Racer" - jego ulubionym serialu telewizyjnym. Zaśpiewał mi motyw z filmu, a kilku samozwańczych „pilnowaczy" przyglądało się nam badawczo. Podczas koncertu Kurt zmienił stronę sceny, na której grał. Do tamtej pory stał zazwyczaj po lewej stronie, wtedy przeszedł na prawo. Tak jest ciekawiej - tłumaczył. Wówczas fakt ten wydawał się niemal trywialny, z dzisiejszej perspektywy nabrał nowego znaczenia. 23 lipca 1993 Nirvana zagrała na kolejnym ważnym koncercie. Pojawiła się nie zapowiedziana w Roseland Ballroom w Nowym Jorku, gdzie właśnie odbywało się New Musie Seminar. Wszystko szło dobrze do finału, którym okazał się fatalny występ akustyczny. Po dwóch miesiącach Nirvana po raz drugi zagrała w Saturday Night Live. Przed programem Alex Macleod próbował wyprosić z garderoby Kurta tłoczących się znajomych. Nie - polecił mu cicho Kurt. Im nas więcej, tym lepiej. Wszyscy zostali tam, gdzie stali. W październiku Nirvana zaczęła pierwszą od dwóch lat trasę amerykańską. Drugim gitarzystą w zespole został Pat Smear, grający wcześniej w legendarnym zespole punkowym z L.A. The Germs. Pat wspomógł potężny, choć nie zawsze czysty, gitarowy atak Kurta, mocnymi, motorycznymi akordami i pełnymi pasji solówkami. Był także wyjątkowo pasującą do Nirvany, pełną energii osobowością sceniczną. Spełniał również inną, być może najważniejszą rolę - emanujący z niego nonszalancki spokój dodawał ducha i otuchy miotanemu skrajnymi nastrojami Kurtowi. Nikt jednak nie podnosił Cobaina na duchu tak, jak Frances, która podróżowała z zespołem, ponieważ Courtney była zajęta nagrywaniem nowego albumu Hole. Córka była dosłownie światłem jego życia, gdy była w pobliżu twarz Cobaina jaśniała, na ustach pojawiał się szeroki uśmiech, a wokół panowała radość. Nirvana postanowiła, że ta trasa musi być przyjemna. Wybrała swoje ulubione zespoły jako support: grali z nią The Breeders, Butthole Surfers, Chokebore, Come, Half Japanese, Meat Puppets, Mudhoney i Shonen Knife. Wszyscy podróżowali dwoma autobusami, zatrzymywali się w dobrych hotelach i mieli nawet masażystę. Między koncertami były wiele dni wolnych, a w ekipie znalazły się żony, narzeczone i przyjaciółki. Być może dlatego była to najlepsza trasa w karierze zespołu, a podczas każdego koncertu czuło się, że stopy wszystkich obecnych unoszą się wysoko nad ziemią. Mniej więcej w połowie trasy przypadał dzień wolny w położonym na odludziu hotelu oddalonym o dwie godziny jazdy od Bostonu. Ni z tego ni z owego w całej ekipie zapanowała gorączka, bo Dave dowiedział się, że w Bostonie występuje właśnie legendarna punkowo-popowa grupa The Buzzcocks. Całą watahą wyruszyliśmy na koncert. Niewiele osób w klubie rozpoznało w małej postaci w myśliwskiej czapeczce na głowie Kurta Cobaina. Ci, którzy rozpoznali, uśmiechali się do niego przyjaźnie. Po koncercie, za kulisami, członkowie Buzzcocks powtarzali w kółko, że czują się zaszczyceni mogąc poznać Kurta osobiście. Odpowiadał im, że to on powinien i czuje się zaszczycony. Później, przed klubem, rozmawiał z fanami, którzy traktowali go jak dobrego kumpla. Nie prosili nawet o autografy. Był bardzo szczęśliwy. Jednak nie wszyscy uważali, że jest łatwy w kontaktach. Jego przenikliwe spojrzenie, zmienność nastrojów, niepewność czy jest naćpany czy nie, sława, a szczególnie niemal namacalna charyzma, sprawiały, że stawał się dla niektórych bardzo onieśmielającą osobistością. Ale gdy nie zwracało się na to wszystko uwagi i traktowało jak każdego innego człowieka, można było spotkać miłego, fajnego faceta, uważnego słuchacza, mądrego doradcę, a nawet pocieszyciela. Przekonałem się o tym, podróżując z Nirvaną przez dwa tygodnie po Ameryce. Zdecydowałem się na ten wyjazd po części dlatego, że chciałem spotkać się z ludźmi, którzy zostali moimi przyjaciółmi, a po części dlatego, że chciałem uczestniczyć w najlepszych koncertach rockowych, jakie kiedykolwiek oglądałem. Ważnym czynnikiem były też moje kłopoty osobiste i zawodowe. Gdy na początku listopada dotarliśmy do Nowego Orleanu, moja sytuacja osobista skomplikowała się do tego stopnia, że potrzebny był mi spowiednik. O północy zadzwoniłem z automatu przy Bourbon Street do Cobaina. Bez zbędnych ceregieli kazał mi przyjść do hotelu i opowiedzieć w czym rzecz. Gdy pojawiłem się w jego pokoju, leżał na łóżku i oglądał transmisję z koncertu Pete'a Townshenda z wyłączonym dźwiękiem. Podstarzały Pete - gitarowy showman - grał i śpiewał jak zwykle doskonale. Spójrz na tego gościa - powiedział Kurt. Jego muzyka nie umywa się do tego, co robił wcześniej, ale wciąż widać w nim pasję. Chciałbym być taki jak on. Potraktowałem to jako żart i zostawiłem bez komentarza. Kurt był zmęczony, ale chciał rozmawiać. Mówił o swoich nieudanych związkach i o blokach twórczych. Słychać w tym było mądrość, o którą go nie podejrzewałem. O czwartej nad ranem, w połowie wypowiadanego przeze mnie zdania, zamknął oczy i usnął. Nie był naćpany. Najzwyczajniej w świecie zachciało mu się spać. Dlaczego wyszedłeś? - zapytał następnego dnia. Pod koniec trasy, w listopadzie, Nirvana nagrała akustyczny koncert dla MTV. Kurt był w doskonałym humorze, w przerwach między piosenkami rzucał dowcipami i śpiewał z oczyszczającą pasją, wartą największego stadionu. Zdecydował się na zagranie bezprecedensowej liczby coverów, mówiących o sławie, śmierci lub obu tych rzeczach naraz. Piosenka Meat Puppets „Plateau" mówi o wiadrze i szczotce - ciężkiej pracy na szczycie. „Lakę of Fire" - również z repertuaru Meat Puppets - opowiada o losie potępionej duszy. Rozpoczynając „The Man Who Sold The World" Davida Bowie, Kurt zaintonował: „Myślałem, że umarłeś dawno temu, bardzo dawno temu". „Nie spodziewaj się, że będę płakał z każdego powodu, dla którego musiałeś umrzeć" mruczał w standardzie gospel „Jesus Wants Me for a Sunbeam". Wtedy po raz ostatni widziałem Kurta Cobaina. Uściskał mnie na pożegnanie. Sześciotygodniowa trasa europejska rozpoczęła się na początku lutego i zakończyła 6 marca przedawkowaniem w Rzymie. Kurt przeżył próbę samobójczą. Rozpaczliwa egzystencja, którą chciał przerwać, trwała nadal. Zespół wrócił do Seattle. 8 kwietnia nadeszła wiadomość. Kilka dni później kierowca limuzyny, z której często korzystał Kurt, powiedział mi coś takiego: To był miły facet. Bardzo cichy. Widać było, że wiele przeszedł. „Przejścia" zajmowały lwią część świadomego życia Kurta. Gdy nie organizował ich z własnej woli, bóle brzucha, chroniczny bronchit i skolioza przypominały mu, że nawet własne ciało sprzysięgło się przeciw niemu. Przy tych wszystkich nieszczęściach zdołał zachować ironiczny dystans do własnych cierpień. Po wydaniu tej książki zadedykował mi jeden z egzemplarzy: „Piekło na ziemi!" Jak większość samobójstw, śmierć Kurta poprzedzona była wieloma znakami, z których większość została obficie udokumentowana w lawinie publikacji, jakie ukazały się po 8 kwietnia. Inne znaki opisane są w tej książce. Gdy spoglądam na nie teraz, nie traktuję ich jako wołania o pomoc, bowiem Kurt ogłaszał je niczym komunikaty. Wiele uwagi poświęcono zbiegowi okoliczności, jakim była śmierć Cobaina w wieku dwudziestu siedmiu lat - dokładnie tym samym, w jakim zmarli Hendrix, Joplin i Morrison. Należy jednak pamiętać, że Kurt nie był wierny rockowemu banałowi o szybkim życiu i młodej śmierci. Pisząc w ostatnim liście, że „lepiej spłonąć, niż dać się rozwiać przez wiatr" dał wyraz swojemu sarkazmowi: wiedział jak wszyscy potraktują jego śmierć. Cobain był pierwszym muzykiem rockowym, który odebrał sobie życie w sposób tak zaplanowany. Nie czekał na decyzję losu i nie liczył na przypadek. W jednym z lokalnych programów z Seattle nazwano go „ostatnią ofiarą rock and rolla", ale rock and roli nigdy nikogo nie zabił. Jego samobójstwo było osobistą decyzją zwykłego człowieka, a nie gwiazdy, i doszłoby do niego bez względu na sławę, pieniądze czy talent artysty, jakim był Cobain. Spekulacje na temat przyczyn tego aktu rozpaczy są bezsensowną zabawą salonową. Cobain cierpiał na kliniczną depresję, w jego rodzinie samobójstwa zdarzały się wcześniej, jednak nikt nigdy nie dowie się do końca dlaczego to zrobił. Gdy myślę o jego śmierci, niezmiennie przychodzi mi na myśl pewien obraz, jaki ujrzałem podczas festiwalu w Reading latem 1992. Kurt schodził ze sceny ubrany w szpitalny fartuch, w jakim wystąpił przed publicznością, trzymając za rękę małego chłopca, który jakimś cudem dostał się za kulisy. Jak się później okazało chłopiec cierpiał na nieuleczalną postać raka. Kurt powoli schodził po schodach oświetlany punktowcem. Był cały w bieli i przypominał serafina prowadzącego za rękę cheruba. Wokół tłoczyli się ludzie, ale dziwnym zrządzeniem losu pozostawali w cieniu. Wszyscy milczeli. Było cicho jak makiem zasiał, choć przed sceną szalały tłumy. Orszak towarzyszył Kurtowi w przejściu między namiotami. Potem Kurt i chłopiec skręcili za róg. I zniknęli. NIRYANY SUB POP Singiel „Love Buzz"/„Big Cheese". Listopad 1988. SP 23 Ograniczone wydanie 1000 ręcznie numerowanych egzemplarzy. Utwór „Spank Thru" zamieszczono na albumie kompilacyjnym „Sub Pop 200". Grudzień 1988. SP 25 Album ,31each". Czerwiec 1989. SP 34 Pierwsze 1000 egzemplarzy na białym winylu. Kolejne 2000 zaopatrzono w specjalny plakat. Album zremasterowano w kwietniu 1992 i wydano jako CD i kastę. Wersja CD zawiera dodatkowe nagranie „Downer". Singiel „Sliver"/„Dive". Wrzesień 1990. SP 73 Pierwsze 3000 egzemplarzy siedmiocalowej płyty wydano na błękitnym winylu. Singel CD zawiera koncertowe wersje utworów „About a Girl" i „Spank Thru". Wspólny singiel Nirvany i The Fluid: „Molly" s Lips" (Nirvana)/„Candy" (The Fluid). Klub Singlowy Sub Pop # 27 Ograniczone wydanie 7500 egzemplarzy. Pierwsze 4000 kopii wydano na zielonym winylu. TUPELO EP „Blew". Grudzień 1989. TUP 8 GEFFEN/DGC Singiel „Smells Like Teen Spirit"/„Even in His Youth", „Aneurysm". 10 września 1991. DGC 21673 Album „Nevermind". 24 września 1991. DGC 24425 Pierwsze 50000 egzemplarzy CD nie zawiera dodatkowego utworu bez podanego tytułu. Singiel „Come As You Are"/„School", „Drain You" (nagrane na żywo w Paramount Theater, 31 października 1991). 3 marca 1992. DGC 21707 Singiel „Lithium"/„Been a Son" (wersja koncertowa), „Curmudgeon". 21 lipca 1992. DGCDM 21815 Singel CD zawiera teksty z „Nevermind". Album „Incesticide". 15 grudnia 1992. DGC 24504 Album „In Utero". 14 września 1993. DGC 24607 TOUCH AND GO Wspólny singel Nirvany i Jesus Lizard: „Oh, the Guilt" (Nirvana)/„Puss" (Jesus Lizard). 22 lutego 1993. TG83, CD, kaseta, singiel. Ograniczone wydanie światowe 200000 egzemplarzy. COMMUNION RECORDS Wspólny singiel Nirvany i The Melvins (covery Velvet Underground): „Herę She Comes Now" (Nirvana)/„Venus in Furs" (The Melvins). 1991. Communion 23. Ograniczone wydanie 1000 siedmiocalowych egzemplarzy. Dostępny również na „Heaven and Heli", Vol. 1 - albumie poświęconym Velvet Underground. 1991. Communion 20. Wydano na trzech nośnikach. Nakład wyczerpany. C/Z Utwór „Mexican Seafood" na albumie „Teriyaki Asthma Vol.l". Listopad 1989. CZ 009 Ograniczone wydanie 1000 siedmiocalowych egzemplarzy. Dostępny również na kompilacji CD „Teiyaki Asthma Vol I-V". Na kompilacji zamieszczono m.in. nagrania zespołów L7 i Babes in Toyland. Listopad 1991. CZ037 RAS „Do You Love Me" na albumie poświęconym Kiss „Hard to Believe". Jedyne nagranie Jasona Evermana z Nirvaną. Sierpień 1990. CZ024 KILL ROCK STARS „Beeswax" na kompilacji „Kill Rock Stars". 21 sierpnia 1991. KRS 201 Na kompilacji wydano również nagrania The Melvins, Bikini Kill, Mecca Normal, Nationof Ulysses. Ograniczone wydanie 1000 egzemplarzy z okładką podpisaną przez artystów. TIM KERR RECORDS „Return of The Rat" na albumie „Eight Songs for Greg Sagę and the Wipers". 20 czerwca 1992. T/K 917010 TRIB 2 Cztery siedmiocalowe płyty, na których znalazły się m.in nagrania Hole. Ograniczone wydanie 10000 egzemplarzy, z których 6000 wydano na kolorowym winylu. Wersja CD 15 marca 1993 zawiera sześć dodatkowych nagrań, w tym utwór Thurstona Moorea. NAGRANIA INDYWIDUALNE CZŁONKÓW NIRVANY K RECORDS Kurt pojawia się na „Bikini Twilight" zespołu Go Team (Calvin Johnson i Tobi Vail). Lipiec 1989. Singiel Go Team. SUB POP Kurt pojawia się na EP zespołu Earth „Bureaucratic Desire for Revenge". Październik 1991. SP 123 Kurt i Chris pojawiają się w utworze „Where Did You Sleep Last Night" z solowego albumu Marka Lanegana „The Winding Sheet". Maj 1990. SP 61 Pierwsze 1000 egzemplarzy na czerwonym winylu. Na CD i kasecie znajduje się dodatkowe nagranie. Dave pojawia się na albumie Scream „No Morę Censorship". Sierpień 1993. RAS 4001 DISCHORD Dave pojawia się na nie wydanym wcześniej albumie Scream „Fumble". Lipiec 1993. Dischord 83 Seria YOUR CHOICE LIVE Dave pojawia się na albumie koncertowym Scream „Scream". YC-LS 010 (Import z Niemiec) KONKURREL Dave pojawia się na albumie Scream „Live at Van Hall". 1989. K 001/113 DSI Dave pojawia się na singlu zespołu Scream „Mardi Gras'7„Land Torn Down". 1990. DSI 16. Oba nagrania znajdują się również na albumie „Fumble". BONER Dave jako „Dale Nixon" gra na basie, bębnach i gitarze na solowym albumie Buzza Osbornea „King Buzzo". TIM KERR RECORDS Kurt jest autorem gitarowego tła, na mówionym nagraniu Williama S. Burroughsa „The Priest, The Called Him". Lato 1993. T/K 9210044/92 CD 044 Dostępne na dziesięciocalowym, winylowym EP oraz singlu CD. Chris pojawił się na okładce w sutannie. BRYTYJS NIRYANY SUB POP Tylko z importu TUPELO Utwór „Spank Thru" na albumie kompilacyjnym „Sub Pop 200". Grudzień 1988. Tylko na winylu. Wznowienie na CD. 1990. Album „Bleach". Czerwiec 1990. Na wydaniu brytyjskim zamiast „Big Cheese" umieszczono „Love Buzz". Wznowienie na CD wytwórni Geffen w kwietniu 1992. Nagrania dodatkowe: „Big Cheese" i „Downer". Singiel „Sliver"/„Dive". Styczeń 1991. EP „Blew". Grudzień 1989. GEFFEN/DGC Singiel „Smells Like Teen Spirit"/„Even in His Youth", „Aneurysm". 9 września 1991.DGCS5 Album „Nevermind". 23 września 1991. DGC 24425. Singiel „Come As You Are"/„School", „Drain You" (wersja koncertowa). 2 marca 1992. DGCS 7 Singiel „Lithium"/„Been A Son" (wersja koncertowa), „Curmudgeon". 201ipoca 1992. DGCS 9. , „Polly" (wersja Singiel „In Bloom"/„Sliver" koncertowa). 30 listopada 1992. GEF 34. Płyta i CD ze zdjęciem. Wersja siedmiocalowa zawiera na stronie „b" tylko utwór „Polly" (wersja koncertowa). Album „Incesticide". 14 grudnia 1992. GEF 24504 Album „In Utero". 13 września 1993. GEF 24536. TOUCH AND GO Wspólny singiel Nirvany i Jesus Lizard: „Oh, the Guilt" (Nirvana)/„Puss" (Jesus Lizard). 22 lutego 1993. TG 83, CD oraz ograniczone wydanie na winylowym (błękitnym) singlu. C/Z Tylko z importu. KILL ROCK STARS Tylko z importu. TIM KERR RECORDS Tylko z importu. NAGRANIA INDYWIDUALNE CZŁONKÓW NIRVANY Wszystkie płyty wymienione w dyskografii amerykańskiej. ~ " ¦.. .- A* V\ > ¦ •51 . OFERTA WYDAWNICZA: - f ENCYKLOPEDIA POLSKIEGO ROCKA Pierwsza i jedyna Encyklopedia Polskiego Rocka; pełne biografie i dyskografie wszystkich ważnych i mniej ważnych przedstawicieli polskiej muzyki rockowej; 200 zdjęć; twarda oprawa; 480 stron. RAPORT O ACID DRINKERS Monografia obecnie najpopularniejszego heavymetalowego zespołu w Polsce; rzetelna dyskografia; spis wszystkich koncertów; 76 zdjęć; barwne reprodukcje okładek płyt; 168 stron. NIKT NIE WYJDZIE STĄD ŻYWY Historia Jima Morrisona Wspaniała biografia jednej z najbarwniejszych postaci muzyki rockowej tego wieku; 74 zdjęcia; 468 stron; do każdej książki gratis plakat (47x64 cm). THE DOORS. TEKSTY I PRZEKŁADY Wszystkie teksty piosenek zespołu The Doors wraz z doskonałymi tłumaczeniami; komentarze i wypowiedzi ludzi współpracujących z grupą; 80 zdjęć; twarda oprawa; 310 stron. MŁOT BOGÓW MŁOT BOGÓW - SAGA LED ZEPPELIN Skandalizująca historia najprawdopodobniej największego rockowego zespołu wszechczasów; anegdoty, nieznane fakty, pikantne szczegóły; 320 stron. LEDZEPPELIN CHYLIŃSKA. O SOBIE SAMEJ Zwierzenia kontrowersyjnej gwiazdy rockowej z zespołu O.N.A. Nieznane dotąd fakty opowiedziane przez samą wokalistkę; 65 zdjęć; 136 stron. DŻEM - BALLADA O DZIWNYM ZESPOLE Drugie, uaktualnione i poszerzone w starej części wydanie biografii kultowego zespołu Dżem, autoryzowane przez muzyków i przetykane ich wypowiedziami. Ponadto szczegółowa dyskografia z reprodukcjami okładek płyt oraz obszerny wybór listów od fanów. Całość uzupełnia ponad sto zdjęć, także kolorowych; 208 stron DEEP PURPLE (HISTORIA ZESPOŁU) Pasjonująca, pełna nieznanych dotąd szczegółów, rzetelna i wnikliwa biografia obchodzącej w tym roku trzydziestolecie istnienia, legendy hard rocka. Ponad 80 kolorowych i czarno-białych zdjęć, dokładna dyskografia i kompletna lista koncertów, czynią z tej książki obowiązkową lekturę każdego fana; objętość 288 stron PEARL JAM - ROLSLINA Monografia jednego z najważniejszych zespołów lat 90-tych. Dokładna i szczegółowa historia drugiej obok Nirvany kultowej grupy z Seattle. Pełna dyskografia, teksty i tłumaczenia piosenek (również z płyty YIELD), ponad 20 czarno-białych i 30 kolorowych zdjęć (w tym z koncertu w Warszawie) oraz wywiad autorki z członkami zespołu; objętość 140 stron GDY ROCKNROLL ZNACZY ROCKNROLL Mini-monografia Aerosmith MEKSYKAŃSKI KETCHUP Mini-monografia Red Hot Chili Peppers Wyżej wymienione pozycje można kupić w księgarniach, sklepach muzycznych lub salonach EMPiK-u, można również zamówić w drodze sprzedaży wysyłkowej, pisząc na adres: IN ROCK, ul. Zakręt 5, 60-351 Poznań lub telefonicznie pod numerem: (061) 86 86 795 (czynny całą dobę) 63 2000-1 i00-12-0b ~y OGÓLNOPOLSKA SIEĆ SALONÓW SPRZEDAŻY, , SALONÓW FOTOGRAFICZNYCH i Kultura i ifieaia szkół języków obcych KSIĄŻKI MULTIMEDIA MUZYKA PERFUMERIA SZKOŁA JĘZYKÓW OBCYCH 1000134231