Jan Witold Suliga BIBLIA SZATANA Copyright © by Jan Witold Suliga 1995 Redagował: Wiesława Ostrowska Arkana tarota Szesnastowieczny satyryk i poeta Piętro Aretino, który niejedną noc spędził w podejrzanym towarzystwie, przegrawszy cały majątek w karty, nazwał je „mówiącymi kartami" (le carteparlare) przestrzegając, że sprowadzają one nieszczęście na graczy, bowiem te z pozoru niewinne kartoniki kryją w sobie przedziwną moc zawartą w zdobiących je wizerunkach i symbolach kolorów: mieczy, kielichów, monet i buław. Kartami tymi były karty tarota noszące we Włoszech nazwę tarocchi lub tarocco, w Polsce mylone częstokroć z kartami do gry w taroka. Zarówno piętnastowieczna, jak i współczesna talia tarota składa się z 78 kart podzielonych na dwie, zasadnicze części zwane „arkanami" od łacińskiego słowa arcanum - wtajemniczenie. Część pierwsza- Major Arkana (Wielkie Wtajemniczenia) - to grupa 22 kart oznaczonych numerami od 0 do 21 i wyobrażających różne postacie, symbole i alegorie, wśród których znajdują się wizerunki Głupca, Maga, Papieżycy, Koła Fortuny, Diabła, Księżyca, Słońca i inne. Każdy z tych 22 wizerunków nosi miano „arkanu". W XVII wieku poniżej każdego arkanu pojawiły się napisy tytułujące daną kartę. Do tej pory karty te nazywano różnorako - np. Wieża Boga nosiła nazwę Strzały lub Zamku Plutona, Mag był Nicponiem, Magikiem, Kuglarzem itp. (por. tabela 1). W XIX wieku karty Major Arkanów opatrzono dodatkowymi symbolami astrologicznymi, alchemicznymi, hermetycznymi, a także 22 literami hebrajskiego alfabetu. Symbole te miały duże znaczenie w ezoterycznej wykładni tarota preferowanej przez rozmaite stowarzyszenia masońskie i różokrzyżowe, jak chociażby Hermetyczny Zakon Świtu, którego system oznakowania Wielkich Wtajemniczeń ilustruje tabela 2. Obok tych tajemnych i nie przez wszystkich zrozumiałych znaczeń Major Arkana są także, począwszy od końca XV wieku, nosicielami treści wróżebnych. I tak na przykład Cesarzowa symbolizuje matkę, uczucia macierzyńskie, narodziny, naturę, kobiecość, podczas gdy Cesarz uosabia ojcostwo, prawo, porządek, opiekuńczość. Parający się dywinacją wróżbita musi więc mieć pewną znajomość ich symboliki i dość dobrze orientować się w numerologii. Ułatwia mu to interpretację tworzonych w trakcie wróżby układów (por. tabela 3). Część druga - Minor Arkana, czyli Małe Wtajemniczenia - to 56 kart reprezentowanych przez cztery „dwory" albo kolory naznaczone symbolami mieczy, kielichów, denarów i buław. W skład każdego „dworu" wchodzą cztery karty figuralne (król, królowa, rycerz i giermek) oraz 10 blotek od dziesiątki do asa. Już w XVI wieku cztery kolory Minor Arkanów skojarzono z czterema żywiołami: ogniem, powietrzem, wodą i ziemią i uważano, że każdy z nich reprezentuje jeden z czterech ludzkich charakterów: charakter choleryczny, sangwiniczny, flegmatyczny i melancholiczny. W miarę wzrostu popularności tarota coraz częściej zaczęto również odnosić symbolikę Małych Wtajemniczeń do mistycznych nauk Kabały, astrologii, alchemii i okultyzmu. Jednakże tarot służył i służy do tej pory głównie do wróżenia i przepowiadania przyszłości . System ów zwie się kartomancją. Kartomancję zwulgaryzowaną, uprawnioną za pomocą zwykłych kart do gry znamy w Polsce dobrze, lecz mało kto wie, iż jest ona słabym odbiciem królowej kartomancji - kartomancji tarotowej. W praktykach tych Minor Arkana spełniają istotną rolę, tworząc niezwykle skomplikowaną i nie zawsze spójną strukturę znaczeń (por. tabela 4). Każdy znawca tarota przyzna, że jest on elektrycznym, wielowarstwowym i wielofunkcyjnym systemem dywinacyjnym, którego ezoteryka rodziła się powoli i szukała inspiracji w wierzeniach rozmaitych kultur. Najstarszym systemem wróżebnym tarota jest tzw. Celtycki Krzyż. We wróżbie bierze udział 10 kart: środkowa oznacza osobę, której się wróży, leżąca w jej poprzek - zdarzenie bezpośrednio wpływające na przyszłość, pozostałe 8 kart symbolizuje przeszłość, przyszłość, otocze- nie osoby, której wróżbita „stawia kabałę", itp. Dzieje kart tarota są pasjonujące, chociażby dlatego, że w przeciągu wieków służyły one do różnych celów: do hazardowej gry, do wróżenia i praktyk czarnoksięskich oraz były „księgą ksiąg" wiedzy tajemnej. Zapewne owa troistość ich natury sprawiła, że już w XVI wieku Kościół doszedł do wniosku, że jedynie Diabeł mógł być twórcą tak przerażającego wynalazku i określił tarota jako „Biblię Szatana". Rzadko kto zajmował się historią tarota. A przecież bez uwzględnienia Czasu nigdy nie zrozumiany, czym był i czym jest tarot. Nie pojmiemy, dlaczego w ogóle zaczęto nim wróżyć. Czemu stał się okultystyczną księgą objawienia? Czemu zawładnął umysłami geniuszy i zwykłych ludzi? Czemu stał się okultystyczną księgą objawienia? Czemu zawładnął umysłami geniuszy i zwykłych ludzi? Czym jest ten diaboliczny stwór o tysiącach twarzy, szydzący z przeuczonych mędrków i naigrawający się z lęku zabobonnych głupców? Tabela 1 Nazwy i numeracja kart Major Arkanów Num er Nazwa popularna Inne nazwy 0 Głupiec Opętany, Wędrowiec, Włóczęga, Bezimienny, 1 Mag Duch Eteru, Magik, Kuglarz, Czarnoksiężnik, Czarownik, Szarlatan, Minstrel, Paź, Alchemik, Hermes Trismigestos, Mag Mocy 2 Papieżyca Kapłanka, Hierofantka, Junona, Czarownica, Kapłanka Srebrnej Gwiazdy 3 Cesarzowa Królowa, Bogini Izis, Natura, Pani Wszechmoc) 4 Cesarz Król, Ozyrys, Pan Prawa, Władca Wszechmocny 5 Papież Hierofant, Wielki Kapłan, Mistrz, Jupiter, Bakhus, Wielki Ojciec, Mag Wieczności 6 Kochankowie Małżeństwo, Eros, Hermes, Dzieci Głosu 7 Rydwan Wóz Triumfu, Aleksander Wielki, Pan Zwycięstwa nad Światem 8 Sprawiedliwość Waga, Prawo, Władca Równowagi 9 Eremita Pustelnik, Saturn, Czas, Garbus, Starzec, Mnich, Mędrzec, Prorok Wiecznego Czasu 10 Koło Fortuny Fatum, Szansa, Los, Traf, Pan Sił Żywota 11 Moc Siła, Hart, Córka Ognistego Miecza 12 Wisielec Zdrajca, Złodziej, Judasz, Krzyż Tau, Duch Wszechmocnych Wód 13 Śmierć Szkielet, Mór, Wielka Przemiana, Strażnik Bramy Śmierci 14 Umiarkowanie Umiar, Równowaga, Roztropność, Córa Pojednawców 15 Diabeł Demon, Szatan, Tyfon, Lucyfer, Bahomet, Dziecko Mocy Czasu 16 Wieża Boga Baszta, Twierdza, Dom Boga, Wieża Babel, Ogień, Strzała, Zamek Plutona, Władca Armii 17 Gwiazda Psia Gwiazda, Córka Horyzontu 18 Księżyc Luna, Dziecko Synów Wszechmocy 19 Słońce Soi, Pan Ognia 20 Sąd Ostateczny Sąd, Anioł, Duch Pierwotnego Ognia 21 Świat Universum, Zbawca, Tańczący Bóg, Chrystus Tabela 2 Kabalistyczna i astrologiczna symbolika kart Wielkich Wtajemniczeń przyjęta przez Zakon Złotego Świtu i oparta na systemie opracowanym przez Mac-Gregor Mathersa i Artura Edwarda Waite'a. Num er Nazwa karty Litera alfabetu Znak astrologiczny hebrajskiego lub hermetyczny 0 Głupiec Alef Powietrze 1 Mag Beth Merkury 2 Papieżyca Gimel Księżyc 3 Cesarzowa Dalet Wenus 4 Cesarz He Baran 5 Papież Waw Byk 6 Kochankowie Zain Bliźnięta 7 Rydwan Cheth Rak 8 Moc Teth Lew 9 Eremita Jod Panna 10 Kolo Fortuny Kaph Jowisz 11 Sprawiedliwość Lamed Waga 12 Wisielec Mem Woda 13 Śmierć Nun Skorpion 14 Umiarkowanie Samech Strzelec 15 Diabeł Ajin Koziorożec 16 Wieża Boga Pe Mars 17 Gwiazda Cade Wodnik 18 Księżyc Koph Ryby 19 Słońce Resz Słońce 20 Sąd Ostateczny Szin Ogień 21 Świat Taw Saturn Tabela 3 Najważniejsze wróżebne znaczenia Major Arkanów (nie uwzględniono znaczeń kart odwróconych) Nu mer Nazwa karty Znaczenia 0 Głupiec Niefrasobliwość, głupota, niedojrzałość 1 Mag Aktywność, kreacja, poznanie świata, intelekt 2 Papieżyca Wtajemniczenie, intuicja, syntetyczny umysł 3 Cesarzowa Matka, macierzyństwo, kobiecość, piękno, natura 4 Cesarz Ojciec, prawo, autorytet, patriarchalność 5 Papież Religia, nauczanie, prawo moralne, tradycja 6 Kochankowie Miłość, zawarcie małżeństwa, pożądanie, wybór 7 Rydwan Podróż, nagła zmiana, ekspansja, zwycięstwo 8 Sprawiedliwość Sąd, rozsądzanie, ocena, prawo, praworządność 9 Eremita Poszukiwanie, mądrość, podarunek, wizyta 10 Koło Fortuny Los, nagła zmiana losu,, wygrana, dobry traf 11 Moc Siła, walka, poskromienie, równowaga, pasja 12 Wisielec Spokój, ofiara, medytacja, smutek, zdrada 13 Śmierć Transformacja, koniec jakiegoś cyklu, śmierć 14 Umiarkowanie Umiar, opanowanie, spokój, dom, przyjaźń 15 Diabeł Egoizm, materializm, tyrania, więzienie, terror 16 Wieża Boga Despotyzm, destrukcja, ruina, zatrata, kataklizm 17 Gwiazda Nadzieja, odrodzenie, niewinność, wiara, spokój 18 Księżyc Iluzja, lęk, koszmary, chorobliwość, choroba 19 Słońce Miłość, szczęście rodzinne, radość, wyzwolenie 20 Sąd Ostateczny Wyrozumiałość, wybaczenie, osąd, wiadomość 21 Świat Najwyższe szczęście, wolność, pełnia, oświecenie Tabela 4 Najważniejsze wróżebne znaczenia Minor Arkanów (nic uwzględniono znaczeń kart odwróconych) Buławy Kielichy 1 Kreacja 2 Wiedza 3 Nieznane horyzonty 4 Harmonia 5 Poszukiwanie 6 Zwycięstwo 7 Determinacja 8 Natłok zdarzeń, zakochanie 9 Wewnętrzna dyscyplina 10 Powikłania Giermek Nauka, praca Rycerz Zapalczywość Królowa Przedsiębiorczości, seks Król Zdrowie, prawość 1 Życie 2 Zakochanie 3 Radość 4 Nostalgia 5 Pogodzenie ze stratą 6 Wpływy przeszłości 7 Fantazja, fantasmagoria 8 Oddalenie, zerwanie 9 Stabilizacja 10 Szczęście, miłość Giermek Ciekawość świata Rycerz Fantasmagoria Królowa Ciepło, przyjaźń Król Mądrość, opieka Miecze Denary 1 Intelekt, siła woli 2 Wybór, dysharmonia 3 Strata nadziei, ból 4 Osamotnienie, sen, lęk 5 Niesława, wstyd 6 Podróż, przeprawa 7 Samotna walka 8 Negacja, frustracja 9 Rozpacz 10 Klęska Giermek Wnikliwość Rycerz Odwaga, brawura Królowa Lament, żałoba Król Władza, przywództwo 1 Szczęście, praca 2 Niepewność 3 Perfekcja 4 Egocentryzm 5 Dług, zubożenie 6 Szczodrość 7 Wyniki pracy 8 Trud, wysiłek, upór 9 Rozkwit, pełnia, natura 10 Dom, życie, zdrowie Giermek Pracowitość Rycerz Rozwaga Królowa Piękno, optymizm Król Sceptycyzm CZĘŚĆ PIERWSZA LE CARTE PARLARE Ludus cartorum W 1376 roku papież Grzegorz XI postanowił na zawsze opuścić położony na południu Francji Awinion i w otoczeniu sporej grupki kardynałów i najemnych knechtów udał się w drogę do Rzymu. Z tą chwilą kończyła się trwająca prawie 70 lat „niewola awiniońska" papieży przyrównywana przez nich do „niewoli babilońskiej" Narodu Wybranego. Grzegorz XI był Francuzem, jednym z wielu papieży pochodzących z ziemi „słodkiej Francji", znienawidzonym przez opozycję antyfrancuską w Italii, której przewodziła Florencja. Za jego panowania autorytet papieży upadł tak nisko, jak nigdy dotąd. Od czasu, gdy papież Bonifacy VIII urządził w 1300 roku uroczysty jubileusz narodzin Chrystusa i ogłosił, że każdy pątnik, który przybędzie w tym czasie do Rzymu i złożywszy hołd grobom apostołów i świętych, uiści odpowiednią opłatę, w zamian za co zyska odpust zupełny za wszystkie grzechy życia, kupczenie odpustami stało się normalną praktyką duchowieństwa. Korupcja, świecki tryb życia i przepych Kościoła, nawiedzające Europę fale Czarnej Śmierci (dżumy), rozwiązłość obyczajów, walki feudałów i okrucieństwa najemnych wojsk, masowe zastosowanie kuszy jako broni niezwykle skutecznej przeciwko najciężej opancerzonemu rycerzowi, najazdy Tatarów na wschodnie rubieże Chrześcijaństwa były dla jednych znakiem zbliżającego się „końca czasów", dla innych sygnałem, że konieczna jest gruntowna reforma religijna; reforma niekoniecznie zgodna z życzeniami kościelnych dostojników i rozsianych po uniwersytetach doktorów teologii. XIV wiek to w dziejach chrześcijaństwa wiek schizmy i herezji. W południowej Francji i we Włoszech jak grzyby po deszczu powstawały utajnione zbory Katarów zwanych Albigensami, na drogach można było spotkać odzianych w bure stroje kaznodziejów nawołujących do wyrzeczenia się dóbr materialnych i naśladowania Chrystusa, który nic nie posiadał, a wszystko miał wspólne z apostołami. Spirytuałowie - zwolennicy twierdzenia, iż Chrystus i Jego uczniowie nie mieli żadnej własności - byli solą w oku bogacącego się na sprzedaży odpustów Kościoła. Kościół musiał też borykać się z krytykującymi jego postępowanie uczonymi mężami. Słynny filozof angielski Wilhelm Ockham (1300-1349) zdecydowanie przeciwstawił się ideologii supremacji papieży i stanął po stronie spirytuałów. Dominikański mnich Jan Eckhart (1260-1327) głosił w swych kazaniach ideę intuicyjnego, bezpośredniego poznania Boga, w wyniku czego został potępiony i zapewne tylko śmierć uratowała go od zasmakowania sprawiedliwości Świętego Oficjum. Dzieło Mistrza Eckharta kontynuowali jego uczniowie i naśladowcy: Henryk Suzo, Jan Tauler i inni. Kiedy więc Grzegorz XI zdecydował się przerwać awiniońskie wygnanie papieży, mogło się zdawać, że kryzys w Kościele został zażegnany i autorytet papieży wzrośnie. Wpierw jednak należało pokonać przeciwników. Poprzedzający papieża kardynał Robert z Genewy, ten sam, który później zasłynie jako antypapież wybrany po śmierci Grzegorza XI, wkroczył do Wiecznego Miasta na czele zaciężnych wojsk i krwawo rozprawił się z wrogami „najświętszego ojczulka" - jak tytułowała papieża w swych listach dominikańska mniszka, mistyczka Katarzyna z Sieny, od wielu lat namawiająca go do powrotu do Rzymu pisząc: „Jeżeli Bóg jest z tobą, to nikt nie będzie przeciwko tobie. (...) Idź szybko do swojej Oblubienicy, która na ciebie czeka, blada i umierająca, i przywróć jej życie". Niestety. Albo Bóg nie był z Grzegorzem XI, albo Katarzyna się myliła, albo zgodnie ze starotestamentową zasadą krew bestialsko wymordowanych 4 tysięcy buntowników zagradzających papieżowi drogę do Rzymu musiała być okupiona czyjąś krwią. Grzegorzowi XI nie podobał się Rzym, buntowniczy, przeklinający „francuską okupację" (trzon zaciężnych wojsk „najświętszego ojczulka" stanowili nieokrzesani bretońscy chłopi). W rok po zajęciu Wiecznego Miasta Grzegorz XI powziął decyzję powrotu do Awinionu. Zmarł w chwili, gdy gotował się do wyjazdu. Zwołane wkrótce potem konklawe, na którym przeważali zwolennicy wyboru papieża - Włocha, ogłosiło „miastu i światu", iż nowym papieżem będzie arcybiskup Bari, Bartolomeo Prignano noszący od tej pory imię Urbana VI. W odpowiedzi kardynałowie francuscy, zebrawszy się w Neapolu, wybrali papieżem wspomnianego już Roberta z Genewy, znanego odtąd jako Klemens VII. Urban VI wystąpił przeciw antypapieżowi zbrojnie. Klemensa uznały Francja, Szkocja, Hiszpania; po stronie Urbana stanęły: Anglia, Niemcy, Polska, Czechy i Węgry. Rozpoczęła się Wielka Schizma Zachodnia trwająca blisko 40 lat. Wysiłki Katarzyny z Sieny i co światlejszych przedstawicieli duchownego stanu zwołujących synody i sobory w celu pojednania przeciwników spełzły na niczym. Więcej. Pogłębiły kryzys. Europę ogarnął chaos spotęgowany nawrotami epidemii dżumy i hordami łupiących całe połacie Włoch i Francji żołdaków. Kolejni papieże i antypapieże obrzucali się nawzajem obelgami i ekskomunikami, najemne wojska ich zwolenników buszowały po Italii wyrzynając się w bezpardonowej walce o papieski stolec. Niepewność jutra zaowocowała w rozprzężeniu moralnym. Ludzie szukali ratunku w rozpuście, w dogadzaniu potrzebom ciała, co „mogli czynić łatwo - jak komentował ich zachowanie Boccaccio - albowiem każdy (jakby się na dalsze życie nadziei zbywając) zostawił na pastwę losu swe rzeczy i siebie samego. (...) Osłabła, a nawet całkiem sczezła siła tak człowieczych, jak i Bożych spraw. Jej stróże i wykonawcy bądź to poumierali, bądź chorzeli albo też tylu podwładnych utracili, że obowiązków urzędu swego dopełnić nie mogli. Każdy przeto mógł czynić, co chciał". *** Każda epoka doszukuje się znaku swego czasu. Morowe powietrze, zagłada kwitnących niedawno miast, rozboje, gwałty, herezje, schizma... Czternastowieczny historyk włoski Covelluzzo niemal z lubością opisywał nieszczęścia, które dotknęły jego współziomków - mieszkańców położonego na północ od Rzymu miasta Viterbo. „A na dodatek - pisał - kto mógłby w to uwierzyć! W tym samym roku (tj. w 1379, przyp, aut.) nowe strapienie nawiedziło miasto Viterbo: gry w karty, lub - jak mogę powiedzieć - karty do gry, których przedtem nikt nie znał w tym mieście". Zaś inny kronikarz, rówieśnik Covelluzza, dodał krótko: „W roku 1379 została wprowadzona w Viterbo gra w karty, która przyszła do nas z krajów Saracenów, i którą oni nazywają „naib". Fakt to może i niezbyt istotny i z naszego punktu widzenia niegroźny wobec ogromu klęsk nawiedzających Zachodnią Europę, gdyby nie to, że w pojęciu ówczesnych ludzi gra w karty wcale nie była czynnością moralnie obojętną. Przeciwnie. Już na synodzie w Wurzburgu, który odbył się w 1329 roku - w tym samym, w którym papież Jan XXII potępił 26 twierdzeń Mistrza Eckharta i ostatecznie rozprawił się ze zwolennikiem spirituałów, antypapieżem Mikołajem V - zebrani dostojnicy kościelni sporządzili ważki dokument, w którym wymienili po kolei wszystkie plagi trapiące chrześcijan. Wśród nich na poczesnym miejscu znalazła się gra w karty, kości, szachy i w kule. W kończącej ów znamienny dokument konkluzji jego autorzy wystosowali do wszystkich dramatyczny apel, nakazując ludziom porzucenie złych obyczajów i przestrzegając przed zgubnymi skutkami hazardu. Gra w karty winna być zabroniona w każdym czasie i we wszystkich królestwach Chrześcijaństwa. Lęk przed nową grą może budzić u nas uśmieszek politowania. Ale dla czternastowiecznych stróżów moralności gra w karty i same karty były prawdziwym signus diaboli - znakiem szatańskim ich epoki. Najpełniej wyraził to w 1377 roku braciszek zakonny Johannes von Rheinfelden. Ten niemiecki mnich żyjący w Szwajcarii był autorem dzieła noszącego tytuł Tractatus de moribus et disciplina humanae conversationis poświęconego ocenie moralności jego czasów. W traktacie tym biadał nad upadkiem rodzaju ludzkiego, po czym bez wahania stwierdził, iż najstraszniejszym znamieniem moralnej degrengolady chrześcijan jest gra zwana ludus cartorum, która objawiła się w wielu krajach Europy nie wiedzieć skąd, przeniesiona z nieznanych ziem przez niewiadomych ludzi. Karty te - mówił brat Johannes - składają się z czterech „dworów", na których czele stoją czterej królowie dzierżący w dłoniach symbole swego „państwa", za nimi idą dwaj marszałkowie. Pierwszy trzyma znak swego koloru wznosząc go w górę, drugi - kierując go ku ziemi. Dalej idą blotki, po dziesięć w każdym kolorze. Razem daje to talię 52 kart; tyle, ile jest tygodni w roku. Diaboliczność owej gry polega nie tylko na tym, że zaprząta ona umysły ludzi, rozpala namiętności i przyczynia się do zepsucia obyczajów. Rzecz w tym, że gra ludus cartorum przewrotnie naśladuje to, co dzieje się na ziemi i jako żywo przypomina wojnę toczoną między czterema królestwami położonymi na czterech rogach świata. Gra w karty odwzorowuje świat, jest czymś pokracznym, strasznym, szydzącym z powagi królów, z bohaterstwa rycerzy i z ofiarności ludu podążającego do walki na rozkaz władców. Jedynie Szatan mógł podsunąć człowiekowi coś, co niezauważalnie i z przerażającą łatwością wszczepia w ludzkie serca zwątpienie we wszelkie autorytety i wszystko to, na czym opiera się ład duchowej i świeckiej władzy. Szatan rzadko ukazuje się człowiekowi w prawdziwej postaci, ma za to wiele środków służących do skorumpowania ludzkości. Nie darmo Biblia zwie go „przeciwnikiem", „uwodzicielem", „oszustem" mamiącym każdego sztuczkami i wmawiającym mu, że istnieje to, co nie istnieje, a nie istnieje to, co ponad wszelką wątpliwość ma przymioty realnego bytu. Celem diabła jest zauroczenie człowieka. Karty do gry doskonale się do tego nadają, napawają bowiem złudną nadzieją szybkiego wzbogacenia się i ułatwiają wyzucie się z jakichkolwiek hamulców moralnych. Bo niczym głupcy, i głupcami są ci, którzy, by się odegrać chodzą do burdeli, grając tam w kości, karty i w triktraka, czyniąc Panu Bogu rozliczne dysgusty.. pisał w 1341 roku anonimowy autor romansu Renard le Contrefait. Szatana można pokonać na dwa sposoby: egzorcyzmować go lub wykorzystać jego moc przeciw niemu samemu. Brat Johannes okazał się zwolennikiem tej drugiej metody. Obnażywszy przed czytelnikiem prawdziwe oblicze winnego, sformułował zasady wykorzystania kart do zbożnego celu i dowiódł, że wbrew powszechnej opinii mogą one podnieść morale ludzi i przyczynić się do ich oświecenia. Niechaj więc jedne kolory kart symbolizują dobrych władców chrześcijaństwa, drugie - pogan, a wtenczas gra ludum cartontm przemieni się w krucjatę przeciw Saracenom bezczeszczących Grób Pański w Jerusalem. Niechaj gra w karty dozwolona będzie jedynie w dni świąteczne i niedziele, nabierze wówczas odświętnego charakteru jako tolerowana przez Kościół rozrywka o religijnej i pouczającej treści. Pomysł brata Johannesa musiał się spodobać, skoro w dwadzieścia lat później, kiedy karciany proceder stał się popularny w Paryżu, burmistrz tego miasta wydał w 1397 roku ustawę surowo zakazującą „pospólstwu, wyrobnikom i robotnikom najemnym gry w karty, tenisa, kule, kości i dziewięciopensówki w dni powszednie za wyjątkiem świąt i niedziel". Podobne zakazy pojawiły się wkrótce potem w Anglii, Hiszpanii i we Włoszech. Zapewne, gdyby nie potępienie, jakie spotkało grę w karty ze strony władz kościelnych, historycy mieliby duże trudności z odpowiedzią na pytanie, kiedy i gdzie po raz pierwszy Szatan podsunął ludziom swój przewrotny wynalazek. Kodeks z Norymbergi - lista gier i zabaw ułożona pomiędzy 1289 a 1299 rokiem przez władze tego hanzeatyckiego miasta i zabraniająca jego mieszkańcom publicznego ich uprawiania - nie wymienia gry w karty. Jednakże w pewnym niemieckim traktacie pochodzącym z 1472 roku badacze dziejów tarota znaleźli zdanie, które do teraz wzbudza wiele kontrowersji. Traktat ten nosi tytuł Złota gra i napisany został przez mnicha Ingolda z Augsburga. Powołując się na zaginione kroniki miasta Augusburga, Ingold wspomniał o grze w karty, iż, jest ona nad wyraz perfidna i oszukańcza, i jak przeczytałem, została wprowadzona w Niemczech w roku 1300". W roku jubileuszowym! W roku, w którym ponad 2 miliony pielgrzymów odpowiedziało na apel Bonifacego VIII i złożyło hołd świętym męczennikom w Rzymie. W roku uznanym przez spirituałów za początek panowania Ducha Świętego, otwierającego nową erę dziejów ludzkości, zapowiadającego rychły koniec świata i powtórne przyjście w chwale Syna Człowieczego. *** Przyjmijmy, że mnich Ingold napisał prawdę - około 1300 roku karty pojawiają się w Niemczech. Skąd? Kto je wprowadził? Kogo należy obciążyć winą? Nie spieszmy się z wyrokowaniem; czeka nas długie, drobiazgowe śledztwo poszlakowe. Zgromadźmy wpierw materiały obciążające winnego, potem dopiero go wskażmy, co też spróbujemy uczynić w rozdziale „Qui prodest?" Na razie prześledźmy triumfalny pochód kart przez Europę. Tak tedy w 1300 roku karty do gry zawitały do Niemiec. W 1329 roku synod w Wurzburgu zabrania ludziom uprawiania karcianego hazardu. W rok później karty są wymienione jako jedna z gier hazardowych w poemacie francuskiego poety Wiliama de Guillevilla. Wspomina o nich anonimowy autor romansu Renard le Confrefait (1341). W 1367 roku władze Berna zakazują mieszkańcom szwajcarskich kantonów gry w karty, uznając je za „narzędzie Szatana". W 1376 roku gra w karty zwana naibbe rozpowszechnia się we Florencji, lecz wcześniej, bo w 1361 roku naibbe docierają do Prowansji, zaś w 1381 roku Jakub Jean, syn bogatego kupca z Marsylii, zobowiązuje się pisemnie nie grywać w karty w czasie swej podróży handlowej do Aleksandrii. Nie wiemy, czy dotrzymał przyrzeczenia, ale dokument ów świadczy o tym, że jego ojciec z niepokojem myślał o wyprawie syna i oczyma wyobraźni widział cały swój majątek przegrany w karty. W latach 13 80-13 82 Barcelonę ogarnia szał gry w karty zwane naips lub nayps tworzące talię liczącą 44 sztuki. Obwoływacz miejski parokrotnie rozgłasza mieszczanom decyzję władz grodu nakazujących porzucenie haniebnego procederu. Co wolno wojewodzie... W czasie, gdy niższym stanom sugeruje się, iż gra w karty szerzy spustoszenie moralne, król Francji Karol VI zamawia w 1392 roku u malarza Jakuba Gringonneura trzy talie kart dodając, że winny być one złocone, barwne, różnorako ozdobione i zabawne w rysunku, w zamian za co płaci rzemieślnikowi 56 soldów (po 1 soldzie na sztukę). W karty grywają także książęta Brabancji - krainy położonej na obszarze dzisiejszej Belgii i Holandii. 14 maja 1379 roku generalny zarządca księstwa pobiera od pary książęcej sumę 4 grzywien i 2 florenów będących ekwiwalentem za zakupioną wcześniej talię kart. Magii kart nie oparli się nawet mnisi i księża. Na synodzie w Langres, który odbył się w 1404 roku, biskup tego miasta, kardynał Louis de Bar, przerażony faktem, że mnisi, miast uczestniczyć w mszach i modlitwach, trawią czas na uprawianiu karcianego hazardu, przeklina karty i nakazuje klerykom wystrzegać się tego zgubnego nałogu. Głos zabierają również święci. Święty Bernardyn z Sieny, kaznodzieja z klasztoru San Petronio położonego koło Bolonii (Włochy), wygłasza w 1429 roku płomienną mowę przeciwko hazardowym grom, głównie przeciw grze w karty. To oburzające - peroruje - by dorośli ludzie zajmowali się takimi głupstwami jak karty, co bardziej przystoi dzieciom i niedorostkom. Z jego słów wynika, że ówczesna talia kart liczyła 56 sztuk, dzieliła się na cztery „dwory", na których czele stali królowie i królowe. Sprawą kart zajmują się także przedstawiciele władz świeckich. Parlament angielski wydaje w 1464 roku ustawę zabraniającą importowania kart. W niczym to nie przeszkodzi córce Henryka VII, Małgorzacie, grywać w 1496 roku w karty ze swym świeżo poślubionym małżonkiem, Jakubem IV, królem Szkocji. Zakaz miał zatem raczej charakter prewencyjny, ochraniający rodzimych wytwórców kart przed zalewem produktów pochodzących z Italii i Francji. O tym, że w drugiej połowie XV wieku produkcja kart przybrała formę masową, dowodzi wzmianka w kronikach niemieckiego miasta Ulm informująca, że „karty do gry są wciąż wysyłane morzem w wielkich balach do Włoch, na Sycylię i do innych miejsc, w zamian za rozmaite towary i dobra sprowadzane stamtąd". Ich wykonywaniem trudnili się ponadto rzemieślnicy ze Stuttgartu, Norymbergi, księstwa Brabantu, a od 1440 roku rękodzielnicy miast leżących w północnej Francji. Ówczesne karty wykonywano na dwa sposoby: malowano je ręcznie (księgi miejskie Norymbergi z lat 1423-1477 wymieniają kilkanaście imion i przydomków kobiet zajmujących się malowaniem kart) lub odbijano je na pociętym na cztery części papierze (stąd brabancka nazwa kart - „ćwiartki") z przygotowanych uprzednio drzeworytów. Ta druga metoda, tańsza i szybsza, przyczyniła się niewątpliwie do szerokiego rozpowszechnienia kart i najprawdopodobniej tymi właśnie kartami grywano w tawernach i szynkach. W Miejskim Muzeum w Nowym Jorku zachowało się do teraz kilka kartonów takich kart wyprodukowanych we włoskich manufakturach na przełomie XV i XVI wieku. Kart malowanych ręcznie jest znacznie mniej, stanowią one prawdziwy rarytas dla kolekcjonerów, zadziwiając wszystkich różnorodnością formy i artyzmem wykonania. Dwie tego typu karty można zobaczyć w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie - przedstawiają one królową kielichów i rycerza denarów. Wbrew przekonaniu niektórych tarocistów twierdzących, że już w XIV w., a może i w XIII wieku istniały w Europie pełne, liczące 78 kart talie tarota i że to od nich wywodzą się współczesne karty, wydaje się, że Książę Ciemności nie od razu wymyślił tarota, a co gorsza nie potrafił się z początku zdecydować, jak ma wyglądać jego dar ofiarowany ludziom ku uciesze opojów i hazardzistów, a ku zgorszeniu statecznych mieszczan i sług Kościoła. Studiując średniowieczne teksty nieodparcie nasuwa się wniosek, że najstarsze talie kart składały się nie z 78, lecz z 36 albo 44 sztuk podzielonych na cztery kolory. W Niemczech, na przykład, popularne były tzw. „karty myśliwskie", których kolekcja znajduje się w muzeum w Stuttgarcie. Karty te, pochodzące z lat 1430-1445, wyobrażają jeźdźców różnej płci i wieku odzianych w średniowieczne szaty. Talia podzielona była na cztery części, z których każdą symbolizowało inne zwierzę: sokół, pies gończy, jeleń i kaczka. Należy wnosić, iż dwa pierwsze „kolory" były silniejsze, a gra polegała na „polowaniu" na „kolory" słabsze. W ówczesnej Europie, głównie w Niemczech i w krajach położonych na wschód od Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, występowały karty zwane trappola. W skład talii wchodziło 36 kart podzielonych na cztery „dwory" złożone z króla, rycerza, giermka oraz blotek: dziesiątki, dziewiątki, ósemki, siódemki, dwójki i asa. Nimi też najpewniej grywano w dawnej Rzeczypospolitej, o czym świadczy regulamin jednej z burs akademickich Uniwersytetu Jagiellońskiego z 1456 roku, który kategorycznie zakazuje żakom gry w karty. Najsilniejszą kartą trappoli były asy, potem szły króle, rycerze i giermkowie. Ponieważ wyobraźnia rycerzy i giermków były do siebie bardzo podobne, gracze dorysowywali symbol ich kolorów nad głowami rycerzy, skąd wzięła się ich polska nazwa - wyżnik (giermka nazywano niżnikiem). Także pozostałe karty miały swe nazwy: dziesiątki zwano kraikami, dziewiątki - krzyżykami, ósemki - gółkami, itp. Licząca 56 kart talia zrodziła się najprawdopodobniej we Francji, gdzieś około 1400 roku. Według legendy wymyślił ją kawaler La Hire (Etienne de Vignolles), rycerz francuski, który umarł w 1443 roku. Kawaler La Hire brał aktywny udział w toczącej się między Francją a Anglią wojnie Stuletniej (1337- 1453) i wsławił się wieloma bohaterskimi czynami. Kiedy w trakcie bitwy pod Agincourt (1415) jego serdeczny druh, kawaler Pothon, przestrzegał go, iż angielskich łuczników jest tylu, że ich strzały przesłonią słońce, kawaler La Hire roześmiał się i odrzekł podobnie jak dwa tysiące lat przed nim spartański król Leonidas: „Tym lepiej, przyjacielu. Będziemy walczyć w cieniu". Króla Karola VII (1403-1461) łączyło z kawalerem La Hire zamiłowanie do karcianej gry w pikietę. Czy to z tego powodu, czy też z racji nieustraszoności i przemyślności rycerza król mianował go dowódcą armii. Gdy w 1429 roku, po przegranej bitwie, kawaler La Hire pognał do obozu króla po posiłki, zastał władcę zajętego przygotowaniami do uroczystości na część pewnej damy, która była oficjalną kochanką króla. W czasie gdy służba uwijała się szykując stoły, król grał z damą w pikietę i przegrał już sporo pieniędzy, których suma dochodziła do rocznego budżetu królestwa. Roześmiany, zaaferowany grą i chęcią przypodobania się kochance Karol nie zwrócił uwagi na kawalera La Hire i jedynie od niechcenia spytał, w jakiej sprawie przychodzi. Kawaler La Hire nie zapomniał języka w gębie. – Nigdym jeszcze nie widział - rzekł - anim nie słyszał o królu, który by tracił swoje królestwo tak radośnie, jak Wasza Wysokość. Tenże kawaler La Hire, hazardzista, znany z tego, iż dalece dał się pochłonąć grze w pikietę, że w ostatniej chwili dołączył do armii francuskiej zgrupowanej pod Agincourt, a mimo to uratował ją od całkowitej klęski, dokonując rozpaczliwej szarży na dziesiątkujących rycerstwo „słodkiej Francji" łuczników angielskich, na prośbę króla Karola VII wymyślił symbole kart zbliżone do dzisiejszych kierów, pików, trefli i kar. W tym samym mniej więcej czasie, bo w 1440 roku, trzeci z kolei książę Mediolanu, Filippo Maria Visconti, z którym przyjdzie się nam jeszcze spotkać, zapłacił malarzowi Marziano da Tortonie 15 złotych florenów za karty ozdobione wizerunkami bogów, fantastycznych zwierząt i ptaków. W siedemnaście lat później biskup Florencji, Antonio Pierozzi, wspomniał w swoim Traktacie teologicznym, że coraz więcej ludzi grywa w karty oznaczone symbolami kielichów, buław, mieczy i denarów, do których dołączone są specjalne karty figuralne zwane triumphi lub trionfi, sama zaś gra nazywana jest ronfa. Szatan nareszcie postawił kropkę nad „i". Na arenie dziejów pojawia się nasz bohater - tarot. *** Około 1450 roku nadworny malarz książąt Mediolanu, Bonifacio Bembo (ok. 1420 - ok. 1483), namalował na życzenie Franciszka Sforzy talię kart triumphi liczącą 78 sztuk i podzieloną na dwie zasadnicze części - Major i Minor Arkana. Jest to najstarsza, zachowana niemal w całości talia tarota. Słowo „tarot" zrodziło się później, w XVI wieku. Pochodzi ono od słowa tarocchi albo tarocco, którą to nazwą określono hazardową grę; tę samą, która tak bardzo wzburzyła Antonina Pierozziego. Aż do mniej więcej 1500 roku gra ta występowała pod nazwą ronfa. Nazwę tę znajdujemy w listach Franciszka Sforzy z 1450 roku, w Traktacie teologicznym z 1457 roku oraz w dwóch manuskryptach datowanych na 1471 rok, przechowywanych w Bibliotece Watykańskiej. Manuskrypty te zawierają poemat Lodovica Lazzarelliego De gentilium deorum zadedykowany księciu Borso d'Este z Ferrary i wymieniają greckich i rzymskich bogów jako figury występujące na kartach używanych do gry ronfa. We Florencji i w Wenecji bardziej natomiast modne były karty do gry w minchiate i tak też nazywane (od włoskiego słowa menchia - gra, zabawa, sport). Niewiele się różniły od kart triumphi. Do 78 kart dodano 12 dalszych reprezentujących 12 znaków zodiaku, 4 karty wyobrażające żywioły i 3 karty symbolizujące podstawowe pryncypia chrześcijańskiej moralności: wiarę, nadzieję i miłość. W sumie talia kartminchiate składa się z 97 sztuk. To upodobniło ją do niektórych talii kart triumphi. W przechowywanej w Bibliotece Rzadkich Rękopisów i Manuskryptów Uniwersytetu w Yale talii kart namalowanej przez Bonifacia Bembę obok 22 arkanów Wielkich Wtajemniczeń występują dodatkowe figury dołączone do Minor Arkanów. Wychodząc naprzeciw życzeniom Franciszka Sforzy Bembo przydał każdemu rycerzowi i giermkowi towarzyszkę - damę dworu. W sumie zabieg ten ukształtował talię składającą się z 96 kart. Tak więc w XV wieku we Włoszech używano do gry parę rodzajów tarota: „klasyczną" talię złożoną z 78 kart, talię „poszerzoną" - 96 kart, i talię minchiate - 97 kart. Major Arkana pełniły w nich funkcję atutów, a pewne wzmianki w dokumentach z tamtych czasów sugerują, że liczyły one 22, 35, 50 i więcej kart, a spotykało się nawet talie kart triumphi złożone ze 100 albo i 200 atutów. Nie było też zgodności co do tego, jakie właściwie przedmioty winny symbolizować „dwory" Minor Arkanów. Czasami były to miecze, gdzie indziej szpady, zamiast kielichów malowano misy, miast buław - strzały, w zastępstwie denarów - owalne zwierciadła lub talerze. W niczym nie zmienia to faktu, że począwszy od połowy XV wieku całymi Włochami, a później Francją i Hiszpanią zawładnęła graronfa. Książę Ciemności nie zapomniał o swym wynalazku. Nie dość, że udoskonalił go rękami takich ludzi, jak kawaler La Hire, Marziano da Tortone i Bonifacio Bembo, to na domiar złego wymyślił straszną grę ronfa, przy której pikieta i przypominająca pokera gra we flusa (w Polsce występowała ona pod nazwą tryszaka) były niewinnymi igraszkami przekomarzających się dzieci. Piekło hazardzistów Karty dotarły do Polski stosunkowo wcześnie, bo już w XV wieku, a rozpowszechniły się w wieku XVI w okresie panowania Zygmunta Starego i królowej Bony Sforzy. Siedliskiem karcianej zarazy był oczywiście Kraków i choć nie znano jeszcze gry ronfa (gra ta pod nazwą tarok stała się w Rzeczypospolitej modna dopiero w XVIII wieku), z powodzeniem zastępował ją flus. Grywano ostro i bez opamiętania, nie zawsze uczciwie. Jedno z takich szachrajstw zapamiętał Jan Kochanowski, świadek fortelu, jaki zastosował Zygmunt Stary. Otóż któregoś dnia w trakcie gry we flusa władca Rzeczypospolitej Obojga Narodów otrzymał dwóch królów do ręki, ale oświadczył, że posiada trzech królów i zgarnął całą pulę pieniędzy. Nawet monarcha musiał udowodnić swoje racje i okazać, co trzyma w dłoni - takie były reguły gry. Oczom zdumionych partnerów ukazali się dwaj królowie. Spytali go więc, gdzie jest trzeci „A tom ja" - odrzekł Zygmunt Stary i roześmiał się rubasznie. W tym czasie ronfa, zwana też grą w tarocco, bez reszty zawładnęła umysłami mieszkańców Italii, bijąc tam rekordy popularności. W tarocco grali wszyscy - książęta, mieszczanie, żołnierze. Na słynnym fresku w pałacu Issogrie w Val d'Aosta namalowanym przez Giacoma Jaguerę w latach 1415-1453 widać wnętrze piętnastowiecznej tawerny, w której, przy długim stole siedzą gracze: po lewej - grający w szachy i w triktraka, po prawej - w karty. Pierwsza trójka graczy w tarocco licytuje spokojnie, druga najwyraźniej pokłóciła się i doszło między nimi do bójki. Fresk obrazuje najprawdopodobniej rozrywki najemnych żołnierzy, o czym świadczą liczne typy broni rozwieszone na ścianach tawerny. Natomiast na fresku w Domu Handlowym rodu Borromeuszów z Mediolanu (1450 r.) ukazano lepsze towarzystwo: między tańczącymi parami miejskich notabli stoi stół, za którym siedzi pięć kobiet w typowych dla mieszczańsko-kupieckiej oligarchii szatach. Siedząca pośrodku niewiasta położyła na blacie stołu dwójkę denarów. Podobną scenę można zobaczyć na malowidle zdobiącym jeden z korytarzy Pałacu Roccabianca należącym niegdyś do książęcej rodziny Sforzów, władców Mediolanu. Zamek zbudowany został między 1446 a 1460 rokiem, freski zaś nawiązują do opowieści Dekameronu Boccaccia. Wśród zgromadzonych w pałacowej sali gości znajdujemy młodzieńców dyskutujących na temat przydatności łowieckiej sokoła, dwóch starszych mężczyzn grających w triktraka oraz parę kochanków grających w tarocco, czyli w ronfę. Niewiasta waha się, którą kartę położyć, mężczyzna przekrzywia głowę i korzystając z jej nieuwagi podgląda karty swej partnerki. Ale najbardziej dynamiczną scenę prezentuje nam fragment fresku z Pałacu Poggi w Bolonii namalowany przez Niccola dell'Abbatę około 1550 roku. Między graczami (w grze biorą udział kobiety i mężczyźni) wywiązała się kłótnia. Część z nich nie jest nią zainteresowana: jedna z par w ogóle nie zwraca uwagi na grających zatopiona w intymnej rozmowie, druga obejmuje się wymieniając miłosne uściski. Dwie pozostałe kobiety wymachują kartami i nie mogąc dojść do porozumienia, wzywają na arbitrów sportu swych kochanków. Zasady gry w tarocco opisał Lodovico Vives w wydanym w 1545 roku traktacie Ludits Cartorum. Jednakże tzw. Kodeks Piemoncki wydrukowany na przełomie XV i XVI wieku jaśniej precyzuje, na czym polega ta gra i wspomina, iż była ona ulubioną rozrywką papieża Sykstusa IV (147M484). Reguły gry w tarocco {Kodeks Piemoncki nazywa ją jeszcze ronfd) zbliżone były do wista i skata. O liczbie punktów decydowała ilość atutów (czyli „tronfów" - kart triumphi) oraz figur Minor Arkanów trzymanych w ręku, przy czym wyższe punkty otrzymywało się, gdy karty te przychodziły po pierwszym rozdaniu, niższą - kiedy gracz dostawał je w czasie drugiego rozdania i z doboru. I tak na przykład za 3 „wielkie atuty" ("wielkimi atutami" były Major Arkana od numeru XVII do XXI) gracz zyskiwał 5 punktów, za cztery - 10 punktów, za 5 - 15 punktów i tyle samo za karty Głupca, Maga, Świata i czterech królów. Za sekwens czterech blotek - 5 punktów, sekwens blotek - 10 punktów, itd. Punktacja obniżała się przy drugim rozdaniu i doborze kart. Głupiec mógł zasadniczo zastępować każdą kartę, tak blotkę, jak figurę i atut. Rozdawano po 12, czasem po 13 kart. Ponadto każdy atut reprezentował określoną ilość dodatkowych punktów. Najwyższym atutem był Świat (karta numer XXI), najniższym Mag, zwany Nicponiem (karta numer 1). Kolory buław i mieczy były silniejsze, a ich stopień wartości wzrastał od asa do króla. W wypadku kielichów i denarów było odwrotnie - tam najsilniejszy był król, potem królowa, rycerz, giermek, a następnie as, dwójka, trójka itd. Gra trwała dopóty, dopóki jeden z graczy nie zebrał 100 punktów, co dawało mu prawo do zabrania całej puli pieniędzy. Licytacja przypominała pokera, stawki rosły skokowo (grywano „w ciemno", podwajano lub potrajano stawkę, itp.). W grze brało udział trzech - rzadziej dwóch lub czterech graczy. Rytuał tasowania, przekładania, doboru kart, licytacji, sposoby liczenia punktów, zagrywki, przebijania stawki były niezwykle skomplikowane - uzależnione na przykład od pozycji gracza względem rozdającego karty. Gra wymagała natężenia uwagi, zaangażowania, znajomości reguł, a przede wszystkim umiejętności liczenia i przewidywania. Była niejako przeznaczona dla matematycznych umysłów, ludzi rozkochanych w kombinatoryce, potrafiących zapamiętywać długie ciągi liczb i dokonywać w myślach dość wysublimowanych operacji matematycznych. Mimo to włoski pisarz Baptista Platina dowodził w 1475 roku, że gra w tarocco doskonale nadaje się jako rozrywka dla szlachetnie urodzonych młodzieńców, którzy winni grywać kartami triumphi każdego dnia po zjedzeniu obfitego obiadu, albowiem „zbytni wysiłek umysłu utrudnia żołądkowi trawienie spożytego jadła, zaś gra w tarocco bynajmniej nie wymaga natężonej uwagi, a przeciwnie - w najwyższym stopniu rozwesela serca i sprawia, że wapory nie uderzają do mózgu". *** „Wapory" jednak uderzyły do głów, bo w tarocco grywano przed i po obiedzie, i to namiętnie. Dla wielu ówczesnych ludzi grata kojarzyła się nie z rozrywką, lecz z rozpustą pijaństwem, cudzołóstwem i rozpasaną zabawą. Całe północne Włochy, w szczególności miasta - Rzym, Mediolan, Florencja - budziły się z wielowiekowego uśpienia, z lubością oddając się miłości, turniejom, grom hazardowym i wszelakiego rodzaju uciechom, wszystkim zaś przyświeca dewiza Wawrzyńca Wspaniałego, niekoronowanego władcy Florencji - „wraca pogoda", zapowiadająca - wedle słów jego biografa - „powrót do kultu piękna w połączeniu z rozumem, ponowne odkrycie starożytnej mądrości od Greków począwszy aż do mistrzów gnozy, którzy rozwinęli filozoficzne posłanie Platona". Należy mieć wątpliwości, czy każdemu nadchodząca epoka, którą zwiastowały karty triumphi jawiła się jako epoka „piękna i rozumu". Historyk dworu mediolańskiego narzekał, że „mąż przyprowadza żonę do jej kochanka, a ojciec własną córkę", natomiast inny świadek epoki dodawał, że „gdyby te wszystkie psikusy znano i opisano, pochłonęłyby one więcej tomów niż najbardziej szczegółowe streszczenie ustaw". Przez owe „psikusy" rozumiał rozmaite sposoby flirtowania, przyprawiania rogów mężom przez żony i pozbywanie się niewygodnych kochanków przy pomocy trucizny, sztyletu, najemnych zbiorów, a nawet czarów. Nikogo nie gorszył widok purpurata mieszkającego w pałacu z konkubiną z którą pokazywał się publicznie w trakcie wystawnych uczt w Watykanie. Kardynałowie bez najmniejszego wahania zostawiali dobra u żydowskich lichwiarzy, kiedy przytrafiło im się przegrać w karty złotą monstrancję lub wyszywany rubinami ornat. Wiele kościelnych dostojeństw przechodziło z ojca na syna, a przezwisko „księżowski bękart" wcale nie było obraźliwe. Zakony żeńskie przekształciły się w domy publiczne dla księży i świątobliwych braciszków. Najsłynniejszym był klasztor San Nazaro di Belusco, który zamknięto dopiero wtenczas, gdy przeorysza tego klasztoru powiła czwarte dziecko. Wcześniej zrodzonej trójki „nikt nie zauważył". Ryba zawsze psuje się od głowy. W 1492 roku, w tym samym roku, w którym Krzysztof Kolumb zerwał ostatecznie łańcuchy krępujące Morze Ciemności, na papieskim stolcu zasiadł człowiek, którego jeszcze paręset lat później nazywano „perfidnym monstrum" - Aleksander VI, czyli Rodrigo Borgia; ojciec nie mniej osławionego mordami i skrytobójstwami Cezara Borgii i kobiety o imieniu do teraz wywołującym dreszcz odrazy - Lukrecji. To na jej cześć poeta pewien ułożył niezbyt pochlebne, lecz jakże wymowne epitafium wyliczające w skrócie wszystkie przewiny, jakimi obarczono Borgiów: „W tym oto grobowcu spoczywa Lukrecja z imienia, w rzeczywistości Taida: córka Aleksandra, jego nałożnica i synowa". Nie naszą sprawą jest wnikać, czy Aleksander VI jak głosiła plotka - współżył seksualnie z Lukrecją i czy dzielił się nią w łożu ze swym synem Cezarem. Nie sądźmy, byśmy nie byli sądzeni. Zastanówmy się raczej wraz z całą Italią nad sensem pewnej wróżby, którą przechwalał się Aleksander VI. Zaraz po wyborze go na papieża zgłosiła się doń Cyganka i wywróżyła mu (kto wie, czy nie kartami triumphi), że będzie ojcem króla Włoch. Wróżba ta poczęła się sprawdzać, gdy syn Aleksandra VI, Cezar Borgia, zrzuciwszy ciążące mu duchowne szaty, podbił w latach 1494-1503 Romanie - księstwa i republiki środkowych Włoch - i, nie bez poparcia ojca oraz księcia Mediolanu, Lodovica II Moro Sforzy, przystąpił do tworzenia dziedzicznego państwa sprzymierzonego z władającymi Rzymem Borgiami. Cała ta udana trójka: Aleksander VI, Cezar Borgia i Lodovico II Moro przepadała za grą w karty, najbardziej zaś upodobała sobie grę w tarocco. Na dworze mediolańskim grywano w nią często. Zapaloną hazardzistką była żona Lodovica, Beatrice d'Este, znana z tego, że lubiła wysokie stawki i nie kryła zadowolenia, ilekroć zdarzyło się jej wygrać. Biada tym, którzy ją ograli - ich nazwiska nie występują więcej w archiwach mediolańskiego księstwa. Beatrice nie była osamotniona, nie ona jedna uległa magii kart triumphi. „Zawsze żywiłem przekonanie - zwierzał się Flavio Alberti Lollio, autor paszkwilu skierowanego przeciw grze w tarocco zatytułowanego Invettiva contrall Giuoco del Tarocco - że najprzyjemniejszą grą w karty, którą ktoś może uprawiać, jest gra zwana tarocco (...). Lecz teraz nauczony smutnym doświadczeniem spostrzegłem swój wielki błąd i pożałowałem go, albowiem ta zdradziecka gra - bardziej oszukańcza niźli wszelkie inne, przynosząca cierpienie, boleść i utrapienie - rzadko kiedy zdolna jest kogokolwiek pocieszyć. Gra demoniczna, perfidna i fałszywa; gra, która ograbi cię z wszystkich pieniędzy; gra, która mogłaby sprowadzić na dobrą drogę jedynie Midasa i Attalosa; płód bogini Bastedy. Bo kiedy człowiek przystępuje ku niej w nadziei odetchnienia i odpoczynku, ona - jakże przekornie - zawsze obdarza go boleścią i łzami. Spójrz, oto rozdano karty, Te z pierwszego rozdania są dobre, przyjmujesz z radością, obracając ku dwóm towarzyszom wesołe oblicze, lecz one za nic mają twoje pragnienie zwycięstwa i choć postępujesz z nimi ostrożnie, szanujesz je i podziwiasz, spostrzegasz w jednej chwili, że również pozostali gracze wierzą święcie, że karty ich właśnie, nie ciebie faworyzują i bez najmniejszych wahań wchodzą w licytację podbijając stawkę. Zatem przebijasz ze wstydem, zasmucony, pełen skrywanej zazdrości dorzucasz pieniądze na stół i spode łba obserwujesz zachowanie twych kompanów, robiąc dobrą minę do kiepskiej gry (...). Tymczasem druh twój znów tasuje karty, ponownie rozdaje, nowe dobro, nowa bieda ku tobie przychodzą, a gdy z drżącym sercem, z wypiekami na twarzy oczekujesz ostatniej, najważniejszej karty, która zdolna jest ciebie podźwignąć lub zepchnąć na samo dno nędzy, dociera do ciebie, przykrywasz ją dłonią, zerkasz - ach, cóż za przejmujący ból szarpie twoim sercem! - ta zbrodnicza karta zabija ciebie, bo całkiem jest przeciwna twym głębokim chęciom. Tak więc rozdrażniony, rozgoryczony czyjąś wygraną, podniecony czyimś nieszczęściem od nowa przyjmujesz tuzin kart. Grasz, nie możesz już przerwać, nigdy, nigdy się ich nie pozbędziesz, wciąż tkwią w twoich dłoniach, aż wpadasz w straszliwą matnię układów buław, kielichów, mieczy, denarów i atutów. Chciałbyś grać inaczej, ale ci nie wolno, gdyż takie są prawidła gry i karta musi tworzyć parę z inną kartą, jedna za drugą, wedle wartości i koloru, jak dobry pasterz co grupuje owoce kierując się podobieństwem barwy ich wełny. Ściskasz w palcach cztery lub pięć atutów ronfy, a zarazem z obawą myślisz o utracie króla wraz ze zwykłymi blotkami. Coś musisz zrzucić. Pociesz się, dyszysz, bije ci serce, przeżywasz tortury i miotasz się między nadzieją a rozpaczą. Raz omdlewając, to znów wy- trzeszczając oczy wgapisz się w karty niczym w magiczne zwierciadło i wstrzymując oddech, stękając jakbyś siedział wypięty na nocniku, z zapałem rżniesz w karty i pilnie baczysz na każdy ruch twych dwóch towarzyszy. Dobierasz, odkładasz i czy to przez niewiedzę, czy raczej przez proste niedopatrzenie kładziesz na stole nie tę, co trzeba kartę. Twoje uszy przeszywa radosny krzyk twych kompanów wznoszący się pod niebiosa, lecz nie zastanawiając się nad tym, iż wreszcie twój ból przeminął i wolno ci - boś spłukany do cna - odejść od stołu, postanawiasz odegrać się za wszelką cenę. Szydzisz z ich wesela i postanawiasz blefować, tuląc miłośnie do piersi same nędzne blotki. Na darmo. Ktoś obok dobrze to obliczył, licytuje, ty przebijasz, on znów licytuje i nagle wszystko co masz, idzie w ruinę. A jeśli nawet dana ci jest czasami szansa na dobrą grę i pewien wygranej liczysz swoje punkty, twoi druhowie zbyt łatwo pasują, zbierasz małe stawki i musisz męczyć się z tuzin razy, nim odzyskasz to, coś stracił w jednym, krótkim starciu. Ileż to razy nie byłeś w stanie odsłonić Głupca? Gdzieżeś odłożył przechowywane z takim pietyzmem atuty, które przyszły do ciebie? Cóż więcej mogą znaczyć Mag lub Głupiec niż to, że są oszustami i kuglarzami? Jakież to inne znaczenie mają Papieżyca, Rydwan, Zdrajca, Koło, Garbus, Moc, Gwiazda, Słońce, Księżyc, Śmierć i Piekło, i cała reszta tej błazeńskiej zgrai? I cóż to za fantastyczna i dziwaczna nazwa tarocco, która nic nie znaczy? Doprawdy, modlę się z całego serca błagając i zaklinając bogów niebios, by sprawili, ażeby zniknął wszystek atrament; żółty, zielony, biały, czerwony i wszystkie kolory, jakimi ozdabia się zwykłe karty do gry i karty do gry w tarocco. Niechaj bogowie sprawią, że cały papier spłonie i nie znajdzie się więcej taki śmiałek, który miałby czelność rzeźbić znaki w drewnie służącym do drukowania kart, by ta sztuka - tak wielce szkodliwa i demoniczna - starta została na proch i zniknęła, a pamięć po niej została wymazana po wsze czasy". Marzenie poety ziściło się, karty zawędrowały na stos. Najbardziej dobrana we Włoszech trójka karciarzy - „perfidne monstrum", czyli najwyższy zwierzchnik Kościoła, Aleksander VI, Cezar Borgia, jego syn, ów zapowiadany przez Cygankę przyszły „król Włoch", oraz Lodovico II Moro Sforza (ten ostatni wsławił się tym, że kiedy ambasador Francji w czasie gry w tarocco zapytał go o los Italii rozgrywanej przez bratobójcze walki, przypatrzył się trzymanym w dłoniach atutom i burknął zde- nerwowany: „O jakiejż to Italii mówicie, panie? Ja jej tutaj nie widzę"), musiała w pewnym momencie połączyć siły i zawrzeć sojusz, by doprowadzić do zguby kogoś, kto nie tylko wytykał im moralną zgniliznę i polityczną krótkowzroczność, ale przede wszystkim postanowił doszczętnie wytępić „dzieło Szatana" - karty. „Szczęśliwy, kto żyje ze zdzierstwa i kto się cudzą krwią karmi!" Zdanie to padło z ust Hieronima Savonaroli (1430-1498), dominikańskiego mnicha z Florencji, który jako jedyny we Włoszech zrozumiał, że żadne uchwały soborów nie są skuteczne, a jedynie czyn może uzdrowić zarówno Kościół, jak społeczeństwo i spowodować likwidację karcianej zarazy. „O wy, którzyście ślepi - zwracał się kaznodzieja do słuchaczy - sami osądźcie, czy nie nadszedł koniec czasów!" Savonarola uwierzył, iż jest bożym prorokiem posłanym po to, by głosić ludziom wieść o rychłej apokalipsie, którą musi uprzedzić odnowa życia religijnego. We Florencji, do której posłał go „duch", Savonarola widział nowe Jerusalem, miasto święte, ziarno religijnego i moralnego odrodzenia. W styczniu 1492 roku wygłosił szereg kazań w klasztorze San Marco i wystąpił w nich niezwykle ostro przeciw papieżowi, złym obyczajom, prostytucji, zbytkownym strojom kobiet i mężczyzn oraz grze w kości i w karty. „Jeśli w tych dniach (tj. w okresie Wielkiego Postu, przyp. aut.) zobaczycie grających w karty - mówił ze swadą - to nie wierzcie, że są to chrześcijanie. To są ludzie gorsi od niewierzących, to wysłannicy diabła, którzy celebrują swe święta. To ludzie skąpi, bluźniercy, oszczercy spotwarzający innych, warchoły wstrętne Bogu, zbójcy pełni wszelakiej niegodziwości. Absolutnie nie pozwalam wam grać w czasie tego świątecznego okresu. (...) Ten, kto będzie grał, będzie przeklęty, tak samo jak ten, który pozwala na grę. Unikajcie rozmów z nimi, gdyż przeklęty będzie ojciec, który gra w obecności syna, przeklęty owoc żywota twego i twojej ziemi, twoich wołów i owiec. Przeklęty będziesz idąc i powracając". Przeklęty więc był Lodovico II Moro, bo grał w karty, przeklęty Aleksander VI, ponieważ pozwalał grać i grał w obecności Cezara, przeklętego owocu żywota swego. Savonarola nikomu nie szczędził „przekleństw", nawet hegemonowi Florencji, Wawrzyńcowi Wspaniałemu, któremu zawdzięczał urząd w klasztorze San Marco. Rewolucja Savonaroli dążyła do całkowitego przeistoczenia życia obyczajowego i choć zmierzała do zreformowania chrześcijańskiego świata, koncentrowała się we Florencji, gdzie zyskała sporo zwolenników. A że „wysłannicy diabła" wciąż „celebrowali swe święta" i za nic mieli Savonarolę i jego purytańską moralność, prorok przekonał wreszcie radę republiki, iż karciarzy należy karać grzywną w wysokości 1000 dukatów, później przeforsował ustawę, zgodnie z którą hazardzistę schwytanego na grze torturowano poprzez powieszenie na skrępowanych do tyłu rękach (tortura ta zwała się tratfi), a jeśli i to nie pomogło, rada miała prawo skazać „wysłannika diabła" na długoletnie więzienie. By doprowadzić rzecz całą do końca, w 1497 roku Savonarola powołał do życia „Kompanie Nadziei" - milicję złożoną z dzieci i niedorostków. Zadaniem „Kompanii" było śledzenie rodziców, sąsiadów i składanie donosów w wypadku zauważenia, że ktoś gra w karty. „Kompaniom Nadziei" wolno było przeprowadzać rewizje w prywatnych domach. Ponieważ dzieci łatwo zastraszyć, Savonarola dodał do każdego oddziału kilku swych popleczników. W skład tej „religijno-obyczajowej" policji wchodzili między innymi sędziowie wydający wyroki na karciarzy i inkwizytorzy. Ci ostatni byli prawdziwym postrachem Florencji; ich zadanie polegało na wynajdywaniu bluźnierców, prostytutek, nieskromnie odzianych kobiet i mężczyzn oraz spelunek, w których grywano w karty. W wypadku, gdy młodociani inkwizytorzy natknęli się w jakimś domu na karty, rekwirowali je „w imię Jezusa Chrystusa, króla naszego oraz Dziewicy Marii, naszej królowej". W ostatni dzień karnawału, 7 lutego 1497 roku, z klasztoru San Lorenzo wyruszyła procesja złożona z "płaczków" (tak zwano zwolenników Savonaroli) odzianych w białe szaty z wyszytymi na nich czerwonymi krzyżami. Doszedłszy do placu Signorii, uczestnicy procesji ułożyli stos o podstawie 120 łokci i wysokości 30 łokci ukształtowany na podobieństwo siedmiostopniowej piramidy. Na samym dole leżały maski karnawałowe, sztuczne brody, wyżej książki, kobiece ozdoby, pomady, zwierciadła, dalej instrumenty muzyczne, szachy, karty, obrazy i rozmaite dzieła sztuki. Był to bruciamento delie vanita - „stos próżności". Po krótkich modłach podpalono go z czterech stron. Obserwujący tę scenę pewien wenecki kupiec zwrócił się do Savonaroli z propozycją zakupu owych „szatańskich dzieł i przedmiotów" i ofiarował ogromną sumę 20 tysięcy florenów. Biada poplecznikom Księcia Ciemności! Mnich kazał wygnać wenecjanina z miasta, a na szczycie stosu złożono wykonany naprędce portret niefortunnego kupca. Niestety, zbożny plan Savonaroli nie wszystkim się spodobał. Przeciwko prorokowi wystąpili ludzie, za których plecami czaiła się zdradziecka trójka karciarzy - papież, Cezar Borgia i Lodovico II Moro. Byli to „szarzy", czyli zausznicy wygnanych z Florencji Medyceuszy szukających schronienia w Watykanie, „wściekli" rekrutujący się z nowobogackich rodzin, które wspierał Cezar, oraz podjudzana przez wywiad Sforzy złota młodzież, tzw. „hulacy", którym nie w smak były dekrety nakazujące zamykanie tawern o 6 wieczorem i z których niejeden poznał, czym jest tortura tratti. Oni to w rok później, gdy Savonarola znów rozpalił „stos próżności", otwarcie zaprotestowali wyrywając z rąk inkwizytorów karty, obrazy i książki. Nie przeszkodziło to spalić pobożnisiom wielu cennych manuskryptów, w tym przepięknie ilustrowanych dzieł Petrarki, Boccaccia, kilkuset talii kart „iluminowanych złotem" oraz ogromnego wizerunku Lucyfera namalowanego na tę okazję przez pewnego rzemieślnika, który tym okupił swą winę - udział w grze w karty, na czym zdybał go dziarski oddział „Kompanii Nadziei". Wraz z Księciem Piekieł płonęły alegoryczne wyobrażenia siedem grzechów głównych. W tym samym mniej więcej czasie, kiedy na placu Signorii tłum dewotów tańczył radośnie wokół „stosu próżności", Florencję zaś otulał welon czarnego dymu, w przeciwnym krańcu Europy, w mieście s-Hertogenbosch w Barbancji, mistrz Hieronim van Aken, zwany Boschem, malował swój tryptyk zatytułowany „Ogród rozkoszy ziemskich". Na lewym skrzydle tryptyku malarz przedstawił raj pierwotny, na środkowym - raj rozkoszy, na prawym - piekło. Nieco wcześniej wykonał owalne malowidło ukazujące siedem grzechów głównych, teraz postanowił zobrazować przeciwieństwo świata rajskiego, królestwa niebieskiego i raju, w którym króluje Chrystus. Piekłem Hieronima Boscha włada Szatan, a ludzie poddawani są tam rozmaitym, wyrafinowanym, wręcz szokującym swą pomysłowością torturom. Piekło Boscha to piekło hazardzistów. W dolnej części lewego skrzydła widać przewrócony stół, za nim tłum nagich postaci bitych przez demona trzymającego w łapach skrzynkę od triktraka. Skulony za demonem mężczyzna zasłania twarz, zerkając w przerażeniu na świat przez rozcapierzone palce. Na głowie kobiety zatopionej w lunatycznym, księżycowym śnie kołysze się kostka do gry. Podobna kostka spoczywa na palcach przybitej do owalnego naczynia (misy lub tarczy) dłoni. Torturowany przez szczuropodobnego demona mężczyzna sięga lewą ręką po rozrzucone na ziemi karty, ale jego dłoń nieruchomieje przeszyta wąska klingą sztyletu. Obok wala się nadtłuczona butelka. Kilku diabłów spycha nieszczęśnika w głąb czeluści... Nie jest zadaniem tej książki analiza dzieła mistrza Hieronima; jego treść wcale nie musi być równoznaczna z tym, co głosił Savonarola. Bosch - w przeciwieństwie do florenckiego proroka - nie oskarża Szatana, który w milczeniu króluje w Piekle, zajmując centralną pozycję na prawym skrzydle tryptyku. Bosch oskarża człowieka; to człowiek jest twórcą piekła hazardzistów, a widnieje na obrazie karty - prócz tego, że będąc pierwszym, malarskim wizerunkiem popularnych we Francji i Holandii kart oznaczonych symbolami kierów, trefli, pików i kar dowodzą, że geneza tych symboli sięga XV wieku - należy uznać za alegorię upadku człowieczeństwa, jego degradacji i w rezultacie -potępienia. W tym jednym mistrz Bosch i brat Savonarola zgadzają się ze sobą. Dla obu muzyka ziemska jest antytezą muzyki rajskiej (przy dźwiękach tej ostatniej pląsają nadzy mieszkańcy boschowskiego raju rozkoszy). Tu, na ziemi, w piekle hazardzistów, wibruje muzyka będąca upiornym odbiciem muzyki raju, muzyka rozpustna, pijacka muzyka szynków. Mimo to stwarza ona dla Boscha jakąś namiastkę szczęśliwości, bo słychać w niej słaby pogłos muzyki sfer. Ale dla hazardu, dla kart i kości nie ma miejsca w raju. To już dno ludzkiego upodlenia, zniewolenia przez żądzę, chciwości i opilstwo. To triumfuje pozbawiony boskości człowiek. Tryptyk Hieronima Boscha i inkwizytora działalność Savonaroli są najgłośniejszym protestem dwóch wrażliwych ludzi tej samej epoki upatrujących w hazardzie bezmiar odczłowieczenia ludzkiej natury. A jednak Bosch lepiej rozumiał, w czym tkwi istota człowieczeństwa. Nie palił kart, nie wzniecał „stosów próżności". Robił to Savonarola. I tak na ironię florenckiego mnicha spotkał los karciarzy, którym z taką gorliwością gotował „piekło hazardzistów". Papieża Aleksandra VI niewiele zapewne wzruszył fakt spopielania kart na „stosach próżności", ale też Savonarola nie zyskał w nim sprzymierzeńca, gdyż w niewybrednych słowach obrzucał papieża wyzwiskami, zwąc go „łajdakiem i nierządnicą bezczelną, gorszą od zwierzęcia" i "złamanym żelazem" oraz robił wszystko, by strącić Borgię z papieskiego stolca i powołać na jego miejsce nowego zwierzchnika Kościoła. Mnich podpadł także Cezarowi Borgii, bo stanął po stronie Karola VIII, króla Francji, którego wojska przemierzały Italię wzdłuż i wszerz, niwecząc dynastyczne plany „przyszłego władcy Włoch". Kaznodzieja jeszcze bardziej naraził się Lodovicowi II Moro Sforzy. Władca Mediolanu zaniepokoił się tym, że podobne reformy wprowadził u siebie jego teść, książę Ercole d'Este. Co gorsza, Lodovico odniósł wrażenie, że rewolucja dotarła nawet do Mediolanu. Pretendując do roli lokalnego Savonaroli dominikański mnich Giuliano da Mugga począł z ambony łajać mediolańczyków i księcia i wyrzucać im folgowanie karcianemu szaleństwu. Tego było nadto! Zapach „stosów próżności" bynajmniej nie nęcił Lodovica, ascetyczny i bogobojny tryb życia napawał go wstrętem. Mediolan to nie Florencja. II Moro zdusił pożar rewolucji w zarodku. Wysłał wpierw paru krzepkich rzezimieszków, którzy przetrzepali skórę nadgorliwemu naśladowcy florenckiego proroka, potem osobiście wytłumaczył mnichowi, na czym polega jego błąd i kazał na kolanach, z powrozem u szyi odwołać ogłoszone „herezje" w obecności dostojników Kościoła i tłumu zgromadzonej gawiedzi. I żeby być całkowicie pewnym, że nikt więcej nie wytknie Sforzom ich grzechów, wspólnie z Cezarem Borgią namówił papieża, by obłożył Florencję interdyktem, a Savonarolę ekskomuniką. To wystarczyło. Zdradzony przez florentczyków i uwięziony Savonarola musiał znieść tę samą torturę tratti, którą niegdyś przeznaczył dla hazardzistów. Oprawca związał mu ręce i podczepiwszy postronek do haka, trzykrotnie podciągnął w górę - tyle razy, ile zezwala miłosierne prawo inkwizycji. Prorok nie wytrzymał bólu. Skruszony, załamany, wyznał winy i zawisł na szubienicy w maju 1498 roku w towarzystwie dwóch najwierniejszych stronników. Jego ciało spalono na placu Signorii we Florencji, w tym samym miejscu, gdzie parę miesięcy wcześniej pozwolił pożreć płomieniom setki talii kart. *** Zatwardziała trójka karciarzy odetchnęła z ulgą, Florencja znów zanurzyła się w oparach rozpusty i hazardu. Lecz jeśli nawet wyobrazimy sobie, że męczeństwo Savonaroli było swoistą „zemstą" kart, rychło okazało się, że ich natura jest zadziwiająco przewrotna. W pięć lat później, w sierpniu 1503 roku, kiedy w Rzymie szalała zaraza, papież Aleksander VI i Cezar Borgia wzięli udział w uczcie wydanej przez kardynała Adriana Castelliego. Wieczorem następnego dnia papież poczuł się źle, zwymiotował posiłek i przez całą noc trawiła go gorączka. Te same objawy tajemniczej choroby dotknęły Cezara. Puszczenie krwi nie przyniosło papieżowi ulgi. Mimo to papież nie tracił nadziei na wyzdrowienie, przywołał do siebie dwóch pokojowców i najspokojniej w świecie grał z nimi w tarocco. Jeszcze tej samej nocy jego stan się pogorszył, lecz nie opuściła go żądza hazardu. Przekonany, że umiera, zawezwał paru kardynałów i oddawszy jednemu z nich swoje karty, kazał mu grać za siebie. Leżąc w łóżku obserwował przebieg gry. Cezar i stronnicy Borgiów mówili później, że tuż przed skonaniem papież otrzymał ostatnie namaszczenie i zmarł ze słowami: „Zmiłuj się nade mną, Boże, wedle wielkiego miłosierdzia twego". Jednakże w całym Rzymie szeptano, iż kardynałowie i słudzy tak dalece zaabsorbowali się licytacją, że nie zauważyli, kiedy papież umarł i dopiero smród ciała szybko rozkładającego się w sierpniowym upale uzmysłowił im, że „perfidne monstrum" oddało ducha. O zmroku sześciu tragarzy przeniosło ciało papieża do kaplicy Santa Maria delie Febbri. Proces rozkładu był tak dalece zaawansowany, że zwłoki nie miały już „ludzkiego kształtu ani wyglądu". Klnąc i złorzecząc tragarze z najwyższym trudem wsadzili je do trumny, ugniatając, upychając na siłę pięściami i kamieniami, po czym zostawili „bez pochodni, bez światła, bez żadnego księdza lub innej osoby, która by się zatroszczyła o ciało". Śmierć Aleksandra VI - pierwszego z trójki słynnych karciarzy - oznaczała kres politycznych ambicji jego syna. Straciwszy w błyskawicznym tempie Romanię, wpływy i przyjaciół Cezar Borgia wpadł w ręce wrogów,. Uwięziony w Rzymie, w tej samej sali, w której przed laty powodowany zazdrością zamordował męża swej siostry Lukrecji, trawił czas na grę w tarocco, biorąc sobie za partnerów strażników. Odwiedzający go kardynałowie ze zdumieniem skonstatowali, iż jest tą rozrywką tak zajęty, że nie widzi poza nią bożego świata. Spytany o przyczynę takiego postępowania, Cezar miał odrzec z uśmiechem, że karty te gwarantują mu odmienny los niż ten, który zgotował mężowi Lukrecji. Nie inaczej zachowywał się w Medinie, w Hiszpanii, dokąd kazał zesłać go i trzymać w więzieniu następca Aleksandra, papież Juliusz II. Wkrótce okazało się, że Cezar był naprawdę dobrym karciarzem. Posłał swojemu szwagrowi, władcy Nawarry, talię kart w podarunku. W talii tej skrywała się zaszyfrowana wiadomość o planowanej ucieczce. W podobny sposób król Nawarry poinformował Cezara, że przyjmie go u siebie w domu. Ale czy to Cyganka się pomyliła, czy też losu nie można oszukać nawet kartami - przyszły „król Włoch" zginął marnie pod murami zamku Viana w niecały rok po swej ucieczce, 12 marca 1507 roku, wdawszy się w nic nie znaczącą utarczkę z oddziałem buntowników. W tych dniach trzeci karciarz, Lodovico II Moro Sforza, żył jeszcze, ale i on spoglądał na ruinę swoich marzeń. Fortuna kołem się toczy, lecz różne są przyczyny wzlotów ludzkiego losu i jego upadku. Dzieje Sforzów i historia tarota splatają się ze sobą tak mocno, że tworzą jedną z najbardziej tajemniczych opowieści o kartach i o tych, którzy im zawierzyli. Zamek Plutona W marcu 1911 roku John Pierpont Morgan, właściciel jednej z największych nowojorskich bibliotek, znany w Stanach Zjednoczonych kolekcjoner renesansowych dzieł sztuki, nabył od paryskiego antykwariusza Hamburgera Freresa 35 włoskich kart do gry w tarocco, pochodzących -jak przypuszczał - z końca XV wieku. Suma, jaką zapłacił, była znaczna: 8 tysięcy funtów. Jednakże Morgan pocieszył się szybko, kiedy przeczytał artykuł księcia Roncalliego zamieszczony w "Burlington Magazine" z 1903 roku, w którym to artykule książę żalił się, że za podobną sumę zakupił niedawno 20 kart z przełomu XVI i XVII wieku. Karty Morgana były starsze, co do tego nikt nie mógł mieć żadnych wątpliwości. Humor amerykańskiego kolekcjonera poprawił się ostatecznie, gdy po pobieżnym zbadaniu kart doszedł do wniosku, iż ma przed sobą karty wykonane przez nie znanego mu z nazwiska malarza służącego na dworze Sforzów, książąt Mediolanu. W tym samym numerze „Burlington Magazine" Morgan natknął się na artykuł zatytułowany „Trzy talie włoskich kart tarocco". Autorem elaboratu był książę Emiliano di Parravicino. Książę pisał, że badania nad dziejami kart przywiodły go do przekonania, iż istnieją trzy, najstarsze talie namalowane niegdyś przez Bonifacia Bembę (ok. 1420-ok. 1486), nadwornego malarza Sforzów. Dwie są niekompletne, lecz jest jeszcze trzecia, licząca 74 sztuk talia, będąca najpewniej pierwowzorem dwóch poprzednich. 26 kart z tej talii znajduje się w zbiorach Muzeum Carrary w Bergamo, 48 zaś spoczywa w sejfie księcia Aleksandra Colleoniego mieszkającego w tym samym mieście. Ponieważ artykuł był bogato ilustrowany zdjęciami kart, amerykański kolekcjoner łatwo mógł porównać kupione przez siebie karty z kartami księcia Colleoniego. Były to takie same karty, na co wskazywał ich wygląd, a przede wszystkim identyczne rozmiary (175x87 mm), zastosowana przez artystę symbolika, znaki heraldyczne, alegorie, itp. Takie same, czy może raczej te same? Ten problem Morgan musiał rozstrzygnąć. Rychło okazało się, że około 1900 roku książę Aleksandro Colleoni, uległszy namowom swojego przyjaciela księcia Francesca Baglioniego, wymienił z nim 26 kart tarocco na portret swej prababki i inne pamiątki rodzinne. Owych 20 kart Baglioni ofiarował później kustoszowi Muzeum Carrary. Morgan napisał list do Colleoniego, pytając co stało się z resztą kart. Ponieważ nie otrzymał odpowiedzi, wysłał drugi list, tym razem do paryskiego antykwariusza. Indagowany o pochodzenie kart, Hamburger Freres nabrał wody w usta. Morgan domyślił się, że Colleoni z niewiadomych powodów sprzedał cichcem część kart, zachowując dla siebie te, które uważał za najcenniejsze. Niedługo potem Morgan opublikował cykl artykułów, w których zaprezentował nabyte przez siebie karty i wyjawił światu nowinę: przypuszczenia księcia Parravicina były słuszne, prócz dwóch niekompletnych talii Bonifacia Bebmy jest jeszcze jedna, unikalna, niemal kompletna talia kart tarocco z XV wieku. Od tej pory talia ta nosi nazwę talii Pierpont Morgana lub tarota Viscontich-Sforzów. Sprawa tarota Viscontich-Sforzów zaintrygowała amerykańskich okultystów i badaczy dziejów kart. Jak dotąd jednak nic nie wskazywało na to, iż talia ta kryje w sobie jakiś sekret, jeśli nie liczyć dziwnego, lecz w końcu niezbyt tajemniczego postępku księcia Aleksandra Colleoniego. Cały wysiłek Johna Morgana i jego spadkobierców skierowany był teraz na odnalezienie brakujących 4 kart. W poszukiwaniach tych brało udział kilkadziesiąt osób. Na próżno. Gdy w 1975 roku amerykańska spółka U.S. Games Systems wydała faksymilia tych kart, cztery brakujące trzeba było zrekonstruować. Kart Diabła, Wieży Boga, trójki mieczowej i rycerza denarów nie znaleziono nigdy. Komuś, kto rzadko stykał się z kartami i niezbyt interesował się dziejami tarota, ich brak może wydawać się czymś naturalnym. W końcu przez pięćset lat karty te miały prawo zaginąć bezpowrotnie. Mogły na przykład spłonąć na „stosie próżności" roznieconym przez Savonarolę. Mogły przepaść w 1499 roku, gdy francuscy knechci rabowali Mediolan. Mogły, gdyby nie drobny fakt. Bonifacio Bembo namalował na życzenie książąt Sforzów niejedną, lecz wiele talii kart tarocco. Jego pracę kontynuowali uczniowie. Tarot Viscontich-Sforzów był pierwowzorem, zgoda, ale jak obliczyli badacze, Bembo wykonał w sumie 11 albo 12 talii, wszystkie niezwykle do siebie podobne, różniące się jedynie szczegółami i rozmiarami. Ich resztki są obecnie w rękach prywatnych kolekcjonerów (w tym jedna karta do niedawna znajdowała się w zbiorach polskiego emigranta mieszkającego w USA, Antoniego Biedaka), jak również w magazynach muzeów w Anglii, Hiszpanii w Stanach Zjednoczonych i we Włoszech. Ogółem odszukano do dzisiaj 271 kart autorstwa Bemby w 12 miejscach. Żadna z nich nie pochodzi z talii tarota Viscontich-Sforzów. Proste prawdopodobieństwo kazałoby przypuszczać, że skoro w tarocie Viscontich-Sforzów zabrakło 4 kart, choćby jedna, analogiczna, pochodząca z innej talii winna wzbogacać czyjąś kolekcję. Tymczasem na 271 kart Bemby nie ma ani jednej wyobrażającej Diabła, Wieżę Boga, trójkę mieczową i rycerza denarów. Przypadek? Ejże! Gdyby z tarota Viscontich-Sforzów miast rycerza denarów zaginęła figura przedstawiająca rycerza kielichów, można by uzupełnić tę talię w oparciu o rycerza kielichów ze zbiorów Muzeum Brery. Gdyby był to giermek buław, odnaleziono by podobnego giermka w kolekcji. A. Rosenthala w Londynie. Gdyby - podkreślam - z tarota Viscontich-Sforzów zamiast wspomnianych czterech kart zawieruszyła się gdzieś jakakolwiek inna, jej duplikat byłby odszukany w jednej z 12 kolekcji kart tarocco autorstwa Bonifacia Bemby. Los obszedł się z jego dziełem okrutnie, talie zostały zdekompletowane, lecz wszystko wskazuje na to, że ktoś usunął z każdej z nich cztery określone karty. Kto? W jakim celu? Na tym nie kończą się zagadki kart Bemby. Na znakomitej większości z nich widnieją niewielkie dziury umiejscowione w górnej lub dolnej części karty (po jednej, rzadziej po dwie na każdej karcie). S.R. Kapłan, autor Encyklopedii tarota, przypuszcza, że są to ślady po gwoździach, którymi kopiści przytwierdzali karty do pulpitów. Niewykluczone więc, że domniemania Morgana były słuszne. Tarot Viscontich-Sforzów służył jako wzór dla innych tarotów. W oparciu o niego wykonano drugą kopię, z drugiej - trzecią, itd. W XV wieku grywano w tarocco kartami malowanymi ręcznie - uzasadnia swoją hipotezę Kapłan. Historyków sztuki dawno już zastanawiał fakt, że w pewnym momencie, tj. pod koniec XV wieku, wzór ikonograficzny tarota zaczyna się utrwalać i ujednolicać. Dotąd panowała w tej materii duża dowolność. Co więcej - wzór ów występuje w dwóch odmianach. Pierwszy bezpośrednio nawiązuje do tzw. „tarota Mantegny", o którym będziemy jeszcze mówić; drugi najbliższy jest tarotowi Viscontich- Sforzów. Z czasem przyjęli go i uprościli włoscy i francuscy drukarze. Jak do tego doszło? Otóż gdy porównamy miniatury Bemby i inne jego obrazy z tarotem Viscontich-Sforzów, łatwo zauważymy, że Bembo nie mógł być autorem wszystkich kart. Kilka z nich, w tym arkany Świat. Gwiazda, Księżyc, Umiarkowanie różnią się od pozostałych barwą i cechami rysunku. Namalował je ktoś inny, prawdopodobnie współpracujący z Bembą uczeń. Była to normalna praktyka renesansowych malarzy, którzy dzielili się pracą ze swymi kolegami po fachu. Nie inaczej postępował Leonardo da Vinci przebywający na dworze Sforzów za panowania Lodovica II Mora. Artystą, który wykonał wspomniane karty, był najpewniej Antonio Cicognara (przez wiele lat sądzono, że to on namalował tarota Viscontich-Sforzów), względnie słynny miniaturzysta i uczeń Bem by, Bernardo Zenale. To wyjaśnia zagadkę. „Taśmowa" działalność Bemby i jego uczniów w połączeniu z szerokimi kontaktami dyplomatycznymi, jakie Sforzowie utrzymywali z dworami całej Europy, przyczyniły się do rozpowszechnienia i ugruntowania drugiej odmiany wzorca tarota. Ona też legła u podstaw ikonografii siedemnastowiecznych tarotów produkowanych we Francji, Hiszpanii, Italii i Szwajcarii. Nie oznacza to wcale, że karty Bemby są prostackie w formie. Przeciwnie. Zaskakują elegancją i subtelnością. Bajecznie kolorowe, błyszczące pozłotą przywodzą na myśl miniatury. Na wszystkich widnieją herby, znaki heraldyczne i "zawołania". Sforzów. Najczęściej występuje wizerunek słońca, fontanny życia, książęcej korony, pelikana, wężosmoka pożerającego człowieka, czarnego orła cesarskiego, lwa, trzech splecionych razem pierścieni, a także motto Sforzów: a bon droyt - chwała szlachetnych. Każda karta nosi na sobie piętno przynależności do rozgałęzionego rodu Sforzów. Więcej. Kiedy porównamy twarze figur karcianych z portretami rodziny Sforzów i Viscontich, z którymi Sforzowie się skoligacili, przekonamy się, że Bembo przedstawił tam wielu z nich. Figury kart używanych w XV wieku do gry nigdy nie były postaciami anonimowymi. Wierzono, że reprezentują one historycznych albo mitologicznych bohaterów. Króla mieczy utożsamiano z Dawidem, Aleksandrem Wielkim, Juliuszem Cezarem albo z Salomonem. Dopiero w XVI wieku przyjęto, że wyobraża on Karola Wielkiego (we Francji) lub króla Dawida (we Włoszech). Królowa mieczy była piękną Heleną Trojańską, a czasami Pallas Ateną, król buław - Aleksandrem Macedońskim, królowa buław - Marią z Anjou, która w 1413 roku wyszła za mąż za Karola VII, króla Francji. Pod postacią rycerza kielichów krył się znany nam już kawaler La Hire, giermkiem denarów był Hektor, obrońca Troi, względnie rycerz Okrągłego Stołu noszący to samo imię, brat przyrodni dzielnego Lancelota. Lancelota symbolizował rycerz buław, często utożsamiany ze słynnym Rolandem albo i samym królem Arturem. Obyczaj malowania figur karcianych jako postaci historycznych zniósł w 1580 roku król Henryk III Walezjusz, który wydał w tej sprawie specjalny dekret. Przyczyna była prosta. Producenci kart przydali jego twarz królowi kielichów, który to król - jako jedyny ze wszystkich królów w talii - trzymał w dłoni zamiast berła wachlarz, co miało symbolizować zniewieściałość Henryka III i nadmierną uległość, jaką w sprawach państwowych okazywał swej matce, Katarzynie Medycejskiej. Podobne zwyczaje panowały we Włoszech. Nigdy dotąd jednak nie zdarzyło się, by jakiś artysta namalował znanych sobie, żyjących ludzi na arkanach Wielkich Wtajemniczeń. Ten niepisany zakaz Bembo przekroczył. Pod postacią bogini Fortuny uwiecznił Marię Biankę Visconti, nieślubną córkę Filippa Marii Viscontiego, ostatniego księcia Mediolanu tej dynastii. Samego księcia wyobraża - jak się przypuszcza - Eremita. Franciszka Sforze, twórcę potęgi Sforzów i męża Marii Bianki, uosabia Herkules zabijający lwa (arkan Mocy). Na karcie Kochanków możemy zobaczyć doniosły moment w dziejach rodów Sforzów i Viscotich - ceremonię ślubną, w trakcie której Franciszek Sforza zakłada pierścień na palec swej przyszłej małżonki. Z większości kart Major i Minor Arkanów tarota Bemby wyzierają twarze obu spokrewnionych ze sobą rodów książęcych. Lecz kiedy porównamy karty tarota Viscontich-Sforzów z pozostałymi kartami, jakie później namalował Bembo, oczom naszym ukaże się zadziwiający widok, jakbyśmy oglądali klatki filmu, którego operator postanowił zarejestrować się w czasie wygląd tych samych osób. Kochankowie, tak piękni i młodzi na karcie z tarota Viscontich-Sforzów, na innych kartach stają się parą dojrzałych ludzi. Bogini Fortuna z wdzięcznej dziewczyny przeistacza się w brzydką, otyłą kobietę. Garb Eremity, który na karcie Viscontich-Sforzów ledwie jest zaznaczony - rośnie i przytłacza sylwetkę starca. Rycerz kielichów, ów smukły i niefrasobliwy młodzieniec o miękkiej twarzy, ukazany jest gdzie indziej jako zgrzybiały staruch, którego oblicze zdeformowała złość i podejrzliwość. Papieżyca z tarota Viscontich- Sforzów to kobieta w sile wieku. Ta sama Papieżyca z Muzeum Fourniera przywodzi nam na myśl steraną wiekiem niewiastę o zapadłych policzkach i podkrążonych oczach. Twarz Głupca wykoślawia się karykaturalnie, oblicze Maga tężeje w ironicznym grymasie. Twarze i postacie przekształcają się pokrętnie i tylko Herkules z arkanu Mocy i Wisielec pozostają tacy sami, niezmienni, wiecznie młodzi. Cóż to jest? Ironia artysty? Fascynacja upływem czasu? Świadectwo przemijających dni i hołd złożony Saturnowi-Chronosowi? Czy tylko? Jaki związek mają dzieje kart Bemby z historią rodu Sforzów, jego rozkwitu i upadku? I jaką rolę w tym wszystkim przypisać artyście? *** Papież Pius II w swoich Komentarzach charakteryzuje Franciszka Sforzę (1401-1466) jako „księcia słynnego zarówno w wojnie i pokoju. Dosiadał konia - pisał dalej Pius II -jak młodzieniec, był wysoki i nosił się godnie, wyraz twarzy miał poważny, sposób wyrażania się spokojny, pełne wdzięku maniery i charakter w ogóle taki, jak przystoi księciu. Był, być może, jedynym człowiekiem naszych czasów, którego kochała Fortuna. Natura szczodrze obdarowała go pod względem fizycznym i intelektualnym. Nic z tego, czego bardzo pragnął, nie zostało mu odmówione..." Takim go uwiecznił Leonardo da Vinci, takim go też można oglądać na karcie wyobrażającej rycerza kielichów z tarota Viscontich-Sforzów. Pius II nie mylił się. Kiedy w 1447 roku zmarł książę Filippo Maria Visconti (ten sam, który siedem lat wcześniej zapłacił Marziano da Tortonie 15 złotych florenów za karty ozdobione wizerunkami bogów i fantastycznych zwierząt), Franciszek Sforza, naczelny dowódca jego wojsk i mąż nieślubnej córki księcia, Marii Bianki, natychmiast sięgnął po książęcą mitrę. I choć do mediolańskiego tronu zgłaszali pretensje książęta Orleańscy spokrewnieni z Viscontimi i z domem królewskim Francji, choć w Mediolanie wybuchła rewolta, a mieszczanie proklamowali republikę, w ciągu dwóch lat Sforza pokonał wrogów, zawarł przymierze z królem francuskim Ludwikiem XI i włożył na głowę koronę Viscontich, pieczętując w ten sposób swoje zwycięstwo. Miał wtedy 49 lat i był u szczytu sławy. Niegdyś najemny kondotier, potem ulubieniec Viscontiego, wreszcie książę Mediolanu faktycznie mógł powiedzieć, że jest ulubieńcem Fortuny i nic z tego, o czym marzył, nie zostało mu odmówione. W grudniu 1450 roku Franciszek Sforza znów czegoś zapragnął. „Do Antonia Trechy, skarbnika - pisał. - Tak szybko, jak jest to możliwe, chcemy, abyście przesłali nam przez umyślnego gońca dwie talie kart triumphi, najlepsze, jakie uda wam się znaleźć, a jeśli by się wam nie udało znaleźć rzeczonych kart triumphi, proszę przesłać nam dwie inne talie kart do gry, najlepsze jakie są. Uczyńcie to jak najszybciej, byśmy otrzymali je w niedzielę, która wypadnie 13 grudnia tego miesiąca. Dan w Lodi, 11 grudnia 1450 roku". Życzenie Franciszka Sforzy spełniło się, acz nie do końca. W liście datowanym na dzień 15 grudnia 1450 roku Sforza zawiadamiał swego skarbnika: „Otrzymaliśmy karty do gry i jesteśmy z tego powodu bardzo radzi, jednakże chcielibyśmy, byście przesłali nam również i tę drugą parę owoców jak te, które byliście uprzejmi nam posłać, równie szybko i z taką samą gorliwością, jaką nam zawsze okazywaliście..." Oba listy zredagował i podpisał w imieniu księcia jego doradca i sekretarz, Francesco Simonetta. Zdobycie kart triumphi okazało się nieproste, co dowodzi, iż były one rzadsze niż zwyczajne karty do gry we flusa czy w pikietę. Sfor, dostał zwykłe karty, „drugą parę owoców" namalował na zlecenie księcia Bonifacio Bembo gdzieś między 1450 a 1454 rokiem, z tego bowiem czasu pochodzi szereg listów, w których książę zwraca się do artysty z prośbą o wykonanie rozmaitych prac malarskich i zdobniczych. Zamówienie na karty nie zachowało się, lecz należy przypuszczać, iż w tym właśnie okresie Bembo namalował dwie talie kart: talię, która występuje pod nazwą tan ta Viscontich-Sforzów, oraz talię kart minichiate przechowywaną obecnie w bibliotece Uniwersytetu w Yale. Karty z Yale są większe (190x97 mm) i pierwotnie tworzyły talię liczącą 96 sztuk. W 1457 roku artysta na stałe przeniósł się do Mediolanu (do tej pory mieszkał w rodzinnej Cremonie i tam najpewniej był naocznym świadkiem uroczystości ślubnej Bianki Visconti i Franciszka Sforzy), po czym udał się do Pawii, gdzie z Christoferem Morettim przyozdobił freskami pałac księcia. Współpraca Bemby z księciem miała układać się dobrze, gdyż w pięć lat później Sforza mianował artystę nadwornym malarzem i zlecił mu wykonanie szeregu portretów rodzinnych. Po śmierci Franciszka Sforzy, która nastąpiła w marcu 1466 roku, na tronie zasiadł jego najstarszy syn Galeazzo Maria Sforza, człowiek - wedle słów jego matki - ambitny, kapryśny i brutalny, nie odznaczający się zbytnią inteligencją. Nie można jednak było nowemu księciu odmówić zamiłowania do sztuki. Zapłaciwszy Bembie za wcześniejsze prace (Franciszek Sforza cenił Bembę, ale mu nie płacił), Galezzo Maria nakazał malarzowi przygotowanie nowych fresków w jednym z pałaców w Pawii. Największa sala miała być przyozdobiona rzędem portretów Viscontich i Sforzów, zaś w jadalni dla dam dworu artyście polecono umieścić obraz wyobrażający „księżniczkę grającą w kule oraz jej honorowe damy dworu grające w ogrodzie kartami triumphi. Niestety, obrazy Bemby nie zachowały się; zniszczyły je pociski francuskich artylerzystów w 1527 roku. Przez sześć dalszych lat, aż do stycznia 1474 roku, Bembo z zapałem wykonywał różne prace, w tym liczne freski, jak również cykl portretów i miniatur przedstawiających rodzinę księcia. Bembo zajął się także ilustrowaniem Księgi godzin Sforzów i poematów sławiących przygody rycerzy Okrągłego Stołu. W uznaniu za wieloletnie zasługi dla książęcego domu Galeazzo uhonorował artystę prawami obywatelskimi Mediolanu (Bembo przebywał w stolicy księstwa jako cudzoziemiec pochodzący z Cremony). W 1476 roku zdarzyło się coś, co w sposób istotny wpłynęło na dzieje kart malowanych przez Bembę. Paru młodzieńców, którym marzył się powrót do republikańskich swobód, zasztyletowano Galeazza Marię Sforze. Młodszy brat Galeazza, zwany z racji ciemnej karnacji skóry Maurem (II Moro), gościł wówczas we Francji, lecz usłyszawszy o śmierci księcia natychmiast powrócił do Mediolanu w nadziei, że przypadnie mu tron. Uprzedził go prawowity następca, syn księcia Gian Galeazzo, a właściwie jego matka Bona Sabaudzka (jedenastoletni Gian Galeazzo nie nadawał się do sprawowania władzy). Lodovico II Moro obłudnie zaproponował Bonie pomoc, na co nieopatrznie wyraziła zgodę. Nie minęło parę lat, a Bona Sabaudzka, wygnana z Mediolanu, na próżno żebrała o pomoc na dworach Ferrary i Modeny. Lodovico osobiście zaopiekował się bratankiem i przybrawszy tytuł księcia-regenta całkowicie odsunął go od rządów. Stan tej dziwacznej dwuwładzy trwał dość długo, aż wreszcie zniecierpliwił Lodovica. W 1494 roku II Moro zesłał Gian Galeazza do zamku w Pawii, gdzie młodzieniec zachorował na jakąś nieznaną i tajemniczą chorobę. Chudł i marniał w oczach „leczony" przez osobistego lekarza i astrologa księcia-regenta, Amprogia da Rosatę. „Kuracja" okazała się skuteczna. Gian Galeazzo oddał ducha, Lodovico ogłosił się suwerenem Mediolanu. *** Do tej pory Bembo wiernie służył Sforzom. Był ulubieńcem Franciszka i Galeazza Marii. Możemy się tylko domyślać, co czuł, kiedy widział pohańbienie Gian Galeazzo i jak bardzo mierziło go panoszenie się Lodovica. Bembo żywił do uzurpatora odrazę; w styczniu 1477 roku usunął się z dworu i zamieszkał samotnie, przyjmując u siebie wybrane, wąskie grono przyjaciół i uczniów. Jednym z nich był Bernardo Zenale. Bembo doradził mu, by zaofiarował swe usługi regentowi. Zenale uczynił to, ale II Moro nie miał szacunku dla sztuk plastycznych. Właściwie interesował go jeden jedyny gatunek malarstwa - malarstwo portretowe. Z natury dumny, próżny i egocentryczny, zachłanny parweniusz przekładający podstęp i skrytobójstwo nad otwartą walkę, rozmiłowany w politycznych intrygach sybaryta święcie wierzący w wieczną przychylność bogini Fortuny, rozpustnik szastający pieniędzmi, kiedy chodziło o uczty, turnieje i uroczyste iluminacje uświetniające jego potęgę, skrupulatnie liczył każdego solda wpływającego do kies otaczających go malarzy i poetów. Owszem, przyjmował na swym dworze artystów, bo tak wypadało. Kochał pozory i blichtr, całymi nocami grywał w tarocco, podobnie jak jego młodszy brat, kardynał Ascanio Sforza. Tenże kardynał około 1480 roku zamówił u Bonifacia Bebmy i Bernarda Zenala trzy talie kart triumphi, które to karty malarze skopiowali w oparciu o tarota Viscontich-Sforzów. Nie wiemy, kto wpadł na ten pomysł - Zenale czy Bembo. Faktem jest natomiast, że datowane na lata osiemdziesiąte XV wieku karty znajdujące się w zbiorach Muzeum Fourniera w Hiszpanii i tzw. „karty lombardzkie", będące w posiadaniu prywatnych kolekcjonerów włoskich, noszą owe piętno „starzenia" się twarzy i postaci widniejących na Major i Minor Arkanach. Czy były to te same karty, które zamówił kardynał Ascanio Sforza? A może te, które II Moro dał w podarunku kardynałowi Ippolitowi d'Este? Trudno powiedzieć, ponieważ kardynał d'Este otrzymał je w 1492 roku, w sześć lat po śmierci Bonifacia Bemby. Wiemy za to, że musiały być one niezwykłe, zainspirowały bowiem hrabiego Mattea Marię Boiardiego (1441 -1494) do napisania na ich temat dwóch sonetów. Każdy z sonetów składał się z 78 strof, każda zaś strofa poświęcona była jednej figuralnej karcie triumphi. W sonetach tych poeta porównywał namalowane na kartach postacie z antycznymi i mitologicznymi bohaterami, wysławiając królową buław jako boginię Wenus, królową kielichów jako biblijną Judytę, a rycerza buław jako Prometeusza. Z Ferrary karty triumphi zawędrowały na węgierski dwór króla Michała Korwina, dokąd zawiózł je kardynał Ippolito d'Este. Mimo to d'Estowie nie mieli prawa narzekać na ich brak. W 1494 roku książę Ercole d'Este odebrał przesyłkę z Mediolanu zawierającą podarek Lodovica II Moro: 12 talii kart triumphi i nieokreśloną ilość talii zwykłych kart do gry. Te ostatnie były bardzo tanie - jedna kosztowała 4 - 5 soldów. Mówimy o tym dlatego, że jak do tej pory badacze nie zdołali wyjaśnić, co dalej działo się z kartami Bemby. Zanotowali tylko jeden, znamienny fakt: im młodsze są te karty, tym „starsze" są na nich postacie. Czyżby Bembo i Zenale pragnęli w ten sposób uwidocznić światu zamieranie potęgi Sforzów? Nic wszak na to nie wskazywało. Nawet astrologowie (któż częściej się myli niż oni?) przepowiadali Lodovicowi długie i szczęśliwe panowanie. Lodovico był o tym dalece przekonany, że na jednej z audiencji wyciągnął ku przybyłym ambasadorom ręce i rzekł z szyderczym uśmiechem: „Spójrzcie. W jednej dłoni trzymam pokój, w drugiej - wojnę" - dając do zrozumienia, że uważa się za pana Włoch. Był nim rzeczywiście; wspólnie z Aleksandrem VI i Cezarem Borgią trząsł całym półwyspem. A może Bembo i Zenale dojrzeli wtenczas coś, co umknęło uwadze innym i dali tego świadectwo zgodnie z ówcześnie panującą modą lubującą się w symbolach i alegoriach? Jedynie twarze Wisielca i Herkulesa na arkanie Mocy nie uległy wpływowi wszechwładnego Czasu. Wygrażający lwu Herkules ma oblicze Franciszka Sforzy, który podobnie jak II Moro zasiadł na tronie, uzurpując sobie do tego prawo kosztem prawowitych spadkobierców Filippa Marii Viscontiego - książąt Orleańskich. Nie zapominajmy, że nazwisko Sforza oznacza „siłę", „moc". Arkan Mocy symbolizuje zarówno twórcę tego rodu, Franciszka, jak i Sforzów w ogóle, a Sforzowie potrafili zdradzić każdego, gdy w grę wchodziły ich interesy. Kiedy w 1408 roku ojciec Franciszka Sforzy, Muzio Attendolo Sforza, porzucił nagle szeregi wojsk antypapieża Jana XXIII i przyczynił się w ten sposób do jego klęski, papież, rozwścieczony zdradą, kazał kolportować we wszystkich miastach Italii rycinę wyobrażającą wisielca powieszonego za nogę na szubienicy, pod którą widniał wielce wymowny czterowiersz: Jam jest Sforza z Cortignoli, renegat Zdradziłem święty Kościół tuzin razy. Zhańbiłem swój rycerski honor, I złamałem przysięgi, traktaty i pakta. Moc zdrady Sforzów pozostała niezmienna i niczym signus diaboli przylgnęła do ich nazwiska. Lodovico II Moro był wiarołomcą podwójnym, bo urodził się w rodzinie zdrajców i zdradził swój ród dla pychy i żądzy panowania. Karty Bemby odzwierciedlają to, czego nie chcieli dostrzegać świadkowie epoki: powolny, niezauważalny, podskórny proces gnicia, rozkładu, starzenia się i obumierania dynastii; są niczym lustra odkłamujące sfałszowaną rzeczywistość przyodzianą w barwy złudnej potęgi. Fortuna, której zawierzył Lodovico, owa - jak pisał o niej Stanisław Herakliusz Lubomirski - „bogini ślepa, pani nieszczerości, mistrzyni kłamstwa, wizerunek płochości", prędzej czy później musiała go oszukać i przywieść na zatracenie. I nie tylko jego - poprzez Lodovica cały mediolański ród Sforzów. Przyglądając się kartom namalowanym przez Bembę i Zenalego nie można opędzić się od myśli, że ci dwaj przewidzieli to na dziesięć lat przed fatalnym dla II Moro 1496 rokiem. *** Lodovico II Moro był nieodrodnym synem wczesnego renesansu, kiedy to „doszło do tego, że bez pytania gwiazd ludzie nie ośmielali się jeść, przyodziewać w nowe ubranie i w ogóle cokolwiek robić". Jak wszyscy Sforzowie liczył na Fortunę, lecz obawiał się Plutona, najbardziej złowrogiego boga Greków. W swoich sprawach wpierw zwracał się do Boga, później ugruntował swą wiarę radząc się astrologów, ażeby - jak powiadał - móc mitygować działanie Szatana i czynić dobrze". Największe znaczenie na jego dworze miał wspomniany już lekarz i astrolog Ambrogio da Rosate, ten sam, który tak skutecznie „wyleczył" Gian Galeazza i który utrzymywał, iż zna prawdziwą sztukę magii i odprawiania egzorcyzmów, dzięki czemu potrafi odsłonić najbardziej tajemne sekrety natury. „Nic się tutaj nie dzieje bez zasięgania przedtem jego porady" - pisała pewna dama dworu Beatrice d'Este, żony księcia, do swojej przyjaciółki z Ferrary. Szczególnie wielkie wrażenie wywarła na Lodovicu wydana w 1487 roku bulla papieża Innocentego VIII stwierdzająca, że „wiele osób obojga płci (...) wchodzi w kontakt z demonami (...) sprowadzając nieszczęście i dokonując zbrodni za pomocą czarów zaklęć i innych haniebnych wieszczbiarskich wykroczeń (...) skutkiem czego niszczeją i giną nie narodzone jeszcze dzieci, płody zwierząt, winnice i owoce w sadach, ponadto te złe istoty (...) odbierają mężczyznom zdolności płodzenia, a kobietom poczęcia..." Lodovico nigdy nie narzekał na brak kochanek i płodził z nimi co prawda dzieci, ale większość umarła. Może dlatego tak ślepo, niemal z boskim uwielbieniem kochał nieślubną córkę, piękną Biankę, którą nazywał swoim „szczęściem i talizmanem gwarantującym przychylność Pani Fortuny". Kiedy Bianka powiła dziecko, zabronił jej mieszkać z mężem i cały czas trzymał przy sobie w pokojach przyległych do komnat Beatrice d'Este. W listopadzie 1496 roku II Moro odbył kilka poufnych rozmów z da Rosatą, po czym - ku zdumieniu całego dworu, a przede wszystkim Beatrice i samej Bianki - kazał córce natychmiast opuścić zamek i udać się do pałacu Vigevano. Nagle decyzja ojca zaszokowała Biankę, lecz II Moro przeciął wszelkie dyskusje i polecił dowódcy straży niezwłocznie zawieźć córkę i wnuka do pałacu dodając, iż zabrania jej widywania się z kimkolwiek. Dostęp do „więźniarki" miała jedynie mamka i stary służący. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia Lodovico jakby się nieco uspokoił i rzadziej bywał w pracowni da Rosaty. Wtedy, rankiem 25 grudnia 1496 roku, z pałacu Vigevano nadeszła wieść, która wstrząsnęła Beatrice d'Este i załamała księcia. O świcie poprzedniego dnia sługa udał się do komnaty Bianki, otworzył drzwi kluczem i znalazł córkę księcia martwą. Obok leżało nieżywe dziecko. Lodovico popadł w głęboką depresję. Zupełnie inaczej zareagowała jego żona. Mimo że była w siódmym miesiącu ciąży, nie opuściła żadnego balu. Nie zważając na przestrogi lekarzy tańczyła i hulała, upijała się winem, jej histeryczny śmiech rozbrzmiewał w całym pałacu. Obserwujący księżnę dworacy mieli wrażenie, że szuka zapomnienia i ratunku przed czymś strasznym i nieuchronnym. W tydzień później zemdlała w trakcie nocnej hulanki, poroniła i umarła 3 stycznia 1497 roku, nie odzyskawszy przytomności. Po nagłej śmierci córki i żony Lodovico II Moro nie był już tym samym człowiekiem, jakiego znali Cezar Borgia i Aleksander VI. Stracił żywotność, wiarę w swe siły, zginął gdzieś jego wrodzony dar intrygowania. Znów radził się astrologów, wzywał na konsultacje da Rosatę, błagając o sprowadzenie duchów obu kobiet za pomocą nekromanckich praktyk. W polityce popełniał jedno głupstwo po drugim. Ostatnim jego „wyczynem" było doprowadzenie Savonaroli na stos. W kwietniu 1498 roku zrozumiał, że koło Fortuny odwróciło się na dobre. Ludwik XII, król Francji pochodzący z rodu książąt Orleańskich, przypomniał sobie, że jedyna prawowita córka Filippa Marii Viscontiego była jego krewną i podczas koronacji przyjął tytuł dziedzicznego księcia Mediolanu. W pięćset lat po tych wydarzeniach archeolodzy odnaleźli w fosie okalającej mediolański zamek Sforzów kilkadziesiąt kart triumphi, którymi to kartami grając, knechci Ludwika XII skracali sobie godziny nocnej straży. Wśród tych kart najlepiej zachowała się dwójka denarów, identyczna niemal z podobnymi kartami drukowanymi we Francji w XVI i XVII wieku. Widnieje na niej nazwisko drukarza Paulinusa da Casteleta i data francuskiej inwazji na Mediolan - 1499 rok. W tym roku runęła, wzniesiona zdawałoby się na opoce, pyszna budowla potęgi Sforzów zgruchotana przez trzy złowrogie siły: wojnę, zdradę i fatum śmierci. „Fortuna-pisał polski poeta, Adam Władysławiusz - ludzkie dumy po wierze rozwiewa". Lodovico II Moro dwakroć próbował odzyskać stracony tron i dwakroć pobity, zdradzony i sprzedany przez sojuszników zmarł w wiezieniu w maju 1508 roku, gdzie spędził ostatnie osiem lat życia, spoglądając bezsilnie na łopoczącą nad Mediolanem flagę ze złotymi liliami królów Francji. *** Gdyby jakimś cudem dwudziestowieczny wróżbita parający się odgadywaniem przyszłości z kart tarota mógł przenieść się w czasie na dwór Lodovica II Mora, a trafiwszy tam w przeddzień owego fatalnego 25 grudnia 1496 roku byłby poproszony o postawienie Lodovicowi kabały - na przykład Celtyckiego Krzyża - i w jego centrum ujrzałby cztery zaginione karty z tarota Viscontich-Sforzów, to nawet nic nie wiedząc o dziejach tej dynastii, wywróżyłby księciu nadciągającą klęskę i przepowiedziałby czekający go nagły kataklizm. Trzy z tych kart bowiem mają zdecydowanie negatywne, złowróżbne znaczenie. Diabeł, zwany w XV wieku Piekłem, symbolizuje emanację niszczycielskiej energii, czarną magię oraz niemożność wyzwolenia się spod jej wpływu. Wieża Boga, znana wtenczas pod nazwą Ognia lub Strzały, oznacza całkowitą ruinę, raptowną i nie do uniknięcia stratę domu, przyjaciół, pieniędzy, wstrząs psychiczny i rozpacz spowodowane zawaleniem się tego, co budowało się przez całe życie. Trójka mieczowa zapowiada żałobę, ból po śmierci kogoś bliskiego, a także nieoczekiwany cios zadany przez nieznanego wroga. Przypatrzywszy się czwartej karcie - rycerzowi denarów - wróżbita nie miałby wątpliwości, iż wszystko to czeka Lodovica: po pierwsze dlatego, że karta ta doskonale odzwierciedla jego charakter (reprezentuje typ człowieka, którego zainteresowania ograniczają się do materialnej sfery życia, egocentryka, intryganta działającego tylko dla własnej korzyści), po drugie ze względu na to, iż karta ta w ogóle symbolizuje Sforzów, bo tak namalował ją Bembo, przydając rycerzowi twarz księcia Franciszka Sforzy i umieszczając na niej heraldyczne alegorie tego rodu. „Nigdy nie powątpiewałem w prawdziwość znaków, Adso - zwierzał się bohater głośnej powieści Umberto Eco, Wilhelm z Baskerville, po rozwikłaniu zagadkowej serii morderstw, jakie zdarzyły się w zaszytym w górach klasztorze :- są jedyną rzeczą, jaką człowiek rozporządza, by miarkować się w świecie. Tym, czego nie pojąłem, była relacja między znakami". Podobnie postępuje wróżbita: karty tarota są znakami, on musi je zrozumieć i połączyć w logiczną całość. Nie inaczej musi czynić badacz przeszłości dysponujący urywkami listów, dokumentów i kronik. Kiedy w 1503 roku umierał papież Aleksander VI, nikt z jego współczesnych nie wątpił, że go otruto. Dwudziestowieczni historycy są bardziej sceptyczni. Uważają, że papież zaraził się morowym powietrzem, jakie w tym czasie nawiedziło Rzym. W wypadku śmierci Bianki Sforzy stała się rzecz dziwna: wszyscy bez wyjątku zgodni są, że nie umarła w sposób naturalny, lecz mało kto przypisuje tej zbrodni kluczową rolę w dziejach Sforzów. Historycy rozmaicie tłumaczą dziwaczne zachowanie się Lodovica - zazwyczaj motywują jego decyzję „uwięzienia" Bianki obawą przed trucizną. My natomiast sądzimy, że Lodovico bał się nie tyle trucizny, co czarnej magii i wierzył, że ktoś chce zabić jego „talizman szczęścia" za pomocą czarów. Praktyki takie nie były rzadkością na mediolańskim dworze. W 1319 roku władcy tego księstwa, Matteo i Galeazzo Visconti, próbowali przy użyciu czarnej magii i czarów zamordować swego wroga, papieża Jana XXII. By nie sięgać tak daleko wspomnijmy, że magię stosowali książęta d'Este, ażeby sprowadzić chorobę na Franciszka Gonzagę, margrabiego Mantui. Dodajmy, że Gonzaga był kochankiem Lukrecji Borgii i cudem wywinął się śmierci. W XV wieku mało kto negował skuteczność czarnoksięstwa. Nawet tak sceptycznie nastawiony do tych spraw człowiek jak Leonardo da Vinci, który przebywał do 1499 roku na dworze Sforzów, nie oparł się pokusie zasięgnięcia porady u zawodowego wróżbity. W jego notesie, w którym skrupulatnie notował wydatki widnieje zapis: „Za przepowiadanie przyszłości - sześć soldów". W tym czasie talia tarota Viscontich-Sforzów znajdowała się jeszcze w Mediolanie. Jej użytkownikiem był, jak się przypuszcza, młodszy brat Lodovica, kardynał Ascenio Sforza. Prawdopodobnie jednak kardynał nie miał zbyt wiele czasu, by grywać w tarocco. W latach 1496-1499 nieustannie kursował między Mediolanem a Rzymem, a tuż przed najazdem Ludwika XII zjawił się w mediolańskim pałacu, ofiarując bratu pomoc w nieszczęściu. Lodovico zlecił mu opiekę nad swymi dziećmi. W 1500 roku kardynała aresztowano. Zwolniony, wziął udział w konklawe po śmierci Aleksandra VI. Umarł na zarazę w 1505 roku w Rzymie. Kardynał nie miał już wtedy tarota Viscontich-Sforzów. Większość badaczy skłania się do wniosku, że zabrali go Francuzi w 1499 roku i przewieźli wraz z łupami do Paryża. Istnieje jednak druga hipoteza zakładająca, że tarot ów nie opuścił Italii. W XVI wieku tarot Viscontich-Sforzów pojawił się w archiwach florenckiego rodu Donatich. Talia w tym czasie była już zdekompletowana, ponieważ nią nie grywano. W XVIII wieku książę Ambiveri z Bergamo wszedł w jej posiadanie, kiedy wytoczywszy Donatim sprawę o długi spowodował zabór ich mienia. Wkrótce potem talia trafiła w ręce Colleonich. Na marginesie warto dodać, iż przodek Colleonich, Bartolomeo, był kondotierem w służbie Filippa Marii Viscontiego, a po jego śmierci walczył pod rozkazem Franciszka Sforzy. Colleoni szczycili się tym i zrobili wszystko, by odkupić karty rodu, z którym tak ściśle złączył swój los ich antenat. Wydaje się pewne, że cztery karty z tarota Viscontich-Sforzów zaginęły pod koniec XV wieku. A kiedy przepadły analogiczne karty z innych talii namalowanych przez Bembę? Kto je usunął? Dlaczego? Czy tragiczna śmierć Bianki Sforzy i Beatrice d’Este i zagubienie owych kart to dwie zupełnie odrębne sprawy, czy też zachodzi między nimi jakiś związek? Historycy są bezradni. My jednak popuśćmy wodze wyobraźni i odpowiedzmy twierdząco na ostatnie pytanie pod jednym atoli warunkiem: zanim ugruntujemy swe przekonania, musimy udowodnić, że w XV wieku zachodziła obiektywna możliwość zastosowania kart tarota do celów czarnoksięskich i wieszczbiarskich, które to dwie praktyki były w tym czasie utożsamiane ze sobą. W takim wypadku wspomniane karty musiały mieć te same lub przynajmniej podobne znaczenia, jakie przypisują im dwudziestowieczni tarociści. Dotykamy tu dwóch problemów o charakterze szczegółowym i ogólnym. Pierwszy dotyczy pytania, czy nieznany wróg Lodovica rzeczywiście wykorzystał karty do zabiegów czarnej magii. Drugi - czy ze względu na zawarte w kartach magiczne i wróżebne treści praktyka taka była w XV wieku w ogóle możliwa. Innymi słowy - czy w 1496 roku karty do gry w tarocco służyły do czegoś więcej niż do uprawiania hazardowej gry? I jak doszło do tego, że zaczęto nimi wróżyć? Co do pierwszego pytania nigdy nie będziemy mieli całkowitej pewności, chyba że historycy natkną się w archiwach na jakieś nowe dokumenty. Lecz jeśli odpowiedź na drugi zestaw pytań będzie pozytywna, wówczas - pamiętając o tym, iż Lodovico był człowiekiem zabobonnym i święcie wierzył w skuteczność czarów - wolno nam uważać, że domniemania te mają jak najbardziej realne podstawy. Pod znakiem triumfu Hermesa, Erosa i Fortuny... Zagrożenie Konstantynopola przez wojska tureckie sprawiło, że począwszy od 1430 roku Italia przeżyła prawdziwy najazd greckich uczonych, którzy wywieźli z oblężonego Bizancjum wiele bezcennych rękopisów starożytnych autorów. Wśród tłumu bezdomnych uciekinierów szukających schronienia w Wenecji, Rzymie i w Mediolanie znajdował się Gemistos Plethon (1355-1451). Rozkochany w filozofii Platona i stawiający go wyżej niż Arystotelesa, Plethon zainicjował we Florencji studia nad dziełami tego filozofa i wspólnie ze swymi włoskimi uczniami założył - nie bez poparcia Medyceuszów - Akademię Platońską. Kiedy do grona wielbicieli starożytności dołączył Marsilio Ficino (1433-1499), biesiady i dyskusje filozoficzne przeistoczyły się w tajemny kult Platona. Platoników z Florencji łączyło zainteresowanie astrologią, magią, ezoteryką pitagoreizmu i żydowskiej Kabały oraz mistyką Plotyna - żyjącego w latach 204-269 komentatora dzieł Platona i twórcy neoplatonizmu. Ficino i inni członkowie platońskiej konfraterni z zapałem tłumaczyli greckie, arabskie i hebrajskie teksty. Ich zachwyt nad nimi przerodził się w euforię, gdy w 1460 roku franciszkański mnich Leonardo da Pisoia przywiózł do Florencji słynne Corpus Hermeticum - zbiór traktatów hermetycznych o gnostycznej i kabalistycznej prowincji. W 1471 roku Ficino przełożył pewne fragmenty tego manuskryptu na język włoski. Wkrótce potem rozpętał się burzliwy spór między zwolennikami scholastycznej myśli Arystotelesa a humanistami, którzy „od Hermesa i Zoroastra aż do Orfeusza i Pitagorasa przechodzili w swych poszukiwaniach jedności ludzkiej myśli, rozszyfrowując i stwarzając teorie i symbole, przypominając starodawne mity, aby odkryć ich wewnętrzną łączność z opowieściami Pisma św. i legendami Kościoła". Istota sporu dotyczyła jednak czegoś innego. Arystotelików i neoplatoników najgłębiej poróżniło podejście do magii. Pierwsi z uporem traktowali ją jako podporządkowanie się woli Szatana i z radością zaaprobowali dzieło umiłowanych uczniów papieża Innocentego VIII, Młot na czarownice. Drudzy bronili tezy, iż należy rozgraniczyć magię czarnoksięską, która „polega na wróżeniu dzięki obcowaniu z nieczystymi duchami i na zaklęciach", od magii naturalnej, uprawianej przez tych, którzy - jak pisał Ficino - „materie naturalne poddają odpowiednio działaniu naturalnemu celem ukształtowania (ich) w przedziwny sposób". Celem takiej magii - wedle nich - nie było szkodzenie, czy nawiązywanie kontaktu z Szatanem i sługami piekieł, lecz przeobrażenie świata poprzez zastosowanie praw natury opisanych w hermetycznych teoriach. W czasie, gdy całe Włochy z najwyższym napięciem wsłuchiwały się w apokaliptyczne proroctwa Savonaroli, papież z zachwytem kontemplował poszczególne paragrafy Młota na czarownice, a neoplatonicy z ukontentowaniem uprawiali magię naturalis, w Wenecji ukazał się niewielki traktat noszący tytuł De doctrina promiscua. Jego autorem był niejaki Galcottus Martinus, o którym wiemy tylko tyle, że znał pewne fragmenty pism Ficina i że przyjaźnił się z Baptistą Platiną - tym samym, który zachwalał grę w tarocco i zalecał ją młodzieńcom z dobrych domów jako doskonałą rozrywkę po spożytej kolacji. Na marginesie rozważań na temat przyrodzonych różnic między charakterami, skłonnościami umysłu i wyglądem ludzi, które uzależnione są od wpływu gwiazd, Martius zauważył, iż predyspozycje te objawiają się także w zamiłowaniu do dokonywania rozmaitych wynalazków. Ten, kto wynalazł kuszę, musiał podlegać Marsowi, ten, kto wymyślił żagiel, był we władaniu Saturna - wiecznego wędrowca i Pana Czasu. Zaś ten, kto pierwszy wpadł na pomysł namalowania kart do gry, urodził się pod taka konfiguracją gwiazd, w której najmocniej oddziaływał Merkury, czyli Hermes - bóg handlu, sprytu i inteligencji. „Bo nie do przyjęcia jest mniemanie - pisał Martius - by wynalazca kart do gry nie znał symbolów, jakimi je zdobił. Musiał być człowiekiem o bystrym umyśle, pomyślunku, stroniącym od wina. Kiedy chciał oznaczyć siłę, rysował na kartach miecze lub włócznie. Dlatego posiada ją one tym większą moc, im więcej ich jest na karcie, a dziesiątka mocniej rani niż dziewiątka, ósemka niż siódemka, a szóstka niż piątka. Tam „dużo" znaczy więcej niż „mniej". Lecz kiedy chciał oznaczyć rzeczy będące naszym pożywieniem i piciem, wybrał wizerunek kielichów i bochnów chleba, które z racji ich żółtego koloru rozmaici głupcy uznają za denary, czy pieniądze, jakie spodziewają się wygrać w karty. Tu „mniej" znaczy więcej niż „dużo", i as silniejszy od dwójki, trójka od czwórki! piątka od szóstki, a to dlatego, że ci, którzy nie piją wina - jak ów wynalazca kart - i nie obżerają się bez pamięci, lepsi są od pijaków i żarłoków i napełniają kabzę złotem, ilekroć przyjdzie im ochota wdać się w jaki niepewny interes". De doctrina promiscue jest pierwszym tekstem, w którym znajdujemy wzmiankę o symbolice kolorów tarota. Znamienne, że Martius umiejętnie sprzęgł znaczenia kart z regułami gry w tarocco: zmieniającej się wartości punktowej odpowiada - według niego - zróżnicowanie ich sekretnych symboli. Tę samą myśl wyraził Matteo Maria Boiardo w 1492 roku wspominając w swych sonetach, że widniejące na kartach strzały są „strzałami miłości", baty - czyli buławy - „wzbudzają w każdym paniczny strach", zaś ich moc „przyrasta", natomiast kielichy „przepełniają się żarem miłosnej nadziei", a "źrenice luster" (denary) do „oczy zazdrosne", które „wolą odosobnienie i samotność i unikają tłoku". Do podobnych wniosków doszedł również poeta Pietro Aretino (1492-1556). Przeciętny człowiek - powiadał - ślepy jest na sekrety świata, dlatego rzadko zadaje sobie trud zrozumienia owych tajemnic. Gra w karty i nie wie, że widniejące na nich miecze zabiją każdego, kto popadł w sidła hazardu, doprowadzając go do rozpaczy i melancholii. Nie domyśla się, że kielichy potrafią wzmocnić siły trunków pitych w czasie gry, zaś buławy obnażają wszelkie szachrajstwa karcianych oszustów, gdyż symbolizują szubienicę, na której zawisł patron wszystkich zdrajców i szalbierzy - Judasz Iszkariota. Ale najbardziej złowieszcze są monety; to one przemieniają majętnych ludzi w nędzarzy opanowanych żądzą odegrania się i zmuszają ich do popełnienia wspomnianych wyżej oszustw. Najprawdopodobniej w tym także czasie nastąpiła indywidualizacja znaczeń niektórych przynajmniej blotek tarota. Śladem tego może być dwójka kielichów z tarota Viscontich-Sforzów. Podczas gdy na wszystkich niemal blotkach buław, mieczy, kielichów i denarów widnieje motto Sforzów a bon dryot- chwała szlachetnych- na dwójce kielichów Bonifacio Bembo napisał a mor mio - moja miłość. Ponieważ kolor kielichów zastępowany był w taliach francuskich i niemieckich przez czerwone serca - uniwersalny symbol miłości - dwa serca, dwa kielichy „przepełnione miłosnym żarem nadziei" wyobrażały dwoje kochanków, zakochaną parę. Podobny proces odbył się w kolorze naznaczonym mieczami, gdzie najszybciej - jak się wydaje - wyodrębniały się dodatkowe, indywidualne znaczenia asa, dwójki i trójki. Na wielu kartach asa tego koloru miecz przystrojony jest królewską koroną, a jego klinga przeszywa serce lub tkwi w pochwie, do której przytwierdzono łańcuchami trupią czaszkę. Nawiązując do popularnych w XV wieku wyobrażeń religijnych mieczów, miecz ten był „mieczem sprawiedliwości bożej". Dwa rapiery na karcie dwójki symbolizowały dwa miecze, które posiadali przy sobie uczniowie Chrystusa w chwili Jego aresztowania. Jeden miecz reprezentował władzę duchowną, drugi - świecką. Dodany do dwóch mieczy trzeci rapier niweczył stosunek równowagi między tymi autorytetami i z tego względu był często nazywany „mieczem złoczyńcy" lub „mieczem zdrajcy". Myślenie symboliczne jest nieograniczone w swoich możliwościach i jak pisze J. Huizinga „znajduje się w nim miejsce dla nieskończonej różnorodności związków pomiędzy rzeczami. Każda rzecz bowiem może dzięki swym różnorakim właściwościom służyć jako symbol dla wielu innych; może także przy pomocy jednej i tej samej właściwości oznaczać różne sprawy" „Genezy wróżebnych i ezoterycznych treści tarota należy doszukiwać się w tak charakterystycznym dla ówczesnej umysłowości przekonaniu, że każda rzecz „mówi" o innej rzeczy, wszystko jest powiązane ze wszystkimi, a podobne wywołuje podobne. Jeszcze na początku XV wieku postacie zdobiące figularne karty Minor Arkanów utożsamiane były jedynie z antycznymi i mitologicznymi bohaterami. Jednakże już około 1450 roku, może nawet wcześniej, francuscy drukarze produkujący karty zastąpili Pallas Atenę Joanną d'Arc, a biblijną Rachelę kochanką Karola VII, Agnes Sorel, o wiele mówiącym przydomku „Piękna Pani". Od tej pory królowa mieczy - waleczna Dziewica Orleańska, która odziedziczyła wszystkie cechy greckiej bogini mądrości - stała się synonimem poświęcenia, czystości i rozumu; królowa denarów (Rachela i Agnes Sorel) - piękna i kokieteryjności; królowa kielichów (Judyta i Izabella Bawarska, matka Karola VII) - powagi i macierzyńskości; rycerz mieczy - oznaką brawury, a rycerz kielichów (kawaler La Hire) - przedsiębiorczości. Stąd już całkiem niedaleko do antropomorfizacji uczuć, napięć emocjonalnych, stanów duchowych i abstrakcyjnych pojęć uosabianych przez widniejące na Major Arkanach postacie i alegorie. Bohaterowie sonetów Mattea Marii Boiarda - arkana Wielkich Wtajemniczeń - noszą imiona Choroby, Pracy, Pragnienia, Umiarkowania, Tajemnicy, Wdzięku, Pogardy, Opieki, Szansy, Usprawiedliwienia, Niebezpieczeństwa, Doświadczenia, Czasu, Zapomnienia i Mocy. Żyją i zachowują się jak ludzie. Są „mówiącymi kartami" wedle określenia Pietra Aretiny. Pogarda kpi z Opieki okrywającej wszystkich skrzydłami spolegliwego opiekuństwa. Umiarkowanie łagodnym głosem wyrzuca Pożądaniu zbytnie folgowanie namiętnościom. Czas głośno wyrzeka na swoją starość... Opinie co do znaczeń kart Major Arkanów w XV i XVI wieku podzielone. Część myślicieli skłaniała się do przypuszczenia, iż alegorie te wywodzą się z epoki przedchrześcijańskiej. „Gra w karty - pisał pewien szesnastowieczny poeta jest wynalazkiem Szatana, który wprowadził go w użycie po to, by zarazić ludzi bałwochwalstwem. Albowiem królowie i inne figury, jakie widzimy na kartach, były w dawnych czasach wizerunkami idoli i fałszywych bożków, które później przybrały podstępnie miana Karola Wielkiego, Lancelota i Hektora, ażeby skryć swe pogańskie pochodzenie i zachować żywotność w sercach ludzi dzięki grze w karty". Inni jednakowoż domyślali się, że wizerunki Papieża, Głupca czy Świata wyrażają bardziej skomplikowane idee, bliskie zarówno chrześcijaństwu, jak i Kabale i neoplatońskiej mistyce pomieszanej z tak popularną na przełomie XV i XVI wieku filozofią hermetyczną. Doprawdy - biadał autor traktatu Sermones de ludo cum aliis wydanego we Włoszech w 1500 roku - nie ma nic bardziej haniebnego w oczach Boga niźli gra kartami triumphi, bo choć zwykle karty do gry też są ohydnym wynalazkiem, karty triumphi przerastają je w swej ohydzie tysiąc i więcej razy, naigrawają się i naśmiewają bowiem ze świętej wiary chrześcijańskiej, gdyż opacznie wyrażają anioły, kardynalne cnoty, papieża i cesarza. A oto, co przedstawiają rzeczone karty w porządku ich wartości: „Pierwszy idzie Nicpoń (ten jest ze wszystkich najmniejszych), potem Cesarzowa, Cesarz, Papieżyca (O nędzni, którzy zaprzeczają Chrystusowej wierze!), dalej Papież (Ach, czemu Arcykapłanie, który winieneś dla swej świętości otoczony być najwyższym szacunkiem, używany jesteś do takich sprośnych wszeteczeństw?!), następnie Umiarkowanie, Miłość, Triumfalny Rydwan (albo Mały Świat), Moc, Fortuna (czyli ta, która rządzi, rządziła i nigdy nie rządzi), Garbus, Wisielec, Śmierć, Diabeł, Strzała, Gwiazda, Księżyc, Słońce, Anioł, Sprawiedliwość, Świat (to jest Bóg Ojciec) i Głupiec, który albo jest nigdzie, albo jest wszędzie". Także współcześni badacze dziejów tarota nie są zgodni co do tego, jakie właściwie znaczenia przypisywano pod koniec XV wieku arkanom Wielkich Wtajemniczeń. Jeden z nich, Emilie Girllot de Givry, przypuszcza, że sześć z tych arkanów przedstawiało po prostu postacie występujące w ówczesnym społeczeństwie (Cesarz, Cesarzowa, Papieżyca, Papież, Mag a raczej Kuglarz, i Eremita), dwie nawiązywały do idei religijnych (Diabeł i Śmierć), cztery reprezentowały tzw. kardynalne cnoty moralne: Rozwagę, Sprawiedliwość, Siłę i Umiarkowanie (Wisielec, Sprawiedliwość, Moc, Umiarkowanie), trzy symbolizowały podstawowe elementy kosmosu (Gwiazda, Księżyc, Słońce), dwie odnosiły się do kondycji ludzkiego życia (Kochankowie i Kolo Fortuny), cztery ostatnie były alegoriami kosmicznych sił oddziaływujących na człowieka (Rydwan, Wieża Boga, Sąd Ostateczny i Świat)." Podział ten nie zadowala, a to dlatego, że istotą każdej alegorii jest wieloznaczność, ta zaś umożliwia różnorakie jej odczytywanie, jak chociażby arkana Umiarkowania i Kochanków. Wizerunek Umiarkowania z talii Viscontich-Sforzów może uosabiać kardynalną cnotę, ale warto zwrócić również uwagę na fakt, że wyraźnie koreluje on z antropomorficznymi wyobrażeniami zodiaku Wodnika. Zodiakalną proweniencję alegorii Umiarkowania podkreśla złoty haft w kształcie promienistych gwiazd na sukni postaci malowanej na tej karcie. Ponieważ Plotyn, a za nim Marsilio Ficino wierzyli, że tylko ten, kto dostosował swoje życie do kosmicznego rytmu gwiazd - w szczególności tych gwiazd, pod którymi się urodził - zdolny jest uwolnić się spod ich złego wpływu, jaki wywołuje mieszanie się czystej energii ciał niebieskich z materią ziemską, i dzięki temu osiąga idealny spokój ducha oraz cnotę umiaru, arkan ów może być alegorycznym obrazem tej idei. W szesnastowiecznej astrologii Wodnik podporządkowany był planecie Saturn, która to planeta była, wedle Ficina i neoplatoników, uznawana za najbardziej doskonałą (pod wpływem tej planety urodził się Platon) melancholiczną i patronującą ludziom szukającym wytchnienia w boskiej kontemplacji bytu (Saturn jako „najwyższa" planeta był zarazem „najbliższy" Stwórcy, Ojcu Niebieskiemu). To wyjaśnia, czemu na liście arkanów zamieszczonej w traktacie Sermones de ludo cum aliis Papież bezpośrednio poprzedza Umiarkowanie (Papież jest wszak Ojcem Świętym i następcą Chrystusa na ziemi). Karta Kochanków symbolizowała natomiast miłość - co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Spotkanie pary kochanków odbywa się u stóp Erosa, a czerwony kolor tła odróżniający ten arkan od pozostałych kart jest barwą oczarowania, miłości. Ale kiedy przypatrzymy się tej karcie bliżej, okaże się, że Eros stoi na fontannie życia (tej samej, która widnieje na asie kielichów). W hermetycznej symbolice fontanna życia obrazowała koniunkcję księżyca i słońca (zodiaki Raka i Lwa, żywioły wody i ognia, czyli energii żeńskiej i energii męskiej), dwóch opozycyjnych sił, jednię przeciwstawnych sobie kosmicznych mocy, Kamień Filozoficzny oraz miłosną unię duszy z Bogiem. Czy to przypadek? Chyba nie, gdyż Kochankowie usytuowani są w trakcie Sermones de ludo cum aliis tuż za Umiarkowaniem, a przed Rydwanem albo „Małym Światem". Wolno więc nam przypuszczać, że skoro arkan Rydwanu - symbol triumfu, zwycięstw - był jakoś sprzężony treściowo z ostatnią kartą Wielkich Wtajemniczeń - Światem, ciąg wcześniejszych kart (Mag, Cesarzowa, Cesarz, Papieżyce, Papież) wyraża bliżej nie znany zestaw idei hermetycznych zapisanych przy pomocy kart „zdanie po zdaniu". Mistyczno-ezoteryczne treści piętnastowiecznych kart tarota Viscontich-Sforzów miały niewątpliwy związek z popularną w kręgach intelektualnych i artystycznych Włoch nową formą religijności zwaną devotio moderna. Preferowali ją Ficino, Pico delia Mirandola i pozostali neoplatonicy. „Łączyła ich - pisze Anna Boczkowska - idea (...) humanistycznego poszanowania indywidualnych cech ludzkiej osobowości, w której skomplikowanym funkcjonowaniu dostrzegli obraz harmonii wszechświata, jego tajemnego życia przekazywanego człowiekowi przez odkryte i odkrywane ciągle struktury matematyczne, filozoficzne i artystyczne". Rozszyfrowanie tych treści w Major Arkanach tarota Viscontich-Sforzów jest pracą niewątpliwie fascynującą, lecz niezwykle żmudną, dysponujemy bowiem jedynie materiałem ikonograficznym, możliwym do zrozumienia - czy aby pełnego? - tylko poprzez zastosowanie metody per analogiom, tj. przez porównywanie występujących na Major Arkanach wzorców ikonograficznych z podobnymi wzorcami charakterystycznymi dla religijnego malarstwa i egzoterycznej literatury wyznawców devotio moderna. Metoda ta bywa skuteczna, kiedy wnikamy w symboliczną strukturę jednej karty. Weźmy na przykład arkana Świat z tarota Viscontich-Sforzów, a którym dwa cherubiny podtrzymują dłońmi krąg z widocznym wewnątrz morzem, wyspą rozgwieżdżonym i okolonym murami miastem - zapewne Niebiańskim Jerusalem - oraz „nową ziemią" i "nowym niebem" przepowiadanym w Objawieniu św. Jana. Wydźwięk tego obrazu jest jednoznacznie apokaliptyczny, odwołujący się do proroctw Joachima de Floris (ok. 1132-ok. 1202), kalabryjskiego mistyka, który wieszczył zmierzch dwóch wcześniejszych epok - eonu Ojca i eonu Syna - i nastanie nowej ery ludzkości zwanej erą Ducha Świętego. Proroctwa te w sposób niezwykle mocny wpłynęły na twórczość Dantego. Musiał je znać również pilny czytelnik Boskiej Komedii - Bonifacio Bembo. Na karcie Mocy ukazał Herkulesa ujarzmiającego lwa, który to Herkules uosabia Franciszka Sforze, symbolizując zarazem poskromienie namiętności i wybór moralny między dobrem a złem, lew zaś reprezentował pożądliwość, rozpustę i zmysłowość. Nie domyślilibyśmy się tego, gdyby nie trzepocząca na wietrze szarfa przyczepiona do ramion Herkulesa; ta sama szarfa, którą Dante zabrał ze sobą w podróż po piekielnych kręgach Boskiej Komedii i której chciał użyć, by spętać czyhającą nań panterę - symbol rozpasania i grzeszności. Wątek joachimicki silniej jest zaakcentowany w arkanie Papieżycy. Gertruda Moakley sugeruje, iż Papieżyca wyobrażała siostrę Manfredę, franciszkańską mniszkę, która pod koniec XIV wieku stanęła na czele heretyckiej sekty spirytuałów z Lombardii. Członkowie tej sekty, uwierzywszy proroctwom Joachima de Floris - wybrali ją na papieża i traktowali jako wcielenie Mądrości Bożej i Ducha Świętego oraz Wiecznej Ewangelii, jaka zatriumfuje w nowej epoce ludzkości. Bembo wyposażył Papieżycę w księgę - symbol wiedzy; Papieżyca mogła więc być alegorią Wiecznej Ewangelii Joachima de Flores, ale i również gnozy, względnie Matki Kościoła, Eklezji. Gdyby wizerunek ten nie wzbudzał kontrowersji, autor traktatu Sermones de ludo cum aliis nie biadałby wspominając przy Papieżycy o tych, „którzy zaprzeczają Chrystusowej wierze". Ten sam autor zamieścił przy Głupcu niezbyt w pierwszej chwili jasną uwagę, pisząc o nim, iż „albo jest nigdzie, albo jest wszędzie". Gdy sięgniemy do obrazu Hieronima Boscha „Wóz z sianem", na zewnętrznym skrzydle tego tryptyku znajdziemy malunek wyobrażający obdartego wędrowca, który z kosturem i torbą na ramieniu włóczy się po świecie. Część ta zatytułowana „Droga życia" symbolizuje pielgrzymowanie człowieka wśród przeciwności, pokus i grzechów świata. Identyczny wizerunek pielgrzyma widnieje na innym obrazie Boscha noszącym tytuł „Syna marnotrawny". Komentując przypowieść ewangeliczną, a kiedy porównamy go z "Drogą życia" i z alegorią Głupca na kartach tarota z XV i XVI wieku zrozumiemy, iż Głupiec, który wedle prawideł gry w tarocco może zastępować każdą kartę i sam w sobie ma wartość punktową równą zeru, uosabia duszę ludzką i zarazem człowieka uwikłanego w życie - wiecznego wędrowca kroczącego po labiryncie splątanych ścieżek. Ale metoda per analogiom zawodzi w chwili, gdy poprzez analizę kart próbujemy utworzyć z nich ciąg znaczeń i odczuwamy - jakże naturalną- pokusę zrekonstruowania „zapisu" tajemnej wiedzy kart tarota. Tu pole do spekulacji jest tak wielkie, że niczym Głupiec możemy wejść na manowce „wszystkoizmu stosowanego", będącego w istocie przykrywką do propagowania idei, które - z racji naszego wykształcenia, wiary i skłonności umysłu - są nam najbliższe. Dlatego poprzestańmy na jednym, podstawowym wniosku: tych kilka przykładów nieomylnie dowodzi, że już w XV wieku karty tarota tworzyły zintegrowaną strukturę wiedzy tajemnej, która językiem alegorii „przemawiała" do wyznawców devotio moderna wtajemniczonych w arkanach filozofii i praktyki hermetycznej, których patronem był Hermes Trismegistos - grecko-egipski bóg. Legendarny autor spisanej około III w. n.e. Tablicy Szmaragdowej, będącej podstawą hermetycznych pism i kluczem do wszelakich rozważań na temat jedni mikrokosmosu, czyli człowieka, i makrokosmosu - Boga. *** Powyższa argumentacja wzbudzi u niektórych czytelników wątpliwości. W końcu każdy symbol - nawet karciany - coś znaczy, ale znaczenie to nabiera odmiennego wyrazu na religijnej ikonie, a innego na kartach do gry, gdzie może być chwytem formalnym, pozwalającym rozróżniać atuty i ułatwiającym obliczanie ich wartości punktowej. Żeby więc karty do gry w tarocco przeistoczyły się w prawdziwe „mówiące karty", prócz triumfu Hermesa potrzebny był triumf jeszcze jednego greckiego boga. Głos musiał najpierw zabrać boski łucznik Eros. W 1527 roku pewna wenecka drukarnia wydała poemat napisany przez Merliniego Cocai (pod tym pseudonimem ukrywał się Teofilio Folengo, żyjący w latach 1491-1544 poeta z Mantui). Poemat składał się z pięciu sonetów i wierszowanego dialogu prowadzonego przez głównego bohatera utworu. Limerna, i jego przyjaciele - Triperuna. Limerno spotyka swego druha i sącząc z nim wino w tawernie opowiada, jak parę lat temu zawędrował na dwór pewnej królowej i zakochał się w niej bez pamięci. Królowa zlekceważyła zaloty. Co gorsza, oświadczyła publicznie, że choć Limerno podaje się za poetę, nie ma za grosz talentu. Urażony w swych uczuciach Limerno odrzekł butnie, że w każdej chwili gotów jest zaimprowizować sonet na temat tej osoby, którą królowa zechce wskazać. Wciąż szydząc z niefortunnego zalotnika, władczyni wybrała z grona dworaków dwie damy i dwóch kawalerów. Poeta zawiódł ich do osobnego pokoju. Tam, wskazawszy na leżące na stole karty triumphi, polecił im wylosować po kilka atutów, na co chętnie przystali ciekawi, jakie dary otrzymują z rąk i Fortuny. Limerno zinterpretował wróżbę, nadając jej formę czterech sonetów - po jednym dla każdej osoby. Na koniec powiedział do królowej, która przysłuchiwała się jego improwizacji, że gdyby to on wybierał karty i gdyby w talii dołączono arkan Głupca, mógłby i jej powróżyć. Władczyni skinęła przyzwalająco głową. Wtedy Limerno przedstawił piątą wróżbę, przeznaczoną dla królowej. Wróżba ta również była sonetem, w którym słowa zapisane wielkimi literami oznaczały karty major Arkanów: „MIŁOŚĆ, pod której RZĄDAMI wiele przedsięwzięć CZAS w proch obraca i KOŁO FORTUNY gruchocze, ujrzała kiedyś ŚMIERĆ jadącą na RYDWANIE, straszną i mroczną, wiodącą na postronku tysiące brańców wyrwanych z objęć ŚWIATA. - Ach, czemuż to, o nielitościwa SPRAWIEDLIWOŚCI nigdy nie odwzajemniasz się miłosierdziem PAPIEŻA lub PAPIEŻYCY? - spytała wzburzona MIŁOŚĆ. A na to ŚMIERĆ jej rzekła: - Ten, kto lekkomyślnie oddziela SŁOŃCE od KSIĘŻYCA, niweczy swoim postępkiem moc, która stawia opór mojej SILE. - O, teraz już wiem, czym jest ów przenikający mnie żar OGNIA, co raz zdaje się być ANIOŁEM, a innym razem DEMONEM piekielnym! - wykrzyknęła MIŁOŚĆ. - Wiem, jak osiągnąć UMIAR ujarzmiając tych dwoje mocą mojej GWIAZDY! - Tak i ty, CESARZOWO - mówił poeta, spoglądając w oczy królowej - powściągasz co prawda pragnienie ciała, lecz drżenia i nie pokoju serca w ZAWIESZENIU pozostającego nijak nie oduroczysz; ono odrodzi się w blasku SŁOŃCA, któreś ty, o szlachetna Pani, wystawiła na próbę MAGIKA". Wróżba spełniła się i królowa pokochała poetę. Poemat Cocai był fikcją literacką, jednakże dość dokładnie opisywał zabawę we wróżenie z kart tarota rozpowszechnioną w kręgach dworskich szesnastowiecznej Italii. Wróżenie to towarzyszyło umizgom, flirtom i miłosnym podchodom, skracało dłużący się czas i rozpraszało nudę wieczorów. Na kanwie tych wierszowanych wróżb Trolio Pomeran da Cittadela ułożył w 1534 roku serię sonetów, z których każdy nosił tytuł jednego arkanu Wielkich Wtajemniczeń i przeznaczony był dla innej osoby - zwykle kobiety - której piękność tak dalece „oszałamiała kawalera, że przemieniała go w Głupca", lub która „rozsnuwała promienie swej urody na podobieństwo Słońca". Cittadelę naśladowali później inni poeci, jak chociażby Giambattista Susio czy Thomaso Garzoni. Około 1540 roku napisany też został pierwszy podręcznik kartomancji zatytułowany Le Sorti (Przeznaczenie). Jego autorem był Francesco Marcolino da Forli. Le Sorti operowało sformalizowaną i dokładnie opracowaną metodą wróżenia z kart Minor Arkanów, jakże odległą od żartobliwych improwizacji Merliniego Cocai. Podręcznik przypominał raczej grę towarzyską, zawierał 50 pytań i 45 odpowiedzi zapisanych pod postacią trzystrofowych wierszy. Wróżba polegała na tym, że po wyborze jednego z pytań należało wylosować jedną, dwie, względnie trzy karty i odszukać w książce związanych z nimi odpowiedzi. Do niedawna uważano, że skoro Le Sorti jest najstarszym znanym podręcznikiem służącym do wróżenia za pomocą kart, dzieje kartomancji nie sięgają dalej niż dwudziestych lat XVI wieku. Poemat Merliniego Cocai, a przede wszystkim liczne dokumenty z końca XV wieku (listy, wspomnienia, notatki) wskazują jednak, że ta „miłosna kartomancja" triumfującego Erosa wywodzi się z popularnych na dworze Sforzów zabaw towarzyskich. W komnatach Beatrice d'Este grywano w karty i zabijano nudę wieczoru opowiadaniem dowcipów, bajek, uciesznych historyjek, lecz - jak pisze badaczka obyczajowości tej epoki, Antonina Valentin - wszelkie rekordy biła zabawa w odgadywanie „polegająca na przepowiadaniu rzeczy niemożliwych, odnoszących się do najzwyklejszych wydarzeń życia codziennego, a ubranych na zawołanie w możliwie najbardziej zawiłe słowa". W grach tych brał także udział Leonardo da Vinci, pozostający wówczas na dworze Sforzów, i dzięki nim zrodził się pomysł jego bajek, którym przydał formę „przepowiedni" i "wróżb". Nic wszyscy posiadali tyle daru wymowy i poetyckiego talentu co twórca „Ostatniej Wieczerzy". Ci szukali inspiracji w kartach tarota doskonale nadających się do tej zabawy, ponieważ wieloznaczność ich symboliki sprawiała, że „przepowiednie" i "wróżby" stawały się jeszcze bardziej zagmatwane, pełne aluzji, podobne do sonetów Merliniego Cocai albo Thomasa Garzoniego. *** Jednakże ani posępny Po Trzykroć Wielki Hermes, ani różanoskrzydły Eros nie przemieniliby kart tarota w "mówiące karty", gdyby nie bogini Fortuna: ta, o której autor traktatu Sermones de ludo cum aliis napisał zagadkowo, że „rządzi, rządziła i nigdy nie rządzi". Jeszcze w XIV wieku utożsamiano Fortunę ze Śmiercią na znak, że podobnie jak pląsająca w makabrycznym tańcu Kostucha porywa człowieka na oślep, toczy go, wznosi, strąca w przepaść, a człowiek - cokolwiek by nie uczynił - pozostaje w jej rękach bezwolną zabawką. W sto lat później wizja Fortuny zmieniła się. Śmierć pozostała symbolem czasu kosmicznego, bo w jego odmętach znajduje kres wszelkie życie, nawet cały świat, po którego zagładzie Bóg stworzy „nową ziemię" i "nowe niebo". Fortuna natomiast przeistoczyła się w boginię czasu egzystencjalnego i odsakralizowanego, we władczynię losu i tego, czym może on obdarzyć człowieka. A czas ten obfituje w nieoczekiwane zbiegi okoliczności, kusi możnością wzbogacenia się, zysku, kariery, ale i również budzi obawy: Nie wierz Fortunie, bo niedługo płuży, Raz ci pochlebi, a obłudnie służy. I tak odmiennie spraw swoje toczy, W tył się pokaże, a drugi raz w oczy... - pisał Adam Władysławiusz, a jego wiersz mógłby być doskonałym komentarzem pewnego szesnastowiecznego drzeworytu ukazującego tańczącą na kuli Fortunę ciskającą w powietrze korony, infuły, pieniądze, karty i kości do gry, do której wyciągają ręce wszyscy bez wyjątku: jedni drapieżnie, inni błagalnie, inni znów niemal z nabożnością. Lecz sprowadzenie tej kapryśnej bogini tylko do symbolu szczęścia i bogactwa byłoby zbytnim uproszczeniem. Oto na innym drzeworycie z 1500 roku widać, jak bogini ta kręci olbrzymim kołowrotem podobnym do niebieskiego sklepienia, na którym spoczywają postacie personifikujące siedem planet. Los człowieka zależy od konfiguracji gwiazd. Ten los można przewidzieć, a ten, kto zna swoją przyszłość, „rządzi" Fortuną. Jak słusznie zauważył Wolfgang Hurt, począwszy od XV wieku „nie przedstawiano już Fortuny jedynie z kołem szczęścia, stała się boginią z żaglem: towarzyszy statkowi, w którym człowiek sam zasiada u steru, walczy z przeciwnymi sobie potęgami i mocą swej woli stara się wpłynąć również na Fortunę". A skoro tak, to każda metoda jest dobra, byle by była skuteczna. Biada tym, którzy - niczym ów starzec na karcie Koła Fortuny z tarota Viscontich-Sforzów - powiadają: sum sine regno (nie rządzę). Ale też biada tym, którzy - jeśli już trzymać się symboliki tej karty – gonią za szczęściem wołając: regnabol (będę rządził), tym, którzy rozparci na wierzchołku koła mówią: regno (rządzę) oraz tym, którzy osuwają się w dół ze smutnym westchnieniem: regnavi (rządziłem). Kto wdał się w rozgrywkę z Fortuną, musi zawsze mieć się na baczności i musi wybiegać myślami ku temu, co niesie przyszły czas. Wielu badaczy sądzi, że sztuka wróżenia za pomocą kart wywodzi się w jakiś sposób z geomancji polegającej na wieszczeniu z figur i ilości punktów, jakie zyskuje się po rzuceniu kości lub specjalnie zrobionych drewnianych pałeczek. To prawdopodobne. I tu, i tam losem władała Fortuna - bogini o wielu twarzach. Lecz w ostatecznym rozrachunku wybrała grę w karty, gdzie każdy mógł wystawić ją na próbę i walczyć stosując blef, obliczając punkty i przewidując, co kto ma w ręce. Konfiguracja kart zależy od ślepego losu, rozgrywka i czytanie - od człowieka, gdyż jak dowodzi Pietro Aretino „każda karta ma jakieś znaczenie, lecz znaczenie to objawia się dopiero w trakcie gry. Arkan Papieża mówi o wierności, oddaniu grze, szczerości i niechęci do oszukiwania kompanów przez tego, kto go otrzymał. Cesarz uosabia moc władania i przyrodzonego prawa rządzenia ludźmi. Giermkowie i rycerze zaś wyrażają usłużną chęć spieszenia z pomocą innym graczom". Podobną uwagę zamieścił w swych wspomnieniach Girolamo Bargagli, autor wydanej w 1572 roku książki Dialogo da Giuochi: „Pewnego razu widziałem mężczyzn zabawiających się grą w tarocco - wspominał. - Każdy z jej uczestników wylosował z rozłożonej na stole talii jedną kartę i przybierał imię tej karty, po czym głośno wyjaśniano przyczyny, dla których każdy z graczy był reprezentowany przez tę kartę, którą wylosował. Tym, który to wyjaśniał, był człowiek rozdający karty, wielce obznajomiony z ich znaczeniami". Ludzi tak „wielce obznajomionych" ze znaczeniami kart Piętro Aretino oskarżał o to, że zawarli pakt z Szatanem i że posiedli moc przewidywania przyszłości, poznając wszelkie możliwe arkana czarnoksięskie. To oni oraz zabawiający damy dworacy i poeci wystawiani przez piękne panie „na próbę Magika" byli prawzorem późniejszych wróżbitów parających się „stawianiem kabały". Nie wiemy, czy Bianca Sforza umarła w wyniku czarnoksięskich praktyk. Nie wiemy, co spowodowało, że ze wszystkich talii tarota namalowanych przez Bembę i jego uczniów zaginęły cztery karty o złowróżebnym znaczeniu. Możemy tylko powtórzyć za Galcottusem Martinusem, że ten kto wymyślił grę w karty i same karty, naprawdę musiał być „człowiekiem o bystrym (...) pomyślunku, stroniącym od wina". A kto powiedział, że nakłaniający ludzi do grzechu Szatan jest pijakiem? Bo to, że właśnie Szatan sprowokował pogańskich bożków - Hermesa, Erosa i Fortunę - do tego, by wspólnie przetworzyły nieme obrazki w "mówiące karty", nie budzi wszak żadnych wątpliwości. A jeśli nie on, jeśli Książę Piekieł nie maczał w tym palców, to kto? Kto był owym wynalazcą o zaiste piekielnie sprawnym umyśle? Cui prodest? Is fecit, cui prodest- zrobił ten, komu przynosi to korzyść. Stara, prawnicza formuła nakazuje szukać winnego pośród tych, którzy czerpią największe profity z popełnionej zbrodni. Kiedy w jakiejś okolicy popełniono mord, policja bierze zazwyczaj pod uwagę dwie możliwości. Pierwsza zakłada, że przestępca pochodzi z tego miejsca. To domniemanie nikogo nie satysfakcjonuje. Druga możliwość zakłada, iż zbrodniarz przybył z zewnątrz. Łatwiej jest zwalić winę na kogoś obcego, gdyż obcy - tak w XIV jak w XX wieku - zawsze był synonimem zła, przed którym trzeba było się mieć na baczności. Ponieważ większość badaczy cierpi na podobną ksenofobię, są niemal pewni, że „karcianą zarazę" przywleczono do Europy z Azji, z owej wylęgarni rozmaitych religijnych idei, mistycyzmów i drapieżnych hord Tatarów, Turków i Maurów nękających przez setki lat wschodnie i zachodnie rubieże Chrześcijaństwa. Wiadomo, że w 1120 roku konkubiny chińskiego cesarza Hui Tsin-ga umilały sobie czas grą w karty, o czym opowiada pewien dokument dworski z 1678 roku. Karty te podobne były do używanych od VII wieku na obszarze Państwa Środka papierowych banknotów. Nazywały się Kwan P'ai. W skład talii wchodziło 27 kart podzielonych na 3 kolory symbolizowane przez monety, sznury monet i wiązki sznurów monet, a także 3 dodatkowe karty: czerwony i biały kwiat oraz karta o nominale tysiąca złotych monet. Zbliżone do nich karty występowały w Korei pod nazwą Htou-tjuen. Na każdej karcie widniał wizerunek strzały, a na odwrocie jeden z ośmiu symboli: ryba, wrona, antylopa, bażant, gwiazda, królik, koń i małpa. Karty te służyły zarówno do gry, jak i do wróżenia, które polegało na tym, że szaman wkraczał w środek magicznego kręgu i rzuciwszy karty na ziemię przepowiadał z ustawienia strzałek przyszłość swego ludu. Zachodzi podejrzenie, że koreańskie lub chińskie karty dotarły dc Europy w sakwach jakiegoś podróżnika, chociażby Marco Polo. Marco Polo przebywał w Chinach w latach 1271- 1288, zawędrował do Mongolii, Indochin i Indii, mógł zetknąć się z kartami, a nawet otrzymać je w podarunku od jednego z wielu chińskich przyjaciół. „Karty myśliwskie" ze Stuttgartu także oznakowane są symbolami zwierząt. Niestety, Marco Polo nie wspomniał ani słowem o kartach w swym Opisaniu Świata. Nie dysponujemy zatem - prócz tego, nie opartego na żadnych faktach przypuszczenia - przekonywającym dowodem na to, że między kartami Dalekiego Wschodu a kartami europejskimi zachodzą jakiekolwiek genetyczne związki. To oczywiste – stwierdzają inni badacze. Korzeni europejskich kart należy szukać nie w Chinach, nie w Korei, lecz w Indiach. Europa przejęła stamtąd obyczaj gry w szachy wywodzącej się od wzmiankowanej już w V wieku gry planszowej czaturanga. W grze tej brało udział czterech ludzi, każdy dysponował ośmioma jednobarwnymi bierkami tworzącymi „armię". Czerwona i czarna „armia" walczyły sprzymierzone przeciw dwóm innym „armiom" - żółtej i zielonej. O ruchach poszczególnych figur decydowały rzuty kostką. W VI wieku grę tę uproszczono, ograniczono liczbę graczy do dwóch, dodano do obu „armii" po osiem pionków i zdynamizowano ich ruchy. Nowa gra - szatradż - zdobyła sobie wielką popularność w Persji, skąd zawędrowała na Bliski Wschód i do Europy. Jednakże szachy to nie karty, a starożytne i średniowieczne kodeksy prawnicze Indii nie wymieniają wśród rozlicznych hazardowych rozrywek gier karcianych. Jedyne karty, z jakimi zetknęli się europejscy podróżnicy zwiedzający w XVI wieku Indie, to karty gańdżifa z Orisy - kraju położonego we wschodnich Indiach nad Zatoką Bengalską. Kartami tymi grywa się do dzisiaj, a ich niewielką kolekcją może poszczycić się w Polsce Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie. Talia gańdżify liczy 120 okrągłych kart i podzielona jest na 10 kolorów wyróżniających się barwą tła i atrybutem jednego z dziesięciu wcieleń boga Wisznu. Pierwsza informacja dotycząca kart w Indiach pojawia się w pierwszej połowie XVI wieku i nie jest pewne, czy chodzi tu o karty gańdżifa, czy o jakieś inne karty podarowane Wielkiemu Mogołowi przez europejskiego kupca. Nie. Hindusi są „niewinni", to raczej Europejczycy przynieśli do nich bakterie „karcianej zarazy". Zresztą zwolenników azjatyckiego rodowodu kart wystarczająco zadowala cytowany już ustęp z kronik miasta Viterbo mówiący wprost, że gra w karty naib została wprowadzona w tym grodzie w 1379 roku i że „przyszła ona z krajów Saracenów". Nareszcie! Schwytaliśmy złoczyńcę na gorącym uczynku! Czternastowieczne źródła raz po raz napomykają o istnieniu we Włoszech, Francji i w Hiszpanii kartnaib, nahipi, lub naypes. Słowo to – dowodzą oskarżyciele Saracenów - jest pochodzenia arabskiego, bliskie hebrajskiemu newiim, i oznacza proroka, wieszcza. Zagadka jest rozwikłana. Arabowie wymyślili „wieszczbiarskie" karty... Wręcz przeciwnie - twierdzą niezmordowani sceptycy. Słowo naib równie dobrze może wywodzić się z flamandzkiego słowa kneap - papier. A papier był podstawowym materiałem, z jakiego masowo produkowano karty w niemieckich i brabanckich manufakturach, skąd statkami wysyłano je do krajów śródziemnomorskich. W 1939 roku sceptycy stracili pewność siebie. Przepastne magazyny Muzeum Topkapi w Istambule zgotowały historykom niejedną niespodziankę. Geografów zaskoczyły mapami Piri Reisa, badaczy dziejów tarota wspaniałą, bogato iluminowaną talią kart datowaną na początek XVI wieku. Talia ta - zwana „mamelucką" z tej racji, że wykonano ją w Egipcie władanym przez Mamuleków, potomków chrześcijańskich niewolników i renegatów, których wcielono do armii i nawracano na islam - dzieli się na cztery kolory oznakowane mieczami, buławami, kielichami i denarami. Zgodnie z koranicznym zakazem zabraniającym malowania ludzkich postaci, karty figuralne odróżniają się od blotek odmiennym ornamentem i umieszczonymi na nich sentencjami (na karcie króla kielichów na przykład widnieje napis: „Z pomocą szczęśliwego miecza wykupię ukochaną, która zostanie moją żoną"). Na czele „dworów" stoją królowie malik, wspomagani przez adiutantów na'ib oraz giermków na 'ib thani. Gra w karty naib nie była zatem grą „w proroka", lecz grą „w adiutanta". Problem byłby rozwiązany, a winnego można by oficjalnie oskarżyć, gdyby nie pewien drobiazg: Mamulecy. „Turek otwiera swoje bramy, zaś chrześcijanin zamyka swoje. Chrześcijańska nietolerancja (...) nie przyzywa ludzi: odpycha ich (...). Wszystko rusza ku islamowi, gdzie jest miejsce i zysk" - komentował masowe przechodzenie na islam jeden z szesnastowiecznych mnichów, zaś inny dodał ze smutkiem: „Turcy dzięki renegatom pozyskali wszystkie przewagi chrześcijańskie". Jakież to przewagi miał na myśli? Uwaga dotyczyła uzbrojenia tureckich wojsk, w których służyli Włosi, Francuzi! i Hiszpanie. To oni nauczyli Saracenów nowoczesnej sztuki wojennej. Ale czy tylko? Najstarszą wzmianką o używaniu kart na terenach „kraju Saracenów" był ogłoszony w Hiszpanii w 1479 roku zakaz uprawiania I karcianego hazardu. Karty naib nie przywędrowały do nas z Bliskiego Wschodu ani z Północnej Afryki. Bardziej prawdopodobne wydaje się, i że to raczej chrześcijańscy renegaci zasilający szeregi bitnych wojsk Mamuleków dostarczyli je Arabom. Rodzimi czciciele Allacha nie mieli z tym nic wspólnego. Winnego trzeba szukać w pobliżu, a nie na krańcach ziemi. Chociaż... Lista podejrzanych jest długa, a podejrzenie najłatwiej rzucić na tych, którzy od dawna kojarzą się nam z kartornancją, wróżbiarstwem i włóczęgą. Na Cyganów. Ci wieczni wędrowcy opuścili Indie około X wieku n.e. i zawitali na wyspy greckie na początku XIV wieku, zahaczając po drodze o Persję, Mezopotamię, Bliski Wschód, Egipt i Turcję. W 1414 roku po raz pierwszy ujrzano ich w Bazylei w trzy lata później w Hamburgu i w Zurichu, a w 1422 roku w Bolonii. W pięć lat potem otrzymali zezwolenie na wejście w obręb murów Paryża. Ich kobiety parały się chiromancją, ale nikt w XV i w XVI wieku nie wspomniał nawet, że zajmują się „stawianiem kabały". Oskarżano Cyganów o przeróżne grzechy: o czary, o stosowanie czarnej magii, o kradzieże, sodomię, włóczęgostwo... Katoliccy władcy Kastylii i Aragonii wygnali ich z Hiszpanii razem z Żydami w 1492 roku. Nakaz ten usiłowano jakoś „uzasadnić", a że gra w karty i wieszczbiarstwo były zakazane, z pewnością znalazłyby się one w akcie oskarżenia. Wieszczbiarstwo - owszem, ale nie gra i nie wróżenie z kart. Dopiero w XVIII wieku Cyganie zaadoptowali kartomancję do swoich celów i przyswoili ją tak dalece, że stała się domeną ich kobiet, które do dziś zapewniają naiwnych, że „karta prawdę im powie". Wygląda na to, że „nieprzyjaciel rodzaju ludzkiego" rozsiał kąkol na wszystkich możliwych polach Azji, Afryki i Europy, lecz chwast ów najobficiej obrodził na europejskim poletku. Gorzej! Szatan zmylił ślady i kazał oskarżycielom szukać wynalazcy kart wszędzie, byle nie w Europie. Działał bardzo ostrożnie i przewrotnie. Wpierw - za pośrednictwem krzyżowców i podróżników - obdarzył Europę szachami, która to gra najwcześniej opanowała umysły niemieckiego rycerstwa i mieszczaństwa. Potem przerobił szachy w triktraka; grę znacznie groźniejszą niż szachy, w której ruchy pionków uzależnione były od ilości punktów zyskanych poprzez rzut kośćmi. I kiedy obudził w ten sposób boginię Fortunę, sprawił, że narodziły się karty, dzieło zaiste szatańskie, spokrewnione z szachami i triktrakiem. Tak przynajmniej sądzą niektórzy historycy. Już dawno zauważyli że w XIII wieku w Niemczech obok tradycyjnych szachów dużą popularnością i wziętością cieszyła się tzw. „gra w kurierów". Różnica między indyjskim czaturangiem i perskim szatradżem a „grą w kurierów" polegała na tym, że zamiast planszy o 64 polach i 8 lub 16 bierek do „gry w kurierów" używano tablicy o 96 polach, zaś prócz znanych nam figur występowały cztery dodatkowe: dwaj kurierzy, Błazen i Mędrzec. Kuriera wyobrażano jako grającego na trąbie jeźdźca, Trefniś odziany był w błazeński strój, Mędrzec - niczym wiekowy, długobrody eremita - kroczył podpierając się kosturem. W grze tej nie było jeszcze Królowej. Jej miejsce zajmował Hetman, niezwykle podobny do Króla. W najstarszych, czternastowiecznych taliach kart także brakuje figury królowej. Zamiast niej był rycerz zwany w Polsce „wyżnikiem". Funkcję kuriera spełniał giermek na koniu - tzw. „niżnik". Karcianą „armię" tworzyło dziesięć albo mniej blotek. W sumie talie te liczyły od 24 do 44 kart (kartami tego typu grywa się i dzisiaj w Niemczech, w Austrii i we Włoszech). Kiedy w XV wieku szachowy Hetman przekształcił się w Królową, ta sama królowa pojawiła się w kartach „dwory" zaś powiększyły się wzbogacone o nowe figury. Giermkowie i rycerze otrzymali do towarzystwa damy. W tym właśnie czasie talie kart poczęły liczyć od 52 do 56 i więcej sztuk. Zbieżność tej „ewolucji" nie może być przypadkowa. Załóżmy więc, że gdzieś w Niemczech na początku XIV wieku jakiś sługa Szatana postanowił zmodyfikować i całkowicie przerobić dwa odmienne, choć wywodzące się z indyjskiej czaturangi systemy gier hazardowych: „grę w kurierów" i triktraka. Kto wie, czy człowiek ów nie bywał na Wschodzie i nie zetknął się z chińskimi albo koreańskimi kartami, względnie z ich indyjskimi replikami, jeśli takowe istniały. Mogły podsunąć mu pomysł zastąpienia kościanych bierek kartonikami papieru. Człowiek ten opracował nowy system, w którym główną rolę odgrywały wzorowaniu na „grze kurierów" figury stanowiące zalążek przyszłych arkanów Wielkich Wtajemniczeń oraz cztery „armie" blotek podobne do „armii" czatu-rangi. Tak, wynalazca ów nie był byle kim! Znał hipnotyczną moc hazadu. A ponieważ żył w średniowieczu, nie wyssał z palca symboli, jakich przydał kartom. Nasycił je tajemną treścią, obdarzył magiczną siłą wzbudzającą lęk u jednych i podziw u drugich. Jeżeli nasze „śledztwo" biel gnie w dobrym kierunku, podejrzenie pada na jednego, jedynego człowieka, który był w stanie to uczynić - na niemieckiego szlachcica Christiana Rosenkreutza, legendarnego założyciela bractwa różokrzyżowców. *** Rzecz w tym, że każdy badacz zastanawiający się nad historią kart musi rozstrzygnąć, co było wpierw - jajko czy kura? Większość historyków skłania się do przypuszczenia, że jajko. Zakładają oni, że ewolucja kart, jak każda ewolucja, musiała być podporządkowana pewnemu prawu, zgodnie z którym formy prostsze poprzedzają w czasie formy bardziej złożone i skomplikowane. Uznają oni, że najpierw zaistniały karty wraz z systemami gier hazardowych, a potem dopiero „symboliczne myślenie" średniowiecza sprawiło, że ludzie zaczęli szukać w karcianych alegoriach głębszych znaczeń i dopatrzyli się w nich nosicieli wiedzy tajemnej. Owocem tej ewolucji stały się dywinacyjne praktyki kartomancji. Istnieje jednak druga możliwość, którą przyjmują tacy okultyści, jak Papus, MacGregor Mathers, Oswald Wirth i inni. Twierdzą oni, iż u genezy kart tarota leżała sekretna mądrość kabalistów, alchemików i wyznawców devotio moderna. Nie jajko więc pierwsze, lecz kura. Karty były początkowo obrazkowym traktatem hermetycznym, symbolicznym zapisem wiedzy członków utajnionych stowarzyszeń okultystycznych w XIV i XV wieku. Później, gdy zawędrowały do tawern i wpadły w ręce nieświadomych ich znaczeń hazardzistów i prostaków, przekształciły się w obiekt stosowany do gry w pikietę, we flusa, czy w tarocco.. Gdyby rację przyznać okultystom, twórca konfratenii spod znaku Krzyża i Róży jest bardzo, ale to bardzo podejrzany, lecz ma też licznych konkurentów: Waldensów, Katarów i Templariuszy. Dwóch pierwszych wykluczamy natychmiast. To prawda, że ideologie Waldensów i Katarów były sprzężone z manicheizmem i starożytną gnozą, ale domniemania jakoby karty - głównie arkana Wielkich Wtajemniczeń - stanowiły rodzaj obrazkowej księgi używanej przez kaznodziejów tych heterodoksyjnych sekt średniowiecza, wydają się błędne. Po pierwsze dlatego, że kataryzm zaniknął w XIII wieku w wyniku wojskowo-inkwizycyjnej działalności sług Kościoła. Po drugie z tego względu, że karty Major Arkanów zrodziły się nie w XIII, nie w XIV, lecz w XV wieku, kiedy o Katarach i Waldensach wszyscy już zapomnieli, zaś w ich miejsce powstały nowe heterodoksyjne ruchy religijne. Podobny argument uniewinnia także Templariuszy, aczkolwiek nie do końca. Zakon ten, zwany Braćmi Świątyni Salomona, powstał w 1118 roku w Jerusalem i zlikwidowany został przez króla Francji Filipa Pięknego w roku 1312 pod zarzutem sodomii, herezji, uprawiania magicznych praktyk i oddawania czci Behemotowi. Pomijając fakt, że oskarżenie to szyte było grubymi nićmi, jest niemal pewne, że w ramach zhierarchizowanej organizacji zakonu istniało tajne bractwo zrzeszające najwyższych dostojników i starannie wyselekcjonowanych członków. Likwidacja zakonu wcale nie musiała oznaczać upadku tego bractwa. Bomba wybuchła, kiedy w 1911 roku Max Heindel (1865- 1919) ogłosił, że posiada wiarygodne dokumenty zaświadczające, iż po spaleniu wielkiego mistrza zakonu Jakuba de Molay i jego 58 towarzyszy, niewielka grupa Templariuszy przewiozła do Anglii tajne księgi zawierające ezoteryczną wiedzę Braci Świątyni Salomona i założyła stowarzyszenie różokrzyżowców. Ich godło - krzyż Świętego Andrzeja - nawiązywało do tradycji Templariuszy, hasło sub rosa - pod różą - oznaczało konieczność zachowania sekretu i pozostania w utajnieniu w obawie przed represjami ze strony wrogów zakonu. Wśród tych ksiąg miały znajdować się obrazki przypominające alegorie Major i Minor Arkanów, będące esencją hermetycznej nauki bractwa. Powołując się na tę tradycję, Max Heindel reaktywował konfraternię różokrzyżowców pod nazwą The Rosicrucian Fellowship. Cała ta opowieść brzmi nieprawdopodobnie, by w nią uwierzyć. Uczyniła to - jak się zdaje - polska pisarka Jadwiga Żylińska, autorka wydanego w 1987 roku zbioru opowiadań zatytułowanego Gra w tarota gdzie opisuje obrzędy Templariuszy stosujących karty tarota do celów wieszczbiarskich. Gdyby była to prawda, należałoby również przyjąć, że arkana Wielkich Wtajemniczeń są tak samo stare jak karty Minor Arkanów, lub że w XIV wieku istniały obok siebie dwa rodzaje talii – talia złożona z 22 arkanów, czyli kart triumphi, i talia zwykłych kart do gry składająca się z 52 względnie 56 sztuk. Nic na to nie wskazuje. Tarot, jakiego znamy, narodził się w pierwszej połowie XV wieku, w sto, a nawet więcej lat po pojawieniu się w Europie zwykłych kart. W takim przypadku należy oczywiście oczyścić Christiana Rosenkreutza z podejrzenia, że to on wymyślił karty, gdyż - wedle tradycji - legendarny założyciel bractwa różokrzyżowców żył w latach 1378-1484. Urodził się w tym samym roku, w którym mieszkańcy włoskiego miasta Viterbo zafascynowali się grą w karty naib pochodzące jakoby z „kraju Saracenów". Lecz mimo to Christian Rosenkreutz nie przestaje być kimś, na kim ciąży zarzut „współpracy" z Szatanem. Nie on wynalazł karty, ale mógł - twierdzą niektórzy - natchnąć Bonifacia Bembę do namalowania takich, a nie innych arkanów Wielkich Wtajemniczeń. Mógł być - innymi słowy - tym, który przełożył tajemną wiedzę kabalistów i magów w obrazkowy system symboli i alegorii. Mógł stworzyć tarota. Odbywszy szereg podróży po Palestynie, Egipcie i Indiach, Christian Rosenkreutz powrócił do Europy gdzieś w pierwszej połowie XV wieku. Jego wędrówka po Azji trwała długo. W jej trakcie Rosenkreutz zetknął się z magami i muzułmańskimi pustelnikami, przejął ich wiedzę, przywiózł wiele sekretnych ksiąg. W Europie nawiązał kontakty z alchemikami i hermetystami i powołał do życia międzynarodową konfraternię różokrzyżowców. Tyle mówi legenda upatrująca w Christianie Rosenkreutzu prekursora heterodoksyjnej odmiany devotio moderna. Stowarzyszenie różokrzyżowców, którego piętnastowieczne dzieje otoczone są nimbem tajemnicy, nie było w ówczesnej Europie ani czymś wyjątkowym, ani jedynym. Już w XIV wieku Gerhard Groote (1340-1384) utworzył Bractwo Wspólnego Życia, dążąc do podniesienia moralności, oświecenia ludzkości i edukacji młodego pokolenia w duchu religijnej tolerancji. Członkiem tej konfratenii był później Hieronim Bosch (1450-1516) wchodzący - jak się przypuszcza - w skład innego tajnego stowarzyszenia, zwanego Bractwem i Siostrzeństwem Wspólnego Ducha. Elitę tego „heretyckiego" z punktu widzenia Kościoła bractwa stanowili różokrzyżowcy. Tak przynajmniej uważa biograf Boscha, A. Wertheim-Aymes, dostrzegający w twórczości brabanckiego malarza wpływy ezoteryki kabalistycznej, alchemiczno-astrologicznej i arturiańskiej. Z prądami tymi musiał mieć także styczność Bonifacio Bembo. W latach 1446-1448, a więc tuż przed namalowaniem na życzenie Franciszka Sforzy talii kart tarota, zilustrował wydany w Mediolanie kodeks zatytułowany Opowieść o Lancelocie z Jeziora. Wiele kart z tarota Viscontich-Sforzów jest identyczna lub bardzo podobna do zamieszczonych w owym kodeksie miniatur i rysunków, które zdają się je komentować dzięki występowaniu na nich tych samych postaci. Cesarz do złudzenia przypomina króla Artura, Głupiec i Eremita pojawiają się na obrazie przedstawiającym przybycie Lancelota do klasztoru, dwóch rycerzy Okrągłego Stołu potyka się na turnieju u podnóży fontanny życia - tej samej, która widnieje na asie kielichów i na arkanie Kochanków. Nie dowodzi to wszelako, że Bembo był wprowadzony w różokrzyżowe tajniki arturiańskich legend. Bembo mógł należeć do tej konfraternii, mógł się tylko z nią zetknąć pośrednio, poprzez literaturę. A może jednak namalował swego tarota kierując się wskazówkami Christiana Rosenkreutza? Tak, z pewnością tak. Bembo był różokrzyżowcem. Hipotezę tę zdaje się uzasadniać pewna, wielce znamienna okoliczność. Historyków od dawna niepokoiło pytanie, skąd właściwie wzięła się licząca 78 kart talia tarota. Dlaczego do 56 kart Minor Arkanów dodano 22 atuty, czyli karty triumph? Czemu akurat 22, a nie 25, 30, 40 albo 50, skoro niektóre źródła z XV i XVI wieku wspominają o istnieniu tarotów liczących 50, 100 i więcej atutów i skoro taki właśnie tarot znajduje się w datowanych na 1470 roku dwóch manuskryptach z Biblioteki Watykańskiej. Tarot ten otrzymał nazwę „tarota Mantegny". Wszak w połowie XV wieku występowały obok siebie rozmaite odmiany taro podobnych talii, ot na przykład karty minchiate liczące 96 sztuk. Co sprawiło, że tamte systemy nie zyskały tak wielkiej popularności, że ich sławę zaćmił tarot, którego pierwszą w dziejach świata talię wykonał nadworny malarz Sforzów? Różnica między tarotem Bemby a pozostałymi taliami kart do gry w tarocco i minchiate, nie mówiąc już o zwykłych kartach do gry, polega na odmienności przyjętego systemu numerologicznego. W astrologicznych koncepcjach devotio moderna numerologia odgrywała ważną rolę - sądzono, że ciągi powtarzających się cyfr stanowią osnowę tajemnej strony bytu. Jeżeli podążymy tym śladem, przekonamy się, iż w kartach minchiate i w liczących 56 kart taliach funkcjonuje system ósemkowy i dwunastko wy (8*12=96) względnie siódemkowy (7x8=56). W obu wypadkach, także w taliach złożonych z 52 kart (4x13=52), występuje system oparty na liczbach parzystych albo na parzystych i nieparzystych. Bembo użył systemu liczb niepodzielnych, tzw. liczb pierwszych, którymi już starożytni przypisywali mistyczne znaczenia. Wziął pod uwagę nie ilość kart tworzących talię tarota, lecz ich punktację: 21 kart Major Arkanów, 56 kart Minor Arkanów, plus zerowa karta Głupca (21+56+0=77).Talia tarota to 77 kart numerowanych, czyli 11x7. 21 arkana Wielkich Wtajemniczeń podzielone przez 3 równe jest 7. A systemy siódemkowe były bardzo modne u schyłku średniowiecza, które lubowało się w wyliczankach: siedem grzechów głównych, siedem błogosławieństw, siedem psalmów pokutnych, siedem momentów Męki Pańskiej, siedem sakramentów, itp. Symbolizowały one w potocznym myśleniu podstawowe elementy doktryny chrześcijańskiej, ale i również - o czym można się przekonać czytając hermetyczne księgi z tego okresu - odnosiły się do sekretnej wiedzy pitagorejskiej mistyki liczb. Wynalazca tarota - Bonifacio Bembo, Christian Rosenkreutz czy ktokolwiek inny - nie był wolny od „symbolicznego myślenia". Przeciwnie. Ono zrodziło numerologiczny system tarota i, choć może się nam to wydawać rozczepianiem włosa na czworo, istnienie tego systemu dowodzi, że między kartami do gry w tarocco musiał zachodzić związek znaczeniowy kształtujący ciąg idealnie ze sobą zintegrowanych idei, których odczytanie bez wprowadzenia w istotę szyfru jest teraz praktycznie niemożliwe. Sęk w tym, że szyfru nie ma i nigdy nie było. Alegorie tarota skutecznie opierały się jakiejkolwiek jednoznacznej interpretacji. W odróżnieniu od innych ksiąg tarot był traktatem, którego karty nie były zszyte - wolno je było tasować, mieszać, przekładać. Nic tak doskonale nie nadawało się do ukrycia najtajniejszych sekretów różokrzyżowców jak tarot: księga bez słów, które można wyjaśnić, bez szyfrów, które można złamać, księga w najwyższym stopniu heretycka, bo nie pozwalająca się nikomu okiełznać i wtłoczyć w jednolitą wykładnię. Czyżbyśmy więc musieli przyjąć za prawdziwą hipotezę okultystów, wedle której Bembo wykonał swego tarota kierując się wskazaniami Christiana Rosenkreutza lub jakiegoś innego ucznia, i że tarot ów był księgą ksiąg wiedzy mistycznego bractwa Róży i Krzyża? Jeśli tak, zrobił to doskonale, gdyż wyszedł z założenia, że najbardziej dociekliwy profan nie dopatrzy się sekretu tam, gdzie praktycznie go być nie powinno, albowiem w karty triumphi grywają wszyscy i wszędzie - od książąt w pałacu po najemnych żołdaków w obskurnej tawernie. Wszechobecność mitu polega na tym, że opowiada on o sprawach, które mogły zdarzyć się w każdym miejscu i w każdym czasie, niekoniecznie tam i wtedy, gdzie sytuuje je legenda. Historia Christiana Rosenkreutza jest prawdziwa, tylko że to nie Rosenkreutz organizował międzynarodową konfraternię alchemików, ale Heinrich Cornelius Agrippa von Nettsheim (1486-1535) i nie czynił tego rzecz jasna w pierwszej połowie XV wieku, a w sto lat później, zaś najwcześniejsza informacja o Christianie Rosekreutzu i różokrzyżowcach pochodzi z wydanej w 1614 roku w Kassel książki wittenberskiego teologa i mistyka Johanna Valentina Andrea'. Książka ta, nosząca tytuł Sława bractwa prześwietnego Zakonu Różokrzyżowców, wywołała wielkie poruszenie. Wynikało z niej, że Johann Valentin Adrea odnalazł w 1604 roku grób Rosenkreutza i otworzywszy go zobaczył w nim liczne manuskrypty zawierające wykładnię doktryny sub rosa oraz przepis na sporządzenie kamienia filozoficznego i eliksiru wiecznej młodości. Andrea uważnie przestudiował wszystkie te dokumenty i wzorem swego nieżyjącego mistrza założył stowarzyszenie różokrzyżowców „dla naprawy Kościoła i stworzenia dobrobytu państwa „jednostek". Prawda to czy legenda? Rzeczywiste odkrycie, czy zwykła mistyfikacja? Nie wiemy. Prawdą jest natomiast to, że Agrippa von Nettsheim, autor okultystycznej biblii De occulta philosophia wydrukowanej w Kolonii w latach 1531 -1533, wędrował po całej Europie i ukształtował zręby stowarzyszenia magiczno-hermetycznego dążącego do przeistoczenia świata za pomocą magii naturalnej. Najpewniej to on kryje się pod legendarną i enigmatyczną postacią Rosekreutza. Prawdą jest również, że von Nettsheim należał do Bractwa Wspólnego Życia i być może za młodu zetknął się z Hieronimem Boschem. Ale przyszedł na świat w tym roku, w którym umarł Bonifacio Bembo. Różokrzyżowcy powstali nie w XV, a w XVI lub nawet w początkach XVII wieku. Tym samym hipoteza o ta-rocie jako księdze ksiąg tej konfraternii wali się niczym domek z kart, a nam pozostają mętne domysły, intuicyjne domniemania... Nic konkretnego... Nic konkretnego? Przeciwnie! Znamy nazwisko i imię sprawcy zbrodni! Koronnym dowodem każdego przestępstwa było przyznanie się do winy. I oto zbrodniarz sam oddaje się w ręce sprawiedliwości. W 1901 roku angielski kolekcjoner dzieł sztuki Robert Steel przebyć wał w Pałacu Pallavicini w Bolonii i z ukontentowaniem oglądał tamtejsze zbiory średniowiecznych kart. Jedna z talii zafrapowała go najbardziej. Była to niekompletna talia zwana „talią tarocchini z Bolonii". Znawcy datowali ją na pierwsze lata XVI wieku, jednakże Robert Steel żył w przekonaniu, że się mylą. Nie dalej jak parę lat wcześniej! kupił w rzymskim antykwariacie broszurę zatytułowaną Memorie Spettianti alla Storia delia Calcografia del Commend autorstwa księcia Leopolda Cicognary wydaną w 1831 roku. Książę Cicognara pisał w niej, że jego przodek słynny miniaturzysta Antonio Cicognara, starszy nieco od Bonifacia Bemby, namalował dwie talie kart tarocco, które zachowały się do teraz: talię tarota będącego własnością księcia Aleksandra Colleoniego oraz talię „tarocchinia z Bolonii". Ta ostatnia jest wcześniejsza od tarota Viscontich-Sforzów, bo wykonana na zamówienia księcia Fibbi żyjącego w latach 1360-1419. Dowodem na to, że Leopold Cicognara nie kłamie, jest przechowywany w Pałacu Pallavicini portret księcia Fibbii. Widać na nim mężczyznę trzymającego w dłoniach karty, poniżej widnieje napis następującej treści: „Francesco Antelminelli Castracani Fibbia, książę Pizy, Montegiorii i Pietra Santy, pan miasta Fusecchio, syn Giovanniego urodzony w Ca-struccio, książę Lukki, Pistoi, przybyły do Bolonii i spokrewniony z rodziną Bentivogli, mianowany został naczelnym wodzem bolońskiej armii był pierwszym ze swej rodziny, którego w Bolonii nazwano »dalle Fibbie«. Ożenił się z Franceską, córką Giovanniego Bentivogli. Wprowadził grę w tarocchi i otrzymał od czternastu panów Rady miasta przywilej umieszczania herbu Fibbiów na karcie królowej buław i znaków rodu swej żony na karcie królowej denarów. Urodzony w 1360 roku, zmarł w roku 1419". „Wprowadził grę tarocchi..." Nie Rosenkreutz, nie Bonifacio Bembo, nie jakiś różokrzyżowiec, alchemik, szarlatan, hazardzista niewiadomego pochodzenia... Uczynił to książę Fibbia przy współudziale Antonia Cicognary - malarza, artysty, antenata księcia Leopolda. Zagadka, nad którą łamali sobie głowy miłośnicy tarota, została rozwikłana... No, prawie rozwikłana, gdyż do pełnego szczęścia Robertowi Steelowi brakowało jednego drobiazgu - konterfektu księcia. W tymże 1901 roku Robert Steel opublikował w czasopiśmie „Journal of the Royal Society of Arts" artykuł zatytułowany „Najwcześniejsze karty do gry, ich znaki i dekoracje". Mowa w nim była o talii „tarocchini z Bolonii", a także o portrecie, który - jak łatwo się domyślić - Robert Steel znalazł. Obraz ów wyobrażał brodatego mężczyznę opierającego prawą dłoń na stole i przyciskającego do blatu talię kart tarocchini z królową buław na wierzchu. Trzy inne karty leżały koszulkami do góry na podłodze, czwarta wymykała się z palców księcia i osuwała po obrusie na ziemię. Napis pod malowidłem był identyczny z tym, który cytował książę Leopold Cicognara. Jednak nikt prócz Roberta Steela portretu tego nie widział. Dlatego też rewelacje angielskiego badacza przeszły bez większego echa i nikt by o nich nie pamiętał, gdyby nie pracownik Uniwersytetu w Bolonii, Marco Santambrogio. W 1976 roku Santambrogio uzyskał od rodziny Serenarich, właścicieli Pałacu Fibbiów, pozwolenie na skatalogowanie i wycenę dzieł sztuki schowanych przed oczyma ciekawskich turystów w prywatnej części budynku. Santambrogio udał się do Pałacu Fibbiów i tam, ledwie przekroczył próg, ujrzał wiszący na ścianie portret księcia, którego wygląd niczym nie różnił się od obrazu opisanego siedemdziesiąt lat wcześniej przez Roberta Steela. Marco Santambrogio wykonał kilka fotografii konterfektu księcia, po czym przesłał je swojemu francuskiemu przyjacielowi, historykowi sztuki Michaelowi Dummetowi. Dummett poprosił o możliwość zbadania oryginału, ale rodzina Serenarich oświadczyła, że autoryzuje zdjęcia, nikogo więcej do pałacu nie wpuści, a wszystkim muszą wystarczyć fotografie i słowo honoru rodziny Serenarich. Dummettowi nie pozostało nic innego, jak dokładniej przypatrzy się fotografiom. Rychło doszedł do wniosku, iż obraz namalowano w pierwszej połowie XVII wieku, zaś ostatni fragment kontrowersyjnego napisu traktujący o wprowadzeniu przez księcia gry w tarocchi został dokomponowany przez kogoś, kto chciał wskazać badaczom dziejów tarota fałszywy ślad. Isfecit, cuiprodest. Z oszustwa mógł skorzystać Robert Steel albo książę Leopold Cicognara marzący o tym, by jego przodkowi w udziale zaszczytny tytuł wynalazcy kart tarota. Dummett myli się - zareplikował Marco Santambrogio, któremu rodzina Serenarich znów pozwoliła obejrzeć obraz. Portret co prawda i pochodzi z XVII wieku, ale jest on kopią starszego malowidła. Autentyczność napisu nie budzi żadnych wątpliwości. Potwierdza ustną tradycję przypisującą księciu wynalezienie gry w tarocchi i kart tarota, o czym - niezależnie od wspomnianej inskrypcji -mówią Kroniki miasta Cremony z 1448 roku. Robert Steel nie sfałszował obrazu, bo sam dowodził, że portret powstał w wiele lat po śmierci księcia Fibbi, prawdopodobnie między 1610 a 1625 rokiem. Tak czy inaczej malowidło przedstawia tego, kogo bezskutecznie szukano przez pięćset lat: pierwszego w świecie tarocistę. Sprawa utknęła w martwym punkcie, a obie strony prześcigały się w wytykaniu sobie nawzajem błędów i niedopatrzeń. I zapewne nigdy by jej nie wyjaśniono, gdyby nie diaboliczna przewrotność tarota. Już nie kart, nie ich tajemniczych znaczeń, nie dziwacznych alegorii, lecz samej nazwy. Książę Fibbia w żadnym wypadku nie mógł „wprowadzić gry w tarocchi", ponieważ umarł w 1419 roku, a nazwa tarocchi, czyli liczba mnoga od słowa tarocco, zrodziła się znacznie, znacznie później - dopiero pod koniec XV wieku. Za czasów księcia Fibbi grywało się nie w tarocco i nie w tarocchi, lecz w grę triumphi. I tu dochodzimy do ostatniej (czy aby na pewno?) tajemnicy tarota. Nie dość bowiem, że karty te zjawiły się nie wiedzieć skąd, to na dodatek otrzymały później nazwę bez jakiejkolwiek etymologii. Dopóty, dopóki nazywano je kartami triumphi - wszystko było jasne (słowo triumphi albo trionfi oznacza „silne" karty, karty atutowe, arkana Wielkich Wtajemniczeń). Ale gdy karty tarota poczęto zwać kartami tarocco lub tarocchi nikt nie miał pojęcia, co właściwie nazwa ta oznacza. Flavio Alberti Lollio napisał o niej w 1550 roku, iż jest fantastyczna, dziwaczna i bez pochodzenia, natomiast młodszy od niego Pietropaulo, da San Chirco, czyli Francesco Berni, zauważył, że słowo tarocco wydaje mu się tak bardzo proste, głupie i błazeńskie, że podejrzewa, iż wytrysnęły zeń wszelkie inne słowa. Jednakże - zaznaczył - „człowiek wykształcony nigdy go nie wymawia, gdyż wie, że lepiej ono brzmi, kiedy pada z ust karcianych oszustów, szarlatanów, hochsztaplerów i ordynusów spędzających czas na hulankach, niż z ust ludzi szlachetnie urodzonych i wiedzących, że to, co przychodzi znikąd, nie ma nazwy". I dodał bezradnie: „Nie mamy pewności, kto był ich wynalazcą (tj. wynalazcą kart - przyp. aut.) ani kto, jako pierwszy, wprowadził tę grę, ani też za czyim przyzwoleniem została ona uprawomocniona. Jedni powiadają, iż była to sprawka Wawrzyńca Wspaniałego (...) drudzy - że zrobił to Ferdynand, król Neapolu (...) inni - że Marcin, król Węgier, a wielu - że królowa Izabella Kastylijska (...) Jeżeli chodzi o mnie, to gdy już zadaję sobie to pytanie, odpowiadam, że one zawsze były i że zawsze są; według mnie nikt z tych, których wymieniłem, nie wynalazł rzeczonych kart - to karty ich znalazły". CZĘŚĆ DRUGA BIBLIA SZATANA Labirynt numerologii Zapewne, gdyby nie prasa drukarska owa zbudowana za podszeptem antychrysta „diabelska machina", jak nazwał ją pewien piętnastowieczny autor - karty tarota nigdy nie zdołałyby nas znaleźć. Jeszcze w XV wieku malowano je ręcznie lub produkowano prymitywną metodą drzeworytniczą, ale kiedy Maso Finiguerra wynalazł sposób na rytowanie metalowych matryc, zaś Giuliano Campagnola jako pierwszy zastosował ryt punktowy, tysiące i setki tysięcy talii kart trafiło do rąk ludzi wszystkich stanów i warstw społecznych. Pierwsze drukowane karty pojawiły się w Niemczech w XV wieku. W sto lat później największym powodzeniem cieszyły się karty wyrabiane w manufakturach miasta Ulm w Wirtembergii. Wkrótce jednak ich sławę zaćmiły karty pochodzące z manufaktur francuskich. W manufakturach tych zatrudniano więcej robotników i wprowadzono nowy system pracy nie znany fabrykantom z Ulm. Każdy robotnik miał do wykonania jedną czynność. Pierwszy wygładzał i ubijał drewnianym młotkiem kartony papieru, przygotowując je do dalszej obróbki. Drugi robotnik wykreślał rylcem zarysy przyszłych kart, trzeci - odbijał na nich wizerunki i karciane symbole za pomocą drewnianej lub metalowej matrycy. Ta faza pracy była najprostsza i w niczym nie różniła się od pracy robotników z Ulm. Tajemnica powodzenia francuskich kart kryła się w sposobie barwienia kart. W Ulm malowano ręcznie. Zabierało to wiele czasu i ograniczało produkcję. Francuscy tarotiers, czyli producenci kart, rozwiązali ten problem bardzo prosto, każdy malarz dysponował tekturowym szablonem z wyciętymi w nim detalami zdobiącymi poszczególne karty. Przyłożywszy szablon do kartonu wprowadzał farbę, która barwiła jedynie określone fragmenty kart, po czym podawał karton dalej. Drugi robotnik czynił to samo, ale używał innego szablonu i innej farby. Dopiero na końcu cięto kartony i układano w poszczególne karty w odpowiednich przegródkach. Tak oto znacznie przyspieszono produkcję kart kosztem ich jakości. Musiały być one niezbyt piękne i niezbyt starannie wykonane, skoro znana z ciętego języka pani de Montespan, dama dworu i kochanka Ludwika XIV drwiła niemiłosiernie z pewnego dworaka, którego twarz wyrażała bezdenną głupotę, a postura przywodziła na myśl wstrętnego karła, zwąc go giermkiem denarów, co - jak wspominała autorka bulwersujących Wspomnień, Marthe de Caylus - „okryło go wielką śmiesznością, choć nie przeszkodziło w zrobieniu wielkiej kariery". Z początku francuscy producenci kart rzeczywiście nie mieli się czym pochwalić: rysunek kart tarota był bardzo prymitywny, kolory ubogie. Wystarczy przypatrzeć się kartom z kolekcji Rosenwalda z Narodowej! Galerii Sztuki w Waszyngtonie lub z Miejskiego Muzeum Sztuki w Nowym Jorku, by dojść do wniosku, że drwiny pani de Montespan trafiły w najczulsze miejsce nieszczęsnego karierowicza. Nie wszyscy jednak j drukarze szli po najmniejszej linii oporu i nastawiali się tylko na szybki i łatwy zysk. Niektórzy wykazywali nadzwyczajną wręcz pomysłowość. W 1557 roku francuski tarotier z Lionu, Catelin Georoy, wyprodukował szereg talii kart tarota, w których odżyły, zapomniane już zdawałoby się „karty myśliwskie" ze Stuttgartu. Lioński fabrykant zrezygnował z tradycyjnych oznaczeń kolorów Minor Arkanów i wzorując się na współczesnym sobie niemieckim producencie kart Virgilu Solisie, opatrzył blotki, wyobrażeniami zwierząt: małp, lwów, pawi i papug, a na każdej karcie kazał umieścić jej numer oraz inicjały swego imienia i nazwiska. Innowacja Georoya miała swoje zalety i wady. W XVI i XVII wieku nie rozróżniano jeszcze kart tarota od kart taroka, z których pierwsze służyły do celów wróżebnych, drugie - do uprawiania gry hazardowej. Dopiero w wieku XVIII, ażeby podkreślić tę różnicę, ozdabiano karty taroka wizerunkami zwierząt, czasami fantastycznych, jak jednorożec czy hydra, czasami żyjących realnie w dalekich, egzotycznych krajach. W wieku XVI zwierzęta te umieszczano najczęściej na arkanach Wielkich Wtajemniczeń i choć lwy, małpy, pawie i papugi Georoya cieszyły oczy wymyślnością kształtów i barwą skóry czy piór, nie budziły grozy, a raczej wywoływały śmiech i mało kto chciał uznać je za magiczno-wieszczbiarskie i ezoteryczne symbole. Z tego też względu innowacja Georoya nie przyjęła się, tym bardziej że w świadomości wielu ludzi tarot był ponad wszelką wątpliwość nosicielem sekretnych treści. Jedni, idąc za Piętrem Aretinem i żyjącym na przełomie XVI i XVII wieku Covarriubiasem, wciąż dopatrywali się w nim złowróżbnych znaczeń, drudzy bardziej zgadzali się ze zdaniem Jacoba Cammerlandera, niemieckiego pisarza żyjącego pod koniec XVI wieku, który dowodził, iż każda karta nawiązuje do rozmaitych pryncypiów i kanonów wiary chrześcijańskiej. I tak na przykład sądził, że piątka kielichów reprezentuje pięć Ksiąg Mojżeszowych, czwórka kielichów - czterech ewangelistów, trójka kielichów - Trójcę Świętą, dwójka kielichów - dwie tablice z dziesięciorgiem Przykazań, zaś as kielichów - kielich świętego Graala. Dywagacje Jacoba Cammerlandera brzmiały obrazoburczo w uszach katolickich i protestanckich kapłanów. Wielu z nich ze zgrozą skonstatowało, że wszędzie - tak w Niemczech, jak i w oddalonej o tysiące mil Hiszpanii - rozmaici niedopieczeni teologowie i wątpliwego autoramentu myśliciele coraz widoczniej wplatają w symbolikę kart elementy wiary chrześcijańskiej pomieszanej z astrologią i grecką mitologią. Przyczynił się do tego rozwój sztuki drukarskiej, dzięki której utrwaliły się dwa podstawowe wzorce ikonograficzne szesnasto- i siedemnastowiecznego tarota. Pierwszy nawiązywał do tarota Viscontich-Sforzów. Drugi - do „tarota Mantegny". Pierwszy wzór już znamy - skorzystał zeń Catelin Georoy i nieznany producent szesnastowiecznego „tarota paryskiego", który umieścił na denarach herby wymarłego w XV wieku rodu Viscontich. W XVII wieku z tego nurtu ikonografii tarotowej zrodzi się tarot marsylski, o którym będziemy mówić w następnym rozdziale. Jednakże szesnastowieczni drukarze woleli karty prostsze, bardziej wyraziste, bliższe technice drzeworytniczej. „Tarot Mantegny" nadawał się do tego doskonale. O „tarocie Mantegny" wspominaliśmy już parokrotnie. Chodzi tu o zbiór wyobrażeń kart triumphi liczący 50 sztuk i wykonany - jak pierwotnie przypuszczano - przez włoskiego miniaturzystę Andreasa Mantegnę (1431-1506), zdobiący dwa manuskrypty datowane na 1470 rok zawierające poemat Lodovica Lazzarelliego De Imaginibus gentilium deorum. „Tarot Mantegny" nikogo nie kusił bogactwem kolorów; przeciwnie - był prosty, ale nie prostacki, naturalistyczny i pełen iście włoskiego uroku. Arkana jego Wielkich Wtajemniczeń dzieliły się na kilka grup, przedstawiających: 1. ludzi różnych zawodów (żebraka, służącego króla, rycerza, cesarza, papieża, itp.), 2. greckiego boga Apollina i dziewięć muz, 3. dziesięć patronek wyzwolonych nauk i sztuk (Gramatykę Logikę, Muzykę, Arytmetykę, Teologię, itp.), 4. rządców kosmosu i niebieskiego firmamentu, czyli tzw. geniuszów (geniusza Sprawiedliwości, Czasu, Piękności, Świata, Wiary, Nadziei) oraz 5. siedem planet i trzy sfery niebios. Magii „tarota Mantegny" wpierw uległ sam mistrz Albrecht Durer (1471-1526). Narysował on, a potem wydrukował 21 kart tego typu. Kochanków z tarota Viscontich-Sforzów zastąpił boginią Wenus, w miejsce Sprawiedliwości wprowadził Retorykę - opiekunkę sztuki przemawiania i argumentowania i, odwoławszy się do pierwszych rozdziałów Genesis, zamiast arkanu Świat namalował kartę zatytułowaną Prima Causa - Pierwsza Przyczyna - ukazaną w postaci koncentrycznych kręgów okalających punkt - symbol Boga rozsnuwającego promienie twórczej mocy. Durer był znakomitym drzeworytnikiem, wiedział czego potrzeba producentom kart. Jego karty, podobnie jak karty „tarota Mantegny", odpowiadały wymogom tarotierów. „Tarot Mantegny" miał dla nich jeszcze jedną, ważką zaletę. Pod każdym arkanem Wielkich Wtajemniczeń widniał odpowiedni numer i tytuł umożliwiający jego identyfikację. To samo dotyczyło figur Minor Arkanów (blotki pozostały tylko numerowane). Niewątpliwie ułatwiało to grę, liczebnie punktów, niwelowało możliwości szachrajstwa czy oszustwa. Takimi właśnie kartami grywali w tarocco lancknechci króla Ludwika XII okupujący Mediolan w 1495 roku, holenderscy marynarze i angielscy szyprowie w portowych tawernach Antwerpii, Amsterdamu i Londynu, hiszpańscy i portugalscy odkrywcy Nowego Świata, najemni żołnierze szwajcarscy - prawdziwy postrach szesnastowiecznej Europy. Kartami „tarota Mantegny" rżnęli w tarocco katolicy i hugenoci mordujący się w religijnych wojnach wstrząsających Francją po sławetnej Nocy Świętego Bartłomieja. Macki karcianej hydry sięgały wszędzie i nie szczędziły żadnego zakątka Europy. Odcięte w jednym miejscu – odrastały gdzie indziej w dwójnasób licznie. Przeklinane i egzorcyzmowane - szydziły z najświętszych dogmatów przepoczwarzając je na swój sposób: karykaturalny z punktu widzenia teologów, porywający dla wolnomyślicieli, którym było wszystko jedno, czy skwierczą na stosie Świętej Inkwizycji czy na stosie rozpalonym przez genewskiego proroka Kalwina utożsamiającego modlitwę z pracą, a wyobraźnię i zabawę z heretyckim zepsuciem. W 1616 roku doża wenecki Giovanni Bembo otrzymał w podarunku niedawno wydaną książkę, której zawartość zaskoczyła go i zdumiała do tego stopnia, że w pierwszej chwili przypuszczał, iż ma przed sobą dzieło szaleńca. Autorem tej książki był Andrea Ghisi, rówieśnik spalonego w 1600 roku Giordana Bruna i Tomasza Campelli - twórcy Miasta Słońca, który od siedemnastu lat gościł w więzieniu rzymskiej inkwizycji. Ghisiego ominął los tych dwóch „heretyków", a to tylko dlatego, że w przeciwieństwie do nich wolał otoczyć się nimbem tajemnicy, która dla najświetniejszych umysłów jego czasów zdała się być tworem człowieka niespełna rozumu. Ghisi przydał swej książce odpowiednio długi tytuł: Labirynt, czyli rzecz ułożona przez wielce szanownego pana Andreasa Ghisiego, szlachcica z Wenecji, w której można zobaczyć 1260 rozmaitych figur kunsztownie wykonanych - wszystkie niezwykle pomocne a każda nieomylnie związana z drugą, dzięki czemu, przy trzecim nawrocie, te wyimaginowane figury będą ostatecznie poznane i do końca odsłonią swe sekretne znaczenia. W równie rozwlekłym i nasyconym wielosłowiem wstępie Andreas Ghisi powiadamiał dożę, że po latach uporczywej pracy oraz studiów nad matematyką i algebrą, kiedy już stracił nadzieję na osiągnięcie celu, Bóg natchnął go i naprowadził na ślad wiekopomnego wynalazku. Wynalazek ów, który wymagał od Ghisiego wniknięcia w tajniki wszystkich możliwych nauk matematycznych, w tym także nauk tajemnych zwanych numerologią, był idealną metodą służącą do rozszyfrowania przyszłości. Przyszłość - twierdzi Ghisi - zależy od tego, jak postępujemy teraz, w chwili obecnej, i w znacznej mierze wynika z dyspozycji naszego umysłu. Świat jest szaradą, kto ją rozwiąże - wie wszystko. Z tego powodu człowiek, a w szczególności człowiek specyficznego pokroju jak wenecki doża, którego czyny rzutują na przyszły los wielu narodów i miast, winien ćwiczyć swój umysł, w czym pomoże mu Labirynt - gra podobna do militarnych zmagań dwóch wrogich armii i zarazem metoda rozświetlania mroków przyszłości. Przed oczami Giovanniego Bemby migały skomplikowane tabele! szachownice wypełnione literami i cyframi, wykresy... Lecz jeszcze zdumiały go szeregi rycin jakby żywcem wyjętych z „tarota Mantegny" i wyobrażających karty. Wizerunki te układały się w grupy po 15 sztuki w każdej złożonej z trzech rzędów kart. Ich lista obejmowała 50 postaci i alegorii (a więc tyle co w „tarocie Mategny"), same zaś ryciny ukazywały rozmaite warianty układów kart. Wenecki doża na próżno szukał jakiegokolwiek wyjaśnienia czy instrukcji ułatwiającej ich odczytanie. Ghisi rozmyślnie pominął milczeniem zasady gry w Labirynt, wspominając mimochodem, że geniusz militarny doży z całą pewnością podpowie mu, jak rozwikłać zagadkę. Są dwa rodzaje umysłów - dowodził. - Jednym charakteryzują się ludzie pospolici, i tych jest więcej. Ludzie lekce sobie ważą arytmetykę i tajemną wiedzę iczb. Drugi rodzaj umysłu potrafi przeniknąć przez zasłony okrywające świat. Ten umysł nigdy nie błądzi i będzie umiał wykorzystać szachownice, tabele i wykresy po to, by „za trzecim obrotem odkryć sekrety figur dzięki poznaniu prawideł wiedzy Pitagorasa". Wydaje się, że Andrea Ghisi przecenił zdolności umysłowe doży albo też Giovanni Bembo nie miał natury szaradzisty i wolał zamiast wykresów, szachownic i tablic zetknąć się z jakąś przychylnie uosobioną Ariadnę. Szybko znudziły go wydumane rebusy. Uznał Ghisiego za szaleńca i polecił schować jego dzieło głęboko w bibliotece, po czym natychmiast zapomniał o nim nie rozumiejąc, że Ghisi był szalony, ponieważ w pełni zgadzał się ze zdaniem Tomasza Campanelli, który powtarzał, że skoro „świat oszalał (...) mędrcy, pragnący go uzdrowić, zostali zmuszeni mówić, działać i żyć jak szaleńcy, choć w głębi duszy zupełnie inne są ich przekonania". Campanellę i Ghisiego łączyło to samo ziarno szaleństwa. Oceniali świat tak, jak oceniali go ludzie siedemnastego wieku. Epokę, w której żyli, omamiła matematyka i astrologia; niecierpliwa dążność poznania natury poprzez akt doświadczenia i opisania wszystkiego językiem liczb. Ghisi doprowadził tę metodę do absurdu zapomniawszy, że metodyczność pomieszania z wybujałą wyobraźnią rodzi potwory. Tym potworem Ghisiego był labirynt numerologii biorący swój początek z tzw. „wyliczanek", w jakie bawili się karciarze w przerwach między jednym rozdaniem kart a drugim. Zabawa ta polegała na odgadywaniu wszelkich możliwych związków zachodzących między liczbą kart, ich numeracją i wartością punktową a zjawiskami natury. Najbardziej popularna „wyliczanka" dotyczyła zwykłych kart do gry, których talia składała się z 52 sztuk. Utożsamiano je z tygodniami. 52 karty stanowiły 52 tygodnie, czyli okrągły rok. Nie koniec na tym. 13 kart jednego koloru oznaczało 13 księżycowych miesięcy oraz 13 tygodni kwartału. Cztery kwartały to cztery kolory, zatem jeden kolor reprezentował jedną porę roku: buławy (trefle) - wiosnę, kielichy (kiery) - lato, miecze (piki) -jesień, denary (kara) - zimę (symbolika ta jest widoczna na niektórych, współczesnych kartach do gry w mariasza produkowanych w Czechach i w Niemczech). 12 kart figuralnych symbolizowało 12 miesięcy i 12 znaków zodiaku, cała zaś talia była rokiem podzielonym na tygodnie, miesiące słoneczne i księżycowe, kwartały i pory roku. Teraz wystarczyło dokonać prostej operacji matematycznej uwzględniającej swobodnie pojmowaną punktację kart, by dowieść, iż w talii zablokowana jest starożytna twierdza kalendarna. Do sumy wartości wszystkich blotek wynoszącej 220 dodawano 12 kart figuralnych, mnożono 12 przez 10, co równało się 120, i znów dodawano do tego liczbę 13, czyli ilość kart w każdym kolorze, w wyniku czego zyskiwano następujące równanie: 220+12 + (12xl0)+13 = 365 Trzysta sześćdziesiąt pięć. Rok. Takie numerologiczne impresje doprowadziły wspomnianego już Jacoba Cammerlandera do skojarzenia piątki kielichów z pięcioma księgami Mojżesza, podobnie jak sto lat wcześniej piętnastowiecznych karciarzy do powiązania dwójki mieczy z dwoma mieczami, które były w posiadaniu uczniów Chrystusa w chwili Jego aresztowania. Znacznie wcześniej przed nimi odkryli magię liczb żydowscy kabaliści (a wcześniej uczniowie Pitagorasa), dla których litery hebrajskiego alfabetu, jakimi spisano Torę, i cyfry były jednym: alef miał wartość 1, beth - 2, jod - 10, a ostatnia litera alfabetu taw- 400. Litery tworzyły słowa, słowa - opowieść zrozumiałą dla wszystkich, cyfry - ciąg wiedzy tajemnej, dotykającej najgłębszej istoty prawdy. W wieku XVII owa tajemna wiedza liczb przybrała postać żartobliwej opowieści o żołnierzu Ryszardzie Middlentonie lub Midaletonie mającej różne wersje i powtarzanej przy wielu okazjach: „Ryszard Middlenton, żołnierz, biorąc udział w mszy wraz z całym regimentem, zamiast modlitewnika wyciągał karty i rozkładał je przed sobą w czasie, gdy inni żołnierze modlili się i śpiewali religijne pieśni. Obyczaj ten nie mógł pozostać nie zauważony ani przez księdza, ani przez sierżanta. Sierżant ostrzegł żołnierza, że jeśli znów przyłapie go na oglądaniu kart w trakcie mszy, powiadomi o tym majora. Tak też się stało. Sierżant i ksiądz przywiedli Ryszarda przed oblicze dowódcy i w paru słowach objaśnili, na czym polega przestępstwo wojaka. - No cóż, żołnierzu - rzekł major. - Jakie znajdujesz usprawiedliwienie dla tak haniebnego postępku? Jeżeli zdołasz je znaleźć - dobrze, jeżeli nie - będę zmuszony ukarać cię aresztem i chłostą. - Trzymam cię za słowo, panie - odparł Ryszard. - Wyjawię wszystko. Jestem biednym żołnierzem i nie mam pieniędzy, by kupić sobie modlitewnik, jak inni koledzy. Ale nie oznacza to, że nie uczestniczę w mszy. Mam swój mszał, który stanowią moje karty opowiadające o wszystkim, co się tyczy Boga. Mówiąc to zerknął na przysłuchującego się rozmowie księdza, położył na stole talię kart, wybrał jednego z asów i pokazawszy go majorowi, powiedział: - Kiedy widzę asa, przypomina mi on, że jeden istnieje Bóg i że pierwszego dnia stworzył On ziemię. Jedynka, wasza wielmożność, wiele wyraża idei, skupia w sobie wszystkie rzeczy, jest jednością niepodzielną. Tak też tylko jedna jest na świecie istota rozumną - człowiek. Dwójka - ciągnął dalej, nie zważając na chmurę pokrywającą twarz kapłana - przypomina mi drugi dzień stworzenia, kiedy Bóg rzekł: »Niech się stanie światłość«. Dwójka reprezentuje Stary i Nowy Testament oraz święty sakrament małżeństwa. Także Noe zabierał do Arki po parze wszystkich zwierząt. Trójka przywodzi mi na myśl Trójcę Świętą - Ojca, Syna i Ducha Świętego, jak również to, że trzeciego dnia Bóg oddzielił wodę od ziemi. Trzy są aspekty czasu: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, jak i w człowieku mieszczą się: duch, dusza i ciało, a w przestrzeni długość, szerokość i wysokość. Czwórka mówi mi o czterech ewangeliach i czterech ewangelistach - Mateuszu, Marku, Łukaszu i Janie, oraz o tym, że czwartego dnia Pan nasz stworzył słońce, księżyc i gwiazdy, które wyznaczają lata, miesiące i dni. Czwórka oznacza trwałość i podwalinę świata: cztery są żywioły, cztery główne kierunki świata, cztery pory roku. Piątka natomiast każe mi wspominać pięciu wielkich proroków wybranych przez Boga dla oświecenia Żydów, pięć roztropnych niewiast, które - jak powiadał Chrystus - czuwały od rana czekając na oblubieńca, i piąty dzień stworzenia, kiedy Bóg powołał do życia ryby i ptaki. Pięć jest zmysłów, pentagram składa się z pięciu liter, piątka jest liczbą prawa i dzieli na pół dziesiątkę - sumę wszystkich liczb. Gdy przyglądam się szóstce, wspominam, że Bóg stworzył świat w sześć dni, szóstego dnia ukształtował zwierzęta żyjące na ziemi, włączając w to człowieka, ponieważ tak chciał. Szóstka to liczba doskonała, albowiem dodawszy do niej trójkę, otrzymujemy dziewiątkę - odwrócenie szóstki. Ona też wyjaśnia sens przykazania boskiego: »Sześć dni w tygodniu będziesz pracował, siódmy dzień przeznaczysz na odpoczynek. Siódmego dnia Pan Bóg odpoczywał, siódemka kojarzy mi się także z Siedmioma Cudami Świata. Siódemka wyobraża życie, gdyż obejmuje całą istotę człowieka złożoną z czterech elementów: ducha, ciała, kości i humorów oraz z duszy, w której skrywają się trzy rodzaje ludzkich doznań: uczucia, pragnienia i motywacje. Ósemka opowiada mi o ośmiu sprawiedliwych ocalonych przez Boga z Potopu: Noego, jego żonę, ich najstarszego syna Sema, drugiego syna - Chama, trzeciego syna - Jafeta i żony ich i synów. Ósemka również reprezentuje prawo i pełnię. Dzieli się na dwie równe połowy i na cztery równe ćwiartki. Dziewiątka jest liczbą dziewięciu muz, które opiekują się sztukami i naukami, i było też dziewięciu trędowatych, których uzdrowił Nasz Zbawiciel. Dziesiątka wyobraża Dziesięcioro Przykazań danych przez Boga Mojżeszowi na Górze Synaj spisanych na kamiennych tablicach. Dziesiątka również oznacza pełnię i całość, ponieważ nikt nie może bez niej rachować, jak tylko przez kombinacje cyfr wchodzących w skład dziesiątki. Powiedziawszy to, żołnierz szybko odłożył na bok waleta i mówił dalej: - Kiedy przyglądam się królowej, natychmiast przypomina mi się Ewa i królowa Saba, a także Dziewica, która wydała na świat Pana Naszego, Jezusa Chrystusa. Królowa, czyli dwunasta karta, to nic innego jak dwanaście znaków zodiaku, dwunastu apostołów, dwanaście plemion Izraela i dwanaście bram wiodących do Niebiańskiego Jerusalem. Król natomiast symbolizuje Władcę Nieba i ziemi, Wszechmocnego Boga, jak również Adama oraz Salomona, syna Dawida i Batseby. Żołnierz przerwał na moment, spojrzał na purpurowe z oburzenia oblicze księdza, uśmiechnął się widząc tępy wyraz twarzy sierżanta i wesołe ogniki połyskujące w oczach majora i szybko powiedział: - Kiedy dodam do siebie wszystkie karty talii, otrzymam liczbę 52, tyle ile jest tygodni w roku, wśród nich jest 12 kart figuralnych oznaczających 12 miesięcy i 12 znaków zodiaku. A 40 blotek uzmysławią mi, że czterdzieści dni i nocy Mojżesz spędził na górze Synaj, z nim Bóg dał mu święte prawa i przykazania Izraela. - Toż to prawdziwa »Biblia Szatana«! - wykrzyknął ksiądz, kreśląc w powietrzu znak krzyża. - Należy zabrać te karty i spalić! -Dałeś słowo, wasza wielmożność - żołnierz zwrócił się do majora - że nie ukarzesz mnie, jeśli usprawiedliwię się z mego uczynku. - I słowa dotrzymam - odparł major. Uspokoił księdza, a kiedy kapłan z sierżantem wyszli, uśmiechnął się pod wąsem i rzekł: - No cóż, wojaku, dobrze wyjaśniłeś znaczenie wszystkich kart prócz jednej, którą odłożyłeś na bok. - Jaka to karta? - udawał zdziwienie żołnierz. - Walet - odparł major. - Odłożyłem go, bo bałem się twego gniewu, wasza wielmożność - wyznał Ryszard. - Wolałem więc zachować tę kartę na koniec. - A to czemu? - zainteresował się dowódca. - Ponieważ największym „wałkiem" jakiego znam - stwierdził żołnierz jest ten sierżant, który za namową księdza przyprowadził mnie do ciebie, wasza wielmożność. Major wybuchnął śmiechem. - Nie wiem, czy jest on największym „wałkiem" -powiedział. - Jedno jest pewne. Dawno nie widziałem większego wałacha i wątpię, czy większy odeń stąpał kiedykolwiek po ziemi. Po czym wezwał do siebie sierżanta i kapłana, przykazał im dobrze traktować żołnierza, dał mu sto guldenów i przyznał, że jest najbardziej sprytnym człowiekiem, z jakim zdarzyło mu się zetknąć". Uniwersalność numerologii polega na tym, że cyfry zawsze pozostaną takie same i niezmienne bez względu na to, kto i w jakim kręgu kulturowym podkłada pod nie rozmaite treści. W tym sensie karty wszędzie „mówiły" to samo, czy to w Niemczech, czy we Francji lub we Włoszech, i stanowiły niezwykłe kompendium wiedzy, której rozumienie wymagało i wymaga do teraz obycia z różnymi wątkami europejskiej kultury - opowieść o wojaku Middlentonie jest tego najlepszym dowodem. Stąd już niedaleko do świadomego i celowego przekształcenia „Biblii Szatana" w księgę ksiąg, w której przy pomocy prostych symboli i alegorii zakodować można wszelką wiedzę, począwszy od wiedzy sekretnej, skończywszy na wiedzy geograficznej albo historycznej. Przykładem takiej operacji był wydrukowany w Italii w 1725 roku „tarot geograficzny" przechowywany obecnie w Muzeum Sztuki w Cincinnati w Stanach Zjednoczonych. Każda karta Major Arkanów reprezentowała w nim jakiś region lub kraj, ich treść wyjaśniały napisy wyszczególniające geograficzne i administracyjne zróżnicowanie danego obszaru. Polskę uosabiano Koło Fortuny, na którym napisano, że Polska dzieli się na Koronę i Litwę, że w ich skład wchodzą: Małopolska, Wielkopolska, Mazowsze, Ukraina, Prusy Książęce itp. Obok wymieniono najważniejsze miasta Rzeczypospolitej, z Warszawą na czele. Arkan Głupca (nomen omen) dotyczył różnic ustrojowych europejskich państw. Twórca „tarota geograficznego", Giuseppe Maria Mitelli, wspominał na nim, że monarchiami są Francja i Hiszpania, krajami władanymi przez despotów- Turcja i Rosja, do krajów cieszących się swobodami demokratycznymi należą Szwajcaria, Niderlandy i Rzeczypospolita. Arkan Sprawiedliwości wyobrażał wszystkie kontynenty, Moc - obie Ameryki, Rydwan uwzględniał polityczne i kolonialne podziały kuli ziemskiej, Księżyc symbolizował Hiszpanię, Słońce - Francję, Sąd Ostateczny - Italię, Wisielec - kraje północne (Szwecję, Norwegię i Finlandię), Śmierć - Anglię, Szkocję i Irlandię, Eremita - Rosję, Diabeł - imperium tureckie, Umiarkowanie - Afrykę. W tym samym mniej więcej czasie, tj. między 1721 a 1731 rokiem, pewien urzędnik z Toskani, Anton Molinelli, nie bez zdziwienia oglądał talię kart do gry w minchiate, którą przyniesiono mu do wyceny. Molinelli był poborcą podatków i miał dokonywać oceny wysokości opłaty, jaką winni uiszczać Republice Weneckiej tamtejsi producenci kart. Sam nigdy nie interesował się kartomancją, nie nęciła go gra w karty, jednakże w tym wypadku zawahał się, zanim opatrzył tę próbną talię kart stemplem ze swym imieniem i nazwiskiem. Po namyśle uczynił, co do niego należało, ale jeszcze tego samego dnia udał się do domu producenta kart i zakupił talię kart. Postąpił wbrew swoim obyczajom, a to z prostego powodu. W przerwach między pracą w biurze poborców a rodzinnymi obowiązkami oddawał się swemu ulubionemu zajęciu - studiowaniu historii starożytnej. Karty minchiate były dlań nie lada kąskiem, traktowały bowiem o dziejach świata antycznego. Już pierwszy rzut oka uświadomił Molinelliemu, iż karty, które trafiły do jego rąk, muszą służyć do całkiem odmiennych celów niż gra w minchiate. Ich koszulki zdobił znak krzyża maltańskiego i herbowej tarczy z koroną. Na każdej karcie znajdował się rysunek, poniżej zaś krótki tekst w języku włoskim i łacińskim wyjaśniający sens karty. Kluczem do zrozumienia, czym jest owa nadzwyczajna „historia świata", okazała się nienumerowana karta zatytułowana „Posąg ujrzany we śnie przez króla Nabuchodonozora". Inskrypcja umieszczona pod wyobrażeniem posągu informowała, że jak zaświadczają pierwsze rozdziały Księgi Daniela z Biblii, władcę Babilonu, króla Nabuchodonozora, nawiedził niegdyś niepokojący sen, którego nie mogli wyjaśnić ani wieszczkowie, ani wezwani do pałacu chaldejscy magowie. Dopiero żydowski prorok Daniel dokładnie opowiedział, jaki sen przyśnił się monarsze, po czym - ku pogłębieniu pogańskich kapłanów - zinterpretował go. Nabuchodonozor ujrzał we śnie posąg olbrzyma. Jego głowa zrobiona była ze złota, ramiona ze srebra, tułów z brązu, a nogi z żelaza przemieszanego pół na pół z gliną. Dawid wytłumaczył władcy, że chodzi tu cztery królestwa rządzące światem jedno po drugim, po których przyjdzie piąte, wieczne. Według tekstu wypisanego na karcie złoto symbolizowało Asyrię, srebro - imperium perskie, brąz - Grecję, żelazo i glina - Rzym. Piąte królestwo będzie królestwem bożym. Dziejom tych królestw poświęcone były karty Minor Arkanów: denary - Asyrii, kielichów - Persji, miecze - Grecji, buławy - Rzymowi. Arkana Wielkich Wtajemniczeń odnosiły się do czynów ludzkich, które zaważyły na dziejach świata. Kiedy Herbert George Wells pisał na początku lat dwudziestych naszego wieku Historię świata, rozpoczął ją od rozważań dotyczących pojawienia się życia na ziemi, zakończył wizją nowej epoki - polityczno-społecznej odbudowy ludzkości po zniszczeniach jakie spowodowała I Wojna Światowa. Nieznany autor „starożytnej historii kart minchiate", o którym nie wiemy nic poza tym, że w wykonaniu rysunków pomagał mu niejaki C. Migelli, kierował się podobnym pojmowaniem dziejów ludzkości, choć inaczej je ujmował. Jego „historię świata" otwierała opowieść o Wieży Babel przedstawiona na karcie opatrzonej numerem I, tożsamej w klasycznym tarocie z arkanem Maga symbolizującym twórczy wysiłek człowieka zmierzającego do osiągnięcia nie zawsze realnego celu; w tym wypadku - zrównania się z Bogiem. Karta numer II - „Bałwochwalstwo" (Papieżyca w tradycyjnym tarocie) - mówiła o dokonaniu króla Ninusa, legendarnego założyciela stolicy państwa Asyrii, Niniwy, który chcąc uczcić swego ojca, wzniósł pomnik i uznał go za personifikację boga Baala, w wyniku czego stał się pierwszym w historii świata bałwochwalcą. Dalsze karty Major Arkanów traktowały o historii królowej Seramidy i jej ogrodów, o życiu króla Dariusza - twórcy potęgi perskiego imperium, o czynach proroka Zoroastra, patrona magii i mazdaizmu - religii panującej w Iranie do czasu zajęcia tego kraju przez Arabów. Mowa w nich była o podbojach dokonywanych przez Amazonki, o proroku Jonaszu wieszczącym zagładę Niniwie, o bogu Thocie występującym pod imieniem Merkurego, który wynalazł egipskie pismo, o cesarzu Cyrusie walczącym ze scytyjską królową Tomirisą, o pięknej królowej Artemidzie, władczyni słonecznej Karii, o Ulissesie błądzącym przez dziesięć lat po morzach w poszukiwaniu Itaki, o Romulusie wytyczającym pługiem granice Wiecznego Miasta... Opowieść tę, której szczegóły uzupełniały karty Minor Arkanów, zamykała karta zatytułowana „Triumf”. Molinelli zobaczył na niej jadącego na triumfalny rydwanie cesarza Augusta. Tekst pod obrazkiem głosił, że dwa sny spinają dzieje świata. Pierwszym snem był sen króla Nabuchodonozora, drugim - sen świętego Augustyna. Świętemu przyśniło się, iż niespodziewanie trafił do Rzymu i kroczy w tłumie rozradowanych ludzi otaczających wóz z boginią Romą. Przeraził się, gdyż zrozumiał nagle, że wszyscy ci ludzie cieszą się, ponieważ zamordowali Jezusa Chrystusa i powracają w triumfie z placu, na którym dopiero co poniósł męczeńską śmierć święty Paweł apostoł. Zasmucony zatrzymał się. Wówczas usłyszał głos powiadający, że niedaleki jest dzień, kiedy dumny Rzym będzie świadkiem radosnego pochodu chrześcijan, a uroczystość, jaką przygotował pogański władca Rzymu swemu ludowi, zblednie wobec tego przyszłego święta zbawienia, albowiem upodobni się do kubka wody pragnącego przyrównać się do niezmierzonych wód oceanu. Twórca „historii świata starożytnego kartminchiate" utożsamił „piąte królestwo" ze snu Nabuchodonozora z triumfującym chrześcijaństwem; najprawdopodobniej dlatego ozdobił koszulki kart rysunkiem maltańskiego krzyża i korony, nadał swej „historii" charakter mitologiczno-mistyczny odziany w racjonalne pozory tak, jak historia żołnierza Middlentona była z pozoru żartobliwą opowieścią o głupocie księdza i sierżanta okpionych przez dzielnego wojaka, a Labirynt Andreasa Ghisiego dziełem szaleńca ogarniętego manią numerologii i dostrzegającego wszędzie matematyczne szarady. Nie wyśmiewajmy się z nich. Wynalazca logarytmów, John Napier (1550- 1617), twierdził, że główną korzyścią, jaką wyniósł ze swego wynalazku, było dokładne wyjaśnienie znaczenia „liczby Bestii" z Apokalipsy świętego Jana i w oparciu o to przeprowadzenie dowodu arytmetycznego, z którego jasno wynikało, że koniec świata przypadnie na rok 1688. Współczesny mu Michał Sędziwój, polski alchemik, dowodził z kolei, że skoro to, co zakryte jednako kusi głupców i mędrców, lepiej jest nie wyrażać się jasno, a przeciwnie - zaciemniać to co ciemne w obawie, by nie być posądzonym o nieuctwo i nie przekazywać profanom sekretów „boskiej sztuki", bo „sztuki tej nie można (...) posiąść bez światła i poznania Natury, chyba że zdarzy się to komu za sprawą szczególnego objawienia bożego albo tajemnego okazania przez przyjaciela". Słusznie. W innym wypadku nigdy nie powstałby Labirynt Ghi-siego. Nigdy też nie narodziłby się władca wszystkich tarotów - tarot marsylski. Miłosny tygiel marsylskiego tarota. Kiedy około 1643 roku Jacques Vieville zamieszkiwał w paryskiej dzielnicy Saint-Germain z chłopięcym zdziwieniem oglądał kramy zastawione najrozmaitszymi dobrami, Le Roi- Soleil Ludwik XIV miał dopiero pięć lat, ale już darzył niechęcią wszechwładnego kardynała Mazariną który wszedłszy potajemnie w związki małżeńskie z Anną Austryjaczką rządził Francją niczym ekonom folwarkiem ku wściekłości potężnych feudałów i rozgoryczeniu gnębionych podatkami mieszczan. Ojciec Jacquesa nie narzekał jednak. Był znanym maitre-cartierem - producentem kart do gry - i wiedział, że zawsze znajdzie na nie zbyt. Podobnie jak wszyscy jego sąsiedzi - na przykład zaprzyjaźniona rodzina Nobletów mieszkająca na pobliskiej ulicy Saint Marguerite w parafii Saint- Suplice - należał do prężnego cechu drukarzy specjalizujących się w wyrobie kart tarota. Cech ten skutecznie strzegł interesów swych członków. Co parę lat starsi cechu sporządzali listy zawierające imiona i nazwiska wszystkich paryskich maitre-cartierów. Rzemieślnicy nie objęci ewidencją nie mieli prawa ubiegać się o koncesję, a ich drukarnie uznawane były za nielegalne. Jacques niewiele pamiętał z Frondy - rewolty skierowanej przeciw kardynałowi Mazarinowi, która wybuchła w 1648 roku. Słyszał tylko, że Mazarin porwał króla i uciekł z Paryża. Z zapartym tchem obserwował ojca i starszych braci paradujących z bronią w ręku po Saint-Germain. Król wrócił do stolicy, Fronda upadła, starsi bracia polegli w bitwie, jaka rozegrała się pod Paryżem, i Jacques musiał przejąć ich obowiązki. W 1659 roku otrzymał tytuł mistrza, opracował własną odmianę kart tarota, a jego nazwisko zamieszczone zostało na liście maitre-cartierów tuż obok Jeana Nobleta, serdecznego przyjaciela Jacquesa. W rok później Jacques Vieville i Jean Noblet weszli w skład delegacji tnaitre-cartierów witających przybywającą do Paryża księżniczkę Henrietę, córkę ściętego przez angielskich purytanów króla Karola I i siostrę wygnanego do Holandii Karola II. Być może więc mogli osobiście przekonać się, czy rację miała autorka Dziejów Henriety Angielskiej Marie-Magdaleine de la Fayette, kiedy pisała, iż „księżniczka posiada przede wszystkim w najwyższym stopniu dar podobania się i to co nazywamy urokiem; tchnęła nim cała jej osoba, jej postępki i jej umysłowość; i jak żadna księżniczka nie miała tylu danych, żeby być w równym stopniu kochaną przez mężczyzn, co uwielbianą przez kobiety". Jacques Vieville ofiarował jej nowiutką talię tarota wykonaną według całkiem nowego wzoru, nie zdając sobie sprawy, że karty oraz ów „dar podobania się" księżniczki staną się w niedalekiej przyszłości przyczyną wielu nieprzewidzianych i nie zawsze szczęśliwych zdarzeń. Wątpliwe, czy księżniczka zwróciła uwagę na skromny podarunek Jacquesa Vievilla. Na swoje nieszczęście wyszła bowiem za mąż za młodszego brata króla Ludwika XIV, Filipa Orleańskiego, nie bacząc, że jego „skłonności równie były zgodne z zainteresowaniami kobiecymi, jak skłonności króla od nich odbiegały. Piękny, słusznej postawy, posiadał urodę i figurę; dlatego to bardziej zabiegał, aby wszyscy podziwiali jego urodę niż, to, by dzięki niej być kochanym przez kobiety". Mówiąc prościej, Filip Orleański odczuwał większy pociąg do towarzyszących Henriecie młodych szlachciców niźli do swojej żony, co nie przeszkadzało mu być chorobliwie zazdrosnym o każdego, na kogo padł cień podejrzenia, iż jest kochankiem księżniczki. A powodów do zazdrości było sporo. Zamieszkawszy w Tuileries, Henrieta nie miała zamiaru przemieniać ich w klasztor. Przeciwnie. Spacery, wystawne kolacje, gry w karty nieustannie zajmowały jej czas, który umilała sobie kokietując księcia Buckinghama oraz samego króla. Król uległ pierwszy. Wpierw zmusił Buckinghama do opuszczenia Francji, potem - w obawie, że zazdrość Filipa Orleańskiego przybierze na sile - zaproponował Henriecie następujący układ: on dla odwrócenia uwagi Filipa będzie udawał, że uwodzi pannę de La Valliere, ona - podbije serce pięknego hrabiego de Guiche, o którym Marie-Magdaleine de la Fayette napisała dyskretnie, że „brat króla upodobał go sobie bardzo już od dzieciństwa i zawsze utrzymywał z nim bliskie stosunki, tak ścisłe, jak to możliwe między młodymi ludźmi". Król Słońce był doskonałym politykiem, znacznie gorzej znał naturę Henriety. Nikt nie powiedział mu, że sprowadzane przez jej damy dworu wróżbitki, zwane kabalarkami, twierdziły, że w najbliższym czasie hrabia de Guiche zakocha się w księżniczce i że ona odwzajemni mu to uczucie. Henrieta postanowiła upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: sprawdzić wartość wróżb karcianych i wystawić na próbę hrabiego oraz skłócić go z Filipem Orleańskim i ukryć w ten sposób romans z królem. Nie wiemy, czy kabalarki używały do swych wróżb kart tarota Jacquesa Vieville'a. Bardzo możliwe, że tak, ponieważ jego karty zdobyły sobie dużą popularność dzięki poręcznym rozmiarom (65x 125 mm) i żywym kolorom figur i blotek. Tylko więc płochości Henriety należy przypisać to, że nie przywiązywała wagi do zaklęcia magicznego, jakim Jacques Vieville opatrzył swoją talię, umieszczając na asie denarów i dwójce kielichów znamienną inskrypcję: „Ojcze Święty, spraw by Sprawiedliwość wydała wyrok ustami Starca, Głupca i Maga. O wy, Kochankowie tej pięknej i cnotliwej Pani! Niechaj zabrzmi głos trąby Sądu Ostatecznego nad Światem w imieniu Papieża, Papieżycy, Cesarza, Cesarzowej, Słońca, Księżyca, Gwiazdy i ognistej Strzały, która ciśnięta wielką Mocą w Wisielca rzuci go we władanie Diabła". Podstęp udał się. „Rzucony we władanie Diabła" hrabia nie odstępował Henriety ani o krok, przez co naraził się Filipowi Orleańskiemu. Zazdrosny o żonę, zazdrosny o mężczyznę, z którym łączyły go więzy „tak ścisłe, jak to możliwe między młodymi ludźmi", Filip wywarł presję na królu, który - powodowany równą zazdrością - polecił de Guiche'owi usunąć się z dworu. Władza Diabła okazała się silniejsza. Hrabia wciąż przemyśliwał, jak spotkać się z ukochaną. W tym celu zawarł bliską znajomość z damą dworu Henriety, niejaką Montalais. Kiedy dowiedział się od niej, że Henrieta choruje i że otaczają ją same kobiety „porwała go myśl, aby wszystko postawić na jedną kartę"; dosłownie i w przenośni. Pomysł, jak oszukać króla, podsunęła mu Montalais. Pierwszego wieczoru wprowadziła hrabiego do komnat księżniczki, nakazawszy mu wpierw przebrać się za kabalarkę. Okutany w długie suknie, w czepku na głowie, ściskając w dłoni karty, de Guiche złożył ukłon Henriecie, po czym rozłożył je i zaczął wróżyć. Nie poznał go nikt, prócz Henriety. Od tej pory księżniczka, którą szczerze rozbawiła ta przygoda, „pozwalała przychodzić hrabiemu de Guiche, nieraz w biały dzień, zawsze przebranemu za kabalarkę; stawiał karty również damom honorowym księżnej, ale nie poznawały go, choć widywały go codziennie". Wizyty te z dnia na dzień stawały się coraz dłuższe i częstsze, a przebranie hrabiego tak doskonałe, że sława nowej, doskonale przewidującej przyszłość „kabalarki" dotarła nawet do Ludwika XIV. Marie-Magdaleine de la Fayette wnikliwa obserwatorka tamtych czasów, pominęła w swych pamiętnikach wiele nieobycząjnych szczegółów, plotka jednakowoż głosiła, iż de Guiche miał ponoć wróżyć samemu Królowi Słońce i w złośliwy sposób wyjawić tajemnice alkowy wielu dostojnych osób, nie szczędząc im drwin i przytyków. Żart hrabiego de Guiche wydawał się wszystkim wtajemniczonym przedni dopóty, dopóki przyjaciel hrabiego, niejaki de Vardes, nie zorientował się w sytuacji. Jak to między przyjaciółmi bywa, de Vardes zazdrościł hrabiemu powodzenia, doniósł więc o wszystkim królowi. Roi- Soleil, owszem, lubił drwić z innych, nie znosił za to, żeby ktoś kpił z niego. Zesłał de Guiche'a do Nancy, zakazując mu pod jakimkolwiek pozorem wstępu na dwór i nabrał szczerej niechęci do kart, kabalarek, karciarzy i w ogóle do gier hazardowych. Tymczasem de Guiche wyjechał z Nancy do Polski, która zdawała się mu końcem świata, bo żyły w niej niedźwiedzie i mało kto mówił po francusku. Odtrącony, zdradzony przez przyjaciela postanowił zginąć, jak na francuskiego szlachcica przystało. Wziął udział w wojnie z Moskwą. W trakcie jednej z potyczek z kozakami spisa ugodziła go w żołądek, lecz cios złagodzony został przez pakiecik z kartami i portretem Henriety. Paryscy i marsylscy maitre-cartierzy mogliby być dumni ze swych produktów. De Guiche uznał to zdarzenie za znak losu. Przesłał Henriecie postrzępioną talię kart wraz z portretem, po czym powrócił do Francji w aureoli bohatera. Tu dowiedział się, że król organizuje wielki bal maskowy. Przebrawszy się za gwardzistę szwajcarskiego (najwyraźniej przeżycia wojenne dodały mu animuszu i dlatego przedłożył przebranie męskie nad kobiece), zdołał spotkać się z księżniczką. Niestety, demon miłości bywa złośliwy, a karta Wisielca jest symbolem zdrady. Henrieta zapomniała o hrabim, pamiętali o nim de Vardes, Filip Orleański i król. Ten pierwszy natychmiast poinformował Filipa o fortelu hrabiego, Filip nakrył de Guiche'a i Henrietę na słodkim tete-a-tete, księżniczka wyśmiała publicznie niefortunnego kochanka, a król wpadł w taką wściekłość, że de Guiche czmychnął czym prędzej do Holandii, gdzie zachorował i zmarł w 1665 roku. Wkrótce potem umarła Henrieta, zaś Ludwik XIV popadł w tak wielką dewocję, że jego niechęć do kacerzy, protestantów, kart i karciarzy przybrała postać obsesji. Drzwi Wersalu zatrzasnęły się przed kabalarkami. Kochanka króla, pani de Montespan, sprowadzała je czasami ku uciesze dam dworu i wbrew zakazom króla otaczała się karciarzami, wśród których przodowali: pan de Richelieu - potomek wielkiego kardynała, pan Du Charmel i pan de Mortemart. Lecz niebawem oskarżona o praktyki czarodziejskie musiała zamknąć się w odosobnieniu. Dewoci triumfowali. Pod ich naciskiem pan Du Charmel rzucił karty i wstąpił do klasztoru, gdyż - jak twierdził - zyskał objawienie boże, pan de Richelieu stracił cały majątek, rozdawszy jego resztki ubogim, i tylko pan Mortemart wciąż wymykał się z Luwru do pobliskich szynków, gdzie rżnął w karty do późnych godzin nocnych. Gdy jego żona zapytała pewnego razu: „Skąd pan wracasz? Czy spędzisz pan tak całe życie z diabłami?" - jej mąż nie zapomniał języka w gębie i odrzekł: „Nie wiem skąd przychodzę, ale wiem, że moje diabły mają lepszy charakter niż pani anioł", mając na myśli przywódczynię dewotów, panią de Maintenon, żonę króla od 1683 roku, do której przylgnęło wymowne przezwisko „starego koczkodana". Marthe de Caylus, która opisała to wydarzenie, nie potępiła pana de Mortemarta. Sama niejednokrotnie korzystała z usług kabalarek i grała w karty. Przyłapana przez króla na tym „niecnym procederze" ze spokojną twarzą wysłuchała wyroku skazującego ją na banicję, a następnie rzekła zgryźliwie: „Jakże śmiertelnie nudno jest na tym dworze; prawdziwe wygnanie moi panowie, to żyć tutaj". W czasie gdy „stary koczkodan" ostatecznie rozprawiał się z wszelkimi oznakami wesela na wersalskim dworze, Jacques Vieville prawdopodobnie już nie żył. Jego nazwisko znika z list paryskich maitre-cartierów. Badacze dziejów tarota zgodnie uznają, że był on twórcą nowego tarota, zwanego tarotem marsylskim. Rzeczywiście. Opracowując swoją wersję tarota, Jacques Vieville zdecydowanie odrzucił ikonografię „tarota Mantegny". Sięgnął do starszych źródeł, do tarota Viscontich-Sforzów i do innych kart średniowiecza. Zarazem jednak tarot Vievilla różni się nieco od późniejszego, klasycznego tarota marsylskiego. Różnice te dotyczą zaledwie paru arkanów Wielkich Wtajemniczeń. Na karcie Słońca widać galopującego na koniu jeźdźca z rozpostartą flagą w dłoni, Księżyc uosabia prządka wijąca nić w świetle satelity Ziemi, Gwiazdę - astrolog badający niebo. Do wzorów tych będą powracać w przyszłości niektórzy maitre-cartierzy. W 1664 roku przyjaciel Jacquesa Vieville'a i członek tego samego cechu, Jean Noblet, wydrukował drugą w historii kart talię tarota marsylskiego. W przeciwieństwie do Vieville'a opatrzył każdą kartę Major i Minor Arkanów numerem, a wszystkie karty figuralne - tytułem. To on wprowadził w miejsce jeźdźca, prządki i astrologa te alegorie, które właściwe są dla współczesnego tarota marsylskiego. Gwiazda przeistoczyła się w nagą kobietę wylewającą wodę z dzbanów do rzeki, Księżyc otrzymał do towarzystwa psa i wilka siedzących nad brzegiem stawu, w którego wodach skrył się ogromny rak, a promienie Słońca zamiast jeźdźca otuliły bliźniaczą parę złączoną w miłosnym uścisku za murami rajskiego ogrodu. Tu także po raz pierwszy androgynalna figura Diabła stanęła mocno na wrytym w glinę kowadle, trzymając na uwięzi dwoje pokracznych, nieludzkich stworów. W 1672 roku identycznego niemal tarota wydrukował Francois Chosson, po nim uczynili to maitre- cartierzy z Paryża, Marsylii i Lionu: Pier-re Madenie w 1709 roku, Francois Heri w roku 1718, Jean- Pierre Payen w latach 1713-1760, a także Baptise-Paul Grimaud, którego rodzina produkuje karty marsylskiego tarota od 1748 roku, a która w 1930 roku wykupiła prawa autorskie tej odmiany „Biblii Szatana". Na przełomie XVIII i XIX wieku zbliżone taroty drukowali szwajcarscy i hiszpańscy producenci kart. Do połowy XVII wieku ikonografia tarota wykazywała stosunkowo dużą dowolność i aczkolwiek odcisnął na niej piętno „tarot Mantegny" i dostrzec w niej można wpływy tarota Viscontich-Sforzów, „Biblia Szatana" nigdy nie przejawiała tendencji do zastygnięcia w niezmienionej formie. Od czasu gdy Jacques Vieville i Jean Noblet wydali swe taroty, sytuacja uległa całkowitej zmianie do tego stopnia, że mimo iż wizerunki kart projektowali i wykonywali rozmaici maitre-cartierzy, szczegóły, w tym nawet te najmniejsze, jak chociażby ilość kropel spadających do pysków psa i wilka na arkanie Księżyca czy rozmieszczenie ośmiu gwiazd na arkanie Gwiazdy, zawsze pozostawały takie same poza nielicznymi wyjątkami. To niezrozumiałe w pierwszej chwili zjawisko najłatwiej wyjaśnić wzrostem popularności gry kartami tarota i masowością ich druku. Nie lekceważywszy potęgi hazardu podsycanego przez maitre- car.tierów zalewających Europę swymi produktami. Ale pamiętajmy też, że dla nałogowego gracza nie jest ważne, czy ciągnące Rydwan konie mają pochylone łby w jedną stronę, czy nie; czy Cesarza wyobraża się z profilu, siedzącego ze skrzyżowanymi nogami, czy ukazuje się go rozpartego na tronie enface, tak, jak w tarocie Viscontich-Sforzów. Graczowi wszystko jedno, czy Cesarz i Cesarzowa spoglądają na siebie i czy Papież kieruje swoją twarz w stronę Kochanków. Nie obchodzi go czworokątny kształt pudła Rydwanu, gdyż dla niego Rydwan może wyglądać różnorako, liczy się tylko gra, nic więcej. Trwająca przez ponad 150 lat dbałość o takie drobiazgi sugeruje, iż nie były to nic nie mówiące elementy, lecz wręcz odwrotnie - coś znaczyły, tworzyły jakąś całość. Dawno już zauważono, iż ikonografia tarota marsylskiego ma wiele wspólnych cech z rycinami i rysunkami zamieszczonymi w takich alchemicznych dziełach, jak Rosarium Philosophonim (1550), Theatrum Chemicum Britannicum (1652) czy Yiatorum apagyricum (1625). Podobieństwa te nie mogły być przypadkowe z dwóch przyczyn. Po pierwsze z tego względu, że w wiele figur Major Arkanów wkomponowano hermetyczne symbole stosowane przez alchemików do oznaczania różnych pierwiastków i elementów. Po drugie - zarówno wzór ikonograficzny marsylskie-go tarota, jak również ustalona w XVII wieku kolejność numeracji arkanów Wielkich Wtajemniczeń dość precyzyjnie opisują językiem alegorii wszystkie fazy alchemicznego operatio, a dokładniej Wielkiego Dzieła, czyli opus zmierzającego do „wyprodukowania" kamienia filozoficznego. Przykładem pierwszej analogii jest chociażby sposób ustawienia rąk i nóg Cesarza jednoznacznie nasuwający na myśl hermetyczny znak ognia i astralny znak Jowisza lub figura widniejąca na dwójce kielichów przypominająca literę Y- symbol nieśmiertelności i lapis philosophorum. Druga analogia wymaga dłuższego komentarza, który postaramy się tu skrótowo streścić. Piętnasto i szesnastowieczne karty Major Arkanów rzadko oznakowane były numerami, a o ich kolejności i wartości punktowej w grze w tarocco wiemy jedynie z cytowanego już traktatu Sermones de ludo cum aliis i z poematów Tomasza Garzoniego i Bretoniego. Cesarzowa występowała w nich zaraz po Magu, Papieżyca zajmowała czwarte miejsce koło Papieża, Moc nosiła numer dziewiąty i usytuowana była między Rydwanem a Kołem Fortuny, Sprawiedliwość oddziela Sąd Ostateczny od Świata. W XVII wieku kolejność tę zmieniono. Wpierw nieznany twórca „tarota paryskiego", a potem Jacques Vieville umieścili Papieżycę tuż za Magiem, przesunęli Cesarzową na trzecie miejsce, a Sprawiedliwość na miejsce ósme. Jean Noblet dokonał jeszcze głębszej zmiany, w rezultacie której arkana Wielkich Wtajemniczeń "otrzymały te numery, jakie noszą do dzisiaj (pierwsza lista tak ułożonych arkanów ukazała się w 1659 roku w książce zatytułowanej La Maison Academique contenant lesjeux wydanej w Paryżu). Zarazem tarot Nobleta - pierwszy do końca ukształtowany pod względem ikonograficznym tarot marsylski - najbliższy jest alchemicznej symbolice Rosarium Philosophorum i innych hermetycznych traktatów. Zmiana ta nie mogła odbywać się bez powodu. Ten kto o tym zadecydował, dobrze orientował się w hermetycznej filozofii przyrody i doskonale znał symboliczny język alchemii. Kondensując symbole i splatając je ze sobą, wzbogacił tarota o nowe treści i uczynił zeń alchemiczny traktat; księgę, którą winno się czytać od pierwszej strony do ostatniej, od arkanu Głupca do arkanu Świata, w powiązaniu z kartami Minor Arkanów. Z grubsza rzecz biorąc, w siedemnastowiecznej alchemii funkcjonowały dwie teorie: Arystotelesa i arabskiego alchemika Gebera o czterech elementach z jakich skonstruowany jest świat (ogień, powietrze, woda, ziemia) oraz Paracelsusa o trzech pierwiastkach determinujących właściwości ciał materialnych (rtęć, sól i siarka). W tej ostatniej najważniejszą rolę odgrywała rtęć, zwana Merkuriuszem Filozofów, będąca duchową kwintesencją ciał, lotnym pierwiastkiem natury mającym także cechy żywiołu wody, którego moc ujarzmiona w trakcie Wielkiego Dzieła mogła nadać metalom wyższą doskonałość. Według Paracelsusa trzy pierwiastki były materialnymi reprezentantami czterech żywiołów: Merkuriusz wiązał w sobie cechy żywiołów powietrza i wody, siarka - ognia, sól - ziemi. Teorie te rozbudowywało wielu alchemików, między innymi Michał Sędziwój, najpełniejszy jednak wyraz znalazła ona w filozofii przyrody Jakuba Boehmego (1575-1624) w napisanym przezeń w 1612 roku traktacie Aurora. Tak Sędziwój, jak Boehme zdołali pogodzić teorię o czterech elementach i trzech pierwiastkach; pierwszy z pozycji alchemika, który preferował doświadczenie nie negując, a nawet podkreślając ważność doświadczeń duchowych; drugi wychodząc z „alchemii duchowej", w której starał się połączyć w jedną całość hermetyczną filozofię przyrody, teologię, neoplatonizm i Kabałę. Te hermetyczne koncepcje znalazły odbicie w ikonografii tarota marsylskiego. Cztery kolory uosabiały cztery elementy Arystotelesa. Świadczy o tym sposób wyobrażenia asów i niektórych blotek. Na przykład na dwójce kielichów widzimy dwa rybopodobne stwory pochylające się nad kielichami, as przedstawiony jest jako hostia, fontanna życia i Niebieskie Jerusalem. Z miecza i buławy na asach tych kolorów emanują promienie - symbol „lotności" i „ognistości" żywiołów powietrza i ognia. Te same przedmioty znaleźć można na stole Maga - zabieg ten zastosował już Bonifacio Bembo, chcąc najpewniej dać do zrozumienia, iż Mag jest władcą czterech kolorów tarota. W marsylskim tarocie Mag symbolizował raczej alchemika i jednocześnie Hermesa, Merkuriusza Filozofów - rtęć. Z kolei uważna analiza symboli Major Arkanów, a przede wszystkim schematu przedstawiania poszczególnych alegorii, zmusza do wyciągnięcia wniosku, że część wizerunków zbudowana została na bazie trójkąta utworzonego przez trzy postacie, względnie trzy symbole. Dotyczy to arkanów Papieża, Kochanków, Rydwanu, Diabła, Wieży Boga, Księżyca, Słońca i Sądu Ostatecznego. Ich porównanie z alegoriami z Rosarium Philosophorum wskazuje, iż chodzi tu o trzy Paraselsowskie pierwiastki: Merkuriusza będącego duchem metali i tożsamego z duszy wszechświata (anima mundi), Siarkę Filozofów - ognistą duszę metali, zwaną często „ojcem metali", i Sól lub Saletrę Filozofów - ciało metali, „ziemistość" metali. Tylko zjednoczenie tej „alchemicznej trójcy", jak zwał ją Paracelsus, mogło - wedle hermetycznych tekstów - doprowadzić do wytworzenia kamienia filozoficznego. Opus alchemiczne składało się z czterech faz, w których trakcie materia czerniała (faza nigredo), bielała (faza albedo), żółkła (faza citrini-tas) i czerwieniała (faza rubedo) oraz z czterech towarzyszących im etapów doświadczenia mistycznego: inspiracji, medytacji, imaginacji i iluminacji. Wielkie Dzieło rozpoczynała inspiracja - boskie natchnienie, wizja, nagłe przebudzenie umysłu po przestudiowaniu wielu ksiąg wskazujące, jak uzyskać „przemianę ciała w ducha" poprzez prażenie materii na ogniu zwanym „ogniem filozofów", „zabicie jej" w fazie nigredo, czyli doprowadzenie do stanu gnicia, rozczłonkowania „pierwszej materii" na cztery elementy aż do całkowitego sczernienia substancji. Fazę inspiracji i nigredo opisująw tarocie marsylskim arkana Maga, Cesarzowej i Cesarza (personifikacje „alchemicznej trójcy" - Merkuriusza, Soli i Siarki), Papieżycy - symbol sekretnej inspiracji zaczerpniętej z ksiąg i „natchnienia", i znów Cesarza - symbol „ognia filozofów", czyli mówiąc prościej ognia, który równomiernie i z „należytą ostrożnością" podsycany ogrzewał tygiel wraz ze znajdującą się w nim materią. Teraz działania alchemika przybierały charakter stricte religijny i często bywały porównywane do czynności kapłana w czasie mszy. Etap ten - meditatio - alchemicy nazywali „rozmową", modlitewnym dyskursem alchemika z Merkuriuszem Filozofów lub Bogiem. W tym czasie oczyszczona i destylowana materia bielała (faza albedo), skupiając się w naczyniu w postaci kropel, i łączyła się w akcie pojmowanym przez alchemików jako akt seksualny, spełniając sakrament małżeństwa poprzedzony „ablucją" i „chrztem alchemicznej trójcy". Odpowiednikiem fazy albedo i meditatio stał się w marsylskim tarocie Papież udzielający chrztu „merkurialną wodą" dwóm neofitom - Soli i Siarce - zerkający jednocześnie w kierunku Kochanków. Alegoria ta występująca w rozmaitych wariantach w alchemicznych tekstach oznaczała święte małżeństwo, kiedy trzy pierwiastki scalały się w procesie „pożądania" i „miłości". Ułożenie rąk woźnicy Rydwanu -znak ognia - wizerunki księżyca i słońca na jego ramionach, dwa galopujące w jedną stronę rumaki oraz cztery wsporniki baldachimu „powiadają" natomiast, że zjednoczenie „alchemicznej trójcy" władanej przez Merkuriusza i wyodrębnienie czterech elementów - żywiołów - wreszcie nastąpiło, alchemik zaś" zwieńczył dzieło wyprodukowaniem „białej tynktury" „rozmnażającej" metale w srebro. Dalszy ciąg kart jest nieco trudniejszy do interpretacji. Głupiec i Eremita wydają się być reminiscencją Wędrowca - postaci, która uosabia człowieka poszukującego prawdy i kroczącego wśród ciemności niewiedzy. Wizerunek Mocy niemal żywcem przeniesiony został z Rosarium Philosophorum, gdzie ukazano identycznego lwa trzymającego w pysku słońce - symbol „pierwszej materii". W marsylskim tarocie chodziło raczej o innego lwa, „lwa złotego" personifikującego kamień filozoficzny oraz trzecią fazę alchemicznej operacji - citrinitas. Była to najgroźniejsza dla alchemika faza żółknienia materii ujarzmiania „zielonego", „czerwonego", a na końcu „złotego lwa". Substancję sublimowano, zestalano na ogniu i znów rozpuszczano w dążeniu do wydobycia z niej „piątej esencji" -jednorodnego preparatu zawierającego czyste właściwości „alchemicznej trójcy". Z tego powodu arkan Mocy wyobraża kobietę obłaskawiającą lwa o złotej skórze i dlatego pewnie arkan ów znalazł się tuż koło Wisielca. Jego ciało, ramiona i nogi tworzą dwa znaki żywiołów sobie przeciwstawnych: wody, czyli trójkąta położonego wierzchołkiem do dołu, oraz siarki - reprezentanta ognistych właściwości materii, której symbol otrzymuje się po odwróceniu karty do góry nogami, w wyniku czego Wisielec przybiera kształt trójkąta z przytwierdzonym do jego podstawy krzyżem. W fazie citrinitas alchemik musiał maksymalnie skoncentrować swoją wolę i twórczą moc. Praktyka ta nosiła miano imaginacji (imaginatio) i polegała na wizualizacji zmian zachodzących w tyglu. Mocą wyobraźni alchemik wkraczał do jego wnętrza, ażeby „ujarzmić lwa" - materię, która pod wpływem prażenia ogniem i skraplania jaśniała zielenią i mroczniała ponurą purpurą. Imaginatio rozumiane było jako bezpośrednie uczestnictwo w procesie transformacji materii, kierowanie przemianą, odczuwanie jej bólu, umierania i odradzania się w wymiarze materialnym, duchowym i mistycznym. Ten aspekt alchemicznego opus znalazł swój wyraz w tarocie marsylskim w alegoriach Śmierci i Umiarkowania, czyli konania i zmartwychpowstania „duszy wszechświata". Ów mistyczno-chemiczny dramat sięgał szczytu w momencie całkowitego utożsamienia się alchemika z żywym ciałem materii. Najpełniejszym symbolem tej fazy Wielkiego Dzieła jest arkan Diabła obrazujący tzw.„trójjednię lucyferyczną" występującą w wielu traktatach, między innymi w niemieckim dziele z 1430 roku zatytułowanym Buch von der Heilgien Dreifaligeit. Tak w nim, jak i na karcie marsylskiego tarota Diabeł-Lucyfer ukazany został jako postać androgyniczną (Merkuriusz Filozofów również posiadał podwójną naturę). O ile jednak w Buch von der Heilgien Dreifaligeit Lucyfer triumfuje nad pełzającym u jego stóp smokiem o dwóch ludzkich twarzach, Diabeł z marsylskiego tarota bardziej nawiązywał do spisanej w 1149 roku Wizji rycerza Tundala opowiadającej o podróży irlandzkiego szlachcica w zaświaty. Występujący w tej postaci Lucyfer to cierpiący katusze stwór przykuty łańcuchami do rozpalonego rusztu. Arkan Diabła byłby więc symbolem cierpienia, umierania, odradzania się i triumfu Merkuriusza-alchemika. Ostatnia faza alchemicznego działania, faza rubedo, wiodła bowiem wprost do wytworzenia kamienia filozoficznego. Z żółtej substancji powstawała czerwona materia - „rubinowe jajo", „korzeń tynktury" pachnący morską solą i przybierający kształt czerwonych ziarenek, względnie purpurowego kryształu. Rzucając ją na jakikolwiek metal, alchemik mógł przemienić go w złoto rodzime, osiągnąć nieśmiertelność i sławę. W języku symboli tynkturę wyobrażało zjednoczenie księżyca i słońca lub „białej kobiety" i „czerwonego mężczyzny". Na poziomie duchowym fazie rubedo odpowiada iluminacja, czyli mistyczne olśnienie niwelujące wszelką opozycję ducha, duszy i ciała, w którego wyniku alchemik otrzymywał obietnicę nieśmiertelności, odczuwał pełnię wyzwolenia i unię z Bogiem. Według hermetycznych filozofii transmutacja równoznaczna była z tym, co chrześcijaństwo nazwało odkupieniem i zbawieniem duszy. Dokonać się tylko mogła „pod działaniem mocy Słońca" i dlatego ówczesne pisma dość wyraźnie precyzowały kiedy, o jakiej porze dnia, nocy, roku należy wykonywać poszczególne etapy Wielkiego Dzieła, by zyskać dobroczynny wpływ gwiazd, nieba, duchów bożych i wreszcie samego Boga. Problemem tym „zajmują się" w marsylskim tarocie arkana Gwiazdy, Księżyca i Słońca. Siedem gwiazd na karcie Gwiazdy symbolizuje siedem metali, gwiazda ósma - zalążek tynktury, skondensowaną moc Merkuriusza. Rak na arkanie Księżyca reprezentuje konstelację Raka, zwaną „letnim domem słońca", ponieważ w tym czasie (w drugiej dekadzie czerwca) dopełnia się letnie przesilenie, a słońce - dochodząc do najdalej położonego punktu ekliptyki - powraca, który to wsteczny ruch przywozi na myśl sposób poruszania się raka. Jest to zarazem pora roku, kiedy natura osiąga pełnię rozkwitu i dojrzałości - najlepsza dla osiągnięcia alchemicznego celu, kamienia filozoficznego. Stąd rak na karcie Księżyca, przyległej do arkanu Słońce umieszczony został w sadzawce - w źródle życiodajnych wód; alchemicznej alegorii odkupienia i zmartwychwstania. Natomiast Słońce to typowy wizerunek małżeństwa „białej kobiety" (Księżyca) i „czerwonego mężczyzny" (Słońca), jaki spotykamy w Theatrum Chemicum Brim tannicum lub w Deorum rei, gdzie bliźniacza para wykonuje identycznej co na arkanie Słońca gesty obejmowania się w miłosnym uścisku. Mur widniejący za parą bliźniaków jest murem okalającym tzw. „ogród alchemiczny" - alegoryczne miejsce transmutacji materii, tożsame z atanorem - piecem o specjalnej konstrukcji służącym do alchemicznych doświadczeń. Wszystkie te alegorie wiązano z wyobrażeniami kamienia filozoficznego, którego w tekstach identyfikowano ze zmartwychwstałym Chrystusem. Idea ta zobrazowana została w marsylskim tarocie na arkanie Świat. I tu warto zauważyć znamienną ewolucję. W tarocie Jacquesa Vieville'a na karcie tej namalowano postać Zbawiciela odzianego w czerwony płaszcz i otoczonego laurowym wieńcem (symbol zwycięstwa i alegoria „rubinowego jaja"). Cztery figury w rogach karty są uosobieniami czterech ewangelistów i czterech żywiołów. W tarocie Jeana Nobleta Chrystus otrzymał cechy hermafrodyty, androgyna, ale nie przestał być zmartwychwstałym Synem Bożym. Dopiero w tarocie Francoisa Chossona z 1672 roku Chrystus przeistoczył się w pląsającą kobietę z czerwoną szarfą przerzuconą przez piersi i bark. Wszystkie te wyobrażenia występowały w tarocie marsylskim do końca XVIII wieku. Niejasna z początku symbolika tańczącej kobiety nabiera znaczenia, kiedy porównamy tę kartę ze znajdującym się w Luwrze obrazem namalowanym przez nieznanego artystę i zatytułowanym „Triumf Wenus". Widzimy na nim nagą Wenus stojącą w podobnej pozycji co kobieta na arkanie Świat i otoczoną kręgiem w kształcie łona, niezwykle podobnym w zarysie do laurowego wieńca z marsylskiego tarota. Dodajmy do tego wszystkie hermetyczne dywagacje na temat miłości Chrystusa- Adama do Eklezji-Ewy i o poczuciu wszechogarniającej miłości bożej w momencie iluminacji, a zrozumiemy, iż nagrodą za trud alchemicznego opus może być tylko miłość Chrystusa, że samo opus było misterium religijnym, a marsylski tarot – księgą traktującą o mistycznym doświadczeniu Boga- Chrystusa i o roztopieniu ciała i duszy w „duszy wszechświata" będącej najczystszą miłością Zbawiciela. Księga Thotha Kto to uczynił? Kto wpadł na tak obłąkany pomysł, by zakląć w kartach marsylskiego tarota alchemiczną wiedzę? W jakim celu ów nieznany „ktoś" oddał w ręce prostaków i niefrasobliwych dworzan pokroju! hrabiego de Guiche alchemiczny traktat? Wszak alchemicy - jak słusznie zauważył Carl Gustaw Jung - byli z reguły samotnikami, którzy z dala od tłumu poświęcali się „królewskiej sztuce" i nadzwyczaj rzadko wyjawiali ludziom spoza swego kręgu tajemnice Wielkiego Dzieła. I znów, jak w wypadku tarota Viscontich-Sforzów, najłatwiej jest zwalić winę na różokrzyżowców. Ta jedyna w swoim rodzaju konfraternia alchemików działała w tym czasie niezwykle prężnie. Należał do niej Joachim Morisius, Jan Tholde, a być może i cesarz Rudolf (1552-1612), który uczynił z Pragi „alchemiczną stolicę" Europy. Później do grona różokrzyżowców trafił Izaak Newton (1642-1727) - odkrywca prawa powszechnego ciążenia oraz paru ciekawych alchemiczno- hermetycznych dzieł. Do konfraterni wstąpił także Emanuel Swedenborg (1688-1772) - słynny szwedzki uczony, mistyk, hermetysta i teozof. Prawdopodobnie z tego środowiska wywodzi się twórca „historii starożytnego świata kart minchiate, o czym świadczy maltański krzyż widniejący na rewersach kart, będący inicjacyjnym emblematem jednego z wstępnych wtajemniczeń Bractwa Złotego i Różanego Krzyża. Może więc i marsylski tarot zrodził się pod wpływem różokrzyżowej ezoteryki? A może nie tyle ezoteryki, co praktyki, bowiem - o ile nam wiadomo - członkowie bractwa preferowali raczej „alchemię duchową", w której istotną rolę odgrywały różne techniki medytacji, dzięki którym - jak pisał Swedenborg - „każdy, kto więcej wewnętrznie myśli i wie coś o działaniu swego umysłu, jest w stanie wiedzieć i pojąć, jaką jest wyższość duchów nad ludźmi". W medytacjach tych pomocnymi były rozmaite wizerunki, alegorie, diagramy i symbole hermetyczne, służące poznaniu i osiągnięciu oświecenia. Czy karty tarota marsylskiego miały takie przeznaczenie? Legenda o tym, że karty te są nosicielami jakichś niezwykłych treści, że tkwią w nich ułamki sekretnej wiedzy sprzed tysięcy lat, jest żywa do dnia dzisiejszego. Już Athanasius Kirchner pisał w wydanej w Rzymie w latach 1652-1654 książce zatytułowanej Oedipus Aegyptiacus, że alegorie tarota stanowią kompendium wiedzy egipskich kapłanów. Ich pierwowzorem - dowodził - była tablica bogini Izis, którą w pierwszej połowie XVI wieku odszukał historyk i bibliotekarz klasztoru świętego Marka w Wenecji, kardynał Bembo (przodek znanego nam kardynała Giovenniego Bembo, spokrewnionego z rodziną Bonifacia Bemby - dzieje tarota przedziwnie splatają się wciąż z ludźmi tego rodu). Hipotezę Kirchnerea rozwinął w 1669 roku Laurentius Pignorius w dziele Mensa Isaica, w którym zamieścił rycinę wyobrażającą tablicę Izydy. Oryginalna tablica wykonana z brązu zaginęła - twierdził - a była podzielona na trzy horyzontalnie rozmieszczone części. W najwyższej wyobrażano 12 domów astralnych władanych przez 4 pory roku i 12 zodiaków. Najniższa przedstawiała różne rodzaje pracy, jaką trudzą się ludzie w ciągu roku pod wpływem gwiazd. Centralna część była najważniejsza. Dzieliła się na siedem „sekcji", w które wkomponowano 21 świętych hieroglifów alfabetu egipskiego boga Thotha, a z których później powstały arkana Wielkich Wtajemniczeń. W centrum widniał krąg okalający siedzącą na tronie boginię Izis. Całość otaczała bogato zdobiona bordiura utworzona przez przemieszanie ze sobą wyobrażenia bereł, koron, ludzi, ptaków, węży, kwiatów, kielichów i geometrycznych figur. W tym samym mniej więcej czasie w środowisku rodzącej się w Anglii i we Francji masonerii popularność zdobywała opowieść o „zagubionym słowie" mistrza Hirama. Wolnomularze głosili, że w dziejach ludzkości pełnię sekretnej wiedzy starożytnych posiadł tylko jeden człowiek - Hiram Abi, budowniczy z Tym, którego fenicki władca tego grodu posłał do Jerusalem na prośbę króla Salomona z nakazem zaprojektowania i budowy świątyni Jahwe. Hiram wywiązał się ze swych obowiązków, acz nie do końca. Nieposłuszni czeladnicy, nie wiedząc, iż budowa świątyni trwa tak długo, ponieważ Hiram postanowił wznieść budowlę doskonałą, zwierciadlaną kopię kosmosu, jego hierarchii, symetrii i niewidzialnej dla człowieka struktury, zabili go w przekonaniu, że dadzą sobie radę bez niego i szybciej zwieńczą dzieło. Niestety. Po śmierci Hirama okazało się, że nikt nie zna sekretów architektonicznej sztuki, plac budowy zamarł, robotnicy porzucili narzędzia, wraz z odejściem mistrza zaginęło „słowo" - istota prawdy, czyli to, co teraz z mozołem doczytujemy z symboli i alegorii, zawsze niepewni, czy rozszyfrowaliśmy je prawidłowo. Odnalezienie „zagubionego słowa" jest więc najważniejszym zadaniem człowieka, gdyż jedynie „słowo" pozwoli dokończyć budowę świątyni i skonstruować doskonały gmach społeczeństwa oparty na tolerancji, braterstwie i równości. W pierwszych latach XVIII wieku masońskie loże działały w rozproszeniu, ale kiedy w 1717 roku zjednoczyły się, w szeregi wolnomularstwa poczęli przenikać różokrzyżowcy pretendujący zazwyczaj do roli mistrzów. „Zagubione słowo" Hirama nieomylnie kojarzyło się im z tymi co ponad dwieście lat zaprzątało ich umysły - z ezoteryczną kwintesencją „królewskiej sztuki" - a rytualne praktyki wolnomularzy - z „alchemią duchową". Pożywką osiemnastowiecznych różokrzyżowców stały się teozoficzne poglądy Louisa Claude'a Saint-Martina oraz Jaima Martineza de Pasqualliniego - ucznia Swedenborga i założyciela Zakonu Martynistów. W różokrzyżowym bractwie prym wiedli rozmaici ludzie: hrabia Karolf Adolf Bruhl, Andrzej Moszyński, Jean Luc Toux de Salvarte, słynny oszust i szarlatan Giuseppe Balsamo występujący pod pseudonimem hrabiego Alessandro Cagliostra, a także nie mniej osławiony awanturnik, hrabia Saint-Germain. Ten ostatni podawał się za wynalazcę kamienia filozoficznego, powiadał, iż jest Żydem Wiecznym Tułaczem i dzięki wyprodukowanej przez siebie „herbacie długiego życia" żyje już prawie dwa tysiące lat. Najszerszym echem odbiła się jego opowieść o tym, jak bywał zapraszany na uczty w domu Piłata i wiódł dysputy filozoficzne z Chrystusem, o którym opowiadał: „Łączyła mnie z nim zażyła znajomość; był to najlepszy człowiek pod słońcem, ale trochę dziwak i mocno nierozważny. Przestrzegałem go, że źle skończy". W 1761 roku Saint-Germain spotkał w Paryżu ambasadora Rosji Piotra Czernyszewa i jego siostrę Natalię Pietrowną Golicynę. Hrabia podszywał się wtenczas pod osobę Wielkiego Mistrza Bractwa Róży i Krzyża, w związku z czym Czernyszew zaprosił go do Petersburga. Tam Saint-Germain stanął na czele lokalnej loży różokrzyżowców, wziął udział w nieudanym zamachu na życie Katarzyny II i musiał uciekać w przebraniu do Polski. Mimo to zyskał duże uznanie w oczach Golicyny, która do późnej starości bardzo go ceniła. Jej opowieści o Saint-Germainie w wiele lat później natchnęły Puszkina do napisania Damy pikowej. Bohaterem tej noweli jest niemiecki inżynier Herman. Grając w karty w domu swego przyjaciela Tomskiego dowiedział się, że wiele lat temu babka Tomskiego, przegrawszy znaczną sumę w Paryżu, zwróciła się o pomoc do Saint-Germaina, ten zaś, jako że znał „mowę kart" i panował nad ich mocą, nauczył ją niezawodnego sposobu licytowania, w wyniku czego nie dość, że się odegrała i spłaciła dług, to na dodatek setnie się wzbogaciła. Herman postanowił zdobyć ten sekret. Uwiódł wychowanicę staruszki, Lizawietę, zakradł się w nocy do domu babki Tomskiego, ale indagowana przezeń stara kobieta umarła nie zdradzając tajemnicy. W nocy nawiedził go duch staruchy. „Przyszłam do ciebie wbrew własnej chęci - powiedziała twardym głosem - ale kazano mi spełnić twoją prośbę. Trójka, siódemka i as wygrają ci kolejno, ale pod warunkiem, byś nie stawiał w ciągu doby więcej niż na jedną kartę i żebyś nie grał już później przez całe życie. Wybaczam ci moją śmierć pod warunkiem, że ożenisz się z moją wychowanicą Lizawietą..." Herman ani myślał się żenić. Zlekceważył ostrzeżenie. Udał się do domu niejakiego Czekalińskiego, „który spędził całe życie na kartach i zdobył ongiś miliony wygrywając weksle, a przegrywając gotówkę". Herman dwakroć wygrał, za trzecim razem postawił wszystko na jedną kartę, jednak zamiast przyrzeczonego asa leżała przed nim dama pikowa - we wróżebnej symbolice tarota zwiastun klęski, personifikacja bólu, osamotnienia i rozterki; w noweli Puszkina - uosobienie mściwej staruchy. Analogie z tarotem są zresztą w tej noweli głębsze, Herman jest Głupcem, babka Tomskiego (czyli Golicyna) - to Papieżyca przechowująca sekretną wiedzę kart, Saint-Germain pełni funkcję Maga rządzącego Minor Arkanami (gra o pieniądze odbywa się za pomocą zwykłej talii kart, czyli Mniejszych Wtajemniczeń), wychowanica staruchy, Lizawieta przypomina Cesarzową (w tarocie arkan ów usytuowany jest koło Papieżycy i symbolizuje kobiecość i niewinność), nocna wyprawa do domu babki Tomskiego, kiedy Herman krążył w ciemnościach, przywodzi na myśl wędrówkę Eremity, Czekaliński zaś to król denarów, ostatnia karta w talii tarota, kres drogi Głupca i symbol człowieka praktycznego, dla którego wartość mają tylko pieniądze. Te i inne opowieści o kartach i graczach krążyły po całej Europie. Były one jednak zaledwie cieniem znacznie subtelniejszych rozważań ludzi poszukujących „zagubionego słowa" mistrza Hirama. Wielu z nich na tyle przesiąkło ideą oświeceniowego encyklopedyzmu, że na podobieństwo Diega Hervasa - jednego z bohaterów Rękopisu znalezionego w Saragossie Jana Potockiego - który „postanowił o każdej nauce napisać jeden tom in octavo", wierzyło, iż wytycza w ten sposób granice ludzkiej wiedzy i sięga i do jej uniwersalnego jądra zakodowanego w „transcendetnej geometrii" lub hermetycznej kabalistyce. Osiemnastowieczny Paryż roił się od takich „geniuszy". Wśród nich znalazł się Antoine Court de Gebelin (1725-1784),! badacz amator zaintrygowany nowymi możliwościami matematyki, historii naturalnej, językoznawstwa, mitologii i dziejów starożytnych. Court de Gebelin nigdy nie interesował się tarotem, aż do pewnego pamiętnego wieczoru 1771 roku, kiedy odwiedziwszy dom przyjaciół po raz pierwszy w życiu dotknął dłonią talii kart i gdy nagle olśniła go myśl, że przypadek pozwolił otrzeć mu się o największą bodaj tajemnicę ludzkiej kultury. Gdy zaś z ust przyjaciela dowiedział się, iż tarot znany jest w całej Europie i że używa się go zarówno do gry, jak i do wróżenia, przypuszczenie przerodziło się w pewność. Zawsze podejrzewał, że między rozmaitymi księgami musi znajdować się egipska „księga nauk tajemnych", księga starsza od Biblii i eposów Homera, klucz otwierający drzwi wszelkiej wiedzy. Tak długo szukał jej bezskutecznie i oto miał ją przed sobą w całej krasie. Ściskał w dłoni Księgę Thotha, posłanie z zamierzchłej przeszłości; Księgę Złotych Liści ułożoną tysiące lat temu przez Hermesa Trismegistona, księgę, która „była wszędzie, a jednocześnie nigdzie". Nie wiemy czy Court de Gebelin czytał Oedipusa Aegyptiacusa Kirchera i Mensę Isaicę Pignoriusa - jeżeli tak, nie wymyślił nic nowego; jeżeli nie - wpadł na ten sam pomysł z tą różnicą, że jego książka wydana w latach 1774-1784 i zatytułowana Le Monde Primitif. Analyse et Compare avec Monde Moderne (Świat prymitywny. Analiza i porównanie ze światem współczesnym) wywarła decydujący, przełomowy wręcz wpływ na dalszą historię tarota. W pierwszych ośmiu tomach tego dzieła Court de Gebelin pisał na temat języka Egipcjan, dokonywał analizy różnych dziedzin nauki, przemierzał wzdłuż i wszerz całą historię człowieka w poszukiwaniu Księgi Thotha - esencji ludzkiej wiedzy - co do której wszyscy są pewni, iż spłonęła w pożarze, by w tomie dziewiątym noszącym tytuł Du Jeu des Tarots oznajmić triumfalnie: „Wyobraźmy sobie ogarniające nas zdumienie, kiedy niezawodnie przekonujemy się, iż ta księga starożytnych Egipcjan wciąż istnieje w naszych czasach; ta jedyna w świecie księga uratowana z płomieni, które strawiły najwspanialsze biblioteki Egiptu, zawierająca ich wierzenia i tysiące tak bardzo interesujących rzeczy. Każdy wpadłby we wściekłość wiedząc, że ta genialna i niezwykła księga służy teraz do zabawy we wszystkich niemal krajach Europy i że brudząją dłonie najgorszych szubrawców. Czyż nie bylibyśmy jeszcze bardziej zaskoczeni gdyby ktoś autorytetem swoim poświadczył (...) że posiadaliśmy ją cały ten czas, nie posiadając zarazem, bo nie próbowaliśmy rozszyfrować choćby jednej stronicy tej księgi, ażeby odszukać owoców jej wyśmienitej wiedzy? Tak, egipska księga istnieje. Ta egipska księga - powtarzam -jest wszystkim, co ocalało do naszych czasów ze wspaniałych bibliotek Egiptu. Jest ona tak powszechnie znana, że żaden uczony dotąd nie wysilił się, by się nią zająć, nikt też przed nami nie zastanawiał się nad pochodzeniem jej wizerunków. Złożona jest z 77 względnie z 78 kart lub obrazów podzielonych na pięć części, z których każda pokazuje nam rzeczy równie urozmaicone, co ucieszne i pouczające. Świat zna tę księgę jako grę w tarota, rzadką w Paryżu, lecz doskonale znaną w Italii, w Niemczech, nawet w Prowansji; gra ta prawdziwie czarodziejska ze względu na figury występujące na kartach, jak również ich wygląd, charakter i ilość... " Thoth, czyli Hermes Trismegistos, czczony w egipskim ośrodku religijnym w Hermopolis, na wpół człowiek, na wpół ibis - ptak symbolizujący mądrość - wynalazcza alfabetu, patron alchemii, astrologii i magii, rozmawiał z Courtem de Gebelinem za pośrednictwem kart tarota (w jego marsylskiej wersji ikonograficznej), a paryski uczony widział w Major Arkanach egipskie hieroglify, którym bóg ten opisał swoją drogę w zaświaty do miejsca, gdzie przebywają dusze zmarłych i gdzie pierwszy raz mogą nareszcie ujrzeć świat już nie w zagadce, nie w zwierciadle, lecz „twarzą w twarz", bo odnaleźli „zagubione słowo". W tym tkwi przyczyna, dla której tarot nazywa się tarotem - dowodził Court de Gebelin. Jego nazwa powstała ze staroegipskiego słowa tar oznaczającego „drogę" oraz sufixu ro, ros, lub rog, będącego odpowiednikiem słowa „król", „królewski". Tarot to „królewska droga", droga doskonałości i synteza całej ludzkiej wiedzy tajemnej. Kiedy człowiek wyrusza w tę drogę, jego przewodnikiem będzie Głupiec; on to jest powiernikiem starożytnej nauki sekretnej, gdyż słowo „głupiec", Je mat w języku francuskim, wywodzi się wprost od egipskiego słowa pagad, ono zaś zrodziło się z dwóch słów: pag - mistrz, oraz gad- los, przeznaczenie. Teraz wiadomo już, czemu tarot jest „księgą ksiąg" - nie tylko mówi on o istocie ezoterycznej wiedzy, ale również służy do prze- powiadania przyszłości; niczym wszechwiedzący mistrz przestrzega przed popełnieniem błędów, udziela rad, z wolna wprowadzając w coraz to nowe tajniki mistycznego doświadczenia. Doszedłszy do tych wniosków, Court de Gebelin postanowił wyjawić ludziom prawdziwy sens alegorii Major Arkanów. Ich numeracja - stwierdził - jest błędna. Księgę Thotha otwiera arkan Głupca - Przewodnika Zmarłych - po nim idą: Kuglarz, Faraon, czyli Cesarz, Władczyni - Cesarzowa, Wielki Hierofant - Kapłan, mylnie utożsamiany z Papieżem, Wielka Kapłanka (Papieżyca), Ozyrys Triumfujący (Rydwan), Kochankowie, Moc i Umiarkowanie, Sprawiedliwość, Roztropność wyobrażona pod postacią Wisielca, Wędrowiec albo Pielgrzym szukający Prawdy (Eremita), Słońce, Księżyc, Gwiazda Syriusz otoczona wielką czcią w Egipcie, Śmierć, Tyfon lub bóg Set (Diabeł), Pałac Plutona (Wieża Boga), Koło Fortuny, Stworzenie Świata (Sąd Ostateczny) i Czas rządzący wszelką przemianą (Świat). Niestety Księga Thotha uległa licznym deformacjom i nikt dobrze nie wie, jak wyglądały oryginalne wizerunki. Nie zdając sobie sprawy z jakim skarbem mają do czynienia, rytownicy i drukarze dokonali wielu przeistoczeń. Wystarczy przypatrzyć się, co zrobili z Roztropnością. Pierwotnie karta ta wyobrażała młodzieńca stojącego na jednej nodze i będącego symbolem równowagi oraz dążności do odnalezienia „złotego środka". Jego stopę oplatał wąż - uosobienie rozumu i jasności umysłu. Maitre-cartierzy odwrócili ten arkan, przemienili węża w pętlę i przeobrazili Roztropność w Wisielca - synonim zdrady i potępienia. Niespodziewana choroba, która nawiedziła Courta de Gebelina z początkiem 1784 roku, objawiająca się zaburzeniami snu, nagłymi skokami temperatury i utratą przytomności, przerwała jego prace na Księgą Thotha. Lekarze byli bezradni, żaden z nich nie potrafił określić, co naprawdę dolega paryskiemu uczonemu. Gdy umarł, jego papiery i notatki gdzieś zniknęły (mówiono, że wyniósł je z pustego mieszkania jakiś zamaskowany mężczyzna). W trzy lata po śmierci Courta de Gebelina jeden z paryskich wydawców opublikował wszystkie tomy Świata prymitywnego, które - ku zaskoczeniu garstki przyjaciół zmarłego badacza - rozeszły się błyskawicznie. Sukces ten nie stał się jednak udziałem Courta de Gebelina. Owoce jego studiów zbierał ktoś inny. Kiedy cały Paryż z żalem wspominał wyczyny Saint-Germaina, a panie „z towarzystwa" uczęszczały do salonu Antoniego Mesmera (1734-1815) leczącego ich dolegliwości „magnetyzmem" i „fluidami", na królewskim dworze równym powodzeniem cieszył się niejaki Alliette, perukarz i fryzjer, nauczyciel algebry, który, gdy pytano go, czemu ma tak śniadą skórę, odpowiadał z powagą, iż jest Persem osiadłym na stałe w Paryżu i że przywiodła go tu chęć oświecenia Europejczyków nie mających pojęcia o prawdziwej istocie magii. Zetknąwszy się z Courtem de Gebelinem i przeczytawszy jego Świat prymitywny, Alliette sam doznał objawienia. W latach 1783-1785 wydał szereg książek pod wspólnym tytułem Les Tarots ou Manierę de se Recreer avec Jeu de Cartese Tarot, w których - występując pod pseudonimem Etteilli, który to pseudonim jest anagramem nazwiska Alliette - oświadczył, iż posiada Księgę Thotha, a dokładniej, że jako jedyny wie, jak wyglądały jej oryginalne wizerunki. W przeciwieństwie do Courta de Gebelina, Etteilla nie był tylko zagrzebanym w papierach badaczem. Był geniuszem kart, rozumiał je lepiej niż inni, a co ważniejsze - stosował kartomancję w praktyce. Gdyby tylko! Swoje klientki obdarzał wykonanymi przez siebie talizmanami, oszałamiał numerologicznymi dywagacjami i okultystyczną wiedzą. Znal astrologię, mistykę liczb, musiał też zetknąć się z symboliką wolnomularską, gdyż powiadał, jest drugim po mistrzu Hiramie człowiekiem, który posiadł „zagubione słowo". Pisał, przyjmował gości, widziano go w otoczeniu króla Ludwika XVI, królowej Marii Antoniny, w przededniu Wielkiej Rewolucji dokonywał rewolty w kartomancji, stając się pierwszym, który nie zawahał się narzucić innym swój własny system ikonograficzny i magiczny tarota. Court de Gebelin zajmował się tylko tarotem marsylskim, Etteilla wróżył wszystkimi rodzajami kart i był autorem wielu systemów wróżebnych. Znając upodobanie arystokracji do układania pasjansów wymyślonych w XVII wieku przez więźniów politycznych zabijających czas samotną grą w karty (nazwa „pasjans" pochodzi od francuskiego słowa patience - cierpliwość) opracował pasjanse wróżebne: „Przeznaczenie", „Cztery Zaklęcia", „Wielka Kabała", „Konfrontacja" i wiele innych, doprowadzonych do perfekcji przez późniejszych wróżbitów. Miały one charakter uproszczonej kartomancji dostępnej dla każdego. W tym celu Etteilla podzielił kolory zwykłych kart na cztery kategorie, uznawszy kiery i trefle za „kolory miłości i przyjaźni", kara i piki za symbole „dobrobytu materialnego, pieniędzy oraz śmierci; konfliktów i nieszczęść". Każda karta otrzymała konkretne znaczenie. I tak na przykład królowa kierów symbolizowała wierną kochankę, siódemka tego koloru - zdolności artystyczne, radosne wydarzenia lub zazdrość, dziesiątka trefl - spadek i sprawy urzędowe, as trefl - wytrwałość, dobre wyniki pracy, a królowa pik - wdowę, kobietę wyrachowaną i okrutną. Pasjanse te rozpowszechniły się i ich sława dotrwała do dzisiaj. Były one ulubioną rozrywką Marii Antoniny, która spędziła nad jednym z nich poprzedzającą egzekucję i - jak głosiła plotka - pasjans ten jej nie wyszedł Miłośnikiem pasjansów był również Napoleon (wymyślił kilka różnych odmian, w tym tzw. „pasjans napoleoński", nad którym biedził się do późnych godzin nocnych pod Waterloo, a następnego dnia przegrał bitwę), Klemens Metternich, kanclerz monarchii austriackiej, książę Józef Poniatowski i szereg innych, znamienitych postaci. Ten rodzaj kartomancji Etteilla przeznaczył dla „tłumów". Dla „wybranych" stworzył specjalny rodzaj tarota wzorowany - jak utrzymywał - na hieroglifach Księgi Thotha. Tarot ów, zwany „tarotem Etteilli", bliski był tarotowi marsylskiemu, ale nawiązywał też do ikonografii „tarota Mantegny" i do tarota z Labiryntu Andreasa Ghisiego. Dostrzec w nim można było także elementy symboliki wolnomularskiej. Tak przynajmniej uważała większość badaczy, bowiem Etteilla strzegł swych kart zazdrośnie, nigdy nie pozwolił ich skopiować, ani tym bardziej wydrukować w formie talii. Więcej. Karty te przechowywał w specjalnym zielonym puzderku i cały czas nosił przy sobie, powiadając żartobliwie, iż „nasyca" je w ten sposób „wibracjami". Les Tarots ou Manierę... zamieścił jedynie cztery wizerunki kart wyobrażające Sprawiedliwość, Moc, Umiarkowanie i Roztropność. Trzy pierwsze bliskie były analogicznym arkanom z tarota marsylskiego. Roztropność zaś, czyli Wisielec, przedstawiona została jako kobieta depcząca węża i trzymająca w dłoni laskę Merkurego. Kartomancki system maga opierał się przede wszystkim na pewnych matematycznych prawidłowościach zakodowanych w tarocie i podporządkowanych prawom arytmozofii. Świat jest grą liczb - uważał Etteilla - one to stanowią jego kościec. Z tego też względu opatrzył każdą kartę swego tarota numerem zapisanym cyfrą arabską, przy czym Major Arkana otrzymały numery od 1 do 21, Minor Arkana- 22 do 77, Głupiec oznakowany był numerem 78 i zerem; Major Arkana numery od 1 do 21; suma punktów - 231 Minor Arkana numery od 22 do 78; w tym: buławy numery od 22 do 35; suma punktów - 399 kielichy numery od 36 do 49; suma punktów - 595 miecze numery od 50 do 63; suma punktów - 791 denary numery od 64 do 77; suma punktów - 987 Razem oba Wtajemniczenia: 3003 Głupiec - numer 78 oraz zero Minor Arkana plus Głupiec - 2774+78=2852 Suma punktacji wszystkich kart w tarocie – 3083 Żeby zrozumieć istotę arytmozofii „tarota Etteilli", należało wykonać szereg działań matematycznych. Można też było układać te liczby w „magiczne kwadraty", z których najważniejszy uzyskiwało się następująco: trzeba w pierwszym rzędzie dodać do siebie sumy punktów kolorów denarów (987), mieczy (791) i kielichów (595), a w drugim - sumy punktów kolorów mieczy, kielichów i buław (399), zsumować je i otrzymać bardzo istotną w numerologicznym systemie „tarota Etteilli" liczbę 4158: 987 + 791 + 595 = 2373 + + + + 791 + 595 + 399 = 1785 1778 + 1386 +994 = 4158 Różnica między 1778 a 1386, między 1386 a 994 zawsze jest jednakowa - 392, czyli 3 + 9 + 2=14 - ilość kart w każdym kolorze tarota. Wystarczyło więc podzielić 4158 przez ową czternastkę, by otrzymać 297, czyli osiemnastkę (2 + 9 + 7=18), liczbę kluczową dla tarotowej arytmozofii. Takie właśnie igraszki magiczno-matematyczne zawiodły Etteillę do jądra tajemnicy mieszczącego się w świętej liczbie 18, którą a kabalistyce od dawna uważano za liczbę życia, życiowej energii i prokreacji, zaś alchemicy traktowali ją jako symbol ducha i boskiej mocy. Osiemnastka dominowała w tarocie, była m.in. wyznacznikiem „mistycznego" stosunku sumy punktów Major Arkanów (231) do kluczowej liczby „magicznego kwadratu" - 4158. 4158:231=18 Te trzy liczby: 4158, 231 i 18 zawierały wedle Etteilli emanację boskiej mocy Thotha i były kryptogramami osiemnastki, dziewiątki, siódemki, szóstki i trójki - bazowych liczb tarota paryskiego wróżbity: 4158=4+1+5+8=18 18=1+8=9 231=2+3+1=6, względnie 2x3x1=6 oraz 231=(2x3)+1=7 7x3, a 21=2+1=3 W ten sposób Etteilla mógł zapisać absurdalne dla nie wtajemniczonych równanie: 415 8=231 =9=7=6=3=1, czyli jedność. Dla Etteilli suma punktów Major Arkanów - 231 - miała „podwójną" naturę i była zarówno szóstką, jak siódemką. Skoro tak, to: 6x7=42 , i zaś: r, 4158:42=99, a 99=9+9=18 Tą metodą Etteilla przekształcił 4158 w najświętszą ze wszystkich liczb - 99, która -jako jedyna obok 198 (2x99) „osiemnastka" - pomnożona przez jakąkolwiek inną cyfrę lub liczbę (2, 3, 15, 71 itp.) tworzyła wynik, którego suma cyfr zawsze równa była 18. Na przykład: 99x15=1485, a 1485=1+4+8+5=18 99x71=7029, a 7029=7+0+2+9=18 Jest to zaledwie słaba przymiarka do arytmetycznych sekretów „tarota Etteilii", które może rozwiązać każdy, kogo fascynuje mistyczna strona arytmozofii i kto osobiście chce się przekonać, że paryski mag nie darmo udzielał nauk w zakresie algebry. Nie darmo również podawał się za Persa i znawcę wszystkich treści Księgi Thotha. Każdą kartę Major Arkanów zatytułował czterokrotnie, a Minor Arkanów - dwukrotnie. W wypadku arkanów Wielkich Wtajemniczeń dwa tytuły znajdowały się w górnej części karty, dwa dalsze - w dolnej. Pierwsza nazwa arkanu odnosiła się do jej symboliki ezoterycznej, druga - do mitologiczno-religijnej, trzecia - do wróżebnej czwarta - opisywała jakiś stan emocjonalny i wyrażała psychologiczny aspekt tarota. Na przykład trzynasty arkan, wyobrażający księdza udzielającego ślubu dwojgu młodym ludziom, nazwany był Unią, Wielkim Ojcem, Małżeństwem i Miłością, a symbolizował kolejno: unię z Bogiem Boga Ojca, zawarcie ślubu lub zaręczyny oraz miłość, uczciwość w miłości. Arkan dziewiętnasty, zbliżony ikonograficznie do Wieży Boga marsylskiego tarota, a ukazujący płonący zamek i walącą się w gruzy basztę, nosił tytuł Pasji, Wieży Zniszczenia, Świątyni i Nieszczęścia i uosabiał moce czarnoksięskiej magii, spaloną świątynię Salomona („zagubione słowo" mistrza Hirama), uwięzienie lub aresztowanie i katastrofę życiową, w wyniku której człowiek popada w całkowitą frustrację. Giermek denarów, oznakowany numerem 67, wyobrażał wedle Etteilli rozrzutność i młodego mężczyznę o ciemnych włosach, zaś dziesiątka denarów tożsama była Wieży Boga, symbolizowała dom, rodzinne szczęście, a także los i wpływ gwiazd na życie człowieka. Arkany I i VIII (1 i 8=18) prezentowały wróżbitę (Etteillę) oraz osobę, której wróżył. W marsylskim tarocie kartom tym odpowiadały arkany Papieża i Papieżycy, ale próżno na nich szukamy wizerunków przedstawiających dostojnego kapłana i mądrej kapłanki. Zamiast papieża na tronie, Etteilla wolał ukazać ciężkie od chmur niebo rozdzierane przez blask jutrzenki - symbol budzącego się życia i świata wiedzy. Papieżycę przekształcił w nagą kobietę, Ewę, stojącą w pobliżu rajskiego drzewa, której postać opasują spiralne linie „magnetycznej wibracji". Symbolizują one magiczny wpływ „tarota Etteilli" na osobę, której wróży, emanację życiodajnych sił przyrody, tajemną wiedzę cyfr dostępną jedynie intuicyjnemu poznaniu. Arkan ten, wraz z sześcioma innymi, tworzył zespół mówiący o siedmiu dniach stworzenia świata. Jego drugi tytuł - Odpoczynek - nawiązywał do siódmego dnia kreacji, Sabatu. Etteilli udało się spoić w jedną całość dywinacyjną, teozoficzno-okultystyczną i kabalistyczno- arytmozoficzną strukturę tarota i przetworzyć karty w rzeczywistą „księgę ksiąg sekretnych" o różnorodnych funkcjach. A była ona dziełem jednego człowieka: Etteilli, perukarza podającego się za perskiego maga, proroka, który dokładnie przepowiadał datę śmierci Marii Antoniny i dodał, że on umrze wcześniej i nie doczeka terroru jakobinów i cesarskiej władzy Napoleona, hochsztaplera wprawiającego swych klientów w najwyższe zdumienie znajomością ludzkiej psychiki, czarnoksiężnika, matematyka, genialnego szarlatana i szarlatańskiego geniusza mówiącego o sobie, że żyją w nim dwie osoby - Alliette i Etteilla - nienawidzące się nawzajem i sprzęgnięte mocą nieograniczonej miłości. Na początku grudnia 1791 roku nienawiść zwyciężyła. W przeciągu kilku lat świat Etteilli zawalił się, lud Paryża zburzył Bastylię, rodzina królewska, po nieudanej ucieczce z Francji, trafiła do więzienia, dwór rozpędzono, profesor Guillotine usprawniał swój wynalazek - drugi obok trójkolorowych flag symbol rewolucji. Rewolucjoniści za nic mieli magicznego „tarota Etteilli". W tymże 1791 roku wydrukowali „tarota rewolucyjnego", przemieniając w nim Papieżycę w boginię Junonę - Rewolucję biegnącą na barykady za sztandarem w dłoni, a Papieża - w Jupitera wygrażającego piorunami i depczącego orła, personifikację monarchii. Rewolucyjna zawierucha sprawiła, że tłumy klientów Etteilli przerzedziły się, prawie nikt doń nie zaglądał, jeśli nie liczyć garstki najwierniejszych uczniów i paru zrozpaczonych dam pytających: Co stało się z naszymi mężami, kochankami, ojcami, braćmi...? Gospodyni, u której Etteilla wynajmował pokój, mówiła później, że 12 grudnia 1791 roku mag zamknął się na klucz i że zza drzwi dochodziły jakieś odgłosy - jakby kłótnia, rozmową, namiętna dyskusja. Przysięgała też na wszystkie świętości, że Etteilla był sam, nie przyjmował żadnych gości. Następnego dnia zaniepokojona ciszą próbowała otworzyć drzwi. Na próżno. Traf chciał, że akurat przyszło paru uczniów wróżbity. Kiedy wreszcie zdołali wyłamać zamek i wdarli się do środka, ujrzeli martwego Etteillę, który leżał w pobliżu kominka. Po pogrzebie uczniowie zmarłego mistrza przetrząsnęli cały pokój, opukali podłogi i ściany w nadziei, że natkną się na skrytkę, bo przecież Etteilla gdzieś musiał ukryć swoją magiczną talię kart. Nie rozstawał się z nią nigdy. Ktoś zaproponował, by rozgrzebać węgle w kominku, ponieważ przyszło mu do głowy, że Etteilla - przeczuwając nadchodzącą śmierć - spalił karty, ażeby nigdy nie dostały się w niepowołane ręce. Nic z tego. Kominek był lodowato zimny. Mistrz klepał biedę i nie mógł kupić sobie nawet nędznej wiązki drewna na podpałkę. Talia jego tarota zniknęła bez śladu. W parę lat później Maria Lenormand (1772-1843) rozłożyła dziesięć kart przed napoleonem Bonaparte i spoglądając na nie przestrzegła go przed wyprawą na Rosję. Napoleon roześmiał się. Niczego takiego nie planował, a sama myśl o tym wydała mu się absurdalna. Madame Lenormand dorzuciła, że czeka go ożenek z Józefiną, rozwód i drugie małżeństwo, niezbyt szczęśliwe. Przyszły cesarz żachnął się. Rzeczywiście, wciąż nie potrafił rozstrzygnąć, czy ożenić się ze starszą od siebie Józefiną, czy nie. Spytał, skąd madame Lenormand wie o tym. Wróżka przekrzywiła głowę i patrząc mu w oczy odparła, iż kiedy słyszy dzwonek u swoich drzwi, poznaje po jego dźwięku, z jakim problemem przychodzi klient. „A te karty? - indagował Napoleon. - Skąd masz, pani te karty?" Marie Lenormand pogładziła je dłonią. Kartami tymi był „tarot Etteilli". Wyjaśnijmy od razu. Madame Lenormand lubiła pieniądze i kazała sobie słono płacić za wróżbiarskie usługi, ale to nie ona ukradła karty narysowane przez Etteillę. Kupiła je w księgarni monsieur Mongiego przy Bulwarze Włoskim numer 10. Niedługo po śmierci maga jeden z jego uczniów przechodząc tamtędy zauważył w witrynie księgarni stos zielonych pudełek i książek zatytułowanych Wielka gra siedemdziesięcioma ośmioma kartami tarota albo przepowiednie przyszłego losu. Zaintrygowany poprosił subiekta o pokazanie kart, stwierdzając ze zdziwieniem, iż cena ich jest śmiesznie niska: 3 franki w Paryżu i 3 franki i 50 centów, jeżeli ktoś z prowincji zechciałby je zamówić i dostać za przesłaniem pocztowym. Kiedy otworzył pudełko, nie mógł powstrzymać okrzyku grozy. Miał w ręku „tarota Etteilli". Gdyby zapragnął, mógłby kupić sto, dwieście i więcej talii - kopii kart, które jeszcze niedawno uważał za bezcenne, warte nie trzech, a tysiąca co najmniej franków, i wraz z pozostałymi uczniami maga biadał nad ich zagubieniem. Na pytanie, skąd się one wzięły, księgarz obojętnie wzruszył ramionami. On zajmuje się tylko pośrednictwem w sprzedaży, nic więcej go nie obchodzi. Co robi z pieniędzmi? Pieniądze wpłaca na konto w pewnym banku i nie ma pojęcia, czyją zasila kiesę. A poza tym nic nie wie, nie chce wiedzieć i nie ma zamiaru zaprzątać sobie tym głowy, bo czuje, że zbytnia ciekawość zepsułaby doskonale prosperujący interes. Indagowani w tej sprawie drukarze odrzekli, że pół roku wcześniej ktoś dostarczył wzór tych kart. Kto? Przecież to oczywiste - autor książki Wielka gra…. A że nie umieścił na niej swego nazwiska... No cóż, panowie wysokich sfer wolą czasami zachować anonimowość... W XIX wieku „doskonale prosperujący interes" rozwinął się jeszcze bardziej. „Tarota Etteilli" i jego wersję znaną jako „tarot madame Lenormand" drukowali wydawcy francuscy, włoscy, niemieccy... Każdy z nich dokonywał jakiś przeróbek, wzbogacał karty mistrza o nowe elementy, symbole, znaki alchemiczne, litery hebrajskiego alfabetu. Oryginalnej talii nie odnaleziono nigdy. Część trzecia Rosae Crucis Kabalistyczne drzewo życia Court de Gebelin i Etteilla dopatrując się w rodowodzie tarota egipskich misteriów i podbudowujący swoje teorie pitagorejskąmistyką liczb, a pośrednio Kabałą, całkiem nieświadomie poruszyli kamień, który usunięty z łożyska runął i wywołał lawinę. Czas po temu był sposobny. Cała Europa fascynowała się Egiptem i próbami odczytania egipskich hieroglifów, co - jak wiadomo - udało się dokonać Jeanowi Francoisowi Champollionowi dzięki odnalezieniu trójjęzycznego kamienia z Rosetty. To, że wśród tysięcy rozszyfrowanych napisów nie natrafiono na żaden ślad potwierdzający teorie Courta de Gebelina, niczego nie zmieniało. Przeciwnie. Już w 1814 roku zdobyły one sobie taką popularność, że włoski historyk Antonio Dragoni mógł bez wahania uznać egipską genezę tarota za prawdziwą i dopatrywać się w kartach nosiciela najstarszej tradycji świata. Do Europy dowodził - dotarły one bardzo wcześnie, ale niejako karty do gry, lecz zbiór alegorycznych wyobrażeń, którymi posługiwali się do kontemplacji Pitagoras i jego uczniowie. Rok wcześniej francuski okultysta Antoine d'Olivet wydał Les vers dores de Pythagore expliques - obszerne dzieło traktujące o arytmozofii Pitagorasa, w którym podkreślał związki między pitagorejską mistyką liczb a Kabałą. W kilku książkach wydrukowanych w latach 1816-1823 Lenain starał się wykazać pokrewieństwo symboliki tarota i Kaabały. Jako pierwszy przyjął, że cztery kolory Mniejszych Wtajemniczeń są w talii kart reprezentacją czterech liter: Jod, He, Wa, He składających się na Tetragrammaton, czyli JHWH - tajemne imię Boga wywodzące się od stów „Jestem, który jestem", jakimi określił się Stwórca w rozmowie z Mojżeszem. Równie ciekawe hipotezy sformułował w 1816 roku angielski historyk Samuel Weller Singer w opublikowanej w Londynie książce zatytułowanej Badania nad dziejami kart do gry. Sądził on, że karty do Europy dostarczyli Arabowie i że tarota wynaleźli Hindusi. Świadczą o tym - przekonywał czytelników - oznakowania kolorów Minor Arkanów właściwe dla andrygonalnego bóstwa Ardhanari, czyli dla Siwy złączonego w jedno ciało ze swą małżonką Parwati. Mimo iż twierdzenia te spotkały się z krytyką okultystów negujących wkład Indii i Dalekiego Wschodu w rozwój tarota, dziewiętnastowieczni odkrywcy filozoficznej myśli indyjskich mędrców nie rezygnowali. Wróciwszy z Indii do Europy, Michael Constant Leber postanowił pogodzić zwaśnionych adwersarzy, wydając w 1848 roku obszerny katalog kart z różnych stron świata. W przedmowie doń udowadniał, że na powstanie kart nałożyło się szereg tradycji, z których ważniejsza była tradycja Indii, nie Egiptu. Figury karciane -przekonywał oponentów - są symbolami i wyobrażeniami azjatyckich bóstw zmienionymi pod wpływem chrześcijaństwa, kolory tarota i postacie Major Arkanów to nic in- nego, jak dziesięć inkarnacji boga Wisznu i personifikacje dziesięciu sefirotów - emanacji istoty boskiej, o których mówi Kabała. Eremita wyobraża muzułmańskiego Sufiego - mistyka i ekstatyka, członka jednej z wielu heterodoksyjnych grup religijnych islamu żyjących w odosobnieniu na pustyni w Afryce, na Bliskim Wschodzie i w Indiach. Z tego skrótowego przeglądu opinii, jakie panowały w XIX wieku odnośnie genezy i treści kart tarota, jasno wynika, że ówczesny okultyzm europejski wykazywał tendencje do rozszczepiania się na dwa przeciwstawne sobie nurty: na okultyzm zachodni, zwany często hermetyzmem, sprzężony z ezoteryką egipsko-pitagorejską i kabał i styczną, i neokultyzm wschodni, odwołujący się do mistyki indyjskiej i dalekowschodniej. Na temat obu tych rodzajów okultyzmu istnieje bogata literatura. Nie zmienia to faktu, że słowo „okultyzm", którego będziemy tu używać dość często, kojarzy się ludziom zazwyczaj z czymś, co wyrosło z zabobonu, a w świecie nauki ma jednoznaczne konotacje pejoratywne, bo jak słusznie zauważył Rudolf Steiner (1861-1925), okultyzm jest „dziedziną, w której najdostojniejsze rzeczy stykają się z niecną szarlatanerią". Okultyzm (słowo to pochodzi od łacińskiego terminu occultus - tajemny, sekretny) nie jest jednak pseudonauką, jak chcieliby go widzieć uczeni, aczkolwiek czasami pretenduje do miana poglądu naukowego. Nie jest też religią, ponieważ nie operuje jednolitą wizją świata opartą na dostępie do prawdy absolutnej i objawionej. Okultyzm nie dzieli również kosmosu na świat empiryczny i świat „sił nadziemskich i tajemnych", nie może by zaliczony wyłącznie do spirytyzmu. Oscyluje on między oficjalną nauką bezradną wobec wielu trapiących nas pytań, jak chociażby o sens kreacji świata i roli człowieka, a religią zbywającą te pytania ogólnikami lub oferującą wiernym jednolitą, kanoniczną wersją odpowiedzi na nie. Oto dlaczego okultyzm, który rozsiadł się na dwóch stołkach, na żadnym z nic nie czując się wygodnie, wypracował swój własny system dochodzenia do prawdy poprzez kilka gałęzi „nauk": psychurgię, czyli współczesną parapsychologię, magię i teurgię (teorię mistycznego współdziałania człowieka z Bogiem) i odnalazł sprzymierzeńca w mistycyzmach różnych religii, gdyż mistycyzm preferuje przede wszystkim doświadczenie unii z Bogiem i odrzuca albo pomija wszelkie prawdy objawione, w które każe się nam wierzyć. Doświadczenie to może mieć rozmaite wymiary: trywialne i „najdostojniejsze", i ponieważ zawsze ma charakter przeżycia jednostkowego, jest z punktu widzenia nauki niemiarodajne i niesprawdzalne, zaś wedle opinii dostojników Kościoła - podejrzane, ocierające się o herezję i kpinę z dogmatów. Tak czy inaczej tarot, który również raz bywa „księgą Thotha Hermesa Trismegistosa, księgą Adama, księgą pierwotnego Objawienia starożytnych cywilizacji" - jak pisał Oswald Wirth - a innym znów razem „niecną szarlatanerią" w rękach żerujących na ludzkich uczuciach wróżbitów, znalazł poczesne miejsce wśród okultystycznych „nauk" i z początkiem XIX wieku ostatecznie przestał służyć do gry. Na stole hazardzistów zastąpił go tarok - talia kart w tym samym stopniu podobna do tarota, co Opowieści Biblijne Kosidowskiego do hebrajskiego wydania Biblii. *** W 1861 roku członek niedawno założonego Societas Rosecruciana in Anglia - stowarzyszenia kontynuującego tradycję różokrzyżowców - i jeden z przywódców tej organizacji, Keneth MacKenzie, przybył do Paryża, by spotkać się z Eliphasem Levim Zahedem, znanym mu już uprzednio z kilku publikacji, głównie z monumentalnego zbioru dzieł: Dogmatu magii najwyższej, Historii magii oraz Klucza wielkich tajemnic, które Levi wydał w języku francuskim wiatach 1855-1861. MacKenzie wiele się spodziewał po spotkaniu z „pierwszym i ostatnim magiem" Zachodu i dlatego z napięciem spoglądał na siedzącego przed nim krępego, brodatego mężczyznę. Rozmowa nie kleiła się, w MacKenzim narastało poczucie niepewności i skrępowania. Uprzedzając Leviego o swym przyjeździe do Paryża, prosił go w liście o rozmowę i możliwość obejrzenia rękopisów nie opublikowanych jeszcze książek, w szczególności tych najcenniejszych, przed których wydaniem Levi wzbraniał się dotąd w obawie, że nie znajdą należytego zrozumienia lub, co gorsza, mogą być zrozumiane opacznie. MacKenzie był pewien, że mag przyjdzie objuczony pękatymi teczkami zawierającymi wypisy z kabalistycznych i alchemicznych traktatów - wszak w oparciu o nie, tak trudno dostępne i rzadkie w antykwariatach i bibliotekach, stworzył Klucz wielkich tajemnic czytany z zapartym tchem przez angielskich różokrzyżowców. Nie spostrzegłszy nic poza cieniutką książeczką leżącą na stole, MacKenzie uśmiechnął się w duchu przekonany, iż mistrz magii nie ma mu nic do zaoferowania. W tym właśnie momencie Levi uniósł się znad stołu i w milczeniu podał przybyszowi ów nieduży manuskrypt. MacKenzie poślinił palce i odwrócił parę kartek. Zamrugał powiekami. Zamiast tekstu wyjawiającego esencję przemyśleń maga, zamiast rzeczywistego klucza do kabalistycznych sekretów Drzewa życia ujrzał dwadzieścia dwie ryciny wyobrażające Major Arkana tarota. Christopher Mclntosh, uczeń uczniów Eliphasa Leviego, który w 1972 roku opisał to spotkanie, ręczy za prawdziwość swej informacji i dodaje w komentarzu, że książeczka z arkanami tarota zniknęła i nikomu nie udało się jak dotąd natrafić na jej ślad. Eliphas Levi Zahed z całą pewnością opracował swój własny system ikonograficzny tarota - utrzymuje Mcln-stosh - przejęty później przez Papusa, Oswalda Wirtha i różokrzyżowców wbrew początkowym intencjom mistrza. Gdyby Levi nie dysponował swoim tarotem, nie odegrałby w dziejach tych kart roli równej tej, jaka przypadła w udziale Courtowi de Gebelinowi i Etteilli. Eliphas Levi Zahed, a właściwie Alphonse Louis Constant (Eliphas Zahed jest pseudonimem, a dokładniej tłumaczeniem na język hebrajski imienia i nazwiska maga, którego to pseudonimu używał, od kiedy zajął się problematyką żydowskiej mistyki), urodził się w biednej rodzinie rzemieślniczej w 1810 roku we Francji i zapewne czekałby go los wielu podobnych mu dzieci z niskich sfer społeczeństwa, gdyby nie przypadek – o ile coś takiego jak przypadek istnieje w tarocie. Wyróżniającym się inteligencją chłopcem zainteresowali się księża. Levi otrzymał stypendium i możność bezpłatnego kształcenia się w seminarium duchownym, które ukończył w 1835 roku i przez krótki czas pełnił funkcje diakona. W dość niejasnych okolicznościach musiał jednak opuścić Kościół i ożeniwszy sie w 1844 roku z szesnastoletnią dziewczyną, uległ fascynacji ideami socjalizmu; będąc księdzem pisał traktaty teologiczne, teraz redagował manifesty i prace teoretyczne dotyczące przyszłego społeczeństwa bez wyzysku i brał udział w nielegalnych zebraniach. Parokrotnie więziony zmienił się pod wpływem doznanych cierpień. Około 1845 roku zajął sie studiowaniem nauk okultystycznych i hebraistyki. Leviego zawsze cechował perfekcjonizm i daleko posunięta konsekwencja. Odtrącony przez Kościół, zniechęcony do socjalizmu, powrócił do przyjaźni z czasów dzieciństwa, jego przyjaciel, pisarz A. Esquiros, autor powieści Mag i uczeń proroka Ganneau Mapaha - tego samego, który na podobieństwo Towiańskiego wstrząsnął środowiskiem francuskich intelektualistów, dokonując różnych „cudów" i głosząc proroctwa „powszechnego braterstwa ludzi w duchu ewandyzmu - sprawił, że Levi postanowił przejść wszystkie możliwe wtajemniczenia okultystyczne i stać się nie wymyślonym, lecz rzeczywistym magiem. W tym celu udał się nawet do Londynu, gdzie na oczach wielu osób materializował nie istniejące przedmioty, zajmował się wróżbiarstwem i nekromancją. Podróż nie przyniosła mu sukcesu. Zbyt słabo znał język angielski, by zdobyć uznanie w oczach Wyspiarzy. Wróciwszy do Paryża, zetknął się w 1852 roku z mieszkającym tam polskim filozofem, matematykiem, mistykiem i kabalistą Józefem Marią Hoene-Wrońskim (1778-1853), którego mesjanistyczna filozofia czerpiąca idee z kantyzmu i kabały znalazła odbicie w wydanym parę lat później Dogmacie magii najwyższej Leviego. Dopiero w 1873 roku Levi odszukał u handlarza starzyzną słynny prognometr - magiczną maszynę skonstruowaną przez Hoene-Wrońskiego złożoną z szeregu kul, dysków i okręgów, służącą do „absolutnej" dywinacji (przepowiadania przeszłości, teraźniejszości i przyszłości), a wzorowaną na kabalistycznych diagramach wyobrażających emanację istoty boskiej i proporcje budowy wszech świata. Eliphas Levi zakupił prognometr za jedyne 100 frankowi ustawił w swojej pracowni, dostrzegając w nim doskonałe dzieło rąk człowieka na którego myśli nieustannie się powoływał. Różnica między Hoene-Wrońskim a Eliphasem Levim polegała na tym, że o ile pierwszy stawiał przed sobą maksymalne zadania zmierzające do całkowitego zreformowania filozofii, w czym pomocna mu była Kabała, Levi podchodził do niej z pozycji interpretatora może nie zawsze zgodnego z ortodoksją Zoharu, czyli Księgi Blasku - najważniejszego działa Kabały - lecz za to lepiej czującego diagramy i alegorie stosowane przez kabalistów do szyfrowania ezoterycznych treści jej absolutystycznej filozofii. Leviego nie interesowała filozofia jako taka. Przedkładał nad nią magię. W kabalistycznych diagramach dostrzegał szyfr, i to szyfr specyficzny, w którym emocje i ludzkie doznania zakodowano za pomocą geometrycznych figur, mistycznych tarcz, pentagramów i emblematów. Posiadając zdolności literackie, Levi potrafił każdego zauroczyć słowem - nic dziwnego więc, że członkowie Societas Rosecruciana In Anglia czytali jego Magię transcendentną niczym najlepszą powieść przygodową. Wszedłszy w „magiczny łańcuch zaczynający się od Hermesa lub Henocha, a nie kończący się dopóki istnieje świat", szokował wszystkich erudycją i świetnym rozeznaniem w okultystycznej literaturze średniowiecza, renesansu i wieków późniejszych, a jednocześnie obruszał samodzielnością myślenia i nieustannym buntem przeciwko próbom wpasowania w jakąkolwiek ortodoksję - także kabalistyczną. Bo Eliphas Levi Zahed, w odróżnieniu od swych uczniów, naśladowców i następców, był także artystą, i to artystą niepospolitej miary, który wszystkie swe uzdolnienia, w tym i malarskie, złożył w ofierze tarotowi. *** „Tarot - pisał Levi - to uniwersalny klucz otwierający wszelkie tajemnice magii i zawierający wszystkie dogmaty starożytnych religii - klucz do Kabały i Biblii, Mały Klucz Salomona (...) dzięki któremu jesteśmy w stanie otworzyć groby starożytnego świata, sprawić, by umarli wreszcie przemówili, ujrzeć wielkie dzieła przeszłości w całej ich krasie, zagadkę oblicza każdego sfinksa i poznać tajnie każdej świątyni. W ciągu przeszłych wieków klucz ów zastrzeżony był tylko dla najwyższych kapłanów i przekazywany w największym sekrecie kwiatowi inicjowanych adeptów". W tarocie Levi widział hierograficzne dzieło Henocha, które z Egiptu przeniknęło do Kabały, stając się symbolicznym, obrazkowym językiem wtajemniczeń wszystkich sekretnych stowarzyszeń jakie istniały w Egipcie, Azji Przedniej i w Europie, ale i również- i tu Levi bliski był d'Olivetowi i Lenainowi – esencją kabalistycznej wiedzy zamkniętej w 22 literach hebrajskiego alfabetu. Analizy tej wiedzy Levi dokonał między innymi w dziele Magia transcendentalna rozbitym na dwa tomy, z których każdy dzielił się na 22 rozdziały. Próżno jednak szukać w nich rycin wyobrażających arkana tarota. Jeśli nie liczyć wizerunków Rydwanu i Diabła, Levi z rozmysłem pominął wszystkie niemal karty Wielkich Wtajemniczeń, a do ich wewnętrznej, tajemnej treści prowadził czytelnika przez labirynt diagramów analogii i metafor żywcem wyjętych z ksiąg traktujących o „królewskiej sztuce" przemiany metali w złoto i z Zaharu. „Jak przystało na dobrego znawcę alchemicznych ksiąg - pisze Andrzej Kostołowski - Levi nie tyle nie wyjaśnia więc „tajemnic" swymi rysunkami (raczej nawet rozciąga znany z dawnych traktatów system ukrywania pod pozorem ujawniania ostatecznych „kluczy" tajemnic), co z jednej strony pragnie trafić do prawdziwych adeptów, którzy mogliby błyskawicznie zrozumieć, o co chodzi, z drugiej zaś strony, wobec wszystkich tych, którzy traktują okultyzm jako jeszcze jedną wyprawę w rejony ezoteryczne (...) akcentuje ornamentalne zasnuwanie problemu mgłą tajemnicy, spoza której raz po raz wyzierają symbole fantastyczności. Symbole te zestawia zgodnie z własnym systemem analogii (ideowo wywodzącym się z Tarota i alchemii), co jako panteiście przychodzi mu z łatwością". Levi oczywiście nie był panteistą, lecz rację trzeba przyznać Kostołowskiemu, że analogia stanowiła najistotniejsze odkrycie francuskiego maga. Poprzednicy Leviego - Court de Gebelin, Etteilla czy d'Olivet - fascynowali się tarotem jako szyfrem i wszystkie swe wysiłki kierowali ku jego odczytaniu, nie przywiązując większej wagi do uroków „szaty zewnętrznej" tarota. Tymczasem Levi, który był malarzem amatorem i dzięki swojej żonie, uczennicy rzeźbiarza Pradiera, ciągle obracał się w kręgach artystycznych i sam nawet z powodzeniem ilustrował książki i portretował przyjaciół, potrafił dojrzeć w tarocie nie obojętny emocjonalnie szyfr, lecz zespół znaków i figur przemawiających do człowieka i wzbudzających w nim określone stany uczuciowe na podobieństwo chińskich hieroglifów, których kształt - wie o tym każdy sinolog - nie jest przypadkowy, a przeciwnie - w pełni oddaje symbolizowaną treść. Levi zdawał sobie sprawę, że tarot jest dziełem sztuki i z genialną intuicją umiał zachować równowagę między jego wszędobylską symboliką a hipotetycznym i pobudzającym wyobraźnię oddziaływaniem na człowieka. Gdyby tarot nie miał tych właściwości, nigdy nie „przemówiłby" do ludzi, nigdy nie wywołałby żadnych skojarzeń uczuciowych i nie zmusiłby do wynajdywania analogii i doszukiwania się w nich wyższego sensu. W tym tkwi przyczyna, czemu patrząc na dołączony do Magii transcendentalnej rysunek siódmego arkanu Wielkich Wtajemniczeń, Rydwanu, odnosimy wrażenie „ruchu w bezruchu", bo choć rycina ta przedstawia rydwan zaprzężony w dwa sfinksy, bardziej przywodzi na myśl wieżę stającą na kuli, a woźnica - pozornie zwycięski i triumfujący - więźnia, który utknął między czterema kolumnami i baldachimem zamknięty w sześciennym pudle wozu. Ale gdy zaczniemy analizować symbolikę tego arkanu, w pierwszej chwili nieistotną i jakby schowaną za „ikonograficzną fasadą", wyłowimy wzrokiem splecione ze sobą elementy egipskie (sfinksy, kula ze skrzydłami), indyjskie (wyobrażenie lingamjoni na pudle rydwanu, czyli zjednoczenie pierwiastka męskiego i żeńskiego), alchemiczne (pentakle zdobiące koronę rycerza), hebrajskie (litera zain, kolumny, trójkątne płyty pancerza itp), astrologiczne (gwiazdy na baldachimie, sierpy księżyca na ramionach rycerza nawiązujące również do symboliki kabalistycznej), itd. To samo dotyczy androynalnej figury Diabła, przy którym Eliphas Levi napisał ironicznie: „Doszliśmy do tajemnicy czarnej magii. Jesteśmy bliscy spotkania (nawet w jego sanktuarium) czarnego boga Sabatu, strasznego kozła Mendesa. W tym punkcie ci, którzy mogliby bać się, winni zamknąć książkę... Słowa tego nie sprawią a opowiadanie o koźle Mendesie poruszy niewielu. Ale z postaci Diabła Eliphasa Leviego rzeczywiście emanuje groza spotęgowana umiejętnym połączeniem cech ludzkich i zwierzęcych i niezrozumiałą w pierwszej chwili symboliką różnych satanistycznych kultów tak wkomponowaną w obraz, że nie stanowi ona dowolnego konglomeratu rozmaitych wyobrażeń demonologicznych, jakie spotykamy we współczesnej sztuce fantasy lub w surrealizmie, a raczej tworzy zintegrowaną całość, charakterystyczną dla tarota; dla tarota Eliphasa Leviego podporządkowanego prawu analogii, demonozofii, czyli wiedzy o istocie Szatana, i teozofii - wiedzy o istocie Boga. „Analogia - pisał Levi - jest kluczem wszystkich sekretów natury i jedyną fundamentalną podstawą wszelkich objawień. To dlatego właśnie mamy wrażenie, jakby religie napisane były w niebie oraz w całej przyrodzie. I tak powinno być, ponieważ dzieło Boga jest księgą Boga i to, co On pisze, winno się dostrzegać zarówno w wyrazie Jego myśli, jak i też w Jego bycie (jeśli uważamy, że jest On najwyższą myślą). Analogia oddaje magowi wszystkie siły przyrody. Analogia jest kwintesencją kamienia filozoficznego, sekretem prepetuum mobile, kwadraturą koła, świątynią spoczywającą na kolumnach Jakin i Bohas, kluczem wielkiego arkanu, korzeniem drzewa życia, nauką dobra i zła. Odnaleźć dokładną skalę analogii w rzeczach przyswajanych sobie przez naukę oznacza ustalić podstawy wiary, a przez to wejść w posiadanie różdżki czarodziejskiej". Nie dziwmy się więc, że kiedy Levi otrzymał list od wysłannika różokrzyżowców, w którym to liście przywódcy Societcis Rosecruciana in Anglia prosili maga o udostępnienie im „klucza do kabalistycznego Drzewa Życia", zamiast pliku rękopisów i wyciągów z tajemnych ksiąg Levi przyniósł im to, co miał najcenniejszego i całkiem świadomie wystawił MacKenziego na próbę. Sęk w tym, że MacKenzie nie był na nią należycie przygotowany. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. Odrodzenie okultyzmu w XIX wieku spowodowało, że naśladowcy szesnasto i siedemnastowiecznych różokrzyżowców ponownie zajęli się studiowaniem Kabały, z innej jednak pozycji niż poprzednicy, bardziej - jeśli tak można powiedzieć - „naukowej". Już nie zadawala ich kiepskie tłumaczenie Zoharu, ani swobodne dywagacje Jakuba Boehmego. Chcieli sięgnąć do jądra tajemnicy, do zrozumienia istoty kabalistycznego Drzewa Życia. *** Kabała (hebrajskie Kabbalah - tradycja) narodziła się jako system filozoficzno- mistyczny gdzieś między II a III wiekiem n.e. Jej największy rozwój przypadł na wiek XII, kiedy rabbi Mojżesz Baal Szem Tow z Leonu zredagował Księgę Blasku i szereg innych dzieł, których treść przekazywana była z pokolenia na pokolenie od niepamiętnych czasów. Wywodząc się ze starożytnej gnozy, manicheizmu, zoroastryzmu i spekulatywnej myśli proroków żydowskich Kabała inaczej nieco interpretowała objawienie Biblii niż ortodoksyjny judaizm, odmiennie też określała relacje zachodzące między Stwórcą a człowiekiem. W tym ostatnim dostrzegała współkreatora kosmosu, w tym pierwszym niewysłowioną jedność En-Sof, czyli pozbawiony cech Absolut zwany głową Boga, który w akcie stworzenia i samopoznania siebie jako Istoty i siebie jako Stwórcy wyemanował dziesięć hipotez - atrybutów albo sefirotów. Hipostazy te wyobrażane były graficznie w formie diagramu złożonego z dziesięciu okręgów (każdy okręg symbolizował inny rodzaj sefirotu) i 22 łączących je „mistycznych ścieżek" - dróg wpływu jednego sefirotu na drugi. W sumie diagram ten symbolizował grę sił boskich emanacji, wędrówkę człowieka zmierzającego ku Bogu po „mistycznych ścieżkach" poznania oraz samego człowieka, człowieka kosmicznego - Adama Kadmona, zwierciadlane odbicie Boga ukształtowane na Jego obraz i podobieństwo". Diagram ów, zwany popularnie Drzewem Życia, składa się z 10 kół uosabiających rozmaite stopnie samozróżnicowania się. Na jego szczycie usytuowana jest Keter - Korona symbolizująca wolę twórczą Boga. Poniżej Chokmach - Mądrość, czyli początek bycia i Binah - Inteligencja, w której następuje różnicowanie się pierwotnej Jedności. Dalsze emanacje to: Chesed - Miłość (miłość Boga do stworzonych rzeczy i istot), Din albo Geburah - Siła (moc prawa porządkującego kreację), Tiferet - piękno utrzymujące w równowadze żar Miłości i moc Siły, poprzez które Bóg spogląda na świat powiadając, iż Jest on dobry", Necach - Zwycięstwo, Hod - Chwała (te aspekty Boga, które każą nam dostrzegać Go jako Pana zastępów i Ojca wszystkich stworzeń), Jesod - Podstawa będąca synonimem tronu Bożego i Malkut - Królestwo, łono, w którym Bóg odnajduje odpoczynek i rozkosz, tożsame z Królestwem Mesjasza, i Szechiną - żeńskim aspektem Stwórcy, jednią wszelkich przeciwieństw, spełnieniem i rozkoszą. W układzie wertykalnym Drzewo Życia dzieli się na dwie przeciwstawne siły: żeńską- negatywną i męską - pozytywną, które personifikują sefiroty Binah, Din-Geburah i Hod oraz Chokmach, Chesed i Necach tworzące dwie kolumny przyrównywane do dwóch filarów Jakin i Bohas wspierających portyk świątyni Salomona, a także na jednoczący oba te rodzaje energii filar środkowy, centralny: Keter, Tiferet, Jesod i Malkut. Z pozoru więc Kabała była systemem dualistycznym, w rzeczywistości jej subtelna dialektyka wychodząca z założenia, że cały świat stworzony został "wedle typu mężczyzny i kobiety", uwzględniała zarówno polaryzację, jak i jedność ekstremów, co wyraźnie podkreślał w swojej Magii transcendentalnej Eliphs Levi. Wyjaśniając znaczenie arkanu Słońca z Wielkich Wtajemniczeń dowodził, że oddzielone od siebie "filary" stanowią jedną potęgę, połączone - przeistaczają się w dwa rodzaje mocy niszczących się nawzajem. Jednakże diagram Drzewa Życia był tylko diagramem, niczym więcej. Jego treść wypełniała się w rozumieniu wszystkich możliwych stosunków, jakie zachodzą między sefirotami wzdłuż osi "mistycznych ścieżek", te zaś stosunki, koniunkcje, opozycje, wzajemne przenikania się i uzupełniania, "miłosne uściski i pocałunki" opisane w księgach Kabały językiem mitu, za pomocą artymozofii hebrajskich liter, przesłonięte hermetycznymi komentarzami wymagającymi od czytelnika znajomości hebrajskiego języka i epatującymi go językoznawczą, drobiazgową analizą słów tworzyły przed każdym tak nieprzenikniony gąszcz, że kto wie, czy nie stąd wzięło się porzekadło "popaść w kabałę". W każdym razie różokrzyżowcy z Societas Rosecruciana in Anglia "wpadli w kabałę" i dlatego MacKenzie pokładał tyle nadziei w spotkaniu z Eliphasem Levim. Drzewo Życia było esencją Kabały, esencja ta zaś była dla różokrzyżowców niedostępna. Gorzej. W swoich dziełach Levi dawał do zrozumienia, że ją posiadł, że ją pojął i przyswoił i że to ona uczyniła zeń maga. Oto czemu członkowie Societas Rosecruciana in Anglia z takim zapałem chłonęli Magię transcendentalną i Klucz wielkich tajemnic, z mozołem przedzierali się przez pisane z erudycją i swadą rozdziały tych ksiąg, przecierali oczy wlepiając je w ryciny ukazujące "Klucz do wielkiego arkanu", czy "Macroprospusa i Microprospusa" obwiedzionego kąsającym się ogon wężem Uroborosem - symbolem nieskończoności, bezskutecznie próbując usystematyzować jakoś filozofię Leviego przez pryzmat własnej znajomości Kabały. Levi jedną ręką ofiarowywał im klucz do tajemnicy, drugą go odbierał. Pomny, iż system ten należy do najtajniejszych, postępował zgodnie ze starą zasadą Rogera Bacona średniowiecznego filozofa i alchemika - przestrzegającego adeptów "królewskiej sztuki" przed zbyt pochopnym odkrywaniem przed profanami sekretów magii, gdyż "objawiając tajemnicę zmniejsza się jej moc". A Eliphas Levi Zahed wcale nie miał zamiaru jej umniejszać - odsłaniał ją, ubierając w jeszcze ciemniejsze szaty sekretności. Jak każdy uczeń przychodzący do mistrza MacKenzie spodziewał się dwóch rzeczy: albo mag wręczy mu nie opublikowany jeszcze traktat, w którym prostymi słowami opisana jest tajemnica Drzewa Życia, albo niczym lekarz poda mu "receptę" z "magiczną formułą" powiadając: jest tak a tak, ta "mistyczna ścieżka" oznacza to a to, tamta zaś coś innego. Na podobieństwo ucznia Paracelusa z opowiadania Jorge Luisa Borgesa żądał od mistrza okazania mocy i wskrzeszenia spalonej róży, lecz nie ukorzył się i nie przyznał, że zabrakło mu wiary. W swojej pysze zapomniał, że tuż przed wejściem do sekretnej sali labiryntu najłatwiej wpaść w pułapkę lub przejść obojętnie obok igielnego ucha wiodącego wprost do "świątyni Graala". Levi wiedział, że tylko powierzchowna znajomość Kabały może komuś sugerować, iż Drzewo jest konstrukcją statyczną. Ale nawet wiedza o tym, że Drzewo to wieczna zmiana, to proces rozwoju, ekspansji, rozpadu i ponownych narodzin w nowym wymiarze, że jest ono czystą pulsacją życia (czy inaczej mogłoby nazywać się Drzewem Życia?), nie wystarcza. Levi rozumiał również, że istota tej pulsacji wymyka się słowom, wszelkim definicjom jakie dyktuje nam rozum. Jej sens dociera do człowieka intuicyjnie poprzez analogię. Tarot był dla niego kluczem analogii ofiarowującym adeptowi "czarodziejską różdżkę" - moc magii i doświadczenie mistyczne. Uznawszy arkana Wielkich Wtajemniczeń za litery hebrajskiego alfabetu, opatrzył każdy z nich jedną z liter, przy czym Głupcowi przydał literę szin, bo dojrzał w nim uosobienie żaru ducha skłaniającego Boga do szukania rozkoszy w Królestwie, a człowieka do wstąpienia na ścieżkę poznania. Teraz wystarczyło przyłożyć karty Major Arkanów do diagramu Drzewa Życia i ulokować każą na tej samej "mistycznej ścieżce", do której odnosi się dana litera alfabetu, by bez większego trudu zauważyć, że arkana tarota opisują rozmaite typy sprzężeń emanacji istoty boskiej we wszystkich jej aspektach. Dzięki temu zabiegowi i boskiemu prawu analogii dżungla kabalistyczna komentarzy rozstępowała się przed wędrowcem, labirynt prostował ścieżki i ucho igielne przemieniało się w szeroką bramę. Medytacja nad tarotem sprawiała bowiem, że adept mógł bez przeszkód wkroczyć w głąb jedenastego, niewidocznego na diagramie, a umiejscowionego między sefirotami Keter, Binah i Chokmach sefirotu Daat, który był oświeceniem. Eliphas Levi postąpił uczciwie - pokazał MacKanziemu „klucz do kabalistycznego Drzewa Życia". MacKenzie opacznie pojął gest mistrza i powrócił do Anglii zawiedzony. Teoretycznie więc nic się nie wydarzyło, nic się nie stało, jeśli nie liczyć zniknięcia księżniczki Leviego z wizerunkami Major Arkanów. Mówiono później, że mag rysował karty i usiłował je sprzedać okultystkom, że robili to jego uczniowie, w tym również Polak - hrabia Andrzej Branicki oraz Paul Christian (w rzeczywistości Jean Baptiste Pitois), pracownik jednej z bibliotek paryskich, który dostarczył mistrzowi sporą ilość rzadkich rękopisów i manuskryptów. Sam także zajmował się magią i opracował własny system tarota oparty na kabalistycznej astrologii i egipskiej ikonografii oraz napisał w latach 1863- 1870 szereg dzieł. Tak czy inaczej księżniczka Leviego zaginęła bezpowrotnie, a proste porównanie tarota Paula Christiana z dwoma wizerunkami Major Arkanów z Magii transcendentalnej wystarczy, by oczyścić ucznia maga z zarzutu przywłaszczenia sobie „klucza" do tajemnicy Drzewa Życia. Kiedy więc w 1875 roku Eliphas Levi Zahed umarł, wydawało się, że nikt nie podniesie zawieruszonej gdzieś „czarodziejskiej różdżki". A może przeciwnie. Może śmierć maga była potrzebna, by jego tarot, pierwszy, w pełni ukształtowany dziewiętnastowieczny tarot okultystyczny z martwych powstał tam, gdzie powinien się odrodzić i gdzie biegną ślady wskazujące, do kogo we istocie był adresowany? W 1884 roku Stanislas de Guaita (1861 -1897) reaktywował założony w XVIII wieku przez Joachima Martineza Pasqualisa i Saint Martinal Zakon Mrtynistów, na czele którego od 1891 roku stanęła Najwyższa Rada Zakonu Milczących Nieznanych. Mimo młodego wieku Guaita zyskał spory autorytet w środowisku okultystycznym, aczkolwiek miał także przeciwników. Utrzymywali oni, że wbrew zapewnieniom Guaity Zakon Martynistów nigdy przedtem nie istniał, w związku z czym młody adept uzurpuje sobie prawo do godności Wielkiego Mistrza i nie posiada ku temu należytych kwalifikacji. W odpowiedzi Guaita opublikował dwutomową księgę zatytułowaną Wąż Genezis, omawiającą symbolikę tarota. Bronił się w niej oświadczając, że co prawda Zakon Martynistów został po śmierci Saint Martina rozwiązany, ale jego tradycje, obrządki, ryty inicjacyjne i wiedza nie przepadły. Znali je tacy ludzie, jak Chapel, Delage, Saint Ives D'Alveydre i... Eliphas Levi Zahed. On to był ostatnim ogniwem łańcucha martynistycznej tradycji, a przekazał ją Guaicie i jego uczniom: Oswaldowi Wirthowi i doktorowi Gerardowi Encausse noszącemu pseudonim Papus. O tym, że Eliphas Levi należał do stowarzyszenia wolnomularskiego, nic nam nie wiadomo. Niezależnie jednak jak było naprawdę, Guaita z uporem powoływał się na autorytet maga i w cztery lata później utworzył drugą organizację - Kabalistyczny Zakon Różanego Krzyża. Ezoteryka zakonu bezpośrednio nawiązywała do filozofii Leviego. W jego rytach naczelną rolę odgrywały medytacje nad arkanami tarota narysowanymi przez Guaitę i opublikowanymi w 1889 roku w dziele Księga Thotha. W czasie gdy Guaita zajmował się Kabalistycznym Zakonem Różanego Krzyża, Papus zawiązał nowe mistyczne stowarzyszenie Martynistów. Wkrótce dołączył do niego Oswald Wirth wciąż poszukujący kontaktu z masonami i marzący o zajęciu wysokiej pozycji w ich szeregach. Swoją edukację maga zaczynał podobnie jak Papus - w Towarzystwie Tezofizycznym Heleny Bławatskiej. Potem jednak - zniesmaczony skandaliczną atmosferą panującą wokół tego towarzystwa - poszedł na porcje okultyzmu zachodniego i poddał się zwierzchnictwu Guaity. Zainteresowany tarotem i książkami Leviego, pomógł Guaicie opracować arkana tarota i częściowo zilustrował Księgę Thotha. Tarot Wirtha-Guaity miał wszelkie cechy tarota Eliphasa Leviego, na co wskazywał charakter rysunku i sposób komponowania różnokulturowej symboliki. Oswald Wirth w pełni doceniał znaczenie symbolu w wolnomularskim rycie. Nieustannie powtarzał, że symbol wtedy dopiero jest żywym symbolem, kiedy adept pod jego urokiem wczuwa się w magiczną moc znaków i liter, a inicjacja staje się rzeczywistą śmiercią życia profańskiego i ponownymi narodzinami u podnóża kolumn Jakin i Bahas w masońskiej loży. Symbol potrafi przepełnić adepta „kielichem goryczy" i ofiarować mu najwyższą rozkosz poznania - przekonywał Wirth współtowarzyszy z lóż Martynistów. Dlatego właśnie prawdziwe wolnomularstwo kładzie nacisk na symbolizowanie każdego gestu, każdego czynu, dlatego otacza się symbolami, gdyż symbol mając nie zawsze zrozumiały sens, pobudza człowieka do umysłowej aktywności i kształtuje w nim nawyk samodzielnego myślenia. Taka też była według niego funkcja tarota - mistrza, nauczyciela, tajemnej księgi magii. Jednakże Kabalistyczny Zakon Różanego Krzyża zawdzięcza swój rozwój głównie Papusowi. Po rozbudowaniu filii Martynistów, Papus zjednoczył je z zakonem i działał dalej w Europie, docierając nawet do Rosji i Ameryki. Podróże nie przeszkadzały mu w pisaniu i studiowaniu tarota. Wydrukował tyle książek i przyniosły mu one taką sławę, że Anatol France całkiem poważnie proponował na łamach gazety „Le Temps", by College de France otworzyło dlań katedrę magii i obdarzyło tytułem profesora. Papus przewyższył Wirtha rozmachem swoich akcji i publikatorską aktywnością. Za jego sprawą zakon w 1898 roku posiadał już 94 loże w Europie i 27 w Stanach Zjednoczonych. W 1889 roku Papus wydał książkę zatytułowaną Tarot Cyganów , a wkrótce potem wiele innych. Wiele miejsca poświęcił w nich mistyce Drzewa Życia i zaproponował kilka odmian własnego tarota wzbogaconego o symbolikę egipską, indyjską i żydowską. Do każdego arkami Wielkich Wtajemniczeń dodał litery alfabetu hebrajskiego, łacińskiego i sanskryckiego oraz po jednym hieroglifie egipskim. Oznaczył je także symbolami alchemiczno-astrologicznymi. Większość z tych tarotów była później drukowana w formie talii i używana w lożach Zakonu i poza nimi, również w Polsce. Polskie wolnomularstwo okultystyczne miało długą tradycję sięgającą XVIII wieku, ale rozkwitło na przełomie wieków XIX i XX. Najmocniej rozwinęły się grupy martynistyczne, na których czele stanął uczeń Papusa, doktor Czesław Czyński (1858-1932), noszący pseudonim Punar Bhava, człowiek o barwnym życiorysie, hochsztapler uwodzący kobiety za pomocą praktyk hypnotyzerskich, wynalazca „sztucznego szkła", oszust i niespożyty organizator coraz to nowych towarzystw i uniwersytetów okultystycznych. Tarot inspirował też nie mniej znanego polskiego maga Juliana Ochorowicza. Lecz najbardziej zafascynował braci Chobotów redagujących okultystyczny miesięcznik „Odrodzenie". Jeden z braci, Karol Chobot, mocno związany z polskimi różokrzyżowcami i redaktor „Świata Ducha", zajmował się dywinacją, dwaj inni bracia wydali w 1921 roku książkę G.O.M. Wiedza Tajemna - Encyklopedyczny wykład nauk tajemnej wiedzy duchowej, opracowany na podstawie egipskiej symboliki traktującej o symbolice tarota, którego ikonografia wzorowała się na ikonografii tarota Papusa. O tarocie pisał też współpracujący z Czesławem Czyńskim mistrz petersburskiej loży Martynistów von Mobes, uczeń Papusa. Po śmierci Guaity, Papus zajął jego miejsce w Kabalistycznym Zakonie Różanego Krzyża, ale wpierw musiał stoczyć bój z dysydentami. Pierwsze rysy w murach „świątyni" zakonu pojawiły się już w 1890 roku, a więc w niecałe dwa lata po uformowaniu bractwa. Guaita współdziałał z paroma osobami, nie tylko z Papusem, ale i ze słynnym magiem Sar Medorachem, Paulem Sedirem i Marc Havenem. Sar Medorach i Paul Sedir skłaniali się ku chrześcijańsko-gnostycznej interpretacji wiedzy tarota i inicjacyjnych rytów zakonu, podczas gdy Papus i Guaita kontynuowali kabalistyczno-egipską tradycję Eliphasa Leviego. Obie te orientacje współwystępowały - jak pamiętamy - w siedemnastowiecznym bractwie Róży i Krzyża: teraz spór między nimi przybrał na sile. Jego skutkiem był rozłam, jaki nastąpił wiosną 1890 roku. Medorach i Sedir wystąpili z zakonu i założyli Zakon Różanego Krzyża Świątyni i Graala. W odpowiedzi Guaita i Papus „wyklęli" odszczepieńców, ci zaś wypowiedzieli im wojnę" zwaną żartobliwie „wojną dwóch róż", w której za broń służyła magia, pomówienie, a nawet - jak głosi plotka - donos. Do podobnych incydentów doszło, gdy umarł Guaita. Miast dążyć do poznania sekretów Kabały, różokrzyżowcy marnowali siły na kłótnie o pierwszeństwo w zakonie. Ostatecznie w 1908 roku odbyło się walne po siedzenie najwyższej rady zakonu. Na posiedzeniu tym zlecono Papusowi -wówczas niekwestowanemu autorytetowi w sprawach magii - porozumieć się z dwoma innymi, nie uznawanymi przez większość lóż ma sońskich lożami „Memphis" i "Mishram" i na tej bazie utworzyć wspólne stowarzyszenie Wielkiego Wschodu. Wszystkie te ryty nazywane były wolnomularstwem egipskim i wywodziły się, wedle opinii swych członków, od faraona Amenthotepa IV, czyli Echnatona, egipskiego władcy żyjącego w XIV wieku p.n.e., który przeprowadził religijną rewolucję i na krótki czas narzucił Egiptowi kult boga słonecznego blasku, Atona. W 1916 roku, w roku śmierci Papusa, kiedy ów cel wydawał się bliski, z lóż „Memphis" i "Mishraim" wyłoniło się nowe odgałęzienie różokrzyżowców: Starożytny mistyczny Zakon Rosae Crucis, tzw. AMORC, najpotężniejsze bodaj bractwo różokrzyżowe działające do dzisiaj na całym świecie, którego główna siedziba mieści się w San Jose w Kalifornii. Dalsze losy tych zakonów nas nie interesują, nie mają one bowiem bezpośredniego związku z dziejami tarota, tym bardziej że znacznie wcześniej, bo w 1887 roku trzech nobliwie wyglądających panów spotkało się pewnego popołudnia i z dala od zawieruchy, jaka panowała wokół Zakonu Martynistów, Guaity, Wirtha i Papusa, przypomniało światu o istnieniu Societas Rosecruciana in Anglia, o tarocie Eliphasa Leviego Zaheda i o kabalistycznym Drzewie Życia. Złoty Świt W przeciwieństwie do szukających rozgłosu Martynistów i "rycerzy" Kabalistycznego Zakonu Różanego Krzyża, Scietas Rosecruciana in Anglia do 1887 roku pozostawało w cieniu i skupiało niewielu członków, za to staranie wyselekcjonowanych i posiadających tytuł mistrza innych masońskich lóż - głównie obrządku szkockiego. Societas Rosecruciana in Anglia nie musiało więc starać się o uznanie w środowisku wolnomularskim i z lekkim pobłażaniem obserwowało wyczyny Papusa i Wirtha, aczkolwiek ceniło ich książki. Lecz jak to często bywa, parweniusz, który nie ma nic do stracenia, a wszystko przed sobą, swoją gorliwością, pracowitością, żądzą zaszczytów przewyższa arystokratę i spycha go ostatecznie na podrzędną pozycję. Tak też stało się z Societas Rosecruciana in Anglia. To dostojne zgromadzenie starców nie było w stanie wykrzesać z siebie nowych idei. Z uporem tkwiło w przekonaniu, że nauki tajemne są dlatego tajemnymi, że utrzymuje się w sekrecie, z dala od oczu tłumów i rzutkich działaczy w stylu Papusa czy Wirtha. Ci ostatni pracowali na różnych frontach, udzielali się publicznie, wchodzili w skład wielu organizacji, ba! - mieszali się nawet do polityki. Co gorsza, tak Wirth, jak i Papus raz po raz drukowali dzieła komentujące spuściznę po Eliphasie Levim, podszywali się pod maga wydając rozmaite rodzaje tarotów i oświadczając, że znaleźli je w nie opublikowanych rękopisach francuskiego mistrza. A przecież to Societas Rosecruciana in Anglia pierwsze nawiązało kontakt z Levim w czasach, gdy Guaita, Papus i Wirth jeszcze się nie narodzili lub co najwyżej dopiero przyszli na świat i nie mieli żadnego pojęcia o wielowiekowej tradycji bractwa Różanego o Kabale, tarocie i o egipskich hieroglifach. W połowie 1887 roku katolicki ksiądz A.F.A. Woodford, doktor Woodman i londyński prawnik Wynn Wescott, należący do ścisłego kierownictwa stowarzyszenia, uznali, że najwyższy czas utworzyć taką organizację, która zachowując cechy tajnego bractwa wywodzącego się z "prawdziwej" tradycji różokrzyżowców stałoby się międzynarodowym towarzystwem wspartym na „jedynie słusznej" interpretacji tarota jako „klucza do sekretów Kabały" i które wychodziłoby naprzeciw narastającej modzie na okultyzm, zwiastującej - jak ocenili ją trzej wspomniani panowie - nadejście nowej ery ludzkości; ery zwycięstwa ducha starożytnej wiedzy zamierzchłych epok. W tym celu trzej różokrzyżowcy zwrócili się o pomoc do Samuela Liddella Mathersa nazywającego siebie MacGregor Mathersem, członka Wielkiej Loży Narodowego Rytu Szkockiego. Mathers wydawał im się doskonałym materiałem na przywódcę nowego stowarzyszenia. Był człowiekiem o silnej osobowości, świetnie znał tajniki Kabały, magii i astrologii, we Francji, gdzie występował pod pseudonimem Le Comte de Glenstrae, zrobił furorę seansami spirytystycznymi i hipnotycznymi. Główną jednak zaletą Mathersa była jego ugruntowana pozycja w rycie szkockim, co automatycznie obalało zarzut o dysydencką prowincję nowej organizacji. Mathers pozytywnie ustosunkował się do propozycji różokrzyżowców. Po kilku naradach postanowił założyć Hermetyczny Zakon Złotego Świtu i opracować cykl rytuałów inicjacyjnych dla każdego stopnia wtajemniczenia. W 1888 roku Mathers opublikował niewielką książeczkę Tarot. Jego okultystyczna symbolika, przepowiednie przyszłości i metody gry, przeznaczoną dla nie obznajomionego z ezoteryką czytelnika, w której dowodził, że w słowie „tarot" zakodowanych jest szereg innych słów odnoszących się do wszystkich jego funkcji. Słowa te, ułożone w "magiczny kwadrat" lub anagram, mogą być czytane i rozumiane na różne sposoby: TARO ATOR ROTA ORAT Tak więc słowo „tarot" (które należy czytać bez ostatniego „t" - taro) składa się z hebrajskiego słowa Tora - prawo, Pięcioksiąg i w tym sensie tarot jest biblią kabalistyki, z hebrajskiego słowa troa - brama, gdyż tarot pełni rolę inicjacyjną w wolnomularskich i różokrzyżowych wtajemniczeniach, z łacińskiego słowa rota - koło, ponieważ służy do dywinacji (wróżenia), z łacińskiego siowaorat - mówić, albowiem karty tarota są „mówiącymi" kartami, z egipskiego słowa taor będącego imieniem bogini ciemności i tajemnicy, oraz z egipskiego słowa ator, czyli Hathor - imienia opiekunki świata zmarłych czczonej przez lud egipski pod postacią krowy, symbolu płodności i oświecenia. W dalszej części książki Mathers z naciskiem podkreślał inicjacyjną funkcję tarota, dostrzegając w nim „bramę", która wiedzie do poznania wszelkiej wiedzy ezoterycznej i do duchowej iluminacji. Drogę tę symbolicznie przedstawiały arkana Wielkich Wtajemniczeń: „Ludzka wola (Mag) - objaśniał Mathers - oświecona przez wiedzę (Papieżyca) i wyrażająca się świadomym i zdecydowanym działaniem (cesarzowa) winna być zrealizowana (Cesarz) poprzez głębokie pokłady miłosierdzia i dobro czynności (Papież). Wtenczas mądre wskazówki (Kochankowie) przyniosą zwycięstwo (Rydwan) dzięki umiejętności zachowania równowagi (Sprawiedliwość) i umiarkowania (Eremita) wobec ciągłych zmian losu (Koło Fortuny). Hart ducha (Moc) uświęcony ofiarowaniem samego siebie (Wisielec) zatriumfuje nad nieszczęściem (Śmierć) albowiem intelektualna tylko dążność do ujednolicenia przeciwieństw (Umiarkowanie) nie może przeciwstawiać się nieuchronnemu fatum (Diabeł). Jednakże z każdej klęski (Wieża Boga) jest wyjście i zawsze gwiazda nadziei (Gwiazda) rozjaśnia zapadający mrok ułudy (Księżyc) i zapowiada najwyższe szczęście (Słońce) jako ostateczny i końcowy wynik (Sąd Ostateczny) tej drogi. I tak oto początkowe szaleństwo (Głupiec) niweczy zły urok, przynosząc niezniszczalną nagrodę (Świat)". Ambicją Mathersa było stworzenie całościowego systemu inicjacyjnego obejmującego wprowadzenie w mistykę Wschodu i ezoteryczne sekrety Zachodu. Narzędziem łączącym te dwie, tak odmienne tradycje stał się dlań tarot, wieczny towarzysz życia adepta wspinającego się po szczeblach magicznych wtajemniczeń. „Prawdziwe magiczne wtajemniczenie - pisała Evelyn Underhill, członkini Zakonu Złotego Świtu, pisarka i mistyczka - jest w istocie formą umysłową dyscypliny, umacniającej i skupiającej wolę. Ta dyscyplina (…) częściowo składa się z fizycznych ograniczeń i dobrowolnego oddalenia od świata, częściowo z rozwijania siły woli - lecz przede wszystkim z poddania umysłu wpływowi sugestii wybiórczo gromadzonych przez wieki, a mających panować nad wyobraźnią, którą Eliphas Levi nazywa „okiem duszy" (...). W magii „wola, by widzieć", stanowi centrum, wokół którego rozbudowuje się osobowość. (...) Nagłe przypływy myśli, zaskakujące intuicje docierające do nas z regionu podświadomości rozwijają się i porządkują za pomocą rytmów i symboli, które stały się już tradycją, gdyż doświadczenie wieków udowodniło - choć nie potrafi wyjaśnić - ich skuteczność; a siły zrozumienia zazwyczaj znajdujące się poniżej progu świadomości mogą być udowodnione i posiadają tę zdolność, że same potrafią obwieszczać swoje odkrycia" Celowi temu służyły obmyślone przez Mathersa techniki medytacyjne, w czasie których adepci, pod kierunkiem bardziej zaawansowanych członków zakonu, kontemplowali Drzewo Życia i rozmaite sekwencje kart tarota, wiążąc je z "mistycznymi ścieżkami" oddziaływań sefirotów. Technika tych medytacji polegała na wydobyciu z podświadomości wspomnianych przez Underhill „intuicji", na ich wizualizacji i, po otworzeniu „źrenicy duszy", na przenikaniu poprzez symboliczną warstwę tarota do kojarzonych z nimi wrażeń zmysłowych. Innymi słowy adept nie tylko wiedział, po jakiej „mistycznej ścieżce" wędruje, nie tylko rozumiał wszystkie jej aspekty, ale i także odczuwał zmysłami rozmaite wonie, zapachy, dotykał dłońmi zwierząt i roślin, wsłuchiwał się w muzykę, w głosy, itp. Na przykład, kiedy medytował nad 26 „mistyczną ścieżką" wpływów sefirotów Hod i Tiferet korespondującą z arkanem Diabła i z astrologicznym znakiem Koziorożca, wywoływało to w nim wrażenie, iż odczuwa zapach piżma i smród, jaki wydziela żyjące w Afryce zwierzę cybet (civettictis civetta), zdawało mu się, że widzi kozła, słyszy ryk osła, że rani palce o kłujące owoce ostu, że w jego uszy wwierca się piskliwy, nieprzyjemny dźwięk fletni bożka Pana, zaś z ciemności wyrasta przed nim mroczna postać boga Seta o ciele krokodyla, hipopotama i węża, zabójcy świetlistego Ozyrysa. Każdy nowo wstępujący do zakonu adept musiał spełnić szereg wymagań - przede wszystkim całkowicie poddać się władzy wyznaczonego przez Mathersa przewodnika. Wtajemniczenia odbywały się w sali ozdobionej - zależnie od stopnia wtajemniczenia - wizerunkami egipskich bogów, symbolami różokrzyżowców i kabalistycznymi alegoriami. W równie egzotyczne, kolorowe i wzorowane na egipskich szatach stroje przebrani byli pozostali członkowie asystujący inicjacji. Około 1896 roku Zakon Złotego Świtu liczył prawie 300 członków. W jego szeregi wstąpił słynny poeta i przyszły laureat nagrody Nobla, William Butler Yeats - autor liryków oraz dramatów opartych na celtyckich legendach. Zauroczenie Yeatsa tymi mitami wynikało najprawdopodobniej z przynależności do zakonu, ponieważ w ramach ujednolicenia wszystkich systemów ezoterycznych i interpretacyjnych tarota Mathers przeciął ciągnący się od wielu lat spór na temat, czy wizerunki arkanów Wielkich Wtajemniczonych są egipskimi hieroglifami, czy raczej obrazkowym szyfrem dysydenckich sekt heterodoksyjnych średniowiecza preferujących mistyczną wykładnię opowieści o Rycerzach Okrągłego Stołu. Wiadomo, że legendy te wchodziły w skład wiedzy tajemnej szesnastowiecznych różokrzyżowców. Mathers sądził, że błędem byłoby je pominąć. W Wisielcu dopatrzył się boga Odyna wiszącego na kosmicznym Drzewie Życia, w postaci Cesarzy dojrzał Króla Rybaka z legendy o Parcevalu, zaś cztery asy uznał za symbole czterech świętych przedmiotów występujących w cyklu opowieści o Rycerzach Okrągłego Stołu. Asom Mathers przypisał jeszcze dwa inne znaczenia: symbolizowały one tajemne imię Boga, Tetragrammaton JHWH oraz wyobrażały cztery skarby Irlandii, czyli magiczne emblematy i otoczone czcią rekwizyty mistycznego ludu żyjącego na Zielonej Wyspie przed Celtami i darzącego miłością boginię płodności Danu. As kielichów symbolizował kocioł boga Dagdy - Ojca wszechrzeczy, as buław był włócznią boga wojny Luga, as mieczy - mieczem króla Nuada władającego Irlandią za przyzwoleniem bogini Danu, as denarów uosobił sławny kamień z Fal, o którym legendy powiadały, że szlocha, ilekroć na irlandzkim tronie zasiada król nie mający do tego prawa i rządzący niesprawiedliwie. Ponieważ w Minor Arkanach tarota ilość figur męskich przeważała nad ilością figur żeńskich, Mathers przydał giermkom imiona kobiece i nazwał ich „księżniczkami". W ezoterycznym języku zakonu żadna z kart Wielkich i Mniejszych Wtajemniczeń nie nosiła znanego powszechnie tytułu. I tak na przykład królową denarów zwano Królową Na Tronach Ziemi, giermka kielichów - Księżniczką Wód i Lotosu, króla mieczy - Księciem Rydwanu Wiatru, Cesarzową - Władczynią Wszechrzeczy. To samo dotyczyło blotek. Tytuły te odpowiadały wróżebnej symbolice tarota; ich pełen zestaw znaleźć można w cyklu artykułów Agaty Maciejewskiej, drukowanych w 1988 roku w "Przekroju". Mathers okazał się człowiekiem niezwykle autorytatywnym. Władza jaką zyskał, szybko uczyniła zeń dyktatora żądającego od innych niezwłocznego wręcz podporządkowania. Mathers czuł się źle, gdy nie był bałwochwalczo adorowany. Wierzył, że jest magiem magów, agresywnie reagował na jakąkolwiek krytykę, dusił w zarodku wszelki opór, do szału doprowadzało go odmienne zadanie jakiegoś adepta. Żył w przekonaniu, że tylko on posiada dostęp do „prawdziwych" tajników wiedzy ezoterycznej i że tylko jemu dane jest rozumieć, czym jest tarot i jaka winna być jego interpretacja. Z tego względu wciąż musiał zwalczać opozycję osób, które także pretendowały do roli mistrzów. W 1900 roku doszło do pierwszego rozłamu. Zakon podzielił się na walczące ze sobą frakcje. W wyniku tej „domowej wojny" Mathers musiał usunąć się w cień wraz z nieliczną grupką najwierniejszych uczniów, co nie przeszkodziło mu w dalszym ciągu ingerować w sprawy zakonu, z tą jednakowoż różnicą, że od tej pory zmuszony był liczyć się z opinią tego, komu ofiarowano godność nowego przywódcy. Człowiekiem tym był angielski okultysta Artur Edward Waite (1857-1942). Waite przez wiele lat starannie badał księgi Kabały. Z natury skryty, małomówny, dokładny aż do przesady i oszczędny w słowach różnił się diametralnie od Eliphasa Leviego i Mathersa. Leviemu wytknął błędy i nieścisłości zawarte w jego sążnistych traktatach o magii transcendentalnej, Mathersa skrytykował za pewne sformułowania i zarzucił mu, że zbyt wiele treści podkłada pod arkana tarota. Prawdziwy tarot - wedle Waite'a - Jest czystym symbolem; nie przemawia on do człowieka żadnym innym językiem, ani też nie ofiarowuje żadnych innych znaków" Tarot to symbol, Kabała - to droga życia - dowodził w poczytnym dziele The Holy Kabbalah. Poznanie wymaga natężenia intuicji, wewnętrznej mocy imaginacji i rezygnacji z niepotrzebnych słów, które zacierają istotę rzeczy. To nowatorskie, sprzeczne z rozbudowanym rytualizmem Mathersa podejście sprawiło, że Waite rychło zajął wyjątkową pozycję w hierarchii zakonu i zaakcentował ją, dokonując ważkich zmian w strukturze tarota. Dotychczas ósmym arkanem Wielkich Wtajemniczeń była Sprawiedliwość opatrzona przez Mathersa astralnym znakiem Wagi, jedenastym - Moc oznaczona symbolem zodiaku Lwa. Numeracja ta utrzymała się od XVII wieku i nikt, jak dotąd, nie próbował jej zmienić. Waite przesunął Moc na miejsce Sprawiedliwości, Sprawiedliwość obdarzył numerem 11 i, nie bawiąc się w zbędne wyjaśnienie swego uczynku, oznajmił obcesowo: „Dla przyczyn, które mnie samego zadawalają, karta ta (tj. Moc, przyp. aut.) została zamieniona ze Sprawiedliwością, która zazwyczaj miała numer ósmy. A ponieważ operacja ta nie wpływa w żaden sposób na wróżebną interpretację tarota, nie widzę też potrzeby jej uzasadniania". Postawieni wobec faktu dokonanego członkowie zakonu próbowali na różne sposoby dociec, czemu Waite to zrobił, lecz uznawszy, że okultysta po prostu „usprawnił" ezoteryczną symbolikę tarota, dopatrzyli się w tym „wyższych" celów, po czym bez szemrania poddali się autorytetowi nowego mistrza. Kiedy „rycerze" Złotego Świtu głowili się nad rozwiązaniem tej zagadki, Waite unikał zakonnych spotkań, nie brał udziału w sesjach i medytacjach, często natomiast kontaktował się z jedną z członkiń zakonu, plastyczką i malarką, Pamelą CoIman Smith. Ich rosnąca zażyłość nie uszła uwadze pozostałych adeptów, tym bardziej, że Pamela Smith była dość barwną i kontrowersyjną postacią. Urodzona na Jamajce, przez dłuższy czas podróżowała po świecie w towarzystwie Terrego i Henryka Irvingów. Powiadano nawet, że była kochanką tego ostatniego i że za jego sprawą wkręciła się w teatralne kręgi Anglii. Po śmierci Henryka Irvinga, Pamela Smith związała się z Williamem Butlerem Yeatsem i podjęła pracę jako teatralny dekorator w Londvnie. Gdy poeta wciągnął ją do zakonu, obiektem zainteresowań młodej kobiety stał się brat Williama, Jack Yeats, z którym założyła niewielki, ilustrowany magazyn „The Broad Sheet" poświęcony propagowaniu nowych prądów w sztuce. Po rozstaniu z Yeatsem, Pamela Smith przez dłuższy czas wydawała własne pismo „The Green Sheaf', drukując w nim wiersze, ballady i poematy mniej lub bardziej znanych poetów oraz opowieści ludowe zebrane przez badających irlandzki folklor etnografów. W 1908 roku Pamela Smith czuła się na tyle zadomowiona w Zakonie Świtu, że poczyniła szereg prób zbliżenia się do Waite'a. I on także wykazywał duże zainteresowanie plastyczką. Na okultystę padło podejrzenie, że wplątał się w romans. Przeciwnicy Waita natychmiast zaczęli głośno wątpić w jego mistrzowskie kwalifikacje. 1910 roku wydawnictwo Rider and Company opublikowało książkę Waita o wymownym tytule Obrazkowy klucz do tarota. Książka ta, pisana suchym, skrótowym stylem i w odróżnieniu do przegadanych dzieł Eliphasa Leviego i Papusa nie próbująca odwoływać się do starożytnych traktatów, pozbawiona jakichkolwiek ozdobników stylistycznych, bibliografii, cytatów, narobiła wiele szumu i wprowadziła „rycerzy" Złotego Świtu w stan osłupienia. Ale przyczyną tego nie była jej treść. Nie to wstrząsnęło adeptami różokrzyżowych wtajemniczeń. Najbardziej poruszyło ich siedemdziesiąt osiem rycin zamieszczonych w książce i dołączona do niej talia kart, całkowicie odmienna od stosowanych do tej pory tarotów Stanislasa de Guaity, Oswalda, Wirtha, Papusa i MacGregor Mathersa. Gdyby różnica ta dotyczyła jedynie zamienionej numeracji arkanów Mocy i Sprawiedliwości, nikt nie przywiązywałby do niej większej wagi. To, że Waite „powiesił" Wisielca na szubienicy w kształcie greckiej litery Tau, a Cesarza „usadzał" frontem do widza, także nikogo by nie zdziwiło. Okultyści nie takie rzeczy widzieli. Tak, Major Arkana były ciekawe, ale nie wykraczające poza „ramy przyzwoitości". Ale Mniejsze Wtajemniczenia... Takich Minor Arkanów, jak świat światem, a tarot tarotem, nikt jeszcze nie widział. Od czasów Bonifacia Bemby blotki Mniejszych Wtajemniczeń zawsze wyobrażane były jako diagramy: sploty buław, mieczy, rzędy kielichów, piramidy denarów. Nikt nigdy nie próbował tego zmienić. Więcej. Okultyści twierdzili, że geometryczny wzór blotek przypomina im kabalistyczne schematy, tak bardzo pomocne w rozumieniu tajników Drzewa Życia. Blotki - mówili okultyści - inaczej przemawiają do adepta niż arkana Wielkich Wtajemniczeń i alegoryczne ze swej istoty karty figuralne Wtajemniczeń Mniejszych. Geometryczny wzór wywołuje wibracje w podświadomości medytującego nad blotkami adepta, pobudza jego wyobraźnię, zmusza do wytężenia uwagi, ułatwia praktyki wizualizacyjne. Waite jakby o tym zapomniał. Przełamał panujący dotychczas konwenans. Wszystkie karty jego tarota były kartami figularnymi. Prócz rekwizytów symbolizujących blotki widniały na nich postacie ludzkie. Na dziesiątce buław widać było utrudzonego mężczyznę dźwigającego wiązkę dziesięciu kijów. Piątka buław ukazywała grupę młodzieńców wywijających chaotycznie pięcioma pałkami w bezsensownej walce. Dziewiątka kielichów wyobrażała zadowolonego z siebie kupca siedzącego na stołku i mającego za plecami rząd ustawionych na stole dziewięciu złotych naczyń. Na dziesiątce mieczy dziesięć rapierów tkwiło wbitych w ciało trupa, a na siódemce denarów widniał wsparty bezczynnie na oskardzie robotnik, który spoglądał na toczące się po ziemi monety oznakowane symbolem pentakla. Każda blotka przedstawiała jakieś zdarzenie, jakiś fakt, przypadek z życia człowieka umożliwiający różnoraką interpretację: ezoteryczną, kabalistyczną, mistyczną, wróżebną, psychologiczną, społeczną... Na próżno jednak czytelnicy Obrazkowego klucza... szukali jakiegoś wytłumaczenia. Waite nazwał swojego tarota „tarotem poprawionym" i dosłownie w jednym zdaniu dał do zrozumienia, że obrazki te „przywracają kartom tarota ich właściwe i oryginalne znaczenie". Koniec i kropka. Nie więcej. Pierwszą edycję „tarota Waita" wykupiono niemal natychmiast. Właściciel spółki wydawniczej Rider and Company, który zażyczył sobie, by nowy tarot zwał się „tarotem Ridera- Waite'a, zrobił na nim doskonały interes. Wkrótce ukazały się dalsze egzemplarze Obrazkowego klucza..., a zawodowi wróżbici, których w Stanach Zjednoczonych było niemało, spostrzegli, że karty te lepiej przemawiają do wyobraźni ich klientów niż tradycyjny tarot. W tym czasie Waite powrócił do zakonu i niewzruszenie milczał, kiedy pytano go o genezę „tarota Ridera-Waite'a". Zachowując kamienną twarz wprowadzał adeptów w jego sekrety, odkrywał zawarte w nim symbole, odnosił je do „mistycznych ścieżek" Drzewa Życia. Nic ponadto. Rychło spostrzeżono, że Waite i Pamela Smith jakby oddalili się od siebie. To że ona była autorką wszystkich wizerunków, nie budziło żadnych wątpliwości, zresztą Waite tego nie ukrywał. Dało to asumpt plotce, wedle której słynny okultysta hipnotyzował malarkę i mocą sugestii kierował jej dziełem. Inni powiadali złośliwie, że tak rewolucyjna innowacja w równym stopniu zaskoczyła ich, jak i Waite'a, który postawiony przez Pamelę Smith wobec faktu dokonanego nie mógł się już wycofać i by nie nadwerężać swego autorytetu robił dobrą minę do złej gry. Zmiany - twierdzili szeptem - dokonała Pamela Smith bez wiedzy mistrza, inspiracja Waite'a nie ma więc tu nic do rzeczy. Nieprawda - zaprzeczali uczniowie okultysty. Pamela Smith, zakochana w mistrzu i lepiej go rozumiejąca niż on sam siebie, potrafiła intuicyjnie przeniknąć przez jego oschły styl pisania i przelała swoje impresje na papier, nadając im kształt obrazów. Co bardziej „wtajemniczeni" mówili, że Waite użył kobietę jako medium, nawiązał „mistyczny" kontakt z duchami ezoterycznych i astralnych sfer, te zaś przekazały okultyście i malarce, jak naprawdę powinny wyglądać „poprawione „ karty tarota. Dyskusjom i sporom nie było końca, a im dłużej mówiono na ten temat, tym szczelniej Waite zamykał się w sobie. Pamela Colman Smith przestała bywać na zebraniach Zakonu. Niedługo potem słuch po niej zaginął. W 1938 roku w Wielkiej Brytanii ukazała się książka niejakiego A.M. Hinda - historyka sztuki specjalizującego się w malarstwie okresu Renesansu - zatytułowana Wczesne sztychy włoskie, a poświęcona włoskiemu rytownictwu z przełomu XV i XVI wieku. W książce tej Hind opisał między innymi Iiczącą78 sztuk talię średniowiecznych karttarocchi znajdującą się w posiadaniu rodziny Sola- Busca, którą to talię oglądał w 1934 roku w Mediolanie, w Palazzo Soła, sfotografował, a następnie udostępnił zdjęcia Brytyjskiemu Muzeum w Londynie i Muzeum Albertina w Wiedniu. Rodzina Sola- Busca była właścicielem tej talii od dawien dawna, ale z różnych względów nie chciała do tej pory jej wystawiać ani wypożyczać. Po długich namowach pozwoliła Hindowi utrwalić na fotografii każdą kartę, Hind był więc jedynym człowiekiem, który na własne oczy je oglądał. Karty te - pisał Hind - są sporych rozmiarów, pokryte stonowanymi barwami, czego niestety nie oddają czarno-białe zdjęcia. Major Arkana wyobrażają antycznych bohaterów, figury Mniejszych Wtajemniczeń to greccy bogowie, herosi, postacie historyczne. W tym sensie „ta- rot Sola-Busca" niczym nie różni się od znanych powszechnie kart do gry w tarocco, Odkrycie to nie byłoby zatem niczym wyjątkowym, gdyby nie blotki. Zobaczyć na nich można wędrowca obejmującego ramionami wiązkę spętanych postronkiem kijów lub mieczy, trzy rapiery wbite w serce, starca z lampą w dłoni słaniającego się pod ciężarem buław, dwa amorki strącające na ziemię obie amfory, czyli kielichy, papugę, która siedząc na żerdzi czyści dziób o wiszące na sznurach misy, które symbolizują kolor denarów. Każda blotka to alegoria, opowieść o jakimś zdarzeniu. Historia ta z czymś się nam kojarzy. Gdzieś już słyszeliśmy o odnalezieniu portretu, którego nikt nie widział poza jego „odkrywcą". Oszustwo? Falsyfikat? Paru dziennikarzy udało się do Mediolanu w poszukiwaniu rodziny Sola-Busca. Rodzina zniknęła, drzwi do Palazzo Soła były głucho zamknięte, kotary w oknach opuszczone. Indagowana przez żurnalistów policja potraktowała ich jak intruzów, radząc czym prędzej opuścić Mediolan i Włochy. Rok 1938 nie należał do najspokojniejszych. Duce z godną Herkulesa determinacją zajmował się oczyszczaniem europejskiej stajni Augiasza i usilnie obłaskawiał swego germańskiego przyjaciela w obawie, że wplącze świat w wojnę. Dziennikarze wyjechali z Italii, wysiłki Duce spełzły na niczym, wybuchła wojna, a po wojnie wszystko się zmieniło i rodzina Sola-Busca wraz z kartami przepadła na zawsze. Więc jednak oszustwo - orzekli sceptycy. Ktoś wziął „tarota Ridera-Waite'a", podrobił karty zachowując ich średniowieczny charakter, później wmówił naiwnym kustoszom z Brytyjskiego Muzeum, że sfotografował oryginalne karty z końca XV wieku. Kto? Rzecz jasna Hind. Po co? To proste. Cóż za wspaniała opowieść mogłaby się z tego narodzić, gdyby „przyjaciel Duce" nie znalazł lepszego sposobu na o przywrócenie świata na nice. Bo jeśli ludzie uwierzyliby w istnienie tych kart, można by ogłosić następującą wersję wydarzeń: Artur Edward Waite, który nigdy nie zawitał do Włoch, mocą magicznych sił obalił prawa czasu i przestrzeni, dokonał wizualizacji spoczywających w archiwach rodu Sola-Busca kart (kto wie, czy nie starszych od tarota Viscontich-Sforzów), kopii innych kart namalowanych przez jakiegoś średniowiecznego hermetystę - na przykład Rosenkreutza, założyciela konfraterni Róży i Krzyża. A znaczy to, że tarot Waite'a, najmłodszy ezoteryczny tarot, jest w istocie najstarszym. Więcej. Metody medytacji i wizualizacji stosowane były przez mistrzów Zakonu Złotego Świtu okazały się doskonale, gdyż dały tak świetne efekty. Karty Waiteza i talia Sola-Busca są tego najlepszym dowodem. Wniosek Hermetyczny Zakon Złotego Świtu jako jedyny przechował i posiadał dostęp do prawdziwej wiedzy ezoterycznej sprzed tysięcy lat. Niestety, II wojna światowa pokrzyżowała plany apologetów zakonu i Artura Edwarda Waite'a. A ponieważ cudów, mocy magicznych i jasnowidztwa jak wiadomo i jak głosi nauka nie ma i być nie może, karty Sola-Busca muszą być falsyfikatem, a cała ta historia - szytym grubymi nićmi oszustwem. Jednak sprawa nie jest tak prosta. Po powtórnym przestudiowaniu książki Hinda wyszło na jaw, że aczkolwiek widział karty i ich dotykał, nie on zrobił zdjęcia, lecz rodzina Sola-Busca. Analiza fotografii wykazała, że jeśli nawet przyjąć, że sporządzono te karty współcześnie, użyto do tego celu technik rytowniczych właściwych dla piętnastowiecznych Włoch i odbijano każdą kartę z metalowych matryc. Wymagałoby to od oszusta ogromnego nakładu pracy i zajęłoby mu to kilka dobrych lat. Major Arkana talii Sola-Busca w ogóle nie przypominają Wielkich Wtajemniczeń „tarota Ridera- Waite'a", nie mają też nic wspólnego z arkanami namalowanymi przez Bonifacia Bembę. Ich rysunek, wygląd, maniera wyobrażenia postaci najbliższe są „tarotowi Mantegny". Ale karty Sola-Busca nie są jego kopiami. Nieznany artysta wzorował się na „tarocie Mantegny", dodając jednakowoż od siebie wiele szczegółów. Oznacza to, iż tarot Sola-Busca powstał po 1470 roku, najpewniej w latach 1490-1520 w Wenecji, o czym świadczą inskrypcje „Senatus Venetus" i "Anno Ab Urbe Conditie MLXX" zamieszczone na 12 i 13 arkanie Wielkich Wtajemniczeń. Wszystkie karty Sola- Busca wyszły spod jednej ręki, mają tę samą manieryczną skłonność do groteskowego uwypuklenia rysów twarzy postaci, wykoślawiania gestów i ruchów ciała. Zdjęcia Hinda zatem pokazują oryginalne nie znane do 1934 roku karty, albo karty te są najdoskonalszym falsyfikatem, z jakim przyszło się zetknąć badaczom dziejów tarota. Odpowiedź na to pytanie kryje się oryginałach, które pochłonęła pożoga II wojny światowej. To po pierwsze. Po drugie, jeszcze przed 1938 rokiem Zakon Złotego Świtu rozpadł się na kilka odrębnych stowarzyszeń i w żadnym z nich, mimo iż część działała w USA z dala od wojennych zmagań, nie przywiązywano większej wagi do odkrycia Hinda i nie gloryfikowano magicznych umiejętności Waite'a. Is fercit cui prodest. Zakon nie wyciągnął z tego żadnych korzyści. A kto? Nikt. Nawet Hind, który uznał karty Sola-Busca za niegodne dalszych badań. I jeszcze jedno, najważniejsze. Gdyby talia Sola-Busca „wpłynęła" na światło dzienne przed 1910 rokiem, milczenie Waite'a nie miałoby sensu i wszystko byłoby oczywiste. Tymczasem okultysta otoczył swego tarota nimbem tajemnicy. Racjonalistom utrzymującym, że „cudów nie ma", nie pozostało nic innego, jak zadowolić się kruchą hipotezą zakładającą, że około 1908-1909 roku rodzina Sola-Busca posłała okultyście zdjęcia kart, Waite pokazał je Pameli Smith, po czym wspólnie dokonali pewnych przeróbek i przekształceń. Jakie to przekształcenia? Dość istotne i dające wiele do myślenia, bo też ich cel i powód nie zawsze jest zrozumiały. Na przykład, przyglądając się szóstce denarów z tarota Sola-Busca zauważyć można ułożone w piramidę denary-misy, poniżej skuteczną postać żebraka. Ten sam wzór ikonograficzny występuje w "tarocie Ridera- Waite'a" na piątce denarów: pięć denarów tworzy piramidę upodobnioną do witraża z kościelnego okna, pod którym przechodzi dwoje żebraków. Z kolei piątka denarów z talii Sola-Busca bliska jest szóstce denarów Waite'a. Różnica polega na tym, że zamiast papugi na średniowiecznej karcie, w tarocie okultysty występuje człowiek ofiarowujący jałmużnę proszącym go o pomoc ludziom. Kontynuując taką metodę porównań odnosi się wrażenie, jakby Waite oglądał karty Sola-Busca nie na fotografiach, lecz w krzywym, migoczącym zwierciadle zacierającym lub wyolbrzymiającym szczegóły, jakby to właśnie spowodowało, że „powyrywał" z dostrzeganego obrazu jakieś fragmenty, ułamki, i komponował je od nowa w całość złudnie jedynie na pierwszy rzut oka zbliżony do pierwowzoru (o ile tarot Soła Busia był tym pierwowzorem). Fakt ten, ku nieutulonemu żalowi racjonalistów, świadczy na korzyść „fantastów", uprawomocnia bowiem ich domniemanie, że Waite dokonał wizualizacji kart rodziny Sola-Busca, względnie owe „siły zrozumienia znajdujące się poniżej progu świadomości", o jakich wspominała Evelyn Underhill, sprawiły, że stał się autorem najsłynniejszego obok tarota marsylskiego, tarotów Etteilli i Leviego, tarota okultystycznego z najwyższym upodobaniem używanego do dzisiaj, i stanowiącego ikonograficzną podstawę wielu, jeśli nie większości współczesnych tarotów. Gdyby tylko! Stał się tarotem, który zrewolucjonizował również literaturę. „Nie ma dziś - pisał w 1934 r. znany krytyk i powieściopisarz angielski Wydham Lewis - osobistości, która by miała większy wpływ na sztukę i literaturę w Anglii i Ameryce niż Mr T.S. Eliot. A co jest już szczególnie godne uwagi, to to, że wpływ ten zaznaczył się zarówno w sferze teorii, jak i w sferze praktyki". Cytowany tu fragment pochodzi z eseju o poezji Eliota autorstwa Wacława Borowego, będącego wstępem do wydanych niedawno „Poezji Wybranych" słynnego anglosaskiego poety. Dorobek Eliota nie jest duży, jednakże rzadko któremu pisarzowi udało się dokonać tyle, co temu kapryśnemu, drwiącemu ze stylu życia angielskiej arystokracji, a jednocześnie zakochanemu w Anglii Amerykaninowi. Kolumb porzucił Stary Świat dla Nowego. T.S. Eliot (1888-1965) opuścił Indie Zachodnie, by odkryć Europę. Tu zetknął się z Ezra Poundem i jego poezją, tu zaczął pisać i drukować swe poematy, z których najwięcej sławy przyniosła mu Ziemia Jałowa. Eliot opublikował Ziemią Jałową w 1922 roku, w dwanaście lat po ukazaniu się Obrazkowego klucza... Artura Edwarda Waite'a. Już w pierwszej części poematu zatytułowanej Grzebanie umarłych znajdujemy wielce wymowny i intrygujący każdego tarocistę ustęp: Madame Sosostris, słynna w mieście wróżka, Przeziębiła się bardzo, mimo to uchodzi Za najmądrzejszą kobietę w Europie Ze zmyślną talią kart. Oto - mówi - Pana Karta z utopionym Żeglarzem Fenickim (Gdzie były oczy - perły już. O popatrz!) A oto Belladonna, Pani Skał, Pani okoliczności. Oto Człowiek z Trzema Pałkami i Koło, A tu jednooki kupiec, ta zaś pusta Karta oznacza, co dźwiga na grzbiecie, Czego nie można wyjawić. Ach, gdzież jest Wisielec? Grozi Panu śmierć przez wodę Widzę tłum ludzi, krążą jak w kieracie. Dziękuję. Gdy Pan spotka miłą Equitone, Proszę rzec jej, że sama doręczę horoskop. W tych czasach trzeba być bardzo ostrożną. O jakiej to „zmyślnej talii kart" pisał Eliot? Wyjaśnił to sam poeta w komentującym powyższy fragment poematu przypisie; kluczu - skoro już od dłuższego czasu szukamy rozmaitych kluczów - do zrozumienia Ziemi Jałowej. „Nie znam wszystkich figur talii kart Tarota - tłumaczył Eliot - posługiwałem się tylko tymi, jakie były mi niezbędne dla celów artystycznych. Wisielec - karta z tradycyjnej talii - służy moim zmysłom podwójnie: gdyż kojarzy się w moim umyśle z Powieszonym Bogiem Frazera oraz dlatego, że łączę ją z zakapturzoną postacią w ustępie o wędrówce uczniów do Emanus z części V (Chodzi o V część Ziemi Jałowej zatytułowaną Co grom oznajmił, przyp. aut.). Żeglarz Fenicki i Kupiec zjawiają się później, podobnie jak „tłum ludzi"; natomiast Śmierć przez Wodę dokonuje się w części IV. Człowieka z Trzema Pałkami (to także autentyczna karta Tarota) kojarzę - całkiem arbitralnie - z samym Królem Rybakiem". Ostatecznie - stwierdza Borowy - Ziemia Jałowa wydaje się „być jakby projekcją naszego sumienia cywilizacyjnego, horoskopem dla nas ułożonym przez najmądrzejszą kobietę Europy Madame Sosostris (horoskopem, w którym jedna karta jest pusta)". Jaka karta? Niezbyt obznajomiony z symboliką kart tarota Borowy, który uparcie nazywa je „kartami Taroka, które ze Wschodu jakoby pochodzą i mają podobno ezoteryczne znaczenie (...) i dlatego do dziś używane są do wróżenia" z zadziwiającą lekkością buszuje po gąszczach mitologicznych i religijnych wątków Ziemi Jałowej, lecz wzorem większości literaturoznawców opuszcza to, co najważniejsze. Nie potrafi dostrzec, że tarot, a dokładniej pewna sekwencja jego kart, odcisnęła piętno na strukturze poematu amerykańskiego poety. Że stanowi ona kościec, kręgosłup Ziemi Jałowej. Zostawmy jednak analizę poematu znawcom literatury - to ich profesja. Interesuje nas raczej, czy Eliot był szczery powiadając, że nie zna wszystkich figur tarota. Sądzimy bowiem, że sekwens kart Madame Sosostris nie ułożył się przypadkowo i że Eliot znał Obrazkowy klucz... Artura Edwarda Waite'a, Opis kart zawarty w cytowanym fragmencie Ziemi Jałowej jest na tyle precyzyjny, że bez wahania możemy zaryzykować przypuszczenie, iż kartami, które urzekły Eliota, był „tarot Ridera-Waite'a. Jeżeli tak, to mając przed sobą talię tego tarota zastanówmy się, jaki układ ukazał się oczom „słynnej w mieście wróżce" Madame Sososteris. I jakie było jego wróżebne znaczenie. „Karta z utopionym Żeglarzem Fenickim" to szóstka mieczy wyobrażająca okrytą płaszczem skuloną postać, która przycupnęła w łodzi przepływającej na drugą stronę rzeki. Tkwiące w czółnie „miecze nie przebijają dna" - jak zaznaczył w Obrazkowym kluczu... Waite. By łódź „zatonęła", karta musiała się odwrócić, co zmieniało jej znaczenie na bardziej złowróżbne: katastrofa, wypadek w podróży, rozbicie statku. W dywinacyjnym systemie Waite'a szóstka mieczy tożsama była z arkanem Eremity z Wielkich Wtajemniczeń. „Belladonna, Pani Skał. Pani okoliczności" jest być może królową kielichów albo Cesarzową, na co wskazuje jej opis w II części poematu. Karta ta symbolizuje objawienie, wizję, kobiecość, oczarowanie magicznością i pięknem świata. „Człowiek z Trzema Pałkami" to niewątpliwie trójka buław przedstawiająca odchodzącego w dal pielgrzyma, także uosabiającego Eremitę z Major Arkanów, a w sensie wróżebnym - podróż, odkrycie czegoś, czego się nie pojmuje, dążność do przemiany duchowej. Czwartą kartą było Koło Fortuny, piątą (Jednooki kupiec") - Eremita, Szóstą kartę Madame Sososteris reprezentował oznaczony numerem zero Głupiec; tylko o niej Eliot mógł napisać, że „ta zaś pusta karta oznacza, co dźwiga na grzbiecie, czego nie można wyjawić...". Od ponad dwustu lat Głupiec był synonimem neofity wprowadzanego w inicjacyjne rytuały. W nim wszyscy wędrowcy: szóstka mieczy, trójka buław i Eremita stali się Jednym wędrowcem". Madame Sosostris nie dostrzega Wisielca, ale uprzedza narratora mówiąc: „Grozi Panu śmierć przez wodę". Wśród wielu układów kart, które wróżbita może odczytać jako groźbę śmierci w wodzie, istnieje jeden, niemal klasyczny, o którym pisze większość „podręczników wróżbiarstwa". Sekwens ten to dwie karty leżące koło siebie - Śmierć i Księżyc. Dowodzi to, iż Madame Sosostris użyła ośmiu kart tarota, wróżba zaś miała kształt kręgu „widzę tłum ludzi, krążą jak w kieracie"), ostatnia karta - Księżyc, symbol niszczycielskich właściwości żywiołu wody - łączyła się z pierwszą, szóstką mieczy, „przewracała" ją i powodowała jej „zatonięcie". A może nie? Może kart tych było dziewięć? Wszak w ostatniej partii poematu Eliot wyraźnie dał do zrozumienia, że „Runęły wieże Jerozolima Anteny Aleksandra Wiedeń i Londyn nierzeczywiste..." Tak, z całą pewnością kart było dziewięć; ostatnia i pierwsza zarazem - Wieża Boga - spoczywała w środku okręgu zwiastując katastrofę i to, „co grom oznajmił". Wszystko to zaś sugeruje, że wbrew temu, co starał się nam wmówić Eliot, dość dobrze orientował się on we wróżebno-mistycznej symbolice tarota, i to nie byle jakiego, bo „tarota Ridera - Waite'a". Ziemia Jałowa jest poematem jednocześnie mistycznym; kreśli obraz upadku naszej cywilizacji. Eliot żył w przekonaniu, że obserwuje zmierzch swojej epoki. Nie negując więc innych warstw Ziemi Jałowej uważamy, że jej mistyczny wymiar wyniknął także, a może przede wszystkim, ze studiów Eliota nad symboliką tarota. Więcej. Eliot musiał zapoznać się z Obrazkowym kluczem..., ponieważ aż dwie z blotek Madame Sosostris (szóstka mieczy, trójka buław) to - jak nazwał je Waite - „karty bramy", czyli takie, które we wróżebnej interpretacji reprezentują transformację duchową, wstąpienie na wyższy stopień jaźni. I to właśnie się w Ziemi Jałowej dokonuje - bohater poematu recytuje w końcowych fragmentach utworu sanskrycką mantrę - magiczną formułę; „Datta, dayadhavam, damyata. Santi, santi, santi..." Wedle Eliota mantra ta miała znaczyć „Pokój, który przechodzi pojęcie". Rzecz w tym, że pierwszym tarocistą, który wyodrębnił z 56 kart Minor Arkanów 9 „kart-bram" i nadał im mistyczny sens, był Artur Edward Waite. Zarazem był też pierwszym okultystą, który o tym napisał i który wprowadził tę innowację w środowisku związanym z Zakonem Złotego Świtu. Czyżby Eliot należał do masońskiego bractwa różokrzyżowców? Jego biografowie milczą na ten temat. I my tego nie rozstrzygniemy. Nie jest to ostatecznie takie ważne, ważnym jest, że źródłem inspiracji Eliota by tarot człowieka, który - jak się okazało - zawładnął umysłami nie tylko nielicznej grupki osób poszukującej w egzoteryce zakonu odpowiedzi na dręczące ich pytania. *** Moda na okultyzm i hermetyzm sprawił, że szeregi zakonu stawały się coraz bardziej liczne, a poplecznicy MacGregor Mathersa ze zgrozą widzieli, że wciąż muszą walczyć z nowszymi „wrogami". W 1898 roku do zakonu dołączył Aleister Crowley (1875-1947), związany wcześniej z okultystyczną organizacją rezydującą w Niemczech nazywaną Zakonem Świątyni Orientu. W jej rytach istotną rolę odgrywały tantryczne praktyki medytacyjne. Tantra była ezoterycznym prądem religijnym Indii i Tybetu wywodzącym się z pradawnych kultów płodności i uznającym, że kosmos powstał dzięki scaleniu w seksualnym akcie dwóch pierwiastków: męskiego (lingam) i żeńskiego (joni). To też spowodowało, że medytacje tantryczne oparte były w znacznej mierze na seksie, w praktyce zaś trudno je było czasami odróżnić od zwyczajnej orgii seksualnej. Prowokacyjne zachowanie się Crowley'a, zauroczenie nagością, seksem, homoseksualizmem, ekshibicjonizmem, a nawet przez skłonności do transwestytyzmu naruszały purytańską moralność członków zakonu. Gdy w 1905 roku Crowley zabrał jedną z adeptek na szczyt góry, kazał się jej rozebrać i przez trzy dni i trzy noce nagiej medytować bez jedzenia (adeptka nie skarżyła się, przeciwnie - twierdziła, że dane jej było dostąpić oświecenia), Rada Zakonu wezwała Crowleya i poleciła mu się usprawiedliwić. Crowley przybył na obrady odziany jedynie w długi, czarny płaszcz przepasany srebrnym, magicznym pasem. Tego było za wiele. Mag musiał opuścić szeregi bractwa. Nie przeszkadzało mu to założyć własnego stowarzyszenia zwanego Zakonem Srebrnej Gwiazdy. Powołując go do życia, Crowley oświadczył, że pochodzący z astralnych sfer głos przekazał mu niezwykłą nowinę: zbliża się nowa era, nowa epoka - Wiek Boga Horusa, który już wkrótce zatriumfuje po upadku chrześcijaństwa. Przez dłuższy czas Crowley pozostawał przy tarocie opracowanym przez Waite'a. Na początku lat czterdziestych doszedł jednak do wniosku, że Waite mylnie przedstawił alegorie tarota. W 1944 roku wydał prywatnie w Londynie Księgę Thotha dzieło równie kontrowersyjne co jego autor i równie często cytowane przez współczesnych okultystów. Książkę ilustrowały wyobrażenia wszystkich kart wykoncypowane przez Crowleya, a namalowane przez Friedę Harris. Crowley poczynił wiele zmian, z którymi nie zgodzili się członkowie Zakonu Złotego Świtu. Wierzył, że każdy arkan tarota, czyli jak go nazywał „Atu Tahuti", tworzy zamknięty system hieroglifów reprezentujący specyficzne i sobie właściwe rodzaje sił i energii kosmicznych. Dlatego zmienił niektóre tytuły arkanów Wielkich Wtajemniczeń, przywrócił ósmą pozycję Sprawiedliwości, nadając jej tytuł Dostosowania a Mocy - Pożądliwości. Umiarkowanie stało się Sztuką, Sąd Ostateczny - Eonem. Ponadto Crowley dodał do 78 kart dwie nowe uważając, że lepiej pasują do opisu wszystkich aspektów Drzewa Życia. Inaczej również oznaczył arkana Wielkich Wtajemniczeń literami hebrajskiego alfabetu. Tarot Crowleya, zwany popularnie „tarotem Thotha" rzeczywiście zwiastował nową erę - erę tarota „nieortodoksyjnego", wyzwolonego z ikonograficznego konwenansu i wychodzącego naprzeciw mistycznym intuicjom jego twórców. W "tarocie Thotha" niewiele znalazło się elementów typowych dla wcześniejszych tarotów. Bajecznie kolorowe, agresywne, epatujące seksualną symboliką karty Crowleya przykuwają uwagę, zmuszają do refleksji. Innowacje te spotkała krytyka nawet ze strony innych „odszczepieńców". W latach trzydziestych z szeregów zakonu wystąpił Paul Foster Case, amerykański okultysta urodzony w 1884 roku, który znalazł niezależne stowarzyszenie zwące się Budowniczymi Adytum. W roku śmierci Crowleya. Case opublikował dzieło zatytułowane Tarot. Klucz wielowiekowej wiedzy oraz talię kart niewiele różniącej się od tarota Waite'a. Arkana narysowała Jessie Burns Parke i były one używane przez członków nowego bractwa już w 1930 roku. Tarot, ten, zwany powszechnie „tarotem BOTA" (tarotem Budowniczych Adytum), mimo pewnych odmienności (Wisielec na przykład „powieszony" został nie na szubienicy w kształcie litery Tau, lecz na trzech drągach naśladujących hebrajską literę he) traktowany był przez „rycerzy" Złotego Świtu jako ortodoksyjny, tj. zgodny z tradycją zakonu, Zakon Złotego Świtu i Budowniczych Adytum łączyła dość ścisła więź i rodzaj niepisanego paktu „zaczepno-obronnego" wymierzonego przeciw Zakonowi Srebrnej Gwiazdy Crowleya. U podstaw tej „mistycznej koalicji" leżała dbałość o "prawowierną" wykładnię ezoteryki tarota i Kabały. Od czasu gdy Artur Edward Waite skrytykował Eliphasa Leviego za pewne sformułowania zawarte w jego dziełach, choroba „ortodoksyjności" opanowała zakon do tego stopnia, że jakiekolwiek odstępstwo od ugruntowanych zasad traktowane było niczym herezja. Pół biedy, jeśli „schizma" rodziła się poza murami „świątyni" zakonu. W takim wypadku kwitowano ją pełnym pobłażliwego poczucia wyższości wzruszeniem ramion. Gorzej, gdy „kacerzem" stawał się adept jednej z lóż Złotego Świtu. Wtenczas starano się zdusić „schizmę" w zarodku i to wszelkimi dostępnymi środkami. Duszną atmosferę panującą w zakonie najlepiej obrazują przypadki Dion Fortune, czyli Violet Mary Firth (18891-1946). Dion Fortune, której pseudonim oznacza Deo Non Fortuna - przez Boga, nie przez los - wstąpiła do zakonu w 1919 roku i dostała się pod kuratelę przewodnika duchowego J.W. Brodie- Innesa. W rok później przeszła cykl inicjacyjnych rytów w londyńskiej loży zakonu noszącej nazwę „Alfa i Omega" i kierowanej przez Monie Mathers. Aczkolwiek Dion Fortune nie dążyła do opracowania własnej wersji tarota, lepiej niż jej towarzysze rozumiała, że jeśli Kabała jest metodą rozwoju duchowego, czymś w rodzaju Jogi Zachodu", należy ją odpowiednio rozpropagować i uczynić bardziej przystępną dla zwykłych ludzi, których raziły „tajemnice tajemnic" kabalistycznego Drzewa Życia i odstręczał ezoteryczny język adeptów Złotego Świtu. Wbrew bowiem początkowym intencjom założycieli zakonu, marzących o przebudowie świata i zwiastowaniu mu złotego świtu okultystycznych nauk, Kabała wciąż była mało znana. Zachodni okultyzm przegrywał na każdym kroku ze swym wschodnim konkurentem, który nie bawił się w inicjacyjne subtelności rytuałów ani w rozszczepianie włosa na czworo w poszukiwaniu Jedynie słusznej prawdy" o Bogu. Dion Fortune postanowiła zmienić tę sytuację, objawić Europie jej własną, rodzimą mistykę - mistykę Kabały ujętą w jednorodny system symboliczny i filozoficzno-medytacyjny. Kabała widzi świat jako symbol, dlatego symbolizuje boską rzeczywistość - dowodziła. Symbol jest podstawą Kabały. Mistyk preferujący jogę lekceważy symbol, uznaje go za główną przeszkodę zagradzającą drogę do oświecenia. W przeciwieństwie doń okultysta, który wpierw zmierzy do poznania, później dopiero do iluminacji, bardzo łatwo gubi się w nieskończonym morzu mistycznych doznań. Jest niczym pozbawiony kompasu żeglarz. O ile więc nie otrzyma wskazówek, jak i którędy żeglować, czeka go wieczne błądzenie po oceanie doświadczeń boskiej obecności. Dzieje się tak, ponieważ u okultysty najważniejszą rolę odgrywa intelekt, u mistyka - intuicja. Te dwie ścieżki ku Bogu - mistyka i filozofia mistyki, przez którą Dion Fortune rozumiała okultyzm - są komplementarne, ale i różne, uzależnione od wewnętrznych potrzeb predyspozycji człowieka. Co mają jednak zrobić ludzie, którzy potrzebują symboli? Większość z nich zrażona sekretnością Kabały boi się wnikać we wszystkie aspekty symboliki tarota, odrzuca go nie wiedząc, że tarot to kotwica i busola pozwalające okultyście utrzymać rytm medytacji i wytyczać jej cel. Oto dlaczego -pisała Dion Fortune - „kabalista nie próbuje wznieść się na skrzydłach metafizyki do oczyszczonego powietrza abstrakcyjnej rzeczywistości; formułuje konkretny, widzialny gołym okiem system i pozwala mu to reprezentować abstrakcyjną rzeczywistość, nieuchwytną dla nie przygotowanego umysłu". Chociażby z tego powo- du język kabalistycznych symboli musi dominować w tarocie, co nie oznacza, iż tarot musi na wieki pozostać bełkotliwą „tajemną księgą" dla ogółu, a "biblią biblii" dla nielicznego grona wtajemniczonych. Mistykę tarota j Kabały może pojąć każdy, trzeba ją tylko wyjaśnić i rozpowszechnić. Dion Fortune zainaugurowała cykle otwartych wykładów, drukowała broszury, tygodniki, czyniła wszystko, by nie zamykać się w wąskim środowisku adeptów zakonu. W 1922 roku za zgodą przełożonej loży „Alfa i Omega" Moine Mathers, Dion Fortune utworzyła Stowarzyszenie Wewnętrznego Światła zlokalizowane w tym samym budynku co świątynia zakonu. Obie kobiety przez jakiś czas współpracowały ze sobą, ale po paru latach Moine Mathers poczuła się zagrożona przez młodą adeptkę. Pozazdrościwszy jej powodzenia, postanowiła usunąć ją z bractwa pod pretekstem zdrady sekretów zakonu. Nie widząc innego wyjścia, Dion Fortune opuściła lożę i założyła własną świątynię. Było to miejsce oblegane przez tłumy kobiet i mężczyzn pragnących otrzymać od Dion Fortune duchową poradę. Wkrótce potem ciało przywódczyni Stowarzyszenia Wewnętrznego Światła pokryło się zadrapaniami i wrzodami. Dion Fortue publicznie oskarżyła Moine Mathers o próbę „astralnego morderstwa". Podejrzenia, że Moine Mathers stosuje czarną magię, wzmogły się, kiedy policja natknęła się na cmentarzu w Iona na ciało kobiety leżącej w poprzek krzyża, który wyrzeźbiła we wrzosach. Kobietą tą była uczennica Moine Mathers, a zarazem pilna słuchaczka wykładów Dion Fortune. Ciało ofiary nosiło ślady zadrapań podobnych do tych, jakie oszpeciły wyklętą przez Moine Mathers „schizmatyczkę". W ruch poszła kontrmagia. Mieszkanie Dion Fortune zapełniły talizmany, amulety, wszędzie unosił się zapach kadzideł i rozmaitych substancji palonych w specjalnie wykonanych do tego celu miseczkach. Z biegiem lat metody medytacji opracowane przez Dion Fortune przyjęły się w wielu środowiskach nie związanych z hermetycznym Zakonem Złotego Świtu, zaś Stowarzyszenie Wewnętrznego Światła zyskało dobrą sławę. Loża „Alfa i Omega" przestała istnieć, zakon podupadł rozbity na kilka oddzielnych organizacji masońskich. Dion Fortune przeniosła siedzibę swego bractwa do Glastonbury, gdzie - według niej – mieściło się centrum kosmicznej energii. Najwyraźniej jednak owo „centrum" niezbyt skutecznie chroniło Dion Fortune przed zakusami wrogów, albo też moc czarnej magii okazała się silniejsza - kobieta nie zmieniła swych obyczajów, rzadko opuszczała dom, a jeśli już wychodziła na spacer, zawsze przywdziewała szeroki, czarny płaszcz i ogromny kapelusz tego samego koloru. Ścigana spojrzeniami zaintrygowanych przechodniów mijała ich obojętnie, pewna, że jej strój jest znakomitym kamuflażem i nie wzbudza u nikogo zdziwienia. Umarła w 1946 roku porażona bolesną, ciągnącą się przez długie lata chorobą. Sprzysiężenie Wodnika Central Park w Nowym Jorku. Kamera przesuwa się po tłumie długowłosych, ubranych w kolorowe stroje postacie zatopionych w leniwie ekstatycznym tańcu, zatacza krąg i wyławia z tłumu czarnowłosą dziewczynę, której szczupłe dłonie kreślą w powietrzu znaki przywodzące na myśl mudry - symboliczne gesty hinduskich tancerek. Jej skupiona twarz przyciąga wzrok, fascynuje. Kamera prześlizguje się ponad głowami tancerzy, wiruje wraz z nimi, aż wreszcie ekran kina wypełnia postać murzyńskiej pieśniarki. Oto pierwsze kadry głośnego music-hallu „Hair" opowiadającego o dziejach miłości dziewczyny z "dobrego domu" i chłopaka, który przyjechał do Nowego Jorku po to, by wstąpić do wojska i walczyć w Wietnamie. Los zetknął ich z hippisowską młodzieżą szukającą w środkach psychodelicznych czegoś, co jeden z bohaterów music-hallu nazywa enigmatycznie „kosmiczną świadomością". „Kiedy zabłyśnie Księżyc, a Mars z Jowiszem spotkają się na Swej drodze..." - śpiewa murzyńska pieśniarka rozpoczynający film song „Aquarius" zwiastujący ludziom nastanie Epoki Wodnika. Ludzkość od wieków stosowała różne pomiary czasu; wszystkie uwzględniały kosmiczny rytm obrotów Księżyca, Słońca, planet i gwiazdozbiorów. Już w starożytności wyróżniano na ekliptyce pewien punkt zwany Punktem Równonocy Wiosennej. Przecina on Słońce w dniu 21 marca, kiedy na półkuli północnej dzień i noc są sobie równe i trwają po 12 godzin każdy. Obecnie punkt ten znajduje się pomiędzy konstelacją Ryb a zodiakiem Wodnika. 2000 lat temu usytuowany był na pograniczu zodiaków Byka i Barana, a jeszcze wcześniej - 4000 lat temu - między Bykiem a Bliźniętami. Zmiany te - skutek procesji - pozwalają astrologom dzielić historię świata na epoki zwane też „platońskimi miesiącami", z których każdy charakteryzował się odmiennymi cechami. „Mniej więcej 4000 lat p.n.e. zakończyła się Epoka Bliźniąt, a rozpoczęła Epoka Byka. (...) – piszą R.T. Prinke i L. Weres, autorzy Mandali życia. - Jednocześnie na całym niemal świecie pojawiły się wyobrażenia byka. (...) czyżby to był przypadek? W takim razie przypadkiem musiałby być też fakt, że około roku 2000 p.n.e. wyobrażenia byka znikają i ustępują miejsca symbolice barana, której pełna jest Biblia, a w Egipcie rozwija się kult Amona z głową barana. Byk jest w astrologii znakiem ziemskim, doskonale licującym z monumentalnymi piramidami, zikkuratami i budowlami megalitycznej Europy. Baran natomiast należy astrologicznie do żywiołu ognia, którego symbolika jest ewidentna w ciągu dwóch tysiącleci poprzedzających początek naszej ery. Pierwsi chrześcijanie posługiwali się symbolem ryby, co tłumaczy zwyczaj tym, że greckie słowo na określenie ryby jest skrótem „Jezus Chrystus, syn Boga, Zbawiciel" w tym języku. Ale czy jest to wystarczające wytłumaczenie? Wtedy właśnie rozpoczęła się Epoka Ryb, kojarzona z żywiołem wody (wprowadzenie obrządku chrztu wodą) i zgadzająca się astrologiczną charakterystyką religii chrześcijańskiej". Przeanalizowawszy pod tym kątem wzory dominujące w poprzednich epokach, astrologowie doszli do wniosku, że wydarzenia, jakie rozegrały się na Ziemi w ciągu ostatnich stu lat zdają się wskazywać na to, że w istocie stanęliśmy na pograniczu nowej epoki - epoki Wodnika i jesteśmy świadkami zamierania Eonu Ryb. Wodnik bowiem charakteryzuje się tolerancją, humanizmem i poczuciem braterstwa (ruchy na rzecz pokoju, ekologizm, pojawienie się nowych form ideologii wykraczających poza egoizm narodowych i lokalnych interesów), a także niekonwencjonalnością, oryginalnością, odkrywczością, wyobraźnią i wizjonerstwem (rozwój nauki, powolne jej wkraczanie na obszary lek- ceważone dotąd przez uczonych, erupcja coraz to nowych kierunków w sztuce, odwrót od dziewiętnastowiecznego racjonalizmu, renesans religii). Zarazem zjawiskom tym towarzyszą cechy negatywne, jak fanatyzm, autokratyzm, ekscentryczność, powierzchowność osądu, brak realizmu, które możemy obserwować w postaci z nagła odrodzonych nacjonalizmów, totalitarnych systemów politycznych i religijnych oraz wszechwładzy mass mediów karmiących nas łatwą do strawienia informacyjną papką. Wodnik to znak, który rządzi się impulsywnością, dąży do wyszukiwania wciąż nowych źródeł ekspresji, odrzuca tradycyjne struktury społeczne, kulturowe i polityczne. Kieruje nim intuicja i nieokiełznana aktywność. Gdyby tak nie było - sądzą astrologowie - wiek nasz nie doświadczyłby rewolucji socjalnych, nad światem nie zawisłaby groźba atomowej zagłady, nie byłoby terroryzmu, wzrostu przestępczości, brutalizacji obyczajów, narkomanii, ale i również powrotu do religijnych wartości, ustaleń II Soboru Watykańskiego, a Zachód nie zostałby zalany potopem różnorakiego autoramentu sekt stanowiących widome zagrożenie dla oficjalnych kościołów. W 1968 roku, w roku studenckich rozruchów w Europie, Japonii i w Stanach Zjednoczonych, w roku, w którym paryscy studenci pisali na murach Sorbony hasła żądające „władzy dla wyobraźni", angielski okultysta John Cooke, którego zainspirowały rozważania astrologów na temat Eonu Wodnika, wydrukował w jednym z londyńskich wydawnictw książkę zatytułowaną Księga T. Do książki dołączył talię kart tarota i obwołał ją „Nowym Tarotem Wieku Wodnika" Karty rysowała asystentka Cooke'a, Rosalinda Sharp. Uległszy sugestii swego mistrza, Rosalinda Szarp postanowiła zrezygnować z tradycyjnej ikonografii tarota. „Tarot Wieku Wodnika" musiał być niekonwencjonalny, diametralnie inny. Szukając inspiracji, Sharp zwróciła się ku sztuce pop i symbolice rozmaitych kultur i religii. A ponieważ tarot ów w niczym miał nie przypominać tarotów dawnych okultystów, John Cooke nadał wszystkim kartom, tak Minor jak Major Arkanom, nowe nazwy. Głupiec nazwany został „Bezimiennym" i wyobrażał nagiego młodzieńca kroczącego wśród cierni z dwoma zwojami papirusu w dłoniach. Mag otrzymał tytuł „tego, który zmienia". Na arkanie tym nie zobaczymy stołu, leżących na nim magicznych przedmiotów. „Ten, który zmienia" stoi na świetlistej kuli, w prawej dłoni trzyma różę, zaś na jego lewym ramieniu przysiadł czarny, nastroszony sęp. Podobnych modyfikacji dokonano także w kartach Mniejszych Wtajemniczeń. Pomysł Johna Cooke'a spodobał się innym tarocistom, którzy samodzielnie przystąpili do poszukiwań wzorca odpowiadającego wymogom czasu nowego eonu. W 1973 roku we Włoszech David Mario Palladini opublikował „Tarota Wodnika" opartego jeszcze na ikonografii „tarota Ridera- Waitena", ale bliskiego manierze sztuki pop. W tym czasie w Meksyku Renę Rebetz, autor wielu książek traktujących o magii, zaproponował własny wzór tarota i nazwał go „Tarotem Ery Wodnika". Każdą kartę opatrzył astrologicznymi symbolami i literami hebrajskiego alfabetu, po czym - gdy tradycyjni okultyści czynili mu wyrzuty, iż zrobił to zbyt dowolnie - wyjaśnił, że nowy wiek wymaga zerwania z tradycją i że w wieku tym okultysta może, a nawet powinien wyzwolić się z okowów, jakie mu ona narzuciła. Ten, kto zajmuje się magią - dowodził Rebertz - niechaj pamięta, że tradycjonalizm zabija wszelką moc. Jeśli poświęcił się tarotowi, musi przezwyciężyć dawne kanony siłą swej intuicji i bez obawy nadać wizerunkom kart niepowtarzalny, właściwy dla swego charakteru i bioenergetycznego rytmu kształt oraz formę. Gdyby prorokami nowej ery byli wyłącznie astrologowie i okultyści, moglibyśmy w ślad za „milczącą większością" naszego społeczeństwa i całym niemal światem nauki odnieść się do ich proroctw ze wzgardliwą obojętnością. Jednakże w sukurs prorokom nowego eonu przyszli niektórzy naukowcy, często wybitni uczeni i laureaci Nagrody Nobla. Uczeni ci uznali, że gwałtowne zmiany, jakim podlega świat, rzeczywiście zwiastują narodziny nowej świadomości. Otrzymała ona nazwę „paradygmatu wyobraźni". Amerykański historyk nauki T.S. Khun uważa, że w każdej epoce i w każdej kulturze dominuje jakiś wzór, sposób, dzięki któremu poznajemy świat, i tak, a nie inaczej go opisujemy. Przez słowo „paradygmat" zaczerpnięte z filozofii platońskiej pojmował on generalną wizję świata będącego wytworem danej epoki. Paradygmat ów zmieniał się. Pomiędzy XVII a XIX wiekiem europejską naukę uwiódł paradygmat kartezjańsko-newtonowski traktujący człowieka na podobieństwo skompliko- wanego mechanizmu i stawiający go w opozycji do obiektywnego świata przyrody. W rezultacie stał się on wzorcem powszedniego myślenia o świecie i o człowieku. Koncepcja „paradygmatu wyobraźni" ukształtowała się w wyniku krytyki takiej oceny rzeczywistości. Jej zarys sformułował T.S. Khun, bardziej precyzyjnie opisali ją wybitni uczeni (C.F.Weizacker, W. Heisenberg, F. Capra, A.H. Maslow i inni), z których część skupiona jest w Uniwersytecie w Princeton w Stanach Zjednoczonych. Żyjemy na granicy dwóch epok - oświadczyli. Paradygmatem nowej ery będzie taka wizja świata, która zwalczy panujący w nauce dualistyczny pogląd uznający świadomość, za coś wtórnego w stosunku do martwej materii. Materia nie jest martwa, świadomość istnieje i ewoluuje na różnych poziomach struktury kosmosu, dlatego zmianie wzorca myślenia winna towarzyszyć zmiany sposobu życia - pisał F. Capra w wydanej w 1988 roku w Polsce książce Punkt zwrotny. Człowieka nowej epoki musi cechować „ekologizm" - uwrażliwienie na procesy ekologiczne i takie postępowanie, które nastawione jest na człowieka będącego cząstką kosmosu, a zarazem godnym poznania jego zwierciadłem - mikrokosmosem. M. Ferguson, autorka książki The Aquarian Conspiracy. Personal and Social Transformation in the 1980 r, poszła w swych dywagacjach znacznie dalej zapowiadając proroczo, że prędzej czy później dojdzie do konfrontacji między nową a starą świadomością. W sporze tym zwycięży nowa świadomość. Zagrożoną ekologiczną degradacją Ziemię uratuje „sprzysiężenie Wodnika" zawiązane przez ludzi kierujących się „paradygmatem wyobraźni". Od kiedy w psychologii i etnologii na dobre zakorzeniły się teorie C.G. Junga, również nauka nieco inaczej spojrzała na karty tarota. Dla takich badaczy, jak R. Pollack, S.R. Kapłan, J. Shephard lub E. Grillot de Givry tarot okazał się na tyle „mówiącymi kartami" czy „Biblią Szatana", co godnym uwagi spadkobiercą najrozmaitszych idei religijnych. W wydanej w 1985 roku książce The Tarot Trumps. Cosmos in Miniature John Shephard dowodzi na przykład, iż na ikonografię tarota Viscontich-Sforzów wpłynęła cała ideologia devotio moderna. Porównując ją z astrologicznymi wyobrażeniami Bliskiego i Dalekiego Wschodu Shephard odnalazł w tarocie ślady istniejącej w przeszłości „religii astrologicznej" charakterystycznej dla większości kultur Starego Świata. Do zbliżonych wniosków doszedł S.R. Kapłan, który zajął się badaniem dziejów tarota i w odróżnieniu od wcześniejszych okultyzujących historyków magii zastosował do tego celu metodę krytyki źródeł. Ważnego przełomu dokonała także Rachel Pollack, autorka dwutomowej monografii Seve-ty-Eight Degrees of Wisdom. A Book of Tarot. Praca ta analizuje ikonografię tarota - głównie, lecz nie jedynie, „tarota Ridera -Waiteza" - pod kątem jungowskiej teorii archetypów. Ta ostatnia książka jest o tyle ważna i interesująca, że łamie dotychczasową konwencję interpretacji arkanów Tarota. „Jeżeli zaakceptujemy ideę Junga - pisze Pollack - wedle której podstawowe duchowe wzorce - archetypy - kształtują najgłębsze pokłady ludzkiego umysłu, wolno nam stwierdzić, iż (...) dwadzieścia dwa arkana, cztery rodzaje figur i po dziesięć blotek w każdym z czterech kolorów, a także pozycja ciała i ekstatyczny wyraz twarzy Wisielca wydają się następstwem oddziaływania na obrazy tarota tego, co zwiemy w nauce zbiorową nieświadomością", Próżno więc - powiada dalej autorka - szukamy twórcy tarota. Nie był nim Bonifacio Bembo ani tym bardziej jakiś nieznany różokrzyżowiec. Wizerunki tarota zmieniały się w czasie, kiedy tarocista dodawał coś do nich, co ujmował, przepotwarzał zgodnie z tym, co chciał przez nie wyrazić, lecz aktywności intelektualnej zawsze towarzyszyło napięcie intuicji. A skoro tak, to musimy przyjąć, że każdym z "reformatorów" tarota władały powszechniki ujawniające się tym, iż w większości kultur lewa strona kojarzy się z ciemnością i złem, prawa - z jasnością i dobrem. To samo dotyczy innych pozycji: góra- dół, męskie- żeńskie, niebo- ziemia, itp. Ale nie tylko! Ich moc ujawniła się w arytmozofii, w symbolice geometrycznych figur, w alegoriach i w ich odniesieniach do popularnych w danym okresie motywów mistyczno-ezoterycznych. Oto czemu możemy znaleźć zakodowane w arkanach tarota idee i mitologiczne wątki szamanizmu, gnozy, heterodoksyjnego chrześcijaństwa, hinduizmu, sufizmu, taoizmu... Z tego też względu tarot jest wielowarstwową „księgą ksiąg", nie przestaje służyć człowiekowi za obiekt używany do praktyk dywinacyjnych i do najzwyklejszej zabawy umilającej czas - do gry w karty. Sztuka ma tę przewagę nad nauką, że choć korzysta ze zdobyczy uczonych, nie ograniczającą żadne metodologiczne ramy. Sztuka nie cierpi gorsetów. Zanim więc w głowach myślicieli z Princeton wykluła się idea „paradygmatu wyobraźni", zawitała ona do pracowni malarzy i rzeźbiarzy na Montparnasse i w Dzielnicy Łacińskiej. Artyści pierwsi poddali się wzorcowi Epoki Wodnika - w swojej twórczości zwrócili się ku temu, co najpierwotniejsze, co tkwi głęboko zakorzenione w każdym z nas: ku wyobraźni i swobodnej grze skojarzeń. To za ich sprawą tarot mógł przeistoczyć się w przedmiot bardzo nieraz osobistej interpretacji plastycznej. Najwcześniej uczynił to francuski kubista Jean Berthole. W 1949 roku ilustrowany magazyn „Graphs" zamówił u niego serię grafik o dowolnej tematyce. Berthole, który w tym czasie był pod wielkim wpływem Picassa, przedstawił na łamach pisma własną wizję Major Arkanów i nazwał je „tarotem kubistycznym". W zgeometryzowanych figurach Wielkich Wtajemniczeń okultystyczna symbolika straciła swe znaczenie, ustępując miejsca bryle i uproszczonej konkretności rysunku. Jeszcze dalej w tym kierunku poszedł włoski malarz polskiego pochodzenia Gianni Novak. Na prośbę dyrekcji Aitalia Airlines namalował kubistycznego tarota zdobiącego odtąd prospekty zachęcające podróżnych do korzystania z usług tej agencji lotniczej. Ezoteryczna symbolika tarota pełniła tam uboczną funkcję i wzbogacała jedynie wnętrza geometrycznych figur, zapełniając dodatkowymi elementami przestrzeń obrazów. Kiedy w latach sześćdziesiątych w sztuce zatriumfował pop-art, amerykański artysta J. Cooper opublikował w 1969 roku w magazynie „Eye" nową odmianę tarota, który zapoczątkował serię „tarotów w stylu pop". Zgodnie z konwencją pop-artu Cooper szukał inspiracji w wytworach sztuki masowej. Nie dążył więc do nadania swemu tarotowi „średniowiecznego" charakteru. Rydwan ukazał całkiem „nieortodoksyjnie" jako odzianą w mini sukienkę dziewczynę siedzącą na motocyklu. Podobnie postąpił z Diabłem wyobrażonym pod postacią hippisa, na którego szyi wisi nanizana na rzemień trupia czaszka. W 1972 roku kolega Coopera, Wes Michel, porozumiał się z H.J. Heinz Company w Pittsburgu, proponując wydanie innej wersji „tarota pop". Styl tego tarota nawiązywał do konwencji animowanego filmu Beatlesów „Żółta łódź podwodna". Karty Wes Michela cechowała baśniowość, widoczne na nich figury były karykaturalnie wyolbrzymione i zniekształcone. Tradycyjne symbole kolorów tarota zastąpiły wyobrażenia pomidorów, ogórków, ziemniaków i ryb. Także Major Arkana dalece odbiegały od tradycyjnego wzorca - na przykład Sprawiedliwość ukazana została jako kucharz w białej czapce trzymający w lewej dłoni ogromną łyżkę, w prawej - wagę do odmierzania przypraw. W połowie lat siedemdziesiątych tarot trafił również na ekrany. Producenci popularnych filmów z Jamesem Bondem wpadli na pomysł, by karty tarota zagrały w jednym z filmów o słynnym agencie 007. W tym celu poproszono angielskiego artystę Fegusa Halla o przygotowanie kilkudziesięciu kart. Hali potraktował swoje zadanie poważnie. Zamiast paru figur Wielkich Wtajemniczeń namalował całą talię, utrzymując ją w manierze surrealistycznej. Karty te widzowie mogli oglądać w filmie z Jamesem Bondem „Żyj i daj żyć", wyświetlanym również na ekranach polskich kin. Ku zdumieniu filmowców tarot Halla zyskał duże powodzenie. W porozumieniu ze szwajcarską firmą AG Muller and Cie, oraz amerykańską korporacją U.S. Games Systems Inc. z Nowego Jorku Fergus Hali wydrukował kilkaset talii tego tarota noszącego nazwę „tarota Fergusa Halla". Stał się on jednym z najbardziej popularnych współczesnych tarotów i przyczynił się do powstania dwóch jego odmian zwanych „Tarotem Czarownic", i "Tarotem Demona". Wszystkie te taroty mają wspólną cechę - podkreślają demoniczność postaci Major i Minor Arkanów i swobodnie operują czarnoksięską symboliką wywodzącą się wprost ze średniowiecznych traktatów magicznych. W 1973 roku na rynku księgarskim Wielkiej Brytanii ukazała się książka zatytułowana James Bond 007 Tarot Book, która skutecznie rozpropagowała wszystkie te trzy rodzaje tarota używane odtąd przez profesjonalne wróżki. Ale najbardziej znanym artystą, który w pewnym momencie swego życia poddał się magii kart, był Salvadore Dali. Ten zmarły niedawno hiszpański malarz, ekscentryk, genialny wizjoner, pierwszy i jedyny przedstawiciel wynalezionej przez siebie „paranoiczno-krytycznej" metody odzwierciedlania świata w sztuce, która wedle jego własnej definicji była spontaniczną metodą poznania irracjonalnego, opartego na krytycznej i systematycznej obiektywizacji delirycznych skojarzeń i interpretacji", przystąpi! do malowania 78 kart tarota, dostrzegając w nim „odwieczny strumień delirycznych snów przeskakujących z eonu, z jednego czasu w drugi czas, a stamtąd w czas jeszcze inny". Dali wierzył, że jego tarot będzie tarotem ostatnim, najdoskonalszym, wyczerpującym wszystkie ezoteryczno-mistyczne treści czarodziejskich kart. Utrzymał go więc w "paranoiczno-krytycznym" stylu epatującym widza najprzedziwniejszymi skojarzeniami i połączeniami, choć nie pozbawił całkowicie tradycyjnej symboliki okultystycznej. Przykładem tego sprzysiężenia może być arkan Sprawiedliwości wyobrażający nagą kobietę stojącą na tle ciemnobordowego muru i zachmurzonego, rozświetlonego jaskrawymi refleksami nieba. Postać kobiety wzorowana jest na szesnastowiecznym obrazie niemieckiego malarza Cranacha Starszego. Długie, czarne włosy kobiety potęgują nastrój niepokoju. Sprawiedliwość wspiera się na szpadzie wetkniętej w idealnie gładką płaszczyznę jasnożółtej pustyni. W prawej ręce trzyma wagę, zaś wzrok postaci utkwiony jest w leżącej na ziemi kostce do gry - najprawdopodobniej będącej symbolem ślepego losu. Tarot S. Dali zyskał szeroki rozgłos, głównie w kręgach kolekcjonerów sztuki (w znacznym stopniu przyczyniła się do tego książka S.R. Kapłana Sahadore Dali Tarot). Sam artysta nie przywiązywał większej wagi do swego dzieła uznawszy, iż wraz z nim kończą się dzieje tarota i rozwój jego ikonografii. Tarot jednak w dalszym ciągu inspirował łudzi sztuki. Wiatach 1968-1970. Amerykanka Bea Nettesl opracowała fotograficzną wersję „tarota Ridera-Waite'a", wykonując swoje karty za pomocą techniki fotomontażu. Bardziej pomysłowym tarotem popisał się holenderski rzeźbiarz Onno Docters van Leeuwen. Sporządził on talię tarota fotografując własnoręcznie ulepione i pomalowane gliniane figurki wzorowane na rzeźbach Egiptu, Indii i Mezopotamii. Jednakże największą sensacją wywołał „tarot dla dzieci" Roberta Odella. Odell zilustrował nim cykl baśni o Rycerzach Okrągłego stołu i dziejach Zamku Camelot. Zamysł polegał na tym, że do każdej książki dołączona była talia kart tarota. Czytając baśń, dziecko mogło dowolnie układać obrazki i ingerować w treść opowieści. W bajkach tych najistotniejszą rolą odgrywała magia. Pisane z humorem baśnie i równie humorystycznie ilustrowane karty odwoływały się do wyobraźni dziecka i do najszlachetniejszych uczuć i wartości, jak miłość, przyjaźń, wierność danemu słowu. Moc - na przykład - ukazana została jako dziewczynka obejmująca grubego, rozeźlonego lwa, który tym bardziej udaje wściekłość, im mocniej jest przytulany przez bohaterkę bajki. Diabeł to po prostu czarna plama, kleks w zeszycie. Śmierć jest „Narodzinami", o czym świadczy napis umieszczony na czarnych blankach Zamku Camelot, na których szczycie stoi rozradowany rycerz. Umiarkowanie, Papieżyca, giermkowie czterech kolorów są dobrymi wróżkami. Zarazem na każdej karcie widać ezoteryczne symbole, takie jak egipski krzyż ankh symbolizujący życie, znaki zodiaku, alchemiczne alegorie. Odell uważał, że wyobraźnia dziecięca łatwiej przyswoi magiczną warstwę tarota, wzbogaci ją i przetworzy; był zwolennikiem „wychowania przez wyobraźnię" wierząc, iż uwrażliwia ona dziecko na te problemy, których nie dostrzegają dorośli, a które doceni dopiero nowy człowiek Wieku Wodnika. „Na naszych oczach dokonuje się orientalizacja Zachodu! - wykrzyknął z oburzeniem pewien zachodnioniemiecki dziennikarz, który spędził trzy miesiące w jednym z położonych koło Kolonii ośrodków radża-jogi w nadziei, że wykryje jakieś gigantyczne machlojki finansowe i skompromituje entuzjastów prawd głoszonych przez indyjskich guru. Głos dziennikarza pozostał głosem „wołającym na puszczy". Na ofensywę gospodarczo-polityczną Zachodu Wschód skutecznie odpowiedział kontrofensywą „ducha". Orientalni mistrzowie przypomnieli obywatelom Zachodu, że przemiany społeczno-kulturalne są wtórne w stosunku do przemian jednostki i że to nie „byt określa świadomość", ale świadomość musi określić swój byt - w innym wypadku Zachód przeistoczy się w "duchową pustynię", a świat dozna ekologicznej zagłady. Dla Europejczyków Orient zawsze był ostoją tajemnicy, kolebką większości religii. A skoro religii, to również ezoteryki. W tym tkwi przyczyna, dla której dziewiętnastowieczni okultyści dopatrywali się w alegoriach tarota egipskich hieroglifów i to oni opracowali m. in. „Tarota Egipcjan" - najsłynniejszego tarota, którego arkana naśladowały egipskie malarstwa, zaadaptowanego przez Kościół Światła - masońskie stowarzyszenie konkurujące na początku XX wieku z Hermetycznym Zakonem Złotego Świtu. Lecz czasy fascynacji Egiptem minęły, Egipt przestał kusić, był martwą cywilizacją, a indyjscy guru przybywali z kraju o cywilizacji równie starej, ale żywej. Tym, co najbardziej zafrapowało współczesnych okultystów w hinduizmie, była tantra - ezoteryczny nurt religijny tak niegdyś mocno intrygujący Crowleya. Rozkwit tantry w Indiach przypadł na XI-XII w. n.e. Później nurt ten zaniknął, choć przetrwał zniekształcony do naszych czasów w ludowych kultach hinduizmu i w magicznych odmianach buddyzmu. Około 1950 roku tantrę „odkrył" dla Europy angielski orientalista, pisarz i mistyk John Woodroffe. Pod pseudonimem Artura Avalona opublikował on kilkadziesiąt książek traktujących o sekretach tantry i skupił wokół siebie wcale liczną grupę uczniów i naśladowców. Wedle tantry ciało ludzkie wyposażone jest w siedem ośrodków energetycznych zwanych czakrami zlokalizowanych wzdłuż kręgosłupa. Każdemu ośrodkowi odpowiada jeden z ważnych splotów centralnego układu nerwowego. Medytacje tantryczne zmierzały do „odblokowania" czakramów, co owocowało w postaci swobodnego przepływu energii i "otworzenia" tzw. „trzeciego oka" równoznacznego z przeżyciem doświadczenia mistycznego. W tym celu musiał poddać się skomplikowanym zabiegom rytualno- medytacyjnym. Jedna z technik polegała na kontemplacji diagramów oraz ikon obrazujących kosmofizjologię tantry. Kiedy więc tantra zapuściła korzenie w Europie, Penny Slinger, Nick Douglas i Meryl White, pilni czytelnicy prac Avalona, uznali, że dobrze byłoby, gdyby wreszcie narodził się „tarottantryczny". W 1976 roku w okultystycznych księgarniach „Nowego Wieku" w Londynie ukazała się talia tarota nosząca nazwę „Wyroczni Świętej Dakini". W odróżnieniu od tradycyjnego tarota talia ta składała się z 65 kart: 22 arkanów Wielkich Wtajemniczeń, 40 arkanów Małych Wtajemniczeń, reprezentujących cztery żywioły kosmosu, i 3 dodatkowych, nie numerowanych kart symbolizujących czas - przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Wizerunki wykonano techniką collagu. Ich wizyjność, mistrzowski artyzm ikon, emanująca z kart „magiczność" tantrycznych diagramów sprawiły, że „Wyrocznia Świętej Dakini" zaćmiła na krótki czas sławę innych ezoterycznych tarotów. Stosowano ją w wielu ośrodkach radża- jogi. Niedługo potem pojawił się nowy tarot hinduistyczny noszący nazwę „Tarota Karmy". Liczył on 78 kart, a jego ezoteryczny system koncentrował się na rozwikłaniu tajemnic reinkarnacji. Dołączone do „Tarota Karmy" instrukcje zapewniały, że po przejściu przez odpowiedni kurs każdy zdolny będzie odczytać, jakie było jego poprzednie wcielenie, co spowodowało, że jest tym, kim jest teraz, oraz co powinien uczynić, by jego przyszła inkarnacja była lepsza. Trzecim popularnym rodzajem tarota hinduistycznego jest „Tarot guru Radżnisza" - tego samego guru Radżnisza Bhagavana, który ogłosił się nowym Buddą, nowym Chrystusem i nowym Lao Tsy XX wieku i który, „jednocząc" wszystkie religie świata, zajmuje się przede wszystkim rozważaniami na temat seksu. Dostępny w większości księgarń „Nowego Wieku" Tarot guru Radżnisza daleko odbiega od tradycyjnej ikonografii tarota, ze względu jednak na osobę mistrza cieszy się szerokim zainteresowaniem. Taroci szukali inspiracji nie tylko w hinduizmie. Niektórzy zajęli się badaniem kultury Japonii, innych bardziej kusił sufizm i jego wciąż żywe tradycje. Ale gdy amerykański antropolog Carlos Castaneda wydał książkę Nauki don Juana opowiadającą o spotkaniu z Juanem Matusem, Indianinem z plemienia Yaqui z Meksyku, który wprowadził Castanedę w magiczne sekrety swego szczepu, słowo don Juana stało się ciałem. W pięćset lat po Kolumbie tarot odkrył Amerykę. W sierpniu 1972 roku Peter Balin, amerykański plastyk, powrócił z Tikal - starożytnego miasta Majów w Gwatemali - gdzie spędził rok kopiując płaskorzeźby pokrywające stele i ściany piramid. Rezultatem tej żmudnej pracy był „Tarot Xultun" - tarot narodu Majów, tarot żywcem wyjęty ze świętych ksiąg tego ludu, obrazkowy zapis nauk don Juana. *** Tarot to stwór o wielu twarzach, jego ezoteryczna wiedza nigdy nie wywodziła się z jednego źródła. „Biblia Szatana" naigrywa się z wszelkich prób obłaskawiania; tarot istnieje sam dla siebie, kocha eklektyzm, nienawidzi ortodoksji, najlepiej czuje się tam gdzie wszystko wymieszane jest ze wszystkim, rozkwita na pograniczu czasów, kultur i religii. Wiedział o tym Eliphas Levi, umknęło to uwadze wielu współczesnych tarocistów. Może dlatego reklamujące się na Zachodzie wróżki wolą przepowiadać przyszłość „tarotem Etteilli", „tarotem Oswalda Wirtha", „tarotem Ridera-Waite'a" bądź tarotem marsylskim. Łatwiej bowiem jest wymyśleć nową odmianę tarota wsłuchując się w słowa modnego w danej chwili guru niż śledząc wieloletnią tradycję tarota dołączyć do grona okultystów tej miary co Levi - być heretykiem wśród heretyków, magiem i artystą zarazem. Przez wiele lat Hermetyczny Zakon Złotego Świtu uważał siebie za spadkobiercę myśli Eliphasa Leviego. W szeregach tego zakonu panowało przekonanie, że istnieje wyraźna linia rozwojowa tarotowej ikonografii zapoczątkowanej przez ostatniego „maga Zachodu". Różnice mogły dotyczyć szczegółów, stylu rysunku i numeracji arkanów Wielkich Wtajemniczeń. Dwie rzeczy nie podlegały dyskusji - ilość kart, a także system oznakowania literami hebrajskiego alfabetu oraz astralno- alchemicznymi i hermetycznymi symbolami (por. tab. II). Ale gdy wkrótce po zakończeniu II wojny światowej zakon rozpadł się, jego adepci dość szybko poczuli na własnej skórze iż nieobecni nie mają racji. Półki księgarń „Nowego Wieku" ugięły się pod ciężarem najdziwniejszych rodzajów tarota, i to tarota, który zerwał z tradycją zakonu. Teraz należało się przeciwstawić. Trud ten podjął Francis Israel Regardie, autor poczytnych książek o Kabale. Rozglądając się za kimś, kto mógłby kontynuować tę tradycję. Regardie zwrócił uwagę na młodego, dobrze się zapowiadającego okultystę Roberta Wanga. Były adept zakonu sporo widział w życiu. Jego młodość przypadła na czasy dysydenctwa Crowleya i Fostera Case. Im dłużej więc obserwował Wanga, tym mocniejsze żywił nadzieje, że ma przed sobą kogoś, kto dorówna tamtym gigantom. Gdy stosunki między Regardierem Wangiem zacieśniły się, Regardie wyjawił, że posiada nie znane dotąd notatki i rysunki Mathersa. Wanaaga zaintrygowała ta informacja. Przez parę lat studiował je, między 1976 a 1978 rokiem napisał szereg książek o ezoteryce Kabały, a niedługo potem wydał obszerne dzieło zatytułowane Wprowadzenie do Tarota Złotego Świtu oraz talię kart wzorowanych ponoć na szkicach z notesów Mathersa. Tarot ten otrzymał nazwę „Tarota Złotego Świtu". Odbiega on znacznie od stylu „tarota Ridera-Waite'a", różni się także pod względem ikonografii. Karty Wanga cechuje malarskie ujęcie alegorii świadczące o dużych zdolnościach plastycznych młodego okultysty. Arkana jego tarota łączą w sobie dwie, zdawałoby się przeciwstawne cechy: są hieratyczne (co przykuwa uwagę i ma podkreślić ich hieroglificzną genezę), a jednocześnie miękkie, pastelowe kolory nadają im pozór ruchu, uspokajają zmysły, przyciągają wzrok każdego konesera sztuki. Brak w nich gmatwaniny magicznych i hermetycznych znaków. Arkan Głupca na przykład, uka- zany jest jako nagie dziecko sięgające rączką ku różanemu krzewowi, którego żółte kwiaty symbolizują - jak wyjaśnił Wang - „złotą różę radości i wesela". Stojący za plecami dziecka szary wilk uosabia wiedzę Głupca o otaczającym go świecie. Tyle można zrozumieć na pierwszy rzut oka, kiedy przypatrzymy się temu arkanowi dłużej, zobaczymy, że w tle rozpościera się perłoworóżowa mgła sugerująca, że znajdujemy się na łące i oglądamy wiosenny poranek – złotą jutrznię nowej epoki, narodziny nowego człowieka, który po dwóch tysiącleciach trwania eonu Ryb pogodził się wreszcie ze światem (arkan Świata oznaczony jest w "Tarocie Złotego Świtu" symbolem zodiaku Wodnika) i pragnie żyć z nim w harmonii i w pokoju. Plastyczny kształt ikony - powiada Wang - to forma, rodzaj fantomu istniejącego realnie tylko dla niewtajemniczonych. Profan ogląda arkana tarota na podobieństwo widza teatralnego, który wierzy, że sztuka się rozpoczęła, zanim jeszcze podniesiono kurtynę. Widz taki zachwyca się obrazami zdobiącymi zasłonę i nie ma pojęcia, że kotarę należy rozsunąć. Wytrwały adept winien udać się do najbliższego ośrodka „Ery Wodnika", tam pod kierunkiem mistrza nauczy się technik medytacji i wizualizacji i będzie to czynił dopóty, dopóki jego wzrok nie „przebije" się przez tła kart i nie dojrzy skrytych za nimi kabalistycznych symboli i znaków. Znaki te, odbite w jego podświadomości, nabiorą realnych kształtów, „nałożą" się na puste tła kart. Wtenczas tarot przestanie być „tajemnie magiczną biblią", „dziełem sztuki", .jakimiś kartami, które mają ponoć ezoteryczne znaczenie". Tarot ożyje, „wyemanuje" z siebie wyczuwalną wszystkimi zmysłami energię, którą w żargonie ośrodka nazywa się „barwnym światłem" bądź „kolorami tęczy". Wewnętrzne stanie się zewnętrznym, zewnętrzne - tym co w środku. Czyżby więc koniec wieńczył dzieło? Czyżby „Tarotem Złotego Świtu" należało zamknąć historię „mówiących kart"? Bynajmniej. Historia tarota nie ma kresu. W rok po ukazaniu się tarota Roberta Wanga i towarzyszącej kartom książki inny spadkobierca tajemnic Zakonu, Godfrey Dawson opublikował „Tarota Hermetycznego", który - wedle słów autora - „ściśle oparty na ezoterycznych pracach Zakonu Złotego Świtu wyrósł z doświadczeń i powstał dzięki inicjacyjnej transformacji ducha" jaka stała się udziałem Dawsona po przejściu wszystkich wtajemniczeń opracowanych niegdyś przez MacGregor Mathersa. Doświadczywszy owej „transformacji" Dawson odsłonił w swoim tarocie te wszystko, co starannie skrył pod barwnym tłem arkanów Wang. Czarno-białe karty nasycone zostały przezeń astrologicznymi, alchemicznymi i ezoterycznymi symbolami. Dzięki temu „Tarot Hermetyczny" słusznie może być uważany przez miłośników „królewskiej sztuki magicznej" za najprawdziwszą księ- gę użyteczną do ewokacji kabalistycznych serafinów i astralnych istności, za dwudziestowieczną odmianę słynnych „Kluczy Salomona" bądź „Sekretów Alberta Wielkiego". Wkrótce jednak w księgarniach „Nowego Wieku", jak szumnie nazywają się w Europie i w Stanach Zjednoczonych sklepy oferujące okultystyczną, magiczną i ekologiczną literaturę, pojawiło się kilka innych tarotów skutecznie konkurujących z dziełami Roberta Wanga i Godfrey'a Dawsona. Do najbardziej znanych zaliczyć trzeba: „Tarot Drzewa Życia" Rufusa Comphaysena i Apolonii van Leeuwen, „Tarot Magiczny" Antoniego Clarka, „Wielki Tarot Ezoteryczny" Matrixu Gulera i Luisa Pexa Longa, „Tarot Garetha Knighta" i "Tarot Masoński" Jeana Beaucharda. Trzy z nich: „Tarot Drzewa Życia", „Tarot Magiczny" i "Tarot Garetha Knighta" sprzężone są z tradycją Zakonu Złotego Świtu. W "Tarocie Drzewa Życia" jego twórcy całkowicie zrezygnowali z figuralnych i alegorycznych wizerunków, zastępując je diagramami przedstawiającymi kabalistyczne Drzewo Życia. „Tarot Garetha Knighta" używany do inicjacyjnych praktyk magicznej szkoły Sewants of the Light działającej pod kierownictwem Dolores Ashcroft Nowicki w Londynie, także powstał jako „płód szamańskich wizji kabalisty" i dlatego - jak napisała Rachel Pollack - „nie tylko odzwierciedla, ale i również może być stosowany przez ludzi w trakcie podróży odbywanej w czasie medytacji, która zmierza do penetracji wszystkich dwudziestu dwóch ścieżek „Drzewa Życia". Podobne intencje kierowały Antonim Clarkiem. Po rocznym odosobnieniu medytacjach, Clark, zauroczony naukami Aleistera Crowleya i jego tarotem, opracował „Tarota Magicznego", zdobiąc swoje karty mandalicznymi wyobrażeniami „planów astralnego kosmosu" ku którym można się wznieść, ewokując hebrajskie imiona duchów, demonów i aniołów. Tę samą, choć wywodzącą się z nieco odmiennych tradycji, inicjacyjną funkcję winny spełniać - wedle ich autorów - „Tarot Masoński" oraz „Wielki Tarot Ezoteryczny". Ten pierwszy mocno osadzony w wolnomularskiej symbolice obrazuje drogę Głupca-profana, tj. „człowieka światowego", który wszedłszy do „sali rozmyślań" wpierw przyjęty zostaje do niebieskiej loży 33 stopni wtajemniczenia, a później wspina się wyżej, tam gdzie na horyzoncie wyrastają mury Świątyni Salomona. Ten drugi łączy symbolikę chrześcijańską ze swoiście potraktowanymi alegoriami odwołującymi się do nauk druidów, greckich kapłanów - strażników misteryjnych ośrodków w Eleusis i w Delfach - i wielkich magów kontynuujących linię tradycji wywodzącą się od Henocha i Eliasza. Wszystkie te wątki spróbował połączyć w jedno Josef Machynka w wydanym przez Piatnik Viena „Tarocie Elektycznym". Odnajdujemy je również w „Tarocie Barbary Walker", w „Tarocie Morgana- Greera oraz w przeuroczym i baśniowo-kolorowym tarocie Joanny Gargiulo-Sherman zwanym „Tarotem Świętej Róży". Inni twórcy, jak chociażby RJ. Steward oraz Caitlin i John Matthews, autorzy licznych książek poświęconych magii, dziejom heterodoksyjnej myśli Zachodu, alchemii i ezoterycznego chrześcijaństwa, sięgnęli do zapomnianych zdawałoby się legend o królu Arturze i świętym Graalu. RJ. Steward opracował „Tarota Merlina", Caitlin i John Matthews wydali natomiast „Tarota arturiańskiego". Rychło potem Robert Wang przypomniał o swoim istnieniu. Mając na względzie renesans myśli Junga zaskoczył wszystkich niezwykłym plastycznie, choć miejscami podobnym do „Tarota Złotego Świtu", „Tarotem Jungowskim", uzmysławiając wszystkim, że wszystkie taroty, nawet tak, „egzotyczne" jak „Tarot Ludzi Kotów", „Tarot Aniołów", „Tarot Zielarski" czy preferowanym przez feministyczne kręgi „Tarot Matki Pokoju" będący - według jego twórczyni Vicki Noble - „symbolem klęski patriarchatu, którego ograniczenie wyraziło się w czworokątnej formie kart tarota" (z tej przyczyny Vicki Noble nadała swym kartom kształt kolisty, „matriarchalny"), zrodziły się dzięki penetracji zbiorowej nieświadomości - owego niezgłębionego skarbca archetypów, synów i imaginacji. Oto dlaczego tarot, przeklinana przed wiekami „Biblia Szatana" musi święcić triumfy. Oto dlaczego, w swoich rozlicznych i coraz bardziej nieprawdopodobnych wersjach zalega półki księgarń i stragany bazarów. Oto dlaczego opisywany jest w tysiącach książek, z których każda zapewnia, iż jej autor rozdarł zasłony i obniżył przed czytelnikiem najtajniejsze sekrety tej obrazkowej księgi okultystycznego objawienia. Oto dlaczego na tych, którzy pragną wdrożyć się w kartomancką sztukę przepowiadania przyszłości, którzy wierzą, że poznawszy tarota odnajdą siebie i zapanują nad przyszłością, czekają „uniwersytet magii i czarostwa", „ośrodki Ery Wodnika", „mistrzowie tarotowych arkanów", profesjonalne wróżki dorabiające na boku prowadzeniem kursów „ezoterycznej kartomanacji". Z ich usług korzystają wszyscy: studenci, ludzie interesu, mężowie stanu... Sprzysiężenie Wodnika" triumfuje, wieszczy nastanie nowej epoki... A może triumf ten jest przedwczesny? Może mylą się prorocy Wschodu? Może pobłądzili dwudziestowieczni wyznawcy devotio moderna przepowiadający nadejście Wieku Aquariusa? Może zamiast w dniach poprzedzających nową erę „Paradygmatu wyobraźni" przypadło nam żyć w "dniach ostatnich?" Rok dwutysięczny nie wszystkich napawa optymizmem - nie darmo przedostatnim arkanem Wielkich Wtajemniczeń jest Sąd Ostateczny. Może więc rację mąją nie ci, którzy krzepią nas wizjami „wieku braterstwa i humanitaryzmu", lecz głosiciele całkiem odmiennych prawd kreślący obraz sądu i ostatecznego rozdzielenia: Świadkowie Jehowy, Adwentyści, Zielonoświątkowcy...? Dziejom tarota nieustannie towarzyszy przeczucie Apokalipsy. Może naprawdę nie zauważamy „znaków czasu", nie słyszymy trąb, nie dociera do naszych uszu straszliwe, trzykrotne „biada"? Dotykają nas ekologiczne plagi, a mimo to lekceważymy je i w ślepym uporze nie „czynimy pokuty i nie odwracamy się od dzieł rąk swoich" - od czarów, magii, mętnej ezoteryki, wróżbiarstwa. Starożytny wąż, ów „syn poranka" - Lucyfer - to przebiegła istota, przepotwarza się, żyje w ukryciu pod rozmaitymi postaciami. Wiedział o tym już Plutarch, kiedy wspominał o "skrytym bogu" czczonym pod imieniem Saturna lub Stura przez chaldejskich magów - tych samych, o których Court de Gebelin pisał, iż nauczyli egipskich kapłanów astrologii i przekazali im wiedzę Thotha po Trzkroć Wielkiego. Może więc nie będzie żadnego eonu Wodnika, a rac sąd nad „Księciem Ciemniści" i dziełem jego, tarotem? Nieprzypadkowi imieniem Bestii z Apokalipsy świętego Jana jest liczba 666 - święta osiemnastka, arytmozoficzny kościec „Biblii Szatana". Szczęśliwi ci, których nie trapią podobne wątpliwości; ci nigdy nie „zachorują na wyobraźnię". Nam zaś, „chorym niedowiarkom" przymykającym uszy na ostrzeżenia nie pozostaje nic innego, jak zdać się na tarota, bo tarot przewidział wszystko, nawet taką ewentualność. Kilka lat temu pokierował ręką Davida Lorda Portera, każąc mu namalować „Tarota Apokalipsy". Zasiądźmy przeto za stołem Maga i przetasowawszy jego karty wy wróżymy sobie, czy w Dniu Sądu przyjdzie nam stanąć po stronie „kozłów" demona Mendesa z Historii magii Eliphasa Leviego, czy dane nam będzie wyruszyć z tłumem „białych baranków" wprost do Niebiańskiego Jerusalem Tarota Viscontich - Sforzów. Sarmackie fascynacje tarotem „Wypoczęty, raźnie ruszyłem na wschód. Ale kiedy mijałem niewielki domek, położony na wzgórku o kilkadziesiąt metrów od autostrady, nie wiem, dlaczego stanąłem nagle. Jakiś dziwny impuls pchał mnie do tego domku. Nie zastanawiając się więc, dlaczego to czynię i jak usprawiedli- wić najście na ten domek, szybko ruszyłem ku niemu (...). Na pięterku było troje drzwi. Otworzyłem pierwsze i stanąłem na progu niewielkiego pokoiku. Przy okrągłym stole siedziały dwie dość młode jeszcze niewiasty, bardzo do siebie podobne. Domyśliłem się, że są siostrami. Przy starszej stało dwoje dzieci (...). Wszyscy mieli zapłakane oczy (...). Przemówiłem pierwszy. Powiedziałem po niemiecku, starannie dobierając słów: - Dlaczego jesteście smutni? Dlaczego płaczecie? Nie bójcie się. Nie uczynię wam nic złego. Idę na wschód, ale coś mnie zmusiło, żebym tu wszedł. A kiedy wciąż milczały, wskazałem palcem na tę, przy której stały dzieci i powiedziałem: - Ich bin Hallscher. Twój mąż żyje, więc dlaczego płaczesz? Po raz pierwszy w życiu nazwałem siebie jasnowidzem. Tak oto wspominał swój powrót do Polski z okupacyjnej niewoli Akhara Jussuf Mustafa, czyli Józef Marcinkowski, w okresie powojennym najbardziej bodaj znany warszawski wróż i tarocista, który opatrzywszy swoją książkę zawołaniem Wergiliusza: „O, nieszczęsna ciemnoto jasnowidzów!", barwnie i dowcipnie opisał obyczaje „okultystyczno-magicznego światka" Warszawy czasów II Rzeczpospolitej i komunistycznego PRL-u. Ani bowiem tragedia rozbiorów, ani powstania, ani sanacyjna niechęć do wszelkich masońskich i okultystycznych stowarzyszeń, która zaowocowała wydanym w 1938 roku dekretem prezydenta Mościckiego rozwiązującym wolnomularskie loże, ani Jedynie słuszna" filozofia marksizmu-leninizmu „przewodniej siły narodu" nie powstrzymały szturmującego wschodnie rubieże Europy tarota. Tarot ma swoją polską historię. I odcisnął na polskiej kulturze niezatarte piętno. Pomińmy ten fakt, że już w drugiej połowie XVIII wieku, kiedy rozpasany sarmatyzm szlachty prowadził Polskę do zguby, działały pod Warszawą dwie manufaktury produkujące tarotowe karty. Pomińmy to, że w 1810 roku nieznany autor ukrywający się pod wielce wymownym pseudonimem Cezar Juliusz wydał pierwszy, polski podręcznik do gry w tarota zatytułowany Sposób do nauczania się gry w tarok i tarok-lombra. Starczy zauważyć, że bez tarota polska literatura byłaby uboższa o jedno z najwybitniejszych dzieł. Że bez tarota nie byłoby pierwszej, polskiej powieści, której niedościgły kunszt do dziś spędza sen z powiek licznemu gronu adeptów pióra. Od wielu dni nie opuszczał Uładówki, niewielkiej posiadłości pod Berdyczowem położonej wśród łagodnie sklepionych wzgórz Podola. Nie mógł spać. Nocami przesiadywał w bibliotece, coś pisał, coś notował, niecierpliwie wertował książki. Rano schodził do jadalni i ignorując obecność reszty domowników bezmyślnie gapił się przez okno okalający dwór park, a jego dłoń cierpliwie szlifowała srebrną kulkę zdobiącą wieko cukiernicy. Rankiem, 2 grudnia 1815 ujął ją pieszczotliwie w palce ucie- szony, że wreszcie pasuje do lufy pistoletu. Uśmiechnął się. Być może wspominał opowieści okolicznych włościan, którzy mówili, że wampiry, wilkołaki i upiory cierpią nie mogąc umrzeć, a żyjąc na pograniczu świata ludzi i świata zmarłych wiedzą, iż tylko srebrna kula może przerwać ich udrękę. I ona też tego ranka spełniła swe zadanie. Przerwała niekończącą się Peregrynację Jana Potockiego po krętych wąwozach gór Sierra Morena. W niecałe trzydzieści lat później francuski tygodnik „La Presse" zamieścił dwa fragmenty nieznanych dotąd pamiętników Cagliestra. Wywołały one żywą reakcję czytelników zainteresowanych intymnymi szczegółami życia osławionego maga. Niestety. Paryski mieszczuch na próżno przerzucał strony nowych numerów „La Presse" w poszukiwaniu obiecanego dalszego ciągu. Druk „pamiętników" wstrzymano, a właścicielowi gazety wytoczono proces, kiedy okazało się, że autorem „diariusza" jest skromny literat Maurycy Cousin. Tenże Cousin, chcąc podreperować domowy budżet i wynagrodzić sobie brak talentu, przepisał kilka rozdziałów Rękopisu znalezionego w Saragossie Jana Potockiego. Proces dla Cousina zakończył się fatalnie, zaś polska emigracja przypomniała sobie nagle o wielkim rodaku. Edmunt Chojnicki przetłumaczył Rękopis na język polski (oryginał napisany został po francusku, Potocki bowiem zdawał sobie sprawę, że polskojęzyczna literatura, która nie rozdziera szat nad upadłą Rzeczpospolitą i nie służy „pokrzepieniu serc" uważana jest za godną lekceważącego wzruszenia ramion), po czym dzieło Potockiego znów poszło w zapomnienie na najbliższe sto lat. Odkryto je ponownie w latach sześćdziesiątych naszego wieku, gdy nikt już nie bał się wisielców, a fantasmagorie Rękopisu stały się kontestującej młodzieży żywcem wyjęte z oparów marihuany, wizji wywołanych zażywaniem LSD i uwolnionej z mieszczańskich okowów surrealnej wyobraźni. Powieść Potockiego traktuje o sześćdziesięciu sześciu dniach wędrówki młodego kapitana gwardii waleńskiej Alfonsa van Warden po górach Sierra Morena w Hiszpanii. W czasie tej podróży van Worden spotyka naczelnika Cyganów, Kabalistę, Żyda Wiecznego Tułacza, matematyka Velasqueza i szereg innych postaci, te zaś snują przed nim opowieści i opowieści w opowieściach, wprowadzają go w podziemia, toczą między sobą zażarte dyskusje dotyczące Boga, religii, zasady istnienia świata, kabalistyki i filozofii hermetycznej. Opowieściom tym towarzyszą przedziwne wypadki: powieszeni za rozbój bracia Zota ożywają, kuzynki Alfonsa - Emina i Zibelda - wyjawiają mu, iż wywodzi się on z muzułmańskiego rodu Gomelezów i kuszą go grzeszną miłością, van Worden wpada w sidła inkwizycji, wyzwolony z więzów przez zmartwychwstałych braci Zota podąża za nimi na zamek Kabalisty, schodzi w głąb pieczar Kassar-Gomelezu, wysłuchuje historii życia swego ojca, śmieje się z uciesznych przygód Lopeza Soareza, wszystko mu się plącze - sen zjawą, jawa z majaka, majaka z działaniem czarów i szatańskich sztuczek, bo błądzi zagubiony w labiryncie, w którym - jak słusznie zauważył Roger Caillois - sytuacja powtarza się nieustannie, wielokrotnie powielona, jakby nieznużenie odbijały ją jakieś czarodziejskie zwierciadła". Gdzieś w połowie tej drogi do nikąd derwisz informuje Alfonsa, że tajemnica Kassar-Gomelezu jest najważniejsza na świecie, gdyż posiadając ją każdy człowiek „z łatwością mógłby skłonić do posłuszeństwa całe narody i być może nawet założyć powszechną nonarchię (...). Prawa od wielu wieków rządzące nami postanowiły, że tajemnica może być odkryta tylko ludziom z krwi Gomelezów, i to wtedy, gdy mnogie próby przekonują o niezłomności i prawości ich sposobu myślenia. Van Worden przechodzi próby pomyślnie. Nagrodzony za swe trudy usypia, budzi się w obozie Cyganów i wszystko - ku jego przerażeniu - zaczyna się od nowa, jakby w koszmarnym śnie, choć w ostatecznym rozrachunku okazuje się on być grą połączoną z nauką: inscenizacją spreparowaną po to, by wydobyć na wierzch wszelkie zalety i wady krewkiego walończyka. Alfons otrzymuje wreszcie godność przywódcy Gomelezów, płodzi z kuzynkami dzieci i przyjmuje w ofierze skarb skryty w mrocznych grotach Kassa-Gomelezu tylko po to, by -jak gdyby nic się nie stało - podążyć ku pierwotnemu celowi swej podróży i podjąć służbę kapitana gwardii walońskiej przy boku króla Don Filipa V. Nie dziwmy się przeto, że współcześni krytycy wolą zaliczać Potockiego do prekursorów polskiej (i światowej) science-fiction lub dostrzegać w Rękopisie powieść wzorowaną na Baśniach z tysiąca i jednej nocy i - na podobieństwo łuczników Świętej Hermandady – unika ją jak mogą górskiej ojczyzny Gomelezów. To oczywiste. Wszak nawet sam Roger Callois, obok Mircea Eliadego najwybitniejszy religioznawca naszych czasów, przyznaje z rezygnacją: „Dlaczego Potocki swoją obszerną powieść zaczął od zjaw i widm, pozostaje tajemnicą. Klucz do niej tkwi może w samej okropności jego własnowolnej śmierci," Nie do końca - odpowiada na to Piotr Witt, autor przewrotnego artykułu poświęconego symbolice Rękopisu wydanego w "Sztuce" - „samobójstwo Jana Potockiego nie ma tu nic do rzeczy, a klucz do powieści tkwi w serii dwudziestu dwóch obrazków, szeroko rozpowszechnionych w końcu XVIII wieku, a dziś prawie zupełnie zapomnianych. Za ich pomocą daje się wyjaśnić tajemnicze znaczenie duchów, widm i upiorów..." Kluczem do rozszyfrowania sekretu Kassar-Gomelezu jest tarot. Rękopis znaleziony w Saragosie nie był tedy zaledwie cyklem opowieści przeznaczonych „dla rozrywki dam, które - jak napomknął Potocki w jednym ze swych listów - w zamian za to nagrodzą mnie łaskawym uśmiechem", ale historią pewnego wtajemniczenia. Jakiego? Rzecz jasna wolnomularskiego - dowodzi Witt - napomykając, że cała rodzina hrabiego zaliczała się do ścisłego grona wolnomularzy. Potocki nie należał, co prawda, do żadnej z lóż, jego szwagier wszelako wybrany został Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Narodowego Polski, matka założyła w Paryżu lożę „Wytrwałość", a jeden z kuzynów był Wielkim Mistrzem loży „Świątynia Izis". Hrabia znał ryty masońskie. Znał legendę o mistrzu Hiramie oraz mit wywodzący wolnomularstwo z Egiptu - ojczyzny tarotowych kart. Ród Gomelezów także przywędrował z Egiptu, wpierw osiedliwszy się w Jeruzalem, gdzie uczestniczył w budowie świątyni Salomona. Szejk, przywódca rodu, odbył inicjacyjny obrzęd w labiryncie Ozymandiasa, który to Ozymadias był nikim innym jak Ozy-rysem - ojcem wszelkich misteriów. Tenże szejk utworzył później potężne stowarzyszenie grupujące cztery rody (niczym Minor Arkana cztery kolory) - Izydów w Libanie, Kabylów w Egipcie, Ben-Azarów w Afryce i Gomelezów w Maroku i Hiszpanii. Ich odzwierciedleniem są w górach Sierra Morena cztery nacje wygnańców spotykających się potajemnie: Cyganie będący zarówno muzułmanami i chrześcijanami. Cyganie nie wyznający żadnej wiary - potomkowie Kartagińczyków, Żydzi oraz Maurowie, którzy znaleźli na terytorium Gomelezów schronienie po wygnaniu ich z Hiszpanii. To właśnie owi Cygani grają w Rękopisie w taroka, rżnąc weń na schodach wiodących do przedsionka Kościoła świętego Rocha. I chociaż Potocki więcej o taroku-tarocie nie wspomina, musiał, skoro interesował się historią starożytnego Egiptu, a nawet napisał parę prac na ten temat, znać Świat prymitywny Courta de Gebelina i z pewnością zetknął się z książką księdza Terrassone wydaną w 1735 roku i zatytułowaną Sethos, która była rzekomym przekładem zaginionych kronik egipskich opisujących labirynt ozdobiony dwudziestoma dwoma wizerunkami bogów. O płaskorzeźbach tych napomyka w Rękopisie Żyd Wieczny Tułacz w swojej opowieści o kapłanie Chermonie i określa je jako kluczowe w rozumieniu arkanów tajemnej wiedzy Hermesa. Ciąg kart Wielkich Wtajemniczeń - powiada dalej Witt - wydał się Potockiemu „doskonale odpowiedni jako schemat konstrukcyjny do wyłożenia historii doktryn tajemnych, tak jak później oczarował tymi samymi właściwościami umysły historyków okultyzmu: Eliphasa Levi, Papusa, Mobesa -profesora Uniwersytetu Petersburskiego, Oswalda Wirtha". I dodaje: „Podczas podróży Alfona van Worden poznaje wszystkie arkana taroka, wszystkie postaci z kart: promotora wtajemniczenia - Szejka, czyli Kuglarza, Pustelnika, Opętanego, Powieszonego czy Powieszonych, Zakochanego, który podobnie jak van Worden w powieści. Przedstawiany jest w kartach jako młody człowiek w towarzystwie dwóch dziewczyn, Koło Fortuny, Diabła, Śmierć (...). Po przebudzeniu(...) spostrzega szubienicę (...). Arkan XIII - „Powieszony" (Le Pendu) bywał rozmaicie interpretowany w różnych systemach. Alchemicznie, kabalistycznie. Oswald Wirth na przykład w dwóch słupach podtrzymujących poprzeczkę szubienicy widzi podobieństwo do dwóch kolumn Jakin i Boaz, pod którymi wolnomularze dostępowali oświecenia. Ale rysem zasadniczym tego arkanu jest odwrócona pozycja powieszonego: głową w dół. Mówiono z tego powodu o odwróceniu światopoglądu wtajemniczonego, o powstawaniu na głowie poprzednich przekonań. Ujawniwszy w ten sposób gdzie tkwi klucz zagadki i postawiwszy - ku zaskoczeniu szacownych literaturoznawców, a uciesze okultystów - „rzecz całą na głowie", Piotr Witt najspokojniej w świecie „wsiadł na swego konika" uwiązanego pod gospodą Venta Quemada i pojechał w nieznane, radząc nam na odjezdnym przeczytanie Rękopisu z "talią taroka w ręku", myląc zawzięcie taroka - karty do gry - z tarotem (kartami ezoterycznymi), i zapominając, iż nawet tacy reformatorzy „Biblii Szatana" jak Court de Gebelin i Etteilla zarezerwowali dla Wisielca numer XII, trzynastkę tradycyjnie przyznając Śmierci. *** „Wdaje się, że analogię fabuły Rękopisu i struktury tarota, rozumianego jako misterium inicjacji, możemy posunąć jeszcze dalej" - napisała po latach Anna Sobolewska, dodając następnie: „Każdy z tych stopni wtajemniczenia odbija się - jak w zwierciadle - w innych opowieściach (...). Wtajemniczenie Alfonsa w opowieści ramowej ma swój fabularny odpowiednik w inicjacjach Rebeki (siostry Kabalisty - uwaga aut.), kapłana Chermona, szejka Gomelezów. Motyw Błazna wydaje się również potrojony w postaciach Paszeko, Żyda Wiecznego Tułacza i samego Alfonsa. Słusznie! Ta przedziwna „właściwość" powieści Potockiego nie umknęła uwadze Rogera Callois. Zauważył ją także Piotr Witt. Dzięki niej czytelnik ma możliwość konfrontowania różnych postaw bohaterów stykających się z tą samą, bądź z podobną sytuacją. Starczy sięgnąć do pierwszego z brzegu przykładu. Trzej Głupcy spotykają na swej drodze dwie niewiasty - Eminę i Zibeldę: van Worden, Paszeko i Kabalista. Każdemu wszelako kim innym się one wydają. W oczach Alfonsa uosabiają pokusę grzesznej i kazirodczej miłości, a zarazem personifikują tajemną wiedzę, widzi je przeto półnagimi, z Koranem w dłoniach. Dla Kabalisty są egregorami - dziećmi spłodzonymi przez strąconych z wysokości synów Elohima (zbuntowanych aniołów), których trzeba okiełznać magicznym zaklęciem, ażeby służyły wiernie temu, kto je wypowiada. Paszeko postrzega je jako upiornych wisielców, będących zapowiedzią zbliżającego się obłędu. Dotknięty szałem kryje się w pustelni, by swoim opowiadaniem przestrzec Alfonsa nim ten wyruszy do zamku Kabalisty i zstąpi w otchłań pieczar Kassar-Gomelezu. Każda postać Rękopisu jest mistrzem a zarazem uczniem, Magiem i Głupcem w jednej osobie, kimś kto inicjuje i jest inicjowany. Owe też zwierciadlane zwielokrotnienia wątków i ról, które, jak oznajmił van Wordenowi matematyk Velasquez - „zaczynają się po prostu i słuchacz sądzi, że wkrótce dopatrzy się końca; tymczasem nic z tego: jedna historia rodzi drugą, z której wywija się trzecia, coś na kształt tych reszt ilorazów, które w pewnych przypadkach można dzielić w nieskończoność", obrazują najistotniejszy sekret Rękopisu. Najistotniejszy sekret każdej magicznej inicjacji. Sekret będący esencją tarota. Gdyż tarot czym innym będzie dla wróżbity doskonalącego swą kartomancką praktykę, czym innym dla kabalisty-maga nurzającego się w astralnym kosmosie i nawiązującego intymne kontakty z przebywającymi tam istnościami, czym innym dla filozofa poszukującego systemu i dostrzegającego w tarocie odwzorowania praw władających uniwersum. W tym sensie Rękopis uzmysławia czytelnikowi (o ile faktycznie czyta powieść z "talią taroka w ręku"), że przekroczenie bram inicjacyjnych i stopni wystawia każdego Głupca na niebezpieczeństwo. Jeżeli tedy pocznie on wizualizować to, co trwa okryte zasłoną tarotowych alegorii, zetknie się z mocami, które zawsze przybierają postać zgodną z tym, ku czemu nieświadomie odczuwa wewnętrzną skłonność. One same przywiodą go do szaleństwa (takie też wybrał zakończenie swego filmu Wojciech Has, ekranując Rękopis znaleziony w Saragossie), do zatraty, bądź do oświecenia. Kiedy w 1806 roku, zatrzymawszy się na postój w Kiachcie tuż przy granicy z Mongolią, Jan Potocki kończył opracowywanie swego systemu „geometrii transcendentalnej" łączącej w jedno systemy Pitagorasa i Archimedesa z teoriami Newtona i mistyków żydowskich, zapewne nie wiedział, że stoi na rozdrożu dróg i że stąpa po brzegu przepaści. Przeciwnie. Zauroczony otwierającymi się możliwościami, pełen pychy i zadowolenia pisał do swojego brata Seweryna: „Geometria transcendentalna odkrywa przede mną kilka jeszcze nieznanych dziedzin. A gdybym już je zgłębił, przechadzałbym się po ścieżkach wiedzy jak po angielskim ogrodzie, napotykając w nim tylko kwiaty i murawę". Gdyż Potocki nie był Alfonsem van Werden. Z inicjacyjnej opresji nie mogła go zbawić wojacka prostoduszność przedkładająca „działam" nad „myślę" i "nie wiem" nad „chcę poznać". Nie bez przyczyny świętego Graala odnalazł prostaczek Perceval, a nie uwięziony w trzewiach góry czarodziej Merlin, zwabiony do jej wnętrza przez Ninie Wodnicę. Wybrawszy ścieżki wiedzy miast pokorę ducha Potocki ruszył w ślady matematyka Velasqueza oraz Kabalisty. Uczynił to mimo, iż doskonale wie- dział, że ten pierwszy zginął zagubiony w nieskończoności „reszt ilorazów", ten drugi zaś poniósł klęskę, słysząc prorocze słowa Żyda Wiecznego Tułacza: „Skończone twoje panowanie, straciłeś władzę, której okazałeś się niegodnym. Straszliwa przyszłość cię oczekuje". Doskonałość bowiem przemienia nas w "pobielałe groby", a wszechwiedza, którą ta-rot zdaje się ofiarowywać i która bywa największą pokusą, napawa goryczą i pragnieniem śmierci. W dziesięć lat później (czyż dziewiątka, połówka osiemnastki, nie jest kośćcem arytmozoficznej struktury tarota?) owo „pragnienie" popchnęło Jana Potockiego do targnięcia się na swoje życie. Taka też była cena jego inicjacyjnej transformacji. Bo zanim Głupiec zunifikuje się ze Światem musi stanąć oko w oko z ukrytym w sobie smokiem i stoczywszy z nim zwycięską walkę musi przecisnąć się przez igielne ucho Sądu Ostatecznego. W innym wypadku nigdy nie zrozumie, iż „mądrość człowieka głupstwem jest u Boga". Jeżeli dostrzeżemy w tarocie opis inicjacyjnej podróży, związek tarota z literaturą- młodszą córką mitu - okaże się całkiem naturalny. Tarot jest księgą. Księgą wszystkich Ksiąg. Dlatego Eliphas Levi zapytany, którą z książek zabrałby ze sobą do więzienia odrzekł, iż nade wszystko przedkładałby tarota, tarot bowiem, o ile posiada się doń klucz zrozumienia, rozsnuwa przed człowiekiem tysięczne historie jakich nie wymyśliłby najlepszy pisarz. Tym większe zdumienie budzi fakt, że po śmierci Jana Potockiego przez ponad sto pięćdziesiąt lat nikt z przebywających w Polsce i na emigracji pisarzy i poetów nie podjął trudu wykorzystania tak wspaniałego „opowiadacza baśni". Nie sądźmy jednak, że w polskiej literaturze zabrakło hermetycznych wątków. Przeciwnie. Powszechnie znane są fascynacje Adama Mickiewicza kabalistyczną teozofią, jak również wpływ mistyki Jakuba Boehmego na twórczość autora Króla-Ducha i Balladyny. W 1839 roku Józef Bohdan Dziekoński wydał powieść Sądziwój traktującą o życiu najsłynniejszego z polskich alchemików, którą sam Julian Krzyżanowski zaliczył do gatunku „powieści masońskich" (tym samym mianem określił także Nietotą Tadeusza Micińskiego, choć bliższa była ona raczej teozofii niż Kabale). Znakomita większość polskich adeptów pióra stroniła wszelako od tarota i kabalistycznych spekulacji, zajęta rozdzieraniem szat nad upadłą Rzeczpospolitą, „pokrzepieniem serc" lub - w czasach niepodległości - budowaniem delirycznych fikcji; fikcji miejscami „okultyzujących", ale jakże dalekich od sekretu Kassar-Gomelezu. Dopiero w 1981 roku Jerzy Piechowski w Rycerzach wielkiej gry spróbował sprzęgnąć tarota z literaturą, uzmysławiając Polakom, że tarot to nie tylko zagadkowe karty służące do uprawiania „wielce podejrzanego procederu zwanego kartomancją", ale i również magiczna opowieść o inicjacyjnej przemianie człowieka. W sześć lat później nakładem „Czytelnika" ukazał się cykl opowiadań Jadwigi Żylińskiej opatrzony wspólnym tytułem Gra w tarota, a wkrótce potem w księgarniach pojawiła się, obdarzona przez krytyków mianem „wybitnego dzieła postmodernistycznej literatury" powieść Manueli Gretkowskiej Tarot paryski *** Gra w tarota to utwór poświęcony ostatniemu pięćdziesięcioleciu istnienia zakonu Templariuszy. Otwierające zbiór opowiadanie Zylińska podzieliła na dwadzieścia dwa rozdziały, korelujące -jak należy mniemać - z liczbą kart Wielkich Wtajemniczeń. Narratorami są czterej ludzie: klerk Guillaume'a de Beaujeu (wpierw preceptora Apulii a w latach 1273-1291 Wielkiego Mistrza Ubogich Rycerzy Chrystusa), wędrowny poeta, giermek Dytryka de Bern - głównego bohatera noweli - oraz arabski pisarz usługujący Wielkiemu Mistrzowi w czasie jego pobytu na Ziemi Świętej. Liczba ta koresponduje z podziałem Minor Arkanów na cztery kolory reprezentujące cztery profesje bądź stany, cztery nacje, cztery strony świata. Akcja rozpoczyna się w chwili, gdy przed obliczem Guillaume'a de Beaujeu staje Dytryk de Bern i deklaruje swą chęć wstąpienia w szeregi zakonu. Preceptor Apulii, od dawna lękający się o los Ordo Templariorum, strapiony tym, że nie ma komu przekazać sekretu Graala, sięga po karty tarota. Zapala świecę, tasuje je, wygłasza magiczną inwokację do JAO (jedno z kabalistycznych przekształceń imienia JHWH), po czym rozkłada tarota „w gwiazdę i kolumnę - Drzewo Życia" (najprawdopodobniej w Celtycki Krzyż). W układzie tym Dytryka uosobawia rycerz Kielichów (Chevalier de Coupe), z czego Guillaume de Beaujeu wnosi, iż młodemu profanowi przypadła w udziale rola strażnika pucharu z Ostatniej Wieczerzy .Podsuwa Dytrykowi do przeczytania księgę zawierającą opis przygód rycerzy Okrągłego Stołu. Dytryk postanawia dociec czym jest Graal. W dzień Zesłania Ducha Świętego wstępuje do zakonu Templariuszy, przywdziewając biały płaszcz z czerwonym krzyżem. W jakiś czas później otrzymuje w darze od stryja talizman - krzyż ankh - przywieziony z Egiptu, gdzie ojciec świeżo upieczonego Templariusza został inicjowany i wprowadzony w sekret Graala. Dytryk pokazuje talizman Wielkiemu Mistrzowi. Ten rozkłada ta-rota i widzi leżące na stole trzy karty: rycerza Kielichów, Śmierć wieszczącą rychłą zagładę zakonu i odwróconą Gwiazdę symbolizującą niespełnio- ne nadzieje. Wysiłki Dytryka zmierzające do poznania tajemnicy pucharu oraz dążenie Guillaume'a de Beaujeu, by sekret ów zachować dla potomnych z góry są skazane na niepowodzenie. Mimo to Wielki Mistrz postanawia przeciwstawić się fatum, spełnić swój obowiązek. Oznajmia Dytrykowi, że Graala upostaciawiąjątrzy figury: koło, kwadrat, trójkąt. Koło to symbol Okrągłego Stołu. Kwadrat „wyobraża cztery strony świata i jest symbolem kosmosu", dlatego ten, kto szuka Graala powinien zjednoczyć się ze światem. Dytrykowi natomiast przeznaczona jest droga trójkąta, będącego wizerunkiem Piramidy skrywającej najstarsze tajemnice. Dytryk przekracza drugi stopień inicjacji, gdy wielki Mistrz nakazuje mu otrzeć rycerski pas o oblicze Jezusa widniejące na Chuście świętej Weroniki. Przyszły strażnik Graala wyjeżdża do Aleksandrii i bierze udział w walkach z muzułmanami. Tu spotyka Ceralisa, mistrza szkoły Hermesa Trismegistosa. Dowiaduje się, że Graalanie ma, że jest tylko jego poszukiwanie, lecz by pojąć sens swego poszukiwania „człowiek musi odzyskać pierwotną harmonię, utraconą przez grzech pier- worodny". Ceralis przeprowadza Dytryka przez najtrudniejszy stopień wtajemniczenia, unifikujący tajemną wiedzę pitagorejczyków, hermetystów, muzułmańskich mistyków, czcicieli Wielkiej Bogini i gnostyków, oraz wiodący do „misterium przed bramą trzeciego nieba". Dytryk znika. Nie wiemy co z nim się dzieje do chwili, gdy po latach Jadwiga, córka księcia głogowskiego Konrada, który niegdyś Dytryk obdarzył miłością, otrzymuje wiadomość, że strażnik Graala żyje co prawda, lecz zaraził się w Egipcie trądem. Zesłany na skalistą wyspę razem z innymi trędowatymi Templariuszami postanowił wznieść na niej piramidę „przyciągającą promienie kosmiczne o mocy cudownej, zdolnej zwalczyć najstraszniejsze choroby". Wieść tę przywozi młody Templariusz, Aimery de Villiers, któremu umierający Guillaume de Beaujeu oddaje na przechowanie Chustę świętej Weroniki. Niedługo potem Wielki Mistrz kona, dowiedziawszy się, iż wyspa trędowatych jest pusta i nie ma na niej żadnej piramidy. Król Francji Filip Piękny posyła starszyznę zakonu na stos, a Piramida okazuje się nie tyle symbolem „najstarszych tajemnic" templariuszowskiej pychy, za którą Templariusze płacą życiem, wygnaniem i potępieniem. Dytryk de Bern to oczywiście tarotowy Głupiec wspinający się po trzech szczeblach inicjacyjnych wtajemniczeń. Jest on zarazem rycerzem Kielichów, który w tarocie nosi miano „rycerza Skorpiona" i na płaszczyźnie znaczeń wróżebnych uosabia autodestrukcyjne właściwości ludzkie- ego charakteru. Rycerz Kielichów trwa w iluzji; iluzji złowrogiej, bo przynoszącej strapienie i popychającej ku czynom, których skutek obraca się przeciw rycerzowi. Nie wiemy, na ile Żylińska znała wróżebna symbolikę tarota i czy świadomie sprzęgła w swoim opowiadaniu obie te postaci tarotowego panteonu. Jeżeli jednak przypomnimy sobie, iż wedle nauk okultyzmu zodiakalny Skorpion upostaciawia zrzuconego z niebios Lucyfera i przeczytamy w Grze w tarota, że „Bóg nie usunął szatana z nieba za wszeteczeństwo ani za cudzołóstwo, za zabójstwo lub kradzież, lecz (...) za pychę", pojmiemy jaką skazę skrywał w sercu Dytryk i czemu jego inicjacja musiała zakończyć się fiaskiem. Inicjacja bowiem - o czym doskonale wiedział Jan Potocki - dotyka najskrytszych pokładów ludzkiej psyche, wyzwalając schowanego tam smoka. Na szczęście odsłania ona także i tę lepszą warstwę duszy, którą alchemicy identyfikowali z aniołem - z apokaliptycznym Michałem, który -jak go ironicznie opisał Thomas, jeden z bohaterów Tarota paryskiego Manueli Gretkowskiej - „w stroju rycerza, mieczem zamierza się na smoka, albo przebrany w powiewne szaty od niechcenia przygważdża bestię wytworną włócznią". Sęk w tym, że Dytryk nie przeżywa żadnych rozterek poza miłością do kobiety i mocnym postanowieniem zasilenia szeregów Ordo Templariorum. Żylińska zdaje się nie pamiętać, że rozdarty na „anioła" i "smoka" adept wtajemniczeń doznaje autentycznych, duchowych, moralnych i cielesnych cierpień. Corruptio unius est generatio alterius - powiadali alchemicy. „Zabierzcie pokusy, a nie będzie zbawienia" - przestrzegał uczniów święty Antoni Pustelnik. Słusznie. Bo tylko tak może się zaiścić ostateczne pojednanie anioła ze smokiem. Tym różni się oparta na inicjacyjnym doświadczeniu wizja tarota od najsubtelniejszej nawet gry karcianymi atutami. Tym różni się mistyczne poznanie mocy transmutacji od intelektualnej zabawy ezoteryczną wiedzą. Albowiem żeby wkroczyć na inicjacyjną ścieżkę nie wystarczy być artystą, który myli własną nadwrażliwość z szaleństwem tarotowego Głupca. Trzeba pozwolić uwieść się opętaniu. Trzeba - jak wyznał kiedyś Krzysztof Sierżęga, jeden z najlepszych polskich wróżów i tarocistów - „przyjść jakby z innego świata, być wobec innych człowiekiem zewnętrznym, inaczej widzącym świat i inaczej go rozumiejącym". Fascynacja tarotem nie każdego wszakże wciąga w tę zgubną zasadzkę. Owszem, nazbyt długie obcowanie z tarotowymi arkanami wyzwala bestię i budzi anioła, do ich sporu można się jednak przyzwyczaić i podobnie jak Thomas stwierdzić, że skoro potwór jest nieśmiertelny „niech więc siłuje się z aniołem mojej duszy, żebym nie musiał z nim walczyć, gdy wypełznie I i stanie się ode mnie silniejszy". Oglądany z tej perspektywy tarot pozostaje niczym więcej jak księgą, tajemną zapewne, lecz w swym przesłaniu nieco staroświecką. Takim go też, wbrew pozorom, przedstawia go Manuela Gretkowska, pisząc: „tarot to karty. Połączone karty to książka. Nic więcej. Tarot paryski to rozmowy, ulice, ludzie posklejani słowami, przepraszam, Słowem. Słowem tyle". I faktycznie. Bohaterowie powieści Gretkowskiej - Thomas „czytający od rana do wieczora Zohar i Biblię w oryginale", Michał, imiennik harującego się ze smokiem archanioła, Charlotta, narratorka utworu (alter-ego pisarki?), rzeźbiarz Xavier, kochanek Charlotty, i wielu, wielu innych - spotykają się na ulicach Paryża, włóczą się po zaułkach, placach, knajpach, parkach, kochają się i zdradzają, prowadzą chaotyczne rozmowy, wymieniają poglądy, wiodą bezładne dysputy, w których polityka miesza się z erotyzmem, erotyzm z wyuzdaniem, wyuzdanie z filozoficzną refleksją, ta ostatnia z kabalistycznymi zagadkami, tym zaś, co spaja ową magmę są karty tarota marsylskiego ilustrujące książkę - pretekst, by Gretkowska mogła powiedzieć o nich to, co wie, czy raczej to, czego o nich nie wie. Po najrozmaitszych przygodach, także erotycznych, Charlotta dociera do Paryża i w trakcie towarzyskiego przyjęcia wyjmuje tarota, rozkłada Wielkie Arkana, po czym odczytuje z dołączonej do talii instrukcji najważniejsze wróżebne ich znaczenia. Do dyskusji nad symboliką tarotowych alegorii wtrąca się Thomas. Razem z Charlotta i Michałem rozważa związki tarota z kabałą, Torą, sekretnymi sensami hebrajskich liter. Uczestnicy przyjęcia wywodzą Wielkie Wtajemniczenia z Egiptu, napomykają mimochodem o alchemii i kamieniu filozoficznym tylko po to, żeby niespodziewanie przerwać dyskurs i zająć się czymś innym - na przykład układaniem jabłek na kaloryferze, by „ładnie pachniało nocą" lub ściąganiem majtek z bioder narratorki. Wkrótce potem Michał odkrywa, że oglądany przezeń niedawno film Lyncha dokładnie odwzorowuje strukturę tarota. Tarot egzystuje więc w sztuce. Obecny jest również w mitach, a zwłaszcza w micie o Edypie, jak wynika z dokonanej przez Thomasa „tarotowej analizy" historii tebańskiego władcy. Thomas dochodzi do wniosku, iż osiemnasty arkan (Księżyc) to symbol Czyśćca i Jana Chrzciciela, arkan dziewiętnasty (Słońce) to Jezus Chrystus, Xavier natomiast postanawia porzucić swą dotychczasową profesję i zająć się masową produkcją tarotowych figurek, prosząc przyjaciół, aby pobłogosławili to przedsięwzięcie „Jungiem i Papusem", co gwarantuje mu „światowy sukces". Tymczasem Thomas - etatowy kabalista Gretkowskiej - wciąż biedzi się nad korelacją symboli Major Arkanów z ezoteryczną tradycją Zachodu. Wiąże tarota z doktryną księgi Sefer Jecirah, naukami bogomiłów, katarów, gnostyków, sufich, przeprowadza egzegezę legendy o Sfinksie i dochodzi do wniosku, iż kluczem otwierającym bramę zrozumienia tarota są „Sztukmistrz, Śmierć i Głupiec". Śmierć - wedle niego - jest rozwiązaniem zagadki, gdyż „przypadkowo odpowiada to jej znaczeniu wróżbiarskiemu - rozwiązanie problemu, wyjaśnienie tajemnicy", ponadto nie posiada ona imienia, Głupiec natomiast „ma imię", ale nie ma liczby" i razem ze Sztukmistrzem i Śmiercią formuje triadę hebrajskich liter- matek (afer, mem, szin). Tarot traktuje tedy o życiu człowieka i koresponduje ze słynną zagadką Sfinksa: Kim jest istota, która „chodzi o poranku na czterech nogach, w południe na dwóch a wieczorem na trzech?" Wysłuchawszy tej tyrady Michał zachwyca się „opierzonym egipskim Horusem", którego hieroglif ustawiony do góry nogami i poddany operacji wyciągnięcia pierwiastka do trzeciej potęgi jest „wzorem na wyzwolenie". Tenże „wzór" nakazuje Michałowi wpierw „kabalistycznie" sprzęgnąć ze sobą polskie słowo „śmierć" ze słowem „śmierdzieć", oraz francuskie la mort z l'amour, a potem włożyć głowę do piecyka mikrofalowego i popełnić niezbyt gustowne samobójstwo. Samobójcza śmierć Michała może sugerować klęskę jego archanielskiego imiennika. Może, ale nie musi. Wiele innych „inicjacyjnych powieści", chociażby Mistrz i Małgorzata Michała Bułhakowa, czy „Golem" Gustawa Meyrinka (inspirowany nota bene tarotem, o czym pisze Jerzy Prokopiuk w posłowiu, a Jan Tomkowski w Mistyce i herezji) , kończy się śmiercią inicjowanego bohatera, która to śmierć symbolizuje przejście do innego wymiaru rzeczywistości: wymiaru duchowego, niebiańskiego lub boskiego. Schematu tego można się nawet dopatrzyć w Grze w tarota Jadwigi Zylińskiej (jeśli przyjmiemy, że zniknięcie Dytryka de Bern z wyspy trędowatych przejście takie oznacza). Nie ustrzegł się go również Anthony Piers, autor przetłumaczonej na język polski powieści fantasy Tarot, także widzący w arkanie Śmierci kluczową alegorię (i kategorię) tarota. Sęk w tym, że wbrew obietnicom, Tarot paryski nie jest ani przeniknięty Słowem, ani tym bardziej nie jest opowieścią o inicjacji. „Posklejany słowami" Frankenstein Gretkowskiej, z którego niezgrabnych ruchów wydają się szydzić milczące wizerunki marsylskiego tarota, wkracza w tę delikatną materię z wdziękiem przysłowiowego słonia nawiedzającego skład porcelany. Słoń - zwierzę mądre i dużo wiedzące - żagluje pojęciami, bawi się tarotem. Tak naprawdę cierpi na nijakość i ta nijakość go wreszcie zabija, odbierając szansę rozświetlenia zasłony kryjącej oblicze Izydy. „Tako rzecze Izyda Egipska: - Jam jest ta, która jest, była i będzie; żaden ze śmiertelnych nie ujrzał mnie jeszcze w lice!" Słowa te Karol Chobot wybrał jako motto do przełożonej przez siebie z języka rosyjskiego i wydanej w Cieszynie w 1921 roku książki Grigoryja Ossipowicza Mebesa, zatytułowanej Wiedza tajemna. Encyklopedyczny wykład nauk tajemnej wiedzy duchowej opracowany na podstawie egipskiej symboliki. Jej autor, lektor Korpusu Paziów w Petersburgu, a potem przywódca loży Martynistów ustanowionej pod patronatem Papusa przez Czesława Czyńskiego, doskonale znał tarota i magię. Zgruntował całą tradycję francusksiego okultyzmu. Gdy w 1913 roku, zerwawszy więzy łączące martynistyczne loże Rosji z paryską centralą stał się niekwestionowanym autorytetem w zakresie „nauk tajemnych", każdy początkujący okultysta, każdy historyk zainteresowany dziejami ezoterycznej tradycji, każdy pisarz wykorzystujący wątki okultystyczne w swoich powieściach musiał sięgnąć do pracy Mebesa, już to dlatego, iż naprawdę była ona encyklopedycznym wykładem „nauk tajemnej wiedzy duchowej", już to z tej przyczyny, że -jeśli nie liczyć Tarota Cyganów Papusa - nie było w Europie lepszego kompendium zawierającego wszystkie informacje na temat inicjacyjnych, magicznych, kabalistycznych i wróżebnych funkcji tarota. „Istnieją już co prawda w Polsce dość liczne publikacje z dziedziny „Wiedzy Duchowej", ofiarnością i pracą zacnych jednostek lub Spółek wydawniczych luźnie, dorywczo rzucanych na rynek, aby zaspokoić głód duszy tej małej jeszcze cząstki Narodu, łaknącej pokarmu duchowego, lecz z biegiem czasu dawał się coraz dotkliwiej odczuwać brak planowej, celowej i systematycznej pracy w tym kierunku" - pisał we wstępie do dzieła Mebesa brat Karola Chobota, Józef Chobot. Ów „głód duchowy" musiał faktycznie doskwierać Polakom, skoro tuż po odzyskaniu niepodległości wspomniana przez Chobota „mała cząstka Narodu" zaangażowała się w tworzenie kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu stowarzyszeń grupujących miłośników spirytyzmu, wróżbiarstwa, astrologii, teozofii, okultyzmu oraz tych wszystkich dziedzin, które dziś wrzuca się do wspólnego worka zwanego parapsychologią. Rola braci Chobotów była w tym niebagatelna. Józef Chobot założył kilka organizacji okultystycznych związanych z różokrzyżostwem, wydawał miesięcznik „Odrodzenie", zastąpiony później przez „Hejnał", opracował też informator omawiający w skrócie tradycję „Wiedzy Duchowej" zatytułowany Nowoczesny ruch spirytualistyczny. Karol Chobot natomiast redagował kwartalnik „Świat Ducha", a po ukazaniu się Wiedzy tajemnej Mebesa zajął się wraz z dwoma młodszymi braćmi, Adolfem i Janem, propagowaniem idei neopogańskich, nawołując Polaków do powrotu do rodzimych, słowiańskich korzeni. Aczkolwiek międzywojenną Polskę zalał potop najrozmaitszych publikacji poświęconych „metapsychologii, okultyzmowi, magii i czarom, wiedza o tarocie, nawet wśród „tej małej jeszcze cząstki Narodu" pozostawiała wiele do życzenia. Uparcie mylono tarota z tarokiem (kartami do gry), koncentrując się na jego dywinacyjnej funkcji, nic więc dziwnego, że spośród tak wybitnego grona „spirytualistów" nikt nie odważył się opracować własnej, polskiej odmiany „Biblii Szatana". Nie oznacza to jednak, że o tarocie całkiem zapomniano. Przeciwnie. Pisali o nim: Mieczysław Jarosławski w miesięczniku „Z Całego Świata", J.L. Haluza i Antoni Czubryński w "Polskim Kalendarzu Astrologicznym", Józef Jankowski w "Wiedzy Duchowej", Marian Grużewski w "Przeglądzie ezoterycznym", o arkanach tarota wspominał Ludwik Szczepański w Wiedzy tajemnej, wróżbiarstwie, magii dni naszych, zaś Dymitr Sudowski w "Odrodzeniu" omówił szczegółowo symbolikę pierwszych siedmiu kart Wielkich Wtajemniczeń. Ten ostatni, wyemigrowawszy z Polski w czasie wojny, przybrał miano Mouni Sadhu i w 1962 roku wydał po angielsku książkę The Tarot, w której zaprezentował - malowane przez Ewę G. Lucas z Australii -karty Major i Minor Arkanów mocno zbliżone do ikonografii tarota Papusa. Każdy arkan otrzymał dodatkową nazwę łacińską. I tak na przykład Papież (Wielki Hierofant) nazwany został MAGISTER ARCANORUM, Moc nosiła miano LEO DOMITATUS, Gwiazda - STELLA MAGORUM, a Księżyc - CREPUSCULUM. W 1947 roku, kiedy nie do końca było jasne, czy Polska stanie się dominium stalinowskiego socjalizmu, czy też uda się jej uniknąć tego zaszczytu, Antoni Uniechowski (1903 - 1976), malarz, rysownik, autor ilustracji zdobiących jedno z pierwszych wydań Popiołów Stefana Żeromskiego, wybitny plakacista, człowiek o ogromnym poczuciu humoru, dusza warszawskiej cyganerii artystycznej, zamieścił w "Przekroju" wizerunki narysowanych przez siebie dwudziestu czterech arkanów tarota. Na każdej karcie, obok tytułu, artysta uwidocznił znak zodiaku odpowiadający danemu arkanowi, a w niektórych przypadkach również literę hebrajskiego alfabetu (co sytuuje jego tarota w tradycji francuskiego okultyzmu; tradycji zapoczątkowanej przez Papusa). Głupca Uniechowski nazwał WARIATEM, Cesarzową WENUS URANIĄ, Papieża - HIEROFANTUSEM, Kochanków - DWIEMA DROGAMI, Rydwan - TRYUMEATOREM, Umiarkowanie - CHUCIĄ, Świat - WSZECHŚWIATEM. Nazewnictwo to miejscami bliskie jest przydomkom kart nadanym przez Mebesa w Wiedzy tajemnej. Rysownik nie omieszkał jednak wprowadzić do swego tarota pewnych innowacji o charakterze ikonograficznym i systemowym. Postacie Wielkich Wtajemniczeń noszą całkowicie współczesne stroje, zgodne z modą lat dwudziestych i trzydziestych. Cesarzowa siedzi w niedbałej pozie, w podkasanej sukience i zalotnie zerka w zwierciadło. Umiarkowanie to przelewająca z karafki do karafki wino tancerka kabaretowa, a Moc jest cyrkową woltyżerką ujeżdżającą lwa. Do Major Arkanów dołączone są dwie karty przedstawiające kobietę i mężczyznę, zatytułowane ONA, ON. Miały one zapewne służyć do reprezentowania we wróżbie osoby pytającego. Żartobliwe w treści, czarno-białe, o nadmiernie wydłużonym kształcie karty Uniechowskiego nigdy nie zaistniały jako samodzielna talia. Ten sam los spotkał inne jego tarotowe wizerunki, które odnajdujemy na planszy dołączonej do książki Krystyny Uniechowskiej Antoni Uniechowski o sobie i innych wydanej w 1961 roku. Nie tak starannie wykonane jest tarot z „Przekroju" arkana te wierniej trzymały się ich marsylskiego pierwowzoru. Wszystkie posiadały tytuł zapisany w języku francuskim powyżej obrazka. Poniżej znalazły się litery hebrajskie i znaki zodiaku w układzie analogicznym do systemu preferowanego przez francuski okultyzm. Temu, że w ówczesnej Polsce tarot nie mógł egzystować w formie powszechnie dostępnej talii nie należy się dziwić. Czciciele Marksa, Engelsa i Lenina, czyli „świętej trójcy" materializmu dialektycznego, z wrogością odnosili się do każdego zjawiska, które, w ich opinii, zagrażało zdobyczom „robotniczo-chłopskiej władzy". A tarot, jak wiadomo, niejedną dynastię doprowadził do upadku. W XV wieku napawał wstrętem kościelnych hierarchów. W wieku XX wzbudził nieprzyjazne uczucia komunistycznych ideologów. W tym jednym przypadku Kościół i Partia były zgodne. Tarota trzeba było wyeliminować. A razem z nim to wszystko, co „pachniało" herezją, „obskurantyzmem", „burżuazyjną dewiacją". W komunistycznej Polsce tarot nie płonął co prawda na stosach, ale też nie mógł płonąć, bo go po prostu nie było. Z "rewolucyjnej pożogi" ocalało tylko wspomnienie o dwóch kartach przechowywanych w magazynach Muzeum Narodowego w Warszawie.* Dopiero w latach siedemdziesiątych, kiedy rygory nieco zelżały, pojawiło się kilka prac Piotra Witta i Andrzeja Kostołowskiego poświęconych tarotowi, tarotowej symbolice oraz roli, jaką odegrała ona w piśmiennictwie Jana Potockiego, Eliphasa Leviego i Oswalda Wirtha. Były to wszelako publikacje marginalne, mocno okrojone przez cenzurę i samych autorów. W swoim, wydanym po raz pierwszy w 1972 roku Pamiętniku jasnowidza Józef Marcinkowski - wróż doskonale obeznany z tarotem i wiele mu zawdzięczający - w ogóle o nim nie napomknął. Marcinkowskiego można zrozumieć. Znany całej Warszawie Akhara Jussuf Mustafa sporo przeżył. Na własnej skórze przekonał się czym cechuje się totalitarna „sprawiedliwość". Znał imiona i nazwiska okultystów, różokrzyżowców, teozofów, którzy trafili do więzień i nigdy z nich nie wyszli. Uprawiał niebezpieczny zawód wróżbity, wolał więc o tarocie nie mówić. Sam zresztą go nie używał, przedkładając nad jego arkana wpierw zwykłe, a potem „perskie karty" przywiezione jakoby z Egiptu lub Indii. Co wolno i wróżom i jasnowidzom dozwolone jest także historykom, bądź tym, którzy do tego miana pretendują. W 1976 roku Jerzy Giżycki i Alfred Górny opublikowali książkę Fortuna kołem się toczy traktującą o dziejach i rodzajach kart do gry. Owszem. Zamieścili w niej kilkanaście barwnych i czarno-białych ilustracji przedstawiających tarota. Ale o tarocie nie wspomnieli ni jednym słowem. Tarot wciąż pozostawał „tematem-tabu". Czymś, co zepchnięto w nicość. Tarot wszakże jest nieodrodnym dzieckiem magii. Jego moc kryje się nie w słowie, lecz w obrazie - w kuszących wizerunkach zapładniających wyobraźnię. O tarocie nie trzeba mówić, nie trzeba o nim pisać, wystarczy nań patrzeć i cieszyć oczy urokliwymi malunkami. Ta też moc sprawiła, że w 1971 roku tarot wyłonił się z niebytu, a dokładniej z malarskiej pracowni Henryka Wańka, który ukończywszy rok wcześniej Akademię Sztuk Plastycznych, z potrzeby -jeśli tak można powiedzieć - „życiowej", postanowił wspólnie z Andrzejem Urbanowiczem wskrzesić znienawidzoną „Biblię Szatana". W ciągu krótkiego czasu obaj artyści, wzorując się na tarocie marsylskim wydanym przez francuskiego producenta kart B. P. Grimauda (talia ta jest udoskonaloną wersją tarota z 1745 roku) namalowali na zwykłych kartonikach kilkanaście talii tarota i rozprowadzili wśród znajomych oraz ludzi, którzy z rozmaitych przyczyn pragnęli wejść w posiadanie mitycznej „księgi okultystycznego objawienia". Głupca nazwali SZALONYM, przydali mu literę szin i alchemiczny znak siarki. Maga obdarzyli mianem KUGLARZA. Sprawiedliwość otrzymała imię TEMIDY, Umiarkowanie - TEMPERANCJI, Diabeł - BAHOMETA. W górnych rogach Wielkich Wtajemniczeń autorzy usytuowali symbole znaków, planet, alchemicznych elementów (korespondujących z kabał i stycznymi zasadami) i hebrajskie litery usystematyzowane według opisu Mebesa w Wiedzy tajemnej. Mniejsze Wtajemniczenia nazwane zostały Kijami, Kielichami, Mieczami i Denarami. Na dwójce Denarów - w miejsce napisu „1748. B. P. Grimaud. 1930" widniejącego na tym arkanie francuskiego wydawcy - artyści uwidocznili tajemniczy anagram: „ 1971. TA ON. TAON. LSD". I pomni, iż na Rydwanie tarota marsylskiego zazwyczaj umiejscowione są inicjały twórcy danej wersji owych kart (u Grimauda widzimy litery SM) wpisali w tarczę herbową zdobiącą pudło wozu stylizowane litery AW (Andrzej Urbanowicz - Henryk Waniek). Tarot Urbanowicza-Wańka nie mógł wszakże zaspokoić „duchowego głodu" ludzi spragnionych czegoś, czego nie była w stanie dać im „władza robotniczo-chłopska", a czego nie odnajdywali również w kościelnej kruchcie. Musiało jednak minąć dziesięć lat nim -jak czytamy w trzecim tomie Encyklopedii tarota Stuarta R. Kapłana - narodziły się Wielkie Arkana „Tarota Sarmackiego" „opracowane przez Rafała Prinkego i wykonane przez Andrzeja Wielgosza, zatwierdzone przez Ordo Templi Sarmatiae w roku 1980". Gdyby Stuart R. Kapłan wydał trzeci tom swojej Encyklopedii nie w 1990, lecz w 1980 roku, sprawiłby ogromną radość oficerom śledczym Służby Bezpieczeństwa, którzy - na podobieństwo świętego Jerzego, patrona Rosji - determinacją walczyli ze smokiem opozycji. Radość owych dzielnych oficerów byłaby tym większa, że - jak pisze dalej niestrudzony badacz historii tarota - z informacji, jakie uzyskał wynika, iż Ordo Templi Sarmatiae jest ściśle sekretną, okultystyczną obediencją założoną w końcu XIII wieku, łączącą tradycje Templariuszy i wojowników sarmackich". Na trop tej obediencji nie wpadła inkwizycja, carska Ochrana, hitlerowskie Gestapo. Umknęła ona uwadze KGB, CIA, Mosadu, Urzędu Bezpieczeństwa. Nie zarejestrował jej istnienia Ludwik Hass, skrupulatny dziejopis masonerii. Przeto i my, biorąc dobry przykład, włóżmy raczej między „okultystyczne bajki" wieść o tajemnym bractwie i skupmy się na samym tarocie. Bohaterami arkanów tego tarota są postaci polskich legend i mitów. Głupiec noszący miano SCURRA, jest Lechem, który po rozstaniu z dwoma braćmi zmierza ku swemu przeznaczeniu. Papieżyca (SACERDOTIA) to pogańska kapłanka siedząca na księżycowym tronie, czyli Wanda „co nie chciała Niemca". Na karcie Kochanków (AMOR) widzimy ceremonię postrzyżyn Ziemowita dokonywaną przez Piasta i jego żonę, Rzepichę. Umiarkowanie (TEMPERANTIA) zamiast anielskich skrzydeł prezentuje skrzydła husarskie. Wieża Boga (TURRIS) koresponduje z legendą o Popielu, Księżyc (LUNA) - z opowieścią o czarowniku Twardowskim, natomiast Świat to MATER POLONIA okolona wieńcem przywodzącym na myśl herb Nałęcz. Inne herby szlacheckich rodów - Podkowa, Janina, Rawicz - widnieją w górnych rogach tarotowych ikon. Każda postać „sarmackiego panteonu" obrazowana jest filarami wrót, których strzegą dwaj strażnicy odziani w zbroje i dzierżący w dłoniach rozwinięte chorągwie. Tylną stronę kart zdobi rycina wyobrażająca dwóch szlachciców ubranych w siedemnastowieczne stroje, tablica z napisem: TAROT SARMATICUS SIVE POLONUS. DIVI LESCHI LIBER MYSTERIORUM, oraz herbowy kartusz Polski (orzeł Biały) i Litwy (Pogoń). Ale i ten, jakże polski tarot, nie zdołał „wybić się na niepodległość", żeby zaistnieć jako talia kart. Przełamał on jednak swoistą „zmowę milczenia", jaka panowała wokół tarota. W 1981 roku ukazała się powieść Jerzego Piechowskiego Rycerze wielkiej gry. W rok później znany tłumacz prac C. G. Junga, anthropozof, Jerzy Prokopiuk opublikował w „Zorzy" cykl artykułów omawiających kolejno arkana Wielkich Wtajemniczeń, przerwany - nomen omen - na Wisielcu. W 1983 roku pojawił się, anonimowo wydany Kompletny podręcznik interpretacji tarota sygnowany imieniem Hadesa, zaś w roku 1984 Beata Pawęska w dwunastym numerze krakowskiego „Pisma literacko- artystycznego", jednego z nielicznych, oficjalnie drukowanych miesięczników poruszających tematy „mistyczne" i „ezoteryczne", zamieściła ciekawy artykuł ilustrowany czarno-białymi wizerunkami tarota Alfreda Douglasa, zatytułowany Tarot - droga ku mandali. W tym samym czasie poznański artysta Andrzej Fasiecki namalował kilka obrazów (dwa z nich zaprezentował Rafał T. Prinke w swojej książce Tarot. Dzieje niezwykłej talii kart, Warszawa 1991) odzwierciedlających własną wizję tarotowych tajemnic. Następnie wykonał serię litografii ukazujących Cesarzową, Cesarza, Moc, Diabła oraz inne karty Wielkich Wtajemniczeń. W podobną grę z tarotem wdał się w tamtych dniach Henryk Waniek, zaliczany do czołówki polskich artystów-plastyków i szczycący się kilkoma prestiżowymi nagrodami międzynarodowych konkursów. Jego malarstwo od dawna koncentrowało się wokół tematyki alchemiczno-hermetycznej, nic zatem dziwnego, że w kręgu tych zainteresowań ponownie znalazł się tarot. Przyjąwszy, iż kośćcem arytmozoficznej struktury tarota jest liczba trzy i słusznie utożsamiwszy się - jako demiurg dzieła - z Magiem kreującym światy, Waniek rozpoczął swoją pracę od Cesarza, by później namalować jeszcze Rydwan, Koło Fortuny, Śmierć, Wieżę Boga, Słońce i Świat. Obrazy te były prezentowane na wielu wystawach, dziś większość z nich wchodzi w skład prywatnych kolekcji. Niedługo potem okolice Ziemi nawiedziła Kometa Halleya.(ta sama, która niegdyś - jak utrzymują okultyści - rozświetlała drogę magów do stajenki w Betlejem), świat ogarnęły apokaliptyczne nastroje wywołane konfliktem między Stanami Zjednoczonymi a reżymem Kadafiego w Libii, polska gospodarka sięgnęła upadku, zaś wszędzie, niczym grzyby po deszczu powstawały kluby radiescezji i parapsychologii, publikujące na poły legalnie, na poły amatorsko najprzeróżniejszą literaturę „magiczno-ezoteryczną". Znalazły się tam także artykuły o tarocie: Beaty Pawęskiej w „Problemach zjawisk nieznanych", Rafała T. Prinkego w "Kronice bydgoskiego ośrodka radiescezyjnego", Witolda Michalskiego w „Informatorze Stowarzyszenia Radiescezyjnego w Bydgoszczy". Czytelnik wydał cykl opowiadań Jadwigi Żylińskiej. O tarocie przypomniał sobie redakcja „Przekroju", zamieszczając na swoich łamach artykuły Agaty Maciejewski ej opatrzone wspólnym tytułem Tar ot dla ciebie, ilustro- wane Wielkimi Wtajemniczeniami tarota marsylskiego (reprint Piatnik, Wiedeń). Traktowały one o ezoterycznej (tradycja Złotego Świtu) i dywinacyjnej symbolice „mówiących kart". Podobny trud wyjaśnienia sekretów tarota podjął tłumacz Robert Stiller, którego esseje zatytułowane Tarot i jego tajemnice towarzyszyły „Mojemu światu" w latach 1988 - 1989. Natomiast Bydgoskie Stowarzyszenie Radiescezyjne i redakcja Arcanum ofiarowały czytelnikom broszurę Tarot. Karty i wyrocznia. W broszurze tej anonimowy autor, raz korzystając z ezoterycznych dywagacji Oswalda Wirtha, to znów odwołując się do tradycji Złotego Świtu oraz ikonografii tarota Rider-Waite'a, omówił ezoteryczną symbolikę kart, jak również - skorzystawszy z sugestii Beaty Pawęskiej - przedstawił dość ciekawy system ich medytacyjno-wróżebnego rozkładu. Bydgoszcz zresztą okazała się prawdziwą wylęgarnią „tarotowych talentów". Tamtejsze Stowarzyszenie Radiescezyjne pokusiło się nawet na wydrukowanie talii tarota, którą w latach 1986 - 1988 opracowała Małgorzata Raczkowska. Talia ta, używana przez członków Stowarzyszenia, była pierwszą, w całości ukształtowaną, złożoną - o ile mi wiadomo - z obu Wtajemniczeń i nie będącą bezpośrednim odwzorowaniem jakiejś wersji „Biblii Szatana", talią tarota w powojennej Polsce. Czarno-białe karty o wysmakowanym rysunku dynamice postaci odpowiadały stylowi zachodnioeuropejskich tarotów nawiązujących do filozoficznej i ekologicznej myśli ery New Age. Cztery arkana Wielkich Wtajemniczeń tego tarota ukazał w swojej książce Tarot. Dzieje niezwykłej talii kart Rafał T. Prinke. On też, razem z Edwardem J. O'Donnellym stworzył, a w 1988 roku zamieścił w angielskim piśmie „Hermetic Journal", dwadzieścia dwie karty „Tarota alchemicznego". W rok po tym wydarzeniu tarot ów zaistniał w nakładzie 100 sztuk jako samodzielna talia. Składała się ona z dwudziestu dwóch ręcznie malowanych obrazków. Każdy arkan nosił miano FIGURY, miał czarne tło, z którego wyłaniała się alchemiczna retorta, zaś w jej wnętrzu dostrzec było można rozmaite postaci i alegorie o her- metycznej i alchemicznej prowiniencji. I tak FORTUNA O, czyli Głupiec, przedstawiała Etiopczyka uzbrojonego w miecz i kopię, depczącego zielonego smoka. Na FIGURZE I (Mag) widzimy Merkuriusza, który trzymając w dłoni laskę stoi na słońcu i księżycu. Zaś FIGURA XXI (Świat) obrazuje słynną, alchemiczną Trójjedną Lucyferyczną - symbol (jak podkreśla w załączonej do talii broszurze Rafał T. Prinke) „końcowej, całkowitej i uniwersalnej transmutacji na wszystkich poziomach..." Wydaje się, że „nieprzyjaciel rodzaju ludzkiego", „dręczyciel Hioba", „arcydeprawator ludzkich dusz" dość długo musiał czekać, by wreszcie i w Polsce dokonała się uniwersalna transmutacja na wszystkich poziomach", a tarot przezwyciężył opory cenzury. Dość długo również wybierał ofiarę swych niecnych zamysłów w nadziei, że wywiedzie ona tarota z podziemia i udostępni go szerokiej rzeszy publiczności. Wybór padł na dwie osoby spoza omawianego tu grona (w myśl zasady, że ostat- ni będą ostatecznie pierwszymi) - Jana Witolda Suligę, etnografa, który 1987 roku przebywał w Szwecji i tam, stawiając zawodowe karty zaraził się „tarotowym bakcylem", - oraz Aleksandrę Jaśniak, profesjonalną wróżbitkę, psychologa, Polkę mieszkającą stale w Chicago. Z początkiem 1990 roku, kiedy cała Polska zachłystywała się odzyskaną z nagła wolnością, Wydawnictwo Łódzkie opublikowało książkę J. W. Suligi, Tarot. Karty, które wróżą, wydaną w nakładzie 50 tys. egzemplarzy, której promocja odbyła się na Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie. Do pracy omawiającej ezoteryczne i wróżebne treści tarota dołączona była broszura zawierająca wszystkie arkana „mówiących kart" narysowane przez Jana Opalińskiego. Karty te można było wyciąć i używać do celów wróżebnych bądź medytacyjnych. Ikonograficznie tarot ten wzorował się na tarocie marsylskim, tarocie Viscontich-Sforzów i tarocie Rider-Waite'a. W niektórych przypadkach Suliga i Opaliński dokonali wszelako istotnych zmian. Diabeł otrzymał imię DEMONA i wyobrażał alchemicznego hermafrodytę, arkan Słońce ukazywał znanych z hermetycznej literatury „białą kobietę" (Luna) i "czerwonego mężczyznę" (Soi) stojących pod rajskim Drzewem Życia. W sposób oryginalny rozwiązano także symbolikę blotek Minor Arkanów, włączając w nie alegorie alchemiczne, hermetyczne i kabalistyczne. W tym samym czasie miesięcznik Nie z tej ziemi zamieścił artykuł J. W. Suligi traktujący o historii tarota, zaś Aleksandra Jaśniak wydała w Chicago książkę Wróżba z kart tarot. Podstawowe wiadomości dla zainteresowanych tajemnicą przyszłości. Książce towarzyszyła talia tarota zaprojektowana przez Longina Szmyda. „Pierwszy impuls to był gwiazdkowy prezent od Jean - Encyklopedia Tarota- wyjaśniała genezę swego dzieła autorka w jednym z poczytnych pism kobiecych. - Z zachwytem patrzyłam na różne wzory kart, które - jak się okazało - były niejednokrotnie dziełem największych grafików i malarzy świata. Pomyślałam sobie wówczas: a czemuż by nie miało być polskiej książki, polskich kart? Znikąd nie kopiowanych, nie wzorowanych na tym, co stworzono dotychczas. Dwa pierwsze projekty dwóch różnych grafików nie bardzo przypadły mi do gustu. Dopiero Longin Szmyd (...) wyraził to, o co mi chodziło - zaprojektował karty oddające moim zdaniem ducha Tarota, a równocześnie proste, czytelne, niestraszne. W takim samym duchu starałam się napisać książkę". I rzeczywiście, czarno-białe arkana tarota Jaśniak nie budzą najmniejszych obaw. Głupiec, zwany MARZYCIELEM, siedzi w liściach łopianu i tęsknie spogląda w dal. Mag, czyli MAGIK, wędruje za migającą nad jego głową pięcioramienną gwiazdą. Papież (ARCYKAPŁAN) kontempluje księgę mądrości, Eremita (PUSTENIK) skłania głowę w modlitewnym geście, Księżyc nadyma policzki, spoglądając na wirującego wokół niego skrzydlatego smoka, a Świat to po prostu kula ziemska obwiedziona zodiakalnym pasem. Tegoż roku w Krakowie ukazał się przedruk pracy Alfreda Gorgensa Krótka historia wróżbiarstwa, w której omówiono pokrótce pochodzenie kart tarota, ich historię, strukturę, znaczenia symboliczne i dywinacyjne. Wykład zilustrowany został wizerunkiem tarotów marsylskich, egipskich, Rider-Waite'a, Etteilli. Była to na rynku wydawniczym lat 1990 - 1995 pierwsza pozycja tego typu. Po niej pojawiły się następne: Sztuka wróżenia, Historia okultyzmu Griffona Wynne'go, Wróżby, tarot i... Astroli, Wielka księga wróżb pod redakcją Roberta Younga i inne. Rok 1991 przyniósł spragnionym sekretnej wiedzy „tarotomanom" dalsze publikacje, o czym z satysfakcją donosiła redakcja holenderskiego pisma ezoterycznego „Manteia", zamieszczając dwie recenzje: pierwszą dotyczącą książki J. W. Suligi Tarot. Karty, które wróżą, drugą na temat pracy Prinkego Tarot. Dzieje niezwykłej talii kart wydanej przez! Wydawnictwo Głodnych Duchów, oraz Biblii Szatana Suligi, której drugie wydanie czytelnik ma teraz w rękach. Obie te publikacje zbiegły się w czasie, Obie też poświęcone były dziejom tarota. Każda pisana z nieco odmiennej perspektywy badawczej wprowadzała czytelnika w świat dotąd nieznany, uzmysławiając im, iż tradycja „Biblii Szatana" to nie tylko zbiór dykteryjek o ludziach zajmujących się tarotem - to przede wszystkim ważna gałąź heterodoksyjnej spuścizny duchowej Zachodu. Ważkim dopełnieniem tych opracowań okazała się Książka o taroku Odyseusza upowszechniona przez Wydawnictwo Głodnych Duchów, której autor, ukrywający się pod imieniem najsprytniejszego z Greków, zadedykowawszy dzieło swemu duchowemu mistrzowi Teofanowi Sadowskiemu, powiązał symbolikę tarotowych kart u astrologią i okultystyczną kabałą. Tego było nadto. Nie dziwmy się teraz, że kiedy 13 grudnia 1991 roku w Muzeum Etnograficznym w Warszawie Wydawnictwo Głodnych Duchów zorganizowało huczną promocję Tarota Magów - talii opracowanej przez J. W. Suligę, a przygotowanej przez-Jana Opalińskiego - „Głos Narodu", organ Stronnictwa Narodowego „Szczerbiec", grzmiał z oburzeniem: „Jan Witold Suliga, dyrektor Muzeum Etnograficznego w Warszawie, jest zarazem osobnikiem dwojącym się i trojącym w propagowaniu satanizmu. 13 grudnia 1991 zorganizował w tymże Muzeum wystawę poświęconą „Biblii Szatana", czyli tarotowi. Ma to być tajemnicza talia przedstawiająca demonów, magów, śmierć itp. (...) Na wernisaż jak podaje „Gazeta Wyborcza" - dyskretnie (...) zachęcając do zainteresowania się satanizmem, przyszło kilkadziesiąt „wtajemniczonych" osób. Przeciw jawnemu bezceństwu nie zaprotestował nikt: a w pierwszej kolejności władze kościelne, którym nie powinno być obojętne jawne upowszechnianie kultu diabła". Narodowcy nie mieli pojęcia, że w dwa tygodnie później, w noc sylwestrową tegoż roku, w jednej z artystycznych galerii na Krakowskim Przedmieściu odbyła się inna jeszcze „satanistyczna" impreza: wystawa zatytułowana „Karty. Inspiracje w sztuce", na której owoce swej fascynacji „diabolicznym narzędziem" prezentowali tacy artyści jak Henryk Waniek, Romuald Oramus, Anna Maria Bauer, Jacek Sowicki, Jacek Soroka, Jan Tarasin, Grzegorz Pabel. Nie mogli też wiedzieć, że już w niedalekiej przyszłości tarot owego „osobnika dwojącego się i trojącego w propagowaniu satanizmu" zwiedzie na „okultystyczne manowce" niejedną zagubioną duszę. „Tarot Magów" Jana Witolda Suligi był pierwszą, w pełni ukształtowaną, wolną od bezpośrednich naśladowców innych tarotów, polską talią tarota, który zaliczyć można do kategorii „ezoterycznych" bądź „magicznych". Osadzony w okultystycznej tradycji Zakonu Złotego Świtu, chrześcijańskiej kabały i hermetyzmu, tarot ten zaistniał najpierw w postaci „talii matki" namalowanej mazakami przez Suligę wiatach 1990- 1991. Trzymając się ściśle wskazówek autora łódzki artysta-plastyk, Jan Opaliński, przeobraził owe ikony i „uzdatnił" do druku. Dzięki temu zachowały one -jak twierdzi Suliga w wydanej w 1992 roku książce poświęconej swojemu tarotowi - cechę magicznego rekwizytu tak skonstruowanego, „by z jednej strony oddziaływał na wyobraźnię, budząc drzemiącej w niej potwory archetypowych skojarzeń, a z drugiej - by emanował różnego rodzaju energie, zwane w naukach parapsychologicznych „energiami kształtu". Tym co najsilniej bodaj pobudza imaginację jest w tarocie Suligi czarne tło Wielkich Wtajemniczeń, groteskowość postaci, widoczne na wszystkich niemal kartach magiczne insygnia, „charaktery" planetarnych duchów, kabalistycznych archaniołów i serafinów, alchemicznych elementów, których obecność uprzytamnia, że tarot to nie tylko „mówiące karty", ale i również zwierciadlane odbicie astralnego panteonu, z którym tarocista ma do czynienia, a który formuje hierarchię niewidzialnego uniwersum. Podtytuł talii - Karty do wróżb i medytacji - informuje, że prawdziwy wgląd w tarota osiąga jedynie ten, kto w trakcie medytacyjnych praktyk przekroczył „zasłonę widzialności" i ożywił symbolizowane przez tarotowe arkana byty. Jak każdy „tarot ezoteryczny", „Tarot Magów" akcentuje rolę inicjacji rozumianej jako wędrówka ludzkiej duszy przez kosmos złowrogich sił; wędrówka szamana po gałęziach kabalistycznego Drzewa Życia. Podróż ta, czy też raczej tułaczka, odbywa się w mroku i - jeśli dobrze przyjrzymy się arkanowi Świat - nie ma ona kresu, tak jak nigdy się nie zaczyna. Pięćset lat wcześniej Krzysztof Kolumb, nazywający siebie Nosicielem Chrystusa, przemierzył Mare Tenebrarum w poszukiwaniu wymarzonych Indii. Zbłądził, ale odkrył Nowy Świat. Kiedy więc w 1992 roku mieszkańcy Europy i obu Ameryk spierali się o to, czy sławić Genueńczyka za ów czyn, czy go potępić za spowodowanie zagłady indiańskich plemion, w rocznicę odkrycia Polska z radością, rzuciła się w odmęt „okultystycznej ciemnoty" przeżywszy najprawdziwsze upojenie tarotem. Wydawnictwo Głodnych Duchów opublikowało wtedy książkę J. W. Suligi Tarot magów razem z miniaturową wersją jego tarota, po czym wziąwszy wzór z Admirała Oceanu, splajtowało z kretesem. Radość przeciwników Nowej Ery trwała jednak krótko. W miejsce jednej głowy Hydry natychmiast wyrosły trzy inne: Warsztat Specjalny z Milanówka, Wydawnictwo Wodnika z Warszawy i łódzka oficyna wydawnicza Ravi. Warsztat Specjalny poszczycił się tylko jednym dziełem o "tarotowej tematyce" - pracą Alfreda Douglasa Tarot. Pochodzenie, symbolika, medytacja, wyrocznia, do której dołączył talię kart autora książki i Dawida Sheridana. Wydawnictwo Wodnika udostępniło polskiemu czytelnikowi Mitologię przestrzeni wewnętrznej Nevilla Drury'ego poświęconą naukom Don Juana, szamanizmowi, magii, inicjacyjnej tradycji Zakonu Złotego Świtu i jej związkom z symboliką tarota, a następnie ofiarowało „czcicielom szatana" książkę Heleny Starowieyskiej, Tarot marsylski, razem z talią kart, kopią tarota firmy B. P. Grimauda. Zaś Wydawnictwo Ravi wydrukowało dzieło Małgorzaty Karskiej i Flavio Anusza Tarot - klucz do wnętrza. (Biblia Ery Wodnika) ilustrowane wizerunkami tarota marsylskiego oraz arkanami Wielkich Wtajemniczeń opracowanymi przez Oswalda Wirtha. W tymże czasie ukazał się również zbiór esejów Leszka Weresa Nieznany świat astrologii, drukowanych wcześniej w Nieznanym świecie. „Symbolika zarówno kart tarota, jak i planetarnych bóstw - pisał w artykule Tarot i astrologia autor Mandali życia i Homo Zodiacusa - jest w praktyce bezkresna, co nie oznacza, że nieokreślona. Jeśli jednak astrologia w części przynajmniej opiera się na niezwykle precyzyjnych obliczeniach Słońca, Księżyca i planet (...) tarot wspiera się o intuicyjny wgląd w skarbnicę jungowskiej nieświadomości zbiorowej". I konkludował na następnej stronie: „O ile jednak do dojrzałej interpretacji horoskopu konieczna jest bezwzględnie duża wiedza ogólna bardzo licznych dyscyplin szczegółowych (...) bowiem ma ona w sobie wyraźnie więcej pierwiastków uranowych niż neptunowych, o tyle w stawianiu tarota dominują energie neptun owe." Głos proroka „przedproża Ery Wodnika" pozostał głosem wołającym na pustyni. Triumfującym siłom neptunowym obojętna była „bezwzględnie duża wiedza ogólna bardzo licznych dyscyplin". Neptunowe bezeceństwo przeważyło dostojną energię Urana i wypluło ze swoich podmorskich trzewi dalsze płody zbiorowej nieświadomości. Najpierw niejaki Adam Kadmoński na łamach miesięcznika Nie z tej ziemi przez rok z okładem dowodził w artykułach opatrzonych wspólnym tytułem Labirynty nieznanego, iż tarot pochodzi z Palestyny i jest obrazkowym zapisem wiedzy zawartej w apokryficznej ewangelii Tomasza. Tarot- powiadał - skrywa w sobie „formułę nieśmiertelności" ożywiającą golemy. Trzeba w nim widzieć najpilniej strzeżony sekret alchemików, egipskich kapłanów, esseńczyków, różokrzyżowców. Potem Książka i Wiedza podarowała „neptunowym dzieciom" pracę Michaela Baigeta, Richarda Leigha i Henry'ego Lincolna Święty Graal, Święta krew. Wtedy się okazało, że tarot, dynastia Merowingów, autorzy „Protokółów Mędrców Syjonu" to jedna i ta sama sitwa, która dąży do objęcia władzy nad całym światem, gdyż wywodzi się wprost od Jezusa Chrystusa. Aż wreszcie „Inny Świat" wzbogacił księgarnie oraz stragany ulicznych sprzedawców książek Świętą oblubienicą Margaret Starbird oznajmiającą, że, karty tarota wynaleźli albigensi i że są one „katechizmem średniowiecznej herezji Graala". Tak oto, opity neptunową wodą historycznej science-fiction Uran opuści jak niepyszny pole bitwy, zaś na polskim firmamencie rozbłysło mętne światło Neptuna. Zapewne z jego to inspiracji J. W. Suliga zaingurował w "Nie z tej ziemi" cykl wykładów wtajemniczających w arkana posługiwania się tarotem. Zanim wszakże zdążył przestrzec przed zgubnymi skutkami „wróżbiarskiego procederu", w "Erze Wodnika" ukazał się inny opis najróżniejszych sposobów igrania z tarotem. Jego autorami byli B. Antonowicz i F. Flawiusz, którzy zachęcali każdego, by odbył „magiczną podróż do wnętrza" i przeobraził się z "niezaradnego w życiu jak dziecko" Głupca „wesołego i sprytnego Maga". Zatriumfowała zatem wyobraźnia, domena tych, którym J. W. Suliga zadedykował pierwszą książkę. Fascynacji tarotem musiała więc również ulec „Fantastyka". W swojej „Galerii" prezentującej dotychczas sztukę science fiction oraz malarstwo fantasy, zamiast wymachujących mieczami Conanów, zamieściła barwne fotografie ukazujące tarotowe arkana. Ilustrowały one essej J. W. Suligi Droga królów i głupców. Na drodze tej zaś było coraz tłoczniej. Wybredni naśladowcy taratowego Szaleńca otrzymali w podarunku od wydawnictwa Alfa Tarota Cyganów Papusa ze znakomitym, choć ironicznym wstępem Artura Edwarda Waite'a. Hiszpański producent kart Fournier, poprzez swego polskiego dystrybutora rozprowadził po księgarniach aż sześć odmian tarotów, w tym tarota Balbiego, marsylskiego, hiszpańskiego, egipskiego, tarota Pumariegi oraz talię sporządzoną przez Euskal Herrikę, po czym wznowił Tarota Magów J. W. Suligi. Obok tych tarotów znalazł się polski, anonimowo wydany, czarno-biały tarot marsylski oparty na tarocie B. P. Grimauda, lecz za to wzbogacony 0 hebrajskie litery ułożone według systemu Złotego Świtu i tarota Rider- Waite'a. Wielbicieli Astroli, autorki poczytnych „Horoskopów do roku 2000", uszczęśliwiła jej książka „Wróżby, tarot i..." z dołączonymi na plan szach kartami Wielkich Wtajemniczeń. Dla jednych objawieniem stała się talia marsylska opracowana przez Stefana i Annę Sławińskich, którzy jej pierwowzór odszukali we francuskim tarocie z 1760. Dla drugich - „Wyrocznia świętej Dakini", bądź „Tarot marsylski" Piatnika. Dla jeszcze innych -pięknie wykonany, kolorowy, bajkowo urokliwy, inspirowany rozmaitymi odmianami „Biblii Szatana" - komplet kart olsztyńskiej tarocistki Violetty Wiadrowskiej i Anny Marii Wolińskiej. „Siła tych kart sprawia - pisały autorki w załączonej do talii instrukcji - że każdy, bez względu na etap osobistego rozwoju, znajduje w nich coś dla siebie". To „coś" uwiodło wielu artystów; Marię Anto, która namalowała wszystkie arkana Wielkich Wtajemniczeń, Inez Krupińską - autorkę dwunastu unikatowych gobelibnów wyobrażających figury tarota i przenoszących nas w Krainę Baśni, gdzie Mag jawi się jako Czarodziej z Ozz, a Papieżyca ucieleśnia zagubione Słowo Hirama, Magdalenę Ziemską, której trzy obrazy przedstawiające Głupca, Maga i Papieżycę kuszą oczy wymyślnością rysunku i oślepiającą gmatwaniną barw, Jacka Sowickiego umieszczającego na malowidle zatytułowanym „Księżyc" swego ukochanego kota, Katarzynę Kallwejt wystawiającą w warszawskiej galerii swoje czarno-czerwone obrazy, nasycone magicznymi sigiliami wziętymi z Tarota Magów, Henryk Wańka żyjącego w świecie alchemicznych alegorii i hermetycznych labiryntów. To dziwne i niepojęte „coś" ożyło w tarotopodobnej Wyroczni słowiańskiej Lecha Emfazego Stefańskeigo i zawiodło go w magiczny krąg Świętowita, ku słowiańskim korzeniom nas wszystkich. To „coś" skłoniło Janusza Wilczewskiego do zainteresowania się archiwum swego ojca, który długie lata strzegł sekretnej wiedzy Tarota Tronfi. To „coś" wreszcie wkroczyło w życie Marzeny Potockiej-Domaros, rozkazując autorce Erotycznych immunitetów napisać po wizycie u wróżki: „Zawsze byłam niezwykle odporna na wszystkie irracjonalizmy, tak zwana pierwsza ignorantka, nie mogłam jednak oprzeć się magii Tarota. Czułam niewytłumaczalną siłę w obrazkach tych kart, która kazała mf wierzyć i poddać się sile swoim kaprysom. Przez moment byłam jak w transie, odniosłam wrażenie, że sama potrafię przenieść się w SWOJE przyszłość. Byłam poza sobą." Bo magii owych kart uległ niemal każdy. Poddał się jej prawicowy dziennik Nowy świat, publikując artykuły Martyny Odkrywanie sekretów tarota. Poddały się jej wszystkie prawie kobiece pisma. Uległa temu czarowi słynna polska wróżka, autorka Czytania losu. Uległa tak I bardzo, że najpewniej wiedziona „tarotowym zaślepieniem" zamieściła w jednej z gazet anons: „Baranie, chcesz wiedzieć więcej? Zadzwoń do Józefiny Pellegrini!", zachęcając do korzystania ze swych usług wszystkich zrodzonych pod znakiem Barana. Ta moc pchnęła Izabelę Węgierską do pochylenia się nad kartami tarota Etteilli, a innych wróżów i wróżbitki do zakładania salonów wróżb i upychania tarotowej wiedzy w komputerowe programy. To ona zmusiła księdza Jeffrey'a J. Steffena do zabrania głosu i oznajmienia z powagą: „Tarot stanowi część okultyzmu. Rzeczą złą jest korzystanie z kart dla jakiegokolwiek celu. Nie powinny nawet znajdować się w domu osoby pobożnej". Obawa przed tą mocą wydobyła z ust „wróżki Teresy" sławetne wyznanie: "Nigdy (...) nie wróżyłam ani nie dałabym powróżyć sobie czy komuś bliskiemu kartami tarota, jestem bowiem głęboko przekonana, że tarot to karty szatana - przynoszące nieszczęście nie tylko temu, kto wróży lub komu się wróży, ale również i tym, którzy mają je w domu". I to magia tej „obrazkowej biblii" powoduje, że mało kto pozostaje obojętnym, kiedy czyta takie oto dwa, przylepione na murze afisze: „Bez wychodzenia z domu opanujesz sztukę wróżenia z kart tarota metodą super- learning. Kurs jest przeznaczony dla wszystkich, którzy chcą posiąść praktyczną umiejętność rozwiązywania problemów (do końca czerwca ceny promocyjne) Podręcznik + 2 kasety". i: „TAROT * Pomoże ci znaleźć odpowiedź na problemowe pytania * Nakreśli twój charakterologiczny - poznasz samego siebie * Odpowie na pytania co myślą o tobie twoi znajomi * Odkryje najważniejsze wydarzenia twojej przyszłości * Ostrzeże cię przed pułapkami losu! * Biznes Zadzwoń Tarot - wróżenie, przewidywania, biznes, prognozy giełdowe, polityka". Gdyż w tarocie, jak w okultyzmie – mieszają się rzeczy „dostojne" z "niskimi". My zaś, w nadziei, że pułapki losu nie wtrącą nas w otchłań pysznej ciemności wciąż musimy się martwić, czy „Biblia Szatana" ukaże nam szydercze oblicze prześmiewcy, czy też wyzwoli w nas jasną stronę duszy. Łódź, wrzesień-listopad 1988, luty-marzec 1989 Warszawa, wrzesień-październik 1995 " Na temat systemów wróżebnych tarota i metod dywinacji patrz: J.W. Suliga, Tarot- karty, które wróżą, Łódź 1990 (wyd. I), Warszawa 1993 (Wyd. II); J.W. Suliga, Tarot magów, Warszawa 1992 (wyd. 1), Warszawa 1994 (wyd. U); Douglas A., Tarot - pochodzenie, symbolika, medytacja, wyrocznia. Milanówek 1992; Karska M. Tarot - klucz do wnętrza (Biblia Ery Wodnika), Łódź 1994; Astrola, Wróżby, tarot i..., Warszawa 1993 Gorgens A., Krótka historia wróżbiarstwa, Katowice 1993. Przywódca Zakonu Złotego Świtu. A. E. Waite, „przestawił" arkan Mocy noszący w innych systemach tarota numer 11 na 8 miejsce, zaś kartę Sprawiedliwości (numer 8 w innych rodzajach tarota) na miejsce 11 (por. rozdział zatytułowany „Złoty Świt" w III części tej książki). Św. Katarzyna z Sieny, Listy, przekład L. Grygiel, Poznań 1988 J. Delumeau, Strach w kulturze Zachodu, Warszawa 1986, s. 115-116. S.R. Kapłan, The Encyclopedia of Tarot, vol. I, N. York 1985, s. 24. RS. Kapłan, Encyclopedia..., vol. 1, s. 31. S.R. Kapłan, The Encyclopedia... vol. I, s. 26-27. J. Cloulas, Wawrzyniec Wspaniały, Warszawa 1988, s. 113. S. R. Kapłan, The Encyclopedia... vol. 1. s. 29-30. A. Ostrowski, Sawnarola, Warszawa 1976, s. 53. 'R. Gervaswo, Borgiowie, Warszawa 1988, s. 193. P.M. Kendall, Ludwik Xl i jego czasy, Warszawa 1976, s. 385. S.R. Kapłan, The Encyclopedia..., vol. II, s. 4. tamże... s. 6. S.R. Kapłan, The Encyclopedia... vol. II, s. 91. R. Bugaj, Nauki tajemne w Polsce w dobie odrodzenia, Wrocław - Warszawa -Kraków - Gdańsk, 1976, s. 42. U. Eco, Imię róży, Warszawa 1987, s. 567. Por. A. Vallentin, Leonardo da Vinci, Warszawa 1959, s. 200. B. Suchodolski, Narodziny nowożytnej filozofii człowieka, Warszawa 1963, s. 176. R. Bugaj, Nauki tajemnic... s. 47 i 54. S. R. Kapłan, The Encyclopedia... vol. I. s. 28. tamże. J. Huzinga, Jesień średniowiecza, Warszawa 1974, s. 234. S.R. Kapłan, The Encyclopedia... wol. I, s. 7. S.R. Kapłan, The Encyclopedia.:. vol. I. s. 2-3) Emilie Girllot de Givry, Picture Museum of Soceiy, Magie and Alchemy N. York Boczkowska, Tryumf Luny i Wenus, Kraków 1980, s. 17. G. Moakley, The Tarot Tntmphs Panited by Bonifacio Bembo for the Visconti-Sforza Family, New York, 1966. S.R. Kapłan. The Encyclopedia... vol. II, s. 9. A. Vallentin, Leonardo da Vinci... s. 205. J - Biblia szatana Poeci polscy od średniowiecza do baroku, Warszawa 1977, s. 322. W. Hutt. Niemieckie malarstwo i grafika późnego gotyku i renesansu, Warszawa 1985, s. 175. S.R. Kapłan, The Encyclopedia... vol. I, s. 30. S.R., Kapłan, The Encyclopedia... vol. I, s. 30. Por. A. Wierciński, R. Sadowski, Tajemniczy symbolizm w obrazie H. Boscha „ Siedem Grzechów Głównych ", Problemy 2 (419) s. 11-16; Withelm Fraenger, Hieronim Bosch, Warszawa 1990. S.R. Kapłan, The Encyklopedia... vol. I, s. 32; vol. II, s. 2. S. R. Kapłan, The Encyklpedia... vol. I, s. 28. A. Douglas, The Tarot, Londyn 1983, s. 33. M. de Caylus, Wspomnienia, Warszawa 1971 s. 61. S. R. Kapłan, The Encyklopedia... vol. II, s. 302-303. E. Garin, Filozofia Odrodzenia we Włoszech, Warszawa 1969, s. 290. S. R. Kapłan, The Encyklopedia... vol.I, s. 11. M. Sędziwój, Traktat o kamieniu filozoficznym, Warszawa 1971, s. 195. Marie-Magdaleine de la Fayette, Dzieje Henriety Angielskiej, Warszawa 1968, s. 39-40. tamże, s. 30. tamże, s. 30. S. R. Kapłan, The Encyklopedie... vol. II, s. 307. Marie-Magdaleine de la Fayette, Dzieje... s. 58. A. Puszkin, Dama pikowa, tłum. S. Pollak, Warszawa 1988, s. 34. tamże, s. 35. A. Hamerliński-Dzierożyński, O kartach, karciarzach, grach szulerskich, grach poczciwych, Kraków 1976; J. Giżycki, A. Górny, Fortuna kołem się toczy, Warszawa 1973. Court de Gebelin, Le Monde Primitif, vol. IX, Paryż 1784, ś. 365. Ch. Mclntosh, Eliphas Levi and the French Occult Revival, London 1972.yyt6 E. Levi Zahed, Transcendental Magie, London 1978, cz. 22, s.378. A. Kostołowski, Eliphas Levi - mag jako artysta, (w:) Interpretacja dzieła sztuki, Warszawa 1976, s. 126. A. Kostołowski, Eliphas Levi..., s. 147. tamże tamże... s. 135 Więcej na temat kabały patrz: B. Kos, M.Krych, Kabbala żywa (w:) Znak 339-340 (2-3) 1983, s. 295-309; Opowieści Zoharu, Kraków 1988, tłum. I. Kania; Goetschel R. Kabała, Warszawa 1994; Halevi Z'ev ben Shimon, Kabała - tradycja wiedzy tajemnej, Warszawa 1994; Księga Jecirah. Klucz Kabały. Warszawa 1994, tłum. M. Prokopowicz; Nikuli L.Z., Kabała. Przedwieczna mądrość, Zakopane 1995. J. L. Borges, Róża Paracelsa, (w:) "Literatura na świecie", 12 (209) 1988, s. 14 Polskie wydanie: Papus, Tarot Cyganów, Warszawa 1994. S.R. Kapłan, The Encyclopedia... vol. I, s. 5. A. Bancroft, Współcześni mistycy i mędrcy. Warszawa 1987, s. 156. A. Maciejewska, Tarot dla ciebie,(w.) „Przekrój" 2247-2250- 2252-2256. A.E. Waite, The Pictoral Key to the Tarot (obrazkowy klucz do tarota), New York 1959, s.21 Szczegółowe informacje na.temat życia Pameli Colman Smith czytelnik znajdzie w trzecim tomie Encyklopedii Tarota R.S. Kapłan wydanej w 1990 roku. T.S. Eliot, Poezje wybrane, Warszawa 1988, s. 79. tamże... s. 101. patrz: Anna Sobolewska Mistyka dnia powszedniego, Warszawa 1992. Były to dwie karty wyrażające, każda w inny sposób, Maga. Nazwa „Budowniczowie Adytum" pochodzi od greckiego słowa adytos oznaczającego „miejsce, do którego się nie wchodzi" (łacińskie - adytum) i bądącego symbolem sanktuarium, miejsca najświętszego ze świętych, do którego miały dostęp wybrane osoby posiadające moc wieszczenia i jasnowidzenia A. Bancroft, Współcześni mistycy... s. 168. R.T. Prinke, L. Weres, Mandala życia. Astrologia - mity i rzeczywistość, Poznań 1982, t. l,s. 41. R. Pollack, Seventy- Eight Degrees of Wisdom. A Book of Tarot, Part i: The Major Arkana, Weliingborough 1986, s. 9. Po tego „gatunku" tarota zaliczyć można również „Native American Tarot" J.A. Gonzalcza, „Motherpeace Tarot" Vicki Noble i Karen Voge, „Deva Tarot" Hertydrenic i Roberta Lanphere, oraz „Chinose Tarot" Jui Gudiang. Pollack R., The New Tarot Modem variation sof Ancient Images, London 1989. Akhara Jussuf Mustafa, Pamiętnik jasnowidza, Warszawa 1985, s. 208-209. Wszystkie cytaty z: Jan Potocki, Rękopis znaleziony w Saragossie, Warszawa 1956. R. Caillois, Dzieje człowieka i książki: hrabia Potocki i "Rękopis znaleziony iv Saragossie", tłum. L. Kukulski (w:) Odpowiedzialność i styl, Warszawa 1967. P. Witt, Klucz do podziemia, (w:) Sztuka, 1976, 23, s. 50-51. A Sobolewska, Mistyka... s. 217. J. Piechowski, Rycerze wielkiej gry, Kraków 1981; J. Żylińska, Gra...; M. Gretkowska, Tarot paryski, Warszawa 1995. Zniszczenie jednego rodzi drugie. Formuła alchemiczna. M. Gretkowska, Tarot paryski... s.77. G. Meyrink, Golem, tłum. A. Lange, Warszawa 1922; J. Tomkowski, Mistyka i herezja, Wrocław 1993. A. Piers, Tarot, tłum. K. Majchrzak, Poznań 1994. M. Jarosławski, Tarot, (w:) Z Całego Świata, 1925, s. 125-147; J.L. Haluza, Cztery elementy w trygonie znaków zodiaku, (w:) Polski Kalendarz Astrologiczny, Bydgoszcz 1928; A. Czubryński Powstanie symboliki tarom, (w:) Polski Kalendarz Astrologiczny, Bydgoszcz 1933; J. Jankowski, Kabała, (w:) Wiedza Duchowa, 6-12, 1934; E. Sudowski, Tarot, (w:) Odrodzenie, 8, 1928 J. Giżycki, A. Górny, Fortuna kołem się toczy, Warszawa 1976. S. Sawicka, Dwie włoskie karty „tarocchi" w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie, (w:) Rocznik Muzeum Narodowego w Warszawie, 1957. Jest to jedyna praca na temat tarota pisana w okresie stalinizmu. Kapłan R. S, The Encyclopedia of Tarot, vol. III, N. York 1990, s. 462.s Pawęska B., Wybrane metody rozkładania kart tarot i podstawowe znaczenia Arkanów Mniejszych, (w:) Problemy zjawisk nieznanych, 1986, s. 20-29; Prinke T. R., Tarot - droga do wtajemniczenia, (w:) Sztuka poznania siebie, Kronika Bydgoskiego Ośrodka Radiescezyjnego, Bydgoszcz 1986, s. 78-88; Michalski W, Symbolika tarota, Biuletyn Informacyjny Stowarzyszenia Radiescezyjnego w Bydgoszczy, 4, 1987 i nast.,; A. Maciejewska, Tarot dla ciebie, (w:) Przekrój 1988, 2247 - 2255; Stiller R., Tank i jego tajemnice, (w:) Mój świat, 1988-1989; Tarot. Karty i wyrocznia, Arcanum, Bydgoszcz 1989. Część tej listy opieram na zestawieniu dokonanym przez R.T. Prinkego w: Tarot. Dzieje niezwykłej talii kart. Prinke R.T., The Alchemical Tarot Deck, Ouroboros 1989. Suliga J. W. Tarot. Karty, które wróżą. Łódź 1990. Jaśniak A., Wróżba z kart tarot. Podstawowe wiadomości dla zainteresowanych tajemnicą przyszłości, Chicago 1990. Gorgens A, Krótka historia wróżbiarstwa, Warszawa 1990; Sztuka wróżenia, Warszawa 199 G. Wynne, Historia okultyzmu, Toronro 1992; Astrola, Wróżby, tarot i..., Warszawa 1993; Wielka księga wróżb. Warszawa 1995 Odyseusz, Książka o taroku, Warszawa 1991. Głos Narodu, Pismo Stronnictwo Narodowe „Szczerbiec", styczeń - luty 1992, nr 1- 2 (12), s. 8. Suliga J.W., Tarot magów, Warszawa 1992, s. 54. łac. Morze Ciemności. Średniowieczna nazwa Atlantyku A. Douglas, Tarot. Pochodzenie, symbolika, medytacja, wyrocznia, Milanówek 1992; N. Drury, Mitologia przestrzeni wewnętrznej, Warszawa 1992; Starowieyska H. Tarot marsylski - sztuka wróżenia, Warszawa 1993, M. Karska, F.Anusz, Tarot - klucz wnętrza (Biblia Ery Wodnika), Łódź 1994. Weres L., Nieznany świat astrologii, T. 1, s. 85-86. Suliga J. W., Wróżebny krąg tarota, (w:) Nie z tej ziemi, 1992-1994 Antonowicz B. Anusz F., Tarot - magiczna podróż do wnętrza, (w:) Era Wodnika, nr 1-3, 1993. Kadmoński A. Labirynty nieznanego, (w:) Nie z tej ziemi, 1992-1993;. Baiget, R. Leigh, H. Lincoln, Światy Graal, Świata krew. Warszawa 1994; M. Starbird, Święta oblubienica. Maria Magdalena, święty Graal i inne tajemnice kościoła, Bydgoszcz 1995. Suliga J.W., Droga królów i głupców, (w:) Fantastyka, 12, 1992; Papus, Tarot Cyganów, Warszawa 1994; S. i A. Sławińscy, Tarot marsylski (karty) 1993; Wiadrowska V., Woliński A.M., Tarot, (karty) 1993. Stefański L.E., Wyrocznia słowiańska, Warszawa 1993. Wilczewski J., Tarot Tron/i z wyrocznią, Kielce 1994. Potocka-Domaros M, Magia Tarota, (w:) Ona, 6, 1992, s.93. Martyna, Odkrywanie sekretów tarota, (w:) Nowy Świat, grudzień-kwiecień 1991- 1992. Steffon J.J. Satanizm jako ucieczka w absurd, Kraków 1993 "U wróżki Teresy", w: „Nie z tej ziemi" 7, 1995, s. 13.