(to stopą swą hoć raz otknie połoniny, en nigdy nie zechce zgarniać świata ani mieć go dla siebie. Stanisław Vincenz LIBRA2005 uo Opracowanie graficzne: Krzysztof Motyka Opracowanie redakcyjne i korekta: Bogdan Strycharz Redaktor prowadzący: Dagmara Hrabal Autorzy fotografii: Waldemar Sosnowski (W.S.) Waldemar Bała (W.B.) Dagmara Hrabal (D.H.) Podpisy do zdjęć: Dagmara Hrabal Pocztówki pochodzą ze zbiorów Borysa Łapiszczaka (zb. B.Ł) i ze zbiorów Libry Mapy i plany wykonano na podstawie Pamiętnika PTT, t. III, Kraków 1994 Mapy ze stron 11,81 i 102 powstały na podstawie mapy Karpaty Ukraińskie 1:250 000 (oprać. M. Szymczak) ExpressMap Polska Sp. z .o.o. www.e-map.pl Wykonanie map i planów: Krzysztof Motyka Skład i przygotowanie do druku: CELL kreacja i poligrafia Druk i oprawa: Grafmar ©Jarosław Gawlik-tekst © Libra Sp. z o.o. ISBN 83-89183-11-0 Wydawca: Libra Sp. z o.o. ul. Unii Lubelskiej 6A tel/fax(017)8621316 e-mail: libra@libra.pl www.libra.pl spis Wstęp Dlaczego Huculszczyzna 9 10 Kultura i obyczaje Cerkwiew huculska 18 Chram 20 Czerwony pas 21 Dziadowe Święto 22 Garncarstwo 23 Grażda 23 25 Jordan 29 Kalendarz huculski 30 Kolęda 31 Koń huculski 32 Noc Kupały 34 Ołeksa Dobosz 35 Opryszki 36 Pasterstwo 38 Pisanki 41 Płaj 42 Posiżina 43 Pożywienie 44 Rachmańskyj Wełykdeń 45 Rewasz 46 Rodzima wiara 47 Strój huculski 48 Sztuka huculska 50 Taniec huculski 52 Telefon huculski 53 Trembita 54 Watra 55 5 і а З З £> £! ..- м- м- м J я ff"-Łl II і a Ł ^ ІИ1 1/1 і/о о N1 м 3" Tf -іс S- О а CD а сі з. ж- •а' « 3 CD Leg І MOUOj Pożyże НІГ II 5 І S' то Й « € £ s І ały огупі igili ZS3{ ielk esel сг (/■> а CZU а CD 5 з- CD noc 3- 3 3- 3 c —• ГЧ а uiskie 00 -4 <-Л —■ l/l ЯЗ 70 та motr N CD CD CD ca a- 57 5- | CD rt £ SP O a. oło! i- 3 ° _P 9-° ° ія P_ P т; ^ i i i O o ipadia Eudoki ip Iwan iłonina Pożyż ikucie ihane Misce sany Kamień lenica rpaty Wschód ,tłv rpackie jezioi mień Dobosz iculszczyzna Ш o c o c м COCOCOGOGOGObOrOrOrOrOrOrOKJIsa socNin.£bOo —■o^ooo«in^c«K> —■ M » N -• O Książka jest kolejną pozycją z cyklu Osobliwości. Wcześniejsze pokazywały najciekawsze miejsca regionu podkarpackiego, ta wprowadza w fascynujący świat Huculszczyzny - krainy, która rozciąga się na Ukrainie pomiędzy dwoma pasmami gór: Gorganami i Czarnohorą. Gorgany i Czarnohora to dwa kulminacyjne pasma Karpat Wschodnich. Gorgany to góry surowe, najeżone skałami, podczas gdy główny grzbiet Czarnohory stanowi dziesięć szczytów, poprzedzielanych jedynie niewielkimi siodłami. Żaden z nich nie schodzi poniżej 1750 m n.p.m. i tylko tu, w Czarnohorze, na wysokości 2000 m n.p.m. po pasmach roślinności typowo alpejskiej nagle pojawiają się połoniny, oszałamiająco piękne, wzbudzające jednocześnie zachwyt i nostalgię... Oddajemy do Państwa dyspozycji książkę, która pokazuje, jak atrakcyjna pod względem turystycznym jest Huculszczyzna, kraina wciąż jeszcze niezbadana. Odnajdziemy tam ślady świetności dawnej Rzeczypospolitej, ale także wiele bolesnych pamiątek z okresu I wojny światowej, gdy walczyły tu Legiony Polskie. Tu również rodziła się polska turystyka, tu w 1877 roku wybudowano pierwsze w Karpatach schronisko. Huculskie wsie i miastecka obfitują we wspaniałe zabytki architektury sakralnej, a na miłośników pieszych wędrówek czekają wciąż tajemnicze Gorgany i Czarnohora... Góry te nie byłyby tak osobliwe, gdyby nie ich mieszkańcy. Huculi to ludzie niezwykle serdeczni i gościnni. Mamy nadzieję, że niniejsza publikacja zachęci Państwa do wypraw w głąb Czarnohory i Gorganów, a zamieszczone w niej informacje ułatwią podróżowanie i wybór tras turystycznych po Huculszczyźnie. Wraz z Osobliwościami Huculszczyzny ukazały się Osobliwości Bieszczadów Wschodnich, niebawem w serii wydawniczej dostępne będą Osobliwości Lwowa. Wydawca t s Dziewicze lasy, urwiste i ogromne skaty, z których w wielu miejscach spadają wodospady, kręte rzeki, rzucające się z bystrością w nizinę, а osobliwe zielone taki, tworzące bogate pastwiska na wszystkich prawie wierzchołkach, wśród których tylko jedna Czarnohora podnosi na kilka tysięcy stóp ciemne i mroczne czoto swoje - wszystko to zachwyca rozmaitością, czaruje świeżością i uderza ogromem... Józef Korzeniowski Najbardziej badaj oryginalny powód wycieczki na Huculszczyznę podał Jarosław Iwaszkiewicz, który skrył się przed światem w ostępach Czarnohory po... zerwaniu zaręczyn w 1922 r. Zadurzyć się w tej baśniowej krainie można też z pewnością po lekturze książek Stanisława Vincenza z cyklu Na wysokiej potoninie i podążyć ścieżkami, które tak pięknie opisał, żeby poczuć siłę tamtejszych czarów i odbyć sentymentalną podróż w głąb urokliwych ustroni. Na pewno jednak trzeba tu przyjechać, żeby poznać fenomen otwartej, bezkresnej przestrzeni oraz bogactwo duszy wolnego i dumnego człowieka, który żyje z nią w romantycznej harmonii. Nie ma bowiem na świecie drugiego takiego miejsca, gdzie nikt nie przywiązuje wagi do granic własnej wioski, gdzie ludzie specjalnie budują domy jak najdalej od innych zagród, żeby móc cieszyć się bezkresem gór; gdzie potrzeba i umiłowanie wewnętrznej wolności są droższe ponad wszystko. Nie ma też drugiej takiej krainy, gdzie spotkamy się z tak wielką gościnnością, a filozofia życia codziennego zamyka się w prostej zasadzie: „Jesteśmy tylko gośćmi na tym świecie, dlatego powinniśmy jeść, pić i bawić się jak najczęściej". Z tego powodu nazwano kiedyś Huculszczyznę „krainą uprzejmości", a literatura dwudziestolecia międzywojennego pełna jest tekstów o osobliwym „duchowym klimacie" tego regionu. Dlatego też Henryk Gąsiorowski pisał o Hucułach jako „najciekawszym zabytku etnograficznym nie tylko w Polsce, ale i w Europie". Ich świat po dziś dzień pełen jest magii, guseł i pogańskich zabobonów, bo Huculi jak żaden inny lud z pieczołowitością pielęgnują dawne tradycje i obrzędy. Na Huculszczyźnie odnajdziemy zarówno ślady świetności dawnej Rzeczypospo- OSODIIWOSCI litej, jak też wiele bolesnych pamiątek, szczególnie z czasów I wojny światowej, gdy walczyły tu Legiony Polskie. Na tej roztaczającej nieodparty urok ziemi rodziła się także polska turystyka (pierwsze schronisko w Karpatach Wschodnich wybudowano w 1877 r. na Połoninie Gadżynie) i powstał pierwszy polski kurort w XVII wieku, gdy odkryto źródła wody mineralnej w Burkucie. Tutaj wreszcie wabi dzikim pięknem Czarnohora, kulminacyjne pasmo Karpat Wschodnich. Rozciąga się ono na odcinku zaledwie 40 km, a jego główny grzbiet to 10 szczytów przedzielonych płytkimi siodłami, z których żadne nie schodzi poniżej 1750 m n.p.m., a na wysokości 2000 m n.p.m. po pasmach roślinności typowo alpejskiej Znamienną cechą Czarnohory jest nietypowe ukształtowanie jej południowych i północnych stoków. 0 ile te pierwsze wszędzie opadają jednakowo stromo, północne naszpikowane są różnymi uskokami i gwałtownymi spadkami nawet do 100 metrów w dół. Są to tzw. plecy, którym niemal wszystkie czarnohorskie szczyty zawdzięczają swój niepowtarzalny wygląd. Nigdzie też lodowiec nie odcisnął takiego piętna jak właśnie tutaj, rzeźbiąc w skałach tzw. kotły, poprzecinane nitkami strumieni, które gdzieniegdzie tworzą na wysokości 1700 m n.p.m. nagle pojawiają się połoniny. изииитші prześliczne oczka wodne. To właśnie spod szczytów Czarnohory wypływa 10 czar-nohorskich potoków, m.in. Prutczyk Zaroślacki i Koźmieski, Prutec Pożyżewski, Breskulec, z których później zrodzi się wielki Prut. Tutaj też tryskają niedaleko Palenicy źródła Czarnego i Białego Czeremoszu. Niestety, II wojna światowa praktycznie zlikwidowała ruch turystyczny na Hu-culszczyźnie. W ruinę popadła cała infrastruktura, a górskie wędrówki nie byty mile widziane przez radziecką władzę. Dlatego nie znajdziemy tam oznakowanych szlaków^ w góry lepiej nie wyruszać bez zakupionego w Polsce przewodnika. Stopniowy powrót polskich turystów w Czarnohorę rozpoczęli w 1980 r. członkowie Studenckiego Klubu Przewodników Beskidzkich, przechodząc tzw. Łuk Karpat. Jednak tak naprawdę na Huculszczyznę można swobodnie jeździć dopiero od momentu odzyskania niepodległości przez Ukrainę. Dzisiaj nic już nie stoi na przeszkodzie w swobodnym poruszaniu się po Czarnohorze czy Gorganach. Zniknęły bariery polityczne i prawne, zdecydowanie poprawiła się baza noclegowa, należy też wspomnieć o dużej życzliwości miejscowej ludności wobec Polaków. Dlatego nie pozostaje nic innego, jak wyruszyć w kierunku tej baśniowej krainy, gdzie na szczycie Howerli wzdychał kiedyś z zachwytem Michał Wierzbowski: „Jak daleko okiem sięgnąć, wszędzie góry, morze gór!". Podział geograficzny, charakterystyka terenu i informacje praktyczne Na terenie Ukrainy Zachodniej Karpaty Wschodnie tworzą ciąg pasm górskich o długości ponad 240 km. Od północnej strony na obszarze historycznej Rusi Czerwonej, między wodami Dniestru i Czeremoszu, leży Pokucie - kraina Hucułów i Czarnohory. To najprostsza z klasyfikacji geograficznych, bowiem w sprawie podziału poszczególnych górskich grup Karpat naukowcy nie są już tak zgodni. Dlatego niejednokrotnie, zwłaszcza w ukraińskich i rosyjskich publikacjach, spotkamy się z nieco inną typologią i nazewnictwem. Prawie wszystkie pasma Karpat zbudowane są z tzw. fliszu karpackiego, z wyjątkiem pasma Makowicy i Bużory oraz Karpat Marmaroskich, gdzie przeważają skały pochodzenia wulkanicznego i krystalicznego. To właśnie flisz, na który składają się pofałdowane warstwy piaskowca, margli, zlepieńców i łupków, ukształtował krajobraz tych gór, zwieńczonych charakterystycznymi łąkami górskimi - połoninami. Mimo to w Czarnohorze i Gorganach mamy do czynienia z piętrowym, a więc typowo alpejskim układem roślin, wśród których odnajdzie- UiUUIIWUSU my gotunki charakterystyczne dla terenów wysokogórskich, takie jak różanecznik i zołotyj koreń (czyli różeniec górski), który oprócz Czarnohory występuje jedynie na Zabajkalu i w górach Ałtaju. Karpaty znajdują się na obszarze zlewiska Morza Czarnego, z wyjątkiem polskiego Sanu w Bieszcadach Wschodnich, który należy do zlewiska Bałtyku. To stąd wypływa kilka wielkich rzek: Dniestr, Cisa i Prut, a także dopływ Dunaju - Seret, którego źródła znajdują się bardziej na wschód, na terenie Bukowiny. Karpackie rzeki charakteryzują duże sezonowe wezbrania, najpierw wczesną wiosną, o później w lipcu, podczas gwałtownych letnich opadów. Budowa geologiczna terenu sprawiła, że znajdziemy tutaj sporo przełomów, progów skalnych i wodospadów, spośród których najsłynniejsze to Buchtowiec i Wodospad Moniawski, mające po 16 m wysokości. Niepowtarzalnym elementem krajobrazu Czarnohory i Gorganów są również górskie stawy i jeziorka, z którymi często związane są barwne miejscowe legendy. Wszystkie miejsca przedstawione w niniejszej książce leżą na terenie Ukrainy, większość w rejonach (powiatach) werchowyńskim i nadwórniańskim w obwodzie (województwie) iwanofronkowskim. Pozostałe administracyjnie przypisane są do rejonu rachowskiego w obwodzie zakarpackim. Dojazd Na Huculszczyznę dojedziemy z Polski trasami drogowymi: - przez przejście graniczne w Korczowej do Starego Sambora, przez Drohobycz i Stryj do Iwano-Frankowska, a stamtąd przez Nadwirną, Dolinę, Jaremcze do Worochty i dalej; - przez przejście graniczne w Medyce (dalej jak wyżej), można też pojechać trasą na Lwów, a stamtąd na Iwano-Frankowsk; - przez Słowację, z przejścia w Barwinku na Humenne i Sninę do granicy z Ukrainą na przejściu Ubla - Małyj Bereznyj, stamtąd na Mukaczewo i Przełęcz Tatarską w kierunku na Worochtę. Wybierając się własnym samochodem, należy pamiętać, że niektóre z ukraińskich dróg odbiegają standardem od polskich, a te prowadzące do górskich wiosek Czarnohory są po prostu fatalne. Można też udać się koleją z Przemyśla do Lwowa i Iwano-Frankowska, a stamtąd do Jaremcza i Worochty (pociąg kursuje pięć razy dziennie). UJUUII 1TUJU Formalności wizowo-paszportowe W związku z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej od 1 października 2003 r. obowiązują nieco inne zasady w ruchu granicznym z Ukrainą. Polacy mogą przekraczać granicę i wjeżdżać na teren Ukrainy bez wiz i przebywać tam do 90 dni w ciągu kolejnych sześciu miesięcy. Zgodnie z rozporządzeniem Gabinetu Ministrów z 21 czerwca 2001 r. zniesiono obowiązkowe ubezpieczenia medyczne dla cudzoziemców, a przepisy wyraźnie mówią, że straż granicna nie ma prawa kontrolować, a tym bardziej dystrybuować polis, z czym można się spotkać zwłaszcza na przejściach w Korczowej i Medyce. Kierowcy samochodów prywatnych mogą jednak zostać poproszeni o wypełnienie deklaracji, że nie zamierzają sprzedać pojazdu na terenie Ukrainy, a sporadycnie o wypełnienie deklaracji celnej. Znacznie bardziej skomplikowana procedura obowiązuje wycieczki zbiorowe - kierowca autokaru musi na granicy uiścić podatek za kilometry przejechane na terenie Ukrainy. Nowością jest karta migracyjna, którą wypełniamy w dwóch egzemplarzach - jeden zabierają nam na granicy, drugi musimy oddać pogranicznikowi, wracając do Polski. Żeby uniknąć zbędnych niespodzianek, przed wyjazdem warto zajrzeć na stronę internetową www.rada.kiev.ua, gdzie można zapoznać się szczegółowo z ukraińskimi przepisami. Ubezpieczenie medyczne Przed wyjazdem na Ukrainę warto zadbać o pokrycie ewentualnych kosztów leczenia czy hospitalizacji. Polska nie podpisała, jak większość krajów europejskich, umowy z oficjalnym ubezpieczycielem ukraińskim, firmą DASK „Ukrain-MedStrach", można jednak to uczynić indywidualnie we Lwowie lub w Kijowie. Certyfikat gwarantuje udzielenie niezbędnej pomocy medycznej na Ukrainie, nie zapewnia jednak pokrycia kosztów związanych z transportem. Przykładowe stawki ubezpieczenia: 1 —5 dni (12 hrywien — ok. 3 USD) 7 dni (16 hrywien — 4 USD) 14 dni (30 hrywien-6 USD) 21 dni (44 hrywien-9 USD) Na granicy można skorzystać z ofert różnych prywatnych firm i klinik, najlepiej jednak wyposażyć się w polisę któregoś z polskich ubezpieczycieli. UMiuiiwimi Kiedy jechać 0 ile do Lwowa można wybrać się zawsze i bez względu na porę roku, przed wyjazdem na Huculszczyznę warto zastanowić się nad czasem podróży. Trzeba pamiętać, że czerwiec i lipiec to miesiące, w których odnotowuje się największe opady (powyżej 180 mm). Niewiele lepiej jest w sierpniu (150 mm), dlatego najkorzystniej chyba zarezerwować sobie czas na wędrówkę w kwietniu, maju lub we wrześniu i październiku. Co ciekawe, klimat Czarnohory jest znacznie cieplejszy niż mogłoby się wydawać. Niewątpliwie wynika to z położenia tego pasma, które leży znacznie bardziej na południe niż góry w Polsce. Od maja do listopada temperatura w górach waha się od 8 do 13 stopni Celsjusza, a w miesiącach zimowych od -5 do -7 stopni. Należy jednak pamiętać, że na terenach tych często występują gwałtowne burze deszcowe i zamiecie śnieżne, nawet w miesiącach letnich! Interesującym i niewątpliwie pięknym zjawiskiem są słynne morza mgieł, pojawiające się głównie w nocy, a wywołane przez inwersję temperatury. Noclegi i wyżywienie Zaplecze hotelowe nie prezentuje się na Ukrainie najlepiej. 0 ile w większych miastach przyzwoity hotel można jeszcze znaleźć, na prowincji należy głównie szukać kwater prywatnych. Warte polecenia, bo sprawdzone noclegi podajemy przy opisie poszczególnych miejscowości. Można także pytać o wolne miejsca w sanatoriach i bazach sportowych, jednak w sezonie letnim raczej jesteśmy skazani na niepowodzenie. Należy raczej unikać dużych restauracji, gdzie ceny są zwykle wysokie i nieproporcjonalne do tego, co pojawi się na stole. Czasami warto więc poszukać jakiegoś niewielkiego i pozornie obskurnego lokalu, gdzie natrafimy na naprawdę wyśmienite dania za nieduże pieniądze. Szczególnie godne polecenia są tzw. koliby, na które zaczniemy natrafiać już w okolicy Nadwirnej (Nadwornej), serwujące wyśmienite szaszłyki, których skład możemy sobie dobrać samodzielnie. Znajdziemy tam również wiele regionalnych potraw, które choć zwykle są bardzo tłuste, smakują wyśmienicie. Na Ukrainie Zachodniej oprócz Lwowa nie znajdziemy hipermarketów, a kartami można płacie tylko w dużych hotelach i nielicznych sklepach. Bankomaty również znajdziemy tylko w dużych miastach. Choć obowiązującą walutą jest hrywna, najlepiej wyposażyć się w amerykańskie dolary, które bez problemu wymienimy na miejscu w licznych kantorach (1 USD to około 5,2-5,4 hrywny). Na Huculszczyźnie najbardziej godne polecenia są regionalne pamiątki i wyroby miejscowego rękodzielnictwa, które znajdziemy na stałych bazarach w Jaremczu czy na Przełęczy Tatarskiej. Najlepiej jednak wybrać się na sobotni jarmark, zwłaszcza w Kosowie lub Kołomyi, gdzie można natrafić na prawdziwe perełki sztuki ludowej. Przy ewentualnych zakupach warto, a nawet należy się targować. CERKIEW HUCULSKA Najcenniejszym osiągnięciem kultury materialnej mieszkańców Karpat Wschodnich jest bez wątpienia drewniane budownictwo sakralne. W architekturze karpackich świątyń można wyróżnić wiele odmian stylistycznych preferowanych przez poszczególne grupy etniczne, różniących się rozwiązaniami konstrukcyjnymi, a także ukształtowaniem przestrzennym. Cerkwie bojkowskie np. są najczęściej budowlami trójdzielnymi, z wkomponowaną w budynek wieżą-dzwonnicą, a ich zwieńczenia stanowią nieduże baniaste kopuły. Najpiękniejsza tego typu świątynia na Ukrainie znajduje się aktualnie w skansenie w Użhorodzie. Jest to tzw. cerkiew Szelestowska z 1777 r., przeniesiona w 1927 r. z Szelestowa do Mukaczewa, a następnie (w 1974 r.) do użho-rodzkiego skifnsenu. Jeszcze inny typ architektury reprezentują łemkowskie cerkwie na Zakarpaciu, z których najbardziej typowe są te z doliny rzeki Uż. Mogą być trójdzielne -z dzwonnicą lub dwudzielne - z wydzielonym wewnątrz babińcem, a ich zwieńczenie jest w kształcie namiotu lub kopuły. Na cerkwie tego typu można również trafić w okolicach Kołomyi, a także w Drohobyczu (cerkiew św. Jura oraz cerkiew Czestneho Kresta). Paradoksem jest, że prawie w ogóle nie zachowały się klasyczne świątynie huculskie - ocalało ich zaledwie kilka. Do najpiękniejszych, niezeszpeconych przeróbkami, należą cerkwie: Strukowska (na skraju Jasini), w Tatarowie (pw. św. Dymitra - XIX w.), w Worochcie (pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny - XVIII w.) i w Krzyworówni. Huculski styl zachowała również cerkiew w licach pw. Świętej Trójcy (z 1881 r.), obecnie prawosławna, choć do jej bogato zdobionego wnętrza nie przystaje neonowy napis „Chrystus jest wśród nas", a teren przed wejściem zdecydowanie szpeci usypany w 1990 r. kopiec ozdobiony krzyżem i tryzubem. Co odróżnia cerkwie huculskie od innych? Przede wszystkim to, że są mniejsze i mają zdecydowanie bardziej wyrównane proporcje. Stawiano je na fundamen- Przekrój perspektywiczny cerkwi huculskie! fach w kształcie greckiego krzyża równoramiennego, z reguły mają też tylko jedną kopułę zakończoną stożkowym szczytem zamiast cebulastej bani. Poza tym - i to chyba najbardziej charakterystyczna cecha - dzwonnice huculskich cerkwi zawsze budowano oddzielnie. Na szcególną uwagę zasługuje XVI 11-wieczna cerkiew pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Worochcie, która reprezentuje tzw. styl północny, spotykany tylko w dolinie Prutu. Zbudowana na planie krzyża greckiego, z jedną ośmioboczną kopułą, cała pokryta jest gontem. Jej ściany wykonane są z brusów, czyli obrobionych bali, z których zwykle budowano przycerkiewne dzwonnice. Wewnątrz znajdziemy trzy ołtarze. Na szcególną uwagę zasługuje ikonostas z podobiznami ośmiu, a nie jak zwykle dwunastu apostołów. Niestety, dzisiaj wiele spośród karpackich cerkwi na Ukrainie mocno zeszpecono. Po 1990 r. zostały „poprawione" i „upiększone", zwykle bez udziału konserwatorów. Dachy, a niekiedy nawet całe elewacje pokryto blachą (cerkiew pw. św. Dymitra w Tatarowie) ozdobioną w najprzeróżniejsze wzorki. Na szcęście pozostały jeszae świątynie, w których zachowały się oryginalne wnętrza, a zwłaszca piękne i dostojne ikonostasy. ч VII lUIIII Chram to po prostu odpust, czasami mylony z jarmarkiem, może dlatego, że zwykle sobie towarzyszyły. „W owe czasy nie żałowano sobie chramów ani zabaw, jak teraz, co to wszędzie tylko po jednym biednym chramie się obchodzi. A wonczas w Żabiem były dwa chramy wielkie (na Boże Tiło i na letnią Boho-rodycę) i w Krzyworówni także dwa (na Czesną Ryzę i na Bohodorycę jesienną), i w Jasieniowie po dwa. Wielu zaś ludzi chodziło na Iwana Kupała przez Czarnohorę na chram do Jasienia węgierskiego, o czym dziś już prawie zapomniano" - czytamy w Prawdzie starowieku Vincenza. Tradycja odpustów mocno podupadła na Huculszczyźnie. W czasach sowieckich odbywał się właściwie tylko jeden - w bystreckiej cerkwi pw. Zaśnięcia św. Anny w każdą drugą niedzielę sierpnia. W ostatnich latach podjęto próbę reaktywowania najbardziej znanego przedwojennego chramu w Żabiem (Wierchowynie), który corocnie 28 sierpnia ściągał tłumy z okolicznych wiosek. Żabie było bowiem największą gminą II Rzeczypospolitej, nawet po odłączeniu Dzembroni w 1928 r. W Żabiem i Jaworowie odbywały się także słynne czerwcowe chramy na drugi dzień Zielonych Świąt. Na Piotra i Pawła tłumy Hucułów ciągnęły zaś na odpust w Krzyworówni i Riczce. Wypas bydła, tzw. Druha Bohorodycę (patrz: Pasterstwo) kończyły chramy w Worochcie i Krzyworówni. Ważny był również wrześniowy chram w Jasieniowe z okazji Wozdwyżenija Czesnoho Chresta, czyli Podwyższenia Świętego Krzyża. Dzisiaj, gdy chramy są już tylko wspomnieniem, Hucułów do gromadnych peregrynacji skłonić potrafią jeszcze jarmarki. Większość z nich przetrwała w niemal niezmienionej formie, jak choćby jarmark w Kołomyi, nieprzerwanie kontynuowany od 1395 r., kiedy to król Władysław Jagiełło nadał miastu przywilej cotygodniowych sobotnich jarmarków. Sobota stała się zresztą ulubionym dniem handlowym Hucułów - wtedy można wybrać się na bazary w Kosowie i Kufach, które dostosowały się do pozostałych i przesunęły słynny piątkowy jarmark (zachowując środowy) właśnie na sobotę. Oprócz przedmiotów codziennego użytku, płodów rolnych i warzyw można na nich natrafić na prawdziwe cacuszka huculskiego rękodzielnictwa, zarówno te zupełnie stare, jak i produkowane obecnie. Już chyba tylko tutaj można odnaleźć w stercie szpargałów drewniane siodła, tzw. tarnice, czy pojedynce egzemplarze ozdobnych kafli z początku XX wieku. Na pewno na kosowskim bazarze napotkamy słynne diabły Piotra Danczuka, ale z wyrobami ostatniego ze Szkryblaków - Mykoły (patrz: Sztuka huculska) mogą być już problemy. Jeżeli natomiast komuś targowy rozgardiasz wydaje się sprzeczny z kontemplacyjnym charakterem OSUUIIWUM.I sztuki, może udać się bezpośrednio do pracowni któregokolwiek z artystów, chociaż wtedy musi liczyć się z tym, że bez konfrontacji z konkurencją twórca może zażądać za swe dzieło wyższej ceny. Któż nie zna słów słynnej pieśni Czerwony pas, a zwłaszcza jej refrenu: „Dla Hucuła nie ma życia, jak na połoninie, gdy go losy w doły rzucą, wnet z tęsknoty zginie". Nucąc ją przy huculskiej watrze, warto pamiętać, że jej pierwotny tytuł to Czerwony płaszcz, a pieśń ta była zaledwie niewielkim fragmentem dramatu Karpaccy górale autorstwa Józefa Korzeniowskiego. Jego prapremiera odbyta się w 1844 r. we Lwowie. Co ciekawe, najpierw powstała rosyjska wersja spektaklu, poprzedzona szkicem O Hucułach, a polski przekład pojawił się dopiero w 1899 r. Dramat przez wiele lat był w żelaznym repertuarze wielu polskich scen, a w huculskie role wcielali się tak znani aktorzy, jak: Helena Modrzejewska, Wanda Siemaszkowa czy Józef Węgrzyn. Skąd zaczerpnął Korzeniowski pomysł na dramat - nie wiadomo, na Huculszczyźnie bywał bowiem niezmiernie rzadko. Na pewno odwiedził te tereny w 1830 r. i dziesięć lat później. Celem jego wypraw był głównie Burkut i jego wody mineralne. Dlatego wydaje się wielce prawdopodobne, że autor Karpackich górali swoją wiedzę o Hucułach czerpał po prostu z lektur! Mało wiarygodnie brzmią więc jego zapewnienia ze szkicu O Hucułach-. „Rzeczywisty wypadek, opiewany w pieśni góralskiej i będący treścią mojego dramatu, zdarzył się kilka lat przed moją bytnością w tych miejscach. W roku 1840, gdy byłem w Karpatach, żyta jeszcze we wsi Żabiu wdowa po strzelcu, którego zabił młody góral, okrutnie skrzywdzony jego nieludzkim i bezprawnym postępkiem. Po dwóch latach zbiegł on z pułku, aby się zemścić za swoją krzywdę. Jego historię opowie wam z dumą każdy góral, dodając-. Szczęśliwy on, jego powiesili, jakby jakiego pana..." Zdaniem badaczy literatury i etnografów taka historia w ogóle się nie zdarzyła, a cała fabuła jest po prostu wytworem fantazji Korzeniowskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że stworzył on niepowtarzalny, romantyczny dramat huculski, a pieśń Czerwony płaszcz publicznie wykonana przed karczmą w Żabiem w obecności okolicznych Hucułów stała się - jakbyśmy dziś powiedzieli - prawdziwym hitem. „Czerwony płaszcz, za pasem broń I topór, co błyska z dala. Wesoła myśl, swobodna dłoń WJUUIIIIUJU - To strój, to życie górala". Dopiero wiele lat później, gdy pieśń zaczęła żyć niezależnie od dramatu, zmieniono jej tytuł i dodano słynne słowa refrenu: „Dla Hucuła nie ma życia jak na połoninie..." - znane i śpiewane do dzisiaj. Tę unikalną huculską tradycję, która przetrwała do dzisiaj w niektórych górskich wioskach, można porównać jedynie do katolickiego dnia Wszystkich Świętych. Dziadowe Święto (nazywane też Dziadowa Sobotą) obchodzone jest trzy razy w roku, zawsze w sobotę - w Wielką Sobotę oraz przed tzw. letnią i jesienną Bogurodzicą, czyli świętem Matki Boskiej Zielnej (Persza Bohorodycia), oznaczającym koniec wypasu bydła, i świętem Matki Boskiej Siewnej (Druha Bohorodycia), kończącym wypas owiec. Wtedy to Huculi idą po mszy na cmentarz, gdzie spotykają się w gronie rodziny i znajomych, by wspominać swoich zmarłych. Co ciekawe, podczas cmentarnego czuwania jedzą przyniesione z domu wiktuały, popijając je czerwonym winem, a nawet wódką. Stanisław Vincenz tak wspominał ten rytuał: „Święta Niedziela, to święto zieloności, a także święto rojenia się, największego ruchu ludzi losowych, święto zbierania i ściągania hufców junackich [...]. Przed świętą niedzielą stroją ludzie chaty, a także grządki i worinie, w świeże listeczki lubystku, jarzębiny, w liście jaworowe i bukowe. I przed niedzielą świętą obchodzą ludzie górscy sobotę dido-wą, czyli dziadową. Didowa sobota to wiosenne święto wspominania umarłych, święto ofiarowania darów Bożych za ich dusze, święto ugaszcżania się wzajemnego na cześć i pamięć umarłych [...]. Siadają i ludzie w sobotę didową naokoło grobów, na podwórcu cerkiewnym, kładą na grobach kołacze poświęcone, mio-downiki z gorejącymi świeczkami woskowymi i dzbany z mlekiem. I zapraszają gości, częstują. Proszą Boga, aby ich chęć dobrą położył przed dusze zmarłych. Spożywając razem z gośćmi, wciąż wspominają zmarłych, cieszą się pogodą wiosenną, cieszą się słonkiem". Gdzieniegdzie można również spotkać tradycję Izw. Środy Dziadowej, mającą w sobie więcej z zabawy niż święta. Obchodzona jest ona tylko raz w roku podczas Wielkiego Tygodnia, kiedy dzieci wędrują od chaty do chaty, wykrzykując przed każdymi drzwiami: „Grzejcie Dziada, grzejcie Dziada! Myśmy tu przyszli na tę rokowiznę! Grzejcie Dziada, chleba dajcie!" Młodzi heroldzi nie odejdą dopóki nie dostaną małego bochenka chleba, tzw. kukuca. Wie o lym każda gospodyni i oczywiście jest na tę okoliczność odpowiednio przygotowana. Ш osobliwości GARNCARSTWO Jeszcze do niedawna garncarstwo było jednym z najpopularniejszych rzemiosł na Huculszczyźnie, a w dwudziestoleciu międzywojennym wyroby miejscowych twórców trafiały do kolekcji sztuki ludowej w całej Rzeczypospolitej. Tutaj powstawały ręcznie malowane kafle nieprzeciętnej urody, z których bogatsi gospodarze stawiali słynne piece, tzw. hruby. Każdy z tych kafli był niepowtarzalny, choć często zdobiły je podobne wzory - postacie konkretnych osób, sceny z polowań, portrety świętych czy motywy zwierzęce i roślinne. Do rozwoju garncarstwa na Huculszczyźnie przyczyniło się dwóch rzemieślników z Kosowa - Michał Baranowski i jego uczeń Aleksander Bachmiński, żyjący w latach 1820-1882, który zastosował na szeroką skalę technikę majolikową, tworząc ceramiczne ikony przedstawiające Matkę Boską i Św. Mikołaja. Bachmiński zyskał popularność nie tylko na Huculszczyźnie. Odznaczono go złotym medalem na wystawie lwowskiej, a cesarz Franciszek Józef przyznał mu nagrodę pieniężną. Miarą powodzenia tego artysty może być to, że kafle z jego pracowni ozdobiły piec w pałacu cesarskim w Wiedniu, zaś wykonane przez niego świeczniki trafiły na habsburski dwór arcyksiążęcy. Inni znani garncarze zamieszkali na tych terenach to Piotr i Petronela Nappowie z Kut, rodzina Kaszaków z Pistynia, Stefan i Wojciech Sławiccy z Kołomyi, gdzie działała Krajowa Szkoła Garncarstwa i nieźle prosperująca fabryka dachówek. W dzisiejszym Kosowie tradycje dawnych mistrzów próbują kontynuować jedynie Petro Fokaszczuk i Piotr Danczuk, który specjalizuje się w wyrobie kafli w kształcie... diabła. W Kutach i Pistyniu garncarzy nie znajdziemy, choć na jarmarkach nie brakuje wyrobów z innych okolic. GRAŻDA „Grażda była gniazdem rodu. Była także gniazdem szeptów i tak ją zwano. Wiadomo, że są dwa rodzaje szeptów. Takie, co trzymają się miejsca, budzą się czasem i szastają się jak domowe węże. I inne, co wędrują skądś z daleka w sieć jak zwierzyna. Czasem szept taki rozgwarzy się długo, że trudno za nim nadążyć, a czasami tylko uroni po słowie: „po co tak?" „zostaw to", „śmiało". 0 tych pierwszych domowych szeptach mówi się, że umierają, bo trzymają się rodu. Kto wie dlaczego? Bezpiecznie nic nie twierdzić na pewno, lepiej zaczekać. Któż nie rozumie tęsknienia?" - czy można wyobrazić sobie piękniejszy opis rodzinnego domu? Czy ktoś mógł to zrobić lepiej od Stanisława Vincenza? Bo grażda uiuuiiwmu Przekrój perspektywiczny grażdy to nie tylko dom, zabudowania... To również wszystko to, co towarzyszy najsilniejszemu, bo nierozerwalnemu przymierzu, jakie zawiera każdy człowiek w chwili narodzin - rodzinie. Grażdy to obok woryni najbardziej typowy huculski element budownictwa, tylko tu spotykany. Huculscy gazdowie budowali je z najgrubszych kłód, tzw. przecio-sów, jakie znajdowały się okolicy. Łatwo sobie wyobrazić, jak potężnych drzew używano jako budulca, skoro ściany innych budynków składały się z dziesięciu belek, a na ścianę grażdy wystarczyły zaledwie cztery! Grażda była centralnym elementem huculskiej zagrody. Obok niej były chlew, stajnia, drewutnia i komory. Zabudowania stawiano wokół podwórza, a poszczególne budynki łączył parkan, Obejście huculskie. Lata trzydzieste XX w. UMJUIIWUM.I tworząc coś na kształt małej warowni wpisanej w czworobok. Od strony wejścia, na długości całej grażdy, ciągnął się zadaszony ganek, tzw. pidganie. Grażda składała się zwykle z dwóch izb przedzielonych sienią. Jednej używano stosunkowo rzadko - czasem służyła dla gości, a na co dzień jako domowy magazyn. Zycie rodziny koncentrowało się w największej izbie, której dużą cześć zajmował ogromny piec (hruba) z tzw. zapieckiem, na którym mogło przespać się nawet kilka osób. Wzdłuż ścian stały drewniane ławy, Izw. bambetle, służące również do spania. W izbie zawsze było też drewniane łóżko i oczywiście ikony naprzeciwko drzwi. Dlatego drzwi prowadzące do izby były niewysokie - w naturalny w sposób wymuszały skłon i pochylenie głowy przez wizerunkami świętych. „Okna byty malutkie, poukrywane zapobiegliwie, jakby budujący miał chęć wyraźną ukrycia ich tak, aby móc widzieć, nie będąc widzianym" - pisał Stanisław Vincenz. Co ciekawe, grażdy stawiano bez użycia jednego chociażby gwoździa! Tę rzadką umiejętność na huculskich cieślach wymusiło życie - gwoździe były stosunkowo drogie, a i kupić ich nie było gdzie. Dzisiaj, choć na Huculszczyźnie nie brakuje starych domów, klasyczne grażdy możemy spotkać w niewielu miejscach - w Wo-rochcie, w okolicach Bystreca i w Dzembroni. HUCULI Puszczając wodze fantazji, Ferdynand Antoni Ossendowski doszukiwał się praprzodków Hucułów w Egipcie bądź na Wyżynie Irańskiej, skąd miał przywędrować lud Kimmerów, a także wśród Gotów, których wódz, zwany Decebalem, miał toczyć walki ze starożytnym Rzymem, dając początek Huculszczyźnie, nazywanej ponoć przez historyków rzymskich Dacją. Zdecydowanie bardziej powściągliwy i bliższy prawdy historycznej był Henryk Gąsiorowski, który pisał w : „Huculi, to najciekawszy zabytek etnograficzny nie tylko na ziemiach polskich, lec i w Europie [...]. Pod względem antropologicznym Huculi, mimo swej odrębności, nie stanowią zabytku etnicznego w rodzaju np. Retów, którzy, ukryci w niedostępnych zakątkach Alp, uniknęli zupełnie skutków krzyżowania się ze szczepami zmieniającymi w ich sąsiedztwie swe siedziby, lecz przeciwnie, ulegli bardzo silnie pokrzyżowaniu się z innymi szczepami. Stało się to wskutek ruchów ludności, głównie wołoskiej i ruskiej, jak też wskutek zetknięcia się na terenie ich siedzib granic 4 narodowości: polskiej, ruskiej, wołoskiej i węgierskiej". Co ciekawe, również dzisiaj naukowcy nie są w stanie udzielić jednoznacznej ■ Hucułka z Żabiego. Lata trzydzieste XX w. Fot. Douda odpowiedzi na pytanie o proweniencję Hucułów, koncentrując się jedynie na zasięgu1 etnograficznym poszczególnych grup górali - których jest tu ponad 30 - zamieszkujących Karpaty Wschodnie. Na pewno jednak na terenach uznawanych za Huculszczyznę (patrz: Huculszczyzna) zdecydowanie wyróżniają się trzy spośród nich: Huculi, Bojkowie i Łemkowie (zgodnie z najnowszym podziałem karpackich górali na podstawie badań S. Hrabca, 1.1. Lukinova i J. Gudowskiego) i taką klasyfikację należy przyjąć za obowiązującą. Można zatem założyć, że Huculi to lud zamieszkujący tereny wyznaczone od zachodu przez Bystrzycę Sototwińską; od północy przez linię przebiegającą przez Pasieczną, Delatyn i Kuty; od południa przez Cisę, a od wschodu zamknięte Bukowiną lub - za Leszkiem Rymarowiczem i Markiem Olszańskim - powiedzieć, OSODIIWOSCI Stara Hucułka. Lata trzydzieste XX w. Fot. M. Seńkowski że: „Mianem Hucułów określa się ludność tubylczą Czarnohory i Beskidu Huculskiego. Ich siedziby rozciągają się w górnej części doliny Prutu wraz z dopływami i nad obu Czeremoszami, sięgając nieraz wysokości 1400 m n.p.m. Zamieszkując okolice izolowane i trudno dostępne, zachowali Huculi cały szereg odrębności kulturowych, wyrażających się w obyczajach, obrzędach, legendach, wierzeniach, przesądach i wróżbach, nieraz sięgających jeszcze czasów pogańskich. Kulturze tej ciekawej grupy karpackich górali poświęcono wiele publikacji". No właśnie, również i ta książka w całości poświęcona jest Huculszczyźnie, a więc krainie, gdzie nikt specjalnie nie interesuje się nazwą i granicami własnej wsi, bo bliższe są mu określenia szczytów, połonin i potoków; gdzie nikogo nie zdziwi widok kobiety z fajką w ustach, pykającą ją na równi z mężczyznami; odpowiedzi na pytanie o proweniencję Hucułów, koncentrując się jedynie na zasięgu" etnograficznym poszczególnych grup górali - których jest tu ponad 30 - zamieszkujących Karpaty Wschodnie. Na pewno jednak na terenach uznawanych za Huculszczyznę (patrz: Huculszczyzna) zdecydowanie wyróżniają się trzy spośród nich: Huculi, Bojkowie i Łemkowie (zgodnie z najnowszym podziałem karpackich górali na podstawie badań S. Hrabca, 1.1. Lukinova i J. Gudowskiego) i taką klasyfikację należy przyjąć za obowiązującą. Można zatem założyć, że Huculi to lud zamieszkujący tereny wyznaczone od zachodu przez Bystrzycę Sototwińską; od północy przez linię przebiegającą przez Pasieczną, Delatyn i Kuty; od południa przez Cisę, a od wschodu zamknięte Bukowiną lub - za Leszkiem Rymarowiczem i Markiem Olszańskim - powiedzieć, OSODIIWOSCI Stara Hucułka. Lała trzydzieste XX w. Fot. M. Seńkowski że: „Mianem Hucułów określa się ludność tubylczą Czarnohory i Beskidu Huculskiego. Ich siedziby rozciągają się w górnej części doliny Prutu wraz z dopływami i nad obu Czeremoszami, sięgając nieraz wysokości 1400 m n.p.m. Zamieszkując okolice izolowane i trudno dostępne, zachowali Huculi cały szereg odrębności kulturowych, wyrażających się w obyczajach, obrzędach, legendach, wierzeniach, przesądach i wróżbach, nieraz sięgających jeszcze czasów pogańskich. Kulturze tej ciekawej grupy karpackich górali poświęcono wiele publikacji". No właśnie, również i ta książka w całości poświęcona jest Huculszczyźnie, a więc krainie, gdzie nikt specjalnie nie interesuje się nazwą i granicami własnej wsi, bo bliższe są mu określenia szczytów, połonin i potoków; gdzie nikogo nie zdziwi widok kobiety z fajką w ustach, pykającą ją na równi z mężczyznami; gdzie wiara w istnienie i moc pogańskich czartów bywa mocniejsza od obowiązu- * jącej religii. To wreszcie książka o Hucułach - góralskiej społeczności, kierującej się własnym kodeksem i życiową filozofią zawartą w jednym zdaniu: „Jesteśmy tylko gośćmi na tym świecie, dlatego powinniśmy jeść, pić i kochać się jak najczęściej". Tylko Hucuł może też powiedzieć: „Nigdy nie buduj domu i nie dawaj niczego synowi, bo on uzna, że mu się to należało. Wszystko oddaj wnukowi - on ci podziękuje". Najpiękniej jednak i najgłębiej prawdę o Hucułach oddał Wołodymyr Szuchie-wicz: „Jedna ze znamiennych cech huculskiej duszy to tęsknota; ona też odbija się w ich życiu, zwyczajach i poezji. Hucuł kocha bardzo swoje góry, toteż mimo ЖЯжїзга OSODIIWOSCI swej ruchliwości niechętnie opuszcza je, a gdy zostanie do tego zniewolony, tęskni za górami..." Jordan to jedno z dwunastu najważniejszych świąt w Kościele wschodnim i bez wątpienia święto najbardziej barwne. Na Huculszczyźnie obchodzi się je 6 lub 19 stycznia (w zależności od tego, czy wierni są grekokatolikami czy prawosławnymi). Jego oficjalna nazwa brzmi Swiatoje Bohojawlenie. Przed lały Jordan nazywano również Chrztem Pańskim lub Epifanią, która była pierwszym historycznym obrządkiem związanym z tajemnicą Wcielenia (Św. Augustyn nazywał je bliźniaczą uroczystością Narodzenia Pańskiego). Pochodzenie Epifanii większość z badaczy wywodzi z greckiego pojęcia epifaneia, oznaczającego objawienie się bóstwa. Najstarsza wzmianka na temat obchodzonego 6 stycznia święta Epifanii pochodzi z 212 roku. „Na zamarzniętej tafli jeziora czy stawu rąbano szeroką przerębel. Wydobyte bryły lodu służyły do budowy ołtarza, migocącego w słońcu, jakby był z kryształu, przystrojonego zielenią świerczyny. Z cerkwi wychodziła procesja tłumna, chorą-gwiana, barwna. Pop brodaty, w złotolitej kapie, diak z głębokim basem, białe kożuchy przepasane krasnymi pasami, czerwone i żółte buty, jaskrawe chusteczki, złociste ikony, iskrzący śnieg, trzaskający mróz, kolumny pary wznoszące się z ust ku blademu błękitowi nieba. Kiedy święcenie wody zbliża się do końca, baby poczynają chichotać, dziewcęta, niby to zawstydzone, zasłaniają twarze, lec spod zapasek ciekawie zerkają. Bo gdy pop uczyni ostatni znak krzyża nad wodą, jeden parobek, drugi, trzeci, szósty, dziesiąty zrzucają odzienie, wyskakują z butów i - buch! do przerębli [...]. Teraz starsi gospodarze, zachęceni przykładem młodych, skaczą również w przerębel, rozumiejąc, że tą kąpielą osiągną cel podwójny: uczczenie Chrystusa Pana i zapewnienie sobie na rok zdrowia" - pisała barwnie o obrzędach tego święta Zofia Kossak. Dzisiaj Jordan poprzedza wigilia, podczas której wierni przestrzegają ścisłego postu, a w cerkwiach odprawia się tzw. królewskie godziny. Następnego dnia sprawowana jest Wieczernia, po której wierni ruszają z procesją nad brzeg najbliższej rzeki symbolizującej Jordan, gdzie poprzez trzykrotne zanurzenie krzyża w wodzie dokonuje się Wielikaja Agiasma - Wielkie Poświęcenie Wody. Jeśli woda jest zamarznięta, w lodzie wyrąbuje się przerębel w kształcie krzyża. Zaczerpniętą z rzeki wodą należy obmyć ręce i obowiązkowo zabrać w butelce do domu - ma bowiem uzdrawiającą moc. OMJUIIWUM.I Dzisiejsza Ukraina to kraj świętowania. Celebruje się tam nadal każdą z rocznic państwowych, także tych sowieckich, a od momentu odzyskania niepodległości, z którą nastąpiło odrodzenie religijności, do kalendarza dni wolnych od pracy dołączono także wszystkie święta kościelne. Zdecydowanie inaczej sprawa wygląda na Huculszczyźnie, zwłaszcza w jej górskich wioskach, które oparły się socjalistycznej indoktrynacji i zachowały większość rodzimych tradycji. Tam kalendarz od wieków wyznaczała przyroda, dyktująca rytm życia i determinująca wszystkie poczynania mieszkańców Czarnohory. Dlatego jednym z najważniejszych momentów w roku był dzień św. Jura (w kalendarzu gregoriańskim 6 maja) - symboliczny początek sezonu pasterskiego, po którym następował połonynskij chid. Równie istotne było zakończenie wypasu, przypadające w dzień Matki Boskiej Zielnej (patrz: Pasterstwo). Z kolei w dniu Przemienienia Pańskiego (święto Spasa, 19 sierpnia w kalendarzu gregoriańskim) święcono owoce z sadów i dopiero potem wolno było je jeść. Dla każdego Hucuła jednym z najważniejszych dni w roku jest także kwietniowe Błahowiszczenie, czyli Zwiastowanie Matki Boskiej (7 kwietnia w kalendarzu gregoriańskim), związane z licznymi gusłami i przepowiedniami dotyczącymi niemal każdej dziedziny życia. Takich świąt, ważnych i pomniejszych, jest w kalendarzu huculskim mnóstwo (patrz: Rachmańskyj Wełykdeń, Jordan) i generalnie odpowiadają one kalendarzowi kościelnemu - greckokatolickiemu i prawosławnemu. Jeszcze przed II wojną światową - jak zauważył Henryk Gąsiorowski - wyróżniało Hucułów to, że mieli oni zupełnie inne pojęcie roku, gdyż dzielili go na... dziesięć miesięcy! „Stary" rok i kalendarz huculski dzielił się tak oto: 1. Prosynec - przypadał na koniec naszego grudnia i początek stycznia; 2. Siczeń - obejmował drugą połowę stycznia i część lutego; 3. Marot - to druga połowa lutego i cały marzec, okres najbardziej nielubiany przez Hucułów; 4. Berczeń - przypadał na kwiecień i początek maja (tj. czas „pękania" i kwitnięcia brzozy); 5. Traweń - obejmował drugą połowę maja i czerwiec (czas zieloności traw); 6. Biłeń - to cały lipiec, kiedy „bieli się płótno"; 7. Kopeń - sierpień i połowa września, czyli czas sianokosów i układania siana w kopki; 8. Zowteń - to okres żółknięcia liści, od połowy września aż po drugą połowę października; 9. Padołyst- był kolejnym mało lubianym przedziałem roku od połowy paździer- osobliwości nika do połowy listopada; 10. Hrudeń - czas od połowy listopada do połowy grudnia, aż do świąt. Oczywiście dzisiaj pamiętają o tym podziale roku już tylko najstarsi mieszkańcy Czarnohory, którzy i tak, ze względów praktycznych, posługują się współczesnym kalendarzem. Kolęda huculska znacznie różni się od tej, do której przywykliśmy na polskiej wsi. Przede wszystkim nie każdy może zostać kolędnikiem, czyli członkiem tzw. zakonu, do którego zaprasza się jedynie wybranych. Chętnych jest bardzo wielu i z góry wiadomo, że niektórzy nigdy nie dostąpią tego wyróżnienia. Również samo kolędowanie wygląda inaczej. Przede wszystkim nie może trwać dłużej niż osiem dni, tyle czasu mieli bowiem kiedyś kolędnicy, żeby obejść kilka gmin, często bardzo od siebie odległych. Dlatego kolędowanie odbywa się u wybranego wcześniej gospodarza, w którego chacie schodzi się cała wieś no całonocną zabawę. To prawdziwy zaszczyt dla każdego Hucuła zostać wybranym przez szefa kolędników do zorganizowania takiego spotkania. Gdy już wszyscy zbiorą się w chacie, rozpoczyna się uczta, którą nagle, ni stąd, ni zowąd, przerywają... wystrzały i dźwięki tzw. kolędy podokiennej. Oznacza to, że domostwo otoczyli kolędnicy. Potem na sygnał dany dzwonkiem przez dowódcę grupy następuje „atak", po którym kolędnicy „zdobywają" chatę i zasiadają za stołem. No a później płyną słowa kolędy, na które zebrani po każdej zwrotce odpowiadają chórem: „Raduj się ziemio, Syn się narodził, raduj się!" Do rana kolędnicy odśpiewują kolejne teksty dobrane dla każdego z obecnych - inne dla gazdów i chłopców, inne dla kobiet i dziewcząt, jeszcze inne dla zmarłych. W chwilach odpoczynku wzmacniają się specjalnie dla nich przygotowanym jedzeniem i trunkami, bo „na Święty Wieczór gościnność tak się rozlewa jak rzeka górska, co rozbija zapory i porywa wszystko, co po drodze. Zaledwie pasterz skończy ugaszczać chudobę, otwiera na oścież wrota, a także drzwi swojej chaty, choćby nie wiadomo jaki mróz trzaskał. Wzywa i zaprasza takich gości, których przez cały rok nikt nie widuje, a jeśli nawet widuje, na pewno nikt ich nie zaprasza" - pisał Stanisław Vincenz. Prawdziwym zaszczytem jest wypicie toastu z szefem grupy z jego dzwonka, co jednak zdarza się niezmiernie rzadko. Zwykle takie wyróżnienie spotyka najstarszych z obecnych, gospodarza domu i wybranych gości. Oczywiście, jak to u Hucułów, nie może obejść się bez tańców (patrz: Taniec huculski), z których najzabawniejszy jest tzw. pląs. W samym tańcu nie byłoby OSODIIWOSCI może nic szcególnego, gdyby nie pewien obyczaj, o którym możemy przeczytać u Vincenza w jego Prawdzie starowieb. „I wówczas naprzód starcy, co pamiętali dawny obyczaj, brali się za ręce po dwóch, to w skokach naprzód, to w nagłych zwrotach wstecz, to w przysiadach. Atakowali jednego po drugim obecnych, wzywając pieśnią, aby dał za pląs pieniądze na cerkiew. Lecz wkrótce młodzi pląsarze zmieniali starszych. Bo każdy z obecnych wiedział, nawet dziecko każde wiedziało, że ma to być próba wytrzymałości pląsarzy, czy długo i wytrwale potrafią tak skakać, przysiadać, pląsać i śpiewać równocześnie, na to aby wydusić pieniądze. I każdy, choć trzymał pieniądze przygotowane w garści, starał się wytrzymać pląsarzy jak najdłużej". Kolędę taką odprawia się na Huculszczyźnie - na przykład w licach - także i teraz. Trzeba jednak mieć kogoś wprowadzającego spośród miejscowych, żeby móc wziąć w niej udział. Goście zresztą są mile widziani, bo zwykle to właśnie oni najhojniej obdarowują pląsarzy. Według słownikowej definicji koniki huculskie to prymitywna rasa górskich koni użytkowych pochodząca od tarpana. Ich charakterystyczne cechy to: krępa budowa ciała, długa głowa, krótki kark, bardzo silna szyja, mocny grzbiet, szerokie lędźwie, silne krótkie kończyny o małych mocnych kopytach. Konie te są odporne na choroby, długowieczne, przystosowane do trudnych warunków bytowania, dobrze wykorzystują paszę. Chody mają energiczne, obfite owłosienie ogona i grzywy. Cenione są za zdrowie, żywotność, łagodny charakter i dzielność w pracy. Na połoninach żyły półdziko. Na Huculszczyźnie panuje przekonanie, powielane przed wojną przez Henryka Gąsiorowskiego, że ten niewielki koń wywodzi się od ras tureckich, które przywędrowały na Bukowinę podczas tureckiej okupacji. Koniki te użytkowane były od dawna przez Hucułów, ruskich górali zamieszkujących wschodnią część łuku Karpat, którzy żyli z hodowli, pasterstwa i prac leśnych. Oo dzisiaj: „Gdzie Hucuł, tam i koń, nie byłoby człowieka w górach, w czarnych puszczach i złotych czapach poronińskich, gdyby nie koń. Przebywanie wielkich odległości, przynoszenie ciężarów do rozrzuconych i wysoko obok pastwisk górskich położonych chat huculskich nie byłoby możliwe bez konia. Wertepy i berda, zwory i jary, wszystko to w dużym stopniu nieosiągalne bez konia, gdyż pasąc się od źrebięcia po wąwozach, gąszczach, stromiznach, huculskie konie panują nad lękiem, a osiągają przy tym zdolność przechodzenia miejsc niebezpiecznych, bo umieją wspinać się, czołgać i przysiadać w stopniu rzadko spotykanym w rodzie końskim [...]. Powiada stare przysłowie perskie [...] przez rozum psa istnieje osobliwości Hucułka na koniu. Lała trzydzieste XX w. Fot. M. Seńkowski świat. A my, dzieci gór, patrząc na ten świat górski [...] winniśmy zawołać: Przez rozum, przez śmiałość, przez szlachetność konia istnieje ten świat" - pisał Stanisław Vincenz. Prawdziwe to słowa i aktualne do dzisiaj, choć patrząc na konie, które w kilkunastostopniowym mrozie próbują wygrzebać trawę spod głębokiego śniegu, trochę trudno w tę miłość uwierzyć, ale tak było na Huculszczyźnie od zawsze. Wolny i półdziki był człowiek i jego koń też, bo jeden i drugi musiał sobie radzić z trudnym górskim życiem. Nic zatem dziwnego w tym, że koń stał się nawet bohaterem jednej z huculskich kolęd: „Któryż to piastun, co dziecię kołysze, A uszkiem złotym szept serca słyszy? UiUUIIWUill W gwiazdy spogląda i z gwiazd miarkuje, A w skałach progi kopytem kuje, Ponod śnieg jako płomień wylata, A ślad ogonem srebrnym zamiata?" NOC KUPAŁY Ileż sensacyjnych i pikantnych opowieści narosło wokół tego święta! Krążą legendy o wymarszach całych wsi z zapasami jedzenia, a zwłaszcza mocnych trunków, na stoki czarnohorskich połonin, gdzie rzekomo odbywać się miały prawdziwe orgie. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, ale noc 20/21 czerwca u katolików obrządku greckiego (lub 4/5 lipca u prawosławnych) nazywana Świętem Kupały (Kupajły) lub Sobótką (w czasach pogańskich święto nazywało się Słońca kres) jest niewątpliwie szczególna. Bujność przyrody usposabia do rytuałów związanych z przekazywaniem życia, którym towarzyszą zabawy w lesie lub nad rzekami, skakanie przez ogniska i palenie słomianego chochoła Kupajły. Kobiety i mężczyźni razem topią tzw. drzewko Marzeny, zbierają zioła i kwiaty na wianki, czy wreszcie szukają kwiatu paproci, by zmęczeni usiąść przy ogniu do wspólnego posiłku. Apogeum witalności w najkrótszą noc roku jest darem Kupajły i letniego słońca, które sprawia, że „jasne letnie moce niebieskie, słońce, błyskawica i grom wspólnymi siłami jak gdyby kąpią ziemię, darząc ją największą siłą płodności" - tak interpretuje nazwę i pochodzenie święta Iwan Neczuj-Łewycki. Inni ukraińscy badacze przypuszczają, że nazwa wywodzi się od łacińskiego Cupido - Kupidyn i jej znaczenie wywodzą od słów: kipieć, pałać, pragnąć namiętnie. „Kupalne ognisko zapalano żywym ogniem pozyskiwanym przez tarcie o siebie dwóch kawałków drewna i było symbolem niebieskiego ognia słonecznego, który rozpala miłość w sercach chłopców i dziewcąt, tworzy z nich pary w tę czarowną noc" - pisała Halina tozko w Rodzimej wierze ukroińskiej. Właściwie nie wiadomo, dlaczego Huculi kontynuują ten stary obrządek. Na pewno w Czarnohorze nie stawiano Kupale posągów, tak jak na innych terenach Ukrainy. Tutaj uważano go bardziej za żywiołowego i wyrozumiałego kompana niż za bóstwo, dlatego jego święto było pretekstem do nieskrępowanej zabawy. Kupajłą zaś nazywa się po prostu słomianą kukłę, przygotowywaną przez młodzież na ten dzień razem z kukłą Marzeny - lalką z gałęzi lub zwykłych mioteł przystrojoną kwiatami i wstążkami. Kupajło i Marzena odpowiadają dwóm antagonistycznym żywiołom, które tej nocy jednoczą się ze sobą: wodzie i ognio- UMIUIIWUM.I wi, słońcu i chmurze, mężczyźnie i kobiecie. Nie wiadomo, kiedy ustalono, że Marzenę przygotowują dziewczyny, by następnie aranżować zażartą walkę z chłopcami, którzy próbują ją wykraść. Jeśli im się to uda, trzeba szybko przygotować nową Marzenę, którą należy utopić w rzece, oddając hołd mocom wodnego świata. Kukła Kupajły odchodzi w nicość, a uspokojone po zapasach żywioły gromadzą się przy ogniu, weseląc się z ludźmi, tańcąc i śpiewając. Ołeksa Dobosz żył i zbójował na Huculszczyźnie naprawdę. Urodził się w Pe-czeniżynie koło Kołomyi na początku XVIII w. Przez wiele lat był słabowitym i lękliwym chłopcem, pastuchem owiec, bitym i poniewieranym przez wataha. Często więc był zmuszony uciekać przed jego gniewem do lasu i na połoniny, gdzie poznawał tajemne miejsca i sekretne ścieżki. Według legendy, podcas tych wędrówek miał spotkać osobliwego starca, który wyposażył go w potężną moc, wszczepiając mu pod skórę cudowne zioło Wielitów (patrz: Pisany Kamień). Dzięki temu Ołeksa rozprawił się z okrutnym watahem i „zaprowadził ład i prawdę wierchowińską". Najprawdopodobniej jednak- o ile w opowieści tkwi ziarno prawdy - po prostu z wiekiem stał się krzepkim mężczyzną i pewnego dnia zabił właściciela dworu, u którego przez wiele lat służył jego starszy brat. Jedna z opowieści mówi, że właściciel oszukał brata, pozbawiając go należnej zapłaty, inna, że wysłany w dalekie kraje chłopak popełnił samobójstwo w wojsku, nie mogąc doczekać się powrotu w rodzinne strony. Bez względu na to, która z nich jest prawdziwa, impulsem do rozpoczęcia zbójnickiej działalności musiało być dla Ołeksy nieszcęście. Młody Dobosz szybko zyskał towarzysza - Iwańczyka Rachowskija, który przeprowadził regularny zaciąg zbójników. Pod Połoniną Kizią, w miejscu nazywanym dzisiaj Kamieniem Dobosza, watażka odebrał ponoć od nich ślubowanie wierności i posłuszeństwa. Mieszkańcy Huculszczyzny szybko pokochali Ołebę, co tak jak tatrzański Janosik grabił bogatych i wspierał biednych, aż nieopatrznie wpadł w sidła miłości. Zakochał się w Parasce, najmłodszej córce gazdy Stepana Dźwiń-czuka z Kosmacza. Jedna z miejscowych dziewcząt podpatrzyła jednak miejsce ich schadzek i któregoś dnia przyszła na spotkanie w przebraniu narzeczonej Dobosza. Wieść o tym natychmiast dotarła do zazdrosnej Paraski, która zagniewana wyjechała do babki, by tam obmyślić srogą zemstę na niewiernym kochanku. Wkrótce w obozie Dobosza pojawił się chłopiec, który poinformował go, że Para- WJWUII HWJŁI »1 ska ma kłopoty i pragnie spotkać się ze swym oblubieńcem w Krzyworówni u swej babki Anny. Ołeksa natychmiast ruszył w drogę. Gdy dotarł na miejsce, dowiedział się, że Dźwińczuk strasznie pobił córkę za to, że spotykała się ze zbójnikiem, i uwięził jq w Mikuliczynie w chacie opryszka Moczerniuka. Rozgniewany Dobosz wezwał na pomoc kompanów, m.in. Wasyla Bajuraka z Dory (patrz: Opryszki), i popędził na pomoc ukochanej. Jednak w Mikuliczynie również nie zastał Paraski. Oszalały z gniewu i rozpaczy, odrąbał Moczerniukowi głowę i zawrócił do Ko-smacza. Tam, ukryty za drzwiami chaty, czekał na niego Stepan Dźwińczuk. Gdy Ołeksa przekroczył próg, strzelił do niego z pistoletu naładowanego srebrną kulą, bo tylko taka - według legendy - mogła zabić wyposażonego w moc Wielitów rozbójnika. Dobosz nie zginął jednak na miejscu, ranny doczołgał się do lasu, gdzie odnalazły go psy Dźwińczuka i żołnierze gubernatora Kolendowskiego z Kołomyi. Mimo tortur Ołeksa nie wydał kompanów i nie zdradził miejsc, gdzie ukrył bajeczne skarby. Tak skończyła się historia najsłynniejszego opryszka Huculszczy-zny, o którym do dzisiaj śpiewa się pieśni i układa legendy, bo w Czarnohorze nadal nie brak takich, którzy gotowi są przysiąc, że Dobosz rzeczywiście przesiadywał na skalnym krześle pod Połoniną Kizią, na kamieniu koło Jaremcza i skałach w Roztokach koło Kut, i wierzą, że niewyobrażalne skarby ukryte w komorach w Jamnej i na Sinicy nadal czekają na szczęśliwego odkrywcę. Bez znajomości huculskich legend o opryszkach nie sposób odtworzyć kulturowej pamięci Hucułów ani ich sposobu postrzegania i rozumienia świata. Opowieści o znanych rzezimieszkach, przekazywane i przyswajane przez kolejne pokolenia karpackich górali, stanowią bowiem istotny fragment zbiorowej świadomości mieszkańców Czarnohory i nadal pobudzają ich wyobraźnię. Opryszki to po prostu karpaccy zbójnicy, których losy można porównać z tatrzańską historią o Janosiku i jego kompanach. Istnieli oni naprawdę i przez wiele lat siali zamęt na Huculszczyźnie. Stosunkowo liczne informacje o ich procederze pochodzą z XVI w. Pierwsze bunty chłopskie zdarzyły się jednak na Pokuciu już w latach 1490-1492, kiedy chłopi opanowali Kołomyję, Śniatyń i Halicz. Zbuntowani włościanie zagrozili porządkowi społecznemu również w 1621 r., kiedy zdobyli zamek Kuropatwów w Pniowie (patrz: Nadworna). Najbardziej drastyczne formy ruch chłopski przybrał w czasie powstania Chmielnickiego w latach 1648-1654. Kolejne nasilenie działalności opryszków nastąpiło na przełomie XVII i XVIII w., kiedy to zbójnicy, rekrutujący się głównie z mieszkańców Czarnohory, ruszyli masowo na kupieckie tabory, dwory, a nawet mniejsze miasta. W 1698 r. zdobyli Kosów, w 1744 r. splądrowali doszczętnie Bohorodcany, a w 1759 r. Bolechów. Na początku drugiej połowy XVIII w. zbójeckie szaleństwo ogarnęło tereny całych Karpat Wschodnich. Duży udział w rozbestwieniu opryszków mieli sami magnaci. Zdarzało się bowiem, że wynajmowali ich (tak jak np. rodziny Jabłonowskich i Potockich, które formowały oddziały złożone nawet z 700 opryszków) do rozwiązywania sąsiedzkich nieporozumień i waśni. Można więc zaryzykować twierdzenie, że plaga zbójnicłwa na Pokuciu miała korzenie nie tylko w pańszczyźnianym wyzysku, ale także w ogólnym chaosie, jaki wówcas ogarnął całą Rzeczpospolitą. Najsłynniejszym huculskim opryszkiem, któremu zarówno w polskiej, jak i ukraińskiej literaturze poświęcono niejedną książkę, był Ołeksa Dobosz. Jednakże i przed nim, i po nim Czarnohorą władali inni, kto wie czy nie groźniejsi zbóje: „Taki Ihnat Wysoczan - ten, co miał pod sobą 15 000 zbójów [...]; obrońca ludu - krwawy Mucha samego króla zatrwożył; pułkownik Toporowski zdobył Kołomyję i Kosów i wojnę z całą szlachtą halicką podtrzymywał; Kość Komarnicki--Czerleny - mający swe legowisko na Węgrzech; straszny, jednooki Hryń Kardasz, który zajął fortecę Kuropatwów; tajemniczy, prawie czarownik, Korzeń-Kniaź, za Rurykowicza się podający; w końcu Bernawski, późniejszy hospodar wołoski i z łaski króla polskiego - szlachcic [...]. Wasyl Bajurak - ten, co szedł na szubienicę, wygrywając na fujarce smętną melodię góralską; Dirczyluk i Moszczuk z Żabia; Pistoletnik; Hołowczuk; śpiewak słodkogłosy - Dmytro Ponypałek; bogać llko Moczerniuk Worochteński; szalony Procio Tumeniuk-Saprjanczuk, który robił napady nie tylko na kupców wołoskich, ale i nawet do Węgier i Turcji wpadał zuchwale; sławny Mychajło Kłam Sztoła, od niejednego opryszka groźniejsza Pa-raska Łuceńkowa" - jednym tchem wylicza Ferdynand Ossendowski. Na ile jest to wiarygodny przekaz, trudno dzisiaj ocenić, zważywszy jednak, że Ossendowski pisał swoją książkę, korzystając z wszelkich dostępnych publikacji, można założyć, iż większość z wymienionych opryszków rzeczywiście istniała, jak chociażby Wasyl Bajurak, którego udokumentowana działalność obejmuje lata 1745-1753. Jego egzekucji przyglądał się Franciszek Karpiński i dla potomnych zanotował: „Pierwsza, którą widziałem w tych czasach w Stanisławowie egzekucja kryminalisty, wielkie mi uczyniła wrażenie. Był to rozbójnik nazwiskiem Bajurak, który na plac śmierci idąc, kazał sobie podać fujarkę, czyli ulubioną piszczałkę góralską, na której smutne dumy przygrywał". Pasterstwo od wieków było głównym zajęciem mieszkańców Huculszczyzny. „Znawcy udowadniają, że współżycie ludzi z owcami jest podstawą cywilizacji. Jakie współżycie? Której cywilizacji, ludzkiej czy owczej?" - pytał Stanisław Vincenz. „Najpoddańsze ze wszystkich zwierząt oswojonych, najdawniej ujarzmione, dlatego znijaczone [...]. Wierzą tylko w lęk, płoszą się byle czym. Bać się, uciekać byle gdzie oto ich drogowskaz. Ochrony szukają tylko w ciżbie. Dają się zaganiać, rozpędzać, zatrzymywać, łapać, strzyc, doić, zarzynać, i dlatego są podstawą cywilizacji". Na połoninach Huculszczyzny wypasano nie tylko owce. Do 1939 r. także woły, choć sporadycnie. Zajmowali się tym głównie Bojkowie. Po II wojnie światowej woły zastąpiono krowami mlecznymi. Po dziś dzień pędzi się je na górskie Szałas pasterski na Zaroślaku. Fot. H. Gąsiorowski łąki wraz z owcami, kozami oraz młodymi końmi i źrebnymi klaczami. Wędrując po okolicach Jaremcza czy z Łazeszczyny na Petrosa, zawsze natkniemy się na duże stada i wypasających je ludzi. Sezon pasterski oficjalnie rozpoczyna się zawsze na św. Jura (w kalendarzu gregoriańskim wypada to 6 maja). Jest to dzień uzgodnień i zawierania umów między właścicielami połonin, zwierząt oraz pasterzami. Na cas wypasu zwierzęta z całej okolicy grupowane są w potężne stada i pędzone na dzierżawione tereny. Potem, zwykle raz w tygodniu, dociera tam jakiś pojazd, żeby odebrać mleko i sery - na przykład w każdy czwartek spotkamy rozklekotaną ciężarówkę jadącą z Łazeszczyny pod Petrosa. Właściwe pędzenie zwierząt na połoniny (połonynskij chid) odbywa się 2-3 tygodnie później, kiedy zazielenia się połoniny. Stado prowadzi watah (czyli baca), który później osobiście będzie zajmował się warzeniem sera. Pomaga- Hucut wiozący bryndzę. Lala trzydzieste XX w. Fot. M. Seńkowski ją mu pastuchi (juhasi). Razem zamieszkają na kilka miesięcy w Izw. stajach - pasterskich domkach w kształcie prostokąta, z ciosanych bali (bierwion), kiedyś krytych gontem, dzisiaj zwykle papą. Między balami muszą być zachowane spore odstępy, bo „to daje przewiew nieustanny i chociażby podczas słoty natłoczyło się czy to pasterzy, czy wędrowców z płajów, gdzie milami i dniami nie znajdziesz ni chaty, ni dachu, wiatr połoniński przewieje zaduchę i dym. Staja nie ma ani pieca, ani okien, oświeca ją tylko watra, co płonie nieustannie na ubitej ziemi. A choć dym uchodzi sobie przez otwór w umyślnie podniesionym skrzydle dachu, tak go dużo i tak gęsty, że przeciska się także przez szpary między bierwionami. Patrząc z zewnątrz, cała staja dymi nieustannie, z zewnątrz dymem otulona. • UMJUIIWUM.I Dojenie owiec na połoninie. Lato dwudzieste XX w. W krótszym boku prostokąta znajduje się wejście, drzwi jednoskrzydłe, wąskie, a tak niskie, że jeśli ktoś, wchodząc, choć trochę hardo trzyma głowę, uderzy się o odrzwia tak, że zaraz spokornieje" - czytamy w Prawdzie starowieku. Huculscy pasterze wyrabiają trzy rodzaje sera. Pierwszy, tzw. syr, to po prostu podhalański bundz, jaki zostaje po odcedzeniu ściętego mleka (na Huculszczyźnie budź lub bendz oznacza dwudziestokilogramową bryłę sera). Drugi rodzaj sera to bryznza (w Polsce bryndza), którą otrzymuje się po wysuszeniu syra i przyprawieniu go solą. Trzeci, najmniej wartościowy rodzaj sera warzy się z żętycy, czyli serwatki, jaka zostaje po odcedzeniu syra. Nazywa się on wurda lub gdzieniegdzie urda, gdyż tak nazywany jest również lepszy rodzaj żętycy, stosowany kiedyś na Huculszczyźnie do nietypowych terapii (patrz: Żętycznik). Zakończenie wypasu owiec przypada na Drugą Bohorodycię, czyli dzień Matki Boskiej Siewnej (21 września). Wypas bydła kończy się nieco wcześniej (Persza Bohorodycia) - 28 sierpnia w święto Matki Boskiej Zielnej; obu uroczystościom towarzyszy inny ciekawy zwyczaj związany ze wspominaniem zmarłych (patrz: Dziadowe Święto). Naprawdę jednak owce i bydło wypasa się trochę dłużej, aż do pierwszych śniegów, i nikogo nie dziwi widok stad na przyprószonych białym puchem połoninach. osobliwości Pisanka, jak każdy wie, jest symbolem nowego życia. Na Huculszczyźnie tradycja ich malowania ma znaczenie szczególne. Należałoby wręcz mówić o sprawowanym tu kulcie pisanki. Tylko tutaj, w Kołomyi, znajdziemy muzeum w kształcie jajka (patrz: Kołomyja), tu wreszcie zrozumiemy praprzyczynę malowania pisanek, symbolicznej czynności przyswojonej i zaadaptowanej przez wyznawców różnych religii i obrządków. Zwyczaj malowania jajek istniał nad długo przed ukrzyżowaniem i zmartwychwstaniem Chrystusa. Zdaniem historyka i etnografia Haliny Łozko, świadczy o tym jedna z polskich legend, która opowiada, jak Żydzi obdarowali kraszankami dzieci Piłata, żeby skłonić go do wydania skazującego wyroku na Jezusa: „Można przypuszczać, że ta legenda należy do czasów, gdy pierwsi chrześcijanie zwalczali pogański zwyczaj pisanek. Przekonawszy się jednak o niemożności usunięcia pisanki zżycia ludu [...] wzięli pisanki i kraszanki do własnego arsenału". Rzeczywiście, pojmowanie jajka jako symbolu początku wszelkiego życia sięga przedchrześcijańskich czasów. Świadczy o tym chociażby obchodzone na Ukrainie święto Zimowej Perunicy, nazywane też Gromnicą, kiedy zima spotyka się z wiosną. Tego dnia należało zapalić smoliste łuczywa, wznieść modły do Słońca i uczcić je namalowaniem kilku pisanek. W wielu wioskach Huculszczyzny do dzisiaj znany jest mit, który mówi o stworzeniu świata z jajka. Podtrzymujące życie na Ziemi Słońce jawi się w nim pod postacią Żar-ptaka, który potrafi jednym swoim piórem oświecić cały świat. Zły czarownik, Zimowy Chłód, chce go wykraść, jednak Żar-ptak znosi złote jajo, z którego wiosną promieniują źródła światła i ciepła. Pisanki. Zbiory Muzeum Etnograficznego w Krakowie. Fot. J. Kubiena OSODIIWOSCI W mitologii huculskiej jajko pojawia się również jako symbol odrodzenia duszy. Zdaniem Haliny tozko, analogii tych wierzeń należałoby szukać u Scytów, którzy grzebali zmarłych w jajopodobnych kurhanach, w których komorę grzebalną obsypywano żółtą gliną przypominającą żółtko. Zapewne dlatego, nawet dzisiaj, wspominając swoich zmarłych i odwiedzając ich groby (patrz: Posiżina), zabierają Huculi na cmentarz pisanki i to nie tylko w czasie Wielkanocy. Wierzą oni bowiem mocno, że dopóki nie zaprzestaną sporządzać pisanek, dopóty będzie istniał kolorowy świat ich marzeń i nadziei. To tajemnicze słowo, pojawiające niemal we wszystkich publikacjach o Huculsz-czyźnie, znawcom tematyki górskiej kojarzy się przede wszystkim z pismem o tym tytule, prawie w całości poświęconym sprawom Karpat Wschodnich. „Płaj" ukazuje się od 1986 r. Jest organem Towarzystwa Karpackiego, którego założyciele wywodzą się ze Studenckiego Klubu Przewodników Beskidzkich (z oddziałami w wielu miastach). Towarzystwo zorganizowało wiele wypraw za wschodnią granicę, przygotowało również licne sesje nawiązujące do przedwojennych badań Huculszczyzny i Karpat Wschodnich. Pismo przypomina stare czasy, ale też informuje, co aktualnie dzieje się w Karpatach, bo płaj to po prostu ścieżka, prastary drogowskaz: „Od dawna bowiem osiedla na Wierchowinie odosobnione jak wysepki w puszczy, choć poddane temu odosobnieniu, tak jakoś napięte są tuhą - tęsknotą do samego ludzkiego obcowania - jak naciągnięta do strzału cięciwa. Łączą je właściwie tylko płaje, szlaki dalekobieżne, niepozorne, lecz trwałe, co prawda dla wozów i kół nieprzydatne, lec dla jazdy konnej dogodne. Te płaje ukryte to kościec społeczeństwa i mapa dawności [...]. Bo tak już jest, że im dawniejszy płaj, im więcej pokoleń po nim dreptało - lasem czy grzbietem, brzegiem czy stokiem, w opłotkach czy połoniną - tym pewniejszy, bo tak wydrążony a gładki, że nawet w noc ciemną nie wypuści człowieka ani konia". Trzeba pamiętać, że wędrując po Czarnohorze, nie spotkamy tam oznakowanych szlaków, a jedynie wydeptane ludzką i zwierzęcą (według F.A. Ossendowskiego płaj to droga wydeptana przez bydło) nogą ścieżki, a właściwie całą mnogość starodawnych płajów, których pochodzenia nikt nie pamięta, ale wszyscy wiedzą, dokąd prowadzą. Często jednak dróżki prowadzą w to samo miejsce, ale różnymi przejściami. Dlatego gdy pojawią się wątpliwości, lepiej spytać miejscowych, dokąd dana ścieżka prowadzi. Gdy zdamy się tylko na siebie, czasem może okazać się, że czeka nas trzydniowa wędrówka przez las bez śladów życia i cywilizacji. OSODIIWOSCI Żaden zapewne lud nie szanuje swoich zmarłych bardziej niż Huculi. Trudno przecież znaleźć na świecie drugą taką społeczność, która wyprawia tradycyjną stypę aż... pięciokrotnie! Pierwsza odbywa się w dniu pogrzebu, następna w trzy dni po nim, kolejne - w czterdzieści dni od pogrzebu, po sześciu miesiącach oraz w okrągłą rocznicę. „Jesteśmy tylko gośćmi na tym świecie" - mawiają Huculi, którzy żywot ziemski traktują jako coś niezwykle przejściowego i ulotnego, dlatego uważają, że trzeba w nim odnaleźć jak najwięcej radości i przyjemności. Może dlatego tak wielką wagę przywiązują do życia po śmierci i starają się swoim zmarłym pomóc „po drugiej stronie". „Upalny dzień czerwcowy. Snadź z daleka sunie przez Żabie smutny korowód. Na czele pop na koniu, a za nim... na saniach zaprzężonych w woły - trumna z sześciu desek-„nowa chata", owinięta ciemnym liżnykiem - kocem. Stary Hucuł niesie miskę z koływem - kaszą pszenną ze śliwkami i miodem. Na misce pali się dwanaście świec woskowych. Pogrzeb... Ostatnia to włóczęga człowieka wierchowin" - pisał Ferdynand Antoni Ossendowski. Ile w tym opisie prawdy - nie wiadomo, zwłaszcza że autor znał Huculszczyznę głównie z lektur. Na pewno jednak przetrwał na Huculszczyźnie starodawny zwyczaj czuwania przy zmarłym, zwany posiżina. „Schodzą się ludziska, modlą przy zmarłym i stawiają przy nim świece, ten i ów kładzie na piersi nieboszczyka pieniądz. Z daleka przybywają gazdowie oddać ostatnią sąsiadowi posługę, a po modlitwie gromadzą się przed domem, rozmawiają o zmarłym, jego chorobie, sprawach, bydle, dzielą się wspomnieniami o tern, który był żechłym - prawdziwym Hucułem. Przez całą noc trwają te rozmowy, zwykłe podcas takiego posiżinja, które ma na celu rozerwać stroskaną rodzinę, wyrazić jej współczucie i być przy niej tej nocy, gdy straszy coś w chacie". W niektórych wioskach praktykuje się również tzw. hruszkę, szokujący zwyczaj wspólnej zabawy przy zwłokach zmarłego. W tej cokolwiek dziwnej tradycji można odnaleźć echa. Dziadowego Święta (patrz: Dziadowe Święto), które można porównać do katolickiego dnia Wszystkich Świętych. Wtedy to Huculi po obowiązkowej mszy w cerkwi idą na cmentarz, gdzie spotykają się w gronie rodziny i bliskich, by nad grobami wspominać swoich zmarłych. Zdarza się, że towarzyszy temu konsumpcja przyniesionych z domu wiktuałów i napitków, zwykle czerwonego wina. изиимпіші POŻYWIENIE ] Jesteśmy tylko gośćmi na tym świecie, a nasz czas jest tu niezwykle krótki. Powinniśmy zatem jeść, pic i bawić się, bo nigdy nie wiadomo, co będzie jutro - mawiają Huculi. Dlatego jedzenie jest dla nich tak istotne i nawet jeżeli skromne, to zawsze powinno być bohate, czyli pożywne, żeby dać siłę i energię potrzebną do życia. Przed laty mięso jadło się na Huculszczyźnie tylko od święta. Podstawowym pożywieniem mieszkańców tego regionu była kulesza, potrawa z mąki kukurydzianej (nazywana też mamałygą). Odświętną wersję kuleszy nazywaną banu-szem (na Zakarpaciu skomerdą) serwuje się też obecnie. Do jej przygotowania używa się dużej ilości śmietany. Wśród jarzyn i warzyw podstawą od zawsze były kapusta i bób, a z nabiału bryndza. Przewrót w nawykach żywieniowych Hucułów nastąpił w połowie XIX wieku, gdy na Huculszczyźnie zaczęto uprawiać ziemniaki. Zniknęło wtedy widmo głodu, a zwierzęta zaczęto żywić paszą. Mimo większej dostępności rozmaitych pokarmów na huculskim stole nadal dominują proste posiłki: mąkę kukurydzianą miesza się z jęczmienną lub owsianą i spożywa głównie z mlekiem i skwarkami, a w lecie z jagodami. Popularny w wielu wioskach jest chleb z ziemniaków - burjennyk. Chleb wypieka się także z mąki kukurydzianej. W wioskach położonych niedaleko wypasów owiec je się huślankę (nazywaną też tokanem). Przygotowuje się ją, odstawiając na kilka miesięcy sfermentowane mleko, które z czasem nabiera prawie stałej konsystencji. Ważne miejsce w huculskim menu zajmują maleńkie placki zalewane dużą ilością śmietany. Popularną strawą na huculskiej wsi są pierogi z bryndzą. Nic jednak nie smakuje tak jak pelmeni - mikroskopijne pierożki faszerowane marynowanym mięsem, mocno zakrapiane octem. Nie mają sobie równych małe gołąbki zawijane w liście winogron, a następnie układane warstwami w dużym naczyniu i zalewane ogromną ilością gorącego tłuszczu. Nie sposób nie skosztować zupy gotowanej ze specjalnych buraków (przypominających pastewne), czyli prawdziwego barszczu ukraińskiego, lub sławetnej juszki z owoców, z dodatkiem kaszy albo grochu. Podstawą diety mięsnej była na Huculszczyźnie baranina, a firmowym daniem szaszłyki z jagnięcia. 0 ile jednak większość nawyków żywieniowych przetrwała na Huculszczyźnie w niezmienionej postaci, baraninę wyparła wszechobecna wieprzowina. Dlatego jadąc od strony Iwano-Frankowska, warto zatrzymać się w kolibie koło Nadwirnej lub jeszcze dalej - w Jaremczu nad Prutem, żeby spróbować prawdziwego baraniego szaszłyka. To być może ostatnia taka okazja. UMJUMWU3U „Dziwne też święto utrzymało się na Huculszczyźnie, zdaje się, więcej nigdzie niespotykane. Wielkanoc rachmańska! Huculi obchodzą ten rachmańskyj wełyk-deń, czcząc jakichś rachmanów starych, bogobojnych mnichów, czy też karzełków, żyjących gdzieś na wschodzie. Uważają ich gazdowie za pośredników pomiędzy Bogiem a ludźmi, a więc za żywych bogów na ziemi - niewątpliwy wpływ islamu i buddyzmu, zresztą samo słowo nawet zdradza arabskie niezawodnie pochodzenie" - pisał Ferdynand Antoni Ossendowski. To bardzo wzruszający obyczaj, nazywany też Świętem Rachmanów, upamiętniający czasy najazdów tureckich. Obchodzony jest w każdą czwartą środę po greckokatolickiej Wielkanocy (około sześć tygodni po świętach). W tym dniu mieszkańcy Czarnohory wrzucają do rzeki skorupy jaj, które po czterech tygodniach mają dopłynąć aż do Stambułu, gdzie żyją potomkowie wziętych do niewoli Hucułów. Napływające skorupki mają ich poinformować, że oto minęła Wielkanoc, największe święto chrześcijan, a także przypomnieć przodków i prawdziwą ojczyznę. Korzeni tej tradycji należy szukać - bardziej niż w legendzie o pobożnych karzełkach - w znaczeniu huculskiego słowa rachmannyj, czyli łagodny i miłosierny. Rachmanami nazywani byli praprzodkowie Hucułów, którzy wiedli spokojne i ustatkowane życie wśród gór i połonin. Bardzo często wynajmowali ich okoliczni panowie i właściciele zamków jako myśliwych i przewodników. Była to forma daniny m.in. za ochronę przed tatarskimi i tureckimi najazdami. Ossendowski mylił się, pisząc, że to obyczaj nigdzie niespotykany. Znany jest on również w Rumunii i na Podolu. Pamięć o najazdach tureckich znalazła także odzwierciedlenie w polskiej tradycji wystawiania oddziałów straży grobowej, tzw. Turków. Ich stroje pierwotnie nawiązywały do historycznych ubiorów tureckich. Dopiero później zastąpiono je mundurami z czasów wojen napoleońskich i insurekcji kościuszkowskiej. Zwyczaj ten najbardziej znany i rozpowszechniony jest w Grodzisku Dolnym na Podkarpaciu. Jego źródeł należy podobno doszukiwać się w czasach odsieczy wiedeńskiej. Wtedy w wyprawie Jana III Sobieskiego pod habsburską stolicę brali udział również polscy chłopi. Gdy poprzebierani w zdobyczne tureckie mundury wrócili do rodzinnych wiosek, była właśnie Wielkanoc. Weterani, chcąc podziękować Bogu za opiekę, natychmiast udali się do kościoła, gdzie zaciągnęli straż przy grobie Chrystusa. Miało to być hołdem dla Zmartwychwstającego Zbawiciela i symbolicznym znakiem ich niezłomnej woli obrony Pańskiego Grobu przed nie- wiernymi. 9 изииішизії IRewasz to po prostu... kalkulator, stosowany do notowania danych oraz przy wzajemnych rozliczeniach między Hucułami. „Dla swoich obliczeń połonińskich, dla politków (tak nazywano wynajęcie hali pod wypas), dla wesnarek (wiosennych chat sianowych) i zymarek (zimowa chata z sianem, także dla bydła) miał inne pismo. Były to rewasze [...]. Całe pęki drewienek przeznaczonych do rozliczenia leżały w komorze na półkach, a niektóre już dawne, już niepotrzebne rozliczenia, porzucone po kątach [...]. Młody gazda przeglądał deszcułki, powoli liczył i dodawał, a stary jeszcze powolniej karbował dodane sumy, każdą na innej grubej pałce. Każda pałka była z innego drzewa [...]. Niektóre kłody takie można było odczytać palcami z zamkniętymi oczyma, tak były jeszcze wyraźnie pozacinane" - czytamy w Prawdzie starowieku. Dziś w niektórych chatach, a już na pewno przyglądając się cieślom przy budowie domu, także spotkamy się z tą prastarą huculską matematyką. Jej zasada była prosta: jeśli gazda wynajmował połoninę na lato i miał w myśl umowy otrzymać od dzierżawcy, czyli wataha (bacy) pędzącego stado, określoną ilość mleka lub sera, obaj wycinali na kłodzie lub deszczułce ustalone wartości, po czym kłodę rozcinali na pół, żeby przy odbiorze należności złączyć obie połówki ze sobą i w ten sposób uniknąć zbędnych waśni i nieporozumień. v Trochę inną procedurę stosowano (i gdzieniegdzie stosuje się nadal) przy więk- szych wypasach, kiedy watah zabiera ze sobą na połoninę owce i krowy wielu osób. Wtedy to rewasz stawał się czymś, co dzisiaj nazwalibyśmy... otwarciem I rachunku. „Zapis" sporządzano następująco: przed wymarszem watah i właściciel zwierząt wycinali wspólnie ilość dojnych owiec, a deszczułkę przepotawiali. Większa część nazywana kłodą zostawała u wataha, mniejszą, tzw. rewasz, zabierał właściciel zwierząt. Wewnątrz oddzielnymi karbami znaczono ilość owiec jałowych. Potem dokładnie w ten sam sposób zapisywano wielkość udoju, ilość wyprodukowanej bryndzy i wiele innych rzeczy. Oczywiście kłoda każdego z właścicieli miała inny znak, żeby watah mógł ją potem odnaleźć w pęku deszcułek. W dzisiejszych czasach karbów i rozliczeń rewaszowych już się prawie nie używa. Kolejne elementy stawianego domu liczą jeszcze w ten sposób mistrzowie ciesielki spod Kosmacza. Zapomniane rewasze można natomiast znaleźć wśród staroci w niejednej górskiej chacie. uiumiwosci RODZIMA WIARA Struktura religijna Pokucia w ostatnich stuleciach była mocno skomplikowana. W zależności od tego, kto aktualnie miał we władaniu te tereny, taka wiara przeważała. 0 rząd dusz walczyły więc prawosławie, katolicyzm grecki, katolicyzm obrządku rzymskiego, a nawet różne sekty protestanckie. Nad wszystkimi oficjalnymi wyznaniami zawsze górowała jednak, zwłaszcza na Huculszczyźnie, pogańska wiara przodków. Nie trzeba wczytywać się w dzieło Stanisława Vincenza czy teksty Łesi Ukrainki - wystarczy przyjrzeć się uważnie dzisiejszym mieszkańcom Czarnohory i wsłuchać się w ich słowa, żeby zauważyć, jak wiele tu nadal śladów starodawnych wierzeń. Chyba w żadnej innej kulturze nie odnajdziemy w tak klasycznej postaci pogańskiej filozofii i wiary w przyrodniczy początek wszechświata. Nigdzie też nie ma tylu tajemniczych miejsc (patrz: Pisany Kamień, Pohane Misce) oraz legend i przypowieści, w których aż roi się od demonów, czartów, biesów, domo-wików (duch domowego ogniska) czy lasowików (duch lasu troszczący się o zwierzęta). Stąd też i dziwne niekiedy obrzędy: ku czci Kupajły (patrz: Noc Kupały) czy Czarci Tydzień, kiedy wywraca się kożuchy futrem na wierzch, nakłada maski i chodzi grupami po wsi, zaglądając do domów, stajni, chlewów, gdzie wymawia się magiczne zaklęcia dla zapewnienia pomyślności zwierzętom. To nic innego jak oddawanie czci pogańskiemu Wełesowi (bóg dostatku), choć dzisiaj obrządek ten zmodyfikowano, nazywając go Malankami i wiążąc z legendą o świętej Melanii. Gdyby jednak zapytać dlaczego - nikt nie wie. Często zdarza się, że obrządki o typowo pogańskim rodowodzie obchodzone są jak każde oficjalne święta. Tak jest na przykład z Wielkim Dniem Rachmańskim (Wielkidień Rachmański), świętowanym sześć tygodni po Wielkanocy. Rach-manowie to prastare dobre duchy, pośredniczące w relacjach między niebem a ziemią, bo Huculi jak nikt na świecie wierzą w niematerialne siły oddziałujące na cielesne życie ludzi, czyli po prostu w duchy, które choć niewidzialne, czasem jednak mogą pokazać się człowiekowi, a już na pewno kształtują jego duchową postawę. Dlatego akurat tutaj na Huculszczyźnie nikogo nie zdziwi roztropna rada doświadczonego staruszka: Boga kochaj, ale i czarta nie gniewaj. ж > І 9 І t /Лея •w fWiMgb 1 Ш і ямні ■ * ЙІИ т ШМм % ^/Я JS> -г* JS ]1 й і і S і. l'. тк ..*""" у " І ■І / ОО ОО g-"S Q <^> •Я» rvi §5- 3. CD <™v» => Б о r-.^ ССЗ 5. 3- ca °-. Q_ 0 ЦІ Cd ^^ 0 =7 o м- г: = i^- -< — ■ S' R SĄ. CD CD Q_ # !■■ c=> CD 8. 0 s. "^ -§_ ze 1 lvi T=> s- П Сл-! 0 ca Z3 §^ i ■a. cd" ■-0 я> S. _; .S. bq. e — CC3 cą CD lvi O K <=> sL Q ornel TI3 rzmi c= .•ca* -a ^r~ CC2 a CD ca 1 3 ,0' -5 _^_ c: s 0 Cl 0 1- 5" Ш. 3 ę .sh я; |= < ^gipiśpi^ Kołomyja. Muzeum "Pisanka" (pocztówka) Muzeum Huculszczyzny i Pokucia. Kołomyja (W.B.) osobliwości Hucułka w tradycyjnym stroju. Lata trzydzieste XX w. Fot. M. Senkowski każdy ma byc trochę inny, osobliwy. Bo kogut nie wrona. Tylko kiszki kogutów są jednakowe, a czuby, skrzydła, ogony, pióropusze, chociaż kogucie u każdego, przecie u każdego trochę inne". W huculskim stroju również ukryty jest swoisty kod, absolutnie nieuchwytny i niezrozumiały dla kogoś z zewnątrz. Tajemnica tkwi w... kolorze. Czarny przypisany jest storszyźnie, brązowy - mężczyznom w średnim wieku, czerwony - młodzieńcom. Dotyczy to również kobiet. Najważniejsze informacje przekazywane kodem ubioru tkwią w szczegółach. Np. piórko przyozdabiające kresani, UłODIIWOSCI czyli huculski kapelusz, umieszaone po lewej stronie noszą kawalerowie, z prawej - żonaci. Żarty i dowolne kombinacje w tej materii są niedopuszczalne. Barwnym i przyciągającym wzrok elementem huculskiego stroju jest kieptar - krótki, zawsze biały i bogato wyszywany kożuszek bez rękawów. Kieptary nosili Huculi - zarówno kobiety, jak i mężczyźni - zwykle przez cały rok. Uzupełnieniem były czerwone spodnie, tzw. kraszanyci, oraz peleryny z grubego płótna, czyli manty (u kobiet gugle), będące świetnym okryciem podczas jazdy konnej. Obowiązkowym uzupełnieniem stroju kobiecego i męskiego były skórzane kierpce zawinięte czubami do góry, tzw. postoły. „Strój cały kusy, do skoków, do konia, do tańca. Fałdy głębokie, lecz bez zmarszczek, bo sukno się nie mnie. Rozmaszysty i szeroki, i obcisły, i godny, i dziarski, ciężki a sprężysty, powiększał barczystą postać [...] z daleka świeciło się wszystko, jaskrawiła się czerwień, brzęczały i cerkotały ozdoby, retizy i krzyże, w powiewie zaś lekko szeleściły pęki pawich piór" - tak opisywał Vincenz swojego bohatera, Fokę Szumiejowego. Taki strój zakładali Huculi od święta. Na co dzień mężczyźni zarzucali na wierzch sierdaki (serdaki) z sukna, przyozdobione haftem z przodu i na kołnierzu. Kobiety zamiast spódnic często używały kolorowych fartuszków, czyli zapasek. Ciekawym strojem była noszona głównie przez pasterzy tzw. mazanka, nasączona tłuszczem nieprzemakalna koszula. Obecnie z tradycyjnym strojem huculskim spotkamy się podczas większych uroczystości kościelnych, wesela i rzecz jasna w trakcie corocznego Święta Huculsz-czyzny. Na straganach nabyć można zaś popularną koszulę nazywaną soroczką. Jest ona jednak bardziej ogólnoukraińska niż huculska. SZTUKA HUCULSKA Czym wyróżnia się sztuka ludowa Huculszczyzny spośród twórczości mieszkańców innych rejonów Karpat Wschodnich i gdzie należy szukać źródeł jej wielkiego powodzenia? Przyczyn należy upatrywać przede wszystkim w niezwykłej wyrazistości kolorów i bogactwie form, które przy zastosowaniu unikalnych często technik składają się na odrębność i niepowtarzalność huculskiej sztuki. Oprócz produktów ceramicznych (patrz: Garncarstwo) szczytem huculskiego zdobnictwa były i są bez wątpienia drewniane wyroby snycerskie. Za ojców huculskiego snycerstwa zgodnie uznaje się Jurę Szkryblaka oraz rodzinę Korpaniuków z Jaworowa koło Kosowa. Do dzisiaj żyje w Jaworowie ostatni z potomków rodziny Szkryblaków - Mykoła, ze łzą w oku wspominający swojego prapradziadka Jur- OSODIIWOSCI kę, którego - jak mówi - zapraszał do Wiednia sam cesarz Franciszek Józef I, gdzie rzeźbił na potrzeby monarchy i jego dworu. To właśnie Szkryblak pod koniec XIX wieku jako pierwszy wprowadził do huculskiej rzeźby elementy z mosiądzu i „dopiero z czasem - jak piszą Marek Olszański i Leszek Rymarowicz w Powrotach w Czarnohorę - zaczęto stosować inne techniki: intarsję, czyli wykładanie powierzchni wyrobu kawałkami różnego gatunku drewna tworzącymi ornament, oraz inkrustację masą perłową, szklanymi koralikami (tę technikę jako pierwszy zastosował Marko Mehedeniukz Riczki), rogiem i metalem (mosiądzem, miedzią, aluminium). Zmieniało się z czasem również przeznaczenie wyrobów: najpierw były to przedmioty użytkowe dla miejscowej ludności - beczułki, łyżki, cerpaki i inne naczynia; później zacęto produkować wyroby przeznaczone dla mieszkańców miast- różnego rodzaju kasetki, popielniczki itp.", którymi dzisiaj oblepione są stragany na Przełęczy Tatarskiej czy w Jaremczu. Większość z nich ze sztuką ma niewiele wspólnego. Te naprawdę cenne wychodzą spod ręki mistrzów z okolic Псу і Kraśnika koło Kosowa. Ciągle żywe są na Huculszczyźnie tradycje tkackie i hafciarskie. Ręcznie tkane na prymitywnych krosnach liżnyki (wełniane koce zastępujące pościel) i kilimy są jednym z głównych źródeł zarobkowania dzisiejszych gospodyń, tak jak haftowane soroczki - znane na całym świecie huculskie koszule. Mistrzostwo osiągnęli Huculi w malowaniu pisanek. Imponującą kolekcję kraszanek można obejrzeć w Muzeum Sztuki Huculskiej w Kołomyi (patrz: Kołomyja), którego budynek jest notabene w kształcie... jajka. Dziś najbardziej znanym pisankarzem Huculszczyzny jest Wasyl Pożodżuk z Kosmacą. Znakiem rozpoznawczym sztuki huculskiej było i jest mosiężnictwo. Pomimo stosowania najprostszej z technik odlewniczych wielu przedmiotom - toporkom, krzyżom, klamrom - nadaje się w ten sposób niepospolity wygląd. Upiększa się także przedmioty codziennego użytku - klamki, zapinki i guziki. Blachą okuwane są rękojeści noży, a nawet fajki. Stopem imitującym srebro zdobi się wszelkie wyroby ze skóry - torby, paski i odzież. Zdobnicze skłonności Hucułów wyrażają się również w wyglądzie ich budynków. 0 ile jednak można uznać, że obity blachą dom świadczy o zamożności jego właściciela, to tak „przyozdobiona" stara cerkiewka traci wiele ze swego pierwotnego piękna. OSODIIWOSCI TANIEC HUCULSKI Miłość do tańca i wszelkiej zabawy jest wśród Hucułów czymś tak oczywistym, że pytanie o jej przyczynę może wywołać jedynie zdumienie. Na Huculszczyźnie tańczą wszyscy- dzieci i młodzież, gazdowie i gospodynie, ludzie dojrzali, a nawet staruszkowie. Stąd zapewne tak duża wśród nich popularność powiedzenia: Tańcz, tańcz, byłeś zbawienia nie przetańczył. Huculski taniec poślubny. Lała trzydzieste XX w. Fot. M. Seńkowski Źródeł tego zamiłowania do tańca należy szukać w przeszłości. Odizolowani w swoich porozrzucanych po górach grażdach Huculi nie mieli zbyt wiele okazji do wspólnej zabawy. Pół roku spędzali w lesie lub na pastwiskach, dlatego bardzo pragnęli „nabyć się z kimś". Spotkanie w gronie przyjaciół i znajomych skłaniało ich do poświęceń i wydobywało z nich najlepsze cechy: „Jest miarą znacności, rzeczą honoru gospodarza urządzić przyjęcie jak najlepsze, by ochoczość, z jaką pracowano, nie doznała zawodu, by zachować kredyt i zaufanie na przyszłość" - pisał Stanisław Vincenz. „Po całodziennej wytężonej pracy następuje zabawa: tańce, śpiewy, opowieści, górom tylko znane zabawy towarzyskie, wypełniają jej treść. Tańczy się wszędzie, w chacie, w sieniach, w stodole lub na dworze". Tańców huculskich, wbrew temu, co się powszechnie uważa, jest wiele. Najpopularniejsza jest oczywiście hucułka, czyli tanecny krąg - kilka lub kilkanaście osób, trzymając się za ramiona, porusza się w koło, przyspieszając tempo, aż do szaleńczego zawirowania. Czasami mężczyźni urozmaicają hucułkę, tańcząc w przysiadach i wyskakując wysoko w górę. Zdarza się także, że w środku kręgu tańczy jedna lub kilka par coś w rodzaju polki, również w szalonym, coraz szybszym tempie. osobliwości Niezwykle widowiskowo wygląda zabawa samych mężczyzn w Izw. tańcu oprysz-ków, czyli arkanie. To bardzo rytmiczny taniec naśladujący elementy walki - atak, ale i ucieczkę oraz polowanie. Bardzo podobny jest prastary taniec z bardkami (toporkami), nazywany kruhelkiem, w którym tancerze - również sami mężczyźni - wirują z toporami, od czasu do czasu groźnie nimi wymachując i wyrzucając w górę. Fantaslycny opis tego tańca znajdziemy oczywiście w Prawdzie starowie-ku Stanisława Vincenza: „Co tak tańczyli sobie? Dawne przygody swych przodków i swoje dzieje zobrazowywali. Rozmachiwali się na siebie bardkami, czy tańcząc, czy przysiadając, jakby się odgrażali, przerzucali bardki do siebie, jakby się wyzywali do boju na bardki. Potem, niby to po boju, jednali się, obejmowali za szyję i tańczyli w zgodzie. A potem pędzili gdzieś razem z podniesionymi bardkami, patrząc w dal, szukając wroga. Jakby razem cwałowali przez góry". Ochoczość do zabawy przetrwała wśród Hucułów do dzisiaj. Wystarczy byle prefekt, kilka dźwięków muzyki, by ni stąd, ni zowąd, znaleźć się bez powodu w środku wielkiej potańcówki, która może potrwać dwa, a nawet trzy dni. Z lym trzeba się liczyć, wyruszając na Huculszczyznę. Byle jednak zbawienia nie przetańczyć... TELEFON HUCULSKI Jeżeli kiedykolwiek z ust huculskiego gospodarza, do którego trafimy na nocleg podczas czarnohorskich wędrówek, usłyszymy, że właśnie dowiedział się cegoś ważnego z „wioskowego telefonu", nie łudźmy się - my zatelefonować nigdzie nie możemy. Wynalazek Bella to w huculskich wioskach prawdziwa rzadkość, ba, nie wszędzie i nie wszyscy mogą nawet skorzystać z dobrodziejstwa elektryczności! Huculski telefon to obyczaj, który przetrwał tutaj w niezmienionej postaci przez setki lat, polegający na obowiązku przekazywania sobie wszelkich informacji o rym, co słychać u sąsiada, co ważnego wydarzyło się we wsi, a co na świecie, bo „jeśli coś zdarzy się, kryj Boże, coś naprawdę nagłego w gazdowskim życiu, co spadnie jak piorun, czy napad, czy pościg, czy nieszczęśliwy wypadek, to jest o czym śpiewać pieśni i opowiadać latami", to trzeba się tym natychmiast z kimś podzielić. Nie muszą to być tylko informacje dramatyczne. Jak przed laty, tak i dzisiaj Hucułowie przekazują sobie dosłownie wszystko, a przekaz ów rozchodzi się po domach i górach z zadziwiającą szybkością, docierając do najodleglejszych zakątków. To, że „newsy" często po drodze zmieniają postać nie do poznania, to inna sprawa. Do historii literatury trafiła np. cudowna opowieść z Prawdy starowieku Stanisława Vincenza o tym, jak to syn cesarza, arcyksiążę Rudolf, chodził po górskich 583 45 OSODIIWOSCI chatach Huculszczyzny, zatroskany o los najbiedniejszych. Gwarantem prawdziwości tej opowieści miało być słowo młodego bacy, który właśnie wrócił w rodzinne strony z wojska i głową ręczył, że widział arcyksięcia wsiadającego na statek w Budapeszcie. Szybko okazało się, że inni widzieli Rudolfa w przebraniu nędzarza, którego strój przywdział dla niepoznaki. Efekt został osiągnięty. Jak zapewniał Vincenz, „blady strach" padł na urzędników cesarskich i choć przez chwilę miejscowej ludności było lżej, zanim sprawę wyjaśniono. Encyklopedyczna definicja mówi krótko: Trombita, trembita - instrument muzyczny, drewniana ligawka (trąba) długości do półtora metra z grupy puzonów (trombon). Nazwa najprawdopodobniej pochodzi od włoskiego trombone- puzon, puzonista. Chociaż jest to instrument bardzo nieporęczny i trudny w użyciu, bez niego nie ma żadnego ważniejszego wydarzenia w życiu Hucuła. Towarzyszy mu podczas radosnych chwil weselnych, ale też ogłasza śmierć gazdów. Radośnie wita wiosnę i ogłasza początek wiosennego wyposu owiec. „Odzywa się na uroczystości świąteczne: na Boże Narodzenie, na Święty Wieczór i podczas pasterki przez całą noc rozbrzmiewa rozgłośnie po górach z chaty do chaty, a głos przelatuje przez niedostępne i zaśnieżone, samotne puszcze. Chadza za kolędnikami, którzy ze światłem i z muzyką wspinają się po wąskich i stromych ścieżynach. Góry i puszcze drzemią zacisznie uśpione w śniegu, a głos skrzypeczek wnikliwie wije się wśród nocy. Wtóruje im potężnie trembita - pisał Stanisław Vincenz. Z takim zamysłem sporządzona trembita, wyrzutnia dla gro- Hutut grający no trembicie. Lato czterdzieste XX w. Fot. dr J. Walas OSODIIWOSCI tów, co mają przeciąć dal, wyciąga się niezmiernie długa: trzy metry przeszło. A zbiera się, ściska w przekrój znikomy; w ustniku niespełna cal, w wydechu zaledwie trzy cale. Sucha, gładko spleciona łykiem, aż błyszcząca, leciutka, choć długa. Wytworna jak dziewczyna górska, a oporna jak gdyby niema. Człek nieświadomy gry nie wie, co z nią począć, dopiero dla piersi mistrza, dla tchu wataha dostępna [...]. Kto dotknął trembity, ten oczyszczony, nie chce zagarnąć świata, ni mieć go dla siebie. Połonina czyja? Boga i owiec, Bóg i owce karmią wataha (główny pasterz, baca - przy. J.G), pasterzy, gazdów. Watah czyj? Własny watah owiec, należą wzajemnie do siebie, boteje (stada owiec - przyp. J.G) do wataha, watah do botejów. Wszystko wiąże trembita, ściąga struną wiatrową od nieba do ziemi". Bez ognia nie ma życia - wiedzą o tym nie tylko górale z Huculszczyzny. W ognisku zapalonym w górach jest jednak coś szczególnego - nienazwana tęsknota, okruchy starej prawdy, metafizyczny spokój połonin. „Watra - stara nazwa ogniska u wszystkich pasterzy i górali, w niezmierzonych pasmach karpackich [...] najstarsza macierz pasterza i górala. Powiada huculska kolęda, że po urodzeniu Jezusa Bogarodziczka watrę skrzesała, nad tą waterką Chrysta ogrzała - pisał Stanisław Vincenz. Może dlatego każdy Hucuł od najmłodszych lat umie i lubi rozniecać watrę, bo: „Gdy ogień żywy pocznie się i narodzi, znaczy to, że żyć zaczęła staja (chata z bali - przyp. J.G), że połonińskie życie się poczęło. Ogień żywy jest tętnem stai, staja cielesną pokrywą watry". Huculska watra nie jest i nigdy nie była zwykłym ogniskiem. Czy gdziekolwiek na świecie ktoś klasyfikuje rodzaje ognia? Tylko raz do roku, w Wielki Czwartek, nazywany Żywnym, rozpalało się w domu watrę żywą, którą przechowywano aż do wyjścia z owcami na połoniny. Tam watra żywa stawała się watrą połonińską, pilnowaną i pieszczoną przez pasterzy - przez kilka miesięcy nie wolno jej było zgasnąć ani na chwilę. Wygaśnięcie żaru przynosiło pecha i ściągało na staję nieszczęścia. Gaszenie watry również nabierało cech obrzędu, bo tak naprawdę nie wolno się było rozstać z ogniem do końca. „Czasem z konieczności gasi się watrę nagle, zalewając wodą i wówczas jak zawsze, gdy przemoc ludzka miesza żywioły, zasyczą one na siebie wzajemnie z wściekłością. Sparzona woda ulatnia się, a watra cichnie wśród syku. Ale nie myślcie, że to całkiem bezpiecznie. Bo najgorętsze węgle jałowcowe albo UMJUIIWUM.I z kosodrzewu, choćby je zalano wodą [...] wybłyskują nienawistnie, dają sobie znaki [...]. Cierpliwość i gaszenie po dawnemu przez świadomego, pożyteczne dla watry samej, dla stai i przez to dla ludzi". Oprócz umiejętności rozpalenia watry trzeba zatem również potrafić ją zgasić. W popiele należało zostawić duże kawałki węgla drzewnego, które za czas jakiś, muśnięte ogniem z polana, buchały ogniem nowej watry, wskrzeszone zaklęciem szeptanym przez jednego z bohaterów Vincenza: „Choć gaśniesz - nie zgaśniesz, nie zginiesz, a zaśniesz. Twe węgle nie zginą - przebędą przez zimę. Na zimę ci ścielę kołyskę w popiele. Na wiosnę znów żywa twa siostra prawdziwa, obudzi cię ze snu i węgle twe wskrzesną. Choć gaśniesz - nie zgaśniesz, nie zginiesz - a zaśniesz". Kto przeżyje huculskie wesele, ten wszystko przeżyje! Jak długo bowiem da się wytrzymać szalone tempo karpackich tańców i ile można wypić stakańczy-ków mocnego bimbru? Podczas godów na Huculszczyźnie okazuje się, że tańczyć można cztery, a nawet sześć dni, a stakańczyków (szklaneczka o pojemności 80 gramów) nikt nie liczy. Osobliwością huculskiego wesela jest to, że rozłożone jest ono jak gdyby na raty. Zaczyna się zawsze w sobotę w dwóch domach - pana młodego (kniazia) i panny młodej (kniahini), gdzie schodzą się zaproszeni przez obie rodziny goście. U panny młodej spotykają się także jej druhny i koleżanki, żeby poczynić ostatnie przygotowania, zwłaszcza te dotyczące stroju. Pan młody zaś, wspierany przez drużbów, przygotowuje tzw. rożen (nazywany także berezą) - weselną rózgę, sporządzoną zwykle z niewielkiej sosenki, przystrojonej świecidełkami, wstążkami i owocami. W niedzielny poranek, po całonocnej zabawie, w obu domach odbywa się uroczyste pożegnanie młodych. Najpierw starosta wygłasza mowę, w której prosi rodziców i gości, by odpuścili młodym wszystkie urazy oraz udzielili błogosławieństwa. Na jego wezwanie zebrani po trzykroć powtarzają: Jak Bóg błogosławi, tak i my błogosławimy. Następnie młodzi podchodzą do ławy, gdzie siedzą rodzice, przyklękają i całując w rękę, proszą: Pobłogosław mnie tato (mamo), a swoją prośbę powtarzają trzy razy. Za trzecim razem ojciec (potem matka) kładzie krzyż na ich głowie i mówi: Niech Bóg błogosławi mojego syna (córkę) we wszystkich dniach żywota. Na koniec, obejmując się za ramiona, młodzi tańczą wraz z rodziną wokół stołu pożegnalny taniec. Potem orszak wyrusza do cerkwi, gdzie Kniaź i kniahinią - huculska para młoda. Lata trzydzieste XX w. Fot. M. Seńkowski dochodzi do spotkania obu rodzin i ich gości weselnych. W czasie ślubu każdemu nawet najdrobniejszemu wydarzeniu przypisane jest specjalne znaczenie. Młodym nie wolno na przykład oglądać się przy ołtarzu, dlatego wszystkie czynności wykonują za nich druhny i drużbowie. Bodaj najpiękniejszym momentem ceremonii jest koronacja małżonków, gdy pop, trzymając nad ich głowami korony, mówi do zaślubionych, że od tego momentu mają być dla siebie królem i królową. Młodzi obowiązkowo muszą mieć ze sobą kołacz (olbrzymi obwarzanek z mąki lub sera upieczony w gorącym maśle), którego część zostawią w cerkwi, resztą zaś panna młoda (teraz już mołodycia) częstuje Huculskie swoly. Lała trzydzieste XX w. Fot. L. i M. Heller na zewnątrz wszystkich weselników. Po ceremonii orszak rusza do domu panny młodej. Małżonkowie wraz z drużbami jadą konno. Na miejscu rozpoczyna się wspólna zabawa, która trwa do poniedziałkowego ranka, a kończy ją pożegnalne przemówienie starosty. Nie oznacza to jednak końca wesela. Orszak wyrusza teraz do domu pana młodego, gdzie na progu czeka jego matka z kołaczem i solą. Po powitaniu młodych i gości rozpoczyna się kolejny dzień wesela. Potem zdarza się, że wszyscy wracają do domu rodziców panny młodej i zabawa znów nabiera świeżości. Takie właśnie wesele można przeżyć w Dzembroni, licach czy winnej czarnohorskiej wiosce. Jest to jedyna tradycja, która na Huculszczyźnie zachowała się w niemal niezmienionej postaci. Jak w całym chrześcijańskim świecie, także i na Huculszczyźnie Wielkanoc to najważniejsze ze świąt. Inaczej jednak niż gdziekolwiek indziej wygląda u Hucułów święcenie potraw. „Jak okiem sięgnąć, przez bory, łąki i góry, po płajach i po bezdrożu idą i jadą konno gazdowie i kobiety, obładowane ciężkimi worami - besahami odziedziconemi, sądząc z nazwy, po Tatarach" - pisał Ferdynand Ossendowski. Do dziś niewiele się zmieniło, zwłaszcza gdy do cerkwi trzeba dotrzeć z odległych OSODIIWOSCI górskich wiosek. Co prawda besahy wyparły lniane worki lub liżnyki, jednak powód ich obfitości pozostał ten sam - przed kościołem trzeba się przebrać, ponieważ do środka Hucuł wejdzie jedynie w czystym stroju. Dlatego worków taszczy zwykle kilka. Przynosi w nich odświętne odzienie i pokarmy - przede wszystkim ozdobne pieczywo, tzw. paskę, choć dziś często zastępuje je kołacz (ugotowany w maśle duży obwarzanek z sera), którym później ludzie podzielą się między sobą i ze zwierzętami. Z pieczywa do święcenia przynosi się także paski, ozdobne bułki z białej mąki w różnych kształtach, oraz wszelkiego rodzaju ciasta. Nie może oczywiście zabraknąć korzenia chrzanu, czosnku, kiełbasy, słoniny, sera, jaj, masła i różnego rodzaju mięs, które zapobiegliwa Hucułka pakuje do worków w tzw. paskewnyki - drewniane zdobione miski. Wszystko przyozdabia kolorowymi pisankami, którym w Czarnohorze przypisuje się specjalne znaczenie (patrz: Pisanki). Potraw nie święci się w cerkwi. Po nabożeństwie wierni rozkładają paskewnyki w rzędach na przycerkiewnym placu, a pop, przy akompaniamencie liturgicznych śpiewów, kropi je wodą, by - jak sądzi wielu - odpędzić „siły nieczyste". Wiara w nie powoduje, że żaden Hucuł nie zapomni tego dnia naostrzyć przed wyjściem z domu siekier i noży, bo w tak wielki dzień nawet żelazo nabiera szczególnej mocy. Po nabożeństwie wszyscy zwykle udają się na cmentarz (patrz: Posiżina), żeby uczcić zmartwychwstanie Chrystusa wraz ze zmarłymi. Dopiero potem mogą wrócić do domu i oddać się obowiązkowej zabawie z tańcami. To właśnie na czas Wielkanocy zarezerwowane są specjalne figury taneczne, takie jak „prosta łoza" - czyli przeskakiwanie w rozkroku ponad plecami innego tancerza czy „dzwonnica" - gra na trembicie, gdy grający stoi na ramionach podtrzymującego go partnera. Ostatnia z figur pojawia się także w tańcu wielu osób, z których część tworzy krąg, a na ich ramionach stają pozostali z tancerzy. Huculi nie praktykują tradycji „lanego poniedziałku", obdarowują się za to pisankami, co ma szczególny, jednoznaczny wydźwięk, zwłaszcza gdy dziewczyna wręcza jajko chłopakowi. Gdy odmówi, co najwyżej zostanie pochlapana kilkoma kroplami wody „z garści". WIESZCZUN Walentyn Moroz, emigrant i dziennikarz monachijskiego Radia Svoboda, pisał: „Pomieszkać wśród Hucułów to znaczy zrozumieć, że w górach wszystko jest możliwe. Hucułka szepcze zaklęcia, żeby kroczący gdzieś pod niebem kruk nie przyniósł do domu śmierci. Gdy Hucuł ujrzy burzową chmurę w polu, rzuci na ziemię widły U3UUIIWUM.I Znuehorka. Fot. H. Gąsiorowski. ostrzem w kierunku chmury, żeby odeszła przecz. Dziewczęta chodzą do wróżek, żeby pomogły im zjednać uczucia ukochonego chłopca, kobiety, żeby pomogły odwrócić od męża kochankę". Hucuł potrafi korzystać ze zdobyczy współczesnej cywilizacji, ale tak naprawdę nadal żyje w świecie archaicznej magii. Pojedzie samochodem, ale zawróci, gdy spotka na drodze kobietę z pustymi wiadrami; włączy światło w stajni, ale na pewno zamknie drzwi na skobel, żeby nie dostała się tam jakaś siła nieczysta. Huculi bowiem mocno wierzą w działanie złych duchów (patrz: Rodzima wiara), które zsyłają na ziemię wszelkie nieszczęścia i determinują życie człowieka. Wierzą też w cudowne właściwości niektórych ziół, które nie tylko leczą ciało, ale wręcz dodają nadprzyrodzonych mocy. Przede wszystkim jednak nie potrafią żyć bez tzw. wieszczunów, których dzisiaj nazwalibyśmy po prostu czarownikami. „W dzisiejsze czasy gdzież znaleźć między ludźmi takiego mocarza przemów-nika, chmurnika czy gromowego poczynacza, który by stanął mocom groźnym do oczu, równy albo mocniejszy potęgą tajemną, który by bronił innych ludzi, osobliwości chudobę i pasznicę od nich?" - pisał Stanisław Vincenz, wyjaśniając precyzyjnie rolę i znaczenie wieszczunów. Choć od paru lat mamy XXI wiek, wielu Hucułów nadal nie potrafi żyć bez wieszcunów. Magia ma dla nich wciąż ogromne znaczenie, i to nie tylko w sprawach groźnych i ryzykownych. Odbija ona swoje piętno także w najdrobniejszych zajęciach życia codziennego. Wiąże się z nią wiara w tzw. molfary, które sycą się zadawaniem męki swoim wrogom: „Gdy molfar lalce drewnianej lub glinianej, przedstawiającej jego przeciwnika (albo krowę) - a zawierającej włosy lub cząstki ubrania wroga - wbije szpilki lub kołki w język, przeciwnik choruje na język albo oniemieje, gdy wbije w głowę - szaleje, gdy w oko - ślepnie, gdy kładzie lalkę do komina - wróg schnie i ginie powoli" - zapewniał Vincenz. Opis ten, jakby żywcem wyjęty ze scenariusza współczesnego thrillera, musi budzić grozę, dlatego nawet dziś nikt nie cieszy się tak wielkim respektem na Hu-culszczyźnie jak Niczaj Michajło Iwanowyczz Kosmacza, który sam siebie nazywa „molfarem", czyli mistrzem magii. Gdy spytać o niego w okolicy, nikt nie zareaguje śmiechem, bo wszyscy znają jego słynną „gromowicę", przez którą rozmawia z duchami. Iwanowycz posługuje się także osikowym krzyżem. Przepędza nim czarownice i inne moce nieczyste. Na szcęście są też w Czarnohorze wieszczuni, którzy potrafią „przemówić", czyli ochronić od wszelkiego złego, także od działań molfarów, tak jak Iwan Kińczuk z Bystreca, przez miejscowych nazywany„Doktorem". Mieszka w zagrodzie, która mieści się w budynku przedwojennej Straży Granicznej, i jest chyba ostatnim już zielarzem i wieszczunem starej szkoły w tej części Czarnohory. Znanym, choć bardzo młodym specjalistą od ziołolecznictwa jest także Jurko Josepczukz Bereźnicy, o którym mówią, że kontynuuje dzieło nieżyjącej już Stefanii Michaniuk. Niestety, niedawno zmarł Porfiry Czuczman, mnich z Jaremcza, o którym krążą w okolicy legendy dotyczące jego pobytu w więzieniu, gdzie został wtrącony w casach prześladowań Kościoła greckokatolickiego. Podobno w lochu nawet szczury nie ruszyły pobożnego mnicha, przeciwnie - jak psy ogrzewały go własnymi ciałami. Chociaż wieszczunów coraz mniej w Czarnohorze, pewne jest, że z czasem pojawią się następni, bo dopóki Hucuł będzie zamieszkiwał swoje góry, dopóty będzie przywoływał ich na pomoc. UMJUlIWUbll „Na Święty Wieczór, w dzień Narodzenia, kiedy tajna wieczerza się odprawia, udziela się ludziom i zwierzętom wiedza, znajomość prawd i przeczucie tajemnic świata. I starowieczna kolęda tak prawi o Gazdach, którzy ten świat i tamten urządzili: Jak to przed wiekiem, przed pierwowiekiem Idą zza góry, zza połoniny Gazdowie święci, posłańcy boży [...] A pierwszy gazda Mikołaj święty, A drugi gazda święty Jurijko, A trzeci gazda - sam Jezus Chrystus" - czytamy w Prawdzie starowieku Vincenza. Nie wiadomo dlaczego wigilia po dziś dzień nazywana jest przez Hucułów „tajną wieczerzą". Ferdynand Antoni Ossendowski tłumaczył to prosto: „Huculska wilia - to wieczerza tajemna i straszna, gdy przy stole z rodziną gazdy zasiadają cienie jego przodków - tych nawet, którzy z rzymskiemi walczyli legionami". Na pozór niczego nie ma w tej wieczerzy, cego nie znalibyśmy z własnego doświadczenia: dwanaście potraw, sianko i ziarna zbóż pod obrusem, kolędy, a jednak no Huculszczyźnie towarzyszą tej jedynej w roku kolacji magiczne czynności, które we współczesnym świecie mogą budzić zdziwienie. Któż bowiem myśli dzisiaj przy wigilijnej kolacji, aby „zawiązać licho, odpędzić wiedźmę i złe duchy, aby procesy sądowe pomyślnie wypadły, błyskawica nie dotknęła domu, a drapieżny zwierz, choroba, lawina i powódź nie zabrały bydła i pszczół?". Bogobojny Hucuł nigdy o tym nie zapomni. Dlatego gazda zawsze wychodzi ze świąteczną strawą przed dom i zaprasza na wieczerzę nie tylko wszystkie żyjące istoty, ale również duchy, czarownice, a nawet żywioły, prosząc je, by oszczędziły przez najbliższy rok jego wraz z rodziną. Z tego samego powodu przy wigilijnym stole nie może zabraknąć wspólnej modlitwy za dusze wszystkich zmarłych, zakończonej wypędzeniem, przy pomocy kadzidła, wszelkiego „czarta" z domu. Dopiero wówcas można spokojnie zasiąść do stołu, ale i wówcas całonocnej biesiadzie towarzyszą magiczne czynności: zdmuchiwanie miejsca przed siadaniem - aby nie zgnieść jakiejś duszy obecnej na kolacji, czy przysiadanie na ziemi - żeby wszelka zwierzyna lepiej się chowała. Następnego dnia wszyscy spotykają się w cerkwi na tzw. zborze, po którym wyrusza do wiosek zakon kolędników (patrz: Kolęda). OSODIIWOSCI WORYNIE Worynie to najbardziej charakterystyczny znak rozpoznawczy Huculszczyzny. Co ciekawe, nie spotkamy tego elementu budownictwo góralskiego w żadnej z wiosek i krain całych Karpat Wschodnich poza Czarnohorą. To proste, wydawać by się mogło, ogrodzenie ze świerkowych żerdzi o długości 3-4 metrów poukładanych poziomo między parami wbitych w ziemie wysokich pali posiada nawet własną, jakże praktyczną filozofię. Gdy Hucuł wędrował na łąki rozsiane wysoko w górach, bez trudu rozpoznawał granice własnej zagrody, widział także, co dzieje się w obejściu. Poza tym takie ogrodzenie było bardzo łatwe do przestawienia, a jego wielką zaletą było również to, że służyło wiele lat - gospodarz co jakiś czas obcinał po prostu zgniłą końcówkę wbitego w ziemię pala. „taki i ogrody otaczające chatę są zawsze ogradzane tak zwanym woriniem, rodzajem oparkanienia, gdzie w wysokie do sześciu metrów dochodzące paliki, poustawiane parami, a związane hużwami, to jest paskami, jakby powrozami z drzewa, wkłada się w poprzek przęsłami, jedna na drugą, trójgraniaste ociosane belki - bez jednego gwoździa. By skutecznie opierały się wiatrowi, ustawia się worinia w zygzaki. Z daleka świecą się i wiją łąkami te srebrne nitki przez cały horyzont, z góry spod nieba, aż ku głębokim kotlinom. Przez cały kraj szeregami biegną wysokie paliki antenom podobne. Rozchylają ramiona, wyciągają ku niebu, lecz rzadko padają. Choć dmą na nie wiatry z zachodu, ze wschodu i z północy, choć grają na nich wszystkie śpiewanki Wierchowiny, raz śmiechliwe, raz jęczące, czasem miłe, czasem groźne, worinia wywija się, tańcząc w szeregach bez końca, dziarskie, niezwalczone" - czytamy w Prawdzie starowieku Stanisława Vincenza. Chociaż zazwyczaj huculskie gospodarstwa rozsiane są na wielkich przestrzeniach i daleko od siebie, w niektórych skupiskach i większych miejscowościach worynie układały się w coś na kształt ulic, tworząc imponujący widok. Dzisiaj, jadąc przez Huculszczyznę, klasyczne worynie można spotkać dopiero gdzieś za Worochtą - w niewielkich wioskach położonych w sercu gór, takich jak Dzem-bronia czy Bystrzec. Obserwatorium Meteorologiczno-Astronomiczne o takiej właśnie nazwie zbudowane na szczycie Popa Iwana to najmłodsza z czarnohorskich atrakcji, ale najbardziej znana. Wybuch II wojny światowej sprawił, że obserwatorium działało zaledwie czternaście miesięcy. Co ciekawe, wojenną zawieruchę jego budowle przetrwały niemal bez szwanku. Zapewne z tego powodu Huculi doszukują się w tym pokojowym w istocie przedsięwzięciu drugiego dna - w okolicy do dzisiaj krążą legendy o podziemnych bunkrach, a nawet ukrytym wysoko w górach lotnisku... Pomysł budowy obserwatorium narodził się w 1935 r. z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Huculszczyzny w porozumieniu z Państwowym Instytutem Meteorologicznym i Ligą Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Podobno jednak plany jego wzniesienia snuto już w 1924 r. w trakcie wyprawy do Stacji Botaniczno-Rolniczej na Pożyżewskiej pod przewodnictwem prof. Henryka Arctowskiego (patrz: Stacja Botaniczno-Rolnicza na Pożyżewskiej). Jesienią 1935 r. na szczycie zgromadzono kamień budowlany, wytyczono także i przetarto drogi dojazdowe. Mimo to budowy nie rozpoczęto, ponieważ żaden z projektów nie uzyskał akceptacji Państwowej Rady Ochrony Przyrody (nie pomogło nawet to, że obserwatorium miało nosić imię zmarłego w maju 1935 r. marszałka Józefa Piłsudskiego). Dlatego rozpisano kolejny konkurs, a jury wybrało do realizacji projekt dwóch inżynierów z Biura Planu Regionalnego Podhala i Huculszczyzny-Jana Po-hoskiego i Kazimierza Marczewskiego. Prace rozpoczęto w 1936 r. i przeprowadzono je w ekspresowym tempie - oficjalne otwarcie stacji odbyło się 20 lipca 1938 r. Jak podają Marek Olszański i Leszek Rymarowicz: „Gmach obserwatorium miał kształt litery L z dostawioną do jej wierzchołka wieżą wyposażoną w kopułę astronomiczną. Zbudowany był, jak wówczas pisano, monumentalnie. Można się w nim doliczyć 5 kondygnacji, 43 pomieszczeń i 57 okien. Na głównym poziomie mieścił się obszerny hall, mieszkanie kierownika i pokoje mieszkalne personelu, pierwsze piętro zajmowały m.in. jadalnia i świetlica, biuro, pokoje gościnne, a także pomieszczenie z przechodzącą tu próby bardzo nowoczesną radiostacją. OSODIIWOSŁI Na najwyższej kondygnacji była sala z instrumentami meteorologicznymi. Chlubę „Popa" stanowił wieńczący budynek nowoczesny anemometr hydrostatyczny Fuessa [...]. Dwie najniższe kondygnacje zajmowała opalana mazutem kotłownia, agregaty prądotwórcze, zespół 240 akumulatorów, wozownia i inne pomieszcenia gospodarcze. Do wybuchu wojny nie zdołano obiektu wyposażyć w wodociąg doprowadzający wodę z odległego o ok. 500 m źródła, używano więc głównie gromadzonej w specjalnych zbiornikach deszczówki lub wody ze stopionego śniegu". Koszt przedsięwzięcia był jak na owe czasy gigantyczny - budowa pochłonęła ponad milion złotych! Kierownikiem Białego Słonia był Władysław Midowicz. Formalnie Oddział Meteorologiczny Obserwatorium podlegał Państwowemu Instytutowi Meteorologicznemu, Oddział Astronomiczny zaś podporządkowany był Uniwersytetowi im. J. Piłsudskiego w Warszawie. We wrześniu 1939 r. pracownicy Białego Słonia otrzymali rozkaz przedostania się do Rumunii. Obserwatorium wkrótce zajęli Rosjanie, którzy kontynuowali tu obserwacje meteorologiczne do czerwca 1941 r. Następnie wkroczyli tu na kilka miesięcy Węgrzy, ale od 1942 r. budynek stał przez wiele lat pusty. Po wojnie nie podjęto tu żadnych badań. Biały Słoń niszczał od upływu casu i licznych kradzieży. Jednak nawet dzisiaj, po kilku dziesięcioleciach dewastacji, znajdziemy tam ślady dawnej okazałości - resztki parkietu, żelazne okiennice, a nawet ciężkie elementy starej kotłowni i kaloryfery. W ostatnich latach pojawiło się kilka inicjatyw odbudowy Białego Słonia i reaktywowania stacji meteorologicznej. Nic jednak nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości plany te miały szanse przeistoczyć się w czyny. Cóż, pozostaje nam więc tylko rekonstruowanie dawnej świetności tego miejsca z jej skąpych reliktów podczas turystycznych wędrówek z Dzembroni czy Szybenego na szczyt Popa Iwana. Warto przy tym pamiętać, że wierzchołek z majestatycznymi ruinami znajduje się w strefie przygranicznej i wejście nań wymaga stosownego zezwolenia - na szczęście dostać je można bez kłopotu u pograniczników w Burkucie.. Дземброня Na niektórych mapach ukraińskich osada ta ma nazwę Berestecko, nikt jednak z miejscowych ani przyjezdnych tak Dzembroni nie nazywa. Jej rdzenna nazwa pochodzi podobno od rumuńskiego słowa z/m/ш/-żubr. Zapewne dlatego Ferdynand Antoni Ossendowski w swojej Huculszczyźnie, Goigonach i Czarnohorze związał z nią legendę o młodym Hucule, który w okolicznych lasach polował na żubry, dostarczając mięso i skóry do okolicznych dworów. osobliwości W czasie I wojny światowej w Dzembroni toczyły się ciężkie walki, zmieniając okoliczne pola w tymczasowe cmentarzysko (na polu jednego tylko gospodarza naliczono wówczas ponad 200 mogił). Dziś tamte czasy przypomina jedynie kamienna kapliczka w środku wsi. Niektórzy mylnie nazywają ją kapliczką Legionów, inni przekonują, że postawili ją budowniczowie obserwatorium Biały Słoń na Popie Iwanie (patrz: Biały Słoń). Najprawdopodobniej jednak jest to pozostałość po dawnym cmentarzu. Przed wojną Dzembronia była jedną z największych gmin czarnohorskich - na jej osiem przysiółków składało się blisko 500 domów zamieszkanych przez ponad 2000 mieszkańców. Wieś, oprócz tego, że była znanym ośrodkiem turystyki wysokogórskiej, słynęła z hodowli konia huculskiego. Do dziś na okolicnych łąkach pasą się stadka tych pięknych zwierząt (patrz: Koń huculski). Żyją półdziko, bowiem odkąd upadła państwowa gospodarka leśna, również one dołączyły do zastępów bezrobotnych. Dzisiejsza Dzembronia to bez wątpienia najbardziej polska osada na Huculszczyźnie. Jej spolszczenie dokonało się za sprawą Antoniego Pasicha z Przemyśla, który na początku lat dziewięćdziesiątych minionego wieku urządził tu prowizoryczną bazę wypadową dla zakochanych w czarnohorskich legendach i krajobrazach przybyszów z Polski, którym marzyły się wędrówki po tutejszych stokach i ostępach. Przedsięwzięcie nie udałoby się jednak, gdyby nie Paraska Myckoniuk, właścicielka starego domu i owczarni, tzw. wyżni, na połoninie pod Smotrecem. Budynki odziedziczyła po ojcu i przez lata stały puste. Teraz znajduje się tam świetnie prosperująca prywatna baza turystyczna nazywana polskim schroniskiem. W ostatnich latach z gościny tutaj skorzystały setki naszych rodaków, pozwalając Parasce utrzymać gospodarstwo, które prowadzi wroz z synem Mykołą i synową Marijką. Oprócz schroniska u Paraski bez trudu powinniśmy znaleźć nocleg w utrzymywanej przez Polaka Chatce u Kuby na przełęczy między Dzembronia i Bystrecem (kontakt: www.czarnohora.com lub telefonicznie na polskie numery 0505688563 lub 0501159503). Swoistą atrakcją wioski jest miejscowy stolarz Slipenczuk, słynący z tego, że wyrabiając przedmioty codziennego użytku, nadaje im formę dzieł sztuki. Wioska znana jest również z wyrobu smotryczanki, mocnego i cenionego przez smakoszy bimbru. Jego nazwa wywodzi się oczywiście od strumienia, z którego miejscowi czerpią wodę do pokątnej produkcji. Dostać się do Dzembroni nie jest łatwo. Kursuje tam tylko jeden autobus dziennie, dlatego najlepiej łapać okazję na krzyżówce w licach, a i tak od głównej drogi na Burkut czeka nas jeszcze sześciokilometrowy marsz do wsi. Warto jednak - z Dzembroni bez trudu dostaniemy się na Smotrec, a stamtąd na Popa Iwana i główną grań Czarnohory. Ільці llcia to dawny przysiółek Żabiego, czyli dzisiejszej Wierchowyny. To tutaj musimy skręcie w prawo (jadąc z Worochty do Wierchowyny), jeżeli chcemy dostać się do Bystreca, Dzembroni lub Burkutu. Na krzyżówce są dwa duże sklepy, bar i przystanek autobusowy bez... rozkładu jazdy. Dzisiaj llcia to duża i bogata wieś, a jeden z jej mieszkańców słynie z produkcji doskonałej i znanej w całym świecie śliwowicy. Wieść gminna niesie, że zaopatrują się u niego dziennikarze National Geographic, a już na pewno polscy turyści. Producenta należy szukać w jednej ze starych chałup nad brzegiem Czarnego Czeremoszu - miejsce rozpoznamy po dużym sadzie, w którym rosną wyłącznie śliwki. Nieopodal skrzyżowania ukaże się nam huculska cerkiew (obecnie prawosławną) z 1881 r. pw. Świętej Trójcy. W jej bezpośrednim sąsiedztwie stoi usypany w 1990 r. kopiec ku асі bojowników o niepodległą Ukrainę, z ogromnym krzyżem i tryzubem, co nieco szpeci okolicę. W środku cerkwi wspaniały ikonostas, niestety przyozdobiony... neonowym napisem „Chrystus jest wśród nas". We wsi ocalał budynek przedwojennej szkoły, w którym funkcjonowało bodaj pierwsze w Polsce schronisko szkolne, odpowiednik dzisiejszego PTSM. Z gmachu znanego Muzeum Huculskiego (bardzo blisko krzyżówki) zachowały się jedynie ruiny. Inicjatorem budowy muzeum był gen. Tadeusz Kasprzycki, prezes zarejestrowanego w grudniu 1933 r. Towarzystwa Przyjaciół Huculszczyzny, które już w lutym 1934 r. powołało Komitet Budowy Muzeum Huculskiego. Historia muzeum zakończyła się wraz z II wojną światową - przez chwilę stacjonowały tam oddziały NKWD, a na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX w. decyzją władz sowieckich budynek rozebrano. llcia nie ma większego znaczenia turystycznego, ale można stąd wyruszyć na pasmo Kostrzycy. Jeżeli trafimy w te okolice w okresie Bożego Narodzenia, jest duża szansa, że będziemy mogli obejrzeć huculskie kolędowanie (patrz: Kolęda), ponieważ miejscowi chętnie zapraszają na nie nawet nieznajomych. Warto też popytać tutejszych o źródełko wody mineralnej, które znajduje się niedaleko cerkwi, po drugiej stronie rzeki. Zaprowadzi nas tam wąska kładka. Jak wieść gminna niesie, woda w nim jest jeszcze lepsza od burkuckiej. ■ OSODIIWOSU JAREMCZE Яремче Jaremce to obowiązkowy punkt każdej wycieczki na Huculszczyznę. Nie sposób przecież ominąć miejscowości, która w dwudziestoleciu międzywojennym rywalizowała z Worochtą o miano najsłynniejszego uzdrowiska nad Prutem. Ulokowane w kotlinie, od północy osłonięte grzbietem Czarnohory, od wschodu zaś garbem Makowicy, a od zachodu skalistym pasmem Gorganów - słynie Jaremcze z doskonałych warunków klimatycznych. To właśnie tutaj notuje się największą liczbę słonecznych dni w całych Karpatach Wschodnich, a łagodny mikroklimat służy zdrowiu. Panorama na Jaremae. Lata trzydzieste XX w. Fot. E. Shreier. Podobno nazwa miejscowości pochodzi od imienia pierwszego mieszkańca -Jaremy Hodowańca, zbiegłego chłopa, który trafił w te strony w 1727 r. Do końca XVIII w. było to ulubione miejsce różnego rodzaju zbiegów. Odkąd w 1788 r. w Dorze (dziś przysiółek Jaremcza) odkryto pierwsze źródło leczniczej wody mineralnej, rozpoczął się szybki rozwój miejscowości. Do 1939 r. powstawały na brzegach Prutu kolejne sanatoria i prywatne pensjonaty, tak że jednorazowo mogło tu wypoczywać do 5 tysięcy kuracjuszy. Przypomina o tym willowa zabudowa, która zachowała się w centrum miasta. Nazywane pertą Karpat ponad 23-tysięczne Jaremae (oficjalna nazwa brzmi Jaremao, ale miejscowa ludność posługuje się wyłganie starą) kontynuuje te tradycje i jest kreowane na huculską stolicę. Chociaż baza turystyczna pozostawia jeszae trochę do żyaenia, jak przed laty ciągną tutaj tłumy turystów i kuracjuszy, żeby usiąść pod słynnym wodospadem Pereboj, który ocalał, choć był dwukrot- 46 nie wysadzany (patrz: Prut), albo Kamieniem Dobosza (patrz: Kamień Dobosza) w rezerwacie skalnym nad Jamna. Niestety, nie wytrzymał próby czasu i ludzkiej ingerencji słynny most na Prucie, którego łuk miał w najszerszym miejscu 65 m i należał do największych tego typu konstrukcji w Europie (patrz: Prut). Nowy most zresztą także doczekał się sławy - tylko tutaj można obejrzeć śmiałków, którzy z wysokości 17 m skaczą w skłębiony nurt rzeki. Chętni do kąpieli powinni jednak pamiętać, że pod wodą natrafią na jaskinie wywołujące wiry. Niedaleko od tego miejsca znajduje się jarmark, gdzie można zaopatrzyć się w wyroby huculskiego rękodzielnictwa: rzeźby, liżnyki, haftowane koszule, ceramikę, a także kupić zioła i grzyby. Słynna stała się już koliba, a właściwie restauracja nad Prutem o prostej nazwie „Huculszczyzna". Serwowane tam szaszłyki nie mają sobie równych, zwłaszcza gdy do posiłku przygrywa huculska kapela. Nocleg w Jaremczu można znaleźć bez trudu - w lecie jednak tylko w kwaterach prywatnych, których jest tu bez liku. Najbardziej reprezentacyjny hotel w mieście to sanatorium „Jaremce" (ul. Swobody 330), gdzie do dyspozycji mamy basen, saunę i korty tenisowe. Tuż obok znajduje się znany pensjonat „U Mychaljiuka" (ul. Swobody 357a). Jeżeli zaś ktoś potrzebuje naprawdę komfortowych warunków, powinien zapukać do drzwi bazy turystycznej „Karpaty" przy ul. Dacnej, gdzie oferują nawet dostęp do Internetu. KLAUZY Tajemnicze słowo, a jakże proste urządzenie. Klauza bowiem to nic innego jak pewnego rodzaju niewielka zapora, sztuczne spiętrzenie wody służące do spławiania drewna. Zasada działania klauzy jest bardzo prosta. Postawione w miejscu naturalnego przewężenia rzeki przegrody po opuszczeniu zasuw w ciągu kilku dni (od 2 do 7) tworzyły sztuczne jeziorko. Poziom wody wystarczyło podnieść jedynie o pół metra, by po otwarciu bram klauzy niewielki potok mógł zmienić się na 2-3 godziny w rwącą, spławną rzekę, którą w ciągu kilku godzin docierały do tartaku przygotowane wcześniej kloce. Bo bez klauz nie byłoby ludzi lasu, tzw. liesorobów, stanowiących połączenie drwali z flisakami. Nie wystarczyło bowiem ściąć drzewo w lesie - potem należało je jeszcze dostarczyć nad brzeg rzeki, gdzie ociosywano je na kloce i zbijano w tratwy (talby), te z kolei łączono ze sobą w daraby i spuszczano na wodę. Po otwarciu klauzy liesorob zostawał flisakiem, czyli kiermaniczem, który przy pomocy długich drągów kierował przez kilkadziesiąt kilometrów spławem darab do najbliższego tartaku. Nie było to łatwe zajęcie, zwłaszcza dla Hucuła, który OSODIIWOSCI najlepiej znał się na wypasie lub ciesielce. Zdarzało się, że daraby nie docierały do wyznaczonego celu, rozbijając się o skaliste brzegi lub porwane przez niespodziewaną powódź. Wtedy kilka dni ciężkiej pracy poszło na marne. No i trzeba było jeszcze wrócić w górę rzeki, bez zapłaty i zwykle na piechotę. Najdłużej, bo do 1976 r., funkcjonowały w Czarnohorze klauzy „Łostuń" na Czarnym Czeremoszu niedaleko Burkutu i „Marien" na Białym Czeremoszu, bo głównie tymi rzekami spławiano drewno do tartaku w Kutach (w miejscowościach położonych nad Prutem wykorzystywano kolejki leśne i transport drogowy). Wśród turystów dużą sławą cieszyła się również klauza na Dołżyńcu, dopływie Bystrzycy Nadwórniańskiej, gdyż często spław traktowano także jako - jakbyśmy dzisiaj mogli nazwać- ekstremalną atrakcję turystyczną. Podczas czarnohorskich wędrówek można jeszcze napotkać pozostałości niektórych klauz: „Szybene" - w okolicach jeziorka o tej nazwie, „Bohdan" - w tak samo nazywającej się wsi na Zakarpaciu, czy „Bałtaguł", „Perkatab", a także klauzy im. Arcyksięcia Rudolfa u źródeł Czeremoszu. Na fragmenty takich urządzeń natrafimy również w wysokich górach, np. w okolicach Brebenieskula, gdzie była klauza „Howerla". Z kilkudziesięciu klauz w całości zachowała się zaledwie jedna, w Osmołodzie na Zakarpaciu, gdzie w dolinie Ozeranki pod Piskonią urządzono muzeum flisackie. W budynku obok klauzy znajdziemy ciekawą ekspozycję, min. narzędzia i stroje flisaków. Ruiny klauzy Ożeni no гаме Ozerance. Stan z 2003 r. Fot. W. Bola — І Коломия Kołomyja od zawsze rościła sobie prawo do bycia stolicą Huculszczyny, a nawet całego Pokucia, co wywoływało niekiedy sarkastyczne uwagi nierozumiejących lokalnego patriotyzmu przybyszów. Z rezerwą do tych aspiracji odnosił się chociażby autor przewodników po Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Ferdynand Antoni Ossendowski, polemizując z miejscowymi opiniami o antycznej genezie Ulica Kościuszki w Kołomyi. Lała trzydzieste XX w. (zb. B.t.) tego miasta: „Pyszniła się Kołomyja - pisał - że ją podobno rzymscy kronikarze uwiecnili, a w każdym razie starodawny kniaź halicki - Koloman często i chętnie tu przebywał. Niech tam myśli Kołomyja, co chce o swym rodowodzie, wiadomo za to, że Jagiełło oddał tę kasztelanię wraz z całym Pokuciem wojewodzie mołdawskiemu Aleksandrowi - w zastaw, a wykupiwszy, klasztor Dominikanów założył". Na przełomie XVI i XVII wieku Kołomyja była znanym ośrodkiem wydobycia soli, a od 1879 r. - ropy naftowej. W Kołomyi też została powołana do życia w 1915 r. słynna II Brygada Legionów, nazywana Żelazną lub Karpacką (patrz: Szlak Legionów). Dlatego jeszcze przed wojną stał tutaj pomnik Józefa Piłsudskiego, któremu udało się zauroczyć i porwać do walki nawet nieufnych Hucułów. Poza tym miasto od zawsze było skupiskiem różnych grup etnicznych, zwłaszcza Żydów, których w 1939 r. mieszkało tu ponad 15 tysięcy. Któż nie znał przed wojną Krajowej Szkoły Garncarskiej i Fabryki Dachówek w Kołomyi... Do dzisiaj wyprodukowane tam dachówki można odnaleźć na niektórych domach między Jaremczem a Wierchowyną. Sporo ich także w ruinach osobliwości dawnych budynków, jak chociażby w Worochcie, bo właśnie tutaj - w Kutach, Kosowie i Pistyniu - powstało prawdziwe zagłębie polskiej ceramiki artystycznej ze stolicą w Kołomyi. Polski przemysł ceramiczny rozwinął się w tych okolicach na początku XIX w., a jego prekursorami byli Michał Baranowski i Aleksander Bachmiński z Kosowa. To spod jego ręki wychodziły poszukiwane dziś przez kolekcjonerów cudeńka - świeczniki, naczynia i przede wszystkim kafle, zdobione w niepowtarzalne wzory, a niekiedy nawet w scenki rodzajowe z życia Huculsz-czyzny (patrz: Garncarstwo). W dzisiejszej Kołomyi, która liczy blisko 70 tysięcy mieszkańców, nikt nie kultywuje przedwojennych tradycji garncarskich, kiepsko działa też przemysł wydobywczy. Jest za to duże Muzeum Huculszczyzny i Pokucia z naprawdę ciekawymi zbiorami, które od 1935 r. funkcjonuje w dawnym budynku Gimnazjum im. Kazimierza Jagiellończyka przy ul. Teatralnej 25. Trzeba także zajrzeć do Muzeum Pisanek przy ul. Czornowiła 39, mieszczącego się w budynku w kształcie jaja. Oprócz muzeów warto również obejrzeć cmentarną cerkiew pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie, która - jak twierdzą ukraińscy badacze - pochodzi z 1587 r., jednak w XIX w. została gruntownie przebudowana i dziś ma kształt typowej cerkwi huculskiej. Będąc tu, trzeba też zajrzeć na zniszczony polski cmentarz, gdzie znajdują się groby kilkuset Polaków zamordowanych w obozie koncentracyjnym, który Ukraińcy zbudowali tu w 1919 r. w dzielnicy Kosaczyzna. Kołomyja nie jest raczej miastem, w którym ktokolwiek chciałby zatrzymać się na dłużej. Jeśli już, to o nocleg trzeba pytać wyłącznie w hotelach -„Pisanka" (będącym wizytówką miasta), „Lokomotiw" albo „Podkarpacie" (ten ostatni zachował, niestety, standard typowy dla czasów ZSRR). KOSMACZ Космач Jedna z najbardziej interesujących miejscowości Huculszczyzny, niesłusznie pomijana w czarnohorskich wędrówkach. Leży nieco na uboczu i z dala od wysokogórskich szlaków. Można się stąd dostać na dość interesujący szczyt - Munczeł (1389 m), często mylony z Munczelem (1999 m). Wraz z przysiółkami ta duża wieś liczy ponad 6 tysięcy mieszkańców, a słynie z tego, że w 1754 r. zginął tu najbardziej znany huculski opryszek - Ołeksa Dobosz (patrz: Ołeksa Dobosz). Znajdziemy tu również - w jej południowej części - duże stanowisko archeologiczne z epoki mezolitu. Z ciekawych budowli godna polecenia jest tzw. druga cerkiew z 1905 r., ponieważ pierwsza — zł 753 r. — została zniszczona przez władzę radziecką w latach sześćdziesiątych ubiegłego OSODIIWOSCI wieku. Był to odwet za postawę miejscowej ludności, gdyż w Kosmaczu najdłużej stawiała zbrojny opór Ukraińska Powstańcza Armia. Przed wojną Kosmacz słynął z wyrobów sztuki ludowej oraz z rzemiosła i jest bodaj jedyną miejscowością na Huculszczyźnie, gdzie te wielkie tradycje się zachowały. Nigdzie nie znajdziemy tylu ciekawych postaci zgrupowanych w jednym miejscu co właśnie tutaj! W Kosmaczu mieszkają zapewne już ostatni mistrzowie ciesielki, którzy potrafią postawie drewniany dom, a nawet cerkiew bez użycia gwoździ. Ich narzędzia wyglądają na staroświeckie, jak na przykład tracka piła, którą ręcznie tną gigantyczne kloce, albo różnej wielkości siekiery, których nie oddaliby za żadne pieniądze. Tylko przed miejscową cerkwią kupimy wyrabiane przez miejscowych rzemieślników dremle - tradycyjne huculskie instrumenty w kształcie języczka umiejscowionego pomiędzy dwoma sprężynującymi blaszkami. Żeby zagrać na dremlach, trzeba przyłożyć je do ust i wciągać powietrze, trącając równocześnie sprężynki, co nie każdemu się udaje. W Kosmaczu mieszka też Wasyl Pożdżuk, którego pisanki znane są na całym świecie. Tutaj, w przysiółku Horysze, zachowała się również chata, w której został zastrzelony Dobosz. Tak przynajmniej twierdzi Michajło Dideszyn, który urządził tu jedyne na Ukrainie prywatne muzeum poświęcone słynnemu opryszkowi. Dideszyn uchodzi w okolicy za jasnowidza i uzdrowiciela. Jego zdaniem każdy mężczyzna, który potrafi odmówić sobie kobiet i alkoholu, będzie żył dwieście lat. To odważna, lecz w zasadzie nieweryfikowalna teoria... Własną śmierć zaplanował Michajło na 2034 r., dokładnie w setne urodziny, i przed muzeum wyłożył kamień z tą datą. Czy wędrując po Huculszczyźnie i mając to wszystko w pamięci, można Kosmacz ominąć? Nie, z pewnością nie! Warto jednak wiedzieć, że nie ma tu bazy noclegowej, ale przespać możemy się praktycznie w każdej chacie. KOSÓW косів Przed wojną Kosów znany był z wielkiego targowiska i handlu końmi (pewnie dlatego Mieczysław Orłowicz nazywał go „najbardziej brudnym miastem powiatowym"). To położone po obu brzegach Rybnicy miasteczko liczyło wówczas ponad 12 tysięcy mieszkańców i wróżono mu świetlaną przyszłość. Zamierzano tu zakładać winnice i sady brzoskwiniowe, a w oddalonej o 2 km Smodnej działał słynny zakład wodoleczniczy dr. Apolinarego Tarnawskiego (patrz: Żętycznik). Z tych planów nic jednak nie zostało. Dzisiaj największą osobliwością miastecka jest bez wątpienia Mykoła Korne-luk, właściciel i kustosz prywatnego muzeum Huculszczyzny. Krąży po ulicach osobliwości miasta w huculskim stroju ludowym, z wielką fajką w ustach, wychwytując z tłumu przyjezdnych, których zaprasza do swojego domu, gdzie zgromadził imponująca kolekcję miejscowego rękodzielnictwa. Odkąd Andrzej Polec sportretował go w swoim albumie, stał się bodaj najbardziej znaną osobą w mieście i zapewne z tego powodu zaczął pobierać opłaty za możliwość wysłuchania barwnej opowieści o Huculszczyźnie. Najwięcej słuchaczy udaje mu się znaleźć podczas cotygodniowego jarmarku. Jarmark ten mógłby być również okazją do prezentacji dokonań miejscowych artystów i rzemieślników, ale wyroby sztuki ludowej giną przytłoczone masą warzyw i owoców. Nic w tym dziwnego, bo Kosów wraz z pobliskimi Kutami stanowi od stuleci zagłębie owocowe-warzywne. Sporą atrakcją Kosowa jest położony u stóp góry Michałków wodospad, nazywany przez miejscowych Hukiem, ma on jednak krótki żywot- uaktywnia się jedynie podczas wiosennego przyboru wód. Inne osobliwości Kosowa są już odmiennej natury - w sąsiadujących z miasteczkiem wioskach odnajdziemy na przykład wiele gospodarstw trudniących się wyrobem słynnych koców i pledów z owczej wełny, tzw. liżnyków. Niestety, prawie nikt już nie kontynuuje przedwojennych tradycji Aleksandra Bachmińskiego i nie zajmuje się ceramiką artystyczną, z której Kosów niegdyś słynął (patrz: Garncarstwo, Kołomyja). Ostatnimi dziedzicami słynnego rzemieślnika są Petro Fokaszczuk i Piotr Danczuk, którego fantastyczne kafle w kształcie diabła można kupić na pobliskich bazarach. Кути Niegdyś miasteczko to było stolicą południowo-wschodniej Huculszczyzny. Dziś jest to mało znacząca, ale bardzo malownicza miejscowość nad Czeremoszem, niesłusznie pomijana przez turystów. Jeszcze pod koniec XVIII w. Kuty były siedzibą starostwa, teraz jakoś bliżej wszystkim do pobliskiego Śniatynia, Kosowa lub Kołomyi. Kuty powstały w XV w. i szybko zostały zdominowane przez Ormian, którzy nadali miejscowości charakterystyczny wygląd, głównie za sprawą dworków z pięknymi sadami owocowymi i sprowadzonymi na te tereny drzewami orzechowca. To wtedy miasteczko stało się najbardziej znanym punktem handlowym (środowe i piątkowe jarmarki), a miejscowi kupcy utrzymywali kontakty ze Lwowem, Stanisławowem, a nawet Przemyślem. Stąd pędzono konie huculskie i bydło, a na Bałkany eksportowano kozią kiełbasę i miejscowe zioła. Kolejny rozkwit miejscowość przeżyła, gdy stała się własnością Potockich i zarządzała nią Ludwika z Mniszchów Potocka, kasztelanowa lwowska. Dobra passa Widok na Kuty i Wiżnicę. Tratwy na Czeremoszu. Lata trzydzieste XX w. Fot. M. Seńkowski dla Kuł trwała aż do wybuchu II wojny światowej. „W Kutach nad Czeremoszem, niedaleko okazałego mostu - stoi dworzec kolejowy, dookoła brzmi mowa polska, a oknami i drzwiami wdziera się cywilizacja autobusów, kinoteatrów, radia, dancingów, sportów... Kościoły katolicki, ormiański i cerkiew odcinają się malowniczo na zielonem tle okolicy; po wojnie powstało w mieście kilka poważnych gmachów współczesnych. W Kutach odbywają się zgiełkliwe i tłoczne jarmarki, gdzie można podziwiać barwną ceramikę, wyroby koszykarskie i skórzane, bogate keptary żabiowskie (haftowany kaftan bez rękawów, serdak- przyp. J.G) i bukowińskie, siodła, taszki (ozdobna torba noszona przez ramię - przyp. J.G), wory do juków i mnóstwo innych rzemieślników kuckich i obcych" - pisał w 1938 r. Ferdynand Antoni Ossendowski. Z powodu peryferyjnego położenia Kuty przetrwały niemal bez zniszczeń wojenną zawieruchę, dzięki czemu zachowało się tutaj sporo z dawnej galicyjskiej zabudowy z kamieniczkami i brukowanymi ulicami. Warto też obejrzeć ratusz z charakterystyczną wieżą i ocalałe domy Ormian, przede wszystkim jednak ormiańską świątynię, która choć została przejęta w XVIII w. przez Cerkiew prawosławną, zachowała wiele z dawnego wyglądu. Co ciekawe, Kuty były i są - obok Kosowa - najcieplejszą miejscowością na tych terenach, tak przynajmniej wynika z danych meteorologicznych, dlatego w okresie II Rzeczypospolitej były znanym i cenionym kurortem. osobliwości Микуличин „Jako gmina należy Mikuliczyn do największych w Galicyi. Ma 6000 mieszkańców na obszarze 435 km2, a granice gminy sięgają aż po grzbiet Czarnohory, obejmując też Tatarów, Worochtę i Woronienkę jako swe przysiółki. Dla poznania życia huculskiego nie jest jednak Mikuliczyn ze względu na ruch obcych i kolej tak dobrym jak leżące dalej na wschód gminy: Kosmacz i Żabie. Koło dworca cerkiew z piękną starą dzwonnicą, urząd gminny z dużą salą, sklep spółki huculskiej z wyrobami huculskiego przemysłu artystycznego - dalej park nowo założony, w którym w lecie przygrywa orkiestra huculska" - pisał w 1914 r. Mieczysław Orłowie w Ilustrowanym przewodniku po баїісуі. Dokładnie taki opis Mikuliczyna można by zamieścić i dzisiaj, ponieważ mimo upływu ponad dziewięćdziesięciu lat niewiele się tu zmieniło. No, może poza tym, że Worochta i Tatarów przestały być przysiółkami tej ogromnej wsi. Nawet atrakcji turystycznych nie ma tu zbyt wielu, choć można się wybrać z Mikuliczyna na Cho-miaka (1544 m) lub przez Łysunię (1646 m) do Kosmacza. Jadąc tędy w stronę Worochty, warto zatrzymać się przy dużym zakręcie tuż za miasteczkiem, skąd roztacza się ładna panorama na dwa znane szczyty Gorganów - wspomnianego Chomiaka i Syniaka. Właściwie nie wiadomo dlaczego, ale to właśnie w Mi-kuliczynie odbywają się coroczne obchody Święta Kupały (patrz: Noc Kupały), na które warto zajrzeć na początku lipca. Mimo pozorów przeciętności ma jednak i Mikuliczyn coś osobliwego, z czym wiąże się ciekawa opowieść sprzed lat. Nieco na uboczu głównej drogi, na te- A2A 07616269 0500IIW0SCI Widok na Chomiak. Lata trzydzieste XX w. Fot. Z. i M. Heller renie dawnego sanatorium Uniwersytetu Jagiellońskiego, natrafimy na figurkę Najświętszej Maryi Panny, której tuż po wkroczeniu na te tereny czerwonoarmiści odstrzelili trzymany w ręce krzyż. Ich komisarzowi podobno to nie wystarczyło i zażądał zniszczenia całej rzeźby. Wtedy do akcji wkroczyła jedna z mieszkanek Mikuliczyna, Anna Motruk, która sprzeciwiła się wojskowym i zagroziła, że poinformuje „kogo trzeba" o ich zamiarze zniszczenia posągu... greckiej bogini Afrodyty. Zdezorientowany komisarz zażyczył sobie potwierdzenia, kogo przedstawia posąg. Anna Motruk napisała więc stosowny list do centrali partii komunistycznej w Moskwie, skąd po jakimś czasie nadeszła odpowiedź, że władza ludowa żywi wielki szacunek dla... sztuki starożytnej i pragnie zachować jej pomniki. W ten oto sposób figurka przetrwała czasy komunizmu, a w ostatnich latach zaopiekowali się nią studenci UJ. li А Надвірна W Cudach Polski Ferdynand Antoni Ossendowski tak pisał o Nadwornej: „Znaczne to już miasteczko liczy dwanaście tysięcy mieszkańców, jest rezydencją starosty, sądu i innych urzędów, posiada kościół katolicki i cerkiew, piękny szpital, ochronki dla dzieci i stadion sportowy, szeroko rozgałęziony handel i przemysł oparty na ogromnym tartaku, rafinerii nafty, elektrowni i szeregu warsztatów, obsługujących ruch automobilowy, kolejkę leśną i potrzeby ludności. Całe Gor- osobliwości gany wschodnie i środkowe mają naturalne ciążenie do Nadwornej". Do dzisiaj niewiele się zmieniło - Nadworna to jedna z niewielu miejscowości na Pokuciu, która tak jak Kołomyja czy Kosów nie uległa degradacji, a wręcz przeciwnie - nawet zyskała na znaczeniu. Pod Nadworną sięga Równina Zadniestrzańska, z trzech pozostałych stron miasto otoczone jest półkolem gór. Prawdopodobnie właśnie dlatego usytuowano tu kiedyś jedną z najsłynniejszych twierdz Pokucia - zamek w pobliskim Pniewie, nazywany ostoją Wierchowiny. Twierdza należała do rodziny Kuropatwów i była największą fortecą Pokucia przed wybudowaniem Stanisławowa. Już w XVI w. stawiała opór pokuckim watażkom, którzy wielokrotnie próbowali ją zdobyć. Zamek został zdobyty dopiero w 1621 r. podczas buntu chłopskiego, ale w następnych dziesięcioleciach znów uchodził za fortecę nie do zdobycia. Spod jego murów odstąpić musiał nawet słynny Krzywonos, wierny towarzysz Bohdana Chmielnickiego, podczas powstania w latach 1648-1654, a także oddziały turecko-tatarskie oblegające go w 1676 r. Ostatnimi właścicielami zamku byli Potoccy, którzy pod koniec XVIII wieku zostawili go na pastwę ludzi i czasu. Współcesna Nadworna jest miastem ruin. W mieście nie ocalała właściwie żadna z najsłynniejszych budowli. Rozpadł się w gruzy zamek w Pniewie, a także mniejsze okoliczne zameczki rodziny Jabłonowskich w Dolinie, Strutyniu czy Roż-niatowie. Próby czasu nie wytrzymał również klasztor w pobliskiej Maniawie, tzw. Skit Maniawski. Założyli i wybudowali go w latach 1610-1621 bazylianie (patrz: Skit Maniawski) w pobliżu słynnego Wodospadu Maniawskiego (16 m wysokości). Po I rozbiorze Rzeczypospolitej Obojga Narodów cesarz Józef II kazał zamknąć tę jedyną wówczas na tym terenie oazę prawosławia. Przetrwały jedynie fragmenty klasztoru, a cenne przedmioty przeniesiono do pobliskich kościołów, w tym olbrzymi dzwon, który zniszczał podczas pożaru cerkwi w Nadwornej w 1914 r. Wielka szkoda, bowiem Skit w Maniawie nie bez powodu nazywany był miniaturą kijowskiej Ławry i kto wie, jakie skrywał tajemnice... Dziś, choć klasztoru już nie ma, warto tam zajrzeć, choćby po to, żeby obejrzeć to, co po nim pozostało, a zwłaszcza śliczną drewnianą cerkiew oraz tzw. Błażennyj Kamień, czyli grotę wykorzystywaną niegdyś przez mnichów. W okolicy Nadwornej szczególnie godne obejrzenia są trzy wodospady: wspomniany już Wodospad Maniawski, wodospad w dolinie Salatruka (7 m) - na trasie z Rafajłowej na Sywulę, oraz jeden z największych w Beskidach Wschodnich wodospad Buchtowiec (16 m) - 5 km od Pasiecznej. osobliwości PRZEDWOJENNE SCHRONISKA Jakże różni się współczesne wędrowanie po Czarnohorze od tego sprzed lat. Wyruszając dzisiaj w te cudowne góry, musimy zabrać z sobą masę sprzętu, bowiem na nocleg możemy liczyć jedynie w okolicznych wioskach, których jest tu niewiele. Do II wojny światowej było tu zupełnie inaczej - Czarnohora wabiła wędrowców siecią nowoczesnych schronisk, gęsto rozsianych wśród szczytów i połonin. Niestety, żadne z nich nie ocalało - rozgrabiono je podczas wojny lub tuż po jej zakończeniu. Po niektórych zachowały się jedynie ruiny fundamentów lub szczątkowe fragmenty murów, przypominające ich dawną świetność. Za pierwsze czarnohorskie schronisko uważa się budynek postawiony z inicjatywy Jana Gregorowicza w 1878 r. (niektóre źródła podają rok 1877) na Połoninie Gadżyna pod Szpyciami. Później powstały następne - pod Popem Iwanem (w 1888 r.) i tzw. Dworki Czarnohorskie w Żabiu (1892/1893 r.). Najsłynniejszym schroniskiem górskim w całych Karpatach Wschodnich był bez wątpienia „Za-roślak" (patrz: Zaroślak), nazywany wceśniej Schroniskiem Pod Howerlą. Dziś w miejscu tego uroczego obiektu, upamiętnionego na przedwojennych fotografiach, stoi ohydny gigantyczny kompleks z betonu, z którego turyści niewiele mają pożytku. Kiedyś służył jako miejsce zgrupowań i obozów sportowcom Związku Radzieckiego, a dzisiaj Ukrainy. Historię przedwojennych schronisk szczegółowo opisali Marek Olszański i Leszek Rymarowicz w Powrotach w Czarnohorę. To prawdziwe kompendium wiedzy na ten temat. „Na Przełęczy Tatarskiej (Jabłonieckiej) - czytamy - Oddział Stanisławowski PTT zbudował w 1932 r. obszerne, czynne przez cały rok schronisko. Był to drewniany parterowy budynek z mansardami i balkonami, miał dużą salę jadalną i mieścił 50 łóżek. Usytuowany był na polanie, tuż przy drodze prowadzącej z Tatarowa do Jasini, około 70 metrów od granicy. Nieopodal znajdowała się placówka Straży Granicznej i punkt odprawy celnej. Schronisko oddano do użytku no początku grudnia 1932 r., ale prace wykończeniowe prowadzono jeszcze w roku następnym. W trakcie uroczystego otwarcia 2 lutego 1934 r. schronisko zostało nazwane imieniem wielkiego propagatora Huculszczyzny- generała Tadeusza Kasprzyckiego [...]. Na drugim końcu głównego grzbietu czarnohorskiego, w okolicach przełęczy między Popem Iwanem a Smotrecem, powstało w 1934 r. najwyżej położone schronisko w Polsce (1742 m). Budową schroniska, zaprojektowanego przez znanego architekta Jerzego Hryniewieckiego (późniejszego twórcę m.in. Stadionu Dziesięciolecia w Warszawie), miał się zajmować Oddział Czarnohorski PTT, a potem Oddział Stanisławowski [...] w ostatecznym rezultacie budowę przejęła osobliwości Trasa Głównego Szlaku Karpackiego Plan przedwojennych schronisk osobliwości Worochfo. Schronisko PTT pod Howerlą (zb. B.t.) Sekcja Narciarska AZS z Warszawy. Budynek powstał na tzw. Pohorylcu obok źródeł potoku o tej nazwie [...]. Z uwagi na swoje wysokogórskie położenie, z dala od dróg i siedzib ludzkich, a zarazem blisko głównego szlaku czrnohorskiego, stanowiło [...] duże udogodnienie dla turystów przemierzających grań Czarnohory Najrzadziej odwiedzaną przez turystów i narciarzy środkową częścią pasma Czarnohory zainteresowało się na początku lat trzydziestych Karpackie Towarzystwo Narciarzy ze Lwowa [...]. Na początku 1934 r. dwaj członkowie KTN, inżynierowie Karol Kocimski i Lech Neyman oraz student architektury Tadeusz Brzoza, opracowali plan dużego schroniska. Po uwzględnieniu szeregu postulowanych przez Państwową Radę Ochrony Przyrody zmian w fasadzie i rozplanowaniu wewnętrznym przystąpiono latem 1934 r. do budowy na południowym zboczu Wielkiej Maryszewskiej (pod Szpyciami), na wysokości ok. 1370 m. Budowę ukończono jesienią 1935 r., a na początku lutego 1936 r. budynek został oddany do użytku [...]. Na Walnym Zgromadzeniu KTN 23 stycznia 1937 r. pod- osobliwości jęto uchwałę o nazwaniu schroniska imieniem Zygmunta Klemensiewicza [...]. Schronisko na Maryszewskiej cieszyło się dużą popularnością, będąc podobnie jak „Zaroślak" doskonałym punktem wypadowym w główne pasmo Czarnohory, w szczególności do kotłów Hadżyny, Kizich Ułohów i Dzembroni [...]. Na północnym stoku Kukula, na wysokości ok. 1250 m, po trwającej blisko dwa lata budowie otwarto 6 stycznia 1939 r. Schronisko Związku Osadników. Miało ono 23 pokoje różnej wielkości (2, 4 i 18-osobowe) i liczyło 105 miejsc noclegowych. Budynek w kształcie huculskiej grażdy zapewniał duże wygody: był wyposażony w centralne ogrzewanie, natryski, kanalizację i oświetlenie elektryczne [...]. Na początku 1939 r. w budynku zorganizowano pośrednictwo pocztowe i zainstalowano telefon, a także uporządkowano doskonały jedenastokilometrowy zjazd narciarski". Oprócz schronisk typowo wysokogórskich na terenie Huculszczyzny działały także pomniejsze schroniska i stacje turystyczne, np. w Worochcie i Żabiem. Przenocować można było również w skromnych schronach pod Gutin Tomnatkiem, Howerlą czy na zboczach Stoha. Рафаілова Przed II wojną światową Rafajłowa była sporą wioską, znaną m.in. z tego, że na pobliskim cmentarzu pochowano czterdziestu poległych polskich legionistów. Miejscowość ta miała swoją cerkiew, znajdowała się tu również siedziba nadleśnictwa oraz jedna z najsłynniejszych wylęgarni pstrągów, które później w ilości kilkudziesięciu tysięcy sztuk wypuszczano do wód Bystrzycy, Doużyńca i sztucz- osobliwości nego jeziorka nazywanego No Ozirnem, stworzonego dla potrzeb spławu przez zatamowanie nurtu przepływającego tędy potoku. „Piękne, złociste i srebrzyste ryby, zdobne w czerwone plomy po bokach, śmigają w seledynowej głębi jeziora i jak wściekłe rzucają się na przynętę rybaka. Ale rzadko tylko nadleśniczy rafajłowski pozwoli komuś przekonać się o obfitości pstrągów w małem, a głębokiem jeziorku leśnym" - pisał Ferdynand Antoni Ossendowski. Do Rafajłowej zjeżdżali myśliwi z całej Europy, bowiem oprócz doskonałych łowisk zwierzyny płowej (sarna, jeleń) i grubej (dzik, niedźwiedź) znajdowały się tu znane siedliska głuszca. Była nawet niewielka stacja łącząca wieś z Nadworną i jej prężnym tartakiem, dokąd dowożono drewno wycięte w niedalekich lasach. Z górującym nad doliną Bystrzycy szczytem Maksymiec związany jest miejscowy przekaz, który mówi, że rozpalano na nim ostrzegawcze watry (ogniska) - sygnały alarmowe dla straży twierdzy w Stanisławowie. Inna opowieść donosi, że na okolicznych stokach można było znaleźć czarodziejski korzeń gorgańskiej mandragory, tzw. dżundżur. Dzisiejsza Rafajłowa to miejsce raczej ponure i mało atrakcyjne. Blisko stąd jednak do Przełęczy Legionów (Rogodze), gdzie stoi krzyż ze słynnym czterowier-szem Adama Szani: „Młodzieży polska, patrz no ten krzyż, Legiony Polskie dźwignęły go wzwyż, Przechodząc góry, lasy i wały, Do Ciebie Polsko i dla Twej chwały." Stąd w latach 1934-1939 wyruszał zawsze w lutym marsz narciarki szlakiem II Brygady Legionów Polskich. Jego inicjatorem był gen. Tadeusz Kasprzycki (patrz: Szlak Legionów). Скит Манявський Skit to z greckiego miejsce ascetycznego odosobnienia, religijnej pokuty, dlatego właśnie tak nazwano klasztor wybudowany w Maniawie (patrz: Nadworna) w latach 1610—1621 przez Jana Knihinieckiego. Jak pisał Henryk Gąsiorowski, ów bogobojny mąż: „po przejściu nauk teologicznych w klasztorze uniowskim i ostrogskim wstąpił do klasztoru na górze Athos, a stamtąd, pod klasztornem imieniem Joba („Starec Jow"), wrócił w ojczyste strony z misją podniesienia w nich z upadku Cerkwi prawosławnej". Przez wiele lat Skit Maniawski był jedyną prawosławną instytucją na Pokuciu. Knihiniecki, zanim przywędrował do Maniowy, był przeorem monasteru w Uhor- osobliwosci nikach, jednak„żar religijny i pragnienie ascezy skłoniły go do opuszczenia klasztoru i szukania pociechy duchowej w życiu zupełnie odosobnionem." Jak podawał Gąsiorowski, „we dwójkę z mnichem Janem Wisznickim wybrali się, gdzie przy pomocy żupnika Lachowicza, właściciela Maniowy, usadowili się w leśnym ustroniu nad potokiem Botersowem". Gdy po jakimś czasie dołączyli do nich inni mnisi, Knihiniecki postanowił zbudować klasztor na wzór monasteru z góry Athos. Pierwszy etap budowy przypadł na lata 1610-1612, kiedy postawiono klasztor i cerkiew, W 1620 r. powiększono klasztor i wybudowano drugą cerkiew Podniesienia Świętego Krzyża wzorowaną na tzw. cerkwi międzygórskiej w Kijowie. Wtedy Knihiniecki przekazał władzę nad mnichami ojcu Teodozemu z Pitrycza, a sam zaszył się w leśnej pustelni niedaleko wodospadu, gdzie zmarł w 1621 r. Klasztor wielokrotnie przeżywał ciężkie chwile - w 1652 r. z powodu zarazy zmarli prawie wszyscy mnisi, zaś w 1676 r. złupili go Tatarzy. Po zawarciu unii brzeskiej mnisi opowiedzieli się po stronie prawosławia, a klasztor zaczął być prześladowany. Jego sytuacja polepszyła się zo panowania Stanisława Augusta UMJUIIWUM.I Poniatowskiego, ale nie na długo. W 1772 r. nastąpił I rozbiór Polski, a już w 1785 r. decyzją cesarza Józefa II zakony zlikwidowano. Pożegnalne nabożeństwo w Skicie odbyło się 4 września tego roku. Po jego zakończeniu mnisi wyruszyli w ostatnią procesję do Nadwornej. Wspaniałą cerkiew z limby austriaccy urzędnicy... sprzedali. Przeniesiono ją jednak w całości do Nadwornej - spłonęła tam w 1914 r. Szaty i sprzęty liturgiczne wywieziono do Lwowa, a przesławny ikonostas do cerkwi w Drohobyczu. Dziś pozostałości po Skicie władze ukraińskie traktują jako perłę narodowej kultury. Warto tam zajrzeć, będąc w okolicach Nadwornej, żeby obejrzeć wieżę wjazdową z dzwonnicą i basztę, w której ponoć znajdował się klasztorny skarbiec. Budynki bazy Ukraińskiej Akademii Nauk i stacji meteorologicznej widać z Bre-skuła, a nawet z Howerli. Stoją dokładnie tam, gdzie przed laty znajdowała się Stacja Botaniczno-Rolnicza, jedna z większych atrakcji Czarnohory. Czy to świadoma kontynuacja przedwojennych polskich tradycji? Raczej nie, choć pracownicy bazy zapewniają, że badań nad florą i fauną Czarnohory nie przerwano tu nigdy. „Stara" stacja powstała na Połoninie Pożyżewskiej w 1899 r. jako filia Stacji Botaniczno-Rolniczej ze Lwowa. Pomysłodawcą przedsięwzięcia był prof. Ignacy Szyszyłowicz, który przeniósł na te tereny doświadczenia podobnych placówek z Tyrolu. Pierwszy budynek, wyposażony w aparaturę do pomiarów meteorologicznych, postawiono na wysokości 1375 m, wtedy też utworzono na połoninie poletka. Początkowo badania prowadzono tylko w okresie wegetacyjnym roślin, a obsada placówki była dwuosobowa. Pierwszym oficjalnym kierownikiem stacji został Karol Huppenstahl. Badań i obserwacji, które prowadzono w prawdziwych górskich warunkach, nie przerwał nawet wybuch I wojny światowej. W latach dwudziestych ubiegłego wieku budynki stacji uległy zniszczeniu w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach. Swoją placówkę chciał tu utworzyć Państwowy Instytut Meteorologiczny, ostatecznie jednak obiekt odbudowała (w 1923 r.) niezawodna Stacja Botaniczno-Rolnicza ze Lwowa. Jak podają Marek Olszański i Leszek Rymarowicz: „W 1924 roku na Pożyżewską dotarła ekspedycja naukowa Instytutu Geofizyki Uniwersytetu Jana Kazimierza, zorganizowana z inicjatywy prof. Henryka Arctowskiego. Jej celem było badanie usłonecznienia oraz ilości pyłów w atmosferze Czarnohory. Optymistyczne rezultaty tych obserwacji były być może jednym z czynników, które zadecydowały później o wybudowaniu na nieodległym Popie Iwanie obserwatorium meteorologiczno- osobliwości -astronomicznego" (patrz: Biały Słoń). Nie wiadomo, w jakich okolicznościach stacja przerwała działalność po wybuchu II wojny światowej, nie zachowały się bowiem żadne relacje ani dokumenty na ten temat. Najprawdopodobniej budynki i urządzenia zniszczały dopiero po wojnie lub pod jej koniec w wyniku walk radziecko-węgierskich. Dzisiaj znajdują się tam dwie placówki - meteorologiczna i biologiczna. Ta druga podlega Instytutowi Botaniki im. A. Chołodnego Akademii Nauk Ukrainy. W obu budynkach jest prąd i ciepła woda, a gospodarze zgadzają się udzielić noclegu, choć nie mogą, rzecz jasna, zaoferować warunków hotelowych. Wydarzenia wojenne lat 1914-1915 odcisnęły się niezatartym piętnem na życiu Huculszczyzny i utrwaliły ten region w świadomości Polaków. Pojawiając się na mapach najważniejszych szlaków bojowych II Brygady Legionów, niemal nieznana dotąd górska kraina na stałe trafiła do atlasu pamięci narodowej. „Ukaże ci ta ziemia zasiekami drutów i wnękami rowów strzeleckich rozdarte lasy i połoniny. Wówczas uczyń znak krzyża, bo stąpasz po ziemi, w którą wsiąkła krew żołnierska, najdroższa krew przelana za Państwo, w którym żyjesz, w którym ci dano pracować. Przeżegnaj się, czy to będziesz na burkuckim cmentarzu, gdzie wśród obcych niemieckich nazwisk odczytasz jakieś polskie, czy to będzie przy chylącym się zmurszałym krzyżu na Popadii czywczyńskiej, gdzie żaden napis nie odkryje już nigdy nieznanego żołnierza tu pochowanego, czy wreszcie będzie to na przedzielonym granicą cmentarzu na Przełęczy Wyszkowskiej, gdzie zbratani po śmierci śpią chłopi w ruskich brązowych szynelach i Austriacy w płaszczach feldgrau" - pisał w 1937 r. w „Wierchach" Władysław Krygowski. Od 1915 r. obecność Polaków na Huculszczyźnie przestała mieć wyłącznie turystyczny i letniskowy charakter - nie pozwalały na to rozsiane nad Prutem i po górach, głównie Gorganach, cmentarze i pojedyncze mogiły. 0 przelanej tu krwi do dziś przypomina także krzyż postawiony na przełęczy Rogodze, nazywanej również Przełęczą Legionów. II Brygada Legionów Polskich przeszła przez przełęcz z Węgier do Polski w październiku 1914 r. W ciągu kilku dni zbudowano tutaj siedmiokilometrową drogę (nazwaną Drogą Legionów). Najpierw wkroczyły nią do Rafajłowej legionowe pułki, później wykorzystywano ją przez wiele miesięcy jako główną trasę zaopatrzeniową wojsk walczących w Galicji. Jak napisali Marek Olszański i Leszek Rymarowicz: „Głównym obszarem działań OSODIIWOSCI II Brygady były doliny Łomnicy, Bystrzycy Sołotwińskiej i Bystrzycy Nadwórniań-skiej w Gorganach [...] w listopadzie 1914 r. doszło do ofensywy rosyjskiej przeciwko broniącym linii Prutu oddziałom austriackim, które zaczęły się szybko wycofywać, oddając nieprzyjacielowi znaczny obszar. Pojawiła się groźba uderzenia rosyjskiego na Węgry i Bukowinę. Dowództwo austriackie postanowiło wzmocnić obronę m.in. cęścią oddziałów legionowych stacjonujących dotąd w Zielonej i Rafajłowej. 23 listopada Komenda Legionów otrzymała rozkaz, zgodnie z którym polskie zgrupowanie zostało podzielone na dwie grupy. Pierwsza, składająca się z dwóch batalionów pod dowództwem majora Józefa Hallera, pozostała, by nadal bronić Rafajłowej i przełęczy Rogodze. Druga, w skład której wchodziło pięć batalionów, dwa szwadrony kawalerii i połowa baterii artyleryjskiej pod dowództwem generała Karola Durskiego, miała być przerzucona do Żabiego, gdzie stacjonowały niewielkie siły austriackie. Poszczególne oddziały legionowe wyruszały z Rafajłowej w dniach 26,27 i 29 listopada i doliną potoku Doużyniec, przez górę Douhę (1355 m), a następnie doliną Prutu docierały na nocleg do Polanicy Popowiczowskiej lub położonej kilka kilometrów dalej osady Błotek. Nazajutrz kierowano się przez prawie doszczętnie spalony Tatarów do Worochty, która stanowiła następne miejsce wypoczynku [...]. Na trzeci dzień wieczorem osiągano Żabie. Oddziały legionowe zajęły Krzyworównię, Jasieniów Górny i Jaworów, a 30 listopada odbiły z rąk rosyjskich Sokołówkę [...]. Krótka, około dziesięciodniowa kampania huculska w okolicach Żabiego, będąca właściwie tylko wstępem do późniejszych walk na Węgrzech i Bukowinie, wzbudziła żywy oddźwięk wśród miejscowej ludności, która udzieliła sokolikom - jak tu nazywano legionistów - pomocy w służbie zwiadowcej, dostarczając obeznanych z terenem przewodników, informując o ruchach i sile oddziałów rosyjskich oraz dzieląc się chętnie zapasami żywności". Największą i najcięższą bitwę legioniści stoczyli w Mołotkowie koło Nadwornej, gdzie w sumie stanęło naprzeciwko siebie ponad 20 tysięcy żołnierzy. Z sześciu tysięcy polskich żołnierzy zaangażowanych w walce poległo około 200. Cmentarz w Mołotkowie, na którym spoczęli, został zniszczony w 1947 r. Dla upamiętnienia tych wydarzeń od 1934 r. organizowano w tej okolicy coroczny rajd narciarski Huculskim Szlakiem II Brygady Legionów Polskich. Pomysłodawcą i inicjatorem przedsięwzięcia był generał Tadeusz Kasprzycki. Na trasę wyruszały czteroosobowe grupy wojskowe i cywilne, by jak niegdyś polscy żołnierze przez trzy dni zmagać się z trudnym górskim terenem. Do wybuchu II wojny światowej zdołano zorganizować sześć takich marszów. osobliwości SZYBENE Шибене Szybene to kolejna z „magicznych" osad w dolinie Czarnego Czeremoszu na trasie llcia - Burkut. Leży nad potokiem Szybenka, a jej nazwa pochodzi od ukraińskiego szybaty-sja (chodzić tu i ówdzie lub tamtędy i owędy). Pod koniec XIX wieku Szybene było znaną miejscowością turystyczną. Działała tu stacja turystyczna Towarzystwa Tatrzańskiego. Niestety, z powodu wybuchu II wojny światowej nigdy nie zrealizowano pomysłu wybudowania w Szybenem nowoczesnego schroniska. Co ciekawe, Towarzystwo Tatrzańskie (które powstało na bazie utworzonego w 1873 r. w Krakowie Galicyjskiego Towarzystwa Tatrzańskiego) właśnie tutaj, w Czarnohorze, a nie na Podhalu powołało swoje pierwsze oddziały w Stanisławowie (w 1876 r.), Kołomyi (w 1877 r.) i we Lwowie (w 1882 r.). W odrodzonej Polsce TT zostało przemianowane na Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, a dodatkowe oddziały powstały także w Kosowie i Stryju. Zęby wyruszyć w te okolice, powinniśmy w nadleśnictwie uzyskać stosowne pozwolenie na przemieszczanie się w strefie nadgranicznej i na obszarze tzw. za-kaznika, czyli rezerwatu. Bez dokumentu teoretycznie nie wejdziemy np. na Popa Iwana, przynajmniej z Szybenego. W praktyce nikt zezwolenia nie wykupuje, a w razie „nieprzyjemności" obowiązują bezpośrednie negocjacje. Należy jednak pamiętać, że w Szybenem niedawno otwarto nową strażnicę pograniczników. Osada słynie głównie z największego w Czarnohorze jeziora, a także pozostałości po dawnej klauzy „Szybene" (patrz: Klauzy). W jeziorze, które ma ok. 6 ha powierzchni i do 6 m głębokości, podobno nadal żyją ryby, ale wydaje się to absolutnie niemożliwe. Tutaj znajduje się naprawdę ostatni przystanek autobusowy linii Kołomyja - Burkut (patrz: Karpackie Jeziora). Do 1993 r. w okolice jeziora dojeżdżał autobus z Kołomyi, który przywoził pracowników leśnych. Dzisiaj Szybene to świetny punkt wypadowy na Popa Iwana, Smotrec i Babę Lodową. Można tu również natrafić na źródła wody mineralnej „Burkut", której nikt eksploatuje. lAIAKUW Татарів Tatarów to jedna z niewielu miejscowości na Huculszczyźnie, która zachowała letniskowy charakter - do 1939 r. był to jeden z bardziej znanych kurortów. Tędy przebiegał prastary szlak na Węgry i najprawdopodobniej właśnie w Tatarowie wędrujące ordy opuszczały dolinę Prutu, wędrując w stronę dzisiejszych Węgier. Miejscowa legenda głosi, że gdzieś w okolicy został pochowany wódz tatarski, USODIIWUSU jednak nikt nie wie, gdzie znajduje się jego mogiła. Miejscowość leży w pobliżu znanej przełęczy (patrz: Przełęcz Tatarska), rozdzielającej Czarnohorę i Gorgany. Tatarów to świetny punkt wypadowy (patrz: Grupa Doboszanki) na znane szczyty Gorganów: Syniak i Chomiak. Nad przełęczą rozciąga się potężna betonowa baza turystyczna „Berkut", a także rząd straganów z regionalnymi pamiątkami (ciekawe wyroby z drewna i liżnyki - koce z owczej wełny), można tu również kupić suszone grzyby. Stragany są czynne zawsze, bez względu na porę roku i pogodę. W Tatarowie zachowało się kilka budynków świadczących o jego przedwojennej świetności, m.in. willa „Straszny Dwór" znanej cukiernicej rodziny Wedlów, w której podczas okupacji mieściła się siedziba gestapo. Ocalała także stacja kolejowa z orientalnym w kształtach dworcem, a także gmach Policyjnego Domu Zdrowia i pensjonat „Złoty Jeleń". Warto wiedzieć, że w Tatarowie żył i tworzył (w latach 1935-1943) ostatni z rodziny Kossaków- Karol. Najcenniejszym zabytkiem jest huculska cerkiew z XIX w. pw. św. Dymitra, którą w 1990 r. w całości obito... blachą. W pobliżu znajduje się cmentarz austriacki z czasów I wojny światowej z tzw. grobem generała. Dzisiejszy Tatarów to przede wszystkim ośrodek sportów zimowych - w okolicy znajduje się parę wyciągów narciarskich, jednak przygotowanie tras pozostawia wiele do życzenia. Bez trudu znajdziemy tutaj nocleg, o który można pytać w kilku nowych domach wypoczynkowych, sporo tu także kwater prywatnych. Najlepszymi - jak zapewniają przewodniki - dysponują Natalia Kulczyc, Lilia Hładysz i Jarosław Kosyło. Dzięki nim Tatarów można nazwać pionierem ukraińskiej agroturystyki. WOROCHTA Ворохта Nazwa tej miejscowości pochodzi podobno od nazwiska dezertera Worochty, który tu się ukrywał, a później osiadł. Przez niektórych Worochta mylnie uważana była za ostatnią stację graniczną. Ta jednak znajdowała się w odległej o kilka kilometrów na południe Woronience. Do dziś stoi tam dawny budynek kolejowy i koszary Straży Ochrony Kolei. To tutaj pociąg wjeżdżał w tunel o długości 1221 m, by wyjechać po czechosłowackiej, a od 193Z r. węgierskiej stronie. Położona w dolinie Prutu w dawnym powiecie nadwórniańskim Worochta była jedną z najważniejszych miejscowości w tych okolicach, choć formalnie stanowiła Przysiółek Mikuliczyna. Trudno się temu dziwić, skoro przed wojną żyło tu ponad 3200 mieszkańców, a miejscowość była popularnym letniskiem II Rzeczy- Panorama na Worochtę. Lata trzydzieste XX w. Fot. L. i M. Heller pospolitej. Idealne położenie i doskonałe warunki klimatyczne sprawiły, że już w 1928 r. Worochta otrzymała status miejscowości uzdrowiskowej -znajdowało się tu kilkadziesiąt pensjonatów i kilka znanych hoteli oraz schronisk turystycznych. Zbudowano tu także kilka klasycznych domów wypoczynkowych (m.in. tzw. „Skarbówkę - DW Towarzystwa Urzędników Skarbowych i „Księżówkę" - DW Towarzystwa Księży Katechetów), a nawet dwa sanatoria: RUCH-u i Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Ze względu na to, że za północną granicę Czarnohory przyjmuje się drogę Worochta - Żabie (Werchowyna), miejscowość była świetną bazą do górskich wycieczek. To tutaj siedzibę miało Czarnohorskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, tutaj wreszcie zaczynała się czarnohorska część czerwonego Głównego Szlaku Turystycznego im. Marszałka Piłsudskiego (przez Kukul i „Zaroślaka" na Howerlę, aż do Popa Iwana). W Worochcie działało także Towarzystwo Krzewienia Narciarstwa, które w 1937 r. utworzyło profesjonalne (po przejęciu Czarnohorskiego Pogotowia Ratunkowego) Zimowe Górskie Pogotowie TKN. Tutaj również kończył się organizowany od 1934 r. słynny coroczny marsz Huculskim Szlakiem II Brygady Legionów. Przede wszystkim jednak miejscowość słynęła z głośnego Święta Huculszczyzny (kilkanaście lat temu reaktywowanego i kontynuowanego przez Ukraińców), podczas którego prezentacjom sztuki ludowej towarzyszyły pokazy huculskiego wesela, konkursy kapel oraz strojów i gry na trembitach. Pierwsze święto odbyło się 15 czerwca 1933 r. Co roku podstawiano specjalne składy pociągów, które zwoziły na nie (z 70% zniżką!) gości z całej Polski, na których czekała moc atrakcji. Dziś zaniedbana Worochta nie przypomina dawnego tętniącego życiem kurortu, choć zachowało się sporo dawnych pensjonatów i sanatoriów, a także przed- UiUUIIWUM.1 wojenny dworzec kolejowy. W ruinę popadł natomiast położony naprzeciwko kościółek. Czynna jest za to cerkiew z pięcioma kopułami, nazywana „nową" -zbudowano ją wokresie międzywojnia. W„starej", z XVIII wieku, pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, funkcjonuje muzeum, bo jest to jeden z najwspanialszych zabytków architektury sakralnej na Huculszczyźnie, lypowo huculska cerkiew, reprezentująca tzw. styl północny, spotykany tylko w dolinie Prutu (patrz-. Cerkiew huculska). Goszcząc w Worochcie, warto także zajrzeć na cmentarz. Znajdziemy tam sporo ciekowych mogił zmarłych wszystkich obrządków, niestety, nie zachował się nagrobek zmarłego w 1939 r. Seweryno Golczewskiego, bodaj ostatniego weterana powstania styczniowego. Na cmentarzu znajduje się znana z przedwojennych fotografii huculska kapliczka z 1894 r. W mieście ocalał też nienaruszony słynny wiadukt, zbudowany w 1894 r. według projektu inż. Zygmunta Kulki. Długi, wygięty w łuk kamienny most rozciąga się nad doliną Prutu i wygląda naprawdę imponująco. Składa się z dwunastu przęseł, z których największe ma 35 metrów rozpiętości. Współczesna Worochta licząca ponad 4000 mieszkańców to przede wszystkim ośrodek sportów zimowych. Przy wjeździe do miasta od strony Mikuliczyna zauważymy kilka skoczni narciarskich, w tym dwie igelitowe, czynne cały rok. W najbliższej okolicy funkcjonuje również kilka dużych wyciągów, a w hotelu sportowym „Awangard" można przenocować w przyzwoitych warunkach, jeśli nie jest zajęty przez sportowców. Godna polecenia jest także młodzieżowa baza turystyczna „Howerla", położona kilkaset metrów od stacji kolejowej. ZAROSLAK Заросляк „Zaroślak" to chyba najpopularniejsze miejsce w Czarnohorze, opisywane w licznych relacjach i wspomnieniach. Stąd wyruszają na Howerlę wszystkie ukraińskie wycieczki, cęsto jest to także punkt startu do dalszych górskich wędrówek. Nikt nie wie, skąd wzięła się nazwa schroniska, najprawdopodobniej wymyślili ją sami turyści. Pierwsza namiastka schroniska - górsko kolibo - pojawiła się na okolicznej połoninie w 1876 r. W 1879 r. Oddział Stanisławowski Towarzystwa Tatrzańskiego wydzierżawił teren (polanę nad Prutczykiem) pod budowę „Schroniska w Czarnych Górach pod Howerlą", którą zakończono dwa lata później. Był to dwuizbowy drewniany obiekt, rzadko odwiedzany przez turystów. Mimo to w 1885 r. umowę przedłużono o dziesięć lat, nie została ona do końca „skonsumowana", ■ osobliwości ponieważ w 1892 r. Oddział Stanisławowski ogłosił upadłość, a działka przeszła na własność państwa. Dwa lata później obiekt przejął Oddział Czarnohorski TT z Kołomyi, jednak w 1909 r. schronisko spłonęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Dzięki staraniom działaczy towarzystwa już dwa lata później w miejscu niedawnego pogorzeliska stanął nowy budynek, który ponownie strawił ogień i zawierucha I wojny światowej w latach 1916-1917. W 1923 r., gdy został reaktywowany Oddział Stanisławowski Towarzystwa Tatrzańskiego, jednym z jego pierwszych działań była budowa schroniska pod Howerlą, które uroczyście otwarto i poświęcono 19 sierpnia 1927 r. W uroczystości wziął udział autor pierwszego przewodnika po Czarnohorze - Henryk Hoffbauer, którego imieniem nazwano nowy obiekt. Schronisko było, jak na tamte czasy, naprawdę nowoczesne-w trzynastu pokojach mogło nocować ponad 120 osób, podciągnięto nawet linię telefoniczną z Worochty. W latach 1934-1936 w„Zaroślaku" pojawił się prąd, a dzięki rozbudowie w 1939 r. licba miejsc noclegowych wzrosła do 150. W czasie II wojny światowej schronisko zostało doszczętnie spalone, a przez następnych trzydzieści lat życie zamarło w tym miejscu na dobre. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku urządzono tu potężny plac budowy. W ekspresowym tempie wzniesiono ogromne betonowe budynki Ogólnozwiązkowej Olimpijskiej Bazy Sportowej, od niedawna dopiero znowu nazywanej „Zaroślakiem". Jednakże plac budowy... pozostał! Teren nadal jest gruntownie rozkopany (ostatnio wykarczowano całe zbocze, a nad Prutczykiem powstaje kompleks boisk), dlatego w okolicy cały czas pracuje ciężki sprzęt budowlany. Baza składa się z dwóch części - setki pokoi i długie korytarze straszą jednak pustką. Ośrodek przeznaczony jest wyłącznie dla sportowców, choć ostatnio podobno można tam przenocować.. ŻABIE (WERCHOWYNA) Жаб' є/Верховина „Stolica Hucułów! Prawdziwa stolica! Ponad sześć tysięcy mieszkańców i około 1500 domów! Sąd, poczta i szpitale, nadleśnictwo, hotele, restauracje, schroniska turystycne, cerkwie i kościół, pensjonaty, muzeum i szkoły; posterunek straży granicznej, firmy drzewne, sklepy, autobusy, dyliżanse i dorożki; turyści, sportowcy i letnicy, którzy piją tu słońce, powietrze niczem nieskalane i żentycię - serwatkę - eliksir niemal nieśmiertelności podług recepty medycyny huculskiej. Wieś Żabie... pojęcie to nieścisłe, a przekonać się o tern można, gdy ktoś zaprosi niewtajemniaonego przybysza... na herbatę do siebie. Nieraz zdarza się, że do gościnnego domu trzeba maszerować dobre dwie godziny. Bo Żabie to przecież 579 OSODIIWOSCI »» ^585»*. Widok no Żobie. Fot. H. Gąsiorowski (zb. B.t.) wieś huculska, o więc rozrzucona w nieładzie po okolicznych łagodnych wzgórzach z przebiegającą pomiędzy niemi szosą z Kosowa do Worochty"—zachwycał się przed wojną Ferdynand Antoni Ossendowski. Stanisław Vincenz przypominał zaś: „Przecie żabiowcy imponowali innym, a Żobie uważało się za stolicę huculskiego kraiku. Lec między Zabiem a innymi osiedlami trwała stara nieprzyjaźń [...]. Od dawna młodzi żabiowcy zezwalali co prawda młodym z innych wsi, aby przychodzili do nich na służbę albo na robotę, ale przepędzali tych (czy to z Hołów czy z Białej Rzeki czy nawet z Krzywo-równi), co szukali zabaw na Zabiem". Co takiego było w tej miejscowości, że jej mieszkańcy czuli się lepsi od innych, a Wincenty Pol porównywał ją z Siczą Zaporoską? Pierwsza wzmianka o wsi pojawił się już w XV-wiecznych dokumentach, jednak okres jej największej świetności przypadł na lata dwudziestolecia międzywojennego, kiedy Żabie było drugim, po Zakopanem, ośrodkiem sportów i turystyki zimowej II Rzeczypospolitej. Do 184Z r. wieś należała do rodziny Potockich, później odkupił ją hrabia Stanisław Skarbek, który powołał na tych terenach (w 1848 r.) do życia fundację oraz Instytut dla Ubogich i Sierot. Hrabia był postacią niepospolitą. W swoich posiadłościach prowadził szeroką działalność gospodarczą - budował tartaki, huty i fabryki. On także zbudował we Lwowie teatr na 1400 miejsc, nazwany zresztą jego imieniem. Kilka lat przed śmiercią Skarbek postanowił przekazać cały swój majątek na wspieranie ubogich. W tym celu powołał Fundację Skarbkowską oraz wybudował słynny instytut - najnowocześniejszą tego typu placówkę w Europie dla 1000 osób. Po wojnie Żabie podupadło i straciło na znaczeniu. Od 1962 r. miejscowość nosi nową nazwę Werchowyna. Z dawnych zabudowań niewiele pozostało - kilka willi w okolicach mostu na Czeremoszu, stara plebania obrządku greckokatolickiego osobliwości oraz Szkoła Przysposobienia Rolniczego, w której mieści się obecnie szpital. Warto też zajrzeć na stary cmentarz, na tzw. Słupiejce, gdzie znajdziemy kilka polskich mogił, spośród których najbardziej wyróżniają się pomniki funkcjonariuszy Straży Granicznej - Derenia i Wiśniewskiego, „zastrzelonych podstępnie przez zrewoltowanych w r. 1920 chłopów" - pisał w swoim Przewodniku po Beskidach Wschodnich Henryk Gąsiorowski. Tutaj bowiem w latach dwudziestych ubiegłego wieku znajdował się jeden z ważniejszych ośrodków rodzącego się nacjonalizmu ukraińskiego, a lata 1919-1939 były na tych terenach okresem wielu narodowościowych konfliktów. W sierpniu 1920 r. proklamowano tu na przykład tzw. Bojkowską Republikę Radziecką, a miasto stało się na kilkanaście dni stolicą powstania chłopskiego inspirowanego przez bolszewików. Trzeba również przypomnieć, że w Żabiu przez wiele lat mieszkał i tworzył So-fron Witwicki, proboszcz parafii greckokatolickiej, nazywany „największym znawcą Hucułów", autor Rysu historycznego o Hucułach z 1863 r., który w języku ukraińskim został po raz pierwszy opublikowany w... 1993 r. we Lwowie. Dzisiejsze Żabie to dość pospolita miejscowość. W centrum (gdzie przed karczmą odbyła się kiedyś publiczna premiera znanej pieśni Józefa Korzeniowskiego -patrz: Czerwony pas) znajdziemy trochę sklepów i kilka lokali gastronomicznych, a w okolicy kompleks wyciągów i skoczni narciarskich. Jest też małe muzeum huculskie, które prowadzi znany również w Polsce multiinstrumentalista Roman Kumłyk. Nocleg najlepiej zamówić w hotelu „Czeremosz" lub w bazie turystycznej po drugiej stronie rzeki, do której trzeba przejść przez wiszącą kładkę. W Żabiu znajduje się tzw. Rozdroże Żabiowskie, gdzie krzyżuje się dziewięć dróg, dawnych płajów, we wszystkich kierunkach - na Kraśnik, lice, Bystrec, Dzembro-nię, Słupiejkę, a także stoki Magurki, Przysłopu Wielkiego i Białej Kobyłki. ŻĘTYCZNIK Aż trudno w to uwierzyć, ale jeszcze na początku XX wieku na Huculszczyznę jeździło się na... terapie żętycowe! Było to możliwe dzięki dr. Apolinaremu Tarnawskiemu, który w 1891 r. otworzył w Kosowie (a dokładnie w oddalonej o 2 km Smodnej) zakład przyrodoleczniczy specjalizujący się w tym cokolwiek zaskakującym i niecodziennym leczeniu. Wspomina o nim, choć pobieżnie, Ferdynand Antoni Ossendowski w Huculszczyźnie, Gorganach i Czarnohorze. Gdy jednak zajrzeć do bibliografii, okazuje się, że ХІХ-wieczna literatura polska pełna jest całkiem poważnych tekstów na ten temat, jak chociażby poemat Wacława Wolskiego Wczasy kosowskie z 1910 r. Wczasy owe to liryczny pamiętnik (akcja LOUUIIWUHI rzecz jasna rozgrywa się w lecznicy dr. Tarnawskiego) o zmaganiach młodopolskiego poety „z jarzmem surowej dyscypliny narzuconej i egzekwowanej przez marsowego doktora". Chociaż „na żętycę" jeździło się na Huculszczyznę od dawna, dopiero literatura odkryta dla świata i uczyniła modnp „żętycznik" - kurację opartą na kąpielach słonecznych, intensywnej gimnastyce i diecie żętycowej. Każdy, kto choć raz spróbował żętycy- serwatki z owczego mleka, wie, jak drakońska musiała to być kuracja. Dlatego nie dziwi jej opis w jednej z nowel Stanisława Rossowskiego, który o swoim bohaterze donosił: „Natenczas bowiem zjeżdża on od lat trzech do Delatyna i z całym poświęceniem pielęgnuje tu kult żętyczny. Powtarzam raz jeszcze: z poświęceniem, a zrozumie mnie każdy, komu znana dola żętyczników. Nie same róże, zaprawdę, bitną nad brzegami Prutu i nie sama rozkosz krzewi się w zaciszach delatyńskiej wilegiatury. Zętycznictwo to zakon wymagający dużo zaparcia się i dużo cierpliwości". Dziś metoda doktora Apolinarego Tarnawskiego szokuje nie mniej niż przed laty i doprawdy trudno zrozumieć, skąd wzięła się ongiś taka jej popularność, choć i wówczas miała licznych oponentów. Ich zastrzeżenia nie były zresztą natury medycznej: „Tarnawski to politycznie nasz wróg - on sprowadził Polskę do Huculszczyny, ale człowiek porządny" - taka opinia funkcjonowała wśród niektórych przedwojennych działaczy ukraińskich. Kto wie jednak, czy to właśnie nie moda na „żętycznik" odkryła dla świata Huculszczyznę. Wiele wskazuje na to, że tak właśnie było... Widok na Chomiak (W.B. Czarnohora. Widok z Połoniny Pożyżewskiej na Bereskuł (1911), Howerlę (2058), Petrus (2020) (W.B.) fci^ Wyniosły, niepokojący wyobraźnię i dlatego wciąż obecny w huculskich legendach szczyt w pobliżu Palenicy - tzw. pępka ziemi (patrz: Palenica) - oraz źródeł Czarnego i Białego Czeremoszu pierwotnie nazywano Baba Łuduwa. Na niektórych mapach figuruje też jako Baba Ludowa. Według miejscowych podań wierzchołek góry to nic innego tylko skamieniała postać popadii Eudokii, zwanej też Odokią (patrz: Popadia Eudokia), której imieniem nazwano zresztą wiele głazów i szczytów rozsianych po całej Huculszczyźnie. Najbardziej znanym z nich jest Popadia - skała u źródeł Czeremoszu. Teraźniejszą Babę Lodową pierwotnie nazywano właśnie Popadia. Dopiero znacznie później przyjęła się nazwa Baba Łuduwa. Według niektórych badaczy, poszukujących etymologii tego słowa w języku Hucułów, miała ona oznaczać coś nieforemnego, nieruchomego. Baba Lodowa była nie tylko tematem ludowych opowieści. Jej tajemniczość i surowe piękno zainspirowały również profesjonalnego piewcę Huculszczyzny - Stanisława Vincenza. W jego niezrównanej Prawdzie starowieku czytamy: „Na południowy wschód od Czarnohory, daleko na południe od osiedli nad Czarnym Czeremoszem wznosi się Baba Lodowa, najwyższy szczyt pasma, dzielącego oba Czeremosze. Stoki Baby Lodowej spadają łagodnie w długich zboczach ku Białemu Czeremoszowi, a ścięte są krótkim spadem w stronę Czarnej Rzeki. Połonina jest bardzo rozległa i szeroka jak step. Zapominasz czasem, że w górach jesteś i na grzbiecie, konne gonitwy można bytom urządzać". Znad polany, na której stał kiedyś dom Vincenzów, widać ją doskonale. Wystarczy przejść kilkadziesiąt kroków po zboczu i wznieść oczy: „Tam, gdzie najdalsza i najzimniejsza połonina! Tam, gdzie stoi wielki słup kamienny, oblepiony lodem i soplami! To ona, wiedźma śmiercionośna, pałuba sama Popadia Eudokia, jędza skamieniała i zlodowaciała! Pilnuje, aby było zimno na świecie! Aby wszystko marzło a kamieniało". Do Baby Lodowej najprościej dojść od strony Burkutu, tzw. staropolskim szlakiem burkuckim Wincentego Pola, aż do doliny poniżej, gdzie w 1916 r. spędzono tysiące rosyjskich żołnierzy po załamaniu się wielkiej ofensywy generała Aleksieja UMHIIIWUM.I Brusiłowa przeciwko ck armii austro-węgierskiej. W czasach pokoju biegł tędy jeden z najważniejszych szlaków Pasterskich na połoniny Hryniawskie i Czywczyńskie. BRESKUŁ (1911 mj БресКул Na pozór jest to mało znaczący szczyt w głównym paśmie Czarnohory. Gdyby nie wieńczący go mały krzyż, można by go właściwie nie zauważyć. Nie da się go jednak ominąć, wędrując bądź to na Howerlę, czy też w kierunku Szpyci lub Popa Iwana. Chociaż zawsze pozostaje w cieniu Howerli, bez niego nie byłoby pięknej panoramy tzw. trójcy - Turkuł, Breskuł, Howerla - widocnej na całej trasie z Foroszczenki do bazy turystycznej „Zaroślak" (skręt w Ardżeludży w prawo na drodze Worochta - Wierchowyna, o czym informuje stosowna tablica). Jego nazwa najprawdopodobniej pochodzi od rdzennego, huculskiego słowa breskłyj, czyli surowy - i dokładnie taki jest. Jego północne zbocza, tzw. plecy, są wyjątkowo strome, co sprawia, że nie można na niego wejść na przykład bezpośrednio od strony bazy turystycznej „Zaroślak". Dostępny jest albo od strony Pożyżewskiej, albo przy zejściu z Howerli na wschód, czyli na szlaku do Popa Iwana (przy trasie rozpoczętej w przeciwnym kierunku). Można nań wejść również od strony Zakarpacia (z Przełęczy Harmanieskiej), gdzie po drodze można przy odrobinie szczęścia natrafić na dwa sezonowe jeziorka. Choć Breskuł zaliczany jest do szczytów drugorzędnych, ma wiele nieodpartego uroku. Na początku lipca kwitnący rododendron tworzy przepiękne łany między ostrymi skałami na jego zboczach (patrz: Regle i połoniny). Na wierzchołku Bre-skuła możemy także dostrzec różnicę między południowymi a północnymi stokami szczytów głównego grzbietu. 0 ile bowiem południowe zboca czarnohorskich szczytów zawsze opadają w miarę łagodnie i niemal pod takim samym kątem, północne zazwyczaj pełne są najprzeróżniejszych dołów, dzikich jarów, rozgałęzień i gwałtownych spadków. Piękna panorama na Breskuł rozciąga się z Dancerza, na który dojdziemy, wyruszając z Pożyżewskiej. Wówczas, gdzieś w połowie drogi na Howerlę, zobaczymy kopę Howerli, właśnie z Breskułem w tle. Najbardziej okazale szczyt ten wygląda jednakz Połoniny Maryszewskiej, gdzie pojawia się wrazz Howerlą i Pożyżewską. Stąd odsłania się również widok na Dancerza i jego polodowcowe kotły, a także na Homuł, Szpycie i Rebra. osobliwości Беркут Ta niewielka osoda ukryta u źródeł Czarnego Czeremoszu u stóp Czarnohory, Połonin Hryniawskich i Gór Czywczyńskich była pierwszym historycznym uzdrowiskiem Pokucia i Rzeczypospolitej. Nazwa pochodzi z języka węgierskiego - borkutomaaa dzban wina, a w gwarze huculskiej źródło szczawy (winne źródło). Już na początku XIX wieku działało tu małe sanatorium z prymitywnymi urządzeniami do kąpieli. Odkrywcą uroków Burkutu był Wincenty Pol, którego barwny opis podróży w te strony cytują niemal wszyscy autorzy piszący o Huculszczyźnie: „Spotkałem się z taką karawaną w miejscu, gdzie się minąć bez niebezpieczeństwa niepodobieństwem było. My mieliśmy kilkadziesiąt koni pod ludźmi i jukami, a trzy razy większą było karawana, z którąśmy się spotkali [...]. W takim razie wszakże nie było innego sposobu dla nas, jak jechać przodem do Burkutu, a lubo na ten raz nie miałem tego zamiaru, nie było innego sposobu wyjścia z tego położenia". Mimo że w tamtych czasach wybrać się „do wód" wcale nie było łatwo, ciągnęli tu kuracjusze z całej Galicji, zwabieni sławą burkuckiej wody mineralnej, której dobroczynne źródło oficjalnie pojawiło się na mapach w 1820 r. Jak wynika z dokumentacji Towarzystwa Gospodarczego we Lwowie, już piętnaście lat później butelkowano ją i eksportowano do Odessy. Nie wiadomo, co sprawiło, że w drugiej połowie XIX w. uzdrowisko podupadło i straciło sławę. Najprawdopodobniej przyczyniło się do tego stacjonowanie tutaj wojsk austriackich dewastujących osadę (Austriacy spalili m.in. w 1848 r. miejscowe łazienki). Odzyskanie przez Polskę niepodległości nie przywróciło, niestety, Burkutowi dawnego znaczenia. „W naszych czasach nikt już nie przyjeżdża tu na kurację. Różne na to złożyły się okolicności, o ich przyczyny należy szukać w nieobliczalnym chaosie powojennym" - pisał Ferdynand Antoni Ossendowski w okresie dwudziestolecia międzywojennego. W1935 r. oddział Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Kosowie podjął próbę reaktywowania uzdrowiska i przywrócenia świetności Burkutu. W okolicy wybudowano pięć schronisk turystycznych - w dolinie Popadyńca, na Bałtogule, Pre-łucnem, Bobie Lodowej i pod Skupową. W samej osadzie rozpoczęto (w 1937 r.) budowę nowoczesnego obiektu na 80 miejsc noclegowych, której nie udało się jednak ukończyć z powodu wybuchu II wojny światowej. Dzisiaj w Burkucie natrafimy na kilka zabudowań robotników leśnych i niewielki cmentarzyk z casów I wojny światowej. Niestety, nikt nie wykorzystuje nadal czynnych źródeł. Warto jednak wybrać się tu tzw. szlakiem burkuckim, czyli drogą wzdłuż doliny Czarnego Czeremoszu, która niewiele różni się od tej z opisu Wincentego Pola i może dlatego jest jedną z najpiękniejszych carnohorskich tras. 4 UMJUilWUSU BYSTREC(BYSTRZEC) Бистрець „Kto zliczy, ile się z nim łączy zimnych strug i ruczajów, mknących z Mary-sza, Gadżyny i wschodnich lesistych uskoków Czarnohory? Tu, na słonecnych zboczach Kosfrzycy i łagodnych ułohach Kosaryszca wybujały wysokie, żyzne trawy rozległych sianożęci, najlepszych ponoć na całej Wierchowinie, a na nich - rozsiane chaty - posedki gazdowskie, tworzące wieś Bystrzec. Cichy, odludny, mniej od innych w Beskidzie huculskim dostępny zakątek! Nawet sami Huculi żabiowscy, dążąc w sierpniu na tak zwany chram - odpust, kręcą głowami i, uśmiechając się, mruczą: Propan na wiky. - Taka już tam wiedzie droga!" - pisał w międzywojniu Ferdynand Antoni Ossendowski. Mimo że od tamtej pory upłynęły dziesiątki lat, niewiele się tutaj zmieniło. Nawet dzisiaj dostać się do Bystreca (przedwojenny Bystrzec) nie jest łatwo, zwłaszcza gdy głębokie rowy na wyboistej drodze wypełni woda. Tak oto natura strzeże tajemnicy i dostępu do ukochanego miejsca na ziemi pochodzącego stąd właśnie Stanisława Vincenza (1888-1971), czarnohorskiego Homera, autora poświęconego Huculszczyźnie cyklu epickiego Na wysokiej połoninie, a także m.in. esejów filozoficznych Po stronie pamięcii 1 perspektywy podróży oraz słynnych Dialogów z Sowietami, który od 1939 r. zmuszony był przebywać na emigracji, lecz inspirację dla swojej twórczości zawsze czerpał z doświadczeń i systemu wartości swej „małej ojczyzny" w cieniu Czarnohory. „Nad Bystrecem pod Czarnohorą opowiada się dokładnie, że pierwszym osadnikiem był niejaki Sobko Skuła. Może jakiś szlachcic zbiegły, bo przedtem nazywał się Skulski. Był to człek niepozorny, lecz wytrwały i niebojaźliwy. Można mniej więcej ustalić datę jego życia, bo przez synów Skuły przetrwało nieprzerwanie, niby w bursztynie zachowane, przejrzyste a jedyne wspomnienie, jak watażko Dobosz wraz z towarzyszami przyszedł pewnej wiosny ze swej komory w skałach czarnohorskich w odwiedziny do Skuły" - zapewniał Stanisław Vincenz w Prawdzie starowieku, na której karty trafiło wielu mieszkańców Bystreca, o czym świadczą dzisiejsze nazwiska mieszkańców tej osady. Gospodarz domu położonego nieco wyżej nad miejscem, gdzie ongiś była posesja Vincenzów, chętnie wyciąga z szuflady stare fotografie autora . Niestety, dom Vincenzów nie przetrwał zawieruchy dziejowej. Po wojnie został przeniesiony do centrum wsi, gdzie służył przez kilka lat jako dom ludowy, ale spłonął - jak mówią miejscowi - w tajemniczych okolicznościach. Nie ocalały też budynki przedwojennego schroniska Karpackiego Towarzystwa Narciarzy i domu wycieczkowego. W obu miejscach przywitają nas jedynie ruiny. Nie znaczy to, że nie ma tu nic do oglądania. Ta stosunkowo duża miejscowość, Pamiątkowa fotografia Yincenza z rodzinnego Bystreca - zachowana do czasów współczesnych z gospodarstwami rozrzuconymi na przestrzeni wielu kilometrów, do dziś zachowała charakter dawnej wioski huculskiej. Jej centralnym punktem jest cerkiew z 1872 r. pw. Zaśnięcia św. Anny. Można się do niej dostać, pukając do drzwi sąsiedniego domu, gdzie znajdziemy klucze i zawsze chętnego do pomocy przewodnika. Świątynia jest filią parafii w Zełenem, a odbywający się tutaj w każdą drugą niedzielę sierpnia odpust to jedno z najbardziej malowniczych wydarzeń na tym terenie. Na miejscu przedwojennej strażnicy stoi zagroda ostatniego na Ukrainie wieszczuna, znanego zielarza - Iwana Kikińczuka, nazywanego „Doktorem" (patrz: Wieszczun). Odnajdziemy też we wsi idealnie zachowane huculskie graż-dy. Bystrec to także doskonały punkt wyjścia na Kostrzycę, Maryszewską i Kocioł Hadżyny. CZARNOHORA Чорногора Czarnohora, stosunkowo nieduże pasmo górskie, jest najwyższym fragmentem Karpat. To również serce Huculszczyzny. „Dziewicze lasy, urwiste i ogromne skały, z których w wielu miejscach spadają wodospady, kręte rzeki, rzucające się z bystrością w nizinę, a osobliwe zielone łąki, tworzące bogate pastwiska na wszystkich prawie wierzchołkach, wśród których tylko jedna Czarnohora podnosi na kilka tysięcy stóp ciemne i mroczne czoło swoje - wszystko to zachwyca rozmaitością, czaruje świeżością i uderza ogromem" - pisał Józef Korzeniowski, autor Karpackich górali. Jak całe Karpaty, Czarnohora przebiega z północnego zachodu na południowy изииішіші u t i Pietras • ,•' SS*^-".'" ::-■;•;;/'^^""'•,' 2020 й_^/" ,~ GowertafŚC 4 Г >' / i^t^C^ € ./..■ w ^^~~ НошеЛа V, !_..v,:j, -Wik. Koźmieska .4." ^4,. /4" :•• . ' , 4 Vnlon r ' '*" j^ ~^ Wodospad ; ~ 4R Щ Z E: R vwia %rr J_m O S i "'c p. p у '■/^ \ yfS/ '•...'" Zaroślak з,; .^- Pożyżewska \„ . і , >"SS - /T 1822 >./*"* Hs(ac/afloten/czna V з/і"■- X. /! ^ (( i /***" ^ - t . ■ • l • . \. Dancerz f *«v •" ... •'■.'.. 1850 Ш:,:.*. . «' Mata : ■ " : _.' ^ -.'jiS/ "v:=, 1448 S '4 3 ; Turkut yf', ; 4 \f,- 1982 Ї82 ■•.-.,. ' * \ h. "n j '\ \ :Matyszewska -., ' \-. .••♦.. •• Homuł "Ї Wielka . » V V*'' 1786 : 1564 \ ...........--.* ; | f л MtSkały Ч.Д, /.W.~ o 4 Rebra ".'.■.o?.''V 2001 -■ 'i - ;ч.:. ■■■ . ■/.' / ..... .. *. ,' / Gutin Tomnatek 2016 I.w7- - ■ / !•••■ r? 'i. , /■■ Stepanec Brebenieskul ife58 j ;Г 2037 ,v< ~iV'f> Munczel— '■■."-- ". .■■ '•' -:'■"': 1/ 1999 ■ І Dzembronia/ 1880 /i; , ~4 / o V- 1 V. % j- L' ^ ,jf ^^^^mRuiny schroniska . Pop Iwan / -»•»▼>• 9П9Ч _Z Smotrec L.;f 1 1896 • ■ x ^4"» --"ii-i ,'^^ Rumy obse/wafom/m "B/a/y Stoń" Pasmo Czarnohory Czarnohora. Widok na Howerlę. Lata trzydzieste XX w. Fot. Prof. Z. Klemensiewicz wschód. Ma ponad 40 km długości, a jej szerokość waha się od 20 do 40 km. Od północy i północnego wschodu graniczy z Beskidem Pokucko-Bukowińskim (Huculskim), od wschodu z Połoninami Hryniawskimi, od południa i południowego wschodu z Karpatami Marmaroskimi, od zachodu z pasmem Swidowca, a od północnego zachodu z Gorganami (zgodnie z podziałem prof. Jerzego Kondrackiego z 1978 r.). Pasmo poszerzają poprzeczne odnogi i ich wzniesienia - od północnego wschodu są to: Szpyci (1864 m), Stepanec-Prełuki (1658 m) i Smotrec (1896 m); zaś od południowego zachodu (Zakarpacia) - Gutin Tomnatek (2016 m). Naturalnym przedłużeniem Czarnohory jest także (od północnego zachodu) grupa Petrosa (2020 m), Szesy (1560 m) i Szesula (1726 m), oddzielająca dorzecza Prutu i Cisy, którą prof. Janusz Gudowski [Ukraińskie Beskidy Wschodnie, Warszawa 1997) wręcz zalicza do pasma głównego. Najważniejsze szczyty w głównym paśmie Czarnohory to: Kukul (1540 m), Howerla (2058 m), Turkuł (1982 m), Brebenieskul (2037 m), Breskuł (1911 m), Dancerz (1850 m), Munczel (1999 m) i Pop Iwan (2022 m). Średnia wysokość Czarnohory (według prof. Eugeniusza Romera) wynosi 1833 m, a tzw. masywność (jej miarą jest powierzchnia objęta przez poziomicę 1500 m) - 79,54 km* przy szerokości 3,08 km. Dla porównania: następne pod względem wysokości pasmo Swidowca ma masywność dużo mniejszą - 44,7 km* przy szerokości 1,72 km. Granice Czarnohory, jak każdej grupy górskiej Karpat, są bardzo umowne. W ostatnich latach niemal wszyscy autorzy przyjmują te, które zakreślili Marek 01-szański i Leszek Rymarowicz w publikacji Powroty w Czarnohorę. Wyznaczają je: osobliwości - od zachodu: linia kolejowa Worochta - Rachów; - od wschodu: dolina Czarnego Czeremoszu do Szybenego, a stamtąd doliną potoku Szybenego na Stoh (w miejscu zwanym „na Stohu", gdzie zbiegały się trzy przedwojenne granice: czechosłowacka, rumuńska i polska, stała wysoka wieża, pod którą umieszczono kamienny słup oznaczony literą P i datą 1923); - od północy: obniżenie karpackie na linii Worochta - Werchowyna (Żabie), wzdłuż szosy łączącej obie miejscowości; - od południa: dolina Białej Cisy oraz dolina potoku Stohovec. Jeszcze prościej, przyjmując za centralny punkt najwyższy szczyt - Howerlę, określił granice pasma wspomniany wceśniej Janusz Gudowski. Jego zdaniem główny grzbiet Czarnohory przebiega od Howerli do Popa Iwana; jej północno-wschodnie ramiona to Kostrzyca i Połoniny Maryszewskie; północna część rozciąga się od Howerli do Przełęczy Jabłonickiej, a zachodnia od Howerli po Petros. Którykolwiek z tych podziałów przyjmiemy, jedno jest pewne: Czarnohora to najwyższe i najpiękniejsze pasmo Karpat Wschodnich, a jednoceśnie, wraz z Gorganami, najmniej znane. Gdy obszar ten znalazł się w granicach Związku Radzieckiego, przez kilkadziesiąt lat góry były praktycznie niedostępne dla turystów! Otwarto je dopiero po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości, dlatego wciąż jeszcze brakuje tu profesjonalnie wytyczonych i oznakowanych szlaków turystycznych. CZARNY CZEREMOSZ Чорний Черемош Druga po Prucie najsłynniejsza rzeka Czarnohory, stanowiąca naturalną granicą tej krainy z Bukowiną. W Prawdzie stamieku Stanisław Vincenz pisał o niej: „Czarny Czeremosz, zwany też Czarną Rzeką, rodzi się z wielu źródlisk, także z moczarów, z ciągle skraplających się mgieł i z ros wiecznych, tam pod wielkim działem wód między trzema krajami. Płynie ciągle borem wiel kod rzewnym, zbierając z puszcz i połonin wszystkie wody tego kąta. Rzeka Czarna, bo otula ją czarność nie końca ani zagłady, lec wstydliwego poczęcia. Im więcej w ciągu wieków puszcza czeremoska nassała się światła z piersi słońca, tym tęższy jej mrok. Kopuły leśne nie dopuszczają światła, co obraża i zdziera wstyd. Czarno z wierzchu, a wewnątrz królestwo cieniste zieleni, co wyzieleni każdy żywot. Także fale Czeremoszu są jak aksamit zielonosrebrny, a tak przejrzyste, że ukazują dno nawet w głębinach". Nie ma na świecie drugiego takiego miejsca jak dolina Czarnego Czeremoszu w okolicach Żabia (Werchowyny). Nie bez powodu nazwano ją Krasny Łuh. Z dro- Tratwy na Czarnym Czeremoszu. Fot. H. Gąsiorowski gi, która ciągnie się tutaj wzdłuż rzecznych brzegów, łatwo odnajdziemy ścieżki (płaje) do najważniejszych miejsc Czarnohory: na Kostrzycę albo do Dzembro-ni, a stamtąd na Munczul lub Rebrę; na Smotrec i Popa Iwana lub do Bystreca - i dalej do Kotła Hadźyny, Szpyci, skąd już tylko kilka kroków na Turkuł, Breskuł i Howerlę. Nadbrzeżna droga też jest niezwykła. Jak relacjonował Ferdynand Antoni Ossendowski: „marna, kamienista, za to malownicza i z rzadka tylko uczęszczana", gdzie w dole „grzmi rzeka, skacząc po kamieniach i przeciskając się z trudem pomiędzy złomami skalnymi i okrągłemi, gładko obtoczonemi głazami". Niestrudzenie tocząc czarne wody, skłania do zadumy nad znikomością naszego tu i teraz, uczy rozumieć najgłębszą łączność nas ludzi z pulsem matkującej nam natury. Stojąc nad jej brzegiem, przypomnijmy więc sobie raz jeszcze piękne frazy Stanisława Vincenza: „Tylko czarność jest barwą matczyną, najczulszą ze wszystkich barw. Wzywa do zaufania dziecięcego, sama wyniesie na światło. Z niej rodzi się zieleń lasów, a z niej i zieleni błękit nieba [...]. Bo pod Czarnohorą, pod Czarnolasem i w pępku ziemi bije starsze czarne morze, morze w czasie". osobliwości Данці Данціж Nazwa tej góry, przez miejscowych zwanej Dancyszem, najprawdopodobniej pochodzi od rumuńskiego słowa dans, czyli po prostu taniec. Na szczycie Dancerza znajdziemy pozostałości po wojskowych okopach z czasów I wojny światowej. Spośród innych gór wyróżniają go poza tym nieprawdopodobne polodowcowe kotły i przepiękna panorama na tzw. kopę Howerli z Breskułem w tle. Z Dancerza widać także doskonale Turkuł i Przełęa Turkulską oraz dwa wysychające w upalne i bezdeszczowe lata jeziorka, leżące w kotle między wierzchołkiem a Turkułem. Ponadto z kotłów Dancerza wypływa główny potok źródłowy Prutu - Dancyszyk. Na północnym stoku szczytu natrafimy na trawers starej drogi z Pożyżewskiej do Jeziorka Niesamowitego. Jak podają Marek Olszański i Leszek Rymarowicz, „droga służyła kiedyś założonej przez Austriaków wzorowej serowni, a później wytwórni olejku, która przez szereg lat skutecznie niszczyła w tej okolicy kosodrzewinę. Istnieją zdjęcia, na których stoki Dancerza to zaiste księżycowy krajobraz, pozbawiony zupełnie żywej roślinności. Przed wojną obawiano się poważnie, czy kosówka się odrodzi" (patrz: Homuł). Na szczęście kosodrzewina odrodziła się, ale i tak Dancerz nie jest raczej szczytem, który może być sam w sobie celem jakiejkolwiek wycieczki - mijamy go mimochodem, wędrując od strony Pożyżewskiej lub Turkuła. Bardzo ładna panorama na Dancerza rozciąga się na przykład z Wielkiej Maryszewskiej, której nazwa pochodzi ponoć od opryszka Maryszczuka, kompana najbardziej barwnej postaci w dziejach Huculszczyzny - Ołeksy Dobosza (patrz: Ołeksa Dobosz). Z Maryszewskiej widać również świetnie Howerlę, Breskuła i Pożyżewską, a na zboczach tej ostatniej budynki stacji meteorologiczno-botanicznej. Z tego bodaj najlepszego punktu widokowego na prawie całą Czarnohorę obejrzymy także kotły polodowcowe Dancerza oraz Homuł, Szpycie i Rebrę (jedynym niewidocznym z Maryszewskiej szczytem głównego pasma czarnohorskiego jest Pop Iwan). Najbardziej wartym uwagi miejscem w tej okolicy jest bez wątpienia tzw. kotlina Dancerza. Jak zapewniał już siedemdziesiąt lat temu Henryk Gąsiorowski w swoim przewodniku, to „jeden z najpiękniejszych szczegółów Czarnohory" - i tak jest w rzeczywistości. UbUUIIWUHl FLISZ KARPACKI Niemal całe Karpaty Wschodnie zbudowane są z tzw. fliszu karpackiego, czyli warstwowych osadów skał, które odkładały się na dnie istniejącego tu przed milionami lat morza. Wystarczy dojechać do Jaremcza, usiąść nad brzegiem Prutu, zatopić wzrok w skałach wodospadu, by przejść przyspieszoną lekcję geologii. W czasie licznych procesów tektonicnych, około 28 milionów lat temu, tzw. flisz pierwotny uległ wielokrotnemu sfałdowaniu, tworząc unikalny przekładaniec powtarzających się warstw. Jak pisał prof. Janusz Gudowski, na flisz karpacki składają się warstwy tzw. zlepieńców, margli, piaskowców i łupków iglastych. Przeważa piaskowiec, z którego zbudowane są m.in. Gorgany i Czarnohora, ale już w sąsiadujących z nią Górach Czywczyńskich, tak jak w całych Karpatach Marmaroskich, nie spotkamy fliszu, bowiem prawie w całości tworzą je dużo starsze skały krystaliczne. Poszczególne warstwy fliszu różnią się pod względem budowy i czasu powstania. Odmienności te łatwo zauważyć. Najbardziej wyróżniają się piaskowce wymieszane z pstrymi lub czerwonymi łupkami. Te pierwsze są jasne i tworzą spoiste okazałe bloki, drugie - szare, żelaziste, kruszą się od lekkiego uderzenia. Najwyższe wzniesienia Czarnohory zbudowane są z najmłodszego zespołu skalnego fliszu - mieszanki piaskowca, tzw. otoczaków skał krystalicznych i łupków, co wpłynęło na rzeźbę i ukształtowanie tych gór. Słabsze łupki ulegały szybszemu wymywaniu i niszczeniu, mocniejsze piaskowce utworzyły niepowtarzalne żebra, kotły i progi. W miejscach, gdzie przeważają łupki, rzeki i potoki wyrzeźbiły przez lata szerokie doliny. W piaskowcach zaś spływająca z gór woda mogła wyżłobić jedynie wąskie przełomy. Najlepiej widać to na trasie lice - Burkut, wystarczy zatrzymać się przy tzw. Skale Straceńców w pobliżu rozjazdu na Bystrzec. To tutaj, jak głosi miejscowy przekaz, KGB strącało w przepaść niepokornych mieszkańców Huculszczyzny. Miejsce to zlokalizujemy, szukając na wysokiej pionowej skale nad przełomem Czarnego Czeremoszu krzyża z fotografią. GRUPA DOBOSZANKI Grupa Doboszanki to boczne, ale bardzo charakterystyczne pasmo Gorganów, ciągnące się między dolinami Bystrzycy Nadwórniańskiej i Prutu. Oprócz najwyższego szczytu - Doboszanki (1754 m) tworzą ją: Medweżyk (1737 m), Poleński (1694 m) i popularny Syniak (1666 m). Najbardziej znana trasa z Przełęczy Tatarskiej na Doboszankę prowadzi przez kolejny równie znany szczyt Gorganów - Chomiak (1540 m). osobliwości W ostępach Gorganów (zb. B.t) W przewodniku Henryka Hoffbauera z 1897 r. czytamy: „Z dworca kolejowego w Tatarowie idziemy gościńcem rządowym na północ ku Mikuliczynowi, aż do mostu na Prucie [...]. Tuż przed mostem opuszczamy gościniec, zwracamy się na lewo, na gminną drogę, obchodzimy dom strażnika kolejowego i puszczamy się w cienisty las na prawym brzegu potoku Żeniec, aż dojdziemy do grupy domów położonych przy ujściu potoku Rozkulskiego. Stąd widzimy ku południowi szczyt Chomiaka [...] idziemy płajem w górę, cienistym lasem, aż na połoninę 1,5 godz., a potem przez połoninę, ścieżką godz. Do źródła, które widzieliśmy z dołu U3UUIIWU31I [...], idziemy ścieżką na wschód, w górę, koto poprawnie zbudowanej koliby; tu opuszcamy ścieżkę, zwracamy się na prawo (południe) w lasek świerkowy i rozpoczynamy wspinać się na górę stromą". Mimo upływu ponad stu lat to nadal aktualny opis szlaku na Doboszonkę przez Chomiaka. Na szczyt można się również dostać płajem nazywanym przez miejscowych Cisarką, wzdłuż którego przebiegał (do 1939 r.) wyznaczony przez Polaków żółty szlak. Drogą tą dotrzemy najpierw (po 4-5 godz.) na Połoninę Baranią, a stamtąd na siodło wciśnięte między zbocza Chomiaka i Syniaka. Rozpoznamy je bez trudu, ponieważ stoi tam górski szałas przy niewielkim źródełku. Niewiele krótszy szlak na Doboszankę prowadzi z Rafajłowej, można też wyruszyć z Dory - przysiółka Jaremcza. Idąc przez wieś, mijamy (po prawej) charakterystyczny pomnik żołnierzy ukraińskich poległych w Afganistanie, następnie kierujemy się do góry, aż dojdziemy do zabudowań nadleśnictwa i mało znanej, ale naprawdę bardzo dobrej bazy turystycznej „Legenda". Wędrując dalej wzdłuż potoku Kamionka, dotrzemy do Synieczki, a stamtąd szybko na Doboszankę. W Dorze warto zapytać o Igora Jakiwczuka i jego żonę Anię (można się u nich zatrzymać na dłużej). Igor świetnie mówi po polsku, poza tym zawsze chętnie służy radą i pomocą. Jest też prawdziwą chodzącą encyklopedią Czarnohory i Gorganów. GUTINTOMNATEK(2016 Ґутин Томнатник Gutin Tomnatek to najsłynniejszy szczyt po zakarpackiej stronie Czarnohory. Według Stanisława Vincenza jego nazwę należy wiązać ze słowem „jesienny". Usytuowany równolegle i prawie pośrodku drogi między Brebenieskulem i Rebrą, zasłynął głównie z powodu położonego kilkaset metrów poniżej szczytu jeziorka. „Z pasma wyskakują tu i tam, jak żebra i potrzaskane gnaty potwora, ostrowy i odnogi skał, rzekomo przez dawne lodowce z wnętrza wydarte lub pooddzielane jeden od drugiego. Ostrowem takim jest wierch o nazwie dawnej, niezupełnie zrozumiałej Gutyn Tomnatyk [...]. Głucho tam, bo daleko od kolib, od pastwisk, od płajów. Nie słychać ni ludzkiego głosu, ni beku owcy, ni dzwonków, ni świstu ptaka, ni szeptu źródła. Głucho i martwo, jedynie jeziorko spogląda ze szczeliny ku niebu jak żywe oko - pisał w Prawdzie starowieku Stanisław Vincenz. Z jeziorem wiąże się stara legenda o czarcie i opryszku Hołowaczu (patrz: Karpackie jeziora). To tutaj: „Umyślił bies-mądrala co mógł najmądrzejszego, osiedlił się na Gutynie, bo tam najlepsze na ziemi kryjówki. Ukradł ślad świętemu i prorok (Eliasz- przyp. J.G) ani rusz nie mógł wywąchać swojej zwierzyny. A bies osobliwości tymczasem tak dobrze przyczaił się w swoim pałacu pod Gutynem, że stamtąd całą ziemią rządził bez przeszkody". Dzisiaj czarta nikt się już nie boi, a turyści często wybierają te okolice jako dobre miejsce na biwak. Jeziorko ma kilka nazw. Najczęściej używana - Jezioro Tomnackie - została zapożyczona od Vincenza, ale np. na dawnych radzieckich mapach pojawia się jako Oziero Brebenieskul, co mogłoby pochodzić od starej huculskiej nazwy Jezioro w Berbeniesce. Z kolei w pracy Janusza Gudowskiego Ukraińskie Beskidy Wschodnie jeziorko jest po prostu Jeziorem pod Gutin Tomnatkiem. Na szczyt można dostać się, odbijając z głównej czarnohorskiej grani (przy słupku nr 28) w bok, co zajmuje zwykle nie więcej niż godzinę marszu. Na wierzchołku natkniemy się na słupek niewiadomego pochodzenia z literami TSH. Ich znaczenia, jak dotąd, nie udało się nikomu rozszyfrować. Z góry rozciąga się przepiękna panorama na Karpaty Marmaroskie i Alpy Rodneńskie, widać stąd także Kocioł Gadżyny. Osobliwością szczytu jest to, że kocioł pod Tomnatkiem jest bodaj jedynym w Czarnohorze, który nie ma charakteru połoninowego, lec wybitnie skalny. Jak zapisał Henryk Gąsiorowski, do 1939 r. jego zboczami prowadziły dwie czteroki-lometrowe trasy narciarskie ulubione przez polskich narciarzy. HOMUŁ(1788m) Góra ta ma kształt cerkiewnej kopuły. Jej północny stok jest tak stromy, że na potężnym urwisku, które powstało w wyniku nierównomiernej erozji warstw fliszowych, nie napotkamy żadnej roślinności! Homuł to po ukraińsku hołm (pagórek) i rzeczywiście to naprawdę świetny punkt widokowy na pasmo Czarnohory i otaczające ją szczyty. Najprościej wejść na wierzchołek z przełęczy między Wielką Maryszewską a Szpyciami. Przed wojną spore obszary pod Homułem dzierżawiła od huculskich gospodarzy spółka „Howerla", produkująca olejek z igieł kosodrzewiny. Pierwszą tego typu fabrykę o nazwie „Olearta" zbudowano w tej okolicy znaanie wcześniej, bo już w 1912 r. Zlokalizowana była pod Dancerzem. Terpentynę z kosówki uważano wówczas za lepszą od tej wyrabianej ze zwykłej sosny. Mimo że po jakimś czasie zabroniono rabunkowej gospodarki, zakaz dotyczył tylko terenów państwowych. Najprawdopodobniej stało się tak za sprawą jednego z udziałowców spółki, Andrzeja Witosa - brata Wincentego, znanego przywódcy chłopów polskich i premiera Rządu II Rzeczypospolitej. Żeby uświadomić sobie wielkość tragedii, jaka groziła czarnohorskim stokom, Czarnohora w zimie. Widok na Homut. Lola trzydzieste XX w. Fot. prof. Z. Klemensiewicz trzeba wiedzieć, że dla otrzymania jednego kilograma olejku należało pozyskać ponad pół tony zielonych pędów kosodrzewiny! W zimie 1931/1932 natura postanowiła interweniować. Pod zwałami śniegu zawalił się dach fabryki, co niewątpliwie ucieszyło wszystkich obrońców dziewiczej przyrody Czarnohory. Ich radość była jednak krótka. W1936 r. nastąpiła kolejna ofensywa producentów olejku. Przerwał ją dopiero wybuch II wojny światowej. Dziś kosodrzewinie znów zagraża wytrzebienie, odkąd zaczęto ją pozyskiwać na skalę przemysłową na stokach Stepanca. Tak jak większość szczytów głównego pasma Czarnohory, Homuł świetnie prezentuje się oglądany z zewnątrz, na przykład z Wielkiej Maryszewskiej. Do tego arcyciekawego punktu widokowego, skąd rozciąga się przepiękna panorama na prawie całe pasmo Czarnohory, dotrzemy, wychodząc z bazy turystycznej „Zaroślak" ścieżką prowadzącą przez las, a potem przez połoninę w kierunku Pożyżewskiej. HOWERLA (2058 Говерля Najwyższy szczyt Ukrainy, przez pracowników stacji na Pożyżewskiej nazywany „dachem świata". Jak podają źródła, rodzima nazwa góry brzmiała Howyrla, a jej dzisiejszą postać zawdzięczamy austriackim kartografom, którzy... zniekształcili rumuńskie słowo hovirla, oznaczające trudne do pokonania wzniesienie. OSODIIWOSCI Jedno jest pewne - nazwa musi być młoda, skoro jeszcze w XVI wieku pojawiające się w aktach określenie Howorlath odnosiło się do... Hyrlatej w Bieszczadach. Przez mieszkańców Zakarpacia Howerla jest nazywana po prostu Czarnohorą. Przed wojną na szczycie Howerli stała drewniana wieża triangulacyjna, dziś zastąpił ją betonowy słup, na którym jeszcze do 1991 r. znajdowała się tabliczka upamiętniająca bohaterskich żołnierzy Armii Czerwonej. W 1990 r. postawiono obok niego duży drewniany krzyż (w akcji brało udział ponad tysiąc osób) upamiętniający bohaterów ukraińskich. Kamienny kopiec usypano z... przedwojennych polsko-czechosłowackich słupków granicznych. Rozwój ruchu turystycznego w okolicy Howerli nie najlepiej służy środowisku. Wystarczyło kilkanaście lat, by otoczenie szczytu zostało potwornie zanieczyszczone. Na szczycie, który jest obowiązkowym punktem programu każdej ukraińskiej wycieczki, natkniemy się na zwały śmieci, których nikt nie sprząta. Nie pozostał żaden ślad po schronisku Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego im. Henryka Hoffbauera, wybudowanym w 1880 r. pod szczytem na stokach Połoniny Koźmieskiej, na Izw. polu Kulbiaka. Aż do wybuchu II wojny światowej mogło ono przyjąć ponad 100 turystów dziennie. Wędrując po Czarnohorze, nie sposób ominąć Howerli, zwłaszcza że prowadzi do niej wiele dróg. Na szczyt można się wspiąć stosunkowo łatwymi trasami: spod bazy turystycznej „Zaroślak" - od doliny Prutu przez Plecy Howerli lub skręcając bardziej w prawo, przez Małą Koźmieską, skąd na całej trasie roztacza się piękny widok na najwyższą górę Ukrainy i towarzyszące jej szczyty. Jak trafnie zapisał Henryk Gąsiorowski w Przewodniku po Beskidach Wschodnich", „widoki, jakie stąd roztaczają się w każdą stronę świata, przewyższają pod względem rozległości wszystkie dotąd opisane. Stoimy w centrum Karpat Wschodnich, jakby wśród nieogarniętego wzrokiem oceanu, skamieniałego w chwili wzburzenia go do gruntu". Na Howerlę można też podchodzić od tzw. strony zakarpackiej, z miejscowości Łazeszczyna, wprost spod stacji kolejki. Trasa jest jednak znacznie trudniejsza i dłuższa (ok. 6 godzin), ale po drodze zaliczamy Petros z przepiękną panoramą na Karpaty Marmaroskie (jedyne oprócz Czarnohory wysokogórskie pasmo w Karpatach Wschodnich) i na pewno natkniemy się na prawdziwe waternyki - szałasy pasterskie, gdzie od wiosny do jesieni spotkamy niezwykle gościnnych pasterzy. Noc może tam spędzić jednak tylko ten, komu nie przeszkadzają prawdziwie spartańskie warunki sanitarne. yjuunnujii „Daleko na południu ostrym klinem, niby żądłem oszczepu, wcina się Polska w górzystą w tern miejscu ziemię rumuńską. Tam gdzie kraina wielkich połonin jak morze otacza szczyty [...], leży południowy, słoneczny, barwny cypel naszej ojczyzny [...]. Od tej rozsłonecznionej krainy rozpostarły się niby pióra olbrzymiego wachlarza grzbiety Czywczyńskie i Hryniawskie o setkach nazw i szczytów, aż jeden z nich, co nosi miano Stoha, stanął na rozstaju trzech naraz granic - polskiej, czesko-słowackiej i rumuńskiej - wielki znak rubieżny, u którego stóp rodzi się potok Szybeny - ten sam, co to niegdyś pozrywał warstwice skalne z gór nabrzeżnych i jezioro głębokie utworzył. Ale dalej i dalej ku północy odchodzą góry, gońców posyłając na zachód i wschód, aż spiętrzy się potężna ściana Czarnohory i łagodniejsze wężyć się poczną od niej uskoki Beskidu Huculskiego, a za Przełęczą Tatarską - rozbiegną się Gorgany surowe, poczem cały ten kraj obniży się znacznie, przystroi zielenią buków i dębów i opadnie nagle na równinie, gdzie fioletowe i niebieskie fale płyną po złotych niwach i gdzie od wieków istnieją znaczne skupienia ludzkie - Stanisławów, Kołomyja, Dolina, Nadworna, Delatyn, Kuty i Sniatyń [...]. Ten to kraj jeszcze w drugiej połowie ubiegłego wieku stanowił odwieczną ojczyznę Hucułów" - pisał w 1936 r. w książce Huculszczy-zna, Corganyi Czarnohora Ferdynand Antoni Ossendowski, sytuując Huculszczy-znę na obszarze Pokucia. Kilkanaście lat później znany językoznawca Stefan Hrabec wyraził jednak poważne wątpliwości co do zasięgu terytorialnego tej grupy etnicznej: „Jeśli zapytać we wsi leżącej na północnych krańcach Huculszczyzny, czy to już wieś huculska, stale usłyszy się odpowiedź, że jeszcze nie, że Huculi zaczynają się od następnej wsi. Nawet mieszkańcy Mikuliczyna i Worochty twierdzą, że oni to Pidhucuły, a Huculi mieszkają dopiero w Żabiu. W Żabiu znowu mówią, że oni nie Huculi, tylko Werchowynci lub Rusnaky". Jak więc jest naprawdę z tą Huculszczyzną i skąd wśród górali ukraińskich taka niechęć do bycia Hucułem? Najprawdopodobniej przyczyn należy szukać w negatywnych stereotypach dotyczących Hucułów, gdyż jeszcze do połowy XX w. przypisywano temu ludowi nadmierną swobodę obyczajową i wiele innych negatywnych cech. Kwintesencją tego rodzaju ocen jest opis Wincentego Pola: „Cudzołóstwo i wstecz-ność są główne wady Hucułów. Zbytkują w tych wadach aż do całkowitego wysilenia, a choroba francuska tak się między nimi zakorzeniła, że często całe familie na takową chorują. Inną wadą jest skłonność do pijaństwa, a obie wady niszczą ich zdrowie i dostatki [...]. Inną wadą jest złodziejstwo [...]. Kłamstwo i oszukaństwo są przywary, które Huculi [...] sobie przyswoili i [...] się w tych przymiotach wydoskonalili". OSODIIWOSCI Mimo że po kolejnych podróżach Pol zmienił swoją opinię i podejście do Hucułów, nawet w niektórych dzisiejszych publikacjach można trafić na ten „wstydliwy" wątek. Tymczasem kiła, która przez pewien czas rzeczywiście była problemem miejscowej ludności, przywędrowała na Huculszczyznę dopiero w 1849 r. wraz z rosyjskim wojskiem, wysłanym przez cara Mikołaja I na pomoc Austriakom w zdławieniu powstania na Węgrzech. Wracając jednak do granic Huculszczyzny - dawni i współcześni badacze tego regionu bardzo różnie określają teren występowania Hucułów. Zdaniem naukowców rosyjskich zachodnia granica językowa Huculszczyzny sięga rzeki Łomnicy, ale już Stefan Hrabec przesunął ją bardziej na wschód - do doliny Bystrzycy Nadwórniańskiej. Dzisiaj wydaje się jednak, że najbliższy prawdy jest pogląd uznający za zachodnią granicę okolice Bystrzycy Sołotwińskiej. Z kolei za północną przyjmuje się linię wyznaczoną przez miejscowości Pasieczna, Delatyn do Kut i dalej na południowy wschód, gdzie wioski huculskie wchodzą aż na Bukowinę. Południowa granica rozciąga się wzdłuż Cisy na Zakarpaciu, przechodząc na stronę rumuńską w Karpaty Marmaroskie. 7 KAMIEŃ DOBOSZA Камінь (скеля) Довбуша Ten związany ze słynną legendą o największym huculskim opryszku (patrz: Ołeksa Dobosz) olbrzymi głaz - obowiązkowy punkt każdej wycieczki odwiedzającej Jaremcze - wyróżnia się zdecydowanie i to nie tylko wielkością spośród innych skał, na które natrafimy, idąc wzdłuż tamtejszego toru kolejowego. Ciemny, prawie carny, zwieńczony sporym krzyżem, ma w sobie coś romantycznego, jakby rzeczywiście skrywał jakąś tajemnicę. Miejscowa legenda mówi, że w pobliskich „komorach Dobosza", czyli głębokich szczelinach wyrytych w potężnych blokach skalnych, znajdowała się kryjówka rozbójnika, tu też miały być ukryte niewyobrażalne skarby. Oczywiście Dobosz, jak na doskonałego opryszka przystało, miał wiele kryjówek, „zmieniał swoje siedziby tak, że nikt o nim nic nie wiedział. Przesiadywał pod Pisanym Kamieniem, albo na Synyciach, w jaskiniach zwanych Doboszanka-mi, albo gdzieś daleko pod Pietrosem rodneńskim, albo w Gorganach w skałach i kryjówkach szczytu, nazwanego odtąd - po dziś dzień Doboszanką" - pisał Stanisław Vincenz w Prawdzie starowieku. Fragment ten wystarczająco wyjaśnia związek między kamieniem a słynną legendą. Jaremcze bowiem to świetny punkt wypadowy na Doboszankę, Syniaka i Chomiaka - najbardziej znane szczyty LOUUilWUiU Kamień Dobosza. Pierwsze dziesięciolecie XX w. Gorganów (patrz: Grupa Doboszanki). Nie przeszkadza to, żeby wierzyć - jak chciał Vincenz - że „tam, gdzieś wysoko w skałach, zimuje teraz Dobosz. I duma, zadumuje się! Jak podsadzić wielką beczkę prochu pod ten cały świat pański. Jak przynieść słobodę, szczęście i skarby biedakom". Nic dziwnego zatem, że „w kraju huculskim nie ma może wsi, nie ma góry, nie ma skały, źródła i lasu, gdzie by nie było pamiątek po Doboszu, pomnika na cześć Dobosza [...]. Czy to jaskinie Dobosza nad Prutem w Jamnie, czy głaz z krzyżem i kamień Dobosza, gdzie nieraz siadywał. Czy skalista, stroma Doboszanka w Gorganach, z komorami i zam--czyskiem Doboszowym. Czy Doboszowe teatry kamienne na Szpyciach w Czarnohorze, czy skalne krzesło Doboszowe na Kiedrowatej pod Munczelem, czy skrytki osobliwości na Howerli, czy cerkwy Doboszowe w Synyciach, czy krużganki i kąpieliska Doboszowe pod Białą Kobyłą, czy stroma piramida kamienna nad Czeremoszem w Roztokach... Wszędzie jest ślad Dobosza. Wszystkie wielkie pomniki stworzyły góry na cześć Dobosza. Tak ucieleśniły pieśń, dopełniły opowieści. Ukazują nam prawdę o opryszkach - prawdę starowieku". KARPACKIE JEZIORA Pięknym elementem krajobrazu Karpat Wschodnich są górskie jeziorka, wciśnięte między stoki Czarnohory, Gorganów i Swidowca. Nie ma ich wiele, ale wyróżniają się niepowtarzalnym charakterem. Najstarsze zrodziły się na skutek działalności lodowców - Jeziorko Niesamowite pod Turkułem, Jeziorko Tomnackie, stawy pod Dancerzem i w Kotle Hadżyny. Pochodzenia lodowcowego jest również Jezioro pod Todiaską na Swidowcu. Pozostałe powstały w wyniku osuwania się potężnych mas ziemi, co było charakterystycznym zjawiskiem na terenach, gdzie występuje flisz karpacki. W zatarasowanych dolinach wody okolicznych strumieni i potoków utworzyły różnej wielkości zbiorniki. Tak powstało, zaledwie kilkaset lat temu, największe w Czarnohorze Jezioro Szybene, a także Rybie Oko pod Smotrecem i wszystkie pomniejsze stawy rozsiane po czarnohorskich stokach. Osuwiskowy charakter ma również ulubione przez turystów największe karpackie Jezioro Syniewirskie u stóp Ozimej w zachodnich Gorganach. Ma ponad 7 hektarów powierzchni, a jego głębokość dochodzi nawet do 20 metrów. Kilka jeziorek osuwiskowych znajdziemy też w Gorganach Zachodnich, m.in. na stokach szczytu Piskonia i pod Grofą. Z niektórymi jeziorkami związane są legendy krążące wśród miejscowej ludności. O położonym na wysokości 1725 m n.p.m. Jeziorku Niesamowitym (jego powierzchnia wynosi ok. 0,25 ha, długość dochodzi do 100 m, a szerokość do 40 m) mówi się, że zanurzone w nim trembity (patrz: Trembita) brzmią najpiękniej. Podobno też poruszenie jego wód przynosi nieszczęście, a to z powodu złych duchów, które właśnie tu się zadomowiły i sprawiają, że najmniejszy nawet kamyk wrzucony w toń potrafi wywołać burzę. W1878 r. Leopold Wajgel w Przewodniku totrzańskimzapisał: „0 jeziorze tym krąży między Hucułami zabobon, iż w wodach jego zamieszkują złe duchy i że razu pewnego sześć sztuk zbłąkanego bydła tam utonęło. Nie wolno też do jeziora tego rzucić kamienia, aby nie drażnić złych duchów, gdyż w przeciwnym razie burza z gradem wychodzi z jeziora. O sile nadziemskiej tego jeziora Huculi tak są przekonani, że wszelkie namowy z mej strony, ażeby przewodnicy udali się ze mną do tego jeziora, były nadaremne, aż Czarnohora. Jeziorko pod Turkułem. Fot. R. Jasielski wreszcie jeden, ujrzawszy mnie mierzącego w to jezioro bezkarnie, zszedł na dół, a drugi z końmi pozostał na górze, przypatrując się ciekawie, czy ozero to się nie zagniewa, a jakież było zdziwienie obu, gdym w oczach ich rzucił raz i drugi kamień do wody, nie wywoławszy burzy". Dzisiaj ta okolica należy do ulubionych miejsc biwakowych turystów, dlatego można przypuszczać, że starą legendą już nikt się nie przejmuje. Z kolei w Jeziorku Tomnackim miał zagościć czart, którego w końcu pokonał opryszek huculski Hołowacz. „Od dawna przeto odstąpiono tę kotlinę biesowi, wrogowi życia i wodzowi tych sił, które człowieka wdeptują w błoto [...] kotlina zasłynęła przed wiekami ze zmagań olbrzymów i z czynów wielkich. Z jednej strony od dołu bies wcielony, z drugiej z góry, z chmur święty Eliasz, a z boku do pomocy świętemu prawnuk Wielitów Hołowacz. Zapewniają, że człowiek zwyciężył" - uspokajał Stanisław Vincenz. Jak głosi legenda, Hołowacz oderwał od wierzchołka góry wielki głaz i rzucił nim z rozmachem w biesa, zabijając go jednym uderzeniem. Ale z czarta wytrysnęła czarna smoła, dlatego dziś nad jeziorkiem znajdujemy mnóstwo czarnych odłamków skalnych. Najbardziej jednak, przynajmniej do niedawna, przyciągało turystów Jezioro Szybene, do którego jeszcze w 1993 r. można się było dostać autobusem dowożącym w te okolice robotników leśnych z Kołomyi i Werchowyny. Tereny nad OSOOliWOSCi jeziorem do dziś noszą niemiecką nazwę Bahnhof (dworzec kolejowy), a określa się je tak od czasów, kiedy na skraju jeziora znajdowało się składowisko drewna przygotowanego do spławu. W pobliżu można natrafić na źródło znakomitej wody mineralnej, nazywanej przez miejscowych burkut, choć do osody o tej nazwie stąd jeszcze kawałek drogi. Granica Karpat Wschodnich jako makroregionu geogroficnego przebiega na północy w Bieszczadach przez Przełęcz Łupkowską, na południu zaś ich granice sięgają w głąb Rumunii po Przełęc Predeal. Na terenie Ukrainy Karpaty Wschodnie to ciąg pasm i grup górskich biegnących na południowy wschód, o długości ponad 240 km i 21,5 tys. knr powierzchni (wraz z pogórzami 37 tys. knr). Od północnego wschodu rozciąga się tektoniczne zapadlisko Podkarpacia, które wchodziło w skład historycznej krainy zwanej Rusią Czerwoną. Naturalną granicę Podkarpacia stanowi Dniestr, za którym rozciąga się Wyżyna Podolska. W środkowym biegu Dniestr przecina Wyżynę i od tego miejsca po jego karpackiej stronie zaczyna się Pokucie. Na południowym-wschodzie Pokucie oddziela Czeremosz, za którym leżą Bukowina i Wyżyna Mołdawska. To najnowsza systematyzacja Karpat, oparta na tzw. klasyfikacji dziesiętnej nestora polskich badaczy Jerzego Kondrackiego z 1978 roku. Przed 1939 rokiem posługiwano się co najmniej kilkoma schematami systematyzacyjnymi, np. tzw. podziałem poprzecznym Beskidów Wschodnich, opracowanym w 1922 r. przez Antoniego Rehmana. Także i Jerzy Kondracki proponował najpierw (w 1937 r.) nieco inną klasyfikację, która była próbą podziału poprzeczno-podłużnego, uwzględniającego budowę geologiczną terenu i cechy krajobrazu. W okresie międzywojennym kontrowersje wywoływała także sprawa nazewnictwa. Na łamach prasy dyskutowano np., czy kraina ta to Beskidy Wschodnie czy Karpaty Wschodnie, Beskidy Pokuckie czy Huculskie? Tę ostatnią nazwę rozpropagował Mieczysław Orłowicz, pisząc o górach „leżących na północ od Czarnohory między Prutem a Czeremoszem". W1926 r. Włodzimierz Kubijowicz użył nazwy Beskidy Huculskie dla oznaczenia pasm na wschód od Prutu wraz z Czarnohorą i Górami Czywczyńskimi. Przeciwko niej protestowało w okresie międzywojennym wielu autorów, twierdząc, że jest przejawem tendencji ukrainofilskich, dlatego w polskiej literaturze turystycznej stosowano nazewnictwo zaproponowane przez Orłowicza. USUUIIWUill KOTŁY Największy wpływ na obecny wygląd Czarnohory miała działalność lodowców. Ich średnia długość wynosiła 5 km. Najdłuższy był ponadsześciokilometrowy lodowiec górnego Prutu. Mniejsze usadowiły się w dolinach potoków Koźmiesz-czek, Brebenieskul i Howerla. W wyniku naporu potężnych mas lodu na skały ukształtowała się charakterystyczna rzeźba głównego pasma Czarnohory - ostre podcięcia dolnych partii grzbietów oraz doliny potoków w kształcie litery U, no i oczywiście tzw. kotły lodowcowe. Najbardziej znany jest Kocioł Zaroślacki pod Howerlą, zapewne dlatego, że usytuowany jest przy najpopularniejszej trasie czarnohorskich wędrówek z bazy turystycznej „Zaroślak" na Howerlę. Rozmieszczony piętrowo, przedzielony został blisko stumetrowym skalnym progiem, z którego spadają wody Prutczyka Zaroślackiego. Najprościej można dotrzeć do niego, idąc z bazy „Zaroślak" w kierunku szczytu grzbietem przez Koźmieskie. Przechodząc kilkaset metrów wzdłuż Prutu, który tworzy tu niewielki potok, dotrzemy do pozostałości dawnych znaków granicznych. Od tego miejsca biegnie płaj na Koźmieskie, my jednak skierujmy się do granicy lasu na tzw. Plecy Howerli, skąd roztacza się przepiękny widok na wodospad Prutu w Kotle Zaro-ślackim. Stąd na Howerlę zostanie nam już tylko godzina drogi. Najpiękniejszych kotłów należy jednak szukać w dorzeczu Czeremoszu. To tam usytuował się potężny dwupoziomowy Kocioł Gadżyny z dwustumetrowym progiem i pięcioma odgałęzieniami. Najłatwiej dostać się do niego z Bystreca, dochodząc do ostatnich chat we wsi, w okolice ruin ukończonego na miesiąc przed wybuchem wojny schroniska rotmistrza Gaudina. Tam na granicy utworzonego w 1982 r. rezerwatu Kiedrowatyj zaczyna się płaj Kotła Gadżyny. Żeby dotrzeć do samego kotła, musimy dojść wzdłuż strumienia do pasterskiej stai (ok. 2 godz.). Będąc w jej sąsiedztwie, możemy zachwycać się rozległą panoramą z dominującymi punktami Kostrzycy i Wielkiej Maryszewskiej. Po godzinnej wędrówce prawym brzegiem strumienia do dolnej krawędzi Kotła Gadżyny będziemy mogli podziwiać monumentalny Kocioł Górny i Szpycie. W dorzeczu Czeremoszu znajdują się również Kocioł Kiziej ze słynnym podciętym stokiem Brebenieskula oraz ogromny Kocioł Dzembroni, jedyny w Czarnohorze, którego szerokość jest znacznie większa niż długość. OSODIIWOSCI MAŁF I WIFIklF kf)7fY Kozły - jedna z większych, obok Szpyci, czarnohorskich atrakcji - to usytuowane prostopadle do głównego pasma Czarnohory wąskie grzbiety rozdzielające kocioł polodowcowy Turkuła na kilka części, co z odległej perspektywy wygląda niezwykle widowiskowo. Niektórzy dopatrują się w ich kształcie podobieństwa do sylwetki kozła, w rzeczywistości jednak nazwa pochodzi od ukraińskiego słowa kiźli, czyli żerdzie, bo - podobnie jak Szpycie - swoim wyglądem Kozły łudząco przypominają żerdzie płotu albo nawet zęby dużego grzebienia. Wierzchołek Kozłów poprzecinany jest gęstą siecią ścieżek, które tworzą trudny do rozszyfrowania labirynt, bowiem większość z nich kończy się nagle w kosodrzewinie. Warto jednak trochę nimi pokluczyć, żeby nasycić się widokiem licznie tu rozsianych skalnych żeber i igieł. Do Kozłów najprościej dotrzeć z Przełęczy Turkulskiej, poszukawszy wcześniej (trzeba naprawdę mocno uważać, żeby nie pomylić ścieżek) przedwojennego słupka granicznego nr 32. Odchodząc z Kozłów trochę bardziej na wschód, natkniemy się na piękną panoramę Szpyci. Trochę niżej Przełęczy Turkulskiej, w kotle Turkuła na wysokości 1725 m, leży Jeziorko Niesamowite (patrz: Karpackie Jeziora). Według legend, jakich wiele krąży o jeziorze wśród miejscowej ludności, podobno każde, nawet najmniejsze poruszenie wód jego tafli ściąga na człowieka nieszczęście, a nawet najdrobniejszy kamyk wrzucony do jeziorka potrafi wywołać potężną burzę. Wszystko to z powodu czarta, który przed wiekami upatrzył sobie to miejsce. Tak przynajmniej mówią mieszkańcy Dory, przysiółka Jaremcza. Dziś okolice jeziorka to świetny teren biwakowy dla turystów, tak można sądzić z ilości śmieci, jakie zalegają w jego okolicy. Często można tu też spotkać namioty, jednak nie jest to zalecana forma noclegu przed wędrówką na Szpycie lub Homuła, bo niekiedy trasy patrolują służby Czarnohorskiego Parku Narodowego z wypisanym zawczasu mandatem... PALENICA (1758 Палениця Palenica to szczyt w Górach Czywczyńskich, z którego zboczy wypływają Czarny i Biały Czeremosz. Huculscy górale nazywali go „pępkiem ziemi". Stanisław Vincenz napisał o nim tak oto: „Koniec końca los człowieka - być pępkiem, ogniwem malutkim, na krótko z całym światem połączonym, a potem nędzną resztką, śladem. Na zawsze czy na długo? Także każdy kraj ma swój pępek. Najdalszy klin Wierchowiny puszczowej, węzeł górski, co promieniście rozrzucił UMJUIIWUM.I ■ wokół siebie pasmo zbudowane z najstarszych, praskalnych pokładów, nazwano dopiero od niedawna i przypadkowo Palenicą. To róża wiatrów, a także róża wód. Z tego kąta wysączają się na wszystkie strony świata [...] źródła Czeremoszu [...]. No mapach i dokumentach dawnych - nie dawniej wszakże niż od sześciuset lat - oznacano Palenicę jako kąt trzech państw: Polski, Węgier i Wołoszczyzny. Tam to gdzieś odkrył Wincenty Pol głaz z wykarbowanymi literami F.R. Finis Rei--Publicae". Palenica jest w istocie zwornikiem Gór Czywczyńskich i Połonin Hryniawskich, ale mylił się Stanisław Vincenz - to nie tutaj znajdował najdalej wysunięty na południowy wschód kraniec dawnej Rzeczypospolitej, gdzie Wincenty Pol, w miejscu zwanym Rozróg, widział w połowie XIX w. kamienne stołpy, słupy pamiętające podobno czasy Jagiellonów. Prawdziwym „pępkiem ziemi" jest widocna z Palenicy Hnatasia (1769 m), a ściślej: miejsce za charakterystycznymi skałkami na jej szczycie. Niestety, nie można dostać się tam od strony ukraińskiej. Opisana przez Vincenza okolica nadal zachowała magicny urok, któremu trudno się oprzeć, zatem: „nie myślcie [...] wcale, że Palenica nie jest gościnna. Nieustannie zaprasza gości z tego i tamtego brzegu do rodziny czarno-zielonej, do nabożeństwa w zielonym mroku, do tańców milczących przed ołtarzem żywej obecności, gdzie liść garnie się do liścia, uścisk do uścisku, szept do szeptu, spojrzenie do spojrzenia". PISANY KAMIEŃ Писаний Камінь „Wysoko ponad przełomem Czeremoszu, w Jasieniowie jest góra, wielka połonina Pisany Kamień. Z daleka wygląda już jak potężny kopiec zielony, w kształt ostrosłupa równomiernie usypany, płaszczem lasów czarnych u stóp okryty. A na szczycie połoniny jest wielka skała, niewidoczna z doliny Czeremoszu, znakami czy też napisami dziwnymi pokryta, wzdłuż równomiernie pęknięta, czy rozcięta, jak sarkofag wiekiem przywalony, ze szczeliną w środku jakby z wejściem. U podstawy otacza skałę miękka, bujna trawa. Jak straż tulą się do sarkofagu wyrosłe w zależności od prądów wichrowych wielkie chojary lub małe skarłowa-ciałe smereki. Obok rosną liczne kwiaty: krwawniki i storczyki" - pisał Stanisław Vincenz. To bardzo precyzyjny, choć jak zwykle u Vincenza, magiczny i baśniowy opis, ale rzeczywiście miejsce to należy do najbardziej tajemniczych w Czarnohorze. Dziś wygląda ono dokładnie tak samo jak na kartach powieści, jedynie skałę wieńcząca szczyt połoniny otoczono niewielkim ogrodzeniem. Nie przeszkadza osobliwości to jednak turystom i miejscowym wdrapywać się na nią, co owocuje, niestety, barbarzyńskimi napisami na olbrzymim płaskim bloku skalnym. Nikomu nie udało się ustalić nic konkretnego na temat Pisanego Kamienia, niewątpliwie jednak miejsce od wieków było związane z prastarymi wierzeniami zamieszkującej te tereny ludności. Według legendy, głęboko w skale kryją się mogiły olbrzymów nazywanych Wielitami, którzy zamieszkiwali to miejsce. Do dziś ponoć krążą wśród skał ich duchy, niepokojąc intruzów. Któregoś dnia Wielici opuścili Pisany Kamień: „Z połoniny jakiejś wyszedł wódz wieszczy, rzekł słowo tajemne, w trembitę zadął, dał znak- a zaraz pośród nich, jakby wśród ptaków wędrownych, wszczął się niepokój, jakby im skrzydła zaczęły rosnąć. Z góry na górę latali, wciąż szukając czegoś. W skałach poznajdowali kruszce, przekuli je na topory, zbroje skórzane ponabijali złotem i srebrem. Pościnali na szczytach cisy i kiedry wiekowe i spuścili je na wodę wiosenną. I potem - rzeką hen, ku Dunajom, ku morzom dalekim popłynęli". Wędrując po świecie, zakładali miasta i państwa, bo według przekazów, to właśnie ten lud był prapoczątkiem całego świata. Jednak po latach Wielici zatęsknili za rodzinnymi stronami i wrócili w Czarnohorę, zwłaszcza że przyszedł czas na ich króla. Kiedy wódz skonał, usypali mu wielki kopiec skalny, a toporami wyryli na skale tajemniczy napis, który ponoć mówi: „Nie łzami kobiet, lecz krwią królewską, krwią wiernych mężów opłakać go przystoi". Potem podcięli sobie żyły i wraz z królem zanurzyli się w rozpadlinach skalnych - tak zakończyła się piękna legenda Pisanego Kamienia. POHANE MISCE W Pohanym Miscu pasmo Czarnohory łączy się z granią Smotreca. Punkt ten znajduje się niedaleko przedwojennego słupka granicnego nr 18. W niektórych publikacjach nazywany jest „trójkątem bermudzkim" (z powodu występujących tu nagłych, gwałtownych burz). Huculi zwą go „przeklętym miejscem", bo po-hany znaczy po prostu „paskudny, zły". Według ludowego przekazu „w rozpadlinie grzbietu złe tylko czeka, aby wyrządzić jakąś krzywdę. Toteż przechodzimy tamtędy cicho - nie mącąc spokoju niepotrzebnym i pustym słowem". Czasami Pohane Misce mylone jest z Pisanym Kamieniem i legendą o Wielitach (patrz: Pisany Kamień). Ową „rozpadliną", siedliskiem „złych mocy" jest najprawdopodobniej znajdujące się tu wgłębienie terenu, w którym natrafić można na dwa malutkie, zazwyczaj wysychające pod koniec lata oczka wodne. Jak czytamy w Powrotach w Czar- OSODIIWOSCI nohorę, przed wojną przekazywano sobie również historię o „otwartym grobie" pasterza, którego zabił tu piorun i którego pochowano bez udziału księdza. Jego duch krąży dlatego po okolicy, strasząc pasterzy i turystów. Do Pohanego Misca jest stosunkowo blisko, ale tylko ze szczytów: z Munczela - godzina wędrówki, ze Smotreca - zaledwie pół. Ze szczytu idziemy ścieżką, która zaprowadzi nas do małego jeziorka, tzw. Rybiego Oka, gdzie miejscowi pasterze poją bydło i owce. W tym miejscu ścieżka przekształca się w drogę, która zaprowadzi nas wprost do Pohanego Misca, obok ruin przedwojennego schroniska Akademickiego Związku Sportowego. Z Szybenego do Pohanego Misca trzeba iść około sześciu godzin. Trasa prowadzi wzdłuż potoku Pohorylec. Znaków nie ma tu żadnych, jednak bardzo wyraźna ścieżka zaprowadzi nas do celu. Nieco krótsza wędrówka czeka nas do Pohanego Misca z Dzembroni - około 4-5 godzin. Nad wioską musimy odnaleźć jednak ścieżkę (powyżej zabudowań pasterskich Paraski Myckoniuk - patrz: Dzembro-nia), którą dojdziemy na Kocioł Dzembroni. Można pójść także przez Munczel, ale przed wyjściem lepiej popytać miejscowych. POKUCIE Покуття 0 Pokuciu jako krainie geograficznej na Kresach Południowo-Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej wspominał już Jan Długosz w swoich Kronikach. „Odkrywcą" Pokucia - i to nie tylko dla literatury polskiej - był Franciszek Karpiński, który urodził się w 1738 r. w okolicach Kołomyi - w 1880 r. wystawiono mu tam pomnik. To m.in. za sprawą jego wierszy Pokucie stało się modne pod koniec XVIII w.: „Prucie! w którego przeźroczystej wodzie Białe umywa nogi pokucianka, Pożal się, Boże! już po twej swobodzie, Po twych rozrywkach w wieczór od poranka! Ja, siadłszy nad twoim brzegiem, Patrzyłem z rozkoszą duszy, Jak czasem ślicznym szeregiem Pań twoich tabor się ruszy". Wincenty Pol w 1870 r. o stokach Pokucia zapisał natomiast: „Wszystkie w ogólności rozległe widoki Pokucia charakteryzuje to, że wiecznie jest widok na góry, które z różnej odległości i z różnego punktu przybierają coraz inne kształty i nawodzą się coraz innym kolorytem". OSODIIWOSCI Pokucie, zwane ojczyzną Hucułów, stanowi centralną część Karpat Wschodnich, wciśniętą między Podkarpacie (od zachodu) i Bukowinę wraz z Wyżyną Mołdawską (od wschodu), a także Podole (od północy) i Zakarpacie z Wielką Niziną Węgierską (od południa). Historyczne Pokucie obejmuje obszar między Dniestrem a Czeremoszem, jednak niektórzy z autorów włączają w nie również Kotlinę Stanisławowską, dlatego można spotkać się ze stwierdzeniem, że to Stanisławów - dzisiejszy Iwano-Frankowsk - jest stolicą Pokucia, a nie Kołomyja. Nie ma także zgodności w sprawie genezy nazwy regionu. Według jednych Pokucie oznacza po prostu kąt (od ros. kut) - w domyśle Rzeczypospolitej; według innych jest to nazwa należąca do tej samej grupy co Polesie, Podlasie, Podole czy Pojezierze, a więc pochodząca od najbardziej charakterystycznych cech kraj--obrazu danego terenu. W tym przypadku chodziłoby najprawdopodobniej o tzw. kuty, w miejscowej gwarze oznaczające po prostu pagórki. Choć Pokucie zawsze było wielonarodowe (mieszkali tu m.in. Rusini, Wołosi, Ormianie, Żydzi, a nawet Niemcy), jego pradawnymi włodarzami, spełniającymi rolę symboli tej krainy, są miejscowi górale - Huculi, zamieszkujący jej południową część. Przez dziesiątki lat Huculi byli obiektem szczególnego zainteresowania, zarówno ze względu na barwny folklor, jak również za sprawą legend, np. o panoszących się na tym terenie rozbójnikach. Ostatecznie rozprawiła się z nimi dopiero żandarmeria austriacka w XIX w., kończąc erę opryszków, która już dawno straciła powab romantyzmu i oznaczała tylko mnożące się uciążliwości dla spokojnych mieszkańców regionu. Szczególną rolę odegrało Pokucie podczas kolejnych zawieruch wojennych. W czasie I wojny światowej przez jego górskie rejony kilkakrotnie przebiegała główna linia frontu. To tutaj, w Czarnohorze, Rosjanie - mimo kolejnych szturmów - doznali sromotnej porażki podczas prób sforsowania umocnień biegnących grzbietem Karpat. Szczególnym bohaterstwem zasłynęła wówczas walcząca u boku Austriaków II Brygada Legionów Polskich. Wartą odnotowania ciekawostką jest to, że po I wojnie światowej południowa część regionu przypadła Rumunii, która jednak w sierpniu 1919 r. - realizując postanowienie Rady Ambasadorów - przekazała te tereny Polsce. Jak cała Galicja Wschodnia, również Pokucie było areną walk podcas wojny polsko-ukraińskiej lat 1918-1919. Okres międzywojenny to czasy silnych związków regionu z Polską, choć Polacy stanowili zaledwie 22,4% ludności. Początek II wojny światowej oznaczał dla Pokucia okupację węgierską - był to jedyny „dobry" moment w tej wojnie dla polskiej mniejszości. Po wojnie górskie rejony Pokucia stały się oazą dla oddziałów UPA, które walczyły tu z powodzeniem do końca 1947 r. We wrześniu 1944 r., po zajęciu Pokucia przez Armię Czerwoną, l»UUIIWUM.I region na trwałe stał się częścią sowieckiego imperium. Administracyjnie przypisano go do obwodu stanisławowskiego, o od 1962 r. iwono - frankowskiego (po zmianie nazwy Stanisławowo no Iwano-Frankowsk). Podział ten zachowano także po proklamowaniu (w sierpniu 1991 r.) niepodległości Ukrainy. POŁONINA POŻYŻEWSKA (1822 m) Полонина Пожижевська Połonina Pożyżewsko - jedna z kulminacji pasma Czarnohory - to zarazem połonina i szczyt. Według niektórych autorów nazwa pochodzi od ukraińskiego pożeża (pożaru). Nie wydaje się to jednak prawdą. Od południowej strony szczyt zaczyna się od stosunkowo dużej połoniny, rozciągającej się na odcinku blisko 2 km w poziomie i przez 400 m od wierzchołka góry w dół. Poniżej Pożyżewskiej, od strony Zokarpacia, możno natknąć się na niewielkie jeziorko. Poza tym widać stąd doskonale Szpyci i panoramę Howerli w całej okazałości. Od 1899 r. aż do wybuchu II wojny światowej działała tutaj słynna Stacja Bo-taniczno-Rolnicza (patrz: Stacja Botaniczno-Rolniczo na Pożyżewskiej). Dziś stoją tam dwa zupełnie inne budynki: stacja meteorologiczna i baza naukowa Ukraińskiej Akademii Nauk. „Biostancją" - jak nazywają ją pracownicy - od prawie dwudziestu lat kieruje Jura Gołobin nazywany naczelnikiem. Pomaga mu w tym żona Luba. Wcześniej przez piętnaście lat Gołobin pracował w bazie turystycznej „Zaroślak", ale - jak mówi - wolał się przenieść wyżej, „pod samo niebo". Gołobinowie nazywają stację „dachem świata" i trudno się z nimi nie zgodzić, zwłaszcza podczas porannej mgły, gdy chmury opadają znacznie poniżej budynków stacji. To wręcz bajkowy widok. Pracą typowo naukową i badaniami zajmuje się dr Michał Rudyszyn, który zostawił rodzinę w dalekim Kijowie. Stację meteorologiczną obsługuje jednoosobowo sympatyczny Wotodia. W obu budynkach możno zatrzymać się na nocleg, choć w stacji meteorologicznej warunki sanitarne budzą poważne zastrzeżenia. Najprościej dostać się na Pożyżewską ścieżką, która prowadzi z parkingu przed bazą „Zaroślak" (zo kapliczką należy skręcić na niewielki mostek). To najkrótsza i najłatwiejsza droga, nazywana „trasą emerytów". Po około 30 minutach docieramy do połoniny i budynków stacji. Kolejne pół godziny zajmuje wędrówka na szczyt, a stamtąd na Howerlę. Można tu również zejść od strony Popa Iwana -z przełęczy pod Breskułem i Dancerzem. osobliwości Поп Іван Pop Iwan to najłatwiej rozpoznawalny i chyba najbardziej znany szczyt Czarnohory, widoczny z wielu miejsc i z różnych stron. Jego atrakcją są ruiny słynnego przedwojennego obserwatorium Biały Słoń (patrz: Biały Słoń), a także położone w pobliżu - w kierunku Szybenego - jeziorko Mariczejka. Jak czytamy w Powrotach w Czarnohorę, nazwa szczytu podobno pochodzi od popa, który został tu porażony uderzeniem pioruna, bo „zbytnio miał z diabłem do czynienia". Inna historia mówi o duchownym Iwanie, który w 1849 r. przeprowadził przez szczyt żołnierzy rosyjskich maszerujących na Węgry, by stłumić tom powstanie. Kiedyś szczyt nazywany był Czarnohorą (od niego prawdopodobnie pochodzi również nazwa całego pasma) olbo po prostu Czarną Górą. Co ciekawe, nazwę tę spotkać można na wielu współczesnych mapach ukraińskich. Jak przed laty dowodził Piotr Kontny (w artykule A więc Czarna Góra, ІКС z kwietnia 1936 r.), to najstarsza zanotowana nazwa szczytu: „W latach trzydziestych naszego wieku próbowano upowszechnić nazwę, którą zaproponował wójt Żabiego - etnograf i pisarz Petro Szekieryk-Donykiw. Miała ona brzmieć Szczyt Rozśpiewany (od popiwanie, a więc ośpiewanie), gdyż wichry śpiewają tej górze wciąż otoczonej mgłami i chmurami. Co światlejsze kręgi turystyczne prowadziły zaś akcję na rzecz zlikwidowania sztucznej nazwy Pop Iwon i powrotu do najstarszej zanotowanej nazwy: Czarna Góra". Historia nazewniczego sporu dzisiaj jest już nieco zapomniana, podobnie jak Szekieryk-Donykiw, autor wielu bezcennych prac etnograficznych. Pozostawił on po sobie mnóstwo zapisków, których wartości nikt, niestety, nigdy nie docenił (napisał np. jedyną w narzecu huculskim książką pt. Dido Iwańczyk, traktującą o magii huculskiej). Na Popa Iwana prowadzi kilka ścieżek: z Dzembroni przez Pohane Misce (ok. 5-6 godz.); z Szybenego przez Szuryn (1771 m) leśną drogą (ok. 4 godz.); z Szybenego doliną Pohorylco (ok. 7 godz.); z Łuhów (ok. 6 godz.) oraz ze Stohu (1653 m). Najciekawsza wydaje się ostatnia traso, ponieważ na Stohu formalnie kończy się Czarnohora. Poza tym na szczycie znajduje się tzw. triplex - kamienny słup na styku trzech granic. Czarnohorski Pop Iwan ma też swojego niższego brata - w Karpatach Mormaroskich. osobliwości osobliwości POPADIA EUDOKIA Попадя Євдокія Ile kamiennych głazów na carnohorskich szczytach, tyle popadii - chciałoby się powiedzieć. To chyba najbardziej ulubiona nazwa na Huculszczyźnie. Popadia to po prostu żona popa. To jednak nie wyjaśnia, dlaczego właśnie tą nazwą ochrzczono wiele skał i szczytów w Gorganach i Czarnohorze. Pierwotnie Popadią nazywano grzbiet Baby Lodowej (patrz: Baba Lodowa). Dopiero później pojawiła się nazwa Baba tuduwa, czyli coś nieforemnego, bezkształtnego (niektórzy z badaczy doszukują się także wyjaśnienia nazwy szczytu w huculskim słowie zaiuda - coś nieruchawego, gnuśnego). „Jeden z tych głazów to właśnie skamieniała Popadia Eudokia, sama Baba Lodowa. Głaz ten jest wystawiony na nieustanne wianie wichrów zachodnich. W zimnych porach roku wiatr oblepia go śniegiem, słoneczko topi śnieg, ale znów włoka, jakby warstwa kożuchów, osłania Babę, o której głosi legenda, że była to macochą bez serca. Porą zimową wypędziła swą pasierbicę po maliny na tę połoninę, ale sama, ścigana przez burze i wichry, za karę skamieniała i mimo wielu kożuchów zamarzła i tak dotąd stoi" - pisał Stanisław Vincenz. Przedstawiona w Prawdzie starowieku legenda nie ma nic wspólnego z prawdziwą historią świętej. Eudokia (Prepodobnomuczenica Jewdokija) żyła na przełomie I i II wieku naszej ery. Prowadząc grzeszny żywot, dzięki powabowi ciała zdobyła znaczne bogactwo. Jednak pewnego dnia jej życie odmieniło się na zawsze. Po sąsiedzku zatrzymał się bowiem mnich wracający z pielgrzymki, którego głośna żarliwa modlitwa otworzyła serce Eudokii. Nawrócona na wiarę chrześcijańską, odbyła pokutę, rozdała biednym cały majątek i zamknęła się w monasterze na pięćdziesiąt sześć lat. Zmarła śmiercią męczeńską w 152 r., ścięta mieczem za to, że nie chciała wyrzec się swojej wiary. Dziś do Św. Eudokii z modlitwą zwracają się kobiety niemogące zajść w ciążę. Nie wiadomo, dlaczego Stanisław Vincenz właśnie taką legendę związał ze starą nazwą Baba Lodowa. Na pewno jednak mylił się, twierdząc, że to najbardziej znana Popadią. Prawdziwa Popadia (1742 m) to jeden z najważniejszych szczytów w Gorganach Zachodnich. W skład jej grupy wchodzą ponadto: Grofa (1752 m), Parenkie (1737 m), Strimba (1723 m) i Piskonia (1702 m). To właśnie z tej Popadii rozciąga się jeden z najpiękniejszych widoków w Beskidach Wschodnich -widać stąd m.in. Howerlę, ale i Bieszczady z ich najwyższym szczytem Pikujem. Znajdziemy też tutaj resztki schronów i rowów strzeleckich z czasów I wojny światowej. Z nazwą szczytu wiąże się legenda o zamordowanej przez Dobosza (patrz: Oteksa Dobosz) popadii, która nie chciała mu ulec. Co ciekawe, pierwszego turystycznego wejścia na Popadię dokonał ponoć Win- centy Pol w 1840 r. Na szczyt ten najlepiej wspinać się trasą zaczynającą się w Osmołodzie, przez Pietrosa lub przez Grofę i Małą Popadię (też zaczynamy w Osmołodzie). W Osmołodzie można zwiedzić ciekawe muzeum flisackie i obejrzeć jedyną zachowaną w całości klauzę (patrz: Klauzy) w dolinie Ozeranki pod Piskonia. PRUT Прут Prut jest królem Czarnohory i całego Pokucia. Wymieniał go już w swoich pismach Herodot, nazywając go Porata lub Pyretos. Jego długość wynosi ponad 950 km. Źródła, których jest kilka, wypływają spod Howerli, gdzie Prut jest jeszcze wąskim, niepozornym strumykiem, by nagle gdzieś w okolicach Mikuliczyna przemienić się w porywistą górską rzekę - największą drogę wodną Karpat Wschodnich. Prut spełnia nie tylko ważną rolę gospodarczą, ale jest także rzeką magiczną. Nie ma chyba takiego Hucuła, który nie znałby słów słynnej piosenki Czerwony pas, której refren zaczyna się od słów: „Tam szum Prutu, Czeremoszu..." Co takiego jest w tej rzece, że stała się obiektem kultu i zarzewiem metafizycznej tęsknoty? „Z małych, choć wartkich źródlisk zrodzony na Howerli, mknie Prut w swych brzegach urwistych na północ, setki rzeczek i potoków przyjmując sprawa i z lewa, aż przeciąwszy niby nożem stłoczone zbiegowisko domów Delatyna, skręca na wschód, by uradować swym widokiem Kołomyję i Śniatyń, bez wiz i przepustek wedrzeć się do Rumunii, popędzić przez nią, bo taka już mu wypadła droga ku morzu" - pisał Antoni Ossendowski w Cudach Polski. Przez wieki był Prut sercem Huculszczyzny i do dzisiaj jest drugim po połoninach miejscem, wokół którego koncentruje się życie. To wzdłuż jego brzegów usadowiły się wszystkie większe miejscowości: Worochta, Tatarów, Mikuliczyn, Jamna, Jaremcze, Dora, Delatyn, Kosów, Kuty, Kołomyja i Śniatyń, z których większość to znane przed wojną uzdrowiska. Funkcjonowało tu także wiele tartaków, bowiem rzeką spławiano drewno pozyskane w górskich ostępach. Piękną doliną Prutu biegła kolej, która powstała na tym terenie w 1894 r., wykorzystując naturalne ukształtowanie terenu wyrzeźbione w ciągu milionów lat przez rzekę. Nie brakuje również na Prucie atrakcji przyrodniczych i turystycznych. W Wo-rochcie są to dwa słynne wiadukty. Za Tatarowem rzeka napotyka na pierwszą poważną przeszkodę w postaci skalnego zbocza, dlatego spiętrza się groźnie, wyrąbując w skale ostry, piękny łuk. Podobnego przełomu dokonuje Prut w Jamnej, by na odcinku do Jaremcza zmienić się w potężny górski potok, pełen wysepek utworzonych z ogromnych głazów i spadających ze skał wodospadów. Najpięk- OSODIIWOSCI Rzeka Prut w Worochcie. Luta dwudzieste XX w. niejszy „huk", nazywany też „perebojem" (aęściowo wysadzony w XIX wieku, ponieważ utrudniał spławianie drewna, a potem przez władze radzieckie), znajduje się właśnie w Jaremczu, nieopodal żelaznego mostu, który wybudowano w miejscu wiaduktu kolejowego sprzed I wojny światowej, wzniesionego według projektu prof. Stanisława Kosińskiego. Znajdował się on na liście najwspanialszych tego typu konstrukcji w Europie - główny łuk rozciągający się nad rzeką miał 65 metrów rozpiętości. Podaas walk austriacko-rosyjskich został poważnie uszkodzony. W pierwotnej formie odbudowano go, wyłącznie polskimi siłami, dopiero w 1927 r. We wrześniu 1939 r. wycofujące się tędy na Węgry oddziały osobliwości Wojska Polskiego pozostawiły most nietknięty. Dopiero Armia Czerwona, opuszczając te tereny w czerwcu 1941 r., wysadziła go wraz z częścią tunelu, by odciąć w ten sposób Niemcom drogę do Worochty i karpackich przełęczy. Za Jaremczem rzeka zaczyna płynąć znacznie spokojniejszym nurtem, skręca na południowy wschód, mija bogaty w źródła solankowe Łanczyn, by wreszcie za Kołomyją i Zabłotowcem dotrzeć do Sniatynia - do 1939 r. granicznego miasta II Rzeczypospolitej. To tutaj Prut na odcinku kilku kilometrów, aż do wioski Zawale, wytyczał naszą dawną granicę z Rumunią, a po wchłonięciu Czarnego i Białego Czeremoszu płynął, już jako duża rzeka, ku stolicy Bukowiny - Czer-niowcom. PR7Fł-Ff7 TATARSKA MARŁONIfKAl To tutaj kończy się Czarnohora, a zaczynają Gorgany: „Gdzieniegdzie jakby kopce ogromne [...] mogiły z głazów. Zapewne nie rękami ludzi zwyczajnych wzniesione. Na nich słupy, sztoubury, o ludzkich postaciach. Na słupach znaki, rewasze stare, pozacierane przez wodę" - pisał Stanisław Vincenz. Przełęcz rozpoznamy bez trudu - czy to jadąc od strony Zakarpacia, czy od Worochty (po drodze mijamy austriacki cmentarzyk z czasów I wojny światowej z wyróżniającą się budowlą, przez miejscowych nazywaną „grobem generała"), cały czas wspinamy się pod górę, aż do ogromnej betonowej bazy turystycznej „Ber-kut", gdzie bez względu na porę roku i pogodę natrafimy na kramy z wyrobami regionalnymi i pamiątkami. Dla turystów przełęcz jest bardzo atrakcyjna także z innego powodu. Przemierzając stąd trasę do Przełęczy Legionów, w zasadzie „zaliczamy" Gorgany Wschodnie. Najlepiej kierować się w kierunku Połoniny Dołhej (1371 m) przez Wyżną Prełu-kę (1129 m) - to jakieś 2 godz. marszu. Dotrzeć musimy do słupka granicznego nr 6/2. Gdy go nie odnajdziemy, istnieje zagrożenie, że zupełnie stracimy orientację w terenie. Stąd kierujemy się na główny szczyt Dołhej (3^ł godz.), gdzie czeka na nas wspaniały widok na Doboszankę, Chomiak, Syniak i Sywulę (do tzw. grupy Doboszanki z Przełęczy Tatarskiej prowadzą w miarę proste i czytelne drogi). Najszybsze i najbezpieczniejsze zejście z Dołhej to ścieżka do Rafajłowej (ok. 2 godz.) W trasę lepiej nie wybierać się bez profesjonalnego bardzo szczegółowego przewodnika. Gorgany to bardzo dzikie i mało znane góry, o trudnych, choć pięknie ukształtowanych zboczach. Najlepsza publikacja, jaka pojawiła się w ostatnich latach na rynku, to Janusza Gudowskiego, zwłaszcza tom II, gdzie znajdziemy precyzyjne opisy tras Karpat Wschodnich. Najbezpieczniejszym rozwiązaniem wy- изииипизи osobliwości daje się spacer spod bazy turystycznej „Gorgan" na Przełęczy Stoły (niespełna godzina drogi z Przełęczy Tatarskiej) na Połoninę Dołhą i z powrotem. Warto dodać, że gospodarzem „Gorgana" jest - jak zapewnia Janusz Gudowski - bardzo sympatyczny Wasilij, zawsze służący radą i pomocą. Trafimy tam z łatwością, pytając o przedwojenny „polski schron". REBRA, BREBENIESKUL, MUNCZEL Te trzy „tranzytowe", pozornie mało atrakcyjne czarnohorskie szczyty łączy wspólna grań. Przejścia między nimi zajmują niewiele ponad pół godziny i nie wymagają dużego wysiłku. Nie sposób ich ominąć, jeżeli chcemy „zaliczyć" główne pasmo Czarnohory. Na Rebrze (2001 m) nie znajdziemy form skalnych tak charakterystycznych dla Kozłów czy Szpyci. Są tam jednak nie mniej ciekawe duże żebra, utworzone przez nakładające się latami kolejne warstwy skał. Od nich właśnie pochodzi najprawdopodobniej nazwa szczytu. Najlepiej widać je z Kostrzycy „późną jesienią, gdy pierwsze śniegi dodatkowo kontrastują widok". Brebenieskul (2037 m) wyróżnia głównie to, że jest drugim po Howerli pod względem wysokości szczytem Czarnohory. Tu znajdziemy pozostałości po okopach z casów I wojny światowej. Ciekawa jest też ziemianka pod samym wierzchołkiem, głęboko schodząca w dół. Okolice Brebenieskula - szczególnie Kizich Ułohów - świetnie nadają się na biwak. Pięknem urzeka leżąca nieco niżej Połonina Brebenieska, z której idąc starą ścieżką, dojdziemy szybko do pozostałości po klauzy „Howerla" (patrz: Klauzy) i miejscowości Łuhy. U podnóża Brebenieskula odnajdziemy liczne stawki. Można tam także przenocować, brak jednak opału. Najwięcej pamiątek z casów I wojny światowej znajdziemy na stokach Mun-czela (1999 m). Nazwa szczytu pochodzi prawdopodobnie od rumuńskiego słowa muncel, czyli wzgórze. Pod samym szczytem zachowały się spore kamienne umocnienia. Gdzieniegdzie, głównie od zakarpockiej strony, pozostały nawet fragmenty zasieków z drutu kolczastego. Spod Munczela, idąc w kierunku na Smotrec i Dzembronię, dotrzemy w tzw. Pohane Misce (patrz: Pohane Misce), czyli czarnohorski „trójkąt bermudzki". Słynie on z pojawiających się tu nagle gwałtownych burz. Z Munczela można również zejść stosunkowo szybko do By-streca, trzeba jednak- idąc ramieniem Stepanca - ominąć (przy słupku nr 22) zejście na Przełęcz Dzembronia. REGLE I POŁONINY Niewątpliwie jedną z największych osobliwości Czarnohory jest uderzające podobieństwo jej szaty roślinnej do Alp. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że po pasach z roślinnością typowo alpejską na wysokości 2000 m n.p.m. pojawiają się nagle połoniny. Wcześniej, na mniejszych wysokościach, mamy do czynienia z klasycznym piętrowym układem roślinnym, który rozpoczyna regiel dolny- las mieszany z buka, jaworu, świerka i jodły. Im wyżej, tym buka coraz mniej, jednak w Czarnohorze potrafi on występować nawet na wysokości 1500 m n.p.m. Po nim następuje regiel górny z przewagą świerka - można się nań natknąć nawet na wysokości 1700 m n.p.m. Wyżej zaczyna go zastępować coraz rzadsza obecnie limba. Potem zaczyna się dziać coś niezwykłego: w kolejnym piętrze, które w Tatrach odpowiadałoby pasowi kosodrzewiny, zgodnie żyją ze sobą kosodrzewina (która osiąga tu wysokość nawet 2,5 m), jałowiec halny i olcha kosa. Takie pomieszanie gatunków roślinności dolnego i górnego regla nazywane jest przez naukowców dysjunkcją pionową. Dzięki temu w pasie lym mogą rosnąć rośliny normalnie tu niespotykane. 0 ile bowiem pod kosówką nie przetrwa z braku światła dosłownie nic, tutaj - dzięki zrzucaniu przez olchy liści na zimę - można spotkać rośliny charakterystyczne dla regla dolnego: czarną borówkę, borówkę bagienną, azalię, a przede wszystkim różanecznik. Różanecznik to bodaj najbardziej znana roślina Czarnohory. Kwitnie na różowo w miesiącach wakacyjnych (w czerwcu i lipcu) i osiąga nawet 30 cm wysokości. Niestety, w ostatnich latach zasięg występowania różanecznika niebezpiecznie się zmniejszył. Jeszcze przed wojną porastał on stoki Świdowca, Gorganów i Gór Czyw-czyńskich. Dziś właściwie można go spotkać tylko w Czarnohorze, tak jak ponad 80 innych endemitów, czyli roślin występujących tylko na terenie Karpat Wschodnich. Roślinami strefy alpejskiej są również azalia pełzająca - niewielka roślinka o małych białych kwiatkach oraz krokus z gatunku Heuffelianus, którego ogromne łany można znaleźć, wędrując dzikimi ścieżkami z Pożyżewskiej na Howerlę. Do najbardziej znanych roślin, zwłaszcza wśród miejscowej ludności, należą: różeniec górski (izw. zołotyj koreń); goryczka żółta - zwana przez Hucułów „dziendziar" i przede wszystkim kulik górski, nazywany „pidojmą", uznawany za bardzo skuteczny afrodyzjak. Rośliny te, popularne w ziołolecznictwie ludowym, mimo objęcia ochroną ulegają szybkiej zagładzie. Miłośnicy karpackiej roślinności i pięknych widoków powinni również obejrzeć tzw. Dolinę Narcyzów o powierzchni ponad 20 hektarów. Znajdziemy ją, jadąc na wschód od miasteczka Chust. Na przełomie czerwca i lipca czeka nas tam baśniowy widok - niezmierzony dywan białych kwiatów. osobliwości W Karpatach Wschodnich ma początek kilka wielkich rzek. To stąd z bieszczadzkich skał wypływa liczący ponad 1300 km długości Dniestr. W pobliżu Przełęczy Okolę, rozdzielającej pasmo Świdowca i Połoniny Czarnej, znajdują się źródła niewiele krótszej Cisy, a spod Howerli tryskają strumienie, z których rodzi się najbardziej znana carnohorska rzeka - Prut. Nieco dalej na wschód, tuż przy rumuńskiej granicy, początki mają dwaj bracia - Czarny i Biały Czeremosz, Wodospod Budrtowiec na Bystrzycy Nadwórniańskiej k. wsi Pasieczna. Lata trzydzieste XX w. Fot. L. i M. Heller OSODIIWOSCI Sieć rzeczna Przytulica, a także Seret - wielki dopływ Dunaju. Prawie całe Karpaty Wschodnie (na terenie dzisiejszej Ukrainy całe) znajdują się w zlewni Morza Czarnego. Wyjątkiem jest północno-wschodni kraniec tego pasma, czyli polskie Bieszczady, odwadniany przez San należący do zlewiska Morza Bałtyckiego. Rzeki, spływając ze stoków Karpat w stronę Dniestru, wyżłobiły na niektórych odcinkach wąskie przełomy (prześliczna dolina Czarnego Czeremoszu), tworząc na mapie charakterystyczny obraz w kształcie grzebienia. Ich wspólną cechą są także duże sezonowe wezbrania. Pierwsze przychodzą tradycyjnie na przedwiośniu, podczas stapiania się mas lodu i śniegu, następne najczęściej na przełomie lipca i sierpnia, po przejściu opodów, które na Huculszczyźnie największe są właśnie w środku lato Mocno zróżnicowana budowa geologiczna tych terenów przyczyniło się do powstania progów i wodospadów, na które można natrafić na wszystkich niemal karpackich rzekach. Do najpiękniejszych i najsłynniejszych należą: największy wodospad w Karpatach Wschodnich - Buchtowiec na Bystrzycy Nadwórniańskiej, usytuowany niedaleko wsi Pasieczna, którego wysokość wynosi 16 m. Dokładnie VJUUII (I W ЛІ Polów ryb przy łuczywie (zb. B.t.) tyle samo metrów ma Wodospad Maniawski na rzece Maniawka, w pobliżu którego natkniemy się na ruiny słynnego Skitu Maniawskiego - jedynego w XVII w. klasztoru prawosławnego na Pokuciu (patrz: Nadworna). Sławą cieszą się również: wodospad Kapliwiec w pobliżu Jamnej, wodospad pod Sywulą na Prucie, a także Kosowski Huk na Rybnicy w okolicy Kosowa i oczywiście Pereboj na Prucie niedaleko Jaremcza. Ten ostatni bywa także nazywany przez miejscową ludność Hukiem, a słynie m.in. z tego, że można tu spotkać, zwłaszcza latem, śmiałków, którzy za niewielką opłatą skaczą z 17 metrów w skłębione wody Prutu. 1L____ Codzienność na Huculszrzyźnie. Fot. M. Seńkowski OSODIIWOSCI Смотрець Ten piękny szczyt, zwłaszcza gdy oglądamy go o wschodzie słońca znad Dzem-broni, znajduje się w bocznym grzbiecie pasma Czarnohory. Na górnym wierzchołku (bo Smotrec ma ich dwa) przykuwa uwagę olbrzymia skała o ostrych kształtach, a także pozostałości po okopach i zasiekach. Niedawno pojawił się tu również drewniany krzyż z... opisem końca świata. Główne ramię góry rozciąga się między szczytem a doliną Czarnego Czeremoszu. Jego najciekawszy odcinek biegnie od tzw. Pohanego Misca (obok słupka granicznego nr 18) w górę (patrz: Pohane Misce). Mnóstwo tu najprzeróżniejszych form skalnych - od szpiczastych kolców po żebra. Widać stąd doskonale Kocioł Dzembroni. To także świetny punkt widokowy na Popa Iwana i ruiny dawnego obserwatorium Biały Słoń, a dalej - na Góry Czywczyńskie i Stoha. Idąc w w stronę Popa Iwana (od słupka nr 18 to niewiele ponad pół godziny), możemy się również cieszyć panoramą Karpat Marmaroskich i grupy Kostrzycy. Odchodząc nieco w bok od głównego grzbietu, zauważymy z prawej strony ruiny dawnego polskiego schroniska Akademickiego Zrzeszenia Sportowego. Ciekawe widokowo jest tzw. ramię Smotreca i Stajek, którego początku należy szukać aż w dolinie Czarnego Czeremoszu. Z głównego grzbietu Smotreca łatwo wejdziemy na ramię, kierując się od słupka nr 18. Po drodze natrafimy na liczne zasieki z czasów I wojny światowej. Na Smotrec prowadzi wiele dróg ze wszystkich stron. Gdy zaczynamy wędrówkę od Smotreca i jest on naszym jedynym celem, najlepiej wyruszyć z Dzembroni (uwaga: do krzyżówki przy trasie z Kołomyi, skąd do wsi jest jeszcze około 5 km, dojeżdża zaledwie jeden autobus dziennie) wzdłuż potoku Dzembronko. Idąc tą trasą, po niespełna godzinie dotrzemy do kompleksu owczarskiego złożonego z dwóch budynków, których właścicielką jest znana wśród Polaków niezwykle sympatyczna i przyjazna Paraska Myckoniuk (patrz: Dzembronia). To świetne miejsce wypadowe do dalszych spacerów, należy się jednak liczyć z obecnością innych turystów. Stąd już tylko około godziny marszu na Popa Iwana. Po drodze zobaczyć można jeszcze tzw. Wuchaty Kamiń w kształcie głowy z wielkim uchem. SZPYCIE(1864 ITIJ Шпиці Szpycie to prostopadle ułożony do głównego pasma potężny grzbiet, rozdzielający je na dwie części: południowo-wschodnią, zasilającą wody Prutu, i północno--zachodnią, stanowiącą dorzecze Czarnego Czeremoszu. Wzdłuż grzbietu ciągną się linie okopów, w czasie I wojny światowej szczyt miał bowiem znacenie militarne. Kierując się na północny wschód, natrafimy na świetnie zachowany schron z resztkami prycz, który - jak podaje Janusz Gudowski - zdaniem mieszkańców Bystreca służył żołnierzom U PA. Największe wrażenie robi sam wierzchołek Szpyci, zwłaszcza oglądany od stro- Żebra skalne na Szpyciach IDUUMWUIU ny Kotła Hadżyny. Potężne żebra skalne, grube na kilka i wysokie na kilkadziesiąt metrów, tworzą tu na odcinku kilkuset metrów niesamowitą ścianę skalną. To o nim pisał Henryk Gąsiorowski: „Są to owe Kamienne Teatry, cel pielgrzymek (na ruskiego św. Jana) Hucułów obojga płci, zbierających tam różne zioła, potrzebne im dla leków i guseł. W szyciowych niedostępnych zakamarkach skryła się bowiem pierwotna przebogata flora tutejszych połonin". Opinię tę potwierdzają także autorzy Powrotów w Czarnohorę, przywołując miejscowy przekaz, według którego zbocza Szpyci porastają zioła o szczególnej mocy i działaniu, które kiedyś na zlecenie tzw. wieszczunów zbierały specjalnie dobrane bardzo niskie kobiety. Wieszczunowi nie wolno było odmówić (patrz: Wieszczun). To on mógł przepędzić chmury gradowe, przepowiedzieć przyszłość i podpowiedzieć, „jak bronić się przeciw urokom, przeciw napaściom, przeciw prądom złym, nawet przeciw wypadkom". Na Szpycie prowadzi wiele ścieżekz różnych stron. Najszybciej i najprościej dostać się nań można z Przełęczy Turkulskiej lub z Wielkiej i Małej Maryszewskiej (polecana trasa wiedzie przez przełęcz między Homułem a Szpyciami). W pierwszym przypadku czeka nas wiele atrakcji widokowych - widać stąd nawet Popa Iwana, przede wszystkim jednak Wielkie Kozły i Kocioł Gadżyny. Drugą trasą najlepiej wybrać się przy niepewnej pogodzie - stąd w razie zagrożenia najszybciej dotrzemy na ścieżkę, która zaprowadzi nas wprost do bazy turystycznej „Zaroślak". Leniwi, którzy woleliby uniknąć długich wędrówek, mogą obejrzeć Szpycie z najlepszego bodaj punktu widokowego na główny grzbiet pasma Czarnohory - z Wielkiej Maryszewskiej, skąd doskonale widać panoramę Howerli, Breskuła i Pozyżewskiej. Nieco dalej odsłaniają się także Dancerz, Homuł i właśnie Szpycie. TURKUŁ(1982 Пі] Туркул Turkuł to bodaj najpiękniejszy szczyt czarnohorskiej „trójcy" (Turkuł-Breskuł--Howerla), widocznej już na drodze z Ardżeluży do bazy turystycznej „Zarośla-k"(na skrzyżowaniu głównej trasy z Worochty do Wierchowyny). Góra wyróżnia się niepowtarzalną sylwetką, a jej zbocza pokrywają rzadkiej urody skały, olbrzymie głazy i sieć kamiennych umocnień pamiętających czasy I wojny światowej. Ze szczytu (patrząc na wschód) rozciąga się urokliwy widok na położone na wysokości 1725 m Jeziorko Niesamowite, z którym związanych jest wiele huculskich opowieści (patrz: Karpackie jeziora). Z pobliskiej Przełęczy Turkulskiej, która jest doskonałym punktem wypadowym w wielu kierunkach, można np. dojść w ciągu 10-15 minut do Jeziorka Niesa- mowitego. Blisko stąd również na północne ramiona Wielkich i Małych Kozłów, które dzielą szczyt Turkuła na trzy części. Z nich wyraźnie widać jedną z największych czarnohorskich atrakcji - Szpycie. Na przełęczy można zakończyć wędrówkę główną granią Czarnohory i zejść wprost pod bazę „Zaroślak" przez Pożyżewską, do której prowadzi dobrze zachowana jeszcze przedwojenna ścieżka. Po drodze czeka nas kilka interesujących panoram - na Plecy Howerli i Homuł, a także na szczyty Gorganów- Kukul i Syniak. Na Turkuł, który należy do grupy szczytów„przechodnich" (można się na nie dostać jedynie główną granią), prowadzą właściwie tylko dwie drogi -z Dancerza lub ze Szpyci przez Przełęcz Turkulską. Można jednak wybrać także inny wariant wędrówki, rezygnując ze zdobywania szczytu. Idąc z przełęczy na Turkuł, gdzieś mniej więcej w połowie drogi natkniemy się na ścieżkę, która skręca w stronę Zakarpacia. To droga w kierunku Łuhów, która zaprowadzi nas wprost na Połoninę Turkulską. Łatwo ją rozpoznać, bowiem napotkamy tam pasterskie szałasy. Stąd, kierując się w górę, natrafimy na mały cmentarz, na którym podobno są pochowani honwedzi - żołnierze węgierscy, którzy polegli na tych terenach w potyczkach z Armią Czerwoną w 1944 r. Dochodząc na krawędź, dostrzeżemy potok Howerla, skąd już bardzo niedaleko do leśniczówki, wymarzonego miejsca na dłuższy biwak. cytowana Choroszy J.A., Huculszczyzna w literaturze polskiej, Wrocław 1991. Gąsiorowski H., Przewodnik po Beskidach Wschodnich, 1.1-3, Lwów 1935 (reprint, Kielce 2000). Gudowski J., Ukraińskie Beskidy Wschodnie, 1.1-2, Warszawa 1997. Hoffbauer H., Przewodnik na Czarnohorę i do Wschodnich Beskidów, Stanisławów 1897 (cyt. za: J. Gudowski, Ukraińskie...). Hrabec S., Nazwy geograficzne Huculszczyzny, Kraków 1950. Iwaszkiewicz J., Książka moich wspomnień, Warszawa 1975. Karczmarzewski A., Sztuka Hucułów, Rzeszów 1985. Karpiński F., Historia mego wieku i ludzi, z którymi żyłem, oprać. R. Sobol, Warszawa 1987. Korzeniowski J., Karpaccy górale, oprać. S. Kawyn, Wrocław 1969. Krygowski W., W zapachu gór i wojny, „Wierchy" 1937 (cyt. za: J.A. Choroszy, Huculszczyzna...). Łozko H., Rodzima wiara ukraińska, Wrocław 1997. Olszański M., Rymarowicz L, Powroty w Czarnohorę, Pruszków 1993. OrtowiczM., Ilustrowany przewodnik po Galicyi, Lwów 1914 (reprint, Krosno 1998). Ossendowski F.A., Huculszczyzna, Gorgany i Czarnohora, seria Cuda Polski, t. 9, Poznań 1936 (reprint, Wrocław 1990). Pol W., Kilka rysów do opisania Hucułów na Bukowinie [w-.] tegoż, Prace z etnografii północnych stoków Karpat, Wrocław 1966. Pol W., Z Czarnego-Lasu i Czarnej Góry [w:] tegoż, Obrazy z życia i natury, Kraków 1870 (cyt. za: J.A. Choroszy, Huculszczyzna...). Polec A., Na dalekiej połoninie, Warszawa 1997. Rossowski S., Potop [w:] tegoż, I teki impresjonisty, Lwów 1893 (cyt. za: J.A. Choroszy, Huculszczyzna...). Szuchiewicz W., Huculszczyzna, Kraków 1902 (cyt. za: J.A. Choroszy, Huculszczyzna...). Vincenz S., Na wysokiej połoninie. Pasmo 1: Prawda starowieku. Obrazy, dumy i gawędy z Wierchowiny Huculskiej, Warszawa 1980. Pasmo 2: Nowe czasy. Księga 1: Zwada. Księga 2: Listy z nieba, Warszawa 1982. Pasmo 3: Barwinkowy wianek, Warszawa 1983. Wajgel L, O Burkucie i jeziorach aarnohorskich, „Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego" 1880, t. 5 (cyt. za: J.A. Choroszy, Huculszczyzna...). Zarnowski A., Na bezdrożach Czarnohory, Kraków 1992. ura BIESZCZADÓW Wkrótce ukażą się: OSOBLIWOŚCI BIESZCZADÓW WSCHODNICH oraz OSOBLIWOŚCI LWOWA Księgarnia Akademicka UBRA Sp. z o.o. 35-016 Rzeszów, ul. Unii Lubelskiej 6a łe. (17) 862 1316, e-mail: libra@libra.pl Sieć naszych księgarń: Rzeszów, ul. Jagiellońska 14/Antykwariat Rzeszów, ul. Lisa-Kuli 19- Galeria Grafika Rzeszów, ul. Słowackiego 16 - Galeria Rzeszów Rzeszów, ul. Cegielniom) 12 Rzeszów, ul. Mickiewicza l/Antykwariat ИРШК WYDAWNICTWO LIBRA ISBN 83-89183-11-0 nowiny GAZETA CODZIENNA Ш 9"788389"1831 1 Xі 9788389183118