Katarzyna i Karolina Urbańskie Zadanie – Niech to szlag! – zaklął Sir Angus i z całej siły pociągnął za lejce swego wierzchowca. Gdy ten, zaskoczony nagłym szarpnięciem, zatrzymał się, rycerz jednym płynnym ruchem zeskoczył z konia i wyszedł na piaszczystą drogę. W kurzu i błocie leżał krasnolud. Był zdrowo poturbowany, krew na podartej kamizeli świadczyła, iż jest ranny. – Niech to szlag! – powtórzył, kopiąc z impetem jeden z przydrożnych, niczemu nie winnych kamieni i zbliżył się do zalegającej na drodze postaci. Pochyliwszy się nad krasnoludem, wyjął swój miecz, a jego nierdzewne ostrze skierował w okolice czerwonego nosa ofiary. Delikatna, ledwo widoczna mgiełka pojawiła się na stali, dając świadectwo temu, że była ona tylko nieprzytomna. Narastający stukot końskich kopyt oznajmił zbliżającego się jeźdźca. Po chwili na piaszczystej drodze pojawił się kolejny rycerz, a tuż za nim wytoczyły się dwa wielkie, naładowane po brzegi wozy. Widząc zaistniałą sytuację, woźnicy wstrzymali konie, jeździec zaś zbliżył się do pochylonego nad krasnoludem Sir Angusa. – Co się stało, przyjacielu? – rzekł zaciekawiony, nie schodząc z konia. - Wyskoczył tak nagle...nawet nie zdążyłem wstrzymać mego wierzchowca! – wychrypiał zdenerwowany rycerz i podniósł się z klęczek. – Bogowie! Chyba nie chcesz powiedzieć, że potrąciłeś tego biedaka?! Powiedz, że tego nie uczyniłeś! – dopytywał się wstrząśnięty tym, co usłyszał, drugi z rycerzy. Właściwie nie oczekiwał odpowiedzi. Dobrze wiedział, jak będzie brzmiała; samo pytanie wydawało mu się dość głupie, żałował, że w ogóle je zadał. Przecież widział, co się stało, potrącony na drodze krasnolud mówił sam za siebie, a właściwie mówiłby, gdyby był przytomny. – Przestań tragizować, Donell i pomóż mi! – dobiegł go rozgniewany głos Sir Angusa. Przywołany do porządku młodzieniec zsiadł z konia i dołączył do stojącego przy potrąconym krasnoludzie rycerza. Chwilę patrzyli na niego w milczeniu, wzrokiem wyrażającym wielkie współczucie, a jednocześnie radość, że nie są na jego miejscu, po czym Sir Donell zapytał: - W czym mam ci pomóc, Angusie? Co chcesz teraz uczynić? – Zaraz zobaczysz, tymczasem pozwól, że ja się tym zajmę... – odparł tamten i kiwnął na woźniców, którzy z wielkim zainteresowaniem śledzili rozwój wypadków. Zobaczywszy, że Sir Angus ich przyzywa, zeskoczyli z powozów i zbliżyli się do stojących nieopodal rycerzy. – Bogowie! Tylko nie rób nic głupiego, mój przyjacielu, pamiętaj, że on jest tylko biednym, prymitywnym, nieprzytomnym krasnoludem, udzielimy mu pomocy zawożąc do pobliskiej wioski... – rzekł Sir Donell, mierząc krzepkich wyrostków podejrzliwym spojrzeniem. – ...Poza tym, sam wiesz, jak to jest z tymi krasnoludami – kontynuował. – Są niezwykle pamiętliwe, nastąpisz im raz na odcisk, a będą ci to wypominać do końca żywota. Nie muszę chyba dodawać, że są mściwe, ekscentryczne, wybuchowe i pyszałkowate... – ...Wrzucimy go do rowu, zakopiemy i po kłopocie... – przerwał mu Sir Angus, zwracając się do dwóch rosłych woźniców. To, co po chwili nastąpiło, wprawiło w nieukrywane zdziwienie nie tylko rycerzy i wyrośniętych młodzieńców, lecz także stojące w pobliżu wierzchowce, które odpowiedziały głośnym rżeniem. Zalegający bezwładnie na ziemi krasnolud poderwał się niespodziewanie i wyciągnąwszy ze skórzanego kamasza maleńki nóż, rzucił się do gardła Sir Angusa. Moment zaskoczenia był niezwykle udany, a cios z wielką precyzją chybiony. Powalony na piaszczystą drogę rycerz struchlał, zaś siedzący na nim krasnolud przyłożył błyszczącą klingę scyzoryka do gardła drżącej ofiary. – Jeden ruch i pożegnasz się pan z żoną i dziatwą... – wychrypiał krasnolud, trzymając ostrze w niezmienionej pozycji. Zobaczywszy, że rośli młodzieńcy zaczynają się zbliżać, przycisnął lekko nóż to skóry powalonego rycerza. – Ale... ekhm!... ja nie mam żony! – wycedził Sir Angus, mrugając nerwowo powiekami. To lekko zbiło z pantałyku krzepkiego krasnoluda, sprawiając, że na chwilę odsunął błyszczące ostrze sprzed gardła ofiary. – Nazwałeś mnie pan mściwym, wybuchowym...pyszałkowatym! ha! – dodał po chwili namysłu. – To nie ja! – zawył piskliwie Sir Angus, nie spuszczając zlęknionego wzroku z rumianej twarzy napastnika. Krasnolud nie dawał jednak za wygraną, wykrzywił wargi w złowieszczym uśmiechu, a tajemnicza iskra zabłysła w jego przekrwionym oku. – Ale... to tyś mnie potrącił... i to tyś chciał, abym zdechł w rowie jak... jak krasnolud w rowie! Ha! Przytłoczony niebywałym ciężarem rycerz znieruchomiał, a na jego czole pojawiło się kilka kropelek potu. Wykonał niezidentyfikowany gest ręką i z lekkim ociąganiem wychrypiał: – Jechałem do zamku... a ty... wyskoczyłeś tak nagle! Stojący z boku Sir Donell był przerażony, czuł się bezradny niczym sardynka w puszce. Przez chwilę myślał nawet, by zaatakować krasnoluda, ale zaniechał tej decyzji. Dobrze pamiętał, że są mściwe...tak mściwe i ekscentryczne, a on nie chciał kłopotów. Niedaleko, kilka godzin drogi stąd była ich wioska, prawdopodobnie połowa jej mieszkańców kryła się teraz w pobliskich krzakach. Wiedział, że nie może nic zrobić, właściwie to nawet mu to odpowiadało, należał bowiem do osób nielubiących przemocy. Gdy tylko miał ku temu okazję, wycofywał się, nie wdając w żadne bójki; dlatego też słowa krasnoluda były dla niego niczym zbawienie: – Odjedź pan stąd albo podzielisz los tego tchórza... Rycerz niezwykle zwinnym ruchem wskoczył na grzbiet swego wierzchowca i niby od niechcenia rzucił w kierunku Sir Angusa: – No to... do zobaczenia w zamku! Wraz za oddalającym się jeźdźcem ruszyły dwa, załadowane po brzegi wozy. Po chwili były one jedynie słabym punktem na pomarańczowym od zachodzącego słońca horyzoncie. – Niech to szlag! – zaklął słabym głosem Sir Angus, przyciśnięty ciężarem rosłego krasnoluda. Ten zaś, zobaczywszy, że zarówno furmanki, jak i jeździec oddalili się, zszedł z rycerza i otrzepawszy zakurzoną kamizelę wyprostował się, mierząc Sir Angusa złowrogim spojrzeniem. – Eh...niech będzie moja strata...nie ukatrupię cię... – rzekł, chowając mały nożyk z powrotem do skórzanego buta. Rycerz przełknął głośno ślinę i podniósłszy się ze żwiru, odparł: – Wiesz, że mógłbym cię teraz zabić? Krasnolud nie wydawał się być tymi słowami szczególnie poruszony. Spojrzał na czubki swych butów, splunął na nie siarczyście, przykucnął i przetarł je rękawem koszuli. – A ty wiesz, że ja mógłbym cię ukatrupić wcześniej, niźli ty byś to zrobił? ha! – Racja – przyznał rycerz i siadając z powrotem na ziemi dodał: Co teraz zamierzasz? Twarz krasnoluda rozciągnęła się w tajemniczym uśmiechu. – Nazywam się Ge`tadhg, ale wszyscy wołają mnie Tad- rzekł wyciągając rękę. Rycerz przyjrzał się jej podejrzliwie, lecz po chwili namysłu ścisnął dłoń krasnoluda. – A ja nazywam się Sir Angus L`Doneoghue... ale wszyscy wołają na mnie Angus- odparł i wyraźnie zniecierpliwiony dodał: Co zamierzasz Tad? – Jako żeś jest moim jeńcem, wracamy razem do wioski i na jakiś czas żegnasz się z dworskim żywotem... poza tym – ciągnął, wskazując lekkim ruchem głowy w kierunku pasącego się nieopodal wierzchowca – będziemy mieli ucztę dziś wieczór, już dawno mój lud nie kosztował koniny! Ha! *** – Panie, ten oto furman mi świadkiem, że mówię prawdę! Książę Gareth przeniósł swój pytający wzrok z oburzonego Donella na stojącego obok wieśniaka. Ten, przytłoczony spojrzeniem władcy, zmiął swój kapelusz i jąkając się, wybąkał: – No...byli my już w pół drogi do zamku, gdym zobaczył toboła wielkiego na drodze...No i jużem miał woza wstrzymywać, ale wrzask się podniósł niesamowity, iż to nie tobół żaden, ino Pan Angus z krasnoludem walczy. No to żem rzekł swemu koniu "Pospieszaj, bo najlepsze stracim"... – Co się stało z Sir Angusem? – przerwał książę Gareth, zwracając się do Donella. – Został... ehem... pojmany – odrzekł rycerz, starając się skupić wzrok w jednym punkcie, byleby tylko nie na twarzy władcy. – Pojmany przez oddział krasnoludów, tak? – zapytał spokojnym głosem książę. – Niezupełnie. Przez jednego krasnoluda – odpowiedział Donell i szybko dodał: Ale był nadzwyczaj wyrośnięty. Władca podrapał się w zamyśleniu po brodzie i nie odrywając wzroku od zaczerwienionej twarzy rycerza, rzekł powoli: – I ty przybyłeś mnie o tym zawiadomić... Książę Gareth znał Donella bardzo dobrze. Wiedział, że jest on tchórzem, jakich mało i ma skłonności do przesady...przecież ten chłopak nie nadawał się nawet na stajennego, nie mówiąc już o rycerstwie. Donnel był jednak jego siostrzeńcem, a ojciec Donella był wyjątkowo stanowczy. – Rozumiem, że oddział gotowy jest odbić Sir Angusa. – Panie, śmiem zwrócić uwagę, że krasnoludy nie trzymają czegokolwiek żywego do najbliższej kolacji, więc... – rycerz urwał i podniósł na władcę niepewny wzrok. Ten zaś na dobre zagłębił się w rozmyślaniach i zdawał się nie zwracać uwagi na zmieszanego rycerza i zaciekawionego furmana. – To wielka strata, wielka... – rzekł książę, w zadumie przyglądając się swej imponującej kolekcji pierścieni. W komnacie zapadła na chwilę niezręczna cisza. Gareth podniósł oczy znad klejnotów i przeciągnąwszy nieprzytomnym wzrokiem po twarzy Sir Donella, odezwał się natchnionym głosem: – W życiu każdego człowieka przychodzi czas na śmierć. To przykre, że dla biednego Angusa ten czas nadszedł tak szybko... Rycerz skrzywił się mimowolnie. "Ech! On znowu zaczyna!" pomyślał i zaszurał niecierpliwie nogami. Z nieukrywanym niesmakiem spojrzał na furmana. Ten stał rozdziawiony i w niezwykłym skupieniu chłonął każde słowo władcy. – Przychodzi też czas, gdy zdajemy sobie sprawę, że wszystko już osiągnęliśmy... że mamy to, do czego zawsze dążyliśmy. Do niedawna myślałem, że taki czas nadszedł także dla mnie, lecz... myliłem się! – mówiąc to, powstał ze swego tronu i zbliżywszy się do zniecierpliwionego rycerza, ciągnął dalej: – Chcę powierzyć ci pewną misję... zapewne słyszałeś o Pucharze Krwistego Cienia? – zrobił przerwę, by młodzieniec mógł pozbierać myśli i po krótkiej chwili ciągnął dalej: – Sądziłem, że mam już wszystko: władzę, bogactwo, urodę... – nagle urwał, zagłuszony niespodziewanym atakiem kaszlu krzepkiego furmana. Odczekawszy, aż się uspokoi, kazał go wyprowadzić, po czym kontynuował: – Muszę go mieć... Muszę mieć Puchar Krwistego Cienia! Zdobądź go dla mnie, wiem, że mnie nie zawiedziesz! Rycerz zamrugał z niedowierzaniem, odchrząknął i zapytał: – Panie...czy chodzi o TEN Puchar? Ten, który znajduje się na Urwisku Wieczności na wielkim kopcu złota pilnowanym przez... Smoka?! – Właśnie ten! Czy wspominałem, że wyruszasz jutro z samego rana? Sir Donell zachwiał się na nogach i w ostatniej chwili zdążył chwycić się jednego z masywnych świeczników. Niestety, nie spodziewał się, że jest on jedynie akcentem dekoracyjnym, a masywność nie jest jego rzeczywistą cechą i padł z nim ciężko na ziemię. Pozbierawszy się z kamiennej posadzki, otrzepał zakurzone ubranie i zmieszany wyszeptał niewyraźnie "przepraszam". Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał! Odkąd pamiętał, żył w przekonaniu, że kłopoty mogą się przytrafiać jedynie innym... Tak jak to było dzisiaj z Angusem. Oczywiście bardzo mu współczuł, lecz nie na tyle, by nie cieszyć się, że sam uniknął starcia z krasnoludem. Czuł się dość niezręcznie, pozostawiając rycerza na tej drodze. Przez chwilę miał nawet wyrzuty sumienia, jednak radość z bezpiecznego powrotu do zamku szybko przyćmiła wszelkie wątpliwości. Ech! Gdyby tylko wiedział, co go tam czeka! – Tak, Panie, jutro z samego rana... – rzekł drżącym głosem i zataczając się wyszedł z komnaty. *** Ogień trzaskał wesoło, a imponujących rozmiarów kawał mięsa obracał się powoli na prowizorycznym ruszcie. Noc była ciepła, żar płomieni falował w powietrzu, a zapach pieczonej koniny spowodował, że atmosfera przy ognisku nieco się rozluźniła: – I jeszcze jeden... hik! I jeszcze... hik! raz – zaintonował jeden z krasnoludów, przyciskając do piersi rumianą dziewczynę. – Kiedy byłem... hik! młodym żeglarzem... hik! – zawtórował drugi na zupełnie inną melodię, uderzając się kuflem ze swym sąsiadem. Sir Angus powstał z klepiska i chwiejnym krokiem podszedł do rusztu. Otępiony trzema kuflami jabłecznika aromatyzowanego dzikimi trawami, stracił równowagę i wylądował w ramionach tęgiej krasnoludzkiej kobiety. Podniósł się śmiech, zaczęto bić brawa, zaś rycerz przepraszając dziewczynę, usunął się na bok. Dopiero teraz zauważył, że podobnie jak wszyscy skupieni przy ognisku, miała brodę. Ponownie wśród biesiadników podniosła się fala głośnego, niepohamowanego śmiechu. – O przepraszam... – rzekł szybko, nie wiedząc, gdzie podziać oczy. – Ludziska nie wiedzą, jak to jest w krasnoludzkich szczepach... – powiedział Tad pomiędzy kolejnym atakami śmiechu. – ...że krasnoludzkie dziewki mają brody... aliści ich są ciut krótsze niż nasze – rzekł, nalewając sobie kolejną porcję tutejszego specyfiku. Wypiwszy do dna, podszedł do ogniska i oderwał spory kawał upieczonego mięsa. Przedzielił go na pół i jedną cześć rzucił Sir Angusowi. Rycerz, nie mogąc oprzeć się wspaniałemu zapachowi, odgryzł kęs. Przy ognisku wynikło lekkie poruszenie, wśród biesiadników rozeszła się bowiem wiadomość, że sam Król Krasnoludów ma zaszczycić ich swą obecnością. Rycerz przełknął głośno ślinę i czekał z trwogą na to, co miało za chwilę nastąpić. Tłum licznie zgromadzonych gości rozstąpił się, odsłaniając niską, zgarbioną postać. Podeszła ona do ogniska i zająwszy przygotowane dla niej miejsce, poczęstowała się kawałkiem upieczonego mięsa. Sir Angus przyglądał się sędziwemu krasnoludowi z wielkim zainteresowaniem. Był on o wiele starszy od swych podwładnych, i o wiele niższy. Jego małe, przenikliwe oczy rozglądały się badawczo wkoło, kontrolując sytuację. W końcu zawiesił wzrok na rycerzu. – Jakże jest ci tu u nas, hę? – zapytał powoli, przyglądając się z uwagą Sir Angusowi. – Nie narzekam... co ze mną zrobicie? – odparł, prostując się dumnie, świadom skupionej na sobie uwagi wszystkich biesiadników. – A choć mężny rycerz z ciebie? Mieczem dobrze władasz? – rzekł sędziwy krasnolud, mierząc Angusa krytycznym wzrokiem. – Gdybym swój miecz odzyskał, to bym wam dopiero pokazał, jak nim władam – syknął przez zęby, zaciskając z całej siły pięści, tak że aż kości pobielały. Na te słowa kilka krasnoludów wstało znad ogniska i trzymając broń w pogotowiu, zbliżyło się do rycerza. – Zważaj na to, w czyjej jesteś mocy – przypomniał stary Król, wstrzymując gotowych do ataku krasnoludów. – Co ze mną zrobicie? – powtórzył z naciskiem rycerz. – Długo rozważałem, cóżem powinien z tobą uczynić. Jako, żeś jest naszym jeńcem, masz obstalunek do wykonania. Jeśliś mądry, uczynisz, co ci powiem, w innym wypadku nigdy nie wrócisz do swoich. Rycerz kiwnął lekko głową na znak, że rozumie, Król zaś ciągnął dalej: – Nie ma chyba na tym świecie śmiertelnika, który by choć raz nie ułowił uchem Legendy o Pucharze Krwistego Cienia. – Leży na kopcu złota, pilnowany przez Ognistego Smoka Wieczności – pozwolił sobie dokończyć Sir Angus, chcąc w ten sposób pokazać, iż wie, o czym prawi Król Krasnoludów. – Jak mówisz – potwierdził Król, przytakując siwą głową, zaopatrzoną w ciężką koronę. – Chcę, abyś mi go zdobył. Wyruszysz jutro, nim pierwszy kogut zapieje -dodał, rozwiewając wszelkie wątpliwości. – Po co ci Puchar, mości Królu? – rzekł z nieukrywanym zdumieniem w głosie Sir Angus. – Zwykły śmiertelnik tego nie pojmie...jeno taki drugi jak ja mógłby to ogarnąć...-zaczął Król, widząc jednak zniecierpliwienie na twarzy rycerza, dodał: – Takem sobie to wykalkulował, że jedynie tego mi brakuje, aby być dostatecznie bogatym. To moja zachcianka. – Skąd masz pewność, że przy pierwszej sposobności nie ucieknę?- rzekł rycerz, spoglądając odważnie w oczy starego krasnoluda. – A taką, że gdybyśmy cię dopadli, to byś do końca swego marnego żywota żałował, żeś z nami zaczął. Wykopali my już wielką dziurę, obili zewsząd kolcami, nalali na dno wody i wpuścili węgorze... chcesz rzucić okiem?- rzekł z rozbawieniem Król, widząc, że twarz rycerza nagle pobladła. – Zdobędę Puchar Krwistego Cienia, przysięgam na imię mego zmarłego ojca!- zakrzyknął Sir Angus, unosząc w górę swój kufel, a pod nosem dodał: – Niech to szlag! *** Sir Angus zatrząsł się z zimna i przykrył szczelniej zniszczoną derką. Widząc to, krasnolud Tad cmoknął z niesmakiem i lekko kopnął rycerza w ramię. Gdy to nie poskutkowało, pochylił się nad śpiącym i wrzasnął mu prosto do ucha: – Wstawaj już! Wyruszyć nam trzeba! Rycerz zerwał się na równe nogi i przeciągnął wokoło nieprzytomnym wzrokiem. Szary świt zagościł już w okolicy, a zewsząd dobiegały donośne chrapania zmęczonych wczorajszym biesiadowaniem krasnoludów. Wspomnienia minionego wieczoru powróciły ze zdwojoną siłą, podobnie jak ból głowy, który już od dłuższego czasu rozsadzał mu czaszkę. Młodzian słaniając się dotarł do najbliższego drzewa i usiadł pod nim ciężko. Krasnolud zachichotał pod nosem: – Widzę, że nasz jabłecznik daje ci się we znaki...he he he! Rycerz przytaknął niemrawo i w milczeniu wpatrywał się we wschód słońca. – Kazali ci iść ze mną? – zagaił po chwili. – Ktoś musiał, inaczej czmychnąłbyś nam! Zgłosiłem się na ochotnika – wyjaśnił krasnolud, zakładając drugą parę wełnianych skarpet. Naciągnął je wysoko po kolana, a na stopy wcisnął filcowe kozaki. – Masz, załóż to – rzekł, uporawszy się z rzemykami. Angus złapał rzuconą przez krasnoluda kamizelę. – Krasnoludzka kamizela – rzekł bez cienia euforii. – Tam, gdzie idziemy, wicher łeb urywa, trza się w ciepłe łachy przyoblec... – wyjaśnił Tad, zakładając skórzany pasek z uwiązaną do niego niewielką torbą. – Aha! Na śmierć bym zapomniał! – dodał, schylając się. Sięgnął po szczelnie zawinięty pakunek, który do tej pory leżał niezauważony na trawie. Angus z dozą całkowicie zrozumiałej ciekawości przyglądał się, jak krasnolud rozwija materiał. Po chwili w jego ręku zabłysnął miecz. Podał go rycerzowi, mówiąc: – Król kazał oddać ci broń. Przyznaję, że robię to niechętnie... Sir Angus pochwycił miecz i przyglądając mu się z bliska, rzekł: – W takim razie ruszajmy! Niczego więcej nie pragnę, jak powrócić do domu. Jeszcze tego ranka Sir Angus i jego towarzysz Ge`tadhg opuścili krasnoludzką wioskę, udając się w kierunku Urwiska Wieczności. *** – Czy nie przyszło ci na myśl, że może już go tam nie być? W końcu każdy zna tę Legendę – odezwał się Sir Angus, przerywając milczenie, jakie towarzyszyło im już od dwóch godzin, a dokładniej od momentu, gdy pokłócili się grając w "Młodego bosmana". Rymy układane przez rycerza nie spodobały się krasnoludowi, zaproponował swoje, te z kolei nie przypadły do gustu Angusowi. Tak wiec dalsze dwie godziny spędzili w milczeniu. Wkraczając do Lasu Obłędu, rycerz na nowo podjął rozmowę. Odpowiedź krasnoluda nie usatysfakcjonowała go: – Trza być zakutym łbem, jak my, ażeby iść na Urwiska Wieczności. Nie myślę, by ktoś oprócz nas się tam wybierał, przynajmniej ten, komu żywot miły. W lesie było ciemno i wilgotno. Gęsto rosnące drzewa zlewały się z sobą, tworząc jedną masę. Ich konary sterczały ze wszystkich stron, zaś obficie porastające wszystko krzaki, paprocie i bluszcze uniemożliwiały w niektórych miejscach przejście. Sir Angus dobył miecza i począł ciąć kolejne gałęzie tak, by zarówno on jaki i Tad mogli przecisnąć się przez utorowaną w ten sposób drogę. – Musimy zważać na pułapki – odezwał się krasnolud, przedzierając przez gąszcz splątanych liści i konarów. – Hę? – wyrwało się rycerzowi, który zapamiętale ciął jedną z niezwykle upartych gałęzi. – Nogi zaprowadziły nas wprost na teren wiedźmy Dra`ratigin...a to babsko nie lubi, jak się po jej grządkach spaceruje – wyjaśnił Tad, po czym wskazał na jedno z drzew: - Patrz, to jedno z jej ostrzeżeń... Oczy rycerza powędrowały we wskazanym kierunku. Pomimo niesamowitej ciemności, zalegającej w każdym zakątku lasu, dojrzał pewien kształt. Wytężył wzrok i zauważył, że jest to żelazna klatka, zaś na jej dnie spoczywał szkielet. – Nie wiem, co gorsze: to, czy ten wasz rów z kolcami i węgorzem – rzekł po namyśle Sir Angus, nie spuszczając wzroku z niezwykłego urządzenia. – Jaki tam rów!- odparł krasnolud brnąc przez zarośla. – No ten z wodą i kolcami – odparł powoli rycerz, tonem nie uznającym sprzeciwu. – Ot, bajeczka! – rzekł niedbale Tad i jednym sprawnym susem przesadził powaloną gałąź. Angus zatrzymał się i ostentacyjnie oparł na swym mieczu, wbijając go uprzednio głęboko w ziemię. – Nigdzie nie idę – oznajmił. Krasnolud wzruszył ramionami i przewrócił przekrwionymi gałkami. Machnął ze zniecierpliwieniem ręką i odwracając się na pięcie, rzucił w stronę rycerza: – Idziesz, boś przysięgał na imię zmarłego ojca! Angus zaklął szpetnie i zacisnął palce na rękojeści miecza: – Ha! Wiedziałem, jakie z was małe dranie, więc skłamałem! Mój ojciec żyje i cieszy się dobrym zdrowiem! – spróbował. Na te słowa krasnolud zatrzymał się i spojrzał na młodziana z nieukrywanym politowaniem. – A ja wiem, że wy, rycerzyki honor swój macie i kłamać wam nie przystoi! A teraz ruszajże, po dobroci, albo cię do tego przymuszę! – Niech to szlag! – syknął przez zaciśnięte zęby Sir Angus i ze złością wyszarpnął miecz z poszycia. Krzepki Tad zniknął już za rozległymi krzakami, więc rycerz przyśpieszył kroku. Nagle rozległ się głos krasnoluda: – Panie Angus! – Tak?!- wrzasnął młodzian z wściekłością, torując sobie drogę. – Miej pan baczenie na pułaaAAAaaaaa.....! – krzyk Tada wstrząsnął ciemnym borem i szybko rozpłynął się w powietrzu. – Co? O co chodzi?- dopytywał się czerwony ze wzburzenia Sir Angus, siekając ostrzem miecza kolejne uciążliwe konary. Przedarłszy się przez gęste krzaki, wyszedł na polanę. Na samym jej środku, uwieszona do jednej z gałęzi starego drzewa, wisiała masywna klatka. Zaciekawiony niespotykanym zjawiskiem rycerz podszedł bliżej: – Tad? Jesteś tam? – rzekł, zaglądając do środka. – Jestem. A teraz pospieszaj i wydostań mnie stąd! – z dna klatki rozległ się obruszony głos krasnoluda. Na zmęczonym obliczu Angusa pojawił się cień uśmiechu. Wydobył swój miecz, ponownie wbił go w ziemię i rozsiadł się pod drzewem. – Czyś ty rozum do końca postradał?! WYDOSTAŃ mnie stąd, a chyżo! – miotał się bezradnie uwięziony krasnolud. Rycerz pochwycił stalowe pręty kraty i odepchnął je od siebie. Rozbujana klatka zaczęła wirować. – Muszę się zastanowić... – rzekł powoli, doprowadzając do rozpaczy zamkniętego w jej ścianach krasnoluda. – Sam przyznałeś, że rowu nie macie – kara mnie żadna nie czeka. Może powinienem opuścić to miejsce i udać się w stronę zamku? Zdążę jeszcze przed zmierzchem pokonać Las Obłędu, a przy dobrej pogodzie za trzy, cztery dni będę w domu- kalkulował na głos. – Sądziłem, iż jest z ciebie rycerz, aliści teraz patrzę i widzę, że mam przed sobą jedynie tchórza, którego słowo przysięgi nie jest warte ani jednego strzępka mej kamizeli... – wycedził przez zęby krasnolud, odwracając się plecami do siedzącego pod klatką Angusa. Usłyszawszy mowę Tad`a, rycerz powstał, wyszarpnął z ziemi swój miecz i jednym, zdecydowanym ruchem przeciął sznur, na którym kołysała się nieszczęsna pułapka. Zardzewiała klatka upadła z łoskotem na trawę, pękając na kawałki. Krasnolud leżał chwilę bez ruchu, po czym podniósł się i rzekł: – Widzę, że rycerz z ciebie prawdziwy i swój honor masz! Otrzepał swą kamizelę i podążył za Angusem, rozglądając się z trwogą na wszystkie strony. Nie dalej jak po godzinie opuścili granice Lasu Obłędu i wyszli na piaszczystą, pustą drogę. *** Sir Donell wstrzymał konia i zeskoczył na piach. Pochylił się nad ziemią i pociągnął nosem. Poczuł wilgotny zapach zgniłych liści i błota, wyciągnął rękę i zbadał teren. Niemalże natychmiast dłoń zatopiła się z miękkiej ziemi. – Ruchome piaski... – szepnął rycerz i pokręcił z niesmakiem głową. – Bogowie! I co ja mam teraz zrobić? – zastanawiał się na głos, rozglądając się po okolicy. Po chwili zastanowienia sięgnął do skórzanej torby i wyciągnął zeń zwinięty rulon papieru. Uwiązał konia do drzewa, usiadł na trawie i rozwinął kartkę. Bez wątpienia była to mapa, wymalowane na niej drogi, ścieżki i skróty miały zaprowadzić Sir Donella do Urwiska Wieczności. Rycerz odszukał szlak, którym podążał i wodząc palcem po mapie, burknął niezadowolony: – Do licha z takim skrótem! Droga na przełaj miała być krótsza! Szkoda, że nikt nie zaznaczył na niej tych przeklętych ruchomych piasków! Rozdrażniony zwinął mapę w ciasny rulon i wcisnął niedbale do skórzanej torby. Podszedł do konia i burcząc coś pod nosem, wyszarpnął ze wściekłością lejce. Zwierzę śledziło jego poczynania z wyraźną obojętnością, co jeszcze bardziej rozzłościło Sir Donell`a. Rycerz dosiadł wierzchowca i pogalopował z powrotem w kierunku lasu. *** – Jak na mój nos, to jesteśmy już o rzut kilofem od Urwiska...-rzekł Tad, maszerując u boku Sir Angusa. – Skąd możesz to wiedzieć?- podjął temat, zmęczony nieustanną wędrówką rycerz. – Odór smoków – ino jeden taki jest! – wyjaśnił krasnolud. Sir Angus wzruszył lekko ramionami i znieruchomiał. Zatrzymawszy się nagle, zmrużył oczy i przysłonił je ręką dla lepszej widoczności. Po chwili wykrztusił: – Niech to szlag! Co to jest?! – O co się rozchodzi?- zaciekawił się krasnolud, podążając wzrokiem w kierunku, w którym patrzył rycerz. Jego oczom ukazał się dość niecodzienny widok. Wkoło, gdzie tylko sięgnął jego wzrok, rozpościerała się imponujących rozmiarów ściana ognia. Czerwone od blasku płomieni niebo, zdawało się wrzeć, zaś ziemia gotować. Rozgrzane powietrze falowało, zniekształcając wszystko wkoło. – Przysiągłbym, że jeszcze przed chwilą tego tu nie było... przecież to istna Brama Piekieł... – wyszeptał, mrużąc oczy Sir Angus. – Brama czy furtka... wszystko jedno! – odparł krasnolud przyglądając się olbrzymim jęzorom ognia. – Innej drogi nie ma! – dodał. – Chcesz tak po prostu wkroczyć w żywy ogień?! Czyś ty zwariował?! – rzekł z niedowierzaniem Sir Angus. – Ja tam iść nie muszę....to ty żeś przysięgał – przypomniał krasnolud – ale jako żem się zobowiązał pilnować cię, pójdziemy tam razem! Mówiąc to, chwycił Angusa za róg kamizeli i pociągnął za sobą. W miarę gdy się zbliżali do ściany ognia, ogarniało ich coraz to większe gorąco, gryzący dym wdzierał się do gardła, a jaskrawy żar skutecznie oślepiał. W końcu zatrzymali się zaledwie kilka centymetrów od szalejących płomieni. Krasnolud przetarł łzawiące oczy i odkaszlnął nerwowo. – Ni ma innego wyjścia...- przypomniał, widząc niezdecydowanie na twarzy rycerza. Ten zaś stał nieruchomo, wpatrując się z uwagą w płomienie. Ruchem ręki nakazał milczenie, wydobył miecz, po czym powoli wsunął go w ogień. Krasnolud obserwował go z zaciekawieniem. Po chwili rycerz wyjął ostrze z żaru i ku przerażeniu Tad`a, chwycił je gołą ręką. – To nie jest prawdziwy ogień! – rzekł zdumiony, przyglądając się swej dłoni i wyjętej z płomieni klindze miecza. – Sadzę, że to kolejna sztuczka. Stężenie magii musi być tu niezwykle wielkie, tylko ktoś o niezwykłej mocy mógłby wywołać coś takiego! Angus schował miecz, zamknął oczy i włożył swą dłoń w płomienie. Ogień momentalnie ogarnął ją ze wszystkich stron, nie robiąc jednak żadnej krzywdy. – Ha! Sądzili, że się przestraszymy! – rzekł, wyjmując rękę i robiąc krok w kierunku szalejących płomieni. Zanim krasnolud zdążył zaprotestować, rycerz był już po drugiej stronie pożogi. – To tylko iluzja! Tad, ten ogień nie jest prawdziwy! – zawołał Sir Angus, przekrzykując trzask płomieni. Krasnolud przełknął głośno ślinę i zbliżył się do ognia, osłaniając ramieniem załzawione oczy. – Kiedy te płomyki tak prawdziwie wyglądają! – zakrzyknął oskarżycielskim tonem. – Spójrz na mnie! Przecież żyję – zachęcał dalej rycerz. Krasnolud zacisnął mocno powieki i już miał przekroczyć barierę rozszalałego ognia, gdy jego nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Pokręcił z rezygnacją głową i usiadł na trawie. – Jestem za młody, by umierać...liczę sobie dopiero 300 wiosen...nie jestem na to gotowy! Rycerz nie dawał jednak za wygraną: – Przecież jesteś krasnoludem, a krasnoludy nie boją się niczego! Są zahartowane, krzepkie, zwaliste i gruboskórne...i... -wiedząc niemrawy grymas na rumianej twarzy krasnoluda, zakończył szybko: – ...a co z krasnoludzką tradycją przeskakiwania przez płomienie bez odzienia? Czyż nie jesteście słynni z tych prostackich zabaw ludowych? Wyraz zgorszenia na obliczu Tada kazał rycerzowi zaprzestać dalszych namów. – O żesz... sam się o to prosiłeś! Przejdę przez te płomienie tylko po to, ażeby stłuc ci tę rozradowaną buźkę, za to co żeś przed chwilą powiedział..."bez odzienia" mówisz !? Powiedziawszy to, krzepki krasnolud zakasał rękawy i ruszył prosto w płomienie. Nie zawahał się ani na chwilę. Gdy otworzył oczy, był już po drugiej stronie, tuż obok rycerza. Ten poklepał go po ramieniu i uśmiechając się promiennie, rzekł: – Jeszcze będą z ciebie ludzie, Tad... – po czym dostał celnie wymierzoną fangę prosto w nos. *** – Co za głupi koń!... – rzekł Sir Donell, brnąc po kolana w rozmiękłej, nawodnionej ziemi. Szedł powoli, zmęczone nogi odmawiały mu posłuszeństwa, a grząski grunt skutecznie utrudniał wędrówkę. Jego wierzchowiec – nadzwyczaj uparte stworzenie, zapierał się wszystkimi czterema kończynami, przez co cały maraton przedłużał się jeszcze bardziej. Donell trzymając kurczowo lejce, ciągnął zwierzę wytrwale za sobą. – Piekielna droga na przełaj -wycedził rycerz, poczerwieniały ze wściekłości i zmęczenia. – Piekielny koń! – wrzasnął w kierunku wierzgającego się zwierzęcia. Sir Donell brnął powoli, szarpiąc energicznie lejce i uważając jednocześnie, by nie ugrząźć gdzieś na dobre. Wtem jego stopa natrafiła na śliski korzeń. Rycerz wypuścił lejce z rąk i machając bezradnie ramionami, usiłował złapać równowagę, jednak już po chwili runął twarzą w grząską ziemię. Jakiś czas leżał nieruchomo, powoli wtapiając się w błoto. W końcu jednak podniósł się ociężale i po omacku, z wyciągniętymi przed siebie ramionami próbował odnaleźć swego wierzchowca. Zniecierpliwiony bezowocnymi poszukiwaniami, przetarł powieki wierzchem dłoni i z trudem rozejrzał się wokoło. Łzawiące oczy przeszywał mu uciążliwy ból. Rycerz, mrugając bezradnie, dostrzegł po chwili swego konia. Był on już spory kawał drogi od młodziana i nadal brnął uparcie przed siebie, w stronę lasu, z którego nadjechali. – Bogowie...- jęknął zrozpaczony Sir Donell, czując jak uginają się pod nim kolana. Chwilę jeszcze patrzył, jak jego koń, wydając z siebie radosne rżenia, wypełza z błota i znika za drzewami. W końcu, na wpół niewidomy, Sir Donell ruszył przed siebie i wyciągnąwszy pięść ku niebu, potrząsał nią bezradnie: – Bądź przeklęty, wuju! I niech ci ten Puchar będzie kamieniem u szyi! *** Wejście do ciemnej jaskini ziało pustką i nieprzeniknionym mrokiem. Stojąc u jej stóp Sir Angus i krasnolud Tad czuli się raczej niepewnie. Ze środka groty nie dochodziły ich żadne odgłosy, świadczące o obecności w jej wnętrzu jakiegokolwiek smoka. Lekki podmuch wiatru wydobywający się z jaskini musnął twarze strudzonych wędrówką przybyszy. – Ni ma rady, trza wejść i się przekonać, czy Legenda prawdę powiadała! – odezwał się drżącym głosem krasnolud. Rycerz wyciągnął swój miecz i jakby w obawie, że go upuści, zacisnął mocno palce na rękojeści. – Jeśli wierzyć Legendzie, powinniśmy znaleźć kopiec złota, a na nim Ognistego Smoka Wieczności...o pięciu głowach – rzekł, przypominając sobie treść niezwykłej historii o Pucharze Krwistego Cienia. "To niesamowite, że też zawsze w takich momentach muszą się człowiekowi przypomnieć wszystkie detale i szczegóły mrocznych opowiastek!"- pomyślał, klnąc po cichu. – Hmmm....no to powodzenia – rzekł krasnolud i odwrócił się na pięcie. Sir Angus stał chwilę w zupełnym otępieniu, powoli analizując w myślach usłyszane przed chwilą słowa. – Jak to, "powodzenia"?! Czy to znaczy, że mam iść tam SAM?- wrzasnął w ślad za oddalającym się krasnoludem. Ten wzruszył ramionami i począł schodzić w dół stromego zbocza. W końcu zatrzymał się i zasiadł pod drzewem: – Będę tu na Ciebie czekał! – odkrzyknął pocieszającym tonem. Widząc, że rycerz nie odchodzi, machnął niecierpliwie ręką i ziewnął rozdzierająco. – Niech to szlag! – zaklął rycerz, nie wiedząc, czy najpierw rzucić się na krasnoluda, czy na smoka przyczajonego gdzieś w mrokach jaskini. Wzburzony, posłał Tad`owi nienawistne spojrzenie, które jednak nie zrobiło na krasnoludzie żadnego wrażenia, gdyż ten akurat zapadł w drzemkę. Rycerz zwrócił twarz w stronę mrocznego wylotu jaskini. "Niech to szlag" pomyślał zrozpaczony. – Prędzej miecz swój połknę, niż tam wejdę! – burknął Sir Angus pod nosem. W końcu jednak, z wyraźnym ociąganiem, ruszył przed siebie. Szedł powoli, z uwagą wpatrując się w czubki swych butów. Każdy, nawet najmniejszy kamień pod podeszwą, przyprawiał go o dreszcze, rycerz miał bowiem wrażenie, iż nastąpił na ogon smoka. Mocniejszy powiew wiatru był dla niego oddechem, przyczajonego gdzieś w mrokach jaskini stwora, a woda spływająca w szczelinach skalnych i kapiąca ze sklepienia była czymś, co zdecydowanie pochodzi od smoka, a nad czym rycerz wolał się dłużej nie zastanawiać. Młodzian wzdrygnął się mimowolnie i wytężył wzrok. Jakiś mały przedmiot błyskał zachęcająco na kamiennym klepisku. Rycerz schylił się i ostrożnie podniósł drżącą ręką złotą monetę. Przyjrzał się jej z uwagą, po czym schował do sakiewki. Po kilku krokach natrafił na kolejną monetę, którą bez zastanowienia ukrył w głębinach krasnoludzkiej kamizeli. Zaciekawiony Sir Angus, zapomniał na moment o smoku, Tadzie i Pucharze Krwistego Cienia. Wypatrywanie w mroku korytarzy pobłyskujących złotych monet wciągnęło rycerza bez reszty. Kiedy w końcu stanął u wylotu ciemnego korytarza, ze zdumieniem stwierdził, że nie pamięta, jak się tu dostał. Spojrzał nieprzytomnie na zaciśniętą kurczowo garść złotych monet... Rozwarł powoli palce i zauważył, że ich niesamowity, tajemniczy blask zniknął. Pojawiło się natomiast nieodparte uczucie czyjegoś złowrogiego, wlepionego w rycerza, wzroku. Starając się nie wypuścić z drżącej dłoni ciężkiego miecza, Sir Angus wkroczył do kamiennej komnaty, na środku której lśnił pokaźnych rozmiarów kopiec dziwacznych monet, naczyń i innych niepraktycznych przedmiotów. Mrużąc zmęczone oczy, rycerz rozpoczął poszukiwania Pucharu Krwistego Cienia. W tym momencie smok wyłonił się z mroku. Stało się to tak niespodziewanie, że rycerz nie zdążył się nawet na dobre przerazić. Stwór począł ziać ogniem i w ogóle robił wszystko, co powinien czynić rozwścieczony do granic możliwości i od kilku lat głodujący smok. Dziesięć wijących się głów, zbliżyło się niebezpiecznie w stronę przerażonego rycerza. "Niech to szlag! On ma dwa razy więcej głów niż przypuszczałem! Do diabła z ludowymi opowiastkami!" – przeszło mu przez myśl. Ostatnią rzeczą, jaką dostrzegł kontem swego przekrwionego oka, była rozwarta paszcza jednego z łbów Ognistego Smoka Wieczności. – Aaaaaghhh! – wrzasnął Angus i zadał cios na oślep. Po chwili otworzył oczy i ujrzał pochyloną nad sobą postać krasnoluda. Na widok przebudzonego rycerza, Tad rozpromienił się i rypnął go w ramię. – No! W końcu żeś się obudził! Angus powoli dochodził do siebie. Drżącą ręką sięgnął po bukłak i zimną wodą przetarł zaspane oczy. "Więc to był tylko sen...." – pomyślał uradowany. Naraz usłyszał pełne pretensji znaczące chrząknięcie. Spojrzał na Tad`a. Dopiero teraz zauważył zaczerwieniony nos krasnoluda i wyraźne ślady krwi na policzkach. Krzepki Tad jakby tylko na to czekał. -To ty żeś mnie tak przez sen zdzielił- wyjaśnił oskarżycielskim tonem, wygrzebując z głębin kamizeli kawałek wyjątkowo brudnej chustki. Przyłożywszy ją do zapuchniętego nosa, rzekł: – Okropnie żeś się miotał, dobudzić żem się ciebie nie mógł. Koszmar senny cię jaki nawiedził, czy co? – Jaki dzisiaj dzień?- rzekł w odpowiedzi rycerz. – Dzień Pierwszego Przebiśniegu...-odparł krasnolud, chowając jeszcze bardziej zabrudzoną chustkę z powrotem, w najciemniejsze głębiny swej przepastnej kamizeli. Wykorzystując milczenie towarzysza, dodał po chwili: – Ech, wy rycerzyki to za grosz obejścia nie macie. Przeprosić by wypadało za ten przetrącony nos. – Niech to szlag! Podobno sny z przełomu Wschodzącej Jutrzenki i Pierwszego Przebiśniegu są prorocze... – rzekł słabym głosem Angus pozwalając sobie na moment chwilowego załamania. – Eee, nie! Ja żem słyszał, że z przełomu Kwitnącej Paproci i Pełni Księżycowej się sprawdzają – stwierdził krasnolud tonem światowca. – Hmmm...no nie wiem – odparł rycerz, wyraźnie powątpiewając w słowa Tad`a. Powstał ciężko z prowizorycznego legowiska sporządzonego naprędce z liści i przeciągnął pełnym obawy wzrokiem, po dalekim horyzoncie. Krasnolud wzruszył ramionami, przyłożył ręce do ust i chuchnął głośno dwa razy, próbując rozgrzać zgrabiałe palce. Niezręczna cisza przeciągała się niemiłosiernie, więc zniecierpliwiony Tad zapytał niby od niechcenia: – Ciekaw jestem, co to za mara cię nawiedziła... Słysząc to, Sir Angus skrzywił się z niesmakiem. – Ruszajmy już!- ponaglił krasnoluda, który nie mógł się uporać z rzemykami od butów. Zmarznięte palce zdecydowanie odmawiały Tad`owi tego ranka posłuszeństwa, co wprawiło go w irytację. W końcu jednak zdołał zawiązać swe kozaki i podążył truchtem za oddalającym się rycerzem. *** Sir Donell strzepnął natarczywą paproć, która jakimś sposobem zaplatała mu się wokół buta i nie przerywając marszu, sięgnął do skórzanej torby, zwieszonej u pasa. Wielogodzinne wędrówki po ciemnym i niezwykle gęstym lesie nie należały do najprzyjemniejszych rzeczy, o czym rycerz zdążył się przekonać, wpadając do niejednego z chochliczych dołów. Młodzian zerknął na mapę, która, nosząc ślady błota, nie była już tak czytelna jak niegdyś. Nie odrywając wzroku od skomplikowanego rysunku dróg i skrótów, zwolnił kroku, a po chwili w ogóle się zatrzymał. Donell zmarszczył brwi, i raz jeszcze prześledził rozgorączkowanymi oczyma wszystkie linie na szkicu, próbując odnaleźć szlak, którym aktualnie podążał. W końcu podniósł wzrok znad mapy i drżącą ręką wcisnął ją z powrotem do torby. – Bogowie... – jęknął rycerz, rozglądając się bezradnie wokoło. Po chwili zawiesił wzrok na pobliskim drzewie. Klnąc szpetnie, podszedł do niego i z całej siły kopnął pień. – Auuu! – zawył, zwijając się z bólu. – Auu! – powiedziało drzewo głosem pełnym pretensji i żalu. Rycerz rozdziawił usta, zapominając na chwilę o przetrąconej stopie. – A widzisz? To boli – poinformowało drzewo, wykorzystując milczenie młodziana. Ten natomiast, nie odrywając oczu od pnia, zaczął wycofywać się powoli, aż w końcu odwrócił się i kulejąc puścił pędem przez ciemny bór. Drzewo wzruszyło gałęziami i skupiło uwagę na swym pniu. – Korę mi zerwał, prostak jeden! Ech! – stwierdziło po chwilowych oględzinach, wyraźnie zmartwione. *** – Urwisko Wieczności...-rzekł z zamyśleniu Sir Angus, mierząc wzrokiem rozpościerającą się przed nim okolicę. Purpurowe, od zachodzącego słońca, niebo i delikatna księżycowa poświata, tworzyły niepowtarzalny i pełen tajemniczości widok, który wprawił rycerza w stan głębokiej zadumy. Stojąc na krawędzi urwiska, nie mógł oderwać wzroku od imponującego krajobrazu; rozpościerające się pod nimi wzgórza, doliny, rzeki i lasy zdawały się być bardzo małe, zupełnie odległe i nierzeczywiste. – Przywędrowali my na to urwisko i co dalej?- zniecierpliwiony głos Tada przerwał przedłużającą się chwilę milczenia. Krasnoludy w zupełnie inny sposób pojmowały naturę, jej niepowtarzalność i piękno. Wychodziły z założenia, że jeśli czegoś nie da się wypić lub zjeść, nie warto poświęcać temu więcej czasu i zainteresowania. Podszedłszy do krawędzi urwiska, krasnolud wychylił się i zerknął bez większego zainteresowania w dół. Kilka drobnych kamieni, posypało się z cichym szelestem, turlając coraz dalej po zboczu. Nie odrywając od nich wzroku, Tad splunął w dół przepaści i rzekł: – Eh... Piekielnie tu wysoko i wicher łeb urywa! – Łeb urywa jak diabli... – przyznał zamyślony Sir Angus i naraz ocknął się, niczym wyrwany z głębokiego snu. – A właśnie! Czy nie powinniśmy spotkać w tym miejscu Ognistego Smoka Wieczności? – rzekł, czujnie rozglądając się wokoło. Kransolud wzruszył ramionami i strącił czubkiem buta mały kamyk, który potoczył się lekko po stromym zboczu i po chwili zniknął w mroku. – Ja żem myślał, że smoki w jaskiniach przebywają – powiedział Tad, siadając na brzegu urwiska. – Dobrze żeś myślał, ale założę się, że nie zdajesz sobie sprawy, jak nudno jest przebywać samemu w jaskini – odezwał się w pobliżu czyjś chrapliwy, głos. Krasnolud zerwał się na równe nogi, a młodzian zacisnął palce na gotowym do ciosu mieczu. W tym momencie z mroku wyłonił się smok. Był olbrzymi i niezwykle wychudzony, cienkie kości prześwitywały pod sflaczałą, żałośnie wiszącą skórą. Stwór wziął głęboki wdech i począł ziać ogniem, a raczej usiłował to uczynić, z marnym jednak skutkiem. Po kilku usilnych próbach zdołał wykrzesać z siebie jedynie mały, wątły płomyczek, który zaraz zgasł i zniknął na szalejącym wietrze. Smok rozkaszlał się i dysząc ciężko, usiadł na kościstym zadzie. Sir Angus zbliżył się ostrożnie do zalegającego na ziemi stworzenia. Skinieniem ręki przywołał krasnoluda i przyglądając się smokowi z bliska, rzekł z niedowierzaniem: – To...to jest Ognisty Smok Wieczności? Stwór podniósł na niego przesłonięte bielmem oczy i przybrał na pysk wyraz głębokiej dumy: – We własnej osobie, młodzieniaszku! Czy ci się to podoba, czy nie, jestem Ognistym Smokiem...ekhehehrrr!- przerwał i rozkaszlał się na nowo. – O żesz! Jak tak na niego patrzę, to własną teściową widzę... – rzekł w zamyśleniu krasnolud. – A o kopcu złotym żeś smoku słyszał? – dodał szybko, przytłoczony wzrokiem rycerza. – Hmmm....Dawno temu był tu taki jeden kopczyk. Nawet całkiem spory... – odparł stwór po chwili zastanowienia. Sir Angus posłał Tad`owi porozumiewawcze spojrzenie, na które krasnolud odpowiedział wzruszeniem ramion. – ...ale rozgrabili go – kontynuował smok między kolejnymi atakami chrapliwego kaszlu. – A Puchar Krwistego Cienia? – dopytywał się zaniepokojony rycerz. Na te słowa smok powiódł wzrokiem w kierunku, z którego dobiegał głos młodziana. Angus miał dziwne wrażenie, iż stwór przygląda mu się uważnie, jakby chciał go przejrzeć na wskroś. Zapadła cisza, przesiąknięta ciężkim oddechem starego smoka i nerwowym chrząkaniem krzepkiego krasnoluda. – Zardzewiał. Skorodował. Rozsypał się. Zniknął – wycedził powoli smok i rozwarł paszczę w wielkim, bezzębnym uśmiechu. – Zniknął – powtórzył Sir Angus niczym echo, zszokowany tym, co przed chwilą usłyszał. – Sądziłem, że on jest wieczny! – dodał wyraźnie rozczarowany rycerz, tonem dziecka, które odkryło, iż pod wielką, siwą brodą Świętego Mikołaja kryje się wujek Bonifacy. – Spójrz na mnie – odparł smok i dodał- nic nie jest wieczne! – Ni ma Pucharu? Ot i daj pan wiarę ludowym legendom... – rzekł zawiedziony krasnolud. – Znikł. Niech to szlag! – wrzasnął rycerz, zataczając się chwiejnie. Chwycił stojącego obok Tad`a i potrząsając nim gwałtownie, zakrzyknął: – I co ja teraz zrobię?! *** Czyjeś kościste i niezwykle brudne palce zacisnęły się kurczowo na krawędzi urwiska. Zaraz potem kolejna piątka zabłoconych paznokci wbiła się głęboko w ziemię, próbując uchronić swego właściciela przed upadkiem. Chwilę później, przy wtórze głośnych jęków i płaczliwych skomleń, zza krawędzi urwiska wyłoniła się głowa. Potargane i poklejone błotem włosy, obłąkańczy błysk w oczach spowodowały, iż osobnik, który wynurzył się zza krawędzi sprawiał wrażenie szaleńca. – Bogowie... – jęknął, podciągając się za cherlawych ramionach – takie poświęcenie i to dla kogo? Drżące z wielkiego wysiłku i po trosze także ze strachu ręce chwyciły kolejny występ skalny, pozwalając rycerzowi wgramolić się na bezpieczny teren. Stanąwszy stopami na stabilnym podłożu, Donell osunął się na ziemię, dysząc ciężko. Zdziwienie zarówno Ognistego Smoka Wieczności jak i Sir Angusa oraz krzepkiego Tad`a było tak wielkie, że wszyscy na chwilę zaniemówili i w osłupieniu wpatrywali się w półżywego, wychudzonego osobnika. W końcu rycerz wypuścił otumanionego krasnoluda ze swego uścisku i odezwał się słabym głosem: – Donell? Na te słowa młodzian podniósł nieprzytomny wzrok i momentalnie pobladł. Twarz jego wykrzywiła się w grymasie największego przerażenia, jakie kiedykolwiek krasnolud Tad widział w swym życiu. Donell podniósł rękę i drżący, blady palec skierował oskarżycielsko na twarz Sir Angusa: – Ty... – wyszeptał białymi niczym papier ustami. – Bogowie! Ja zwariowałem! Widzę duchy! – wrzasnął z trwogą, chwytając się za głowę.. Smok, rycerz i krasnolud wymienili spojrzenia. – Wiedziałem, że nie powinienem cię zostawiać na tej drodze...-kontynuował roztrzęsiony Donell. – O co mu chodzi?- zainteresował się smok. – ...ale ten pyszałkowaty krasnolud... – Ehem! – nerwowy kaszel Tad`a na krótką chwilę zagłuszył bełkot rycerza. – Donell?! – zdziwienie Sir Angusa osiągnęło już swój punkt kulminacyjny, pozwalając na moment zapomnieć o Pucharze Krwistego Cienia, a raczej jego braku. – ...wyrzuty sumienia, a teraz te wizje. Czy ja nigdy nie zaznam spokoju?! Wtem nagła ciemność zapadła przed oczami rycerza, a ostry ból przeszył mu czaszkę. Oszołomiony niespodziewanym ciosem, zdołał usłyszeć jeszcze słowa swego przyjaciela, po czym padł zemdlony: – Po co to zrobiłeś, Tad? Krasnolud wzruszył ramionami: – A bo tak bełkotał, żem musiał go trochę uspokoić. Obudzi się i zacznie prawić po ludzku. Tymczasem chodźmy się czego napić, bo mi w gębie zaschło od tego gadania. *** Niemrawe słońce rozpoczynało właśnie swą całodniową wędrówkę po nieboskłonie i wyraźnie zawstydzone, niczym nieudolny magik, który jeszcze nie pokazał wszystkich swych sztuczek, a już został wyproszony ze sceny, czaiło się nieśmiało za skrajem rozległego Urwiska Wieczności. Sir Angus zapiął szczelniej obszerną krasnoludzką kamizelę i wlepił mętny wzrok w niemrawy wschód słońca. Rękawem bawełnianej koszuli wytarł czerwony od porannego przymrozku nos i ziewnął rozdzierająco. Noc upłynęła mu bezsennie, głównie przez donośne rzężenie poturbowanego Donella, ale także przez ciągłe rozmyślania, którymi bezskutecznie starał się zagłuszyć narastające uczucie głodu. – Ale ziąb! Aż w nosie krzepnie! – zagaił krasnolud, widząc ponury wyraz twarzy rycerza. Angus w odpowiedzi smętnie pokiwał głową. Tad wzruszył ramionami i rozcierając zmarznięte ręce, przycupnął przy Donell`u: – A ten to by ciągle tylko spał! – rzekł, przyglądając mu się uważnie. Roztarł zgrabiałe palce i chuchając w zwinięte w kułaki dłonie, rozsiadł się obok zalegającego na trawie rycerza. Donell rozwarł lewą powiekę i kątem oka dostrzegł krzątające się wokół sylwetki. Po chwili ktoś położył mu zimny kompres na obolałą i opuchniętą głowę, a uczucie przyjemnego chłodu sprawiło, że młodzian poczuł się trochę lepiej. – Tad, jesteś pewien, że chłodzony porannym wiatrem krasnoludzki mocz potrafi w szybki sposób ukoić ból i zdjąć opuchliznę? – dobiegł go pełen obawy głos Sir Angusa. Pomimo lekkiego oszołomienia spowodowanego ciosem rosłego krasnoluda, Donell raźno skoczył na równe nogi i zrzuciwszy przyłożony do skroni kompres, począł energicznie wycierać czoło rękawem swej kapoty. Osłabiony nagłym wysiłkiem, usiadł na trawie i obrzucił zebranych oburzonym, półprzytomnym spojrzeniem. Angus, zaskoczony gwałtowną reakcją przyjaciela, rozpromienił się i z nieukrywanym podziwem rzekł do krasnoluda: – Miałeś rację! To niesamowite, przecież dopiero co przyłożyłem mu ten kompres, a już stoi na nogach! I ten guz jest jakby trochę mniejszy... – dodał, przyglądając się krytycznie zaczerwienionemu miejscu na czole rycerza. Tad wzruszył ramionami i niby od niechcenia wyjął zza skórzanego paska mały toporek. Przyjrzał mu się z zainteresowaniem, a po krótkiej analizie przetarł ostrze rogiem swej kamizeli. Naraz ciszę przerwało czyjeś znaczące chrząknięcie. Wyglądało na to, że Donnel podjął decyzję, którą postanowił podzielić się z zebranymi. – Co tu się dzieje? – rzekł obruszony, starając się unikać świdrującego wzroku zwalistego krasnoluda. Odpowiedź nie była tak oczywista i prosta, jakby się tego spodziewał...i tak krótka. Późnym popołudniem, przy wtórze głośnego chrapania przysypiającego z boku krzepkiego Tad`a, a także rzężenia spoczywającego w oddali smoka, Sir Angus kończył swą opowieść: – I znaleźliśmy się tutaj...na Urwisku Wieczności, gdzie powinniśmy odnaleźć Puchar Krwistego Cienia. Rozdziawiony Donell z uwagą chłonął każde słowo Angusa, a kiedy ten skończył, rycerz przełknął głośno ślinę i zaśmiał się głupkowato. Po chwili cichy rechot przerodził się donośny, wymuszony śmiech, który zniknął równie szybko, jak się pojawił. Donell zamilkł i rozejrzał się badawczo wokoło, jak człowiek usilnie szukający pretekstu do bójki czy kłótni. W końcu zatrzymał wzrok na przysypiającym krasnoludzie i zachichotał cicho. Sir Angus przyjrzał się rycerzowi z nieukrywaną obawą i współczuciem. Taak...ten dziwny błysk w rozbieganych, półprzytomnych oczach...no i jeszcze ten denerwujący chichot...nie ma najmniejszej wątpliwości – Donell zwariował – Tak się dziwnie składa, drogi Angusie, że ja także przybyłem na Urwisko Wieczności po Puchar! – rzekł powoli Donell. Jego słowa wywołały niezwykłe poruszenie, nawet karsnolud, który udawał, że spokojnie śpi, zerwał się na równe nogi i sięgając po swój wypolerowany toporek, zawołał: – Jakże to?! Na to Angus wyprostował się dumnie i powstrzymując Tad`a skinieniem ręki, rzekł triumfalnie: – Ale Puchar byłby mój, gdyż przybyłem tu jako pierwszy! Ha! Donell zmarszczył brwi i zamyślił się głęboko. W końcu podniósł wzrok i spojrzał na przyjaciela wyzywająco: – Byłby mój, bo bym ci go zabrał! Ot co! Na te słowa krasnolud zamachnął się swym toporkiem i z impetem wbił go w zamarzniętą ziemię. Gdy nastała cisza, odezwał się karcącym tonem: – Żaden z was mieć go nie będzie, bo go ni ma! Przygnębiony Angus kiwnął w zamyśleniu głową, przyznając Tad`owi rację. Już miał ponownie rozczulić się nad sobą, gdy w pobliżu rozniósł się zapach siarki. – Ech, rycerzyki i krasnale wy moje kochane! Tak sobie siedzę i słucham o czym prawicie i aż w kościach mnie łupie od tych głupot! – stwierdził Ognisty Smok Wieczności, wlokąc się ociężale w stronę swej jaskini. Gdy był już przy wejściu, zwrócił swój wielki łeb w kierunku stojących nieopodal postaci i zawołał słabym głosem: -Tak się składa, że mam w swym przytulisku kufel, co Pucharem Krwistego Cienia nie jest, ale za takowy może w ostateczności uchodzić. Sir Angus i krasnolud Tad wymienili pytające spojrzenia, podczas gdy Donell zbliżył się do wylotu jaskini. Po dłuższej chwili stary smok wyłonił się z jej ciemności i posuwistym krokiem skierował w stronę skupionych na trawie osobników. W siwym i niemalże całkowicie pozbawionym łusek pysku trzymał mały przedmiot. Nie mogąc dłużej opanować swej ciekawości, Donell podbiegł do stwora i wyciągając chciwie ręce, zakrzyknął donośnie: – Tu go podaj! Pozwól mi go zobaczyć!! Siadając na swym kościstym zadzie, smok wypuścił z przepastnej paszczy przyniesiony z głębin jaskini przedmiot. Był nim, wysadzany niegdyś rubinami srebrny kufel, teraz jedynie mocno sfatygowany i wyjątkowo stary. Stwór, przeciągnąwszy swym jedynym sprawnym okiem po przejętych twarzach obu rycerzy, rzekł rozczarowany: – Ech, wy młodzieniaszki to żadnych magicznych słów nie znacie... Wykorzystując chwilę ciszy, Angus skierował swój pytający wzrok w kierunku krasnoluda i wyszeptał: – Chodzi mu zapewne o "proszę", czyż nie? Tad wzruszył ramionami i zabrał się za polerowanie ostrza swego toporka. Po chwili przerwał i przyglądając się mu z odległości wyciągniętego ramienia, pokiwał z zadowoleniem głową. W końcu burknął pod nosem, ni to do siebie ni do Angusa: – Nie wiem. Mnie to się magiczne słowa kojarzą raczej z "abrakadabra" i takie tam. – Posłuchajcie, co wam powiem... – zaczął Ognisty Smok Wieczności, starając się mówić jak najgłośniej, by zwrócić tym samym rozbieganą uwagę obu rycerzy. – Dostaniecie ode mnie ten kufel, co to mógłby spokojnie uchodzić za Puchar... lecz muszę otrzymać coś w zamian. – Niech to szlag! – zamyślił się Sir Angus – i skąd ja mu wytrzasnę na tym pustkowiu kawał jagnięcia?! Widząc całkowite niezrozumienie i lekkie rozczarowanie ze strony rycerzy, a także zupełną obojętność od strony rosłego krasnoluda, smok pospieszył z wyjaśnieniami: – Jak widzicie, marny ze mnie Ognisty Smok Wieczności. Zestarzałem się i nie jestem już w takiej kondycji jak kiedyś. W wyobrażeniach ludzi żyję jako niebezpieczny, siejący strach i zniszczenie stwór, często nawet o pięciu głowach... – zadumał się na chwilę, a cień błogiego rozmarzenia wykwitł na jego pomarszczonym pysku. – Chciałbym, by tak pozostało – dodał po chwili namysłu. – Dlatego też, w zamian za kufel, chcę, abyście podtrzymali moją legendę. To wszystko. – Tylko tyle? – wyrwało się Donellowi, który znudzony długimi wyjaśnieniami, zaległ ciężko na zmarzniętej trawie. – Chcesz jedynie, byśmy nie ujawniali tego, co tu zastaliśmy? – rzekł, szczerze zdziwiony Angus. – Jeśli przyrzekniecie, że tak uczynicie, kufel jest wasz – wyjaśnił smok i podrapał się z trudem za postrzępionym uchem. – Przyrzekam na imię swej zmarłej matki, że jeśli nie dotrzymam mej obietnicy, powrócę tu tylko po to, by rzucić się w tę przepaść!- zakrzyknął Sir Angus przybierając przy tym niezwykle dramatyczny wyraz twarzy. – Ja również przysięgam dotrzymać obietnicy! I ten mściwy, pyszałkowaty i zwalisty krasnolud mi świadkiem, że mówię prawdę! – rzekł Donell ,wskazując zamaszystym ruchem ręki na stojącego nieopodal Tad`a. Wzrok wszystkich skupionych na Urwisku Wieczności w jednej chwili padł na wyrośniętego krasnoluda. Ten świadom skupionej na sobie uwagi, przeczesał palcami splątaną, długiej brodę i nasunąwszy po kolana, wełniane skarpety, rzekł: – Na brodę swej żyjącej teściowej zarzekam się, że jeśli puszczę parę z gęby, to nie nazywam się już dłużej Ge`tadhg! A wiem, że przy nazwisku swym pozostanę, bo słowo raz dane, dotrzymam do śmierci! *** – Smok czy reszka? – wypalił krasnolud, podtykając pod zaczerwieniony i natarty nos Angusa błyszczącą monetę. – Ehmm... – zaczął rycerz niezdecydowanie. – Słuchajcie, nie jestem pewien, czy to najlepszy sposób! – przerwał mu Donell, bawiąc się kawałkiem znalezionego na drodze patyka. – A jak inaczej rozwiążemy ten problem? – dopytywał się wyprowadzony z równowagi Angus. Początkowo żaden z nich nie zwrócił uwagi na pewną ważną kwestię, a mianowicie na to, że kufel jest jeden. Dopiero w drodze powrotnej, pozostawiwszy daleko w oddali Urwisko Wieczności, myśl ta zaświtała w błyskotliwym umyśle rosłego krasnoluda. Zastanawiali się nawet, czy nie wrócić i poprosić by smok uprzejmie poszperał w jaskini i wyszukał jeszcze jednego kufla, lecz zrezygnowali z tego pomysłu. Nie wiadomo czego zażądałby w zamian, a perspektywa uganiania się za jagnięciem nie wydawała się być zbyt kusząca. – No to jak będzie? Smok czy reszka? – dopytywał się wyraźnie zniecierpliwiony krasnolud, obracając nerwowo w dłoni mały, złoty krążek. – Niech będzie... smok. Albo reszka- rzekł niezdecydowanie Sir Angus. – No to jak w końcu?! – zawołali zgodnym chórem Tad i Donell i obrzucili rycerza przeciągłymi, oburzonymi spojrzeniami. – Smok... – wybąkał Angus i zaraz pożałował, że nie wybrał reszki. Sprawy ze smokami ostatnio nie najlepiej mu się układały, a przynajmniej nie tak, jakby sobie tego życzył. – Zatem reszka należy do mnie – zauważył niemrawo Donell, łamiąc patyk drżącymi palcami na małe kawałeczki. – No i po sprawie – powiedział krasnolud, podrzucił w górę monetę i złapawszy ją, zacisnął mocno dłoń. Po chwili rozwarł palce. Zapadła przytłaczająca cisza. Nikt nie mógł uwierzyć własnym oczom, a chyba najbardziej Angus: – Niech to szlag!- wrzasnął, ledwie powstrzymując się, by nie udusić krasnoluda -Jak żeś rzucał?! Toż to miał być smok, a nie reszka!- dodał drżącym głosem, z trudem tłumiąc napływające do oczu łzy. – Rzucałem jak mi się podobało! A czy to moja wina, żeś sobie głupiego smoka wybrał, zamiast reszki?- rzekł wyraźnie obrażony krasnolud, chowając monetę w głębiny swej kamizeli. – Bogowie! Szczęście mi sprzyja! – rzekł niezwykle ucieszony Donell podnosząc z ziemi kufel i chowając go za pazuchę. Tymczasem Angus, przygnębiony wynikiem losowania, rozsiadł się pod jednym z pobliskich drzew i począł rozmyślać nad swą dolą. – Niech to szlag! Co ze mną teraz będzie?- rzekł ni to do siebie ni do stojących nieopodal towarzyszy. Usłyszawszy pełne zwątpienia słowa rycerza, krasnolud zbliżył się do niego i podciągnąwszy zsuwające się wełniane skarpety, powiedział: – Wiem, żeś zrobił wszystko, co było w twej mocy... Obrażony Angus wzruszył ramionami i ostentacyjnie odwrócił się do krasnoluda plecami. Tad wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu, zakasał rękawy i rypnął młodziana w ramię, mówiąc: – Jesteś więc wolny... Na te słowa rycerz odwrócił się powoli i zmierzył krasnoluda podejrzliwym, przeciągłym spojrzeniem. Tad zapiął kamizelę na ostatni guzik i splunąwszy za siebie, wygrzebał ze skórzanej torby mały pakunek, który rzucił Angusowi. – Masz tu parę skarpet wełnianych na drogę i ciesz się, żeś głowę ocalił. Nasz Król do bystrych nie należy, wytłumaczę mu to i owo... – zapewnił krasnolud, widząc niezdecydowanie malujące się na twarzy rycerza. Angus podniósł się ciężko z trawy i otrzepawszy odzienie, rozerwał pakunek. Dwie wełniane skarpety wyglądały na czyste i nie noszone, w kilku miejscach były tylko lekko pozaciągane. – Tylko raz założone...- rzekł szybko Tad i dodał, by rozwiać wszelkie wątpliwości: – ...na wesele mej bratanicy od strony pradziada matki... zdaje się. Rycerz pokiwał w zamyśleniu głową. – Egoistyczne, pyszałkowate i ekscentryczne – rzekł po chwili dłuższego milczenia. Twarz krasnoluda pociemniała, oczy dotychczas błyszczące i roześmiane, zmniejszyły się i zmrużyły, usta zacisnęły w dziwnym grymasie. – ...sądziłem, że krasnoludy są właśnie takie. Teraz widzę, że się myliłem! – dokończył powoli Sir Angus, wyciągając w kierunku zdezorientowanego Tada swą dłoń. Krasnolud wykrzywił twarz w szczerbatym uśmiechu i bez zastanowienia ścisnął rękę rycerza.