Stanisław Broniewski Całym życiem – Szare szeregi w relacji naczelnika Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę... Państwowe Wydawnictwo Naukowe Warszawa 1982 Okładkę projektował Andrzej Pilich Redaktor Włodzimierz Barbasiewicz Redaktor techniczny Witold Motyl Korektorki Jadwiga Szychoicska, Bogumiła Zielińska (f* Copyright by Państwowe Wydawnictwo Naukowe Warszawa 1583 ISBN 83-01-05322-4 Państwowe Wydawnictwo Naukowo Wydanie drugie. Nakład 59 750+250 egzemplarzy. Arkuszy wydawniczych 26,00. Arkuszy drukarskich 23+32 s. wkładek. Papier druk. mat. kl. V, 70 g, 26X122 cm. Oddano do wznowienia w czerwcu 1D83 r. Podpisano do druku w grudniu 1983 r. Druk ukończono w czerwcu 1984 r. Zamówienie nr 680/11GC83. L-10. Csna zł 300.-- Łódzka Drukarnia Dziełowa, Łódź, ul. Rewolucji liioó r. nr 45 NASTĘPNYM POKOLENIOM HARCEREK I HARCERZY PRACĘ SWĄ POŚWIĘCA Autor, PRZEDMOWA Nieczęsto się zdarza, aby świadek doniosłych zdarzeń I ich pamiętnikarz był w takim stopniu ich współtwórcą jak Stanisław Broniewski w Szarych Szeregach. Spowite dumną i tragiczną legendą, żyją one w świadomości Polaków przekazywane kolejnym pokoleniom głównie jako historia ustna. Wspierają ją jako samotne słupy nośne epoki, książki Aleksandra Kamińskiego. Napływają rozproszone relacje i próby ujęć w większej skali spojrzenia. Walor zdania wielkiej sprawy Szarych Szeregów przez Stanisława Broniewskiego ,,Orszę", ,,Witolda" leży w pełni jego informacji jako naczelnika harcerzy, i w tym, że przekazuje nam tyle, ile wówczas widział. Zaletą jest bowiem czas spisania tego pamiętnika walki i wychowywania w dzielności; książka powstała już w latach 1955-1958, za świeżej pamięci zdarzeń i ludzi. Jeśli inne relacje i akta z innych szczebli dowodzenia i działania mogą wiele uzupełnić, a nawet sprostować to, co widziano z góry, tym co się zdarzyło w szeregach, to główny zrąb dzieła pozostanie jako świadectwo godne najwyższego zaufania, jako wierna pamięć tamtej przeżytej chwili. Niepoślednim walorem tego świadectwa jest wreszcie indywidualność jego twórcy, ukształtowana przez wieloletnią służbę harcerską, ale też o wybitnych własnych cechach osobowych, które ułożyły stosunek między stylem pisania i człowiekiem piszącym. WTidział on ogrom spraw i taką ich intensywność, że płynęły i kłębiły się one gorącą lawą trudną do ujęcia w jakąkolwiek kronikarską formę. Potrzebne były refleksja i uporządkowanie, które przyniosły w rezultacie końcowym konstrukcję umożliwiającą przekazanie olbrzymiej sumy faktów, wyłożonych przejrzyście, ale nie bez ocen, zawsze wyważonych, i nie bez wielu portretów ludzkich, ożywiających przed czytelnikami tych co odeszli. I nie bez emocji, którą relacja ta potrafi przekaz-ać późnym wnukom. Cenny materiał źródłowy dla historyków Polski walczącej, z których niejeden korzystał już z udostępnianego przez Autora maszyno- pisu, książka ta jest także prezentacją postaw moralnych oby^atelSdch i humanistycznych, takich jak harcerskie Prawda odwaga i karność, koniecznie potrzebnych naszej zbiorowości, a zwłaszcza rocznikom wchodzącym w życie społeczne, i takich jak P ° ^ a c o dziennej odpowiedzi na pytanie, rozważana w wirze zdarzeń tamtych lat, a zawarta w słowach: my i Polska, Polska i my. Aleksander Gieysztor WSTĘP W latach II wojny światowej naród polski składał jeden ze swych najtrudniejszych egzaminów dziejowych. Wiele nauk, wiele doświadczeń wypływa z jego przebiegu dla przyszłych pokoleń polskich. Jest obowiązkiem naszego wojennego pokolenia nauki te i doświadczenia zebrać, utrwalić, przekazać. Gdyby praca taka nie została wykonana, przyszły historyk stanąłby przed obrazem bardzo niepełnym, którego już nikt dopełnić wiernie nie byłby w stanie. Przecież były to lata konspiracji -- lata, w których wiele spraw nigdy nie zostało zapisanych. Lata, z których nawet dokumenty będą niezrozumiałe dla przyszłego badacza bez komentarza współczesnych, tyle w tych dokumentach skrótów, szyfrów, kryptonimów; lata zakończone wielką zawieruchą powstań i przewalającego się frontu, zawieruchą niszczącą skromne z natury rzeczy ilości konspiracyjnych papierów, lata przerzedzające bardzo szeregi tych, którzy jedyni mogli pamiętać. Przecież po tych latach nastąpił czas dalszego topnienia ilości dokumentów, dalszego wygasania pamięci. Z historią wojenną Związku Harcerstwa Polskiego, noszącego wówczas nazwę Szare Szeregi, nie było inaczej. I tylko potrzeba przekazywania tych spraw nie historykowi jedynie, lecz także młodzieży polskiej, młodzieży harcerskiej, dla której szczególnie bliskie, a zatem i szczególnie wychowujące są dzieje jej starszych kolegów, nakłada na barki szaroszeregowego pokolenia większe obowiązki. Oto motywy, dla których autor przystąpił w kwietniu 1955 roku do pisania niniejszej pracy. Warunki pierwszych dwóch lat pisania spowodowały, że autor opierać się mógł jedynie na swej pamięci. Dlatego czytelnik będzie chciał zapewne wiedzieć jakie fakty oraz jaki kąt patrzenia na te fakty miał autor możność zarejestrować w swej pamięci. Zmusza to do podania na tym miejscu krótkiego przebiegu służby autora w Szarych Szeregach. Przebieg ten był następujący: 1. od 9 października 1939 roku do 30 września 1941 roku -- różne funkcje w męskim harcerstwie warszawskim, 2. od 1 października 1941 roku do 6 maja 1943 roku -- kierowanie męskim harcerstwem warszawskim, 3. od 6 maja 1943 roku do 3 października 1944 roku -- kierowanie całoicią męskiego harcerstwa. Ten przebieg służby wyznaczył granice czasowe relacji -- autor nie sięgnął w niej ani do spraw kampanii wrześniowej, ani do spraw po powstaniu warszawskim. Natomiast okres zarysowany tymi granicami ujął autor z punktu widzenia całości organizacji, bez względu na to, czy kierował nią on sam, czy przedtem Florian Marciniak. Współpraca i osobista przyjaźń z Florianem Marciniakiem oraz konieczność wejścia z chwilą objęcia kierownictwa całością organizacji we wszystkie sprawy, od samego ich początku, upoważniła autora do takiego ujęcia. Ten przebieg służby spowodował ponadto, że więcej znalazło się w relacji faktów z późniejszego okresu wojny niż z wcześniejszego, więcej z terenu Warszawy niż z pozostałych terenów Polski. Wydarzenia późniejsze i warszawskie, bardziej osobiście doznane, a nie tylko za pośrednictwem opowiadań, rozkazów i meldunków, okazały się trwałej zakorzenione w pamięci. Szczególnie wyrazistsze rysowanie się Warszawy wymaga kilku słów wyjaśnienia. W Warszawie praca konspiracyjna była łatwiejsza niż gdziekolwiek indziej w Polsce. Spowodowane było to wyjątkowo znacznym zgrupowaniem zwartego, solidarnego elementu polskiego. Ta zwartość i solidarność pięknie zresztą mówi o społeczeństwie warszawskim. Skoro w Warszawie praca była łatwiejsza, czytelnik będzie musiał specjalną wagę przywiązywać do każdego opisywanego zdarzenia pozawarszawskiego -- chcąc uzyskać prawdziwy obraz całości. Tak zresztą postępowaliśmy też w czasie wojny. Pisanie relacji, będące przecież ubocznym zajęciem autora, trwało długo. Przemiany październikowe zastały autora w połowie pracy. Wówczas wraz z przemianami poczęły pojawiać się zachowane wojenne dokumenty, zanotowane wspomnienia. Powstawała ambitna pokusa porzucenia dotychczasowego systemu pracy, zaprzestania pisania relacji, a rozpoczęcia opartego na materiałach źródłowych opracowania historycznego. Lecz pokusa krótko trwała. Historię, lepiej nawet, opracuje jakiś nieznany historyk. Od obowiązku napisania relacji nic natomiast nie jest w stanie autora zwolnić. I praca pozostała relacją, a niektóre dokumenty posłużyły jedynie dla dokonania kilku cytat, zwłaszcza w najpóźniej pisanych rozdziałach (,,Organizacja"). Przy okazji zetknięcia się z dokumentami przyjemnie było autorowi stwierdzić, że jego pamięć poprawnie odtwarzała fakty i ich motywy. Warszawa, luty 1958 roku W ostatniej fazie pisania pracy jedno z wydawnictw zawarło z autorem umowę wydawniczą. Jednakże ani do tego wydania, ani do żadnego innego, mimo kilkakrotnego rozpoczynania rozmów z innymi wydawnictwami -- nie doszło. Wówczas w dążeniu do udostępnienia pracy osobom zainteresowanym autor zdeponował ją w lutym 1967 roku w Archiwum Państwowym m. st. Warszawy. Od tej pory pracę czytało lub przeglądało na miejscu w archiwum wiele osób; można to stwierdzić choćby na podstawie znacznej już liczby powolywań się na nią w innych pracach, wydanych drukiem w późniejszych latach. Gdy wiosną bieżącego roku pojawiła się znów możliwość wydania pracy, autor stanął przed niełatwą decyzją. Z jednej strony ćwierćwiecze, które minęło od napisania, spowodowało, że dziś otacza nas już inny świat, czytać będą pracę inni już ludzie, autor wreszcie ma za sobą dalsze dwadzieścia pięć lat doznań, informacji i przemyśleń. ,,Nigdy ten sam człowiek nie wchodzi drugi raz do tej samej rzeki". Chciało by się więc napisać dziś nieco inaczej, wydobyć te tony, które z dzisiejszego punktu widzenia wydają się szczególnie fascynujące, stonować te, które wydają się przebrzmiałe. Taka selekcja, której z reguły dokonuje czas, niesie w sobie wiele mądrości -- podkreśla rzeczy trwałe, gubi przemijające. Lecz z drugiej strony fakt, że praca w swym archiwalnym wcieleniu tylokrotnie była czytana i powoływana przesądził, że ma to być jednak ta sama w zasadzie, praca; w zasadzie, gdyż w kilku miejscach trzeba było dokonać poprawek ewidentnych błędów oraz w kilku innych trudno się było powstrzymać od dopisania nowych odsyłaczy, będących wyrazem tego, co dziś myśli autor; te odsyłacze, w odróżnieniu od odsyłaczy napisanych przed laty, opatrzone są oznaczeniem (1981). I taką niedzisiejszą pracę oddaje autor do rąk dzisiejszych czytelników. Gdyby w związku z ową ,,niedzisiejszością" pracy powstały pod jej adresem jakieś zarzuty, autor ma na nie jedną tylko odpowiedź: tak było i tak w piętnaście lat po wydarzeniach myślał o nich autor, żyjąc wtedy w też bardzo specyficznym świecie lat 1955-1958, po świeżych doznaniach lat 1945 - 1955. Decyzja o wydaniu pracy w takiej formie ma, jak się wydaje, jeden jeszcze walor. Zostają zachowane, jakby żywe. wszystkie działające w tamtym świecie siły. A wiadomo, że myśli i uczucia to też fakty, historyczne fakty, które wprawdzie potomności przekazywać je3t trudno, lecz bez których, z suchych zapisów uznanych przez ,,mędrca szkiełko i oko" -- wydarzeń przekazać nie sposób. Wreszcie ostatnia uwaga. W roku 1958 pod tytułem przygotowanej do druku książki znajdowała się dedykacja: ,,Osamotnionym i opuszczonym Rodzinom poległych Kolegów pracę swą poświęcam -- Autor". Dziś rodzin tych najczęściej już nie ma, a więc i dedykacja jest inna. Warszawa, sierpień 1981 roku. Część 1 ZAŁOŻENIA Rozdział I DECYZJA i Historia konspiracyjnego harcerstwa rozpoczyna się we wrześniu 1939 roku w murach oblężonej Warszawy. Zawrotne tempo wrześniowej kampanii spowodowało, że sytuacja harcerstwa stała pod znakiem całkowitej przypadkowości i improwizacji. Starsza młodzież Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, która przez pierwsze dni pełniła w Warszawie służbę pomocniczą, wymaszerowała w ramach ogólnej ewakuacji mężczyzn zdolnych do noszenia broni * pod wodzą Zastępcy Naczelnika Harcerzy, harcmistrza Leszka Domańskiego. Wyruszyła 6 września w kierunku Mińska Mazowieckiego. W następnych dniach opustoszałe w ten sposób miejsce przy warsztacie harcerskiej pracy zaczęły zajmować grupki instruktorów i starszych harcerzy z Wielkopolskiej Chorągwi Harcerzy, wycofujące się poznańską szosą pod naporem wkraczających wojsk niemieckich. Był to trzon działającego w pierwszych dniach wojny w Poznaniu Pogotowia Harcerzy. Stanowili go chłopcy, którzy zdali już swój pierwszy wojenny egzamin, działając jako jedna z niewielu zorganizowanych grup w chwili, gdy władze państwowe i wojsko opuściły Poznań. Zakopywanie broni, utrzymywanie porządku, likwidowanie dokumentów mogących ułatwiać pracę wchodzącemu wrogowi -- wszystko to w dużej mierze było w rękach harcerzy2. W ten sposób, już na samym progu wojny, w doświadczeniach poznańskich harcerzy, a zresztą i w doświadczeniach harcerzy wielu innych środowisk zapisany został fakt niezmiernie charakterystyczny i powtarzający się odtąd z wielką prawidłowością przez następne lata. Oto, ile razy wypadki przybierały niekorzystny dla Polski obrót, ile 1 Ewakuacja ta została związana z nazwiskiem człowieka, który ją ogło- sił, płk. Romana Umiastowskiego, oficera Sztabu Naczelnego Wodza, zresztą dawnego harcerza. Cieplaka. 2 W oparciu o liczne opowiadania Floriana Marciniaka oraz Miłosława razy wróg triumfował, a siły polskie bywały zagrożone lub rozbite, tylekroć wzrastała, jakby niespodziewanie, waga harcerstwa. W okresach ustabilizowanej i zorganizowanej pracy aparatu państwowego harcerstwo cofało się w cień, nie dostrzegane przez wielu, ustawiane częsta na dalekim planie w hierarchii państwowych spraw. W okresach zaś ciężkich harcerstwo uzyskiwało łatwy i bezpośredni dostęp do najwyższych czynników w państwie, odgrywało wielką rolę w polskim życiu. Tak było właśnie w pierwszych dniach wojny w Poznaniu i w wielu innych jeszcze ośrodkach, tak było w pierwszych tygodniach po kampanii w październiku 1939 roku, tak było w momentach ciężkich sytuacji pod okupacją, tak bywało wreszcie w pełnych dramatycznego napięcia dniach powstania warszawskiego. W powstaniu bowiem dokonał się w zawrotym skrócie przegląd wielu spraw całego okresu wojny. Waga harcerstwa w życiu polskim ulegała w czasie powstania wielokrotnym wahaniom w zależności od sytuacji ogólnej, a nawet różnych sytuacji lokalnych. Dlaczego tak się działo i o czym mówi to zjawisko? Trzon zagadnienia stanowi fakt, że w ciężkich momentach harcerstwo wychodziło poza swoją normalną funkcję, poza swoje właściwe zadania; z chwilą zaś gdy sytuacja stawała się normalna, harcerstwo również wracało na swoją normalną pozycję w społeczeństwie. Fakt ten nazwaliśmy trzonem zagadnienia, nie stanowi on bowiem całego zagadnienia. Dla uzyskania obrazu całości uzupełnić go należy jeszcze dwoma innymi faktami. Po pierwsze -- inicjatywa i prężność harcerstwa w sytuacjach ciężkich i trudnych. Przytoczymy tylko jeden przykład: pierwsze tygodnie powstania; śródmieście powstańczej Warszawy; lawina pism codziennych wydawanych zarówno przez polskie czynniki oficjalne cywilne i wojskowe, jak i przez partie polityczne, organizacje społeczne itd.; wśród tej lawiny skromne, znane niewielkiej liczbie ludzi, pismo pod nazwą ,,Brzask -- Pismo Harcerskich Oddziałów Armii Krajowej"; w pewnym momencie -- dramat: elektrownia warszawska ugodzona śmiertelnie zamiera; stają wszystkie drukarnie, ludzie dobijają się o wiadomości... i wtedy najaktywniejsi, a wśród nich Wydział Wydawnictw Głównej Kwatery Harcerzy pod kierownictwem hm Jerzego Jabrzemskiego (pseudonim ,,Wojtek"), biorą inicjatywę w swoje ręce; montuje się wydawnictwa powielaczowe i w niedługim czasie najmłodsi harcerze pojawiają się na ulicach, w schronach, przekopach m. iń. z plikami ,,Wiadomości Informacyjnych Brzasku". Ludzie rozchwytują wydawnictwa; sytuacja jest uratowana. Harcerstwa było w pierwszym szeregu tych, co zapełnili pustkę. Po kilku dniach sytuacja na ,,rynku wydawniczym" względnie się normalizuje Nie ma wątpliwości, że u podstaw opisanego zjawiska leży wielkie osiągnięcie wychowania harcerskiego. Przecież właśnie w samych za- i ,,Brzask" cofa się z powrotem do swej normalnej roli. łożeniach ideologii i metody harcerskiego ruchu znajdujemy takie tezy jak służba, jak inicjatywa, jak zaradność. O służbie mówi przyrzeczenie, mówi ponadto pierwszy punkt prawa harcerskiego: ,,Harcerz służy Bogu i Polsce i sumiennie spełnia swoje obowiązki". Cecha inicjatywy nie znajduje wprawdzie dostatecznego odzwierciedlenia w samym prawie, mimo że przenika całą ideologię i metodykę harcerską; stąd jednym z postulatów na przyszłość przemyślanych przez harcerstwo wojenne było wprowadzenie tej cechy do prawa harcerskiego . 3 Zaradność zostaje specjalnie podkreślona przez całe puszczaństwo metodyki harcerskiej; przecież wynikająca z urbanizacji nieporadność człowieka XX w. przeniesionego w trudne i prymitywne warunki była jednym ze źródeł skautingu. Zarysowaliśmy jeden fakt uzupełniający trzon zagadnienia, które przykuło naszą uwagę, zagadnienia wzrastania wagi harcerstwa w sytucjach trudnych. Dla dopełnienia obrazu pozostał jeszcze drugi fakt: oto, gdy sytuacja się normalizowała, gdy następowała cisza po burzy, ze wszystkich stron, ze wszystkich kątów pojawiał się pewien typ ludzi i stawał przy opuszczonych poprzednio przez siebie warsztatach pracy. Ten typ ludzi -- cichy i pokorny w momentach trudnych -- był tym głośniejszy i butniejszy w chwilach, gdy los nam się uśmiechał; ten typ ludzi zdawał się wtedy postawą lekceważenia, która w naszym wypadku wyrażała się poklepującym po ramieniu mianem ,,harcerzyki", zamazywać swoją własną poprzednią postawę. Znajdował się ten typ ludzi również wśród nas, na szczęście w drobnym procencie, gdyż szara służba, jaką pełniliśmy, nie ,,popłacała" nigdy. Znajdował się również w otaczającym nas podziemnym lub powstańczym świecie. Lecz gdy nadchodziły chwile ciężkie i trudne, spotykaliśmy zarówno wśród władz cywilnych i wojskowych, jak i wśród otaczających nas organizacji i instytucji ludzi twardych i dobrych, wśród których nie sposób nie wymienić choć paru przykładów. Takim był między wielu innymi kierownik Walki Cywilnej, Stefan Korboński, dowódca Okręgu Warszawskiego AK, gen. Antoni Chruściel (,,Monter"), szef jego sztabu, ppłk Stanisław Weber (,,Chirurg"), dowódca Kedywu płk Emil Fieldorf (,,Nil"), dowódca oddziałów dyspozycyjnych Kedywu ppłk Kiwerski (,,Lipiński", ,,Rudzki", ,,Oliwa") i inni. Oni nie mieli w stosunku do nas protekcjonalnego tonu; wszelsię w tym przypadku faktem, iż wiele pokoleń harcerskich chlubnie pełniło służbę będąc wiernymi tamtemu prawu, ma ogromne znaczenie; nie należy więc wprowadzać do tekstu żadnych (!) zmian; jest tak, tym bardziej że z dogłębnego rozumienia punktu o służbie i punktu o prawdzie, a także punktu o pożyteczności, wynika również nakaz przejawiania inicjatywy (1981). - 8 Po latach doszedłem jednak do wniosku, że siła tradycji, wyrażająca ka zaś słabość i tandeta ludzka odpadała w takich trudnych chwilach i ginęła z oczu. Ten właśnie drugi opisany fakt, obok wielu innych motywów głównie natury wychowawczej powodował, że harcerstwo wojenne chciało być całkowicie szare, aż do samego rdzenia, z całą konsekwencją wyprane z dążności do targów o wszelki zewnętrzny splendor. Problem ten stawiał nas później w czasie całej wojny w trudnych często sytuacjach, a i wśród nas miał paru zwolenników innej postawy. Tak więc wrześniowe przeżycia poznańskich harcerzy dały jakby przedsmak jednego z istotnych problemów, jaki stanie przed harcerstwem w czasie wojny. Przybywszy do Warszawy harcerze poznańscy wespół z częściowo pozostałymi, częściowo później z różnych stron ściągającymi harcerzami warszawskimi organizują Pogotowie Harcerskie. Komendantem Pogotowia zostaje hm Florian Marciniak, młody instruktor wielkopolski, człowiek wielkiego umysłu, serca i charakteru, z którego imieniem związana została na zawsze cała historia harcerstwa w czasie II wojny światowej4. Komendantem Pogotowia mianuje go pełniąca w tym czasie obowiązki nieobecnego przewodniczącego ZHP, Michała Grażyńskiego, wiceprzewodnicząca, p. Wanda Opęchowska. Historia działalności Pogotowia Harcerskiego w oblężonej Warszawie nie należy do przedmiotu niniejszych rozważań. Z okresu tego notujemy tylko jeden fakt, mianowicie: w ostatnich dniach oblężenia, a ściśle dnia 27 września 1939 roku6 zostało zdecydowane przejście Związku Harcerstwa Polskiego do konspiracji. Organizacja ta przybrała sobie później kryptonim ,,Szare Szeregi" e, Przedwojenny Związek Harcerstwa Polskiego składał się z trzech wielkich członów organizacyjnych: Organizacji Harcerzy, Organizacji Harcerek i Kół Przyjaciół Harcerstwa. Do pracy konspiracyjnej powstały tylko pierwsze dwa człony; trzeci nigdy do końca wojny powołany nie został. Nie znaczy to, by poszczególni ludzie z tak zwanego ,,starszego społeczeństwa" związani przed wojną z harcerstwem, np. p. Wanda Opęchowska, lub też wiążący się z Szarymi Szeregami w czasie wojny, np. prof. Józef Zawadzki czy też p. Bolesław Srocki, serdecznymi, mocnymi więzami, aby ludzie ci nie współpracowali bezpośrednio z organizacją męską lub żeńską; nie powstała jednak 4 Dane biograficzne hm Floriana Marciniaka patrz: Polski Słownik Bio- graficzny,t.XIX,s.582-584. 6 6 Według opowiadań hm Floriana Marcinłaka. Data powstania tej nazwy jest na razie nieznana. Musi być wczesna, organizacja Kół Przyjaciół Harcerstwa. Organizacje Harcerek i Harcerzy w różnych okresach konspiracji były ze sobą mocniej lub luźniej związane. Na okresy rozluźnienia się tych związków, które nigdy jednak nie przybrało form ostrych, wpływało wiele czynników. Najważniejszy wysuwany często i niejako oficjalnie przez harcerki wynikać miał z zasad konspiracyjnej techniki. Istotnie, ze względów bezpieczeństwa, wszelkie powiązania między dwoma różnymi pionami organizacyjnymi były jak najmniej wskazane. W razie tew. ,,wpadki" mogły spowodować one przerzut do zupełnie innego środowiska -- przerzut tym groźniejszy, że równolegle do przypadkowych kontaktów międzyorganizacyjnych nie biegła, działająca automatycznie, sieć alarmowa. Miała więc rację komenda harcerek starając się izolować kierowaną przez siebie organizację od wszelkich kontaktów zewnętrznych, a wśród nich od kontaktów zewnętrznych z organizacją męską. Miała rację tym bardziej, że wzrastająca przez cały okres wojny aktywność Organizacji Harcerzy wzmagała coraz bardziej stan zagrożenia poszczególnych komórek tej organizacji i tym samym coraz poważniej groziła niebezpieczeństwem przerzutu wszystkim tym, którzy z Organizacją Harcorzy się stykali. Chłodny, rozsądny rachunek bezpieczeństwa i zagrożenia stał tu więc na drodze bliższych, serdeczniejszych kontaktów międzyorganizacyjnych, których potrzebę odczuwało się coraz bardziej w toku długich miesięcy wojny. Powstał konflikt między chłodnym konspiracyjnym rachunkiem a sercem. Konflikt ten wpływał zresztą na przebieg wielu różnych spraw, a nie tylko na stosunki pomiędzy organizacjami męską i żeńską. W omawianej sprawie doprowadził on do paradoksalnej i wręcz zabawnej sytuacji: poprawny schemat organizacyjny powinien był wyglądać następująco -- oddolne komórki Organizacji Harcerzy i Organizacji Harcerek nie znają się wzajemnie i nie utrzymują między sobą żadnych kontaktów. Jedyny więc kontakt, tym intensywniejszy właśnie, powinien istnieć między głównymi kwaterami. W życiu ułożyło się zupełnie inaczej: Główna Kwatera Harcerek, chcąc stworzyć przykład zwycięstwa chłodnego rozsądku nad sercem, sprowadziła własne kontakty do niezbędnego minimum; w dołach organizacyjnych natomiast z biegiem czasu następowały coraz częstsze i szersze wyłomy w zasadzie chłodnej izolacji i tak pod koniec okupacji najbardziej izolowanymi komórkami spośród obu organizacji były główne kwatery. Życie stworzyło obraz całkowicie odwrócony w stosunku do obrazu zamierzonego 7. 7 Omawiana sytuacja była w czasie powstania warszawskiego powodem gdyż Florian Marciniak podał ją podczas wizytacji chorągwi krakowskiej w końcu stycznia 1S40 r. (patrz: M. Kurowska, Szare Szeregi w Krakowie 1939 - 1945, ,,Krzysztofory" nr 5, Kraków 1978 r.). Później udało się ustalić, że nazwę tę wymienił już 24 XII 1939 r. we Lwowie przybyły z Warszawy Leszek Domański (1981). przykrości, jakie spotkały komendantkę Warszawskiej Chorągwi Harcerek, Wandę Kamieniecką-Grycko (,,Czarna Wanda") ze strony Głównej Kwatery Harcerek za ścisłą współpracę z organizacją męską. Szczegóły w rozdziali Pt. ,,Wybuch". Władzę nad trzema członami organizacyjnymi miało, zgodnie z przedwojennym statutem8 ZHP, tzw. Naczelnictwo. Był to najwyższy organ wykonawczy, wyłoniony z Naczelnej Rady Harcerskiej, która z kolei, wyłoniona przez Zjazd Walny czyli najwyższą władzę Związku, zastępowała ten Zjazd w okresach pomiędzy jego obradami. Przewodniczący ZHP kierował pracami zarówno Rady Naczelnej, jak i Naczelnictwa. Kierownik organizacji męskiej -- Naczelnik Harcerzy i kierowniczka organizacji żeńskiej -- Naczelniczka Harcerek wchodzili w skład Naczelnictwa. W końcu września 1939 roku sytuacja poszczególnych władz Związku była następująca: Przewodniczący ZHP, dr Michał Grażyński, był poza granicami kraju9, I wiceprzewodniczący, ks. hm Rp. Jan Mauersberger, mieszkał pod Warszawą; II wiceprzewodniczący, p. Wanda Opęchowska, znajdowała się w Warszawie; naczelny kapelan, ks. hm Marian Luzar, poległ w kampanii wrześniowej; Naczelnik Harcerzy, hm Zbigniew Trylski, znajdował się na Węgrzech; Naczelniczka Harcerek, hm Maria Krynicka, znajdowała się w kraju. Pozostali członkowie Rady Naczelnej byli rozproszeni, znajdowali się zarówno w samej Warszawie, jak i na prowincji, część z nich poza tym znajdowała się zapewne na emigracji, niektórzy, być może, polegli we wrześniu. Taki był stan władz organizacyjnych i takie były informacje o nich w chwili gdy 27 września w murach oblężonej Warszawy, na strzępie wolnej jeszcze ziemi polskiej, zgromadzeni przy ul. Polnej i stanowiący dostateczne ąuorum członkowie Rady Naczelnej podejmowali ważką decyzję rozpoczęcia pracy konspiracyjnej harcerstwa. Moment podejmowania tej decyzji był szczególny. Huraganem mijał wrzesień. Za nim nadchodził październik ze swą, zda się, cmentarną ciszą. Oczy głupców potrafią w tej październikowej ciszy dojrzeć tylko poprzewracane domki z kart. Wystarczy jednak trochę uczciwiej patrzeć, trochę mocniej wytężyć słuch, aby zrozumieć, że wśród pozornej październikowej ciszy naród zdawał swój wielki egzamin. Tysiące paroosobowych nieraz grup zbierało się snując dalej nić istnienia poszczególnych instytucji, jednostek wojskowych, organizacji, uczelni, szkół -- ognisk polskiego życia. Naród mówił wtedy swoje ,,nie"! Nigdy dotąd za życia naszego pokolenia nie zabrzmiało taką głębią treści pierwsze zdanie hymnu narodowego. zacji uznanych przez państwo za Stowarzyszenie Wyższej Użyteczności. W związku z tym posiadał ZHP statut o budowie przewidzianej dla tego rodzaju stowarzyszeń. dniach września 1939 r. powołany do rządu na nowo utworzone stanowisko ministra propagandy. Ewakuowany został wraz z całym rządem do Rumunii. 8 Związek Harcerstwa Polskiego był przed wojną jedną z paru organi- 9 Dr Michał Grażyński, poprzednio wojewoda śląski, był w pierwszych Polska i my, my i Polska -- oto istota tamtego października. Florian Marciniak, postawiony decyzją wspomnianego zebrania na czele wchodzącego w mroki konspiracji męskiego harcerstwa, był jednym z tych, którzy już wtedy, na przełomie września i października, powiedzieli na swoim odcinku ,,nie". Siła brutalna, obca, zniszczyła zewnętrzną, organizacyjną formę Związku Harcerstwa Polskiego. Lecz zniszczona została tylko forma: pozostała treść, bo pozostali ludzie. Powiedzieć obcej, brutalnej sile ,,nie" -- to znaczy odtworzyć formę organizacyjną; zaprzeczyć zniszczeniu, to znaczy odtworzyć ten sam Związek Harcerstwa Polskiego. Przed podobnym problemem stanęły wszystkie polskie instytucje. Prezydent, rząd, wojsko otwierały tę długą listę. Zachowanie ciągłości i tożsamości instytucji było właśnie polskim ,,nie", było obroną autorytetu, a więc zjawiska, którego po 150 latach niewoli i tylko 20 latach niepodległości nie wolno było bezkarnie niszczyć. Potem, gdy postawa Polski w II wojnie światowej dopełniła minione dwudziestolecie -- będąc zresztą jego widomym produktem -- potem sprawy przedstawiały się zupełnie inaczej; lecz zniszczenie autorytetu jako bezpośredni wynik września byłoby cofaniem się o dwadzieścia lat wstecz, byłoby przekreślaniem dwudziestolecia i jakby nawiązywaniem do ciągłości półtorawiekowej niewoli. Florian Marcinak, rozpoczynając pracę konspiracyjną, postawił od razu tezę ciągłości przedwojennego Związku Harcerstwa Polskiego. W sprawie tej był twardy i nieustępliwy. Tezę swoją przeprowadził konsekwentnie i do końca. Można powiedzieć, że do końca, gdyż aresztowanie Floriana, które nastąpiło 6 V 1943 roku, zastało tę sprawę już całkowicie rozstrzygniętą, wygraną. W październiku 1939 roku było jednak jeszcze zupełnie inaczej. Trzeba było dalekosiężnej myśli młodego instruktora poznańskiego, trzeba było jego siły decyzji i siły realizacyjnej, aby łamać i przełamać piętrzące się trudności. Pierwszym aktem było podparcie całą siłą wyłonionego przez wspomniane zebranie Naczelnictwa. Zostało ono powołane w następującym składzie: 1. ks. hm Rp. Jan Mauersberger -- p.o. przewodniczącego; 2. Wanda Opęchowska -- wiceprzewodnicząca; 3. hm Antoni Olbromski -- sekretarz generalny; 4. hm Rp. Maria Wocalewska -- delegatka Naczelniczki Harcerek; 5. hm Florian Marciniak -- Naczelnik Harcerzy. Drugim aktem, do którego, Florian jako osobiście odpowiedzialny za ten odcinek specjalną przywiązywał wagę, było uzyskanie zrzeczenia się funkcji Naczelnika Harcerzy przez hm Z. Trylskiego. Zrzeczenie się to przyniósł z Węgier pewien łącznik 19. Nawiązanie kontaktu z Węgrami było dla Floriana sprawą o tyle prostą, że w tym czasie pracowała przy przerzutach granicznych praez Karpaty Kra- 10 Według opowiadań Floriana Marcłniaka. kowska Chorągiew Szarych Szeregów. Tym dziwniejsze było usłyszeć w Londynie w 1945 roku o Florianie Marciniaku, jako o p.o. Naczelnika, a o Zbigniewie Trylskim nadal jako o Naczelniku; spowodowało to refleksje, że są ludzie, którzy nic, lub niewiele nauczyli się w ciągu lat wojny. Inaczej sprawa została załatwiona aa odcinku organizacji żeńskiej. Tam nie pracująca w konspiracji hm Maria Krynicka nie zrzekła się swej funkcji Naczelniczki, w związku z czym kierująca pracą żeńską hm Józefina Łapińska nosiła tytuł Komendantki Pogotowia Harcerek. Tak ukonstytuowały się harcerskie władze w kraju. Jest charakterystyczne, że znajdującego się na emigracji dra Michała Grażyńskiego traktowały one jako będącego na urlopie; podczas tego urlopu zastąpił go ks. hm Jan Mauersberger, wchodząc we wszystkie przysługujące mu jako przewodniczącemu uprawnienia. Takie postawienie sprawy wynikało z tezy, którą z całym naciskiem i z całą energią reprezentował Florian, a mianowicie, że istota życia polskiego jest w kraju, że tu rozgrywają się realnie i namacalnie jego losy. Wprawdzie kierownictwo państwa musiało znaleźć się na emigracji; musiało ze względu na wielką wagę jaką w czasie wojny posiadały sprawy polityki zagranicznej oraz ze względu na ważne z powodów konstytucyjnych bezpieczeństwo głowy państwa. Jednak kierownictwo innych instytucji i organizacji mogło i powinno być w kraju; poza granicami powinny te instytucje posiadać jedynie własne agendy, które by mogły reprezentować je na forum międzynarodowym i stanowić zaplecze dla prac prowadzonych w kraju. Prace prowadzone wśród emigracji polskiej powinny mieć mimo wszystko charakter uboczny. Ze względu na swą specyfikę powinny być jednak prowadzone przez autonomiczne komórki, kraj bowiem mógł takim komórkom zalecić tylko utrzymanie z nim najściślejszej i najżywszej więzi. Na wewnętrznym, roboczym odcinku napotkała od razu Główna Kwatera Szarych Szeregów zagadnienie pierwszorzędnej wagi dla oceny harcerskiego przedwojennego wychowania. Oto gdziekolwiek dotarli wysłannicy pierwszej Głównej Kwatery Szarych Szeregów , u natrafiali wszędzie na powstałe spontanicznie do konspiracyjnego życia zaczątki harcerskich drużyn. O czym to świadczy? Trzeba dobrze wczuć się w przeżycia pierwszych lat okupacji, aby sobie na to odpowiedzieć. Październikowe dni 1939 roku... Dni bez następująco: Naczelnik -- hm Florian Marciniak, członkowie: hm Juliusz Dąbrowski, hm Leszek Domański, hm Aleksander Karrański. Godne podkreślenia są tu dwa momenty -- pierwszy, że hm Marciniak był o wiele lat młodszy od każdego z pozostałych członków GKH, i drugi, że Dąbrowski, Domański i Kamiński to pierwszoplanowe postacie w świecie przedwojennego harcerstwa lub nawet (Kamiński) -- przedwojennego skautingu. 11 Skład pierwszej wojennej Głównej Kwatery Harcerzy przedstawia] się Polski przed oczyma i z Polską wypełniającą serca. Ręce szukające karabinu, który do nich w krwawe dni września nie doszedł lub który te same ręce roztrzaskały o pień nadwiślańskiej sosny w pełnej rozpaczy chwili kapitulacji. Do kogo wyciągnąć się mogły te ręce? Przed kim otworzyć się mogły te serca? Wyciągnięcie się tych rąk nie do kolegów szkolnych czy uczelnianych, nie do kolegów z pracy, nie do sąsiadów, nie do członków rodzin nawet, lecz do kolegów z harcerskich drużyn jest najlepszym świadectwem wystawionym przedwojennemu harcerstwu. To obfity plon setek ognisk jednakowo migocących niezapomnianym płomieniem w naszych źrenicach; to plon leśnego echa odpowiadającego tylekroć na nasze wspólne ,,Czuwaj"; to plon wspólnie prześpiewanych piosenek, wspólnie deptanych ścieżek i szos, wspólnych myśli i wspólnego wzruszenia, gdy palce złożone były na tym samym sztandarowym drzewcu, a usta wspólnie powtarzały: ,,Mam szczerą wolę..." Świadectwo przedwojennemu harcerstwu wystawiło nie tylko zresztą spontaniczne wiązanie się poszczególnych harcerzy w konspiracyjne drużyny. Dłuższe przebywanie w podziemnym świecie pozwalało zaobserwować inne jeszcze zjawiska. Oto na wielu bardzo odpowiedzialnych stanowiskach można w nim było spotkać właśnie harcerzy. Julek Dąbrowski i Olek Kamiński, Kazik Gorzkowski i Edward Pfeiffer, Antek Nowak-Przygodzki i Lutek Widerszal -- to tylko początek tej bardzo długiej listy. Wszyscy oni nosili w sobie ogromny ładunek energii i żaru, wokół siebie potrafili skupiać ludzi z różnych środowisk. Fakt, że skupiali nieharcerzy, nie przeczy zupełnie poprzednio postawionej tezie. Tu mamy do czynienia z ludźmi w pełni przez harcerstwo wychowanymi, oddanymi przez harcerstwo życiu1Ł; przedtem mówiliśmy o ludziach, w których proces wychowawczy jeszcze się nie zakończył. Oba opisane fakty -- zarówno spontaniczne tworzenie drużyn przez harcerzy w pierwszych tygodniach okupacji, jak i działalność harcerzy na szerszym polu -- stanowiły cenne świadectwo dla przeszłości harcerstwa. Fakt pierwszy ponadto, jako wyraz decyzji podjętych na progu nowego okresu, zaważył silnie na wielu nadchodzących wydarzeniach1S. Harcerze skupiali się w swych macierzystych drużynach. Charakterystyczne, że nie zastępy, nie hufce i nie chorągwie były jednostkami powstającymi spontanicznie, lecz właśnie drużyny. Powstawały te jednostki, w których najbardziej pielęgnowano własną tradycję, w któpóźniej głównym punktem dyskusji prowadzonej z konspiracyjnym Akademickim Kręgiem Harcerskim (Poznań) na temat tzw. harcerstwa dorosłych. wanie harcerstwa czy też organizowanie harcerzy do innych prac. 12 Zagadnienie oddawania przez harcerstwo ludzi w szersze życie było 13 Chodzi tu o rozpatrywane na dalszym miejscu zagadnienie: organizo- rych przywiązywano największą wagę do własnej historii, w których szerzyło się coś, co można by nazwać patriotyzmem lokalnym. Jednostkami takimi były właśnie drużyny harcerskie. Podobne zjawisko można było spostrzec na terenie wojskowym. Tu pułk okazał się jednostką najbardziej trwałą, najbardziej wiążącą ludzi. Nie kompania, nie batalion, nie szwadron i nie dywizja czy brygada, lecz właśnie pułk. I w harcerskim i w wojskowym przypadku były to jednostki wyróżnione wśród innych posiadaniem sztandaru, tego symbolu historii i tradycji oddziału. Z omawianego faktu widać wyraźnie, że przełamanie się historii tych właśnie oddziałów . przez katastrofę września było zjawiskiem jakby zamierzonym, mimo że nikt przecież z góry o takiej katastrofie nie myślał. Historią i tradycją hartowano te oddziały na nieznane przyszłe losy. Sztandar w drużynie był przed wojną, zgodnie z zasadami metody harcerskiej, jednym z istotnych narzędzi wychowywania chłopców. Drużyna zaś była istotnym warsztatem wychowawczej pracy1Ą. W świetle tego, cenny staje się fakt, że właśnie drużyny potrafiły odrodzić się po huraganie września. Niestety, niektóre drużyny, zdobywając swą zwartość i trwałość przez kultywowanie własnej historii i tradycji, nie uchroniły się od pewnych wypaczeń. Wiele drużyn cierpiało na przerosty indywidualizmu. Przejaskrawiając nieco można by powiedzieć, że drużyny te traktowały istnienie wyższych ogniw związku jako zło konieczne, jako konieczną formalność. Chłopcy byli tu członkami drużyny, a nie członkami związku. Nie trzeba podkreślać, jak poważne przynosiło to szkody wychowawcze właśnie w Polsce, właśnie tam, gdzie jedną z ujemnych cech charakteru narodowego jest niechęć do uznawania jakiejkolwiek władzy, jakiegokolwiek autorytetu. Lecz cóż, polski indywidualizm, jakiś cień dawnego warcholstwa, jakieś wspomnienie dawnych wojsk magnackich przy braku sił zbrojnych rzeczypospolitej, święciły tu swoje triumfy. Siad i w akcji scalania powstałych spontanicznie drużyn natrafiała Główna Kwatera Szarych Szeregów tu i ówdzie na pewne trudności. Zaakcentowały się one szczególnie w środowisku Chorągwi Warszawskiej15. Obok tych stosunkowo mniejszych trudności, gdyż dotyczyły one tylko nielicznych drużyn, szczególnie gimnazjalnych i to przeważnie tylko w środowisku warszawskim, natknęła się Główna Kwatera Szarych Szeregów przy montowaniu organizacji na trudność poważniejszą. Trudność ta korzeniami swymi tkwiła jeszcze w okresie przedw tzw. akcji ,,Kwiecień", przeprowadzonej w kwietniu 1944 r. Akcja wysuwała zagadnienie drużyny i drużynowego na naczelne miejsce w całej pracy harcerskiej. Sprawa ta została omówiona w rozdziale pt. ,,Kształcenie starszyzny". ls przyczyny tej specyficznej sytuacji zostaną omówione na dalszym miejscu. 14 Rozumieniu tego zagadnienia dały Szare Szeregi najpełniejszy wyraz wojennym, a ogniskowała się wokół nazwy Krąg św. Jerzego. Aby zrozumieć czym był Krąg św. Jerzego, musimy poznać atmosferę, w której wyrósł, musimy przeto cofnąć się w głąb 1939 roku. Dziś, gdy czytamy tę datę, słyszymy warkot samolotów i huk bomb, w nozdrzach czujemy zapach spalenizny, prochu i krwi, a w sercach rozpacz. Lecz wtedy nie było jeszcze wojny. Przez świat i Polskę przechodziły dopiero pierwsze drżenia. Serca, które mocniej i goręcej uderzały na dźwięk wyrazu Polska, ogarniała wówczas nerwowość, poczucie pośpiechu i świadomość, że każdego dnia, każdej godziny za naszą wschodnią i zachodnią granicą wre wytężona praca milionów; w naszych oczach rosną potęgi. Gorączkowo poszukiwano źródeł naszej siły. Nic dziwnego, że pojawiły się tu i ówdzie szeregi maszerującej młodzieży w koszulach różnych barw, lecz to nie chwytało za serca narodu, nie porywało, nie tworzyło źródeł prawdziwej siły. Ani rządowe, ani opozycyjne próby totalne w postaci ,,Mieczyków Chrobrego" czy w postaci okrzyków ,,Wodzu prowadź!", nie były odpowiedzią na gorączkowe poszukiwania. Nie były również odpowiedzią na nie urzędowe akademie, ani nawet zniekształcone partyjną demagogią ślubowanie jasnogórskie. Młodzi ekonomiści gorączkowo dyskutowali, dlaczego musi być tylu bezrobotnych, dlaczego nie można wyzwolić tej wielkiej siły, której potencjalne istnienie wyczuwał każdy. Młodzi inżynierowie gorączkowo przerzucali fachowe pisma zagraniczne -- i znów pytanie -- dlaczego? Gdybyśmy nie mieszkali nad Wisłą, Bugiem, Wartą, Niemnem i Prypecią, kto wie, jaka wówczas wyrosłaby z nas siła. Lecz my mieliśmy przed sobą jeszcze osiem, siedem, sześć miesięcy wolnego życia. A przecież gdy widać było entuzjazm młodych budowniczych Centralnego Okręgu Przemysłowego, gdy widać było szczerość ofiar na Fundusz Obrony Narodowej, gdy widać było dumę z naszych samolotów RWD 16, wzruszenie w oczach tłumów biorących udział w Święcie Morza w Gdyni, zakłopotanie i zawstydzenie w oczach patrzących na demonstrację bezrobotnych wymierzoną przeciwko półśrodkom w postaci tzw. Pomocy Zimowej -- wtedy czuło się, że prawda jest blisko, bo jest w nas. Trzeba nam było czasu, trzeba nam było lat..., a my mieliśmy przed sobą tylko parę miesięcy. Jakaś analogia z sytuacją, jaka nastąpiła bezpośrednio po uchwaleniu Konstytucji 3 maja 1791 roku, z sytuacją po uniwersale połanieckim. Czyżbyśmy się usprawiedliwiali, czyżbyśmy czuli, że jesteśmy w porządku? Gdybyśmy mieli wówczas choć trochę więcej wyobraźni, gdyby wizja nadchodzącego nowego rozbioru naprawdę spędzała nam 16 Od nazwisk młodych konstruktorów inż. Rogalskiego, Wigury i Drze- wieckiego. Samolot dwukrotnie zajął pierwsze miejsce w międzynarodowych zawodach lotniczych (Challenge). sen z powiek, to gołymi rękami rwalibyśmy węgiel z głębi ziemi, aby Polsce przysporzyć bogactwa; to na własnych plecach nosilibyśmy ciężary, aby oszczędzić benzyny dla polskich samolotów i czołgów; pracowalibyśmy dziea i noc, oszczędzalibyśmy do granic wytrzymałości. O ileż 'byłoby to lepsze niż Oświęcimie, Katynie, Mauthauseny, plutony egzekucyjne, bomby, likwidacje ghett... Lecz myśmy spali w te noce spokojnie, myśmy zamiast gigantycznego wysiłku ciągnęli jeszcze z dawnej półtorawiekowej niewoli stare, spróchniałe zawiści, niechęci, myśmy nie potrafili rozwiązać antagonizmów społecznych -- a to nam do reszty zatruwało serca i mózgi, pętało ręce. Tu znów nasuwa się usprawiedliwienie: przecież nasze młode, niepodległe państwo nie miało jeszcze dwudziestu jeden lat... Lecz nie czas, by toczyć i rozwijać tę dyskusję z narodowym sumieniem. Chodzi nam tylko o kontur nastrojów i atmosfery, w której żyła młodzież w tamtych dniach. Młodzież, jak zawsze, szczególnie żywo reagowała na wszystkie wichry, niepokoje, entuzjazmy i poczucie zawodu, składające się na całość polskiej atmosfery tamtych dni. Młodzież Warszawy narażona była na wielokrotnie silniejsze i częstsze wstrząsy psychiczne niż młodzież innych ośrodków polskich. Spośród zaś warszawskiej młodzieży omawiana problematyka najżywiej pulsowała w środowisku akademickim. Stąd już bardzo bliska droga do warszawskiego grona instruktorów harcerskich, którzy w przeciwieństwie do swych kolegów z innych terenów harcerskich rekrutowali się tu w dużej mierze właśnie ze studentów. Na prowincji było inaczej, tam większość w gronie instruktorskim stanowili ludzie nieco starsi, głównie ze środowiska nauczycielskiego. Nic więc dziwnego, że wszelkie wstrząsy polityczne znacznie szybciej transmitowane były do środowiska harcerskiego w Warszawie, niż gdziekolwiek indziej w Polsce. Jeden tylko konieczny komentarz: wszelkie konflikty i tarcia, jakie te zagadnienia ze sobą niosły, napotykały w harcerstwie ludzi, których skłócić było trudniej, którzy więcej niż jakiekolwiek inne środowisko posiadali wspólnych mianowników zbudowanych na wspólnym prawie i na wspólnych przeżyciach. Tu, w harcerstwie, chociaż nie tylko tu17, rodziły się zaczątki naszej istotnej siły, jakaś spoistość społeczeństwa oraz uczciwość i głębia życia jednostek. Na tym tle powstało w warszawskim środowisku harcerskim wspomniane już wyżej zagadnienie Kręgu św. Jerzego. Trudno mówić o członkach tego kręgu, gdy się wśród nich nie było, gdy się z nimi nie pracowało. Lecz do pewnego naszkicowania sądu o nich upoważnia osobista znajomość wielu z nich, wieloletnia 17 Mam tu na myśli np. Uniwersytety Ludowe tworzone przez organi- znajomość środowiska, z którego wyszli, długie, zapewne nawet zbyt długie prowadzenie rozmów porozumiewawczych z organizacją, którą utworzyli w czasie okupacji, różne spotkania w czasie powstania warszawskiego, a wreszcie wymiana myśli z paroma przywódcami tej grupy dokonywana we wspólnych obozach jenieckich w latach 1944-19451S. Krąg św. Jerzego utworzony został w latach przedwojennych przez zespół młodych instruktorów warszawskich rekrutujących się przeważnie z dwóch drużyn -- 2 Warszawskiej Drużyny Harcerzy i 23 Warszawskiej Drużyny Harcerzy. 2 WDH obejmowała młodzież uczęszczającą do gimnazjum im. Jana Zamoyskiego. Było to gimnazjum prywatne znane dawniej pod nazwą gimnazjum Chrzanowskiego. Atmosfera tego gimnazjum rysowała się dość wyraźnie. W oczach ludzi patrzących z boku zarówno atmosfera samego gimnazjum, jak i atmosfera rodzin, których synowie doń uczęszczali bazowała w poważnej mierze na społeczno- politycznych poglądach Stronnictwa Narodowego (tzw. Narodowej Demokracji). Młodzież cechowało poczucie elitaryzmu, wysoki poziom kultury i przywiązywanie dużej wagi do form zewnętrznych, tzw. dobrego wychowania, a wreszcie sceptyczny stosunek do wszelkich posunięć władz państwowych oraz do posunięć władz Związku Harcerstwa Polskiego. Sprawy religijne były tu mocniej podkreślane niż przeciętnie wśród całej młodzieży; działo się tak, gdyż w środowisku gimnazjum skupiała się młodzież, którą dom rodzinny uczynił podatniejszą na interesowanie się tymi sprawami -- i to było cenne. Działo się tak ponadto dlatego, że interesowanie się tymi sprawami należało do programu stronnictwa, decydującego o atmosferze gimnazjum -- i to niosło już w sobie niebezpieczeństwo. Stosunek tej młodzieży do spraw religijnych, wydaje się, nie był jednak płytki ani powierzchowny -- był natomiast ciasny. Temu katolicyzmowi brak było jednej ważnej cechy, ważnej, skoro cecha ta dała brzmienie samej nazwie Kościoła. Katolicki -- znaczy przecież powszechny. Ciasnota, elitaryzm przeczą powszechności. Jasne jest, że ocena ta nie odnosi się do całej młodzieży gimnazjum Zamoyskiego; jasne, że była w tym gimnazjum i inna młodzież, naszkicowane cechy mają chyba jednak charakter dominanty. 23 WDH obejmowała młodzież uczęszczającą do państwowego gimnazjum im. Stefana Batorego. W gimnazjum tym sytuacja przedstawiała się inaczej niż w gimnazjum Zamoyskiego. Młodzież, jak w ogóle w gimnazjach państwowych w odróżnieniu od prywatnych, była tu bardziej przemieszana. Wśród różnych grup, obok wspaniałej młodzie- 18 Tzw. Oflagi - Fallingbostel, Belsen-Bergen, Fallingbostel (powtórnie, zację młodzieżową ,,Wici" -- jest to tym godniejsze podkreślenia, że dotyczy terenu wiejskiego, terenu, na który harcerstwo przedwojenne sięgało słabo. GiYssborn, Sandbostel, Lubeka. Z omawianego kręgu byli tam: hm Witold Sawicki (tylko do Grossborn), hm Kazimierz Burmeister, hm Iłłakowicz i hm Fallenbuchl. ży z tz'vV. ,,Pomarańczami"19, był też zespół ciążący poglądami i stylem bycia do Kręgu św. Jerzego. Tak powstał trzon kręgu. Krąg, sterowany przez ludzi Stronnictwa Narodowego, dążył, jeśli sądzić po jego postępowaniu, do zdobycia możliwie silnej pozycji i szerokiego zasięgu oddziaływania wewnątrz organizacji Związku Harcerstwa Polskiego tak, aby kiedyś móc pokusić się o przechwycenie kierownictwa tejże organizacji. Wydaje się, że jak zawsze we wszystkich ludzkich sprawach, tak i w tym wypadku nie sposśb było rozdzielić dwóch nurtów: jeden z nich, to szczere i bez reszty uczciwe dążenie do kształtowania otoczenia według wzoru, który kształtującym wydawał się najsłuszniejszy, drugi - - to ambicje osobiste, dążność do władzy i realizacji idei głoszonej nie całkiem szczerze, lecz tylko po to, by idea ta stała się narzędziem zdobycia upragnionej władzy. Krąg św. Jerzego składał się z żywych ludzi; w każdym z nich, jak najczęściej w każdym człowieku, krzyżowały się oba nurty -- w jednym dominował nurt pierwszy, w innym -- drugi. W wyniku tego i w całym kręgu było podobnie: obok ludzi w służbie idei byli ludzie wprzęgający ideę w swoją służbę. W perspektywie lat, gdy decyduje nie pamięć konkretnych faktów, ale pewne ogólne wrażenie, wyczuwa się, że w grupie tej znajdowało się wielu ludzi będących prawie bez reszty w służbie idei. A jeśli czasem wspomnienie tego kręgu przywoła na pamięć wrażenie odmienne, a więc idei głoszonej nieszczerze, często demagogicznie, nie wolno zapominać, że głos demagogów rozlega się donośniej niż inne głosy i wyraźniej słyszany bywa przez otoczenie. Brak obecnie danych, które pozwoliłyby ustalić datę odtworzenia się Kręgu św. Jerzego po wrześniu 1939 roku. W każdym razie od pierwszych dni okupacji są już o nim konkretne wiadomości. Działa sam, w oderwaniu od Związku Harcerstwa Polskiego. Dlaczego? Ten fakt oderwania się od Związku Harcerstwa Polskiego właśnie po wrześniu jest sprawą istotną. Przecież przed wojną Krąg św. Jerzego działał wewnątrz Związku, nie robił żadnego rozłamu, a pracę swą prowadził metodą półzakonspirowaną na wzór modnych wówczas klubów. Teraz odszedł, a ściślej -- nie stanął do pracy w odbudowującym się Związku. W świetle tego, co zostało powiedziane wyżej o zagadnieniu ciągłości instytucji i niszczenia tradycji, można sobie wyobrazić ile pasji, irytacji u Floriana i jego otoczenia wywołała taka postawa kręgu. Należy jednak próbować zrozumieć, co kierowało kręgiem przy zajęciu takiego stanowiska. W rozumowaniu tym prześledzić chcemy, rzecz prosta, jedynie intencje uczciwe, względy ideowe, a nie posługiwanie się ideą jako parawanem dla osobistych ambicji. Jeśli bowiem 19 Nazwa pochodzi od pomarańczowego koloru chustek 23 WDH. Sama w październikowe dni ta druga, zła myśl opanowała niektóre mózgi bez reszty, lub choćby tylko w pewnym stopniu, to trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że była to myśl więcej niż warcholska. Ją to przecież włożył Sienkiewicz w usta Bogusława Radziwiłła, każąc mu mówić: ^Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki, Hiperborejczykowie, Tatarzy, elektor i kto żyw naokoło. A my... powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna musi się i nam tyle zostać w ręku, aby na płaszcz wystarczyło". O takiej ewentualności nie będziemy więcej mówić. Będziemy śledzić myśl uczciwą, raz jeszcze podkreślając, ża zarysowane zjawiska nigdy nie przebiegają w życiu we wzajemnej sztucznej izolacji. Często obydwie myśli są na przemian gośćmi tego samego umysłu, często są to tylko różne, nawet nieuświadomione sobie motywy jednej myśli. Drogi uczciwego rachunku sumienia prowadzą jednak do izolowania od siebie dwóch skrajnie różnych motywów. Wracamy więc do motywacji uczciwej. Sądzić należy, że w przedwojennej gorączce myśl ta nieraz zżymała się na postępowania ludzi kierujących harcerstwem, mniemając, że nie gdzie indziej, a właśnie w rękach Kręgu św. Jerzego znajduje się właściwa recepta. Po wrześniu Polskę zalała fala goryczy, fala wzajemnych oskarżeń. Wielu myślało, że gdyby postępowano według ich recept, nie byłoby wrześniowej tragedii. Wielu wyrzucało scbie, że nie zrobili wszystkiego, aby swoim myślom nadać kształt realny. Teraz poczuli się nieskrępowani żadnymi więzami, władzami, instytucjami. Kiedy jak kiedy -- teraz właśnie! -- sformułowała się uczciwa myśl. Kiedy jak kiedy -- teraz właśnie, jak echo, na nieszczęście dla myśli pierwszej, sformułowała się myśl egoizmu i warcholstwa. W świetle tezy Floriana płaszczyzna rozmów była jedyna: o ideale wychowawczym, o metodzie będziemy rozmawiać, ale wewnątrz organizacji. Kierownictwo św. Jerzego chcąc wrócić, mówiło o scaleniu i wysuwało warunki. To podważało tezę moralną Floriana. Rozmowy urwały się. Obok Szarych Szeregów powstała organizacja wyrosła z Kręgu św. Jerzego i przyjęła nazwę Harcerstwo Polskie, a kryptonim wojenny Hufce Polskie20. Y/ tej chwili xie interesuje nas skrystalizowany później program nswej organizacji, jej liczebność i osiągnięcia w pracy. Do spraw tych powrócimy jeszcze kilka razy. W październikowych dniach 1939 roku y/ażny jest tylko sam fakt utworzenia organizacji Harcerstwo Polskie, jej geneza, jej stosunek do Związku Harcerstwa Polskiego oraz przyczyna wejścia w życie podziemne nie razem lecz osobno. 20 Potocznie organizację tę nazywano najczęściej Harcerstwo Narodowe ,,Pomarańczarnia" był to zespół o niezwykle głębokiej treści wewnętrznej; w Kamieniach na szaniec kryje się ona pod nazwą ,,Buki". albo Harcerstwo Katolickie. Pierwszym kierownikiem tej organizacji był znany przed wojną hm Rp. Stanisław Sedlaczek, przywódca harcerstwa na Ukrainie w latach poprzedniej wojny oraz wieloletni Naczelnik Harcerzy. Stanisław Sedlaczek zmarł w Oświęcimiu w początkowym okresie istnienia tego obozu. Rozdział II KLIMAT FIERWSZYCH DNI Rozpoczęła się okupacyjna codzienność. Na razie zresztą nikt tej codzienności nie dostrzegał. Początki życia konspiracyjnego nęciły swoją niezwykłością. Wydaje się jednak, że nie ona decydowała o rozpoczęciu konspiracji. Zbyt dramatyczny był wrzesień, zbyt wiele było patosu w przerażającej ciszy października, aby działały wtedy w ludziach jakieś impulsy osobistego wyżycia się, osobistej przygody. Jeśli tu i tam istniały takie impulsy, to były to raczej objawy patologiczne i chyba bardzo nieliczne. Decyzja wejścia w konspirację w swej przygniatającej większości wywodziła się z polskiego ,,nie". Dreszcz przygody począł działać dopiero w samym konspiracyjnym życiu. Towarzyszyły mu, działając czasem zupełnie podświadomie, wspomnienia tej czy innej książki, tego czy innego filmu o, zda się, przebogatej tematyce z zakresu działania wywiadu. Towarzyszyła mu co więcej tak przecież świeża i tak przed wojną usilnie pielęgnowana legenda z naszej polskiej poprzedniej konspiracji. Rozpoczynającą się nową konspirację powiązało z niedawną legendą nazwisko Jura Gorzechowskiego, bohatera znanej pod nazwą ,,Dziesięciu z Pawiaka" akcji uwolnienia więźniów w 1905 roku, a obecnie, jak chciała szeroko rozpowszechniona plotka, przywódcy organizacji niepodległościowej działającej pod nazwą PLAN1. Wszystko to dodawało uroku nowemu rozpoczynającemu się życiu. Był to urok tym większy, że kontrastował niezwykle z szarzyzną i ciszą toczącego się na powierzchni, tak zwanego normalnego życia. Konspiracja nęciła więc bogactwem swej treści i przykuwała do siebie wszystkich tak bardzo tej treści spragnionych. Do polskiego ,,nie" dołączały się czynniki psychologiczne -- urok legendy, dreszcz przygody i potrzeba bogatej treści życia; czynniki te sprawiały, że kto do świata podziemnego trafił, pozostawał już w nim 1 Skrót nazwy Polska Ludowa Akcja Niepodległościowa, wspomnianej już, jako że jednym z jej przywódców był hm Juliusz Dąbrowski. Organizacja miała społeczne oblicze zdecydowanie lewicowe, oo doskonale harmonizowało z przekonaniami Dąbrowskiego. Działała głównie na gruncie warszawskim. mimo powodów, dla których konspiracja nie była zbiorem samych rozkoszy. Zarysowują się dwa takie powody. Pierwszy, to niebezpieczeństwo związane z pracą podziemną. Obiektywnie rzecz biorąc, niebezpieczeństwo to było w 1939 roku jeszcze stosunkowo małe. Gestapo nie ,,wpracowało" się jeszcze w nowy teren swego działania, uderzało więc raczej na ślepo, tak że uderzenia te trafiały zarówno w ludzi konspirujących, jak i przypadkowych. Potem, po latach okupacji, sprawa przedstawiać się będzie zupełnie inaczej; kartoteki gestapo zapełnią się, doświadczenia wzrosną. Wystarczy zestawić aresztowania: hm Gustawa Niemca (31 III 1941 r.), hm Dymitra Senatorskiego (15 VIII 1942 r.), hm Antoniego Gregorkiewicza, hm Tadeusza Kwiatkowskiego, hm Stanisława Mościckiego i hm Konrada Zembrzuskiego (2 X 1942 r.), hm Jana Błońskiego (4X11942 r.), hm Tadeusza Kwaśniewskiego (3 III 1943 r.), phm Henryka Ostrowskiego (19 III 1943 r.), hm Jana Bytnara (23 III 1943 r.), hm Zygfryda Lindy i hm Jana Skrzypczaka (25IV 1943 r.), hm Andrzeja Kosickiego i hm Floriana Marciniaka (6 V 1943 r.). Teraz jednak, w 1939 roku, obiektywnej różnicy między zagrożeniem konspirujących i niekonspirujących prawie nie było. Była natomiast ogromna różnica subiektywna. Dla nowicjuszów podziemnego życia każdy krok wydawał się niebezpieczny, wszystkie oczy wydawały się ciągle na nich zwrócone, ktoś ciągle za nimi szedł, za każdymi drzwiami czaiło się niebezpieczeństwo. Na tym z kolei odcinku pojawiła się z biegiem lat rutyna i jakieś przyzwyczajenie do stałego niebezpieczeństwa; teraz jednak to subiektywne poczucie stałego niebezpieczeństwa działało mocno i odstraszało wielu od podziemnego życia. Drugi powód, dla którego konspiracja nie była zbiorem samych rozkoszy, to, wbrew wszystkim pozorom, wielka monotonia i wielki ciężar konspiracyjnej techniki. W normalnym życiu człowiek nieraz pozwoli sobie na chwilę odprężenia, na to czy inne drobne zaniedbanie. W konspiracji inaczej. Trzeba się było zawsae pilnować, aby w jakiejkolwiek rozmowie nie powiedzieć za duże, by przez nieuwagę nie rozszyfrować jakiegoś pseudonimu, kryptonimu czy adresu. Trzeba było zawsze pamiętać, aby o określonej godzinie ustawić umawiany ,,semafor" pozwalający wejść do lokalu, np. wazon w oknie (,,semafor" używany w latach 1943 - 1944 w lokalu Głównej Kwatery przy ulicy Słupeckiej w Warszawie noszącym kryptonim ,,Spółdzielnia"), czy pineska wpięta w określone miejsce wejściowych drzwi (jeden z ,,semaforów" używanych w latach 1941 - 1942 przez Komendanta Okręgu Warszawskiego AK, płka Antoniego Chruściela). Jeśli się miało skrytkę, trzeba było pamiętać, aby po każdym jej otworzeniu przetrzeć ją ściereczką, inaczej bowiem ślady palców wskazywały wyraźnie sposób dostawania się do ukrytego wnętrza. Wszystkie te czynności nęciły początkowo swoją nowością, potem jednak te wyrazy ,,zawsze", ,,nigdy", ,,każdy", ,,żaden" poczynały nużyć. Jeśli ktoś to znużenie przetrzymał, na koniec przychodziła zbawcza rutyna, pozwalająca wykonywać wszystkie niezbędne w konspiracji czynności całkowicie automatycznie, bez angażowania w nie myśli i pamięci. Kto jednak nie przetrzymywał -- wykruszał się powoli z pracy podziemnej albo też swoim zaniedbaniem powodował tragedię innych, albo wreszcie jakoś mu się udawało, lecz nie był w porządku wobec swego sumienia. Rutyna, która z biegiem czasu przyszła z pomocą, dopracowała się kiedyś w późniejszych latach całej ,,wiedzy tajemnej". Takie pojęcia, jak: ,,skrzynki", ,,łączniczki", ,,sieć alarmowa", ,,lokale", ,,semafory", ,,kontakty", ,,hasła", ,,szyfry" itd. zajmowały w tej wiedzy długie kwadranse wykładów, np. na kursie dla łączniczek Warszawskiej Chorągwi Harcerzy jesienią 1942 roku. Ta wiedza, stworzona dla podniesienia bezpieczeństwa pracy, pomagając rutynie ułatwiała walkę z monotonią i codziennością konspiracyjnej techniki. Gorzej było z samym faktem, że technika ta mimo wszelkich usprawnień i rutyny pozostała ciężarem, balastem hamującym pracę i zużywającym ogromny procent energii. To, że nie można było umówić się po prostu tylko przez łączniczki, skrzynki, hasła, to, że nie można było czegoś po prostu zanotować, to, że nie można było wszystkich spraw załatwić na jednym miejscu, lecz trzeba było zmieniać lokale -- to wszystko składało się na wielki balast konspiracyjnej techniki. Pod jego ciężarem załamywali się liczni; rutyna i udoskonalenie tej techniki niewiele były w stanie dopomóc. Tak więc z jednej strony niebezpieczeństwo podziemnego życia, a z drugiej strony monotonia i ciężar konspiracyjnej techniki ograniczały, a raczej przerzedzały szeregi konspiratorów. Raczej przerzedzały niż ograniczały dlatego, że poza zagadnieniem niebezpieczeństwa, z którego każdy lepiej lub gorzej zdawał sobie sprawę już wchodząc w podziemny świat, zarówno monotonia, jak i ciężar konspiracyjnej techniki dawały się we znaki dopiero po dłuższym przebywaniu w tym świecie. Doszliśmy do sprawy bardzo zasadniczej. ,,Dłuższe przebywanie" -- oto zagadnienie, nad którym musimy zatrzymać naszą uwagę. Zarysowało się ono przed nami niesłychanie wyraźnie i jaskrawo w marcu 1943 roku. Wtedy to komendant Warszawskiej Chorągwi Harcerzy ,,Stefan Orsza", śledząc wraz ze swym przybocznym, Miłosławem Cieplakiem, pełny spis numerów ewidencyjnych Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, spostrzegł niesłychanie ciekawe zjawisko: mianowicie daty przystąpienia 2 do pracy konspiracyjnej grupowały się w okresach 2 Ewidencja nie sbejmowała, rzecz prosta, nazwisk, nie obejmowała jednak nawet pseudonimów, lecz tylko numery ewidencyjne ułożone według specjalnego, bardzo zresztą prostego systemu, który wprowadzony został do chorągwi jesienią 1941 r. O ewidencji tej będziemy zresztą mówić dalej. W wydawanych wtedy członkom Chorągwi Warszawskiej legitymacjach (małe karteczki kryjące się na dnie pudełka od zapałek) oznaczono liczbą niemieckich niepowodzeń, a przerzedzały się w sposób wyraźny w okresach niemieckich sukcesów. Najcharakterystyczniejsza, najbardziej wyrazista była tu data kapitulacji Francji. Ten dzień 21VI 1940 roku, związany z nazwą Compiegne, to początek całkowitego zahamowania przypływu nowych sił do konspiracji, to początek odpływu, wykruszania się wielu dotychczasowych konspiratorów. Co było tego przyczyną? Wydaje się, że przyczyną było nie tyle załamanie po klęsce, ile uświadomienie sobie w tym momencie, iż wojna -- a z nią konspiracja -- potrwa długo. Takie uświadomienie sobie powodowało nieraz, że podejmowana wówczas decyzja wstąpienia do konspiracji lub też pozostania w niej była, ze względu na wizję długich miesięcy niebezpieczeństw, monotonii i ciężaru techniki konspiracyjnej, ponad siły. Po Compiegne omawiane wahania stawały się już mniejsze, aczkolwiek zachodziły z zastanawiającą prawidłowością. Moment Compiegne zaś spowodował zasadniczą przebudowę podziemnego świata. Odeszli lub przestali przychodzić wszyscy ci, którzy liczyli na krótką wojnę; pozostali ci, którzy wprawdzie z ciężkim sercem, lecz podjęli decyzję długotrwałego wysiłku. W świetle tego niesłychanie ważne jest stanowisko, jakie w sprawie długofalowości wojny zajmował od pierwszych chwil konspiracji Florian Marciniak. Zdaniem Floriana należało prowadzić pracę konspiracyjną w taki sposób, jakby wojna miała trwać bardzo długo; twierdził, że gdy nadejdą oznaki jej końca, zdołamy zawsze przestawić się na pracę w nowych warunkach; wiemy, że zrywy i improwizacja przychodzą nam łatwiej niż praca długofalowa; musimy więc robić wszystko, aby poprawić w tym względzie nasz charakter narodowy. Na marginesie warto zaznaczyć, że Florian nie stawiał tezy o długofalowości wojny jedynie taktycznie. Mimo swego młodego wieku i zwyczajnej dla tego wieku niecierpliwości oraz porywczości, mimo całkowicie innej postawy przygniatającej większości społeczeństwa, ten dwudziestotrzyletni młodzieniec stawiał od samego początku z całym uporem i konsekwencją tezę o długiej wojnie. Świadczy to o wielkiej dojrzałości politycznej i wielkiej umiejętności spokojnego patrzenia w daleką perspektywę przyszłości człowieka, w którego rękach przez trzy i pół roku wojny znajdowały się klucze do wielu istotnych spraw młodego pokolenia Polaków. Czy w umyśle Floriana najpierw powstała teza o długotrwałości wojny, a potem narosły elementy decyzji o długofalowej pracy, czy też było odwrotnie, trudno dziś bez rzymską kwartał, w którym dany członek wstąpił do konspiracji. Tak więc czwarty kwartał 1939 r. oznaczono I, pierwszy kwartał 1940 r. oznaczono II itd. Działo się to w lokalu Komendy Warszawskiej Chorągwi Harcerzy przy ul. Ceglanej. Lokal nosił kryptonim ,,Biuro" i służył do załatwiania spraw administracyjnych, finansowych i kontrwywiadu. Mieścił się w mieszkaniu wynajętym specjalnie na ten cel na terenie, który powstał po likwidacji tzw. małego ghetta. głębszej analizy rozstrzygnąć. Wydaje się jednak, że sąd o długofalowości pracy nie wyprzedził tezy politycznej, że teza polityczna była pierwsza i że ona zaciążyła nieraz w sposób decydujący na wielu podejmowanych decyzjach. Sprawa to ważna, leży ona bowiem u podstaw jednego z najistotniejszych zagadnień podziemnego harcerstwa: wychowanie czy służba. Wrócimy niedługo do tego tematu. Również dla Floriana, a z nim dla małej grupki jego najbliższych współpracowników, rozpoczęły się jednostajne dni okupacji i prac podziemnych. Florian w początkowym okresie nie miał dużego sztabu. Odpowiadało to jego usposobieniu i metodzie pracy. W odniesieniu do kierownictwa, na wszystkich jego szczeblach, metoda ta dostosowywała zawsze organizację do pracy, a nie odwrotnie. Zresztą nawet w okresie, gdy praca bardzo się rozrosła, Florian nie lubił rozbudowy aparatu kierowniczego, a jeśli zmuszony był go powiększyć, robił to naprawdę pod naporem ilości pracy i możliwości dotychczasowego aparatu. Zasada ,,wszystko co lepsze w teren" była przestrzegana z ogromną konsekwencją. Praca terenowa uważana była za najważniejszą. Natomiast pracownicy komórki centralnej nie mogli w swej pracy dopatrzeć się ani odrobiny splendoru. Szarość małej, początkowo paroosobowej, komórki Florianowego sztabu posunięta była bardzo daleko i wymagała wielu wyrzeczeń od jego współpracowników. Tych paru młodych ludzi miało przecież, jak każdy silny, zdrowy ich rówieśnik, swoje ambicje -- czasem organizacyjne, harcerskie, czasem wojskowe. Przecież była to wojna, wojna, w której wroga młodzież niemiecka robiła na naszych oczach zawrotne kariery, w której młodzież naszych sprzymierzeńców, a i nasza emigracja także, była otoczona powszechnym szacunkiem, miłością, uznaniem. Inaczej w konspiracji -- nie tylko mundur nie uzewnętrzniał treści wykonywanej pracy, lecz nawet i mówić nie było można o tym, co rozpierało piersi, co nieraz napełniało dumą i wielkim poczuciem odpowiedzialności. Twarda to była szkoła szarości. A Florian, choć nie o wiele starszy od swych współpracowników, bezwzględnym był w tej szkole nauczycielem. Kiedyś Miłek Cieplak, jeden z najbliższych ludzi Floriana, zabiegany całe dnie, noszący paczki kolportażowe, dyżurujący w lokalach, spotykający się na mieście, wspomniał Florianowi o swojej pracy jako o tej, którą normalnie w wojsku pełni adiutant, czy też w harcerstwie -- przyboczny. Florian roześmiał się i pokpiwając sobie z tych zewnętrznych splendorów nie zmienił nic z dotychczasowej sytuacji organizacyjnej. Biedny ,,Mały" był tym bardzo skwaszony, 3 zbyt jednak cenił i kochał Floriana, aby się nie przełamać i nie przy- 3 Pseudonim ,,Mały" powstał po prostu z przezwiska, jakie wyniósł ze swej macierzystej drużyny Miłek Cieplak. Miłek, będąc rzeczywiście niskiego wzrostu, skarżył się kiedyś na ten pseudonim drażniący jego ambicję. Wówczas, trochę z humorem ,,Orsza" nadał mu pseudonim ,,Giewont" (rok 1942). stać na to specjalne ,,dziwactwo" swego przełożonego. Szarość zwyciężyła. Wszystko to jednak nie znaczy, by Florian nie cenił pewnych form zewnętrznych. Chodziło tylko o to, by były one wyrazem naprawdę wielkiej treści wewnętrznej. Cenił przecież wysoce swoją funkcję Naczelnika Harcerzy, a gdy po wielu miesiącach szarego, anonimowego trudu mianował hm Eugeniusza Stasieckiego (pseudonim ,,Piotr") szefem Głównej Kwatery Harcerzy, przywiązywał do tej chwili wielką wagę i był głęboko wzruszony, gratulując ,,Piotrowi" 17 11943 roku zaszczytnej funkcji. Tak samo on, wróg wszelkiego pobrzękiwania szabelką, ośmieszający bezwzględnie wszelką małostkowość niektórych wojskowych ambicji, z ogromną starannością i uczuciem załatwiał sprawę nominacji oficerskiej dla dowódcy akcji odbicia więźniów przy ulicy Długiej w Warszawie oraz sprawę paru odznaczeń dla innych uczestników tejże akcji4. To zachowanie właściwej proporcji pomiędzy treścią wewnętrzną a formą zewnętrzną z położeniem wielkiego nacisku na treść właśnie, było jedną z istotnych cech całej działalności Floriana. Nacisk na treść kładł w dużej mierze powodowany myślą wychowawczą, widząc w naszym społeczeństwie, a więc i wśród młodzieży, przerosty w pielęgnowaniu formy i niedosyt treści. W twardej więc szkole pracowali dwaj bezpośredni współpracownicy Floriana z pierwszego okresu wojny -- Miłosław Cieplak i Zygfryd Linda. Kto jednak z boku obserwował te sprawy, obok pewnej surowości łatwo mógł dostrzec ojcowską wprost dbałość, z jaką Florian opiekował się obydwoma swymi chłopcami, interesując się każdą najdrobniejszą nawet ich osobistą sprawą. O Miłku wiemy już nieco. Młodszy od Floriana o parę lat, był on przed wojną przybocznym Floriana w 21 Poznańskiej Drużynie Harcerzy. Niski, dobrze zbudowany, tryskał energią i humorem. Był bardzo lubiany przez całe otoczenie. Jego rodzina patrzyła w niego jak w słońce, bo też -- szczególnie po śmierci ojca, która nastąpiła 21 XII 1943 roku, a także w ostatnich latach jego życia -- był Miłek, choć najmłodszy, główną osobą w rodzinie, decydującą o wszystkim i kłopoczącą się o wszystko. Pierwsze dni wojny spędził w Poznaniu pracując przy boku Floriana w Pogotowiu Harcerzy. Następnie odbył niarsz ewakuacyjny do Warszawy. W toku tego marszu znalazł się w wojsku; pełnił w nim w jednej ze strzeleckich kompanii funkcję tzw. ,,wypatrywacza powietrza"; nieraz z dumą opowiadał o tym. W czasie okupacji poza stałą, bardzo intensywną pracą w konspiracji, rzucił się w wir pracy zarobkowej, wykazując w niej nieprzeciętne zdolności organizacyjne i wielki zmysł przedsiębiorczości. Założył sklep jubilerski w świetnym punkcie Warszawy przy ulicy Świętokrzyskiej koło ulicy Szkolnej. Sklep ten zaopatrzony w pokój na nakładem ,,Iskier" książce S. Broniewskiego, pt. Pod Arsenałem. i Korespondencja w tej sprawie znajduje się w wydanej w 1957 roku zapleczu z telefonem spełniał w technice konspiracji ogromną rolę. Lecz nie tylko w technice konspiracji. Często był on bazą materialną dla Głównej Kwatery służąc jej pożyczkami lub też obracając jej pieniędzmi i przysparzając w ten sposób dochodu. Handel jubilerski w tym czasie był przykrywką dla tzw. czarnej giełdy, szczególnie jeśli sklep mieścił się tuż koło centrum tej giełdy -- placu Napoleona w Warszawie. I na tym odcinku również przedsiębiorstwo Miłka przychodziło wielokrotnie z pomocą Głównej Kwaterze wymieniając różną przesyłaną z Zachodu walutę. We wszystkich tych wypadkach Miłek śpieszył z pomocą, rzecz prosta całkowicie bezinteresownie, a jego talent i szczęście powodowały, że wszystkie transakcje kończyły się znacznym nieraz sukcesem. Miłek był świetnym organizatorem, wymagającym kierownikiem, posiadał rozmach pozwalający widzieć w nim zadatek na wielkiego działacza gospodarczego, a jednocześnie cenną w naszym społeczeństwie solidność, przypominającą, że wyszedł on z dobrej szkoły poznańskiego kupiectwa. Jego talenty w tym względzie najlepiej charakteryzuje fakt, że parokrotnie, gdy całkiem zanurzył się w konspiracyjnej pracy pozostawiając przedsiębiorstwo innym członkom rodziny, musiał w pewnym momencie prosić swych konspiracyjnych zwierzchników o urlop i w przeciągu dwóch-- trzech tygodni stawiał chylące się już do upadku przedsiębiorstwo z powrotem na nogi, nadawał mu rozmach i siłę. Charakterystyczne i niezmiernie ważkie dla oceny Miłka jest to, że zawsze po uzdrowieniu przedsiębiorstwa natychmiast powracał do pracy konspiracyjnej, choć łatwo mógł rozsmakować się w sukcesach gospodarczych. Lecz Miłek był przede wszystkim Polakiem. Jako Polak zaś czuł się w czasie wojny żołnierzem. W tę swoją żołnierkę wkładał wiele uczucia i nieraz bardzo jeszcze młodzieńczych marzeń: na powstanie przygotował sobie zawczasu długie buty i spodnie wojskowe oraz piękny pistolet typu Walter. Lecz w swych marzeniach o okresie powojennym nie widział się żołnierzem zawodowym. Chciał studiować ekonomię, chciał kierować wielkim przedsiębiorstwem produkcyjnym, nieraz snuł na te tematy wiele równie jeszcze młodzieńczych marzeń, a wśród nich widać było wyrastającego przyszłego działacza gospodarczego pełnego silnej woli, rozmachu i solidności. Takim był Miłek. Zygfryd Linda reprezentował inny typ człowieka. Podobnie jak Florian i Miłek, Linda związany był z Poznańskiem. Rodzina jego mieszkała w Szamotułach, mieście powiatowym położonym na północ od Poznania. Był nieco młodszy od Miłka. Jego świeża, różowa cera i duże jakby rozmarzone oczy stwarzały prawie dziewczęcy obraz starannie ukrywany za wielkimi okularami w ciemnej rogowej oprawie. Kto by powiedział, że ten młodzieniaszek, to wspaniały typ sztabowca o wielkiej inteligencji i niezwykłej pamięci, mającego konkretny, precyzyjnie pracujący mózg, silną wolę i energię, której niejeden mógłby mu pozazdrościć. Nieznane jest pochodzenie jego pseudonimu ,,Firley", a szkoda, gdyż, jak twierdził Aleksander Kamiński, dobór takiego, a nie innego pseudonimu wiele nieraz mówił o osobie jego właściciela. Wydaje się, że może w wyrazie ,,Firley" zamknął młody Linda całe dostojeństwo dawnego senatora Rzeczypospolitej, cały spokój, powagę i rozwagę. Bo takim był ten młodzieniec w rzeczywistości. Wymagający od siebie i od innych, powściągliwy w mowie, pracowity. Byłoby jednak wielkim błędem, gdyby tego sztabowca o starannym wyglądzie zewnętrznym, nie rozstającego się nigdy z wiecznym piórem i grubą, piękną skórzaną teczką, by tego sztabowca posądzić o chłód czy powierzchowność. Był to chłopak, który starając się wprawdzie tego nie uzewnętrzniać, głęboko kochał Polskę i specjalnym uczuciem darzył swoje żyzne, pracowite, rodzinne strofy -- Poznańskie. Tylko te dwa płomienne uczucia mogły nakazać mu porzucenie typowo sztabowej pracy Kierownictwa WISS (Wywiad Informacja Szarych Szeregów) przy Głównej Kwaterze i zameldowanie się do pracy nierównie ryzykowniejszej, do pracy, która prawie z reguły musiała zakończyć się tragicznie. W początku 1942 roku ,,Firley" został wizytatorem tzw. Polski Zachodniej. Nowa jjraca ,,Firleya" spowodowała, że stał się on jeszcze bliższy sercu Floriana niż dotąd, mimo iż już przedtem, ilekroć patrzyłem na nich obu, zawsze nasuwało mi się na myśl ewangeliczne wyrażenie ,,umiłowany uczeń'-'. Stał się blit-ki Florianowi. Florian wprawdzie już dawno wyszedł ze swego rodzinnego gniazda -- ze wsi Górzyce; przed laty już przerósł zainteresowaniami stolicę swej ziemi -- Poznań, stał się Polakiem odczuwającym i rozumiejącym na równi sprawy wszystkich regionów, ba, stał się Europejczykiem -- nie zapomniał jednak nigdy o ziemi, z której pochodził. Jego głęboka miłość do tej ziemi i szacunek dla jej dziejów dobrze scharakteryzuje fakt, że Florian, wyznaczając na stałe cztery daty, w których nadawane być mogły harcerskie stopnie instruktorskie, nie zapomniał o historii wielkopolskiej ziemi. Te cztery daty bowiem to: 3 maja -- rocznica uchwalenia Konstytucji 1791 roku, 15 sierpnia -- rocznica ,,Cudu nad Wisłą" w 1920 roku, 11 listopada -- rocznica odzyskania niepodległości w 1918 roku i 27 grudnia -- rocznica wybuchu powstania wielkopolskiego w tymże roku. Nic więc dziwnego, że praca harcerska w Polsce Zachodniej zajmowała specjalne miejsce w sercu Floriana. Nic dziwnego, że ,,Firley", który do tej pracy stanął, stał się mu jeszcze droższy niż dotychczas. Opisani dwaj chłopcy stanowili aparat osobistej pracy Floriana. Rzecz prosta, poza nimi Główna Kwatera obejmowała wielu jeszcze ludzi. Charakterystyczne je6t jednak to, że byli to głównie wizytatorzy, a więc ludzie ściśle związani z terenem. Florian bronił się bowiem przed rozrostem komórki centralnej. Mimo to, z biegiem miesiQcy i w miarę pęcznienia pracy przybywało ludzi w komórce centralnej. Tadeusz Kwiatkowski, Leon Marszałek, Gustaw Niemiec, Jan Rossman, Eugeniusz Stasiecki, Konrad Zembrzuski, Janusz Zgorzalewicz -- oto nazwiska pracowników Głównej Kwatery w okresie naczelnikostwa Floriana. Poza tym, pracę tę pełniło wielu wizytatorów jako swe drugie zajęcie (Jerzy Jabrzemski, Mieczysław Łętowski, Ryszard Zarzycki) i paru członków Warszawskiej Chorągwi Harcerzy. Do spraw pracy Głównej Kwatery powrócimy, rzecz prosta, jeszcze i omówimy ją szerzej. Tu chodziło o zarysowanie oprawy, w jakiej pracował Florian. Dla Floriana i jego otoczenia poczęły mijać dni pełne trudu, niebezpieczeństw i decyzji. Dochodziły do tego zwykłe ludzkie sprawy materialne. Konspiracja nie dawała chleba. Trzeba było ® nim myśleć samemu. Jedni szklili okna, inni produkowali grzejniki, jeszcze inni zajmowali się handlem. Florian sprzedawał marmoladę. Nosił duże, ciężkie puszki, przemierzał miasto wzdłuż i wszerz, jakby mało miał innych zajęć. Cała ta szara, męcząca codzienność nie sprzyjała wielkiej pracy umysłu i woli, pracy wymagającej specjalnej atmosfery ciasy i spokoju. Atmosferę taką stworzyła dla Floriana i dla paru innych ludzi, a pośrednio dla całej Głównej Kwatery pani Wanda Opęchowska. Jej mieszkanie przy ulicy Rakowieckiej 39 stało się dla nas prawdziwą oazą. Wynurzając się co jakiś czas z chaosu, szumu i trosk okupowanego miasta trafialiśmy tu zakurzeni i zmęczeni. Już na cichej, czysto utrzymanej klatce schodowej, ogarniał nas spokój, który emanował z całego otoczenia pani Wandy. Samo mieszkanie, urządzone z wielkim smakiem, dalekie było od mieszczańskiego stylu przeładowanego figureczkami, serweteczkami i innymi dowodami złego smaku. Tu każdy przedmiot był potrzebny, ładny i zharmonizowany z całością. Na całość zaś składał się nie tylko zarysowany obraz wnętrza, składało się ponadto coś nieuchwytnego, promieniującego z uśmiechniętych twarzy pani Wandy i jej go.-podyni -- Helenki, zmuszające, do mówienia tu cichszym nieco niż gdzie indziej głosem, do posiadania oczyszczonych butów i ubrania, czysto umytych rąk. Helenka zdawała się wyczuwać te potrzeby i dyskretnie ułatwiała nam wszystko. Przez długie miesiące Florian jadał u pani Wandy obiady. Skromne okupacyjne obiady w oprawie wytwornej porcelany i czystego obrusu kończył jedyny przejaw ,.luksusu" -- czarna kawa, wyraźny wskaźnik, że ktoś z bliskich znajduje się za granicą i przesyła paczki. Rzeczywiście, za granicą przebywał już od lat syn pani Wandy, naukowiec -- fizyk, pracujący na jednej z holenderskich wyższych uczelni. Jego fotografia wraz z fotografią jego żony i córki -- Sylwii, wnuczki pani Wandy, zdobiła jej biureczko i świadczyła, że ta, zda się, w 100 procentach oddana sprawie osoba ma swoje prywatne tęsknoty. Tęsknoty nie zostały zaspokojone nigdy i do ostatnich godzin swego życia miała pani Wanda przed oczyma tylko fotografię swoich bliskich. Ostatnio coraz częściej i więcej patrzyła na te fotografie, lecz wówczas, w okupacyjne dni, mało pozostawało czasu na sprawy prywatne. Od wczesnej młodości dawała .chlubne świadectwo pokoleniu Polaków, które z mroków tamtej, trójzaborczej niewoli, poprzez czyn 1905 roku, poprzez czyn lat 1914-1918 rwało się do Polski wolnej. W okresie niepodległości nie przestała być aktywną. Jej główny, choć nie jedyny odcinek działalności, to właśnie Związek Harcerstwa Polskiego. Przychodzi wojna -- i chociaż długie kilkadziesiąt lat pełnych pracy i poświęceń miała już pani Wanda za sobą, teraz następuje okres najwyższego wzlotu. Przy czym nie może tu być żadnych nieporozumień -- to nie wysokie funkcje w konspiracyjnej hierarchii, nie ważkie decyzje, które podejmowała lub inspirowała, nadają temu wspaniałemu okresowi jej życia tak wysoką rangę. Rolą pani Wandy było właśnie stwarzanie atmosfery. W przeciwieństwie do wielu innych pracujących społecznie niewiast pani Wanda odgrywała w środowisku Szarych Szeregów rolę, jaką jedynie kobieta odegrać może i jaką kobieta odgrywać powinna. Troszczyła się o nas wszystkich. Swoje rozległe znajomości wykorzystywała, aby nieść pomoc. Jednym załatwiła sprawę mieszkania, innym sprawę fikcyjnej posady, jeszcze innym obiady. Zakres tej pomocy był ogromny i sięgał najróżniejszych okoliczności życia. Były wśród nich i takie, jak ułatwianie ślubu kościelnego, komplikującego się przez fakt, że młodzi ludzie nosili tzw. ,,lewe" konspiracyjne nazwiska; były i takie, jak załatwienie działki na cmentarzu przeznaczonej dla poległego w akcji bojowej naszego chłopca5. Znaczną część swej energii wkładała w niesienie pomocy tym, którzy w owym czasie najbardziej tej pomocy potrzebowali -- więźniom. Jej działalność w Patronacie Opieki nad Więźniami otworzyła Szarym Szeregom jedną z cennych dróg łączności z więźniami, tak ważną dla prac naszego wywiadu defensywnego, a nawet dla naszej działalności bojowej6. Obok tych poczynań pozornie skromnie wygląda akcja prowadzona począwszy od 1942 roku, a polegająca na dostarczaniu co miesiąc członkom i współpracownikom Głównej Kwatery nieco tzw. suchych produktów. Ilościowo było to wszystko bardzo skromne, tak jak skromne, wprost spartańskie było życie wielu z tych młodych ludzi. Nie to jednak jest ważne. Ważne jest serce, z którym każda paczka podawana była jej odbiorcy. Ważna jest subtelna myśl, która wybrała tę właśnie formę podpierającą skromne, aż do granic śmieszności, gospodarstwo domowe młodych ludzi, podpierającą ich prywatność w obronie przed dławiącym człowieka na każdym kroku totalizmem. Inspiratorem i wykonawcą tej akcji była właśnie Pani Wanda. Charakterystyczny to dla niej odcinek pracy. Praca społeczna zna typ działaczy i działaczek, którzy wkładając w nią wiele czasu i sił, wszystkich swoich tzw. podopiecznych 6 W związku ze śmiercią Janka Bytnara (,,Rudego") 30 III 1943 r. p. Opąchowska załatwiła przydział dla Szarych Szeregów sporej działki na Wojskowych Powązkach w Warszawie. Tak powstało nasze największe sanktuarium ,,Działka Zośki", od niej, jako od najwcześniejszej, rozpoczęła się historia całego akowskiego cmentarza. 6 Np. element akcji odbicia więźniów pod Arsenałem. traktują jedynie jako przedmiot swojej działalności. Podmiotem są tylko oni sami. Nie takim działaczem była pani Wanda. Każde mieszkanie, każda kartka obiadowa, każda paczka przechodząca przez jej ręce przeznaczona była dla konkretnego człowieka. To był najczystszy humanizm -- to było zaprzeczenie totalizmu w samej jego istocie. Wszystko, co zostało powiedziane o opiekuńczej działalności Pani Wandy nie obejmuje jednak jej głównej roli, jaką w życiu Szarych Szeregów odegrała. Ta główna rola, to stwarzanie na każdym miejscu i w każdych warunkach atmosfery dużej kultury, atmosfery pozwalającej myśleć i działać. Rozdział III TEREN Główna Kwatera przystąpiła do organizowania terenu. Ówczesna geografia polityczna Polski spowodowała, że był to teren bardzo niejednolity. Z punktu widzenia warunków politycznych teren ten wyraźnie dzielił się na trzy części, a mianowicie na tak zwaną Generalną Gubernię oraz na te ziemie objęte granicami Polski z 1939 roku, które leżały na wschód lub na zachód od tejże Guberni. Nawiasem wspomnieć tu trzeba, że aby raz na zawsze wyeliminować okupacyjne nazwy, Szare Szeregi bardzo wcześnie wprowadziły własne określenia organizacyjne: Polska Wschodnia, Polska Centralna i Polska Zachodnia. Możliwości organizowania pracy harcerskiej w każdej z tych części były zupełnie różne. Składały się na to dwie przyczyny -- warunki lokalne i warunki komunikacyjne. Pierwsze wyznaczone były obowiązującymi w danym terenie zarządzeniami okupacyjnymi, nasyceniem danego terenu przez element niemiecki -- wojskowy, urzędniczy czy osiedleńczy oraz siłą lub przerzedzeniem elementu polskiego, a w szczególności inteligencji. Drugie wyznaczały mniejsze lub większe trudności w przejeździe z Warszawy do danego terenu. Obie sprawy wymagają nieco szerszego omówienia. I tak, jeśli chodzi o warunki lokalne, to nie tylko były one różne w każdym z trzech wymienionych terenów, lecz były ponadto różne w poszczególnych miejscowościach tego samego terenu. Najcięższe były one z reguły w małych miasteczkach, gdzie każdy człowiek i każdy jego krok znany był sąsiadom i całemu niemal otoczeniu. Im miasteczko czy miasto większe -- tym człowiek łatwiej znikał w tłumie, tym bardziej stawał się anonimowy. Najlepsze pod tym względem warunki były w Warszawie, o której mówiono wówczas potocznie, że jest jakby dżunglą; w dżungli tej można się zaszyć zupełnie, zmieniać nazwiska, dzielnice zamieszkania, wygląd, miejsca pracy i unikać w ten sposób spotkania z gestapo . Powiedzieliśmy, że im mniejsza miejscowość, tym warunki w niej 1 trudniejsze, cięższe; lecz wieś, czyli najmniejsza miejscowość, wcale 1 To była chyba jedyna nazwa niemiecka, której zawsze używaliśmy; może dlatego, że kryła w sobie taki ogrom zła, nie chcieliśmy nim obciążać żadnego innego wyrazu. nie stanowiła terenu o warunkach najcięższych. Niemcy słabo bowiem penetrowali wieś; na stałe panowanie tam nie starczało im sił, a jednolitość i zwartość polskiej wsi wcale tej penetracji nie ułatwiały. Niemcy rządzili więc na wsi trzymając mocno w ręku miasteczko, bez którego wieś w dobie gospodarki wymiennej żyć nie mogła i terroryzując wieś nagłymi, niespodziewanymi wypadami. Wszystko to spowodowało, że nie wieś, lecz małe miasteczko było terenem najcięższym. Ponieważ jednak wpływy Szarych Szeregów, jak i wpływy przedwojennego harcerstwa, słabo sięgały na wieś, całkowicie poprawne będzie stwierdzenie, że w pracy harcerskiej im mniejsza miejscowość, tym warunki życia polskiego i warunki konspiracji były cięższe. Zasadę tę komplikuje dodatkowo jeden jeszcze fakt: oto bez względu na swą wielkość były miejscowości szczególnie przykre z powodu nieprzeciętnego nasycenia elementem niemieckim. Tak było na przykład w Krakowie, gdzie okupant ustanowiwszy siedzibę wielu swoich urzędów i instytucji szczególnie intensywnie nasycił miasto elementem niemieckim; tak było i w Zamościu, z którego okupant chciał zrobić swe wzorcowe miasto, a zapoczątkował to terrorem i nadaniem nazwy ,,Himmlerstadt". Zróżnicowane więc były warunki życia i pracy nawet wewnątrz każdej z trzech wielkich czyści, na jakie okupant podzielił Polskę, nie mówiąc już o tym, że bez względu na wszystkie wspomniane okoliczności, najgorsze warunki w Polsce Centralnej były zawsze lepsze jeszcze od warunków w Polsce Wschodniej i Zachodniej. Do tego wszystkiego dołączyły się warunki komunikacyjne. Przy czym o jaką to komunikację chodziło? Chodziło o komunikację z Warszawą. Jest niesłychanie znamienne, że zarówno polkie władze cywilne i wojskowe, jak w.-zystkie organizacje, a wśród nich Szare Szeregi, od samego początku usiłowały kierować z Warszawy pracą konspiracyjną w całej Polsce. Zniszczenie Warszawy we wrześniu 1939 roku, umieszczenie tzw. rządu tzw. Generalnej Guberni w Krakowie i pokrajanie Polski kordonami -- wszystko to nie było w stanie przekreślić oczywistego faktu: Warszawa pozostała stolicą Polski. Nikomu do głowy nie przyszło, aby powstawały jakieś odrębne organizacje w różnych terenach podzielonej Polski i aby te organizacje wiązały się bezpośrednio z ówczesną siedzibą rządu polskiego -- z Londynem. Wydawać by się mogło, że to warunki łączności przesądziły sprawę, gdyż Londyn był daleko, a Warszawa blisko. Nie będzie tak jednak twierdził nikt, kto bliżej znał omawiane sprawy. Nieraz przecież z Piotrkowa do Łodzi jeździło się przez Kraków-- Katowice-- Wrocław--Berlin i Poznań, a podczas powstania warszawskiego łączność radiową Śródmieścia z Żoliborzem utrzymywało się w pewnym momencie przez... Londyn. Tak więc nie odległość zdecydowała o tym, że Warszawa, zda się na przekór rzeczywistości, pozostała stolicą Polski. Przyczyny należy szukać głębiej. Należy szukać jej w historii polski. Jakże słuszna jest w świetle tego wszystkiego Florianowa teza 0 roli kraju i roli emigracji. A więc warunki komunikacyjne z Warszawą. Problem ten odpadł, rzecz prosta, w samej Warszawie, przez co stawała się ona pod tym względem terenem znajdującym się w najlepszej sytuacji. Na drugie zaraz miejsce pod względem warunków komunikacyjnych wysuwało się województwo warszawskie, powiązane, wielokrotnie z Warszawą koleją szerokotorową, kolejkami wąskotorowymi, elektryczną kolejką dojazdową oraz rozbudowaną siecią szos. Sklasyfikowanie Warszawy 1 województwa warszawskiego na pierwszych miejscach pod względem łączności z centralą było sprawą łatwą. Dalej jednak zagadnienie zaczyna się komplikować. Do niektórych miejscowości, mimo że są one bliżej położone trudniej jest się dostać niż do innych, czasem znacznie dalej leżących. Decydują o tym szlaki kolejowe. Mapa tych szlaków przedstawiała zaś w owym czasie tak nienaturalny obraz jak nienaturalna była cała geografia polityczna Polski. W zupełnie nieoczekiwanych miejscach linia kolejowa przerwana była kordonem gra?iicznym. Trzykrotnie w ciągu wojny zmieniała się geografia polityczna Polski. Pierwszy raz po wrześniu 1939 roku, drugi raz, gdy po uderzeniu Niemiec na ZSRR front przetoczył się przez nasze ziemie wschodnie i gdy cały teren Polski z 1939 roku znalazł się w rękach niemieckich. Ze zdobytego terenu wydzielono wówczas Lwowskie i stworzono z niego piąty tzw. Districkt, włączając go do tzw. Generalnej Guberni2. Warunki łączności z Warszawą oraz ogólne warunki życia zostały tym samym zrównane we Lwowskiem z warunkami całej Polski Centralnej. Pozostała część zdobytych przez Niemców ziem w letniej ofensywie 1941 roku stworzyła tzw. Ostland, teren odrębny, przyfrontowy, z którym zarówno łączność była specyficzna, jak i specyficzne były warunki życia w nim samym. Trzeci raz geografia polityczna Polski zmieniać się poczęła podczas ofensywy Armii Czerwonej 1944 roku . W takim to terenie organizowała pracę Główna Kwatera Szarych Szeregów. Jej wysłannicy, przybywając do różnych punktów, idąc pod adresy znajomych ludzi i chwytając w ten sposób kontakt, najczęściej zastawali na miejscu, jak to już wspomnieliśmy, toczące się harcerskie życie poszczególnych drużyn. Życie to płynęło nieraz bardzo słabiutkim strumieniem, niemniej najczęstszym zadaniem pierwszych wysłanników Głównej Kwatery było nie tyle tworzyć od nowa, ile scalać. Narzuca się pytanie: czy było słuszne prowadzić tę akcję sca- 3 2 Tzw. Generalna Gubernia dzieliła się przed czerwcem 1941 r. na 4 Districkty: Kraków, Warszawa, Radom i Lublin. Po czerwcu 1941 r. doszedł Districkt piąty -- Lwów (Galizien). 8 Sprawy te omówimy w części pt. ,,Przełom". lania? Czy nie działał tu może nie w pełni dojrzały automatyzm organizacyjny, który rzeczywiście popychał do wiązania podziemnego życia w jedną prawidłową koronkę? Czy jednak to było słuszne? Może poprawniej byłoby przez wzgląd na bezpieczeństwo ludzi właśnie nie wiązać ich organizacyjnie, właśnie pozostawić tak rozrzuconych, jakby zgubionych w wielkiej masie? Na tym miejscu nie możemy odpowiedzieć jeszcze na tę serię pytań. Odpowiedź bowiem wyniknąć może dopiero z rozważań na temat treści życia tworzonej organizacji. Teraz więc tylko notujemy sobie w pamięci te niepokojące, a płynące z analizy polskiej racji stanu pytania, które już wielokrotnie rzucała narodowi w ciągu ostatnich 150 lat historia. Jasne, że w życiu zagadnienia organizacyjne i programowe nie przebiegały tak kolejno usystematyzowane, jak teraz na papierze, kiedy się o nich pisze. Jasne, że przebiegały one w pełni z zachowaniem współzależności. Za decyzją ,,scalać" stały więc już przemyślenia i nawet pewne doświadczenia programowe, a sama ta decyzja tworzyła się wśród myśli, faktów i intuicji politycznej. Akcja scalania istniejących już w terenie drużyn, a częściej ich zalążków, przeradzała się w niektórych przypadkach w akcję tworzenia drużyn od podstaw, doprowadzała z reguły do powstawania jednostek harcerskich wyższego szczebla organizacyjnego. Warto przypomnieć sobie na tym miejscu przedwojenny schemat organizacyjny Organizacji Harcerzy ZHP. Kierownictwo całością Organizacji Harcerzy spoczywało w rękach Naczelnika Harcerzy. Aparatem pracy Naczelnika była wspomniana już wielokrotnie Główna Kwatera Harcerzy. Jej podlegały bezpośrednio komendy poszczególnych chorągwi z komendantami chorągwi na czele. Piękna nazwa ,,chorągiew", zaczerpnięta z dawnego polskiego słownictwa wojskowego, przeszczepiona została do harcerstwa w okresie wprowadzania do angielskiego skautingu rodzimej treści polskiej; sięgnięto wówczas do dziejów naszego rycerstwa, szczególnie pięknie przekazanych nam przez Sienkiewicza. Stąd też ówczesna podstawowa książka harcerska Harce młodzieży polskiej -- Schreibera i Piaseckiego, pełna jest takich sienkiewiczowskich wyrażeń, jak zagończyk, stanica, chorągiew, a i sama nazwa organizacji z tegoż wywodzi się słownictwa (harcownicy). Kierowane przez swe komendy, chorągwie harcerzy posiadały zasięg działalności najczęściej odpowiadający terenowi województwa. W paru przypadkach chorągwie obejmowały mniejszy lu,b większy teren niż województwo, np. Chorągiew Zagłębiowska lub Chorągiew Lwowska. Chorągwie dzieliły się na hufce. Wydaje się jednak, że w adaptacji tej nazwy dla celów harcerskich popełniono pewien błąd: w dawnej polskiej nomenklaturze wojskowej hufiec dotyczył bowiem większej jednostki niż chorągiew. Zasięg działalności hufców odpowiadał w zasadzie terenom po- szczególnych powiatów. Na tym kończyła się siatka terenowa organizacji. Hufce bowiem dzieliły się na drużyny, te zaś nie posiadały już żadnego konkretnego obszaru działania, lecz składały się z chłopców uczęszczających do tej samej szkoły lub mieszkających w tym samym internacie, lub nawet chłopców rozproszonych po całym nieraz wielkim mieście, a skupiających się ze względu na określoną specjalność drużyny, np. drużyna żeglarska. Drużyny bywały bardzo różnej wielkości. Sądzić należy, że rozpiętość ta sięgała od ok. 25 do 150 chłopców. Szczególnie jeśli chodzi o drużyny większe było to zjawisko bardzo niepokojące dla metodyki skautowej. Twórca skautingu, Baden Powell, tak pisze o tym w jednej ze swych podstawowych książek: ,,Najlepiej, jeśli stan drużyny nie przekracza 32 chłopców. Podaję tę liczbę, ponieważ w mojej praktyce szkolenia chłopców doszedłem do przekonania, że 16-tu to już jest więcej niż mogłem podołać w odnajdywaniu i wydobywaniu indywidualnego charakteru każdego z nich. Być może, inni są dwa razy zdolniejsi ode mnie -- i stąd liczba 32" ". Ważna to sprawa i na pewno powracać jeszcze do niej będziemy. Tu dotykamy jej tylko, znalazła się bowiem na drodze rysowania schematu organizacyjnego przedwojennej Organizacji Harcerzy. Drużyna dzieliła się wreszcie na zastępy (7-11 chłopców). Zarówno drużyny, jak i zastępy nie były już jednostkami siatki organizacyjnej, były natomiast podstawowymi komórkami metodyki skautowej. Dobór chłopców do jednego zastępu wynikał z naturalnej dążności chłopców do tworzenia ,,band" przyjaciół; w praktyce często zastęp w drużynie harcerskiej tworzyli chłopcy uczęszczający do tej samej klasy szkolnej. Decydując się odbudowywać harcerstwo, Główna Kwatera Szarych Szeregów adaptowała dla okresu okupacyjnego przedwojenny harcerski schemat organizacyjny. Tradycyjne nazwy ukrywała tylko pod całym systemem kryptonimów i tak zastęp nazwany został ,,pszczoła", drużyna -- ,,rodzina", hufiec -- ,,rój", chorągiew -- ,,ul" i Główna Kwatera -- ,,pasieka". Dziwne były losy poszczególnych kryptonimów, a nieraz i pseudonimów. Jedne przyjmowały się natychmiast, wypierały całkowicie normalną nazwę i trwały nieraz dłużej niż sama konspiracja. Inne gasły od razu z chwilą swego urodzenia i nigdy nie odegrały żadnej roli. Jedne, jak ,,Agrykola", ,,Zawisza", ,,Sklepy", ,,M" stworzyły wokół siebie długą i bogatą historię, o innych, wymyślonych przez tego samego autora, takich jak nazwy sprawności wojennych -- mało kto dziś pamięta, nie przyjęły się po prostu. Tak było i z tą serią nazw. Nazwy ,,pszczoła" i ,,rodzina" nie przyjęły się zupełnie. Natomiast pozostałe nazwy -- ,,rój", ,,ul" i ,,pasieka" -- przyjęły się tak dalece, że nawet podczas powstania war- 1 R. Baden Powell, Wskazówki dla Skautmistrzów, w przekładzie Barba- ry Białostockiej, Harcerskie Wydawnictwo ,,Godziemba", Warszawa 1946. szawskiego, kiedy harcerstwo męskie pracowało całkowicie jawnie, na drzwiach Głównej Kwatery Harcerzy widniał napis ,,Pasieka". Sprawa kryptonimów prowadzi nas znów do jednego z ważnych i charakterystycznych zagadnień. Szare Szeregi wystrzegały się mianowicie w sposób niesłychanie skrupulatny wszystkiego, co mogłoby wskazać wrogowi, że napotkał na organizację harcerską. Mówi to o wielkim poczuciu odpowiedzialności kierownictwa Szarych Szeregów. Wychodziło ono z założenia, iż wystarczy aby gestapo zorientowało się kto kryje się pod coraz bardziej znaną nazwą Szare Szeregi, a ciosy wroga spadną na środowisko harcerskie. Nie trzeba posiadać specjalnie bujnej wyobraźni, aby zdać sobie sprawę z ogromnej ilości materiałów, jakie wróg mógł o tym środowisku posiadać. Przecież przed wojną tzw. ,,Wiadomości Urzędowe ZHP", w których odzwierciedlał się, między innymi, cały ruch personalny harcerskiego grona instruktorskiego, były drukowane i dostępne dla każdego; przecież każda z wychodzących przed wojną książek harcerskich, każde pismo, czy to będzie ,,Harcerstwo", czy ,,Na tropie", czy ,,Brzask", czy jakiekolwiek inne, roiło się wprost od nazwisk i innych danych personalnych; przecież wreszcie niektóre, co wybitniejsze harcerskie nazwiska zjawiały się na łamach różnych skautowych pism świata. Prostą i łatwą mogło mieć pracę gestapo. Praca mogłaby być tym prostsza, że już przed wojną Hitlerjugend zajmowało się rozpracowywaniem polskiego środowiska młodzieżowego!. Wystarczałoby tylko stwierdzenie, że środowisko harcerskie jest żywotne i groźne, a nastąpiłby atak. Zresztą i tak atak ten częściowo następował. Po pierwsze uderzyli Niemcy w parę wybitnych jednostek -- tak zginęli np. hm Rp. Stanisław Sedlaczek (Oświęcim) i hm Czesław Jankowski (Palmiry); po drugie, w niektórych ośrodkach Polski Zachodniej zaatakowali zaraz po wkroczeniu całe harcerskie środowisko. Miasta i miasteczka Śląska, Poznańskiego i Pomorza pamiętają na pewno długie listy rozstrzelanych Polaków w pierwszych tygodniach września 1939 roku. Na listach tych poważny odsetek stanowili harcerze. Zwykła logika oraz dramatyczne przeżycia środowiska harcerskiego Polski Zachodniej stanowiły groźne memento dla kierownictwa Szarych Szeregów. Stąd wielka dokładność i konsekwencja w zastąpieniu wszystkich harcerskich nazw i innych oznak zewnętrznych kryptonimami. Dziś na pierwszy rzut oka te wysiłki, do których taką przywiązywano wagę i w które tyle trudu włożono, mogą wydać się nieco naiwne. Żywo pamiętamy bowiem tę walkę prawie oko w oko, jaką prowadziliśmy z gestapo wiosną 1943 roku. Wtedy mogło być już mało wątpliwości. Nie było ich natomiast na pewno po powstaniu warszawskim, gdzie krzyż harcerski na piersiach poległego, lilijka narysowana na B Teza oparta na różnych informacjach, jakie w tym zakresie napływały grobie, napisy ,,Czuwaj" na wielu murach, lilie harcerskie na unieruchomionych po walce czołgach -- były powszednim widokiem, który musiał rzucić się w oczy wchodzącemu w ruiny warszawskie gestapo. Nie było już żadnych wątpliwości. Lecz istniały one na pewno w pierwszych latach wojny, a więc w latach, w których atak na harcerskie środowisko przedwojenne mógł być najgroźniejszy. Z biegiem lat wojny bowiem sprawa ta straciła bardzo na ostrości; wielu przedwojennych harcerzy walcząc aktywnie w szeregach Polski Podziemnej padło już lub zapełniło więzienia czy obozy wcale nie w formalnym związku ze swą przedwojenną działalnością; wielu innych zdelegalizowało się całkowicie, to znaczy zmieniło nazwiska, dokumenty, miejsca zamieszkania i miejsca pracy; wiele chwytanych przez gestapo nici zaczęło wskazywać na zupełnie już nowych ludzi pracujących w Szarych Szeregach. Lata, które zresztą w każdej organizacji młodzieżowej znacznie więcej zmieniają niż w społeczeństwie dorosłych -- zrobiły swoje. Cios wymierzony więc w 1943 czy 1944 roku w przedwojenne środowisko harcerskie byłby znacznie mniej dotkliwy, niż taki sam cios wymierzony w pierwszych latach. Jeśli w tym groźnym okresie udało się gestapowskiego ciosu uniknąć, udało się zmylić czujność wroga -- jest to wielką zasługą kierownictwa Szarych Szeregów. A trzeba pamiętać, że miało to kierownictwo na omawianym polu wielkie trudności do przezwyciężenia. Pierwsza trudność to diametralnie inna, wynikająca z najlepszych myśli i uczuć, tendencja szaroszeregowych ,,dołów" organizacyjnych, zmierzająca do pielęgnowania zewnętrznych form harcerskiego życia. Wiele troski sprawiały nieraz informacje mówiące, że wraz z zabranymi z domu rzeczami aresztowanego gestapo wzięło krzyż harcerski, książki harcerskie itp. Gdy w późniejszych latach powstała tzw. ,,Zawisza" 6, czyli ta gałąź Szarych Szeregów, która skupiała najmłodszych chłopaków, walka ze wspomnianą tendencją dołów stała się jeszcze trudniejsza, prawie beznadziejna. Ale i w pierwszych latach wojny zagadnienie nie było łatwe. Najlepiej zilustruje je może sprawa tzw. Przyrzeczenia. Mianowicie w ramach całej akcji wprowadzania kryptonimów ,,Pasieka" ustaliła też nowy tekst przyrzeczenia organizacyjnego, który miał obowiązywać na przeciąg wojny. Tekst ten brzmiał: ,,Ślubuję na Twoje ręce pełnić służbę w Szarych Szeregach; tajemnic organizacyjnych dochować, do rozkazów służbowych się stosować; nie cofnąć się przed ofiarą życia". Rzecz jasna, że ,,Pasiece" nie tylko o sprawę kryptonimową tu chodziło. Tekst zawiera mocne, konieczne w czasie wojny wyrazy; ślubuję, służba, tajemnice, rozkazy i ofiara życia. Lecz jak ustosunkowały się do tej decyzji doły? Wszędzie, jak Polska długa i szeroka, 6 O ,,Zawiszy", jako o nazwie organizacji mówiło się -- ta ,,Zawisza", do ,,Pasieki". Jest ona zresztą więcej niż prawdopodobna z uwagi na powszechnie znane oiemieckie metody pracy. a. nie -- ten ,,Zawisza", jakby należało ze względu na pochodzenie nazwy. powtarzano uroczyście nowy tekst, lecz zaraz za nim jednym niemal tchem następowało stare, przedwojenne: ,,Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłusznym prawu harcerskiemu". Chłopcy wygrali. W jednym z późniejszych rozkazów Naczelnika Harcerzy została zaakceptowana ta podwójność tekstu. Uznano, że chłopcy mieli rację, bo jakże bez ,,całego życia", ,,Boga i Polski", ,,bliźnich" i ,,prawa harcerskiego"? W tym wypadku kryptonimowa akcja przegrała. Ten przykład dobrze chyba wskazuje, na jakie trudności natrafiała ,,Pasieka" we własnej organizacji, kiedy dokonywała wysiłków zamaskowania kryptonimami harcerskich nazw. Większą jednak kłodą rzuconą pod nogi była broszura wydana przez Hufce Polskie pt. Próby Harcerskie 7. Broszura od tytułu poczynając nie pozostawiała najmniejszych wątpliwości, że chodzi o harcerstwo. Jasne, że nie było tu ani odrobiny złej woli, ale był to już pierwszy gorzki owoc pójścia w życie podziemne osobno. Na tle tego incydentu mocno rysuje się dojrzałość kierownictwa Szarych Szeregów i jego wielkie poczucie odpowiedzialności. Odpowiedzialności nie tylko za kierowaną przez siebie organizację, odpowiedzialności za całość harcerskiego ruchu i współodpowiedzialności za walkę całego społeczeństwa polskiego. Obok sprawy Prób Harcerskich identyczny rodzajowo, choć znacznie mniej poważny kłopot powstał na skutek wydawnictw tzw. Kręgu im. A. Małkowskiego. Mimo, że zagadnienie było rozmiarami zupełnie drobne, było jednak charakterystyczne dla warunków w Polsce Podziemnej i dlatego poświęcimy mu parę zdań. W życiu podziemnym zdarzały się sytuacje, w których paroosobowe grupy ludzi obdarzonych specjalnymi ambicjami postanawiały działać samodzielnie, tworzyły własną ,,organizację". Konspiracyjne powody uniemożliwiały przecież sprawdzenie istotnej siły takiej organizacji. Oczywiście ta siła to nie tylko liczba, to również organizacyjna sprawność i walory wewnętrzne. Wiele wypadnie nam jeszcze mówić o tym na dalszym miejscu. Tu podkreślamy tylko suchy fakt możliwości istnienia i do pewnego stopnia honorowania w życiu podziemnym tego rodzaju jedno- lub paroosobowych organizacji. Wspomnianą możliwość ułatwiał jeszcze charakter podziemnej akcji wydawniczej. Teoretycznie rzecz biorąc, wystarczyłoby, aby jedyny członek jednoosobowej organizacji, lub jeden z paru członków paroosobowej organizacji, obdarzony był zamiłowaniem do pracy wydawniczej i pewnymi zdolnościami w tym kierunku oraz dysponował maszyną lub powielaczem, a kolportowane przezeń paczki wydawnictw stwarzały na pierwszy rzut oka wrażenie stojącej za nim siły. Przy tym mogło w tym wszyst- 7 Broszura zaopatrzona była w dopisek: ,,pod redakcją Sasa'\ Dopisek ten wskazuje na osobę Stanisława Sedlaczka. O treści broszury mówić będziemy w innym miejscu. kim nie być żadnej chęci wprowadzenia opinii w błąd -- po prostu działanie krzywego zwierciadła podziemnego życia. Tak było i z Kręgiem im. A. Małkowskiego. Mała grupka warszawskich harcerzy z przedwojennego hufca ,,Powiśle" z dużą pasją wydawała dwa harcerskie pisma ,,Myśl Harcerska" i ,,Szkoła Wodzów". Pracą tą kierował phm Brydak (pseudonim ,,Krasnoludek"). Czas wydawania tych pism przypada wprawdzie na drugą połowę wojny i dlatego dekonspiracja harcerskiej aktywności, jakiej one dokonywały, nie wydawała się już w świetle przeprowadzonego wyżej rozumowania tak groźna. Niemniej ta partyzantka i brak .koordynacji nawet w obliczu takiego niebezpieczeństwa, jakim było całkowite zniszczenie środowiska, jest niepokojącą ilustracją naszej znanej narodowej przywary. Daleko nas zaprowadziła dygresja na temat kryptonimów. Na jej zakończenie jedno stwierdzenie. Stwierdzenie to jest tak proste, że powtarzanie go staje się krępujące. Niestety jednak jest zarazem konieczne. Kryptonim jest to fikcyjna nazwa stworzona dla wprowadzenia kogoś w błąd; w omawianym przypadku chodziło o niemiecką policję; za krj'ptonimem nie kryje się żadne inne znaczenie, niż za nazwą właściwą. I tak na przykład Szare Szeregi to kryptonim Związku Harcerstwa Polskiego, a nie żadna inna organizacja. Prawdziwym zdumieniem mógł więc napawać fakt, że zarówno nasi koledzy w Londynie, jak i kierownictwo ZHP po wojnie w kraju interpretowały te sprawy inaczej. W kraju w latach 1945 - 1947 ZHP usiłował stawiać sprawę w ten sposób, jakoby sam był kontynuacją przedwojennego związku, było mu natomiast zdecydowanie niewygodnie wywodzić się z ZHP wojennego, a więc Szarych Szeregów; stąd próby stworzenia pozorów jakoby Szare Szeregi były specjalną organizacją działającą w czasie wojny obok szeregu innych organizacji harcerskich. Zabawne, że podobnie stawiało sprawę harcerstwo emigracyjne, które czy to ze względu na brak orientacji w zagadnieniach krajowych, czy też chcąc podnieść swoją rolę jako arbitra, traktowało w 1945 roku i podobnie w latach następnych Szare Szeregi tylko jako jedną z organizacji harcerskich. Czas jednak wrócić do sprawy montażu organizacyjnego. Dostosowując swoje drogi do warunków wytworzonych przez okupacyjną geografię polityczną Polski wizytatorzy ,,Pasieki" starali się dotrzeć do wszystkich przedwojennych ośrodków harcerskiego życia. W ośrodkach tych tworzyli komendy chorągwi harcerskich (,,uli"), wiązali je na stałe z ,,Pasieką", instruowali -- zapoczątkowywali innymi słowy nowy rytm pracy harcerskiej, pracy wojennej, pracy konspiracyjnej. Każda z powołanych do życia chorągwi otrzymywała kryptonim zastępujący nazwę geograficzną. Były to zresztą kryptonimy stosunkowo łatwe do rozszyfrowania, tu bowiem nie zależało na tak zasadniczym odcięciu się od przedwojennej nazwy, jak przy nazwach harcerskich. W Polsce Centralnej powstały w ten sposób chorągwie: Warszawska -- ,,Ul Wisła", Mazowiecka -- ,,Ul Puszcza", Lubelska -- ,,Ul Zboże", Radomska -- ,,Ul Rady", Kielecka -- ,,Ul Skała" i Krakowska -- ,,Ul Smok". W późniejszym czasie doszła jeszcze Chorągiew Lwowska -- ,,Ul Lew". Poza tym w Polsce Centralnej zarysowało się jeszcze jedno zjawisko charakterystyczne: oto wzdłuż linii kolejowej Warszawa--Piotrków--Radomsko--Częstochowa zostały potworzone samodzielne hufce nie kierowane przez żadną komendą chorągwi, lecz związane bezpośrednio z ,,Pasieką". W ten sposób powstał samodzielny hufiec częstochowski -- ,,Rój Obraz", samodzielny hufiec radomszczański--- ,,Rój Metal" i wreszcie samodzielny hufiec piotrkowski -- ,,Rój Sosnówka". Z czasem zjawisko to poczęło się przeobrażać. W wyniku tych przeobrażeń samodzielne hufce: częstochowski, radomszczański i piotrkowski utworzyły jedną Chorągiew Częstochowską -- ,,Ul Warta", pozostawiając piękny kryptonim ,,Obraz" hufcowi częstochowskiemu. Ta ostatnia reorganizacja dokonana w 1944 roku nie zdołała już zagrać w unormowanym do pewnego stopnia trybie pracy Szarych Szeregów przed powstaniem warszawskim, przydała się jednak w momencie samego wybuchu powstania, umożliwiając Głównej Kwaterze wysłanie swego wizytatora, hm Edwarda Dąbrowskiego (pseudonim ,,Zieliński"), który mając siedzibę w Częstochowie mógł łatwiej kierować pracą kilku chorągwi na wypadek odcięcia ,,Pasieki" niż pracą kilkunastu jednostek, chorągwi i samodzielnych hufców. Z chwilą, gdy doszła chorągiew lwowska, a ponadto gdy powiększyło się grono wizytatorów, z których każdy poprzednio wizytował dwie lub trzy chorągwie albo samodzielne hufce, a teraz Główna Kwatera doprowadziła wreszcie do tego, że wizytował tylko jedną chorągiew, z tą chwilą podzielono teren Polski Centralnej na dwa tereny. Powstał teren Polski Południowej i objął chorągwie: Krakowską, Lwowską, Częstochowską i Kielecką -- ,,Smok", ,,Lew", ,,Warta" i ,,Skała". Pozostały teren zatrzymał nazwę Polski Centralnej obejmując chorągwie: Warszawską, Mazowiecką, Lubelską i Radomską -- ,,Wisła", ,,Puszcza", ,,Zboże" i ,,Kady". W Polsce Zachodniej utworzono pięć chorągwi. Powstały: Wielkopolska -- ,,Ul Przemysław", pomorska obejmująca również ziemie północnego Mazowsza (tzw. Kreis Ziechenau) -- ,,Ul Lina", Łódzka (rzecz prosta bez Piotrkowa) -- ,,Ul Kominy", Śląska -- ,,Ul Huta" i Zagłębiowska -- ,,Ul Barbara". W Polsce Wschodniej wreszcie powstało również pięć chorągwi: Białostocka -- ,,Ul Biały", później przemianowany na ,,Ul Żubr", Wileńska -- ,,Ul Brama", Poleska -- ,,Ul Błoto", Wołyńska -- ,,Ul Gleba" i Nowogródzka -- ,,Ul Las". Łącznie więc zostało utworzonych 18 chorągwi, w tym cztery w Polsce Centralnej, cztery w Południowej, pięć we Wschodniej i pięć w Zachodniej. Sumowanie, któregośmy przed chwilą dokonali, jest niebezpieczną , rzeczą. Poprzednio już wspominaliśmy, jak różne były warunki życia i pracy na poszczególnych terenach, nawet w poszczsgólnych miejscowościach Polski. Różnice te sformułowane zostały w gawędzie pt. ,,Szare Szeregi" wygłoszonej w 1946 roku na harcerskim kursie instruktorskim nad jeziorem Turawą pod Opolem następująco: ,,...istnienie jednego zastępu na Ziemiach Zachodnich czy Wschodnich sprawiało w «Pasiece» tyle radości ile istnienie drużyny w prowincjonalnym ośrodku Polski Centralnej, ile istnienie hufca w Warszawie. Gdyby o tej koniecznej przy wyciąganiu wniosków poprawce nie pamiętać, Warszawa ukazałaby się w naszym obrazie niesłusznie przewiększona, natomiast inne tereny, zwłaszcza Zachodnie i Wschodnie, pokrzywdzone"8. Sumowanie, któregośmy dokonali wyżej, jest rzeczą niebezpieczną jeszcze i dlatego, że nie patrzymy tu na zjawisko statyczne, lecz na zjawisko znajdujące się w ciągłym ruchu. Z tego ostatniego faktu wynikają trzy wnioski: Po pierwsze -- nie wszystkie chorągwie czy samodzielne hufce zostały utworzone lub powiązane z Główną Kwaterą równocześnie, zależało to bowiem w dużej mierze od wynalezienia odpowiedniego człowieka na wizytatora oraz od uchwycenia właściwych nici pozwalających przejeżdżającemu wizytatorowi trafić do środowiska harcerskiego bez względu na to, czy było to środowisko już zorganizowane, czy stanowiło dopiero materiał do tworzenia przyszłej organizacji. Po drugie -- poszczególne dni wojny były w stosunku do siebie wielkościami nieporównywalnymi. Wspomniana gawęda nad Turawą tak o tym mówi: ,,...Z każdym dniem atmosfera w Polsce stawała się duszniejsza, cięższa. O ile w pierwszych dniach 1939 roku' rzadkością były wypadki aresztowań10, o tyle w 1945 roku nie było prawie rodziny, która by nie opłakiwała kogoś bliskiego. Ilość mieszkań, w których kiedykolwiek było gestapo, tzw. spalonych lokali, ilość poszukiwanych, kryjących się pod «lewymi» nazwiskami ludzi -- rosła z dnia na dzień. A ponadto gestapo, wstrzeliwując się coraz dłużej, stawało się niebezpiecznie celne. Również i z polskiej strony dokonywało się stopniowo przejście do broni coraz ostrzejszych, coraz bezwzględniejszych: w latach 1939, 1940, 1941 -- napis kredą na murze, ulotka, afisz; w latach 1942, 1943, 1944, 1945 -- granaty, pistolety, wysadzanie mostów. Stawało się z każdym dniem coraz bardziej duszno, tym 8 e S. Broniewski, Szare Szeregi, Warszawa 1947, s. 8. W gawędzie, a potem w broszurze Szare Szeregi znalazł się skrót myślowy: pierwsze dni 1939 r. oznaczają nie pierwsze dni roku, lecz Pierwsze wojenne dni. ności przez Ziemie Zachodnie zaraz po wkroczeniu Niemców (1981). 10 Oczywiście pomijając wielką falę terroru, jaka przeszła w szczegól- więcej, że odgłosy z zewnątrz przybliżały się stale. Inaczej brzmiała w polskich uszach w roku 1940 nazwa Narvik czy w roku 1941 Tobruk, a inaczej w 1944 roku Warszawa, a w 1945 -- Gdańsk. Z dnia na dzień nikł więc prawie letargiczny spokój, w jaki popadła Polska; nadchodziło burzliwe, roznamiętnione życie. I znów, gdyby o tej poprawce nie pamiętać, ostatnie miesiące wojny ukazałyby się w naszym obrazie niesłusznie powiększone, pierwsze lata wojny pokrzywdzone" ». Po trzecie wreszcie -- życie poszczególnych chorągwi nie rozwijało się równomiernie. Nieraz, gdy krzewiło się ono bujnie, gdy jego technika nabrała już równomiernego rytmu nie obciążając całego aparatu koniecznością ciągłej improwizacji, przychodziło uderzenie gestapo. Znikali ludzie, rwała się łączność, zamierała praca i gdy po pewnym czasie zjawiał się ktoś, aby wiązać porwane nici, na niektórych odcinkach musiał zaczynać prawie od początku. Tak załamała się w 1941 roku Chorągiew Krakowska, a w 1942 roku Mazowiecka i Lubelska, w 1943 roku Lubelska i Poznańska itd. Tak więc proste sumowanie chorągwi było niebezpieczne zarówno ze względu na nieporównywalność poszczególnych terenów, jak i ze względu na nieporównywalność poszczególnych okresów wojny. Dopiero, gdy zdamy sobie sprawę z tego, o jaki teren i o jaki okres chodzi, możemy w sposób właściwy zrozumieć, jaka treść kryje się pod zwykłą statystyczną pozycją. Już w turawskiej gawędzie było podkreślone, że ,,Pasieka" z tych wszystkich dysproporcji doskonale zdawała sobie sprawę. Lecz nie tylko zdawała sobie sprawę. Gdy chodziło o tereny najtrudniejsze stawiała do dyspozycji większość wysiłku, najlepszych ludzi oraz największe podparcie finansowe w ramach śmiesznie skromnego ogólnego budżetu. Do wspomnianego już hasła -- ,,Wszystko co najlepsze w teren" -- dorzucić by należało hasło ,,Im trudniejszy teren, tym bliższy sercu". Nie potrzeba na to wielu argumentów, które zresztą często przewijać się będą przez te karty. Na razie wystarczy jeden, jest on bowiem argumentem nie do odparcia. W zimie 1939/1940 roku zostali wysłani na najtrudniejsze tereny dwaj najlepsi wizytatorzy. Do Wilna poszedł hm Leszek Domański, do Poznania zaś hm Witold Marcinkowski. O Leszku Domańskim wspominaliśmy już parokrotnie. Uwieczniły go zresztą Kamienie na Szaniec jako wspaniałego wychowawcę wspaniałych chłopców. Witold Marcinkowski zaś to jeden z najlepszych instruktorów wielkopolskich, co więcej, dawny drużynowy i wychowawca Floriana Marciniaka, dla którego Florian zachował do końca życia wielki szacunek i uznanie. Tacy dwaj ludzie zostali wysłani do terenów najtrudniejszych, do Polski Wschodniej i do Polski Zachodniej. Oto argument nie do odparcia: obaj zginęli w swych pierwszych podróżach wizytatorskich. 11 S. Broniewski, Szare Szeregi, s. 9. Cała opisana postawa ,,Pasieki" wobec terenu wynikała w dużej mierze z głęboko przemyślanej tezy Floriana. Florian wychodził z założenia, że stosunkowa szczupłość zastępów inteligencji polskiej powodowała już przed wojną zwichnięcie właściwej proporcji między wagą Warszawy-stolicy a wagą ośrodków prowincjonalnych w życiu kulturalnym kraju. Wrzesień i okupacja uwielokrotniły tę dysproporcję. Stało się tak na skutek ogromnego ubytku inteligencji -- straty wrześniowe, emigracja, straty okupacyjne oraz na skutek sztucznego nagromadzenia inteligencji z całego kraju w Warszawie. Nasilanie życia kulturalnego, życia polskiej prowincji było więc wielokrotnie ważniejsze i trudniejsze niż jakakolwiek praca w stolicy. W związku z tą tezą znane było i często powtarzane powiedzenie Floriana, że Warszawa nie może się stać polskim Bukaresztem, a więc miastem, które cieszy się opinią przepychu i luksusu w porównaniu ze stosunkową nędzą prowincji. T Rozdział IT DKOGA Tworzące się samodzielne zespoły, drużyny i zastępy natychmiast stanęły wobec zupełnie istotnego, a zarazem bardzo trudnego problemu. Program! Nie ma w tym nic dla tych zespołów wstydliwego, że myśl stworzenia organizacji była myślą pierwotną, a myśl szukająca dla tej organizacji programu była zdecydowanie wtórną. Nie ma nic wstydliwego w tym pytaniu ,,co robić?", które stanęło przed wszystkimi, gdy skomplikowana praca montażu organizacji konspiracyjnej była już poza nimi. Każdy idący w podziemne życie, każdy pójściem tym wyrażający polskie ,,nie" wiedziony był na tę trudną drogę wielkim pragnieniem. Chciał ,,coś" robić, aby Polska odzyskała wolność. Coś robić! Nie wiedział bliżej co. Doświadczenia historii nasuwające analogie takich chwil podpowiadały: organizacja tajna, konspiracja. Logika, instynkt, serce podpowiadały, że trzeba być razem, trzeba być w gromadzie, aby cokolwiek zdziałać. Tak powstawała samorzutnie organizacja. Powstawały zespoły, na harcerskim odcinku powstawały drużyny, które chciały coś robić, aby Polska była wolna! Kiedyś, po latach, zarzucą nam, żeśmy walczyli, nie wiedząc dobrze 0 co walczymy, bo walczyliśmy o Polskę, a nie myśleliśmy jaka ta Polska ma być. Słabą mieliście pamięć i słabą wyobraźnię wy wszyscy, którzyście mogli stawiać takie zarzuty! A może to nie wasi bliscy ginęli wtedy pod murami egzekucyjnymi Pomorza, Poznańskiego i Śląska, w krematoriach obozów, w laskach Katynia i Palmir. Jeśli tak, to odmawiamy wam prawa stawiania zarzutów! Poszliśmy do walki o Polskę Wolną. Trzeba nie znać jej dziejów, by nie wiedzieć, że te dwa wyrazy niosą w sobie przebogatą, zupełnie określoną treść. Na treść tę składają się i Unia Lubelska, i wolna elekcja, i Konstytucja 3 Maja, i uniwersał połaniecki, a obok tego 1 Grunwald, i Chocim, i Wiedeń, i Racławice, i Grochów, i Radzymin, i -- później -- nasza powstańcza Warszawa. Cel przed wszystkimi stał jasny i tożsamy. Lecz i droga do tego celu była wybrana przez wszystkich spontanicznie, od razu. Ta droga to -- walka. Więc nie łaszenie się, udawanie współpracy, nie depra- wacja narodu, nie zabijanie duszy narodu w dążeniu do ocalenia jego ciała. Walka. Cel był jasny i droga była wybrana. Jeśli więc stanęliśmy wszyscy w pierwszych dniach konspiracji przed pytaniem ,,co robić?", było to tylko pytanie o sposób, w jaki do tego celu po tej drcdze mamy iść. Tworzenie siły zbrojnej w konspiracji, przygotowywanie się do podjęcia kiedyś walki z bronią w ręku, to był pierwszy, najnaturalriejizy po katastrofie wrześniowej program. W przypadku harcerstwa program ten tym bardziej trafiał na podatny grunt, że zarówno spontanicznie powstające zespoły, jak i tworzone na podstawie instrukcji organizacyjnej ,,Pasieki", przyjmowały tylko chłopców starszych. I w jednym i w drugim przypadku momentem decydującym była tu sprawa bezpieczeństwa. Do konspiracji chciano brać ludzi odpowiedzialnych, umiejących zachować milczenie, nie załamujących się łatwo. Pierwsza instrukcja ,,Pasieki" wydana w październiku 1939 roku ustaliła więc wiek chłopców na 18 lat jako dolną granicę należenia do Szarych Szeregów. Jasne jest, że ci osiemnastoletni i starsi chłopcy czuli się żołnierzami i rwali się do odtwarzania tak świeżo rozbitej, a tak ukochanej armii. Powstające jednostki harcerskie starały się jak najbardziej upodobnić do armii, przyjmowały nieraz nomenklaturę wojskową, organizację wojskową, wojskowy sposób meldowania się, tytułowania itd. W miejsce formy ,,druhu zastępowy", ,,druhu drużynowy" zjawia się ,,panie kapralu", ,,panie plutonowy", ,,panie poruczniku". Pojawia się umiłowanie formy wojskowej. To ostatnie stwierdzenie może się wydawać sprzeczne z wypowiedzianym niedawno przy okazji rozważań na temat kryptonimów, a w szczególności na temat tekstu wojennego przyrzeczenia. Tam stwierdziliśmy, że chłopcy byli niesłychanie przywiązani do form harcerskich, tu natrafiamy na sytuację, w której chłopcy sami odrzucają te harcerskie formy i zastępują je formami wojskowymi. Jasne jest, że istota rzeczy tkwi znacznie głębiej i wypowiadać się na jej temat będziemy mogli dopiero, gdy dotkniemy samej treści programu. Tu stwierdzimy tylko, że rzeczywiście jesteśmy świadkami istnienia dwóch nurtów: pierwszy, prawie całkowicie powszechny, to umiłowanie armii, która tak nagle znikła z powierzchni polskiej ziemi i wynikające z tego umiłowania przywiązanie do form wojskowych; drugi -- to umiłowanie form harcerskich. Zetknięcie się tych dwóch nurtów odkrywało głębokie problemy dwudziestolecia i września. Przypomnijmy sobie, co mówiliśmy o atmosferze politycznej ostatnich przedwojennych miesięcy, a dalej o atmosferze września i października. Jedno trzeba z całym naciskiem podkreślić: w środowisku, o którym mówimy, a więc w środowisku młodzieży miejskiej, powrześniowa gorycz nie tknęła autorytetu armii jako takiej. Fale tej goryczy zalewały wprawdzie osoby poszczególnych wojskowych lub nawet całe ich grupy -- nie tknęły jednak armii jako instytucji. Ten autorytet pozostał! Gorycz i rozżalenie uderzały nato- miast skutecznie w inne autorytety. Działo się tak szczególnie w środowiskach specjalnie przed wojną zdekomponowanych, przeżywających w momencie wybuchu wojny swój kryzys. Jeśli chodzi o środowisko harcerskie, to w zasadzie jeden tylko teren przeżył taki proces. Terenem tym była Warszawa. Pamiętamy: rozgorączkowana atmosfera polityczna środowiska młodzieżowego, szczególnie wysoka temperatura w środowisku akademickim, stąd bezpośrednia transmisja do harcerskiego grona instruktorskiego. Krąg św. Jerzego (późniejsze Hufce Polskie) to produkt tej atmosfery. Lecz ilościowo nie było to zagadnienie wielkie. To nie pękio warszawskie środowisko harcerskie na dwie mniej lub więcej podobne do siebie bryły. Raczej gdzieś na krańcach harcerskiej bryły odłamał się kawałek, bryłę całą przez to pomniejszył, zubożył. Lecz to pęknięcie nie rozładowało nabrzmiałej rozpolitykowarej atmosfery warszawskiej -- poszło gdzieś po peryferiach, nie trafiło w rdzeń i dopiero sprawa w skali ogólnej, wydawałoby się, mała, lecz leżąca w samym centrum zainteresowań środowiska, spowodowała kryzys. Harcmistrz Władysław Ludwig *, wówczas trzydziestopięcioletni mężczyzna, był typem przywódcy. Miał jakiś czar osobisty, który pociągał za sobą wielu. Wyszedłszy ze starej harcerskiej szkoły Andrzeja Małkowskiego całe życie poświęcał harcerstwu'. Zrobił dla Chorągwi Warszawskiej bardzo wiele. Na czoło tego wielkiego wkładu wysuwa się niewątpliwie wspaniała szkoła instruktorska, która przez puszczański styl kursów odbywanych corocznie nad jeziorem Wigry oddziaływała w sposób decydujący na styl korpusu instruktorskiego, a przezeń na całą chorągiew. Duszą kursów wigierskich był Ludwig. Lecz Władek, rozkochany w polskiej historii, gorliwy zbieracz historycznych pamiątek, posiadał, zda się, wszystkie cechy niejednej naszej historycznej lub powieściowej postaci. Nieraz przypominał Kmicica, który Wołmontowicze puścił z dymem, nieraz pana Łaszczą, który sobie delię wyrokami podbić kazał. A gdy się kiedy zobaczyło w jego wykwintnie urządzonym mieszkaniu grono kolegów przy brydżu czy pokerze, to gdzieś z Huraganu Gąsiorowskiego zamajaczył rozbawiony sztab księcia Pepi przy winie i kartach... Świtaniem, po ostatnim kielichu siądą na koń i pokłusują na falencką groblę, by walczyć i ginąć. Władek też nie oszczędzał się ani w czasie całej konspiracji, ani w czasie powstania. Aż wreszcie znalazł swoją falencką groblę -- poległ pod Jaktorowem jako dowódca straży tylnej wycofujących się z Kampinosu powstańców. Kula przerwała życie bogate i intensywne, życie pełne Polski i pracy, le"cz równocześnie życie wlokących się 1 Życiorys hm Władysława Ludwiga patrz: Polski Słownik Biograficzny, t. XVIII, str. 94 - 95. 1979, Ludwig był członkiem zakopiańskiej drużyny prowadzonej osobiście przez Małkowskiego. 1 Według książki A. Kamińskiego pt. Andrzej Małkowski, Warszawa w nieskończoność-studiów i różnych kawiarnianych zagrań politycznych. Snując dalej historyczne porównanie chciałoby się mówić o zerwanych sejmikach i o zajazdach, o procesach i pojedynkach. Na krótko przed wojną, w związku ze zlotem w Spalę, na którym Ludwig pełnił wysoką funkcję w komendzie, nastąpił ostry konflikt między nim a Naczelnictwem. Sprawa rozpatrywana była nawet przez Sąd Harcerski. W rezultacie Ludwig został usunięty ze związku. Skutek dla Chorągwi Warszawskiej był niszczący. Za Ludwigiem stanęła murem duża część warszawskiego grona instruktorskiego. Wielu bardzo poważnych ludzi z tego grona znało wady Ludwiga, lecz kochało go i ulegało jego wodzowskiemu czarowi. Powstał głęboki konflikt, trudny dla obu stron. Nie wchodząc w to, czy można go było rozwiązać lepiej, podajemy tylko suche fakty: w jego wyniku paru harcmistrzów zostało usuniętych, paru zwolnionych, wielu poprosiło o zwolnienie na własną prośbę. Dosłownie w przededniu wojny chorągiew została pozbawiona dużej części korpusu instruktorskiego. I nawet jeśli ilościowo byłby to w ostateczności cios do przetrzymania, jakościowo sprawa wyglądała gorzej. Odeszli ci, co od wielu lat stwarzali styl Chorągwi Warszawskiej. Styl ten, obok niesłychanie cennych i wartościowych wigierskich elementów puszczańskich, posiadał w sobie zresztą i pewne elementy ujemne. Na ich czele był ekskluzywizm Warszawy w stosunku do prowincji, zbudowany na ekskluzywizmie drużyn; rysowało się to wyraźnie na wszelkich zlotach, przy czym na zlotach międzynarodowych rysowało się jeszcze coś więcej: ekskluzywizm w stosunku do skautów innych narodów. Podważał on braterstwo harcerskie i skautowe, rzucał jakiś lekki cień totalno- nacjonalistycznych oparów na piękne harcerskie środowisko. Te momenty ujemne i wielkie momenty pozytywne wytwarzały wyraźny i zupełnie konkretny styl. Zakończenie sprawy Ludwiga zubożyło Chorągiew Warszawską o ten styl. Pozostało środowisko zdekomponowane i korpus instruktorski -- poza jedną grupą tzw. KIMB- u3 -- bez wyrazu. W takiej atmosferze rozpoczęła się wojna. Nic więc dziwnego, że powrześniowa gorycz, omijając w całej Polsce harcerstwo, uderzyła w harcerskie autorytety w środowisku warszawskim. Spośród dwóch nurtów, jakie obserwowaliśmy w tym okresie wewnątrz młodzieżowego środowiska w harcerskiej Warszawie zwyciężał więc często nurt umiłowania formy wojskowej, a odchodzenia od formy harcerskiej. Drużyny warszawskie, decydując się na szkolenie wojskowe, rozpoczęły gorączkowe poszukiwanie fachowców -- instruktorów wojskowych. Autorytet armii działał i w tym przypadku niezwykle silnie. Wiedza, którą mieli w pierwszym okresie wykładać poszukiwani instruktorzy była stosunkowo bardzo prosta, z reguły oparta na Popularny skrót nazwy: Klub Instruktorski Mieczysława Bema. przedwojennym regulaminie piechoty, nigdy jednak nie posunięto się do samouctwa. Poszukiwano ,,autentycznego" wojskowego, choćby to był kapral lotnictwa czy porucznik lekarz. W tym samym czasie montowała się organizacja wojskowa. Najpierw była to Służba Zwycięstwa Polski ukrywająca się pod literami SSS pod dowództwem gen. Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego, a następnie Związek Walki Zbrojnej -- popularny ZWZ pod dowództwem gen. Stefana Roweckiego, używającego najczęściej pseudonimu ,,Grot". Tworząca się organizacja wciągała w pierwszym rzędzie oficerów i żołnierzy przedwojennej armii. Każdy ze wspomnianych instruktorów trafiał więc wcześniej czy później do wojska. W wojsku otrzymywał konkretne zadania organizacyjne. Brzmiały one na przykład: ,,zorganizować drużynę piechoty", albo: ,,zorganizować pluton piechoty". Ciąg dalszy jest łatwy do przewidzenia. Z jednej strony instruktor poszukujący żołnierzy do swego plutonu czy do swojej drużyny, z drugiej strony chłopcy spragnieni wojska. Zdarzali się w tej sytuacji instruktorzy nie mający dostatecznego poczucia wartości moralnych takich, jak karność, lojalność i nastąpiły wykruszenia pojedynczych chłopców lub nawet całych grup. Nie były to przypadki liczne i przyznać trzeba, że trudno nawet było mieć pretensje do tych kilku instruktorów; gorzej, że w świetle tego zagadnienia napotkaliśmy w wojsku ludzi, którzy nie rozumieli wiele ze spraw wychowania, z zadań organizacji młodzieżowej, z wielkich procesów zachodzących w dorastającym pokoleniu. Kiedyś, już nawet w późniejszym okresie, miała miejsce przykra na ten temat rozmowa. Chodziło o zwabioną w opisany sposób grupę chłopców z 3 Warszawskiej Drużyny Harcerzy, kierowaną przez Janka Barszczewskiego, którą jej instruktor, ,,Tadeusz", przeciągnął do oddziału dywersyjnego Obwodu Żoliborz Okręgu Warszawskiego Polskiego Związku Powstańczego, tzw. PZP, będącego inną nazwą ZWZ. Komendant Chorągwi Warszawskiej interweniował w tej sprawie na szczeblu Komendy Okręgu PZP. Niestety gen. Chruściela (,,Monter") nie było wówczas. Zastępował go dowódca obwodu Ochota ppłk Mieczysław Sokołowski ,,Grzymała". Ten dzielny oficer wykazał całkowity brak zrozumienia 0 co właściwie chodzi; wydaje się to nawet dziwne w związku z tym, że ,,Grzymała" w młodości działał w harcerstwie. Nie rozumiał tego, jak wielki skarb oni, oficerowie, posiadają w ręku, skarb jednego z niewielu ocalałych autorytetów -- imię Wojska Polskiego. Nie rozumiał, że z tym skarbem w ręku nie wolno siadać do małych gierek. Nie rozumiał wreszcie, choć był to już późny rok wojny, że wyrywanie ludzi z organizacji wychowawczej na rzecz podniesienia stanów liczbowych jednego z plutonów, to krótkowzroczność, to rzeczywiście nierozumienie ,,o co właściwie chodzi". Los chciał, że odbudowana 1 rozbudowana po odejściu grupy Janka Barszczewskiego 3 WDH uzyskała przydział wojskowy do Obwodu Ochota. Jej to między innymi ten sam pułkownik dał rozkaz wymarszu z Warszawy w nocy z 1 i na 2 sierpnia 1944 roku; wymarsz zakończył się tragedią pęcicką. Omawiany przykład zaprowadził nas do rdzenia sprawy. Przed całym ruchem harcerskim, a nazwą tą obejmujemy zarówno Szare Szeregi, jak i ich odpryski, na przykład Hufce Polskie, utworzoną przez tzw. grupę Ludwiga organizację ,,Wigry", czy też drobne jednostki w stylu wspomnianego Kręgu im. A. Małkowskiego, stanęło wielkie pytanie: walka czy wychowanie? Innymi słowy, czy harcerstwo ma wychowywać zgodnie ze swoją rolą w społeczeństwie, czy też harcerze mają walczyć? Istnienie harcerstwa to wychowanie. Walka, wszystko jedno, czy pojedynczych harcerzy, czy też ich grup, czy nawet -- teoretycznie założywszy -- wszystkich harcerzy, to zawieszenie pracy harcerskiej na okres wojny, to z punktu widzenia harcerskiego konsumowanie w okresie wojny przedwojennego dorobku wychowania harcerskiego, to nieistnienie harcerstwa. Z punktu widzenia odpowiedzi na to wielkie, zasadnicze pytanie jest przecież rzeczą zupełnie obojętną, czy harcerze wejdą do TSNZ,, czy oddziały harcerskie wejdą do ZWZ, czy też zostanie stworzona jakaś nowa organizacja, która, w porozumieniu lub bez porozumienia z ZWZ, będzie walczyć. We wszystkich przypadkach nie będzie to harcerstwo, bo celem nie będzie wychowanie młodego pokolenia. A więc pytanie wychowywać czy walczyć sprowadza się do innego dramatycznego pytania: czy harcerstwo jako takie ma istnieć czy nie? Dotykaliśmy już raz zupełnie marginesowo tej problematyki, gdy na samym początku notowaliśmy spostrzeżenia, że w życiu podziemnym, obok zwartych czysto harcerskich zespołów, znalazło się wielu starszych harcerzy podejmujących pracę indywidualnie. Komentowaliśmy to w ten sposób, że dla nich proces wychowania był już jakby zakończony, natomiast dla zwartych zespołów harcerskich był on w toku. Na razie nadal pozostawiamy otwarte zagadnienie, czy rzeczywiście proces ten był zakończony; zapowiadaliśmy już powrót do tego zagadnienia i powrócimy do niego przy rozważaniu sprawy tzw. harcerstwa dorosłych. Obecnie pytanie stawiamy inaczej: czy dla zwartych grup harcerskich proces wychowania harcerskiego ma być przerwany, czy ma być kontynuowany? Historia 150 lat niewoli każe liczyć wychowane po polsku roczniki. Noce okupacyjne nie trwają nigdy dłużej jak 13-17 lat (1794-1807; 1814-1830; 1831-1848; 1848-1863). Pokolenie przekazuje pokoleniu nie tylko idee Polski, ale Polskę żywą, a gdy wreszcie przychodzi przewlekła noc po powstaniu styczniowym, jakże długo, jakże boleśnie długo musiały kołatać legiony do narodowego serca i mówić, że po nocy nadchodzi dzień. Wychowanie młodzieży, to szczególnie ważny w tym rachunku element. Młodzież, to roczniki, które najpóźniej zejdą z pola. Młodzież, to roczniki, które najdalej w przyszłości przeniosą obraz żywej Polski. Podjęcie więc decyzji czy stać na wychowawczym -- młodzieżowym odcinku, czy nie, to sprawa rzeczywiście wielkiej wagi i wielkiej odpowiedzialności. Na postawione pytanie padły z różnych harcerskich stron trzy odpowiedzi. Walczyć -- to odpowiedź pierwsza; wychowywać -- to odpowiedź druga; wychowywać przez walkę -- to odpowiedź trzecia. Dziś klasyfikujemy te rzeczy łatwo, lecz życie nie zna wyraźnyck granic, wiele więc z tych odpowiedzi nie od razu było uświadomionych aobie, wiele stanowiło tylko pewną tendencję, dopiero później krystalizującą i precyzującą się wyraźnie. Wiele było odpowiedzi mniej lub więcej pośrednich. Jednak, aby sobie z najważniejszych spośród tych odpowiedzi zdawać sprawę musimy klasyfikować, starać się obok tego możliwie wiernie opisywać życie. Odpowiedź: walczyć! padła wśród niektórych małych jednostek harcerskich, przeważnie w Warszawie, które na własną rękę związały się całkowicie z wojskiem. Poza tym odpowiedź ta padła wyraźnie w zespole pierwszej komendy chorągwi warszawskiej, padła ze strony organizacji ,,Wigry"4, a w późniejszym okresie mniej wyraźnie -- raczej jako pewna tendencja -- ze strony części chorągwi mazowieckiej oraz ze strony niektórych ludzi i niektórych grup ludzi w starszoharcerskim batalionie ,,Zośka" 5 -- w szczególności w jego kompanii pierwszej -- a także w niektórych zespołach przyszłego batalionu ,,Parasol"6. O małych jednostkach harcerskich chorągwi warszawskiej przechodzących do wojska mówiliśmy już przy zastanawianiu się nad sprawą instruktorów wojskowych i sprawą zatargu o przydział części 3 WDH. Cała ta sprawa ilościowo nie nabrała nigdy żadnej wagi i ma znaczenie tylko jako przyczynek do zagadnienia decyzji o programie wojennym harcerstwa. Ilościowo poważna jest natomiast sprawa druga, dotyczy ona bowiem całości chorągwi warszawskiej w okresie 1939-1940. Zgodnie z poglądem na zagadnienie stosunku: stolica--prowincja, uwaga Floriana Marciniaka była w tym czasie całkowicie skupiona na robocie prowincjonalnej. Zdekomponowana, powaśniona Warszawa irytowała go. Lecz nie tylko irytowała; wykazała jeszcze jedną, bardzo charakterystyczną cechę tego niezwykłego człowieka: Florian umiał czekać. Umiał patrzeć daleko, prowadzić długą grę, nie zrażać się małymi niepowodzeniami. Denerwowało to nieraz jego otoczenie biorące drobne niepowodzenia za katastrofy. Florian uśmiechał się, a otoczenie jego coraz bardziej uczyło się mieć zaufanie do tego uśmiechu. * ,,Wigry" kryptonim organizacji utworzonej przez grupę Ludwiga, a także kryptonim batalionu wystawionego przez tę organizację. kiego (pseudonim ,,Zośka") -- szczegóły w rozdziale ,,Grupy Szturmowe". szłej brygady spadochronowej -- szczegóły w rozdziale ,,Grupy Szturmowe". 5 Kryptonim batalionu przybrany od pseudonimu hm Tadeusza Zawadz- 8 Kryptonim ,,Parasol" pochodzi od zamierzeń stworzenia batalionu przy- W omawianym przypadku gra Floriana o zdekomponowaną Warszawę, stanowiąca przecież fragment jego wielkiej gry o harcerstwo, przedstawiała się następująco: Robota w Warszawie nie szła, pierwszy komendant chorągwi hm Władysław Dehnel, wierząc we własne siły i nie doceniając sprawy Ludwiga, ostro i z poświęceniem wziął się do roboty. To niedocenianie sprawy ,,Wigier" było u Władka Dehnela zupełnie zrozumiałe. Był on bowiem przed wojną jednym z członków zespołu kierującego klubem KIMB. Klub KIMB, w przeciwieństwie do klubu św. Jerzego, skupiał element społecznie radykalny i lewicowy. Byli to przeważnie ludzie o dużej inteligencji, pracowici, dający z siebie dużo, mało wymagający... Wielu z nich, jak na przykład Julek Dąbrowski, reprezentowali wysoką wartość moralną. Ideowo wyrastali wprost z pięknych tradycji polskiego ruchu rewolucyjnego; z ust ich padały takie, gdzie indziej nie słyszane nazwiska, jak Okrzeja, Baron... W metodzie realizowania swych tak odmiennych założeń podobni byli do przedwojennego klubu św. Jerzego: starali się przemienić oblicze harcerstwa od wewnątrz, a nie drogą rozłamu. Jako teren swej pracy zdecydowanie wybrali drużyny przy szkołach powszechnych. Pomijając nieco inny społeczny przekrój młodzieży skupiającej się w tych drużynach, w przeciwstawieniu do młodzieży drużyn gimnazjalnych, różnica między tymi dwoma typami środowiska wynikała ponadto z pewnych przyczyn strukturalno-organizacyjnych. Drużyna przy gimnazjum bazowała z reguły na 6 szkolnych rocznikach młodzieży i na paro- lub nawet kilkuosobowym gronie absolwentów gimnazjum. Drużyna ze szkoły powszechnej inaczej. Roczników starszych nie było zupełnie, kończący bowiem szkołę najczęściej wchłaniani byli przez drużyny przygimnazjalne; brak starszych powodował, że praca kulała, przy czym nie chodziło tu tylko o brak materiału instruktorskiego (przyboczni, drużynowi), lecz również o brak starszych zastępów, które wszak są niezbędne młodszym jako żywe wzory wychowawcze. Drużyny przy szkołach powszechnych były więc znacznie słabsze od drużyn przygimnazjalnych zarówno ze względu na brak ludzi starszych, jak i ze względu na poważne braki materialne. Ciężką i pełną zasług pracę prowadzili instruktorzy z KIMB na tym trudnym terenie. Lecz cała zarysowana sytuacja, podbudowana mocno znanym już ekskluzywizmem drużyn gimnazjalnych w Warszawie, powodowała pewną słabość obu środowisk. Środowisko drużyn gimnazjalnych z dominującym stylem ludwigowskim, wysyłane na wszystkie repreeentacje, bijące wszystkie rekordy, zajmujące wszędzie pierwsze miejsca, uważało się za coś, co porównać by można do harcerskiej gwardii. Kimbowcy, upraszczając sprawę, uważali wigierczyków za efekciarzy. W całej zresztą Polsce zarysowały się pewne różnice między opisanymi dwoma rodzajami drużyn. Nigdzie jednak nie przybrały one tak ostrej formy jak w Warszawie. Nic więc dziwnego, że Władek Dehnel lekceważył sobie nieco odejście wigierczyków i wydawało mu się, że i bez nich wszystko idzie i pójdzie dobrze. Inni sądzili inaczej. Rozumieli, że środowisko po rozstaniu się z wigierczykami jest organizmem chorym i szukali dróg wyjścia. W sprawie tej powstały dwie tezy: jedna ,,Stefana Orszy" wynikająca z faktu, że od 8X111939 roku pełnił on funkcję komendanta Okręgu Północ Chorągwi Warszawskiej, druga teza -- Floriana. ,,Orsza" uważał, że trzeba załatwić sprawą wigierską. W związku z tym był inicjatorem wielu rozmów, które w miesiącach grudnia 1939 roku i styczniu 1940 roku prowadzone były z wigierczykami w lokalu przy ulicy Smolnej nr 7 w Warszawie. Ze strony ,,Wigier" występowali hm Witold Scsnowski i hm Czesław Tomasik. Ze strony Szarych Szeregów -- Florian i ,,Orsza". Z ogólnej masy wielu słów, argumentów i dygresji można dziś, z perspektywy około 15 lat, wyłonić następujące stanowiska: wigierczycy mówili: zrehabilitujcie Ludwiga, 'unieważnijcie wyrok Sądu Harcerskiego, a tym samym usuniecie zło, dzięki czemu będziemy mogli wrócić do roboty. Natomiast przedstawiciele Szarych Szeregów stwierdzali, że nie ma obecnie warunków na ponowne rozpatrywanie sprawy7, bez tego zaś nie można i nie należy unieważniać wyroku sądu; grupa Ludwiga powinna wejść do organizacji, zaproszenie to jest wyrazem zaufania do grupy, po wojnie zaś Szare Szeregi dołożą wszelkich starań, aby wyjaśnić sprawę na drodze formalnej, zgodnie z zasadami całkowitej sprawiedliwości. W pewnym momencie wydawało się ,,Orszy", że jest już bliski celu -- wigierczycy godzili się na komendę chorągwi pod jego kierownictwem, z Witoldem Sosnowskim zastępcą i z członkami komendy pochodzącymi w jednakowej liczbie z ,,Wigier" i z chorągwi warszawskiej Szarych Szeregów. Florian bał się jednak wigierskiego stylu, te pacta conventa mierziły go; bał się, że styl wigierski nie pozwoli wykiełkować w Warszawie, nowemu, szaroszeregowemu stylowi. Postanowił poczekać. Był twardy. Umiejąc przewidywać rozumiał, że nadejdzie kiedyś czas, w którym silne i bogate w wewnętrzną treść Szare Szeregi będą mogły asymilować różne style i wzbogacać się o ich dobre cechy, a odrzucać złe. Taki moment nadszedł kiedyś rzeczywiście -- niestety nie było już wówczas wśród nas Floriana, było to bowiem po 6 V1943 roku, a więc po dniu jego aresztowania. Tak przeto teza Floriana, w przeciwieństwie do tezy ,,Orszy" pragnącego pacyfikować sprawę ,,Wigier", brzmiała: rozwijajmy swoją własną pracę, swój program, dopracujmy się swego własnego wielkiego stylu; w walce o styl nie wolno nam bowiem być kompromisowymi. Nastąpiło krótkie starcie. W rozmowie prowadzonej na Krakowskim Zbigniew Trylski, znajdowało SIĘ poza granicami kraju. Ponadto konspiracja utrudniała w sposób zasadniczy przeprowadzenie prawidłowego postępowania (świadkowie). 7 Wielu znających sprawę, a w szczególności b. Naczelnik Harcerzy Przedmieściu Florian i ,,Orsza" przecięli sprawę. ,,Orsza" wrócił do pracy terenowej, kierując hufcem wyrosłym z 3 WDH, Dehnel pozostał komendantem chorągwi. Rozmowy z ,,Wigrami" urwały się. Po chorągwi Dehneia Florian nie spodziewał się wypracowania własnego stylu; oczy swoje kierował więc na inny ośrodek, na starszoharcerski akademicki ośrodek ,,Kuźnica", skupiający takich ludzi, jak: Ryszard Zarzycki, Marysia Straszewska, Zula Wiśniewska, Gustaw Niemiec, Stefan Mirowski, Konrad Zembrzuski, Leszek Wysocki i wielu innych. Ze środowiska tego czuło się idący powiew świeżości, prostoty, prawdy, a jednocześnie realizmu i postępu. Zespół ten Florian przygotowywał jak gdyby obok, jak gdyby niezależnie od chorągwi -- tymczasem wiązał go silnie ze Stołecznym Komitetem Samopomocy Społecznej, z instytucją pozwalającą rozwinąć maksimum polskiej pół-, jeśli nie ćwierćaktywności. Pozostały na placu w Chorągwi Warszawskiej Władek Dehnel wyraźnie stawiał na walkę i w ten sposób rozstrzygał istotny problem programowy. Utworzona przezeń chorągiew została w swej przeważającej, a w każdym razie najaktywniejszej części zorganizowana w kompanię wojskową w sile ponad 150 ludzi. Wewnętrzny, już nie formalny tylko styl bycia tej kompanii coraz bardziej asymilował się ze stylem normalnych oddziałów wojskowych. W pewnym momencie staraniem Głównej Kwatery Harcerzy kompania dostała zaszczytne zadanie w ZWZ, mianowicie ochronę Komendy Głównej ZWZ. Wraz z innymi oddziałami dostała także wiążący się z nowym zadaniem kryptonim ,,Baszta" -- czyli Batalion Sztabowy. Nowe zadania wciągnęły ,,Basztę" jeszcze silniej w orbitę zagadnień wojskowych i po pewnym czasie poczęła ona znikać zupełnie z widnokręgu harcerskiego. Poważnym ciosem dla harcerskości ,,Baszty" była bohaterska śmierć phm Ludwika Bergera (artysty dramatycznego) w spotkaniu z żandarmerią niemiecką na Żoliborzu w Warszawie. I znów teraz jeszcze nie rozstrzygniemy pytania, czy to odejście ,,Baszty" nastąpiło w sam czas, czy też za wcześnie z punktu widzenia wychowawczego. Tak jak sprawę harcerstwa dorosłych odkładamy ciągle do następnych rozdziałów, tak i z tą sprawą musimy zaczekać do chwili, gdy więcej wiedzieć będziemy o programie, do chwili, gdy pokusimy się o uchwycenie istoty tak zwanego starszego harcerstwa. Tak przeanalizowaliśmy drugie źródło, z którego wypłynęła teza programowa: walka. Walka, a nie wychowanie, ani też wychowanie przez walkę. Przypominamy, że pierwszym źródłem tej tezy były owe zespoły harcerskie, szczególnie w Warszawie, które, zafascynowane wojskiem, rozgoryczone dekompozycją warszawskiego środowiska harcerskiego, zostały ,,uprowadzone" przez ,,nielojalnych" instruktorów wojskowych. Trzecie źródło, trzecie środowisko stawiające taką tezę -- walka -- to ,,Wigry". Grupa Ludwiga wcześnie zaczęła montować swoją organizację. Wcześnie, gdyż hm Eugeniusz Konopacki w swych wspomnie- niach o Władku Ludwigu podaje 30 październik 1939 roku. Z całym naciskiem i z całym uznaniem dla kierowników ,,Wigier" stwierdzić trzeba, że: 1. zakładając odrębną organizację, byli oni do tego upoważnieni przez fakt, iż nie byli członkami ZHP (usunięci lub zwolnieni); jest to istotna różnica w stosunku do sprawy Hufców Polskich; 2. mimo to dążyli do przeprowadzenia rozmów i do ewentualnego powrotu na łono ZHP; 3. organizacja, którą utworzyli, w założeniach swych nie miała być i w realizacji nie była organizacją harcerską; była natomiast organizacją wojskową utworzoną przez byłych harcerzy. To proste, męskie, pełne lojalności i kultury postawienie sprawy potwierdzone zostało raz jeszcze w 1943 roku w toku następnych rozmów z ,,Wigrami" prowadzonych przez hm Eugeniusza Konopackiego i hm Romana Kaczorowskiego ze strony ,,Wigier" oraz przez hm Eugeniusza Stasieckiego i ,,Stefana Orszę" ze strony Szarych Szeregów. Zostało ono niestety wypaczone w roku 1944 i w latach późniejszych przez niektórych naszych kolegów z emigracji, którzy, chcąc wyrosnąć na arbitrów, a przez to na ośrodek decydujący i kierowniczy, stworzyli fikcję, że w kraju były trzy równorzędne organizacje harcerskie: Szare Szeregi, Hufce Polskie i ,,Wigry". Teza ta, poza swą niemoralnością, pozbawiona była jakiegokolwiek podbudowania faktami i rozmiarami faktów. Była nieprawdziwa. Nie można natomiast dziwić się kierownictwu ,,Wigier", że dawało posłuch tym kuszącym londyńskim podszeptom. Jeśli ,,Wigry" stały się wojskową organizacją byłych harcerzy, to tym samym jako swe zadanie wybrały walkę. Zakwalifikowały się przeto, obok niektórych luźnych warszawskich zespołów i obok pierwszej chorągwi warszawskiej, do grupy tych, co na pytanie wychowywać czy walczyć? odpowiedzieli -- w tym wypadku zmuszeni specyficznymi okolicznościami -- walczyć! Warszawa, jako jedyny zdekomponowany teren, przeżyła sprawę odpowiedzi na to pierwsze istotne pytanie najbardziej krańcowo. W innych terenach przebiegało to wszystko znacznie łagodniej. Być może, tu i ówdzie padła odpowiedź -- walczyć! Być może, w wyniku takiej postawy tu i ówdzie odeszli pojedynczy ludzie lub ich grupki, lecz nie przybrało to nigdzie poważniejszych rozmiarów. Znajdujemy w tym głębokie potwierdzenie jednej wysuniętej na samym początku tezy, a mianowicie, że w proporcji do innych organizacji, a więc także i w proporcji do wojska harcerstwo nabierało zawsze wagi w momentach trudnych i w miejscach trudnych. Warszawa była, jak to podkreślaliśmy, miejscem łatwym, prowincja miejscem trudnym. W Warszawie więc, mimo ogromnych wprost osiągnięć Szarych Szeregów, w późniejszym okresie waga harcerstwa była zawsze stosunkowo mniejsza niż na prowincji. Tezę tę znakomicie potwierdza fakt, że drugim terenem, w którym sprawa: walczyć -- wychowywać przebie- gała w pierwszym okresie dość ciężko, była część Mazowsza, a więc terenu, który sklasyfikowaliśmy jako drugi po Warszawie pod względem łatwości prowadzenia podziemnej roboty. Gdy 2 października 1942 roku gestapo zadało potężny cios Chorągwi Mazowieckiej8, trudno było przez długi czas odbudowywać jej komendę. Na razie zadecydowano kierować pracami dwu odrębnych terenów bezpośrednio z Głównej Kwatery. Terenami tymi były: okręg lewobrzeżny, którego kierownictwo powierzono hm Henrykowi Zagrodzkiemu (pseudonim ,,Znicz") i okręg prawobrzeżny z hm Manswetem Śmigielskim (pseudonim ,,Szwed") na czele. Szybko okazało się, że ,,Znicz" nie chwyta istoty problemu walka -- wychowanie, że ciągnie bezkompromisowo w kierunku walki i że w jego rozumieniu poszczególne komendy Szarych Szeregów mają charakter pomocniczych komórek wojskowych. Pracę wojskową prowadził on, być może, doskonale, jednak przez swoje niezrozumienie omawianego problemu wprowadził dużo kłopotów na terenie Mazowsza, tak że jego następcy wiele rzeczy musieli zaczynać od podstaw, doprowadzając zresztą do pięknego rozwoju chorągwi w latach 1943 -1944 za komendantury ,,Szweda". Jeśli się chce wyliczyć wszystkie ośrodki, z których padła, lub w których występowała odpowiedź -- walczyć, nie można pominąć pewnych prądów istniejących jesienią 1943 roku i zimą 1943 na 1944 rok w batalionie ,,Zośka", a także w wydzielonej zeń kompanii stanowiącej zalążek przyszłego batalionu ,,Parasol". Jednakże późny okres, w którym dylemat ten pojawił się w batalionie ,,Zośka" zmusza do rozważenia go dopiero na tle analizy wszystkich zagadnień programu i jego realizacji. Będzie to mogło nastąpić znacznie później. Tu tylko fakty te rejestrujemy. A teraz diametralnie inna odpowiedź na pytanie -- walczyć czy wychowywać, odpowiedź -- wychowywać! Nieraz, gdy się analizuje tamte czasy i tamte decyzje powstaje wrażenie, że taką odpowiedź, odpowiedź -- wychowywać!, rzuciła większość ośrodków prowincjonalnych. Jest to wrażenie błędne. Powstaje ono w oparciu o fakt, że, jak to już parokrotnie podkreślaliśmy, napięcie na prowincji musiało być i było znacznie mniejsze niż w Warszawie. Duże napięcie walki i towarzysząca mu najczęściej jej ostrzejsza forma, jak: ulotki, afisze, dywersja, wymaga wychodzenia z pracą na najryzykowniejsze pozycje, na ulice miast i drogi wsi. Małe napięcie walki i towarzysząca mu najczęściej jej łagodniejsza forma -- szeptana propaganda, kolportaż, wywiad -- cofa pracę na pozycje spokojniejsze, w zacisze prywatnych mieszkań i upo- 8 Główni aresztowani wówczas to hm Stanisław Mościcki, komendant ,,Ula Puszcza" i hm Antoni Gregorkiewicz, jego zastępca. Obaj przeżyli wojnę. Poza tym w dniu tym aresztowanych było jeszcze wielu członków ,,Pasieki" i ,,Ula Puszcza". dabnia ją zewnętrznie tym samym do normalnej harcerskiej pracy wychowawczej w rozumieniu zbiórek przedwojennych, a z wykluczeniem pracy w terenie. To jednak wrażenie powierzchowne. Mimo cięższych warunków życia i pracy, które mogłyby odstraszyć prowincję od wszystkiego co pachniało walką, prowincja w swej większości nie wypowiadała się za prowadzeniem wyłącznie akcji wychowawczej, a więc bez elementów walki. Może i były w pewnych ośrodkach tego rodzaju poglądy, nie są one jednak znane, jako że nie odegrały roli w historii wojennego harcerstwa. Teea taka natomiast, wprawdzie nie wyłączająca zupełnie walki, ale w każdym razie jako wyraźna tendencja kierownictwa postawiona była przez Hufce Polskie. Program zarysowany w omawianej już broszurze pt. Próby Harcerskie (pod redakcją ,,Sasa") nie zawsze może był w praktyce realizowany; był jednak bez wątpliwości w swoich zasadniczych konturach i proporcjach jednoznaczny z tendencjami kierownictwa Hufców Polskich. Co do tego, że był to program wychowawczy, nie może być najmniejszej wątpliwości. Lecz ponadto od razu na pierwszy rzut oka zarysowuje się w nim zasadnicza rozbieżność z metodyką skautową. Głębsza analiza potwierdza chyba to wrażenie. Żądania, jakie broszura stawia przed harcerzami ubiegającymi się o poszczególne stopnie harcerskie, konkretyzują się w takich czasownikach, jak: ,,opowie", ,,przeczyta", ,,zna". W skautingu byliśmy przyzwyczajeni do innych czasowników takich, jak: ,,zrobi", ,,dokona", przed wojną było to: ,,ugotuje", ,,zaceruje", ,,przebiegnie", ,,zbuduje", podczas wojny zaś mogły to być: ,,strzela z pistoletu", ,,rzuci granatem", ,,rozróżni mundury", ,,trafi w nocy" itd. Między tymi dwiema seriami czasowników stoi cała istota tzw. wychowania pośredniego, polegająca na tym, że wychowywany chłopiec prawie nie wie, prawie nie czuje, że jest wychowywany. Stojąc na przykład na warcie, ma i musi mieć pełne przeświadczenie, że pilnuje obozu przed ewentualnym złodziejem, wcale zaś nie musi wiedzieć i lepiej, aby nie wiedział, że stoi głównie, a nieraz tylko po to, by wyrobić w sobie cechę odwagi i poczucie odpowiedzialności. To przykład z czasów pokojowych. A w czasie wojny? W czasie wojny... Stajemy w tym miejscu właśnie wobec dylematu: walka i wychowanie. Młody człowiek chce walczyć, chce ,,coś robić", a tu mu się mówi: ,,przeczytaj", ,,powiedz", ,,znaj". Przy tym, co jest treścią tej pracy mózgu, no i niewątpliwie pracy serca? Otóż treścią są w dużej mierze zagadnienia związane z religią. Są tam m. in. żywoty świętych, pieśni, książki. Przedstawiony temat jest tak zupełnie istotny, że nie wolno nie wykonać wielkiego wysiłku, by sobie jak najuczciwiej i bez najmniejszej stronniczości odpowiedzieć, czy postawiony jest prawidłowo. Że nie jest postawiony po skautowemu, rozumiemy już, przypominając sobie uwagi na temat pośredniości wychowania. Ponadto wydaje się, że jest postawiony błędnie z punktu widzenia katolickiego. A przecież na tym punkcie widzenia specjalnie zależało Hufcom Polskim, a w takim razie nie wolno im było odgradzać wychowanków murem książek i słów od życia pełnego prochu i krwi. Katolicki to znaczy powszechny. Bóg w rozumieniu katolicyzmu przemawia do nas na każdym miejscu i każdym faktem czy przedmiotem. Do społeczeństwa, które przeżyło tragedię walki, chwały i śmierci bliskich przemawia poprzez historię i poprzez cmentarne krzyże; do społeczeństwa walczącego przemawia poprzez rękojeści pistoletów, poprzez rany i śmierć; do skauta w czasie pokoju przemawia migotaniem gwiazd nad szosą nocnej włóczęgi, przemawia ogniskiem i płótnem namiotu. Nas wszystkich, ludzi świeckich, którzyśmy nie poszli na trudną decyzję całkowitego wyrzeczenia, wychowuje Bóg metodą, jeśli tak wolno się wyrazić, wychowania pośredniego. W czasie wojny nie można było odgrodzić młodzieży od walki i iść na wychowanie jakby in abstracto. Tak w generalnej tendencji zrobiły HP. Podkreślamy, że w generalnej tendencji, gdyż w końcu, podczas powstania warszawskiego, wystawiły one kompanię w batalionie ,,Gustaw" Narodowej Organizacji Wojskowej. Kompania ta dzielnie walczyła. Niemniej nie robimy na pewno większego błędu, klasyfikując organizację HP do grupy, która na pytanie: walka czy wychowanie, odpowiedziała -- wychowanie! Wreszcie jeszcze jedno środowisko, które tak samo odpowiedziało na postawione pytanie. Tym środowiskiem była Chorągiew Warszawska w okresie działania swej drugiej komendy. Sprawa wydaje się całkowicie zrozumiała. Gdy do ZWZ odszedł ,,Feliksiak" (hm Władek Dehnel), komendantem chorągwi został hm Kazimierz Skibniewski (pseudonim ,,Ślepowron"), dotychczasowy komendant Okręgu Praga. Kazik Skibniewski, doktor medycyny, to piękna postać. Trudno o lepszy przykład ,,Judyma" Żeromskiego. Blondyn o dużych niebieskich, nieco zamyślonych i nieco rozmarzonych oczach, patrzących zawsze gdzieś w dal, trochę powyżej głów ludzkich. Kazik Skibniewski -- pogodny, skromny i cichy, a poza tym wszystkim nieskończenie dobry, zajęty cudzymi troskami i cudzymi sprawami. Cała harcerska, robociarska Praga z tramwajarzem hm Kazimierzem Skorupką (pseudonim ,,Dziad") na czele była w nim rozkochana. Mówiła o nim po prostu ,,nasz doktor". Lecz Kazik jednocześnie łatwo ufał ludziom; był może nieco naiwnym, mało sprężystym organizatorem. Sam mocno zorganizowany wewnętrznie, otoczenia organizować nie umiał. Po odejściu z chorągwi nieco szorstkiego, lecz pełnego energii i sprężystości ,,Feliksiaka", gdy z widnokręgu harcerskiego coraz bardziej znikała ,,Baszta", temperatura w chorągwi opadła. Zwykłym prawem heglowskiej antytezy Kazik faktycznie reprezentował tezę spokojnej pracy wychowawczej, tak jak ,,Feliksiak" był zwolennikiem jak najostrzejszej walki. I rzeczywiście -- chorągiew tego okresu, a więc przez z górą rok (wiosna 1940-1X1941) idzie na wolnych obrotach, drepce jakby poza życiem, poza nurtem, odbywają się normalne zbiórki harcerskie, trochę się szkoli wojskowo, trochę inicjuje innych prac. Nie jest to jednak dla chorągwi okres stracony. W tym właśnie czasie zaczynają kiełkować myśli i działania, które już za rok płomieniem entuzjazmu i pracy obejmą całe środowisko, a za dwa lata porwą za sobą całe Szare Szeregi -- stworzą wielki własny styl. Niedługo dojdziemy do tych najistotniejszych chwil. Teraz zaś kończymy klasyfikację odpowiedzi na pytanie: walczyć czy wychowywać. Chorągiew Skibniewskiego odpowiedziała -- wychowywać, tak jak wychowywać odpowiedziały Hufce Polskie, a jak, wbrew pozorom, nie odpowiedziała przygniatająca część ośrodków prowincjonalnych. W przeprowadzonej dotychczas analizie jedno mogło nas niepokoić, czy pojęcie ,,walczyć" i pojęcie ,,wychowywać" jest użyte dostatecznie precyzyjnie. I rzeczywiście nie. Został zastosowany pewien skrót myślowy, jak wydawało się, konieczny dla uniknięcia wrażenia ciężkości opisu. Teraz czas precyzować. Gdy w tym pytaniu i w padających nań przeciwstawnych odpowiedziach mówiliśmy: walczyć -- mieliśmy na myśli coś więcej, mianowicie walczyć, a nie wychowywać, lub jeszcze dokładniej - - nasze zadanie to walka, a nie wychowanie. To samo rzecz prosta w odniesieniu do odpowiedzi drugiej, gdy mówiliśmy wychowywać, mieliśmy na myśli stwierdzenie, że nasze zadanie to wychowywanie, a nie walka. A przecież powiedzieliśmy już kiedyś, że społeczeństwo wybrało drogę i że drogą tą była walka. Chodziło tylko o to, w jaki sposób po tej wybranej drodze iść. A harcerstwo zastanawia się czy walczyć? Czyżby to była sprzeczność? Nie. Wówczas chodziło o generalną decyzję społeczeństwa -- walczyć z okupantem -- a nie współpracować z nim w budowie nowego porządku (Neue Ordnung). Teraz w przeprowadzonej analizie -- walczyć lub nie -- oznacza jedynie nasze zadanie, zadanie harcerstwa; chodzi o to, czy my, czy harcerstwo, akceptując oczywiście generalną decyzję społeczeństwa -- walczyć, w ramach tej decyzji, zgodnie z zasadą podziału pracy i podziału odpowiedzialności, wybierzemy odcinek wychowywania i od samej walki się odetniemy, czy też nie. A więc, czy zadaniem naszym jest walczyć, a nie wychowywać, czy też wychowywać, a nie walczyć. I na to istotne pytanie Szare Szeregi odpowiedziały: wychowywać przez walkę. To odpowiedź Głównej Kwatery, to odpowiedź, która chwyciła idące jej naprzeciw, szukające jej umysły i serca całego rosnącego korpusu instruktorskiego, która porwała wielu instruktorów starszych i stała się kamieniem węgielnym tego wszystkiego, co historia zamknęła w nazwie: ,,Szare Szeregi". Odpowiedź ta nie padła od razu w formie świadomej, sprecyzowanej. Szedł ku niej i od początku realizował ją Florian Marciniak, a z nim cała ,,Pasieka", szły jej naprzeciw doły organizacyjne, właśnie te doły chcące ,,coś robić" i jednocześnie być harcerstwem. W formie bardziej sprecyzowanej odpowiedź ta zarysowała się po raz pierwszy w programie Chorągwi Warszawskiej, który został opracowany i wszedł w okres realizacji w październiku 1941 roku. Lecz dopiero niesłychanie celny i precyzyjny umysł hm Jana Rossmana (pseudonim ,,Wacek"), członka Komendy Chorągwi Warszawskiej, a od 1942 roku kierownika Wydziału Kształcenia Starszyzny Głównej Kwatery Harcerzy, przełożył intuicyjne osiągnięcia i programowe konstrukcje na język metodyki skautowej. Wychowywać poprzez walkę -- oto jedyna odpowiedź organizacji, która, tworząc program wojskowy, chciała pozostać wierna swej metodzie wychowawczej. Rozdział V PEŁNIA Odcinków walki było wiele w podziemnym życiu. Wybranie wśród tej mnogości odcinka dla siebie właściwego nie było rzeczą prostą. I znów, zanim program został w sposób całokształtny sformułowany, na różnych szczeblach i w różnych środowiskach odbywało się jakby gorączkowe poszukiwanie odcinka właściwego. Aleksander Kamiński świetnie uchwycił i scharakteryzował to poszukiwanie w Kamieniach na Szaniec. Przypomnijmy sobie, jak 23 Warszawska Drużyna Harcerzy, nazwana w wojennym wydaniu Kamieni ,,Buki", długo próbowała stanąć do najbardziej odpowiedzialnej służby, jak, zawiedziona, ciągle stwierdzała, że to ,,nie to", szukała dalej i znów ,,nie to", i znów, aż wreszcie... Sprawa tego wyboru była rzeczywiście bardzo trudna. Nie chodziło tu bowiem tylko o to, aby zdecydować się na wywiad czy na kolportaż, na dywersję czy na propagandę. Chodziło o coś znacznie więcej. Chodziło o okres prowadzenia tej walki. Życie narzuciło podział całego okresu walki na trzy podokresy: podokres okupacji, a zatem pracy konspiracyjnej, podokres nazwany przez Szare Szeregi przełomem, a zatem jawnej walki zbrojnej i podokres odbudowy, a zatem pracy w uwolnionej Polsce. Jasne jest, że każdy walczący w okupacji musi również w okupacji -- wprost, jednocześnie -- przygotowywać się do tej walki. Ten zaś, kto w sposób odpowiedzialny chce walczyć w okresie przełomu, musi się również w okresie okupacji do tej walki przygotowywać. Ten wreszcie, kto w sposób odpowiedzialny chce pracować przy odbudowie wolnej Polski, musi tak samo przygotowywać się do tej pracy w okresie okupacyjnym. Jaki stąd wniosek? Że na okres okupacyjny przypada zarówno walka prowadzona w konspiracji i przygotowanie do niej, jak również przygotowanie okresu przełomu, jak wreszcie przygotowanie okresu odbudowy. Oto dopiero pełne bogactwo tych służb, które stanęło przed każdym decydującym się na walkę. Jak się za chwilę okaże, decydujące nie było pytanie, co z tego bogactwa wybrać, lecz pytanie: jak wybierać? Stały przed nami niewątpliwie dwa zupełnie różne sposoby dokonania wyboru. Decyzja była niezmiernie odpowiedzialna. Było wiele argumentów za i przeciw. Ważkie autory- tety angażowały się za jednym, bądź za drugim sposobem wyboru służb. A więc dwa sposoby dokonania wyboru. Sposób pierwszy, to zdecydowanie się na walkę w jednym z wyliczonych podokresów i w związku z tym na przygotowywanie się do tej walki w tym samym lub w poprzednich podokresach. Sposób drugi, to zdecydowanie się na walkę we wszystkich podokresach równocześnie. Wówczas decyzja sprowadza się tylko do wyboru poszczególnych rodzajów walki, poszczególnych, jak mówiliśmy wtedy -- służb. Teraz wyraz służba wymaga chwili zatrzymania się. My wówczas nigdy nie mówiliśmy ,,walka", natomiast zawsze mówiliśmy ,,służba". Wyraz ten był dla nas oczywistością -- w czasie wojny służbą jest przecież walka, walka i praca. Nie było co o tym mówić; używało się więc pojęcia służba, rozumiejąc, że ona jest stałym czynnikiem wychowawczym, który pozostanie, mimo że wojna się skończy. Służba! Wyraz ten wywołuje w pamięci obraz Ryszarda Zarzyckiego, wywołuje tak wyraźnie, że po prostu słychać brzmienie jego głosu -- po trzynastu latach od jego tragicznej śmierci. Służba! Ryszard Zarzycki, w chwili śmierci dwudziestocztero-dwudziestopięcioletni mężczyzna, wybitnie wysoki, o nieco chłopięcej budowie, spadzistych ramionach, długich rękach i nogach, przypominał zewnętrznie znany typ młodego Anglika z Eton. W zasadzie bardzo opanowany, mówiący wolno, starannie, zachowujący się z wielką kulturą i delikatnością. Nieraz zapalał się -- wówczas w jego nieco głęboko osadzonych, przemiłych oczach błyskały iskierki, na twarz wypływały rumieńce; mówił szybciej, potrafił nawet uderzyć pięścią w stół -- potem rozglądał się, jakby za ten wybuch przepraszał, a jednocześnie jednak był wyraźnie zadowolony z przełamania swej zbytniej delikatności. Kochany Ryszard -- człowiek wybitnej inteligencji, mający w sobie pasję myślenia i radości myślenia, tworzenia. Ile razy zanurzaliśmy się w wizji przyszłości, tyle razy był w niej Ryszard, człowiek przyszłości, myślący jasno, prosto, a jednocześnie głęboko -- człowiek nadchodzącej ery. Głupia, odlana gdzieś w Zagłębiu Ruhry, kula, głupi, zwyrodniały SS-man i nie zobaczymy już nigdy Ryszarda żywego *. Tylko w uszach brzmi jego głos -- ,,Służba!" Ta służba każe wracać do toku rozumowania, choć wspomnienia ciągną do brzozowych krzyży, do Was, najbliżsi koledzy... tator ,,Pasieki" nie zdołał przedostać się na punkt zborny w chwili wybuchu powstania warszawskiego. Pozostał w swoim konspiracyjnym lokalu przy ul. Sandomierskiej 23. Na klatce schodowej tegoż domu zastrzelił go SS-man 4 VIII 1944 r. Zwłoki jego przeleżały na tej klatce schodowej aż do chwili, gdy w wyzwolonej Warszawie rozpoczęła się akcja ekshumacyjna. Obecnie Ryszard leży na Powązkach Wojskowych wśród stu bliskich kolegów. 1 Hm Ryszard Zarzycki (pseudonim ,,Scott", ,,Artur", ,,Łempicki"), wizy- Spośród dwóch sposobów dokonania wyboru służb za sposobem pierwszym przemawiały wszystkie argumenty dobrej organizacji. Podział pracy wymagał, aby jednego zespołu nie obarczać różnymi zadaniami, lecz dzielić te zadania między różne zespoły. Można się było wtedy spodziewać większej specjalizacji, a zatem większej fachowości w opanowaniu jednego zadania. Można było ponadto spodziewać się większego bezpieczeństwa, a raczej uniknięcia tych wszystkich wielkich kłopotów, jakie pociągało za sobą krzyżowanie się i plątanie nici organizacyjnych, nici poszczególnych służb. Aresztowanie człowieka trzymającego wiele nici w jednym ręku mogło mieć nieobliczalne skutki dla wielu środowisk. A byli tacy. Na przykład kochany bałaganiarz organizacyjny, jeden z najofiarniejszych pracowników Polski Podziemnej, Kazik Gorzkowski. Przedeptał wiele konspiracyjnych lokali, znał bardzo wiele adresów, twarzy, środowisk; gdyby wpadł -- kłopoty byłyby wielkie. ,,Higiena" organizacyjna wymagała więc izolowania ludzi, a tym więcej izolowania poszczególnych pionów organizacyjnych, poszczególnych służb. Wojsko stało zawsze za tą zasadą, realizując ją zarówno u siebie, jak i żądając realizacji jej w środowiskach z nim współpracujących. Stąd wynika praktyka, że wojsko podzieliło wyraźnie u siebie ludzi i zespoły na tych, którzy mieli walczyć w okresie okupacji, tych, którzy przygotowywali się do walki w okresie przełomu i tych, którzy przygotowywali się do tzw. ,,Odtwarzania Armii". Pierwsi -- to zespoły grupujące się przy II oddziale każdego sztabu, a więc służba wywiadu, przy VI oddziale każdego sztabu, a więc przy tzw. BIP (Biuro Informacji i Propagandy) i zespoły grupujące się przy tzw. Kedywie (Kierownictwo Dywersji). Drudzy -- to wszystkie normalne oddziały wojskowe ujęte przez referat ewidencyjny I oddziału sztubu (organizacyjny). Trzeci wreszcie -- to aparat przygotowujący sprawy przyszłościowe. Podział, przeprowadzony konsekwentnie, aż do najwyższych szczebli, zakładał więc, że nie mogło być i nie było ludzi, którzy by jednocześnie byli wwiązani w tematykę pierwszą, drugą i trzecią. Podział ten, całkowicie słuszny, nawet wzorowy z punktu widzenia schematu organizacyjnego, był błędny, a może nawet szkodliwy, gdy się na sprawę spojrzało głębiej. Należało tylko spojrzeć na sprawę od strony człowieka, a nie od strony masy ludzkiej. Bo jakże -- młody człowiek staje do służby w najtrudniejszych warunkach, do służby, na początku której musi wykonać ogromny psychiczny przeskok z konspiracji do walki jawnej, z roli anonimowego przechodnia do roli żołnierza. Staje do walki bez munduru, bez praw kombatanckich, do walki, po której odwrót jest problematyczny, po której trzeba znów dokonać jeszcze większego przeskoku psychicznego i wrosnąć z powrotem w szary tłum, po której trzeba milczeć, nie opowiadać nic ani matce, ani ukochanej. Młody człowiek, przeszedłszy pierwszą, drugą, trzecią próbę, rozrasta się i potężnieje; staje się siłą i głębią, bo odwagę kuł na przełamaniu własnej niemocy, bo w gasnących źrenicach kolegi czytał prawdę o bycie. I ten młody człowiek ma wiedzieć, że są inni, co szkolą się do walki jutro i obmyślają plany budowy pojutrza. To nie dla niego. On ma pójść czwarty i piąty, i szósty raz, i chodzić tak, aż znajdzie swój brzozowy krzyż. Tak chce schemat podziału pracy. Poprawny, wzorowy wprost schemat organizacyjny. Tymczasem młodemu człowiekowi siła i głębia każą myśleć i tworzyć, widzieć przyszłość, tę bliską, spowitą w dym i kurzawę, i tę daleką, pełną rusztowań i dźwigów odbudowy. Widzieć przyszłość i dążyć do niej; być w niej. Młody człowiek pójdzie i czwarty, i piąty, i szósty raz. Lecz jeśli kiedyś nie wróci, jeśli padnie, chce paść jako człowiek pełny -- to jest jego elementarne prawo. Tego prawa, prawa do treści życia, prawa do stawania się, nie wolno mu odbierać. Czynią tak politycy myślący kategoriami antyhumanistycznymi. Od człowieka można żądać, by ginął, ale nie można żądać, by przestał kochać i tworzyć. Ponadto polityk humanista, polityk patrzący śmiało i umiejący ważyć wszystko, naprawdę wszystko, wie, że ofiara ludzi pełnych przynosi większy owoc. Bo jeśli nawet nie wierząc, uważa za piękny sen i piękne marzenie stęsknionych katolicki dogmat o obcowaniu świętych, jeśli nie czuje tej mocy, która z nich wchodzi w nas jeszcze walczących, to jednak czuje siłę, jaką daje przykład ofiary ludzi pełnych. A więc nie można było przeprowadzać schematycznego podziału organizacyjnego. Bo jakże? -- inny młody człowiek, który ma walczyć w przyszłym okresie przełomu, szkoli się. Dochodzą go wiadomości 0 tym, że inni walczą już dziś. Widzi rezultaty ich pracy -- napisy na murach, słyszy strzały. Trochę zazdrości. Czeka. Ktoś powie, że właśnie dobry żołnierz musi umieć czekać. Lecz to nieporozumienie -- czekali szwoleżerowie u gardzieli wąwozu Somosierra patrząc na krwawe i nie uwieńczone sukcesem wysiłki całej armii -- aż przyszła na nich kolej. Czekały nasze dywizje nad Wieprzem w sierpniowych dniach 1920 roku, wiedząc, że wróg chwyta już przedpole Pragi -- aż przyszła na nie kolej. Więc czekać. Tak, lecz na polu bitwy tak czeka się minuty, godziny, dni. Tu czekać -- znaczyło lata. Dla młodego człowieka lata -- to znaczy życie. Młody człowiek nie może przeczekać życia -- on musi żyć. Inaczej nie będzie człowiekiem pełnym. Inaczej nie będzie przygotowany na nadejście wielkiego dnia. 1 rzeczywiście, gdy kiedyś dojdziemy do spraw powstania warszawskiego, w tezie tej znajdziemy odpowiedź na jedno trudne pytanie. A więc nie można było przeprowadzać schematycznego podziału organizacyjnego. Bo jakże? -- mówi się jeszcze innemu młodemu człowiekowi, pójdziesz kiedyś na Ziemie Postulowane2, teraz siedź, patrz w mapę, szukaj na niej nazw -- Opole, Nysa, mierz, obliczaj, 1 W czasie okupacyjnym tak nazywaliśmy późniejsze Ziemie Odzyskane. a jednocześnie słuchaj, jak koledzy walczą dziś i uczą się walczyć jutro -- i bądź dobrym Polakiem, pełnym człowiekiem. Co za szaleńczy pomysł, co za niehumanistyczny, totalistyczny pomysł -- przechować człowieka wyjętego z życia w chemicznie czystej probówce! Z taką koncepcją spotkałem się potem w 1945-1946 roku wśród londyńskiej emigracji. Emigracja -- jako ekstrakt polskości -- szaleńczy pomysł! Jaki stąd wniosek? Że, aby człowiek był pełnym człowiekiem, musi pełnym człowiekiem być zawsze -- i dziś, w okresie okupacji, i jutro, w okresie przełomu, i pojutrze, w okresie odbudowy. Dziś więc musi walczyć, a ponadto przygotowywać się do walki jutrzejszej i walki pojutrzejszej. Jutro będzie walczyć i przygotowywać się do walki pojutrzejszej. Pojutrze będzie walczyć -- budować. Tak powstała konstrukcja programowa Szarych Szeregów ukryta pod kryptonimem ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze". Po raz pierwszy sformułowana została na odprawie komendy Okręgu Południe Chorągwi Warszawskiej w dniu 22 czerwca 1941 rokua. W ciepły ranek pod krzyżem przydrożnym na Służewcu, o jakieś 200 metrów na wschód od piaseczyńskiej szosy odbyła się ta odprawa. Chwilę zatrzymamy uwagę nad strukturą i programem wspomnianego okręgu, gdyż zilustruje nam to doskonale programową konstrukcję. Nowy komendant przejmujący 1 czerwca 1941 roku okręg z rąk wyjeżdżającego z Warszawy późniejszego hm Józefa Piątkowskiego (pseudonim ,,Wąsowicz") zastał następującą sytuację. Okręg dzielił się na dwie grupy. Pierwsza, składająca się z trzech hufców (ok. 100 chłopców), była podłączona do stałej pracy w organizacji małego sabotażu ,,Wawer"4. Te trzy hufce, to Mokotów Górny -- komendant, późniejszy hm, Stefan Mirowski (pseudonim -- ,,Bolek"), Mokotów Dolny -- komendant, późniejszy phm, Janek Banach (pseudonim ,,Sawczuk") i Ochota -- komendant phm Leszek Wysocki. Całą tę grupę prowadził osobiście Józek Piątkowski, a w okresie przekazywania, w jego zastępstwie, Stefan Mirowski. Druga grupa kierowana była przez phm Wiktora Mieczkowskiego (pseudonim ,,Brzoza"). Grupa ta składała się z paru drużyn na Powiślu i paru drużyn na Mokotowie. Zaskakująca była jej nazwa -- Szare Szeregi. Komentarz do tej nazwy tłumaczył, że podczas gdy pierwsza grupa została odkomenderowana do organizacji ,,Wawer", druga prowadzi normalną, harcerską robotę. Gdy mówimy: prowadzi normalną, harcerską robotę -- przychodzą na myśl wszystkie uwagi na temat dylematu: walka -- wychowanie. Gdy mówimy: dwie grupy, z których jedna walczy dziś, a druga się szkoli -- mamy ilustrację do drugiego dylematu -- jak wybierać służby. Na takim warsztacie rozpoczęła swą * Dokładnie dzień wybuchu wojny na wschodzie. Wracając z odprawy dowiedzieliśmy się o tym ogromnym wydarzeniu. 4 Szczegóły o organizacji ,,Wawer" w rozdziale ,,Bojowe Szkoły". generalną próbę programowa konstrukcja ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze". Próbę generalną, gdyż, używając nadal nazw zaczerpniętych z życia teatru, powiemy, że prapremiera tej konstrukcji odbyła się w kwartał później na terenie całej Chorągwi Warszawskiej. Potem odbywały się premiery w ośrodkach prowincjonalnych, aby kiedyś, po latach, w lipcu 1943 roku konstrukcja programowa wypracowana w wielu drobnych szczegółach, wzbogacona o wiele nowych, zupełnie istotnych myśli, znalazła się jako temat wielkiej dwudniowej odprawy ,,Pasieki" w dniach 24 i 25 lipca 1943 roku w Czarnej Strudze pod Warszawą . W formie, którą podaliśmy, konstrukcja programowa ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze" nie jest jeszcze konstrukcją pełną. Uzupełnić ją jeszcze trzeba o zagadnienie doboru poszczególnych służb. O co chodzi? Przypomnijmy sobie: stało przed nami pytanie -- w jaki sposób wybierać? Na pytanie to spróbowaliśmy odpowiedzieć. Wiemy, że wybierać będziemy tak, aby każdy chłopiec brał udział w walce dziś, w walce jutro i w walce pojutrze. Teraz sam wybór. Na każdy podokres stoi do wyboru osobna grupa służb. Później, gdy opisywać będziemy ich realizację, zżyjemy się z nimi, zbliżymy. Teraz wymienimy tylko suche, kryptonimowe nazwy, aby chociaż w ten sposób zarysować ogrom wachlarza. Walka dziś -- to: ,,Wawer", ,,N", ,,Gdańsk", ,,WISS", ,,W-D" oraz późniejsze służby -- ,,KW", ,,Kolportaż", ,,Pajęczyna", ,,Łączność"6. Walka jutro -- to: ,,Sklepy", ,,Wiarus", ,,KDK", ,,Agrykola", ,,Belweder", ,,Ursus", ,,Golędzin ów", ,,Boernerowo", ,,Sanitariat", ,,Mafeking". Walka pojutrze -- to: ,,Gimnazjum", ,,Liceum", ,,Ziemie Postulowane", ,,Odczyty". To suche wyliczenie powoduje jedno tylko trafne wrażenie: na dziś i na jutro jest wiele różnych służb; na pojutrze jest ich znacznie mniej. Rozprawimy się z tym wrażeniem od razu, bo łatwo. Przecież, jeśli na to, jaki człowiek jest dziś, pracuje w programie organizacyjnym tylko ta właśnie dzisiejsza walka, to na to, jaki człowiek będzie jutro, pracują już dwa czynniki: cały dorobek na dziś i przygotowanie na jutro; na to, jaki człowiek będzie pojutrze, pracują już trzy czynniki: cały dorobek na dziś, cały dorobek jutra i przygotowanie pojutrza. Następuje więc jakby akumulacja wartości ciągle w tym samym człowieku. Nadto perspektywa zawsze musi być bardzo generalna i, co więcej, nie wolno, aby była zbyt szczegółowa. Dlatego nie jest nic szkodliwego, nic złego w tym, że służb przyszłościowych jest mniej, że są jakby słabiej rozwinięte. 5 6 Pewne ustalenie daty odprawy nie jest łatwe. Od najdawniejszych lat, m. in. w rękopisie tej książki pisanym w 1955 roku, podawano 16-17 VI1943 r.; zgadzało się to zresztą z innymi faktami, niemniej w później znalezionym dokumencie widnieje termin podany w tekście (1981). · Na razie celowo pomijamy tu całą sprawą akcji ,,M" omówioną szerzej w części ,,Nurt". Wracamy do wyboru. Czy i tu odpowiemy, że dla pełni człowieka każdy powinien zakosztować wszystkich lub przynajmniej kilku służb z grupy danego podokresu? Nie! Tu odpowiedzieliśmy zdecydowanie negatywnie. Tu potrzeba specjalizacji, a przez to większej fachowości i solidności (bardzo ważne elementy wychowawcze), ponadto potrzeba bezpieczeństwa żądająca nieplątania nici różnych służb zwyciężają bezapelacyjnie. Zwyciężają łatwo, gdyż dla tworzenia pełnego człowieka wcale nie potrzeba, aby był on jednocześnie w wywiadzie i w dywersji, szkolił się jednocześnie na łącznościowca i sanitariusza -- tu wystarczy zupełnie, że chłopiec jest jednocześnie w walce i jednocześnie wśród przygotowań przełomu oraz odbudowy. Wystarczy po jednej służbie, aczkolwiek, jak zobaczymy później, i ta sprawa okaże się kiedyś nie taka prosta. Tak teg zdecydowała konstrukcja -- ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze". Dla każdego podokresu wolno było według niej brać tylko jedną służbę. Maksimum jedną: właśnie ze względu na niebezpieczeństwo dyletanctwa, powierzchowności. Wszystko to rozpatrywaliśmy ciągle pod kątem widzenia wychowywanego chłopca. To dla niego był taki dobór służb. Inaczej rzecz się przedstawiała w jednostkach organizacyjnych: tu mogło tych służb być więcej, jeśli poszczególni chłopcy lub ich zespoły pełnili różne służby. Praktyka organizacyjna w tym względzie ułożyła się następująco: w Chorągwi Warszawskiej całe hufce miały w zasadzie jednakowy układ służb; w pozostałych terenach Polski Centralnej -- całe drużyny; w Polsce Wschodniej i Zachodniej -- całe zastępy. Niżej zastępu nie dzieliło się służb nigdzie, uderzałoby to przecież w jeden z pięciu filarów metodyki skautowej -- w system zastępowy. W wyniku takiego układu już poszczególne chorągwie kierowały na swoich terenach ogromnymi wiązkami służb. Główna Kwatera miała pod swoim kierownictwem wszystkie służby. Rysunek konstrukcji programowej dobiegł końca. Teraz trzeba odważnie spojrzeć na niebezpieczeństwo, jakie ta konstrukcja w sobie miała. Szukając pełni człowieka, chcąc wychowywanemu chłopcu dać pełnię życia, konstrukcja programowa ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze"' stanęła o krok od wielkiego błędu. Warunki i zasady życia podziemnego parły wyraźnie w tym kierunku. O co chodzi? W normalnych, nie podziemnych, warunkach życia człowiek ma wiełe płaszczyzn, na których spotyka się z innymi ludźmi: koledzy szkolni, rodzina, sąsiedzi, koledzy z drużyny harcerskiej itd.; oto te odrębne grupy, do których każdy człowiek wchodzi w różnych układach. Ta wielość 7 Po aresztowaniu ,,Sawczuka" ustalono zmianę kryptonimu z ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze" na ,,Piątek -- sobota -- niedziela". Jednakże, jak to często z kryptonimami bywa, nowy się nie przyjął, a starego nie sposób było wykorzenić. odpowiada nie kończąctmu się bogactwu duchowej strony natury ludzkiej. Natury nie można zamknąć i ująć w ramy jednej organizacji. Próby takiego ujęcia znane nam z doświadczeń historycznych, a w szczególności z doświadczeń drugiej ćwierci XX wieku starały się zaprodukować wszystkie ustroje totalne. Nie jest rzeczą przypadku, że ile razy zejdziemy w naszej analizie nieco głębiej, najczęściej po drugiej stronie barykady, w pozycji do nas całkowicie wrogiej, znajdziemy totalizm. Polska w II wojnie światowej walczyła bowiem nie tylko z niemieckim imperializmem, walczyła ponadto z wszelką totalistyczną koncepcją świata, walczyła z nią nawet wtedy i nawet tam, kiedy i gdzie sobie tego całkowicie nie uświadamiała. Totalizm jest tak obcy duszy polskiej, jak ogień obcy wodzie. Tym więcej głębokim niepokojem napawał Główną Kwaterę fakt, że nowa konstrukcja programowa chciała uchwycić całą tematykę życia naszych chłopców. Jedna organizacja chciała ująć w swe ramy całą przebogatą naturę człowieka. Nie tyle zresztą chciała, ile zmuszały ją do tego, jak powiedzieliśmy, warunki podziemnego życia. Było wszak całkowitą niemożliwością należenie jednocześnie do kilku czy kilkunastu organizacji lub grup. Stanęliśmy wobec trudnej sprzeczności. Uświadomienie sobie faktu istnienia tej sprzeczności było jednak już samo przez się niesłychanie cenne. Kazało ono widzieć w stworzonej sytuacji specyfikę życia w podziemnym państwie; kazało ponadto bronić się przed przekuciem specyficznych wojennych warunków w doktrynę, przed rozkrzewieniem się totalistycznych zachcianek, częstych w młodym wieku. Na tym tle znów wprost ogromnych rozmiarów nabiera postać Floriana. Wszystkie zagadnienia prywatnego życia znalazły w nim szczególniejszego orędownika. Czy była to sprawa urlopu, czy sprawa wyszukania mieszkania, czy jakieś trudności formalno-meldunkowe w związku z zawarciem małżeństwa -- wszystko to stawiał Florian co najmniej na równi, jeśli nie przed sprawami organizacyjnymi. Życie rodzinne, prywatne mieszkanie, książka -- oto elementy, które forsował jako antidota konspiracyjnej monoorganizacji. O tych wysiłkach, nieraz skromnych w swym materialnym wymiarze, lecz wielkich włożonym w nie sercem i myślą -- wspominaliśmy już, poświęcając trochę słów p. Wandzie Opęchowskiej. W swym życiu prywatnym był też Florian pięknym przykładem właściwych proporcji życia pełnego człowieka. Zapędzony do nieprzytomności sprawami organizacyjnymi, miał ciszę domu, miał książki, miał chwilę wypoczynku, rozrywki. Tak swoją postawą i przykładem krzewił wszystko, co było w życiu poza organizacją. Aby to życie wzbogacić. Jednocześnie walczył ostro ze wszystkim w organizacji, co mogło choć trochę powiać totalizmem. Kiedyś stanął przed nami taki problem. Przed wojną istniał na terenie Poznania krąg starszoharcerski pod nazwą Akademickie Koło Harcerskie, popularna ,,AKaHa". Poznańskie środowisko akademickie, jak zresztą i całe tamtejsze społeczeństwo, przejawiało pewne sympatie prawicowe. Odbijało się to oczywiście i na kręgu AKH. Przyszła wojna. Kilkunastu najbardziej aktywnych członków kręgu znalazło się wśród dużej grupy poznańskiej inteligencji wysiedlonej do Polski centralnej, a w szczególności w rejon województwa kieleckiego. W nowych warunkach członkowie kręgu trzymali się razem, nie wchodząc do Szarych Szeregów reprezentowanych przez komendę chorągwi czy hufca zależnie od miejsca, w którym się znaleźli. Pod wodzą późniejszego harcmistrza, Romana Łyczywka, prowadzili oni raczej pracę odrębną typu dyskusyjnego. Wprawdzie obok tego zajmowali się wysyłką książek polskich, a w szczególności elementarzy do swej macierzystej ziemi, lecz generalnie w naszej poprzedniej klasyfikacji zaliczyć by ich raczej należało do ludzi wybierających wychowanie, a nie walkę. Nie zrobiliśmy wówczas tego, gdyż mała, kilkunastoosobowa grupa starszych harcerzy nie ważyła w tamtym zagadnieniu. W wyniku swych zebrań dyskusyjnych wypracował krąg obszerny elaborat o tzw. harcerstwie dorosłych. W elaboracie tym przedstawił samodzielną, własną koncepcję, która wymagała zajęcia stanowiska przez Główną Kwaterę. W toku dyskusji nad tą koncepcją zarysowuje się wyraźnie fizjonomia ,,Pasieki". Harcerstwo dorosłych miało skupiać tych wszystkich harcerzy, którzy, wyszedłszy z wieku tzw. starszoharcerskiego (ok. 23 - 25 lat), wkraczali w społeczeństwo dorosłych. Przedstawiana koncepcja nie chciała tych ludzi wypuszczać z harcerstwa, chciała natomiast, aby połączeni jedną ideologią wnosili oni w swe życie zawodowe, polityczne czy społeczne to wszystko, co wspólnie na płaszczyźnie harcerstwa dorosłych wypracują. Nowy człon organizacji harcerskiej miałby być jakby węzłem skupiającym wszystkie poczynania swych członków na każdym polu. Kiedy to analizujemy, ciągle jeszcze nie jesteśmy gotowi podjąć sprawy wychowania w wieku starszoharcerskim lub, jak chciała AKH, nawet i późniejszym. Tu jednak wchodzi nam w ręce sam rdzeń zagadnienia. Harcerstwo dorosłych chciało swą własną formą organizacyjną uchwycić całego człowieka, nie tylko całego w czasie -- przez całe życie -- ale i jak gdyby całego w przestrzeni, we wszystkich jego poczynaniach. Taka konstrukcja, wynikająca może i z niektórych wartościowych przesłanek, wiodła prostą drogą do jak najbardziej, jak najjaskrawiej totalnej organizacji. Poza hm Łyczywkiem w Głównej Kwaterze nie było ani jednego głosu za tą koncepcją. Florian walczył z nią namiętnie. Później, gdy po aresztowaniu Floriana, powróciła znów na forum Głównej Kwatery - - odparliśmy ją ponownie. To twarde, nieustępliwe stanowisko Głównej Kwatery w omawianej sprawie jest już chyba dostatecznie zrozumiałe w świetle wszystkiego, co do tej pory było powiedziane. Nie mogliśmy do godności doktryny podnieść przecież tego, co drażniło nas i niepokoiło w naszej własnej konstrukcji programowej, mimo iż powody tego niepokoju miały wyraźny zupełnie wojenno- przejściowy charakter. Wprawdzie konstrukcja ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze" mogła wyglądać na wynik totalistycznej tendencji, gdyż dążyła do objęcia wszystkich przejawów życia członków Szarych Szeregów własnymi ramami organizacyjnymi, to dążenie jednak było Szarym Szeregom narzucone przez technikę podziemnego życia całkowicie na przekór ich woli. Technika wymogła, że do Polski Podziemnej można było się dostać tylko jedną drogą organizacyjną. W Polsce Podziemnej czekała na wchodzącego pełnia życia. Organizacja, poprzez którą człowiek wszedł do Polski Podziemnej była tylko koniecznym konspiracyjnym pośrednikiem między wchodzącym a pełnią życia. Rozdział VI LICZBA Taki program wymagał niesłychanie sprawnej, całkowicie dyspozycyjnej w rękach kierownictwa organizacji. Wyciągał on bowiem ręce po najbardziej odpowiedzialne zadania bez względu na to, czy były to zadania dotyczące bezpośrednio okresu okupacji, czy też zadania dotyczące przygotowań do ,,przełomu", czy wreszcie zadania dotyczące przygotowań do przyszłej ,,odbudowy". Z drugiej strony jednak tylko taki program umożliwiał dochowanie się sprawnej i dyspozycyjnej organizacji, właściwe jej wypróbowanie i oczyszczenie ze wszystkiego, co nie nadążało za narzuconą przez program intensywnością życia. Mogło to pozwolić na uniknięcie przykrych niespodzianek w momentach naprawdę krytycznych i decydujących. Współzależność tych dwóch zjawisk: programu ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze" i sprawnej organizacji była rzeczywiście pełna. Zdawała sobie z niej całkowicie sprawę nowa Komenda Chorągwi Warszawskiej, gdy przejmując 1 października 1941 roku chorągiew z rąk poprzedniej komendy, otrzymała od niej jednocześnie następujący bilans: po stronie aktywów tego bilansu figurowała liczba około 1200 członków organizacji, po stronie zaś pasywów -- zobowiązania podjęte wobec dowództwa okręgu ZWZ. Na zobowiązania te składały się dwie pozycje: po pierwsze -- dostarczenie dla każdego dowództwa obwodu ZWZ po jednym poczcie dowództwa i po jednym plutonie łączności, po drugie -- dostarczenie dowództwu okręgu 300 chłopców przeszkolonychw zakresie motorowym. Ponieważ poczet dowódcy miał wynosić około 30 chłopców, pluton -- łączności -- około 60 chłopców, obwodów zaś w samym mieście Warszawie było 6 (Śródmieście, Żoliborz, Wola, Ochota, Mokotów, Praga), należało więc dostarczyć 180 chłopców zorganizowanych w plutony ochrony dowództw, 360 chłopców zorganizowanych w plutony łączności i 300 chłopców przeszkolonych motorowo. Razem 840. Wydawało się, że bilans wyglądał wspaniale. ,W praktyce sprawy przedstawiały się całkiem inaczej i znacznie gorzej. Rozpoczęło się sprawdzanie stanów, które szybko przerodziło się w upartą, pełną ciężkich chwil, konfliktów i nieraz bolesnych decyzji walkę o realność stanów. Walka ta trwała blisko rok. Wkraczając w nią nowa komenda dysponowała paroma wypróbowanymi już metodami sprawdzeń. Najpopularniejszą, najczęściej używaną metodą była tzw. defilada. Polegała ona na tym, że chcący dokonać sprawdzenia dowódca chował się za firankę jakiegoś okna, a poszczególni członkowie sprawdzanej jednostki organizacyjnej szli w odstępach, powiedzmy minutowych, określonymi ulicami i w paru punktach wykonywali określone czynności, na przykład przy wystawie z kapeluszami wiązali sznurowadło, przy określonej latarni zdejmowali nakrycie głowy i poczesywali włosy itd. Czynności te powinny być tak dobierane, aby w tłumie ulicy zlewały się całkowicie z tłem; wielość punktów kontrolnych pozwalała natomiast zdezorientować defilujących co do miejsca pobytu ich dowódcy. Innym sposobem kontroli był alarm. O określonej godzinie wszystkie najniższe jednostki organizacyjne (zastępy) zbierały się w swoich lokalach. W pół godziny potem odbywały się odprawy na szczeblu wyższym -- w naszym przypadku zastępowi meldowali się u drużynowego. W następne pół godziny potem na szczeblu jeszcze wyższym i tak dalej w zależności od jednostki, jaka była postawiona w stan alarmowy. Po odprawie na szczeblu najwyższym, podsumowaniu stanów i obecności wydawany był okolicznościowy rozkaz do podległych jednostek i tą samą drogą hierarchicznie po sobie następujących odpraw schodził on w dół. Jednocześnie schodził w dół komendant całości wybierając sobie wyrywkowo odpowiednią jednostkę, którą chciał wizytować. Wolni komendanci innych, nie wizytowanych w tym czasie jednostek przeprowadzali równocześnie wizytacje u siebie. System ten był znacznie lepszy od poprzedniego, jeśli chodzi o sprawdzenie większych jednostek. Jednocześnie był on wypróbowaniem całego systemu łączności alarmowej, zawiadamianie bowiem biegło w trybie alarmowym. Był wreszcie próbą generalną przed alarmem faktycznym, bojowym, gdyż cały system alarmowy i cała sieć lokali należała do stałego planu mobilizacyjnego, a zmieniana była jedynie w przypadku jakichś powiązanych z zaangażowanymi adresami aresztowań i to tylko w zakresie koniecznym. Alarm nie powinien być stosowany często. Raz dlatego, że był właśnie próbą generalną, należało więc wystrzegać się zobojętnienia na jego sygnał, a ponadto dlatego, że wymagał ogromnego nakładu pracy, czasu i jak zawsze w konspiracji -- ryzyka. Dla przykładu podamy, że w okresie 1X1941 6 V 1943 raz jeden zastosowany był ten system na szczeblu Komendy Chorągwi Warszawskiej. Było to w lecie 1942 roku, w niedzielę. Sygnał alarmowy nadany został rano, na trzy godziny przed terminem. Zbiórki odbywały się kolejno na 5 szczeblach: 1. zbiórki w zastępach; 2. odprawy zastępowych; 3. odprawy drużynowych; 4. odprawy hufcowych; 5. odprawa komendantów chorągwi. Odbywały się one co pół godziny. Po 2 godzinach od terminu alarmu, czyli po 5 godzinach od nadania sygnału, odbyła się odprawa na szczeblu Komendy Chorągwi. Do alarmowego lokalu przy ulicy Dobrej w Warszawie stawili się punktualnie wszyscy komendanci okręgów: zameldowali około 77% obecności. Na razie nie potrafimy jeszcze ocenić tej liczby. Po odprawie znów droga w dół. Do wizytacji wybrał komendant chorągwi Okręg Centrum; na odprawie Okręgu wybrał hufiec ,,TK" *; na odprawie hufca wybrał drużynę ,,600" 2; na odprawie drużyny wybrał zastęp ,,640". Po 4 godzinach od początku alarmu, czyli po 7 godzinach od podania sygnału, był w zastępie, rozmawiał z chłopcami; przez cały czas alarmu (4 godziny) trwali oni w gotowości w swoim lokalu. Tak wyglądał drugi sposób kontroli organizacyjnej. O co w obu tych sposobach chodziło? Chodziło o stwierdzenie czy podawana przez jakiegoś komendanta liczba, np. w wypadku chorągwi warszawskiej w dniu 1 X1941 roku liczba 1200 jest liczbą realną, konkretną, prawdziwą. Rozpoczęła się walka z fikcją. Nowa komenda chorągwi z pasją i namiętnością biła w jedną fikcję po drugiej, w jedną mgławicę po drugiej. Mgławice rozwiewały się, fikcje pryskały. Na dnie pozostawali konkretni ludzie - - ludzie, którzy wprawdzie w konspiracji nie mieli swego nazwiska, ale którzy mieli swoją osobowość. Można ich było dotknąć, policzyć -- po prostu istnieli. Wydaje się to dziś takie proste. Lecz zapominamy o wszechpotędze różnych fikcji, nawet w normalnych czasach, nie mówiąc już o wspaniałych dla niej warunkach w otulonej mgłą konspiracji. Ileż to razy wygłasza ktoś sąd o pewnej sprawie i argumentuje, że zna szereg przykładów popierających jego tezę -- przykłady kończą się na drugiej, rzadko na trzeciej pozycji -- w ten sposób wygłoszony jest sąd o 1000 -- fikcja! Ileż to razy ktoś zgłasza swoje możliwości kontaktów z ludźmi, czy jeśli chodzi o zebranie jakiejś pomocy czy rozdanie czegoś, zaagitowanie do czegoś; gdy przyjdzie do realizacji -- możliwości te kończą się na pięciu, sześciu do znudzenia tych samych osobach -- fikcja! Ileż razy mówi ktoś, że zgruntował dany temat, wiele przeczytał -- gdy przyjdzie do wyliczenia bibliografii, już co do drugiej pozycji są pewne kłopoty -- fikcja! Chciałoby się ją rozwiać pytaniami: dobrze, ale konkretnie -- gdzie?, konkretnie -- kto?, konkretnie -- co? Pod razami takich pytań fikcja pryska. Kiedyś mówiliśmy, że w konspiracyjnych warunkach możliwe były całe organizacje * ,,TK" -- kryptonim hufca ,,Trzy Krzyże". Hufiec zbudowany został na bazie przedwojennej 3 WDH. Ponieważ wchodził do Okręgu Południe, a potem Centrum, wyznaczono mu jako teren działania rejon placu Trzech Krzyży. Nazwa nawiązywała do związanej z chlubną tradycją liczby drużyny ,,3". ,,TK" wybrano do wizytacji, gdyż był to właśnie okres bezpośrednio po omawianych już kłopotach z instruktorem wojskowym. omówimy niżej. 8 Liczbowy system oznaczania drużyn, np. ,,600" i zastępów np. ,,640" wyczarowywane przez jednego lub kilku ludzi. W naszych warunkach nie było mowy o złej woli. W naszych warunkach jedynie, obok zwykłej ludzkiej skłonności do przesady, grały fałszywie rozumiane dobre chęci komendantów poszczególnych jednostek. Chcieli, aby stany były jak największe. Więc i tego, z którym mają zamiar porozmawiać i namówić go -- wliczyli już; i tego, który od kwartału nie przychodził na żadne zajęcia -- ale może jeszcze z niego coś będzie -- wliczali jeszcze; i tego, który na rok wyjechał do rodziny na wieś -- ale wróci -- wliczali też. Tworzyła się fikcja. Ciekawym przykładem tego zjawiska był Okręg Praga. Robociarska Praga, rozkochana w swym ,,doktorze", idąca w ogień bez namysłu za swym przywódcą, Skorupką. Hm Skibniewski ustalił liczbę tego okręgu na ok. 400 osób. Kiedy, usiłując wszystko sprawdzić, wszystkiego dotknąć, nowa komenda dotarła wreszcie do rdzenia środowiska, dowiedziała się ze zdumieniem, że Praga liczy nie 400, a 3000 chłopców. Co to znaczy? Gdzie jest prawda? Prawda ujawniła się szybko. Sam Skorupka wyjaśnił. ,,Wystarczy -- mówił -- abym gwizdnął tu, na rogu Targowej i Zamoyskiego, a stawi się trzy tysiące chłopa". ,,Kochani, na czym opieracie swoje twierdzenie?" Dobre oczy brodatego, fizycznie zmęczonego tramwajarza zapłonęły uniesieniem. ,,Jak to, przecież pierwszego września 1939 roku Hufiec Praga liczył wrłaśnie trzy tysiące ludzi, tu się nic nie zmieniło, oni wszyscy są! Jeśli ktoś się wykruszył, są na jego miejscu nowi, Praga stanie murem, wystarczy aby «Skorupa» dał znak!" Boże, jakże trudno, jakże ciężko było walczyć z tym czystym uczuciem. Dziś Skorupki nie ma. Jego prochy rozwiał szumiący nad Majdankiem wiatr. Lecz czasem, gdy się idzie uliczkami Grochowa, Pelcowizny czy Bródna, wydaje się, że wicher znad Majdanka przywiał prochy Kazika tu, że zmieszał je z pyłem ulicznym ukochanej przezeń Pragi. Nie przeczytasz Druhu Kaziku tych słów: może jednak kiedyś trafią one do rąk spracowanej po łokcie nad balią wdowy po Tobie, może do któregoś z licznego Twego drobiazgu, dziś zapewne ludzi dorosłych, może do kogoś z najbliższych Twemu sercu przyjaciół. Niech wiedzą, że to nie zimny rozum z Wami dyskutował, lecz ludzie, którzy próbowali zimnym rozumem i gorącym sercem szukać prawdy i siły. Jurek Jaczewski (pseudonim ,,Grot" i ,,Wilk"), który w ramach nowej komendy ,,Ula" prowadził Okręg Praga, wił się jak piskorz. Z jednej strony zarysowana wyżej postawa Skorupkowej Pragi, z drugiej -- nacisk komendanta, który żądał bezwzględnej prawdy: konkret, konkret, konkret... Wysiłki Jurka, kontynuowane potem przez Heńka Ostrowskiego (pseudonim ,,Rysiek", ,,Heniek"), dały w końcu rezultaty. 3000 rozwiały się we mgle. Nie ostała się nawet liczba Skibniewskiego -- 400. Był, istniał faktycznie hufiec ,,CP" (Centrum Pragi) prowadzony przez wspaniałego chłopca Mietka Słonia (pseudonim ,,Jurand") i doskonałego sztabowca, jego zastępcę Wiktora Szelińskiego (pseudonim ,,Poi"). Istniał także przerzedzony hufiec ,,GR" T (Grochów) i było kilkunastu (15 -17) ludzi na Bródnie. Razem 156 ludzi. Więc nie 3000 i nie 400, lecz 156. Tak stawała się konkretem w ręku nowej komendy cała Warszawa. Stare metody -- defilada, alarm -- nie wystarczyły jednak. Pozwalały one bowiem mierzyć teren jak gdyby w stanie statycznym, określały rozmiary, wielkość -- nie określały żywotności, sprawności. W swym marszu do konkretu, do prawdy komenda ,,Ula" chciała nie tylko wiedzieć, ilu ma ludzi, lecz wiedzieć ponadto na ilu z nich może zawsze, w każdej najtrudniejszej okoliczności liczyć. Maszyna konspiracyjna pracowała: długością fali, monotonnością techniki, męczyła, nużyła ludzi. Wielu ludzi tego nie wytrzymywało, kruszyło się. Ciekawe, że najmniej odporne na powolność i monotonię konspiracyjnej maszyny okazały się środowiska całkowicie robotnicze, np. Bródno, Wola. Tam, gdzie środowisko robotnicze przemieszane było ze środowiskiem inteligenckim, sprawa wyglądała zupełne inaczej. Nie wchodząc w głębszą, socjologiczną analizę, sądzić można, że przyczyna zjawiska tkwi w mniejszej zdolności środowiska robotniczego długotrwałego utrzymania w napięciu uwagi, pamięci, w odmienności technologii pracy umysłowej i fizycznej. Kto się nie wykruszy, na kogo na pewno można liczyć -- oto pytanie. Metoda sprawdzania sama weszła w ręce. Była nią akcja ,,Ursus". Zobowiązanie w stosunku do ZWZ mówiło między innymi: 300 ludzi przeszkolonych w zakresie motorowym na terenie Warszawy. Wybór tego przydziału został bardzo trafnie dokonany z punktu widzenia całej metodyki skautowej. Jak dokonać natomiast realizacji tej decyzji? Z jednej strony potrzeba warsztatów, wykładów, fachowców, próbnych jazd, a z drugiej -- masa 300 chłopców i konieczność zachowania konspiracyjnej tajemnicy. Istna kwadratura koła! Kiedyś, za parę lat, będziemy mieli swoje bazy leśne, swoje kolumny samochodowe, będziemy montowali nawet swoją własną szkołę samochodową. Lecz w roku 1941 takie pomysły równały się wizjom Juliusza Verne'a. Jak rozwiązać kwadraturę koła? Główna Kwatera wpadła na niesłychanie chytry, a jednocześnie śmiały pomysł. Paru poważnych ludzi zorganizowanych przez późniejszego hm Wacka Micutę zgłosiło się do szkoły samochodowej Tuszyńskiego (w Warszawie przy ulicy Targowej) i wydzierżawiło od niej cały aparat pracy na pewne określone godziny. Forma taka była przyjęta i nie budziła żadnych podejrzeń -- nazywała się po prostu wydzierżawieniem kursu. Szkoła, robiąc w tym czasie bokami, chętnie poszła na proponowaną transakcję. Może sądziła, że naiwni sparzą się na swym przedsiębiorstwie. W kancelarii szkoły zasiadł urzędnik z ramienia dzierżawcy p. Spaliński. Był to po prostu ,,Firley" -- Zygfryd Linda. Chłopcom w chorągwi rozkazano, żeby zapisali się na określony kurs w oficjalnej szkole Tuszyńskiego. Poinformowano, żeby chłopcy zachowywali się ostrożnie, gdyż szkoła w niczym się nie orientuje. System ruszył. Zapisała się określona liczba chłopców^ poza tym może trochę ludzi z ulicy. Chłopcy dostali z organizacji pieniądze na wpłacenie pierwszej raty; wpłacili, p. Spaliński podjął, opłacił koszta, nadwyżkę przekazał zaś Florianowi Marciniakowi. Florian uzupełnił nadwyżkę nowymi środkami ze swego budżetu, przekazał komendantowi ,,Ula Wisła", a dalej przez okręg, hufiec, drużynę, zastęp do rąk chłopców. Chłopcy wpłacili drugą ratę. Trzystu chłopców, chyba pięć turnusów, wpłaty rozłożone na ok. 5 rat i łańcuch ośmiu pośredników przekazujących sobie w koło pieniądze (Florian -- komendant ,,Ula Wisła" -- komendant okręgu -- komendant ,,Roju" -- drużynowy -- zastępowy -- chłopiec -- p. Spaliński). To wymagało sprawnego aparatu. Tu nie wystarczało jedno stawienie się na alarm, tu w sposób precyzyjny pracować musiała cała maszyna: solidność, słowność, punktualność -- wszystko to stanęło do egzaminu. Florian po każdej wpłacie z kalendarzem w ręku ciągle stwierdzał: ,,Wpłaciłem 5000 zł, po potrąceniu kosztów nie wpłynęło mi z tego jeszcze 2000, jeszcze 1000, jeszcze 300 zł, jeszcze 10 zł, no, nareszcie..." To było narzędzie walki o konkret, o prawdę liczby, o prawdę słów. Stworzono precyzyjną ewidencję chorągwi. Polegała ona na nadaniu każdemu chłopcu określonego numeru. System dziesiętny odtwarzał organizacyjny schemat. W ewidencji tej komendant chorągwi dostał numer KC-000; jego łącznik KC-001; komendant Okręgu Południe PD-000; jego łącznik PD-001; drugi łącznik PD-002; komendant hufca Mokotów Górny, należącego do tego Okręgu (PD) -- MG-000; przyboczny MG-001; drużynowy czwartej drużyny na tymże Mokotowie Górnym MG-400; zastępowy pierwszego zastępu w tej drużynie MG-410; zastępowy drugiego zastępu MG-420; chłopcy z tegoż drugiego zastępu MG-421, MG-422, MG-423 itd. Tak więc numer TK-614 oznaczał, że jest to szeregowy pierwszego zastępu, szóstej drużyny hufca ,,Trzy Krzyże". Do rozszyfrowania systemu potrzebny był tylko zestaw kryptonimów komendy chorągwi (,,Ula"), okręgów» i hufców (,,Rojów"). Oto on: Komenda Chorągwi I Okrąg Centrum 1 Hufiec Mokotów 2 Hufiec Powiśle 3 Hufiec Trzy Krzyże II Okrąg Południe 1 Hufiec Mokotów Górny 2 Hufiec Mokotów Dolny 3 Hufiec Ochota KC CR MK PW TK PD MG MD OC » Szczebel Okrąg był tylko w ,,Ulu Wisła" oraz w ,,Ulu Puszcza" (lewoi prawobrzeżny); nie wchodził do systemu kryptonimów ,,Pasieka" -- ,,pszczoła". III Okręg Północ 1 Hufiec Grzybów 2 Hufiec Wola 3 Hufiec Żoliborz IV Okręg Praga 1 Hufiec Centrum Pragi 32 Hufiec Grochów Hufiec Bródno PN GZ WL ŻB PR CP BR GR Razem 17 łatwych do zapamiętania symboli. Ewidencja rozpoczynała przez długie miesiące wszystkie zbiórki, wszystkie odprawy na każdym szczeblu. Następnie szły rozliczenia za ,,Ursus". Walka z fikcją przy pomocy tych dwóch narzędzi: ewidencji i ,,Ursusa" była prowadzona z pasją i uporem. Liczba członków chorągwi spadała, lecz stawała się coraz bardziej konkretna. Dawno już przestało się operować sumą 1200, bilans zobowiązań wobec ZWZ nie dawał chwili spokoju komendantowi chorągwi. Bilans nie był pokryty. Z zaciśniętymi zębami, twardo schodziliśmy do dna, do dna zupełnie pewnego, na którym można już będzie zacząć budować. Tym dnem było 591! Takich liczb nie zapomina się. To była prawda! I gdy kiedyś, potem mijaliśmy liczbę 800, to naprawdę było nas ośmiuset, potem naprawdę było nas tysiąc dwustu itd. Gdyby płk ,,Monter" posiadał dar jasnowidzenia i gdyby przy jego pomocy czytał podawane mu zestawienia stanów, niemałą pociechą w jego troskach byłyby odtąd liczby szaroszeregowe. Płk ,,Monter" daru tego jednak nie posiadał. Ten dobry organizator, człowiek twardy i pracowity, a jednocześnie człowiek nieco nieufny i podejrzliwy, krytycznym okiem mierzył każdą liczbę; od każdej odrzucał niewątpliwie spory procent na stany niepewne, na niestawiennictwo. Dobrze robił płk ,,Monter", choć w naszym przypadku chciałoby mu się zakrzyknąć -- pułkowniku, u nas odliczać nie trzeba, u nas dziesięć znaczy dziesięć, a sto znaczy sto; my mówimy prawdę, nie tę niepewną, nie tę ,,około", ,,mniej więcej", lecz tę jedyną, sprawdzoną do samego dna, do samego rdzenia. Mimo to dobrze robił pułkownik ,,Monter" nieufnie i z troską patrząc na małe karteczki z zapisanymi stanami batalionów, kompanii, plutonów, drużyn. Rozumieliśmy go, bo i my jako Polacy, jako obywatele, z głęboką troską myśleliśmy o tych jego karteczkach. Czy mogła być na nich prawda? Przecież spisywano na nich wojsko, które czekało dziś, by walczyć jutro. Czy takie wojsko jest? Czy ono naprawdę jest? 4 4 A jednak okazało się, że wojsko to było. Tyle tylko, że tak jak w kam- panii wrześniowej twardsze okazały się w zasadzie te wielkie jednostki, które tworzono już w mobilizacji, tzw. marcowej, od tych, które prosto z mobilizacji poszły w bój, tak i te oddziały Armii Krajowej, które nie przeszły przez partyzantkę lub akcje Kedywu drogo musiały płacić za Czy rozwiewa się w mgławicę fikcji, czekając, podczas gdy Kedyw bił się, gdy ,,Wawer" prowadził walkę propagandową, gdy wywiad przeżywał chwile wielkich napięć w swej grze oko w oko. Musiało być wiele fikcji na kartkach płka ,,Montera". I choć bił w fikcję, choć sprawdzał, szkolił, podciągał, gromił na odprawach, wkładał w tę walkę całego siebie, chociaż dzielnie mu sekundował w tej walce jego szef sztabu, ppłk Stanisław Weber, popularny ,,Chirurg", choć urobili ręce po łokcie liczni jego ofiarni oficerowie, nie był w stanie wygrać całkowicie walki z fikcją. Nie użył bowiem jedynego skutecznego narzędzia tej walki -- spojrzenia od strony żywego człowieka. Tylko to spojrzenie, tworząc pełną konstrukcję programową, mogło rozwiązać wielki dylemat współzależności dobrego programu i dobrej organizacji. Dużo miejsca poświęciliśmy walce, którą prowadziliśmy na terenie warszawskim o prawdę liczb i prawdę pracy. Jak w wielu sprawach doświadczenia zdobyte w tej warszawskiej walce zostały potem przeniesione na wszystkie pozostałe tereny. To przodowanie Warszawy w rozwiązywaniu wielu problemów powtarzać się będzie w naszych rozważaniach coraz częściej. Wiemy już, lecz nie dosyć jest taką sprawę wiedzieć, trzeba ją ponadto wielokrotnie powtórzyć, że to przodowanie Warszawy nie stanowi wyłącznie jej zasługi. Życie stworzyło sytuację, w której Warszawa uzyskała wszelkie dane, aby przodować. Jej zasługą jest, że przodowała rzeczywiście, że przodowała o wiele ofiarniej i płomienniej niż by to z chłodnego rachunku trudności warunków i natężeń pracy wynikało. Doświadczenia warszawskiej walki o konkret pozwoliły przeprowadzić podobną walkę na całym terenie Szarych Szeregów. Dopiero po zwycięskim jej rozstrzygnięciu mogliśmy sobie powiedzieć, że nie przyczyniamy wstydu drugiemu punktowi naszego dekalogu: ,,Na słowie Harcerza polegaj jak na Zawiszy!" O tym jednym z największych naszych zwycięstw musi pamiętać każdy, kto chce analizować lata wojny. O tym zwycięstwie pamiętając, nie popełni on nigdy błędu wydobycia z mroków konspiracji olbrzymiej liczby zjawisk i poszeregowania ich obok siebie bez oceny prawdziwości i wagi. Historyk tego okresu musi bić w fikcję i mgławice historycznych mitów, a szukać historycznego konkretu. Szare Szeregi doczekają chwili, gdy ta metoda obali rozdęte sztucznie mity. I niech historyk tych czasów nie żywi żadnych obaw. Zza mgławic wyłoni się konkret twardy i nienaruszalny, bo będący samą prawdą, wszelkie zaś sztuczne powiększanie go i rozdymanie będzie tylko albo produktem fałszywie rozumianego patriotyzmu, albo nadmiernych osobistych ambicji. Na koniec nasze liczby. Pochodzą one z zestawienia wysłanego stawanie się dobrym wojskiem od razu w walce; najczęściej bardzo ciężkiej walce (1981). wiosną 1944 roku do Londynu. Podają więc stany organizacyjne z tego okresu. Ten przekrój czasowy jest dla jednych terenem wygodnym -- dla innych mniej. Są to na pewno szczyty Chorągwi Mazowieckiej -- ,,Ula Puszcza", Chorągwi Warszawskiej -- ,,Ula Wisła". Chorągiew Poznańska ,,Ul Przemysław" -- jednak jeszcze jest rozbita ciężkimi przejściami 1943 roku. Podobnie Chorągiew Lubelska -- ,,Ul Zboże" i Krakowska -- ,,Ul Smok" miały już kiedyś swoje lepsze okresy. A oto same liczby: I. ,,Pasieka" II. Polska Centralna 1. ,,Ul Puszcza" 2. ,,Ul Rady" 3. ,,Ul Wisła" 4. ,,Ul Zboże" III. Polska Południowa 1. ,,Ul Lew" 2. ,,Ul Skała" 3. ,,Ul Smok" 4. ,,Ul Warta" IV. Polska Wschodnia V. Polska Zachodnia Razem 8006 Rozdział VH CZAS 2300 88 2250 95 115 226 700 518 4733 1559 510 586 8188 6 Niektóre jednostki organizacyjne podporządkowane były wprost ,,Pa- siece". Wyjaśniono to w następnym rozdziale. Nie mogliśmy długo cieszyć się spokojem organizacyjnym. Ledwie uporaliśmy się z przewlekłą i ciężką walką o konkret, walką o prawdę liczb, a już wyszło przed nami nowe, trudne zagadnienie. Była to jesień 1942 roku. Konspiracja trwała już trzy lata. Trzy lata to bardzo dużo. Mieliśmy możność już raz powiedzieć, że w organizacji młodzieżowej każdy rok zmienia znacznie więcej niż w środowisku dorosłych. Dlatego te trzy lata stanowiły dla naszych chłopców bardzo dużo. Tym więcej, że były to takie lata. Nasi chłopcy rośli. Jesienią 1939 roku, przyjmując pierwszych z nich do pracy w podziemiu, przestrzegano zasady, że członek Szarych Szeregów powinien mieć co najmniej 18 lat. Teraz ci ludzie mieli co najmniej 21 lat. W ciągu minionych trzech lat aresztowania i zwykłe, ,,naturalne", wykruszenia się przerzedziły nieco grupę weteranów. Poza tym, jak wiemy, było parę przypadków większych odpływów z organizacji -- najpoważniejszy z nich to sprawa warszawskiej ,,Baszty". Jednocześnie przybywali nowi. Według założeń organizacyjnych powinni oni w chwili wstępowania mieć niezmiennie co najmniej 18 lat. Życie chciało inaczej. W toku walki o realność stanów Chorągwi Warszawskiej spostrzegliśmy, że wiek 17 i. 16 lat jest zjawiskiem bardzo częstym. Spostrzegliśmy ponadto, że dużo jest chłopców w wieku lat 15, że kilkunastu ma zaledwie lat 14, a jest nawet trzech (w hufcu Powiśle i hufcu Mokotów Dolny) mających zaledwie 13 lat. Sądzimy, że zjawiska tego, znanego ze wszystkich polskich walk niepodległościowych, zjawiska wciskania się do organizacji ludzi poniżej minimalnej granicy wieku nie należy nawet tłumaczyć. Nie należy tłumaczyć, trzeba jednak wspomnieć, aby podkreślić wyraźnie, że pokolenie wyrosłe w wolnej Polsce nie utraciło nic z romantycznego porywu drużyn strzeleckich, bartoszowych, skautowych, orląt lwowskich i ochotników spod Radzymina. W 1942 roku, znów wbrew wyraźnym instrukcjom organizacyjnym, zjawiają się piętnastolatki, zjawi się czternastolatek, za chwilę zjawią się jeszcze młodsi. Ta polska tendencja wciskania się młodszych przy jednoczesnym naturalnym procesie starzenia się pierwszych konspiratorów spowodowała, że za- częła się wybitnie poszerzać amplituda szaroszeregowych roczników. Trudno dziś pamiętać dokładnie poszczególne liczby, lecz można w przybliżeniu odtworzyć tendencję krzywej rysującej się na wykresie oraz rząd wielkości każdego rocznika. Szcz^towjs roczniki to chłopcy szesnasto-, siedemnaste- i osiemnastoletni; roczniki te są prawie równej wielkości, z tym że na czół© wysuwa się rocznik chłopców siedemnastoletnich. Wymienione trzy roczniki obejmują prawie połowę całego stanu. Nieco ponad ćwierć stanu obejmują trzy roczniki od nich starsze, przy czym dominuje tu wyraźnie rocznik chłopców dziewiętnastoletnich. Pozostała ćwiartka stanu to chłopcy młodsi lub starsi od wymienionych najliczniejszych roczników, przy czym powyżej dwudziestopięcioletnich jest już tylko 10% całości. Wydaje się, że podana tu przykładowo struktura wieku chorągwi warszawskiej jest reprezentatywna dla całego terenu Szarych Szeregów. Oczywiście, na poszczególnych terenach mogły być nawet poważne odchylenia od tej struktury, jednak przeciętna ogólnopolska jest do niej chyba bardzo zbliżona. Amplituda roczników szaroszeregowych była wielka. Poczęła też poważnie niepokoić Główną Kwaterę. Niepokój ten wzmógł się, gdy po przezwyciężeniu fikcyjności stanów, po zejściu do konkretnego stanu rozpoczęła się rozbudowa organizacji. Ta rozbudowa dotyczyła bowiem szczególnie roczników młodszych, a więc chłopców piętnaste-, szesnasto- i siedemnastoletnich. Jak widać, coraz mniejszą wagę przywiązywano do przepisów zabraniających przyjmowania chłopców poniżej osiemnastu lat. Zresztą, to nie tylko napór młodych ochotników przełamywał organizacyjne zasady. Na ich przełamywanie złożył się poza tym szereg przyczyn. Na pierwszym miejscu należy wymienić dążność kierownictwa do rozbudowy stanów -- zrozumiała to dążność, gdy walka o konkret przerzedziła wiele poprzednio rozdętych liczb, a zobowiązania wobec wojska trwały niezmiennie. Druga przyczyna, to bogactwo wachlarza służb, uświadomione sobie wyraźnie w okresie tworzenia programowej konstrukcji ,,Dziś - - Jutro -- Pojutrze". Bogactwo to pozwoliło dobierać właściwą służbę dla każdego wieku. Trzecia wreszcie przyczyna, to wnioski, do których musiała dojść po wielu miesiącach przemyśleń Główna Kwatera. Wnioski te mówiły: jeśli przed nami długa okupacja, jeśli przed nami ciężki nieznany okres przełomu, jeśli przed nami wielki zryw odbudowy, to chciałoby się sięgnąć do jak najmłodszych roczników, by jak najwięcej tych roczników przygotować na długą i nieznaną przyszłość. Ku temu popychało poczucie odpowiedzialności za odcinek młodzieżowy. Podsumowując stwierdzić można, że w lecie 1942 roku praktycznie nie istniał już organizacyjny przepis o przyjmowaniu tylko osiemnastolatków i starszych. Wówczas zdarzył się fakt, który podziałał na całą sprawę jak zapałka rzucona na beczkę prochu. Stefan Mirowski wracał któregoś późnego popołudnia do domu. Mieszkał przy ulicy Ursynowskiej 46 w Warszawie. Droga wypadła mu przez park Dreszera. Już miał wyjść z parku, przeciąć ulicę Ursynowską i znaleźć się przed furtką swego ogródka, gdy nagle stanął zdumiony... z pobliskich krzewów dochodził dziwny szept: ,,Baczność! -- Spocznij! -- Baczność! -- Spocznij!" Stefan był dobrym skautem -- szybko więc sam nie widziany mógł oglądać całą gromadkę dwunastoletnich chłopców, zapamiętale wykonujących musztrę pod wodzą rówieśnika. Ależ to typowy zastęp harcerski -- pomyślał Stefan. Ciąg dalszy jest już łatwy do przewidzenia. Stefan zaprzyjaźnił się z chłopcami i pod jego kierownictwem powstała pierwsza drużyna młodszych harcerzy im. Romualda Traugutta. Przez krótki czas Stefan trzymał całą imprezę w tajemnicy, a gdy ją wyjawił komendantowi chorągwi i tą drogą Głównej Kwaterze, nastąpił ważki moment w dziejach wojennego harcerstwa: Szare Szeregi sięgnęły po najmłodszych. Teraz sprawa amplitudy roczników stanęła przed nami jako zjawisko palące, wymagające natychmiastowych rozstrzygnięć. Sięgnięto do przemyśleń przedwojennych. Przedwojenna Organizacja Harcerzy, opierając się na naukowych tezach z zakresu pedagogiki, rozróżniała następujące grupy wieku chłopców: .1. Zuchy 2. Harcerze 3. Starsi chłopcy 4. Starsi harcerze od 7-11 lat od 12-14 lat od 15 - 17 lat powyżej 18 lat Zdecydowano, że Szare Szeregi, przynajmniej na razie, zuchów prowadzić nie będą. Dalej zgodzono się, że roczniki znajdujące się dotychczas w ramach organizacji obejmują grupy odpowiadające przedwojennym ,,starszym chłopcom" i przedwojennym ,,starszym harcerzom". Grupie przedwojennych harcerzy odpowiadała zapoczątkowana właśnie przez Stefana Mirowskiego robota na odcinku najmłodszych. Chodziło więc teraz o rozstrzygnięcie, czy grupę starszych chłopców i starszych harcerzy prowadzić w wojennym okresie razem czy osobno. W czasie wojny chłopcy dorastali wcześniej. Wcześniej stykali się z całą brutalnością życia. Wcześniej życie żądało od nich samodzielności, zaradności. To wszystko przemawiało za utrzymaniem jednolitej grupy starszych chłopców i starszych harcerzy, jako że życie upodobniało problematykę chłopca do problematyki człowieka dorosłego. Głębsza analiza łatwo dostrzegała jednak, że mimo podobnych bodźców zewnętrznych natura chłopca jest całkowicie inna niż natura dorosłego mężczyzny, a sztuczne ujednolicenie bodźców zewnętrznych wymaga właśnie tym staranniejszego, specyficznego zajęcia się chłopcem poddanym bodźcom niezgodnym z jego naturą. Trzeba więc było zróżnicować obie grupy. Trzeba było tak robić, tym bardziej że nasze narzędzia wychowawcze, jako narzędzia zawierające wyjątkowo silne impulsy, wymagały bardzo starannego ich doboru i zróżnicowania. Wielki, bogaty wachlarz służb umożliwił to zróżnicowanie. Decyzja zapadła. I znów akcję rozpoczęła Warszawa. Tej trudnej i odpowiedzialnej operacji dokonano na nocnej odprawie Komendy Chorągwi z 2 na 3 listopada 1942 roku w tzw. lokalu ,,u Cioci", tj. u p. Jeżewskiej, ciotki Stefana Mirowskiego, przy ulicy Grochowskiej u styku z ulicą Zamoyskiego -- domek fabryki gilz ,,Dzwon". Nie działał tu żaden mechanizm. Wprawdzie wiadomo było, że szesnastolatek zostanie w grupie starszych chłopców, a osiemnastolatek przejdzie do grupy starszych harcerzy, jeśli chodzi jednak 0 rocznik pośredni, trzeba było analizować indywidualnie zastęp po zastępie, niemalże chłopca po chłopcu. Na tym trudność jednak nie kończyła się. Trzeba było każdą z utworzonych w ten sposób grup uformować w nowy, równie sprawnie działający jak poprzednio aparat organizacyjny. Grupa starszych harcerzy otrzymała kryptonim GS -- Grupy Szturmowe. Grupa starszych chłopców otrzymała kryptonim BS -- Bojowe Szkoły. GS zostały podzielone na 4 hufce: CR -- Centrum - - kmdt hm Tadeusz Zawadzki; PD -- Południe lub ,,Sad" (skrót od słów: sabotaż, dywersja) -- kmdt hm J. Bytnar; WL -- Wola -- kmdt phm Jan Kopałka; PR -- Praga -- kmdt phm Henryk Ostrowski. Komendantem całości został hm Tadeusz Zawadzki. BS zostały podzielone na 6 hufców według granic dzielnic PZP. Komendantami hufców zostali: phm Kazimierz Brzeziński (Mokotów), hm Zygmunt Kaczyński (Śródmieście), hm Jan Kubacki (Wola), phm Iwo Rygiel (Ochota), hm Mieczysław Słoń (Praga) 1 phm Andrzej Zawadowski (Żoliborz). Komendantem całości został hm Jerzy Kozłowski. I znów na tym nie koniec trudności. Pozostawała istota zagadnienia -- program, a ściślej podział służb na dwie świeżo powstałe grupy. Z programu ,,Dziś" za służbę Grup Szturmowych uznano tylko WD K Resztę programu ,,Dziś", jak ,,Wawer", ,,N", ,,Gdańsk" i WISS uznano za służby Bojowych Szkół. Z programu ,,Jutro" za służbę Grup Szturmowych uznano ,,KDK", ,,Agrykolę" oraz szereg szkoleń specjalnych, jak saperskie, motorowe, a nawet spadochronowe. Pozostały program ,,Jutra", jak ,,Wiarus", ,,Sklepy", ,,Ursus", ,,Boernerowo", ,,Golędzinów" uznano za służby Bojowych Szkół. Rzecz prosta ten przydział poszczególnych służb nie został dokonany na drodze dowolności czy przypadku. W wielu zakresach mieliśmy za sobą długie okresy doświadczeń; inne znaliśmy bardziej ,,Działanie". 1 Kryptonimy służb są objaśnione w odpowiednich rozdziałach części teoretycznie; we wszystkich jednak przypadkach przeprowadzona analiza brała pod uwagę przydatność danej służby jako narzędzia wychowawczego kształtującego chłopca w danym wieku. Stale mieliśmy przy tym przed oczami sylwetkę chłopca, jaką pragnęliśmy osiągnąć. W doświadczeniach i długich, nieraz bardzo długich dyskusjach zmierzaliśmy ku tej sylwetce -- sylwetce zarysowanej nam przez prawo harcerskie, a próbowanej w ogniu wojny. Jak widać, decyzja dotycząca programu dla poszczególnych grup chłopców nie była produktem jednonocnej odprawy z drugiego na trzeci listopada 1942 roku. Tej nocy, na tej odprawie dokonano jedynie cięć organizacyjnych. Głębokie motywy tych cięć wynikały z wielu od dawna dokonywanych przemyśleń. Również odprawa listopadowa nie zakończyła, nie podsumowała zagadnienia. Wiele następnych miesięcy trwały dalsze dyskusje i prace precyzujące specyficzne wojenne metody i specyficzny wojenny program. W stosunku do Bojowych Szkół pewne sformułowania nastąpiły na odprawie w Milanówku w lecie 1943 roku. W stosunku do Grup Szturmowych powstanie warszawskie przerwało finalizowanie prac programowych nad stopniem Harcerza Rzeczypospolitej. Wszystkie te sprawy zarysują się nam w najbliższych rozdziałach, w których służba po służbie rozszyfrowywać będziemy niezrozumiałe dotychczas kryptonimy. Będziemy dążyli do tego, aby przeanalizowane służby i ich dokonania przedstawiły nam w sposób jak najbardziej wyrazisty sylwetki chłopców z ,,Zawiszy", z Bojowych Szkół i z Grup Szturmowych. O ,,Zawiszy" na razie niewiele wiemy. Spotkaliśmy się z nią dotychczas raz tylko i to jak gdyby przypadkiem; jej spontaniczne powstanie wyznaczyło bowiem moment decyzji dzielenia Szarych Szeregów na grupy według wieku chłopców. Dokładniej zanalizować ,,Zawiszę" będziemy starali się w części ,,Działanie". Tu nawet tych zawiszowych służb nie wymieniamy. Nie dzielono ich bowiem ani na listopadowej odprawie, ani w przygotowujących ją pracach, ani też w pracach późniejszych. Były to służby nowe -- tak jak zjawiskiem nowym na naszym widnokręgu była cała ,,Zawisza". Zakończyła się nocna listopadowa odprawa. Rozpoczęło się życie, a w nim, wśród wielu innych spraw, jedna wielka trudność -- przydziały wojskowe. Przypomnijmy sobie, jak w Warszawie wyglądały te przydziały, a raczej zobowiązania wobec wojska w dniu 1 października 1941 roku; 6 plutonów ochrony dowództw, 6 plutonów łączności i 300 chłopców przeszkolonych motorowo. Już samo wyliczenie zwraca uwagę różnicą sformułowań; z jednej strony jednostki zorganizowane -- plutony ochrony dowództw, plutony łączności, a z drugiej strony -- nie ujęta w żadną wojskową organizację pozycja statystyczna -- 300 chłopców. Ta dysproporcja denerwowała chłopców. Jak to, inni koledzy mają już konkretne przydziały, zostali skontaktowani2 ze swymi wojskowymi zwierzchnikami, otrzymali zadania bojowe, a my...? Cała problematyka konstrukcji programowej ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze" staje nam jak żywa przed oczami. Lecz nie tylko to denerwowało chłopców. Nie chciał godzić się na taką sytuację również nowy komendant Chorągwi Warszawskiej. Po wielu dyskusjach, w których ścierały się ze sobą z jednej strony myśl wychowawcza, ujęta konstrukcją ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze", z drugiej strony myśl broniąca planu ,,Mob." podziemnego wojska, komendant chorągwi i płk ,,Monter" doszli do porozumienia. W myśl tego porozumienia Chorągiew Warszawska Szarych Szeregów miała zorganizować odwodowy batalion składający się co najmniej z 300 chłopców przeszkolonych motorowo. Batalion otrzymał przydział w zgrupowaniu odwodów obwodu Śródmieście Okręgu Warszawskiego ZWZ. Dowódcą batalionu został przedstawiony przez Szare Szeregi oficer w randze kapitana, niebawem awansowany do stopnia majora. Oficer nosił pseudonim ,,Inżynier". Z Szarymi Szeregami nawiązał stosunki za pośrednictwem swego znajomego, dra Skibniewskiego. Nazwisko jego nie było znane w Komendzie Chorągwi. Wiedziano o nim tylko tyle, że przed wojną był on zawodowym oficerem piechoty w 3 dywizji legionowej (Lubelszczyzna) oraz to, że w jego wykazie służby poważną pozycję stanowiło wieloletnie dowodzenie szkołą podoficerską. ,,Inżynier" miał wówczas ok. 45 lat. Blizna na opalonej zawsze twarzy, sprężysty krok mimo powrześniowych kłopotów z nogą, gruba, stale noszona laska, krój przefarbowanego na kolor jasno-granatowy munduru mówiły wszystko. Nie zważając na swój niedwuznaczny wygląd, wkładał w pracę konspiracyjną całego siebie; nie potrafiła go w tym powstrzymać nawet gruźlica -- jeszcze jeden nabytek kampanii wrześniowej. ,,Inżynier" przystąpił do swego nowego zadania z wielkim zapałem; dla ułatwienia wszelkich spraw organizacyjnych ustalono, że komendant chorągwi został adiutantem batalionu. Te sprawy organizacyjne nie były łatwe. Po poprzednim uściśleniu zagadnień ewidencyjnych w chorągwi okazało się, że chłopcy mający złożyć się na motorową trzechsetkę są rozproszeni po wszystkich jednostkach (hufcach i drużynach), nie stanowią żadnej zwartej grupy. Stało się tak w okresie, gdy Kazik Skibniewski nie mógł wykonać precyzyjnych żądań Głównej Kwatery w sprawie ,,Ursusa", trzymając w ręku chorągiew mało sprężystą i mało dyspozycyjną. Chcąc wywiązać się jakoś z nakładanych przez ,,Pasiekę" żądań, rzucał na kurs motorowy każdego dającego gwarancję, że dość spraw* Akcję pierwszych kontaktów przeprowadzał osobiście płk ,,Monter" asystując wraz ze ,,Stefanem Orszą" codziennie innym spotkaniom komendanta właściwej Dzielnicy ZWZ z naszym właściwym kmdtem okręgu i dając tym wyraz nie tylko sumienności i staranności pracy, ale również sympatii, jaką dla Szarych Szeregów żywił ten dawny harcerz lwowski. nie będzie uczęszczał i wpłacał przekazywane pieniądze. Stąd powstała niesłychana mozaika. Nie sposób jej było rozwikłać w celu wyodrębnienia 12 obwodowych plutonów i batalionu składającego się z 300 motorowców. Trzeba było po męsku przecinać sprawę. Kilkadziesiąt szkoleń motorowych uznano jako organizacyjnie chybione, chłopcy bowiem, którzy te przeszkolenia przeszli, nie weszli w skład postulowanej trzechsetki. Z pomocą przyszedł Florian. Z wygospodarowanych opisaną drogą obracania pieniędzmi środków własnych przeznaczył sumę umożliwiającą doszkolenie straconej statystycznie liczby. Sprawa była uratowana. Nim jednak to nastąpiło, sprawa naszarpała wiele nerwów i energii Komendy Chorągwi. 3X11942 roku, a więc data podziału Chorągwi Warszawskiej na szczeble według wieku chłopców zastał i tę sprawę rozwikłaną, załatwioną. Chłopcy w poszczególnych jednostkach -- zarówno w plutonach jak i w batalionie -- byli całkowicie przemieszani pod względem wieku. Operacja z trzeciego listopada, jeśli miała być konsekwentna, musiała ciąć poszczególne jednostki wojskowe. Wiedząc, że nas to czeka, wielokrotnie ważyliśmy słuszność i konieczność dokonania operacji. Mimo wszystkich trudności, jakie dostrzegaliśmy, zdecydowaliśmy się jednak. Pocieszał nas fakt, że ze strony ZWZ jeszcze bardzo niewielka praca została włożona w nasze oddziały i widzieliśmy pewne możliwości, podejmowaliśmy się nawet tego sami, aby skutki tej pracy szybko odtworzyć w nowych jednostkach. Do tego trzeba było jedynie dwóch czynników: dobrej woli ze strony ZWZ i ogromnego wysiłku z naszej strony. Obu czynników nie zabrakło. W 12 plutonach operacja przeszła prawie bezboleśnie. Szczebel BS uzyskał dla swych jednostek jak najwłaściwsze przydziały wojskowe; jego program, wyraźnie zarysowany, jeśli chodzi o walkę ,,dziś", został dopełniony w zakresie przygotowania do walki ,,jutro" szkoleniem łącznościowym oraz szkoleniem potrzebnych umiejętności w pocztach dowódców. Gorzej było z batalionem odwodowym. Batalion posiadał swój przydział na ,,jutro". Z przydziału tego wynikał program szkolenia wojskowego. Niestety, program walki ,,dziś" stał pod wielkim znakiem zapytania. Przeorganizowany batalion składał się teraz ze starszych harcerzy. Były to według nowej nomenklatury Grupy Szturmowe (GS). W zakresie walki ,,dziś" chłopcy ci przeszli w ubiegłym, blisko dwuletnim okresie, twardą i chlubną szkołę ,,Wawra". Obecnie ,,Wawer", obok innych zresztą służb, zaliczono wyraźnie do programu Bojowych Szkół (BS). Zaliczono po głębokiej analizie przydatności tej służby dla wychowywania właśnie starszych chłopców. Zaliczono ponadto w momencie, gdy wojna poczęła domagać się używania na terenie polskim coraz ostrzejszych form walki, a więc gdy ,,Wawer", będący dotąd walką jedną z najostrzejszych, walką w pierwszej linii, przestał odgrywać tę rolę,. Teraz pierwszą linią walki stała się party- zantka, dywersja. Pozostawianie chłopców, którzy dotychczas pełnili służbę ,,Wawer", nadal w tej samej służbie byłoby więc wycofywaniem ich z pierwszej do drugiej linii walki. Ponadto przeczyłoby jednemu z filarów metodyki skautowej, zasadzie stopniowania trudności. Chłopcy, którzy dotąd walczyli w ,,Wawrze", których ta walka wychowała, którym przybyło lat, musieli teraz iść naprzód, musieli teraz brać na barki trudniejszą pracę, trudniejszą walkę. Główna Kwatera zdecydowała: podstawową służbą na ,,dziś" dla Grup Szturmowych będzie Wielka Dywersja, tzw. WD. Już w samym zestawieniu nazw kryło się to stopniowanie trudności: akcję propagandową ,,Wawer" nazywano często Mały Sabotaż; teraz, po Małym Sabotażu przychodziła Wielka Dywersja. Warszawski batalion odwodowy, który znalazł się teraz w Grupach Szturmowych, Główna Kwatera zdecydowała przesunąć do Wielkiej Dywersji, co przesądziło również sprawę jego przydziału na okres przełomu, na okres ,,Jutra". Ponieważ służbę WD podejmowały oddziały Szarych Szeregów bezpośrednio pod kierownictwem Komendy Głównej ZWZ, a nie poszczególnych komend terenowych, więc też i batalion decyzją Komendy Głównej odebrany został Okręgowi Warszawskiemu. ,,Monter" miał o to długi czas żal do Szarych Szeregów i nawet podczas powstania warszawskiego mówił o walczącym wówczas na Woli Batalionie ,,Zośka": ,,a, to ten odebrany mi batalion..." Jak widać z historii tej warszawskiej reorganizacji, ciężko było Szarym Szeregom realizować swoje tezy programowe w zetknięciu z konieczną sztywnością i z koniecznym schematyzmem wojska. Warszawska listopadowa reorganizacja była początkiem tego rodzaju akcji w całym terenie Szarych Szeregów. W wielu chorągwiach akcja ta napotkała, podobnie jak w Warszawie, na trudności związane ze zmianami przydziałów wojskowych. Aby skończyć raz na zawsze z tymi trudnościami, aby ponadto nigdy już nie dopuścić do takich kłopotów przy współpracy Szarych Szeregów z wojskiem, jak sprawa ,,Baszty", sprawa ,,Znicza" w Chorągwi Mazowieckiej itd., Główna Kwatera spowodowała wydanie przez komendanta ZWZ ,,Grota" Rozkazu L. 129 regulującego wzajemne stosunki. Rozkaz był wynikiem długich dyskusji i przepracowań Floriana z jednej strony, a szefa oddziału I Komendy Głównej 7MZ,, płka Antoniego Sanjocy (pseudonim ,,Kortum") i jednego z oficerów jego oddziału, ppłka Stefana Krzywiaka (pseudonim ,,Zan") z drugiej strony. Wychodząc z założenia, że Szare Szeregi mają swoje specyficzne zadania wychowawcze, rozkaz traktował je jako organizację współpracującą z ZWZ. Był to stosunek wyjątkowy, a zgodnie ze stwierdzeniem płka ,,Kortuma" -- jedyny. Inne organizacje, jeśli nie weszły całkowicie do ZWZ, jeśli więc nie zostały scalone, stały się tak zwanymi organizacjami podporządkowanymi, na przykład Bataliony Chłopskie, Narodowa Organizacja Wojskowa itp. Jedynie Szare Szeregi pozostały organizacją współpracującą. Rozkaz L. 129 wiele wyjaśnił i wiele ułatwił w zakresie tej współpracy. Przez cały teren został przyjęty z ogromnym zadowoleniem, w oczach wielu prowincjonalnych komendantów ZWZ ustawił Szare Szeregi na właściwej pozycji. Akcja reorganizacyjna w oparciu o rozkaz L. 129 przebiegała już łatwiej w całym terenie Szarych Szeregów. Wynikiem jej było rozcięcie wszystkich terenowych jednostek na trzy szczeble: ,,Zawisza", Bojowe Szkoły i Grupy Szturmowe. Po tej reorganizacji nastąpił żywiołowy rozwój szczebla ,,Zawisza". Pozostałe szczeble, uchwyciwszy swój właściwy program, wykazywały również poważną dynamikę rozwojową. Liczby statystyczne, zaczerpnięte ze wspomnianego już sprawozdania przesłanego do Londynu, dobrze ilustrują stan bliski końcowemu, do którego doszły Szare Szeregi w przeddzień wybuchu powstania warszawskiego. I. ,,Pasieka" II. Polska Centralna 1. ,,Ul Puszcza" 2. ,,Ul Rady" 3. ,,Ul Wisła" 4. ,,Ul Zboże" ,,Zawisza" ,,BS" ,,GS" 800 8 Razem 800 1000 29 1500 20 2549 500 5 300 15 820 800 54 450 60 1364 2300 88 2250 95 4733 III. Polska Południowa 1. ,,Ul Lew" 2. ,,Ul Skała" 3. ,,Ul Smok" 4. ,,Ul Warta" 25 39 170 41 275 IV. Polska Wschodnia V. Polska Zachodnia Ogółem 2824 | 30 103 280 334 747 150 1717 | 60 84 250 143 537 510 436 3647 115 226 700 518 1559 510 586 8188 Po dokonaniu tej wielkiej akcji reorganizacyjnej uwaga Głównej Kwatery została skupiona na programie, a ściślej na trzech różnych programach przeznaczonych dla trzech różnych szczebli. Zostały powołane na okres przejściowy trzy nowe wydziały Głównej Kwatery. Zadania tych wydziałów brzmiały wyraźnie: sprecyzować program 3 Rozkazem Naczelnika Szarych Szeregów L.7., z dn. 27 XII 1943 roku batalion ,,Zośka" (w rozumieniu rozkazu wraz z kompanią ,,Agat") został przeniesiony z Chorągwi Warszawskiej do Głównej Kwatery. swego szczebla. Po wykonaniu zadania miało nastąpić rozwiązanie wydziałów. Wydział ,,Zawiszy" objął hm Stefan Mirowski, Wydział Bojowych Szkół -- hm Edward Dąbrowski, wreszcie Wydział Grup Szturmowych objął hm Ryszard Zarzycki. Po pewnym etapie pracy wydziały były gotowe, aby innym kolegom z Głównej Kwatery zreferować swoje osiągnięcia. Wówczas zwołana została wielka odprawa Głównej Kwatery. Odbyła się ona w Czarnej Strudze 24 i 25 lipca 1943 roku. Treść wygłoszonych przee wydziały referatów będzie dla nas w pełni zrozumiała, gdy w następnych rozdziałach zapoznamy się z treścią pełnionych przez Szare Szeregi służb. Po czerwcowej odprawie praca wydziałów trwała jeszcze czas jakiś. W czasie tym Wydział Bojowych Szkół dopracował się programu stopnia ,,bojowca" -- odpowiednika przedwojennego stopnia ,,harcerza orlego", ponadto dopracował się programów kilkunastu wojennych specjalności. Wydziałowi ,,Zawiszy" udało się doprowadzić do wydania książki pt. Przodownik będącej całokształtem programu szczebla zawisząckiego. Jedynie Wydział Grup Szturmowych zakończył tylko pewien etap pracy. Później Główna Kwatera pokusiła się o skonstruowanie nowego programu stopnia ,,Harcerza Rzeczypospolitej". Ten drugi etap nastąpił już jednak w wiele miesięcy po rozwiązaniu wydziałów programowych. Sprawa wieku chłopców dwakroć jeszcze stanęła w centrum zainteresowań Głównej Kwatery. Pierwszy raz było to zimą 1944 roku, drugi raz -- w pierwszych dniach powstania. Zimą 1944 roku Janek Rossman objął funkcję wizytatora Chorągwi Warszawskiej. Komendantem chorągwi był wówczas Stefan Mirowski. Janek objąwszy nowe zadanie szybko spostrzegł pewne niepokojące sygnały w pracy chorągwi. Szybko też postawił diagnozę. Zdaniem Janka ujemną stroną pracy chorągwi było jej pełne rozwarstwienie się na trzy zespoły ugrupowane według wieku i brak ścisłych kontaktów między tymi zespołami. Poszczególne warstwy żyły swoim własnym życiem. Tworzyły swój własny styl i nie czuły potrzeby współżycia z pozostałymi szczeblami. ,,Co my mamy z tymi dorosłymi wspólnego?" -- myśleli zawiszacy o starszych rocznikach. ,,Co my mamy z tymi dziećmi wspólnego?" -- myśleli starsi o zawiszakach. Oba pytania były prostym produktem okresu, w którym dojrzewał własny styl, własna fizjonomia poszczególnych warstw. Ten własny styl musiał powstawać, nabierać sił i rozpędu sam, w oderwaniu od innych stylów. Teraz, gdy powstał, gdy był prężny i silny, trzeba było tę izolację zakończyć. Niosła ona w sobie niebezpieczeństwo związane z każdym ekskluzywizmem, niosła straty wychowawcze, wynikające z braku obcowania młodszych ze starszymi. Na ten ostatni moment zwrócił Janek szczególną uwagę. Przecież już klasyczna definicja skautingu brzmi: ,,Skauting jest to gra, w której starsi bracia i starsze siostry stwarzają młodszym braciom i młodszym siostrom warunki" itd. Przecież jeden z kanonów metodyki skautowej mówi o wzajemności oddziaływania starszych na młodszych i młodszych na starszych. 1. Florian Marciniak 2. Ks. Jan Paweł Mauersberger 4. Wanda Opęchowska 5. Antoni Olbromski 6. Aleksander Kamiński 3. Tadeusz Kupezyński 11. Prof. Józef Zawadzki 7. Lechosław Domański 8. Juliusz Dąbrowski 9. Stanisław Sedlaczek 10. Władysław Ludwig 12. Bolesław Srocki 13. Eugeniusz Stasiecki 15. Gustaw Niemiec 14. Edward Ziirn 16. Kazimierz Grenda 17. Tadeusz Kwaśniewski 18. Ryszard Zarżycki 19. Józef Wiza 20. Witold Marcinkowski Wprawdzie i w jednym, i w drugim przypadku cytowane zasady mają na myśli raczej instruktorów skautowych, wiele jednak z nich można i należy odnieść do wzajemnego oddziaływania na siebie starszych i młodszych szeregowych chłopców. To właśnie spostrzegł Janek i niezwłocznie wystąpił z propozycją pewnych zmian organizacyjnych, zmian, które miały wszelkie dane po temu, by sprawę uzdrowić. Jednak już i przedtem miało miejsce parę momentów, w których Główna Kwatera, a wcześniej komendant chorągwi próbowali wiązać ze sobą poszczególne warstwy bez dokonywania jakichkolwiek zmian organizacyjnych. W trzy bodajże dni po akcji odbicia więźniów pod Arsenałem komendant tej akcji, a zarazem komendant Chorągwi Warszawskiej przeprowadził na odprawie hufcowych BS ćwiczenie aplikacyjne na temat akcji. Świeżość wydarzeń, autentyczność świadka, wielkie znaczenie akcji, a wreszcie otaczająca ją wspaniała atmosfera braterstwa i poświęcenia -- wszystko to związało serca beesowskich hufcowych z Grupami Szturmowymi. Ta nocna odprawa w mieszkaniu Wiktora Szelińskiego przy ulicy Wiatracznej stała się jednym z głębszych przeżyć szaroszeregowej Warszawy. To była jedna, zakończona niewątpliwie pomyślnie, próba wiązania z sobą poszczególnych warstw. Druga próba miała zupełnie inny charakter. Hufcowi warszawskiej ,,Zawiszy" -- był to bardzo ze sobą zgrany młody, płonący zapałem zespół -- tak się złożyło, że słabo znali starsze roczniki chorągwi. Tylko Przemek Górecki (pseudonim ,,Gozdal", ,,Kuropatwa") i Tadek Wiśniewski (pseudonim ,,Pantera") pracowali poprzednio w chorągwi. Pozostali, zarówno Bolek Szatyński (pseudonim ,,Olgierd"), jak Tomek Jaźwiński (pseudonim ,,Julek"), jak Edward Olszyński (pseudonim ,,Zorian") czy Krzysztof Kowalski (pseudonim ,,Rakowiaki") przyszli do Szarych Szeregów w momencie montowania ,,Zawiszy" i od razu stanęli do tej pracy. Ich drogi do Szarych Szeregów były różne. Trzej z nich -- ,,Julek", ,,Olgierd" i ,,Zorian" -- pochodzili z koła byłych ,,rydzyniaków" 4, które pracując do tej pory samodzielnie, połączyło się właśnie z Szarymi Szeregami, inni przed wojną byli w harcerstwie, a teraz, szukając w podziemnym świecie właściwej dla siebie pracy, trafili na taką, która ich porwała: na kierowanie ,,Zawiszą". Na razie nie będziemy opisywać specjalnej atmosfery tej pracy i tego grona. Na tym miejscu ważne jest dla nas tylko stwierdzenie, że grono to nie było zżyte ze starszymi warstwami. Beniaminkiem grona był ,,Julek", lecz choć najmłodszy, nadawał styl całości; miał w sobie żar i namiętność działania, tworzenia; miał pewne skłonności narodowo-demokratyczne. Impulsywny ,,Julek" wszystkie niepokojące go problemy stawiał jasno, prosto, nawet krańcowo. 4 Gimnazjum w Rydzynie (Poznańskie) pod świetnym kierownictwem dyrektora Łopuszańskiego kładło wyraźne piętno na swych wychowankach* Tak też było z omawianą sprawą. Któregoś zimowego popołudnia, na odprawie hufcowych ,,Zawiszy", natarł ostro i namiętnie na wizytującego odprawę komendanta chorągwi. ,,Po co stwarzać fikcje? Musimy stawiać sprawy jasno i szczerze! Co my z nimi mamy wspólnego?" -- podniecał się Julek coraz bardziej. Odpowiedź komendanta chorągwi trwała długo. Była to właściwie opowieść, opowieść o Szarych Szeregach. Zapadł wczesny, zimowy zmrok; obecni nie zauważyli, jak w pokoju zrobiło się ciemno; odprawa dobiegała końca. Po rozejściu się kolegów, gdy zostali tylko trzej mający tu nocować: komendant chorągwi, ,,Gozdal" i ,,Julek", ten ostatni zasiadł przy pianinie i w mroku pokoju począł tworzyć piosenkę. ,,I będziem iść przez Polskę Szarymi Szeregami" -- powstawała melodia i słowa: ,,I będzie Bóg nad nami i będzie naród z nami" -- unosił się coraz bardziej ,,Julek". ,,Zadudni ziemia twardo gąsiennic kopytami" -- a potem znów: ,,I będziem równać w prawo Szarymi Szeregami". Następnego dnia pocztą konspiracyjną otrzymał komendant chorągwi nowy tekst z następującą dedykacją: ,,Stefanowi Orszy -- Komendantowi Ula Wisła -- Julek". ,,Julek", płonący duch ,,Zawiszy" pokochał Szare Szeregi. Oba opisane wyżej momenty nie rozwiązały jednak problemu, który rysował się wyraźnie w skali całego kraju. Dlatego kiedyś musiała nadejść proponowana przez Janka Rossmana reorganizacja. Zasadniczą myślą nowego układu było wiązanie wszystkich harcerskich szczebli w każdej miejscowości pod jedną wspólną komendą. Przestała więc istnieć funkcja komendanta ,,Zawiszy" w danej chorągwi, czy też komendanta BS-ów. Szczeble powiązały się ze sobą znacznie poniżej komendy chorągwi. Miejscowość -- to była płaszczyzna spotykania się wszystkich szczebli. W wielkim mieście pojęcie mirjscowości zostało zastąpione przez pojęcie dzielnicy. To przywiązanie chłopców do konkretnej dzielnicy wielkiego miasta i usamodzielnienie harcerskich jednostek związanych z terenem dzielnicy miało ogromne znaczenie w walce z niesioną przez urbanizację anonimowością, w walce, którą skauting prowadził od samego zarania swych dziejów. W wyniku przeprowadzonej reorganizacji zostały zniesione w Chorągwi Warszawskiej trzy komendy szczebli, a utworzonych zostało sześć okręgów, tzw. ,,Bloków", odpowiadających sześciu dzielnicom miasta, a jednocześnie sześciu obwodom PZP. Po reorganizacji warszawskiej nastąpiła podobna przebudowa w całym terenie. Różnica polegała może tylko na tym, że im teren mniejszy, tym niższego rzędu jednostki montowane były z różnych szczebli. Cała ta reorganizacja nie została już zresztą doprowadzona do końca, przerwało ją bowiem powstanie warszawskie. Jej przeprowadzenie może stworzyć wrażenie pewnej niekonsekwencji Głównej Kwatery -- najpierw stworzono z poszczególnych szczebli jakby odrębne organizacje, potem wiązano te szczeble ze sobą nawet na stosunkowo wąskich odcinkach. Nie ma w tym jednak niekonsekwencji. Okres pierwszy był niezbędny, aby stworzyć styl i program poszczególnych szczebli; okres drugi był metą, do której zdążano. Czy taki przebieg okresów po sobie był zamierzony z góry przez Główną Kwaterę? Raczej nie. Lecz w tym niezaplanowaniu zagadnienia na parę lat z góry trudno dopatrzeć się jakiejś niekonsekwencji. Zagadnienia były rozwiązywane konsekwentnie, były rozwiązywane wtedy, gdy narosły i stały się pierwszoplanowe. Raz jeszcze w czasie wojny wysunęło się w Szarych Szeregach zagadnienie wieku właśnie na pierwszy plan. Było to w pierwsze dni powstania warszawskiego. Grupy Szturmowe stanęły do walki z bronią w ręku -- z punktu widzenia programu kontynuowały więc pełnienie swej służby (WD) z czasu konspiracji (,,Dziś"). Z Bojowymi Szkołami było jednak inaczej. Zmobilizowane w chwili wybuchu powstania weszły one do walki; wprawdzie weszły w formie specyficznej (poczty dowódców i plutony łączności) lecz tak czy inaczej otworzyły się przed nimi całkowicie nowe zagadnienia. Tak samo szczebel ,,Zawisza", przystępując z chwilą wybuchu powstania do pełnienia służby pomocniczej, wkroczył w nowy dla siebie świat. Do tej pory przygotowywał się do pełnienia służby pomocniczej w formie niewinnych gier; teraz do niej stanął. Wszystko to skłoniło Naczelnika Harcerzy do wydania w pierwszych tygodniach powstania rozkazu, w którym przenosił w Chorągwi Warszawskiej Bojowe Szkoły do szczebla Grup Szturmowych, ,,Zawi-zę" do szczebla Bojowych Szkół, a ponadto polecił powołać nowych chłopców do szczebla ,,Zawiszy". Decyzje te, na pierwszy rzut oka mogą wyglądać zbyt mechaniczne. Przecież przeniesienie z jednego szczebla do drugiego nie dokonuje się drogą organizacyjną, lecz jest to zagadnienie o wiele głębsze, uwarunkowane zmianami w psychice i rozwoju fizycznym chłopca. Przecież te sprawy nie dokonują się dla całych grup z godziny na godzinę, lecz są raczej jakby kulminacją pewnych procesów trwających stale. Stale też powinny przesuwać ze szczebla do szczebla chłopca po chłopcu lub, jeśli organizacyjnie to wygodniej -- grupę po grupie. Tak, lecz wybuch powstania był dla wszystkich tych chłopców momentem szczególnym. Był na pewno właśnie taką, może przedwcześnie spowodowaną, kulminacją. Dojrzeli oni tego dnia gwałtownie. Gdyby opisywanych decyzji ,,Pasieki" nie było wówczas, byłoby to upieranie się przy starej formie stosowanej do nowej treści lub byłoby to przymykaniem oczu na fakty, które później trzeba będzie sankcjonować. Część 2 DZIAŁANIE Rozdział VIII BOJOWE SZKOŁY 1. ,,Wpwer" -- ,,Palmiry" Rozpoczęło się bardzo wcześnie. Był to październik 1939 roku. Tępy, odrętwiały z bólu wzrok warszawiaków przesuwał się po dziesiątkach afiszów zaklejających wszystkie możliwe płoty i mury: Verordnung!, Bekanntmachung!, godzina policyjna, system kartkowy, zakładnicy, oddawanie radioodbiorników -- oto tematyka, która biła po głowie czytającego i pogrążała w coraz większy ból, coraz większe odrętwienie. Aż w końcu to najgorsze. Wielki, kawowego koloru afisz z ciemnobrunatną obwódką -- powołanie Generalnej Guberni - - bezwstyd i kpiny z prawa, ubrane w poważną urzędową formę. I oto następnego dnia na tej poważnej, urzędowej formie nieznana ręka ponaklejała małe karteczki z krótkim tekstem pisanym na maszynie: ,,Marszałek Piłsudski powiedziałby: a my was w d... mamy". Na karteczce wielokropka nie było. Potrzebne były wyrazy mocne, choćby zbyt dosadne. W stępiałych oczach błysnął uśmiech, przygięte bólem plecy rozprostowały się, szybko biegły kroki do domu, do najbliższych, podzielić się wielkim przeżyciem. To przyszły ,,Wawer" rozpoczął życie. Rozpoczął formą małej karteczki i tą formą nawiązał do starej, sprzed stu lat tradycji wawerskiej. Pamiętamy z historii, jak to na Belwederze, w którym mieszkał wielki książę Konstanty, ukazała się w 1830 roku karteczka: ,,Mieszkanie do wynajęcia". Po pierwszej pracy wawerskiej, dokonanej spontanicznie. przez małą grupkę ludzi, której tylko się domyślał Aleksander Kamiński, nastąpiła przerwa. Lecz Aleksandrowi Kamińskiemu sprawa ta głęboko musiała zapaść w serce. Jego twórczy umysł pracował. Praca ta wyczarowała z małej karteczki rzecz wspaniałą: na przełomie roku 1940 i 1941 powstała organizacja ,,Wawer". Powstała z myślą, by mówić do Polaków tak, jak tylko z podziemia można było do nich mówić. Powstała, aby wyprostować przygięte plecy, krzepić, napominać, karcić Powstała, aby wyjść z zamkniętego kręgu Polski Podziemnej, po której krążyło polskie życie; prasa podziemna wyjść z tych kręgów nie umiała; to przeczyło wszystkim zasadom jej konspiracyjnego kolportażu. ,,Wawer" umiał. Na czele ,,Wawra" stanął mężczyzna w sile wieku, o czarnych, krzaczastych brwiach, o czarnych oczach i włosach, o niskim głosie. Jako komendant nowo utworzonej przez siebie orgnizacji przyjął pseudonim ,,Dąbrowski"'. ,,Dąbrowski" pracowai : pasją i z namiętnością tworzenia; w jego mózgu rodziła się koncepcja za koncepcją. Kto stykał się z nim wówczas, ten stykał się z człowiekiem, który chwycił w swe żagle wielki wiatr. Aleksander Kamiński, on to był bowiem, ma w swym życiu dużo takich wielkich lotów: tworzenie przed wojną ruchu zuchowego, wojenny ,,Wawer", wojenny ,,Biuletyn Informacyjny", lecz wawerskiego lotu chyba nic nie prześcignie. Był w nim i bojowiec, i artysta, i skaut, i wychowawca, a przede wszystkim -- Polak, Polak gorący, który, wydawało się, zrósł się z polską ziemią, który chodził jakby w gorączce, cały zasłuchany, jak bije gdzieś w głębi pokkiej ziemi polskie serce. ,,Wawer" był dla Kamińskiego jednym z narzędzi pracy szefa oddziału szóstego (BiP) sztabu Warszawskiego Okręgu ZWZ. Celem nowej organizacji było działanie na terenie Warszawy. Trzeba przyznać, że metoda pracy tej organizacji odpowiadała jak najbardziej rytmowi życia wielkiego miasta, więc chociaż później Szare Szeregi przeniosły pracę wawerską na teren całej Polski, nigdzie nie osiągnęła ona warszawskich szczytów. Organizacja przyjęła jako kryptonim nazwę ,,Wawer" na pamiątkę pierwszej masowej akcji wykonanej w końcu grudnia 1940 roku. Wówczas to, w dążeniu do wyrycia w mózgach Polaków pamięci potwornej zbrodni rozstrzelania 27 XII 1939 roku wielkiej liczby ludzi w miejscowości Wawer pod Warszawą, nowa organizacja farbą i kredą pisała na murach ,,Wawer", ,,Wawer", ,,Wawer"... ,,Wawer" podzielony został na cztery okręgi, każdy z nich zaś na trzy dzielnice. Poszczególne okręgi i dzielnice powyznaczane zostały dokładnie na planie miasta, ustalając w ten sposób teren działania poszczególnych grup członków organizacji. Członkowie ci rekrutowali się nie z jednego środowiska. Popularnie mówiło się, że ,,Wawer" jest jakby spółką akcyjną, w której różne organizacje mają swoje udziały. Szare Szeregi, a ściślej Chorągiew Warszawska, też miały swoje udziały. Udziały te obejmowały cały wawerski Okręg Południe i jedną dzielnicę w okręgu wawerskim Praga. Jednostkami organizacyjnymi Szarych Szeregów, które stanęły do pracy wawerskiej były hufce: Mokotów Górny, Mokotów Dolny i Ochota, a ponadto Centrum Pragi Obecnie brak danych co do pochodzenia innych, poza szaroszeregowymi, zespołów organizacyjnych. Byli to jednak wszystko ludzie starsi od chłopców z Szarych Szeregów. W poważnej części ludzie ci byli organizowani specjalnie dla celów wawerskich; stanowiło to istotną różnicę pomiędzy nimi a chłopcami z Szarych Szere- gów, dla których ,,Wawer" był tylko jedną ze służb. Sprawa ta ujawniła się wyraźnie, gdy w późniejszym okresie wojny (chyba rok 1943) wawerczycy poczęli naciskać na swych przełożonych, domagając się utworzenia wojskowej kompanii wawerskiej. Omawiana poprzednio sprawa pełni programu dojrzała wtedy w wawerskich szeregach. Wawerczycy nie chcieli bić się tylko dziś, chcieli się widzieć także w powstańczym jutrze. Chłopcy z Szarych Szeregów, mając przydziały wojskowe od dawna u siebie załatwione, nie byli zainteresowani sprawą tworzącej się kompanii. Kompania taka powstała rzeczywiście jako 6 kompania batalionu ,,Kiliński". Organizował ją jeden z kolejnych komendantów wawerskiej Pragi -- ,,Sęp". W czasie powstania kompania walczyła na terenie Śródmieścia w rejonie ulicy Zielnej. Poniosła ciężkie straty, m. in. w jej szeregach zginął pierwszy komendant wawerskiego okręgu (Północ) od początku do 1942 roku -- niezapomniany ,,Głowacki" (Czesław Zadróżny). Lecz wróćmy do początków ,,Wawra" Każdy przystępujący do tej służby składał na ręce przełożonego następującą obietnicę: ,,W obliczu kolegów stwierdzam słowem honoru, że o zamierzeniach, poczynaniach i pracach organizacji «Wawer» z nikim mówił nie będę", na co przełożony odpowiadał: ,,Przyjmuję Was w szeregi organizacji «Wawer»". Komendanci okręgów w długiej wawerskiej historii zmieniali się nieraz. Nieraz pseudonim pozostawał jednak niezmieniony, a tylko liczba porządkowa ulegała zmianie w miarę jak coraz to inny komendant obejmował okręg. W ten sposób na Pradze byli ,,Lwowicze" -- dziś trudno z całą pewnością powiedzieć, czy było ich kolejno dwóch czy trzech, w każdym razie jeden z nich to właśnie wspomniany wyżej ,,Sęp", dowódca kompanii wawerskiej. Szaroszeregowe Południe dorobiło się zaś całej dynastii: ,,Nosowicz I" -- Józef Piątkowski (111941 - 1 VI1941), po czym przejściowo, jako ,,Nosowicz II", wystąpił Stefan Mirowski (maj - czerwiec 1941 roku). ,,Nosowicz III" (Stanisław Broniewski) kierował okręgiem od czerwca 1941 do 1 X 1941 roku, aby z kolei znów przekazać władzę w ręce ,,Nosowicza II". Na koniec ,,Nosowiczem IV" był Zygmunt Kaczyński. Wszyscy wymienieni nosili na terenie pracy szaroszeregowej inne pseudonimy, pozostawiając pseudonim ,,Nosowicz" jedynie dla celów wawerskich. Stosunkowo częste zmiany na stanowisku komendanta wawerskiego Okręgu Południe wynikały z decyzji Głównej Kwatery, która, uznając sztandarowość tej służby w stosunku do innych służb, żądała wyraźnie, aby każdorazowy komendant szaroszeregowego Okręgu Południe był jednocześnie osobiście komendantem okręgu wawerskiego, a nie pracował poprzez jakiegoś referenta. Decyzja ta powodowała, że wszelkie zmiany personalne czy organizacyjne na odcinku Szarych Szeregów odbijały się natychmiast na osobie komendanta wawerskiego Okręgu Południe. W Śródmieściu tylko po aresztowaniu ,,Jf.nkowskiego" w dniu 3X11942 r., kiedy^ to gestapo jedyny raz zadało ,,Wawrowi" tak ciężki cios ł -- okręg objął ,,Watra", a na Północy po ,,Głowackim", który odchodził na Wołyń na funkcję delegata rządu -- okręg objął ,,Lech". Te dynastyczne pseudonimy bardzo przypominały skautową grę, mimo ae ,,Wawer" jedynie w połowie był harcerski, a w połowie składał się, jak już powiedzieliśmy, z ludzi starszych. Nawiasem wspomnieć trzeba, że ten stosunek pół na pół nie pokrywał się ze stosunkiem powierzchni terenów, na jakie podzielona była wawerska Warszawa. Terenowo Szare Szeregi obejmowały około jednej trzeciej powierzchni miasta, liczbowo zaś posiadały około połowę członków ,,Wawra". W wyniku powstałej proporcji, szaroszeregowy teren wawerskiej pracy był gęściej obsadzony, mógł więc być, pomijając inne motywy, intensywniej obsłużony. Przeszczepienie metod i atmosfery skautowej do ,,Wawra" zarysowywało się najlepiej na odprawach jego komendy. W skład komendy wchodzili: ,,Dąbrowski", ,,Głowacki", ,,Jankowski", ,,Nosowicz", ,,Lwowicz" i ,,Renia"2. Ta ostatnia prowadziła cały sekretariat komendy. Odprawy odbywały się po południu raz na tydzień. Zaczynały się od meldunków z akcji minionego tygodnia. Okręg po okręgu meldował liczbę wykonanych prac, ich jakość, powstałe w wyniku prac zagrożenia, albo aresztowania, nowe spostrzeżenia poczynione w toku prac, a wreszcie głosy z miasta o wynikach omawianej roboty. Sprawozdania były zwięzłe, pełne faktów, padały tylko uwagi o faktach sprawdzonych, pewnych. Czasu było mało, o czym wyraźnie mówił zegarek leżący na stole przed ,,Dąbrowskim", ale odprawa nie odbywała się w atmosferze pośpiechu; każdą ważniejszą uwagę, każde spostrzeżenie analizowano krótko, jędrnie, bez żadnego gadulstwa. Niektóre spostrzeżenia nadające się do rozpowszechnienia ,,Dąbrowski" poddawał pod głosowanie komendy. Było to głosowanie wyraźnie opiniodawcze, dające ,,Dąbrowskiemu" elementy do podjęcia decyzji. Ostatecznie decydował sam. Po sprawozdaniach następowała część druga -- instrukcja. Teraz komendanci okręgów milczeli -- mówił ,,Dąbrowski". Czytał i omawiał instrukcję mającej się odbyć w nadchodzącym tygodniu pracy. Te zwięzłe, napisane na maszynie instrukcje to były prawdziwe perełki. Każde słowo wydawało się być w nich starannie przemyślane. Bo słów było niewiele, a każda sprawa wydawała się wprost wyczerpująco omówiona. Gdy skończył ,,Dąbrowski", gdy udzielił jeszcze wyjaśnień na postawione pytania, do pracy przystępowała ,,Renia" (dr Teresa Rylska). Każdemu rozdawała paczki ze starannie odliczonymi ulotkami, albo z nalepkami i tubkami kleju, czasem z kredą, czasem z zawartym w probówkach gazem. W sposobie poukładania, podzielenia ulotek na dziesiątki czy setki, widać było czułą, kobiecą opiekuńczą rękę i myśl, która chce nam towa* Teresa Rylska. 1 Patrz rozdział XIX ,,Bezpieczeństwo". rzyszyć do ostatniego momentu, do samej pracy. Lecz ,,Renia" i cały podległy jej zespół dziewcząt zajmujący się gospodarczą stroną istnienia ,,Wawra" towarzyszyła chłopcom w ich pracy nie tylko myślą i sercem. Dziewczęta też chodziły na akcje. Były to akcje inne: kontrola prac wykonanych przez chłopców, rejestrowanie oddźwięków społeczeństwa na"wawerską robotę. W toku tych akcji zdarzały się dziewczętom sytuacje trudne, sytuacje, w których wawerczyk już znikł, a niemiecka policja i poszkodowani uderzali na alarm. Dziewczęta były więc w linii na równi z mężczyznami, narażały się na równi z nimi. ,,Renia" szybko kończyła swoją pracę, gdyż wskazówka na zegarku ,,Dąbrowskiego" zbliżała się do terminu, w którym należało zacząć trzecią część zebrania. Była to najmilsza chwila. Nastrój stawał się swobodniejszy. Każdy żywo i szczerze brał udział w toczącej się rozmowie. Temat był wiecznie pasjonujący -- co robić będziemy za tydzień? Teraz wyraźnie zarysowywały się tak różne indywidualności członków komendy. ,,Dąbrowski" chodził po pokoju, lewą rękę trzymał w kieszeni swej granatowej marynarki, prawą gestykulował -- myślał głośno. ,,Słuchajcie -- mówił -- przecież my nie możemy pozostawić tego bez odpowiedzi!..." i rzucał dalej myśli, widać było, że wkładał w nie całego siebie. Oczy mu błyszczały, na policzkach rysowały się rumieńce. Czasem zatrzymywał się przed którymś z kolegów i kontynuował myślenie: ,,Co wy byście pomyśleli, widząc na murze taki napis?" Charakterystycznej, przemiłej barwy tego głosu nie zapomni się chyba nigdy. Był w niej cały ,,Kamyk" 3 -- ,,Dąbrowski". W tok myślenia ,,Dąbrowskiego" wdzierał się ,,Głowacki". Niski mężczyzna lat około czterdziestu, o inteligentnej, ogorzałej twarzy, gdy siedział spokojnie za stołem odprawy, wyglądał na jakiegoś sędziego, nauczyciela -- lecz teraz, gdy poniósł go zapał, wyglądał na wiecowego agitatora. Jego szeroko otwarty kołnierzyk Słowackiego świetnie harmonizował z temperamentem. Mówił barwnie, wydawało się, że zniknął gdzieś elegancki pokój, że jesteśmy na Grójeckiej, Targowej, czy Bagnie... Ach, jak on znał, jak wyczuwał Warszawę. Wiedział, co pomyśli o jego ulotce szofer, czy fryzjer, co kelnerka, co praczka. Gdy potem, w powstaniu warszawskim usłyszałem o jego śmierci, wyobraziłem sobie, że padając, musiał ucałować chłodny bruk ulicy Zielnej, wyobraziłem sobie, że kamienie musiały się do niego uśmiechnąć. ,,Jankowski" był zupełnie inny. Miał starannie związany krawat, starannie ogoloną twarz i zaczesane włosy. Gdy się na niego patrzyło, nie chciało się wierzyć, że i ten człowiek również chodził wieczorami na wawerską robotę. Trzeba bowiem wiedzieć, że cała komenda ,,Wawra" pracowała w linii na równi ze wszystkimi chłopcami. Ta prosta, zda się, oczywista zasada stwarzała cuda, jeśli chodzi wojną. 8 ,,Kamyk" -- popularne przezwisko A. Kamińskiego znane jeszcze przed \ o atmosferę panującą w całej organizacji: ona też czyniła jak najbardziej wartościowymi uwagi i spostrzeżenia członków komendy. Były to bowiem spostrzeżenia wprost od warsztatu pracy. W gorącej atmosferze odprawy zapalał się również ,,Jankowski" -- był dowcipny, inteligentny, miał duży wkład w ustalanie programów na przyszłość. A nieraz, przy tym ustalaniu trzeba było błysnąć i talentem artystycznym i slogan zredagować, i nawet wierszyk ułożyć. Była taka odprawa, która zamieniła się w prawdziwy turniej poetycki. Poszczególni wawerczycy popisywali się wtedy swymi dwu- lub czterowierszami kierującymi jadowite żądło przeciwko polskim dziewczynom włóczącym się z Niemcami. W turnieju celował ,,Jankowski". Lubili go bardzo wszyscy współtowarzysze odpraw. Wielkim też dla nich ciosem było aresztowanie ,,Jankowskiego" w dniu 3 XI1942 roku, tym bardziej że nie było to aresztowanie przypadkowe, lecz ściśle związane z ,,Wawrem", pozwalające gestapowcom wywrzeć na ,,Jankowskim" całą wściekłość za wawerskie wyczyny. Caęść trzecia odprawy ,,Wawra" nie była tylko układaniem programu następnej pracy. ,,Dąbrowski" posiadał zawsze już całą listę ·· poprzednio przygotowanych programów, którą trzeba było w najbardziej aktualnym momencie wprowadzić w czyn. W wielu wypadkach ,,Wawer" musiał pracować na tak odległą falę. Zdarzało się to szczególnie wtedy, gdy do wykonania pracy potrzebne były materiały, które należało zawczasu przygotować. Dotyczyło to wszystkich materiałów drukowanych, wymagających możliwie wczesnego zamówienia w zawalonych pracą drukarniach konspiracyjnych. Jedna sprawa ciągnęła się szczególnie długo. W tym przypadku już nie tygodnie lecz miesiące ceekał ,,Wawer" w kolejce. Chodziło o baloniki, które obciążone odpowiednimi ulotkami zostawały wypuszczone nad określonymi terenami. Jak z cyklu odpraw można wywnioskować, roboty wawerskie odbywały się w zasadzie co tydzień. Trzy lata z górą, od 27 XII 1940 do 1311944 roku, podczas których zespoły szaroszeregowe wykonywały poważną część robót wawerskich, przyniosły więc około 150 akcji (ściśle od 111941 do 31X111943 roku -- 125 akcji). Nie będziemy W5'mieniać tu wszystkich. Podamy tylko" najcharakterystyczniejaze, a zarazem ważne z punktu widzenia wychowawczego. Najbardziej typowym chwytem ,,Wawra" był napis kredą na murze. W ten sposób powstawały napisy ,,Wawer", ,,Wawer", ,,Wawer"... W ten sposób w innym tygodniu śpieszącym do pracy warszawiakom przypominano ,,Oświęcim", ,,Oświęcim". Podobnie powstawały napisy ,,Pawiak pomścimy", ,,Polska walczy" i ,,Tylko świnie siedzą w kinie" oraz na pewno wiele, wiele innych. Nie tylko kreda była zresztą materiałem pisarskim wawerczyków. Gdy po paru tygodniach policja niemiecka zorientowała się w nowej metodzie walki i gdy w sposób bezwzględny nakazała dozorcom oglądać rano mury i ścierać dokonane późnym wieczorem napisy, ,,Wawer" użył trwalszego materiału pisarskiego. Farba! Teraz dozorcy długo, mozolnie, a często celowo nieudolnie zmywali, czasem zdrapywali, a nieraz i zamalowywali mury. Przez cały czas napis uparcie wydobywał się spod szczotki czy pędzla i utrwalał się w pamięci Polaków tym wyraźniej, im ostrzej z nim walczono. Wydawałoby się, że niewiele więcej da się o tej sprawie powiedzieć. Wystarczy jednak choć przez chwilę wczuć się w psychikę piszącego, aby otworzył się przed nami caty świat doznań i zagadnień. Chodzący rankiem po nocnej robocie ulicami Warszawy członkowie ,,Wawra" rychło spostrzegli, że ostatnie litery napisów nosiły na sobie ślady pośpiechu i nerwów. Szczególnie gdy napis był długi, na przykład ,,Tylko świnie siedzą w kinie" -- widać było wyraźną różnicę między pierwszymi wykaligrafowanymi literami a literami ostatnimi, często mniejszymi, pisanymi pochyło... Z tego układu liter można było odczytać wszystkie przeżycia nocy. I nerwy napinające się z każdą sekundą i fałszywe alarmy, jakieś nadchodzące kroki. Czasem, bardzo rzadko, zdarzały się napisy urwane w pół wyrazu, nieraz w pół litery. Patrzyło się na nie jak na wielokropek w powieści. Komenda ,,Wawra" zainteresowała się tą sprawą. Odtąd poczęto zwracać szczególną uwagę na utrzymanie jednolitej formy napisu od pierwszej litery do ostatniej kropki. Dla chłopców stało się to prawdziwą szkołą charakterów. Ambicja przełamała lęk i coraz rzadziej zdarzały się znamiona pośpiechu w zakończeniach napisów. Przecież rano całe miasto będzie czytać. Będą czytać koledzy i zwierzchnicy. Rozpoczęło się współzawodnictwo o piękniejszy, równiejszy napis, który świadczył o tym, że lęk został do krańca opanowany, do ostatniej kropki. Trudna i nieewykła to była szkoła. Sformułowanie to przypomina, że gdy się pisze o Szarych Szeregach, gdy się próbuje snuć ich historię, a nie historię całej walczącej Polski, to właśnie takie wychowawcze momenty muszą przykuć uwagę, przykuć ją bardziej niż osiągnięcia w walce. Teraz więc na tym miejscu bardziej interesują nas piszące ręce niż czytające oczy, te ostatnie o tyle tylko, o ile były wyczuwane przez wawerczyków jako anonimowy adresat ich służby. ,,Wawer" wychowywał odwagę. To nie może budzić najmniejszych wątpliwości. Lecz ,,Wawer" wychowywał odwagę specjalną. Nie tę, którą ułatwia nastrój całego zespołu, całej gromady, nie tę za którą nagrodę odczytać można natychmiast w pełnych uznania i szacunku oczach otoczenia. Wychowywał tę inną odwagę -- ukrytą w cieniu murów, płotów i drzew, tę inną -- wsłuchaną w przyśpieszone bicie własnego serca, tę inną -- kuszącą brakiem świadków, szamoczącą się bardziej z sobą samym niż z wrogiem. Tę -- której świadkami jest tylko Bóg i własne sumienie. O takiej odwadze, o takim bohaterstwie będzie pisał kiedyś Tadeusz Zawadzki, rzucając na papier myśli nurtujące go po śmierci zamęczonego w gestapo przyjaciela f 4 S. Broniewski, Pod Arsenałem, Warszawa 1957, s. 70-71. Kto przeszedł próby takiego wewnętrznego szamotania się, kto wyparzył się w tyglu walki o prawdę, komu na dnie tygla pozostały tylko wyrazy tak, tak -- nie, nie, ten mógł powiedzieć, że ,-,Wawer" wychował go nie tylko na człowieka odważnego, lecz także człowieka bezwzględnie uczciwego, Po wawerskiej nocy następował bowiem zwykły ,,gubernialny" dzień. Na dzieje przeżyć wawerskiej nocy padało ostre światło dnia. Ze wzruszeniem patrzyły na wawerskie dzieło tysiące oczu, dopełniając w ten sposób swą naturę zubożoną o Polskę. Krytycznie patrzyły nań oczy komendy, sprawdzając rzetelność meldunku. Lecz to, że komenda rano sprawdzała rzetelność meldunku absolutnie nie przekreślało samotnego szamotania się ze strachem i z pokusą fałszu. W wawerską noc człowiek nie myślał o przyszłym obrachunku. W wawerską noc człowiek był naprawdę sam. ,,Wawer" uczył solidności w pracy. Już instrukcje komendy praemyśliwujące drobiazgowo każdy szczegół wawerskiej pracy stwarzały idealną atmosferę dla solidności. Lecz instrukcje te były nie tylko na papierze, były naprawdę realizowane. Nalepki szydzące z dziewczyn chodzących w towarzystwie Niemców -- instrukcja nakazywała przyklejać na ławkach i drzewach parków; nalepki z wyobrażeniem osła i wymownym napisem -- ,,Ja zawsze czytam Nowy Kurier Warszawski" -- nakazywała naklejać na domu redakcji przy Placu Unii Lubelskiej oraz wokół kiosków ulicznych sprzedających gazety; nalepki przedstawiające grono nie cieszących się najlepszą sławą zwierząt: świni, osła, wołu itd. wsłuchanych w wiadomości płynące z ulicznego megafonu -- nakazywała instrukcja naklejać właśnie wokół megafonów, popularnie nazywanych prze* warszawiaków ,,szczekaczkami". Wszystko to uczyło solidności i przejmowania się pracą, sugerując, że amunicji jest mało i każdy pocisk musi być celowo użyty. Ta celowość użycia wawerskiej amunicji została jeszcze dalej posunięta przy akcji rozrzucania wszelkiego rodzaju ulotek. Ulotka, nie pozostawiając w przeciwieństwie do nalepki czy napisu żadnych widzialnych znaków, wymagała tym większej uczciwości i solidności. Dlatego instrukcje jeszcze bardziej drobiazgowo nią się zajmowały. To, że ulotek nigdy nie dawało się lub nie kładło po kilka lecz zawsze po jednej -- nie podlegało najmniejszej dyskusji; ponadto szczegółowe instrukcje wydane w sprawach ulotek uczyły myśleć i solidnie działać. Na robotę chodziły w zasadzie dwójki: jeden wykonawca i jeden ubezpieczający. W wypadku podkładania ulotek w domach mieszkalnych ubezpieczający pozostawał przed bramą, na ulicy, działający wchodził do środka. Cały zapas ulotek pozostawał przy ubezpieczającym, działający zabierał tylko tyle, ile mu w danej kamienicy było potrzebne. Wymagało to przeprowadzenia poprzednio wywiadu terenu działania, obliczenia ilości pięter, podzielenia całej ilości ulotek na małe, starannie odliczone pakieciki. Dalej instrukcja omawiała zachowanie się w samej kamienicy. Zalecała wybierać do pracy jedną tylko klatkę schodową, rezygnując tego dnia z ,,atakowania" pozostałych, aby spowodowawszy ewentualny alarm czy podejrzenie na pierwszej klatce schodowej, nie odcinać sobie odwrotu wchodząc na drugą. Wybraną klatką schodową powinna być w zasadzie raczej klatka kuchenna niż frontowa. Instrukcja komentowała przy tym, że prawdopodobniejsze jest przyniesienie ulotki z kuchni do pokoi niż odwrotnie -- trafienie z pokoi do rąk służącej w kuchni5. A przecież tak wyglądała w owym czasie przeciętna rzeczywistość śródmieścia Warszawy. Instrukcja uczyła dalej podkładać ulotki poczynając od najwyższego piętra a kończąc na najniższym, znów wychodząc z założenia, że w wypadku innego działania alarm wszczęty na niższych kondygnacjach może odciąć będącemu wyżej wawerczykowi drogę odwrotu. Tak, punkt po punkcie, uczyła solidności w każdym najmniejszym drobiazgu. Szczyty pod tym względem osiągnęła akcja rozdawania ulotek z odezwą Delegata Rządu RP w dniu 11XI1942 roku. Akcja ta, o tyle ważniejsza dla Szarych Szeregów, że prowadzona przez całą Chorągiew Warszawską, a nie · tylko przez ,,roje" odkemenderowane do prac wawerskich, żądała od wykonawców meldowania na poakcyjnej odprawie losów każdej ulotki. Meldunki były tym ciekawsze i tym barwniejsze, że wieczór akcji, mimo późnej jesieni był wyjątkowo ciepły, wiele też okien było otwartych, zdarzały się więc przypadki wrzucania ulotek przez uchylone okno do parterowych mieszkań. Zdarzały się przypadki zaobserwowania w ciemności podwórza sposobu reagowania zaskoczonych domowników. Szczególnie ta ostatnia sprawa pasjonowała chłopców, pasjonowała tak bardzo, że kiedyś stanie się ona jednym z zalążków wielkiej akcji ,,M". A więc ,,Wawer" żądał solidności wykonania. Ta solidność powstawała i powstać mogła tylko w atmosferze uczciwości i szczerości. Zresztą ona sama żądając uczciwości, żądając prawdy -- jednocześnie tę prawdę wpajała. Komuś, kto prześledził dotychczasowe uwagi o ,,Wawrze" mogło się wydać, że była to organizacja, która obok pozytywnych cech takich, jak odwaga, solidność, prawdomówność, wykształcała w swych członkach również zespół cech ujemnych. W czytelniku tych słów mogła powstać obawa, czy ,,Wawer" nie rozwijał w swych chłopcach ryzykanctwa, lekceważenia życia i jego wartości, czy nie był szkołą hazardu? Pocieszy się czytelnik, gdy się dowie, że o tym ewentualnym niebezpieczeństwie wiedziała komenda ,,Wawra". Wiedziała i starała się jak najenergiczniej niebezpieczeństwo zwalczyć. Kiedyś, już w końcu 1943 roku miała miejsce wymiana poglądów między ,,Dąbrowskim" a Naczelnikiem Harcerzy, z której ,,Dąbrowski" odniósł wrażenie, że Szare Szeregi mają wątpliwości, czy w ,,Wawrze" dostatecznie rozwinięta jest troska o życie i bezpieczeństwo chłopców. To 6 Cała sprawa dziś mało zrozumiała dla współczesnego czytelnika, wyni- wrażenie, zresztą błędne, spowodowało natychmiastową reakcję. Następnego dnia Naczelnik Harcerzy otrzymał pocztą konspiracyjną wykaz wszystkich 15 wpadek, jakie miały miejsce przez długie trzy lata pracy. Ten wykaz mówił wiele. Nie chodzi tu o statystykę wskazującą, że około 150 akcji wykonywanych stale przez około 200 chłopców przyniosła 15 strat. Chodziło o to, że każda z tych strat była boleśnie pamiętana, była głęboko rozważana, przeżyta. Każdy z piętnastu pseudonimów zaopatrzony był długim komentarzem opisującym okoliczności i analizującym przyczyny wpadki. To wszystko mówiło wiele o stosunku komendy ,,Wawra" do tych spraw. To wszystko nie mówiło jednak jeszcze nic o tym, czy i jak postawa wawerskiej Komendy Głównej przenikała do chłopców. A tak było. Nie drogą przemówień, nie drogą słów lecz poprzez postawy przewijającego się w najmniejszych nawet drobiazgach życia. To, że instrukcje wawerskie tak szczegółowo mówiły o podkładaniu ulotek począwszy od pięter najwyższych, o ,,opracowywaniu" jednej tylko klatki schodowej w kamienicy, o odliczaniu pakiecików ulotek i zabieraniu na teren kamienicy jednego tylko tam właśnie potrzebnego pakiecika; to, że przed pisaniem kredą pouczano o koniecznym otrzepaniu rąk i ubrania w razie niebezpieczeństwa; to, że na robotę wawerską trzeba było chodzić z pustymi kieszeniami, bez żadnych dodatkowo obciążających materiałów, bez żadnych gazetek, notatek, komunikatów; to, że dni roboty wawerskiej zmieniały się wg przedziwnego szyfru, że w jednym tygodniu robota odbywała się np. w wieczór poniedziałkowy, w następnym np. we wtorkowy; w dalszym, gdy wszystko wskazywało na środę, np. w wieczór czwartkowy potem drugi raz w czwartek itd.; to wreszcie, że każdy wykonujący pracę był ubezpieczony przez kolegę -- to wszystko było właśnie zespołem drobiazgów wskazujących i uczących postawy szacunku dla życia jako dla wielkiej wartości. Byłoby ogromną krzywdą dla ,,Wawra", dla Szarych Szeregów i dla historycznej prawdy, gdyby prace wawerskie rozumieć jako zbiór ,,psich figli" płatanych Niemcom przez miłych, dzielnych chłopaków6, nie rozumiejących celu pełnionej służby i wartości składanej ofiary. ,,Wawer" uczył koleżeństwa i to takiego, o którym mickiewiczowska 6 Niestety takie wrażenie odnieśli niektórzy powojenni czytelnicy Ka- kała z typowego w okresie wojny, a nawet jeszcze w okresie pisania tej książki - - układu społecznego (1981). mieni na Szaniec. Podkreślamy wyraz powojenni, gdyż w czasie wojny, kiedy głębia przeżyć i poziom atmosfery same mówiły za siebie, książka tego wrażenia spowodować nie mogła. Obecnie, gdy atmosfera ta, wielu zupełnie nieznana (młodzież), przez innych jest często zapomniana, przedstawiony w książce łańcuch przeżyć może wywołać takie wrażenie. Sprawę pogłębiały jeszcze w pierwszym, powojennym wydaniu (Wiedza) ilustracje doskonałego rysownika tematyki skautowej, Władka Czameckiego. Niestety Władek tych chłopców i tych spraw nie znał -- rysunki jego stworzyły więc raczej miłych łobuziaków; nie ma to nic wspólnego z faktami. bajka mówiła, że ,,...prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie". Zasada ubezpieczania każdej pracy wawerskiej przez drugiego kolegę była właśnie szkołą wyrabiającą tę wspaniałą cechę, to spoidło społeczeństw -- męską przyjaźń. Przez długie 150 tygodni wawerskicn prac szaroszeregowych zespołów nie wpłynął ani jeden meldunek mówiący, że ubezpieczenie zawiodło, nie wytrzymało nerwowo. Około 15 000 razy stał harcerz-wawerczyk na ubezpieczeniu kolegi i nie zawiódł ni razu. Gdy się o tym myśli, nie sposób opanować głębokiego wzruszenia, mocno bowiem musiały trzepotać młodziutkie serca w młodych piersiach, mocno walczyć z własną niemocą, a jednak zawsze służba i braterstwo zwyciężały. Harcerz służy Polsce i dla niej spełnia sumiennie swoje obowiązki... Harcerz w każdym widzi bliźniego, a za brata uważa każdego innego harcerza... Tłukły się mocno serca ubezpieczających kolegów, im bowiem czas się dłużył, podczas gdy kolegom przy robocie biegł on błyskawicznie. Z tej szkoły braterstwa wyrośnie potem ofiara śmierci Alka Dawidowskiego, Tadzia Krzyżewicza i Huberta Lenka poniesiona po to, by wyrwać Jana Bytnara z rąk siepaczy; wyrośnie gotowość ofiary 25 innych kolegów, którzy wspólnie z Alkiem, Tadziem i Hubertem walczyli o Janka w akcji odbicia więźniów pod Arsenałem w Warszawie 26 III 1943 roku. ,,Wawer" uczył wytrwałości, niezrażania się niepowodzeniami, twardości. Były akcje przewlekłe. Jedne mimo przewlekłości zostały uwieńczone ostatecznym sukcesem, inne -- podczas których często prawie ręce opadały i często zęby mocno zaciskać trzeba było, aby wreszcie nie doczekać się widocznego ostatecznego sukcesu. Do tych przewlekłych akcji uczących męskiej twardości w pierwszym rzędzie zaliczyć należy tzw. sprawę fotografii. Na czym ona polegała? Otóż niedługo po wkroczeniu Niemców do Warszawy w gablotach wystawowych wielu warszawskich zakładów fotograficznych poczęły ukazywać się twarze wrażego żołdactwa. Były tam mundury lotników i zwykłych wehrmachtowców, były mundury SS-manów i napawające wstrętem furażerki tzw. Blitz-madel. Wszystko to raniło głęboko polskość miasta. ,,Wawer" przystąpił do ataku. Uderzenie kamienia, laski czy wypuszczonej z procy nakrętki tłukło gablotkową szybę. Potem do wnętrza rozbitej gablotki sięgały pośpiesznie rozgorączkowane ręce wawerczyka i przywracały miastu polski wygląd. Na poakcyjnej odprawie zjawiały się przed zastępowym, potem przed drużynowym i wyżej wydarte fotografie. Zastępowały one meldunki. Niestety w wielu wypadkach fotografowie, wstawiwszy nową szybę, znów wklejali niemieckie twarze i niemieckie mundury. ,,Wawer" atakował po raz drugi, czasem po raz trzeci, czwarty. To kilkakrotne powtarzanie akcji nie byłoby nawet ciężkie, miło było bowiem obserwować, jak tydzień po tygodniu wygasały objawy zapuszczania przez niemczyznę korzeni w warszawski grunt. Ciężar polegał na tym, że akcja wymagała wyjątkowego napięcia nerwów, wydawała się wyjątkowo ryzykowną. Spróbujmy sobie wyobrazić. Cisza, zupełna cisza; ucichły nawet ostatnie oddalające się kroki. Więc -- czas... Ręka wawerczyka rwie ciszę. Napięte nerwy mnożą, zwielokrotniają brzęk stłuczonej szyby. Wawerczykowi wydaje się, że ten brzęk, ten łoskot poderwał na nogi całe miasto, że teraz wszyscy pędzą, by schwytać właśnie jego. Wawerczyk nie jest w stanie zrozumieć, że czasem ten brzęk minie zupełnie bez wrażenia, że czasem otworzy się najwyżej jakieś okno na czwartym piętrze, czasem wyjrzy ktoś z sąsiedniego baru, by za chwilę oślepiony przejściem ze światła baru w ciemność ulicy cofnąć się z powrotem z machnięciem ręki. I właśnie wtedy, zamiast rzucić się do ucieczki, trzeba było podbiec do źródła hałasu i tam szukać, wydzierać. A ,,Wawer" był bezlitosny. Zaczęło należeć do dobrego tonu, by po akcji przynoszone fotografie nie były podarte, zgniecione... Dlatego przewlekłość tej fotograficznej akcji była specjalnie ciężka. Tym milsze było ostateczne zwycięstwo. Gorsza sprawa była z akcją kinową. Zgodnie z tezą polskich ośrodków kierowniczych oraz z ogólnym poczuciem patriotyzmu, Polacy nie powinni byli chodzić w czasie okupacji do kina. Postawa narodowej żałoby, przesączanie w filmach i w dodanych do nich tygodnikach niemieckiej propagandy, a wreszcie opodatkowanie biletów kinowych na rzecz pomocy dla frontowych niemieckich żołnierzy -- wszystko to dostatecznie uzasadniało decyzję polskich ośrodków kierowniczych. I znów ,,Wawer" przystąpił do ataku. Była akcja napisów ,,Tylko świnie siedzą w kinie", o której mówiliśmy już przy innej okazji. Była akcja nalepek z podobną treścią i odpowiednim rysunkiem! To wszystko mało skutkowało. Przystąpiono do użycia cięższej broni. Gazy! Zakonspirowani chemicy produkowali probówki pełne jakiejś cieczy o obrzydliwym i bardzo mocnym zapachu. Zadaniem wawerczyka było tę probówkę rozgnieść i spowodować w ten sposób gwałtowne opustoszenie sali kinowej. To też nie było łatwe. Zresztą w miarę powtarzania się akcji w różnych kinach niemiecki aparat propagandy przystąpił do przeciwdziałania. Przed kinami i w halach kinowych pojawiła się niemiecka policja, na widowni zdarzali się agenci. Było coraz trudniej. A tymczasem kina były wciąż pełne. Wielokrotnie wracał ten problem na odprawy Komendy Głównej ,,Wawra" i za każdym razem po dyskusji, w której momenty wychowawcze wiodły prym w argumentacji, zapadała decyzja -- trwać! ,,Wawer" trwał, a wawerczycy stawali się ludźmi twardymi. Tak było do samego powstania. Dopiero po wojnie okazało się, że ,,Wawer" zdziałał swoje. Dziś każdy Polak wie, że podczas wojny nie chodziło się do kina, a jeśli nawet należał do tego najmniej uświadomionego marginesu społeczeństwa, który zakazu nie przestrzegał, dziś wstydliwie nie mówi o tym, ,,Wawer" zwyciężył, Akcja przeciwkinowa miała swój jeszcze jeden wymagający zarejestrowania epizod. Oto propaganda niemiecka, szukając dróg do społeczeństwa i licząc na istniejącą w każdym społeczeństwie, a u nas w okupacyjnej szarzyźnie specjalnie zgłodniałą wrażeń gawiedź, chwyciła się nowego sposobu. Sposobem tym były filmy na otwartym powietrzu. W Warszawie w Parku Ujazdowskim, na placu przed dworcem itd. na ogromnych ulicznych ekranach szedł o zmroku niemiecki propagandowy film. Było bardzo cenne i bardzo wychowawcze dla wawerczyków wykonanie przeciwuderzenia również na tym odcinku. Wychowawcze dlatego, że wpajało w chłopców poczucie odpowiedzialności za całość powierzonego sobie zadania, uczyło myśleć, a nie jedynie wykonywać według jednego schematu ułożoną akcję. Przeciwuderzenie wykonano metodą bardzo prostą. Wykorzystano fakt, że był to właśnie okres częstych łapanek ulicznych. Wszyscy warszawiacy zachowywali przeto jak największą czujność i każdej chwili na pierwszy sygnał byli gotowi do gwałtownej, desperackiej ucieczki. Wystarczyło więc, by w tłumie zgromadzonym przed ulicznym ekranem ktoś krzyknął ,,łapanka!" -- reszta działa się już sama. Za chwilę parę poprzewracanych ławek ogrodowych i zerwane kable aparatury filmowej znaczyły miejsce, na którym miała toczyć duszę narodu niemiecka propaganda. Nie tylko sprawa kinowa wykazała rzutkość ,,Wawra", jego bystrość obserwacji i szybkość decyzji. Jeszcze mocniej cechy te zarysowały się w akcji, którą można by nazwać akcją ,,V". Nie była to jedna akcja, lecz cały pojedynek z niemiecką propagandą. Zaczęło się od Beethovena. Pierwsze tony jego Symfonii, których charakterystyczny rytm przyjęło radio Londyn -- popularne BBC -- za swój sygnał, stały się symbolem nadchodzącego zwycięstwa. Tak jak pierwsze tony symfonii, tak również znak piątki rzymskiej rozpoczynający tytuł utworu stał się symbolem oczekiwanego przez całą Europę zwycięstwa. Ten takt wystukiwała cała podziemna Europa jako swój znak rozpoznawczy. Jeden ruch ręki znaczący drugim i trzecim palcem rzymską piątkę mówił to samo. Piątka rzymska to francuska litera V, to początek wyrazu ,,victoire". Zwycięstwo! Na murach całej Europy poczęły się pojawiać litery V. Ruch oporu działał. W Warszawie przystąpił do pracy ,,Wawer". Parokrotne powtórzenie akcji i stosunkowo łatwy do pisania znak -- wszystko to spowodowało, że wiele warszawskich murów, płotów, drzew i ławek zostało pokrytych literami V, V, V. Była to chyba najbardziej masowa -- poza akcją tzw. kotwic -- praca wawerska. Nic też dziwnego, że kłuła ona w oczy niemiecką propagandę; kłuła tak bardzo, że po pewnym czasie stała się powodem niemieckiego propagandowego przeciwuderzenia. Metoda przeciwuderzenia opierała się na starym nieuczciwym chwycie, na przywłaszczeniu sobie wrogiego hasła. W pewnym więc momencie, gdy niemieckie drukarnie przygotowały odpowiednią ilość afiszy i naklejek, ukazały się w całej prasie i na wszystkich tablicach propagandowych napisy V -- ,,Victoria", oczywiście niemiecka ,,Victoria". Społeczeństwo polskie było skonsternowane, lecz ,,Wawer" nie pozostał dłużnym. Wkrótce po tym wybuchu niemieckiej bomby propagandoodczytali małe czekoladowe nalepki ,,Deutschland verloren!" -- Niemcy zgubione. Ach, więc V to symbol niemieckiej klęski, to symbol słowa verloren! Lecz i Niemcy nie dali za wygraną. W centrum miasta, na Placu Marszałka Piłsudskiego (obecny Plac Zwycięstwa) w Wraszawie wystawili kilkumetrową drewnianą makietę w kształcie litery V. Czerwony napis Victoria na biało pomalowanym cokole dodawał konieczny komentarz. Do tej akcji nie był potrzebny cały ,,Wawer". ,,Głowacki" zabrał ze sobą sporo benzyny i zapałki. Widno było tego wieczora na Placu Piłsudskiego od płonącej niemieckiej ,,Victorii". I znów w propagandowym pojedynku ,,Wawer" był gśrą, znów kolej przyszła na niemiecką propagandę. Lecz Niemcy nie byli rzutcy, nie potrafili zdobyć się na inny koncept, brnęli ciągle w swoim. I znów rzucili na miasto szereg nalepek i afiszy. V dominowało nad całością, a dalej komentarz ,,Deutschland siegt an allen Fronten" -- ,,Niemcy zwyciężają na wszystkich frontach". Tego tygodnia wawerczycy mieli łatwą, wypoczynkową robotę. Ołówkiem przekreślali wszędzie gdzie mogli jedną tylko literkę ,,s", i pisali w to miejsce ,,1". ,,Deutschland liegt an allen Fronten" -- zaśmiewali się nazajutrz warszawiacy -- ,,Niemcy leżą na wszystkich frontach". Na wszystkich, a więc i na froncie wawerskim. Ciężkiej, mało dowcipnej propagandzie niemieckiej opadły ręce. V pozostało symbolem zwycięstwa Sprzymierzonych, symbolem triumfu podziemnej Europy. Beethovenowski pojedynek nie był jedynym pojedynkiem, jaki stoczył ,,Wawer". W zimie z 1942 na 1943 rok przed oczyma warszawiaków dokonała się druga taka wymiana ciosów. Z tym tylko, że teraz ciosy padały szybciej, wprost błyskawicznie i z tym jeszcze, że po stronie niemieckiej zaangażowana była policja, a nie aparat propagandowy, po stronie zaś polskiej nie cały ,,Wawer", lecz jeden tylko wawerczyk. Alek Dawidowski, członek szaroszeregowego hufca ,,MG", a w jego ramach członek organizacji ,,Wawer", głęboko przeżywał wszystkie okupacyjne wydarzenia. Gdzieś na dnie serca tkwiła bolesna zadra -- śmierć ojca z rąk niemieckich. Każda tragedia narodowa, każda łapanka, każda egzekucja rozrywała starą ranę. Młody, silny, wysoki, wysportowany chłopiec, pędzący w krótkich spodenkach na rowerze, miał jakiś smutek w oczach. Opalone dłonie nieraz zaciskały się mocno na rowerowej kierownicy, gdy przed oczyma mignął obraz niemieckiego bezprawia. Lecz nie zaciskały się bezsilnie. Alek walczył. Walczył i mimo, że dalecy jesteśmy od używania na tych kartkach słów przesadnych, słów pełnych patosu, trzeba jasno powiedzieć, że walczył po rycersku. Walczył, bo Niemcy gnębili innych, walczył, bo czuł się dość silnym, by bronić innych, lecz jednocześnie walczył we- e w J, gdy po wawerskiej nocy nastąpił świt, warszawiacy z radością wnętrznie. Męczyło go pytanie, czy wolno jest zabijać znienacka, niespodziewanie. Kiedyś z tych i innych wątpliwości zwierzył się komendantowi Chorągwi Warszawskiej i wtedy rozmówcy, patrzącemu się w smutne i dziecięco zakłopotane oczy Alka, wydało się, że słyszy głos sienkiewiczowskiego Zawiszy Czarnego: ,,Zwróć, Niemcze, głowę i poddaj się albo potykaj ze mną!" Kiedyś przejeżdżającemu czy przechodzącemu Krakowskim Przedmieściem Alkowi rzucił się w oczy nowy obraz niemieckiego bezprawia: poczciwy polski napis na cokole pomnika Kopernika, napis głoszący ,,Mikołajowi Kopernikowi -- Rodacy" zniknął. Na jego miejscu pojawiła się zakrywająca go ciężka tablica z innym napisem: ,,Dem grossen Astronomen". Mocno musiał przeżył Alek to spostrzeżenie; na pewno mocno go zabolała ta kradzież dokonana z naszej narodowej skarbnicy. Mocno -- skoro w głowie Alka powstał szaleńczo śmiały plan. I gdy nadszedł wczesny zimowy wieczór, Alek przystąpił do dzieła. O sto metrów od posterunku policji stojącego w bramie domu Krakowskie Przedmieście 1, wszedł na cokół, odkręcił cztery nakrętki, zdjął ze śrub ciężką tablicę, zsunął się na dół, ściągnął za sobą tablicę i wreszcie ukrył ją w ulicznej kupie śniegu na rogu ulicy Oboźnej i Krakowskiego Przedmieścia. Było po wszystkim -- minął kwadrans napięcia woli i nerwów. Rano Warszawa upajnła się odzyskaniem wielkiego astronoma dla pobkiej kultury. Następnego wieczoru Alek z kolegami zabrał tablicę spod kupy śniegu i odwiózł ją na małych, dziecinnych saneczkach do siebie na Żoliborz, by po paru dniach ulokować ją w ogródku Janka Rossmana, przy znajdującym się niedaleko domu '. Wydawało się, że sprawa jest zakończona. Był to jednak za silny policzek dla niemczyzny. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Wystąpiła niemiecka policja. Swoim utartym stylem znanym na pamięć wszystkim Polakom zredagowała afisz: ,,W odwet za usunięcie tablicy niemieckiej z pomnika Kopernika zarządzam rozbiórkę pomnika Jana Kilińskiego". Alek był niepocieszony; czuł się winny; uważał siebie za sprawcę niszczenia pomnika Kilińskiego. Kiedy robotnicy pracowali przy rozbiórce nieszczęsnego pomnika, Alek krążył wokoło. Koledzy opowiadali potem, że Alek wytargował od któregoś z robotników szablę Kilińskiego. Potem, gdy figurę załadowano na ciężarówkę, Alek siadł na rower i podążył w ślad. A gdy nowy ranek wstał nad Warszawą, na białych murach Muzeum Narodowego w Alejach 3 Maja widniał czarną farbą wymalowany napis -- ,,Ludu Warszawy, jam tu -- Jan Kiliński". Lecz dla ,,Wawra" i to jeszcze było za mało. To było tylko odparowanie ciosu. To nie był jednak własny cios rozstrzygający spotkanie. A więc... Zaraz po wydarzeniu z Kilińskim na cokole kopernikowskiego pomnika, a ponadto bodajże w kilku innych jeszcze punktach 7 Obecnie tablica znajduje się w Muzeum Historycznym Warszawy na miasta ukazały się małe nalepione Karteczki wypełnione pismem maszynowym. Tekst brzmiał: ,,W odwet za zniszczenie pomnika Kilińskiego zarządzam przedłużenie zimy o dalsze trzy miesiące. (--) Kopernik (astronom)"8. Warszawa zatrzęsła się od śmiechu. Cios był w samo serce marznących na froncie Niemców, dla których i bez kopernikowskiej ingerencji wydawało się, że zima trwa wieki. Pojedynek był skończony. Uszczęśliwionemu Alkowi komendant główny ,,Wawra" nadał honorowy pseudonim ,,Kopernicki". Ten bardzo skautowy sposób uhonorowania dzielnego chłopca dorzuca jeszcze trochę do poznania i zrozumienia atmosfery ,,Wawra". Zresztą nadanie honorowego pseudonimu jeszcze raz miało miejsce na terenie ,,Wawra". W tym drugim przypadku wyróżniony został Tadeusz Zawadzki (pceudonim ,,Zośka"). Otrzymał honorowy pseudonim ,,Kotwicki" za to, że jego Mokotów Górny najgęściej z całej Warszawy pokryty został najpiękniejszymi kotwicami, symbolami Polski Walczącej. Potem, w 1944 roku, odbył się raz jeszcze krótki wawerski pojedynek z niemiecką policją. Inni już wtedy chłopcy z Szarych Szeregów pełnili wawerską służbę. Dawni, sławni wawerczycy już od 3 XI1942 roku stanęli, jak wiemy, do nowej służby. Kiedyś oni właśnie brali udział w akcji bojowej, która przeszła do historii pud nazwą ,,Sto milionów". Akcja polegała na zabraniu niemieckiego transportu pieniędzy wiezionych do Banku Emisyjnego. Akcja powiodła się. Sto milionów wpadło w polskie ręce i zasiliło wiecznie głodne podziemne kasy. Niemiecka policja szalała. Tym razem licząc na to, że nawet w polskim społeczeństwie znajdzie się jakaś kanalia, Niemcy rozplakatowali list gończy; obiecywali wysoką nagrodę dla świadków akcji bojowej, którzy stawiliby się i złożyli zeznanie prowadzące na ślad bojowców. Na takie rzeczy, niebezpieczne dla narodowej spoi&tości i solidarności, trzeba było odpowiadać natychmiast. Najlepszą zaś odpowiedzią było ośmieszenie. I znów małe, pokryte pismem maszynowym kartki pojawiły się na niemieckich listach gończych. Treść kartki brzmiała: ,,Byłem jedynym świadkiem; opowiem wszystko w zamian za pocałowanie mnie w... (--) Król Zygmunt III"9. A kolumna Zygmunta, z której ten ostatni rzeczywiście samotnie patrzył na toczącą się u jego stóp akcję bojową, była wysoka. I znów zaśmiała się Warszawa, a tak potrzeba jej było tego śmiechu. Czasem, aby młodym wykonawcom urozmaicić jednostajny rytm prac wawerskich, aby wyrobić ich samodzielność i pomysłowość, a tym samym wyrobić jeszcze większe poczucie odpowiedzialności, Komenda Główna ,,Wawra" zarządzała prace dowolne. Oczywista, że dowolność ta musiała być ograniczona; ograniczenie polegało na zatwierdzeniu przez zwierzchnika zaprojektowanej akcji. Ulubioną pracą dowolną wawerczyków było zrywanie niemieckich flag. Im większe, 8 Cytowane z pamięci. Rynku Starego Miasta. 5 Cytowane z pamięci. im okazalsze ściągnięte flagi, z tym większym uznaniem wśród otoczenia i zwierzchników spotykał się wykonawca. Na odprawach zastępów, na odprawach drużyn i hufców zaczęło się pojawiać dużo niemieckich flag, były wśród nich zwykłe, wywieszone urzędowo na każdej bramie, były zdarte z propagandowego sklepu Hoffmana przy ulicy Marszałkowskiej, były rekordowo długie zdarte z przemianowanej na ,,Haus der deutschen Kultur" Zachęty -- wspaniały czyn Janka Bytnara; była zerwana z masztu tuż sprzed nosa wartownika niemieckiego na ulicy Górnośląskiej -- czyn lwa Rygla... Flagi przy każdej uroczystości, w szczególności podczas przyrzeczenia, zaścielały całe podłogi udekorowanych pokoi. Potem, gdy było ich już bardzo dużo, a przechowywanie ich stawało się ryzykowne i bezużyteczne, chłopcy poczęli robić sobie z nich spodenki gimnastyczne. Zdzieranie flag nie było jedynym polem prac dowolnych. Kiedyś Janek Bytnar błysnął w jednej z takich prac dowcipem i inteligencją, wykazując przy tym wielką odwagę. Niemcy propagowali wtedy na ogromną skalę wyjazdy na roboty do Rzeszy. Zdarzali się naiwni Polacy, choć były to na szczęście przypadki nieliczne, którzy dali się pochwycić na lep grubo szytej propagandy niemieckiej. Typowe pole do wawerskiej kontrakcji. Janek Bytnar upatrzył sobie najlepsze miejsce do uderzenia. Na Nowym Świecie, na wprost wylotu ulicy Świętokrzyskiej, założyli Niemcy punkt propagandowo-werbunkowy18. Nad punktem widniał wielki napis: ,,Jedźcie z nami do Niemiec". Któregoś wieczoru Janek napis ten przerobił: ,,Jedźcie sami do Niemiec" czytali następnego ranka warszawiacy, podziwiając odwagę i hart kogoś, kto w tak ruchliwym punkcie i na takiej wysokości dokonał przeobrażenia napisu. Prace dowolne budziły wiele cech dodatnich, lecz prace te kryły w sobie również wiele niebezpieczeństw. Trzeba było uważnie baczyć, aby twarda i wymagająca wielkiego hartu, a nieraz samozaparcia służba wawerska nie przerodziła się w jakiś sport wyczynowy. Daleko było do tego; daleko było w praktyce, choć czasem wspomnienie tych czynów może nasunąć tego rodzaju wrażenie. Wrażenie to niesłuszne. Wawerczykom nieraz ciężko było iść na akcję. Chęć hazardu, fantazja mogłyby ich wieść raz, drugi, trzeci, nawet dziesiąty. Lecz te długie dziesiątki akcji, ta stała gotowość mogła być spowodowana tylko poczuciem służby. Mimo wszystko, niebezpieczeństwo czające się za pracami dowolnymi niepokoiło czujnych wychowawców z komendy ,,Wawra" i z komendy Szarych Szeregów; niepokoiło tak bardzo, że postanowiono prace te przyhamować, przykrócić. Było parę akcji wawerskich, które można by nazwać rzeczywiście mistrzowskimi. Mistrzostwo ich polegało na, pozornie wydaje się, szaleńczej śmiałości pomysłu, na umiejętności precyzyjnego skoordyno- 10 Dziś układ ulic uległ zmianie, na miejscu domu, na którym był ten punkt przebiega ciąg dalszy ulicy Świętokrzyskiej (1981). wania wielu elementów, a wreszcie na sile realizacyjnej, która w ogniu subiektywnego i obiektywnego nacisku zagrożenia umiała z zegarkową dokładnością realizować ustalony plan. To była wspaniała szkoła przyszłych sztabowców i przyszłych inżynierów. Najprostszą akcją z tej wielkiej serii było tzw. stemplowanie gazet. Dokonane ono zojtało dwukrotnie -- 27 czerwca 1942 roku i 27 czerwca 1943 roku. Data 27 czerwca, to dzień św. Władysława, w tym więc dniu ,,Wawer" imieniem całej Walczącej Polski składał życzenia Prezydentowi Rzeczypospolitej Władysławowi Raczkiewiczowi i Naczelnemu Wodzowi UTojik PoLkich, generałowi Władysławowi Sikorskiemu. Organizacja akcji wyglądała następująco. Przygotowano wielką, na ćwierć gazetowej strony blisko, pieczęć z tekstem zawierającym życzenia dla Prezydenta i Naczelnego Wodza. Przygotowano farbę do maczania pieczęci, bibuły, ludzi do pracy, a co najważniejsze -- lokal. Lokal musiał być bardzo blisko redakcji ,,Nowego Kuriera", która znajdowała się, jak już wspominaliśmy, przy placu Unii Lubelskiej. W oznaczony dzień, gdy o normalnej porze otwierały się drzwi redakcji i na miasto pędziła fala chłopców kolporterów, paru wawerczyków zakupywało wielkie ilości gazet. Paki zakupionych gazet znoszono do lokalu, stemplowano, wynoszono, sprzedawano w pozornie normalnym trybie kolportażu kioskom ulicznym lub roznoszono po mieście na własną rękę. Dwukrotnie odbyła się taka akcja. Gdy w roku 1943, w osiem dni po akcji imieninowej, nadeszła tragiczna wiadomość o gibraltai\jkiej katastrofie, ,,Wawer" nie zapomniał o Naczelnym Wodzu, z którym tak niedawno związał się serdecznym węzłem akcji. W najbliższym tygodniu na murach, zamiast wawerskich nalepek czy napisów, ukazały się klepsydry. To ,,Wawer" w imieniu Polski Podziemnej żegnał Naczelnego Wodza. Stemplowanie gazet było stosunkowo najprostszą akcją z serii mistrzowskich. Wyższą klasą były tzw. dodatki nadzwyczajne. Właściwie technika wawerska tej akcji była bardzo prosta, a tylko dzięki śmiałości pomysłu i dzięki efektowi propagandowemu akcji tej należy się wysoka ranga. "Rzecz polegała na tym, że w podziemnych drukarniach przygotowano nakład, zewnętrzną swą formą przypominający całkowicie dodatki nadzwyczajne do ,,Nowego Kuriera Warszawskiego"; nawet tytuły były politycznie prawdopodobne. ,,Wojska niemieckie wkroczyły do Szwecji" -- oto tytuł pierwszego, drugi rozpoczynał się od słów: ,,Hiszpania przystąpiła do wojny po stronie Niemiec!", a dalej szły komunikaty z frontów, artykuły, wiadomości polityczne itd. -- cała ogromna masa polskiej treści, która by całkowicie zapełniła szpalty niejednego pisma podziemnego. Dodatek sprzedawany był częściowo przez chłopców z ,,Wawra", częściowo dostał się na tory normalnego kolportażu, na których -- pochwycony przez młodocianych roznosicieli -- rozszedł się w jednej chwili. Szczytem mistrzowskiej serii były audycje megafonowe. Znów pomysł niezwykły, efekt propagandowy ogromny, a wykonanie, wprawdzie tym razem wymagające większego nakładu pracy i koordynacji elementów niż przy dodatkach nadzwyczajnych, lecz również stosunkowo proste. ,,Wawer" miał w swym gronie fachowca telefoniarza, Stefana Rodkiewicza (pseudonim ,,Lech"). Ten opracował stronę techniczną. Resztę realizowali chłopcy. Przewody megafonowe zostały podłączone do szelki telefonicznej, w szafce zaś przykręcono je do zacisków numeru telefonicznego jednego z lokali konspiracyjnych. Przy szafce stał dyżurny. Wystarczyło jedno szarpnięcie ręką, by zerwać połączenia i zatrzeć wszelki ślad. I wówczas, 3 V 1943 roku, gdy normalny tłumek zebrał się pod megafonem, nastąpiła audycja. Zygmunt Kaczyuski, wzruszonym nieco głosem odczytał orędzie Delegata Rządu, potem z płyt nadano marsz generalski i hymn narodowy. Efekt był piorunujący; ludzie ściskali się wzajemnie ze łzami wzruszenia w oczach. Wmieszani w tłum chłopcy obserwowali skuteczność akcji. Wreszcie dyżurny wyrzucił połączenia -- tłumek warszawiaków bardziej wyprostowany, bardziej mocny, bardziej polski, wracał do gubernialnej codzienności. Wiele jeszcze akcji wykonał ,,Wawer". Niektóre z nich zatarły się zupełnie w pamięci, inne dżwięczą wspomnieniem z jakiejś nazwy, jakiegoś oderwanego przeżycia Była ulotka rozdawana przechodniom w biały dzień, mająca zewnętrzne cechy reklamy. Tytuł głosił ,,Herbata Mata", parę podtytułów tego rodzaju, jak ,,Herbatę Mata pije mama i tata", a w środku pełno polskich wiadomości i komunikatów. Były afisze rozklejane na normalnych tablicach ogłoszeniowych; jeden z nich zaczynał się od słów: ,,Fuhrer powiedział...", drugi, jako oficjalne ,,Bekanntsmachung" podpisany był przez jakiegoś hitlerowskiego dygnitarza, dra Ohlenbuscha. Ten drugi afisz był sfingowaną odezwą niemieckiego dygnitarza tłumaczącą Polakom, dlaczego należy chodzić do kin. Było rozdawanie przed kościołami obrazka Najświętszej Marii Panny Wysiedlonej. Było stemplowanie niemieckich ulicznych propagandowych map frontu wschodniego pamiętną datą zwycięstwa rosyjskich mrozów -- ,,1812". Było zdobienie miasta polskimi barwami na dzień 3 maja. Było wreszcie rysowanie żółwia, symbolu sabotażu pracy dla Niemców. WT akcjach tych pracowała szara, bezimienna wawerska brać. Mało dziś wiadomo o czynach indywidualnych; mało przytoczyć można konkretnych nazwisk w powiązaniu z konkretnymi akcjami. Nie sposób jednak nie wspomnieć o wielkiej kotwicy wymalowanej ręką Janka Bytnara na cokole pomnika Lotnika na Placu Unii Lubelskiej; nie sposób nie wspomnieć o drugiej, mniejszej nieco kotwicy, lecz namalowanej wyżej na tymże cokole z drugiej jego strony; to Janek Gutt czcił pamięć nieżyjącego już Bytnara. Tak samo wielki napis Andrzeja Strzałeckiego (pseudonim ,,Andrzejek") umieszczony na piaskowcowych płytach nad wejściem do hallu dworca głównego. Liczne czyny, którym wszystkim razem na imię -- służba ,,Wawer". Dla ścisłości historycznej podać trzeba, że od pewnego czasu orga- nizacja przemianswana została na ,,Wawer -- Palmiry", połączyła się bowiem z drugą znacznie mniejszą organizacją ,,Palmiry", która pod przewodem Kazika Gorzkowskiego służyła na przedmieściach Warszawy podobnym celom. Ogromne warszawskie osiągnięcia ,,Wawra" skłoniły Główną Kwaterę do przeszczepienia tej akcji na prowincję. W robocie prowincjonalnej Szare Szeregi były całkowicie same, nie wchodziły w skład specjalnych małosabotażowych organizacji; po prostu w Głśwnej Kwaterze powstała jednoosobowa komenda tej służby; komenda, która doceniając w pełni specyfikę poszczególnych terenów, słała opracowane przez siebie instrukcje, wspomagała funduszami i materiałem. Na prowincji natężenie wawerskich akcji było znacznie mniejsze niż w Warszawie, przy czym nie chodzi tu tylko 0 ilość akcji, lecz również o ich jakość. Prowincja była jakby we wcześniejszej fazie rozwoju prac wawerskich, gdy w okresie późniejszym warszawski ,,Wawer" błysnął pomysłami dodatków nadzwyczajnych czy audycji megafonowych inne tereny wyraźnie znajdowały się w fazie napisów kredą i farbą. Ale działały. W Krakowie pojawiły się napisy: ,,Hitler Kaput!" W Kielcach napisy ,,Monte Cassino", a ponadto odbyła się akcja zamalowywania orłów niemieckich na wszystkich urzędowych tabliczkach, akcja stemplowania gazet znakiem kotwicy oraz namalowanie tejże kotwicy wysoko na wieży katedralnej, 1 te w tym samym miejscu, z którego Niemcy usunęli rzeźbę Kościuszki. W Częstochowie na cokole po zdjętym przez Niemców pomniku Pułaskiego zawieszono trupią czaszkę z podpisem: ,,Reich im Jahre 1944" (Niemcy w 1944 r.); zamalowywano niemieckie nazwy ulic, rozlepiano polskie afisze; przeprowadzano akcję zwalczania chodzenia do kin. Mimo wszystko Warszawa przodowała. To wyspecjalizowanie się Warszawy spowodowało, że przed 11 XI1943 roku wysłano z Warszawy kilka trójek co sprawniejszych wawerczyków, aby wspólnie z kolegami z prowincji przeprowadzili akcję. Niestety, jedna z tych wypraw, a mianowicie wyprawa lwowska, skończyła się tragicznie. Już po akcji dwóch chłopców powtórnie wyszło na miasto, chcąc dodatkowo, na własną rękę zrobić jeszcze coś ponad wyznaczone zadania. Nie udało się. Wpadli. Za nimi gestapo trafiło do konspiracyjnego lokalu. W lokalu wpadł szef ekipy, phm Marek Bajewski (pseudonim ,,Proboszcz") i, zdaje się, dwóch kolegów lwowiaków. Był t© bardzo poważny cios dla pracy Szarych Szeregów we Lwowie. 2. ,,N" -- ,,Gdańsk" Akcji ,,N" i akcji ,,Gdańsk" nie sposób rozpatrywać osobno ". Były one tak ściśle tematycznie ze sobą związane, że właściwie stanowiły 11 To rozróżnienie dwóch służb, nie w pełni zgodne zresztą z oficjalną jedną całość. Na pierwszy rzut oka obie akcje wydają się niesłychanie podobne do omówionego poprzednio ,,Wawra". I tu i tam napis, ulotka i tym podobne narzędzia walki. Na pierwszy rzut oka nie widać prawie żadnych różnic. Lecz jest to tylko złudzenie. Istotna różnica polegała na adresacie, do którego kierowane było działanie akcji. Z tej różnicy wynikały wszystkie bardzs daleko idące konsekwencje. Jak wiemy, adresatem, do którego przemawiał ,,Wawer", było społeczeństwo polskie. Do niego były kierowane słowa, które miały krzepić, uczyć, przypominać lub ganić. ,,N" i ,,Gdańsk" powołane zostały, aby przemawiać do wroga, aby go przerażać, budzić niewiarę, siać zwątpienie, skłócać wewnętrznie, powodować zamieszanie, męczyć... Ten enowy adresat wymagał specjalnych metod; nie powinien ©n bowiem orientować się co do źródła trafiającej doń propagandy. Gdyby się zorientował, że propaganda ta pochodzi z polskich rąk, wiele jej pocisków trafiałoby w próżnię. Tylko sianie strachu, dokuczanie, nękanie byłoby wtedy możliwe. Żadne sianie zamętu i skłócanie nie udałoby się jednak wówczas, gdyż Niemcy nie mogli mieć i nie mieli złudzeń co do intencji polskich. Powód ten skłonił kierownictwo akcji ,,N" do przyjęcia następującej taktyki: cała działalność enowa ma wśród odbiorców stwarzać wrażenie, że jest działalnością pewnych antyhitlerowskich wolnościowych kół niemieckich. W założeniu komendy ,,N" miały to być koła lewicowe, stąd tytuł głównego organu enowej propagandy ,,Der Hammer" (Młot). Powodem wyboru tej taktyki, tak jak Szare Szeregi te sprawy rozumiały, była wyłącznie chęć zdobycia zaufania wśród Niemców, nie była natomiast w żadnym przypadku chęć przerzucenia odpowiedzialności za akcję na inne barki. Decyzja komendy ,,N" stworzenia wrażenia niemieckiej roboty lewicowej pociągała za sobą dwie bardzo istotne konsekwencje -- wyjątkową tajność akcji i wyjątkową kosztowność enowej bibuły. Konsekwencja pierwsza to wyjątkowa tajność. Tajność ta przesądziła cały system organizacyjny służby ,,N". Kierownictwo służby znajdowało się w rękach specjalnej komórki w szóstym oddziale sztabu ZWZ, a potem AK. Jednym z członków tej komórki był kilkakrotnie wspominany już Kazik Gorzkowski, popularny ,,Andrzej". nomenklaturą, używane było w sprawach programowych Szarych Szeregów. Formalnie natomiast ,,Gdańsk" była to akcja ,,N" na terenie Warszawy, kierowana przez pracownika BIP Jerzego Kozłowskiego, zresztą harcmistrza i członka Szarych Szeregów, który na terenie ,,N" nosił pseudonim ,,Zdzisławski" -- kładła ona duży nacisk na wykonywane przez zespoły harcerskie prace typu ,,Gdańsk" w rozumieniu programowym. Stąd to nie w pełni słuszne używanie kryptonimu. Gorzkowski we wcieleniu enowym nazywał się ,,Wolf". Cała koncepcyjna praca akcji, a w szczególności redagowanie bibuły i to zarówno w formie pism, jak i w formie ulotek dokonywała się w tej właśnie komórce. Poza nią wszystko inne w enowej służbie były to już tylko drogi kolportażu. Zostały ustalone dwie takie drogi: jedna -- własną siecią utworzoną ze specjalnie do tego celu powołanych piątek, druga -- poprzez Szare Szeregi. Było dla Szarych Szeregów wielkim zaszczytem stanowić tak istotny człon w tej służbie. Droga wojskowa i droga harcerska nic o sobie nie wiedziały i nie stykały się zupełnie w terenie ze sobą. Na czele służby ,,N" w Szarych Szeregach stał członek Głównej Kwatery, hm Jerzy Jabrzemski (pseudonim ,,Wojtek"). Początkowo działał on zgodnie z zasadami ,,N" wojskowego poprzez swoje własne piątki, które tworzył w całym terenie obok zwykłej szaroszeregowej sieci. Potem, gdy dojrzała koncepcja pełni programu, piątki enowe weszły w skład zwykłych jednostek organizacyjnych, a jedynie dla celów swej specyficznej służby utrzymywały własną drogę łącznościową, która wiodła aż do Głównej Kwatery, do ,,Wojtka". Pewnie, że było to z pewną stratą dla bezpieczeństwa i tajności służby, lecz decyzję tę podjęto zupełnie świadomie. Powinno za nią przemawiać wszystko, co zostało powiedziane w rozdziale ,,Pełnia". To była pierwsza konsekwencja -- wyjątkowa tajność akcji ,,N". Druga konsekwencja, to wyjątkowa kosztowność enowej bibuły. Bibuła ,,N" powstawała kosztem wielkiego wysiłku kierownictwa. Używany w niej język niemiecki musiał być wprost nienaganny. Oczywista, że w enewych tekstach nie mogło być zwykłych błędów językowych, lecz nie mogło być w nich również tego, po czym łatwo poznać można cudzoziemca -- mianowicie zbyt literackiego języka. Musiał to być język potoczny, jaki znajdujemy na łamach codziennej prasy. Doskonali germaniści dokonywali tłumaczeń i kontrolowali tłumaczone przez kolegów teksty. A potem jeszcze jedna trudność: gotyckie czcionki drukarskie, fachowi zecerzy i korektorzy. Wszystko to powodowało, że każda enowa ulotka uważana była przez wszystkich za rzecz wielkiej wartości, za przedmiot, w którym tkwi wiele wiedzy, pracy, poświęcenia, a także wiele narażania się bezimiennych, licznych pracowników Polski Podziemnej. Dla kolportażu wynikała stąd jedna prosta zasada: szanować enową bibułę; używać jej jak najbardziej celowo. I chociaż również w ,,Wawrze" przywiązywano do tej sprawy duże znaczenie, nie stoi to jednak w żadnym stosunku do staranności i pieczołowitości enowej. Tu podłożenie każdej ulotki było obmyślane, nieraz studiowane wprost i wypróbowywane. Chłopcy dostawali ulotek niewiele, mogli więc podchodzić do podłożenia każdej z nich, jak do odrębnego zadania. Głównym odbiorcą tej bibuły powinien według wszelkich instrukcji być żołnierz niemiecki. Nie esesman, nie gestapowiec, nie urzędnik, lecz zwykły, szary wehr- machtowiec, ubrany w nienawistne dla nas feidgrau, bezimienne tworzywo istotnej niemieckiej siły, a obok tego, i mimo to, w całej tej potwornej maszynie totalnej -- najbardziej człowiek. Wprawdzie ten człowiek w chwilach zwycięstw, kiedy w szaleństwie paradenmarszu deptał podkutymi, niezgrabnymi butami bruki wielu stolic Europy, stawał się bezduszną parą rąk, nóg, bezdusznym gardłem ryczącym swoje ,,Wir fahren gegen England..." Lecz w normalnych dniach człowiek ten marzł na froncie wschodnim, odparzał sobie nogi w bezkresnych marszach, tęsknił za swoim Wohnzimmer..., do tego człowieka najbardziej mogła przemówić enowa bibuła. Nierzadko też pełniący tę trudną służbę chłopcy wkładali po jednej ulotce do każdego samochodu wojskowego stojącego długą kolumną na postoju. Były wypadki wkładania ulotek do kie-zeni płaszczy pozostawionych w szatniach różnych ,,soldatenheimów", były ulotki wkładane do niemieckich kieszeni w tramwajowym lub ulicznym tłoku, we wszystkich miejscach opatrzonych napisem ,,Nur fiir Deutsche". Bóg jeden wie, jak dalece przyczyniły się te pociski do tego, aby w hitlerowskim kolosie duch osłabł. Bóg wie, co nieraz lepiej trafiało w potęgę; III Rzeszy -- kula na froncie, czy taki enowy pocisk. A pocisków tych padało wiele. Teraz, gdy spróbowaliśmy uświadomić wartość każdego z osobna enowego strzału, można przytoczyć liczby. Na tym miejscu powiedzą one już może więcej, niż gdyby były podane na początku. Otóż w jednym tylko roku, licząc od września 1942 roku do września 1943, chłopcy z Szarych Szeregów rozkolportowali w opisany sposób 38 990 eg2emplarzy enowej bibuły. Chłopcy z Szarych Szeregów. Główna Kwatera z całą radością rejestrowała fakt, że w akcji ,,N" prowincja biła znacznie Warszawę. Wśród ośrodków prowincjonalnych po uderzeniu Niemiec na ZSRR, a więc po 1941 roku na czoło wysunęły się chorągwie wschodnie. Zrozumiałe to zjawisko. Chorągwie wschodnie istniały przecież na terenach będących w pierwszej fazie nowej wojny terenami przyfrontowymi, a w dalszych fazach terenami etapowymi. Tereny te stale były więc z natury rzeczy pełne Wehrmachtu, a w związku z tym stanowiły najpodatniejszy grunt dla akcji ,,N". Jak wierny z poprzednich opisów, od chorągwi wschodnich Główna Kwatera odgrodzona była kordonem granicznym przebiegającym pomiędzy tzw. Generalną Gubernią, a tzw. Octlandem. Przerzut bibuły enowej przez ten kordon był niezmiernie ważnym ogniwem całej akcji. Tę ważną rolę spełniała ofiarnie i wytrwale Chorągiew Białostocka (,,Ul Biały", a później ,,U1 Żubr"). Znaczne zasługi położył też jej wizytator hm Kazimierz Wasilewski (pseudonim ,,Kobza"). Ze wszystkiego, co powiedziano dotąd o akcji ,,N" widać wyraźnie, że była to akcja znacznie bardziej szara, znacznie mniej efektowna od ,,Wawra". Swoją szarością i stałym równomiernym napięciem woli uczyła chłopców wytrwałości, uczyła przywiązywania wagi do istotnych, choć mniej uchwytnych wartości. Chłopcy zdawali sobie sprawę z tego, że pracą swą godzą w samo serce wroga; ta świadomość nie pozwalała im zniechęcać się, a przeciwnie -- uczyła cenić szarość. Chłopcy ponadto zdawrali sobie sprawę i z tego, że ich rękom powierzono rzecz bardzo cenną, nad którą pracowali ludzie dużej wiedzy, w której tkwi ogromny koszt wysiłku wielu. Ten moment miał ogromne znaczenie wychowawcze, wyrabiał tak bardzo potrzebną w każdym społeczeństwie cechę: poczucie odpowiedzialności. Wprawdzie wynik akcji ,,N", jak każdej tego rodzaju akcji pozostanie na zawsze nieuchwytny, jednak i ta :.kcja miała swoje radości. Kiedyś, w którejś enowej gazetce ukazał się artykuł twierdzący, że masy narodu niemieckiego są już całkowicie przepojone duchem opozycji; masom tym jednak brak wodza. Na tym kończył się artykuł. W następnym numerze, na pierwszej stronie ukazała się bez najmniejszych komentarzy fotografia feldmarszałka von Reichenau, jednego z najzdolniejszych niemieckich dowódców, znanego nam Polakom z najwcześniejszego dotarcia do Warszawy podczas kampanii wrześniowej. Marszałek Reichenau walczył teraz na południowym odcinku frontu wschodniego. W niedługim czasie po ukazaniu się w enowej prasie fotografii Reichenaua, wyczytaliśmy, tym razem w niemieckiej oficjalnej prasie, że marszałek Reichenau został wezwany do kwatery Hitlera i że w drodze zmarł w samolocie na serce. Kiedyś historia ujawni, czy był to tylko zbieg okoliczności, czy też enowy pocisk trafił. Nawet gdyby to był tylko zbieg okoliczności, musiał zrobić ogromne wrażenie na niemieckich czytelnikach enowej bibuły, nie wzbudzając miłości do kierownictwa III Rzeszy. Jak gdyby drugim ramieniem akcji ,,N" była akcja ,,Gdańsk". Jej zadaniem było również przemawiać do Niemców, przemawiać w tych samych, co ,,N" celach: przerażać, budzić niewiarę, siać zwątpienie, skłócać wewnętrznie, powodować zamieszanie, męczyć. Metody tylko były różne. Podczas gdy ,,N" używał jednej tylko metody -- podrzucanie bibuły, ,,Gdańsk" posługiwał się wieloma nieraz niesłychanie pomysłowymi metodami. ,,N" i ,,Gdańsk" stanowiły w sumie to samo na odcinku propagandy destruktywnej wśród Niemców, co ,,Wawer" na odcinku propagandy konstruktywnej wśród Polaków. Akcja ,,Gdańsk" powstała na przełomie 1941 i 1942 roku. Jej wykonawcami były te same zespoły chłopców, które wykonywały akcję ,,N". Trudno natomiast przypomnieć sobie jej częstotliwość, lecz wydaje się, że tu, podobnie jak w ,,WawTze", tydzień był podstawą jej rytmu, był on bowiem podstawą rytmu całego kalendarzyka podziemnego życia. Bardziej utrwaliły się w pamięci tematy poszczególnych robót ,,Gdańska". Na czoło tych robót wysuwają się dwie: ,,October" i ,,Tse-tse". W obu przypadkach mamy do czynienia z metodą akcji przewlekłych, przypominających nękające naloty, metodą znaną nam już z wawerskich robót skierowanych przeciwko fotografom i kinom. ,,October", niemiecka nazwa października, to tajemniczy wyraz, który przez całe lato i całą wczesną jesień 1943 roku w przeróżny sposób docierał do świadomości znajdujących się na terenie Polski Niemców. Były napisy na murach, kredą i farbą znaczące tajemniczy wyraz; były napisy kredą na drzwiach mieszkań niemieckich; były napisy przesyłane pocztą itd. Zamierzeniem akcji było wywołanie w psychice Niemców lęku przed zbliżającym się tajemniczym październikiem; zamierzeniem było wywołać wśród nich poczucie tymczasowości, nerwowości. Czy zostało to osiągnięte? Mówiliśmy już, że, podobnie jak we wszystkich innych tego rodzaju akcjach, udział dokonanych osiągnięć w ostatecznym zwycięstwie jest nie do wymierzenia. Tu w akcji ,,October" interesujący może być natomiast inny fakt: mianowicie, czy brano pod uwagę, że jeśli nadejdzie wreszcie zapowiadany październik, jeśli potem minie i nic się nie stanie, to czy w ostatecznym rezultacie skutki propagandowe nie okażą się ujemne? Te zagadnienia dręczyły nas i wtedy. Odpowiedzią na nie była teza, że wypadki wojenne będą się toczyć crescendo i to w niepożądanym dla Niemców kierunku tak, że każdy następny miesiąc, przynosząc nowe, cięższe od poprzednich klęski, nie pozwoli się odprężyć, nie pązwoli podnieść głowy. A kilkumiesięczne zdenerwowanie robi swoje. Wypadki potwierdziły tę tezę. Już w parę miesięcy później, idąca w ofensywie Armia Czerwona wkroczyła w granice Polski z roku 1939; niemiecki nowy ład zaczął się walić na głowy swym autorom, nie było czasu na odprężenie po minionym jakoś ,,Octobrze". Ile natomiast akcja ,,October" napsuła krwi Niemcom, ile wprowadziła zamieszania i dezorganizacji zarówno w miesiącach oczekiwania, jak i podczas samego października -- to pozostanie jej niewątpliwym sukcesem. Druga przewlekła akcja, to ,,Tse-tse". W samym jej założeniu tkwiła myśl o przewlekłości, akcja miała bowiem być ustawicznym dokuczaniem, uprzykrzaniem życia za pomocą drobiazgów, doprowadzaniem do rozpaczy, do rzucenia wszystkiego i ucieczki do Rzeszy. Istota akcji polegała na tym, że każdemu chłopcu, lub każdej dwójce chłopców przydzielano ,,pod opiekę" jakiegoś Niemca, lub też Niemca z całą rodziną. Zaczynało się dręczenie. Były drobiazgi takie, jak gipsowanie dziurek od klucza czy kłódek, były rzeczy przykrzejsze, jak rozlewanie różnych cieczy o okropnej woni, lub też o właściwościach żrących, było rozbijanie szyb, były listy z pogróżkami, alarmujące telefony, sfałszowane listy czy depesze od rodziny, z frontu lub z Rzeszy, wreszcie fałszywe ogłoszenia. Zwłaszcza te ostatnie doprowadzały do szału nie rozumiejących nic i chcących normalnie urzędować Niemców. Wystarczyło parę karteczek przypiętych na okolicznych płotach wskazujących np., że pod adresem ,,nieszczęsnego" Niemca jest do sprzedania węgiel, by tłum poszukujących tego rzadkiego wówczas towaru zniszczył spokój ofiary akcji ,,Tse-tse". Poza dwiema opisanymi akcjami przewlekłymi, ,,Gdańsk" wykonał jeszcze wiele akcji doraźnych. Mało z nich można zarejestrować, w większości bowiem zatarły się one w pamięci. W każdym razie trzeba tu jeszcze wspomnieć rozlewanie żrącego płynu w tramwajowych przedziałach dla Niemców oraz dwa doskonałe chwyty wykonane tuż przed wybuchem powstania. Jeden dotyczył Warszawy. Ukazały się wtedy rozplakatowane na oficjalnych niemieckich tablicach ,,gdańskie" afisze, które, zachowując formę i styl niemieckich aktów urzędowych, nakazywały ludności niemieckiej zamieszkałej na pewnych ulicach opuścić mieszkania i objąć jakoby zwolnione dla tej ludności mieszkania na innych również zamieszkałych przez Niemców ulicach. Zarządzenie to wywołało nieprawdopodobne zamieszanie, interwencje, kłótnie, straty i koszty. Moment wybrany był doskonale, gdyż zdenerwowanie wywołane zbliżającym się szybko frontem wschodnim nie pozwalało Niemcom myśleć spokojnie i trzeźwo. Podobny treścią był drugi chwyt zastosowany w rejonach podwarszawskich, a w szczególności w okolicach Piaseczna. Tam sfingowane niemieckie afisze wzywały volksdeutschów do natychmiastowej ewakuacji w związku ze zbliżającym się frontem wschodnim. Furki, bydła, piernaty, meble, dzieciarnia, lament i panika -- oto skutki tej prostej, lecz dobrze obliczonej akcji. Podaliśmy garść faktów o ,,Gdańsku". Jego działalność toczyła się raczej w Polsce Centralnej niż we Wschodniej czy Zachodniej; jeśli zaś chodzi o Polskę Centralną, to tu równie dobrze toczyła się w Warszawie, jak na prowincji. Liczba chłopców pracujących w ,,Gdańsku" nie była wielka. Jej ocenę utrudnia fakt przerzucania w niektórych ośrodkach prowincjonalnych chłopców pomiędzy beesowskimi (BS) służbami. Jak wiemy, Główna Kwatera tej praktyce nie przeciwdziałała, jednak do końca okupacji sprawa ta nie wszędzie została organizacyjnie rozwiązana. W niektórych więc, szczególnie mniejszych »śr»dkach prowincjonalnych, do końca okupacji zdarzało się, ze względu na małą ilość akcji i małą liczbę chłopców, przerzucanie tych samych zespołów od jednego rodzaju akcji do drugiego, w zależności od zadania, jakie nadeszło z góry. ,,Gdańsk" wychowywał w chłopcach wszystkie te same cechy, które wpajał ,,Wawer": odwagę, rzetelność, koleżeńskość, poczucie odpowiedzialności, pomysłowość (,,Tse-tse" jako odpowiednik wawerskich robót dowolnych). ,,Gdańsk" mógł tylko nieść jedno niebezpieczeństwo wychowawcze -- walka ta mogła mianowicie być odczuwana jako nierycerska. Dla historycznej wierności podkreślić należy, że takie wrażenie wówczas nie istniało, że to już refleksja dzisiejsza. Rzeczywiście, w proporcji do niemieckich okrucieństw to dokuczanie wydawało się chłopcom niewinną igraszką i w żadnym razie nie mogło rozwijać cechy złośliwości czy nierycerskości. Mogło co najwyżej grozić chłopcom kompleksem niższości w stosunku do Niemców, których bronią nie były wcale niewinne igraszki. Wspólna jednak atmo- sfera panująca w całych Szarych Szeregach, powodująca pełną świadomość chłopców, że ich starsi koledzy uderzają dotkliwiej i walczą z Niemcami jak równi z równymi, rozwiewała te obawy. 3. WIEŚ WISS jest na pewno jedną z najstarszych służb na ,,dziś" pełnionych przez Szare Szeregi. Wprawdzie nazwa WISS jest znacznie późniejsza, wprawdzie organizacja służby w skali całej Polski też nie sięga okresów najwcześniejszych, lecz samo pełnienie tej służby w różnej formie i przez różne zespoły jest prawie tak stare, jak istnienie podziemnego harcerstwa. WISS jest to po prostu kryptonim wywiadu, ściślej jest skrótem nazwy ,,Wywiad, Informacja Szarych Szeregów". Autorem zarówno nazwy, jak i skrótowego kryptonimu jest hm Jerzy Jaczewski (pseudonim ,,Wilk", ,,Grot", ,,Kogut"), przy czym nazwa ta została utworzona dopiero w końcu 1943 roku, a więc w czasie, gdy Jurek po aresztowaniu ,,Firleya" obejmował kierownictwo służby. Od samego początku, od chwili utworzenia się pierwszych, nieraz samorzutnych zawiązków drużyn, stykamy się z zagadnieniem wywiadu. Gdy chłopcy chcieli ,,coś" robić, aby Polska odzyskała wolność, gdy zastanawiali się, jaką wybrać służbę, najczęściej uwagę ich przykuwały dwa zagadnienia: wywiad na ,,dziś" i szkolenie wojskowe na ,,jutro". Dlaczego właśnie te dwa? Wydaje się, że w tych dwóch zagadnieniach zamykało się wówczas całe wyobrażenie o konspiracji. Konspiracja -- więc jakieś tajemnicze oczy i uszy, które wszystko widzą, wszystko słyszą, które wydrą każdą tajemnicę. Konspiracja -- więc gromadzenie siły i umiejętności, aby na dany znak zadać wrogowi cios w najczulsze, odkryte poprzednio miejsce. Oto wyobrażenia konspiracji. Nic więc dziwnego, że prawie każdy zespól konspiracyjny zaczynał od wywiadu. W przypadku harcerstwa był to z reguły wywiad ofensywny, a więc taki, który zbiera wiadomości o wrogu. Wywiad defensywny, a więc taki, który zbiera wiadomości o wrogim wywiadzie próbującym rozszyfrować naszą konspirację był prawdziwą rzadkością, i, nie przybierając nigdzie w terenie formy zorganizowanej, zjawiał się tylko w związku z jakąś konkretną sprawą . 12 Tematyka pracy wywiadu ofensywnego przedstawiała w pierwszym okresie przedziwną mozaikę. Były tam adresy poszczególnych Niemców, ruchy całych kolumn wojskowych, dane dotyczące stacjonujących jednostek wojska i policji, nastroje w społeczeństwie polskim, fakty aresztowań, informacje z listów prywatnych z zagranicy, rozmowy z poszczególnymi Niemcami itd. Mozaika rzeczywiście przedziwna. Spowodował ją w pierwszym rzędzie fakt bardzo różnych u Szczegóły w części ,,Organizacja". kontaktów wojskowych, jakie początkowo zestały nawiązane przez poszczególne drużyny, szczególnie drużyny powstałe samorzutnie. Zrozumiałe jest, że tak, jak całe życie pedziemne przedstawiał® w pierwszym okresie mało skoordynowaną plątaninę, tak samo mało skocrdynowane musiały być zamówienia na informacje wywiadowcze. Lecz nie tylko te decydowało o mozaice: drugą, równie ważną przyczyną było to, że komórki odbierające w pierwszym okresie informacje, właściwie nie potrafiły zupełnie precyzować zamówień i instrukcji, pozostawiając wszystko inwencji chłopców. W tym przypadku obojętne więc było, czy komórką zamawiającą był KOP 13, TAP 14, inna organizacja wojskowa czy też najautentyczniej:zy ZWZ -- brak instrukcji stwarzał mezaikę zawsze. Ta różnorodność zleceniodawców, ten brak instrukcji sprawiał, że wywiad pierwszego okresu był narzędziem wychowawczym o mało określcnej wartości, powodującym nie zawsze zamierzone skutki. Jego stroną pozytywną był© po prostu to, że będąc jedną z dziedzin walki, uczył, wdrażał, przyzwyczajał pełnić służbę. To wielka sprawa! Na marginesie tu o niej mówimy, lecz te dwa wyrazy ,,pełnić służbę" zawierają w ssbie egromnie dużo. Przecież wokół nas, wokół ludzi Szarych Szeregów żyli tak zwani ,,normalni ludzie". Żyli ludzie młodzi, którzy tłumiąc własną wyobraźnię, nie chcieli wiedzieć, nie chcieli myśleć, że w tej samej chwili to nie sprzeczność, to przypadek, który spowodował, że tu, w Warszawie, w Kedywie Komendy Głównej spotkaliśmy ludzi rzeczywiście dużej klasy, którzy potrafili zrozumieć tę trudną, a tak ważną dla polskiej racji stanu sprawę. Tak więc prowincjonalne Grupy Szturmowe podjęły pełnienie służby WD pod komendą ,,Jerzego" jako oficera Kedywu Komendy Głównej. Ich zadaniem w pierwszym etapie nadchodzących wydarzeń było stanowić bazę dla przyjeżdżających z Warszawy oddziałów; stanowić bazę, a więc przeprowadzić elementy rozpoznania, przygotować kwatery, magazyny, sanitariaty, a wreszcie brać udział w samej akcji. Tak było w przypadku akcji ,,Sieczychy" (udział GS Chorągwi Mazowieckiej) oraz akcji ,,Koppe" (krakowskiej). W tym pierwszym etapie wydarzeń stały się więc na szczęście płonne obawy, że takie rozwiązanie organizacyjne wyrwie nasze prowincjonalne Grupy Szturmowe z nurtu walki ich własnego terenu. Ponadto w praktyce wiele GS terenowych powiązało się jednak z Kedywami miejscowymi, a co więcej -- wiele powiązało się z miejscowymi partyzantkami. Najpierw było to szkolenie. Trudne, ścisłe szkolenie saperskie, pełne nazw, liczb, wzorów. Nosiło ono kryptonim ,,Filtry". Dynamit, trotyl, szedyt, plastik, spłonki, detonatory, belki teówki i dwuteówki, filary, przęsła, przyczółki -- oto nowy słownik, którym teraz mówili chłopcy; wzory uwzględniające siłę i ilość materiału wybuchowego, wytrzymałość żelaza, przekrój belek zapełniały szufladki ich pamięci. Na stołach przed chłopcami coraz częściej pojawiały się kreślone przez nich schematy połączeń kablowych, wykresy typowych konstrukcji mostowych. Wszystko wprowadziło atmosferę niezwykłej solidności i powagi pracy. Jeszcze jeden moment nowy, dotychczas nie znany, nie przeżyty, moment, który wstrząsnął najbardziej: w rękach chłopców znalazły się wszystkie te przedmioty, o których mówiły wykłady -- wzory i szkice. Spłonki, kable, bateryjki, detonatory, wszystko to wyczuwali teraz swymi palcami, wszystko to stawało się dla nich czymś tak oczywistym, jak przedmioty codziennego użytku. Lecz te przedmioty dokonały innego jeszcze przełomu. Chłopcy poczuli w rękach coś, co pozwalało im innym, mocnym, stalowym wzrokiem patrzeć w oczy mijanym na ulicach Niemcom. Chłopcy poczuli się wreszcie równymi partnerami w tej walce, którą od ponad trzech lat wiedli z nami Niemcy. W rękach, w kieszeniach trzymali teraz przedmioty, które dawały im siłę. Siła moralna, z którą szli do tej pory przez okupacyjną noc związała się nareszcie w jakąś harmonijną całość z siłą fizyczną. To już nie ulotka, nie kreda, nie farba, które kiedyś, przed miesiącami i przed laty tyle dawały zadowolenia, tyle poczucia pełnienia dobrej służby. Te przedmioty to odpowiedź na dudniące nocami wojskowe pociągi, to odpowiedź na skrycie przekazywane wiadomości o transportach idących do Oświęcimia, do Majdanka, do Treblinki. Wydawało się, że to karabin roztrzaskany w tragiczne dni klęski o nadwiślańską sosnę, potem śniony nocami bezsiły -- wrócił do polskich rąk. Wrócił jakiś nowocześniejszy, potężniejszy. Te przedmioty sprowadziły ze sobą nowe zagadnienie: nie znano dotąd zagadnienia magazynów. Pojawiły się obok chłopców osoby ciche, bezimienne prawie, osoby w tej cichości i stałym napięciu nerwów -- bohaterske. Któż zapomni młodą ekspedientkę w sklepie z zabawkami przy ulicy Sosnowej. Do jej rąk poprzez ladę sklepową szły wielkie paki materiałów wybuchowych i innych pomocniczych przyrządów. Chłopcy wychodzili ze swobodnymi rękami i pustymi kieszeniami, tylko w sercach rodził się szacunek i miłość dla tych bezimiennych, tych niezliczonych; tylko wyrazy ,,naród", ,,Polska" stawały się jakieś bardziej zrozumiałe, bliskie, niemal że dotykalne. Tych bezimiennych chłopcy widzieli, może nawet wyczuwali -- wielu. Lokale, w których odbywały się zbiórki, adresy, pod którymi przekazywano meldunki, raporty, rozkazy, wszystkie te miejsca były pod strażą jakiegoś cichego bohaterskiego serca. Gromadzenie magazynów, konserwowanie znajdującego się w nim sprzętu, dokonywanie zawsze niebezpiecznych przeprowadzek w wypadku jakiegoś zagrożenia -- oto liczne, dodatkowe obok szkolenia prace chłopców. Szkolenie obejmowało nie tylko tematykę saperską. Wysadzanie mostów i torów nie będaie się przecież odbywało pod osłoną jakichś innych oddziałów. Sami chłopcy będą musieli stonowić swoją osłonę, sami będą musieli opanowywać zagadnienia związane z terenem, walką i bronią. Ten ostatni wyraz wprowadza nas znów w inny, nie znany dotąd świat. Karabin, popularny kb przesunął się w przeszłość: gdzieś obok szabli i lancy ułańskiej spoczął w skarbnicy ukochania z czasów niedawnego chłopięctwa. Teraz w rękach wyczuwali chłód stali koltów, wisów, parabelek, walterów, lebeli; poczęli orientować się dobrze w tych nazwach, w tych przedmiotach; jedne lubili, do innych nosili w sercu niechęć, jedne pasowały do ręki, inne się zacinały itd. Obok tego zjawisko zupełnie nowe: steny, schmeisery, thompsony -- pistolety maszynowe, nie znane dawniej narzędzia walki, produkt ostatniej wojny związany z daleką, bardzo nowoczesną, a jednocześnie bardzo skautową nazwą -- komandos. I jeszcze trzeci zespół przedmiotów objętych wspólną nazwą -- broń. To granaty. Nie jakieś wyrabiane przez fabryki dalekich krajów lub przechowane przedwojenne polskie, lecz inne, niepozorne, wyglądające prymitywnie, robione w piwnicach przez bezimiennych ludzi podziemnej Polski. W rękach chłopców znalazły się trzy rodzaje takich granatów: sidolówki, filipinki i gamony. Pierwsza nazwa pochodziła od puszek po proszku do czyszczenia napełnionych teraz materiałem wybuchowym, gamony była to zwykła pacyna materiału wybuchowego zaopatrzona w zapalnik, działająca tylko hukiem i podmuchem. Chłopcy najbardziej kochali się w filipinkach. Były to też puszki napełnione materiałem wybuchowym lecz znacznie większe od sidolówek. Były ciężkie, nie można ich było daleko rzucić, lecz siła wybuchu była tak potężna, że dawała prawie pewność otworzenia sobie każdej zamkniętej drogi odwrotu lub powstrzymywania dopędzającego pościgu. Broń i amunicja stały się dodatkowymi lokatorami magazynów; stały się przedmiotem jeszcze czulszych, jeszcze staranniejszych zabiegów konserwacyjnych i równie trudnych, równie ryzykownych przeprowadzek. Wstrząs psychiczny przeżyty przez zetknięcie się z bronią był jeszcze potężniejszy niż wstrząs doznany po zetknięciu się ze sprzętem saperskim. Człowiek ma bardzo ograniczoną wyobraźnię: często jest to wielkie jego szczęście. Chłopcy od lat wiedzieli, że walka się toczy, wiedzieli, że w tej walce giną ludzie, wiedzieli, że sami do tej walki przykładają rękę. Mimo to, gdy dotknęli materiałów wybuchowych, gdy dotknęli całego sprzętu saperskiego, walka i ciągnące się za nią problemy życia i śmierci stanęły jakoś wyraźniej, jakoś konkretniej przed oczami ich wyobraźni. Potem dotknęli broni i wówczas nowy wstrząs, nowy, konkretniejszy obraz rzeczywistości. Kiedyś Alek Dawidowski, nieustraszony chłopiec, sformułuje to wszystko bardzo szczerze i bardzo prosto: ,,jak ciężko zabijać, tak, z pistoletu, gdy się widzi swoją ofiarę; o ileż wydaje się lżej naciskać przełącznik minerskiej sieci -- reszta już dzieje się sama". Lecz Alek powie to później, gdy już pozna huk pistoletowego wystrzału i łoskot walącego się pociągu. Teraz pracowała jeszcze tylko wyobraźnia -- praca ta była jednak wielkim przeżyciem. Kto widywał chłopców w tym okresie, musiał spostrzec, że ich fizyczny wygląd uległ wprost pewnej zmianie. Twarze stwardniały, zmężniały. Chcieli walczyć, lecz w tę walkę nie było im lekko iść. Od trzeciego listopada niewiele minęło czasu -- niepełne dwa miesiące. Nadeszła pierwsza akcja. Wykonywały ją Oddziały Dyspozycyjne Kedywu Komendy Głównej, w skład których weszły właśnie nasze Grupy Szturmowe. Trzeba w tym miejscu raz jeszcze zdać sobie sprawę z układu organizacyjnego Kedywu. Kedyw Komendy Głównej, którego szefem był ,,Nil", posiadał dwa ramiona działania: 1. Referowanie spraw dywersji na terenie całej Armii Krajowej, przy czym referowanie to, zgodnie z zasadą obowiązującą w organi- zacji sztabów Wojska Polskiego, odbywało się na rzecz Komendanta Głównego. 2. Bezpośrednie dowodzenie własnymi Oddziałami Dyspozycyjnymi mającymi nawet swoje własne komórki terenowe. Oddziały Dyspozycyjne Kedywu Komendy Głównej nosiły kryptonimy ,,Motor-20", potem ,,Deska". Ich dowódcą był major (późniejszy ppłk) Jan Wojciech Kiwerski (pseudonim ,,Dyrektor", ,,Lipiński", ,,Rudzki", ,,Oliwa"), wielki przyjaciel Szarych Szeregów. Oddziały Dyspozycyjne składały się nie tylko z szaroszeregowych Grup Szturmowych. W ich skład wchodziły również inne oddziały, liczebnie słabsze od Grup Szturmowych, początkowo jednak, ze względu na swój dłuższy staż w dywersji, bardziej aktywne i stanowiące większą siłę. W niedługim czasie chłopcy z Szarych Szeregów dociągną jednak do poziomu swych kolegów z innych Oddziałów Dyspozycyjnych i na pewno nigdy już potem nie pozostaną za nimi w tyle. Pierwsza akcja, w której nasi chłopcy brali udział, polegała na paraliżowaniu ruchu warszawskiego węzła kolejowego. Węzeł warszawski odgrywał ogromną rolę w systemie komunikacyjnym Polski. Polska zaś w systemie komunikacyjnym zaopatrywania frontu wschodniego, frontu, który w tym właśnie okresie pracował na najbardziej wydłużonych liniach komunikacyjnych. W zasięgu bezpośredniego działania Polskiej Armii Podziemnej znajdowała się jeszcze wielka podkarpacka linia kolejowa Kraków--Lwów, którą w tym systemie komunikacyjno- zaopatrzeniowym należałoby stawiać na równi z węzłem warszawskim. Linia podkarpacka była jednak na razie dla oddziałów ,,Motor" trudno dostępna. Pozostawała jako zadanie dla tamtejszych Kedywów. Linią podkarpacką zajmie się ,,Motor" później z innych powodów. Teraz uderzył w węzeł warszawski. Akcja unieruchomienia węzła miała polegać na jednoczesnym wysadzeniu torów kolejowych na wszystkich zbiegających się w Warszawie liniach. Linii tych było kilkanaście. Poszczególne akcje miały się odbyć w najdogodniejszych dla wykonawców, a najtrudniejszych do napraw miejscach, w odległości kilkunastu i kilkudziesięciu kilometrów od Warszawy. Grupom Szturmowym wypadła linia lubelska. Wybrano punkt dla akcji pod Kraśnikiem. Szaroszeregowym oddziałkiem dowodził sam mjr Kiwerski, przywiązujący ogromne znaczenie do wyszkolenia kadry. Oddziałek bowiem był kadrowy, składał się z kilku chłopców będących na najwyższych funkcjach w warszawskich Geesach. Wśród tych chłopców był Tadeusz Zawadzki -- ,,Zośka" i Janek Bytnar -- ,,Rudy". Akcja odbyła się, zgodnie z planem, w noc sylwestrową z 31 XII 1942 roku na 111943 roku. Chłopcy z bronią w ręku spotkali Nowy Rok, rok, który miał się dla nich okazać rokiem bardzo krwawym, dla wielu ostatnim rokiem młodego życia. Akcja sylwestrowa udała się znakomicie i, co bardzo ważne, bez żadnych strat własnych. Wryła się ona w pamięć chłopców wspaniałą atmosferą jaką stworzył mjr Kiwerski. Ten trzydziestokilkuletni mężczyzna, dość niski, szczupły brunet o nerwowych ruchach, palący masy papierosów, mówiący raczej niedużo lecz szybko, stał się człowiekiem, którego chłopcy pokochali. Miał w sobie jakiś osobisty czar. Mimo różnicy wieku, funkcji i stopni potrafił stworzyć atmosferę, w której chłopcy czuli w nim raczej kolegę niż przełożonego. Jego pseudonim ,,Dyrektor" wydawał się w tych chwilach co najmniej niewłaściwie dobrany. A jednak, gdy ,,Dyrektor" przystępował do spraw konkretnych, wszyscy cichli natychmiast; miejsce koleżeństwa zajmowała wówczas bezwzględna karność. Jak ,,Dyrektor" zdobył taką wśród chłopców pozycję, pozostanie jego tajemnicą. Na pewno jednak niemałą rolę w tym odegrał fakt, że imponował on chłopcom swoją szybkością orientacji, szybkością decyzji, chłodem dowodzenia, ścisłością i konkretnością myślenia, rzeczowością w mówieniu oraz jakąś oczywistością i całkowitym brakiem patosu w przejawach niezwykłej odwagi. Takim był do końca, do ostatniej wymiany strzałów z przeważającą liczbą otaczającego wołyńską leśniczówkę wroga. Nasz niezapomniany ,,Dyrektor". Podczas akcji sylwestrowej chwycił swój oddziałek za serce urządzeniem punktualnie o północy przysięgi wojskowej dla jednego z chłopców, który dotąd tej przysięgi nie składał. Wybór chwili, atmosfera miejsc a i warunków były tak zgodne ze skautową naturą chłopców, iż odtąd poczuli się bardzo bliscy ,,Dyrektorowi". Nie tylko na linii lubelskiej robota wypadła pomyślnie. Całość akcji, w której inny patrol Grup Szturmowych działał na linii radomskiej, ,,Wieniec II" *, powiodła się znakomicie, stając się dla Niemców groźnym memento na progu Nowego Roku, dla Polaków zaś sygnałem, że wchodzimy wraz z Nowym Rokiem w nowy okres walki. W walce tej nie będzie już przewodził ,,Wawer" lecz WD. W noc sylwestrową chłopcy pokochali nową służbę, byli z niej dumni. Nie była to jednak duma kasty wybranych, odwracających się od reszty społeczeństwa i pogardzających resztą. Od trzech kwartałów sączyła się do ich serc i mózgów myśl ,,M" -- braterstwa z całą młodzieżą bez względu na to, czy młodzież ta walczy, czy też nie. Była to więc duma wynikająca z poczucia odpowiedzialności. Wszystkie te myśli nie ułożyły się w życiu tak od razu i tak prosto, jak teraz układają się na papierze. Powstawały one i szeregowały się wśród walki, przemyśleń, dyskusji, nieraz zwątpień. Tym zaś były mocniejsze, im bardziej były przeżyte. Koniec zimy i przedwiośnie mijało wśród prac związanych ze szkoleniem, kompletowaniem magazynów i przeprowadzaniem rozpoznań w terenie. Owe rozpoznania były wielką serią przeżyć mających i ,,Wieniec I" wykonywał Kedyw jeszcze praed wstąpieniem doń Grup Szturmowych. znaczenie wychowawcze dla chłopców. Chłopcy znaleźli się znów w terenie: musieli wykazać masę zaradności poruszając się w nowych dla siebie warunkach, musieli zdobyć się na wiele opanowania, pomysłowości i inteligencji w usiłowaniu zlania się z tłem miasteczka, stacji kolejowej, wsi, drogi, lasu. A ponad wszystko musieli wydobyć z siebie maksimum solidnej pracy przy dokonywaniu samego rozpoznania. Zdawali sobie dobrze sprawę z tego, że niewłaściwe obliczenie przekroju belki, liczby belek, odległości itp. może narazić na fiasko całą przyszłą wyprawę dokonywaną z dużym nakładem pracy i ryzyka. Zdawali sobie dobrze sprawę z tego, że ta wymagana od nich solidność to zjawisko o wiele poważniejsze i o wiele obiektywnie trudniejsze, niż jeszcze przed pół rokiem wymagana solidność przy równych do końca napisach wawerskich, przy sumiennych meldunkach wissowych, przy trafionych strzałach ulotek enowych. Obiektywnie trudniejsze, lecz subiektywnie to samo napięcie nerwów, sił i woli. Tylko teraz są starsi, silniejsi, bardziej zaprawieni. Czuli na sobie, choć może tego nie potrafili sprecyzować, niezwykłą trafność jednej z podstawowych zasad metodologii skautowej -- stopniowanie trudności. Na przedwiośniu zaszła pewna trudna sprawa. Sprawa ta wymaga paru słów wstępu. Jeszcze trzeciego listopada 1942 roku podczas wielkiej wawerskiej wpadki został aresztowany Janek Błoński, bardzo dzielny, znany ze swych lewicowych poglądów przedwojenny podharcmistrz, jeden z najbliższych współpracowników ,,Inżyniera". W parę dni po aresztowaniu Janka zostali aresztowani oboje jego rodzice i siostra. Ich wspólne mieszkanie przy ulicy Brackiej 23 po rewizji zostało, jak zwykle w takich razach, opieczętowane przez gestapo. Tak się złożyło, że Ryszard Białous, ,,Jerzy", był ożeniony z drugą siostrą Janka Błońskiego. Jako kolega i jako członek rodziny, głęboko przeżył sprawę aresztowania i myślą krążył ciągle wokół zagadnień z nią związanych. Między innymi uwagę jego przykuło opieczętowane mieszkanie pp. Błońskich, w którym znajdowały się materiały konspiracyjne Janka. Ponadto ojciec Janka Błońskiego, jako znany w Warszawie krawiec, był człowiekiem zamożnym. Jego mieszkanie pełne było dywanów, antycznych mebli, obrazów, drogocenności oraz związanych z zawodem p. Błońskiego kuponów na ubrania. Nie ulegało wątpliwości, że zwykłą koleją gestapowską po cały ten dobytek zajadą któregoś dnia niemieckie auta i sprawa zostanie zakończona. To, oraz trudności finansowe, z jakimi borykały się oddziały -- spowodowało decyzję akcji ewakuacji mieszkania. Drugiego lutego podjechały ciężarowe samochody pod dom na Brackiej. Uzbrojeni chłopcy poczęli wynosić najcenniejsze rzeczy. Aby zapobiec wszczęciu alarmu zadecydowano, aby nikogo z przygodnych ludzi nie wypuszczać z podlegającej akcji klatki schodowej. Ta decyzja, której motywy można zresztą zrozumieć, postawiła kilkunastu chłopców biorących udział w akcji w obliczu bardzo groźnego niebezpiecztństwa. Dom okazał się niezwykle ruchliwy, co chwila ktoś wchodził na klatkę schodową, co chwila ktoś wychodził z położonych przy niej mieszkań. Wszyscy ci ludzie zostali zatrzymani. Akcja przedłużyła się nad miarę; tłum rósł, nerwy napinały się. Wreszcie wiadomość o tym, że w kamienicy dzieje się coś dziwnego, mimo poprzecinanych telefonów jakoś wydostała się na miasto. Nadeszło kilku tzw. granatowych policjantów. Chłopcy, zgodnie z sytuacją, usiłowali najpierw do nich przemówić, a potem ich rozbroić. Niestety w bramie wywiązała się strzelanina. Z naszych chłopców w akcji zginął Kazimierz Pawłowski (pseudonim ,,Paweł"), lekko ranny został Janek Bytnar. Wreszcie padł rozkaz ewakuacji. Akcja została skończona. Jej skutki dla rodziny Błońskich były tragiczne. Ojciec Janka został rozstrzelany. Na odcinku Szarych Szeregów akcja wywołała pewien kryzys. Analizowano, czy akcji nie należało przerwać, gdy zaczęła urastać ponad zaplanowane rozmiary. Ponieważ ,,Jerzy" w związku z sytuacją rodzinną otrzymał urlop, ,,Orsza" objął komendę Grup Szturmowych, zatrzymując funkcję komendanta chorągwi. Tadeusz Zawadzki miał być przeniesiony na stanowisko komendanta BS. Przeciwstawił się temu jednak, obawiając się, że jego odejście załamie atmosferę w oddziale. Orsza" uznał jego argumentację i pozostawił Tadeusza Zawadzkiego na stanowisku swego zastępcy jako komendanta Grup Szturmowych. Sprawa ulicy Brackiej była zakończona, chociaż, jeśli chodzi o atmosferę oddziału, wyrównana została dopiero za miesiąc, w końcu marca 1943 roku. Ten marzec zapisał się na zawsze w historii warszawskich Grup Szturmowych. Prologiem do wydarzeń było aresztowanie phm Henryka Ostrowskiego, komendanta hufca Grup Szturmowych Praga. Aresztowanie nastąpiło 19 III 1943 roku. Nie sposób bez wątpliwości ustalić jego przyczynę. W mieszkaniu Heńka przy ulicy Osieckiej na Grochowie znaleziono wiele materiału obciążającego, a w szczególności materiały wybuchowe, broń, amunicję. Śledztwo Heńka było bardzo ciężkie. W jego toku, prawdopodobnie po rozszyfrowaniu notatki, natrafiono na adres Janka Bytnara. W nocy z 22 na 23 marca 1943 roku Bytnar został aresztowany. Wraz z nim aresztowano jego ojca. Z Janka gestapo postanowiło jak najszybciej wydobyć zeznania, aby tej samej jeszcze nocy, a gdy się to nie udało, najbliższych dni zaskoczyć oddział dalszymi aresztowaniami. Rozpoczęło się bestialskie śledztwo. Prowadzili je gestapowcy Lange i Schulz; prowadzili je w gmachu gestapo przy AL Szucha 25, w pokoju nr 228. Po śledztwach Janek wraz z innymi przesłuchiwanymi tego dnia odwożony był krytą ciężarówką do więzienia na Pawiaku. Aresztowanie Janka Bytnara było wielkim wstrząsem psychicznym dla warszawskich Grup Szturmowych, zwłaszcza dla grona najbliższych przyjaciół z Tadeuszem Zawadzkim na czele. W głowie Tadeusza od razu powstała myśl zbrojnego odbicia kolegi w czasie transportu przez miasto. Błyskawicznie zmontowana akcja miała na- stąpić 23 III 1943 roku około godziny 17 na skrzyżowaniu ulicy Długiej i Bielańskiej w Warszawie. Niestety, nieobecność w Warszawie mjra Kiwerskiego uniemożliwiła uzyskanie w ciągu tych paru godzin pozwolenia z Kedywu, zaś ,,Orsza" uważał, że tak poważnej akcji nie wolno robić w centrum Warszawy bez pozwolenia władz wojskowych. Wydał więc rozkaz odwołania akcji. Rozkaz ten padł późno, gdy już cały oddział był ugrupowany na ulicy. Nie mógł paść wcześniej, do ostatniej bowiem chwili usiłowano uzyskać decyzję Kedywu. Chłopcy przeżyli bardzo trudny moment, gdy wśród napięcia wywołanego zbliżaniem się chwili uwolnienia przyjaciela, usłyszeli ten odwołujący rozkaz. Egzamin, przed jakim stanęli, zdali jednak bez zarzutu. Pełna lojalności karność była ich jedyną odpowiedzią. Wzorem zaś tej karności okazał się najbardziej zaangażowany uczuciowo Tadeusz Zawadzki. Ten moment jego życia przejdzie do gawęd harcerskich, których słuchać będą nasi synowie i wnuki wpatrzeni z zadumą w blask ogniska: ,,Harcerz jest karny i posłuszny rodzicom i wszystkim swoim przełożonym". W trzy dni później, 26 III 1943 roku, akcja nareszcie doszła do skutku. Tym razem uzyskano pozwolenie Kedywu wyrażone ustami mjra Kiwerskiego; uzyskano je zresztą w ostatniej chwili, w ostatnich kwadransach przed akcją. W tym uzyskaniu decyzji, jak zresztą i w paru niesłychanie istotnych dla akcji momentach przygotowawczych, ogromną rolę odegrał Florian. Serdeczność, z jaką zajmował się w tych dniach geesowymi sprawami, zbliżyła do niego chłopców, wzmacniając bardzo spoistość Szarych Szeregów. Również udział komendanta Chorągwi Warszawskiej we wszystkich sprawach chłopców przez te marcowe dni wyrównał z nawiązką przebrzmiałe dziś już sprawy akcji na Brackiej. Dokonana 26 marca akcja bojowa, która do szaroszeregowej historii przeszła pod nazwą ,,Akcji pod Arsenałem", stała się ogromnym wydarzeniem w tej historii. Jej znaczenie polega na następujących momentach: 1. Była ona, obok zamachu na Kutscherę, największym działaniem bojowym na terenie Warszawy, poczynając od kapitulacji Warszawy 27IX 1939 roku po wybuch powstania w ghetcie warszawskim. Rola akcji była tym większa, że była ona wcześniejsza od zamachu na gen. Kutscherę -- 26 III 1943 roku wobec 1II1944 roku. 2. Była działaniem bojowym rozpoczynającym na terenie Warszawy okres ostrzejszej niż dotychczas walki z Niemcami; dotychczasowa walka ograniczała się bowiem do aktywności polskiej w zakresie prasy i propagandy, obecnie rozpoczynała się walka zbrojna. 3. Była uderzeniem w najbardziej znienawidzony przez Polaków przejaw siły i bezprawia okupanta w znęcaniu się nad więźniami i prowokacyjne, bezkarne wożenie ich na oczach wszystkich; była więc zerwaniem mitu o wszechpotędze gestapo, zerwaniem wyprostowującym przygniecionych ciężarem bezsiły Polaków. 4. Była objawem najwyższego braterstwa; powstała i zrealizowana została z uczuć najgłębszej koleżeńskiej przyjaźni. Służba, ofiara, braterstwo i rycerskość. ,,Harcerz służy Polsce...", ,,...niesie pomoc bliźnim...", ,,...za brata uważa każdego innego harcerza..." ,,...postępuje po rycersku...", ,,...jest... ofiarny...", -- akcja na Długiej wspominana będzie stale przy licznych skautowych ogniskach. Skutki akcji były wielorakie. Chłopcy czuli, czym akcja ta była dla społeczeństwa, czuli, że są znów dosłownie w pierwszym szeregu walki, stali się silni, stali się wszyscy sobie bardzo, bardzo bliscy. Akcja wyrosła z uczucia miłości, scementowała Geesy wewnętrznie, scementowała Geesy z Kedywem, scementowała je z innymi szczeblami, z Beesami, z Zawiszakami, scementowała je wreszcie z ,,Pasieką", z Komendą Chorągwi Warszawskiej2. Akcja na Długiej była dla Grup Szturmowych wydarzeniem wielkim. Lecz wydarzenie to raczej otwierało nowy okres niż zamykało poprzedni. Wychowawcza myśl kierownictwa uchwyciła na progu tego nowego okresu nowe niebezpieczeństwa wychowawcze, które stanęły przed chłopcami. Pierwszą rafę, ponad którą zresztą stosunkowo łatwo można było przepłynąć, stanowiły pieniądze. Do tej pory niezmiernie ciężko było Grupom Szturmowym, jak zresztą i całym Szarym Szeregom, o każdy grosz. Teraz, po akcji, Kedyw postawił do dyspozycji oddziału wysokie stosunkowo sumy przeznaczone na pogrzeby poległych, na leczenie rannych, na zmianę wyglądu zewnętrznego, a w szczególności okryć wierzchnich i nakryć głowy pozostałych uczestników. I tu niezmiernie charakterystyczny fakt: mjr Kiwerski, wyczuwając niebezpieczeństwo wychowawcze, zwrócił się z tą sprawą do Floriana. Florian zaś, zatrzymując sobie całą decyzję związaną z pieniędzmi, złotówkę po złotówce wyliczał ,,Orszy" na każdy wydatek. To była ta łatwiejsza rafa. Inna była znacznie trudniejsza. Spostrzegli ją sami chłopcy, stała się ich tematem, ich pasją. Już sam fakt tego spostrzeżenia był dowodem zdrowia psychicznego chłopców, był dowodem zdolności do przepłynięcia również ponad tą trudną rafą. Tą rafą była sprawa kombatanctwa. Czym będziemy w przyszłym pokojowym życiu? Czy nie grozi nam spoczęcie na laurach, czy nie grozi nam dyskontowanie zasługi? Jak się przed tym ustrzec? Jak ustrzec przed tym młodszych, kierowanych przez nas kolegów? Chłopcy spostrzegli tę trudną do przebycia rafę wcześnie. Na kilka godzin przed aresztowaniem Bytnara, Tadeusz Zawadzki, Janek Bytnar i ,,Orsza" szli Polem Mokotowskim. Był cichy marcowy wieczór. Właśnie zakończyła się odprawa warszawskich Grup Szturmowych w mieszkaniu Janka, a teraz trwało wzajemne odprowadzanie, przedłużane niekończącym się wątkiem rozmowy. Janek mówił o książeczce opisującej bohaterów czasów legionowych z poprzedniej wojny. Tytuł książeczki: Kamienie na Szaniec. Opisywani bohaterowie mieli * S. Broniewski, Pod Arsenałem, Warszawa 1957 r. 22, 23 lata. W tym momencie chłopcy -- Janek i Tadeusz -- dokonali wielkiego odkrycia: przecież oni też mają w tej chwili 22, 23 lata; przecież oni też idą po tej samej ścieżce co tamci. Na końcu tej ścieżki tamci spotkali kuszący obłok legendy -- obłok przesłaniał przeznaczenie, którym była ofiara lub przywilej zasługi. Nie, nie protestują chłopcy. Tam musi być trzecia droga; tej trzeciej drodze musi być znów na imię służba; nasza służba ,,pojutrza", która wtedy już będzie się nazywała służbą ,,dziś"... Ostatni uścisk dłoni przerywa rozmowę. Za kilka godzin Janek będzie już katowany przez gestapo. To jeden obraz u zarania trudnego problemu kombatanctwa. A teraz obraz drugi: minęło szereg dni od owego pamiętnego ostatniego spaceru z Jankiem. Była już akcja pod Arsenałem. Ranni w skcji Alek Dawidowski i Tadzio Krzyżewicz zmarli; skatowany przez gestapo Janek zmarł również. Odbyły się ciche pogrzeby na warszawskich Powązkach. W parę dni później najbliżsi koledzy zanieśli na świeże mogiły wstążeczki Krzyża Walecznych i czarno-niebieską wstążeczkę Virtuti Militari. Potem, w lokalu konspiracyjnym na Grochowie, w tzw. lokalu ,,u Cioci" odbyło się ognisko. Drzwiczki pieca otwarto, płomień huczy, a wokół na podłodze zasiadło sześciu mężczyzn: Tadeusz Zawadzki, Andrzej Zawadowski, Feliks Pendelski, Miłosław Cieplak, Maciek Bittner i ,,Stefan Orsza". Chłopcy mówią mało, lecz każdy wyraz wydobyty jest jakby z głębi serca. Poznali prawdziwy smak ofiary, niosąc na barkach proste, sosnowe trumny. Owiał ich z bliska obłok legendy, gdy w ręku dowódcy zamigotały czarno- niebieskie barwy. Więc to już? Więc to takie bliskie? Co dalej? Co nas czeka? Teraz z bliska widzą swą przyszłą drogę nieco inaczej. Jeśli Bóg pozwoli im przejść obok cmentarnych krzyży, czują, że w przyszłej Polsce czyhają na nich dwa niebezpieczeństwa: jedno -- to rzucanie się w wir życia, to zapomnienie o przebytej makabrze, to ordery, pieniądze, alkohol, kobiety... Gdzieś w mroku pokoju ktoś rzuca nazwisko znanego przedwojennego generała, rzuca bez demagogii, próbuje w tym nazwisku zawrzeć symbol tragicznego problemu. Obok niebezpieczeństwo inne -- tragiczny samotnik, który nie wyrwie się już z kręgu przeszłości. Twarz poszczerbiona bliznami, serce poszczerbione bliznami wspomnień -- ktoś rzuca nazwisko dawnego bojowca PPS. I wówczas, tak jak wtedy na Polu Mokotowskim, Tadeusz protestuje... Nie! nie! -- powtarzają za nim chłopcy. Szukają innej drogi. Wiedzą, że ona jest, że to droga pełnego człowieka i wiedzą, że będzie im bardzo trudno po niej iść. Chcą po niej iść, lecz nie dziwią się tamtym dwóm. Ognisko się kończy i chłopcy wracają na ścieżkę służby. Właśnie płonie warszawskie ghetto. Na oczach wszystkich rozgrywa się przerażający dramat. Sięgający dna bezmiar okrucieństwa i sięgający szczytów bezmiar ofiary. ,,Tam giną obywatele Rzeczypospolitej" -- unosi się w dyskusji z jakimś endekiem Florian. ,,Boże! Boże!" -- szepce patrząc na bijące w niebo słupy ognia młodziutki 21. Tadeusz Kwiatkowski 22. Zygfryd Linda 23. Miłosław Cieplak 24. Antoni Bereśniewicz 29. Emil August Fieldorf 25. Franiciszek Firlik 26. Jan Skrzypczak 27. Janusz Milewski 28. Władysław Olędzki 30. Antoni Chruściel 31. Jan Wojciech Kiwerski 34. Kazimierz Skibniewski 32. Jan Błoński 33. Mieczysław Kurkowski 35. Kazimierz Skorupka 36. Wiktor Mieczkowski 37. Zbiorowa mogiła w Wawrze 39. Likwidacja zdjęć niemieckich 38. Spalenie ,,V" 41. Stemplowanie gazet 40. Zwalczanie kobiet chodzących z Niemcami 42. Zwalczanie czytania ,,Nowego Kuriera Warszawskiego" 43. Aleksy Dawidowski 45. Bojowe Szkoły 44. Rozbiórka pomnika Kilińskiego 46. ,,Der Hammer" Jaś Romocki i zaciska pięści. Gdy nadchodzi wiadomość, że będzie akcja bojowa, mająca odciążyć walczące ghetto, chłopcy nie posiadają się z radości. Akcja ma polegać na likwidacji niemieckiego stanowiska ogniowego ostrzeliwującego ghetto poprzez bramę przy ulicy Bonifraterskiej. Dowódcą akcji ma być ,,Orsza". Odprawa omawiająca akcję odbywa się w mieszkaniu Wojtka Kroguleckiego (pseudonim ,,Ney") przy ulicy Idzikowskiego na Mokotowie. Odprawie przewodniczył mjr Kiwerski. W planach akcji brano pod uwagę szereg pistoletów maszynowych, kilka samochodów. Nie były to już więc te prymitywne środki, z jakimi rzucił się oddział do akcji pod Arsenałem. Właśnie tamta akcja otworzyła Geesom wielki kredyt zaufania. Kedyw kierował na ich odcinek wszystko, co miał najlepszego. Tak i teraz w odprawie u ,,Neya" uczestniczyło dwóch oficerów świeżo przybyłych z angielskiej szkoły komandosów, podnosząc w chłopcach poczucie znaczenia ich walki oraz wprowadzając poczucie łączności z tak dotąd dalekim frontem zachodnim. W wyniku odprawy zarządzono natychmiastowe przeprowadzenie rozpoznania miejsca przyszłej akcji. Niestety w tym właśnie czasie Niemcy zlikwidowali swoje stanowiska wokół ghetta, wchodząc w głąb. Ghetto dopalało się, strzały cichły. Akcja została odwołana. Lecz warszawskie Grupy Szturmowe nie próżnowały tej wiosny. W niespełna dwa tygodnie po odwołaniu akcji ,,Ghetto", tygodnie zresztą wypełnione po brzegi zwykłymi pracami szkoleniowymi i organizacyjnymi, a ponadto przygotowaniem na wszelki wypadek akcji ,,Meksyk III", oddział przeprowadził akcję mającą na celu wykonanie wyroku Polski Podziemnej na bestialskim gestapowcu, Schulzu, tym samym, który katował Janka Bytnara. Akcja odbyła się 6 maja 1943 roku przed domem, w którym mieszkał Schulz, przy ulicy Mokotowskiej 3 w Warszawie. Na marginesie wspomnieć należy, że w wyniku zdecydowanej postawy Głównej Kwatery Kedyw zobowiązał się, iż Geesy nie będą nigdy używane do wykonywania wyroków. Mogą wykonywać zamachy wymagające całej akcji bojowej lecz nie będą strzelały w łeb bezbronnej, przerażonej kanalii, często w jej własnym domu, często wobec jej rodziny. Akcję na Schulza zaliczono jednak do rodzaju akcji bojowych: zaliczono tym bardziej, że zamierzeniem Głównej Kwatery było wziąć Schulza żywcem i wydobyć z niego istotne dla bezpieczeństwa Szarych Szeregów wiadomości. Wzięcie żywcem nie udało się; Schulz zginął. Akcja nie pociągnęła za sobą żadnych strat własnych, mimo że odwrót obfitował w pełne napięcia momenty. Tego samego dnia, w którym odbyła się akcja ,,Schulz" został aresztowany Florian Marciniak. Okoliczności tego aresztowania oraz wiele innych wiążących się z nią spraw opisane zostaną później. Tu przyjrzyjmy się tylko zadaniom jakie w związku z aresztowaniem Floriana przypadły warszawskim Geesom. Pierwszym zadaniem była akcja ,,Meksyk IV". Trzeba tu wyjaśnić, co to były te ,,Meksyki"... Nazwę ,,Meksyk I" nadano pierwszej, odwołanej zresztą, akcji pod Arsenałem, tej, która miała się odbyć 23 III 1943 roku. Właściwą, dokonaną akcję pod Arsenałem nazwano ,,Meksyk II". Akcja ,,Meksyk III" była dotychczas tylko wspomniana. Jej projekt powstał bezpośrednio po dokonaniu akcji pod Arsenałem. Projekt polegał na przepracowaniu szczegółowym akcji odbicia więźniów tylko po to, aby takie gotowe przepracowanie posiadać na wypadek, gdy zajdzie istotna potrzeba. Przepracowanie takie zostało dokonane; brało ono pod uwagę zarówno doświadczenia wyniesione z niedawnej akcji, jak również nowo powstałe warunki wynikające z wydanych przez Niemców nowych zarządzeń ostrożnościowych. Ważnym momentem tego przepracowania był fakt, że dokonano go przy wydatnym współudziale mjra Adama Borysa (pseudonim ,,Pług", ,,Pal") -- nowej postaci Oddziałów Dyspozycyjnych Kedywu, niedawno przybyłego z Anglii oficera po gruntownym przeszkoleniu komandosowskim. W ten sposób akcja Meksyk III powstała jako staranne, gruntowne opracowanie oparte na najnowszych zdobyczach zachodniej wiedzy wojskowej. Przygotowanie właściwej akcji pod Arsenałem, a więc ,,Meksyku II", w świetle tego opracowania wydawało się jedynie improwizacją. Była to jednak dobra improwizacja. Na miejsce akcji ,,Meksyk III" wybrano plac Starynkiewicza, zakładając na podstawie rachunku prawdopodobieństwa, że trasa atakowanej więźniarki przebiegać będzie ulicą Koszykową -- placem Starynkiewicza -- Żelazną. Poprzedni projekt wysunięty przez Miłka Cieplaka, atakowania na skrzyżowaniu Żelazna--Twarda odpadł ze względu na bardzo duży ruch w tym miejscu. Akcja ,,Meksyk III" miała zostać zrealizowana, gdy w kwietniu 1943 roku aresztowano Tytusa Trzcińskiego, wspomnianego już przywódcę młodszej ,,Pomarańczami", czyli tzw. ,,Tytusowców". Niestety, akcja nie doszła do skutku, wywiad z Al. Szucha wskazywał bowiem wyraźnie, że Tytus nie jest wożony zwykłą metodą warszawskiego gestapo. Właśnie wkrótce po zaniechaniu akcji ,,Meksyk III", a dokładnie w dzień zamachu na Schulza (6 V1943 roku) aresztowany został Florian. Zdecydowano odbicie. Dla dodania akcji pewności ,,Orsza" przesunął jej miejsce z placu Starynkiewicza na odcinek ulicy Koszykowej pomiędzy Mokotowską, a Marszałkowską. Dowódcą akcji został Tadeusz Zawadzki. Niestety, konwój przejeżdżający zmiennymi trasami nie pojechał tego dnia przez Koszykową lecz przez Nowy Świat. Akcja nie odbyła się. Zresztą, jak się w chwilę potem okazało, w konwoju nie było Floriana. Jego wożono inaczej, i to nie ze względu na ważność więźnia, z tego bowiem gestapo nie zdawało sobie sprawy, lecz ze względu na fakt, że Florian aresztowany był przez ekipę poznańskiego gestapo. Po zorientowaniu się w sytuacji ,,Orsza" zarządził następną akcję, tzw. ,,Chicago". Ta akcja polegała na dwóch elementach: na krążą- i cych po mieście patrolach rozpoznawczych i na trwających w pełnej gotowości do wałki zespołach bojowych. Sygnał musiał być dany drogą telefoniczną. I tym razem jednak szczęście nie dopisało. Gdy warszawskie Geesy rozpinały na mieście czujną sieć, auto gestapowskie wiozło Floriana sochaczewską szosą w stronę Poznania. Raz jeszcze w historii Grup Szturmowych pojawiło się imię ,,Florian". W lecie tegoż roku przystąpiono mianowicie do przygotowania realizacji szaleńczego planu wyzwolenia Floriana z poznańskiego więzienia. Nim jednak opracowanie trudnej akcji osiągnęło jakieś realne kształty, nadeszły z poznańskiego więzienia wiadomości o wywiezieniu stamtąd Floriana. Przygotowania do akcji dokonywane na razie w małym gronie kilku kolegów zostały zawieszone. Akcja ta nosiła kryptonim ,,Biała Róża". Gdy ucichły pierwsze gorące momenty po aresztowaniu Floriana, warszawskie Grupy Szturmowe powróciły do normalnego rytmu swej pracy. Teraz komendę nad nimi objął Tadeusz Zawadzki, gdyż ,,Orsza" przeszedł na opróżnioną funkcję Naczelnika Szarych Szeregów. Lecz przejście do tych normalnych prac nie oznaczało dla Grup Szturmowych ani chwili wytchnienia. W parę dni po odwołaniu akcji ,,Chicago" miało znów miejsce poważne bojowe wydarzenie. Oddział pod dowództwem Tadeusza Zawadzkiego dokonał nocą z 19 na 20 V 1943 roku akcji odbicia więźniów transportowanych specjalnym wagonem- więźniarką z Majdanka do Oświęcimia. Uderzenie nastąpiło na stacji Celestynów (linia Lublin--Otwock--Warszawa Wschodnia). Mimo bardzo trudnych warunków, w obliczu stojącego opodal pod sygnałem pociągu wojskowego, akcja została przeprowadzona z pełnym powodzeniem. Więźniowie zostali uwolnieni. Załoga konwoju wybita. Po stronie polskiej było dwóch zabitych. Tak się złożyło, że obaj to nie członkowie Grup Szturmowych, lecz obecni na celestynowskiej akcji dwaj oficerowie świeżo przybyli z Anglii, ci sami, z którymi niedawno zetknęliśmy się na odprawie omawiającej akcję ,,Ghetto". Zginęli stojąc na ubezpieczeniu akcji wzdłuż torów. Ciała poległych oddział przywiózł do Warszawy. ,,Celestynów", piękna akcja bojowa, odegrał poważną rolę wychowawczą dla samego oddziału. Trudno przecież o akcje lepiej wychowujące, niż wszelkie akcje odbijania więźniów. Podczas nich, dzięki pracy bojowej, giną najbardziej zwyrodniali kaci, a odzyskują wolność ich ofiary. Rycerskość, braterstwo i pomoc bliźniemu splatają się przy tego rodzaju wydarzeniach w nierozerwalną całość. W trzy dni po ,,Celestynowie" znów akcja. Tym razem jest to zamach na gestapowca Lange, drugiego obok Schulza kata nieżyjącego już Bytnara. Lange zabity został 22 V1943 roku na placu Trzech Krzyży w Warszawie. Nasz oddział strat nie poniósł. I tym razem celem akcji była likwidacja gestapowca, który zbyt dużo wiedział o Szarych Szeregach. Lecz na tym kończy się ta długa i bogata seria okupiona jak do- tąd jedynie stratami poniesionymi na Braokiej i pod Arsenałem, czterech geesowych bojowców: Kazimierza Pawłowskiego, Alka Dawidowskiego, Tadzia Krzyżewicza i Huberta Lenka oraz śmiercią zamęczonego przez gestapo Janka Bytnara. A było, jak to opisywaliśmy, tych akcji sporo: 31 XII 1942 roku -- ,,Wieniec II"; 2 II1943 roku -- ,,Bracka"; 23 III 1943 roku -- ,,Meksyk I" (odwołany); 26 III 1943 roku -- ,,Meksyk II" (Arsenał); IV 43 -- ,,Meksyk III" (nie wykonany); 6 V 1943 roku -- ,,Schulz"; 8 V 1943 roku -- ,,Meksyk IV" (odwołany); 10 V 1943 roku -- ,,Chicago"; 19 V 1943 roku -- ,,Celestynów"; 22 V 1943 roku -- ,,Lange". Na początku czerwca przygotowano wysadzenie w powietrze mostu kolejowego. Miało to utrudnić ruch transportów wojskowych na bardzo ważnej magistrali Częstochowa-- Skierniewice--Warszawa. Dla Geesów akcja ta miała być ponadto jakby egzaminem ich saperskiego kunsztu. ,,Wieniec" robiło tylko paru chłopców z Geesów w ramach wspólnego -kedywowskiego oddziału. Nową akcję, która do szaroszeregowej historii przejdzie pod nazwą ,,Czarnocin" (wieś, obok której znajdował się most) -- miały wykonać Geesy zupełnie samodzielnie. Toteż przygotowania były nadzwyczaj staranne we wszystkich, tak licznych w dywersji, elementach. Obok rozpoznania, instrukcji, przygotowania sprzętu, broni, sanitariów, jednym z elementów były samochody. One same, choć stanowiły tylko drobny element w dywersji były, jak każde prawie zagadnienie konspiracyjne, istnym węzłem trudności. Wynajmowanie i zmiany garaży, przemalowywanie i przerabianie zdobytych aut, dorabianie fałszywych tablic rejestracyjnych, załatwianie spraw ,,lewych" dokumentów rejestracyjnych, zakupywanie paliwa, ogumienia i zapasowych części -- wsizystko to były sprawy wymagające w warunkach konspiracji wielu starannych zabiegów, wielu przemyśleń, nieraz poniesienia dużego ryzyka. W końcu maja utworzono, w związku z tym wszystkim, specjalną komórkę motorową warszawskich Grup Szturmowych. Jej szefem został Tadeusz Mirowski (pseudonim ,,Oracz"), brat Stefana Mirowskiego, świeżo mianowanego po odejściu ,,Orszy" komendantem Chorągwi Warszawskiej. W ramach przygotowań czarnocińskich komórka motorowa miała również do wykonania szereg prac. W ich toku 2 czerwca 1943 roku ,,Oracz" w towarzystwie szofera, Henryka Krajewskiego (pseudonim ,,Henryk") i Jerzego Pepłowskiego (pseudonim ,,Jurek TK"), przeprowadzał jeden z samochodów do bazy na Bielany. Samochód nie posiadał jeszcze lewych dokumentów. W takiej sytuacji napotkano tzw. Streifę, czyli posterunek niemieckiej żandarmerii nastawiony na kontrolę pojazdów. Geesowski samochód rozpoczął ucieczkę. Pościg niemiecki okazał się jednak szybszy. Na wąskich uliczkach Bielan chłopcy musieli opuścić samochód i ratować się pieszą ucieczką. ,,Jurek TK" uratował się; przesadził jakiś płot, na sąsiedniej uliczce odebrał rower przejeżdżającemu i umknął. ,,Henryka" Niemcy schwytali i rozstrzelali natychmiast. ,,Oracz" natomiast bronił się; miał przeciw sobie żandarmów ze Streify i wielką chmarę nadbiegających na głos strzelaniny lotników z pobliskiego ,,Ciwfu". A jednak ,,Oracz" bronił się. Bronił się długo i do końca. Czy i jakie przy tym straty mieli Niemcy -- nie wiadomo. Ciało poległego udało się następnego dnia poprzez wyrobione stosunki zakładu pogrzebowego wydobyć z rąk niemieckich i pochować na Powązkach Wojskowych. Spoczął tam w drugiej mogile obok Janka Bytnara, jakby wskazując następnemu z kolei miejsce obok siebie. Już od czasu ,,Arsenału" powstał zwyczaj zbierania się warszawskich Geesów na wszystkie nabożeństwa żałobne w małej kaplicy SS Urszulanek przy ulicy Gęstej w Warszawie. Pełne prostoty i cichego piękna jasne wnętrze kaplicy, natchniony, pogodny głos chóru, bezszelestne, pracowite krzątanie się uśmiechniętych szarych sióstr działały kojąco na chłopców. Kaplica na Gęstej, nazywana buńczucznie naszym kościołem garnizonowym, stała się kuźnią niesłychanie bliskiej i realnej łączności z kolegami, którzy odeszli. Było nabożeństwo za Bytnara, Dawidowskiego i Krzyżewicza, potem było nabożeństwo na intencję aresztowanego Floriana (w dzień Wniebowstąpienia), teraz, w pierwszą niedzielę czerwca, odbyła się msza św. za dusze poległych na Bielanach Tadeusza Mirowskiego i Henryka Krajewskiego. Po mszy św. w hallu wejściowym czekała Naczelnika Szarych Szeregów nowa dramatyczna wiadomość. Nocy poprzedniej odbyła się czarnocińska akcja. Most częściowo wyleciał w powietrze. Nieszczęścia zaczęły się dopiero w drodze powrotnej: najpierw katastrofa samochodowa okupiona śmiercią szofera, Ryszarda Wesołego (pseudonim ,,Rysiek"). Potem odwrót pieszy. Jedna z grup w składzie hm Maciej Bittner (pseudonim ,,Maciek"), hm Andrzej Zawadowski (pseudonim ,,Gruby") i hm Feliks Pendelski (pseudonim ,,Felek") zaskoczona została na szosie przez gestapowski samochód. Walka była nierówna -- sześć pistoletów maszynowych przeciwko naszym trzem zwykłym pistoletom. Felek i Andrzej polegli8; Maciek, który zdołał przeskoczyć rów i ukryć się w zbożu, dotarł w poprzestrzelanym ubraniu do Warszawy i opowiedział o wszystkim. Tragiczny przebieg ,,Bielan" i ,,Czarnocina" sprawił, że na czoło zagadnień przeżywanych przee Główną Kwaterę, przez Komendę Chorągwi Warszawskiej oraz przez kierownictwo warszawskich Grup Szturmowych wysunęła się trudna sprawa strat. Jawi się ona w Szarych Szeregach nie po raz pierwszy. Każda większa wpadka, a było już ich niestety sporo, przypominała sobą tę trudną sprawę. Przy ,,Wawrze" cała uwaga kierownictwa wytężona była zawsze, gdy chodziło o bezpieczeństwo chłopców; każda najdrobniejsza wpadka pod* W późniejszych latach dopiero doszło do nas jak bohatersko zginął ,,Felek": będąc bliżej ,,Grubego" niż ,,Maciek", spostrzegł że ,,Gruby" został ranny od razu, od pierwszych strzałów; być może nawet od razu zabity; wobec tego pozostał broniąc dostępu do przyjaciela i tak zginął (1981). legała wszechstronnej analizie. Bóg pozwolił, że ,,Wawer" przyniósł w toku całej swej działalności stosunkowo niewielkie straty. Pisaliśmy już o tym. Decyzja o przejściu do Wielkiej Dywersji odnowiła całe zagadnienie. Z niezwykłą starannością było ono omawiane we wstępnych rozmowach Florian -- ,,Nil". Potem nadeszły normalne dni Wielkiej Dywersji. Wiemy, że pierwszy okres, mimo wielkiej aktywności oddziału wiosną 1943 roku, przyniósł liczbowo stosunkowo niewielkie straty. Były one jednak dostatecznie silne, aby szarpnąć uczuciami, aby wyostrzyć uwagę. Każda nowa akcja napawała ogromnym niepokojem; zdawano sobie sprawę, że wreszcie przyjdą, że muszą przyjść, ciężkie chwile, ciężkie straty. W myśleniu na te tematy nie kwestionowano zupełnie decyzji zeszłorocznej -- przystąpienia do Wielkiej Dywersji. Zastanawiano się jedynie nad niebezpieczeństwem, jakie zawisło nad kadrą kierowniczą, nad najlepszymi, wybijającymi się na czoło oddziału. Trzeba sobie wyraźnie uprzytomnić, że wtedy nie było problemu wyniszczenia oddziału, lecz problem wyniszczenia kadry. Poczęto wywierać nacisk na Tadeusza Zawadzkiego, aby wprowadzał do akcji coraz to nowych ludzi, aby nie pracował ciągle tym samym zespołem. Kto jednak zna, lub kto potrafi się wczuć w sprawy dywersji, ten ani przez chwilę nie będzie się dziwił Tadeuszowi, że w chwilach najcięższych i na odcinkach najodpowiedzialniejszych chciał mieć wypróbowanych Maćków, Felków, Słoni. Ponadto nie wolno zapominać, że chłopcy sami rwali się do walki, że przed każdą akcją odbywały się całe sceny wokół natrętnej prośby: ,,wyznacz mnie do akcji!" Między tymi dwoma naciskami męczył się Tadeusz. Lecz takie przedstawienie sprawy stwarza obraz może plastyczny, lecz nieco spłycony. W istocie my wszyscy męczyliśmy się między potrzebami walki, a potrzebami wychowania. Teraz, gdy w ogniu nasi chłopcy rozrastali się i potężnieli, widzieliśmy i mówiliśmy sobie nieraz, że nasza decyzja wychowania przez walkę była decyzją słuszną, jedyną. Lecz spostrzegliśmy następną prawdę: jeśli inni nie będą tak rozumieli sprawy, jeśli nie wszyscy sięgną po tę najostrzejszą walkę, to będziemy odosobnieni, będziemy niezrozumiani w swej podstawowej tezie, będą na nas patrzeć jak na straceńców i wyginiemy, a inni, których walka nie wychowa -- przetrwają. Tak wyglądał problem, który tląc się poprzednio w naszych umysłach i sercach, teraz po Czarnocinie wybuchnął z całą siłą. Sprawie patronował ojciec Tadeusza, prof. Józef Zawadzki, wybitny chemik, przedwojenny rektor Politechniki Warszawskiej. Jego domek w Zalesiu pod Warszawą stał się terenem długich rozważań tego niesłychanie trudnego i niesłychanie odpowiedzialnego problemu. Rozmówcami byli: następca Floriana ,,Witold"4, Janek Rossman, Eugeniusz Stasiecki, Ryszard Zarzycki; w późniejszym okresie do tego grona dołączył p. Bolesław Srocki. 4 ,,Orsza" po objęciu funkcji Naczelnika Szarych Szeregów zmienił Skutki tych przemyśleń poczęły pojawiać się jednak dopiero w dalszych miesiącach. Tymczasem nadeszła akcja ,,Sieezychy", która prawie niespodziewanie stała się słupem granicznym pomiędzy dwoma okresami historii Wielkiej Dywersji. Na 20 VIII 1943 roku wyznaczył Kedyw akcję zwaną ,,Taśma Wschodnia". Akcja polegała na jednoczesnym uderzeniu kilku oddziałów na poszczególne posterunki niemieckie obsadzające sztuczny kordon graniczny pomiędzy tzw. Generalną Gubernią a tzw. Ostlandem. Miała ta akcja na celu po pierwsze zadokumentować protest narodu przeciw sztucznej granicy dzielącej żywy organizm Rzeczypospolitej, po drugie -- umożliwić dokonanie większych przerzutów ludzi i materiałów konspiracyjnych przez granicę i po trzecie -- rozluźnić porządek graniczny i umożliwić przez to ludności dokonanie różnych prywatnych przerzutów. Nawiasem wspomnieć trzeba, że w następnych okresach przygotowywana była analogiczna akcja, która miała się odbyć na granicy pomiędzy tzw. Gubernią Generalną a tzw. Wartegau. O ile pamięć w tym wypadku nie zawodzi, akcja ta zwana ,,Taśma Zachodnia" nie została z jakichś powodów wykonana6. W ,,Taśmie Wschodniej" Grupom Szturmowym przypadło zaatakowanie posterunku niemieckiego w rejonie Wyszkowa za Bugiem. Sama miejscowość nosiła nazwę Sieezychy. Jej położenie zmuszało do wykonania długich, forsownych marszów zarówno na miejsce akcji, jak i potem, przy wykonywaniu tzw. odskoku. Wymagało to bardzo dobrej znajomości terenu, tym bardziej że większość marszów miała odbyć się w nocy. Oto powód, dla którego do akcji przeznaczono obok Grup Szturmowych Chorągwi Warszawskiej również oddział Grup Szturmowych Chorągwi Mazowieckiej. Powód zresztą wykorzystany skwapliwie przez kierownictwo dążące zawsze do maksymalnego nadążania terenu za ostrym tempem nadawanym przez Warszawę. Dowódcą akcji wyznaczono Andrzeja Romckiego, bardzo jeszcze młodego, lecz wyraźnie wybijającego się wśród otoczenia. To wyznaczenie było jednym z przejawów polityki poszerzania kadry kierowniczej. Tadeusz pojechał na akcję jako obserwator, jako doradca młodego Andrzeja. Marsz na miejsce akcji wykonano planowo. O określonej godzinie oddział był na miejscu gotów do uderzenia. Powodzenie akcji uzależnione było całkowicie od zaskoczenia Niemców. Tymczasem po rzuceniu granatów nastąpiła chwila wyczekiwania -- trwała ona ułamki sekund, lecz była niewątpliwie tym, co wielu teoretyków wojny nazywa kryzysem boju. Kryzys przełamał Tadeusz, podrywając najbliższych chłopców do ataku. Pierwszy wpadł w drzwi strażnicy i tu trafił go śmiertelny strzał w samo serce. Walka została wygrana; strażnica opanowana; Niemcy wybici. Z naszej 5 W rzeczywistości akcja ta odbyła się w kilku punktach, lecz w każ- pseudonim na ,,Witold". dym w innym terminie (1981). strony tylko jedna strata -- Tadeusz. Przywódca ,,Pomarańczami", wspaniały organizator i wykonawca wawerskiej służby, prawdziwy wódz Grup Szturmowych, ten, który w trudnych kryzysach walki pod Arsenałem, pod Celestynowem, w Sieczychach wolę swoją narzucał towarzyszom broni, podrywając ich do zwycięstwa -- odszedł. Straszliwa pustka, jaką sprawiło to odejście, mówiła czym dla nas wszystkich był Tadeusz. Jego odejście to przełom w historii Szarych Szeregów. W upalny dzień letni odbył się pogrzeb Tadeusza na Wojskowych Powązkach. Najpierw msza św. w drewnianym kościółku św. Jozafata. Małe bardzo grono kolegów zebrane na nabożeństwie wyczuwało wyraźnie jakąś potęgę szarpiącą się z niemocą śmierci; a gdy na dworze zerwał się nagle potężny wicher, gdy z hukiem zatrzasnął wierzeje kościółka, gdy przytłumił i peprzekrzywiał spokojne dotąd płomyki świec, wszyscy zrozumieli, że coś się skończyło i że jednocześnie zaczyna się coś innego, coś, co jest logiczną konsekwencją przebytej dotąd drogi. Trumna Tadeusza niesiona na barkach kolegów przeszła wolno przed całym rozwiniętym w dwuszeregu, a stojącym tu przypadkowo batalionem niemieckim SS. Gdy złożono ją w powązkowskim piachu obok ,,Oracza", niosący poprzednio trumnę chłopcy spostrzegli na swych palcach ślady krwi. Ta krew cementowała Grupy Szturmowe na nadchodzący nowy okres ciężkich walk. 1 2. Wielka Dywersja -- ,,Zośka" Geesowy lokal w Al. Ujazdowskich był świadkiem pierwszej odprawy bez Tadeusza. Moment zmuszał do bilansowania, podkreślania, zamykania. Moment zmuszał jednocześnie do spoglądania w przyszłość. Za nami był wielki kawał roboty. Z małej czołówki, biorącej udział w akcji ,,Wieniec II", z kadry walczącej pod Arsenałem i Celestynowem wyrósł teraz wielki oddział bojowców. Z każdego hufca, z każdej drużyny, z każdego zastępu można już było wyznaczać chłopców do akcji. Wiele przełomów wewnętrznych, wiele osobistych decyzji, wiele szarpań i łamań się wśród takich pojęć, jak: życie, śmierć, odwaga, strach, ofiara, sława dokonało się przez ostatnie dziesięć miesięcy nowej służby. Teraz nie było Tadeusza, nie było ,,Rudego", ,,Alka", ,,Tadzia II", ,,Huberta", ,,Felka", ,,Grubego", ,,Oracza", ,,Ryśka", ,,Heńka", ,,Pawła", lecz był oddział składający się z chłopców, którzy starali się iść w ślad, starali się dorównać. I oddział wziął sobie wojenne imię Tadeusza -- ,,Zośka" jako swoje imię, a poszczególne hufce wzięły sobie imiona ,,Rudy", ,,Alek", ,,Felek". To były pierwsze owoce ich ofiary. Gdy zmierzch zapadał w odprawowym pokoju przy Al. Ujazdowskich, przeszliśmy od bilansu do spojrzenia w przyszłość. Dziwna rzecz, takie to było dla nas jasne, takie oczywiste, chociaż na zwykły, ludzki rozum mogło się wydawać wprost niepojęte: znad świeżej mogiły, tak od razu, spojrzenie w przyszłość. Dziś walka. Jesteśmy w nią od przeszło pół roku wciągnięci całym, zda się, jestestwem. Przez te pierwsze pół roku walka, zjawisko w tej formie dla nas nowe, z którym jeszcze nie otrzaskaliśmy się, nie pozwoliła na chwilę oddechu. Teraz nadszedł czas. Nadszedł czas pomyślenia o jutrze. Aby chłopcy czuli się pełnymi ludźmi, aby stawali się pełnymi ludźmi. Nasze jutro to przełom, to walka jawna, walka w szeregach wychodzącej z konspiracji armii. Aby do niej stanąć, aby się do niej przygotować, chłopcy muszą mieć przydział. Znamy tę sprawę. Wielokrotnie znajdowała się ona w ogniu naszych rozważań, tylko że tu wygląda jakoś inaczej. Tu wojska szukać nie trzeba. Ci harcerze, pełniąc jedną z szaroszeregowych służb, stali się bardziej wojskiem niż wiele innych oddziałów podziemnej armii. Bo żywiołem wojska jest walka, a oni właśnie walczyli. Cóż więc znaczył wyraz ,,jutro" w tych oddziałach? Oznaczał decyzję, jakie zadania będą miały oddziały Kedywu w okresie przełomu; oznaczał zaprowadzenie wewnętrznej organizacji Kedywu pod kątem widzenia walki jawnej, oznaczał wreszcie akcję szkoleniową. O szkoleniu powiemy dalej. Tu zatrzymamy się na dwu pierwszych sprawach. Są one tylko pozornie prostymi zabiegami organizacyjnymi. W rzeczywistości kryje się za nimi głębia problemów. Czym ma być Kedyw w czasie przełomu? Samo postawienie tego pytania jest już wszystkim. Oznacza ono bowiem, że Kedyw wówczas w ogóle ma być. Więc nie jest tylko na ,,dziś"! W mózgu ,,Nila", a zapewne pod jego wpływem w mózgach Komendy Głównej podziemnej armii zrodziła się ta upragniona teza. Rozpierało nas szczęście, że się tak stało, miła nam była myśl, żeśmy się do zrodzenia tej tezy nie najmniej przyczynili. A teraz drugie, pozornie tylko organizacyjne pytanie: jak Kedyw ma się zorganizować wewnątrz? W służbie dywersyjnej mogliśmy operować schematem organizacyjnym szaroszeregowym: Grupy Szturmowe dzieliły się na hufce, hufce na drużyny, te na zastępy. Jeśli chodzi o przygotowanie ,,jutra" stawały przed nami dwie drogi: można było w dalszym ciągu zachować schemat organizacyjny harcerski, a wejście w nowy schemat, już wojskowy, traktować jako przydział na ,,jutro" pozostający na razie na papierze, lub też można było twierdzić, że dla tych oddziałów walczących już dziś, przełom jest właściwie jakościowo tym samym zjawiskiem -- zmieni się zapewne tylko ilościowe nasilenie walki. Wydawało się niesłuszne i niepotrzebne, aby w którymś tam momencie tej walki dokonywać zabiegów reorganizacyjnych. Logiczniejsze i prostsze było wejść w tę nową formę już wcześniej. W ten sposób powstał batalion. Batalion przyjął nazwę ,,Zośka". Składał się z trzech kompanii: pierwszej ,,Felek" (później ,,Maciek"), drugiej ,,Rudy" i trzeciej na razie bez nazwy. Każda kompania składała się z kolei z trzech plutonów. Jeden z nich, w kompanii ,,Rudy", przybrał sobie imię ,,Alek". Grona najbliższych kolegów stawiały sobie przed oczami jako wzór wychowawczy postać poległego przyjaciela. Poza tym nie zmieniło się nic. Chłopcy tak samo jak przedtem pełnili inne obok WD służby; umowa Szare Szeregi -- Kedyw obowiązywała tak samo jak przedtem. Dowódcą batalionu został ,,Jerzy", Maciek Bittner objął pierwszą kompanię, Miłek Cieplak -- drugą, Jurek Zborowski -- trzecią. Grupy Szturmowe w innych pozawarszawskich chorągwiach pozostały przy nomenklaturze harcerskiej, poza przypadkami pójścia oddziałów do partyzantki (Chorągiew Radomska). Taki stan organizacyjny Grup Szturmowych przetrwał w zasadzie do wybuchu powstania warszawskiego. Mówimy w zasadzie, gdyż, pomijając liczne w tym okresie zmiany personalne oraz późniejsze przekształcenia się trzeciej kompanii w batalion, musimy zanotować jeszcze jedno wydarzenie organizacyjne. Oto, gdy w ponad rok po reformie z 3 XI1942 roku, a więc zimą 1943 na 1944 rok, warszawskie Beesy na tyle podrosły, że najstarsi z nich dojrzeli do przejścia w ramy Grup Szturmowych, dokonano przesunięcia. Najstarsze roczniki Beesów przeniesiono rzeczywiście do Geesów, lecz nie wyłączono ich z poszczególnych okręgów chorągwi. Dążono bowiem, jak to pisaliśmy już w rozdziale ,,Czas", do zapewnienia stałego współżycia młodszych ze starszymi. W tej sytuacji batalion ,,Zośka", jako zagadnienie całkowicie odrębne i specyficzne, wyjęto spod jurysdykcji komendanta Chorągwi Warszawskiej i podporządkowano bezpośrednio Głównej Kwaterze. Wizytatorem Grup Szturmowych ,,Pasieki" został ,,Piotr" -- Eugeniusz Stasiecki. Tak układały się sprawy organizacyjne Grup Szturmowych w okresie od Sieczych do powstania warszawskiego. Wróćmy jednak do przebiegu ich podstawowej służby, do Wielkiej Dywersji. Zadania WD tego okresu też uległy pewnym zmianom. Zmiany te polegały właściwie na pojawieniu się nowego zadania. Przyszedł z nim już wcześniej, gdyż istotna rozmowa z Główną Kwaterą odbyła się 24 VII 1943 roku w Czarnej Strudze6 -- zastępca dowódcy Oddziałów Dyspozycyjnych, wspomniany już kpt. Adam Borys (pseudonim ,,Pług"). Zadanie było bardzo trudne i bardzo odpowiedzialne: chodziło o wykonywanie zamachów na najwybitniejsze, a jednocześnie najokrutniejsze osoby spośród dygnitarzy niemieckich, przy czym głównym przedmiotem ataku mieli być najwybitniejsi gestapowcy. Trzeba tu przypomnieć, że od samego początku, od pierwszej rozmowy z ,,Nilem" Szare Szeregi zastrzegały sobie nieużywanie swoich chłopców do akcji likwidacyjnych. Ten punkt umowy był dotąd całkowicie przestrzegany, do tego stopnia, że gdy raz jeden wynikła konieczność wykonania przez oddział jakiegoś wyroku, sprawę załatwił osobiście sam Tadeusz Zawadzki, aby od tego rodzaju na pewno niewycho· Dlatego tak ważna jest nieco kontrowersyjna sprawa daty tej odprawy (1981). wawczych przeżyć uchronić dowodzonych przez siebie kolegów. Teraz, wobec nowego zadania postawionego przez ,,Pługa", sprawa ta powróciła znów i wymagała zajęcia stanowiska. Stanowisko też niezwłocznie zostało sprecyzowane. Szare Szeregi podtrzymały swą tezę sprzed roku, stwierdzając jednocześnie, że nie odnosi się ona do zamachów wymagających całej akcji bojowej. Gdzie bowiem leży istotna różnica? W zamachu jest walka, w wykonywaniu wyroku natomiast jest zabijanie bezbronnego. To stwierdzenie wystarczy. Z tym wyraźnym zastrzeżeniem poszły Szare Szeregi na nową propozycję Kedywu. Odtąd obok mjra Kiwerskiego, czy też potem jego następców, równoległym partnerem został kpt. Borys. Do realizacji nowych zadań wydzielono wówczas trzecią kompanię batalionu ,,Zośka". Dowództwo nad tą kompanią objął osobiście ,,Pług". Jego zastępcą został ,,Jeremi". Kompania otrzymała kryptonim ,,Agat". Od tego momentu losy właściwego batalionu ,,Zośka" składającego się z pierwszej i drugiej kompanii7 i losy ,,Agatu" pobiegły zupełnie różnymi drogami. Te drogi zejdą się dopiero w drugiej części powstania warszawskiego, gdy z dwóch bardzo przerzedzonych batalionów utworzy się jeden. Lecz nie wyprzedzajmy faktów. ,,Agat" przystąpił do pracy. Była to praca bardzo solidna i niesłychanie intensywna. Jedynym mankamentem, który zarysował się od najpierwszych dni, było zbyt dosłowne rozumienie przez ,,Pługa" pojęcia ,,konspiracja". Jest rzeczą zrozumiałą, że nowy oddział, mając trudne i niebezpieczne zadania, musiał się szczególnie mocno konspirować. Takie też otrzymał z góry instrukcje. Przesadą jednak było stosowanie tej konspiracji również w stosunku do Szarych Szeregów i nienaradzanie się z nimi. Powstało w ten sposób bardzo wiele nieraz wprost tragicznych kłopotów wychowawczych. Lecz to również sprawa nieco późniejsza. Akcje, jakie przeprowadził ,,Agat" (późniejszy kryptonim ,,Pegaz"), stały się w sumie najwybitniejszym osiągnięciem bojowym Polski Podziemnej. Serię tę rozpoczął zamach na Biirckla. Biirckl, znany ze swego bestialstwa jeden z dwóch funkcjonujących na zmianę gestapowskich dowódców Pawiaka, zaskoczony został przez ,,Agat" 7IX 1943 roku na ulicy Marszałkowskiej w pobliżu rogu ulicy Litewskiej. Akcją dowodził ,,Jeremi". Główną trudnością akcji była konieczność wyboru miejsca na bardzo ruchliwej ulicy Marszałkowskiej, nie tylko zresztą ruchliwej lecz pełnej Niemców kręcących się w pobliżu Al. Szucha. Spowodowało to wwiązanie się oddziału w całkowicie nieskoordynowaną, a bardzo intensywną i wielokierunkową strzelaninę. Szybkością i skoncentrowaniem siły ognia na krótkie sekundy potrafili chłopcy przydusić Niemców i w tym momencie 7 Przed samym powstaniem warszawskim utworzono nową, trzecią kom- panię, późniejszą kompanię ,,Giewont". oderwać się. Burckl został zabity. Inne straty niemieckie nie są znane, strat własnych nie było. Tak rozpoczął ,,Agat". Potem, 5 X1943 roku, przyszła akcja na pułkownika policji niemieckiej Lechnera, zaatakowanego przy ulicy Litewskiej. Później, 13X111943 roku na Gestapowca Brauna, którego zaatakowano na placu Teatralnym przy bramie na dziedziniec pałacu Blanka. Zarówno Lechner, jak i Braun zginęli. I znów inne straty niemieckie nie są znane. I znów własnych strat, o ile pamięć nie zawodzi, nie było. Nie opisujemy tu wszystkich akcji, a tylko te, które wówczas, w czasie wojny, były specjalnie znane w środowisku Szarych Szeregów. Poza tymi były akcje na Kretschmanna Weffelsa, Hergla, Kleina, Myrchę i Rudewalda. Rejestrujemy je tylko i wracamy do toku ówczesnych przeżyć. Niestety, seria sukcesów, które oddział odnosił bez ponoszenia ofiar, skończyła się. Następne akcje, a mianowicie ,,Kutschera", ,,Stamm" i ,,Koppe" kosztowały oddział bardzo wiele i każda z nich rozrosła się do trudnego i skomplikowanego problemu. Jak już wspomnieliśmy, akcja ,,Kutschera" była obok ,,Arsenału" największym wydarzeniem bojowym Armii Podziemnej w Warszawie. Tak się stało, że choć piękna atmosfera moralna akcji pod Arsenałem stawia ją szczególnie wysoko, to jednak akcja ,,Kutschera" jest wielokrotnie więcej znana. Fakt ten spowodowali Niemcy, urządzając wielce demonstracyjny pogrzeb ofiary zamachu, generała SS Kutschery w dniu 4II1944 roku w Warszawie. Warszawiacy dobrze zapamiętali ten moment. Głupie i bezwzględne zarządzenie niemieckie kazało bowiem mieszkańcom Nowego Światu i Krakowskiego Przedmieścia opuścić domy, aby trasa konduktu przebiegała przez puste ulice. Te zarządzenia wskazują, jak bardzo dotkliwie odczuli Niemcy cios, jak celnie trafił ,,Agat". Trafić zaś nie było łatwo. Kutschera, szef gestapo na dystrykt warszawski, w dodatku zaręczony z córką Himmlera, konspirował się starannie. Pracował nie w żadnym wielkim gmachu lecz w pozornie prywatnej willi przy Al. Ujazdowskich Od czasu ,,Arsenału" Szare Szeregi posiadały dobre rozpoznanie wszystkich spraw związanych z gniazdem gestapo w Al. Szucha. Teraz to rozpoznanie, do końca przez Niemców nie odkryte, zostało włączone do sprawnie i fachowo działającego pod kierownictwem ,,Rayskiego" wywiadu ,,Agatu". Wywiad ten wskazał miejsce i czas, w którym co dzień, regularnie zjawia się auto Kutschery. Dowódcą akcji został ,,Lot" -- Bronek Pietraszewicz. Zadanie zostało wykonane 1II1944 roku. Kutschera zginął. W ciężkiej strzelaninie z gestapowcami, którzy momentalnie pojawili się w oknach miejsca pracy Kutschery oraz z przypadkowymi, a częstymi w tej dzielnicy Niemcami Bronek i paru innych chłopców zostało rannych. Ewakuacja odbyła się brawurowo i z całkowitym sukcesem. Niestety, na tym nie kończy się akcja. Prawdziwa tragedia dopiero się rozpoczyna. Zawsze, przy każdej akcji bojowej sprawa rannych była zagadnieniem szczególnie trudnym, będziemy mówić o tym na innym miejscu; po akcji ,,Kutschera" sprawa stała się prawdziwym dramatem. Rannych było kilku, wszyscy bardzo ciężko; w szpitalach nastąpiły jakieś nieporozumienia, jakieś odmowy. Anta z rannymi jeździły wielokrotnie w różnych kierunkach przez miasto.' Jedna z takich jazd, zresztą już bez rannego, skończyła się tragicznie. Dwaj chłopcy, ,,Juno" i ,,Sokół", uczestnicy akcji wracali ze szpitala Przemienienia Pańskiego na Pradze przez Most Kierbedzia z powrotem na lewy, warszawski brzeg Wisły. Na moście trafili na łapankę. Próby wycofania się nie dały rezultatu. Obaj chłopcy wyskoczyli z auta, podbiegli każdy do innej mostowej bariery i -- skok! Na oczach licznych Polaków pod strzałami niemieckiej policji walczyli czas jakiś z lodowatą wiślaną wodą, aż zniknęli na zawsze. Była to jedna z najdramatyczniejszych chwil w historii Szarych Szeregów. Bronek Pietraszewicz zmarł w szpitalu. Zmarł również ,,Cichy", jeden spośród pozostałych rannych. Była to akcja okupiona wielką ilością naszej krwi. Tak jak kiedyś ,,Czarnocin" postawiła ona na nogi całą opinię chłopców, dowódców, wychowawców, przyjaciół. Niestety, w dowództwie Kedywu nie było już ,,Nila", nie było też mjra Kiwerskiego. Obaj przeszli na inne odcinki. Miejsce mjra Kiwerskiego zajął kpt. Mieczysław Kurkowski (pseudonim ,,Mietek", ,,Sawa"), a po nim, gdy przeniesiono go na stanowisko szefa sztabu Kedywu -- kpt. Kajetan Andrzejewski (pseudonim ,,Jan"). Miejsce ,,Nila" zajął płk Jan Mazurkiewicz (pseudonim ,,Sęp"), znany później pod pseudonimem ,,Radosław". ,,Nil", odchodząc, próbował przekazać swemu następcy atmosferę bliskiej i serdecznej współpracy z kierownictwem Szarych Szeregów. W tym celu któregoś popołudnia urządził w lokalu konspiracyjnym na Czerniakowie (rejon placu Bernardyńskiego) pożegnalną herbatkę. Pełno na niej było serdeczności i koleżeństwa, lecz już przy pożegnaniu, gdy Naczelnik Szarych Szeregów chciał się umówić z ,,Sępem", spotkał się ze zdziwieniem i ze słabo ukrywanym zwrotem ,,dobrze, ale po co?" Zaczęły się ciężkie dni współpracy. W tej nowej atmosferze ,,Pług" stał się jeszcze bardziej skryty i konspiracyjny, otaczający nie dla wszystkich koniecznym nimbem tajemnicy rzeczywiście poważne i rzeczywiście bardzo delikatne sprawy ,,Agatu". W taką sytuację uderzyła wiadomość o bardzo krwawych stratach poniesionych przez ,,Agat" w akcji na Kutscherę. Rozmowa była trudna. ,,Pług" rozkładał ręce: ,,no, cóż, rzeczywiście... wojna..., straty..." Tak, tak, rozumiemy! Od początku, od października 1939 roku byliśmy gotowi na straty -- straty to logiczna konsekwencja tamtej decyzji -- wychować przez walkę. Lecz jednocześnie straty żądają każdorazowo dogłębnej, najodpowiedzialniejszej analizy konieczności, wielkości ofiary, wielkości osiągnięć, przedsięwzięcia wszystkich środków zmierzających do ich uniknięcia. To jest również logiczna konsekwencja decyzji: wychowywania przez walkę. Byliśmy gotowi na straty, dogłębnie analizowaliśmy każdą z nich. Pierwszy raz nasz czuły sejsmograf rejestrujący straty został wstrząśnięty ,,Czarnoci- nem" -- to nie były zwykłe straty, to była groźba wytracenia kadry. Pamiętamy nasze myśli i działania z tamtego okresu. Teraz ,,Kutschera" przyniósł następny wstrząs. Już nie zwykłe straty, już nawet nie groźba wytracenia kadry. ,,Kutschera" postawił przed nami groźbę wyniszczenia Grup Szturmowych. Trudna była rozmowa z ,,Pługiem". Z ,,Radosławem" też nie można było nawiązać żadnego psychicznego kontaktu. Próbowano stworzyć płaszczyznę szczerej wymiany myśli. W tym celu powołano do życia Radę Wychowawczą Warszawskich Grup Szturmowych. Do rady weszli: ,,Radosław", ,,Pług", ,,Mietek" (później ,,Jan"), Naczelnik Harcerzy -- ,,Witold", prof. Józef Zawadzki, który po Sieczychach, po śmierci swego syna, jeszcze goręcej, z jeszcze większym nakładem czasu i trudu zajmował się batalionem i wreszcie pan Bolesław Srocki, wielki opiekun wojennego ,,Pętu", teraz skupiający całą uwagę na trudnych sprawach ,,Agatu". Ci dwaj ostatni, ludzie wielkiego rozumu i serca, a jednocześnie ludzie kryształowi i bezinteresowni, ofiarowali radzie swój czas, aby podeprzeć dowódców wojskowych i wychowawców swoją myślą i swoim autorytetem. Niestety, dowódcy wojskowi zrozumieli inaczej. Podeszli do sprawy nieufnie. Cztero- czy pięciokrotnie zbierała się rada. Obecni byli wszyscy prócz ,,Radosława". Czas mijał na czekaniu, gdyż ,,Pług" i ,,Mietek" nie czuli się upoważnieni do rozpoczynania pracy pod nieobecność zwierzchnika. Za każdym razem po długich kwadransach wymiany niewiążących zdań rozchodzono się z poczuciem żalu i bezsiły wobec wytworzonej bezsensownej sytuacji. Tymczasem zagadnienia narastały i stawały się coraz trudniejsze. Teraz uderzył wstrząs najsilniejszy -- tragiczna akcja na Stamma. Stamm, zastępca komendanta warszawskiego gestapo, mieszkał na wprost miejsca swego urzędowania w Al. Szucha. Od czasu, kiedy ,,Agat" począł wystrzeliwać główki gestapo, Stamm nie wychodził z Al. Szucha. Z domu do biura i z biura do domu przemierzał parę razy dziennie szerokość ulicy. Czuł się w ten sposób całkowicie bezpieczny. Wokół sami tylko Niemcy, między nimi rzadko przemykał się polski przechodzień. Ostateczną gwarancją gestapowskiego bezpieczeństwa było zabezpieczenie obydwu wylotów ulicy małymi bunkrami oraz zapuszczoną stale zaporą. Przeszkody te obsadzone były paroosobowymi posterunkami. Któregoś dnia ,,Pług" wydał rozkaz zabicia Stamma. Plan akcji przewidywał wejście kilku chłopców do mieszkania Stamma i zlikwidowanie go tam w porze, na którą wskazywał wywiad jako na porę obiadu. Inne sekcje w rejonie bunkra od strony Al. Ujazdowskich miały zaatakować tamten posterunek w momencie odwrotu kolegów. Auta ewakuacyjne miały oczekiwać w Al. Ujazdowskich. Plan opracowany był bardzo celowo i bardzo poprawnie, nie przewidywał jednak, gdyż praktycznie przewidzieć nie mógł tego najgorszego, co zaskoczyło naszych chłopców w najtrudniejszym, jak zawsze, momencie odwrotu. Przed akcją nastąpił niesłychanie ciężki kryzys wychowawczy. Chłopcy zdecydowanie nie wierzyli w celowość i powodzenie akcji. I tu wyszły na jaw fatalne skutki prób wyizolowania ,,Agatu" od wpływów szaroszeregowych. ,,Pług" nie miał dostatecznego kontaktu psychicznego z chłopcami. Potraktował sprawę sucho, formalnie. Rozkaz! Chłopcy poszli na akcję bez serca. Poszli w pełnym przeświadczeniu, że idą na stracenie -- nad całym oddziałem powiała atmosfera straceńców. 6 V 1944 roku nastąpiła akcja. Od pierwszego momentu -- niepowodzenia. Już w sieni wejściowej do domu Stamma wynikła strzelanina. Do mieszkania Stamma sekcja w ogóle nie doszła -- cel więc akcji nie został osiągnięty. Potem ciężka strzelanina na ulicy i wśród strat własnych odjazd samochodem przygotowanym do ewakuacji. Wiemy, że podczas ewakuacji nastąpiło najgorsze. Samochód Agrykolą uciekał w stronę dolnego Mokotowa. Tymczasem Niemcy użyli zastosowanej ostatnio w związku z częstymi akcjami polskimi sygnalizacji. Aleja Szucha postawiła na nogi cały wieniec posterunków w promieniu kilkuset metrów. Na jeden taki trafił uciekający samochód marki Wanderer. Krótka wymiana strzałów. Samochód polski staje w płomieniach. W płomieniach tych ginie większość załogi. Tragiczna akcja była strasznym wstrząsem. Była wstrząsem dla ,,Agatu", dla Szarych Szeregów, dla Rady Wychowawczej. Nastąpiła trudna rozmowa ,,Witolda" z ,,Pługiem". Ponieważ Rada Wychowawcza nie funkcjonowała, spróbowano zainteresować sprawą Naczelnictwo ZHP. W tym celu zorganizowano spotkanie między p. Wandą Opęchowską i prof. Zawadzkim. Pani Wanda była w pełni przekonana o słuszności tez prof. Zawadzkiego i ,,Witolda". Niestety, p. Wanda nie działała sama. Natomiast przewodniczący ZHP, w którego rękach znajdowały się możliwości wszelkich wystąpień na zewnątrz, potraktował sprawę zbyt formalistycznie. Jeśli akcje powodują straty, jeśli służba w Kedywie jest równoznaczna z braniem udziału w akcjach, to pozostaje jedynie wniosek wycofania Grup Szturmowych z Kedywu. Argumentacja, że chłopcy muszą w tej służbie pozostać, gdyż jest to służba, która wykuwa z nich najwspanialszych ludzi, uważana była za argumenty wysuwane niekonsekwentnie; inne argumenty, że Grupy Szturmowe nie mogą stać się wśród wielu (poza partyzantką i innymi Kedywami) oddziałów podziemnej armii monopolistami na walkę i na śmierć, uważane były za nierealne, gdyż atakujące całą koncepcję organizacyjną wojska. Gorące dyskusje nie dawały wyniku, a tymczasem 15 VII 1944 roku przyszła akcja ,,Koppe". Akcja o tyle trudniejsza od innych, że dokonywana na obcym, nie warszawskim terenie. Generał Koppe jako szef policji na całą tzw. Gubernię mieszkał i pracował w Krakowie. Tam też, w oparciu o miejscowe Grupy Szturmowe odbyła się akcja. Opracowana równie dobrze jak inne, dowodzona również dobrze, akcja jednak nie udała się. Zupełnie to zrozumiałe w warunkach dywersji; poparte zresztą licznymi doświadczeniami nieudanych zamachów, jakie zna historia. Akcją kierował Staszek Leopold, wówczas dowódca jednego z plutonów kompanii ,,Agat". Jak najczęściej bywa w dywersji, trudności rozpoczęły się podczas odwrotu. Na podkrakowskiej szosie oddział wwiązał się w walkę, poniósł straty i dopiero wraz z rannym dowódcą znalazł schronienie w tamtejszej partyzantce. Znów straty. Straty poniesione w niesłychanie trudnych warunkach, w obcym terenie, przy bardzo ryzykownym planie odwrotu. Wszystko to było jeszcze jedną ostrogą dla ludzi, którzy czuli się moralnie i faktycznie odpowiedzialni nie tylko za chłopców z Grup Szturmowych, lecz za cały problem polskiej młodzieży. Nastąpił ponowny alarm na szczeblu Naczelnictwa. W jego wyniku odbyła się rozmowa przewodniczącego ZHP z szefem Oddziału I Komendy Głównej Sił Zbrojnych w Kraju, wspomnianym już płk. Sanojcą. W rozmowie wziął udział ,,Witold". Cóż, kiedy przewodniczący inaczej rozumiał tezę wychowawczą forsowaną przez Główną Kwaterę. Cóż, kiedy płk Sanojca patrzył na niektóre sprawy też, jak wiemy, nieco inaczej. Rozmowa nie doprowadziła do niczego. Wówczas jeszcze jedna próba: ,,Witold" usiłuje spowodować głębokie zrozumienie całej sprawy przez osobę najwięcej znaczącą w Podziemnym Wojsku -- przez szefa sztabu, gen. Pełczyńskiego. Nie idzie jednak wprost do niego. Doświadczenia nauczyły, że z niektórymi wyższymi wojskowymi trudno jest dyskutować na równej płaszczyźnie. ,,Witold", choć nie zna rozmówcy, obawia się tego i teraz, trafia więc do dra Henryka Kołodziejskiego, mającego wielki autorytet w kierowniczych sferach Armii Podziemnej i tą drogą próbuje przedstawić sprawę. Dr Henryk Kołodziejski zgadza się z tezami Głównej Kwatery, popiera je i obiecuje użyć swego wpływu. Zbliża się już jednak okres przełomu i w rezultacie droga ta nie zdąży przynieść rezultatów. Rezultaty dała natomiast rozmowa z ,,Pługiem", a może nie tylko ona, lecz na pewno głębokie refleksje i przemyślenia samego ,,Pługa", tego bardzo głębokiego i inteligentnego człowieka. ,,Pług" decyduje przerzucić sterowniczy drążek oddziału z walki ,,dziś" na przygotowania do przełomu, który już nadchodzi wielkimi krokami. Inaczej potoczyły się tymczasem losy dwóch pozostałych (pierwszej i drugiej) kompanii batalionu ,,Zośka". Dowództwo nad pierwszą objął Maciej Bittner, po jego aresztowaniu i rozstrzelaniu w lutym 1944 roku -- Andrzej Malinowski (pseudonim ,,Włodek"), zaś po jego śmierci w bohaterskiej, nierównej walce na placu Unii Lubelskiej w Warszawie -- Andrzej Łukoski (pseudonim ,,Blondyn"). Dowództwo nad drugą kompanią objął Miłosław Cieplak (pseudonim ,,Giewont"), a po nim Andrzej Romocki (pseudonim ,,Morro"). Gdy się spojrzy na historię tych obu kompanii, można powiedzieć, że jeśli w okresie od 3X11942 roku (powstanie Grup Szturmowych) do 20 VIII 1943 roku (Sieczychy) nad tą historią dominowała walka, to w okresie następnym 21 VIII 1943 roku - 1 VIII 1944 roku (powstanie warszawskie) dominowało szkolenie wojskowe, przygotowywanie się do przełomu. Nie znaczy to, aby w tym drugim okresie nie było wałki i nie było licznych, trudnych prac przygotowawczych i likwidacyjnych z walką związanych. Znaczy to, że w centrum uwagi dowództwa znalazło się w tym drugim okresie zagadnienie szkolenia wojskowego; znaczy to również, że ilość tego szkolenia niepomiernie wzrosła. Lecz walka trwała. Jej punkt ciężkości przesunął się teraz z akcji o charakterze bojowym na akcje dywersyjne niszczące linie komunikacyjne wroga. Przesunął się punkt ciężkości, mimo to historia tego drugiego okresu znaczy się jeszcze szeregiem akcji o charakterze bojowym. Rozpoczął je ,,Wilanów" -- pierwsza większa akcja po śmierci Tadeusza i po utworzeniu batalionu ,,Zośka". Genezą akcji ,,Wilanów" było tragiczne wydarzenie, jakie miało miejsce w sierpniu 1943 roku w podwarszawskiej wsi rejonu Powsina. Kilku chłopców przeprowadzało w terenie rozpoznanie jakiejś przyszłej akcji. W toku swej pracy rozpoznawczej trafili do wsi Wola Latoszkowa rozciągającej się w okolicy Wilanowa i Powsina. Chłopcy, nie orientując się, że trafili do wsi kolonistów niemieckich, odpoczywali w jakiejś chacie. Tymczasem koloniści, domyślając się roli chłopców, sprowadzili niemiecką policję. Chłopcy zostali ujęci i rozstrzelani. Wzburzone dowództwo Kedywu postanowiło przykładnie ukarać donosicieli. W tym celu zorganizowało akcję bojową. Akcja była skomplikowana na skutek okoliczności, że opodal, w pobliskim Wilanowie stacjonowało trochę niemieckiej policji i trochę lotników. Wobec tego w momencie odbywania się akcji represyjnej należało przeprowadzić drugą, osłonową, która by wiązała siły niemieckiej załogi Wilanowa i nie pozwoliła jej interweniować. Do tej drugiej akcji wyznaczono nasze oddziały, biorąc jak zawsze pod uwagę momenty wychowawcze, które wyraźnie przemawiały przeciwko udziałowi Geesów w akcji represyjnej. Dowódcą akcji osłonowej został Miłek Cieplak. Akcję represyjną wykonywał oddział ,,Jana" z nim samym jako dowódcą. ,,Jan" wykonał swoje zadanie zgodnie z planem, następnie nocnym marszem przerzucił się na inną, nie zagrożoną oś odwrotu, nad ranem zatrzymał idący w stronę Warszawy pociąg EKD, wsiadł, dojechał na Marszałkowską i tu rozwiązał oddział. Akcja osłonowa, polegająca na natarciu Grup Szturmowych przebiegała natomiast ciężej. Część załogi niemieckiej za wcześnie została wciągnięta w walkę, przez co zaskoczenie pozostałych Niemców nie udało się. Nasz oddział poniósł ciężkie straty. Życie straciło pięciu chłopców. Wśród poległych znalazł się jeden z członków młodszej ,,Pomarańczami" -- Ziutek Pleszczyński. Tyle już lat od jego śmierci, a w uszach ciągle dźwięczy jego niski głos nucący piosenkę własnego układu: Dywersja! duży sabotaż! to nasze życie, to nasz świat... ...Niechaj ta wojna wiecznie trwa! Hej Ziutku, Ziutku! Twoja piosenka, choć pełna ironii, mówi jednak, jak ciężko było nam walczyć o pełnego człowieka... W Wilanowie niezwykłą odwagą zabłysnął kolega Ziutka, Wiesiek Krajewski (pseudonim ,,Sem", ,,Miki"). Przy świetle reflektorów, na pełnym gazie zajechał samochodem pod broniony przez Niemców dom i otworzył ogień w same okna. A mimo wszystko Wilanów nie był nigdy mile przez chłopców wspominany. Długo dyskutowali własne błędy, które spowodowały brak zaskoczenia, boleśnie wspominali tę wielką, największą z dotychczasowych liczbę strat, ale nad wszystkim górowała niechęć do tematu akcji. Ta represja, choć nie wykonana własnymi rękami, nie smakowała chłopcom. Byli w swym odczuciu logiczniejsi i konsekwentniejsi od kierownictwa, któremu wydało się, że wystarczy odsunąć naoczność represji. ,,Wilanów" był tragiczną akcją. Obok niego były jednak w tym okresie akcje inne, zakończone całkowitym powodzeniem i przeprowadzone bez strat. Wśród nich na pierwszym chyba miejscu wymienić należy odbicie więźniów ze szpitala Jana Bożego przy ulicy Bonifraterskiej w Warszawie. To pierwsze miejsce należy się akcji choćby dlatego, że jej treścią było odbicie więźniów -- taką zaś treść cenił sobie oddział najbardziej, jak to już wspominaliśmy wyżej. Obok ,,Arsenału", ,,Celestynowa" ,,Jan Boży" jest pięknym ogniwem tej serii. Dowodził Tadeusz Huskowski. Akcja odbywała się w biały dzień. Bez strzału, tylko pod terrorem pistoletów wykonano precyzyjnie zaplanowane zadanie. Chorzy -- więźniowie załadowani na samochody zostali szczęśliwie ewakuowani. Akcja miała wielu przygodnych świadków, zwłaszcza spośród mieszkańców sąsiednich kamienic. Również całkowitym powodzeniem zakończyła się bardzo pomysłowa i śmiała, a bardziej jeszcze dla Niemców dotkliwa akcja ,,Lotnisko Bielany". W tej akcji zespół chłopców z batalionu występował jako część kombinowanego oddziału wystawionego przez całe Oddziały Dyspozycyjne. Dowodził mjr ,,Jan". Zadanie polegające na podejściu nocą do stojących na lotnisku na wolnym powietrzu niemieckich samolotów, a potem zniszczeniu ich poprzez zapakietowanie materiałami wybuchowymi i odpalenie -- zostało wykonane doskonale. Zniszczeniu uległo kilka samolotów wojskowych typu Junkers. Nieco mniejsze znaczenie miały dwie dalsze akcje: ,,Polowanie" i ,,Tramwaj". ,,Polowanie" ze względu na niepełną skuteczność, ,,Tramwaj" ze względu na temat. Oto one. Późną jesienią 1943 roku dygnitarze niemieokiego dystryktu Warschau wracali z wielkiego reprezentacyjnego polowania. Był wczesny jesienny wieczór. Kolumna eleganckich limuzyn pędziła ze światłami otwocką szosą w stronę Pragi. W rowie przy Wale Miedzeszyńskim czekała pierwsza kompania. Dowodził ,,Maciek". Gdy samochody zrównały się ze stanowiskami kompanii, rozpoczął się huragan ognia peemów, pistoletów ręcznych i granatów. Lecz zwyciężyła szybkość, doskonała orientacja i wyszkolenie kierowców, a wreszcie strach,. Postrzelane samochody, terkocząc pozbawionymi opon obręczami kół o bruk, z potrzaskanymi szybami, z pokrwawionymi pasażerami, wyrwały się z zasadzki. Sukces był połowiczny. Kompania nie mogła zameldować żadnej pewnej liczby zlikwidowanych Niemców, następnego ranka zasiedli jednak za biurkami przerażeni władcy nie swojego kraju. Akcję ,,Tramwaj" wykonywała pierwsza kompania. Dowodził ,,Włodek". Powody tej akcji były głęboko uzasadnione. Wśród wielu bardzo różnych trudności życia w okupowanej Warszawie sprawa komunikacji miejskiej odgrywała wielką rolę. Wozów tramwajowych było mało, wiele z nich bowiem uległo zniszczeniu podczas wrześniowego oblężenia, zaś gospodarka niemiecka nie przewidywała żadnych nowych inwestycji w tym zakresie, a potrzeby rosły. Powierzchnia miasta nie uległa skurczeniu w stosunku do przedwojennej, ludność wzrosła na skutek przybycia ogromnej fali wysiedlonych zarówno z zachodu, jak i ze wschodu. Tramwaje były przepełnione. Przy każdym stopniu wisiały wielkie grona czepiających się. Niemcy zarówno ze względu na wrodzony porządek, jak i ze względu na chęć nękania Polaków rozpoczęli bezwzględną walkę z tym zjawiskiem. Namianowali sporo kontrolerów, którzy w sposób brutalny zaczęli obchodzić się z polskimi pasażerami: ściągali nakrycia głowy, ściągali ludzi ze stopni, karali mandatami, bili, przeprowadzali rewizje, nieraz odprowadzali na policję. Stali się dokuczliwością i tak nad miarę udręczonego miasta; panoszyli się bezkarnie sądząc, że tę bezkarność zapewnia im mundur niemieckiego urzędnika, więc mimo iż był to fizycznie bezwartościowy materiał ludzki odrzucony przez wszelkie komisje wojskowe, kontrolerzy znieważali nieraz znacznie od siebie silniejszych Polaków, którzy musieli milczeć. Kedyw wydał wreszcie rozkaz dania nauczki kontrolerom. Zapewne decyzja spowodowana była przez kierownika Walki Cywilnej. Tę akcję wykonywała także pierwsza kompania. Akcja była udana. Na placu Starynkiewicza oddział z 1 kompanii zaatakował tzw. wóz widmo, to jest tramwaj służbowy wożący kontrolerów niemieckich. Sześciu kontrolerów niemieckich zginęło; dwóch naszych chłopców zostało rannych od strzałów oddawanych przez Niemców z wieżyczki na poezcie dworcowej. Mit bezkarności zniknął, koledzy wybitych kontrolerów przestali się panoszyć. Lecz czas przejść do akcji najważniejszych dla pierwszej i drugiej kompanii, do akcji dywersyjnych. W okresie tego roku tj. od śmierci Tadeusza Zawadzkiego (21 VIII 1943) do wybuchu powstania warszawskiego (1 VIII 1944) pierwsza i druga kompania wysadziły w powietrze wiele mostów, przepustów kolejowych, czy też samych pociągów. Wśród tych akcji wymienić trzeba Szymanów, Płochocin, Błonie, Pogorzel i Urle. Wszystkie te akty dywersyjne miały wielkie znaczenie dla biefu wypadków wojennych, uderzały bowiem po liniach komunikacyjnych zaopatrujących front wschodni. Dla Grup Szturmowych niesłychanie istotne było to, że każdą z tych akcji dowodził inny młody dowódca. W tej walce i dowodzeniu wychowywała się już nie tylko kadra, jak kiedyś w okresie Arsenału, Celestynowa, Czarnocina, lecz wychowywali się wszyscy. Oddział stawał się wspaniałym instrumentem bojowym, tym lepszym, że coraz doskonalej uzbrojonym. Każda bowiem akcja przynosiła trochę nowych sztuk broni. Lecz nie tylko oddział stawał się wspaniałym instrumentem bojowym, potężnieli ludzie, rozrastali się wśród ciągłych napięć woli. W toku tego rozrastania się, w toku tego potężnienia wiele powstawało zagadnień trudnych, nieraz konfliktów czy nawet kryzysów. Na tym drugim froncie rozrastali się też ludzie. Szczęśliwie byli to najczęściej ci sami ludzie -- ludzie pełni. Spośród akcji dywersyjnych na pierwsze miejsce wybija się akcja ,,Tryńcza". Jej treścią było sparaliżowanie ruchu na podkarpackiej linid kolejowej, niezmiernie, jak już kiedyś wspominaliśmy, ważnej w systemie zaopatrywania frontu wschodniego. Teraz oddziały dywersyjne Kedywu były już dostatecznie silne, by tam sięgnąć. Całej akcji dodał ogromnej wagi fakt, że stała się ona jakby egzaminem sprawności Armii Krajowej. Chodziło o to, aby na forum międzynarodowym Naczelny Wódz mógł wykazać, że jego londyńskie rozkazy są w kraju szybko i dokładnie wykonywane, że Armia Krajowa nie jest jakąś fikcją polityczną. Kiedyś więc nadszedł taki rozkaz z Londynu. Naczelny Wódz, generał Kazimierz Sosnkowski, wydał go dnia 3IV1944 roku, a już dnia 6IV1944 roku wyleciało w powietrze 47-metrowe przęsło mostu na Wisłoku, powodując 48-godzinną przerwę w ruchu na linii Przeworsk--Rozwadów oraz 8-metrowy przepust kolejowy, powodując 36-godzinną przerwę w ruchu na linii Rzeszów--Przeworsk. Ponadto 9 IV 1944 roku wyleciał w powietrze 7,5-metrowy przepust kolejowy, powodując 33-godzinną przerwę w ruchu na linii Jasło--Sanok . We wszystkich tych akcjach wydatną 8 pomocą dla atakujących warszawskich Grup Szturmowych były miejscowe Grupy Szturmowe. Ich rola nie ograniczała się zresztą tylko do akcji na linii podkarpackiej; we wszystkich pozostałych akcjach dywersyjnych intensywnie współdziałały bowiem Grupy Szturmowe innych chorągwi, a w szczególności Chorągwi Mazowieckiej. Dowodem dobrego wykonania dywersji na liniach podkarpackich była depesza, jaka nadeszła od Naczelnego Wodza w Londynie do dowódcy Armii Krajowej, generała ,,Bora": ,,Meldunek Jula9 otrzymałem. Dzielnych żołnierzy Armii Krajowej pozdrawiam. Panu Generałowi dziękuję". Akcja południowa była rzeczywiście szczytowym osiągnięciem w dywersji na liniach komunikacyjnych. W takich akcjach oraz nie światowej, t. III: Armia Krajowa, Londyn 1950, s. 508. 8 Według opracowania londyńskiego pt. Polskie Siły Zbrojne w 11 woj- 8 Kryptonim omawianej akcji. w setkach drobnych akcji i czynności pomocniczych poprzedzających i likwidujących każdą akcję poważniejszą, kształtowały się Grupy Szturmowe. Straty tego okresu, nie licząc osobno omówionych strat ,,Parasola", aczkolwiek bardzo bolesne, nie nadszarpnęły w żadnym wypadku postawy oddziału. Do okresu przełomu, a więc do walki ,.jutro" Grupy Szturmowe przystępowały wspaniale przygotowane przez walkę ,,dziś". Dotyczy to również Grup Szturmowych całej Polski Centralnej, które, współdziałając z warszawskimi Grupami Szturmowymi lub walcząc w dywersjach lub w partyzantkach swoich okolic, stały się na swoich terenach dobrymi oddziałami. Nie dotyczy to jednak Grup Szturmowych na terenie Polski Wschodniej i Zachodniej, którym nie dane było rozwinąć w okresie ,,dziś" walki z bronią w ręku. 3. ,,Agrykola" -- Baza -- ,,Sonda" Przygotowywanie Grup Szturmowych do przełomu wynikało z samej istoty szaroszeregowej postawy. Z biegiem czasu do tej postawy dołączyła się wywalczona z trudem postawa wojska, dostrzegająca rolę oddziałów Kedywu w okresie nadchodzącego przełomu. Gdy mowa o przygotowaniu do przełomu, trzeba jednak sięgnąć wcześniej przed okres kedywowski i zestawić wszystkie szkoleniowe wysiłki skupiane na odcinku chłopców najstarszych. Na czele tych wysiłków wymienić niewątpliwie wypada ,,Agrykolę". Z początku nie miała ona nawet takiej nazwy, była po prostu Szkołą Podchorążych. Zorganizowana działalność Szarych Szeregów na tym odcinku datuje się od października 1941 roku. Być może przedtem były jakieś indywidualne przydziały harcerzy do ZWZ-owskiej Szkoły Podchorążych, jeśli w ogóle przed październikiem 1941 roku taka istniała. Od października 1941 roku rozpoczęła się działalność zorganizowana. I znów, jak w większości spraw podziemnej walki, przewodziła Warszawa. Chorągiew Warszawska utworzyła wówczas 4 klasy szkoły podchorążych po około pięciu chłopców każda. Całość zorganizowana została pod komendą ,,Inżyniera" jako część kursu Obwodu Śródmieście Szkoły Podchorążych Okręgu Warszawskiego. Kształciła ona nieco ponad 20 chłopców. Chłopcy uczyli się z zapałem i dokładali wszelkich starań, aby trudne sprawy organizacyjne biegły bez najmniejszych wstrząsów i nie hamowały pracy. A były to rzeczywiście sprawy trudne. Dla każdego z uczniów uczestnictwo w szkole było nowym, dodatkowym zajęciem powiększającym jeszcze ilość i tak już bardzo rozbudowanych innych prac. Uzgadnianie terminów między tymi tak bardzo zajętymi ludźmi stało się wprost cyrkową sztuką. Ofiarą padły, rzecz prosta, wszystkie niedziele, ale i ta ostatnia rezerwa tylko w niewielkiej części rozwiązała zagadnienie. Druga wielka trudność to lokale. Ze względów tzw. higieny konspiracyjnej starano się, aby nie były to te same lokale, które wykorzystywano do innych prac organizacyjnych. I znów niełatwo było znaleźć kilka nieobciążonych lokali i eksploatować je w małych odstępach czasu, jak tego wymagały zajęcia szkoły. Wreszcie odrębna łączność szkoły, przenoszenie instrukcji i innych pomocy naukowych (broń!), przygotowywanie stołów plastycznych, organizowanie wyjazdów na ćwiczenia w terenie wypełniły ostatnie wolne chwile chłopców, tak że mimo wielkiego zapału do wojskowego szkolenia wszyscy z utęsknieniem wyczekiwali czerwca, a z nim końca zajęć, ostatniego egzaminu i nominacji. Ten zapał, o którym parokrotnie wspomnieliśmy, wymaga chwili zastanowienia. Wywodzi się z niezniszczonego, przetrwałego wśród młodzieży autorytetu Armii Polskiej. Młodzież marzyła o nadanym ..autentycznym" rozkazem ,,autentycznym" stopniu wojskowym; marzyła o nim tak samo jak o ,,autentycznym" przydziale do ,,autentycznego" wojska. Zresztą nie było to tylko marzenie o stopniu; było to również marzenie o wiedzy wojskowej, wiedzy, która w tym okresie jednej z najcięższych dotychczasowych wojen polskich wydawała się być i chyba była nieodłącznym atrybutem każdego pełnego mężczyzny, każdego pełnego człowieka. Niestety, naprzeciw tej czystej, szlachetnej postawie młodzieży nie zawsze wychodziła równie czysta i szlachetna postawa niektórych dowódców. Niestety, w paru przypadkach podchorążówka stała się walutą na rynku, na którym pewni krótkowzroczni oficerowie kupowali młodzież do swych oddziałów. Dla wielu naszych chłopców była to pierwsza gorycz, pierwsze rozczarowanie. Bo jak to? U nas, w Szarych Szeregach, trzeba było mieć za sobą długie miesiące ciężkiej i niebezpiecznej służby, trzeba było wyróżnić się w tej służbie, trzeba było być jednym z najlepszych w gronie, pełnym zapału, odwagi i poświęcenia, aby w rezultacie w nagrodę i w drodze specjalnego wyróżnienia doczekać się, lub też nie doczekać, powołania do Szkoły Podchorążych. A gdzie indziej zdarzały się takie np. propozycje: wstąp do nas do plutonu, a skierujemy cię do Szkoły Podchorążych. Mimo to Szare Szeregi nie doznały uszczerbków liczbowych, a tych z początku dwudziestu, a w dalszych turnusach kilkudziesięciu wybranych spośród kilkuset, jak to miało miejsce w Warszawie, było na pewno dobrymi podchorążymi. Wystarczy wymienić ,,Zośkę", ,,Andrzeja Morro", ,,Rudego", ,,Giewonta", ,,Alka" i tylu innych, którzy weszli do polskiej historii. Wszyscy oni byli wojennymi podchorążymi. Lecz wyprzedziliśmy fakty. Po pierwszym turnusie przystąpiono do zorganizowania drugiego. Nie najgorsze musiały być doświadczenia wojska przy współpracy z Szarymi Szeregami w poprzednim turnusie, skoro teraz z łatwością zgodziło się ono na zorganizowanie osobnego kursu Szkoły Podchorążych przeznaczonego dla Chorągwi Warszawskiej Szarych Szeregów. Zgodziło się mimo swych łatwo zrozumiałych tendencji centralistycznych i ujednolicających. Obok sześciu kursów dla sześciu obwodów Okręgu Warszawskiego AK powołano kurs VII dla Szarych Szeregów. Komendantem kursu został rtm. Stanisław Błaszczak (pseudonim ,,Róg", ,,Roch") prowadzący w poprzednim turnusie jedną z klas. ,,Inżynier" zniknął już wówczas z pola widzenia ,,Ula Wisły". Klas było sześć. Współpraca organizacyjna komendantów chorągwi, ,,Orszy" i Szkoły ,,Rocha" szła doskonale. Często można było zaobserwować, jak łącznik ,,Orszy", Longin Paluszkiewicz (pseudonim ,,Leszek") rozmawiał na ławeczce przed ambasadą włoską na placu Dąbrowskiego z łącznikiem ,,Rocha", Andrzejem Makólskim (pseudonim ,,Mały Jędrek"), jednym z uczniów tego turnusu Szkoły Podchorążych. I znów zapał tych uczniów był wielki, a ambicja organizacyjna Szarych Szeregów kazała robić wszystko, aby to był dobry kurs i aby wyszli z niego dobrzy podchorążowie. Właśnie z tego turnusu rozpoczętego w lipcu 1942 roku, a kończącego się w styczniu 1943 roku wyszli tacy podchorążowie, jak ,,Zośka", ,,Rudy", ,,Alek". Ten drugi turnus różnił się znacznie od pierwszego. O ile w pierwszym bardzo poważny procent uczniów stanowili starsi, przeważnie przedwojenni jeszcze instruktorzy harcerzy, którym wybuch wojny albo odroczenie, albo kategoria zdrowia nie pozwoliły odsłużyć wojska przed wojną, o tyle w drugim turnusie wszystkie klasy potworzone były ze zwartych młodych zespołów pochodzących z tego samego środowiska organizacyjnego. Miało to poważny wpływ nie tylko na atmosferę, lecz także na istotną treść tego, co działo się w szkole. A dokonywał się-w niej dziwny proces. Wykładowcy, w zasadzie przedwojenni oficerowie zawodowi wychowani na przedwojennych instrukcjach i regulaminach, i mający w ręku przedwojenne instrukcje i regulaminy, wykładali wiedzę wojskową sprzed 1939 roku. A wiedza wojskowa szła od czasu tej największej z wojen ogromnymi krokami naprzód. Już we wrześniu 1939 roku wiedzieliśmy, że wyposażenie naszej armii nie pozwala jej dotrzymać kroku nowoczesnej myśli wojskowej, a gdy potem przyszło zdmuchnięcie linii Maginota, bitwa o Londyn, desant na Kretę, stosowanie radaru, radiolokacji lotniczej, pocisków V..., stało się jasne, że odległość między tym, czym mogliśmy operować w roku 1939 a rwącą naprzód czołówką światową powiększa się w przerażającym tempie. I takiej wiedzy, wiedzy z 1939 roku uczono chłopców w szkole. Nie była to wiedza bezwartościowa. Umiejętność strzelania, krycia się, okopywania, rzutu granatem, roje, tyraliery, skoki w natarciu, szturm -- wszystko to stanowiło jak gdyby alfabet, bez którego nie można mówić wojskowym językiem. Kłopoty pojawiły się dopiero przy broniach technicznych, przy obronie przeciwpancernej i przeciwlotniczej, przy współdziałaniu lotnictwa z bronią pancerną, przy łączności (radio!). A już specjalnie drażniące były wykłady ze służby wewnętrznej i organizacji armii. Oba wykłady rysowały przed oczami chłopców armię na dzisiejsze warunki ciężką, mało ruchliwą, bitą przez szybkość obcych czołgów i ogień obcych samolotów. A chłopcy chcieli zwyciężać, a nie być bici. Poszukiwali i rozchwytywali takie pisma, jak ,,Towarzysz Pancerny". Szukali w nich nowoczesnej wiedzy wojskowej. Szukali tego, czego żądały od nich wszystkie pełnione służby konspiracyjne: ,,Wawer", ,,N", WISS czy teraz Wielka Dywersja. Drobiazgowego, solidnego przygotowania, wielkiej pracy mózgu chwytającego wszystkie warianty i współzależność elementów nowoczesnej walki, a potem ogromnej, skutecznej pracy organizacyjnej, manewrującej ludźmi, zaopatrzeniem i bronią w dążeniu do precyzyjnego wykonania sekundowego i milimetrowego planu. Tego żądała od nich dywersja, o tym słyszeli z daleka jako o wielkich osiągnięciach z takich operacji, jak bitwa 0 Londyn, skok na Kretę, desant w Dieppe. Tego początkowe turnusy Szkoły Podchorążych nie dawały, lecz jeśli turnus pierwszy, mający jeszcze mniej danych o nowoczesnej wojnie i składający się ze starszych, mniej z sobą zżytych uczniów, stosunkowo biernie przejmował tę staromodność wykładu licząc, że w praktyce życia wiele da się zmienić, to turnus drugi był już pełen buntu, dyskutował z wykładowcami, stawiał żądania, myślał i dochodził sam do wielu wniosków, jak gdyby uzupełniając szkołę, jak gdyby uzupełniając wykład i wykładowcę. W takiej psychicznej sytuacji nadeszło organizowanie trzeciego turnusu. I tu nastąpił wielki przewrót. Grupy Szturmowe były już wówczas wyodrębnione (po 3 XI1942 roku) i pełniły już wówczas służbę Wielkiej Dywersji, więc Główna Kwatera, idąc na spotkanie myślom chłopców i realizując uczciwie do końca swój program, ustaliła z ,,Nilem" powstanie szaroszeregowej podchorążówki przy Kedywie. Szaroszeregowa podchorążówka! Już nazwa wydawała się jakąś sprzecznością samą w sobie, bo jakże wojsko ze swą centralistyczną 1 ujednolicającą tendencją mogło pójść na taką myśl? Lecz znów, jak w opisywanym kiedyś układzie Szare Szeregi -- ,,Pet", była i tu pełna szczerość i bezinteresowność. Szare Szeregi nie miały żadnych ambicji organizacyjnych, chciały tylko dobrze pełnić służbę. A może raczej pełnić dobrą służbę. To bardzo ważny moment. Moment uczący. Więc nie bezmyślne, mechaniczne wykonywanie rozkazu, lecz walka o to, by rozkaz był dobry, gdyż z chwilą gdy rozkaz padnie, można go już tylko wykonać. W walce o to, aby rozkaz był dobry i w tym wykonywaniu rozkazu kryje się ogromna prawda o historii Szarych Szeregów. Harcerstwo nie uczy walczyć o władzę, uczy słuchać, lecz jednocześnie uczy walczyć namiętnie o prawdę z każdym, nawet z władzą. Na słowie Harcerza polegaj jak na Zawiszy. Harcerz postępuje po rycersku. Harcerz jest karny... W tym trójkącie między prawdą, odwagą i karnością mieści się namiętna walka Szarych Szeregów o właściwą w stosunku do nich politykę, o właściwe ich używanie. Tak też realizując jedną z naszych tez, uzyskaliśmy własną podchorążówkę. Walczyliśmy o nią, gdyż w naszym rozumieniu skauting, dobrze rozumiany skauting, lepiej wychowywał nowoczesnego żołnierza, lepiej uczył go sztuki nowoczesnej walki niż niektóre dane, odchodzącej już w przeszłość metody szkolenia. Komendantem szkoły został hm Eugeniusz Stasiecki, ,,Piotr", oficer rezerwy sumiennie znający swą oficerską powinność, ale zarazem wybitny instruktor harcerski, wykształcony pedagog, wspaniały wychowawca. Ruszyła podchorążówka ,,Piotra" różniąca się od poprzedniej (rotm. ,,Rocha") tym, że tu już nie tylko uczniowie, ale kierownictwo szkoły wyszło naprzeciw nowoczesnemu wojsku. Jedna z klas podchorążówki ,,Piotra" składała się z nieprzeszkolonych dotąd wojskowo członków Kwatery Głównej. W tym drobnym fakcie widać znów całą prostą uczciwość wobec głoszonych haseł: instruktor ma być wzorem, instruktor ma być starszym bratem chłopców. I znów historia się powtórzyła. Podchorążówka ,,Piotra" musiała być bardzo dobrą szkołą, skoro po zakończeniu tego turnusu Kedyw zgodził się na utworzenie wielkiej szaroszeregowej Szkoły Podchorążych liczącej około czterdziestu klas. Szare Szeregi stanęły przed zadaniem, zda się, nad siły. Lecz była to już jesień 1943 roku. Szare Szeregi były już organizacją silną o poważnej, wyrobionej pozycji w podziemnym świecie, a co najważniejsze -- o własnym stylu pracy, stylu bycia. Mogły się nie bać wypaczenia własnego stylu przez styl inny. Mogły mieć uzasadnioną nadzieję, że ten inny styl potrafią nagiąć do swego. Wyciągnęły rękę do ,,Wigier". Koncepcja była prosta. ,,Wigry" mają dużą rezerwę niecałkowicie przez pracę podziemną wyeksploatowanych instruktorów harcerskich. Ci instruktorzy dobrze znali arkana skautowej gry. Mieli więc wiele danych na to, aby wychowywać i uczyć nowoczesnego żołnierza. Formalnie też nie było żadnych przeszkód, instruktorzy ci byli bowiem przeważnie oficerami dobrze znającymi swój wojskowy fach. A że ,,Wigry" miały inny, nieraz drażniący szaroszeregowców styl pracy, właśnie nie szary, właśnie nieraz przeceniający formy zewnętrzne, tego się Szare Szeregi nie bały. Były mocne, liczyły na swe siły. Stanęła umowa z ,,Wigrami". Mocą tej umowy spora wigierska kadra instruktorsko-oficerska w sile około 20 ludzi weszła do Szarych Szeregów. Tylko przydziały wojskowe tych swoich nowych członków rozwiązały Szare Szeregi inaczej, niż to czyniły dotychczas ze wszystkimi przydziałami. Na moment przełomu wigierczycy nie mieli przydziału w oddziałach szaroszeregowych, lecz przydziałem ich pozostał batalion ,,Wigry". Batalion ten więc nie stał się oddziałem szaroszeregowym, lecz oddziałem prowadzonym przez kadrę, która składała się z członków Szarych Szeregów, Nowa szkoła stała się głównym filarem jednocześnie utworzonego przy Głównej Kwaterze Centrum Wyszkolenia Wojskowego. Zadaniem centrum, poza prowadzeniem szkoły w Warszawie, było instruowanie w zakresie szkolenia wojskowego chorągwi prowincjonalnych oraz przygotowanie i wydawanie wojskowych pomocy naukowych. Komen- dantem centrum, a zarazem komendantem szkoły został dowódca batalionu ,,Wigry", hm Eugeniusz Konopacki (pseudonim ,,Gustaw", ,,Trzaska"). Rozpoczęła się praca. Ogromny aparat szkoły tak pochłonął kadrę, że inne agendy centrum właściwie niewiele wyszły poza fazę projektowania. Szkoła natomiast szła. Przybrała sobie kryptonim ,,Agrykola", nawiązując do najpiękniejszych tradycji polskich podchorążych, do 1830 roku i tej nocy listopadowej, która nazwy Łazienki, Belweder, Agrykola wprowadziła do historii. Z nazwą ,,Agrykola" wiąże się pewien drobny, lecz niesłychanie wymowny incydent. Było to już pod koniec turnusu. Komenda Szkoły ustaliła odznakę pamiątkową dla absolwentów i instruktorów. Odznaka była niewielka i estetyczna -- mały dębowy listek i na nim dyskretna literka ,,a". Cała sprawa wyglądała na pozór niewinnie. Szybko jednak okazało się, że sprawa ta stała się punktem starcia zupełnie różnych, ba! -- nawet przeciwstawnych stylów życia. Już sam pomysł odznaki był zupełnie niezgodny z szaroszeregowym stylem. Tyle lat pracy minęło. Tyle akcji było już za nami, a nikomu do głowy nie przyszło robienie pamiątkowych odznak. Nie miał odznaki ani ,,Wawer", ani ,,N", ani Wielka Dywersja, ani trzy poprzednie turnusy Szkoły Podchorążych, dopiero wejście kadry wigierskiej wniosło ten inny styl. I nie chodzi tu o podkreślenie czy stwierdzenie, że był to styl zły. Nie. Był bardzo ludzki, przyjęty, bardzo normalny. Chodzi tylko o podkreślenie, że był inny. Właściwy incydent miał miejsce na odprawie Głównej Kwatery w czerwcu 1944 roku. Wówczas to komendant Centrum Wyszkolenia Wojskowego, hm Eugeniusz Konopacki, wręczył honorową odznakę szkoły Naczelnikowi Szarych Szeregów, informując jednocześnie, że pierwsze dwie honorowe odznaki zostały wysłane przez kuriera do Londynu dla Prezydenta Rzeczypospolitej i Wodza Naczelnego. Tego było za wiele. Naczelnik Szarych Szeregów ,,Witold", zaskoczony sprawą, gdyż w tej dopiero chwili o ustaleniu odznaki się dowiedział, wygłosił zamiast podziękowania krótkie przemówienie, w którym ustosunkował się do odznak w ogóle. Wyraz ,,szarość" związany z nazwą organizacji, bezinteresowność pełna, do końca rozumiana bezinteresowność służby -- oto treść przemówienia. ,,Trzaska" był tym wszystkim zaskoczony. Nie rozumiał. Należy sądzić, że i wówczas, i w niektórych innych momentach patrzał na ludzi szaroszeregowego stylu, jak na dziwaków, jak na ludzi nierealnych, nieżyciowych. Jesteście jeszcze młodzi zapaleńcy -- myślał sobie. Nie należy jednak rozumieć, że ,,Trzaska" był cynikiem. Ten blisko dwumetrowego wzrostu czterdziestoletni mężczyzna, zawsze bardzo starannie ubrany, uprzejmy, przestrzegający wszelkich form dobrego zachowania się, był jednocześnie bardzo ofiarnym, starannym i dokładnym pracownikiem Poł-Cki Podziemnej. W samo prowadzenie ,,Agrykoli" włożył ogromny trud, ponosił wiele ryzyka. Jednego tylko nie umiał i nie chciał -- być szarym. Stopień wojskowy, odznaczenie, mundur, dyplom, tytuł -- były to dlań zjawiska, do których przywiązywał ogromną wagę. Zainteresowania heraldyką szlachecką, tradycją własnego rodu, przedwojenna służba w podchorążówce artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim, życie korporacyjne -- oto akcenty dopełniające sylwetkę człowieka tkwiącego całym jestestwem w czasach ostróg i szabli, w czasach sygnetu i białego mazura na balu Arkonii. Jeśli więc zbliżały nas i spotkały służba oraz praca, to odpychały i drażniły te zewnętrzne formy. Nas drażniło umiłowanie tych form, jego -- nasz ,,snobizm szarości". Taki był komendant Centrum Wyszkolenia Wojskowego Szarych Szeregów, kpt. Eugeniusz Konopacki -- ,,Trzaska", członek Głównej Kwatery Harcerzy, komendant IV turnusu Szkoły Podahorążych, dowódca batalionu ,,Wigry". IV turnus ,,Agrykoli" liczący łącznie około 30 klas dzielił się na cztery kursy. Nosiły one kryptonimy: ,,Anna", ,,Barbara", ,,Cecylia" i ,,Dorota". Kurs ,,Anna" grupował chłopców rekrutujących się z 1 kompanii batalionu ,,Zośka", kurs ,,Barbara" -- chłopców z 2 kompanii, kurs ,,Cecylia" -- chłopców z ,,Agata", późniejszego ,,Parasola", wreszcie kurs ,,Dorota" -- chłopców z nowych Grup Szturmowych Chorągwi Warszawskiej, późniejszej 3 kompanii (,,Giewont") batalionu ,,Zośka". Jak to często z krytponimami bywa, tylko jeden z tych czterech przetrwał długie lata w pamięci ludzkiej, o którą zaczepił się słowami doskonałej piosenki: Agrykoli stromą drogą Idzie wiara nasza szara, Śpiewa wieczór, śpiewa z rana O Dorocie piosnkę swą. Bo ta wyczarowana przez szaroszeregowego pieśniarza, hm Jerzego Dargiela, jasnowłosa Dorota to nie żadna umiłowana dziewczyna, to po prostu kryptonim kursu podchorążówki. Treścią tego czwartego turnusu ,,Agrykoli" nie była już walka o nowoczesność i postępowość wojskowej wiedzy. Ta walka została w poprzednim turnusie definitywnie wygrana. Jej wynikiem w obecnym turnusie była niesłychanie solidna, ścisła praca szkoleniowa typu wybitnie politechnicznego. Znane były starannie i precyzyjnie wykonane szkice Andrzeja ,,Morro" obiegające jako wzorce poszczególne klasy szkoły, znane były modele mostów, stoły plastyczne, panoramiczne szkice robione z jednego stanowiska i wiele innych prac. Lecz koroną pracy tego turnusu ,,Agrykoli" była szkoleniowa baza leśna. Już sama decyzja zorganizowania szkoleniowej bazy leśnej charakteryzuje, jak solidnie i jak realistycznie przygotowywano oddział do przełomu. Chciałoby się te myśli powiązać mocno z rozważaniami dokonanymi wiele wcześniej w rozdziale ,,Liczba". Tam walczono, aby ilość była prawdą, a nie fikcją. Tu odbywa się walka o to, aby jakość była prawdą, a nie fikcją. Jakość wyszkolenia, wartość bojowa żołnierzy. A przecież zorganizowanie bazy wymagało ogromnego wysiłku organizacyjnego, ogromnego nakładu energii i pracy. A przecież łączyło się ono z ponoszeniem wielkiego ryzyka. I znów pytanie, czy wolno było takie ryzyko ponosić? W odpowiedzi pominiemy tu wartości wychowawcze: wdrożenie do rzetelnej, solidnej pracy, nabycie umiejętności organizacyjnych. Skupimy uwagę na zwykłym rachunku ryzyka i strat. Wśród wojskowych znane jest powiedzenie, jak to każda kropla potu na ćwiczeniach oszczędza kroplę krwi na wojnie. Historia warszawskich Grup Szturmowych potwierdza to powiedzenie. Wprawdzie bataliony harcerskie zostały w powstaniu warszawskim zdruzgotane, spowodowane to jednak zostało zupełnie innymi przyczynami, o których mówić będziemy dalej. Solidne przygotowanie bojowe oszczędziło natomiast batalionom strat wynikających z nieporadności zachowania się w walce poszczególnego żołnierza i nieporadności dowodzenia. A przecież znane są przykłady takich strat. Tego wszystkiego zaoszczędziło Grupom Szturmowym solidne wyszkolenie, tego zaoszczędziła m. in. baza leśna. Rachunek ryzyka i strat okazał się tym słuszniej przeprowadzony, że sama baza nie przyniosła ani jednej straty. Zorganizowana została w maju - czerwcu 1944 roku i trwała około 8 tygodni -- do wybuchu powstania warszawskiego. Stałym dowódcą bazy był ,,Giewont" (Miłek Cieplak). On wraz z nielicznym zespołem tkwił niezmiennie w wyszkowskich lasach, podczas gdy poszczególne plutony wymieniały się co parę tygodni. Wymieniali się także instruktorzy Szkoły Podchorążych. Często przyjeżdżały inspekcje z kierownictwa ,,Agrykoli", z dowództwa batalionu oraz z Głównej Kwatery. Z tej ostatniej był w bazie ,,Piotr". Z pobytu wrócił rozpromieniony: ,,Co za wspaniałe warunki wychowawcze; przecież to najprawdziwszy obóz harcerski" -- mówił z zapałem, wspominając atmosferę, porządek dnia, kontakt z przyrodą, piosenki, gawędy przy ognisku, modlitwę. ,,Giewont" bardzo zyskał w oczach ,,Piotra". Do tej pory znany był jako doskonały organizator, teraz okazał się pierwszorzędnym instruktorem harcerskim, okazał się też dobrym dowódcą, boć przecież baza nie mogła być i nie była sielanką. Wokół szalała wojna. Front wschodni zbliżał się. Szosami szło na wschód zaopatrzenie armii niemieckiej, lub też cofały się na zachód rozbite niemieckie oddziały. Ta druga fala nasilała się coraz bardziej, aż na parę dni przed wy-% buchem powstania zatłoczyła szosę bezładem masowego odwrotu. Wtedy ruszył się i ,,Giewont", i poszedł na Warszawę. Lecz zanim do tego doszło musiał czujnie nasłuchiwać, czy w okolicy nie szaleje jakaś niemiecka obława, groźny wróg wszystkich partyzantek. Długo było dość spokojnie, lecz któregoś dnia nastąpił alarm. Szła obława. Wtedy ,,Giewont" pokazał talent dowódczy. Nie zważając na ostrzelanie oddziału przez Niemców, nie dał się sprowokować do nierównej walki i klucząc przez bagna wyprowadził pluton w bezpieczne miejsce. Nadeszły wreszcie ostatnie dni lipca. Odwrót niemiecki znamionował całkowitą katastrofę frontu. Z Warszawy, z batalionu przyszedł rozkaz zwinięcia bazy. Sprzęt załadowano na wóz, chłopcy poszli piechotą. Przedziwny to był marsz. Chwilami w całkowitym szyku wojskowym, nawet z piosenką, chwilami w zamaskowanej rozsypce. Chwilami sami, chwilami w niezwykłym otoczeniu uciekających Niemców. Był nawet moment, że jacyś ranni czy wyczerpani żołnierze Wehrmachtu przysiedli się na geesowy wóz. Musieli chłopcy wówczas mocno ściskać w kieszeniach kolby swych pistoletów, w każdym momencie bowiem mogli wehrmachtowcy domacać się pod plandekami -długiej i maszynowej broni plutonu. Nic jednak nie zaszło. Oddział dotarł do Pragi i tu znów skrył się w mroki konspiracji. Zakurzony, nie ogolony ,,Giewont" dotarł w niedzielę 27 lipca rano na plac Napoleona i tu niespodziewanie spotkał ,,Witolda", Naczelnika Szarych Szeregów. Przywitanie było bardzo serdeczne. Obaj przyjaciele wyczuwali, że przełom jest tuż tuż. ,,Agat", który teraz z kompanii przeorganizował się w przygotowujący się do przełomu batalion ,,Parasol", też organizował swoją bazę. Przy tym najważniejszym momentem miała być wieża spadochronowa, rzecz szczególnie trudna w warunkach konspiracji i partyzantki -- a jednak możliwa. Ten projekt to znów dowód niezwykłej solidności i rzetelności pracy, podbudowany tym razem szaleńczą wprost śmiałością i rozmachem. Jedynie termin nadchodzącego powstania spowodował, że przygotowania zostały przerwane. Grupy Szturmowe innych chorągwi też w swej pracy szkoleniowej zetknęły się z terenem, z lasem. Nie miały wprawdzie własnych baz, lecz brały udział w partyzantkach innych oddziałów. Przewodziły w tym, rzecz prosta, Kielecczyzna, Radomskie i Lubelszczyzna. Czwarty turnus ,,Agrykoli" był turnusem ostatnim. Nie tylko dlatego, że nadchodziło powstanie. Dlatego również, że dowództwo Armii Krajowej zadecydowało przejść od lata 1944 roku na inny system szkolenia. Uznano, że system szkół podchorążych jest systemem niedemokratycznym, zbyt podkreślającym elitarność korpusu oficerskiego. Postanowiono skasować szkoły podchorążych, a na ich miejsce wprowadzić szkoły niższych dowódców, szkolące podoficerów, spośród których dopiero drogą dalszego szkolenia i awansowania mieli być dobierani przyszli oficerowie, W Szarych Szeregach organizację nowej szkoły podjęło Centrum Wyszkolenia Wojskowego pod kierownictwem Konopackiego. Szkoła otrzymała kryptonim ,,Belweder" -- znów nawiązujący do listopadowych tradycji. Lecz, jak to z kryptonimami bywało i o czym tylekroć już pisaliśmy, nazwa się nie przyjęła. W praktyce używano nazwy innej, powstałej z pierwszych liter tytułu szkoły, mianowicie nazwy ,,Sonda" (Szkoła Niższych Dowódców). Wybuch powstania warszawskiego przerwał pracę tej nowej szkoły zmontowanej przez CWW na terenie całej Polski Centralnej. 4. ,,Ursus" -- ,,Filtry" Kryptonim ,,Ursus" pochodził od nazwy przedwojennej państwowej fabryki samochodów, dotyczył bowiem szkolenia motorowego. Trudne to było w warunkach konspiracyjnych szkolenie. Wprawdzie po informacjach o szkole spadochronowej, o leśnej bazie szkoleniowej nic już nie jest w stanie nas zadziwić, tym więcej, że nie mówiliśmy wówczas o takich szczegółach szkoleniowych, jak ostra strzelnica ,,Parasola" w Kampinosie. Niemniej szkolenia motorowego nie można uznać za organizacyjnie łatwe. Warsztaty i próbne jazdy z jednej strony, a wielka masa uczniów z drugiej -- przeczyły zda się wszelkim zasadom konspiracji. Tę pozorną sprzeczność rozwiązywano na odcinku szkolenia motorowego w szczególny sposób. Wykorzystywano mianowicie dla celów konspiracyjnych możliwie dostępne legalne formy. 0 jednym takim przykładzie mówiliśmy już w rozdziale ,,Liczba". Przypominamy sobie, jak to w szkole samochodowej Tuszyńskiego w Warszawie Szare Szeregi wydzierżawiły kurs, jak to ,,Firley" urzędował w biurze szkoły jako przedstawiciel dzierżawcy, jak większość słuchaczy przychodzących na pozór z ulicy stanowili nasi chłopcy, jak wreszcie pieniądze przebiegały dokoła, zachowując pozory legalnej opłaty w legalnej szkole, a przy okazji usprawniając konspiracyjną maszynę. Cała akcja przeszkoliła około 300 chłopców z Szarych Szeregów, a ponadto pewien, stosunkowo niewielki, odsetek młodzieży niezorganizowanej, co też z punktu widzenia społecznego miało w okresie wojennym poważne znaczenie, dawało bowiem młodzieży fach i kierowało jej zainteresowania na zdrowe tory. Te kursy otrzymały w słownictwie konspiracyjnym kryptonim ,,Ursus I" w odróżnieniu od ,,Ursusa II", który po ich zakończeniu nastąpił. ,,Ursus II" przeznaczony był dla znacznie mniejszej liczby uczestników. Obejmował program na wyższym poziomie. Sam kurs odbywający się również w Warszawie zorganizowany był przez komórkę zajmującą się w Komendzie Głównej AK sprawami broni pancernej pod kierownictwem płka ,,Albina". Z Szarych Szeregów uczęszczało nań około 20 chłopców. Kurs trwał parę miesięcy i dawał poważne przygotowanie warsztatowe. ,,Ursus III" posiadał zupełnie inny charakter. Odbywał się w terenie o wiele trudniejszym niż Warszawa, a mianowicie we Lwowie 1 w kilku małomiasteczkowych ośrodkach południowo-wschodnich terenów dawnej Polski. Tu nie można było marzyć o takiej machinie konspiracyjnej, która by swymi codziennymi obrotami nadążała za wymaganiami legalnego życia, jak to miało miejsce przy szkole Tuszyńskiego w Warszawie. Wybrano drogę inną. Zorganizowano własną szkołę samochodową jako legalne przedsiębiorstwo prowadzone przez hm Wacława Micutę i inż. Zygmunta Zbichorskiego. Znana w konspiracji pod nazwą akcji ,,S" miała szkolić masy nie zorganizowanej młodzieży, wychodząc z założenia, że tą drogą wytworzy się znaczne rezerwy dla przyszłych polskich jednostek pancernych i motoTowych na moment odtwarzania armii. Adresy absolwentów szkoły miały stać się drogą dla przyszłych kart mobilizacyjnych. Rzecz prosta, że przez ,,Ursus III" przechodzili i nasi chłopcy z niezbyt licznego środowiska lwowskiego, niemniej, jej główny kierunek to oddziaływanie na młodzież nie zorganizowaną. Dlatego jej wyniki trzeba brać pod uwagę przy bilansowaniu wszystkich naszych wysiłków w odniesieniu do młodzieży nie zorganizowanej, a więc przy bilansowaniu akcji ,,M". Ostatnią naszą pozycją w zakresie szkolenia motorowego jest tzw. ,,Ursus IV". Organizowało go Centrum Wyszkolenia Wojskowego dla Grup Szturmowych całej Polski: dla prowincji w formie instrukcji, dla Warszawy w formie konkretnego szkolenia. Duchem całej akcji był inż. ,,Iskra". Prowadził swoją pracę z wielkim zapałem, niezmiernie ciekawie i nowocześnie. Powiedzieliśmy, że ,,Ursus IV" przeznaczony był wyraźnie dla Grup Szturmowych. Otóż w tym miejscu należy wyjaśnić, że szkolenie motorowe było chyba jedyną służbą, której miejsce w całej konstrukcji programowej nie zostało definitywnie przesądzone. Czy ma to być służba beesowa czy geesowa, czy też może przeznaczona dla cbu szczebli i jedynie jeden z kanonów metodyki harcerskiej, a mianowicie stopniowanie trudności, miał rozróżniać jej zakres. Wiemy, ze specjalność motocyklisty była częścią programu beesów; teraz dowiedzieliśmy się, że działalność ,,Iskry" skierowana była właśnie na geesy. Zagadnienie wyraźnie przesądzone nie zostało. W Grupach Szturmowych była jeszcze jedna dziedzina szkolenia specjalnego, mianowicie szkolenie minerskie. Prowadzone ono było w formie wielotygodniowego kursu przez Kedyw. Kurs nosił nazwę ,,Filtry". Kedyw, skupiając w swym gronie szereg zdolnych i zapalonych oficerów-saperów, potrafił kurs ten postawić na niewątpliwie wysokim poziomie. Prowadzony on był dla geesów całego terenu Polski. Do ośrodków prowincjonalnych wysyłano komplety instrukcji, tzw. paczki szkoleniowe, zawierające cały zestaw spłonek, kabli, zapalników itp., a ponadto, co najważniejsze, instruktora. Stałymi objazdowymi instruktorami zostało paru naszych chłopców z pierwszych ,,Filtrów" warszawskich. Nie można też nie wspomnieć, że w późniejszym okresie dla kadry warszawskich geesów Kedyw urządził Kurs Dowódców Kompanii (KDK). Uczestnikami byli w zasadzie aktualni dowódcy plutonów. Wykłady prowadzili oficerowie Kedywu. Naczelnik Szarych Szeregów miał wykład pt. ,,Sylwetka oficera". 5. Harcerz Rzeczypospolitej Walka prowadzona przez Grupy Szturmowe, pełna była silnych przeżyć dla chłopców, a obok niej wielki wysiłek szkoleniowy, przynoszący poczucie wzrastającej wartości żołnierskiej -- wszystko to rodziło nowe, nieraz bardzo trudne problemy wychowawcze. Mimo forsowanej z całym uporem i wśród niemałych trudności konstrukcji programowej ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze", konstrukcji opartej na tezie o pełnym człowieku, Grupy Szturmowe stanęły wobec niebezpieczeństwa kryjącego się w psychice frontowego żołnierza. Jakiś cień losu straceńców, jakiś bakcyl poczucia wyższości w stosunku do otoczenia, jakaś pokusa użycia. Drobne i niegroźne na razie były tego przejawy, lecz w wyczulonej na taką problematykę szaroszeregowej atmosferze stały się one wielkim dzwonem na alarm. Zły zbieg okoliczności spowodował, że problemy te wyłaniać się i narastać poczynały w chwili, gdy w czołówce Grup Szturmowych, jaką stanowiła Warszawa, kadra przywódcza poniosła ogromne straty wiosną i latem 1943 roku. Wprawdzie w zdumiewająco szybki sposób rozrastali się jej następcy, jednocześnie jednak następcy ci stawali przed coraz większymi, cięższymi zadaniami. Oddziały rozrastały się liczbowo niesłychanie szybko, a ponadto równie szybko zwiększało się w nich i upowszechniało nasilenie pracy. Odmładzająca się coraz bardziej na skutek strat kadra przywódcza z coraz większą trudnością mogła opanować zagadnienie. Tu i ówdzie poczęły pojawiać się nowe, dotąd nieznane, niepokojące style życia. Grupy Szturmowe, których sława szeroko krążyła po podziemnym świecie, a nieraz wychodziła i poza jego granice, stały się marzeniem wielu młodych. Ciągnęła ich walka. Przychodziło wielu. Byli to wszystko ci wartościowi spośród społeczeństwa, którzy sami szukali służby porzucając egoistyczne przeczekiwanie. Wśród nich poważna część nigdy przedtem nie zetknęła się z harcerstwem. Teraz idąc do oddziałów, zwabiona ich walką i zwartością, wszedłszy spostrzegała, że wewnątrz toczy się ponadto inna jeszcze walka, walka o styl życia, o wartości wewnętrzne człowieka. Nie jesteśmy harcerzami, nigdy przedtem nie byliśmy w harcerstwie, nie jeździliśmy przed wojną na obozy, nie zdobywaliśmy stopni i sprawności, Ttie nosiliśmy harcerskiego munduru -- argumentowali niektórzy z nich wzbraniając się przed podjęciem walki na tym drugim, wewnętrznym froncie. I w niektórych środowiskach poczęto nawet rozróżniać harcerzy od nieharcerzy. Pierwszych obowiązywał ich styl życia, który zresztą ceniono, którego wcale nie wyśmiewano, drudzy byli od niego wolni. Sprawa polegała na wielkim nieporozumieniu. Skauting nie jest szkołą z ograniczonym pTogramem -- powiedział twórca skautingu, gen. Baden Powełl. Cóż to znaczy? Znaczy to, że skauting, a w naszym polskim przypadku harcerstwo, można odnaleźć w dowolnym momencie życia. Można odnaleźć mając lat 8, wstąpić do zuchów, można odnaleźć mając lat 10, 12, 15 czy 18 i wstępować do odpowiednio starszego zespołu harcerskiego. Wcale nie trzeba mieć za sobą osiągnięć z poprzedniego harcerskiego okresu. Wszystkie regulaminy prób na stopnie harcerskie przewidywały to zjawisko. Również ogromna masa przykładów z życia potwierdza tę tezę. Te przykłady -- to liczni, nieraz bardzo wybitni działacze harcerscy, rozpoczynający swe skautowanie dopiero w wieku męskim, nie mówiąc już o samym Baden Powellu, wkraczającym w ten nowy dla siebie świat w wieku około pęćdziesiątki, nie mówiąc także o wielu naszych polskich twórcach harcerstwa z Małkowskim na czele, którzy przed 17, 18 rokiem życia nie byli harcerzami, choćby dlatego, że nie było wówczas harcerstwa. A więc skauting -- harcerstwo nie jest szkołą z ograniczonym programem. To odnajdywanie harcerstwa dokonuje się podobnie, jak chwytanie przez rybę haczyka wędki -- zgodnie z badenpowellowskim porównaniem. Rybak-wychowawca ,,łowi" rybę-chłopca na wędkę po to, aby chłopca tego wychować. Wędką jest program atrakcyjny dla chłopca w danym wieku. Wiemy jaki był program w czasie wojny. Wiemy jak starannie dobrany był dla chłopców w różnym wieku. Wiemy jak z kolei starannie był opracowany, aby kształtować wśród młodzieży zamierzone przez wychowawców cechy. Prawda, służba, braterstwo, odwaga, karność, inicjatywa, zaradność, pogoda i wiele innych cech - - oto zamierzony i realizowany przez szaroszeregowe kierownictwo kształt sylwety ich chłopców. Nie o nazwy tu chodziło, mógł być żołnierz Kedywu, mógł być wawerczyk. To mało ważne. Chodziło o zupełnie określoną treść. Bo istota harcerstwa polega przecież na tym, że jest ono ruchem, a nie organizacją. W ten sposób częścią harcerskiego ruchu może być i kompania wojskowa, i koło turystyczno-krajoznawcze, i klasa szkolna, i zespół ministrantów, byle harcerską metodą zmierzał do harcerskiego ideału wychowawczego. Tego nie chcą lub nie mogą zrozumieć ludzie przyzwyczajeni do myślenia prostymi kategoriami organizacyjnymi, do operowania masą ludzką, a nie człowiekiem. Walka o styl życia Grup Szturmowych była ostra i miewała dramatyczne momenty. Była ona swoistym odbiciem dawno przebrzmiałej dyskusji: walka -- czy wychowanie. W Warszawie za walką opowiadały się pewne grupy w ,,Parasolu", poważna część 1 kompanii batalionu ,,Zośka" i niektóre sekcje w 2 kompanii. Za wychowaniem przez walkę cala reszta. Oczywiście nikt wówczas tak tego nie klasyfikował, raczej mówiło się o stylu wojskowym i stylu harcerskim. Cała sprawa przebiegłaby dużo prościej i dużo łatwiej, gdyby ów styl wojskowy nie znalazł sobie sojuszników z zewnątrz. Może nawet określenie ,,znalazł" jest niezupełnie ścisłe. On ich nie szukał, więc i znaleźć nie mógł. Raczej ci sojusznicy z zewnątrz odkryli go jako swoją bazę, cieszyli się nim i podsycali go. Sprawa jasna, kogo ma się na myśli, gdy się o tych sojusznikach mówi. Pewien typ ludzi w wojsku, o którym parokrotnie już wspominaliśmy, dążył mecha- nicznie do ujednolicenia armii, nie dostrzegał zagadnień wychowawczych. Ten typ lu/lzi tak jakby się cieszył, gdy Szare Szeregi miały trudności wychowawcze i może nawet nieświadomie trudności te podsycał. Ten typ ludzi znalazł się również w Kedywie. Dowódca batalionu ,,Zośka,, ,,Jerzy" (Ryszard Białous), człowiek bardzo koleżeński począł ulegać wpływom tego stylu (zima 1943/1944). Sprawa stała się niepokojąca. Szare Szeregi użyły jednego z najmocniejszych argumentów, na jakie było ich stać: ,,Piotr" -- Eugeniusz Stasiecki. Został on mianowany wizytatorem ,,Pasieki" w stosunku do wyodrębnionych przy tejże ,,Pasiece" Grup Szturmowych. ,,Piotr" przystąpił do pracy. Przystąpił tak, jak tylko on przystępować umiał. Odbył długą nocną rozmowę z ,,Jerzym", rozmowę z początku trudną, pełną nieufności, a zakończoną prawdziwą, szczerą przyjaźnią. A potem ,,Piotr" stał się przyjacielem wszystkich chłopców z Grup Szturmowych. Postępował jak wzorowy instruktor harcerski. Nie wygłaszał nauk, nie strofował, lecz działał przede wszystkim własnym przykładem. Sam doskonały oficer, dowódca poprzedniego turnusu Szkoły Podchorążych, miał czym imponować chłopcom. Jakże więc uczącym dla tych chłopców był przykład ,,Piotra", wybitnego oficera, a jednocześnie człowieka skromnego, uczynnego, pełnego serca dla innych, pełnego poświęcenia dla sprawy, marzącego o wielkich pracach nad odbudową człowieka w przyszłej Polsce. Ten przykład osobisty to jedno wielkie narzędzie działalności ,,Piotra", drugie -- to bliskie, przyjacielskie rozmowy z chłopcami, a raczej z każdym chłopcem osobno. W tych rozmowach mało było spraw organizacyjnych, były natomiast tror-ki i kłopoty chłopca, były zagadnienia odwagi i lęku, życia i śmierci, były trudności rodzinne, były marzenia o przyszłości. Rozmowy te mogły być przyjacielskie i szczere, bo ,,Piotr" był w nich równorzędnym młodym człowiekiem pełnym trosk i kłopotów. Krzepiące musiały być dla chłopców te rozmowy, gdy w nich rysował się ,,Piotr" daleki od rodzinnego domu, prowadzący spartańskie, głodne i chłodne życie, pełen pracy i służby, a jednocześnie piszący pracę magisterską na pedagogice tajnego uniwersytetu, wiele czytający, chodzący na odczyty, koncerty... Z tych przyjacielskich rozmów nie tylko chłopcy odnosili korzyści. W tych rozmowach ,,Piotr" coraz głębiej, coraz wnikliwiej poznawał chłopców. Aż wreszcie, z luźnych początkowo myśli i odczuć, powstawać poczęła w jego mózgu konstrukcja. I przyszedł taki dzień, ciepły, lipcowy dzień 1944 roku, gdy na werandzie zalesińskiego domku profesora Zawadzkiego zasiedli obck gospodarza: ks. Jan Zieją, p. Bolesław Srocki, prof. Stanisław Rychliński, prof. Bohdan Suchodolski, prof. Władysław Radwan, Aleksander Kamiński, Jerzy Ossowski, Ryszard Zarzycki, Jan Hossman, ,,Witold" i ,,Piotr". Referował ,,Piotr". Tematem był program nowego stopnia Harcerza Rzeczypospolitej. W nowym stopniu nie było nic infantylizmu. Nowy stopień był stopniem, który mógł zdobyć młody mężczyzna, skoro stał się człowiekiem dojrzałym. Z tym stopniem miał opuścić harcerstwo i miał iść w życie. Sylweta, jaką zarysował ,,Piotr", sylweta, jakiej żądały warunki próby, to Człowiek-Obywatel-Żołnierz. Oto Piotrowa konstrukcja, w której zenit osiągnęło pojęcie człowieka pełnego. Stopień Harcerza Rzeczypospolitej nie wszedł w życie. W parę tygodni później wybuchło powstanie warszawskie. A dziś, gdy się po latach spojrzy na zalesińską dyskusję, wydaje się ona jakby doprowadzeniem do końca szaroszeregowej myśli programowej. Poza sprawą stopnia Harcerza Rzeczypospolitej trud ,,Piotra" przyniósł również obfity plon. Atmosfera warszawskich Grup Szturmowych poczęła sprzyjać wielkiemu ssementowaniu. Silne środowiska poczynały promieniować jak za najlepszych dni wielkiej ,,Pomarańczami" i ,,Pętu". Mimo, że wyraźnie nadchodził gorący okres przełomu, chłopcy obok walki, obok ćwiczeń wojskowych wiele czasu spędzali nad książką, studiując na tajnych wyższych uczelniach, kończąc własne szaroszeregowe tajne liceum, uczęszczając na liczne cykle tajnych odczytów, zajmując się problemem Ziem Postulowanych, a wśród nich tzw. wówczas Prus Wschodnich. Oczywiście nie wszyscy jeszcze byli tacy; oczywiście potrzeba było jeszcze wiele czasu, aby proces scementowania dobiegł końca. Tymczasem nadchodził przełom. Na innym miejscu zastanowimy się, jak te procesy wychowawcze przebiegały dalej właśnie w ciężkich dniach przełomu. Rozdział X ZESPOŁY ŻEŃSKIE Wspomniany w rozdziale ,,Decyzja" brak bliższej współpracy między organizacją męską i żeńską spowodował dziwne zjawisko. Oto przy organizacji męskiej poczęły powstawać samorzutnie różne nie powiązane ze sobą zespoły żeńskie. Główna Kwatera Harcerzy patrzyła na to bez entuzjazmu. Z jednej strony rozumiała w pełni potrzebę współpracy dziewcząt i chłopców, a skoro współpracy tej nie potrafiła zapewnić w normalnej drodze organizacyjnej, nie była zaskoczona korektą, jaką wprowadzało życie. Z drugiej jednak strony wiedziała, że takie samorzutne powstawanie zespołów żeńskich spotka się prędzej czy później z atakiem organizacji żeńskiej, z zarzutami wkraczania na nie swoje pole działania, z trudnymi dyskusjami, do których tym nie bojącym się walki z Niemcami ludziom brakło odwagi. Sprawa była trudna. Najtrudniejsza, jak zawsze, w Warszawie, gdzie wszystkie procesy przebiegały, jak widzieliśmy, ostrzej. W tym przypadku zaś do ich normalnej ostrości dołączyła się bliskość Głównej Kwatery Harcerek. Negatywne nastawienie Głównej Kwatery Harcerek do organizacji męskiej utrudniało sprawę do reszty. A tymczasem zespoły żeńskie przy męskiej organizacji powstawały i rozrastały się. Dlaczego tak się działo? Przecież jest to zjawisko zupełnie chyba nie znane w jakimkolwiek okresie pokojowym. Tak, wydaje się, że jest to zjawisko ściśle związane z wojną, a nawet konspiracją, lub, idąc jeszcze dalej, można powiedzieć, że jest to zjawisko spowodowane przez wojnę i konspirację. Bo w konspiracji, w tej grze pełnej napięcia, nie mogła ostać się fikcja jakichś niewłaściwych ludzi na jakichś niewłaściwych miejscach. Okazało się więc, że jak Polska długa i szeroka, jak lata okupacji przewlekłe i mozaika organizacji konspiracyjnych bogata -- wszędzie pracę łączniczek i pracę sanitariuszek chwyciły w swe ręce kobiety. Ich cichego, anonimowego poświęcenia, ich niezwykłych talentów maskowania się, ich subtelności w odczuciu sytuacji, ich opiekuńczego instynktu i troskliwości nie potrafili zastąpić mężczyźni. Kobiety stały się nieodłączną częścią każdej organizacji konspiracyjnej. Stało się tak, że bez nich jakakolwiek praca konspiracyjna wydawała się niemożliwa, niepraw- dopodobna. Powstawały więc zespoły żeńskie przy wszystkich organizacjach konspiracyjnych, powstawały też przy różnych jednostkach organizacyjnych harcerstwa męskiego. Gdy w toku akcji usprawniania organizacyjnego w zimie z 1941 na 1942 rok Warszawska Komenda Chorągwi Męskiej stwierdziła istnienie na swym terenie dwóch zespołów żeńskich, wystąpiła z inicjatywą rozmów do Komendy Chorągwi Żeńskiej. Rozmowy nie doprowadziły do niczego. Organizacja żeńska nie potrafiła postawić żadnej innej tezy poza stwierdzeniem -- ,,przekażcie nam te zespoły lub zlikwidujcie je". Organizacja męska prosiła: ,,instruujcie z punktu widzenia wychowawczego, gdyż my na wychowaniu dziewcząt się nie znamy, a nie czujemy się w porządku, gdy dziewczętami tymi posługujemy się w walce, nie zajmujemy się zaś ich zagadnieniami wychowawczymi. To przeczy naszej głównej koncepcji programowej -- wychowaniu przez walkę". Rozmowy nie doprowadziły do żadnego wyniku. Nie doprowadziły jeszcze i z tego powodu, że obie kierowniczki zespołów żeńskich, zarówno Romka Łukaszewska (pseudonim ,,Sowa") działająca przy męskim hufcu MD (Mokotów Dolny), jak i Danka Kaczyńska działająca przy męskim hufcu OC (Ochota) były naturami bardzo niezależnymi i nie chciały podporządkować się w niczym żeńskiej organizacji. Gdy sprawa stanęła na martwym punkcie, Komenda Chorągwi Męskiej, rezygnując z całkowitego załatwienia problemu, zleciła Romce Łukaszewskiej nadzór wychowawczy nad obydwoma zespołami. Pierwszy akt się zakończył. Niedługo potem okazało się, że te dwa zespoły żeńskie to nie wszystko. Każdy hufiec, na przykład Centrum Pragi, nieraz nawet poszczególne drużyny miały swoje łączniczki, a już w Okręgu Południe istniały całe zespoły, które wspólnie z chłopcami pełniły służbę wawerską przeważnie jako ubezpieczenie podczas akcji. W zespołach Okręgu Południe krył się zaczyn wielkiego zagadnienia przyszłości, zagadnienie dziewcząt w Grupach Szturmowych. Lecz to już będzie akt trzeci sprawy. Akt drugi przebiegał pod znakiem niekierowanego rozwoju. Potem przyszła reorganizacja z 3X11942 roku. Utworzenie Grup Szturmowych, Bojowych Szkół i ,,Zawiszy". Wraz z tą reorganizacją problem współpracy z organizacją żeńską na terenie całej Polski zjawił się na nowo. Szermierzem sprawy stał się Ryszard Zarzycki. W swej koncepcji starszego harcerstwa Ryszard widział wyraźnie konieczność wprowadzenia koedukacyjnych zespołów, tzw. kręgów starszoharcerskich i uważał, że starsze harcerstwo właśnie ze względu na zagadnienie koedukacji, choć nie tylko ze względu na to zagadnienie, powinno być samodzielną organizacją -- trzecią -- obok organizacji męskiej i organizacji żeńskiej, z własną odrębną Główną Kwaterą podległą tylko wspólnemu Naczelnictwu. Tezy Ryszarda wywodziły się jeszcze z przedwojennych przemyśleń starszoharcerskiego kręgu ,,Kuźnica" oraz z rozważań dokonywanych w pierwszych latach okupacji. Jako nowo powołany kierownik nowo powołanego Wydziału Grup Szturmowych Głównej Kwatery, Ryszard przystąpił do realizacji swoich koncepcji. Na początek wziął na warsztat Warszawę -- teren najbliższy i najbardziej dojrzały do programowych decyzji. Ryszard postanowił nie rozwiązywać problemu połowicznie, ale od razu spróbować rozstrzygnięcia całkowitego. Dlatego wystąpił z następną inicjatywą rozmów z organizacją żeńską. I trudno powiedzieć, czy to Ryszard okazał się tak wspaniałym dyplomatą, czy też trafił na dobry moment i właściwych rozmówców, dość, że wynik był niespodziewany: Komenda Warszawskiej Chorągwi Żeńskiej zawarła cichą umowę z Warszawską Chorągwią Męską, mocą której oba starsze harcerstwa Warszawy miały ze sobą jak najściślej współpracować, głównie w zakresie samokształceniowym, dyskusyjnym i towarzyskim. Umowa była cicha, gdyż Główna Kwatera żeńska niekoniecznie pozytywnie patrzyłaby na nią. Ryszard był dumny i rozentuzjazmowany. Niestety, był to entuzjazm przedwczesny. Mimo naprawdę dobrej woli z obu stron, okazało się, że samokształcenie, dyskusja i życie towarzyskie jest za małą spójnią wtedy, gdy istotna część programu -- służba -- idzie osobnymi torami. Gdy spotkali się hufcowi męskich Grup Szturmowych Warszawy z zespołem kierowniczek żeńskiego starszego harcerstwa Warszawy, niewiele mieli sobie do powiedzenia. W dyskusji, w rozmowach inne tematy pasjonowały chłopców, a inne dziewczęta. Serca i myśli mieli pełne swojej służby. Tak było zarówno na wspólnym zebraniu urządzonym na Woli w mieszkaniu łączniczki ,,Jerzego" -- Marysi Całkówny przy ulicy Ludwiki w dniu 6 XII 1942 roku, jak i na spotkaniu w Chylicach, w domu hm Marii Straszewskiej (pseudonim ,,Emma", ,,Anna"). Nie pomogło staranie kierownictwa, serdeczne i z nakładem pracy dokonywane przygotowania spotkań, życie niosło obie grupy wartkimi strumieniami służb. A choć oba strumienie w jednym zmierzały kierunku, nie był to strumień wspólny. Tak zakończył się trzeci akt współpracy męskiej i żeńskiej organizacji. I znów, jak po pierwszym, wówczas formalnym, niepowodzeniu, tak i teraz, po drugim niepowodzeniu, tym razem spowodowanym głębszymi, merytorycznymi względami, pozostawioną samej sobie sprawę regulowało życie. Wielka Dywersja, największa służba Grup Szturmowych poczęła domagać się współpracy z dziewczętami. Głównym momentem tego domagania stał się sanitariat. Uczciwie przyznać trzeba, że ten odcinek działania nie był w ogóle przygotowany, gdy rozpoczęły się pierwsze akcje. Tak się stało, że zarówno akcja pierwsza -- ,,Wieniec", jak i akcja druga -- ,,Bracka" odbyły się bez większej potrzeby używania sanitariatu. Lekka, powierzchowna rana, jaką odniósł w akcji ,,Bracka" Janek Bytnar, mogła bowiem być opatrzona i potem leczona zupełnie domowym sposobem. Zagadnienie sanitariatu stało się palące dopiero począwszy od ,,Arsenału". Wtedy to konieczność szybkiej improwizacji wszystkich elementów akcji kazała zaimprowizować również sanitariat. Był on niestety bardzo potrzebny. Doświadczenia ,,Arsenału" zmusiły do organizacji służby sanitarnej. Okazało się jednak, że sprawa ta nie jest prosta, wymagała bowiem bardzo starannie przemyślanej współpracy ze szpitalami, zmontowania własnych punktów opatrunkowych specjalnie usytuowanych i wyposażonych, wyszkolenia zespołów sanitariuszek, zaopatrzenia ich w sprzęt, pamiętania o sanitarnym transporcie. Wszystko to w warunkach konspiracyjnych było co najmniej trudne. Gdy nadeszła akcja ,,Szulc", a potem cały splot akcji zmierzających do uwolnienia Floriana Marciniaka, gdy wreszcie nadszedł ,,Celestynów", byliśmy jeszcze ciągle zmuszeni do improwizacji. Dziewczęta, które poprzednio pełniły służbę wawerską, czy też służbę łączniczek, były nadal rozproszone po różnych komendach hufców, a nawet drużyn. I trudno pamięcią uchwycić moment, w którym zespoły te zaczęto scalać, w którym począł się rodzić sprawny i pokaźny aparat łączności wewnętrznej i równie sprawny oraz równie pokaźny aparat sanitarny w warszawskich Grupach Szturmowych. Sprawny, gdyż dziewczęta pracowały cicho, precyzyjnie, z ogromnym poczuciem odpowiedzialności, z zapałem, z ofiarnością. Pokaźny, gdyż zespoły tych dziewcząt rozrosły się liczebnie i w przededniu powstania warszawskiego liczba ich sięgać mogła 10% liczby chłopców. Dziewczęta pracujące w batalionie ,,Zośka" nie posiadały żadnego powiązania organizacyjnego z dziewczętami pracującymi w kompanii ,,Agat", jak również nie posiadały żadnego powiązania organizacyjnego z dziewczętami pracującymi we wszystkich innych jednostkach Szarych Szeregów. Nie istniało żadne kierownictwo wszystkich żeńskich zespołów przy Głównej Kwaterze Harcerzy. Dziś więc, gdy się o tych zespołach dziewczęcych wspomina, wraz ze wspomnieniem nadlatuje z dawnych lat jakby cichy wyrzut sumienia. My, organizacja wychowawcza, nie zajęliśmy się Waszym programem; nie pamiętaliśmy o tym, że jesteście młode, pełne wątpliwości i problemów jakie niosła wojna; nie dawaliśmy Wam nic. A braliśmy od Was pewnymi rękami Waszą cichą pracę i Waszą ofiarę. Byłyście wśród tych szeregów szarych najbardziej szare. Więc, choć wiele z Was, które nigdy przedtem harcerkami nie były, zdziwiłoby się lub nawet zaprotestowało słysząc skierowaną do siebie nazwę harcerka -- przyznać trzeba żeście treść tej nazwy swą kobiecą intuicją najlepiej pojęły i najprawdziwiej wcieliły w życie. A przecież o treść, nie o nazwy chodzi. Wszystkie dziewczęta mają swój wkład w wartość dziewczęcych zespołów, nie można jednak nie podkreślić imion tych, których wkład był największy: Aleksandra Grzeszczak (pseudonim ,,Oleńka"), kierowniczka wszystkich dziewcząt w batalionie ,,Zośka", a po aresztowaniu ,,Oleńki" Zofia Krassowska (pseudonim ,,Zosia Duża"). RozdziałXT ,,ZAWISZA" 1. Gra Praca wśród najmłodszych rozpoczęła się 3 listopada 1942 roku. Wprawdzie kilka już miesięcy przedtem dokonywano na terenie Warszawy pewnych prób takiej pracy, lecz wspomniana data jest niewątpliwie ruszeniem zagadnienia w całym terenie. Gdy mówimy ,,w całym terenie" popełniamy poważną nieścisłość, zagadnienie najmłodszych nigdy bowiem nie stało się aktualne ani w Polsce Zachodniej, ani w Polsce Wschodniej. Trudności życia konspiracyjnego w tych terenach nie pozwalały sięgnąć tam do najmłodszych, dlatego też tylko w Polsce Centralnej i Południowej rozwinęła się ta praca1. Z początku ta gałąź wieku otrzymała nazwę Harcerze Juniorzy. Nazwa to sztuczna, uformowana po to, aby skrót HJ był analogiczny do skrótu niemieckiej Hitlerjugend. Ta analogiczność skrótów była wygodna w życiu konspiracyjnym: np. Szare Szeregi dawały w skrócie niemiecką nazwę SS. Lecz nazwa HJ niedługo trwała. WTcrótce, gdy młody ruch nabrał wewnętrznej prężności i napełnił się swoją własną treścią wewnętrzną, stworzył swoją własną nazwę -- ,,Zawisza". W nim upatrzyli sobie chłopcy wzór. On porywał ich wyobraźnię swą prawością, szlachetnością, odwagą i siłą. Jakiś kontrast stanowił w stosunku do codziennych widoków brzydoty, bezprawia i upodlenia ludzkiego. W marzeniach swych nazywali się chłopcy ,,rycerzami Zawiszy". Taki też podtytuł nadali swemu sztandarowemu pismu: ,,Bądź Gotów" -- pełna bowiem nazwa brzmiała: ,,Bądź gotów -- Pismo Rycerzy Zawiszy". Sama nazwa zabawną potem przeszła ewolucję, tak zżyła się z organizacją, że, jak już wspomnieliśmy, zaczęto o organizacji tej mówić ta ,,Zawisza". Dziwne to było zjawisko, ta ,,Zawisza". Powołana do życia świadomą decyzją kierownictwa, ożywiona zaplanowanym z góry programem i zaplanowanymi z góry metodami, stała się żywiołem trudnym do opanowania i sta- 1 A jednak późniejsza analiza dokumentów, np. sprawozdania powizyta- cyjnego ,,Kobzy" (Kazimierza Wasilewskiego) wskazuje, że w Białymstoku i w Grodnie, a więc na terenach W, były zespoły ,,Zawiszy". Tyle tylko, że nie wykazane są one z niewiadomych przyczyn w zestawieniach statystycznych dokonywanych w czasie wojny (1981). nowczo robiącym wrażenie ruchu powstałego samorodnie, spontanicznie. Wszystko to tylko wskazuje, jak decyzja powołująca ,,Zawiszę" była trafna i jak bardzo odpowiadała potrzebom życia. Zawiszacy, jak wiemy, to chłopcy w wieku 12 - 15 lat. Za młodzi byli do pełnienia służby. Za młodzi do brania udziału w bieżącej walce. A jednak Szare Szeregi były i w tym szczególnie trudnym przypadku konsekwentne w stosunku do swej podstawowej tezy programowej -- wychowania przez walkę. Nie posyłając najmłodszych chłopców do walki potrafili stworzyć im atmosferę walki. Potrafili ją stworzyć nie pogadankami i gawędami, lecz jak najbliższą więzią ze starszymi, walczącymi zespołami -- Bojowymi Szkołami i Grupami Szturmowymi, o czym wspominaliśmy już kiedyś, opowiadając o Julku i jego na gorąco powstałej piosence: ,,Szarymi Szeregami!". Potrafiły ją stworzyć ponadto przez przygotowywanie zawiszackich zespołów do przyszłej służby pomocniczej, jaką miały one podjąć w okresie powstańczym, w okresie walki jawnej. Potrafiły ją stworzyć przez bogato rozwiniętą obrzędowość harcerską, ten istotny element skautowej metody, tylko formami różniący się w czasie wojny od swego pokojowego pierwowzoru. To wszystko stwarzało atmosferę ,,Zawiszy". Podstawową zaś treścią programu była gra. Zwykła harcerska gra -- utrudniona, ale jednocześnie i wzbogacona specyfiką konspiracyjnego życia. Były gry w mieszkaniach, były w mieście, były również w terenie. Te ostatnie spełniały oczywiście największą rolę wychowawczą. Trudne warunki życia pod okupacją, brak wyjazdów na wakacje, brak obozów, kolonii, turystyki uczyniły wszelkie zajęcia terenowe szczególniej atrakcyjnymi. Jak rok długi w soboty i w niedziele wyruszały bardzo liczne zespoły zawiszaków za miasto. Dla wprawnego oka ten ruch młodych ludzi na dworcach kolejek dojazdowych rymował się wyraźnie, tym bardziej żt zawsze mimo ostrych zakazów znalazł się jakiś plecak, a i ubiór chłopców, mimo że całkowicie cywilny, niemundurowy, nosił na sobie jakieś sportowo- turystyczne piętno. Wszystko to bardzo niepokoiło kierownictwo Szarych Szeregów i było przedmiotem nie kończących się rozważań, ostrych zarządzeń i instrukcji. Na szczęście w oczach Niemców sprawa wcale nie wyglądała tak niepokojąco, jak w wyczulonych oczach naszych konspiratorów. Gromady chłopców na dworcach kolejowych i w podmiejskich lasach nie wydawały się Niemcom niczym podejrzanym. Wyjazdy za miasto stwarzały ponadto jeszcze jedną trudność natury konspiracyjnej. Oto młodzi zawiszaccy drużynowi, a nawet hufcowi, mieli w takich przypadkach nieodpartą pokusę operowania większymi zespołami, a nie tylko jednym zastępem. Każda gra lepiej wtedy wychodziła, a poza tym wtedy dopiero można było urządzić wielkie ćwiczenia polowe. Żadne zakazy, żadne perswazje nic tu nie pomagały. Młodzi kierownicy ,,Zawiszy" znaleźli zawsze sto argumentów i powodów wyłamania się z suchej konspiracyjnej reguły. W rzeczywistości zastępy wyjeżdżały oddzielnie, lecz potem, na jakiejś leśnej polanie, następo- wało spotkanie. I stało się tak, że wewnątrz zawiszackich drużyn, a nawet hufców, chłopcy doskonale się znali, nie znając jedynie swych nazwisk. Wszystko to bardzo niepokoiło Główną Kwaterę, wszystko to jednak w praktyce nie okazało się groźne. Przez cały czas pracy ,,Zawiszy", a więc przez ponad dwa lata nie zanotowano bowiem żadnego poważniejszego uderzenia gestapo. Obok gier terenowych osobny rozdział w życiu zawiszaków stanowiły gry w mieście. Obserwowanie kogoś na ulicy tak, by samemu nie być zauważonym, próby przekradania się przez będącą pod obserwacją ,,przeciwnika" arterię wielkomiejską -- oto przykłady. Równie pomysłowe były znaki rozpoznawcze biorących udział w grze drużyn, na przykład czarna kropka na policzku, lub kolorowa szpilka w klapie marynarki. W tych grach chłopcy poznali miasto jak swoją kieszeń, znali wszystkie bramy przechodnie, a oiieraz zaułki i ruiny. Tych ostatnich nie brakowało w niektórych miastach, a wszędzie tam, gdzie były, stały się królestwem zawiszaków. Przecież nie mogli oni mieć swych normalnych izb harcerskich, a chcieli gdzieś mieć swoje tajemnicze miejsce zbiórek i swoje skrytki pełne przeróżnych skarbów. Drużynowi dbali, aby ruiny posiadały zawsze kilka prowadzących w różne strony, na różne ulice, wyjść. Drużynowi dbali, aby nad bezpieczeństwem zebranych chłopców czuwały pozostawione przy otworach i szczelinach posterunki. A w środku toczyło się wolne, swobodne życie. Warto tu przypomnieć jedno takie wydarzenie w ruinach, które specjalnie utkwiło w pamięci. Było to 22 11943 roku. Osiemdziesiąta rocznica wybuchu powstania styczniowego. W Warszawie od 17 stycznia szalała parodniowa niemiecka łapanka. 22 stycznia, mimo że już od paru dni panował spokój, miasto było jakby pc-rażone, sparaliżowane. Przechodnie przemykali się z rzadka; ulicami krążyły niemieckie patrole. I wtedy w środku miasta, w podziemiach zrujnowanego pałacu Prymasowskiego dokonywało się prawdziwe misterium wolności. Wejście od ulicy Koziej i Senatorskiej zabezpieczone czujkami, jedno z pomieszczeń piwnicznych przeznaczono na wartownię, w której zastęp służbowy czuwa nad całym systemem alarmowym. W korytarzach cicho szeptane hasła i odzewy. Im jednak głębiej ku środkowi obszernej piwnicy, tym głośniej i swobodniej. Aż wreszcie w środkowej sali kilkudziesięciu zawiszaków zasiadło wokół karbidowej lampy imitującej ognisko, komendant Chorągwi Warszawskiej ma gawędę. Opowiada o którejś przedwojennej defiladzie. Po wojsku defilowali harcerze, młodzi chłopcy. Ich wzrok skierowany komendą ,,na prawo patrz" napotkał w pewnym momencie wzrok inny. Spod granatowych rogatywek przyjaźnie, lecz jednocześnie z zadumą, wpatrywały się w defilującą młodzież oczy staruszków -- powstańców z 1863 roku. I wydawało się, że oczy powstańców przekazują coś oczom harcerzy. Teraz my znów jesteśmy w podziemiu -- kończyła gawęda -- lecz nas nie cieszy to, że jest nas tu wielu, że czujemy się tu silni i bliscy sobie, my chcemy stąd wyjść! Po gawędzie przytłumiony śpiew hymnu. Wszystko wywoływało niezwykłe wrażenie. Wrażenie tak wielkie, .że Naczelnik Harcerzy, Florian Marciniak, gdy usłyszał sprawozdanie ze styczniowej uroczystości, zapragnął aby albo w najbliższym czasie powtórzyć uroczystość styczniową dla innej grupy chłopców, albo też, przy okazji jakiejś innej najbliższej rocznicy, zorganizować uroczystość podobną. Chciał na nią przybyć, chciał ponadto zaprosić na nią p. Zofię Kossak. Rozumiał, że wrażenia odniesione przez nią mogą stać się tworzywem wielkiej sztuki o tych czasach. Uroczystości, a wraz z nimi cały arsenał harcerskich obrzędów, zdarzały się rzadko. Na co dzień była gra. I tu chwilę zatrzymać się trzeba nad tym zdumiewającym zjawiskiem. Przecież wojna trwała już trzy lata; przecież szeregowymi i zastępowymi byli w ,,Zawiszy" chłopcy, którzy po raz pierwszy w życiu stykali się z harcerstwem; przecież drużynowymi i hufcowymi nawet byli chłopcy, którzy dobrze, jeśli przed wojną liznęli coś z metodyki skautowej; przecież warunki były tak nie sprzyjające. I nagle, pomimo tych wszystkich przeszkód, cała ta zawiszacka gromada chwyta sam rdzeń metody harcerskiej -- wychowanie przez grę. Zresztą nie tylko to. Zagadnienie świeżego powietrza, zagadnienie systemu zastępowego wraz z kanonem, że zastępowy powinien być wybijającym się rówieśnikiem swych chłopców, zagadnienie stopniowania trudności -- wszystko to zastosowane zostało w ,,Zawiszy" w zdumiewająco trafny i poprawny sposób. Można zaryzykować twierdzenie, że mimo niezwykle trudnych warunków ,,Zawisza", ten najmłodszy człon Szarych Szeregów, był najczystszym skautingiem, jaki widzieliśmy w Polsce na przestrzeni ostatnich dziesiątków lat. Jak się to stało? Parę przyczyn: pierwsza, chyba najsilniejsza, to pęd do czystego wzoru w chwili, gdy wzór ten był daleki, upragniony, niedostępny, wyidealizowany, w chwili, gdy obrzydliwość otaczającego życia demonstrowała inne, odpychające wzory, a w szczególności totalistyczną Hitlerjugend. Druga przyczyna to niezrównana działalność szaroszeregowej szkoły instruktorskiej -- będziemy o tym mówić. Trzecia przyczyna wreszcie -- to książka. Szare Szeregi przystępując do organizowania ,,Zawiszy" miały już za sobą trzy lata istnienia. Ich posunięcia były więc organizacyjnie dojrzałe, starannie przemyślane. Wyrazem tego była właśnie zawiszacka -książka. Zamówiła ją, jeśli tak wolno powiedzieć, Główna Kwatera u najlepszego metodyka skautowego, do jakiego mogła trafić, u Aleksandra Kamińskiego. Powstał podręcznik dla młodego drużynowego ,,Zawiszy" pt. Przodownik. Z początku, na skutek przewlekających się trudności z drukarnią, Przodownik został odbity na powielaczu w dwóch, skryptowej wielkości zeszytach. O potrzebie książki świadczy fakt, że te zeszyty, niewygodne w konspiracji ze względu na swój format, krążyły z zawrotną szybkością między adeptami nowej sztuki zawiszackiego drużynowego. Wreszcie, gdy książka ukazała si$ drukiem, wszyscy odetchnęli z ulgą. Była to chyba najbardziej masowo wyczekiwana książka w okresie okupacyjnym. Ta ogromna potrzeba książki najdobitniej podkreśla przedziwną zbieżność dwóch elementów: zaplanowanego przez kierownictwo wydania książki oraz oddolnej, rozszerzającej się jak płomień potrzeby nowego ruchu. Do dwóch elementów dodany ponadto został element trzeci, tym razem stanowiący zasługę autora: książka była bardzo dobra, książka opowiadała chłopcom dobrą nowinę o skautowej upragnionej grze. 2. Mimo wszystko -- walka Walka zawiszaków nie była przewidziana szaroszeregowym programem. Ale zawiszacka rzeka nie dała się okiełznać i rwała brzegi. Hamowane i tępione przez kierownictwo zjawisko walki coraz pojawiało się w ,,Zawiszy" to tu, to tam. Przy czym wyraz kierownictwo wymaga w tym wypadku koniecznego komentarza. Może bowiem chodzić jedynie o Główną Kwaterę i o Komendę Chorągwi. O komendach ,,Zawiszy" nie można powiedzieć tego samego. Komendy ,,Zawiszy" bez względu na szczebel -- wszystko jedno czy byli to drużynowi, czy hufcowi, czy nawet wyżej -- były bardzo młode i należały do tej samej trudnej do opanowania rwącej rzeki. Komendy ,,Zawiszy" nie były więc tak doktrynalnie ostrożne, gdy chodziło o zasady konspiracji, komendy ,,Zawiszy" nie hamowały też zjawiska walki, ba!, nieraz go inicjowały. Tak powstała kiedyś ,,Osa" -- Oddziały Specjalne. Sam skrót ,,Osa" świetnie oddaje treść akcji. Bo Osa, grupując młodych chłopców, nie mogła uderzać potężnie, ale mogła i potrafiła ciąć jadowicie, boleśnie. Były to małe grupki, coś w rodzaju zawiszackiej milicji. Przeznaczone były do interweniowania w sytuacjach trudnych. Raz na przykład w Warszawie ,,Osa" zaalarmowana została tym, że niemieckie kierownictwo stacji Warszawa-Południe na Służewie bardzo dało się we znaki chłopcom wyjeżdżającym na niedzielną wycieczkę. Niemcy zachowywali się złośliwie i brutalnie. Interwencja ,,Osy" była bardzo prosta. W godzinach gdy stacja była prawie pusta, na pokój niemieckiego kierownictwa posypał się grad kamieni z przydrożnych rowów. Szyby poszły w drzazgi. Niemcy popadali plackiem na ziemię, czekając na wybuch domniemanych granatów. Tymczasem jeden z ostatnich kamieni wpadł do pokoju owinięty w papier, na którym ,,Osa" żądała lepszego traktowania podróżnych i groziła ostrzejszymi karami w przypadku nie zastosowania się do tego żądania. Do zjawisk walki niewątpliwie zainicjowanych przez któryś ze szczebli zawiszowego kierownictwa należało tzw. patrolowanie Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Młodzi chłopcy kręcili się w rejonie grobu i przypominali przechodniom o zdejmowaniu nakrycia głowy przy mijaniu tego symbolu Polski. W toku tych przypominań zdarzyło się raz jednemu chłopcu, że źle się zaadresował i trafił ze swym przypomnieniem na Volksdeutscha. Volksdeutsch oburzony zaceął chłopcu wymyślać, czystą zresztą polszczyzną, jako że Volksdeutsche nie znali nawet języka, do którego ze strachu lub dla interesu się przyznali. Nie strapiony chłopiec odpowiedział z miejsca: ,,A, jeśli pan jesteś Niemcem, to zdejmij czapkę przed waszą Fahną" 2 -- i tu wskazał ręką na flagę niemiecką powiewającą nad gmachem, pod którego arkadami krył się grób. Nie kijem go, to pałką. Niemiec z szacunkiem dla swej flagi musiał się ukłonić przed polskim sanktuarium. W tym zaczepianiu ludzi wśród ulicznej ciżby zawiszacy byli niezastąpieni. Nikt nie zwracał uwagi na kręcącego się pod nogami chłopca, który dzięki temu mógł spełniać zupełnie istotne obywatelskie funkcje. Tak odbywało się zawiadamianie o łapankach niemieckich: na chodniku czy w tramwaju zjawiał się nagle zawiszak i przejmującym szeptem oznajmiał -- ,,łapanka -- łapanka!" -- tłum, mający już podświadomie wyostrzoną uwagę, pierzchał natychmiast, a w ogólnie powstałym zamieszaniu zawiszak znikał tak, jak się pojawił. Uliczna działalność zawiszaków nie ograniczała się jedynie do popomocy dla ludności polskiej lub do propagandy wśród tejże ludności. Zawiszacy zwracali się również swą działalnością do Niemców. Oczywiście, w takim wypadku treść tego działania była inna. Specjalnie hitlerowska młodzież zorganizowana w Hitlerjugend była atakowana przez naszych chłopców. Atak ograniczał się do odebrania fińskiego noża, pasa i znaczka organizacyjnego. Później, tuż przed samym powstaniem, zaczęto ponadto polować na rowery niemieckich chłopaków. W ostatnich dniach przed powstaniem rowery te odbierano masowo, kompletując całe drużyny gońców. Jak już wspomnieliśmy, wszystkie te elementy walki miały charakter spontaniczny, oddolny, nie stanowiły części obowiązującego programu pracy, przeciwnie, były tego programu pewnym wypaczeniem. Jednakże, jak mogliśmy to zauważyć, tzw. góra patrzyła przez palce na to zjawisko. Dopiero jedno wydarzenie w Warszawie spowodowało ostrą interwencję. Wśród różnych niemieckich formacji stacjonujących w okupowanej Warszawie były również żeńskie zespoły łączności. Młode Niemki, których wygląd i prowadzenie się nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości, budziły szczególną odrazę w Polakach. Ulegając temu nastrojowi wrogości, jedna z zawiszackich drużyn Mokotowa rozpoczęła swoisty proceder. Chłopcy z tej drużyny zaczajali się w ciemnościach wieczoru, aby potem nagłym ruchem zerwać przerażonej Niemce furażerkę z głowy i zniknąć. To swoiste polowanie odbywało się w rejonie ulicy Grottgera. Lecz poty dzban wodę nosi, póki mu się ucho nie urwie. Ucho wprawdzie się nie urwało, lecz któregoś wieczoru kosa trafiła na kamień, to znaczy za- 8 Flaga w języku niemieckim. Sposób mówienia spolszczony -- w gwarze okupacyjnej. sadzka wpadła w zasadzkę. Jeden lub dwóch zawiszaków dostało się w ręce granatowej policji. Udało się ich wprawdzie wydobyć niebawem na wolność dzięki interwencjom, lecz chłopcy mieli za sobą przykre przeżycia, a ich drużynowy miał z hufcowym i z komendantem ,,Zawiszy" bardzo przykrą rozmowę. 3. ,,Mafeking" Atmosferę w ,,Zawiszy" stwarzała wizja służby pomocniczej, jaką chłopcy mieli pełnić w okresis nadchodzącego przełomu. Ona nadawała urok każdej prowadzonej grze, ona wyczarowywała pilność i staranność, z jaką chłopcy przygotowywali się do prób na stopnie i sprawności. Niektórym sama atmosfera nie wystarczała, rwali się do walki bieżącej -- lecz to były wyjątki. Mówiliśmy o tym. W zasadzie jednak chłopcy żyli przyszłym przełomem i swoją w nim rolą. A zadania, jakie im postawiono, mogły porwać młodą wyobraźnię. Mieli pełnić służbę pomocniczą. Sami ochrzcili ją charakterystycznym kryptonimem ,,Mafeking". Ten chrzest wskazuje, jak bardzo chłopcy przejęci byli naśladowaniem swego pierwowzoru -- angielskiego skautingu. Przecież Mafeking to miasto, w którym podczas wojny kolonialnej Baden Powell po raz pierwszy zorganizował skautową służbę pomocniczą. Na zawiszacką służbę pomocniczą miały składać się, zgodnie z ustalonym wspólnie ze sztabem AK programem, następujące prace: regulacja ruchu, łączność i ratownictwo. Regulacja ruchu pociągała nowoczesnością zadania. Przed wojną nasza armia była słabo zmotoryzowana i o takiej sprawie jak regulacja ruchu wiedziało się raczej teoretycznie. W praktyce zobaczyliśmy ją dopiero w inscenizacji Wehrmachtu -- była nam wroga i wstrętna, a jednak w sercach patrzących chłopców załamywało się coś z podziwu i zazdrości. I teraz wreszcie my sami. Jakże pasjonujące musiało być zadanie, które kiedyś postawione zostało na zawiszackim kursie podharcmistrzowskim, podczas wycieczki w Miłośnie pod Warszawą. Była wtedy już noc -- w pewnym momencie instruktor prowadzący zajęcia przerwał wykład, otworzył kopertę i podał: tego wieczoru Warszawa została opanowana przez desanty spadochronowe sprzymierzonych i uderzenie naszych oddziałów; garnizon niemiecki wycofuje się w kierunku północnym; na opanowanym lotnisku na Okęciu wyładowuje się z samolotów transportowych wielka jednostka zmotoryzowana sprzymierzonych; jednostka ta uformuje się w kolumnę i będzie chciała przedostać się przez miasto na szosę lubelską; przemarsz po osi ulica: Grójecka, Aleje Jerozolimskie, Aleja 3 Maja, most Poniatowskiego; czoło kolumny będzie o godzinie 8 rano na placu Narutowicza; hufiec ,,Zawiszy" ma zapewnić regulację ruchu podczas przemarszu tak, aby w mieście mógł się odbywać jak najnormalniejszy ruch. Młodzi kandydaci na zawiszowych instruktorów musieli obmyślić swoje dostanie się w nocy do miasta, alarm hufca, plan i realizację zadania; nie mogli zapomnieć o zapewnieniu sobie odpowiedniego czasu na obmyślenie zadania, mieli szybko podjąć decyzję odnośnie spraw, które trzeba było natychmiast uruchomić. I chociaż chłopcy od pierwszej chwili zdawali sobie sprawę, że jest to ćwiczenie, a nie rzeczywistość, sugestywność sytuacji była ogromna i zapał w rozwiązywaniu zadania niezwykły. Trudno się dziwić, że w takiej atmosferze chłopcy usprawniali pracę do granic możliwości, uczyli się punktualności i słowności, starali się na wylot poznać swe miasto i wszystkie jego tajniki, zapoznawali się ze znakami drogowymi, z zasadami sygnalizacji, z robieniem szkiców, pisaniem meldunków itp. Tyle niosła ze sobą pusta nazwa -- regulacja ruchu. Nie mniejsze bogactwo problemów kryło się pod nazwą łączność i pod nazwą służba sanitarna. Dlatego ,,Zawisza" tętniła atmosferą służby pomocniczej -- ,,Mafekingu". Skrót Mfg powtarzał się bez przerwy na wszystkich odprawach i zbiórkach; piosenka ,,Mafekingu", oczywiście kompozycji Julka, stała się jakby drugim zawiszackim hymnem. Zaczynała się ona wprawdzie niepokojąco: ,,Bo Mafeking to imię Polski młodej...", -- lecz chłopców przeżywających treść służby pomocniczej nie raziło paradoksalne powiązanie nazwy afrykańskiego miasta i kolonialnej wojny z imieniem Polski młodej, śpiewali więc z zapałem dalej: -- ,,Gdy będziem iść po służbie ku stanicy...", -- bo trzeba wiedzisć, że przygotowywane zawiszaokie kwatery na okres przełomu miały się nazywać stanicami, nie kwaterami, nie świetlicami, nie izbami, lec^glanicami. Duch rycerza z Garbowa nie opuszczał chłopców, atmosfera pełna obrzędowości i najlepszych tradycji towarzyszyła im przy każdej działalności. I widać, że nazwy te nie były tylko formalne, skoro w takiej zawierusze, jaką było powstanie warszawskie, zawiszacy rzeczywiście ponazywali swoje kwatery stanicami. Nazwy w ogóle wiele mówią o ,,Zawiszy". Wystarczy prześledzić jak nazywały się hufce na terenie Chorągwi Warszawskiej. Był hufiec ,,Ziemie Zachodnie", był hufiec ,,Bałtyk", był również hufiec ,,Odra--Nysa" (już w roku 1942!), poza tym były takie hufce, jak ,,Orlęta Lwowskie" czy ,,Kresowe Stanice". Nazwy te mówią, jak bardzo w okresie poniżania i deptania godności narodowej serca chłopięce wyrywały się do czasów potęgi i chwały. Przy opisie działalności ,,Zawiszy" wiele powoływano przykładów z terenu Warszawy. Nie wolno jednak zapominać, że gdy chodzi o ten najmłodszy szczebel działalności Szarych Szeregów -- taka Chorągiew Mazowiecka posiadała liczbę zawiszaków niedaleką od liczby Chorągwi Warszawskiej (1000 w stosunku do 1500); inne zaś zawiszackie zespoły chorągwiane, aczkolwiek znacznie mniej liczne, prowadziły pracę bardzo intensywnie i wartościowo. Część 3 NURT Rozdział XII STARSZYZNA 1. ,,Za lasem" Dokonaliśmy przeglądu działania Szarych Szeregów. I mimo że to przegląd niekompletny, mimo że na pewno będzie się on rozrastał w miarę postępu prac historycznych tego okresu, już teraz wyraziście nasuwa się pytanie: jaki był nurt wewnętrzny życia organizacji, nurt, który takie powodował działanie. Chodzi nam przy tym nie o te największe, lecz żywiołowe siły napędowe, jak miłość ojczyzny, nienawiść do wroga czy samoobrona. Chodzi nam o nurt sterowany świadomie przez kierownictwo, nurt zmierzający do osiągnięcia określonych celów za pomocą określonych środków. Wydaje się, że poza normalnym, lepszym czy gorszym, sprawniejszym czy mniej sprawnym ogranizacyjnym zarządzaniem, musiały istnieć w Szarych Szeregach nurty sterujące na dłuższą falę i bardziej naturalnie, bardziej automatycznie niż to są w stanie zrobić wszelkie zarządzenia organizacyjne. I rzeczywiście były takie nurty. Wśród nich najważniejszy -- to kształcenie starszyzny. Rozpoczęło się ono zimą 1941/1942 roku. Data ta nie oznacza wcale, aby przed nią, przez pierwsze dwa lata wojny, problem nie istniał, aby potrzeb na tym odcinku nie było. Oznacza ona raczej, że praca organizacyjna była w tych pierwszych latach na tyle absorbująca energię, że nie pozostawiała już żadnych możliwości zajęcia się tak długofalowymi sprawami, jak kształcenie starszyzny. Gdy organizacja okrzepła, gdy, jak pisaliśmy, poczęła pojawiać się organizacyjna rutyna, takie możliwości powstały. Ale może nie tylko to. Kształcenie starszyzny wydaje się być tym zjawiskiem, które musi dojrzeć samo, musi w sposób jakby naturalny wynikać z przemyśleń i pragnień. I rzeczywiście, gdy Florian Marciniak po raz pierwszy podjął decyzję ruszenia spraw kształcenia i gdy zadanie to powierzył hm Leonowi Marszałkowi (pseudonim ,,Adam"), robiło to wrażenie, że czas kształcenia jeszcze nie nadszedł. Była to zima 1941/1942 roku. ,,Adam" ze zwykłą sobie inteligencją i pasją, z jaką brał się do każdego tematu, opracował zagadnienie kształcenia. Lecz niestety zagadnienie niewiele poza to opracowanie postąpiło. I tylko w Chorągwi Warszawskiej rzucone zimą ziarno przetrwało do wiosny, do tej wiosny, którą już raz nazwaliśmy wiosną wielkich wzlotów. W Warszawie kształcenie powierzono hm Janowi Rossmanowi (pseudonim ,,Wacek", ,,Kuna"). Przez ostatnie pół roku, od 1 X 1941 roku prowadził on Okręg Północ w Chorągwi Warszawskiej. Lecz robił to jak gdyby pod wpływem wewnętrznego przymusu, bez entuzjazmu i bez jakichś specjalnych osiągnięć oraz wyników pracy. Aż przyszła wiosna i przyszło powołanie do nowej pracy. I wtedy stał się cud. Narastający, nabrzmiewający jak pąki krzewów na wiosnę problem młodej, szaroszeregowej kadry kierowniczej, zahartowanej w walce, wypróbowanej w organizacyjnym trudzie, a godnej sformułowania, ujęcia w zwarty system tego wszystkiego, co nie da się pomieścić w piersiach -- napotkał człowieka. Tak bywa w naturze, tak bywa w procesach społecznych, że muszą się ze sobą spotkać dwie różne siły, dwie nie znane sobie myśli, aby powstało coś naprawdę nowego, coś naprawdę wielkiego. I dziś, gdy się mówi szaroszeregowa kadra instruktorska, to się myśli -- Janek, a gdy się mówi -- Janek, to się myśli szaroszeregowa kadra. Jedno świadczy o wartości drugiego i odwrotnie; zrośli się w jedno i niczym są bez siebie. Jak to zrobiłeś, Janku? Znalazłeś ton zaczarowanego fletu, którym otworzyłeś sobie serca i mózgi, te, któreś chciał otworzyć. Trafiłeś w sedno -- ludziom spragnionym konkretu, nie lubiącym frazesu dałeś to, czego pragnęli. Z kłębowiska myśli nurtujących tej wiosny wyzwoliłeś siłę i skierowałeś ją ku tworzeniu nowego żołnierza -- Polaka -- człowieka XX wieku. W Chorągwi Warszawskiej powstała ,,Szkoła za lasem" kształcąca przyszłych podharcmistrzów. W takich kursach, w kształceniu, jedną z istotnych tajemnic powodzenia jest osobista więź, jaka tu zostaje zadzierzgnięta pomiędzy wychowawcą a wychowankiem, pomiędzy kształcącym a kształconym. Chcąc, aby na kursach wszystko było wzorowe i godne naśladowania, ustalono, że liczba kursistów powinna ograniczać się do sakramentalnej, konspiracyjnej liczby, do pięciu uczestników. Więź, jaką Janek mógł zadzierzgnąć z każdym uczestnikiem tej małej grupki, stawała się bliska. Sam kurs trwał krótko, ograniczał się bowiem do dwóch wyjazdów za miasto: jednego w niedzielę (8 godzin) i drugiego w sobotnie popołudnie z nocowaniem (24 godziny), a jednak te 32 godziny powodowały w chłopcach zasadniczy przełom, porządkowały, systematyzowały myśli, budziły w mózgach i sercach nowe problemy, nowe marzenia. Program kursu obejmował: ,,...a) wykłady: o skautingu, o harcerstwie, o metodzie, o wodzu i chłopcu; b) gawędę ideową; c) «kąpiel metodyczną* (ćwiczenia praktyczne); d) problem programowy..." l Wszystkie zajęcia i cała atmosfera kursu nastawione były przy tym na to, aby ,,...uczestnicy mieli sposobność wzięcia udziału we wzorowo poprowadzonych zajęciach, mieli możność obserwowania na kierowniku kształcenia wzorowego stosunku instruktora do chłopca i wreszcie mieli swój udział w dorobku kursów -- w opanowaniu problemu programowego i tworzącej się tradycji akcji kształcenia..." Krótkość trwania kursu kazała przywiązywać ogromną wagę do samego momentu dopuszczenia. Komendant chorągwi był osobiście odpowiedzialny za dobór kandydatów na kurs. Musieli oni w jego oczach postawą i pracą zdać swój instruktorski egzamin i dlatego kurs mógł skoncentrować się już tylko na ,,...przeprowadzeniu uświadomienia metodycznego i uporządkowania programowego..." oraz na ,,...stworzeniu mocnego przeżycia ideowego budującego i wiążącego". Rezultaty były bardzo dobre. Szczególnie na odcinku zrozumienia metody skautowej. Trzeba przyznać, że ci, którzy przeszli wojenną ,,Szkołę za lasem", jak mało które pokolenie harcerskich instruktorów chwytali sedno metodyki. Wystarczy przypomnieć jeden fragment wykładu, który wszystkim kursistom utkwił w pamięci chyba na cale życie. W fragmencie tym wykładowca uciekł się do plastycznego porównania, opisując tzw. ,,rękę metodyki". Ramieniem tej ręki jest ,,...świeże powietrze" (przyroda, życie polowe), dłonią ,,...dobrowolność (oddziaływanie od wewnątrz), praca nad sobą, wskazania, a nie zakazy, wyrażanie się osobowości..." ,,A pięć kolejnych punktów to: ,,...duży palec -- system zastępowy (małe naturalne grupy, duch zastępu, szkoła przodownictwa, karność wobec rówieśnika); palec wskazujący -- współzawodnictwo i współdziałanie (gry i zawody); trzeci palec -- wzajemność oddziaływania (brak podziału na wychowawców i wychowanków, braterstwo); czwarty palec -- oddziaływanie pośrednie (przez «wędkę» -- przeżycie, a nie kazanie i naukę, ucz się z własnych błędów); piąty palec -- stopniowanie (trudność zależnie od wieku i umiejętności, stałe doskonalenie się i wyniki)..." Przez całą wiosnę i lato 1942 roku prawie co tydzień wyjeżdżały kursowe piątki z Jankiem Rossmanem na czele. Zawsze ten sam instruktor. Było bowiem zasadą, aby właśnie kształcenie starszyzny -- ta istotna funkcja kierownictwa organizacji -- prowadzone było jednolicie w całej chorągwi i aby spoczywało w rękach dających gwarancję najwyższego poziomu. Piątki spotykały się najczęściej w nieprogramkształceniastarszyznyHarcerstwaPodziemnegowydanejwParyżu w 1945 r. przez hm Jana Rossmana (,,Wacek"). 1 Cytaty z instrukcji ,,Szkoły za lasem" wg broszury pt. Szkoła za lasem, dzielę rano przed kościołem św. Barbary przy ulicy Emilii Plater w Warszawie. Wśród tłumu wychodzących z kościoła rozpoznawali się chłopcy po małych gałązkach jodełki -- symbolu insurekcji kościuszkowskiej. Potem jechali do Otrębusów lub do wschodniej Leśnej Podkowy i tam w zagajniku odbywała się pierwsza część kursu. Druga, 24 godzinna, część kursu wraz z nocowaniem odbywała się w Zalesiu. Piątka za piątką opuszczała ,,Szkołę za lasem". Serię tę rozpoczęła klasa, w której skład wchodzili: Jan Bytnar (pseudonim ,,Rudy", ,,Krokodyl"), Miłosław Cieplak (pseudonim ,,Giewont", ,,Kwiczoł"), Kazimierz Brzeziński (pseudonim ,,Leon", ,,Karaś"), Jerzy Jaczewski (pseudonim ,,Wilk", ,,Kogut") i Jerzy Kozłowski (,,Jurwiś", ,,Kot"). Potem szły dalsze piątki. Florian szybko spostrzegł, że warszawska ,,Szkoła za lasem" uderzyła w najbardziej właściwy ton. Konsekwencją było przesunięcie Janka na szczebel Głównej Kwatery i powierzenie mu kształcenia starszyzny w całej Polsce. ,,Szkoła za lasem" stała się teraz szkołą ogólnopolską. Mechanizm jej działania podyktowany został z jednej strony przez wymagania życia konspiracyjnego, a z drugiej -- przez tezę Głównej Kwatery, tezę Floriana i Janka domagającą się zdecydowanej centralizacji spraw szkolenia. Ciekawa rzecz: Szare Szeregi jak najbardziej hołdowały zasadzie jak największej samodzielności dołów organizacyjnych i jak największej swobody działania tzw. terenu. W tym jednym, jedynym przypadku natomiast, w przypadku zagadnień szkolenia starszyzny, żądały czystej centralizacji. Uważały, że ośrodek kształcenia starszyzny powinien być prawie jedyną centralną agendą harcerstwa. Cała biurokracja administracyjnych szczebli powinna odpaść. Kto teowiem kształtuje osobowość instruktora, ten panuje nad procesami wychowawczymi organizacji. Wojna wprawdzie zażądała wielu odchyleń od tej zasady, lecz zdawano sobie sprawę z tego, że są to odchylenia i w wizji przyszłości widziano harcerstwo modelowo czyste, tak czyste i proste, że nieraz ta wizja spotykała się z zarzutem nieżyciowości. A więc warunki konspiracji i teza centralistyczna zadecydowały o mechanizmie szkoły. Centralną ,,Szkołą za lasem" był jednoosobowo Janek, lecz wykładać bezpośrednio nie mógł. Zbyt wielką maszynę stanowiła szkoła, zbyt rozległy był teren, niemożliwe zaś było ściąganie wszystkich kursistów do Warszawy. Dlatego, w celu przekazania myśli Janka aż do wszystkich rozrzuconych po kraju kursistów, użyto aparatu wizytatorów Głównej Kwatery. Będziemy jeszcze o nich mówić. Tu ważne jest, że oni instruowani byli przez Janka i oni, tylko oni mieli prawo uczenia w terenie. Nikt inny, żaden komendant chorągwi, tylko oni. Pewien wyjątek stanowiła Warszawa, której wizytowanie siłą rzeczy ułożyło się inaczej niż w całej Polsce. Będziemy też o tym mówić. ,,Szkoła za lasem" istniała od maja 1942 roku do powstania warszawskiego, a więc około 27 miesięcy. Szkoła ta wyszkoliła przez czas swego istnienia 259 podharcmistrzów, a więc mniej więcej 10 miesięcznie. Oczywiście średnia niewiele mówi, przyjrzyjmy się więc liczbom. W rozkazach Naczelnika Szarych Szeregów ukazały się nominacje podharcmistrzowskie na następujące daty: 1. 3 maja 1942 roku 2. 15 sierpnia 3. 11 listopada 4. 27 grudnia 5. 3 maja 6. 15 sierpnia 7. 27 grudnia 8. 3 maja 9. 15 sierpnia 10. 11 listopada ,, ,, ,, 1943 ,, ,, ,, ,, ,, ,, ,, ,, ,, ,, 1844 ,, ,, 12 nominacji 15 1 14 19 44 48 21 52 ,', ,, 80 ",, Gdy się przyjrzeć tym liczbom, widać, że poza pewnymi nieprawidłowościami, linia wykresu z miesiąca na miesiąc wstępuje, osiąga swój szczyt przed powstaniem warszawskim, po czym, załamana wypadkami, spada gwałtownie i kończy się. Przytoczone zestawienie zwraca uwagę jeszcze na jedną rzecz. Daty starszeństwa: 3 maja, 15 sierpnia, 11 listopada, 27 grudnia. Wspominaliśmy już o tym, widząc w ustaleniu daty 27 grudnia -- daty powstania wielkopolskiego 1918 roku -- dowód przywiązania Floriana Marciniaka do jego rodzinnej wielkopolskiej ziemi. Teraz już nie o konkretne daty chodzi. Chodzi o fakt, że starano się, aby w ,,Szkole za lasem" w sprawach instruktorskich nic nie było przypadkowego, a przeciwnie, aby wszystko było przemyślane, miało swój głęboki powód istnienia. Tak było z kościuszkowską jodełką, tak było również z datami nominacji. Szare Szeregi starały się o to i były w tym niezwykle konsekwentne. Wystarczy mieć trochę wyobraźni, aby odczuć ile burz przewaliło się przez te 27 miesięcy wokół szkoły: aresztowany został Florian, ginęli i pojawiali się ludzie, paliły się lokale, a mimo to nie ma w żadnym roakazie Naczelnika innej daty. Gdyby z kolei przyjrzeć się już nie przytoczonemu zestawieniu, lecz samym oryginalnym wykazom, uderzy jeszcze pewien szczegół: pseudonimy instruktorskie Ustalono, że każdy kto ukończy ,,Szkołę za lasem" otrzyma przy nominacji nowy, specjalny instruktorski pseudonim. Tradycja puszczańskich przedwojennych kursów instruktorskich kazała szukać tych pseudonimów wśród nazw zwierząt i ptaków. Konieczności konspiracyjnej organizacji wprowadziły zaś do tego zwierzyńca alfabetyczny porządek. Każda chorągiew wybrała sobie jedną literę i odtąd podharcmistrze tej chorągwi nosili jako * Są to niektóre nominacje powstańcze ze starszeństwem z 11 listopada. pseudonim nazwy zwierząt zaczynające się na wybraną literę. Warszawa, na przykład, spodziewając się zapotrzebowania na dużą liczbę pseudonimów, wybrała sobie literę ,,k", jak się wydawało, najbardziej plodaą przy tego rodzaju nazwach. Stąd wykaz warszawskich instruktorów roi się od ,,Krokodyli1', ,,Kun", ,,Kozic", ,,Kajmanów", ,,Kuguarów", ,,Kotów", roi się tak bardzo, że w późniejszym okresie chłopcy musieli w encyklopediach wyszukiwać nowe nazwy, wszystkie bowiem bardziej znane były już zajęte. Ten zwyczaj pseudonimowy nie we wszystkich chorągwiach przyjął się jednakowo. Często trudności i niebezpieczeństwa związane z pocztą organizacyjną nie pozwalały uzyskać dodatkowych wyjaśnień i nominacja szła na normalny, a nie specjalny instruktorski pseudonim. Mimo to jednak pogrupowane alfabetycznie zwierzaki widać wyraźnie w wykazach. Na tym zagadnienie pseudonimów się nie kończy. Wystarczy przyjrzeć się im uważniej, aby spostrzec, że pseudonimy stanowią całe rodziny zwierząt. Jest ,,Kajman" lecz obok jest ,,Kajman Wojak" i ,,Kajman Okularnik", jest ,,Kuguar", ale jest również ,,Kuguar Brat" i ,,Kuguar Uczeń". To pozornie zabawne zjawisko kryje za sobą głębszą treść. Główna Kwatera wprowadziła cenny zwyczaj, aby starszy instruktor, harcmistrz, opiekował się paroma młodszymi instruktorami podharcmistrzami. On miał być tyrn, który wypatrzy w pracy kandydata na instruktora. On miał być jakby ,,ojcem chrzestnym" w okresie kursu i momencie nominacji. On wreszcie miał potem stale opiekować się młodym podharcmistrzem, być zawsze gotowym do udzielenia mu rady, interesować się jego pracą i jego prywatnymi troskami. W ten sposób między harcmistrzem a młodym podharcmistrzem miały zadzierzgnąć się więzy przyjaźni jak między starszym a młodszym bratem, jak między ojcem i dorastającym synem. Kurs ,,za lasem" trwał krótko, każda więc chwila tego kursu musiała być starannie obmyślona, każda musiała wryć się w pamięci uczestnika przemyśleniem lub przeżyciem. Zrozumiałe, że ze specjalną troskliwością obmyślono moment najuroczystszy, moment nadania stopnia. Instrukcja mówi o tym krótko: ,,...mianowanie powinno być przeprowadzone w formie uroczystej, tradycyjnej dla środowiska..." Z tego krótkiego zdania poszczególne chorągwie wysnuwały bogatą treść. Jej stałymi elementami był przywieziony z Warszawy rozkaz Naczelnika oraz małe, tak małe, że mogły pomieścić się na dnie pudełka od zapałek, dyplomy instruktorskie z własnoręcznym podpisem Naczelnika. Chorągiew Warszawska odbywała swą uroczystość następująco: o godzinie 18 piątka kandydatów spotykała się na mostku pod pomnikiem króla Jana Sobieskiego. Zarówno godzina, jak i miejsce nawiązywały do listopadowych powstańczych tradycji. Na spotkanie przychodził także komendant chorągwi. Wolnym krokiem szła potem grupka młodych mężczyzn ulicą Agrykolą pod górę. Komendant chorągwi, korzystając z bardzo mało ruchliwej ulicy, odczytywał rozkaz włożony w gazetę lub książkę, odbierał składane półgłosem zobowiązanie instruktorskie i rozdawał dyplomy; rozdawał też małe wstążeczki czerwone, pamiątkę szkoły; wstążeczki zrobione z flagi niemieckiej zdartej niemieckiemu sklepowi Hoffmana przy ulicy Marszałkowskiej. Gdy grupka doszła do Al. Ujazdowskich, skręcała wzdłuż ogrodu botanicznego i dochodziła do warszawskiego obserwatorium astronomicznego, aby tam według widocznego przez okno chronometru nastawić precyzyjnie własne zegarki. To był koniec uroczystości. Z nastawionym zegarkiem każdy ruszał w swoją drogę. ,,Szkoła za lasem" tak bardzo była nerwem organizacji, że jeszcze jedno zestawienie przykuć musi naszą uwagę. Mianowicie uszeregowanie podharcmistrzowskich nominacji według terenów. Żadne zestawienie ani wydanych druków, ani wykonywanych poszczególnych akcji, ani nawet statystyka stanów liczebnych organizacji nie jest w stanie oddać tak dobrze jak statystyka ,,Szkoły za lasem" nurtu życia organizacji w jej poszczególnych terenach. Oczywiście i na to zestawienie trzeba patrzeć z całą ostrością, zdając sobie sprawę z tego, że i w nim kryje się wiele zjawisk przypadkowych i wiele skrzywień obrazu. Dla przykładu wystarczy podać fakt, że nominacje szkoły zaczynają się dopiero od 3 V 1942 roku, jeśli więc jakiś teren przeżywał wcześniej swoje górne chwile, a potem na skutek ciosów gestapo stracił na znaczeniu, to nasze zestawienie pokrzywdziło go (Lublin, Kraków, Poznań). A oto liczby: Chorągiew Warszawska ,, Mazowiecka Główna Kwatera3 Chorągiew Krakowska ,, ,, ,, ,, ,, ,, ,, ,, Warta Kielecka Pomorska Radomska Śląska Wielkopolska Zagłębiowska Białostocka Łódzka Lubelska Lwowska Razem 70 nominacji 65 32 17 22 14 10 9 9 5 5 4 4 2 1 259 ,, ,, ,, ,, ,, ,, ,, if ,, ,, ,, ,, ,, ,, » Na pozycję Główna Kwatera składają się nie tylko Grupy Szturmowe wydzielone przy Głównej Kwaterze, lecz także Chorągiew Wschodnia (,,U1 Złoty") i Zachodnia (,,Ul Chrobry"), o której powiemy w części ,,Organizacja". 2. ,,Charyzma" Pełny rok minął od powstania ,,Szkoły za lasem". Zaczęła dojrzewać potrzeba kształcenia szaroszeregowych harcmistrzów. I znów nie było to dziełem przypadku. Harcmistrz to ten, który umie wypatrzeć, wyszukać kandydata na instruktora, który wie co mu potrzeba powiedzieć, by odkryć przed nim ,,tajemną wiedzę" trafiania do serc i umysłów najmłodszych, który młodemu instruktorowi w trudnej sprawie moralnej, wychowawczej, osobistej doradzi, podeprze, pomoże rozstrzygnąć. Gdy minął więc rok kształcenia szaroszeregowych podharcmistrzów, gdy narosły doświadczenia, gdy zarysowała się sylweta młodego wojennego instruktora, gdy uwydatniła się problematyka, wśród której ten młody instruktor będzie żyć i walczyć -- zjawiła się potrzeba i możliwość twrorzenia wojennych harcmistrzów. Tę potrzebę i możliwość przekuł w czyn Florian. Pracując nad stworzeniem pierwszego harcmistrzowskiego kursu, ogromny nacisk położył na jeszcze większą niż przy kursach podharcmistrzowskich centralizację, jednolitość. Jeszcze większą, gdyż postawił tezę, że kursy harcmistrzowskie prowadzi osobiście Naczelnik Harcerzy. Chciał przez to mocno i dobitnie podkreślić fakt, że Naczelnik -- to nie tylko funkcja organizacyjna -- to ponadto pierwszy instruktor, przywódca całego instruktorskiego korpusu. Florian wysoko cenił piastowaną przez siebie funkcję. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wielkie nakłada ona obowiązki moralne, zdawał sobie sprawę z tego, że taki primus inter pares musi swe pierwszeństwo wypracować cechującą go zawsze, w każdym drobiazgu, w każdym momencie wzorową postawą. Nieraz podkreślał, że sama nazwa .,Naczelnik" jest niesłychanie zobowiązująca, jej prawzoru szukać bowiem należy w kościuszkowskim naczelnikostwie. Ostrzegał, aby nie sprowadzić tej nazwy do określenia funkcji tylko organizacyjnej, do rzędu jednego z naczelników wydziału, urzędu pocztowego czy stacji kolejowej. Dlatego wiosną 1943 roku przygotowywał sam pierwszy kurs harcmistrzowski Szarych Szeregów. Niestety nie było mu dane kursu tego prowadzić. Aresztowanie oderwało go od tych przygotowawczych prac. Na zajęcia kursowe, które odbywały się w dzień po tragicznej akcji czarnocińskiej, przyszedł już następca Floriana. W pięknym mieszkaniu ozdobionym starymi obrazami i sprzętami przy ulicy Rycerskiej w Warszawie zebrali się uczestnicy pierwszego kursu. Stanowili oni trzy różne grupy: pierwsza -- to wizytatorzy Głównej Kwatery Harcerzy: Edward Ziirn, Ryszard Zarzycki, Jerzy Jabrzemski, Jerzy Kozłowski, Ryszard Białous. Druga -- to członkowie warszawskiej Komendy Chorągwi: Stefan Mirowski, Tadeusz Zawadzki, Jan Wuttke i Zygmunt Kaczyński. Trzecia -- jednoosobowa -- komendant Mazowieckiej Chorągwi Harcerzy, Manswet Śmigielski. Razem dziesiątka. Wszyscy uzyskali potem stopień harcmistrza nadany ze starszeństwem z 15VIII1943 roku. Dzisiejszy czy późniejszy badacz wojennych dokumentów spostrzeże ponadto, że z tym samym starszeństwem z 15 VIII 1943 roku Naczelnik nadał kilka innych jeszcze stopni harcmistrzowskich. Są to stopnie nadane bądź pośmiertnie, bądź po aresztowaniu. Za decyzją taką kryla się myśl, że gdyby nie śmierć, gdyby nie aresztowanie -- ten nieobecny byłby na pewno uczestnikiem kursu. Bóg chciał, że zdał on swą próbę inaczej. Jan Bytnar, Kazimierz Skibniewski, Andrzej Kosicki, Zygfryd Linda, Tadeusz Kwaśniewski, Jerzy Kłossowski, Jan Błoński -- oto ich lista. Po tym pierwszym kursie odbyły się jeszcze w ciągu następnego roku dwa dalsze. W jednym z nich (starszeństwo z 27 XII 1943 roku) brały spory udział chorągwie prowincjonalne: Mazowiecka, Kielecka, Radomska oraz Cz-ęstochowski i Radomszczański Hufce Samodzielne; była też Warszawa i Główna Kwatera. Na Ootatnim przedpowstaniowym kursie zebrało się znów kilku przywódców warszawskich Grup Szturmowych: Miłosław Cieplak, Andrzej Romocki, Jerzy Zborowski. Ci ostatni uzyskali czerwoną podkładkę pod harcerski krzyż na parę tygodni tylko. Wszyscy trzej zginęli w powstaniu. Łącznie naczelnicy Szarych Szeregów mianowali w ciągu trwania okupacji 55 harcmistrzów, z której do listy 23 żyje, losy 4 są nie znane, 25 poległo i 3 zmarło po wojnie (stan na rok 1981). Oto pełna lista tych poległych: 1. Kajetan Andrzejewski 2. Jan Błoński 3. Jan Bytnar 4. Miłosław Cieplak 5. Zygmunt Kotas 6. Andrzej Kosicki 7. Stanisław Kozicki 8. Jan Kubacki 9. Tadeusz Kwaśniewski 10. Tadeusz Kwiatkowski 11. Stanisław Leopold 12. Zygfryd Linda 13. Andrzej Malinowski i zmarłych: 1. Jerzy Dargiel 2. Jerzy Fiutowski 3. Jerzy Kłossowski 14. Janusz Milewski 15. Jerzy Ossowski 16. Józef Ptaszyński 17. Andrzej Romocki 18. Kazimierz Skibniewski 19. Mieczysław Słoń 20. Manswet Smigielslci 21. Jan Wuttke 22. Ryszard Zarzycki 23. Tadeusz Zawadzki 24. Jerzy Zborowski 25. Edward Ziirn Lista wszystkich poległych w czasie wojny harcmistrzów jest, rzecz prosta, o wiele, wiele większa. Tu znajdują się jedynie nazwiska tych poległych harcmistrzów, którzy czerwone podkładki pod krzyże uzyskali z szaroszeregowych nominacji, którzy w Szarych Szeregach uzyskali, jak się to wówczas mówiło, wodzowską charyzmę. 3. ,,Kwiecień" W ciągu wojny kadra kierowników pracy bardzo się odmłodziła. Już kampania wrześniowa przetrzebiła korpus instruktorski, potem przyszły oflagi, aresztowania. Było zresztą wielu takich instruktorów, którzy nie stawili się do pracy podziemnej, a i z tych, którzy się stawili, sporo podjęło pracę gdzie indziej, poza harcerstwem. Zaczęliśmy więc z bardzo, bardzo przerzedzoną kadrą. Potem przyszły częste i liczne straty. Praktycznie stara kadra kończyła się. ,,Szkoła za lasem" i kursy ,,charyzmatyczne" nie nadążały, a Szare Szeregi postawiły sobie w tym zakresie zadanie zupełnie wyraźne: doprowadzić do tego, aby każdy drużynowy był instruktorem. Gdy w 1943 roku nastąpił w całym kraju żywiołowy rozwój ,,Zawiszy", gdy jej drużyny, ba, nawet hufce objęli młodzi szesnasto-, siedemnasto- i osiemnastoletni chłopcy, stało się jasnym, że trzeba trochę poczekać aż podrosną jeszcze o tych parę lat i problem kadry będzie załatwiony. Będzie to nowa, młoda kadra. Oceniano zresztą ten proces jako bardzo zdrowy, jak bardzo pożądany. Kadra w organizacji młodzieżowej musi się szybko odświeżać, w przeciwnym razie zaczynają jej grozić dwa poważne schorzenia: pierwsze to niemożność pełnego rozwinięcia skrzydeł przez młodych, którzy w okresie największej młodej męskiej prężności mają ciągle skrępowane ręce istnieniem grupy od siebie starszych, drugie to bardzo niewłaściwa selekcja, jaka może się dokonywać w tej grupie starszej. Zawsze bowiem istnieje obawa, że kto nie będzie umiał stać się czymś w życiu poza harcerstwem, zostanie w harcerstwie, gdyż tu staje się czymś już tylko dzięki przyrastającym latom. A przecież instruktor ma być wzorem wychowawczym chłopców. Rzecz prosta, Szare Szeregi zdawały sobie z tego sprawę, że kiedyś, gdy minie nienormalny okres wojny, gdy minie równie nienormalny okres odbudowy, zmniejszy się znacznie rola sztabów i znikną centralnie organizowane służby, a główny nurt życia przesunie się tam, gdzie być powinien -- do drużyny; wówczas problem ten będzie wyglądać inaczej, wówczas z funkcją instruktorów nie będzie się wiązało znaczenie organizacyjne, natomiast będzie się z nią wiązało tylko wychowywanie chłopców. Do funkcji tej nie będzie popychała chęć wyżycia się, lecz powołanie wychowawcze. Wtedy wiek kadry instruktorskiej będzie odgrywał zupełnie inną rolę -- każdy bowiem instruktor, jeśli w zasięgu swego wzroku nie znajdzie nie obsadzonej drużyny, skrzyknie kilkunastu chłopców i zacznie pracę w drużynie nowej, stopień instruktorski da mu raz na zawsze mandat na taką działalność. Lecz tak będzie później. Wtedy, w czasie wojny, cieszyło Główną Kwaterę odmłodzenie się kadry, w nim bowiem dostrzec było można najbliższą dobrą przyszłość związku. Główna Kwatera chciała tylko dopomóc nie nadążającemu za potrzebami kształceniu starszyzny. W tym celu postanowiła przejściowo wprowadzić pomocniczy stopień instruktorski -- drużynowego. To były motywy tak zwanej akcji ,,Kwiecień" przygotowanej w marcu 1944 roku, a trwającej przez kwiecień tegoż roku. Akcja objęła przede wszystkim drużynowych nie posiadających stopni instruktorskich. Dużo było takich. Rejestracja czynnych w Szarych Szeregach instruktorów na 111944 roku przyniosła liczbę 170. Statystyka wykazywała na marzec 1944 roku stan organizacji 8188; na jednego instruktora przypadało więc 48 chłopców. A jeśli się odejmie instruktorów pracujących w wieloszczeblowym aparacie komend, liczba ta prawie się podwoi. Szare Szeregi nie traciły natomiast z oczu badenpowellowskiej recepty: 1 instruktor na 32 chłopców. Akcja ,,Kwiecień" miała więc przed sobą ogromny problem do załatwienia. Przygotowano dla drużynowych komplety książek, przygotowano instrukcje. We wszystkim starano się podkreślić ogromną, istotną wprost rolę, jaką osoba drużynowego odgrywa w związku. Charakterystyczny dla tych wysiłków Głównej Kwatery jest list imiennie adresowany do każdego drużynowego i odręcznie podpisany przez naczelnika. Ta forma osobistego listu mogła mieć i miała w konspiracyjnej maszynie wielkie znaczenie. List brzmiał: ,,SS -- Pasieka Ul... Drużynowy... Powoli zbliża się okres przełomu. m.p. dn. 16.111.44 r. jest tylko terenem Waszej pracy. Ta istota naszej pracy każe oprzeć organizację naszą na drużynie jako podstawowej komórce. Jest to zgodne z polskim duchem, który odrzuca totalne konstrukcje wielkich piramid organizacyjnych, który sprzyja krzewieniu się różnorodnego, bogatego życia w terenie. Wyższe formy organizacyjne poza pomocą dla tego życia zapobiegają anarchii i skrajnemu nieraz sobiepaństwu. Uchwycenie złotego środka między samodzielnością dołów a wskazaniami i nakazami gór jest wielkim zadaniem nadchodzących czasów. Musimy je dobrse rozwiązać u siebie. Naczelnik 4 K. Krzemień"4 Pseudonim ,,Krzemień" był używany przez Naczelnika jedynie do pod- pisywania oficjalnych listów, rozkazów, instrukcji. Tym pseudonimem podpisywane były też dyplomy instruktorów. F. Marciniak podpisywał się ,,J. Krzemień", S. Broniewski -- ,,K. Krzemień". Wielkie burze dziejowe uderzają w mozolnie przez człowieka budowane organizacje, w ich szczyty i połączenia. Nowoczesna armia opiera się na małych samodzielnych oddziałach, które są w stanie walczyć w oderwaniu od swych większych jednostek. Nowoczesne państwo opiera się na małych samodzielnych środowiskach, jak samorząd i zdecentralizowana administracja. Środowiska te są w stanie prowadzić wszystkie prace państwowe straciwszy połączenie z centralnymi władzami państwowymi. Pozytywnych i negatywnych przykładów potwierdzających te zasady dostarczył nam wrzesień 1939 roku. W naszej organizacji tylko drużyna żyjąca własnym, bogatym życiem, oparta o własną, mocną tradycję i posiadająca własny, pełny program, tylko taka drużyna jest zdolna przetrwać każdą zawieruchę. Jeśli będziemy mieli wiele takich drużyn -- organizacja nasza stanie się ·niezniszczalna. Jeśli natomiast całe życie organizacji opierać się będzie na nadchodzących z wysokich sztabów rozkazach -- organizacja może być rozbita kilku celnymi ciosami w centrale. Zresztą istotna praca nasza odbywa się z natury rzeczy w drużynie. Budowy nowego człowieka dokonywacie Wy -- drużynowi w stałym oddziaływaniu na młodzież, lub, jeśli chodzi o szczebel GS, dokonywa drużyna sama w oparciu o Was. Wszystko, co znajduje się powyżej Was, cała piramida sztabów terenowych i centralnych, jest tylko pomocą dla Was. Wszystko, co znajduje się poniżej Was, cały gąszcz małych komórek i ludzi, RozdziałXIII WYDAWNICTWA 1. Słowo pisane w konspiracji Prawdziwe harcerstwo to teren, to las, a w lesie łatwiej i chętniej pisze się tropicielskie znaki patykiem na piachu drożyny lub kozikiem na płacie kory niż ołówkiem czy piórem w notesie. Dlatego literatura harcerska w stosunku do rozmiarów ruchu nigdy nie osiągnęła zbyt wielu pozycji, dlatego nigdy pozycje te nie były zbyt obszerne. Na ten wrodzony ,,piórowstręt" nałożyły się z chwilą wejścia w okres konspiracji wszystkie ówczesne niechęci do pisanego słowa. Przypomnijmy sobie. Papier palił wówczas trzymające go ręce. Papier zadrukowany, powielaczowa odbitka, maszynopis czy rękopis, to najgorsze, poza bronią najbardziej obciążające dowody winy. To częsty, a może najczęstszy powód długiego, niekończącego się łańcucha aresztowań. Papier to ponadto zly towarzysz w śledztwie. Towarzysz, który ,,sypie". Mówi nie pytany i nie bity. Mówi wszystko, co wie. Myśl o bezpieczeństwie, ta trudna strona konspiracyjnego życia, spowodowała wyraźną walkę Głównej Kwatery z inflacją papieru. Myśl o bezpieczeństwie nauczyła, jak wiemy, zadawać sobie zawsze pytanie, czy dana praca jest celowa? Koszt bowiem -- koszt ludzkiego życia -- był tak wysoki, że nieznośne byłoby przeświadczenie o bezcelowości tej czy innej ofiary. Zbyt dużo zresztą było w całym społeczeństwie, a zwłaszcza wśród młodzieży ryzykanctwa, aby je łatwo i bezkrytycznie wprzęgać w prace mało lub pozornie tylko celowe. A jednak trzeba również przypomnieć sobie, jak bezcennym narzędziem w pracy polskiej były wówczas wszelkiego rodzaju wydawnictwa. Tendencja okupanta była jasna. Podzielić Polskę różnymi kordonami granicznymi. Stworzyć na każdym odgrodzonym terenie inne warunki życia i inną problematykę. Słowem -- podzielić, rozdrobnić, by łatwiej złamać. Zrozumiałe, że jedynie rozsądna tendencja polska musiała brzmieć: scalać, łączyć, wyrównywać. Nic więc dziwnego, że tak ważną rolę odegrały w podziemnym życiu wydawnictwa, które okazały się jedną z najistotniejszych metod przenoszenia po całej Polsce nurtu wolnego polskiego życia. Dwie sprzeczne tendencje: myśl o bezpieczeństwie nakazująca sprowadzanie ilości konspiracyjnego papieru do minimum i myśl scalania pokawałkowanej Polski za pomocą wolnego, pisanego słowa polskiego spowodowały następujący tok rozumowania Głównej Kwatery Szarych Szeregów. Zarówno postulaty bezpieczeństwa, jak i potrzeba scalania wymagają centralizacji wydawnictw; tylko wtedy może być wydawnictw naprawdę mało i mogą być one naprawdę dobre; tylko wtedy najżywszy nurt wolnego życia polskiego, który pulsował w Warszawie może docierać wszędzie i scalać, a nieraz ożywiać. I nie była to jakaś megalomania warszawska, że właśnie stąd, ze stolicy tylko mogą iść najwartościowsze myśli. Nie można zapominać, że Florian Marciniak, że Miłosław Cieplak, Zygfryd Linda, Andrzej Kosicki -- to Poznań, że Edward Zurn to Bydgoszcz, że Eugeniusz Stasiecki to Częstochowa, a Mieczysław Łętowski to Łódź. To wszystko przechyliło szalę na rzecz centralizacji wydawnictw. 2. Periodyki Pisma były różne, zarówno pod względem treści, jak i odbiorców, dla których były przeznaczone, jak wreszcie częstotliwości ich wydawania i formy graficznej. Poza tym różne były miejsca, w których pisma się ukazywały, gdyż od ogólnej tezy centralistycznej w życiu pojawiło się wiele, najczęściej uzasadnionych, odchyleń. Istotna była sprawa kręgu odbiorców, dla których przeznaczone było pismo. Ona decydowała o treści. Dzieląc szaroszeregowe wydawnictwa pod tym kątem widzenia napotkać w zasadzie można dwa główne rodzaje pism: jedne przeznaczone dla członków organizacji, inne pisane dla szerszego kręgu społeczeństwa. Oczywiście granica między tymi rodzajami nie była tak ostra, jak ją teraz dla usystematyzowania wydawnictw rysujemy. Ponadto przez długie miesiące i lata okupacji pogląd na tę sprawę ulegał zmianom i różni ludzie reprezentowali w tym zakresie różne tezy. Musimy tu nieco wyprzedzić tok rozumowania i jednym zdaniem wspomnieć o akcji, której opisem zajmiemy się w następnym rozdziale, o tzw. akcji ,,M". Akcja ,,M" była to działalność Szarych Szeregów zmierzająca do wpływania wychowawczego na młodzież nie ujętą w ramy organizacyjne. Jedną z istotnych form pracy ,,M" były, rzecz prosta, wydawnictwa. Dzisiaj byłoby sztuczne i nieprawdziwe dzielenie wszystkich szaroszeregowych wydawnictw na wydawnictwa dla członków organizacji i wydawnictwa emowe. Niewątpliwie ukazywały się zarówno jedne, jak i drugie. Słuszniej będzie jednak mówić o pismach, w których przejawiała się emowa postawa lub nie. I tak w oparciu o ewolucję głównego pisma Szarych Szeregów widać wyraźnie to zagadnienie. Szare Szeregi starały się od samego początku posiadać pismo, które byłoby jak gdyby ich organem naczelnym. Tak się bowiem w podziemnym świecie ułożyło, a w szczególności tak było w pierwszych latach jego istnienia, że pismo, organ naczelny organizacji, było jej biletem wizytowym. Reszta organizacji ukryta była w konspiracyjnych mrokach, natomiast pismo wydostające się na zewnątrz mówiło temu szerszemu światu o istnieniu organizacji. I szerszy świat oceniał często organizację według pisma: mówiło się o grupie ,,Żywią i bronią", o grupie ,,Pobudki", o grupie ,,Szańca". Tak było w pierwszym okresie funkcjonowania świata podziemnego, w okresie gdy nie można było jeszcze sądzić organizacji po^ żadnych innych czynach, tyiko po osiągnięciach wydawnictw. Wspominaliśmy już, jakie w związku z tym mogły powstawać i powstawały nieporozumienia. Nic więc dziwnego, że Szare Szeregi też dążyły od samego zarania do posiadania własnego pisma, własnego naczelnego organu. Pierwsze takie pismo nosiło nazwę ,,Źródło". Powstało ono jeszcze w roku 1939. Jego redaktorem był harcmistrz Gustaw Niemiec. Z początku wychodziło na maszynie, potem na powielaczu, potem wreszcie drukiem, lecz to już nie za czasów Niemca. Niski, rudy, ruchliwy, wybitnie inteligentny redaktor, którego praca wydawnicza znana była w harcerstwie, a w szczególności w przedwojennych kołach starszoharcerskich, został aresztowany w związku z tzw. sprawą Wiącka. Było to zimą 1940 na 1941 rok. Wywieziony do Oświęcimia zmarł. Po Niemcu ster spraw wydawniczych oddał Florian w ręce Tadeusza Kwiatkowskiego (pseudonim ,,Tomek"). ,,Tomek" był inny. Młodszy od Gustawa, znacznie od niego spokojniejszy, cięty w dyskusji, ironizujący, wybitnie inteligentny. I on miał już za sobą dorobek wydawniczy: przedwojenna jego książka napisana wspólnie z Julkiem Dąbrowskim pt. Jeden trudny rok znana była szeroko wśród harcerskiej młodzieży. W kryjącym się za ironicznym uśmiechem ,,Tomku" biło gorące serce. Trudno zapomnieć, z jaką lubością odczytywał po wielokroć zamieszczony właśnie w przygotowywanym do druku numerze wiersz: Największy pan na ziemi jest sobie polski żołnierz. Wężami srebrzystymi ozdobił sobie kołnierz... ,,Tomek" nie miał wtedy ironicznego uśmiechu. Wiele, wiele miesięcy prowadził ,,Tomek" redakcję głównego pisma Szarych Szeregów. Od aresztowania Gustawa prawie cały 1941 i dziewięć miesięcy 1942 roku. 2 X1942 roku nadszedł kres. Wielka wpadka Chorągwi Mazowieckiej i części Głównej Kwatery wyrwała go z naszych szeregów. Kiedyś -- potem -- dowiedzieliśmy się, że Tadek Kwiatkowski nie żyje. Ale przy jego opróżnionym warsztacie pracy stał już ktoś inny. Tym razem była to kobieta, osoba stojąca z boku organizacji1. Nosiła pseudonim ,,Pani" i długi czas nie znaliśmy jej, a ana- 1 Irena Jurgielewicz. liśmy jedynie ten tajemniczy, zdaje się, zupełnie przygodny pseudonim. Pośrednikiem między nami a nią był Ryszard Zarzycki. Dobrym musiał być pośrednikiem, bo ,,Pani", mimo że nie była uczestnikiem akcji i odpraw, wyczuwała tętniący nurt. Zimą 1943/1944 roku nastąpiła dalsza zmiana, tym razem spowodowana nowymi koncepcjami wydawniczymi i organizacyjnymi. Teraz na redaktora przyszedł znany nam już hm Stanisław Leopold (pseudonim ,,Leon", ,,Rafał"). On prowadził pismo do wybuchu powstania warszawskiego. Podczas powstania pismo prowadził hm Jerzy Jabrzemski (pseudonim ,,Wojtek"). Po powstaniu przestało wychodzić. Nie tylko redaktorzy zmieniali się. Zmieniało się i samo pismo, zmieniały się jego nazwy: ,,Źródło" pisane na maszynie, potem powielane, w końcu drukowane, ,,Drogowskaz", ,,Dęby", ,,Pismo Młodych", ,,Brzask -- Pismo Młodych". Te zmiany nie były spowodowane jakimiś zwykłymi zabiegami konspiracyjnymi, usiłującymi zmianą kryptonimów zmylić w oczach gestapo rysujący się schemat podziemnego świata. Te zmiany były raczej wynikiem dyskusji, a nieraz i walki różnych koncepcji pisma. Moment przekształcenia się ,,Źródła" w ,,Drogowskaz" zatarł się w pamięci. Było to zapewne gdzieś w ciągu 1941 roku, a więc za czasów Tadka Kwiatkowskiego. Powodem zaś tego przekształcenia, jak to często w redakcjach bywa, stała się chęć wyrwania pisma z poprzedniej rutyny, unowocześnienia, nasycenia go nowym programem i tętnem. Tak poderwany ,,Drogowskaz" wychodził do końca 1941 roku, a potem przez połowę roku 1942. Pamiętamy, czym była wiosna 1942 roku dla Szarych Szeregów; nazwaliśmy ją już kiedyś wiosną wielkich wzlotów; ona zrodziła ,,Szkołę za lasem", ona zrodziła zagadnienia związane z akcją ,,M". Czy dziwne, że redaktor pisma zapragnął, aby ono również zatętniło nurtem tej wiosny, aby awansowało razem z awansem problematyki całej organizacji. I Tadek Kwiatkowski stworzył nowe pismo. Chciał mu dać nazwę potężną, odzwierciedlającą to, co rozpierało piersi. Dał nazwę ,,Dęby". Lecz z pismami różnie bywa, nieraz jeden słaby artykuł położy numer. Ponadto ówczesne szaroszeregowe środowisko miało wysokie wymagania; nie łatwo było mu dogodzić -- to nie ,,Dęby", to ,,Lipa" -- powiedział ,,Piotr" z tak charakterystycznym dla niego machnięciem ręką. Dla ,,Tomka" ta porażka okazała się bardzo pomyślna. Dotąd on, redaktor, musiał często w pojedynkę borykać się z trudnościami; teraz niepowodzenie zmobilizowało wielu deklarujących pomoc, rzucających koncepcję. A jak gorąco przeżywano w gronie tych młodych mężczyzn takie sprawy, świadczy fakt, że zespół dyskutujący sprawę ,,Dębów" (,,Piotr", ,,Orsza", ,,Czarny Jaś", ,,Ryszard") postanowił natychmiast powiadomić o swych myślach bawiącego na parodniowym urlopie pod Warszawą Floriana. Wydelegowano ,,Orszę", który udał się do Podkowy Leśnej i tam zreferował sprawą. I znów trudno przypomnieć sobie bieg następnych tygodni. Wydaje się, że wyszedł jeszcze drugi numer ,,Dębów". Potem nastąpiło aresztowanie ,,Tomka" (2 X 1942). Jak każde aresztowanie przyniosło ono wyrwę w pracy, a gdy po dalszych tygodniach praca zaczynała ruszać, była już nieco inna w rękach innych ludzi. Zaczęło wychodzić ,,Pismo Młodych", którego koncepcja była całkowicie nowa w stosunku do koncepcji pism poprzednich. Tamte, a szczególnie ,,Dęby", były pismami wybitnie wewnętrznymi; ,,Pismo Młodych" było znów wybitnie emowe. Wychodziło około roku. To jego redaktorką była wspomniana wyżej ,,Pani". Potem, w momencie, który też trudno określić jakąś datą kalendarzową, dojrzała potrzeba syntezy. Już nie pismo tylko wewnętrzne, jak ,,Źródło", ,,Drogowskaz", ,,Dęby", lecz także nie pismo tylko emowe jak ,,Pismo Młodych". Będziemy pisać dla całej młodzieży, lecz chwycimy ją za serce, trafimy do jej umysłów wtedy, kiedy pisać będziemy o naszych przeżyciach, o naszej problematyce. Zaczynała się wyraźnie jakaś konsekwencja pośredniości wychowania; zresztą tak wówczas nie nazwana. Sami wychowujemy się przez czyn, innych będziemy więc wychowywać przez opowiadanie o czynie. Powstał ,,Brzask -- Pismo Młodych". Wychodził do samego powstania; wychodził również w zmienionej nieco formie w czasie powstania, lecz tym okresem jego życia zajmiemy się już na innym miejscu. W historii naczelnego szaroszeregowego organu obserwowaliśmy do tej pory jeden tylko proces: dyskusję pomiędzy emowym i wewnętrznym charakterem pisma, wszystkie jej fazy oraz związane z-nią osiągnięcia i porażki. Lecz nie był to proces jedyny. Obok niego przebiegał drugi, przy czym przebiegał jednokierunkowo, bez przypływów i odpływów -- była nim stała, coraz większa specjalizacja pisma, ,,Źródło" było jeszcze ,,omnibusem". Spora część jego stron zajęta była kroniką wydarzeń politycznych i wojskowych. Potem dział ten począł się stale kurczyć i tracić na znaczeniu. Nic dziwnego, każdy wolał czerpać informacje z centralnego organu AK, z ,,Biuletynu Informacyjnego" lub jeszcze lepiej z codziennych nasłuchów radiowych. To był pierwszy krok specjalizacji. Drugim istotnym krokiem były skutki zmian organizacyjnych Szarych Szeregów w dniu 3 XI1942 roku. Podzieliwszy wówczas organizację na trzy grupy (,,Zawisza", BS i GS) postawiono tezę, że każda grupa powinna posiadać własne pismo. Dalsze, po tej dacie, losy ,,Pisma Młodych", a potem ,,Brzasku -- Pisma Młodych" były już historią pisma starszoharcerskiego, geesowego. W tym czasie powstało równolegle pismo zawiszowe ,,Bądź gotów". Wiemy już o nim nieco, bo nie sposób było pominąć go, mówiąc o zawiszowej pracy. Pierwsze jego numery to skromniutkie bibułki maszynopisu. Potem pismo dorabia się formy powielaczowej. Wreszcie staje się arystokratą wśród wydawnictw -- wychodzi drukiem. Mało tego, zdobywa się na ilustracje, a to już była rzadkość w podziemnym świecie. Pismo tętni życiem. Jest tam i piosenka, i gawęda, i wiadomości, i wychowawcze hasło okresu. To ostatnie na specjalnym miejscu, w specjalnych ramkach, podpisane instruktorskim pseudonimem jednego z zawiszowych przywódców, hm Przemka Góreckiego (pseudonim ,,Kuropatwa"). Podtytuł, wspomniany już przez nas ,,Dwutygodnik Rycerzy Zawiszy", dodaje pismu chłopięcej buńczuczności. Ta buńczuczność ma w sobie i niepokojące powiewy. Płonącemu wewnętrznym ogniem Julkowi wiecznie jawią się wizje maszerujących mas młodzieży: w którymś numerze ,,Bądź gotów" wylicza, że gdyby wszyscy chłopcy w zawiszackim wieku ustawili się w kolumnie czwórkowej na szosie Warszawa--Poznań, to czoło kolumny sięgałoby Poznania, a ostatnia czwórka znajdowałaby się w Warszawie. Tak wielka kryje się w nas siła -- konkluduje Julek. Lecz zamiast sprawić radość zasępia twarae swych zwierzchników z Komendy Chorągwi i z Głównej Kwatery. Stefan Mirowski dostaje wskazówlsę, by starał się być jak najbliżej Julka, by starał się rozwijać w nim prawdziwy humanizm, by starał się wykazać mu całą ohydę totalizmu. Stefan prawie nie zdołał przystąpić do spełnienia swej misji, gdy Julek wraz z ,,Zorianem", innym zawiszowym instruktorem, zostaje aresztowany na ulicy i niedługo potem najprawdopodobniej rozstrzelany na terenie Chetta. Razem z tym aresztowaniem muszą nastąpić zmiany w redakcji ,,Bądź gotów". Zresztą zmiany to nie pierwsze. Julek przejął redakcję od Stefana Mirowskiego, teraz, po Julku, obejmuje ją Kazimierz Koźniewski, który w lecie 1943 roku powrócił z zagranicy i dotąd w Szarych Szeregach żadnej funkcji nie pełnił, pracując w Departamencie Informacji Delegatury Rządu. Pismo prowadzi do powstania warszawskiego. Trzeci szczebel -- Bojowe Szkoły -- nie doczekały się swojego pisma. Wprawdzie mówiło się wówczas, że za organ beesowy należy uważać ,,Wzlot" wychodzący w ramach akcji ,,M" jako pismo młodzieży lotniczej. Było w tym trochę racji, gdyż lotnictwo, jak każda technika i to jeszcze taka technika, bardzo odpowiadało wiekowi chłopców z Bojowych Szkól. Niemniej było to tłumaczenie nieco sztuczne i dziś, z perspektywy czasu, przyznać trzeba, że Beesy nie dopracowały się swego pisma. Może spowodowane to było trochę i tym, że w beesowym wieku dyskusja, pisanie jest czymś dalekim dla chłopca, że chłopiec wtedy ponad wszystko stawia konkretny czyn: sport, turystykę, technikę. Jednakże fakt pozostaje faktem -- właściwego pisma beesowego nie było. Specjalizacja spowodowała powstanie jeszcze jednego rodzaju pism. Pism instruktorskich. Tak się złożyło, że nigdy nie powstało centralne pismo instruktorskie. Istniały natomiast dwa chorągwiane: ,,Wigry" wydawane przez Chorągiew Warszawską i ,,W kręgu służby" wydawane przez Chorągiew Mazowiecką. Oba pisma odegrały znaczną rolę zarówno w kształtowaniu nowego szaroszeregowego korpusu instruktorskiego, jak i w wydobywaniu na powierzchnię nurtujących serca i mózgi problemów. ,,Wigry" powstały wiosną 1942 roku. O tej wiośnie mówiliśmy już parokrotnie jako o wiośnie szczególnie bujnej, szczególnie twórczej i płodnej. Właśnie ,,Wigry" są głównym produktem tej wiosny i odwrotnie, tematy rzucone wówczas na łamach ,,Wigier" dają owej wiośnie taką szczególną rangę w historii Szarych Szeregów. ,,Wigry" zostały pomyślane jako pismo zamkniętego kręgu ludzi, jako pismo instruktorów Chorągwi Warszawskiej. Wydawane na powielaczu w niedużym nakładzie posiadało ponumerowane egzemplarza, z których każdy adresowany był imiennie. U góry, w prawym rogu ceerwoną kredką wpisany był pseudonim odbiorcy harcmistrza lub zieloną kredką pseudonim odbiorcy podharcmistrza. Ten drobiazg nawiązujący do tyle już lat nie widzianych instruktorskich podkładek pod krzyże harcerskie sprawiał przyjemność, jeszcae mocniej wiązał odbiorcą z pismem. Pragnąc, aby pismo było istotnie wyrazem rwącego wewnątrz nurtu, a nie redagowane na siłę, zastosowano ponadto jeszcze jedną metodę. Postanowiono mianowicie, że pismo nie będzie wychodziło w pewnych określonych terminach -- lecz, że będzie ukazywać się wtedy, gdy narośnie problem. W konsekwencji takiego założenia każdy numer zawierał tylko jeden, stosunkowo spory artykuł oraz ewentualne krótkie uwagi i głosy czytelników. Już pierwszy numer stworzył pismu pozycję. Artykuł Janka pt. Typ instruktora stał się fundamentem, na którym zbudowana została cała kiełkująca wrówczas ,,Szkoła za lasem". Następne dwa numery zajął dłuższy artykuł ,,Stefana Orszy" pt. Problemy Polski Podziemnej. On znów z kolei stał się fundamentem akcji ,,M". Problematyki emowej dotyczyły jeszcze dwa dalsze artykuły: Janka Wuttkego pt. Organizacja, bez organizacji2 i ,,Stefana Orszy" pt. Bieg społeczny. O artykułach tych powiemy szerzej, gdy zatrzymamy się nad sprawą samej akcji ,,M". Teraz przeglądajmy dalej pisma. W ,,Wigrach" tej wiosny znajdujemy jeden jeszcze bardzo ciekawy artykuł pt. Spado, artykuł o nowoczesnym wojsku, pełen myśli nurtujących Szare Szeregi i leżących gdzieś u fundamentów przyszłych, za pół roku mających powstać -- Bojowych Szkół3. ,,W kręgu służby" zaczęło wychodzić w dwa lata później niż ,,Wigry", a więc w czacie, gdy Chorągiew Mazowiecka liczbą i rozmachem poczęła dorównywać przodującej przez całe środkowe lata wojny Chorągwi Warszawskiej. Postępująca ciągle specjalizacja szaroszeregowych pism z biegiem czasu doprowadziła do powstania pism o charakterze półurzędowym, jak wychodzące w ostatnim roku wojny ,,Wiadomości Urzędowe Pasieki", czy też ,,M -- Agencja Młodych" czy wreszcie ,,Biuletyn M". Treść pierwizego z tych pism całkowicie tłumaczy tytuł pisma; treść drugiego i trzeciego stanie się dla nas zrozumiała, gdy zapoznamy się z rozdziałem o akcji ,,M". Ostatnią grupę pisrn wydawanych centralnie stanowią te, których w tę ostatnią grupę nie wyodrębniała postępująca specjalizacja, lecz szczególne warunki, w jakich w pewnym okresie znalazł się ośrodek kierowniczy Szarych Szeregów -- powstanie warszawskie. Szczegóły 0 tych pismach znajdziemy na innym miej.icu; tu wymieniamy je tylko: 1. ,,Wiadomości Informacyjne Brzasku" 2. ,,Brzask -- Pismo Harcerskich Oddziałów Armii Krajowej" 3. ,,Gazetka Żołnierzy Baonu Wigry" 4. ,,Bądź Gotów -- Pismo Harcerskich Oddziałów Służby Pomocniczej" Na tym zamyka się lista pism centralnych. Wymieniliśmy ich 16 1 sądzić należy, że liczba ta w toku badań historycznych okresu wojny nie ulegnie już większym zmianom. Inaczej przedstawia się sprawa z pismami prowincjonalnymi, z grupy których świadomie wyjęliśmy jak dotąd tylko ,,W kręgu służby" jako oficjalne pismo instruktorskie Chorągwi Mazowieckiej. Pism wychodzących na prowincji jest całe mnóstwo i tu sądzić należy, że pamięć jednego człowieka oraz jego dokonane przed 10 laty zapiski obejmują tylko zupełnie drobny, może nawet zupełnie niereprezentatywny fragment. Przyjrzyjmy mu się jednak, to bowiem przyjrzenie się nasuwa parę istotnych dla sprawy wydawnictw problemów: 1. ,,Biuletyn Wyszkoleniowy" 2. ,,Bojowiec" 3. ,,Co słychać?" 4. ,,Czuwaj" 5. ,,Filomata'' 6. ,,Głos Młodych" 7. ,,Gazetka Harcerska" 8. ,,Informator Radiowy" -- Rembertów -- Pińcsów -- Bność -- Pińczów -- Lublin -- Pińczów -- -- ,, s Późniejsza analiza wykazała, że J. Wuttke (,,Czarny Jaś") napisał arty- kuł o młodzieży rzemieślniczo-robotniczej poci innym tytułam; natomiast namiętność z jaką w artykule i w dyskusji przezeń wywołanej stawiał sprawę, spowodowała, że w pamięci wszystkich pozostał ten fascynujący tytuł Organizacja bez organizacji (1931). pisma, nie stwierdzono takiego artykułu. Być może bardzo żywa, lecz tylko ustna dyskusja na ten temat stworzyła sugestię, istnienia artykułu. Jest to 8 Dziwna rzecz, lecz przy późniejszych badaniach kolejnych numerów analogiczna sprawa do omawianej sprawy domniemanego artykułu ,,Czarnego Jasia" pt. Organizacja bez organizacji (1981). 9. 10. 11. ,,Informator Wewnętrzny" ,,Myśl Młodych" ,,Na czasie" -- Pińczów I I i» -- Kraków -- ,, -- Pińczów -- Rembertów -- ,, 12. ,,Na tropie" 13. ,,Na ucho" 14. ,,Ognisko" 15. ,,Radiowa Służba Informacyjna" 16. ,,W roju" 17. ,,Wici Szarych Szeregów" się o pińczow-kiej spółce wydawniczej, stąd również pochwała dla ,,Rojti Zbigniewowo" w jednym z rozkazów Naczelnika -- jedyna pochwała jaką w rozkazie otrzymał jakikolwiek hufiec szaroszeregowy. Siedemnaście pism. W praktyce było ich na pewno wiele, wiele więcej. Ale ta siedemnastka każe już zastanowić się nad samym faktem istnienia tych pism, faktem na pierwszy rzut oka zda się sprzecznym z rozważaną na początku niniejszego rozdziału tezą. Dwie są, wydaje się, przyczyny istnienia tego, prawdopodobnie bardzo polskiego zjawiska. Pierwsza ma charakter organizacyjny, druga -- 0 wiele głębszy, sięgający w istotę programu. Pierwszą przyczynę rodzi bądź początkowy okres konspiracji, okres scalania terenowych wysiłków organizacyjnych, a potem krystalizowania się jednolitego programu, bądź też trwająca przez cały okres okupacji trudność i niesystematyczność docierania Głównej Kwatery do niektórych miejscowości, a w szczególności do niektórych miejscowości Polski Wschodniej i Polski Zachodniej. Druga przyczyna to sprawa programu służby. Otóż w wielu, zwłaszcza małych lub szczególnie komunikacyjnie trudno położonych ośrodkach prowadzenie akcji wydawniczej było rzeczywiście prowadzeniem walki w pierwszej linii frontu i to na odcinku bardzo ważnym, gdyż na odcinku morale polskiego społeczeństwa... Główna Kwatera nie ujęła tego zagadnienia w osobną tezę programową precyzując cały wojenny program na wielkiej lipcowej odprawie (24 i 25 VII 1943 roku), bała się bowiem, aby nie wywołać niepotrzebnej, a nawet niebezpiecznej inflacji papieru wszędzie tam, gdzie można go zastąpić centralnym kolportażem. Natomiast Główna Kwatera patrzyła jednocześnie z całkowitą aprobatą i zadowoleniem na akcję wydawniczą ośrodków, dla których akcja ta była właśnie najbardziej celową służbą. Teraz staje się zrozumiałe, dlaczego w zestawieniu szaroszeregowych wydawnictw periodycznych tak często pojawia się nazwa tej samej miejscowości, na przykład nazwa Pińczów. Właśnie hufiec Pińczów Chorągwi Kieleckiej (Rój Zbigniewowo Ula Skała) postawił sobie za zadanie pełnienie służby wydawniczej -- to właśnie uznał za służbę w pierwszej linii najbardziej potrzebną 1 trudną, wymagającą pracowitości i cierpliwości, inteligencji i odwagi. Pięciu młodych, zapalonych instruktorów z hufcowym, phm Feliksem Bialkiewiczem, na czele, stanowiących rdzeń hufca, potrafiło w długotrwałym napięciu woli stworzyć dorobek wydawniczy, który dziś budzi podziw i uznanie. Ten wysiłek doceniała Główna Kwatera już wówczas, w okresie konspiracji; stąd potocznie i żartobliwie mówiło 3. Książki Florian Marciniak niezwykłą wagę przywiązywał do roli książki w życiu Szarych Szeregów. Nie każdy przecież umie opowiedzieć dobrą gawędę, nie każdy umie w dyskusji przekonać. Książka często umie. Dobra książka umie pewnie zawsze. Florian stale myślał o dobrej książce dla chłopców z Szarych Szeregów. Nie tylko dla tych młodych, szeregowych, lecz także dla swych najbliższych współpracowników. Zachowała się kartka, na której wypisano tytuły książek zapotrzebowanych w Kasie Mianowskiego dla kolegów z ,,Pasieki": A. Tarnowski, Działalność gospodarcza Jana Zamoyskiego, 2 egz. Ladenberger, Zaludnienie Polski, 2 egz. M. Lepecki, Działalność kolonizacyjna K. Chodynicki, Kościół prawosławny 16 zł, 8 zł, 4 zł, 15 zł itd. Były książki, które krążyły, które cieszyły się specjalnym powodzeniem. Będziemy wspominać o niektórych teoretyczno-wojskowych; lecz nie tylko one, tematyka społeczna, gospodarcza, polityczna, kulturalna -- była szczególnie rozchwytywana. Tematyka harcerska miała również powodzenie: Skauting dla chłopców, Wskazówki dla skautmistrzów Baden-Powella. Najpoczytniejsza ze wszystkich była chyba jednak przedwojenna książka Aleksandra Kamińskiego, Andrzej Malkowski. W pewnym okresie zaczęto o niej mówić -- nasza książka. Szukano czegoś, co by naprawdę było nasze, co by odzwierciedlało naszą problematykę. Tak powstała myśl napisania książki o konspiracji, książki, która by naprawdę była nasza, która by pomogła wielu wychowawcom, a nieraz ich zastąpiła. Florian szukał autora. Na kogóż mógł paść wybór? Julek Dąbrowski już nie żył, więc nie mogło być dylematu: Julek czy ,,Kamyk". Trud podjął ,,Kamyk". Zimą 1941 na 1S42 rok książka była gotowa. Poza trudem autora wiele kryło się w niej pracy drukarzy, kolporterek, łączniczek i wiele pracy tego, który nad wszystkim czuwał -- Floriana. Florian był wzruszony, gdy wręczał najbliższym współpracownikom tę nareszcie i naprawdę naszą książkę. Wielka Gra -- książka młodego Polaka żyjącego pod okupacją, pracującego nad sobą, uczącego się, czytającego, walczącego. Książka zdrowego, wolnego człowieka umiejącego oddychać świeżym, nie zatęchłym niewolą powietrzem. Gdy kolportaż książki był już w pełnym biegu, nastąpiła nieprzewidziana katastrofa. Najwyższe czynniki wojskowe doszły do wniosku, że książka w szeregu miejsc stanowi niebezpieczeństwo dla podziemnego świata, gdyż zbyt wyraźnie, zbyt bez osłonek przedstawia wiele metod walki stosowanych przez Polaków. Zarządziły wycofanie książki. Rozumiejąc zaś jak wielką przykrość robią lubianemu powszechnie Florianowi, obiecały dopomóc do możliwie niezwłocznego drugiego wydania. Rozpoczęła się ta najdziwniejsza konfiskata, w której sam wydawca występował w roli aparatu wykonawczego władzy państwowej i dobrowolnie z całą sumiennością niszczył swój dorobek w imię dobra ogólnego. Tak mogło być tylko w tym najbardziej wolnym państwie, jakim było Polskie Państwo Podziemne. Egzemplarze były wycofywane i niszczone. Komendanci poszczególnych odcinków składali raporty z dokonanej konfiskaty. Z kilku pozycji nie można się było wyliczyć -- z kilku pozycji na 2000 nakładu; jakieś aresztowania, jakaś utrata kontaktu. Zapewne spośród tych kilku przetrwało dotąd parę białych kruków. Oto krótki żywot Wielkiej Gry. Zapowiedziane drugie wydanie nie miało szczęścia. Przez wiele miesięcy ciągłe coś stawało na przeszkodzie ukazaniu się książki. Najpierw autor stracił do niej serce i trudno mu było zabrać się do przeróbki; potem drukarnie były zawalone, wreszcie książka była gotowa lecz pech ją prześladował: paczki z książkami złożono w lokalu Głównej Kwatery przy ulicy Solnej w Warszawie na dzień przed wybuchem powstania. Tam zastał je wybuch, tam też spłonęły. Trudno powiedzieć, czy któryś egzemplarz ocalał. Drugie wydanie tym się różniło od pierwszego, że zostały złagodzone pewne fragmenty dotyczące techniki konspiracji, natomiast całość została wzbogacona o trzy nowe rozdziały mówiące o nadchodzącym przełomie oraz o zbliżającej się również odbudowie przyszłej Polski. Na marginesie tej ostatniej sprawy rozwinęła się krótka polemika między autorem a ,,Pasieką". Autor mianowicie zawarł w końcowym rozdziale konkretne postulaty ustrojowe, wymieniając nacjonalizację banków, kluczowego przemysłu itd. Główna Kwatera natomiast stanęła na stanowisku, że w tego rodzaju książce powinny się znaleźć raczej takie sprawy, jak zagadnienia ludnościowe, strat wojennych, strat wśród inteligencji, zwichnięcia struktury wieku i struktury zawodowej, jak sprawy Ziem Postulowanych, ich gospodarczego i kulturalnego scalenia z resztą Polski, trudne i delikatne sprawy ludności autochtonicznej, zniszczenia gospodarcze, zacofanie przedwojenne, problemy społeczne. ,,Kamyk", aczkolwiek niechętnie, przystał na postulaty Głównej Kwatery i rozdział w zmienionej formie został wydrukowany. Po reorganizacji Szarych Szeregów z 3X11942 roku Wielka Gra, czy ściślej jej przygotowywane drugie wydanie, została uznana ia książkę Bojowych Szkół. Zadecydowały o tym doskonałe rozdziały dotyczące beesowych służb ,,Wawer" -- WISS. Skore Wielka Gra taki otrzymała ,,przydział", powstały od razu zagadnienia książek dla ,,Zawiszy" i dla Grup Szturmowych. Za najbardziej palący brak uznano brak książki dla niesłychanie dynamicznie rozwijającej się wówczas ,,Zawiszy", a w szczególności dla bardzo młodej kadry zawiszowych drużynowych. W poszukiwaniu autora Główna Kwatera tym razem nie wykazała się oryginalnością. Prośba trafiła znów do Aleksandra Kamińskiego. Nie odmówił i w niedługim czasie powstała książka pt. Przodownik. Jak zawsze trudno było z zawalonymi pracą podziemnymi drukarniami i trzeba było oczekiwać w długiej kolejce. ,,Zawisza" -- ten największy żywioł Szarych Szeregów -- czekać jednak nie chciała. W ten sposób powstało pierwsze, powielaczowe wydanie Przodownika. Ukazało się w dwóch wielkiego formatu zeszytach. Format ten był nieznośny dla konspiracyjnego życia, tym bardziej że nieliczne egzemplarze Przodownika krążące w zawrotnym tempie pomiędzy chłopcami, ciągle bywały przenoszone, ciągle znajdowały się w ruchu na ulicy, przyciągając wzrok wrogich patroli. Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy wreszcie ukazała się mała, konspiracyjnego formatu, drukowana książeczka, z łatwością chowana w kieszeniach. To było drugie wydanie Przodownika. Na tej książce wychowała się cała młodziutka kadra przywódcza ,,Zawiszy", z niej czerpała wiedzę o skautowaniu w trudnych, niebezpiecznych i prymitywnych warunkach, jakie stworzyła wojna. A Grupy Szturmowe ciągle nie miały swojej książki. Za książkę taką uznano wprawdzie przedwojenną książkę Andrzej Malkowski -- znów Kamińskiego -- lecz zdawano sobie sprawę z rzeczywistej tymczasowości tej decyzji i z równie rzeczywistej potrzeby książki dostosowanej do szaroszeregowych wojennych problemów. Koncepcji książki jakoś jednak nie było. Minęła zima 1942/1943 roku -- nastąpiły pierwsze akcje bojowe warszawskich Grup Szturmowych: ,,Wieniec II", ,,Bracka". Tak nadszedł marzec, marzec tragicznych i dumnych przeżyć Grup Szturmowych; marzec cierpienia, braterstwa, krwi i zwycięstwa, marzec Arsenału. W Aleksandrze Kamińskim obudził się znów autor; autor rozkochany w swych postaciach, w ,,Rudym" i ,,Alku", w ,,Zeusie" 4 i ,,Pomarańczami". Nim jednak autor zaczął pisać, temat został ujęty w zwięzłą notatkę przez Tadeusza Zawadzkiego -- ,,Zośkę", przyjaciela nieżyjących już bohaterów. Ojciec Tadeusza, mądry i dobrze wyczuwający przeżycia młodych prof. Józef Zawadzki, doradził synowi napisanie notatki, chcąc w ten sposób spowodować ujście dla wezbranych uczuć i myśli Tadeusza. Dobrze się stało. Tadeusz po napisaniu swych wspomnień wrócił do równowagi psychicznej, zaś wspomnienia stały się kanwą dla przyszłego autora Kamieni na szaniec. Nazwę książki też zresztą przesądził Tadeusz, dając swojej notatce tytuł: Kamienie przez Boga rzucane na szaniec. Książka Kamińskiego chwyciła chłopców za serca -- stała 4 ,,Zeus" -- hm Leszek Domański. 9. ,,W służbie" Pińczów się ich książką i to nie tylko dlatego, że opisywała ich walki, ich zwycięstwa i klęski, lecz jeszcze więcej dlatego, że mówiła o ich życiu wewnętrznym, o ich drodze stawania się pełnymi ludźmi. Wydarzenia biegły w zawrotnym tempie i zanim autor napisał książkę, zanim podziemna drukarnia ją wydrukowała w sierpniu 1943 roku, już przecież było po Celestynowie, Czarnocinie, Bielanach -- za chwilę padł śmiertelny strzał pod Sieczychami zamykający życie Tadeusza Zawadzkiego -- ,,Zośki", otwierający dzieje batalionu ,,Zośka". Autor drugi raz chwyta za pióro i doprowadza treść Kamieni od Arsenału do Sieczych. Książka w swym drugim wydaniu staje się zamkniętą całością. Aleksander Kamiński powiedział kiedyś, że słabą stroną Szarych Szeregów był fakt nieposiadania przez nie licznych piór. On jednak miał prawo to powiedzieć, jako autor bowiem trzech najważniejszych szaroszeregowych książek czuł się nieco osamotniony. Wprawdzie znacznie przed Kamykową serią wyszły z inicjatywy Floriana dwie broszury: Manifest Młodego Pokolenia (praca zbiorowa) i O powołaniu naszego pokolenia (,,A. Brzoza", czyli hm Leon Marszałek), wydane jednak w pierwszym okresie okupacji w stosunkowo małych nakładach, aczkolwiek wysoce wartościowe i charakterystyczne dla śmiałego, głębokiego spojrzenia wstecz i w przyszłość przez kadrę Szarych Szeregów, w późniejszych latach okupacji nie odgrywały już roli w kształtowaniu młodych. Było niewątpliwym błędem Głównej Kwatery, że broszury te nie doczekały się następnych wydań. Obok tych podstawowych książek trzeba na tym miejscu omówić szereg innych jeszcze druków nie będących periodykami, a więc pozostałe broszury, jednodniówki i druki ulotne. Nie zachowało się tego dużo. Może dalsze badania historyczne wojennego okresu wzbogacą jeszcze ten spis; szczególnie może to dotyczyć wielu wydawnictw prowincjonalnych. Dziś wiemy o następujących: 1. ,,Dywersant" 2. ,,400" Pińczów Warszawa 10. Walki w miejscowościach" Pińczów 11. ,,Agricola" Warszawa 12. ,,Instrukcja organizowania Warszawa sklepów spożywczych (broszura; powielacz) (broszura; powielacz) (jednodniówka; druk) (szkolenie pojedynczego strzelca; autor: ,,Inżynier"; broszura; powielacz). Wykaz ten raz jeszcze niesłychanie podkreśla omówioną już wyżej rolę Pińczowa w pracach wydawniczych Szarych Szeregów. Ponadto należy zarejestrować fakt, że wykaz nie obejmuje tzw. wydawnictw emowych, omawianych wprawdzie w sposób niecałkowity, a jedynie przykładowo na innym miejscu. 3. ,,Warunki kandydatów na Warszawa strzelców wych" 4. ,,Bojowiec" spadochrono- 5. ,,Komentarz do prawa harcerskiego" 6. ,,Modlitwa" Pińczów Warszawa Warszawa 7. ,,Polska w walce o wol- Warszawa nosc 8. ,,Porywy wichru przed bu- Warszawa rzą" (broszura; powielacz) (jednodniówka drużyny MG -- 400; powielacz) (druk) (broszura; powielacz) (autor: ks. hm Rp. Jan Mauersberger; druk) (druk ulotny) (druk) (historia 3 WDH w okresie 1936 -1939, praca zbiorowa, egzemplarze maszynowe) Rozdział XIV M" Od pierwszych dni okupacji zdawaliśmy sobie sprawę ze smutnego faktu, że organizacja nasza jest skazana na ograniczoną liczbę członków. Wymagała tego technika konspiracyjnego życia. I rzeczywiście -- liczebność organizacji harcerzy nie przekraczała nigdy 10 000l. Po rozważaniach przeprowadzonych w rozdziale ,,Liczba" wolno chyba sądzić, że wielkość ta przemawia do nas w sposób właściwy; umiemy ją czytać. Po rozważaniach przeprowadzonych w rozdziałach ,,Bojowe Szkoły", ,,Grupy Szturmowe" lub ,,Zawisza" wiemy, że za tą liczbą kryje się bogata treść. Jak na warunki konspiracyjne była to zresztą liczba poważna. Cóż znaczyła ona jednak w stosunku do zasięgu oddziaływania wychowawczego całego przedwojennego harcerstwa? Wtedy organizacja męska liczyła sto kilkadziesiąt tysięcy chłopców. Dziś była ponad dziesięciokrotnie mniejsza. Ten wskaźnik niepokoił, gnębił. Skromnie wyglądał stopień naszego oddziaływania wychowawczego. Jeszcze bardziej przygnębiająco rysował się on, gdy się patrzyło na zagadnienie całej młodzieży polskiej. Chłopcy, objęci rocznikami, dla których właściwa jest metoda skautowa, a więc chłopcy od 7 do ok. 23 lat życia, stanowili w owym czasie prawdopodobnie ponad trzy milionową grupę narodu polskiego. Szare Szeregi obejmowały 0,3% tej grupy. Zdawaliśmy sobie wtedy sprawę z tego, że kiedyś, w przyszłości, co trzechsetny dorosły mężczyzna będzie nosił na sobie nasae piętno wychowawcze, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że ten rachunek jest może nawet optymistyczny -- gdyż nie uwzględnia strat. To wszystko napawało nas głębokim niepokojem. Doświadczenie wskazywało jednak, że w Polsce Podziemnej zgromadzili się ludzie, którzy rąk bezsilnie nie załamują, a zagadnieniom śmiało stawiają czoła. Tak było i z tą sprawą. Mózgi zaczęły prazespoły, po utraceniu przy jakichś aresztowaniach kontaktu z siatką organizacyjną, funkcjonowały nadal, lecz nie były uwzględniane w statystykach. Tak bywało nieraz przez dłuższe okresy, w szczególności na terenach W i Z. W tym znaczeniu liczebność organizacji była zapewne większa. Me zmienia to jednak w niczym liczebności, którą można by nazwać ,,dyspozycyjną" (1981). 1 Późniejsze badania wskazały na wiele przypadków, w których pewne cować. Janek Rossman nazywał ten stan swędzeniem mózgu. Oddawało to doskonale sytuację, gdy w jakimś gronie powstawał twórczy niepokój, pasja myślenia, dyskutowania, rozwiązywania określonego zagadnienia. Taka pasja zagościła w wielu szaroszeregowych mózgach i sercach pamiętną wiosną 1942 roku -- tylekroć wspominaną wiosną wysokich lotów. Tej wiosny, kiedy rodziła się ,,Szkoła za lasem", kiedy powstawał typ bojowca -- chłopca z Bojowych Szkół spokrewnionych z angielskimi komandosowskimi Battle school, tej wiosny zagościła pasja rozwiązywania problemu wielkiej, trzymilionowej masy polskich chłopców. Florian Marciniak od dawna już stawiał sprawę jasno: musimy brać odpowiedzialność za całą polską młodzież. Szczególnie dziś, gdy zmniejszyła się ilość i siła wszystkich polskich ośrodków, a wśród nich ilość i siła tych, których terenem zainteresowania jest młodzież -- nasz obowiązek wzrósł. To jest nasze najważniejsze zadanie. Dalszego kroku w naszym myśleniu o tych sprawach dokonał ,,Wawer". Wiemy, że cała akcja pomyślana została jako przemawianie do niezorganizowanego społeczeństwa polskiego. Nic więc dziwnego, że myśl o nie zorganizowanej masie przywołała na pamięć trzymilionową grupę polskich chłopców. Oba te momenty spowodowały artykuł ,,Stefana Orszy" w piśmie instruktorskim ,,Ula Wisła", w piśmie noszącym nazwę ,,Wigry". Artykuł zatytułowany Problemy Polski Podziemnej ukazał się w dwóch kolejnych numerach pisma: w numerze 2 z 1942 roku wstęp oraz rozdział I pt. Legitymacja, zaszczyt, obowiązek, a w numerze 3 z 1943 roku rozdział II pt. Przepaści i mosty. Artykuł próbował przeanalizować sytuację na froncie walki 0 duszę narodu; sytuację, jaka rysowała się w trzecim roku tej walki. Autor stawiał tezę, że liczba ludzi, którzy mogli znaleźć się w podziemnym życiu była ograniczona; uzasadniał to względami psychologicznymi oraz względami techniki konspiracji; dalej spostrzegał, że te same względy mogą powodować zarysowanie się bardzo wyraźnej 1 ostrej granicy pomiędzy społeczeństwem zorganizowanym w Podziemnym Państwie a społeczeństwem nie zorganizowanym; granica ta może przeradzać się w głęboką przepaść; zjawisko tym smutniejsze, że pomiędzy całością społeczeństwa a wszelkiego rodzaju kanalią i volksdeutscherstwem przejście mogło pozostawać płynne, łagodne. Wniosek: rzucać mosty nad przypadkowo wytworzonymi przepaściami, wiązać Polskę Podziemną z całą masą nie zorganizowanego społeczeństwa i tą drogą zarysować wyraźną granicę pomiędzy całością społeczeństwa a kanalią. Tyle artykuł. Niedługo trzeba było czekać na odzew, jaki on wywołał w szaroszeregowym świecie. Na łamach tego samego pisma w jednym z dalszych numerów ukazuje się artykuł ,,Czarnego Jasia", Janka Wuttke, pt. Organizacja tez organizacjii. Wobec chłodnego, spokojnego arty- 8 Patrz wyjaśnienie wyżej, rozdział XIII. kułu ,,Orszy" wypowiedź ,,Czarnego Jasia" była wybuchem płomienia. Czuło się za nią gorącą miłość do każdego człowieka, czuło się namiętność w stawianiu spraw, w przekonywaniu o ich słuszności. ,,Jaś" proponował stworzenie czegoś, co właśnie artykuł nazywał ,,organizacją bez organizacji". W tej niby-organizacji każdy jej uczestnik -- a więc teoretycznie każdy młody Polak -- miał się czuć psychicznie powiązany z innymi, nie miał być natomiast obciążony jakąkolwiek techniką organizacyjną. Hasła, myśli, informacje miała nieść w społeczeństwo Polska Podziemna. ,,Jaś" nie precyzował jeszcze metod działania, sugerował je, wskazując na świetlice, ,,bandy" uliczne młodzieży, ,,bandy" młodzieży wiejskiej. Z przejęciem i bezkompromisowością charakteryzował sytuację na polskim młodzieżowym rynku. Artykuł ,,Orszy" charakteryzował sytuację w całym społeczeństwie, artykuł ,,Jasia" natomiast skupiał uwagę na sytuacji młodzieży. Artykuł ,,Orszy" stawiał zagadnienie, artykuł ,,Jasia" wołał o działanie -- drugi bez pierwszego był niemożliwy, pierwszy bez drugiego był niepełny. Oba były produktem tej wiosny wysokich lotów. Produktem obu artykułów stała się zainicjowana w następnych miesiącach akcja ,,M". Litera ,,M" symbolizowała te najpiękniejsze wyrazy i pojęcia, na których akcja chciała budować -- młodzież, młodość, Mickiewicza (Oda do młodości), miłość. Akcja została zmontowana na szczeblu ,,Pasieki". Szefem akcji został ,,Orsza", nie przerywając zresztą pełnienia funkcji komendanta ,,Ula Wisia". Akcja ,,M" została pomyślana nie jako działalność samych Szarych Szeregów. Jej realizatorami mieli być członkowie różnych młodzieżowych organizacji podziemnych -- w ten sposób siła realizacji wzrastała, wachlarz możliwości poszerzał się, a jednocześnie w podziemnym, młodzieżowym świecie powstawało zjawisko zdecydowanie pozytywne i twórcze, mianowicie wzajemne poznawanie się i dogadywanie pomiędzy organizacjami i to nie w formie merytorycznie bezwartościowych komisji porozumiewawczych, lecz bezpośrednio, przy warsztacie pracy. Szare Szeregi, ,,Pet", Związek Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej stanowiły trzon. Do niego dołączali mniej lub więcej luźno przedstawiciele paru innych organizacji. Aby między tymi wszystkimi ludźmi jakoś rozgrzać atmosferę, aby myśl ożywić i pogłębić, kierownictwo akcji zorganizowało tzw. soboty w dużym salonie p. Cywińskiej, przy ulicy Hożej róg Kruczej, lub też w salonie rodziny ,,Zośki". Zbierało się duże grono osób. Zebrania miały charakter swobodny, towarzyski, stąd konspiracyjna reguła nie obowiązywała i nie pięć, lecz kilkanaście osób zapełniało salon. Profesorowie o wybitnych nazwiskach obiegających szeptem intelektualne koła Podziemnej Polski byli referentami na tych sobotnich zebraniach: Suchodohki, Radwan, Tretiak, Rychliński, Hessen... Ludzie, którzy widywani stale przez tyle oczu, zdekonspirowani już w samym założeniu swej działalności, poświęcali w ten sposób osobiste bezpieczeństwo swoje i swych rodzin dla dźwigania i rozpalania prawdziwej wolnej polskiej myśli. Oni mają wielką zasługę w stworzeniu tego wszystkiego, czym była Polska Podziemna. Wybitne umysły stawiały tezy nieskrępowane żadną obowiązującą doktryną. Dyskusja, jaka następowała po referatach, była również swobodna, a jednocześnie namiętna, zapalczywa. Stach Leopold błysnął w niej jako dojrzały mówca zadziwiający słuchaczy wielością wyniesionych z petowskich dyskusji i z własnej pracy przemyśleń. Przystojny, młody człowiek o pięknym profilu, z ogniem w oczach i z lekkim, wywołanym dyskusją rumieńcem na policzkach rysował obraz przyszłej, prawdziwej demokracji z łatwością i wprawą, imponującą wielu kolegom z Szarych Szeregów, operował pojęciami z techniki, życia politycznego, społecznego, gospodarczego XX wieku. Ryszard Zarzycki z aprobatą kiwał głową -- on wolał nie wygłaszać przemówień, natomiast w toku dyskusji wtrącał uwagi, zdania, czasem pojedyncze wyrazy, nieraz suche, krótkie, precyzyjne, często skrzące się dowcipem, a zawsze trafne, istotne. ,,Jaś Czarny" nie umiał, jak Staszek, dbać o dojrzałą formę przemówień, nie umiał pchnąć mistrzowskim, precyzyjnym sztychem, jak Ryszard. Jego słowem targała namiętność walki z krzywdą społeczną, z cynizmem ,,wielkiej polityki", walki o prawdę i o wolnego człowieka. Wielu, może prawie wszyscy, czuło jak on, lecz z jego ust, padały wyrazy najodważniejsze -- nieraz wydawało się -- świętokradzcze. Jakże często wspierał go przedstawiciel ZNMS, Karol Lipiński, kruczo czarny, tak samo jak ,,Czarny Jaś". Mówił spokojniej, skupiony, z pochyloną głową. Dostarczał argumentów. Podobnie jak Staszek górował nad wieloma kolegami z Szarych Szeregów otrzaskaniem w dyskusji, znajomością terminologii. Zabierał głos ,,Rudy", zabierał głos ,,Zośka", mówiło wielu, wielu innych. Ze wszystkich wypowiedzi wyłaniała się wizja nowoczesnego człowieka, człowieka XX wieku, wolnego obywatela nowoczesnego państwa. Wizja człowieka myślącego śmiało i uczciwie; mającego gorące serce dla wszystkich ludzi; mającego wolę realizacji, wolę służby. Soboty podnosiły temperaturę. Soboty łączyły. Były dobrym fundamentem pod akcję ,,M". Trwały przez jesień 1942 roku, potem przez zimę i przedwiośnie. Aresztowania i krwawe straty wiosny 1943 roku przerwały ich żywot. Tymczasem praca ruszyła. Na pierwszy ogień poszły sprawy badawcze. Powstała sekcja badawcza (SB), której zadaniem było informować kierownictwo akcji, a za jego pośrednictwem Główną Kwaterę i dalej władze podziemnego państwa o sytuacji na odcinku młodzieżowym. Innym zadaniem sekcji było wprowadzenie problematyki młodzieżowej na łamy szaroszeregowej prasy, na zbiórki i odprawy, podbudowując tę problematykę materiałami analitycznymi. Sekcja rozpoczęła pracę od dwóch ankiet, tzw. wielkiej ankiety i tzw. małej ankiety. Wielka ankieta stawiała młodzieży szereg pytań takich, jak marzenia o przyszłym zawodzie, najdokuczliwszy brak odczuwany w okresie okupacji itd. Odpowiedzi zebrano około 300, przy czym zbierano je zarówno z własnego środowiska zorganizowanego, jak z ,,Pętu" oraz z paru innych organizacji, które poproszono o współpracę w tym zakresie. Ponadto kierowano siq zasadą, że każdy członek organizacji powinien dostarczyć odpowiedzi również i od swoich znajomych rówieśników nie ujętych ramami organizacyjnymi. Napłynął bardzo ciekawy materiał. Niezmiernie charakterystyczną była skłonność do gruntownego i szerokiego wypowiadania się; zdarzały się odpowiedzi na kilkunastu stronach. Cały ten ogromny materiał był przepracowywany przez ,,Orszę" oraz przez członkinie sekcji3. Niestety, materiał ten, a może tylko dostęp do niego przepadł w toku jesiennych aresztowań. Na szczęście pewne fragmenty poprzez wrażenia opracowujących wywarły swój niewątpliwy wpływ na dalszy tok działania kierownictwa akcji ,,M" oraz Głównej Kwatery Szarych Szeregów. Dziś treść tych odpowiedzi prawie całkowicie zatarła się w pamięci. Pozostało mgliste wrażenie, że wśród wymarzonych zawodów dominowały zdecydowanie zawody techniczne, a wśród nich z kolei na pierwsze miejsce wybijało się lotnictwo; że wśród doznawanych okupacyjnych przykrości dominowało uczucie bezsiły wobec przemocy, a nie lęk lub niedostatek materialny. Mała ankieta różniła się od wielkiej nie tendencją, lecz metodą odpowiedzi, a co za tym idzie -- terminem. Na tę samą odpowiedź poświęcono w wielkiej ankiecie szereg stron, w małej -- jeden wyraz, znak plus lub minus. Stąd odpowiedzi na małą ankietę napłynęły szybko, wyniki zostały opracowane, podano je do wiadomości zainteresowanym komórkom organizacyjnym i stały się podstawą wielu dalszych poczynań. Jeszcze trzecia praca zajmowała Sekcję Badawczą, a mianowicie kompletowanie biblioteczki dotyczącej zagadnień młodzieżowych (np. Młodzież przedmieścia) oraz metod ankietowania (np. Pamiętniki chłopów J. Chałasińskiego), a także studiowanie poszczególnych pozycji i następnie wyciąganie z nich wniosków przydatnych dla dalszych badań lub też dla bezpośredniego działania kierownictwa akcji. Aresztowanie jednej z członkiń sekcji, Marysi Guttówny, i związana z tym aresztowaniem strata materiałów załamała pracę sekcji. Staszek Leopold prowadził tzw. Sekcję Redakcyjną. Jej zadaniem było w pierwszym rzędzie opracowywanie haseł, odezw, artykułów przeznaczonych dla mas młodzieży. Szczytowym osiągnięciem w tym zakresie było sporządzenie tzw. Katechizmu ,,M", czyli dekalogu -- mającego się stać kodeksem każdego młodego Polaka wśród moralnych i fizycznych potworności tej okrutnej wojny. ,,Jestem żołnierzem Polskim..." -- zaczynał się pierwszy punkt dekalogu, a po nim szły następne, starające się Polskę poszerzyć, upowszechnić, zbliżyć do wszystkich, tej Polsce -- choć nie tylko podziemnej -- przysporzyć obywateli. Katechizm wydrukowany estetycznie, opatrzony paroma zaleceniami i pouczeniami zmierzającymi do 3 Maria Łazęcka, Maria Gutt i. Krystyna Biernacka. związania w jakiś tajemniczy, nieorganizacyjny sposób wszystkich jego posiadaczy, ozdobiony znakiem ,,M" wyrastającym ponad bagnety, czołgi i drut kolczasty4 rozszedł się w teren jako jedno z istotnych narzędzi działania emowców. W ślad za katechizmem poczęto przygotowywać ulotki, z których każda rozwijała szerzej jedną myśl dekalogu. Znów jakieś aresztowania i zmiany personalne spowodowały, że praca ta urwała się gdzieś przy początku serii. Lecz działalność sekcji trwała. Stale wydawano ,,Biuletyn M", zmontowana została Agencja Młodych. Wydano odezwę do organizacji podziemnych w sprawie ,,M", opracowano instrukcję przekazywania katechizmu ,,M". Ponadto wydano piękny ex librij ,,M" mający odegrać swą rolę przy pracy następnej sekcji -- Sekcji Samokształceniowej. Kierował nią Karol Lipiński. Osią zainteresowań sekcji było kompletowanie, przygotowywanie do wysyłki biblioteczek ,,M". Składały się one z około 25 książek, wśród których wyraźnie rysowały się trzy grupy, trzy rodzaje: pierwszy to podstawowe, najważniejsze pozycje z naszej narodowej skarbnicy -- Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Sienkiewicz, Prus, Żeromski..., drugi to książki wydane w podziemiu -- Dywizjon 303 A. Fiedlera, Krok za krokiem- Churchilla itd., trzeci wreszcie to różne, nieraz bardzo różne książki, które udało się zgromadzić i przygotować do wysyłki. Różne lecz nie bezwartościowe i nie szkodliwe, bowiem selekcji pod tym względem dokonywano starannie. Wszystkie książki zaopatrzone były w przygotowane przez Sekcję Redakcyjną ex librisy. Wszystkie posiadały instrukcją biblioteczną. Biblioteczki te gromadzone byiy drogą ofiarności członków organizacji i ich rodzin, przeważnie w Warszawie. Kilkaset biblioteczek wyszło z Warszawy do miasteczek i wsi. Znalazły się potem w liczbie niewielu tych, które z ogromnego książkowego bogactwa Warszawy przetrwały zawieruchę. Kompletowanie biblioteczek i zamawianie książek wydawanych konspiracyjnie w podziemnych drukarniach nie wyczerpywało całej aktywności sekcji. Współpracowała ona z pismem młodzieży lotniczej ,,Wzlot", będącym odpowiedzią na groźbę kultu najwybitniejszych i powszechnie znanych asów niemieckiego lotnictwa. Tę groźbę wyczytaną z ankiety Sekcji Badawczej kontratakowano pismem ,,Wzlot"; kontratakowano Dywizjonem 303, czy też wydanymi w ramach akcji ,,M" przez Szare Szeregi w Pińczowie tzw. ,,Opowiadaniami lotniczymi". Sekcja Samokształceniowa opracowywała wreszcie referaty samokształceniowe, których liczbę i tematykę trudno już dziś odtworzyć. Przechodzimy do sekcji najważniejszej. Nosiła ona niezbyt szczęśliwą nazwę Sekcja Dotarcia Bezpośredniego. Prowadził ją ,,Czarny Jaś". Była rdzeniem, istotą akcji. Wszystkie inne sekcje istniały tylko po to, by na jej rzecz pracować, by dla niej przygotowywać materiały 4 Matrycę projektował i sporządził Tadeusz Wuttkę, brat ,,Czarnego Jasia", czy też, jak się to wówczas mówiło, amunicję... Sekcja Redakcyjna śpieszyła z katechizmem, biuletynem, agencją, ulotką, Sekcja Samokształceniowa z biblioteczką, z referatem, Sekcja Gospodarcza, o której jeszcze nie mówiliśmy, ze sprzętem sportowym. Cała ta ,,amunicja" opracowana i dobrana w oparciu o przemyślenia Sekcji Badawczej byłaby martwa, gdyby nie ożywiała jej praca sekcji ,,Czarnego Jasia", Sekcji Dotarcia... Działacz ,,M" lub jeszcze lepiej kilku działaczy ,,M" szło na przedmieście wielkiego miasta czy na skraj miasteczka i tam, udając zwykłych beztroskich młodzieńców, zaczynało zabawiać się piłką. Wokół nich zbierała się grupka miejscowej młodzieży. Tak być musiało; to było prawo ulicy, prawo przedmieścia. Przyglądających się, niby od niechcenia wciągano do gry, starano się stworzyć jak najlepszą atmosferę, a gdy dzień dobiegał do końca, umawiano się z przygodnymi partnerami na inny dzień. Tak się zaczynało. Nie zawsze wszyscy przyszli, czasem kilku ubyło, czasem też pojawiły się nowe twarze. Następna gra, potem znów umówienie się. Później pożyczano piłkę; pojawiały się dwie pary bokserskich rękawic -- a zapał młodych znajomych wzrastał, nawiązywały się wzajemne przyjaźnie, zaczynało pożyczanie książek. W ten sposób zjawiała się cała biblioteczka. W przerwach gier rozmowy stawały się poważniejsze, głębsze; pojawiał się katechizm ,,M" i wszystko to szło anonimowo w świat, nikogo o nic nie pytając, nikogo nie organizując, nikogo nie rejestrując. Wokół piłek, rękawic, książek i ulotnych druków ,,M" powstawało środowisko. Zamierzenia działaczy ,,M" nie zawsze zresztą' bywały wieńczone powodzeniem. Zamierzenia te wymagały nieraz nie tylko wielkich talentów instruktorsko-pedagogicznych, lecz nawet aktorskich, a ponadto wielkiej znajomości podmiejskiego czy miasteczkowego środowiska. Pod groźbą całkowitego niepowodzenia nie wolno było odcinać się od tła wyglądem, zachowaniem Początki były trudne. Najwybitniejszych emowców spotykały niepowodzenia. Sam ,,Jaś Czarny", niestrudzony autor wszystkich pomysłów i chwytów, wulkan inicjatywy emowej poniósł taką porażkę na jednej z pierwszych wypraw. Było to w Warszawie, na Mokotowie, w miejscu gdzie pomiędzy ulicami Różaną a Szustra (dziś Dąbrowskiego) przylega do Puławskiej mały skwerek. Wtedy skwerku nie było, w jego miejscu stały karuzele i kramy jarmarczne, w których zachwalano grę w ,,trzy miasta" lub w zwykłe ,,czarna wygrywa, czerwona przegrywa..." Wokół kramów pełno było przedmiejskiej gawiedzi. Tam udał się ,,Czarny Jaś'" na swoją wyprawę. Próbował nawiązać rozmowę. Musiał jednak czymś zdradzić swoją inteligenckość -- zaufanie prysło i Jaś z czapką wgniecioną na oczy, popychany, ledwo salwował się z tłumu. Nie zraziło go to bynajmniej. Przeciwnie, w głosie opowiadającego czuło się nutę żalu, że odróżniał się od nich, nie przyjęli go za swego. Działał dalej z jeszcze większą pasją, z jeszcze większym oddaniem. Sekundował mu dzielnie ,,Jurand" (Mieczysław Słoń), młodziutki hufcowy Centrum Pragi, Zupełnie różne tereny działania, różne środowiska nie przeszkodziły, że ci dwaj ludzie odnaleźli się i przylgnęli do siebie całkowicie. Rozumieli się. Jeden wprawdzie pochodził ze środowiska inteligenckiego, a drugi z robotniczego, obaj jednak odznaczali się niezwykłą subtelnością i delikatnością, wrażliwością na krzywdę i nędzę, obaj tą delikatnością wyróżniali się w swych środowiskach, obaj nieśli w sobie ogień i, zda się, na przekór tej subtelności, na przekór wątłości fizycznej obdarzeni byli wielką siłą działania, tworzenia. Kiedyś w namiętnej dyskusji 0 emowych sprawach będą szli i nie zauważą jak otoczy ich żandarmeria, wylegitymuje, wepchnie do ciężarówki. Pawiak. Wysiłki organizacji i przyjaciół uwieńczone zostały tylko połowicznym sukcesem: udało się uwolnić ,,Czarnego Jasia". Dla ,,Juranda" zaś były to już ostatnie dni. Niebawem ukazały się na mieście czerwone afisze, a na nich nazwisko: Mieczysław Słoń -- zakładnicy. A gdy na nowych, w parę dni później wydanych afiszach (straceni) powtórnie czytaliśmy jego nazwisko, Mietka już nie było wśród żyjących... Sekcja ,,Czarnego Jasia" nie ograniczała się do jednej metody nawiązywania łączności z młodzieżą poza zasięgiem organizacji. Wtargnęła również na teren świetlic opieki społecznej prowadzonych przez Radę Główną Opiekuńczą. Tam tworzyła zespoły świetlicowe · zwane w gwarze emowej ,,Giganci". Wspominaliśmy już o Sekcji Gospodarczej. Niosła ona na sobie cały ciężar techniki konspiracyjnej. Organizowała lokale na rozmowy, spotkania, prace; zajmowała się kolportażem wewnętrznym książek, pism, ulotek; utrzymywała łączność pomiędzy kierownictwem akcji 1 poszczególnymi sekcjami; załatwiała sprawy finansowe; kupowała sprzęt sportowy: piłki i rękawice bokserskie. Kierowniczką sekcji była ,,Horpyna". Jej wygląd stanowił całkowite zaprzeczenie skojarzeń związanych z takim pseudonimem. Pracowała starannie i dokładnie. Zawsze w cieniu, przez nikogo prawie nie znana, a jednak stanowiąca to najniezbędniejsze ogniwo, od którego zależało, że akcja szła. Jeszcze jedna, ostatnia już sekcja -- Sekcja Realizacyjna. Prowadził ją znany nam Ryszard Zarzycki. Jej nazwa, nie najszczęśliwsza, jak parę innych emowych nazw, niewiele orientuje w przedmiocie działania. A sprawa była ważna. Ryszard Zarzycki reprezentował w kierownictwie ,,M" sprawy Szarych Szeregów. Brzmi to może paradoksalnie. Tak jednak było według koncepcji założycieli. ,,M" miał być akcją wielu organizacji młodzieżowych skierowaną do całej nie zorganizowanej młodzieży. Przy takim ustawieniu punkt widzenia Szarych Szeregów na ,,M" był punktem widzenia partykularnym i jako taki musiał być przez kogoś wobec kierownictwa ,,M" reprezentowany. Tę właśnie rolę spełniał Ryszard. Jaki to był puknt widzenia? Dla Szarych Szeregów był jedną ze służb, takich jak ,,Wawer", ,,N", WD. Wiemy już, że służby w Szarych Szeregach dobierane były pod kątem widzenia ich roli wychowawczej dla chłopców -- członków Szarych Szeregów. Tak samo trzeba teraz spojrzeć na ,,M" -- pełnienie służby ,,M" miało wychowywać pełniącą ją młodzież -- członków Szarych Szeregów. Szefem tej służby w Szarych Szeregach, lub inaczej -- organizatorem chłopców z Szarych Szeregów do pełnienia tej służby był właśnie Ryszard. Zostało zdecydowane, że ,,M" będzie służbą zarówno dla BS, jak dla GS; podział pracy pomiędzy tymi szczeblami -- pewną specjalizację zgodną z właściwościami wieku BS i GS -- miała przynieść przyszłość. Z początku sądzono, że i ta służba funkcjonować będzie jak inne -- w formie akcji, poleceń, sprawozdań. Życie pokazało, że jest inaczej: obok jednej służby na ,,dziś" służba inna już się nie udawała. Obok ,,Wawra" w BS lub WD w GS służba ,,M" pomyślana jako akcja -- nie szła. Wiele narad na ten temat odbył Ryszard w Głównej Kwaterze. Wreszcie wszyscy doszli do wniosku, że służba ,,M" musi mieć charakter bardzo specjalny. Nie mogą to być akcje związane w organizacyjny system, musi to natomiast być stała postawa w życiu, w pracy organizacyjnej czy poza nią. Wywoływana pracą, dyskusjami, przykładem zwierzchników, znajdująca swe miejsce w szkoleniu instruktorskim, w każdym innym szkoleniu i w akcjach -- postawa ta miała stać się integralną częścią postawy każdego chłopca z Szarych Szeregów. Tak zdecydowano i odtąd Ryszard miał być nie tyle organizatorem służby ,,M", ile inicjatorem postawy ,,M". Ponieważ zaś miała to być postawa nie tylko każdego chłopca, lecz również każdej komórki organizacyjnej i każdego jej poczynania -- każda więc akcja ,,M" stała się specyficznym narzędziem inspiracji wychowawczej, stała się integralną częścią głównego nurtu, jaki płynął w Szarych Szeregach. Omówiony schemat akcji ,,M" dotrwał z niewielkimi zmianami (rozbicie Sekcji Badawczej i strata jej materiałów oraz przesunięcia w wachlarzu organizacji współpracujących) do dnia 6 V1943 roku, tj. do dnia aresztowania Floriana Marciniaka. W dniu tym ,,Orsza", noszący jako szef ,,M" pseudonim ,,Jerzy", odszedł na opróżnione przez Floriana miejsce, a na miejsce szefa akcji ,,M" przyszedł ,,Jurwiś", Jerzy Kozłowski. Z początku niewiele się zmieniło. ,,Jurwiś" nie przebudował organizacji akcji, nie zmienił jej założeń; później jednak rysować się poczęło powolne przeobrażanie się ,,M". Z akcji terenowej, namiętnie szukającej dróg docierania do młodzieży -- stawała się bardziej próbą tworzenia frontu młodzieży przez inspirowaW ramach akcji ,,M", choć organizacyjnie nie podporządkowana jej szefowi, lecz specjalnej radzie nadzorczej przy Naczelniku, pracowała tzw. Lwowska Szkoła Samochodowa, wspomniana już przy rozważaniu spraw motorowych jako ,,Ursus III". Tu, w powiązaniu z akcją ,,M" nosiła ona kryptonim akcji ,,S". W kilkunastu miejscowościach przeważnie rejonu lwowskiego przeszkoliła do lata 1944 roku około 11 200 nie zorganizowanych chłopców. nie różnym podziemnym emowej. organizacjom młodzieżowym postawy Część 4 ORGANIZACJA Rozdział XV KIEROWNICTWO 1. Naczelnictwo -- Kapelan Żywy był nurt pracy Szarych Szeregów. Trudne przed ich kierownictwem stawały decyzje; decyzje, od których zależało życie ludzkie, zależały szczerby w duszy narodu lub tych szczerb leczenie, zależały losy wielu spraw. Niezmiernie więc istotnym był fakt, że Florian Marciniak, młody człowiek, którego los postawił w tak trudnej i odpowiedzialnej pozycji, miał zawsze możność zasięgnąć rady i aprobaty ludzi starszych, ludzi dojrzałych, stojących nieco dalej od nurtu, lecz może tym spokojniej, tym dalekowzroczniej mogących patrzeć. Naczelnictwo Szarych Szeregów, będące władzą zwierzchnią nad całą zarówno żeńską, jak i męską organizacją, istniało od samego zarania. Wywiodło, jak wiemy, swój mandat od przedwojennych naczelnych władz ZHP i uważało się za najwyższą władzę ZHP w okresie, w którym ze zrozumiałych względów nie można było myśleć o zwołaniu walnego zjazdu. Uważało się za władzę najwyższą, a więc nie tylko nad harcerstwem konspiracyjnym w kraju lecz również nad harcerstwem znajdującym się na emigracji. Czekało, aż kiedyś będzie mogło stanąć przed zjazdem walnym w wolnej Polsce i przed nim złożyć sprawozdanie z trudnego okresu swej władzy. Naczelnictwo pracowało na posiedzeniach, które odbywały się w zasadzie raz na miesiąc, a w pierwszym okresie może nieco rzadziej. W tym pierwszym okresie, za życia przewodniczącego ks. Jana Mauersbergera, zebrania odbywały się u niego, w Konstancinie; później, po śmierci ks. Mauersbergera i za przewodnictwa jego następcy, dr Tadeusza Kupczyńskiego, odbywały się w Warszawie najczęściej w lokalu dostarczonym przez p. Wandę Opęchowską przy ulicy Szpitalnej (obecnie Hibnera). Skład personalny tej władzy najwyższej ZHP w czasie wojny ulegał z biegiem lat różnym przeobrażeniom. Pierwszy, najwcześniejszy skład (od jesieni 1939 roku) podaliśmy na początku niniejszej pracy. Tak było do lata 1942 roku, do śmierci ks. Mauersbergera. Po jego śmierci Naczelnictwo wybrało nowego przewodniczącego, zresztą spoza swego grona. Został nim dr Tadeusz Kupczyński, którego kandydaturę wysunęła Organizacja Harcerek. On i pozostałe cztery osoby z poprzedniego składu stanowiły najwyższą władzę ZHP do dnia 6 V 1943 roku, tj. do dnia aresztowania Naczelnika Harcerzy, Floriana Marciniaka. W kilka dni później Naczelnictwo mianowało jego następcą hm Stanisława Broniewskiego, dotychczasowego komendanta Warszawskiej Chorągwi Harcerzy. Charakterystycznym jest, że decyzja Naczelnictwa była w tym wypadku zatwierdzającą formalnością^ właściwa, faktyczna nominacja nastąpiła poprzednio 12 V 1943 roku na zebraniu powołanej przez Naczelnictwo komisji w składzie: W. Opęchowska, A. Olbromski, L. Marszałek, S. Rączkowski, E. Stasiecki i S. Broniewski. Po mianowaniu nowego Naczelnika Harcerzy skład Naczelnictwa był nadal pięcioosobowy z tym, że już tylko trzy z tych pięciu osób pamiętały pierwsze zebrania. Pięcioosobowy skład powiększył się niebawem o nową osobę. Był nią nowy Naczelny Kapelan ZHP, ks. Jan Zieją, w czasie powstania warszawskiego mianowany harcmistrzem. Wreszcie zachodzi ostatnia już przed powstaniem zmiana personalna, a mianowicie zmiana roli hm M. Wocalewskiej, która przestaje być reprezentantką Organizacji Harcerek, a staje się zwykłym członkiem Naczelnictwa, oraz wejście w skład tego zespołu zastępczyni Naczelniczki Harcerek, hm Zofii Florczakówny. W tym siedmioosobowym składzie zastaje Naczelnictwo wybuch powstania. W pierwszych dniach powstania ginie hm M. Wocalewska (rozstrzelana przez Niemców). Po powstaniu idzie do niewoli hm S. Broniewski. Na jego miejsce Naczelnikiem Harcerzy, a więc i członkiem Naczelnictwa zostaje hm Leon Marszałek. W takim składzie istnieje Naczelnictwo do dnia rozwiązania organizacji podziemnej, do dnia 17 11945 roku. Zebrania nie były jedyną formą pracy tego zespołu. Przewodniczący z urzędu załatwiał sprawy oficjalnych rozmów z władzami Państwa Podziemnego i to zarówno cywilnymi, jak wojskowymi. Z reguły rozmowy te odbywały się w obecności przedstawicielki Organizacji Harcerek, lub też w obecności Naczelnika Harcerzy, zależnie od tematyki spraw. Krótko po mianowaniu S. Broniewskiego Naczelnikiem, Naczelnictwo, chcąc mu pomóc w trudnym okresie wchodzenia w całość spraw, wyznaczyło A. Olbromskiego jako roboczego łącznika z wojskiem, lecz decyzja ta okazała się nieżyciowa i niezwłocznie powrócono do utartego już poprzednio za czasów Floriana Marciniaka trybu. Najaktywniejszymi członkami Naczelnictwa byli Naczelny Kapelan oraz p. Wanda Opęchowska. Ks. Jan Zieją współpracował blisko z organizacją męską we wszystkich sprawach dotyczących wychowania religijnego oraz nurtujących chłopców problemów moralnych. Również bardzo aktywną była p. Wanda Opęchowska. Uwagę swą skoncentrowała całkowicie na organizacji męskiej. To jej staraniom głównie zawdzięczać należy, że w swych trudnych decyzjach Naczelnik Harcerzy nie czuł się osamotniony. Wiemy już, jaką atmosferę pracy i odpoczynku stwarzała pani Wanda dla kierownictwa męskiej organizacji, teraz podkreślić trzeba, jak służyła radą. Przy tym rada jej polegała najczęściej na zorganizowaniu spotkania z kimś mądrym, doświadczonym, znającym dany problem. Pani Wanda wyczuwała nurt życia pulsujący w organizacji męskiej. Natomiast nie zawsze można to było powiedzieć o Naczelnictwie jako całości. Wprawdzie przyznać trzeba, że Naczelnictwo darzyło ogromnym zaufaniem kolejnych kierowników Organizacji Harcerzy, nie ingerowało w sprawy wewnętrzne organizacji, nie narzucało swego zdania. Czasem jednak jego postawa była zbyt formalistyczna, zbyt sucha, zbyt mało wczuwająca się w nurt. O ileż nieraz byłoby lżej, gdyby Naczelnictwo, bardziej tkwiąc w nurcie, stało się taranem łamiącym zewnętrzne opory i trudności w dyskusjach z wojskiem, delegaturą, emigracją. Oto powód, dla którego Naczelnik Harcerzy, ,,Witold", wraz z najbliższymi współpracownikami wymarzyli sobie na przyszłego przewodniczącego prof. Józefa Zawadzkiego, ojca ,,Zośki", bliskiego i faktycznego serdecznego doradcę. Dopóki żył ks. Jan Mauersberger, sprawa Naczelnego Kapelana ZHP była jak gdyby załatwiona automatycznie. Z chwilą jednak śmierci księdza Jana, sprawa stała się otwarta. Przedwojenny Naczelny Kapelan, ks. hm Marian Luzar zginął w kampanii wrześniowej; potem, jak powiedzieliśmy, funkcje Naczelnego Kapelana faktycznie pełnił ks. Mauersberger -- teraz powstał vacat. I nie powstał tylko dlatego, iż funkcja ta była przewidziana w statucie ZHP; powstał bardziej dlatego, że organizacja, stykając się na co dzień ze sprawami życia i śmierci, z trudnymi w czasie tej okrutnej wojny problemami moralnymi, skupiającymi się wokół przykazania ,,nie zabijaj", ,,będziesz miłował..." nie mogła i nie chciała przechodzić obok tych spraw obojętnie. Gdy więc znaczonej krwią i cmentarnymi krzyżami wiosny i lata 1943 roku sprawy te nabrzmiały szczególnie mocno -- organizacja męska zwróciła się do Naczelnictwa z prośbą o powołanie nowego Naczelnego Kapelana. Prośba poparta była konkretną kandydaturą. Kandydatem był ks. Jan Zieją. Człowiek, którego organizacja męska już poznała w najcięższym dla siebie okresie -- w chwilach, gdy w jasnej, cichej kaplicy SS. Urszulanek przy ulicy Gęstej w Warszawie, po śmierci Alka Dawidowskiego, Janka Bytnara, Tadzia Krzyżewicza, po aresztowaniu Floriana Marciniaka i znów po śmierci Tadka Mirowskiego, Felka Pendelskiego, Andrzeja Zawadowskiego, Tadeusza Zawadzkiego -- krzepił słowem o życiu. Człowiek, którego organizacja męska nauczyła się już cenić za jego szeroko otwarte do wszystkich ludzi ramiona, za jego radykalne i bezkompromisowe przekonania społeczne, za jego wiciową przeszłość, za jego żołnierską postawę najpierw kapelana 30 DP, a później kapelana ,,Baszty". Naczelnictwo kandydaturę zatwierdziło. W dążeniu do powołania ks. Zieji na funkcję Naczelnego Kapelana trzeba było pokonać jednak jedną jeszcze przeszkodę. Statut ZHP przewidywał mianowicie, że Naczelnego Kapelana ZKP wyznacza arcybiskup warszawski. Stosownie do stale akcentowanej postawy Szarych Szeregów zmierzającej do załatwienia każdej sprawy zgodnie z obowiązującymi przepisami -- aby w ten sposób chronić i dźwigać deptany przez okupanta, a wychowawczo niezbędny autorytet polskiego porządku prawnego -- postanowiono i tę sprawę załatwić zgodnie z duchem i literą statutu. Załatwienie sprawy Naczelnictwo zleciło ,,Witoldowi". Stosując się do polecenia ,,Witold" uzyskał za pośrednictwem prof. J. Zawadzkiego audiencję u arcybiskupa warszawskiego, ks. Szlagowskiego. W audiencji wziął również udział prof. Zawadzki. Arcybiskup zatwierdził proponowaną kandydaturę oraz zapoznał się z zagadnieniami stojącymi aktualnie przed podziemnym harcerstwem. Odtąd na posiedzeniach Naczelnictwa począł się zjawiać ks. Zieją. Lecz nie tylko n.a posiedzeniach; doradzał, czynił uwagi do tekstów wysyłanych w teren wezwań i programów, prowadził rekolekcje, odprawiał nabożeństwa... A nade wszystko wiosną 1944 roku pomógł przedstawicielom Szarych Szeregów w prowadzeniu rozmów z Hufcami Polskimi. Poparł wówczas całą siłą swej argumentacji i swego autorytetu tezę Szarych Szeregów walczącą ze zbyt, wydawało się ciasnym, zbyt formalistycznym stawianiem spraw przez rozmówców. Dzięki niemu Szare Szeregi w tych trudnych rozmowach czuły się pewniej, a atakowane przez rozmówców argumentami dotyczącymi spraw religijnych, przeżyły chwile wielkiej radości, słysząc z ust swego kapelana, że ich postawa jest szeroka, chrześcijańska, właśnie katolicka, słuszna. 2. Stosunki z władzami Polski Podziemnej Stosunki Szarych Szeregów z Delegaturą Rządu nie były zbyt rozbudowane. W zasadzie ograniczały się do stałych, comiesięcznych spotkań przedstawicielki Naczelnictwa, p. Wandy Opęchowskiej, z zastępcą szefa Departamentu Oświaty Delegatury Rządu, noszącym pseudonim ,,Opolski" . Wynikiem każdego spotkania była stała do- l tacja budżetowa przeznaczona na cele organizacyjne Szarych Szeregów. Jednocześnie na każde spotkanie p. Wanda zabierała krótką notatkę sprawozdawczą, wyliczającą w punktach ważniejsze sprawy minionego okresu i przeznaczoną do ustnego referowania. Żywsze, mniej oficjalne kontakty nawiązane zostały jesienią 1942 roku przez przedstawiciela ,,Pasieki" w Kierownictwie Walki Cywilnej, ,,Romana" 2, z innym zastępcą szefa Departamentu Oświaty, a w tym wypadku przedstawiciela tegoż departamentu w Kierownictwie Walki 1 Nazwiska nie znam. Cywilnej, ,,Dobromirskim" (dr. Albinem Jakielem). Tematy tych kontaktów dotyczyły spraw Walki Cywilnej i wraz z nimi zostaną tu omówione. Jeszcze jedno zetknięcie z Departamentem Oświaty -- było to przed samym powstaniem. ,,Witold" zaproszony został na spotkanie z jeszcze jednym zastępcą szefa departamentu, jak się potem okazało, zastępca ten był członkiem Stronnictwa Narodowego. Niestety rozmowa nie była przyjemna. Zastępca szefa departamentu wysunął jako temat sprawę rozmów porozumiewawczych pomiędzy Szarymi Szeregami a Hufcami Polskimi. Już samym tematem ,,Witold" był zaskoczony: front wschodni był tuż, tuż, miasto wrzało, ręce wprost omdlewały od prac przygotowawczych --· a tu taki temat! Gorzej było jeszcze ze sposobem postawienia spraw -- to nie mówił przedstawiciel rządu, to mówił zainteresowany w sprawie partii jej przedstawiciel, wykorzystując jedynie swoją urzędową pozycję. Powtarzał argumenty tylekroć już słyszane z ust przedstawicieli Hufców Polskich; jako przedstawiciel Delegatury wyrażał niezadowolenie z powodu twardości Szarych Szeregów przejawianej w rozmowach. ,,Witold" szybko zakończył rozmowę. Poza Departamentem Oświaty Szare Szeregi w zasadzie nie stykały się z innymi agendami Delegatury Rządu. Raz tylko, dosłownie na kilka godzin przed wybuchem powstania, nastąpiło spotkanie ,,Witolda" z przedstawicielem Departamentu Informacji. Spotkanie odbyło się półjawnie w kawiarence przy AL Jerozolimskich koło Towarowej, w której niedwuznacznie ,,urzędował" rozmówca. Temat rozmowy odpowiadał jej atmosferze, chodziło bowiem o podjęcie przez Szare Szeregi półjawnego kolportowania na mieście głównego pisma Delegatury Rządu ,,Rzeczpospolita". Szare Szeregi podjęły się tej pracy -- realizacja jednak nie nastąpiła, gdyż w parę godzin po rozmowie wybuchło powstanie. Krótki okres półjawnego, wychodzącego z konspiracji życia skończył się, nastąpiła walka jawna. W czasie powstania kontakty Szarych Szeregów z Delegaturą Rządu były różnorodne. Była ważna rozmowa przewodniczącego ZHP i ,,Witolda" z delegatem rządu; była rozmowa z Departamentem Informacji na temat szaroszeregowych wydawnictw powstańczych; była rozmowa z Departamentem Poczty Polskiej; były liczne rozmowy z dzielnicowymi delegatami rządu w różnych roboczych bieżących sprawach i wreszcie rozmowa z zastępcą delegata rządu, ministrem Pajdakiem, na temat zaciągnięcia harcerskiej służby gońców przy osobie delegata. O wiele bardziej rozgałęzione i żywe były kontakty Szarych Szeregów z poszczególnymi komórkami Armii Krajowej. Oficjalnym przedstawicielem Komendanta Głównego Armii Krajowej we wszelkich rozmowach i spotkaniach z Szarymi Szeregami był płk Antoni Sanocja (pseudonim ,,Kortum"), szef Oddziału -- Organizacyjnego Komendy Głównej. Odbywały się z nim comiesięczne, dwustronnie informujące spotkania. Jak wiemy, ze strony Szarych Sze- * Inny pseudonim ,,Orszy" używany jedynie w spotkaniach z KWC. regów brał w nich udział przewodniczący wraz z przedstawicielką organizacji żeńskiej, bądź też wraz z Naczelnikiem Harcerzy -- zależnie od sprawy. Jednym z najczęstszych tematów tych spotkań było podejmowanie wysiłków zmierzających do usunięcia takich czy innych trudności współpracy piętrzących się pomiędzy niektórymi terenowymi komendami Szarych Szeregów a niektórymi sztabami AK. Najczęstsze trudności to dążność niektórych terenowych sztabów AK do całkowitego podporządkowania sobie Szarych Szeregów, do zniszczenia ich samodzielności organizacyjnej, a przez to samo do zniszczenia ich odrębnej treści wewnętrznej. Trudności te pogłębiały się wtedy, gdy rozmówca ze strony Szarych Szeregów również nie rozumiał potrzeby odrębności, bez względu na to, czy na dnie owego niezrozumienia kryła się postawa ślepej karności wobec wojska, czy też -- gorzej jeszcze -- postawa osobistych korzyści (stopnie, odznaczenia, rola społeczna w środowisku). Trzeba przyznać, że we wszystkich tych trudnościach Oddział I KG wykazał jak najdalej idące zrozumienie stanowiska Szarych Szeregów. Produktem tego zrozumienia były opracowane przez Oddział I, a podpisane przez Komendanta Głównego rozkazy regulujące stosunki między AK i Szarymi Szeregami. Rozkaz 129 z 16 III 1942 roku, potocznie zwany Rd. 4 od pierwszych słów tekstu brzmiących: ,,W rozwinięciu Rd. 4 zarządzam..." wydany jeszcze za czasów Floriana Marciniaka, uregulował zasadnicze sprawy stosunku Szarych Szeregów do AK, ustalił przede wszystkim, że ,,...członkowie Sjzarych] S[zeregów], którzy wejdą do zespołów konspiracyjnych, będą uważani bez względu na wiek za żołnierzy". To zdanie, stanowiąc wyłom we wszystkich dotychczasowych zasadach, jakimi kierowało się wojsko, było z jednej strony dowodem wielkiego uznania i zaufania Komendanta Głównego AK dla Szarych Szeregów, z drugiej -- dowodem wielkiego rozumu politycznego tegoż Komendanta Głównego, rozumu pozwalającego mu odejść od przyjętych, a nieistotnych form i zrównać we wszystkich prawach członków organizacji społecznej, jaką stanowiły Szare Szeregi z członkami regularnych sił zbrojnych. Takiego znaczenia harcerstwo nie uzyskało bodajże nigdy dotąd w państwie polskim. Z tej istotnej tezy wynikała dalsza, dowodząca również wielkiego zaufania dla organizacji Szarych Szeregów i dla ich kierownictwa. Mówiła ona, że ,,młodsi... członkowie Sfzarych] S[zeregów] podlegają obowiązkowi pomocniczej służby w/g zarządzenia Naczelnika S[zarych] Sfzeregówj. Naczelnik opracuje własny plan zorganizowania służby pomocniczej..." Teza ta oddawała w ręce Szarych Szeregów całkowitą odpowiedzialność za ważny człon prac państwowych w okresie konspiracji i przełomu. Rozkaz regulował wreszcie rodzaj przydziałów wojskowych starszych członków Szarych Szeregów, wymieniając poczty dowódców, zawiązki oddziałów rozpoznawczych, oddziały specjalne łączności, broń pancerną itp. W dwa lata później, 20 III 1944 roku ukazał się następny rozkaz dotyczący tego tematu. Rozkaz nosił liczbę 495/1. Stał on na stanowisku, że rozkaz poprzedni (129/42) poza drobnymi zmianami obowiązuje nadal, a ten jest jedynie jego sprecyzowaniem i nieraz poszerzeniem. Tak więc, w oparciu o narosłe już doświadczenia ze współpracy, rozkaz podkreślał rolę i znaczenie Szarych Szeregów. Mówił: ,,Szare Szeregi jako organizacja młodzieżowa, a nie wojskowa nie podlegają jako całość scaleniu w Siłach Zbrojnych w Kraju. Zasadniczym ich zadaniem w chwili obecnej jest praca wychowawcza wśród członków tej organizacji w celu przygotowania ich do zadań czekających ieh w walce i w służbie w Wyzwolonej Ojczyźnie. By SS pracy tej w pełni podołać mogły, pozostawiłem im pełny samorząd organizacyjny. Życzeniem moim jest, aby Komendanci Okręgów otoczyli to środowisko jak najdalej idącą opieką, podchodzili do niego z pełnym zrozumieniem ich pracy, zapewnili im pomoc w realizacji zadań wychowawczych". Ponadto rozkaz regulował szereg takich spraw jak system współpracy komórek terenowych AK i Szarych Szeregów, jak przysięga wojskowa, zmiany przydziałów dokonywane z inicjatywy Szaryeh Szeregów na skutek przesuwania się wieku chłopców, jak szkodliwość przeciągania członków Szarych Szeregów do Sił Zbrojnych w Kraju, jak akcja ,,M", awanse i odznaczenia, subwencje budżetowe, a nawet zagadnienie Hufców Polskich. We wszystkich wymienionych sprawach rozkaz jest ogromnym krokiem naprzód. Należy sądzić, że gdyby okres pracy podziemnej trwał dłużej, wiele trudności, które do tej pory tyle krwi napsuły, w oparciu o ten rozkaz zostałoby usuniętych. Niestety, czas szybko biegł naprzód, a z nim nadchodziły problemy nowe, które musiały dojrzeć i czekały swego rozwiązania już na dalszych etapach. W każdym razie rozkaz ten był wielkim sukcesem rozmów i dobrych, koleżeńskich stosunków pomiędzy szefem ,,jedynki" -- ,,Kortumem" i Naczelnikiem Harcerzy ,,Witoldem". Przeglądanie brulionów rozkazu wskazuje wyraźnie na tę atmosferę współpracy, widać bowiem pozytywne i życzliwe ustosunkowanie się każdej strony do propozycji lub kontrpropozycji strony drugiej. Wyjaśnienie bieżących trudności w terenie i opracowywanie konstytucyjnych dla stosunków AK--Szare Szeregi rozkazów nie wyczerpywało jeszcze tematyki rozmów ,,Kortum"--Naczelnictwo. Doszły do tego kwartalne sprawozdania z działalności organizacji oraz rozrachunki finansowe związane z subwencjonowaniem Szarych Szeregów przez wojsko. Nie brakło też nigdy zwykłych, bieżących spraw, od których roiła się każda konspiracyjna praca. Z czasem w praktyce ułożyło się, że sprawy techniczne, takie jak sprawozdania, subwencje itd., w zastępstwie ,,Kortuma" załatwiał ppłk ,,Zan". Współpraca z nim układała się jak najlepiej. Podobnie jak Naczelnik spotykał się z ,,jedynką" KG -- terenowi komendanci Szarych Szeregów spotykali się z odpowiednimi sztabami terenowymi AK. Trudności powstające przy tych zetknięciach i meldowane jak najszybciej Głównej Kwaterze niwelowane były potem właśnie w rozmowach z ,,jedynką". I trzeba przyznać, że w miarę upływu czasu trudności tych ubywało, a rozkaz 495 doprowadził prawie do ich zaniku. Poza tymi oficjalnymi kontaktami i w oparciu o nie wytworzyła się w terenie cała koronka kontaktów roboczych. Każda służba wymagała swego kontaktu. ,,Wawer", ,,N", wydawnictwa powodowały współpracę z szóstymi oddziałami sztabów (BIP); WI-SS -- z ,,dwójkami", szkolenie wojskowe -- z ,,trójkami", służba pomocnicza z WSOP (Wojskowa Służba Ochrony Powstania); poszczególne oddziały, zależnie od przydziału -- ze swymi dowódcami taktycznymi. Najważniejszym jednak stał się kontakt z Kedywem, a właściwie, zgodnie z tym co powiedziano w rozdziale ,,Grupy Szturmowe", z Kedywem Komendy Głównej. Powodem wagi tego kontaktu był nie tylko rodzaj służby (WD) wymagający ściślejszego powiązania z wojskowymi kierownikami, wymagający daleko idącej, nieraz prawie pełnej (,,Parasol") dyspozycyjności. Powodem była ponadto bardzo szeroko rozwijająca się współpraca obejmująca z czasem nie tylko WD, lecz również całą działalność Centrum Wyszkolenia Wojskowego Szarych Szeregów. Stąd wieie roboczych tematów organizacyjnych, szkoleniowych i finansowych. Atmosfera współpracy początkowo doskonała (,,Nil"), później, na szczeblu szefa Kedywu, nacechowana chłodem i niezrozumieniem (,,Radosław"), na szczeblach niższych, roboczych, nabierała coraz więcej elementów koleżeństwa i opartej na wzajemnym zaufaniu sympatii. Obok powiązania Szarych Szeregów z Delegaturą Rządu oraz z Armią Krajową było jeszcze trzecie powiązanie z władzami Podziemnego Państwa -- z Kierownictwem Walki Cywilnej. Była to specyficzna komórka w życiu podziemnego świata. Sama niewielka, pracę swą opierała na kontaktach z poszczególnymi organizacjami i środowiskami: nauczyciele, przedstawiciele życia gospodarczego, kobiety, księża -- oto poszczególne odcinki działania KWC. Wśród nich, w zespole młodzieżowym, współpracowały z KWC Szare Szeregi. Przedstawicielem Głównej Kwatery w Kierownictwie WTalki Cywilnej był początkowo ,,Orsza", noszący w tym przypadku pseudonim ,,Roman", a po jego awansie na stanowisko Naczelnika Harcerzy -- ,,Jurwiś". Na cotygodniowych spotkaniach rozmówcami byli Kierownik Walki Cywilnej Stefan Korboński (pseudonim ,,Zieliński", ,,Nowacki"), lub jego zastępca Marian Gieysztor (pseudonim ,,Urbański"). Stały temat, to z jednej strony działalność okupanta na odcinku młodzieżowym i metody przeciwstawienia się jej, z drugiej strony -- zadania często z innych, niemłodzieżowych, zakresów walki cywilnej proponowane Szarym Szeregom ńo wykonania. Baudiensty (służba budowlana), Arbeitsamty (urzędy pracy), Arbeitskarty (karty pracy), wyjazdy na roboty do Rzeszy -- oto problemy tych rozmów. Propaganda we własnych szeregach, propaganda na zewnątrz organizacji poprzez ,,M", zawiadamianie osób zagrożonych wywiezieniem do Rzeszy, niszczenie kartotek -- oto przeciwdziałania. Z bardziej pamiętnych interwencji bojowych oddziałów Szarych Szeregów wymienić należy niezupełnie udaną próbę spalenia dokumentów personalnych studentów szkoły Wawelberga, zagrożonych branką do Rzeszy oraz wykradzenie aktów personalnych studentów szkoły prof. Lipińskiego, zagrożonych takąż branką. 3. Stosunki z harcerstwem na emigracji Z harcerstwem na emigracji łączność była co najmniej słaba, zresztą niejednakowa na przestrzeni poszczególnych lat wojny. Pierwszej wojennej zimy istniała w postaci przerzutów przez Karpaty, przez granicę węgierską. Łączność ta miała często charakter jednostronny, związany z licznymi wówczas próbami wojskowych i młodzieży, usiłujących przedostać się z kraju na emigrację do Francji. Potem, po katastrofie Francji, ruch ten ustał, a wąskie pasemko kanału La Manche dziwnie oddaliło, odsunęło emigracyjne sprawy od kraju. Oddaliło w przestrzeni i w czasie. Przez długie miesiące, przez długie jak wieczność lata 1940, 1941 i 1942 tylko radio przynosiło wieści stamtąd. Wśród tych wieści o harcerstwie niewiele było słychać. Wiedzieliśmy, że jest, że pracuje. Czuliśmy dla tych kolegów ogromną sympatię, jakąś nić zazdrości, wiele tęsknoty za nimi i za wolnym życiem, którego byli uosobieniem, wiele zrozumienia dla ich tęsknoty za krajem. Czas płynął. Ich obraz stawał się wyidealizowany. Zapominaliśmy o ich życiu, ich codzienności, ich radościach i smutkach; myśleliśmy o nich tylko jako o przedmiocie naszych krajowych przeżyć, a jeśli czasem pomyśleliśmy o ich sprawach -- były to też tylko sprawy stosunku do kraju, wiadomości z kraju, tęsknoty i planów związanych z przyszłym powrotem. Czas płynął. U nas płynął nasz czas. W 1943 roku zaczęli się pojawiać goście z Anglii, z zachodu, z tamtego świata. Bywali również i przedtem. Utrzymywali uraędową łączność wojska, delegatury. Teraz jednak liczba ich tak się nasiliła, że wielu wśród innych urzędowych spraw przywoziło posłanie od emigracyjnego harcerstwa do harcerstwa w kraju. Listę tę otworzył Koźniewski. Przybył w lecie 1943 roku, lecz na skutek długiego przebywania w więzieniu na Węgrzech, przywiózł sprawy stare, zdezaktualizowane, a jednoścześnie jakieś dziwne, obce, nie powiązane z życiem długie rozmowy z min. Kotem na temat sytuacji politycznej w harcerstwie w kraju i spory wokół roli wojewody Grażyńskiego w harcerstwie emigracyjnym. Po Koźniewskim nastąpiła cała seria dalekich gości. Przyjechał Lerski. Inteligentny, głęboki, o szerokich horyzontach, spokojny. Powiedział nam wiele o świecie, jednocześnie zaś starał się poznać i zrozumieć nas, wracał bowiem do Anglii i chciał opowiedzieć o nas jak najwięcej, jak najdokładniej. Rozmawialiśmy z nim dużo. Pokazywaliśmy odprawy różnych szczebli (Główna Kwatera, Komenda Chorągwi, Komenda Hufca itd), różnego wieku (GS, BS, ,,Zawisza") i różnego charakteru (omawianie akcji, szkolenie wojskowe, samokształcenie itd.). Wyjeżdżał jako nasz wielki przyjaciel. Po Lerskim przybyli jeszcze ,,Lopek", ,,Jeleń" i ,,Celt". Dwaj pierwsi odegrali właściwie rolę typowych łączników -- przekazali wyuczone na pamięć informacje i pytania, a ponadto pomjDc od kolegów z emigracji dla harcerstwa w kraju w postaci złotych monet (funtów) oraz sztab platyny. Byli bardzo prostolinijni, koleżeńscy, otwarci. Wprawdzie z przybyciem ,,Jelenia" był pewien kłopot. Czytamy o tym krótką uwagę w liście Naczelnika z 12 VII 1944 roku do Komitetu Naczelnego: ,,Dh «Jeleń» otrzymał od Was instrukcję opiniowania prac naszych w imieniu Komitetu Naczelnego. Dh «Jeleń» oczywiście pracy się nie podjął. Dh «Jeleń» przywiózł zalecenie Wasze, byśmy nie podejmowali akcji demoralizujących młodzież. I instrukcja ta i zalecenie nie powinny były mieć miejsca". Z ,,Dzidkiem"-,,Celtem" było zupełnie inaczej. Wystąpił on nie jako zwykły łącznik, lecz jako delegat Naczelnego Komitetu Harcerstwa w Londynie. Bywał zapraszany na posiedzenia Naczelnictwa Szarych Szeregów, zabierał głos, wypowiadał się powściągliwie, ważąc i odliczając słowa. Widać było wyraźnie, że w sprawach Szarych Szeregów reprezentuje jakąś własną koncepcję, którą usiłuje realizować. Koncepcja ta to teza, że w kraju istnieje szereg grup harcerskich powaśnionych, skłóconych, które on, przedstawiciel nie zainteresowanych arbitrów, spróbuje zjednoczyć, dyplomatycznie lawirując i proponując całe gamy kompromisów. Taka była misja ,,Dzidka"-,,Celta". Koncepcja z gruntu fałszywa, a w swych skutkach również szkodliwa. Stan faktyczny, jak to zobaczymy w rozdziale o scalaniu harcerstwa, był wówczas taki, że poza Szarymi Szeregami istniały już tylko Hufce Polskie, 21 Warszawska Drużyna Harcerzy oraz paroosobowy Krąg im. A. Małkowskiego. Proces scalania w wyniku konsekwentnej, długofalowo pomyślanej postawy Szarych Szeregów dobiegał końca. Nie licząc scaleń z pierwszego okresu 1939/1940 roku wynikających z prostego faktu, że cała organizacja powstała z wiązania oddolnych inicjatyw, w tym czasie w Szarych Szeregach znajdowały się już: Grupa Instruktorów Polski Zachodniej, Akademickie Koło Harcerskie z Poznania, Bojowa Organizacja ,,Wschód", Krąg Żeglarski ,,Zatoka", ,,Wigry" i 16 Warszawska Drużyna Harcerzy. Niewątpliwie niedługo musiało dojść do rozmów z Hufcami Polskimi i wówczas, bez względu na decyzję słuszności lub niesłuszności istnienia harcerstwa związanego z ugrupowaniami politycznymi, proces scalania zakończyłby się definitywnie. Tymczasem w wyniku misji ,,Celta" sprawa ,,Wigier", konsultowana osobno, odżyła na nowo, powstały krótkie przejściowe trudności z AKH i z Instruktorami Polski Zachodniej, a sprawa i Hufców Polskich zabrnęła w niekończące się trudności, gdyż postawiona została na fałszywej płaszczyźnie równości organizacyjnej. Długotrwałe, uparte wysiłki Szarych Szeregów zmierzające do utrzymywania przez całą wojnę ciągłości polskiego porządku prawnego, były teraz zagrożone przez emigrację, która nie chciała zrozumieć, że nie może mieszać się i ingerować w sprawy wewnętrzne kraju, a której uśmiechała się rola mediatora-arbitra. Ostatecznie -- mimo wszystko -- życie, to samo życie, które wskazywało, że decyzja o sprawach polskich musi zapadać w kraju, przepłynęło ponad misją ,,Celta", a w jej wyniku po stronie strat pozostało tylko sporo zmarnowanego wysiłku. To był zgrzyt między nami a harcerstwem emigracyjnym. Wynikał on stąd, że nie mogąc żyć i pracować razem, a znajdując się w tak diametralnie różnych warunkach, byliśmy skazani na częste, coraz częstsze nierozumienie się. Trzeba było ogromnego wysiłku, wyobraźni, wyzbycia się egoizmu i egocentryzmu, by temu przeciwdziałać. W liście do Komitetu Naczelnego z czerwca 1944 roku pisaliśmy: ,,Oczekujemy od Was więcej wiadomości o Waszym życiu i życiu młodzieży wolnego świata, o prądach interesujących tę młodzież i ten świat... Starajcie się zrozumieć nasze intencje... informacje otrzymane traktujcie jako elementy tworzące wspólną atmosferę między nami..." Rozdział XVI SCALANIE HARCERSTWA Na początku niniejszej pracy opowiadaliśmy, jak to pierwsi wysłannicy Głównej Kwatery Harcerzy w październiku 1939 roku wszędzie, gdzie tylko dotarli, zastawali najczęściej istniejącą już pracę harcerską. Ich rola zatem sprowadzała się przeważnie do scalania, a nie do organizowania na nowo. W ten sposób rozpoczął się proces scalania harcerstwa, proces długi, gdyż jego początki to właśnie październik 1939 roku, proces niezakończony, gdyż trwał do samego powstania. Powstanie go przerwało. Scalanie nie jest zjawiskiem charakterystycznym jedynie dla harcerstwa. Cała Polska Podziemna ustawicznie dokonywała procesu scalania. Wojsko, organizacje polityczne, społeczne, grupy samodzielnie rozstrząsające różne zagadnienia naukowe czy kulturalne, znajdowały w końcu po miesiącach, lub nawet po latach, drogę do Państwa Podziemnego i włączały się w jego krwiobieg. Czy to scalanie było słuszne i racjonalne z polskiego punktu widzenia? Pozornie wydaje się, że wzmagało ono niezwykle zagrożenie ze strony gestapo; wydaje się, że gdyby organizacje pozostały niescalone, nie znały się, gestapo miałoby w ich zwalczaniu sprawę o wiele, wiele trudniejszą. To jednak wrażenie pozorne. Tylko sprawnie funkcjonujący wielki organizm podziemny mógł sobie pozwolić na używanie takich narzędzi walki z gestapo, jak łączność z więzieniami, jak sporządzanie fałszywych dokumentów, jak posiadanie na swe usługi najróżniejszych ludzi w urzędach pracy, w biurach meldunkowych, ba, nawet w policji kryminalnej. Tylko taki organizm mógł przewidywać niektóre uderzenia gestapo, mógł też w raiie uderzeń nieprzewidzianych sprawnie lokalizować pożar -- nie dać mu się rozszerzyć. A więc zagadnienie bezpieczeństwa niosło dla sprawy scalenia prawie tyleż argumentów ile kontrargumentów. Nie ono jednak decydowało. Decydował fakt, że tylko scalony, wielki organizm podziemny mógł skutecznie walczyć z okupantem, mógł zadawać mu ciosy w partyzantce, dywersji, mógł przygotowywać mającą jakieś szansę walkę w okresie przełomu. A obok tego decydował drugi fakt, fakt Szarym Szeregom jako organizacji wychowawczej specjalnie bliski, mianowicie, że tylko scalony wielki organizm Pod- ziemnego Państwa mógł swoim obywatelom zastępować państwo wolne, mógł na przekór pozornej rzeczywistości zewnętrznej stwarzać rzeczywistość inną, opartą na polskim porządku prawnym i polskiej racji stanu, podbudowaną realną siłą. Mógł w ten sposób realnie rządzić Polakami, mógł prasą podziemną i wydawnictwami doprowadzać do wielkiej wymiany myśli, mógł przez radio i kurierów z wolnego świata zasilać tę myśl świeżymi strumieniami idącej ogromnymi krokami naprzód myśli ogólnoludzkiej. Dlatego wielka akcja scalania nie była błędem, przeciwnie, była poczynaniem z punktu widzenia polskiego ze wszech miar słusznym. Gdy się tej akcji przyjrzeć bliżej, łatwo w niej spostrzec dwa różne zjawiska. Jedno to łączenie się tych, którzy wprawdzie sami spontanicznie rozpoczęli konspiracyjną robotę, lecz również sami od początku szukali łączności z innymi grupami, z nurtem. Drugie zjawisko, to żmudne, męczące, powolne dogadywanie się z tymi, którzy z tych czy innych względów czuli się dobrze w pełnej samodzielności. Ile na dnie tej sprawy było ambicji własnej poszczególnych ludzi, ile złych wichrzycielskich tradycji, ile wodzowskich wpływów totalizmu -- Bóg jeden wie. Między tymi dwoma zjawiskami z czasem wytworzyło się zjawisko pośrednie: było nim także mozolne i przewlekłe pertraktowanie z tymi, którzy wprawdzie przy spontanicznym powstawaniu nie myśleli o odrębności, samodzielności, lecz którzy przez długie miesiące, czy nieraz lata, nie mając dobrych kontaktów, tak zasmakowali w tej swobodzie, że potem, gdy doszło do rozmów scaleniowych, targowali się, stawiali warunki. W harcerskim światku i w jego scalaniu odbiły się wszystkie wspomniane zjawiska. Najpierw jesienią 1939 roku i zimą 1939/1940 scalanie przebiegało żywiołowo. Po przejściu tej żywiołowej fali na placu obok Szarych Szeregów pozostali ci nieliczni, którzy z braku łączności do Szarych Szeregów nie trafili, oraz ci, którzy chcieli być samodzielnymi. Rozpoczęła się druga faza scalania -- męcząca, przewlekła. Jej przebieg był charakterystyczny: prawie wszystkie rozmowy rozpoczynał Florian Marciniak. Rozpoczynał, gdyż czuł się odpowiedzialny za całość harcerstwa, gdyż traktował to jako dalszy ciąg tamtej żywiołowej akcji scalania. Skoro jednak natrafiał już nie na żywiołową chęć scalenia, lecz na pertraktacje, warunki -- stawał się twardy, nieustępliwy. Często z tego powodu rozmowy urywały się, kończyły. Nastąpił impas -- to była ta druga faza scalania się. Impas przerywała czasem jakaś oddolna inicjatywa usiłująca w najlepszej wierze doprowadzić do takiego czy innego porozumienia. Lecz inicjatywa ta zawsze trafiała u grup harcerskich spoza Szarych Szeregów na warunki, na domagania się koncesji, a u Floriana na spokojną, a przy tym zupełnie nieustępliwą postawę. Tak w tej fazie odradzały się i zamierały na przemian rozmowy z Hufcami Polskimi, z ,,Wigrami", ze znajdującą się na terenie Polski Centralnej poznańską AKH-ą. A Szare Szeregi krzepły i dorabiały się swego własnego stylu. 47. Tadeusz Zawadzki W tej fazie scalania prawie nie było. Powiedzieliśmy -- prawie -- gdyż dokonało się jedno, opisane już scalenie z prowadzoną przez Staszka Leopolda organizacją ,,Pet". Tak, lecz to scalenie wprawdzie dojrzało dopiero w połowie okresu wojny, wprawdzie było wynikiem gruntownych przemyśleń, ale niosło w sobie coś z żywiołowości scaleń pierwszego okresu. 6 V 1943 roku aresztowany został Florian. Jego następca, ,,Witold", przejął w spadku po swym poprzedniku Szare Szeregi silne, zwarte wewnętrznie, posiadające własny charakterystyczny styl życia, śmiało wytknięte i śmiało realizowane linie działania. W wielkim procesie scalania nadchodziła wyraźnie faza trzecia, faza świadomej już, a nie żywiołowej ofensywy scaleniowej, ofensywy na wszystkie trudne i dotąd niedostępne pozycje. Z jednej strony bowiem własna siła i własny styl pozwalały szeroko otwierać organizacyjne drzwi dla wszystkich innych bez obaw, by ten własny styl został zmieniony, wypaczony, z drugiej zaś strony w oczach tych wszystkich innych Szare Szeregi były już czymś znacznie więcej niż tylko formalną ciągłością przedwojennego Związku Harcerstwa Polskiego. W nowych, nad wyraz ciężkich warunkach Szare Szeregi zdobyły już rycerski pas i rycerskie ostrogi. Dlatego nowa, trzecia już faza akcji scalania sama dojrzała jako prosty wynik konsekwentnie prowadzonej poprzednio polityki. Nastąpiła realizacja. ,,Wigry", Bojowa Organizacja ,,Wschód", Akademickie Koło Harcerskie, ,,Zatoka", 16 Warszawska Drużyna Harcerzy oraz znajdujący się na terenie tzw. Generalnej Guberni instruktorzy z Polski Zachodniej -- oto pokaźny plon tego żniwa, żniwa jesieni 1943 roku i zimy 1S43/1944 roku. O ,,Wigrach" wiemy już nieco. Była to samodzielna organizacja społeczna uformowana w batalion, który z punktu widzenia wojskowego podporządkowany był Armii Krajowej i stanowił odwód dowódcy Okręgu Warszawskiego AK. Organizacja obejmowała swym działaniem teren warszawski. Poza przydziałem wojskowym i wynikającymi stąd pracami organizacyjnymi i szkoleniowymi brała udział w szeregu innych jeszcze akcji podziemnych: uczestniczyła w zespole dyskusyjno-samokształceniowym Adama Łady-Bieńkowskiego, obsługiwała jedną dzielnicę.Okręgu Śródmieście ,,Wawra", rozwijała akcję samopomocową wśród rodzin aresztowanych lub poległych kolegów -- instruktorów harcerskich. Umowa Szare Szeregi -- ,,Wigry" dokonana jesienią 1943 roku przebiegła łatwo i prosto; harcerska kadra wigierska w liczbie kilkunastu osób weszła do Szarych Szeregów; przedwojenna sprawa wigierska została zlikwidowana. Motywy i skutki wojskowe tej umowy opisaliśmy w rozdziale ,,Grupy Szturmowe", gdyż właśnie ,,Wigrom" powierzone zostało po ich scaleniu kierowanie Centrum Wyszkolenia Wojskowego Szarych Szeregów. Bojowa Organizacja ,,Wschód" była podporządkowana Armii Krajowej. Zorganizowana przez harcerzy, kierowana przez podharcmistrza (późniejszego harcmistrza) Bronisława Jastrzębskiego (pseudonim ,,Da- 48. Jan Bytnar 49. Stanisław Leopold 50. Tadeusz Krzyżewicz 51. Andrzej Zawadowski 52. Tadeusz Mirowski 54. Dymy płonącego getta nad Nowvm Miastem 53. Jadwiga Jeżewska 55. Jan Romocki 56. Mogiła Tadeusza Zawadzkiego 58. Feliks Pendelski 59. Andrzej Romocki 57. Feliks Pendelski w gronie przyjaciół 60. Jerzy Zborowski 61. Bronisław Pietraszewicz 62. Eugeniusz Konopacki 63. Dyplom ..Agrykoli" 64. Baza ,,Agrykoh 65. Maciej Bittner 66. Andrzej Malinowski 67. Józef Pleszczvński 68. Aleksandra Grzeszczak mazy") rozwijała się aktywnie głównie na Białostocczyźnie, lecz sięgała i do innych terenów Polski Wschodniej. Kierownictwo znajdowało się w Warszawie. Z inicjatywą rozmów scaleniowych wystąpiła Główna Kwatera Szarych Szeregów. Przy podejmowaniu tej inicjatywy przyświecała jej myśl zaktywizowania pracy harcerskiej na terenie Polski Wschodniej oraz usprawnienie łączności tego terenu z centralą. Nic więc dziwnego, że sięgnięto do BOW, która siedząc na Białostocczyźnie, trzymała mocno w ręku drogi zmierzające do Polski Wschodniej. Tym więcej, że była to organizacja składająca się z harcerzy; tym więcej, że jej drogi do Polski Wschodniej wiodły do tamtejszych środowisk harcerskich. Te rozmowy były również krótkie i proste. W ich wyniku ,,Damazy" został kierownikiem Wydziału Wschodniego Głównej Kwatery; jego jednostki organizacyjne w terenie weszły do poszczególnych chorągwi wschodnich; jego ludzie w Warszawie częściowo weszli do Wydziału Wschodniego, częściowo wraz z innymi harcerzami pochodzącymi z Polski Wschodniej utworzyli w Warszawie Chorągiew Wschodnią, tzw. ,,Ul Złoty". O pracach Wydziału Wschodniego i ,,Ula Złotego" powiemy szerzej przy omawianiu organizacji ,,Pasieki". Podobną rolę jak BOW dla pracy w Polsce Wschodniej, mieli dla pracy w Polsce Zachodniej odegrać według koncepcji Głównej Kwa~ tery nie zorganizowani dotąd instruktorzy pochodzący z przedwojennych chorągwi zachodnich (Pomorze, Wielkopolska, Śląsk), a ponadto Akademickie Koło Harcerskie z Poznania. Wśród znajdujących się w Warszawie dotychczas nie zorganizowanych instruktorów zachodnich były takie poważne nazwiska z przedwojennego harcerskiego świata, jak hm dr Józef Wiza, hm Konstanty Zajdą, hm Leon Jankowski, hm Leon Pawlak i inni. Brali oni dotąd udział w różnych pracach Polski Podziemnej, przeważnie związanych z przygotowywaniem odbudowy polskości na ziemiach dawnych województw zachodnich lub przygotowywaniem objęcia nowych ziem zachodnich, tzw. wówczas Ziem Postulowanych. W harcerstwie wojennym dotąd nie pracowali. I znów scalenie nastąpiło sprawnie, szybko, w atmosferze serdecznej. Stworzenie takiej atmosfery ułatwiła trzyletnia przedwojenna służba ,,Witolda" w Komendzie Chorągwi Wielkopolskiej i jego osobista znajomość z większością rozmówców. Został utworzony Wydział Zachodni Głównej Kwatery -- odpowiednik Wydziału Wschodniego. Kierownikiem Wydziału został hm dr Józef Wiza (pseudonim ,,Siwy"). Utworzono też Chorągiew Zachodnią, tzw. ,,Ul Chrobry". Instruktorzy, którzy wraz z ,,Siwym" przystąpili do pracy, weszli częściowo do tej chorągwi, częściowo do Wydziału Zachodniego jako współpracownicy ,,Siwego", Z Akademickim Kołem Harcerskim rozmowy toczyły się już bardzo dawno. Różnica w spojrzeniu na pracę harcerstwa w czasie wojny -- AKH była za koncepcją wychowania, a nie walki -- ponadto różnica w spojrzeniu na pracę harcerstwa w ogóle -- AKH była za koncepcją tzw. harcerstwa dorosłych -- spowodowały, że te dawne rozmowy urwały się i nastąpił impas. Teraz, gdy zbliżał się przełom, gdy spoza niego coraz realniej zaczęła przezierać faza pojutrza -- faza odbudowy, otwierała się dla członków AKH praca w Szarych Szeregach, praca, którą będą mogli podjąć z zapałem: przygotowanie odbudowy harcerstwa na terenach zachodnich. Główna Kwatera widziała wprawdzie ze smutkiem, że ten scaleniowy kompromis ponoszony dla dobra pracy jest wyłomem w koncepcji ,,pełni", liczyła jednak, że teraz zimą 1943/1944 roku stać ją na to, aby spokojnie i bez sporów, powoli transmitować do AKH swój styl. W ten sposób zawarto już czwartą umowę scaleniową. Kierownik AKH, hm Roman Łyczywek (pseudonim ,,Gród", ,,Mateusz") został komendantem ,,Ula Chrobry", a jednocześnie zastępcą ,,Siwego" jako kierownika Wydziału Zachodniego. Członkowie AKH (w liczbie około 30 osób) weszli do ,,Ula Chrobry", wnosząc doń swój wysoki poziom intelektualny i solidność pracy. Stosunkowo najszybciej, najprościej przebiegała piąta akcja scaleniowa. Dotyczyła ona prowadzonej przez hm Witolda Bublewskiego organizacji ,,Zatoka" lub ,,Brzeg". Organizacja skupiała około 80 harcerzy ,,wodniaków", którzy cały zapał i cały wysiłek kładli w przygotowywanie odbudowy polskiej gospodarki morskiej, a wśród niej, szczególnie bliskiej sercu, harcerskiej gospodarki wodnej. Cała ,,Zatoką" pod wodzą swego-kierownika; Bublewskiego, weszła do Szarych Szeregów jako trzeci, obok ,,Zośki" i ,,Parasola", zespół starszoharcerski (Grup Szturmowych) nie podlegający żadnej chorągwi lecz bezpośrednio Głównej Kwaterze i wizytowany przez zastępcę Naczelnika Harcerzy -- ,,Piotra". Ostatnim dokonanym scaleniem było wejście do Szarych Szeregów 16 Warszawskiej Drużyny Harcerzy. Wprawdzie liczbowo problem to niewielki, a ponadto całkowicie zlokalizowany w Warszawie, jednak charakterystyczny. 16 WDH, popularna w środowisku warszawskim ,,szesnastka" -- była chyba najlepszym i najwyrazistszym przykładem eksluzywizmu niektórych drużyn, zwłaszcza gimnazjalnych, zwłaszcza na terenie Chorągwi Warszawskiej. To do niej najbardziej może się stosować powiedzenie, że jej chłopcy nie należeli do harcerstwa, lecz do ,,szesnastki". Wysoko niesiona tradycja drużyny pozwoliła ,,szesnastce", zgodnie z postawioną na wstępie tezą, przetrwać wszystkie burze (po październiku 1956 roku też odrodziła się jedna z pierwszych), lecz przesadny ekskluzywizm powodował, że chociaż trwała, przez długi czas mało z siebie dawała Podziemnemu Państwu i, co ważniejsze z wychowawczego punktu widzenia, chłopcom swoim nie przysparzała cech tak naszemu narodowemu charakterowi brakujących: umiejętności podporządkowania się w imię celów wyższych, umiejętności brania współodpowiedzialności za całość, za wspólne » dobro. Dla tych właśnie przyczyn ważne jest, że ,,szesnastka", choć bardzo późno, gdyż w przeddzień powstania warszawskiego -- została scalona. Te siedem scaleń przemieniało stopniowo sytuację w Szarych Szeregach. Wprawdzie liczbowo nie były to zjawiska wielkie -- łącznie sięgały zapewne liczby 200 harcerzy, były to jednak zjawiska z wielu opisanych wyżej względów -- ważkie. Nastąpiła teraz czwarta faza procesu scaleniowego -- próba asymilowania wchłoniętych środowisk bardzo różnych i z natury rzeczy pełnych bardzo silnych indywidualności. Główna Kwatera, idąc konsekwentnie po obranej drodze, obdarzała wielu nowych, świeżo scalonych członków organizacji jak najbardziej odpowiedzialnymi funkcjami. Hm Konopacki z ,,Wigier", obok funkcji kierownika Centrum Wyszkolenia Wojskowego i komendanta Szkoły Podchorążych, wszedł w skład sześcioosobowej tzw. ścisłej Głównej Kwatery (S. Broniewski, E. Stasiecki, J. Rossman, L. Marszałek, E. Ziirn i E. Konopacki). O funkcjach hm Jastrzębskiego, Wizy i Łyczywka już mówiliśmy. Ponadto hm W. Ludwig, też z ,,Wigier", objął w Głównej Kwaterze akcję ,,Opieka", a hm Z. Dziekoński wszedł do Wydziału Wydawnictw. W pracy, w codziennym stykaniu się, ludzie zaczęli się poznawać, wzajemne nieufności, jeśli tu i ówdzie takie były, zaczęły pryskać. Poza tym Główna Kwatera dokonała drugiego jeszcze zabiegu, który miał ugruntować dokonane formalnie scalenie. Została utworzona Rada Programowa przy Naczelniku Harcerzy. Członków rady powoływał Naczelnik. Powołał ich w ten sposób, aby na zebraniach Rady stykali się i dyskutowali ludzie różnych poglądów, różnych stylów, różnej przeszłości. Rada miała charakter opiniodawczy. Aby jednak dyskusje, których nie chciano przyśpieszać lub gilotynować nie wpływały hamująco na bieżące prace Szarych Szeregów, Naczelnik postawił przed radą odleglejszy, lecz niesłychanie ważny problem powojennej odbudowy Związku Harcerstwa Polskiego. W skład rady weszli: hm hm W. Bublewski, B. Jastrzębski, E. Konopacki, S. Leopold, R. Łyczywek, L. Marszałek, J. Rossman, J. Wiza i R. Zarzycki. Ponadto z urzędu uczestniczyli w obradach Naczelnik Harcerzy oraz jego zastępca, hm E. Stasiecki. Na przewodniczącego rada wybrała hm Leona Marszałka (pseudonim ,,Adam", ,,Paweł"). Zebrania nie były łatwe. Mimo dużej zręczności i inteligencji przewodniczącego rada grzęzła w długich, nieraz zbyt formalistycznych, obcych szaroszeregowemu duchowi, dyskusjach. Burzył się na to Ryszard Zarzycki, zapalony reprezentant najczystszego szaroszeregowego stylu, od dawna pełen obaw i niechęci w stosunku do akcji scalania, między innymi właśnie dlatego powołany do rady, najmłodszy zresztą uczestnik. Burzył się, lecz inni, niewiele odeń starsi członkowie Głównej Kwatery uspokajali go, mówiąc, że tak musi być, że to się powoli ułoży. I układało się rzeczywiście. Układało się rzeczywiście powoli. To powolne układanie się zahamował i -- jeszcze ściślej -- znacznie cofnął, omawiany już przyjazd wysłannika Naczelnego Komitetu Harcer- skiego w Londynie ,,Celta". Rozmowa ,,Celta" z ,,Wigrami" i próby rozmów z innymi scalonymi zespołami nie tylko zaszkodziły postawie samych ,,Wigier". Na skutek tego Łyczywek wystosował list z wyrazami niezadowolenia, że na rozmowy z ,,Celtem" nie proszono przedstawicieli Wydziału Zachodniego. Było to w czerwcu 1944 roku. Gdy ,,Celt" wyjechał, na spokojne odrabianie powstałych trudności było już za mało czasu. W kilka tygodni później wybuchło powstanie. Proces nie został zakończony. Jak by przebiegał dalej -- trudno przewidzieć, trudno bowiem rozważać zjawiska w oderwaniu od czynników zewnętrznych, od takich ,,celtowych" przyjazdów. W każdym razie nie był to proces zakończony. Różnice stylów, różnice poglądów zaznaczały się jeszcze często. Spowodowana przez hm Konopackiego sprawa odznaki ,,Agricoli" i nadanie jej Wodzowi Naczelnemu, gen. Sosnkowskiemu, nacisk hm Konopackiego na awanse oficerskie przed samym powstaniem oraz na odznaczenia w ostatnich dniach powstania, niemożność przekonania hm Łyczywka w sprawie harcerstwa dorosłych, zgłoszenie przez hm Jastrzębskiego w czasie powstania swego plutonu (z ,,Ula Złotego") jako plutonu wartowniczego Komendy Okręgu AK i, w ramach otrzymanego zadania, pilnowanie obozu niemieckiego -- oto znaki tych różnych stylów lub różnych poglądów. Czas nie pozwolił procesowi scaleniowemu przebiegać dalej. Jakkolwiek merytorycznie bardzo dużo było jeszcze do zrobienia, to formalnie w okresie tej czwartej fazy scaleniowej obok Szarych Szeregów istniały tylko Hufce Polskie oraz 21 Warszawska Drużyna Harcerska. Chwilami istniał jednak również kierowany przez phm Brydaka (pseudonim ,,Krasnoludek") parokrotnie już wspomniany Krąg im. Andrzeja Małkowskiego. Może dziwne wyda się określenie ,,chwilami", lecz rzeczywiście był okres, kiedy krąg był w Chorągwi Warszawskiej Szarych Szeregów, jako tzw. grupa ,,Krasnoludka", potem sam ,,Krasnoludek" pełnił funkcję kierownika kształcenia starszyzny w Hufcach Polskich; podczas powstania jest znów w Szarych Szeregach, kieruje zawiszacką stanicą ,,Powiśle" i tamtejszą Pocztą Polową. Dlatego powiedzieliśmy ,,chwilami". -- ilościowo i jakościowo. Znamy już początkowe rozejście się, początkowe pójście w życie nie razem, lecz osobno. Potem, jesienią 1942 roku na terenie hufca Wola (,,Rój WL") w Warszawie instruktorzy Szarych Szeregów przeprowadzili rozmowy z instruktorami Hufców Polskich, w wyniku których stwierdzono: 1. konieczność połączenia SS i HP; 2. brak różnic w założeniach i pracy. O rozmowach i ich wyniku komendant chorągwi ,,Orsza" melduje Naczelnikowi. Wówczas odbywa się wstępna rozmowa p. Wandy Opęchowskiej z kierownikiem Hufców Polskich, a po niej charakterystyczna wymiana listów: Główna Kwatera Szarych Szeregów za pośrednictwem Chorągwi Warszawskiej przesyła następujący list do Hufców Polskich: z Hufcami Polskimi była. jak wiemy, znacznie poważniejszaSprawa ,,W związku z rozmową Waszą z Druhną Wiceprzewodniczącą proszę Was o przybycie dnia 29 b.m. godzina 16 (ulica ustnie) nr 61 m. 12, pytać o p. Władka, odpowiedzią «Proszę zaczekać», gdzie oszekiwać będzie na Was przedstawiciel G.K. Warszawa, dn. 23.XII.1942 r." (--) F. Marciniak Podpis wyjątkowo nie pseudonimem, gdyż rozmówcy znają tylko nazwisko. Do rozmów wyznaczony jest ,,Orsza", który w parę dni później melduje Naczelnikowi: ,,Dnia 29.XII.42 r. czekałem od godziny 16 do 16.45. Nikt nie przybył. Brak szczegółowego raportu z EKD. (--) Orsza 30.XII.42 r." * EKD to ówczesny kryptonim łączności w Chorągwi Warszawskiej. Następny raport ,,Orszy" uzupełnia raport poprzedni: ,,Raport z E.K.D.: Zawiadomienie odebrano osobiście, ulica ustnie została podana, odpowiedziano «dobrze». 5.1.43 r." W związku z tym Florian wysyła następny list: (--) Orsza ,,Ponieważ dnia 29.XII.1942 roku o godzinie 16 spotkanie nasze nie doszło do skutku, bardzo Was proszę o przybycie w piątek dn. 15 b.m. 0 godz. 16 pod ten sam adres (61 m. 12, ulica ustnie). Osoba oddająca niniejszą notatkę upoważniona jest do odebrania odpowiedzi, czy będziecie w powyższym terminie (--) F. Marciniak. W-wa,dn.7.1.43r." 1 znów po paru dniach ,,Orsza" melduje: ,,Raport z E.K.D.: Doręczono 8.1.43. Pczyjął ten sam pan co poprzednio, objaśnił tym razem, że to nie do niego lecz odda. Dnia 11.1.43 tenże pan odpowiedział łączniczce, że jest ojcem adresata, że pierwszy list celowo doręczył z opóźnieniem, a ten doręczył i da telefoniczną odpowiedź we środę. 12.1.1943" Potem już tylko krótki meldunek ,,Orszy": (--) Orsza ,,Dnia 13.1.43 telefoniczna odpowiedź oznaczająca «nie przyjdzie*. (--) Orsza 19.1.1943" Zapraszanym był kierownik HP, hm Witold Sawicki, jego ojciec znał sprawy Hufców Polskich i brał udział w ich kształtowaniu. Rozmowy znowu urwały się. Lecz instruktorzy w dołach organizacji są uparci. 17IV1943 i 1V1943 roku odbywają się dalsze rozmowy. Kończą się konkluzją, że ,,...istnieje potrzeba rozmów oficjalnych na szczeblu K.Ch., jako mogących prowadzić do zjednoczenia". Cała sprawa toczy się na terenie Warszawy, gdyż tu jest trzon HP. 10 maja 1943 roku następuje spotkanie instruktorów na szczeblu Komendy Chorągwi. Jego wyniki: ,,...Instruktorzy K.Ch. widzą konieczność kontynuowania rozmów na szczeblu G.K. jako mogących prowadzić do zjednoczenia". I znów umawianie spotkania. W toku umawiania Hufce Polskie postulują przesłanie również przedstawicieli harcerek (list z 8 VI 1943 roku). Ponieważ przekracza to kompetencje Głównej Kwatery, Naczelnik Szarych Szeregów zwraca się do Naczelnictwa o załatwienie sprawy, zaś sam listem z 19 VI prosi HP, mimo wszystko,' o rozmowę. Rozmowa nie dochodzi do skutku. Tymczasem do sprawy dołącza się nowy motyw: w ręce Komendy Głównej AK wpadł w województwach wschodnich rozkaz podpisany przez jakiegoś hufcowego harcerskiego z Warszawy mówiący: ,,...jako przyszli żołnierze NSZ musicie..." Komenda Główna AK, zaniepokojona tą współpracą harcerstwa z Narodowymi Siłami Zbrojnymi, żąda wyjaśnień od Szarych Szeregów. Szare Szeregi jeszcze 15 V 1943 roku pytają Hufce Polskie: ,,...prosimy o wyjaśnienie, czy nie macie z nim (tym rozkazem) nic wspólnego..." 29 czerwca 1943 roku Szare Szeregi, nie otrzymawszy odpowiedzi, piszą: ,,...dla nas... jest warunkiem zasadniczym współpraca całej organizacji z Armią Krajową. Oczekujemy pozytywnej waszej odpowiedzi, po czym wyznaczymy sobie termin spotkania". A ponieważ odpowiedź nie nadchodzi, 22 VII 1943 roku Szare Szeregi piszą: ,,...bardzo Was prosimy o możliwie pilną odpowiedź, byśmy mogli przystąpić do prac technicznych związanych z zespoleniem terenów. O pilności sprawy decyduje zły wpływ jaki dwoistość pracy harcerskiej ma na młodzież". Wreszcie 15 sierpnia 1943 roku -- odpowiedź Hufców Polskich. Długi list, a w nim zdziwienie, że sprawy wojskowe są wysuwane jako trudność w rozmowach. Jeszcze dwukrotnie męcząca wymiana listów, wreszcie 1 XI1943 roku Naczelnik Szarych Szeregów pisze: ,,W związku z przedłużającą się naszą korespondencją, w której coraz wyraźniej akcentujecie swoją odrębność i istnienie swojej organizacji -- zwracamy Warn uwagę, iż do tej pory nie jesteście zwolnieni z ZHP, a nawet o zwolnienie takie nie prosiliście. Rozmawialiśmy dotąd z Wami jako z grupą członków ZHP mających do Władz organizacyjnych pewne postulaty i pewne zastrzeżenia. Obecnie zmuszeni jesteśmy zapytać Was, czy listy Wasze mamy potraktować jako dokonane w niewłaściwej formie zgłoszenie wystąpienia Waszego z ZHP. Odpowiedź w tej sprawie wyjaśni nam, czy dalsze rozmowy mamy prowadzić w trybie wewnętrzno-organizacyjnym, czy też międzyorganizacyjnym". Oczywiście był to koniec rozmów. Minął rok. Przyjechał ,,Celt". I znów rozmowy. 26 maja 1944 roku, 1 czerwca, 7 czerwca. Utworzona zostaje Komisja Porozumiewawcza, która ma dokonać zjednoczenia. Tezę ,,Celta" znamy. Teza ta, nie do przyjęcia przez Szare Szeregi, stawia ,,Celta" psychicznie po stronie Hufców Polskich. Rozmowy przewlekłe, dyplomatyzujące. A tymczasem historia nie czeka -- nadchodzi powstanie. Tak jak w życie podziemne Szare Szeregi i Hufce Polskie poszły osobno, tak również osobno poszły do powstania. Nad całą sprawą -- znów nieistotną liczebnie, lecz na pewno ważną moralnie -- ciążył fakt, że Hufce Polskie nie działały samodzielnie, że na istotnych ich decyzjach ważyła opinia Stronnictwa Narodowego. Dla sprawy scalenia Hufców Polskich i jej moralnego znaczenia ważnym przyczynkiem są wojenne dzieje 21 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej. Drużyna ta stanowi osobną organizację. Powody tego stanu wyjaśnia rozmowa przedstawiciela Szarych Szeregów z drużynowym 21 WDH. Rozmowa odbyła się 5 V 1943 roku. Oto sprawozdanie z niej: ~~ ,,21 WDH reprezentuje sobą pełny, złożony z trzech drużyn, pluton wojskowy oraz drużynę młodzieżową liczącą około 28 chłopców. Z trzech drużyn wojskowych jedna złożona jest z samych H [harcerzy -- dop. autora]. 21 WDH odczuwa potrzebę współdziałania z szerszymi władzami H. Drużynowemu brak czasem opieki i pomocy z zewnątrz. 21 WDH nie chce się wiązać z HN [Harcerstwo Narodowe, popularna nazwa ,,Hufców Polskich -- dop. autora], a niechęć do S.S. spowodowana jest stanowiskiem ś.p. hm Czesława Jankowskiego [był powiązany ze Stronnictwem Narodowym; rozstrzelany w Palmirach -- dop. autora] opiekuna drużyny. Jest rzeczą oczywistą, że w momencie zjednoczenia obu odłamów H 21 WDH automatycznie podporządkuje się władzom Związku". Zjednoczenie nie nastąpiło. 21 WDH również pozostała odrębną organizacją. W powstaniu była to tzw. bateria ,,Kuby" *. których scalanie nie dotarło (1981). 1 Późniejsze badania wykazały, że do końca okupacji były zespoły, do Rozdział XVII ,,PASIEKA" 1. Wizytatorzy Wizytator ,,Pasieki". Może była to nazwa dobrana nietrafnie, zaczerpnięta zbyt mechanicznie z przedwojennego słownika. Bo gdy się mówi -- wizytator, myśli się o człowieku w ciągłych rozjazdach, kontrolującym, sprawdzającym, a potem piszącym powizytacyjny raport. Wizytator ,,Pasieki" inaczej. Warunki okupacyjne, technika życia konspiracyjnego wydźwignęły go na szczególną pozycję. Czy to było w samych początkach Szarych Szeregów, gdy cały aparat ,,Pasieki" ograniczał się do paru osób, czy później, gdy stanowił wielką, sprawnie pracującą instytucję, zawsze wizytator był w ,,Pasiece" postacią centralną, najważniejszą. Wszystkie inne komórki, z biegiem czasu znacznie rozbudowane, były tylko po to, by mu służyć, by na jego rzecz pracować. On był jedyną drogą do terenu, a teren -- to przecież najważniejsza rzecz. Dlaczego tak się stało? Znów, jak w wielu sprawach podziemnego życia, zdecydowała tu technika konspiracji. Ona przesądziła, że łączność z terenem mógł utrzymywać tylko człowiek. Nie poczta, nie telefon, nie telegraf, lecz człowiek. Teoretycznie w szeregu spraw mogło być przydatne radio, lecz tylko teoretycznie, w praktyce bowiem spiętrzyło się w tym zakresie wiele trudności, zda się, nie do pokonania. Poświęcimy temu na osobnym miejscu nieco uwagi. Jedyną łączność z terenem mógł więc utrzymywać tylko człowiek. Mógł to być goniec przywożący prasę, książki, instrukcje, rozkazy i pieniądze; mógł to być instruktor, który tam, na miejscu w terenie miał szkolić młody instruktorski narybek; mógł to być wykładowca z zakresu pewnej specjalności -- minerki, motoryzacji, wywiadu. Lecz tu znów wkraczała, wszystko krępująca, technika konspiracji i żądała, aby to był jeden człowiek. Nie można przecież adresu Komendy Chorągwi udostępniać tylu ludziom i to ludziom znajdującym się stale w innym niż Komenda Chorągwi mieście; w razie aresztowania któregokolwiek z tych ludzi, w razie dostania się adresu Komendy Chorągwi w ręce gestapo, gestapo, przy szybkich środkach komunikacji i łączności, mogło być teoretycznie o wiele prędzej pod zagrożonym adresem, niż by tam dotarło zawiadomienie o zagrożeniu. Tak technika konspiracji przesądziła już drugą sprawę dotyczącą łączności z terenem. Po pierwsze przesądziła, że łączność tę może utrzymywać tylko człowiek,, po drugie -- żfe może to być tylko jeden człowiek; zawsze ten sam. Zrozumiałe, że łączności tej nie mógł utrzymywać komendant chorągwi, zajęłoby to mu bowiem tyle czasu, że nie byłby w stanie kierować chorągwią; musiał ją utrzymywać specjalny człowiek. Wizytator ,,Pasieki"! Z początku było ich mało: trzech, czterech, potem, mimo wielu aresztowań i strat, Główna Kwatera dorobiła się i miała dla każdej chorągwi Polski Centralnej i Południowej po jednym wizytatorze, a ponadto po jednym dla całej Polski Zachodniej i całej Polski Wschodniej. Razem dziesięciu. Zmieniali się oni na swych funkcjach. W momencie największego rozkwitu pracy, gdy front wschodni był wprawdzie blisko, lecz nie oddzielał jeszcze żadnej chorągwi, liczba wizytatorów przedstawiała się następująco: Polska Centralna: hm Jan Rossman -- Warszawa hm Jerzy Kozłowski -- Mazowsze · hm Kazimierz Grenda -- Radom hm Stanisław Leopold -- Lublin Polska Południowa: hm Edward Dąbrowski -- Częstochowa hm Jerzy Jabrzemski -- Kielce hm Janusz Zgorzalewicz -- Kraków hm Ryszard Zarzycki -- Lwów Polska Wschodnia: hm Kazimierz Wasilewski Polska Zachodnia: hm Edward Zlirn · Ponadto wizytatorem zespołów starszoharcerskich przy Głównej Kwaterze był zastępca Naczelnika Harcerzy, hm Eugeniusz Stasiecki. Nie ma na tej liście tych, którzy wcześniej przeszli na inne funkcje, na przykład hm Zygmunt Kaczyński -- wizytator Piotrkowa, czy hm Janusz Przedborski -- wizytator Wschodu, czy hm Stefan Mirowski --- wizytator Lwowa. Nie ma tych, którzy w poprzednim okresie zostali aresztowani, jak hm Witold Marcinkowski, hm Benedykt Porożyński i hm Zygfryd Linda -- wizytatorzy Zachodu, hm Leszek Domański -- wizytator Wschodu, hm Mieczysław Łętowski -- wizytator Piotrkowa, hm Dymitr Senatorski -- wizytator Lublina i Mazowsza, hm Tadeusz Kwaśniewski -- wizytator Radomia. Nie ma tych, którzy na krótko przed powstaniem zostali wizytatorami, a więc hm Ludwika Michalskiego -- wizytatora Lublina. Razem dwudziestu jeden harcmistrzów do chwili wybuchu powstania nosiło ten zaszczytny tytuł. Wizytator ,,Pasieki"! Człowiek, który podczas każdego" swego pobytu w terenie miał przenieść z Warszawy jakby cząstkę najżywiej pulsującego serca wolnej Polski, jakby odrobinę świeżego tchnienia z dalekiego, wolnego świata. Człowiek, który miał być dla terenu wszystkim -- i wzorem zachowania się w każdej trudnej sytuacji, i kopalnią informacji bieżących, i encyklopedią wiadomości szkoleniowych, i skarbnicą przemyśleń ideowych, programowych, metodycznych -- wszystkim. Ponadto, w momencie pełnienia funkcji miał być najwyższą władzą w terenie, zastępcą samego Naczelnika. Instrukcja mówiła wyraźnie: ,,Wizytator jest przedstawicielem Głównej Kwatery Harcerzy i posiada prawo decyzji o charakterze rozkazodawczym... W razie potrzeby może zawiesić w czynnościach komendanta i instruktorów chorągwi, o czym donosi niezwłocznie Szefowi G.K.H." Niełatwa to była funkcja. Instrukcja żądała: ,,Wizytator odwiedza każde środowisko co najmniej raz w przeciągu kwartału, a w terenie bywa co najmniej dwa razy w miesiącu". Wprawdzie ten rytm dwukrotnych w miesiącu wyjazdów w teren mógł odnosić się jedynie do Polski Centralnej i Południowej, gdyż każdy wyjazd do Polski Zachodniej lub Wschodniej zajmował blisko dwa tygodnie. W rzeczywistości, w oparciu o ducha tej instrukcji, każdy wizytator połowę swego czasu spędzał w podróżach i w terenie, a połowę w Warszawie. Warszawski pobyt nie był odpoczynkiem. W Warszawie czekały wizytatora dwie prace: sprawozdanie z dokonanej wizytacji i przygotowanie się do następnej. Ze wzruszeniem przegląda się dziś te sprawozdania pełne skrótów, pseudonimów, kryptonimów, czasem pisane na maszynie, częściej ręką. Edek Zurn pisze 3 V 1944 roku: ,,Sprawozdanie z wizytacji terenu w kwietniu: l.IV. Ul Lina. Obecni: Kmdt Ula -- Starzewski, kmdt Roju Spichrze -- Maciek, kmdtka roju -- Wanda, instruktor wojskowy. Ul obejmuje roje: Spichrze 120, Nakło 28, Brodnica 8, Chojnice 2, Gdańsk 7. Kontakt z A.K. bardzo dobry. Wzajemne zrozumienie zadań, dyspozycyjnie przygotowana kompania. Praca Ula bardzo dobra. Zorganizowano szkolenie wojskowe, oświatowe (grupa żeńska 60), instruktorskie i samokształceniowe. Szeroko zakrojona akcja «M». Potrzeby: podręczniki szkoleniowe i instruktorskie, książki szkolne i powieści. Zamierzenie: wzrost zasięgu na mniejsze środowiska. 16 i 22.IV. Odprawa Uli Huta i Barbara. Obecni: Kmdt Huty Kordian; zastępca Zyga, kmdt Barbary Romanowski, zastępca Czupryna, delegat kmdta obszaru A.K. Ul Huta. Kmdt zameldował przeprowadzenie zamierzeń uzgodnionych ze mną na ostatniej odprawie (26.111. br.). Kontakt z A.K. osiągnięty; ogranicza się do zażądanego i trzymanego w pogotowiu jednego plutonu G.S. Ul obejmuje roje Sosnowiec, Będzin, Dąbrowa, Olkusz, Zawiercie, Czeladź-- Grodziec. Praca typu wojskowego. «M» zaczyna powoli rozwijać się, dotychczas krępował ją zakaz Kmdta Obszaru. Właściwy sposób prowadzenia i różnicę zadań wyjaśniłem skutecznie delegatowi A.K. Potrzeby: kontakt z organizacją żeńską, książki szkolne, podręczniki i instrukcje wyszkoleniowe, instruktorskie. Zamierzenia: lepsze zorganizowanie terenu i ułożenie programu na podstawie przekazanych instrukcji («Brzask»). Danych liczbowych podanych mi nie przekazuję do czasu sprawdzenia, następną odprawę z udziałem wszystkich kmdtów rojów naznaczyłem na 6 i 7 maja br. Ul Barbara. Teren b. trudny ze względu na obowiązek należenia całej młodzieży do HJ. Osiągnięcia ostatniego miesiąca -- zorganizowanie terenu i uchwycenie rojów: Katowice 2 rodziny, Siemianowice, Świętochłowice 5, Brzeziny, Tarnowskie Góry, Rybnik, Knurów, Nowy Bytom 2, Nowa Wieś, Wodzisław. Napięte kontakty z Lublińcem, Cieszynem i Bielskiem. Praca ogranicza się głównie do samopomocy, bliższych danych z terenu brak. Przeprowadzono próbę phm u 3 kandydatów. Kontaktu z A.K. nie było dotąd. Potrzeby -- jak w Hucie. Termin następnej odprawy podadzą listownie. Obydwa ule otrzymały pieniądze na akcję charytatywną. Nastrój bardzo dobry. 30.IV. Ul Przemysław. Obecny kmdt Mazur i dwaj kmdci rodzin z roju Poznań. Rekonstrukcja Ula posuwa się bardzo powoli i ogranicza właściwie do samego roju P. miasto i powiat. Stan 4 rodziny miejskie 235 ludzi i zastępy Krzyżowniki 14, Swarzędz 8, Mosina 5, Luboń 8. Z powodu niemożności poruszania się nie nawiązano kontaktów z innymi rojami. Z przekazanych w dn. 5 b.m. podczas mojej bytności Rm. 2.350 rozdzielono ca 2.000 między 41 rodzin. Podłączono grupę młodych AKH. Na 15 maja naznaczyłem odprawę wszystkich kmdtów rodzin. Potrzeby: książki szkolne i paczki dla dzieci, które dotąd nie doszły. 25.IV. Odwiedziłem kmdtów ułów Kominy, Przemysław i Lina i wręczyłem bieżące rozkazy Naczelnika i kmdta A.K. odnośnie współpracy z Sz.Sz. i pieniądze na akcję opieki. Wszystkie Ule mają naznaczone odprawy w maju. (--) Jacek' ' Cz! J. Gniewosz" Jeden człowiek prawie cały miesiąc w terenie -- stałe ryzyko, stałe niebezpieczeństwo. Przeorał prawie trzecią część Polski, tę trudną, stojącą w pierwszej linii walki z niemczyzną. Amunicją w jego walce rzadziej były instrukcje wojskowe, częściej -- podręczniki szkolne i pieniądze przeznaczone na opiekę. Dał tamtym ludziom poczucie istnienia żywej Polski, pracującej, walczącej, dał im poczucie istnienia silnej, sprawnej organizacji harcerskiej. To wszystko dał jeden człowiek, Edek Zurn (pseudonim ,,Jacek", ,,Gniewosz"), -- Wizytator ,,Pasieki". A w domu, przytulnym, miło urządzonym mieszkaniu przy ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie, żona często spoglądała do kalendarzyka licząc dni, licząc godziny odpraw i kilometry dalekich' tras. W białym łóżeczku uśmiechał się mały Mareczek, bardzo podobny do ojca. Lecz zły los nie dotknął Cię ,,Jacku" w żadnej dalekiej podróży. Dosięgną! Cię niemiecki granatnik, gdy w upragnionym oficerskim mundurze walczyłeś na czele harcerskiej kompanii o paręset metrów od wytęsknionego rodzinnego domu. Wizytator ,,Pasieki" -- człowiek, który był dla terenu wzorem zachowania się w każdej sytuacji. O dokonaniu wizytacji w drugim krańcu Polski pisze hm Kazimierz Wasilewski (pseudonim ,,Kobza"): ,,W dniu 14 marca b.m. osiągnąłem Brześć nad Bugiem. Zastałem tam nastrój podniecony po ostatnich aresztowaniach 6 firm budowlanych. P. Kazimierza nie zastałem. Podzielił los aresztowanych. Przez znajomych nawiązałem znajomość z p. X., z którym przeprowadziłem rozmowę, w wyniku której zgodził się objąć funkcję komendanta Ula. Udzieliłem mu instrukcji o pracy i wytycznych prac Pasieki na najbliższą przyszłość [...] W Baranowiczach śladu pracy Sz.Sz. nie znalazłem. Stosunki tam zastałem podłe [...] Stamtąd udałem się do Lidy [...] Obecnie stan Sz.Sz. przedstawia 1 hm., 1 phm., i 24 ludzi na miejscu w Lidzie, Szczuczyn" 56, Niemen 10, Iwce 8, Waliszki 10. Po dłuższym poinstruowaniu o organizacji metod pracy, zamiarów na przyszłość Pasieki, otrzymałem kontakt na Ul Nowogródzki [...] W Wilnie przeprowadziłem rozmowę z Czarnym. Pieniądze 700 zł. otrzymałem. Prosi o książki «Wielką Grę», «Przewodnika» i krótkofalówkę. Stan Wilna przedstawia się 6 hm., 8 phm., 80 ludzi, w Oszmianie 1 phm. plus 50 ludzi. Prowadzony był kurs phm. w sile 5 ludzi [...] Grodno przydzieliłem do Białegostoku, omówiwszy przedtem tę sprawę z Czarnym. Stan Grodna przedstawia się 300 plus 60 podoficerów plus 1 oficer. Organizacyjnie podział na Zawiszaków -- BS i GS jeszcze nie nastąpił, co omówiłem z komendantem [...] Hufiec grodzieński opiekuje się sierocińcem dla dziatwy polskiej i całkowicie fundacja -- majątek tego sierocińca jest pod zarządzem Sz. Sz. Białystok i sekcja GS, 2 drużyny BS i 3 drużyny Zawiszaków. Komendant Ula, który oddał się pracy społecznej i wojskowej, uderzył się w pierś, przyznał swą winę zaniedbania akcji GS, dał słowo sam, niewymuszone, że postara się wyrównać w najbliższym czasie zaniedbaną akcję GS. Rozmawiałem z kierownikiem BS i Zawiszaków, z których jeden okazał się moim wychowankiem z kursu phm. w 1939 roku. Udzieliłem im rad, wskazałem, w jaki sposób, nie oglądając się na ważniaków z podkładkami, mają ruszać teren [...] bo dotąd nie nawiązano jeszcze do hufca Wysokomazowieckiego, Łomżyńskiego, Suwalskiego i Augustowskiego. Najsłabiej praca Sz.Sz. przedstawia się na terenie Bielska Podlaskiego [...] powróciłem dnia 29 marca b.r. Warszawa, dn. 3.IV.1944 r." Kobza tacyjne podróże i, podobnie jak Edek Ziirn, zginął w powstaniu warszawskim na Czerniakowie w sztabie kpt. Kryski. Zabłąkany pocisk przez okno podczas sztabowej pracy. W podobnym czasie Staszek Leopold pisze o wizytacji Lublina: ,,Raport z wizytacji Zboża 12.IV.44 r. Stan: Praca: 1) 3 plutony harcerzy w rejonie I znajdujące się formalnie poza Sz.Sz. W tym 2 klasy podchor. 2) Drużyna GSów w rejonie V. W tym 2 klasy podchor. 3) 2 drużyny BS. W tym jedna w rejonie V. Jedna kończy swą organizację. 4) drużyna Zawiszy. Nie wizytowałem sekcji i drużyn. W rejonie I normalne szkolenie. To samo w GS w rejonie V. BS zaczyna szkolenie naszymi siłami. Zawisza kuleje z braku inicjatywy i lokali. Załatwiłem: 1) ostateczne ustawienie GS i BS w rejonie V; 2) zorganizowanie 3 kursów dla dwóch grup przodowników starszoharcerskich. Jeden 23.IV., drugi 30.IV. W związku z tym proszę o jak najszybsze porozumienie, ponieważ nie będę mógł obu przeprowadzić sam. Znów jeden człowiek i znów duża część Polski przeorana. ,,Kobza", podobnie jak Edek Ziirn, szczęśliwie przebrnął wszystkie swe wizy- Sytuacja: brak nastrojów panicznych, a nawet zdenerwowania, które na temat lubelszczyzny panuje w Warszawie [...] W terenie nasilenie oddziałów niemieckich i w związku z tym trudna sytuacja partyzantki. W samym mieście pełna ewakuacja urzędów w toku. Leon 15.IV.44 r." Hm Edward Dąbrowski o wizytacji częstochowskiej: ,,Melduję o wynikach wizytacji Obrazu w dniach 13 i 14IV 44 r. 1) Odbyła się odprawa komendy..." itd. A jego poprzednik na funkcji wizytatora Częstochowy: ,,Sprawozdanie wizytatora terenu Obraz za styczeń 1944. [...] W czasie od 22 - 25.1. dokonałem wizytacji terenu Obraz. A. Plan wizytacji: 22.1. -- rozmowa z komendantem terenu, 23.1. -- odprawa Komendy terenu, odprawa z instruktorami BS..." itd. Dziesięć terenów, dziesiątki wyjazdów, z każdego wyjazdu raport. Ogrom pracy wizytatorów ,,Pasieki". Lecz, jak wiemy, raporty były tylko cząstką zajęć warszawskich wizytatorów. Potem odbywała się rozmowa z Szefem Głównej Kwatery na temat wizytacji już odbytej, a jednocześnie na temat wizytacji, która nastąpi w najbliższej przy- szłości. Od tej rozmowy z szefem rozpoczyna się w życiu wizytatora okres niezmiernie charakterystyczny, może nie najtrudniejszy, bo podróż ze swymi niebezpieczeństwami była przecież trudniejsza, ale nie mniej intensywny. Teraz wizytator wchłania w siebie to wszystko, co ma potem przekazać w teren. Dla niego, dla wizytatora, jest teraz wszystko co najlepsze w Warszawie. On dostaje pełny, jak najszerszy komplet prasy zawierający pisma możliwie wszystkich ugrupowań politycznych od PPR do Konfederacji Narodu; dostaje codzienne nasłuchy .radiowe przynoszące wieści z całego świata; dostaje wszystkie broszury wydane w podziemnych drukarniach; powołany jest do szkoły podchorążych, aby w niej uzyskać poziom wyszkolenia wojskowego; on jest powołany na kursy harcmistrzowskie, zapraszany na odczyty najwybitniejszych profesorów, na spotkania ze skoczkami przybyłymi z Anglii, nawet na zebrania towarzyskie, koncerty. Początkowo, gdy wizytatorów było niewielu, całą tę warszawską pracę ułatwiał im i organizował osobiście szef Głównej Kwatery, ,,Piotr". Lecz potem, gdy liczba ich się rozrosła, a intensywność pracy wcale nie malała, wizytatorzy zostaii podzieleni na grupy, tzw. zastępy wizytatorów. Stworzono dwie takie, grupy: Zastęp Wizytatorów Polski Centralnej i Zastęp Wizytatorów Polski Południowej. W prowadzeniu pierwszego z nich odciążył ,,Piotra" hm Władysław Olędzki (pseudonim ,,Papa"), w czasie powstania komendant Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, aresztowany przez Niemców po powstaniu i rostrzelany w Skierniewicach. Wizytatorzy Polski Wschodniej i Polski Zachodniej nie zostali włączeni do zastępów, każdy z nich był bowiem członkiem Wydziału Wschodniego lub Zachodniego i tam, w gronie kolegów najbliżej stojących specyficznych spraw jego terenu, najlepiej zaznajamiał się ze wszystkim, co temu terenowi było potrzebne. Organizacja Wydziałów Wschodniego i Zachodniego była następująca: kierownik wydziału posiadał dwa ramiona działania -- wizytatora i komendanta Chorągwi Wysiedlonych z terenu. W Wydziale Zachodnim był to więc komendant Chorągwi ,,Chrobry", w Wydziale Wschodnim -- komendant Chorągwi ,,Złoty". Wizytator spełniał znaną już, istotną rolę w życiu organizacji. W planach Głównej Kwatery było, aby liczbę tych wizytatorów podnieść, aby nie jeden musiał obsługiwać całą Polskę Zachodnią lub całą Polskę Wschodnią, lecz żeby dojść do osiągniętej już na pozostałym terenie Polski proporcji: jeden wizytator -- jedna chorągiew. Drugie ramię kierownika wydziału -- ,,Ul Chrobry" lub ,,Ul Złoty" -- istniały nie tylko w celu skupiania ludzi wysiedlonych ze swych terenów i dla przygotowania ich do powrotu i do odbudowy. Stanowiły one ponadto zaplecze dla wizytatora, przygotowując mu materiały, organizując przerzuty przez granicę. ,,Ul Chrobry" prowadził, na przykład, niesłychanie ważną z punktu widzenia walki o polskość Pomorza, Poznańskiego i Śląska, akcję ,,Z". Polegała ona przede wszystkim na zbieraniu tu, w centrum Polski, polskich książek i na przerzucaniu ich następnie różnymi drogami na zachód. Wśród książek pierwsze miejsce zajmowały elementarze, , - 2. Odprawy Parokrotnie w czasie wojny Główna Kwatera użyła innej poza wizytatorami łączności z terenem. Za pomocą odpraw. Przez długi czas wojny nie było tego rodzaju odpraw, wymagały one bowiem wielkiego wysiłku organizacyjnego, dalekich dojazdów, zapewnienia bezpieczeństwa dużej liczbie ludzi na miejscu, w Warszawie. Pierwsza odprawa odbyła się dopiero 17 11943 roku. Prowadził ją Florian Marciniak. Trzy następne odbywały się już pod kierownictwem następcy Floriana -- ,,Witolda". 24 i 25 VII 1943 roku, 3 X 1943 roku i wreszcie 10 i 11VI1944 roku. Na odprawy przyjeżdżali komendanci chorągwi -- nie wszyscy wprawdzie -- na żadną z odpraw nie zapraszano komendantów chorągwi z Polski Zachodniej i z Polski Wschodniej. Dla nich była za daleko; ryzyko podróży zbyt wielkie. Ponadto odprawa z 24 i 25 VII 1943 roku niezupełnie słusznie została w tym szeregu- podana, była to bowiem odprawa wizytatorów ,,Pasieki", a z terenu uczestniczyli w niej tylko komendanci Chorągwi Warszawskiej i Mazowieckiej. Jednak waga spraw poruszanych na odprawie i szczególna jej atmosfera nie pozwalają jej pominąć. Nie pozwala pomijać jeszcze inny fakt: oto wielkie odprawy ,,Pasieki" oznaczają wyraźnie etapy pracy. Te etapy, zgodnie z zasadami, które powinny cechować każdy sztab, powtarzają się następnie o jedną fazę później, jako etapy pracy całego szaroszeregowego terenu. Pierwszy etap to etap organizacyjny, trwający długo, przewlekle, gdyż, jak wiemy, sprawy organizacyjne w konspiracji ważą wiele i często stają się przysłowiową kulą u nogi innych, znacznie istotniejszych zagadnień. Ten etap kończy się definitywnie 1711943 roku. Zamyka go jedyna prowadzona przez Floriana odprawa. Odbywała się w Warszawie na Żoliborzu, w mieszkaniu ,,Piotra" przy ulicy Promyka. Całe mieszkanie gospodarzy ,,Piotra", pp. Frelków, oddane wówczas zostało do jego dyspozycji. Zebrało się około 20 ludzi. Odprawę ochraniały sekcje warszawskich Grup Szturmowych czatujące z bronią w bliskim otoczeniu lokalu. Nastrój w Warszawie tego dnia był szczególnie podniecony, a warunki przeprowadzenia odprawy szczególnie trudne. Od rana (niedziela) szalała w Warszawie wielka łapanka niemiecka. Licznym uczestnikom trudno było dotrzeć na czas, niektórzy brnęli w głębokim śniegu poprzez stoki Cytadeli. Mimo wszystko całość odbyła się zgodnie z planem. Złożyły się na nią przemówienie Floriana -- pierwsze i ostatnie jego przemówienie -- sprawozdania oraz różne sprawy bieżące poruszane przez poszczególnych pracowników Głównej Kwatery. Na tej odprawie odbudowana została znisz- czona przez październikową wpadkę 1942 roku, droga służbowa do Chorągwi Mazowieckiej, ustalono mianowicie, że Główna Kwatera na razie kierować będzie bezpośrednio obydwoma, prawo- i lewobrzeżnym, okręgami chorągwi. Również na tej odprawie ,,Piotr" został mianowany szefem Głównej Kwatery, pomimo iż faktycznie obowiązki związane z tą funkcją wykonywał już od dawna. Mianowanie ,,Piotra" szefem GK miało charakter symboliczny. Było jakby zamknięciem, zakończeniem, ukoronowaniem etapu organizacyjnego. Poprzednio, w ciągu ostatniej fazy swego trwania, etap organizacyjny pokrywał się z etapem programowym. Teraz, po 1711943 roku ten nowy etap mógł w pełni się rozwinąć. Sprawy organizacyjne zeszły już prawie całkowicie do rąk szefa. Naczelnik mógł skupić uwagę nad programem. I mimo zmiany na stanowisku Naczelnika, mimo wielu wstrząsów, jakie przyniosła Szarym Szeregom wiosna 1943 roku, w pięć miesięcy później program był gotów. 24 i 25 VII 1943 roku odbyła się w Czarnej Strudze pod Warszawą druga wielka odprawa ,,Pasieki". Gospodarzem był teraz Ryszard Białous. Pewne nieporozumienia z okresu akcji na Brackiej już się wytliły w toku późniejszych wydarzeń i teraz nic nie psuło doskonałej atmosfery. Zebrało się znów około 20 osób i to, jak powiedzieliśmy, z Głównej Kwatery oraz z Warszawy i Mazowsza. Grupy Szturmowe nie ubezpieczały teraz odprawy, gdyż dom w Czarnej Strudze i tak był przygotowany w każdej chwili do obrony. Na oknach stały ,,filipinki", w szufladach leżała broń. Tematem była konstrukcja programowa ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze". Ogólne zasady referował ,,Witold", program Grup Szturmowych -- Ryszard Zarzycki, program Bojowych Szkół -- Edward Dąbrowski, program ,,Zawiszy" -- Stefan Mirowski, na koniec program akcji ,,M" -- Jerzy Kozłowski. Po każdym referacie dyskusja, odpowiedzi, i tak, z zegarkiem w ręku, mijał czas odprawy. Wspólne spędzenie tych dwóch dni, intensywna praca, poziom dyskusji, ognisko z minutą ciszy dla połączenia się myślą z Florianem, wspólna modlitwa, wspólny nocleg, pobudka, gimnastyka, mycie pod studnią i wspólne posiłki -- wszystko to związało, zbliżyło zespół Głównej Kwatery jak nigdy dotąd. Humory dopisywały. Ryszard Białous, doskonały rysownik, szkicował podczas odbywających się na tarasie narad karykatury wszystkich obecnych. ,,Piotr" dopisywał wierszyki lub slogany pod każdą. Na zakończenie odprawy odbył się jeszcze mecz szczypiorniaka, po czym po dwóch, trzech lub pojedynczo udali się wszyscy na stację kolejki wąskotorowej, aby znów, po chwili swobody, wracać do konspiracji. Odprawa zakończyła etap programowy. Niedługo po niej trzy wydziały programowe: Grup Szturmowych, Bojowych Szkół i ,,Zawiszy" zostały rozwiązane. Nastąpił nowy etap, etap, w którym teren żył wprowadzeniem i podciąganiem programu, a Główna Kwatera przygotowywała już problem następny -- przełom. O tym przygotowywaniu i odprawie, która go ukoronowała, powiemy szerzej w rozdziale ,,66 -- Kraj". Teraz tylko słów parę o samej odprawie. Odbyła się w Warszawie 3X1943 roku w lokalu nazywanym ,,na górce" lub ,,u Ewy", tj. przy ulicy Mokotowskiej róg Wilczej u p. Ewy Skarżyńskiej. Przybyli komendanci chorągwi Polski Centralnej i Południowej. Główny referat o nadchodzącym przełomie oraz o pracach przygotowawczych do niego miał ,,Witold". Dyskusja i sprawy bieżące zamknęły odprawę. Na zakończenie -- znów harcerski, braterski krąg, znów minuta milczenia i połączenie się myślami z aresztowanym Florianem. Odprawa rozpoczęła etap następny. Teraz teren rzucił się w wir prac przygotowujących przełom, teraz Główna Kwatera wzięła na warsztat sprawę dalszą. Tą sprawą była powojenna odbudowa Związku Harcerstwa Polskiego. I znów mimo trudnego okresu, mimo zbliżającego się przełomu, mimo niemożności całkowitego oderwania się od prac tamtych, minionych etapów, mimo przeprowadzanej wówczas właśnie intensywnej akcji scalania, na czwartej z kolei wielkiej odprawie ,,Pasieki" Główna Kwatera mogła zreferować plan odbudowy ZHP. Odprawa odbyła się w dniach 10 i 11 VI1943 roku. I tym razem w Warszawie, w lokalu szkoły kamaszniczej przy ulicy Marszałkowskiej 95, róg Żurawiej. Obecni byli, jak i na poprzedniej odprawie, komendanci chorągwi Polski Centralnej i Południowej oraz komenda specjalnie wyróżnionego hufca ,,Pińczów". Odprawa składała się z dwóch części: zamknięcie okresu przygotowań do przełomu oraz sprawa odbudowy. Sprawę odbudowy referował ,,Witold". Zarówno prace poprzedzające referat, jak sam referat oraz prace, które po nim nastąpiły, wymagają odrębnego opracowania. Była to ostatnia wielka odprawa ,,Pasieki" przed powstaniem. 3. Służby Aby wizytatorzy mogli z pełnymi rękami jechać w teren i aby odprawy mogły być wzorem najintensywniejszego wykorzystania czasu, w Głównej Kwaterze musiały pracować różne inne, poza wizytatorami, komórki organizacyjne. Trzy z nich już znamy. Omówiliśmy ich prace w części ,,Nurt". One stanowiły istotnie główny nurt, z którego czerpali wizytatorzy, z którego czerpały odprawy: Kształcenie Starszyzny, Wydawnictwa i ,,M". Poza tym pracowały kierownictwa poszczególnych służb. Wiemy już, że Ryszard Białous był kierownikiem służby WD, wiemy, że Jerzy Jabrzemski kierował służbą ,,N", wiemy, że Zygfryd Linda, a po nim Jerzy Jaczewski kierowali WISS-em, Edward Dąbrowski pozawarszawskim ,,Wawrem", ,,Orsza" -- Walką Cywilną, którą później włączono do ,,M". W pewnym, stosunkowo krótkim okresie, który trwał mniej więcej od maja 1943 roku, tj. od aresztowania Floriana Marciniaka, do sierpnia 1943 roku, służby te powiązano razem w Wydziały Grup Szturmowych, Bojowych Szkół i ,,Zawiszy", i tak wystąpiły one na odprawie 24 i 25 VII 1943 roku. Po sprecyzowaniu programu wydziały zostały rozwiązane, a kierownictwa służb pozostały. Jesienią 1943 roku do dawnych kierownictw służb przybyło nowe -- Centrum Wyszkolenia Wojskowego. W takim stanie organizacyjnym kierownictwa służb dotrwały do powstania. 4. Ścisła ,,Pasieka" Kierowanie całością pracy Szarych Szeregów męskich nie cały czas wyglądało jednakowo. Z początku, jeszcze w 1939 roku Florian Marciniak zorganizował zespół nazywany Ścisłą Główną Kwaterą lub Ścisłą ,,Pasieką". Poza Florianem, jak już wiemy, w skład tego zespołu wchodzili hm Juliusz Dąbrowski, hm Leszek Domański i hm Aleksander Kamiński. Najważniejsze sprawy załatwiane były kolegialnie. W pierwszym okresie, okresie pełnym nowych, trudnych problemów, i równie nowych, równie trudnych decyzji, młodemu Florianowi bardzo było potrzebne tego rodzaju kolegium, na którym mógł się oprzeć. Kolegium to zadecydowało o wielu rzeczach i wiele spraw przesądziło na całą przyszłość Szarych Szeregów. Potem nastąpiło aresztowanie Julka Dąbrowskiego i jego śmierć, wyjazd Leszka Domańskiego i znów jego śmierć. Ścisła Główna Kwatera przestała istnieć. Florian Marciniak kierował teraz pracą sam. Tak było aż do jego aresztowania. Następca Floriana -- ,,Witold", początkowo przejął ten system. Jednak już jesienią 1943 roku powołał Ścisłą Główną Kwaterę, której skład był całkowicie nowy, a mianowicie: ,,Witold" -- hm Stanisław Broniewski, hm Eugeniusz Stasiecki, hm Jan Rossmdłi, hm Ryszard Zarzycki i hm Stanisław Leopold. Potem nastąpiła opisana już akcja scalenia. W jej wyniku w Ścisłej Głównej Kwaterze nastąpiły zmiany: hm Ryszard Zarzycki i hm Stanisław Leopold ustąpili swych miejsc hm Eugeniuszowi Konopackiemu i przewodniczącemu nowo powstałej Rady Programowej, hm Leonowi Marszałkowi. Ten skład dotrwał do powstania, uzupełniony w lecie 1944 roku o hm Edwarda Zurna, który po hm Eugeniuszu Stasieckim przejął funkcję Szefa Głównej Kwatery. Hm Stasiecki, mianowany zastępcą Naczelnika, pozostał nadal członkiem Ścisłej Głównej Kwatery. Rozdział XVIII PRACE 1. Konspiracyjna technika Cała działalność Szarych Szeregów, wszystkie podejmowane decyzje i pasjonujące problemy nie będą dla nas całkowicie zrozumiałe, dopóki nie przyjrzymy się bliżej temu wszystkiemu, co można by nazwać techniką życia konspiracyjnego. Technika ta bowiem towarzyszyła nieodłącznie każdej działalności, każdej decyzji, każdemu problemowi. Była długim łańcuchem stale, jednakowo powtarzających się czynności, czynności wykonywanych przez różnych ludzi, czynności wzajemnie się zazębiających, wzajemnie od siebie zależnych. Łączność! Najważniejsza funkcja konspiracyjnego życia, najważniejsza czynność, którą porównać by można jedynie do obiegu krwi, do systemu nerwowego w organizmie. Od jakości jej funkcjonowania zależała każda akcja, każde wystąpienie na zewnątrz, każda praca przygotowawcza; zależała również każda reakcja na poczynania wroga, każde przeciwdziałanie aresztowaniom, każde zabezpieczenie reszty organizacji, gdy już aresztowanie stało się faktem. Trudna praca. Wymagała nie tylko odwagi, co więcej, wymagała wytrwałości, punktualności, dokładności, staranności. W każdym ruchu, w każdym słowie... Łączność, jak cała zresztą konspiracyjna technika, spoczywała w rękach kobiet. One, wychowawczynie przyszłych pokoleń, na przekór wszystkim sądom udowodniły, że Polak potrafi być staranny, dokładny, wytrwały, punktualny. Przyjrzyjmy się funkcjonowaniu łączności. Każdy konspirujący człowiek musiał dać swoim przełożonym, podwładnym i współpracującym kolegom adres, pod którym zawsze można by dla niego zostawić wiadomość -- nieraz 'bardzo pilną, nieraz taką, od której zależało życie ludzkie. Nie mógł to być, rzecz prosta, ani adres jego mieszkania, ani jego miejsca pracy, i w jednym i drugim przypadku, bowiem pseudonim stawałby się zwykłą fikcją, na powierzchnię zaś wypływałoby prawdziwe imię, prawdziwe nazwisko, prawdziwy adres, czyli to wszystko, co było potrzebne gestapo, aby celnie uderzyć. Konspirator organizował więc tzw. w ówczesnej gwarze ,,skrzynkę", to jest miejsce, w którym zawsze można dla niego zostawić kartkę czy ustną wiadomość. Sam był jakby ukryty za tą skrzynką. Gdyby aresztowany został kolega, przełożony czy pod- władny, gdyby gestapo siłą lub podstępem wydobyło od aresztowanego adres -- byłby to adres skrzynki. Nastąpiłoby uderzenie w skrzynkę, konspiratorowi pozostawałaby chwila czasu na zmianę miejsca pobytu, zmianę nazwiska. Cóż to były te skrzynki, te tarcze stale gotowe do przyjęcia ciosu? Kto krył się pod żargonowo-konspiracyjną nazwą? Czasem była to jakaś panna Krysia czy Hanka za ladą sklepu z futrami czy zabawkami. Czasem żona oficera siedzącego w oflagu lub podoficera w stalagu. Najczęściej kobieta -- cicha, bezimienna, nie posiadająca nawet żadnego pseudonimu, nieczłonek organizacji nawet. Żołnierz Podziemnej Polski, którego nikt nigdy nie zweryfikuje, nie odznaczy. Musiały one istnieć i w budowli podziemnego świata były tym, czym zaprawa murarska pomiędzy cegłami. Cegły i zaprawa na równi stanowiły o wytrzymałości muru, o wytrzymałości całej budowli. Czasem, gdy konspirator miał zbyt rozległe kontakty, a tak było z wieloma członkami Głównej Kwatery, korespondencję jego przyj- ( mowało kilka skrzynek; w takim przypadku każda skrzynka przeznaczona była dla innej grupy nadawców (kontakty zewnętrzne, różne typy kontaktów wewnątrzorganizacyjnych itd.). Na skrzynki innych konspiratorów zazwyczaj każdy zanosił korespondencję sam, nie można bowiem było posłużyć się kimś przygodnym, nie można było powiększać liczby ludzi znających adres. Przecież powierzenie komuś adresu skrzynki było dowodem ogromnego zaufania, było powierzeniem swego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa swej komórki. To zaufanie zobowiązywało -- trudno więc zapomnieć dreszcz odpowiedzialności, który towarzyszył otrzymywaniu adresu jakiejś wysoko postawionej komórki Delegatury Rządu czy Komendy Głównej AK. I znów wielu konspiratorów pełniących w życiu podziemnym szczególnie odpowiedzialne funkcje nie nosiło osobiście listów na skrzynki swych odbiorców. Miało do tego celu łączniczki. Tworzył się wtedy łańcuch łączności: konspirator a -- łączniczka x -- skrzynka y -- konspirator b. W niektórych specjalnie ważnych przypadkach łańcuch ten wydłużał się jeszcze bardziej: konspirator a -- łączniczka x -- skrzynka y -- łączniczka z -- konspirator b. Znaczyło to, że konspirator nie podejmuje korespondencji ze swych skrzynek, czyni to za niego łączniczka. W tym przypadku konspirator nie tylko nie zna adresów skrzynek obcych, nie zna nawet adresów skrzynek własnych i odwrotnie, one nie wiedzą nic o nim. Przy tym systemie łączniczka spełnia specjalną rolę: ona właściwie w imieniu swego szefa znajduje się w siatce łączności podziemnego świata, umożliwiając szefowi całkowite wyłączenie się z tych spraw. Taka łączniczka staje się często sekretarką swego szefa, pisze na maszynie, przechowuje materiały, pilnuje porządku dnia, troszczy się o tak zwane lokale. Lokale to drugi, obok łączności, rozdział. Spotkania, rozmowy, odprawy, szkolenia, odczyty musiały się gdzieś odbywać, przełożony musiał gdzieś pracować, skrzynki musiały się gdzieś znajdować. Ogromna ilość mieszkań, sublokatorskich pokoi, sklepów, biur, warsztatów. Ogromna armia ludzi te lokale udostępniających, ryzykujących swym bezpieczeństwem bardziej niż przychodzący i wychodzący konspiratorzy. Znów ogromna, bezimienna armia. Jakże różne to były lokale, -- wystarczy przebiec myślą po warszawskich lokalach ,,Pasieki". Było przedszkole na Złotej i eleganckie, zamożne mieszkanie na Żoliborzu, i warsztat szewski na Kazimierzowskiej, i laboratorium bakteriologiczne na Marszałkowskiej, jakieś inteligenckie mieszkania na Hożej, Nowogrodzkiej, Smolnej, a obok mieszkanie maszynisty kolejowego na Pańskiej i krawca na Wilczej, i wiele robotniczych mieszkań przy ulicy Brzeskiej. Z tą Brzeską była dziwna sprawa. Kiedyś, w niedzielę rano miało się tam odbyć spotkanie; jednakże przychodzącym w umówionym terminie młodym ludziom zakłopotani gospodarze wyjaśnili, że przyjechała właśnie znajoma z prowincji i w zbyt ciasnym mieszkaniu, przy mało znanej osobie trudno będzie załatwiać konspiracyjne sprawy. Gospodarze przygotowali jednak wyjście z sytuacji, zwrócili się do sąsiadów i ci czekają gotowi. ,,To bardzo porządni ludzie, swoi ludzie". Spotkanie odbyło się u sąsiadów. A potem było wiele spotkań przy ulicy Brzeskiej; jedna robotnicza rodzina drugiej, jedni sąsiedzi drugim, znajomi znajomym przekazywali konspiratorów, którzy uzyskiwali mnóstwo lokali, czuli się w nich jak wśród najbliższych, jak w rodzinie. Ileż w tych i innych lokalach okazywano serca! Na Pańskiej po odprawie żona maszynisty wywoływała ,,Witolda" do kuchni, nalewała herbatę, krajała chleb. Na Grochowskiej ,,Ciocia" czekała zawsze z wyśmienitą zupą jarzynową, a na pożegnanie dawała piękne bukieciki nasturcji ze swego ogródka. Społeczeństwo! Tak, mogliśmy konspirować, mogliśmy walczyć, bo z nami było całe społeczeństwo, bo tramwajarz przed każdym przystankiem, kolejarz przed każdą stacją ostrzegał o łapance, bo rikszarz mocniej naciskał pedały, gdy orientował się, że wiezie kogoś z podziemnego świata, bo dorożkarz mocniej zacinał konia, dozorca -- gdy w nocy gestapo poczynało walić do bramy -- specjalnie marudził z ubieraniem się, a jednocześnie na wszystkich klatkach schodowych włączał światło na alarm, kartki wyrzucone przez więźnia z gestapowskiego samochodu zawsze trafiały do właściwych rąk, urzędniczki w ewidencji ludności usuwały z kartotek zagrożone karty, bo księża dawali na lewe nazwiska śluby, ułatwiali pogrzeby poległych w dywersji, bo lekarze..., bo grabarze..., zwykła przekupka..., całe kamienice, całe wsie, każdy. To było społeczeństwo, wspaniałe polskie społeczeństwo w chwilach najcięższej próby. Byli oczywiście i zaprzańcy, i złota młodzież, i bywalcy kasyna gry, i volksdeutsche, były i musiały być osiadające w szalonej wirówce wojny na brzegach narodowej kadzi męty społeczeństwa, lecz społeczeństwo samo było wspaniałe. To do tego wspaniałego społeczeństwa chciała przerzucić mosty z podziemnego świata akcja ,,M"; to między tym społeczeństwem i tymi mętami chciała kopać przepaść. Taki oto obraz społeczeństwa, które nas otaczało i którego byliśmy częścią, widzimy dziś, po latach. I nie działa tu znane psychologiczne prawo pamiętania tylko rzeczy dobrych, a zapominania rzeczy złych -- działa tu raczej perspektywa pozwalająca widzieć całość, widzieć sumę. Lecz wówczas, gdy trwaliśmy w walce, gdy jednym z frontów tej walki było zmaganie się o duszę narodu, gdy ,,Wawer", gdy ,,M", gdy Walka Cywilna były rodzajami broni na tym froncie, wówczas dalecy byliśmy od idealizowania społeczeństwa. Wady charakteru narodowego -- jakże częsty to temat w kierownictwie Szarych Szeregów i w najbardziej myślących grupach starszoharcerskich. O tym mówiła przecież broszura Brzozy O powołaniu naszego pokolenia, o tym mówił referat na Radzie Programowej, o tym wreszcie mówiły dyskusje na ,,Szkole za lasem". A jednak i wówczas już ogromną pociechą, ogromną otuchą były dla nas doświadczenia zdobyte na Grochowskiej, Kawczej, Pańskiej, Kazimierzowskiej, Brzeskiej... w Warszawie i na tylu, tylu ulicach Poznania, Krakowa, Łodzi, na ulicach miasteczek, na drogach wsi. Tylko tych nazw niewarszawskich pamięć już nie wydobędzie; przesłaniają je twarze łączników, karteczki z zaszyfrowanymi adresami -- ówczesne osobiste doznania. Lokale! Mimo, że otaczali nas tam ludzie dobrzy, nie pozwalaliśmy sobie na zapominanie o konspiracyjnej technice. Były ,,semafory" na drzwiach i oknach mówiące nam, że wejść można, były hasła i odzewy... Z biegiem czasu, gdy technika naszej pracy udoskonaliła się, usprawniła, poszczególne lokale, zarówno te, w których odbywały się zebrania, odprawy, jak i te, w których pracowali ludzie pisząc i czytając meldunki, także lokale skrzynek zostały zaopatrzone w skrytki. Zaprzysiężeni, doskonali fachowcy wykonywali swą bezbłędną robotę w sposób zupełnie artystyczny. Powstawały skrytki stałe, przeważnie dużej pojemności na magazyn, archiwum lub biuro całych komórek organizacyjnych; powstawały skrytki małe, przenośne w meblach, lub jeszcze mniejsze w różnych przedmiotach codziennego użytku. Zwykła łączność i lokale to trzon techniki konspiracyjnej. Lecz to nie wszystko. Była oprócz tego łączność alarmowa: specjalne skrzynki, specjalne łączniczki nikomu nie znane, czekające swego wielkiego dnia. Były szyfry: skomplikowana, przerażająco nudna praca, a przecież stale używana, już choćby odnośnie adresów, terminów. Był wreszcie kolportaż. Kolportaż to jeszcze jeden bardzo poważny dział pracy. W strukturze organizacyjnej, w zasadach pracy przypominał łączność: i tu i tam łączniczki, skrzynki, semafory, hasła. Tylko jeśli w zwykłej łączności po tej skomplikowanej drodze wędruje mała bibułka lub choćby ustna wiadomość, tu idą całe paki. Jeśli w zwykłej łączności praca skrzynki skończy się na odebraniu z ręki do ręki, a potem na oddaniu do ręki jednej bibułki, tu następuje wielka praca rozdzielni: dzielenie dużych pak na małe paczki, solidne pakowanie, bo od tej solidności, od wytrzymałości sznurka i papieru zależeć będzie życie kolportera, wysiłek fizyczny przy stałym napięciu nerwów, przy ciągłym poczuciu odpowiedzialności. Kolportaż, tak jak łączność, jak lokale jednym krótkim wyrazem obejmuje armię ludzi cichych, szarych, nie znanych. Symboliczne więc będzie wymienienie tutaj choćby tych kilku osób, kolejnych kierowników kolportażu Głównej Kwatery: hm Miłosław Cieplak, hm Konrad Zembrzuski, hm Janusz Zgorzalewicz i Maria Mroczkowska. 2. ,,Pajęczyna* Historia się powtarza. Nazwa, skrzynki, łączniczki, kolportaż, skrytki, wszystko to znane było i opisane z czasów poprzedniej polskiej konspiracji końca XIX i początku XX wieku. A przecież od tamtej konspiracji minęło blisko 40 lat. Floriana Marciniaka denerwował ten brak postępu, ten prymitywizm. Zdecydował się, aby Główną Kwaterę i wszystkie chorągwie wyposażyć w radiowe stacje nadawczo-odbiorcze, aby w ten sposób stworzyć nowoczesną sieć łączności. Dla wykonania tego zadania powstała w Głównej Kwaterze komórka organizacyjna -- ,,Pajęczyna". Prowadził ją Jurek Tabor (pseudonim ,,Pająk"), a z nim współpracował Stefan Czarnecki (pseudonim ,,Bielecki"), zaś po aresztowaniu i po rozstrzelaniu Jurka Tabora kierownictwo komórki objął Janusz Zgorzalewicz (pseudonim ,,Krzyżak"). Praca ,,Pajęczyny" nie była łatwa. Największą zaś w tej pracy trudność stanowiło zdobycie sprzętu. Sprzęt, niestety, nie mógł być byle jaki, musiał być małych rozmiarów, aby można było z niego zbudować stację przenośną. To był warunek sine qua non. Nowoczesny policyjny sposób wykrywania tajnych stacji nadawczych metodą goniometryczną doszedł do znacznej doskonałości i było nie do pomyślenia, aby konspiracyjna stacja nadawcza pracowała stale lub choćby często w tym samym miejscu. Kierownik Walki Cywilnej, Stefan Korboński, mający w tym zakresie duże doświadczenie, a z którym nasza ,,Pajęczyna" ściśle współpracowała, twierdził, że na terenie Warszawy już piętnasta minuta nadawania w tym samym miejscu zaczyna być groźna: z chwilą schwytania przez gestapo sygnałów jakiejś tajnej stacji wyrusza lotnik, który przy pomocy anteny ramowej odbiornika ustala rejon miasta, gdzie pracuje poszukiwana stacja; w ten rejon natychmiast wysyłany jest specjalny samochód także zaopatrzony w antenę ramową, który po niedługim krążeniu jest w stanie określić blok domów, a nawet dom; wtedy z samochodu wyruszają piesi -- bardzo dobrze wyszkolona i wyposażona ekipa -- każdy z małym ukrytym radioodbiornikiem z miniaturową słuchaweczką kształtu żołędzia, wkładaną w ucho, z przewodem od słuchawki ukrytym pod kołnierzem, z anteną ramową wszytą w palto. Przebrani byli ci ludzie tak, aby wzbudzać jak najwięcej zaufania -- za księdza, za starą kobietę itd., zresztą maskarada często się zmieniała. Ci piesi ruszali na teren wskazanego bloku i po niedługim czasie byli w stanie wskazać właściwe mieszkanie. Oczywiście w mniejszych miejscowościach, gdzie odległości z siedziby gestapo były większe -- marża czasu też stawała się większa, natomiast ostateczne odnalezienie było znacznie łatwiejsze niż w gąszczu wielkiego miasta. Stacje musiały więc być przenośne, zatem budowane z małego, nowoczesnego, najczęściej amerykańskiego sprzętu. Lecz nim zapotrzebowanie zostało wysłane na zachód, nim odpowiednie części nadeszły - - mijały miesiące. Florian, a później jego następca -- ciągle kontrolowali pracę, ciągle domagali się jej przyśpieszenia. W którymś z kolei rozkazie Naczelnika jako zadanie na nadchodzący okres postawiono m. in. połączenie wszystkich ,,Uli" z ,,Pasieką" przy pomocy ,,Pajęczyny". Na drobny sprzęt pomocniczy dostępny na krajowym rynku szły ciągle poważne sumy z kasy Szarych Szeregów: w lipcu 1943 roku -- 9320 zł, w sierpniu -- 6000 zł, we wrześniu -- 6000 zł, w październiku 8489 zł, w listopadzie i grudniu, po aresztowaniu Jurka Tabora, nastąpiło zmniejszenie napięcia pracy, a więc wydano tylko 2866 zł i 1770 zł. W ostatecznym bilansie ,,Pajęczyna" jest jednym z tych poczynań, w których ponieśliśmy klęskę. A byliśmy już blisko osiągnięcia zamierzonego celu. Dnia 15 VI1944 roku ,,Pajęczyna" meldowała bowiem: ,,I N [Nadajniki -- przyp. autora] 1. 6L6 2. PC O 5 3. PC O 5 4. PC O 5 5. PCO5 6. PEO5 7. PCI/50 8. RL i 2 P3 5 9. KDDI gotowy I I yt |T II >) w robocie gotowy I I Bielecki Wschód Lwów Warszawa Radomsko Warszawa Kraków Radomsko (Częstochowa) 14. O B 2 15. Akron w montażu ,, Metal Metal" Ponadto meldunek wyliczał 9 przetwornic, 2 prądnice ręczne, 57 sztuk kwarców oraz 21 innych przyrządów. Byliśmy bliscy końca pracy. Mówią o tym wymienione na boku meldunku miejscowości. Powstanie zaskoczyło nas w chwili, gdy sprzęt był przeważnie w transporcie. ,,Pajęczyna" nie została uruchomiona. Ogromny nakład pracy i kosztów poszedł na marne. II Odb. [Odbiorniki -- przyp. autora] 1. VF7 2. 2EF6 3. VCLII 4. VCLII 5. OB 2 6. OB2 7. 3KF4 8. OB 2 9. OB 2 (2 lamp) 10. OB 2 11. Saper 1213. ,, ,, gotowy skompletowany w robocie gotowy szkoleniowy u II gotowy II II Bielecki Warszawa yt Brzozówka Warszawa skompletowany » gotowy u 3. Opieka Samopomoc wewnątrzorganizacyjna z natury rzeczy istniała od samego początku. Wprawdzie początki te nie były żadną szeroko rozwiniętą, centralnie kierowaną akcją. Każda komórka organizacyjna we własnym zakresie myślała o potrzebach swoich najbardziej potrzebujących, o rodzinach aresztowanych, o rodzinach poległych, o paczkach do obozów. Na terenie Głównej Kwatery sprawami tymi zajmowała się z początku p. Opęchowska, później pomagał jej w tym Mietek Łętowski. W notatkach Floriana wiele znaleźć można zapisków dotyczących tych spraw -- adresów w obozach, wysyłanych sum; dużo też pozostało odcinków przekazów pocztowych, kierowanych najczęściej do różnych poznańskich rodzin przebywających po wysiedleniu na terenie Polski Centralnej. Po pewnym czasie akcja zaczyna się scalać i systematyzować. W zapiskach kasowych Głównej Kwatery z II półrocza 1943 roku znajdujemy wiele takich pozycji, jak: ,,obiady" -- miesięcznie 3200 zł, 3600 zł, 4200 zł, 4400 zł, 4400 zł, 5200 zł; jak zasiłki i paczki do obozów -- 7200 zł, 6794 zł, 5670 zł, 1600 zł, 500 zł, 7616 zł; jak zakup skarpetek 2450 zł, i 2800 zł, butów 7200 zł, cebionu -- 1600 zł; akcja letnia (pomoc urlopowa) -- 17640 zł. Poza tym jest w tym samym czasie również pomoc w naturze, bowiem w rozchodach figuruje kiedyś pozycja -- przewóz cukru -- 20 zł. Scalanie akcji trwa nadal. Komórka opieki ma już swój kryptonim. Nazywa się ,,Cop" -- (centralna opieka). Do ,,Copu" płyną z terenu zapotrzebowania. Na przykład wizytator Mazowsza pisze 29 VI1944 roku: ,,Witold.' Podaję z-p spalonych z Grójca z prośbą o przyznanie stałych zapomóg: 1. Un » Wschód Metal Smok Tarnów 2. Deux ur. 9.V.24 hufcowy GS-ów, obecnie sekcyjny w drużynie spalonych -- poszukiwany bardzo usilnie za nagrodą 20.000 zł. cały dobytek rozgrabiony, rodzice uciekli; proszę o 1.200 zł. ur. ?.11.23 hufcowy BS-ów -- szeregowy drużyny spalonych; 3. Trois 4. Quatre itd. poszukiwany, było Gestapo, syn stolarza bardzo biedny; proszę o 1.200 zł. ur. 29.1.20 drużynowy BS-ów, szeregowy drużyny spalonych; poszukiwany, było Gestapo; ojciec major w oflagu; proszę o 1.200 zł. ur. 21.IX.25"... A ,,Piotr" jako wizytator Grup Szturmowych przy ,,Pasiece" pisze: ,,Witold! Proszę o poparcie ludzi skierowanych do Copu: .1. Kucharska, ul. Złota, pomoc dla matki i paczki dla syna będącego w Dachau. 2. Tadeusz Wróbel -- pomoc dla matki. Wymieniony był na etacie1. Aresztowany z bronią w ręku. 3. Koecher Janina -- pomoc dla matki (bardzo ciężkie warunki -- bez mieszkania)..." -itd. Zapotrzebowania napływają. Nie pozostają bez odpowiedzi. ,,Cop" działa -- krótka notatka sprawozdawcza ,,Copu" za marzec 1944 roku mówi np.: ,,1. Zapomogi: Ogółem udzielono 15 zapomóg na sumę 6.450 zł. Ulowi Wisła wysłano na zapomogi sumę 5.000 zł. Ulowi Z na pomoc rodzinom sumę 7.000 RM. Wpływy uzyskano za pośrednictwem Pasieki, Sosui składek. 2. Deputaty: Wydano według rozdzielnika 21 paczek żywnościowych O następującej zawartości: 1 kg kaszy i kg fasoli, V* kg cukru, VJ kg boczku. 3. Lekarz wewnętrzny i dentysta: Nawiązano kontakty z lekarzem internistą i lekarzem dentystą w sprawie pomocy dla członków Pasieki, a przede ·wszystkim dla G.W.» 4. Odzież: wystarano się o 3 pary obuwia dla dziewcząt z G.W". 1. Departament Oświaty Delegatury Rządu; 2. Oddział I Komendy Głównej AK; 3. Kedyw KG AK; 4. Kierownictwo akcji ,,N" (KG AK). Inne dochody, w tym ofiary, stanowiły stosunkowo niewielkie pozycje. Niektóre wpłaty dokonywane były nie w jednej, ogólnej sumie, lecz z ustalonymi z góry przeznaczeniami. I tak Departament Oświaty wpłacał trzy sumy: na ogólne sprawy organizacyjne, na akcję opieki oraz na akcję ,,M"; Oddział I KG AK wpłacał osobno na ogólne sprawy organizacyjnej na akcję ,,M". Czasem zdarzały się ponadto wielkie wpłaty z KG AK przeznaczone na wykup konkretnej osoby z więzienia. Dla zorientowania się w wysokości sum budżetowych i w proporcjach pomiędzy poszczególnymi wpłatami podamy przeciętne miesięczne wpłaty w ciągu II półrocza 1943 roku, z tym że przeciętna ta uzyskana jest z wpłat mających z miesiąca na miesiąc tendencję wyraźnie zwyżkową: 1. Departament Oświaty na organizację ok. zł 20 000 2. 3. Jł )) 4. Oddział I KG AK 5. »» 6. Kedyw >> ,, opiekę ,,M" organizację ,,M" 7. Kierownictwo akcji ,,N" (KG AK) 8. Ofiary 9. Inne Razem ., 10 500 ,, 16 500 ,, 7 000 ,, 9 000 ,, 27 500 ,, 9 000 500 ,, 4 000 ,, 104 000 Wydatki również najlepiej zilustruje zestawienie przeciętnych miesięcznych tego samego okresu. Poszczególne wydatki miesięczne, podobnie jak wpływy, mają także ciągłą tendencję zwyżkową: 1. Zapomogi stałe ok. zł 15 500 1t tt tt tt tt tt ,, 4. Gospodarka finansowa Jak wiele innych spraw, tak i gospodarka finansowa Szarych Szeregów usystematyzowała sią i ustaliła z biegiem czasu. Dochody organizacji pochodziły w przygniatającej z budżetów następujących jednostek organizacyjnych: 1 większości 2. Administracja (rzeczowe) 3. Prasa (wydawnictwa własne) 4. Służby 5. Wizytacje 6. Dotacje dla chorągwi 7. Inne 1 Niektórzy chłopcy z GS-ów przy ,,Pasiece" otrzymywali miesięcznie Ras:em 2 000 5 500 6 500 12 000 15 000 1 500 58000 zapomogi; mówiło się o nich, że otrzymują gaże lub, że są na etacie. * GW -- tew. Grupy Wykonawcze -- łączniczki Głównej Kwatery i Chorągwi Warszawskiej. 8 Sos -- samopomocowa akcja międzyorganizacyjna. Pozostała suma (miesięcznie średnio ok. 104 tys. zł minus ok. 58 tys. zł = ok. 46 tys. zł, a więc w ciągu półrocza ok. 48 tys. zł X 6 -- = ok. 278 tys. zł) została zużyta na: 1. 2. 3. Sporządzenia skrytek ,,Pajęczyna" Zakup broni, map itd. ok.zł 15000 )) 34 000 ł ) )} 4. Opiekę 6. Rękawice bokserskie -- ,,M" 5. Piłki sportowe -- ,,M" 7. 8. 9. Książki ,,M" Wykup z więzienia (dopłata z kasy Sz. Sz.) dotacja dla własnego gimnazjum Raz:em f) JJ )) » 10 000 87 000 22 000 18 000 22 000 10 000 20 000 238000 Rozdział XIX BEZPIECZEŃSTWO O różnicą (ok. 276 tys. zł minus ok. 238 tys. zł) ok. 38 tys. zł wzrósł w tym półroczu stan kasy Szarych Szeregów. Poza tym względnie normalnym, aczkolwiek stale nasilającym się rytmem finansów organizacji, parę większych wydarzeń finansowych stanowiły próby wykupu niektórych aresztowanych (zostaną one omówione w rozdziale następnym) oraz przesyłki środków finansowych z Naczelnego Komitetu w Londynie. Sprawy finansowe prowadził osobiście Florian; po jego aresztowaniu ciągły rozwój organizacji zmusił do powierzenia_ spraw finansowych specjalnej łączniczce, Marii Broniewskiej (pseudonim ,,Elżbieta"). 5. Nasze łączniczki Było coś niezwykłego w atmosferze pracy ,,Pasieki". Te setki mechanicznych, codziennych czynności mogły znużyć, zmęczyć. Tymczasem działo się wręcz odwrotnie. Im dalej praca szła naprzód, im bardziej się doskonaliła, usprawniała, tym zapał do niej rósł, tym rzadziej pogodny uśmiech schodził z twarzy naszych łączniczek. Jakaś radość pracy, solidnej pracy biła zewsząd, istniała jakaś stała dążność do osiągnięcia w tej pracy coraz lepszych wyników. Łączniczki usiłowały przychodzić zawsze z sekundnikową precyzją, a gdy jako sekretarki pisały na maszynie, starały się, by praca ich była wykonana naprawdę ładnie, bezbłędnie. Czasem szukały na mieście długo i z uporem specjalnego papieru maszynowego o jakimś wymarzonym odcieniu, gatunku. Hala Kłossowska (pseudonim ,,Iza"), nieodstępna łączniczka Naczelnika, ,,Mila", łączniczka szefa, ,,Halszka" (Lusia Urbanowicz), ,,Hanka" i ,,Wiesia", łączniczki hm Jerzego Jaczewskiego (pseudonim ,,Wilk"), który jako przyboczny szefa kierował administracją ,,Pasieki", stwarzały niezwykłą atmosferę pracy, pełną zapału i radości. 1. Aresztowania Była sprawa, której Florian Marciniak przez cały czas kierowania Szarymi Szeregami ani na chwilę nie wypuścił z rąk, nie powierzył żadnemu współpracownikowi. Sprawą tą był kontrwywiad, czyli zapewnienie bezpieczeństwa własnej organizacji. Oczywiście nie chodziło tu Florianowi o całą mechaniczną stronę czynności związanych z zapewnieniem organizacji i jej członkom bezpieczeństwa; nie chodziło więc o takie sprawy, jak fałszywe dokumenty, szyfry, hasła oraz wewnętrzne instrukcje dotyczące bezpieczeństwa. Wprawdzie i te mechaniczne czynności starał się z początku trzymać w ręku, lecz, gdy ilość pracy nadmiernie się rozrosła, przekazał je współpracownikom. Chodziło mu jednak wyraźnie o sprawy inne -- nie mechaniczne -- przeciwnie, jak najbardziej zindywidualizowane, sprawy wszystkich aresztowań, grypsów z więzień, podejrzeń w stosunku do ludzi znajdujących się na wolności, usiłowań wydobycia więzionych. Uważał je za zbyt mało wychowawcze, często zbyt brudne, aby wolno było jemu, odpowiedzialnemu za wychowanie powierzonej młodzieży, dzielić się nimi z kimkolwiek. Uważał je ponadto za bardzo istotny element swej odpowiedzialności. Dlatego nie chciał ich dzielić z nikim. Z biegiem czasu -- miesięcy i lat -- ilość tych spraw rozrastała się znakomicie, z jednej strony bowiem wpływała na to prężność i intensywność pracy Szarych Szeregów, a z drugiej coraz większe doświadczenie wgryzającego się w teren gestapo. Mimo wszystko Florian wytrwał przy wspomnianej zasadzie do dnia swego aresztowania. Zresztą trzymanie kontrwywiadu bezpośrednio w ręku najwyższego przełożonego dotyczyło nie tylko Naczelnika. Takiego samego stanowiska spodziewał się Florian Marciniak od poszczególnych komendantów chorągwi. Zgodnie z tym komendanci chorągwi dzierżyli kontrwywiad w swoich rękach i tylko rozrastająca się z biegiem czasu ilość spraw kazała im niejednokrotnie powoływać do współpracy w tym zakresie małe komórki organizacyjne czy nawet pojedynczych ludzi. Tak było, na przykład, wiosną 1943 roku w warszawskiej Komendzie Chorągwi, kiedy referentem kontrwywiadu mianowano hm Andrzeja Kosickiego, a kierownikiem małej komórki wykonawczej, przeznaczonej do tech- nicznych prac kontrwywiadu, został Janusz Cywiński (pseudonim ,,Puhała"). Sprawy kontrwywiadu nie narastały równomiernie. Bywały okresy długotrwałego spokoju, bywały serie uderzeń, które czasem biły gęsto: co parę dni nowa hiobowa wieść, a czasem z rzadka, jakby systematycznie. W takich momentach mówiło się: ,,no, chyba niedługo musi coś nastąpić, bo już tyle czasu panuje spokój". Dziś okoliczności pojedynczych aresztowań zatarły się w pamięci; pozostały tylko wspomnienia spraw bliższych, wyrazistszych, cha~ rakterystyczniejszych, lub tych które nie zakończyły się jednym aresztowaniem, które przeradzały się jakby w pożar obejmujący i niszczący całe komórki organizacyjne, które zmuszały do błyskawicznej akcji lokalizującej niebezpieczeństwo, zabezpieczającej pozostałych, naprawiającej i puszczającej w ruch uszkodzoną konspiracyjną maszynę. Wtedy jednak każde aresztowanie, ba, nawet zagrożenie było badane, analizowane, nieraz stawało się powodem wielu prac i wysiłków, każde bowiem mogło być początkiem wielkiej afery. Początki spraw były różne. Bywały aresztowania na robocie. Najgorsze te z bronią w ręku, gdy walka nie mogła już być podjęta, gdy nie kończyła się tak, jak z ,,Oraczem" na Bielanach, jak z ,,Juno" i ,,Sokołem" na moście Kierbedzia, jak z ,,Włodkiem" przy placu Unii Lubelskiej, jak z ,,Grubym" i ,,Felkiem" przy Czarnocińskiej szosie. Przecież bywali ranni, którzy pozostawali w rękach wroga i których mimo rozpaczliwych przeciwnatarć odbić się już nie dało, jak łączniczka ,,Zeta" podczas walki odwrotowej po akcji ,,Koppe", przecież był przypadek rozbrojenia przez Niemców w momencie załadowywania staromodnego rewolweru bębenkowego -- Hubert Lenk -- po akcji pod Arsenałem. Były aresztowania przy robocie wawerskiej. W Warszawie: przy rozklejaniu nalepek -- Adamski i Cygański w czerwcu 1941 roku, przy podpaleniu budki wartowniczej -- Kronnenberg i Tarasiewicz w styczniu 1942 roku, przy rozlewaniu kwasu -- Przybylski w październiku 1942 roku, przy podrzucaniu ulotek -- Kotarski w czerwcu 1942 roku, przy napisach -- Kozłowski w kwietniu 1942 roku, Jaczewski w lutym 1943 roku, Pasiewicz, Zawiśłak i Piekarski w czerwcu 1943 roku. Były wpadki przy kolportażu -- ,,Ala" i ,,Filipek" przy transporcie ,,Biuletynu Informacyjnego". Obok tych, przykładowo tylko z pamięci wymienionych aresztowań, zdarzały się przypadkowe: na ulicy z materiałami obciążającymi w kieszeniach -- Aleksandra Grzeszczak (pseudonim -,Oleńka"), Maciej Bittner (pseudonim ,,Maciek"), Mieczysław SłoA (pseudonim ,,Jurand") i Jan Wuttke (pseudonim ,,Czarny Jaś"); na ulicy również, przy legitymowaniu się budzącymi podejrzenia papierami -- Władysław Olędzki (pseudonim ,,Papa"), w masowych obławach czy łapankach -- Witold Sosnowski. Były wreszcie aresztowania wynikające ze wsKazania przez agenta lub prowokatora gestapo, Takich aresztowań rejestrowaliśmy niewiele, każde natomiast przeradzało się w dużą sprawęt gdyż agent starał się nie działać wcześnie lecz dopiero wtedy, gdy już sporo nici organizacyjnych posiadał w ręku. Wskazanie przez agenta miało u nas miejsce tylko parokrotnie. Wymienimy tylko dwa przypadki: jeden, gdy agent dostał się do nas na członka organizacji, albo też gdy nasz człowiek z organizacji stał się agentem, drugi -- gdy członek organizacji w najlepszej wierze wygadał się przed kimś. Pierwszy to tzw. ,,sprawa Wiącka", drugi to przyczyny aresztowania Henryka Ostrowskiego. Wiącek w pierwszych miesiącach okupacji był w naszej grupie pracującej na terenie Warszawy w Stołecznym Komitecie Samopomocy Społecznej. Kiedy został agentem -- nie wiadomo, w każdym razie po pewnym czasie różne osoby wokół niego poczęły znikać; tak aresztowani zostali Antek Bereśniewicz i Gustaw Niemiec. Z aresztowaniem Henryka Ostrowskiego było inaczej. Któregoś dnia przyjechał do niego bliski kolega mieszkający stale w jakimś prowincjonalnym miasteczku; nocował u Heńka; wieczorem długo rozmawiali o swych pracach konspiracyjnych, Heniek otworzył nawet przy nim skrytkę zrobioną w stołku kuchennym i pokazywał różne materiały potrzebne w Wielkiej Dywersji -- spłonki, kule. Gdy później gestapo weszło do mieszkania Heńka przy ulicy Osieckiej w Warszawie -- pierwsza rzecz: sięgnęło po kuchenny stołek i otworzyło go z całą znajomością rzeczy. A jednak nie można z całą pewnością stwierdzić, że znamy przyczynę. Oto początki spraw. Wiele z nich było nie do uniknięcia. W wielu jednak ryzyko można było znacznie, znacznie zmniejszyć. Dobre ubezpieczenie podczas każdej akcji, staranne obmyślenie ewakuacji rannych, .lepsze uzbrojenie indywidualne poszczególnych bojowców, jak najmniej notatek konspiracyjnych w kieszeniach, dobre legitymacje, dowody osobiste, bezwzględne zachowywanie konspiracyjnych tajemnic. Lecz ludzie są tylko ludźmi, a czas konspiracji trwał bardzo długo. Mogły i musiały zdarzać się zaniedbania, niedopilnowania, wygadania się. Czasem udało się, czasem przychodziła katastrofa. Nazwaliśmy to początkami spraw. I rzeczywiście teraz dopiero zaczynała się wielka gra. Najważniejszą jej regułą było zakładanie w sposób schematyczny, po prostu mechaniczny, że skoro dany człowiek jest już aresztowany, to wszystko co znał, co wiedział, jest zagrożone, a więc należy zabezpieczać wszystkie zagrożone punkty, opuszczać zagrożone adresy, zmieniać zagrożone nazwiska, pseudonimy, kryptonimy, opróżniać zagrożone skrytki i magazyny. To była bezwzględna reguła gry. Nie chodziło tu wcale o brak zaufania do aresztowanego kolegi. Po pierwsze chodziło o to, że mógł on mieć przy sobie jakieś zapiski, jakieś adresy, jakieś daty i miejsca spotkań, mogły one być napisane szyfrem lub bez szyfru, zależnie od sumienności i dyscypliny wewnętrznej notującego; mogły być zaszyfrowane dobrze lub źle, zależnie od jego inteligencji i pomysłowości, a także zmęczenia w danej chwili; wreszcie mogły być rozszyfrowane lub nie, zależnie od gestapowskich talentów. Tak czy inaczej, choć usta areszto- wanego mogły milczeć, posiadana w kieszeni notatka mogła mówić sama. I nie tylko posiadana notatka. Dowody osobiste aresztowanego szybko i prosto prowadziły do jakiegoś mieszkania. Wprawdzie na akcję powinno sią iść bez dowodów osobistych, nie zawsze tak jednak bywało: ,,Felek" w ostatniej chwili przed śmiercią wyszarpnął ze swej kennkarty fragment z imieniem, nazwiskiem i adresem; ,,Włodek" śmiertelnie ranny darł coś na drobne strzępki. Tak więc czasem nawet na akcjach, a poza tym zawsze poza akcjami każdy miał jakiś dowód w kieszeni. A dowód, wszystko jedno normalny czy ,,lewy" zawsze prowadził do jakiegoś mieszkania. W mieszkaniu -- w kalendarzach, notesach, zeszytach, książkach, szufladach i szafach można było przecież znaleźć wiele, wiele więcej niż w kieszeni. Znajdująca się u ,,Heńka" kartka z zaszyfrowanym adresem Janka Bytnara spowodowała jak się wydaje tragiczny przerzut. Karta rowerowa Tadeusza Zawadzkiego znajdująca się przypadkowo w mieszkaniu Janka Byt* nara podczas rewizji mogła dokonać dalszego przerzutu. Dlatego właśnie bezwzględna reguła gry żądała zabezpieczenia wszystkiego, co aresztowany wiedział, znał. Lecz jeszcze nie tylko dlatego. Mimo całej przyjaźni w stosunku do aresztowanego był obowiązek zakładać, że torturowany, bity, podstępnie zaskakiwany -- powie. Nie wolno było przez poleganie na twardości kolegi ryzykować nie tylko bezpieczeństwa innych, bezpieczeństwa pracy lecz również narażać jego dobre imię. Jeśli bowiem gestapo wydobywało jakiś adres i pod tym adresem nikogo już nie zastawało, nikt nie miał żalu do skatowanego kolegi. Jeśli zaś gestapo trafiało do mieszkania nie opuszczonego, do magazynu nie ewakuowanego, jeśli to powodowało dalsze aresztowania -- nieszczęsny skatowany pozostawał z piętnem, że nie wytrzymał, że ,,sypnął", że słabością swą stał się powodem dalszych nieszczęść. Było jakąś kardynalną zasadą koleżeństwa zabezpieczyć wszystko, co aresztowany wiedział, zabezpieczać szybko, aby w ten sposób współdziałać z nim i wykorzystywać zapracowane przez niego w niesłychanym nieraz napięciu woli sekundy, minuty, godziny, dni -- zapracowany czas, w którym katowany bronił swojej organizacji, swoich bliskich upartym ,,nie powiem!" Byli ludzie, którzy twierdzili, że ta zasada jest zła, ba, nawet szkodliwa, gdyż rozbraja badanego na śledztwie, osłabia jego wolę, rozwiązuje język, pozwala mówić. Grypsy z więzienia, rozmowy z odbitymi pod Arsenałem Heńkiem Ostrowskim i Jankiem Bytnarem wskazywały jednak na coś zupełnie innego. Pewność, że koledzy zabezpieczają, przenoszą, ewakuują uspokajała wewnętrznie, a ponadto, stwarzając wrażenie współdziałania, przekreślała lub chociaż stępiała najgorsze, najdokuczliwsze -- poczucie osamotnienia. A zresztą wszystkim będącym na wolności, wszystkim biorącym udział w życiu konspiracyjnym kładło się stale do głowy, że w śledztwie nic nie wolno powiedzieć, że będzie uznane za największe przestępstwo organizacyjne, jeśli ktoś ,,sypnie". Tak się mówiło tym którzy byli na wolności. Nie potrafiliśmy, nie chcieliśmy natomiast potępiać tych nieszczęsnych, którzy sypnęli. Tak przynajmniej osądzaliśmy wówczas parę spraw, analizując uczciwie i sumiennie, sumiennie -- bo o krzywdę ludzką mogło chodzić. Straszna sprawa ,,Dymitra". Aresztowano go 15 VIII 1942 roku. Florian nawiązał z nim łączność. Z więzienia nadchodziły grypsy. W grypsach tych ,,Dymitr" uspokajał. Ach, czemu uspokajał? O ileż lepiej byłoby ostrzec kolegów, powiedzieć -- ,,sypnąłem". Lecz to widocznie nie jest takie łatwe -- tak siebie oskarżyć -- i czujność Floriana została uśpiona, zresztą fakty potwierdzały słowa ,,Dymitrowych" grypsów; minęły dwa, cztery, sześć tygodni, aż nagle, 2 października, uderzenie straszne: Stanisław Mościcki, komendant Chorągwi Mazowieckiej, Antoni Gregorkiewicz, jego zastępca, kilkunastu funkcyjnych chorągwi rozrzuconych po różnych miasteczkach, a poza tym kierownik wydawnictw Głównej Kwatery, Tadeusz Kwiatkowski, oraz wizytator i kierownik kolportażu Głównej Kwatery, Konrad Zembrzuski -- wszyscy aresztowani. Jest w tym wielki tragizm, że człowiek, który był wartościowszy od wielu innych, bo stanął do ciężkiej, podziemnej pracy, podczas gdy wielu innych często po prostu ze strachu do tej pracy nie stanęło, że człowiek taki pracujący ofiarnie, narażający się, potem w śledztwie katowany, a nieraz wytrzymujący długo, bardzo długo, za jedną godzinę, ba, czasem za jedną minutę słabości zapłaci całą pamięcią o sobie, całą swą czcią. A inni, którzy w tym czasie siedzieli jak u Pana Boga za piecem, drapują się potem w togi bohaterów. Jest w tym jakiś tragizm. Albo sprawa ,,Krzywonosa". Aresztowany w lecie 1942 roku. Długi okres uspokajającej ciszy i wiadomości, wprawdzie nie od niego bezpośrednio, że śledztwo idzie po liniach zupełnie nie powiązanych z Szarymi Szeregami. I znów potężne uderzenie gestapo. 2 listopada zostają aresztowani Czesław Michalski (pseudonim ,,Jankowski"), kierownik Okręgu Śródmieście ,,Wawra", a obok niego Apolonia Bocianówna, Urszula Głowacka, Aniela Guttówna, Maria Guttówna, Jerzy Masiukiewicz, następnego zaś dnia Jan Błoński wraz z całą rodziną. Niestosowanie kardynalnej reguły gry, bardziej zrozumiałe w pierwszym okresie konspiracji, właśnie w tymże pierwszym okresie dało nam bardzo bolesną nauczkę. Chorągiew Krakowska na początku wojny pracowała pierwszorzędnie, chyba najlepiej, najsprawniej ze wszystkich chorągwi. Pracy tej przewodził zespół doskonałych przedwojennych instruktorów, jak hm Józef Kret, hm Tadeusz Wąsowicz, hm Seweryn Udziela. Gdy w 1941 roku rozpoczęły się w chorągwi aresztowania, nie wszyscy zagrożeni usunęli się z domów i kolejno wybrano wielu. Nie jest w tym przypadku ważne jaki był początek serii. Dla przyszłych doświadczeń wielokrotnie ważniejsza jest nauka, że w takich sprawach nie wolno kierować się wyczuciem, a trzeba kierować się prostym rachunkiem. Zdarzało się, że początek sprawy tkwił w jednej organizacji, a po- tem następował przerzut do innej. Tak feyło z Szarymi Szeregami i ,,Wawrem" w sprawie ,,Krzywonosa", tak było z Kierownictwem Walki Cywilnej i Szarymi Szeregami w listopadzie 1943 roku, kiedy to w związku z aresztowaniem sekretarza KWC ,,Wosińskiego", w kilka dni później aresztowany został Leon Marszałek. Owe międzyorganizacyjne przerzuty spowodowały, że organizacje współpracujące ze sobą sygnalizowały sobie wzajemnie powstałe niebezpieczeństwa, aby zabezpieczenie mogło objąć również zagrożonych sąsiadów. Oto, na przykład, raport ze śląskiego okręgu AK Chodnik do Komendy Głównej: ,,Chodnik, L. dz. 111/1 Dnia 26.VI.1944 Raport 0 aresztowaniach masowych na terenie Chodnika. W dn. 18.VI. w godzinach rannych rozpoczęły się masowe aresztowania na terenie inspektoratu Przemysł. Przeprowadzało je Gestapo z Katowic. Objęły sfery inteligencji i robotników -- charakter masowy. Danych cyfrowych chwilowo trudno ustalić wobec przesadnych wieści spowodowanych paniką -- wydaje się, że wynoszą kilkaset osób. Wpadła moja kwatera, prawdopodobnie są duże straty w plutonach przybocznych z Szarych Szeregów -- przypuszczalna przyczyna: gadu'stwo. * (--) Zygmunt". Na tym adnotacja: ,,Otrzymano z Chodnika dn. 27.VI. nasz nr. P. 1685", a pod tym ręczny dopisek, zapewne ,,Kortuma": ,,Zan dla Sz.Sz." Wreszcie notatka ,,Zana": ,,Sz.Sz. Męskie ob. Witold. Do wiadomości 3O.VI. -- Z". AK była w tych sprawach bardzo lojalnym partnerem. Zawiadamiała Szare Szeregi o każdej sprawie, która choć lekko dotykała harcerstwo. Oto np.: ,,Wyciąg z meldunku Jagody Nr 549/Bip z d. 26.V.1944. Nasz Nr P 1586. Punkt 5. Wyrok na zdrajcę. Wyrokiem Sądu polowego skazany został w dniu 3.V.br. na karę śmierci policjant białoruskiej policji, Bolesław Giernat, lat 20, Polak, b. harcerz. Giernat jako policjant zamordował..." I znów pod notatką ręczny dopisek: ,,Ob. Witold do wiadomości 28.VI. -- Z". Czasem takie uprzedzenie nie zdążyło. Gestapo było szybsze i następował przerzut. O pracy gestapo w ciągu tych lat nie wyrobiliśmy sobie dobrej opinii. Ogromną przewagą środków, ogromną brutalnością, a trochę 1 niemiecką dokładnością robiło wprawdzie swoje, lecz czuło się, że nie była to robota policji najwyższej klasy. Raz jeden błysnęli rzeczywiście mistrzowską grą i wtedy ugodzili nas boleśnie, bardzo boleśnie. W kwietniu 1943 roku nastąpiła wielka wpadka Chorągwi Poznań* skiej. Aresztowany został komendant chorągwi, hm Jan Skrzypczak (pseudonim ,,liski") oraz wielu innych jego współpracowników. Ówczesny wizytator Polski Zachodniej, Zygfryd Linda, był w tym właśnie czasie w podróży wizytacyjnej, jechał przez Śląsk, Berlin do Poznania, po drodze wstąpił do domu rodzinnego w Szamotułach. Gdy potem przyjechał do Poznania i dnia 25 IV 1943 roku spotkał się na Starym Rynku z ,,Ilskim" nastąpiło aresztowanie, a po nim ta nieszczęsna, mistrzowska gra. Gestapo nie próbuje iść teraz po liniach organizacyjnych, natychmiast zaczyna obserwację domu rodzinnego Lindy w Szamotułach. Po paru dniach już jest skutek obserwacji. Siostra Lindy, poddenerwowana zbyt długą nieobecnością brata, listownie alarmuje drugiego brata mieszkającego w tym czasie w Mińsku Mazowieckim. List zostaje prawdopodobnie odczytany przez gestapo na poczcie w Szamotułach i zaraz w ślad za listem wyjeżdża do Mińska ekipa poznańskiego gestapo. Zaczyna teraz obserwować brata Zygfryda Lindy, Alfonsa. Alfons, chcąc niezwłocznie donieść o wydarzeniach kolegom w Warszawie -- wyjeżdża, za nim w trop gestapo. Teraz wypadki toczą się już w tempie minutowym: na rogu AL Jerozolimskich i Nowego Światu w Warszawie Alfons Linda spotyka się z hm Andrzejem Kosickim. Idą razem do jadłodajni w pobliżu, gdzie za chwilę czekać będzie Florian Marciniak. Jadłodajnia ,,U Pań Domu" mieści się na piętrze nie istniejącego dziś domu przy ul. Nowy Świat 7 (obecnie wylot ul. Mysiej). Tu obaj zajmują miejsca przy stoliku. Po chwili zostają aresztowani i wyprowadzeni. Wtedy wchodzi Florian i po chwili również on zostaje aresztowany. Jest godzina 14.45 dnia 6 V 1943 roku, czwartek. Właśnie w tym okresie, w okresie aresztowania Floriana, nie byliśmy już bierni wobec gestapo. Akcja pod Arsenałem dodała nam dużo pewności siebie i obaliła dużo gestapowskich mitów. Po akcji przesłuchiwaliśmy dokładnie uwolnionych, zarówno Janka Bytnara, jak Heńka Ostrowskiego. Dowiedzieliśmy się wiele z tego, co gestapowców interesuje, co już wiedzą, czego chcieliby się dowiedzieć. Zorientowaliśmy się, że wiedzą sporo, my jednak w tym momencie wiedzieliśmy o nich też sporo, i to właśnie o zajmującym się nami referacie. Jednocześnie z akcją pod Arsenałem rozpoczęło systematyczną pracę nasze rozpoznanie w gmachu gestapo przy al. Szucha w Warszawie. Prosty przypadek dał nam w ręce taką cenną gratkę. Hm Zygmunt Kaczyński (pseudonim ,,Wesoły") pracował w firmie E. Wedel w biurze sprzedaży; do jego zadań należało między innymi dostarczanie wedlowskiego towaru dla urzędników niemieckich; kiedyś wysłano go z towarem do gestapo. Od tej pory bywał tam często. Gestapowcy, łakomi na wedlowskie przysmaki, lubili wizyty ,,Wesołego", kłaniali mu się na ulicy jak dobremu znajomemu, do gmachu wpuszczali bez sprawdzania przepustki. Długi czas ,,Wesoły" nie wykorzystywał dla celów wywiadowczych swych niezwykłych możli- I wości. Dzięki temu wokół niego nie było najmniejszych podejrzeń. Pierwszy raz użył ich przygotowując właśnie akcję pod Arsenałem. Od tej pory stał się najważniejszym narzędziem rozgrywki Szarych Szeregów z gestapo. Po każdej bytności odtwarzał z pamięci następny fragment pianu gmachu, wykaz pokoi zapełniał nazwiskami referentów, nazwami i tematyką komórek organizacyjnych. Zebrane wiadomości Florian kierował do kontrwywiadu AK. Wiedzieliśmy o gestapo coraz więcej -- wzmagało to nasze poczucie siły i pewności siebie. Chcieliśmy dowiedzieć się jeszcze więcej, stąd plan zamachu na Schulza, tłumacza w ,,naszym" referacie gestapo. Stąd plan wzięcia Schulza żywcem. Jak wiemy, plan się nie powiódł, Schulz nie dostał się żywcem w nasze ręce. Zginął na miejscu. Nie mogliśmy go przesłuchiwać i nie mogąc niczego się dowiedzieć, postanowiliśmy zniszczyć źródło wiadomości o nas. To był powód zabicia drugiego referenta z pokoju 228 w al. Szucha, Langego. Nie żadna zemsta, jak myśleli, jak może czuli niektórzy. Zwykłe, na chłodno przemyślane posunięcie w rozgrywce z gestapo. Potem wielką grę z gestapo wziął w swe ręce ,,Agat". Odtąd ,,Pług" często przekazywał nam interesujące nas, lub mogące interesować, informacje. Podaliśmy parę opisów aresztowań i spraw z tym związanych. Lecz aresztowań było wiele. Każdy teren przechodził w pewnym momencie swoje krytyczne dni. Czasem nie jeden raz. Kraków rozbity był dwukrotnie: raz wtedy, w 1941 roku, przez wyaresztowanie całej prawie Komendy Chorągwi, drugi raz w maju 1944 roku przez aresztowanie komendanta chorągwi, hm Edwarda Heila, ,,Jerzego Krakowskiego". Także Poznań, nie licząc mniejszych aresztowań został uderzony dwukrotnie: raz była to wielka, opisana wpadka 1943 roku (Skrzypczak, Linda, Kosicki, Marciniak), lecz przedtem, jeszcze w pierwszych latach wojny rozbiło Poznań aresztowanie komendanta chorągwi, hm Franciszka Firlika, przyjaciela Floriana, pierwszego wspaniałego organizatora Szarych Szeregów w Wielkopolsce. Lublin był rozbijany dwa razy, Lwów rozbiła 11X11943 roku wawerska wyprawa z Warszawy. Wizytator Lwowa, Ryszard Zarzycki (pseudonim ,,Artur", ,,Scott", ,,Łempicki") tak o tym melduje: ,,Lew 1 - 7.XII.43 Wskutek wpadki 2 instruktorów i wyjazdu komendanta z miasta rój Lew znajdował się w rozsypce. Załatwiałem sprawy związane z wpadką oraz uchwyciłem kontakt na jeden hufiec G.S. i paru młodych ludzi. Poleciłem Komendantowi Chorągwi wynaleźć komendanta miasta, zreorganizować teren 1 wznowić pracę. --) Łempicki" Każdy teren przeszedł swoje krytyczne dni. I rzecz charakterystyczna: w żadnym terenie owe krytyczne dni nie były ostatnimi dla sprawy -- po pewnym czasie praca zawsze ożyła na nowo. k Na końcu tych uwag o bezpieczeństwie jeszcze jedna sprawa. Celowo na końcu, bo sprawa to przykra, odrażająca. Wykupywanie ludzi z więzień. Zawsze znalazły się kanalie, które za pieniądze handlowały ludzkim życiem. Trzeba było tylko do nich trafić. Praktycznie wiodły do nich dwie drogi -- przez przygodnych znajomych volksdeutschów lub przez tzw. granatową policję. Tej granatowej policji należy się słów parę, kilkakrotnie bowiem jawi się ona w naszych rozważaniach i bez jakiegoś komentarza może dziś, po latach, być niezrozumiała. Otóż Niemcy po zajęciu Polski w 1939 roku pozostawili na terenie tzw. Generalnej Guberni polską policję, podporządkowaną całkowicie policji niemieckiej. Kadry kierowniczej polskiej nie było. Albo znajdowała się za granicą albo się ukrywała, albo wreszcie zapełniała obozy i więzienia lub wyginęła w kampanii wrześniowej. Pozostali, nie wszyscy zresztą, szeregowi i podoficerowie oraz bardzo niewielu młodszych oficerów. Zadaniem tej niby polskiej formacji były sprawy porządkowe i walka z przestępczością kryminalną. W oczach społeczeństwa policja ta, od koloru munduru nazywana policją granatową, szybko zyskała sobie złą sławę. W stworzonej przez Niemców sytuacji na czoło wybijali się ludzie pod względem moralnym i obywatelskim najgorsi. Dobrzy Polacy albo w ogóle do nowej służby nie stanęli, wybierając od początku życie nielegalne, albo musieli milczeć. A było tych dobrych Polaków wśród granatowej policji sporo i przez nich wiele dobrego można było nieraz zrobić. Ale i pośród nich szerzyły się aresztowania niemieckie i liczba ich malała. W całej sytuacji zrozumiałe jest, że poprzez granatową policję można było próbować nawiązywać rozmowy o wykup. Wszystkie takie rozmowy były trudne i niepewne. Rzadko zdarzał się wynik pomyślny, często brano pieniądze, a potem w nieskończoność żądano dopłat, łudząc rychłym załatwieniem sprawy. Zdarzały się też zakończenia tragiczne: kiedyś podobno gestapowiec nazwiskiem Bereźniewicz zainkasował osobiście pieniądze, a potem wyjął pistolet i zastrzelił wpłacającego. Toteż na podobne spotkania trzeba było chodzić z ubezpieczeniem. A jednak życie ludzkie jest tak cenne, że nawet dla odrobiny nadziei uratowania go poświęca się wiele. Stąd wśród szafoszeregowych wydatków finansowych znajdują się takie sumy jak ,,Kalikst" -- 90 000 zł, ,,Rakowski" -- 40 000 zł, dopłata za ,,Rakowskiega" -- 10 000 zł, ,,Adam" -- 60 000 zł. 2. Legalizacja Przy okazji omawiania bezpieczeństwa zarejestrować trzeba jeszcze jedno zagadnienie: legalizację. U nas to sprawa marginesowa. Organizacja występowała w niej bowiem jedynie w roli pośrednika między naszymi chłopcami a komórką Komendy Głównej, noszącej nazwę ,,Park". Zbieraliśmy z poszczególnych jednostek organizacyjnych za- mówienia, fotografie, zbieraliśmy potrzebne dane i przesyłaliśmy je do ,,Parku". Stamtąd po kilku czy kilkunastu dniach nadchodziła -fałszywa legitymacja: kennkarta, karta pracy, odcinek meldunkowy, metryka urodzenia, ślubu -- wszystko, co było potrzebne. Znając technikę konspiracyjną, zdawaliśmy sobie dobrze sprawą z tego, jak trudna, staranna i odpowiedzialna robota kryła się pod bezpretensjonalnym kryptonimem ,,Park". Część 5 PRZEŁOM Rozdział XX ,,66" -- KRAJ Od samego poezątku, od przystąpienia do pracy konspiracyjnej pierwszych nie powiązanych jeszcze ae sobą zespołów -- wszystkim przyświecała myśl o kiedyś mającym nadejść przełomie. Myśl ta, początkowo niejasna, niesprecyzowana, z biegiem czasu zaczynała przybierać coraz realniejsze ksetałty. Jedni byli nią bardziej przepojeni i frontem ustawiali całą pracę konspiracyjną, uważając, że konspiracja jest tylko po to, aby przygotować mający nastąpić przełom. Innych bardziej porywała bieżąca walka wyrażająca się przez propagandę, dywersję, wywiad, tak źe kiedyś mający nadejść przełom był dla nich czymś bardzo jeszcze mglistym. Ale zawsze był. Był wyrazistszy, dotykalniejszy, gdy powodzenia na dalekich frontach światowych łudziły rychłością nadchodzącego końca, oddalał się w dniach klęsk w rejony niedościgłych marzeń. Był żywszy w pierwszych miesiącach wojny, gdy społeczeństwo czekało niecierpliwie wpatrzone w armie zachodnie tkwiące nieruchomo nad Renem, odsunął się, prawie zaniknął po strasznej dla społeczeństwa polskiego klęsce Francji w czerwcu 1940 roku. Powrócił w czerwcu 1941 roku razem z nadchodzącą burzą na wschodzie, by odejść daleko za zwycięskimi niemieckimi dywizjami aż nad Wołgę. Potem, po tylu już zawodach, społeczeństwo, a raczej w tym przypadku Polska Podziemna zaczęła widzieć przyszły przełom już nie w kategoriach uczuciowych, lecz w kategoriach konkretnych poczynań organizacyjnych i szkoleniowych. Wiemy, że w Szarych Szeregach sprawy przełomu zostały wyraźnie umieszczone w programach wszystkich jednostek, gdy konstrukcja ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze" poczęła od października 1941 roku obejmować w swoje władanie teren całej harcerskiej Polski. Odtąd przez cały okres konspiracji miał działać program ,,Dziś", a z nim przygotowanie do ,,Jutra" i do ,,Pojutrza". Dopiero w momencie wybuchu przełomu miała być przerzucona dźwignia programowa, miał zacząć działać program ,,Jutro", a z nim przygotowanie do ,,Pojutrza". Takim rytmem żył cały szaroszeregowy teren. W Głów- nej Kwaterze -- ,,Pasiece" obowiązywał natomiast inny rytm. Zgodnie ze starą, wojskową zasadą dowództwo powinno, jak to już powiedziano, zawsze o jeden horyzont wyprzedzać myślą swoje oddziały. Toteż w czasie gdy teren realizował w całej pełni program ,,Dziś" Główna Kwatera przystąpiła do przygotowania ,,Jutra". Stanęło przed nami parę trudnych zagadnień. Przede wszystkim trzeba było uzyskać pełną aprobatę wojska na sprecyzowaną w programie ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze" szaroszeregową koncepcję przydziałów. Chodziło o to, aby wszystkie dowództwa wojskowe nie tylko wiedziały, jak mają użyć szaroszeregowych oddziałów lecz również były zobowiązane do takiego, a nie innego ich użycia. Chodziło o to tym bardziej, że zdarzali się dowódcy, dla których każde wybieganie poza normalny, regulaminowy schemat, każde indywidualizowanie sprawy, jak to właśnie powinno było mieć miejsce z szaroszeregowymi przydziałami, stanowiło nieznośną i nikomu niepotrzebną udrękę, którą taki dowódca starał się za wszelką cenę złamać lub obejść. Spojrzenie na szaroszeregowe przydziały musiało więc normalnym rozkazodawczym torem spłynąć z Komendy Głównej Armii Krajowej do wszystkich szczebli dowódczych. W tym celu opracowane były przez Główną Kwaterę Szarych Szeregów oraz Oddział I Komendy Głównej Armii Krajowej omawiane już rozkazy Komendanta Głównego. Rozkazy L. 129 i 495. Treść tych rozkazów omówiona została w rozdziale ,,Kierowanie". Tu wspomnieć trzeba, że w toku pracy nad rozkazem L. 495 w umyśle Naczelnika Szarych Szeregów zaczęła rodzić się zupełnie nowa koncepcja przydziałów GS-ów. Powstawała w wyniku smutnych doświadczeń dotyczących ciężkich strat, jakie ponosiły Grupy Szturmowe w swej służbie w Wielkiej Dywersji, a także w wyniku smutnych doświadczeń z zarysowującym się u niektórych wojskowych niedostatecznym rozumieniem problemu tych strat. Nowa koncepcja chciała skończyć z przydziałami zwartych oddziałów Grup Szturmowych, a przejść na system przydzielania ich jako młodych dowódców do różnych innych oddziałów. Konkretyzowała się myśl, że tymi oddziałami powinna być albo zorganizowana w jednostki wojskowe milicja PPS, albo też Bataliony Chłopskie. Odbyła się nawet pierwsza wymiana poglądów z ówczesnym przywódcą PPS, Pużakiem (pseudonim ,,Bazyli"). Koncepcja jednak na razie została odłożona do czasu aż spora liczba chłopców GS-ów osiągnie wysoki poziom kadrowy, i to zarówno w zakresie wyszkolenia bojowego, jak ogólno-wychowawczego, tylko w takim bowiem przypadku chłopcy ci mogliby odgrywać wielką, pozytywną rolę w podziemnym wojsku; w przeciwnym razie niezakończenie procesu wychowawczego i szkoleniowego w atmosferze własnych oddziałów mogłoby doprowadzić do tego, że chłopiec rzucony samotnie w obce środowisko będzie za słaby, aby promieniować swoim własnym stylem i podda się obcym wpływom i stylom. Budowa nie doprowadzona do końca, nie przykryta dachem i nie posiadająca zabezpieczonych otworów niszczeje i traci wartość. Dla tych przyczyn z koncepcją indywidualnych przydziałów należało zaczekać i wystąpić z nią później. ,,Witold" i ,,Piotr" projektowali rozpocząć kampanię o nową koncepcję najpierw w Warszawie, gdzie po zakończeniu czwartego turnusu szkoły podchorążych GS-y składałyby się przeważnie z młodych dowódców. Równocześnie należało sądzić, że prace wychowawcze skupione wokół idei stopnia Harcerza Rzeczypospolitej będą mogły w tym samym terminie poszczycić się sporymi osiągnięciami. Ten termin wskazywał na lato 1944. Z innych rozważań wiemy już, że różne trudności wychowawcze opóźniły ten termin i w lecie 1944 roku wiele było jeszcze do zrobienia. Wiemy również, że wprawdzie w zakresie szkolenia plan został wykonany, lecz historia nie chciała czekać na spokojne realizowanie planu dalszego: prosto z bazy szkoleniowej Grupy Szturmowe trafiły w przedpowstaniowy alarm. W takiej sytuacji o żadnym reorganizowaniu nie mogło już być mowy. Z głębokim niepokojem patrzyli więc ,,Witold" i ,,Piotr" w dniu 1 sierpnia na te wspaniałe oddziały, oddziały, których wielkie skoncentrowanie spowodowane zostało najpierw nieprzyjęciem się szaroszeregowej tezy 0 upowszechnieniu walki, a potem niemożnością przejścia na system przydziałów indywidualnych. Myśli o pułkach studenckich na francusko-niemieckim froncie w latach 1914-1918 lub polskich ochotniczych pułkach z roku 1920 nie można było odpędzić. Rozkaz L. 495 załatwił bardzo wiele. Nie załatwił jednak pewnej trudnej sprawy: czym miały być w okresie przełomu komendy harcerskie wszystkich szczebli. Dla reprezentowanego przez ,,Kortuma" wojska sprawa wydawała się prosta. ,,Oddacie wojsku GS-y i BS-y, wasze komendy dowodzić będą «Zawiszą», czyli służbą pomocniczą" -- mówił. Dla Szarych Szeregów natomiast sprawa była bardzo skomplikowana. Po pierwsze, Szare Szeregi chciały zachować więź z tymi przekazanymi wojsku oddziałami, chciały, gdyż wiedziały dobrze, że mogą im wiele pomóc w zakresie wychowania i w każdym innym zakresie szkoleniowym, ba, nawet zaopatrzeniowym; chciały, gdyż te oddziały były im bardzo bliskie, na pewno tak bliskie jak ,,Zawisza", jeśli nie bardziej, bo braterstwo z GS-ami i BS-ami trwało już lata 1 pieczętowało się wspólnie przelaną krwią. Sprawa przydziału komend była ponadto skomplikowana ze względu na skład samych komend. Byli w nich młodzi ludzie w geesowym wieku, z których większość, zgodnie z obowiązującą w Szarych Szeregach zasadą, posiadała przeszkolenie wojskowe, posiadała stopnie oficerskie i podchorążackie. Ci ludzie, z których wielu przeszło chrzest geesowej walki, a inni uważali za swą wielką ofiarę życiową fakt, że tej walki wyrzekli się, ci ludzie rwali się do armii równie silnie, jak ich rówieśnicy z GS-ów. Byłoby nadużyciem karności powiedzieć im, że w okresie przełomu oni w skład walczącej armii nie wejdą, że będą dowodzić służbą pomocniczą. Biorąc to wszystko pod uwagę, Szare Szeregi wystąpiły z projektem, według którego w okresie przełomu komendy wszystkich harcerskich szczebli zostałyby zmilitaryzowane, podlegałyby służbowo któremuś z oddziałów sztabu, np. Oddziałowi I -- Organizacyjnemu i posiadałyby następujące zadania: utrzymanie więzi z walczącymi oddziałami GS i BS, pomoc w zaopatrywaniu ich we wszelkiego rodzaju środki, od własnej prasy poczynając na lekarstwach kończąc, dowodzenie służbą pomocniczą i organizowanie akcji harcerskiej na nowych, dotychczas nie zorganizowanych terenach. Propozycja Szarych Szeregów na tyle wybiegała poza przyjęty schemat organizacyjny wojska, że nie była łatwa do przeforsowania. Wojsko nie rozumiało, po co komendy harcerskie miały koniecznie zostać zmilitaryzowane; uważało, że wszystkie wyliczone zadania, na które w pełni się godziło, można pełnić równie dobrze w mundurze harcerskim, jak w wojskowym, nie umiało wyczuć zasady, którą Szare Szeregi zawsze rygorystycznie realizowały, mianowicie, że każdy harcerski zwierzchnik musiał pełnić wraz z podległymi sobie chłopcami ich służbę. Właśnie dlatego harcerscy drużynowi, hufcowi czy komendanci chorągwi wykonywali roboty wawerskie, brali udział w akcjach dywersyjnych. Tylko w ten sposób trzymali w ręku klucz do serc i mózgów chłopców, mogli być ich wychowawcami. Z tej zasady Szare Szeregi nie chciały rezygnować na okres przełomu. W czasie przełomu harcerscy zwierzchnicy musieli być w wojsku, musieli nosić mundury; pełniąc swoje szaroszeregowe zadania musieli być uznani przez władze wojskowe za pełnoprawnych żołnierzy. ,,Piotr" wysunął tu koncepcję grup oficerów łącznikowych skierowanych do tych specjalnych zadań. Jednak, jak to było do przewidzenia, szaroszeregowe projekty były zbyt śmiałe, zbyt odbiegały od przyjętego schematu, aby mogły doczekać się szybkiej, pozytywnej decyzji. I decyzja taka, która zależała przecież od wielu ludzi, nie nadchodziła, a przełom zbliżał się wielkimi krokami. Raz jeszcze doświadczenie potwierdziło rzuconą gdzieś na początku niniejszych rozważań myśl o zmieniającej się roli harcerstwa w społeczeństwie, a w szczególności w oczach władz. Teraz, gdy wokół widome były oznaki wielkiej militarnej klęski wroga, gdy podziemna praca organizacyjna zapinana była na ostatni guzik, gdy nadchodzący okres walki jawnej nasuwał dowódcom wojskowym wizję okresu, w którym oni będą decydować, w którym mundurami i odznakami zostaną wyróżnieni z szarzyzny tłumu, w którym zrzucą nienawistne cywilne, szare marynarki, teraz -- w takiej atmosferze -- na harcerstwo, na Szare Szeregi zaczęto patrzeć nieco inaczej -- z sympatią, lecz jednocześnie z dobrotliwą pobłażliwością. Zaczynał się przedsmak kłopotów, które tak ostro wystąpiły w czasie powstania warszawskiego. Lecz wyprzedziliśmy znacznie wypadki. W momencie opracowywania rozkazu o przydziałach Szarych Szeregów do powstania było jeszcze bardzo daleko. Główna Kwatera, widząc trudności w załatwieniu drogą normalną sprawy komend harcerskich, postanowiła wykorzystać bardzo dobrą atmosferę i dobre stosunki, jakie Szare Szeregi miały z Kedywem i pod jego opiekuńczymi skrzydłami przeprowadzić swoje plany. Pamiętać trzeba, że Kedyw był jeszcze wtedy w rękach ,,Niła", że bezpośredni styk z Szarymi Szeregami miał jeszcze Kiwerski. Wiemy, że później, po zmianach personalnych, ta atmosfera ochłodnie i stanie się oficjalną; a jednak reminiscencją tamtej poprzedniej atmosfery i tamtych stosunków było wyznaczenie miejsca powstańczego działania Głównej Kwatery oraz Mazowieckiej Komendy Chorągwi w terenie kedywowskim. Znów wybiegliśmy myślą naprzód. Lato 1943 roku, lato śmierci Sikorskiego, aresztowania ,,Grota", lato już bez Floriana, lato Sieczych -- śmierci Tadeusza Zawadzkiego i utworzenia batalionu ,,Zośka", lato rozpoczęte krwią Czarnocina, a przypieczętowane wrześniową krwią Wilanowa pełne było jeszcze walki ,,Dziś" i tylko ,,Pasieka" przygotowywała ,,Jutro". Przemyślenia i przepracowania dokonane latem zostały ujawnione terenowi 1 X 1943 roku na odprawie ,,Pasieki" -- jednej z serii wielkich odpraw. Teraz powiedziano terenowi, że wchodzimy w okres przełomu, dano mu wskazówki organizacyjne, programowe, lecz jednocześnie cały nacisk położono na wielkie trudności nadchodzącego okresu. Trudności te jawiły się z dwu różnych stron: ze strony władz wojskowych i cywilnych ujawniającej się Polski Podziemnej oraz, co ważniejsze, ze strony niejasno zarysowującej się sytuacji politycznej. Przecież nie chodziło tu tylko o Warszawę, przecież niektóre chorągwie Szarych Szeregów wysunięte były daleko na wschód i lada chwila mogły się znaleźć w ogniu walk wschodniego frontu. Nie ułożone stosunki rządu polskiego z ZSRR przy jednoczesnych mglistych nadziejach wielkiej operacji wojskowej od zachodu (było to jeszcze na pół roku przed inwazją sprzymierzonych w Normandii) i konkretnej wizji łamania się Niemców na froncie wschodnim -- wszystko to kazało przewidywać, że lada chwila już nie Szare Szeregi jako całość, lecz poszczególni komendanci chorągwi będą musieli stanąć przed ważkimi decyzjami. Mogło się tak stać, gdyż łączność krajowa każdej chwili mogła być porwana. Wówczas każdy zdany będzie tylko na siebie. W tym odosobnieniu miało mu dodawać sił poczucie duchowej łączności z całą organizacją, poczucie zwartości i znaczenia Szarych Szeregów. Aby wzmóc to poczucie, na październikowej odprawie przed terenowymi kierownikami uchylono rąbka konspiracyjnych tajemnic i zarysowano obraz dotychczasowych osiągnięć i wagi podziemnego harcerstwa. Zrobiono to mając na uwadze wielki wysiłek, jaki wszystkich, często właśnie osamotnionych, czeka w nadchodzącym okresie przełomu. Okres ten porównano do biegu sprintera różniącego się od biegu długodystansowca tym, że sprinter nie stosuje taktyki, nie gospodaruje siłami, tylko przez cały krótki czas swego egzaminu, wszystkimi siłami idzie naprzód. Tak rysowano przed terenem wizję przełomu. ,,Odpowiedzialność za Polskę będzie [wówczas] leżała na ulicach miasta, na drogach wsi. Nie wolno się wahać ją pochwycić. Nie wolno zawężać swego zakresu. To będzie sprint -- pełny wysiłek". Oto co usłyszeli zebrani na październikowej odprawie przedstawiciele terenu. Październikowa odprawa rozpoczęła w terenie nowy okres. Teraz już nie tylko Główna Kwatera pracowała nad przygotowaniem harcerstwa do udziału w nadchodzącym przełomie. Zawrzała praca również w terenie. Teraz owocować miał cały wysiłek walki ,,Dziś" -- owocować w postaci postawy i dyspozycji psychicznych chłopców oraz w postaci sprawności wypróbowanej w walce organizacji. Teraz owocować miał także cały wysiłek przygotowywania ,,Jutra" -- owocować w postaci nabytych przez chłopców umiejętności. Zawrzała praca organizacyjna, a w sprawach programowych nad całą atmosferą dominować zaczęło coraz bardziej nasilone, coraz bardziej gorączkowe wykorzystywanie tego strzępu czasu, który jeszcze pozostał dla przygotowania ,,Jutra". Przecież to w tym okresie szkolenie wojskowe nabrało największego rozmachu, przecież to wtedy pracowało Centrum Wyszkolenia Wojskowego Szarych Szeregów, przecież to wtedy w Warszawie szkoliła się największa fala podchorążych, GS-y terenowe szkoliły się w partyzantkach, GS-y podporządkowane bezpośrednio Głównej Kwaterze szkoliły się we własnej bazie. Lecz nie można zapominać, że wtedy również trwał okres walki ,,Dziś", że wtedy był ,,Kutschera", ,,Stamm", ,,Koppe", że wtedy była ,,Tryńcza". Tylko ta walka ,,Dziś" szła już wówczas jak gdyby dawnym rozpędem programowej myśli, a nowa aktualna myśl była całkowicie skupiona na ,,Jutrze". Tyle program. Lecz wspomnieliśmy, że ruszyły również prace organizacyjne w związku z tym nowym okresem, nowym kierunkiem. ,,Pasieka" rozpoczęła opracowywanie i wysyłanie w teren serii rozkazów i załączonych do nich instrukcji przygotowujących przełom. Dla odróżnienia od innych, stale dotąd rozsyłanych w okresie wojny, te nowe dotyczące przełomu pisane były na specjalnych różowych bibułkach. Wszystkie opatrzone były specjalnym znakiem ,,66". Dlatego w archiwach czy prywatnych zbiorach spotkać będzie można rozkazy 1/66, 2/66 itd. Liczba ,,66" była kryptonimem przełomu. Jej symbolika pochodziła od numeru celi więziennej, w której w VII Forcie poznańskim cierpiał twórca Szarych Szeregów i ich pierwszy Naczelnik -- Florian Marciniak. Rozkazy i instrukcje starały się doprowadzić organizację do pełnej sprawności, pouczały o stanie pogotowia i stanie alarmowym, nakazywały zakończenie wszystkich prac związanych z przydziałami wojskowymi, już nie tylko całych oddziałów harcerskich, ale i poszczególnych ludzi, których funkcje, w pewnych agendach komend aktualne w okresie konspiracji, teraz, w okresie przełomu, wygasną. Ponadto akcja ,,66" starała się wyposażyć chorągwie terenowe w środki materialne na wypadek takiego czy innego odcięcia od Głównej Kwatery. Wyposażenie materiałowe streszczało się w dwóch pozycjach -- w specjalnej pieniężnej sumie budżetowej oraz flakonach zawierających fc witaminę G, tzw. Cebion, przeznaczony dla chłopców. I w jednym i w drugim wypadku były to skromne liczby. Wprawdzie Cebionu szły całe tysiące pastylek, lecz cóż to znaczyło dla 9000 chłopców, których organizmy wyniszczone były stałym niedojadaniem przez długie lata okupacji. Sumy pieniężne, też skromne w stosunku do potrzeb, pochodziły głównie z przesłanych od emigracyjnego harcerstwa funtów i platyny. Charakterystyczne, że sumy te przeznaczone były na pomoc dla najbardziej potrzebujących, na wyekwipowanie osobiste lub na zostawienie drobnych zasobów rodzinie. I jedno więc i drugie -- i Cebion i pieniądze -- skromne w liczbie, miały większe znaczenie moralne, stanowiąc jak gdyby matczyną ręką przygotowany węzełek na daleką drogę. Październikowa odprawa i cała akcja ,,66" pomyślane były w samą porę. Już na następnej z kolei odprawie w czerwcu 1944 roku nie mogli się stawić niektórzy przedstawiciele terenu. Front wschodni szedł naprzód. Niemcy załamywali się i oddawali teren po terenie. Każdy rozkaz Naczelnika Harcerzy poczynając od zimy 1943/1944 rozpoczynał się sakramentalnym ,,...chorągiew... znalazła się na linii frontu... pozdrawiamy... jesteśmy z Wami..." Te rozkazy do walczących z przewalającym się niemieckim frontem chorągwi często już nie docierały. Stały się jeszcze jednym elementem wychowującym tych, którzy czekali na swoją kolej, tych, którzy coraz bardziej gorączkowo przygotowywali się do nadchodzącego przełomu. Rozdział XXI ,,66" -- WARSZAWA W lipcowe dni 1944 roku przełom zbliżał się wyraźnie do Warszawy. Rozkazy Naczelnika pożegnały już nie tylko chorągwie Polski Wschodniej. Kolejno pojawiać się w nich poczęły nazwy Polski Centralnej, nazwy coraz bliższe. ,,Ul Lew" (Chorągiew Lwowska), ,,Ul Zboże" -- (Chorągiew Lubelska). Gdy wreszcie w którymś tam rozkazie znalazło się zdanie, że najbliższa, braterska Chorągiew Mazowiecka, sławny ,,Ul Puszcza" jest już na linii frontu, serca chłopców Chorągwi Warszawskiej zabiły żywiej. Więc to już! ,,Pasieka" gorączkowo pracowała nad zakończeniem przygotowań do akcji ,,66". Z bazy partyzanckiej spod Wyszkowa ściągnął ,,Giewont". ,,Parasol" przerwał organizowanie szkoły spadochronowej. Lecz jednocześnie walka ,,Dziś" jeszcze trwała. W czerwcu ginie w nierównej walce z gestapo dowódca kompanii ,,Maciek", hm Andrzej Malinowski (pseudonim ,,Włodek"). W lipcu na ulicach Krakowa, a potem na podkrakowskich szosach odbywa się tragiczna w swych skutkach akcja ,,Koppe". Tymczasem w miarę zdzierania z kalendarza lipcowych kartek, atmosfera staje się coraz gorętsza. Dla nikogo nie ulega już żadnej wątpliwości, że niemiecki front wschodni jest w pełnym odwrocie. Na ulicach Warszawy pojawia się coraz więcej rozbitków Wehrmachtu brudnych, rannych, obdartych, pojedynczymi samochodami, na chłopskich wozach, nieraz pieszo. Dążą na zachód, widać, że Warszawa jest dla nich tylko jednym z etapów jak tyle, tyle miniętych już miast. Widok butnego dotąd Wehrmachtu jeszcze bardziej podnosi atmosferę Warszawy. Tyle tylko, że zgodnie z narodowymi, pięknymi zresztą cechami Polaków, na ten widok niemieckiej klęski myśl o doznanych krzywdach, żądza zemsty maleje, topnieje, rozpływa się, a na jej miejsce powstaje namiętne, wszechpotężne pragnienie wolności. W szereg lat po wojnie ukazała się na emigracji książka W. Zagórskiego o tych czasach pt. Wicher wolności. W tytule tym doskonale zawarty został nastrój tamtych dni. Wraz z uciekającymi Niemcami szły wieści o sytuacji na froncie, o gwałtownych postępach Armii Czerwonej. Była tuż, tuż. W wiadomościach pojawiać się zaczęły nazwy zupełnie bliskie, odczuwane przez warszawiaków jak nazwy części ich miasta: Otwock, Falenica. Każda noc pełna była warkotu samolotów. W chwilach cichszych z daleka, zza Wisły, dochodził głuchy łoskot dział. Poczucie bezkarności wobec wszechpotężnego dotąd wroga, wobec żandarmerii i gestapo prostowało plecy warszawiaków. Konspiracyjna czujność pozostała gdzieś w mrokach okupacyjnej nocy, zaś w blaskach tego świtu wolności widać było ludzi bez maski, wyprostowanych, uśmiechniętych, pełnych energii i pośpiechu przygotowań. Niedziela, ostatnia lipcowa niedziela upłynęła w niezwykłym nastroju. To był już nie tylko odwrót ze wschodu. Panika objęła Niemców warszawskich. Znienawidzone twarze warszawskich gestapowców i urzędników niemieckich pojawiły się, lecz w jakże innych okolicznościach -- pośpiech i strach malował się na tych twarzach, towarzyszył każdemu ruchowi. Na ten widok fala nienawiści zacisnęła znów polskie pięści. Ten wróg bezlitosny, butny był w chwili klęski bez charakteru, pełen upodlenia i obrzydliwości. Fala nienawiści wzmogła się do granic wytrzymałości na widok samochodów ciężarowych zajeżdżających przed urzędy, pałace, muzea. Na samochody Niemcy zwalali ciężkie skrzynie, a pośpiech kazał im nieraz wyrzucać te skrzynie z okien poszczególnych gmachów. Pobici, pełni upodlenia w swej ucieczce zbrodniarze rabowali, plądrowali jak nędzny, pospolity złodziejaszek. Ludzie spluwali na ten widok i odwracali głowy. Cud, że wówczas nie nastąpiły spontaniczne starcia, które mogły jak płomień ogarnąć miasto. Od poniedziałku zaczęło się coś zmieniać w rejestrowanych przez warszawiaków obrazach. Widać było, że panika została opanowana. Ci Niemcy, którzy uciekli poprzednio aż do Łowicza, zawróceni rozkazem wracali, acz niechętnie i bez energii, zmęczeni, jak po przepitej nocy, porządkowali rozbite warsztaty pracy. Nie było to już jednak w stanie obniżyć nastrojów polskich. Front za Wisłą huczał. Polska Podziemna samodzielnie wyzwalała się z konspiracyjnych pęt, nawet prasa podziemna zaczęła ukazywać się półjawnie. W nastrój ten uderzyło obwieszczenie wzywające 100 000 Polek i Polaków do stawienia się w celu podjęcia pracy przy kopaniu okopów wokół Warszawy. Skutki tego obwieszczenia były zaskakujące: nikt, nikt z całego milionowego miasta, chwyciwszy już w piersi pierwsze fale wolnego powietrza, nie chciał znów iść pod bat niemieckiego feldfebla -- to było czymś przeciw naturze. Dla każdego myślącego człowieka stawało się. jasne, że nastrój, atmosfera panujące w mieście mogą każdej chwili pochwycić inicjatywę nadchodzących wypadków. Tym bardziej, że ci przywódcy polscy, od których zależała decyzja, byli także częścią tak czującego społeczeństwa. Główna Kwatera Szarych Szeregów nie brała udziału w zapadających decyzjach. Wprawdzie mając szeroką i sprawną, żywo reagującą sieć była dobrze poinformowana o sytuacji w kraju, mając zaś codzienny, pełny przegląd podziemnej prasy i serwisów radiowych wytwarzała sobie pog^d na ogólną sytuację polityczną. Poza tym trzeba pamiętać, że ci dwudziestokilkuletni ludzie skupieni w Głównej Kwaterze, posiadający własny taki czy inny dorobek wojskowy, stykający się na co dzień z walką oraz z wojskowym szkoleniem, wymieniający poglądy z oficerami najwyższych szczebli w sztabach Armii Krajowej, nie byli pozbawieni swoich osobistych w tym zakresie ambicji. Świadczyć o tym może duże zainteresowanie lekturą wojskową... ,,Żołnierz Polski", ,,Insurekcja", ,,Dekada" czy londyńska ,,Bellona" były czytywane przez wszystkich, a takie książki jak Sztuka dowodzenia płka Roli Arciszewskiego, Pamiętniki Focha czy Wojny napoleońskie Kukiela przechodziły ciągle z rąk do rąk. Wszystko to jednak pomagało tylko w rozumieniu polityczno-wojskowej sytuacji oraz ułatwiało podejmowanie organizacyjnych decyzji i przejawianie inicjatywy w trudnych sytuacjach, jakie niósł ze sobą nadchodzący przełom. W decyzjach zasadniczych Główna Kwatera ze zrozumiałych względów udziału nie brała. Dwukrotnie tylko w ostatnim, przedpowstaniowym okresie miała miejsce wymiana zdań na te tematy między Naczelnikiem Harcerzy a przedstawicielem Armii Krajowej. Raz była to specjalna rozmowa o charakterze informacyjnym, na którą szef Oddziału I Komendy Głównej AK, płk Sanojca (,,Kortum") poprosił Przewodniczącego ZHP i Naczelnika Harcerzy. Drugi raz była to krótka wymiana zdań między Dowódcą Okręgu Warszawskiego AK, płk. Chruścielem (,,Monterem") a Naczelnikiem Harcerzy -- na marginesie jakiejś innej rozmowy. W rozmowie pierwszej ,,Kortum" dając ocenę sytuacji frontu wschodniego, przewidywał poważniejsze zaawansowanie się odcinka południowego frontu w stosunku do północnego. Sądził, że odcinek południowy sięgnie na zachód poprzez Wisłą z rejonu Sandomierz -- Dęblin. Oceniał, że w tej sytuacji Warszawa pozostanie na marginesie głównego kierunku działania Armii Czerwonej i, co najwyżej, może być objęta samym skrajem idącego na zachód wachlarza. Wyciągnął stąd wniosek, że właśnie w rejonie Warszawy może wytworzyć się sytuacja umożliwiająca dokonanie powstania i złamania w ten sposób marginesowych sił niemieckich. Na przeciwuderzenie niemieckie wychodzące z rejonu Wyszkowa w kierunku południowym, które zresztą zmieniło sytuację na froncie na czas do dwóch tygodni, nic wówczas nie wskazywało. Tyle lipcowa rozmowa z ,,Kortumem". ,,Monterowi" natomiast Naczelnik Harcerzy postawił jedno pytanie dotyczące nadchodzącego przełomu. Chodziło mianowicie o zasadniczą koncepcję powstania -- czy miało ono być uderzeniem od wewnątrz na niemiecki garnizon Warszawy, czy też przeciwnie -- rozpaleniem partyzantki wokół Warszawy z zasileniem jej oddziałami warszawskiego okręgu AK i tą drogą izolowanie niemieckiego garnizonu Warszawy, skazujące go albo na wycofanie się, albo na usychanie w oczekiwaniu odsieczy. Pułkownik ,,Monter" gorąco wypowiedział się za pierwszą myślą. Twierdził, że Warszawa ma odegrać ogromną psychologiczną rolę w ogólnonarodowym powstaniu. Obraz drugi -- obraz powstania rozpalonego wokół Warszawy odrzucał z pewnym odcieniem oburzenia. Tak więc, w oparciu o te rozmowy, w oparciu o komunikaty z frontu, prasę i obserwacje nastrojów miasta, Główna Kwatera wiedziała, że wybuch zbliża się nieubłaganie. Nadchodzący wybuch napawał niepokojem, niepokojem o siłę uderzeniową Armii Krajowej. Wszystkie doświadczenia Szarych Szeregów z upartej walki o konkret liczby, o pełną dyspozycyjność i sprawność organizacyjną, o poziom wyszkolenia, i wreszcie o zaopatrzenie w broń, amunicję, środki motorowe, stanęły teraz przed oczami, podkreślając z naciskiem tezę, że siłę uderzeniową, a więc pełne stany, sprawność organizacyjną, wyszkolenie i broń mogą mieć tylko te oddziały, które toczyły walkę zbrojną już z podziemia. Inne -- mimo całego zapału i poświęcenia -- mogą pójść do pierwszego szturmu źle uzbrojone, liczebnie niekompletne, nie przystosowane do nowoczesnej walki, szkolone nieraz podług dawno przebrzmiałej sztuki wojowania. Szare Szeregi miały swe oddziały nie tylko w Kedywach i stąd wyczuwały, jak wygląda sytuacja w dużej ilości oddziałów. W Warszawie szaroszeregowe BS-y przydzielone były do wszystkich obwodów Armii Krajowej, przydzielone zresztą na szczeblu sztabów tych obwodów. Wrażenia ze wszystkich odpraw, zdawanie sobie sprawy z własnego fatalnego stanu uzbrojenia pozwalały osądzać i podsycały niepokój. Wtedy, może po raz pierwszy, serce zaczął ściskać wyrzut sumienia, że swoje poglądy na sprawę za mało staraliśmy się narzucić sztabom AK. I choć mówiliśmy sobie, iż przecież nikt nas słuchać nie chciał, wyrzut sumienia pozostawał. Jeśli będzie źle, jeśli uderzenie się nie uda -- będziemy za to odpowiedzialni. O ileż bylibyśmy spokojniejsi, gdyby nasze pojęcie pełni, gdyby nasza konstrukcja programowa ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze" obowiązywała nie tylko u nas. A obok tego niepokoju o sprawę czaił się niepokój o naszych chłopców, o nasze wypieszczone oddziały, wyhodowane dla przyszłości, które teraz, będąc jednymi z twardszych oddziałów, stoją na pewno w przededniu odpowiedzialnej i krwawej pracy. I znów -- o ileż bylibyśmy spokojniejsi w te ostatnie lipcowe dni, gdyby nasi chłopcy byli teraz rozproszeni na funkcjach dowódców plutonów, dowódców drużyn, po wielu, wielu oddziałach podziemnego wojska. Niestety, czas do tego nie dojrzał, a wraz z dudnieniem frontu i spadaniem kartek z lipcowego kalendarza -- nadchodził przełom. Główna Kwatera urzędowała teraz w mieszkaniu położonym na wysokim piętrze domu nr 23 przy ulicy Sniedeckich. Urzędowała -- gdyż już nie tak, jak za ,,normalnych" okupacyjnych czasów przychodziło się ,,na lokal" na rozmowę, na zebranie, a po godzinie, po dwóch, trzech wszystko wracało do normalnego wyglądu i konspiracyjny lokal stawał się znów zwykłym mieszkaniem, a dziwni goście znikali. Teraz było inaczej: lokal Głównej Kwatery był czynny bez przerwy; zmieniały się łączniczki, zmieniali się załatwiający swoje sprawy członkowie Głównej Kwatery, a lokal trwał -- każdej chwili bowiem mógł tu nadejść sygnał alarmu. W ostatnich dniach lipca wszyscy członkowie Głównej Kwatery Harcerzy byli na miejscu w Warszawie. Żaden wizytator nie był w podróży służbowej. Każdy tak sobie ułożył kalendarzyk swych wyjazdów, aby w te gorące dni mógł być tu. Nawet Staszek Leopold ściągnął pośpiesznie spod Krakowa ze świeżą jeszcze raną odniesioną w akcji ,,Koppe". Byli wszyscy. Wówczas, jednego z ostatnich lipcowych popołudni, ,,Witold" zadecydował: ktoś musi być na zewnątrz Warszawy. Nie wiadomo, jak ułożą się sprawy; może Główna Kwatera będzie odizolowana od reszty terenu -- na zewnątrz musi byc ktoś wyposażony w pełnomocnictwa Naczelnika, ktoś, kto by w takim przypadku pokierował pracą Szarych Szeregów w reszcie kraju. Padło tak zawsze trudne pytanie: kto na ochotnika? Nie zgłaszał się nikt. Po długiej dopiero chwili wyznaczony został wizytator chorągwi ,,Warta", hm Edwara Dąbrowski (pseudonim ,,Zieliński"). Otrzymał instrukcje i wyjechał. Zdążył wyjechać. Pierwszego sierpnia 1944 roku lokal Głównej Kwatery przeniesiony został ze Śniadeckich 23 na Wilczą 44. Całym plusem dokonanej zmiany było parterowe położenie nowego lokalu, co po wysokim piętrze przy ulicy Śniadeckich pozwoliło odetchnąć łącznikom i gońcom. Wilcza w ogóle była wygodna. Mała, cicha na tym odcinku ulica, położona jednocześnie blisko tętniącej życiem Marszałkowskiej, wejście wprost z bramy, mały pokoik przeznaczony dla Głównej Kwatery bezpośrednio z przedpokoju. Gospodarze życzliwi -- rodzice hm Kazika Brzezińskiego. Wszystko to pozwalało przewidywać, że tu będzie się dobrze pracowało. Jednak nie danym było pracować spokojnie. Koło południa nastąpił alarm! Za parę godzin powstanie. Wówczas jeszcze krótka wizytacja w lokalu Komendy Warszawskiej Chorągwi przy ulicy Barskiej, a potem intensywna, nieco gorącz;kowa praca na Wilczej. Zgodnie z planem, z chwilą alarmu funkcje szefa Głównej Kwatery obejmował hm Kazimierz Grenda (pseudonim ,,Granica"). Naczelnik Harcerzy ,,Witold", jego zastępca ,,Piotr" i dotychczasowy szef Głównej Kwatery ,,Jacek" wraz z szeregiem innych członków GK udawali się do rejonu koncentracji harcerskich batalionów ,,Zośki" i ,,Parasola". Tam również mieli się znaleźć członkowie Mazowieckiej Chorągwi Harcerzy. Dziś trudno przypomnieć sobie motywy tej drugiej decyzji -- najprawdopodobniej chodziło o toy aby komenda mazowiecka znalazła się w zasięgu najpełniejszej osłony, za jaką Szare Szeregi słusznie chyba uważały zgrupowanie Kedywu. Takie uzasadnienie wydaje się słuszne, jednocześnie jednak trudno dziś, z perspektywy czasu, uznać za słuszne pozostawienie w ogóle Komendy Chorągwi Mazowieckiej .na okres przełomu w Warszawie, a nie wyrzucenie jej, tak jak to zrobiono z hm Dąbrowskim, wizytatorem ,,Warty", poza obręb miasta, gdzieś w rejon Grodziska czy Piaseczna. To był niewątpliwie błąd, za który autor niniejszych rozważań ponosi odpowiedzialność. W kwaterze na Wilczej odbyło się więc przekazanie funkcji szefa ,,Pasieki" z rąk ,,Jacka" w ręce ,,Granicy" oraz napisanie przez Naczelnika rozkazu związanego z momentem wybuchu powstania. W rozkazie tym, poza innymi sprawami, było wiele nominacji instruktorskich dla chłopców z batalionów ,,Zośka" i ,,Parasol" oraz szereg nazwisk dziewcząt, łączniczek i sanitariuszek tych batalionów, co do których Naczelnik Harcerzy zwracał się do Naczelniczki Harcerek o takież instruktorskie nominacje. Napisaniem tego rozkazu zamknął się okres przedpowstaniowej działalności ,,Pasieki". Rozdział XXII Był taki moment -- rankiem 2 sierpnia, gdy w jednym pokoju biurowym fabryki ,,Telefunken" przy ulicy Mireckiego na Woli spotkało się 22 harcmistrzów. 7 z ,,Pasieki" (Broniewski, Jabrzemski, Kozłowski, Michalski, Rossman, Stasiecki, Ziirn), 3 z Komendy ,,Ula Puszcza" (Kozicki, Ptaszyński, Śmigielski), 6 z batalionu ,,Zośka" (Białous, Cieplak, Kubacki, Romocki, Szeliński, Wuttke), 2 z batalionu ,,Parasol" (Leopold i Zborowski) oraz 4 z batalionu ,,Wigry" (Dziekoński, Kaczorowski, Konopacki, Ludwig). Wprawdzie dowództwo ,,Wigier" przyszło wtedy właśnie z sąsiedzką wizytą od swego batalionu stojącego w rejonie cmentarza powązkowskiego; wprawdzie ,,Parasol", sąsiadując jeszcze bliżej z ,,Zośką" też przyszedł odwiedzić swych kolegów i zasięgnąć języka o sytuacji, nie ulega jednak wątpliwości, że ta liczba 22 harcmistrzów przypadkowo spotykających się w drugim dniu powstania świadczy o ciężarze, jaki harcerstwo rzuciło na powstańczą szalę. Tym bardziej, że i tu, na Woli, można by jeszcze było zgromadzić wielu innych harcmistrzów, a poza tym nie brakowało ich w każdej dzielnicy Warszawy. Tu jednak skupił się główny wysiłek harcerski. W pierwszych dniach ciężkich walk nie było. Oczyszczano teren, umacniano pozycje, dokonywano wielkiej pracy organizacyjnej zarówno w oddziałach liniowych, jak i w służbach tyłów. Wśród tych prac organizacyjnych bardzo ważnym wydarzeniem już nie tylko dla ,,Zośki", lecz dla całego zgrupowania Kedywu Komendy Głównej, tzw. Zgrupowania ,,Radosław" (od powstańczego kryptonimu dowódcy Kedywu Komendy Głównej AK, pułkownika Jana Mazurkiewicza, pseudonim ,,Sęp") było opanowanie magazynów SS, a w nich umundurowania i oporządzenia przewidzianego dla dużej jednostki piechoty. W ciągu paru kwadransów wygląd całego zgrupowania zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Teraz chłopcy ubrani byli w krótkie, obcisłe kurtki, w spodnie specjalnie skrojone do długich butów, w gumowe buty; na głowach mieli hełmy okryte pokrowcami o kolorze i deseniu ochronnym, składającym się z zielonych, rdzawych, szarych i żółtych plam, takież skafandry pokrywały mundur. Od tych deseni na skafandrach i pokrowcach przyjęła się najpopularniejsza nazwa powstańczego umundurowania -- panterki. Poza mundurami otrzymali chłopcy czapki polowe, bieliznę, pasy. Nastąpiły teraz chwile gorączkowego spolszczania niemieckich mundurów. Z hełmów zniknęły swastyki, z klamer pasów niemieckie napisy, na rękawach pojawiły się biało- czerwone opaski powstańcze, a białą farbą przez szablony malowano na pokrowcach hełmów polskie wojskowe orły oraz na tychże pokrowcach i naramiennikach skafandrów -- oznaki oficerskich i podoficerskich stopni. Ziściły się marzenia chłopców. Stanowili teraz potężną jednostkę wyczekanego przez długie okupacyjne dni Wojska Polskiego. Posiadali broń. W porównaniu z innymi oddziałami powstańczymi posiadali stosunkowo dużo broni. Posiadali nawet sprzęt motorowy -- zdobyczne niemieckie samochody, a po drugosierpniowym starciu z zagubionymi w labiryncie powstańczych barykad niemieckimi czołgami -- nawet dwa czołgi typu ,,Panther". Te właśnie czołgi, najcięższa artyleria powstania, i te samochody usprawniające i unowocześniające życie wewnątrz Radosławowych pozycji, przywodzą na pamięć obraz, którego nie sposób nazwać inaczej jak ujawnieniem Szarych Szeregów -- ujawnieniem harcerstwa. Wielkie, białą farbą starannie malowane na pancerzach czołgów harcerskie lilie, lilie i napisy ,,Czuwaj" na karoseriach samochodów, a obok tego dużo, dużo harcerskich krzyży na mundurach i stylizowane litery GS na bokach hełmów. Przyszło to ujawnienie tak żywiołowo, tak spontanicznie, jak żywiołowo i spontanicznie rwało wtedy całe społeczeństwo pęta okupacyjnej szarzyzny, jak namiętnie chwytało soczysty, urzekający, długo zakazany owoc wolności. Nie przeciwstawiała się tej fali ,,Pasieka". Jakżeż zresztą było się jej przeciwstawiać? Wystarczyło trochę wyobraźni, by uprzytomnić sobie te lilie, te krzyże harcerskie w całym powstańczym mieście. Żadne zakazy tu nie pomogłyby. Lilie, zmazane z czołgów i samochodów, pojawią się na grobach poległych, harcerskie krzyże, zdjęte z mundurów, wybuchną piosenką -- a zresztą, czyż wolno temu wstającemu z niewoli życiu odbierać tyle treści, ile nieść będą harcerskie, powstańcze ogniska, gawędy, czyż tych ludzi - - długo, długo przygotowywanych na wielki zryw jutra -- można zubażać teraz o cząstkę wolności, pozostawiać cień konspiracji? ,,Pasieka" nie przeciwstawiała się tej fali, choć dziś trzeba przyznać, że rozpoczynając powstanie, ,,Pasieka" nie szła z owym zagadnieniem zaplanowanym, przemyślanym, że stanęło ono przed nią żywiołowe i potężne, jednocześnie oczywiste, acz nie dopowiedziane. Oczywiste... Każdy z tych młodych przywódców wydobył z kieszeni swój harcerski krzyż, bo, choć to nigdy żadną instrukcją, żadnym rozkazem nie zostało nazwane, tak a nie inaczej odczuty, wymarzony był przełom. Między przełomem a ujawnieniem stał znak równości, stał znak oczywistości, stał tak dawno, jak dawno sam wyraz ,,przełom" zrodził się w konstrukcji programowej ,,Dziś--Jutro--Pojutrze". Ujawnienie było faktem. Lecz nie było faktem dla wszystkich. Gdy w kilką dni później Naczelnik Harcerzy znalazł się w Śród- mieściu i tam w pełnym oficerskim mundurze z krzyżem harcerskim na piersi organizował jawną harcerską pracę, natknął się na ośrodek żyjący całkowicie konspiracyjnym rytmem, nie ujawniony, nie rozwijający skrzydeł wolności. Główna Kwatera Harcerek. Nie Naczelnictwo, które wprawdzie w pierwszym momencie zaszokowane mundurem, krzyżem, poczęło analizować decyzję ,,Pasieki", potem jednak wczuło się w sytuację, aprobowało, pomagało. Główna Kwatera Harcerek. Tu nadal trzeba było z góry umawiać konspiracyjne spotkania, tu szybko zrezygnowano z wizyt człowieka w mundurze, odcięto się, tu przywołano do porządku komendantkę Warszawskiej Chorągwi Harcerek, ,,Czarną Wandę", która wspólnie z chłopcami rozwinęła skrzydła do jawnej walki, a teraz, łykając łzy, nie umiała wyobrazić sobie tej pracy półjawnej, półukrytej. Główna Kwatera Harcerek kierowała się we wszystkim rozsądkiem, chłodem, rachunkiem. Był to jednak rachunek niepełny. Nie umiemy jeszcze liczyć w chwilach ważkich decyzji takich elementów, jak wyzwolenie energii społecznej, jak wielkie przeżycie wychowawcze dla tych, którzy przeżycia tego doznają, jak wielkie przeżycie wychowawcze dla tych, którzy przyjdą potem. Nie umiemy tego liczyć dziś; nie umiała tego liczyć wówczas ,,Pasieka", chociaż -- gdy po starciu z harcerkami dyskutowano na zebraniu tę sprawę, na szalę decyzji kładziono symboliczne miary trudnych do ujęcia, a jednak na pewno istniejących wielkości. Tak przebiegło ujawnienie. Tymczasem na Woli świeża farba jeszcze nie zaschła na karoseriach zdobycznych samochodów, gdy instruktorzy ,,Pasieki" udali się na pierwszą swoją powstańczą inspekcję. Szli sprawdzić, jak dokonała się mobilizacja BS-ów akowskiego Obwodu Wola, czy pluton łączności, czy poczet dowódcy stawiły się jak należy, czy pełnią swoje funkcje. Inspekcja wypadła źle. Wypadła bardzo źle. Nie było śladu harcerskich oddziałów. W sztabie na ulicy Górczewskiej nikt nie umiał objaśnić - - panowało ogólne zamieszanie i przygnębienie, jakieś nici alarmowe zawiodły, jakieś oddziały .nie stawiły się, jakiejś broni nie dostarczono. Instruktorzy ,,Pasieki", przyzwyczajeni już do sprawnego, zorganizowanego funkcjonowania zgrupowania ,,Radosław", z głębokim niepokojem patrzyli na roztaczający się przed ich oczami obraz. To była fikcja siły -- istniejąca tylko dlatego, że nieprzyjaciel, zaskoczony wybuchem, nie działał. Gdyby uderzył -- zmiótłby te oddziały z łatwością. Z krótkich zdań zasłyszanych w sztabie na Górczewskiej instruktorzy ,,Pasieki" dowiedzieli się ponadto, że obwód Wola poniósł we wczorajszym uderzeniu zasadniczą porażkę, że prawie we wszystkich miejscach Niemcy utrzymali się, dzierżąc w szczególności w rękach Fort Bema i przylegające doń obiekty wojskowe i kolejowe. Wiadomości były przygnębiające, tym bardziej że trudno było zakładać, aby pięć pozostałych obwodów -- Śródmieście, Praga, Ochota, Mokotów i Żoliborz -- lepiej rozwiązały swe zadania. Poza tym było jeszcze jedno, co najbardziej niepokoiło -- wprost przerażało -- to względny spokój, jaki tego drugiego powstańczego dnia zapanował. Wszystkie przestrogi bogatej w doświadczenia polskiej powstańczej historii wydawały się nie zauważone, pominięte, a tymczasem to one właśnie wskazywały na drugi dzień wszystkich powstań, jako na tragicznie zapomniany, przegrany. Dzień, w którym do maksimum wytężyć trzeba było siły, wykorzystując ogłuszenie, zaskoczenie wroga, dzień, w którym nawet kosztem obfitych strat należało iść naprzód, chwytać inicjatywę, narzucać bieg wydarzeń. Dzień, w któryra wielki książę Konstanty spokojnie wycofał się na Wierzbno w roku 1830, w którym po wszystkich szosach Królestwa w roku 1863 szły małe, podatne na ciosy powstańcze, carskie oddziałki, dążące na miejsca koncentracji. I wówczas i teraz strona polska stała jak gdyby jeszcze bardziej od przeciwnika oszołomiona wybuchem. Nie działo się nic. Bezczynność, spokój w momencie przełomu, który miał być jednym zrywem, jednym sprintem, w oczach ludzi szaroszeregowych jest niewybaczalną potwornością. Trzeba działać chociaż na swoim odcinku, działać intensywnie. ,.Piotr" i Janek Rossman zostają przy batalionach. Reszta ,,Pasieki" (,,Witold", ,,Wojtek", ,,Jacek" i ,,Jurwiś") rusza do Śródmieścia. Pójście ,,Pasieki" połączono z wypadem rozpoznawczym, jaki dowództwo zgrupowania skierowało wtedy do Śródmieścia. W wypadzie poszedł pluton z 3 kompanii pod osobistym dowództwem ,,Giewonta". Pluton szedł w marszu ubezpieczonym umundurowany, uzbrojony, sprawny. Zaraz za szpicą grupa oficerów -- to ,,Pasieka"; potem dwa radioodbiorniki zarekwirowane dla ,,Pasieki" u Philipsa na Karolkowej -- będą służyły do nasłuchów zagranicznych stacji; wreszcie główna siła plutonu. Oddział zbliża się do Śródmieścia -- na mijanych ulicach Niemców nie ma, ale i powstańców niewielu. Napotkani powstańcy i ludność z entuzjazmem witają ciągnący pluton -- takiego wojska, z którego bije siła i młodość nie widziano tu jeszcze -- tutejszym powstańcom nie trafia się bowiem gratka zdobycia jednolitych sortów mundurowych. W miarę posuwania się naprzód coraz więcej ludzi, entuzjazm rośnie -- padają okrzyki: ,,Niech żyje Wojsko Polskie!" Pluton odpowiada śpiewem: ,,Hej, chłopcy, bagnet na broń!" Śródmieście! Następuje rozstanie. ,,Giewont" po wykonaniu zadań rozpoznawczych zawraca ze swym plutonem, ,,Pasieka" zostaje. Decyzja pozostania w Śródmieściu wiązała się wyraźnie z faktem odcięcia lokalu Komendy Chorągwi Warszawskiej przy ulicy Barskiej (Ochota) od scalonego terenu powstańczego. W lokalu tym znajdował się zapewne i komendant Chorągwi Warszawskiej, ,,Bolek", ściągnięty we wczesnych popołudniowych godzinach pierwszego sierpnia w trybie alarmowym wprost z własnego ślubu. Odcięcie Komendy Chorągwi Warszawskiej wymagało jej zastąpienia. Nie mogła roli tej spełnić mała, do szczątkowego stanu sprowadzona Główna Kwatera przy ulicy Wilczej, choć i ona, jak niedługo zobaczymy, wyszła poza zakres swych zadań, rozwinęła szeroką inicjatywę. Trzeba było za- stąpić Komendą Chorągwi Warszawskiej. Naczelnik Harcerzy ,,Witold", zdecydował wówczas, że chwilowo sam obejmie kierowanie harcerską Warszawą, łącząc tę zastępczą funkcję ze swoją funkcją normalną. Zamierzał być w Śródmieściu tylko nieco ponad dwa dni, możliwie najpełniej rozwinąć pracę, ponawiązywać i ułożyć współpracę z delegaturą i wojskiem w nowych warunkach walki jawnej, przy okazji zorientować się w sytuacji, a potem, pozostawiwszy w Śródmieściu któregoś z instruktorów ,,Pasieki" jako zastępcę, powrócić na Wolę do batalionów, do Zgrupowania. Motywem tego planu było przeświadczenie, że teraz, w momencie przełomu, jasno i wyraźnie widać, gdzie leży pierwsza linia frontu, a więc jasno i wyraźnie widać, gdzie trzeba być. Dwa i pół dnia spędzone w Śródmieściu wypełnione były pracą co najmniej intensywną. Rozmowa z szefem sztabu Okręgu Warszawskiego AK ppłk. Weberem (,,Chirurgiem") w kwaterze sztabu (hotel ,,Victoria" przy ulicy Jasnej); spotkanie z dowódcą Okręgu, gen. Chruścielem (,,Monter") na ulicy Jasnej; pobyt w redakcji ,,Biuletynu Informacyjnego" i tam rozmowy z Olkiem Kamińskim i p. Bolesławem Srockim wypełniły aż nadto pierwszy dzień pobytu w Śródmieściu. Wypełniły tym więcej, że równolegle do tych wizyt i rozmów szła intensywna praca zorganizowania miejsca postoju ,,Pasieki". Przy tych ostatnich wysiłkach wprost niezastąpione i pełne niespożytej energii okazały się kobiety -- łączniczki, a wśród nich żona Szefa GKH ,,Jacka" -- Ryśka oraz łączniczka akcji ,,Cop" -- ,,Horpyna". Wybrały lokal -- parterowe biuro mieszczące się w domu, w którym mieszkali Ryśka i ,,Jacek" przy ulicy Świętokrzyskiej nr 28. Formalnie przeprowadziły rekwizycję lokalu pod egidą kwatermistrzowską okręgu i w obecności pracownika rekwirowanego biura (zabezpieczenie ruchomości); urządziły lokal, przeznaczając jeden pokój dla Naczelnika, jeden na wartownię -- świetlicę i jeden na biuro -- sekretariat; zajęły się nawet zorganizowaniem spania i jedzenia. Mimo zmęczenia i nawału pracy wystarczyło im energii i sił, aby z kobiecym smakiem udekorować lokal polskimi państwowymi i harcerskimi emblematami, aby pozawieszać informujące napisy, a wśród nich, na drzwiach wejściowych, niezapomniany napis ,,Pasieka". Jak widać, dzień 4 sierpnia rozpoczęty jeszcze na Woli, znaczony przemarszem do Śródmieścia, był dniem intensywnego wysiłku. Był nim tym więcej, że wspomniane oficjalne rozmowy były naładowane treścią. Ogólne wrażenie tych rozmów było zaskakujące dla przybyłych z Woli instruktorów ,,Pasieki". To nie oni zadawali pytania, nie oni informowali się u źródła o sytuacji, lecz wiadomości przyniesione przez nich z Woli były rozchwytywane, a co najważniejsze, sprawiały dumę i radość. Tych paru instruktorów harcerskich jednolicie umundurowanych, w hełmach, z bronią i oficerskimi dystynkcjami, stało się bohaterami dnia. Opowiadania proste dla mówiących, zda się oczywiste, o Zgrupowaniu ,,Radosława", o umundurowaniUj czołgach, samochodach i harcerskich liliach wyciskały łzy wzruszenia. Na łamach ,,Biuletynu Informacyjnego" z następnego dnia znalazły się wszystkie wolskie wiadomości, znalazły się w atmosferze, w jakiej je przyjęło Śródmieście, w atmosferze entuzjazmu i zaufania do poważnej, jak na powstańcze stosunki, siły zgrupowanej na skraju miasta. Nie znaczy to, aby ludność Śródmieścia, aby pracownicy świeżo ujawnionych, dotychczas podziemnych komórek organizacyjnych, nie mieli zaufania do swych śródmiejskich batalionów -- ,,Kilińskich", ,,Chrobrych", aby nie czuli w nich oparcia i siły, nie podziwiali ich odwagi i entuzjazmu. Jakże jednak miło było dowiedzieć się, że poza Śródmieściem opanowanym przez siły powstańcze, jest inna rozległa dzielnica nie tylko nie opanowana przez Niemców, ale stanowiąca jakby polski obóz wojskowy, pełny dobrze wyćwiczonego, zorganizowanego, uzbrojonego i umundurowanego młodego żołnierza. Wiadomości, jakie instruktrzy ,,Pasieki" uzyskali, mówiły o niezupełnie jeszcze wyjaśnionej sytuacji Pragi, Ochoty, Mokotowa i Żoliborza, o poważnych trudnościach nawiązania łączności z tymi dzielnicami, o zarysowującym się kształcie opanowanego przez powstańców Śródmieścia ciągnącego się od Nowego. Miasta po plac Zbawiciela, przylegającego do Wisły, aczkolwiek nie panującego nad mostami, a na zachód sięgającego, dzielnicy wolskiej -- znów opanowanej przez powstanie. Największym utrudnieniem w życiu Śródmieścia były spore jeszcze wyspy niemieckie, jak rejon placu Piłsudskiego, gmach telefonów na Zielonej, Bank Gospodarstwa Krajowego itd., a ponadto poćwiartowanie Śródmieścia liniami silnego obstrzału i w szczególności rozdzielenie go na dwie wielkie części -- na Śródmieście Północne i Południowe wzdłuż celnie i silnie ostrzeliwanych Alei Jerozolimskich. Ta ostatnia sprawa miała poważny wpływ na pierwsze plany ,,Pasieki", jasne jest bowiem, że te pierwsze plany skupiały się na zorganizowaniu pracy harcerskiej w Śródmieściu. Dla zorganizowania tej pracy nie było obojętne, że Śródmieście rozbite było na dwie prawie odrębne części i że w tej drugiej części, w Śródmieściu Południowym, znajdowała się szczątkowa ,,Pasieka", pozostawiona 1 sierpnia na ulicy Wilczej, że ponadto znajdowały się tam dwie osoby z Naczelnictwa Szarych Szeregów (przewodniczący, dr Kupczyński i wiceprzewodnicząca, p. W. Opęchowska), że wreszcie tam przebywa komendantka Pogotowia Harcerek, hm Łapińska. Mimo wszystko zdecydowano, że ,,Pasieka" organizuje się na Świętokrzyskiej w bezpośrednim kontakcie z dowództwem Okręgu Warszawskiego AK. Po załatwieniu tych wszystkich spraw ,,Witold" zamianował swoim zastępcą na funkcji komendanta Chorągwi Warszawskiej hm ,,Wojtka" (J. Jabrzemski), a sam wraz z ,,Jackiem", ,,Czarnym Jasiem", ,,Izą", ,,Irką" oraz żoną ,,Jacka" wyruszył 5 sierpnia na Wolę do batalionów. Sześcioosobowy patrol posuwał się prostopadłymi do Marszałkowskiej ulicami w kierunku Woli; potem, gdzieś na wysokości ulicy Żelaznej, postanowił przedostać się na północ od osi Chłodna--Wolska, tu jed- I nak napotkał niespodziewaną przeszkodę. Wzdłuż tej osi szło od zachodu bardzo szybkie i prowadzone dużymi siłami natarcie niemieckie, to natarcie, które rozpiłowało Śródmieście na dalsze dwa człony i przebiwszy się do mostu Kierbedzia (dziś Śląsko-Dąbrowski) odcięło Starówkę. Przejście do batalionów znajdujących się na północ od osi natarcia było niemożliwe. Zarazem sytuacja, w jakiej znalazł się patrol, stała się trudna. Niemcy nie tylko nacierali po osi ulic Wolska--Chłodna; jednocześnie ich oddziały opanowywały wszystkie przyległe do tej osi domy, spędzały ludność na podwórza, rozstrzeliwały mężczyzn, wyganiały kobiety i podpalały domy. Działo się to w tak zawrotnym tempie, że tłum wygnanych kobiet oraz uciekających ludzi z domów nie objętych jeszcze terrorem, ledwo nadążał pełnym biegiem przed następującymi bez przerwy naprzód oddziałami niemieckimi. Wśród tego tłumu znalazł się patrol ,,Pasieki". Nastrój wśród uciekających był dramatyczny. Zdarzyło się, że zrozpaczona kobieta, która przed chwilą straciła swych najbliższych, na widok powstańczych mundurów rzuciła się na harcerski patrol z okrzykiem: ,,zbrodniarze -- to wasza wina!" Zdarzyło się jednak, że inna kobieta, równie zapłakana i zrozpaczona, błogosławiła spotkanych powstańców. Z bronią gotową do strzału patrol wycofywał się wzdłuż ulicy Grzybowskiej z powrotem do Śródmieścia. W miarę oddalania się od Woli tragiczny zgiełk uspokajał się i tylko płonące ściany ognia na ulicy Towarowej oraz ulicy Wolskiej wskazywały, gdzie już dotarły niszczycielskie oddziały, które przecież, mimo pośpiechu, nie nadążały za czołem natarcia. Patrol szedł teraz ciemną i pustą ulicą Grzybowską. Nie zaczepiany przez nikogo, nie napotkawszy żadnych powstańczych oddziałów, dotarł do Marszałkowskiej, a następnie do gmachu PKO na Świętokrzyskiej, gdzie teraz, po zbombardowaniu hotelu ,,Victoria", mieściło się Dowództwo Okręgu AK. Brak osłony od strony zachodniej, od strony postępującego w lawinowym tempie niebezpieczeństwa, łatwość dotarcia do serca powstania niepokoiła ,,Witolda". Udał się więc natychmiast do PKO i, mimo prób oponowania ze strony dyżurnego żandarma, dotarł do gen. Chruściela. Generał nie spał. Meldunek o natarciu niemieckim wzdłuż ulicy Wolskiej i o rzezi ludności przyjął z opanowaniem, choć widać było, że są to dla niego rzeczy nowe. Rozmówcy dał polecenie dokonania jeszcze jednej próby przedostania się do batalionów, tym razem w celu skłonienia płk. ,,Radosława" do uderzenia w kierunku południowym na bok i tyły nacierających Niemców. Patrol wyruszył jeszcze raz, lecz wszelkie usiłowania przejścia na północ osi natarcia spełzły na niczym. Rano, po wielu próbach, patrol znalazł się znów w rejonie Śródmieścia. Plan powrotu na Wolę został przekreślony. Rozdział XXIII BATALIONY Wiadomości o nich początkowo były skąpe. Jakiś meldunek otrzymany w sztabie okręgu, jacyś cywilni uciekinierzy z tych okolic, niemieckie komunikaty o sytuacji na warszawskich frontach, a przede wszystkim huk artylerii, łuny pożarów, słupy dymów po wybuchach i gwizdy nurkujących samolotów. Wszystko to nie było daleko od Śródmieścia -- jakiś kilometr, dwa -- tak, że owe wzrokowe i słuchowe wrażenia stwarzały wyrazisty, koszmarny obraz. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości wówczas i potwierdziło się to w całej rozciągłości potem, że Niemcy z tą samą siłą, z jaką przebili sobie przejście Wolską--Chłodną--Saskim Ogrodem i mostem Kierbedzia, poszerzali teraz to przejście, likwidując w pierwszym rzędzie powstańcze pozycje na Woli. Ze swego punktu widzenia postępowali najsłuszniej w świecie. Wystarczy przypomnieć sobie rozumowanie ,,Montera" z nocy 6/7 sierpnia, by przyznać im tę słuszność. Zresztą, choć rozkaz ,,Montera" nie mógł wówczas dojść do Zgrupowania ,,Radosław", dowódca tego zgrupowania, wychodząc na spotkanie myśli swego przełożonego, sam, z własnej inicjatywy, nacisnął mocno na północny bok niemieckiego osiowego natarcia. Należy sądzić, że ten zwrot zaczepny ,,Radosława" wywołał wśród Niemców poczucie zagrożenia z tej właśnie strony i był bezpośrednią przyczyną skierowania w następnych dniach całego niemieckiego wysiłku przeciw Zgrupowaniu ,,Radosław". Wtedy to, na oczach stosunkowo spokojnego Śródmieścia rozgorzał kilkudniowy (7-11 sierpnia) bój o północną Wolę i o rejon cmentarny. Było tragedią powstania, że godziny ciężko zapracowane przez oddziały przyjmujące na siebie całą siłę uderzenia wroga nie były przez inne oddziały należycie wykorzystane. Dzielnica po dzielnicy, zgrupowanie po zgrupowaniu przyjmowały na siebie ciosy wroga, a gdy te ciosy padały, wówczas inne dzielnice, inne zgrupowania odpoczywały zmordowane poprzednim bojem, lub też przygotowywały się do walki, oczekując następnego ciosu. A przecież nie trzeba chyba udowadniać, że w takich momentach, gdy uwaga wroga zaprzątnięta była czym innym, gdy koledzy w ciężkim boju obronnym zapracowywali bezcenne godziny, trzeba było atakować. Walczyć wspólnie, a nie każdy zaatakowany osobno. Taki, może nieco prze- i jaskrawiony, celowo, obraz powstańczej walki miał swoje przyczyny: 1) w braku dobrej łączności, a tym samym w trudnościach skoordynowanego dowodzenia; 2) w braku dostatecznego wyposażenia oddziałów w broń i amunicję, a co za tym idzie, w małej skuteczności wszelkich akcji zaczepnych, i wreszcie 3) w kalkulacji dowództwa na krótkie przetrwanie potrzebne do wkroczenia Armii Czerwonej i, co za tym idzie, w dążeniu do pono^ szenia niewielkich strat i w niechęci do rozwijania jakichkolwiek szerszych akcji. Natarcie Niemców na Zgrupowanie ,,Radosław" było bardzo silne. 0 szczegółach dowiedziała się ,,Pasieka" znacznie później: o bohaterskiej walce, o wysokim poziomie dowódców i żołnierzy, o ciężkich stratach: ,,Kuba" -- Konrad Okolski, ,,Długi" Andrzej Długoszowski, ,,Kołczan" -- Eugeniusz Kóecher i wielu, wielu innych; o pięknych chwilach zwycięstw -- wzięcie Gęsiówki i zwolnienie więźniów Żydów oraz zdobycie Pawiaka. Jedenastego sierpnia ostatnie oddziały Zgrupowania opuściły Wolę 1 przez ruiny ghetta odeszły na Stare Miasto. Jak poprzednio Wola, tak teraz Stare Miasto stało się redutą zagrażającą niemieckiej arterii wschód-- zachód. Jak poprzednio bitwa o Wolę, tak teraz bitwa o Starówkę stawała się spełnieniem strategicznej roli powstania. Nadszarpnięte walkami na Woli oddziały zgrupowania znalazły się teraz wśród wielu dobrze zorganizowanych, silnych jednostek bojowych, tworząc wspólnie około siedmiotysięczną załogę reduty. Tu spotkały się znów z bratnim batalionem ,,Wigry", tu spotkały się po raz pierwszy z kompanią uformowaną przez Hufce Polskie i walczącą w ramach batalionu ,,Gustaw". Łącznie harcerze i oddziały zorganizowane przez harcerstwo stanowiły 17,5°/o sił załogi Starego Miasta'. I teraz bitwa rozgrywała się na oczach Śródmieścia; znów skąpe tylko wiadomości o walkach i o stratach dochodziły do ,,Pasieki". "Te nieliczne, które docierały, były przygnębiające. Zginął ,,Blondyn" (Andrzej Łukoski), dowódca 1 kompanii, zginął ,,Howerla" (Staszek Kozicki) i ,,Gazella" (Józek Ptaszyński) z 3 kompanii -- obaj harcmistrze z Komendy Chorągwi Mazowieckiej, zginął ,,Tadek" (Janek Kubacki), harcmistrz z Chorągwi Warszawskiej, nie zapomniany Tadek z Radnej -- ofiarny, pracowity, gościnny, koleżeński, z którego ciasnym mieszkankiem na wysokim piętrze typowego powiślańskiego domu tyle wiązało się wspomnień. Zginął ,,Rafał" (Staszek Leopold) -- wielka nadzieja wielkiej pracy w przyszłej Polsce. Zginęło wielu, wielu. O niektórych stratach dowiedzieliśmy się dużo później, inne tragiczne wiadomości przeciekały różnymi drogami do ,,Pasieki", 1 A. Borkiewicz, Powstanie Warszawskie, Warszawa 1957, s. 163: Załoga Starego Miasta 7200 (w tym ,,Zośka" 374, ,,Parasol" 300, ,,Wigry" 470 i Vs ,,Gustawa" ok. 116 -- razem 1260) wg Stanu na 7 VIII 1944 r. Wśród nich jedna wstrząsnęła szczególnie. Zginął ,,Piotr". W nocy z 16 na 17 sierpnia dowodząc natarciem na terenie ghetta. Wiadomość przyszła przez radio Londyn i okryła żałobą ,,Pasiekę". Wieczorem w dniu nadejścia wiadomości odbyła się w podziemiach Prudentialu przy placu Napoleona zbiórka harcerskich oddziałów i służb zgrupowanych w Śródmieściu. Rozkaz Naczelnika. Minuta milczenia. ,,Piotra" już nie ma. Nie ma tego, który sercem i rozumem opiekował się młodymi chłopcami zgrupowania, który, jak później dowiedzieliśmy się, interweniował na różnych szczeblach dowodzenia prosząc o oszczędzanie harcerskich oddziałów, przedstawiając ogrom społecznych strat, jakie przynosi wyniszczanie kadrowych batalionów, który w najcięższych dniach walki znalazł zawsze chwilę na ognisko harcerskie, na gawędę, na wielką pracę wychowawczą. ,,Piotra" już nie ma. ,,Wacek", Janek Rossman, zostaje mianowany zastępcą Naczelnika Szarych Szeregów z myślą, że on w terenie odciętym od ,,Pasieki" podejmie pracę wychowawczego, opiekuńczego czuwania nad batalionami. Nominacja miała mu tę pracę choć trochę ułatwić. Los chciał, że nie dostarła ona do Janka, że dowiedział się o niej dopiero po latach. Tymczasem w Śródmieściu Warszawy coraz jaśniejszym się stawało, że Starówka toczy teraz decydujący dla powstania bój. W ,,Pasiece" przy Świętokrzyskiej co chwila zjawiały się pełne niepokoju i wyczekiwania matki chłopców z batalionów. P. Długoszowska, p. Więckowska... I znów, jak podczas bitwy o Wolę, tylko bliżej, tylko dłużej patrzyliśmy... Nie było to patrzenie bezczynne. Dzielne oddziały Śródmieścia, sprężyście dowodzone przez rannego w pierwszych dniach powstania płk. Edwarda Pfeiffera (,,Radwan"), zdobyły w tym czasie gmach telefonów na Zielnej, gmach telefonów na Pięknej, komisariat policji Krakowskie Przedmieście 1. Lecz to nie było wzięcie udziału w walnej bitwie, której losy decydowały się przed naszymi oczami na Starówce. Grały tu ciągle te same przyczyny, a najbardziej ta trzecia -- spodziewanie się każdej godziny odsieczy zza Wisły i pragnienie trwania do chwili tej odsieczy, a więc równocześnie niechęć do ponoszenia ryzyka jakiejś bardziej rozstrzygającej bitwy. ,,Byliśmy przygotowani na trzy dni walki" -- mówił gen. ,,Monter" w rozmowie z ,,Witoldem", jednocześnie z nadzieją i otuchą pokazując kręcącego się po korytarzach sztabu kpt. Kułagina, który już jakoby nawiązał łączność ze stojącym za Wisłą marszałkiem Rokossowskim. Tymczasem front za Wisłą milczał. Zamilkł od pierwszych dni powstania i, przeciwnie, wszystkie wiadomości, jakie wówczas byliśmy w stanie rejestrować, donosiły o sporych przemarszach sił niemieckich na wschód. A dni Starówki dobiegały końca. Wtedy nawiązaną łącznością kanałową nadszedł do ,,Pasieki", do ,,Witolda", list ,,Giewonta". Pisał jak przyjaciel do przyjaciela. Ten twardy człowiek, realista, służbista całą duszą oddany swej oficerskiej służbie, skarżył się w liście na przerażające straty, jakie poniósł oddział. Prosił ,,Witolda" o jak najszybsze przybycie na Starówkę i przedyskutowanie w do- wództwie dalszych losów oddziału, może spowodowanie wycofania go na inne, nie tak niszczące pozycje. List przyszedł do ,,Pasieki" po południu 29 sierpnia. Rankiem dnia następnego ,,Witold" wraz ze swą łączniczką ,,Izą" (Halina Kłossowska-Wilczyńska) dołączyli się do ośmioosobowej grupy niosącej kanałami amunicję na Starówkę. Oprócz przypadającej na każdego porcji ,,gamonów", ,,Witold" otrzymał od gen. ,,Montera" ważny list do płka ,,Wachnowskiego" (Karol Ziemski). Z ustnego podkreślenia ważności zawartej w liście sprawy należy sądzić, że list ów dotyczył szczegółów koordynacji przebicia się załogi Starówki do Śródmieścia. Po przybyciu na Starówkę i oddaniu listu można było nareszcie osiągnąć upragniony cel -- bataliony. Mimo wszystkich wiadomości, które napływały do ,,Pasieki", rzeczywistość była zaskakująco smutna. Twarze wychudzone, zaczerwienione oczy, liczne rany, opatrunki, temblaki, mundury poplamione krwią, osmalone, pocerowane. A co najważniejsze -- liczba... Wydawało się, że to jakiś huragan przeszedł przez ten gęsty, młody, zdrowy las pozostawiony przed blisko czterema tygodniami na Woli -- teraz pozostały tu i ówdzie kępy osmalonych drzew. A jednak panował wzorowy porządek, a jednak każdy pełnił swą służbę. ,,Giewont" był na pozycji na Zakroczymskiej 7. Do niego po pierwszych powitaniach ruszyli ,,Witold" i ,,Iza". Silny nalot przetrzymał ich w bramie kwatery batalionu przy ulicy Koźlej. Wciśnięci pod ścianą bramy rozmawiali z Andrzejem ,,Morro", gdy wtem ktoś zawołał, że kompania ,,Giewonta" zasypana, bomby zawaliły Zakroczymską 7. Rzeczywiście, może o 100 m od kwatery stał jeszcze słup ciężkich wybuchów. Sztukasy, skończywszy swą robotę, odchodziły na czystym sierpniowym niebie. Tu, na dole, w czerni dymu i kurzu wdzierała się na zawaloną pozycję niemiecka piechota. Miłek, ten kochany, pogodny Miłek mówiący często: ,,staraj się być przy mnie, bo mnie się nic nie stanie" -- ten Miłek nie żył. Wraz z nim zginęło 12 żołnierzy i 4 sanitariuszki 2, a wśród nich solidny, ofiarny komendant Chorągwi Mazowieckiej, sławny ,,Puszcza", nie zapomniany ,,Szwed", hm Manswet Śmigielski. W tym samym mniej więcej czasie nadeszły rozkazy przygotowujące do mającego dokonać się najbliższej nocy przebicia. Rozpoczęła się gorączkowa praca. Wszystko inne trzeba było odłożyć na bok. Wprawdzie, jak wyjaśniały rozkazy, koncepcja dowództwa polegała na wytworzeniu przez nacierające powstańcze oddziały czegoś w rodzaju korytarza łączącego Starówkę ze Śródmieściem i utrzymanie tego korytarza tak długo, aż ranni, służby tyłowe i ludność cywilna wydostaną się z oblężonej Starówki, jednak po krótkiej naradzie zdecydowano natychmiast ewakuować rannych zgrupowania. Sprawa nie była łatwa ani technicznie, ani formalnie. Trzeba było jednak działać natychmiast. ,,Witold" wziął sprawę w swe ręce i po przebyciu wszy- 2 A. Borkiewicz, op. cit., s. 281, stkich piętrzących się trudności, zwłaszcza po zdobyciu w kwatermistrzostwie Grupy ,,Północ" potrzebnych przepustek na wejście do kanału, wraz z ,,Izą" i z 80 rannymi wszedł przed północą do włazu kanałowego na placu Krasińskich. Przedtem była jeszcze krótka wizyta w kwaterze batalionu ,,Wigry", serdeczna rozmowa z ,,Trzaską" i z zapracowanym po łokcie przy powielaniu gazetki batalionowej, hm Dziekońskim. I znów wiadomości o stratach. Nazwiska bliskich, których już nie ma. Droga kanałem trwała długo. Dla wielu rannych była ona męką nie do zniesienia. Na końcu wyjście przy rogu Wareckiej i Nowego Światu. W Śródmieściu panowała cicha noc, powietrze było czyste, świeże. Uformowała się kolumna czwórkowa rannych i ruszyła w stronę placu Napoleona. ,,Witold" i ,,Iza" poszli naprzód przygotowywać kwatery, opatrunki, mycie, żywność. Po wydaniu odpowiednich zarządzeń w ,,Pasiece" na Świętokrzyskiej, ,,Witold" wrócił do maszerującej kolumny i z niepokojem spostrzegł, że przez ten czas kolumna posunęła się zaledwie kilkadziesiąt metrów. Twarze rannych chłopców były skupione, zęby zaciśnięte, podpierali się wzajemnie i szli... Na czele -- równie skupiona, piękna, młodziutka twarz Jureczka Weila. ,,Witold" jeszcze dwukrotnie wracał do ,,Pasieki" i znów szedł na spotkanie kolumny, a oni szli... Wreszcie przygotowana kwatera w podziemiach Prudentialu. Ranni walili się na chodniki mieszczącej się w podziemiach kawiarni. Zaduch kanałów i brudnych, źle opatrzonych ran napełniał nie zniszczony dotąd śródmiejski lokal. Prace nad zorganizowaniem stałych kwater, miejsc w szpitalach i wyżywienia przybyłych zajęły resztę nocy i ranek. Wśród tych prac zaniepokojeni instruktorzy ,,Pasieki" często zatrzymywali się i wytężali słuch, by pochwycić głosy od strony Starówki. Gdy byli jeszcze w kanałach, słyszeli ciężkie dudnienie czołgów i artyleryjskiej kanonady. Potem, gdy szli od włazu na Wareckiej, dochodziły do nich zrywające się nawały ognia, zrywały się coraz rzadziej, na koniec zaległa cisza. Wiadomości ze sztabu były złe. Natarcie Śródmieścia, dowodzone osobiście przez ,,Montera", w rejonie placu Żelaznej Bramy, mimo wysiłków i parokrotnych podrywań się naprzód, utknęło wśród bardzo poważnych strat. Powoli, ciężko, w gniotącym niepokoju mijał dzień 31 sierpnia. Wiadomości przedostające się kanałami świadczyły 0 generalnym załamaniu natarcia, o poważnych stratach. Z wiadomości tych trudno było zorientować się w losach poszczególnych oddziałów. Była już noc, gdy przed ,,Witoldem" stanęła ,,Iza": ,,Andrzej Morro jest w «Pasiece»!" -- wyrzuciła jednym tchem. Rzeczywiście, za chwilę w ,,Pasiece" było już pełno. Sanitariuszki opatrywały twarz Andrzeja 1 rękę ,,Trzaski", i dziesiątki innych cięższych i lżejszych ran. ,,Jerzy", kulejąc, opowiadał przeżycia minionej doby, z boku dorzucał uwagi śnica, który w chustce zawiązanej na zranionej głowie wyglądał jak pirat. Te dramatyczne i długie przeżycia dały się zamknąć w jedną krótką prawdę: z całego natarcia Starówki tylko czoło tego natarcia w liczbie 63 powstańców zdołało wedrzeć się głęboko w pozycje nieprzyjaciela, a potem, kryjąc się i maskując, przejść przez ogród i ostatkiem wysiłku dotrzeć do swoich. Duszą oddziału był Andrzej ,,Morro", dowódca kompanii ,,Rudy", której resztki stanowiły trzon przebijającej się grupy. Poza tym w grupie sześćdziesięciu trzech były niedobitki kompanii por. śnicy, który po katastrofie na Zakroczymskiej 7 odtwarzał 3 kompanię, byli również dwaj dzielni dowódcy batalionów -- obaj zresztą ranni -- ,,Trzaska" (hm E. Konopacki) i ,,Jerzy" (hm R. Białous). Zakończył się jeden z najbardziej bohaterskich epizodów powstania, za który Komendant Główny Armii Krajowej nazwał kompanię ,,Rudy" -- najlepszą kompanią Armii Krajowej. Nastąpiły teraz dni leczenia, reorganizowania i uzupełniania batalionów. Po pierwszym transporcie 80 rannych, po przebiciu się 63 powstańców przez Ogród Saski, wychodziło z kanałów jeszcze wiele zwartych oddziałów ewakuowanych z dogasającej Starówki. ,,Kmita" (Henryk Kozłowski) przyprowadził tę część ,,Zośki", która nie przebiła się górą, pod dowództwem ,,Jeremiego" nadeszły resztki ,,Parasola" z rannym ,,Pługiem", resztki ,,Wigier", bardzo przerzedzona kompania harcerska ,,Gustawa". Z opowiadań wszystkich wyrastał potężny, niezwykły pomnik bohaterstwa i grozy, któremu na imię -- Starówka. Każde opowiadanie kończyło się długą listą strat. Cała epopeja Starówki zamykała się stratą bolesną, tym boleśniejszą, że jeszcze bardzo świeżą: przy ruszaniu przebicia zginął hm mjr Kajetan Andrzejewski (,,Jan"), dowódca zgrupowania ,,Broda 53", w skład którego wchodziła ,,Zośka". I znów w ,,Pasiece" widać było wiele zastygłych w bólu lub zalanych łzami twarzy matek. Śródmieście nowych gości nie przyjęło spokojem. Bezpośrednio po ich nadejściu nastąpił piorunujący w skutkach atak na Powiśle, a potem, po jego wzięciu i odrzuceniu tym razem Śródmieścia północnego od Wisły, przyszła nawała ogniowa na samo północne Śródmieście. Po nawale gwałtowny nacisk niemieckiego natarcia od strony Nowego Światu. Lecz płk ,,Radwan" zarył się w gruzach i ruinach domów i bronił się zaciekle, oddając tylko po bardzo ciężkich walkach niewiele metrów takich ulic, jak Traugutta, Warecka, Chmielna, Tragiczna, choć wytłumaczalna historia powstańcza powtarzała się z niezwykłą prawidłowością. Młot niemieckiego natarcia bił kolejno w następną dzielnicę powstańczą -- powstańcy nie byli w stanie i nie chcieli ponieść ryzyka jednego boju o wspólnym celu taktycznym. Zresztą możliwości wydania takiego boju zmniejszały się z każdym dniem, cofanie się powstańczych frontów oddalało od siebie coraz bardziej dzielnice mające ze sobą ewentualnie współdziałać, straty w ludziach i amunicji zmniejszały do minimum szansę zaczepnego zwrotu. W tych trudnych dla Śródmieścia dniach przebiegała reorganizacja batalionów Zgrupowania ,,Radosław". Toteż szybko przerzucono je 69. Instruktorzy ,,Zawiszy' 70. Zawiszacy 71-72. Przyrzeczenie w Chorągwi Krakowskiej 74. Szkoła ,,Za lasem" Kiedy nastąpi inwazja. To test pytanie, na ktnre oczekujemy codziennie odpowiedzi. Mnze juz lutro? Może jeszcze dziś? Inwazja ,,wisi w powietrzu". Wisi nad całą Europa. Żyjemy wszyscy w ,,klimacie inwazylnym", (tworzonym przez propagandą anglosaska,, |ak i niemiecką. Z inwazja wiara się nasze nadzieje -- że nareszcie i to szybko nastąpi koniec. Niemcy nie starała, sie. luz wmawiać swcimi narodowi -- jak to było w okresie wypadu pod Dieppe -- ze wał Atlantycki jest dla inwazji przeszkoda, nie do pokonania, że inwazja jest niepoważną mrzonka,. Niemcy nic maią diii wątpliwości, ?c inwazja nastąpi i ie walka toczyć się będzie w głębi lądu europejskiego. Wieczorem w przeddzień -- a właściwie rankiem w dniu inwazji zapłonie wygaszony oddawna ogień na olbrzymim posągu Wolności u wjazdu do porhr nowojorskiego. Na tę właśnie chwile, czekają napewno w niejednym domu -- i w niejednym lesie -- Francji. Danii, Holandii, Pflltki Bo inwazfa oznacza zbliżenie sztosc, rozjaśni sytuację tak ciągle ciemną. Równocześnie inwazja oznaczać będzie początek okresu wielkiego wpływu Anglo&asów na kształtowanie §i< nowego tycia w Europie. Anglosasi postanowili nietylko zorganizować stosunki międzynarodowe w lepszv sposAb DIŻ po poprzedniej wojoie - - ale chcą wychowywać narody do demokracji, Ale paradokiem jest. le dla nas w Police jnwazla może przynieść jeszcze nie całkowite rozwiązania. Inwazfa będzie zapowiedzią końca niewoli, ale aasze położenie może nietytko nie ulec ułatwieniu, ale przeciwnie mote sie tkomplikować. Oto nie możemy oczekiwać, że właśnie tu w Police wylądują Amerykanie i Anglicy ze swym Atnjjotem i UNRRA iui teraz. Przeciwnie -- mołe ale zdarzyć, ze IOWBZU nie przyniesie nam chwilowo żadnych pomyślnych imian w naszej sytuacji, albo nastąpi udana ofemywa bolizewicka. Naite ttoiuaki i Roiią są wciął niewyłainiooe -- taktyka tradycyfaa rosyjska .ani polcofu, ani wojny" -- ulcrvwa.JR.ca włiiciwe zamiary. Ten końcowy okres przejściowy wojny mote być u aą» nowym psychicznym i materialnym przejściem -- moż« równie clątkim f*k wrzesień 1939 roku. Taki okres 73. ..Bądź gotów" 75. ,,Brzask" 79. Katechizm ,,M" 76. ,.Wigry" 1. Jestem żołnierzem PoUkl walczące} t barbarzyńskim oałeidzcą. 2. 2ycicm moim: Polska cierpiąca i walcząca. Wiarą notą: Polska iwycieska i triumfująca. 3. Żołnierska moja sfaiba spełnia sie, prxa4* wszystkim pruć bezwzględny, bierny opór wobec poczynań wroga. 4. Przy iptlniaota tłoiby okazywać )>ąią mfską IwardoU i niezłomną wicraoic Sprawi*, obcy ni łut płacz tłabych, obca ml test niemoc chwiefoych 1 niewierzącyh. 5. Całym tyciem iwyn okaiutc. nateidlcy ·wą wrogoM 1 pie.tnu)t (o katdym «poł> rżeniem. Rodakom aio*c. braterską pomoc. przyłazo i terce. 6. Młodotó twą urahi|e. wbrew zakawnn wroga, chcącego )ą wyjałowić i zmarnować. 1. W tym celu ducha twego kattałtować bfd« na oarttdiie Wielkie! i Dobrej Sprawy OłciyiUi, bfdf prawy, dobry i »ilny. 8. Umyil iwój btdc kiitalcit i ćwiczył, by myii polika bogaciła lic. i rozwt)ala, byn w przyszłości zawodową swą pracą Jakoałłepiel słutył dobru Ofctyzoy. 9. Walczyć bede nieugięcie o swą dziclnoM fizyczną, by Naród mó| uratował sit od cberiactwa, a godsłoa Przełomu zastała moie słlaym ł metoyai. 10- Bogiem zbrotay prawom powytszym za* przyriejam wierooać i łeb apostolstwo wśród wszystkich Mlodyc* PoUków. 80. Jan Wuttke 81. Mieczysław Słoń 77. Komenda hufca Pińczów 78. Wycieczka kolarska hufca Pińczów 82. Irena Kowalska-Wuttke 83. Wiesław Krajewski 84. Eugeniusz Koecher 85. Konrad Okolski 86. ,,Brzask" z 22 VIII 1944 r. 87. Znaczki harcerskiej Poczty Polowej 88. Iwo Rygiel 89. Kazimierz Brzeziński 90. Jerzv Gawin 91. Jan Rodowicz ze Śródmieścia północnego do spokojniejszego na razie Śródmieścia południowego, poza Aleje Jerozolimskie. Inne nadeszłe ze Starego Miasta jednostki harcerskie pozostały w północnym Śródmieściu: ,,Wigry", zmniejszone do stanu kompanii -- w rejonie ulicy Świętokrzyskiej, kompania Hufców Polskich wraz z pozostałymi kompaniami ,,Gustawa" -- w rejonie kościoła św. Krzyża. Batalion ,,Parasol" był na tyle zniszczony, że włączono go w skład Batalionu ,,Zośka". Tak więc po przeszło roku swej chlubnej, samo-" dzielnej drogi zniszczony, zdruzgotany ciężką pracą wojny, powrócił 'do swego macierzystego pnia. Reorganizująca się ,,Zośka" została w ten sposób nieco zasilona liczbowo. Dalszym zastrzykiem było tych kilku nielicznych, których wybuch powstania zastał w Śródmieściu, lub którzy w jakiś inny sposób zostali odcięci od batalionu. Teraz chodzili za Naczelnikiem i męczyli: ,,Pozwól iść do «Zośki»" lub ,,Pozwól, bo jeśli nie pozwolisz, to sami pójdziemy". Były to trudne decyzje. Wprawdzie batalion miał iść teraz na spokojniejsze leże, na nie atakowany dotąd Czerniaków, ale wizja pójścia jeszcze i tych w straszny młyn wojny była zbyt ciężka. Ostatecznie perspektywa spokojnych na razk czerniakowskich ogrodów z jednej strony i niepewność pobytu w każdym kącie kurczącego się powstańczego terenu z drugiej strony --> spowodowały decyzję ,,Idźcie!". ,,Jaś Czarny", ,,Irka", ,,Wiesiek", ,,Jurek TK" o mało nie rzucili się ,,Witoldowi" na szyję. Dla prawdy historycznej przyznać trzeba, że były wówczas w ,,Pasiece" i inne sceny. Była matka starająca się uprosić, aby jej syn nie szedł na Czerniaków, był syn tej matki chodzący za nią ze spuszczoną głową, był instruktor harcerski, który przekonywał, że bardziej przyda się sprawie, jeśli będzie chodził po szpitalach i uprzyjemniał rannym ciężkie chwile śpiewem i deklamacją; był inny instruktor, którego do łóżka bardziej przykuły ciężkie przeżycia psychiczne niż stosunkowo nie tak ciężka rana, byli dwaj przyjaciele tegoż instruktora, którzy starali się stworzyć wrażenie, że muszą koniecznie pielęgnować kolegę, że nie mogą go odstąpić, był żołnierz, który przestrzelił sobie nogę, aby nie pójść. To wszyscy. Z różnych pochodzili oddziałów. Nikomu z nich nie kazano pójść -- zostali wszyscy. A tamci poszli, poszli owiani znów jakąś lepszą myślą, nieco wypoczęci, podleczeni, odczyszczeni -- choć już znacznie mniej liczni niż kiedyś na Woli, czy nawet na początku Starówki. Tuż przed wyjściem odbyła się jeszcze mała uroczystość, z natury swej radosna, lecz teraz jakaś rzewna i pełna zadumy. Dwa śluby przy jednym ołtarzu. ,,Czarny Jaś"- -,,Irka", ,,Andrzej Poi"--,,Zosia". Ślubów udzielał kapelan batalionu, ojciec ,,Paweł" (ks. Warszawski); potem krótkie symboliczne przyjęcie w ,,Pasiece" i w drogę. Pierwsze dni Czerniakowa zdawały się potwierdzać nadzieje, ze batalion znajdzie na nowych pozycjach chwilę wytchnienia, odpoczynku, że wyrwał się nareszcie z piekielnego młyna. Tak minął prawie tydzień. 13 września ,,Witold", idąc przez Czerniaków na Moko- tów spędził kilka godzin w batalionie, odwiedził chłopców na pozycjach i innych na kwaterach lub w dowództwach pododdziałów. Nastrój nie był najgorszy -- tydzień odprężenia zrobił swoje, a bliskość Wisły i za nią bezpośrednia bliskość wschodniego frontu napawały nadzieją. Wprawdzie front ten milczał ciągle. Wprawdzie w rozmowach kolegów przebijała nuta żalu, że gdy tu przyszli, zastali teren zupełnie nie przygotowany do obrony, barykady słabe, brak umocnień, brak lub płytkość rowów łącznikowych. Dlaczego nie zrobiono tego wszystkiego, przecież było tyle cennego czasu? -- pytali chłopcy. Wówczas po raz nie wiadomo który, przez mózgi musiała przelecieć myśl o słuszności konstrukcji programowej Szarych Szeregów. Trzeba było bić się ,,dziś", aby być dobrym żołnierzem ,,jutro", aby się organizacja dotarła, aby wojskowa wiedza praktyczna narosła, aby dowódcy zostali wypróbowani. Przecież to nie wina tych żołnierzy, ochotniczo, z entuzjazmem i ofiarnością wybierających ciężką i niebezpieczną służbę, że ich oddziały potrzebują jeszcze trochę czasu i warunków, aby stać się świetnymi oddziałami. A tego czasu i tych warunków już nie ma. Gdy w nocy ,,Witold" z ,,Izą" wracał z Mokotowa znów przez Czerniaków, gdy wyszedł z mokotowskiego kanału na ulicy Zagórnej, aby jeszcze odwiedzić batalion, a potem górą przez Książęcą dostać się do Śródmieścia -- oczom jego przedstawił się zupełnie inny widok. Wprawdzie była noc (z 13 na 14 września), ale od płonącego magazynu ,,Społem" było widno jak w dzień. W tym migotliwym świetle widać było wyraźnie kikuty kominów, leje po bombach, gruzy. Zapach spalenizny rozchodził się wszędzie. Trudno było poznać Czerniaków po tych kilkunastu godzinach. Przy wejściu do kwatery ,,Zośki" zatrzymał ich Jurek Weil; po paru zdaniach wiedzieli już, że znów rozpoczęło się niemieckie natarcie. Weszli do kwatery. W kwaterze dowództwa kompanii ,,Rudy" ranny ,,Anoda" na jednym łóżku, zmęczony i chory Andrzej ,,Morro" na drugim -- nie spali, rozmawiali. Teraz rozmowa potoczyła się żywiej; opowiadali: szło ostre natarcie niemieckie próbujące jak najszybciej oderwać Czerniaków od Śródmieścia, a potem zniszczyć, aby odepchnąć powstanie od Wisły. To było jasne. Było jasne tym bardziej że, jak opowiadał ,,Witold", przed kilkoma godzinami obserwował z wysokiej mokotowskiej skarpy wiślanej szturm Armii Czerwonej na Pragę. Nareszcie. Teraz już tylko trochę wytrwać, przecież tuż, tuż, tylko przez Wisłę, na przeciwległym brzegu, na wale miedzeszyńskim jest już Armia Czerwona! Jakiś wyścig między nadzieją, koniecznością wytrwania i brakiem sił. ,,Znów cała wściekłość uderzenia na nas" -- mówił ,,Morro" -- ,,jesteśmy ostatnim bastionem powstańczego Śródmieścia nad Wisłą". I ten młody, ale niesłychanie męski i twardy oficer pozwolił sobie na chwilę słabości w gronie przyjaciół. ,,Wiesz" -- mówił do ,,Witolda" -- ,,tak bym chciał znaleźć się na wsi u chłopa i widłami przewracać gnój". Uśmiechnęli się, ,,Witold" spojrzał na zegarek -- dochodziła druga w nocy. Uścisnęli sobie dłonie. ,,Witold" i ,,Iza" poszli. Dołączyli do końca kolumny niosącej worki z żywnością dla Śródmieścia. Szli ostatni. W czasie drogi rozpoczął się ostrzał, trzeba było przyśpieszyć. Rozpoczynało się znów niemieckie natarcie -- łączność Czerniakowa ze Śródmieściem została przerwana. Minęło kilka dni. Znów słychać było działanie piekielnej machiny wojny. Nad Czerniakowem nurkowały niemieckie sztukasy. Front wschodni zamarł powtórnie i tylko sowieckie lotnictwo spędzało czasem bezkarne dotąd samoloty Luftwaffe. Potem, zwykłą już a tragiczną koleją rzeczy, wszystko zamilkło. Cisza jaka nastąpiła, gorsza była od poprzedniego piekła. Trudno było myśleć o tych wszystkich bliskich -- o batalionie -- gdzie oni są teraz? Czy są? I wówczas do ,,Pasieki" na Wilczą weszło pięć postaci osmolonych, pokrwawionych, w łachmanach mundurów. To ,,Jerzy", dowódca batalionu ,,Zośka", jeden żołnierz z walczącego na przyczółku Czerniakowskim Batalionu Armii Berlinga, ,,Wika" -- łączniczka ,,Jerzego", ,,Żereń" -- Jurek Łukoski. brat poległego na Starówce ,,Blondyna", dowódcy kompanii ,,Maciek" i ,,Halicz". Znów, jak przed ponad trzema tygodniami, po przebiciu ze Starówki, z urywanych zdań opowiadających zarysował się cały obraz: wściekłe natarcie niemieckie, odejście większości kanałami na Mokotów, trzymanie przez resztę skrawka przyczółka, lądowanie batalionu berlingowców, dalszy nacisk wroga, beznadziejne czekanie na dalszą pomoc lub na przeprawę ewakuacyjną na tamten brzeg, ostatnia próba przebicia, i tych pięć postaci -- jedynych, które przeszły. Całe opowiadanie przetykane znów długą, nie kończącą się listą strat: Jureczek Weil, ,,Książę", ,,Czarny Jaś" i ,,Morro". ,,Morro" -- piękny, jasny chłopiec trafiony kulą, gdy biegł z polską chorągwią w ręku pokazywać lądującym oddziałom berlingowców, gdzie jest nie zajęty przez Niemców polski kawałek przyczółka. W parę dni później, gdy padał Mokotów, kanałami do Śródmieścia wróciło jeszcze kilku chłopców z batalionów. Na ostatnią zbiórkę Szarych Szeregów biorących udział w powstaniu -- stawiło się z trzech harcerskich batalionów kilkunastu żołnierzy. Po wojnie, z tych z niewoli i ze szpitali, i z innych, którzy przedostali się na drugą stronę Wisły -- zebrało się razem kilkudziesięciu. Około 80% zginęło. Bataliony zostały starte. Odbyły ciężką pracę na najważniejszych" powstańczych szlakach. Na te szlaki sterował Je nieraz przypadek, nieraz świadoma decyzja dowódców. Wielkie procesy wychowawcze, a jeszcze większe samowychowawcze, wkładane latami w tych chłopców pozwoliły im dobrze spełnić tę najcięższą służbę, pozwoliły im przeżyć krótkie, młode życie w pełni takich wartości, po jakie wielu ludzi nie sięgnie żyjąc długie dziesiątki lat, pozwoliły im stać się przykładem, wzorem dla tych, co mieli przyjść po nich. Rozdział XXIV NA WIELU FRONTACH W powstaniu warszawskim walczyło wiele oddziałów harcerskich. Jak wiemy Grupy Szturmowe i Bojowe Szkoły, zgodnie z instrukcjami ,,Pasieki" miały walczyć w okresie przełomu jako oddziały wojskowe w szeregach Armii Krajowej. ,,Zawisza", podlegając bezpośrednio komendom harcerskim, miała pełnić służbę pomocniczą. Obecnie skupimy uwagę na dwóch pierwszych szczeblach, na Grupach Szturmowych i na Bojowych Szkołach. Aby całą sprawę dobrze uchwycić, należy przypomnieć sobie najpierw układ organizacyjny harcerstwa na terenie Warszawy w chwili wybuchu powstania. Szare Szeregi męskie posiadały na terenie Warszawy następujące człony organizacyjne: 1. Główna Kwatera Harcerzy wraz z podporządkowanymi jej bezpośrednio batalionami ,,Zośka" i ,,Parasol" oraz kadrą batalionu ,,Wigry'- (całość tego batalionu poza kadrą stanowiła, jak wiemy, odrębną organizację). 2. Komenda Chorągwi Mazowieckiej. 3. Komenda Chorągwi Warszawskiej wraz z sześcioma podległymi jej okręgami (Śródmieście, Praga, Mokotów, Ochota, Wola, Żoliborz) -- każdy dzielący się na 3 szczeble (GS, BS i ,,Zawisza") oraz nie włączoną jeszcze w organizacyjny schemat 16 WDH. 4. Komenda Chorągwi Wysiedlonych z Polski Zachodniej wraz z podporządkowanymi jej grupkami ludzi. 5. Komenda Chorągwi Wysiedlonych z Polski Wschodniej wraz z paroma zwartymi grupami. Poza ,,Szarymi Szeregami" należy zarejestrować: 6. Hufce Polskie wystawiające w okresie powstania 1 kompanię w batalionie ,,Gustaw". 7. Resztę, poza kadrą, batalionu ,,Wigry". 8. 21 WDH, z punktu widzenia harcerskiego z nikim nie powiązaną, a walczącą w powstaniu jako bateria ,,Kuby". 9. Wiele innych małych grup harcerskich lub nawet pojedynczych harcerzy walczących w różnych zgrupowaniach wojska Batalion ,,Zośka" na krótko przed wybuchem powstania miał dwie (w ,,Baszcie", Kedywie, ,,Kolegium" itd). kompanie: pierwszą -- ,,Maciek" i drugą -- ,,Rudy", Trzeoia pod dowództwem ,,Giewonta" powołana została na parę dni przed wybuchem powstania; w jej skład weszły Grupy Szturmowe z sześciu okręgów Chorągwi Warszawskiej uformowane w trzy plutony: Praga, Śródmieście i Ochota. Powstanie wybuchło w momencie nie dokończonej reorganizacji. Dlatego na Woli w batalionie nie zameldowała się cała kompania. Brakowało plutonu Ochota, który pod dowództwem Iwo Rygla (pseudonim ,,Bogusław") pozostał jeszcze w dyspozycji Obwodu AK -- Ochota, brakowało także trochę ludzi z pozostałych plutonów, którzy w związku z reorganizacją nie dość sprawnie mogli być alarmowani. Ci pozostali częściowo na Pradze, częściowo w Śródmieściu. ,,Giewont", jak wiemy, w oparciu o tych, którzy się stawili oraz zasilony zespołem Komendy Chorągwi Mazowieckiej sformował trzecią kompanię batalionu ,,Zośka'1 i wraz z nią dzielił losy batalionu. Poza batalionami pozostały: pluton Rygla na Ochocie, grupa w Śródmieściu i grupa na Pradze. Pluton Rygla dzielił losy całego obwodu Ochota. Po krótkich i zakończonych całkowitym niepowodzeniem walkach toczonych w dniu 1 sierpnia wymaszerował w nocy z 1 na 2 sierpnia wraz z całym obwodem z miasta, mając zamiar dotrzeć do Lasów Kabackich i Chojnowskich. Rankiem 2 sierpnia natknął się, sam częściowo nie uzbrojony, na silną niemiecką grupę bojową w parku i zabudowaniach folwarku Pęcice. Po krótkiej walce pluton został zniszczony. Iwo poległ, wielu chłopców dostało się w ręce wroga. Ci zostali bee żadnego pardonu rozstrzelani. Nielicznym udało się przebić w kierunku południowym i dotrzeć do kompleksu lasów. Tu w kontakcie z BS Mokotowa rozpoczęli trudną pracę dostarczania oblężonemu miastu broni i amunicji. Część plutonu Grup Szturmowych -- Praga, którą wybuch powstania zaskoczył na Pradze, na skutek nieopanowania terenu przez cały praski obwód AK musiała wraz z pozostałymi tamtejszymi jednostkami harcerskimi cofnąć się z powrotem do konspiracji. Część plutonu Grup Szturmowych -- Śródmieście znalazła się w sytuacji szczególnej. Obok niej w Śródmieściu, jak w każdym zresztą obwodzie, były dwa plutony BS (poczet dowódcy obwodu i pluton łączności), a ponadto wiele grupek i wielu pojedynczych harcerzy, którzy, nie dotarłszy do swych macierzystych oddziałów, utrzymywali kontakt z ,,Pasieką" i dopraszałi się jakiegoś przydziału. Ponieważ plutony BS nie były używane ani jako poczty dowódców, ani jako oddziały łączności, lecz jako zwykła piechota, powstała myśl stworzenia z tych wszystkich sił harcerskich Śródmieścia osobnej kompanii. Sprawę omówiono z dowódcą Śródmieścia, płk. ,,Radwaaem", wykonano pośpieszną pracę organizacyjną i w ten sposób w ramach zgrupowania ,,Bartkiewicza" osłaniającego Śródmieście od półnpcjr .wzdłuż Kredytowei ?-- pl. Małachow_skiegq ^n. Traugutta po- wstała kompania harcerska pod dowództwem dotychczasowego szefa Głównej Kwatery, hm por. Edwarda Ziirna (,,Jacek", ,,Gniewosz", ,,Brodowski"). Terenem walk kompanii było Towarzystwo Kredytowe przy pl. Małachowskiego i sąsiadujący z nim gmach biurowy gazowni przy ulicy Kredytowej. Ponadto w rękach kompanii znajdowała się wysunięta placówka w budynku mieszkalnym po drugiej stronie Kredytowej już w bezpośrednim styku z pozycjami niemieckimi. Na pozycje te przez czas, w którym były obsadzone siłami harcerskiej kompanii, Niemcy nie wykonali żadnego natarcia w większym stylu. Natomiast były one, dzięki dużej przestrzeni pl. Małachowskiego zupełnie odsłonięte, a jednocześnie z tych samych powodów zarysowujące się bardzo wyraźnie w oczach nieprzyjacielskich lotników, stale gnębione ciężkim ostrzałem wszelkich rodzajów broni naziemnej z ,,goliatami" włącznie i częstym bombardowaniem lotniczym. Szybko piękny gmach zmienił się w jedno wielkie rumowisko, w gruzach którego walczyła kompania. Walcząc, brała żywy udział w życiu harcerstwa Śródmieścia. Przecież jej stanowiska były odległe od kwatery ,,Pasieki" 0 niepełną długość ulicy Mazowieckiej. Toteż Naczelnik Harcerzy częstym był gościem w kompanii na stanowiskach strzeleckich 1 w kwaterach wewnątrz budynku; chłopcy z kompanii w chwilach wolnych od służby bywali na wieczornych ogniskach w Prudentialu, na mszach św. odprawianych w niedzielę przez harcerskiego kapelana, na takich smutnych uroczystościach, jak zbiórka po śmierci ,,Piotra". Kompania ponosiła straty. Od bomby lotniczej zginął phm ,,Lubicz" (Kazik Pawlicki), od granatnika zginął 23 sierpnia dowódca kompanii -- ,,Jacek". Śmierć ,,Jacka", który w każdą pracę, a w tę ostatnią szczególnie, tyle wkładał zapału i energii, podcięła skrzydła kompanii. Przetrzebiona, ogołocona z kadry przywódczej została przeorganizowana w pluton i przesunięta na stanowiska do budynku Hersego (róg Kredytowej i Marszałkowskiej). Przez pewien czas walczyła też w rejonie Prudentialu -- tam zginął phm ,,Tedzik". Oddziały Bojowych Szkół sześciu okręgów Chorągwi Warszawskiej miały stanowić sześć pocztów dowódców i sześć plutonów łączności przy sześciu dowództwach obwodu AK. Wiemy już o losach Pragi i Śródmieścia. BS Ochoty podzieliły losy całego obwodu. BS Woli, na skutek jakichś błędów w przebiegu alarmu, nie stawiły się. Pozostają BS Mokotowa i Żoliborza. Jak w pozostałych obwodach, tak i tu, mimo starannie przygotowanych planów, oddziały BS stały się zwykłymi plutonami piechoty. Jeden z nich, żoliborski pluton 227 pod dowództwem phm ,,Adama" (poległego w połowie sierpnia) zajmował pozycje na końcu ulicy Krasińskiego przy klasztorze zmartwychwstanek. Część plutonu użyta była do trudnej i niebezpiecznej łączności kanałowej. Mokotowski pluton ,,Janusza" walczył w rejonie Wierzbna, drugi mokotowski pluton ,,Witura" trzymał kawałek zachodniego odcinka obrony -- od strony Okęcia. Ostatnimi wreszcie zespołami Szarych Szeregów walczącymi w powstaniu warszawskim były grupy skupione przez Chorągiew Wysiedlonych z Polski Wschodniej, Chorągiew Wysiedlonych z Polski Zachodniej nie wystawiła w powstaniu warszawskim żadnych odrębnych jednostek. Jedną z tych grup dowodził kierownik Wydziału Wschodniego ,,Pasieki", hm ,,Damazy" (Bronisław Jastrzębski). Grupa w sile plutonu składała się z współpracowników Wydziału Wschodniego oraz z członków ,,Złotego Ula". Pluton walczył ,na Woli. Przy natarciu 6 sierpnia został zepchnięty do Śródmieścia i tu objął służbę plutonu wartowniczego przy kwaterze gen. ,,Montera". W ramach swej nowej służby pluton strzegł obozu jeńców niemieckich najpierw w gmachu PKO (Jasna--Świętokrzyska), potem w budynku kina Hollywood przy ulicy Hożej. Drugą grupą dowodził współpracownik ,,Damazego" z Wydziału Wschodniego ,,Pasieki", hm Gajdowski (,,Ostoja"). Wraz z innymi członkami Chorągwi Wysiedlonych z Polski Wschodniej (,,Ul Złoty") utworzył on kompanię Szare Szeregi, która walczyła w północnym Śródmieściu na zachód od Marszałkowskiej. Na wszystkich frontach powstania biły się oddziały harcerskie. Na wszystkich dowiodły, że godne są zaszczytnego miana żołnierzy Armii Krajowej. Na wszystkich poniosły ciężkie, bardzo ciężkie straty. Rozdział XXV POCZTA POLOWA Warszawska ,,Zawisza'' od wielu już dni wchodziła w przełom. Wraz z zarządzeniem stanu pogotowia przez kamendanta Warszawskiej Chorągwi Harcerzy zaczął się i dla niej nowy okres. Ogromna liczba chłopców była teraz na służbie. Służbowi czuwali w lokalach zawiszackich drużyn i w lokalach zawiszackich hufców. Poza tym całe zastępy służbowe pożyczali sobie z ,,Zawiszy" komendanci poszczególnych okręgów Warszawskiej Chorągwi, komendanta Chorągwi lub nawet sama Główna Kwatera. Czuwanie nie nużyło chłopców. Po pierwsze -- mieli pełne poczucie zbliżania się czegoś niezwykłego, czegoś od dawna oczekiwanego, po drugie -- liczne inspekcje sprawdzające stan gotowości utrzymywały ich w ciągłym napięciu. Wizytowali komendanci okręgów, wizytował komendant chorągwi, wizytował Naczelnik Harcerzy. To wizytowanie, to stykanie się z sobą ludzi różnych szczebli, to pękanie reguł konspiracyjnego życia powodowało wyczuwalny powiew nadchodzącej wolności. Zastępy odkomenderowane do służby na wyższych harcerskich szczeblach jeszcze żywiej stykały się z atmosferą nadchodzących wydarzeń. Zadaniem ich nie było tylko czuwanie w służbowych lokalach, lecz przeważnie praca łączników. Nieodstępnym zaś towarzyszem każdego łącznika był rower. Rower odegrał specjalną rolę w tych ostatnich dniach okupowanej Warszawy i nadał szczególny wygląd jej ulicom. Wprawne oko kogoś zorientowanego co chwila dostrzegało pędzącego gdzieś na rowerze młodego człowieka. Zresztą byli to nie tylko harcerze; tym samym środkiem lokomocji posługiwała się Armia Krajowa czy każda inna podziemna organizacja. Skąd Polska Podziemna zdobyła tyle rowerów? Sprawa prosta, a jednocześnie przedziwna. Do jadącego na rowerze mieszkańca Warszawy podchodzili niespodziewanie dwaj, trzej młodzi ludzie i spokojnie ale zdecydowanie mówili: ,,W imieniu Armii Krajowej rekwirujemy ten rower". Tu kończyła się sprawa prosta -- lecz jednocześnie zaczyna się sprawa dziwna. Zaczepiony zsiadał z roweru, oddawał go chłopcom, często ściskał ich ręce, pozdrawiał, życzył powodzenia i szedł dalej piechotą z jakimś poczuciem spełnienia czegoś dobrego. Nigdzie nie nadszedł meldunek o jakimkolwiek zajściu, nigdzie nie doszło do jakiegoś nadużycia. Ludność nie ze strachu, lecz z poczucia najgłębszej więzi poddawała się rozkazom podziemnego państwa -- młodzi ludzie, jego funkcjonariusze, wykonywali, swą pracę w poczuciu bezinteresownej służby. W ten sposób ,,zmotoryzoTM wała" się poważna część ,,Zawiszy", Na placu Politechniki stale w tych dniach można było zobaczyć kilku wygrzewających się w lip-: cowym słońcu zawiszaków, a obok nich kilka, zawsze dobrze napompowanych, gotowych do jazdy rowerów. To zastęp służbowy przy-: dzielony do pracującej teraz bez przerwy w swym lokalu przy ulicy śniadeckich 23 Głównej Kwatery Harcerzy. Czasem z lokalu wycho-' dziła łączniczka, wręczała listy i goniec ruszał, czasem wychodził ktoś z członków Głównej Kwatery, mówił hasło, dostawał rower i ruszał, a za nim przydzielony zawiszacki łącznik na innym rowerze. Pierw-: szego sierpnia w południe Główna Kwatera przeniosła się ze swego lokalu na Śniadeckich do lokalu przy ulicy Wilczej 44. Stąd kilku członków Głównej Kwatery udało się do zgrupowania harcerskich batalionów na Wolę, tu pozostał dyżurujący instruktor Głównej Kwatery, dotychczasowy wizytator Chorągwi Radomskiej (,,Ula Rady") hm Kazimierz Grenda (pseudonim ,,Granica"). On i ten lokal na Wil^ czej staną się niebawem czymś bardzo ważnym w historii warszawskiej ,,Zawiszy". Gdy po pierwszych dniach pobytu na Woli zespół Głównej Kwa-s tery przedostał się do Śródmieścia, zastał na zawiszackim odcinku zupełnie nową sytuację. ,,Zawisza" nie była alarmowana i mobilizo'! wana na godzinę wybuchu powstania. Wychodzono z założenia, że im mniej ludzi będzie o tej godzinie wybuchu wiedziało, tym lepiej dla dochowania tajemnicy, tym lepiej dla zaskoczenia przeciwnika. Za» wiszący nie mieli brać udziału w pierwszym uderzeniu; ich służby miały się rozpocząć z chwilą zajęcia terenu przez własne oddziały, stąd można było sobie pozwolić na niealarmowanie i niekoncentro-. wanie ,,Zawiszy" przed godziną wybuchu. Pociągnęło to za sobą za.i sadniczą, trudną zresztą do przewidzenia konsekwencję: mobilizacja ,,Zawiszy" odbywała się już w nowej, powstańczej geografii miasta.; Istota tej geografii >-- pocięcie miasta na odrębne, polskie wyspy --zaważyła oczywiście na mobilizacji ,,Zawiszy". W wielu wypadkach chłopcy nie byli w stanie dotrzeć do swych drużyn i hufców, nie wszyscy bowiem mieszkali dostatecznie blisko alarmowych lokali tych jednostek. Chłopcy ci albo dołączali wtedy do innych zawiszackich zespołów organizujących się w pobliżu ich miejsca zamieszkania, altfo też, utraciwszy całkowicie łączność z ,,Zawisszą", zgłaszali się do naj-^ bliższych oddziałów wojskowych. Byli na pewno i tacy, którym r"' nych podei"1"" M zresztą Poczta Polowa. To samo Wojskowa Służba Społeczna, to samo wydawnictwa itd. Lecz nie wyprzedzajmy faktów. Najpierw odcinek oddziałów walczących. Jedno z zadań mówiło wyraźnie: ,,Mimo przejścia oddziałów do dyspozycji AK czuwanie od tej chwili nad atmosferą wychowawczą oddziału przez kontakt z instruktorami -- dowódcami, przez dostarczanie materiałów wydawniczych Szarych Szeregów oraz przez inne dostępne środki, jak korespondencja, odwiedzanie oddziałów w polu, organizowanie ognisk, świetlicy itp." Przy batalionach był ,,Piotr", czuwał nad atmosferą wychowawczą, rozmawiał z instruktorami-dowódcami, organizował ogniska... Po jego śmierci miał go zastąpić ,,Wacek". ,,Witold" był w batalionach czterokrotnie: najpierw trzy dni na Woli, potem dzień na Starówce, wreszcie dwukrotna bytność na Czerniakowie. Z kompanią ,,Jacka" był stały, codzienny kontakt na ogniskach, w osobistych rozmowach. W plutonie żoliborskim bywał ,,Wacek", w plutonach mokotowskich był raz ,,Witold". Wydział Wydawnictw ,,Pasieki" pod energicznym kierownictwem ,,Wojtka" wydawał stale ,,Brzask -- Pismo Harcerskich Oddziałów Armii Krajowej" i za pomocą zawiszackich łączników kolportował je w harcerskich oddziałach. Informaciopieka· reorr S?" Wigry" wydawały swoją własną gazetkę batalionową. " ~ ' ~> * jntniwpmi i Południe był on praktycznie stały, 'prawie codzienny. W stanicy Powiśla był Naczelnik Harcerzy parokrotnie, w czerniakowskiej -- raz i w mokotowskiej też raz. Stanicę Śródmieście-Południe odwiedziła wiceprzewodnicząca ZHP, p. Wanda Opęchowska. Z kolei odcinek ,,M" -- oddziaływania na otoczenie, w szczególności oddziaływania na młodzież. Jak wiemy, ,,M" było raczej postawą szaroszeregowych ludzi wobec otoczenia niż działalnością samą. A jednak w czasie powstania obok tej postawy, która przejawiła się np. w zorganizowaniu Poczty Polowej, była i konkretna akcja ,,M". Na pierwszym planie wymienić tu trzeba Wojskową Służbę Społeczną. Powstała ona prawie zaraz po przybyciu ,,Pasieki" z Woli do Śródmieścia. Powstała jako przejaw naturalnej chęci dopomożenia organizującym się władzom cywilnym, chęci ulżenia ludności cywilnej w jej związanych z walką cierpieniach. Była rozwinięciem inicjatywy w próżni nie zapełnionej jeszcze zorganizowanym, normalnym działaniem władz. Treścią swą jak najbardziej szła po linii zadań ,,M", choć zadania te, mające według założeń obejmować tylko młodzież, rozszerzała na całą ludność. Na tę treść składała się działalność patroli starszych, wypróbowanych instruktorów harcerskich umiejących zwołać zebranie w domu r7v bloku, prze- mńwiń nfl tiilri"- " ' rje, zaopa·cznych, *użby tie ,,M". Lecz potem, gdy z Woli, gdy ze Starówki zaczęły dochodzić coraz gorsze wiadomości, zapał ,,Jacka", zapał ,,Czarnego Jasia", zapał szeregu innych do tej półcywilnej służby zbladł, zszarzał. Na pracę chodzili jak pcd przymusem. Praca, bez wkładanej w nią poprzednio pasji, nie rozwijała skrzydeł, tu i ówdzie poczęła się rwać, zamierać. A oni wciąż nasłuchiwali dalekiego huku dział. Duszą byli tam, gdzie w morzu płomieni, chmurach dymów, pyłu i lecącego w górę gruzu ginęły bataliony. Pierwszy nie wytrzymał ,,Jacek". Po szczerej, namiętnej rozmowie z ,,Witoldem", po mocnym uścisku dłoni, poszedł na nową funkcję, funkcję dowódcy kompanii harcerskiej w zgrupowaniu mjr. ,,Bartkiewicza". Poszedł do tej nowej pracy rozradowany, jak by go spotkało największe szczęście. Wiemy, ile zapału włożył w kompanię, jak wzorowo, odważnie dowodził. Wiemy, że 23 sierpnia już nie żył. Do świetlicy ,,Pasieki" wrócił w drewnianej trumnie. Przy trumnie stanęła warta kolegów instruktorów. ,,Pasieka" żegnała drugiego, poległego w czasie powstania wojennego Szefa. ,,Piotr"... ,,Jacek"... Gdy warta stała przy trumnie, nastąpił ciężki nalot niemieckich bombowców. ,,Ryśka", wdowa po poległym, podbiegła do stojących na warcie kolegów prosząc: ,,Zejdźcie, jemu już nie pomożecie!"... A wtedy właśnie była pierwsza rocznica śmierci Tadeusza Zawadzkiego, śmierci ,,Zośki" pod Sieczychami. Mieli o czym myśleć stojący na honorowej warcie. Po odejściu ,,Jacka" służba w WSS trwała wprawdzie dalej, lecz już coraz mniej intensywna, mniej wydajna. Któregoś popołudnia ,,Czarny Jaś" dowiedział się o śmierci w batalionie swego brata ,,Tadzia". Nie wytrzymał teraz i ,,Czarny Jaś". ,,Służba, służba w pierwszej linii" -- wyrzucał z siebie gorączkowo. WSS to też służba. Boże, Boże, dlaczego nasza służba musi być zawsze w takiej pierwszej linii? Jak wiemy, ,,Czarny Jaś" poszedł do batalionu. Poszedł i zginął. WSS, choć kierowana nadal przez ,,Adama", teraz przesuwała się coraz bardziej w ręce harcerek. Wskutek tego charakter pracy przeobrażał się powoli. Chłopcom było w niej coraz bardziej nijako. Do końca powstania WSS nigdy już szerzej nie rozwinęła skrzydeł. Na odcinku ,,M" działał także Wydział Wydawnictw. Spostrzeżono, jak bardzo ludność cywilna, obok wiadomości od bliskich (Poczta Polowa), pożąda również wiadomości z frontów i to zarówno tych powstańczych, decydujących każdej minuty o życiu i śmierci, jak i tych dalekich -- ze stojącego za Wisłą frontu wschodniego i rwącego naprzód, lecz jeszcze bardzo dalekiego, inwazyjnego zachodniego -- decydującego o całej dalszej przyszłości. Dlatego, choć pism powstańczych wychodziło wiele, Wydział Wydawnictw podjął wydanie pisma dla ludności. Tytuł: ,,Wiadomości Informacyjne Brzasku". To na tym odcinku wydział błysnął inicjatywą i sprężystością, o których pisaliśmy już kiedyś: w momencie, gdy po zbombardowaniu elektrowni stanęły z braku prądu wszystkie drukarnie, zapełnił wytworzoną próżnię, rzucając na miasto zwiększone nakłady powielanego ,,Brzasku". Oto konkretne działania ,,M". Lecz ponadto emowa postawa zaznaczała się i narzucała wszędzie, we wszystkim: w ogniskach organizowanych dla swoich -- na których, niby przypadkiem, bywała ludność i żołnierze sąsiednich oddziałów; podczas mszy polowych odprawianych przez harcerskiego kapelana nie tylko dla Szarych Szeregów; wreszcie w stałym staraniu o to, aby każdy harcerz, każdy instruktor -- gdziekolwiek się znajdzie -- był ośrodkiem wiary w słuszność polskiej powstańczej sprawy, źródłem morale tak nieraz trudnego do utrzymania, gdy głód i rozbite mieszkania groziły zatarciem poczucia prawa osobistej -Własności, gdy strach odbierał wielu mężczyznom rycerskość, kazał rozpychać się w kolejce do studni, kazał przewracać kobiety i dzieci w obłędnym biegu do schronu na głos nadlatujących stukasów lub na zgrzyt miotaczy min. Ostatni odcinek działania -- odbudowa Związku. I ona tylko częściowo znajdowała wyraz w konkretnych pracach zmierzających ku jej przygotowaniu. Częściej przyświecała tylko innym pracom, innym poczynaniom. Myśl o przyszłej odbudowie Związku towarzyszyła na pewno decyzji zorganizowania w tych nieprawdopodobnych warunkach kursów podharcmistrzowskich i prowadzenia ich konkretnie według normalnego programu ,,Za lasem". Myśl o odbudowie towarzyszyła wstawianiu do rozkazów powstańczych punktów o nominacjach instruktorskich, nadawaniu stopni instruktorskich w tak niecodziennych sytuacjach, jak pamiętna nominacja Kazika Pawlickiego (pseudonim ,,Lubicz"), dokonana na linii podczas inspekcji odległych o kilkadziesiąt metrów od wroga placówek Kompanii Harcerskiej przy ulicy Kredytowej. Ta myśl, choć może w mniejszym stopniu, towarzyszyła decyzji organizowania kursów motorowych. Ta myśl towarzyszyła przede wszystkim dokonaniu bardzo poważnej, jak na powstańcze warunki, reformy organizacyjnej. Na czym owa reforma polegała? Wspomnieliśmy o niej dawno już, na początku niniejszej pracy w rozdziale ,,Czas". Pamiętamy, że w jednym z powstańczych rozkazów Naczelnik przesunął wszystkich członków BS walczącej Chorągwi Warszawskiej do Grup Szturmowych, a wszystkich członków ,,Zawiszy" tejże chorągwi do Bojowych Szkół. Już wówczas, w rozdziale ,,Czas" wyjaśnialiśmy, że nie był to jakiś mechaniczny zabieg, lecz wyraz głębokich i chyba dziś, z perspektywy czasu, słusznych przemyśleń ,,Pasieki". Rozmyślania te dotyczyły ogromnych wstrząsów, jakie powstanie musi wywołać w psychice chłopców, niewątpliwej i nagłej dojrzałości tych wszystkich, którzy zetknęli się bezpośrednio ze zjawiskiem życia i śmierci, ze zjawiskiem odbierania życia innym. To były motywy reformy. Lecz zauważmy, że całej reformie konsekwentnie i wyraźnie przyświecała myśl o odbudowie Związku, o jego ciągłości po powstaniu, po przełomie, po wkroczeniu do wolnej Polski. Przecież nie kiedy indziej, tylko wtedy, w wolnej już Polsce zawiszacy mieli być beesowcami i realizować ich program, dotychczasowi beesowcy z kolei geesowcami i także realizować ich program. Bez tej myśli rozkaz nie miałby sensu, i byłby rzeczywiście tylko mechanicznym zabiegiem. Ważniejsze jednak dla sprawy odbudowy jest to, iż w ślad za wspomnianą reformą, na miejsce ,,awansowanej" ,,Zawiszy" powołano nową ,,Zawiszę". Zarządzono rekrutację wśród bardzo młodych roczników, roczników z natury rzeczy przedzawiszowych, lecz również już dotkniętych przyśpieszającą dojrzewanie brutalnością życia. Dziesięć, jedenaście, dwanaście lat. Program dla tych młodych pomyślano rzeczywiście całkowicie zawiszowy. Pamiętamy: zawiszacy nie brali udziału w walce (właśnie z chwilą kiedy wzięli w niej udział, musieli przejść do BS). Nowi zawiszacy też więc w walce udziału brać nie mieli -- grą, zajęciami świetlicowymi mieli przysposabiać się do życia w obecnych trudnych, schronowych warunkach i w przyszłości, w wymarzonej wolnej Polsce. Nowych zawiszaków zdołano powołać niewielu -- 30-50 chłopców. Nie zostali skoszarowani, jedynie na szereg godzin dnia przychodzili do stanic harcerskich. Poza dokonywającym się w ten sposób procesem wychowawczym, chłopcy znajdowali w stanicach pomoc psychiczną, gdyż wśród grona rówieśników lepiej znosili niebezpieczeństwo nalotów i ognia różnych broni naziemnych niż tuląc się do przerażonych i płaczących matek w pełnych zbiorowej histerii schronach. Poza tym kilkugodzinny pobyt w stanicy niejednokrotnie był ulgą dla rodzin, gdyż chłopcy otrzymywali tam, bezcenny wówczas, gorący posiłek. Mimo wszystko, w stosunku do całego tego przedsięwzięcia było wiele sprzeciwów, a i dziwić się temu nie można, każdy bowiem miał prawo sądzić, że najlepiej zabezpieczy swemu dziecku życie w tych strasznych dniach. ,,Już takich młodych biorą!" -- zdarzało się słyszeć niechętne i pełne obaw powiedzenie. Poza tą niewielką, jak gdyby eksperymentalną grupą nie rozwijano więc całej akcji liczbowo, a gdy zaczęły nadchodzić coraz cięższe dni -- akcję zawieszono. Przez czas jej trwania nie zanotowano w tej najmłodszej gałęzi Szarych Szeregów żadnej straty. We wszystkich tych sprawach: w nominacjach instruktorskich, w kursach motorowych, w reformie organizacyjnej i w powołaniu najmłodszej ,,Zawiszy" jednym z motywów działania była myśl o przyszłej odbudowie Związku. Poza tym była działalność konkretna -- przygotowująca odbudowę. Powierzono ją hm Kazimierzowi Grendzie (pseudonim ,,Granica"), który teraz, po odejściu ,,Jacka" do kompanii, a potem po jego śmierci, piastował funkcję szefa ,,Pasieki". Ostatniego szefa ,,Pasieki". Wprawdzie widać było wyraźnie, że coraz mniej jest szans na pomyślne zakończenie powstańczej walki, jednak nikt jeszcze nie tracił ostatniej nadziei. Armia Czerwona mogła wreszcie ruszyć. Z zachodu mogła nadejść jakaś bardziej efektywna,, ciągle zapowiadana Domoc. Owe strzępy optymizmu, i każdym dniem malejące, nagle -- pod wpływem podniet zewnętrznych -- rozrastały się, przesłaniały niemal koszmar dnia. Tak było w dniach po przemówieniu wicepremiera, Jana Kwapińskiego; tak było 13 września w godzinach brania Pragi przez Armię Czerwoną, tak wreszcie było 18 września w minutach, gdy tuż nad Śródmieściem ukazała się potężna armada liberatorów i gdy z niej wykwitł rój kolorowych spadochronów. Strzępy optymizmu malały coraz szybciej, aż zniknęły w świadomości nadchodzącej klęski. Mimo to ,,Pasieka", zgodnie z planem, decydowała kontynuować rozwój tego jeszcze jednego nurtu -- przygotowanie odbudowy Związku. Chociaż szansę przystąpienia do realizacji odbudowy były minimalne -- nie wolno było dać się zaskoczyć wypadkom, trzeba było być przygotowanym. Praca ,,Granicy" polegała głównie na przeprowadzaniu ankiety wśród instruktorów harcerskich. W odpowiedziach zapytywani mieli wskazać tereny, na jakie chcieliby ruszyć w momencie, gdy przełom rozerwie wąskie ramy oblężonego miasta. Zgodnie z przesądzonymi już wytycznymi odbudowy, Warszawa miała odbudować swą własną chorągiew, a ponadto stworzyć nową chorągiew na Mazurach, w dzisiejszym województwie olsztyńskim, a wówczas na części tzw. Ziem Postulowanych znanej pod nazwą Prusy Wschodnie. Poza tym w Warszawie było sporo instruktorów zarejestrowanych w chorągwi wysiedlonych z Polski Zachodniej i w chorągwi wysiedlonych z Polski Wschodniej. Ci z natury rzeczy przewidywali w ankiecie powrót na swoje tereny, niektórzy zaś intruktorzy zachodni projektowali pójść jeszcze dalej, na Ziemie Postulowane graniczące z Poznańskiem, Pomorzem, Śląskiem. Do tych różnych grup dochodziło parę indywidualnych przydziałów tych instruktorów, którzy specjalnie kierowali się do administracji państwowej na Opolszczyznę. Na podstawie ankiety ,,Granica" opracowywał spisy, tworzył ekipy gotowe każdej chwili do drogi. Teraz także starano się naprawić dokonany w początkach powstania błąd uwięzienia w murach Warszawy Komendy Chorągwi Mazowieckiej: mianowano hrn ,,Fila" (Ludwika Michalskiego) wizytatorem Mazowsza i wysłano go wraz z jedną łączniczką na Mokotów, stamtąd bowiem, jak się wydawało, przy pierwszej nadarzającej się okazji najłatwiej byłoby wyjść z miasta. Rzecz prosta, na wskazaniu pewnych ludzi nie kończyła się praca ,,Granicy"; ludziom tym dostarczał właściwe adresy w terenie, hasła i szyfry, instrukcje. Ale i ta praca, nastawiona na coraz większy rozwój i rozmach, w warunkach powstańczych powoli usychała. Technika pracy kierownictwa ułożyła się prosto: ,,Pasieka", funkcjonująca w lokalu przy ulicy Świętokrzyskiej 28 od 3 VIII 1944 do 31X1944, następnie, po zbombardowaniu Śródmieścia północnego i prawie całkowitym odpływie ludności cywilnej, funkcjonująca w lokalu przy ulicy Wilczej 41 od 31X1944 do 3X1944. Do tego liczne inspekcje terenowe Naczelnika Harcerzy. W czasie gdy ,,Pasieka" pracowała na Świętokrzyskie!, posiadała swą ekspozyturę na Wilczej, w Śródmieściu północnym. Jej kierownikiem był początkowo ,,Granica", potem ,,Jurwiś" (hm Jerzy Kozłowski). Gdy zaś cała ,,Pasieka" znalazła się na Wilczej, rozdzielono połączone dotychczas funkcje GKH i Komendy Chorągwi. Komendantem Chorągwi został wtedy ,,Papa" (hm Władysław Olędzki). Sprawy kwatermistrzowskie -- kwatery, zaopatrzenie, scentralizowane w okresie powstania w rękach Komendy Okręgu AK -- wymagały równie jasnego uregulowania stosunku ,,Pasieki" do Komendy Okręgu. Zostało ustalone, że we wszystkich sprawach administracyjnych ,,Pasieka" będzie przewidziana w rozdzielnikach Oddziału VI (Biuro Informacji i Propagandy) Komendy Okręgu. Szefem Oddziału był wówczas ,,Opel" (hm kpt. Antoni Nowak- Przygodzki). Wydawało się, że wszystko ułoży się jak najlepiej. Niestety ,,Opel" próbował stwarzać sytuację, w której ,,Pasieka" byłaby mu całkowicie podległa, byłaby jakby jego sekcją spraw młodzieżowych. Na tym tle wynikło wiele trudnych rozmów zupełnie niepotrzebnych w tak poważnym okresie, jaki przeżywaliśmy. Zależność kwatermistrzowska przykro dawała się we znaki. Raz jeszcze potwierdziła się postawiona w pierwszym rozdziale niniejszej pracy teza, że znaczenie harcerstwa w społeczeństwie, a bardziej jeszcze w oczach władz rosło lub malało zależnie od sytuacji ogólnej. Im cięższa była sytuacja ogólbardziej rosło znaczenie harcerstwa, i odwrotnie. Dlaczego wi wstaniu, kiedy sytuacja była obiektywnie bardzo, bardzo cięż' cerstwo miało trudności? U niektórych wojskowych działa jakiś dziwny brak wyobraźni; dopóki bomby nie uderzyły w dopóki podmuch nie rozwiał urzędowych papierków, niektór celebrowali swe funkcje, kazali całymi kwadransami czt swoimi drzwiami... Reguła ta sama co zawsze, tylko zmienn większa, nieraz zależna od konkretnej bomby, konkretnf Naczelnictwo Szarych Szeregów było w czasie powst szone. Tylko przewodniczący (dr T. Kupczyński) i wicepr (p. W. Opęchowska) przebywali razem w lokalu przv kowskiej i Hożej. Kapelan (ks. hm J. Zieją), będąc łanem pułku ,,Baszta", znajdował się na Mokot' nik Harcerzy odnalazł go rannego w szp;* Hm. M. Wocalewska zginęła w pierw tarz Naczelnictwa, hm Antoni Ol1 uwolnionymi przez powstańcónictwo funkcjonować mógł ,,Witold" -- Naczelnik H? radą i oparciem moralr rzucały się. Przewodr bardzo przykra, barr" Pod koniec w bataliony harce* prawie wszędzie wygasał, gdy przepełnionemu cywilną ludnością Śródmieściu każdej chwili groziło skoncentrowane natarcie wroga, ,,Witold" zgłosił się do przewodniczącego z propozycją udania się do delegata rządu i wyrażenia w imieniu Szarych Szeregów opinii o konieczności podjęcia rozmów kapitulacyjnych. Trudna to była decyzja. Wobec tego, że front za Wisłą znów zamilkł wydawało się jednak, że wszelkie szansę realne przestały istnieć, że są to ostatnie chwile, w których Niemcy zechcą jeszcze rozmawiać, że wartości moralne zostały już drogo, bardzo drogo okupione, a teraz nastąpić mogła tylko zwykła rzeź. Każdy pocisk padający na przeładowane cywilami Śródmieście, na przepełnione szpitale pociągał dziesiątki ofiar. Przewodniczący akceptował propozycję ,,Witolda" i obaj przedstawiciele Szarych Szeregów udali się do delegata rządu, wicepremiera Jankowskiego. Rozmowa była równie ciężka, jak decyzja jej podjęcia. -- ,,Więc i wy, od których się tego najmniej .spodziewałem?" -- pytał z wyrzutem delegat... A jednak kapitulacja była wielkim ciosem. 3 października na dziedzińcu koło kwatery ,,Pasieki" odbyła się ostatnia zbiórka znajdujących się w Śródmieściu oddziałów i służb Szarych Szeregów. Na skrzydle stanęli żołnierze z harcerskich batalionów -- z ,,Parasola", ,,Zośki" i ,,Wigier". Było ich razem kilkuz Naczelnika. Odznaczenia. Za chwilę trzeba będzie się rozsyłu latach wspólnej, twardej służby. Jedni pójdą do niewoli, i usiłowali wydostać się z ludnością cywilną. Każdy w swoją drogę. zas zamiast pożegnania, zamiast przestróg na drogę, wszyscy aczność powtarzali za ,,Witoldem" rotę harcerskiego przyizerą wolę, całym życiem..." SŁOWNIK NAZW I KRYPTONIMÓW, i/Agat" -- wydzielona z batalionu ,,Zośka" (zob.) do- akcji specjalnych przeciwgestapowskich jego 3 kompania, nosząca później kryptonim ,,Pegaz" (zob.), a wreszcie rozbudowana do stanu batalionu ,,Parasol" (zob.); nazwa ,,Agat" pochodzi od: ,,antygestapo". ,,Agrykola" -- Stkoła Podchorążych; służba pełaiona przez AK -- Armia Krajowa, działająca na terenie kraju część sił zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej; poprzednio kolejno: SZP, ZWZ, PZP. AKH -- Akademickie Koło Harcerskie w Poznaniu. ,,Alek" -- 2 pluton kompanii ,,Rudy", nazwany imieniem Aleksego Dawidowskiego. ,,AL Szucha" -- gmach gestapo (zob.) mieszczący się w Warsza- Grupy Szturmowe. wie przy al. Szucha 25. Arbeitsamt -- niemiecki urząd ,,Baszta" ~ Batalion Sztabowy, rozbudowany z harcerskiej kompanii utworzonej w końcu 1939 r.; następnie rozbudowany do rozmia-i rów pułku. Baudienst -- niemiecka Służba Bu-" dowlana, organizacja pracy przy-1 musowej, przed wcieleniem do której należało chronić polską młodzież. ,,Bądź Gotów" -- pismo Szarych" Szeregów, wydawane dla ,,Za^ wiszy" początkowo przez ,,Ul Wisła", później ,,Pasiekę" (1942--« 1944). BCh -- Bataliony Chłopskie, wojskowa organizacja utworzona' przez Stronnictwo IAidowe. ,,Belweder" -- zob. ,,Sonda". ,,Biała R*ża" -- akcja uwolnienia1 Floriana Marciniaka z Fortu VII w Poznaniu przygotowywana w; lecie 1043 r. przez GS Chorągwi Warszawskiej; odwołana. ,,Biały" Ul -- Białostocka Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Wschodnia, Późniejszy kryptonim -- ,,Żubr". ,,Bielany" -- walka załogi samochodu GS Chorągwi Warszawskiej z atakującymi Niemcami^ która odbyła się 2 VI 1943 r. n<Ł Bielanach w Warszawie. BIP -- Biuro Informacji i Propan pracy, zajmujący się głównie wywózką na roboty do Niemiec. ..Bałtyk" -- jeden z hufców warszawskiej ,,Zawiszy". ,,Barbara" -- Zagłębiowska Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Zachodnia; gandy, nazwa VI oddziału sztabów AK (zob.). ,,Blok" -- jednostka harcerzy na terenie dzielnicy Warszawy od 1944 r. ,,Błoto" Ul -- Poleska Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Wschodnia. ,,Boernerowo" -- wyszkolenie w zakresie łączności i przydział do oddziałów łączności; służba pełniona przez BS (zob.). Bojowiec -- stopień harcerski, odpowiednik przedwojennego harcerza orlego; inna nazwa -- partyzant. BOW -- Bojowa Organizacja ,,Wschód", organizacja harcerska działająca na terenach województw wschodnich, scalona później z Szarymi Szeregami. BR -- Hufiec ,,Bródno" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący w ramach okręgu PR (zob.). ,,Bracka" -- akcja ewakuacji mie- szkania Chorągwi 1943 r. wykonana przez Warszawskiej 2 GS II ,,Brama" Ul -- Wileńska Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Wschodnia. ,,Braun" -- akcja wykonania wyroku na Emilu Braunie 13 XII 1943 r. przez kompanię ,,Agat" -- ,,Pegaz". ,,Broda" -- zob. ,,Motor". ,,Brzask" -- pismo Szarych Szeregów, wydawane przez ,,Pasiekę" dla Grup Szturmowych (1944 r.). ,,Brzeg" -- harcerska grupa działaczy morskich, scalona z Szarymi Szeregami; inna nazwa BS -- Bojowe Szkoły -- zespoły ,,Zatoka". starszych chłopców (skautów), w wieku 15-17 lat. ,,Buki" -- nazwa użyta w konspiracyjnym wydaniu Kamieni na szaniec (zob.) dla określenia ,,Pomarańczami"(zob.). ,,Biirckl" -- akcja wykonania wyroku na Franzu Burcklu 7 IX 1943 r. przez kompanię ,,Agat" -- ,,Pegaz". ,,Celcstynów" -- akcja odbicia więźniów wykonana przez GS Chorągwi Warszawskiej 20 V 1943 r. na stacji kolejowej Celestynów. ,,Charyzma" -- kursy harcmistrzowskie. ,,Chicago" -- akcja pościgu za wiozącym Floriana Marciniaka samochodem gestapo dokonywana przez GS Chorągwi Warszawskiej 10 i 11 V 1943 r. na ulicach Warszawy. ,,Chro&ry" Ul -- Chorągiew Harcerzy Wysiedlonych z terenu Polski Zachodniej. CP -- Hufiec ,,Centrum Pragi" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący w ramach okręgu PR (zob.). CR -- Hufiec ,,Centrum" GS Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący od 3 XI 1942 r. do utworzenia batalionu ,,Zośka" w VIII 1943 r. CT -- Okręg ,,Centrum" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący od podziału Okręgu PD (zob.) jesienią 1941 r. do reorganizacji chorągwi 3 XI 1942 r. CWW -- Centrum Wyszkolenia Wojskowego; kierownictwo służb wyszkolenia ,,Pasiece". wojskowego przy jowej Warszawa-Śląsk wykonana przez GS Chorągwi Warszawskiej 6 VI 1943 r. Delegatura Rządu -- urzędujące w kraju agendy rządu polskiego, przebywającego na emigracji. ,,Deska" -- zob. ,,Motor". ,,Dęby" -- pismo Szarych Szeregów; wydany przez ,,Pasiekę" 1 numer w VI 1942 r. ,,Drogowskaz" -- pismo Szarych Szeregów; wydawane przez ,,Pasiekę" w VIII-IX 1942 r. ,,Dziś" -- okres konspiracji; zob. ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze". ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze" -- konstrukcja programowa Szarych Szeregów, gdzie ,,dziś" oznacza okres konspiracji, ,,jutro" - - okres walki jawnej (inna nazwa: ,,przełom"), ,,pojutrze" -- okres powojennej odbudowy; (inna nazwa: ,,piątek -- sobota -- niedziela"). ,,Dzwon" Ul -- Krakowska Chorągiew Harcerzy; zob. ,,Smok". ,,EKD" -- w krótkim okresie kryptonim łączności Chorągwi Warszawskiej; pochodzenie kryptonimu od nazwy warszawskiej Elektrycznej Kolei Dojazdowej. ,,Felek" -- 1 kompania batalionu ,,Zośka" (zob.), nazwana imieniem Feliksa Pendelskiego, przemianowana następnie na ,,Maciek" (zob.) w związku z przeniesieniem nazwy ,,Felek" na 3 pluton 2 kompanii. ,,Felek" -- 3 pluton kompanii ,,Rudy" (po zmianie nazwy 1 kompanii batalionu ,,Zośka" z ,,Felek" na ,,Maciek"). ,,Filtry" -- wyszkolenie saperskie; służba pełniona przez GS. ,,CSdańsk" -- akcja ,,N" (zob.) na terenie Warszawy. Gestapo -- Geheimstaatspolizei -- tajna policja niemiecka; potocznie nazwa używana w odniesieniu do wszystkich formacji policyjnych okupanta. ,,Ghetto" -- akcja likwidacji niemieckiego stanowiska ogniowego ostrzeliwującego walczące getto warszawskie, przygotowywana przez GS Chorągwi Warszawskiej w IV 1943 r.; odwołana. ,,Giewont" -- 3 kompania batalionu ,,Zośka (zob.), uformowana na okres powstania warszawskiego, nazwana pseudonimem Miłosława Cieplaka. ,,Gleba" Ul -- Wołyńska Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Wschodnia. ,,Golędzinów" -- wyszkolenie w zakresie pocztów dowódców i przydział do pocztów dowódców; służba pełniona przez BS. GR -- Hufiec ,,Grochów" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący w ramach Okręgu PR (zob.). Granatowa policja -- pozostawiona przez okupanta i całkowicie mu podporządkowana (sprawy porządkowe i kryminalne) część przedwojennej polskiej formacji Policji Państwowej; kolor munduru spowodował nazwę potoczną. ,,Gresser" -- akcja wykonania wyroku na Erwinie Gresserze 26 IV 1944 r. przez kompanię ,,Agat" -- ,,Pegaz". GS -- Grupy Szturmowe -- zespoły starszoharcerskie, w wieku powyżej 18 lat. ,,Gustaw" -- Batalion Narodowej Organizacji Wojskowej, w. któ-i t ,,Czarnocin" -- akcja wysadzenia w powietrze mostu na linii kole- rym były pododdziały Hufców Polskich (zob.). GW -- Grupy Wykonawcze, łączniczki Głównej Kwatery Harcerzy i Komendy Warszawskiej GZ -- Hufiec ,,Grzybów" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący w ramach Okręgu PN (zob.). Harcerstwo Katolickie -- zob. Hufce. Polskie. Harcerstwo Narodowe -- zob. Hufce Polskie. Harcerstwo Polskie -- zob. Hufce Polskie. ,,Hergl" ·-- akcja wykonania wyroku na Antonie Herglu 10 XII 1943 r. przez kompanię ,,Agat"--·* ,,Pegaz". HHIerjugend -- hitlerowska organizacja młodzieżowa. Hm Rp. -- Harcmistrz Rzeczypospolitej; najwyższy przedwojenny stopień Instruktorski posiadany przez 4 kobiety (Małkowska, Falkowska, Sliwowska i Wocalewska) i 7 mężczyzn (Strumiłło, Mauersberger, Sedlaczek, Olewiński, Maresz, Glass i Heidrich). Hufce Polskie -- odłam harcerski powiązany ze Stronnictwem Narodowym; inaczej: HP, Harcerstwo Narodowe, HN, Harcerstwo Polskie, Harcerstwo Katolickie. ,,Huta" Ul -- Śląska Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ratnach terenu Polska Zachodnia. j,Jan Boży" -- akcja uwolnienia więźniów ze szpitala Jana Bożego wykonana 29 VI i944 r. przez batalion ,,Zośka". fcJula" -- zob. ,,Tryńcza". jjJutra" = okres walki jawnej; zob. Chorągwi Harcerzy. ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze.", Inny kryptonim: ,,przełom" Kamienie na szaniec -- broszura wydana przez ,,Pasiekę" (I wyd. VII 1943 r. druk., II wyd. -- poszerzone--VII 1944 r. druk.): autor ,,Juliusz Górecki" (Aleksander Kamiński); przeznaczoną dla Grup Szturmowych. KC --. Komenda Chorągwi, komendant chorągwi. KDK -- Kurs Dowódców Kompanii; służba pełniona przez instruktorów. Kcdyw -- Kierownictwo Dywersji AK, oddziały AK przeznaczone do walk dywersyjnych w okresie konspiracji. ,,Kiliński" -- batalion AK Okręgu Warszawskiego mieście. Obwodu Śród-; KIMB -- Krąg Instruktorski im. Mieczysława Bema; działał na terenie Warszawy przed II wojną światową; skupiał instruktorów, o poglądach demokratycznych^ ,,Klan" -- zob. ,,Tytusowcy". ,,Klein" -- akcja wykonania wyroku na Stephanie Kleinie 25 X 1943 r. przez ,,Pegaz". kompanię ,,Agat"a w ostatnich latach przed II wojną światową. ,,Kresowe Stanice" -- jeden z hufców warszawskiej ,,Zawiszy". ,,Kretschmann" -- akcja wykonania wyroku na Auguście Kretschmannie 24 IX 1943 r. przez kompanię ,,Agat" -- ,,Pegaz". ,,Kutschera" --- akcja wykonania wyroku na Franzu Kutscherze 1 II 1944 r. przez kompanię ,,Agat" -- ,,Pegaz". ,,Kuźnica" -- Zrzeszenie Akademickich Kręgów Starszoharcerskich w Warszawie działające przed wojną, miało duży wkład w rozwój Szarych Szeregów. KVV -- kontrwywiad. KWC -- Kierownictwo Walki Cywilnej, organ Państwa Podziemnego utworzony wspólnie przez Delegaturę Rządu (zob.) i AK (zob.). ,,Kwiecień" -- przeprowadzona w IV 1944 r. akcja kształcenia drużynowych. ,,Lange" -- akcja wykonania wyroku na gestapowcu Langem 22 V 1943 r. przez GS Chorągwi Warszawskiej na pL Trzech ,,Las" Ul -- Nowogródzka Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Wschodnia. ,,Lechner" -- akcja wykonania wyroku na Josefie Lechnerze 5 X 1943 r. przez kompanię ,,Agat" -- ,,Pegaz". ,,Lew" Ul -- Lwowska Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Centralna, a następnie terenu Polska Południowa. ,,Lina" Ul -- Pomorska Chorągiew. Krzyży w Warszawie. Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Zachodnia. ,,Lotnisko Bielany" -- akcja zniszczenia samolotów na lotnisku wykonana 3 V 1944 r. przez batalion ,,Zośka". ,,M" -- oddziaływanie na młodzież nie zorganizowaną; służba pełniona przez całą Organizację Harcerzy (,,Zawisza", BS, GS). ,,Maciek" -- 1 kompania batalionu ,,Zośka", nazwana imieniem Macieja Bittnera. ,,Mafeking" -- służba pomocnicza, pełniona przez ,,Zawiszę". MD -- Hufiec ,,Mokotów Dolny" Warszawskiej Chorągwi Harce- rzy, funkcjonujący Okręgu PD (zob.). w ramach ,,Kominy" -- Łódzka Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ra-i mach terenu Polska Zachodnia. Konfederacja Narodu -- organizacja wojskowa utworzona przez ONR (Obóz Narodowo--Radykalny), podporządkowana AK. ,,Koppe" -- nieudana akcja wyko-: nania wyroku na Wilhelmie Koppe podjęta 11 VII 1944 & przez batalion ,,Parasol". Krąg św. Jerzego -- krąg starszo-? harcerski o nastawieniu prawi-: cowym, działający w. Warszawie ,,Meksyk I" -- akcja odbicia więźniów przygotowana przez GS Chorągwi Warszawskiej na 23 III 1943 r. -- odwołana po wystawieniu. ,,Meksyk II" -- akcja odbicia więźniów (Jana Bytnara ,,Rudego") wykonana przez GS Chorągwi Warszawskiej 28 III 1943 r.; znana jako ,,Akcja pod Arsenałem". ,,Meksyk III" -- akcja odbicia więźniów przygotowana w IV 1943 r. przez GS Chorągwi Warszawskiej na pl. Starynkiewicza w Warszawie; nie wystawiona. ,,Meksyk IV" -- akcja odbicia więźniów (Floriana Marciniaka) przygotowana przez GS Chorągwi Warszawskiej na ul. Koszykowej w Warszawie na 8 V 1943 r.; odwołana po wystawieniu. ,,Metal" Rój -- Samodzielny Radomszczański Hufiec Harcerzy, następnie hufiec harcerzy po utworzeniu Chorągwi ,,Warta", funkcjonującjr w jej ramach. MG -- Hufiec ,,Mokotów Górny" Warszawskiej Chorągwi Harce- rzy, funkcjonujący Okręgu PD (zob.). w ramach MK -- Hufiec ,,Mokotów" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący początkowo w ramach Okręgu PD (zob.), a następnie Okręgu CT (zob.). ,,Motor" -- Oddziały dyspozycyjne Kedywu (zob.) Komendy Głównej AK; późniejsze nazwy: ,,Deska", ,,Sztuka", ,,Broda". ,,Myrcha" -- akcja wykonania wyroku na Władysławie Myrsze 15 XII 1943 r. przez kompanię ,,Agat" -- ,,Pegaz". ,,N" -- destrukcyjna propaganda wśród Niemców; służba pełniona także przez BS. NOW -- Narodowa Wojskowa, Organizacja ,,Osa" -- małe zespoły ,,Zawiszy" tworzone w Chorągwi Warszawskiej do zadań walki bieżącej wbrew konstrukcji programowej ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze" (zob.). ,,Pajęczyna" organizowana łączność radiowa pomiędzy Główną Kwaterą Harcerzy i chorągwiami. ,,Palmiry" -- organizacja Małego Sabotażu, funkcjonująca na terenie podwarszawskim; jesienią 1941 r. scalona z organizacją ,,Wawer". ^ ,,Parasol" -- batalion GS podporządkowany bezpośrednio Głównej Kwaterze Harcerzy, powstały z rozbudowania kompanii ,,Agat" (zob.), później ,,Pegaz" (zob.); nazwa ,,Parasol" od planowanego przekształcenia w kadrę brygady spadochronowej. ,,Park" -- komórka AK wyrabiająca fałszywe dokumenty. Partyzant -- zob. Bojowiec. ,,Pasieka" -- Główna Kwatera Harcerzy. PD -- Hufiec ,,Południe" Grup Szturmowych Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący od 3 XI 1942 r. do utworzenia batalionu ,,Zośka" w VIII 1943 r. Inny kryptonim: ,,Sad" (Sabotaż -- dywersja). i PD -- Okręg ,,Południe" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący od utworzenia chorągwi jesienią 1939 r. do reorga- nizacji 3 XI 1942 r. ,,Pegaz" -- inna nazwa ,,Agat" ,,Pismo Młodych" -- pismo Szarych Szeregów, wydawane przez ,,Pasiekę" dla GS (1943 r.). PN -- Okrąg ,,Północ" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący od utworzenia cherągwi jesienią 1939 r. do reorganizacji z 3 XI 1942 r. ,,Pogorzel" -- akcja wysadzenia w powietrze pociągu, wykonana 23/24 X 1943 r. przez batalion ,,Zośka". Pogotowie Harcerek -- przygotowany przed wybuchem II wojny światowej program i struktura organizacyjna Organizacji Harcerek na czas wojny. Pogotowie Harcerzy -- przygotowany przed wybuchem II wojny światowej program i struktura organizacyjna Organizacji Harcerzy na czas wojny. ,,Pojutrze" -- okres powojennej odbudowy; zob. ,,Dziś -- Jutro -- Pojutrze". ,,Polowanie" -- akcja uderzeniowa na powracających z polowania dygnitarzy niemieckich, wykonana 8 I 1944 r. przez batalion ,,Zośka". Polska Centralna -- teren chorągwi: lubelskiej, mazowieckiej, radomskiej i warszawskiej, a przed utworzeniem Polski Południowej również cały jej teren. Polska Południowa -- teren chorągwi: kieleckiej, krakowskiej, lwowskiej i ,,Warty". Polska Wschodnia -- teren chorągwi: białostockiej, nowogródzkiej, poleskiej, wileńskiej i wołyńskiej, a do VI 1941 r. również lwowskiej. Polska Zachodnia -- teren chorągwi: łódzkiej, pomorskiej, ślą- utworzona przez Stronnictwo Narodowe. NSZ -- organizacja wojskowa utworzona przez skrajnie prawicowe ugrupowanie polityczne; nie scalona z Armią Krajową i jej nie podporządkowana. O powołaniu naszego pokolenia -- broszura wydana przez ,,Pasiekę" w 1942 r; autor ,,Andrzej Brzoza" (Leon Marszałek). ,,Obraz" -- Samodzielny Częstochowski Hufiec Harcerzy; następnie hufiec hajceczy po utworzeniu Chorągwi ,,Warta", funkcjonujący w jej ramach. OC -- Hufiec ,,Ochota" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący w ramach Okręgu PD. i,Odra-Nysa" -- jeden z hufców warszawskiej ,,Zawiszy". ,,Orlęta Lwowskie" -- jeden z hufców warszawskiej ,,Zawiszy". skiej, wielkopolskiej i zagłębiowskiej. ,,Pomarańczarnia" -- krąg starszoharcerski 23 Warszawskiej Drużyny Harcerzy; nazwa od koloru chust drużyny; zob. również ,,Tytusowcy". PR -- Hufiec ,,Praga" Grup Szturmowych Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący od 3 XI 1942 r. do utworzenia batalionu ,,Zośka" w VIII 1943 r. PR -- Okręg ,,Praga" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący od utworzenia chorągwi jesienią 1939 r. do reorganizacji z 3 XI 1942 r. ,,Proporzec" -- jednostka harcerzy na terenie miejscowości. ,,Przełom" -- okres walki jawnej (powstań); zob. ,,Dziś -- Jutro - - Pojutrze". ,,Przemysław" Ul -- Wielkopolska Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Zachodnia. Przodownik -- broszura wydana przez ,,Pasiekę" (I wyd. 1942 powielacz, II wyd. 1944 druk) dla drużynowych ,,Zawiszy"; autor ,,Juliusz Górecki" (Aleksander ,,Pszczoła" -- zastęp harcerzy. ,,Puszcza" Ul -- Mazowiecka Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Centralna. ,,Puszcza lewobrzeżna" -- położony na lewym brzegu Wisły okręg Chorągwi Mazowieckiej. ,,Puszcza prawobrzeżna" -- położony na prawym brzegu Wisły okręg Chorągwi Mazowieckiej. PW -- Hufiec ,,Powiśle" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący początkowo w ramach Kamiński). (zob.); nazwa ,,Pegaz" pochodzi od ,,Przeciw gestapo". ,,Pet" -- ,,Przyszłość", ideowo-wychowawcza tajna organizacja młodzieżowy z lat 1940 -- 1943. ,,Piątek -- sobota -- niedziela" --r zob.: ,,Dziś --!· Jutro -- Pojutrze", Okręgu PD (zob.), a następnie Okręgu CT (zob.). PZP -- Polski Związek Powstańczy; . zob. AK. ,,Rady" Ul -- Radomska Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Centralna. ,,Rady" Rój -- Samodzielny Radomski Hufiec Harcerzy przed podniesieniem go do szczebla chorągwi, funkcjonujący w ramach terenu Polska Centralna. RGO -- Rada GJówna Opiekuńcza -- polska, uznawana przez okupanta mocowa. organizacja samopo- Centralna, a następnie terenu Polska Południowa. Skauting -- początkowo angielski, później międzynarodowy ruch młodzieżowy, z którego wyrosło harcerstwo. ,,Sklepy" -- wyszkolenie pojedynczego strzelca; służba pełniona przez BS. SKSS -- Stołeczny Komitet Samopomocy Społecznej, uznawana przez okupanta, dzałająca na terenie Warszawy instytucja polska. ,,Smok" U! -- Krakowska Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca początkowo w ramach terenu Polska Centralna, a następnie terenu Polska Południowa; późniejszy kryptonim: ,,Dzwon". SN -- Stronnictwo Narodowe, jedna z polskich partii politycznych okresu przedwojennego i okupacji. ,,Soboty" -- spotkania samokształceniowe organizowane w r. 1942 i 1943 (?) przez Chorągiew Warszawską w ramach ,,M" (zob.). ,,Sonda" - - Szkoła Niższych Dowódców; służba pełniona przez BS; inaczej: ,,Wiarus", ,,Belweder". ,,Sonderwagen" zob. ,,Tramwaj". ,,Sosnówka" Rój -- Samodzielny Piotrkowski Hufiec Harcerzy, następnie hufiec harcerzy, po utworzeniu chorągwi ,,Warta", funkcjonujący w jej ramach. ,,Stamm" -- nieudana akcja wykonania wyroku na Walterze Stammie 6 V 1944 r. przez kompanię ,,Agat" -- ,,Pegaz". Szare Szeregi -- Związek Harcerstwa Polskiego. Używane skróty: Sz. Sz. lub SS. Szare Szeregi Męskie -- Organizacja Harcerzy. ,,Rodzina" -- drużyna harcerzy. ,,Rój" -- hufiec harcerzy. ,,Rudy" -- 2 kompania batalionu ,,Zośka", nazwana pseudonimem Jana Bytnara. ,,S" -- szkolenie samochodowe młodzieży niezorganizowanej, prowadzone w ramach służby ,,M" (lwowska szkoła samochodowa); inaczej ,,Ursus III". ,,Sad" -- Hufiec GS Chorągwi Warszawskiej; zob. PD. ,,Sad" -- 1 pluton kompanii ,,Rudy". ,,Schulz" -- akcja wykonania wyroku na gestapowcu Schulzu 6 V 1943 r. przez GS Chorągwi Warszawskiej na ul. Mokotowskiej w Warszawie. ,,Sieczychy" -- akcja likwidacji niemieckiej strażnicy granicznej we wsi Sieczychy w Puszczy Białej, wykonana przez GS Chorągwi Warszawskiej 20 VIII 1943 r. VII Fort -- więzienie w Poznaniu zorganizowane dawnego fortu. w kazamatach ,,Skała" Ul -- Kielecka Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca początkowo w ramach terenu Polska Szare Szeregi Żeńskie -- Organizacja Harcerek. Inne kryptonimy: ,,Bądź Gotów", ,,Związek Koniczyn". ,,66" -- kryptonim poczynań przygotowujących nadchodzący ,,przełom" (zob.); nazwa od nr celi, w której więziony był w VII Forcie w Poznaniu Naczelnik Szarych Szeregów Florian Marciniak. SZP -- Służba Zwycięstwu Polski; zob. AK. ,,Szymanów -- Płochocin" -- akcja wysadzenia w powietrze pociągu, wykonana 22 XI 1943 r. przez batalion ,,Zośka". ,,Taśma wschodnia" -- akcja likwidacji niemieckich strażnic granicznych na wschodniej granicy tzw. Generalnej Guberni, w ramach której wykonana została akcja ,,Sieczychy" (zob.). TK -- Hufiec ,,Trzy Krzyże" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy funkcjonujący początkowo w ramach Okręgu PD (zob)., a następnie Okręgu CT (zob.). ,,Tramwaj" -- akcja likwidacyjna kontrolerów niemieckich, wykonana 26 IV 1944 r. przez batalion ,,Zośka"; inna nazwa akcji ,,Sonderwagen". ,,Tryńcza" -- akcja wysadzenia w powietrze mostów kolejowych, wykonana 5/6 VI 1944 r. przez batalion ,,Zośka"; inna nazwa akcji: ,,Jula". ,,Tytusowcy" -- młodsza grupa ,,Pomarańczami" (zob.), działali w niej m. in.: A. Długoszowski, W. Krajewski, J. Pleszczyński, J. Trzciński; nazwa od pseudonimu J. Trzcińskiego -- ,,Tytus"^ inną nazwa: ,,Klan", ,,Ul" -- chorągiew harcerzy. ,,Urle" -- akcja wysadzenia w powietrze pociągu, wykonana 27 IV 1944 r. przez batalion ,,Zośka". ,,Ursus" -- szkolenie motorowe --· I: w szkole legalnej Tuszyńskiego; II: konspiracyjne warsztatowe; III: dla młodzieży nie zorganizowanej (zob. ,,S") -- lwowska szkoła samochodowa; IV: w ramach CWW (zob.). ,,Warta" Ul -- chorągiew harcerzy utworzona z dotychczas samodzielnych hufców: Częstochowa -- ,,Obraz", Radomsko -- ,,Metal" i Piotrków -- ,,Sosnówka"; chorągiew funkcjonowała w ramach terenu Polska Południowa. ,,Wawer" -- propaganda wśród ludności polskiej; służba pełniona przez BS; inny kryptonim Mały; Sabotaż. ,,Wawer" -- samodzielna organizacja Małego Sabotażu na terenie Warszawy. Od jesieni 1941 r. ,,Wawer -- Palmiry". WD -- Wielka Dywersja; służba pełniona przez GS. ,,Weffels" -- akcja wykonania wyroku na Erneście Weffelsie 1 X 1943 r. przez kompanię ,,Agat" -- ,,Pegaz". ,,Wiarus" -- zob. ,,Sonda". ' Wielka gra -- broszura wydana przez ,,Pasiekę" (I wyd. 1942 r. druk., II wyd. 1944 r. druk.); autor ,,Juliusz Górecki" (Aleksander Kamiński); przeznaczona dla BS. ,,Wieniec II" -- akcja wysadzenia w; powietrze torów kolejowych wokół węzła warszawskiego wykonana przez Oddz. Dysp. Kedywu KG AK, w tym (pod Kraś-: nikiem i Radomiem) przez GS Chorągwi Warszawskiej. ,,Wigry" -- batalion AK wystawiony przez organizację ,,Wigry" (zob.). ,,Wigry" -- pismo Szarych Szeregów wydawane przez Chorągiew Warszawską dla instruktorów w latach 1942-- 1943. ,,Wigry" -- założona w początku II wojny światowej (jesień 1939 r.) przez grupę instruktorów Chorągwi Warszawskiej samodzielna organizacja wojskowo- społeczna. ..Wilanów" -- akcja związania walką załogi Wilanowa pod Warszawą wykonana przez batalion ,,Zośka" 26 IX 1943 r. ,,Wisła" Ul -- Warszawska Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Centralna. WISS -- Wywiad -- Informacja Szarych Szeregów, służba pełniona przez BS. WL -- Hufiec ,,Wola" GS Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący od 3 XI 1942 r. do utworzenia batalionu ,,Zośka" w VIII 1943 r. WL -- Hufiec ,,Wola" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy, funkcjonujący w ramach Okręgu PN (zob.). WSOP -- Wojskowa Służba Ochrony Powstania, przygotowane przez AK oddziały służby pomocniczej, na wzór ,,Straży Obywatelskiej". WSS -- Wojskowa Służba Społeczna, pomoc ludności cywilnej w okresie powstania warszawskiego. Wystawienie -- rozmieszczenie na zaplanowanych stanowiskach bojowych oddziału konspiracyjnego w oczekiwaniu na sygnał rozpoczęcia akcji. ,,Wzlot" -- pismo subwencjonowane przez ,,Pasiekę" przeznaczone częściowo dla BS. ,,Za lasem" -- kursy podharcmistrzowskie. ,,Zatoka" -- zob. ,,Brzeg". ,,Zawisza" -- zespół harcerzy w wieku 12-14 lat. ZB -- Hufiec ,,Żoliborz" Warszawskiej Chorągwi Harcerzy funkcjonujący w ramach Okręgu PN (zob.). ,,Zbigniewowo" Rój -- Pińczowski Hufiec Harcerzy. ,,Zboże" Ul -- Lubelska Chorągiew Harcerzy, funkcjonująca w ramach terenu Polska Centralna. Zgrupowanie ,,Radosław" -- jednostka Armii Krajowej w powstaniu warszawskim utworzona z oddziałów Kedywu (zob.) Komendy Głównej AK; nazwa od pseudonimu dowódcy Jana Mazurkiewicza. ,,Ziemie Zachodnie" -- jeden z hufców warszawskiej ,,Zawiszy". ,,Złoty" Ul -- Chorągiew Harcerzy Wysiedlonych z terenu Polski Wschodniej. ZNMS -- Związek Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej, organizacja, z którą Szare Szeregi współpracowały w ramach ,,M" (zob.). i,Zośka" -- batalion GS Chorągwi Warszawskiej, podporządkowany 27 XII 1943 r. bezpośrednio Głównej Kwaterze Harcerzy, nazwany pseudonimem Tadeusza Zawadzkiego. ZWZ -- Związek Walki Zbrojnej; zob. AK. ,,Żubr" Ul -- Białostocka Chorągiew Harcerzy; zob. ,,Biały" Ul. ,,Źródło" -- pismo Szarych Szeregów, wydawane przez ,,Pasiekę"w latach 1940-1942. INDEKS NAZWISK I PSEUDONIMÓW ,,Adam" 326 ,,Adam" zob. Marszałek Leon Adamska Maria ,,Filipek" 286 Adamski Jacek 286 ,,Albin" 190 ,,Alek" zob. Dawidowski Aleksy Alfons zob. Linda Alfons Andrzej zob. Romocki Andrzej Andrzejewski Kajetan ,,Jan" 173, 174, 177, 178, 216, 320 ,,Andrzej Poi" zob. Szeliński Wiktor ,,Antek" 335 Arciszewski-Rola Stanisław 304 Baden Powell Robert 43, 192, 193, 206, 218, 229 Bajewski Marek ,,Proboszcz" 120, 136 Banach Jan ,,Sawczuk" 72, 74 ,,Banan" 335 Baron Henryk 59 Barszczewski Jan 56 ,,Bartkiewicz" zob. Zawadzki Włodzimierz Bem Mieczysław 55 Bereśniewicz Antoni 287 Bereżniewicz 293 Berger Ludwik ,,Goliat" 61 Berling Zygmunt 323 Beethoven Ludwik van 112 Białkiewicz Feliks ,,Zbigniew" 228 Białostocka Barbara 43 Biatous Ryszard ,,Jerzy" 149--151, 156, 157, 170, 194, 198, 272, 273, 308, 319, 320, 323 Bieńkowski-Łada Adam 256 Biernacka Krystyna 238 Bittner Maciej ,,Kajman Wojak", ,,Maciek" 141, 160, 165, 166, 169, 170, 176, 178, 213, 286, 302, 323, 325 Blank Piotr 172 ,,Blondyn" zob. Łukoski Andrzej Błaszczak Stanisław ,,Roch", ,,Róg" 183, 185 Błońscy rodzice Jana 156, 157 Błońska siostra Jana 156 Błoński ojciec Jana 156, 157 Błoński Jan ,,Novak", ,,Sum" 29, 134, 156, 216, 289 Bocianówna Apolonia ,,Pola" 289 Bock Fedor von 129 Boerner Ignacy 140 ,,Bolek" zob. Mirowski Stefan p. Bolesław zob. Srocki Bolesław Borkiewicz Adam 316, 318 Borys Adam ,,Dyrektor", ,,Pal", ,,Pług" 161, 170, 171, 173-176, 292, 320 Braun Emil 172 ,,Brodowski" zob. Ziirn Edward Broniewska Maria zob. Łazęcka-Broniewska Maria Broniewska-Marciniak Zofia 334 Broniewski Stanisław ,,Jerzy", ,,K. Krzemień", ,,Kozica", ,,Nosowicz III", ,,Orsza", ,,Roman", ,,Stefan Orsza", ,,Witold" 30, 32, 33, 49, 50, 60-62, 92, 102, 103, 148, 157-164, 166, 174-176, 183, 186, 189, 194, 213, 219, 223, 226, 235, 236, 238, 242, 244, 246, 247, 249, 250, 256, 257, 259 - 261, 271 -274, 277, 281, 290, 297, 308, 311 -314, 317-319, 321-323, 333, 334, 337, 339, 343, 344 Broniewski Witold 334 Brydak Zbigniew ,,Krasnoludek" 47, 260 Brzeziński Kazimierz ,,Karaś", ,,Leon" 90, 211, 366 Bublewski 259 Witold ,,Wybicki" 258, Cieplak Miłosław ,,Giewont", ,,Kwiczoł", ,,Mały" 13, 30, 32-34, 160, 162, 170, 171, 176, 177, 182, 187-189, 211, 216, 221, 279, 302, 308, 311, 317, 318, 325 ,,Ciocia" zob. Jeżewska Jadwiga ,,Czarna Wanda" zob. Kamieniecka-Grycko Wanda Czarnecki 280 Stefan ,,Bielecki" 279, Edek zob. Ziirn Edward Ewa zob. Skarżyńska Ewa Fallenbuechl wski" 25 Zbigniew ,,Gruby" zob. Zawadowski Andrzej Grzesiak Józef ,,Czarny" 268 Grzeszczak 199, 286 Aleksandra ,,Oleńka" "' , ' ,,Wilano- Burmeister maszynista 277 Burmeister Kazimierz 25 Biirckl Franz 171, 172 Bytnar Jan ,,Krokodyl", ,,Rudy" 29, 37, 90, 110, 116, 118, 141, 146, 149, 154, 157, 159-161, 163-165, 168, 169, 182, 183, 199, 211, 213, 216, 231, 237, 245, 288, 291, 320, 322, 325, 334 Bytnar Stanisław ojciec Jana 157 Bytnar Zdzisława matka Jana 334 Całkówna Maria ,,Wika" 198, 323 ,,Celt" zob. Chciuk Tadeusz Cetnarowicz Kazimierz ,,Krzywonos" 134, 289, 290 Chałasiński Józef 238 Chciuk Tadeusz ,,Celt", ,,Dzidek" 252, 253, 260, 263 Chełmicka-Szubertowa Maria ,,Horpyna" 241, 312 Chodynicki Kazimierz 229 Chruściel Antoni ,,Monter" 15, 29, 56, 84, 85, 92, 94, 304, 312, 314, 315, 317-319, 327 Chrzanowski Ignacy 25 Churchill Winston 239 ,,Cichy" zob. Senger Marian Czarnecki Władysław 109 ,,Czarny" zob. Gnesiak Józef ,,Czupryna" 266 Cygański Kazimierz 286 Gywińska Irena 236 Cywiński Janusz ,,Puchała" 286 ,,Czarny Jai" zob. Wuttke Jan ,,Damazy" zob. Jastrzębski Bronisław Darda Hanna ,,Ala" 286 Dargiel Jerzy ,,Henryk" 187, 216 Dawidowski Aleksy ,,Alek", ,,Kopernicki" 110, 11S-115, 146, 153, 160, 164, 165, 168, 169, 182, 183, 231, 245 Dąbrowski Edward ,,Zieliński" 46, 96, 265, 269, 272, 273, 306 Dąbrowski Juliusz, Julek 20, 21, 28, 59, 222, 229, 274 ,,Dąbrowski" zob. Kamiński Aleksander Dehnel Władysław ,,Feliksiak" 59, 61, 65 ,,Deux" 281 Długoszowska matka Andrzeja 317 Dlugoszowski Andrzej ,,Długi" 146, 316 ,,Dobiomirski" zob. Jakiel Albin Domański Leszek ,,Zeus" 13, 16, 20, 50, 231, 265, 274 Drzewiecki Jerzy 23 ,,Dyrektor" zob. Kiwerski Jan Wojciech ,,Dzidek" zob. Chciuk Tadeusz Dziekoński Zdzisław 259, 308, 319 ,,Feliksiak" zob. Dehnel Władysław Fiedler Arkady 239 Fieldorf Emil August ,,Nil" 15, 149, 153, 166, 169, 170, 173, 184, 250, 299 ,,Firley" zob. Linda Zygfryd Firlik Franciszek ,,Orliński" 292 Fiutowski Jerzy ,,Marek" 216 Florczakówna Zofia 244 Foch Ferdynand 304 Freitag-Pełczyńska Anna ,,Hanka" 284 Frelkowie gospodarze E. Stasieckiego 128, 271 Gajdowski Leon ,,Ostoja" 327 Gawin Jerzy ,,Słoń" 166 Gąsiorowski Wacław 54 Gęsicki Zbigniew ,,Juno" 173, 286 Giernat Bolesław 290 ,,Giewont" zob. Cieplak Miłosław Gieysztor Marian ,,Urbański" 250 Głowacka Urszula ,,Urka" 289 ,,Głowacki" zob. Zadróżny Czesław ,,Gniewosz" zob. Ziirn Edward Gorzechowski Jur 28 Gorzkowski Kazimierz ,,Andrzej", ,,Wolf" 21, 69, 119, 120 ,,Gozdał" zob. Górecki Przemysław Góreccy; rodzice Przemysława 334 Górecki Bolesław ,,Śnica" 319, 320 Górecki Przemysław ,,Gozdal", ,,Kuropatwa" 97, 98, 225, 332 - 334 Grabowska Halina ,,Zeta" 286 ,,Granica" zob. Grenda Kazimierz Grażyński Michał 16, 18, 20, 251 Gregorkiewicz 29, 63, 289 Antoni ,,Krokodyl" ,,Grzymała" zob. Sokołowski Mieczysław ,,Gustaw" 65, 316, 320, 321, 324 Gutt Aniela 289 Gutt Jan 118 Gutt Maria 238, 289 ,,Halicz" zob. Kończykowski Henryk ,,Hanka" Anna zob. Freitag-Pełczyńska ,,Jerzy Krakowski" Heil Edward 292 Helenka gospodyni W. Opęchowskiej 36 ,,Heniek" zob. Krajewski Henryk" ,,Heniek" zob. Ostrowski Henryk ,,Henryk" zob. Krajewski Henryk' Hergl Anton 172 Hessen Sergiusz 236 Himmler Heinrich 172 Hitler Adolf 123, 137 ,,Horpyna" zob. Chełmicka-Szubcftrtowa Maria ,,Hubert" zob. Lenk Hubert Huskowski Tadeusz ,,Tadeusz" 178 ,,liski" zob. Skrzypczak Jan Iłłakowicz Tadeusz ,,Krakowski" 25 ,,Inżynier" zob. Jabłoński Alfons ,,Iskra" zob. Sitarz Czesław Iwo zob. Rygiel Iwo ,,Bogusław" ,,Iza" zob. Kłossowska-Wilczyńska Halina Grenda Kazimierz ,,Granica" 265, 306, 307, 329, 332, 341 - 343 ,,Grot" zob. Rowecki Stefan Jabłoński Alfons 92, 133-136, 156, 181, 183, 283 Jabrzemski Jerzy ,,Wojtek" 14, 36, 121, 150, 215, 223, 265, 273, 308, 311, 313, 337 ,,Jacek" zob. Ziirn Edward Jachimowska Maria 128 Jaczewski 286 Jaczewski Jerzy ,,Grot", Jurek, ,,Kogut", ,,Wilk" 81, 126, 132, 135, 150, 211, 273, 284 ,,Jagoda" 290 Jakiel Albin ,,Dobromir&kł" 247 ,,Jan" zob. Andrzejewski Kajetan Jan zob. Mauersberger Jan Paweł Janek zob. Bytnar Jan Janek zob. Rossman Jan Jankowski Czesław 44, 263 Jankowski Jan Stanisław 344 Jankowski Leon ,,Jurand" 257, 334 ,,Jankowski" zob. Michalski Czesław ,,Janusz" (NN Czesław) 326 Jarkowska-Krauze (Szelińska) Zofia ,,Zosia" 321 Jasiukiewicz 246 Jastrzębski Stanisław ,,Wesoły" 90, 102, 118, 142, 215, 265, 291 ,,Kajman" zob. Zawadzki Tadeusz ,,Kajman Okularnik" zob. Zborowski Jerzy ,,Kajman Wojak" zob. Bittner Ma- ciej ,,Kalikst" deusz zob. Kwaśniewski Ta- Bronisław ,,Opolski" ,,Damazy" 256, 257, 259, 260, 327 Jaźwiński Tomasz ,,Julek" 97, 98, 201, 207, 22j: ,,Jeleń" 252 ,,Jeremi" zob. Zborowski Jerzy ,,Jerzy" zob. Białous Ryszard ,,Jerzy Krakowski" zob. Edward Heil Kamieniecka-Grycko Wanda ,,Czarna Wanda" 17, 310, 338 Kamiński Aleksander ,,Dąbrowski", ,,Hubert", ,,Kamyk", ,,Kazimierczak" 20, 21, 34, 54, 68, 100, 101, 103, 104, 108, 194, 203, 229-232, 274, 312 ,,Kamyk" zob. Kamiński Aleksander Karaszewicz-Tokarzewski Michał 56 Kazik zob. Skorupka Kazimierz ,,Kazimierz" 268 Kisielnicka Irena ,,Irena" 338 Kiwerski Jan Wojciech ,,Dyrektor", ,,Lipiński", ,,Rudzki", ,,Oliwa" 15, 154, 155, 158, 159, 171, 173, 299 ,,K. Krzemień" zob. Broniewski Stanisław Klein Stephan 172 Klossowska-Wilczyńska Halina Koppe Wilhelm 172, 175, 286 Korboński Stefan ,,Zieliński", ,,Nowacki" 15, 250, 279 ,,Kordian" 266 ,,Kortum" zob. Sanojca Antoni Kosicki Andrzej ,,Garbaty" 29, 216, 221, 285, 291, 292 Kossak Zofia 203 Kościuszko Tadeusz 119, 211, 212, 215 Kot Stanisław 251 ,,Kot" zob. Kozłowski Jerzy Kotarski 286 Kotas Zygmunt ,,Jur" 216 ,,Kotwicki" zob. Zawadzki Tadeusz Kowalska-Wuttke Irena ,,Irka" 313, 321 Kowalski Krzysztof ,,Rakowski" 97, 293 ,,Kozica" zob. Broniewski Stanisław Kozicki Stanisław ,,Howerla" 216, 308, 316 Kozłowski Henryk ,,Kmita" 320 Kozłowski Jerzy ,,Jurwiś", ,,Kędzierski", ,,Kot", ,,Zdzisławski" 90, 120, 134, 142, 211, 213, 215, 242, 250, 265, 272, 308, 311, 338, 343 Kozłowski Tadeusz ,,Koziołek" 286 Koźniewski 225, 251 Kazimierz ,,Cietrzew" ,,Krzywonos" zob. Cetnarowicz Kazimierz Krzyżewicz Tadeusz ,,Buzdygan", ,,Tadzio II" 110, 160, 164, 165, 168, 245 ,,Książę" zob. Samsonowicz Andrzej ,,Kuba" zob. Okolski Konrad Kubacki Jan ,,Tadek" 90, 142, 216, 308, 316 Kucharska 282 ,,Kuguar" zob. Mirowski Stefan ,,Kuguar Brat" zob. Mirowski Tadeusz ,,Kuguar Uczeń" zob. Strzałecki Andrzej Kukieł Marian 304 Kulesza St. 333 Kułagin 317 ,,Kuna" zob. Rossman Jan Kunicki Aleksander ,,Rayski" 172 Kupczyński Tadeusz 243, 244, 313, 343 Kurkowski Mieczysław ,,Mietek", ,,Kuropatwa" zob. Górecki Przemysław Kurowska Magdalena 16 Kutschera Franz 158, 172 - 174 Kwapiński Jan 342 Kwaśniewski Tadeusz ,,Kalikst" 29, 216, 265, 293 Kwiatkowski Tadeusz ,,Tomek" 29, 35, 216, 222 - 224, 289 ,,Kwiczoł" zob. Cieplak Miłosław Landenberger 229 Lange 157, 163, 164 Lechner Josef 172 Lenk Hubert ,,Hubert" 110, 164, 168, 286 ,,Leon" zob. Leopold Stanisław Leopold Stanisław ,,Leon", ,,Rafał", Staszek 147, 148, 176, 216, 223, 237, 238, 259, 265, 269, 274, 306, 308, 316 ,,Sawa" 173, 174 Jeżewska Jadwiga ,,Ciocia" 90, 160, 277 ,,J. Krzemień" zob. Marciniak Florian Julek zob. Dąbrowski Juliusz ,,Julek" zob. Jaźwiński Tomasz ,,Juno" zob. Gęsicki Zbigniew ,,Jurand" zob. Jankowski Leon ,,Jurand" zob. Słoń Mieczysław Jurek zob. Jaczewski Jerzy ,,Jurek TK" zob. Pepłowski Jerzy Jurgielewicz Irena ,,Pani" 222, 223 ,,Jurwiś" zob. Kozłowski Jerzy Kaczorowski Roman ,,Prokop" 62, 308 Kaczyńska Danuta ,,Lena" 197 Kaczyński Zygmunt ,,Nosowicz IV", ,,Iza" 284, 313, 318, 319, 322, 323 Kłossowski Jerzy ,,Wiślik" 216 ,,Kobza" zob. Wasilewski Kazimierz Koecher Eugeniusz ,,Kołczan" 316 Koecher Janina 282 ,,Kogut" zob. Jaczewski Jerzy ,,Kołczan" zob. Koecher Eugeniusz Kołodziejski Henryk 176 Konopacki Eugeniusz ,,Gustaw", ,,Trzaska" 61, 62, 186, 187, 189, 259, 260, 274, 308, 319, 320 Konstanty W. Ks. 100, 311 Kończykowski Henryk ,,Halicz" 323 Kopałka Jan ,,Jasio z Woli" 90, 149 ,,Kopernicki" zob. Dawidowski Aleksy Krajewski Henryk ,,Heniek", ,,Henryk" 164, 165, 168 Krajewski Wiesław ,,Miki", ,,Sem" 146, 178, 321 Krasiński Zygmunt 239 Krassowska Zofia ,,Zosia Duża" 199 Kret Józef 289 Kretschmann August 172 Krogulecki Wojciech ,,Ney" 161 ,,Krokodyl" zob. Bytnar Jan Kronnenberg 286 Krynicka Maria 18, 20 ,,Kryska" zob. Netzer Zygmunt Krzywiak Stefan ,,Zan" 94, 249, 290 Lepecki Mieczysław 229 Lerski Jerzy 251, 252 ,,Lew" 335 Linda siostra Zygfryda 291 Linda Alfons 291 Linda Zygfryd ,,Firley", ,,Spaliński" 29, 33-35, 82, 83, 126, 130, 190, 216, 221, 265, 273, 291, 292 Lipiński Edward 251 Lipiński Karol 237, 239 ,,Lopek" 252 Ludwig Władysław ,,Kamil", Władek 54, 55, 57 - 62, 259, 308 Luzar Marian ks. 18, 245 ,,Lwowicz" 102, 103 Łapińska Józefina 20, 313 Łaszcz Samuel 54 Łazęcka-Broniewska Maria ,,Elżbieta", 238, 284 ,,Łempicki" zob. Zarzycki Ryszard Łętowski Mieczysław ,,Mały Janek" 36, 221, 265, 281 Łopuszański Tadeusz 97 Łukaszewska Romana ,,Sowa" 197 Łukoski Andrzej ,,Blondyn" 176, Łukoski Jerzy ,,Żereń" 323 Łyczywek Roman ,,Gród", ,,Mateusz" 76, 258 - 260 ,,Maciek" 266 ,,Maciek" zob. Bittner Maciej Makólski Andrzej ,,Mały Jędrek" 146, 183 Malinowski Andrzej ,,Włodek" 176, 179, 216, 286, 288, 302 Małkowski Andrzej 46, 54, 57, 193, 229, 230, 252, 260 -,,Mały" zob. Cieplak Miłosław Marciniak Florian ,,J. Krzemień", ,,J. Nowak", ,,Szary" 10, 13, 16, 19, 20, 26, 27, 29, 31-36, 41, 50, 51, 58-61, 66, 75, 76, 83, 93, 94, 128, 149, 158-16?, 165, 166, 199, 203, 208, 211, 212, 215, 219, 221-223, 316, 323 229, 230, 232, 235, 242-245, 248, 255, 256, 261, 271-274, 279-281, 285, 289, 291, 292, 299, 300, 334 Marcinkowski Witold ,,Witold" 50, 265 Marszałek Leon ,,Adam", ,,Brzoza", ,,Paweł" 35, 208, 232, 244, 259, 274, 278, 284, 290, 293, 338, 339 Masiukiewicz Jerzy ,,Mały" 146, 289 maszynista zob. Burmeister Mauersberger Jan Paweł ks. hm Rp. 18 - 20, 232, 243, 245 ,,Mazur" zob. Woźniak Sylwester Mazurkiewicz Jan ,,Sęp", ,,Radosław" 173, 174, 250, 308 - 310, 312, 314 - 316, 320 Michalski Czesław ,,Jankowski" 102 - 105, 289 Michalski Ludwik ,,Fil" 265, 308, 342 Mickiewicz Adam 236, 239 Mieczkowski Wiktor ,,Brzoza" 72 Micuta Wacław ,,Wacek Długi" 82, 191 ,,Mila" zob. Pelczarska Stanisława Milewski Janusz ,,Niuła" 216 Miłek zob. Cieplak Miłosław Miłkowski Tomasz (Teodor Tomasz Jeż) 147 Mirowski Stefan ,,Bolek", ,,Kuguar", ,,Nosowicz", ,,Radlewicz" 61, 72, 89, 90, 96, 102, 164, 213, 215, 225, 265, 272, 311 Mirowski Tadeusz ,,Kuguar Brat", ,,Oracz", ,,Rodło" 164, 165, 168, 213, 245, 286 ,,Monter" zob. Chruściel Antoni ,,Morro" zob. Romocki Andrzej Mościcki Stanisław ,,Andrzej- Eligiusz", ,,Biały Lis", ,,Zakliczewski" 29, 63, 289 Mroczkowska Maria ,,Magda" 279 Myrcha Władysław 172 Napoleon I 127 Netzer Zygmunt ,,Kryska" 269 ,,Ney" zob. Krogulecki Wojciech Niemiec Gustaw ,,Gucio", ,,Kuba" 29, 35, 222, 287 ,,Nil" zob. Fieldorf Emil August ,,Nosowicz I" zob. Piątkowski Józef ,,Nosowicz II" zob. Mirowski Stefan ,,Nosowicz Stanisław III" zob. Broniewski ,,Nosowicz IV" zob. Kaczyński Zygmunt Nowak-Przygodzki 21, 43 Antoni ,,Opel" Pawłowski Kazimierz ,,Paweł" 157, 164, 168 Pelczarska Stanisława ,,Mila" 284 Pełczyński Tadeusz ,,Grzegorz" 176 Pendelski Feliks ,,Felek" 148, 160, 165, 166, 168, 169, 245, 286, 288 Pepłowski Jerzy ,,Jurek TK" 164, 321 Pfeiffer Edward ,,Radwan" 21, 317, 320, 325 Piasecki Eugeniusz 42 Piątkowski Józef ,,Nosowicz 1", ,,Wąsowicz" 72, 102 Piekarski 286 Pietraszewicz Bronek ,,Lot" 172, 173 Piłsudski Józef 100 ,,Piotr" zob. Stasiecki Eugeniusz Pleszczyński Józef ,,Ziutek" 146, 177, 178 ,,Pług" zob. Borys Adam Porożyński Benedykt ,,Jan Śliwa" 265 Prus Bolesław 239 Poniatowski Józef 54 ,,Profesor" 134 Przedborski Janusz ,,Ludwik" 265 Przybylski 286 Ptaszyński Józef ,,Gazella" 216, 308, 316 Pułaski Kazimierz 119 Pużak Kazimierz ,,Bazyli" 296 ,,Quatre" 282 Okolski Konrad ,,Kuba" 148, 316 Okrzeja Stefan 59 OlbromsM Antoni 19, 244, 343 ,,Oleńka" zob. Grzeszczak Aleksandra Olędzki Władysław ,,Papa" 270, 286, 343 ,,Olgierd" zob. Szatyński Bolesław Olszyński Edward ,,Zorian" 97, 225 ,,Opel" zob. Nowak-Przygodzki Antoni Opęchowska Wanda 16, 18, 19, 36-38, 75, 175, 243-246, 260, 281, 313, 338, 343 ,,Opolski" zob. Jasiukiewicz Stanisław ,,Oracz" zob. Mirowski Tadeusz ,,Orsza" zob. Broniewski Stanisław Ossowski Jerzy ,,Wojciech" 194, 216 Ostrowski Henryk ,,Heniek", ,,Rysiek" 29, 81, 90, 149, 157, 287, 288, 291 Pajdak Antoni ,,Traugutt" 247 Paluszkiewicz Longin ,,Leszek" 183 ,,Pani" zob. Jurgielewicz Irena ,,Papa" zob. Olędzki Władysław Pasiewicz 286 ,,Paweł" zob. Pawłowski Paweł Pawlak Leon 257 Pawlicki Kazimierz ,,Lubicz" 326, 340 Raczkiewicz Władysław 117 ,,Radosław" zob. Mazurkiewicz Jan Radwan Władysław 194, 236 ,,Radwan" zob. Pfeiffer Edward Radziwiłł Bogusław 27 ,,Rafał" zob. Leopold Stanisław ,,Rakowski" zob. Kowalski Krzysztof Rączkowski Stanisław ,,Stach" 244 Reichenau Walter von 123 ,,Roch" zob. Błaszczak Stanisław Rodkiewicz Stefan ,,Lech" 103, 118 Rodowicz Jan ,,Anoda" 322 Rogalski Stanisław 23 Rokossowski Konstanty 317 ,,Romanowski" 266 Romocki Andrzej ,,Morro" 147, 148, 167, 176, 182, 187, 216, 308, 318- 320, 322, 323 Romocki Jan ,,Bonawentura" 161 Rossman Jan ,,Kuna", ,,Wacek" 35, 67, 96-98, 114, 166, 194, 209-211, 213, 226, 235, 259, 265, 274, 308, 311, 317, 337 Rowecki Stefan ,,Grot1' 56, 94, 299 Rudewald Wilhelm 172 ,,Rudy" zob. Bytnar Jan Rychliński Stanisław 194, 236 Rygiel Iwo ,,Bogusław" 90, 116, 325 Rylska Teresa ,,Renia" 103, 104 ,,Rysiek" zob. Wesoły Ryszard Ryszard zob. Zarzycki Ryszard ,,Ryśka" zob. Ziirn Maria Samsonowicz Andrzej ,,Książę" 323 Sanojca Antoni ,,Kortum" 94, 139, 176, 247, 249, 290, 297, 304 Saski Józef ,,Katoda" 148 ,,Sawczuk" zob. Banach Jan Sawicki Witold 25, 262 Schreiber Mieczysław 42 Schulz 157, 161, 162, 164, 199, 292 Sedlaczek Stanisław hm Rp. ,,Sas" 25, 44, 46, 64 Senatorski Dymitr 29, 289 Senger Marian ,,Cichy" 173 ,,Sęp" 102 Sienkiewicz Henryk 27, 42, 114, 239 Sikorski Władysław 117, 299 Sitarz Czesław ,,Iskra" 191 Skarżyńska Ewa 273 Skibniewski Kazimierz ,,Slepowron" 65, 66, 81, 92, 216 Skorupka Kazimierz ,,Dziad" 65, 81, 134 Skrzypczak Jan ,,liski" 29, 291 Słoń Mieczysław ,,Jurand" 81, 90, 216, 240, 241, 286 ,,Słoń" zob. Gawin Jerzy Słowacki Juliusz 239 Sobieski Jan 213 % Sokołowski Mieczysław ,,Grzymała" 56 ,,Sokół" zob. Sott Kazimierz Sosnkowski Kazimierz 180, 260 Sosńowski Witold 60, 286 Sott Kazimierz ,,Sokół" 173, 286 ,,Spaliński" zob. Linda Zygfryd Spychalski Teodor ,,Tedzik" 362 Srocki Bolesław 16, 147, 148, 166, 174, 194, 312 Stamm Walter 172, 174, 175 ,,Starzewski" 266 Stasiecki Eugeniusz ,,Piotr", ,,Poleski", ,,Pomian" 33, 35, 62, 127, 128, 166, 170, 185, 188, 194, 195, 221, 233, 244, 258, 259, 265, 270- 272, 274, 297, 306, 308, 311, 317, 326, 337, 339 Staszek zob. Leopold Stanisław ,,Stefan Orsza" zob. Broniewski Stanisław Straszewska Maria ,,Anna", ,,Em- ma" 61, 198 Strzałecki Andrzej ,,Andrzejek", ,,Kuguar Uczeń" 119, 213 Suchodolski Bohdan 194, 236 Sylwia wnuczka Wandy Opęchowskiej 36 Szatyński Bolesław ,,Olgierd" 97 Szeliński Wiktor ,,Poi", ,,Andrzej Poi" 81, 97, 321 Szkiłłądź Wiesława ,,Wiesia" 284 Szlagowski Antoni ks. bp 246 ,,Szwed" zob. Śmigielski Manswet Smigiełski Manswet ,,Szwed" 63, 215, 216, 308, 318 ,,Snica" zob. Górecki Bolesław Tabęcki Jacek 146 Tabor Jerzy ,,Pająk" 146, 279, 280 ,,Tadeusz" instruktor wojskowy 56 Tadeusz zob. Zawadzki Tadeusz ,,Tadzio II" zob. Krzyżewicz Tadeusz Tarasiewicz Janusz 286 Tarnowski A. 229 ,,Tedzik" zob. Spychalski Teodor Tomasik Czesław 60 ,,Tomek" zob. Kwiatkowski Tadeusz Tretiak Andrzej 236 ,,Trois" 282 Trylski Zbigniew 18 - 20, 60 ,,Trzaska" zob. Konopacki Eugeniusz Trzciński Jerzy ,,Tytus" 146, 162 Tuszyński Adam 82, 190 ,,Tytus" zob. Trzciński Jerzy Udziela Seweryn ,,Lubicz", ,,Stefan", ,,Juś" 289 Umiastowski Roman 13 ,,Un" 281 Urbanowicz Halina ,,Halszka" 284 Verne Juliusz 82 ,,Wacek" zob. Rossman Jan ,,Wanda" 266 p. Wanda zob. Opęchowska Wanda Wardyński Witold ,,Witur" 326 Warszawski Józef ks. ,,Paweł" Wasilewski Kazimierz ,,Kobza" 122, 200, 265, 268 Wąsowicz Tadeusz ,,Baca" 289 Weber Stanisław ,,Chirurg" 85, 312 Weffels Ernest 172 Weil Jerzy 319, 322, 323 Wesoły Ryszard ,,Rysiek" 165, 168 ,,Wesoły" zob. Kaczyński Zygmunt Wiącek Mieczysław 222, 287 Widerszal Ludwik 21 ,,Wiesia" zob. Szkiłłądź Wiesława Więckowska Helena 317 Wigura Stanisław 23 ,,Wika" zob. Całkówna Marii ,,Wilka" zob. Jaczewski Jerzy Wiśniewska Zula 61 Wiśniewski Tadeusz ,,Pantera" 97 ,,Witold" zob. Broniewski Stanisław ,,Witur" zob. Wardyński Witold Wiza Józef ,,Siwy" 257--259 Władek zob. Ludwig Władysław ,,Władek" 261 ,,Włodek" zob. Malinowski Andrzej Wocalewska Maria hm. Rp. 19, 244, 343 ,,Wojtek" zob. Jabrzemski Jerzy ,,Wolf" zob. Gorzkowski Kazimierz ,,Wosiński" 290 Woźniak Sylwester ,,Mazur" 267 Wróbel Tadeusz 282 Wuttke Jan ,,Czarny Jaś" 142, 146, 215, 216, 223, 226, 227, 235-237, 239-241, 286, 308, 313, 321, 323, 338, 339 Wuttke Tadeusz 239, 339 Wysocki Leszek 61 ,,X" 268 ,,Z"290 Zadróżny Czesław ,,Głowacki" 102 - 104, 113, 148 Zagórski Wacław 302 Zajdą Konstanty 257 ,,Zan" zob. Krzywiak Stefan Zarzycki Ryszard ,,Artur" ,,Łempicki", ,,Scott" 36, 61, 69, 96, 127, 150, 166, 194, 197, 198, 215, 216, 223, 237, 241, 242, 259, 265, 272, 274,292 Zawadowski Andrzej ,,Gruby" 90, 146, 160, 165, 168, 245, 286 Zawadzki Józef 16, 166, 174, 175, 194,231,245,246 Zawadzki Tadeusz ,,Kajman", ,,Kotwicki", ,,Zośka" 37, 58, 63, 90, 94, 95, 105, 115, 149, 150, 154, 157-163, 166-171, 176, 177, 179, 182, 183, 187, 194, 199, 213, 215, 216, 231, 232, 236, 237, 288, 299, 306-308, 320 - 324, 339 Zawadzki Włodzimierz ,,Bartkiewicz'1 325, 339 Zawisza Czarny 114, 200, 207 Zawiśłak 286 Zbichorski Zygmunt 191 Zborowski Jerzy ,,Jeremi", ,,Jurek Żoliborski", ,,Kajman Okularnik" 147, 148, 170, 171, 213, 216, 308, 320 Zembrzuski Konrad ,,Konrad" 29, 35, 61, 279, 289 ,,Zeta" zob. Grabowska Halina ,,Zeus" zob. Domański Leszek Zgorzalewicz Janusz ,,Krzyżak" 35, 265, 279 Zieją Jan ks. ,,Wojciech" 194, 244- 246, 343 Ziemski Karol ,,Wachnowski" 318 ,,Ziutek" zob. Pleszczyński Józef ,,Znicz" 63, 94 ,,Zorian" zob. Olszyński Edward ,,Zosia" zob. Jarkowska-Krauze (Szelińska) Zofia ,,Zośka" zob. Zawadzki Tadeusz Ziirn Edward ,,Brodowski", ,,Edek", ,,Gniewosz", ,,Jacek" 134, 135, 215, 216, 221, 259, 265-269, 274, 306-308, 311-313, 326, 337-339, 341 Ziirn Marek 267 Ziirn Maria ,,Ryśka" 267, 312, 313, 339 ,,Zyga" 260 ,,Zygmunt" 290 Zygmunt III król polski 115 SPIS ILUSTRACJI Żeromski Stefan 65, 128, 239 Ilustracje 1 - 20 po s. 96 1. Florian Marciniak 2. Ks. Jan Paweł Mauersberger 3. Tadeusz Kupczyński 4. Wanda Opęchowska 5. Antoni Olbromski 6. Aleksander Kamiński 7. Lechosław Domański 8. Juliusz Dąbrowski 9. Stanisław Sedlaczek, 10. Władysław Ludwig 11. Prof. Józef Zawadzki 12. Bolesław Srocki 13. Eugeniusz Stasiecki 14. Edward Ziirn 15. Gustaw Niemiec 16. Kazimierz Grenda 17. Tadeusz Kwaśniewski 18. Ryszard Zarzycki 19. Witold Marcinkowski 20. Józef Wiza Ilustracje 21- 46 po s. 160 21. Tadeusz Kwiatkowski 22. Zygfryd Linda 23. Miłosław Cieplak 24. Antoni Bereśniewicz 25. Franciszek Firlik 26. Jan Skrzypczak 27. Janusz Milewski 28. Władysław Olędzki 29. Emil August Fieldorf 30. Antoni Chruściel 31. Jan Wojciech Kiwerski 32. Jan Błoński 33. Mieczysław Kurkowski 34. Kazimierz Skibniewski 35. Kazimierz Skorupka 36. Wiktor Mieczkowski 37. Zbiorowa mogiła w Wawrze 38. Spalenie ,,V" 39. Likwidacja zdjęć niemieckich 40. Zwalczanie kobiet chodzących z Niemcami 41. Stemplowanie gazet 42. Zwalczanie czytania ,,Nowego Kuriera Warszawskiego" 43. Aleksy Dawidowski 44. Rozbiórka pomnika Kilińskiego 45. Bojowe Szkoły 46. ,,Der Haramer" 47. Tadeusz Zawadzki 48. Jan Bytnar 49. Stanisław Leopold 50. Tadeusz Krzyżewicz 51. Andrzej Zawadowski 52. Tadeusz Mirowski 53. Jadwiga Jeżewska 54. Płonące getto 55. Jan Romocki 56. Mogiła Tadeusza Zawadzkiego 57. Feliks Pendelski w gronie przyjaciół Ilustracje 47 - 68 po s. 256 58. Feliks Pendelski 59. Andrzej Romocki 60. Jerzy Zborowski 61. Bronisław Pietraszewicz 62. Eugeniusz Konopacki 63. Dyplom ,,Agrykoli" 64. Baza ,,Agrykoli" 65. Maciej Bittner 66. Andrzej Malinowski 67. Józef Pleszczyński 68. Aleksandra Grzeszczak SPIS TEESCI Ilustracje 69 - 91 po s. 320 69. Instruktorzy ,,Zawiszy" 70. Zawiszacy 71 - 72. Przyrzeczenie w Chorągwi Krakowskiej 73. ,,Bądź gotów" 74. Szkoła ,,Za lasem" 75. Brzask" 76. ,,Wigry" 77. Komenda hufca Pińczów 78. Wycieczka kolarska hufca Pińczów 79. Katechizm ,,M" 80. Jan Wuttke 81. Mieczysław Słoń 82. Irena Kowalska-Wuttke 83. Wiesław Krajewski 84. Eugeniusz Koecher 85. Konrad Okolski 86. ,,Brzask" z 22 VIII 1944 r. 87. Znaczki harcerskiej Poczty Polowej 88. Iwo Rygiel 89. Kazimierz Brzeziński 90. Jerzy Gawin 91. Jan Rodowicz Przedmowa . Wstęp j : i « · » » » · " · ' 9 Część 1. ZaJcwnia Rozdział I. Decyzja Rozdział II. Klimat pierwszych dni Rozdział III. Teren Rozdział IV. Droga Rozdział V. Pełnia Rozdział VI. Liczba Rozdział VII. Czas Część 2. Działanie Rozdział VIII. Bojowe Szkoły 1. ,,Wawer" - - ,,Palmiry" 2. ,,N" ,,Gdańsk" 3. WISS 4. 5 . 1 3 1 3 . . . . 2 8 3 5 6 7 9 2 8 8 7 · · 8 1 0 Fot. 12, P. Stachowicz, Parasol, Warszawa 1981; fot. 30, E. Ostrowska, Tygrysy spacerują w alejach, Warszawa 1973: fot. 79, Instytut Historii PAN, Archiwum im. F. Marciniaka; reszta fotografii w zbiorach autora. ,,Sklepy" -- ,,Wiarus" ,,Boernerowo" -- ,,Golędzinów" 1 0 1 0 1 1 1 2 1 3 ° ° ° 9 6 2 . . . 137 140 1 4 1 4 I ^ D 6. Bojowiec Rozdział IX. Grupy Szturmowe 1. Wielka Dywersja -- Tadeusz 2 . 3 . Wielka Dywersja -- ,,Zośka" ,,Agrykola" -- Baza -- ,,Sonda" . . . . . . · . 6 8 . . . 131 1 9 1 9 0 2 W części nakładu na str. tytułowej błędnie wydrukowano rok wydania -- powinno być: Warszawa 1984 4. ,,Ursus" -- ,,Filtry" 5. Harcerz Rzeczypospolitej Rozdział X. Zespoły żeńskie Rozdział XI. ,,Zawisza" 2. 1 9 6 · _ · 2 °° Mimo wszystko -- walka 204 3. ,,Mafeking" . " * 367 Część 3. N u r t , -. E R o z d z i a ł X I I . S t a r s z y z n a 1 . ,, S z k o ł a z a l a s e m " 2. ,, C h a r y z m a " 3. ,, K w i e c i e ń " ; , . . , . i ; , 5 . , -. . . -. » . . , s . . . . . . . . 5 s -. R o z d z i a ł X I I I . W y d a w n i c t w a 1. S ł o w o p i s a n e w k o n s p i r a c j i 2 . P e r i o d y k i 3 . K s i ą ż k i . . - , . . s . . . R o z d z i a ł X I V ,, M " . . . C z ę ś ć 4 . O r g a n i z a c j a . i i . . . . . . . . ; . . . . . R o z d z i a ł X V . K i e r o w n i c t w o 1. 2. 3. N a c z e l n i c t w o -- K a p e l a n S t o s u n k i z w ł a d z a m i P o l s k i P o d z i e m n e j S t o s u n k i z h a r c e r s t w e m na . . . e m i g r a c j i . . . . . s R o z d z i a ł X V I . S c a l a n i e h a r c e r s t w a R o z d z i a ł X V I I . ,, P a s i e k a " 1. W i z y t a t o r z y 2 . O d p r a w y . . . 3 . S ł u ż b y 4. Ś c i s ł a ,, P a s i e k a " R o z d z i a ł X V I I I . P r a c e 1. . ; . . . . . . . . . . . . . . . . « K o n s p i r a c y j n a t e c h n i k a 2. ,, P a j ę c z y n a " 3. O p i e k a 4. 5. G o s p o d a r k a f i n a n s o w a N a s z e ł ą c z n i c z k i R o z d z i a ł X I X . B e z p i e c z e ń s t w o 1. A r e s z t o w a n i a 2. L e g a l i z a c j a . C z ę ś ć 5 . P r z e ł o m ; . - . . . . . . . s . . . . . Rozdział XX. ,,66" -- Kraj Rozdział XXI. ,,66" -- Warszawa Rozdział XXII. Wybuch Rozdział XXIII. Bataliony . . . Rozdział XXIV. N a wielu frontach Rozdział XXV. Poczta polowa -. . . . . . . . Rozdział XXVI. ,,Pasieka", w powstaniu Słownik nazw i kryptonimów Indeks nazwisk i pseudonimów Spis ilustracji . . . . . . . . 208 208 208 215 217 220 220 , 2 2 1 229 234 243 243 243 246 251 254 264 264 271 273 274 275 275 279 281 282 284 285 285 293 295 295 302 308 315 324 328 336 345 355 355 Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę...